Naima Simone
Piękna córka szantażysty
Tłumaczenie: Grażyna Woyda
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2022
Tytuł oryginału: Vows in Name Only
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 by Naima Simone
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,
Warszawa 2022
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin
Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych –
jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi
znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i
zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym
do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą
być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books
S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ISBN 978-83-276-8468-4
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- O czym ty, do diabła, mówisz? – warknął Cain Farrell,
zrywając się z krzesła, na którym siedział w bibliotece ojca.
W bibliotece swojego zmarłego ojca.
Barron Farrell musiał umrzeć, by Cain przekroczył próg
tego mauzoleum, w którym spędził upiorne dzieciństwo. Gdy
tylko w wieku dwudziestu jeden lat ukończył studia, opuścił to
miejsce i nie pojawił się nigdy więcej z okazji czyichś urodzin,
Bożego Narodzenia, Wielkanocy ani choćby rodzinnej kolacji.
Wystarczyło mu to, że musiał spędzać z ojcem
dwunastogodzinne dni pracy w siedzibie Farrell International,
wielobranżowego koncernu należącego do jego rodziny od
czterech pokoleń. Jedenaście lat wcześniej przysiągł sobie, że
nigdy nie zaszczyci wizytą wyłożonych marmurami
pomieszczeń historycznej rezydencji ojca w Beacon Hill.
Złamał tę obietnicę dopiero wtedy, gdy ojciec, jakby chcąc
zrobić mu na złość, umarł na atak serca.
Zawsze był przewrotnym manipulatorem i łobuzem.
Cain zrobił kilka nerwowych kroków po lśniącym
parkiecie, starając się nie patrzeć na eleganckie skórzane fotele
ustawione wokół ogromnego kominka, ani na sięgające sufitu
regały zastawione pierwszymi wydaniami arcydzieł literatury,
których ojciec nigdy nie przeczytał.
Wiedział, że jeśli będzie oglądać to wnętrze zbyt długo,
opadną go dręczące wspomnienia, które zawsze czaiły się
groźnie w zakamarkach jego pamięci. I narażą go na takie
same cierpienia, jakie przeżywał niegdyś przed tym samym
biurkiem, za którym siedział teraz Daryl Holleran, osobisty
doradca prawny ojca.
Cain nienawidził tego pokoju.
I całego tego przeklętego domu.
Opanował atak wściekłości i zatrzymał się przy wielkim
wykuszowym oknie, ale nie po to, by podziwiać należący do
posiadłości otoczony murem ogród.
Jego uwagę pochłaniali dwaj siedzący w gabinecie
milczący mężczyźni.
Dwaj obcy mężczyźni, których dotąd nie widział na oczy.
Dwaj mężczyźni, których obecność podczas odczytywania
testamentu Barrona okazała się konieczna.
Dwaj obcy mężczyźni, którzy według zapewnień Daryla
byli braćmi Caina.
Przyrodnimi braćmi.
- Posłuchaj mnie, Cain – przemówił Daryl tak spokojnym
głosem, jakby przed chwilą nie poinformował swojego
rozmówcy o tym, że obracająca miliardami dolarów spółka,
którą nauczono go zarządzać, nie jest jego własnością. –
Wiem, że to zaskakujące…
Cain parsknął głośno, odwrócił się na pięcie i wcisnął
pięści do kieszeni spodni.
- Zaskakujące? – powtórzył sarkastycznym tonem. –
Zaskakujące jest to, że Wielki Papi wraca ze sportowej
emerytury do drużyny Boston Socks. Zaskakujące jest to, że
znaleziono w końcu zwłoki Jimmy’ego Hoffy. Zaskakujący
byłby widok Czterech jeźdźców Apokalipsy galopujących
przez środek miasta. A to, co mi powiedziałeś, Daryl, jest po
prostu kupą gówna.
Daryl Holleran zachował niewzruszony wyraz twarzy. Nie
przypadkiem był przez trzydzieści minionych lat prawnikiem
Barrona Farrella.
Musiał mieć skórę słonia.
- Tak czy inaczej – ciągnął, wskazując leżący na biurku
plik papierów – taka jest decyzja twojego ojca, który
dokładnie podał wszystkie szczegóły. Kontrolny pakiet akcji
Farrell International dziedziczą jego żyjący potomkowie, czyli
ty i twoi bracia. Ale tylko pod warunkiem, że zostaniecie
w Bostonie i będziecie wspólnie zarządzać firmą przez jeden
rok, poczynając od dnia odczytania niniejszego testamentu.
Pod koniec tego okresu możecie jednogłośnie zdecydować
się na jego przedłużenie. Jeśli nie podejmiecie takiej decyzji,
ty, Cain, będziesz miał prawo odkupić od braci ich akcje
i zostać jedynym właścicielem Farrell International. Jeśli
któryś z was nie wyrazi zgody na te warunki, firma zostanie
zlikwidowana, a jej majątek sprzedany w drodze przetargu.
Istnieje jeszcze jedno zastrzeżenie…
- Mogliśmy się tego domyślać – mruknął Cain.
- Ono dotyczy ciebie. – Daryl przerwał, a Cain po raz
pierwszy dostrzegł w jego oczach coś w rodzaju
zażenowania. – Musisz spędzić tutaj następny rok. W tym
domu.
Cain zastygł. Czuł, że jeśli drgnie lub choćby odetchnie,
straci panowanie nad sobą, a kipiąca w nim wściekłość
pochłonie cały gabinet wraz z obecnymi w nim ludźmi.
Barron nie tylko zadecydował w sposób arbitralny o jego
przyszłości, lecz w dodatku skazał go na roczną katorgę.
- Dlaczego miałbym zrezygnować z mojego życia
w Waszyngtonie i przenosić się tutaj tylko dlatego, że zażądał
tego jakiś dupek, który posunął moją matkę? – spytał
agresywnym tonem potężnie zbudowany, brodaty mężczyzna
w czarnej flanelowej koszuli, wypłowiałych dżinsach
i podniszczonych brązowych, sięgających do kostek butach,
który, jak wynikało z introdukcji Daryla, miał na imię
Achilles. – Ona nadała mi jego nazwisko, ale to wszystko, co
od niego dostałem. Nie jestem mu nic winien.
Ani wam.
Achilles nie wypowiedział ostatnich słów głośno, ale
zawisły one w powietrzu.
Cain zacisnął zęby. Zdał sobie sprawę, że dla tego
człowieka nie ma żadnego znaczenia perspektywa rozpadu
firmy, której on poświęcił tyle lat swojego życia. Dla której
znosił kaprysy nietolerancyjnego i bezwzględnego ojca,
marząc o dniu, w którym on stanie na jej czele.
Uważał ją za swoje dziedzictwo. Miała być nagrodą za to,
że przetrwał i przeżył rządy ojca.
Ale Barron Farrell, pisząc ten testament, pozbawił go
w jednej chwili wszystkich nadziei.
- Muszę przyznać, że gdy otrzymałem telefoniczne
zaproszenie na to tajemnicze zgromadzenie, nie spodziewałem
się rodzinnego spotkania – oznajmił chłodnym tonem drugi
mężczyzna, Kenan Rhodes, wzruszając ramionami. – Ale
zgadzam się z opinią Achillesa. Zajmuję ważne stanowisko
w rodzinnej firmie, więc moi krewni uznaliby moje odejście
za zdradę. Nie znałem Barrona Farrella, ale wiele o nim
słyszałem. I szczerze mówiąc, nie widzę powodu, dla którego
miałbym ulegać jego woli.
Cain przyjrzał się uważnie nieznanym mu dotąd
mężczyznom.
Żaden z nich nie budził jego sympatii. Obaj mieli
niebieskie oczy typowe dla członków tej rodziny, ale poza tym
nie byli do siebie – ani do niego – podobni.
Cain i Kenan byli szczupli i dobrze zbudowani, natomiast
Achilles wyglądał jak gigantyczny obrońca drużyny
futbolowej. A w dodatku miał długie do ramion ciemne
kręcone włosy, ciemną brodę i ciemną karnację, więc
zdecydowanie różnił się aparycją od innych potomków Brada
i Angeliny.
Cain nie był zaskoczony tym, że ojciec zdradzał żonę. Jego
niewierność była rodzinną tajemnicą. Zdumiała go jednak
treść testamentu Barrona.
Nie potrafił zrozumieć powodów, dla których tak
wyrachowany i przewidujący człowiek był gotów powierzyć
los firmy dwóm nieznanym sobie ludziom.
A może Barron przez cały czas śledził potajemnie
poczynania swoich nieślubnych synów, ale przywołał ich na
scenę wydarzeń dopiero wtedy, gdy uznał to za stosowne? –
pomyślał Cain. Kiedy mógł traktować nas wszystkich trzech
jak pionki na szachownicy.
Owszem, to pasowałoby do jego charakteru.
- Nie oczekuję waszej lojalności ani o nią nie proszę –
oznajmił, starając się zachować spokojny ton, choć odczuwał
zmieszaną z lękiem wściekłość. – Zdaję sobie sprawę, że
każdy z was ma własne życie. Ale moje życie zmieni się od
dziś w sposób nieodwracalny. Odkryłem, że mam dwóch
braci, a w dodatku dowiedziałem się, że przedsiębiorstwo,
któremu poświęcałem całą swoją energię, nie jest moją
własnością, lecz zależy od woli dwóch ludzi, którzy, jak sami
powiedzieliście, nie mają wobec mnie żadnych zobowiązań.
Owszem, wy możecie stąd wyjść i nic w waszym życiu się nie
zmieni. Ale w moim zmieni się wszystko. Ja nie mogę
odwrócić się na pięcie i odejść. Ja nie mam…
Chciał powiedzieć: Prawa dziedziczenia. Kontroli.
Władzy. Prawa głosu, ale słowa uwięzły mu w gardle.
Nie zamierzał błagać tych obcych ludzi ani o zrozumienie,
ani o pomoc.
Poczuł nagły przypływ nienawiści do ojca, który
najwyraźniej – świadomie i celowo – naraził swojego syna na
tak upokarzającą sytuację.
- Niech to wszyscy diabli! – mruknął, a potem podszedł
szybkim krokiem do drzwi.
Potrzebował powietrza, by uspokoić skołatane nerwy.
Gdy znalazł się w holu, usłyszał dochodzące z wielkiej
jadalni i sali bankietowej odgłosy uroczystego przyjęcia
wydanego na cześć zmarłego ojca.
Skrzywił się z niesmakiem, zawrócił i ruszył w kierunku
wyjścia do ogrodu. Zdawał sobie sprawę, że w obecnym
nastroju nie zniesie mniej lub bardziej szczerych kondolencji,
którymi zasypią go zgromadzeni goście.
ROZDZIAŁ DRUGI
Devon Cole podziwiała soczystą zieleń roślinności,
wspaniale utrzymane trawniki i piękne żywopłoty tworzące
labirynt romantycznych zaułków. Nigdy by się nie domyśliła,
że tak cudowny magiczny ogród może być ukryty za posępną
fasadą rezydencji, która przypominała do złudzenia
mauzoleum.
Westchnęła i zerknęła na trzymany w ręku trzeci kieliszek
wina.
Spotkała Barrona Farrella tylko kilka razy, podczas imprez
towarzyskich, w których uczestniczyła na wyraźne polecenie
ojca. Uznała jednak, że powinna okazać zmarłemu odrobinę
szacunku choćby po to, aby sprawić przyjemność jego synowi.
Na wspomnienie Caina Farrella poczuła ucisk w piersi.
Ujrzała go po raz pierwszy dopiero przed godziną. Nie było
w tym nic dziwnego, ponieważ unikała jak ognia
charytatywnych bali, bankietów i galowych imprez, które tak
uwielbiał jej ojciec.
Usiadła na jednej z marmurowych ławek ustawionych
w zacienionych zakątkach ogrodu i zamknęła oczy.
Uczestniczyła
w
długim
nabożeństwie
żałobnym,
odprawianym w katolickiej świątyni, a także w pogrzebie,
podczas którego ujrzała po raz pierwszy Caina Farrella. Łatwo
było go zauważyć, bo górował wzrostem nad większością
zgromadzonych żałobników.
Mimo poważnej twarzy wydał jej się… zachwycający.
Miał regularne rysy, wyraźnie zarysowane usta i lekko
wysuniętą szczękę. Znakomicie skrojony ciemny garnitur
podkreślał szerokie ramiona, szeroką klatkę piersiową,
szczupłe biodra i długie nogi. Przypominał jej pełnego
godności monarchę gotowego w każdej chwili włożyć zbroję,
chwycić za broń i walczyć na czele swych żołnierzy.
Emanowała z niego brutalna siła, nawet bezwzględność,
ale wrażenie to łagodziły częściowo gęste lekko kręcone
włosy sięgające niemal kołnierza marynarki…
Zawstydziła się własnych myśli i wróciła do
rzeczywistości. Cain Farrell opłakiwał śmierć ojca, a ona
podziwiała jego urodę w taki sposób, jakby był
Najprzystojniejszym Miliarderem Roku, wybranym przez
redakcję popularnego magazynu.
Może ojciec ma rację, twierdząc, że nie umiem się
zachować, więc nie powinien mnie zabierać na żadne imprezy
towarzyskie, pomyślała ze smutkiem.
Poczuła bolesne ukłucie w sercu i odruchowo przycisnęła
dłoń do piersi. Żyła w świecie bogactwa już od dziesięciu lat,
ale nadal czuła się w nim obco.
Nie zmieniły tego stanu rzeczy ani lekcje savoir-vivre’u,
ani zakupy w najbardziej wykwintnych magazynach damskiej
garderoby.
Wiele oddałaby za to, by porzucić rezydencję na Beacon
Hill, a nawet Boston, i wrócić do starego rodzinnego domu
w Plainfield, w stanie New Jersey. Jedną część bliźniaka
zajmowała ona z rodzicami, a drugą jej wuj, ciotka i trójka
kuzynów. Cały budynek tętnił życiem, a wszyscy członkowie
rodziny biegali między swoimi mieszkaniami, czemu
towarzyszyło trzaskanie drzwi i wybuchy głośnego śmiechu.
W tym domu panowało szczęście.
Potem jej matkę zaczęły dręczyć ataki kaszlu, a ponieważ
nie chciała wybrać się do lekarza, umarła wkrótce na zapalenie
płuc. Ojciec wyładowywał ból i bezsilny żal, gorączkowo
rozbudowując należącą do niego sieć sklepów z elektroniką,
które sprzedał później potężnej firmie, a następnie
zainwestował w technologię przemysłu obronnego i stał się
człowiekiem obrzydliwie bogatym.
Uznał wtedy, że Plainfield jest miasteczkiem zbyt
prowincjonalnym dla niego i dla córki, więc nie zwracając
uwagi na jej protesty, przeniósł ich oboje do Bostonu, aby
podejmować nieudane próby przeniknięcia do elity
towarzyskiej.
Właśnie dlatego zmusił Devon do udziału w pogrzebie
Barrona Farrella. Nie potrafił zrezygnować z okazji do
bratania się z celebrytami, wpływowymi biznesmenami
i znanymi osobistościami. Gwoli sprawiedliwości trzeba
przyznać, że nie on jeden traktował pogrzeb słynnego
miliardera jako atrakcję towarzyską.
Westchnęła ponownie, wzięła swoją szklankę i wstała
z ławki. Wiedziała, że jeśli nie wróci na przyjęcie, ojciec
zacznie się za nią rozglądać i udzieli jej stosownej
reprymendy. Ze smutkiem wspominała czasy, w których jego
ciemne oczy rozjaśniały tylko rozbłyski przywiązania, miłości
i dumy. Wtedy był jeszcze idealnym mężem i ojcem,
zadowalającym się posiadaniem dwóch sklepów.
Dopiero śmierć żony zmieniła jego charakter i wzniosła
mur między nim a córką.
Devon wróciła na ogrodową ścieżkę i niechętnie ruszyła
w kierunku rezydencji.
- Niech to szlag trafi!
Zanim zdążyła się zastanowić, do kogo należy przepojony
wściekłością głos, ujrzała mężczyznę, który wypadł zza
żywopłotu i zatrzymał się od dwa kroki od niej, a potem
zaczął nerwowo chodzić w tę i z powrotem między
opuszczoną przez nią ławką a zieloną ścianą labiryntu.
To nie był jakiś mężczyzna.
To był Cain Farrell.
Z całej jego postaci emanowała wściekłość. Nie, nie
wściekłość. Furia. Przypominał drapieżnika czekającego na
zdobycz, którą zamierzał zaatakować i pożreć.
Nie chciałabym być tą ofiarą, pomyślała, nadal nie mogąc
oderwać od niego oczu. Nawet jeśli jest on niewiarygodnie
seksowny.
Cain zatrzymał się gwałtownie i obrzucił ją badawczym
spojrzeniem, od którego zabrakło jej tchu.
- Kim pani jest? – spytał, a ona wyczuła w jego głosie
posmak letniej nocy, najdroższej whisky i ciemnej czekolady.
- Ja? – wykrztusiła, nie mogąc oderwać wzroku od jego
oczu. Na cmentarzu nie była w stanie określić ich barwy,
a teraz przekonała się, że są błękitnoszare.
Oczy wilka. Które o dziwo nie budziły w niej lęku, tylko
zdumiewające podniecenie.
- Jestem Devon – oznajmiła, wyciągając do niego rękę,
którą po sekundzie namysłu objął mocnym uściskiem swoich
długich palców.
Czując na sobie jego badawczy wzrok, nie musiała się
domyślać, co on widzi. Widział to co wszyscy. Niewysoką
młodą kobietę o nazbyt pełnych kształtach i niewartych
zapamiętania rysach twarzy.
Jej największą ozdobą były odziedziczone po matce gęste,
lekko rudawe włosy, które teraz były upięte na czubku głowy.
Wiedziała, że nie jest pięknością, a on z pewnością
umawiał się z gwiazdami, których twarze mogła znać tylko
z ekranu i okładek kolorowych magazynów, ale nie zamierzała
się tym przejmować.
Wkrótce po przeprowadzce do Bostonu przysięgła sobie,
że nie pozwoli się nikomu onieśmielić, nigdy nie okaże
słabości. Została kilka razy potraktowana lekceważąco przez
tak zwane „osoby z towarzystwa” i w gruncie rzeczy najlepiej
się czuła we własnym pokoju, skubiąc przed telewizorem
chipsy.
- Co pani tu robi, Devon? – spytał głosem, który ponownie
wzbudził w niej dreszcz podniecenia. – To przyjęcie odbywa
się we wnętrzu, w sali jadalnej i bankietowej. Goście nie mają
prawa wstępu do innych zakątków posiadłości.
- Bardzo przepraszam, musiałam przeoczyć znaki
zakazu… – Urwała, zdawszy sobie sprawę, że mówi
głupstwa. – To znaczy wiem, że ich nie ma, choć w tak
wielkiej rezydencji może powinny być. Albo przynajmniej
dyskretne tabliczki, takie, jakie wiesza się na drzwiach
toalet… Co ja wygaduję?
Potrząsnęła głową i wypiła spory łyk wina. A potem
następny.
- Zawsze ograniczam się do dwóch kieliszków, a dziś nie
wiem dlaczego piję trzeci. Ale pan przed chwilą głośno
przeklinał, więc pewnie kropla alkoholu jest panu potrzebna
bardziej niż mnie.
Zdając sobie sprawę, że zachowuje się jak wariatka,
wcisnęła mu do ręki swój kieliszek, a on, nie odrywając od
niej wzroku, wypił z niego spory łyk, a potem wykrzywił usta
w ironicznym uśmiechu.
- Miałaś rację – mruknął. – Bardzo tego potrzebowałem.
Dziękuję.
- Nie ma za co. – Oderwała wzrok od jego oczu
i odzyskała nagle pewność siebie. – Byłam tak przejęta
koniecznością powrotu do tego piekła, że nie złożyłam ci
kondolencji.
- Co masz na myśli, mówiąc o powrocie do piekła?
Devon uśmiechnęła się z niesmakiem i wzruszyła
ramionami.
- Nie chcę nikogo dotknąć, ale piekłem wydaje mi się to
przyjęcie. Nie znoszę tłumnych zgromadzeń, ale tutaj czuję się
fatalnie. Pochodzę z licznej, hałaśliwej włoskiej rodziny, więc
jestem przyzwyczajona do posiłków, podczas których wszyscy
śmieją się i plotą, co im ślina na język przyniesie. Ale w tej
sali… nikt nie wspomina o twoim ojcu, nikt o nim nie myśli.
Nie czuje się smutku z powodu utraty ukochanej osoby.
Słychać wybuchy śmiechu, ale to nie jest śmiech przez łzy.
Uciekłam, bo panująca tam atmosfera wydała mi się…
koszmarna.
Opuściła wzrok i przygotowała się na ripostę. Na ironiczny
uśmiech, którym ojciec kwitował wszystkie jej próby
wyrwania się spod jego nadzoru.
Cain przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu. Miał tak
nieprzeniknioną minę, że nie potrafiła nic odczytać z jego
twarzy. Doszła do wniosku, że jej wypowiedź była
nietaktowna i otwierała właśnie usta, aby za nią przeprosić,
kiedy Cain mruknął:
- Dziękuję ci, Devon.
- Za co?
- Za odwagę mówienia prawdy, która nie jest przyjemna –
odparł z lekkim uśmiechem. – I za to, że zapewniłaś mi chwilę
odpoczynku od mojego własnego piekła. Nawet nie wiesz, jak
bardzo to doceniam.
Niespodziewanie uniósł rękę i przesunął dłonią po jej
policzku. Zastygła, a on odwrócił się na pięcie i zniknął
równie niespodziewanie, jak się pojawił.
Przez ułamek sekundy miała wrażenie, że dostrzegła
w jego oczach błysk zainteresowania. Ale natychmiast
uświadomiła sobie, że musiało to być złudzenie wywołane
przez nagły przypływ pożądania.
Przestań wiązać z tym człowiekiem jakiekolwiek nadzieje,
skarciła się w duchu. Przecież jest mało prawdopodobne,
żebyś jeszcze go spotkała.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jeden rok.
Musi przetrwać jeden rok. Wiedział, że jest w stanie to
zrobić. Znosił ojca przez trzydzieści dwa lata. W porównaniu
z tym dwanaście miesięcy wydawało mu się dziecinną
zabawą.
Muszę przetrwać jeden rok, powtarzał w duchu jak mantrę,
zaciskając zęby, by nie zacząć kląć. Nie mógł sobie pozwolić
na utratę panowania nad sobą. Nie chciał dać swojemu
zmarłemu ojcu takiej satysfakcji.
- Podczas narady, w której brał pan udział, panie Farrell,
nadeszło kilka wiadomości – oznajmiła jego zaufana
asystentka, kiedy przechodził obok jej stanowiska pracy. –
Położyłam je na biurku i wysłałam kopie na adres mejlowy.
Ta elegancka brunetka pracowała u niego od pięciu lat
i była prawdziwym skarbem. Za cenny dar niebios uważał ją
też jej potężnie zbudowany mąż, z którym miała dwójkę
czarujących dzieci.
- Dziękuję, Charlene – mruknął, nie siląc się na uśmiech
aprobaty. Znali się od tak dawna, że mógł sobie pozwolić na
nieukrywanie złego humoru. – Nie łącz mnie z nikim przez
najbliższe dwadzieścia minut.
- Oczywiście, proszę pana.
Wszedł do gabinetu, z trudem powstrzymując się od
trzaśnięcia drzwiami.
Trudne dzieciństwo nauczyło go panowania nad sobą.
Dorastał w domu, w którym każde naruszenie zasad –
prawdziwe lub wyimaginowane – narażało go na ostrą
reprymendę albo cios.
W ten fatalny nastrój wprawiło go spotkanie z…
Nadal nie potrafił się zmusić do nazywania ich braćmi.
Achilles Farrell, atletycznie zbudowany olbrzym, noszący to
samo nazwisko co on, i Kenan Rhodes, gładki światowiec
o szerokim uśmiechu i nieufnym spojrzeniu, byli dla niego
obcymi ludźmi.
Tym bardziej że już w tydzień po pierwszym spotkaniu,
mającym miejsce podczas stypy, wszczęli kroki zmierzające
do przejęcia części firmy.
Czuł wyrzuty sumienia, ale tłumił je gniew, który od
pewnego czasu nieustannie mu towarzyszył. Zdawał sobie
sprawę, że powinien on być skierowany przeciwko ojcu, który
tak podle go oszukał.
Ale Barron Farrell odszedł już z tego świata, a jego
miejsce zajęli obaj nieślubni synowie.
Przesunął ręką po włosach, obszedł biurko i opadł na
stojący za nim fotel.
Jego wzrok powędrował w kierunku grubej teczki
z dokumentami, którą studiował już od tygodnia.
Natychmiast po odczytaniu testamentu wezwał
prywatnego detektywa zatrudnianego przez firmę Farrell
International i kazał mu zbadać przeszłość Achillesa oraz
Kenana.
Achilles Farrell. Urodzony w Bostonie, ale wychowany
przez samotną matkę niedaleko Seattle, w stanie Washington.
Miał opinię geniusza komputerowego i kryminalną przeszłość,
bo spędził dwa lata w więzieniu za napad i naruszenie
nietykalności cielesnej.
Kenan Rhodes. Urodzony i wychowany w Bostonie
w bogatej rodzinie, która go adoptowała. Znakomity
wicedyrektor działu marketingu w rodzinnej firmie. I znany
uwodziciel, którego nazwisko pojawiało się wielokrotnie na
plotkarskich stronach kolorowych magazynów.
Obaj wyrazili zgodę na warunki narzucone przez Barrona,
ale poinformowali Caina, że nie chcą być przez cały rok
jedynie figurantami. Zamierzali czynnie uczestniczyć w życiu
firmy.
Achilles zażądał dopuszczenia go do działu techniki
komputerowej, a Kenan pragnął mieć wpływ na
funkcjonowanie działu marketingu.
Natura Caina buntowała się przeciwko oddawaniu choćby
części firmy w ręce obcych ludzi. Ale testament Barrona
pozbawił go możliwości wyboru.
Najbardziej dokuczało mu poczucie bezsilności.
Opuszczając dom ojca, zaprzysiągł sobie, że nigdy nie okaże
słabości, a teraz…
Uniósł rękę, zacisnął dłoń w pięść i zamierzał grzmotnąć
nią w blat biurka, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Nie
mógł sobie pozwolić na niekontrolowane odruchy.
Westchnął, rozsiadł się wygodnie w fotelu i przymknął
oczy. Z niepojętych przyczyn ujrzał natychmiast na ekranie
pamięci mglisty obraz tej dziewczyny. Devon…
Nie znał nawet jej nazwiska.
Nie po raz pierwszy dostrzegał oczami wyobraźni kobietę,
która pojawiła się w ogrodzie jego matki jak zjawa z krainy
baśni. Była tak delikatnie zbudowana, że jej piersi zmieściłyby
się zapewne w jego dłoniach. Miała szczupłe biodra,
znakomitą figurę i zgrabne nogi, których atrakcyjność
podkreślały buty na wysokich obcasach.
Tak, jej ciało mogło zachwycić każdego prawdziwego
mężczyznę. Ale on dostrzegł również przepiękne
szmaragdowe oczy, w których odbijała się mieszanina
niewinności i przewrotnego erotyzmu. Jej delikatne rysy
i pełne zmysłowe usta, których wspomnienie przyprawiało go
o nadal przyspieszone bicie serca.
Może istnieli mężczyźni, którzy uznaliby jej urodę za
przeciętną i niegodną zapamiętania. On jednak uważał, że
musieliby być ślepi.
Tak, ta dziewczyna zrobiła na nim wielkie wrażenie. Choć
od ich spotkania upłynął już tydzień, pamiętał jej czarujący
uśmiech i życzliwość, z jaką poczęstowała go winem.
Obudziła w nim siłę, dzięki której zdołał wrócić do sali
bankietowej i stawić czoło konfliktom, na które naraził go
ojciec.
Co się ze mną dzieje? – pomyślał.
Zawsze był dumny z tego, że nie potrzebuje bliskich
związków, a teraz nie mógł się uwolnić od obrazu kobiety,
którą widział tylko raz i której pewnie nigdy więcej jej nie
zobaczy…
Jego rozmyślania przerwał dochodzący z interkomu głos
Charlene.
- Bardzo przepraszam, wiem, że chciał pan mieć święty
spokój, ale jest tu pan Gregory Cole, który pragnie się z panem
zobaczyć. Nie był umówiony, ale twierdzi, że jest to prywatna
sprawa dotycząca pańskiego ojca.
W pierwszym odruchu miał ochotę odmówić.
Żaden normalny człowiek nie zjawia się w głównej
siedzibie potężnej firmy, licząc na to, że zostanie przyjęty
przez jej naczelnego dyrektora, pomyślał ze złością. Chyba że
jest to któryś ze spławionych przez niego bezceremonialnie
dziennikarzy… albo kolejny nieznany mu dotąd brat.
- Wprowadź go, Charlene – warknął, wstając od biurka
i tłumiąc cisnące mu się na usta przekleństwo.
Mimo wszystko chciał się dowiedzieć, jaka może być ta
osobista sprawa dotycząca ojca.
Chwilę później Charlene wpuściła do gabinetu wysokiego,
przystojnego siwego mężczyznę w nienagannie skrojonym
garniturze.
- Nazywam się Gregory Cole – oznajmił nieznajomy,
wyciągając rękę. – Miło mi pana poznać, choć wolałbym, żeby
do naszego spotkania doszło w innych okolicznościach.
Wiadomość o śmierci pana ojca ogromnie mnie zasmuciła.
Cain poczuł lekki niepokój.
Jego gość starannie dobierał słowa, ale ani w jego
postawie, ani w obojętnym wyrazie zielonych oczu nie
dostrzegł nawet odrobiny stosownego żalu.
- Dziękuję, panie Cole – mruknął zdawkowym tonem, nie
wskazując nieznajomemu żadnego z foteli przeznaczonych dla
goszczących w gabinecie kontrahentów. – Moja asystentka
twierdzi, że ta sprawa ma jakiś związek z moim ojcem.
- Mam na imię Gregory. Czy mogę?
Nieznajomy, nie czekając na jego zgodę, usiadł
w wygodnym fotelu, a potem założył nogę na nogę
i uśmiechnął się pogodnie.
- Ta sprawa istotnie dotyczy moich… związków z pańskim
ojcem. Zgłaszam się dopiero teraz, bo nie chciałem narzucać
panu swojego towarzystwa w okresie żałoby.
Cóż za niezwykła delikatność, pomyślał z ironią Cain.
- Czy te związki z moim ojcem dotyczyły sfery biznesu,
panie Cole? – spytał Cain, celowo używając nazwiska gościa,
a nie jego imienia.
Nieznajomy nie okazał irytacji, lecz uśmiechnął się jeszcze
szerzej i strzepnął nonszalanckim gestem niewidoczny pyłek
z klapy swojej nieskazitelnej marynarki.
- Nazwałbym to raczej pewnym porozumieniem, panie
Farrell. A może Cain. Czy możemy mówić do siebie po
imieniu?
- Nie.
Tym razem w oczach gościa rozbłysła iskra irytacji, ale
natychmiast zgasła. Nie był on najwyraźniej człowiekiem
przyzwyczajonym do odmownych odpowiedzi na pytania.
- Przejdźmy więc do sedna… Jestem człowiekiem, który
zrobił karierę o własnych siłach. Samodzielnie stworzyłem
sieć doskonale prosperujących sklepów z elektroniką, a potem
zainwestowałem dochody z jej sprzedaży w bardziej
dochodowe przedsięwzięcia. Teraz jestem właścicielem
ekskluzywnej firmy finansowo-inwestycyjnej, która w ciągu
ostatnich kilku lat przyniosła mnie i moim klientom
wielomilionowe zyski.
- Pańskie osiągnięcia są godne podziwu, panie Cole, ale
nie rozumiem, co one mają wspólnego z moim ojcem, a tym
bardziej ze mną. Nie chciałbym wydać się nieuprzejmy ani
pana ponaglać, ale mam dziś kilka ważnych spotkań, więc
proponuję, żebyśmy przeszli do tematu.
Na twarzy gościa pojawił się ponownie wyraz irytacji, ale
został szybko zastąpiony przez pobłażliwy uśmiech. Cain
poczuł ucisk w żołądku. Intuicja mówiła mu, że usłyszy za
chwilę jakąś złą wiadomość.
- Oczywiście – wycedził łagodnym tonem Gregory Cole,
splatając dłonie na brzuchu. – Pana ojciec zawarł ze mną tuż
przed śmiercią umowę. A ponieważ nie żyje, obowiązek
wywiązania się z jej warunków spada na pana.
- Mamy od takich spraw wydział prawny – oznajmił Cain,
marszcząc brwi. – Jeśli zechce pan zostawić mojej asystentce
kopię tego kontraktu, ona z pewnością zadba o to, aby trafił on
w ręce właściwej osoby.
- Mogę to zrobić, Cain – odparł gość, ze złośliwym
uśmiechem akcentując imię swojego rozmówcy. – Myślałem
jednak, że wolałbyś nie nadawać tej sprawie urzędowego
biegu. Jeśli jednak chcesz, żeby twoi prawnicy badali ważność
umowy małżeńskiej, ja nie mam nic przeciwko temu.
Cain zamrugał nerwowo. Potem spojrzał badawczo na
swojego gościa i dostrzegł na jego twarzy drwiący uśmiech.
W jego głowie rozbrzmiewały tylko dwa słowa: „umowa
małżeńska”.
Poczuł gwałtowny atak lęku, ale zdobył się na wysiłek
i zachował spokój.
- O czym pan mówi? – spytał, wyraźnie wymawiając
słowa.
- Mówię o tobie, przyszłym mężu mojej córki. Twój ojciec
obiecał mi to na piśmie.
Gregory Cole zachichotał tak wesoło, jakby rozbawiła go
myśl o tym, że jakikolwiek ojciec może sprzedać syna jak
jakiś średniowieczny feudał.
Sięgnąwszy do wewnętrznej kieszeni, wyjął z niej plik
kartek i podał je Cainowi.
- Na wszelki wypadek przyniosłem z sobą kopię tego
kontraktu. Przejrzyj go, a przekonasz się, że został
sporządzony zgodnie z literą prawa i posiada obowiązującą
moc.
Cain, poruszając się jak w malignie, niemal wyrwał z ręki
gościa dokument i zaczął go uważnie czytać.
W gabinecie było tak cicho, że słyszał tylko bicie
własnego serca. W miarę czytania wpadał w coraz większą
wściekłość. Kiedy ujrzał trzecią stronę kontraktu, na której
widniały podpisy obu kontrahentów, z trudem powstrzymał
wybuch furii. Miał ochotę przewrócić biurko i chwycić za
gardło
siedzącego
naprzeciwko
niego,
ironicznie
uśmiechniętego szubrawca.
- Nie ma pan prawa nazywać się biznesmenem! – wycedził
złowrogim tonem. – Ja użyłbym raczej takich słów jak
szantażysta albo naciągacz.
Gregory Cole nie miał nawet tyle przyzwoitości, aby
okazać odrobinę wstydu. Wzruszył jedynie ramionami i lekko
zmarszczył brwi.
- Twoje obraźliwe słowa nie robią na mnie wrażenia, Cain.
Jak już powiedziałem, zawdzięczam karierę tylko sobie.
Pokonałem wszystkie przeszkody, które piętrzyli przede mną
ludzie pochodzący z twojego świata, bo postępowałem
bezwzględnie, wierząc, że cel uświęca środki. Więc nie
oczekuj ode mnie ani przeprosin, ani wyrazów ubolewania, bo
możesz się boleśnie rozczarować.
- Proszę sobie darować te frazesy dotyczące pańskiej drogi
życiowej – warknął agresywnym tonem Cain. – Znam wielu
ludzi, którzy zaczynali od zera i dotarli na szczyt dzięki
pracowitości i pomysłowości, nie uciekając się do działalności
przestępczej. Nic mnie nie obchodzi, że nie urodził się pan
w bogatej rodzinie. Można to samo powiedzieć
o dziewięćdziesięciu procentach mieszkańców naszego kraju.
Ale nie wszyscy zachowują się jak szemrani hochsztaplerzy.
- Mówisz jak człowiek, któremu nigdy niczego nie
brakowało – zauważył Gregory drwiącym tonem.
- Do cholery, Cole, nic pan o mnie nie wie – warknął Cain,
opierając łokcie na blacie biurka i wychylając się w kierunku
swojego rozmówcy. – W przeciwnym razie nigdy nie
ośmieliłby się pan mnie nachodzić. Niech pan to zabiera
i wynosi się do wszystkich diabłów.
Pchnął w kierunku Cole’a złożone kartki, które ześliznęły
się po blacie i upadły na podłogę.
- Mylisz się, Cain – odparł drwiąco gość. – Wiem o tobie
wszystko, co powinienem wiedzieć. Twój ojciec, zawierając tę
umowę, do której skłoniły go próżność i pycha, zapewnił
mnie, że przystaniesz na jego warunki z jednego powodu. Miał
na myśli twoją lojalność wobec matki. Wiem, że kochasz
Emelię Farrell, więc nie dopuściłbyś do tego, aby trafiła na
pierwsze strony brukowców jako ofiara bezwzględnych
dziennikarzy. Byliby zachwyceni odkryciem, że przeżyła
w okresie małżeństwa z twoim ojcem romans z innym
mężczyzną. Jeszcze bardziej ucieszyłyby ich niezbite dowody
jej zdrady: fotografie, mejle, filmy…
Cain poczuł dotkliwy ból w piersi. Przytłoczony
cierpieniem zamknął na chwilę oczy. Natychmiast jednak
w jego wyobraźni pojawiła się twarz matki.
Dobrze wiedział, jakim ciosem okazałby się dla niej
skandal. Byłaby zrozpaczona. Upokorzona. Załamana. Emelia
Farrell była piękna, pełna godności, dobra i bardzo silna.
Musiała posiadać wszystkie te przymioty, aby wytrwać
w związku z Barronem Farrellem.
Cain uważał ją za jedyny pozytywny i stabilny element
w swoim życiu. Okazywała mu miłość, kiedy ojciec traktował
go szorstko. Czułość, kiedy ojciec był zimny i obojętny.
Chroniła go przed atakami agresji Barrona.
Życie małżeńskie było dla niej jednym pasmem cierpienia.
Kiedyś kochała zapewne męża, ale jego arogancki i poniżający
sposób bycia oraz ciągłe zdrady zniszczyły to uczucie. Gdy
zaś zaczął okładać Caina pięściami, twierdząc, że musi
„wychować go na mężczyznę”, resztki przywiązania zniknęły
bez śladu.
Znosiła cierpienia i upokorzenia dla dobra syna, a on
wiedział o tym i ta świadomość budziła w nim wyrzuty
sumienia. Mogła porzucić Barrona w każdej chwili, lecz
wiedziała, że wykorzystałby swoje wpływy i pieniądze, by
uzyskać w sądzie prawo do opieki nad synem.
Nie chcąc więc zostawiać Caina na łasce ojca, wytrwała
w małżeństwie, dopóki nie był on w stanie samodzielnie
zadbać o swoje interesy.
Zapłaciła za to wysoką cenę.
Cain nie miał jej za złe tego, że zerwała z parodią
małżeństwa i znalazła szczęście w innym związku. Uważał
jednak, że wybrała niewłaściwego mężczyznę.
- W tym momencie przyznał się pan do zamiaru
popełnienia przestępstwa, Cole – oznajmił z ironią Cain. –
Rozpowszechnianie tego rodzaju materiałów bez zezwolenia
zainteresowanej strony jest niezgodne z prawem.
- Więc pozwij mnie do sądu.
Cain zacisnął zęby i postanowił zmienić taktykę.
- A co na to córka? Czy nie przeszkadza jej to, że wybrany
przez nią mężczyzna poślubi ją nie z własnej woli, a w wyniku
szantażu? Że wcale jej nie kocha? A może odziedziczyła pana
charakter i chce omotać bogatego człowieka po to, żeby go
doprowadzić do ruiny?
- Moja córka zawsze kieruje się interesem rodziny. Nie
potrzebujemy twoich pieniędzy, Cain. Mam ich dosyć, a nawet
jeszcze więcej. Jeśli jednak moja córka poślubi Farrella,
otworzą się przed nią drzwi, których nie zmuszą do tego żadne
pieniądze.
- Chce pan powiedzieć, że otworzą się przed panem –
warknął Cain, ale rozmówca skwitował te słowa kolejnym
wzruszeniem ramion.
- Bostońskie elity mają charakter klanowy i gardzą ludźmi,
którzy nie urodzili się w tak zwanych dobrych domach. Wiesz
równie dobrze jak ja, że bogactwo nie gwarantuje nikomu
pozycji towarzyskiej. Nie mam pojęcia, po co ci to mówię, bo
człowiek przyzwyczajony od dzieciństwa do przywilejów
nigdy tego nie zrozumie.
Cain wyczuł w głosie Cole’a nutę goryczy i choć nie był
w stanie mu wybaczyć gróźb pod adresem matki, musiał
przyznać, że w jego słowach jest spora doza prawdy.
Dobrze znał zasady obowiązujące w świecie bostońskiej
elity towarzyskiej i finansowej. Zdawał sobie sprawę, że
nazwisko Farrell zapewnia mu przywileje, których inni są
pozbawieni.
Nie mógł jednak wybaczyć swemu interlokutorowi tego,
że ośmielił się wygłaszać groźby pod adresem matki.
- Krótko mówiąc, cały problem sprowadza się do tego, że
pan i córka stawiacie własne interesy wyżej niż przyzwoitość
i dobro innych ludzi – stwierdził Cain lodowatym tonem.
- Chodzi nie tylko o nasze interesy, lecz również
o koneksje, wpływy i władzę. Twój ojciec rozumiał te sprawy
lepiej niż ktokolwiek inny.
Cole przestał się uśmiechać, a w jego oczach pojawił się
wyraz bezwzględnej twardości.
- Dosyć tego gadania. Podobno masz jeszcze kilka
spotkań, a ja też jestem zajęty. Więc jak brzmi twoja
odpowiedź? Czy jesteś gotów poślubić moją córkę, czy też
mam przekazać mediom kompromitujące informacje
dotyczące twojej matki?
Cain poczuł się przez chwilę równie bezsilny jak wtedy,
gdy jako dziesięcioletni chłopiec był skazany na znoszenie
wyzwisk i reprymend ojca.
Musiał ustąpić w trosce o dobro matki, ale przysiągł sobie
w głębi duszy, że Cole i jego córka drogo zapłacą mu za to
upokorzenie.
- Zgadzam się ją poślubić – oznajmił – ale nie obiecuję
niczego więcej. Skazał pan córkę na związek, który okaże się
dla niej piekłem, a ja zrobię wszystko, żeby była w nim
nieszczęśliwa. Dostanie tylko nazwisko. Oboje wrobiliście
mnie w tę karykaturę związku, ale zapewniam, że najwyższą
cenę zapłaci ona.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Devon, czy to ty?
Devon zamknęła za sobą frontowe drzwi i zastygła na
chwilę, trzymając rękę na klamce. Boże, daj mi siłę,
wyszeptała bezgłośnie i natychmiast poczuła wyrzuty
sumienia. Ojciec potrafił być bardzo… wymagający, ale
przecież był jej ojcem. I choć zmienił się radykalnie po
śmierci żony, przestał być czułym, uśmiechniętym opiekunem
rodziny, nadal spełniał zachcianki Devon. Zapewniał jej
utrzymanie i dostęp do wszystkiego, co można było kupić za
pieniądze.
- Tak, tato, to ja! – zawołała, a potem położyła torebkę na
krześle i wkroczyła do przestronnego holu luksusowej
rezydencji ulokowanej w centrum elitarnej dzielnicy Back
Bay.
Ojciec wydał na ten dom siedem milionów dolarów
i chętnie opowiadał o tym wszystkim, którzy chcieli go
słuchać. Musiała przyznać, że była to udana inwestycja. Jako
mała dziewczynka nigdy nie wyobrażała sobie, że mogłaby
zamieszkać w tak imponującej rezydencji.
Było tam wszystko, o czym mogła zamarzyć: przestronne
pokoje, ogromne okna wychodzące na porośniętą drzewami
ulicę, piękne sypialnie z nowoczesnymi łazienkami, wytworne
meble i cenne dzieła sztuki.
Miała jednak wrażenie, że ojciec nie jest do końca
zadowolony z tej cennej zdobyczy. Gregory Cole sprawiał od
śmierci żony wrażenie człowieka noszącego w sobie ogromną
pustkę i bezskutecznie usiłującego ją wypełnić pieniędzmi
i symbolami zamożności.
Stłumiła westchnienie i weszła do salonu.
Ojciec stał przed kominkiem, który był na tyle duży, że
mógłby pomieścić dwóch mężczyzn.
Chyba żeby byli oni tak wysocy jak Cain Farrell,
pomyślała i natychmiast zgromiła się w duchu za
przywoływanie jego osoby.
Od ich niespodziewanego spotkania w ogrodzie minął już
tydzień, ale nie potrafiła wymazać go z pamięci. Obracała
w myślach treść rozmowy i analizowała jej przebieg.
Usiłowała przekonać samą siebie, że przesunął palcami po jej
policzku tylko po to, by wyrazić wdzięczność. Że nie
dostrzegła w jego oczach błysku podniecenia.
- Cześć, tato! – zawołała pogodnym tonem. – Czy
wszystko w porządku? Twoja wiadomość brzmiała tak
dramatycznie, jakby chodziło o coś pilnego.
- Owszem, wszystko w porządku, a nawet jeszcze lepiej –
odparł, a potem obejrzał ją od stóp do głów, zmarszczył brwi
i potrząsnął głową. – Devon, na miłość boską, co ty masz na
sobie? Nie mogę uwierzyć, że wyszłaś w tym stroju na ulicę.
Co by było, gdyby cię zobaczył któryś z moich wspólników
albo jakiś inny ważny człowiek?
Devon uśmiechnęła się z ironią. Widziało ją wielu
ważnych ludzi – setka dzieci, którymi opiekowała się jako
pracownica miejskiego ośrodka wychowawczego.
- Większość szkół jest dziś zamknięta z okazji rocznicy
odkrycia Ameryki, więc postanowiliśmy zorganizować Dzień
Rozrywki. Dżinsy i sportowa koszula to odpowiedni strój dla
kogoś, kto bierze udział w przeciąganiu liny lub w meczach
piłki nożnej.
Wiedziała, że ojciec uważa to zajęcie za niezbyt
prestiżowe, więc stłumiła ból, jaki sprawiły jej jego słowa
i zmieniła temat.
- Więc co się dzieje? Dlaczego kazałeś mi jak najszybciej
wracać?
Nie odpowiedział jej od razu, lecz podszedł do zasobnego,
wbudowanego w ścianę barku ukrytego za boazerią i nalał
sobie sporego drinka.
- Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość, Devon –
oznajmił, unosząc szklankę. – Zaprosiłem na kolację bardzo
ważnego gościa. A to znaczy, że musisz pójść na górę, zdjąć te
łachmany i elegancko się ubrać.
- Nie rozumiem, dlaczego tak się tym przejmujesz –
mruknęła ze zdumieniem. – Zapraszasz ludzi na kolacje co
najmniej trzy razy w tygodniu. Dlaczego ta dzisiejsza ma być
taka ważna?
- Ponieważ ten gość jest twoim przyszłym mężem.
Devon poczuła zamęt w głowie. Zrozumiała poszczególne
słowa, ale całość wypowiedzi ojca wydała jej się
bezsensowna.
Nie tylko nie myślała o trwałym związku, ale nawet nie
spotykała się teraz z żadnym mężczyzną.
- Co takiego? – wykrztusiła.
- Zaaranżowałem twoje małżeństwo z najbardziej
atrakcyjnym kawalerem w Bostonie. A może nawet w całym
kraju. Ten człowiek pochodzi z bardzo dobrej rodziny, jest
bogaty i odnosi sukcesy w biznesie. Nie mogłabyś sobie
wymarzyć lepszego kandydata.
Devon potrząsnęła głową z niedowierzaniem, którego
miejsce zajął po chwili zmieszany z oburzeniem lęk. Zdała
sobie bowiem sprawę, że ojciec wcale nie żartuje.
- Tato, nie mieszkamy w feudalnej Anglii, w której takie
aranżowane małżeństwa były na porządku dziennym. Jestem
dorosła, więc sama decyduję o tym, z kim się spotykam i sama
potrafię wybrać kandydata na męża. I zapewniam cię, że kiedy
to zrobię, jego pochodzenie i stan konta nie będą dla mnie
miały pierwszorzędnego znaczenia.
- Jako twój ojciec mam prawo interesować się tym, kogo
poślubisz i kto wejdzie do naszej rodziny. Ta sprawa nie
dotyczy tylko ciebie – dodał ostrym, wręcz agresywnym
tonem, który wzbudził w niej jeszcze większy lęk.
- Mylisz się, tato – warknęła. – Ta sprawa dotyczy mnie,
bo to ja będę przysięgać komuś wierność, sypiać z nim
i rodzić jego dzieci.
Ojciec zmarszczył brwi, podszedł do kominka,
zdecydowanym ruchem postawił szklankę na jego obudowie,
a potem spojrzał na nią z oburzeniem.
- Troszczyłem się o ciebie, dbałem o to, żeby ci niczego
nie brakowało, ciężko pracowałem i ponosiłem liczne ofiary.
Nie ma na świecie człowieka, który miałby większe prawo do
decydowania o tym, kogo poślubisz.
Robiłeś to dla siebie. Kierowała tobą duma, pycha
i zachłanność, pomyślała, z trudem powstrzymując się od
wykrzyczenia mu tego w twarz.
- Zaaranżowanie tego spotkania kosztowało mnie wiele
trudu – ciągnął ojciec – więc życzę sobie, żebyś atrakcyjnie
wyglądała i zrobiła jak najlepsze wrażenie. Jego koneksje
wykraczają daleko poza sferę biznesu. Dzięki mnie uzyskasz
prawo wstępu do bostońskiej elity. Wszystkie drzwi będą
przed tobą… przed nami… szeroko otwarte. Nie pozwolę ci
tego spieprzyć.
- Dlaczego nie wspominasz ani słowem o czułości,
troskliwości, miłości? Czy nie zasługuję na takie małżeństwo,
jakie przypadło w udziale tobie i mamie?
- I dobrze wiesz, z jakim skutkiem – warknął ojciec. –
Robię to wszystko w twoim interesie, Devon. Zawierając
małżeństwo oparte na wspólnych korzyściach i wzajemnym
zrozumieniu, wynikającym z przynależności do tej samej
sfery, będziesz bezpieczna. A jeśli, nie daj Boże, zostaniesz
kiedyś wdową, nie zagrozi ci nędza ani załamanie psychiczne.
Tylko taki układ gwarantuje ci możliwie najlepsze życie.
Devon ponownie potrząsnęła głową.
Co się z nim stało? – pytała z rozpaczą samą siebie.
Wiedziała, że zmienił się po śmierci mamy, ale dlaczego aż tak
bardzo? Dlaczego stał się taki zimny, bezwzględny
i pozbawiony uczuć?
- Tato, ty chyba nie słyszysz, co mówisz – odparła
z rozpaczą. – Przykro mi, ale nie mogę zastosować się do
twojej woli. Może uważasz zaaranżowane małżeństwo za
szczyt szczęścia, ale dla mnie byłoby ono piekłem. Nie mogę
poślubić obcego człowieka.
Jaki mężczyzna wyraziłby zgodę na tak archaiczny
i podyktowany egoizmem układ? – spytała się w duchu. Czego
on ode mnie oczekuje?
A przede wszystkim, co obiecał mu ojciec, żeby skłonić go
do zgody na tę farsę? Jeśli naprawdę jest jednym z najbardziej
atrakcyjnych kawalerów w całym kraju, to przecież może
wybierać wśród licznych kandydatek.
Bądźmy realistami. Los obdarzył ją inteligencją,
życzliwością wobec ludzi i zdolnością do ciężkiej pracy. Ale
nie jest najbogatsza ani najładniejsza i nie ma cennych
koneksji, więc dlaczego właśnie ona?
- Zastosujesz się do mojej woli, Devon – oznajmił ojciec. –
W końcu to ja cię wychowałem i wiele dla ciebie poświęciłem.
- Robiłeś to, bo jesteś moim ojcem – mruknęła gniewnie,
oburzona tą próbą szantażu emocjonalnego. – Tak zawsze
postępują ojcowie.
- A córki stosują się do ich woli, bo stawiają na pierwszym
miejscu dobro rodziny.
Gregory Cole zamilkł na chwilę, by się uspokoić, i wypił
łyk swojego drinka.
Potem wsunął ręce do kieszeni spodni i spojrzał na nią
uważnie.
- Devon, zrobisz, co ci każę…
- Nie – przerwała mu gwałtownie. – Nie ma mowy.
- …bo jeśli mnie nie posłuchasz, postaram się, żeby to
twoje ukochane centrum opieki nad młodzieżą nie dostało ani
dolara więcej. Osobiście będę przekonywał sponsorów, że są
fundacje bardziej zasługujące na poparcie.
Devon poczuła dreszcz oburzenia i bezsilnej wściekłości.
Zdała sobie sprawę, że w tym momencie nienawidzi ojca. Za
to, że potraktował ją jak przedmiot, który można sprzedać lub
kupić.
Matka wymusiła na niej przed śmiercią przysięgę
dotyczącą opieki nad ojcem. A ona, jako dziesięcioletnia
wtedy dziewczynka, nie zdawała sobie sprawy, że to
lekkomyślnie podjęte zobowiązanie będzie miało wpływ na jej
życie po upływie szesnastu lat.
Teraz, jako dwudziestosześcioletnia kobieta, nadal
mieszkała z ojcem pod wspólnym dachem i usiłowała tonować
jego chorobliwą, wręcz obsesyjną aktywność zawodową.
- Czy naprawdę byłbyś gotów odebrać mi pracę, która jest
dla mnie najważniejsza na świecie?
Ojciec zbył jej pytanie machnięciem ręki.
- Tłumaczyłem ci wielokrotnie, że nie potrzebujesz tej
roboty. Masz do wyboru wiele instytucji społecznych,
w których mogłabyś wykorzystać swoje zdolności
i umiejętności, a także nawiązać kontakty z ważnymi ludźmi.
A ty uparcie trzymasz się podrzędnego stanowiska
i wykonujesz pracę niewymagającą żadnych szczególnych
kwalifikacji. Więc moja odpowiedź brzmi tak. Owszem,
pozbawię cię tej pracy, jeśli mnie do tego zmusisz. Co więcej,
zrobię to z przekonaniem, że działam w twoim interesie, choć
jesteś zbyt uparta, żeby to dostrzec.
Ojciec ma rację. Tu nie chodzi tylko o nią, lecz również
o przyszłość centrum opieki społecznej. Od czterech lat było
ono nie tylko miejscem, w którym mogła wykorzystać swoją
uwieńczoną doktoratem wiedzę z zakresu socjologii
i psychologii, lecz prawdziwym niebem.
Personel ośrodka, dzieci i ich krewni oraz seniorzy stali się
dla niej substytutem rodziny, którą zostawiła w New Jersey.
Nie ma prawa zachować się jak egoistka i pozbawić ich
źródeł finansowania tylko po to, by ocalić swoją
samodzielność, podpowiedział jej wewnętrzny głos. Jej upór
doprowadziłby do zwolnienia części personelu i do likwidacji
szeregu programów służących nie tylko młodzieży, lecz
również seniorom.
Nie, pomyślała w przypływie determinacji. Nie pozwoli na
to, by ojciec działał na szkodę centrum i jego pracowników
oraz podopiecznych. Ale nie pozwoli również na to, by
decydował tak arbitralnie o jej przyszłości.
Znajdzie jakiś sposób wybrnięcia z tej idiotycznej sytuacji.
Jaki? W tym momencie nic nie przychodziło jej do głowy.
- W porządku, tato – oświadczyła, starając się panować
nad głosem, choć targała nią burza sprzecznych uczuć. –
Wygrałeś. Zaakceptuję twój plan, jeśli mi obiecasz, że nie
zaszkodzisz w żaden sposób mojemu centrum.
- Tu nie chodzi tylko o akceptację, Devon – odparł
apodyktycznym tonem. – Masz poślubić mężczyznę, którego
dla ciebie wybrałem i wmówić mu, że tego właśnie pragniesz.
Przekonać go, że zawsze marzyłaś właśnie o takim mężu.
Nasza umowa będzie miała charakter ściśle poufny, ale jeśli
naruszysz jej warunki, ja też poczuję się wolny od
jakichkolwiek zobowiązań. Czy rozumiesz?
- Oczywiście, tato – rzekła cicho, zaciskając pięści
w bezsilnym geście protestu. – Rozumiem, że żądasz, żebym
zbudowała moją przyszłość na kłamstwie.
- Devon – zaczął ojciec podniesionym głosem, ale w tym
momencie rozległ się dzwonek do drzwi. – Kto to może być?
Czy kogoś się spodziewasz?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, w drzwiach pojawił się
służący.
- Przepraszam, że przerywam rozmowę z panną Devon.
Zjawił się tu jakiś dżentelmen, który twierdzi, że jest
oczekiwany. Zaprowadziłem go do salonu…
Lokaj nie dokończył zdania, bo przerwał mu dochodzący
od drzwi męski głos:
- Skoro jesteśmy już niemal członkami rodziny, uznałem,
że mam prawo naruszyć etykietę.
Devon zastygła. Znała ten głos.
Słyszała go w swoich snach.
Nie, to niemożliwe, pomyślała z przerażeniem. Odwróciła
się powoli i ujrzała jedynego mężczyznę, który budził w niej
mieszaninę zachwytu, pożądania, podniecenia oraz lęku.
Caina Farrella.
Nagle
uświadomiła
sobie
znaczenie
jego
wypowiedzianych przed chwilą słów: „Skoro jesteśmy już
niemal członkami rodziny”…
Zerknęła na ojca i dostrzegła na jego twarzy pełen
zadowolenia uśmiech, który potwierdził jej przypuszczenia.
Ruszyła w stronę gościa, wyciągając rękę na powitanie, ale
zatrzymała się w pół kroku, bo dostrzegła w jego oczach
wyraz pogardy.
Zdała sobie sprawę, że Cain Farrell jej nienawidzi.
A równocześnie uświadomiła sobie, że nie może mieć mu
tego za złe.
ROZDZIAŁ PIĄTY
To ona.
Poczuł się upokorzony i zdradzony. A równocześnie
wściekły na samego siebie. Rozmawiał z tą dziewczyną przez
dziesięć minut, ale nie wiedział, jak się nazywa, więc nie
skojarzył jej z ofertą Gregory’ego Cole’a.
A mimo to pojawiała się w jego snach jako
wyidealizowany
symbol
życzliwości,
niewinności
i uczciwości. Wszystkich pięknych przymiotów, które jak
sądził, zniknęły bezpowrotnie z tego świata.
Boże, jaki był głupi! – pomyślał z wściekłością. Ta
dziewczyna dopuściła się manipulacji. Z pewnością
zaaranżowała to spotkanie w ogrodzie jego matki. Trzeba
przyznać, że zasłużyła na Oscara za aktorstwo. A on dał się
nabrać jak skończony dureń.
Ciekawe, czy oboje z ojcem składali sobie później
gratulacje i szydzili z jego naiwności.
- Cain, co za niespodzianka! – zawołał Gregory,
przerywając niezręczne milczenie. – Spodziewaliśmy się
ciebie na kolacji.
Z szerokim uśmiechem podszedł do swojego gościa,
wyciągając rękę na powitanie.
Cain nie odwzajemnił tego gestu, tylko przez długą chwilę
patrzył w milczeniu na dłoń gospodarza, zmuszając go w ten
sposób do jej opuszczenia.
- Udało ci się zmusić mnie szantażem do poślubienia
córki, ale to nie znaczy, że jesteśmy przyjaciółmi lub możemy
nimi kiedyś zostać. Ostrzegałem cię, że zyskasz na tej
transakcji tylko moje nazwisko. Nic więcej. Żadnej przyjaznej
gadaniny. Żadnych wspólnych kolacji. Przyszedłem tu tylko
po to, żeby poznać kobietę, której tak zależy na pozycji
towarzyskiej, że upoważniła ojca do przestępczych metod
wywierania nacisku.
Zerknął na Devon i stwierdził z radością, że z jej twarzy
zniknął wyraz fałszywego zadowolenia, który jego zdaniem
zupełnie do niej nie pasował.
- A teraz, kiedy ją poznałem, chciałbym porozmawiać z nią
przez chwilę w cztery oczy. Wiem, że zadałaś sobie wiele
trudu, Devon, więc przypuszczam, że nie będziesz miała nic
przeciwko temu.
Spojrzał badawczo na dziewczynę i dostrzegł na jej twarzy
rozpacz zmieszaną z poczuciem winy. Nie miał jednak
wątpliwości, że bierze ona świadomie i dobrowolnie udział
w podstępie zaaranżowanym przez ojca, więc ta udawana
rozpacz nie wzbudziła w nim współczucia.
- Co ty na to, Devon? – warknął Gregory tak agresywnym
tonem, że Cain z trudem powstrzymał się od zwrócenia mu
uwagi na niestosowność jego zachowania.
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby z tobą
porozmawiać – wyszeptała Devon, zwracając się tylko do
Caina i ignorując pytanie ojca.
Cain dostrzegł w jej zielonych oczach błysk determinacji
i choć zamierzał ją potraktować równie bezwzględnie jak
Gregory’ego, poczuł coś w rodzaju współczucia.
Szybko jednak przypomniał sobie jej rolę w tej ponurej
intrydze i postanowił postępować zdecydowanie.
- Ale ja się na to nie zgadzam – warknął Gregory.
- Nic mnie to nie obchodzi – oznajmił Cain, nie zadając
sobie nawet trudu, by ukryć niechęć, jaką budził w nim pan
domu. – Albo porozmawiamy teraz, albo wyjdę i więcej mnie
nie zobaczycie.
Gregory zacisnął zęby z bezsilnej wściekłości i przez
moment sprawiał wrażenie człowieka szykującego się do
walki, ale po chwili zdał sobie chyba sprawę, że stoi na
przegranej pozycji, bo wzruszył ramionami i opuścił wzrok.
- No dobrze – warknął. – Dwadzieścia minut.
Wyszedł z pokoju, a Cain wykrzywił twarz w ironicznym
uśmiechu. Nie miał zamiaru współczuć człowiekowi
gotowemu sprzedać własną córkę, aby zdobyć dostęp do elity
towarzyskiej, do której drzwi były dotąd przed nim zamknięte.
Odwrócił się w stronę Devon i bezgłośnie zaklaskał.
- Brawo! – zawołał z udawanym zachwytem. – Dobra
robota. Odegrałaś swoją rolę perfekcyjnie. Ojciec musi być
z ciebie cholernie dumny.
- Cain, przepraszam… – wyszeptała drżącym głosem.
- Musisz się wyrażać precyzyjniej. Za co mnie
przepraszasz? Za to, że odegrałaś rolę przynęty podczas
pogrzebu mojego ojca czy za to, że bierzesz udział w tym
szantażu?
Za to, że zrobiłaś ze mnie durnia? Za to, że uwierzyłem
w twoją dobroć i niewinność? Za to, że co noc marzyłem
o kobiecie, która nie istniała?
Uznał, że kontynuowanie tej rozmowy wymaga drinka,
więc podszedł do barku, nalał sobie do szklanki trochę whisky
i wypił ją jednym haustem.
Potem spojrzał ponownie na Devon. Miała na sobie
koszulkę z długimi rękawami i obcisłe granatowe dżinsy, ale
wydała mu się tak pociągająca, że pospiesznie odwrócił wzrok
i nalał sobie następnego drinka.
- Cain, pewnie mi nie uwierzysz, ale bardzo żałuję, że
zostałeś wciągnięty w tę…
Zamilkła i spojrzała na niego w taki sposób, jakby
zabrakło jej słów, a on opróżnił szklankę i głośno postawił ją
na blacie.
- Czyżbyś chciała powiedzieć: w tę ponurą farsę? – spytał,
marszcząc brwi. – Mówisz to takim tonem, jakbyś nie miała
z tą sprawą nic wspólnego. Jakby twoje egoistyczne żądania
nie komplikowały mojego życia. Nie próbuj mi wmawiać, że
nie miałaś wpływu na przebieg wydarzeń. Przecież możesz po
prostu powiedzieć ojcu, że nie weźmiesz udziału w tej
intrydze. Ale ty tego nie zrobisz, prawda, Devon? Za bardzo
jesteś podobna do ojca. Oboje myślicie tylko o pieniądzach
i awansie.
Devon odetchnęła głęboko, przesunęła ręką po włosach,
jakby chcąc poprawić jakiś niesforny kosmyk, i spojrzała mu
w oczy.
- Masz rację – wyznała cicho. – Nie mogę odmówić
uczestnictwa w tym układzie.
Spodziewał się właśnie takiej odpowiedzi, a jednak nim
wstrząsnęła. Do tej pory miał odrobinę nadziei, że ocenił
Devon zbyt pochopnie. Że osoba wyglądająca tak niewinnie
nie jest zdolna do takiego kroku. Teraz jednak pozbył się
złudzeń i postanowił jej pokazać, że jest w stanie przyjąć
narzucone mu przez nią oraz jej ojca reguły gry.
- Choć sama myśl o tym, że będę przykuty do
karierowiczki i jej podłego ojca napawa mnie wstrętem,
przyjmuję twoją wypowiedź z pewnym zadowoleniem –
oznajmił.
Zignorował widoczny w jej oczach lęk i podszedł bliżej,
zmniejszając dystans między nimi. Chciała się cofnąć, ale
uniemożliwił jej to stojący za nią fotel. On zaś przechylił
głowę w bok i zaczął się jej przyglądać. Wiedział, że postępuje
nietaktownie, ale nie zamierzał się tym przejmować.
W sytuacji, w jaką został uwikłany, nie było nic
„poprawnego”.
- Teraz, kiedy wyznałaś mi prawdę, nie masz co liczyć na
moją pobłażliwość. Zrobię wszystko, żeby zamienić twoje
życie w piekło. Mam nadzieję, że przeżyłaś chwilę triumfu,
kiedy usłyszałaś od ojca, że złapał mnie na haczyk.
Zapewniam cię jednak, że był to ostatni radosny moment,
jakim możesz, i będziesz mogła, się pochwalić.
- Czy obrzucanie mnie groźbami sprawia ci satysfakcję? –
spytała tak spokojnym tonem, że mimo woli poczuł podziw
dla jej opanowania. I postanowił zachować do końca rozmowy
zimną krew.
- Owszem – odparł, a ona przymknęła oczy zaskoczona
jego brutalną szczerością. – Ale mam dla ciebie dobrą
wiadomość, kochanie. Przejrzałem cię na wylot, więc nie
musisz już grać roli łagodnej, szlachetnej i uczciwej kobiety,
którą poznałem w ogrodzie mojej matki.
Uniósł rękę i dotknął jej policzka, parodiując gest, który
wykonał podczas ich pierwszego spotkania.
- To może być z twojego punktu widzenia jedyna dobra
strona naszego małżeństwa. Nie będziesz musiała niczego
udawać, bo już wiem, że jesteś wyrachowana i zrobisz
wszystko, żeby osiągnąć cel.
Dostrzegł w jej oczach gwałtowny błysk i rozpoznał w nim
mieszaninę oburzenia oraz … tak… pożądania. Odepchnęła go
i zrobiła kilka kroków w stronę drzwi, ale zatrzymała się nagle
i spojrzała na niego z wyrzutem.
- Wcale mnie nie znasz – powiedziała łagodnym tonem. –
Spędziłeś w moim towarzystwie zaledwie dziesięć minut, więc
nie wyobrażaj sobie, że mnie przejrzałeś. I nie pochlebiaj
sobie. Uważasz się za wymarzonego kandydata na męża
i jesteś przekonany, że zrobiłam wszystko, żeby cię schwytać
w pułapkę. Ale przyjmij do wiadomości, że nie jesteś jedyną
ofiarą. Wbrew temu, co sądzisz, w tej sprawie wcale nie
chodzi o ciebie.
- Więc dowiedź tego – zażądał podniesionym głosem. –
Wezwij tu ojca i zakończ tę żałosną farsę.
Kiedy milczała ani nie ruszyła w kierunku drzwi, jego usta
wykrzywił cyniczny grymas.
- Sama widzisz, ile są warte twoje słowa. Już to wiem
i więcej nie dam się nabrać na twoje święte oburzenie.
Devon westchnęła i przesunęła dłonią po włosach.
- Cain, posłuchaj mnie. Ja…
- Nie – przerwał jej brutalnie. – To ty posłuchaj. Chcę,
żebyś wiedziała, jaka będzie cena szantażu, do którego
posunęliście się oboje z ojcem. Jak już mu mówiłem,
dostaniesz moje nazwisko, ale nie licz na nic więcej. Ani na
spokój ducha, ani na szczęście, ani na moją wierność. Nie
zmienię dla ciebie mojego stylu życia. Być może twój ojciec
odniesie jakieś korzyści z tego, że zostanie moim teściem, ale
to ty poniesiesz wszystkie konsekwencje. I będziesz je ponosić
codziennie, może przez długie lata. Zastanów się, Devon, czy
dobrze na tym wyjdziesz. Bo zapewniam cię, że odpowiedź
brzmi przecząco.
Przez sekundę wydawało mu się, że dostrzega w jej oczach
poczucie winy. Ale natychmiast przypomniał sobie, że ta
kobieta, która tak cynicznie go oszukała, nie jest zdolna do
okazywania skruchy. Więc odwrócił się na pięcie i opuścił
pokój.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Devon wysiadła z windy na piętrze zastrzeżonym dla
członków ścisłego kierownictwa Farrell International.
Panowała tu cisza przerywana tylko klikaniem klawiszy
komputerów. Na podłodze leżały ciemnoniebieskie miękkie
dywany, a wyłożone dębową boazerią ściany zdobiły dzieła
sztuki, które byłyby łakomym kąskiem dla każdego muzeum.
Dostępu do masywnych drzwi, na których wisiały tabliczki
z nazwiskami, broniły elegancko ubrane sekretarki.
Aż do dzisiejszej wizyty w tej firmie nie zdawała sobie
sprawy, że władza i bogactwo posiadają określony zapach.
Zapach drewna cedrowego zmieszany z wonią świeżych ziół.
Oraz jakiś nieokreślony aromat, którego nie potrafiła
zdefiniować. Wiedziała tylko, że kojarzy on się jej z osobą
Caina.
Poczuła go po raz pierwszy, kiedy podszedł do niej
w salonie ojca. Zagrodził jej drogę. Dotknął policzka. A teraz
ten zmysłowy zapach przywołał w jej pamięci całą tę
dramatyczną scenę…
Dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, że kiedy stał
wtedy przed nią, przewiercając ją wściekłym spojrzeniem
swych wilczych oczu, wcale się go nie bała. Jej ciałem targały
różne emocje, ale nad wszystkim górowało na wpół
uświadomione pożądanie.
Doświadczyła
go
już
wcześniej.
Była
dwudziestosześcioletnią kobietą i utrzymywała bliższe
kontakty z kilkoma mężczyznami. Lubiła seks, szczególnie
wtedy, kiedy łączył się z miłością. Ale właśnie miłosne
niepowodzenie skazało ją na erotyczną pustkę, która trwała już
od kilku miesięcy.
Donald Harrison pracował jako analityk giełdowy
w przedsiębiorstwie jej ojca i szybko wspinał się po
szczeblach kariery zawodowej. Była więc zadowolona, gdy
nawiązał z nią rozmowę podczas jednego z firmowych
przyjęć. Jako przystojny ciemny blondyn o atletycznej
budowie przyciągał tęskne spojrzenia kobiet. Ale jedynym
obiektem jego zainteresowania okazała się Devon.
Zasypywał ją komplementami, prezentami i dowodami
sympatii. Gregory Cole nie był zachwycony jej związkiem ze
„zwykłym analitykiem”, ale się tym nie przejmowała. Kochała
Donalda i snuła plany dotyczące ich wspólnej przyszłości.
Tym bardziej wstrząsnęło nią odkrycie, że ten ukochany
mężczyzna traktował ją tylko jako szczebel kariery.
Ojciec przedstawił córce dowody dwulicowości Harrisona
podczas śniadania. Wręczył jej plik dokumentów i skupił
uwagę na idealnie usmażonym omlecie.
Ona zaś dowiedziała się o istnieniu narzeczonej Donalda
i domu, który kupili niedawno w Charlestown. Obejrzała
nawet fotografię pierścionka zaręczynowego. A potem musiała
wysłuchać odczytu Gregory’ego, który zarzucił jej, że jest
zbyt głupia i naiwna, by rozpoznać „łowcę posagu”. Dostrzec
prawdziwe oblicze człowieka, któremu zależy tylko na jej
koneksjach.
Tym razem ona może być podejrzana o to, że chce zrobić
karierę towarzyską opartą na związku z wysoko urodzonym
członkiem elity, pomyślała, zdobywając się na ironiczny
uśmiech. Nie kiwnęła palcem, by doprowadzić do zaistniałej
sytuacji, która na dodatek wcale nie jest jej na rękę.
Ale dla ojca nie ma to żadnego znaczenia. A już na pewno
nie ma żadnego znaczenia dla Caina Farrella.
Istnieje jednak jasna strona medalu. Wkracza w ten
związek z otwartymi oczami, nie będąc zaślepiona takimi
uczuciami jak miłość czy lojalność. Cain jej najwyraźniej nie
znosi, a nie wymyśliła jeszcze sposobu, który umożliwiłby jej
udaremnienie planów ojca.
To zaś oznacza, że będzie przez jakiś czas pozbawiona
swobody ruchu, nie mogąc ani zerwać umowy z Cainem, ani
ujawnić mu powodów, dla których była zmuszona przystać na
narzucony przez ojca układ.
Ponieważ jednak ten człowiek budził w niej niestety
pożądanie, musi zachować ostrożność, bo chwila nieuwagi
może okazać się równie niebezpieczna jak wejście do klatki
z lwem.
- Czy mogę pani w czymś pomóc? – spytała zadbana
brunetka siedząca za biurkiem przy drzwiach do gabinetu
Caina.
Devon poczuła nagły przypływ niepokoju. Cain wezwał ją
do siebie, wysyłając mejla, ale nie wyjaśnił, o co chodzi. Nie
była więc pewna, czy jego zaproszenie nie jest pierwszym
krokiem zmierzającym do przeistoczenia jej życia w piekło.
Ale perspektywa spotkania budziła w niej nie tylko lęk,
lecz również niezrozumiałe podniecenie.
Czyżby była naprawdę niezrównoważona?
- Jestem Devon Cole – oznajmiła z uśmiechem swojej
rozmówczyni, która, jak głosiła noszona przez nią w klapie
plakietka, nazywała się Charlene Gregg i była asystentką
dyrektora. – Wezwał mnie Cain Farrell.
- Pan Farrell kazał mi zaprosić panią natychmiast do
gabinetu – odparła kobieta, otwierając przed nią ciężkie
dębowe drzwi.
Devon zatrzymała się na chwilę w progu, chcąc obejrzeć
wnętrze. Było przestronne i zalane światłem wpadającym
przez dwa olbrzymie okna. Ścian nie zdobiły dzieła sztuki,
lecz duże oprawione czarno-białe fotografie zabytków
Bostonu. Ogólne wrażenie było wprost zachwycające.
Zerknęła na Caina. I natychmiast tego pożałowała.
Jego zimne spojrzenie odebrało jej nieuzasadniony cień
nadziei.
Zdała sobie sprawę, że złamała ustalone przez siebie
zasady postępowania wobec tego człowieka. Sprowadzały się
one w gruncie rzeczy do ukrywania emocji.
Świadomie przywołała z głębin pamięci wstrząsający ból,
jaki przeżyła, odkrywszy dwulicowość Donalda. I przyrzekła
sobie po raz nie wiadomo który, że już nigdy w życiu nie
będzie tak naiwna.
- Wezwałeś mnie, więc jestem – oznajmiła, starając się
nadać swojemu głosowi ton chłodnej nonszalancji, która
opuściła ją natychmiast po wkroczeniu do biurowca firmy
Farrell International.
Po ich ostatnim spotkaniu przysięgła sobie bowiem, że
nigdy więcej nie okaże nawet cienia słabości w obecności tego
człowieka.
- Czy mogę się spodziewać takiej uległości w naszym
przyszłym życiu małżeńskim? – spytał Cain z ironicznym
uśmiechem. – Nie jest to cecha, którą najbardziej cenię
u kobiet, ale w twoim przypadku gotów jestem zrobić wyjątek.
- Popełniasz błąd, wyciągając zbyt pochopne wnioski.
Powinieneś przecież wiedzieć, że tak wyrachowana kobieta
jak ja potrafi wykorzystać każde twoje potknięcie.
- Doceniam ten nagły przypływ szczerości, ale nie
wezwałem cię tu po to, żeby słuchać twoich pouczeń.
Wziął do ręki leżący na biurku tablet, nacisnął kilka
klawiszy i podsunął jej ekran.
W pierwszym odruchu miała ochotę wybiec z pokoju
i zatrzasnąć za sobą drzwi.
Zatrzymała ją na miejscu tylko głupia, autodestrukcyjna
duma. Miała zamiar zrobić wszystko co w jej mocy, by
uwolnić się od narzuconych jej małżeńskich zobowiązań.
Liczyła na to, że jej znajomość z Cainem nie potrwa długo, ale
na razie nie zamierzała mu się w żadnej sprawie
podporządkowywać.
Więc choć instynkt samozachowawczy kazał jej się
cofnąć, wyciągnęła rękę po tablet i skupiła uwagę na ekranie.
Ujrzała na nim tytułową stronę jednego z najpopularniejszych
magazynów specjalizujących się w drukowaniu plotek z życia
bostońskiej elity towarzyskiej.
Choć Cain nie wydawał jej się człowiekiem
poświęcającym uwagę tego rodzaju sensacyjnym publikacjom,
zaczęła czytać artykuł, ale po chwili drgnęła nerwowo
i głęboko wciągnęła powietrze.
- Ja… - wyjąkała, czując ukłucie upokorzenia i gniewu. –
Ja tego nie zrobiłam…
- Czego nie zrobiłaś? – przerwał jej chłodnym tonem. –
Nie poinformowałaś prasy o naszych nieistniejących
zaręczynach? Nie udzieliłaś wywiadu tej plotkarskiej szmacie?
- To naprawdę nie ja – powtórzyła, kurczowo zaciskając
palce na obudowie tabletu. – Nie zrobiłabym tego bez twojej
zgody.
- Czyżbyś mnie chciała przekonać, że nagle stałaś się
uczciwa? – spytał drwiącym tonem. – Jeśli nie ty jesteś
źródłem tego przecieku, to z pewnością jest nim twój ojciec.
To zresztą nie ma znaczenia. Ważne jest tylko to, że nie
zdążyłem jeszcze poinformować o naszym osobliwym
układzie mojej matki. Zamiast dowiedzieć się o tym od syna,
przeczytała ten głupi artykuł. Czy wiesz, jak trudno jest
okłamywać własną matkę, patrząc jej w oczy?
- Nie wiem – odparła szeptem. – Moja matka umarła,
kiedy miałam dziesięć lat.
Cain zesztywniał, a w pokoju zapanowała grobowa cisza.
Devon zastanawiała się, jak oceniłaby tę sytuację matka. Jak
wyglądałoby życie rodziny, gdyby nie odeszła z tego świata?
Czy ojciec stałby się takim człowiekiem, jakim jest obecnie?
- Teraz wiem, co miałaś na myśli, mówiąc mi w ogrodzie,
że rozumiesz mój ból – powiedział cicho Cain, obrzucając ją
badawczym spojrzeniem. – Przykro mi z powodu twojej
matki, Devon. Matki… odgrywają w naszym życiu szczególną
rolę.
Zamilkł na chwilę, a ona dostrzegła w jego oczach
przebłysk rozpaczy.
- Matki są niezastąpione. Jak dawno straciłaś swoją?
- Szesnaście lat temu.
- Ale chyba nadal za nią tęsknisz?
- To prawda – przyznała, z trudem powstrzymując wybuch
płaczu.
Podała mu tablet i podeszła do okna, z którego rozciągał
się wspaniały widok na śródmieście Bostonu.
On chyba czuje się jak król, oglądając miasto z tej
wysokości. Ale to nie znaczy, że ma prawo traktować
wszystkich jego mieszkańców jak poddanych.
- To nie ja udzieliłam wywiadu tej gazecie – oznajmiła
spokojnym tonem. – Ale gotowa jestem przeprosić cię za to,
co zrobił ojciec. Choć teraz nie ma to już pewnie znaczenia.
- To prawda – przyznał. Zauważyła z przykrością, że jego
ton ponownie stał się lodowaty. – Nie wymyśliłem w porę
historyjki na tyle wiarygodnej, aby przedstawić ją matce, więc
nie wiedziałem, jak jej wytłumaczyć to, że nie poznała dotąd
kobiety, z którą widuję się na tyle długo, by poprosić ją o rękę.
Złamałbym jej serce, mówiąc, że skazałem się na takie samo
pozbawione uczuć więzienie, jakim był dla niej związek
z moim ojcem. Więc miałem zamiar skłamać i wmówić jej, że
się zakochałem. Bardzo proszę, żebyś w jej obecności
wykorzystała swoje uzdolnienia i grała rolę kobiety, która nie
wyobraża sobie życia beze mnie. Moja prośba obejmuje
wszystkie osoby, które mogłyby przedstawić jej prawdziwy
obraz naszego związku.
Devon dopiero teraz uświadomiła sobie ogrom
niegodziwości, do jakiej posunął się ojciec. Na chwilę
zabrakło jej tchu.
Miała wrażenie, że wszystkie jego kłamstwa, oszustwa
i machinacje wypełniają całe pomieszczenie, wywołując
w niej silny atak klaustrofobii. Nękała ją również bolesna
świadomość, że cena za snobistyczne aspiracje ojca będzie
bardzo wysoka.
I że będą musiały ją zapłacić dwie osoby: ona i Cain.
Z czarnej rozpaczy, w której się stopniowo pogrążała,
wyrwał ją głos Charlene.
- Panie Farrell, Laurence Reese z Agencji Fotograficznej
Liberty przybył na umówione spotkanie.
- Devon, to będzie twoje pierwsze oficjalne wystąpienie
w roli mojej narzeczonej – oznajmił Cain, podchodząc do
biurka i naciskając jakiś guzik. – Nasze zaręczynowe zdjęcia.
Wpuść go, Charlene.
Ruszył w kierunku drzwi, ale zatrzymał się przy Devon
i dodał:
- Chcę, żeby każdy człowiek, który zobaczy te fotografie,
był zachwycony naszym szczęśliwym związkiem. Żebyśmy
zepchnęli w cień tę wysoko urodzoną pieprzoną parę, to
znaczy Harry’ego i Meghan. Więc bardzo proszę, żebyś
wzniosła się na szczyty swoich możliwości.
Podszedł do drzwi, w których ukazał się po chwili wysoki
szczupły mężczyzna.
Devon uśmiechnęła się do niego niepewnie, a on
odwzajemnił jej powitanie, składając uprzejmy ukłon.
Za nim wcisnęła się do gabinetu kilkuosobowa ekipa, która
zaczęła rozstawiać trójnogi, kamery i lampy. Podłogę
przykryły liczne kable, a na jednej ze ścian pomieszczenia
zawisł zielony ekran.
Ekipa pracowała bardzo sprawnie, więc wkrótce wszystko
było gotowe, a fotograf, z którego szyi zwisał aparat, kazał
parze narzeczonych podejść do okna.
Biurko Caina zostało przesunięte na bok, a Devon
domyśliła się, że chodzi o ujęcie, w którym oboje będą stali
obok siebie, mając u stóp cały Boston.
Chodzi o symbol bogactwa, władzy i potęgi, pomyślała
z niesmakiem.
Znawcy mediów od dawna twierdzą, że jedna fotografia
jest warta tyle co tysiąc słów. Ale w ich przypadku cała ta
narracja będzie oparta na kłamstwie.
- Na początek proszę stanąć za narzeczoną, panie Farrell,
i ją objąć – polecił Laurence, zdejmując aparat z szyi.
Devon poczuła, że robi jej się słabo. Bliskość Caina
działała na nią obezwładniająco.
Oddychała z trudem. Nerwowe napięcie zaczynało się od
jej stóp i biegło aż do czubka głowy. Była tak odrętwiała, że
gdyby Cain pchnął ją jednym palcem, upadłaby na podłogę
i zapewne roztrzaskała się na kawałki.
Zdała sobie sprawę, że to pierwsze zbliżenie między nią
a Cainem będzie kłamstwem wymyślonym na potrzeby
kamery i szerokiego grona odbiorców.
Wydało jej się to niesmaczne i oburzające, ale mimo to
jakaś cząstka jej osobowości marzyła o tym, by Cain ją objął.
Żeby poczuła się w jego ramionach bezpieczna… a może
nawet szczęśliwa.
Uścisk Caina wyrwał ją z odrętwienia. Drgnęła nerwowo,
mając wrażenie, że przez jej ciało przebiega iskra. Chciała się
uwolnić, ale silny uchwyt jego ramion zmusił ją do pozostania
na miejscu.
- Tylko się nie denerwuj – wyszeptał jej do ucha, a ona
zdała sobie sprawę, że z punktu widzenia kamery ich zbliżenie
będzie wyglądać wręcz sielankowo. – Pamiętaj, że każdy mój
dotyk ma w tobie budzić zachwyt.
O mój Boże, pomyślała z rozpaczą, zagryzając dolną
wargę, by stłumić jęk desperacji. Jego słowa przywiodły jej na
myśl zupełnie inną scenerię. Szerokie łóżko… zmiętą
pościel… unoszący się w powietrzu zapach seksu. Jego dłonie
obejmujące jej piersi, wsuwające się między rozedrgane uda…
- Idealne ujęcie! – zawołał Laurence, naciskając
wielokrotnie spust migawki.
Devon, oślepiona przez rozbłyski światła, odruchowo
uniosła ręce i zacisnęła palce na dłoniach Caina.
- Znakomicie. A teraz popatrzcie na mnie.
Następne trzydzieści minut upłynęło Devon w malignie
będącej mieszaniną zażenowania i pożądania. Usiłowała
panować nad podnieceniem, gdy Cain chwytał ją za łokieć lub
przywierał do niej piersią, i grać rolę zakochanej.
A równocześnie modliła się w duchu o to, by kamera nie
ujawniła miotających nią emocji: wstydu oraz marzenia
o prawdziwej, a nie udawanej bliskości.
Chciałaby już to mieć za sobą, myślała gorączkowo.
Nie tylko tę sesję zdjęciową, lecz całe to bagno, w które
wpędził ją ojciec.
Jako dziecko wychowane bez udziału matki
i zaniedbywane przez ojca przeżywała męki odrzucenia. Teraz,
jako dorosła kobieta, tak bardzo tęskniła za miłością, że była
gotowa przyjmować za dobrą monetę czułe gesty Caina, choć
wiedziała, że są one tylko grą pozorów…
Zdławiła szloch i głęboko wciągnęła powietrze, chcąc
odzyskać równowagę. Ale mimo wszystko czuła się
w objęciach Caina jak w krępującym ruchy kaftanie
bezpieczeństwa.
Na szczęście jej rzekomy narzeczony podszedł w tym
momencie do fotografa, by obejrzeć na monitorze wykonane
już zdjęcia. Wykorzystała więc przerwę, aby zbliżyć się do
okna.
Stała przy nim przez kilka minut, usiłując opanować
narastające przerażenie.
Nie może sobie pozwolić na słabość, powtarzała w duchu.
Nie jest nadwrażliwa ani nadmiernie delikatna. Nie załamało
ją rozstanie z Donaldem; co więcej, sprawiło, że stała się
bardziej odporna i silniejsza. Rozsądniejsza i mniej naiwna.
Nie dopuści do tego, by Cain okazał się bardziej skuteczny
niż Donald i zniszczył jej psychikę.
- Zbliżamy się do końca sesji, ale potrzebne mi jest jeszcze
jedno ujęcie – oznajmił Laurence, biorąc do rąk inny aparat. –
Chodzi o pocałunek. Oczywiście, jeśli nie macie nic
przeciwko temu – dodał z uśmiechem.
Devon odwróciła się gwałtownie od okna, zamierzając
zaoponować, ale poczuła na sobie chłodne spojrzenie Caina,
więc zachowała milczenie. Była przekonana, że Cain
stanowczo zaprotestuje.
Przecież nie ma ochoty na ten pocałunek, pomyślała ze
smutkiem. Dał jej do zrozumienia, że ich małżeństwo – jeśli
w ogóle do niego dojdzie – będzie dla niej udręką, bo Cain
zarezerwował sobie prawo do szukania rozkoszy w ramionach
innych kobiet.
Z pewnością więc odrzuci teraz sugestię fotografa.
- Gdzie mamy się ustawić? – spytał Cain, nie odrywając od
niej wzroku.
- Przed tym zielonym ekranem.
Cain wyciągnął do niej rękę, a ona przez chwilę trwała
w bezruchu, ale potem zdała sobie sprawę, że wszyscy czekają
na jej reakcję, więc zrobiła krok do przodu i objęła palcami
jego dłoń.
On zaś wolnym krokiem podszedł do zielonego ekranu,
delikatnie pociągając ją za sobą.
- Doskonale! – zawołał Laurence. – Zachowujcie się
naturalnie. Wyobraźcie sobie, że nas tutaj nie ma. Że jesteście
sami.
Devon czuła na sobie spojrzenia wszystkich obecnych
w pokoju osób. Jej zmysły były tak wyostrzone, że słyszała
ich oddechy. Że docierał do niej zapach wody po goleniu
używanej przez Laurence’a.
- Popatrz na mnie – wyszeptał Cain tak cicho, że nikt
oprócz niej nie słyszał jego głosu.
Ona zaś, nie wiedząc dlaczego to robi, spełniła jego
polecenie i spojrzała mu w oczy.
- Decyzja należy do ciebie, Devon.
Przecież powiedział wyraźnie, że uważa całą tę tragifarsę
za akt zemsty, pomyślała ze zdumieniem. Zadośćuczynienie za
krzywdę, którą wyrządzili mu oboje z ojcem. A mimo to daje
jej prawo wyboru, choć mógłby wykorzystać swoją
uprzywilejowaną pozycję.
Znowu poczuła atak bezsilności.
Zdała sobie sprawę, że marzy o czymś, co jest niemożliwe.
Oddałaby wszystko na świecie za to, by cofnąć bieg wydarzeń.
Żeby intryga jej ojca i wymuszone narzeczeństwo wpadły
w otchłań zapomnienia. A spotkanie w ogrodzie stało się
początkiem prawdziwego związku.
Żeby scena, w jakiej oboje biorą teraz udział była
autentycznym aktem przyszłego małżeństwa, a nie rekwizytem
żałosnej i tandetnej farsy.
Nawet Bóg nie potrafiłby cofnąć czasu, pomyślała ze
smutkiem. Jej marzenia muszą pozostać w sferze fikcji.
Chociaż… może udałoby się ocalić choć jeden ich element.
Pocałunek. Odrobinę czułości. Wyobrażenie o namiętnym
romansie…
Kiwnęła głową.
Ujrzała w oczach Caina błysk triumfu, a może pożądania.
Przez chwilę czuła się jak ofiara w konfrontacji z wilkiem. Ale
zamiast uciec, podeszła do niego bliżej i odchyliła głowę.
Cała ta scena wydawała jej się tak surrealistyczna, że
straciła kontrolę nad swoimi odruchami.
Cain uniósł rękę i wplótł palce w jej włosy. Poczuła ciepło
bijące od jego piersi, ale nie cofnęła się, lecz przywarła do
niego mocniej i spojrzała mu w oczy.
Spodziewała się namiętnego pocałunku, ale Cain
ponownie ją zaskoczył, bo przesunął delikatnie wargami po jej
ustach. Ta niewinna pieszczota wydała jej się bardziej
podniecająca niż wszystko, co dotąd przeżyła.
Gdy zaś wysunął język i wniknął w jej usta, odniosła
wrażenie, że znalazła się w niebie. Zapomniała o całym
świecie. W tym momencie liczyła się dla niej tylko bliskość
Caina, który doprowadzał ją do rozkosznej euforii.
Przez gęstą mgłę pożądania przedarł się stanowczy głos
Laurence’a:
- Chyba osiągnęliśmy już to, o co nam chodziło. Mam
nadzieję, że będzie pan zadowolony z końcowego efektu,
panie Farrell.
Oboje zesztywnieli, wracając do rzeczywistości, a potem
Cain podszedł do fotografa i zaczął z nim rozmawiać.
Devon poczuła się samotna. Nadal drżąc z pożądania,
uniosła rękę do ust, by musnąć miejsce, którego przed chwilą
dotykały jego wargi.
Nagle znieruchomiała, bo Cain odwrócił się i obrzucił ją
spojrzeniem, w którym dostrzegła przebłysk czułości.
A może tylko tak jej się wydawało.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Cain dobrze pamiętał dzień, w którym po raz pierwszy
ujrzał „Mona Lisę”.
Miał wtedy piętnaście lat, a ojciec, który jechał
w interesach do Paryża, zabrał go z sobą. Podróż okazała się
piekielnie nudna. Przynajmniej z jego punktu widzenia.
Przebywali przez pięć dni w jednym z najpiękniejszych miast
świata, ale on spędził niemal cały ten czas w salach
konferencyjnych, w których ojciec pertraktował z innymi
ludźmi biznesu.
Piętnastoletniego chłopca nie interesowały inwestycje,
zyski ani straty. Myślał tylko o tym, jak udoskonalić swoje
umiejętności tenisowe i nawiązać intymne stosunki
z najbardziej urodziwymi koleżankami.
Piątego dnia pobytu ojciec kazał swojemu asystentowi
oprowadzić syna po Paryżu. Odwiedzili wtedy Luwr, a Cain ją
zobaczył. Monę Lizę. Wpatrywał się przez pół godziny
w portret tajemniczej włoskiej arystokratki, którą uznał za
symbol wdzięku, podziwiając jej mroczną urodę
i enigmatyczny uśmiech.
Uśmiech ujawniający przewrotność, radość życia
i namiętność. Szczególnie namiętność.
Żadna żywa kobieta nigdy nie wzbudziła w nim takiego
zainteresowania i zachwytu jak to dzieło sztuki.
Aż do chwili obecnej.
Gdy Laurence i jego ekipa wyszli z pokoju, Cain musiał
wytężyć całą siłę woli, by się nie obejrzeć i nie wpatrywać
w milczącą kobietę, która nadal stała na tle zielonego ekranu.
Nie podziwiać rysów twarzy, które tylko ślepiec mógłby
uznać za pospolite. Nie zachwycać się kształtnymi biodrami,
pięknym biustem i ustami, których piękno omal nie powaliło
go na kolana mimo obecności świadków.
Ich smak, kształt i słodycz były tak porażające, że
zapomniał o całym świecie.
W momencie pocałunku ważna była dla niego tylko ta
kobieta, która z zaskakującą uległością przelała na niego swą
namiętność. Taka sytuacja nie wydarzyła mu się nigdy dotąd.
Nigdy. Gdy zaś wynurzył się z mrocznej otchłani pożądania,
jego miejsce zajęły złość i lęk.
Nie mógł sobie darować tego, że zatonął w zachwycie, jaki
wzbudziła w nim Devon, i przez chwilę był całkowicie
bezbronny.
Zaczął podejrzewać, że pod powłoką niewinnej
poprawności płonie namiętność mogąca spalić go na popiół.
Dostrzegł w oczach Devon jej przebłyski już podczas ich
zdawkowej rozmowy w ogrodzie.
Do diabła! – zaklął w duchu. Odkąd spotkał tę
dziewczynę, pojawiała się w jego snach, zakłócając
odpoczynek. A teraz, kiedy poznał smak jej ust, będzie miał
szczęście, jeśli uda mu się choćby zdrzemnąć.
Zacisnął zęby, zamknął drzwi za ostatnim członkiem ekipy
i szybkim krokiem podszedł do Devon.
Oboje patrzyli na siebie przez chwilę, a potem zaczęli
mówić równocześnie:
- Muszę już iść…
- Powinniśmy…
Oba zdania pozostały niedokończone, bo w tym momencie
otworzyły się drzwi i stanęli w nich Achilles oraz Kenan.
Zachowywali się tak swobodnie, jakby byli u siebie,
i w pewnym sensie mieli do tego prawo.
Formalnie rzecz biorąc, byli współwłaścicielami całego
nieruchomego i ruchomego majątku firmy. Ich obecność
uświadomiła to Cainowi, budząc w nim ponowny przypływ
bezsilnej wściekłości.
- Serdecznie zapraszam – wycedził sarkastycznym
tonem. – Moje pozornie zamknięte drzwi są w istocie zawsze
otwarte.
- Odnotowujemy to z satysfakcją – mruknął zadowolony
Kenan, wykrzywiając usta w ironicznym uśmiechu, a potem
dostrzegł Devon i obrzucił ją badawczym spojrzeniem. –
Dotarły do nas jakieś absurdalne pogłoski o twojej
zaręczynowej sesji fotograficznej. Nie dajemy im wiary, bo
przecież gdybyś naprawdę chciał się żenić, to chyba my nie
dowiedzielibyśmy się o nich jako ostatni, prawda? Bądź co
bądź jesteśmy rodziną.
Cain usłyszał ciche westchnienie Devon, więc spojrzał na
nią i zobaczył jej szeroko otwarte oczy.
- Pozwól, że ci przedstawię moich dwóch przyrodnich
braci – powiedział z wymuszonym uśmiechem. – To jest
Kenan Rhodes, a to Achilles Farrell. A to jest Devon Cole,
moja narzeczona – wykrztusił z trudem.
- Cieszę się, że mogę cię poznać, Devon – oznajmił Kenan,
wyciągając rękę na powitanie i posyłając dziewczynie
serdeczny uśmiech, na widok którego Cain poczuł ukłucie
zazdrości.
Natomiast Achilles pochylił lekko głowę, ale jego twarz,
ukryta częściowo pod gęstą brodą, pozostała nieprzenikniona.
- Ja też jestem zadowolona, że mogę was poznać –
oświadczyła Devon. – Przykro mi, że Cain nie powiadomił
was o naszych zaręczynach. To moja wina. Prosiłam go, żeby
nie wtajemniczał nikogo w nasze plany, dopóki nie ukaże się
w gazetach zawiadomienie o ślubie. Po prostu jestem
przesądna, a on spełnił moją prośbę, choć uznał moje
stanowisko za absurdalne.
- Skoro wyjaśniliśmy już sobie wątpliwości, to chciałbym
teraz porozmawiać w cztery oczy z moją narzeczoną –
oznajmił Cain, przypominając sobie, że w gruncie rzeczy nie
zna ani nie lubi swoich przyrodnich braci.
- Będziemy ci niesłychanie wdzięczni, Devon, jeśli
zechcesz udzielić mu kilku lekcji dobrych manier – mruknął
Kenan, potrząsając głową. – Tak czy owak, witaj w rodzinie.
Wymówił słowo „rodzina” w taki sposób, jakby ujawniał
jakąś posępną tajemnicę, a potem pocałował Devon
w policzek, uśmiechnął się do Caina i wyszedł z pokoju.
Achilles skłonił się lekko i podążył jego śladem.
- Dlaczego ich okłamałaś? – spytał Cain, a Devon
wzruszyła ramionami.
- Nie chciałam, aby było im przykro, że nie powiadomiłeś
ich o naszych zaręczynach.
Spojrzał na nią badawczo, podejrzewając, że ta odpowiedź
ma go przekonać o jej życzliwości i prostolinijności, i chyba
tak było, bo nie dostrzegł w jej oczach wyrachowania.
Zauważył natomiast jej spuchnięte wargi. Uświadomił
sobie, że to on jest tego przyczyną i poczuł coś w rodzaju
dumy.
- Jak to możliwe? – spytała szeptem, zerkając w kierunku
drzwi. – Przecież wy trzej…
- Chcesz się dowiedzieć, jak to jest możliwe, żeby trzej
faceci pochodzący z różnych środowisk byli braćmi, choć
dzieli ich w dodatku bariera rasowa.
Zaczerwieniła się, ale kiwnęła głową.
- Niezwykła historia odnalezionych dziedziców fortuny
Farrellów była przed dwoma tygodniami tematem
sensacyjnych artykułów drukowanych przez szmatławce.
Czyżbyś ich nie czytała?
- Skoro mamy się pobrać, to będzie lepiej, jeśli od razu
powiem ci prawdę. Nic mnie nie obchodzą rewelacyjne
informacje dotyczące prywatnego życia gwiazd muzyki
rockowej ani rekinów biznesu. Oglądam tylko dzienniki
telewizyjne i filmy. Wszystko inne mam po prostu w nosie.
- Naprawdę? – spytał ze zdziwieniem, unosząc brwi.
- Naprawdę – odparła, potwierdzając ruchem głowy. –
Zalew tego całego gówna, którym żyją media, przyprawia
mnie o depresję albo budzi chorobliwy apetyt. A słodycze
natychmiast mnie tuczą. Więc nie mogę śledzić kronik
towarzyskich, bo robię się gruba jak beczka.
Cain spojrzał na nią ze zdumieniem, z trudem
powstrzymując wybuch śmiechu.
Wydała mu się tak czarująco szczera i bezpretensjonalna,
że miał ochotę ją uściskać.
Przypomniał sobie jednak, że ta kobieta jest cyniczna
i wyrachowana, więc zmarszczył brwi i wrócił do tematu.
- Achilles i Kenan są nieślubnymi synami mojego ojca.
Dowiedziałem się o ich istnieniu dopiero po jego śmierci.
Streścił jej przebieg spotkania, na którym odczytano
testament ojca.
- Jak z tego wynika, musimy wszyscy trzej współpracować
z sobą zgodnie przez jeden rok, aby uratować firmę.
Devon potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Jej piękne
gęste włosy opadły na ramiona.
Spojrzał na nią z zachwytem, czując przypływ pożądania.
Teraz już wiedział, że popełnił błąd, całując ją tak namiętnie
podczas sesji.
Nie wolno ci pozwolić sobie nigdy więcej na tego rodzaju
słabość, podpowiedział mu wewnętrzny głos. Przecież ona jest
manipulantką zagrażającą waszej rodzinnej spółce.
- Co za idiotyczny pomysł! – zawołała ze zdumieniem. –
Dlaczego on tak długo ukrywał przed tobą istnienie Achillesa
i Kenana? Przecież miałeś prawo dowiedzieć się wcześniej, że
nie jesteś jedynakiem.
Jako młody chłopiec Cain często żałował, że nie ma braci
ani sióstr. Może nie czułby się wtedy tak samotny.
Ale w miarę dorastania dochodził do wniosku, że nie jest
stworzony do rodzinnego życia. A jego coraz gorsze stosunki
z ojcem zdawały się potwierdzać słuszność tej diagnozy.
- Barron Farrell był mistrzem w dziedzinie intryg
i manipulacji, więc z pewnością miał powody, żeby postąpić
w tej sprawie tak a nie inaczej. A moje życie potoczyłoby się
własnym torem bez względu na to, czy wiedziałbym
o istnieniu Kenana i Achillesa.
- Jak możesz tak mówić? – zawołała, ponownie
potrząsając głową. – Ja byłabym szczęśliwa, gdyby się
okazało, że mam brata lub siostrę. Nie czułabym się wtedy tak
bardzo samotna i miałabym kogoś, kto zawsze stałby po mojej
stronie.
Ostatnie wypowiedziane przez nią zdanie zabrzmiało tak
smutno, że Cain poczuł ucisk w gardle.
- Dlaczego miałabyś czuć się samotna, Devon? Może nie
masz rodzeństwa, ale przecież sama mówiłaś, że pochodzisz
z dużej rodziny.
- Jestem zdziwiona, że to zapamiętałeś.
- Pamiętam wszystko, co wydarzyło się tego dnia.
- Owszem, mam dużą rodzinę. Sześć ciotek i czterech
wujów ze strony ojca i matki. Oraz mnóstwo kuzynów,
których nie widziałam od lat. Odkąd z New Jersey
przenieśliśmy się tutaj.
- New Jersey nie leży za siedmioma morzami – mruknął,
marszcząc brwi. – Można tam dojechać w ciągu niecałych
pięciu godzin. Nie rozumiem, dlaczego wasza przeprowadzka
oznaczała kres kontaktów rodzinnych.
Devon przymknęła oczy, lecz Cain zdążył dostrzec w nich
wyraz bólu.
- Na początku firma ojca wymagała jego stałej obecności,
więc nie odwiedzaliśmy krewnych zbyt często. Potem…
potem wszyscy stali się nagle bardzo zajęci, więc rozmowy
telefoniczne były coraz rzadsze, aż w końcu ustały. Po prostu
straciliśmy z sobą kontakt.
Wzruszyła ramionami, ale ten nonszalancki gest nie
wypadł zbyt przekonująco.
Cain był pewny, że Devon tęskni za tą wielką rodziną,
o której opowiadała tak sugestywnie podczas ich rozmowy
w ogrodzie. I domyślał się, że to tajemnicze ochłodzenie
rodzinnych stosunków miało jakiś związek z Gregorym
Cole’em.
- Mój Boże – wyszeptała nagle, patrząc mu w oczy. –
Teraz rozumiem, dlaczego wyszedłeś w dniu pogrzebu do
ogrodu. Miałeś powody do żalu i oburzenia. Nie tylko straciłeś
ojca, lecz w dodatku odkryłeś, że okłamywał cię od lat. Nie
dziwię się, że byłeś w tak fatalnym nastroju.
- Spotkanie z tobą pozwoliło mi odzyskać równowagę
i wiarę w ludzi.
- Nie na długo – szepnęła, opuszczając wzrok.
- To prawda – przyznał niechętnie. – Ale mimo to jestem
ci wdzięczny. Przypomniałaś mi pewną bardzo ważną zasadę.
Jeśli coś wydaje się zbyt piękne, żeby było prawdziwe, to
przeważnie tak właśnie jest.
Wygłaszając tę złośliwą uwagę, chciał ją ukarać za udział
w wymierzonej przeciwko niemu intrydze, a zarazem dać do
zrozumienia, że nigdy więcej nie obdarzy jej zaufaniem. Ale
bolesny grymas, który przemknął przez twarz Devon, nie
sprawił mu satysfakcji.
Może dlatego, że nadal pamiętał smak jej ust i marzył
podświadomie o nowej okazji do pocałunku…
- Muszę się teraz przygotować do ważnego spotkania –
oznajmił obcesowym tonem, wkładając ręce do kieszeni
spodni.
Jeśli ta bezceremonialna odprawa sprawiła jej przykrość,
to wcale tego nie okazała.
Podeszła do fotela, na którym zostawiła swoją torebkę
przed przybyciem ekipy fotograficznej, i stała przez chwilę
nieruchomo, jakby chciała coś powiedzieć.
Potem potrząsnęła głową i opuściła pokój, nie oglądając
się za siebie.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Odniósł wrażenie, że znalazł się w piekle.
Ogromna sala jadalna była pełna gości i przywodziła mu
na myśl dzień pogrzebu ojca.
Na liście zaproszonych znaleźli się potentaci biznesu,
ulubieńcy kronik towarzyskich, celebryci, a nawet nieliczni
zawodowi sportowcy. Koszt potraw i alkoholi z pewnością
przerastał roczne zarobki przeciętnego zjadacza chleba.
Zgromadzone elementy dekoracyjne, obejmujące antyczne
meble i dzieła sztuki, musiały przynieść fortunę projektantowi
wnętrz.
Eleganckie towarzystwo złożone z obwieszonych
klejnotami kobiet i wystrojonych w smokingi mężczyzn
znakomicie się bawiło.
Tym razem pretekstem do zgromadzenia nie była śmierć
Barrona Farrella, lecz zaręczyny jego syna. Jemu samemu
było zresztą wszystko jedno.
Na szczęście Gregory Cole uparł się, by urządzić bankiet
w jego domu nad zatoką, a nie w rezydencji, w której Cain
miał z wyroku ojca mieszkać przez najbliższe dwanaście
miesięcy.
Każda okazja do opuszczenia tego mauzoleum była dla
niego bardzo cenna.
Musiał jednak przyznać, że Gregory nie szczędził środków
i zrobił co w jego mocy, by popisać się przed bostońskim
towarzystwem swoją zamożnością i przedsiębiorczością.
Albowiem niezależnie od tego, co wydrukowano na
zaproszeniach, bohaterami tego spotkania nie byli wcale Cain
i Devon.
Był nim wyłącznie Gregory Cole.
Znakomicie wykorzystał okazję do zgromadzenia
w jednym miejscu wszystkich ludzi, którym chciał
zaimponować. To nie było przyjęcie zaręczynowe, lecz
początek kampanii mającej mu zapewnić dostęp do
uprzywilejowanej, dobrze urodzonej elity.
A on, jak każdy wybitny generał, okazał się znakomitym
strategiem.
Cain przyglądał się zebranym z niesmakiem. Nie znosił
tego rodzaju okazji. Nie cierpiał pretensjonalności, hipokryzji
i fałszywych aspiracji.
Do udziału w tym przedsięwzięciu zmusiła go lojalność
wobec jednej osoby. Osoby, którą kochał najbardziej na
świecie.
Emelii Farrell.
Rozejrzał się po sali i natychmiast dostrzegł matkę jak
zwykle otoczoną przez grono podziwiających ją kobiet
i mężczyzn.
Choć miała już pięćdziesiąt kilka lat, była w oczach syna
równie piękna jak w czasach jego dzieciństwa.
To ona kupiła mu z okazji dwunastych urodzin pierwszy
aparat fotograficzny. To ona najgłośniej wznosiła okrzyki na
jego cześć, kiedy kończył szkołę średnią i studia, choć jej mąż
nie wziął udziału w żadnej uroczystości, tłumacząc się
nawałem zajęć.
Czas przyprószył jej kruczoczarne włosy siwizną i upstrzył
zmarszczkami twarz, ale nie stłumił blasku niebieskich oczu
płonących miłością do syna.
Ta właśnie miłość przywiodła ją tego wieczoru do domu
byłego kochanka.
Cain nie znał szczegółów romansu matki z Gregorym i nie
mógł o nie pytać, ponieważ matka nie miała pojęcia, że on
o tym wie.
Choć jednak ich związek zakończył się w przyjaznej
atmosferze, Gregory wykorzystywał go teraz jako broń
umożliwiającą mu szantażowanie Caina.
A Cain nie mógł dopuścić, aby matka dowiedziała się, że
jej romans z Gregorym jest narzędziem tego szantażu.
Oderwał wzrok od matki i skupił się na stojącej obok niej
swojej narzeczonej.
Pani Farrell ujrzała tego wieczoru Devon po raz pierwszy,
ale natychmiast ją polubiła.
Powiedziała nawet synowi, że jest nią zachwycona. Nie
śmiał rozwiewać złudzeń matki, więc nie ujawnił przed nią
prawdziwej natury Devon i nie poinformował jej o tym, że ten
związek ma więcej wspólnego z bezwzględną zachłannością
niż z prawdziwym uczuciem.
- Synu, to jest twoje przyjęcie zaręczynowe – oznajmił
Gregory, który nagle zjawił się obok niego i poklepał go
poufale po ramieniu. – Powinieneś się bawić, a nie stać
w kącie jak dziewczyna, z którą nikt nie chce tańczyć. Podejdź
do tych ludzi, bo przecież oni przyszli tu po to, żeby uczcić
ciebie i twoją przyszłą żonę.
- To są twoi goście, a nie moi – mruknął Cain, krzywiąc
się z niesmakiem. – A biorąc pod uwagę fakt, że dostałem
zaproszenie dopiero przed dwoma dniami, choć wszyscy inni
otrzymali je o tydzień wcześniej, powinieneś być mi
wdzięczny za to, że w ogóle tu jestem.
Uniósł szklankę do ust, strącając pod tym pretekstem dłoń
intruza z ramienia.
- I nigdy więcej nie nazywaj mnie synem.
Gregory nie przestał się uśmiechać, ale w jego oczach
błysnął gniew.
- Chyba nie zamierzasz wywoływać awantury w moim
domu, Cain? Stanowczo bym ci to odradzał.
Gregory rozejrzał się po sali z wyraźną dumą.
- Bardzo się cieszę, że twoja matka zechciała przyjąć moje
zaproszenie. Muszę przyznać, że wygląda zachwycająco.
Cain poczuł gwałtowny przypływ złości i z trudem
powstrzymał się, by nie uzewnętrznić go w skrajnie
drastycznej formie.
- Posłuchaj mnie uważnie, Cole – warknął. – I zapamiętaj,
co ci powiem. Nie pozwalaj sobie na żadne komentarze
dotyczące mojej matki. Nie patrz w jej stronę ani nawet o niej
nie myśl. Jesteś pewnie przekonany, że twój szantaż postawił
mnie w sytuacji podbramkowej. Zapewniam cię jednak, że
jeśli w jakikolwiek sposób urazisz jej uczucia lub choćby dasz
mi powód do podejrzeń, rozniosę twój świat na strzępy, nawet
gdybym miał zniknąć razem z nim z powierzchni ziemi.
- Nie obawiam się twoich gróźb…
- Nie, Cole. To nie była groźba, tylko obietnica.
Gregory spojrzał na niego z wściekłością i najwyraźniej
chciał coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle.
- W końcu cię znaleźliśmy, Cain! – zawołał Kenan,
podchodząc do nich jak zwykle w towarzystwie Achillesa.
Obaj przepchnęli się z trudem przez tłum gości, wywołując
ich zaciekawione spojrzenia i żywe komentarze. Był to bądź
co bądź pierwszy publiczny występ nieślubnych synów
Barrona Farrella w towarzystwie ich urodzonego w związku
małżeńskim brata.
Cain poczuł kolejny przypływ irytacji.
- Postąpiłeś rozsądnie, zajmując pozycję blisko baru –
zauważył Achilles, sięgając po szklankę piwa.
- Ten facet rzadko otwiera usta, ale kiedy już to robi, mówi
bardzo rozsądnie! – zawołał Kenan z uśmiechem, a potem
wyciągnął rękę do gospodarza. – Jestem Kenan Rhodes. Miło
mi poznać przyszłego teścia Caina.
- Wiele słyszałem o panu i o bracie – odparł Gregory,
ściskając jego dłoń. – Cieszę się, że zechcieliście skorzystać
z mojego zaproszenia.
- Jakże moglibyśmy postąpić inaczej? – spytał Kenan,
zdobywając się na czarujący uśmiech. – Czy pozwoli pan, że
porwiemy na chwilę Caina?
- Oczywiście. – Gregory ponownie poklepał Caina po
plecach. – Dokończymy naszą rozmowę później, mój drogi
przyszły zięciu.
Odwrócił się i zniknął w tłumie, a Kenan wykrzywił twarz
w ironicznym grymasie.
- Widzę tego faceta po raz pierwszy w życiu, ale budzi we
mnie instynktowną niechęć. To dobrze, że nie żenisz się z nim,
tylko z jego córką. Choć cała ta sprawa wydaje mi się mocno
podejrzana.
- O czym ty mówisz? – spytał Cain.
- O Devon – włączył się do rozmowy Achilles. – Podczas
fotograficznej sesji zaręczynowej nie miała na palcu
pierścionka. To się nam wydało bardzo dziwne.
Cain zaklął w duchu i z trudem powstrzymał się, by nie
zerknąć w kierunku narzeczonej.
Cały proces zaręczyn miał tak niezwykły przebieg, że
kupno pierścionka nie przyszło mu do głowy. Teraz nasunął
mu się szereg pytań.
Kto jeszcze to zauważył? Czy goście zastanawiają się,
dlaczego Cain Farrell nie kupił narzeczonej – kobiecie,
w której był podobno szaleńczo zakochany – pierścionka
zaręczynowego?
- Chyba nikt tego nie zauważył – mruknął Kenan, jakby
czytając w jego myślach. – Posłuchaj, Cain. Zdaję sobie
sprawę, że nie traktujesz nas jak braci i nie znasz na tyle
dobrze, żeby nam zaufać. Chcę cię jednak zapewnić, że
możesz liczyć na naszą lojalność. Nie musisz nas
wtajemniczać w swoje sprawy, ale jeśli jest coś, co możemy
dla ciebie zrobić, to po prostu nam o tym powiedz.
On ma rację, pomyślał Cain. Wcale im nie ufam.
Nauczył się już jako dziecko, że nie może stuprocentowo
polegać na nikim oprócz matki. Z tymi dwoma facetami łączy
go wspólny kod genetyczny, ale nic więcej. Więc dlaczego
zapewniają go o swojej lojalności? Co zrobił, by na nią
zasłużyć?
Chciał im powiedzieć, że nie muszą składać takich
deklaracji, ale się rozmyślił.
- Dziękuję – mruknął, a potem odchrząknął i zaczął się
rozglądać za Devon.
Dostrzegł matkę, ale jego „narzeczona” nie stała już obok
niej.
- Czy któryś z was widział Devon? – spytał, marszcząc
brwi.
- Nie – odparł Achilles. – Kilka minut temu ojciec
odciągnął ją od twojej matki, mówiąc, że chce z nią
porozmawiać. Dlaczego pytasz? Czy wszystko jest okej?
- Oczywiście – odparł Cain, zmuszając się do beztroskiego
uśmiechu, a potem postawił drinka na barze i udał się na
poszukiwanie Devon oraz Gregory’ego.
- Tato, co się dzieje? Czy wszystko jest w porządku? –
spytała Devon, wchodząc za ojcem do biblioteki.
Była zadowolona, że może na chwilę opuścić przyjęcie.
Tego rodzaju uroczyste okazje zawsze budziły jej wewnętrzny
sprzeciw.
Dziś czuła się jeszcze gorzej. Wiedziała, że jest w centrum
uwagi wielu osób, które zastanawiały się, jakim cudem
skromna, niezbyt atrakcyjna dziewczyna zdołała usidlić
jednego z najbardziej pożądanych kawalerów w mieście.
Ojciec był natomiast w swoim żywiole.
Zachowywał się jak król zasiadający na tronie
i przyjmujący hołdy najwybitniejszych przedstawicieli
bostońskiego towarzystwa.
Przyglądała mu się uważnie, kiedy podchodził do ukrytego
w ścianie biblioteki barku, aby nalać sobie drinka. Mimo
wszystko chciała wierzyć, że ten szantażysta i manipulator jest
nadal tym samym dobrym ojcem, który uczył ją jeździć na
rowerze i czule podnosił z ziemi, kiedy się przewracała. Że
mężczyzna, którego kochała matka, nie zniknął całkowicie
z powierzchni ziemi.
- Jak układają się twoje stosunki z Cainem? – spytał, nie
odwracając głowy.
- Chyba nieźle – odparła, marszcząc brwi.
Czego on się spodziewa? – spytała się w duchu.
Przecież Cain padł ofiarą szantażu. Uważa ją za
współuczestniczkę tego zamachu na jego wolność. I darzy
szczerą niechęcią.
Choć całował ją gorąco.
Natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. Wiedziała
dobrze, że pożądanie nie ma nic wspólnego z czułością ani
miłością. Nauczyła ją tego przygoda z Donaldem.
- Nieźle? – powtórzył Gregory, odwracając się w jej
stronę. – To za mało. Przecież ludzie widzą, że oboje
traktujecie się bardzo chłodno. To są wasze zaręczyny, a wy
zachowujecie się tak, jakbyście byli tu za karę. Musisz się
bardziej starać, Devon. Po wszystkim, co dla ciebie zrobiłem,
masz obowiązek zadbać o to, żeby moje wysiłki nie poszły na
marne. Jeśli się postarasz, on może zapomnieć o tym, że został
zmuszony do tego małżeństwa. Chcę, żeby robił wrażenie
szczęśliwego i żebyś o to zadbała.
- Zastanów się nad tym, co mówisz, tato – wycedziła
lodowatym tonem. – Mówisz w taki sposób, jakbyś był
stręczycielem zmuszającym mnie do prostytucji.
- Nie bądź śmieszna. Robię to dla ciebie i dla dzieci, które
kiedyś urodzisz. Po to, żebyś nie musiała nigdy znosić tego, co
przypadło w udziale mnie i twojej matce. Biedy, bezsilności,
anonimowości. Żeby nikt nigdy nie mógł patrzeć na ciebie
z góry. Wiem, że postępuję niezbyt pięknie, ale otaczający nas
świat nie jest piękny i chyba nawet Cain zdaje sobie z tego
sprawę.
- Ty chyba naprawdę wierzysz w to, co mówisz –
wyszeptała. – Ale mama byłaby zadowolona, gdybyśmy
zostali w Plainfield, w małym domku wypełnionym rodziną.
Nie mieliśmy wtedy wielkiej rezydencji i fury pieniędzy, ale
byliśmy szczęśliwi. Cieszyliśmy się miłością, poczuciem
wspólnoty i radością życia. Byliśmy sobie bliscy. Nie zależy
mi na akceptacji obcych ludzi. Żadne pieniądze świata nie
zapewnią nam szacunku bliźnich ani tego, co mieliśmy
w Plainfield.
- Na takie gadanie może pozwolić sobie osoba, która nigdy
nie musiała ciężko pracować na utrzymanie rodziny – warknął
ojciec. – Tak czy owak to już przeszłość. Twoja matka nie
żyje, a ja będę opiekować się tobą w sposób, jaki uznam za
słuszny.
Uniósł szklankę do ust i wypił z niej spory łyk.
- A to zmusza mnie do poruszenia jeszcze jednego tematu.
Dotarło do mojej wiadomości, że firma Farrell International
przygotowuje projekt budowy nowej dzielnicy położonej
między parkiem miejskim a północnym dworcem kolejowym.
Mają się tam znaleźć sala koncertowa, centrum handlowe,
biurowiec, pięćset apartamentów i sześćdziesięciopiętrowy
wieżowiec mieszkalny. Wszystko wskazuje na to, że Farrell
zamierza współpracować tylko z kilkoma inwestorami. A ja
chcę znaleźć się w ich gronie.
- Nie wiem, co to ma wspólnego ze mną – oznajmiła
Devon, wzruszając ramionami.
- Bardzo wiele – odparł ojciec, podchodząc bliżej i patrząc
jej w oczy. – W obecnej sytuacji Cain nie jest nastawiony do
mnie bardzo… przychylnie.
Devon z trudem stłumiła wybuch śmiechu. Słowo wybrane
przez ojca wydało jej się rażąco niestosowne.
- I tu zaczyna się twoja rola. Musisz go nakłonić, żeby
zaproponował mi udział w tym przedsięwzięciu.
- Chyba nie mówisz poważnie! – zawołała, ale jeden rzut
oka na ojca przekonał ją, że nie doceniła jego aroganckiej
pewności siebie. – Myliłam się, ty mówisz poważnie! Tato,
przecież to absurd!
- Jesteś dzięki mnie zaręczona z jednym
z najpotężniejszych ludzi w Bostonie…
- Wcale cię o to nie prosiłam i nie chcę mieć z tym nic
wspólnego!
- Jesteś dzięki mnie przedmiotem zazdrości wszystkich
mieszkanek tego miasta – ciągnął, podnosząc głos, aby
zagłuszyć jej protesty. – Najmniejsze, co możesz zrobić, to
okazać mi wdzięczność i pomoc. Tak ogromny projekt
oznacza wielomilionowe zarobki dla mnie i dla moich
klientów. Współpraca z Farrell International zapewni mojej
firmie awans do grona najlepiej prosperujących spółek
inwestycyjnych w kraju. Musisz tylko porozmawiać z Cainem
i wykorzystać cały swój dar perswazji…
- Dar perswazji? – powtórzyła ironicznie. – Jaki dar
perswazji? Przecież on mnie nienawidzi tylko trochę mniej niż
ciebie. Nawet gdybym mogła na niego wpłynąć, nigdy bym się
na to nie odważyła. Nie wiem, w jaki sposób zmusiłeś go do
tego małżeństwa, ale nie pozwolę, żebyś w dodatku wciągał
go w swoje interesy.
Gwałtownie potrząsnęła głową.
- Mówisz mi, że robisz to wszystko dla mnie. Ale ja wiem,
że motywem twojego działania jest egoizm i nie chcę, abyś
mnie wciągał w jakiekolwiek manipulacje dotyczące Caina.
- Gdzie jest twoja lojalność? – warknął, podchodząc
jeszcze bliżej i oskarżycielskim gestem wyciągając w jej
stronę palec. – Jesteś moją córką. Masz obowiązki wobec
mnie, a nie wobec mężczyzny, o którego istnieniu nie
wiedziałabyś do tej pory, gdyby nie ja. Jesteś moją dłużniczką.
- Twoją dłużniczką? – powtórzyła z niedowierzaniem. –
Więc powiedz mi, kiedy nasze rachunki zostaną wyrównane.
Kiedy nie będę już musiała się prostytuować, żeby zaspokoić
twoje ambicje?
W oczach Gregory’ego zalśniła wściekłość. Chwycił córkę
za rękę.
- Nie ośmielaj się mówić do mnie w taki sposób, bo…
- Daj jej święty spokój!
Gregory zesztywniał, a Devon zerknęła w kierunku drzwi
biblioteki, w których stał Cain.
Wyglądał jak anioł zemsty, a ona z trudem powstrzymała
się, by podbiec do niego i przytulić twarz do jego piersi.
- To jest sprawa rodzinna, Cain – oznajmił Gregory. – Nie
masz prawa się do niej wtrącać.
- Dałeś mi to prawo, ingerując w moje życie. Grożąc, że
narazisz na szwank opinię mojej matki, czyniąc ze swojej
córki ofiarę podejrzanej transakcji, którą zawarłeś z moim
ojcem. Mylisz się, Cole. Mam prawo wtrącać się do
wszystkich spraw dotyczących Devon.
W bibliotece zapadła grobowa cisza. Devon słyszała tylko
łomot własnego serca.
„Mam prawo wtrącać się do wszystkich spraw
dotyczących Devon”.
Ostatnie zdanie Caina odebrało jej głos. W ciągu
minionych szesnastu lat była skazana na własne siły. Nikt
nigdy nie troszczył się o jej samopoczucie fizyczne
i psychiczne. I właśnie dlatego oświadczenie Caina zabrzmiało
w jej uszach jak… może jak zapowiedź interesującej
przygody?
- To absurd! – warknął jej ojciec. – Nie mam czasu na
bzdury. Muszę zadbać o swoich gości.
Raz jeszcze spojrzał z wściekłością na córkę, a potem
pospiesznie wyszedł z biblioteki, zatrzaskując za sobą drzwi.
W pokoju znowu zapadła cisza. Devon nadal czuła
przyspieszone bicie serca.
- Czy on kiedykolwiek podniósł na ciebie rękę? – spytał
Cain, obrzucając ją badawczym spojrzeniem.
- Nie – wyszeptała, potrząsając głową. – Nie byłby do tego
zdolny. Cokolwiek o nim sądzisz, nigdy nie posunął się do
przemocy fizycznej.
- O co się spieraliście?
Nie odpowiadając na pytanie, podeszła do niego… tak
blisko, że musiała odchylić głowę, aby spojrzeć mu w oczy.
Poczuła zapach jego wody po goleniu.
Instynkt samozachowawczy nakazywał jej ucieczkę, ale
pozostała na miejscu, pragnąc poznać prawdę.
- Co miałeś na myśli, mówiąc, że mój ojciec zagrażał
opinii twojej matki? – spytała drżącym głosem.
- Wiele lat temu moja matka miała romans z twoim ojcem.
Małżeństwo moich rodziców nie było szczęśliwe. Kiedy
dorosłem na tyle, żeby zrozumieć powody ich kłótni,
wiedziałem, że Barron ją zdradzał. Kiedy twój ojciec zjawił
się w moim gabinecie, żeby opowiedzieć mi o tym romansie,
nie oceniałem postępowania matki. Uznałem po prostu, że
popełniła błąd, zadając się z niewłaściwym człowiekiem.
Devon była zdziwiona, że Cain mówi o ojcu w taki
sposób, jakby był z nim po imieniu, ale cierpliwie czekała na
dalszy ciąg.
- Tuż przed śmiercią Barrona Gregory złożył mu wizytę
i przedstawił dowody niewierności jego żony. Taśmy wideo,
fotografie, esemesy, mejle. Barron nie chciał wyjść na kogoś,
kto nie potrafi zaspokoić seksualnych potrzeb swojej żony,
więc zależało mu na zachowaniu sprawy w tajemnicy. Zawarł
więc z twoim ojcem umowę. Gregory obiecał, że nie
opublikuje kompromitujących dowodów, a mój ojciec zgodził
się na moje małżeństwo z jego córką.
O Boże, wyszeptała bezgłośnie, przyciskając dłonią coraz
szybciej bijące serce. Nie miała siły tego słuchać.
- W tydzień po pogrzebie Barrona twój ojciec zjawił się
u mnie z tą umową w ręku, żądając, żebym spełnił zawarte
w niej warunki. Zagroził, że jeśli odrzucę jego roszczenia,
postara się, aby te fotografie, taśmy i mejle dotarły do
brukowców i plotkarskich portali internetowych. Miałem
wybór: mogłem poślubić jego córkę albo zostać biernym
świadkiem plotek na temat mojej matki. Więc przystałem na
jego żądania.
Devon głęboko wciągnęła powietrze, czując, że robi jej się
słabo. Miała wrażenie, że jej głowę rozrywa jakaś potężna
eksplozja.
Jak mój ojciec mógł tak postąpić? – myślała z rozpaczą.
Jak mógł wykorzystać matkę Caina w charakterze jednostki
przetargowej? Czy zachowałby się tak samo, gdyby chodziło
o moją matkę, czyli jego żonę? Czy jego chciwość i ambicja
nie znają granic?
Poczuła zawrót głowy i lekko się zachwiała, przyciskając
dłoń do żołądka. Kątem oka zauważyła, że Cain rusza w jej
kierunku, więc wyciągnęła rękę, aby go powstrzymać.
Nie zniosłaby niczyjego dotyku. Nawet drobny ruch
powietrza mógłby ją przewrócić. Ale Cain się nie zatrzymał.
Podszedł do niej od tyłu i chwycił ją za ramiona, by nie
upadła.
Emanująca z niego siła pomogła jej zachować równowagę.
Przełknęła ślinę i siłą woli opanowała atak słabości. Ale nadal
drżała na całym ciele.
- Nie wiedziałam o tym – wyszeptała przez ściśnięte
gardło. – Przysięgam, że o tym nie wiedziałam.
Teraz rozumiem, dlaczego on mnie nienawidzi, pomyślała
z rozpaczą.
Jest przekonany, że brała udział w intrydze mającej
skompromitować jego matkę. Że jest egoistyczną suką gotową
zdobyć się na każdą podłość, aby poślubić faceta z elity
towarzyskiej. On nie wie, że jestem jak on zakładnikiem
ojca… a ona nie może mu tego powiedzieć.
A nawet gdyby mogła, nie miałoby to żadnego znaczenia.
Jest córką szantażysty zamykającego Cainowi drogę do
szczęśliwej przyszłości u boku jakiejś kobiety, którą mógłby
naprawdę pokochać.
- Spokojnie, Devon. Staraj się głęboko oddychać. Rób to
co ja.
Wciągnął głęboko powietrze, a ona, nie do końca
świadomie, zaczęła go naśladować. Wdech… wydech.
Wdech… wydech.
Minęło kilkadziesiąt sekund… może kilka minut. Jedynym
dźwiękiem zakłócającym ciszę były ich oddechy. Devon
poczuła spływający na nią spokój, który stopniowo przerodził
się w pożądanie.
Nagle zdała sobie sprawę, że Cain obejmuje ją jedną ręką
tuż pod biustem, a jego nogi przylegają do jej ud. I poczuła
ucisk jego nabrzmiałej męskości.
Po krótkiej walce z sobą uległa pokusie i zaczęła się o nią
ocierać. Zdawała sobie sprawę, że igra z ogniem, ale w tym
momencie niewiele ją to obchodziło.
Cain odwrócił ją twarzą do siebie i mocno przytulił.
Poczuła pulsujący ból w podbrzuszu, a kiedy Cain pochylił
głowę, stanęła na palcach i zbliżyła do niego usta.
Podczas sesji fotograficznej zaskoczyła ją łagodność jego
pieszczoty. Tym razem było inaczej.
Cain przywarł wargami do jej ust mocno, niemal brutalnie,
a ona odwzajemniła jego zapał, dając mu do zrozumienia, że
jest gotowa na wszystko.
Zanim zdążyła zaprotestować, jego dłoń zacisnęła się na
jej piersi. Cienki materiał, z którego uszyta była suknia, okazał
się niewystarczającą barierą dla jego palców. Kiedy ścisnął
lekko sutek, odniosła wrażenie, że poraził ją prąd i wydała
cichy okrzyk. Nie był to okrzyk bólu, lecz przyjemności. Nie
miała pojęcia, że rozkosz, jaką daje kontakt z mężczyzną,
może być tak intensywna. Niemal zbyt intensywna.
Zapomniała o całym świecie i marzyła tylko o tym, żeby to
zbliżenie trwało jak najdłużej.
- Cain… - szepnęła, odrywając na chwilę usta od jego
warg. – Proszę cię…
Znieruchomiał tak nagle, jakby jej słowa wyrwały go
z ekstazy. Jej ciało zaprotestowało.
Chciała od niego zażądać, by kontynuował rozpoczęte
dzieło. Żeby nie zostawiał jej w stanie bolesnego
niespełnienia.
On jednak wypuścił ją z objęć i cofnął się tak
niespodziewanie, że niemal straciła równowagę. Pozbawiona
ciepła bijącego od jego ciała, poczuła chłód i skrzyżowała ręce
na piersi.
- To nie powinno było się wydarzyć – mruknął, a jego
słowa podziałały na nią jak zimny prysznic.
Przypomniała sobie, że ma prawo uważać ją za intrygantkę
biorącą udział w wymierzonym przeciwko niemu spisku. Ale
mimo to czuła się boleśnie, wręcz rozpaczliwie, rozczarowana.
Stłumiła wzbierający w gardle szloch i postanowiła
zapomnieć o zranionej dumie. Grać rolę kobiety, której nic nie
jest w stanie wyprowadzić z równowagi.
Ukrywając twarz pod maską nonszalancji, odwróciła się
do Caina.
- Oboje popełniliśmy błąd – przyznała, starając się
opanować drżenie głosu. – Musimy zadbać o to, żeby taki
spektakl się nie powtórzył.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem, a ona nie potrafiła
oderwać wzroku od jego warg. Choć serce wciąż biło w jej
piersi bardzo głośno, czuła pulsujące pożądanie.
Zaklęła w duchu i postanowiła stanowczo, że nigdy więcej
nie zaangażuje się uczuciowo w związek z żadnym
mężczyzną.
- A więc uważasz, że to był spektakl? – spytał
z niedowierzaniem. – Spektakl bez widowni?
- Każde z nas było jednoosobową widownią – odparła,
siląc się na obojętny ton. – Sam powiedziałeś, że powinnam
się zachowywać tak, żeby uwiarygodnić nasz związek.
Umówmy się, że to była próba generalna.
Wykrzywiła usta, ale wiedziała, że jej uśmiech wypadł
nieprzekonująco.
- Musimy wracać na przyjęcie. Nasza nieobecność zacznie
zaraz budzić podejrzliwość gości.
Cain nie ruszył się z miejsca. Nadal lustrował ją wzrokiem,
a ona odniosła wrażenie, że rozszyfrował prowadzoną przez
nią grę.
- Masz rację, nie możemy pozwolić na to, żeby ludzie
zaczęli o nas plotkować. Ale mam do ciebie jedną prośbę.
Podszedł bliżej i przesunął palcem po jej dolnej wardze.
- Nie poprawiaj makijażu. Każdy, kto zobaczy te
opuchnięte usta, będzie przekonany, że cię przeleciałem. To
jeszcze bardziej uwiarygodni naszą grę. Proszę bardzo –
dodał, teatralnym gestem wskazując drzwi biblioteki. –
Widownia nie może się doczekać naszego powrotu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Cain zatrzymał swojego lexusa RX 350 pod przylegającym
do miejskiego parku bostońskim Ośrodkiem Nauki, Kultury
i Rekreacji.
Wielki budynek z czerwonej cegły był otoczony kilkoma
boiskami do koszykówki i baseballu. Nie miał pojęcia,
dlaczego Devon umówiła się z nim właśnie w tym miejscu.
Podejrzewał, że uczestniczy ona w jakiś sposób w działalności
tej placówki i zamierza go naciągnąć na dotację.
Pchnął ciężkie drzwi, wszedł do holu i zbliżył się do
recepcji.
- Co mogę dla pana zrobić? – spytał stojący za ladą
mężczyzna.
- Jestem umówiony z panią Devon Cole.
Twarz strażnika rozjaśnił życzliwy uśmiech.
- Domyślam się, że mam przyjemność z panem Farrellem.
Devon uprzedziła mnie o pana wizycie. Proszę wpisać
nazwisko do księgi gości i przypiąć do marynarki tę plakietkę.
Uśmiechnął się ponownie, kiedy Cain spełnił jego
polecenia i dodał:
- Sala numer siedem. Trzeba iść tym korytarzem do
samego końca… ostatnie drzwi po prawej stronie.
Cain ruszył we wskazanym kierunku, zastanawiając się,
jaki może być cel zaproszenia Devon.
W ciągu dwóch tygodni, które upłynęły od przyjęcia
zaręczynowego, pokazali się publicznie kilkakrotnie, a on za
każdym razem przeżywał tortury.
Musiał udawać, że jest zakochany, a równocześnie
zachowywać się poprawnie, choć każde dotknięcie jej ręki,
każde spojrzenie, każdy powiew używanych przez nią perfum
przyprawiały go o zawrót głowy.
Owego wieczoru przysiągł sobie jednak, że już nigdy nie
przekroczy bariery chłodnej obojętności i wytrwał w tym
postanowieniu aż do teraz.
Jakiekolwiek zaangażowanie emocjonalne byłoby
dowodem słabości, a nauczył się od ojca, że na słabość
pozwalają sobie tylko głupcy.
Zza drzwi sali numer siedem dochodził gwar. Nacisnął
klamkę i zatrzymał się w progu.
Stoły i krzesła stanowiące wyposażenie klasy były
zepchnięte pod ścianę. Po obu stronach pustej przestrzeni
tłoczyły się dwie grupki nastolatków. Devon stała
w centralnym punkcie pomieszczenia, najwyraźniej grając rolę
mistrza ceremonii.
- Przestańcie się przekrzykiwać! – zawołała, unosząc
ręce. – Grupa numer dwa ma szansę doprowadzić do remisu,
ale jeśli nie odpowie na moje pytanie, będzie trzysta punktów
do tyłu. Uwaga! Kategoria: muzyka. Jak się nazywał
najsławniejszy leworęczny gitarzysta?
Łatwizna, pomyślał Cain. Jimi Hendrix.
Młodzi uczestnicy rywalizacji nie odpowiedzieli od razu
na to pytanie, lecz zaczęli się gorączkowo naradzać.
W końcu najwyraźniej osiągnęli porozumienie, bo jedna
z dziewczyn uniosła rękę i, zwracając się do Devon, zawołała:
- Jimi Hendrix!
Devon patrzyła na nią przez chwilę w milczeniu, chcąc
zapewne spotęgować napięcie, a potem oznajmiła:
- Odpowiedź jest poprawna.
Grupa zareagowała wybuchem radości, a Cain,
rozbawiony reakcją młodzieży, głośno się roześmiał.
Jego donośny głos przebił się chyba przez panującą w sali
wrzawę, bo oba zespoły liczące w sumie około trzydziestu
osób spojrzały w jego stronę.
Pod ciężarem tylu par oczu poczuł się nieswojo, ale
uspokoił go promienny uśmiech Devon.
- Cześć, Cain! – zawołała, wyjmując z kieszeni obcisłych
dżinsów telefon i zerkając na ekran. – Przepraszam cię bardzo,
straciłam poczucie czasu. My już w zasadzie skończyliśmy,
więc…
- Mowy nie ma! – zawołał wysoki blondyn, należący do
przeciwnej drużyny. – Do zakończenia konkursu zostały już
tylko dwie rundy. Nie możemy go przerwać w połowie, tym
bardziej że nagrodą dla zwycięzców ma być wizyta w pizzerii.
Cain parsknął śmiechem, rozbawiony gwałtownością tego
protestu, a Devon spojrzała na niego niepewnie.
- Czy zechcesz poczekać do końca rozgrywki? To nie
potrwa dłużej niż kilka minut.
- Oczywiście – odparł, zdejmując marynarkę i kładąc ją na
pustym stole. – Do której drużyny mam dołączyć?
Młodzi ludzie spojrzeli na niego z niedowierzaniem
i zamilkli, widząc jego elegancki garnitur, czarne buty, białą
koszulę i krawat. Ale niemal natychmiast wszyscy wykrzywili
twarze w uśmiechu.
- Zapraszamy pana do nas! – zawołał jakiś chłopak.
- To byłoby niesprawiedliwe – oznajmiła jedna
z dziewcząt. – Chyba że pani Cole przyłączy się do naszego
zespołu.
- Przecież ja mam zadawać pytania…
- To żaden problem, proszę pani – przerwała jej panienka
z zespołu Caina. – Chętnie panią zastąpię w roli mediatora.
Kategoria: sport. Kto przebiegł pierwszy maraton w dziejach?
Wywołany do odpowiedzi zespół ustalił po naradzie, że
zrobił to Filipides, a następna godzina upłynęła pod znakiem
gorączkowej wymiany pytań i odpowiedzi oraz wybuchów
śmiechu i dowcipnych komentarzy.
Cain zdał sobie w pewnym momencie sprawę, że od
dawna nie bawił się tak beztrosko.
Zerknął w kierunku Devon, która naradzała się
z członkami swojego zespołu nad odpowiedzią na kolejne
pytanie. Zebrani wokół niej młodzi ludzie traktowali ją
z szacunkiem i otwarcie okazywali jej sympatię.
Ona zaś demonstrowała im najlepsze strony swojej natury;
była tak beztroska, sympatyczna i błyskotliwa jak podczas ich
pierwszego spotkania w ogrodzie jego matki.
Kim jest prawdziwa Devon Cole? – spytał się w duchu. Tą
czarującą pogodną kobietą, którą ma przed sobą?
Bezwzględną i sprytną manipulantką? Naiwną dziewczyną
przerażoną intrygami ojca?
Czy wreszcie namiętną kochanką, która płonęła w jego
ramionach jak pochodnia?
Dziesięć minut później gra dobiegła końca. Drużyna Caina
odniosła zwycięstwo nad zespołem Devon, zdobywając
przewagę stu punktów.
Gdy ucichły brawa i okrzyki radości, Cain uniósł ręce,
prosząc o chwilę ciszy.
- Dziękuję wam za to, że dopuściliście mnie do gry, a pani
Cole za przedstawienie mi tylu interesujących młodych ludzi.
Chcąc okazać wdzięczność, zapraszam wszystkich na pizzę.
Chłopcy i dziewczęta wznieśli radosny okrzyk i wybiegli
z sali, by się przygotować.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Devon podeszła do
Caina. Nadal była uśmiechnięta, ale w jej oczach nie migotały
już iskry radosnego rozbawienia.
- Dziękuję ci za ten pomysł z pizzą. Nie musiałeś tego
robić. Chyba nie zdajesz sobie sprawy, na co się naraziłeś. Te
dzieciaki mają wilczy apetyt.
- Ja w ich wieku też byłem bardzo łakomy i przepadałem
za pizzą. Ale nie musisz mi dziękować. Od dawna nie
przeżyłem tak sympatycznego popołudnia. Idąc tutaj, byłem
pewny, że zechcesz mnie naciągnąć na dotację. Większość
znanych mi kobiet zbiera fundusze lub zasiada w radach
nadzorczych instytucji kulturalnych, ale nie ma
bezpośredniego kontaktu z młodzieżą. Co ty tu robisz, Devon?
- To jest moje miejsce pracy – odparła z uśmiechem. –
Mam etat i otrzymuję pensję. Jestem koordynatorem
wszystkich działań ośrodka związanych z wychowaniem
młodzieży.
Spojrzał na nią ze zdumieniem i zmarszczył brwi.
- Dlaczego?
- Dlaczego tu pracuję? Ponieważ ta placówka odgrywa
ważną rolę w życiu miejscowej społeczności. Dba o potrzeby
młodzieży i seniorów. Zapewnia…
- Nie o to mi chodzi – przerwał jej, unosząc rękę. – Jestem
ciekawy, dlaczego musiałaś się tu zatrudnić. Nie powiesz mi
chyba, że Gregory nie łoży na utrzymanie własnej córki?
- Robię to po części dobrowolnie, ale prawda wygląda tak,
że nie potrafiłabym się rozstać z tym ośrodkiem. Czuję się tu
potrzebna i mam świadomość, że ktoś docenia moją pracę. Te
dzieciaki są dla mnie równie cenne jak ja dla nich. A stała
pensja zapewnia mi stabilność i poczucie bezpieczeństwa.
Niezależność. Zdobyłam tę pracę samodzielnie i nikt mi jej nie
odbierze. W każdym razie nie bez walki.
- Co ty wygadujesz? – spytał Cain, nie wierząc własnym
uszom. – Czyżby ojciec groził, że nie będzie cię utrzymywać?
Że zrobi co w jego mocy, aby cię zwolniono?
Devon wzruszyła ramionami i potrząsnęła głową, a potem
podeszła do dużego biurka ustawionego w głębi sali.
- W pewnych okolicznościach każdy człowiek jest zdolny
niemal do wszystkiego – oznajmiła, siląc się na nonszalancki
ton, któremu zaprzeczał bolesny wyraz jej twarzy.
Cain nie wiedział, czy mówiąc „każdy człowiek”, ma na
myśli ojca, czy też jego, swojego przyszłego męża.
Uświadomił sobie nagle, że w gruncie rzeczy nie są
sojusznikami, lecz wrogami. Zostali nimi, gdy ona i jej ojciec
zmusili go szantażem do odgrywania idiotycznej roli
rzekomego narzeczonego oraz do walki o zachowanie
niezależności w życiu zawodowym i osobistym.
Nikt nigdy nie zarzucił mu naruszenia zasad etyki, ale
gdyby obrona tej niezależności wymagała od niego odrzucenia
wszystkich norm, byłby gotów się do tego posunąć. Miał
ochotę ją objąć, pocieszyć i zapewnić o swojej sympatii, ale
w porę się powstrzymał.
- Kim ty właściwie jesteś, Devon? – spytał pod wpływem
impulsu.
Patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu,
z nieprzeniknioną miną. Potem na jej ustach pojawił się blady
uśmiech.
- W gruncie rzeczy nie chciałbyś tego wiedzieć – odparła
cicho, a potem otworzyła szufladę biurka i wyjęła z niej
torebkę. – Muszę się przebrać. Będę gotowa za dwadzieścia
minut. – Ruszyła w kierunku drzwi, a on powoli poszedł za
nią, bijąc się z myślami.
Ta kobieta była dla niego zagadką. Piękną uwodzicielską
zagadką. A on, choć zawsze lubił wyzwania, nie był wcale
pewny, czy pragnie rozszyfrować związane z nią tajemnice.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Devon spojrzała na ozdobny zegar wiszący na ścianie
przedpokoju.
6.28.
Wiedziała, że Cain pojawi się lada chwila, bo mieli
spędzić razem kolejny wieczór, udając zakochaną parę
narzeczonych.
Przesunęła palcem po wspaniałym czterokaratowym
brylancie zdobiącym prawą rękę. Każda kobieta na świecie
byłaby szczęśliwa, stając się właścicielką tak luksusowego,
choć
nie
ostentacyjnie
kosztownego
pierścionka
zaręczynowego.
Ona jednak westchnęła głęboko, przypominając sobie, że
ten klejnot jest symbolem kłamstwa, w którym żyła od kilku
tygodni.
Kiedy Cain zapytał, kim naprawdę jest, miała ochotę
poprosić go, aby spojrzał na nią uważniej i przekonał się, że
on nie jest jedyną ofiarą intrygi jej ojca.
Ale rozejrzawszy się po pustej klasie, przypomniała sobie,
że los powierzonych jej opiece dzieci zależy w dużym stopniu
od jego dobrej woli, więc postanowiła zachować milczenie.
Musiała nadal grać swoją rolę i uczestniczyć w parodii
romansu. Wiedziała jednak, że będzie musiała zapłacić za to
wysoką cenę, a ta perspektywa przerażała ją niemal tak bardzo
jak wizja utraty stanowiska w społecznym ośrodku pomocy
i wpływu na los powierzonych jej opiece młodych ludzi.
Z niewesołych rozmyślań wyrwał ją dźwięk dzwonka.
Otworzyła drzwi i ujrzała stojącego na progu Caina.
Popatrzył jej przelotnie w oczy, a potem obejrzał
z podziwem wieczorową kreację złożoną z obcisłej sukni
koktajlowej i szpilek. Pod wpływem jego wzroku poczuła
pieczenie skóry i ucisk w żołądku. Jej ciało zawsze reagowało
tak silnie na każde jego spojrzenie. A jeszcze silniej na każdy
jego dotyk.
Kiedy podczas wspólnych wypraw do miasta chwytał ją za
rękę, opiekuńczym gestem obejmował jej ramiona lub talię,
niemal uginały się pod nią kolana. A po powrocie do domu
czuła się chora z pożądania.
- Wyglądasz bardzo pięknie – stwierdził, a ona jak zwykle
przyjęła ten komplement z niedowierzaniem.
Cain nie miał opinii playboya, ale na stronach kolorowych
magazynów często pojawiał się w towarzystwie atrakcyjnych
kobiet. W porównaniu z nimi czuła się brzydka, zbyt
korpulentna i o wiele za niska.
Wiedziała dobrze, że gdyby nie szantaż ojca, Cain nigdy
nie zwróciłby na nią uwagi. I nie całowałby jej tak namiętnie,
choć ich romans był tylko grą pozorów.
No właśnie, przypomniał jej wewnętrzny głos. Pamiętaj,
że wszystko, co cię spotyka, jest iluzją, a mówiąc bardziej
brutalnie, zwykłym oszustwem.
- Dziękuję – mruknęła, odwracając się, by sięgnąć po
płaszcz, ale Cain uprzedził ją, zdjął go z wieszaka i pomógł jej
wsunąć ręce do rękawów.
Kilka minut później siedzieli w samochodzie i przedzierali
się przez sobotni natłok pojazdów.
Devon, zatopiona w myślach, wyglądała przez okno
i dopiero po chwili zorientowała się, że nie jadą w kierunku
galerii sztuki wydającej wieczorne przyjęcie.
Zaproszenia na tę ekskluzywną kolację załatwił jej ojciec,
który najwyraźniej chciał pochwalić się przed całym światem
swoim bliskim związkiem z Cainem.
- Cain, może znasz jakiś skrót, o którego istnieniu nie
miałam dotąd pojęcia, ale moim zdaniem oddalamy się od tej
galerii.
- I masz rację, bo wcale się do niej nie wybieramy – odparł
z przewrotnym uśmiechem.
Spojrzała na niego ze zdumieniem, ale dostrzegła tylko
ostry zarys jego profilu.
- Ale… - wyjąkała. – Ojciec nie będzie z tego zadowolony.
- Powiedziałem mu, że nie mam zamiaru stosować się do
jego poleceń. Wziąłem udział w kilku innych organizowanych
przez niego przyjęciach, bo miałem na to ochotę. Dziś
wieczorem chciał oprowadzać mnie po tej galerii jak
wystawowego konia, ale ja postanowiłem pokrzyżować jego
plany. Tym bardziej że mam inne.
Nie odważyła się spytać o szczegóły, bo była zbyt
zaskoczona i zdumiona. Żaden ze znanych jej mężczyzn nigdy
nie ośmielił się przeciwstawić woli Gregory’ego Cole’a.
Wręcz przeciwnie; wszyscy zabiegali o jego względy. Donald
zalecał się do niej, by wyrobić sobie lepszą pozycję w oczach
jej ojca.
A Cain? Najwyraźniej nie zamierzał mu się
podporządkowywać. Jego postawa wydawała jej się
niepokojąca, ale równocześnie budziła w niej uznanie, a nawet
podziw.
Pogrążona w myślach nie zauważyła, że Cain zatrzymał
samochód przed ogromną zabytkową rezydencją.
- Czy to jest twój dom? – spytała, ale nie odpowiedział jej
od razu, tylko wysiadł z samochodu i obszedł go, by otworzyć
drzwi od strony pasażera.
- Pora na kolację, Devon – oznajmił z uśmiechem, biorąc
ją pod rękę.
Teraz dopiero rozpoznała ozdobną żelazną bramę
i szerokie schody prowadzące w stronę ogromnego budynku
przypominającego postkolonialny zamek.
- Chciałabym wiedzieć, jak czuje się człowiek dorastający
w takim miejscu – wykrztusiła. – Ja mam wrażenie, że
znalazłam się w dekoracjach do filmu „Bitwa o tron”. Ten
dom jest po prostu… podobno należy do twojej rodziny już od
dawna.
- Owszem, w tych starych murach wychowały się cztery
pokolenia Farrellów. Każda generacja rozbudowywała go
zgodnie ze swoim gustem i przeprowadzała niezbędne
remonty. Mamy tu teraz sześć sypialni z łazienkami, cztery
garderoby, dziesięć kominków, windę i ogród, a na dachu
basen z podgrzewaną wodą. Oraz zadaszone patio, trzy tarasy,
bibliotekę, salę teatralną, siłownię i piwnicę na wino.
Wyliczał te wszystkie walory rodzinnej rezydencji
bezosobowym, wręcz sarkastycznym tonem, a Devon zaczęła
podejrzewać, że pod maską jego obojętności kryje się jakieś
dramatyczne przeżycie, które obudziło w nim niechęć do
rodzinnego gniazda.
- A co ty dodałeś do tej imponującej całości?
- Nic – odparł obcesowo, sięgając po klucze.
Zanim jednak pochylił się, aby otworzył zamek, dostrzegła
w jego wzroku wyraz dzikości.
Utwierdziło ją to w przekonaniu, że w świadomości Caina
wiążą się z tą rezydencją jakieś bolesne, a może nawet
tragiczne przeżycia.
Chwycił ją za rękę i wprowadził do wnętrza ogromnego
holu, którego nie powstydziłby się żaden pałac. Zdobiły go
przepiękne, lecz niepraktyczne meble, marmurowe płyty na
podłodze, kryształowe żyrandole, liczne dzieła sztuki.
Całość dowodziła bogactwa i potęgi właścicieli, ale Cain
wcale nie wydawał się dumny ani zadowolony, a Devon
podejrzewała, że jego brak reakcji wynika nie tylko
z przyzwyczajenia do wszystkich tych przejawów luksusu.
Nie wiadomo skąd pojawił się przed nimi starszy
mężczyzna w czarnym garniturze i białej koszuli.
Choć miał nie więcej niż metr osiemdziesiąt wzrostu, jego
wojskowa postawa nadawała mu wymiary olbrzyma.
- Bardzo przepraszam, że nie zjawiłem się w porę, żeby
otworzyć drzwi, panie Farrell – powiedział, wyciągając ręce
po ich płaszcze. – Nie usłyszałem dzwonka.
- Pewnie dlatego, że go nie nacisnąłem, Ben – odparł Cain
serdecznym tonem. – Noszę przy sobie klucz, a ty z pewnością
jesteś zbyt zajęty, żeby biegać do drzwi, które mogę otworzyć
sobie sam.
Położył dłoń na ramieniu Devon, a ona jak zwykle poczuła
dreszcz podniecenia.
- Pozwól, że ci przedstawię moją narzeczoną, pannę
Devon Cole. Devon, to jest Benjamin Dennis. Był członkiem
naszej rodziny, zanim jeszcze się urodziłem. Mówi do mnie
„panie Farrell” tylko dla zachowania pozorów. Zwykle
obdarza mnie bardziej barwnymi i dosadnymi epitetami.
- Miło mi panią poznać, panno Cole – rzekł Benjamin,
wyciągając do niej rękę, a potem wskazał długi korytarz
położony na prawo od bogato zdobionej klatki schodowej. –
Wasi goście są w dużym salonie.
Goście? Devon zmarszczyła brwi.
Gdy Cain wspomniał o kolacji, miała nadzieję, że będą ją
jedli tylko we dwoje.
- Dziękuję, Ben. – Cain delikatnie popchnął ją we
wskazanym kierunku. – Tędy, Devon.
Nadal miała chaos w głowie, ale zmusiła się do
przywołania na twarz uprzejmej, pozbawionej wyrazu maski,
którą stosowała zwykle, rozmawiając z nieznajomymi.
Kiedy
jednak
przekroczyła
próg
olbrzymiego
pomieszczenia, które mogłoby służyć jako sala balowa,
przestała panować nad sobą.
- Zio Marco! Zia Angela! – wykrztusiła na widok
ukochanego wuja i ukochanej ciotki.
Zamrugała nerwowo, przekonana, że oni zaraz znikną, ale
pozostali na miejscu. Mieli trochę więcej siwych włosów
i zmarszczek niż przed sześcioma laty, kiedy widziała ich po
raz ostatni, ale nadal stali przed nią.
Nie wierząc własnym oczom, obrzuciła wzrokiem cały
salon i dostrzegła gromadę najbliższych krewnych
wywodzących się od rodzeństwa jej ojca i matki.
- Carla! Beth! Manny! Co za urocza niespodzianka! Co wy
tu robicie?
- Witaj, Devon! – zawołała ciotka Angela, bliźniaczo
podobna do jej matki, wyciągając ręce.
Devon rzuciła się w jej ramiona, a czując tak dobrze sobie
znany zapach pudru zmieszany z aromatem przypraw,
z trudem stłumiła wybuch płaczu.
- Bardzo za tobą tęskniliśmy – oznajmiła siostra jej matki
z uśmiechem. – Kiedy twój narzeczony zadzwonił, żeby
powiadomić nas o zaręczynach, a potem zaprosił na to
przyjęcie, po prostu nie mogliśmy odmówić.
Zaprosił? Ze zdumieniem spojrzała na Caina, który stał
o krok za nią.
- To ty zorganizowałeś to spotkanie? – spytała szeptem. –
Dla mnie? Ja…
- On zrobił o wiele więcej! – zawołał wuj Marco,
podchodząc do żony i obejmując ją. – Zafundował nam
wszystkim podróż samolotem, wynajął pokoje w hotelu
i przysłał limuzyny, które nas tu przywiozły. Musi cię bardzo
kochać, skoro wydał mnóstwo pieniędzy tylko po to, żeby
zrobić ci przyjemność.
Devon zmusiła się do uśmiechu, choć po jej policzkach
spływały łzy wzruszenia. Powtórzyła w myślach słowa wuja:
„Musi cię bardzo kochać skoro wydał mnóstwo pieniędzy
tylko po to, żeby zrobić ci przyjemność”…
Nie miała pojęcia, jakie były motywy Caina, ale w tej
chwili niewiele ją to obchodziło. Zdawała sobie sprawę, że jej
nie kocha, była mu jednak wdzięczna za najpiękniejszy dar,
jaki mogła od kogokolwiek otrzymać.
Powrót na łono rodziny.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Nie wiem, jak ci dziękować – powiedziała chyba po raz
piętnasty tego wieczoru. I zamierzała powtórzyć to zdanie
jeszcze co najmniej piętnaście razy.
Wszyscy krewni opuścili rezydencję przed pięcioma
minutami i wrócili do hotelu, aby nazajutrz rano polecieć do
New Jersey. Ale wielki dom nadal rozbrzmiewał ich głosami.
- Nigdy nie zapomnę tego wieczoru. Raz jeszcze dziękuję.
- Nie ma za co, Devon – mruknął Cain.
Przez chwilę przyglądał jej się badawczo, a potem spytał:
- Masz ochotę na drinka czy wolisz, żebym odwiózł cię do
domu?
Jego
propozycja
zabrzmiała
kusząco.
Instynkt
zachowawczy skłaniał ją do jej odrzucenia, ale doszła do
wniosku, że może wypić jeszcze kroplę alkoholu, nie
ryzykując zachowania, którego mogłaby rano żałować.
- Czy została ci jeszcze odrobina tego wina, które piliśmy
do kolacji?
- Oczywiście – odparł, ruszając w kierunku drzwi.
Wrócił po chwili z kieliszkiem w ręku.
Przez moment siedzieli w milczeniu, słuchając trzasku
drewna w kominku.
- Nie przesadziłaś, mówiąc, że pochodzisz z licznej
hałaśliwej rodziny – odezwał się Cain z uśmiechem.
- Mam wrażenie, że oni nie osiągnęli jeszcze szczytu
swoich możliwości, bo nie chcieli cię przestraszyć.
- Żadne z nich nie wspomniało o twoim ojcu.
Najwyraźniej nie byli zdziwieni, że go tu nie ma.
- Nie jestem tym zaskoczona – przyznała cicho,
odwracając twarz, by nie dostrzegł jej skrępowania. – Kiedyś
byliśmy z sobą mocno związani. Wspólnie obchodziliśmy
święta, uroczystości religijne, matury, dyplomy wyższych
uczelni. Wuj Marco i ciotka Angela byli mi szczególnie bliscy,
bo ona jest starszą siostrą mojej matki, a poza tym mieszkali
w tym samym bliźniaczym domku. Ale po śmierci mamy
wszystko się zmieniło.
Zamilkła na chwilę, wypiła łyk wina i wzięła głęboki
oddech.
- Wszystko się zmieniło – powtórzyła drżącym głosem. –
Straciłam mamę… a potem tatę. Był kiedyś zabawny, dobry
i bardzo opiekuńczy. Nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego
ojca. Po jej śmierci stał się kłótliwy, uparty i chorobliwie
skupiony na pracy. Można było pomyśleć, że ulokował
wszystkie ludzkie uczucia w procesie rozbudowy własnego
biznesu. Teraz mam wrażenie, że harował tak ciężko, żeby
zapomnieć o życiu, które dzielił z mamą. Im lepiej mu szło,
tym bardziej dystansował się od rodziny. Najpierw
wyprowadził się z naszego domku. Potem wyniósł się
z Plainfield. W końcu ze stanu New Jersey. Wszyscy nasi
krewni i przyjaciele przestali pasować do zbudowanego przez
niego świata.
- A jak było z tobą? – spytał Cain.
Skupiła uwagę na dłoniach, w których trzymał szklankę,
by nie dostrzec w jego oczach wyrazu potępienia.
- Rozumiem, że ojciec odciął się od rodziny, ale ty
przecież nie musiałaś iść za jego przykładem.
- To prawda – przyznała drżącym głosem. – Ale on miał na
świecie tylko mnie. A ja obiecałam matce tuż przed jej
śmiercią, że będę się nim opiekować. Więc nie mogłam go
porzucić, choć on porzucił całą naszą rodzinę.
Porzucił mnie.
- Nie znałem twojej matki, ale podczas tej kolacji
słuchałem uważnie tego, co mówili o niej twoi krewni
reprezentujący to samo pokolenie. Mam wrażenie, że sporo
o niej wiem. Jawi się w mojej wyobraźni jako kobieta, która
lubiła przygotowywać ogromne posiłki i karmić całe
otoczenie. Kobieta, która stara się uszczęśliwić męża
i dziecko. Kobieta, która nie żyje od piętnastu lat, ale jest
nadal wspominana przez najbliższych z miłością i szacunkiem.
Ta kobieta z pewnością nie pozwoliłaby na to, żeby jej córka
została oderwana od rodziny, żeby musiała dźwigać ciężar
decyzji podejmowanych przez ojca.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, nie mogąc
wydobyć głosu. Jego słowa wyzwoliły w niej nowe, nieznane
dotąd uczucia. Miała ochotę uwierzyć mu i poddać się jego
woli, ale nadal targały nią wątpliwości.
Odstawiła kieliszek na stolik, bo jej ręce drżały tak silnie,
że omal nie wylała jego zawartości.
- Devon, spójrz na mnie – zażądał tak stanowczym tonem,
że spełniła jego życzenie. – Czy wiesz, co powiedziała twoja
ciotka, kiedy do niej zadzwoniłem, żeby ich zaprosić na
dzisiejszy wieczór? Powiedziała, że czeka na ten telefon już
od dawna. Nie miała pojęcia, kto się do niej odezwie
i w jakich okolicznościach to nastąpi, ale była pewna, że
prędzej czy później wrócisz do rodziny. W jej głosie nie
wyczułem żalu ani goryczy, tylko radość wywołaną
perspektywą spotkania. Droga Devon, oni nie mają ci niczego
za złe, więc przestań się zadręczać.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego zorganizowałeś to
spotkanie?
- W tym centrum opieki nad dziećmi przeżyłem dzięki
tobie chwile szczęścia. Może po prostu chciałem ci się
zrewanżować. A może… - urwał i wpatrywał się przez
moment w płonący na kominku ogień – może kierował mną
egoizm. W tym domu nigdy nie było prawdziwego szczęścia,
więc chciałem napełnić go dobrą atmosferą, jaka panuje
w rodzinie twojej matki. Choćby na jeden wieczór.
Devon poczuła bolesny skurcz serca. Jego słowa: „W tym
domu nigdy nie było prawdziwego szczęścia” nadal
rozbrzmiewały w jej uszach jak smutne memento.
To jest niesprawiedliwe, pomyślała z goryczą. Przecież
człowiek, który zamawia pizzę dla gromady obcych
nastolatków tylko po to, by zrobić im przyjemność, zasługuje
na jakieś zadośćuczynienie.
Człowiek, który poświęca swoje szczęście i przyszłość,
aby uchronić matkę przed upokorzeniem, ma prawo
oczekiwać jakiejś nagrody. Człowiek, który sprowadził tu jej
ukochaną rodzinę, aby sprawić jej miłą niespodziankę…
Pod wpływem odruchu zsunęła się z krzesła i ruszyła na
kolanach w jego stronę. Kiedy odwrócił ku niej wzrok,
dostrzegła w jego oczach zdumienie, a także błysk pożądania,
który rozpalił jej wyobraźnię o wiele silniej niż bijący od
kominka żar.
Nie miała pojęcia, czy Cain wyczuwa trawiące ją
pożądanie, bo jego mina była nieprzenikniona. Dzieląca ich
odległość nie przekraczała paru metrów, ale czuła się tak,
jakby sięgała mil. W końcu jednak do niego dotarła. Położyła
mu dłonie na kolanach, objęła go mocno i przytuliła się do
jego piersi.
Chciała okazać mu wdzięczność za to, co dla niej zrobił,
gdyż wiedziała, że przyda mu się odrobina czułości.
Oparł ręce na jej ramionach i przyciągnął ją do siebie
jeszcze bliżej. Potem pocałował ją w szyję.
- Czego ode mnie chcesz? – spytał, oddychając tak ciężko,
jakby ukończył właśnie bieg.
- A co jesteś gotów mi dać? – wyszeptała, zagłuszając
wewnętrzny głos, który ostrzegał ją przed minimalizacją
wymagań wobec budzącego w niej coraz żywsze uczucia
Caina.
- Nic – odparł stłumionym głosem, wplatając palce w jej
włosy. – To znaczy wszystko…
Miała wrażenie, że zalewa ją fala rozkosznej namiętności,
że tonie w odmętach pożądania. Ale wcale nie marzyła o tym,
by wynurzyć się na powierzchnię. Dopóki trzymał ją
w ramionach, czuła się bezpieczna…
Niemal szczęśliwa.
- A co ty jesteś gotowa mi dać, Devon? – spytał,
odchylając do tyłu jej głowę i dotykając palcami ust.
- Wszystko, co mam – wyszeptała drżącym głosem,
ponownie zagłuszając głos rozsądku, który mówił, że nie
powinna tak otwarcie ujawniać swoich doznań i myśli.
- W takim razie przyjmuję twoją ofertę – rzekł
z uśmiechem, a potem przywarł wargami do jej ust.
Tym razem jego pocałunek był namiętny, niemal brutalny.
Miała wrażenie, że brakuje jej tchu, więc oderwała się od
niego, by zaczerpnąć powietrza, ale ponownie przyciągnął ją
do siebie i zaczął delikatnie pieścić jej policzki. Poczuła, że
nabrzmiewają jej sutki. Na wpół przytomna z pożądania nie
wiedziała, kiedy zdjął jej buty, rozpiął zamek błyskawiczny
i zsunął z ramion rękawy wieczorowej sukni.
Zdała sobie jednak w pewnej chwili sprawę, że stoi przed
nim niemal zupełnie naga. Wiedziała, że powinna się
zawstydzić. Zwłaszcza że nie była zbudowana tak idealnie
i ponętnie jak kobiety, z którymi Cain afiszował się na
stronach kolorowych magazynów.
Gdy jednak dostrzegła w jego oczach błysk pożądania,
opadły z niej wątpliwości.
On mnie pragnie, pomyślała z radością. Niezależnie od
tego, co będzie później, w tej chwili marzy tylko o tym, żeby
się z nią kochać. A w obecnej sytuacji to musi im wystarczyć.
- Jesteś piękna – wyszeptał, przesuwając dłonią po jej
brzuchu i zatrzymując się tuż pod biustem.
Potem pocałował ją w szyję i zaczął szeptać jej do ucha:
- Poproś mnie, żebym cię dotykał, kochanie. Żebym dał
nam obojgu to, czego w tej chwili pragniemy.
- Dotykaj mnie – odparła bez wahania. – Daj nam to,
czego pragniemy. I niczym się nie krępuj.
Doszła do wniosku, że skoro ma to być ostatni wieczór,
jaki spędzą przed powrotem na wrogie pozycje, to należy
wykorzystać go do końca i uzyskać od Caina wszystko, co jej
obiecywał.
Cain położył ręce na jej biuście.
- Miałem rację – mruknął. – Twoje piersi nie mieszczą się
w moich dłoniach. Nie masz pojęcia, ile razy budziłem się
w środku nocy z erekcją, wyobrażając sobie tę scenę. A teraz
widzę, że rzeczywistość znacznie przewyższa moje wizje.
Zanim zdążyła odnotować w pamięci to, że była
przedmiotem jego marzeń, przywarł ustami do jej sutków
i zaczął je delikatnie pieścić, doprowadzając ją do rozkoszy.
Nigdy dotąd nie myślała, że kontakt jej piersi z wargami
mężczyzny może doprowadzić do orgazmu, teraz jednak była
bliska zmiany zdania.
Jęknęła cicho i uniosła biodra, aby zapewnić mu dostęp do
swojej kobiecości. Marzyła o tym, żeby skorzystał z jej
uległości. A on spełnił jej niemą prośbę.
Kiedy poczuła dotyk jego warg w dole brzucha, wydała
cichy okrzyk rozkoszy i zaczęła lekko poruszać biodrami. Gdy
doprowadził ją na szczyt miłosnego uniesienia, westchnęła
z zachwytu. Nigdy dotąd czegoś takiego nie przeżyła. Ale na
dnie jej euforii czaiła się nuta smutku.
Wiedziała, że seks nigdy już nie będzie dla niej tym
samym, czym był dotychczas. Że będzie porównywała
z Cainem każdego następnego kochanka. I miała pewność, że
żaden z nich nie spełni jej oczekiwań.
Kiedy uniósł głowę, by się jej przyjrzeć, dostrzegła w jego
oczach pełne zadowolenia pożądanie.
- Wiem, że masz ochotę na coś więcej, kochanie –
wyszeptał, nie przestając pieścić jej piersi. – Nie bój się, to był
dopiero początek.
Nie mogąc wydobyć głosu, kiwnęła głową.
Ponownie przywarł wargami do jej ust. Każdy ruch jego
języka był dla niej obietnicą oczekujących ją przeżyć.
Gwałtownym ruchem zdarł z niej owiniętą wokół kolan
suknię, wziął ją na ręce i położył na grubym miękkim
dywanie. Zadrżała, zdając sobie nagle sprawę, że jest naga.
W spóźnionym odruchu skromności przysłoniła jedną dłonią
biust, a drugą położyła na brzuchu.
- Ty też się rozbierz – poprosiła ochrypłym szeptem.
Znieruchomiał na chwilę, a ona się przestraszyła. Zaczęła
podejrzewać, że posunęła się za daleko i że Cain zaraz
odejdzie od niej na zawsze.
Przecież mężczyzna przyzwyczajony do panowania nad
każdą sytuacją nie będzie słuchał poleceń, ostrzegł ją
wewnętrzny głos.
Te obawy okazały się jednak bezpodstawne, bo Cain
rozwiązał krawat i upuścił go na podłogę. W ślad za tym
kawałkiem barwnego materiału podążyły pozostałe części
garderoby.
Widok jego nagości przyprawił ją o dreszcz zachwytu. Był
dobrze umięśniony i tak idealnie zbudowany, że przypominał
rzeźbę szykującego się do boju wojownika. Najbardziej jednak
zachwyciła ją jego nabrzmiała męskość.
Delikatnie położył ją na plecach i przyklęknął między jej
nogami, a potem zaczął przesuwać językiem po jej ciele,
zmierzając w kierunku bioder. Marząc o tym, by poczuć go
w sobie, wbiła mu paznokcie w przedramiona, ale zrobił unik
i znalazł się poza zasięgiem jej rąk. Długimi pociągnięciami
języka zaczął pieścić jej pulsującą łechtaczkę. Miała wrażenie,
że przez jej ciało przebiega iskra. Wydała cichy jęk i uniosła
biodra, jakby wychodząc na spotkanie jego języka i warg.
- Marzyłem o tej chwili od dawna – wyszeptał, odrywając
na chwilę usta od jej ciała. – Ale nie wiedziałem, że będzie mi
z tobą aż tak dobrze.
Jego słowa odbiły się w jej umyśle zwielokrotnionym
echem. Zdała sobie sprawę, że on też jest bliski ekstazy. Że
jest zachwycony nie tylko samym aktem zespolenia, ale także
jej udziałem w tej grze.
- Cain – wyszeptała błagalnym tonem.
Poczuła w sobie jego palec i odniosła wrażenie, że
odlatuje. Krzyknęła, ale nie obudziło to w niej wstydu.
Wypełniała ją rozkosz, jakiej nigdy dotąd nie zaznała, rozkosz
pochłaniająca wszystkie myśli, wywołująca drżenie
odczuwalne we wszystkich zakątkach ciała.
Miała przez moment wrażenie, że ogarnia ją rozkoszny
letarg. Gdy jednak zobaczyła, że Cain sięga do wewnętrznej
kieszeni marynarki i wyjmuje z niej zafoliowany pakiecik,
znów poczuła w żyłach żar. Uniosła ręce w geście wypełnionej
szczęściem kapitulacji.
On zaś położył się ponownie obok niej i przywarł wargami
do jej ust.
- Poproś mnie, żebym w ciebie wszedł – wyszeptał jej do
ucha.
- Proszę – jęknęła drżącym głosem. – Wejdź we mnie
i wypełnij dręczącą mnie pustkę.
Kiedy naparł na nią, wstrzymała na chwilę oddech,
zaskoczona emanującą z niego siłą.
- Czy wszystko w porządku? – spytał czule, pokrywając
pocałunkami jej czoło, policzki, a w końcu usta. – Nie poruszę
się, dopóki mi nie pozwolisz.
- Pozwalam – szepnęła, splatając nogi za jego plecami. –
Błagam cię, żebyś zaczął…
Czując gwałtowne, choć delikatne pchnięcie, ponownie
wydała okrzyk. Nikt nigdy nie doprowadził jej do stanu,
w którym miała wrażenie, że umiera, a równocześnie rodzi się
na nowo. Teraz już wiedziała na pewno, że nie przeżyje tak
silnych wrażeń z żadnym innym mężczyzną.
Miała wrażenie, że rozpada się na kawałki, a równocześnie
tonie w oceanie miłosnego zapamiętania.
- Cain – wyszeptała. – Proszę cię…
On zaś uśmiechnął się do niej czule, a potem doprowadził
ją na szczyt rozkoszy.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Wytężył wzrok i ścisnął mocniej kierownicę.
Teraz, o godzinie pierwszej w nocy, droga z Beacon Hill
do Back Bay nie powinna trwać dłużej niż dziesięć minut. Ale
obecność siedzącej w milczeniu obok niego kobiety bardzo go
rozpraszała, więc wiedział, że musi zdobyć się na
koncentrację.
Miał w głowie zamęt będący mieszaniną niepewności,
radości, poczucia winy i nadziei na przyszłość.
Zdawał sobie sprawę, że nie powinien był jej dotykać ani
całować, a tym bardziej uwodzić. Ta przygoda erotyczna
otworzyła przed nim nowe perspektywy wiążące się
z pojęciem seksu. Po raz pierwszy od lat czuł się odrodzony
i niemal euforycznie szczęśliwy. Nigdy dotąd nie był wobec
żadnej kobiety tak bezradny i bezbronny. Seks z każdą inną
partnerką byłby naturalną formą rozładowania napięcia po
wspólnie spędzonym wieczorze.
Ale Devon nie była „każdą inną partnerką”. Była córką
człowieka, który go szantażował i zagrażał opinii jego matki.
Brała udział w machinacjach ojca i odnosiła korzyści z jego
oszukańczych praktyk.
Nie potrafił jej tego wybaczyć. I wiedział, że musi
zachować czujność. Miał wrażenie, że podczas spotkania
w ogrodzie jego matki zachował się jak łatwowierny dureń,
ale przysiągł sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi.
Barron Farrell popełnił wiele złych uczynków – okrutnie
traktował syna, okłamywał żonę, porzucał i ukrywał swe
nieślubne dzieci – ale nie wychował go na idiotę.
- Wiem, że już żałujesz tego, co między nami zaszło –
odezwała się Devon, a jej niski głos zabrzmiał w ciszy jak
armatni wystrzał.
Oderwał wzrok od jezdni i zerknął w kierunku swojej
towarzyszki. Ale wyglądała przez okno, więc zobaczył tylko
plątaninę jej gęstych lśniących włosów.
- Mam do ciebie tylko jedno pytanie – dodała, kiedy stało
się jasne, że nie zakwestionował prawdziwości jej
poprzedniego zdania.
- Mianowicie?
Usłyszał szelest materiału, a kiedy spojrzał na nią
ponownie, zobaczył, że odwróciła się w jego stronę.
Na jej twarzy odbijały się od czasu do czasu światła
ulicznych lamp, ale poza tym była nieruchoma i nie wyrażała
żadnych uczuć.
Poczuł nagły przypływ złości wywołany jej obojętnością,
ale go stłumił i spokojnie czekał na odpowiedź.
- Przedstawiłeś mi kiedyś listę zachowań, których nie
mogę od ciebie oczekiwać w okresie obowiązywania naszej…
umowy. Jednym z nich była wierność. Zapowiedziałeś, że
będziesz sypiał z innymi kobietami, ale nie ze mną.
Odetchnęła głęboko, a Cain miał ochotę otoczyć jedną
ręką jej ramię i przyciągnąć ją do siebie. Zwalczył tę pokusę
i zacisnął dłonie na kierownicy.
- Chcę wiedzieć, czy kochałeś się dziś ze mną, żeby
jeszcze bardziej dokuczyć ojcu. Czy mogę się spodziewać, że
pewnego dnia zrelacjonujesz mu przebieg dzisiejszej nocy, i to
w mojej obecności? Bo jeśli tak…
- Wyjaśnijmy sobie pewną sprawę, żeby uniknąć
nieporozumień – przerwał jej bezceremonialnie. – Twój ojciec
traktuje kobiety jak pionki na szachownicy i wykorzystuje je
w swoich szemranych rozgrywkach. Ja tego nie robię. Kiedy
leżeliśmy na dywanie, myślałem tylko o tym, żeby zaspokoić
nasze pragnienia… twoje i moje. I nie miało to nic wspólnego
z twoim ojcem.
Wzmianka o minionym wieczorze ponownie wzbudziła
w nim pożądanie. Zdał sobie sprawę, że taka reakcja na
bliskość córki wroga nie wróży nic dobrego i przysiągł sobie
w duchu, że wydarzenia sprzed godziny nigdy się nie
powtórzą.
- Wierzę ci – wyszeptała.
- W takim razie jesteś głupia – warknął ze złością. – Ty i ja
nie jesteśmy przyjaciółmi. Ani kochankami. Nasze dzisiejsze
zbliżenie zostało sprowokowane przez twojego ojca, ale i tak
mam zamiar go zniszczyć, nie licząc się z ofiarami. Jedną
z tych ofiar możesz być ty. Więc nie mów, że mi wierzysz. Nie
obdarzaj mnie zaufaniem. Bo ja wcale nie ufam ani tobie, ani
jemu.
Przesunął dłonią po włosach, zaciskając zęby, zaskoczony
własną brutalnością. Przez całe życie marzył o tym, żeby nie
być podobny do swojego bezwzględnego, wyrachowanego
ojca.
A teraz zachowujesz się dokładnie tak jak on, wyszeptał
jego wewnętrzny głos.
Nieprawda, zaoponował w myślach. Ona przecież nie jest
niewinna. Brała udział w zmowie mającej zapewnić jej
i Gregory’emu możliwość wykorzystywania mojego nazwiska
i moich wpływów.
Poczuł się nagle zagubiony i ogromnie zmęczony.
- Nie jestem naiwna, Cain – oznajmiła, odwracając się
ponownie w stronę okna.
Jej obojętny ton i tym razem wzbudził jego irytację.
- Oddałam ci dzisiaj swoje ciało, ale nic więcej. Byłam
kiedyś głupia i naiwna, ale zapłaciłam za to wysoką cenę.
I płacę ją do tej pory. Muszę teraz postępować rozsądnie
i jestem ci wdzięczna za to, że mi o tym przypomniałeś.
Nie miał pojęcia, co Devon ma na myśli, mówiąc o cenie,
którą zapłaciła za naiwność. Podejrzewał jednak, że chodzi
o związek z jakimś innym mężczyzną. Uświadomił sobie, że
nie ma prawa zadawać jej żadnych pytań i poczuł nagle
ukłucie zazdrości.
Wiedział, że umowa podpisana przez jego ojca
z Gregorym nie upoważnia go do ingerencji w intymne
szczegóły osobistego życia Devon. Postanowił więc trzymać
się od niej na dystans i ograniczyć do minimum wszystkie
kontakty.
- W porządku – mruknął, zatrzymując się przed jej
domem. – Cieszę się, że osiągnęliśmy porozumienie, uznając
dzisiejszy wieczór za pomyłkę, której nie zamierzamy
powtórzyć.
- Oczywiście – odparła. – Będziemy udawali, że wszystko
jest w porządku. Wiesz, jak dobrze potrafię zachowywać
pozory.
Jej zmysłowy głos obudził w nim nową falę pożądania,
więc pospiesznie wyłączył silnik i wysiadł z auta.
Dystans i opanowanie, powtarzał sobie w duchu. Dystans
i opanowanie.
Obszedł samochód, aby otworzyć drzwi od strony
pasażera, ale ona zrobiła już to sama i szła w kierunku
schodów prowadzących do wnętrza domu.
- Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi – rzekła
chłodnym tonem, który ponownie obudził w nim irytację.
- Ale to zrobię, Devon – mruknął, chwytając ją za łokieć. –
Nie jesteś przesyłką, którą można zostawić na progu.
- Nie jestem przyjaciółką. Nie jestem kochanką. A teraz
dowiaduję się, że nie jestem nawet przesyłką – powiedziała,
sięgając do torebki po klucze. – Zaczynam się zastanawiać,
czym w gruncie rzeczy jestem.
Przekręciła gałkę i chciała wejść do środka, ale on,
ulegając pokusie, ponownie chwycił ją za rękę. Nie odwróciła
głowy, więc podszedł bliżej i pochylił się nad jej uchem.
- Jesteś piękną, niepożądaną, cholernie seksowną
komplikacją – wyszeptał.
Zszedł po kilku stopniach i, nie odwracając głowy, wrócił
do samochodu.
Usiadł za kierownicą i zerknął w kierunku Devon, która
nadal stała w drzwiach. Z powodu ciemności nie widział
wyraźnie jej twarzy. A ona, jakby czując na sobie jego
spojrzenie, przekroczyła próg i weszła do budynku, znikając
z jego pola widzenia.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Nie lubiła wstawać wcześnie, ale w ten niedzielny poranek
perspektywa śniadania z wszystkimi członkami rodziny
wyrwała ją z łóżka już o ósmej.
Kiedy ciotka Angela podała jej poprzedniego wieczoru
nazwę pięciogwiazdkowego hotelu, w którym przybysze
z New Jersey mieli spędzić noc, z trudem powstrzymała
okrzyk zdumienia. Zatrzymywali się w nim zwykle tylko
najbogatsi i najsławniejsi goście, więc Cain okazał wielką
hojność, zapraszając tak liczną grupę jej krewnych
i pokrywając koszty ich pobytu.
Przed wyjściem z domu zatelefonowała do ciotki Angeli
i odbyła z nią długą rozmowę, którą musiała przerwać, by nie
spóźnić się na spotkanie. Radość życia emanująca z krewnej
była tak zaraźliwa, że ubierając się, nadal miała na twarzy
pogodny uśmiech.
Niezależnie od tego, jak skończył się ubiegły wieczór, była
wdzięczna Cainowi za hojność, z jaką potraktował jej rodzinę.
Wolała nie wspominać tego, co wydarzyło się
w samochodzie Caina, kiedy odwoził ją do domu. Dał jej
wyraźnie do zrozumienia, że przygoda miłosna, która tak
bardzo nią wstrząsnęła, była dla niego tylko momentem
zapomnienia.
I że uważa ją jedynie za „piękną, niepożądaną, cholernie
seksowną komplikację”, którą chce jak najprędzej wymazać
z pamięci.
Jego słowa dotknęły ją tak bardzo, że z trudem
powstrzymała wybuch złości. Wiedziała, że bliższy kontakt
z tym mężczyzną może narazić ją na bolesne przeżycia, więc
postanowiła zachować czujność.
Ale nie udało jej się wytrwać w tym postanowieniu bardzo
długo.
Zatrzymała się na najniższym stopniu i przymknęła oczy.
Miała ochotę wzbudzić w sobie nienawiść do Caina, oskarżyć
go w myślach o to, że cynicznie ją wykorzystał, ale… nie była
w stanie tego zrobić.
Zdawała sobie sprawę, że to ona ponosi winę za to, co się
wydarzyło. Donald uczył ją, że powinna kierować się logiką
i wyciągać wnioski ze swoich obserwacji, a nie ulegać
podszeptom serca.
Podczas ubiegłej bezsennej nocy wpatrywała się w sufit,
bezgłośnie powtarzając w myślach jego rady. I obiecując
sobie, że więcej o nich nie zapomni.
Ruszyła do holu.
- Cieszę się, że cię widzę, Devon – oznajmił ojciec,
przystając u podnóża schodów i obrzucając krytycznym
wzrokiem jej skórzaną kurtkę, biały T-shirt, dżinsy
i kowbojskie buty. – Dokąd wybierasz się tak wcześnie?
W pierwszym odruchu chciała wykręcić się jakimś
kłamstwem. Konfrontacje z ojcem były dla niej zawsze
trudnym przeżyciem.
Ale przypomniała sobie, że kiedyś ochłodziła na jego
żądanie stosunki z rodziną i straciła ją na wiele lat.
Nigdy więcej, pomyślała z determinacją.
- Jadę do centrum, żeby spotkać się na śniadaniu z ciotką
Angelą, wujem Markiem i całą resztą rodziny.
Na jego twarzy odbiło się zdumienie, którego miejsce zajął
po chwili gniew.
- Co takiego?
- Powiedziałam, że…
- Słyszałem, co mówiłaś – warknął, machając ręką. – Ale
nie mogę w to uwierzyć. Co oni robią w Bostonie?
Oburzona lekceważącym tonem, jaki przybierał zwykle,
wspominając o ubogich krewnych żony, cofnęła się o krok
i posłała mu chłodne spojrzenie.
- Przyjechali na zaproszenie Caina, ponieważ chciałam się
z nimi zobaczyć. Zjedliśmy wieczorem wspaniałą kolację,
a oni żałowali, że cię na niej nie było.
- Teraz rozumiem, dlaczego nie pojawiliście się na
wczorajszej uroczystości, którą wam gorąco polecałem.
Widocznie woleliście spędzić wieczór w towarzystwie tych
ludzi.
Wykrzywił usta w ironicznym grymasie.
- Cain nie ma prawa wtrącać się do spraw naszej rodziny.
Twoje ciotki i wujkowie nie pasują do Bostonu ani do naszego
świata. Myślałem, że zdajesz sobie z tego sprawę, Devon.
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się z niedowierzaniem.
- Co masz na myśli, mówiąc „naszej rodziny”?
Przypominam ci, że zerwałam z nimi na twoje życzenie, choć
rozstanie było dla mnie bardzo przykre. Nie licząc ciebie, są
oni ostatnimi osobami łączącymi mnie z matką. Ty chyba nie
chcesz o niej pamiętać i dlatego wyparłeś ich z naszego życia.
Gardzisz nimi, bo ci przypominają o naszym skromnym
pochodzeniu, z powodu którego anglosascy snobi nie
dopuszczają nas do swojego zamkniętego grona.
Pokonała dwa ostatnie stopnie, stanęła obok niego
i spojrzała mu wyzywająco w oczy.
- Możesz nadal ignorować ich istnienie, ale ja nie
zamierzam rezygnować z okazji do odnowienia kontaktów.
A jeśli nie jesteś z tego zadowolony, to…
Wzruszyła ramionami i chciała go ominąć, ale chwycił ją
za łokieć.
- Dokończymy tę rozmowę kiedy indziej – oznajmił
władczym tonem. – Teraz chcę omówić z tobą ważniejsze
sprawy. Przyjdź do mojego gabinetu.
Puścił jej rękę, odwrócił się na pięcie i zniknął w środku
domu.
Devon zerknęła na telefon komórkowy i zdała sobie
sprawę, że zdąży na czas do hotelu, jeśli wyjedzie za dziesięć
minut. Spojrzała na drzwi, wzruszyła ramionami i ruszyła
w ślad za ojcem.
Dziewięć minut, przypomniała sobie w myślach. To
wszystko, co mogę mu poświęcić.
- Zamknij drzwi – rozkazał, kiedy weszła do gabinetu.
Spełniła to życzenie i zbliżyła się do biurka.
- Czy możemy załatwić tę sprawę jak najszybciej, tato?
Nie chciałabym się spóźnić.
- Nasza rozmowa potrwa tak długo, jak będę sobie
życzył – warknął Gregory, bębniąc palcami po blacie biurka. –
Jest ważniejsza niż twoje śniadanie.
Przerwał na chwilę i obrzucił ją badawczym spojrzeniem.
- Czy przekonałaś już Caina, że powinien zaproponować
mi udział w swoim nowym projekcie inwestycyjnym?
Spojrzała
na
niego
z
mieszaniną
frustracji
i niedowierzania.
- Czy ty mówisz poważnie? – spytała z oburzeniem. –
Powiedziałam ci przecież, że nie poruszę z nim tego tematu
i dotrzymałam słowa. Cain nie chce mieć z tobą nic
wspólnego, a ja nie potrafiłabym go nakłonić do zmiany
zdania, nawet gdybym tego chciała. A nie chcę.
- Rozmawialiśmy już o tym – stwierdził Gregory,
zbywając jej odpowiedź machnięciem ręki w taki sposób,
jakby odpędzał dokuczliwą muchę. – Masz na niego większy
wpływ, niż ci się wydaje. Gdzie jest twoja wiara we własne
siły? Przecież Cain, zawierając spółkę z przyszłym teściem,
stworzy w oczach całego świata pozory rodzinnej solidarności
i miłości. Pomyśl o tym, Devon. Nie bądź taka bierna.
Policzyła do trzech, by nie stracić panowania nad sobą.
Porywczość nigdy nie była jej silną bronią w zmaganiach
z ojcem.
- Cain nie dba o pozory. On nie chce…
- Nic mnie nie obchodzi, czego on chce – warknął ojciec,
uderzając pięścią w blat biurka. – Bardzo mi zależy na udziale
w tym przedsięwzięciu. On prowadzi działalność na wielu
innych frontach, a dla mnie ta sprawa ma ogromne znaczenie.
Dla mnie, dla nas i dla mojej przyszłości zawodowej.
- Tato – szepnęła, czując bolesny ucisk w żołądku. –
O czym ty mówisz? Co się dzieje?
Odwrócił od niej wzrok i zacisnął zęby. Kilka sekund
później spojrzał na nią ponownie. Dostrzegła w jego oczach
wściekłość… i strach.
- W ciągu ostatnich dwóch lat zainwestowałem pieniądze
w kilka ryzykownych interesów i doprowadziłem firmę na
próg katastrofy. Nasza sytuacja finansowa jest fatalna.
Potrzebuję nowego poważnego projektu, który zagwarantuje
dochody mojej firmie i klientom. W przeciwnym wypadku…
Czeka nas ruina, bankructwo, skandal, pomyślała
z przerażeniem Devon.
- Och, tato! Bardzo mi przykro. Nie wiedziałam…
- Teraz już wiesz – wyjąkał stłumionym głosem.
Wydał jej się nagle tak zmęczony i załamany, że miała
ochotę do niego podejść i mocno go uściskać. Ale uniósł
głowę i spojrzał na nią tak surowo, że zastygła.
- I chyba rozumiesz, dlaczego musisz go przekonać, że
powinien dopuścić mnie do udziału w tej inwestycji. A jeśli
nie zdołasz tego zrobić, będziesz musiała zdobyć w jakiś
sposób tajne informacje dotyczące przetargu, żebym mógł
złożyć najbardziej korzystną ofertę.
Lęk i oburzenie wyparły z jej serca wszystkie objawy
współczucia, jakie przed chwilą wzbudził w niej ojciec.
- Chyba nie mówisz poważnie, tato. Przecież wiesz, że nie
możesz tego ode mnie żądać.
- Mogę tego żądać i potrafię cię zmusić do
posłuszeństwa! – oznajmił podniesionym głosem. – Jestem
twoim ojcem, więc lojalność wobec mnie powinna zajmować
pierwsze miejsce na liście twoich priorytetów. Wobec mnie,
a nie wobec człowieka, którego znasz zaledwie od kilku
tygodni i który rzuciłby cię bez wahania, gdyby nie mój
drobny szantaż. Zawdzięczasz mi wszystko, co masz. Łącznie
z tym mężczyzną. Jesteś moją dłużniczką, więc musisz dbać
o moje interesy.
Devon wiedziała dobrze, że Cain nią pogardza i chciałby
się jej pozbyć. Utwierdziła się w tym przekonaniu wczoraj
w nocy. Ojciec nie musi jej o tym przypominać. Mimo to jego
uwaga boleśnie ją zraniła.
- Ta sprawa nie ma nic wspólnego z lojalnością, tato.
Przyczyną całego nieszczęścia jest twoja zachłanność. Od
dawna walczysz w sposób bezwzględny o pieniądze, pozycję
społeczną i koneksje. Upadłeś tak nisko, że zaszantażowałeś
Caina i zagroziłeś mu, że skompromitujesz jego matkę. Teraz
żądasz, żebym go oszukiwała, szpiegowała i okradała. Nie
zrobię tego, bo utraciłabym szacunek dla samej siebie. I swoją
duszę.
- Przestań dramatyzować – warknął z gniewem, a potem
otworzył szufladę, wyjął kartkę i przesunął ją po blacie w jej
stronę.
Dostrzegła na niej około dwudziestu pozycji.
- Co to jest? – spytała, unosząc wzrok, żeby spojrzeć mu
w oczy.
- Masz przed sobą jeszcze niepełną listę poważnych
biznesmenów, którzy najhojniej wspierają twój ośrodek
społeczno-kulturalny. Mogę wykonać kilka telefonów
i powiadomić tych ludzi, że ich pieniądze są wydawane
w sposób nieracjonalny. Kiedy jeden z darczyńców się
wycofa, pozostali pójdą w jego ślady. A to centrum nie może
funkcjonować bez ich wsparcia.
Zamarła z przerażenia. Wiedziała, że jej ukochane miejsce
pracy jest życiodajnym krwiobiegiem zapewniającym życie
całej dzielnicy.
- Masz wolny wybór – ciągnął ojciec coraz bardziej
aroganckim tonem. – Możesz wyświadczyć mi drobną
przysługę, ratując przyszłość naszej firmy, albo zachować
bierność i patrzeć na upadek twojego ukochanego ośrodka.
Devon już wcześniej zadawała sobie pytanie, kim jest jej
ojciec. Teraz znała odpowiedź.
Gregory Cole nie był już mężem jej matki.
Stał się okrutnym i pozbawionym skrupułów obcym
człowiekiem. Mężczyzną, po którym odziedziczyła tylko kod
genetyczny. Odwróciła się na pięcie i bez słowa wyszła
z gabinetu.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
- Skorygowaliśmy plany i liczby dotyczące projektu
inwestycyjnego pod roboczą nazwą „North Station” –
oznajmiła główna księgowa firmy Farrell International, Karina
Douglas, wstając ze swojego miejsca u szczytu stołu
i wskazując stos dokumentów. – Wysłaliśmy wam wszystkim
nowe dane mejlem. Te egzemplarze papierowe są
przeznaczone dla tych dinozaurów, które mają awersję do
komputerów. Otrzymacie też najnowsze preliminarze
i wskaźniki finansowe związane z trzyletnim okresem budowy
i wynajmu nieruchomości. Wszystko wskazuje na to, że mimo
wzrostu kosztów materiałów i siły roboczej uda nam się
osiągnąć wysoką stopę zwrotu kapitału.
Cain przemknął palcami po klawiaturze tabletu i ujrzał na
ekranie wspomniany dokument, z którego wynikało, że
zarówno on sam, jak i inwestorzy oraz udziałowcy firmy
osiągną imponujące zyski. Ale nie mógł skupić uwagi na treści
preliminarza budżetowego.
Długie kolumny liczb przybierały przed jego oczami
kształt ludzkiej twarzy.
Twarzy kobiety.
Twarzy Devon Cole.
Pochłaniała wszystkie jego myśli do tego stopnia, że nie
był w stanie skupić uwagi na niczym innym. Nigdy dotąd mu
się to nie zdarzyło. Nigdy dotąd nie pozwolił na to, aby
jakakolwiek sprawa, a tym bardziej osoba, kolidowała z jego
problemami zawodowymi.
A Devon stała się jego osobistą zmorą nękającą go nie
tylko przez cały długi dzień, lecz również w ciągu bezsennych
nocy.
Od ich ostatniego spotkania minęło czterdzieści osiem
godzin, ale w jego uszach nadal rozbrzmiewały jej miłosne
okrzyki. Nadal czuł jej zapach.
Najbardziej jednak prześladował go cichy jęk, który
wydała, gdy oświadczył, że postępuje głupio, darząc go
zaufaniem. I wyraz bólu, który odbił się wtedy w jej
szmaragdowych oczach.
Chyba będzie musiał wynająć egzorcystę, pomyślał ze
złością. Może potrafiłby przegnać zjawy, które go prześladują
i nie pozwalają normalnie funkcjonować.
- Cain!
Uniósł głowę znad sprawozdania finansowego i odkrył, że
siedzący wokół stołu uczestnicy narady, a w ich liczbie
Karina, Achilles oraz Kenan, patrzą na niego z niepokojem.
- Bardzo was przepraszam – wymamrotał przez ściśnięte
gardło. – Te dane tak mnie pochłonęły, że zapomniałem
o całym świecie.
- Zaproponowałam, żebyśmy przestudiowali oferty
wszystkich
potencjalnych
inwestorów
pragnących
uczestniczyć w tym projekcie, a w przyszłym tygodniu, na
kolejnym zebraniu, zawęzili ich liczbę do pięciu – oznajmiła
Karina, spoglądając w jego stronę.
- To chyba dobry pomysł – przyznał Cain. – Czy są jeszcze
jakieś pilne sprawy wymagające naszej decyzji?
Uczestnicy narady pokręcili głowami, a w chwilę później
opuścili salę, zostawiając go samego.
Westchnął głęboko i usiłował skupić uwagę na kolumnach
liczb, ale potem wyłączył komputer i ruszył w kierunku
swojego gabinetu.
Zamierzał spędzić kilka najbliższych godzin na
wypełnianiu swoich obowiązków związanych z bieżącą
działalnością firmy. Ale jego myśli wróciły do Devon.
Czuł się bezradny. W sobotę wieczorem obiecał sobie
uroczyście, że zachowa wobec niej bezpieczny dystans i nigdy
więcej nie przekroczy narzuconych sobie granic. Ale choć od
tej pory minęły zaledwie dwa dni, wiedział dobrze, że
wszystkie te postanowienia są niewykonalne.
Powody, dla których zamierzał trzymać się od niej
z daleka, nadal istniały. Całą sprawę skomplikował jeszcze
bardziej szaleńczy wieczór, podczas którego oboje utonęli
w oceanie seksu.
Na myśl o tej erotycznej przygodzie odczuwał lekkie
wyrzuty sumienia, ale równocześnie uśmiechał się z dumą
i zadowoleniem.
- To nie może trwać w nieskończoność – mruknął pod
nosem.
Musi dokonać wyboru. Grać na forum publicznym rolę
zakochanego narzeczonego, a na forum prywatnym
zachowywać uprzejmy dystans…
Albo zerwać wszystkie porozumienia i wyrzucić ją z myśli
oraz życia.
Wkroczył do gabinetu… i ujrzał Devon, która na jego
widok zerwała się z fotela.
- Przepraszam za to, że pojawiam się bez zapowiedzi, ale
mam pilną sprawę, o której muszę z tobą porozmawiać –
oznajmiła z nieśmiałym uśmiechem. – Twoja asystentka
pozwoliła mi wejść do gabinetu i na ciebie zaczekać…
Mówiła coś jeszcze, ale jej nie słyszał, bo w jego głowie
zagrzmiał wybuch, którego echa rozeszły się po całym ciele.
Wyglądała tak ponętnie, że jej widok potwierdził wszystkie
jego
najbardziej
zmysłowe,
najbardziej
wyuzdane
wyobrażenia. Obcisła czarna sukienka podkreślała zgrabną,
a zarazem podniecającą sylwetkę. A cudowne, połyskujące
złotem włosy opadały na ramiona, przykrywając częściowo
piersi…
Wypuścił z rąk laptopa i pliki dokumentów, a potem ruszył
w jej stronę. Przy każdym kroku opadały z niego kolejne
wątpliwości i kolejne postanowienia.
Kiedy stanął przed nią, dojrzał w jej zielonych oczach nie
tylko zaskoczenie, lecz również zmysłowy żar. W tym
momencie nie był już prezesem firmy Farrell International ani
członkiem jednej z najstarszych i najbogatszych bostońskich
rodzin.
Nie był już niczyim synem, bratem, ani nawet
zaszantażowanym kandydatem na męża.
Był po prostu mężczyzną, niewolnikiem najbardziej
prymitywnych męskich instynktów, które podpowiadały mu,
że umrze, jeśli natychmiast nie posiądzie Devon.
Objął rękami jej twarz i odchylił ją lekko do tyłu.
- Och, Cain… – wyszeptała, zaciskając palce na jego
przegubach, ale nie po to, by uwolnić się od uścisku.
Uznał te słowa za zaproszenie i przywarł wargami do jej
ust. Nie czuł ich smaku od zaledwie dwóch dni, ale miał
wrażenie, że minęły od tej pory już dwa tygodnie… a może
dwa stulecia.
Oboje zapomnieli o całym świecie. Czuli tylko dotyk
swoich języków i słyszeli swoje przyspieszone oddechy.
- Co jesteś gotowa mi dać? – odezwał się niewyraźnie,
powtarzając pytanie, które zadał jej w sobotni wieczór.
Uniosła brwi, odsłaniając oczy, w których błyszczała
namiętność. Jej wilgotne wargi, już opuchnięte od pocałunku,
lekko drżały.
- A czego ode mnie chcesz? – spytała, przesuwając ustami
po jego policzku.
- Wszystkiego – mruknął stłumionym głosem. – Jestem
zachłannym sukinsynem. Chcę wszystkiego.
Przymknęła oczy, westchnęła głęboko i powoli osunęła się
na kolana. Drżącymi palcami zaczęła rozpinać błyskawiczny
zamek jego spodni. Nie spodziewał się z jej strony takiego
aktu erotycznej zażyłości, więc choć marzył o tym, co miało
nastąpić, położył rękę na jej dłoni.
- Devon, kochanie, nie musisz tego robić… - Potrząsnął
głową i zamknął oczy. – Chciałbym…
- Ja nic nie muszę – odparła, ściskając jego męskość przez
cienkie bokserki i niemal przyprawiając go o gwałtowny
orgazm. – Ja tego chcę. Czy mi na to pozwolisz, Cain?
Nie mógł opanować zdumienia. Devon, którą zawsze
uważał za symbol niewinności, przeobraziła się nagle
w rozpasaną syrenę wabiącą go swoim głosem na głębokie
niebezpieczne wody niepohamowanej zmysłowości.
- Tak, pozwalam ci go objąć twoimi pięknymi ustami –
odparł, wplatając palce w jej gęste jedwabiste włosy. – Pomóż
mi rozładować to dręczące napięcie.
Włożyła dłoń pod bokserki i objęła palcami jego gorącego
nabrzmiałego penisa. Błysk podniecenia, jaki dostrzegł w jej
oczach, spotęgował jego pożądanie. Ona zaś zsunęła bokserki
z jego bioder, rozchyliła usta i zaczęła pieścić językiem
i wargami czubek jego członka.
- Kochanie, otwórz się przede mną trochę szerzej –
wychrypiał drżącym głosem.
Spełniła jego życzenie, a on, nadal trzymając w uścisku jej
głowę, zaczął poruszać biodrami. Kiedy dotarł do jej gardła,
poczuł w ciele gorący dreszcz.
- Nie – mruknął do siebie, uwalniając się od uścisku jej
warg, a potem chwycił ją za ramiona i uniósł do pozycji
stojącej. – Chcę osiągnąć cel wewnątrz ciebie.
Wziął Devon na ręce, rzucił się na kanapę i posadził ją na
sobie. Choć ciężko oddychał i drżał z podniecenia, nakazał
sobie powściągliwość.
Nie chciał zachowywać się jak jaskiniowiec i ulegać
podszeptom ślepego pożądania, które popychało go do
przemocy. Wiedział, że nie wolno mu narazić jej pięknego,
delikatnego ciała na uszkodzenia pozostawiające trwałe ślady.
Wolałby obciąć sobie obie ręce, niż dostrzec na jej skórze
oznaki swojej brutalności.
Devon drżała z pożądania jak liść poruszany powiewami
wiatru. Choć Cain nadal miał na sobie marynarkę, poczuł na
piersi ukłucia jej paznokci. Odkąd jako szesnastoletni chłopiec
przeżył inicjację seksualną, nigdy nie był tak podniecony
i zachwycony. Oboje byli nadal ubrani, ale widział jej
odsłonięte uda i lśniącą kobiecość, a ona nie mogła oderwać
wzroku od jego nabrzmiałego członka. Panującą w gabinecie
ciszę przerywały tylko ich przyspieszone, nasycone seksem
oddechy.
- Na co czekasz, Devon? – spytał stłumionym głosem. –
Proszę cię… Chcę dostać się do środka.
Natychmiast zgromił się w duchu za uległość. Bał się, że
w
porywie
namiętności
zapomni
o
wszystkich
postanowieniach i ujawni swoje uczucia.
Spojrzała mu w oczy i powoli opadła na niego, rozsuwając
uda, aby zapewnić mu dostęp do najbardziej intymnych
zakątków swojego ciała.
- Oczywiście, Cain. Serdecznie cię zapraszam.
Zaczęła poruszać się w górę i w dół, zaciskając mięśnie na
jego penisie. Miał ochotę chwycić ją za biodra, by
przyspieszyć rytm jej ruchów, ale wytężył siłę woli i zachował
całkowitą bierność.
Został za to nagrodzony przypływem rozkoszy, jakiej nie
przeżył nigdy w życiu.
- Jeszcze trochę, kochanie – wyszeptał drżącym głosem. –
Jestem już bardzo blisko.
Zaczęła kołysać się trochę szybciej, wydając ciche jęki.
Każdy ruch jej ciała przybliżał go do momentu spełnienia.
Czuł się jak człowiek zwisający nad przepaścią.
Trzymający się skalnego występu tylko czubkami palców.
- Dotykaj mnie – wyszeptała mu do ucha. – Proszę cię…
Chcę, żebyś mnie dotykał.
Jej prośba przedarła się przez mur dzielący go od
rzeczywistości. Wsunął dłoń między uda Devon i zaczął
przesuwać palcem po napiętym kłębku nerwów położonym
w centralnym punkcie jej kobiecości. Ona zaś wydała
stłumiony jęk i przylgnęła do niego całym ciałem.
Kiedy nagle zesztywniała, a potem zaczęła dygotać, miał
wrażenie, że przeszywa go iskra sięgająca od stóp aż do
czubka głowy. W euforycznym zapamiętaniu wydał okrzyk
rozkoszy, resztkami świadomości dziękując losowi za to, że
jego gabinet jest dźwiękoszczelny.
Ale nawet w momencie całkowitego odlotu nie wypuścił
Devon ze objęć.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Zatrzymała się u podnóża szerokiej, zakręconej klatki
schodowej zdobiącej luksusowy hol rodzinnej rezydencji
Caina. Miała ochotę wbiec na górę, wrócić do pokoju,
z którego przed chwilą wyszła, i położyć się w łóżku obok
niego. Na wspomnienie tego, co przeżyła w ciągu minionych
kilku godzin po wyjeździe z biurowca Farrell International,
poczuła lekkie skrępowanie.
Oboje przekroczyli wszystkie granice i wspięli się na
szczyty erotycznego wyuzdania. Nigdy nie przyszłoby jej do
głowy, że będzie klęczała kiedyś przed Cainem w jego
gabinecie, niemal doprowadzając go do orgazmu przy pomocy
wyszukanych pieszczot.
W towarzystwie tego mężczyzny zawsze traciła panowanie
nad sobą i nie potrafiła oprzeć się emanującej z niego sile
przyciągania.
Złożyła wizytę w jego firmie, by porozmawiać z nim
o wielkim projekcie inwestycyjnym realizowanym przez firmę
Farrell International. Miała zamiar spełnić życzenie ojca
i poprosić Caina, aby dopuścił go do udziału w tym
przedsięwzięciu.
Gdy wpuszczona przez sekretarkę czekała na niego
w pustym gabinecie, omal nie uległa pokusie i nie zajrzała do
jego komputera, w którym musiały się znajdować wszystkie
dane dotyczące tej inwestycji.
Wewnętrzny głos powstrzymał ją jednak od tego
zdrożnego czynu, przekonując, że nie upadła jeszcze tak nisko.
Kiedy jednak Cain wszedł energicznym krokiem do
wielkiego,
luksusowo
wyposażonego
pomieszczenia,
zapomniała o ojcu i o wszystkich deweloperskich projektach.
Zaledwie dwa dni wcześniej obiecała sobie, że nigdy więcej
nie ulegnie urokowi Caina i nie dopuści do erotycznego
zbliżenia.
Ale błysk pożądania, który dostrzegła w jego
szaroniebieskich oczach, kazał jej zapomnieć o tych
postanowieniach, choć wiedziała, że uległość wobec niego
może ją narazić na problemy. A teraz stała w jego domu
u podnóża schodów i zastanawiała się, jak wybrnąć z sytuacji,
którą narzuciły jej okoliczności.
- Co ty tu robisz? – spytał Cain, zjawiając się
niespodziewanie tuż obok niej.
Miał na sobie tylko szorty podkreślające szczupłość
bioder, a ona zdała sobie sprawę, że jej nagość okrywa jedynie
jego biała koszula, którą narzuciła na siebie, chcąc
rozkoszować się zapachem swojego mężczyzny.
- Miałem właśnie zamiar przynieść ci coś do jedzenia.
Jesteś głodna?
Otworzyła usta, by powiedzieć, że ma ochotę tylko na
dalszy ciąg ich przygody erotycznej, ale w tym momencie jej
żołądek zaburczał.
Cain spojrzał na nią z rozbawieniem i po raz pierwszy
w dziejach ich znajomości na jego twarzy pojawił się
promienny, beztroski uśmiech.
- Chodź ze mną – zażądał, chwytając ją za rękę. – Nie
wzniosłem się na szczyty swoich kulinarnych umiejętności,
ale przygotowałem drobny posiłek, który powinien zagłuszyć
protesty twojego żołądka.
Zaprowadził ją do kuchni, w której zastała imponujący
wybór różnych gatunków wędlin, chleba, sera, jarzyn
i owoców. Zrobili kanapki i usiedli w zacisznym zakątku przy
ogromnym, wychodzącym na ogród oknie.
Devon miała wrażenie, że śni.
Oto siedzą naprzeciwko siebie przy stole i jedzą kanapki
jak dobre, zżyte z sobą małżeństwo. Cain zadawał jej pytania
dotyczące rodziny, a ona zabawiała go opowieściami z okresu
swojego dzieciństwa.
Co jakiś czas oboje wybuchali śmiechem, a jej serce
zaczynało wtedy bić trzykrotnie szybciej. Wiedziała, że
powinna jak najszybciej opuścić jego dom, ale pozostała na
miejscu, chcąc wykorzystać każdą chwilę bliskości z tym
fascynującym mężczyzną.
Kiedy Cain zebrał naczynia i zaniósł je do zlewu, podeszła
do okna, aby spojrzeć na ogród. Zapadał już zmrok, kwiaty
i rośliny lśniły w żółtawym świetle lamp. Miała wrażenie, że
jeśli wyciągnie rękę, będzie mogła dotknąć zielonych liści
i gałązek.
- Założyła go moja matka – wyjaśnił Cain, podchodząc
bliżej i stając za jej plecami. – To była jedyna zmiana, na jaką
zgodził się ojciec, choć ten dom należał do rodziny mamy
i był jej własnością od kilku pokoleń. Do tej pory nie mam
pojęcia, dlaczego jej na to pozwolił… Pewnie sądził, że
podniesie to wartość nieruchomości – dodał ironicznym
tonem.
Devon postanowiła zadać mu pytanie, które cisnęło jej się
na usta. odkąd w sobotę wieczorem przyjechali do tego domu.
Do tej pory zwalczała tę pokusę, nie chcąc, aby uznał ją za
osobę nadmiernie ciekawą, ale teraz zebrała się na odwagę.
- Dlaczego tak bardzo nienawidzisz tego domu? – spytała
szeptem.
Milczał przez dłuższą chwilę, a ona poczuła niepokój
i zaczęła w duchu przeklinać swoje wścibstwo.
- Przepraszam cię. Nie miałam prawa…
- Mój ojciec znęcał się nade mną w dzieciństwie. Ta
rezydencja była moim więzieniem i osobistym piekłem…
Barron nigdy nie okazywał nikomu uczuć. Kierował naszą
rodziną w taki sam sposób, w jaki zarządzał firmą. Był
bezwzględny, przewrotny i bezlitosny. Gdyby nie matka,
w naszym domu nie byłoby miłości ani odrobiny ciepła.
Zaczął mnie bić, kiedy skończyłem siedem lat, a ona nie była
w stanie go powstrzymać. Powtarzał, że musi „wychować
mnie na mężczyznę”. Wyrobił we mnie poczucie, że jestem
w jakiś sposób upośledzony, pozbawiony jakichkolwiek zalet,
więc nie zasługuję na łagodne traktowanie. Ale od przemocy
fizycznej gorszy był terror psychiczny i emocjonalny.
Nigdy nie wiedziałem, co mnie czeka po powrocie ze
szkoły lub po jego powrocie z pracy. Usiłowałem zachowywać
się wzorowo, osiągnąć doskonałość, ale nie mogłem go
zadowolić. Byłem tak zestresowany, że zacząłem cierpieć na
bóle żołądka i głowy. Wymiotowałem ze strachu za każdym
razem, kiedy wzywał mnie do biblioteki, bo wiedziałem, co
mnie czeka. Nikt nie był w stanie go powstrzymać… Nikt nie
wystąpił w mojej obronie.
Devon zamknęła oczy i zagryzła wargi, by się nie
rozpłakać. W tym momencie nienawidziła Barrona Farrella.
Za to, że skrzywdził własnego syna i zaraził go chłodnym,
pogardliwie nieufnym stosunkiem do całego świata.
- Czy maltretował również matkę?
- Nie sięgał po przemoc fizyczną, ale ją oszukiwał
i przechwalał się niewiernością. Poniżał ją i obrzucał
wyzwiskami. Często się zastanawiałem, dlaczego założył
rodzinę, i doszedłem do wniosku, że potrzebował ofiar, które
chciał bezkarnie dręczyć. Moja matka mogła go porzucić
i wystąpić o rozwód, ale musiałaby wtedy zdać mnie na jego
łaskę, bo on nie zrzekłby się praw rodzicielskich. Odeszła
dopiero wtedy, kiedy dorosłem i potrafiłem się obronić. Zaraz
po mojej maturze wyprowadziliśmy się oboje z tego domu,
a ja zobaczyłem go dopiero w dniu pogrzebu.
Devon zrozumiała nagle, dlaczego Cain wyszedł wtedy do
ogrodu. Po prostu nie chciał oglądać wnętrz, z którymi łączyło
się tyle bolesnych wspomnień.
- Dlaczego w takim razie nadal tu mieszkasz? Przecież
twoja nienawiść do tego miejsca wyraźnie rzuca się w oczy.
- Bo zobowiązuje mnie do tego specjalna klauzula zawarta
w testamencie. Muszę tu mieszkać przez rok, bo inaczej stracę
prawa do Farrell International.
- Co za drań – wyszeptała, tłumiąc atak wściekłości. – Nie
wystarczyło mu, że znęcał się nad tobą w dzieciństwie…
Chciał tobą rządzić, nawet zza grobu.
Potrząsnęła głową.
- Po upływie terminu powinieneś zamienić tę rezydencję
w dom opieki dla kobiet i dzieci, ofiar przemocy domowej.
Zapewnić im miejsce, w którym będą bezpieczne i poczują się
u siebie. Niech na to popatrzy, niezależnie od tego, gdzie się
teraz znajduje… Nawiasem mówiąc, nie sądzę, żeby on
spoglądał na nas z nieba.
Cain roześmiał się głośno, a ona pogłaskała go łagodnie po
głowie.
- Przykro mi, że byłeś narażony na takie cierpienia, Cain –
wyszeptała, chwytając go za rękę. – Ten człowiek wszystko ci
ukradł. Twoje dzieciństwo, twoją niewinność, twoich braci.
A przecież w żaden sposób na to nie zasłużyłeś. Nie mogę
sobie wyobrazić…
Ponownie potrząsnęła głową i mocniej zacisnęła palce na
jego dłoni.
- Stałeś się człowiekiem mającym charakter, siłę woli
i inne przymioty, o których twój ojciec nie mógł nawet
marzyć. A teraz, kiedy tyle osiągnąłeś, mój ojciec usiłuje
pozbawić cię prawa do decydowania o swoim losie. Jest mi
z tego powodu bardzo przykro.
Teraz wiedziała już, dlaczego Cain tak bardzo nienawidzi
jej ojca i przelewa na nią część swoich negatywnych uczuć.
Szantaż Gregory’ego mający go pozbawić prawa do
decydowania o własnym losie przypominał mu najgorsze
przeżycia z okresu dzieciństwa.
Odwróciła się do niego i spojrzała mu czule w oczy.
- Muszę ci się do czegoś przyznać. Spytałeś mnie kiedyś,
dlaczego nie sprzeciwiłam się woli naszych ojców, którzy
zawarli tę haniebną umowę.
Zamilkła na chwilę, a potem wzięła głęboki oddech
i ciągnęła:
- Ten człowiek… Gregory Cole zagroził egzystencji
mojego ukochanego ośrodka opieki społecznej. Powiedział mi,
że jeśli się nie zgodzę na te zaręczyny i ślub, nie tylko
pozbawi mnie pracy, ale też wycofa swoje poparcie finansowe
i nakłoni innych sponsorów do pójścia w jego ślady. Nie
zależy mi tak bardzo na tej pracy, ale istnienie tego centrum
jest ogromnie ważne dla wielu ludzi. Nie mogłam ci tego
powiedzieć wcześniej, bo on…
Zamilkła i wzruszyła ramionami.
- Teraz uważam, że powinieneś się o tym dowiedzieć,
bo…
Cain objął jej twarz, przerywając potok słów, a ona
odchyliła głowę, chcąc ułatwić mu dostęp do swoich ust. Ale
nawet gdy zdjął z niej swoją koszulę i położył ją na
kuchennym stole, a potem zaczął pieścić jej sutki, słyszała
swój wewnętrzny głos, który ostrzegał, że Cain nigdy nie
zdobędzie się na wyznanie miłości, bo nie będzie w stanie
zapomnieć o grzechach Gregory’ego Cole’a.
Co bardzo ją martwiło.
Bo była już w nim zakochana.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
- Cain… - zawołał cicho Ben, stając w drzwiach gabinetu.
Cain uniósł głowę znad dokumentów, które miał zamiar
zabrać z sobą do biura. Był już trochę spóźniony. Zbliżała się
dziesiąta, a on zwołał zebranie na jedenastą trzydzieści.
Zwykle zjawiał się w siedzibie Farrell International wcześniej
niż wszyscy pracownicy, z wyjątkiem ochroniarzy. Tego ranka
było inaczej.
Nie odczuwał jednak wyrzutów sumienia, bo powód tego
opóźnienia opuścił jego łóżko zaledwie przed dwiema
godzinami.
- Cain… - powtórzył lokaj, tym razem nieco głośniej.
- Przepraszam cię, Ben. O co chodzi?
- Przyszedł niejaki Gregory Cole. Mówi, że go przyjmiesz,
choć nie był umówiony.
Cain zacisnął zęby, ale kiwnął głową.
- Wpuść go.
Kiedy Gregory wszedł do gabinetu, Cain musiał wytężyć
całą siłę woli, by nie zerwać się, nie złapać go za klapy
marynarki i nie uderzyć nim o ścianę. Ten człowiek budził
w nim taką samą odrazę jak własny ojciec.
- O co chodzi, Cole? – spytał chłodnym tonem. – Dlaczego
zjawiasz się bez zapowiedzi?
- Będziemy wkrótce członkami jednej rodziny, więc nie
musimy chyba bawić się w formalności – odparł z uśmiechem
nieproszony gość. – Czy mogę usiąść?
- Nie – warknął Cain. – Spieszę się do biura i nie mam
czasu na długie rozmowy, więc przejdź od razu do sedna.
- W porządku. Chcę uczestniczyć jako inwestor
w projekcie North Station realizowanym przez Farrell
International.
Cain patrzył na niego przez chwilę z niedowierzaniem,
a potem wybuchnął śmiechem.
- Chyba żartujesz. Niby dlaczego miałbym robić z tobą
interesy, choć nie mam do ciebie ani odrobiny zaufania i nie
mogę zarekomendować cię wspólnikom?
- Moja firma jest prowadzona w sposób nienaganny…
- Nie – przerwał mu Cain. – Ale ty najwyraźniej nadal tego
nie rozumiesz. Moja odpowiedź brzmi odmownie. Więc jeśli
to wszystko, co miałeś mi do powiedzenia…
- Przykro mi, że zabieram ci czas – rzekł Gregory obłudnie
uniżonym tonem. – Gdyby Devon spełniła moją prośbę
i wpłynęła na ciebie, nie musiałbym ci przypominać, że mogę
wykorzystać posiadane przeze mnie informacje dotyczące
twojej matki. Skoro jesteś teraz zajęty, to powiedz mi, kiedy
mogę przyjść do biura firmy, żeby omówić szczegóły.
Ten człowiek nigdy nie przestanie go szantażować,
pomyślał z wściekłością Cain. Dopóki ma te kompromitujące
materiały na temat matki, zawsze będzie narzucał mu swoją
wolę. A Devon…
Skoro znała plany ojca dotyczące tego projektu, to
dlaczego mu o tym nie powiedziała?
Poczuł się zdradzony i oszukany. Wiedział, że musi za
wszelką cenę uwolnić się od Cole’a i jego dwulicowej córki.
Nie miał jeszcze pojęcia, jak to zrobi, ale był pewny, że
znajdzie jakiś sposób.
- Mam nadzieję, że moje argumenty przywróciły ci
zdolność logicznego myślenia – mruknął Gregory, zdobywając
się na protekcjonalny uśmiech. – Że podejmiesz słuszną
decyzję, która stanie się fundamentem naszej owocnej
współpracy.
- To nie wchodzi w rachubę – warknął Cain. – Udało ci się
narzucić mi towarzystwo swojej córki, ale nigdy nie wyrażę
zgody na to, żebyś uzyskał wpływ na poczynania mojej firmy.
A jeśli tego nadal nie rozumiesz, to możesz iść do wszystkich
diabłów.
Devon, która niepostrzeżenie weszła do gabinetu
i usłyszała ostatnią wypowiedź Caina, zastygła w bezruchu.
Czuła w całym ciele obezwładniający ból.
Mimo to zmusiła się do przebycia ostatnich metrów
dzielących ją od biurka i rzuciła na blat dużą grubą kopertę.
- Co ty tu robisz, Devon? – spytał ojciec. – Po co tu
przyszłaś?
- Po to, żeby wszystko naprawić. Wiem, że cię to zmartwi,
tato, ale moje zaręczyny, jeśli można je tak nazwać, są
nieaktualne.
- Co?! – zawołał Gregory, podchodząc do niej. – O czym
ty mówisz?
Nie odrywała wzroku od Caina. W jego oczach lśnił gniew
rozdzierający jej serce.
Słyszała jego rozmowę z ojcem. Wiedziała, że Cain nadal
podejrzewa ją o dwulicowość. Że nigdy nie obdarzy jej
pełnym zaufaniem.
- Weź sobie tę kopertę, Cain – wyszeptała, popychając ją
palcem w jego stronę. – Jesteś wolny. Tak jak ja.
- Devon! – krzyknął ojciec, chwytając ją za ramię. – Co ty
zrobiłaś?
- To, co powinnam była zrobić, kiedy tylko przejrzałam
twoje machinacje. Kiedy wyjechałeś dziś do pracy,
otworzyłam sejf. Zamek szyfrowy nie sprawił mi wiele
kłopotu. Data urodzin mamy. Uważam, że wciągając ją choćby
pośrednio do swoich celów dopuściłeś się świętokradztwa. Ale
znalazłam całą dokumentację dotyczącą matki Caina.
Wszystko jest w tej kopercie. Muszę uczciwie przyznać, że nie
spodziewałam się was tu zastać. Chciałam zostawić te papiery
u sekretarki, Cain, i omówić później całą sprawę z tobą oraz
ojcem. Ale skoro obaj tu jesteście, to możemy załatwić
wszystko od razu i zakończyć tę ponurą farsę.
- Jak mogłaś? – wychrypiał Gregory, odsuwając się od niej
tak gwałtownie, jakby nagle wzbudziła jego obrzydzenie. –
Jak możesz postępować tak nielojalnie wobec własnego ojca?
I to dla człowieka, który nie chce mieć z tobą nic wspólnego.
- To ty pierwszy mnie zdradziłeś! – zawołała, prostując się
i podnosząc wojowniczo głowę. – Byłam dla ciebie tylko
lalką. Pionkiem, który przesuwałeś po szachownicy. A skoro
nie umiesz być moim dobrym, wyrozumiałym i kochającym
ojcem, to musimy się rozstać. Wolę darzyć cię miłością
z daleka, niż trwać w toksycznym związku, który odbiera mi
wiarę we własne siły i pewność siebie.
- W takim razie nie masz prawa nazywać się moją córką –
wycedził lodowatym tonem Gregory, a potem odwrócił się na
pięcie i szybko wyszedł z pokoju.
- Devon – wyszeptał Cain, robiąc krok w jej kierunku, ale
powstrzymała go ruchem ręki.
- Nie. Obaj z ojcem powiedzieliście już wszystko, co było
do powiedzenia – oznajmiła, nawiązując do ich usłyszanej
przed chwilą wymiany zdań. – Zbyt długo pozwalałam na to,
żeby moim życiem kierowali mężczyźni, żeby nim
manipulowali w taki sposób, jakbym była zabawką. Mam tego
dosyć. Kochałam kiedyś człowieka, który nie odwzajemniał
moich uczuć, ale chciał mnie wykorzystać jako narzędzie
swojego awansu społecznego. Ty może nie potrzebujesz
moich koneksji, ale traktujesz mnie jak zabawkę, na której
możesz wyładowywać złość. A ja nigdy cię nie zdradziłam.
Nigdy cię nie zraniłam. Ja tylko…
Chciała powiedzieć „cię kochałam”, ale ugryzła się
w język. Choć pękało jej serce, pragnęła zachować resztki
godności.
I wyjść z jego gabinetu z podniesionym czołem.
- Mam dość płacenia za cudze grzechy. Płaciłam za
podłość ojca i za to, że został sam po śmierci matki. Płaciłam
za ślepotę, kiedy nie dostrzegłam tego, że ukochanemu
mężczyźnie bardziej zależy na koneksjach mojego ojca niż na
mnie. A jeśli chodzi o ciebie, płacę za to, że jestem jego córką.
Spytałeś mnie kiedyś, kim naprawdę jestem. Miałam nadzieję,
że dowiesz się, kiedy mnie lepiej poznasz. Teraz widzę, że nie
ma na to szans. Zawsze będę ci się kojarzyć z człowiekiem,
który cię szantażował i zagrażał reputacji twojej matki. A ja
nie mam już sił, żeby cię przekonywać, jak bardzo się mylisz.
- Devon – szepnął przez ściśnięte gardło. – Ja wiem, kim
jesteś.
- Za późno – wyszeptała, usiłując zapanować nad
wzburzeniem. – Nie potrafię ci uwierzyć. Widziałam twoją
twarz i twoje oczy, wchodząc do tego pokoju. Myślałeś, że
stoję po stronie ojca. Przyznaję, że mnie prosił
o wstawiennictwo w sprawie tego nowego projektu. Kazał mi
nawet wykradać dotyczące tej inwestycji informacje. Ale nie
potrafiłam się do tego zmusić. Nie wspomniałam ci o jego
żądaniach, bo nie sądziłam, że znowu posunie się do szantażu.
Popełniłam błąd, ale nie miałam złych intencji. A teraz wiem,
że nigdy nie obdarzysz mnie zaufaniem.
Patrzyła na niego przez chwilę tak intensywnie, jakby
chciała zapamiętać wszystkie szczegóły jego twarzy. A potem
wyszła z pokoju, nie oglądając się za siebie.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Usłyszał pukanie do drzwi gabinetu i skrzywił się
z niechęcią. Nie opuszczał od trzech dni swojej rezydencji, nie
mogąc się zmusić do wizyty w firmie.
Nie potrafił też oderwać myśli od Devon, gdyż
wspomnienie o niedawnej konfrontacji przesłaniało w jego
pamięci wszystkie inne sprawy.
Zanim zdążył oznajmić Benowi, że niczego nie potrzebuje,
drzwi otworzyły się i do pokoju wkroczyli jego przyrodni
bracia, Kenan i Achilles.
- Czego chcecie? – spytał niechętnie. – Wcale was tu nie
zapraszałem. Czy nie powinniście być w pracy?
- O to samo chciałem zapytać ciebie – powiedział
Achilles. – Dlaczego pozwalasz na to, żeby ten łobuz Cole
i jego córeczka plątali się po firmie bez nadzoru?
- Chcielibyśmy też wiedzieć, kiedy wreszcie przestaniesz
traktować nas jak wrogów? – dodał Kenan. – Zwracam ci
uwagę, że nie jesteśmy tu z własnej inicjatywy, tylko dlatego,
że narzuciły nam to warunki określone w testamencie ojca.
Żaden z nas nie marzył o tym, żeby poświęcić rok życia na
sprawy firmy, która w gruncie rzeczy niewiele nas obchodzi.
- Nie liczcie na moje współczucie – odparł Cain. – Ja
spędziłem trzydzieści dwa lata w piekle, znosząc kaprysy tego
wyrachowanego, pozbawionego uczuć manipulanta.
Bracia, wyraźnie zaskoczeni, spojrzeli na niego pytająco.
- Co masz na myśli, Cain? – spytał Achilles, podchodząc
do biurka.
Doszedł do wniosku, że nie musi już dłużej ukrywać przed
nimi prawdy.
Opowiedział im o swoim nieszczęśliwym dzieciństwie
spędzonym pod nadzorem sadystycznego ojca.
O wszystkich podłościach, jakich dopuszczał się Barron
Farrell podczas ich długoletniej współpracy. Zakończył
wzmianką o szantażu Gregory’ego Cole’a i o swoich
stosunkach z Devon.
Obaj słuchali go w milczeniu, nie zadając pytań.
Kiedy skończył mówić, w pokoju zapadła cisza. Potem
Achilles podszedł do niego i serdecznie go objął. Cain poczuł,
że do oczu napływają mu łzy. Że opada z niego ciężar gniewu
i niechęci, które dźwigał na barkach od chwili odczytania
testamentu.
Uświadomił sobie, że ci dwaj mężczyźni są naprawdę
członkami jego rodziny.
- Bardzo mi przykro, Cain – rzekł cicho Achilles. –
Przykro mi, że musiałeś tak wiele wycierpieć. Nie miałem
pojęcia, że ojciec był zdolny do takiej nikczemności.
- A ja chciałbym wykopać tego drania z grobu, zabić go
i ponownie pochować – oznajmił Kenan, podchodząc do
biurka. – Ten Gregory Cole od początku wydawał mi się
podejrzany, a nie mogłem rozgryźć charakteru twoich
stosunków z Devon. Ale przecież wystarczy na nią spojrzeć,
aby odkryć, że ona różni się od ojca. Przecież dowiodła tego,
oddając ci wbrew jego woli te kompromitujące materiały
mogące zaszkodzić opinii twojej matki. Nie znamy się od
dawna, ale jesteś moim bratem, więc powiem ci szczerze, że
spieprzyłeś sprawę, pozwalając jej odejść.
- Ona wcale nie pytała mnie o pozwolenie – odparł Cain. –
Powiedziała, że nie może się wiązać z człowiekiem, który ją
podejrzewa o nielojalność. A ja nadal nie jestem pewny, czy
mogę jej ufać.
- Co ty wygadujesz, Cain? – spytał z oburzeniem
Achilles. – Ona zasługuje na zaufanie bardziej niż ktokolwiek
inny. Jest dla ciebie stworzona. Widzieliśmy, jak na ciebie
patrzy… i jak ty patrzysz na nią. Nie pozwól na to, żeby ten
stary manipulant zatruwał zza grobu wasze wzajemne
stosunki.
Cain przypomniał sobie nagle słowa Devon: „Ten
człowiek ukradł ci twoje dzieciństwo. Twoją niewinność.
Twoich braci”. I uświadomił sobie nagle, że jest w niej
szaleńczo zakochany.
- Masz rację – przyznał. – Spieprzyłem sprawę.
- I doprowadziłeś do kryzysu – dodał Kenan. – Ale masz
teraz po swojej stronie dwóch sojuszników, którzy pomogą ci
z tego wybrnąć.
- A mianowicie nas – wtrącił Achilles, a Cain po raz
pierwszy od dawna wybuchnął beztroskim śmiechem.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Devon wysiadła z windy i znalazła się w holu centrum
kulturalnego. Czuła się zmęczona, bo miała za sobą długi
dzień, ale była z tego zadowolona. Nawał zajęć nie zostawiał
jej czasu na myślenie. Po powrocie do domu zjadała skromną
kolację i kładła się do łóżka.
W ubiegły piątek pojechała do New Jersey, by spędzić
weekend z rodziną. Miała wrażenie, że odwiedza nieistniejącą
już krainę szczęśliwości, w której wszyscy są pogodni
i zadowoleni. Towarzystwo wujków, ciotek, kuzynów
i kuzynek wpływało kojąco na jej stan psychiczny.
Przeżyła jeden trudny moment, kiedy siostra matki spytała
ją o Caina i Gregory’ego, ale powiedziała tylko, że obaj czują
się dobrze i zmieniła temat.
Nie widziała Caina od tygodnia, lecz nadal za nim tęskniła.
Miała jednak nadzieję, że czas jak zwykle okaże się
najlepszym lekarzem i ukoi ból.
Wyszła z domu i ruszyła w stronę parkingu, ale zatrzymał
ją znajomy głos.
- Devon…
Odwróciła głowę i ujrzała zmierzającego w jej kierunku
Caina. Jego widok jak zwykle wywołał przyspieszone bicie jej
serca.
- Cain! – zawołała, a potem wzięła głęboki oddech. – Co ty
tu robisz?
- Jestem tu dla ciebie.
Zwróciła uwagę na to, że powiedział „dla ciebie”, a nie po
to, „aby się z tobą zobaczyć”.
- Odejdź – mruknęła, siląc się na stanowczy ton. – Nie
chcę z tobą rozmawiać.
- Devon – powtórzył, robiąc krok w jej kierunku. – Nie
mam do tego prawa, ale proszę, żebyś mnie wysłuchała. Jeśli
to zrobisz, a potem każesz mi odejść, więcej mnie nie
zobaczysz.
Kiwnęła głową, wzruszona jego błagalnym tonem.
Cain milczał przez chwilę, a potem bezradnie się
uśmiechnął.
- Przygotowałem sobie całe przemówienie. Kenan, który
jest zaprzyjaźniony z rektorem uniwersytetu bostońskiego,
zaproponował mi, żebym zjawił się u ciebie na czele
studenckiej orkiestry dętej. Ale nie potrzebuję żadnych
sztuczek, żeby cię przeprosić. Zachowałem się w sposób
haniebny, zrzucając na ciebie winę za grzechy twojego ojca.
A przecież lepiej niż ktokolwiek inny powinienem wiedzieć,
że nie odpowiadamy za uczynki naszych rodziców. A ty…
Zamilkł na chwilę i ponownie głęboko odetchnął.
- Ty jesteś najlepsza z nas wszystkich. Piękna, urocza,
bezinteresowna. Tak odważna, że budzi to mój niemy podziw.
A przede wszystkim moja.
Poczuła zawrót głowy i cofnęła się, by odzyskać
równowagę.
- Przestań! – zawołała. – Nie chcę tego słuchać. Nie
mogę…
Ale nie spełnił jej życzenia. Podszedł jeszcze bliżej
i chwycił ją za rękę.
- Miałaś słuszność, kochanie. Zasługujesz na partnera,
który będzie należał do ciebie w stu procentach, a ja obiecuję,
że oddam ci całe moje serce i wszystkie uczucia oraz myśli.
Nie zasługuję na twoją miłość, bo bardzo cię zraniłem. Ale
obiecuję, że będę codziennie próbował stać się ciebie godnym,
bo cię kocham.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, które musiało odbić
się na jej twarzy, bo potwierdził swoje słowa ruchem głowy.
- Tak, kocham cię, Devon. – Sięgnął do kieszeni i wyjął
jakiś mały błyszczący przedmiot. – To jest klucz do skrytki
bankowej zawierającej dokumenty dotyczące mojej matki,
które wyjęłaś z sejfu ojca. Potraktuj to jako dowód mojego
zaufania. Za każdym razem, gdy na ciebie spojrzę, nie będę
widział Gregory’ego Cole’a, tylko kobietę, którą kocham,
podziwiam i szanuję.
Objęła palcami klucz i przycisnęła go do serca. Serca,
które należało do tego mężczyzny.
- Kocham cię – wyszeptała. – Bardzo cię kocham.
- Moja droga… - Uniósł jej podbródek i pocałował ją
lekko w usta. – Powiedz to jeszcze raz.
- Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Ale mam do
ciebie jedną prośbę. Następnym razem przyprowadź jednak tę
orkiestrę dętą.
Wybuchnął tak donośnym śmiechem, że jego głos odbił się
echem od pobliskich domów.
- Pojedź ze mną do mnie – poprosił, biorąc ją pod rękę. –
Postaramy się wymazać z pamięci wszystkie złe wspomnienia
i otworzyć nowy rozdział w życiu.
- Zgoda – wyszeptała, całując go w usta. – A jutro… –
Uniosła w górę złoty kluczyk. – Jutro rozpalimy ognisko.
- I to będzie chyba nasza pierwsza prawdziwa randka –
rzekł z uśmiechem, przesuwając dłonią po jej policzku. – Nie
mogę się jej doczekać.
SPIS TREŚCI: