Jones Susanna Jej Portret Ptak, który zwiastował trzęsienie ziemi

background image

J

ONES

S

USANNA

P

TAK

,

KTÓRY

ZWIASTOWAŁ TRZĘSIENIE

ZIEMI





Żyjąca w Japonii Angielka Lucy Fly jest

podejrzana o zamordowanie swej przyjaciółki -

również Angielki, Lily. Lucy zamieszkała w Japonii,

by uciec przed życiem w Yorkshire. W jej romans z

bardzo japońskim i bardzo enigmatycznym Teijim

wdarła się niechciana, narzucona jej przyjaźń z Lily.

Lucy jest zazdrosna. Lucy boi się odrzucenia. Ale czy

Lucy byłaby gotowa zabić?



background image

R

OZDZIAŁ PIERWSZY


Tego dnia o świcie, na kilkanaście godzin przed moim

aresztowaniem, obudziło mnie drżenie ziemi. Wspominam tu o
tym nie dlatego, żeby zasugerować istnienie jakichś ukrytych
związków między oboma wydarzeniami - że niby zapadające
się uskoki tektoniczne mojego życia zmaterializowały się oto
pod postacią pary policjantów — ponieważ w Tokio takie
trzęsienia ziemi mamy raz na miesiąc lub częściej, a to nie było
nawet szczególnie imponujące. Po prostu przedstawiam fakty
w takiej kolejności, w jakiej nastąpiły. Dzień miał się okazać
zupełnie niesamowity i nie chciałabym absolutnie nic z niego
zapomnieć.

Spałam głęboko, zagrzebana w kocach na materacu.

Obudził mnie odgłos uderzeń wieszaków o ściany szafy.
Talerze w kuchni szczękały, podłoga skrzypiała. Już mnie
mdliło od kołysania się ziemi, ale mimo to z początku nie
miałam zielonego pojęcia, co się dzieje. Dotarło do mnie
dopiero po chwili, gdy usłyszałam rozbrzmiewający za oknami
charakterystyczny odgłos. Z oddali wiatr niósł metaliczny
śpiew. Usiadłam w ciemnościach, dygocząc niepohamowanie.

Po śmierci Lily i zniknięciu Teijiego zrobiłam się

strasznie nerwowa. Odsunęłam drzwi do szafy i przykucnęłam

pod kołyszącymi się wieszakami. Nałożyłam kask rowe-

background image

rowy, wzięłam do ręki latarkę, wcześniej przymocowaną

taśmą do ściany, i skuliłam się w kącie. Poświeciłam dookoła,
aby się upewnić, że mam pod ręką gwizdek oraz butelkę wody,
specjalnie przygotowane na wypadek trzęsienia ziemi. Były na
miejscu. Po mojej gołej nodze przebiegł karaluch i usadowił się
na podłodze obok.

- Idź sobie - szepnęłam. - Sio. Słyszysz mnie? Nie chcę cię

tutaj.

Karaluch wyciągnął w moją stronę kołyszące się czarne

czułki. Zanim zniknął w jakiejś niewidocznej szparze, przez
moment ma jego pancerzu migotały iskierki odbitego światła.

Minęło kilka chwil, nim zdałam sobie sprawę, że

wszystko znieruchomiało. Trzęsienie ziemi się skończyło. Noc
była znowu cicha.

Wpełzłam z powrotem na ciepłe posłanie, ale już nie

potrafiłam usnąć. Miałam przemożne wrażenie, że nie jestem
sama w mieszkaniu. Wtuliłam głowę w poduszkę i zwinęłam
się w kłębek. Wiem, jak sobie radzić z duchami i bezsennością.
Jedna ze sztuczek polega na ćwiczeniu japońskiego. Wzięłam
słowo oznaczające trzęsienie ziemi, jishin, i próbowałam
wymyślić słowa, które mają taką samą wymowę, ale
zapisywane są innymi ideogramami. Kiedy połączyć ji,
oznaczające „ja", oraz shin, oznaczające zaufanie, otrzymuje
się wiarę w siebie. Z innymi ideogramami „trzęsienie ziemi"
staje się wskazówką godzinową, igłą kompasu albo zwyczajnie
byciem sobą, mną. I tu pomysły mi się wyczerpały. Z
pewnością były jeszcze jakieś inne słowa, ale żadne nie
przychodziło mi do głowy. Zazwyczaj dochodziłam do
siedmiu łub ośmiu, nim wreszcie zasypiałam, tego ranka
jednak fortel nie zadziałał.


background image

Spróbowałam więc inaczej. Wyobraziłam sobie, że Teiji

leży obok mnie, obejmuje mnie swoimi szczupłymi
ramionami, kołysze do snu, jak za tamtych szczęśliwych dni,
gdy zasypialiśmy wtuleni w siebie niby dwie łyżeczki. W
swoim czasie oboje uwielbialiśmy trzęsienia ziemi, podobnie
zresztą jak burze i tajfuny. Wspomnienie przyniosło mi
pociechę i chyba w końcu zasnęłam na jakieś pół godziny,
może godzinę. Kiedy obudziłam się ponownie, pokój zalany
był światłem. Zwinęłam materac i wepchnęłam do szafy.
Spakowałam paczkę błyskawicznego makaronu na lunch,
wypiłam pośpiesznie filiżankę herbaty. O siódmej udałam się
do pracy, ani bardziej zmęczona, ani bardziej przygnębiona niż
każdego ranka w ciągu ostatnich kilku tygodni. Sądziłam, że
czeka mnie kolejny zwyczajny dzień w biurze.

Policja przyszła po mnie po południu. Siedziałam za

biurkiem, zajęta tłumaczeniem nowego projektu pompki
rowerowej. Praca pochłonęła mnie do tego stopnia, że nie
zauważyłam przybycia moich gości. Nie dlatego nawet, że
tłumaczenie było szczególnie trudne - mój zawód polega na
przekładaniu nijakich technicznych tekstów i wykonuję go
dobrze - praca po prostu pozwalała mi oderwać myśli do
niedawnych tragicznych wydarzeń. W pewnej chwili zdałam
sobie jednak sprawę, że moi koledzy oderwali się od swoich
zajęć i patrzą na drzwi. Uniosłam głowę. W wejściu
zobaczyłem dwójkę policjantów. Nie mogę powiedzieć, by ich
widok szczególnie mnie zaskoczył. Pewna jestem, że w istocie
nie zaskoczył nikogo. Moi współpracownicy popatrywali to na
policjantów, to na mnie.

background image

Aresztowanie w biurze, na oczach nieżyczliwej widowni,

było upokorzeniem, którego zdecydowanie wolałabym
uniknąć. Poderwałam się z krzesła, w nadziei, że uda mi się
uprzedzić policyjny atak.

- To do mnie - mruknęłam. - Przypuszczam, że chcą mi

zadać jeszcze kilka pytań. Nic ważnego.

Ale zanim zdołałam dojść do drzwi, usłyszałam:
- Pani Fly? Zabieramy panią na posterunek policji w celu

przesłuchania odnośnie do okoliczności zniknięcia Lily
Bridges. Proszę wziąć ze sobą kartę stałego pobytu.

Stanęłam przed odzianymi w ciemnogranatowe mundury

funkcjonariuszami i niezdarnie próbowałam nakłonić ich do
wyjścia.

- Mam ją przy sobie. Nigdzie się bez niej nie ruszam.

Przecież odpowiedziałam już na wszystkie pytania. Nie
potrafię sobie wyobrazić, co jeszcze mogłabym dodać.

- Pojawiły się nowe fakty. Chcielibyśmy, aby udała się

pani z nami do samochodu.

Zdenerwowałam się. Spośród ewentualnych nowych

faktów do głowy przychodziła mi tylko jedna rzecz, o nią
jednak nie ośmieliłam się zapytać. Czy znaleźli dalsze
brakujące członki Lily? W międzyczasie mogły się zaplątać w
sieci nocnych rybaków albo zostać wyrzucone na brzeg przez
przypływ. Zgromadzone razem pozwoliły na oficjalną
identyfikację. Byłaby to jednak czysta formalność. Wedle
informacji w gazetach, policja wiedziała, że chodzi o Lily.

W biurze nic już nie wyglądało tak samo, odkąd kilka

tygodni wcześniej, pewnego ranka, ktoś przyniósł do pracy
dziennik „Daily Yomiuri", który potem wędrował od biurka do
biurka, by po południu trafić wreszcie w moje ręce. Nagłówek
głosił: „Ciało kobiety odnalezione w wo-

background image

dach Zatoki Tokijskiej. Policja zakłada, że chodzi o

zaginioną angielską barmankę Lily Bridges".

Potem nikt już nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Nie mam

pojęcia, czy uważali mnie za morderczynię, czy też po prostu
makabra spowijająca śmierć Lily normalną rozmowę uczyniła
niemożliwą.

Policjanci wyprowadzili mnie z pomieszczenia - jakbym

sama nie umiała trafić - a potem powiedli na dół, do
zaparkowanego na ulicy samochodu. Ani razu nie obejrzałam
się za siebie. Wiedziałam, że koledzy obserwują mnie z okien,
nie czułam jednak potrzeby pomachania im na pożegnanie.
Trudno było przypuszczać, że kiedykolwiek jeszcze się
spotkamy. Wyjąwszy moją jedyną przyjaciółkę, Natsuko, za
nikim nie będę tęsknić. Natsuko z początku próbowała
zachowywać się lojalnie, jednak artykuł w gazecie to nawet dla
niej było zbyt wiele i w efekcie również zwróciła się przeciwko
mnie.

Moją pierwszą reakcją na sensacyjne doniesienia była

myśl, że Lily z pewnością nie spodobałaby się taka
charakterystyka jej osoby. Barmanką była tylko w Japonii. W
domu, w Hull, była pielęgniarką. I to dobrą pielęgniarką, o
czym przekonałam się podczas wspólnej wyprawy do
prefektury Yamanashi, kiedy poślizgnęłam się i przewróciłam
na stoku. Sprowadziła mnie wówczas na dół, a przedtem
obandażowała kostkę z tak profesjonalną troską, że pamiętam,
iż omal się nie popłakałam. Za barem jednak była niezgrabna i
niepewna siebie. Jej histeryczny i żałosny głos w każdym od
razu wzbudzał ochotę, by zająć jej miejsce i obsłużyć się
samemu. Pracę tę traktowała jednak wyłącznie jako
tymczasową.

Teraz Lily nie żyje, a ja siedzę na posterunku policji. To

moje pierwsze zetknięcie z japońskim aparatem ścigania,

background image

nie licząc oczywiście paru dobrodusznych pytań, jakie

zadano mi zaraz po zaginięciu Lily. Nie mam pojęcia, czego
tym razem ode mnie chcą, ale sprawa wydaje się poważna.
Siedzę na ławce w korytarzu. Policjanci, którzy mnie
doprowadzili, gdzieś zniknęli, w pobliżu jednak niepokojąco
snuje się dwóch innych. Jeden stary i gruby, drugi młody i
chudy. Gruby przekonuje chudego, aby najpierw porozmawiać
ze mną po angielsku i przekonać się, czy naprawdę znam
japoński. Jakoś nie chciało mi się ich informować, że mówię
płynnie po japońsku, że w istocie jestem zawodową tłumaczką.
Sami powinni o tym wiedzieć, skoro rzekomo tyle wiedzą. W
końcu jakoś się porozumieli. Chudy podszedł do mnie.

- Witam. Będę ci służył za tłumacza. - Po angielsku mówi

powoli, z wahaniem dobierając słowa.

- Dzień dobry.
- Czy mogłabyś nam podać pełne imię i nazwisko? -Jest

na mojej karcie stałego pobytu. Dałam ją komuś.

Informacja trafia po japońsku do drugiego

funkcjonariusza. Pada odpowiedź, po japońsku, natychmiast
przetłumaczona na angielski.

- Nie pytam, gdzie jest twoja karta stałego pobytu. Proszę

o imię i nazwisko.

- Lucy Fly.
Gruby marszczy brwi.
- Rooshy Furai - mówię, starając się okazać chęć

współpracy. Kiedy policja przesłuchiwała mnie po raz
pierwszy, mój przyjaciel Bob poradził mi, bym zachowywała
się jak najbardziej normalnie, a choć nie leży to w mojej
naturze, postaram się podporządkować jego zaleceniom. —
Mam trzydzieści cztery lata.



background image

Nie reaguje.
- Ściśle rzecz biorąc, urodziłam się w roku węża.
- Pracujesz w Tokio, w Shibuya - mówi po japońsku

starszy z policjantów. Kiedy uwaga zostaje przetłumaczona na
angielski, odpowiadam:

- Zgadza się.
- Nazwa firmy?
Znowu czekam na tłumaczenie, dopiero potem reaguję:
- Sasagawa.
-Jesteś tam redaktorką?
Mój młody, szczupły przyjaciel skrupulatnie przekazuje

mi pytanie.

- Tłumaczką. Z japońskiego na angielski. - Oczekuję, że

po tej informacji zmienią sposób zadawania pytań, ale nic
takiego się nie dzieje.

- Od jak dawna tam pracujesz?
- Mniej więcej cztery lata.
- A więc musisz mówić po japońsku. Tłumacz tłumaczy:
- A więc musisz mówić po japońsku.
- Mówię - odpowiadam. I myślę: „Obudźcie się"
- Tak, mówi.
Policjant patrzy na mnie. Podejrzliwym, nieprzyjaznym

spojrzeniem, na które we własnym mniemaniu wcale nie
zasłużyłam. Przynajmniej jeszcze nie.

- Perapera - mówię. „Płynnie".
- Nie powiedziałaś.
- Nikt mnie nie pytał.
Tłumacz wychodzi, wyglądając na lekko urażonego.

Cieszę się, że nie będę miała z nim więcej do czynienia.
Mówiąc szczerze, akcent miał żałosny. Zostaję sam na sam ze
starym, grubym mężczyzną.

background image

Mój nadzorca prowadzi mnie do małego pomieszczenia,

wskazuje krzesło. Siada naprzeciwko, ale wyraźnie stara się na
mnie nie patrzeć. Nie skarżę się. Dlaczego miałby? Jak wie
każdy, kto mnie zna, Lucy nie jest żadną dziewczyną z
obrazka. Dopiero gdy rozsiadam się wygodnie, zmusza się, by
spojrzeć mi w oczy, tym razem chyba tylko po to, by się
przekonać, że nie jest w stanie oderwać wzroku. Jest coś w tych
moich oczach, wiem.

- Chciałbym, żebyś mi opowiedziała o tej nocy, gdy

zaginęła Lily Bridges san.

- Wiadomo już, której nocy zaginęła?
- Tej nocy, kiedy widziano ją po raz ostatni. O ile nam

wiadomo, byłaś ostatnią osobą, z którą rozmawiała.

- Powiedziałam wam już wszystko, co wiem.
- Chciałbym, żebyś opowiedziała jeszcze raz.
- Byłam u siebie. Usłyszałam dzwonek do drzwi.

Wyszłam otworzyć. To była Lily. Rozmawiałyśmy przez
minutę czy dwie, a potem ona sobie poszła.

-I?
- Wróciłam do środka.
- A potem?
- Co potem? Nie pamiętam. Kiedy Lily zadzwoniła,

zajmowałam się rozwieszaniem prania. Pewnie rozwieszałam
je dalej.

-Jeden z twoich sąsiadów widział cię na chodniku przed

domem, jak rozmawiałaś z Bridges san. Przewróciłam oczami.

- Wobec tego prawdopodobnie widział... czy też raczej

widziała... to, o czym właśnie mówię.

Patrzy na mnie. Jak nauczyciel, który cierpliwie czeka, aż

dziecko się przyzna, pewny, że wcześniej czy później i tak to
musi nastąpić.

background image

- No, dobrze. Wybiegłam za nią jakieś pięć minut później.

Zapomniałam jej o czymś powiedzieć.

- A więc rozmawiałaś z nią jeszcze?
- Nie. Już jej nie dogoniłam.
- Sądzisz, że poszła na stację?
- Tak. Nie wyobrażam sobie, dokąd jeszcze mogłaby

pójść. Nie wydaje mi się, żeby dobrze znała tę część Tokio, w
której mieszkam.

- Droga od twojego mieszkania na stację jest raczej prosta,

prawda? A ulice oświetlone w nocy.

- Prawda, ale mimo to jej nie dogoniłam. Nie mam

pojęcia, gdzie się mogła podziać.

- Zechcesz mi powiedzieć, o czym rozmawiałaś z nią

przed swoimi drzwiami?

Kręcę głową.
- Nie pamiętasz?
- Pamiętam.
- Wobec tego powiedz mi. -Nie.
- Sąsiadka zeznała, że wyglądałaś na rozgniewaną. Ponoć

krzyczałaś na Bridges san.

- Nie krzyczę.
- Byłaś rozgniewana?
- Byłam.
- Sąsiadka zeznała, że miałaś coś przy sobie, jakieś

zawiniątko.

Prycham.
- O jaką sąsiadkę chodzi? O panią Marple?
Doskonale wiem, że chodzi o moją amatorkę odkurzania,

z którą sąsiaduję przez ścianę. Zawsze wyglądała mi na osobą z
bujną wyobraźnią. Całymi godzinami potrafi namiętnie
odkurzać mieszkanie, czasami nawet w środku

background image

nocy. W jej głowie z pewnością kłębią się najdziwniejsze

pomysły. Poza tym wyłącznie ona w obecnej chwili zasługuje
na miano mojej bezpośredniej sąsiadki. Nad stacją benzynową
znajdują się tylko dwa mieszkania, a jedno z nich należy do
mnie. Teraz chyba żałuję, że nigdy się nie zaprzyjaźniłyśmy,
ale jest już za późno.

Patrzy na mnie pozbawionym wyrazu spojrzeniem.
- Nic nie miałam przy sobie. Zupełnie nic. Nie odzywa się,

tylko patrzy.

- Zastanów się raz jeszcze. Jeśli można prosić.
Z grzeczności zastanawiam się z całych sił, ale czuję się

bardzo zmęczona.

-Już ci mówiłam, zajmowałam się praniem.

Niewykluczone, że kiedy poszłam otworzyć drzwi, trzymałam
w ręku jakąś sztukę ubrania. Mimo to nie jestem do tego
stopnia roztargniona, aby wybiec za Lily, zapomniawszy o
tym. Poza tym z pewnością bym pamiętała, gdyby się jednak
okazało, że biegałam po ulicy z parą majtek.

- Zastanawiam się, co też mogła zobaczyć twoja sąsiadka.
- Nic nie miałam przy sobie.
- Bridges san była twoja bliską przyjaciółką? Milczę

przez moment.

-Tak.
- Opowiedz mi o waszej przyjaźni. -Nie.
- Lily była twoją najlepszą przyjaciółką, nieprawdaż?
- Z czasem stała się bliską przyjaciółką. Znałam ją od

niedawna.

- Inni przyjaciele?
- Moi czy jej?
- Twoi.

background image

Nie mam najmniejszego zamiaru opowiadać mu o Teijim,

moim przyjacielu nad przyjaciół.

- Natsuko. Koleżanka z pracy. Bob. Amerykanin.

Spotkałam go w poczekalni u dentysty. Powiedziałam mu, jak
brzmi po japońsku: „tępy, uporczywy ból". Bob uczy
angielskiego, więc wyjątkowo dobra znajomość japońskiego
nie jest mu potrzebna. Pani Yamamoto. Dyrygowała
kwartetem smyczkowym, w którym grywałam. Jeszcze pani
Ide i pani Kato. Drugie skrzypce i altówka.

- Czy Lily Bridges znała któreś z nich?
- Tylko Natsuko i Boba. Pani Yamamoto umarła przed jej

przyjazdem do Japonii. Nigdy nie miała okazji spotkać pani Ide
ani pani Kato.

- Dlaczego Lily Bridges przyjechała do Japonii? Co ją,

wedle twojego rozeznania, tutaj sprowadziło?

- Lubiła HelloKitty.
Unosi wzrok, przygląda mi się podejrzliwie.
- Nie wiem, po co tu przyjechała.
Ale przecież wiem. Nie mam jednak zamiaru opowiadać

mu o Andym, jej chłopaku, o tym, jak ją śledził, jak podkładał
jej do torebki urządzenia podsłuchowe, jak pobił czyściciela
okien za to tylko, że tamten znalazł się na drabinie za oknem
sypialni, w której przebierała się Lily, jakby mógł z góry
wiedzieć, co za nim zobaczy. Nie opowiem mu, że Lily
przyjechała do Japonii potajemnie, rezygnując z pracy, którą
uwielbiała, tylko po to, by uciec przed swoim chłopakiem. Nie
opowiem mu, ponieważ on już to wszystko wie. Wcześniej o
wszystkim powiedziałam policji. Bob zresztą również.

Wstaje i otwiera drzwi, żeby wpuścić kogoś do środka.

Teraz jest ich dwóch. Mrużę oczy, żeby przeczytać ideogramy
kanji na identyfikatorach. Starszy nazywa się Ka-

background image

meyama (góra żółwia), a młodszy Oguchi (małe usta).

Oguchi jest młody, ma miękkie bezwłose przedramiona, garbi
się jak nastolatek, który za szybko urósł. Siada nieco z tyłu za
Kameyamą i patrzy na mnie zakłopotanym wzrokiem.
Kameyama wychodzi z pokoju, mówiąc, że zaraz wróci.
Oguchi skubie palcami kant spodni na lewym kolanie. Jego
palce są długie i kościste, podobnie jak nos, po którym się
przed chwilą podrapał. Spojrzeniem omiata całą celę, ale
ponieważ wie, że go obserwuję, nie patrzy na mnie. Strzepuje
komara z karku. Owad krąży przed jego oczami, coraz bliżej
twarzy. Dzielnie stara się go ignorować, ale powoli zaczyna
zdawać sobie sprawę, że robi z siebie głupca. W końcu,
znacznie bardziej gwałtownie niż to konieczne, uderza dłońmi
o siebie, a potem nonszalancko wyciera rozgnieciony zewłok
białą chusteczką. Zerka na drzwi, czekając niecierpliwie na
powrót Kameyamy. Widzę, że leciutko się rumieni. Pewnie mu
się spodobałam.

Kameyamę najwyraźniej coś zatrzymało na dłużej,

cokolwiek to jest, ponieważ jakoś się nie pojawia. Oguchi ze
schyloną głową skrobie w notesie. Nie zostaje mi więc nic
innego, jak zastanawiać się, czym to się wszystko skończy i do
jakiego stopnia panuję jeszcze nad własną przyszłością. Myślę
o Teijim, o tym, że kiedy był ze mną, nie dbałam, co zdarzy się
za moment. Przeszłość wydaje mi się bardziej ponętna niż
przyszłość, namysł nad nią rokuje więcej. Jeśli zrozumiem to,
co wydarzyło się dotąd, będę może w stanie pojąć, jak
przeszłość stała się teraźniejszością, jak moje przyjaźnie
obróciły się w nicość i w jaki sposób trafiłam tu, gdzie teraz
jestem.

Wyobrażam sobie, że to Teiji siedzi naprzeciwko mnie na

krześle Oguchiego, że ujmuje moją dłoń i całuje czub-

background image

ki moich palców, delikatną pieszczotą chłodnej wody.

Wyimaginowane wrażenie przepaja mnie dreszczem i to
wystarcza, żebym znalazła się z powrotem w Shinjuku, w
miejscu, gdzie po raz pierwszy go ujrzałam. Pamiętam tamtą
noc - był w niej deszcz i chyba nic więcej.

Wędrowałam bez celu po centrum Tokio. Było to wkrótce

po tym, jak rozpadł się kwartet smyczkowy pani Yamamoto i
nie wiedziałam, czym wypełnić niedzielne wieczory.
Zbliżałam się właśnie do słynnych drapaczy chmur Nishi
Shinjuku, zdecydowana minąć je jak najszybciej. Autorzy
przewodników turystycznych nieodmiennie zachwycają się
tym futurystycznym kompleksem, jakby rodem z Łowcy
androidów,
ale oczy Lucy widzą tylko bezbarwne hotele, banki
i rządowe biura, z niezrozumiałych powodów sięgające nieba i
rzucające długie cienie. Może i podniecające, gdy znaleźć się
na pięćdziesiątym piętrze, ale oglądane z poziomu chodnika
przyprawiają tylko o ból karku. Deszcz padał bezustannie,
byłam jedyną osobą, której nie chciało się kryć pod parasolem.
Parasole są takie toporne, na ulicy stanowią prawdziwe
utrapienie dla swych nieludzkich rozmiarów i ostrych,
sterczących drutów. Skóra Lucy jest wodoodporna, a jej
ubranie zawsze można wysuszyć.

Przed frontem Keió Plaża Hotel stał młody człowiek,

strumień parasoli mijał go z obu stron. Pochylał się nad kałużą,
fotografując ją. Strugi deszczu spływały po jego twarzy i
włosach, ale nie zwracał na to uwagi. W pewnym momencie
rozległ się pstryk migawki, a fotograf płynnie obszedł kałużę
dookoła. Przystanęłam i zapatrzyłam się na niego. Wydał mi
się stworzony z wody i lodu.

background image

Nigdy u nikogo nie widziałam tak delikatnych palców,

kruchych, wystających łopatek i jasnych, brązowych oczu. W
neonowych ciemnościach jego ciało połyskiwało ostrymi
refleksami, niczym najpiękniejsza lodowa rzeźba spośród tych,
którymi zaraz po przyjeździe do Japonii zachwycałam się na
Święcie Śniegu w Sapporo. Był jak ucieleśnienie tokijskiej
nocy, tak piękny, że nie potrafiłam obojętnie przejść obok.

Podeszłam do tej kałuży i pochyliłam głowę, żeby

zobaczyć, co też w niej przyciągnęło jego uwagę. Odbicie Keio
Plaża Hotel dzieliło powierzchnię brudnej wody na dwie
części. Po jednej stronie znajdowały się błyszczące okna i
światła, po drugiej ciemność i kilka dryfujących w niej
niedopałków. W moich oczach niedopałki papierosów
wyglądały jak ludzie skaczący z okien hotelu, ale on patrzył
głębiej, niż ja byłam w stanie zajrzeć. Podeszłam jeszcze bliżej,
tak że czubki moich butów znalazły się w wodzie i dołączyły
do odbicia hotelu. Nawet nie uniósł wzroku. Przez cały czas
krążył wokół kałuży z wizjerem aparatu przyciśniętym do oka.
Wreszcie zrobił zdjęcie, na którym znalazły się moje stopy.
Stałam bez ruchu, póki wreszcie na mnie nie spojrzał. Przed
dłuższą chwilę jego spojrzenie badało moją twarz, jakby nie
potrafiło znaleźć na niej tego, co chciało. W końcu podniósł
aparat do oka i spojrzał na mnie przez wizjer niczym dziecko,
które zerka przez puste wnętrze rolki papieru toaletowego, aby
odkryć świat na inny sposób. Błysnął flesz, pstryknęła
migawka. To miały być pierwsze zdjęcia ze wszystkich, jakie
mi zrobił. Nigdy ich nie ujrzałam.

Chwila była pełna takiej intymności, że od razu

wiedziałam, iż muszą po niej nastąpić chwile intymności



background image

jeszcze głębszej. W końcu sama romantycznie wprosiłam

się na jego fotografię. Zostałam zaproszona, a potem
uchwycona w pojedynczym ujęciu. Moje stopy i twarz
znajdowały się teraz w jego aparacie. Miał mnie w sobie i
następny krok był oczywisty, choć może trochę bezwstydny.

Niewykluczone, że ze sobą rozmawialiśmy, jeśli jednak,

to nie zapamiętałam ani słowa. Nie pamiętam nawet momentu,
kiedy się okazało, że już idziemy razem. Myślę, że musieliśmy
wędrować w całkowitym milczeniu. Nie stać nas było na pokój
w Keio Plaża - nikogo nie stać - poszliśmy więc do jego
mieszkania w Shin Ókubo. Jakieś dwadzieścia minut pieszo,
ale już zupełnie inne Tokio. Zostawiliśmy za sobą neonowe
wieże i znaleźliśmy się w Tokio bocznych uliczek. Stare domy
wciśnięte między nowe budynki mieszkalne. Wąskie szare
zaułki z maleńkimi sklepikami i barami. Pomarańczowe
latarnie, zdobiące tanie jadłodajnie. Bezdomne koty syczały na
oszczekują-ce je z balkonów psy. Po drodze mijaliśmy
niezliczone kałuże, on jednak nie robił już więcej zdjęć. Tak
dotarliśmy do jego mieszkania.

Do dziś pamiętam szczęk klucza w zamku. Potem - w

świetle ulicznych latarń wlewającym się przez nie zasłonięte
okna - zrobił mi ostatnie zdjęcie. Zdjęcie mego nagiego ciała.
Klęczałam na łóżku z odchyloną do tyłu głową, czekając, aż
jego dotyk uczyni mnie piękną. Nie przeszkadzało mi oko
obiektywu. Jest w nim więcej życzliwości niż w ludzkim oku.
Aparat fotograficzny nie mruga i się nie krzywi, przynajmniej
nie w chwili, gdy robi się nim zdjęcie. Do momentu wywołania
filmu zachowuje swe zdanie dla siebie.

background image

Potem Teiji zamknął oczy. I nie otwieral ich przez długi

czas. Lubię sobie wyobrażać, że to dlatego, iż chciał zatrzymać
pod powiekami ten jeden jedyny widok mego ciała. Patrzył na
ten nieruchomy kadr przez cały czas, gdy wspinałam się na
jego lodowe ciało i kołysałam się na nim, póki lód nie zmienił
się w wodę, a jego lodowy penis nie stopniał w moim wnętrzu.
Jeszcze długo po tym jak nasze oddechy zdążyły się już
uspokoić, wciąż trwałam w tej pozycji, zastanawiając się, jak
to możliwe, że wszystko poszło tak łatwo. Wreszcie
podniosłam się znad jego szczupłego ciała, zaróżowiona,
obolała w środku i na zewnątrz, przepełniona uczuciem
niespotykanie bliskim radości.

Ponieważ jego oczy wciąż pozostawały zamknięte, a w

pokoju było jasno, skorzystałam z okazji, by rozejrzeć się po
wnętrzu, chcąc chociaż w ten sposób bliżej poznać mego
mężczyznę. Pokój był niczym jedna wielka szafa. Na ścianach
wisiały jego rzeczy: niebieskie i szare swetry, miękkie
T-shirty, stare spodnie, dżinsy. Na karniszu zobaczyłam
krawat, ale był pokryty kurzem, poza tym nigdzie nie było
widać koszuli, do której można by go założyć. Żadnej
biblioteczki, tylko wysokie stosy książek. Nie mogłam dojrzeć
tytułów. Na książkach stały kompakty. W rogu pomieszczenia
rosła wielka begonia, z liśćmi oplecionymi parą okularów do
pływania. Trzy, cztery aparaty fotograficzne na podłodze, dwa
kartony wypełnione kopertami, w jakie pakują zdjęcia w
sklepach fotograficznych. Ale żadnych zdjęć. Ściany
pomalowane lekko już przybrudzoną bielą. Nie licząc ubrań,
były zupełnie nagie. Niebieskawe zasłony kołysały się w
podmuchach nocnego wiatru.



background image

Musieliśmy pewnie spać, nie pamiętam. Rankiem zabrał

mnie do jadłodajni z makaronem, gdzie pracował. Później
dowiedziałam się, że należała do jego wujka i miał ją pewnego
dnia odziedziczyć. Jadłodajnia była jeszcze zamknięta,
siedzieliśmy więc na zapleczu przy obdrapanej drewnianej
ladzie i piliśmy z wysokich szklanek mrożoną jęczmienną
herbatę. Na ścianie za nami wirował hałaśliwy wentylator,
systematycznie owiewając mój kark podmuchami zimnego
powietrza. Nie patrzyliśmy sobie w oczy. Siedzieliśmy obok
siebie, dotykając się, a ja chłonęłam ciepło jego ciała.

Oguchi nabrał śmiałości. Patrzy na mnie. Nalewa mi

szklankę wody i jestem mu wdzięczna za ten widoczny odruch
życzliwości, choć z tego, co mi wiadomo, stanowi on prawo
przysługujące każdemu na mocy japońskiej konstytucji. Jest
mi gorąco. Nabieram odrobinę wody na palce, rozcieram ją po
twarzy. On najwyraźniej widzi w tym gest przełamania lodów.

- Od dawna przebywasz w Japonii. Dziewięć lat?
Czy to część oficjalnego przesłuchania, czy tylko

niezobowiązująca pogawędka? Nie jestem pewna. Powinien
chyba nagrywać wszystko, co powiem, aby potem mogło to
zostać wykorzystane przeciwko mnie.

- Dziesięć.
- Cóż cię sprowadziło do naszego kraju?
To już lepiej. W ciągu dziesięciu lat zadawano mi to

pytanie pięćdziesiąt tysięcy razy. Nie potrafię szczerze na nie
odpowiedzieć, albo dlatego, że taka odpowiedź nie istnieje,
albo dlatego, że nie jestem dostatecznie szczera

background image

wobec samej siebie, żeby się nad nią poważnie

zastanowić. Ale mam na podorędziu kilka tekstów,
przygotowanych na takie okazje. Ponieważ chwila jest
wyjątkowa, raczę go wszystkimi naraz.

- Interesowałam się japońską kulturą, chciałam się

nauczyć języka, potrzebowałam pieniędzy, chciałam zobaczyć
kawałek świata, miałam dość koszmarnej starej Anglii, lubię
tofu. - Bawi mnie ta wyliczanka, więc postanawiam
zaimprowizować na jego użytek jeszcze kilka. -Pałeczki są
lżejsze niż noże i widelce, poza tym można je trzymać jedną
ręką, no i nie zostawiają w ustach metalicznego posmaku,
macie znacznie lepsze pociągi, tańsze i nie spóźniają się,
zapaśnicy sumo mają piękne łydki, choć z drugiej strony, jak
na mój gust, zdecydowanie zbyt mięsiste uda. Strasznie sprytne
jest to, że możecie płacić rachunki w całodobowych sklepach,
zamiast czekać na otwarcie banków i przez to spóźniać się do
pracy. Irysy są piękne w maju, równie śliczne jak kwitnące
wiśnie, nad którymi wszyscy w nieskończoność się rozwodzą,
podobnie jak nad gejszami, które rozczarowują, zwłaszcza jeśli
przyjrzeć im się z bliska, ponieważ nawet pod makijażem
widać znamiona na ich skórze, uczennice w metrze zawsze się
śmieją, nie mogłam znieść mojej rodziny.

Widzę wyraźnie, że nie wie, co o tym sądzić. Sama jestem

trochę zaskoczona, zdecydowanie pozytywnie zresztą, moją
płynną wyliczanką. Nie powiem nic więcej. Nie opowiem
Oguchiemu o niczym, o co nie zapyta, ponieważ wszystko, co
mogłabym powiedzieć, prowadziłoby w prostej linii do Lily.
Muszę przekonać policję o mojej niewinności, a jedna rzecz
nie podlega żadnej dyskusji. Lily żyłaby teraz, gdyby mnie nie
spotkała.


background image

Okoliczności śmietci Lily, na ile jestem w nich

zorientowana na tym wczesnym etapie przesłuchań, są słabo
znane i podatne na łatwą dezinterpretację. Przebywała w Tokio
kilka miesięcy, pewnej nocy zniknęła. Kilka dni później z
Zatoki Tokijskiej wyłowiono korpus młodej kobiety, a wraz z
nim kilka oddzielonych odeń, ale pasujących kończyn, nie
pamiętam już jakich. Choć policja nie była w stanie dokonać
oficjalnej identyfikacji, ponieważ brakowało dłoni, z których
można by zdjąć odciski palców, powszechnie zakładano, że
jest to ciało Lily. Jak już wiadomo, mój związek z tym
wydarzeniem polega na tym, że widziano ją, gdy pukała do
drzwi mego mieszkania w wieczór swego zniknięcia. Sąsiadka
widziała, że otworzyłam jej drzwi, a potem rozmawiałam z nią
w gniewie, widziała też, jak Lily odchodzi. Potem
obserwowała, jak kilka minut później wybiegłam za nią, niosąc
jakiś pakunek. To bez żadnych wątpliwości jest kłamstwo.
Dlaczego nie powiedziała od razu, że zamknęłam drzwi
frontowe i na jej oczach wepchnęłam rewolwer za pasek
spodni? Albo że trzymałam w ręku sztylet? Pozostałych faktów
nie neguję, mimo iż zdecydowałam się nie wtajemniczać
policji w szczegóły rozmowy, jaką wówczas odbyłyśmy.

Jednym z podejrzanych był były chłopak Lily, chociaż

jeśli nie posłużył się fałszywym paszportem i nie
przemieszczał z nadludzką szybkością, to wychodziło na to, że
przebywał wówczas w Anglii i miał żelazne alibi, na moje
zresztą nieszczęście. Rzeczonego dnia sfilmowano go kamerą
telewizji przemysłowej, jak w barze kupował sobie dorsza z
frytkami i jajkiem w zalewie na lunch. Zanim wyciągnął z
kieszeni parę zmiętych banknotów, skubał

background image

brzeg kurtki i drapał się za uchem. Drugim głównym

podejrzanym jest zwyczajowy Pan X, który kręci się nocą po
ciemnych uliczkach wszystkich miast świata, abyśmy nigdy
nie zapomnieli - świadomi, do czego służą mu kobiece ciała -
że nasza definicja istoty ludzkiej obejmuje również to, co
nieludzkie.

Ponieważ nie znam żadnych innych dowodów, trudno mi

sobie wyobrazić postępy, jakie policja mogła poczynić. Nie
przypuszczam jednak, by mój przyjaciel miał zamiar mnie z
nimi zapoznać, chyba że opowiem mu więcej o Lily. Milczę
więc i myślami wracam do Teijiego.

Rankiem, drugiego już dnia po naszym spotkaniu,

wstałam wcześnie i zamiast czekać na następną wizytę w
jadłodajni z makaronem, zapisałam mój adres na kawałku
kartki, którą wsunęłam pod jeden z aparatów. Nie podałam
numeru telefonu. Chciałam, żeby sam mnie znalazł.

Dzwonek do drzwi odezwał się, gdy brałam prysznic.

Minął tydzień od naszego pierwszego spotkania. Z samego
brzmienia dzwonka - znacznie mniej raptownego niż to
zazwyczaj bywało, pełnego łagodnej pewności siebie
-wywnioskowałam, że to palec Teijiego naciska guzik, a więc
nawet nie owinęłam się ręcznikiem. Uchyliłam w drzwiach
wąską szparę - już wówczas zdawałam sobie sprawę ze
wścibstwa sąsiadki - i Teiji wślizgnął się do środka.

Gdybym tylko potrafiła sobie przypomnieć, co wówczas

powiedział. Mógł powiedzieć, że jestem piękna, ponieważ
dobrze pamiętam, że przy kilku innych okazjach mu się to
zdarzyło. Mógł się ucieszyć, że znalazł mnie tak




background image

doskonale nagą i gotową na jego przyjęcie. Być może

jednak dlatego nie pamiętam, co powiedział tego dnia, że nic
nie powiedział. Może poszliśmy prosto do mojego pokoju i
natychmiast zaczęliśmy się kochać. A po wszystkim, owinięta
prześcieradłem, spojrzałam prosto w obiektyw aparatu, a on
utrwalił na fotografii mą twarz. Wszystko mogło się wydarzyć
bez jednego słowa. A przecież, gdyby prawdą było, że od
naszego spotkania ani razu się nie odezwał, skąd mogłam
wówczas wiedzieć, że ma na imię Teiji?

Za każdym razem gdy wspominam Teijiego,

równocześnie muszę się wysilać, by nie wspominać Lily. To
niedobrze. Wciąż jeszcze nic nie powiedziałam o Lily, przynaj-
mniej w taki sposób, jak to powinnam zrobić. Odkładałam
rzecz całą na bok, wierząc, że jakimś sposobem sama znajdzie
drogę do mojej opowieści. Myliłam się. Przecież wyraźnie
widać, że ona już tu jest. Kryje się w cieniach zalegających
kąty celi, w szumie lampy ponad moją głową, w chyboczącym
locie muszki owocówki na krawędzi pola widzenia, która
zresztą może być tylko pyłkiem w oku. Kiedy pochylam się i
pasmo włosów opada na mój lewy policzek, wiem, że Lily
widać w rysach mojej twarzy. Czasami idąc, czuję się nie do
końca sobą - moje kroki są krótsze, szybsze, prawie truchtam -
i wtedy przyłapuję się na tym, że to ona kroczy.

Mrugam zaskoczona, zdając sobie sprawę, że Kameyama

wrócił. Teraz obaj z Oguchim przyglądają mi się.

background image

- Nie możesz tak sobie tylko siedzieć i patrzeć w

przestrzeń. Musisz mi opowiedzieć o Bńdgessan. Przecież nie
będziesz chyba tak milczeć przez całą noc. Znałaś ją dobrze.
To już wiemy.

- Tak, znałam. - Ale nie dostatecznie dobrze. To wszystko.
Kameyama wykrzykuje mi w twarz swoje pytania, jedno

po drugim. Zamykam oczy i uszy. Nic nie widzę, nic nie
słyszę.

























background image

R

OZDZIAŁ DRUGI


Lily poznałam w pewnym barze w Shibuya. Stało się to

ledwie kilka miesięcy temu, choć wydaje się, że minęło tyle
czasu. Była w towarzystwie Boba -nauczyciela angielskiego, z
którym zawarłam znajomość w poczekalni u dentysty - i paru
jego kolegów po fachu. Nie miałam większej ochoty na tę
imprezę. Rzadko spotykałam się z innymi cudzoziemcami, a
od czasu gdy zaczęłam widywać Teijiego, nie miałam ochoty
ani potrzeby widywania nikogo więcej. Jednak Bob specjalnie
zadzwonił i nalegał, żebym przyszła.

- W angielskim barze, gdzie bywam, pracuje nowa

kobieta, Lucy. Cóż, tak naprawdę dziewczyna. Jest jednym
kłębkiem nerwów. Nigdy wcześniej nie wyjeżdżała za granicę i
teraz zachowuje się, jakby właśnie wylądowała na Księżycu.
Obawiam się, że może sobie nie poradzić.

- Hm. - Co ja mam z tym wspólnego?
- Trzeba jej pomóc. Przede wszystkim musi sobie znaleźć

jakieś mieszkanie. Na razie sypia w nędznej norze dla
gaijinów, którą dzieli z prawdziwymi palantami, poza tym jest
tam jedyną kobietą. Jeśli wkrótce się nie wyprowadzi, może się
załamać.

- Znalezienie mieszkania nie jest trudne. Mnie się udało.
- Lily nie zna nawet słowa po japońsku. Niezwykłe imię.

Spodobało mi się.

background image

- A ty nie możesz jej pomóc?
- Pomyślałem sobie, że tobie będzie łatwiej. Znalazłaś

mieszkanie, więc pewnie wiesz, jak i czego szukać. Poza tym
twój japoński jest najlepszy. Po prostu taki luźny pomysł.

- Brzmi to bardziej jak szczegółowy plan niż luźny

pomysł. - Ale jestem spod znaku Lwa i chętnie nadstawiam
ucha na pochlebstwa. Bob mnie przekonał.

- Może pójdziesz z nami na drinka w piątek wieczorem?

Spotykamy się w izakaya w Shibuya. Tylko z nią
porozmawiaj, w porządku? Jeśli nie masz ochoty chodzić z nią
po biurach wynajmu nieruchomości, możesz jej przynajmniej
udzielić kilku rad.

Nie chodzi o to, że jestem z natury nieżyczliwa, ale każdą

minutę mego czasu chciałam spędzać z Teijim albo sama,
myśląc o nim. W moim życiu nie było miejsca na jakąś
niewydarzoną babę. Wyobrażałam ją sobie jako wysoką
piękność z jasną skórą i smukłą bladą szyją. Będzie siedziała w
kącie baru, sącząc dżin z tonikiem z eleganckiej szklanki.
Spojrzy na mnie i uśmiechnie się z rezerwą. Pięknym kobietom
mój widok zawsze sprawia przyjemność. Moje ciemne oczy
patrzą zbyt przeszywająco, aby pasowało do nich określenie -
piękne. Jestem brzydotą, która podkreśla ich piękno. Jeśli już o
tym mowa, mężczyźni również lubią na mnie patrzeć.
Wyobrażają sobie, że choć nie mogą mieć modelki,
przynajmniej stać ich na coś lepszego niż ja. Można więc
powiedzieć, że dysponuję wyjątkowym rodzajem piękna -
ponieważ nie z innych, lecz z czysto estetycznych powodów
ludzie lubią patrzeć na moją twarz i lubią przebywać w moim
towarzystwie. Zazdrościłam Lily, zanim jeszcze ją poznałam.



background image

Weszłam do baru. Nauczyciele angielskiego siedzieli w

kącie, głośno rozmawiając o swojej pracy. Z całego
towarzystwa tylko Lily nie znałam. Rzeczywiście miała jasną
skórę, ale oprócz tego była mała i chuda - sama skóra i kości.
Miała długą grzywkę ufarbowanych na kasztanowo włosów,
odgarniętą na lewy policzek. Jej oczy były ciemne, jak nioje,
ale pozbawione wyrazu. Tkwiły pod jej brwiami niczym dwie
brzuchate śliwki. Spojrzała na mnie przez grzywkę. Zmrużyła
nerwowo oczy, jej palce zadrżały. Była atrakcyjna, ale
równocześnie z lekka komiczna, zamiast więc ukłucia
zazdrości znienacka poczułam, że się uśmiecham.

- Cześć.
Natychmiast rozpoznałam jej akcent - wschodnie

Yorkshire. Żaden ze mnie profesor Higgins, po prostu mówiła
dokładnie tak samo jak dziewczyny, z którymi chodziłam do
szkoły. Lata spędzone na podróżowaniu, porozumiewaniu się
w obcych językach i ciągłych staraniach, by zerwać z własnym
pochodzeniem, nie zostawiły w moim głosie nawet śladu
oryginalnego akcentu. Mówię neutralnym, trudnym do
zlokalizowania głosem, który nadzwyczaj dobrze do mnie
pasuje. Denerwują mnie ludzie, którzy afiszują się ze swym
akcentem jak z narodową flagą czy hymnem, dręcząc
wszystkich prowincjonalnym szowinizmem.

Lily uśmiechnęła się do mnie, odsunęła na bok grzywkę,

zaczęła nawijać pasma włosów na palce.

- Lubię to japońskie piwo - poinformowała mnie. - Jest

świetne.

- Ja się napiję guinnessa. Od dawna tu jesteś?
- Tu? W pubie?
- Nie. W Japonii.

background image

- Och. — Popiół z papierosa spadł jej na kolana,

niezgrabnie strzepnęła go palcami. Jej dłonie lekko drżały.
-Przyjechałam w zeszły piątek. Szczerze mówiąc, nigdy nie
sądziłam, że tu trafię, a teraz, jak już tu jestem, nie bardzo
wiem, po co przyjechałam, rozumiesz.

Pokiwałam głową.
- Muszę się przyzwyczaić do nowego domu, nowego

języka, wszystko jest inne. Nie mam pojęcia, jak się do tego
zabrać, rozumiesz, wszyscy wokół wyglądają, jakby czuli się
tu świetnie. To jest mój pierwszy wolny wieczór i jestem
zupełnie zagubiona.

- Niedawno przyjechałaś. Jasne, że z początku jest trudno.

Dlaczego właśnie Japonia?

- To przez mój związek, który właśnie się rozpadł. Mój

chłopak, Andy, zostawiłam go, rozumiesz.

Pomyślałam, że zaraz się rozpłacze. Odrzuciła włosy z

twarzy i ściszyła głos, jakby chciała mi powierzyć jakiś
wyjątkowy sekret.

- Cóż, musiałam. Mieliśmy wziąć ślub, ale wszystko nagle

zamieniło się w koszmar. Byłam w okropnym stanie,
rozumiesz, i musiałam wyjechać. On był strasznie zaborczy i
chociaż nie sądzę, żeby mnie szczególnie kochał, dalej wciąż
mnie śledził, pewnie żebym nie mogła się zabawiać z nikim
innym. Nie mam pojęcia, co sobie właściwie o mnie myślał.
Chciałam po prostu od niego uciec, ale nie chodziło tylko o to.
Chciałam zacząć wszystko od nowa, więc wpadłam na pomysł,
żeby podróżować, sama wiesz: zobaczyć świat i te rzeczy.

- Fajnie - powiedziałam. - Nowy początek. Słyszałam, że

szukasz mieszkania.

- Tak. Tam, gdzie obecnie mieszkam, to zupełne...

Wyglądała, jakby ta przemowa kosztowała ją resztkę

background image

sił, wbiła wzrok w blat stołu. Wiedziałam, o czym mówi,

znałam to miejsce i znałam jego mieszkańców. Na własne oczy
widziałam, co się tam dzieje. Rozpadający się budynek i
garstka kolesiów z Zachodu, wracających na noc z
poderwanymi panienkami. Faceci, którzy w swoich
rodzinnych krajach traktowani byli jak powietrze, tutaj nagle
odkrywali, że z powodu ich rasy kobiety się za nimi uganiają.
Zdobywali ślicznotki, na które nie mieliby szans w domu, a
potem przeskakiwali na następne ogniwo łańcucha
pokarmowego. To może uderzyć do głowy. Żyli we
wspaniałym plugastwie spermy. Tyle kobiet, ile się tylko da,
tak często, jak to tylko możliwe, i świeże kłamstwa dla
kolejnych. Karaluchy też tam były.

- Muszę się stamtąd wyprowadzić. Możesz mi pomóc? W

ogóle nie mówię po japońsku i nie mam zielonego pojęcia, jak
się do tego zabrać. Przyjechałam do Japonii tylko dlatego, że
przyjaciółka przypadkiem dowiedziała się o pracy w jakimś
barze. Przepraszam, muszę iść do kibla.

Wypadła z sali. Zwróciłam się do Boba:
-Jest straszna. Nie chcę sobie jej brać na głowę.
- Lucy, ona jest tu nowa.
- Tokio pełne jest przyjezdnych, którzy są tu zupełnie

nowi. Każdego dnia przyjeżdżają następni. Gdybym miała się
zajmować wszystkimi, nie miałabym czasu na własne życie.

- Dobrze już, dobrze. Po prostu mam wrażenie, że ona

czuje się tu strasznie samotna.

- Każdy jest samotny.
- Świetnie.
Pomyślałam o mojej pierwszej japońskiej przyjaciółce,

Natsuko, i jej uśmiechu, który przywitał mnie, gdy
przyjechałam do Tokio, nie wiedząc nic.

background image

- Bob, pomogę jej znaleźć mieszkanie, ale nie mam

zamiaru cały czas się nią zajmować - syknęłam. - Nie znoszę
ludzi ze wschodniego Yorkshire.

- Nie miałem pojęcia, że jesteś tak uprzedzona. -

Roześmiał się. - Poza tym myślałem, że ty też pochodzisz z
Yorkshire.

- Dokładnie. O to właśnie chodzi. Lily wróciła.
- Pomogę ci znaleźć mieszkanie. To nie jest takie trudne,

trzeba tylko wiedzieć, kto wynajmuje cudzoziemcom, a kto
nie. Poza tym kwestie finansowe są nieco skomplikowane.
Oprócz depozytu i czynszu płatnego z góry musisz także uiścić
„opłatę-podziękowanie". To jak depozyt, tyle że nigdy już tych
pieniędzy nie zobaczysz.

- Nie szkodzi. Przywiozłam trochę oszczędności.
- Zobaczymy, czy nie szkodzi, kiedy usłyszysz, ile ci

zaśpiewają. Poza tym musisz znaleźć japońskiego gwaranta.

- Mój szef się zgodził. Tak powiedział.
- Wobec tego świetnie. Jeśli chcesz, mogę dla ciebie

tłumaczyć.

- Jestem ci naprawdę wdzięczna. Wszystko tu jest

zupełnie inaczej niż w Hull.

- Z pewnością.
Lily chyba usłyszała coś w moim głosie.
- Skąd jesteś?
- Mieszkałam niedaleko Hull, na wybrzeżu.
- Cóż za zbieg okoliczności! Ja też. To naprawdę

niesamowite, na drugim końcu świata wpaść na kogoś z domu.
Od razu poczułam się lepiej. Nie ma to jak przyjaciele z
rodzinnych stron, nie sądzisz? .




background image

- Wyjechałam stamtąd już bardzo dawno temu.
- Ale to korzenie liczą się naprawdę.
- Drzewa i rośliny mają korzenie. Ludzie mają nogi.
Umówiłyśmy się na następny tydzień. Zdecydowałam, że

pomogę jej znaleźć mieszkanie, a potem nigdy już jej nie
zobaczę.

W taki oto sposób Lily trafiła do mojego życia.

Niezgrabnie i niepewnie. Nie było to żadne wielkie wejście, ale
jak to się później okaże, Lily miała znacznie lepsze wyjścia.

Nie mam zamiaru dzielić się tymi informacjami z policją,

przynajmniej do czasu, aż sytuacja stanie się naprawdę
rozpaczliwa. Jak dotąd udaje mi się ich skutecznie ignorować.
Kameyama wciąż krzyczy na mnie. Jego głos na przemian to
rozbrzmiewa w moich uszach, to cichnie, jakby w oddali.
Łapię tylko pojedyncze słowa. Mówi, że jeśli nie będę
współpracowała, przetrzymają mnie tu całą noc, że
przyprowadzi jakichś kolegów, którzy będą mnie
przesłuchiwać do rana. Proponuje, żebyśmy posiedzieli chwilę
w milczeniu, a ja tymczasem pomyślę o tym, co się wydarzyło i
co mogę im powiedzieć. Konsekwencje moich słów i mojego
milczenia będą poważne. Nie musi mi chyba przypominać, że
w Japonii wciąż istnieje kara śmierci -ściśle rzecz biorąc, przez
powieszenie - za określone zbrodnie. Informuje mnie, zupełnie
niepotrzebnie, że dzisiejszej nocy raczej się nie wyśpię.

Wreszcie w małym pomieszczeniu ze stołem i trzema

background image

krzesłami zapada cisza. Pokoik jest banalnie

stereotypowy, pozostaje mi wierzyć jednak, że moje uczucia są
zupełnie oryginalne. Ponieważ ze wszystkich rzeczy na
świecie Lucy ma teraz ochotę tylko na miskę makaronu.
Najbardziej na udon - wielkie białe makaronowe robaki - ale
zadowoliłaby się poskręcanym ramen albo nawet delikatnym,
smukłym soba. Makaron byłby w wielkiej brązowej misce, z
wbitym surowym jajkiem i dołączoną parą lakierowanych
pałeczek, którymi można by go nabrać i pożreć. Pochylam
głowę nad moją wyimaginowaną miską, jakbym naprawdę
była w stanie zaczerpnąć w nozdrza zapach.

Jedyny właściwy sposób jedzenia makaronu polega

oczywiście na częściowym tylko wybieraniu go z rosołu, a
potem wsysaniu do ust z towarzyszeniem nieustannego
siorbania, póki w misce nie zostanie nic prócz zupy i resztki
smacznych kąsków. Większość przybyszów z Zachodu ma z
tym poważne kłopoty. Jeśli już zostało się wychowanym w
kulturze, która z hałaśliwego przeżuwania czyni coś
niestosownego, nie sposób się nauczyć właściwie siorbać. A
ponieważ wessać makaronu bez siorbania się nie da, zjedzenie
go staje się niemożliwe. Większość poddaje się w połowie albo
konsumuje rozpaczliwie powoli. Ja natychmiast nauczyłam się
jeść właściwie. W momencie gdy dowiedziałam się, że Teiji
pracuje w jadłodajni z makaronem, zrozumiałam, że jest mój.
Przecież to nie mógł być czysty przypadek?

Wczoraj wróciłam do jadłodajni z makaronem. Dokuczała

mi świadomość, że każda mijająca godzina coraz bardziej
oddala mnie od Lily i Teijiego, dlatego tam poszłam, w
absurdalnej nadziei, że go zobaczę. Nie miałam zamiaru z nim
rozmawiać. Chciałam tylko raz jeszcze,


background image

choćby z daleka, zobaczyć pod koszulką zarys jego

wystających łopatek albo profil twarzy pochylonej nad
zmywanymi stołami. Równocześnie świetnie wiedziałam, że
jadłodajnia przeszła w inne ręce, a Teiji nie ma żadnego
powodu, by w niej przebywać. Wiedziałam, ale - co z
pewnością zrozumiałby każdy zapalony myśliwy - nie
powstrzymało mnie to przed wyprawą.

Już z daleka zobaczyłam, że wszystko się zmieniło. Lokal

był czystszy, jaśniejszy, nad drzwiami wisiało godło z nową
nazwą. Umyto okna, nowy właściciel naprawił wypaczone
drzwi.

Weszłam do środka i zdenerwowana zasiadłam za

kontuarem, biegnącym wzdłuż tylnej ściany. Nowy młody
kelner przyjął ode mnie zamówienie na tamago udon. Cze-
kając, ocierałam chusteczką pot z czoła. Wzięłam do ręki parę
drewnianych pałeczek i rozdzieliłam je z trzaskiem. Przede
mną pojawiła się parująca miska makaronu, zaczęłam jeść.
Makaron był pyszny, jednak prawdopodobnie przez wzgląd na
ostatnie wydarzenia, nie mogłam się powstrzymać, by nie
myśleć o przypadku morderstwa, o którym czytałam parę lat
temu w gazetach.

Morderca miał uliczne stoisko, na którym sprzedawał

makaron. Miał też ciało, którego musiał się pozbyć. Aby
rozwiązać problem odcisków palców, odciął zwłokom dłonie.
Potem, żeby usunąć z nich skórę, gotował je we wrzącym
rosole, na ulicy, pod nieświadomym niczego wzrokiem swoich
głodnych klientów. Nie mam pojęcia, w jaki sposób wpadł,
pamiętam jednak, że się nad tym zastanawiałam. Czy któryś z
przechodniów kątem oka zauważył ludzką dłoń pływającą po
powierzchni smakowitej, bulgoczącej zupy? Czy jakiś klient
wykrył niecodzienny ton w jej smaku?

background image

Pomyślałam o Lily i mój makaron przez kilka sekund

smakował lepiej. Ale wtedy wyczułam za plecami obecność
Teijiego - zaglądał mi przez ramię i krzywił się na takie dzieło
metafizycznego kanibalizmu. Upuściłam pałeczki. Jedna z
nich spadła na podłogę. Pochyliłam się, żeby ją podnieść, do
oczu napłynęły mi łzy i wtedy strąciłam miskę. Rozbiła się z
trzaskiem, rozbryzgując makaron i zupę po posadzce. W jednej
chwili wszyscy klienci jadłodajni demonstracyjnie zaczęli
unikać spoglądania w moją stronę. W Anglii doczekałabym się
pewnie gromkich oklasków. Chciałam wezwać kelnera, ale
stać mnie było tylko na cichy, głęboki szloch, który zdawał się
dobiegać z obcego zupełnie gardła.

Kelner podbiegł do mnie, niósł szufelkę, miotłę i ścierkę.

Zapewnił, że nic się nie stało, ale wyraźnie widziałam, że nie
ma pojęcia, którego ze swoich instrumentów użyć w jakiej
kolejności. Zanim zdążyłam zareagować, inny kelner postawił
na kontuarze przede mną kolejną miskę makaronu, na koszt
właściciela. Nie miałam innego wyjścia, jak zacząć od nowa.
Po kilku chwilach moje dziecinne łzy przestały płynąć.
Chusteczką wytarłam oczy i nos, poczułam się trochę lepiej i
zabrałam do jedzenia.

Kiedy ostatnia nitka makaronu trafiła do mojego żołądka,

czułam już tylko lekkie pieczenie w oczach. Jakby przyłożono
mi balsam do rany. Oczywiście sprawił to makaron, ja jednak
wolałam myśleć o pewnej miłej pielęgniarce z mojego
dzieciństwa, jak też o innej pielęgniarce, którą poznałam
później, Lily. Wyszłam na ulicę nakarmiona i zadowolona.

Teraz szukam oparcia we wspomnieniu tamtego smaku.

Plecy zaczynają mnie boleć od siedzenia na niewygodnym
krześle. Zakładam, że wolno mi wstać na mo-

background image

ment i rozprostować kości. Tak też czynię, co przynosi

pewną ulgę. Policjanci patrzą na mnie identycznymi,
zmęczonymi spojrzeniami. Ignoruję ich.

Jak już wspomniałam, zgodziłam się spotkać z Lily i

pomóc jej w znalezieniu domu. Skończyło się na tym, że choć
w ogóle mnie nie obchodziła, musiałam cierpliwie czekać na
nią na stacji w Itabashi. Spóźniła się dziesięć minut, a przez
następne piętnaście mnie przepraszała. Trajkotała o
okropnościach swego obecnego miejsca zamieszkania,
najwyraźniej oczekując, że jej wysłucham. Część z tego, co
mówiła, puszczałam mimo uszu. Nie potrafiłam się skupić na
naszej rozmowie, myślami byłam gdzie indziej.
Wspominałam, jak po raz pierwszy próbowałam wynająć
mieszkanie w Tokio, a ponieważ byłam cudzoziemką, kolejno
odmawiały mi rzesze agentów. Znalezienie czegoś zajęło mi
wiele tygodni. W końcu umęczona całym przedsięwzięciem
zgodziłam się na ciasny pokój nad hałaśliwym garażem.
Ostatecznie polubiłam go i miałam nadzieję, że nigdy nie będę
się musiała wyprowadzić. Dzisiaj wszystko jest znacznie
prostsze, Lily zaś miała mnie do pomocy, a dzięki temu jeszcze
bardziej ułatwione zadanie.

Ona tymczasem paplała dalej:
- Andy chciał wziąć ślub, ja zresztą też, ale nie chciałam

się z tym śpieszyć, bo myślałam, że powinniśmy najpierw
zaoszczędzić trochę pieniędzy. On zrozumiał to tak, że widuję
się z kimś innym i próbuję wykręcić od ślubu, przez co z każdą
chwilą był coraz bardziej zazdrosny. To znaczy zazdrosny o
faceta, który w ogóle nie istniał! Zaczęło się to robić naprawdę
krępujące, ponieważ podej-

background image

rzewał wszystkich, rozumiesz, mleczarza i takich tam.

Raz rzucił się na jednego ze swoich przyjaciół, za to, że na
ulicy powiedział mi „cześć", i tego już było za wiele: a więc
odeszłam od niego i zamieszkałam z przyjaciółką. W końcu
domyślił się, gdzie jestem, i musiałam się przeprowadzić do jej
siostry, potem do następnej przyjaciółki i wtedy dowiedziałam
się o pracy w Japonii, i tak tu trafiłam. Przepraszam, pewnie cię
zanudzam?

- Wcale. — To nie była grzecznościowa odpowiedź, ale

szczera prawda. Nie czułam się zanudzana, ponieważ prawie
wcale nie słuchałam. Pogrążyłam się we własnych myślach,
podczas gdy jej słowa niczym tapeta wyścielały otaczającą nas
przestrzeń. Uważałam tylko na tyle, żeby później wiedzieć, o
czym mowa.

- A ty? - Spojrzała na mnie. - Masz chłopaka?
Nie potrafiłam tego, co znaczył dla mnie Teiji, zamknąć w

tak banalnym i potocznym określeniu. Z drugiej strony,
przecież był chyba moim chłopakiem. W ścisłym słowa
znaczeniu nie umawialiśmy się na randki, ale jak inaczej
nazwać to, kim był dla mnie? Może kochanek? A kim ja byłam
dla niego? Nie miałam pojęcia i z jakiegoś powodu nie
potrafiłam o tym spokojnie myśleć.

— Hm - mruknęłam i pospiesznie zmieniłam temat.

-Niedaleko jest kilka agencji wynajmu.

Zasugerowałam Lily pokój niedaleko stacji metra, w

miarę wysoko. Nawet w Japonii samotnej kobiecie nie dość
ostrożności. Ale Lily wolała ustronne miejsce, z dala od metra i
na parterze, ponieważ dzięki temu będzie miała wrażenie, że
mieszka w samodzielnym domku, nie zaś w bloku.

— W takiej sytuacji będzie to znacznie tańsze —

przyznałam.

background image

Jednopokojowe mieszkania w Tokio niewiele się od

siebie różnią. Wszystkie, które oglądałyśmy, miały
wypolerowane drewniane podłogi i powierzchnię na sześć mat
tatami. Kuchnie były maciupeńkie, ale czyste i odnowione. Do
tego wąskie balkony i aneksy łazienkowe - mieszkanie niczym
wielka, plastikowa bańka mydlana, a wszystkie urządzenia
jakby odciśnięte w matrycy. Różnił je tylko poziom hałasu,
wiek. Powoli zaczynała mi się nawet podobać ta wycieczka.
Lucy nie potrafi wejść do żadnego domu, zamieszkanego czy
pustego, nie wyobrażając sobie, że to ona w nim mieszka.

Balkon jednego z mieszkań wychodził na pochylony ze

starości dom, gdzie na dachu garażu stały kwiaty w
doniczkach, a pośród nich wylegiwały się zaspane koty.
Pomyślałam, że pewnie dałoby się zeskoczyć na ten dach bez
wiedzy właścicieli. W ciepłe popołudnia można by tam
siedzieć i czytać.

Następne mieszkanie było tak ciemne, że nawet przy

zapalonych światłach panował w nim niesamowity żółtawy
półmrok. Za oknami, dosłownie na wyciągnięcie ręki,
znajdowała się brudnożółta ściana bloku mieszkalnego. Kiedy
wyszłam na balkon, mogłam zajrzeć ludziom do okien. Za
jednym z nich znajdowała się kuchnia.

Mężczyzna w średnim wieku stawiał właśnie patelnię na

kuchence. Zapalił gaz i znieruchomiał, wpatrując się w niego.
Kobieta - jak uznałam, jego żona - weszła do środka i
odwrócona tyłem, szukała czegoś w szafce. Wyglądało to tak,
jakby żadne nie zdawało sobie sprawy z obecności drugiego,
ale w tak małym pomieszczeniu było to oczywiście
wykluczone. Kobieta wyszła z kuchni, a ja wróciłam do
mieszkania, gdzie Lily właśnie oglądała

background image

łazienkę. W skupieniu wysuwała czubek języka, niczym

dziecko zajęte malowaniem obrazka.

- 1 co sądzisz? - zapytałam.
- To miejsce jest jak akwarium i nie ma tu naturalnego

światła. Chodźmy stąd.

Była to słuszna decyzja. Słuszna dla Lily. Ja na jej miejscu

bym je wzięła. Lucy bez trudu potrafiła sobie wyobrazić, jak
kucając w nocy na balkonie, zagląda zza schnącego ręcznika w
życie innych ludzi. Z okien mojego mieszkania nie da się tego
zrobić. Stacja benzynowa pod moim balkonem przez cały
dzień dostarcza mi nieustającej rozrywki, ale noce są ciche. Nie
miałabym nic przeciwko temu, by czasami zerknąć do cudzej
kuchni lub salonu.

Lily ostatecznie zdecydowała się na mieszkanie z

wielkimi, przestrzennymi oknami, wychodzącymi na mały
park. Jedyną wadę stanowił fakt, że mieszkanie było dość stare
i przez to mniej odporne w wypadku trzęsienia ziemi.

- Bob mówił, że od wieków nie było żadnych trzęsień

ziemi - powiedziała Lily.

-1 to jest właśnie powód do niepokoju. Serie słabych

wstrząsów znaczą, że wszystko jest OK. Jeżeli zaś przez
dłuższy czas nic się nie dzieje, to pewnie zbiera się coś
poważnego.

- Nie wiedziałam.
Poszłyśmy do agenta i pomogłam Lily podpisać

dokumenty. Byłam już zmęczona, marzyłam tylko o powrocie
do domu, ale Lily uparła się, że musi mi się jakoś odwdzięczyć.

- Pozwól przynajmniej, że zaproszę cię gdzieś na kawę

albo herbatę. Dalej, chodźmy.



background image

Nie miałam najmniejszej ochoty nigdzie z nią iść. Nie

chodzi nawet o to, że jej nie lubiłam, po prostu natrętnie
kojarzyła mi się z ludźmi, wśród których spędziłam
dzieciństwo. Wiedziałam, że jeśli spędzimy ze sobą więcej
czasu, ona zacznie znowu gadać o Yorkshire, o jego
przeklętych powabach i spokojnym życiu.

- Jestem naprawdę zmęczona. Idź sama. Jedną z

najmilszych rzeczy w Japonii jest to, że zupełnie spokojnie
możesz sama iść do kawiarni albo restauracji. Nikt cię nie
będzie zaczepiał, nikt nawet na ciebie nie spojrzy.

- Nie potrafiłabym zamówić nawet filiżanki kawy. Nie

znam ani słowa po japońsku. Na pewno nie chcesz iść ze mną?

W jej martwych oczach zamigotały znienacka iskierki

przerażenia.

- No dobra, pójdę. Ale tylko po to, by nauczyć cię, jak

zamawiać kawę.

Znalazłyśmy małą, intensywnie klimatyzowaną

kawiarnię. Lily usiadła i położyła torebkę na podłodze obok
krzesła. Był to dla mnie widok niespodzianie miły. Zdążyłam
już zapomnieć, że w Anglii stawia się torebki na podłodze.
Japonki uważają podłogę za brudną. Jeśli zaś o mnie chodzi,
rzadko noszę torebkę. Wolę mieć wszystko w kieszeniach,
więc ta kwestia właściwie mnie nie dotyczy. Poza tym torebka
jest symbolem kobiecości, do której jakoś nigdy nie czułam się
w prawie aspirować. Z jakiegoś powodu jednak przyjemność
sprawił mi widok Lily stawiającej torebkę na podłodze.

Kiedy pojawiła się kelnerka, Lily szepnęła mi, że chce

kawę. Powiedziałam kelnerce, że jeszcze się nie
zdecydowałyśmy.

- Lily, musisz się nauczyć sama zamawiać. Nic ci nie

background image

przyjdzie z oglądania się na mnie. Jak będziesz jadła i

piła, jeżeli nie będziesz w stanie sama o nic poprosić?

— Ale nie mam pojęcia, co powiedzieć. Jak mam mówić

po japońsku? Nie znam ani słowa.

Jej mazgajstwo powoli zaczynało mnie irytować, ale

równocześnie wzbudzało we mnie uczucie siostrzanej
opiekuńczości. Była zupełnie beznadziejna.

- Założę się, że znasz. Są japońskie słowa, które zna

każdy. Na przykład shogun?

— Ach, no tak. Tak, to już słyszałam. Jednak nie mam

pojęcia, co oznacza. Origami. To też znam. Czy może to
chińskie słowo? Nie, japońskie, nieprawdaż? Tak? Nie mam
pojęcia.

-Japońskie. Kamikadze?
- To też znam. Ci piloci podczas wojny. Hmm. Sumo.

Karaoké. Futon.

— A widzisz. Coś jednak wiesz.
- Karate. Makaron.
- To nie jest japońskie słowo. Poza tym tutaj makaron

określa się różnymi słowami. Kiedyś cię nauczę. A teraz, ja
chcę herbatę, a ty kawę, tak?

- Tak.
- A więc herbata jest kôcha, a kawa jest kôhii.
— Kocha. Kôhii —
powtórzyła z mocno

zaakcentowanym o, typowym dla Yorkshire.

- Dobrze. A jeśli chcesz poprosić o jedną, dodajesz

hi-totsu.

— Hitotsu kocha...
— Nie. Kocha o hitotsu. Kohii o hitotsu.
— A więc to idzie wstecz. Co znaczy „o"?
— To tylko partykuła. Nic nie znaczy...
- To dlaczego trzeba ją wymawiać?

background image

- Po prostu tak już jest. Gotowa? - Nigdy nie chciałam być

nauczycielką.

- Nie, czekaj. Najpierw niech trochę poćwiczę. Kocha o

hitotsu. Kohii o hitotsu. Jak mam powiedzieć „proszę"?

- Dodaj na końcu kudasai. W porządku, wołam kelnerkę.
Lily powiedziała swoją kwestię kelnerce, która na

szczęście zrozumiała.

- Niezłe. Mówię po japońsku. Poczekajcie, aż się Andy
dowie.
- Wydawało mi się, że nie masz z nim kontaktu.
- Nie, nie mam. Nie ma pojęcia, że jestem tutaj. Prawie

nikt nie wie. Nie mam ochoty więcej widzieć go na oczy, ale z
drugiej strony, nie wierzę, że na tym się skończy.

- Co ty mówisz?
- Mówiłam już, że on był taki zaborczy. Myślę więc, że

albo dowie się, gdzie jestem, i przyjedzie tu za mną, albo
znajdzie sobie kogoś innego do dręczenia.

- Tak byłoby znacznie lepiej.
- Ale ty też wspominałaś o jakimś chłopaku. Jak ma na

imię?

- Teiji.
- Też jest tłumaczem?
-Jest fotografem. Dobra, pracuje w jadłodajni z

makaronem.

- Ale chce być fotografem. Świetnie. Lubię robić zdjęcia,

ale nie jestem w tym szczególnie dobra. Lubię fotografować
widoki, wiesz, zachody słońca i takie tam. Żałuję, że nie
wzięłam ze sobą aparatu. Sprzedał już jakieś zdjęcia?

- Nie. Nie wydaje mi się. Tak naprawdę, to nie wiem.

background image

- Ale chciałby?
- Nie jestem do końca pewna.
- Czyli to takie hobby. Wiesza je na ścianach, żeby ładniej

wyglądały, albo rozdaje przyjaciołom i tak dalej. Miłe.

Po co Teiji robił zdjęcia? Kilka dał mnie, ale zasadniczo

nic z nimi nie robił. Zrozumiałam, że w uszach Lily wszystko
to musiało zabrzmieć raczej dziwnie, nie miałam jednak ochoty
dalej drążyć tematu.

- Długo chcesz zostać w Japonii?
- Jeszcze nie wiem. Śmieszne, jestem tutaj dopiero od

dwóch tygodni, a czasami tęsknię już za domem. Myślę o
rzeczach, na które prawdopodobnie nawet nie zwróciłabym
uwagi, będąc w kraju. Z tobą też tak jest?

- To jest teraz mój dom i umiem myśleć tylko o tym, jak

tęskniłabym, gdybym kiedykolwiek musiała opuścić Japonię.

- Brakuje mi ryby z frytkami. I sklepów, gdzie mogłam

kupić wszystko, na co mi przyszła ochota. Wszystkie buty,
jakie można tu dostać, są na mnie za małe. W domu mogłam
godzinami spacerować po Whitefriar-gate i tylko oglądać buty.

- Prawda. Też mam duże stopy i problem z butami.
- Tęsknisz za wybrzeżem w Yorkshire? -Nie.
- Nic ci się tam nie podobało?
- Podobało. Erozja. Nasze wybrzeża należą do najbardziej

zerodowanych na świecie. Podczas gdy my tu siedzimy i
rozmawiamy, morze je pożera. Każdego roku stopa czy dwie
stopy gruntu obsuwają się i znikają w morzu. Czy raczej płyną
z prądem i stają się częścią południowej Anglii. To mi się
podobało.

- Kiedy byłam dzieckiem, zabierano mnie nad morze.


background image

Zazwyczaj w weekendy. Pamiętam, że kąpałam się w

wodzie, póki nie byłam zupełnie sina. I te wielkie fale, które
potrafią przewrócić. Nienawidziłam zimna, ale kochałam
wodę.

Lucy, zatopiona we wspomnieniach, nie słyszała już, co

Lily mówiła dalej. Lucy pływała, próbując jak najszybciej
wymachiwać ramionami, żeby się rozgrzać, i wtedy poczuła
owłosione ręce głaszczące i chwytające jej nogi. Z początku
uznała, że to jeden z jej siedmiu braci, zawsze skorych do
żartów, ale dotyk był kobiecy i natarczywy, niczym pieszczota
palców syreny. Wydawało jej się, że te palce ciągną ją w dół, w
głębiny, gdzie ją utopią, ale działo się to delikatnie i spokojnie,
bez żadnej gwałtowności. Kilka chwil później klęczała już w
płytkiej wodzie. Wokół nóg zobaczyła ciemne, grube pasma
wodorostów.

- Lubiłam nad morzem watę cukrową. - Lucy słyszy

wreszcie słowa Lily.

-Ja również. Uwielbiałam watę cukrową.
- I lody, ale przez ten ciągły wiatr zawsze było w nich

pełno piasku.

W milczeniu dopiłyśmy - ona kawę, ja herbatę. Od zimna

ziejącego z klimatyzacji miałam gęsią skórkę. Kiedy
wróciłyśmy na parną ulicę, przez chwilę nie docierało do mnie,
że jestem w Tokio.

- Nigdy nawet nie śniłam, że trafię do Japonii -

powiedziała Lily, zdejmując sweter. - Gdybyś mnie rok temu
zapytała, nie umiałabym jej znaleźć na mapie.

W tym momencie powinnam była odejść. Wiedziała, jak

trafić do domu. Ale wpadl mi do głowy pewien pomysł i
bezmyślnie otworzylam usta, żeby wtajemniczyć w niego Lily.

background image

- W niedzielę wybieramy się z Natsuko w góry... to

koleżanka z pracy... myślę, że mogłabyś ją polubić.
Wspinaczka nie będzie szczególnie trudna, zapowiada się
interesująco. Jeśli chcesz, możesz jechać z nami.

Lily była zagubiona, samotna, miała za sobą ciężkie

przejścia i potrzebowała życzliwości. Doskonale o tym
wiedziałam. Niech mi więc będzie wolno wyjaśnić, dlaczego
tak bardzo nie miałam ochoty na jej towarzystwo. Wszystko
przez zupełnie inną historię, historię, której nigdy nie
opowiedziałam Lily. Historię, której nie mam najmniejszego
zamiaru opowiedzieć teraz policji. Usłyszał ją tylko Teiji.
Opowiedziałam mu ją raz, ponieważ raz to zupełnie starczy,
jeśli opowiada się historię swojego życia.

Oto, jak to się stało. Leżałam pod kocem w łóżku

Teijiego. Wślizgnął się obok mnie, przez chwilę grzał moje
nagie ciało, a potem wyciągnął rękę z aparatem
fotograficznym, wycelował obiektyw i zrobił nam zdjęcie.
Jedna z nielicznych fotografii, jakie mi zrobił, na której sam
również się znalazł. Potem odłożył aparat i szepnął coś.
Dlaczego szeptał? Dzisiaj wydaje mi się, że Teiji nigdy nie
wypowiedział do mnie ani słowa, ale to oczywiście
niemożliwe. Pamiętam chwile, gdy rozmawialiśmy, nie po-
trafię sobie jednak przypomnieć nawet pojedynczej sylaby z
tego, o czym mówiliśmy. Mam wrażenie, że uczucia i myśli
przelatywały między nami drogą telepatyczną, ale to przecież
już zbyt wielka bzdura. Nie słyszę brzmienia głosu Teijiego,
niemniej musiał mieć jakiś głos. Gdy skupię się dostatecznie
mocno, słyszę coś, co brzmi jak odgłos kropel deszczu,
wylewający się z naszych ust. Żadnych przerw, żadnych
indywidualnych głosów, tylko szmer

background image

wody. Więc mimo iż nie mogę być pewna, co dokładnie

powiedział, ufam, że nasza rozmowa tamtego wieczoru
musiała przebiegać następująco: -Jak tu trafiłaś?

Odepchnęłam od siebie pokusę, by powiedzieć:

„Najpierw linią Yamanote, a potem pieszo" - ponieważ
wiedziałam, że nie jest to właściwa odpowiedź na jego pytanie.

- Nie mam pojęcia.
-Ale jesteś tutaj, w Japonii. Znalazłem cię. Przybyłaś do

Japonii z innego kraju, z innego kontynentu, z tak daleka, a ja
znalazłem cię w moim aparacie. Jak?

Wtedy mu opowiedziałam. Zaczęłam od początku i

opowiedziałam mu prawie wszystko.

background image

R

OZDZIAŁ TRZECI


Zaczęłam od moich urodzin. Lucy Fly urodziła się w 1965

roku w Scarborough, w wiktoriańskim domu z surowej szarej
cegły. Dom miał taras i trzy solidne schodki wiodące na ganek.
Wiatr znad Morza Północnego zazwyczaj dął tak zajadle, że
chcąc bodaj wystawić za drzwi butelkę od mleka, trzeba było
wkładać kurtkę i czapkę. Lucy była najmłodszym z ośmiorga
dzieci George'a i Miriam Flyów, jedyną dziewczynką. Urodziła
się w domu, w zupełnych ciemnościach. Żarówka w sypialni
zgasła z pyknięciem dokładnie w tej chwili, gdy po raz ostatni
akuszerka ponaglała Miriam do parcia. George znajdował się
na dole, oglądając ligę rugby, łaskawie oderwał się jednak od
ekranu na czas potrzebny do zmiany przepalonej żarówki na
wykręconą ze znajdującego się na podwórzu ustępu. Gdy
wreszcie stało się światło, Miriam, nadzwyczaj dumna matka
siedmiu synów, leżała, żałośnie wpatrując się w czerwony
kłopot, który właśnie dobyto spomiędzy jej nóg. Oczekiwała
ósmego syna. Miał mieć na imię Jonasz.

- Bardzo stosownie - tydzień wcześniej mruknął pod

nosem George — ponieważ wyskoczy z wnętrza wielkiego
wieloryba.

Miriam widziała teraz przed sobą tylko chłopca bez

siusiaka.

background image

— Jaka śliczna dziewczynka! - powiedziała akuszerka,

myjąc dziecko.

Miriam nie dostrzegła nic ślicznego. Widziała tylko

pomarszczoną różową dziewczynkę, bez szyi, z
paciorkowatymi czarnymi oczyma wrony. Nawet jej do głowy
nie przyszło, że może wydać na świat dziewczynkę. Była
sprawnie działającą fabryką chłopców i uważała to za swoje w
pełni zasłużone prawo. Miriam nie była osobą okrutną, ale jej
własne dzieciństwo upośledził brak mężczyzn. Ojciec zginął
na wojnie. Miała dwie siostry, żadnych braci, a na dodatek,
chyba tylko w charakterze dodatkowej udręki, uczęszczała do
żeńskiej szkoły. Jedynymi mężczyznami, z jakimi zdarzało jej
się zamienić bodaj słowo, byli konduktor autobusu i człowiek
przywożący węgiel. Przez cały czas tęskniła za mężczyzną,
który będzie się o nią starał, który jej powie, że jest jego małą
księżniczką. Cierpieniom Miriam zadośćuczyniła dorosłość.
Zajęła należne jej miejsce w centrum męskiej uwagi, a jej
siedmiu synów stanowiło tylko dalsze potwierdzenie faktu, że
miejsce to w pełni jej się należy.

— No dobrze - powiedziała, czując ból przeszywający ją

aż do głębi jej istoty i wiedząc już, że to jej ostatnie dziecko. —
Przyda się pomoc przy składaniu pościeli. Mniejsza już o
wronie oczka.

Jakże godny podziwu był stoicyzm Miriam w obliczu

skrajnego rozczarowania. Z początku myślała, żeby dać
dziecku na imię Linda, czyli piękna. Jako dziewczynka
marzyła o tym imieniu dla siebie. Ale ironia byłaby zbyt
gryząca, dlatego też, za podpowiedzią akuszerki, dano jej na
imię Lucy, co znaczy światło, ponieważ George w momencie
jej przyjścia na świat stał na krześle i zmieniał żarówkę.
Zresztą pokój rodzącej opuścił natychmiast, nie

background image

oglądając się za siebie i zostawiając kobiety z ich krwią

oraz gorącą wodą. Wieści oczekiwał na dole.

- Dziewczynka? - Na jego twarzy odbiło się niekłamane

zaskoczenie. - Niech mnie cholera.

Nie zachowały się żadne świadectwa wyjaśniające bliżej

sens tej uwagi. W każdym razie dalsze życie George'a i Miriam
nie zmieniło się wiele. We wtorki wciąż do herbaty podawano
labskaus, w piątki jadano paluszki rybne. Dziewczynka może
nosić chłopięce ubrania, przynajmniej na co dzień i - jak się
wydawało - nie potrzebuje żadnego specjalnego traktowania.
Raczkowała sama, ucząc się na własną rękę wszystkiego i
schodząc z drogi braciom, którzy zresztą nie mieli z niej
zasadniczo żadnego pożytku, choć raz przydała się w roli kuli
armatniej, gdy zapragnęli sprawdzić wytrzymałość szyb w
szklarni. Mała Lucy również Miriam nie przydała się na nic,
nawet w charakterze pomocnicy, ponieważ była tak
nieporadna. Tłukła talerze podczas zmywania i upuszczała
gorące brytfanny wyjęte prosto z pieca. Nie szło jej z
gotowaniem, niezależnie jak bardzo się starała.

Miriam narzekała:
-Jak chcesz kiedykolwiek wyjść za mąż, skoro nie

potrafisz nawet upiec ciasta? Nigdy do niczego nie dojdziesz,
wspomnij me słowa.

- Dojdę - odpowiedziała Lucy, głosem, który w jej głowie

mówił zawsze jedną i tę samą rzecz: „Ale najpierw ucieknę
stąd".

Kiedy jednak Lucy miała siedem lat, jej rodzina

wyprowadziła się ze Scarborough i sprawy przybrały znacznie
gorszy obrót. Zamieszkali w małym miasteczku południowej
części wybrzeża, aby Miriam mogła się uskarżać na to, że jest
odcięta od świata. W przeciwieństwie do Scarborough
miasteczko nie mogło się poszczycić żadnymi

background image

klifami ani bodaj najmarniejszymi wzgórzami. Było

płaskie i puste. Nie było w nim nic do roboty, prócz wycieczek
na plażę. Każdej niedzieli urządzali sobie piaszczyste pikniki w
wietrze, który wyciskał z oczu łzy, pływali w burzliwym
zimnym Morzu Północnym. Siedmiu braci bawiło się w
„Śmierć na falochronach", natomiast Lucy wolała ławkę na
promenadzie i książkę. Nawet tam było zbyt wietrznie, ale
lepsze to niż kiedy fala ciśnie o poszarpany drewniany pal
falochronu i zedrze skórę z całego ciała. Miriam się to jednak
nie podobało.

- Przebyliśmy całą tę drogę i wydaliśmy pieniądze na dom

nad morzem, a ty sobie gdzieś łazisz i wtykasz ten wielki dziób
w jakąś książkę. Wydaje ci się, że jesteś dla nas za dobra. Nie
jesteś. Po prostu masz wstręt do świeżego powietrza.

Morze Północne stało się pierwszym wrogiem Lucy. Od

George'a dowiedziała się, że za nim leży Norwegia. I że jeśli
wykopie się dostatecznie głęboką dziurę w plaży, wyjdzie się
do góry nogami po drugiej stronie kuli ziemskiej w Australii.
Lucy doszła do wniosku, że z obu możliwości Norwegia
wydaje się bardziej realistyczna. Pewnego letniego
popołudnia, kiedy morze i niebo powlekła identyczna szarość,
a wiatr smagał plażę, Lucy odbiła od brzegu. Leżała na
rodzinnym pontonie i wiosłowała najszybciej, jak potrafiła,
wiedząc, że trzeba tylko nie spaść i nie dać się zawrócić falom.
Morze Północne nic sobie nie robiło z jej zaklinania. Kołysało i
szarpało. Na koniec przewróciło jej ponton, tak że wyłącznie
resztkami sił trzymała się go od spodu, mając usta pełne słonej
wody. Pod stopami nie znalazła dna i po raz pierwszy w swym
krótkim życiu poznała, co to panika. Jednak potwór nie miał
pożreć Lucy. Płynęła najszybciej, jak umiała, i dotarła na

background image

brzeg kilka minut przed pontonem. Nikt nie zauważył jej

nieobecności, ale z drugiej strony nieczęsto zdarzało się
komukolwiek zauważyć jej obecność.

Siedmiu braci rzadko rozmawiało z Lucy. Miriam tego nie

pochwalała. Z jakiegoś powodu wydawało się jej, że
zdeprecjonują się, poświęcając uwagę małej dziewczynce
zamiast matce. W oczach Miriam siedmiu synów to byli jeden
w drugiego aniołowie. A nie byli. To były świnie, które ciskały
wodnymi bombami zza uchylonych drzwi, pluły z rurek w
oczy dzieciakom sąsiadów, wycierały swoje tyłki w
łazienkowe ręczniki, kiedy znalezienie końca rolki papieru
toaletowego wiązało się ze zbyt wielkim wysiłkiem.

W oczach Lucy tragedii związanej z posiadaniem takich

braci w niczym nie ulżyła chwila, gdy jeden z nich — Noe,
najbardziej paskudny - umarł. Ponieważ Miriam wciąż
mawiała o swych siedmiu synach, mimo że było ich już tylko
sześciu, Lucy miała pewne trudności w dostrzeżeniu w śmierci
Noego swego rodzaju triumfu. Aczkolwiek mogła się
poszczycić - do pewnego stopnia — aktywnym wkładem w
całe wydarzenie.

Stało się to pewnego słonecznego dnia letnich wakacji, w

cieniu wielkiej jabłoni rosnącej w ogrodzie. Kiedy Lucy miała
siedem czy osiem lat, odkryła, że jest to drzewo idealnie
nadające się do wspinaczki. Była już dostatecznie duża, żeby
wspiąć się po pniu, a równocześnie jeszcze dość lekka, żeby
spacer po cieńszych gałęziach nie wiązał się z nadmiernym
ryzykiem. Niewysoko nad ziemią pień dzielił się na dwa,
przypominając nogi akrobaty stojącego na rękach. Można było
wspinać się na każdą z obu nóg, Lucy jednak wolała tę, która
sięgała nad trawnik. Potrafiła przepełznąć po niej prawie do
końca, a potem opuścić się na miękką trawę. Lucy nie znała
strachu i była bez

background image

reszty szczęśliwa, zeskakując z czubka wiotkiego konaru.

Czasami, aby utrudnić sobie sprawę, wtykała w ziemię
rozmaite przedmioty - widły, kilka ogrodowych łopat, ostro
zakończone kawałki desek — a potem przeskakiwała nad nimi.
A kiedy ta zabawa przestała stanowić dla Lucy wyzwanie,
zaczęła skakać tyłem, nie patrząc. W te długie lata nabawiła się
mnóstwa zadrapań, siniaków i skaleczeń, ale jakoś nie potrafiła
się powstrzymać.

Kiedy nie miała ochoty na skakanie, pełzła na koniec

gałęzi i tam, z rozwidlenia konaru, przyglądała się światu u
swych stóp. Lucy żywiła namiętność do punktów
obserwacyjnych, nie tyle dlatego, że lubiła obserwować, ile
dlatego, że w pieczołowicie wybranym miejscu mogła być
pewna, iż nikt jej nie obserwuje. Czasami brała ze sobą
książkę. Pippi Langstrump oraz Tajemniczy ogród należały do
jej ulubionych. Podziwiała żywiołową Pippi i współczuła
nieszczęsnej Mary, która najpierw mieszkała w Indiach, a
potem skończyła w Yorkshire.

Tego bezchmurnego dnia Lucy czytała Pollyannę.

Książkę pożyczył jej jeden z nauczycieli, ale jak dotąd
wzbudziła w niej tylko obrzydzenie. Jej czułostkowa bohaterka
nie umiała się nawet poskarżyć, tylko wciąż szukała czegoś
dobrego w rzeczach, które w oczywisty sposób były złe. Co
parę stron Lucy przerywała lekturę, by wygodniej umościć się
na gałęzi i potrząsnąć drzewem, żeby sprawdzić, czy - w
zastępstwie wiatru — nie uda jej się strącić kilku jabłek. Wtedy
pojawiło się siedmiu braci, wracali z wyprawy wędkarskiej
zorganizowanej przez skautów. Niepomiernie ucieszył ich
widok Lucy w jej wronim gnieździe nad ogrodem. Z
poduszczenia Noego otoczyli drzewo i zaczęli rzucać
kamieniami, by strącić siostrę. Lucy wiedziała, że jeśli teraz
zeskoczy, dopadną ją. Ale

background image

gdy zostanie na gałęzi, równie dobrze mogą ją

ukamienować, jak świętego Szczepana. Nie miałaby nic
przeciwko zostaniu chrześcijańską świętą, gdyby nie fakt, że
kilka lat wcześniej zdecydowała, iż jest ateistką. Wołanie o
pomoc również na nic by się nie zdało, ponieważ Miriam
właśnie zajmowała się aukcją dobroczynną w miejskim
ratuszu, a George'a i tak nigdy nie było w pobliżu. Wtedy Lucy
rzucił się w oczy leżący pośród traw kamień cięższy, o
ostrzejszych krawędziach niż te, które uderzały w jej ramiona i
nogi. Jego liczne kanty z łatwością mogłyby pokaleczyć
ściskające go dłonie. Celnie rzucony pewnie mógłby nawet
słoniowi uciąć głowę. I nim jeszcze związane z kamieniem
myśli skończyły przebiegać jej głowę, już zobaczyła
zaciskającą się na nim rękę. Tłuste palce Noego uchwyciły
kamień i uniosły go z ziemi. Spojrzał na nią bladobłękitnymi
oczyma pełnymi kipiącej złości. Lucy cofnęła się nieco na swej
długiej gałęzi. Kiedy Noe uniósł dłoń i zamierzył się do rzutu,
skoczyła na dół z całą siłą. Idealnie dobrana trajektoria lotu
poniosła ją prosto na Noego. Padł na plecy, przebity między
łopatkami długim zardzewiałym gwoździem, sterczącym z
jednej z desek Lucy. Po chwili usiadł, a deska uniosła się razem
z nim i przynajmniej raz nie miał jakoś nic do powiedzenia. Za
moment przewrócił się znowu, a kamień wyślizgnął się z jego
dłoni. Loki blond włosów przylepił do czoła zimny pot.
Szeroko otwartymi oczyma wciąż wpatrywał się w Lucy. Tej
samej nocy umarł w szpitalu.

Nie pamiętam dokładnie prostracji, jaką to nieszczęście

sprowadziło na rodziców pięknego młodzieńca. Wystarczy
wspomnieć, że po tym wydarzeniu Lucy nie miała

background image

już najmniejszej ochoty kłopotać swoją osobą nikogo z

rodziny i odtąd zasadniczo zajmowała się wyłącznie sobą,
aczkolwiek już więcej nie wspinała się na drzewa. Chciała
tylko zmiażdżyć Noego, a nie wbić go na pal. Ostatecznie
zresztą, wbrew opinii rady miejskiej, George ściął drzewo
rodzące smaczne jabłka, a następnie porąbał na kawałki i spalił
w syczących, pomarańczowych płomieniach ogniska. Czy od
kłębów dymu w kącikach jego oczu wzbierały łzy? Lucy nigdy
się nie dowiedziała. Nie patrzyła.

Przez następne trzy lata Lucy nie odezwała się ani

słowem. Ostatnią osobą, z którą rozmawiała, była miła
pielęgniarka, zabierająca ją ze szpitalnego oddziału —
trzymała mocno jej małą rączkę i prowadziła po korytarzu,
który pachniał chorobą i środkami dezynfekującymi.
Powiedziała do Lucy:

- Rozumiesz, że to nie była twoja wina, nieprawdaż? A

Lucy odpowiedziała:

— Tak, nie, tak — ponieważ nie rozumiała pytania i nie

wiedziała, jaką odpowiedź pielęgniarka chciała usłyszeć.

Po tym jednak nie wypowiedziała, nie mogła

wypowiedzieć ani słowa i jej życie stało się znacznie prostsze.
W domu nikt niczego nie zauważył, a jeśli nawet, to
towarzyszyło temu tylko uczucie ulgi. Po wypadku siedmiu
(sześciu) braci w znacznej mierze straciło apetyt na krew Lucy.
W szkole nauczyciele zostawiali ją w spokoju, w końcu
każdego roku przytrafiało się po kilkoro dziwnych uczniów.
Pozostałe dzieci szeptały na jej temat, ale nie zbliżały się do
niej, ponieważ wiedziały, że potrafi łatwo zabić. Minęły trzy
milczące, rozkoszne lata. A potem wygrała turniej szachowy
hrabstwa dla juniorów.

W lokalnej gazecie ukazał się artykuł, w którym Lucy

background image

przedstawiona została jako Tragiczny Niemy Geniusz.

Jeśli jest coś, czego Lucy nade wszystko nie toleruje u innych
ludzi, to są to ich supozycje na temat Lucy. Autor artykułu z
błogim zadowoleniem, z kompletną bezmyślnością dawał
ujście swoim fantastycznym urojeniom -pisał o jej samotności,
o jej poszukiwaniu w szachach rozpaczliwej nadziei na
jakąkolwiek komunikację ze światem. A Lucy zajęła się
szachami dokładnie dlatego, że nie zmuszały do mówienia.
„Szach" można zasygnalizować spojrzeniem, ruchem brwi.
Jeżeli jakiś pedant upierał się, żeby słowo zostało użyte
wyraźnie, można było je napisać we wnętrzu dłoni. A więc na
ceremonii rozdania nagród otworzyła usta i wyraźnie, choć bez
specjalnej afektacji przemówiła do mikrofonu:

- Dzięki - jakby codziennie nic innego nie robiła. Szach i

mat. Tyle tylko, że w ten sposób sama się zamatowala. Kiedy
już raz się odezwała, nie była w stanie na powrót odkryć
milczenia.

W szkole średniej Lucy znalazła sobie przyjaciółkę,

pierwszą i jedyną do czasu, aż w wieku lat osiemnastu
wyprowadziła się z domu. Przyjaciółka miała na imię Lizzie. I
choć Lucy teraz już mówiła, od dawna utrwalona opinia innych
miała ją za dziwaczkę. Lucy zaakceptowała własne
nieusuwalne dziwactwo i naturalną koleją rzeczy poszukiwała
towarzystwa innych dziwaków. Lizzie była w takim samym
stopniu smukła, jak Lucy była przysadzista. Już w wieku lat
jedenastu dorównywała wzrostem najwyższym nauczycielom.
Miała długie, proste włosy i pociągłą, smutną twarz. We
wzajemnym towarzystwie wyglądały jeszcze bardziej
osobliwie, ale naprawdę wiele

background image

je łączyło. Lucy grała na wiolonczeli, a Lizzie na puzonie.

Czasami grywały razem podczas dziesięciominutowych
przerw między lekcjami. Znajdowały sobie kąt w klasie albo na
podwórku i odgrywały proste duety oparte na repertuarze
szkolnej orkiestry i piosenkach usłyszanych w radiu. Tworzyły
prawdziwy dwuosobowy gabinet osobliwości i naturalnie
ludzie patrzyli, szczerzyli zęby, czasami kpili. Ale nikt nie
próbował im przeszkadzać.

Nie miały się na co uskarżać. Lubiły, gdy zostawiano je

samym sobie. Przezwiska, jakie słyszały od tych wieśniaków,
nie bolały. Wielokrotnie próbowały wynaleźć własny język,
ale każdorazowo próby kończyły się niepowodzeniem.
Tymczasem brylowały na lekcjach francuskiego. Lucy i Lizzie
czytały komiksy z Asterixem, wypisywały słowa ze swoich
francuskich słowników, rozmawiały po francusku. Kiedy nie
znały jakiegoś słowa albo miały kłopoty z gramatyką, same
wymyślały stosowną konstrukcję i wymawiały z francuskim
akcentem zapożyczonym od Debbie Harry. Naprawdę
wierzyły, że mówią po francusku, choć później Lucy nieraz się
zastanawiała, czy jakikolwiek Francuz by je zrozumiał.

Ale tego było za mało, by zadowolić Lucy. (Czy

kiedykolwiek czegoś było dość?) Sekretny język nie był
dostatecznie sekretny, aby zapewnić całkowitą separację od
otoczenia. Poza tym Lizzie często wagarowała, ponieważ
wydawało się jej, że jest chora. Przez lata nabawiła się raka,
reumatyzmu, lumbago, grypy, zapalenia opon mózgowych,
podagry, gorączki tropikalnej i wielu innych chorób. Lucy
zdawała sobie sprawę, że Lizzie nie może mieć tego
wszystkiego, ale równocześnie rozumiała, że cierpi naprawdę.
Lucy czuła się silna jak wół i samotna bez przyjaciółki.


background image

Podczas gdy wyobraźnia Lizzie karmiła się medycznymi

leksykonami, w Lucy prawdziwą pasję wzbudzał atlas
geograficzny. Pod jej łóżkiem spoczywała skromna mapa
rodzinnych wczasów wraz z kolekcją atlasów i latarką. Każdej
nocy studiowała inny kraj, jego łańcuchy górskie, rzeki, a nade
wszystko język. Podczas szkolnej wycieczki do British
Museum przeżyła objawienie. Po raz pierwszy zobaczyła
kamień z Rosetty i zrozumiała, na czym polega słaby punkt jej
wykształcenia. Alfabet łaciński. Otoczona trajkotaniem
nastolatków, patrzyła na kamień. Ukryty sens hieroglifów raz
na zawsze zburzył jej spokój, ale równocześnie odczytała w
nich jasny przekaz dla siebie. Powinna nauczyć się języka,
którego nikt oprócz niej nie będzie w stanie odczytać, a co
dopiero nim mówić.

Lucy opuściła Yorkshire i udała się do Londynu, by tam

studiować język japoński. Wybrała Londyn, ponieważ po
udręce dzieciństwa w małym mieście na skraju Wysp
Brytyjskich nawet nie przyszło jej do głowy, że może być coś
lepszego niż dokładne przeciwieństwo - stolica. Japonistykę
natomiast wybrała po pewnym namyśle. Sinologia wiązała się
z koniecznością poznania ponad sześciu tysięcy ideogramów,
podczas gdy Japończycy używali nędznych dwóch, trzech
tysięcy. To tylko skłaniało ją do wyboru tej pierwszej. Dopiero
mapa przeważyła szalę. Japonia leżała nieco dalej od Anglii, co
nie było bez znaczenia. Japonia była w istocie prawie tak
daleko, jak tylko da się pojechać, zanim krzywizna globu
znowu zacznie wieść do domu - w tym sensie pozostawała
jeszcze Australia, ale ona się nie liczyła, bo mówili tam po
angielsku. Pożegnanie odbyło się bez łez, jeśli już, to obie
strony przyjęły je

background image

z westchnieniem ulgi. Bracia po większości zdążyli już

opuścić dom, a to niebezpiecznie zbliżało do siebie Lucy i
Miriam. George zmarł dwa lata wcześniej z żalu po Noem, w
ramionach kobiety, która nie była jego żoną, i taki był koniec.

Na uniwersytecie Lucy dokonała podniecającego

odkrycia, że jej ciału najbardziej służy nie dotychczasowa dieta
złożona z rybnych paluszków, zapiekanek czy choćby nawet
surowych jabłek, ale regularne traktowanie go alkoholem i
spermą. Stała się zdrowsza, szczęśliwsza i bardziej
inteligentna. Sypiała z mężczyznami, którzy już wcześniej
zdążyli się upić, ponieważ nie było wówczas ryzyka, że
odstraszą ich jej dziwne oczy. Przekonała się, że jej oczy dają
pijanym coś, na czym można skupić wzrok. Na egzaminach
dostawała same piątki. Coraz łatwiej przychodziła jej nauka
kanji, coraz większą przyjemność sprawiała praktyka
kaligrafii. Po trzech latach wypełnionych multum seksu Lucy
niemalże zapomniała imiona swoich siedmiu (sześciu) braci i
poczuła się gotowa ukończyć studia.

Ani razu nie odezwała się do Miriam. Postanowiła sobie,

że uczyni to dopiero wtedy, gdy matka pierwsza zadzwoni albo
napisze. Miriam nigdy tego nie zrobiła. A więc kiedy Lucy
opuściła swój przytulny akademik i wyruszyła do Japonii,
nawet nie miała komu się ze swej decyzji tłumaczyć.

Na miejscu znalazła mieszkanie, a potem pracowała dla

kolejnych firm, redagując dokumenty, tłumacząc prezentacje i
instrukcje użytkownika. Ostatecznie, cztery lata temu, osiadła
na obecnym stanowisku. Została redaktorem i tłumaczem
niewielkiej firmy zajmującej się przekładem tekstów
technicznych. Bez śladu rozeznania w inżynierii, elektronice
albo bodaj bladego pojęcia o elektrycz-


background image

ności — choć urodziła się pod zmienianą żarówką —

Lucy spędzała swoje dnie, przekładając japońskie zdania na
angielski, wykręcając słowa tak, że koniec stawał się
początkiem, pojawiały rodzajniki i liczby mnogie, język stawał
się pozycyjny.

I tu wreszcie moja opowieść dobiegła swego szczęśliwego

zakończenia.

Tokio dało Lucy więcej, niż kiedykolwiek jej się śniło.

Zbyt ogromne, by można było ją w nim znaleźć, zbyt
hałaśliwe, by czemukolwiek nadstawiać ucha, zbyt drogie,
żeby martwić się oszczędzaniem pieniędzy. A pod zewnętrzną
warstwą chaosu chłodne, powoli bijące serce. Narząd
pompujący krew w ciała przygarbionych stulatków, trzyletnich
czarodziejów Nintendo, urzędników nie mających czasu na sen
i posiłki, studentów, którzy mają dla siebie cały czas świata.

Teiji zasnął, nim skończyłam. Tak naprawdę, to zasnął

wkrótce po tym, jak zaczęłam. Zdawałam sobie z tego sprawę,
ale nie przerwałam opowieści, ponieważ widziałam, jaką
znakomitą stanowi dlań kołysankę. Nie uważałam, że to
niegrzecznie z jego strony, iż zasnął - gdy tylko zaczęłam
mówić, zrozumiał, że nie doczeka się odpowiedzi na swoje
pytanie, przynajmniej nie tego dnia. I tylko dobrze się stało.
Gdyby się dowiedział, że morduję dzieci, mógłby przestać
mnie kochać.

background image

R

OZDZIAŁ CZWARTY


Kameyama opiera łokcie na stole i klaszcze delikatnie w

dłonie. - Dziesięć razy zadawałem ci to samo pytanie. Zapytam
jeszcze raz. O co się pokłóciłaś z Lily Bridges? Co
spowodowało incydent, którego świadkiem była twoja
sąsiadka?

— Byłam zła. Już mówiłam.
— Dlaczego?
Nie chcę kłamać. Zawsze staram się trzymać prawdy, ale

jeśli prawda może — jak w tym wypadku — sprowadzić na
mnie kłopoty, szczerość jest wykluczona.

— Nic ważnego. Jakieś głupstwo.
Dzień, w którym pomagałam Lily poszukiwać

mieszkania, pozostawił we mnie uczucie niejasnego niepokoju.
Lily przyniosła ze sobą wspomnienia z dzieciństwa, zmuszając
mnie do zastanawiania się nad własnym miejscem w życiu.
Wieczorem przyszedł Teiji. Ale musiało minąć kilka godzin,
nim pożegnałam się z Lily i z powrotem znalazłam w Tokio, a
pamięć po niej zmieniła się w blade odbicie zwiewne jak duch.
Nie potrafiłam już pojąć, dlaczego wspomniałam jej o
wycieczce. Żałowałam, że ją zaprosiłam, i miałam nadzieję, że
będzie padać i z wyprawy nic nie wyjdzie.

background image

Teiji poszedł wziąć prysznic. Przysłuchiwałam się plu-

skom wody spływającej po jego ciele, rozlegającym się co
jakiś czas trzaskom i uderzeniom towarzyszącym sięganiu po
mydło lub szampon, plaskaniu bosych stóp na podłodze. Potem
szelest ręcznika, którym wycierał szyję, plecy, nogi. Podczas
kąpieli kilka razy kaszlnął. Wreszcie zabulgotała woda w
odpływie i otworzyły się drzwi łazienki. Spojrzałam na niego.
Z jego czarnych włosów woda skąpy wała tak żywo, jakby
zatraciła zupełnie swe mokre właściwości, jakby zmieniła się
w krople rtęci. Kilka dotknięć ręcznika i jego włosy były już
prawie suche. A potem podszedł do mnie i położył mi głowę na
kolanach. Pogłaskałam go po włosach i wtedy spojrzał na mnie
jednym okiem. Drugi policzek miał wtulony w moje udo.
Wyciągnął rękę i po omacku zaczął szukać leżącego na
podłodze aparatu. Wreszcie znalazł. Podniósł go i nie ruszając
głową, spojrzał na mnie przez wizjer, nacisnął srebrny przycisk
i uśmiechnął się. Zawiesił aparat na szyi, w należnym mu
miejscu. Pochyliłam się i pocałowałam go.

Pytania Lily wciąż jednak zalegały w mej głowie i nie

potrafiłam się powstrzymać, aby ich nie wywlec.

- Teiji, dlaczego tyle fotografujesz? Nic nie sprzedajesz.

Nie wieszasz nawet zdjęć na ścianach.

Przez chwilę siedział w milczeniu. Potem:
- Nie podobają ci się? Daję ci te, o których myślę, że mogą

ci się spodobać.

Głos Teijiego powoli jednak do mnie wraca, odległy,

slaby, ale już obecny w mych uszach.

- Tak, dziękuję, podobają mi się. Ale jest ich przecież

znacznie więcej. Nie rozumiem tego.

- Po prostu je robię. Nawyk.
- Ale z jakimś celem czy jak?

background image

- Zbieram je.
- Po co?
- Do mojej kolekcji.
- Teiji, a czym jest twoja kolekcja?
- To moje wszystkie fotografie.
Podniósł się i usiadł za mną, obejmując mnie nogami.

Aparat zakołysał się i uderzył mnie w głowę.

- Chcesz, żebym przestał fotografować?
- Nie. - Żałowałam, że w ogóle zaczęłam o tym mówić.

Przeklęta Lily, to przez nią zaczęłam podważać to, co mnie od
początku tak bardzo w nim pociągało. Niczego się od niego nie
dowiem. Z góry mogłam to przewidzieć.

- Ponieważ nie mógłbym przestać.
- Wiem.
- Dlaczego o tym rozmawiamy?
- Wcale nie chcę, żebyś .przestał fotografować.

Zastanawiam się tylko, czemu nic z tym nie robisz.

- Na przykład?
- Nie wiem. Mógłbyś je sprzedawać.
- Nie muszę. Gdybym potrzebował pieniędzy, może bym

się nad tym zastanowił, ale nie potrzebuję, ponieważ mam
dobrą pracę, w której zarabiam dość.

Godzinę później Teiji wyszedł na nocną zmianę w

restauracji. Zostałam sama, czując się głupio, że w ogóle
wszczęłam tę durną rozmowę. Ale coś wciąż nie dawało mi
spokoju i nie chodziło tylko o natręctwo Lily i o to, co Teiji
powinien robić ze swoimi zdjęciami. Męczyło mnie
wspomnienie tych dwóch pudeł w mieszkaniu Teijiego. Sterty
zdjęć, w których znalazły odbicie lata jego życia, być może
sięgające czasów jego pierwszego aparatu. Nigdy mi żadnego
nie pokazał. Nie rozumiałam dlaczego i nie potrafiłam przestać
o tym myśleć. Od czasu do czasu wrę-

background image

czał mi zdjęcie, na którym była Lucy, ale nie zobaczyłam

nic z czasów przed Lucy. Tak mało wiedziałam o Teijim.

Co właściwie wiedziałam? Ze przeznaczenie przywiodło

Teijiego do fotografii i jadłodajni z makaronem. O pewnych
rzeczach ze swego życia mi powiedział. Wychował się
niedaleko Kagoshimy na południowym wybrzeżu Kiusiu,
wysuniętej najdalej na południe z większych wysp Archipelagu
Japońskiego. Przyszedł na świat w cieniu Sakurajimy,
czynnego wulkanu zajmującego własną wysepkę, który
wypluwał z siebie czarny dym i dudnił jak przejeżdżające w
oddali metro. Zanim Teiji skończył dziewięć lat, wydawało mu
się, że góry nie mogą zachowywać się inaczej i przez cały czas
czekał tylko na przepiękną eksplozję. Oczekiwanie skracał
sobie śmiganiem po okolicy na starym rowerze. Matka
gotowała mu obiady. Ubijała gorący ryż w trójkątne formy, na
środek każdej kładła kwaśną śliwkę, całość pokrywała
czarnymi algami. Kiedy ostygły, wsadzał je do kieszeni i
wyruszał na polne drogi, pędził po nich tu i tam, ale nigdy nie
spuszczał na długo z oczu wulkanicznej wysepki. Z okazji
pójścia do szkoły średniej ojciec Teijiego kupił mu stary aparat
fotograficzny. Teiji zabierał go ze sobą wszędzie. Wisiał na
jego szyi podczas rowerowych wypraw i podskakiwał w górę i
w dół. Wulkan doczekał się wszelkich możliwych ujęć.

Drugim jego ulubionym motywem stała się woda. Teiji

jeździł nad brzeg morza, zdejmował buty, a potem brodził w
falach. Nigdy do końca nie potrafił uwierzyć w realność wody i
dymu, a fotografując je, spodziewał się, zupełnie poważnie, że
na zdjęciach nic nie wyjdzie. Fotografował swoje nogi pod
powierzchnią marszczących się fal, oczekując, że na zdjęciu
wyjdą tylko one. Po wywołane zdjęcia pędził do zakładu.
Potem brał je ze sobą nad mo-

background image

rze, by porównać obraz z rzeczywistością. Czasami nie

potrafił odróżnić, co jest obrazem, a co jest naprawdę. To
zmuszało go do robienia następnych zdjęć, bo tylko one
dawały nadzieję na znalezienie odpowiedzi. Wkrótce
zapomniał o wulkanicznej wysepce, choć ona dalej tam była
-pluła dymem, który tryskał wysoko w niebo.

Kiedy Teiji skończył czternaście lat, jego ojciec umarł.

Matka przeprowadziła się do Tokio, gdzie jej brat prowadził
jadłodajnię z makaronem. Podjęła pracę u brata, a Teiji
pomagał w weekendy. Był szczupły, ale silny, toteż przydawał
się, gdy trzeba było wnosić do środka skrzynki albo
przestawiać meble podczas sprzątania. Nie potrafił jednak
wytrzymać bez morza i często chadzał nad brzeg Zatoki
Tokijskiej. Woda w niej była szara za dnia i czarna w nocy.
Spacerował wąwozami z betonu i neonów, zbity z tropu
wysokością budynków, tłumami ludzi. Miasto przepływało
obok niego jak tłusta, brudna rzeka, ale Teiji nie potrafił
odnaleźć jej źródła. Przemierzał więc ulice za dnia i po nocy,
wciąż poszukując odpowiedzi na swoich zdjęciach. W wieku
siedemnastu lat porzucił szkołę i zaczął na pełny etat pracować
w restauracji. Z matką i wujem niewiele rozmawiał, ale
pracował ciężko i nikt się na niego nie skarżył. Potem matka
umarła.

Oto historia, którą Teiji opowiedział mi podczas kolejnej

ciemnej nocy, wzbogacona kilkoma moimi ozdobnikami.
Wiele pozostało niedopowiedziane. Czy tęsknił za matką?
Może. Pudła w jego mieszkaniu zawierały w sobie historię
całego jego życia. Ale nigdy nic mi z nich nie pokazał - teraz
jednak, gdy powoli zaczynałam już zbierać się na odwagę, by
zerknąć potajemnie w te kufry pełne skarbów, postanowiłam
poszukać czegoś innego. Jakoś nagle przestały mnie
interesować zdjęcia, z których poznałabym jego dzieciństwo.

background image

Takie pomysły drzemią w mojej głowie. Któż może

wiedzieć, skąd się biorą? Z początku całkowicie mi
wystarczało to, co miałam — Teiji był magicznym obeliskiem,
który odkryłam w Shinjuku, był doskonałością — ale później
zachciało mi się czegoś więcej. Tylu lat brakowało w jego
opowieści. Chciałam zobaczyć jego fotografie, otworzyć jego
pudła.

Oczywiście, kiedy już wpadnie się na jakiś pomysł, nie

sposób się od niego opędzić. Wiedziałam, że i tak zobaczę te
zdjęcia, a więc postanowiłam zaoszczędzić sobie godzin czy
tygodni rozterki i zabrać się do tego od razu. Dwadzieścia
minut po wyjściu Teijiego udałam się do jego mieszkania.
Zapasowy klucz jak zawsze był w szczelinie nad frontowymi
drzwiami. Wymacałam go i wpuściłam się do środka.

Od razu zabrałam się do kartonów. Denerwowałam się. W

jakimś sensie jego pokój należał do mnie - znałam tu każdy kąt,
każdą dziurę w ścianie, każdą plamkę i kleks brudu - ale z
drugiej strony było to terytorium zakazane. Pod kartonowymi
pokrywkami były koperty i teczki pełne zdjęć, ułożone w
schludne stosy. W pierwszym pudle znalazłam zdjęcia z jego
dzieciństwa. W tej chwili jednak już mnie zupełnie nie
interesowały. Zamknęłam karton i przestawiłam pod ścianę. W
drugim pudle znalazłam kronikę jego życia od przyjazdu do
Tokio. Na górze znajdowały się zdjęcia, które mi zrobił.
Podejrzewałam, że na dole będą jego najwcześniejsze skarby
— ostatnie lata szkoły średniej, pierwsze dni pracy w
restauracji. Sięgnęłam po warstwę środkową. Nie interesował
mnie Teiji świeżo po przyjeździe do Tokio. Chciałam poznać
jego średnie lata, zanim spotkał Lucy.



background image

Patrzyłam na zwykłe widoki wody, scen ulicznych, stacji

metra i tuneli. Szybko jednak znalazłam to, czego chyba od
początku szukałam. Zdjęcie młodej kobiety. Wpatrywała się w
obiektyw aparatu zza szyby autobusu. Miała okrągłą twarz o
miękkich rysach, głęboko osadzone oczy i włosy przycięte
równo z policzkiem. Mogła być naprawdę śliczna, ale wrażenie
psuło spojrzenie zmęczonych, gniewnych oczu. Tak wyglądała
kochanka Teijiego, zanim mnie spotkał?

Zdjęć było więcej. Ruszyłam za nią wstecz, póki nie

natrafiłam na pierwsze. Wezbrała we mnie fala emocji.
Kobieta grała rolę na scenie. Zdjęcie musiało być zrobione z
tylnych rzędów teatru, ponieważ stanowiła na nim maleńką
postać w powodzi świateł. Przebrana była w żołnierski
mundur, na ramieniu miała broń. Usta otwarte w milczącym
krzyku. Scena była maleńka, a ona była na niej jedyną aktorką.
Ściany teatru były czarne. Przez chwilę zastanawiałam się,
skąd Teiji się tam wziął. Czy poszedł do teatru, ponieważ znał
ją wcześniej, czy po prostu chciał obejrzeć sztukę i tym
sposobem na nią trafił? Nigdy mi nie wspominał, że interesuje
się teatrem, ale jeśli znał ją wcześniej, powinnam znaleźć inne
jej fotografie. Przed żołnierką nie było jednak nic, tylko parę
zdjęć jakiegoś człowieka w jadłodajni, który uśmiechał się do
obiektywu w wymuszony sposób, spoglądając weń
załzawionymi, zaczerwienionymi oczyma.

Zaczęłam oglądać zdjęcia zgodnie z rytmem czasu.

Znalazłam kolejne fotosy z różnych przedstawień. Za każdym
razem była w innym kostiumie, ale nigdy nie było wyraźnie
widać twarzy. Poza tym wiele innych fotografii: kawiarnie,
parki, brzeg rzeki, przyjęcia. W miarę jak je oglądałam,
orientowałam się, że na scenie przebywała coraz

background image

mniej, a coraz więcej na różnych imprezach - zazwyczaj

siedziała na podartej tatami albo na łóżku. A potem były już
tylko imprezy. W jej oczach pojawił się smutek, wreszcie nie
było w nich już nic innego. Obcisłe ubranie pogniotło się i
poplamiło. Ostatnie zdjęcie, które miałam okazję zobaczyć,
przedstawiało ją leżącą na chodniku, z przekrzywioną na bok
głową. Kąciki ust miała wygięte. Krzywiła się lub uśmiechała.
Nie potrafiłam stwierdzić. Zastanawiałam się, co też, na
niebiosa, ona właściwie sobie wyobraża. Może była pijana.

- To są prywatne zdjęcia.
Głos Teijiego był zupełnie pozbawiony wyrazu.

Bezszelestnie wszedł do pokoju - albo mnie zbyt pochłonęły
zdjęcia, żebym cokolwiek usłyszała - i teraz stał za mną.

Wszelkie słowa na nic. Zostałam przyłapana na gorącym

uczynku. Mogłabym powiedzieć, że jest mi przykro, ale tak
naprawdę wcale nie było mi przykro, że widziałam te zdjęcia,
tylko dlatego, że wpadłam. Wstałam, nie umiejąc spojrzeć
Teijiemu w oczy.

- Wiem. Nie powinnam była tego robić.
- Klienci nie dopisali, więc wziąłem wolny wieczór.

Chciałem do ciebie zadzwonić.

Wzruszyłam ramionami.
- Teraz już nie musisz.
- Nie. Nie muszę. - Podszedł bliżej i spojrzał mi w oczy.

Pomyślałam, że to już koniec. Że wszystko zepsułam.

Teiji przez kilka chwil się nie odzywał. Po tym jak już

zobaczyłam zdjęcia tej kobiety, tej aktorki, on też wyglądał mi
jakoś inaczej. Oczy ciemniejsze, włosy gęstsze, wyraźniej
odznaczające się kości. Jakby jakimś sposobem sam trafił
przed obiektyw aparatu. Popatrzyłam mu w oczy, czekając, co
powie.

background image

— Zostaniemy w domu. Chodź. - Nogą odepchnął otwarte

pudło w kąt pokoju. Pociągnął rnnie na łóżko, sam usiadł obok.
Ujął moją brodę palcami, spojrzał mi w oczy, na jego twarzy
zastygł grymas smutku. Chyba było mu przykro, że mnie tak
przyłapał. Pewnie był też wściekły, ale przede wszystkim
chyba wstydził się za mnie. Patrzył na mnie przez długie
chwile. Nie mam pojęcia, co chciał zobaczyć, ale bałam się
tego, co musiał widzieć.

Nie potrafiłam się pozbyć obrazu tamtej posępnej kobiety.

Musiałam zapytać.

— Kim ona była?
— Miała na imię Sachi.
— Co się z nią stało?
— Nie wiem. Odeszła.
— Po prostu tak sobie znienacka poszła?
— Skończyliśmy ze sobą. Ona odeszła. Nie próbowałem

jej szukać. — Westchnął ciężko. — Lucy, znalazłem ciebie i
już więcej nie myślę o Sachi.

Milczałam. Trudno mi było uwierzyć, że już o niej nie

myśli, ponieważ pewna byłam, że ja nie potrafiłabym o niej
zapomnieć.

— Kiedy coś się kończy, to się kończy. Szukasz czegoś

innego. Ja znalazłem ciebie.

Kochaliśmy się, nie sprawiało mi to przyjemności.

Męczyły mnie wyrzuty sumienia, że włamałam się do
mieszkania Teijiego, poczucie winy dodatkowo pogłębiał fakt,
iż on nie okazywał gniewu. Ale przede wszystkim
przeszkadzała mi twarz Sachi, którą przez cały czas miałam
przed oczyma.

Ranek następnego dnia był jasny i słoneczny, a więc z

odwołania wycieczki nici. Lucy była jednak znowu
zadowolona. Dobrze będzie spotkać się z innymi ludźmi,

background image

dobrze uciec od Teijiego i Sachi. Wciąż nie bardzo

miałam ochotę na spotkanie z Lily, ale niechęć wobec niej
tłumiło pragnienie zobaczenia Natsuko. Uśmiechniętej, zawsze
spokojnej, czasami władczej Natsuko.

Natsuko była pierwszą przyjaciółką, jaką sobie znalazłam

po przyjeździe do Tokio. A równocześnie drugą przyjaciółką w
całym życiu Lucy - po puzonistce Lizzie o końskiej twarzy.
Poznałam ją w mojej pierwszej pracy. A kiedy Natsuko
znalazła sobie lepszą pracę w innej firmie, dołożyła wszelkich
starań, żeby mnie tam również ulokować. Zabrało jej to ponad
trzy lata i od tego czasu pracowałyśmy razem. Natsuko jest
mniej więcej w moim wieku, poza tym jest dwujęzyczna.
Mówi po angielsku z akcentem, który czasami brzmi jak
australijski, a czasami jak amerykański, ponieważ w
dzieciństwie dużo podróżowała. Od czasu do czasu w jej głos
wkradają się niemieckie brzmienia, od czasu do czasu
irlandzkie. Ma okrągłą, piegowatą twarz i nawet gdy się nie
uśmiecha, jej usta zastygają w uśmiechniętym grymasie. Wiele
razy nie mogłam się na to napatrzeć. Wygląda na istotę
wiecznie szczęśliwą, dokładnie tak samo, jak ja wyglądam na
kogoś nieustannie ponurego, ponieważ nawet gdy się
uśmiecham, moje usta nie zawsze o tym wiedzą. Muszę się
specjalnie starać - zazwyczaj na użytek innych - żeby
uśmiechać się ustami, nawet kiedy w głębi duszy jestem
doskonale szczęśliwa.

Każdego dnia jadałyśmy razem lunch. W przegródkach

lakierowanych pudełek ryż, ryby, algi, do tego kubki zielonej
herbaty. Czasami rozmawiałyśmy o pracy, o wspólnych
weekendach. Często nie miałyśmy o czym



background image

mówić, ale mimo to siedziałyśmy razem, ponieważ

sprawiało nam to przyjemność. Mniej więcej raz w miesiącu
wybierałyśmy się razem w góry, żeby trochę się powspinać.
Wracając, zatrzymywałyśmy się przy gorących źródłach,
rozbierałyśmy i moczyłyśmy zmęczone ciała w parującej
wodzie.

Natsuko uważałam za stały punkt mego życia. Nigdy nie

pytała mnie o moje życie prywatne. Czasami opowiadała mi o
swoim - długi szereg niezadowalających chłopaków,
rozpaczliwe pragnienie wyprowadzenia się z domu rodziców,
choć nie stać jej było na wynajęcie mieszkania -przestając od
czasu do czasu, żebym i ja mogła coś dorzucić. Nigdy tego nie
robiłam. Nie dlatego, że nie ufałam Natsuko albo czułam się
nieswojo w jej towarzystwie. Podobała mi się bez żadnych
zastrzeżeń. Nie chciałam tego psuć, narzucając się z sobą.

Natsuko pomogła mi, kiedy zaczynałam pracę w jej

firmie, a potem każdego dnia była obok mnie. Pożyczała mi
ołówki i słowniki. Nauczyła mnie nowych kanji i japońskiego
slangu. Ale ostatnio chyba nie ufała już swojej Lucy jak
przedtem. Prawdopodobnie zastanawiała się, dlaczego nigdy
nie mówię o sobie, co przed nią skrywam, i dlatego zaczęła
mnie unikać. Nie przeszkadza mi, kiedy się mnie ignoruje.
Dzięki takiej postawie można łatwo pokonać wiele drobnych
przeszkód i dokuczliwości codziennego życia. Ale nie mogę
zaprzeczyć, że chyba trochę rozczarowałam Natsuko.

Niemniej trzeba pamiętać, że w tamtych dniach była mi

bardzo pomocna. Pomogła mi znaleźć obecną pracę, dzięki niej
trafiłam do kwartetu smyczkowego i za to wszystko zawsze
będę jej wdzięczna.

background image

Dotarłam na Shinjuku. Ranek był wczesny, ale stacja

tętniła życiem. Ludzie w garniturach jadący do pracy, choć
przecież to weekend. Parę osób w wymiętych ubraniach o
stonowanych barwach zwykle noszonych do firmy - twarze
zmęczone i pomarszczone po trwającej całą noc zabawie.
Minęłam grupkę uczniów szkoły średniej, którzy mieli na
ramionach futerały z kijami do kendo. Rozglądałam się za Lily,
z nadzieją, że zaspała. Ale nic z tego. Stała sobie w
towarzystwie Natsuko i dwóch innych osób. Okazało się, że
Lily zaprosiła Boba. Bob zaś przyprowadził swojego kolegę,
Richarda. Natsuko stała pośrodku tego zgromadzenia zajęta
przedstawianiem się wszystkim, jej twarz promieniała.

— Cześć, Lucy. Tak się cieszę, że zaprosiłaś wszystkich

tych ludzi. Zapowiada się świetna zabawa.

Dzisiaj mówiła jak Australijka. Między szóstym a

dziesiątym rokiem życia mieszkała w Melbourne. A teraz
każda okazja, kiedy robiła coś zabawnego albo żywiołowego,
nadawała jej słowom australijski akcent. W pracy zazwyczaj
mówiła z akcentem amerykańskim. Podejrzewałam, że to
dlatego, iż uniwersytet i studia z translacji kończyła w Nowym
Jorku.

— Cześć, Luce - powiedział Bob. - A więc poprowadzisz

ekspedycję w góry? Zakładam, że wzięłaś zapasy, na wypadek
gdybyśmy się zgubili?

— Nie ma się z czego śmiać - odrzekłam. - Jeszcze mnie

nie znasz. I nie wiesz, że gdybym ja kierowała tą wycieczką,
najprawdopodobniej wszyscy pospadalibyśmy z najbliższego
urwiska albo skończyli pod jakąś lawiną błota. Katastrofa
kroczy za mną. Nie, dziś naszym przewodnikiem bedzie
Natsuko, ponieważ ona się do tego nadaje.

Zna wszystkie najlepsze trasy i ukryte szlaki, na których

nie ma tłumów.

background image

- Dzień jest słoneczny, możemy więc liczyć na ładne

widoki - zapewniła nas Natsuko. - Nie mogę się już doczekać.
Też przyda mi się trochę ruchu. Przez ostatni miesiąc piłam jak
szewc i teraz prawie nie mogłam się wcisnąć w legginsy.

Ze śmiechem uniosła odrobinę skraj koszulki, żeby nam

wszystkim to zademonstrować. Richard i Bob natychmiast
poszli jej śladem, prezentując własne obfite brzuchy. Wśród
przechwałek i żartobliwego dokuczania rozległ się drżący głos:

- Czy zobaczymy górę Fudźi?
Zapomniałam o Lily. W pierwszej chwili zaskoczyło

mnie, że słyszała o górze Fudźi, ale przypuszczam, że po paru
tygodniach w Japonii pewnych rzeczy nie da się uniknąć.

- Taką mam nadzieję. - Natsuko pokazała Lily mapę.

-Zobacz. Przy szlaku jest kilka punktów widokowych. Z mapy
wynika, że powinniśmy ją zobaczyć przynajmniej dwukrotnie.
Poza tym musisz zobaczyć Fudźi, rozumiesz. To rodzaj
inicjacji. Czy wszyscy mają dość wody i prowiant na lunch?

Zagnała nas do metra. W wagonie pełno było

wycieczkowiczów zdążających w tę samą stronę. Większość w
średnim wieku lub starsi. Udając się z Natsuko w góry, rzadko
widywałyśmy ludzi poniżej czterdziestki. Ten poranek pod
tym względem również był typowy. Zasadniczo grupki kobiet,
kilka mieszanych ekip, ale żadnej złożonej wyłącznie z
mężczyzn. Wyposażeni w sprzęt kosztowny na pierwszy rzut
oka - buty Gore-Tex, laski góralskie, lśniące plecaki i
odpowiednie nakrycia głowy. Kobiety miały

background image

okrągłe kapelusiki z opadającymi rondami. Mężczyźni

stożkowate kapelusze.

Nasza grupka wyróżniała się zdecydowanie mniej

profesjonalnym wyglądem. Dżinsy, legginsy, stare dresy,
workowate T-shirty, żadnych nakryć głowy, choć Richard miał
na czole czerwoną bandanę. Już się cieszyłam, że Bob i
Richard wyruszają z nami. Ogarnął mnie samotniczy nastrój, a
znacznie łatwiej być samotną w większej grupie niż z dwiema
tylko osobami. Zdjęta opiekuńczym zapałem Natsuko
pokazywała Lily na mapie kolejne etapy wędrówki i
tłumaczyła jej, co zobaczymy.

Góry w Yamanashi ukazały nam łagodne stoki pokryte

zielenią, powietrze pachniało wilgotną glebą, deszczem i
sosną. Od miesięcy nie wdychałam nic prócz powietrza Tokio,
w którym była tylko woń ludzi i ulicznego ruchu. Zanim
przybyliśmy do podnóża góry, zakręciło mi się w głowie.

- Uwielbiam wycieczki na wieś - powiedziała Lily, stając

obok mnie. - Też się czujesz tak, jakbyś znowu była
dzieckiem? Andy i ja wyprawialiśmy się często na Bagna
Yorkshire i do Dales. Tam jest naprawdę pięknie.

Stłumiłam wyrywający się z gardła skowyt. Dlaczego ona

wciąż musi mówić o tym przeklętym miejscu? Jak mam się
skupić na pobycie w Yamanashi, jeśli każda jej uwaga
dotyczyć będzie rozmaitych obszarów Yorkshire?
Skwitowałam jej spostrzeżenie zdawkowym skinieniem głowy
i poszłam poszukać Boba. Wędrowaliśmy razem do miejsca,
gdzie zbocze stało się strome. Znajdowały się tam
zabudowania starej farmy i ogrody pełne kolorowych kwiatów
oraz grubych zielonych drzew.



background image

- Myślę - powiedział Bob - że Lily powoli się

aklimatyzuje. Dzięki tobie.

- Naprawdę nic dla niej nie zrobiłam. Znalezienie

mieszkania było proste.

-Jest teraz bardziej pewna siebie. I zaczęła się uczyć

japońskiego. Powiedziała, że tobie zawdzięcza początki.

- Cóż, w końcu musi się czegoś nauczyć. Bóg jeden wie,

że po angielsku ma dość do powiedzenia.

Bob uśmiechnął się.
-Jesteś znakomitą nauczycielką. Ja z pewnością nie mogę

narzekać. Wciąż jestem ci wdzięczny za to, wtedy u dentysty.
Jak twoje zęby?

- Świetnie. A twoje?
- Czeka mnie jeszcze parę wizyt. Ale dosłownie parę. Te

drzewa są piękne.

Zostawiliśmy za sobą drogi i domy i teraz szliśmy po

wydeptanej ścieżce w otoczeniu wysokich sosen. Stały
milczące i ciche niczym żywe posągi. Zaczęła się prawdziwa
wspinaczka. Większa część drogi wiodła wzdłuż strumienia,
który kilka razy musieliśmy przekraczać. Bob i ja
pomagaliśmy sobie wzajem, potem czekaliśmy na pozostałych.
W miarę jak wspinaczka robiła się coraz trudniejsza, rozmowy
zastąpiły okazjonalne komentarze, wreszcie zapanowała
całkowita cisza, wypełniona jedynie dyszeniem i odgłosem
kroków. To jest moja ulubiona część każdej górskiej wycieczki
- wszystkie słowa i kwestie zostały już wypowiedziane, a
wędrowcy jeden po drugim zapadają się we własne myśli oraz
marzenia.

Po kilku godzinach osiągnęliśmy niski szczyt. Widok

rozciągał się na wiele mil dookoła. Odległe góry i doliny, małe
wioski, poletka ryżowe. Natsuko spojrzała do swojej książki.

background image

- Z tej strony powinniśmy widzieć Fudźi. - Wskazała na

łańcuch gór wznoszących się na tle błękitnego nieba.
Skupiliśmy się wokół niej, ale żadne z nas nie dostrzegło nawet
skrawka Fudźi.

- Jest wystarczająco wysoka - zauważył Richard. - Gdyby

tam była, widzielibyśmy ją. Książka musi się mylić.

- Nie - Bob patrzył przez lornetkę - niebo jest zamglone.

Chyba dzisiaj nie zobaczymy Fudźi.

Liły położyła jedną dłoń na moim ramieniu, drugą

wskazała przed siebie.

- A co to jest?
Spojrzałam w tamtą stronę. Ponad szczytami innych gór

rozciągała się pustka. Jednak wyżej jeszcze, jakby zawieszony
w powietrzu, wisiał nie dający się z niczym pomylić stożek
Fudźi. Jakby pod nim nie było żadnej góry - tylko sylwetka
szczytu majacząca ponad ziemią.

- Jak duch - powiedziałam.
- Czy istnieją duchy gór? - zapytała Natsuko.
- Nie mam pojęcia.
Richard usiadł na skalnym występie i otworzył plecak.
- Czemu nie? To przecież martwy wulkan. Jeśli może być

martwy, to czemu nie miałby mieć ducha?

- Wygasły wulkan. To nie to samo co martwy. Pojęcie

martwoty ma osobowe, jednostkowe konotacje, bez nich nie
ma żadnych duchów - zauważył Bob, było nie było, nauczyciel
angielskiego.

- Po japońsku to jest równoznaczne. Wygasły wulkan

oznacza się słowem shikuzun. W dosłownym tłumaczeniu:
martwy wulkan albo martwa góra ognista. Nie rozumiem więc,
dlaczego nie miałaby mieć własnego ducha Natsuko osłoniła
oczy przed słońcem, żeby się lepiej przyjrzeć .

- Myślę, że w końcu okaże się, że to tylko gra światła

-powiedział Bob.

background image

- Wszyscy o tym wiemy - zaoponowała Natsuko. - Ale

wszyscy wolimy myśleć, że to duch. Popatrz, jak się unosi w
powietrzu. Jest upiorny, nadprzyrodzony. Kiedy wreszcie
znajdę sobie własne mieszkanie i wyprowadzę się od rodziców,
chcę mieć widok na górę Fudźi. To jest najważniejsze. Chcę
każdego dnia wyglądać przez okno i ją widzieć. Na niczym
innym tak mi nie zależy. Pewna jestem, że z widokiem Fudźi
za oknem już zawsze będę szczęśliwa.

Uśmiechnęłam się do niej, a potem odwróciłam, by

jeszcze raz popatrzeć na zawieszony na niebie szczyt. Pozostali
jedno po drugim nudzili się widokiem i siadali na ziemi, by
zjeść lunch. Lucy jednak nie mogła oderwać odeń oczu i nie
zastanawiać się, jakie zdjęcie zrobiłby Teiji, gdyby z nami tu
był. Był to przecież widok jakby specjalnie dla niego
stworzony. A potem Lucy przypomniała sobie o zdjęciach w
pudle i zaczerwieniła się po same uszy.

- To są prywatne zdjęcia - powiedział Teiji. - Już więcej o

niej nie myślę.

Sachi. Ja myślałabym o niej przez resztę życia. Jej

gniewne oczy, twarz, która z każdą fotografią stawała się coraz
bledsza i bardziej pochmurna. Imprezy, na których wyglądała
na zmęczoną i bynajmniej nie rozbawioną. Zawsze z boku, w
brudnych, pogniecionych rzeczach.

Lily poczęstowała mnie cząstką pomarańczy. Wzięłam,

właściwie nawet na moment nie odrywając spojrzenia od
nieba. Z odgłosów domyśliłam się, że siada obok mnie.

-Jest piękna.
Skinęłam głową.
- Naprawdę kochasz Japonię, co?
- Tak myślę. Tak, tak jest.

background image

- Chcesz tu zostać na zawsze?
- Nie wiem. - Wizja ducha wulkanu zaczynała się

zamazywać, mrugnęłam kilkakrotnie, zanim wreszcie spoj-
rzałam na Lucy. - Ale nie potrafię sobie wyobrazić, żebym
teraz miała wyjechać.

Jadłyśmy w milczeniu, częstując się kulkami ryżowymi i

jęczmienną herbatą.

- Teiji też lubi góry? Uśmiechnęłam się.
- Myślę, że tak, ale Tokio lubi najbardziej.
Na spotkania z przyjaciółmi nigdy nie zabierałam

Te-ijiego. Nie chciałam się nim dzielić. Umawiałam się z nim
na później, wybierając mroczniejsze pory nocy, na ulicy obok
pustej stacji benzynowej albo w którymś z naszych mieszkań.
Spotkać się z nim na otwartej przestrzeni, w jasnym świetle —
oznaczało ujawnić go wobec świata, przed którym chciałam
zatrzymać go w sekrecie.

Być może Lily wydało się dziwne, że spędzam tyle czasu

bez niego, ponieważ jej następne pytanie brzmiało:

- Jesteście ze sobą blisko? -Jesteśmy. Bardzo blisko.
- Ale nie musicie wszędzie razem chodzić. To miłe. Masz

szczęście, Lucy.

Mam?
Zejście nie trwało długo. Zsuwaliśmy się i

ześlizgiwaliśmy po ścieżkach, od czasu do czasu potykając się
o wystający kamień lub korzeń. Pozwoliłam sobie na zbyt
wiele i w efekcie jakiś pniak znienacka schwycił moją stopę.
Spadłam ze ścieżki i wylądowałam boleśnie na boku, a kostka
uwięzła mi pod udem. Spróbowałam wstać, ale




background image

z bólu ciemno zrobiło mi się przed oczyma. Zaraz

usiadłam i przygryzłam wargę w jakiejś magicznej próbie
zmuszenia bólu, by przeniósł się w inne miejsce. Lily
natychmiast do mnie podbiegła.

- Czekaj. Pozwól, niech zobaczę. Podnieś nogawkę i

opuść skarpetkę. O to chodzi.

Rozwiązała mój but i ujęła stopę. Potem zaczęła ją

uciskać, zdecydowanie, ale nie sprawiając mi większego bólu.

- Nie jest złamana. Chociaż to dość paskudne zwichnięcie.

Pozwól, niech ci ją zabandażuję.

Pozostali członkowie naszej wycieczki stali wokół i

przyglądali się. Bob położył mi dłoń na ramieniu i mocno
ścisnął.

- Nie jest tak źle. Zagoi się.
- Wiem. Nic nie mówiłam.
Bob i Natsuko wymienili rozbawione spojrzenia. Zdałam

sobie sprawę, jak drażliwie musiały zabrzmieć moje słowa.
Lily dała mi środek przeciwbólowy, który wyjęła z kieszonki w
plecaku, i odrobinę wody do popicia. Po kilku minutach
odpoczynku mogłam już powoli kuśtykać. Poczułam się lepiej.
Ból wciąż dokuczał, jednak kuracja zaaplikowana przez Lily
trąciła jakąś strunę w duszy Lucy. Przez całą drogę z góry
kąpała się w czułym wspomnieniu dłoni Lily na jej kostce i
osobliwego stanu, jaki ogarnia człowieka, gdy leży na ziemi
bandażowany i leczony. A najbardziej poruszająca była pamięć
o głosie Lily, tak niezwykle spokojnym i profesjonalnym. Skąd
dobywał się ten głos? Lucy słyszała go już kiedyś - w innym
miejscu i w innym czasie.

- Dobrze sobie radzisz w kryzysowych chwilach, Lily.

Byłaś skautką czy co? - Bob najwyraźniej również był pod
wrażeniem.

background image

- Nie, nie. To dlatego, że jestem pielęgniarką.
- Pielęgniarką? Nigdy nam o tym nie mówiłaś.
Bob był wyraźnie zaskoczony, ale ja w jednej chwili

zrozumiałam, że to ma sens.

- Nie mówiłam? To nie jest żadna tajemnica. Pewnie

przez to, że teraz pracuję w barze, kwestia bycia pielęgniarką
jakoś nie wynika.

- Cieszę się, że jesteś z nami - powiedziałam, zupełnie

szczerze. - I to nie tylko dlatego, że miałam wypadek.

Na dole Natsuko zaprowadziła nas bocznymi drogami do

drogi głównej, a potem do omen, gorącego źródła. Po
wymagającej wspinaczce nie ma to, jak wymoczyć się w
bogatych górskich solach. Rozdzieliliśmy się, panie na lewo,
panowie na prawo. Znalazłam się w przebieralni razem z Lily i
Natsuko.

Lily wyraźnie wstydziła się rozebrać w obecności innych

kobiet, ale ostatecznie zrobiła to, ponieważ bardziej jeszcze
wstydziła się okazać inną i robić zamieszanie. Uznałam, że jej
skrupuły są zupełnie nieuzasadnione. Lily miała ładne ciało,
delikatne i szczupłe, podczas gdy na przykład Lucy zbudowana
była jak wrak czołgu. Lucy jednak nie miała nic przeciwko
wspólnej kąpieli. Gdy tylko znalazła się pod osłoną ciepłej
wody, mogła się cieszyć faktem, że zajmuje w niej więcej
przestrzeni niż pozostałe kobiety. Jej ciało miało większą
powierzchnię, a więc i więcej przyjemności musiało czerpać z
gorącej wody na skórze.

Zasiedliśmy, po troje w rzędzie, po prysznicami

stanowiącymi obowiązkowy rytuał przed kąpielą. Siedzieliśmy
na małych drewnianych stołkach, wystawiając się na
strumienie wody i dodatkowo polewając skórę z drewnianych
miseczek. Lily obserwowała mnie i Natsuko, aby mieć

background image

pewność, że wszystko robi w ten sam sposób. Kiedy już

się umyłyśmy, odkręciłam mocno zimną wodę i przez kilka
chwil moczyłam w niej kontuzjowaną kostkę, póki prawie
zupełnie nie zdrętwiała.

Łaźnie były trzy. Jedna pod dachem, zresztą już pełna.

Kobiety leżały na wznak w wodzie z zamkniętymi oczami,
włosy miały owinięte w żółte ręczniki. Poszłyśmy do dwóch
odkrytych łaźni, dla odmiany prawie całkiem pustych. Woda
przepływała z jednej do drugiej. Dalej, w miejscu gdzie stok
ostro opadał w dół, tworzył się maleńki wodospad, wpadający
do strumienia płynącego obok łaźni. Zewsząd dobiegał plusk
płynącej wody.

Natsuko poszła prosto do najgorętszej łaźni i usiadła w

wodzie, przykrywając twarz ręcznikiem. Lily ruszyła jej
śladem, ale po chwili krzyknęła i wyskoczyła z wody. Od kolan
w dół jej nogi były zaczerwienione.

- Nie podoba ci się? - zapytała leniwie Natsuko spod

wilgotnego ręcznika.

- Sam pomysł nawet mi się podoba. - Lily wahała się,

niepewna, co zrobić. - Ale woda jest trochę za gorąca.

-Ja to uwielbiam. Kiedy wreszcie będę miała własny dom,

chciałabym mieć w ogrodzie naturalne gorące źródło.
Wówczas już na zawsze byłabym szczęśliwa. - Natsuko
westchnęła.

- Może tutaj temperatura będzie bardziej odpowiednia -

zasugerowałam i poszłam do drugiego basenu. Faktycznie
była, nawet jeśli tylko odrobinę, a Lily weszła razem ze mną do
wody, zanurzając się ostrożnie i z wahaniem, najpierw nogi,
potem pozostałe części ciała, póki nad powierzchnię nie
wystawała tylko głowa.

background image

Chłodne powietrze późnego popołudnia było równie

odświeżające jak woda, w której się kąpałyśmy - zamknęłam
oczy, aby czuć wszystko bardziej jeszcze dotkliwie i aby bez
reszty wypełniły mnie odgłosy wydawane przez wodę.
Kontuzjowaną kostkę ułożyłam na krawędzi basenu.
Oczywiście, minęło ledwie kilka sekund, a już myślałam o
Teijim i o tym, jak bardzo żałuję, że nie ma go tu ze mną, a w
pobliżu nikogo. Teijiego nie interesuje mój wygląd. Czasami
zastanawiałam się, czy w ogóle wie, jak wyglądam. Kiedy
patrzył na mnie, zdawał się zaglądać pod powierzchnię mojej
skóry, ale nie miałam pojęcia, co tam może widzieć. I nie
obchodziło mnie to. Póki tam kierowała się jego uwaga,
mogłam mówić o szczęściu. Zanim moja fantazja rozwinęła się
dostatecznie, bym zaczęła sobie wyobrażać, że Teiji
zanurkował w wodzie i teraz odkrywa moje nogi swymi
ustami, Lily zaczęła znowu gadać.

- Zastanawiam się, co Andy by na to wszystko powiedział.
- Może by mu się spodobało.
- Wątpię. Nie przepada za nowymi rzeczami. Jeśli o mnie

chodzi, powoli zaczynam myśleć, że tak naprawdę lubię tylko
nowe rzeczy. Śmieszne, co? Nigdy wcześniej nie przyszło mi
do głowy, że jesteśmy tacy inni. Teraz wydaje mi się to
oczywiste. Chciałabym być taka jak ty.

Zdumiona aż spojrzałam na nią, niewykluczone, że nieco

podejrzliwie. Jej twarz była zaczerwieniona pod strzechą
ufarbowanych na rudo włosów. W gorącej wodzie nie
wyglądała na szczególnie rozanieloną.

- Nie, naprawdę. Tobie wszystko się układa. Jesteś taka

bystra. Myślisz, że wyjdziesz za Teijiego?

- Nie wydaje mi się. - I bez śladu ostrzeżenia poczułam,

jak moje oczy wypełniają się łzami. Spryskałam twarz

background image

wodą, żeby mieć powód do jej wytarcia, nim Lily

zobaczy.

- Czemu?
Rozmasowałam kostkę. Ból powoli zaczynał ustępować.
- To nie jest ten rodzaj związku.
I natychmiast pożałowałam, że to powiedziałam. Nie

miałam pojęcia, jaki to niby jest rodzaj związku. Nigdy
wcześniej o tym nie myślałam. A teraz tylko dałam Lily powód
do następnej rundy pytań.

- Tak czy siak, nie narzekam.
- A więc to nie jest na dłużej?
- Może i tak, ale nigdy w ten sposób o tym nie myślałam.

Chcę powiedzieć, że nigdy o tym nie rozmawialiśmy, pewnie
dlatego, że oboje mamy już to, czego każde z nas chciało.

- Naprawdę chciałabym go kiedyś poznać.
Może powinna. Mogłabym udowodnić Teijiemu, że też

mam przyjaciół. Że nie jestem do tego stopnia sfiksowana na
jego punkcie, że muszę się włamywać do jego mieszkania i
grzebać w jego najbardziej osobistych rzeczach. Że coś takiego
zdarzyło się tylko raz - przypadek, kaprys. Jednak Lily nic z
tego nie usłyszała. Wydawało mi się, że zwyczajnie leżąc obok
niej w strumieniu, myśląc o tych sprawach, jakimś sposobem
sprawię, że Lily zrozumie. Pochyliła się nade mną i ujęła moją
kostkę.

-Jak się czujesz?
- Dobrze. Tylko jeszcze trochę kłuje.
- Przez cały wieczór powinnaś odpoczywać. Przyłóż sobie

kompres i trzymaj nogę w górze.

- Brzmi zachęcająco. Zawsze chciałaś zostać

pielęgniarką?

- Tak, od zawsze. Nigdy nie myślałam o niczym innym.
- A teraz pracujesz w barze. Tęsknisz za szpitalem?

background image

- O dziwo, nie. Ale wciąż jestem pielęgniarką i z

pewnością do tego wrócę. Nie przestałam być pielęgniarką
tylko dlatego, że nie pracuję w zawodzie. Rozumiesz, jestem
pielęgniarką. Zawsze nią będę.

- Opiekować się ludźmi, ratować ich...
- Tak. - Uśmiechnęła się i spryskała wodą ramiona. -

Czujesz to samo, kiedy tłumaczysz?

- Wręcz przeciwnie. Nawet gdy wykonuję pracę

tłumaczki, nie czuję się nią. Nigdy nie myślę o sobie w ten
sposób. Być może dlatego, że już sobie nie uświadamiam, że
mówię dwoma oddzielnymi językami. Tylko jednym wielkim
w rozmaitych postaciach.

-Jedyne japońskie słowa, jakie znam, to te, których mnie

nauczyłaś. Z Teijim rozmawiasz po angielsku czy po
japońsku?

- I, i. Na przemian.
- Spotkasz się z nim dziś wieczorem?
- Nie umawialiśmy się. Tak czy siak, będę zbyt zmęczona.

Może jutro pójdę do niego do restauracji. Tak, myślę, że tak
będzie najlepiej.

- Obiecałaś, że nauczysz mnie rozmaitych nazw

makaronu.

- Obiecałam?
Wiedziałam, do czego pije, ale miałam nadzieję, że

zrozumie moją sugestię i porzuci temat. Nie porzuciła.

- Właściwie ani razu nie jadłam jeszcze prawdziwego

japońskiego jedzenia. Zazwyczaj chodzę do McDonalda.
Miałabym ochotę spróbować, tylko że nie wiem, co zamówić
ani jak to potem zjeść. Łatwiej by mi było, gdybym wiedziała.

Wyszlam z wody i delikatnie postawiłam spuchniętą

kostke na ziemie. Było z nią znacznie lepiej.

- W porządku. Jeśli chcesz iść ze mną, wybieram się tam

mniej więcej o dwunastej.

background image

- Mogę przyjść do ciebie? Jeśli mi powiesz, gdzie

mieszkasz...?

- To nie ma sensu. Mieszkam po drugiej stronie Tokio.

Spotkamy się na stacji Takadanobaba.

Lily patrzyła na mnie najwyraźniej zdumiona i przerażona

równocześnie, że słowa potrafią być takie obce i takie długie.

- Zapiszę ci to na kartce - powiedziałam i poszłam do

przebieralni po ręcznik.

background image

R

OZDZIAŁ PIĄTY


Wyłamuję palce, jeden po drugim. Kameyama jest już

wyraźnie zmęczony czekaniem, odchyla się na oparcie krzesła,
kaszle. Nie winię go. Sama wiem najlepiej, jakim potrafię być
utrapieniem. Gdybym tylko słuchała, co do mnie mówi,
mógłby dokonać jakichś postępów w tej sprawie. Ale nie
jestem w nastroju do rozmowy, jeszcze nie. Cała rzecz polega
na tym, że nie wiem, co się tamtej nocy wydarzyło. Mam
dziurę w pamięci. Zanim opowiem mu wszystko, najpierw
muszę sama sobie przypomnieć, zrekonstruować po kawałku.
A pan Kameyama musi do tego czasu zachować cierpliwość.
Oguchi zajął się tymczasem kantem przy drugiej nogawce,
delikatnie pociera go, skubie. Na moment nasze spojrzenia się
spotykają, ale natychmiast ucieka wzrokiem. Podejrzewam, że
powoli dociera do niego groza zbrodni, jaką mogłam popełnić.
Skupiam spojrzenie na jego twarzy. Rumieni się i najwyraźniej
gorączkowo szuka w myślach jakiegoś pytania, które
przerwałoby tę ciszę, pytania, na które nie odpowiem.

- Świetnie. Spróbujmy innego pytania - odzywa się

Kameyama.

Właśnie, spróbujmy. Jakiego pytania powinniśmy

spróbować? Wolę psy czy koty? Koty oczywiście, mój znak
zodiaku to Lew. Jaki jest mój ulubiony kolor? Nie mam

background image

takiego. Ilu mam braci i ile sióstr? To zależy, jak liczyć i

kogo liczyć. Czy kiedykolwiek kogoś zabiłam? Tak, zabiłam.
Noego. A skoro już mówimy o śmierci, chwila jest pewnie
odpowiednia, żeby wspomnieć wspaniałą panią Yamamoto i
dni spędzone w magicznym kwartecie smyczkowym, dni, które
okazały się tak dla mnie ważne wkrótce po moim przybyciu do
Tokio. Wspomnijmy panią Yamamoto, która, nawiasem
mówiąc, umarła.

- Masz może jakieś hobby? - Oguchi znowu się rumieni,

zadając mi to bezradne pytanie.

Kameyama wypuszcza powietrze przez usta, dobywając z

nich odgłos pośredni między westchnieniem a sykiem.

- Nie, nie mam.
I znowu pogrążam się w myślach. Jednak wykazał się

doskonałym wyczuciem chwili. To właśnie w poszukiwaniu
jakiegoś zajęcia, jakiegoś hobby trafiłam pod drzwi pani
Yamamoto. Od czasu spotkania Teijiego już nic takiego nie
potrzebuję. Nie ma sensu ćwiczyć ikebany, kiedy mogę
uprawiać seks albo przyglądać mu się znad otwartej książki,
jak podaje makaron. Jednak po przybyciu do Japonii nie
znałam tu nikogo. Byłam zadowolona, mogąc spotykać się z
ludźmi, z którymi łączyły mnie wspólne, kulturalne
zainteresowania. To właśnie gra w kwartecie pani Yamamoto
otworzyła przede mną Tokio, dała mi pewność, że tu jest mój
dom, chociaż z drugiej strony wyniknęła z tego tylko kolejna
śmierć. Cała nasza nieporadna Lucy.

O moim hobby opowiedziałam Teijiemu tej samej nocy,

gdy podzieliłam się z nim wspomnieniami z dzieciństwa
-Lizzie, Noe i kamień z Rosetty - mimo iż całą mą opo-



background image

wieść przespał jak dziecko. Obejmowałam go i ciągnęłam

dalej moją historię, choćby dlatego, że okazała się tak kojącą
kołysanką. Nie chciałam wówczas, żeby się obudził, zdawał mi
się taki kruchy w mych ramionach. Nigdy w życiu nie
trzymałam na ręku prawdziwego dziecka, tamtej nocy
wydawało mi się jednak, że potrafię sobie wyobrazić, jak to
jest. Uspokajające bicie serca, ciepło, o którym wiedziałam, że
będę je czuła na długo po tym, jak Teiji obudzi się i odejdzie.
Takim go miałam, kołysałam go i opowiedziałam mu jeszcze
trochę, wszystkie te średnie strofy, a więc przygody, jakie
przeżyłam w Tokio, zanim spotkałam go nad kałużą w
Shinjuku.

Niedługo po przyjeździe do Tokio sprezentowano mi

przechodzoną wiolonczelę. O mojej grze na wiolonczeli
wspomniałam wcześniej pewnej uczennicy szkoły średniej,
której dawałam prywatne lekcje. Dwa dni później matka
dziewczyny ofiarowała mi swoją starą wiolonczelę, mówiąc,
że i tak nie ma miejsca w domu, by ją trzymać. Wzruszyło mnie
to, ale też trochę zaniepokoiło. Nie grałam od lat i niespodziane
wejście w posiadanie wiolonczeli zaciążyło jakby
obowiązkiem. Przez kilka tygodni grałam sama w moim
mieszkaniu, ale skończyło się to wojną z pozbawioną kultury
sąsiadką. Gdyby tylko się skarżyła, rzecz byłaby prosta -
zignorowałabym ją i grała dalej. Na nieszczęście nie
poprzestała na reakcji właściwej dojrzałej osobie. Uruchamiała
odkurzacz, gdy tylko zaczynałam ćwiczyć. Otwierała okna i
drzwi swego mieszkania, zatapiając delikatnie brzmienie strun
w wyciu motoru. Mogłam tylko domniemywać, że złościł ją
fakt, iż piekielny głos mej wiolonczeli pozbawia ją
przyjemności wsłuchiwania się w nieustanny pisk opon na
asfalcie. Poddałam się.

background image

Ale muzyka, skoro już do mnie wróciła, nie chciała

odejść. W pracy nuciłam utwory, które tak dawno temu
grywałam w szkole. Pamiętałam każdą nutę, oczywiście nie
całe utwory, ale partie wiolonczeli. Przypuszczam, że nie
brzmiało to szczególnie przekonująco. Moi koledzy z Zachodu
skarżyli się i patrzyli na mnie bykiem, kiedy tak mruczałam i
pogwizdywałam za swoim biurkiem, kwitowali moje
zawodzenie gwałtownym otwieraniem i zamykaniem
fotokopiarki. Zdawałam sobie sprawę, że to, co robię, jest
denerwujące - Lucy też nie puściłaby nikomu płazem takiego
zachowania - ale nie umiałam przestać.

Pewnego dnia Natsuko powiedziała do mnie:
— Musisz chyba lubić muzykę.
- Myślę, że wszyscy lubią muzykę. Ale tak się składa, że

właśnie uczyłam się nowych rzeczy na wiolonczelę,
przeszkodzono mi i teraz nie mogę już grać.

Natsuko opowiedziała mi o pani Yamamoto, jej byłej

nauczycielce kaligrafii, która w akompaniamencie pary
przyjaciółek grywała na skrzypcach. Pani Ide grała drugie
skrzypce, a pani Kato na altówce. Grywały razem od kilku już
lat, ostatnio jednak ich wiolonczelistka zmarła na raka mózgu.
Nigdy nie koncertowały. Natsuko poinformowała mnie, że
były dobre, ale nie aż tak znowu świetne, że onieśmielające. Z
początku nie miałam pewności, czy mnie zechcą. Byłam
przynajmniej dwadzieścia lat młodsza od najmłodszej z nich,
pani Ide. Mój codzienny japoński jeszcze nie był aż taki znowu
wspaniały. Ze względną łatwością potrafiłam tłumaczyć dzieła
Mishimy i Tanizakiego, ale zdarzało się, że miewałam kłopoty
z kupnem znaczka na poczcie. Rzecz jasna, obawiałam się też,
że mogę nie dorównać mojej poprzedniczce. Jednak Na-


background image

tsuko usłyszała od nich, że będą bardzo szczęśliwe,

mogąc grać z wiolonczelą. Odpowiedziałam z kolei, że nie
wydaje mi się szczególnie racjonalne co tydzień wozić
wiolonczelę z jednego końca Tokio na drugi. Natsuko
przekazała mi, że pani Yamamoto pozwoli trzymać wiolon-
czelę w gościnnej sypialni.

Zatargałam wiolonczelę na stację i skorzystałam z linii

Yamanote, z Gotanda do Nippori. Znalazłam się w starszej,
spokojniejszej części Tokio. Domy były tu małe, rozpadające
się, do tego kilka starych drewnianych świątyń - stoiccy
uchodźcy z epoki Wielkiego Trzęsienia Ziemi Kantó i
bombardowań drugiej wojny światowej. Przy cmentarzu
Yanaka zatrzymałam się, aby jeszcze raz zajrzeć w plan i
odrobinę odetchnąć.

To jest naprawdę piękny cmentarz, miejsce napawające

otuchą, sprawiające, że dusza chce śpiewać. Zaczęłam nucić
When the Saints Go Marching In. Grobowce ciągnęły się na
wszystkie strony, szare prostokątne formy rzędami
wytyczające wąskie ścieżki. Pomniki, kamienne latarnie,
płaskie kamienie nagrobne. Wzdłuż ścieżek drzewa wiśniowe i
od czasu do czasu sosna. Niektóre z kwater wydawały się
naprawdę przestrzenne, jeśli porównać z metrażem
pomieszczeń, jakimi w pewnych dzielnicach Tokio musieli
zadowalać się żywi. Widziałam zdobne kamienne grobowce,
wznoszące się ponad ziemię, do których prowadziły
pojedyncze stopnie. Jeden szczególnie mi się spodobał -
oparłam wiolonczelę o kamienną latarnię i usiadłam na
stopniu. Poruszył mnie widok dwu dzbanów z purpurowymi i
białymi orchideami, które ktoś postawił przed frontem
wysokiego kamienia nagrobnego. Próbowałam

background image

odczytać ideogramy imienia zmarłego, ale były zbyt

skomplikowane, jak na moją znajomość japońskiego.
Rozglądałam się dookoła. W oddali majaczyły pojedyncze
ludzkie sylwetki. Pomyślałam sobie, że chciałabym zostać tu
pogrzebana - taki spokój, a równocześnie organiczna część
miasta - i żeby o moje kości i prochy dbał jeden z tych
pamiętających ludzi.

Natsuko opowiadała mi raz o kremacji swego dziadka.

Dziadek wślizgnął się do pieca jak pizza na tacy. Kiedy
wydostał się na powrót - już bez ciała - szczątki zostały
zaprezentowane rodzinie. Żałobnicy za pomocą dwóch długich
pałeczek umieścili je w dwu urnach, jedna była przeznaczona
świątyni, druga miała trafić do ziemi. W przypadku dziadka
wyjątkowe było jego nodobotoke, jabłko Adama. Ponieważ
chrząstka miała kształt kojarzący się z postacią Buddy, musiała
trafić do mniejszej urny, przeznaczonej dla świątyni. Na koniec
resztę popiołów i kości zmiótł małą miotełką na szufelkę
pracownik kostnicy. Tej części obrządku Natsuko już nie
zniosła. Jej dziadek zmieciony na szufelkę.

Lucy nie miałaby żadnych zastrzeżeń przed kremacją i

późniejszym demontażem w rękach przyjaciół, ale za nic nie
chciałaby, żeby jej szczątki trafiły do urny. Wolałaby, aby
złożono je bezpośrednio w ziemi, żadnej trumny, żadnego
czarnego worka - tylko odrodzenie w mrowiu robaków i larw.
Nie zawsze możemy wybierać.

Lekki, ale ostry podmuch wiatru uciął me wargi i sprawił,

że łzy napłynęły mi do oczu. Spojrzałam w niebo. Nad moją
głową fruwały wrony, krążąc i krążąc niby zła wyrocznia.
Jedna spłynęła w dół i przysiadła obok mnie, w dziobie
trzymała biały fragment jakiejś kartki. Przez chwilę
wyobrażałam sobie, że to wiadomość dla mnie, ale

background image

ptak nie zwrócił najmniejszej uwagi na Lucy Fly, tylko

stoicko dziobał i szarpał biały papier. Kiedy zrozumiałam, że to
fragment paczki papierosów, poczułam się głupio. Czarne oko
bez przerwy zerkało na wszystkie strony, ale na mnie nie
zwracało najmniejszej uwagi. Kiedy ptak zdołał wreszcie
wydobyć z wnętrza srebrną folię, porzucił zszargane pudełko i
poleciał w niebo. Wkrótce straciłam go z oczu pośród innych
mu podobnych.

Nie chciałam się spóźnić na pierwszą próbę, schwyciłam

więc znowu gryf wiolonczeli i weszłam w jedną z wąskich ulic.
Kierowałam się szczegółowymi wskazówkami, jakie zapisała
mi Natsuko, i wkrótce znalazłam miejsce, do którego
zmierzałam. Otworzyłam bramę i zobaczyłam dwupiętrowy
dom w małym ogrodzie mchów. Front domu porastała
glicynia. Pnącza spływały na ramę drzwi. Odsunęłam je, aby
znaleźć dzwonek, podniecona, że wreszcie zobaczę prawdziwy
dom. Przez całe miesiące samych tylko mieszkań i biur
zdążyłam zatęsknić za przytulnym ciepłem domowej
atmosfery.

Pani Yamamoto otworzyła mi drzwi i uśmiechem

rozpromieniła ganek. Miała krótkie siwe włosy i małe okrągłe
okulary. Była wysoka i szczupła.

- O jama shimasu - powiedziałam. „Z pewnością muszę

przeszkadzać". Zdjęłam buty i weszłam za nią do
pomieszczenia wyłożonego tatami.

W jego przeciwległym końcu uklękły przy niskim stole

dwie kobiety. Promienie słońca sączyły się przez papierowe
drzwi za ich plecami. Kobieta z lewej przemówiła pierwsza.
Była dość przysadzista, z okrągłą twarzą i prostą fryzurą.

- Konnichiwa. Ide to móshimasu. - Uśmiechnęła się

szeroko.

background image

— Hajimemashite — odparłam, lekko przekrzywiając

głowę.

Druga kobieta roześmiała się nerwowo i ukłoniła się.
— Kato desu. Yoroshiku onegai skimasu.
Była drobna, miała loczki siwych włosów i twarz o

cokolwiek ptasich rysach. Jej oczy biegały niespokojnie, jakby
próbowała na każdą z nas trzech patrzeć równocześnie, później
dowiedziałam się, że to jest dla niej zupełnie naturalne. Nie
potrafiła dłużej niż kilka sekund zawiesić spojrzenia na żadnej
osobie czy rzeczy, na dodatek każde zdanie i gest kwitowała
wybuchem nerwowego chichotu, co szczególnie dawało się we
znaki, gdy grała na altówce.

— Lucy desu — powiedziałam. - Lucy Fly. Fly Lucy.

Yoroshiku onegai skimasu.

Uklękłam na tatami. Było miękkie, wydawało z siebie

letnią woń trawy i kurzu.

Pani Yamamoto podała na lakierowanej tacy zieloną

herbatę i różowe ciasteczka z pasty fasolowej. Siedziałyśmy w
milczeniu, szczękała cichutko porcelana, herbata lała się do
czarek. Cisza stanowiła, przynajmniej w moich oczach, dobry
znak. Z radością wypatrywałam przyjemności bycia z ludźmi,
którzy nie zmuszają bez przerwy na przemian to do mówienia,
to do słuchania.

Nie przebywałam w Japonii jeszcze dość długo, by

docenić gorycz herbaty i mdlącą słodycz pasty fasolowej.
Owego pierwszego dnia każdy łyk i kęs przychodził mi z
trudem. Jednak w następnych tygodniach gorzko-słodki smak
kojarzył mi się już tylko z czystą, cichą radością. W jakiś
sposób zapach tatami i żywicy z naszych smyczków po-



background image

mieszał się z tym smakiem i dziś jeszcze wciąż czuję go

na języku. Nauczyłam się kroić miękkie ciasto drewnianym
nożykiem, wąskie paseczki popijać łykami gorącej herbaty,
oczekując godzin wspólnej muzyki.

Tamtej pierwszej niedzieli byłam zdziwiona, gdy pani Ide

i pani Kato po wypiciu herbaty podniosły czarki do oczu i
zaczęły się im uważnie przyglądać. Rozumiałam już jednak
dość, żeby wiedzieć, iż grzeczność wymaga pójścia za ich
przykładem. Każda czarka była inna. Pani Yamamoto była
kolekcjonerką. Kiedy podniosłam czarkę do światła,
zamigotały złote plamki i wtedy się uśmiechnęłam. Nie miałam
ochoty jej odkładać. Oczywiście zrobiłam to, ponieważ w
pomieszczeniu rozległ się nagle dęty głos Miriam. „Ludzie nie
po to kupują filiżanki, żebyś brała je do ręki i im się
przyglądała. Zobaczysz, zaraz coś stłuczesz".

Tego ranka, między kolejnymi ciszami, rozmawiałyśmy o

wewnętrznej harmonii herbaty, różnicy parzenia jej na modłę
japońską i angielską (zieloną herbatę parzy się wodą o
temperaturze osiemdziesięciu do dziewięćdziesięciu stopni,
nigdy wrzątkiem). Omawiałyśmy smak ciastka, wagashi.
Miękkie, lepkie ciasto zawinięte było w liść. Nie miałam
pojęcia, z jakiego pochodził drzewa, ale smakował ostro i
słodko.

Pani Yamamoto sprzątnęła czarki i talerzyki, a potem

zaprosiła nas do urządzonego w zachodnim stylu salonu.
Byłam odrobinę rozczarowana, musząc opuścić pokój z tatami,
ale żeby grać, potrzebowałyśmy krzeseł.

Pani Yamamoto rozstawiła postumenty na nuty. Dla

rozgrzewki przećwiczyłyśmy parę gam i podstawowych etiud.
Kiedy jej smyczek dotykał strun, postępowałyśmy za nim
posłusznie. Brakowało mi praktyki, więc zgubi-

background image

łam kilka krzyżyków i bemoli, ale żadna nie powiedziała

nawet słowa. Ale gdy wreszcie przeszłyśmy do prawdziwej
muzyki, mój umysł był skupiony i jasny.

Pani Yamamoto rozdała nam nuty i ranek spędziłyśmy,

grając Haydna. Przestawałyśmy, kiedy marszczyła brwi, i tak
długo powtarzałyśmy partie czy nawet pojedyncze frazy, aż
zrozumiałyśmy, o co jej chodzi. Żadna z nas się nie odzywała.
Muzyka zbliżała nas do siebie. Chociaż kiedyś grałam w
orkiestrze szkolnej, gdzie wielokrotnie napominano mnie,
abym słuchała innych muzyków, dopiero teraz, pierwszy raz w
życiu, czułam wewnętrzny przymus, aby tak postępować.
Grając z Lizzie, puzonistką, musiałam dokładać wszelkich
starań, żeby jej nie słyszeć, tak głośny był dźwięk jej
instrumentu. W ten sposób nabrałam nawyku grania z uchem
właściwie przy strunach, żeby mieć pewność, iż dobywam z
nich właściwie nuty. Tym razem było zupełnie inaczej.

Zatopiona w muzyce, rozkoszowałam się obcowaniem z

moimi myślami. Zastanawiając się nad perspektywami mego
pobytu w Japonii, przeżywałam kolejny napływ optymizmu.
Rzecz jasna wiedziałam, że zabawię tu dłużej - wiedziałam o
tym, jeszcze zanim tu przyjechałam -ale po raz pierwszy
poczułam autentyczny dreszcz podniecenia. Co tutaj zrobię? W
jaką osobę zmieni się Lucy z daleka od domu?

Zrobiłyśmy krótką przerwę na lunch, a potem

przeszłyśmy do Mozarta, którego grałyśmy do zmierzchu.
Zdarzały nam się niewłaściwe nuty, niewyraźne pasaże, drżące
rytmy. Nie byłyśmy profesjonalistkami, jednak w sposobie, w
jaki te trzy kobiety grały razem, było coś pięknego. Chociaż
czas jakiś zabrało mi znalezienie swojego miejsca w zespole,
ich życzliwość była dla mnie ni-

background image

czym gęsta od minerałów, gorąca woda omen. Kiedy już

odłożyłyśmy smyczki i złożyłyśmy pulpity, żadna nie musiała
mi mówić, że jestem pełnoprawną czwartą częścią całości.

Nastoletnia córka pani Yamamoto przyniosła kawę, a

potem każda opowiedziała mi swoją historię. Pani Ide -ta z
prostą fryzurą - urodziła się w Mandżurii, tuż przed wojną na
Pacyfiku. Z wojny nie zapamiętała nic, oprócz tego, że zaraz po
jej zakończeniu rodzina musiała wrócić do Japonii. Wędrowali
nocami, przez setki mil dzielące ich od wybrzeża. Bez mapy i
kompasu, kierując się tylko gwiazdami, póki nie dotarli na
plaże Morza Żółtego. Młodsza siostra pani Ide nie dotarła na
miejsce. Zniknęła gdzieś po drodze, a pani Ide nigdy nie
powiedziano, co się z nią stało.

Pani Kato pochodziła z wyspy Sado, leżącej na Morzu

Japońskim. Powiedziała mi tylko tyle, że kilka lat wcześniej
porzuciła męża i syna i teraz żyje w Tokio, sama.

- Skazałam się na dobrowolne wygnanie - powiedziała. -

Nigdy tam nie wrócę. Przez wieki ludzi zsyłano na wyspę
Sado, a ja po prostu zrobiłam coś odwrotnego. Uważam
jednak, że jeśli nadarzy się okazja, powinnaś tam pojechać. To
jest ukryty klejnot Japonii. Ludzie zapominają, że ona wciąż
tam jest, zagrzebana w morzu, ale jest naprawdę piękna. —
Zachichotała.

Zastanawiałam się, co też takiego zmusiło ją do

opuszczenia Sado, ale tego nigdy się nie dowiedziałam.

Przez kilka lat grałam na wiolonczeli w tym

trzyosobowym towarzystwie, niemalże każdej niedzieli. To
było dla mnie wówczas najważniejsze wydarzenie z całego
tygo-

background image

dnia i już w środę lub czwartek zaczynałam go

wyczekiwać. Jakoś nie przychodziło mi do głowy, że dni te się
skończą, ale byłam w błędzie.

Pewnej niedzieli, gdy miałam już wyjść z mieszkania,

zadzwonił telefon. To była pani Kato. Poinformowała mnie, że
dziś nie będziemy ćwiczyły. Jej głos był głębszy, bardziej
pozbawiony wyrazu niż zazwyczaj, ani razu nie zachichotała.
Po raz drugi powtórzyła, że nie zagramy. Potem powiedziała,
że pani Yamamoto miała wypadek. Tego ranka poszła na górę,
by odkurzyć sypialnię dla gości. Nie wiedziała, że Lucy
zastawiła tam śmiertelną pułapkę, o czym Lucy zresztą
również nie wiedziała. Zazwyczaj po sesji niosłam wiolonczelę
do tego pomieszczenia i zostawiałam obok garderoby.
Ostatnim razem, z powodów, których wciąż nie jestem w stanie
sobie wyobrazić, postawiłam ją obok łóżka, gdzie indziej niż
zwykle. Najwyraźniej pani Yamamoto nie zorientowała się i
kiedy odkurzała szafy, potknęła się o mój instrument, upadła
plecami na podłogę i uderzyła o nią głową. Kiedy mąż ją
znalazł, już nie oddychała.

Nie chciałam dłużej grać na wiolonczeli. Nie chciałam

nawet widzieć na oczy pani Ide i pani Kato. Nie odezwałam się
do nich, nawet nie zapytałam, czy mogę odzyskać moją
wiolonczelę z sypialni. Śmierć pani Yamamoto wyprowadziła
mnie z równowagi w stopniu większym, niż można sobie
wyobrazić, czułam się, jakbym straciła przyjaciółkę, z którą
byłam od dzieciństwa. Jednak niektórych wspomnień z tych
dni za nic nie chciałabym usunąć z pamięci.

Kilka miesięcy po śmierci pani Yamamoto zapisałam się

na kurs ceremonii parzenia herbaty. Oczywiście chodziło mi o
wskrzeszenie tamtych prostych przyjemności —


background image

czarki z herbatą, słodkiego ciasta, tatami i harmonijnej

ciszy, zakłócanej jedynie stukaniem czajniczka. Ale pozostałe
uczestniczki kursu nie podchodziły do niego nawet w połowie
tak poważnie. Nieustannie plotkowały i paplały. Z tygodnia na
tydzień nie potrafiły zapamiętać poprawnie nawet jednego
etapu ceremonii, ponieważ za pierwszym już razem nie
słuchały. Próżno marzyć o głębokiej koncentracji. A ponieważ
plotki tamtych nie wydawały mi się szczególnie interesujące,
zrezygnowałam.

Została mi tylko jedna rzecz z czasów kwartetu

smyczkowego, o której nie przestałam myśleć. Wyspa Sado.
Pani Kato wiele razy opowiadała mi o tym pięknym, dalekim
zakątku i sama też często sobie go wyobrażałam.
Zaplanowałam, że któregoś dnia tam pojadę, ale moje plany
zawsze uwzględniały samotną wizytę. Kiedy jednak wreszcie
doszły do skutku, towarzyszyli mi Teiji i Lily. Smutne, że nie
mogę pani Kato podziękować za wyspę Sado — proszę
spojrzeć, dokąd mnie zaprowadziła.

Tymczasem miałam mnóstwo czasu do zabicia i po

śmierci pani Yamamoto zaczęłam sama włóczyć się po Tokio.
Miałam wprawdzie przyjaciół w pracy — Japończyków i
cudzoziemców — ale unikałam spotykania się z nimi częściej
niż raz, dwa razy w miesiącu. Przerażała mnie wizja życia
spędzonego na rozmowach z ludźmi. Wydawało mi się
kompletnym marnotrawstwem.

Jeździłam linią Yamanote do dowolnej stacji, a potem

szłam wzdłuż torów do następnej lub jeszcze dalej. W taki
właśnie sposób trafiłam do Shinjuku tamtej nocy, gdy
spotkałam Teijiego. Nie mogę powiedzieć, bym w te dni czuła
się szczególnie samotna — nigdy nie czuję się samot-

background image

na - a jednak, kiedy zobaczyłam Teijiego, milczącego, bez

reszty skupionego, nie potrafiłam po prostu pójść sobie i być
znowu samotna.

Prowadziliśmy ze sobą milczące rozmowy, pełne

niedostrzegalnych gestów. Wędtowaliśmy razem po ulicach.
Godzinami wysiadywaliśmy w jadłodajni z makaronem jego
wujka. Podczas gdy Teiji obsługiwał klientów albo wynosił
śmieci, czytałam powieści Mishimy i Natsume Sosekiego.
Kiedy japoński tekst okazywał się zbyt trudny, korzystałam z
tłumaczenia. Zapisywałam w notatniku nowe kanji, ćwiczyłam
jego formę, póki nie czułam, że potrafię je napisać równie
zręcznie, jak piszę „Lucy Fly".

Całe weekendy spędzaliśmy w łóżku. Ale najbardziej

lubiliśmy w ciepłe noce spacerować po deszczu. Poza tym były
jeszcze nasze rozmowy, wiem, że musieliśmy rozmawiać. Teiji
nauczył mnie japońskich onomatopei na określenie różnych
rodzajów deszczu, słów, z rodzaju tych, jakie nie zawsze
uwzględniają słowniki japońsko-angielskie. Potsu potsu to
delikatna mżawka. Zaa zaa to ulewa. We wspomnieniach z
czasów, jakie spędziłam z Teijim, zdaje się nieustannie
panować pora deszczowa.

Te noce zlały się w mojej głowie i niewykluczone, że

mieszam je ze sobą, ale na pewno pamiętam tyle:

Leżę na podłodze, patrząc w sufit mieszkania Teijiego.

Teiji wślizguje się do pokoju i bierze mnie za rękę.

- Pada. Nie możemy zostać w domu. Chodź.
Ciągnie mnie na ulicę. Śmieję się (naprawdę się śmieję).

Teiji ma na sobie obcięte dżinsy i klapki. Nie potrafię sobie
przypomnieć, w co jestem ubrana, ale pamiętam, że mam bose
nogi. Rozbryzgujemy wodę w kałużach, biegniemy po
połyskujących chodnikach z jednej ulicy na drugą. Po
autostradzie z piskiem opon przemykają samo-

background image

chody, pchają się tłumy ludzi z parasolami. Na bocznych

uliczkach można usłyszeć każdą kroplę deszczu, któta spada w
miejscu sobie przeznaczonym: na liść, na parapet okna, na
płatek kwiatu; potsu potsu.

Rozchlapując błotnistą wodę, ścigamy się do mostu

kolejowego. Ukryci pod torami linii Yamanote i Chuö,
opieramy się o betonowe ściany i czekamy, aż pociąg przeje-
dzie nad naszymi głowami. Ponieważ metro linii Yamanote
kursuje mniej więcej co trzy minuty, niepotrzebne do tego
żadne wielkie pokłady cierpliwości. Całuję Teijiego,
przytulam się do niego tak mocno, że wyciskam z jego
koszulki krople deszczu. Delikatnie pociera swoim nosem o
mój i uśmiecha się. Czubkiem języka dotykam jego zębów,
krzywych perełek, które tak kocham. Kiedy pociąg do Shibuya
łomoce nad naszymi głowami, dreszcz przeszywa mnie od
czubka nosa aż do kolan. Znowu jest cicho. Teiji rozpina mi
stanik i z drżącym uśmiechem wyciąga go przez rękaw mego
T-shirtu. Abrakadabra. Czołem unosi brzeg mej koszulki coraz
wyżej, tak że jego włosy muskają moją skórę. Całuje moje
sutki mokrymi od deszczu ustami, a kiedy następny pociąg
wiozący ludzi do pracy przejeżdża ponad naszymi głowami,
pieprzymy się. Szorstki beton ścian odciska się białymi i
czerwonymi liniami na moich plecach, szarpie mocno za
włosy.

Ostatnimi czasy z upodobaniem zadawałam sobie udrękę,

polegającą na tym, że stawałam pod mostami i zmuszałam się,
by drżeć, gdy nad moją głową przejeżdżał pociąg. Potem
płakałam, dlatego że przy mnie nie było już uśmiechu i ciała
Teijiego, dlatego że byłam taka głupia. Potem płakałam
jeszcze, ponieważ moje łkania wracały do mnie echem, nie
pozostawiając żadnej wątpliwości co do tego, jaka jestem
głupia. Lily też opłakiwałam.

background image

- Żadnych hobby? - Oguchi obrzuca mnie spojrzeniem,

któremu równie dobrze towarzyszyć mógłby szloch.

- Żadnych. Niepotrzebne mi hobby. Ale to jeszcze nie

czyni ze mnie morderczyni.

Denerwuje się, kaszle, nic nie mówi.
Wstają obaj i wychodzą z pokoju. Wcześniej obiecują mi,

że zaraz wrócą, w towarzystwie tych, którzy wreszcie
przemówią mi do rozumu. Widząc, że drzwi są bezpiecznie
zamknięte, zsuwam się z krzesła na podłogę, idę na
czworakach do kąta i tam siadam skulona pod ścianą. Potem
opłakuję Lily.






















background image

R

OZDZIAŁ SZÓSTY


Sachi zajmowała miejsce pośrodku pudła z fotografiami,

Lucy była na samej górze. Znałam moje miejsce i rozumiałam,
że jest lepsze niż jej. Było to najlepsze miejsce ze wszystkich.
Nie wydawało mi się, abym była zazdrosna, przynajmniej nie
w tym sensie, bym myślała, iż Teiji wciąż kocha Sachi. Ale nie
potrafiłam się od niej uwolnić. Przerażała mnie wizja dnia,
kiedy moje zdjęcia zastąpi warstwa nowych fotografii, innej
osoby, innego przedmiotu. Wyobrażałam sobie, jak wirując,
spadam w ciemność, w nicość, niczym Sachi. Zastanawiałam
się, co się z nią stało, co wyniknęło z tych ponurych imprez, na
których z każdą chwilą wyglądała coraz bardziej
nieszczęśliwie, na coraz bardziej chorą. Ułożyłam w głowie
liczne historie i wkrótce zaczęłam myśleć o niej jak o kimś,
kogo od zawsze znałam, kimś w rodzaju siostry.

Historia, w jaką układały się zdjęcia Teijiego, brzmi

następująco: Był sobie młody mężczyzna, który czasami
wstępował do jadłodajni z makaronem na tani posiłek przed
wizytą w którymś teatrzyku. Lubił dramat i taniec do tego
stopnia, że nie potrafił sobie nawet wyobrazić wieczorów
spędzanych w innym miejscu. Do teatru chadzał zawsze, gdy
tylko stać go było na bilet, nie zwracając szczególnej uwagi na
rodzaj przedstawienia. W teatrze płakał. Na widok aktorek i
tancerek, które wraz z po-

background image

czątkiem sztuki wkraczały w ulewę świateł, wilgotniały

mu kanaliki łzowe, a w nosie wierciło. Najlepsze ze
wszystkiego były tancerki buto o pomalowanych na biało
twarzach. Ich gesty, agresywne i erotyczne, poruszały go do
głębi, sprawiały, że miękły mu kolana. Musicale również lubił
- niezależnie od tego, czy tańczone, na wrotkach czy na lodzie -
a im bardziej radosne były piosenki, tym mocniej płakał.
Słuchając szczególnie porywającej piosenki lub oglądając
numer taneczny całkowicie żeńskiego Takarazuka, w ciągu
wieczoru potrafił zużyć trzy, cztery chusteczki.

Gdy Teiji spotykał go w restauracji, płaczący mężczyzna

nieodmiennie wydawał mu się niespokojny, a równocześnie
przez cały czas lekko spięty, jak ktoś, kto zabija czas przed
ważnym spotkaniem lub egzaminem. Opowiadał Teijiemu o
przedstawieniu, na które właśnie się wybierał, a czasami,
dusząc się od szlochów, mówił o przygodzie teatralnej
zeszłego wieczoru.

Teiji zrobił mu kilka fotografii, ale nie był z nich

zadowolony. Płaczący mężczyzna wyszedł na nich sztywno,
zwyczajnie, zaczerwienione oczy w niczym nie dodawały mu
wyrazu. Zgodził się pozować Teijiemu, ale rzekł:

- Nie wiem, po co chcesz mi robić zdjęcia. Powinieneś

pójść do teatru. Moje życie jest mało interesujące. Jestem
widzem. Nic nigdy nie zdarzyło się w moim życiu i nic się nie
zdarzy. Dlatego właśnie chodzę do teatru. Rozumiesz, nie
chodzi o to, że kiedykolwiek marzyłem o byciu aktorem. To
błąd popełniany przez wielu ludzi. Moja rola polega na tym, że
siedzę na widowni, a mój obowiązek na dobrym wywiązaniu
się z tej roli. Chcę tylko oglądać aktorów. Nie ma we mnie nic,
co mógłby uchwycić twój aparat.


background image

Teijiego zaciekawił teatr, odsłona miasta, z którą nie

zetknął się wcześniej. Pewnego wieczoru poszedł na mało
znaną scenę, aby zobaczyć sztukę. Pomyślał, że tam znajdzie
nowe tematy do swoich fotografii, i nie pomylił się.
Sztuka-była przedstawieniem dla jednej aktorki, w roli głównej
wystąpiła studentka szkoły aktorskiej. Kiedy wyszła samotnie
na scenę w brązowym mundurze, który nie skojarzył się
Teijiemu z żadną armią świata, wiedział, że musi schwytać ją
w obiektyw swego aparatu. Twarz miała młodą, o miękkich
rysach, ale krzyczała z agresywnością i plugastwem
mężczyzny w średnim wieku. Z tylnych rzędów Teiji zrobił jej
zdjęcie, tylko jedno. Kiedy sztuka miała się ku końcowi,
wyślizgnął się z widowni, aby zaczekać na nią przy wyjściu dla
aktorów. Była sama. Spojrzał na nią przez obiektyw aparatu,
kiedy go zobaczyła, uśmiechnęła się. Przecież chciała trafić na
łamy każdego czasopisma i gazety w Japonii. Tak się to
zaczęło. Poszli razem do baru obok teatru i przesiedzieli w nim
całą noc.

Poza sceną okazała się kobietą pochmurną i

nieszczęśliwą, ale tamtej nocy przynajmniej zadowolona była z
towarzystwa Teijiego. Nie wymagał od niej, by grała, nie
zmuszał jej nawet do rozmowy. Był zafascynowany tym, kim
była, obrazem, jaki zostawiła pod jego powiekami. Sachi ufała
mu. Później, gdy stała się słabsza, zaczęła go potrzebować.

W przerwach w pracy Teiji chodził do teatru. Kiedy nie

mógł obejrzeć przedstawienia, zadowalał się próbami. Na
rozmaitych scenach, w rozmaitych sztukach widział ją jako
księżniczkę, sekretarkę, konkubinę. Paradowała w kostiumie z
pawich piór, tańczyła na czubkach palców w czarnym trykocie.
Nieszczególnie interesowała go intryga dramatów, po
zakończeniu rzadko kiedy pamiętał,

background image

o co chodziło. Często w ogóle nie zauważał, że o coś

chodziło. Poruszał go tylko widok Sachi, jej kostium, głos i
twarz, gesty, jakimi się posługiwała. Po przedstawieniach i
próbach Teiji czekał na nią przy wyjściu dla aktorów albo w
jakiejś kawiarni czy barze obok teatru. Sachi paliła jednego
papierosa za drugim, siedzieli tak razem, spowici mgiełką
tytoniowego dymu. Ona na przemian śmiała się i płakała,
czasami towarzyszył temu ostry kaszel. Nie interesował jej
specjalnie świat teatru, ale nie znała żadnego innego. Chodzili
razem na imprezy, gdzie piła zbyt dużo, a potem płakała w
łazience. Nie przepadała za ludźmi i nie radziła sobie
szczególnie dobrze z rozmowami towarzyskimi, ale nie
potrafiła przestać. Musiała bywać tam, gdzie bywały inne
aktorki i inni aktorzy. Teiji czasami odkrywał, że już po tym,
jak odprowadził ją do domu, brała taksówkę i wracała na
imprezę, z której przed chwilą z obrzydzeniem uciekła.
Podejrzewał ją, że dąży do samounicestwienia. Przestała
chodzić na próby, przestała w ogóle wychodzić za dnia z domu
i wkrótce już żaden reżyser nie chciał mieć z nią nic do
czynienia. Uzależniła się od przyjęć, których nie mogła znieść,
i nawet Teiji nie potrafił jej uratować.

W tym miejscu historia się urywa, ponieważ właśnie

wtedy Teiji przyłapał mnie na grzebaniu w swoich zdjęciach.
Jej ostatnia odsłona wciąż jednak nie dawała mi spokoju. Sachi
leży na chodniku. Mogła przedawkować, być pijana, spać lub
nie żyć. Nigdy więcej nie zapytałam Teijiego o Sachi. I rzecz
jasna, nie wiem nic o płaczącym mężczyźnie. Wszystko
zmyśliłam. Być może ani razu nie był w teatrze. Może po
prostu jego makaron był zbyt gorący i dlatego na widzianej
przeze mnie fotografii miał tak czerwone i załzawione oczy.


background image

Zastanawiałam się nad pójściem do teatru i odszukaniem

Sachi, ale skąd miałam wiedzieć, dokąd pójść? Mogłam
przejrzeć czasopisma poświęcone kulturze, aby sprawdzić, co i
gdzie grają, to jednak wydawało mi się zbyt ryzykowne. Teatr
to dla Lucy niebezpieczne miejsce. Nie potrafię oglądać sztuki,
nie utożsamiając się z postaciami albo wręcz z całą sztuką.
Jako dziecko wraz ze szkołą prowadzono mnie do teatru -
Szekspir albo jakieś jasełka, nigdy nic pośrodku. Bałam się
tych sztuk tak samo, jak zdarzało mi się bać zasnąć. Wydawało
mi się, że pochłonie mnie koszmar i już nigdy się nie obudzę. A
jednak, gdy już byłam w środku, czekając na aksamitnym
fotelu na zgaśnięcie świateł, poddawałam się z całą
namiętnością uczennicy. Póki znów nie rozbłysły światła,
ledwie byłam w stanie oddychać, tak bardzo mnie to
pochłaniało. Koncept aktywnego uczestnictwa widowni
zawsze uderzał Lucy swą dziwacznością. Przecież brałam
udział w sztuce. Byłam każdą z występujących w niej postaci,
jak też miejscem akcji i intrygą. Czy byłam Falstaffem, czy
dzieckiem zagubionym w lesie, czy chodziło o morderstwo czy
tajemnicę, wszystko przeżywałam bez żadnego dystansu.
Byłam i Tytanią, i Oberonem, Demetriu-szem i Lizandrem,
Pukiem i Spodkiem. Byłam Murem i Księżycową Poświatą.
Byłam też Królewną Śnieżką i Siedmioma Krasnoludkami.
Byłam czaszką Yoricka i byłam ostrym rapierem. Kiedy
opadała kurtyna, nie potrafiłam wyjść z teatru, choć
równocześnie niczego tak bardzo nie chciałam. Nauczycielka
musiała wyciągać mnie z fotela, a potem wlec do autobusu.
Wrzeszczałam i wierzgałam, tracąc w teatrze paznokcie i
włosy. To było chyba jakieś szaleństwo, ponieważ nie czyniło
mi różnicy, czy zostanę w teatrze, czy wrócę do mojej sypialni.
Sztuka

background image

potrafiła nie opuszczać mnie przez całe tygodnie i

miesiące, przeżywałam ją wciąż od nowa, codziennie,
obsesyjnie, wbrew własnej woli, zmieniając i rozwijając
fabułę. Ledwie zdawałam sobie sprawę z obecności innych
ludzi, nie słyszałam nawet, co do mnie mówią. Kiedy wreszcie
udawało mi się wyrwać z tego obłędu, z wdzięcznością
witałam powracający spokój i z grozą wyczekiwałam następnej
wyprawy do teatru.

Dziś już nikt mnie nie zmusza do oglądania przedstawień,

dlatego też tego nie czynię. Tak głęboka utrata panowania nad
sobą jest absolutnie niedopuszczalna, nie byłabym w stanie
skupić się później na mojej pracy. Nie, nie potrafię szukać
Sachi po teatrach. Poza tym, jeśli wierzyć fotografiom, jej już
tam nie ma. Nigdzie jej nie ma.

Po śmierci Lily wybrałam się nad staw w pobliżu miejsca,

gdzie mieszkam. Szukałam w wodzie odbicia Teijiego.
Chciałam, żeby nauczył mnie słów pociechy, ale znalazłam
tylko żółwie i karpie. Byłam pijana. W owym czasie nic nie
jadłam, moje śniadanie tego poranka składało się z dżinu.
Bardzo przyjemny sposób na rozpoczęcie dnia. Nim zdążyłam
opróżnić szklankę, już mi się wydawało, że mam dzień z
głowy, że nie muszę się nim dłużej przejmować i mogę robić,
co zechcę. Spacerowałam wzdłuż trzcin i wodnych lilii,
niezdolna na niczym skupić wzroku. Bogactwo pulsujących
barw - żółtoniebieskie niebo, kaczki z zielonymi łebkami,
szkarłatny drewniany mostek - zlewało się w jedną mgłę. Obok
stawu stała świątynia, przez chwilę zastanawiałam się, czy nie
byłoby dobrze złożyć dłoni i pomodlić się za Lily i Teijiego. W
koń-



background image

cu zdecydowałam, że lepiej nie modlić się po pijanemu, i

poszłam obejrzeć pływające w stawie karpie.

Na ławce przede mną młody mężczyzna wylegiwał się w

słońcu. Wnioskując z workowatych spodni od dresu, mógł to
być miłośnik biegania, tors miał obnażony. Smagłą skórę i
włosy związane w kitkę, która spływała za krawędź ławki. W
promieniach słońca jego pierś lśniła i unosiła się miarowo w
rytm oddechów. Trzciny za nim poruszały się lekko, wokół
krążyły muchy. Cała okolica zdawała się oddychać razem z
nim, jakby każdy ruch jego klatki piersiowej napełniał płuca
ziemi. Przeniosłam spojrzenie dalej, na wodę i drewnianą
świątynię, ale przed oczyma miałam tylko gęste czarne włosy,
wypukłość zamkniętych powiek, lśniącą smagłą skórę.

Usiadłam na ziemi wśród bujnych różowych azalii i

zamknęłam oczy. Ziemia pochyliła się i zakołysała jak pokład
statku. Tak strasznie tęskniłam za Teijim, tak bardzo chciałam
dotknąć jego ciała, ale wiedziałam, że nie zobaczę go już nigdy
więcej. Gdy parę godzin później zwymiotowałam, winę
zrzuciłam nie na wypity alkohol, ale na chorobę morską.

background image

R

OZDZIAŁ SIÓDMY


Jadłodajnia z makaronem była pełna. Jak zawsze

większość klientów stanowili mężczyźni. Młodzi i starzy
biznesmeni, studenci. Kobiet było dosłownie kilka, samotne
lub w parach siedziały twarzami do ściany. Wystarczył rzut
oka przez okno, żeby prawie poczuć wypełniające wnętrze
zapachy: siekana szalotka, drobne kawałki mięsa, jęczmienna
herbata. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, Lily
następowała mi na pięty. W dosłownym sensie - dwukrotnie
czubkiem buta zaczepiła o mój obcas. Wolałabym, żeby szła
obok, ale chyba nie było rady na jej nieśmiałość. Tak samo
postępowała, kiedy szukałyśmy dla niej mieszkania,
wypychała mnie na pierwszą linię, a sama kuliła się w moim
cieniu. Rozejrzałam się za Teijim, ale nigdzie nie było go
widać. Jego wujek skinął mi głową zza kontuaru. Spojrzał
przelotnie. Nie było to wrogie spojrzenie, wiedziałam jednak,
że odnosi się do mnie z pewną podejrzliwością. Przy każdym
spotkaniu przez kilka sekund patrzył mi prosto w oczy, a potem
odwracał wzrok, wbijając go w jakąś plamę na podłodze albo w
oparcie krzesła. Uważałam jego oczy za strasznie smutne, ale
nie miałam pojęcia, z czego ów smutek mógłby wynikać.
Zastanawiałam się, co sobie myślał o Sachi, smutnej aktorce.

Wesołym głosem powiedziałam konnichiwa i zaprowa-

background image

dziłam Lily do jedynego wolnego stolika. Gdy już

zajęłyśmy miejsca, zdałam sobie sprawę, że siedzę plecami do
kuchni. Niedobrze, ponieważ nie będę mogła się swobodnie
rozglądać za Teijim, nie zobaczę nawet mgnienia jego
napinających się mięśni, gdy wyciera blat stołu albo otwiera
szafkę, zobaczę go dopiero wtedy, gdy podejdzie do naszego
stolika, żeby się przywitać. Miałam już poprosić Lily, byśmy
się zamieniły miejscami, zanim jednak zdążyłam otworzyć
usta, wyczułam obok siebie obecność Teijiego. Była niczym
rodzaj upajającego przyciągania, odchyliłam się więc do tyłu,
by głową dotknąć jego piersi -dwa kawałki magnesu zetknęły
się z sobą. Lily uniosła wzrok, spojrzała gdzieś ponad moją
głowę, potem z powrotem na mnie. Nie potrafiłam odgadnąć,
jaka była jej pierwsza reakcja, chociaż wyglądała na lekko
zawstydzoną. Wyraźnie wolała, żebym to ja zainicjowała
rozmowę. Lily jako pierwszą z moich przyjaciół miałam
przedstawić Teijiemu. Napełniło mnie to dziwnym uczuciem
— jakbym dzieliła się z kimś najbardziej osobistym sekretem.
Przyznaję, chciałam, żeby go polubiła.

- To jest Teiji — powiedziałam, wciąż nie oglądając się za

siebie.

- Cześć.
Teiji odpowiedział na jej pozdrowienie, końcami palców

zmierzwił mi włosy. Potem wrócił do kuchni, obiecując, że za
chwilę do nas dołączy.

- Fajny jest - szepnęła Lily, podkreślając swą ocenę

zdecydowanym skinieniem głowy.

Fajny. To była prawie obelga, ale ponieważ miała dobre

intencje, więc jej wybaczyłam. Chciałam, żeby Lily polubiła
Teijiego, ale nie oczekiwałam, że go zrozumie. Świat, w
którym żył Teiji, był zbyt odległy od jej świata.

background image

Niedługo potem pojawił się znowu z dwoma miskami

gorącego makaronu, które postawił przed każdą z nas na stole.
Miał przy sobie aparat fotograficzny, zwisał z jego szyi na
starym skórzanym pasku. Byłam pewna, że przed momentem
wcale go tam nie było. Sięgnęłam, aby wyjąć z pojemnika na
stole dwie jednorazowe pałeczki, w tym samym momencie
jednak Teiji położył ręce na moich dłoniach i przyciągnął je do
siebie. Potem zniknął, by po chwili wrócić z lakierowanymi
pałeczkami, które, jak uznałam, musiały należeć do jego
wujka. Teiji opowiedział mi raz, jak to wieczorami jadają
wspólnie. Czasami zresztą dopiero o północy obaj znajdowali
dość wolnego czasu, by zasiąść razem do posiłku, ale zawsze
jeden czekał na drugiego, obojętnie jak był głodny. Wujek
Teijiego lubił wspominać błahe wydarzenia, których był
świadkiem w ciągu dnia - ptak na parapecie, złote zęby klienta.
Teiji słuchał go i jadł.

- Ho, ho. Czeka nas elegancki posiłek. - Lily wzięła do

ręki pałeczki i przyjrzała się im z takim namaszczeniem, jakby
wykonane zostały z kości słoniowej.

Wciąż mam kłopoty z przypomnieniem sobie słów

Teijiego, a więc tylko streszczę, co moim zdaniem powiedział
w tamtej chwili.

- Smacznego. Kiedy będę mógł, przyjdę i porozmawiam z

wami, ale najpierw muszę obsłużyć klientów.

Lily dość bezradnie grzebała pałeczkami w misce.

Wiedziała, jak należy je trzymać, ale nie umiała nabierać
zdradliwego jedzenia. Cieszyło mnie to, ponieważ odwracało
jej uwagę od konwersacji, dzięki czemu przez dobre
dwadzieścia minut mogłam pozwolić moim myślom
swobodnie wędrować, a równocześnie rozkoszować się
siorbaniem makaronu z miski. Od czasu do czasu odwracałam
się,

background image

żeby zobaczyć, co robi Teiji. Kręcił się po jadłodajni,

wycierając blaty i sprzątając ze stołów. I choć radził sobie
znakomicie, widać było, że myślami jest gdzie indziej. W jego
oczach lśniło coś, co niewiele miało wspólnego ze stołami i
mokrą ścierką. Miałam nadzieję, że chodzi o mnie, ale nie
sposób było stwierdzić. Skończyłam jeść i przez chwilę
obserwowałam Lily mozolnie opróżniającą swą miskę.
Zaskoczył nas błysk i obie równocześnie się odwróciłyśmy.
Oczywiście, wówczas już powinnam wiedzieć. Powinnam
dokładnie wiedzieć, o co chodzi, i nawet nie mrugnąć.

Teiji schwytał nas swym obiektywem. Pstryk.

Uśmiechnął się, odwrócił i bez słowa zajął znowu sprzątaniem
ze stołów. Zrobił nam wspólne zdjęcie, mnie i Lily. Dał mi je
kilka tygodni później. Owinięte w pieczołowicie złożoną
stronę wydartą z gazety. Ją również zatrzymałam. Wiele razy
odczytywałam słowa, doszukując się w nich jakiegoś wyznania
miłości. Na jednej stronie był artykuł o wzrastającej liczbie
przypadków przemocy w domach, na drugiej aktualne kursy
walut. Mogłabym to jakoś skojarzyć, gdybym naprawdę
chciała, ale rozumiałam, że nie takie były intencje. Mimo to
gazetę przecież zwinęły zręczne palce Teijiego, zwinęły dla
mnie. Zadowolona byłam, że nie zrobił odbitki dla Lily.
Należało stąd wnosić, że było to zdjęcie moje w towarzystwie
Lily, nie zaś nasze zdjęcie razem. Sama przed sobą wstydziłam
się tak dziecinnego poczucia triumfu, nie wstydziłam się
jednak dość, by coś z tym zrobić. Wstyd nie okazał się też
dostateczną motywacją, bym poszła do fotografa i skopiowała
dla Lily to zdjęcie, choć wiedziałam, że spodobałoby się jej.
Wciąż mam tę fotografię, jest w pudełku, gdzie wkładam
rzeczy, których nie chcę trzymać, ale których nie potrafię
wyrzucić.

background image

Dzisiaj Lucy skłania się do myśli, że tamta fotografia

oznaczała początek kłopotów. Wpatrując się w zdjęcie, bez
trudu potrafię sobie wyobrazić, że mam przed oczyma
moment, od którego wszystko zaczęło iść źle, chwilę, w której
było już za późno. Zanim szczęknęła migawka. Tuż po tym, jak
szczęknęła migawka. Ułamek sekundy po wystąpieniu
podziemnego zjawiska sejsmicznego, którego jeszcze nie czuje
się na powierzchni, a które mimo to zaowocuje trzęsieniem
ziemi tak potężnym, że nie da się go zmierzyć ani w skali
Richtera, ani w japońskiej skali trzęsień ziemi. W istocie
jednak na zdjęciu nie ma nic, prócz Lucy i Lily siedzących przy
stole. To sam fakt, iż zdjęcie zostało zrobione, nie zaś scena,
którą skradło, stanowił inicjujący moment katastrofy. I nie
dysponuję fotografią, na której byłoby widać scenę zrobienia
fotografii. Jednak w jakiś sposób zdjęcie zdradza, co działo się
w momencie, gdy zostało zrobione, i tym samym może
stanowić przedstawienie samego siebie. W owym czasie
powinnam sobie z tego zdawać sprawę.

Nie zdawałam. Głowę miałam pełną myśli o Sachi.
Inni klienci przychodzili i wychodzili, w restauracji

zatrzymując się tylko na czas potrzebny, by zjeść makaron i
zapłacić za niego. Mimo wszystko nie było to miejsce, które
skłania do dłuższego przesiadywania. Ale Lily miała ochotę
porozmawiać i popołudnie spędziłyśmy na wymianie luźnych
uwag, głównie dotyczących jej mieszkania. Była urzeczona
swoim nowym domem i zapewniała mnie o swojej
wdzięczności tak gorąco, że czułam się, jakbym co najmniej
własnymi rękoma go wybudowała. Opowiedziała mi o
wszystkich drobiazgach, jakie sobie ostatnio kupiła - o
maszynie do zabijania komarów, przyrządzie do gotowania
ryżu. Słuchałam, ale nie czułam się

background image

zbyt swobodnie w sytuacji, w której zderzały się z sobą

dwa odseparowane obszary mego życia. Ciągnęło mnie, by
natychmiast wyjść z Liły z restauracji, ale przecież Teiji był
tutaj. Nie umiałam go zostawić. Koniuszki palców mnie
świerzbiły, jak zawsze, gdy jestem zirytowana. Rozcierałam je
o nogi stołu.

Mniej więcej o piątej Teiji skończył pracę i zaproponował

wspólne piwo. Miałam nadzieję, że Lily odmówi, ale
równocześnie wiedziałam, że nic z tego. Od czasu spotkania
Lucy najwyraźniej nie potrzebowała nikogo innego.

- Myślę, że Lily wolałaby wrócić do domu.
- Nie, nie. Z wielką przyjemnością się napiję. Jest tu w

pobliżu jakiś bar?

Teiji potwierdził skinieniem głowy. Nie spodobało mi się

to, ale gdybym teraz nie poszła z nimi, wylądowałabym sama
w domu. Chciałam być z Teijim, a więc nie mogłam sobie
pójść. Teiji natomiast był chyba zadowolony, że Lily idzie z
nami. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie śmie zostać ze
mną sam na sam, boi się, że znowu będę go wypytywać o
Sachi.

Wyszliśmy na światło dzienne, a potem Teiji zaprowadził

nas do izakaya, przestrzennego baru z długimi niskimi stołami,
wyłożonego tatami. Wszyscy zdjęliśmy buty i weszliśmy do
ciemnego wnętrza. Kilku kelnerów powitało nas serdecznie,
jeden zaprowadził do stołu w kącie. Usiadłam obok Teijiego,
Lily naprzeciwko nas. Zamówiliśmy wielkie butle piwa i miskę
solonej zielonej soi. Gdy zakąski i alkohol pojawiły się na
stole, oczy Lily rozbłysły.

- Często wychodzisz na miasto, Lily? - zapytałam,

wiedząc, że przecież nie.

- Rzadko. Popołudniami i wieczorami pracuję w barze.

background image

Nie mam też większej ochoty przez cały czas umawiać się

z kolegami z pracy, więc... Teraz mieszkam sama i czasami
czuję się trochę samotna. Nie chodzi o to, że nie lubię mojego
mieszkania, uwielbiam je. - Uśmiechnęła się do mnie z
demonstracyjną wdzięcznością. - Ale, rozumiesz, poza tym
spotykam się tylko z tymi nauczycielami. Znasz oczywiście
paru z nich. Bob jest miły. Mimo to nie wydaje mi się, żebyśmy
mieli ze sobą wiele wspólnego. Chcę powiedzieć, że ty jesteś
tłumaczką, wiem, ale jesteś inna. Może to dlatego, że
pochodzimy z tych samych stron.

Wyjaśniłam Teijiemu - a każde kolejne słowo z trudem

przeciskało się przez moje zaciśnięte szczęki - że Lily i ja
pochodzimy z tych samych stron tego samego kraju. To chyba
przykuło jego uwagę, chociaż z każdą chwilą robił się coraz
bardziej pijany i rozkojarzony, podobnie zresztą jak Lily. Lucy
trzeba więcej niż kilku szklanek piwa, żeby coś poczuła,
dlatego też nie oszczędzałam się, chcąc ich dogonić. Teiji
zwrócił się do Lily:

- Nie przypominasz innych cudzoziemców,

przyjeżdżających do Japonii.

- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Do końca nie wiem. Wydaje mi się, że chyba

nieszczególnie cię tu ciągnęło. Że w domu byłaś szczęśliwsza.

- W domu nie byłam szczęśliwa, ale to prawda, nie jestem

taka jak inni ludzie z Zachodu, których tu spotkałam. Oni są
mądrzejsi ode mnie.

Żadne z nas nie zaprzeczyło, Teiji jednak przyjrzał się jej

z namysłem.

- W Anglii byłaś pielęgniarką? Ta praca wymaga

umiejętności, jakie niewiele osób posiada.

- Pewnie tak.

background image

- Musisz być więc bardzo cierpliwa i bardzo zaradna.
- Staram się. Oczywiście nie zawsze mi się udaje. Jednak

tęsknię za szpitalem, bardzo tęsknię.

- Ale pracujesz w barze. Nie jest tak znowu źle,

nieprawdaż? Wydaje mi się, że ta praca też coś w sobie ma.
Restauracja zostawia mi dużo czasu na myślenie, ponieważ
moje ciało samo dobrze wie, co ma robić.

- Mnie w barze idzie bardzo kiepsko. Cały czas muszę

uważać, ponieważ gdy tego nie robię, wszystko leci mi z rąk.

Rozmawiali w ten sposób jeszcze przez jakiś czas, ale nie

mam pojęcia, do czego ostatecznie doszli. Teiji mnie
zaskoczył. Nigdy wcześniej nie opowiadał mi o zamiłowaniu
do wycierania podłóg i zmywania. Nie dyskutowaliśmy o tak
przyziemnych sprawach. Rozmawialiśmy o tajfunach,
wulkanach, barwie światła w zimowe poranki. Ale przede
wszystkim, jak mi się wydaje, milczeliśmy. I to lubiłam
najbardziej. Brak rozmów. Nieobecność przymusu
wypełniania pięknej i bezcennej ciszy niepotrzebnym
jazgotem.

Lily była gadułą. Potrzebowałam jej, ponieważ sądziłam,

że w jej obecności wydam się Teijiemu kimś całkiem
zwyczajnym - a przynajmniej kimś, kto potrafi mówić o
zwyczajnych sprawach — i dzięki temu zapomni o mojej
zdradzie. Ale zamiast tego, wciągając Teijiego do rozmowy,
sprawiała, że on wydawał się kimś zwyczajnym w moich
oczach. Nie podobało mi się to - dla mnie Teiji był magią
wcieloną - a więc nie słuchałam. Zaczęłam wyobrażać sobie
Lily w białym stroju pielęgniarki, opiekującą się pacjentami w
szpitalu. Przecież musiała na własne oczy widzieć śmiertelnie
chorych, krwawe obrażenia, żałobę. I wtedy znikąd wmaszero-


background image

wało do mojej głowy siedmiu braci ze swoimi sieciami na

ryby, a potem Noe podczas swej ostatniej podróży do szpitala
ze zlepionymi krwią włosami, właściwie już nieżywy. Lekarze
i pielęgniarki gorączkowo próbujący ratować mu życie. Starali
się jak mogli, ale na próżno. A w końcu z całego tego chaosu
wyłoniła się pielęgniarka, żeby zabrać Lucy, piękna
pielęgniarka ze zmarszczkami wokół oczu.

- Czy kiedykolwiek miałaś do czynienia z martwym

dzieckiem? - Pytanie samo mi się wymknęło.

Teiji spojrzał na mnie. Takim wzrokiem, jakby właśnie

przed chwilą coś utkwiło mu w gardle. Lily jednak nie straciła
rezonu.

- Tak. Przecież wszyscy umierają. Na tym polega moja

praca. Kiedy umiera dziecko, nie jest łatwo się z tym pogodzić,
ale... - Wypiła łyk piwa i zmarszczyła brwi.

- Ale?
- Zapomniałam, co chciałam powiedzieć. To piwo uderza

mi do głowy. Zdenerwowałam się.

-Ja też.
Jeśli nawet moje pytanie zburzyło spokój Teijiego, to

szybko doszedł do siebie. Znowu się śmiał. Jego twarz była
zaróżowiona od alkoholu. Wyglądał, jakby go ktoś bez chwili
przerwy łaskotał. Nigdy przedtem nie widziałam go pijanego,
czułam się więc nieco zbita z tropu. Był rozluźniony,
uśmiechał się słodko, ale to był zupełnie inny uśmiech niż ten,
jaki znałam. Przesunęłam wierzchem dłoni po jego policzku.
Palił jak ogień. Schwycił mnie za nadgarstek, nie chciał.

-Jesteś bardzo rozpalony, Teiji.
- Tak. Kiedy za dużo wypiję, zawsze zaczyna się we mnie

gotować. Potrzebuję świeżego powietrza. Chodźmy

background image

napić się gdzie indziej. Chętnie posiedziałbym trochę w

parku.

— Jest tu w pobliżu jakiś park? — Lily praktycznie rzecz

biorąc pisnęła.

— Nie tak znowu w pobliżu - odpowiedział Teiji - ale na

dworze jest ładnie. Możemy się przejść.

Podczas gdy piliśmy w barze, zdążyła zapaść noc. W

parku Yoyogi usiedliśmy na foliowych torbach z całodobo-
wego sklepu i rozstawiliśmy wokół siebie puszki z piwem.
Otworzyliśmy torebki drobnych ryżowych krakersów, przy-
prawionych maleńkimi suszonymi rybkami i położyliśmy je na
trawie. Światła miasta mrugały w koronach wysokich drzew.
Lily przyglądała się im, w pewnej chwili zaczęła śpiewać:

— Sometimes I walk away, when all I really wanna do...
— Masz ładny głos. - Mój komplement był całkiem szcze-

ry. Śpiewała głosem czystym i bogatym, bez śladu
płacz-liwości, która nieodmiennie odzywała się, gdy mówiła.

— Dzięki... is love and hold you right. There is just one

thing I can say...

— To idealna letnia noc. - Leżałam na plecach w trawie i

pozwalałam owadom karmić się moją krwią.

— It's all right. Cant't you see — the downtown lights1.
— Światła miasta - mruknął Teiji. — W każdym mieście

świata. Chciałbym zobaczyć światła Londynu.

— Ja też — odpowiedziała Lily podniesionym głosem. —





1The Dmvntown Ligbts Annie Lenox (Eurythmies) z jej solowej płyty Médusa: „Czasami odchodzę gdzieś / choć tylko chciałabym... kochać się
i przytulić mocno. / Lecz powiem, że... OK. / Nie widzisz - światła miasta, nocą?" (przyp. tłum.).

background image

Byłam w Londynie tylko dwa razy i zawsze za dnia. Ale

nigdy przedtem nie widziałam takich świateł miasta jak w
Tokio. Takie jasne, jasne. Wszystkie te wielkie litery reklam,
zapalają się i gasną. Najbardziej lubię patrzeć na światła
odbijające się w wodzie, wiecie, jak wtedy, gdy pada albo
przez miasto płynie rzeka. Uwielbiam to.

Teiji otoczył mnie ramieniem, drugą ręką sięgnął po piwo,

otworzył, podał mi, a potem pocałował mnie w szyję.
Pomyślałam o szyi Sachi, smukłej i delikatnej.

- Śpiewanie jest super - zawyrokował Teiji. - To jak

oddychanie, tyle że głębsze, nie z płuc, a z ducha. Szkoda, że
nie znam żadnych angielskich piosenek, słyszałem tylko
Beatlesów, ale nie nauczyłem się słów.

Nigdy wcześniej nie słyszałam, aby śpiewał albo chociaż

wspomniał, że ma ochotę. Ale nie słyszałam także, by mówił,
w tak pijacki sposób przeciągając słowa.

- Nauczcie mnie japońskiej piosenki. - Lily wstała i

chwiejąc się lekko na nogach, pociągała piwo z puszki. - Chcę
się nauczyć japońskiej piosenki.

Teiji przymknął powieki i, jak mi się wydawało, odpływał

we własny świat. Po kilku sekundach otworzył jednak oczy i
uśmiechnął się do Lily.

- Dobrze. Nauczę cię czegoś łatwego. Każdy w Japonii

zna tę piosenkę.

I wszyscy troje zaśpiewaliśmy wolno: Ue o muite aruko.

Lily nie potrafiła poradzić sobie z wymową, ale śpiewała
głośno pozbawione sensu foniczne odpowiedniki, nie słu-
chając, kiedy próbowałam jej je tłumaczyć.

Ue o muite.
Aruko...
- „Chodź z podniesioną głową" - wniosłam swój wkład.

Namida ga koborenai yo ni...

background image

- „Aby łzy nie spływały ci po twarzy..." Omoidasu, haru

no hi...

Hitori botchi no yoru.
- „Kiedy przypomnisz sobie wiosenny dzień i samotny

wieczór". - Powtórzyłam raz jeszcze ostatni wers w głowie. -
Czy może na odwrót? To trudno przetłumaczyć.

Lily nie obchodziło, o czym śpiewa, ale jeszcze kilka razy

poczęstowała nas wokalizą.

- Naprawdę jestem zbyt pijany. - Teiji otworzył następną

puszkę piwa i zaintonował kolejną zwrotkę piosenki.

- Przejdźmy się. Noc jest taka piękna. - Lily okręciła się

na pięcie i zachichotała.

Pozbieraliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy. Podnosząc się,

zobaczyłam, że Teiji zostawił na ziemi aparat fotograficzny.
Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się o nim zapomnieć.
Podniosłam go i zawiesiłam sobie na szyi. Pokażę mu go z
dumą, kiedy się zorientuje, że zapomniał. Lily zaczęła znowu
śpiewać, a Teiji korygował jej błędną wymowę.

Idąc za nimi, zdjęłam osłonę, podniosłam aparat do oka i

chociaż znacznie trudniej przyszło mi zogniskować własne
spojrzenie niż obiektyw, jakoś udało mi się uchwycić oboje w
wizjerze. Lampa błysnęła jasno, ale oni szli dalej, śpiewając,
jakby niczego nie zauważyli. Wypuściłam aparat z rąk i
ruszyłam za Teijim. Nagle dogonienie go wydało mi się bardzo
ważne.

Zmieniłam zdanie i teraz wydaje mi się, że to

prawdopodobnie zdjęcie zrobione w Parku Yoyogi, nie zaś
tamto z restauracji, stało się początkiem mego upadku. A może




background image

po prostu Lucy jest zbyt przesądna, doszukuje się

wskazówek we wszystkim, podczas gdy one nie istnieją
nigdzie.

O wczesnych godzinach poranka szliśmy ulicami, pod

górę, w stronę mieszkania Teijiego. Lily wciąż przewracała się
na ziemię, informując nas, że prześpi się na chodniku, i
żebyśmy się o nią nie martwili. Za każdym razem
podnosiliśmy ją, braliśmy między siebie i wlekliśmy kilka
kroków dalej. Lily nie była szczególnie ciężka, ale alkohol
poważnie zakłócił normalną siłę i koordynację ruchów
Teijiego. Zataczał się na mnie i wkrótce się przekonałam, że
właściwie sama muszę wykonywać całą pracę. W pewnej
chwili Teiji zobaczył na chodniku mały wózek z rodzaju tych,
których używa się w magazynach do przewożenia kontenerów
albo do wyładowywania towarów z ciężarówki. Dał mi znak,
żebym poszła za nim. Przenieśliśmy Lily i powieźliśmy dalej
na wózku. Głowę odchyliła do tyłu, a grzywka ufarbowanych
na rudo włosów spływała poza krawędź platformy. Ramiona i
nogi rozłożyła jak szeroko. Wyglądała niczym truchło
zmiażdżonego stopą pająka. Niebo zasnuwały szczypiące
ciemności wczesnych godzin świtu, tuż przed wschodem
słońca.

Pięć minut później Lily szła już na własnych nogach, a ja

leżałam na wózku. Zanim dotarliśmy na szczyt wznoszącej się
ulicy, niebo jeszcze bardziej pojaśniało i teraz to ja pchałam
wózek, na który walnęli się Teiji i Lily. Zatrzymałam się, by
odpocząć i podziwiać widoki. Przede mną, między budynkami
niemalże całkowicie opustoszałej ulicy, wisiało na niebie
słońce - wielka różowa kula, puchnąca i świecąca w oczy.
Wprowadziłam wózek w alej-

background image

kę między dwoma sklepami, oparłam o ścianę tak, że nie

mógł sam odjechać, a potem położyłam się na Teijim i Lily. W
głowie wciąż rozbrzmiewały mi echa naszego śpiewu w parku i
chorał świtu.

Jak spośród tej kakofonii mogłam wyłowić wielką ciszę,

która wkrótce miała spowić Tokio, Lily, Teijiego i mnie?



























background image

R

OZDZIAŁ ÓSMY


Jakiś tydzień czy dwa po nocy spędzonej w parku Lily

przyszła z wizytą. Było już późno i nie spodziewałam się jej,
ale rozpoznałam jej palec na dzwonku, tak samo, jak
rozpoznawałam palec Teijiego. Dzwonek Teijiego jest
delikatny, ale miarowy. Lily naciskała przycisk zbyt mocno i
zbyt długo, co stanowiło kolejny dowód jej nieopanowania i
braku samokontroli.

Otworzyłam drzwi. Zobaczyłam, że płakała.
- Wejdź. Co się stało?
- Przeszkadzam ci, nieprawdaż? Jeśli Teiji tu jest, nie chcę

wam wchodzić na głowę.

- Nie ma go. Dzisiaj pracuje do późna. W restauracji mają

mnóstwo klientów.

- Ach, właśnie.
Weszła za mną do pokoju, z wahaniem zatrzymała się

pośrodku.

- Siadaj.
- Dzięki. Naprawdę przepraszam, że cię tak nachodzę.

Sama nie wiem, dlaczego wcześniej nie zadzwoniłam. Po
prostu wstałam i wyszłam z mieszkania. Nie miałam pojęcia,
dokąd jeszcze miałabym pójść. Fajne mieszkanie. Ładne i nie
zagracone.

- Puste. Ale tak właśnie lubię. - Chciałam, żeby już

przeszła do rzeczy. Mianowicie, co robiła w moim mieszkaniu
tak późno w nocy.

background image

- Nie masz nigdzie fotografii swojej rodziny?
- Nie.
- A co ze zdjęciami Teijiego? Nie wieszasz ich na

ścianach?

- Trzymam je w szufladzie. Używam jako zakładek do

książek, takie tam. Zapisuję na nich, co mam kupić, ale potem
nie wyrzucam.

- Dlaczego gryzmolisz po takich ślicznych fotografiach?

Mogę ci kupić notes, jeżeli nie masz papieru.

- Nie, nie. Dzięki. Lubię, jak moje rzeczy do czegoś się

przydają. W przeciwnym razie po co miałabym je trzymać?

To nie była szczera odpowiedź, ale Lily nie zrozumiałaby,

gdybym jej powiedziała prawdę. Zdjęcia Teijiego trzymałam w
szufladzie, którą otwierałam każdego wieczoru i każdego
ranka. Widzieć siebie jego oczami to był najlepszy sposób na
kontakt z nim, kiedy nie było go przy mnie. Zapisywałam
różne rzeczy na odwrocie jego fotografii, ponieważ czasami po
prostu nie potrafiłam napisać słowa na niczym, co nie należało
do niego.

Usiadłam na podłodze, czekając, aż Lily powie wreszcie,

o co jej chodzi. Ona tymczasem milczała. Podeszła do okna i
wystawiła głowę na zewnątrz.

- Straszny hałas.
- Tak, ale kiedy się zamknie okna, robi się zbyt gorąco.

-Jak możesz tu wytrzymać bez klimatyzacji?

- Łatwo się pocę.
Usiadła na poduszce, opierając się o ścianę i podwijając

nogi.

- Dziwnie się czuję.
- Coś się stało?
- Cóż, tak. Stało się, a równocześnie się nie stało.
- To znaczy?

background image

- Otrzymałam list od Andy'ego. Chce, żebym wróciła.
- Skąd wziął twój dres? Myślałam, że jest objęty ścisłą

tajemnicą.

- Nie, nie ma mojego adresu. Wysłał list do mojej

przyjaciółki, a ona przesłała go do mnie. Problem polega na
tym, że to właśnie u niej mieszkałam, zanim przyjechałam do
Japonii. Pomogła mi znaleźć tu pracę i w ogóle. To znaczy, że
przynajmniej do niej udało mu się dotrzeć. W następnej
kolejności dowie się, że jestem w Tokio. Wystarczy, że
pochodzi po pubach w pobliżu jej mieszkania i popyta ludzi.

- Może i tak, ale nawet jeśli się dowie, że tu jesteś, jak, na

niebiosa, miałby znaleźć twoje małe mieszkanie w całym
wielkim Tokio?

- Wiem, masz rację, ale po prostu przeraziłam się, gdy

dostałam ten list. I od razu poczułam się głupio, że tak
panikuję. Prawda jest taka, że już powoli zaczynałam się czuć
dobrze bez niego. Przyzwyczaiłam się do tego, że tu mieszkam
i pracuję. Prawie zapomniałam o Anglii. Zaczynałam nieźle się
bawić. A teraz on, cholera, znowu o sobie przypomniał.

- Naprawdę był taki straszny? Czego się boisz?

Wyjechałaś z kraju... z pewnością musi rozumieć, że i jego
zostawiłaś na dobre.

Lily nic nie powiedziała. Tylko pokręciła głową.
- Zrobił ci coś?
- Nie mnie. Tylko facetom, którzy jego zdaniem za dużo

ze mną rozmawiali albo mi się przyglądali. Śmieszne, co? Kto
chciałby na mnie spojrzeć?

Każdy wolałby patrzeć na śliczną buzię Lily zamiast na

Lucy, ale nie zamierzałam o tym wspominać, żeby nie psuć jej
tak urodzajnego użalania się nad sobą.

background image

- Nawet jeśli zdobędzie twój obecny adres, myślisz, że

będzie mu się chciało jechać aż do Japonii? To długa podróż,
tylko po to, żeby usłyszeć od kobiety, która już wcześniej cię
zostawiła, że nie chce z tobą być.

- Jeżeli zdobędzie pieniądze, na pewno przyjedzie. Na

szczęście wcale nie jest oczywiste, że je zdobędzie.

Zaśmiała się, skubiąc sobie skórki przy paznokciach.
- Wiesz, co on raz zrobił? To naprawdę żenujące. Chciał

wynająć prywatnego detektywa, żeby mnie śledził, ale okazało
się, że go nie stać. Zamiast tego od jakiegoś gościa
przypadkowo poznanego w barze kupił tanie urządzenie
podsłuchowe i zainstalował je pod podszewką mojej torebki.

- Szpiegował cię?
- Tak, ale od razu się zorientowałam. Rozpruł podszewkę,

żeby wsadzić mikrofon do środka, a potem próbował zaszyć na
nowo, tyle że nie zrobił tego równo. Odkryłam to w pracy, gdy
wieszałam torebkę w szafie. Przez całe tygodnie nie
wiedziałam, co znalazłam, ale, mówię ci, nawet nie chciałam
pytać. Po prostu zostawiłam to w mojej szafce i zapomniałam o
wszystkim. Przypuszczam, że usłyszał tylko odgłosy
otwierania i zamykania drzwi i zgrzyt klucza w zamku.

- A jak się dowiedziałaś, o co chodzi?
- Kilka razy przyłapałam go na grzebaniu w mojej

torebce. W końcu oświeciło mnie, czego może tam szukać.
Potem pokazałam to komuś w pracy i wytłumaczyli mi, do
czego to służy. Wyrzuciłam ten mikrofon, ale najpierw przez
jakiś czas chciałam go zamontować przy syrenie karetki, żeby
gnojek sobie posłuchał.

Popatrzyłam na nią.
- Wiem, co znaczy to spojrzenie. Dlaczego wcześniej go

nie zostawiłam?


background image

- Właśnie, dlaczego?
- Ponieważ wiedziałam, że nie da mi spokoju, a potem

będę znowu musiała wysłuchiwać jego awantur i tak dalej.
Łatwiej było mi zostać z nim, póki nie będę mogła uciec
gdzieś, gdzie już mnie nie znajdzie.

- Logiczne.
- Wiem, wiem. Gdybym była tobą, powiedziałabym po

prostu spadaj, a on zmyłby się na dobre. Ty potrafisz załatwiać
takie sprawy. Ja nie. Naprawdę cię podziwiam, ale nie jestem
taka jak ty. - Na moment jej oczy zaszkliły się, potem
zamrugała. - Przykro mi, że tak ci wparowałam do domu.

- Nie wparowałaś. Wszystko w porządku. Możesz tu

przychodzić, kiedy tylko zechcesz.

- My, kobiety z Yorkshire, musimy trzymać się razem,

co? Wydawało mi się, że w każdej chwili gotowa jest się

rozpłakać, więc postanowiłam, że ten jeden raz zatańczę,

jak mi zagra.

- Oto dobry, rodem prosto z Yorkshire, sposób

rozwiązania twoich problemów.

- Mianowicie?
- Nastawię wodę na herbatę. Lily roześmiała się i potarła

oczy.

- Dzięki. Mogłabym zabić za filiżankę herbaty. A już na

poważnie, jeżeli sądzisz, że Teiji może przyjść później, gdy już
skończy pracę...

Czy to tylko igraszki wyobraźni Lucy, czy Lily

rzeczywiście bez przerwy tamtego wieczoru dopytywała się o
Teijiego?

Sparzyłam herbatę, podałam. Lily nie była w stanie wypić

swojej bez przynajmniej dwóch czubatych łyżeczek

background image

cukru, musiałam więc pobiec po niego do całodobowego

sklepu. Sama nigdy nie kupuję cukru. Raz, dwa razy w roku
jadam coś słodkiego, a i tego dla mnie za dużo.

Między kolejnymi łykami delikatnie dmuchałam na

powierzchnię herbaty. Lily wydawała się już spokojniejsza,
może zrozumiała, że w Tokio Andy jej nie zagraża.

- Przynajmniej tak bezpieczna, jak w ogóle można być

gdziekolwiek bezpiecznym. - Łykała herbatę jak dziecko
pijące mleko.

- Właśnie. Dlatego nie ma się czym przejmować.
- Tak. Lucy? -Co?
- Wiem, że to głupie, ale nie chcę dzisiaj spać sama u

siebie. Rozumiem, że nie ma się czego bać, że on się nie pojawi
znienacka, ale jestem cała roztrzęsiona i na pewno nie zasnę.
Czy mogłabym przenocować u ciebie?

W niczym mi to nie przeszkadzało. Miałam dodatkową

pościel. Od poduszek, herbaty i wzajemnych zwierzeń w moim
mieszkaniu zrobiło się przytulnie jak nigdy. Z góry
wiedziałam, że gdy Lily sobie pójdzie, znowu poczuję się
samotna, a mieszkanie znienacka stanie się równie puste jak
zawsze. Nie widziałam Teijiego od siedmiu dni. Zajęty w
restauracji. Poprzednie noce były długie i puste. Głupia,
brzydka Lucy spała niespokojnie w zimnej pościeli. Podczas
tych nocy za każdym razem, gdy się budziła, myśl, że z
jakiegoś powodu Teiji przestał ją kochać, odzywała się z całą
mocą i ściskała w żołądku.

Wyjęłyśmy materace z szafy, rozłożyłyśmy je obok.

Odwróciłyśmy się plecami do siebie i zasnęłyśmy. Pewna
jestem, że gdyby nam nic nie przeszkodziło, spałybyśmy
smacznie aż do rana, ale stało się inaczej. Głęboką nocą
obudziły nas wstrząsy. Ściany drżały, jedna z filiżanek

background image

spadła ze stolika i potoczyła się po podłodze. Usiadłam,

przecierając oczy, i zobaczyłam Lily przykucniętą pod moim
biurkiem. Światło ulicznych latarń wpadało przez okna,
zalewając ją żółtym blaskiem. Skulona, przyciskała kolana do
piersi. Jej oczy były zamknięte, powieki zmarszczone jak
suszone śliwki.

- Lily, wszystko w porządku?
- Boję się.
- Nie jest tak źle. - Urwałam. - Myślę, że już się

skończyło.

Podłoga zakołysała się znowu.
- Skąd ten hałas?
Nic nie słyszałam, póki o nim nie wspomniała. Potem

jednak zdałam sobie sprawę, że hałas towarzyszy mi od
momentu, gdy się obudziłam, że słyszałam go już przez sen.

- Śpiewa ptak trzęsienia ziemi. -Co?
Kiedy wsłuchiwałam się w te dźwięki, one już powoli

cichły, wreszcie podłoga też się uspokoiła.

- Nie mam pojęcia, co to jest. Zawsze towarzyszy

trzęsieniu. Kiedyś myślałam, że to jakiś stary kawałek metalu o
coś uderza. Ale głos brzmi, jakby docierał z bardzo daleka, a
więc nie może chodzić o nic na stacji benzynowej. Teijiemu
wydaje się, że to ptak, jakiś stary nocny ptak, któremu wstrząsy
wyrywają gałąź spod pazurów.

- Brzmiało, jakby ktoś daleko kopał starą puszkę.
- Kto miałby kopać puszkę pod moim mieszkaniem za

każdym razem, kiedy jest trzęsienie ziemi?

- Słuszna uwaga.
- Cała sprawa polega na tym, że za każdym razem, gdy

staram się uważniej wsłuchać, żeby w końcu stwierdzić, co to
jest, nie potrafię się w tym połapać. Trudno tak,

background image

w środku nocy. A kiedy już się obudzę na tyle, żeby być w

stanie się skoncentrować, trzęsienie zazwyczaj się kończy.
Gdyby nie fakt, że Teiji i ty również słyszeliście, myślałabym,
że to sny.

Ale nie powiedziałam Lily, że zauważyłam jeszcze jedną

prawidłowość cechującą ptaka trzęsienia ziemi. Nie zaczynał
krzyczeć w tej samej chwili, gdy zaczynało się trzęsienie.
Zawsze odzywał się wcześniej. Więc może to jednak był sen?
W takim razie dlaczego zawsze identyczny? Skąd może ptak
albo puszka, albo kopiący ją but wiedzieć, że zaraz nastąpi
trzęsienie ziemi? Wiele razy się nad tym zastanawiałam.
Oczywiście mogłam się mylić. Pośrodku nocy wszystko zdaje
się pogrążone w niepewności. Z drugiej strony, jeśli miałam
rację, to czy było to ostrzeżenie czy tylko skutek? Jeżeli
ostrzeżenie, jaki z niego pożytek na parę sekund przed
katastrofą, kiedy już nie ma czasu, ani by uciec, ani by się
schować?

Dzisiejszą noc spędzę na posterunku policji. Co usłyszę?

Może jakieś syreny, może policyjne plotki. Aresztowanych
pijaków. Wcześniej wyobrażałam sobie, że na posterunku
policji panują całkowite ciemności. Myliłam się, oczywiście,
ale żałuję, że tak nie jest. W pokoju jest rozpaczliwie jasno.
Moje oczy są zmęczone, chętnie bym trochę pospała.

Rankiem zrobiłam herbatę i postawiłam ją na podłodze

tuż przy głowie Lily.

- Dziękuję. Och, spałam jak kamień. Nie obudziłam się

ani razu, od kiedy moja głowa dotknęła poduszki.

— Oprócz trzęsienia ziemi.



background image

- Trzęsienia ziemi? W nocy było trzęsienie ziemi?

Musiałam chyba je przespać.

- Nie, obudziłaś się. Obie się obudziłyśmy.
- Pewnie natychmiast musiałam znowu zasnąć. Nic nie

pamiętam.

Łatwo zapomnieć, co się przydarzyło pośrodku nocy, jeśli

wciąż się na poły śpi. Dziwne mi się jednak wydawało, że nie
pamiętała, jak wstała z łóżka i schowała się pod stołem, że nie
pamięta nawet słowa z naszej rozmowy o ptaku trzęsienia
ziemi.

Razem poszłyśmy na stację metra. Lily była wesoła i

ożywiona, słowem nie wspomniała poprzedniej nocy ani
Andyego. Na stacji wsiadłam w metro wożące mnie do pracy,
ona zaś pojechała do domu, żeby przebrać się przed pójściem
do baru.

W pracy czekał na mnie list. Znaczki na kopercie były

brytyjskie, nie rozpoznałam jednak okrągłego, schludnego
charakteru pisma. Jedną osobą w Anglii, która znała adres do
mojej pracy, była Lizzie. Nie pisywałyśmy jednak do siebie i
nie miałam pojęcia, co u niej słychać, ale co dwa, trzy lata
wysyłałyśmy sobie kartki na Boże Narodzenie. Tylko podpis,
nic więcej. Pismo Lizzie jest jednak ostre i pajęcze. W krótkiej
chwili ogłupienia wyobraziłam sobie, że może to być list od
chłopaka Lily, ale przecież znikąd nie mógł wiedzieć, kim
jestem i gdzie pracuję.

Rozdarłam kopertę i wyjęłam list. Przez kilka sekund

wpatrywałam się w podpis, zanim byłam w stanie zapoznać się
z treścią. List był od Jonatana, drugiego od końca pod
względem starszeństwa spośród moich żyjących braci. Od
czasu opuszczenia domu nie miałam od nich żadnej
wiadomości. Od razu założyłam więc, że za napisaniem tego
listu stoi jakiś żart lub czyjaś śmierć.

background image

Droga Lucy
Minęło wiele czasu, od kiedy któreś z nas otrzymało

jakieś wieści o Tobie. U nas wszystko dobrze, mamy nadzieję,
że u Ciebie też. Adres otrzymałem od Twojej starej
przyjaciółki z lawy szkolnej, Lizzie, ufam, że mój list jakoś do
Ciebie dotrze. Na Lizzie natknąłem się przypadkowo, czas
jakiś temu, na stacji Waterloo. Pracuje w BBC jako jakaś
ważna szycha w zarządzie i powodzi jej się świetnie, ale o tym
pewnie już wiesz. Pamiętam, że wy dwie byłyście ze sobą
blisko.

Mama ostatnimi czasy nie czuje się najlepiej.

Reumatyzm bardzo jej dokucza, ale umysł ma jasny jak
zawsze. Moja żona, Felicity, wpada do niej w każdy wtorek i
niedzielę, żeby zobaczyć, jak się miewa, i zawieźć jej
zapiekankę oraz szwedzki jabłecznik. Pewnie zdziwisz się, jak
przeczytasz te słowa, ale Mama ostatnimi czasy jest kimś w
rodzaju poetki i nawet opublikowała parę swoich
amatorskich utworów w lokalnym „Recorder" .Jak pewnie
łatwo możesz sobie wyobrazić, wszyscy jesteśmy z niej bardzo
dumni.

W moim życiu zaszły pewne zmiany. Przypuszczam, że w

Twoich oczach mogą nie zasłużyć wcale na miano zmian,
ponieważ nie wiesz, czym zajmowałem się wcześniej. Pozwól,
że Cię wprowadzę. Przez kilka lat pracowałem w policji i
oczekiwałem na awans, kiedy całe moje życie w jednej chwili
wywróciło się do góry nogami. Rozumiesz, odnalazłem Pana.
Stało się to raczej nagle i nieoczekiwanie, kiedy zajmowałem
się przycinaniem krzaku róży i nagłe zobaczyłem ślicznego
kosa, który skakał po murze obok mnie. Po raz pierwszy w
mym życiu zrozumiałem, że taka doskonała istota musi mieć
swojego Stwór-

background image

cę, a nie jest tylko wybrykiem natury albo produktem tak

zwanej ewolucji. Co więcej, wydawało mi się, że jakoś znamy
się nawzajem, jakbyśmy razem żyli kiedyś w jakimś innym
świecie. Po tym wydarzeniu zrezygnowałem z pracy w połicji i
teraz jestem w Kościele, przygotowując się do wyświęcenia na
pastora. Uważam, że podjąłem jak najbardziej słuszną
decyzję. Felicity spotkałem w kościele, zeszłego roku się
pobraliśmy. Śpiewa solo w chórze i ma przepiękny glos.
Jesteśmy bardzo szczęśliwi razem i w najbliższej przyszłości
spodziewamy się usłyszeć tupot małych stopek.

Na sumieniu ciąży mi tylko to, Lucy, że mam przecież

Ciebie — siostrę daną mi przez Pana — a jednak wcale Cię
nie znam. Byłoby mi miło pewnego dnia otrzymać od Ciebie
słowo i dowiedzieć się o Twoich przygodach w tajemniczym
Oriencie.

List ten pozwolę sobie zamknąć wierszem, który napisała

Mama. Nie powiedziała mi, dlaczego go napisała, ale jestem
pewien, że mówi w nim o Tobie i o tym, jak bardzo pragnie,
byś z powrotem znalazła się w naszym życiu. Myślę, że wiersz
wyda Ci się równie poruszający jak mnie.

Zostań z Bogiem
Jonatan
Wiersz znajdował się na dołączonej do listu, złożonej

kartce papieru. Rozłożyłam ją, a potem złożyłam znowu, nie
czytając. Przez jakieś dwadzieścia minut siedziałam za
biurkiem, bębniąc palcami po stole, nie wiedząc, co mam robić.
Na koniec wyciągnęłam kartkę z koperty, powoli rozłożyłam i
zaczęłam czytać.

background image

Wieczory bez radości napisane przez Miriam Fly
Wieczorami pijam herbatę z ulubionego czajniczka
Ale nie przynoszą mi już one radości
Siedzę w starym, stareńkim fotelu
Reumatyzm szarpie moje kości
Nigdzie wokół dziecięcej zabawy
Ani śmiechu jak ongiś co dzień
Żyję sama w nawiedzanym domu
Spaceruję wśród grobowców w ogrodzie
Jednak drzwi są zawsze otwarte Na wypadek gdybyś

przybyła Wnosząc ze sobą odrobinę światła A nie słowa, że
wszystko zniszczyłam

Choć wiem, że to zrobiłam
Śmiałam się w głos z płodu grafomanii Miriam, w końcu

zdecydowałam, że znacznie bardziej prawdopodobne jest, iż
wiersz dotyczy oczekiwania, aż Felicity przybędzie pod drzwi
z jedną ze swoich zapiekanek, niż powrotu Lucy.

Uczucia, jakie wzbudził we mnie list Jonatana, były nieco

bardziej skomplikowane. Nieszczególne wrażenie wywarł na
mnie fakt, że jego próba zaprzyjaźnienia się ze mną w
oczywisty sposób stanowiła część większego planu
zaprzyjaźnienia się z Bogiem, przynajmniej na czas
wystarczający, żeby otrzymać u Niego pracę. Niemniej zawsze
to miło dostać pocztą lotniczą list w grubej, oblepionej
znaczkami kopercie. Tym samym nie można pozba-







background image

wić jego nadawcy choć odrobiny zasłużonej

wdzięczności. Ale wsadziłam list do szuflady i na jakiś czas
zdecydowałam o nim zapomnieć. Wyjmę go za kilka miesięcy
i wtedy się zastanowię, czy nie wysłać kartki na święta.
Zastanawiałam się jeszcze przez chwilę, czy Jonatan dał mój
adres Miriam. Miałam nadzieję, że nie. Nie życzyłam jej źle i
ufałam, że reumatyzm za bardzo nie dokucza, ale nie miałam
najmniejszego zamiaru się z nią zobaczyć. I nie chciałam
żadnych dalszych wierszy.

Wróciłam do pracy. Dostałam do zrobienia strasznie

trudne tłumaczenie i trzytygodniowy termin. To był komplet
długich podręczników dotyczących produkcji nowego rodzaju
elektrycznego wózka inwalidzkiego, a na dodatek zupełnie nie
potrafiłam odczytać dołączonych schematów. Normalnie nie
mam nic przeciwko długim i nudnym tłumaczeniom, to jednak
naprawdę zalazło mi za skórę. Napisane było kiepską
japońszczyzną, żeby pojąć, o co w nim chodzi, musiałam
poświęcić kilka długich dni na zapoznanie się z technicznymi
szczegółami wytwarzania wózków inwalidzkich. Zbudowałam
sobie nawet zaimprowizowany model, używając do tego celu
papierowych kubków, starego aktu urodzenia i wykałaczek.
Podmuchy powietrza z klimatyzacji wciąż strącały go na
podłogę, póki wreszcie - zdenerwowana - nie zmiażdżyłam go i
nie wyrzuciłam. Przez trzy tygodnie dzień w dzień pracowałam
od wczesnego ranka do czasu, gdy odjeżdżało ostatnie metro
do mego domu.

W ciągu tych trzech tygodni ani razu nie widziałam Lily

ani Teijiego. Z Teijim bardzo chciałam się spotkać, ale kiedy
nie zajmowałam się tłumaczeniem, spałam. Nie

background image

miałam wolnej chwili. Nie potrafiłam jednak przestać o

nim myśleć i pochylona nad tłumaczeniem, liczyłam dni do
momentu, gdy będę z nim znowu. Jedyną osobą, z którą
rozmawiałam, była Natsuko. Ona również miała pracy po uszy,
wciąż jednak jadałyśmy razem lunche, uskarżając się na braki
w słownikach i kiepsko wykonane schematy.

Podczas jednego z lunchów, w samym środku tego

wszystkiego, Natsuko zaproponowała, byśmy poszły na krótki
spacer.

— Chcę ci coś pokazać — powiedziała.
To jest jedno z moich ulubionych zdań. Nie przeszkadza

mi, że to coś może się okazać zupełnie niewarte uwagi albo
nawet odrażające. Te kilka słów wystarczy, aby napełnić mnie
wyjątkowym uczuciem, które kojarzy mi się z chwilą, gdy na
widowni gasną światła i za chwilę mają zacząć się emocje.

Wyszłam z Natsuko na ulicę, pod drodze omalże nie

podskakiwałam. Wokół nas kłębiły się ludzkie tłumy. O każdej
porze dnia, we wszystkie dni tygodnia Shibuya aż kipi od
nastolatków. Wystarczy tego, by trzydziestoczteroletnia
kobieta poczuła się babcią. Czy te dzieciaki nigdy nie chodzą
do szkoły? Przepchnęłyśmy się przez galimatias butów na
koturnach i różowych telefonów komórkowych, wyszłyśmy na
boczną uliczkę. Tam znajdowały się tylko dwa maleńkie
sklepy. W jednym sprzedawano rośliny w doniczkach, w
drugim końcówki markowych kolekcji. Nie licząc sklepików,
okolica była spokojna, cicha, przeznaczona wyłącznie na
mieszkania. Budynki obok starych garaży, obok niewielkich
domków.

— Spodoba ci się. — Natsuko zawsze głęboko wierzy w

to, co mówi. I zawsze jest to wiara uzasadniona. Nigdy


background image

jeszcze nie byłam świadkiem, aby się myliła, potrafię

więc sobie teraz wyobrazić, jak siedzi i deliberuje nad moją
rolą w śmierci Lily. - Odkryłam to w zeszłym tygodniu.
Chodziłam tutaj i szukałam fryzjera, o którym ktoś mi
powiedział, ale w końcu nic z tego nie wyszło. Jednak cieszę
się, że udało mi się zgubić. Spójrz.

Wspięła się na przewrócony kosz leżący na ulicy i

zaglądała przez mur do prywatnego ogrodu. Spięte w małą
kitkę loczki sterczały z tyłu jej głowy. Patrzyła przez chwilę,
potem zeskoczyła na ziemię.

— Teraz ty.
Wcześniej z poziomu ziemi dostrzegłam tylko kilka

karłowatych sosen, rosnących w małym ogrodzie. Przez
szczelinę w murze widziałam białe i różowe plamy, mgiełkę
kwiatów. Żółty kot wyszedł skądś, otarł się o moje nogi, zadarł
łepek i miauknął. Głaskałam go, póki się nie znudził i nie
poszedł do Natsuko po kolejną porcję pieszczot. Wspięłam się
na kosz.

Pośrodku ogrodu zobaczyłam drzewo kameliowe. Miało

lśniące zielone liście i bladoróżowe kwiaty, które wyglądały
tak, jakby ktoś pompował w nie krew cieniutkimi kapilarami.
Ciemne gałęzie były w tak cudowny sposób powyginane, a
równocześnie ich układ tworzył tak idealną kompozycję, że
miało się wrażenie, iż drzewo trafiło do naszego świata prosto z
ilustracji do baśni, że gdy tylko potrze się jego gałęzie albo
skubnie liść, zaraz zdradzi swe magiczne moce.

- Nigdy w życiu nie widziałam równie pięknego drzewa

kameliowego. — Natsuko wsadziła nos i jedno oko w szczelinę
w murze. - Mogłabym przez cały dzień stać tutaj i mu się
przyglądać.

Związki Lucy z drzewami nie zawsze kończyły się szczę-

background image

śliwie, ale to niesprawiedliwie potępiać wszystkich za

zbrodnie jednego.

- Jest śliczne. - Patrzyłam jeszcze przez jakąś minutę czy

dwie. Obraz tego drzewa już na zawsze zostanie w mej
pamięci, nie tylko dlatego, że było piękne, choć było, ale
dlatego, że uczyniło Natsuko tak niewiarygodnie szczęśliwą i
że wzięła mnie ze sobą, abym je zobaczyła.

- Dziękuję ci za to, że mnie tu przyprowadziłaś.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Jeśli kiedykolwiek

będę miała własny dom, chcę mieć w ogrodzie takie drzewo jak
to. Ale przypuszczam, że musiałabym kupić ten tutaj dom. Nie
może istnieć drugie takie samo drzewo. Co mi jednak szkodzi
poszukać. Gdybym mogła mieć to drzewo, byłabym już na
zawsze szczęśliwa. Gdybym mogła mieć to drzewo, nie
potrzebowałabym już niczego więcej.

Jak już Lucy wspominała, Natsuko ma naturalną łatwość

uśmiechania się, ale podczas tego krótkiego wypadu z naszego
ciasnego biura uśmiech obejmował całą jej twarz - usta, oczy,
policzki, nos i podbródek. Nawet jej zazwyczaj skora do
podskoków grzywka pląsała jakoś bardziej energicznie. Myślę,
że musiało to być zaraźliwe, ponieważ gdy wracałyśmy do
biura, mnie również szło się lżej.

Tłumaczenie wózka inwalidzkiego skończyłam w dniu, w

którym upływał termin. Wróciłam do domu i zadzwoniłam do
Teijiego, mając nadzieję, że rychło się spotkamy. Nie mógł
podejść do telefonu. Dowiedziałam się, że jest zajęty i przez
następnych kilka tygodni również każdy wieczór spędzi w
pracy. Byłam gorzko rozczarowana. Za-




background image

stanawiałam się, czy naprawdę jest tak zapracowany, czy

też wciąż nie może wybaczyć Lucy tego, że otworzyła kartony
i oglądała jego fotografie. Fotografie Sachi. Czy w jakiś sposób
przywołałam ją z powrotem, wyrywając z właściwego jej
miejsca w środku pudła i wyciągając na światło dnia? Czy teraz
jest z Sachi albo o niej myśli?

Może jednak byłam niesprawiedliwa. Przecież przez

ostatnie trzy tygodnie sama nie miałam dla niego czasu. Nie
było powodu, żeby Teiji też nie mógł ciężko pracować.
Siedziałam w moim mieszkaniu, znudzona i samotna, próbując
nie myśleć o Jonatanie i Felicity, o Miriam w starym, stareńkim
fotelu i jej szwedzkich jabłecznikach. Zastanawiałam się -
zadzwonić do Lily czy nie zadzwonić?

I wtedy usłyszałam telefon. Odebrałam. Lily. Dzwoniła,

żeby poinformować mnie, że pod koniec miesiąca wyjeżdża z
Japonii.

- Dlaczego?
- Nie pasuję tutaj. Powinnam wrócić do domu i zmierzyć

się z własnym życiem. Nie potrafię nie być pielęgniarką. Jako
barmanka zupełnie się nie sprawdzam. Wszystko idzie źle.

- Ale co z Andym?
- Może na niego nie wpadnę.
-Jasne, że wpadniesz. O czym ty mówisz? Nie chcesz

przecież z powrotem trafić w to bagno, z którego uciekłaś?

- Może byłam wobec niego niesprawiedliwa. - Mówiła

cichym głosem, trochę nazbyt ckliwym. - Tęsknię za nim.
Miałam rację, kiedy nie chciałam o nim myśleć, ale teraz
znowu nie potrafię przestać, znowu nie myślę o niczym innym.
Znienacka zaczęłam strasznie tęsknić za domem i chcę wrócić.
Tokio nigdy nie będzie moim domem.

background image

— Jak sobie chcesz. — Rzuciłam słuchawkę i przez

chwilę siedziałam, zastanawiając się, czemu tak się zdenerwo

r

wałam. Co mnie to obchodzi. Powinnam być szczęśliwa, że się
jej pozbędę.

Prawda była taka, że powoli zaczęłam się do niej

przyzwyczajać. W jej obecności czułam się kompetentna,
zadomowiona w Tokio, bystra. I jeszcze jedna rzecz. Gdy
leżałam sama w nocy i przymykałam powieki, przed oczyma
zawsze stawała mi ta scena, kiedy spadłam ze stoku, ten ostry
ból w zwichniętej kostce. Wspomnienie to prowadziło do
następnych smutnych myśli - o ludziach, których utraciłam,
katastrofach, jakie ich spotkały z mojego powodu. A potem
wspomnienie dotyku dłoni Lily sprawiało, że czułam się lepiej.
Delikatne ręce pielęgniarki kołysały mnie do snu i obiecywały,
że zawsze będ,ą przy mnie, jeśli upadnę znowu. Nie chciałam,
by wyjeżdżała.

Ale nie kierował mną tylko czysty egoizm. Smuciłam się

również poniekąd w imieniu Lily, która musiała wrócić do Hull
i do Andy'ego, ponieważ Lucy nie potrafi usłyszeć o planach
drugiej osoby i nie zacząć ich natychmiast przeżywać w
głowie. Jakkolwiek obracałam rozmaite scenariusze w swej
wyobraźni, zawsze wychodziło mi, że Lily i Andy skazani są
na nieszczęsny koniec. Lily zakosztowała wolności, a powrót
do klatki nigdy się nie sprawdza. Nie, Lily miała zły plan, Lucy
powinna dołożyć wszelkich starań, żeby Lily została w Japonii,
przynajmniej jeszcze jakiś czas.

Wpadłam na pomysł. Pomysłem było miejsce. Czy

istnieje lepsze miejsce w Japonii, które Lucy i Lily mogą
odwiedzić, niż to, o którym niedawno myślałam? Od wieków
tamta skalista wyspa na północy stanowiła schronienie dla
przestępców i elementów politycznie niepożąda-

background image

nych. Czemu nie miałaby się okazać idealna dla dwu

współczesnych wygnańców. Oddzwoniłam. -Jedź ze mną na
wyspę Sado.

- Gdzie?
- To taka wyspa na Morzu Japońskim. Zawsze chciałam

tam pojechać i teraz właśnie jest ten moment. Proszę cię, jedź
ze mną. To piękne miejsce... czytałam o nim... mnóstwo
świątyń i czyste niebieskie morze. Pani Kato, moja
przyjaciółka, która grała na altówce, stamtąd pochodziła i od
momentu, jak mi o nim opowiedziała, zawsze chciałam tam
jechać. Możemy też spędzić jakiś czas w Niigata, w górach,
jeśli chcesz. Nie możesz wyjechać z Japonii, póki nie
zobaczysz czegoś więcej niż tylko Tokio, żałosna górka w
Yamanashi zupełnie się nie liczy.

- Dobrze, kiedy?
- Za miesiąc. Podczas długiego weekendu.
- To daleko?
- Tak, bardzo daleko. Dlatego właśnie tam jedziemy.

Ponieważ to daleko od Tokio.

- Kusząca propozycja. Czy nie wolałabyś jednak pojechać

z Teijim?

- Sama nie wiem. — Naprawdę nie wiedziałam. - Nie

mogę sobie wyobrazić Teijiego poza Tokio, ale może jednak
miałby ochotę. Nieważne, na czym stoimy?

- Myślę, że mogłoby mi się spodobać. Tak, jadę.
- Wobec tego jesteśmy umówione. Żadnych pomysłów na

wyjazd z Japonii, przynajmniej przed upływem miesiąca.

Odłożyłam słuchawkę, zadowolona z siebie.

background image

R

OZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Teiji, mam na coś ochotę. - Wsunęłam płytę do

odtwarzacza kompaktowego, wcisnęłam play i rozległa się
muzyka, jakiej lubił słuchać: elektroniczny jazz. - Chcę iść z
tobą na imprezę.

Nieszczególnie przepadam za imprezami, chociaż lubię

głośną muzykę i alkohol. Za moich studenckich czasów
chodziłam na imprezy tylko po to, by podrywać mężczyzn na
tyle pijanych, aby się ze mną przespali. Nienawidziłam tych
wszystkich dyskusji w kuchni i kolejek do łazienki. Nudziły
mnie łzy i napady gniewu odrzuconych, widziałam w tym tylko
niepotrzebne marnowanie energii. Lucy chodziła na imprezy z
jasno wytyczonym celem. Prosta sprawa. Wygrywasz lub
przegrywasz, a jeśli przegrywasz, próbujesz kolejny raz. Moje
stanowisko w tej kwestii nie zmieniło się i choć w Tokio jakoś
szczególnie nie ciągnęło mnie do ludzi, uznałam jednak, że
może Teiji chciałby pójść. Przecież z Sachi spędzał niezliczone
noce na imprezach.

Teiji stał przy kuchennym zlewie, myjąc swoją jedyną

czarkę. Była bladozielona i wyszczerbiona. Opłukał ją
pieczołowicie, a potem odwrócił się i spojrzał na mnie, przez
cały czas trzymając czarkę w obu dłoniach, jak bezcenny okaz.

- Albo do klubu? - Powoli zaczynałam się denerwować.

background image

- Jeżeli chcesz. Możemy iść wieczorem do klubu. Masz

jakieś konkretne pomysły, dokąd?

- Nie mam zielonego pojęcia. Zaśmiał się.
- Zanim zaproponujesz, że gdzieś pójdziemy, powinnaś

najpierw coś wymyślić.

- Myślałam... Przecież są jakieś miejsca, gdzie zwykle

chodziłeś.

Westchnął, wziął do ręki kuchenny ręcznik i zaczął

wycierać czarkę. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, potem
podszedł do mnie i ukląkł obok.

- Z Sachi. Wiem. Nie chcę już chodzić w te miejsca. Jej

nie ma i czułbym się dziwnie. Tak czy siak, nie mam ochoty.
Jeżeli już musimy, to mam lepszy pomysł. Niedaleko stąd
niedawno otworzyli nowy klub jazzowy. Jeden z klientów
naszej restauracji cały czas tam przesiaduje. Mówi, że klub jest
mały i sympatyczny, trochę dziwny.

- Nigdy o tym nie wspominałeś.
- Sam się dowiedziałem dopiero parę dni temu. Nie

miałem pojęcia, że będziesz zainteresowana.

To był pierwszy raz, kiedy Teiji i ja zaplanowaliśmy

wspólny wieczór i czułam się jak na randce. Nie maluję się i
nie mam żadnych ekstraciuchów, ale przed wyjściem
przejrzałam się w lustrze, przyczesałam włosy i mrugnęłam
bezczelnie do swego odbicia.

To, jak wyglądaliśmy, nie miało żadnego znaczenia.

Lokal był tak ciemny, że z miejsca gdzie siedzieliśmy, ledwie
było widać inne stoliki. Ściany gubiły się w plątaninie
niebieskoczarnych cieni i choć pomieszczenie było małe,
trudno było stwierdzić, w którym miejscu się kończy. For-



background image

tepian i saksofon grały w plamie mętnego, przyćmionego

światła. Choć siedzieliśmy nie dalej jak kilka metrów od sceny,
mrok sprawiał, że odległość ta wydawała się znacznie większa.
Muzyka była melancholijna i delikatnie pieściła uszy.
Rozgrzewała mnie jak grog, przepełniając uczuciem, które
sprawia, że moje usta rozciągają się w uśmiechu, nim jeszcze
na dobre zdam sobie sprawę, że jestem szczęśliwa.

Skóra Teijiego połyskiwała w świetle pojedynczej

świeczki na naszym stole, niczym powierzchnia topniejącego
lodu. Przypomniało mi się nasze pierwsze spotkanie, gdy
moim oczom wydawał się utoczony z wody. Na samą myśl
przeszył mnie dreszcz podniecenia. Teiji, mój
mężczyzna-posąg. Piłam dżin i rozkoszowałam się każdym
łykiem, moje palce pieściły szklaną pałeczkę. Drugą ręką
gładziłam pod stołem nogę Teijiego. Poczułam jego erekcję.
Pogładziłam ją i napiłam się znowu. Teiji odchylił głowę i
spojrzał na mnie z tym swoim krzywym uśmiechem, potem
przysunął usta do mojej twarzy i pocałował w policzek.
Wsunął palce za pasek moich dżinsów, we mnie, aż zaparło mi
dech, całowaliśmy się, ześlizgując z wyściełanych krzeseł na
ciemną podłogę - Teiji leżał na plecach, wyciągnął do mnie
ramiona, a potem go przeleciałam. Resztkę dżinu wylałam mu
na twarz i zlizałam, słysząc rozbrzmiewającą w uszach żałobną
melodię saksofonu. W naszym ciemnym kącie nikt nas nie
widział ani nie miał ochoty powstrzymać. Wydawało się, jakby
wszystko po prostu miało tak być, że po to właśnie były
panujące w klubie ciemności, niewidzialni kelnerzy.
Przyznaję, na poły chciałam, aby nas przyłapano. Pomyślałam
sobie - wreszcie Sachi odeszła. Chciałam, żeby cały świat
wiedział, że Teiji jest mój.

background image

Wciąż nie potrafię odnaleźć w mojej głowie czystego

brzmienia głosu Teijiego i wciąż daję tylko przybliżenia
języka, jakim mówił, istnieją jednak słowa, których nigdy nie
zapomnę, ponieważ, odkąd już raz zostały wypowiedziane,
tłukły się po mojej głowie, żywe, niemilknące. Następnego
ranka Teiji powiedział coś w sposób tak jasny i wyraźny, że nie
potrafię tego zapomnieć. Kiedy się obudziłam, leżał obok mnie
w łóżku, patrzył na mnie. Nigdzie w pobliżu nie było aparatu
fotograficznego.

- Ty jesteś chyba trochę dziwna - powiedział.
Japońskimi słowami czy angielskimi? Jeśli po angielsku,

to słowo „dziwny" nie miało aż tak negatywnych konotacji. W
społeczeństwie indywidualistycznym może nawet uchodzić za
komplement. Jeśli jednak mówił po japońsku, prawdopodobnie
powiedział, że jestem hen, co już nie brzmi tak znowu miło.
„Dziwna" po angielsku czy po japońsku? Im dłużej się nad tym
zastanawiam, tym mniej pamiętam. Poza tym jakoś nie
wydawało mi się, by można było być trochę dziwną. Albo jest
się dziwnym, albo się nie jest. Martwił mnie wyraz jego
twarzy. Wyglądał na zdenerwowanego, może nawet z lekka
wystraszonego. Nie znalazłam w sobie odpowiedzi, w żadnym
języku.

Lucy mówiono, że jest dziwna, przynajmniej od czasu,

gdy skończyła pięć lat. Bycie dziwną stało się dla Lucy czymś
normalnym już w wieku, kiedy nie miała zielonego pojęcia, co
to właściwie znaczy ani też dlaczego jej właśnie dotyczy. Tego
ranka jednak pojęła, że straci Teijiego. Z wyrazu jego twarzy
wywnioskowała, że nie czuje się z nią związany tak blisko, jak
wierzyła. Nie próbowała się kłócić ani wpływać na jego opinię.
Nie zapytała też, co właściwie miał na myśli. Mogła przecież
powiedzieć, że

background image

sam Teiji jest co najmniej trochę nietypowy - wszystkie te

wędrówki po nocy i robienie zdjęć, na których nic nie ma i
których potem nikt nie ogląda - w związku z czym przyganiał
kocioł garnkowi. Ale w owym czasie nie przyszło to Lucy do
głowy, ponieważ Teiji był po prostu Teijim. I kwestia
normalności czy dziwactwa była całkiem bezprzedmiotowa.
Niewykluczone, że się roześmiała, aby przekonać się, czy i on
się roześmieje, i tym sposobem wszystko zostało obrócone w
żart. Ale nie było jej szczególnie do śmiechu. Zamknęła oczy i
udawała, że śpi.

Jakiś czas później poszła do domu i nie przyszła następnej

nocy do jego mieszkania, ponieważ bała się, że go nie zastanie
albo że zobaczy ją z balkonu i każe jej odejść, ponieważ
wydaje mu się dziwna - tak stojąc tam, na dole.

Ułożyłam plan wycieczki na Sado i postanowiłam, że z

Teijim zobaczę się dopiero po powrocie, a wtedy spróbuję
naprawić szkodę, jaką wyrządziłam. Ponieważ należy zdawać
sobie sprawę, że Teiji swojej uwagi nie wygłosił tak znowu
całkiem bez powodu. Słowa: „Ty jesteś chyba trochę dziwna"
nie wzięły się znikąd. Nie obudził się znienacka wcześnie rano,
natychmiast rozumiejąc, że kobieta obok niego jest
niepokojąco oryginalna. Lucy sama była sobie winna, a
właściwie winna była historia, którą opowiedziała mu w nocy,
kiedy wrócili z klubu jazzowego w nastroju seksownym, choć
równocześnie trochę brudni. To ta opowieść sprawiła, jak
sądzę, że Teiji nie spał całą noc i patrzył na mnie, która -
zrzuciwszy z siebie swój ciężar - lulałam jak dziecko.
Rankiem, gdy się obudziłam, spojrzał na mnie i powiedział:
„Ty jesteś chyba trochę dziwna" - a ja nie pojęłam, o co mu
chodzi.

background image

Umyśliłam sobie mianowicie wtajemniczyć Teijiego w

historię mego pierwszego zbliżenia seksualnego, pierwszego
kęsa zakazanego owocu, jakiego Lucy posmakowała w życiu.
Opowiedziałam mu o nim, ponieważ kiedy tak leżeliśmy obok
siebie w łóżku, znowu zaczęłam myśleć o Sachi i o moim
wtargnięciu w jego tajemnice. Uznałam, że część ptywatności,
jaką skradłam tamtego wieczoru, mogę zwrócić, dzieląc się
własnymi sekretami. Poza tym wierzyłam, że zaśnie, jak za
tamtym pierwszym razem, gdy opowiadałam moje historie, a
on nie usłyszał z nich ani słowa.

Jako nastolatka Lucy była jeszcze mniej atrakcyjna niż

obecnie, nadto miała przeciwko sobie znacznie bardziej wrogie
otoczenie - chłopcy więc nie interesowali się nią, a ona od nich
tego nie wymagała. Jej zainteresowania ograniczały się do
wiolonczeli i ezoterycznych języków. Jakoś przyzwyczaiła się
do myśli, że jedne dziewczyny posiadają chłopaków, a inne
nie. Tak samo jak rozumiała, że makijaż i ekstraciuchy to nie
dla niej.

Pewnego niedzielnego popołudnia, kiedy Lizzie leżała w

łóżku chora na hipochondrię, Lucy znalazła się przed drzwiami
innej koleżanki z klasy. Dziewczyna miała na imię Caroline, a
Lucy, jak teraz wierzy, dysponowała całkowicie
uzasadnionymi powodami, by ją nawiedzać -chodziło o jakieś
zadanie domowe z geografii.

Nauczyciel geografii wciąż obciążał uczniów

bezsensownymi zadaniami, jak na przykład obliczenie ilości
pszenicy potrzebnej do upieczenia chleba dla wykarmienia
całej populacji wschodniego Yorkshire. W ocenie Lucy
wykształcenie, jakie odbierała, było żałosne - prowincjonalne i
nieprzydatne. Nikt nigdy nie uczył jej mapy świata, nazw
krajów i rzeczy, jakie można w nich zobaczyć,

background image

gdy już się tam trafi. Jedyną przyczyną, dla której tak

świetnie orientowała się w atlasie, że w wieku lat trzynastu
umiała wymienić stolice wszystkich krajów, były długie
godziny nocnych studiów. Koledzy i koleżanki z klasy nie
potrafili odróżnić wyspy Wight od Australii, otrzymywali
jednak dobre oceny, gdyż poprawnie identyfikowali cztery
rasy świń. Lucy poznawała główne miasta, małe miasteczka,
języki, muzykę kolejnych krajów, ale stanowczo — dla zasady
— broniła się przed włożeniem czegoś więcej niż tylko
minimum wysiłku w kwestie lokalnego rolnictwa. Efekty
własnego samouctwa całkowicie ją zadowalały, choć wiele lat
później z niejaką rozterką odkryła, że atlas spod jej łóżka był
raczej dość archaiczny. Egzotyczne miejsca o nazwach takich
jak: Cejlon, Formoza, Persja i Syjam obecnie miały inne, mniej
ekscytujące nazwy.

Weszła do domu i w ślad za nieśmiałą Caroline przeszła

przez woniejący smażonym boczkiem korytarz do tylnego
pokoju. Ojciec Caroline przyszedł na chwilę z ogrodu, żeby
przywitać je serdecznym „cześć". Był cudzoziemcem. W
małym miasteczku dzieciństwa Lucy już samo to stanowiło
cechę wyróżniającą. Nie spotykało się tam wielu
cudzoziemców, a ten na dodatek traktował swoją obcość z
całkowitym brakiem skrępowania. W sklepie spółdzielczym
usłyszała raz, że pochodzi z Rosji, ale po przyjeździe do Anglii
przybrał angielskie nazwisko: Brian Church. Caroline
natomiast zawsze żywiołowo upierała się, że jest Brytyjką,
mimo iż zdradzał ją akcent. Lucy czytała trochę o Rosji, toteż
była przekonana, że prawdziwe nazwisko Briana Churcha
brzmi Borys Czechow. Czasami słyszała jego głos w sklepie
spółdzielczym, glos ponury, rozbrzmiewający pieprzem i
wódką. Podsłuchiwała, ukryta za pół-

background image

kami, kiedy z jakimś klientem omawiał ceny chleba. Nade

wszystko pragnęła, żeby chociaż raz przemówił po rosyjsku,
ale nigdy się tego nie doczekała. Nic dziwnego więc, że kiedy
tak siedziała w tylnym pokoju z zeszytem do geografii pod
pachą, przepełniało ją radosne wyczekiwanie.

On jednak natychmiast wyszedł z pokoju, Lucy zaś

badawczo zaczęła oglądać wnętrze, próbując w nim znaleźć
rosyjskie matrioszki, baletki, skóry niedźwiedzie i co tam
jeszcze.

Tutaj w opowieści Lucy pojawiła się biała plama,

ponieważ nie potrafiła sobie dokładnie przypomnieć, co się
stało, ale, jak należało zakładać, przez jakiś czas trudziły się z
Caroline nad zadaniem z geografii. Musiały mówić o pszenicy
lub kukurydzy, szukać długopisów. Może narysowały plan
zabudowań wiejskich. Pamiętała jednak dokładnie, co zdarzyło
się później.

Znajdowała się na podeście schodów, właśnie szła do

łazienki. Nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte. Rozległ
się odgłos spuszczanej wody i z łazienki wyszedł ojciec
Caroline, wycierając dłonie w spodnie. Wyszczerzył w
uśmiechu żółte jak masło zęby i przeprosił. Tę właśnie chwilę
wybrała, żeby popatrzeć na niego swym przeszywającym
spojrzeniem, zajrzeć w głąb jego oczu, które były rosyjskie i
widziały inne życie i inny kraj.

Chciała, żeby odsłoniło się przed nią jego życie, chciała

przeczytać je jak książkę.

Odwzajemnił jej spojrzenie, wyraźnie skonsternowany.

Zmarszczył krzaczaste brwi, zacisnął usta. Krople potu zalśniły
na jego czole. Potem wszedł za nią do łazienki i w
towarzystwie kilku gardłowych pomruków pozbawił ją
dziewictwa, którym od tak dawna była obciążona. Kiedy
dwadzieścia minut później Lucy opuszczała jego dom, była

background image

lekko obolała, a na udzie, niczym tatuaż, miała odciśnięty

kształt kurka.

Przez następnych kilka tygodni roiłam sobie, że jestem

pół-Rosjanką. W tajemnicy przybrałam imię Olga, a dziecku,
które, jak święcie wierzyłam, dojrzewało w moim łonie, dałam
imię Natasza. To były piękne, brzemienne podnieceniem dni.
Ale pewnego ranka Caroline nie pojawiła się w szkole, później
dowiedziałam się, że jej ojciec wypłynął w morze swoją łódką.
Wiosłować z powrotem już jednak nie zamierzał i wieczorem
fale wyrzuciły ciało na brzeg. Z pół-Rosjanki stałam się
półmartwa. W moim brzuchu nie było żadnego dziecka. Nic
nie było. Kiedy incydent znalazł drogę do lokalnej prasy, Lucy
dowiedziała się, że Brian Church nie pochodził z Rosji, lecz z
Holandii.

Kiedy opowiadałam mu swą historię, Teiji leżał spokojnie

z ramieniem pod moją głową. Potarł nosem o mój policzek, aż
poczułam gęsią skórkę. Gdy dotarłam do fragmentu z
samobójstwem Briana, odsunął się nieco. Nie zauważyłam
tego, po prostu poczułam chłód na skórze. Przyszło mi do
głowy, że być może powiedziałam za dużo, ale wtedy już
spałam.

Następnego dnia atmosfera w naszym związku panowała

dość oziębła. Teiji próbował nie dać po sobie poznać, że nim
wstrząsnęłam, ale znałam go już za dobrze. Odprowadzając
mnie po południu na stację, robił mi zdjęcia, ale to już nie było
to samo. Pstryk migawki nie stanowił organicznej części
ruchów jego ciała, spontanicznego, naturalnego ciągu zdarzeń.
Dłuższy czas patrzył przez wizjer, chodził dookoła
zaaferowany, potem zmarszczył z irytacją brwi i zrobił zdjęcie.

background image

— Teiji... — zaczęłam. Ale nie umiałam znaleźć w sobie

dalszych słów. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć,
ponieważ nie miałam pojęcia, co on właściwie sobie myśli.
Może chodziło mu o to, że byłam taka młoda, a Brian Church
taki stary, że przywiodłam człowieka do samobójstwa, że
przeleciałam ojca koleżanki z klasy, że Teiji nie może znieść,
iż spałam choćby z jednym mężczyzną oprócz niego. Ale mógł
sobie też pomyśleć, że jak Sachi, Brian Church należał do
przeszłości i było rzeczą niewłaściwą go z niej przywoływać.
Ze teraz już się go nie pozbędziemy.

Teiji spojrzał swymi brązowymi, świetlistymi oczyma w

moje oczy, być może wierząc, że jeszcze w jakiś sposób da się
cofnąć ostatnią noc, zawrócić moją opowieść do źródła, z
którego się zrodziła. Ale to było ponad siły Lucy.



















background image

R

OZDZIAŁ DZIESIĄTY


Wyspa Sado położona jest na pechowym północnym

wschodzie lub równie pechowym północnym zachodzie, w
zależności od tego, skąd się pochodzi i kim się jest. W
dawnych czasach, gdy stolica mieściła się jeszcze w Kioto,
wszystko, co znajdowało się na północny wschód od miasta,
kojarzono z nieszczęściem, nic dziwnego więc, że przesąd ten
dotknął również wyspy Sado. Dowiedziałam się o tym od pani
Kato, która porzuciła wyspę, jak też męża i syna i przybyła do
Tokio w poszukiwaniu lepszego losu. Skazaną na tak fatalne
położenie wyspę ufortyfikowano przed złymi duchami
kompleksem świątyń. Wielokrotnie się nad tym
zastanawiałam. Niewykluczone, że ciągłe wybuchy chichotu
pani Kato też stanowiły rodzaj osłony przed złem. A może po
prostu nauczyła się śmiać, kiedy przybyła do Tokio albo gdy
trafiła do pani Yamamoto, do domu z glicynią nad drzwiami,
pełnego muzyki. W moim przypadku rzecz wyglądała inaczej.
Względem Tokio Sado znajduje się na północnym zachodzie, a
ta strona świata kojarzy się Lucy zdecydowanie źle. Dawno
temu przeczytała Złotą pogodę i identyfikowała się z tragiczną
postacią mnicha, który usłyszał od wieszcza, aby nie
podróżował na północny zachód, ponieważ spotka go tam
nieszczęście, co się też stało. Różnica polegała na tym, że
bynaj-

background image

mniej nie wzdragałam się przed podróżą w te nieszczęsne

strony, jeśli już, to ciągnęła mnie tam wizja złego losu. Jak
brzydki, jąkający się Mizoguchi, nie potrafiłam nie odczuwać
powinowactwa z okolicą tak predestynowaną do zła.

Lily czekała na mnie na peronie dworca tokijskiego.

Mieliśmy dojechać shinkansen do Niigata, a stamtąd promem
na wyspę. Powiedziałam Teijiemu o naszych planach, ale nie
oczekiwałam, że się pojawi. Wedle mojej najlepszej wiedzy,
od przybycia do Tokio w wieku lat czternastu, kiedy to po raz
pierwszy miał okazję zobaczyć na oczy wujka Sotaró, Teiji ani
razu nie opuszczał miasta. Dlaczego teraz miałby znienacka się
ruszyć? Wynikiem jego długich, samotnych wędrówek z
aparatem fotograficznym po nocnych ulicach było Tokio, które
jawiło mu się jako bezgraniczna forma, głos, który wołał doń, a
potem cichł. Dla Teijiego każda ulica, każdy most, każda rzeka
stanowiły kolejne ramiona rozwijającej się spirali, którymi
podążał coraz dalej i dalej od centrum, nigdy nie znajdując ich
kresu. Dlaczego miałby w tak komiczny sposób odrzucić tę
egzystencjalną prawdę? Czy to nie jest zbyt proste - wsiąść w
pociąg i pojechać do granic miasta, zobaczyć wyraźną linię
rozdzielającą Tokio od jego okolic? Dlatego też byłam
przekonana, że nie pojedzie. Innej możliwości w ogóle nie
potrafiłam wziąć pod uwagę.

Rozumowanie Lucy przynajmniej po części musiało być

błędne, ponieważ dwie minuty po znalezieniu Lily w zupełnie
niewłaściwej części peronu i powrocie na stosowne miejsce
zauważyłam Teijiego. Właśnie przeszedł przez barierkę i teraz
machał do mnie. Aż podskoczyłam z radości. Lily uścisnęła
moją rękę.



background image

Kiedy podszedł bliżej, rzuciłam mu się na szyję. Rzucanie

się Teijiemu na szyję w niczym nie przypomina normalnego
uścisku, ponieważ on nie reaguje właściwie. Nie odpowiada
uściskiem, ale również nie stoi zupełnie nieruchomo, jak to
zazwyczaj bywa, gdy ściskać się ze starszą ciocią. Jego reakcja
była czymś pośrednim między jednym a drugim, nie bardzo
potrafiłam się w tym rozeznać. Objęłam go ramionami,
przytuliłam lekko do siebie - na tyle tylko, żeby poczuć
czubkami palców jedyne w swoim rodzaju ciepło jego ciała,
linie mięśni - i natychmiast odsunęłam się, żeby go nie
wprawiać w zakłopotanie.

- Nawet przez moment nie myślałam, że przyjdziesz

-powiedziałam.

- Stęskniłem się za morzem. - Wciągnął głęboko

powietrze w płuca, jakby już mógł czuć woń morskiej soli. -
Zawsze kochałem ocean, a nie widziałem go od tak dawna.
Poza tym nie chciałem, żebyś jechała sama.

Uśmiechnęłam się wtedy, a dziś wydaje mi się, że jego

słowa brzmiały w moich uszach przez całą drogę na Sado.

Podróż przeniosła nas z bijącego, przemysłowego serca

Japonii na zielone poletka ryżowe i wzgórza prowincji. Pod
moim kierunkiem Lily ćwiczyła japoński - powtarzała słowa
oznaczające rozmaite rzeczy, jakie widziałyśmy za oknami,
nazwy miejscowości. Początkowo nie miała na to najmniejszej
ochoty.

- To za trudne. Pomyśl, kim jestem. Na egzaminach do

szkoły średniej nawet nie zdawałam francuskiego.

- Nieważne, jesteś w Japonii i nie zdajesz dzisiaj żadnych

egzaminów. Popatrz tam. Widzisz? To jest moń.

- Co, gdzie?

background image

- Zgadnij - powiedział Teiji. Siedział obok nas, po drugiej

stronie przejścia między fotelami. Teraz odwrócił się bokiem,
żeby również uczestniczyć w lekcji, założył nogę na nogę. Miał
na sobie workowate spodnie tak szerokie, że zdawało się, iż
poniżej pasa w ogóle nie ma nóg, tylko fałdy wygniecionego
materiału.

Lily zarumieniła się. W mojej obecności nie wstydziła się

niedostatków japońskiego, ale w obliczu prawdziwego
Japończyka najwyraźniej nie potrafiła wykrztusić słowa. Z
Lucy jest dokładnie odwrotnie. Rozmawiając z Japończykiem,
nie dbam szczególnie o ewentualne błędy, jeśli jednak jest przy
tym ktoś jeszcze, staram się mówić z wystudiowaną
poprawnością.

- Tam... ta góra? - Wskazała drżącą dłonią jeden z

licznych wysokich szczytów, majaczących na horyzoncie.

- To jest yama. — Teiji był znacznie łagodniejszym

nauczycielem. Umiał w taki sposób korygować błędy, że
można było nauczyć się obu słów... błędnie użytego i
właściwego... i nigdy już ich nie zapomnieć.

- Yama. Wobec tego chodzi o drzewa. Mori to jest

drzewo?

- Prawie dobrze. Ciepło, ciepło. Spróbuj jeszcze raz.

-Bawiłam się świetnie. Miałam wrażenie, że obserwuję dziec-
ko, które po raz pierwszy w życiu poznaje najzwyklejsze
przedmioty.

- Liście na drzewach?
- Nie, nie. Liście są ha.
- To łatwo zapamiętać. Ha, ha, oto liść. - Najwyraźniej

słowo spodobało jej się, poza tym rozśmieszył ją własny
dowcip.

- Ale łatwo możesz zapomnieć i powiedzieć, ha, ha, oto

gałąź. - Teiji uśmiechnął się.

background image

- Dlaczego to powiedziałeś? - Wydawało mi się, że w ten

sposób tylko miesza Lily w głowie. — Równie dobrze mógłbyś
powiedzieć, ha, ha, oto chodnik albo ha, ha, oto przystanek
autobusowy.

- Nie przeszkadzaj. Gałąź. Moń to gałąź?
- Gałąź jest eda.
- Yama, eda, ha.
OK, to już wiem. Poddaję się. Co znaczy

moń?

- Nie powiem ci. Musisz sama do tego dojść.
Za oknami pociągu rozciągały się porośnięte lasem

zbocza, ciemnozielone, puchate. Poza nimi nie było nic. Już
zaczynałam się zastanawiać, czy Lily przypadkiem nie jest
ślepa.

- Dam ci wskazówkę. - Teiji zaczął przetrząsać kieszenie,

potem plecak.

- Czego tam szukasz?
- Masz może ołówek albo długopis i kawałek papieru?
- Nie mam. - Lily wzruszyła ramionami. - Nigdy nic ze

sobą nie noszę oprócz portmonetki i lakieru do włosów. I
oczywiście majtek na zmianę, kiedy wyjeżdżam na dłużej. I
jeszcze mam szczoteczkę do zębów...

- Masz. - Podałam Teijiemu ogryziony ołówek i rachunek

ze sklepu.

Na odwrocie rachunku Teiji napisał kanji oznaczające

moń, w jednej chwili schludnie wykreślił dwanaście prostych,
choć eleganckich kresek.

background image

- Tak zapisuje się moń. Co ci to przypomina?
- Japońskie litery.
- Zastanów się nad kształtem.
Lily wpatrywała się w pismo, trzy elementy ideogramu

tworzące trójkąt.

- To są drzewa. Trzy małe drzewka.
Teiji przykrył palcem dwa drzewa i zostawił tylko to na

górze.

- To jest drzewo. A więc czym są trzy drzewa?
- Mnóstwo drzew. Las?
- Jesteś dobrą uczennicą - pochwalił ją Teiji i oddał mi

ołówek. Mam wrażenie, że wówczas oboje czuliśmy już tylko
ulgę, że wreszcie załapała.

Potem spałam trochę, przez sen do moich uszu dolatywały

słowa Lily, nazywającej kolejne rzeczy, w miarę jak pociąg je
mijał.

- Yama, hashi, ki, eda, eki, ha, moń. Góra, most, drzewo,

gałąź, stacja, liść, las.

Wzgórza ustąpiły miejsca stromym szczytom i już

byliśmy w Niigata. Z dworca poszliśmy prosto do portu i
wsiedliśmy na prom. Ogarnięci prawdziwie wakacyjnym
nastrojem, spieszyliśmy znaleźć na pokładzie najlepsze
miejsca, by obserwować z nich oddalające się brzegi Japonii.
Zostawialiśmy za sobą Honsiu, zmierzając w stronę złego losu,
ku smaganej przez sztormy ziemi wygnańców. Byłam
szczęśliwa aż do upojenia.

Podróż zabrała ponad godzinę, morze było spokojne.

Późnym popołudniem przybyliśmy na Sado. Prom przybił do
brzegu w rybackim miasteczku Ryotsu, zeszliśmy na ląd. Lily
patrzyła na łańcuch gór, ciemno majaczący za


background image

miastem. Spojrzała w lewo, potem w prawo i jeszcze raz

w lewo, jakby chciała zamknąć ich surowe piękno w swoich
wielkich, pustych oczach. Teiji odwrócił się i objął
spojrzeniem morze, z którego tu przybyliśmy, a dokładniej
zatokę o nierównych, poszarpanych brzegach. Roześmiał się,
dał kilka chwiejnych kroków do tyłu. Podmuch wiatru
zawirował wokół niego, Teiji rozłożył ramiona i zaczął się
kręcić dookoła. W pewnym momencie potknął się i omal nie
przewrócił, zanim jednak jego kolana dotknęły ziemi, zręcznie
poderwał się w górę. Wyglądał w moich oczach jak Strach na
Wróble z Czarnoksiężnika z krainy Oz. Nie mogłam się nie
roześmiać.

Przez pewien czas wędrowaliśmy wąskimi bocznymi

uliczkami Ryotsu, wdychając pachnące rybą powietrze.
Mijaliśmy rogi zaułków, zaglądaliśmy w okna maleńkich
drewnianych domków. Teiji znalazł gdzieś fragment rybackiej
sieci i gonił mnie po sennych ulicach. Ludzie patrzyli za nami i
uśmiechali się. Nikt nie miał nam za złe tej drobnej kradzieży.
Za naszymi plecami Lily krzyczała:

- Nie łap jej w nią. Będzie śmierdziała rybą. Nie rób jej

tego!

Biegłam dalej, w końcu ukryłam się między dwoma

domami. Słysząc zbliżające się, wolne kroki Teijiego,
wiedziałam, że zgubił mój ślad, ale nie miałam pojęcia, co dalej
zrobić. Wciąż miał przy sobie tę sieć. Podbiegłam do niego od
tyłu i spróbowałam wyszarpnąć mu ją z ręki. Odwrócił się
szybko i z szerokim uśmiechem - nigdy przedtem nie
widziałam, aby potrafił się tak szeroko uśmiechnąć - narzucił
sieć na nasze głowy i pociągnął mnie z powrotem do mojej
wcześniejszej kryjówki. Opierałam się, ale był dla mnie za
silny.

background image

- Zostałaś złapana - powiedział. - Nigdy już nie

uciekniesz. - Spróbował mnie pocałować, ale w tym momencie
od sieci coś się oderwało, musnęło jego policzek i uderzyło w
ramię. Pewnie zdało mu się, że to jakieś zwierzę czy robak,
ponieważ wrzasnął z przerażenia, odskoczył, a potem kilka
razy uderzył się w kark.

Upadłam na ziemię. To był tylko luźny kawałek szpagatu,

z którego upleciona była sieć. Śmiałam się tak gwałtownie, że
aż się przewróciłam, pociągając Teijiego za sobą. I wtedy
nadbiegła Lily. Bez tchu przyglądała się nam, jak próbujemy
rozplątać ręce i nogi, a potem, wśród nie kończących się
wybuchów śmiechu, gramolimy, starając się uwolnić z sieci.
Zarumieniła się i cofnęła.

- Przepraszam.
- Nie ma sprawy. Nic nie robimy - uspokoiłam ją.
- Tylko się śmiejemy. - Po policzkach Teijiego spływały

łzy. Otarłam je, a potem zacisnęłam dłonie, żeby zachować na
zawsze jego sól.

Lily pomogła nam wstać, a potem poszliśmy oddać sieć.

Wyspę zamierzaliśmy zwiedzać samochodem. Kierując się
tablicami, znaleźliśmy salon, gdzie można go było tanio
wynająć. Na miejscu jednak okazało się, że wszystkich nas
zwabiła wystawa obok, gdzie wypożyczano skutery i rowery.

- To mogłoby być nawet zabawne - powiedziała Lily.
- Wnętrze samochodu może przyprawić o klaustrofobię. -

Teiji nie potrafił oderwać oczu od skuterów. - Nie przeszkadza
mi to, kiedy nie ma innego wyjścia, ale...

Osobiście również bardziej odpowiadała mi indywidualna

podróż po wyspie, po jej nabrzeżnych drogach, niż zatęchłe
powietrze we wnętrzu samochodu dzielonym z dwojgiem
ludzi. Tylko Lucy, góry, rower i świeże mor-

background image

skie powietrze. Obok niej dwójka przyjaciół, ale każde z

nich równocześnie samo ze sobą.

Tak więc wynajęliśmy skutery i wyruszyliśmy z Ryotsu

drogą wiodącą na wybrzeże Soto Kaifu. Stamtąd szosą nad
morzem, póki nie dotarliśmy do Nyiikawa. Z Nyukawa już
tylko żabi skok na północny przylądek, który był naszym
docelowym punktem przeznaczenia.

Wcześniej zarezerwowałam pokój ■wmtnsbuku,

niedrogim, tradycyjnym zajeździe. Okna pokoju wychodziły
na Morze Japońskie. Zostawiliśmy bagaże i od razu zeszliśmy
na skały i piasek. Najpierw zapewnialiśmy się, że chcemy tylko
popatrzeć na morze, ale kiedy już się napatrzyliśmy, doszliśmy
do wniosku, że miło byłoby trochę pobrodzić w wodzie.
Wieczór był ciemny, ale brzeg morza oświetlały lampy
nabrzeżnej ulicy. Spacerowaliśmy w wodzie tuż przy brzegu, a
drobne fale łaskotały nasze łydki. Zmęczone nogi
rozbryzgiwały zimną wodę. Między skałami piasek był miękki,
ustępował pod stopami, jakby był tylko innym rodzajem wody.

Lily pobiegła przed siebie ze śmiechem, ruszyłam za nią.

Nie pamiętam, co się stało z Teijim. Choć podwinęłam
nogawki dżinsów, bryzgi wody poplamiły spodnie na udach i
wkrótce byłam cała mokra. Przez to śmiałam się jeszcze
głośniej. Lily zawołała coś do mnie, ale nie usłyszałam. W
biegu odwróciła się i chciała powtórzyć, ale w tej samej chwili
potknęła się o własną nogę i upadła plecami w wodę. Ja jednak
nie potrafiłam się powstrzymać. Dławiłam się śmiechem tak,
że myślałam, że się uduszę. Wołałam nie patrzeć na Lily, na
wypadek gdyby jej się coś stało, ponieważ wiedziałam, że
nawet wtedy nie

background image

potrafiłabym pohamować śmiechu. Ruszyłam w stronę

plaży, ale kiedy odwróciłam się plecami do morza, usłyszałam
za sobą głośny plusk i coś zaczęło mnie ciągnąć w przeciwną
stronę. Lily. Chwyciła mnie za ramiona i wlokła ku głębinie.
Potem otoczyła mnie w pasie rękoma i razem upadłyśmy w
wodę. Zakrztusiłam się, a kiedy uniosłam głowę, by wypluć
słoną ciecz, poszukałam jej wzrokiem. Śmiała się.

- To cię nauczy! - wrzasnęła i pobiegła, spodziewając się,

że będę ją ścigać. Długa grzywka jej rudych włosów, której
nawet wiatr nie potrafił dać rady, teraz przemoczona,
przylegała płasko do czoła. Jej twarz wyglądała jakoś inaczej -
mniej głupawo, dojrzalej. Biegnąc, rozbryzgiwała wodę, nie
potrafiłabym jej dogonić. Dałam za wygraną. Pochyliłam się i
wykonałam jedną gwiazdę, potem następną w płytkiej wodzie.
Łagodne fale polizały moje dłonie, po chwili stopy, za moment
znowu dłonie. Byłam urzeczona tym, że po
dwudziestopięcioletniej emeryturze wciąż jeszcze potrafię
unieść nogi tak wysoko w górę.

Nie pamiętam, jak długo to trwało, ale przypominam

sobie, że nieco później spacerowałyśmy z Lily wzdłuż brzegu.
Rozmawiałyśmy urywanymi od zadyszki głosami. Twarz i
dłonie szczypały, zmarznięte tak bardzo, że wydawało się,
jakby coś je parzyło.

Lily wyciągnęła rękę, drugą zatrzymała mnie. Spojrzała w

stronę, w którą wskazywała. W odległości kilku stóp leżały na
plaży jakieś rzeczy. Od razu rozpoznałam workowate spodnie
Teijiego i jego koszulkę. Na nich, przyciśnięte okrągłym
szarym kamieniem, znajdowały się jego bokserki.

Spojrzałam w morze. Jak tylko potrafiłam sięgnąć wzro-


background image

kiem, nic, jedynie zmarszczki fal, migoczące w bladej

księżycowej poświacie. Wreszcie zobaczyłam Teijiego - biały,
niewyraźny kształt powoli przemierzający wodę. Fale
rytmicznie skrywały go przed moim wzrokiem, płynął to na
brzuchu, to na grzbiecie. Wyglądało, jakby pławił się w dotyku
chłodnej wody na skórze.

Widok był tak piękny, że miałam ochotę stać tylko i

patrzeć, póki Teiji nie wyjdzie wreszcie na brzeg, jednak obok
mnie pojawiła się nagle Lily i zachichotała.

- Dobry pomysł. - Jej głos drżał z podniecenia. Pomachała

do Teijiego, choć nie mógł jej zobaczyć, a potem ściągnęła
majtki i z okrzykiem podrzuciła do góry. Jednym ruchem
rozpięła i ściągnęła sukienkę. Zupełnie naga zadrżała, a kiedy
podeszła na skraj wody, zawahała się na moment. Nietrudno
było zrozumieć, co się stało. Woda była zbyt zimna, żeby zaraz
do niej wskoczyć, z drugiej strony za bardzo świadoma była
swej nieoczekiwanej nagości, by zanurzać się krok po kroku.
Niepewnie uklękła. Biel jej skóry oślepiała, jakby blaskiem
luminescencji. W moich oczach przypominała szkielet, jaki
można zobaczyć podczas podróży kolejką przez grotę grozy w
lunaparku. Wreszcie zacisnęła zęby, rzuciła się w wodę i
wrzasnęła, gdy całym ciałem trafiła w lodowate objęcia.
Obserwowałam, jak nurkuje i znika mi z oczu. W miejscu,
gdzie przed chwilą jeszcze była Lily, ciemna powierzchnia
morza wygładziła się. Wypłynęła na powierzchnię parę
metrów dalej i przez kilka chwil płynęła, rozcinając
powierzchnię morza mocnymi, regularnymi wymachami. Po
chwili zatrzymała się, zaczęła kręcić i obracać. Potem
odpłynęła jeszcze dalej od brzegu. Wkrótce nie potrafiłam już
rozróżnić, który z podskakujących na falach kształtów jest
Teijim, a który jest Lily.

background image

Też chętnie bym popływała, ale miałam już trochę dosyć

zabaw z ludźmi, wolałam zostać sam na sam z morzem i
nocnym niebem. Przeszłam kawałek dalej po plaży, do
miejsca, gdzie księżyc kładł na wodę plamy żółtego blasku.
Zimne fale pluskały o moje kostki. Zostawiłam ubranie na
piasku i zanurzyłam się po szyję. Woda objęła całe moje ciało,
odbiłam się od dna i popłynęłam daleko od brzegu, aż za linię
poszarpanych skał, sięgających w morze.

Każde uderzenie ramion, każdy ruch do przodu

równoznaczny był z kolejnym szokiem — lodowata woda szar-
pała moje ciało jak ostre zęby głodnej ryby. Trzymałam głowę
nad powierzchnią, cały czas patrząc przed siebie, w przestrzeń
Morza Japońskiego. Podejrzewam, że musiałam odpływać od
wyspy w kierunku północno-zachodnim. Gdybym teraz
pozwoliła się ponieść prądom, dokąd dotarłoby moje
zamarznięte ciało, gdzie ukończyłoby swą podróż? Płynąc
dalej w moim pechowym kierunku, znalazłabym się we
Władywostoku lub w Nachodce. Jeszcze dalej na północ
znajdowało się mroźne Morze Ochockie. Wciągnęłam
powietrze w zaciśnięte płuca, posmakowałam soli. Czułam
niezwykłe uniesienie, jednak majacząca w mojej wyobraźni
Syberia czyniła wodę jeszcze zimniejszą. Zawróciłam i
kilkoma ruchami ramion zbliżyłam się ku Korei Południowej,
Szanghajowi i ciepłym wodom Morza Wschodniochińskiego.

Powoli zaczynały sztywnieć mi członki. Zimna woda

ściskająca nogi i klatkę piersiową każdy oddech czyniła
krótszym od poprzedniego. Pomyślałam sobie, że jeśli będę tak
dalej płynąć, umrę, a mimo to jeszcze nigdy w ży-




background image

ciu nie czułam się tak pełna radości życia, tak przytomna.

Uczucie to nie mogło trwać wiecznie - doskonale o tym
wiedziałam - ale chciałam je na zawsze zapamiętać, zachować
gdzieś w sobie, aby później, gdy będzie potrzebne, móc je
przywołać.

Oczywiście, wszystko na nic. Wtedy rozumiałam, teraz

wszystko gdzieś się rozwiało. Tak bardzo potrzebuję tego
wspomnienia, ale na języku nie potrafię odnaleźć nawet smaku
tamtego świeżego powietrza. Widzę wodę, pamiętam, że była
zimna, ale nie umiem uciec z dusznego pomieszczenia w
którymś z wieżowców Tokio. Żaden pożytek ze wspomnień,
jeśli nie można przeżyć ich jeszcze raz. Nie wystarczy
świadomość, że było się szczęśliwą. Uczucia, które temu
towarzyszyło, już nie pamiętam.

W owym czasie wszakże sądziłam, że to mi wystarczy.

Tak więc, pieczołowicie posmakowawszy chwili i zapisawszy
ją w pamięci, wróciłam na brzeg. Lily i Teiji stali obok siebie
na plaży i zbierali ubrania, by włożyć je na ociekające wodą
ciała. Trzęsąc się z zimna, nie zwracali uwagi na wzajemną
nagość.

Miałam nadzieję, że tej nocy Lily będzie głęboko spala.

Miałam nadzieję, że uda mi się przysunąć mój materac do
posłania Teijiego i że, gdy oddech Lily stanie się równy i
głęboki, położę się na nim, bardzo cicho, a potem pod ciepłym
przykryciem przytulnej białej pościeli będziemy się kochać.
Tęskniłam za jego ciałem.

Które z nas rozwinęło materace i położyło je natatamit

Czy każde z nas zajęło się własnym posłaniem, czy też

background image

jedno zadbało o wszystkie, podczas gdy pozostała dwójka

myła zęby lub rozbierała się? Musiałam być bardzo śpiąca,
ponieważ dopiero w momencie gdy już leżeliśmy, zdałam
sobie sprawę, że Lily znajduje się pośrodku. Nie było jak
dostać się do Teijiego, nie depcząc po niej. Nie mogę winić
Lily, ponieważ nie wiem na pewno, że właśnie ona tak to
zorganizowała. Może ja pierwsza położyłam się z brzegu, w
roztargnieniu zapomniawszy o wcześniejszych planach, a
może wszyscy położyliśmy się w jednej chwili. W myślach
zrezygnowałam więc z nocy w ramionach Teijiego,
pocieszając się tym, że przypadło mi miejsce najbliżej okna.
Sięgnęłam po haczyk i uchyliłam je. Okno otworzyło się bez
trudu. Położyłam się i zasnęłam przy wtórze fal liżących brzeg.

Obudziłam się rano, kołysząc z boku na bok w cieple

żółtego blasku słońca.


















background image

R

OZDZIAŁ JEDENASTY


Teiji i Lily jeszcze spali. Ubrałam się, przeszłam nad ich

nieruchomymi ciałami i wyszłam na zewnątrz. Miałam ochotę
na spokojny spacer przed śniadaniem.

W promieniach porannego słońca morze było błękitne, ale

zatraciło gdzieś magię nocy. Stanęłam na brzegu i spojrzałam
na marszczący się i połyskujący przestwór. Kiedy odwróciłam
głowę, by objąć wzrokiem plażę, kątem oka zobaczyłam na
morzu łódkę, której wcześniej tam nie było. Wciąż nie
przyglądając się dokładniej, byłam zdziwiona, ale bynajmniej
nie przestraszona widokiem dawno zaginionego Briana
Churcha, który wiosłował do rytmu moich kroków. Pomachał
do mnie. Przyjacielski i niezobowiązujący gest, jakim można
powitać kogoś na plaży. Jego wiosło cięło wodę szybkimi,
bezgłośnymi pociągnięciami. Jednak nie udawało mu się mnie
wyprzedzić, tylko przez cały czas trzymał się blisko. Nie
spojrzałam na niego wprost, bojąc się, że wtedy zniknie. Szłam
spokojnie przed siebie, przez jakąś milę czy dwie -wystarczała
mi świadomość, że on tam jest, że uśmiecha się i macha do
Lucy. Dopiero gdy zawracałam, pozwoliłam sobie na
przelotne, ukradkowe spojrzenie w stronę wody.

background image

W mimhuku Lily i Teiji zdążyli już wstać i się ubrać.

Właścicielka zajazdu rozstawiała na małym stoliczku
przyniesione na tacach śniadanie. Miski ryżu, zupa miso, su-
rowe jajka, solona ryba. Oko przeznaczonej dla mnie ryby
patrzyło tępo, jakby jego właścicielka chciała mi coś
powiedzieć, ale zapomniała, co to miało być. Lily nie lubi,
kiedy podaje jej się rybę razem z głową, a już szczególnie
zdenerwowało ją to oko w porze śniadaniowej. Przykryła je
kawałkiem suszonej algi, obcięła głowę i podała mi ją, żebym
spuściła w toalecie. Co uczyniłam. Kiedy przyszła kolej na
zjedzenie ryby, końcem pałeczki wyłuskałam miękkie czarne
oko z oczodołu i zjadłam. Smakowało rybą.

- Bardzo pożywne — powiedziałam, wygrzebując

spomiędzy zębów drobny fragment błonki.

- O mój Boże - szepnęła Lily. - Własnym oczom nie

wierzę, że to zrobiłaś. Jest to chyba najbardziej obrzydliwa
rzecz, jaką w życiu widziałam. Masz chyba nie po kolei.

Może i tak, ale oko ryby zjadłam tylko dlatego, że

wiedziałam, iż to przerazi Lily. Zazwyczaj jadam jak wszyscy,
odrywam po kawałeczku mięso od ości, a głowę zostawiam
nietkniętą.

Teijiego rozbawiła reakcja Lily.
- Przecież ona nie żyje.
- Ale oko...
-Jesteś pielęgniarką. Nie sądziłem, że będziesz taka

wrażliwa. Przecież musiałaś mieć do czynienia z gorszymi
rzeczami.

- Tak, ale ich potem nie zjadałam.
Teiji wyszczerzył zęby. Owinął miarkę ryżu w płatek algi

i pogryzał, wciąż uśmiechając się pod nosem.

Teiji i ja jedliśmy ze smakiem, ale Lily tylko skubała

background image

z brzegu rybę, w przerwach między maleńkimi kęsami

nabierając pojedyncze ziarna ryżu z miseczki.

- Napijmy się herbaty. - Nalałam zielonej herbaty do

małych czarek.

- Dzięki. To jest jedyne danie japońskiego śniadania, z

którym jakoś sobie radzę.

- Niedługo się przyzwyczaisz.
- Będę chyba musiała, ponieważ zdecydowałam, że

jeszcze przez jakiś czas tu zostanę.

- A więc nie wyjeżdżasz? Miło słyszeć. - Poczułam nagły

napływ dumy z osiągniętego sukcesu.

- A skoro już tu jestem, przynajmniej powinnam

wykorzystać dany mi czas, nieprawdaż? Odkąd udało mi się
nauczyć paru słów po japońsku, przyszłość jakoś wydaje się
jaśniejsza. A poza tym chcę zostać, ponieważ mam tu
przyjaciół, a jak się ma gdzieś przyjaciół, to wtedy jest OK z
nimi być, i jest jakoś tak, jakby się miało prawo do tego
miejsca. Rozumiecie, o co mi chodzi?

Pokiwaliśmy głowami.
- Co jednak nie oznacza, że polubię pyski martwych ryb z

samego rana. Możemy później iść na lody?

- Czemu nie? - Teiji popił ryż herbatą, jednym haustem

wychylił całą czarkę.

- Dobrze. Co będziemy dzisiaj robić?
Szybko powtórzyłam im listę atrakcji wyczytanych w

przewodniku i zapytałam, co by im najbardziej odpowiadało.
Lily chciała oglądać zabytki. Teijiego znacznie mniej
interesowały muzea i pomniki niż pejzaże, ale powiedział, że
jest mu wszystko jedno.

- Wszędzie dookoła są góry i woda, tak że nic więcej nie

potrzeba mi do szczęścia. Pójdę z wami, gdzie zechcecie.
Całkowicie wystarcza mi, że tu jestem.

background image

- Muzeum w kopalni złota — powiedziałam. - Może być

interesujące.

Lubię schodzić pod ziemię. Lubię lekką klaustrofobię,

odrobinę ciemności i szczyptę paniki, a potem ulgę światła
dnia. Trzeba wiedzieć, na co się wydaje pieniądze. Pragnęłam
znaleźć się na dole w kopalni, żebym mogła sobie wyobrażać,
iż zostałam pogrzebana żywcem, na zawsze zamknięta w
kreciej norze o ścianach wyłożonych złotą tapetą.

Ostatecznie zdecydowaliśmy się pojechać na południe, w

kierunku Aikawa, gdzie znajdowały się nieczynne kopalnie
złota. Po drodze mieliśmy się zatrzymać i zerknąć na jakieś
klify i drobne wysepki. Po południu świątynie, muzea, teatr no.
Noc w zajeździe w Mano. W ten sposób zostanie nam jeszcze
dzień przed zaplanowanym powrotem do Tokio.

Teiji włożył świeżą rolkę filmu do aparatu, w przelocie

zrobił nam zdjęcie na skuterach. Wyruszyliśmy ku zatoce
Senkaku, gdzie można było obejrzeć słynne klify. Po drodze
Lucy coś się stało. Ogarnęło ją niezwykłe podniecenie, w
pewnym momencie przyłapała się na tym, że coraz bardziej
dodaje gazu. Wiedziała, że może stracić panowanie nad
maszyną — kiedy ostatni raz siedziała na skuterze? — ale nie
potrafiła przemówić sobie do rozsądku i zwolnić. Droga przede
mną była zupełnie pusta, kłykcie moich palców na kierownicy
zbielały. Pędziłam po ubitej szarej drodze, Lily i Teiji zostali
daleko z tyłu. Kiedy dotarliśmy do zatoki Senkaku,
zahamowałam tak ostro, że omal nie przeleciałam nad
kierownicą.





background image

Zostawiłam skuter i ruszyłam ku klifom, ale w pewnym

momencie dopadł mnie zawrót głowy. Może to przez tę podróż
- w pewnej chwili na drodze poczułam się trochę słabo - może
przez rybie oko na śniadanie albo akrobacje na plaży
poprzedniego wieczoru. Ale słabość nie jest w stylu Lucy, więc
postanowiłam zignorować perturbacje i próbowałam cieszyć
oczy widokiem. Żołądek wciąż jednak podchodził mi do
gardła, a kolana się pode mną uginały. Zdawałam sobie
sprawę, że nie zajdę dalej ani kroku.

- Wybaczcie - powiedziałam do Lily i Teijiego i osunęłam

się na ziemię. Zamknęłam oczy i znikłam. Padając, niejasno
widziałam nad sobą dwie twarze, oczy ze zdumieniem
wpatrujące się, jak chwieję się i przewracam, ale nie byłam w
stanie odemknąć powiek. Może to był sen, a może Lily
naprawdę przyłożyła chłodną dłoń do mego czoła, przewróciła
na bok, uniosła głowę i wsunęła pod nią coś miękkiego.

- Zaśnij. Poczujesz się lepiej - powiedział czyjś głos. -To

nie ma znaczenia. Rozumiesz, że to nie twoja wina...
rozumiesz? - Głos był kobiecy, a więc teraz zakładam, że
musiał należeć do Lily, kiedy jednak zastanawiam się nad tym
głębiej, jestem przekonana, że słowa były japońskie. A
przecież w pobliżu nie było nikogo. Więc być może wcale nie
mówiła kobieta, tylko Teiji, a po prostu tembr jego głosu wydał
mi się wówczas obcy.

Kiedy powtórnie pojawiłam się na świecie, powoli

otworzyłam oczy. Zobaczyłam tylko jakieś kropki i kreski, od
których rozbolała mnie głowa, i dopiero po chwili świat
powrócił do swoich kształtów. Usiadłam. Dosłownie parę
metrów przed sobą zobaczyłam urwisko schodzące do mo-

background image

rza. Klify tutaj były ostre i poszarpane, sprawiały

nieprzyjazne wrażenie. Wciągnęłam urywany oddech.
Poczułam się odrobinę lepiej. Byłam sama. Rozejrzałam się
dookoła, ale Lily i Teijiego nigdzie nie było.

Wstałam i poszłam w kierunku mojego skutera. Pozostałe

dwie maszyny zniknęły. Lily i Teiji porzucili mnie. Co miałam
teraz zrobić, nie wiedząc, dokąd się udali? Zdałam sobie
sprawę, że ściskam w ręku przedmiot, który posłużył mi za
poduszkę. To była koszulka Teijiego. Wtuliłam w nią twarz.
Nasączona była ciepłem, ale było to moje ciepło, nie Teijiego,
ciepło, w którym dźwięczała nuta samotności. Wybuchłam
płaczem. Teiji już nie chciał być ze mną, powiedział mi, że
jestem dziwna, niepotrzebnie opowiedziałam mu o Brianie
Churchu.

— Dokąd mam iść? — szlochałam w morze. — Wróć.
Czekałam i czekałam, na przemian płacząc i

przemierzając w gniewie szczyt klifu. Jeśli pojechali po
pomoc, już dawno powinni wrócić. Nie dalej niż pięć minut
drogi stąd były jakieś pola namiotowe i schroniska.

Kiedy już zmęczyłam się czekaniem, wyruszyłam do

kopalni złota, gdzie znajdowało się muzeum górnicze. Droga
najpierw wiodła wzdłuż wybrzeża, potem pod górę, wreszcie w
góry po wąskiej, krętej szosie. Stara kopalnia złota kryła się w
lesie, przed bramą stało parę autobusów. Pojechałam na
parking, zsiadłam ze skutera. Lily i Teiji właśnie wychodzili z
muzeum. Teiji miał na sobie nową koszulkę z napisem „Sado",
wykonanym wielkimi niebieskimi i czarnymi literami. Śmiali
się z czegoś i minęło dobrych kilka chwil, nim mnie w ogóle
dostrzegli.

— Wygląda, że się świetnie bawicie. — Stanęłam na ich

background image

drodze. Spojrzeli na mnie wzrokiem przyłapanych na

gorącym uczynku wagarowiczów.

- Lucy! Tak się o ciebie martwiliśmy?! Dobrze się

czujesz?

- Znakomicie. Proszę, oto twoja koszulka.
- Dziękuję. - Zawstydzony Teiji wziął z mojej ręki

pomiętą bawełnę. Wiedział, że zrobił coś źle.

Lily patrzyła to na niego, to na mnie.
- Dobrze, że pomyśleliśmy, żeby zostawić ci kartkę, w

przeciwnym razie nie wiedziałabyś, gdzie nas szukać
-powiedziała radośnie, wyraźnie pełna zadowolenia, że to jej
geniusz uratował całą sytuację.

-Jaką kartkę?
- Napisaliśmy ci kartkę i wsadziliśmy pod kamień. Było

na niej napisane, że jedziemy tutaj, a jeśli do nas nie dołączysz,
wrócimy po ciebie.

- Nie widziałam żadnej kartki.
- Może wiatr ją zwiał. Naprawdę mi przykro.
- Przyjechałam tutaj, bo nie miałam pojęcia, gdzie indziej

was szukać. Mogłam umrzeć. Mogłam spaść z klifu do morza.

Próbowałam obrócić wszystko w żart, ale słowa

zabrzmiały tak gorzko, jak przepełniające mnie uczucia. Żadne
z nich nie miało przy sobie ani ołówka, ani papieru. W pociągu
Teiji musiał przecież ode mnie pożyczyć ołówek, którym
napisał kanji oznaczające moń, a potem mi go zwrócił. Nie
pamiętamy? Lucy nie jest głupia.

- Zbadałam cię - powiedziała Lily. - Byłaś wyczerpana i

jechałaś za szybko. Od tego cię zemdliło. Najlepiej było
pozwolić ci się przespać. Gdybyś wsiadła na skuter, mogłoby
ci się rylko zrobić gorzej. Rozumiesz, może złapałaś jakiegoś
wirusa i przez to jesteś osłabiona.

background image

-Jak sobie chcesz. Ty jesteś pielęgniarką, a nie ja. A więc

straciłam wycieczkę do kopalni złota.

- Nie, wcale nie straciłaś, głupia. Możesz tam teraz iść.

Bardzo interesujące miejsce. Mają tam te mechaniczne
kukiełki, które pokazują, jak to naprawdę funkcjonowało w
tamtych czasach. Chętnie obejrzę wszystko jeszcze raz. A ty,
Teiji?

- Tak, oczywiście, z chęcią. - Nie patrzył mi w oczy.
- Bez sensu, skoro raz już tam byliście.
- Nie ma sprawy. Dalej, idziemy. - Lily odwróciła się,

gotowa ruszać w stronę wejścia.

- Nie. Jeśli już mam tam iść, wolę sama. Sądzę, że wam

dwojgu się spieszy, jak przedtem, wobec tego proponuję,
byście natychmiast ruszali w drogę. Przewodnik podaje, że w
Mano jest kilka nadzwyczaj interesujących świątyń.

- Nie wygłupiaj się. - Dała jeszcze kilka kroków. - Razem

zejdziemy do kopalni. Chodź.

- Oraz pięciokondygnacyjna pagoda. Na pewno wam się

spodoba.

Teiji wziął mnie pod rękę, najwyraźniej chcąc

zaprowadzić do kopalni.

- Lucy. Razem raz jeszcze obejrzymy wszystko. Przykro

nam, że cię zostawiliśmy.

- Nie. Zapomnijmy o wszystkim. Nie mam ochoty na

zwiedzanie. - Wyszarpnęłam rękę.

Nie powinnam warczeć na Teijiego. Ostre słowa nie

zostały stworzone dla niego, a zrzędzenie nie było częścią jego
języka. Jeśli nawet matka lub ojciec kiedykolwiek na niego
krzyczeli, z pewnością wsiadał na rower i ruszał między
ryżowe poletka, pozwalając, by ich gniew osiadał na ziemi w
śladach opon. Pewna jestem jednak, że nikt nigdy na niego nie
krzyczał. W tej jednej chwili zniszczyłam tyle

background image

z tego, co nas łączyło, a przynajmniej z tego, co wydawało

mi się, że nas łączy — we własnych uszach moje słowa
brzmiały przecież jak zrzędzenie starej kłótliwej jędzy. A
jednak. Żądło weszło głęboko, jad piekł. Jak mógł powiedzieć:
„Przykro nam"? Od kiedy Lily i Teiji zbiorowo przepraszali?

- Wszystko dlatego, że rano, kiedy mówiliśmy o

wyprawie, nie zdradzałaś jakiegoś szczególnego entuzjazmu.
Dlatego sobie pomyśleliśmy, że nie będziesz miała nic
przeciwko, jeżeli pojedziemy bez ciebie. - Lily pojednawcza.
Lily uzdrowicielka, pielęgniarka.

- Dobra, macie rację. Nic się nie stało.
Ale przecież powiedziałam rano, że chcę tu pojechać. To

Teijiemu było wszystko jedno. Dobrze pamiętałam.

Nie kłóciliśmy się już więcej, żadne z nas nie wracało do

tej sprawy. W milczeniu poszliśmy do naszych skuterów, a
potem pojechaliśmy do hotelu w Mano. Powoli mój gniew i ich
wstyd zaczynały się zacierać w pamięci, wymienialiśmy
niezobowiązujące, nadmiernie grzeczne uwagi, a późnym
wieczorem rozmawialiśmy już niemal bez skrępowania.

Kiedy przyszedł czas na rozłożenie materacy, zadbałam,

by pierwsza znaleźć się przy szafie. Wyciągnęłam posłania tak
szybko, że ani Lily, ani Teiji nie mieli czasu przyjść mi z
pomocą. Jeden położyłam w najdalszym rogu pomieszczenia.

- Lily, ty śpisz tutaj.
- Och, dzięki. - Rzuciła poduszkę na materac i poszła

umyć zęby.

Położyłam na podłodze drugi materac, środkowy, i

umieściłam na nim moje rzeczy. W końcu rozwinęłam ostatni,
dla Teijiego.

background image

Materace ułożyłam tak, jak chciałam, ale nie spałam

dobrze tej nocy, winny pewnie był ten sen w środku dnia.
Byłam rozpalona. Łapały mnie skurcze w rękach i nogach.
Słuchałam powolnych oddechów Lily i Teijiego. Zbyt wiele
osób dyszało w tym pokoju. To było przygniatające.
Położyłam się obok Teijiego, ale nie potrafiłam na tyle się
rozluźnić, żeby się do niego przytulić. Miałam ochotę wyrzucić
Lily z pokoju. Po chwili zrozumiałam, że wolałabym, aby
Teijiego również tu nie było. Chciałam spać sama. Przez
moment zastanawiałam się, czy nie wynieść posłania na
zewnątrz i nie spać na korytarzu, ale nie chciałam ich budzić i
narażać się na wypytywanie. Większą część nocy przeleżałam
z twarzą wtuloną w poduszkę tak, że jednym okiem mogłam
oglądać kwadratową plamę światła na ciemnym suficie.
Szukałam jakiegoś pretekstu, żeby przerwać to spanie,
oczekiwałam nocnego wydarzenia, które pozwoliłoby mi
wstać. Potrzebne mi było coś... na przykład trzęsienie ziemi,
które wszystkim wstrząśnie, kładąc kres spokojnemu snowi
Liii i Teijiego, snowi, który mnie dusił.

Zasnęłam prawdopodobnie gdzieś między piątą i szóstą

nad ranem. Słońce już wschodziło, gdy wreszcie zamknęłam
oczy.

Poprzedniego dnia zaplanowaliśmy sobie spacer po

Mano, oglądanie świątyń i zwiedzanie muzeów. Byłam zbyt
zmęczona, by ruszyć się z miejsca.

- Idźcie beze mnie. Spotkamy się później. Oboje

wyglądali na lekko przestraszonych.

— Nie ma sprawy. To znaczy, nie ma sprawy z

wczorajszym. Po prostu w nocy prawie nie zmrużyłam oka.
Je-



background image

żeli jeszcze trochę nie pośpię, nie będę się do niczego

nadawała.

- Naprawdę chyba coś złapałaś. Tak myślę. Jesteś

strasznie blada.

Lily położyła dłoń na moim czole. Miły był ten dotyk.
- Masz chyba lekką gorączkę. Cóż, jeśli naprawdę chcesz

zostać...

Teiji powiedział:
- Zostaniemy z tobą. Nie ma sprawy.
I choć nie podobała mi się szczególnie myśl, że Teiji i Lily

pójdą sobie beze mnie, wiedziałam, że jeśli zostaną, na pewno
nie zasnę.

- Idźcie, proszę. Nie róbcie sobie ceregieli. Prześpię się

parę godzin, a potem do was dołączę.

-Jak chcesz. - Lily popatrzyła na mnie z powątpiewaniem.
Rzecz jasna odstawiali po prostu wyśmienitą komedię

grzeczności. Chcieli, żebym poszła spać, i chcieli wyjść z
zajazdu. Wyszli.

Umówiliśmy się, że spotkamy się później pod ratuszem,

ale wyszłam z zajazdu nieco przed umówioną godziną i
przypadkowo wpadłam na nich w zupełnie innym miejscu.
Siedzieli na ławce, nieco na uboczu. Siedzieli blisko, ale się nie
dotykali. Coś w ich milczeniu powstrzymało mnie przed
przejściem na drugą stronę ulicy i podejściem do nich.
Zostałam tam, gdzie byłam, dostatecznie daleko, by mnie nie
widzieli. Oboje jedli lody. Lily oblizywała swój z boku, tam
gdzie topniała zimna słodycz. Jej język poruszał się szybko i
delikatnie, jak język kota. Teiji chrupał spód waflowego rożka.
Nie patrzyli na siebie. Ale

background image

w pewnym momencie Liiy powiedziała coś do Teijiego,

on sięgnął do kieszeni, wydobył chusteczkę i podał jej. Zaczęła
oblizywać palce. Wręczyła mu do połowy zjedzonego loda,
żeby potrzymał jej, póki nie wytrze dłoni. Teiji wziął loda, ale
nawet na niego nie spojrzał. Przyglądał się natomiast z ukosa,
jak czyściła palce. Czekając, lizał jej loda. I ten gest powiedział
mi wszystko, co chciałam wiedzieć. Prześpią się ze sobą. Nic
nie można było już zrobić.

Naturalność tego gestu sprawiła, że zaczęło mnie łupać w

skroniach i czole. Teiji i Lily byli ze sobą już tak blisko, że
mógł lizać jej loda, nie zapytawszy najpierw. Byli ze sobą tak
blisko, że Lily mogła wytrzeć cieknącego loda w chusteczkę
Teijiego i nawet nie odczuwać potrzeby, by mu podziękować
lub go przeprosić. Lucy patrzyła na to, patrzyła i czekała.
Chciała zobaczyć coś, co przekona ją, że się myli, choć
równocześnie wiedziała, że tak nie jest.

Teiji oddał Lily loda. Lily wzięła go. Teiji przyglądał się

mijającym ich samochodom. Lily spojrzała w niebo, potem
zamknęła oczy, jej twarz wciąż pozostawała uniesiona ku
górze. Chusteczka Teijiego tworzyła kulkę zwiniętej materii w
jej dłoni. Przecież ledwie się znali. Powinni prowadzić
towarzyską rozmowę, ale milczeli. Lucy zrozumiała. Czuli się
tak swobodnie ze sobą, że cała sprawa od początku powinna
być dla niej oczywista. Faktycznie się myliła. Już ze sobą spali.

Odeszłam stamtąd. Szłam między domami, coraz

szybciej, aż się zgubiłam. Kiedy to się stało? Może
poprzedniego ranka, kiedy Lucy spacerowała po plaży, albo
później, na szczycie klifu, gdy leżała nieprzytomna, albo na




background image

jakimś wzgórzu, kilka minut jazdy skuterem. Może stało

się to pierwszej nocy, gdy Lily spała na materacu pośrodku, a
Lucy kołysała się w swoich morskich snach. Albo tego ranka,
na wąskiej uliczce między domami. Weszłam do publicznej
toalety i próbowałam płakać, ale łzy nie płynęły. Kiedy
wyszłam na ulicę, wpadłam prosto na nich. Wybuchłam
śmiechem.

- Lucy, co za przypadek. Właśnie szliśmy na spotkanie z

tobą.

- Zaiste, cóż za przypadek. - Zachichotałam jak hiena. Oni

również się roześmiali, sądząc pewnie, że to spotkanie tak mnie
rozbawiło, mimo iż do umówionej godziny brakowało pięciu
minut, a znajdowaliśmy się jakieś trzydzieści metrów od
wyznaczonego miejsca.

Zakrztusiłam się, wstrząsnął mną napad kaszlu. W końcu

jakoś udało mi się opanować targające mną spazmy.

- Wobec tego, co robimy? Tyle jest tu rzeczy do

obejrzenia, miejsc do zwiedzenia. Nie marnujmy czasu.
Chodźmy.

Poszli za mną, z wyraźnym wahaniem.
- Dokąd idziemy?
- Nie mam pojęcia. W każdą stronę coś jest, zobaczmy, co

nam się uda znaleźć. Zawsze dokądś dojdziemy, nieprawdaż?
Chyba że ziemia jest płaska, wtedy spadniemy z krawędzi. Ha,
ha, ha.

- Lucy, o czym ty mówisz? Wzięłam Teijiego pod ramię.
- Nie wiem. Co chcecie robić? Co już robiliście?

Odpowiedziała Lily:

-Ja poszłam do kokubunji. Wielka świątynia. Śliczna. Też

moglibyście ją zobaczyć.

Zaskoczona spojrzałam na Teijiego.
- Nie byłeś z nią?

background image

- Poszedłem nad morze, żeby zrobić kilka zdjęć. Potem

wpadliśmy przypadkowo na siebie i zjedliśmy lody. -Och.

Ściskając ramię Teijiego, wzbogacona o tę nową

informację, poczułam się lepiej. Co tak naprawdę widziałam?
Żadnych pocałunków, żadnego dotykania się, żadnego
szeptania na uszko. Żadnego spoglądania w oczy i żadnych
zalotnych uśmiechów. Ani fotografii robionych Lily przez
Teijiego. Wciąż ufałam mojej pierwotnej intuicji, ale już
gotowa byłam dopuścić możliwość, że się jednak pomyliłam.
Popołudnie spędziliśmy w świątyniach i muzeach. Wczesnym
wieczorem spakowaliśmy bagaże i poszliśmy na prom. Z
pokładu patrzyłam, jak nikną w oddali poszarpane szczyty. W
pewnym momencie przed moimi oczyma zaczął przelatywać
ciąg obrazów tak wartkich i żywych, że zgubiło się w nich
morze — drewniane świątynie, mewy, asfalt uciekający spod
kół skutera, biała pościel na materacach i poduszkach, ruchome
kukiełki wydobywające złoto. Byłam szczęśliwa, wracając do
domu.

Na tokijskim dworcu Lily i ja pożegnałyśmy się z Teijim.

Miał nocną zmianę w restauracji, a po niej ranną, a więc nie
było sensu, żebym jechała z nim. Zanurzyłyśmy się w biały
labirynt podziemnych przejść, szukając właściwego peronu.
Lily również miała wsiąść w metro linii Yamanote, tyle że
jadące w przeciwnym kierunku. Jej przypadała trasa zgodna z
ruchem wskazówek zegara, mnie odwrotna. Nasze perony
znajdowały się naprzeciw siebie. Poszłyśmy, każda innymi
schodami, powiedziawszy sobie „do widzenia". Zeszłam na
swój peron, spojrzałam na tablicę, żeby zobaczyć, ile czasu
zostało do następ-



background image

nego pociągu. Minuta. Zerknęłam w tunel. Nadjeżdżał

pociąg ze stacji Kanda. Peron był zatłoczony, więc
powędrowałam na tył, gdzie zazwyczaj jest mniej ludzi. Na
sekundę przed wjazdem mojego pociągu na peron rzuciłam
okiem na peron Lily. Nie mam pojęcia, dlaczego. Może po
prostu, jeśli wiadomo, że na sąsiednim peronie czeka ktoś,
kogo się zna, nie sposób się powsttzymać przez okazjonalnym
spojrzeniem. Kolejka oczekujących. Pociąg jeszcze nie
przyjechał. Powinna stać na tym samym końcu co ja. Przód
pociągu zatrzymywał się najbliżej wyjścia z jej stacji. I
również w jej wypadku była to najmniej zatłoczona część
pociągu. A więc dlaczego jej nie widziałam?

Przepchnęłam się przez tłum oczekujących i roztrącając

łudzi, pobiegłam z powrotem po peronie. Wróciłam do
głównego budynku stacji. Przejściem doszłam do schodów
wiodących na peron Lily. Potem przewędrowałam z jednego
końca na drugi, mgliście zastanawiając się, co powiem Lily,
jeśli zastanę ją spokojnie kupującą coca-colę w automacie.
Niepotrzebnie się martwiłam. Lily nie było.

Chwiejnie wróciłam na schody. Plecak obijał mi się o

grzbiet, przechodnie zahaczali o niego ramionami i bagażami.
Nesesery uderzały o moje kolana, co sprawiało, że zataczałam
się jeszcze bardziej. Nie miałam pojęcia, gdzie jej szukać, ale
warto było spróbować przynajmniej jednej możliwości.
Ruszyłam na peron Teijiego. Był pusty. Pociąg właśnie
odjechał.

Mogłam wsiąść w następny i skryć się gdzieś w pobliżu

mieszkania Teijiego, żeby sprawdzić, czy ich tam nie ma. Nie
zrobiłam tego. Jeśli pojechali do niego, będą w mieszkaniu całą
noc. Tę opcję zostawiłam sobie na koniec. Tymczasem
skierowałam się ku tej barierce torów sbinkansen, przy której
pożegnałyśmy Teijiego.

background image

Szłam ostrożnie. Z powodu moich rozwichrzonych,

drucianych włosów, łatwo mnie z daleka wypatrzyć. Ukryłam
się za kioskiem z gazetami i rozejrzałam dookoła. Natychmiast
pojawił się przede mną jakiś kupujący i zasłonił mi widok.
Kobieta w kiosku też przyglądała mi się z niepokojącym
zainteresowaniem. Kupiłam egzemplarz „Daily Asahi" i
szybko ruszyłam w stronę pobliskiego filaru.

Poczułam, jak wypełnia mnie równocześnie satysfakcja i

ostateczna groza. Nie myliłam się. Teiji i Lily stali obok siebie
jak kochankowie. Twarzą w twarz. Lewa stopa Lily między
nogami Teijiego, ich uda prawie się dotykały. Teiji szepnął coś
Lily do ucha, pocałowali się. Chciałam jak najszybciej, po
kryjomu uciec z tego miejsca, ale równocześnie jakaś część
mnie pragnęła zrobić coś zupełnie innego. Z mojego gardła
wydarł się głośny krzyk, jak wycie samotnego wilka w
księżycową noc, i wtedy z przerażeniem zauważyłam, że Lily i
Teiji odwracają się w moją stronę. Zobaczyłam ich szeroko
rozwarte oczy.

Gazeta wypadła mi z ręki, uciekłam.













background image

R

OZDZIAŁ DWUNASTY


Kameyama i Oguchi zapomnieli o mnie. Wstaję i

zaczynam spacerować po pokoju. Bolą mnie stawy. Kilka razy
kaszlę znacząco w nadziei, że ktoś za drzwiami usłyszy i
przypomni sobie o mojej obecności. Denerwuję się, bo nie
wiem, czy przypadkiem moja opowieść o Lily i Teijim w tym
miejscu się nie kończy. Oczywiście, że nie. Okłamywałabym
samą siebie, gdybym w to wierzyła. Najgorsze jeszcze przede
mną.

Następnego ranka zadzwoniłam do Natsuko i

powiedziałam jej, że przez kilka dni nie przyjdę do pracy.
Tłumaczyłam właśnie coś dla jakiejś stalowni - dokładnie
instrukcję obsługi pieca hutniczego - i termin zbliżał się
wielkimi krokami. Chociaż drażniło to moją zawodową dumę,
nie byłam w stanie ukończyć zlecenia, ktoś będzie musiał mnie
zastąpić. Natsuko dała wyraz swemu zaskoczeniu:

- Lucy, co się stało? Jesteś chora? Nigdy nie opuściłaś

nawet jednego dnia. - Zastanawiała się przez moment. - Założę
się, że w szkolnych czasach też chodziłaś na każdą lekcję.

Prawda. Nigdy nie opuściłam ani jednego dnia w szkole,

nawet tego, w którym odbył się pogrzeb Noego.

background image

- W tym tygodniu nie mogę przyjść do pracy. To

absolutnie wykluczone.

Chwila ciszy. Znała mnie na tyle dobrze, żeby nie

zadawać pytań, które mogłyby trafić w jakieś czułe miejsce.

- OK. Potrzebujesz czegoś?
Tak, potrzebowałam wielu rzeczy, ale nie miałam pojęcia,

jak o nie poprosić ani nawet jak je nazwać.

- Nie. Nie potrzebuję. Ale dziękuję za troskę. Zasunęłam

zasłony, zamknęłam drzwi. Położyłam się

na podłodze, zamknęłam oczy.
Przez cały dzień silniki samochodów ryczały na

podjeździe stacji benzynowej. Donośne krzyki obsługi
wyznaczały rytm tankowania. Bez końca słuchałam pomruku
maszyn i nakładających się na niego ludzkich głosów.

Przez jakieś trzy dni nie ruszałam się z miejsca. Od czasu

do czasu szłam do kuchni lub do łazienki, ale zasadniczo tylko
leżałam na podłodze, słuchając dobiegających z zewnątrz
odgłosów. Czasami mruczenie lodówki zdawało mi się
głośniejsze niż odgłosy samochodów i ciężarówek, innymi
razy w ogóle go nie słyszałam. Nie mam pojęcia, czy w ogóle
spałam przez te trzy dni i noce, czy przez cały czas ani razu nie
zmrużyłam oka. Ale to nie rozpacz kazała mi tak leżeć, nawet
nie rozgoryczenie. Nic nie czułam. Wypełniała mnie
całkowita, doskonała pustka. Miałam kiedyś kochanka i
przyjaciółkę. Teraz zostałam sama. Nawzajem obrabowali
mnie z siebie. Nie pozostało mi nic do zrobienia, więc nic nie
robiłam. Kiedy teraz - siedząc na posterunku policji - cofam się
myślą do tamtych chwil w moim mieszkaniu, nie chce mi się
wierzyć, że miałam zamiar leżeć tak bez końca, póki nie stra-


background image

cę świadomości lub nie umrę. Podejrzewam, że na coś

czekałam, ale nie miałam pojęcia, na co. Na pewno nie
chciałam już widzieć ani Teijiego, ani Lily.

Czwartego dnia odezwał się telefon. Pozwoliłam mu

dzwonić przez cały ranek. Wiedziałam, że to Lily - pozostali
moi znajomi o tej porze pracowali, nikt więc nie mógł sobie
pozwolić, by bez przerwy wisieć na telefonie - ale nie
potrafiłam się zmusić, żeby odebrać. Wystarczała mi
świadomość, że bardzo chce się ze mną skontaktować, nie
chciałam jednak iść jej na rękę. Wieczorem wyszłam z domu i
ruszyłam w kierunku stacji metra. Nie miałam pojęcia, dokąd
zmierzam, ale miałam już dość mieszkania z telefonem
zawodzącym histerycznie jak głos Lily.

Spacerowałam przez całą noc. Z Gotanda wyruszyłam

wzdłuż torów metra linii Yamanote - w kierunku przeciwnym
do ruchu wskazówek zegara - i dotarłam do następnej stacji.
Droga do Osaki była cicha i ciemna, same domy, żadnych
neonów. Z przyjemnością spacerowałam po dworze, świeże
powietrze delikatnie drażniło moje ze-sztywniałe ciało. Kiedy
dotarłam do Osaki, zatrzymałam się i znowu pomyślałam o
Lily i Teijim - o chusteczce i lodach, które jedno podawało
drugiemu, o tym, jak porzucili Lucy na klifie. Potem poszłam
dalej, ponieważ w marszu moje myśli biegły szybciej, a
równocześnie stawały się bardziej mgliste i przez to mniej
dokuczały świeżym ranom. Doszłam do następnej stacji, potem
dalej, do kolejnej.

Wędrując nocą od stacji do stacji, Lucy czuła się, jakby za

każdym razem wciąż na nowo wracała do domu, ponieważ
znała je tak dobrze, ponieważ w tych właśnie czę-

background image

ściach miasta rozgrywały się rozmaite odsłony jej życia.

W pierścieniu metra wokół Tokio znajduje się dwadzieścia
osiem stacji, dwadzieścia osiem paciorków naszyjnika. W
moich oczach każda z nich była bezcennym klejnotem. Na
Shinbashi minęłam starą lokomotywę parową, obok której
czekałam kiedyś na Natsuko przed wycieczką do Odaiba, gdzie
kręciłyśmy się na wielkim diabelskim młynie i oglądałyśmy
Tęczowy Most oraz Tokio Tower, fabryki i szare morze. Na
stacji Yurakucho przesunęłam dłonią po pokrytych sadzą
cegłach filarów mostu. Pod jego szerokim łukiem znajdują się
liczne małe restauracje. Parę razy jadłam tu lunch z Bobem.
Lubił pytać mnie o radę w rozmaitych sprawach swego
prywatnego życia. Przypuszczam, że dlatego, iż tak płynnie
mówię po ja-pońsku, przypisywał mi posiadanie wiedzy i
mądrości, które nie były moim udziałem. Niemniej zawsze
starałam się najlepiej, jak umiałam. Nad wonnymi chińskimi
potrawami zwierzał mi się ze swych marzeń zostania gwiazdą
rocka, równocześnie zdając sobie sprawę, że w wieku
czterdziestu lat jest już może na to trochę za późno. Wyznał mi,
że liczne wizyty u dentysty - podczas jednej z nich
skrzyżowały się nasze ścieżki - obejmowały zasadniczo
stomatologię kosmetyczną, stanowiącą krok do jego wielkiego
celu. Ponieważ nigdy nie słyszałam, jak śpiewa, owego dnia
nie potrafiłam mu nic doradzić.

Doszłam na dworzec tokijski i szybko zostawiłam go za

sobą. Zbiegały się tu liczne linie metra, nieodróżnialne jak
bezimienne ołowiane żołnierzyki w przegródkach pudełka. Nie
potrafiłam znaleźć wśród nich linii Yamanote, ale kiedy tory
rozbiegły się, każdy w swoją stronę, posłuchałam głosu intuicji
i okazało się, że słusznie. Następny kompleks latarń i peronów
to była stacja Kanda.

background image

Gdy dotarłam do dziewiątej czy dziesiątej z kolei stacji,

uznałam, że nie ma sensu wracać tą samą drogą. Szłam więc
dalej. Akihabara, Dzielnica Elektryczna - gdzie z Teijim często
oglądaliśmy aparaty fotograficzne i gdzie nigdy żadnego nie
kupił - osobliwie cicha po nocy. Ame-yoko, gdzie z Natsuko
robiłam zakupy, ponieważ na wielkim ulicznym targu jedzenie
było śmiesznie tanie. Przestrzeń targu była zupełnie pusta,
mogłabym jednak przysiąc, że w powietrzu brzmiały echa
ochrypłych głosów sprzedawców, wykrzykujących ceny
swoich towarów: oślizłe kałamarnice, ryby, herbata, kawa,
buty. Pod mostem kolejowym bary zyakitori, teraz zamknięte.
W Ueno park, do którego podczas pierwszego roku mego
pobytu poszłam obejrzeć kwiaty wiśni, nawet nie
podejrzewając, że oglądających będzie tylu, iż ledwie uda mi
się zobaczyć wierzchołki drzew. Yanaka, cmentarz, który
odwiedziłam przed pierwszą wizytą u pani Yamamoto.
Oglądany z perspektywy torów, wznosił się łagodnym stokiem
ku szczytowi wzgórza, a dalej niknął z oczu. W ciemnościach
nocy nagrobki wyglądały jak sylwetki ludzi, siedzących na
wzgórzu i szepczących sobie mroczne sekrety. Dalej krzykliwe
reklamy hoteli z pokojami na godziny, ceny za noc, upusty za
„dzienny pobyt". Pokonałam zakręt pętli i skręciłam ku
Ikebukuro, mijając po drodze starą świątynię w Komagome.
Powoli zbliżałam się do dzielnicy Teijiego. Gdybym
kiedykolwiek wcześniej zerknęła na plan, wiedziałabym, że
Takadanobaba i Shin Okubo znajdują się w
północno-zachodniej części Tokio, ale nigdy tego nie zrobiłam,
teraz oczywiście było już za późno na niewczesne zaskoczenie.

Godziny mijały. Choć znajdowałam się już wiele mil od

domu, krajobraz nie zmieniał się radykalnie, inne były

background image

tylko szczegóły tła: nocne kluby, hotele z pokojami na

godziny, grobowce, parki, targi, sklepy, ambasady. Wciśnięte
w ściany nieskończonych korytarzy anonimowych budynków i
kolejowych torów. Przyglądałam się oknom. Większość
była-ciemna - tylko szare zarysy zasłon i okiennic. Tu i tam
jasne kwadraty żółtego światła płonęły niczym kocie oczy. Od
czasu do czasu na ich tle przesuwała się ludzka sylwetka.
Przystawałam wtedy, patrzyłam, próbując z niewyraźnych
zarysów wydedukować wiek, ubiór, wyobrazić sobie, co robi w
swym pokoju. Za każdym razem zastanawiałam się, kim jest
ten człowiek. Ze wszystkich milionów ludzi, którzy pracowali,
budzili się, spali w tym mieście, pojedynczo, samotnie,
wewnątrz małych pudełek domów i biur, kogo miałam właśnie
przed sobą? Chciałam poznać tych obcych ludzi, którzy
przemieszczali się z klatki do klatki, podróżując po mieście
ogromną siecią torów kolejowych. Chciałam ich poznać,
ponieważ byłam jedną z nich.

Chwilami traciłam z oczu tory Yamanote i błądziłam po

mrocznych uliczkach, zanim znalazłam je znowu. W
ciemnościach wąskich pasaży i zaułków lśniły szyby
automatów, oferujących papierosy i napoje. Ale najczęściej
mogłam spokojnie przejść kilka mil, nie tracąc z oczu torów. I
tak szłam, póki wczesnym porankiem nie znalazłam się w
Shinjuku, dosłownie kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie po
raz pierwszy spotkałam Teijiego. Pomyślałam o Sachi. Mały
teatrzyk, w którym Teiji odkrył ją na scenie, równie dobrze
mógł się znajdować na sąsiedniej uliczce albo kilka bloków
dalej. Myślałam o tym, ile czasu minęło między odejściem
Sachi a pojawieniem się Lucy. Wcześniej wyobrażałam sobie,
że jej miejsce należy do dawno minionej przeszłości, że
spoczywa w niej zagrze-

background image

bana, jak zagrzebane były jej zdjęcia pod innymi w

kartonie, ale być może Teiji jednym krokiem pokonał
odległość między Sachi a mną, a potem natychmiast przeszedł
ode mnie do Lily, jakbyśmy wszystkie były trzema sąsiednimi
przystankami na linii metra.

Poszłam ulicą biegnącą obok parku Yoyogi. Nie byłam w

stanie zajrzeć do parku, widziałam tylko nastroszone czubki
wysokich drzew ponad murem. W uszach zabrzmiała mi
piosenka, którą tamtej nocy śpiewaliśmy. Ue o muite aruko.
Rozpłakałam się, ale nie chciało mi się unosić twarzy, by nie
spływały po niej łzy - jak pouczały słowa piosenki - ponieważ
wokół nie było żywego ducha i równie dobrze mogłam
pozwolić łzom swobodnie płynąć. Dotarłam do mojego biura w
Shibuya. Nigdy nie byłam tu nocą i teraz widok spodobał mi
się. Niewykluczone, że to obecnie jedyne miejsce w Tokio,
gdzie mogę się czuć jak w domu, bo nigdy nie było tu ani Lily,
ani Teijiego. Za dzień, dwa pewnie wrócę do pracy. Choćby po
to, by się przekonać, że tłumaczenie pieca hutniczego zostało
ukończone na czas i zgodnie z regułami sztuki, co może nieco
ukoi moje myśli. Słońce zaczynało świecić bardziej
zdecydowanie, ludzie wychodzili z domów, udając się do
pracy i szkół, ja tymczasem wędrowałam od Ebisu do Meguro,
by w końcu dotrzeć na miejsce, z którego wyszłam. Gotanda.
Przeszłam odległość równą dystansowi maratonu. Okrążyłam
Tokio.

Kiedy wróciłam do mieszkania, telefon wciąż dzwonił.

Zignorowałam go i napełniłam wannę gorącą, pieniącą się
wodą. Czułam tępy ból w nogach i obtartych stopach.
Zanurzyłam się w wodzie po szyję, zamknęłam oczy. Pod

background image

powiekami przelatywały mi obrazy klubów i barów,

nagrobków na cmentarzu, mieszkań i sznurów z rozwieszonym
praniem, torów bez końca krzyżujących się z innymi liniami
kolejowymi, przenikającymi całe Tokio i Japonię. Wagony i
lokomotywy śpiące przy torach, zepchnięte na bocznicę, puste.

Kiedy wyszłam z wanny, nogi wciąż mnie bolały. Były

zaczerwienione, poznaczone sinymi przekrwieniami,
opuchnięte. Szłam chwiejnie, jak wtedy, gdy po raz pierwszy
miałam na nogach łyżwy i zataczałam się, przechodząc z szatni
na lód. Telefon dzwonił i dzwonił. Podniosłam słuchawkę, ale
nie odezwałam się, czekałam. Wysoki głos Lily zabrzmiał
głośno i wyraźnie.

- Lucy. Jesteś tam? Od dawna próbuję się do ciebie

dodzwonić. Hm. Chciałam ci powiedzieć, że mi strasznie
przykro przez to, co wtedy widziałaś. Co się stało między mną
a Teijim... to nie było zaplanowane.

„Całkowicie przypadkowo umówiliście się na peronie po

moim odjeździe?" Nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa,
ale w mojej głowie narastał krzyk.

- Paskudnie się czuję z tego powodu. Nie mam pojęcia, co

ci powiedzieć.

„Wobec tego po co dzwonisz?"
- Wiem, że musieliśmy złamać ci serce. Poczułam, jak

moje tętno przyspiesza. Gorąco paliło moją twarz i szyję. Co
Lily mogła wiedzieć o moim sercu? Wciągnęłam do płuc chyba
dwa razy tyle powietrza co normalnie, tak że następne zdania
wyplułam z siebie bez jednej przerwy na nabranie oddechu.

- Moje serce to skomplikowany narząd, w którego skład

wchodzą mięśnie, żyły i krew. Może cierpieć na niewydolność,
może mieć zawał, może nawet ostatecznie stanąć.


background image

Ale nie może zostać złamane. A więc nie dzwoń do mnie,

żeby mnie informować, że twoim zdaniem jest inaczej. - Łzy
napływały mi do oczu. Nic nie widziałam. Mrugnęłam i
poczułam, jak po policzkach spływa mi ciepła wilgoć. - Z
moim sercem wszystko w porządku. - Załamał mi się głos. -
Ale nie potrafię ruszyć ręką ani nogą.

- Ręką ani nogą? Lucy?
Odłożyłam słuchawkę i w tym samym momencie rozległ

się dzwonek do drzwi. Ponieważ wiedziałam, że to nie może
być Lily, wydmuchałam nos, otarłam oczy, popełzłam do
drzwi i chwiejnie podniosłam się, aby je otworzyć.

Za drzwiami stała Natsuko z naręczem żółtych polnych

kwiatów. Płatki muskały koniuszki jej włosów.

- Lucy, co się z tobą dzieje? Jesteś chora?
- Nie czuję się dobrze. Za dzień, dwa dojdę do siebie.
- Wyglądasz strasznie. Na miłość boską, musisz iść do

lekarza, niech ci powie, co z tobą jest. Płakałaś?

- Nie potrzebuję żadnego lekarza. Tak czy siak, nie wierzę

lekarzom. Poza tym uważam, że jak zdrowy człowiek idzie do
lekarza, to kusi los. Zawsze mu coś znajdą.

- W takim razie może porozmawiasz ze swoją

przyjaciółką, Lily. Ona jest chyba pielęgniarką? Dlaczego nie
zadzwonisz do niej i nie poprosisz, żeby wpadła?

Wytrzeszczyłam oczy.
- Lucy, o chodzi? Co się stało?
Chciałam, żeby Natsuko poznała prawdę, ale nie z moich

ust, ponieważ nie byłam w stanie zmusić się, by wykrztusić z
siebie tę historię. A ponieważ nie posiadam zdolności
telepatycznych, tylko pokręciłam głową.

- To ma coś wspólnego z Lily. Co ona ci zrobiła?
- Idź sobie, proszę.

background image

- W porządku. - Westchnęła ze współczuciem. Dzisiaj

mówiła z wyraźnym irlandzkim akcentem. Nie mam pojęcia,
które lata czy miesiące swego życia spędziła w Irlandii, ale
tamtejszy akcent wkradał się w jej słowa nadzwyczaj rzadko. -
Brakuje mi ciebie w pracy. Będę dzwoniła codziennie, póki się
nie upewnię, że z tobą wszystko w porządku. Aha, przyniosłam
ci kwiaty. Zobaczyłam je w jakimś sklepie i pomyślałam, że
jak ujrzysz ten nieprawdopodobny kolor, zaraz poczujesz się
lepiej. Mam nadzieję, że się nie pomyliłam.

Pokiwałam głową.
- Dzięki. Może i się nie mylisz.
Poszła sobie, a mnie natychmiast opadło poprzednie

uczucie. Wciąż nie chciało mi się spać, ale brakowało mi siły
na dalsze wędrówki. Kwiaty wyglądały jak przyjazne małe
słoneczka. Postanowiłam włożyć je do wody. Nie mam w
domu wazonu, ponieważ nigdy nie przyszło mi do głowy samej
sobie kupować ciętych kwiatów, a nigdy też od nikogo nie
otrzymałam żadnego bukietu. Wsadziłam je do wiadra. Nie
wyglądało to dobrze. Znalazłam więc pustą plastikową butelkę,
obcięłam szyjkę, nalałam wody. Widok był znacznie lepszy,
niż kiedy kwiaty stały w wiadrze, ale daleki od pięknego
obrazu, jaki tworzyły w dłoniach Natsuko. Wyjęłam spod
zlewu w kuchni kawałek czarnego papieru pakowego i
okleiłam nim butelkę. Miałam już wspaniały wazon na kwiaty,
ale ponieważ zasłony na oknach były zasunięte - tak od
czterech dni -pokój znienacka zaczął wyglądać jak wnętrze
grobowca. Odsunęłam zasłony, potem otworzyłam okna. Do
środka wlały się promienie słońca - miały barwę kwiatów.




background image

Natarłam stopy balsamem, wreszcie ból trochę zelżał. A

potem już nie potrafiłam się zatrzymać. Wyszłam na balkon,
załadowałam pełną pralkę sztywnymi od brudu rzeczami,
uruchomiłam ją. Wyszorowałam wannę, aż lśniła, wyrzuciłam
trzy tekturowe wnętrza po zużytych rolkach papieru
toaletowego, przemoczone i rozmiękłe, ponieważ od tygodni
walały się po podłodze. Spryskałam lustro, a potem dokładnie
oczyściłam z plamek po paście do zębów. Nie byłam jeszcze
wprawdzie gotowa na widok mojej twarzy w błyszczącej
powierzchni, ale czułam, że powoli i do tego dojdę. W kuchni
umyłam filiżanki i talerze, oskrobałam zlew z szarych
zacieków pleśni. Na klęczkach zamiotłam grube kłaki kurzu,
które zgromadziły się za półkami i w kątach pokoju. Wytarłam
telewizyjnego pilota, guziczek po guziczku. Płynem do mycia
szyb zlikwidowałam plamę, która od miesięcy zdobiła ekran
telewizora. Przedtem zostawiałam ją w spokoju, ponieważ
wyglądała jak zaschnięta sperma Teijiego i przez to zdawała mi
się drogocenna, aczkolwiek nie potrafiłam sobie wyobrazić,
jak miałaby trafić na telewizor. Prawdopodobnie była to tylko
plamka sosu, która prysła z jakiegoś jedzenia.

Pralka skończyła program. Wyjęłam mokre rzeczy i

rozwiesiłam na lince. Wyciągnęłam materace z szafy i
przerzuciłam przez poręcz balkonu, aby je przewietrzyć. Potem
trzepałam je plastikową trzepaczką i obserwowałam, jak
chmury kurzu unoszą się i powoli rozpraszają. Przejechałam
odkurzaczem całe mieszkanie. Na koniec, kiedy już nie
potrafiłam wymyślić nic innego, odkurzyłam również balkon.

Sparzyłam herbatę i piłam ją, słuchając Dworzaka.

Poszłam do sklepu warzywnego i kupiłam lśniące czerwone

background image

jabłka, a potem rozłożyłam je na stole pod żółtymi

kwiatami. Na koniec zwinęłam się w kłębek na podłodze i
spałam snem głębszym i spokojniejszym, niż mi się zdarzało
od wielu już dni.

Wczesnym wieczorem chłodny podmuch wiatru wleciał

przez balkon, zakręcił się w mieszkaniu i wyleciał przez okno
od tyłu. Delikatnie obudzona, usiadłam. Powoli, wciąż jeszcze
nie w pełni świadoma, co robię, poszłam zdjąć pranie ze
sznura.

Znowu zadzwonił dzwonek do drzwi. Miałam już dziś do

czynienia z Lily i Natsuko, czyżby to był Teiji? Raczej nie. Już
pogodziłam się z tym, że nigdy go nie zobaczę. Ale
przyłapałam się na tym, że chcę, aby to był on. Właśnie
zdjęłam ze sznurka legginsy i zamiast przejść pięć kroków po
balkonie do kosza z praniem albo powiesić je znowu,
przerzuciłam je przez ramię. Niepotrzebnie się nad tym
rozwodzę, to nie było nic ważnego, po prostu odruch.
Przewiesiłam je na moment przez ramię i poszłam otworzyć
drzwi.

W wejściu stała Lily. Cała się trzęsła ze zdenerwowania.

Kilka razy uniosła dłoń do policzka i zaraz ją opuściła.
Spojrzałam jej w oczy. Powiedziała, co miała do powiedzenia:
nie chciała mi wyrządzić przykrości, po prostu porwały ją
emocje chwili, taka była podniecona wycieczką. Jeśli już, to
chciała dopiec Andy'emu, choć oczywiście on o niczym nie
miał się dowiedzieć, ale prawdopodobnie, tak myślała, nie inne
musiały jej przyświecać podświadome motywacje. Nie miała
pojęcia, czy związek z Teijim ma jakąś przyszłość, ale jeśli
chcę dalej być jej przyjaciółką, zrezygnuje z niego. Zaraz
pójdzie i powie mu, że wszystko skończone.

- A więc jak? OK? Dalej jesteśmy przyjaciółkami?
— Nie, nie jesteśmy. Zegnam. I zamknęłam drzwi.

background image

Nie potrafię sobie dokładnie przypomnieć, jakie uczucia

wypełniały mnie w tamtej chwili. Wiem, że jakaś część mojej
duszy litowała się nad nią. Stanowiła naprawdę żałosny widok,
stojąc tak w moich drzwiach i trzęsąc się przede mną. Nie mam
wątpliwości, że sama przeraziła się tym, co zrobiła, i byłam w
stanie docenić, że stać ją było na to, by przyjść i spojrzeć mi w
oczy. To czułam na pewno, wiem. Ale wiem też, że wciąż
przepełniała mnie odraza i nie zaschnięty gniew. Zrezygnuje z
Teijiego, jeżeli dalej będziemy mogły być przyjaciółkami, ale
jeśli nie, to nie zrezygnuje? Kiedy z jej ust padło imię Teijiego,
na moment znowu znalazłam się z powrotem na dworcu
tokijskim, znowu krzyczałam, a oni znów patrzyli w moją
stronę. W tym momencie wszelka litość, jaką dla niej czułam,
zniknęła bez śladu. Nienawidziłam jej za to, że ukradła mi
kochanka i zdradziła mnie jako przyjaciółka. Stałam przy
drzwiach, zastanawiając się, dlaczego pozwoliłam, by tak
łatwo wykręciła się sianem. Gniew we mnie narastał, wreszcie
wydarł się z gardła pełnym wściekłości wrzaskiem. Nie mam
pojęcia, jakie słowa wykrzykiwałam w swych czterech
ścianach, ale już po kilku sekundach mój głos zginął w wyciu
odkurzacza sąsiadki.

Wybiegłam na ulicę, chcąc ją dogonić. Od jej wyjścia

minęło dopiero kilka minut, ale ulica była pusta. Zdało mi się,
że usłyszałam wybuch stłumionego śmiechu, ale nikogo nie
zobaczyłam, a śmiech ucichł właściwie natychmiast.
Przeszłam kawałek drogi na stację. Moje oczy otwarte były jak
szeroko, były jak dwa szperacze, oświetlające na przemian to
lewą, to prawą stronę ulicy, zaglądające za każdy róg, w każdy
zaułek. Bolały zesztywniałe mięśnie, ale pilnowałam się, aby
nawet nie mrugnąć, ani bodaj zmrużyć oczu, dopóki jej nie
znajdę. Doszłam do

background image

stacji, ale jej wciąż nigdzie nie było. Zawróciłam. Dziwne

mi się to wydało. Nawet jeśli biegła, czasu nie było dość, żeby
dotarła na miejsce, kupiła bilet i wsiadła do pociągu. Ulica
wiodła prosto jak strzelił i z pewnością widziałabym ją przed
sobą. Minęło mnie kilka samochodów, a potem na świecie
zapanowała cisza. Nie słyszałam nic prócz odgłosu moich
kroków po chodniku.

Nie zaprzeczam. Miałam ochotę ją zabić. Chciałam złapać

ją za kark, chciałam skopać ją do nieprzytomności. Chciałam,
żeby się dowiedziała, ile bólu potrafię zadać, gdy się mnie
zdradzi. Ale nie chciałam jej zarżnąć. Nie chciałam pokroić i
zdekapitować jej ciała, a potem wrzucić go w wody Zatoki
Tokijskiej. Nawet mi to przez myśl nie przeszło.




















background image

R

OZDZIAŁ TRZYNASTY


Policjanci wrócili. Jest z nimi jeden nowy. Statszy,

potężniej zbudowany, wygląda groźnie. Na identyfikatorze
napisane jest nazwisko „Suzuki" (drzewny dzwonek).

- Prowadzimy śledztwo w sprawie zamordowania młodej,

niewinnej kobiety.

Nie takiej znowu niewinnej.
- Wiem, ale ja tego nie zrobiłam. Nigdy bym tego nie

zrobiła Lily.

- Wiesz, co mi się w tym wszystkim wydaje dziwne?

Patrzę mu prosto w oczy.

„Dalej".
- To ciekawa sprawa. W normalnych okolicznościach,

kiedy znajdujemy jakieś ciało, przyjaciele i rodzina ofiary
zazwyczaj z początku za nic nie chcą uwierzyć, że ten los
spotkał bliską im osobę. Do czasu oficjalnej identyfikacji nie
dopuszczają do siebie tego, co dla wszystkich innych jest już
oczywiste. A czasami nawet i potem. Jednak w tym przypadku
wszyscy natychmiast skwapliwie uwierzyli, że ciało
wyłowione z Zatoki Tokijskiej musi należeć do twojej
przyjaciółki, Lily Bridges. Dziwne.

Nie rozumiem, o co mu chodzi.
- To nie jest ciało Lily?

background image

- Nie, nie jest. A byłaś tego taka pewna.
Nie zna rejestru moich osiągnięć, pasma trupów

znaczących całe moje życie, więc nie potrafi zrozumieć, że to
ciało wydawało się naturalnym, nieuniknionym nawet
uzupełnieniem długiego szeregu. Kiedy przeczytałam w
gazetach o makabrycznym znalezisku, w ogóle nie byłam
zaskoczona. A gdy tylko szef Lily doniósł o zaginięciu
pracownicy, wiedziałam, że ona nie żyje. Jednak nie mam
zamiaru o tym mówić. Może to zostać wykorzystane
przeciwko mnie. Winna. Seryjna morderczyni z przypadku.
Seryjna morderczyni z przypadku.

- Wobec tego o kogo chodzi?
- Nie wiemy. Ciała nie da się zidentyfikować. Autorów

artykułów w gazetach trochę poniosło, kiedy jednomyślnie
założyli, że chodzi o Lily Bridges. Oczywiście założenie to
przemawiało na twoją korzyść. Każdy mógł się zorientować,
że w tak krótkim czasie nie byłaś w stanie porąbać całego ciała
i rozrzucić po różnych częściach Tokio.

- A poza tym wcale nie miałam takiego zamiaru.
- Ale widzisz, ostatniej nocy znaleziono jednak wreszcie

ciało twojej przyjaciółki, w nie używanej szopie za stacją
benzynową, tylko kilka minut drogi od twojego mieszkania.

Zaczynam rozumieć, o co mu chodzi.
- Została uduszona.
Co to za smród, który nagle czuję? Czy to rozkładające się

mięso członków znalezionych w zatoce? Czy zapach wnętrza
szopy, na którą pada cień mego domu, skąd wyciągnięto zimne
ciało Lily? Nie, to woń moich wymiocin.




background image

Policjanci są zawodowcami w każdym calu i widok

mojego upokorzenia ani na jotę nie osłabia ich zdecydowanych
spojrzeń. Przepraszająco unoszę załzawione oczy, ale to
jeszcze nie koniec. Mój przyjaciel - przyjaciel od szklanki
wody - akurat w porę podaje mi metalowy kosz na papiery i
szybko cofa rękę, nie na tyle szybko jednak, bym go nie
pobrudziła.

Czuję się zupełnie pusta.

background image

R

OZDZIAŁ CZTERNASTY


Ale to jeszcze nie wszystko.
Miałam nadzieję, że już tak.
- Dowiedzieliśmy się o związku, jaki istniał
między tobą a Matsuda san.
- Nie znam nikogo, kto nazywałby się Matsuda.
- Nie kłam. Matsuda Teiji. Dziwak, pracujący w

jadłodajni z makaronem. Jego wuj twierdzi, że aktualnie
przebywa na Hokkaido.

Wujek Teijiego. Sotaro. Jedyna nić łącząca Lucy z Teijim.

Lucy marszczy więc brwi i zaczyna sobie przypominać, co o
nim wie.

Sotaro urodził się w północnej dzielnicy Tokio, a

wychował tutaj, niedaleko linii Yamanote. W epoce jego
przedwojennego dzieciństwa oznaczało to nieomal prowincję.
Od tamtych czasów miasto rozrosło się tak bardzo, że adres
budził zdecydowanie stołeczne skojarzenia. On sam dumny był
z tego, że pochodzi z Tokio. Ludzie z Osaki byli zbyt hałaśliwi,
a mieszkańcy Nagoyi zbyt ostentacyjnie afiszowali się ze
swoim bogactwem. To Tokio stanowiło serce Japonii.

W czasie wojny Sotaro został ewakuowany w góry

Gunma, dzięki czemu uniknął bombardowań Tokio,

background image

w których zginęła prawie cała jego rodzina. Przeżyli tylko

ojciec i młodsza siostra. Po wojnie wrócił do Tokio, chcąc
uczestniczyć w jego odbudowie. Wraz z ojcem zakasali rękawy
i otworzyli małą restaurację w sąsiedztwie Takadanobaba,
oczywiście podawali makaron. Sotaro był dumny ze swojej
pracy, która polegała na podawaniu ziomkom z miasta tego
najbardziej elementarnego dania.

Jego siostra wyszła za mąż i przeprowadziła się na

Kiu-siu. Dziewiętnaście lat później — chociaż Sotaro
wydawało się, jakby minęło zaledwie dziewiętnaście miesięcy
- wróciła. Przywiozła ze sobą chudego syna, który na Sotaro
sprawiał wrażenie, jakby palcem w bucie nie potrafił kiwnąć.

Okazało się, że Sotaro się mylił. Ten dziwny, zamyślony

siostrzeniec, skłonny do nagłych wybuchów głośnego
śmiechu, pracował ciężko i z czasem nabrał sił. Najwyraźniej
całkowicie odpowiadało mu szorowanie podłóg, wyrzucanie
resztek jedzenia, skrupulatne odnotowywanie treści zamówień
klientów. Pracował całymi dniami, wieczorami zaś włóczył
się, nie wiadomo dokąd. Kiedy siostra Sotaro umarła, nie było
większych dyskusji, że jej syn powinien dalej pracować w
restauracji. Sotaro nigdy się nie ożenił i cieszyła go myśl, że po
jego śmierci restaurację przejmie siostrzeniec. Niedawno
jednak zaczął się poważnie martwić o chłopaka. Co on robił
całymi dniami z tym swoim aparatem? Dlaczego nie miał
żadnych przyjaciół, oprócz tej ponurej cudzoziemki? Sotaro
już miał poważnie z Teijim porozmawiać, zasugerować może,
że czas, by ten się ożenił (byle nie z tą obcą), kiedy zaczęły się
dziać dziwne rzeczy. Teiji wziął wolny weekend i pojechał na
wyspę Sado. Kiedy wrócił, wydawał się jakiś nerwowy,
wszystko go wyprowadzało z równowagi. Kilka tygodni
później Teiji zostawił kartkę na kontuarze, przy-

background image

ciśniętą rolką nie wywołanego filmu. Wyjechał na północ,

na Hokkaido, by tam spróbować szczęścia.

Bez Teijiego Sotaro nie był w stanie podołać prowadzeniu

restauracji. Dokuczał mu ból w plecach, zresztą już od
pewnego czasu przygotowywał się do przejścia na emeryturę.
Oddał film do wywołania, mając nadzieję, że Teiji zostawił na
nim jakąś wskazówkę, ale na fotografiach były tylko dziwne
ujęcia wyludnionych plaż, torów kolejowych bez pociągów,
budynków od dołu do góry zasłoniętych reklamami, nie
używanych pojemników na śmieci. Pustka. Sotaro obracał
zdjęcia na wszystkie strony, przyglądał im się do góry nogami.
Założył nawet okulary do oglądania trójwymiarowych zdjęć,
które znalazł w jakimś przyrodniczym czasopiśmie, i przez nie
patrzył na fotografie. W końcu odłożył je na bok, a restaurację
sprzedał w obce ręce. Siedząc sam w swoim mieszkaniu, na
opustoszałych sceneriach fotografii gryzmolił ptaszki i
kwiatki. Wiedział, że nigdy już nie zobaczy Teijiego.

Matsuda Teiji. Teiji Matsuda. Jak to możliwe, że nigdy się

nie dowiedziałam, jak się nazywa? Jestem bezgranicznie
zdumiona, że w kraju, w którym nazwisko zazwyczaj
poprzedza imię, jakimś sposobem nigdy nie poznałam
nazwiska Teijiego. Przecież musiałam je widzieć - na jakiejś
kopercie, na jakimś rachunku, gdzieś w jego mieszkaniu,
wreszcie przecież chyba słyszeć, jak któryś ze stałych klientów
zwraca się do niego po nazwisku. Ale nie, jakoś nie. A teraz
rozumiem, rozumiem chyba jeszcze bardziej jednoznacznie niż
wówczas, gdy zobaczyłam go z Lily na peronie, że ledwie go
znałam, że oszukał mnie, wymknął mi się z rąk.

background image

— Tak, znałam go.
- Byłaś jego dziewczyną. I zgadnij, co jeszcze. Zostawił

cię dla twojej przyjaciółki, Lily Bridges. Tak się tym przejęłaś,
że przez tydzień nie przychodziłaś do pracy.

Musieli rozmawiać z Natsuko. A może nawet z Bobem.

Niewykluczone, że Lily spotkała się z Bobem, zanim złożyła
wizytę Lucy. Pewnie mu opowiedziała, co zrobili z Teijim. Ale
co mi przyjdzie z oskarżania przyjaciół? Równie dobrze mogła
się domyślić sąsiadka, a potem przekazać im tę informację.

Czuję się ogłupiała, kręci mi się w głowie, jak wówczas

na wyspie Sado, gdy zemdlałam na szczycie klifu. Chowam
twarz w dłoniach. Potem wspieram łokcie na kolanach,
podpieram brodę rękami. W pokoju jest strasznie gorąco.
Dżinsy lepią mi się do spoconych nóg. Ktoś podaje mi miskę
chłodnej wody i ręcznik. Wycieram mokrym ręcznikiem ręce i
nogi, zanurzam go w misce, wykręcam brązowawe krople.
Potem wkładam ręcznik do miski. Wydęty, pływa po
powierzchni wody. Czuję się czystsza, bardziej opanowana,
chłodna.

Moje usta się poruszają, mówią i mówią, choć mam

wrażenie, że mój język został potraktowany środkiem
znieczulającym, a słowa brzmią w uszach jak bełkot pijaka.
Opowiadam im wszystko, co chcą usłyszeć. Historia sama
nabiera kształtu, jakby kierowana własną wolą. Najpierw
oczywiście jest o mojej szalonej zazdrości o Lily, potem o
ślepej furii, która żarła mnie jak ogień, gdy odkryłam jej
zdradę. W następnej kolejności detaliczna kronika mojej
obsesyjnej miłości do Teijiego, miłości, która nie pozwoliła mi
zrozumieć, że jest już po wszystkim, że już mnie nie



background image

chce. Na koniec o legginsach, które okazały się tak

poręcznym narzędziem zbrodni, i o tym, jak łatwo udało mi się
Lily zaskoczyć, ponieważ wciąż chciała wierzyć, że dalej będę
jej przyjaciółką, i o tym, że wówczas nawet uśmiechnęła się do
mnie. Wreszcie ostatnia odsłona: okrzyk zaskoczenia
wyrywający się z ust Lily, jej krótki i słaby opór. Wlokę do tej
szopy jej ciężkie, pozbawione życia ciało, jeszcze ciepłe.
Opowiadam im długą, nieskomplikowaną historię i w końcu są
ze mnie zadowoleni.

Jakiś człowiek prowadzi mnie przez korytarz. Chyba inny

niż ten, którym szłam parę godzin temu. Ściany są brudne.
Moje stopy ślizgają się po podłodze. Nad głową nie ma
żadnych jarzeniówek, tylko nie osłonięte żarówki zwisające w
równych odstępach z sufitu. Przymykam powieki, ale
rytmicznie rozbłyski światła wciąż kłują moje oczy.

Nie, nie zabiłam Lily. Lucy jest niewinna morderstwa, jej

wina polega tylko na tym, że zmyśliła historię. Ale jest
równocześnie bardzo zmęczona. Tak wielu ludzi wyślizgnęło
się z moich niezgrabnych palców, niczym piłeczki do palanta
na zalanym słońcem boisku, że już nie wiem, co jest prawdą, a
co nie. Nie ma sensu opierać się aresztowaniu, skoro wiem, że
mogę zabić znowu. Potrzebuję dla siebie odrobiny czasu z dala
od światła, potrzebuję odpoczynku. Zresztą, w jakim niby
stopniu jestem czysta? Ile we mnie niewinności? Gdybym
pozwoliła Lily dokończyć tamtą rozmowę telefoniczną, nie
znalazłaby się owej nocy na mojej ulicy. To ja poznałam Lily z
Teijim i ja wyperswadowałam jej powrót do Anglii, kiedy nie
potrafiła wytrzymać w Japonii. To oskarżony postanawia, czy
przyznać się do winy. A oto moje wyznanie. Niewinna, ale nie

background image

bez winy. Nie całkiem winna, ałe nie całkiem też

niewinna. Być może w trakcie procesu prawda wyjdzie na jaw,
tymczasem jednak będę morderczynią.

Orientuję się, że nie mam na sobie własnego ubrania, ale

jakiś strój z miękkiej bawełny. Przypuszczam, że ktoś kazał mi
się przebrać, pozwolił wziąć prysznic. Nic z tego nie
pamiętam. Wydaje mi się, że trochę spałam, ale nie mam
pojęcia, ile minęło czasu, czy jest noc, czy dzień, a jeśli dzień,
to który.

Bezbarwny męski głos informuje mnie, że zabierają mnie

do pokoju odwiedzin, mam gościa. Zastanawiam się, kto uznał,
że warto mnie zobaczyć.

Może to Teiji? Teiji już z nazwiskiem, którego nigdy mi

nie podał. Teiji, który zdradził mnie z moją przyjaciółką; Teiji,
dlaczego to zrobiłeś? To jedyne pytanie, jakie ci zadam, jeśli
oczywiście to ty okażesz się moim gościem. A odpowiedź, na
którą czekam, jest, jak zapewne zdajesz sobie sprawę,
niemożliwa do wymyślenia, ponieważ musiałaby pozwolić
nam zapomnieć Lily, cofnąć nas w czasie do chwili, zanim ją z
tobą poznałam. I choć w pewnej chwili wydaje mi się, że widzę
cię przez uchylone drzwi, w tym samym momencie już
znikasz, rozpływasz się w nicość, jak twój głos wcześniej,
wtedy, kiedy nic oprócz niego nie chciałam słyszeć. Chcę,
żebyś został. Ale nikniesz mi w oczach, a moje serce pęka. Nie.
Co też sobie nasza Lucy wyobraża? Wiem, że Teiji nie mógł
mnie odwiedzić, ponieważ jest na Hokkaido. Po co miałby tu
przychodzić, skoro w mieście albo w górach policja nigdy go
nie znajdzie. Więc nie ma go, zniknął w plątaninie delikatnych
cieni.

A więc to pewnie musi być Miriam, którą zmęczyło

wyczekiwanie mnie z brzegu morza i która zapragnęła

background image

prawdziwej córki, która by dla niej gotowała i zajęła się

nią, ponieważ Felicity to jednak nie to samo; ale kiedy
przychodzi mi to do głowy, nie mogę się nie zastanawiać, w
jaki sposób dała radę dotrzeć do Tokio, skoro ledwie się rusza z
domu, gdyż ból tak jej dokucza, że siedzi przez cały czas w tym
samym fotelu, a więc to pewnie znowu złudzenie. Wpadam
więc na pomysł, że to może Jonatan przyjechał zamiast niej, w
końcu był kiedyś policjantem, i teraz zabiera mnie do domu.
Sól szczypie mnie w oczy, mrugam, prawie już jestem w stanie
dosttzec sylwetkę za otwartymi drzwiami, ale skąd mam
wiedzieć, czy to Jonatan? Nie widziałam go od czasu, gdy
skończył piętnaście, może szesnaście, góra siedemnaście lat.
Ale oto on, a Miriam stoi za nim, taka stara i wycieńczona —
pattzy na mnie smutnymi oczami, w tle widzę braci: Łukasz,
Natan, Samuel, Szymon, Mateusz, uśmiechają się do Lucy bez
śladu okrucieństwa i teraz ona też postrzega ich w zupełnie
innym świetle, nie jako stado hien w mundurkach skautów, ale
zdrowych chłopców o błyszczących oczach. Są tacy mali i
słodcy. Cieszę się, że ich widzę, ale jeśli przybyli, by zabrać
mnie ze sobą, muszę ich rozczarować, biedne dzieci. Nie
potrafią mówić po japońsku, pewna jestem, że nie potrafią, a
przecież to jest teraz mój język, przynajmniej w połowie,
więcej niż w polowie.

Oni jednak również rozpadają się na piksele i znikają. To

nie Jonatan ani żaden z jego braci. To schorowana Lizzie z
puzonem i tłustymi włosami. Przyszła do mnie, żeby ze mną
zagrać, a potem zabierze mnie do kraju i da pracę w BBC.
Oczywiście jej również będę musiała odmówić, ponieważ już
od co najmniej dziesięciu lat nie oglądałam angielskiej
telewizji i nie mam pojęcia, co się tam robi. Poza tym po
śmierci pani Yamamoto nie miałam w rę-

background image

kach wiolonczeli, a instrumenty muzyczne są bardzo

drogie, o czym zawsze przypominali mi George i Miriam.
Lizzie, przykro mi to mówić, ale nie mogę z tobą zagrać.

Glos Lizzie mówi, nie, to nie jestem ja, głupia, to Brian

Church, ale zaraz jego głos mówi, że nie, to nie on. Coraz
bardziej miesza mi się w głowie, wszystko mi się myli. A
muszę przecież zachować przytomny umysł. Jeszcze nie
umarłam. Noe, Brian, George, pani Yamamoto, Lily. Muszą
poczekać. Jeszcze żyję. Żyję.

Staję w drzwiach i ze wszystkich sił staram się opanować,

ponieważ wiem, że jeszcze nie oszalałam, na pewno nie osza-
lałam. Liczę do dziesięciu, piąty raz, dziesiąty, dwudziesty.
Czekam jeszcze chwilę, żeby nie było wątpliwości. I jestem
gotowa. Zmuszam mój mózg do wydania z siebie choć jednej
logicznej myśli. Udaje się. Logiczna myśl jest taka, że to tylko
Natsuko lub Bob mogli mnie odwiedzić.

Wchodzę do pokoju. Nie czuję nóg. Mam wrażenie,

jakbym toczyła się na kółkach. Twarzą do mnie, pod oknem
siedzi ktoś. Promienie słońca oślepiają moje oczy, nienawykłe
do dziennego światła. Nie widzę rysów twarzy, pewna jestem
jednak, że zarys sylwetki jest mi obcy.

— Dzień dobry, Lucy. Pamiętasz mnie?
Zabijcie mnie, nie pamiętam. Mrużę oczy. W jakim

języku ona mówi, po angielsku czy po japońsku? Rozumiem
słowa, ale nie potrafię stwierdzić, do jakiego należą języka.

— Nie wyglądasz najlepiej. Zabierzemy cię stąd i wkrótce

dojdziesz do siebie.

Ostatnie słowa podkreśla chichotem i wtedy już wiem,

mrugam. To pani Kato, altowiolistka.



background image

Wydaje mi się, że przyszła mnie oskarżać, więc nerwowo

zaczynam się tłumaczyć.

- Nie chciałam zabić pani Yamamoto. Naprawdę nie

chciałam. To był wypadek. Po prostu położyłam wiolonczelę w
innym miejscu, nie wiem dlaczego, ale nie mogłam wiedzieć,
że ona się o nią potknie. Tak mi przykro...

- O czym ty mówisz? - Znowu się śmieje, brzmi to, jakby

śpiewały szklane dzwoneczki. - Strasznie nam jej brak, ale nie
da się zaprzeczyć, że pani Yamamoto była potwornie
niezgrabną... taką owaką. Sama o tym wciąż mówiła.
Wiedziałam, że pewnego dnia źle się to skończy. Zawsze jej
powtarzałam.

- Była niezgrabna? - Zastanawiam się, czy to prawda, ale

nie potrafię sobie nawet przypomnieć twarzy pani Yamamoto.

- Tak, właśnie tak. Ale nie dlatego tu jestem. - Patrzy mi

głęboko w oczy i powoli mówi: - Chciałam cię zobaczyć.
Czytałam te wszystkie bzdury w gazetach. Mam nadzieję, że
nie przejęłaś się nimi zanadto. Chcę ci też powiedzieć, że zaraz
zajmę się wszystkim i niedługo już będziesz wolna.

- Ale ja nie chcę stąd wyjść.
- Dlaczegóż by nie?
- Nie mam dokąd pójść. Co bym poczęła ze sobą w Tokio?
- Wobec tego musisz wrócić do domu, do Anglii.
- Tam też nikt na mnie nie czeka. Tam ludzie są jak duchy.

To nie jest mój dom, zrozum.

- W takim razie musisz zatrzymać się u mnie, w moim

domu w Tokio. Z pewnością nie powinnaś wracać do tego
pustego mieszkania, do tej niegodziwej sąsiadki i hałaśliwych
samochodów. - Urywa na moment. - Pewnie strasznie tam
śmierdzi benzyną.

background image

- Dobrze, zgadzam się. - Mówię tak tylko dlatego, żeby

sprawić jej przyjemność, ponieważ wciąż wierzę, że zostanę
skazana za morderstwo.

Ale spełniły się nadzieje pani Kato, nie zaś oczekiwania

Lucy. Następnego dnia dowiedziałam się, że zostałam
uwolniona od zarzutów i niedługo wyjdę na wolność. Sprawa
przeciwko mnie opierała się na poszlakach, a policja nie była w
stanie znaleźć na ciele Lily bodaj jednego odcisku paka lub
śladu obcego DNA. Poza tym na jaw wyszły nowe
okoliczności.

Po tym, jak szczegóły mojej sprawy trafiły do

ogólnokrajowych gazet, policja otrzymała kopertę. Zawierała
dwie fotografie. Na pierwszej była Lily w McDonaldzie
niedaleko mego domu. Dochodzenie ujawniło, że fotografia
została zrobiona w wieczór morderstwa, dwie godziny po tym,
jak widziano ją pod moimi drzwiami. Kasjerka, która
rozpoznała Lily na zdjęciu, pamiętała, że ona i jej japoński
przyjaciel nie bardzo potrafili się porozumieć. Oboje wydali się
jej ponadto bardzo smutni. Lily nie tknęła swojego
hamburgera, wypiła tylko coca-colę.

Prawdopodobnie zginęła później, tego samego wieczoru.

W każdym razie policja przekonana była o jednym. Fakt, że
Lucy wybiegła tamtej nocy na ulicę z legginsami
przewieszonymi przez ramię, nie miał żadnego związku ze
śmiercią Lily. Byłam na dworze przez jakieś dziesięć minut,
nie dłużej. A moja sąsiadka zeznała, że nie słyszała, abym tej
nocy powtórnie opuszczała mieszkanie.

Drugie zdjęcie miało zupełnie odmienny charakter.

Przedstawiało młodą kobietę, wciśniętą między dwie brązowe
ściany, głowa opadała jej na bok, jakby nie miała sił dłu-


background image

żej trzymać jej prosto, ciemne oczy były puste - dwie

brzuchate śliwki.

Na żadnej z fotografii nie było odcisków palców. Policja

nie podejrzewała, że to Teiji zrobił oba zdjęcia, ja nie miałam
żadnych wątpliwości. Ponadto w oczach prowadzących
śledztwo zdjęcia nie stanowiły dowodu, że to Teiji zabił Lily.
Stanowiły natomiast dowód niewinności Lucy.

Teiji. Dlaczego czekałeś na Lily w McDonaldzie, co ona

ci powiedziała? Że to koniec, ponieważ chce zachować moją
przyjaźń? Może wówczas uświadomiłeś sobie swój błąd -
zrozumiałeś, że stracisz nas obie - i pomyślałeś, że mógłbyś
wrócić do Lucy, gdyby tylko Lily tu nie było. Czy to był
dostateczny powód, by zabić Lily? Nie wydaje mi się. A może
morderstwo z premedytacją jest tak samo częścią twej natury
jak robienie zdjęć? A może to dla ciebie jedno i to samo - zabić,
sfotografować, włączyć do kolekcji, tym sposobem zatrzymać
na zawsze. Teraz jeszcze częściej niż przedtem zastanawiam
się, co się stało z Sachi. Wychodzi na to, że Lucy wreszcie
spotkała swego sobowtóra, równie morderczego jak ona sama.
Nie należy jednak zapominać, że wszystko to są tylko poszlaki.
Ze wszystkich ludzi mnie najmniej powinno się spieszyć z
osądem.

background image

R

OZDZIAŁ PIĘTNASTY


Leżę na balkonie domu pani Kato. Balkony w Japonii

służą raczej do rozwieszania prania niż do wypoczynku, ale
mnie się tu podoba. Mogę obserwować świat przez pręty
balustrady. W pobliżu jest niewielki park z drzewami i
krzakami. W parku jest plac zabaw ze zjeżdżalniami i
huśtawkami, ale jeszcze nie widziałam na nim żadnych dzieci,
w ogóle nie widziałam w parku żadnych ludzi. Po drugiej
stronie parku jest stacja kolei podmiejskiej.

Pani Kato jest w kuchni, przygotowuje obiad. Czuję woń

smażonej ryby i imbiru. Na obiad mają przyjść Bob i Natsuko,
wkrótce tu będą. Dużo czasu minęło, odkąd widziałam któreś z
nich, ale w słuchawce telefonu ich głosy brzmiały przyjaźnie i
z wyraźnym zadowoleniem przyjęli moje zaproszenie. Bob
poinformował mnie, że udało mu się nagrać parę piosenek,
występuje też w kilku klubach Tokio. Jego kariera muzyczna
rozwija się obiecująco. Natsuko zadbała o moje najważniejsze
tłumaczenia, toteż klienci nie mogli narzekać. Kiedy tylko
zechcę, mogę wrócić do pracy. Bob i Natsuko doskonale
wiedzą, że jestem niewinna. Nie trzeba im żadnych wyjaśnień
ani przeprosin. Dalej pozostajemy przyjaciółmi, dzisiejszy
wspólny obiad swoim niezobowiązującym charakterem tylko
ma to podkreślić.

background image

Piszę list do Jonatana. Początkowo zamierzałam wysłać

pocztówkę, ale jakoś rozrosła mi się w list. Napisałam o mojej
pracy, potem o drzewie kameliowym Natsuko, ponieważ
wiem, że zrozumie, jak piękne mi się zdało, napiszę też
zabawną historyjkę o tym, jak zostałam niesłusznie
aresztowana pod zarzutem morderstwa. Jeśli otrzymam od
niego miłą odpowiedź, może nawet odwiedzę go na Boże
Narodzenie w Yorkshire i zabawię tam kilka dni. Dom
rodziców Lily znajduje się niecałe piętnaście mil od naszego.
Podejrzewam, że ucieszy ich wizyta kogoś, kto znal ją w
Japonii. Potem wrócę do Tokio, do pani Kato, ponieważ jej
dom jest wystarczająco duży dla dwóch osób, sama
powiedziała. Wiem też, choć tego nie powiedziała, że
przyjemność sprawia jej dbanie o mnie, gotowanie dla mnie,
przygotowywanie każdego wieczoru kąpieli o idealnie
dobranej temperaturze i świeżego ręcznika.

Odkładam ołówek i patrzę w kierunku stacji. Lubię

oglądać ludzi wsiadających do pociągu - pełny peron opróżnia
się w ciągu kilku sekund, a pociąg uwozi ich w dal. Przez
barierki przecieka kolejny ludzki strumyk i peron jest znowu
pełny sylwetek - zdawałoby się - w takich samych ubraniach, o
takich samych ciałach i twarzach. Lubię słuchać zapowiedzi,
poruszających ostrzeżeń, że zbytni pośpiech przy wsiadaniu
grozi niebezpieczeństwem, że należy odsunąć się od krawędzi
peronu, ponieważ nadjeżdżający pociąg również może być
niebezpieczny.

Wczorajszego ranka mieliśmy w sąsiedztwie próbny

alarm sejsmiczny. Wszystko odbyło się w spokoju i składnie,
lokalne władze uznały, że ćwiczenia zakończyły się sukcesem.
Oczywiście nigdy nie wiadomo, kiedy przytrafi się wielkie
trzęsienie ziemi, ale dobrze wiedzieć, że są drobne

background image

rzeczy, które mogą znacznie poprawić szanse

przetrwania. Trzęsienia ziemi wciąż napawają mnie
niepokojem, ale już mniejszym niż wcześniej. To jest kolejny
powód, dla którego podoba mi się mieszkanie blisko stacji.
Pociąg jedzie wzdłuż naszej ulicy i wtedy wszystkie budynki
trzęsą się tak, że łatwo można nie zwrócić uwagi na te inne
drżenia, te, które mają swe źródło pod skorupą ziemi.

Pani Kato woła, że przyszli Bob i Natsuko. Słyszę ich

głosy w korytarzu. Wstaję i rozprostowuję nogi. Pociąg
odjeżdża ze stacji, znika w dali między domami i blokami.
Balkon drży, opieram dłonie na balustradzie. Z nieba dolatuje
jakiś głos, ale zanim mam szansę przysłuchać się dokładniej i
stwierdzić, czy to naprawdę śpiewa ptak trzęsienia ziemi,
następny pociąg z łoskotem wjeżdża na peron. Czuję, jak się
trzęsę, i równocześnie gorączkowo przekonuję się w myślach,
że to niemożliwe, ponieważ ptak trzęsienia ziemi śpiewa tylko
nocą, a więc ten głos musi pochodzić z jakiegoś innego źródła.
Ale nie potrafię się opędzić od widoku Lily kucającej pod mym
stołem w świetle ulicznej latarni i od obrazu jej ciała,
ciśniętego do szopy. Myślę o kobiecie, której pokrojone na
kawałki ciało wrzucono do zatoki i której imienia nigdy nie
poznam. I myślę o Sachi. Śpiew, a może już tylko jego echo,
wciąż brzmi w moich uszach. Patrzę w niebo, zasnute szarymi
chmurami, ale nie widzę żadnych ptaków.

Na chwilę zalega cisza. Potem spomiędzy drzew dobiega

szelest, jakby ktoś skradał się w kierunku domu. Ciarki
przebiegają mi po skórze. Zamieram w bezruchu. Przekonuję
się, że musi to być pies sąsiadów, ale przecież psy się nie
skradają. W ustach mam zupełnie sucho. I wtedy słyszę
wyraźnie. Nie dający się z niczym pomylić pstryk migawki
aparatu fotograficznego. Potem cichutkie war-

background image

czenie, kiedy taśma przewija się automatycznie,

przygotowując do następnego zdjęcia. Rozglądam się,
szukając Teijiego, ale widzę tylko drzewa i krzaki. Nasłuchuję
jego kroków, teraz jednak pstrykanie rozlega się cichutkim
echem po całym parku, dobiega ze wszystkich zdawałoby się
stron, i nie wiem, gdzie mam patrzeć. Wyciągam dłoń i czuję
padające na nią krople deszczu, uderzają rytmicznie w moją
skórę, w liście, w balustradę balkonu. Pada potsupotsu, potem
coraz mocniej, jakby paciorkami lodu. Odwracam się, by
wrócić do pokoju, ponieważ wiem, że Teiji czeka tam na mnie,
i mam nadzieję, że przytulność wnętrza i ciepło, jakie dać mi
mogą przyjaciele, wystarczą, abym nie czuła potrzeby
opuszczenia domu i bezpieczeństwa, jakie zapewnia. Z całego
serca wierzę, że uda mi się wytrwać, ale... To może nie być
łatwe.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
JEJ PORTRET, teksty piosenek
04 Jej portret
jej portret
jej portret nuty
Bogusław Mec jej portret
Bożek Renata Jej Portret Madame Sinobroda
Brodeur Adrienne Jej Portret Obóz dla prawdziwych mężczyzn
Vreeland Susan Jej Portret Dziewczyna w hiacyntowym błękicie
Jej portret
Jej portret
Harrison Kathryn Jej portret Pocałunek
Hart Josephine Jej Portret Grzech
Freed Lynn Jej portret Dom kobiet
Istota trzęsień ziemi polega
Szczelinowanie hydrauliczne a wywoływanie trzęsień ziemi, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZI
Oś Ziemi przesunięta o 25cm po katastrofalnym trzęsieniu ziemi, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZEC
Rój trzęsień ziemi zarejestrowany wewnątrz krateru wulkanu Katla, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZ
Do pomiaru trzęsień ziemi stosujemy dwie różne skale
04 JAPONIA I TRZĘSIENIE ZIEMI reaktory FUKUSHIMA

więcej podobnych podstron