SUZANNAH DAVIS
Rudzielec
ROZDZIAŁ PIERWSZY
„Przyjedź do mnie, Loczku, tylko szybko. Jesteś mi potrzebna".
Roni Daniels wciąż słyszała rozpaczliwe wołanie Sama Prestona. Pedał gazu w jej jeepie
wciśnięty był do oporu. Szybciej już jechać się nie dało. Roni z całych sił trzymała
kierownicę. Z trudem wypatrywała wąskiej dróżki, która. zazwyczaj tylko bydło wracało z
pastwiska.
Chłodny wiatr kwietniowej teksaskiej nocy rozwiewał kręcone włosy dziewczyny. Klęła
Sama za to, że zbudził ją w środku nocy i odłożył słuchawkę, nie powiedziawszy nawet, co za
nieszczęście go spotkało.
No cóż, w tej części Teksasu nie zadaje się pytań, gdy sąsiad prosi o pomoc. Szczególnie gdy
sąsiad jest jednocześnie przyjacielem. Szybko, to szybko. Obojętne, która jest godzina.
Roni zatrzymała się przed domem Prestonów. Niegdyś był to wspaniały budynek. Teraz
jednak w świetle reflektorów jeepa widać było łuszczącą się farbę, spróchniałe deski na
ganku... Za to stodoła, obora, stajnie, czyli wszystkie zabudowania gospodarcze, utrzymane
były wzorowo. Cała okolica wiedziała, że od czasu gdy od Sama odeszła żona, dbał on
bardziej o swoje rasowe bydło aniżeli o własne wygody.
Roni weszła na ganek. Jej bujna wyobraźnia podsuwała przed oczy obraz krwawej jatki,
ś
miertelnych obrażeń lub co najmniej najazdu Marsjan. Sam Preston nigdy dotąd nikogo nie
prosił o pomoc. Skoro to zrobił, w środku nocy na dodatek, na pewno działo się coś
okropnego.
-
Sam! - zawołała, otwierając drzwi rzęsiście oświetlonego salonu.
Znała ten dom jak swój własny. Biegała po nim razem z Samem i z jego starszym bratem,
Kennym, gdy była jeszcze tak mała, że nie dorastała do pięt konikowi polnemu, jak mawiał
doktor Hazelton. Na widok waliz, pudeł i pakunków wypełniających pokój, zaniemówiła ze
zdziwienia. Wiedziała wprawdzie, że Sam musiał nagle wyjechać. Opuścił nawet z tego
powodu cotygodniowe spotkanie w kawiarni Rosie, ale nie spodziewała się w związku z tym
wyjazdem żadnych sensacji. Tymczasem okazało się, że bardzo, ale to bardzo się pomyliła.
W odległym pokoju rozległ się przeraźliwy płacz. Roni z bijącym sercem pobiegła do
sypialni Sama. Ostrożnie uchyliła drzwi. Spodziewała się zastać tam demona z ektoplazmy
lub chociaż zwyrodniałego mordercę, ale to, co zobaczyła, było stokroć gorsze. Sam Preston
stał na środku pokoju cały mokry, owinięty tylko ręcznikiem. Jasne włosy przykleiły mu się
do czoła, a muskularne ciało ciężko pracującego mężczyzny było tak piękne, że Roni na
chwilę zaparło dech w piersiach.
Usłyszał ją wreszcie. Odwrócił się. Na widok zawiniątka w jego ramionach Roni niemal
całkiem przestała oddychać.
-
Bogu dzięki, że już jesteś, Loczku! - zawołał Sam.- Potrzymaj!
Wcisnął dziewczynie rozwrzeszczane dziecko. W ostatniej chwili złapał ręcznik, który
niebezpiecznie zsunął mu się poniżej pępka. Sądząc po różowej piżamie, dziecko było
dziewczynką Maleństwo miało około roku i miedzianorude włosy Było na dodatek ciężkie i
tak ruchliwe, że utrzymanie go na rękach okazało się prawdziwą sztuką
-
O mój Boże! - Roni odruchowo przytuliła dziewczynkę do siebie Była zbyt zaskoczona,
ż
eby zwrócić uwagę na wilgoć, jaką w mgnieniu oka nasiąkła jej koszulka. Zaciekawione
brzmieniem nowego głosu dziecko na chwilę przestało się szamotać. Odchyliło główkę i
popatrzyło na Roni błękitnymi oczami Sama Prestona.
Dziewczyna o mało nie umarła. Z żalu, z bólu, z przerażenia. Nie mogła zrozumieć, dlaczego
Sam trzymał przed nią w tajemnicy coś takiego. Byli przecież najlepszymi przyjaciółmi.
-
Odwróć się, Loczku. Muszę nałożyć majtki - poprosił Sam. Grzebał w przepastnej szafie,
mrucząc do siebie. A niech to diabli porwą! Niech to piekło pochłonie! Chciałem tylko wziąć
prysznic. Prawie dwieście kilometrów jechałem z tym wrzeszczącym szkrabem I co? Nawet
prysznic mi się nie należy?
Mały rudzielec chyba przestraszył się nowej osoby Dziewczynka wykrzywiła buzię w
podkówkę, wsunęła łapki w gęstwinę włosów Roni znów zaczęła płakać.
-
Czy to twoje dziecko? - zapytała Roni, bo koniecznie musiała się tego jak najszybciej
dowiedzieć
-
Myślałem, że choć jedną noc wytrzymam? - Słowom Sama towarzyszył odgłos zapinanych
dżinsów - Skąd, u licha, mogłem wiedzieć.
-
Sam! - Roni odwróciła się na pięcie. Tuliła do siebie dziecko, jakby musiała je przed czymś
bronić - Pytałam, czy to twoje dziecko.
-
Co? - zaniepokoił się Sam, zdziwiony ostrym tonem głosu Roni. - Pewnie, że nie! To
znaczy: tak. Chyba można by tak powiedzieć.
-
Zdecyduj się wreszcie! - zniecierpliwiła się Roni. -Nie sądziłam, że jesteś jednym z tych
mężczyzn, którzy bawią się, nie myśląc o konsekwencjach. Naprawdę nie rozumiem, jak
mogłeś tak nierozważnie postąpić.
-
Nie osądzaj nikogo tak pochopnie, Veronico Jean. - Spod opalenizny Sama widać było
teraz płomienny rumieniec. - To nie moje dziecko.
-
Ma twoje oczy - nie ustępowała Roni. - Zresztą sam przed chwilą powiedziałeś...
-
Jessie jest córką mojego kuzyna. Roy zginął w zeszłym roku. Pamiętasz? Opowiadałem ci
o tej katastrofie na polu naftowym.
-
Ale dlaczego... Co się stało? - dopytywała się Roni zawstydzona, ale tym razem już
zupełnie spokojna.
-
Alicja... Matka Jessie zatruła się w zeszłym tygodniu jakimś lekarstwem. Dostała szoku...
Lekarze nie umieli jej pomóc.
-
Czy ona też nie żyje? - zapytała przerażona Roni. Sam tylko skinął głową. Roni z
płaczącym dzieckiem w objęciach usiadła ciężko na skraju ogromnego, nie pościelonego
łóżka. Pełna współczucia, kołysała Jessie, w nadziei, że choć trochę uda jej się uspokoić
maleństwo.
-
Och, Sam - westchnęła. - Tak mi przykro!
-
Musiałem wszystko załatwić. - Sam pogłaskał rudą główkę swoją wielką dłonią.
-
- Pochowaliśmy ją w sobotę. Do tego czasu małą zajmowali się sąsiedzi. Ja jestem jej
jedynym krewnym, więc wziąłem Jessie do siebie. Co miałem zrobić?
-
Sam, ty głuptasie! Jasne, że musisz się nią zaopiekować. Nie możesz postąpić inaczej.
-
Trochę ciężko mi się teraz myśli. - Sam był tak zmęczony, że wyglądał, jakby miał nie
trzydzieści siedem lat, lecz znacznie więcej. - To był piekielny tydzień!
-
Wyobrażam sobie. - Roni pogłaskała dziecko po główce. - Biedne maleństwo. Współczuję
ci, Sam.
-
Mnie nic nie jest.
-
Nie zapominaj się, kolego - upomniała go żartobliwie Roni. - Możesz sobie udawać przed
ś
wiatem, że jesteś twardy jak hartowana stal, ale ja i tak wiem, że masz złote serce. Chcesz
adoptować Jessie, tak?
-
Chyba nie mam innego wyjścia. - Sam uśmiechnął się smutno. - Do głowy mi nie przyszło,
ż
e trzeba być doktorem Spockiem, Matką Teresą i ośmiornicą w jednej osobie, żeby poradzić
sobie z jedną małą dziewczynką. Jeśli jutro z samego rana nie załadujemy z Angelem tego
transportu byków dla Fergusona, to Lazy Diamond znajdzie się na granicy bankructwa.
Roni ze zrozumieniem pokiwała głową. Dobrze wiedziała, że praca na ranczo nigdy się nie
kończy. Angel Morales był szefem kowbojów na farmie Lazy Diamond. To on opiekował się
stadem i wydawał polecenia ludziom. Jego żona, Maria, gotowała dla wszystkich
pracowników. Sam natomiast wykonywał wszystkie obowiązki właściciela, generalnego
zarządcy i brygadzisty.
-
Jestem wykończony. - Sam spojrzał błagalnie na Roni. - Musisz mi pomóc.
-
Dlaczego ja? Wiem o dzieciach mniej więcej tyle samo, co i ty.
Nie wiadomo skąd i po co pojawiło się bolesne wspomnienie pełnego upokorzeń romansu z
reżyserem Jacksonem Dialem. Przez osiem długich lat Roni znosiła podróże po wszystkich
stanach Ameryki Północnej, liczne zdrady i powroty, aż w końcu zdecydowała się zakończyć
tamtą znajomość. Przed dwoma laty powróciła do rodzinnego miasteczka Flat Fork. Rany się
zabliźniły. Roni pracowała teraz dla różnych wydawnictw jako ilustratorka, ale Jacksonowi i
jego filozofii życiowej opartej na bezwzględnym unikaniu zobowiązań zawdzięczała fakt, że
nie miała dzieci, wciąż była sama i bardzo niewiele brakowało jej do staropanieństwa. Sam
oczywiście doskonale znał historię życia swej przyjaciółki. Nie raz i nie dwa wypłakiwała mu
swoje żale nad kuflem piwa. Jednak teraz był tak zdesperowany, że zapomniał o wszystkim.
Nawet o tym, że Roni nie ma absolutnie żadnego doświadczenia, jeśli idzie o opiekę nad
dziećmi.
-
Musisz coś o tym wiedzieć, Loczku - zapewniał ją Sam. - Jesteś przecież kobietą.
-
Dobrze, że wreszcie to zauważyłeś - prychnęła.
-
Nie złość się. Wiesz, o co mi chodzi - poskrobał dłonią zarośnięty policzek.
-
Przede wszystkim trzeba przewinąć Jessie. - Roni w końcu jednak zlitowała się nad
Samem. - Przemokła na wylot.
-
Co? Znowu?
-
Mnie zresztą też zmoczyła - Roni odsunęła od siebie pochlipującą teraz cichutko
dziewczynkę.
-
Niech to szlag trafi! - Sam wyciągnął ręce po dziecko. - Bardzo cię przepraszam, Loczku.
-
Nie przejmuj się, kowboju. Nie ma potrzeby, żebyśmy mokli oboje. Daj mi pieluchę i coś,
w co mogłabym przebrać małą.
Sam rzucił się do wypchanej torby w żółte kaczuszki, a Roni tymczasem ułożyła maleństwo
na łóżku. Dziewczynka była już zbyt zmęczona, żeby się opierać czy choćby płakać.
Popiskiwała tylko cichutko, ale za nic nie chciała wypuścić włosów Roni, w które od
początku kurczowo się wczepiła. Dziewczyna pomyślała sobie, że pewnie matka Jessie też
miała długie włosy i dlatego mała czepia się tej jedynej znajomej rzeczy w obcym otoczeniu.
-
Dobrze, skarbie, możesz je sobie trzymać - szepnęła wzruszona. Zdjęła z dziecka mokrą
piżamkę i nasiąknięta do granic wytrzymałości pieluszkę. - Ciocia Roni zaraz zrobi z tym
porządek.
-
Weź to. - Sam rzucił na łóżko czyste śpioszki i jednorazową pieluchę. - Może ty sobie z
tym świństwem po radzisz. Ja zupełnie nie wiem, jak się toto zakłada.
-
Parę razy przewijałam malucha Krystal przyznała się wreszcie Roni.
Krystal Harrison była ich przyjaciółką z lat szkolnych Zarówno Krystal, jak i jej mąż Bud, a
także trójka ich dzieci, z radością powitali powrót Roni do Flat Fork.
-
Wiedziałem, że coś przede mną ukrywasz mruknął Sam. - Może ona jest głodna? Jak
myślisz?
-
Jest bardzo zmęczona, ale butelka czegoś ciepłego pomoże jej się uspokoić.
-
Zaraz coś przyniosę.
Zanim Roni ubrała maleństwo w czystą piżamkę. Sam już był z powrotem.
-
Mam tu jakiś sok - podał dziewczynie plastikową butelkę ze smoczkiem. - Pani Newton,
która opiekowała się Jessie, zapakowała mi na drogę parę butelek. Ci Newtonowie mają
pięcioro własnych dzieci. Bardzo przeżyli śmierć Alicji. I do Jessie też się przywiązali.
Powiedzieli mi, że wcale nie muszę jej zabierać. Ale oni nie są bogaci. Nie chciałem, żeby
mała była dla nich ciężarem. Zresztą wydawało mi się, że powinienem ją tu jak najszybciej
przywieźć.
Roni usadowiła się w bujanym fotelu, który ledwie już pamiętał lepsze czasy. Podała
maleństwu butelkę z sokiem. Jessie natychmiast przyssała się do smoczka i już po chwili
oczka jej się zamknęły. Ale włosów Roni z piąstki nie wypuściła.
-
A mówiąc poważnie, Sam, co masz zamiar zrobić z tym fantem? - zapytała Roni, bujając
się na fotelu. - Opieka nad takim małym dzieckiem to dla samotnego mężczyzny duży kłopot.
Sam wpatrywał się w podłogę, jakby tam spodziewał się znaleźć odpowiedź na trudne
pytanie.
-
Kiedy umarł Roy - powiedział wreszcie – obiecałem Alicji, że zaopiekuję się nią i
dzieckiem...
Roni uczuła litość i podziw dla tego dzielnego, pracowitego człowieka. Jednocześnie,
właściwie po raz pierwszy w swoim i Sama życiu, dostrzegła w starym przyjacielu
mężczyznę. I to nie byle jakiego, ale przystojnego i bardzo pociągającego mężczyznę.
-
Chyba zatrudnię jakąś kobietę do prowadzenia domu - mówił Sam. - Chociaż naprawdę
nie wiem, skąd miałbym teraz właśnie wziąć na to pieniądze. Jedyna szansa to zdobyć ten
kontrakt na dostawę bydła na Wichita Rodeo. Chociaż podobno obiecali go już Travisowi
Kingowi...
Zmarkotniał, wspomniawszy konkurenta. Nie lubili się. Wprawdzie nigdy jej o tym nie
opowiadał, ale Roni wiedziała, że King miał coś wspólnego z wypadkiem samochodowym, w
którym dziesięć lat temu zginął brat Sama.
-
A może wystarczy przyjąć jakąś opiekunkę do dziecka - ciągnął Sam - albo oddać małą
do żłobka. Wielu ludzi posyła dzieci do żłobka, więc ja chyba też mogę.
Jessie wreszcie zasnęła. Roni odstawiła na bok butelkę z sokiem, a potem ułożyła sobie
niemowlę na ramieniu Dziewczynka westchnęła przez sen, a Roni nieoczekiwanie ogarnęła
wielka czułość dla tej maleńkiej, bezradnej istotki.
-
Jeśli chcesz być ojcem, nie możesz poprzestać na zaspokajaniu tylko fizycznych potrzeb
dziecka - powiedziała, bo nagle obudził się w niej instynkt macierzyński, którego wcale się
nie spodziewała.
-
Wiem - westchnął Sam. - Ta mała przeszła już gorsze piekło, niż większość ludzi przeżywa
przez całe życie. Zresztą to moja krew. Nie mogę zostawić córeczki kuzyna na pastwę losu.
Zawsze żałowałem, że ja i Shelly nie mieliśmy dzieci, a skoro Jessie powinna mieć rodzinę,
to tak sobie myślę, ze pewnie sam Bóg zsyła mi tę szansę.
Roni podziwiała determinację Sama i zazdrościła mu, ze to on, a nie ona ma okazję nacieszyć
się pełnią rodzicielskiej miłości. Żeby nie pokazać łez, które niespodziewanie napłynęły jej
do oczu, pochyliła głowę i spojrzała na śpiące maleństwo.
-
Przygotowałeś dla niej łóżko? - zapytała
-
Ustawiłem jej kojec w moim dawnym pokoju. Roni już się opanowała. Ostrożnie wstała
z fotela i z dzieckiem w ramionach poszła za Samem do sąsiedniego pokoju. Blask nocnej
lampki oświetlał pozawieszane na ścianach półki z książkami, obok których stały trofea
sportowe, zdobyte jeszcze w szkole przez obu braci Prestonów. Od tamtych czasów właściwie
nic się w tym pokoju nie zmieniło. Rodzice Sama nigdy na dobre nie doszli do siebie po
ś
mierci starszego syna. Nawet krótka i pamiętna obecność Shelly na ranczo Lazy Diamond na
ten akurat pokój nie miała wpływu. Dlatego też stare, ale wciąż jeszcze wiele warte siodło
Sama majestatycznie spoczywało na biurku, a na łóżku i na podłodze leżały magazyny
poświęcone hodowli bydła i rodeo. Cudem jakimś zmieścił się w tym bałaganie składany
kojec z siatką.
-
To takie śliczne dziecko, Sam - szepnęła Roni, układając śpiące maleństwo w kojcu.
Sam objął dziewczynę ramieniem. Był to przyjacielski, zupełnie nic nieznaczący gest, a mimo
to zapach i ciepło męskiego ciała zrobiły na Roni niesłychane i zupełnie niespodziewane
wrażenie.
-
Jest czarująca - przyznał Sam. - Zupełnie mnie zawojowała. Będzie miała wszystko, czego
jej potrzeba.
-
Wiem, że staniesz na głowie, żeby tego dokonać -powiedziała cichutko Roni. Wyłączyła
lampkę, wypchnęła Sama z pokoju i sama także wyszła, pozostawiając uchylone drzwi. -
Najpierw musisz uporządkować ten pokój. Małe dziewczynki powinny dorastać wśród
koronek, falbanek, lalek.
-
O ile dobrze sobie przypominam, to pani, panno z mokrą głową, niczego takiego nie miała -
zakpił Sam. Teraz, gdy sytuacja, przynajmniej chwilowo, została opanowana, mógł sobie
pozwolić na powrót do zwykłych, przyjacielskich stosunków z Roni. - Jeździłaś na koniu w
dżinsach i kowbojskich butach lepiej niż niejeden chłopak.
-
Co mogłam innego robić? Byłam jedyną dziewczyną w promieniu dziesięciu kilometrów.
Zresztą wyjątki tylko potwierdzają regułę - broniła się Roni, bo mimo łączącej ich zażyłości
Sam niewiele wiedział o prawdziwych gustach swej przyjaciółki. - Zdziwiłbyś się, gdybym ci
powiedziała, co naprawdę lubią małe dziewczynki.
-
Wiem, wiem. Muszę się jeszcze dużo nauczyć.
-
O, tak. Wszystko przed tobą. - Roni zaczęła wyliczać na palcach: - Lekcje tańca, wstążki do
włosów, całowanie potłuczonych kolan, ocieranie łez... To wszystko drobiazg. Trudniej ci
będzie prowadzić z nią rozmowy, gdy zacznie się okres dojrzewania. Będziesz musiał ją
ustrzec przed chłopakami, kupić jej pierwszy biustonosz...
-
Dobry Boże! - jęknął Sam tak komicznie, że Roni głośno się roześmiała.
-
Samie Preston - powiedziała, całując go w policzek - jesteś dobrym człowiekiem. Co ze
mnie za przyjaciółka Pozwalam sobie na kpiny, gdy ty jesteś taki zmęczony Teraz pojadę do
domu. Wrócę rano. Może Krystal pomoże znaleźć kogoś do prowadzenia domu.
-
Nie napiłabyś się kawy albo czegoś zimnego? Masz ochotę na piwo? - dopytywał się trochę
zbyt gorączkowo Sam.
-
Czy ty wiesz, która jest godzina?
-
Moglibyśmy obejrzeć sobie telewizję. Czy u Rosie wydarzyło się coś, o czym koniecznie
powinienem sic dowiedzieć?
-
Jutro ci opowiem. Teraz jadę do domu trochę się przespać
-
Naprawdę musisz?
Czyżby Sam się bał? pomyślała z niedowierzaniem Roni. Niemożliwe. Przecież w pojedynkę
radzi sobie z szarżującym bykiem i nawet przy tym okiem nie mrugnie Odejście żony, której
nie podobało się spokojne życie na farmie, także przyjął z godnością i spokojem Wszyscy go
podziwiali. Dopiero Jessie go pokonała. Taka mała kobietka, a poradziła sobie z ogromnym
Samem Prestonem. Nieustraszony Sam boi się zostać sam na sam z maleńką, rudą
dziewczynką!
- Przyznaj się - Roni z trudem ukryła uśmiech - wcale nie masz ochoty oglądać telewizji.
-
Zmiłuj się nade mną, Loczku - wił się jak piskorz Sam. - Co będzie, jeśli nie usłyszę, jak
Jessie się rozpłacze? Wiesz, że trudno mnie dobudzić. A jeśli się w nocy rozchoruje? Znów
będę musiał do ciebie dzwonić.
-
Zawsze mogę wyłączyć telefon. - Roni udawała obojętność.
-
Mam paść przed tobą na kolana? Tego chcesz? - dopytywał się ponuro Sam.
-
Nie tym razem. - Roni w końcu wybuchnęła śmiechem. - Zostawię sobie tę przyjemność na
lepszą okazję.
-
Zostaniesz? Naprawdę? Tylko dzisiaj. Do jutra na pewno jakoś się ze wszystkim
pozbieram.
-
No cóż - Roni udawała, że wciąż się zastanawia, chociaż dawno już podjęła decyzję - jeśli
będziesz się czuł pewniej...
-
Jasne, że tak! Nawet sobie nie wyobrażasz...
-
Wyobrażam, wyobrażam - zachichotała. - Będę spała w pokoju Jessie. Ale pod jednym
warunkiem.
-
Zrobię wszystko, co zechcesz - zawołał Sam. Zreflektował się jednak, zauważywszy
podstępny uśmiech przyjaciółki. - Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku.
-
Widzisz, Sam, inna kobieta na moim miejscu mogłaby wyciągnąć korzyści z twojej trudnej
sytuacji. Nawet duże korzyści...
-
Nie igraj z ogniem, młoda damo, bo możesz się sparzyć. - Sam znów się uśmiechał i jak
zwykle przekomarzał z Roni. - Powiedz wreszcie, o co ci chodzi. A może ubijemy interes?
Przez cały miesiąc będę płacił twoje rachunki u Rosie. Zgoda?
-
Trochę za mało. Dorzuć jeszcze coś, ty dusigroszu.
-
W płocie oddzielającym nasze pastwiska od strony południowej zrobiła się dziura.
-
I tak musisz ją naprawić.
-
Czego ty ode mnie chcesz, dziewczyno? - Sam wreszcie się zaniepokoił.
-
Diabolo.
-
Zwariowałaś? - W Sama jakby piorun strzelił. - Nie dam ci mojego najlepszego ogiera!
-
Ja tylko chcę się na nim przejechać.
-
Nie ma mowy! Kark sobie skręcisz.
-
Jeżdżę tak samo dobrze jak ty! - protestowała Roni. - No, może prawie tak samo.
-
Za bardzo cię lubię, Loczku. Nie pozwolę, żebyś ryzykowała życie na tym diable. I nie
próbuj mi wmawiać, że lata studiów w Nowym Jorku i pracy w Los Angeles nie odebrały ci
ani odrobiny wrodzonej zdolności trzymania się w siodle.
-
Mam ci udowodnić? - upierała się Roni. - Potrafię jeździć konno i ty dobrze o tym wiesz.
-
Loczku, przysięgam...
-
Uspokój się. - Dziewczyna wybuchnęła śmiechem na widok przerażonej miny Sama. - Jeśli
tak bardzo się boisz, to nie będę nalegać. Chociaż przeczucie mówi mi, że pewnego dnia ja i
Diabolo... Przez ten czas zadowolę się doprowadzaniem cię do szału. To też niezła zabawa.
-
A ja pewnego dnia poderżnę ci gardło.
-
Nie poderżniesz. Kto by się opiekował Jessie? I to za darmo? Musisz sobie to wszystko
dokładnie przemyśleć.
-
Chyba rzeczywiście masz rację. - Sam stłumił ziewnięcie.
-
Połóż się - zaproponowała mu Roni. - Wiem, gdzie masz pościel, więc sobie poradzę.
Pamiętaj, że małe dzieci zazwyczaj budzą się o wschodzie słońca.
-
Akurat na spanie nie musisz mnie namawiać. Dobranoc. - Tym razem pozwolił sobie na
szerokie ziewnięcie.
-
Masz może coś, w czym mogłabym się przespać? - zapytała Roni, patrząc z lekkim
obrzydzeniem na swoją przemoczoną koszulkę.
-
Poszukaj w bieliźniarce. Aha, uważaj na kurek od ciepłej wody. Poluzował się i w każdej
chwili może odpaść.
-
Dobrze, będę pamiętać.
-
Dziękuję ci, Loczku - powiedział Sam z takim przejęciem, że Roni zrobiło się nieswojo.
-
To drobiazg - uśmiechnęła się do niego. - W końcu od czego ma się przyjaciół?
Za oknem beczało nowo narodzone cielątko. Sam wiedział, że wcześniej czy później i tak
musi się nim zająć. Na razie jednak schował głowę pod poduszkę.
-
Zaczekaj, potworze - mruknął.
Otworzył jedno oko. Słońce za oknem znajdowało się znacznie wyżej niż powinno. Dopiero
wtedy przypomniał sobie o Jessie. Natychmiast wyskoczył z łóżka. Zanim na dobre zdążył
się obudzić, już nachylał się nad pustym kojcem. Przeraził się, że coś złego stało się
dziewczynce. Na szczęście z kuchni dobiegł go śmiech Roni i radosne gaworzenie
niemowlęcia. Nieco uspokojony wrócił do sypialni. Jednak nie w głowie mu było spanie.
Włożył dżinsy i poszedł do kuchni. Pod stołem dostrzegł bardzo długie nogi odwróconej
zgrabną pupą do drzwi kobiety.
-
A kuku! Gdzie jest Jessie?
Roni chowała się za krzesło, czym wprawiała dziecko w szampański humor. Mała pełzała na
czworakach wokół stołu, śmiejąc się przy tym i gaworząc po swojemu. Roni, także na
czworakach, zaczęła ją gonić i dziecko piszczało z radości.
Sam stał oparty o framugę kuchennych drzwi. Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie, jak to
całkiem niedawno on sam, Kenny i Roni podobnie się bawili w tej samej kuchni. Z krzeseł
budowali forty i zagrody dla bydła, których zaciekle bronili przed najazdem okrutnych Indian.
Naturalnie, żadne z nich nie nosiło wówczas takich ślicznych majteczek z różowej koronki,
jakie wystawały teraz spod męskiej koszuli, w którą ubrała się Roni.
Sam niechętnie odwrócił wzrok od delikatnej bielizny. Gęste, brązowe i bardzo pokręcone
włosy opadały dziewczynie na czoło. To właśnie im zawdzięczała swoje przezwisko.
Któregoś lata Sam bardzo jej z tego powodu dokuczał. Skończyło się celnym lewym
sierpowym, który rozkwasił chłopakowi nos i powalił go na ziemię. Tamtą praktyczną lekcję
dotyczącą charakteru kobiet Sam zapamiętał sobie na całą resztę życia.
Ale to wspomnienie go rozbawiło. Patrzył, jak Jessie i Roni pełzają po rozsypanych po
podłodze płatkach kukurydzianych. Nie rozumiał, jak to się stało, że przyjaciółka zabaw
dziecięcych wciąż odgrywa tak ważną rolę w jego dorosłym i zupełnie samodzielnym życiu.
Bardzo się cieszył, kiedy wróciła do Flat Fork, skończywszy przedtem swój żałosny romans z
tym nic niewartym, miastowym skunksem.
Nieudane małżeństwo z Shelly sprawiło, że Sam odsunął się od ludzi, a z kobietami zupełnie
przestał rozmawiać. Pewnie zostałby pustelnikiem, gdyby Roni Daniels na czas nie wróciła
do domu i nie przywróciła go do życia. Co piątek spotykali się w kawiarence Rosie.
Prowadzili długie, nocne rozmowy, będące doskonałą psychoterapią zarówno dla Sama, jak i
dla zbolałego serca Roni.
Nie wiem, co bym bez niej zrobił, pomyślał Sam. Zawsze jest, kiedy jej potrzebuję. Jak
najprawdziwszy kumpel. I wcale się nie śmiała z mojego pomysłu zaadoptowania Jessie.
Powiedziała, że dobrze robię, chociaż pół Ameryki odradzałoby mi podobną decyzję. Na
dodatek od dawna jest na nogach, kiedy ja dopiero zaczynam się budzić.
-
Witam panie.
Na dźwięk głosu Sama Jessie uniosła do góry rudą główkę. Zapomniała o zabawie, a pewnie i
o bożym świecie. Na czworakach pognała do Sama, piszcząc i wołając: „Ta! Ta!" Sam wziął
dziecko na ręce i mocno do siebie przytulił. Mała była taka słodziutka.
-
A ja to co? - poskarżyła się Roni, z podłogi obserwująca zakochaną parę. - Można mnie już
wyrzucić na śmietnik?
-
Co ja na to poradzę, że kobiety za mną szaleją? - uśmiechnął się do niej Sam.
-
Chyba w twoich marzeniach, kowboju - mruknęła Roni.
Podniosła się z klęczek, odgarnęła potargane włosy i obciągnęła koszulę. Z widniejących na
przodzie koszuli plam dało się wywnioskować, że pierwsze w nowym domu śniadanie Jessie
było interesującym eksperymentem. Kolorowe plamy nie zdołały jednak odwrócić uwagi
Sama od dwóch ciemnych krążków przeświecających przez cienkie płótno koszuli.
Dlaczego właściwie gapię się na jej piersi? pomyślał z niesmakiem Sam. Roni to kumpelka.
A może po prostu nie byłbym prawdziwym mężczyzną, gdybym nie umiał docenić piękna
takiego ciała.
-
Masz ochotę? - zapytała Roni, podnosząc stojący na stole kubek z kawą.
No pewnie! pomyślał Sam. Każdy by miał ochotę na taką fantastyczną dziewczynę!
-
Sam? - dopytywała się Roni, nie usłyszawszy odpowiedzi. - Chcesz się napić kawy?
O mój Boże! Sam z trudem wrócił do rzeczywistości. Stanowczo zbyt długo nie miałem
kobiety, skoro zaczynam w ten sposób myśleć o Roni. Tylko tego brakowało, żeby jakieś
głupstwa zepsuły naszą przyjaźń. Chyba jeszcze nie doszedłem do siebie.
-
Tak, oczywiście... Pewnie, że chcę. Dlaczego mnie nie obudziłaś?
-
Należał ci się solidny wypoczynek. - Roni wzruszyła ramionami i podała mu kubek gorącej
kawy. - Przez ten czas zaprzyjaźniłam się z Jessie. Ona jest czarująca.
-
Ta! - odezwała się Jessie, jakby także chciała brać udział w rozmowie.
-
Widzisz, zupełnie mnie zawojowała roześmiał się Sam i pocałował dziewczynkę w rudą
główkę.
-
Pewnie, że widzę. - Roni uważnie mu się przyglądała. - Czy ty aby na pewno wiesz, w co
się pakujesz?
-
Nie mam pojęcia. - Sam trochę posmutniał. - Niestety, za późno na zastanawianie się.
Wpadłem po uszy.
-
Wobec tego muszę ci pomóc.
-
Dzięki, Loczku. - Bezinteresowne poświęcenie przyjaciółki sprawiło, że Samowi nagle
zaschło w gardle. - Zupełnie nie wiem, co powiedzieć.
-
Najlepiej powiedz, co chcesz na śniadanie. Wydaje mi się, że słyszę tę rozklekotaną
ciężarówkę, którą jeździ Angel. Chyba mówiłeś wczoraj o jakichś bykach, które trzeba
komuś dostarczyć.
-
A niech to diabli porwą! Już przyjechał? Jest później niż myślałem. Chciał wyjść z kuchni,
ale przypomniał sobie, że wciąż trzyma na rękach Jessie. Z błagalnym wyrazem twarzy podał
Roni dziecko. - Czy mogłabyś tu jeszcze trochę zostać? Zwolnię cię, jak tylko załadujemy te
byki.
-
Nie denerwuj się, Sam. Wszystko jest w idealnym porządku. - Roni połaskotała małego
rudzielca, w zamian za co została obdarowana promiennym uśmiechem. - Zajmij się tymi
swoimi bykami, a ja tymczasem zadzwonię do Krystal. Może poleci nam kogoś, kto mógłby
poprowadzić dom.
-
Dobrze by było - westchnął Sam.
-
Spokojna głowa. Już my obie coś wymyślimy. I to jeszcze przed kolacją. - Roni usadowiła
sobie dziewczynkę na biodrze i czule się do niej uśmiechnęła. - W końcu Jessie to tylko taka
trochę większa lalka. Na pewno nie będzie z nią problemów.
ROZDZIAŁ DRUGI
-
A ta dlaczego ci się nie podoba?
-
Ma za długi nos.
-
Chyba żartujesz. - Sam podniósł wzrok znad listy, na której już wszystkie nazwiska były
przekreślone.
-
To była przenośnia - mruknęła Roni. Złożyła kolejne śpiochy Jessie i włożyła je do kosza
na brudną bieliznę, w którym pełno już było dziecięcych ciuszków. - Pani Hawkins to
największa plotkara w okolicy. Zamiast zajmować się dzieckiem, całymi dniami będzie gadać
przez telefon.
-
A Laurie Taylor?
-
Ona sama jest jeszcze dzieckiem. Dopiero co skończyła szkołę. Chciałbyś, żeby przez twój
dom przewijały się stada jej kolejnych narzeczonych?
Sam obserwował Roni z mieszanymi uczuciami. W pomazanej farbą koszulce, krótkich
spodniach zrobionych ze starych dżinsów wyglądała tak, jakby tydzień temu zdała maturę.
Kiedy zaczynała pokazywać rogi, tak jak to miało miejsce w tej chwili, Sam najchętniej
spuściłby jej porządne lanie.
-
Wobec tego sama kogoś zaproponuj.
-
Agnes Phillips - rzekła bez namysłu Roni.
-
Oszalałaś? Jest taka stara, że kości jej trzeszczą przy każdym kroku. Co ja gadam! Ona nie
stąpa normalnie, tylko szura nogami! - Sam pokazał palcem Jessie, która siedziała na
kuchennej podłodze, bawiąc się drewnianymi łyżkami. - Nawet przez dziesięć sekund nie
utrzymałaby w ryzach tego szkraba.
-
Wobec tego nie masz wyjścia - Roni wzruszyła ramionami. - Trzeba szukać dalej.
-
Od trzech dni rozmawiamy z różnymi kobietami - zirytował się Sam - i ani o centymetr nie
zbliżyliśmy się do celu. Co gorsza, o trzeciej przyjdzie tu jakaś baba z opieki społecznej, żeby
sprawdzić, jak sobie radzę z Jessie. I co ja jej powiem?
-
Ż
e prowadzisz rozmowy z chętnymi do pracy w charakterze pomocy domowej. Nikt nie
oczekuje od ciebie cudów.
-
No cóż - Sam uśmiechnął się gorzko -jeśli tak dalej pójdzie, to za tydzień we Flat Fork nie
będzie już ani jednej osoby, z którą bym na ten temat nie rozmawiał.
-
Czy to moja wina, że nie potrafisz się zdecydować?
-
Ja? - Sama zupełnie zatkało. - To ty odrzuciłaś najlepsze kandydatki, jakie się do nas
zgłosiły. Davina Hodge twoim zdaniem jest zbyt oschła, pani Rambles za bardzo roztrzepana,
a Cloretha Glover ma nieświeży oddech.
-
Nie możesz przecież do opieki nad Jessie zatrudnić byle kogo. To ważna decyzja i nie
należy jej podejmować pochopnie. - Roni skończyła sortowanie bielizny. - Poza tym już ci
mówiłam, że tę okładkę dla Artbeat mam oddać dopiero za trzy tygodnie. Do tego czasu
mogę ci pomagać, więc nie musisz się spieszyć z wyborem odpowiedniej osoby.
-
Przecież nie możesz tu przebywać w nieskończoność - zaprotestował Sam.
-
Wiem, że nie jestem najlepszą kucharką - Roni uśmiechnęła się do niego rozbrajająco - ale
nie miałam pojęcia, że już masz mnie dosyć.
-
Po szczepieniu cieląt nawet mrożona pizza smakuje wspaniale - pocieszył ją Sam, ale
natychmiast ugryzł się w język. - Nie myśl, że się skarżę. Naprawdę bardzo ci jestem
wdzięczny za wszystko, co dla nas robisz.
-
Więc w czym problem?
-
No, wiesz... - Sam wiercił się na swoim krześle. - Do jasnej cholery! Nie rozumiesz,
Loczku? Co ludzie powiedzą? Przecież my właściwie mieszkamy razem.
-
Wielkie rzeczy - skrzywiła się Roni. - Powiedzą, że pomagam przyjacielowi w trudnej
sytuacji. Jesteś zapracowany, bo nie było cię tu przez tydzień, i musisz nadrobić zaległości. A
mnie jest po prostu wygodniej sypiać u ciebie niż przyjeżdżać codziennie rano. Zresztą to i
dla Jessie lepiej...
-
Nie chciałbym, żeby cię wzięli na języki...
-
Jedyne co mi grozi, to ból w krzyżu od spania na starym tapczanie. No, może jeszcze wrzód
na żołądku przez te mrożonki, którymi ostatnio się żywimy. Czy kowboje nie jadają surówek?
-
Jeśli nie muszą... - uśmiechnął się Sam zadowolony, że Roni nic sobie nie robi z jego obaw.
- Ale może dałbym się namówić na jedną porcję, gdybyś dodała do niej solidny, dobrze
wysmażony befsztyk.
-
Mięso z grilla? -rozpromieniła się Ronnie.
-
No.
-
A więc, załatwione.
Siedząca na podłodze Jessie porzuciła tymczasem swoje łyżki i przecierała łapkami zaspane
oczka. Roni wzięła dziecko na ręce i mocno je do siebie przytuliła. Jessie natychmiast
włożyła palec do buzi, a drugą piąstkę wsunęła we włosy opiekunki. Roni zdążyła się już do
tego przyzwyczaić. W ciągu kilku dni pobytu na ranczu dziewczynka znacznie się uspokoiła,
wciąż jednak zdarzały jej się napady złości czy choćby przeraźliwego płaczu bez powodu.
-
Jessie jest zmęczona - powiedziała Roni.
-
Ponosić ją?
-
Nie trzeba. Sama ją uśpię. - Pocałowała maleństwo. - Potem pojadę do domu po czyste
ubrania. Ty i tak musisz czekać na tę kobietę z opieki społecznej. Poradzisz sobie, jeśli Jessie
obudzi się, zanim wrócę?
-
Pewnie, że tak. Nie musisz się spieszyć - zapewnił ją Sam.
Miał wyrzuty sumienia, że jego rodzinne zobowiązania zajmowały przyjaciółce tak wiele
czasu. Wiedział przecież, że miała mnóstwo zamówień, wypełniony terminarz i bardzo
niewiele wolnych chwil na przyjemności. Musiał jak najprędzej znaleźć kogoś do
prowadzenia domu, w przeciwnym wypadku tak pięknie rozwijająca się kariera Roni
mogłaby się skończyć i to wyłącznie z jego winy. Po raz setny zastanawiał się, czy aby na
pewno podjął właściwą decyzję. Robiło mu się gorąco za każdym razem, gdy uświadamiał
sobie, jak ogromną wziął na siebie odpowiedzialność. No cóż, słowo się rzekło. Obiecał
Alicji, że zajmie się jej małą córeczką, i słowa dotrzyma.
-
Zaraz wrócę - powiedziała Roni, tuląc do siebie zasypiającą dziewczynkę. - Po drodze
kupię dodatki do tych befsztyków. Aha, jeszcze wpadnę do Krystal. Może wreszcie znajdzie
kogoś, kto naprawdę nadawałby się do prowadzenia domu i opieki nad dzieckiem.
-
Musisz jej koniecznie powiedzieć, że poza Kopciuszkiem nikogo nie zaakceptujesz. - Sam
zerknął ponuro na leżącą przed nim listę odrzuconych już kandydatek.
-
Nie przejmuj się. - Na widok smutnej miny Sama Roni wybuchnęła śmiechem. - Jestem
pewna, że istnieje jakieś naprawdę idealne rozwiązanie. Trzeba je tylko znaleźć.
Roni nie traciła czasu w domu. Po śmierci ojca matka poślubiła Jinksa Robinsona, właściciela
sklepu żelaznego z Austin. Niewielką farmę Danielsów dziewczyna miała teraz wyłącznie dla
siebie. Tego dnia dom wydał jej się jeszcze cichszy i bardziej pusty niż zwykle Przejrzała
korespondencję, spakowała torbę z ubraniami Wsunęła do niej trochę koronkowej bielizny,
którą tak bardzo lubiła W swym rodzinnym miasteczku, gdzie życie płynęło powoli, Roni nie
miała ani okazji, ani nawet chęci nosić powiewnych, jedwabnych sukienek, w których tak
chętnie chodziła, gdy była z Jacksonem Dialem. Ubierała się w dżinsy i znoszone bawełniane
podkoszulki, pod którymi jednak zawsze miała jakiś piękny komplet eleganckiej bielizny. Nie
chwaliła się nikomu swą słabością. Była to jej pilnie strzeżona tajemnica.
Z domu Roni pojechała na pocztę, wysłać dwa reklamo we rysunki. Zrobiła to i tak już o
kilka dni za późno. Wpadła jeszcze do biblioteki po książki o wychowaniu dzieci i do sklepu
po zakupy. Pozostała jej już tylko wizyta u Krystal. Roni miała nadzieję, że mimo jej
przedłużającej się nieobecności Sam zdoła sobie poradzić z małą Jessie.
Gdy tylko zaparkowała samochód przed domem przyjaciółki, opadła ją trójka
rozwrzeszczanych, dzikich Indian.
-
Ciocia Roni!
-
Mamusiu! Ciocia Roni przyjechała!
-
Co nam przywiozłaś, ciociu?
-
Cześć, chłopaki - Roni rozdała chłopcom po paczce gumy do żucia - Gdzie mama?
-
W ogródku - odparł najstarszy - Prosiła, żeby ciocia tam do niej przyszła
-
Dzięki - pogłaskała po głowie najmłodszego Indianina.
-
Przyjedziesz do nas w niedzielę? - zapytał czteroletni Karl. - Pokażę ci, jak gram w
kometkę.
-
Postaram się - Roni weszła do ogrodu, w którym pełno było piłek, samochodów, traktorów
i wszelkich innych zabawek.
-
Chodź, napijesz się mrożonej herbaty - powiedziała siedząca na tarasie Krystal, drobna
blondynka z krótko obciętymi włosami. - Akurat mam wolną chwilę przed kolacją i awanturą
o to, czy koniecznie trzeba już iść spać.
-
Bardzo chce mi się pić - Roni uśmiechnęła się do przyjaciółki. Wiedziała, że Krystal
wprawdzie czasami trochę narzeka, ale jej życie rodzinne pełne jest humoru i wzajemnej
miłości. Tego Roni jej zazdrościła. Zresztą pewnie wszystkie kobiety świata gorąco pragną
czegoś tak cudownego. - Ja też wpadłam tylko na chwilę. Strasznie dużo czasu zajął mi ten
wypad do domu i zakupy. Sam zupełnie traci głowę, kiedy Jessie zaczyna płakać.
-
Jeśli chce zatrzymać małą, to powinien się szybko do tego przyzwyczaić. - Krystal podała
przyjaciółce oszronioną szklaneczkę.
-
Jasne, że ją zatrzyma. Szkoda, że nie widziałaś, jak mu oczy wilgotnieją, kiedy Jessie się do
niego uśmiechnie. To najfantastyczniejsza istota na świecie.
-
Kto? Sam czy Jessie?
-
Oboje - roześmiała się Roni. - Mała ma charakterek, ale to najsłodsze dziecko pod słońcem.
Uwierz mi, ona już mówi do Sama „ta-ta". On bardzo chce znaleźć jakąś pomoc domową, ale
na razie nie bardzo mu się to udaje.
-
Ż
adna z pań, które wam poleciłam, nie chciała przyjąć tej pracy? - zapytała zaskoczona
Krystal.
-
Kilka z nich chciało, ale Sam ma bardzo wysokie wymagania - wyjaśniła Roni. Potem
opowiedziała przyjaciółce, z kim rozmawiali i dlaczego te panie okazały się nieodpowiednie.
- Może znasz jeszcze kogoś, kto by się nadawał?
-
Muszę się zastanowić. Zanim coś wymyślę, Sam może wozić małą do żłobka Pharis
Fitzgerald.
-
Oszalałaś? Zrywać dziecko o świcie i aż do zmroku zostawiać je u obcych ludzi? Nic ma
mowy! - Roni aż się zatrzęsła z oburzenia. - Chciałam powiedzieć, że Sam na pewno by
wolał, żeby Jessie została w domu. I tak już zbyt wiele zmian przeżyła. I bardzo łatwo wpada
w złość...
-
Coś mi się wydaje, że tobie wcale nie zależy na tym, żeby Sam przyjął kogoś do pracy.
-
Nie rozśmieszaj mnie - zaperzyła się Roni. - Ja tylko chcę znaleźć jak najlepszą opiekunkę
dla Jessie.
-
I jak najszybciej wrócić do swego bardzo zajmującego trybu życia? - zapytała z przekąsem
Krystal. - Mnie nie oszukasz, koleżanko. Widzę przecież, że matkowanie tej małej sprawia ci
wielką frajdę.
-
Co ja na to poradzę, że uwielbiam rude aniołki? -roześmiała się Roni.
-
Aż tak ją polubiłaś? Wobec tego powiedz mi, co tam się naprawdę dzieje. Całe miasto
bardzo się interesuje losem tej dziewczynki. Twoim zresztą też.
-
Moim? - zdziwiła się Roni. - Dlaczego moim?
-
Chyba jesteś jedyną kobietą w okolicy, która jeszcze nie zauważyła, że Sam Preston jest
bardzo przystojnym mężczyzną. Czy naprawdę muszę ci to tłumaczyć? Ty, Sam i śliczna,
osierocona dziewczynka... Przecież to jasne jak słońce.
-
O czym ty mówisz! To tylko sąsiedzka przysługa. Naprawdę nic więcej.
-
Chcesz mi wmówić, że nie zauważyłaś, jakim fantastycznym facetem jest ten twój Sam?
-
Naprawdę bardzo podziwiam Sama. - Roni usiłowała odsunąć od siebie wspomnienie
pierwszego wieczoru z Jessie, kiedy to Sam wystąpił odziany wyłącznie w opadający ręcznik.
- W końcu to mój najlepszy przyjaciel.
-
Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że w tym mieście jest sporo samotnych kobiet,
które dałyby sobie uciąć prawą rękę za to tylko, żeby znaleźć się na twoim miejscu. Nadine
Scott przede wszystkim.
-
Niech sobie nie robi nadziei - odrzekła swobodnie Roni. - Między nią a Samem naprawdę
nic nie zaszło.
-
A ty skąd o tym wiesz?
-
Sam mi powiedział. Parę razy zaprosił ją do kina i na kolację. Ale ona jest zbyt zaborcza i
robi sobie za ostry makijaż. Akurat w tej ostatniej sprawie zupełnie się z Samem zgadzam.
-
Ach, więc to o tym rozmawiacie na tych swoich piątkowych spotkaniach - roześmiała się
Krystal. - Opowiadacie sobie o swoich narzeczonych?
-
Tylko czasami - przyznała niechętnie Roni. - Sam mnie ostrzegał, że Tully Carson to
zarozumiały głupiec. Wyobraź sobie, że miał całkowitą rację.
-
Tak krytykujecie wszystkich swoich znajomych, że aż dziw bierze, iż w ogóle jeszcze
spotykacie się z kimkolwiek. A Samowi bardzo by się teraz przydała towarzyszka życia.
-
Zupełnie cię nie rozumiem, Krystal.
-
Dobre chęci Sama nie wystarczą. Małej Jessie potrzebna jest matka. Tymczasem żadna
panienka nie może się nawet zbliżyć do Sama, bo przedtem musi pokonać ciebie.
-
Jakoś nigdy mi to do głowy nie przyszło. - Roni była szczerze zdziwiona, że ktokolwiek
może w ten sposób postrzegać jej rolę w życiu przyjaciela.
-
Ale wiesz chyba, że Sam jest jednym z nielicznych wolnych i do tego sympatycznych
mężczyzn w okolicy.
-
Oczywiście, że wiem
-
Jest zupełnie inny niż Jackson.
-
No pewnie - uśmiechnęła się Roni.
-
Chyba naprawdę przestałaś go kochać - orzekła Kry-stal, przyjrzawszy się badawczo
twarzy przyjaciółki.
-
Nawet najgłębsza rana zabliźni się po dwóch latach. Zła jestem na siebie, że tak długo to
trwało. Tyle czasu zmarnowałam...
-
Podobno nakręcił nowy film.
-
Tak. „Łzy Apacza". Zrobiłam mu projekt scenografii do tego filmu. Oczywiście za darmo
Roni potrząsnęła głową, jakby chciała oddalić od siebie niezbyt miłe wspomnienie tamtej
znajomości. Odstawiła na stolik pustą szklankę. - Muszę już iść. Zadzwoń do mnie, jeśli
wpadnie ci do głowy ktoś naprawdę odpowiedni do prowadzenia domu Sama.
Całą drogę dzielącą ją od Ślazy Diamond Roni zastanawiała się nad tym, co powiedziała jej
Krystal. Czyżby rzeczywiście robiła Samowi niedźwiedzią przysługę? To prawda, że zajmuje
mu prawie cały wolny czas, ale czy naprawdę nie pozwala mu na zawieranie żadnych
ciekawych znajomości? Sam to taki porządny człowiek. Zasługuje na kobietę, która potrafi go
docenić, uszanuje jego głębokie przywiązanie do ziemi i potrafi zaaklimatyzować się w jego
rodzinnym miasteczku. Nie tak jak Shelly.
Roni musiała sama przed sobą przyznać, że nie wyobraża sobie życia bez przyjaźni z Samem,
na którym zawsze, w każdej sytuacji mogła polegać. Odkąd wróciła do domu, Sam stał się jej
powiernikiem i jedynym lekarstwem przeciwko samotności. Poczuła się winna, że przez
własny egoizm pozbawiła przyjaciela możliwości spotkania kobiety, z którą mógłby
szczęśliwie przeżyć życie.
Krystal ma całkowitą rację, myślała Roni. Sam potrzebuje żony, a Jessie matki. Nie znajdą
jej, jeśli ja będę pod ręką. Powinnam się wycofać. Dla jego dobra. Muszę dać mu szansę.
Nawet gdyby miał się związać z kimś takim jak Nadine Scott.
Roni skrzywiła się na samo wspomnienie tej dziewczyny. Z trudem odsunęła od siebie
uczucie niechęci do niej. Postanowiła uwolnić Sama od siebie i umożliwić mu dokonanie
wyboru. Zdecydowała przeciąć łączące ją z Samem więzy, gdy tylko znajdzie się
odpowiednia pomoc domowa. Roni wiedziała, że podjęła właściwą decyzję. Nie wiedziała
tylko, dlaczego ta decyzja sprawiła jej taką przykrość.
Przez całą drogę nie udało jej się rozwiązać tego problemu. Zaparkowała samochód przed
domem Sama. Objuczona zakupami weszła na werandę i w tej samej chwili usłyszała
przeraźliwy płacz małej Jessie.
-
Już wróciłam! - zawołała, rzucając torby na kuchenny stół. - Co się stało małej?
Zamiast odpowiedzi usłyszała rozpaczliwe łkanie dziecka. Pobiegła do pokoju Jessie.
Dziewczynka stała w kojcu płacząc tak, jakby za chwilę miało jej pęknąć serduszko. Sama
nigdzie nie było.
-
Kochanie! - Roni chwyciła maleństwo na ręce i mocno do siebie przytuliła. - Nie płacz,
mój skarbie. Jestem z tobą. Wszystko będzie dobrze.
Dziewczynka przytuliła się do niej, mocząc łezkami bluzkę Roni. Wcale nie chciała się
uspokoić. Pieluszkę miała suchą, a stojąca w rogu kojca butelka z mlekiem świadczyła o tym,
ż
e mała nie jest głodna. Miała gorącą główkę i była zlana potem. Roni zaniosła dziewczynkę
do łazienki, otarła jej buzię zmoczonym w chłodnej wodzie ręcznikiem. Te zabiegi wprawiły
Jessie w jeszcze gorszy humor. Wrzeszczała coraz głośniej, kopała i rzucała się tak, że prawie
nie było można utrzymać jej na rękach.
Roni zupełnie nie wiedziała, co ma zrobić z histeryzującym dzieckiem. Zła była na siebie, na
krzyczące bez widocznej przyczyny maleństwo i na Sama, który, jak gdyby nigdy nic,
wyszedł sobie z domu. Przez okno łazienki dostrzegła go wreszcie zajętego czymś w
zagrodzie Diabolo.
Z dzieckiem na rękach wybiegła z domu Sam dopiero teraz usłyszał krzyk Jessie. Nawet
Diabolo uniósł piękną głowę i niespokojnie zastrzygł uszami.
-
Dlaczego wyjęłaś ją z kojca? zapytał Sam, drapiąc się po głowie.
-
Czyś ty oszalał? - Roni sądziła, że się przesłyszała.
- Wrzeszczała tak, jakby ją kto ze skóry obdzierał..
-
Całe popołudnie tak wrzeszczy - tłumaczył się Sam.
- W końcu uznałem, że po prostu musi się wypłakać.
-
Jak mogłeś jej coś takiego zrobić? Roni z trudem udawało się utrzymać szamoczącego się
rudzielca. - Dziecka w takim stanie nie zostawia się samego Może być chore, głodne albo...
-
Do diabła, Loczku, czy tobie się wydaje, że ja o tym nie pomyślałem? Masz mnie za
głupka? - Samowi także kończyła się cierpliwość. - Ta mała zaczęła wyć jakieś dziesięć
minut po twoim wyjeździe. Płakała podczas wizyty tej pani z opieki społecznej. Próbowałem
wszystkiego, ale w żaden sposób nie udało mi się jej uspokoić.
-
To nie jest żadne wytłumaczenie. Nie miałeś prawa jej tak zostawić!
-
Podchodziłem do niej i wtedy ona wrzeszczała jeszcze głośniej. Doszedłem do wniosku, że
widocznie chce trochę pobyć sama. Naprawdę doskonale ją stąd słyszałem. W końcu nie
jestem idiotą.
-
Idiotą na pewno nie jesteś - syknęła Roni. - Ty tylko nie masz serca! Dziecko to nie krowa.
-
Zamknijże się wreszcie! - Sam w końcu całkiem stracił cierpliwość. - Nie było cię tutaj, a
ja zrobiłem to. co w danym momencie uznałem za najlepsze. Zresztą mała już się uspokoiła.
Wtedy ty się wtrąciłaś i wszystko zaczęło się od nowa.
-
Wcale się nie...
-
Nie zwalaj winy na mnie - przerwał jej Sam. - Zresztą to nie twoja sprawa, jak wychowuję
to dziecko.
Słowa Sama zabolały jak uderzenie w twarz. Roni pobladła. Z oczu popłynęły jej łzy.
Odwróciła się na pięcie i z płaczącym dzieckiem na rękach pobiegła z powrotem do domu.
-
Loczku! Zaczekaj! Nie chciałem...
Roni nie miała ochoty słuchać tego, co Sam ma jej do powiedzenia. Wymyślała sobie od
najgorszych na całym świecie, bezdennie głupich idiotek. Zdawała sobie sprawę, że Sam miał
rację. Przywiązanie do małej Jessie nie dawało jej jeszcze prawa do decydowania o losie tego
rudego, wyjącego jak potępieniec aniołka.
Ona nie jest moją krewną ani nawet podopieczną, myślała gorzko Roni. Nie mam prawa
pouczać Sama, jak powinien postępować ze swą przybraną córeczką. A niech to szlag trafi!
Ależ ja jestem głupia!
-
Zaczekaj, Roni! - Dogonił ją, zanim zdążyła schować się w domu. - Mój Boże! Ty
płaczesz! Loczku! Przecież ty nigdy nie płaczesz!
-
Weź ją sobie - powiedziała przez łzy, podając Samowi wierzgające dziecko. Chciała
jeszcze coś dodać, ale nie zdążyła, bo na dobre się rozpłakała
Sam zaklął. Nawet nie wyciągnął rąk po Jesusie. Zamiast tego chwycił Roni za ramię i
dosłownie wepchnął ją do stojącej przed gankiem furgonetki.
-
Zapnij jej pasy - wskazał palcem dziecięcy fotelik samochodowy.
W końcu jednak sam musiał to zrobić, bo zapłakana Roni nijak nie mogła sobie z tym
poradzić.
-
Dlaczego? Po co to... - Bąkała Roni, próbując przecisnąć się obok Sama i uciec z
furgonetki. Ale on bez słowa zapiął pas także na jej siedzeniu i zatrzasnął drzwi samochodu.
-
Siedź spokojnie - mruknął, sadowiąc się za kierownicą. - Trochę was powożę.
-
Nie mam ochoty nigdzie z tobą jechać! Roni wytarła zapłakane oczy wierzchem dłoni.
-
Podobno jazda samochodem uspokaja dzieci. Sam jechał tak prędko, jakby goniło go stado
głodnych wilków. - Na pewno gdzieś o tym czytałem.
-
To pomaga wtedy, gdy dziecko ma kolkę zawołała Roni, usiłując przekrzyczeć ryk silnika i
małą Jessie.
-
Co nam szkodzi spróbować?
-
Nic. Rób, jak uważasz - orzekła Roni, po czym zajęła się oglądaniem przesuwających się za
szybą krajobrazów.
Po jakichś dziesięciu kilometrach szaleńczej jazdy opętańcze wrzaski Jessie zmieniły się w
ciche pochlipywanie i wkrótce mała zasnęła. Dopiero wtedy Sam zwolnił tempo jazdy.
-
Ja wcale tak nie myślałem - powiedział, kierując samochód z powrotem do domu.
-
No cóż, miałeś rację. - Roni cudem udało się opanować zdradzieckie drżenie głosu. - Jessie
nie jest moją podopieczną. Przekroczyłam swoje uprawnienia i przepraszam cię za to.
-
To ja cię przepraszam. Głupio wyszło. Naprawdę nie chciałem. Masz prawo mówić
wszystko, co tylko chcesz.
Roni delikatnie pogłaskała tłustą piąstkę śpiącego dziecka. Uznała, że byłaby idiotką, gdyby
nie przyjęła wyciągniętej na znak zgody ręki.
-
Ż
adne z nas nie potrafi postępować z małymi dziećmi. Szczególnie z tak upartymi jak
Jessie.
-
Dała mi popalić. Dziwię się...
-
Czemu się dziwisz? - zapytała Roni, bo Sam nie uznał za stosowne dokończyć zdania.
-
Czy aby na pewno dobrze robię. Ta pani Veath z opieki społecznej zadała mi kilka
naprawdę trudnych pytań.
-
Na przykład?
-
Pytała, czy jestem pewien, że dam sobie radę jako samotny ojciec i czy to będzie dobre dla
Jessie.
-
A masz inne wyjście? - Roni przestraszyła się nie na żarty.
-
Zastanawiam się, czy chcę być dobry dla Jessie, czy tylko dla siebie. Może mała
rzeczywiście powinna mieć prawdziwą rodzinę, normalnego ojca i matkę, a nie tylko
opiekuna, samotnego kowboja.
- Co ty znów wymyślasz? - wyszeptała Roni. - Chcesz ją oddać rodzinie zastępczej?
-
To tylko jedna z możliwości. Jest też mnóstwo małżeństw, które chciałyby adoptować
dziecko. Miałaby wszystko, czego dusza zapragnie...
-
I już nigdy w życiu byś jej nie zobaczył.
-
Wiem. Ale widzisz, boję się, że to jedyne wyjście. Jessie musi mieć dwoje rodziców.
-
Przecież możesz się ożenić - zaproponowała desperacko Roni.
-
Oszalałaś? Jestem już na to za stary. Zresztą w małżeństwie też się nie sprawdziłem.
-
To nie była twoja wina - mruknęła Roni, świadoma już swej roli w odstraszaniu od Sama
ewentualnych kandydatek na żonę. - Ale przecież obiecałeś Alicji!
-
Przyrzekłem jej, że zaopiekuję się Jessie - odparł ponuro Sam. - Nie ma lepszego sposobu
wywiązania się z tej obietnicy niż znalezienie dziecku dobrej i kochającej rodziny.
-
Nie musisz chyba podejmować tej decyzji natychmiast? - zapytała Roni drżącym głosem.
-
Nie muszę - odrzekł Sam, zatrzymując samochód przed własnym domem. Spojrzał prosto
w brązowe oczy dziewczyny. - Postaram się jednak, żeby nie trwało to zbyt długo.
Roni odetchnęła z ulgą. Odpięła szelki, mocujące Jessie do fotelika, wzięła małą na ręce, a
Sam otworzył drzwi i pomógł jej wysiąść z furgonetki. Jego dłoń była ciepła i bardzo, ale to
bardzo mocna.
-
Pomóż mi coś postanowić, Loczku - poprosił Sam.- To nieważne, że mam już bzika na
punkcie tego dziecka. Muszę zrobić to, co dla niej będzie najlepsze.
-
Dobrze, Sam - zgodziła się potulnie.
Weszli do domu. Jeszcze drzwi się za nimi dobrze nie zamknęły, gdy zadzwonił telefon.
Jessie drgnęła gwałtownie i znów cicho zapłakała. Sam zaklął, pognał do kuchni i zdążył
podnieść słuchawkę, zanim rozległ się następny dzwonek. Roni zaś usadowiła się w
bujanym fotelu i wkrótce dziecko znów zasnęło.
Po chwili w pokoju zjawił się Sam.
-
Niezbadane są wyroki opatrzności - powiedział, uśmiechając się tajemniczo.
-
Co się stało? - zaniepokoiła się Roni. - Kto dzwonił?
-
Nasz problem został rozwiązany.
-
Czy możesz wyrażać się jaśniej? - Roni mówiła cicho, bo za nic na świecie nie chciała
obudzić Jessie, ale ton jej głosu nie wróżył niczego dobrego. - Twój lakoniczny sposób
wyrażania myśli doprowadza mnie do szału.
-
To dotyczy Jessie - Sam pogłaskał rude loczki dziecka. - Dzwoniła pani Veath.
Powiedziała, że Newtonowie bardzo tęsknią za małą i chcą wystąpić o adopcję.
-
Nie. - Roni odruchowo mocniej przytuliła dziecko do siebie.
-
Ależ, Loczku, musimy zachować rozsądek.
-
Jaki znowu rozsądek? Nie mogę uwierzyć, że potrafiłbyś na coś takiego się zdecydować.
Powiedz mi, że nie zależy ci na Jessie! No, powiedz!
-
Prędzej szlag mnie trafi, niż pozwolę na to, żeby przez własny egoizm skazać to dziecko
na los zaniedbanej pół-sieroty.
-
A widzisz? Nie potrafisz się jej wyprzeć, bo pokochałeś ją, jakby była twoją własną córką. -
Roni patrzyła przez chwilę na okrągłą buzię śpiącej dziewczynki. Zdecydowała, że w końcu
musi się przyznać do czegoś przed sobą i przed Samem także. - Zresztą ja też. Chcę mieć to
dziecko, Sam. Nie możesz jej oddać. Nigdy ci na to nic pozwolę.
-
Przede wszystkim musimy myśleć o Jessie - jęknął Sam.
-
A dlaczego nie o tobie? Albo o mnie?
-
Dobrze, już dobrze - uspokajał ją Sam. - Powiedz mi, co mam zrobić.
-
Ożeń się ze mną - odrzekła Roni, patrząc mu prosto w oczy.
ROZDZIAŁ TRZECI
Sam miał siedemnaście lat, kiedy po raz pierwszy w życiu dosiadł ogiera. Ten ogier kopnął go
wówczas w głowę. Słowa Roni wywołały podobny efekt.
-
Coś ty powiedziała? - dopytywał się, jakby rzeczywiście nie usłyszał jej słów albo ich nie
zrozumiał.
-
Oświadczyłam ci się przed chwilą. - Roni patrzyła mu w oczy, choć policzki paliły ją
ż
ywym ogniem.
-
Nie mam nastroju do żartów, Loczku.
-
Ja nie żartuję.
Sam zerwał się na równe nogi. Dopiero teraz zauważył, jak piękną kobietą jest jego
przyjaciółka i jak uroczo wygląda z małą, śpiącą na jej ramieniu dziewczynką. Delikatnie
wziął Jessie na ręce i ułożył ją pośrodku swego ogromnego łoża. Przez cały czas czuł na sobie
badawcze spojrzenie Roni.
-
Muszę wreszcie złożyć to łóżeczko. - Sam w samą porę przypomniał sobie biało
lakierowany mebelek, który razem z Jessie przyjechał do Lazy Diamond i wraz z innymi
rzeczami wciąż leżał nie rozpakowany w salonie.
-
Może lepiej by spała - dodała Roni.
-
Napiłbym się piwa - zmienił temat Sam, który równie dobrze jak Roni wiedział, że tak
naprawdę wcale nie mają ochoty rozmawiać o łóżeczku.
Poszedł do kuchni, a Roni podążyła za nim.
-
Czy i ty się napijesz? - zapytał Sam, otwierając drzwi lodówki.
Roni przecząco pokręciła głową. Poruszała się w kuchni Sama jak w swojej własnej.
Rozpakowała porzucone torby z zakupami, postawiła na kuchence czajnik z wodą...
-
Zrobię sobie herbaty - powiedziała, siląc się na spokój. - A w ogóle to nie rozumiem,
dlaczego aż tak cię zatkało. Nigdy nie przyszło ci do głowy, że ty i ja... Że my...
-
Nie - odrzekł bez wahania Sam. - Nawet o tym nie pomyślałem.
-
No cóż - Roni zalała torebkę wrzątkiem - niezbyt elegancko się zachowujesz. A jednak
moja propozycja ma sens. Jeśli dobrze się nad tym zastanowisz, to sam dojdziesz do takiego
wniosku.
-
Jaki sens? - prychnął Sam. - Zupełnie zwariowałaś, Loczku.
-
Nie rozumiesz? To dla dobra Jessie. Oboje ją uwielbiamy. Możemy jej stworzyć normalny
dom. Znam małżeństwa, które przed ślubem łączyło znacznie mniej niż długoletnia przyjaźń.
-
Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Sam tylko kręcił głową. - Zrobiłabyś coś takiego dla
Jessie!.!
-
Dla siebie, głupku. Samotność wcale nie jest przyjemna.
Dopiero teraz dotarło do niego, że zaabsorbowany własnymi problemami nie zauważył, jak
bardzo samotna jest jego przyjaciółka.
-
Mnie też nie jest dobrze samemu - przyzna! w końcu.
-
Zawsze chciałam mieć prawdziwy dom. Wiem, że ty też o tym marzysz. To nie nasza wina,
ż
e życie nie układa się po naszej myśli - westchnęła Roni. Pewnie w jakimś sensie zawsze
będę kochać Jacksona, tylko że on nie da mi tego, czego tak bardzo pragnę, Ale ty możesz mi
to dać. Dla ciebie Jessie jest drugą szansą na normalne życie, a dla mnie jedyną. Potrzebuję
jej bardziej niż czegokolwiek na świecie. Na pewno stworzymy jej normalny dom. Będzie
kochana i bezpieczna.
-
Nie rezerwujesz dla siebie zbyt wiele.
-
Otóż bardzo się pomyliłeś. Będę miała rodzinę, a to więcej, niż mogłam oczekiwać.
- Odstawiła opróżniony kubek. - Jesteśmy coraz starsi, Sam. To rozwiązanie jest poza
wszystkim bardzo praktyczne. Oboje pracujemy w domu, więc z łatwością możemy
dostosować godziny naszych zajęć do potrzeb Jessie i nie zawracać sobie głowy żadną
pomocą domową, a o żłobku w ogóle zapomnieć. Tyle razy ci proponowałam, żebyś korzystał
z pastwisk mojego ojca. Ale ty jesteś tak cholernie dumny, że nawet moją pomoc odrzucasz.
Jeśli się pobierzemy, będziemy czerpać dochód z dwóch farm i może uda nam się na tyle
postawić Lazy Diamond na nogi, żeby Jessie miała z czego żyć. To naprawdę doskonałe
rozwiązanie. Wszyscy na tym skorzystamy.
-
Chyba o czymś zapomniałaś. A co z seksem?
-
O co ci chodzi? - Roni udała zdziwioną.
-
Nie wygłupiaj się, Loczku. - Sam podszedł do niej. - Doskonale wiesz, o co mi chodzi.
-
Zastanowimy się nad tym, kiedy już będzie się nad czym zastanawiać.
Wziął ją za rękę, przyciągnął Roni do siebie i wtulił twarz w jej pachnące łąką włosy. Nie
spodziewała się tego. Dotknięcie Sama przyprawiło ją o dreszcz. Westchnęła.
-
Teraz już mamy się nad czym zastanawiać. - Sam wyszczerzył w uśmiechu białe zęby.
-
Widzę, że chcesz mnie nastraszyć. - Roni musiała chwycić się jego ramienia, żeby nie
upaść. - Ostrzegam, że to ci się nie uda.
-
Mężczyzna musi mieć w łóżku kobietę, która go pragnie, a nie męczennicę. Myślisz, że
jestem eunuchem!.!
-
Ja... Skąd wiesz, że ja cię nie pragnę? Zaskoczony Sam natychmiast się od niej odsunął.
Istotnie, chciał jej udowodnić, jak szalony poddała pomysł Odpowiedź Roni bardzo go
zaskoczyła i sprawiła, że zobaczył swą przyjaciółkę w nowym świetle. Wiedział oczywiście,
ż
e Roni jest piękną kobietą, za którą mężczyźni szaleją, ale on nigdy nie pozwolił sobie na
takie o niej myślenie. Takie były niepisane reguły gry, bez których ich przyjaźń nie
przetrwałaby tak długo. W przyjaciółce nie można widzieć budzącej pożądanie kobiety.
-
Nigdy dotąd niczego podobnego do siebie nic czuliśmy - bąknął przerażony.
-
Może i nie. Ale i tak mamy ze sobą znacznie więcej wspólnego, niż niektóre małżeństwa.
Ufamy sobie, możemy na sobie polegać i bardzo dobrze się znamy. Reszta przyjdzie sama.
Jeżeli oczywiście oboje będziemy tego chcieli.
-
A jeśli nie przyjdzie? - nie ustępował Sam.
-
Przyjaźń i szacunek są najważniejsze. Roni wzruszyła ramionami. - Jesteśmy dorośli i nie
mamy już żadnych złudzeń na temat miłości. Nasze ewentualne... przyjaźnie nikomu nie
zaszkodzą. Jeśli okażą się niezbędne i jeśli nie będziemy się z nimi zbytnio afiszować.
-
Ależ ty jesteś nowoczesna - roześmiał się Sam.
-
Najważniejsze, żeby udało nam się stworzyć Jessie normalny dom. - Roni znów się
zaczerwieniła. Przecież możemy żyć tak, jak przez te ostatnie dni. W czym problem?
-
Myślisz, że uda nam się utrzymać platoniczny związek? - powątpiewał Sam.
-
Dotąd nam się udawało - uśmiechnęła się do niego Roni. - Dajże już spokój, Sam. To
wszystko dla dobra Jessie. Znamy się jak dwa łyse Ronie i wiem, że sobie poradzimy. W
pewnym sensie od dawna jesteśmy starym małżeństwem!
-
O, tak - uśmiechnął się Sam. - Nie uprawiamy seksu, wiecznie się kłócimy i nie
wyobrażamy sobie życia bez siebie.
-
No właśnie - roześmiała się Roni.
Sam jeszcze przez chwilę rozważał decyzję, którą tak naprawdę dawno już podjął. Gdyby
nie zgodził się na propozycję Roni, jego przyjaciółka przestałaby go szanować, a na domiar
złego straciłby małego rudzielca, którego zdążył już pokochać. Do diabła! Ona przecież
wie, w co się pakuje, pomyślał Sam. Zna mnie od dziecka. Wie, że jestem tylko prostym
farmerem, zdaje sobie sprawę z tego, jak się żyje w małym miasteczku i co z tego wynika.
Zresztą też już dostała od życia po uszach. Nie będzie się spodziewała po mnie cudów i nie
ucieknie przy pierwszej trudności. Ona ma rację. To najrozsądniejsze wyjście z sytuacji.
Możemy żyć razem pod jednym dachem spokojnie, uczciwie i bez niepotrzebnych nikomu
sentymentów. Stworzymy Jessie prawdziwy dom. Sobie przy okazji też. Wystarczy tylko
trochę odwagi.
-
No cóż - odezwał się wreszcie. - Nie jest to może najlepszy interes, jaki w życiu
zrobiłem, ale chyba jakoś to wytrzymam. Przyjmuję pani oświadczyny, madame -
uśmiechnął się do niej ciepło. - Ja też mam już dosyć tej cholernej samotności.
-
Och, Sam! - Roni rzuciła mu się na szyję, a Sam mocno ją do siebie przytulił. - Teraz
możesz powiedzieć Newtonom, że nie oddamy im Jessie.
-
Pewnie, że jej nie oddamy - odrzekł nie mniej od niej przejęty Sam.
-
Pomalutku jakoś sobie ze wszystkim poradzimy - powiedziała cicho i oparła głowę na
szerokiej piersi przyjaciela.
-
Poradzimy sobie. W końcu nie musimy nikogo wtajemniczać w nasze sprawy. Niech
sobie ludzie myślą, co chcą.
-
Zobaczysz, że nie pożałujesz.
-
Na pewno pożałuję - zażartował Sam. - Dwie kobiety w domu to podwójny kłopot.
Zresztą tobie też nie będzie łatwo...
-
Dajże spokój.
-
...ale jakoś damy sobie radę. Boisz się?
-
Troszeczkę. - Roni podniosła głowę i uśmiechnęła się do Sama tak promiennie, że aż
dech mu w piersiach zaparło.- Ale bardzo się cieszę z tego, co zyskałam. Wiesz dlaczego?
-
Nie wiem - przyznał Sam.
-
Bo będę miała męża, który umie gotować. No cóż, panie Preston, na obiad miały być
steki..
-
O, nie! Nigdy się nie zgodzę na ślub cywilny. To barbarzyństwo!
-
Ależ mamo...
-
Daj Sama do telefonu.
-
Ona chce rozmawiać z tobą. - Roni oddała słuchawkę stojącemu obok niej Samowi.
-
O rany! - Sam odłożył klucz, którym przed chwilą skręcał łóżeczko Jessie.
Dziewczynka wciąż spała spokojnie, nieświadoma tego, że właśnie znalazła sobie
kochających rodziców. - Ale wpadłem!
-
Nie wygłupiaj się - poprosiła Roni. - Mama chce nam urządzić prawdziwy ślub.
-
Przecież to właśnie uzgodniliśmy. - Sam przezornie zakrył dłonią mikrofon słuchawki.
-
Nie zgrywaj się! -jęknęła Roni. - Ona chce urządzić nam ślub kościelny z księdzem i tort
z fontanną. Powiedz jej, że nie zgadzamy się na żadną pompę. W najbliższą sobotę bierzemy
ś
lub u sędziego i koniec.
Sam posłusznie skinął głową, po czym przyłożył słuchawkę do ucha.
-
Dzień dobry pani. Tak, dziękuję bardzo. Tak, chyba tak. Tak, proszę pani.
Roni niecierpliwiła się coraz bardziej. Najwidoczniej jednak rozmowa Sama z jej matką miała
się ograniczać do jeszcze kilku: „tak, proszę pani", wypowiedzianych przez niego z
szacunkiem należnym przyszłej teściowej. Jeszcze jedno: „oczywiście" i Sam odłożył
słuchawkę.
-
Tak się przejęła tą wiadomością - uśmiechnął się do Roni ze skruchą - że jeszcze dziś
wieczorem przyjadą tu razem z Jinksem. Powiedziała, że sama wszystkiego dopilnuje. I
przywiezie ci swoją ślubną suknię.
-
Trzeba było uciec do innego stanu. - Roni ukryła twarz w dłoniach.
-
Twoja matka wie dobrze, że nie pozbawię jej przyjemności wydania córki za mąż we
właściwy sposób. - Sam podszedł do rozpaczającej dziewczyny i położył dłonie na jej
ramionach. - Co miałem jej powiedzieć?
-
Miałeś jej powiedzieć „nie", „nie ma mowy" albo coś w tym rodzaju. - Nagle coś ważnego
sobie przypomniała.
- O mój Boże! Muszę wracać do domu! Mama tego nie zrozumie. To znaczy...
-
Uspokój się, Loczku. - Sam przyciągnął dziewczynę do siebie. Jego oddech łaskotał
delikatną skórę szyi Roni.
- Nie chcę, żeby twoja matka uważała, że sypiamy ze sobą bez błogosławieństwa.
-
No wiesz. - Roni zaczerwieniła się po same uszy.
- Mam tyle lat, ze mama może sobie myśleć, co jej się żywnie podoba
-
No właśnie. Ale z drugiej strony, gdybyśmy twierdzili, ze w ogóle dotąd nie zgrzeszyliśmy,
to ludzie zaczęliby plotkować Wprawdzie nikogo nie powinno obchodzić, dlaczego się
pobieramy, ale nie mam nic przeciwko zachowaniu pozorów i poddaniu się obowiązującym w
tym miasteczku rytuałom - Odwrócił Roni przodem do siebie i uniósł jej twarz tak, aby
musiała mu spojrzeć w oczy - To najmniejsza ofiara, jaką mogę ponieść dla kobiety, która ma
zostać moją żoną
-
Przestań wreszcie, Samie Preston - mruknęła - Bo zaraz się rozpłaczę.
-
Tylko nie to! - przestraszył się Sam. - Po raz drugi dziś tego bym nie wytrzymał.
-
Musisz się jeszcze wiele dowiedzieć o kobietach - roześmiała się Roni - Jeśli mama
naprawdę przejmie się tym ślubem, to będziesz miał do czynienia z oceanem łez.
-
Nie martw się, Loczku
-
Łatwo ci mówić - mruknęła ponuro Roni.
-
Będziesz zbyt zajęta, żeby się martwic pocieszył ją Sam - Zastanawiam się, czy mogłabyś
urządzić sobie pracownię w magazynie Oczywiście dopiero po tym, jak tam posprzątam.
-
Tam jest ogromne okno zamyśliła się Roni. - A wiesz, to bardzo dobry pomysł. Jeśli
oczywiście tobie to nie przeszkodzi.
-
Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? Jesteśmy teraz wspólnikami, Loczku. Masz w tym
domu takie same prawa jak i ja. Pracownia to jeszcze nie wszystko. Musimy załatwić
metryki, kupić obrączki, przygotować całą uroczystość i przewieźć tu twoje rzeczy A na
dodatek tobie upływa termin oddania pracy, a ja muszę przepędzić na wiosenne pastwiska
tysiąc sztuk bydła.
-
Mamy co robić.
-
No właśnie. Jedź teraz do domu. Oboje z Jessie jakoś wytrzymamy do soboty.
-
Nic z tego - Roni przecząco potrząsnęła głową. - Mała dopiero co zaczęła się
przyzwyczajać do mnie i do ciebie. Będę tu przyjeżdżać w dzień. Położę Jessie wieczorem do
łóżka, a rano wrócę. Gdybym zniknęła zupełnie, tak jak jej matka, mogłaby znów wpaść w
rozpacz.
-
Chyba masz rację - westchnął Sam.
-
Mama nie może się już doczekać, kiedy pozna małą. Jestem pewna, że jak tylko zobaczy
Jessie, nawet siłą nie da się ich rozłączyć - Roni gorzko się uśmiechnęła. - Biedaczka tyle
rzeczy na raz musi przeżyć. Jej córka, która miała być starą panną, da jej za jednym
zamachem i zięcia, i wnuczkę. Jest trochę wystraszona...
-
Z tym też sobie poradzimy, Loczku - Sam roześmiał się i uścisnął rękę swej przyszłej żony.
- Ze wszystkim sobie poradzimy.
W najpiękniejszy sobotni poranek, jaki kiedykolwiek wstał w kwietniu nad Flat Fork w
Teksasie, ubrany w swój najlepszy garnitur i wypolerowane do połysku buty, Sam czekał na
swoją przyjaciółkę, która za chwilę miała zostać jego żoną. Ceremonia miała się odbyć
publicznie. Matka Roni z marszu wzięła sprawy w swoje ręce. Uznała, że taki ślub najlepiej
będzie zorganizować w pełnym róż ogrodzie przy kościele metodystów. Sam nie miał
pojęcia, kto wpadł na pomysł, żeby kuzyn Angela Moralesa grał na gitarze marsza weselnego,
ani skąd się wziął ten tłum ludzi. Goście siedzieli na ustawionych w równe rzędy składanych
krzesełkach, stali na trawie i nawet na chodniku za bramą ogrodu. Cicha uroczystość dla
garstki przyjaciół zmieniła się w widowisko dla całej okolicy.
Sam spojrzał na wielebnego Burdetta. Pastor skinął głową i w tej samej chwili kuzyn Angela
cichutko zagrał flamenco. Rozległ się stłumiony okrzyk zachwytu. Wąską ścieżką pomiędzy
dwoma rzędami krzeseł szły druhny Roni. Ubrana w różową suknię Krystal pchała przed sobą
wózek, w którym siedział śliczny mały rudzielec, także wystrojony w bladoróżową
sukieneczkę. Obie miały na głowach wianki z polnych kwiatów. Ten, który przystrajał
główkę Jessie, dziewczynka zdążyła już zsunąć sobie na oko i niemiłosiernie szarpała to, co
jeszcze z niego zostało.
Wśród zebranych rozległy się życzliwe śmiechy. Sam uczuł taką dumę, jaka rozpiera
wszystkich rodziców na widok sympatii, jaką w obcych ludziach budzi ich latorośl.
- Ta! - zawołała radośnie Jessie, zauważywszy Sama, i wyciągnęła do niego tłustą łapkę z
okropnie pogniecionym kwiatkiem.
Sam pochylił się nad wózkiem. Wziął od dziecka kwiatek, a kiedy się wyprostował, ujrzał
coś, co sprawiło, że zupełnie zapomniał, po co się tu znalazł, kim jest i jak się nazywa.
Boże wielki, ależ ona jest piękna, pomyślał.
Wsparta na ramieniu ojczyma, Roni szła do niego przy akompaniamencie gitary. Brązowe
oczy miała szeroko otwarte, różowe usta rozchylone w uśmiechu, a rozpuszczone włosy
falowały na wietrze, tworząc przecudne tło dla ślicznej twarzy. Na głowie miała wianek z
polnych kwiatów, a ozdabiające go wstążki spływały jej na ramiona.
Sam rzadko kiedy widywał Roni w sukienkach, a w tak cudnej kreacji widział ją po raz
pierwszy w życiu. Suknia z kremowej koronki nie była ostatnim krzykiem mody, za to
idealnie pasowała do niecodziennej urody Roni. Dziewczyna przypominała raczej jakąś
królewnę z bajki albo leśną boginkę niż kobietę z krwi i kości, jeżdżącą konno lepiej niż
niejeden mężczyzna.
Przecież ja jej wcale nie znam, pomyślał przerażony Sam. Mój Boże, w co ja się
wpakowałem!
Jinks Robinson pocałował Roni w policzek, przekazał ją Samowi i usiadł obok swej żony.
Sam bez słowa pokazał Roni zgnieciony kwiatek, który dostał od Jessie. Panna młoda
natychmiast umieściła go w bukiecie białych róż, który tego ranka podarował jej Sam.
Kim jest ten mężczyzna? zastanawiała się Roni nieco przytłoczona obecnością wysokiego,
potężnie zbudowanego eleganta. Czy to naprawdę mój dobry Sam? Jest taki męski, budzący
lęk i zupełnie obcy. Mój Boże, co ja tu właściwie robię?
Dziecięce gaworzenie przerwało te trwożliwe rozmyślania. Jessie wreszcie udało się zerwać z
głowy wianek. Wymachiwała nim radośnie, zagadywała Sama i Roni, domagając się ich
uwagi. Oboje jak na komendę pochylili się nad wózkiem i pieszczotliwie szepnęli coś do
małej Jessie. Potem popatrzyli na siebie i w jednej chwili przypomnieli sobie, po co się tu
znaleźli. Sam nareszcie odważył się wziąć swoją przyszłą żonę za rękę, a ona uściskiem
dodała mu odwagi. Uśmiechnęli się do siebie i wreszcie stanęli przed pastorem.
-
Umiłowani...
-
Ja, Veronica Jean, biorę ciebie, Samuelu...
-
...w zdrowiu i w chorobie...
-
...przyjmij tę obrączkę...
Wkrótce było już po wszystkim. Tylko obcy jeszcze ciężar złotych obrączek na palcach
przypominał, że odtąd już ich życie będzie biegło wspólnym torem. Jeszcze tylko jedna
modlitwa...
-
Skąd tu tyle ludzi? - zapytała szeptem Roni.
-
Przyszli obejrzeć najlepsze przedstawienie, jakie dają dziś we Flat Fork - odrzekł Sam także
szeptem. - Mam nadzieję, że tortu starczy dla wszystkich.
Roni z najwyższym trudem zachowała powagę. Na szczęście pastor skończył odmawianie
błogosławieństw.
-
Amen - wielebny Burdett uśmiechnął się do nowożeńców. - Samie Preston, możesz już
pocałować pannę młodą - oznajmił.
Dwie pary błyszczących oczu spotkały się ze sobą, dwa serca podeszły do gardeł, a dwoje
dorosłych ludzi nie mogło sobie darować, iż o czymś zapomnieli, że raz choćby nie
przećwiczyli tej najważniejszej sceny związanej z zawartym przed chwilą małżeństwem.
Teraz na wszystko było już za późno. Widzowie czekali.
Sam pochylił się nad Roni i elegancko, ale bardzo szybko ją pocałował. Dopiero po chwili
przyszedł mu do głowy szatański pomysł.
-
Do diabła, Loczku - mruknął. - Dajmy im to, po co tutaj przyszli.
Mocno przytulił do siebie żonę, zbliżył usta do jej ust... Nie miałem pojęcia, pomyślał, że jest
taka słodka... Mój Loczek!
Ona też się do niego tuliła. Nie bardzo wiedziała, co się właściwie z nią dzieje, ale chciała,
ż
eby to trwało i nigdy się nie skończyło.
-
Amen - rozległo się głośne przypomnienie pastora o tym, że nie miejsce tu i nie czas na
takie ekscesy.
Sam i Roni wreszcie się rozłączyli. Życzliwe uśmiechy widowni przyprawiły ich o rumieńce.
Gitarzysta zaczął grać marsza weselnego, goście podnieśli się z miejsc i kolejno podchodzili
do nowożeńców, żeby im złożyć gratulacje.
-
Wszystkiego najlepszego, córeczko. - Matka rzuciła się Roni na szyję. - Jestem taka
szczęśliwa! Zawsze mówiłam, że jesteście stworzeni dla siebie.
Stworzeni dla siebie? pomyślała Roni, wciąż jeszcze odurzona namiętnym pocałunkiem,
którego zupełnie się nie spodziewała. Ciekawe, czy wszyscy tak uważają, czy też tylko
mama? Jak to możliwe, żeby jedna chwila zmieniła całe życie? Dlaczego tak mi smutno?
Przecież oboje uznaliśmy, że nasz związek obejdzie się bez seksu. Przynajmniej na razie. Jak
to się stało, że wszystko tak szybko wymknęło mi się spod kontroli?
-
Wiedziałam, że coś przede mną ukrywasz - roześmiała się Krystal, bo teraz przyszła jej
kolej na składanie życzeń młodej parze. - Chciałaś mi wmówić, że Sam jest tylko twoim
kumplem, no i wydało się. Moje gratulacje, szczęściaro.
-
Proszę cię, Krystal... - Roni zaczerwieniła się po same uszy. Wzięła na ręce małą Jessie,
którą dotychczas piastowała przyjaciółka. Różowa sukienka dziecka szybko ukryła przed
ś
wiatem zakłopotanie panny młodej.
-
Wszystkiego najlepszego - dodała Krystal.
-
Moje gratulacje, chłopcze - rozległ się z boku tubalny głos Jinksa. - Masz być dla niej
dobry. Pamiętaj.
-
Tak, proszę pana. Obiecuję - odrzekł Sam.
Długi szereg składających życzenia gości przesuwał się powoli. Roni i Sam spoglądali na
siebie co chwila, jakby jedno drugie chciało podtrzymać na duchu.
Sam nie mógł sobie darować, że tak się wygłupił przed ołtarzem. Ależ ze mnie dureń, myślał.
Muszę się opanować, bo inaczej ją utracę. Dlaczego wcześniej nie zauważył jakie ona ma
zmysłowe usta? Dopiero kiedy ja pocałowałem... I ten jej uśmiech... Na całym świecie nie ma
piękniejszych ust i śliczniejszego uśmiechu. Tylko ją całować... Oszalałeś, Preston? skarcił
się zaraz w duchu. Natychmiast się uspokój.
Chyba oszalałam, myślała Roni, ściskając dłonie gości, z którymi rozmawiała tak rozsądnie,
ż
e nikt nawet nie zauważył, iż jej myśli zupełnie czym innym są zaprzątnięte. Dlaczego każde
spojrzenie Sama czuję tak, jakby mnie dotykał? A jeśli tylko ja coś do niego poczułam? Jeżeli
on niczego nie zauważył? Muszę się natychmiast opanować. To wina zmęczenia. Ogromne
napięcie i tylu ludzi... Jutro na pewno wszystko wróci do normy i znów będziemy
przyjaciółmi. Zresztą umówiliśmy się przecież...
Dałeś słowo, Preston, upominał się Sam. Nie mógł oderwać oczu od swej dopiero co
poślubionej żony. Muszę zapomnieć o tym, jak wspaniale się ją całuje. W przeciwnym
wypadku ona ode mnie odejdzie.
To ostrzeżenie poskutkowało. Sam tak się przestraszył własnej groźby, że przez resztę
przyjęciu trzymał się od Roni z daleka, a nawet starał się na nią nie patrzeć.
Wiedział, że w końcu i tak zostanie z nią sam na sam, na całe życie. Nie miał tylko pojęcia,
jak oprzeć się pokusie całowania Roni bez przerwy, przez całe życie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
-
Naprawdę nie chcesz, żebyśmy urządzili sobie miesiąc miodowy?
-
Nie chcę.
-
Może chociaż spędzimy wieczór w Fort Worth - nalegał Sam. - Jest jeszcze wcześnie.
Moglibyśmy...
-
Skończ wreszcie! - Roni zdjęła białe buty na wysokich obcasach. Z ulgą postawiła obolałe
stopy na chłodnej podłodze. - Uzgodniliśmy przecież, że wracamy do domu. Jessie jest
wykończona.
-
No tak - Sam przytulił do siebie zasypiającą dziewczynkę. Wcale mu nie przeszkadzało, że
mała buzia zostawiła na jego koszuli mokry ślad. - Coś mi się zdaje, że nie ona jedna - dodał,
dotykając palcem policzka Roni.
-
Myślisz, że jestem taka słaba? - roześmiała się Roni, chociaż niespodziewana pieszczota
wywołała rozkoszny dreszcz.
-
Przede wszystkim jesteś piękna - rzekł wpatrzony w nią Sam. - I pewnie dobrze o tym
wiesz.
-
Chyba za dużo wypiłeś, kowboju - Roni po raz kolejny wybuchnęła śmiechem. Odsunęła
się jednak poza zasięg ręki swego męża. - Ze wszystkich ślubów, jakie widziałam, nasz był
najpiękniejszy.
-
No pewnie.
Cichy głos Sama i gorący żar jego oczu przypomniały Roni tamten pamiętny pocałunek.
Bardzo się przestraszyła własnych uczuć i dlatego zaczęła mówić jak nakręcona:
-
Tort był bardzo dobry, ale cieszę się, że udało mi się przekonać mamę co do fontanny.
Kuzyn Angela grał przepięknie. Ale najwspanialsza ze wszystkiego okazała się Jessie.
Wszyscy tak bardzo się wzruszyli. - Roni zdjęła z głowy wianek i ułożyła go na stole obok
ś
lubnego bukietu. Wzięła w palce jedną z kremowych wstążek. - Będziemy mieli co
wspominać.
-
Ja na pewno nigdy nie zapomnę pożegnania. Dzięki staraniom Krystal nawet w slipach
mam pełno ryżu.
-
Oj, to nieprzyjemne - skrzywiła się.
-
Nie jest to wygórowana cena za te prezenty w furgonetce - roześmiał się Sam. - Nieźle się
obłowiliśmy.
-
Ach, ci mężczyźni - westchnęła z uśmiechem Roni.
- Jesteście takimi materialistami. Czuję się tak, jakbym ich wszystkich oszukała.
-
Chcieliśmy stworzyć Jessie dom, a to nie jest oszustwo - sprzeciwił się stanowczo Sam.
- Nie powinnaś o tym zapominać. Wydaje mi się, że jesteś już trochę zmęczona.
-
Może i masz rację. - Roni wyciągnęła ręce po śpiącą na ramieniu Sama dziewczynkę.
Pozwól, że położę małą do łóżka.
-
Zostaw, ja to zrobię. Ty odpocznij. Przygotuj sobie kąpiel czy na co tam masz ochotę -
rzekł, wychodząc z małą Jessie do jej pokoju.
Roni została sama. Czy Sam spodziewa się czegoś po dzisiejszym wieczorze? myślała
rozgorączkowana. Chociaż może ważniejsze jest to, czego ja oczekuję. Naprawdę nie wiem.
W końcu jesteśmy już po ślubie, przypomniała sobie, jakby choć przez chwilę dało się o tym
zapomnieć.
Włożyła do plastikowych toreb swój wianek i ślubny bukiet, po czym schowała je do
lodówki. Miała zamiar powiesić je potem na strychu, żeby wyschły i posłużyły w przyszłości
do jakiejś romantycznej kompozycji. Ale to wszystko miało stać się później. Teraz myślała
tylko o tym, jak dziwnie się czuła, gdy Sam się do niej zbliżał, i jak bardzo się bała, żeby jej
nie dotknął. Rozpaczliwie usiłowała przypomnieć sobie wszystkie argumenty, które zaledwie
kilka dni temu przemawiały na korzyść jej małżeństwa z Samem. Wspominała, jak
tłumaczyła mu, że wszystko powoli i całkiem naturalnie się ułoży, bo przecież od dawna żyją
w przyjaźni i znają się jak dwa łyse konie.
Czyżbym była aż tak naiwna? zapytała samą siebie. Czy to możliwe, żeby kilka słów
wypowiedzianych w obecności pastora mogło zmienić całe moje życie? Dziwnie się czuję.
Jakbym jechała górską kolejką, coraz szybciej do jakiegoś wspaniałego i przerażającego
jednocześnie celu. Najwyższy czas włączyć hamulce. Trzeba ochłonąć, zanim popełnimy
błąd, którego rano oboje będziemy żałować.
W mgnieniu oka zrodził się w jej głowie szatański plan. Wymyśliła, że się wykąpie, a
potem wytłumaczy się zmęczeniem i szybko położy się w swoim łóżku ustawionym w
pokoju Jessie. Było to wprawdzie rozwiązanie godne tchórza, ale w tym konkretnym
przypadku najlepsze, a może nawet jedyne wyjście.
Pospiesznie wyjęła z torby kosmetyczkę, koszulę nocną i pobiegła do łazienki. Czas był
najwyższy, bo w korytarzu dały się już słyszeć kroki powracającego Sama. Z
westchnieniem ulgi zaryglowała drzwi łazienki.
Zachowuję się jak dziewica, uśmiechnęła się do siebie. A przecież jestem dorosła, potrafię
samodzielnie podejmować decyzje. A teraz właśnie mam ochotę się wykąpać. I będę się
kąpać tak długo, aż Sam w końcu zaśnie.
Wanna była stara, odrapana i pokryta rdzawym liszajem. Roni przez chwilę mocowała się z
kurkami, aż wreszcie z kranu popłynęła gorąca, ruda woda. Roni dodała do niej sporą porcję
płynu do kąpieli, po czym zaczęła się rozbierać. Sięgnęła do tyłu, chcąc rozpiąć suknię.
-
A niech to diabli porwą! - zaklęła.
W zasięgu ręki miała tylko trzy górne guziki z długiego rzędu ciągnącego się od karku aż do
bioder. Rano matka pomagała jej się ubierać i Roni zupełnie zapomniała, że przy rozbieraniu
także będzie potrzebowała pomocy. Jedynym człowiekiem, którego mogła teraz poprosić o
pomoc, był Sam Preston, jej nowy mąż.
Wygięła ręce do tyłu tak mocno, że o mało nie wyskoczyły ze stawów. Udało jej się odpiąć
jeszcze jeden guzik.
Wanna zdążyła się już napełnić. Roni znów stoczyła walkę z kranem. Tym razem jeszcze
zdołała go zakręcić. Zauważyła przy tym wiszącą na gwoździu szczotkę do mycia pleców o
długim trzonku. Spróbowała jej pomocą odpiąć choćby jeszcze jeden guzik. Prawie się udało,
gdy nagle materiał niebezpiecznie zatrzeszczał. Roni rzuciła szczotkę. Nie chciała zniszczyć
ś
lubnej sukni swej matki, w której ona też brała ślub i którą przeznaczyła już dla Jessie.
Nie uszkodzę przecież takiej pięknej sukni przez jakiś głupi wstyd, pomyślała pokonana.
-
Dobrze - powiedziała do swego odbicia w zaparowanym lustrze. - Zachowam spokój. W
końcu nic takiego się nie stało. To będzie najzwyklejsza w świecie przyjacielska przysługa.
Uchyliła drzwi od łazienki. Nasłuchiwała. Sam właśnie wyszedł z pokoju Jessie. Cichutko
zamknął za sobą drzwi, jak każdy ojciec, który marzy o tym, żeby jego pociecha spała jak
najdłużej. Był taki troskliwy, taki czuły...
-
Myślałem, że się kąpiesz - rzekł Sam, kiedy ją zobaczył.
-
Przygotowałam sobie kąpiel. Ten kurek znów się zaciął. To naprawdę denerwujące.
Musisz go jak najszybciej naprawić.
-
Wiem. Właśnie miałem się do tego zabrać.
-
Mam kłopot... - Roni wymownie odwróciła się do niego plecami. - Nie dam rady odpiąć
guzików. Mógłbyś mi pomóc?
-
Pewnie - Sam natychmiast zabrał się do pracy. - Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet -
westchnął. - Kto wymyślił, że do ślubu trzeba się ubierać w coś, czego nie da się ani
włożyć, ani zdjąć bez pomocy?
Pewnie wymyśliła to kobieta, która pragnęła, aby mąż jej dotykał, przemknęła przez głowę
Roni niespodziewana myśl. Dotknięcie nie nawykłych do tego rodzaju zajęć palców Sama
sprawiło, że dziewczyna zadrżała. Nie wiedziała, czy rzeczywiście zwolnił tempo i przy
okazji odpinania ostatnich guzików muska jej plecy, czy też tylko tak się jej zdawało.
Na wszelki wypadek chciała się od niego odsunąć. Nie pozwolił jej na to. Wsunął dłoń w
otwarte teraz zapięcie sukni. Roni odwróciła głowę. Sam wpatrywał się w nią jak
urzeczony, a ona zaczerwieniła się po same uszy.
-
Jesteś płochliwa jak mały źrebaczek, mój Loczku.
-
Sam... - pod Roni ugięły się kolana. - Wiesz dobrze, że nie jest to najlepszy pomysł.
-
O co ci chodzi? - Druga ręka Sama powędrowała na ramię żony, potem na jej szyję i
dekolt. - A ty nie chciałabyś się przekonać...
-
Nie.
-
Kłamczucha. Jesteś tak samo ciekawa jak i ja.
-
Niby czego miałabym być ciekawa?
-
Czy następny pocałunek będzie równie wspaniały jak ten przed ołtarzem.
-
Masz bujną wyobraźnię - Roni oblizała spieczone wargi. - Woda mi ostygnie.
-
Niech stygnie.
Sam ujął twarz dziewczyny w obie dłonie, pochylił się nad nią i pocałował w usta. Roni się
nie broniła. Ale jemu i tego było mało. Mocno ją do siebie przytulił, przywarł całym ciałem
do jej okrytego cieniutką koronką ciała. Roni jęknęła. Nie miała siły protestować.
Przytrzymywała tylko rozpiętą już i opadającą suknię, a przy tym próbowała nie poddać się
żą
dzy, która ją także ogarniała. Sam delikatnie całował kąciki ust swej żony.
-
Sam, nie mogę... - dyszała, próbując złapać trochę powietrza w płuca. - Nie mogę
oddychać.
-
To dobrze - wyszeptał Sam, pieszcząc wargami jej szyję. - Ja też nie.
-
Jeszcze za wcześnie. - Roni bała się coraz bardziej. - Przestań! Nie mogę nawet myśleć.
-
To nie myśl - zaśmiał się cicho.
Znów chciał ją pocałować. Zdesperowana Roni chwyciła wijącą się na piersi Sama kępkę
włosów i mocno ją szarpnęła. Musiała jakoś zwrócić na siebie jego uwagę. Należało go
obudzić.
-
Boję się, Sam - powiedziała i prawie natychmiast dostrzegła w oczach męża paniczny
strach.
-
Mój Boże, Loczku! Przepraszam cię.
Puścił ją tak nagle, aż się zachwiała. Upadłaby pewnie, gdyby jej nie podtrzymał. Patrzyli
sobie w oczy przez chwilę, która obojgu wydawała się wiecznością. Nie mieli sobie nic do
powiedzenia. Nic oprócz rzeczy, których mówić nie należało. Dopiero po chwili dotarło do
nich ciche pojękiwanie niespokojnie śpiącego dziecka.
-
Zajrzyj do niej, dobrze? - poprosiła Roni.
-
Dobrze - powoli, jakby jego dłonie wcale nie chciały słuchać poleceń mózgu, Sam wypuścił
wreszcie żonę z objęć.
-
Ja się przez ten czas wykąpię.
-
Tak, tak. Pewnie. - Zakłopotany Sam pocierał dłonią kark. - Oboje musimy się porządnie
wyspać.
-
No właśnie - podtrzymując suknię, Roni wróciła do łazienki. - Dobranoc, Sam.
-
Dobranoc.
Zablokowała drzwi. Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Puściła suknię, która
natychmiast opadła na podłogę, zdjęła bieliznę i weszła do wanny. Woda zdążyła już
ostygnąć. Z piany pozostał tylko zapach, ale Roni nawet tego nie zauważyła. Jej myśli
zaprzątało to, co się między nią i Samem tego dnia wydarzyło.
Pewnie, że się zastanawiałam, jaki będzie nasz następny pocałunek, przyznała się przed sobą
do tego, do czego Samowi przyznać się nie chciała. Teraz już wiem na pewno. Ten drugi
pocałunek, ten przed chwilą, nie był taki jak tamten poranny. Był znacznie wspanialszy.
Od ślubu minął tydzień. Nadeszło późne popołudnie, a Sam klął w żywy kamień fatalny stan
dróg, którymi w Lazy Diamond przepędzano bydło. Był zmęczony, spocony i brudny. Krew
ciekła mu z pięści, bo w bezsilnej wściekłości walił nimi w silnik ciężarówki. Miał nadzieję,
ż
e dzięki temu przeklęta maszyna pojeździ jeszcze chociaż przez kilka dni.
Wracał do domu z niewesołą miną. Nie miał teraz pieniędzy na kupno nowego pojazdu, a
kredytu w banku też mu odmówili. Jeśli więc ciężarówka zepsuła się na dobre, to oznaczało,
ż
e nie będzie już mógł dostarczać bydła na rodeo. Od rozwodu z pierwszą żoną minęło pięć
lat, ale Sam dopiero niedawno zaczął wydobywać farmę z finansowej zapaści, do jakiej
doprowadziły ją rządy Shelly. Każda, niewielka nawet strata groziła bankructwem Lazy
Diamond.
Dopiero kiedy wszedł na werandę, wpadły mu w oko porozwieszane do suszenia fragmenty
damskiej bielizny tak delikatnej, że każdego mężczyznę doprowadziłaby do obłędu. A Sam i
bez tego był bliski szaleństwa.
Dobry Boże, pomyślał. Kto by przypuszczał, że Loczek nakłada coś takiego pod te swoje
dżinsy!
Wszystkie problemy związane z prowadzeniem farmy, które jeszcze przed chwilą wydawały
mu się najważniejsze na świecie, w jednej chwili przestały istnieć Został tylko jeden. Oto
Sam bardzo pragnął swej żony i nie mógł tego pragnienia ani zaspokoić, ani się go pozbyć.
Przynajmniej na razie.
Wszedł do domu. Powiesił kapelusz na kołku. Zdjął buty i umazaną smarem koszulę. Z
kuchni doleciał go zapach obiadu. Widać było, że w domu rządzi kobieta Półki na garnki
ozdobione zostały zabawnymi figurkami, w oknach wisiały firanki, na stole w salonie
pojawiła się jakaś dziwna rzeźba, a obok sterty czasopism o hodowli bydła leżały książki o
sztuce.
Rozkład dnia Jessie także się już ustabilizował. Zdarzały się wprawdzie piekielne noce, kiedy
to Roni do świtu nie mogła zmrużyć oka, a mimo to znajdowała jeszcze siły na pracę
zawodową. Tym razem Sam nie mógł narzekać na małżeńskie życie. On i Roni jakoś się ze
sobą dogadali. Tylko w jednej sprawie porozumieć się nie umieli i obojgu ta kwestia spędzała
sen z powiek. To, co w teoretycznych dyskusjach wydawało się proste i logiczne, w praktyce
okazało się ogromnym problemem. Przynajmniej dla Sama. Właściwie nie potrafił sobie
wytłumaczyć, jak to możliwe, żeby dwa pocałunki tak bardzo zmieniły jego stosunek do
Roni. Myślał tylko o tym, że ona jest teraz jego żoną i on ma pełne prawo wziąć ją wreszcie
do łóżka. Roni, niestety, była innego zdania. Kiedy tylko Sam się do niej zbliżał, uciekała jak
spłoszona sarna. Sam doskonale rozumiał, że nie była jeszcze gotowa zdobyć się na ten
ostatni krok. Bał się, że ten stan rzeczy nigdy się zmieni.
Czy mąż nie ma prawa sypiać z własną żoną, jęknął w duchu. A może ja jestem tylko
zwykłym sobkiem ze spermą zamiast mózgu? Muszę cierpliwie czekać, myślał. Należy dać
jej trochę czasu. Wiem przecież, że nie jestem jej obojętny. To widać gołym okiem. Prędzej
czy później coś się musi wydarzyć. Cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną, ale jestem
dorosłym mężczyzną. Potrafię się opanować. Poczekam, aż Roni da mi do zrozumienia, że
możemy pójść dalej tą drogą, którą wyznaczył nam ślubny pocałunek. Czekać, czekać i
jeszcze raz czekać. Trudno będzie, ale skoro wytrzymałem tydzień, to wytrzymam jeszcze
trochę.
W ponurym nastroju wszedł do salonu. Marzył o tym, żeby choć chwilę posiedzieć z nogami
na stole.
- Co, u licha? - mruknął do siebie.
Ktoś poprzestawiał meble w salonie, w którym od ponad czterdziestu lat niczego nie
zmieniano. Starą sofę pokrywała nowa narzuta i kwieciste poduchy, na meblach poustawiano
koszyczki pełne jedwabnych kwiatów, a na kominku - japoński wachlarz. Na domiar złego z
pokoju zniknął ulubiony fotel Sama. Wprawdzie był już kompletnie połamany, ale miał
przecież swoją historię. Wspólną zresztą z dziejami gospodarza tego domu. A teraz zniknął!
Wyrzucono go, wyniesiono na śmietnik bez skrupułów i zastąpiono jakimś nowoczesnym
wynalazkiem, który nawet muchy by nie utrzymał, nie mówiąc już o ważącym ponad
dziewięćdziesiąt kilo farmerze.
-
Loczku! - zawołał Sam, wkładając w ten okrzyk smutki i zawody zebrane z całego
tygodnia. - Tym razem naprawdę przesadziłaś, kobieto.
Wybiegł z pokoju, dopadł drzwi łazienki i z furią nacisnął klamkę. Ku jego wielkiemu
zaskoczeniu drzwi ustąpiły bez oporu. Roni stała przed lustrem i wklepywała krem w
zmęczone powieki. Ubrana była tylko w skąpe majteczki i kawałek koronki, który udawał
stanik. Opalone uda na tle porcelanowej bieli umywalki, szkarłatna bielizna i zdziwienie na
twarzy dziewczyny omal nie doprowadziły Sama do szału.
-
Gdzie on jest, do jasnej cholery!? - wrzasnął.
-
O co ci chodzi? - szczerze zdziwiła się Roni.
-
Dobrze wiesz, o co mi chodzi! grzmiał Sam. - Na litość boską, Loczku! Nie wiesz o tym, że
każdy mężczyzna ma jakąś rzecz, której pod żadnym pozorem nie wolno ruszać? - zerwał z
wieszaka duży ręcznik i rzucił nim w żonę. -A w ogóle to włóż coś na siebie. Chcesz, żebym
oszalał?
-
Nie zapraszałam cię tutaj - odrzekła oburzona, owijając się ciśniętym w nią ręcznikiem. A
jeśli chcesz wiedzieć, to mnie też nie jest przyjemnie, kiedy całymi dniami włóczysz się po
domu w samych slipach.
-
Co?! - zapienił się Sam. - W końcu ja tu mieszkam.
-
Ja też - odparowała Roni.
Sam zaniemówił. Prawda była tak oczywista, że żaden argument nie przyszedł mu do głowy.
Być może po prostu żaden argument nie istniał.
-
Powiedz mi tylko, gdzie się podział mój fotel - jęknął.
-
Twój... Chodzi ci o ten połamany zabytek, który zajmował tyle miejsca przed kominkiem?
-
Doskonale wiesz, o co mi chodzi.
\
-
A może kazałam Angelowi wywieźć go na śmietnik? - zapytała z diabolicznym uśmiechem.
-
Co? - Sam aż zaniemówił z wrażenia. - Kiedy? Muszę jechać...
-
Stoi na werandzie - uspokoiła męża Roni.
-
Ja... -- Sam stanął jak wryty, choć był już za drzwiami, gotów pędzić na koniec świata za
swym ulubionym fotelem.
-
Jessie go zmoczyła, więc wystawiłam fotel na słońce, żeby wysechł. Myślisz, że nie wiem,
ile dla ciebie znaczy, ten stary, brzydki mebel?
-
No... - Cała wściekłość zdążyła już z Sama wyparować. Nie bardzo wiedział, co ma
powiedzieć. - O rany, Loczku...
-
Coś ty zrobił? - Roni dokładnie obejrzała jego poharataną dłoń.
-
Uderzyłem nią w chłodnicę. To nic takiego...
-
Zamknij się i podejdź do mnie. - Roni otworzyła apteczkę, wyjęła stamtąd brązową
buteleczkę wody utlenionej i dokładnie przemyła zakrwawioną rękę syczącego z bólu męża.
- Przestań się ze sobą pieścić.
Po tym upomnieniu Sam przestał syczeć, za to niemiłosiernie się wykrzywił. Piekła go ręka.
Zresztą całe ciało go paliło, bo ręcznik, którym owinęła się Roni, zdążył już z niej spaść i
piękne kobiece kształty od nowa rozpaliły pożądanie Sama. Wyobraził sobie, że wkłada dłoń
pod szkarłatny jedwab, pieści delikatne ciało... W ostatniej chwili zdołał nad sobą
zapanować.
- Muszę zawieźć Jessie do doktora Hazeltona - odezwała się Roni.
-
Co jej się stało? - przestraszył się Sam.
-
Marudziła cały dzień, a teraz ma gorączkę.
-
Wysoką?
-
Prawie trzydzieści dziewięć stopni. Sama nie wiem, co jej jest. Ubiorę się i jadę z małą do
lekarza.
-
Tak, tak. - Sam poczuł obrzydzenie do samego siebie i do własnego braku opanowania. -
Przepraszam cię, Loczku. Pojadę z wami.
-
Po co? Sama sobie poradzę.
-
No, wiesz, chyba...
-
Chyba? - Roni wreszcie straciła cierpliwość. - Nie wierzysz, że potrafię pojechać z
dzieckiem do lekarza? Nie masz do mnie zaufania? Uważasz, że jestem złą matką?
-
No, skądże! - nieoczekiwany wybuch żony komplet nie go zaskoczył. - Wcale tak nie
uważam.
-
Zejdź mi z drogi i pozwól zrobić to, co uważam za słuszne. - Roni wypchnęła Sama z
łazienki i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Sam wpatrywał się w drzwi. Przeklinał w duchu własną głupotę. Przecież dopiero co
tłumaczył sobie, że musi się zdobyć na cierpliwość.
No i co, durniu, pomyślał z goryczą, nie najlepiej zacząłeś.
-
Nie płacz, kochanie - prosiła Roni. - Powiedz mi, co cię boli.
Jessie wierciła się na kolanach matki, jakby siedziała na rozżarzonych węglach. Płakała i
wypluwała ukochany smoczek. Czoło miała rozpalone, oczy szkliste. Nie chciała ani butelki,
ani kocyka, ani nawet ulubionego misia.
Roni zupełnie nie wiedziała, jak ma pocieszyć małą, chorą istotkę.
-
Wiem, że źle się czujesz - mówiła, głaszcząc rude loczki. Ale Jessie nie chciała się
uspokoić. Roni wzięła ze stolika jakiś magazyn. - Poczytamy sobie.
Szelest papieru i kolorowe zdjęcia zaciekawiły Jessie. Roni odwracała strony, pokazując
małej psy, koty, biżuterię i sztuczne uśmiechy gwiazd ekranu.
-
Widzisz, a to jest największy cwaniak Hollywood - Roni dotknęła palcem twarzy
Jacksona Diala, który afiszował się na jakimś przyjęciu z chudą, promiennie roześmianą
blondynką.
Jestem stara, zmęczona i zupełnie nie radzę sobie z życiem, pomyślała Roni, szybko
przewracając kartkę. Poświęciłam dla Jacksona wszystko i bardzo go kochałam, a mimo to
nie udało mi się zdobyć jego miłości. Dla Sama też się poświęcam, ale nawet do łóżka nie
mogę go zwabić.
Westchnęła ciężko. Miała za sobą nie przespaną noc i ciężki dzień, w ciągu którego nie było
ani chwili na własną pracę. Nie była w najlepszej formie, ale najczarniejsze myśli
sprowokowała dopiero kłótnia z Samem. Kiedy wpadł do łazienki, Roni myślała, że wreszcie
skończyły się niedomówienia, wstydliwe dreptanie wokół siebie na paluszkach. Tymczasem
on zrobił awanturę o jakiś głupi fotel. Chyba po raz setny pożałowała, że nie skorzystała z
tego, co proponował jej Sam w noc poślubną. No cóż, stchórzyła i teraz ponosiła tego
konsekwencje.
Ależ ze mnie idiotka, myślała Roni. Odepchęłam takiego mężczyznę. Na dodatek już po
ś
lubie. Ale przecież mogłam zmienić zdanie! Być może zresztą Sam też z tego prawa
skorzystał i doszedł do wniosku, że nie będzie psuł związku, w który wszedł z określonego
powodu, nie mającego zupełnie nic wspólnego z seksem. Nie wolno mi mieć do niego
pretensji o to, że przyjął do wiadomości moje własne argumenty. Co ja poradzę na to, że
wszystko się przez ten czas zmieniło? Nie wiedziałam, że nie da się żyć pod jednym dachem
z takim przystojnym mężczyzną i nawet nie myśleć o miłości. Dlaczego on nie spróbuje?
Przecież byłam w tej łazience prawie naga, a Sam nawet mnie nie dotknął! Czy jestem aż tak
odpychająca, czy też może brakuje mi tej cechy, która przyciąga mężczyznę do kobiety?
Dlaczego ja go wtedy wygoniłam? myślała zrozpaczona. Straciłam jedyną okazję ułożenia
sobie życia z Samem. No cóż, widać taki już mój los. Nie wiedziałam, że tak trudno mi
będzie wypełnić warunki tej umowy, którą w końcu sama zaproponowałam. Moja wina i
moje zmartwienie. Muszę przywyknąć. Wcześniej czy później pożądanie ostygnie i znów
staniemy się z Samem przyjaciółmi. Przeczekam. Nie będę mu się narzucać jak jakaś
zakochana małolata.
-
No, no. Kogo my tu widzimy? - tubalny głos doktora Hazeltona przerwał ponure
rozmyślania Roni. Ciepły uśmiech starszego pana w mgnieniu oka rozjaśnił gabinet. - Witam
cię, Veronico. Co się stało małej Jessie?
-
Dzień dobry, doktorze. - Roni rzuciła gazetę na stolik i zerwała się z miejsca. Na widok
obcej twarzy Jessie wtuliła buzię w ramię opiekunki. - Mała ma gorączkę i nie chce nic jeść.
Nie mam pojęcia, co jej się stało. Zrobiłam wszystko...
-
Uspokój się, mamusiu. Nic złego nic zrobiłaś pocieszał ją doktor Hazelton. - Małe
dziewczynki czasami chorują.
-
Ale ona jest taka biedna.
-
Nic dziwnego - doktor Hazelton badał Jessie, ani na chwilę nie przerywając rozmowy z jej
nową matką. - Zresztą ty też nie wyglądasz najlepiej.
-
Mam terminową pracę - powiedziała Roni, myśląc o ledwie rozpoczętym projekcie okładki.
To, że doktor zauważył jej zły stan, wprawiło Roni niemal w rozpacz. - Wciąż się nie mogę
wciągnąć w te wszystkie obowiązki matki.
-
Sam ci nie pomaga?
-
Pomaga. On ma wspaniały kontakt z Jessie, ale całymi dniami nie ma go w domu. Na
farmie jest tyle pracy...
-
Chciałby dostać ten kontrakt na rodeo, co? - Doktor położył Jessie na kozetce i, nie
zwracając uwagi na jej wściekłe protesty, zbadał małej brzuszek. - Słyszałem, że Travis King
też koło tego chodzi. Moim zdaniem oni powinni się połączyć.
-
Sam nawet słyszeć o tym nie chce. - Roni wzięła na ręce zapłakaną dziewczynkę i
przytuliła ją mocno do siebie. - Nie bardzo się lubią.
-
Ciągle? Po tylu latach? - Doktor Hazelton z niedowierzaniem kręcił głową. - Co za głupota.
Kenny zginął w wypadku. Nikt tu nie zawinił. Zresztą Kenny i Travis też się przyjaźnili. Tyle
lat nienawidzić Travisa tylko za to, że to on tamtego wieczoru prowadził samochód...
-
Mężczyźni bywają uparci jak osły. Czasami trudno się z nimi dogadać.
-
No cóż, moja droga. Pogadaj ze swoim mężem, a zobaczysz, że na pewno ci pomoże -
poradził doktor Hazelton. - Zauważyłem u ciebie pierwsze objawy wyczerpania
macierzyństwem, a przez kilka najbliższych dni będziesz miała pełne ręce roboty.
-
Jessie jest bardzo chora? - Roni przeraziła się nie na żarty.
-
Bez paniki. To tylko niegroźna alergia i najbardziej zainfekowane uszy, jakie tej wiosny
widziałem. - Lekarz wręczył Roni receptę. - Antybiotyk i lek przeciwgorączkowy szybko
sobie z tym poradzą.
-
Bogu dzięki! - westchnęła z ulgą Roni, choć ręce wciąż jej się trzęsły.
-
Dobrze sobie radzisz z małą, Veronico - pochwalił ją doktor Hazelton.
Dzięki temu poczuła się troszkę lepiej. Niewątpliwie macierzyństwo było mocną stroną Roni.
Za każdym razem, kiedy patrzyła na małą Jessie, ogarniała ją fala bezbrzeżnej miłości.
Postanowiła sobie, że będzie najlepszą matką w całym Flat Fork. Wiedziała, jak ważny jest
dla farmy kontrakt, o który Sam zabiegał. Postanowiła nie wciągać męża w domowe
problemy i pozwolić mu skoncentrować się na interesach.
Jeśli nawet nigdy więcej nie spojrzy na mnie jak na kobietę, to przynajmniej będzie musiał
szanować we mnie partnera i pomocnika, pomyślała.
-
Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz chciała o coś zapytać, albo gdyby mała poczuła się gorzej.
- Doktor Hazelton poklepał Roni po ramieniu. - Taka infekcja potrafi sprawić sporo kłopotu.
-
Dziękuję, doktorze - Roni skinęła starszemu panu głową. - Proszę się nie martwić. Na
pewno sobie poradzę.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Po pięciu dniach pielęgnowania małej dziewczynki z czerwonymi jak komunistyczna
szturmówka uszami, Roni była kompletnie wyczerpana. Wprawdzie doktor Hazelton
uprzedził ją, że choroba Jessie może być kłopotliwa, nie powiedział jednak, że wymęczy ona i
do cna ogłupi matkę. Roni związała włosy w koński ogon i zupełnie zapomniała o ich
czesaniu. Choćby raz dziennie. Nie potrafiła powiedzieć, jak długo nie zdejmowała z siebie
ubrania. Na domiar złego ciężarówka, którą Sam przewoził bydło, zepsuła się na dobre,
skazując właściciela na spędzenie nocy w połowie drogi pomiędzy Flat Fork i Wichita. To
akurat nie było takie złe, bo Roni była absolutnie pewna, że jej wygląd tego wieczoru
wystraszyłby każdego mężczyznę.
-
Jessie, skarbie, wypij to lekarstwo - błagała Roni, podsuwając dziecku łyżeczkę pełną
słodkiego syropu.
Była niewyspana i śmiertelnie zmęczona. Mały rudzielec najpierw odwracał buzię, a potem
trzepnął w łyżeczkę pulchną łapką. Różowy deszcz spryskał ścianę, pościel w łóżeczku i
ubrania obu pań.
-
Jessie Marie Preston! - skarciła małą Roni. Wstała i niemal wrzuciła dziecko do
łóżeczka. - Naprawdę mam cię dosyć, moja panno.
Jessie w jednej chwili poderwała się na równe nóżki, chwyciła brzeg łóżeczka i zapłakała tak
przeraźliwie, że nawet umarły by się obudził. Roni jednak udała, że niczego nie słyszy. Zdjęła
poplamioną bluzkę, wytarła lepką od syropu twarz. Dopiero potem sięgnęła po buteleczkę z
lekarstwem. Z ponurą miną ponownie napełniła łyżeczkę różowym syropem.
-
Co tu się dzieje?
Roni podniosła głowę. Do pokoju wszedł Sam. Piękny, potężny, ze szklanką zimnego piwa w
dłoni. Wypoczęły, spokojny, wyspany...
-
Gdzieś ty się podziewał? - zawołała Roni.
-
Usiłowałem uruchomić ten przeklęty silnik. - Sam spojrzał na nią nieco zdziwiony jej
niedbałym wyglądem i niczym nie usprawiedliwionym ostrym tonem głosu żony. - Jest do
niczego. Nie mam pojęcia, co my teraz zrobimy.
-
No tak, każdy ma swoje kłopoty - mruknęła, wpatrując się w umieszczoną na łyżeczce
miarkę.
-
Pomóc ci w czymś?
-
Nie - burknęła. Skoro postanowiła opiekować się dzieckiem, to musiała udowodnić całemu
ś
wiatu, że sama potrafi wywiązać się z tego zadania. Jedną ręką unieruchomiła małej głowę, a
drugą wepchnęła łyżeczkę z lekarstwem w buzię Jessie.
Jessie przełknęła syrop, ale zakrztusiła się i przez chwilę nie mogła złapać tchu.
-
Uważaj! - zawołał Sam.
Przerażona Roni chwyciła dziewczynkę na ręce i uderzyła ją w plecy. Jessie zwymiotowała
zarówno kolację, jak i połknięte przed chwilą lekarstwo.
-
Na miłość boską! Co ty wyprawiasz, kobieto? - krzyknął Sam.
-
Nie krzycz na mnie .- Roni czystą pieluszką wycierała buzię i piżamkę wrzeszczącej
wniebogłosy Jessie. Jej samej też chciało się płakać. - Robię, co mogę.
-
Ż
eby ją udusić? - Sam odstawił szklankę.
-
Nie masz prawa mnie krytykować! - W oczach Roni zabłysły łzy. - Nie wiesz, jak mi
ciężko. Ona nie chce... Próbowałam...
-
Weź się w garść, Loczku - wyciągnął do niej rękę.
-
Łatwo ci mówić - chlipnęła Roni. - Włóczysz się gdzieś po całych dniach, a ja siedzę jak
uwiązana przy chorym dziecku. Ona wciąż ma gorączkę. Jutro powinnam wysłać tę okładkę,
a prawie nic nie zrobiłam! - Roni na dobre się rozpłakała. - Jeszcze nigdy nie zawaliłam
ż
adnego terminu!
-
Ja też nie chodzę na bale - bronił się Sam.
-
Nie było cię tutaj - łkała Roni, a Jessie jej wtórowała.
-
Boże mój, ty jesteś kompletnie wykończona! - Sam dopiero teraz zrozumiał, o co tu
naprawdę chodzi. - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że potrzebujesz pomocy? Skąd mogłem
wiedzieć, kiedy mija ten twój przeklęty termin? Nie jestem jasnowidzem.
-
Mogłeś zapytać - westchnęła. - Przecież ja wiem, że ty też masz mnóstwo pracy.
-
Dla ciebie zawsze znajdę czas. Co ty mi chcesz udowodnić, Loczku? Przecież umówiliśmy
się, że oboje zajmiemy się Jessie.
-
Taka jestem zmęczona, Sam. - Zawstydzona Roni zwiesiła głowę. - Mam jeszcze tyle
pracy.
-
I najwyraźniej w świecie nie masz pojęcia, na czym polegają kontakty międzyludzkie.
Będziemy musieli nad tym popracować. - Sam wziął na ręce pochlipującą jeszcze Jessie.
Mała natychmiast się uspokoiła. - Ale teraz oficjalnie zwalniam cię z obowiązków.
-
Muszę jej dać to lekarstwo...
-
Ja to zrobię. - Sam pocałował żonę w czoło. Weź prysznic, prześpij się, a potem spokojnie
popracujesz sobie nad tym swoim projektem. Dobrze?
-
Dobrze - patrzyła na niego zapuchniętymi oczami. Jak on śmie być taki miły, myślała
zrozpaczona. Jest najbardziej irytującym i najprzystojniejszym facetem na świecie. Za to ja
znów nawaliłam. Miałam tylko jeden obowiązek, a i tak nie dałam sobie rady.
-
Nie zaczynaj od nowa - jęknął Sam, widząc że Roni znów zbiera się na płacz.
-
Przepraszam - westchnęła. - Myślałam, że sobie poradzę.
-
Daj spokój, Loczku. Nawet Bóg czasami potrzebnie pomocy. Zajmij się teraz sobą, a ja
posiedzę z Jessie.
-
Ty pewnie też jesteś zmęczony.
-
Nie tak bardzo jak ty. I nie kłóć się ze mną. Zgoda? Roni nigdy by nie uwierzyła, że
kąpiel, mała przekąska i zaledwie kilka godzin snu mogą postawić człowieku na nogi.
Wchodząc do pracowni, już miała w głowie pomysł na pełną kolorowych kwiatów okładkę.
Teraz wystarczyło tylko przenieść to wszystko na papier. Zabrała się do pracy i tak była nią
pochłonięta, że nie słyszała nawet, co dzieje się w domu.
Kiedy skończyła i odeszła od stołu, żeby popatrzeć na ślicznie skomponowaną przez siebie
łąkę, była juz trzecia nad ranem. Wyjęła jeszcze kopertę i napisała Samowi kartkę z prośbą o
zapakowanie pracy i wysłanie jej wraz z poranną pocztą.
Nieprzytomna poszła do pokoju. Nie zapalając światła, podeszła do łóżka. Potknęła się.
Chciała się oprzeć o dziecinne łóżeczko, ale w miejscu, gdzie ono powinno stać, niczego nie
było. Roni po omacku znalazła nocną lampkę. Kiedy ją zapaliła, okazało się, że i pościel, i
materace z jej łóżka zniknęły, tak samo jak łóżeczko dziecka i jak sama Jessie.
W tej sytuacji nie pozostało Roni nic innego jak pójść do sypialni Sama. Jej mąż spał
smacznie w ogromnym łożu, a obok niego, z palcem w buzi i wypiętą pupą, posapywała
Jessie. Nie namyślając się długo, Roni cicho wsunęła się do łóżka i natychmiast zasnęła.
Sam zwykle budził się tuż przed świtem. Tego ranka poczuł, że dzieje się coś
niezwyczajnego. To coś miało jedwabistą skórę, było ciepłe, milutko zaokrąglone i mocno się
do niego przytulało. Sam westchnął i otworzył jedno oko.
Jessie leżała obok na poduszce. Spała teraz spokojnie. Policzki miała różowe, ale temperatura
znacznie jej spadła. Za to na piersi Sama smacznie spała Roni. Podciągnięta bawełniana
koszulka ukazywała jej zgrabne nogi i rąbek majteczek z turkusowej satyny.
Sam mocno zacisnął powieki. I zęby, bo wyć mu się chciało. Bez trudu mógłby ugasić
trawiący go od tygodni ogień. Roni tak do niego przylgnęła, jakby naprawdę była jego
własnością. Zresztą ona pewnie też to czuła, bo inaczej przecież nie tuliłaby się do niego we
ś
nie.
Ostrożnie dotknął ciemnych włosów żony, potem jej twarzy i ramienia. Czuł się jak złodziej,
ale nie potrafił się powstrzymać.
-
Co? - zapytała Roni, której instynkt macierzyński nakazywał spać czujnie. Nieprzytomnymi
oczami patrzyła na Sama. - Co się stało? Jessie...
-
Ciii. Jessie śpi - uspokoił ją szeptem. - Nic się nie stało. Śpij.
-
Aha. - Zadowolona ułożyła głowę na ramieniu męża, a nogę oparła o jego biodro.
Sam oblał się potem. Zagryzł wargi aż do bólu. Po chwili Roni zasnęła na dobre, a Sam
ostrożnie wstał z łóżka, dowlókł się do łazienki i stanął pod strumieniem lodowatej wody.
Kiedy w porze śniadania wrócił do domu, obie panie wciąż mocno spały. Postanowił, że nie
będzie ich budził. Zapakował do koperty projekt Roni i wybrał się na pocztę. Przy okazji
chciał także zajrzeć do banku. Ciężarówki nie dało się już uratować, a bez kredytu Sam nie
był w stanie kupić nowej.
Wizyta w banku okazała się nie tylko nieprzyjemna, ale wręcz upokarzająca.
-
Przykro mi - tłumaczył się Jack Phillips, szef działu kredytów. - Dyrekcja jest nieugięta.
Nie możesz dostać kredytu, dopóki nie spłacisz choć części poprzedniej pożyczki. Naprawdę
nic nie mogę dla ciebie zrobić.
-
Rozumiem i dziękuję. - Sam już miał wyjść z gabinetu, gdy przyszła mu do głowy pewna
myśl. - A gdybym podpisał z Buzzem Henry ten kontrakt na dostawę bydła na rodeo w
Wichita? Czy wtedy coś by się zmieniło?
-
No, tak - odrzekł z namysłem Jack. - Podpisany kontrakt sprawi, że będziesz w zupełnie
innej sytuacji. Masz jakieś szanse?
-
Powiedzmy, że robię wszystko, co w ludzkiej mocy.
-
Wobec tego życzę powodzenia. Daj mi znać, jak ci poszło.
-
Oczywiście. - Sam wcisnął na głowę kapelusz i wyszedł na ulicę.
Gorące majowe słońce ogrzewało senne ulice Flat Fork. Dzwony kościoła metodystów
oznajmiły, że jest już jedenasta, ale po niedużym centrum handlowym miasteczka, które od
pięćdziesięciu lat niewiele się zmieniło, kręciło się zaledwie parę zakurzonych ciężarówek i
kilka samochodów. Pomarańczowy szyld apteki Kelly przypomniał Samowi, że musi
wykupić lekarstwo dla Jessie. Większa część różowego syropu pokrywała ściany dziecięcego
pokoju, a ponieważ był to dopiero początek kuracji, należało się zaopatrzyć w większą ilość
leku.
W aptece było ciemno, chłodno i pachniało środkami dezynfekcyjnymi. Przy ladzie stał
wysoki kowboj z wąsami i ręką na temblaku.
-
A wiesz ty, skarbie, dlaczego kowboje ujeżdżają byki? - zagadywał stojącą za kontuarem
ładną blondynkę.
-
Nie wiem - zachichotała dziewczyna, podając mu lekarstwo.
-
Ż
eby poznać jakąś pielęgniarkę - kowboj zmrużył łobuzersko oko.
Sam w mgnieniu oka rozpoznał Travisa Kinga. Kobiety zawsze ciągnęły do niego jak muchy
do miodu i to akurat do tej pory się nie zmieniło, pomyślał. Nadal też wszczyna awantury i
przy byle okazji wdaje się w bójki, choć w zasadzie ludzie go lubią, a kobiety ubóstwiają.
Gdyby wtedy się nie upił, to Kenny pewnie żyłby do dzisiaj.
-
Ty chyba nie narzekasz na brak znajomości wśród pielęgniarek, Travis - zaśmiała się
blondynka.
-
Wśród lekarek też. - Travis puścił do niej oko. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wy
krochmalony biały fartuch działa na męską wyobraźnię.
Blondynka, która właśnie taki fartuch miała na sobie zaczerwieniła się po same uszy.
Dopiero teraz zauważyła nowego klienta.
-
Cześć, Sam - powiedziała. - W czym ci mogę pomóc?
-
Cześć - Sam podał jej receptę. - To dla Jessie.
-
Cześć, Sam - Travis odwrócił się do przybysza. Już się nie uśmiechał. - Dawno się nie
widzieliśmy.
-
Cześć, Travis - Sam lekko skinął głową.
-
Słyszałem, że znów się dałeś złapać. Tym razem Roni Daniels? Dobrze mówię?
- Dobrze.
- Szczęściarz z ciebie.
-
I ja tak myślę. - Sam rzucił okiem na ogromny medal z rodeo, który Travis miał przy pasku,
a potem na jego opartą na temblaku rękę. - Widzę, że ciągle ujeżdżasz największe byki.
-
Dobrze widzisz - Travis wzruszył ramionami, - Z tego są pieniądze.
-
Miałeś o jeden wypadek za dużo, co?
Travis najeżył się. W lot zrozumiał ukryte znaczenie tego zdania. Uznał jednak, że lepiej nie
zwracać uwagi na żadne wzmianki dotyczące przeszłości.
-
A, ten drobiazg - uśmiechnął się, spoglądając wymownie na pokiereszowane ramię.
-
Trochę się potłukłem. Przed czerwcowym rodeo w Reno wszystko zdąży się wygoić.
-
Nie jesteś już trochę za stary na ten sport?
-
Skąd! Jestem niezniszczalny. I za biedny, żeby się teraz wycofać. Poza tym kupiłem
ostatnio kilka sztuk meksykańskich corrientes.
Sam nastawił uszu. Bydło rasy corrientes chętnie kupowano na rodeo. Dostawca, który
hodował takie byki, bez trudu wygrywał każdy przetarg.
-
Jak się dogadam z Buzzem Henry - mówił Travis – to może załapię się na rodeo w
Wichita. Mówią, że ty też kombinujesz z Buzzem. Sprzedajesz mu byki Brahma, co?
-
Niewykluczone - odrzekł tajemniczo Sam, który w interesach nie lubił gry w otwarte
karty.
-
Nie chcesz, to nie mów - roześmiał się smutno Travis. - Ale my dwaj moglibyśmy
przedstawić Buzzowi propozycję nie do odrzucenia. Daj mi znać, jak się nad tym
zastanowisz.
-
Dobrze - zgodził się Sam, choć pomyślał, że prędzej go piekło pochłonie, niż wejdzie w
spółkę z Travisem Kingiem.
-
Nie masz zamiaru mi wybaczyć, co? - zapytał ponuro Travis, któremu to jedno krótkie
słowo Sama wystarczyło za całą odpowiedź.
-
Kenny nie żyje. - Sam nawet nie próbował udawać, że nie wie, o co Travisowi chodzi.
-
Obaj byliśmy wtedy zalani, do cholery. Tak, popełniłem błąd.
-
Błąd? - zawołał ze złością Sam. - Ode mnie rozgrzeszenia nie otrzymasz.
-
Nie spodziewam się zrozumienia ze strony hardego Prestona. - Travis włożył do kieszeni
swoje pigułki. Poruszał się sztywno jak manekin, z czego łatwo było wywnioskować, że
potłuczone ramię nie jest jedyną kontuzją, jakiej ostatnio doznał. - Wieszaj sobie na mnie
psy, ale i ja słono zapłaciłem za tamten wieczór. Do dzisiaj płacę.
Sam się nie odezwał. Zobaczył w oczach Travisa żal, a nawet rozpacz. Ale za chwilę twarz
kowboja znów zaczęła przypominać maskę wykrzywioną zdawkowym uśmiechem. Travis
skłonił się stojącej za ladą dziewczynie.
-
Przekaż Roni moje najserdeczniejsze życzenia - powiedział do Sama. - Mam nadzieję, że
wie, w co się wpakowała.
Te ostatnie słowa Travisa jeszcze długo nie dawały Samowi spokoju. Roni na pewno wie, w
co się wpakowała myślał, jadąc do domu. Tym bardziej że to ona zaaranżowała nasze
małżeństwo. A może nie wiedziała? - podpowiadało mu niezbyt czyste sumienie. Pewnie nie
spodziewała się takich przejść z Jessie ani moich kłopotów, które równie dobrze mogą się
skończyć bankructwem. A już na pewno nie miała pojęcia, że własny mąż będzie ją we śnie
napastował. Marnym ojcem i mężem się okazałem, rozmyślał ponuro Sam. Nie umiem nawet
utrzymać rodziny. A teraz jeszcze i to... Miałem dać Roni trochę czasu, żeby się do mnie
przyzwyczaiła i aby kiedyś wreszcie zechciała ze mną spać w jednym łóżku. Pragnę tej
kobiety i dlatego naprawdę muszę nad sobą panować. Taka sytuacja jaka miała miejsce dziś
rano, nie ma prawa się powtórzyć.
Postanowił, że zajmie się po południu dzieckiem, żeby Roni mogła trochę odpocząć, a na
piątek zamówi opiekunkę i zabierze żonę do baru Rosie na cotygodniową pogawędkę.
Zadowolony z siebie i z genialnego planu wkroczył do domu. Zdumiał się tylko, że zamiast
szpitala, którego się spodziewał, zastał dom zamieniony w pracownię artysty. Z radia płynęła
muzyka country, na kuchni stał garnek z pięknie pachnącym jedzeniem, w salonie znajdowały
się wszystkie meble Jessie, a w całym domu czuć było zapach świeżej farby.
-
Sam? Czy to ty? - Roni wyjrzała z dziecinnego pokoju. Wyglądała pięknie i nikt by się nie
domyślił, że jeszcze wczoraj była kobiecym wrakiem. - Jesteś nareszcie. Gdzie się
podziewałeś tak długo? Jadłeś coś? W garnku jest zupa...
-
Zaraz, zaraz, nie tak szybko - mitygował ją Sam. Podszedł do żony, patrząc z
niedowierzaniem, jak z chlipiącego biedactwa przemieniła się w jego dawną, dobrze znaną
Roni. - Jak się czujesz?
-
Ś
wietnie - uśmiechnęła się do niego. - Spałam jak zabita. A ty?
-
No... - Sam odepchnął od siebie wspomnienie przytulonej do niego kobiety. Z najwyższym
trudem odsunął się od niej. Gdyby mu się to nie udało, wszystkie jego postanowienia i dobre
chęci w jednej chwili wzięliby diabli. - Ja też dobrze spałem. Co z Jessie?
-
Sam zobacz - Roni pokazała mu siedzącą w chodziku i radośnie przemawiającą w swoim
niemowlęcym języku do gumowych zabawek dziewczynkę. - Nie ma gorączki.
-
Bogu dzięki i za to. - Dopiero teraz Sam zauważył, że dziecinny pokój jest prawie pusty, a
na podłodze porozkładane są gazety. - Co tu się dzieje?
-
A, wiesz, zaczęłam zeskrobywać ze ścian ten syrop. Ale doszłam do wniosku, że prościej
będzie je pomalować. Mówiłam ci zresztą, że trzeba coś zrobić z tym pokojem.
Postanowiłam, że zrobię to teraz. Może być fresk? Jak myślisz?
-
Fresk? - Sam nie mógł nadążyć za tryskającą energią żoną.
-
Mam fantastyczny pomysł - entuzjazmowała się Roni. - Namaluję łąkę. Zobaczysz, będzie
piękna jak prawdziwa. Zgadzasz się?
-
Co? Pewnie, że się zgadzam. Nie chciałbym tylko, żebyś się na śmierć zapracowała.
-
To przyjemność, a nie praca. Zresztą zostało mi jeszcze mnóstwo farb. - Leciutko
popchnęła chodzik Jessie w stronę drzwi, a potem wzięła Sama pod rękę. - Chodź. Zjesz
obiad i opowiesz mi, jak ci poszło w banku.
-
Skąd wiesz, że byłem w banku?
-
Angel mi powiedział, że się tam wybierasz. – Roni dała dziecku drewnianą łyżkę do
zabawy, a potem nalała Samowi zupy do talerza. - Bardzo źle z ciężarówką?
-
Nic z niej nie będzie.
-
To co teraz zrobimy? - Postawiła na stole koszyk z chlebem.
-
Nic nie zrobimy.
-
Ale...
-
To moje zmartwienie! - zawołał Sam i zabrał się do jedzenia. Tylko w ten sposób mógł
uniknąć trudnych pytań.
Ten gwałtowny wybuch niepomiernie zdziwił Roni. Stanęła za mężowskim krzesłem. Sam
drgnął gwałtownie, kiedy położyła mu ręce na ramionach.
-
Czy to nie ty przypadkiem zrobiłeś mi wczoraj wykład na temat stosunków
międzyludzkich? - zapytała cicho. - Nie możemy mieszkać pod jednym dachem, kowboju,
jeśli nie będziesz ze mną szczery. Powiedz mi, co się dzieje.
-
Dobrze! - Sam cisnął łyżkę na stół. Złościło go, że żona przyparła go do muru, a na domiar
złego delikatny dotyk jej dłoni znów rozpalił w nim pożądanie. - Chcesz znać prawdę?
Bardzo proszę!
Zwięźle przedstawił jej całą sytuację. Opowiedział o ciężarówce, o wizycie w banku i o tym,
ż
e jedyną nadzieją dla farmy jest podpisanie kontraktu z Buzzem Henry.
-
Rozumiem - powiedziała Roni. - Jesteśmy między młotem a kowadłem. Ale to nie
wszystko. Co jeszcze cię gryzie?
-
Nic.
-
Sam... - znanym z dzieciństwa gestem uszczypnęła go lekko w szyję. - Jesteśmy
przyjaciółmi. Zapomniałeś?
-
Przestaniesz wreszcie? - schwycił ją za rękę i postawił przed sobą. Roni miała taką minę, że
nie mógł się wykręcić od wyznania jej prawdy. - No dobrze, powiem ci. W aptece spotkałem
Travisa. Okazuje się, że ma parę byczków rasy corrientes i też chce robić interesy z Buzzem
Henry. Nie wiesz nawet, jaki jest bezczelny! Zaproponował, żebyśmy utworzyli spółkę.
-
To nie jest taki zły pomysł. Moim zdaniem powinieneś się nad tym poważnie zastanowić.
-
Zwariowałaś?
-
On hoduje bydło do wiązania, a ty do ujeżdżania - mówiła Roni z namysłem. - Gdybyś miał
wspólnika, zmniejszyłbyś wydatki o połowę. Znasz się na hodowli jak nikt na świecie, ale nie
lubisz handlować i podróżować. Travis za to nic nie wie o hodowli, ale ma łeb do interesów.
Sprzedałby lodówkę Eskimosowi.
-
Chyba oszalałaś. Ja miałbym się wiązać z tym obibokiem? - oburzył się Sam. - Lepiej
zatrzymaj te swoje głupie rady dla siebie.
-
Zanim zostałam twoją żoną, chętnie korzystałeś z moich „głupich rad" - odparowała Roni.
-
Nie zaczynaj wszystkiego od nowa...
-
Mówię prawdę. Te twoje pretensje do Travisa nie są w pełni uzasadnione. Powinieneś
wreszcie mu przebaczyć, Sam. Jeśli nie dla Travisa, to zrób to dla siebie.
-
Przebaczyć? Nie mogę.
-
Więc podejdź do tego inaczej. Czy możesz sobie pozwolić na dumę, która każe ci odrzucić
szansę uratowania Lazy Diamond? - zapytała Roni, choć doskonale wiedziała, jak głęboko
rani męża.
-
Nie spodziewałem się, że stać cię na taką podłość.
- Sam był naprawdę wściekły.
-
Wobec tego powiedz mi, co masz zamiar zrobić?
-
Wymyślę coś, do jasnej cholery! Jakoś dostarczę do Denton te trzy byki. Może pożyczę
ciężarówkę od Bucka Dawsona.
-
W ostateczności mógłbyś sprzedać kawałek ziemi - myślała głośno Roni.
-
To niczego nie rozwiąże.
-
Więc pozwól sobie pomóc. Mam trochę oszczędności...
-
Nie ma mowy! - Sam gwałtownie wstał od stołu. Nie mógł znieść myśli, że nie potrafi
utrzymać rodziny.
-
Przecież jesteśmy wspólnikami. - Roni także się zdenerwowała. - Dlaczego nie chcesz
skorzystać z moich pieniędzy? Nie chodzi przecież o ciebie, ani nawet o mnie, tylko o Jessie.
-
Byłbym skończonym egoistą, gdybym przy byle okazji chciał wykorzystywać twoje
pieniądze - odrzekł Sam z dumą w głosie. Dopiero wówczas kiedy zrozumiał, że sprawił
ż
onie przykrość, próbował się wytłumaczyć. - Naprawdę wszystko będzie dobrze. Wymyślę
coś, zobaczysz. Nie martw się, Loczku.
-
Dobrze. - Roni po krótkim namyśle dała za wygraną. Jeśli tego chcesz. Widziałeś już,
czego Jessie się dziś nauczyła?
-
Nie. Czego? - prawie wykrzyknął Sam, uradowany zmianą tematu.
-
Chodź, Jessie. - Roni wyjęła dziecko z chodzika i podała je Samowi. - Pokaż tatusiowi, jak
się gniecie ciasto.
Za namową Roni mały rudzielec złożył rączki i zaczął wykonywać takie ruchy, jakby
naprawdę miał między nimi ciasto.
Chyba mamy cudowne dziecko, mamusiu - uśmiechnął się Sam. - Jeśli mała jest już zdrowa,
to może namówisz Krystal, żeby zabrała ją w piątek do siebie? Wybralibyśmy się do Rosie.
-
Bardzo chętnie - uśmiechnęła się Roni.
-
Pomyślałem sobie - mówił Sam, podnosząc wysoko piszczącą z radości Jessie - że zajmę
się teraz małą. Będziesz mogła odpocząć...
-
Bardzo jesteś miły - Roni popatrzyła na niego z czułością - ale ja nie jestem zmęczona. Za
to ty masz pewnie mnóstwo pracy.
-
Kochanie, na farmie zawsze jest coś do zrobienia.
-
Właśnie zaczęłam się z tym oswajać - roześmiała się. Roni.
-
Powinienem sprawdzić poziom wody w północnym stawie, zanim przepędzimy tam
jednoroczniaki.
-
Wobec tego rzeczywiście możesz zabrać Jessie na przejażdżkę. Na pewno będzie
zachwycona. A tych parę godzin spokoju wykorzystam na przygotowanie fresku.
-
Umowa stoi. Jedziesz ze mną, okruszku - pogłaskał dziewczynkę po policzku. - Chcesz
pojechać z tatusiem?
Jessie zareagowała na te słowa radosnym gaworzeniem, czym oboje rodziców wprawiła w
zachwyt.
-
Niedługo wrócimy - powiedział Sam, zdejmując z kołka kapelusz.
-
Bawcie się dobrze. - Roni odprowadziła ich aż na ganek. - Aha, mam nadzieję, że nie
będzie ci przeszkadzało, jeśli ja i Jessie jeszcze parę nocy prześpimy w twoim pokoju.
-
Co? W moim łóżku? Znowu?
-
Farba strasznie cuchnie - tłumaczyła się Roni. - Chyba nie chcesz, żeby Jessie wdychała
trujące opary. Mogłoby jej to zaszkodzić.
- Nie. Pewnie, że nie - wydusił z trudem Sam.
Czy ta dziewczyna w ogóle ma pojęcie, co dla mnie oznacza jej propozycja? - myślał
gorączkowo. Jakże ja mam dotrzymać słowa, jeśli ona przez kilka nocy, prawie naga, ma
leżeć obok mnie?
-
A mojego łóżka też nie ma po co słać, dopóki nie skończę tam malować - ciągnęła Roni,
jakby naprawdę nie zauważyła, co dzieje się z jej mężem.
-
No... tak. - Argumenty Roni były tak logiczne, że w żaden sposób nie dało się ich
podważyć. - Chyba masz rację.
-
Dzięki. - Stanęła na palcach i po przyjacielsku pocałowała Sama w policzek. - Wiedziałam,
ż
e się zgodzisz.
- A miałem inne wyjście? pomyślał Sam. Jestem w pułapce. Znów te tortury! Mieć tak
cudowną istotę przy sobie i nie móc jej dotknąć! Myślałby kto...
Spojrzał podejrzliwie na żonę. Roni miała zupełnie niewinny wyraz twarzy. Nie, ona jest
szczera, pomyślał. Nie będę się w niej doszukiwać fałszu. Mogę tylko robić dobrą minę do
złej gry i znosić wszystko z uśmiechem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jessie piszczała radośnie, naśladując swoją żółtą kaczuszkę, którą zazwyczaj bawiła się
podczas kąpieli, za to Roni nie miała powodów do radości. Przespała w łóżku Sama całe
cztery noce. Wykorzystała pełny asortyment najdelikatniejszej bielizny, a on tymczasem
najzwyczajniej na świecie chrapał.
Chyba muszę wejść do łóżka nago, żeby raczył mnie zauważyć, myślała rozżalona. Ten facet
jest ze stali. Z twardej, hartowanej stali. Innego wytłumaczenia nie ma. Wprawdzie razem z
nami w pokoju spała Jessie, Sam ma mnóstwo kłopotów, ale przecież jest mężczyzną z krwi i
kości! A może już go nie interesuję?
,
Za to fresk udał się wspaniale. Roni namalowała przepiękny krajobraz z podobnymi do
krasnoludków skunksami, ślicznymi kaktusami, przemiłą rodzinką kojotów i ogromną ilością
kwiatów. Włożyła w tę pracę mnóstwo serca i całą nie wykorzystaną przez Sama energię.
Kiedy malowała, opowiadała Jessie przeróżne historie o zwierzątkach, które pojawiły się na
ś
cianach, o krasnoludkach i w ogóle o wszystkim, co jest i czego nie ma. Roni uznała, że przy
odrobinie wysiłku z tych opowieści i rysunków mogłaby powstać całkiem sympatyczna
książeczka dla dzieci, z której dochód zasiliłby fundusz szkolny Jessie. Była to dla niej jedyna
satysfakcja. Jej kobieca godność bardzo w tych dniach ucierpiała. Roni zastanawiała się, czy
nie powinna powiedzieć Samowi, że zmieniła zdanie. Z drugiej strony bała się bardzo, że
teraz mąż jej nie zechce.
Po czymś takim nie mogłabym mu spojrzeć w oczy, myślała, uśmiechając się do
uszczęśliwionej Jessie. Zbyt sobie cenię naszą przyjaźń, żeby przypierać Sama do muru. A na
subtelne uwodzenie on jest zupełnie niewrażliwy. Oszaleć można!
-
Za chwilę wychodzimy - powiedziała do Jessie.- Woda zupełnie ostygła. Doleję ci trochę
ciepłej.
Kurek znów się zaciął. Roni chciała go odkręcić, ale całe przeklęte urządzenie zostało jej w
dłoni i z rury pociekła gorąca woda. Wrzątek sparzył dziewczynie rękę. Roni krzyknęła nie
tyle z bólu, co ze strachu o Jessie. Wyciągnęła dziecko z wanny, a mała krzyczała tak
rozpaczliwie, że w Roni zamarło serce.
-
Mój Boże! Jessie!
-
Co tu się znowu dzieje? - zawołał Sam, wpadając do łazienki. Nie zdążył nawet odstawić
kubka z kawą.
Pobladła ze strachu Roni dokładnie obejrzała zapłakaną dziewczynkę. Na szczęście na
delikatnej skórze Jessie nie było ani śladu oparzenia.
-
Nic jej nie jest - odetchnęła z ulgą. Tuliła do siebie całkiem mokrą Jessie, zupełnie nie
zważając na to, że jej własna jedwabna koszulka nasiąkła wodą i przy kleiła się do ciała jak
druga skóra. - Na szczęście tylko się przestraszyła. Zrób coś z tą wodą! Gdzie jest zawór?
-
To stara instalacja. - Sam bezradnie rozglądał się po łazience. - Chyba nie ma tu żadnych
zaworów. Muszę wyłączyć pompę.
-
Fantastycznie! - Strach minął i teraz Roni po prostu wpadła we wściekłość. - Wcale nie
będziemy mieli wody. Tyle razy cię prosiłam, żebyś naprawił to świństwo.
-
Właśnie miałem zamiar się do tego zabrać...
-
Zabrać! - krzyknęła Roni. - Dziecko mogło się poparzyć! Ale ciebie to nie obchodzi.
-
Co ty wygadujesz, Loczku. Oczywiście, że mnie obchodzi.
-
Przedziwny sposób okazywania troskliwości! - Strach i upokorzenia ostatnich nocy
sprawiły, że Roni się rozpłakała. - Sto razy ci mówiłam, że to się może zdarzyć. Ale ty jesteś
tak zajęty tymi swoimi krowami, że nie myślisz nawet o zaspokojeniu podstawowych potrzeb
najbliższej rodziny. Ten dom za chwilę zawali się nam na głowy, a ty i tak tego nie
zauważysz.
-
Jeśli przestanę się zajmować tymi swoimi krowami, to niczego nie będziemy mogli
naprawić - powiedział ponury jak gradowa chmura Sam.
-
Gdyby nie ta twoja głupia duma i cholerny upór, już dawno byś coś z tym zrobił. - Roni
owinęła dziecko ręcznikiem.
-
Pieniądze nie są najważniejsze. Nie wiedziałem, że zaczniesz zachowywać się jak Shelly.
-
Ty bydlaku - wyszeptała pobladła nagle Roni. Ominęła go i z dzieckiem na rękach wyszła z
łazienki.
-
Do diabła! Roni! - schwycił ją za ramię. Syknęła z bólu. Sam podciągnął rękaw jej
koszuli. Na ramieniu dziewczyny widniała ogromna, czerwona plama, na której już zaczęły
się tworzyć pęcherze.
-
Mogłaś mi powiedzieć, że się oparzyłaś - powiedział.
-
Sama potrafię o siebie zadbać - wyrwała mu rękę - Dotąd jakoś radziłam sobie bez ciebie.
-
Przyniosę maść... - Sam udał, że nie usłyszał jej słów choć musiał zacisnąć zęby, żeby nie
wybuchnąć gniewem.
-
Lepiej zakręć wodę, zanim zaleje cały dom. Muszę ubrać Jessie, bo znowu się rozchoruje.
Przez ciebie, pomyślała i chociaż nie powiedziała tego głośno, Sam miał wrażenie, jakby je
wykrzyczała.
-
Dobrze. Rób, jak uważasz. - Wyciągnął korek z wanny.
-
Możesz być pewien, że zrobię - zawołała i wybiegła z łazienki.
Chwilę później usłyszała trzaśniecie drzwi wejściowych. Zanim zdążyła ubrać Jessie, w
całym domu rozległ się gulgot opróżnianych z wody rur, a zaraz potem pisk opon ruszającej
spod domu furgonetki.
No i dobrze, pomyślała z goryczą Roni. Nie jest mi do szczęścia potrzebny. Szczególnie po
tym, co przed chwilą powiedział. Ktoś w końcu musi się zająć domem i wygląda na to, że tym
kimś mam być ja.
Otarła zapłakane oczy, zapięła Jessie sukienkę i pocałowała dziewczynkę w mokrą jeszcze
główkę.
-
Chodź, skarbie - westchnęła. - Mamusia musi coś załatwić.
Sam wiedział, że winien jest żonie przeprosiny. Inny mężczyzna na jego miejscu przyniósłby
do domu bukiet róż, ale Sam wymyślił coś lepszego. Obok niego na fotelu pasażera pyszniła
się wielka torba z nadrukiem sklepu żelaznego. Kolanka, rury, krany i uszczelki nie były
wprawdzie zbyt romantycznym podarunkiem, Sam był jednak pewien, że Roni doceni
praktyczne i symboliczne znaczenie prezentu. I może przy okazji wybaczy skruszonemu
małżonkowi. Położenie słońca na niebie i burczenie pustego brzucha oznajmiały porę
obiadową. Nawet dobrze się stało, że tak dużo czasu zabrało mu przyciągnięcie przyczepy
Bucka Dawsona. Po porannej awanturze zarówno Sam, jak i Roni potrzebowali trochę czasu,
ż
eby ochłonąć.
To wszystko przez panujący upał, tłumaczył sobie Sam. Tylko dlatego oboje wybuchnęliśmy
gniewem, zamiast cieszyć się i dziękować Bogu, że nic złego się nie stało. Tak, na pewno,
zakpił z samego siebie. Faktycznie, to wszystko dzieje się przez żar, ale nie ten z nieba.
Pożądanie doprowadza mnie do szału. Nie mogę przez to jasno myśleć, nie potrafię
skoncentrować się na ważnych sprawach, takich jak na przykład ratowanie Lazy Diamond od
bankructwa. Normalny facet nie może spać w jednym łóżku z piękną kobietą i nie zwariować.
Coś wreszcie musi się stać.
Przed domem w Lazy Diamond stała biała furgonetka. Po ganku kręcili się jacyś ludzie, a na
podwórku piętrzyła się sterta śmieci, na szczycie której królowała stara, pordzewiała wanna.
- Co, do cholery... - zaczął Sam. Wysiadł z samochodu i dopiero wtedy przeczytał
wymalowany na drzwiach białej furgonetki napis: „Hydraulik Cutler. Naprawy i reperacje".
Samowi krew uderzyła do głowy. Przeklął w duchu i Roni, i wszystkie jej genialne pomysły.
- Cześć, Sam - zawołał Steve Cutler, który właśnie wyszedł z domu. - Nie przejmuj się
bałaganem. Jak skończymy, to wszystko posprzątamy.
Zawsze uśmiechnięty Steve poklepał Sama po ramieniu. Pogwizdując, poszedł do furgonetki,
nie zauważywszy nawet braku entuzjazmu gospodarza.
W domu panował hałas i nieopisany bałagan. Roni z dzieckiem na rękach przyglądała się,
jak demolują łazienkę i kuchnię. Rozpromieniona, nawet nie zauważyła powrotu męża.
Drgnęła, kiedy dotknął jej ramienia.
-
Co tu się, u diabła, dzieje? - warknął Sam.
-
A jak ci się wydaje? - zapytała wojowniczym tonem. - Wymiana rur.
-
Nie stać mnie na to - powiedział Sam z groźną miną.
-
Ale mnie stać. Umówmy się, że to będzie prezent ślubny.
Tylko kobieta może coś takiego zrobić, pomyślał Sam dotknięty pogardliwym tonem Roni.
Myślałem, że ona jest inna. Teraz już wiem, że się pomyliłem. Niech mnie szlag trafi, jeśli jej
okażę, jak bardzo mnie uraziła.
-
Każ im skończyć - rozkazał ostro.
-
Nie.
-
Wobec tego ja to zrobię..
-
Powiedziałam, że się na to nie zgadzam. - Roni chwyciła męża za rękę. - Zarzuciłeś mi, że
jestem podobna do Shelly. Tymczasem ja na nic cię nie naciągam, chcę ci tylko dać,
właściwie nam chcę ofiarować coś, czego bardzo potrzebujemy. Nie stać cię nawet na to,
ż
eby przyjąć prezent ode mnie?
-
Chyba nie. - Sam rzucił na ziemię torbę z częściami hydraulicznymi. Odwrócił się na
pięcie i wybiegł z domu, udając, że nie słyszy wołania żony.
Jak burza wpadł do stajni. W mgnieniu oka osiodłał Diabolo i pogalopował po ciągle jeszcze
należącej tylko do niego ziemi. Zatrzymał się dopiero nad stawem w północnej części farmy.
Po godzinnym galopie zarówno koń, jak i jeździec byli śmiertelnie zmęczeni, toteż Sam
postanowił odpocząć i nieco się uspokoić. Napoił ogiera. Położył się na okalającej brzeg
stawu trawie. Wpatrywał się w wodę, dopóki Diabolo nie zastrzygł niespokojnie uszami. Po
chwili także i Sam usłyszał tętent końskich kopyt.
Gniada klacz przywiozła nad staw Roni i usadowioną w nosidełku na jej plecach małą Jessie.
Obcisłe dżinsy dziewczyny i ściśnięta nosidełkiem czerwona bluzka przylegały do ciała, nie
zostawiając wyobraźni pola do popisu.
Sam obserwował żonę z kamiennym wyrazem twarzy. Nie chciał dać poznać po sobie, jak
bardzo zaskoczyło go jej przybycie. Nie miał także ochoty na kontynuowanie awantury.
-
Wracaj do domu - polecił, gdy żona zatrzymała klacz tuż przy nim.
-
Nie mam zamiaru. - Roni powolnym ruchem odgarnęła z czoła kosmyk włosów. - Zamiast
tak stać, lepiej mi pomóż. Ta mała waży chyba tonę.
Zanim zdążył zaprotestować, zdjęła nosidełko i Sam musiał wyciągnąć po nie ręce. Jessie
uśmiechnęła się do niego tak promiennie, że Sam o mało nie zapomniał, dlaczego właściwie
się irytuje.
-
Jestem w kiepskim nastroju, Loczku - ostrzegł.
-
Trudno. - Roni zsiadła z konia i odpięła umocowaną do siodła torbę. Na trawie, w cieniu
wierzby rozłożyła kraciasty obrus. - Siadaj. Pora na obiad.
Zaskoczony Sam przyglądał się, jak wypakowuje z torby różne smakołyki: owoce, ciastka i
nawet butelkę szampana, którą od dnia ślubu trzymała w lodówce. Piknik? pomyślał z
niedowierzaniem. Po takiej awanturze ona ma jeszcze ochotę na urządzanie pikniku?
-
Napijmy się, póki szampan jest zimny. - Roni wyjęła dwa plastikowe kubeczki.
-
Cóż to za uroczystość? - zapytał podejrzliwie wciąż jeszcze ponury małżonek.
-
Ś
więto wariatów. - Roni otworzyła butelkę. – Siadaj wreszcie. Jestem głodna jak wilk.
Jessie zauważyła ciasteczka i tak się do nich wyrywała, że ojciec musiał ją wyjąć z nosidełka
i posadzić na brzegu obrusa. Sam też usadowił się obok uszczęśliwionej niecodzienną
przygodą dziewczynki.
-
Proszę. - Roni podała mężowi kubek z szampanem.- I postaraj się pamiętać, że to nie jest
twoje cienkie piwo.
Sam zamarł w bezruchu. Wiedział przecież, że w Kalifornii, a szczególnie w środowisku
filmowców, w którym obracała się Roni, najlepszego szampana piło się na co dzień i że on w
porównaniu z ludźmi obcującymi wówczas z jego żoną jest prostym gburem. Wziął do ust łyk
szampana, wypłukał zęby, z rozmysłem czyniąc z picia szlachetnego trunku obrzydliwy
proceder. Roni przyglądała mu się przez chwilę, a potem głośno się roześmiała.
-
Co cię tak rozśmieszyło? - oburzył się Sam.
-
Ty i ja. - Podniosła do góry swoją szklankę, po czym opróżniła ją jednym haustem.
-
Uważaj.
-
Boisz się, że się upiję i powiem coś głupiego? Chyba już ci udowodniłam, że nie trzeba mi
do tego alkoholu.
-
Co to miało znaczyć?
-
Nie widzisz, że usiłuję cię przeprosić, ty głupi kowboju? - Na chwilę ukryła w dłoniach
zaczerwienioną twarz. - Widzisz, znów zaczynam. Przepraszam cię. Sam. Zupełnie nie wiem,
co się ze mną dzieje. Nie chciałam ci sprawić przykrości.
-
Ja też nie - mruknął Sam.
-
Strasznie się zirytowałam - dodała pospiesznie. -Nawet nie pomyślałam o tym, co robię,
kiedy dzwoniłam do Cutlera. Teraz rozumiem, że powinnam to najpierw z tobą uzgodnić. Ale
co mam, do cholery, zrobić, jeśli ty nie pozwalasz mi niczego tknąć.
-
No wiesz? Jak możesz tak mówić? - Pogłaskał ją delikatnie po głowie. - Zapracowujesz się,
dziewczyno. Dbasz o mnie, o Jessie i jeszcze masz czas na te swoje ilustracje. Moim zdaniem
robisz o wiele za dużo.
-
Nie o to mi chodzi - pokręciła głową. - Nie dopuszczasz mnie do swoich spraw, nic mi nie
mówisz o swoich kłopotach i w niczym nie pozwalasz mi się wyręczyć. A ja chcę ci pomóc i,
co ważniejsze, mogę to zrobić.
-
Są sprawy, z którymi mężczyzna sam musi sobie poradzić.
-
Mam powyżej uszu tej twojej męskiej ambicji. -Przesunęła brzegiem dłoni po czole. -
Posłuchaj mnie, kolego. Jestem w tym interesie takim samym wspólnikiem jak i ty. I właśnie
dlatego zadzwoniłam do hydraulika. Założymy w domu nowe rury i ja za to zapłacę. Lepiej
zacznij się pomału przyzwyczajać do tej myśli. Wy, mężczyźni... - w ostatniej chwili złapała
pełną trawy rączkę Jessie, którą mała miała zamiar wpakować sobie do buzi. - Nie jedz trawy,
tylko kanapkę.
-
Jesteś zupełnie zwariowana, Loczku. - Sam nie potrafił ukryć uśmiechu.
-
Czy to znaczy, że mi przebaczasz? - zapytała, patrząc na niego badawczo.
-
Tylko pod tym warunkiem, że ty także mi przebaczysz. - Sam wolał wziąć kanapkę, niż
spojrzeć żonie w oczy. - Ja... wiesz... wcale nie jesteś podobna do Shelly. Zachowałem się
okropnie... Wybacz mi, proszę. Dobrze?
-
Dobrze. - Roni odetchnęła z ulgą. - Teraz już lepiej. Strasznie źle się czuję, kiedy się
kłócimy.
-
Ja też. - Odsunął rękaw jej bluzki i obejrzał oparzone miejsce. - Jak ręka?
-
Prawie dobrze. Posmarowałam ją maścią. Zapomnijmy już o tym, zgoda? - Uśmiechnęła
się do niego. - Nalej sobie jeszcze odrobinę szampana. A tu są truskawki.
-
Na kowbojskich piknikach nie ma takich rarytasów. - Uśmiechnął się do niej
uszczęśliwiony, że konflikt został zażegnany.
-
Zawarcie pokoju po takiej wojnie wymaga nadzwyczajnych środków.
-
No cóż, chyba się pani udało, madame.
Roni tylko się roześmiała. Nalała soku do dziecięcego kubeczka i podała go Jessie.
Dziewczynka wypiła sok, westchnęła, a potem zwinęła się w kłębek u nóg ojca.
-
Ależ ona jest zmęczona - zauważyła Roni.
-
Nie spała przed południem?
-
W domu panuje straszny hałas. - Roni głaskała usypiającą dziewczynkę po główce.
-
Mogę to sobie wyobrazić - skomentował Sam. Roni spojrzała na niego badawczo, ale
zaraz spuściła wzrok, jakby bała się wywołać nową awanturę.
Co się stało, to się nie odstanie, myślał w tym czasie Sam. Nie ma sensu walczyć o jakieś rury
i kurki. Ale ja i tak znajdę sposób, żeby zapłacić Cutlerowi za ten remont.
-
Ładnie tu. I tak cicho - powiedziała Roni, dolewając sobie szampana. - Kiedyś często
przyjeżdżaliśmy nad ten staw, prawda? Zupełnie zapomniałam, że to takie śliczne miejsce.
-
Tak, jest rzeczywiście piękne - powiedział Sam, chociaż wcale nie patrzył na krajobraz i nie
o nim myślał. Jak urzeczony wpatrywał się w wilgotne od szampana usta Roni. Nigdy by nie
przypuszczał, że w ciągu zaledwie kilku minut jego wściekłość potrafi się zmienić w
obezwładniające pożądanie. Podejrzewał nawet, że za chwilę całkiem straci rozum.
-
Jest tak gorąco - westchnęła Roni. - A przecież to dopiero maj. - Rozpięła kilka guzików
bluzki.
-
Tak, jest bardzo ciepło - przyznał Sam, choć słowa z trudem przechodziły mu przez
ś
ciśnięte gardło. - Ale będzie jeszcze większy upał.
-
Nie strasz mnie. Za chwilę i tak się ugotuję. - Wypiła resztę szampana. - Sam?
-
Tak? - wymamrotał Sam, który na widok prawie odsłoniętych piersi żony omal nie stracił
mowy.
-
Pamiętasz, jak bawiliśmy się tutaj, kiedy byliśmy mali? Ty, Kenny i ja... Travis też czasami
tu z nami przychodził.
-
To prawda.
-
Pamiętasz, co wtedy robiliśmy?
-
Pamiętam. - Jakże mógłbym zapomnieć? pomyślał. Pływaliśmy w stawie całkiem nadzy. -
Co ty wyprawiasz?
-
A jak ci się wydaje? - Nie patrząc na niego, szybko zdjęła buty, skarpety i zabierała się do
rozpinania spodni.
-
Veronico Jean! - zawołał przerażony i obolały z pożądania Sam.
-
Popilnuj chwilę Jessie, dobrze? Muszę się trochę popluskać.
W samej tylko bluzce, którą zresztą po drodze rozpięła do końca i rzuciła w trawę, podeszła
do wody. Jakby zupełnie nie zauważyła, że ani ona, ani Sam nie mają już dziesięciu lat.
Znowu ta piekielna czerwona bielizna! pomyślał Sam, w którym krew burzyła się na widok
pięknej, prawie nagiej kobiety. Jak zahipnotyzowany patrzył na żonę, która zanurzyła się w
chłodnej wodzie, popłynęła, a potem znów wróciła na brzeg, zwracając ku słońcu mokrą
twarz.
Czy ona sobie wyobraża, że ja jestem z żelaza? Zły jak osa Sam zerwał się z miejsca. To
przez tego szampana! Zresztą wszystko jedno. Ja już dłużej nie wytrzymam!
-
W tej chwili stamtąd wyłaź, Loczku! - zawołał.
Roni spojrzała na niego, wyraźnie zdegustowana rozkazującym tonem głosu męża. Nagle
wyraz jej twarzy się zmienił. Wydęła usta i spojrzała na niego uwodzicielsko.
-
Spróbuj mnie zmusić - powiedziała.
Samowi zakręciło się w głowie. Czerwony jedwab bielizny, usta jak truskawki, rumieńce na
policzkach Roni...
Jak nieprzytomny, w butach i w ubraniu wszedł do wody. Roni cofnęła się o krok, ale było
już za późno. Sam wyciągnął rękę i z całych sił przytulił żonę do siebie.
-
Doprowadzisz mnie do szaleństwa - wyszeptał. -Dlaczego to robisz?
-
Nie wiem. - Drżała w jego ramionach, jakby to była sroga zima.
-
Przecież wiesz, że w końcu nie wytrzymam - jęknął.
-
Może i wiem. - Oblizała usta. Chciała się uśmiechnąć, zamierzała coś jeszcze powiedzieć,
ale Sam tak mocno ją do siebie tulił, że ledwie mogła oddychać.
-
Nie ma się nad czym zastanawiać. To wyzwolenie. Dla ciebie i dla mnie. Mieszkamy pod
jednym dachem, śpimy w jednym łóżku... Daj spokój tym głupotom o platonicznej miłości.
To się nie sprawdza. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie.
-
Ale ja...
-
Nic nie mów. - Sam pochylił głowę i długo, mocno całował swą żonę.
Niemal wywlókł ją ze stawu. Położył Roni na trawie, wyciągnął się obok niej, tulił ją do
siebie i namiętnie całował.
-
Nie mogę ani myśleć, ani pracować - szeptał jej do ucha, pieszcząc znów rozgrzane ciało
Roni. - Sam już nie wiem, czy mam cię zgwałcić, czy udusić. To prawdziwy cud, żeśmy się
dotąd nie pozabijali.
-
Wiem - westchnęła. - Bardzo cię przepraszam.
-
To ja cię przepraszam. Chciałem, żebyś się do mnie powoli przyzwyczaiła, ale naprawdę
dłużej już nie wytrzymam. Zresztą to i tak wcześniej czy później musiało się zdarzyć. I
niechże to będzie wcześniej, bo inaczej całkiem zwariuję! Skonsumujemy wreszcie to nasze
małżeństwo, Veronico Jean.
-
Naprawdę tego chcesz?
-
Naprawdę. - Nieśmiałe pytanie Roni na chwilę go ostudziło. - Chcę, abyś poszła za mną do
łóżka, żebyśmy żyli jak mąż i żona i mogli wreszcie normalnie funkcjonować. Zakładaliśmy,
ż
e coś takiego może nam się przytrafić, no i stało się. Przykro mi, jeśli jeszcze nie jesteś
gotowa i nie podoba ci się ten pomysł. Ja w każdym razie dłużej już nie wytrzymam.
Nareszcie, pomyślała Roni, tuląc do piersi głowę męża.
Sam nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Dopiero po chwili dotarło do niego, że żona
także go pragnie, iż tak samo jak on cierpiała męki piekielne. Z całej siły przycisnął Roni do
siebie, pieścił ją i całował jak oszalały.
-
Och, Sam - jęknęła, chwytając go za ramię. – Nie możemy teraz...
Ty zaczęłaś.
Ale nie tutaj. Nie teraz - błagała.
A czemu nie?
Ktoś może przyjść. Zresztą Jessie się budzi.
Już miał powiedzieć, że nic go to nie obchodzi, a jednak odpowiedzialność wzięła górę nad
pożądaniem. Z rozpaczliwym jękiem wypuścił żonę z objęć. Wreszcie zdołał wstać, pozbierał
rozrzucone po łące ubranie i ułożył je na brzegu obrusa, przy którym Roni zmieniała pieluchę
na wpół śpiącej córeczce.
-
Ubierz się, dobrze?
-
Dobrze. - Rumieniec oblał policzki Roni. Nie śmiała spojrzeć na męża.
-
Ale nie myśl sobie, że ci daruję.
-
Nie - przeraziła się Roni. - Ja wcale tego nie chcę.
-
Dziś wieczorem. - Sam zanurzył palce w mokre loki Roni. - Jak położysz małą spać.
-
Dobrze.
-
No to do wieczora.
-
Do wieczora - skinęła głową.
Sam nie mógł tylko zrozumieć, dlaczego kobieta, która zgodziła się zostać jego żoną i
kochanką, miała taką minę, jakby czekała ją egzekucja.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
-
Zasnęła?
-
Tak - mruknęła Roni. - Jeszcze nigdy nie spałam tak daleko od niej. A jeśli nie usłyszę,
kiedy będzie płakać?
-
Na pewno usłyszysz - doleciał ją z nie oświetlonej sypialni głos Sama.
-
Ale...
-
Chyba coś uzgodniliśmy, Loczku?
-
Uzgodniliśmy, ale...
-
No to chodź do mnie.
Roni usłyszała szelest pościeli i skrzypienie nienowego już łóżka. Zupełnie nie rozumiała, jak
to możliwe, że choć tak bardzo pragnęła Sama, panicznie bała się zbliżenia.
Położyła się w łóżku, w którym już czekały na nią ciepłe dłonie męża. Przytulił ją do siebie.
Roni leżała na plecach jak kłoda, spięta, sztywno wyprostowana.
-
Nie zrobię ci nic złego - zapewnił ją Sam.
-
Przecież wiem - odrzekła drżącym nieco głosem.
-
Więc dlaczego... - delikatnie dotknął okrytego błękitną koszulką ciała żony. - Jesteś
sztywna, jakbyś połknęła kij od szczotki. Tak bardzo się mnie boisz?
Roni nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć. Po raz pierwszy w życiu miała iść z mężczyzną
do łóżka, bo tak postanowiła. Nigdy dotąd nic robiła tego z wyrachowaniem, ze strachem na
dodatek. A tym razem bała się, że nie potrafi zadowolić męża. W końcu nie miała wielkiego
doświadczenia w tych sprawach i zupełnie nie wiedziała, czego Sam oczekuje od kochanki.
Modliła się w duchu, żeby się nie zbłaźnić i jakoś godnie przeżyć to doświadczenie.
-
Przepraszam - wyszeptała, gdy wreszcie udało jej się opanować dławiący gardło strach. -
Boję się, bo to takie dla nas ważne.
-
Jeśli nie chcesz, Loczku... - zaczął Sam, choć w jego głosie słychać było niezadowolenie.
-
Nie... To znaczy: tak. Chcę. - Roni oblała się niewidocznym na szczęście rumieńcem. Ale
na dowód prawdziwości swych słów poprowadziła dłoń Sama do swojej piersi. - Chcę, tylko
bardzo się denerwuję.
Sam jednak już tego nie słyszał. Zafascynowany jędrnością krągłych piersi żony, zaczął
całować jej usta. Zdjął z niej koszulę, a chwilę po tym Roni poczuła na sobie gorący ciężar
nagiego męskiego ciała.
-
Nie bój się, Loczku - wyszeptał podniecony do granic wytrzymałości Sam. - Będzie
dobrze. Obiecuję.
Roni tak bardzo chciała, żeby było im ze sobą dobrze. Nie wiadomo, czy zbyt się
zdenerwowała, czy też za małe miała doświadczenie, lecz po prostu nie potrafiła normalnie
reagować na pocałunki i pieszczoty Sama. Bo też dotykał jej tak delikatnie, jak gdyby była
laleczką z chińskiej porcelany, podczas gdy ona potrzebowała męskiej siły, która by nad nią
bez reszty zapanowała. Pozwalała mu na wszystko i próbowała odwzajemniać pieszczoty, ale
Sam się niecierpliwił. Widać było, że bardzo mu zależy na tym, aby w pełni zaspokoić
kochankę. Niestety, nie miał szans i Roni prędko to zrozumiała. Postanowiła jak najszybciej
zakończyć tę smutną scenę.
-
Teraz - jęknęła przyciskając do siebie biodra męża. Proszę, cię, Sam. Już!
-
Przepraszam. Przepraszam cię - mruczał Sam, bo syknęła z bólu, kiedy się z nią połączył.
Głaskała go po plecach, dotykiem i szeptem zachęcając do osiągnięcia przyjemności, z której
ona już zrezygnowała. Sam czuł, że wcale nie jest gotowa do miłości. Bał się sprawić żonie
ból, dlatego też dłużej niż się spodziewał trwało jego spełnienie. Na szczęście wreszcie się
skończyło. Oboje byli kompletnie zlani potem. Roni nie umiała powstrzymać łez.
-
Do diabła, Roni, chyba cię... - przeraził się Sam.
- Co ja mam zrobić?
-
Nic. Naprawdę nie miej wyrzutów sumienia.
-
Rozumiem. - Roni nie musiała zapalać światła, żeby zauważyć rozczarowanie męża.
-
Zupełnie nie wiem, co się ze mną dzieje - próbowała się tłumaczyć. - Czy możesz mnie po
prostu przytulić?
-
No pewnie - odrzekł chłodno, za to z jego ramion emanował żar i siła dająca poczucie
bezpieczeństwa, którego Roni tak bardzo brakowało. Nawet pocałował ją czule, czego po tak
strasznej katastrofie zupełnie się nie spodziewała.
-
Przepraszam - wyszeptała.
-
Daj spokój, Loczku. - Mocno ją do siebie przytulił.
- To ja cię zawiodłem.
-
Wcale nie. To ja...
-
Nie jesteśmy przecież dziećmi. Oboje wiemy, że trzeba czasu, żeby się te sprawy pomiędzy
ludźmi ułożyły. I ja, i ty chcieliśmy wiedzieć, jak nam będzie razem. Teraz już wiemy.
Najgorsze mamy za sobą. Przełamaliśmy lody i tylko to się liczy. Teraz trzeba spać.
Roni wiedziała, że popełnili błąd. Przekroczyli granicę, której pokonywać nie należało, i teraz
już całe życie będą się siebie wstydzić. Nie miała pojęcia, jak to wszystko naprawić i czy w
ogóle możliwa jest jakakolwiek naprawa.
-
Czy ty mnie słyszysz, Roni?
-
Pewnie, że słyszę. - Roni oderwała wzrok od pyszniącego się za oknem, bajecznie
kolorowego ogrodu Krystal. - Co mówiłaś?
-
Pytałam, czy chcesz jeszcze kawy. Zupełnie nie można się dziś z tobą dogadać. - Nie
czekając na odpowiedź, Krystal nalała przyjaciółce kawy. - Co się stało?
-
Nic się nie stało. - Roni piła kawę, na którą wcale nie miała ochoty. Bez cienia radości
patrzyła, jak Jessie bawi się rozrzuconymi po pokoju zabawkami.
-
Czy dlatego jesteś taka zamyślona, że twoje życie z Samem układa się wspaniale? - nie
ustępowała Krystal.
-
Chyba tak - zmusiła się do uśmiechu Roni.
-
Aha. No to ja ci sprzedam most brookliński. Jest mój. Słowo daję - zakpiła Krystal. - Mów,
o co chodzi. Za parę dni chłopcy wrócą od babci i nie będę miała czasu bawić się w
spowiednika.
-
Naprawdę, Krys - roześmiała się Roni. - Nie rozumiem, o czym ty mówisz.
-
O co się kłócicie? O religię? O pieniądze?
-
Wcale się nie kłócimy.
-
Wobec tego chodzi o seks.
-
Krystal! - zawołała czerwona jak burak Roni.
-
Ach, więc jednak mam rację - oznajmiła tryumfalnie Krystal. - A to ci heca. Co? Kazał ci
się huśtać nago na żyrandolu?
-
Zupełnie nie wiem, po co ja w ogóle z tobą rozmawiam. - Roni ukryła twarz w dłoniach. -
Zresztą my nawet nie mamy żyrandola.
-
Drobiazg - Krystal pogardliwie machnęła ręką. – No dobra, siostro. Opowiadaj.
Roni jęknęła w duchu. Nie wyobrażała sobie, jak ma powiedzieć komukolwiek, że Sam uznał
pierwsze i jedyne zbliżenie z własną żoną za najgorszy moment w życiu. Nawet najlepszej
przyjaciółce nie potrafiła się przyznać, że odkąd wyszli z łóżka, nie mogą już na siebie
patrzeć, bo oboje tak bardzo się wstydzą. Sam tego ranka wstał o świcie i bez śniadania nawet
pojechał z dostawą bydła, a Roni była tak zrozpaczona, że nie mogła wytrzymać obecności
brygady hydraulicznej w domu i też uciekła do Krystal. O takim upokorzeniu nie da się
opowiedzieć. nikomu.
-
Jeśli już koniecznie musisz wiedzieć, to pokłóciliśmy się o to, kto ma zapłacić za wymianę
rur w domu. - Roni postanowiła powiedzieć pół prawdy, bo wiedziała, że przyjaciółka będzie
jej wiercić dziurę w brzuchu, dopóki czegoś się nie dowie. - Sam nie chce się zgodzić, żebym
ja to zrobiła.
-
Nie chce, żebyś go utrzymywała? Mężczyźni są beznadziejni. Szczególnie gdy chodzi o
pieniądze.
-
Szczera prawda - westchnęła Roni. Posadziła sobie na kolanach małą Jessie, która
tymczasem podpełzła do kanapy, chcąc wzbudzić zainteresowanie matki. - Wydaje mi się, że
zraniłam jego godność, ale w końcu ja też mieszkam w tym domu i mam pieniądze, więc...
-
Nigdy ci tego nie wybaczy. - Krystal pokręciła głową. - Tacy faceci jak Sam Preston czują
się poniżeni, gdy ktoś proponuje im pomoc finansową.
-
W tych sprawach rzeczywiście jest uparty jak osioł. Ciężarówka do przewozu bydła
zepsuła się na dobre i naprawdę nie wiem, jak teraz wybrniemy z kłopotów finansowych.
Sam obawia się nawet, że jeśli Buzz Henry nie podpisze z nim kontraktu, to Lazy Diamond
czeka bankructwo.
-
O rany! Nie miałam pojęcia, że jest aż tak źle. Ale Sam ma przecież jakieś oszczędności.
Mógłby sprzedać część swoich akcji albo kawałek ziemi.
-
Myślę, że by go to zabiło.
-
Och, ci mężczyźni - westchnęła Krystal.
-
Wyobraź sobie, że Travis King zaproponował mu spółkę. Gdyby się zgodził, na pewno
podpisano by z nim ten kontrakt, ale Sam nie chce nawet o tym słyszeć.
-
Dla Travisa także nie byłoby to najgorsze rozwiązanie - orzekła Krystal. - Bud mówił, że
powinien się wycofać z udziału w rodeo, dopóki jeszcze żyje.
-
Chciałabym jakoś przekonać Sama, żeby choć spróbował.
-
Zawsze możesz wykorzystać żyrandol. - Krystal puściła oko do przyjaciółki.
Roni wybuchnęła śmiechem. Jessie spojrzała na swą nową mamę, klasnęła w rączki i także
się roześmiała.
Krystal pewnie uważa, że w łóżku mogę coś z Samem wytargować, pomyślała Roni. Tylko ja
wiem, że to niemożliwe. Jakże ja teraz spojrzę Samowi w oczy? Jak będziemy teraz żyć?
Zadzwonił telefon. Krystal podniosła słuchawkę.
-
Tak, jest tutaj - powiedziała do telefonu. - Co? Tak. Tak, oczywiście. Powtórzę.
Z jej miny można było wywnioskować, że stało się coś strasznego.
-
Kto dzwonił? - zapytała zaniepokojona Roni.
-
Angel. - Krystal porwała Jessie na ręce i przytuliła ją mocno, jakby dziewczynce groziło
niebezpieczeństwo. -Musisz natychmiast jechać do szpitala. Sam jest ranny.
-Aj!
-
Nie udawaj - skarcił Sama doktor Hazelton. - Wpakowałem w ciebie tyle środków
znieczulających, że na pewno niczego nie czujesz.
-
To pan tak uważa - skrzywił się Sam.
Leżał na szpitalnej kozetce, a doktor zszywał paskudną ranę na jego ramieniu. Po podłodze
walały się okrwawione strzępy koszuli.
-
Jeszcze przez chwilę leż spokojnie - polecił doktor,- Zaraz skończę.
Sam zaklął przez zaciśnięte zęby. Wszystko mi się wali na głowę, myślał zły jak osa. Teraz
jeszcze i to mi do szczęścia potrzebne. Najgorsze, że to moja wina. Zamiast pilnować tych
dwóch ton wołowiny na przyczepie, zachciało mi się rozmyślać o Roni. Ta cała historia
mogła się źle skończyć. Dobrze mi tak. Teraz przynajmniej dostałem nauczkę.
Wciąż jeszcze miał nadzieję, że wczorajsza noc była tylko koszmarnym snem. Nie uważał się
wprawdzie za najlepszego na świecie kochanka, ale jak dotąd kobiety nie skarżyły się na
niego. Zresztą, mówiąc szczerze, Roni także się nie skarżyła. Była cudowna i tak bardzo się
starała, a on tymczasem tyle wskórał, że się rozpłakała. Wspomnienie tamtej chwili wyrwało
mu z piersi bolesny jęk.
-
Nie spodziewaj się ode mnie współczucia - ostrzegł go doktor Hazelton.
-
Jeszcze pan nie skończył?
-
Właśnie skończyłem. Masz najpiękniejszy szew, jaki w życiu widziałem. Za parę miesięcy
nie będzie po nim nawet śladu, z czego twoja śliczna żona pewnie się ucieszy.
-
Dzięki, doktorze - mruknął Sam.
-
Nie ma za co, synku.
-
Gdzie on jest? Pozwólcie mi go zobaczyć! - Roni jak burza wpadła do gabinetu. Spojrzała
na zakrwawione resztki koszuli męża, świeże szwy na jego ramieniu, zapuchnięte oko i o
mało nie zemdlała.
-
To tylko tak źle wygląda, Veronico - uspokoił ją pospiesznie doktor Hazelton.
-
O, mój Boże! -jęknęła.
-
Loczku! Nic mi nie jest. - Sam z trudem usiadł na kozetce.
-
Co się stało? - zapytała ledwo dosłyszalnym szeptem. Gdyby doktor w porę nie podsunął
jej krzesła, pewnie usiadłaby na podłodze.
-
Stary byk trochę go poturbował - pocieszał ją doktor. - Tylko siedem szwów. Naprawdę nie
ma się czym przejmować.
-
Mówiłem Angelowi, żeby się nie ważył zawracać ci tym głowy - złościł się Sam.
-
Dobrze zrobił, że mnie zawiadomił. W końcu jestem twoją żoną.
-
I dobrze się stało, że się zjawiłaś - powiedział doktor. Zabierzesz męża do domu i
dopilnujesz, żeby przynajmniej dziś nic nie robił.
-
Mam kupę roboty. Au! - wykrzywił się z bólu, gdy doktor wbił mu w ramię igłę
strzykawki. - Po diabła mi to, doktorze?
-
Zastrzyk przeciwtężcowy. I jeszcze trochę czegoś, co przytępia ból. Już wkrótce naprawdę
go poczujesz. - Doktor wręczył Roni kilka buteleczek. - Dawaj mu po dwie tabletki. To
ś
rodki przeciwbólowe. I dopilnuj, żeby dużo pił. Stracił sporo krwi.
-
Wszystkiego dopilnuję, doktorze. - Roni wciąż jeszcze trzęsły się ręce, ale przynajmniej
nie była już taka blada.
-
Nie mam czasu na te wszystkie głupstwa - złościł się Sam.
-
Zamknij się wreszcie - powiedziała nie znoszącym sprzeciwu tonem. Wzięła go pod rękę. -
Chociaż raz w życiu zrobisz dokładnie to, co ci kazano.
Roni wsypała do żłobu porcję owsa. Poklepała Diabolo po pysku i odkręciła kran. Woda
płynęła do poidła, a wsparta o zagrodę Roni podziwiała przepiękny tego dnia zachód słońca.
Sam spał. Angel wraz z robotnikami pojechał z drugą partią bydła i hydraulicy też już się
wynieśli. W obejściu było pusto i cicho. Sprzątanie po wymianie rur zajęło Roni trochę czasu,
ale odrobina pracy fizycznej pomogła jej odreagować wszystkie stresy ostatnich dwudziestu
czterech godzin. Wymyśliła nawet bardzo pracochłonną potrawę na kolację i zajęła się
czynnościami gospodarskimi, które zazwyczaj należały do obowiązków Sama. Dopiero teraz,
kiedy musiała poczekać, aż poidło się napełni, miała dość czasu, żeby zajrzeć w głąb własnej
duszy, przyjrzeć się prawdzie, którą aż do tej chwili nawet przed sobą skrzętnie ukrywała.
Mało brakowało, a bym go straciła, myślała przerażona i rozżalona do łez. Nigdy by się nie
dowiedział, jak bardzo go kocham.
Oparła głowę na rękach i gorzko się rozpłakała. Widok Sama na szpitalnej kozetce sprawił, że
wreszcie przejrzała na oczy. W jednej chwili zrozumiała, że mała Jessie wprawdzie podbiła
jej serce i naprawdę chciała stworzyć dziecku dom, ale prawdziwym powodem, dla którego
została żoną Sama Prestona, była jej miłość do niego. Szalona i namiętna miłość, która
pewnie dawno już mieszkała w jej sercu, a tylko nie miała dotąd okazji, żeby się ujawnić.
Nic dziwnego, że byłam zazdrosna o jego panienki, myślała Roni. Mój romans z Jacksonem
pewnie też był skażony tą miłością, bo każdego mężczyznę porównywałam z Samem. No i co
z tego? On wcale mojej miłości nie potrzebuje. Jestem dla niego tylko przyjaciółką, no i może
partnerką, bo to w końcu ja dbam o Jessie. A po wczorajszej nocy pewnie już nigdy więcej
nie zechce mnie widzieć w swoim łóżku. Chlipnęła cicho.
-
O Boże! Loczku! Nie rób tego - usłyszała nad uchem trochę drżący głos Sama, a na
ramionach poczuła jego ciepłe dłonie.
-
Ty... - odwróciła się do niego, ocierając wierzchem dłoni spływające po policzkach łzy. -
Nie wolno ci wstawać.
-
Nic mi nie jest. - Badawczo przyglądał się żonie.
-
Chcesz jeszcze jedną pigułkę? A może dać ci coś do jedzenia? - Już szła do domu, ale Sam
ją zatrzymał.
-
Nie, nic mi nie trzeba. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego płaczesz.
-
Całkiem bez powodu. - Nie śmiała spojrzeć mu w oczy. - Głupia jestem i tyle. Muszę
zajrzeć do kuchni...
-
Nie bój się mnie. - Sam puścił żonę. - Nie będę cię już niepokoił.
-
Nie rozumiem? - wyszeptała.
-
Wiem, jak bardzo cierpiałaś wczoraj w nocy, Loczku. A teraz jeszcze to... - wymownie
spojrzał na jej mokre od łez policzki. - Do diabła! Nie mam zamiaru zmuszać cię do czegoś,
co jest dla ciebie aż takie okropne. Nie mogę patrzeć, jak płaczesz. Naprawdę, nie musisz się
już martwić...
-
Tak uważasz? - Roni wreszcie odzyskała głos. - Ty głupi kowboju! Jak mogłeś coś
podobnego wymyślić?
A co miałem myśleć?
-
Ten byk mógł cię przecież zabić! - Siłą wstrzymywane łzy znów pociekły jej po policzkach.
- Nigdy w życiu tak okropnie się nie bałam!
-
Kochanie... - Sam wyciągnął do niej obie ręce.
-
Co ja bym bez ciebie zrobiła - łkała wtulona w jego ramiona Roni.
-
Daj spokój. To tylko małe zadrapanie.
-
Niczego nie rozumiesz. - Głos jej się załamał. - Jak to możliwe, że ty niczego nie
zauważyłeś?
-
Co miałbym zauważyć? - Sam delikatnie głaskał ją po głowie.
-
Ż
e jestem w tobie zakochana. Do szaleństwa.
-
Boże święty! - wykrzyknął Sam.
-
Nic na to nie poradzę, Sam. Przepraszam cię. Wiem, że ty tego wcale nie potrzebujesz, ale
ja naprawdę niczego od ciebie nie wymagam. Chcę tylko być przy tobie. To wszystko.
-
Donikąd się nie wybieram.
-
Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań - zapewniła go pospiesznie. - Nie musisz
kłamać. Wiem, że mnie chciałeś. Przynajmniej do wczoraj...
-
Myślisz, że coś się w tej sprawie zmieniło?
-
Przecież powiedziałeś...
-
Stanowczo za dużo gadasz, kobieto.
Sam przytulił ją do siebie i mocno pocałował. Roni z radością poddawała się jego
pieszczotom, zapominając o przeżywanym w ciągu ostatniej doby bólu. Kiedy wreszcie
oderwali się od siebie, żadne z nich nie mogło złapać tchu. Dopiero po chwili Roni poczuła
pod stopami zimną wilgoć.
-
Woda! - zawołała.
Sam jednym ruchem zakręcił kran przy poidle. Porwał żonę na ręce tak szybko, że aż
syknęła.
-
Uważaj, Sam... Szwy.
-
Jak mnie zaboli, to będę klął. - Usiadł na ogrodzeniu, a żonę posadził sobie na kolanach.
Zdjął jej sandały i obie ubłocone nogi Roni zanurzył w poidle.
-
Co ty wyprawiasz?
-
Myję ci nogi. - Dłoń Sama zawędrowała na jej kolano, a potem posuwała się coraz wyżej,
aż do uda.
-
Tak właśnie myślałam - westchnęła. - Chyba mi się to podoba.
-
Mnie też. - Sam znów ją pocałował. A kiedy niecierpliwe dłonie żony wsunęły się pod jego
pasek od spodni, ostrzegł: - Nie tak szybko.
-
Pragnę cię, Sam - wyszeptała Roni, pozbawiona już teraz wszelkich skrupułów.
-
Bogu niech będą dzięki.
Z żoną na rękach zeskoczył z ogrodzenia. Zaniósł ją do stodoły i postawił przy drewnianej
ś
cianie. Rozplótł jej warkocz, palcami rozczesał włosy, całując ją przy tym i pieszcząc bez
opamiętania.
-
Ależ ty jesteś piękna - westchnął.
-
Ty też. - Pospiesznie zdjęła z niego koszulę. - Piękny mężczyzna, cały w bliznach...
Kochali się na miękkim, pachnącym sianie, kochali się do szaleństwa, do utraty tchu i
zmysłów.
ROZDZIAŁ ÓSMY
-
Ma pani taką zadowoloną minę, pani Preston. - Sam uśmiechnął się do żony.
-
Naprawdę? - Roni nie chciało się otwierać oczu. Dobrze jej było i nawet poranne słońce nie
mogło jej wygonić z małżeńskiego łoża.
-
Widzę, że ci się podobało? - zapytał rozbawiony jej zachowaniem Sam.
-
Przypominam, panie Preston. - Roni przesunęła dłonią po płaskim brzuchu męża - że
wszystko to zawdzięcza pan wyłącznie sobie.
-
Jest pani bezwstydna, madame. - Trzęsąc się ze śmiechu, chwycił ją za rękę.
-
Powinieneś się z tego cieszyć - roześmiała się Roni.
-
Pewnie, że się cieszę.
Pochylił się nad nią i mocno ją pocałował. Dziękował w duchu Bogu za tę kobietę, która tak
go zadziwiła i którą wciąż nie mógł się nasycić. Idealnie do siebie pasowali. Kochali się całe
popołudnie i prawie całą noc. Z zapałem nadrabiali niepowodzenia poporzedniego wieczoru.
Mieli przed sobą wspaniałą przyszłość. Samowi było tylko trochę przykro, że nie będzie w
stanie pokochać żony tak, jak ona jego kochała. Pocieszał się jedynie, że da jej w zamian tyle
miłości fizycznej, ile tylko ona zdoła znieść.
-
Jeśli zaraz nie przestaniesz, to żadne z nas nie będzie mogło wstać z łóżka - westchnęła
Roni około południa.
-
O mało mnie nie okaleczyłaś... - Sam wstał, z trudem dowlókł się do drzwi, co wywołało
wybuch śmiechu Roni. - Tylko nie myśl, że się skarżę.
-
Mam nadzieję, że ta nasza... działalność ci nie zaszkodziła - zaniepokoiła się Roni, patrząc
wymownie na biały bandaż, ostro kontrastujący z opalonym ramieniem Sama.
-
Miałem ważniejsze sprawy na głowie. Idziesz ze mną pod prysznic, Loczku?
-
Nie kuś - uśmiechnęła się do niego, szczęśliwa ponad wszelką miarę Roni. Z ciężkim
westchnieniem sięgnęła po słuchawkę telefonu, który akurat w tej chwili musiał zadzwonić. -
To pewnie Krystal. Będzie chciała wiedzieć, co z tobą...
-
Powiedz jej, że spędzam z tobą fantastyczny miesiąc miodowy. A może uda ci się ją
namówić, żeby wzięła Jessie na jeszcze jedną noc?
-
Idź wreszcie do tej łazienki - roześmiała się Roni. -I weź zimny prysznic.
-
I tak mi nie pomoże - szepnął, pochylając się nad żoną i całując ją namiętnie w usta. -
Uwielbiam się z tobą kochać.
Wyszedł wreszcie z pokoju, ale Roni nie mogła tak od razu dojść do siebie. To, co zdarzyło
się między nimi tej nocy, było wspaniałe i napełniało ją niewypowiedzianą radością, mimo że
ani razu nie usłyszała od Sama słowa „kocham". Jego czułe pieszczoty i gorące pocałunki
lepiej niż słowa wyrażały najintymniejsze uczucia. Rozstanie z pierwszą żoną było dla niego
strasznym przeżyciem. Nic więc dziwnego, że tym razem nie spieszył się z deklaracjami.
Na szczęście mamy mnóstwo czasu, pomyślała Roni.
Jestem pewna, że któregoś dnia Sam wypowie wreszcie to słowo, które tak bardzo pragnę
usłyszeć.
Telefon zabrzęczał ponownie. Roni podniosła słuchawkę.
-
Halo? Cześć, mamo.
-
Wszystko w porządku, Veronico? - zapytała matka. - Masz taki zmieniony głos.
-
Wszystko w porządku, mamo. - Czerwona jak burak Roni podparła sobie plecy poduszką.
-
Sam i mała zdrowi?
-
Zdrowi, zdrowi. Jak do nas przyjedziesz, sama zobaczysz, jak Jessie urosła.
-
Jinks chciałby przyjechać na rodeo. Zatrzymalibyśmy się w naszym starym domu. Jeśli,
oczywiście, nie masz nic przeciwko temu.
Roni nasłuchiwała dobiegającego z łazienki śpiewu Sama. Fałszował. Pomyślała sobie, że
każdy cent, który zapłaciła Cutlerowi za wymianę rur, wart był tej radości, że można sobie
bezpiecznie stać pod prysznicem i śpiewać. Pożałowała, że nie poszła razem z mężem do
łazienki.
-
Roni, jesteś tam? - zapytała ją matka. - Pytam o rodeo.
-
Czy to już w tym tygodniu? - Roni zebrała w końcu rozbiegane myśli.
Nie wmawiaj mi, że zapomniałaś o najważniejszym wydarzeniu w miasteczku. Ostatnio
zupełnie tracisz głowę.
Jestem trochę zajęta, mamo.
Wyobrażam sobie. Ten twój Sam to przystojny mężczyzna.
- Mamo!
- Dajże spokój, Veronico Jean - obruszyła się matka. Nie byłabyś moją córką, gdybyś nie
zrobiła wszystkiego dla mężczyzny, który nie tylko cię uwielbia, ale jeszcze to okazuje. Jesteś
szczęśliwa, kochanie?
-
Tak, mamo - Roni uśmiechnęła się do słuchawki. - Obłędnie szczęśliwa.
-
To dobrze. Bo tak właśnie powiedziałam Jacksonowi.
-
Słucham?
-
Ten śmierdzący skunks znów cię szukał. Ośmielił się do mnie zadzwonić.
-
Czego chciał? - zapytała Roni.
-
Chodziło o jakiś projekt, który mu zrobiłaś. Chyba do filmu „Łzy Apacza". Twoja
scenografia wpadła komuś w oko i producent chce, żebyś pracowała z nimi przy następnym
filmie.
-
Zgadza się. To całkiem w stylu Jacksona - żachnęła się Roni. - Zawsze tak kręci, żeby
dostać coś za nic.
-
No, nie wiem - mruknęła matka. - Przynajmniej raz wypowiedział słowo „zaangażować" i
wydawało mi się, że ma nóż na gardle.
-
To jego problem. Nie mam zamiaru znów wyciągać Jacksona z opresji. Zresztą do mnie nie
dzwonił.
-
Nie chciałam mu dać numeru Sama, zanim nie uzgodnię tego z tobą.
-
Dzięki, mamo. Nie życzę sobie, żeby Jackson tu dzwonił.
-
Obiecałam mu, że jeśli zechcesz, to zostawię ci numer jego telefonu.
-
Nie chcę. Ale gdyby przypadkiem jeszcze raz do ciebie dzwonił, to możesz mu powiedzieć,
ż
e się zgadzam. Wymyśl jakąś astronomiczną sumę i każ mu się skontaktować z moim
agentem. O ile znam Jacksona, to cała sprawa na tym się zakończy.
-
Wiedziałam, że jesteś mądrą dziewczynką - w słuchawce dał się słyszeć tubalny męski
głos.
-
Jinks kazał cię pozdrowić. Do zobaczenia w sobotę.
-
Do zobaczenia.
Zamyślona Roni niewidzącymi oczami wpatrywała się w przestrzeń. Powrót Jacksona Diala
do jej życia był ostatnią rzeczą, jakiej mogła się spodziewać.
-
Jakiś kłopot? - Owinięty ręcznikiem Sam stanął w drzwiach sypialni.
-
Co? - Roni w jednej chwili podjęła decyzję. Jej nowy romans z Samem był zbyt piękny,
ż
eby ryzykować choć moment dysharmonii i to z tak błahego powodu, jak niepoważna
propozycja złożona przez niepoważnego człowieka. - Nie, żaden kłopot. Mama dzwoniła.
Przyjadą z Jinksem na rodeo.
-
Fajnie. Już się za nimi stęskniłem.
-
Sam? - Roni posłała mężowi najniewinniejsze na świecie spojrzenie. - Czy podczas parady
będę mogła pojechać na Diabolo?
-
Czyś ty oszalała? - przeraził się Sam. - O, nie! Nic z tego nie będzie - skwitował kuszący
uśmiech żony.
-
Co ci jest, kowboju? Boisz się ubić ze mną interes?
-
Owszem, boję się. Zawsze uważałem cię za niebezpieczną kobietę. - Oczy mu zalśniły.
Zrzucił opasujący mu biodra ręcznik i podszedł do łóżka. - Dobrze, że ja lubię
niebezpieczeństwo.
Coroczne rodeo we Flat Fork rozpoczęło się paradą, którą poprowadziła orkiestra miejscowej
szkoły. Przy głośnych dźwiękach melodii „Żółta róża z Teksasu" maszerowali członkowie
wszelkich możliwych klubów oraz organizacji szkolnych, kościelnych i handlowych. Za nimi
na wszelkiej maści koniach jechali chłopcy i dziewczyny poubierani i poprzebierani tak, jak
komu tylko przyszło do głowy. Na czele tej konnej kawalkady na przebierającym nogami
Diabolo jechała dumnie wyprostowana Roni. Była uszczęśliwiona. Nie potrzebowała, jak
inne kobiety, róż ani kosztownej biżuterii. Dosiadanie najcenniejszego, ukochanego ogiera ze
stadniny Sama było dla niej dowodem największego poświęcenia i najczulszej małżeńskiej
miłości. Rozglądała się po zebranym tłumie. Od razu zauważyła wysokiego blondyna w
takim samym jak jej własny kowbojskim kapeluszu. Sam trzymał na ręku śliczną rudą
dziewczynkę, także ubraną w kowbojską koszulę i kapelusz, miniaturkę tego, jaki miał na
głowie jej ojciec. Obok nich stała Carolyn z Jinksem i ozdobiony ogromną wiązką balonów
dziecięcy wózek.
-
Jessie! - Roni pomachała córeczce ręką.
Sam pokazał małej, gdzie ma szukać mamusi. Jessie najpierw niepewnie pokiwała rączką we
wskazanym kierunku, a potem posłała matce najgorętszego całusa.
-
Ja też cię kocham, skarbie - zawołała do niej Roni.- Do zobaczenia na jarmarku.
Sam skinął głową na potwierdzenie, że udało jej się przekrzyczeć wrzawę. Podniósł kciuk do
góry, życząc żonie szczęścia.
Parada posuwała się przez miasto w stronę areny, na której miało się odbyć rodeo. Wszędzie
panował radosny nastrój, a Roni nie mogła się już doczekać spotkania z mężem. Mieli przed
sobą cudowny dzień. Przez cały tydzień poprzedzający rodeo zarówno Sam, jak i wszyscy
jego pracownicy mieli pełne ręce roboty. Buzz Henry zadowolony był z dostaw i Sam miał
uzasadnioną nadzieję, że jednak podpisze z nim kontrakt na stałe dostawy. Wreszcie mógł
odetchnąć i choć jeden dzień spędzić beztrosko na łonie rodziny.
Przy wjeździe na teren rodeo zrobił się nagle ścisk, tłok, słychać było krzyk i wycie
klaksonów. Szyk pochodu się załamał. Każdy wędrował już w swoją stronę.
Roni cmoknęła na ogiera i uderzyła go lekko piętami, kierując Diabolo tam, gdzie stała ich
furgonetka z przyczepą do przewozu Roni. Ale Diabolo, który podczas parady zachowywał
się jak dżentelmen, nagle czegoś się przestraszył. Roztańczył się tak, że Roni panowała nad
nim z coraz większym trudem. Nagle przejechał obok nich samochód z głośnikiem na dachu.
Przerażony Diabolo przestał w ogóle reagować na polecenia amazonki. Obracał się w
miejscu, stawał dęba i Roni była pewna, że ogier za chwilę zrzuci ją z siodła. Na szczęście
jakiś jeździec na szarym koniu pewnie złapał konia za uzdę. Diabolo w mgnieniu oka się
uspokoił.
-
Nic ci się nie stało?
-
Nic. Serdeczne dzięki. - Roni podniosła głowę. To Travis King ją uratował. - Cześć,
Travis! Jak się masz?
-
Cześć, Roni. - Travis zsunął z czoła kapelusz gestem, jakim zwykli witać się kowboje. -
Mogłoby być lepiej, ale i tak nie mam prawa narzekać. Dokąd jedziesz?
-
Tu zaraz jest nasz samochód - Roni wskazała stojącą nie opodal furgonetkę Sama.
Travis puścił uzdę ogiera, ale nie odjechał, tylko odprowadził Roni na miejsce.
-
Nie wiem, jak mam ci dziękować - powiedziała Roni. - Sam nie dałby mi żyć, gdybym
spadła z konia.
-
Za silny zwierzak dla takiej drobnej dziewczyny.
-
Sam też tak uważa - skrzywiła się Roni, zsiadając ze swego ogiera. - Chyba ma rację, tylko
broń Boże nie mów mu, że ja to powiedziałam.
-
Tak, nasz Sam bardzo lubi mieć rację.
-
Znasz Sama. - Roni tylko wzruszyła ramionami, bo co innego mogła zrobić, skoro oboje
dobrze wiedzieli, że nie rozmawiają o tym, co się zdarzyło przed chwilą, tylko o wypadku
sprzed dziesięciu lat.
-
Szczęściarz z tego Sama. Założę się, że jesteś dla niego za dobra.
-
A ty jesteś największym komplemenciarzem wśród ujeżdżaczy byków - uśmiechnęła się do
niego Roni. - Po co tu przyjechałeś?
-
Trochę w interesach, trochę dla rozrywki.
Widząc sztywne ruchy Travisa, Roni przypomniała sobie, co o jego odniesionych w rodeo
ranach mówiła Krystal. Musiała przyznać, że choć zmaltretowany, Travis King był bardzo
atrakcyjnym mężczyzną. Krążyły plotki, że w każdym mieście ma kilka panienek, gorliwie
zaciskających za niego kciuki.
-
Flat Fork będzie uszczęśliwione, że prawdziwy bohater raczył się tu pojawić - powiedziała.
- Dla ciebie to pewnie przyjemne.
-
Też mi bohater - roześmiał się gorzko Travis. Widzisz, jakiś czas temu zaproponowałem
Samowi spółkę. Powiedz mu, że gdyby zmienił zdanie, to sprawa jest aktualna.
-
Powiem mu, ale...
-
Wiem, wiem. Jest uparty jak osioł. Travis wskazał palcem Diabolo. - Trzeba ci w czymś
pomóc?
-
Nie, dziękuję. Poradzę sobie. Zresztą Sam zaraz tu będzie.
Wobec tego spadam. Uważaj na siebie.
-
Ty też, Travis.
Roni patrzyła, jak z prawie niezauważalnym trudem dosiadł swego konia. Jak na zbierającego
laury ujeżdżacza byków był trochę zbyt powolny i odrobinę za sztywny. Roni pomyślała, że
Travis King powinien stanowczo zmienić zawód.
Ledwie skończyła wycierać ogiera, gdy dołączyła do niej reszta rodziny. Zamknęli konia w
przyczepie, dali mu porcję owsa, a sami poszli do Jaycee na steki z grila. Potem wszyscy
wybrali się na spacer. Roni z matką pchały udekorowany balonami wózek Jessie, a Jinks z
Samem maszerowali za nimi, zatrzymując się od czasu do czasu przy stoiskach z różnymi
grami zręcznościowymi. Każdy z nich chciał wygrać jak największego misia dla małej Jessie.
Gdy obaj mężczyźni rzucali piłkami do butelek po mleku, a uszczęśliwiona Jessie kręciła się
na karuzeli, Carolyn skorzystała z okazji, żeby przekazać córce najnowsze wieści.
-
Jackson znów dzwonił.
-
Powiedziałaś mu to, o co cię prosiłam?
-
Powiedziałam. Nie był uszczęśliwiony.
-
Wiesz, mamo, co jest w tym wszystkim najlepsze? - Roni uśmiechnęła się do matki. - To,
ż
e kłopoty pana Diala ani trochę mnie nie obchodzą.
-
Wystarczy mieć oczy, żeby zobaczyć, jak bardzo służy ci życie rodzinne.
-
To zasługa Sama. On jest idealny.
-
Tak właśnie powinno być, kochanie. - Carolyn uśmiechnęła się tajemniczo. - Ale pamiętaj,
proszę, że ten twój Sam jest tylko mężczyzną. Nie powinnaś oczekiwać po nim doskonałości.
Tylko wtedy się nie rozczarujesz.
-
A ty zawsze musisz się martwić na zapas. To chyba cecha wszystkich matek na świecie. U
siebie też już ją odkryłam. Nie przejmuj się, mamo. Bardzo dobrze nam się z Samem układa.
Naprawdę.
-
Wiem, kochanie - Carolyn uściskała córkę. - Zobacz, to chyba Krystal. Ależ ci jej
chłopcy wyrośli.
Krystal z Budem i trzema synami dołączyli do towarzystwa. Po kilku jeszcze przejażdżkach
na karuzeli obie rodziny usadowiły się na drewnianych ławkach, okalających arenę. Zapadł
wieczór. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.
Rodeo rozpoczęło się odegraniem hymnu narodowego. Potem były pokazy wiązania bydła,
walki byków i ujeżdżanie dzikich koni. Wreszcie spiker poprosił, aby zgromadzeni powitali
mistrza jazdy na bykach, Travisa Kinga.
Sam drgnął na widok wchodzącego na arenę Travisa, który machał kapeluszem na powitanie i
kłaniał się publiczności. Roni obawiała się, że Travis zechce wziąć udział w zawodach, na
szczęście jednak tylko wszedł na koronę areny do budki spikera.
-
Travis tak dziwnie się porusza. Zauważyłeś? zapytała Roni, bo nie spodobał jej się zacięty
wyraz twarzy męża.
-
Pewnie spotkał o jednego byka za dużo.
-
Pomógł mi poradzić sobie z Diabolo. Roni kołysała Jessie, która robiła się coraz bardziej
ś
piąca.
-
Daj mi ją. - Sam przytulił do siebie zmęczoną dziewczynkę.
- Dlaczego nie chcesz przyjąć jego propozycji!.! zapytała Roni, korzystając z tego, że reszta
towarzystwa pasjonowała się pokazem ujeżdżania byków. Prosił, żeby ci powiedzieć, iż jest
aktualna.
-
Wiesz, dlaczego - burknął Sam.
-
Wiem. Zastanawiam się tylko, kiedy wreszcie mu wybaczysz.
-
Już o tym rozmawialiśmy, Loczku.
-
Dobrze, już dobrze. Na złość mamie odmrozisz sobie uszy. Nie jesteś aby za dorosły na
taką dziecinadę? Szczególnie że Lazy Diamond potrzebuje pomocy.
-
Pozwól, że ja się zajmę tą sprawą.
-
Nie pozwolę! Zapomniałeś, że jesteśmy wspólnikami.
-
Nawet więcej - roześmiał się cicho. - Szczególnie od kilku dni.
-
Nie chodzi mi o łóżko - syknęła czerwona jak pomidor Roni. - W końcu ja też jestem
członkiem tej rodziny. Jeśli naprawdę uważasz mnie za partnerkę, to muszę mieć prawo
głosu.
-
Moim zdaniem my już jesteśmy najprawdziwszą na świecie rodziną.
-
Ale...
Sam nie pozwolił jej dokończyć. Pochylił się i pocałował żonę w usta. Jak na zwyczaje
skrytego Sama Prestona takie zachowanie w miejscu publicznym było absolutnie wyjątkowe.
-
No, no - przerwał im kpiący głos Krystal. - Dzieci patrzą. Powinniście dawać im dobry
przykład.
-
No właśnie, Sam - zażartował Bud. - Pokaż mi, jak to się robi. Tak?
Bud głośno pocałował swoją żonę, wzbudzając wesołość całego towarzystwa. Rozmowa
zeszła na tematy obojętne i Roni nie mogła kontynuować tematu. Ale upór Sama nie dawał jej
spokoju. Choć stali się sobie bardzo bliscy, Roni czuła, że mąż nic chce dopuścić jej do
swoich tajemnic, jakby nie miał do niej zaufania albo się czegoś obawiał.
Bardzo ją to bolało. Ona ufała Samowi jak sobie samej. Wiedziała, że zawsze może na nim
polegać, ale nieufność męża przeszkadzała jej bardziej, niż się spodziewała.
Popłakiwanie Jessie sprowadziło Roni z powrotem na ziemię.
-
Trzeba by ją położyć do łóżka - powiedziała. - Zawiozę małą do domu.
Pożegnali się z resztą towarzystwa. Sam odprowadził swoje panie na parking i pomógł
wsadzić Jessie do samochodu.
-
Diabolo przywiozę potem - powiedział Sam. - Mogę wrócić późno. Chciałbym jeszcze
zamienić kilka słów z Buzzem.
-
Myślisz, że zechce dziś podjąć decyzję?
-
Mam nadzieję, że już to zrobił. Z korzyścią dla Lazy Diamond. A nawet jeśli nie, to i tak
nie dopuszczę do tego, żeby mi Travis wchodził w paradę.
-
Och, Sam - westchnęła niezadowolona Roni, wsiadając do samochodu.
-
Nie mam nastroju na jeszcze jeden wykład. - Powiedział to tak niegrzecznie, że Roni
poczuła się dotknięta.
Wytłumaczyła sobie, iż mąż jest zmęczony i że nie jest to najlepszy moment na
rozwiązywanie małżeńskich problemów, a tym bardziej na przełamywanie zadawnionej
nienawiści do Travisa Kinga.
-
Jak sobie chcesz - mruknęła.
Chyba nikt na świecie nie ma tak parszywego szczęścia, myślał ponuro Sam. Wyłączył
samochodowe radio, z którego płynęła smętna melodia country. Klął przez całą drogę, dopóki
nie zajechał przed stajnię w Lazy Diamond. Tylko w jednym pokoju w domu paliło się
ś
wiatło. Samowi na ten widok ścisnęło się serce. Nie miał pojęcia, jak opowiedzieć Roni o
tym, co go spotkało. Wszystkie jego nadzieje obróciły się w pył. Wciąż dźwięczały mu w
głowie słowa Buzza Henry: Przykro mi Sam, ale w tym roku będę pracował z Kingiem. Może
w następnym sezonie...
Tylko Sam wiedział, że do następnego sezonu Lazy Diamond może nie przetrwać. Wypuścił
Diabolo z przyczepy. Przytulił głowę do szyi zwierzęcia. Czuł się jak zdrajca.
- Przykro mi, staruszku - powiedział cicho. - Mar Henderson od lat mnie błaga, żeby mu cię
sprzedać. Teraz chyba muszę to zrobić.
Wprowadził konia do zagrody i zamknął furtkę. Ta prosta z pozoru czynność zmęczyła go
bardziej niż ostatni bardzo pracowity tydzień. Przysłowie mówi, że przeciwności losu czynią
człowieka silniejszym, ale Sam był już bardzo zmęczony. Dość miał nieustannych trudności,
borykania się z losem. Jedyny problem w tym, że nie mógł rzucić wszystkiego i odejść. Lazy
Diamond to było całe jego życie.
Teraz to już nie tylko moje życie, przypomniał sobie. Mam jeszcze żonę i córkę. Nie pozwolę
na to, żeby Roni, która tak się dla mnie poświęcała, poszła razem ze mną z torbami. Boże
mój, co ja mam jej powiedzieć? Ależ mnie przyparło do muru. Trzeba będzie coś sprzedać,
ograniczyć wydatki. Ale co? Jakie wydatki? Co robić? Co robić?
Roni siedziała przy kuchennym stole, wpatrzona w jakiś dziwny list. Miała na sobie jedną ze
swoich jedwabnych koszulek i Sam pomyślał, że pewnie nie ma pod nią biustonosza.
Usłyszawszy kroki męża, podniosła głowę.
Czekałam na ciebie... - uśmiechnęła się do niego. Ponura mina Sama nie na żarty ją
przeraziła. - Co się stało?
Sam skrzywił się. Tak bardzo się starał pokazać żonie kamienną twarz, oszczędzić jej
zmartwień. Tymczasem okazało się, że nie potrafi mieć przed nią tajemnic. Roni czytała w
jego duszy jak w otwartej książce.
-
Nie podpisałem tego kontraktu. Buzz powiedział, że wybrał Travisa Kinga.
Zamiast słów pocieszenia, których się spodziewał, usłyszał od Roni coś, czego w żadnym
wypadku spodziewać się nie mógł.
-
No, to problem sam się rozwiązał - powiedziała powoli, zerkając na leżący przed nią list.
- Jadę do Hollywood.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
-
Tak po prostu? - Sam zachwiał się, jakby zainkasował silny cios.
-
Ależ nie! - Roni dopiero teraz zrozumiała, jak głupio zabrzmiały jej słowa. Zerwała się z
krzesła, wymachując trzymanym w dłoni listem. - Zaraz ci wytłumaczę.
-
Co tu tłumaczyć? - Sam wzruszył ramionami. - Pętla na szyi trochę mocniej się zacisnęła,
więc podwijasz ogon i zwiewasz. Zupełnie tak samo jak Shelly.
-
Nie zasłużyłam sobie na takie traktowanie - odrzekła Roni spokojnie, choć wszystko się w
niej gotowało.
-
No cóż, przypadkiem okazało się...
-
Zamknij się wreszcie! - nie wytrzymała Roni. Opanowała się z trudem i powoli, jak
upartemu dziecku zaczęła tłumaczyć: - Zaproponowano mi pracę. Bardzo dobrze płatną
pracę. Te pieniądze postawią Lazy Diamond na nogi. Ale żeby je zarobić, muszę pojechać do
Kalifornii. Bądź więc łaskaw odszczekać to, co przed chwilą powiedziałeś.
-
Co to za praca? - zapytał podejrzliwie. - Co masz tam robić i dla kogo?
Scenografię do nowego filmu. Dla mnie to fantastyczna szansa zawodowa. Producent chciał,
ż
ebym to właśnie ja zrobiła tę scenografię, więc mój agent zażądał astronomicznego
wynagrodzenia... Pokazała mu wymienioną w liście sumę, która wciąż jeszcze ją zadziwiała i
która z pewnością uratowałaby Lazy Diamond. - Chyba Pan Bóg nam to zesłał. I to w samą
porę.
-
Z kim będziesz pracować?
-
No cóż... - zawahała się Roni. Bała się przekazać mężowi tę informację. - Z Jacksonem.
-
Z Jacksonem Dialem? Z twoim byłym narzeczonym? - upewnił się Sam. - Czy ty naprawdę
myślisz, że ja się na to zgodzę? Oszalałaś? On chyba zresztą też. Nie ma mowy. Wybij to
sobie z głowy. I koniec dyskusji.
-
Sam, to nie ma sensu.
-
Jeśli ci się wydaje, że pozwolę własnej żonie uciec z jej dawnym kochankiem, to...
-
Dobrze wiesz, że Jackson jest dla mnie nikim! -krzyknęła rozwścieczona Roni. Potrząsała
przed jego oczami rozłożonym listem. - Widzisz? To jest wyjście. Nie możesz tego
zrozumieć?
-
Na miłość boską! - Podarł list i rzucił strzępki na podłogę. - Potrafię sobie poradzić sam,
bez łaski Jacksona Diala.
-
To nie jest żadna łaska - oburzyła się Roni. - Jestem dobra w swoim zawodzie. Biją się o
mnie i, co najważniejsze, dużo zapłacą. Jeśli chcesz wiedzieć, to Jackson wcale nie jest tym
zachwycony. Na jego nieszczęście „Łzy Apacza" zdobyły wszystkie możliwe nagrody za
scenografię i teraz producent żąda, żebym to ja i tym razem zrobiła projekt.
-
Jak to dobrze się składa - żachnął się Sam.
-
On mnie błaga, żebym z nim pracowała. Tak bardzo mu zależy, że po raz pierwszy odkąd
go znam, proponuje mi pieniądze. Po tylu zmarnowanych dla niego latach mam wreszcie
szansę na rewanż. Nie zmarnuję tej szansy.
-
Założę się, że teraz, kiedy przekonał się, jakim jesteś skarbem, zechce cię wynagrodzić
także w innej dziedzinie. Jaka szkoda, że wyszłaś za mąż.
-
Jeszcze raz usłyszę podobną głupotę - ostrzegła go Roni - a rzucę w ciebie czymś ciężkim.
Przysięgam.
-
Bardzo cię proszę. Nie myśl sobie tylko, że dam się nabrać na te bajki o karierze
zawodowej i o pomaganiu byłemu kochankowi, który podobno nic już dla ciebie nie znaczy.
Jest tylko jeden powód, dla którego w ogóle zaczęłaś się nad tą propozycją zastanawiać. Po
prostu chcesz tam pojechać i już. Jasne jak słońce, że Flat Fork nie może konkurować z
blaskiem Los Angeles.
-
Ty uparty ośle! Dostałam wspaniałą szansę postawienia na nogi tej twojej farmy. Mam z
niej zrezygnować tylko dlatego, że ty tak chcesz?
-
Już ci mówiłem, że sam sobie poradzę.
-
Ciekawe jakim cudem? - Roni tak się zirytowała, że przestała panować nad sobą. - Twój
ośli upór nie pozwolił ci na spółkę z Travisem. I co? Kontrakt diabli wzięli! Nie sprzedasz ani
kawałka ziemi, ani jednej akcji, bo pokazałbyś ludziom, że przegrałeś, a na to jesteś zbyt
dumny. Nie masz ani ciężarówki, ani kredytu w banku. Jak chcesz utrzymać żonę i dziecko?
Co zrobi ta twoja cholerna duma, kiedy bank położy łapę na Lazy Diamond?
-
Dosyć!
-
Przykro jest słuchać prawdy, co?
-
Powiedziałem: dosyć.
Mnie też jest przykro - głos Roni zadrżał. – Przykro mi, że nie traktujesz mnie jak równego
sobie partnera. Mogę nam pomóc. Chcę pomóc. Nie rozumiesz, że Lazy Diamond dla mnie
też wiele znaczy? Moje honorarium uratuje farmę. Staniemy na nogi.
-
Nie takim kosztem. Zresztą nie wierzę, że naprawdę zdecydowałabyś się tak po prostu
zostawić Jessie.
-
Mogę ją zabrać ze sobą.
-
Nie ma mowy!
-
Zgadzam się z tobą, że nie byłoby zbyt mądrze znów zabierać małą z domu, do którego się
przyzwyczaiła. Będzie mi jej bardzo brakowało, ale wyjadę tylko na kilka tygodni. Nie
rozumiesz, Sam? Nie mogę odrzucić takiej szansy. Musisz mi pozwolić.
-
Nie muszę.
-
Naprawdę uważasz, że masz jeszcze jakieś wyjście? - Roni z trudem wstrzymywała łzy. -
Proszę cię, Sam...
-
Raz powiedziałem i koniec. Nie martw się. Wymyślę coś. Nie mam zamiaru liczyć na twoją
szczodrobliwość ani tym bardziej sprzedawać cię takim typom jak Jackson Dial. Pożałujesz,
jeśli mnie nie posłuchasz.
Wypadł z domu, głośno trzaskając drzwiami, a Roni wybuchnęła głośnym płaczem. Nie
mogła zrozumieć, dlaczego Sam tak gwałtownie sprzeciwił się jej zamiarom.
Co się z nim dzieje? myślała. Czy on nie rozumie, że chcę mu pomóc? A może wcale nie o to
chodzi? Przecież w końcu to ja zaproponowałam mu małżeństwo. Doprowadziłam do tego, że
zaczął ze mną sypiać i domagam się, aby zrobił mi miejsce w swoim sercu i w swoim życiu.
Ależ byłam pewna siebie. Przekonana, iż w końcu mnie pokocha, że jestem mu tak samo
potrzebna, jak on mnie.
Dopiero teraz zrozumiała, że są w życiu Sama obszary, na które nigdy nikogo nie wpuści, a w
jego duszy miejsca święte, do których nikt nie ma dostępu. W głębi serca Roni wiedziała,
dlaczego tak jest. Sam jej nie kochał. Pożądał, szanował, być może nawet podziwiał, ale na
pewno nie kochał. A co gorsza, nie mogła nic zrobić, żeby ten stan rzeczy zmienić.
Czy coś jest ze mną nie w porządku? myślała zrozpaczona. Dlaczego nie potrafię wzbudzić
uczucia w mężczyźnie, na którym naprawdę mi zależy? Może to jakaś wada genetyczna?
Albo przyciągam mężczyzn, którzy nie są zdolni do miłości? Przyjaźniliśmy się z Samem, to
prawda. Ale dlaczego nie potrafiłam przewidzieć, iż to mi nie wystarczy? I że tak bardzo
będzie bolało...
Roztrzęsiona, zapłakana Roni powlokła się do sypialni. Długo jeszcze łkała w poduszkę, aż
wreszcie, zmęczona, zasnęła. Obudził ją dotyk dłoni Sama.
-
Och, Sam, nie chciałam...
Pocałował ją w usta, jakby w ten sposób chciał zmusić żonę do milczenia. Po chwili nie tylko
mówić, nie tylko myśleć, ale i oddychać już nie mogła.
Sam siedział przy stole jak gdyby nigdy nic, uśmiechał się do Carolyn i zastanawiał się, jak
długo jeszcze wytrzyma tę ceremonialną atmosferę niedzielnego obiadu z teściami.
W kawiarni Rosie pełno było ludzi, którzy właśnie wyszli z kościoła. Doskonała kuchnia
przyciągała gości o każdej porze dnia. W ogóle byłoby wspaniale, gdyby nie malujący się w
oczach Roni smutek.
-
Uważaj, żeby się nie zakrztusiła - ostrzegła Carolyn, widząc, jak Roni próbuje namówić
dziecko na jeszcze jedną łyżkę ryżu z sosem.
-
Ona to uwielbia, mamo. Zobacz. - Roni wpakowała do małej buzi kolejną porcję jedzenia.
-
Macie ochotę na kawę? - zapytał Jinks, rozglądając się za kelnerką. -- Ty też się napijesz,
Sam?
- Nie, dziękuję - odrzekł grzecznie Sam.
Bardzo lubił swoich teściów, ale tym razem chciał się ich jak najprędzej pozbyć. Nie
wiedział, jak długo jeszcze uda mu się zachować spokój. Roni nie odezwała się do niego tego
dnia ani słowem i nawet jednym spojrzeniem go nie zaszczyciła. On tymczasem był święcie
przekonany, że poprzedniej nocy wszystko rozstrzygnęli i Roni przestała sobie zawracać
głowę tą głupią pracą dla Jacksona Diala. Nie rozmawiali wprawdzie ze sobą, ale sposób, w
jaki się kochali, wydawał się Samowi wystarczająco wymowny. Nie rozumiał, dlaczego żona
zachowuje się tak, jakby wciąż była na niego obrażona.
Ach, te kobiety, pomyślał. Spojrzał tęsknie na stolik, przy którym przegadali z Roni tyle
wieczorów. Wówczas wszystko było takie proste. Nie żałował, że się pobrali. Skądże. Tyle że
to bardzo skomplikowało sprawy i przewróciło Roni w głowie. Ma jakieś dziwne pomysły,
oczekuje rzeczy, których nikt nigdy jej nie obiecywał.
Może dlatego jest dziś taka zła, pocieszał się Sam. Jej wyobrażenia zupełnie nie mogą się
dopasować do szarej codzienności życia na farmie. No cóż, trochę w tym mojej winy. Facet
musi spełniać pewne warunki, jeśli oczywiście chce się uważać za mężczyznę. Trafiła w
sedno z tym bankructwem Lazy Diamond, ale nie wie jeszcze, że jestem gotów na wszystko.
Rzucił ukradkowe spojrzenie na siedzącą obok niego Roni. Wyglądała jak szczęśliwa żona i
matka królująca na łonie rodziny. Tylko Sam wiedział, że robi dobrą minę do złej gry. Był
pewien, że przestanie się gniewać, gdy przekona się, że on jednak znalazł sposób uratowania
farmy.
To mądra dziewczyna, pomyślał. Przyzwyczai się. Muszę jej tylko dać trochę czasu.
Muszę mu dać trochę czasu, myślała Roni. Niech ochłonie i przestanie hołdować tym głupim
męskim przesądom. Niestety, nie mam tego czasu zbyt wiele. Mój agent wyraźnie pisze, że
mam mu jak najszybciej dać odpowiedź.
Roni wierzyła w rozsądek męża. Postanowiła do rana nie zawracać mu głowy, pozwolić na
przemyślenie jej propozycji w spokoju. Miała nadzieję, że męska ambicja Sama nie
przeszkodzi temu, żeby jej mąż dostrzegł wreszcie korzyści płynące z propozycji żony. Nie
wiedziała tylko, co zrobi, jeśli Sam się nie zgodzi na jej wyjazd.
Roni wytarła pieluszką upapraną sosem buzię Jessie. Ależ ja to dziecko kocham, westchnęła
w duchu. Dlaczego Sam nie może zrozumieć, że czasami trzeba się poświęcić? Dla dobra
rodziny właśnie.
Nagle coś kazało się jej zastanowić, czy aby na pewno ona, Sam i Jessie tworzą rodzinę, czy
też może to tylko ona tak uważa. Przeraziła się, że jej plan, który na początku wydawał się
prosty i całkiem logiczny, w praktyce spalił na panewce.
Czy to miłość do Sama tak mnie oślepiła? myślała Roni. Może on nie potrafi zdobyć się
wobec mnie na szczerość po prostu dlatego, że nie jest w całą tę sprawę zaangażowany
emocjonalnie? Pewnie wciąż traktuje nasz związek jak spółkę i teraz dziwi się, jakim prawem
wspólnik z najmniejszą liczbą udziałów ośmiela się buntować przeciwko decyzji właściciela
pakietu kontrolnego.
Nie była wcale pewna, czy ich wczorajsze zbliżenie miało oznaczać przeprosiny, czy też Sam
próbował w ten sposób zdobyć nad nią przewagę. Szczerze mówiąc, odpowiedzi na to pytanie
wolała nie znać.
- Nic ci nie jest, Veronico? - zapytała szeptem Carolyn. Nic, mamo. Czuję się świetnie. - Roni
uśmiechnęła się do matki z przymusem. Nie chciała wtajemniczać jej w problem, dopóki
wspólnie z Samem go nie rozwiąże. - Jestem tylko trochę zmęczona. Ten wczorajszy dzień...
-
Tak, mnie to wszystko też zmęczyło. Jinks, kochanie, daj sobie spokój z tą kawą.
Musimy jechać.
Zapłacili rachunek i wyszli na parking.
-
Pomachaj babci - pouczyła Roni małą Jessie.
Dziecko posłusznie pomachało rączką ludziom w odjeżdżającym samochodzie, ale szybko jej
się to znudziło. Małej zachciało się teraz opieki ojca.
-
Ta, ta, ta! - zawołała.
Ponura mina Sama rozpogodziła się od promiennego uśmiechu Jessie.
-
Ty mały łobuzie - roześmiała się Roni, podając dziecko Samowi. - Kiedy wreszcie
zaczniesz mówić: mama?
-
W swoim czasie. Jessie jest przecież kobietą - odpowiedział za dziewczynkę Sam.
-
Pewnie masz rację. - Skrępowanie, które na chwilę opuściło Roni, powróciło teraz ze
zdwojoną siłą. Otworzyła drzwi furgonetki Sama.
-
Loczku.
-
Słucham? - Roni odwróciła się i spojrzała prosto w błękitne oczy męża.
-
Nic takiego. - Sam zupełnie zapomniał, co chciał jej powiedzieć. - Jedźmy już do domu.
Mam mnóstwo roboty.
Muszę jej dać czas, myślał w drodze do domu.
Muszę mu dać trochę czasu, myślała Roni, wpatrując się w trzymające kierownicę dłonie
męża. Jeszcze trochę czasu.
Ten czas, kiedy koniecznie trzeba było wziąć byka za rogi, wreszcie nadszedł.
-
Muszę dać Jacksonowi odpowiedź - powiedziała Roi, stawiając przed mężem talerz z
kanapkami.
-
Znowu zaczynasz - mruknął Sam, wbijając zęby w kanapkę z indykiem. - Znasz już
odpowiedź. Nie ma mowy.
-
To nie moja odpowiedź, tylko twoja.
-
Do diabła, Roni...
-
Nie krzycz. Obudzisz dziecko.
-
Nie będziemy znów o tym dyskutować. - Spojrzał na nią stanowczo. - Nie cierpię indyka.
-
Mięso z indyka nie zawiera cholesterolu, kowboju. Owszem, będziemy rozmawiać.
Spokojnie, bez emocji pogadamy sobie o tym, jak mogłabym nam pomóc wybrnąć z trudnej
sytuacji finansowej.
-
Możesz sobie gadać. Ja zdania nie zmienię.
-
Czy mam przez to rozumieć, że znalazłeś jakieś inne wyjście?
-
Myślę nad tym. - Sam spuścił oczy. - Mam kupca na Diabolo.
-
Nie, Sam - zaprotestowała Roni. - Tylko nie Diabolo.
-
Mogę wziąć za niego sporo pieniędzy. - Sam odsunął talerz. - Henderson już dawno chciał
go kupić.
-
Miałeś go zostawić. To najlepszy ogier w twoim stadzie.
-
Cóż, czasami trzeba zmienić plany.
-
Bzdura. - Roni zabrała się za wycieranie idealnie czystego blatu. - Nie musisz poświęcać
Diabolo. Zresztą nawet jeśli dużo zapłacą, to i tak nas to nie uratuje.
-
Mówiłem ci już, że to moja sprawa.
-
Niezupełnie. Żony innych mężów pracują. Ten kraj jest pełen rodzin, w których i mąż, i
ż
ona zarabiają pieniądze. W końcu jest nawet takie powiedzenie - spróbowała zażartować - że
każdy bogaty farmer ma pracującą w mieście żonę.
-
W pobliskim mieście, a nie na końcu świata. I nie dla Jacksona Diala.
-
To jest takie samo zajęcie, jak każde inne. - Roni rzuciła ścierkę. Zerwała przyczepiony do
lodówki obrazek, który poprzedniego dnia namalowała dla Jessie. - Chcesz mi wmówić,
ż
ebym nie próbowała sprzedać wydawcy tej książeczki z bajkami? A może nie wolno mi
przyjąć zlecenia na żadną więcej okładkę?
-
To nie to samo.
-
Dokładnie to samo. Czego ty się tak boisz? Uważasz, że moje pieniądze splugawią Lazy
Diamond?
-
To nie ma sensu. - Sam zerwał się od stołu.
-
Owszem, ma. - Roni patrzyła na niego wyzywająco. - Ja dobrze wiem, o co ci chodzi.
Gdybyś przyjął ode mnie pieniądze, musiałbyś przyznać, że mam prawo do tej farmy i
stałabym się pełnoprawnym członkiem twojej rodziny. Czułbyś się pewnie zobowiązany do
szczerości wobec mnie. Boisz się otworzyć przede mną, opowiedzieć mi o swoich marzeniach
i nadziejach. Nie chcesz ryzykować.
-
Zupełnie nie wiem, o czym ty mówisz.
-
Mówię o tym, że wcale nie jesteś zazdrosny o Jacksona. Tobie chodzi tylko o to, żeby nikt
nie śmiał naruszyć twojego terytorium, dzielić z tobą uczuć. - Łzy zabłysły w jej oczach. -
Nawet mnie nie chcesz na to pozwolić.
-
Boże mój! Tylko nie płacz. Nie mogę znieść twoich łez.
-
Shelly złamała ci serce i omal nie zrujnowała Lazy Diamond. Ty wciąż zapominasz, że ja
nie jestem taka jak ona.
-
Nie zapominam.
-
Owszem, tak. Przynajmniej traktujesz mnie tak, jakbym była do niej podobna. Trzymasz
mnie na odległość wyciągniętej ręki od wszystkiego, co ma jakikolwiek głębszy związek z
tobą i z twoją farmą.
-
Teraz już przesadziłaś.
-
Niczego nie zrozumiałeś. - Roni popatrzyła na niego bezradnie. - Nie ufasz mi. Mieszkasz
ze mną pod jednym dachem, śpisz w jednym łóżku, ale wciąż się boisz, że pewnego dnia ja
też wbiję ci nóż w plecy.
-
Mam mnóstwo roboty.
-
Sam!
-
Wrócę na kolację. - Porwał wiszący na kołku kapelusz i wypadł z domu.
Roni usiadła na krześle. Dopiero teraz zauważyła, że pogniotła rysunek. Rozłożyła go na
stole, wygładziła, ale obrazka nie dało się już uratować.
To koniec, pomyślała. Jak mam przekonać Sama, że powinien mi zaufać? Wszystkiemu
winna ta jego przeklęta duma. Dlaczego on nie rozumie, że ja go nie chcę złamać, tylko
przekonać. Mam odrzucić propozycję Jacksona, zaryzykować ruinę Lazy Diamond, swoje
małżeństwo i jeszcze na dodatek odrzucić szansę na karierę? Co to za uparty facet!
Zrezygnowana, zaczęła przeglądać listy, które Sam wyjął rano ze skrzynki. Między innymi
znalazła też kopertę z nadrukiem firmy hydraulicznej Steve'a Cutlera. Otworzyła list i
zamarła. W kopercie był czek, który przed kilkoma dniami wypisała. Do czeku dołączono
kartkę, w której Steve raz jeszcze przepraszał Roni za bałagan i zawiadamiał, że Sam już
uregulował rachunek.
-
Nawet tego nie chciał ode mnie przyjąć – jęknęła Roni. Rzuciła czek, jakby parzył jej
palce. - A niech cię szlag trafi, Samie Preston! Nawet na to mi nie pozwoliłeś!
W jednej chwili zrozumiała Roni całą złożoność świata.
Odarta ze złudzeń pojęła, że życie nie jest uczciwe, cnota rzadko kiedy bywa nagradzana i że
marzenia nigdy się nie spełniają. Zrozumiała także, iż ze wszystkich możliwych pozostało jej
już tylko jedno wyjście.
Roni się pakowała.
-
Wiedziałem, że postanowisz wyjechać - powiedział Sam, wchodząc do pokoju.
-
Ależ ty jesteś bystry - podniosła wzrok znad walizki.
- I tak bardzo lubisz mieć rację.
Sam zastygł, słysząc od żony jakby echem odbite słowa Travisa, ale nie dał po sobie poznać,
jak wielką przykrość mu sprawiły. Nie mógł poznać własnej żony. Roni, ta Roni, którą tak
dobrze znał, stała się obcą kobietą w modnym stroju, obowiązującym na Zachodnim
Wybrzeżu. Czerwona suknia, piękna biżuteria zupełnie do Flat Fork nie pasowały.
-
Maria Morales zajmie się Jessie przez ten czas, kiedy mnie tu nie będzie. - Roni z
trzaskiem zamknęła walizkę.
- Teraz obie są w ogródku. Maria będzie przychodzić rano i zostanie tak długo, jak długo
będzie trzeba. Wieczorem odlatuję do Los Angeles. Jak tylko dowiem się, gdzie będę
mieszkać, zadzwonię i zostawię ci numer telefonu.
-
Dlaczego to robisz?
-
Będę pracować z Jacksonem Dialem, a nie sypiać z nim. - Z walizką w ręku, z dumnie
podniesioną głową wyszła do kuchni. - I to wcale nie on traktuje mnie jak dziwkę.
-
Co to wszystko ma znaczyć? - Sam ani na krok nie odstępował żony.
-
Odpłacam ci pięknym za nadobne. Roni podała mu leżący na kuchennym stole czek.
-
A niech cię diabli, Loczku! - Sam rzucił czek na podłogę. - To zupełnie nic nie znaczy.
-
Dla mnie znaczy. Bardzo wiele. I żebyś mnie dobrze zrozumiał. Nie chodzi mi wcale o
pieniądze. Ten czek to symbol. Teraz już wiem, do czego mam w tym domu prawo.
Oczekujesz ode mnie wyłącznie opieki nad Jessie, usług seksualnych i... - Musiała się mocno
wziąć w garść, żeby się nie rozpłakać. - Przykro mi, Sam. Kocham cię i bardzo mi z tym
ciężko. Naprawdę nie wiem, czy potrafię się zgodzić na twoje warunki. Na razie to, co masz
mi do zaoferowania, to stanowczo za mało. Muszę się dobrze nad tym wszystkim zastanowić.
Porozmawiamy, jak wrócę.
-
Jeśli wyjedziesz, to nie musisz już wracać. - Sam był tak zdesperowany, że mimo woli
pragnął także zadawać ból.
-
Chyba nie mówisz tego poważnie?
-
Cholernie poważnie.
Roni obejrzała go sobie od stóp do głów, jakby był to najlepszy sposób sprawdzenia jego
charakteru.
-
Wobec tego jesteś skończonym głupcem - orzekła wreszcie.
-
Pewnie masz rację. Skoro już dwa razy dałem się nabrać. - Gardło miał tak ściśnięte, że z
trudem wydobył z siebie następne słowa. - A Jessie?
-
Co: Jessie? - W oczach Roni widać było matczyną troskliwość i udrękę rozstania. - Ona jest
tak samo moja jak i twoja. To właśnie dla niej jadę do Kalifornii. I dla niej tutaj wrócę.
-
Powiedziałem, że nie musisz się fatygować. Roni z całych sił zacisnęła powieki.
-
Pewnie nie wiesz - powiedziała, kiedy wreszcie otworzyła oczy - że to od ciebie zależy,
czy zaraz zmienię zdanie.
-
Nie rozumiem.
-
Wystarczy, żebyś powiedział, iż mnie kochasz. Sam oniemiał. Był cały obolały i bardzo bał
się, że być może Roni zamierza wystrychnąć go na dudka. Nie mógł sobie na to pozwolić.
Roni w milczeniu wzięła torebkę, podniosła walizkę. Minę miała zrezygnowaną, choć wcale
nie zdziwioną. Zatrzymała się jeszcze w drzwiach, ale na Sama nawet nie spojrzała.
-
Daj Jessie buzi na dobranoc ode mnie – powiedziała i wyszła.
Ziemia rozwarła się Samowi pod nogami. W sercu czuł pustkę, ale miał przynajmniej tę
satysfakcję, że jego godność nie została narażona na szwank.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Minął tydzień, potem drugi. W trzecim tygodniu czerwca Sam zrozumiał, że Roni już nie
wróci. Zresztą wcale go to nie zdziwiło. Od początku wiedział, że to się musi tak skończyć.
Nie przypuszczał jednak, że aż tak bardzo go to zaboli. Po raz pierwszy w życiu nawet praca
na farmie nie dała mu ukojenia. Dom wydawał się zbyt wielki i pusty, a mała Jessie była
osowiała. Tylko na widok „ta-ta" się uśmiechała, ale zaraz rozglądała się za tą kobietą, za
którą oboje tęsknili.
Sam wiedział, że Roni codziennie dzwoni do Marii i odbiera raport o postępach i zdrowiu
Jessie. Nigdy jednak nie poprosiła do telefonu męża. Maria przyczepiła do lodówki kartkę z
numerem telefonu do hotelu, w którym zatrzymała się Roni. Sam chyba ze sto razy dziennie
patrzył na ten numer, ale nie zadzwonił ani razu. Zresztą cóż by jej miał powiedzieć?
Całe Flat Fork wiedziało, że Roni poleciała do Kalifornii. Ludzie w małych miasteczkach
uwielbiają plotki. W tym wypadku nie trzeba było szczególnie lotnego umysłu, żeby
skojarzyć Kalifornię z nazwiskiem Jacksona Diala. Sam wprawdzie o nic nikogo nie pytał,
ale współczucie, ciekawość i oskarżenie, jakie widział na twarzach mijających go ludzi,
wystarczały mu za wszelkie informacje.
Nawet Krystal, która wpadła, żeby wziąć do siebie Jessie na wieczór, krytycznie, choć z
troską, mu się przyglądała. Była na tyle delikatna, żeby nie wspominać Roni.
-
Powinieneś trochę odpocząć - powiedziała. - Jest piątek. Pojedź do miasta, idź do kina
czy dokądkolwiek. O małą się nie martw. Moi chłopcy uwielbiają się z nią bawić.
Sam wcale nie miał zamiaru posłuchać tej rady. Wolał w samotności lizać rany. Ale kiedy i
Jessie zabrakło, pusty dom stał się zupełnie nie do zniesienia. W sypialni wciąż jeszcze czuć
było zapach perfum Roni. Myśli o niej prześladowały Sama jak wyrzuty sumienia. Widział ją
ś
piącą w łóżku, śmiejącą się do niego przy śniadaniu, tulącą do siebie Jessie... To wszystko
razem wypłoszyło go wreszcie z domu.
W końcu wylądował przy swym ulubionym stoliku w kawiarni Rosie. Grała muzyka,
przytulone do siebie pary wirowały na parkiecie, a Sam pił piwo i rozczulał się nad sobą.
-
Mogę się przysiąść? - O stolik stuknęła jeszcze jedna butelka z piwem. - Wyglądasz na
faceta, któremu przydałby się przyjaciel.
Przy stoliku stał Travis King.
-
Rób, co chcesz. - Sam wzruszył ramionami. Nie chciało mu się przypominać Travisowi o
tym, że akurat oni dwaj wcale nie są przyjaciółmi.
-
Dzięki. - Travis usiadł naprzeciwko Sama. Podniósł do góry swoją szklankę z whisky. - Na
zdrowie.
-
Na zdrowie - odmruknął Sam. Nie bardzo mógł odmówić. Swoje piwo już wypił i gdyby
odmówił Travisowi poczęstunku, zachowałby się nie po teksańsku. - A ty piwa nie pijesz?
-
Ostatnio nie - odrzekł Travis.
Przez chwilę obaj w milczeniu pili każdy swój trunek.
-
Słyszałem, że masz kłopoty z żoną- odezwał się wreszcie Travis. - Przykro mi. Wiesz,
ż
e bardzo lubię Roni. - Cóż - westchnął Sam. - Jakoś nie mam szczęścia.
-
Ja też nie.
-
Ty? - zdziwił się szczerze Sam. - W całym stanie zostawiasz za sobą złamane serca.
-
I ty to nazywasz szczęściem? Te wszystkie romanse może i są przyjemne, ale nawet
najlepsza panienka w końcu się człowiekowi znudzi. Chyba rozumiesz, nie? Wiesz, takich
jak ja zawsze prześladuje ta jedna kobitka, którą się straciło. Szczególnie wtedy, kiedy
człowiek sam jest sobie winien.
-
Trochę żwawiej się ostatnio ruszasz. - Sam zmienił temat, bo poprzedniego nie chciał
kontynuować.
-
Dochodzę do siebie. - Travis poruszył ramieniem, prezentując swą sprawność. - Wreszcie
pozbyłem się tego przeklętego temblaka.
-
Wybierasz się do Reno?
-
Oczywiście. Lekarze mówią, że powinienem z tym skończyć, ale co ja mam ze sobą
zrobić? Jedyne, co umiem, to ujeżdżać byki.
Sam doskonale znał odpowiedź na pytanie Travisa. No cóż, pomyślał, może rzeczywiście
wygrał lepszy. Trzeba! mu przyznać, że zna się na tym, co robi.
-
Gratuluję kontraktu z Buzzem Henry - powiedział.
-
Wycofałem się - westchnął Travis.
-
Co takiego?
-
Nie dałbym rady. Ja nie mam do tego głowy. Złamać byka, proszę bardzo. Ale robić
rachunki, dostarczać bydło i jeszcze do tego brać udział w pięćdziesięciu rodeach w roku.
Nie, to nie dla mnie.
-
Tak spokojnie o tym mówisz. - Sam nie wiedział, czy powinien Travisowi współczuć, czy
też lepiej dać mu po! pysku. Ten frajer odrzucił przecież kontrakt, który mógłby uratować
Lazy Diamond od ruiny.
Mam mistrzostwo świata w partaczeniu dobrych interesów - uśmiechnął się gorzko Travis. -
Szczerze mówiąc, od śmierci twojego brata nic mi się nie udaje.
Sam nie był pewien, czy jest przewrażliwiony, czy też Travis naprawdę był smutny. Spojrzał
na towarzysza swych dziecinnych zabaw. Dopiero teraz dotarło do niego, że prawie się od
siebie nie różnią. Obaj za maską obojętności ukrywają wrażliwą duszę. I po co? Czy warto
hodować w sobie nienawiść? Co komu z tego przyjdzie?
-
Pewnie ciężko ci z tym żyć - powiedział cicho Sam. - Opowiesz mi, jak to się stało?
-
Nigdy dotąd nie chciałeś mnie słuchać - zdziwił się Travis.
-
Teraz chcę.
I Travis opowiedział mu o dwóch chłopakach upojonych swym pierwszym zwycięskim
rodeo, którzy trochę za dużo wypili. Jąkając się, mówił o nocnej jeździe samochodem, o
deszczu, który akurat wtedy musiał spaść, o światłach, które nie wiadomo skąd się nagle
pojawiły, i o potwornym huku gniecionej blachy...
-
Kenny był tysiąc razy lepszy ode mnie – zakończył opowiadanie Travis. Głos mu drżał,
twarz wykrzywił bolesny grymas. - Mądrzejszy, odważniejszy... Miał złote serce, a na bykach
jeździł jak nikt na świecie. Już wtedy zdobył wszystkie możliwe nagrody. Gdybym się nie
uparł, żeby prowadzić samochód, to on byłby teraz zwycięzcą, a nie ja.
Sam milczał. Nie wiedział, że poczucie winy odebrało Travisowi nawet radość zwycięstwa.
Zrozumiał wreszcie, że on także jest winien. Był zbyt dumny, żeby zauważyć, że ból kolegi
jest co najmniej tak samo wielki, jak jego własny żal po stracie brata. O ile nie większy. W
końcu Travis stracił wówczas najlepszego przyjaciela. Sam dopiero niedawno zrozumiał, jak
bolesna jest taka strata.
Travis długą chwilę wpatrywał się w milczącego Sama.
-
A niech to szlag - mruknął, podnosząc się z krzesła.
-
Siadaj, kowboju - poprosił Sam. - Mam ci coś do powiedzenia.
-
Gadaj. - Travis niechętnie z powrotem usiadł przy stoliku. Miał minę człowieka, który wie,
ż
e zasłużył na najgorsze, i potrafi to znieść po męsku.
-
Spieszysz się, co?
-
Mam ciekawsze zajęcia niż wysłuchiwanie twoich pretensji - mruknął Travis.
-
Ż
ycie czasami potrafi człowieka nieźle skopać - powiedział Sam spokojnym głosem. -
Wypadki się zdarzają i to bez niczyjej winy. W końcu jesteśmy tylko ludźmi. Czasami wydaje
się człowiekowi, że lżej będzie żyć, jeśli znajdzie się kozioł ofiarny.
-
Mów jaśniej.
-
Prawdziwe nieszczęście zaczyna się wtedy, kiedy taki kopniak w łeb niczego człowieka
nie nauczy - Samowi wcale się nie spieszyło. - Byłem za młody, a może i za głupi, żeby się
nad tym wszystkim dobrze zastanowić. Pewnie dlatego tak długo to trwało. Życie jest za
krótkie, żeby wciąż pielęgnować w sobie stare żale. Śmierć Kenny!ego to był tragiczny
wypadek, a ja jestem głupcem, bo ciebie za to obwiniałem. Ty też powinieneś wreszcie
przestać sam siebie oskarżać. - Sam wyciągnął rękę do Travisa. - Mam nadzieję, że mi
wybaczysz, przycielu.
- Nie mam ci czego przebaczać. - Kompletnie zaskoczony Travis mocno uścisnął wyciągniętą
rękę Sama.
- Jest, jest, ale dajmy temu spokój. I tak straciliśmy
w ogóle tego dnia dożył.
-
Ja też. – Sam uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie.-Napijesz się jeszcze? Tym
razem ja stawiani.
-
Za alkohol dziękuję, ale chętnie zjadłbym jeden z tych wspaniałych steków Rosie. Ty
też masz ochotę?
Przywołali kelnerkę i złożyli zamówienie.
-
Wiesz co - powiedział z namysłem Sam - a może byśmy jeszcze raz pogadali z
Buzzem o tym kontrakcie.
-
My? - Travis o mało się nie udławił kawałkiem mięsa. - Mówisz poważnie?
-
Razem moglibyśmy sporo zdziałać. Nie sądzisz?
-
No pewnie. Ja zawsze tak uważałem. Twoja głowa i mięśnie z moją urodą to genialna
kombinacja. Jedyny problem z tym, że czasami bywasz cholernie uparty.
-
Wiem. - Sam pomyślał, że Roni również zgodziłaby się z opinią Travisa. - Może uda
mi się rozpocząć nowe życie. Mówiąc szczerze, Travis, stoję na granicy bankructwa. Gdybym
podpisał umowę z Buzzem, byłbym uratowany.
-
Dlaczego mi tego wcześniej nie powiedziałeś? Zresztą po kiego diabła nam Buzz?
-
Nie rozumiem.
-
Posłuchaj, człowieku. Odłożyłem trochę grosza, ale nie mam pojęcia, jak to
zagospodarować. Poza tym nawiązałem furę kontaktów z ludźmi związanymi z rodeo i mam
taki dar przekonywania, że nawet boa dusiciel kupiłby ode mnie buty z wężowej skóry.
Gdybyśmy połączyli twoje umiejętności farmerskie z moją głową do interesów... Czego
więcej trzeba, żeby poprowadzić taką firmę?
-
Jaką znowu firmę?
-
King, Preston i Spółka. Jak ci się podoba taka nazwa?
-
Cholernie. - Samowi twarz się rozjaśniła.
-
Myślisz, że dalibyśmy radę? - Jasne jak słońce. Wyeliminujemy pośredników. Rozkręcimy
interes jak złoto. - Travis wyciągnął do Sama rękę. - No to jak? Zakładamy tę spółkę?
-
Niech będzie spółka. - Sam uścisnął dłoń Travisa. Długo jeszcze gawędzili. Zanim
wygaszono światła i wyproszono ich z lokalu, Sam był już przekonany, że Lazy Diamond
stanie na nogi. Wiedział wprawdzie, że czeka go jeszcze sporo roboty i nie obejdzie się bez
zaciskania pasa, ale King, Preston i Spółka będzie najlepszą tego rodzaju firmą w całym
stanie. Mimo to nie potrafił się cieszyć. Cóż wart jest sukces, jeśli nie można się nim
podzielić z przyjacielem?
Podzielić, przypomniał sobie Sam. Przecież tego właśnie chciała ode mnie Roni. A ja ją bez
przerwy od siebie odpychałem. I to z powodu jakiejś głupiej dumy. Boże mój! Jeżeli już
popełnię błąd, to on od razu musi mieć kosmiczny wymiar.
-
Co za noc - westchnął Travis, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. - Dużo
podróżowałem, widziałem wiele pięknych miejsc, ale piękniejszego od tego tutaj nie ma na
całej ziemi.
-
Nie wszyscy moi znajomi by się z tobą zgodzili.
-
Wiesz co - Travis przyjrzał mu się uważnie - to wprawdzie nie moja sprawa, ale jako twój
wspólnik mam interes w tym, żeby ci się dobrze powodziło. Powiedz mi, co zaszło między
tobą i Roni?
-
Pewnie jak zwykle coś spieprzyłem - skrzywił się Sam
-
To dlaczego jeszcze tu jesteś?
-
A gdzie mam być?
-
Pojechała do Los Angeles, a ty tak po prostu odstąpiłeś ją tamtemu facetowi? Może już jej
nie chcesz?
-
Zgłupiałeś całkiem? Tylko że...
Boisz się, co? Nie martw się. Ja też. Potrafię ujeździć byka, który waży ponad tonę, ale jak
trzeba się dogadać z kobietą... - Travis tylko pokręcił głową.
-
To wcale nie jest takie proste - mruknął Sam.
-
Co nie jest proste? Nie umiesz powiedzieć, że ją kochasz? Powiedziałeś to jej już kiedyś?
Pewnie nie, ty głupi ośle.
-
Chodzisz po grząskim gruncie, wspólniku - ostrzegł go Sam.
-
Bo co? Ponieważ powiedziałem ci prawdę? - Travis klepnął Sama w ramię. - Znam to
wszystko z własnego doświadczenia, przyjacielu. Masz taką samą głupią minę, jaką i ja
codziennie rano widzę w lustrze. Dla mnie jest już na wszystko za późno, ale ty może jeszcze
zdążysz. Jeśli jesteś prawdziwym mężczyzną. Zastanów się nad tym.
Pogwizdując cicho, Travis wsiadł do ciężarówki. Sam także usiadł za kierownicą furgonetki.
Włożył nawet kluczyk do stacyjki, ale za moment zapomniał, co właściwie miał zamiar
zrobić. Z całej siły zacisnął dłonie na kierownicy.
Roni twierdzi, że odsuwam ją od siebie i od moich spraw, myślał dręczony poczuciem winy
Sam. Nawet nie przypuszcza, jak bardzo się myli. Travis ma rację. Ja ją kocham, ale okropnie
się boję raz jeszcze zaryzykować. Właściwie nie wiem nawet, kiedy to się stało. Jakoś tak
samo wyszło. Ziarno miłości już dawno zakiełkowało, a obecność Roni w moim domu
sprawiła, że rozwinęło się jak rajski kwiat.
Ależ ze mnie osioł. Założyłem spółkę z Travisem. Roni też chciała być moim wspólnikiem,
pragnęła uczestniczyć w moim życiu, mieć jakiś wkład w nasz wspólny majątek. Dlaczego
wcześniej tego nie zauważyłem? Czego tak bardzo się bałem? Mam teraz za swoje: puste
łóżko, dziecko bez matki i życie bez sensu. I to wszystko przez moją własną, cholernie głupią
dumę.
Musiał jeszcze tylko zdobyć się na odwagę. Wiedział, że Roni na to zasługuje, a Jessie
powinna odzyskać matkę. Ale skoro dotąd w żadnej dziedzinie mu się nie wiodło, to skąd
miał mieć pewność, że Roni da mu jeszcze jedną szansę? Nie wiedział nawet, czy jeszcze jej
na nim zależy.
-
Mówię ci, kochanie. Producenci po prostu oszaleli na twoim punkcie.
-
A ja ci mówię, Jackson, że wyjeżdżam.
Z przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem Roni zastanawiała się, co też widziała
kiedyś w tym obleśnym, choć niewątpliwie przystojnym facecie. Teraz zupełnie ogłuchła na
jego błagania, żeby jeszcze choć kilka dni została i udzieliła kilku rad scenografowi
następnego filmu. Z kieliszkiem szampana w dłoni przyglądała się zebranemu na przyjęciu
towarzystwu. Znane twarze, kosztowne toalety, bezcenne klejnoty... Zatęskniła za prostym i
spokojnym życiem teksaskiego miasteczka, za truskawkami jedzonymi z rozłożonego na
trawie obrusa i szampanem w plastikowych kubeczkach.
Ani klejnoty, ani najcudowniejszy kryształ nie zastąpią dobrego towarzystwa, pomyślała.
Jackson potrafił urządzać przyjęcia, a jednak Roni nudziła się tu jak mops. Tęskniła za
domem i potwornie brakowało jej Jessie. Sama zresztą też.
-
Gdybyś zgodziła się pomóc mi rozwiązać ten problem... - tokował Jackson.
-
Nie. - Roni wciąż miała na ustach starannie wystudiowany miły uśmiech. - Już i tak za
długo tu jestem. Obiecałam ci że jeszcze dzisiaj pokażę się na przyjęciu dla tych twoich
grubych ryb. Dotrzymałam słowa, ale na tym koniec. Nie zapomnij wysłać mojemu agentowi
honorarium. Fajnie się z tobą robi interesy. Przepraszam.
Oddała oniemiałemu Jacksonowi pusty kieliszek, po czym wtopiła się w tłum pięknych i
bogatych ludzi. Chciała jeszcze zamieni parę słów z kilkoma osobami z ekipy Jacksona,
którzy szczególnie pomogli jej w pracy.
Pomimo braku wiadomości z Flat Fork i wyczerpującej pracy dla Jacksona, Roni znalazła
trochę czasu na rozmyślania. Teraz była już absolutnie pewna, że kocha ponad wszystko
Jessie i Sama i jej miejsce jest przy nich. Postanowiła wrócić do domu. Nie była wcale pewna,
czy Sam kiedykolwiek pokocha ją tak, jakby tego pragnęła. Teraz jednak wiedziała już, jak
powinna o niego walczyć i jak ma mu udowodnić, że zasługuje na miłość i zaufanie. Nie
będzie to łatwe, ale możliwe. W końcu u podstaw ich małżeństwa leżała troska o przyszłość i
szczęście Jessie. Roni była zdecydowana wywiązać się z umowy, którą sama zaproponowała.
Rozmawiała z Annie Mitchell, tłuściutką sekretarką Jacksona, gdy nagle zorientowała się, że
dziewczyna już jej nie słucha.
- O rany - mruknęła Annie, patrząc ponad głową Roni na coś bardzo interesującego. - Co to
za kowboj?
Roni bez specjalnego zainteresowania odwróciła głowę we wskazanym kierunku. Dech jej
zaparło. Jasne włosy, szerokie bary, skórzana kurtka, błękitne oczy... Sam!
Serce z radości podeszło jej do gardła, ale za chwilę posmutniała. Sam najwyraźniej dobrze
się tu bawił. Kobiety otaczały go kołem. Uwieszona jego ramienia brunetka omal mu nie
wlazła w spodnie, a blondynka, która trzymała go za rękę, śmiała się tak uroczo, że nawet w
kamieniu wzbudziłaby pożądanie. Wszystkie dziewczyny były nim oczarowane.
Jeszcze się do tych" idiotek uśmiecha! Roni ogarnęła wściekłość. Co on sobie w ogóle
wyobraża?
Nie namyślając się długo, przedarła się przez dzielący ją od Sama tłum gości i rozgoniła
otaczający go wianuszek panienek.
-
Precz stąd, moje panie - uwolniła męża i od blondynki, i od brunetki. - Ten facet jest już
zajęty.
-
Loczku! - zawołał Sam ze zwykłym dla niego teksańskim akcentem, który wprawił
dziewczęta w zachwyt. -Wszędzie cię szukałem.
-
Zauważyłam. - Ostre jak promień lasera spojrzenie Roni odpędziło egzaltowane panienki
na bezpieczną odległość. Pociągnęła Sama w kąt sali pod okno, za którym widać było światła
Hollywood.
-
No, no - Sam nie mógł powstrzymać śmiechu. - Teraz wreszcie rozumiem, o co chodziło
Travisowi, kiedy mi mówił o tych panienkach.
-
Spodobało ci się, co? - warknęła Roni. - Skąd ty się tu właściwie wziąłeś?
-
Przyjechałem taksówką - uśmiechnął się do niej.
-
Przestań się wygłupiać. Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
-
Jestem tylko zwykłym kowbojem, a ty wyglądasz tak pięknie, że nawet myśleć logicznie
nie mogę.
Roni otworzyła usta i zaraz z powrotem je zamknęła. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego robi
mu awanturę jak stara zazdrosna żona, gdy tak naprawdę miała ochotę tylko na jedno: rzucić
się Samowi na szyję. Bała się jednak. Nie wiedziała, dlaczego przyjechał, i obawiała się, że
może ją od siebie odepchnąć. Na dodatek przy ludziach.
-
Co się stało Jessie? - zawołała tknięta nagłym przeczuciem. - Boże mój, Sam! Co...
-
Nic się nie stało, skarbie - pogłaskał ją po głowie.- Krystal opiekuje się małą.
-
Więc dlaczego... - Roni drżała z przejęcia i z dopiero co minionego strachu.
-
Miałaś rację. Jeśli chodzi o mnie i o Travisa. Zawarliśmy pokój.
-
Och, Sam! Tak się cieszę.
-
To jeszcze nie wszystko. Zakładamy spółkę. Jakoś załatamy dziury, dopóki Lazy
Diamond znów nie stanie na nogi.
A więc niepotrzebne mu moje pieniądze, pomyślała rozżalona Roni. Niepotrzebnie tak
harowałam. Zawsze powtarzał, że obejdzie się bez mojej pomocy. Miał rację. Dobrze choć, że
farma zostanie uratowana.
-
Cieszę się - powiedziała.
-
Nie wiesz czasem - Sam podrapał się po głowie - skąd King, Preston i Spółka mogłaby
wziąć trochę forsy? Jakby nie było, ty też się nazywasz Preston i podobno masz jakieś
pieniądze, więc pomyślałem sobie...
-
Co sobie pomyślałeś, Sam?
-
Ż
e może zechciałabyś wejść do spółki. Oczywiście pod warunkiem, że nie boisz się
zadawać z osłem.
-
Zastanowię się nad tym. - Roni nie wierzyła we własne szczęście. - Jeśli dostanę dużą
dywidendę...
-
Tego ci nie mogę zagwarantować, ale obiecuję inne korzyści... - Niecierpliwe palce Sama
już pieściły szyję żony. - Nie powinienem był zamykać w klatce takiego rajskiego ptaka jak
ty. Ale tak bardzo się bałem.
-
Bałeś się? O co?
-
O to, że zabłyśniesz w tym świecie jak najjaśniejsza gwiazda. - Spojrzał wymownie na
zebranych u Jacksona gości. - Bałem się, że cię stracę. Chyba jednak przyzwyczaję się do
tego, że muszę się tobą dzielić ze światem. Pod jednym warunkiem: od czasu do czasu
pomieszkasz ze mną w Lazy Diamond.
-
Niczego nie pragnę bardziej.
-
Więc jedźmy do domu, Roni. Jessie bardzo cię potrzebuje. Ja też cholernie się za tobą
stęskniłem.
-
Dlaczego, Sam? - spojrzała na niego pełnym nadziei wzrokiem. - Co się stało?
-
Mam ci to teraz powiedzieć? - roześmiał się Sam. - Koniecznie tutaj?
-
Jeśli możesz...
-
Kocham cię, Veronico Jean - powiedział Sam, patrząc jej prosto w oczy. - Już dawno
powinienem ci to powiedzieć. Jestem największym głupcem na świecie, ale tak bardzo się
bałem. Trzeba mnie było mocno kopnąć w głowę, żebym wreszcie zrozumiał, że nic na
ś
wiecie - ani ranczo, ani moja cholerna godność - nie jest ciebie warte. Przez całą drogę
modliłem się, żeby jeszcze nic było za późno.
-
Ani na chwilę mnie nie straciłeś, wiesz. Jutro miałam wrócić do domu. Kocham cię, Sam.
Kocham cię nad życie.
-
Oj, Loczku. - Głos mu zadrżał, a w oczach, pojawiły się podejrzane błyski.
Ich pocałunek był taki, jaki powinien być pocałunek odnalezionych kochanków. Roni nie
przeszkadzało nawet to, że goście Jacksona Diala im się przyglądają. No, może troszeczkę.
-
Chodźmy w jakieś mniej uczęszczane miejsce - wyszeptała, z trudem łapiąc powietrze. -
Mam pokój w hotelu. Powiesimy na drzwiach kartkę, żeby nam nikt nie przeszkadzał.
Musimy chwilę porozmawiać.
-
Kobietom się nie odmawia.
Sam wyprowadził żonę z zatłoczonej sali. Roni czuła na sobie zazdrosne spojrzenia
zgromadzonych kobiet. Niektóre nawet zgrzytały zębami.
EPILOG
- Mamusiu! Mamusiu! Zobacz, co mam!
Sam Preston wszedł do domu za podskakującą jak piłka rudowłosą córeczką. Jessie miała już
trzy lata. Buzia jej się nie zamykała, a niesfornych włosów w żaden sposób nie dało się
utrzymać ani wstążką, ani spinką. Babcia Carolyn twierdziła, że to dziedziczne, bo Roni w
dzieciństwie była dokładnie taka sama.
Sam rozejrzał się po swym ukochanym domu, który dawno już tak ładnie nie wyglądał.
Ś
wieżo pomalowane ściany, kilka nowych mebli i mnóstwo kwiatów. We frontowym pokoju
urządzone było biuro firmy King, Preston i Spółka. Przez uchylone drzwi widział ułożone
wygodnie na biurku nogi Angela Moralesa, których posiadacz rozmawiał z kimś przez
telefon.
Dużo zrobiliśmy przez te ostatnie dwa lata, pomyślał z dumą Sam. Interesy idą dobrze, farma
się rozwija i nawet Diabolo doczekał się licznego potomstwa, którego mi zazdrości cała
okolica.
Ale najbardziej zadziwiały Sama te zmiany, które w nim samym zaszły. Z cichego,
wymagającego człowieka, który wstydził się jakichkolwiek uczuć, stał się kochającym
mężem i ojcem, bez trudności dogadującym się z kobietą, która była jego żoną, kochanką i
najlepszą przyjaciółką. Miłość do Roni zmieniła życie Sama w każdym, najdrobniejszym
nawet szczególe.
-
Patrz, mamusiu! - wołała rozpromieniona Jessie.
-
Mama jest pewnie w sypialni - podpowiedział Sam rozglądającej się po pokoju córeczce.
Jessie pognała we wskazanym kierunku. Jak bomba wpadła do pokoju i natychmiast
wskoczyła na łóżko. Roni najwyraźniej przed chwilą wyszła z łazienki. Stała odwrócona
plecami do drzwi. Włosy miała upięte w kok i właśnie wkładała na siebie szlafrok.
-
Nie można się już nawet spokojnie wykąpać - mruknęła.
-
Pomóc ci w czymś, Loczku?
-
Dzięki Bogu, że jesteś - westchnęła z ulgą Roni. Ostrożnie podała mu zawiniątko. - Masz.
Weź tego swojego syna.
Sam wziął niemowlę na ręce. Uśmiechnął się do niego i połaskotał w tłusty policzek. Mały
miał dopiero dwa miesiące. Rósł jak na drożdżach i już było widać, że kiedyś będzie
podobny do ojca.
-
Czy Tommy bardzo ci dokuczał?
-
Patrząc na tego aniołka, nigdy byś nie zgadł, że jeszcze pięć minut temu zachowywał się
jak wcielony diabeł.
-
A wiesz co? - Sam pogłaskał palcem pokrytą niemowlęcym puszkiem główkę syna. -
Założę się, że będziemy mieli jeszcze jednego rudzielca.
-
Pewnie masz rację. - Roni złapała Jessie za rączki i okręciła ją w kółko. - Sto razy ci
mówiłam, żebyś nie skakała po łóżkach. Jak się miewa moja córeczka?
-
Zobacz! - Jessie pode tknęła matce pod nos trzymaną w rączce książkę. - Tatuś powiedział,
ż
e to dla mnie.
-
O rany! Przysłali! - ucieszyła się Roni. Usiadła w bujanym fotelu i posadziła sobie Jessie
na kolanach. - Śliczna.
-
Tu jest moje imię. Jessie pokazała paluszkiem okładkę. Tatuś tak powiedział.
-
Tatuś ma rację, kochanie. - Roni głośno przeczytała tytuł: - „Zwierzątka Jessie. Napisała i
zilustrowała mama".
-
Moje gratulacje, Loczku. - Sam pocałował żonę. - Książka jest wspaniała.
-
No pewnie. - Zadowolona z siebie Roni żartobliwie wydęła usta. - Czy mógłbyś to
powtórzyć?
-
Lepiej nie - uśmiechnął się do niej. - Mogłoby się na tym nie skończyć.
-
Właśnie na to liczę, kowboju.
-
Wiesz, Loczku - uszczęśliwiony Sam głośno się roześmiał - jestem bardzo szczęśliwym
kowbojem.