CZAR AFRYKAŃSKICH BAŚNI
PRZY BLASKU OGNISKA
BAŚNIE DLA DZIECI I DOROSŁYCH
"Nzela okokende epai ya moninga, ata ezali mosika boni, ezalaka molai te", (jęz.
lingala)
Droga, która prowadzi cię do Przyjaciela, nawet wtedy, kiedy jest to naprawdę
daleko, nigdy nie jest długa.
Siostrze Blandynie i Córkom Bożej Miłości
z wdzięcznością za pomoc
w przejściu przez trudny kawałek drogi
AUTOR
WPROWADZENIE
? ażda tradycja (kultura) ma swoje wielkie i małe opowieści. Wielkie to te,
które dotyczą historii prawdziwej - wydarzeń najważniejszych dla uczestników
owej kultury, wydarzeń odbywających się dawno temu, u zarania czasów. Niektórzy
badacze, próbując nadać im sens naukowy, nazywają je mitami kosmogonicznymi,
etiologicznymi, bohaterskimi, lunarnymi czy po prostu mitami pierwotnymi.
Wielkie opowieści stanowiły od wieków swoisty wzorzec
- dawniej, gdy nie znano jeszcze pisma, recytowano je w społecznościach
archaicznych w sposób rytualny - przy blasku ognia, w rytmach obrzędowych
śpiewów i tańców, w uroczystym stroju, z atrybutami mającymi - jak wierzono
sakralną moc. Opowiadały o powstaniu naszego świata, o postaciach bogów i ich
stworzeniach - ludziach, zwierzętach, roślinach czy poszczególnych elementach
otaczającej nas rzeczywistości. Głosiły o tym, jak wtargnęło do świata bogów i
ludzi zło... Przekazywana przez nie święta historia pełniła rolę objawienia
mającego niezwykłą wartość dla ludzkiej egzystencji.
Z biegiem lat, kiedy do archaicznych społeczności wkroczyło pismo, tradycja
rytualnych recytacji mitów zaczęła odgrywać z czasem coraz mniejszą rolę. To, co
najistotniejsze zapisane było bowiem odtąd w Świętych Księgach, które
odczytywano zarówno publicznie, jak i kontemplowano w samotności. W judaizmie
taką księgą była Tora, w chrześcijaństwie - Biblia, w islamie
- Koran, a w Afryce...? W Afryce opowiadano baśnie. Łączyło je
?7
jedno przekonanie - wszystkie one były dla ich wyznawców księgami natchnionymi
przez Świętość. U Żydów znajdowało to przekonanie wręcz magiczny wyraz - po
odczytaniu Tory kapłani dokonywali rytualnego obmycia dłoni, które naznaczone
zostały świętością podczas dotyku Ksiąg. Sacrum nie mogło mieszać się z profanum,
a profanum nie mogło uczestniczyć bezkarnie w świętości. U chrześcijan - nie tak
dawne to czasy i - czytano Biblię na stojąco - Słowo Boże kierowane do człowieka
musiało być przyjęte z odpowiednim szacunkiem, który wyrażała m.in. pełna czci
postawa wobec przemawiającej do zwykłego śmiertelnika Świętości.
Wielkie - święte - opowieści zostały z czasem zmienione pod wpływem
nowopowstających religii czy nowych kultur, przejmujących dominację na danym
terytorium. Niektórzy badacze 1 powiedzieliby, że pozostałością z dawnego
archaicznego świata I i jego wierzeń są dziś małe opowieści. Że fragmenty,
okruchy tamtych wielkich wydarzeń, utraconych bezpowrotnie jako całość,
przetrwały w owych małych opowieściach. Te nazywamy już dzisiaj: baśniami,
bajkami, legendami, przypowieściami czy choćby tylko anegdotami. Wiele z nich,
jak choćby baśnie I prezentowane w niniejszym tomie, przekazywane są po dziś
dzień drogą tradycji ustnej. Opowiadane są przez starszych młodszym pokoleniom,
przez dorosłych dorosłym, przy łóżku, ognisku, chwili wolnego czasu, podczas
podróży. Inne - przetrwają w naszej pamięci dzięki pismu. We wszystkich krajach
- Afryki, Europy, Ameryki czy Azji znajdują się bowiem z czasem ci, którzy
pieczołowicie zbierają ich fragmenty, pragnąc ocalić je
od zapomnienia.
Z wielkich opowieści przeniknął do małych uniwersalny podział świata na dobry i
zły. Przetrwał także język symboliczny - każdy element świata: człowiek, zwierzę,
roślina musi mieć miejsce w odwiecznym porządku i przynależeć do jedne z owych
binarnych opozycji - dobra i zła, blasku i mroku
I
bóstwa i jego przeciwnika - wroga, miłości i nienawiści, szczęścia i
nieszczęścia...
Baśnie afrykańskie stanowią znakomity przykład takiego dualnego świata
podzielonego między odwieczne dobro i zło. Symbolizowane poprzez rozmaite
zwierzęta, siły te nieustannie wchodzą ze sobą w kontakt, starając się podstępem
zdobyć przewagę nad przeciwnikiem. Małpa oszukuje Krokodyla, Wąż zazdrośnie
rozbija przyjaźń Małpy i Krokodyla, Lew zabija Papugę, Jaskółka mści się na
Robaku, Żółw truje Szympansa. Narzędziem świata zła jest kłamstwo, zachłanność,
autorytaryzm, spryt, poniżenie, oszustwo czy wręcz zabójstwo. Dobro walczy za
pomocą miłości, przebaczenia, szacunku, zgodnego współżycia czy przyjaźni, która
nie zna granic.
Jest w owych baśniach jednak dziwna przewrotność. Mimo że głównymi bohaterami są
tu zwierzęta, w rzeczywistości trudno przy ich czytaniu oprzeć się wrażeniu, iż
opowieści te nie dotyczą wcale świata zwierząt, ale w jakiś dziwny sposób nas -
ludzi. Cechy przypisywane zwierzętom nie są ich cechami rzeczywistymi, ale
przenoszone są z naszego, ludzkiego świata. Głupota, oszustwo, poniżenie,
nienawiść, spryt owych afrykańskich zwierząt przedstawiają w uniwersalny sposób
nasz marny zwykły ludzki świat. Świat istniejący wszędzie wokół nas - nie tylko
w odległej Czarnej Afryce. Świat, w którym sami tworzymy nienawiść, oszustwo,
morderstwo, ale także - dzięki odwiecznemu dobru - możemy, tworzyć miłość,
przyjaźń, szacunek i radość. To zawsze tylko kwestia właściwego wyboru...
dr Ewa Kocój Uniwersytet Jagielloński
?9
WSTĘP
TW yobraźcie sobie, że siedzicie na bambusowej ławce w szałasie przykrytym
palmowymi liśćmi znajdującym się na podwórku szefa afrykańskiej wioski. Wokół
jest już sporo dzieci, młodzieży i dorosłych, ale ciągle przychodzi jeszcze
coraz to więcej ludzi. TJsadawiają się gdzie i jak kto może. Poprzez rozmowy
zebranych przebija się wyraźnie głośne cykanie świerszczy. Nad podwórkiem krążą
nietoperze. Jest całkiem jasno mimo nocy, prawie pełnia księżyca. Wszyscy
wyraźnie na coś czekają. Niektórzy spoglądają na księżyc i kiwają głowami jakby
się na coś zgadzali... I nagle wszystkie rozmowy przerywa wyraźny glos kogoś
wchodzącego do szałasu:
- A czy słyszeliście o tym, jak Żółw przechytrzył Krokodyla i Szympansa?
- Nie, nie słyszeliśmy - rozlega się ze wszystkich stron.
- Chcecie, żebym wam o tym opowiedział?
- Tak, opowiedz!
Z całą pewnością domyślacie się już, że jesteście uczestnikami rozpoczynającego
się wieczoru baśni przy świetle księżyca. Już za chwile przeniesiecie się w
baśniowy świat. Poznacie historię znajomości Żółwia, Krokodyla i Szympansa, i
wiele innych afrykańskich baśni.
Pomoże wam w tym właśnie ta książeczka. Baśnie, które ona zawiera są rezultatem
wyboru, którego musiałem dokonać. Zadecydował temat, który we wszystkich tych
baśniach, w taki czy inny sposób, się powtarza. Chodzi o spryt rozumiany jako
umiejętność radzenia sobie w życiu i znajdowania wyjścia z każdej trudnej
sytuacji. Baśnie te pochwalają i wychwalają spryt, który często
I
rozumiany jest nawet jako inteligencja. W języku lingala, oba pojęcia wyrażane
są przez ten sam rzeczownik: mayele.
'W Afryce, spryciarz to ktoś naprawdę inteligentny i szanowa-ny. Może z tego
właśnie powodu, wszystko mu wolno, nawet wtedy, kiedy kpi, oszukuje czy kradnie.
W sensie pozytywnym spryt wyraża się w zaradności i wszelkiego rodzaju
pomysłowo- j ści. Z pochwałą sprytu idzie w parze ośmieszanie naiwności i braku
umiejętności radzenia sobie w życiu.
Dla podkreślenia ważności sprytu, w baśniach, bardzo częs- I to, występuje
kontrast w doborze bohaterów. Spryciarz jest I zawsze mały i słaby, wydawałoby
się bez znaczenia. Ale to I właśnie on wygrywa, dzięki sprytowi, ze wszystkimi,
którzy mają I siłę fizyczną czy pozycje społeczną dzięki sprawowanej władzy, j
Wcale nie trudno odgadnąć, że często jest to sprawa osobistego honoru, a nawet i
ryzyka życia.
W Afryce, opowiadanie baśni służy nie tyle rozrywce czy j miłemu spędzaniu czasu,
co nauce życia. Jest to sposób na przekazywanie wielowiekowych doświadczeń i
przemyśleń nad| sensem, celem i sposobem życia, tego co w życiu ważne i
pozytywne oraz tego, co je utrudnia i uniemożliwia. Każda baśń jest jakby dobrze
dopracowana lekcja wychowawcza.
Już zaraz będziecie mogli czytać afrykańskie baśnie i wyobrażać sobie, że
słuchacie ich w czasie wieczoru przy blasku księżyca. Jeszcze tylko kilka
wyjaśnień. Kto jest autorem afrykańskich baśni?
Odpowiedź na to pytanie jest jednoznaczna, bo każdy zapytany o to w Afryce,
odpowiada-, bankoko- przodkowie. Znaczy to, że powstały one bardzo dawno temu i
że, w zdecydowanej większości, nie wiadomo kto jest ich autorem. Są one owocerrj
plemiennych tradycji kulturowych, przekazywanych z pokolenia
na pokolenie.
W jaki sposób przechowuje się baśnie?
Jedynym sposobem na przechowywanie baśni w Afryce byłe po prostu ich opowiadanie.
Oznacza to, że od pokoleń ni<
12 ?
istniały w formie pisanej. W ostatnim stuleciu pojawiły się zbiory baśni w
formie książek. Ich autorami są bardzo często misjonarze pracujący w Afryce oraz
tubylcy zainteresowani własną kulturą. Mimo istnienia kilku książek z baśniami,
w dalszym ciągu, podstawowym sposobem na zachowanie baśni i na przekazanie ich
następnym pokoleniom w obrębie poszczególnych plemion, jest ich opowiadanie.
Kto opowiada baśnie?
Opowiadanie baśni należy do sztuki słowa mówionego i tak samo jak w innych
dziedzinach sztuki, robić to może ten, kto ma do tego talent. Trzeba przyznać,
że w Afryce ten talent posiada bardzo wielu ludzi. Opowiada więc baśnie ten, kto
to potrafi. Istnieją, oczywiście, wyjątkowo utalentowani narratorzy, prawdziwi
mistrzowie.
Kto słucha baśni?
Wszyscy bardzo chętnie słuchają baśni i trudno by pewnie było znaleźć kogoś
takiego, kto by tego nie lubił. Na ich opowiadanie zbierają się wszyscy,
mężczyźni, kobiety, młodzież i dzieci. Ilość zebranych słuchaczy zależy od
okoliczności w jakiej opowiada się baśnie oraz od talentu i rozgłosu
opowiadającego.
Kiedy opowiada się baśnie?
Nie ma z góry przeznaczonego na to czasu i zawsze można je opowiadać.
Najczęściej dzieje się to wtedy, kiedy nadarza się ku temu jakaś okazja. W
niektórych plemionach istnieje zwyczaj, że baśnie opowiada się dopiero po
zachodzie słońca albo tylko przy blasku księżyca. Z całą pewnością dlatego, że
pora ta sprzyja ich słuchaniu. Chodzi o ciszę, spokój i nastrój.
Gdzie opowiada się baśnie?
Można je opowiadać wszędzie, ale każda wioska posiada specjalne miejsce
wspólnych spotkań. Jest to często szałas wypoczynkowy szefa lub jakieś duże
drzewo rosnące w centrum wioski. Zupełnie wyjątkowym miejscem jest wieczorne
ognisko, które oprócz odpowiedniego nastroju, daje ciepło oraz chroni
I 13
przed komarami, które, rzecz jasna, ani opowiadania, ani słuchania baśni nie
ułatwiają.
Jak słucha się baśni?
Zawsze z wielką uwagą i zaangażowaniem. Słuchający bardzo przeżywają każdą
opowiadaną sytuację i biorą w niej udział. Jest to słuchanie bardzo aktywne.
Słuchacze śmieją się, złoszczą, naśladują głosy zwierząt, śpiewają... Słuchanie
baśni tak się zawsze wszystkim podoba, że trudno jest przerwać ich opowia-'
danie. Dzieje się tak pewnie dlatego, że powrót z baśniowego świata do realiów
życia jest bardzo trudny. Baśniowy świat ma swój zupełnie wyjątkowy czar. Na
szczęście każdy powraca z niego ubogacony w to, co usłyszał i przeżył.
A jak czyta się baśnie?
Odpowiedź na to pytanie należy do was samych, bo przecież:, zaraz zaczniecie je
czytać. Mam nadzieję, że będziecie to czynili z taką samą uwagą i z takim samym
przeżyciem jak ich afrykańs-i ?? słuchacze. Życzę wam, żeby czytało się wam te
baśnie jak najprzyjemniej. Jest w nich przecież tyle uroku, piękna i praw-j
dziwego egzotycznego czam. Życzę więc wam, żeby te baśnie naprawdę was
oczarowały!
ks. Romuald Bakun CM.
14 |
MAŁPA, CZAPLA l KROKODYL
X ewnego razu zachciało się Małpie przeprawić na drugi brzeg rzeki. Ciekawiło ją
bardzo, co się tam po drugiej stronie rzeki dzieje, a zwłaszcza, czy są tam
jakieś inne smaczne owoce. Małpa nigdy nie lubiła wody i nie umiała pływać, było
więc rzeczą oczywistą, że sama przez rzekę przeprawić się nie mogła. Trzeba było
koniecznie prosić kogoś o pomoc.
Kiedy tak siedziała na brzegu i zastanawiała się co ma zrobić, zobaczyła nagle,
zupełnie niedaleko od siebie, Czaplę, która właśnie przygotowywała się do lotu.
- Zaczekaj! Nie leć jeszcze! - krzyknęła do niej Małpa - mam ci coś ważnego do
powiedzenia.
Czapla złożyła skrzydła i zaczekała na Małpę, która w kilku podskokach była już
przy niej.
- Mam do ciebie wielką prośbę - powiedziała Małpa jak najczulej. - Chcę
przeprawić się na drugi brzeg rzeki, a nie umiem pływać. Może mogłabyś mnie tam
przenieść?!
- Skoro tak ładnie prosisz - odpowiedziała Czapla - to zrobię to dla ciebie,
choć nie lubię nikogo nosić na plecach. Musisz się tylko mocno trzymać moich
skrzydeł i oczywiście spokojnie siedzieć...
- Dziękuje ci bardzo już teraz...
Małpa wskoczyła na plecy Czapli i chwyciła się mocno jej piór. Czapla nabrała
rozbiegu, rozłożyła skrzydła i wzniosła się nad powierzchnię wody.
- Z góry to wszystko inaczej wygląda - powiedziała Małpa w czasie lotu
- Widzisz, trzeba było nauczyć się latać - skomentowała jej słowa Czapla -
teraz byś zawsze na wszystko z góry patrzyła... Trzymaj się dobrze...
Lot odbył się pomyślnie i Czapla usiadła na brzegu po drugiej stronie rzeki z
wrodzoną sobie wprawą. Małpa, uradowana, zeskoczyła z jej piec
I
17
- Na ziemi jest jednak o wiele bezpieczniej - powiedziała do Czapli. - Wracam.
Przeniesiesz mnie z powrotem?
- Nie, bo muszę zaraz lecieć w górę rzeki. Mam tam ważne
spotkanie z Orłem...
- Jak to? - zdziwiła się Małpa. - To jak ja wrócę na mój
brzeg?!
- Tego to ja już nie wiem - odpowiedziała Czapla - musisz
szukać jakiejś innej okazji...
- Skoro jesteś taka mądra, to sama też będziesz musiała
szukać jakiejś okazji...
Małpa skoczyła na plecy Czapli i zaczęła wyrywać jej pióra z ogona i ze skrzydeł.
Czapla nie zdążyła nawet się obronić przed jej atakiem. Małpa umiejętnie unikała
ciosów dzioba Czapli i wyrwała jej prawie cały ogon.
- Nie chcesz lecieć ze mną - krzyknęła złośliwie zeskakując z pleców Czapli - to
i sama też nie polecisz! Twój kochany Orzeł będzie musiał na ciebie trochę
poczekać!...
Czapla rozpłakała się na widok swojego ogona. Było jasne, że bez takich piór nie
mogła wzbić się w powietrze. Łzy leciały
jej ciurkiem po dziobie.
A Małpa, jak to Małpa, zadowolona ze swojego wyczynu, zaczęła tańczyć na piasku
pogwizdując sobie jakąś rytmiczną melodię. Po odtańczeniu swojego zwycięskiego
tańca wlazła na drzewo i zajęła się jedzeniem bananów i pomarańcz.
Czapla poszła tymczasem na skargę do Krokodyla, który byl władcą po tej stronie
rzeki. Kiedy tylko Krokodyl usłyszał, co się stało, rozzłościł się i zaraz
ruszył w stronę, gdzie znajdowała się Małpa. Odnalazł ją bez trudu na drzewie w
czasie jedzeni;
bananów.
- Jak ci nie wstyd, wstrętny małpiszonie! - krzyknął z< złością Krokodyl. -Jak
mogłaś złem odpłacić za dobro?! W moin królestwie takie rzeczy nie uchodzą
bezkarnie! Musisz za t<
ponieść karę!
Małpa roześmiała się i rzuciła w Krokodyla skórką od banara
18 |
- Tylko mnie nie strasz - odpowiedziała mu z drzewa - bo rzeczywiście mogę się
przestraszyć! Uważaj, żebyś sam zaraz nie został ukarany! Myślisz pewnie, że
jestem tu sama. Popatrz w takim razie na piasek i policz ślady. Jest tu nas
kilkadziesiąt i jeśli tylko się mnie dotkniesz, zarzucamy ciebie bananami.
Krokodyl posunął się w stronę wody i rzeczywiście zobaczył na brzegu mnóstwo
małpich śladów. Przekonało go to, że Małpa nie jest sama.
- To nic nie szkodzi - odpowiedział - ja też nie jestem sam. Zobaczymy, kto
wygra! Jedno jest pewne, zostaniesz ukarana i to bardzo!
Krokodyl poszedł trochę dalej między kamienie i dał znać leżącym tam swoim
braciom, że potrzebuje ich pomocy. Posłano też wiadomość w dół i w górę rzeki. I
w chwilę potem, ze wszystkich stron płynęły krokodyle.
- Też mi królestwo - szydziła Małpa siedząc na drzewie i obserwując co się
dzieje - nie ma was tu nawet pięćdziesięciu. Mój szef, Kajman, ma po drugiej
stronie rzeki co najmniej sto i to o wiele od was większych Krokodyli...
- Nas jest ponad sto - przerwał Krokodyl dotknięty w czułe miejsce - wszyscy
jeszcze nie przypłynęli...
- Przestań mi mówić takie rzeczy - szydziła dalej Małpa - nie ma was nawet
pięćdziesięciu.
- Skoro tak mówisz - powiedział Krokodyl - to możesz nas policzyć i sama
zobaczysz, że jesteś w błędzie...
- Dobrze - odparła Małpa - w takim razie powiedz im, żeby ustawiły się jeden za
drugim w poprzek rzeki zaczynając od pnia tego drzewa. Zaraz was wszystkich
policzę i zobaczysz, że miałam rację...
Krokodyle przesuwały się na piasku, inne pływały w rzece i zajmowały pozycje
jeden obok drugiego. Było ich tak dużo, że ostatni musiał wyjść na brzeg po
drugiej stronie rzeki.
- Teraz bądźcie cicho i nie ruszajcie się - powiedział Małpa
I 19
zeskakując na plecy pierwszego Krokodyla - żebym nie pomyliła się w liczeniu...
Małpa zaczęła przeskakiwać po kolei z jednego na drugiego Krokodyla, licząc jak
mogła najgłośniej: jeden... dwa... trzy... dziesięć... piętnaście... dwadzieścia
pięć...
I w taki właśnie sposób dotarła aż na drugi brzeg. Z ostatniego Krokodyla
skoczyła prosto na drzewo i tyle ją zobaczono. Krokodyle zaczęły wracać na swój
brzeg nic jeszcze nie rozumiejąc.
Echo niosło po wodzie szyderczy śmiech Małpy. Zeskoczyła z drzewa i tym razem
już na swoim brzegu znowu zaczęła tańczyć, śpiewać i zanosić się ze śmiechu.
Całe szczęście, że wśród ludzi nie ma takich Małp!
2o|
KROKODYL, MAŁPA 1 WĄŻ
X$ardzo, bardzo dawno temu Krokc w wielkiej przyjaźni. Każdego popołuc i całymi
godzinami rozmawiali. Miel opowiedzenia, bo miejsca ich życia by dyl, jak
wszystkim wiadomo, żyje wychodzi to tylko na brzeg. Małpa żyj< stałym
miejscem przebywania są di słuchał o smacznych, dzikich, leśny z gałęzi na
gałąź, o zabieraniu ludzioi nych małpich historiach. Małpa ciągli a wszystkie
Małpy są bardzo ciekawski się tam oddycha, krzyczy, jak łowi się nadziwić, że
Krokodyl wcale się nie utopić...
Ileż było radości przy wspólnym pi śmiechu, kiedy Krokodyl po raz pie: banana
przyniesionego mu przez Mai
Nie mieli przed sobą żadnych ta o rodzinie i dzielili się wzajemnymi ?
Wiadomo było o tej prawdziwej pi w całym lesie. Jedne zwierzęta kiw; dziwu, inne
podejrzewały, że jest w t inne jeszcze zazdrościły im takiej : wyrozumiałości.
Wąż należał do tych ostatnich. Sar Kilka razy próbował nawiązać przyjąć to nie
trwało długo.
- Ja i Krokodyl, jesteśmy zupełn jajka, a ja mam nawet skórę ladniejsz; więc
Małpa nie chce przyjaźnić się ze Dlaczego ciągle przebywa z tym Krc
Wąż nie mógł pozbyć się tych w
dokucz zazdros
alskich. dawna
- Ti leń. wybrał rzecież,
Tak; więc co Czekał ??? ? ty pny ra-
Pew w domi siedzia-który a
zbadał Z oczu realizac czego...
_ D sapiesz? zwykła Istem za to ratue
KieJ zabiciu
naprawi6 serce.
dzi ją dJ
że ?????? strach>
- Cył swoje
_ jjlła tylko:
lekarstte zrobię,! uchem
Kroi małpy? ? ^? nie ma terał serce Ta myśj Nie, nił sob^?
Tej if ? ??1??' kochał 1????
zabić ?? łatwo, Ą
Kieł, Krokodłłynęh d
iwracaj,
Cieszył
24 |
? 25
J)ardzo, bardzo dawno temu Krokodyl i Małpa żyli ze sobą w wielkiej przyjaźni.
Każdego popołudnia spotykali się ze sobą i całymi godzinami rozmawiali. Mieli
sobie bardzo dużo do opowiedzenia, bo miejsca ich życia były zupełnie różne.
Krokodyl, jak wszystkim wiadomo, żyje w wodzie i jeśli z niej wychodzi to tylko
na brzeg. Małpa żyje w lesie, unika wody i je; stałym miejscem przebywania są
drzewa. Krokodyl chętnie słuchał o smacznych, dzikich, leśnych owocach, o
skokach z gałęzi na gałąź, o zabieraniu ludziom bananów i tym podobnych małpich
historiach. Małpa ciągle wypytywała Krokodyla a wszystkie Małpy są bardzo
ciekawskie, jak to jest w wodzie, jak się tam oddycha, krzyczy, jak łowi się
ryby i nie mogła się nigdy nadziwić, że Krokodyl wcale się nie boi, że może się
kiedyś utopić...
Ileż było radości przy wspólnym piciu palmowego wina, a ile śmiechu, kiedy
Krokodyl po raz pierwszy w życiu spróbował banana przyniesionego mu przez
Małpę...
Nie mieli przed sobą żadnych tajemnic, często rozmawiali o rodzinie i dzielili
się wzajemnymi doświadczeniami.
Wiadomo było o tej prawdziwej przyjaźni Krokodyla i Małpy w całym lesie. Jedne
zwierzęta kiwały głowami na znak podziwu, inne podejrzewały, że jest w tej
znajomości jakiś interes inne jeszcze zazdrościły im takiej zgody i takiej
wzajemnej wyrozumiałości.
Wąż należał do tych ostatnich. Sam nigdy nie miał przyjaciół Kilka razy próbował
nawiązać przyjacielskie kontakty, ale nigdy to nie trwało długo.
- Ja i Krokodyl, jesteśmy zupełnie podobni, obaj znosimy jajka, a ja mam nawet
skórę ładniejszą od krokodylej... Dlaczego więc Małpa nie chce przyjaźnić się ze
mną i przede mną ucieka? Dlaczego ciągle przebywa z tym Krokodylem?
Wąż nie mógł pozbyć się tych wszystkich myśli. Samotność
I 23
dokuczała mu coraz bardziej. Coraz bardziej stawał się też zazdrosny o
przyjaźń Krokodyla z Małpą.
- Tak dłużej być nie może! Małpa mi za to zapłaci, że wybrała na przyjaciela
Krokodyla, a nie mnie.
Tak więc w jego wężowej głowie powstała myśl zemsty. Czekał tylko na sposobną
okazję. Dwaj przyjaciele nic oczywiście o tym nie wiedzieli.
Pewnego razu zachorowała żona Krokodyla. Męża nie było w domu, a ona czuła się
coraz gorzej. Posłała dziecko po Węża, który całkiem nieźle znał się na "wodno-
leśnej" medycynie. Wąż zbadał żonę Krokodyla i postanowił wykorzystać sytuację
do realizacji swojego planu.
- Droga Krokodylowo, jest z tobą bardzo źle. To nie jest zwykła choroba brzucha,
to ktoś rzucił na ciebie zły los. Jest na to ratunek. Musisz zjeść serce Małpy,
bo bez tego umrzesz...
Kiedy Krokodyl wrócił wieczorem do domu, zastał żonę naprawdę bardzo chorą.
Wtedy zaproponował jej, że zaprowadzi ją do lekarza, nawet teraz, w nocy. Żona
odpowiedziała muJ że lekarz już był u niej i ją zbadał.
- Czy dał ci jakieś lekarstwo?
- Dać nie dał, ale powiedział, że jest na moją chorobę lekarstwo, muszę
koniecznie zjeść serce Małpy... Jeśli tego nie
zrobię, umrę...
Krokodyl zaniemówił z wrażenia. Jak on może znaleźć serce małpy? Żadna małpa nie
da się nigdy złapać Krokodylowi, co on ma teraz robić? Jedyna małpa jaką znał,
to jego wielki przyjaciel. Ta myśl nie mogła mu przejść przez jego krokodylową
głowę... Nie, nie, tego nigdy nie zrobi...
Tej nocy Krokodyl nie zmrużył oka. Ale ponieważ bardzo kochał swoją żonę,
postanowił, wbrew swoim przekonaniom, zabić Małpę i przynieść żonie jej serce.
Powiedzieć to nie jest łatwo, a co dopiero to zrobić?!
Kiedy spotkali się około południa w ich ulubionym miejscu, Krokodyl powiedział
Małpie, że jego żona czeka na nich z obia-
24 |
dem i że trzeba się spieszyć, bo ona nie lubi spóźnialskich. Małpie od razu
spodobało się to zaproszenie. Już od dawna chciała spróbować ryb, raków i innych
wodnych stworzeń.
- Dziękuję ci za zaproszenie, Krokodylu, ale wiesz przecież, że ja nie umiem
pływać. Żadnej pirogi tu nigdzie nie ma więc co zrobimy?
- To bardzo proste, właź na mój grzbiet, popłyniemy razem...
Nie trzeba było dużo mówić. Małpa, zadowolona, już siedziała na grzbiecie
Krokodyla...
Krokodyl płynął spokojnie, powoli, nic nie mówił... Z oczu leciały mu duże,
krokodyle łzy... Tylko on wiedział dlaczego...
- Co jest, Krokodylu, nic nie mówisz, tylko ciężko sapiesz? Może jesteś
zmęczony, może chory, powiedz... Może jestem za ciężka?
Krokodyl nie mógł już dłużej wytrzymać myśli o zabiciu swojego przyjaciela. Miał
przecież miękkie, krokodyle serce. Wszystko więc Małpie opowiedział...
Małpa słuchała słów Krokodyla i czuła coraz większy strach, ale nie dała tego po
sobie poznać. Kiedy Krokodyl kończył swoje opowiadanie, a mówił bardzo powoli,
Małpa pomyślała tylko: ratuj się kto może!
Klepnęła Krokodyla po przyjacielsku po szyi za uchem i z wyrzutem w głosie
odpowiedziała:
- No widzisz, jaki jesteś Krokodylu... Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś na
brzegu? Żebym wiedziała, to zabrałabym serce ze sobą, a tak masz...
- Jak to - zdziwił się Krokodyl - nie masz serca ze sobą?
- Pewnie, że nie. Myślałam, że wiesz o tym, że my, Małpy, kiedy wychodzimy w
las, zostawiamy serce w domu, w glinianym dzbanku... Ale to nic straconego.
Zrobię to dla ciebie. Zawracaj, zaczekasz na mnie na brzegu... Przyniosę ci
swoje serce...
Krokodyl zawrócił. Płynął równo, ale o wiele szybciej. Cieszył się, że wszystko
w końcu dobrze się skończy. Kiedy dopłynęli do
? *5
brzegu, Małpa zeskoczyła na ziemię i szybko wskoczyła na cirzewo.
- Będę na ciebie tutaj czekał. Pospiesz się...
- Nic z tego, głupi Krokodylu... Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, ale cóż z
ciebie za przyjaciel, skoro chcesz mnie zabić. Moje serce jest w moich piersiach,
tak jak i twoje. Okłamałar cię... Nigdy mnie już tu nie zobaczysz...
Kilka skoków i ... już jej nie było.
Krokodyl siedział na brzegu bez słowa. Było mu bardzo głupio. Stracił nie tylko
małpie serce, nie tylko Małpę, ale i wielkiego przyjaciela. Kilka kroków dalej,
w krzakach, przesunął się Wąż sycząc z radości swoim złośliwym głosem.
26 |
LIS, KACZKA 1 KOGUT
ff ewnego razu, bardzo, bardzo dawno temu, w jednej z wiosek zagubionych w
równikowej dżungli zamieszkałej przez same zwierzęta, odbywała się wielka zabawa.
Ot tak, beż żadnej wielkiej okazji i bez specjalnie zaproszonych gości. Było to
takie wspólne wioskowe święto.
Umówiono się, że każdy przynosi coś do jedzenia i picia, nic więc dziwnego, że
od samego rana w domach wszystkich mieszkańców trwały najróżniejsze
przygotowania.
Lis i Kaczka byli sąsiadami, i to bardzo dobrymi. Tak się dziwnie złożyło, że w
tym samym dniu nie mieli nic do jedzenia, bo skończyły się ich wszystkie domowe
zapasy.
- Chodźmy do lasu - powiedział Kaczka* do Lisa - przecież nie wypada iść na
święto z pustymi rękoma.
- Też właśnie o tym myślałem - odpowiedział Lis. Chodźmy, bo czasu mamy
niewiele...
Tak więc Lis i Kaczka wyruszyli w las z koszami na plecach i maczetami w rękach.
Posprawdzali wszystkie sidła, ale niestety nic w nich nie znaleźli. Musieli
zadowolić się więc dużymi bulwami i kilkoma rodzajami liści.
- Inni przyniosą mięso - powiedział Lis - my możemy więc przygotować jarzyny...
Kiedy wrócili do wioski, czekały na nich bardzo zniecierpliwione ich żony, bo
było już po południu i na gotowanie nie pozostawało wiele czasu. Lis i Kaczka
dali im to, co przynieśli, a sami, po umyciu się, zasiedli przy ognisku, aby
odpocząć. Zagadali się ze sobą, tak jak to zawsze w takich sytuacjach bywa,
wspominając dawne dobre, czasy.
- Ja już skończyłam gotowanie - przerwała ich rozmowę Lisica, zwracając się do
swojego męża - możesz spróbować, czy dobre...
Kaczka jest rodzaju męskiego - przyp. red.
I 29
- Zaczekaj - powiedział Kaczka do Lisa - niech moja żona przyniesie swoją
potrawę, to spróbujemy razem...
Kaczka zawołał swoją żonę, ale jego pytanie o jedzenie skończyło się wielkim
zdziwieniem:
- Pytasz o jedzenie - odpowiedziała - tak jakbyś nie wiedział, że to, co
przyniosłeś wymaga długiego gotowania...
- Tak, ale żona Lisa już skończyła - przerwał jej Kaczka.
- To niemożliwe!...
- Możliwe - wtrąciła Lisica - możesz nawet spróbować, czy smaczne...
Kaczka popatrzyła na swojego męża zdumiona. Lisica też popatrzyła na swojego
męża i szepnęła mu coś do ucha.
- Jeżeli chcesz - powiedział Lis - możemy wam wyjawić sekret szybkiego
gotowania. Musiałem za to dużo zapłacić czarownikowi, ale się opłaciło.
- Powiedz nam, co robić - poprosiła Kaczka - bo spóźnimy się na zabawę.
- Kiedy wszystko zaczyna się dobrze gotować - powiedział Lis tajemniczo -
trzeba, aby gospodyni wlazła do garnka i przykryła się pokrywką. Wkrótce sama
poczuje, kiedy wszystko będzie gotowe...
Lis jeszcze dobrze nie skończył wyjaśniać, a Kaczka już pobiegła w stronę
swojego domu. W kilka chwil potem rozległo się jej głośne wołanie o ratunek.
Kiedy wszyscy dobiegli do, domu zastali tragiczny widok. Kaczka była już prawie
bez piór i cała jej skóra była poparzona. Lis z żoną udali, że biegną po
czarownika i uciekli w las. Wiadomość o tym nieszczęśliwym wypadku szybko
obiegła całą wioskę. Posypały się różne komentarze. Dowiedział się o wszystkim
też i Kogut, wielki przyjaciel i daleki kuzyn Kaczek.
- Nie, tego Lisowi nie można darować - powiedział do siebie - to nie mógł być
żaden wypadek, to sprawka Lisa i jego chytrości...
Zabawa zaczęła się o umówionej porze. Wszyscy zaczęli jeść, pić, tańczyć,
śpiewać, jak to na takich zabawach bywa. Wszyscy,
30 I
oprócz małżeństwa Kaczek, które nie przyszło z wiadomych powodów. Lis z Lisicą
spóźnili się trochę, ale przyszli
W czasie tańców Kogut postanowił dać Lisowi nauczkę a nawet więcej, zemścić się
na nim za to, co zrobił Kaczce Wcześniej umówił się już ze swoimi braćmi
Kogutami bo przyszedł mu do głowy odpowiedni na zemstę pomysł Kogut przerwał
muzykę Świerszczy i Pasikoników i głośno żeby wszyscy go słyszeli, zwrócił się
do Lisa:
- Szlachetny Lisie, zapraszam cię do specjalnego tańca Kogutów. Orkiestra grać!
Lis od razu poderwał się na nogi, bo bardzo lubił tańczyć
- Musisz zrobić tak samo jak my - powiedział do niego Kogut. - To jest
specjalny taniec bez głowy...
I rzeczywiście spod stołu wybiegło kilku Kogutów bez głowy. To znaczy z głowami,
ale bardzo umiejętnie ukrytymi pod skrzydłami. Wszyscy zebrani byli bardzo
zaszokowani tym nowym, niezwykłym tańcem.
- Utnij mi szybko głowę - krzyknął Lis do siedzącego obok Krokodyla, któremu
dwa razy nie trzeba było tego powtarzać bo od razu zamknęła się jego paszcza na
głowie Lisa.
Oczywiście nie było już dalej mowy o żadnym tańcu. Lis padł martwy na ziemię, a
Koguty wyciągnęły głowy spod skrzydeł i zaczęły opowiadać, dlaczego tak zrobiły.
Krokodyl rzucjł Sie jeszcze na Lisicę, ale nie zdążył jej złapać, bo mu się
wymknęła. Kiedy skończyły się wszystkie komentarze orkiestra Zaczęła grać dalej
i zaczęto znowu tańczyć i śpiewać. Lisica uciekła do lasu i obiecała sobie, że
nigdy tego żadnemu Kogutowi nie daruje.
Tak to właśnie głupie żarty przeradzają się w zemstę i nienawiść. Trzeba na nie
w życiu uważać.
I 31
?
m
w
plemieniu Ekonda - zamieszkującym terę między dwoma jeziorami, MAINDOMBE i TUMB^
równika - uczy się dzieci szacunku dla starszych między innymi takimi oto
przysłowiami:
BAKAPI BATUMBA NKOI, MBWA NTANGOPENDA LOKONI. (jęz. Eko Tam, gdzie leopard
gotuje maniok, pies nie zbi Pies wie, że leopard jest od niego silniejsz i nie
zbliża się do niego nawet wtedy, gdy jest \
Jest też jeszcze inne przysłowie wyrażające podoi
EKUTLPEBOLO NKO NTELONGAMA L'OKOK (jęz. Ekonda) Naczynie zrobione z owocu
podobnego do dyni mc najmocniejsze, ale zawsze rozbija się uderzone o pień
Tych dwóch przysłów nie znała z całą pewnością która zażartowała sobie z Lwa i
bardzo źle się to skończyło.
Chcecie wiedzieć, jak to było? A będziecie uważnie słuchać? Na pewno? No to
posłuchajcie...
Działo się to bardzo dawno temu w jednej z afrykańs wiosek, zagubionych w
potężnej równikowej dżungli, zam kałej przez same zwierzęta.
I
W plemieniu Ekonda - zamieszkującym tereny położone między dwoma jeziorami,
MAINDOMBE i TUMBA, w pobliżu równika - uczy się dzieci szacunku dla starszych i
silniejszych między innymi takimi oto przysłowiami:
BAKAPI BATIJMBA NKOI
MBWA NTANGOPENDA LOKONI. (jęz. Ekonda)
Tam, gdzie leopard gotuje maniok, pies nie zbliży się.
Pies wie, że leopard jest od niego silniejszy i nie zbliża się do niego nawet
wtedy, gdy jest głodny.
Jest też jeszcze inne przysłowie wyrażające podobną treść:
EKUTU'EBOLO NKO NTELONGAMA ??????
(jęz. Ekonda)
Naczynie zrobione z owocu podobnego do dyni może być
najmocniejsze, ale zawsze rozbija się uderzone o pień drzewa.
Tych dwóch przysłów nie znała z całą pewnością Papuga, która zażartowała sobie z
Lwa i bardzo źle się to dla niej skończyło.
- Chcecie wiedzieć, jak to było?
- A będziecie uważnie słuchać?
- Na pewno?
- No to posłuchajcie...
Działo się to bardzo dawno temu w jednej z afrykańskich wiosek, zagubionych w
potężnej równikowej dżungli, zamieszkałej przez same zwierzęta.
I 35
Pewnego razu Papuga, znana z robienia różnych kawałów, postanowiła zażartować z
Lwa, który był zawsze bardzo poważny i patrzył na wszystkich bardzo srogim
wzrokiem.
- Rzeczywiście - pomyślała w duchu - zawsze taki poważny, niech chociaż raz się
zabawi...
Papuga wzięła swoją maczetę i poszła do Lwa. Spotkała goj przed domem w czasie
czesania swojej długiej sierści.
- I tak jesteś najładniejszy z całej wioski - powiedziała na powitanie - nie
musisz się ciągle czesać...
- Ciebie się zawsze żarty trzymają - mruknął Lew. - Co cię do mnie sprowadza?
- Nic specjalnego - odpowiedziała Papuga. - Widziałam wczoraj na jednej palmie
dwa duże kiście dojrzałych orzechów i idę je wyciąć. Pomyślałam po drodze, że
może i ty potrzebujesz orzechów, więc moglibyśmy pójść razem...
- A wiesz że dobrze się składa - powiedział uradowany Lewi - bo właśnie wczoraj
skończyły nam się ostatnie orzechy... Zaczekaj chwilę, wezmę tylko maczetę i już
idę...
Lew wszedł do domu i po chwili wyszedł ze swoją nową
maczetą.
- Musisz jeszcze trochę podostrzyć maczetę - powiedziała Papuga - bo to stara
palma i jej liście będą na pewno bardzo twarde...
Lew zawrócił i zabrał się za ostrzenie maczety na dużym, specjalnie do tego
przeznaczonym, kamieniu leżącym przed, domem.
- No, chyba już dosyć...
- Nie, podostrz jeszcze - odpowiedziała Papuga. - Lepiej, żeby był bardzo ostry,
to i ścinanie orzechów pójdzie ci łatwiej
i szybciej.
Lew ostrzył jeszcze uważniej i wreszcie stwierdził, że już naprawdę wystarczy.
Wyruszyli więc razem w dżunglę. Ich wioska znajdowała się bardzo blisko jeziora
i kawałek drogi przebiegał jego brzegiem. Kiedy byli już bardzo blisko wody,
Papuga, ni stąd ni zowąd, rzuciła nagle coś daleko do jeziora.
36 ż
- Co tam rzuciłaś? - zapytał zaciekawiony Lew.
- Wyrzuciłam swoją maczetę - odpowiedziała Papuga bo jestem na tyle silna i
mam na tyle mocne zęby, że zetnę kiść orzechów i bez niej.
Zaintrygowało to Lwa, bo jeśli ktoś tu z nich dwojga był silny i miał mocne zęby
to na pewno nie była to Papuga, tylko on sam.
- Plum... - usłyszała Papuga za sobą.
- Co to? Coś spadło do wody? - zapytała.
- To ja wyrzuciłem swoją maczetę - odparł Lew idący z tylu - bo też potrafię
wyciąć kiść orzechów moimi mocnymi zębami.
Papuga zaczęła dusić się ze śmiechu, bo ona wcale swojej maczety nie wyrzuciła
do jeziora, tylko umiejętnie schowała ją między korzeniami nadwodnego drzewa.
Nie mogła wprost wytrzymać ze śmiechu na samą myśl o tym jak Lew będzie zębami
wyrywał orzechy palmowe.
- O! To tutaj! - zatrzymała się Papuga przed wysoką rozłożystą palmą. -
Zaczekaj, ja wytnę kiść pierwsza...
W chwilę potem zaczęły spadać orzechy jeden po drugim, bo wyłuskiwanie dziobem
orzechów z dużego kiścią rosnącego między grubymi liśćmi palmy było ulubionym
zajęciem Papugi.
- No, teraz twoja kolej - powiedziała do Lwa zlatując na ziemię.
Lew wgramolił się na palmę, ale nie wychodziło mu wyłuskiwanie orzechów zębami,
bo każdy z nich otoczony był ostrymi kolcami. Spróbował jeszcze wycięcia całego
kiścią, ale i to mu nie wychodziło. Zmęczony zszedł na ziemię.
- Powiedz, jak ty to zrobiłaś - zapytał. Papuga zaczęła się śmiać.
- Zawsze wyłuskuję orzechy własnym dziobem - odpowiedziała, zanosząc się ze
śmiechu - ale któż to widział, żeby Lew wyrywał orzechy zębami. To nawet nie
wypada... Lew powinien wycinać orzechy maczetą... Ja swoją maczetę schowałam w
korzeniach drzewa, bo nie była mi potrzebna, ale ty to co innego. Jak mogłeś
wyrzucić swoją maczetę do jeziora?
Lew czuł, że sierść mu staje na karku ze złości.
I 37
- Jak mogłaś?! - warknął.
- To był żart, ale...
Papuga nie zdążyła dokończyć tego, co chciała powiedzieć, bo Lew rzucił się na
nią z wściekłością. Nie mógł znieść tego, że został tak haniebnie oszukany i
wykpiony. Papuga próbowała się bronić, ale było już za późno. Pióra posypały się
na ziemię...
- Ja ci dam żarty - warknął Lew - żartuj sobie z takich jak ty, a nie ze mnie...
Lew zebrał wszystkie orzechy wyłuskane przez Papugę i poszedł do domu. Po drodze
odnalazł swoją maczetę. Postanowił też, że nigdy tego żadnej Papudze nie daruje.
Nic więc dziwnego, że wszystkie Papugi boją się go do dziś.
MOTO A KOTAMBOLA LIKOLO LYA MAKALA MA MOTO AKOZIKISA MAKOLO (jęz. lingala) Ten,
kto odważa się chodzić po rozpalonych węglach, musi wiedzieć, że poparzy sobie
stopy.
38 |
LIS 1 KOGUT
JLewnego razu Lis wybrał się na polowanie. Sprytnie przeskakiwał leżące drzewa,
chował się za krzakami, wskakiwał na niższe gałęzie drzew. Apetyt wzrastał mu
coraz bardziej, a tu jak na złość, żadnego ptaka nie było widać. Lis oddalał się
coraz bardziej od swojego domu i w rezultacie znalazł się w części lasu zupełnie
mu nie znanej.
Nagle zauważył z daleka dużego ptaka dumnie stojącego na leżącej na ziemi gałęzi.
Nigdy go przedtem w lesie nie widział. Błyszczące kolorowe pióra, czerwony
grzebień na głowie... Był to Kogut, ale Lis o tym wtedy jeszcze nie wiedział.
Cieszył go nie tyle jego ładny wygląd, ale jego wielkość, bo właściwie takiej
wielkości ptak był mu potrzebny na dobry posiłek. Po co łapać kilka małych skoro
można za jednym razem najeść się do syta...
Lis postanowił zastosować wypróbowany i bardzo skuteczny sposób łapania ptaków:
nie na siłę, ale powoli i podstępem.
- Witaj, piękny ptaku - zawołał z dosyć daleka. - Właśnie ciebie szukam... Chodź
tu bliżej, bo mam ci ważną wiadomość do przekazania...
Kogut nadstawił uszu, wyraźnie słyszał wołanie, spojrzał w stronę skąd dochodził
głos i zauważył Lisa. Nigdy go przedtem jeszcze nie widział. Kogut zawsze miał
się na baczności i był bardzo ostrożny. Chodziło nie tyle o niego samego, co o
jego Kury i Kurczaki. Świadomie unikał kontaktów z nieznajomymi sobie
zwierzętami. To wołanie wydało mu się bardzo podejrzane. Co za wiadomość miało
mu do przekazania to zupełnie nie znane mu zwierzę? Zaśpiewał głośno na
ostrzeżenie, rozpiął groźnie skrzydła, zeskoczył z gałęzi i nic nie odpowiadając,
szybko znikł w leśnych zaroślach.
Lis zawołał jeszcze raz, ale nikt mu nie odpowiadał. Kogut był już dość daleko.
Lis nie mógł sobie darować takiej straty. Wybrał złą taktykę działania i musiał
przyznać się do porażki. Nie zdarzało mu się to
I 41
często. Był zły, a clo tego jeszcze bardzo głodny. Postanowił siedzieć i czekać.
Żaden inny ptak nie mógł go usatysfakcjonować po widoku takiego okazu. Do tego
ta porażka nie była zupełnie w jego stylu.
Doczekał się, bo po pewnym czasie Kogut wrócił na swoją ulubioną gałąź.
Zaśpiewał, żeby dać znać kurom, że wszystko w porządku.
- Kogucie - zawołał, gdyż w międzyczasie dowiedział się od innych zwierząt, jak
się nazywa - nie bój się, jestem wielkim przyjacielem twoich przodków... Uczyłem
ich kiedyś śpiewania...
Kogut nadstawił uszu, rozpoznał Lisa, ale tym razem nie uciekał, bo jak słyszał,
chodziło o jakiegoś nie znanego mu jeszcze przyjaciela.
- Zwierzęta z głębi lasu - kontynuował Lis - wysłały mnie do ciebie, bo niezbyt
dobrze słyszą twoje śpiewanie. Od dawna wszystkie cieszyły się pięknym i głośnym
śpiewaniem Kogutów, ale teraz niezbyt dobrze cię słyszą... Jesteś jeszcze młody
i nie znasz wszystkich sekretów swojego pięknego głosu...
Kogut słuchał uważnie. Podobały mu się te słowa o pięknym śpiewaniu (zawsze
myślał, że śpiewa najpiękniej ze wszystkich ptaków). Zaciekawiło go to, że jego
piękny głos miały słyszeć bardzo wyraźnie wszystkie leśne zwierzęta...
- Śpiewam najgłośniej i najładniej jak umiem - odpowiedział - jakiż więc jest
powód tego, że nie wszyscy dobrze mnie słyszą?
- No, to jesteś mój! - pomyślał sobie w duchu Lis i szybko odpowiedział
Kogutowi:
- Po to właśnie tu przyszedłem, żeby ci to wyjaśnić. Jestem bardzo znanym
nauczycielem śpiewu i chcę, żebyś śpiewał jeszcze ładniej i głośniej... Czekaj
tylko, przyjdę trochę bliżej ciebie, żebym sobie nie nadwyrężył głosu, jestem
już dosyć stary...
Spodobało się to Kogutowi, że będzie mógł śpiewać jeszcze ładniej i głośniej, i
wcale nie zwrócił uwagi na to, że Lis był
42 |
już zupełnie blisko. Sam nawet się jeszcze trochę do niego przysunął.
- Teraz ci powiem - powiedział Lis słuchaj uważnie, będziesz śpiewał o wiele
ładniej jeśli zamkniesz oczy. Głos nie jest zbyt czysty jeśli śpiewasz z
otwartymi oczami...
- Mam je zamykać tylko w dzień, czy w nocy też? - zapytał Kogut.
- Zawsze, za każdym razem - odpowiedział mu Lis. - Spróbujmy, ale żebyś dobrze
zrozumiał o co chodzi, zacznijmy od jednego oka. Zamknij lewe oko i zaśpiewaj...
Kogut zamknął oko i dumnie zaśpiewał. Echo poniosło po całym lesie jego kukuryku.
- No widzisz, jaka różnica! Twój głos po prostu nie lubi otwartych oczu! Teraz
to naprawdę wyszło ci bardzo pięknie!
I rzeczywiście, Kogutowi wydawało się, że zaśpiewał o wiele lepiej z zamkniętym
okiem. Przebierał nogami z radości. Rozpierała go pycha na myśl, że będzie mógł
śpiewać jeszcze ładniej...
- No to teraz zamknij oczy i uważaj, żebyś nie otworzył ich przypadkiem przed
końcem śpiewania. Ot i cały mój sekret! Słuchaj uważnie jak zmienia się głos
przy zamkniętych oczach...
Kogut nabrał powietrza, poprawił skrzydła, zamknął oczy i jak mógł najładniej
zaśpiewał. Ale nagle jego piękny i donośny głos urwał się w połowie. Lis złapał
go bez żadnej litości. Kogutowi oczy wyłaziły ze zdziwienia.
- Nie obchodzi mnie wcale twój głos, głuptasie! - warknął Lis. - Jestem po
prostu głodny!
W tym dniu Kury nie mogły doczekać się na śpiew Koguta. Nic dziwnego, bo po
Kogucie pozostały tylko pióra...
I 43
ŚWIERSZCZ ! LEW
?
?- czy słyszeliście o walce między Świerszczem a Lwem?
Nie?
No to posłuchajcie.
Pewnego razu Świerszcz siedział przed swoim nowo wybudowanym domem i grał na
skrzydłach. Zawsze tak robił, kiedy był zadowolony. Zresztą granie na skrzydłach
to była cała jego rozrywka.
Pech chciał, że przechodził tamtędy Lew, który nie tylko, że nie słuchał
świerszczowego grania, ale do tego jeszcze nastąpił swoją grubą łapą na nowy,
ledwie co zbudowany dom Świerszcza. Całe szczęście, że Świerszcz zdążył
odskoczyć na bok, bo pewnie byłoby po nim.
- Zniszczyłeś mój dom, drapieżniku! - krzyknął wystraszony Świerszcz.
- No i co z tego!? odpowiedział spokojnie Lew.
- Jak to co z tego!? - zapytał Świerszcz. - Czy wiesz, ile czasu musiałem
pracować przy budowaniu mojego domu?! Ile sił i pieniędzy mnie to kosztowało?!
Mógłbyś trochę uważać! Co ja teraz zrobię?!
- A cóż to znowu za dom?! - roześmiał się Lew. - parę patyków i trochę trawy...
- Ty i takiego nie masz- przerwał mu Świerszcz - bo jesteś leniem i nieukiem...
- Zaraz, zaraz - warknął Lew - ty mnie tu nie obrażaj, bo może się to bardzo
źle dla ciebie skończyć...
- Tylko mnie nie strasz - wtrącił Świerszcz - bo ja się wcale ciebie nie boję.
Źle to się może rzeczywiście skończyć, ale dla ciebie, jeśli mnie zaraz za
zniszczenie mojego domu nie przeprosisz...
- Co? - zdziwił się Lew. - Ja mam ciebie przepraszać?! Za kogo ty się uważasz?!
Chyba zapomniałeś z kim rozmawiasz...
- Wcale nie zapomniałem - odpowiedział Świerszcz. -Jesteś
I 47
dumny i pyszny Lew, leń i nieuk! Należy ci się porządna nauczka!
- Tego to już za wiele warknął Lew. - Nauczkę to właśnie ty zaraz
dostaniesz...
Lew zaczął deptać ze złością resztki domu Świerszcza, wyrywać pazurami trawę i
rozrzucać na wszystkie strony.
- No to teraz nauczysz się szacunku dla Lwa - warknął stawiając łapę na miejscu,
gdzie był domek Świerszcza.
- Tego to już naprawdę za dużo - krzyknął Świerszcz
- wzywam cię do walki, bo zasługujesz na karę...
- Chcesz ze mną walczyć? - roześmiał się Lew. - Nie zapominaj się!
- Tak, chcę z tobą walczyć i wygrać - mówił dalej Świerszcz.
- I to nie tylko z tobą, ale ze wszystkimi innymi drapieżnikami, takimi jak ty.
Zwołaj wszystkich na jutro rano, ja przyjdę z całą swoją latającą rodziną...
- Szkoda na to czasu - przerwał Lew. - Żal mi ciebie i twych skrzydlatych
braci...
- To ciebie mi żal i wszystkich uzbrojonych w kły i pazury drapieżników.
Wygrana należy do nas!
Sprzeczali się jeszcze ze sobą dosyć długo, ale wreszcie doszli do porozumienia.
Lew zgodził się w końcu na walkę. Świerszcz był bardzo z tego zadowolony, bo żal
mu było swojego nowego domu, a walka była jedynym sposobem dania nauczki Lwu.
Następnego dnia rano, w wyznaczonym na walkę miejscu, zaczęły się pojawiać różne
zwierzęta. Z jednej strony dużego drzewa, które stanowiło punkt graniczny,
zajmowały miejsca Lwy, Leopardy, Hieny, Lisy i inne drapieżniki. Z drugiej
strony nie było wprawdzie nikogo widać, ale też odbywały się przygotowania do
walki. Na gałęziach, na liściach, na trawie, zaczynało się roić od Pszczół, Os,
Bąków, Chrabąszczy i różnych Świerszczy.
Kiedy tylko Wiewiórka, sędzia walki, dała znak do ataku, ze strony drapieżników
rozległy się głośne ryczenia i wycia. Od
48 I
strony Świerszcza słychać było tylko różne brzęczenia. Drapieżniki ruszyły do
przodu wystawiając kły i pazury, ale nie było kogo atakować, bo wszyscy
przeciwnicy wzbili się w powietrze. Oczywiście wszystko było już wcześniej
umówione, bo całe roje Pszczół i Os rzuciły się na Lwa. Wkrótce rozległ się po
lesie jego przeraźliwy ryk. Lew wił się po ziemi i czuł ból w całym ciele.
Piekło go i gryzło wszędzie, a najbardziej na nosie i na uszach. Podobnie było
też z innymi drapieżnikami...
Pierwszy ruszył do ucieczki sam Lew, rycząc z bólu i ze złości. Zaraz za nim
pobiegli wyjąc i krzycząc wszyscy inni.
Tak więc walka zakończyła się wygraną Świerszcza i jego skrzydlatej rodziny. Lew
jeszcze do dzisiaj panicznie się boi Pszczół i Os.
*
Wielkość i siła to jeszcze nie wszystko. O wiele od nich ważniejsze w życiu są
dobre, zgodne współżycie i wzajemny szacunek.
I 49
^SKÓIKA 1 ROBA
?
X ewnego razu, a było to bardzo, bardzo dawno temu, Jaskółka usiadła na lianie
zawieszonej między dwoma drzewami i zaczęła się rozglądać na wszystkie strony.
- Ciekawe - zaczęła mówić do samej siebie - jak to właściwie jest?! Tyle się
już we wszystkie strony nalatałam, a nigdzie nie widziałam końca świata...
Ciekawe, gdzie i jak kończy się świat?! Musi się przecież gdzieś kończyć! Na
pewno bym tam doleciała, żebym tylko wiedziała w jakim to jest kieainku... To
musi być dopiero radość, usiąść sobie na lianie na końcu świata czy przelecieć
nad końcem świata...
- Kto tam w górze rozmawia? - rozległ się nagle głos z ziemi.
- A kto tam na dole pyta? - zapytała przekornie Jaskółka.
- To ja, Robak.
- A ja jestem Jaskółka.
- A z kim tam rozmawiasz?
- Z nikim. Jestem tu sama. Ot tak mówiłam sama do siebie...
- Co?! Może masz jakieś kłopoty? - zapytał Robak.
- Nie, kłopotów nie mam - odpowiedziała - zastanawiałam się tylko, w którym
kierunku jest koniec świata... Bardzo chciałabym tam polecieć...
- A to dobrze się składa, bo ja wiem gdzie jest koniec świata. Byłem tam przed
tygodniem.
Zaciekawiona jaskółka zleciała na ziemię i usiadła w pobliżu Robaka.
- Naprawdę?! Byłeś tam?! - zapytała.
- Tak - odpowiedział Robak - ale nic tam znowu szczególnego nie ma. Koniec
świata i tyle.
- A ile czasu trzeba tam lecieć? - przerwała Jaskółka.
- Tego to nie wiem, bo tam się nie leci...
- Nie leci?! To jak?!...
- Nie leci się tam - mówił dalej Robak - bo koniec świata jest w środku ziemi.
Idzie się tam długimi, krętymi i ciemnymi korytarzami...
I 53
- W środku ziemi?! - dziwiła się zaciekawiona Jaskółka. -Ja myślałam, że to
gdzieś tam daleko za naszym lasem...
- Mówiłem ci, że koniec świata jest w ziemi. Jeśli nie wierzysz, to powiedz mi,
gdzie się chowa umarłych?
- W ziemi - odpowiedziała Jaskółka.
- No, to sama teraz widzisz, że robi się tak dlatego, żeby umarły poszedł na
koniec świata. Skoro zmarł, to przecież dalej na świecie przebywać nie może i
trzeba, żeby możliwie najszybciej dotarł do końca świata... No to co, teraz to
chyba już mi wierzysz, że koniec świata jest w ziemi.
- Wierzę - odpowiedziała - a czy mogłabym tam z tobą pójść?
- Pewnie, że tak, to wcale nie jest aż tak daleko.
- Ale jak ja będę się poruszać w ziemi? Tam przecież nie będę mogła latać...
- Latać nie. Pójdziesz powoli na nogach korytarzem, który ? wskażę...
- A co będziemy jeść?
- Musisz tylko zabrać ze sobą jedzenie. Ja nie ma tego kłopotu, bo jem ziemię,
a jej nigdzie nie brakuje.
Rozmawiali ze sobą jeszcze przez dobrą chwilę, po czyr umówili się na popołudnie
na powtórne spotkanie. W międzyczasie, Jaskółka miała przygotować sobie jedzenie
na drogę i wszystko inne co było jej potrzebne.
Robak nie mógł nadziwić jej naiwności i postanowił zrobić jej kawał. W wybranym
przez siebie miejscu, wykopał w małej skarpie otwór i zrobił w nim kawałek
tunelu.
Jaskółka zjawiła się z dość dużym koszem kukurydzy i workiem jakichś innych
ziaren.
- Popatrz - powiedział do niej Robak - tutaj rozpoczniemy naszą wyprawę.
Widzisz ten otwór i korytarz?! To właśnie tędy wyszedłem, kiedy wracałem z końca
świata...
- To idź pierwszy, ja pójdę za tobą...
54 |
- Nie - przerwał Robak - ty idż pierwsza, bo ja kiedy idę, to zostawiam za sobą
dużo świeżej ziemi i będzie ci ciężko iść... Idź pierwsza...
Jaskółka postawiła kosz z kukurydzą i worek z nasionami przy samym otworze.
Serce jej biło bardzo mocno kiedy spuściła nogi do otworu. Widziała siebie już
na końcu świata jak lata tam na wszystkie strony.
- Włóż dalej, w korytarz - powiedział Robak.
Otwór był bardzo mały, a korytarz jeszcze mniejszy, ale Jaskółka skurczyła się
jak mogła przyciskając mocno skrzydła do ciała i posuwała się naprzód.
- No to teraz - usłyszała głos Robaka - wyobraź sobie, że jesteś już na końcu
świata. Posiedź sobie trochę i patrz, żeby nie zabrakło ci kukurydzy...
Mówiąc to, Robak zrzucił worek z nasionami w otwór i wysypał na niego cały kosz
kukurydzy.
Jaskółka została całkowicie zablokowana w ziemi. Najpierw myślała, że tak trzeba,
ale zaraz potem zdała sobie sprawę z tego, że coś nie jest w porządku. Zaczęła
dusić się i krzyczeć.
Robak siedział na ziemi i śmiał się.
- Chciało ci się zobaczyć koniec świata... Jesteś już bardzo blisko...
Jaskółka pewnie by umarła zasypana w ciemnym korytarzu, gdyby nie jej silne nogi
i ostre pazury, któiymi zaczęła drzeć ziemię. Powoli, z wielkim trudem,
wystraszona i umęczona jak nigdy, cała ubrudzona w ziemi, wydostała się na
powierzchnię. Wołała Robaka, ale nikt jej nie odpowiedział, bo go oczywiście już
dawno tam nie było. Uciekł w las, śmiejąc się z naiwnej Jaskółki.
Jaskółka nigdy o swojej przygodzie nie zapomniała. Jeszcze dziś, kiedy tylko
przestanie padać deszcz i robaki wyłażą z ziemi, przylatuje i mści się na nich.
To przecież przez jednego z nich o mało nie umarła.
I 55
Nie bądź naiwny! Uważaj na siebie i nie dawaj się wrabiać. Jeśli chcesz kogoś o
coś zapytać, to najpierw przekonaj się, czy on naprawdę to wie! Uważaj co i komu
mówisz o sobie! Nie wierz we wszystko, co ludzie opowiadają!
ŻABA 1 JE) PRZYJACIELE
56 |
W pewnej wiosce położonej w głębi afrykańskiego równikowego lasu żyła sobie
stara Żaba. Nic w tym szczególnego i nikt by pewnie o niej nigdy nic nie
wiedział, gdyby nie zrobiła czegoś, co zadziwiło wszystkie les'ne zwierzęta.
opowiada!Y sobie o niej kiwając głowami i dziwiąc się jak można coś takiego
zrobić. Kiedy ludzie dowiedzieli się o tym wydarzeniu, też zaczęli sobie
wszystko ze szczegółami opowiadać i też nie mogli się Żabie nadziwić. A zaczęło
się tak.
Żaba miała jednego syna. Opiekowała się nim jak mogła najlepiej. Jej wielkim
pragnieniem było zapewnić mu dobra-przyszłość. Kiedy syn dorósł, pierwszą ważną
spraną było znalezienie mu dobrej żony. Byłoby to może znowu nie takie trudne,
gdyby nie to, że za żonę trzeba było, według tradycyjnych afrykańskich zwyczajów,
płacić.
1 tu właśnie był wielki problem. Żaba nie miała żadnych oszczędności, żyła, ot
tak, z dnia na dzień. Nie miała też niczego wartościowego do sprzedania. Długo
zastanawiała si i rozważała co zrobić. Wreszcie wpadła na pomysł. Postanowiła
pożyczyć pieniądze od przyjaciół. Po przyjacielsku zawsze wszystko da się
załatwić.
Pewnego poranka Żaba poszła do swojego przyjaciel Kara" lucha. Została przyjęta
bardzo serdecznie.
- Witaj, droga przyjaciółko - powiedział na powitanie Karaluch. - Chodź, siadaj!
Dawno już u mnie nie byłaś...
- Nie będę siadać, drogi Karaluchu - odpowiedziała Żaba -bo nie mogę. Bardzo
się śpieszę... Całą drogę biegłam. Wyobraź sobie, że dzisiaj rano przyszli do
mnie goście i chcą zostać przez kilka dni. Nie wiedziałam o tym i nie mam w domu
nic do jedzenia. Tak się złożyło, że pieniędzy też nie mam. Pomyślałam sobie, że
z kłopotami lepiej zwracać się do przyjaciół. Właśnie dlatego przyszłam do
ciebie. Jeśli możesz, to pożycz m1 trochę pieniędzy. Tyle, ile możesz.
I 59
- To dobrze, że mówisz od razu, o co chodzi. Mam trochę pieniędzy w zapasie,
ale komu jak komu, tobie pożyczę bez problemu.
Karaluch wszedł do domu i za chwilę wręczył Żabie swoje oszczędności. Uradowana
Żaba serdecznie mu podziękowała i na pożegnanie powiedziała:
- Oddam ci pieniądze za tydzień. Przyjdź do mnie rano, to przy okazji się
czegoś napijemy.
Po wyjściu od Karalucha, Żaba poszła prosto do Kury. Została przez nią bardzo
mile przywitana. Kura zaczęła opowiadać o swoich domowych problemach. Kiedy wino
stało już przed nimi na stole, Kura rozlała je do dwóch szklanek i po wypiciu
pierwszego łyku zapytała:
- No, to teraz ty mi opowiedz, co u ciebie...
- Same zmartwienia, droga przyjaciółko - odpowiedziała ze smutną miną Żaba. -
Nie ma dnia, żebym nie miała jakiegoś kłopotu. Wczoraj myślałam, że chociaż raz
położę się spać spokojnie, ale gdzie tam... Wieczorem mąż pobił się z naszym
sąsiadem. Nie można było ich rozerwać... Kłótnia trwała do późna w nocy. Sąsiad
chce go podać do sądu, jeśli dzisiaj do południa nie zapłacimy mu za jego
podarte wczoraj ubranie... Tak się złożyło, że akurat nie mamy pieniędzy...
Pomyślałam sobie, że najlepiej z takimi sprawami udawać się do przyjaciół...
Pożycz mi, kochana, trochę pieniędzy, ile możesz... Ja naprawdę nie mam zdrowia
do chodzenia po sądach...
- To nie takie znowu wielkie zmartwienie - przerwała Kura. - Ja miałam podobne
kłopoty przed rokiem. Doskonale cię rozumiem i chętnie ci pomogę.
Kiedy trzymała już w rękach zawiniątko z pieniędzmi, Żaba powiedziała na
pożegnanie:
- Przyjdź do mnie za tydzień, o tej porze. Oddam ci pieniądze, a przy okazji
znowu sobie porozmawiamy... Męża nie będzie w domu, to i wino się znajdzie...
- Chętnie przyjdę - odpowiedziała Kura. - Do zobaczenia za tydzień!
óo |
Kiedy Żaba była już za drzewami rosnącymi za domem, szybko przeliczyła pieniądze.
Daleko było jeszcze do sumy, która była jej potrzebna na kupienie żony dla syna.
Postanowiła dalej kontynuować swoją wędrówkę.
Tym razem poszła do Lisa. Znali się od dawna i zawsze mieli o czym rozmawiać,
kiedy się spotykali. Lis przyjął ją bardzo serdecznie i gościnnie. Zanim Żaba
zdążyła powiedzieć o co jej chodzi, stół był już zastawiony jedzeniem. Ucieszyła
się, bo było już blisko południa, a wypite u Kury wino dodało jej apetytu. Kiedy
skończyli jeść, Lis zapytał swojego gościa:
- Cieszę się, że przyszłaś do mnie, ale czuję, że masz jakąś sprawę. Powiedz,
chętnie ci pomogę, jeśli tylko będę mógł. Może masz jakieś kłopoty?
- Odgadłeś, przyjacielu - odpowiedziała Żaba. - Zawsze byłeś bardzo
inteligentny. Mam kłopoty i to bardzo wielkie. Wyobraź sobie, że przedwczoraj
nagle zachorował mój jedyny syn. Poszłam z nim do czarownika, bo cóż można
innego zrobić jeśli jest się chorym. Czarownik od razu odgadł kto rzucił na
niego zły los... Powiedział, że ma na to lekarstwo i że może go zdjąć, ale, że
to będzie dużo kosztowało. To bardzo wielka suma, o wiele za duża na moje
możliwości. Jeśli dzisiaj po południu nie dam mu tych pieniędzy, mój syn umrze w
nocy. Mam już prawie połowę tej sumy, ale jeszcze dużo mi brakuje. Nie ośmielam
się powiedzieć ile to jest, bardzo cię jednak proszę, żebyś mi pożyczył ile
możesz. Może uda mi się ubłagać czarownika, żeby spuścił trochę swoją cenę...
Błagam cię, w imię naszej przyjaźni, pomóż mi!
- Trzeba było od razu tak mówić - przerwał Lis. - Zbyt wielkich oszczędności
nie mam, ale chętnie pożyczę ci tyle, ile mam. Twój syn to taki dobry i
sympatyczny chłopak...
Lis poszedł do swojego pokoju i po chwili wyszedł z pieniędzmi. Żaba
podziękowała mu bardzo grzecznie, schowała pieniądze i już przy wyjściu,
powiedziała:
- Byłabym zapomniała... Przyjdź do mnie za tydzień w południe. Zjemy razem
obiad i oddam ci pieniądze...
I ó1
- Dobrze - odpowiedział Lis. - Chętnie przyjdę odwiedzić twojego syna.
Kiedy Żaba była dosyć daleko od domu Lisa, schowała się za kamieniem i policzyła
pieniądze. Było ich jeszcze za mało na dobrą żonę dla syna, więc niewiele się
zastanawiając, poszła do Węża Boa.
Spotkali się na drodze.
- Witaj, drogi Boa - zawołała Żaba. - Mam bardzo pilną sprawę, więc przyszłam
prosić cię o pomoc.
- Zrobię co mogę - odpowiedział Boa. - Jestem gotów nawet kogoś dla ciebie
udusić. Ale wejdź najpierw do domu...
- Nie, dziękuję, nie będę wchodzić bo bardzo się śpieszę. To długa historia,
ale powiem w skrócie. Już od kilku miesięcy Słoń przechowywał u mnie pieniądze.
Wyobraź sobie, że wczoraj w nocy wkradł się do mojego domu złodziej i ukradł mi
wszystkie pieniądze, te Słonia też. Jakby tego nieszczęścia było jeszcze dla
mnie za mało, rano przyszedł do mnie Słoń po swoje pieniądze. Opowiedziałam mu
wszystko, ale nie chce mi uwierzyć. Mówi, że to ja zabrałam jego pieniądze.
Jeśli dzisiaj nie oddam mu wszystkich pieniędzy, które u mnie przechowywał,
zabierze mi mojego męża na niewolnika i zburzy nasz dom. Co ja teraz zrobię?!
Przyszłam do ciebie, żebyś mi pożyczył... jeśli nie całą sumę, to tyle ile
możesz... Tylko w tobie mój ratunek...
- Pożyczę ci, bo sam wiem co to kłopot - powiedział Boa.
- Nie martw się o oddanie - powiedziała Żaba. - Za tydzień będziesz miał
wszystkie pieniądze z powrotem. Przyjdź do mnie po południu, to wtedy dokładniej
ci wszystko opowiem...
Kiedy po wyjściu od Węża Boa Żaba przeliczyła wszystkie pieniądze, doszła do
wniosku, że mogłoby to już wystarczyć na kupienie dobrej żony, ale na urządzenie
wesela to jeszcze nie. No, ale nie był to znowu aż tak wielki kłopot.
Żaba poszła do Leoparda. Powitanie, wymiana wiadomości i przeszła do konkretów.
62 I
- Nawet nie wiesz, jaki to dla mnie wstyd przyjść prosić ciebie o pomoc. I to o
jaką pomoc, o pożyczenie pieniędzy... Rodzina mojego męża zwaliła mi się rano na
głowę. Przyszli poprosić nas o pieniądze, bo ktoś jest u nich umierający. A my,
jak na złość, ich nie mamy. Wczoraj byłam na targu i wszystko wydałam. Sam
rozumiesz, że nie mogę ich odprawić bez niczego. Pożycz mi, proszę, ile możesz...
oddam ci za tydzień... zapraszam cię na podwieczorek to wtedy porozmawiamy...
Leopard o nic nie pytał. Zawsze był bardzo wrażliwy na potrzeby swoich
przyjaciół. Zebrał wszystkie pieniądze, jakie miał, i dał je Żabie.
- Wybacz, że jest tylko tyle - powiedział - ale więcej dzisiaj nie mam. Może
jeszcze trochę gdzieś znajdziesz i sprawę załatwisz jak trzeba. Do zobaczenia za
tydzień.
Leopard poddał całkiem dobrą myśl Żabie. Pieniędzy nigdy za dużo, a wesele to
bardzo kosztowna sprawa. Poszła więc Żaba do Człowieka. Będąc przed jego domem
zaczęła płakać i szlochać...
- Człowieku, pomóż mi... Wstydzę się mówić o co chodzi, jeśli mi nie pomożesz,
to umrę dzisiaj lub jutro. To taka bardzo dziwna i tajemnicza choroba...
- Jak mogę ci pomóc? - zapytał Człowiek.
- Chodzi o pożyczenie pieniędzy. Byłam u uzdrowiciela i może mnie uzdrowić, ale
muszę mu najpierw za to zapłać... Mam już trochę pieniędzy, ale dużo mi jeszcze
brakuje... Co ja teraz, nieszczęśliwa, zrobię?!
- Nie płacz - odpowiedział Człowiek - jakoś da się wszystko powoli załatwić.
Weź tyle, ile mam pod ręką, i idź do uzdrowiciela. Jeśli to nie wystarczy, to
powiedz mu, że przyjdę sam i mu zapłacę. Nie płacz, idź już...
- O, zapomniałabym - powiedziała Żaba będąc już w drzwiach przyjdź do mnie za
tydzień, najlepiej pod wieczór. Opowiem ci wszystko dokładnie, zjemy razem
kolację...
- Zgoda, idź już, bo jeszcze mi się tu rozchorujesz... Do zobaczenia za tydzień!
? 63
Żaba wracała do domu w podskokach. Tyle pieniędzy jeszcze nigdy w życiu nie
miała. Teraz nie będzie się musiała martwić swoim niedostatkiem, a przede
wszystkim jej syn będzie mógł poślubić dobrą i bogatą żonę.
Za trzy dni wszystko było gotowe. Upatrzona od dawna żona zgodziła się na wesele.
Żaba, wystrojona jak nigdy, nazapraszała wielu różnych gości. Bawiono się
wspaniale, było wiele jedzenia i picia, tańce trwały przez dwa dni... Takiego
wesela jeszcze nie było w ich wiosce...
Ten weselny tydzień przeszedł bardzo szybko i nadszedł dzień, w którym mieli
przyjść wszyscy ci, którzy pożyczali Żabie pieniądze. Oczywiście, że nie na
wesele, a na różne inne wymyślone przez Żabę kłopoty.
Wcześnie rano, Żaba kupiła butelkę wina palmowego i postawiła ją na stole.
Usiadła i... czekała.
Pierwszy przyszedł Karaluch. Żaba przyjęła go bardzo serdecznie. Wypili po
szklance wina i Żaba robiła wszystko, żeby Karalucl za wcześnie nie wyszedł.
Wypili jeszcze po szklaneczce...
Wtedy właśnie weszła Kura. Karaluchowi wąsy stanęły dęb: ze strachu. Chciał już
uciekać, ale, niestety, nie zdążył! Kura był o wiele szybsza, jedno uderzenie
dziobem i... Karalucha już ni było.
Kiedy miały już usiąść za stołem, wszedł do domu Lis. Kura zamarła ze strachu.
Za późno było na ucieczkę. Nie zdążyła nawet dobrze machnąć skrzydłami, a pióra
się posypały i... Kury już nie było.
Lis usiadł za stołem, napił się wina i szczerze dziękował Żabie za Kurę. Nie
spodziewał się aż tak gościnnego przyjęcia. W czasie ich rozmowy, wsunął się po
cichu Wąż Boa. Ledwie Lis zorientował się w sytuacji, Boa już go dusił. Napił
się trochę wina, podziękował Żabie za dobry posiłek i położył się, żeby strawić
swoją ofiarę.
Długo nie leżał, bo Leopard ledwie wszedł do domu, a już go zaatakował. Boa
próbował się bronić, ale z Lisem w brzuchu nie
64 I
miał żadnych szans. Leopard nie mógł nacieszyć się takim wspaniałym mięsem, jadł,
oblizywał się, dziękował Żabie i tak się w końcu objadł, że zapytał Żabę, czy
może się trochę zdrzemnąć. Za chwilę rozległo się w domu jego chrapanie.
Kiedy do domu wszedł Człowiek, Żaba przyłożyła palec do ust na znak ciszy i
wskazała ręką na śpiącego Leoparda. Człowiek od razu zorientował się o co chodzi.
Złapał dzidę i jedno uderzenie wystarczyło...
- Nie wiem, jak ci dziękować za taki prezent - powiedział Człowiek. - Od dawna
marzyłem o skórze Leoparda. To tak jakbyś o tym wiedziała i zrobiła mi wspaniałą
niespodziankę...
- O, to nic takiego - wtrąciła Żaba. - To nawet nie ma porównania z tym, co ty
dla mnie zrobiłeś...
- Nie mówmy o tym - przerwał jej Człowiek. - Ta skóra Leoparda jest dla mnie
więcej warta niż pieniądze, które ci pożyczyłem. Nie musisz mi ich zwracać...
Człowiek włożył sobie Leoparda na plecy i zadowolony jak nigdy, poszedł w stronę
swojego domu.
Żaba dopiła spokojnie wino i mruknęła do siebie:
- No, najważniejsze w życiu to nie mieć długów!
? *5
MAŁA ANTYLOPA 1 DUŻY SŁOŃ
leśli istnieje gdzieś w ogóle szczęśliwa ze swojego życia antylopa, to jest to
właśnie ta. Mała, sympatyczna, zawsze czyściutka, wesoła i uśmiechnięta.
Zupełnie podobna do małej polskiej sarenki. Tylko, że jeszcze pewnie
sympatyczniejsza...
Żyła w samym sercu równikowej afrykańskiej dżungli, nigdy nikomu nic złego nie
zrobiła. Była szczęśliwa, że ma swój mały domek, kawałek ogródka, małe pole
bananowe...
Żyłaby pewnie tak długo i szczęśliwie, gdyby nie przydarzyło się jej pewnego
razu... Co takiego? Posłuchajcie.
Mała Antylopa siedziała przed domem i była zajęta obieraniem słodkiego manioku.
Cieszyła się, że ma co jeść, zawsze zresztą była bardzo pogodnego usposobienia.
Inne zwierzęta lubiły ją też za wielki spryt. Była bardzo szybka i mimo że była
mała, nie bała się innych zwierząt, nawet większych od siebie.
Kiedy właśnie tak siedziała i obierała bulwy manioku, nagle, cały jej mały dom
zaczął się trząść, ziemia też... Ledwie zdążyła odskoczyć, dzięki niezwykłej
zwinności, kiedy cały jej dom runął wśród wielkich trzasków. W kurzu, za domem,
zobaczyła Słonia, który jak gdyby nigdy nic, zabierał się właśnie za jedzenie
jej bananów!
Duży Słoń musiał już ją zauważyć, ale wcale nie zwracał na nią żadnej uwagi. Cóż
mu po małej Antylopie? Cóż ona mu może zrobić? Tu, w dżungli, panuje prawo
silniejszego, tu nie ma żadnej grzeczności czy uprzejmości...
- Słuchaj, wielka beczko napełniona bananowymi liśćmi, czy nie wiesz, że to
podwórko do mnie należy i czy nie zauważyłeś przypadkiem, że zburzyłeś mój dom?
Duży Słoń wcale nie zareagował na te pytania. Był zajęty jedzeniem. Co mu w
końcu może zrobić mała Antylopa?
- Słoniu, jesteś duży i silny, ale masz bardzo małą głowę, bo po co ci duża
głowa, skoro niewiele masz w niej rozumu... Poza
| 69
jedzeniem nic więcej nie potrafisz... Jak ty wyglądasz z tą swoją trąbą, już
nawet Hipopotam jest zgrabniejszy od ciebie... Wynoś się z mojego podwórka i
zapłać mi za dom i za banany...
Słonia zdenerwowały w końcu te docinki Antylopy. A zwłaszcza to, że porównała go
z Hipopotamem, o wiele od niego brzydszym i zupełnie niezgrabnym. Jak to, on,
Słoń jest mniej zgrabny od Hipopotama?
- To ty się stąd wynoś, malutka, bo zaczynasz mnie denerwować. Jeszcze jedno
słowo, a z twojego ogródka niewiele pozostanie.
- Spróbuj tylko, a dostaniesz nauczkę na całe życie... Długo by jeszcze pewnie
trwała kłótnia małej Antylopy z dużym Słoniem, gdyby nie usłyszał jej szef tej
części lasu, stary Lew.
- O co wy się tu tak kłócicie? Hałasujecie na cały las, spać spokojnie nie
można...
Mała Antylopa ze łzami w oczach opowiedziała i pokazała szefowi Lwu, co zrobił
jej duży Słoń i to bez żadnego powodu.
- Słoń musi dostać nauczkę - dodała.
Stary Lew już nie raz rozdzielał i godził skłócone zwierzęta. Wiedział, że w
wypadkach wielkich sporów najlepszy jest pojedynek.
- Widzę, że skoro nie chcecie załatwić sprawy pokojowo, to jest tylko jedno
rozwiązanie: pojedynek.
- Ooo, uuu, haaa... - zaryczał przeraźliwie głośno duży Słoń, nie mogąc
powstrzymać się od śmiechu. - Od jednego uderzenia małej trąby, znajdziesz się,
malutka tam, na czubku tego wysokiego drzewa. Ostrzegam cię...
- To ja cię ostrzegam. Uważaj, żebyś uciekając nie połamał sobie swoich długich
kłów...
Stary Lew rzucił los, żeby wyznaczyć tego, kto ma zacząć pierwszy atak. Los padł
na małą Antylopę.
Sprytna, przebiegła, inteligentna, mała Antylopa pobiegła na chwilę gdzieś za
rozwalony dom, ale już była z powrotem. Pod pachą miała jakieś małe zawiniątko.
70 I
- Trzy, dwa, jeden, walka!
Mała Antylopa powoli zbliżyła się do dużego Słonia ???? patrzył na nią z
politowaniem.
- Nic się nie bój, duży Słoniu, ja jestem taka mała cóż fi%& ci zrobić, prawda?
Ot, podrapię cię trochę pQ twojej trąbie"
Kiedy Słoń wysunął swoją trąbę w ???????? male]- Antylopy, ta szybkim ruchem,
wyjęła z zawiniątka swoją przyjaciółkę ??^ Myszkę, i wpuściła ją Słoniowi do
trąby.
Tego duży Słoń nie przewidział. Załaskotało g0 w t^bie przeraźliwie... Słonie
nie boją się żadnych wielkich i drapiemy00 zwierząt, ale Mysz jest zdolna całe
stada Słoni przepęd2^---Zaczął machać trąbą w lewo i w prawo, w górę i w dół. "-
)ez żadnego skutku. Mała Mysz wędrowała sobie dalej w jego 1^^?? łaskocząc go
bez litości...
- Czekaj, to nie koniec, miałam prawo do dwóch ataków, oto drugi...
Mała Antylopa wyjęła drugą Mysz i położyła ją na t^bie Słonia, a Mysz, swoim
zwyczajem była już w uchu Słonia
O nie, to już za dużo, tego żaden na świecie Słoń nie zni?sie-"
Duży Słoń zaczął tupać, przekręcać się, wywijać trąbą kicna^ i kaszleć, wreszcie
z wielkim przeraźliwym krzykiem od kte^S0 zatrząsł się cały las, puścił się do
ucieczki... 1 tyie p0 widzie110-''
Stary Lew ogłosił zwycięzcę walki wobec zwierząt ?*?? zaciekawione krzykami
przybiegły zobaczy- co się dzieje-
Wszyscy zgodnie, pod przewodnictwem starego szefa Lwa> odbudowali dom małej
Antylopie i uprzątnęli całe podwó^-
Mała Antylopa żyła dalej bardzo spokojnie i szcześl*wie-A duży Słoń? Nikt go już
nigdy w tej okolicy nie zobaczył 'l ^ dzisiaj jeszcze nigdy nie odważa się
zaatakować małej ????1??-Kiedy czasem się w lesie spotkają, zawsze pierwszy
mów^ )e': - Dzień dobry, malutka!
t 71
SŁOŃ 1 KOLIBER
iewnego razu Stoń wybrał się do swojego przyjaciela Kolibra.
- Posłuchaj powiedział wchodząc do jego domu mam do ciebie pewną prośbę. Co
byś powiedział na to, żebyśmy się wybrali razem na polowanie? U mnie w domu nie
ma już prawie nic do jedzenia...
- To ciekawe - odpowiedział Koliber - bo o tym samym właściwie myślałem. U mnie
też skończyły się wszystkie zapasy...
- Jeśli tylko jesteś gotów, to możemy wyruszyć w las już jutro rano...
- Tak jest - przerwał Słoniowi Koliber - nie ma na co czekać. Niech tylko nasze
żony przygotują nam maniok i jeśli same będą na jutro gotowe, to możemy wyruszyć
już o pierwszym pianiu koguta...
- Tak, ale pójdziemy bez nich - wtrącił Słoń.
- E, nie! Lepiej iść z żonami, bo będzie miał kto nieść maniok i zająć się
później wędzeniem mięsa...
- Wędzeniem mięsa to ja sam chętnie się zajmę przerwał Słoń - a i wszystko
też sam mogę ponieść. Idźmy sami, kobieta w lesie to tylko dodatkowy kłopot...
- Skoro tak mówisz to zgoda - odpowiedział Koliber. -Umawiamy się więc jutro o
pierwszym pianiu koguta przed twoim domem.
- Dobrze, do jutra!
Żona Kolibra, jeszcze tego samego wieczoru, zaniosła przygotowany maniok do domu
Słonia. Pomogła jeszcze nawet żonie Słonie w zawijaniu, bo było go dosyć dużo.
Wczesnym rankiem, według umowy, Koliber zjawił się przed domem Słonia. Słoń
kończył właśnie poranne mycie. Koliber nie musiał długo czekać i zanim jeszcze
koguty zaśpiewały po raz drugi byli już razem w drodze. Słoń niósł wszystko na
plecach. Miał nawet kilka różnych zawiniątek zawieszonych na kłach.
I 75
Obaj bardzo dobrze znali las, więc ze znalezieniem odpowiedniego miejsca na
polowanie nie mieli kłopotu. Około południa zdecydowali, że nie ma co iść dalej
i zatrzymali się pod potężnym starym drzewem. Po małym odpoczynku, Koliber zajął
się budową szałasu z liści palmowych, a Słoń wyruszył zastawiać sidła. Szczęście
zaczęło im dopisywać od pierwszego dnia, bo już na drugi dzień rano znaleźli w
jednym z sideł uwięzionego jeżozwierza. Po dobrym śniadaniu, które dodało im sił
i odwagi, przez cały dzień zakładali sidła i kopali doły na pułapki.
Przez następne dni ich praca polegała już tylko na wydostawaniu zwierząt z sideł
i pułapek. Jedli do syta, a zapas ich wędzonego mięsa powiększał się z dnia na
dzień.
Po tygodniu pobytu w lesie, skończył się im maniok. Znaczyło to, że trzeba było
iść do wioski, bo w lesie oczywiście manioku nie było, a jedzenie samego mięsa
nie odpowiadało ani jednemu ani drugiemu.
- A widzisz - powiedział Koliber - gdybyśmy zabrali żony to teraz nie byłoby
żadnego problemu, bo już dawno by o manioku pomyślały, a tak musimy iść teraz do
wioski...
- Wcale nie - odpowiedział Słoń - do wioski nie pójdziemy...
- Jak to?! - zdziwił się Koliber.
- Tak to - odparł Słoń - ja głośno zaryczę, żona mnie usłyszy i już jutro rano
będziemy mieć maniok, bo go nam tu przyniesie...
- To nie możliwe - wtrącił Koliber - żebyś nie wiadomo jak głośno krzyczał, to
twojego wołania i tak nikt w wiosce nie usłyszy. Jesteśmy za daleko...
- Wcale nie - upierał się Słoń - dla mojego głosu wcale nie jest za daleko. Sam
zobaczysz...
- No, niech będzie, ale ja w to nie wierzę...
- Nie wierzysz - odpowiedział Słoń - bo głos twój jest ledwo słyszalny, nie
mówiąc już o tym, że krzyczeć w ogóle nie potrafisz... Ja to co innego...
76 I
Słoń nabrał powietrza do płuc, ile tylko mógł, i ryknął potężnym głosem.
- Żono!... Nie mamy manioku! Żono! Przynieś nam go!... Jego głos rozszedł się
daleko po lesie jakby odgłos uderzenia
pioruna. Koliber aż zamachał skrzydłami z wrażenia.
- Zobaczysz jutro rano - powiedział Ssłoń. - Sam się przekonasz co to jest
potężny głos... Jutro rano będziemy jedli maniok...
Minął jednak cały następny dzień, a żony Słonia nie było widać.
- Możliwe - powiedział Słoń wieczorem - że dzisiaj w domu nie było manioku.
Zobaczysz jutro rano...
Ale i następnego dnia żona Słonia nie przyszła. Stało się więc oczywiste, że nie
słyszała wołania męża, bo rzeczywiście wioska była bardzo daleko,
- Teraz moja kolej - powiedział Koliber.
- Na co? - zdziwił się Słoń.
- Ja to na co? Na wołanie, żeby moja żona przyniosła nam maniok...
- Nie rozśmieszaj mnie, przecież ty wcale nie umiesz krzyczeć. Twój głos nie
dojdzie nawet do następnego drzewa...
- To nic - odpowiedział Koliber - spróbuję i już jutro rano wszystko się okaże.
Koliber wleciał na czubek drzewa i zawołał jak mógł najgłośniej w stronę
przelatującego właśnie nad nim klucza Kaczek.
- Podajcie wiadomość do wioski, żeby moja żona przyniosła nam jutro maniok.
Kaczki przekazały wiadomość Jastrzębiowi, Jastrząb Czapli, Czapla Gawronom i
jeszcze tego samego dnia w wiosce dowiedziano się, że Słoniowi i Kolibrowi
skończył się maniok. Żona Kolibra pracowała przez cały wieczór i wcześnie rano,
razem ze swoją najstarszą córką, wyruszyła w las. Około południa były na miejscu.
Słoń nie mógł wyjść z podziwu, bo podśmiechiwał się z Kolibra i jego słabego
głosu.
I 77
- Jedz - powiedział do niego Koliber. - Nie mów już ni<| o moim głosie,
najważniejsze, że mamy maniok...
- Dobrze, powiedz tylko, gdzie ty chowasz swój głos?! Jesteś taki mały, a
potrafisz krzyczeć tak głośno, że usłyszano cię w naszej wiosce!
- Wielkość i siła to jeszcze nie wszystko - odpowiedział Koliber. - Każdy,
nawet najmniejszy, ma swoje różne zalety i dary, dzięki którym może sobie w
życiu poradzić. Ty masz cztery grube nogi, ja mam dwa malutkie skrzydełka, ale
jedno i drugie ma swój sens. Twoje nogi dla ciebie, moje skrzydełka dla mnie. Ty
umiesz głośno ryczeć, ja muszę radzić sobie inaczej. Jedz, najważniejsze, że
mamy maniok.
Słoń zabrał się za jedzenie i już o nic więcej Kolibra nie pytał. Oczywiście nie
śmiał się też już z jego słabego głosu.
Polowanie bardzo dobrze im się udało i obaj szczęśliwie wrócili do wioski z
dużym zapasem wędzonego mięsa. Żyli dalej w zgodzie i przyjaźni mimo wielkich
różnic między sobą. A może właśnie dzięki nim?!
78 |
LEOPARD 1 ZOŁW
Był czas, a było to bardzo, bardzo dawno temu, że Leopard i Żółw byli
przyjaciółmi i żyli w wielkiej zgodzie. Wprawdzie byli zwierzętami mającymi
zupełnie różne zwyczaje, poruszali się też zupełnie odmiennie, ale nie stanowiło
to dla ich przyjaźni żadnej przeszkody. Często spotykali się przy butelce
palmowego wina i długo, długo gawędzili ze sobą.
- Przyjacielu Żółwiu, moja żona ciągle na mnie narzeka, że przesiaduję z tobą i
marnuję czas. Wczoraj pokazała mi pazury, mówiąc, że nic już w domu nie ma do
jedzenia.
- Z moją zupełnie podobnie - wtrącił Żółw.
- Mam pomysł, Żółwiu. Chodźmy na polowanie. Podzielimy się tym co upolujemy, a
potem znowu przez kilka dni będziemy mogli spokojnie posiedzieć przy winie...
- Dobra myśl, chodźmy...
Szli bardzo powoli, bo Żółwie chodzą bardzo powoli... Leopard ćwiczył nogi
skacząc przez leżące drzewa, to znowu biegnąc bardzo szybko, ale od czasu do
czasu siadał i czekał na Żółwia. Zaszli wreszcie w głęboki równikowy las.
- Żółwiu, myślę, że to dobre miejsce. Są tu ślady Dzików i Antylop... Zostańmy
tutaj..,
Wykopali wielki dół, przykryli go gałęziami i liśćmi i nic nie pozostawało im
innego, jak tylko czekać na zwierzę, które wpadnie do dołu. To bardzo prosty,
tradycyjny, afrykański system polowania. Leopard wylazł na drzewo i usadowił się
na jednej z gałęzi. Żółw przykrył się liśćmi pod tym samym drzewem.
Wcale nie musieli długo czekać. Usłyszeli najpierw odgłosy zbliżającego się
stada Dzików, zaraz potem kwiki i krzątaninę w wykopanym dole. Leopard jednym
wielkim skokiem był już na ziemi. Chwilę zaczekał na Żółwia i razem zaczęli
odkrywać gałęzie... Dzik rzucał się na wszystkie strony i ze złością rył ziemię
na bokach dołu. Leopard, doświadczony myśliwy, jed-
| 81
nym rzutem dzidy unieruchomił go, wskoczył do dołu i wyrzucił go na powierzchnię.
Żółw, powoli, bo Żółwie robią wszystko powoli, zabrał się do dzielenia
zwierzęcia na części. Leopard siedział obok i przyglądał się.
- Ładnie to robisz, Żółwiu, ty robisz wszystko bardzo dokładnie. Widzę, że
kończysz, więc teraz moja kolej, ja podzielę mięso po równo.
Leopard włożył mięso do wielkiego kosza, zarzucił go sobie plecy i powiedział do
Żółwia:
Dla mnie tyle wystarczy, reszta jest twoja.
Żółw popatrzył na tę resztę ze zdziwieniem. Pozostały tylko kości, kopyta i
głowa. Przez szacunek dla swojego przyjaciela nic nie powiedział. Ze strachu też,
bo dobrze już znał jego wielkie nerwy. Kości i kopyta zsunął do dołu, żeby
Leopard nie widział, bo brać ich nie było po co. Wziął tylko głowę...
Jeśli to jest równy podział, to ja jestem Krokodylem - pomyślał z żalem w swoim
żółwim sercu.
Wyruszyli w powrotną drogę... Żółw nic nie mówił, myślał: - Co ja powiem swojej
żonie? Nie dość, że mięsa nie ma, to jeszcze wstydu się najem. To pewne, będzie
się ze mnie śmiała. Tylko z tą głową nie mogę wracać do domu... Jakby tu Leopar-
dowi odebrać mięso? Oszukał mnie przy podziale, tego nie mogę mu darować!
Żółw pozostał trochę w tyle. Nic w tym dziwnego nie było, bo Żółwie chodzą
bardzo powoli. Uciął kawałek bambusa, uderzył w niego kilka razy patykiem,
usłyszał dźwięk podobny do tego, jaki dają sobie myśliwi. Schował głowę do
połowy w skorupce, żeby zmienić głos i stukając w bambus, głośno zawołał:
- Znalazłem ślady Żółwia i Leoparda! Uważajcie, idą w waszą stronę! Żółwia
zostawcie w spokoju, ale Leoparda zabijcie!!! To groźne zwierzę!!!
82 I
Leopard, kiedy usłyszał to leśne wołanie, zamarł ze strachu, mimo że byle czego
się nie bał. Szybko zrzucił kosz z mięsem z pleców i jak mógł najszybciej zaczął
uciekać...
Żółw, spokojnie i powoli, odnalazł kosz z mięsem. Tym razem, podzielimy się po
równo według mojego uznania - pomyślał z zadowoleniem.
Mięsa było dużo, kosz był ciężki. Żółw nie mógł zabrać wszystkiego naraz.
Zostawił więc ponad połowę w lesie, żeby wrócić po nią później. Z wyładowanym po
brzegi swoim koszem ruszył w drogę, myśląc w sercu o radości żony i dzieci na
widok takiej ilości mięsa.
Leopard wrócił do domu bez niczego, do tego wystraszony, zdenerwowany i głodny.
Zaczął kłócić się z żoną, że nic mu nie przygotowała do jedzenia. Ona z kolei,
zaczęła się z niego wyśmiewać, że wrócił z polowania z pustymi rękoma.
- Z pustymi rękoma to ja nie wróciłbym - pomyślał z żalem i ze złością - żeby
nie ci przeklęci myśliwi...! Nie daruję im tego. Już jutro pokażę im moje
pazury...
Nazajutrz, o samym świcie, wyruszył w las. Znał go bardzo dobrze, więc nie miał
kłopotu z odnalezieniem wczorajszego miejsca. Miał zamiar pójść z tego miejsca
śladem wczorajszych myśliwych... Jakież było jego zdziwienie, kiedy zobaczył
przed sobą Żółwia ładującego jego kosz z mięsem na plecy. W jednej chwili
zrozumiał co się stało i że padł ofiarą jego chytrości...
- O ty, przebrzydła skorupo, myślałeś, że mnie przechytrzysz! Dobrze znam twoje
pomysły! Chodzić nawet normalnie nie umiesz, a chciałeś przechytrzyć Leoparda...
Zaraz będzie koniec z tobą, zabiję cię i zaniosę żonie, żeby z ciebie ugotowała
zupę, bo na nic innego się nie nadajesz...
Żółw schował się w skorupie ze strachu. Tego nie przewidział. Sytuacja była
poważna.
- Trzeba się jakoś ratować, najważniejsze zachować spokój - myślał pod skorupą.
- Przyznaję się do winy, Leopardzie, i jestem gotów ponieść
? 83
karę. Możesz mnie zabić, ale proszę cię, nie tutaj w lesie, ale na brzegu rzeki.
Tutaj moje ciało nie ma tłuszczu, zostawiam go zawsze na brzegu rzeki, żeby
niepotrzebnie nie nosić. Cóż to będzie za zupa bez tłuszczu?! Zanieś mnie na
brzeg rzeki, kiedy znajdę swój tłuszcz, wtedy mnie zabijesz... Niech
przynajmniej twoja żona i dzieci ucieszą się dobrą, tłustą żółwiową zupą...
- To prawda - pomyślał Leopard - mięso Żółwia bez tłuszczu wcale nie jest
smaczne.
Tak więc Leopard włożył Żółwia do kosza i poszedł w stronę rzeki.
- No proszę, jak to dobrze mieć przyjaciela - myślał siedzący spokojnie w koszu
Żółw. - No proszę, jakich to czasów się doczekałem. Nie muszę nawet chodzić,
Leopard nosi mnie na plecach. Aż szkoda, że inne zwierzęta nie mogą tego
zobaczyć! Dopiero by mi zazdrościły...
Kiedy byli już na brzegu rzeki, Leopard postawił kosz na ziemi i wyjął Żółwia.
- To już twój koniec...
- Poczekaj jeszcze chwilę, muszę najpierw odnaleźć swój tłuszcz, po to przecież
tu przyszliśmy - odpowiedział spokojnie Żółw, patrząc na Leoparda biorącego do
łapy wielki kamień - Chwila, zaraz wracam...
Żółw obrócił się w stronę rzeki. Dusił się ze śmiechu. Kiedy był już blisko,
zsunął się do wody i... tyle go Leopard zobaczył. W wodzie dał nura i zaraz
nabrał szybkości, bo Żółwie jeśli są nieporadne na ziemi, to w wodzie szybkie.
Leopard szalał ze złości. Rzucił kamieniem w wodę, ale bez skutku, było już za
późno. A że pływać nie umiał, więc nic nie mógł poradzić.
Gdzieś, z rzeki, usłyszał jeszcze drwiący głos Żółwia:
- No i co łaciaty mięsojadzie, chciałeś zabić Żółwia?! Na nic tu twoje pazury...
Żegnaj, nie chcę znać takiego jak ty przyjaciela...
I rzeczywiście, od tej pory nikt nigdy ich już razem nie zobaczył.
S4 I
ŻÓŁWI SZYMPANS
ŁJziało się to bardzo, bardzo dawno temu w głębi afrykańskiej równikowej dżungli.
W tych bardzo, bardzo odległych czasach było wiele różnych tradycyjnych
zwyczajów, o których często dzisiaj już zapomniano. Jednym z nich był bardzo
piękny zwyczaj wspólnych posiłków mieszkańców wioski. Każdy, kto wracał z połowu
czy polowania, dzielił się tym, co złowił czy upolował, ze wszystkimi. Wszyscy
wszystkim dzielili się między sobą i dzięki temu w wiosce nigdy nie było głodu.
Pewnego razu, w jednej z takich dawnych tradycyjnych wiosek, podczas takiego
wspólnego posiłku, zaczęto rozmawiać na temat tego co kto przyniósł do podziału.
Padały bardzo różne komentarze. Z jednych śmiano się, innych słuchano w ciszy i
zadumie.
- Jedno jest pewne - powiedziała Sowa - mianowicie to, że każdy z nas przynosi
do podziału ryby, czy zwierzęta odpowiadające jego wielkości. Niech więc nikt
nie ma tego nikomu za złe, bo tak było i tak już pozostanie. Ja przecież nie mam
takiej siły jak Słoń...
Rozległy się oklaski dla mądrej Sowy. Zachęcona nimi i zadowolona z siebie
dodała jeszcze:
- To normalne, że Leopard będzie nam przynosił dwie Antylopy, a Żółw tylko
grzyby, czy jakieś owady, nie możemy przecież wymagać od małego Żółwia, żeby
złowił nam Szympansa...
Wszyscy zebrani ryknęli gromkim śmiechem. Żółw siedział spokojnie i nic nie
mówił. Nie śmiał się, bo uwaga Sowy bardzo mu się nie spodobała. To prawda, że
był mały i że Leopard był od niego o wiele większy, ale co do jego zdolności i
możliwości, to już zupełnie coś innego. Nigdy nie lubił, kiedy się z niego
śmiano. Postanowił więc udowodnić Sowie i wszystkim innym, że nie mają racji.
- Skoro tak uważacie - powiedział Żółw do śmiejących się jeszcze zwierząt - to
zapraszam was jutro wieczorem na mięso Szympansa, bo jutro właśnie mam zamiar go
upolować...
? 87
Rozległ się znowu śmiech ze wszystkich stron.
- Ciekawe jak to zrobisz?! zapytał Lew. Pewnie przydu-sisz go swoją
skorupą?! Lepiej go nie zaczepiaj, bo jeszcze cię w złości rozbije o kamień...
- Lepiej złap nam Szura - dodał Leopard - to już i tak będzie dużo dla ciebie...
- Mówcie co chcecie - powiedział Żółw - ale jutro wieczorem będziecie jeść
świeże mięso Szympansa. Siła i pazury to jeszcze nie wszystko...
Śmiano się jeszcze i komentowano pomysł Żółwia jeszcze dość długo, Żółw nic już
więcej nie mówił tylko od czasu do czasu zapraszał wszystkich na mięso Szympansa.
Było już po południu, kiedy zwierzęta rozeszły się do swoich domów.
Żółw nie poszedł do siebie tylko prosto do lasu. Chodził bardzo powoli więc
potrzebował na wszystko więcej czasu niż inni. Odnalazł miejsce nad brzegiem
rzeki, gdzie Szympansy przychodzą pić wodę i w jego pobliżu zaczął kopać dół*.
Miejsce było rzeczywiście bardzo dobrze wybrane, bo pod wieczór zjawiło się na
brzegu kilka Szympansów. Żółw zaczął kaszleć i stukać o kamienie, żeby został
zauważony. Plan działania był dobry, bo zaraz zaciekawiony duży Szympans
przybiegł do niego.
- Co tu robisz, Żółwiu - zapytał.
- Kopię dół na upolowanie dziesięciu zwierząt - odpowiedział.
- A skąd wiesz, że będzie ich akurat dziesięć? - zaciekawił się Szympans.
- Wiem, bo kupiłem u bardzo znanego czarownika cudowny talizman. Drogo to mnie
kosztowało, ale było warto. Sam pomyśl, w jednym dole codziennie dziesięć
zwierząt...
To bardzo tradycyjny i bardzo skuteczny sposób polowania. Wykopany dói często ze
sterczącymi zakopanymi dzidami, zostaje dokładnie przykryty gałęziami i liśćmi.
Wpadające w nie zwierzę nie potrafi wydostać się na powierzchnię. Jeśli są dzidy
zostaje nimi przebite. Myśliwemu pozostaje tylko wyciągnięcie zwierzęcia i
ponowne dokładne przykrycie dołu.
88 |
- To rzeczywiście coś niezwykłego - powiedział zaintrygowany Szympans. - Nigdy
czegoś takiego nie widziałem...
- Przyjdź jutro rano to zobaczysz...
Według wcześniejszych przewidywań Żółwia, Szympans dal się złapać na haczyk
ciekawości. Żółw znał go dobrze i wiedział, w jaki sposób można go przechytrzyć.
Musiał działać w taki sposób, bo przecież siłą nie mógł, bo jej nie miał.
Żółw pracował przez całą noc. Chodził i wyciągał uwięzione w różnych dołach-
pułapkach zwierzęta. Przyciągał je do swojego dołu i układał obok. Rozległo się
już się już pierwsze pianie Koguta, kiedy wrócił z Gazelą, którą wyciągnął z
czyjegoś sidła. Gazela to było właśnie dziesiąte zwierzę. Pozostało już tylko
czekać. Żółw miał chęć na drzemkę, ale przypomniało mu się, że ma coś jeszcze
bardzo ważnego do zrobienia. Zabrał się za tłuczenie papryki pili-pili w
drewnianym dużym moździerzu, do którego dodał bardzo mocną truciznę. Zawinął
wszystko w liście i schował między kamieniami. Ułożył się wygodnie na mchu i...
zasnął.
Obudził go Szympans.
- Coś takiego?! - mówił Szympans patrząc na leżące obok dołu zwierzęta. - Ty to
masz zawsze niezwykłe pomysły. Nie mogłem sobie czegoś takiego nawet wyobrazić!
Wczoraj myślałem, że mnie nabierasz...
- No widzisz - rozbudził się Żółw - tak będzie codziennie. Ten czarownik to
naprawdę cudowny człowiek.
- Wiesz co, Żółwiu - powiedział Szympans, nie wiem jak ci to powiedzieć, ale ja
też chciałbym mieć taki cudowny talizman. Tyle zawsze roboty z tym kopaniem
dołów, a bywa i tak, że bez żadnego rezultatu przez kilka dni.
- Posłuchaj, mógłbym ci tę tajemnicę przekazać - odpowiedział Żółw - nie wiem
tylko, czy wytrzymasz wszystkie próby i trudności jakie jej towarzyszą. Trzeba
dużo samozaparcia, boję się, że nie przetrzymasz...
- Ale co ty mówisz?! - zdziwił się Szympans. - Ja bym nie
| 89
wytrzymał jakiejś tam próby, żeby potem mieć codziennie dziesięć zwierząt?!
Wszystko przetrzymam...
- Lepiej może byłoby, gdybym dzielił się z tobą zwierzętami, bo codziennie
dziesięć to dla mnie za dużo. Nie chcę, żebyś musiał znosić te wszystkie
nieprzyjemne trudności...
- Nie, wolę wszystko znieść - odpowiedział Szympans - i sam codziennie potem
mieć dziesięć zwierząt.
- Skoro tak uważasz, to zgoda. Pamiętaj tylko, że masz robić wszystko co ci
każę i przez cały czas próby nie wypowiedzieć ani słowa.
- Mów co mam robić!
- Pamiętaj zaczął wyjaśniać Żółw że nie możesz jeść ani pić przez całe dwa
dni i dwie noce począwszy od tej chwili. Nie wolno też ci się załatwiać przez
ten czas*. Jeśli chcesz coś jeszcze powiedzieć, to możesz to zrobić jeszcze
teraz, bo potem ani słowa przez dwa dni i dwie noce. W czasie prób nie wolno ci
mówić, ale nawet jęczeć czy stękać gdyby coś bolało. Połóż się tu na trawie i
zamknij oczy, otworzysz je dopiero wtedy, kiedy ci powiem.
Szympans położył się pod drzewem i zamknął oczy. Żółw zaczął go wiązać
przygotowanymi wcześniej lianami. Kiedy już wszystkie łapy były mocno skrępowane.
Żółw wydostał swoje zawiniątko z trucizną. Otworzył powiekę Szympansa i wlał do
oka truciznę. Szympans zwijał się z bólu, ale nie mógł nic powiedzieć. Zacisnął
wargi z bólu, ale milczał. Kiedy Żółw włożył truciznę do drugiego oka, ból był
nie do zniesienia. Szympans wyprężał się i ciężko oddychał, ale nic nie mówił,
bo nie było mu wolno. Cała ta męczarnia nie trwała długo, bo mocna trucizna
zaczęła działać i powodować paraliż całego
' .Zakazy i nakazy zmagają przekonanie o mocy i sile przekazywanego czaru.
Zwiększają jego tajemniczość i dodają znaczenia temu kto je nakazuje. Zmuszają
też do osobistego wysiłku i zaangażowania, co psychologicznie jest bardzo ważne,
bo powiększa wiarę skuteczność czaru.
90 I
ciała. Jeszcze kilka oddechów, kilka naprężeń i... Szympans znieruchomiał.
- Siła to jeszcze nie wszystko - mruknął do siebie Żółw rozwiązując nieżywego
Szympansa.
Niemało trudu wymagało od Żółwia zaciągnięcie Szympansa do wioski. W mgnieniu
oka wiadomość o tym co zrobił obiegła całą wioskę. Ze wszystkich stron biegły
różne zwierzęta, żeby zobaczyć Żółwia i Szympansa na własne oczy. Znalazł się
zaraz tam-tam i zaczęto tańczyć z radości. Jedni zajęli się dzieleniem Szympansa,
inni przygotowywali ogień, jeszcze inni pobiegli po wino palmowe... Kiedy
wreszcie wszystko było gotowe, zabrano się za jedzenie. Wszystkim się wydawało,
że jeszcze nigdy mięso Szympansa nie było tak smaczne jak teraz.
- Jak to zrobiłeś, Żółwiu? - zapytał Lew. - Nie mogę w to uwierzyć...
- O! To nic specjalnego - odpowiedział Żółw. - Mam coś takiego, czego ty nie
masz i to właśnie dzięki temu schwytałem Szympansa... Jeśli się nie ma siły, to
trzeba posługiwać się czymś innym...
- A co to takiego? - zapytał zaciekawiony Leopard.
- Opowiem o tym innym razem - odpowiedział - a dzisiaj życzę wszystkim:
Smacznego! Tak, tak siła to jeszcze nie wszystko!
?91
?
7s
?
7s
?
t/l
N
>
z:
iewnego razu przyszła do Żółwia rodzina jego młodej żony: wuj, brat,
siostrzeniec i jeszcze kilku innych, prosić go o pieniądze za żonę. Rzeczywiście,
Żółw, biorąc sobie nową żonę, zapłacił za nią tylko część żądanej sumy,
obiecując, że kiedyś, powoli wszystko spłaci. Ponieważ, według rodziny żony,
trwało to już zbyt długo i do tego jeszcze bardzo im były potrzebne pieniądze,
postanowili sami przyjść o nie się upomnieć.
Żółw czuł się jakby był złapany na gorącym uczynku. Było mu głupio... Najgorsze
jednak w tym wszystkim było to, że nie miał pieniędzy. Tłumaczenie się brakiem
pieniędzy przed rodziną żony mogło się skończyć bardzo nieprzyjemnie. Mogli mu
po prostu zabrać żonę... Jedno było w tym wszystkim pewne, trzeba było coś robić
i to szybko...
Kiedy żona była zajęta przygotowaniem posiłku, Żółw przyjmował gości winem
palmowym. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, tak jak to zwykle bywa w takich
kłopotliwych sytuacjach. Kiedy jedzenie stało już na stole, Żółw życzył
wszystkim smacznego i przeprosił, że nie będzie jadł razem z nimi, bo musi na
chwilę wyjść. Poszedł prosto do Krokodyla.
- Witaj, przyjacielu - powiedział wchodząc na jego podwórko. - Co dobrego u
ciebie słychać?
- Nic specjalnego - odpowiedział siedzący na ziemi Krokodyl. - Życie toczy się
powoli naprzód... A co u ciebie?
- Nic dobrego, mam wielki kłopot i przyszedłem z nim właśnie do ciebie. Chcę,
żebyś mi pożyczył trochę pieniędzy. Wiem, że mam duży dług u ciebie, ale
obiecuję, że oddam wszystko razem... Przyszła do mnie rodzina żony po pieniądze
i sam dobrze wiesz, że jeśli im nie zapłacę, to mi ją zabiorą. Bądź tak dobry i
pożycz mi, proszę!...
- Mam trochę pieniędzy w zapasie, to prawda - przerwał Krokodyl - i na co jak
na co, ale na kupienie żony to ci chętnie pożyczę. Sam byłem kiedyś w podobnym
kłopocie...
I 95
Krokodyl wsunął się do wody, ich dom stał na samym brzegu rzeki, i zaraz był z
powrotem z czarną muszlą w ręce. Otworzył ją i dał Żółwiowi wszystko, co w niej
było. Były to całe jego oszczędności...
- Nie wiem, jak ci dziękować - powiedział Żółw. - Bez twojej pomocy spotkałby
mnie dzisiaj wielki wstyd. Nie wiem czy chcesz, ale możemy się tak umówić, że za
wszystkie moje długi dam ci swojego służącego. To dobry służący... Jest bardzo
silny i robi wszystko co mu każę...
- To wspaniale - przerwał uradowany Krokodyl - zawsze marzyłem o tym, żeby mieć
w domu służącego...
- W takim razie - mówił dalej Żółw - przyjdź do mnie za tydzień w południe.
Jeśli zdarzyłoby się, że nie byłoby mnie w domu, zostawię dla ciebie służącego
na werandzie. Łatwo go rozpoznasz, jest czarny, cały pokryty włosami... Nazywa
się Szympans...
- O, Szympans! - ucieszył się Krokodyl. - Słyszałem, że Szympansy szybko się
wszystkiego uczą i są dobrymi służącymi...
- Tak jest naprawdę - tłumaczył dalej Żółw - Mam go już od kilku lat i szczerze
mówiąc żal mi go oddawać, bo naprawdę przydaje się w domu do wielu robót... No,
ale to tak między przyjaciółmi...
- Może chcesz, żebym ci jeszcze dopłacił? - zapytał Krokodyl.
- Nie, nie, nie trzeba - odpowiedział Żółw. - Niech to będzie przysługa za
przysługę... To ja jeszcze będę twoim dłużnikiem...
Żółw jeszcze raz podziękował za pożyczone pieniądze i pożegnał się z bardzo
uradowanym Krokodylem. Mimo że otrzymane od niego pieniądze mogłyby już
wystarczyć na zapłacenie długu za żonę, nie poszedł do domu, ale do... Szympansa.
Zasta" go spokojnie siedzącego na gałęzi.
- Jak to dobrze być mądrym - powiedział do niego - umieć znaleźć sobie czas na
odpoczynek. Ja ciągle jestem taki zabiegany, a ty potrafisz mądrze zorganizować
sobie czas. Co u ciebie słychać?
96 I
- Nic ciekawego - odpowiedział Szympans - schodząc na ziemię, ot, siedzę sobie
i tyle. Żona poszła z dziećmi po banany, a ja pilnuję domu. Powiedz, co u ciebie?
Jak żona?
- To właśnie z jej powodu do ciebie przyszedłem i potrzebuję twojej pomocy...
- Czy stało się coś? - zaniepokoił się Szympans.
- Nie, nic się nie stało - zaczął odpowiadać Żółw - tylko mam bardzo poważny
problem. Mówiłem ci kiedyś, że nie zapłaciłem wszystkiego za żonę... Nic by w
tym pewnie wielkiego nie było, gdyby nie to, że dzisiaj zwaliła mi się na głowę
cała jej rodzina. Siedzą i czekają na pieniądze... Znasz nasze głupie zwyczaje i
wiesz, że jeśli dzisiaj ich nie dostaną, jutro zabiorą mi żonę... Jeśli możesz,
to pożycz mi trochę pieniędzy... Trochę już mam, ale to jeszcze za mało...
- Znam ten ból - wtrącił Szympans. - A któżby to znowu od razu płacił za żonę?!
Wszyscy tak robią i to niekoniecznie z braku pieniędzy... A gdyby okazało się,
że nie może mieć dzieci, to co? Albo ma jakiś zwariowany charakter? Czy usłużyć
dobrze mężowi nie potrafi? To co?! Strata pieniędzy, bracie! Dobrze zrobiłeś, że
wszystkiego nie zapłaciłeś. Żona, to zawsze wielkie ryzyko... Teraz, po latach,
skoro widzisz, że możesz ją zostawić, to co innego! Nie martw się, Szympans ci
pomoże!
Żółw ucieszył się w duchu, że haczyk został połknięty. Szympans wszedł na chwilę
do domu i zaraz potem wrócił z dość dużą ilością pieniędzy.
- Masz tu tyle, ile mam... - powiedział podając Żółwiowi małą paczuszkę... -
Żona to kosztowny wydatek, bracie... Szympans dobrze to wie, bo za swoją nie
dość, że płacił trzy razy, to potem jeszcze musiał dwa razy dopłacać. Takie to
już nasze życie, bracie...
- Ty zawsze byłeś mądry i rozważny, Szympansie - odpowiedział biorąc pieniądze
Żółw. - Zawsze umiesz wszystko sobie dobrze poukładać. Nie wiem jak ci
dziękować...
- Nie dziękuj! Idź i załatw swoją sprawę...
I 91
- Co do zwrotu tego długu - dodał jeszcze Żółw - nie wiem, czy nie zechciałbyś,
żebym zamiast pieniędzy dał ci mojeg służącego. Jest niezastąpiony na
polowaniach, silny, zdro~ i wcale jeszcze nie stary...
- Toś wpadł na pomysł - przerwał Szympans - to tak jakbyś spadł mi prosto z
nieba. Szympans właśnie potrzebuje kogoś silnego do pomocy, a zwłaszcza na
polowania... To świetna myśl, zgoda, bracie...
- Skoro się zgadzasz - kontynuował dalej Żółw - to przyjdź do mnie za tydzień w
południe. Gdyby się zdarzyło, że mnie nie będzie w domu, to spotkasz twojego
służącego na werandzie! Zostawię go tam i będzie na ciebie czekał...
- Jak go rozpoznam?
- To wcale nie trudne... Jest długi i ma długi ogon... Cały pokryty jest grubą
luskowatą skórą... Ma długą głowę i paszczę pełną różnorodnych zębów... Nazywa
się Krokodyl...
Szympans poklepał się po piersi z zadowolenia. Już widział siebie spokojnie
siedzącego na drzewie i czekającego na powrót swojego służącego z polowania.
Dużej nagrody nigdy nie mógł się spodziewać...
Pożegnali się bardzo serdecznie i Żółw powoli wrócił do swojego domu. Goście
kończyli właśnie jedzenie obiadu. Cała ceremonia wręczania pieniędzy nie trwała
długo, bo pieniędzy nie brakowało i rodzina żony była bardzo zadowolona. Nie
spodziewali się wcale tak pomyślnego zakończenia wizyty. Wuj i stryj, na zmianę,
udzielili jeszcze młodej żonie różnych rad, życzyli obojgu dobrego współżycia i
dużo dzieci, i zaraz potem cała rodzina wybrała się w drogę powrotną.
Żółw był zadowolony, że udało mu się znaleźć pieniądze. Cały tydzień minął
bardzo szybko...
W umówionym z Krokodylem i Szympansem dniu, Żółw wysłał swoją żonę na targ. Sam
pokruszył brązowy kamień do ostrzenia maczet i zmieszał go jeszcze z piaskiem...
Potem zawołał dwójkę swoich małych dzieci i wyjawił im cały swój plan.
98 I
- Ktokolwiek dzisiaj do nas by nie przyszedł - mówił do uważnie słuchających go
dzieci - i pytał o mnie, macie dawać wszystkim tę samą odpowiedź: Tata poszedł
rano na pole i jeszcze nie wrócił. Proszę zaczekać na niego na werandzie. Ja
wcale na pole nie pójdę. Usmarujecie mnie zaraz i zostanę w kącie...
Zrozumieliście?!
- Tak, tato odpowiedziały dwa głosy.
- No to do roboty, południe już blisko.
Małe Żółwiki wymalowały i obsypały Żółwia kruszonym kamieniem i piachem tak, że
po chwili wyglądał rzeczywiście jak kamień do ostrzenia maczet. Oczywiście,
głowę i nogi, miał dobrze schowane w skorupie.
Pierwszy przyszedł Szympans.
- Dzieci, czy wasz tata jest w domu? - zapytał. Miał na mnie czekać w
południe...
- Tata poszedł rano na pole i jeszcze nie wrócił. Ostrzenie maczety na tym
kamieniu zajęło mu dużo czasu... Proszę zaczekać na niego na werandzie. Mówił,
że wróci w południe...
Szympans usadowił się wygodnie na stojącym na werandzie krześle. Oczy miał
szeroko otwarte, bo zaraz miał się pojawić jego służący. Długo nie czekał, bo
zaraz przyszedł Krokodyl. Serce zabiło Szympansowi na widok tak wielkiego
zwierzęcia. Krokodyl usłyszał od dzieci tę samą odpowiedź co Szympans i wyszedł
na werandę. Dopiero teraz zauważył Szympansa. Rzeczywiście, było to ładne
zwierzę jak na silnego służącego.
Przez kilka minut siedzieli bez słów czekając na Żółwia. Ale ponieważ Żółw był
im właściwie niepotrzebny, obaj myśleli o tym samym, że trzeba po prostu wziąć
swojego służącego i wrócić do domu.
Pierwszy zaczął Krokodyl. Złapał zębami za krzesło i groźnie, bo do służącego
trzeba groźnie, powiedział:
- No to idziemy! Od dzisiaj należysz do mnie! Zeskakuj, idziemy!
I 99
Szympans poczuł się bardzo urażony tymi słowami:
- Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?! Już ja cię nauczę ja służący ma zwracać
się do swojego pana. Jeśli to żart, to bardz głupi! Ma to być naprawdę ostatni
raz! Idziemy, ale do mnie! O dzisiaj jesteś mój!
Szympans wskoczył Krokodylowi na plecy i uderzył go nogą, żeby już ruszał.
Oczywiście, takie manewry nie mogły podobać się dostojnemu Krokodylowi...
Sprzeczka przerodziła się w prawdziwą kłótnię, kłótnia w bójkę... Obaj byli
naprawdę bardzo źli... Zaczęli rozumieć, że zostali oszukani przez Żółwia. Ze
złości wyrzucili jego kamień przez okno. Ich krzyki usłyszeli sąsiedzi i
przyszli zobaczyć co się dzieje. U Żółwia był zawsze spokój i cisza... Dopiero
właśnie oni, sąsiedzi Żółwia, rozdzielili szarpiących się ze sobą Krokodyla i
Szympansa. Kiedy ci wyjaśnili powód ich kłótni i bójki, nadszedł, jak gdyby
nigdy nic, Żółw, oczywiście umyty, z maczetą w ręku...
- Cóż się dzieje, drodzy?! - zawołał wchodząc na podwórko.
Ktoś z sąsiadów zaczął mu wszystko wyjaśniać. Żółw przerwał mu mówiąc, że miał
schowany swoją maczetę obok kamienia, bo w tym bałaganie, jeszcze gdzieś się
zagubi... wszedł do domu i jak mógł najgłośniej krzyknął:
- Kto ukradł mi mój kamień do ostrzenia maczety?
- Nikt go nie ukradł - odpowiedział Szympans. - Ze złości wyrzuciliśmy go przez
okno na ogród.
- Ja chcę tu zaraz widzieć swój kamień z powrotem - powiedział głośno Żółw.
Najpierw kamień, potem sprawa służącego...
Krokodyl i Szympans poszli pod okno szukać kamienia, ale, niestety,
bezskutecznie. Nic też nie pomogła pomoc sąsiadów... Kamień zginął jak wrzucony
w wodę...
- Skoro ukradliście mi mój kamień - powiedział znowu Żółw - nie mogę wam tego
darować. To zbyt wielka dla mnie strata. Przykro mi, ale musimy pójść do sądu...
100 |
Udali się więc wszyscy do sądu. Sędzia Słoń słuchał wszystkich bardzo uważnie,
wreszcie wydał wyrok:
"Krokodyla i Szympansa uznaje się za winnych ukradzenia kamienia do ostrzenia
maczet u Żółwia. Z tego powodu Żółw nie musi im zwracać pożyczonych od nich
pieniędzy. Może sobie za nie kupić nowy kamień".
Żółw podniósł głowę, popatrzył na Krokodyla i Szympansa z szyderczym uśmiechem...
Krokodyl kłapnął tylko zębami ze złości...
Kiedy już wszyscy opuścili sąd, Szympans i Krokodyl, którzy pogodzili się w
międzyczasie, czekali przy wyjściu na Żółwia. Kiedy był blisko nich, Krokodyl
powiedział półgłosem:
- Ciesz się, oszuście! Dzisiaj ci się udało, ale wiedz, że się jeszcze spotkamy!
Damy ci nowy kamień!!! Czekaj, jeszcze ty nas popamiętasz, zdrajco!
Żółw powoli przeszedł obok nich i równie powoli, jak gdyby nigdy nic, wrócił do
domu.
| 101
?
>
?
-?
>
?. ??? to słowo z języka plemienia NTOMBA. Ich język nazywa się LONTOMBA. Jest
to skrót z wyrażenia LOKOTA LA NTOMBA, co właśnie znaczy dosłownie: język
plemienia NTOMBA. Yoka, to nazwa bardzo ciekawego zwierzęcia z równikowego
zairskiego lasu. Jest wielkości małego psa lub dużego królika. Z wyglądu jest
trochę podobny do dużej wiewiórki i trochę też do małego niedźwiadka. Jest to
zwierzę nocne, to znaczy, że w dzień śpi, a w nocy je i porusza się. Jego stałym
miejscem przebywania są drzewa, gdzie bardzo sprytnie, zawsze bardzo wysoko
potrafi się ukrywać.
Yoka ma bardzo ciekawy styl bycia. Wydaje charakterystyczny glos - krzyk. Jest
to jakby głośne, podwójne wołanie: OBA - OBA, OBA - OBA... W nocy, w pobliżu
wiosek, bo żyje zawsze blisko ludzi, rozlega się jego głośne wołanie... To taki
conocny towarzysz... Ten swój głos - wołanie - wydaje tylko wtedy, kiedy jest
wysoko na drzewie, często też jest to znak, jak mówią starzy, że właśnie się
najadł i wszystkim to ogłasza. Kiedy schodzi z drzewa i jest na ziemi, szuka
pożywienia i je zachowując całkowitą ciszę.
Wielu ludzi uważa to zwierzę za zaczarowane, właśnie ze względu na jego ciekawe
zachowania, a jeszcze bardziej dlatego, że bardzo trudno je upolować. Słychać je
co noc, czasami bardzo blisko, ale bardzo rzacłko daje się złapać. Najbardziej
doświadczeni myśliwi opowiadają o tym wiele przygód...
Chodziłem z ciekawości kilka razy na polowanie na Yoka. Oczywiście bezskutecznie.
Mieliśmy mocne latarki i wydawałoby się, że wystarczy iść do drzewa skąd rozlega
się wołanie OBA -OBA, zaświecić i... przycisnąć spust strzelby czy wypuścić
strzałę z łuku. Ale to nie takie oczywiste. Yoka ma wielką zdolność chowania się
na drzewach. Stąd NTOMBA często o nim mówią: ELIMA, co znaczy, że jest
zamieszkały przez Duchy, że ma inną moc pochodzącą od Duchów, a nie tylko
z jego
| 105
zwierzęcej natury. Słyszałem też inną jego nazwę: Bombolo, pochodzące z innego
języka - dialektu, ale najbardziej rozpowszechnione jest Yoka, nawet tak się
nazywa w języku lingala. Ponieważ nie można Yoka przetłumaczyć na język polski,
zostawiam więc, mam nadzieję, że dla większego uroku legendy, jego zairską nazwę.
#
Pewnego razu Leopard, znany ze swojej mięsożerności, nabrał wielkiego smaku na
zjedzenie Yoka. Wiele razy próbował już polowania na niego, ale bez skutku.
Zdając sobie sprawę, że ani jego siła, ani jego pazury w niczym mu w tym
polowaniu nie pomogą, postanowił działać inaczej. W końcu był też bardzo mądry i
inteligentny... Tak więc Leopard postanowił przechytrzyć Yoka i bez problemu,
myślał, złapać go w zastawioną pułapkę.
Kiedy plan był już gotowy, Leopard, pewnej nocy, nadstawił uszu, żeby usłyszeć
wołanie Yoka. I rzeczywiście, nie musiał wcale długo czekać, rozległo się po
lesie głośne wołanie: OBA - OBA, OBA - OBA... Szybko udał się w tym kierunku i
bez trudu odnalazł drzewo, na którym wysoko siedział Yoka.
- Bracie Yoka, co tam słychać u ciebie na górze? Bardzo podoba mi się twoje
wołanie... Chciałbym cię ugościć kilkoma przysmakami, nie wiem tylko, kiedy ty
jesz i kiedy schodzisz na ziemię. Powiedz mi, a wszystko przygotuję, żebyś zjadł
ze mną dobrą kolację...
Plan Leoparda był bardzo prosty. Myślał, że Yoka zdradzi mu tajemnicę swojego
działania i zejdzie na ziemię na zaproszony posiłek. Reszta nie przedstawiałaby
już żadnego problemu.
- OBA - OBA, OBA - OBA... zawołał z góry Yoka. Dziękuję ci za zaproszenie,
chętnie skorzystam, bo z jedzeniem, w tych czasach, coraz gorzej. Kiedy w nocy
usłyszysz moje wołanie OBA - OBA, to znaczy, że schodzę na ziemię na
poszukiwanie
106 I
pożywienia. Wiesz dobrze, że na drzewie nie jem. Czekaj więc na mnie w pobliżu...
- Jak to dobrze być przebiegłym i inteligentnym jak ja - pomyślał z
zadowoleniem Leopard. Jutro rzeczywiście będzie posiłek, o którym dowiedzą się
wszystkie zwierzęta. Leopard zje na kolację Yoka.
I tak by się pewnie stało, gdyby chodziło o inne zwierzę, a nie o Yoka, który
też był przebiegły i inteligentny, o wiele inteligentniejszy od Leoparda.
Leopard nie mógł doczekać się nocy... Już o zmierzchu był w umówionym miejscu.
Zjeść Yoka na kolację, to przecież coś bardzo wyjątkowego! Czuł, jak jego
leopardzie serce bije mu z wrażenia.
Kilka drzew dalej, wysoko w górze, rozległo się nagle wołanie:
- OBA - OBA, OBA - OBA...
W jednej chwili, Leopard był już pod drzewem, gotowy do skoku na Yoka. Uważnie
patrzył na pień drzewa...
- OBA - OBA, OBA - OBA... rozległo się znowu wysoko na drzewie.
- Bracie Yoka, jestem tu na dole, czekam na ciebie, czemu nie schodzisz,
mówiłeś przecież...
- OBA - OBA, OBA - OBA... to dobrze, że jesteś... Czekasz na mnie??? To też
dobrze. Uważaj tylko, żebyś tym czekaniem się zbytnio nie zmęczył i z głodu nie
umarł! Znam cię, ty łaciaty złośliwcze! Oszukałem cię! Kiedy wołam OBA - OBA, to
znaczy, że byłem właśnie na ziemi, najadłem się, wróciłem na drzewo i już z
niego nie zejdę... Nie złapiesz mnie, daremny trud, Leopardzie!
Leopard ze złości gryzł drzewo. Gdyby nie to, że było dla niego za wysoko, to by
rozerwał małego Yoka na kawałki. Musiał przyznać się do porażki... Chciał na
kolację zjeść go, a w rezultacie najadł się tylko wstydu.
| 107
MĄDRY 1 SILNY
?. ? ?? wam teraz opowiem jest bardzo ważne i koniecznie trzeba, żebyście to
dobrze zrozumieli. Chodzi tu bowiem o styl bycia i jakby o całą życiową mądrość.
Krótko mówiąc, to opowiadanie jest jakby odpowiedzią na pytanie jak żyć.
Posłuchajcie więc możliwie najuważniej...
#
Że co? Że już o tym słyszeliście?
Nic podobnego!
Coś wam się pokręciło, bo o tym wam jeszcze nie opowiadałem!
Naprawdę usłyszycie to po raz pierwszy, a gdyby nawet był to i raz drugi, to też
warto., żebyście jeszcze raz posłuchali!
Nie zaśniecie?
Nie?
No to posłuchajcie!
#
W jednej z afrykańskich wiosek żyło sobie, wśród wielu innych jej mieszkańców,
dwóch młodych mężczyzn. Nikt by pewnie nigdy nie zwrócił na nich uwagi, gdyby
nie ich dziwne imiona. Jeden nazywał się Mądry, a drugi Silny. Nie chodziło
oczywiście tylko o te ich imiona, ale przede wszystkim o to, co one znaczyły.
Według dawnych tradycyjnych zwyczajów imię wyrażało bowiem kto jaki jest i było
jakby odzwierciedleniem czyjejś osobowości. Łatwo więc nie jest zrozumieć te dwa
imiona, Mądry i Silny, obrazowały bardzo pozytywnie obu mężczyzn je noszących.
Oczywiście w dwóch bardzo różnych dziedzinach. I to był właśnie ich problem, bo
obaj nie tylko, że
| 111
uważali się za bardzo ważnych w wiosce, ale do tego jeszcze jeden uważał się za
ważniejszego od drugiego. Ileż to razy słyszano w wiosce ich wzajemne uwagi:
- Jestem od ciebie mądrzejszy! - zwykł mówić Mądry.
- A ja jestem od ciebie silniejszy! - odpowiadał Silny.
Pewnego razu doszło między nimi do prawdziwego pojedynku. Pewnie na szczęście,
bo mieszkańcy wioski dowiedzieli się co jest ważniejsze - mądrość czy siła.
Mądry i Silny spotkali się w lesie, gdzie zbierali drzewo na ognisko. Mądry
związał wielką wiązkę różnych gałęzi i polan i kiedy tylko zauważył Silnego,
zaczepił go dawno przygotowanym pytaniem:
- Ciekaw jestem, czy potrafiłbyś przełamać tę wiązkę polan na dwie części?
Jesteś przecież taki silny!
- A cóż to mi znowu za problem - odparł Silny - nie takie drzewa się
przełamywało.
- No to spróbuj, skoro jesteś taki silny!
- A żebyś wiedział, że spróbuję!
Silny uklęknął na lewe kolano i podniósł wiązkę drzewa.
- Patrz! Jeden cios ręki i po wszystkim!
Zamierzył się i uderzył dłonią z całej siły. Ale niestety, tylko dwa małe patyki
leżące u góry brzemiona przełamały się na połowę, reszta pozostała jakby
nietknięta. Następne uderzenie i tylko jedno polano złamane.
Jeszcze jedno i znowu złamany tylko cienki patyk.
- Sam sobie je przełam, skoro jesteś taki mądry - powiedział zrezygnowany Silny
zrzucając brzemiona z kolana na ziemię.
- To wcale nie jest aż tak wielki problem - odpowiedział Machy - i to wcale nie
wymaga aż tak wielkiej siły jak ci się wydaje.
Mądry rozwiązał liano i zaczął przełamywać polana i patyki jeden po drugim
uderzając je o kolano. Chwilę potem cała zawartość brzemiona została przełamana
na dwie części. Silny zaczerwienił się ze wstydu i ze złości.
112 |
- No proszę - powiedział z dumą Mądry - tu wcale nie potrzeba siły. Mądrość
jest ważniejsza niż siła.
Przez całą powrotną drogę aż do wioski nic do siebie nie mówili. Silny szedł ze
spuszczoną głową, a Mądry zerkał tylko na niego od czasu do czasu i uśmiechał
się pod nosem:
- Siła to jeszcze nie wszystko. W życiu o wiele bardziej ważniejsza od niej
jest mądrość.
*
No i co? Nie śpicie?! Nie?! To dobrze!
Zapamiętajcie to sobie, bo warto!
A skoro jeszcze nie śpicie, to zaraz opowiem wam jeszcze o czymś innym.
| 113
MAŁPA, HIENA 1 LEW
i
-
JL/ziało się to bardzo, bardzo dawno temu w czasie, kiedy wszystkie zwierzęta
rozmawiały ludzkim głosem. Było to naprawdę bardzo, bardzo dawno temu, ale
wszystkie do dzisiaj wspominają ten czas ze wzruszeniem. Łatwiej się mogły wtedy
między sobą porozumieć niż dziś. Tak, to były dawne dobre i piękne czasy...
Pewnego razu zachorował Lew, władca wszystkich zwierząt. Choroba trwała dosyć
długo i Lew zaczął się niepokoić. W jego sędziwym wieku przedłużająca się
choroba to bardzo zły znak. Krokodyl, jego prywatny lekarz, był bezradny,
naprawdę nie wiedział co może jeszcze dla swojego władcy zrobić.
Lew postanowił zwołać wszystkie leśne zwierzęta i zapytać, czy przypadkiem nie
znają powodu jego choroby. A może go ktoś zaczarował? A może ktoś rzucił na
niego zły los? Czy może jeszcze ktoś go przeklął i dlatego musi teraz tak
cierpieć?
W wyznaczonym dniu, wszystkie zwierzęta wyruszyły w drogę. Sprawa była bardzo
poważna, chodziło w końcu o ich władcę. Tylko Małpa pozostała w domu.
Powiedziała do przechodzącej obok jej podwórka Hieny:
- Ja nie idę, nie mam czasu... Zresztą nie jestem lekarzem! Do tego wszyscy
wiedzą, że nasz Lew nie tyle jest chory, co stary. Cóż mu może jeszcze pomóc? Na
starość nie ma lekarstwa!
Kiedy wszystkie zwierzęta zebrały się wokół leżącego Lwa, ten poprosił je, żeby
po kolei mówiły, co myślą o jego chorobie i czy znają na nią jakieś lekarstwo.
- Dostojny nasz władco, myślę, że jesz za dużo świeżego mięsa. Przejadłeś się
nim i tyle - odezwała się pierwsza Antylopa.
- Zacznij jeść trawę, liście, owoce, zobaczysz, że zaraz wyzdrowiejesz...
- Do tego jeszcze za mało biegasz - powiedział Szczur.
- Ostatnio tylko leżysz i śpisz. Trzeba ci więcej ruchu...
- Ja myślę, że to nie to - przerwał Szczurowi Hipopotam.
I 117
- Dawno już nie widziałem Lwa kąpiącego się w rzece. Na pewno w jego sierści
jest zbyt wiele kurzu, nie brakuje tam też pewnie i pcheł, a to jest bardzo złe
dla dobrego samopoczucia. Lew powinien wykąpać się w rzece...
Mądry Żółw przeczołgał się powoli między nogami Słonia, żeby łatwiej było go
widać i też zabrał głos, bardzo mądrze zresztą:
- Nasz dostojny władca za dużo przebywa na słońcu. Jego miękka i szlachetna
skóra nie ma przecież żadnej osłony. To nie to co ja. Lwu trzeba zbudować szałas
z gałęzi. Niech siedzi i śpi w cieniu, a nie na słońcu.
Wszystkie zwierzęta pokiwały zgodnie głowami. Zdanie Żółwia zawsze się wśród
nich liczyło. Kiedy przyszła kolej na Hienę, znaną z braku umiejętności
zachowania się w towarzystwie, ta, niewiele się zastanawiając, powiedziała:
- To wszystko co tu mówicie, to bzdury. Lew ma chorobę, z której nikt go już
nie wyleczy. To starość, a na starość nie ma lekarstwa.
Wszyscy zamarli z wrażenia. Zapadła głęboka cisza. Lew czuł jak mu sierść staje
na głowie ze złości.
- Mówisz, że jestem stary, głupia jędzo? - ryknął. - Podejdź no tu bliżej, a
pokażę ci, co jeszcze może zrobić z twoimi zębami moja stara łapa... Chodź tu!
I pewnie doszłoby do tragedii, bo Lew rzeczywiście gotów był uderzyć Hienę,
gdyby ta nagle ze strachu nie zaczęła płakać i przepraszać.
- Wybacz mi, władco, wiesz, że jestem głupia i że sama bym tego nie wymyśliła.
Małpa mi to powiedziała...
- Małpa? - ryknął Lew. - Gdzie ona jest?
- Została w domu - odpowiedziała Hiena. - Mówiła, że nie ma czasu tu przyjść...
- Nie ma czasu?! - ryknął groźnie Lew. - Zaraz ja jej znajdę czas! Leopardzie i
Wężu, macie mi ją tu zaraz przyprowadzić!
Nie trwało to długo. Leopard trzymał Małpę za ramię, a Wąż okręcił jej nogi,
żeby nie uciekła. Postawili ją przed Lwem.
118 |
- Szlachetny, silny i mądry nasz władco - odezwała się Małpa nie tracąc
wrodzonej sobie bystrości umysłu. - Nic nie zrozumiałeś z tego, co ta Hiena tu
naopowiadała. Rzeczywiście, mówiłam jej, że na zebranie nie przyjdę, albo się
spóźnię. "Pójdę do jednego bardzo dobrego lekarza, który mieszka daleko za górą
- powiedziałam jej.- Lekarz ten kiedyś wyleczył starego Lwa, to teraz z całą
pewnością znajdzie jakieś lekarstwo dla naszego, przecież zupełnie nie starego,
silnego i inteligentnego władcy". Właśnie wróciłam, kiedy Leopard i Wąż po mnie
przyszli. Całą drogę biegłam, żeby za bardzo się nie spóźnić...
- Zostawcie ją - powiedział zaciekawiony Lew. - No co, dal ci ten lekarz jakieś
lekarstwo?!
- Tak, szlachetny, silny i mądry nasz władco. Powiedział, że zaraz
wyzdrowiejesz, jeśli położysz się w cieniu pod drzewem i przykryjesz skórą
Hieny...
Hiena chciała już ruszyć do ucieczki, bo mimo że nie za wielką miała
inteligencję, to w mgnieniu oka zrozumiała o co chodzi, ale Leopard i Wąż byli
już przy niej...
Co się potem stało, to się na pewno wszyscy już domyślacie...
Żółw, wracając powoli do domu, mruczał pod nosem:
- A to Małpa jedna! Ta zawsze sobie poradzi! Jeszcze innych przy tym wkopie!...
| 119
m
73
??
? N
73
73
Aewnego razu Leopard, prawdziwy postrach równikowej dżungli, przyszedł do
swojego dobrego przyjaciela leśnego Szczura*.
- Wiesz, jestem już naprawdę zmęczony tymi ciągłymi polowaniami. Coraz częściej
bolą mnie nogi. Wczoraj nabiegałem się za Dzikiem, który w końcu mi uciekł.
Byłem naprawdę skonany i do tego nie miałem nic do jedzenia...
- Bardzo żle trafiłeś - wtrącił Szczur - bo też jestem głodny i nic nie mam w
zapasie.
- To wcale nie tak źle - mówił dalej Leopard - bo znaczy to, że obaj jesteśmy w
takiej samej sytuacji i koniecznie musimy coś zrobić, żeby nie umrzeć z głodu.
- Tak, tylko co? - zapytał Szczur. - Jeśli ty czujesz się słaby i zmęczony,
żeby iść na polowanie, to cóż ja mogę zrobić. Wiesz przecież, że jestem mały i
niewielkie są moje możliwości. Mogę pójść poszukać orzechów palmowych, ale ty
ich nie jesz, więc...
- Nic się nie martw - przerwał mu Leopard. - W nocy nie mogłem spać i
wymyśliłem pewien plan działania. Jeśli się zgodzisz, żebyśmy razem przystąpili
do akcji, to codziennie będziemy jedli świeże mięso i to nie jeden raz.
Występujący w tej baśni Szczur nie jest powszechnie znanym szczurem domowym,
lecz afrykańskim szczurem leśnym. Z wyglądu jest podobny do szczura domowego,
ale różni się bardzo od niego wielkością. Jest co najmniej dwa, trzy razy
większy. Żyje w ziemi robiąc podziemne korytarze z dwoma oddalonymi od siebie
wejściami. To jest jego mądrość, żeby mógł w razie czego uciekać w dwie różne
strony, ale też i prawdziwa tragedia. Poluje się na niego najczęściej wsadzając
palące się drewno w jedno wejście i zatykając je. Dym powoduje ucieczkę szczura
drugim wyjściem, gdzie spokojnie czeka się na niego z maczetą czy dzidą.
Oczywiście trzeba najpierw oba wyjścia odnaleźć, co nie jest wcale łatwe. Leśny
szczur jest bardzo smaczny. Przygotowuje się go najczęściej zawijając jego mięso
w bananowych liściach i kładąc je w węglach czy popiele obok ogniska. Jest to
afrykański swoisty sposób tuczenia mięsa (liście bananowe nie palą się w ogniu
tylko wysychają).
| 123
- Mów o co chodzi, wiesz przecież, że nigdy ci jeszcze niczego nie odmówiłem.
Chyba, że nie potrafię...
- Sprawa jest bardzo prosta - powiedział Leopard drapiąc się za uchem - i to co
wymyśliłem jest bardzo łatwe do zrobienia. Posłuchaj mnie, pójdziemy zaraz do
lasu na poszukiwanie zgniłych grzybów...
- Ja tego nigdy nie jadłem...
- Ja też nie i wcale ich jeść nie będziemy. W zgniłych grzybach zawsze są robaki
i wiesz równie dobrze jak ja, że wszystko to przeraźliwie śmierdzi...
- No właśnie - zaniepokoił się ciągle jeszcze nic nie rozumiejący Szczur.
- Będziemy musieli to znieść, ale sam zobaczysz, że będzie warto. Usmarujesz
mnie tymi zgniłymi grzybami z robakami, ja położę się pod drzewem i będę udawał
zmarłego. Ty w tym czasie będziesz płakał, udawał, że dopiero co mnie znalazłeś
i wołał różne zwierzęta na pomoc...
- A kiedy ktoś przyjdzie - kontynuował dalej szeroko uśmiechnięty Szczur - ty
nagle wstaniesz i go załatwisz sposobem jaki przekazali ci twoi przodkowie...
- Potem - dodał zadowolony z siebie Leopard - pozostanie nam tylko jedzenie...
- Fajna sprawa - ucieszył się Szczur - żadne długie czekanie na zwierzęta,
żadne bieganie. Same będą do nas przychodzić... Ty to jesteś mądry!
Tak więc Leopard i Szczur wyruszyli na poszukiwanie zgniłych grzybów. Nie było
to wcale trudne, bo w dżungli było pełno starych spróchniałych drzew, na których
wyrastało zawsze dużo różnych grzybów. Wśród nich większość była jadalna tylko
dla robaków.
Leopard i Szczur załadowali nimi cały wielki pleciony kosz. Mimo bardzo
nieprzyjemnego zapachu, żaden z nich nie narzekał. Leopard przyniósł kosz pod
wielkie drzewo z nisko opadającymi gałęziami, bo właśnie to miejsce wybrał na
realizację tego planu.
124 |
Szczur wysmarował Leoparda śmierdzącymi, zgniłymi grzybami i w chwilę potem
Leopard już leżał pod drzewem udając zmarłego. Wkrótce rozległ się po lesie jego
żałosny płaczliwy głos:
- Na pomoc! Na ratunek! Antylopo, jeśli mnie słyszysz, to szybko tu przybiegnij!
Na pomoc! Antylopo! Leopard nie żyje! Na pomoc! Na ratunek!
Na szczęście i na nieszczęście, jak to zawsze w takich przypadkach bywa,
Antylopa znajdowała się w pobliżu i swoimi bardzo czujnymi uszami dobrze
zrozumiała wszystkie słowa wołającego o pomoc. Po głosie rozpoznała od razu, że
był to Szczur.
Antylopa miała wrażliwe serce i od razu mszyła w kierunku, skąd było słychać
wołanie. Kilka zwinnych skoków przez leżące drzewa, kilka uników przed
zdradliwie powiązanymi lianami i zdyszana stanęła przed drzewem, gdzie przywitał
ją Szczur.
- Ratuj! Pomóż! Siostro kochana! - lamentował Szczur. - Patrz, znalazłam tu
ciało Leoparda. Nie żyje już od paru dni... Musimy coś zrobić, nie można go
przecież tak zostawić...
- Poczekaj - powiedziała Antylopa. - Natnę świeżej trawy i ułożymy na niej
zmarłego. Potem zawołamy innych na żałobne płacze...
Ledwie jednak Antylopa schyliła się do gryzienia trawy, kiedy nagle poczuła
mocny cios w plecy jakby jakieś drzewo zwaliło się na nią i zaraz potem
przeraźliwy, ostry ból w karku i szyi. W jej oczach zaświeciło się wiele małych
gwiazdek. Osuwając się na ziemię, zdążyła jeszcze zauważyć, że to co na nią
nagle spadło, to nie było wcale żadne drzewo, ale Leopard przed chwilą pod nim
właśnie leżący. Z wieloma znakami zapytania w sercu straciła przytomność.
Leopard był bardzo doświadczonym drapieżnikiem i nigdy nie musiał powtarzać
ataku dwa razy. Jego pierwszy cios zawsze był skuteczny.
Z krzaków wybiegł Szczur i zaczął bić brawo Leopardowi dumnemu z realizacji jego
planu.
W chwilę potem obaj siedzieli już na trawie i zajadali się mięsem. Kiedy się już
najedli do syta, zabrali się do wędzenia
? -5
tego, co jeszcze zostało. Rozpalili ognisko, zawiesili mięso na specjalnie
posplatanych gałęziach dosyć wysoko nad ogniem i nie pozostało im nic innego,
jak tylko cieszyć się i odpoczywać.
- Po co ja głupi tyle lat uganiałem się za zwierzętami - mówił do siebie
Leopard układając się na mchu na drzemkę - że też nigdy ten pomysł nie przyszedł
mi wcześniej do głowy...
Szczur już nie słyszał tego, co mówił Leopard, bo z miejsca gdzie ułożył się na
odpoczynek rozlegało się tylko jego równomierne chrapanie.
Następnego dnia Leopard i Szczur powtórzyli tę sztuczkę. Znowu w lesie rozległo
się żałosne wołanie Szczura:
- Na pomoc! Na ratunek! Dziku, jeśli mnie słyszysz, to biegnij tu szybko!
Leopard nie żyje! Chodź szybko na pomoc! Dziku, na ratunek!...
Leopard znowu tylko czekał na stosowny moment i Dzik nawet nie zdążył
zorientować się w sytuacji. Znowu więc Szczur i Leopard zajadali się świeżym
mięsem, a ponieważ wszystkiego nie mogli zjeść naraz, mieli więc znowu okazję
powiększyć zapasy, wędząc to, co im pozostało.
Następny dzień i następna ofiara. Tym razem był to Szympans. Wszystko odbyło się
tak jak poprzednio, tylko oprócz tego, że kiedy Szczur wołał Szympansa o pomoc,
jego głos usłyszał Mrówkojad*. Zaciekawiło go to od razu dlaczego Szczur woła
tylko Dzika, a nie wszystkie zwierzęta. Do tego wydawało mu się, że poprzedniego
dnia słyszał zupełnie podobne wołanie.
Mrówkojad jest bardzo ciekawym mieszkańcem afrykańskiej dżungli. Z wyglądu
przypomina małego dinozaura. Ma długość około 60-80 centymetrów razem z ogonem.
Cały pokryty jest sterczącą łuską zupełnie podobną do europejskiej sosnowej
szyszki. Żywi się różnego rodzaju mrówkami. Żyje i poluje tylko w nocy.
Oczywiście poluje się na niego tylko w nocy. Zaatakowany czy wystraszony zwija
się w kłębek okręcając się własnym ogonem. Należy do przysmaków afrykańskiej
kuchni. Jest zwierzęciem bardzo sympatycznym. W baśniach bardzo często uchodzi
za spryciarza. Znany jest też i z tego, że chętnie pomaga innym w nieszczęściu.
126 |
Mrówkojad postanowił więc pójść i zobaczyć co się tam naprawdę dzieje. Był na
miejscu nawet trochę wcześniej niż Szympans. Z ukrycia widział leżącego pod
drzewem Leoparda dającego jakieś znaki krzyczącemu Szczurowi. Od razu wydawało
mu się to jakoś bardzo podejrzane. Miał rację, bo zaraz był świadkiem tego co
stało się z Szympansem. Mrówkojad był na tyle inteligentny, że w mig zrozumiał
cały plan działania Szczura i Leoparda. Wracając miał nawet okazję zobaczyć
zapas wędzonego mięsa.
- O wy, zdrajcy - mruknął do siebie - tak się nie robi, zasługujecie na dobrą
nauczkę.
Kiedy był już na swoim podwórku postanowił przygotować się do zasadzki na siebie
samego. Narwał całą garść pili-pili i utłukł je drewnianym moździerzem*. Do tej
czerwonej papki dodał jeszcze bardzo mocną truciznę, którą podarował mu kiedyś
ojciec. Uciął specjalną mocną trawę robiąc z niej tak jakby kawałek rurki i
napełnił ją pili-pili zmieszaną z trucizną.
Mrówkojad nie mylił się, bo już następnego dnia przyszła jego kolej.
- Ratunku! Na pomoc! Mrówkojadzie, chodź szybko na pomoc! Leopard nie żyje! Na
pomoc! - rozlegało się po lesie.
Mrówkojad, ze swoją trawiastą rurką w łapie, zbliżał się powoli do znajomego już
sobie miejsca. Wołanie Szczura było coraz bliższe. Najważniejsze było to, żeby
zbliżyć się do Leoparda z odpowiedniej strony uprzedzając jego czujność.
Pili-pili jest to bardzo mata "papryczka" (długość strąka 1-3 centymetry)
piekąca "jak ogień" będąca podstawową przyprawą afiykańskiej kuchni. Ma dwie
bardzo wielkie zalety. W małych ilościach nadaje potrawom dobry, ostry smak. W
większych ilościach neutralizuje wszystkie nieświeże smaki i zapachy
przygotowywanego pożywienia, co jest wielkim problemem tropikalnego klimatu.
Pili-pili jest też wielkim, powszechnie stosowanym lekarstwem o bardzo różnym
zewnętrznym i wewnętrznym zastosowaniu. Jest też używana do karania dzieci i
złodziei. Pociera się nią oczy albo tylek. W obu miejscach piecze i pali
przeraźliwie. Zdarza się, że powoduje uszkodzenie oczu, a nawet nieodwracalną
ślepotę.
I 127
- Co za nieszczęście, drogi Szczurze - powiedział Mrówkojad płaczliwym głosem
wychodząc z krzaków od strony ogona leżącego Leoparda i zatrzymując się w
bezpiecznej dla siebie odległości.
- Pomóż mi, proszę - błagał Szczur - musimy pochować Leoparda. Przecież nie
możemy go tak tu zostawić...
- Pochować?! - zdziwił się Mrówkojad. - Ja mam zamiar postawić go na równe nogi.
Przyniosłem specjalne lekarstwo, którym kiedyś wskrzesiłem zmarłego Słonia...
Szczur nie dowierzał temu, co słyszy.
- Jak to?! Przecież to niemożliwe!
- Oj, możliwe, możliwe - odpowiedział spokojnie Mrówkojad. Patrz tylko
uważnie...
Mrówkojad zniknął w krzakach i w chwilę potem, jak tylko mógł najciszej, wyszedł
z drugiej strony, od głowy zmarłego Leoparda, który niczego jeszcze nie
podejrzewał i czekał na dogodną chwilę, żeby zaatakować Mrówkojada. Szczur nie
zdążył nawet dać znać Leopardowi, że Mrówkojad jest już zupełnie blisko, przy
jego głowie.
No i stało się to, czego ani Szczur, ani Leopard nie mogli przewidzieć.
Mrówkojad, z rurką unieruchomioną między zębami i podtrzymywaną swoim długim
językiem, otworzył oko Leoparda i wdmuchnął w nie całą zawartość rurki. Mocne
potarcie jego oka łapą dopełniło reszty. Leopard zawył z bólu i zaczął wić się
po ziemi. Szczur, widząc co się dzieje, dał od razu nura w las. Mrówkojad, z
drzewa obserwował wyjącego z bólu Leoparda. Nie trwało to długo, bo mocna
trucizna zaczęła paraliżować ciało drapieżnika coraz bardziej go unieruchamiając.
- Ratunku! Na pomoc! - zawołał jak mógł najgłośniej Mrówkojad. - Szczurze,
jeśli mnie słyszysz, biegnij szybko na pomoc!... Leopard nie żyje! Szczurze, na
pomoc!...
Szczur, oczywiście, tego wołania nie słyszał, bo był już bardzo daleko ratując
swoją skórę i wcale się nie przejmując
128 I
losem Leoparda. Wołanie Mrówkojada usłyszało kilka innych zwierząt, które
pomogły mu pochować Leoparda. Dopiero po pogrzebie Mrówkojad opowiedział im całą
historię. Słuchając jego słów, wiele zwierząt przyznało mu rację, przypominając
sobie w ostatnich dniach dziwne wołania po lesie.
- Skoro jesteś taki dzielny i sprytny - powiedział Słoń, że dałeś radę samemu
Leopardowi, to z całą pewnością możesz zająć jego miejsce i być naszym szefem.
- Tak, tak... - rozległo się ze wszystkich stron.
I tak się stało. Mrówkojad został władcą wszystkich leśnych zwierząt. W całej
dżungli zapanował lad i porządek. Wszystkie zwierzęta szanowały Mrówkojada i
słuchały jego mądrych rad i poleceń. Wszystkie... oprócz Szczura, bo od czasu
całego tego wydarzenia nikt nigdzie nie mógł go spotkać, ani zobaczyć. Szczur,
bojąc się przeraźliwie, żeby nie spotkał go los Leoparda, zaczął ukrywać się w
norach.
Dzisiaj, po wielu wiekach, szefem afrykańskich zwierząt jest już kto inny, bo w
międzyczasie było wiele różnych wyborów, ale Szczur nie zmienił jeszcze swojego
stylu życia. Ciągle się jeszcze wszystkich boi i mieszka w podziemnych
korytarzach bardzo rzadko wychodząc na powierzchnię...
MATITI MILAI MAKOKI KOBOMBA
NSOSO YA ZAMBA KASI MAKOMBA
MAKELELE MA YETI TE.
(jęz. lingala)
Wysokie trawy mogą ukryć perliczkę,
ale nie potrafią ukryć jej krzyku.
MOTO AKOLIA PILI-PILI
AKOYAKA MPASI NA MONOKO.
(jęz. lingala)
Ktoś, kto chce jeść paprykę pili-pili powinien wiedzieć,
że będą go piekły usta.
I 129
SOKO OTAMBOLI NA ESENDE
OKOYEBA KOMATA NA NZETE
KASI KOLIBA LPKOLA.
(jęz. lingala)
Ktoś, kto przechadza się z wiewiórką, nauczy się z pewnością włażenia na drzewo,
ale również i kradzieży.
130 I
LEOPARD, GAZELA, ANTYLOPA 1 BAWÓŁ
???
???? .??:.??.*;:??...
?. . . -
^ ffi-WW^l**^
JL/ziało się to w czasie, kiedy szefem wszystkich leśnych zwierząt był Leopard.
Jego władza była bardzo mocna i uciążliwa dla jego poddanych, bo rządził twardą
łapą, ostrymi pazurami i kłami. Nic dziwnego, że wszyscy się go bali.
Leopard nie znosił żadnych dyskusji ani żadnych uwag dotyczących jego sposobu
rządzenia. Jego główną zasadą, którą się zawsze kierował, było: Wszyscy mają
wykonywać zlecone im polecenia w ciszy i szacunku dla Szefa. I tak zawsze było.
Leopard nigdy nikogo nie pytał o jego zdanie, liczyło się tylko to, co on
polecił czy rozkazał.
Kiedy woda zaczęła, w zalanym nią lesie, opadać, wszystkie zwierzęta przystąpiły
do łowienia ryb. Był to zawsze dla wszystkich prawdziwie zbawienny czas*. Po
lesie rozlegały się śpiewy i radosne pokrzykiwania. Ale już po kilku dniach
wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Ich praca nie przynosiła
oczekiwanych wyników. Było bardzo mało ryb.
Wszystkie zwierzęta zaczęły narzekać i zastanawiać się, jaki mógłby być tego
powód. To prawda, że zdarzały się już takie złe lata, ale zawsze gdzieś był tego
jakiś powód.
- Trzeba z tym udać się do czarownika Kolibra - powiedział Leśny Świerszcz -
niech tę całą sprawę dokładnie zbada i powie, o co tu w końcu chodzi.
Kiedy las zalany jest przez wodę, wtedy bardzo trudno jest o ryby. Sytuacja się
polepsza wraz z opadaniem wody. Ryby zostają uwięzione we wszystkich naturalnych
zagłębieniach terenu, jak również we wcześniej wykopanych dolach. Łowi się je w
bardzo prosty i tradycyjny sposób. Plecionymi koszami wylewa się wodę z dołu,
gdzie ryby zostają w biocie. Łapie się je rękoma, wyciągając je z biota i spod
korzeni. Jest to prawdziwie zbawienny czas. W wielu plemionach całe wioski
opróżniają się i wszyscy ich mieszkańcy idą w las. Okres ten kończy się
nadejściem deszczów, co oznacza koniec pory suchej i początek pory deszczowej.
Mowa tu oczywiście o łowieniu ryb przez łudzi, a nie przez zwierzęta. W tej
baśni, jak i w innych, zwierzęta robią to samo, co ludzie.
I 133
- To na pewno Duch Lasu jest z czegoś nie zadowolony - dodała Pszczoła - i
dlatego nie ma ryb. Trzeba, aby czarownik przygotował mu jakieś ofiarne dary.
- Tak, to dobre - wtrąciła Papuga - tylko co na to wszystko Leopard?! Niech się
tylko dowie, że coś tu sami bez niego obmyślamy, to zaraz się pewnie tu pióra z
kogoś posypią...
- No właśnie - przerwała jej Gazela - niech on coś zrobi, jest w końcu naszym
szefem. Po co mamy z tym chodzić do Kolibra?!
Dyskusja trwała jeszcze przez całe popołudnie i wieczór, bo zebrało się dużo
zwierząt i każde miało coś do powiedzenia. Brak ryb oznaczał głód, a tego się
wszyscy panicznie bali. Postanowiono w końcu, że rację miała Gazela z pomysłem
przedstawienia całej sprawy Leopardowi i z prośbą o jego interwencję. Ponieważ
wszyscy nie mogli iść do Szefa, bo byłby zbyt duży harmider, wybrano trzech
delegatów. Byli to: Gazela, Antylopa i Bawół. Jeszcze tego samego wieczora
wysłano Nietoperza do Leoparda z prośbą o ustalenie dnia i miejsca spotkania.
Nietoperz wrócił z radosną nowiną, że Leopard zgodził się przyjąć wybranych
delegatów pojutrze przed swoim wypoczynkowym szałasem.
Cały następny dzień minął na przygotowaniach do wizyty u Szefa. Gazela i
Antylopa myły się w rzece, czesały się i czyściły swoje kopyta. Bawół mocował
swoje rogi na leżącym grubym pniu drzewa. Ryczał też najgłośniej jak tylko mógł,
żeby przeczyścić swój głos, bo to właśnie on miał całą sprawę Leopardowi
przedstawić.
Kiedy tylko trójka delegatów zbliżyła się do szefowego szałasu, Leopard wyszedł
na ich spotkanie. Łapy wprawdzie nikomu nie podał, ale był uśmiechnięty i na
nikogo nie krzyczał. Tylko bystra Gazela widziała w jego oczach pewien niepokój,
ale nie było w tym nic dziwnego, bo Leopard nigdy takich wizyt nie lubił.
- Co was do mnie sprowadza? - zapytał kiedy już wszyscy troje siedzieli przed
szałasem na trawie.
134 |
- Dostojny Szefie - zabrał głos Bawół - przyszliśmy do ciebie w imieniu
wszystkich zwierząt, żeby przedstawić ci nasze ubolewania z powodu braku ryb.
Wszyscy codziennie wracamy do domów z pustymi koszami. Tego jeszcze nigdy na
naszym terenie nie było. Nawet najgorszy rok bywał lepszy od tego, co się teraz
w lesie dzieje. Chcemy, żebyś coś zrobił. Może trzeba, byś przywołał czarownika?
A może powinieneś ofiarować Duchowi Lasu jakieś dary?
- O tym, że jest mało ryb, to wiem - przerwał mu Leopard
- i nie musicie mi o tym przypominać.
- Trzeba, żebyś może... - chciał dopowiedzieć coś jeszcze Bawół, ale Leopard mu
na to nie pozwolił.
- Ja wiem, co mam robić - krzyknął - i waszych rad wcale nie potrzebuję.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale! Widzę, że przyszliście do mnie, żeby mi udzielać rad! A
to dopiero pomysł! Co?! Pewnie moje rządy wam się nie podobają?! A może to z
mojego powodu nie ma ryb, co?!
- My wcale nie chcieliśmy... - próbował tłumaczyć się Bawół.
- Już ja wiem, co wy chcieliście! - odburknął Leopard.
- Należy się za to nauczka! Patrzcie ich! Zachciało się im rad udzielać rad dla
szefa! Bo ryb nie ma! Ryby są i będą jeszcze dziś! Zaraz to zobaczycie!
Gazela i Antylopa nic się nie odzywały, bo wiedziały od dawna, że z ich Szefem
nie ma żartów, zwłaszcza wtedy, kiedy zaczyna się złościć. Bawół też już nic
więcej nie mówił. Kiedy Leopard wszedł na chwilę do szałasu wszyscy troje
popatrzyli na siebie z wielkim zdziwieniem.
- Pójdziecie zaraz na połów ryb - powiedział Leopard wychodząc z szałasu - bo
mam właśnie na nie wielką ochotę. I niech mi tylko ich dzisiaj nie będzie...
sami zobaczycie, że ryby są w naszym lesie!
- Ależ my... - chciał coś powiedzieć Bawół, ale nie zdążył dokończyć.
I 135
- Zamilcz - warknął na niego Leopard. - O nic ciebie nie pytałem! Do roboty i to
szybko!
Gazela, Antylopa i Bawół wzięli wskazane im kosze i z nieukrywaną niechęcią
wyruszyli do lasu. Krok w krok za nimi szedł i Leopard. Nie mogli do siebie
nawet nic powiedzieć, bo ledwie się ktoś z nich odezwał, a już Leopard warczał
na niego ze złością.
- Stójcie! Tutaj! - rozległo się z tyłu, kiedy zbliżali się do wielkiego dołu
napełnionego wodą.
W środku rosło drzewo z wystającymi na wszystkie strony korzeniami. Leopard
rozłożył się na trawie i nakazał wylewanie wody. Była to zawsze praca bardzo
tmdna i męcząca. Dół był bardzo duży, o wiele za duży na siły i możliwości
trzech pracowników. Ale cóż było robić?!
Po dobrej godzinie wszyscy troje byli już bardzo zmęczeni, a rezultatu ich pracy
prawie wcale nie było widać. Nie udało się im złapać ani jednej ryby.
Gazela popatrzyła na Antylopę i Bawoła, i z błyskiem w oczach zaczęła śpiewać:
- Przymus to raz, ucieczka to dwa. Każdy niech o swoją skórę dba!
Melodia była bardzo łatwa i rytmiczna. Słowa też nie były trudne. Zaczęto więc
śpiewać razem. Gazela:
- Przymus to raz, Antylopa i Bawół:
- Ucieczka to dwa. Razem:
- Każdy niech o swoją skórę dba!
- Przestańcie tam gadać, bo zaraz was uciszę! - warknął ze złością Leopard.
- My nie gadamy, tylko śpiewamy - odpowiedział Bawół.
- To przestańcie śpiewać! Przyszliście tu do pracy, a nie do śpiewania...
136 I
- Wybacz, Szefie - wtrąciła się Gazela, ale praca idzie nam o wiele lepiej,
jeśli mamy jakiś rytm. Śpiew nam bardzo pomaga...
- No to dobrze, ale po cichu...
Gazela uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła swoją piosenkę. Gazela:
- Przymus to raz, Antylopa i Bawół:
- Ucieczka to dwa.
Nagle Gazela krzyknęła i runęła całym swoim ciężarem do wody. Antylopa i Bawół
pośpieszyli jej z pomocą i wyciągnęli ją na trawę.
- Co się stało? - zapytał Leopard.
- Wsadziłam nogę między korzenie i pośliznęłam się - powiedziała Gazela. -
Pewnie złamana, bo okrutnie boli...
- A wy do roboty, co tu stoicie?! - warknął Leopard na Antylopę i Bawoła.
- Połóżcie mnie tylko, proszę - zajęczała Gazela - tam dalej za drzewem. Jestem
cała spocona i zmoczona, nie wypada, żebym siedziała tak blisko Szefa.
Leopard nie oponował, więc Antylopa i Bawół przenieśli Gazelę za drzewo i
ułożyli ją tam na mchu. Gazela przyłożyła kopytko do ust na znak ciszy i z
uśmiechem, po cichu, prowokacyjnie zaczęła:
- Przymus to raz...
Antylopa i Bawół zrozumieli o co chodzi i odpowiedzieli jej:
- Ucieczka to dwa!
Razem z uśmiechem dokończyli:
- Każdy niech o swoją skórę dba!
Antylopa i Bawół wrócili do wody i zabrali się do roboty.
- Jeśli śpiew wam pomaga w pracy - powiedział do nich Leopard - to ja wam
trochę pośpiewam:
- Jeśli dzisiaj ryb nie będzie, To jednego z was ubędzie!
| 137
Leopard głodny zły Albo ryby, albo wy!
- Jeśli śpiewa ktoś inny - odezwała się Antylopa - to wcale nam nie pomaga, a
raczej odwrotnie. Sami sobie będziemy śpiewali...
Pierwszy zaczął Bawół swoim grubym głosem:
- Tego tylko ząb Leoparda stratuje Kto się ucieczką na czas nie uratuje!
Bawół:
- Tego tylko ząb Leoparda... Antylopa:
- ...stratuje... Bawół:
- Kto się ucieczką... Antylopa:
- ...na czas nie uratuje!
- Zaczekaj - przerwała Antylopa - ja też chcę zaśpiewać i zaraz zaczęła po
swojemu
- Kiedy wśród zwierząt o jedzenie sprzeczka, Najlepszym wyjściem jest wtedy
ucieczka.
Antylopa:
- Kiedy wśród zwierząt o jedzenie... Bawół:
- ...sprzeczka... Antylopa:
- Najlepszym wyjściem jest wtedy... Bawół:
- ...ucieczka!
W czasie śpiewania oboje spoglądali na siebie i dawali sobie nawzajem jakieś
znaki
- Szefie - odezwała się Antylopa - muszę koniecznie na chwilę odejść.
- Idź, ale szybko wracaj - mruknął Leopard.
Bawół został sam. Pracował jak mógł, ale wody wcale nie ubywało i wszystko
wskazywało na to, że nie ma w niej ani
138 I
jednej ????. Przestać jednak nie mógł, bo Leopard uważnie go obserwował.
- Antylopo, wracaj! - ryknął Bawół, ale nie było żadnej odpowiedzi na jego
wołanie.
- Szefie, może jej się coś stało, może pójdę zobaczyć...
- Idź, ale zaraz wracaj!
Bawół zostawił swój kosz, wyszedł z wody i zniknął w zaroślach. Leopard został
sam. Minęło już sporo czasu i nikt nie wracał. Zaczęło to go niepokoić.
- Antylopo! Bawole! Gdzie jesteście - krzyknął, ale nikt mu nie odpowiedział.
Leopard poszedł w stronę leżącej za drzewem Gazeli, mówiąc;
- Widzisz, Gazelo, poszli na chwilę, a teraz muszę ich jeszcze
wołać...
Leopard wyjrzał za drzewo, ale nikogo tam nie zobaczył. Po Gazeli nie było ani
śladu. Dopiero teraz zaczął rozumieć, co się stało. Włosy na karku zjeżyły się
mu ze złości.
- Zdrajcy! Złodzieje! - zaryczał ze wściekłością. - Złapię was wszystkich i
rozerwę na kawałeczki!
Echo niosło po lesie jego krzyki. Wreszcie uspokoił się trochę i usiadł pod
drzewem zastanawiając się, co ma robić. Gdzieś daleko usłyszał jakieś śpiewy.
Ich melodia była mu jakoś dobrze znana:
- Tego tylko ząb Leoparda stratuje Kto się ucieczką na czas nie uratuje!
Chciał już biec w tamtą stronę, ale dał sobie spokój, bo był dość mocno zmęczony
tym całodziennym siedzeniem. Poszedł więc w stronę domu głodny i zły.
- Znajdę was jutro - powiedział do siebie.
Gazela, Aantylopa i Bawół też wrócili do swoich domów. Ryb w lesie, oczywiście,
dalej nie było.
| 139
BAKOTALA YO LOKOLA MOKONZI
SOKO MALOBA NA MISALA MYA YO
MAKOZALA MAYE MA MOSALI
(jęz. lingala)
Uznają ciebie za prawdziwego przełożonego tylko wtedy, kiedy twoje słowa i czyny
będą takie, jak podwładnego.
BAKOBOTAMAKA MOKONZI TE
BAKOKOMAKA
(jęz. lingala)
Szefem się nie rodzi, tylko się nim staje.
KOMEME LINDONGE MPASI TE
KOZALA MOKONZI ELEKI MPASI
(jęz. lingala)
Łatwiej jest przenosić z miejsca na miejsce mrowisko, niż być szefem.
140 |
WYKRYCIE ZŁODZIEJA
?????????
W ydarzyło się to w jednej z wiosek plemienia rybaków zamieszkującego południową
stronę rzeki Kongo. Nie jest to jakaś niezwykła historia, bo w tym wypadku
chodzi o zwykłe wykrycie złodzieja, ale warto o niej wiedzieć. Nigdy przecież w
życiu nic nie wiadomo. Nie wiadomo też co i kiedy komuś może się przydać.
Pewien rybak, żyjący na skraju wioski, wrócił po południu do swego domu i
zauważył, że drzwi nie są tak zamknięte jak je zostawił. Wszystko wskazywało na
to, że ktoś wchodził do domu podczas jego nieobecności. Nie mylił się, bo kiedy
tylko wszedł do pokoju od razu zauważył brak swojego blaszanego kuferka. Serce
zabiło mu mocno z wrażenia. Nie chodziło o sam kuferek, ale o to, co się w nim
znajdowało. Były tam wszystkie jego oszczędności cierpliwie gromadzone od kilku
lat. Poza kuferkiem nic z domu więcej nie zginęło.
Niewiele się zastanawiając, rybak poszedł do szefa wioski na skargę.
- Jesteś pewien, że nie przestawiłeś go w inne miejsce? - zapytał szef.
- Jestem pewien - odparł rybak - bo nigdy tego nie robiłem. Kuferek znajdował
się w tym samym miejscu od kilku lat. Nigdy go nie przestawiałem...
- To ciekawe - zaczął zastanawiać się szef - już od dosyć dawna w naszej wiosce
nikt nikomu nic nie ukradł. Musimy koniecznie odnaleźć złodzieja i przykładnie
go ukarać, bo inaczej znowu wszyscy zaczną kraść...
Szef zwołał swoją radę, na której ustalono, że jak najszybciej ma się rozpocząć
śledztwo. Zaraz po zakończeniu rady rozesłano sługi na zwiad. Pod osłoną nocy
łatwiej można było usłyszeć to, o czym ludzie rozmawiają, dlatego też nie
czekano do rana. Już w nocy zebrane informacje zaczęły się ze sobą pokrywać.
Wielu ludzi mówiło o grupie obcych rybaków prze-
I 143
chodzących przez wioskę około południa. Dowiedziano się też, że popłynęli oni w
kierunku wyspy znajdującej się naprzeciwko wioski.
Bardzo wcześnie rano, już o pierwszym pianiu kogutów, szef wysłał pirogę ze
swoim zastępcą i kilkoma sługami w kierunku wyspy na poszukiwanie wspomnianej
grupy rybaków. Odnaleziono ich bez trudu i przywieziono do wioski.
- Wszystko wskazuje na to - powiedział do nich szef - że ukradliście z naszej
wioski metalowy kuferek z pieniędzmi. Oddajcie więc go, a puszczę was wolno.
Jeśli nie, to zostaniecie w naszym więzieniu na pewien czas aż do wyjaśnienia
całej sprawy.
- Nic o tym nie wiemy - odpowiedział jeden z rybaków.
- To prawda, że wczoraj w południe przechodziliśmy przez waszą wioskę, ale
nigdzie nie wchodziliśmy...
- W takim wypadku - przerwał mu szef - zawsze jest lepiej mówić prawdę.
- My nie kłamiemy - odparł rybak.
Siedmiu rybaków wsadzono więc do więzienia, a szef posłał po miejscowego
czarownika, który zawsze bardzo chętnie zajmował się takimi sprawami. Tak było
też i w tym przypadku, gdyż ucieszył się na wieść o tym w jakiej sprawie został
wezwany.
- Jutro rano - powiedział czarownik do szefa - będzie wiadomo, który z nich
jest złodziejem. Proszę tylko, żebyś zamknął każdego z nich w osobnej celi.
Wieczorem pójdę do nich i coś im wszystkim wyjaśnię.
Tak się też i stało. Wieczorem szef wyprowadził więźniów na plac pod drzewo, pod
którym czekał na nich czarownik.
- Zanim pójdziecie dzisiaj spać - zaczął mówić czarownik
- każdy z was będzie musiał wykonać pewne zadanie, wszyscy takie same. W celi
każdego z was zapalę świeczkę i będziecie musieli stać przed nią aż się wypali.
W ustach będziecie trzymać kawałek kredy. Wyjmiecie go z ust dopiero wtedy, gdy
zgaśnie świeczka i jutro rano mi go oddacie. U tego, który z was ukradł
144 |
kuferek, kawałek kredy będzie o wiele dłuższy niż u pozostałych. Czy
zrozumieliście?
- Tak - odpowiedzieli więźniowie.
- No to możecie wracać do waszych cel, a ja zaraz tam przyjdę...
Każdego rybaka zamknięto w osobnej celi. Do każdej z nich po kolei wchodził
czarownik ze świeczkami i kredą w ręku.
- Jutro rano będziemy znali złodzieja - powiedział czarownik do szefa. - Możemy
spokojnie spać.
Wszyscy więźniowie byli bardzo przejęci zadaniem, jakie polecił im czarownik,
ponieważ bardzo się go wszyscy bali, a jeszcze bardziej skutków nie wykonania go.
Każdy z nich uważnie obserwował kawałek kredy trzymany w ustach i palącą się
świeczkę. Wszyscy byli raczej spokojni, oprócz jednego, który zaczął się
panicznie bać z tego prostego powodu, że to on właśnie był złodziejem tego
kuferka. Z obawy, żeby jego kawałek kredy nie stał się przypadkiem dłuższy niż
innych, wyjął go z ust i ułamał prawie połowę.
- Teraz mogę być spokojny - pomyślał sobie. - Inne kawałki będą na pewno
dłuższe, bo któż z nich wpadłby na taki sam pomysł?
Rano, na placu przed domem szefa, zebrało się wielu ludzi. Wyprowadzono więźniów
i czarownik kazał im pokazać ich kawałki kredy.
- To on jest złodziejem - powiedział czarownik, wskazując na rybaka z ułamanym
kawałkiem kredy.
- Wcale nie, bo moja kreda jest najkrótsza - sprzeciwił się więzień.
- A właśnie, że ty jesteś złodziejem - odparł czarownik - bo wszystkie inne
kawałki kredy są równe. Bałeś się, żeby twój nie był przypadkiem dłuższy, czyż
nie?
- W takim razie - odezwał się szef - wszyscy pozostali więźniowie są wolni, a
ty musisz pozostać w więzieniu...
Na placu rozległy się głosy podziwu dla mądrości czarownika.
| 145
- Wymierz mu, szefie, przykładną karę - krzyknął ktoś z tłumu.
- A przede wszystkim - dodał poszkodowany rybak - niech mi odda mój kuferek z
całą jego zawartością...
Wszyscy rozeszli się do domów, a złodziej powędrował do więzienia. Po kilku
dniach odbył się sąd, który wymierzył mu karę - łowienie ryb dla szefa przez
cały miesiąc.
146 ż
ZWYCIĘSTWO SPRYTU
W iadomość o tym, co wymyślił szef pewnej afrykańskiej wioski, obiegła prawie
wszystkie plemiona mieszkające wzdłuż linii równika. Chodziło o jego córkę i o
warunek, jaki postawił wszystkim kandydatom starającym się o jej rękę.
- Nie chcę wcale żadnych miedzianych pierścieni - mówił wszystkim pytającym o
jego urodziwą córkę - ani kóz, ani niczego innego... Żadne bogactwa mnie nie
interesują... Moją córkę dostanie za żonę ten, kto przestrzeli strzałą z łuku
drzewo rosnące w środku naszej wioski.
Powyższe zadanie mogłoby się wydawać dosyć proste i łatwe, gdyby nie to, że
drzewo, o którym mowa, było grube prawie tak, jak obok niego stojące domy. Był
to bowiem stary i wiekowy baobab, którego grubość wzbudzała zainteresowanie i
podziw wszystkich przechodzących przez tę wioskę. Wszystko wskazywało na to, że
szef nie chce wydać swojej córki za mąż, bo o przestrzeleniu tego drzewa strzałą
z łuku praktycznie nie mogło być mowy. Z tego więc właśnie powodu wielu
kandydatów na męża odchodziło rozczarowanych i rozgoryczonych.
Pewnego razu nadszedł ów dzień, kiedy to szef ogłosił publiczny konkurs
przestrzelenia grubego drzewa. Zwycięzca, zgodnie z zapowiedzią, miał w nagrodę
otrzymać uroczą córkę szefa za żonę. Zebrało się wielu ciekawskich z różnych
okolicznych plemion. Wśród ludzi było też dużo najprzeróżniejszych zwierząt, bo
w tamtych czasach zwierzęta żyły w zgodzie i przyjaźni z nimi.
Pierwszy wystąpił bardzo znany myśliwy. Jego strzały nigdy nie chybiały. Ale
drzewo to oczywiście co innego, niż zwierzęta czy ptaki. Jego bardzo dobrze
naostrzona strzała utkwiła w baobabie i zaledwie przebiła korę drzewa. Z wielkim
trudem Pigmeje ją z niej wyciągnęli.
Kiedy na placu pojawił się Słoń z łukiem, wśród zebranych zapadła głęboka cisza,
bo wszyscy znali jego ogromną siłę. Słoń
| 149
sapał i długo przymierzał się do strzału. Obserwowano go z wielkim
zainteresowaniem. Jego strzała ze świstem uderzyła w drzewo i od razu się
złamała. Rozległo się jedno wielkie:
- Uuuooo!...
Następnym kandydatem był Hipopotam, ale i jego strzała wbiła się tylko w korę
baobabu.
- Czy jeszcze ktoś pragnie kandydować? - zapytał szef zebranych.
- Tak - rozległo się gdzieś z tyłu i zaraz na polanę wyszedł Mrówkojad.
Kiedy tylko go zobaczono, rozległ się głośny śmiech. Mrówkojad był zwierzęciem
bardzo małym i słabym. Śmiano się więc z jego naiwności wobec ogromnego do
wykonania zadania, któremu nie poradził ani Słoń, ani Hipopotam.
- Ty też chcesz spróbować przestrzelić to drzewo? - zapytał zdziwiony szef.
- Tak - odpowiedział Mrówkojad. - Ale nie tyle mi chodzi o przestrzelenie tego
baobabu, bo to zadanie jest dla mnie zwykłą zabawą, ile o rękę twojej córki, w
której jestem zakochany od dawna!
Rozległ się znowu głośny śmiech.
Mrówkojad spokojnie, jak gdyby nigdy nic, przygotowywał swój łuk do strzału. Był
pewny zwycięstwa, bowiem od kilku dni myślał o tym zadaniu, o czym wiedział
tylko on i jego jedyny wspólnik. Kiedy tylko Mrówkojad dowiedział się o
konkursie, postanowił użyć swoją inteligencję, bo siły fizycznej oczywiście nie
miał.
Poprosił o pomoc Termita, specjalistę w robieniu dziur w drzewach. Termit
pracował przez całe trzy dni, aż przewiercił grube drzewo na wylot. Na szczęście
nikt nie zauważył jego pracy, a zwłaszcza rezultatu. W przeddzień konkursu
Mrówkojad zakrył dziurę w drzewie pajęczyną i zrobił znany tylko dla siebie znak
obok miejsca, gdzie się ona znajdowała. Nie trudno się więc domyśleć, że teraz
wystarczyło mu tylko trafić strzałą
150 |
w pajęczynę. Nie było to znowu dla niego zbyt trudne, bo od dawna był dobrym
strzelcem.
Kiedy Mrówkojad nałożył na cięciwę strzałę i naprężył łuk na placu nastała
głęboka cisza. Wszyscy z niedowierzaniem mieli utkwiony wzrok w jego strzale.
Jakież było ich zdziwienie, gdy strzała przeleciała przez gruby pień drzewa i
utkwiła w postawionym z drugiej strony plecionym koszu. Rozległ się jeden wielki
okrzyk podziwu. Ludzie i zwierzęta nie dowierzali swoim oczom.
Zdumiony szef podszedł do drzewa i obejrzał dziurę, którą uczyniła strzała
Mrówkojada. Z wrażenia nic nie mówił, bo nigdy nawet nie pomyślał, że to zadanie
było możliwe do wykonania.
- No, Mrówkojadzie, zaskoczyłeś mnie - powiedział. - Nie wiem jakich czarów tu
użyłeś, ale udało ci się...
Odwrócił się w stronę wszystkich zebranych i dodał:
- Tak jak to od dawna obiecałem, moja córka należy do Mrówkojada.
Radości, śmiechom i różnego rodzaju komentarzom nie było końca. Wszyscy
podchodzili do baobabu i podziwiali dziurę po strzale. Tylko Słoń i Hipopotam do
niego się nie zbliżyli. Nic nie mówiąc, wrócili do swoich domów.
Po kilkudniowych przygotowaniach odbyło się wesele, a potem Mrówkojad zabrał
córkę szefa do swojego domu. Żyli razem długo i szczęśliwie.
|151
jy^Łb
SPIS TREŚCI
WPROWADZENIE................ 7
WSTĘP.................... 11
MAŁPA, CZAPLA I KROKODYL........... 15
KROKODYL, MAŁPA I WĄŻ............. 21
LIS KACZKA I KOGUT.............. 27
PAPUGA I LEW................. 33
LIS I KOGUT.................. 39
ŚWIERSZCZ I LEW................ 45
JASKÓŁKA I ROBAK............... 51
ŻABA I JEJ PRZYJACIELE.............. 57
MAŁA ANTYLOPA I DUŻY SŁOŃ........... 67
SŁOŃ I KOLIBER................ 73
LEOPARD I ŻÓŁW................ 79
ŻÓŁW I SZYMPANS............... 85
ŻÓŁW, KROKODYL I SZYMPANS........... 93
YOKA I LEOPARD................ 103
MĄDRY I SILNY............?..... 109
MAŁPA, HIENA I LEW............... 115
LEOPARD, SZCZUR I MRÓWKOJAD.......... 121
LEOPARD, GAZELA, ANTYLOPA I BAWÓŁ...... . 131
WYKRYCIE ZŁODZIEJA............-.141
ZWYCIĘSTWO SPRYTU............? . 147
| 153
NZOTO KITOKO NAINO MALAMU MA MOTEMA TE
PIĘKNO CIAŁA NIE OZNACZA JESZCZE PIĘKNA CHARAKTERU
?
?
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Kuchnia Na każdą okazję Spotkanie przy ogniskuinstrukcja bhp przy obsludze euro grillaplona ogniska w swiecieedukomp kl 3?u przy naprawcze04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1wypadek przy pracy» Otwórz oczy przy TDI tylinstrukcja bhp przy uzytkowaniu srodkow ochrony indywidualnej oraz obuwia i odziezy roboczejE book O Zachowaniu Sie Przy Stole Netpress DigitalZałącznik 3 Przykłady ćwiczeń relaksacyjnych przy muzyceinstrukcja bhp przy poslugiwaniu sie recznymi narzedziami o napedzie mechanicznym przy obrobce metalwięcej podobnych podstron