Cabot Meg 07 1I2 Urodziny księżniczki

background image

MEG CABOT

URODZINY KSIĘŻNICZKI

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 7 i ½

Tytuł oryginału

SWEET SIXTEEN PRINCESS

background image

Złość i nikczemność otaczających ją osób nie mogła uczynić z niej osoby złej i

nikczemnej.

Księżniczka zawsze jest uprzejma - powtarzała samej sobie.

Mała księżniczka

Frances Hodgson Burnett

background image

Środa, 28 kwietnia, 21.00,

sala gimnastyczna

Liceum imienia Alberta Einsteina

- No więc ojciec Lany wynajął na wieczór jacht sułtana Brunei, wart dziesięć milio-

nów dolarów, a Lana i jej przyjaciele wypłynęli na wody eksterytorialne, żeby nikt nie mógł

się ich czepiać, że piją alkohol.

Lilly zadzwoniła przed chwilą, żeby właśnie mnie o tym poinformować.

- Lilly... - szepnęłam. - Wiesz, że nie powinnaś dzwonić do mnie na komórkę. Mam z

niej korzystać tylko w sytuacjach awaryjnych.

- Nie widzisz, że to jest sytuacja awaryjna? Mia, tata Lany jakby nigdy nic pożyczył

jacht od sułtana Brunei. Po prostu rzucił wyzwanie. Mówi twojej babce: spróbuj mnie

przelicytować.

- Nie mam zielonego pojęcia, o co ci chodzi. - Bo nie mam. - I muszę już kończyć. Na

litość boską, siedzę teraz na zebraniu komitetu rodzicielskiego.

- O Boże... - W tle słyszę ścieżkę dźwiękową z Altar Boyz. Od kiedy Lilly zaczęła

chodzić z J.P. Reynoldsem - Abernathym IV, zaczęła się niesłychanie pasjonować ścieżkami

dźwiękowymi z musicali, bo tata J.P. jest producentem teatralnym i J.P. może dostać

darmowe bilety na każde przedstawienie na Broadwayu i off - Broadwayu. I na off - off -

Broadwayu też. - Zapomniałam, że masz iść na tę durnotę. Przepraszam, że mnie tam z tobą

nie ma. Ale... no wiesz.

Wiedziałam. Lilly odsiadywała ostatni tydzień szlabanu, jaki nałożyli na nią rodzice

po tym, jak do domu odstawiła ją nowojorska policja za to, że zaatakowała Andy'ego

Milonakisa - tego dzieciaka z centrum, którego program na kablówce ogólnego dostępu został

kupiony przez MTV - sałatką podawaną do dania głównego w Dojo's. Lilly uważa, że to istna

kpina, a nie sprawiedliwość, że Andy dostał kontrakt na swój program z kablówki, bo jej

własny program, Lilly mówi prosto z mostu, jest o wiele lepszy (jej zdaniem), ponieważ nie

background image

ogranicza się do zwykłej rozrywki, ale naświetla również kwestie, które należy widowni

uświadamiać. Na przykład to, że decyzja Stanów Zjednoczonych, aby obciąć o trzydzieści

cztery miliony dolarów dotację dla Funduszu Ludnościowego ONZ spowoduje dwa miliony

niechcianych ciąż, osiemset tysięcy sztucznych poronień, cztery tysiące siedemset

przypadków śmierci okołoporodowej u matek i siedemdziesiąt siedem tysięcy zgonów wśród

noworodków i niemowląt na całym świecie.

Tymczasem typowy odcinek programu Andy'ego przedstawia go, jak trzyma w jednej

ręce słoik z masłem orzechowym, a w drugiej słoik salsy, a potem udaje, że te dwa słoiki ze

sobą tańczą.

Lilly jest też wściekła, że Andy nabiera amerykańską widownię, bo udaje, że jest

jeszcze nastolatkiem, a obie widziałyśmy go, jak wychodził z d.b.a., takiego baru w East

Village, gdzie przy wejściu sprawdzają czy jesteś pełnoletni. Więc jakim cudem dostał się do

środka, jeśli nie ma przynajmniej dwudziestu jeden lat?

O to właśnie zapytała Andy'ego, kiedy go zobaczyła nad falafelem w Zdrowej Restau-

racji Dojo's na St. Mark's Place i właśnie dlatego, jak twierdzi, musiała cisnąć w niego swoją

sałatką do drugiego dania, zalewając go dressingiem i powodując, że doniósł na nią na

policję.

Na szczęście państwu doktorostwu Moscovitzom udało się namówić cały sztab praw-

ników Andy'ego, żeby nie wnosili przeciwko niej oskarżenia, wyjaśniając, że Lilly ma teraz

pewne problemy z uczuciem gniewu w związku z ich niedawną separacją.

Ale to ich nie powstrzymało przed nałożeniem na nią szlabanu.

- No i jak idzie zebranie? - spytała Lilly. - Doszli już do tej części, no... sama wiesz,

której?

- Skąd mam o tym wiedzieć, skoro za bardzo mnie rozprasza rozmowa z tobą? -

szepnęłam. Musiałam szeptać, bo siedziałam na składanym krzesełku w rzędzie bardzo

sztywniackich z wyglądu rodziców. Jako nowojorczycy, wszyscy oczywiście byli świetnie

ubrani, z mnóstwem dodatków od Prady. Ale, jako nowojorczycy, złościli się, że ktoś gada

przez komórkę, kiedy ktoś inny - a konkretnie dyrektor Gupta - stoi na podium i przemawia.

Poza tym także dlatego, że dyrektor Gupta mówiła, że nie może zagwarantować, iż ich dzieci

dostaną się na Yale albo Harvard, co ich wkurzało bardziej niż wszystko inne. Przy

dwudziestu tysiącach dolarów rocznie - bo tyle wynosi czesne za naukę w LiAE - nowojorscy

rodzice oczekują jakiegoś profitu ze swojej inwestycji.

- No cóż, na razie ci odpuszczę, więc możesz wracać do swoich obowiązków -

oświadczyła Lilly. - Ale tak dla twojej informacji: tata Lany przewiózł ją na jacht helikopte-

background image

rem sułtana, żeby mogła mieć wielkie wejście na imprezę.

- Mam nadzieję, że jedna z łopat wirnika odcięła jej łeb przy wysiadaniu, bo zapo-

mniała się pochylić - szepnęłam, unikając oburzonego wzroku pani, która siedziała przede

mną, a teraz obróciła się na krześle, żeby bardzo krzywo na mnie spojrzeć za to, że gadam,

kiedy dyrektor Gupta udziela wszystkim bardzo ważnych informacji o procencie

absolwentów LiAE, który dostaje się na uniwersytety Ivy League.

- No cóż - rzekła Lilly. - Nic takiego nie miało miejsca. Ale słyszałam, że spódnica od

Azzedine Alaia podleciała jej na głowę i wszyscy mogli zobaczyć, że ma na sobie stringi.

- Do widzenia, Lilly - ucięłam.

- Ja tylko ci mówię. Szesnaste urodziny to nie byle co. To cię czeka tylko raz w życiu.

Nie zmarnuj szansy, organizując jedną z tych swoich głupich imprez na poddaszu z Cheetos i

panem G. jako didżejem.

- Do widzenia, Lilly.

Schowałam komórkę w tej samej chwili, w której pani w rzędzie przede mną obróciła

się i powiedziała:

- Czy mogłabyś łaskawie odłożyć ten...

Ale nie dokończyła zdania, bo Lars, który siedział obok mnie, od niechcenia rozchylił

poły marynarki, ukazując broń w kaburze pod pachą. Chciał tylko sięgnąć po miętowy

odświeżacz oddechu, ale widok glocka kaliber 9 sprawił, że pani szerzej otworzyła oczy,

zamknęła usta i bardzo szybko z powrotem obróciła się na krześle.

Czasami chodzenie wszędzie z ochroniarzem jest bardzo męczące, zwłaszcza kiedy

usiłujesz wykroić parę chwil sam na sam ze swoim chłopakiem.

Ale są takie chwile, jak właśnie ta, kiedy to po prostu rewelka.

Potem dyrektor Gupta zapytała, czy ktoś ma jakieś pilne sprawy do omówienia, a ja

szybkim ruchem uniosłam rękę.

Dyrektor Gupta widziała, że podnoszę rękę. Wiem, że widziała. Ale totalnie mnie

zignorowała i udzieliła głosu matce jakiejś pierwszoklasistki, która spytała, czemu szkoła

niewiele robi, żeby przygotować uczniów do zdawania egzaminów SAT.

Dalej mnie ignorowała, póki nie odpowiedziała na pytania wszystkich innych. Na-

prawdę nie mogę powiedzieć, żeby świadczyło to o takim zaangażowaniu w sprawy mło-

dzieży, jakie chciałabym widzieć u swoich wychowawców. Ale kim jestem, żeby się skarżyć?

Tylko zwyczajną przewodniczącą samorządu szkolnego, nic więcej.

I to dlatego, kiedy dyrektor Gupta wreszcie oddała mi głos, zobaczyłam, że wielu ro-

dziców chwyta swoje aktówki od Gucciego i torby na zakupy z Zabar's i szykuje się do

background image

wyjścia. Bo kto ma ochotę słuchać, co ma do powiedzenia przewodnicząca samorządu

szkolnego?

- Hm, cześć - powiedziałam, nieprzyjemnie świadoma kierujących się w moją stronę

spojrzeń, nawet jeśli słuchali mnie tylko jednym uchem. Może i jestem księżniczką, ale nadal

nie przywykłam do tego całego publicznego przemawiania, mimo usilnych starań Grandmère.

- Zostałam poproszona przez część uczniów LiAE o zwrócenie się do komitetu

rodzicielskiego w sprawie naszego obecnego programu wychowania fizycznego, a konkretnie

nacisku, jaki kładzie się na sporty rywalizacyjne. Uważamy, że poświęcanie sześciu tygodni

na naukę subtelnych technik siatkówki jest stratą naszego czasu i pieniędzy naszych

rodziców. Wolelibyśmy, żeby wychowanie fizyczne było właśnie tym: nauką, jak osiągnąć

dobre fizyczne samopoczucie. Chcielibyśmy, żeby sala gimnastyczna przekształcona została

w centrum fitnessu z prawdziwego zdarzenia, ze sprzętem do ćwiczeń kulturystycznych i

stacjonarnymi rowerami do spinningu oraz z przestrzenią do ćwiczeń pilates i tai chi. I żeby

nasi nauczyciele wychowania fizycznego działali jako osobiści trenerzy i zarazem specjaliści

od problemów zdrowotnych. Będą oni pracowali indywidualnie z każdym uczniem, żeby

stworzyć dla niego osobisty program treningu i zachowania formy, dostosowany do

indywidualnych potrzeb zdrowotnych, niezależnie, czy chodzi o utratę wagi, poprawienie

tonusu mięśni, redukcję stresu czy po prostu ogólną poprawę fizycznego samopoczucia. Jak

państwo widzą - wyciągnęłam plik papierów, które miałam w plecaku, i zaczęłam rozdawać

ulotki - oszacowaliśmy przybliżone koszty związane z tego typu programem ochrony zdrowia

i przekonaliśmy się, że jest o wiele bardziej opłacalny niż nasz obecny program nauki

wychowania fizycznego, jeśli wziąć pod uwagę olbrzymie kwoty, jakie będą państwo płacić

lekarzom swoich dzieci za leczenie cukrzycy wieku młodzieńczego, astmy, wysokiego

ciśnienia tętniczego i wielu innych niebezpiecznych schorzeń spowodowanych otyłością.

Ta informacja nie spotkała się z takim zainteresowaniem, na jakie miałyśmy nadzieję -

to znaczy moje koleżanki z samorządu, czyli Lilly, Tina, Ling Su i ja. Rodzice, jak

zauważyłam, na ogół wznosili oczy do nieba, a dyrektor Gupta zerkała na zegarek.

- Dziękuję ci za wystąpienie, Mia - powiedziała, unosząc kopię rozliczenia środków

finansowych, którą jej wręczyłam. - Ale obawiam się, że koszty tego, co proponujesz, są dla

nas w obecnej chwili zbyt wygórowane...

- Ale jak się pani zorientuje z naszych wyliczeń - odezwałam się z desperacją w głosie

- gdyby tylko odebrać niewielką część funduszy, powiedzmy, programowi szkolnej lekkiej

atletyki...

I nagle wszyscy zaczęli pilnie zwracać na nas uwagę.

background image

- Tylko nie drużynie lacrosse'a! - zagrzmiał jakiś ojciec w płaszczu przeciwdesz-

czowym Burberry.

- Tylko nie piłka nożna! - zawołał inny, podnosząc spanikowany wzrok znad swojego

telefonu BlackBerry.

- I nie czirliding! - Pan Taylor, tata Shemeeki, rzucił mi złe spojrzenie, którym mógłby

konkurować z Grandmère.

- Widzisz, w czym problem, Mia? - Dyrektor Gupta pokręciła głową.

- Ale gdyby każda drużyna oddała chociaż odrobinkę...

- Przykro mi, Mia - oświadczyła dyrektor Gupta. - Jestem pewna, że ciężko się nad

tym projektem napracowałaś. Ale tam, gdzie chodzi o kwestie finansowe, twoich osiągnięć

nie można określić jako szczególnie wybitne... - W głowie mi się nie mieściło, że jest tak bez

serca, że wyciąga sprawę tej drobnej pomyłki w obliczeniach, która kilka tygodni temu

sprawiła, że przeze mnie samorząd szkolny zbankrutował. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę,

że z pomocą babki i jej niezmordowanych wysiłków na rzecz genowiańskich hodowców

oliwek, z nadwyżką wypełniłam pustą kasę. - I nie dotarły do mnie żadne inne narzekania na

obecny program wychowania fizycznego. Wnioskuję o zamknięcie dzisiejszego posiedzenia...

- Popieram wniosek! - zawołała moja nauczycielka rozwoju zainteresowań, pani Hill;

dość ewidentna sztuczka, żeby zdążyć do domu w porę na Taniec z gwiazdami.

- Obecne posiedzenie komitetu rodzicielskiego Liceum imienia Alberta Einsteina

ogłaszam za zamknięte - powiedziała dyrektor Gupta.

A potem ona i wszyscy pozostali zwinęli się stamtąd w takim tempie, jakby goniło ich

stado skrzydlatych małp.

Spojrzałam na Larsa, jedyną osobę, która została w sali poza mną.

- Pierwszym etapem oporu przeciw społecznej przemianie jest stwierdzenie, że nie jest

ona potrzebna - powiedział, wyraźnie kogoś cytując.

- Sun Tzu? - spytałam, skoro Sztuka wojny to ulubiona książka Larsa.

- Gloria Steinem - przyznał. - Czytałem któregoś dnia w łazience jedno z czasopism

twojej matki. - Lars chyba nigdy nie słyszał określenia nadmiar informacji. - Wracajmy do

domu, księżniczko.

No więc, wróciliśmy.

background image

Środa, 28 kwietnia, 22.00,

w limuzynie, w drodze do domu

Jak ja mam kiedyś rządzić całym krajem, skoro nie mogę nawet skłonić własnego lice-

um do zainstalowania w sali gimnastycznej rzędu stacjonarnych rowerów?

background image

Środa, 28 kwietnia, 22.30,

poddasze

Przynajmniej kiedy wracam do domu po długim dniu walki o prawa mało uzdolnio-

nych sportowo uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, mogę ukoić stargane nerwy

słowami pociechy od swojego chłopaka. Nawet jeśli rzadko udaje mi się z nim porozmawiać -

chyba że przez Instant Messengera - bo taki jest zajęty studiami uniwersyteckimi, a ja jestem

taka zajęta geometrią, lekcjami etykiety, samorządem szkolnym i powstrzymywaniem małego

braciszka przed wsadzaniem języka do kontaktu na ścianie.

SkinnerBx: Zdajesz sobie sprawę, że zostały już tylko trzy dni

do wielkiego dnia?

GrLouie: A co to za wielki dzień?

SkinnerBx: Twoja szesnastka!
GrLouie: A, racja. Zapomniałam. Ta głupia szkoła wciąż zawraca

mi głowę.

SkinnerBx: Biedactwo. No więc co chciałabyś dostać na urodziny?

GrLouie: Tylko ciebie.
SkinnerBx: Mówisz poważnie? Bo to się da zorganizować. Doo Pak

wyjeżdża na weekend na wycieczkę Stowarzyszenia Koreańskich
Studentów do Catskills...

Ojojoj! Ja tylko miałam na myśli, że chętnie spędziłabym z nim nieco czasu sam na

sam - coś, co zdarza się nam coraz rzadziej teraz, kiedy zdecydował się na przyśpieszony

dyplom i robi cały program studiów w trzy lata zamiast w cztery, a jego rodzice się rozstają, i

tak dalej, więc co piątek musi jeść obiad albo z mamą, albo z tatą, żeby każde z nich mogło

mieć wrażenie, że dostaje tyle czasu Michaela, ile mu się należy.

Wspieram go jako jego dziewczyna i mogę zrozumieć, że nie skąpi rodzicom swojego

background image

czasu w trakcie tak stresujących chwil w ich życiu. Panu doktorowi Moscovitzowi chyba nie

bardzo odpowiada jego nowy apartament, wynajęty na Upper West Side, chociaż mieszka

tylko o rzut nowojorskim kamieniem od akademika Michaela i może tam do niego wpadać w

odwiedziny, kiedy tylko ma ochotę (i często to robi - dzięki Bogu, że musi dzwonić z recepcji

do pokoju Michaela, zanim go wpuszczą, albo trafiłoby nam się parę niezręcznych sytuacji), a

w okolicy mieszka mnóstwo innych psychoterapeutów, z którymi może się spotykać na

mieście.

A Lilly mówi, że życie z jej matką stało się prawie nie do zniesienia, bo pani doktor

Moscovitz przestawiła je obie na dietę ubogowęglowodanową i całkowicie wyrzuciła bajgle

ze śniadaniowego jadłospisu, i spotyka się ze swoim osobistym trenerem chyba ze cztery razy

w tygodniu.

Ale co z moim prawem do czasu Michaela? No bo przecież jestem jego dziewczyną.

Nawet jeśli nadal nie jestem gotowa posunąć się tak daleko, jak on może chciałby się posunąć

pod względem obściskiwania się.

Co jest w sumie dobrą rzeczą, biorąc pod uwagę, na jaką sytuację mógłby się za któ-

rymś razem natknąć pan doktor Moscovitz.

GrLouie: Nie mówiłam tego dosłownie! Miałam na myśli, że może

moglibyśmy pójść razem na jakąś miłą kolację, tylko ty i ja.

SkinnerBx: Ach! Jasne. Ale to możesz mieć zawsze. To znaczy,

czego tak naprawdę pragniesz?

Czego tak naprawdę pragnę? Pokoju na świecie, oczywiście. I żeby zaprzestano emisji

gazów cieplarnianych, które powodują globalne ocieplenie. I żeby państwo doktorostwo

Moscovitzowie pogodzili się, żebym znów mogła się spotykać z moim chłopakiem w

piątkowe wieczory. I już nie być księżniczką. Żeby wszystko wyglądało tak jak kiedyś, kiedy

wszystko było prostsze... Jak wtedy, kiedy poszliśmy na łyżwy do Rockefeller Center, a ja

ugryzłam się w język - to znaczy, pomijając tę część z gryzieniem się w język.

I tę część, w której Michael był tam z Judith Gershner, a ja byłam tam z Kennym

Showalterem.

Ale rozumiecie. Wszystko poza tym.

Jednak żadna z tych rzeczy nie jest czymś, co Michael rzeczywiście mógłby mi dać.

Nie sprawuje żadnej kontroli nad światowym pokojem, globalnym ociepleniem, własnymi

rodzicami ani faktem, że lodowisko w Rockefeller Center zamykane jest w kwietniu, więc

background image

nigdy nie mogłam sobie pojeździć na łyżwach w czasie własnych urodzin.

A już z całą pewnością nie ma żadnej kontroli nad tym, że jestem księżniczką. Nie-

stety.

GrLouie: Poważnie, Michael. Poza przyjemną kolacją niczego nie

pragnę.

SkinnerBx: Jesteś pewna? Bo na gwiazdkę mówiłaś coś innego.

Co ja mogłam mówić, że chcę, kiedy była gwiazdka? Nawet już teraz nie pamiętam.

Mam nadzieję, że on nie chce mi kupić kolejnej figurki Fiesta Giles. Bo teraz, kiedy Buffy

puszczają już tylko w powtórkach, aż smutno mi patrzeć na nią i jej przyjaciół,

poustawianych na małych plastikowych podstawkach na cmentarzyku na mojej toaletce. W

sumie zastanawiałam się nawet, czy nie zastąpić ich lawendą w doniczce, bo podobno zapach

lawendy wpływa na nerwy, a mnie potrzebne jest wszelkie dostępne ukojenie.

Albo Maszynę Czasu Wuja Rico z Napoleona Wybuchowca, którą pan Gianini skon-

fiskował jakiemuś dzieciakowi z pierwszej klasy na algebrze i dał mi w prezencie. Cokolwiek

zadziała lepiej.

Poza tym Michael nie ma czasu angażować się w aukcje na eBay. Te resztki wolnego

czasu, jaki mu został, powinien spędzać ze mną.

Okay, muszę postawić szlaban na te prezenty. Michaelowi musi być naprawdę trudno,

tak wymyślać, co tu dać dziewczynie, która właściwie wszystko, co chce, może sobie wziąć

ze swojego pałacu. Jest tylko biednym, ciężko pracującym studentem. To wobec niego

niesprawiedliwe. I wobec każdego chłopaka, który spotyka się z jakąś księżniczką.

GrLouie: Mam pomysł. Ustalmy sobie zasadę: od tej pory możemy

sobie nawzajem dawać tylko takie prezenty, które własnoręcznie
zrobimy.

SkinnerBx: Mówisz poważnie?

GrLouie: Tak poważnie jak L. Ron Hubbard, kiedy twierdził, że wszyscy jesteśmy

potomkami przybyszów z kosmosu.

SkinnerBx: Okay, umowa stoi.

WomynRule: KG, znów gadasz w sieci z moim bratem?

U, zaraza. To Lilly.

background image

GrLouie: Tak. Co chcesz?

WomynRule: Tylko ci przypomnieć, że ona tam poleciała

helikopterem.

GrLouie: Na setki imprez latałam helikopterem.

Chociaż to nie jest tak do końca prawda. Tylko raz leciałam helikopterem, kiedy był

jakiś wypadek na trasie FDR i nijak nie mogliśmy się dostać do prywatnego odrzutowca

czekającego na Teterboro.

Ale wiem, do czego zmierza Lilly, i próbuję to zdusić w zarodku.

Iluvromance: Mia, musisz zrobić imprezę. Musisz. Wiem, że jest

ci przykro przez to, co się stało na urodzinowej imprezie w zeszłym
roku.

No, świetnie! Teraz jeszcze Tina się do tego przyłącza!

GrLouie: Tak, tak, jeszcze wszyscy się zmówcie przeciwko mnie.
Iluvromance: Lilly obiecuje, że to, co się stało na twojej

imprezie w zeszłym roku, w tym roku się nie powtórzy. Nie będziemy
się bawić w Siedem Minut w Niebie. Jesteśmy już na to o wiele za

dorośli.

WomynRule: A poza tym jestem teraz z J.P.

GrLouie: Wtedy byłaś z Borisem. Ale i tak to się stało.
WomynRule: Ale z Borisem było tak strasznie nudno. No bo co z

tego mogło wyniknąć?

Iluvromance: Hm. Ekhm.

WomynRule: Przepraszam. Jestem pewna, że między tobą a Borisem

wszystko wygląda zupełnie inaczej.

Iluvromance: I, psiakrew, racja.
WomynRule: Ale wiesz, o co mi chodzi. Z J.P., jak dotąd, sprawy

są nadal tak bardzo... cóż... same rozumiecie.

Rozumiemy aż za dobrze. Bo Lilly prawie o niczym innym nie umie mówić. Jeszcze

nigdy nie widziałam, żeby tak straciła głowę dla jakiegoś faceta. To pewnie dlatego, że J.P.

nadal każe jej się tylko domyślać, co naprawdę do niej czuje. Mam wrażenie, że w ostatnich

dniach słyszę od niej wyłącznie - o ile nie opowiada o swojej nienawiści do Andy'ego

background image

Milonakisa - rzeczy w rodzaju: „Myślisz, że on mnie lubi? No bo chodzimy ze sobą, i tak

dalej, i całujemy się, ale on nic nie mówi, no wiesz, o tym co do mnie czuje. Uważasz, że to

dziwne? No bo jaki facet nie mówi o swoich uczuciach? To znaczy, dobra, wiem, że faceci

nie mówią o tym, co czują. Ale chodzi mi o to, jaki facet, który chodzi do LiAE, nie chce

rozmawiać o swoich uczuciach? To znaczy taki, który nie jest gejem?”

Jakbym ja to mogła wiedzieć.

Iluvromance: Lilly, on nadal nie wymienił słowa na „k”?

WomynRule: Nawet nie wymienił słowa na „d”. Jak, na przykład:

Zostań moją dziewczyną.

GrLouie: A czy ty powiedziałaś do niego słowo na „k”? Albo

słowo na „c”, jak „chłopak”?

WomynRule: Oczywiście, że nie. Chodzimy ze sobą zaledwie nieco

ponad miesiąc. Nie chcę go odstraszyć.

GrLouie: Do odważnych świat należy.
WomynRule: Przestań mi tu cytować Gilberta i Sullivana. Chcę,

żeby mi pierwszy powiedział słowo na „k”. Czy to taka zbrodnia?
Dlaczego on mi tego nie mówi?

Iluvromance: No cóż, wiesz, że J.P. zawsze był takim trochę

samotnikiem. Pewnie po prostu nie wie, jak postępować w kontaktach z

dziewczynami.

WomynRule: Naprawdę tak uważasz?

GrLouie: Dokładnie. O mój Boże, posłuchajcie, dziewczyny, tego:

J.P. jest zupełnie jak Bestia z Pięknej i Bestii, no wiecie, wtedy

kiedy Piękna zaczyna mieszkać u niego w pałacu, a Bestia jest dla
niej taki nieprzyjemny? Bo tak jak Bestia przez tyle lat był w tym

swoim pałacu sam, tak J.P. siedział sam jak palec przy stole w
czasie lunchu przez ten naprawdę długi czas, więc może on nie jest

do końca pewien, jak trzeba postępować z ludźmi, bo wcale nie miał
zbyt wielkiego doświadczenia w kontaktach międzyludzkich - zupełnie

jak Bestia!!! Więc może się wydać gburowaty, albo pozbawiony uczuć,
a tymczasem jestem pewna, że prawda jest inna - zupełnie jak u

Bestii!!!

WomynRule: Mia, ja wiem, że Piękna i Bestia to twój ulubiony

musical, i tak dalej. Ale chyba trochę to naciągasz.

Iluvromance: Nie, uważam, że Mia ma rację. J.P. potrzebna jest

tylko właściwa kobieta, żeby otworzyć jego serce - które do tej pory

background image

otaczał zimną, twardą skorupą dla własnej ochrony emocjonalnej - a

wtedy zamieni się w niepowstrzymany wulkan namiętności.

WomynRule: W takim razie, dlaczego do tej pory jeszcze nie

wybuchł? Chyba że dajesz do zrozumienia, że nie jestem odpowiednią
kobietą, żeby otworzyć jego serce.

Iluvromance: Wcale tak nie twierdzę! Ja tylko mówię, że to nie

będzie łatwe.

GrLouie: Taa. Jakby Pięknej było trudno zdobyć zaufanie Bestii.
WomynRule: Właśnie! Zajęło jej to całe dwie piosenki.

Iluvromance: Taa, ale prawdziwe życie nie wygląda jak musical.

Niestety.

GrLouie: Może gdybyś mu pierwsza powiedziała, że go kochasz, to

by wywołało pierwsze pęknięcie na tej jego twardej zewnętrznej

skorupie...

WomynRule: Ja nie powiem mu pierwsza, że go kocham!

SkinnerBx: Mia? Jesteś tam jeszcze?

Mój chłopak! Tak się zajęłam tą rozmową o chłopaku Lilly, że zapomniałam o swoim

własnym!

GrLouie: Oczywiście, że tak. Zaczekaj sekundę.

GrLouie: Dziewczyny, muszę spadać, ale jedna rzecz na koniec:

nie robię imprezy z okazji szesnastki i to moje ostatnie słowo.

Jasne?

WomynRule: Boże, już niech ci będzie. Nie musisz wrzeszczeć.

Iluvromance: Mia, nikt nie chcę cię zmuszać, żebyś robiła coś,

na co sama nie masz ochoty. Ale szesnastka to jest duże

wydarzenie...

GrLouie: Żadnej imprezy.

WomynRule: No cóż, lepiej się upewnij, czy twoja babka też o

tym wie.

GrLouie: Zaraz. A co to miało niby znaczyć?
WomynRule: Nic. Muszę już iść.

GrLouie: Lilly!!! Czy ty i Grandmère znów spiskujecie za moimi

plecami?

WomynRule: (niedostępna)
GrLouie: Ja ją chyba zabiję.

background image

Iluvromance: Ona nic na to nie może poradzić. Wiesz, jak się

martwi, odkąd jej rodzice są w separacji. Nie wspominając już o tej
sprawie z Andym Milonakisem. I o tym, że J.P. nie chce wyznać, co

naprawdę do niej czuje. Ups, słyszę, że mama mnie woła. Muszę
lecieć. Pa!

Iluvromance: (niedostępna)

Świetnie. Po prostu świetnie.

GrLouie: Michael, czy ty wiesz, czy twoja siostra i moja babka

nie planują czasem czegoś na moje urodziny? Na przykład imprezy
niespodzianki?

SkinnerBx: Nic mi o tym nie wiadomo. Możesz sobie wyobrazić,

jaką imprezę wymyśliłyby razem te dwie?

No właśnie mogę: taką, jakiej naprawdę, naprawdę nie chciałabym mieć.

background image

Czwartek, 29 kwietnia,

godzina wychowawcza

Dzisiaj przy śniadaniu zapytałam mamę, czy Grandmère i Lilly planują jakąś imprezę

niespodziankę na moje szesnaste urodziny, a ona zakrztusiła się świeżo wyciśniętym sokiem

pomarańczowym z Papaya King i powiedziała:

- Słodki Jezu, mam nadzieję, że nie.

Na co pan Gianini dodał:

- A jeśli tak, to nie oczekujcie, że będę tam robił za przyzwoitkę. Dość się już napa-

trzyłem na ten grinding w czasie Zimowego Balu Wielu Kultur w tym roku i starczy mi na

całe życie.

I ma rację. Ostatnio grinding zrobił się w Liceum imienia Alberta Einsteina szalenie

popularny. Ja bym wolała, żeby zamiast niego modny był krumping. Ale nie. Moi rówieśnicy

(oprócz Michaela, który przeciwny jest grindingowi z powodów, jakich mi jeszcze nie

wyjawił, poza tym że twierdzi, że to „głupio wygląda”) mają ostatnio cały czas ochotę ocierać

się o siebie nawzajem intymnymi częściami ciała.

Szkoda tylko, że nie pozwalają nam tego ćwiczyć na WF - ie.

- Myślałam, że w tym roku nie chcesz robić imprezy - powiedziała mama. - Przez to,

co się stało na twojej imprezie rok temu.

- Bo nie chcę - powiedziałam. - Ale wiesz... Ludzie nie zawsze słuchają, co mówię.

Mówiąc „ludzie”, miałam na myśli oczywiście Grandmère. O czym mama doskonale

wiedziała.

- No cóż, możesz być zupełnie spokojna - powiedziała. - Nic nie słyszałam, żeby Lilly

i twoja babka planowały jakąś imprezę.

W limuzynie w drodze do szkoły przepytałam Lilly szczegółowo na okoliczność

moich podejrzeń, ale nie puściła pary z ust.

Może ja tylko sobie wyobrażałam ten cały spisek na linii Grandmère/Lilly w celu

background image

ufetowania mnie wbrew mojej woli.

Co wcale nie jest takie dziwne, jak się pomyśli o wszystkim, co już zdążyły wspólnie

wykoncypować za moimi plecami w przeszłości. Naprawdę, one są zupełnie jak para Snape/

Malfroy w świecie Mugoli. Tylko bez tych peleryn.

background image

Czwartek, 29 kwietnia,

rozwój zainteresowań

Przez cały lunch uważnie obserwowałam J.P., żeby się przekonać, czy uda mi się do-

strzec jakieś oznaki, że mógłby zamienić się w wulkan eksplodujący namiętnością, tak jak

prorokowała Tina, że mu się któregoś dnia zdarzy.

Musiał jednak zauważyć, że mu się przypatruję, bo w pewnym momencie, kiedy Lilly

wstała i poszła po dokładkę makaronu zapiekanego z serem (ubogowęglowodanowa dieta jej

matki przynosi efekt zdecydowanie przeciwny do zamierzonego, kiedy chodzi o Lilly - Lilly

zamieniła się tylko w jeszcze bardziej rozszalałego węglowodanoholika), spojrzał na mnie i

spytał:

- Mia... Czy ja mam coś na twarzy?

- Nie, skąd? - odparłam.

- Bo cały czas mi się przyglądasz.

Wpadłam! Ale wstyd!

- Przepraszam - mruknęłam w stronę swojej dietetycznej coli, z nadzieją, że on nie

zauważy mojego rumieńca. Tylko jak mógłby go nie zauważyć w tym bezlitosnym blasku

jarzeniówek zawieszonych pod sufitem? (Uwaga dla samej siebie: sprawdzić koszt

zainstalowania nowego, bardziej korzystnego oświetlenia w stołówce). - Ja tylko... coś

sprawdzałam.

- Co sprawdzałaś?

- Nic takiego - powiedziałam pośpiesznie i zajęłam się swoją sałatką fasolową.

- Mia - odezwał się J.P. cichym, ale głębokim głosem, który (nie ma w tym nic dziw-

nego, bo po drugiej stronie stołu Boris wyjął skrzypce i pokazywał Tinie, Ling Su i Perin, jak

łatwo jest zagrać akordy z Foo Fighters Best of You) tylko ja mogłam usłyszeć: - Czy ty...

Ale nie dokończył tego, co chciał powiedzieć, bo w tej samej chwili wróciła Lilly.

- Dalibyście wiarę, że skończył im się makaron zapiekany z serem? - oznajmiła. -

background image

Musiałam się zadowolić czterema kromkami chleba i paczką doritos.

Ale chyba szybko uporała się z rozczarowaniem, jeśli jakąś wskazówką może być

tempo, w jakim wcinała doritos.

Ciekawe, co chciał mi powiedzieć J.P.?

Tina chyba faktycznie ma rację. Któregoś dnia on eksploduje jak Wezuwiusz. Kiedy

wreszcie dojdzie do erupcji namiętności J.P., nikt nad nią nie zapanuje.

background image

Czwartek, 29 kwietnia, 19.00,

w limuzynie, w drodze do domu z hotelu Plaza

Kiedy tylko weszłam do apartamentu Grandmère w hotelu Plaza, zostałam zaata-

kowana przez jakąś kobietę z purpurowymi włosami, ubraną w biodrówki, która powiedziała:

- O, świetnie, już przyszła.

A potem spróbowała przypiąć mi przenośny mikrofon z tyłu bluzki.

- Co pani robi? - spytałam ostro.

Na szczęście był ze mną Lars, który stanął tuż przed tą kobietą i patrząc na nią z góry

groźnym wzrokiem, powiedział:

- Czym mogę pani służyć?

Pani Purpurowe Włosy musiała wysoko unieść głowę, żeby spojrzeć Larsowi w twarz.

Najwyraźniej nie spodobało jej się to, co na niej zobaczyła, bo cofnęła się na niepewnych

nogach o kilka kroków i powiedziała:

- Hm... Lewis? Mamy tu niewielki... Albo może powinnam powiedzieć wielki,

naprawdę wielki, problem.

A wtedy z salonu Grandmère wypadł pędem taki chudy facecik w zabawnych

okularkach z czerwonymi oprawkami i powiedział:

- O, świetnie, już przyszła. Księżniczko Mio, bardzo się cieszę z naszego poznania.

Nazywam się Lewis, a to jest moja asystentka Janine. - Wskazał na purpurowowłosą kobietę,

która nadal gapiła się w górę na Larsa, jakby patrzyła na King Konga, i najwyraźniej

niezdolna była wykrztusić ani słowa. - Jeśli tylko pozwolisz Janine przypiąć mikrofon,

będziemy mogli startować.

Nie zawracałam sobie głowy pytaniem Lewisa, z czym takim mielibyśmy niby zaraz

startować. Zamiast tego powiedziałam:

- Przepraszam.

A potem minęłam go i poszłam prosto do Grandmère, która siedziała w swoim fotelu

background image

w stylu Ludwika XIV, ze świeżo ułożonymi włosami i idealnym makijażem, a na jej kolanach

dygotał niemal kompletnie łysy miniaturowy pudel.

- Ach, Amelio, dobrze, że już jesteś - powiedziała. - Gdzie twój mikrofon?

- Grandmère - powiedziałam, dopiero teraz zauważając sterczącego za jej plecami

kamerzystę. - Co się tutaj dzieje? Kim są ci ludzie? Dlaczego ten człowiek nas filmuje?

- Mia, nie będzie mógł wykorzystać z tego materiału, jeśli nie przypniesz mikrofonu -

rzekła poirytowanym tonem Grandmère. - Janine! Janine, czy mogłabyś z łaski swojej

przypiąć jej mikrofon?

Lewis wszedł do środka, potrząsając swoją nastroszoną fryzurą.

- Hm, tak, Wasza Wysokość, no cóż, widzi pani, Janine próbowała, ale zdaje się, że

jest jakiś problem...

- Jaki problem? - spytała Grandmère ostrym, władczym tonem.

- Ona, hm... - mruknął Lewis z przestraszoną miną. Ale nie bał się Larsa, tylko

Grandmère. - Nie chciała pozwolić Janine go sobie przypiąć.

Grandmère przeniosła złe spojrzenie z Lewisa na mnie.

- Amelio - odezwała się chłodno. - Pozwól łaskawie, żeby ta fioletowowłosa młoda

dama przypięła ci mikrofon, żebyśmy ten jeden szczegół mogli już mieć z głowy. Jestem

później umówiona na obiad, na który raczej nie chciałabym się spóźnić.

- Nikt nic mi nie będzie przypinał - powiedziałam tak głośno, że Rommel, siedzący na

kolanach Grandmère, położył uszka po sobie i pisnął - dopóki ktoś mi nie wyjaśni, co się tutaj

dzieje.

- Och, przepraszam - bąknął Lewis zawstydzony. - Myślałem, że wiesz. Nie miałem

pojęcia. Janine i ja... - Och, a to jest Rafe, ten za kamerą. Rafe, przysadzisty koleś z bandaną

na głowie, pomachał mi zza obiektywu kamery... jesteśmy z MTV i właśnie cię filmujemy do

specjalnego odcinka popularnego programu reality show, nadawanego w MTV, czyli Moja

wspaniała szesnastka.

Spojrzałam na Lewisa, a potem na Grandmère i Rafe'a - Janine nigdzie nie widziałam,

bo została w holu z Larsem - i znów z powrotem na Lewisa.

- Co? - spytałam.

- Moja wspaniała szesnastka to seryjny reality show nadawany w MTV - wyjaśnił

Lewis, jakbym miała problemy ze zrozumieniem akurat tego fragmentu. - Co tydzień

pokazujemy innego nastolatka, który szykuje się do obchodów swoich szesnastych urodzin.

Filmujemy wszystkie przygotowania do imprezy, a potem samą imprezę. To jeden z naszych

najpopularniejszych programów. Na pewno go oglądałaś.

background image

- Och, faktycznie, oglądałam - oświadczyłam. - I dlatego zaraz stąd wychodzę. Do

widzenia.

I ruszyłam do wyjścia.

Bo wiedziałam! Wiedziałam, że moja babka musiała coś takiego uknuć!

Ale nie zaszłam zbyt daleko, bo potknęłam się o kabel zasilający jeden z ustawionych

przez nich reflektorów.

A także ze względu na to, że Grandmère wstała (zrzucając z kolan ogromnie zasko-

czonego Rommla, który na szczęście, dzięki latom wprawy, zdołał wylądować na czterech

łapach) i powiedziała:

- Amelio! W tej chwili siadaj!

To ten jej głos. W tym głosie jest coś takiego, że musisz zrobić to, co ci kazała. Nie

wiem, jak jej się to udaje, ale się udaje.

Tak więc opadłam na kanapę, masując sobie łydkę, którą walnęłam o jej stolik do

kawy.

- Już lepiej - powiedziała Grandmère zupełnie innym tonem. Z powrotem usiadła na

swoim eleganckim, obitym na różowo fotelu. - A teraz zacznijmy od początku. Amelio, ci

mili państwo nakręcą twoją imprezę z okazji szesnastki do specjalnej edycji tego ich reality

show. Wygeneruje to znaczne zainteresowanie medialne naszym krajem, Genowią, którą

będziesz pewnego dnia rządziła, a który w chwili obecnej cierpi na niemal zupełny brak

turystów z Ameryki, dzięki słabemu dolarowi i niedawnej decyzji twojego ojca o

ograniczeniu liczby statków wycieczkowych, które mogą zawijać do portu, do dwunastu

tygodniowo. A teraz, proszę, pozwól Janine przypiąć sobie mikrofon, żebyśmy mogli już

zacząć. Pan Castro to szalenie niecierpliwy człowiek.

Wzięłam głęboki oddech. A potem odezwałam się - chociaż naprawdę wcale, ale to

wcale, nie chciałam tego wiedzieć:

- Jaką imprezę z okazji szesnastki?

- Tę, którą organizuję dla ciebie - rzekła Grandmère. - Ty i setka twoich najbliższych

przyjaciół polecicie książęcym odrzutowcem do Genowii, gdzie na lotnisku będą na was

czekały zaprzężone w konie powozy, które natychmiast przewiozą was do pałacu na późne

śniadanie z szampanem, po którym nastąpi wycieczka po darmowe zakupy do butików takich

jak Chanel czy Louis Vuitton na Rue de Prince Philippe dla dziewcząt, oraz wycieczka na

genowiańską plażę na prywatne lekcje jazdy na skuterach wodnych dla chłopców. Potem

powrót do pałacu na masaże i kompletną zmianę wizerunku, jeśli chodzi o ubranie i makijaż.

Potem wszyscy są zaproszeni na bal na twoją cześć (stroje wieczorowe) w czasie którego

background image

Destiny's Child (zgodziły się wystąpić wspólnie tylko ze względu na tę okazję) wykonają

swoje największe przeboje. A potem, następnego dnia rano, wszystkim załatwiłam przelot do

domu, żeby w poniedziałek mogli zdążyć do szkoły.

Gapiłam się na nią bez słowa. Wiedziałam, że mam otwarte usta. Wiedziałam też, że

Rafe wszystko to filmuje.

Ale nie byłam w stanie zamknąć tych ust. I nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa,

żeby kazać Rafe'owi odłożyć kamerę.

Bo tak totalnie się wkurzyłam!!!

Późne śniadanie z szampanem? Darmowe zakupy u Louisa Vuittona? Masaże?

Destiny's Child? Setka moich najbliższych przyjaciół?

Ja nawet nie znam setki ludzi, a co dopiero mówić o przyjaciołach.

- To będzie spektakularny sukces - oświadczył Lewis, podsuwając sobie krzesło, żeby

móc na mnie spojrzeć z bliska przez soczewki swoich czerwonych okularów - które, jak

zauważyłam, nieco przypominały rączki od plastikowych nożyczek. - To będzie naj-

słynniejszy epizod w dziejach Mojej wspaniałej szesnastki. Nawet zmienimy nazwę programu

do tego twojego odcinka... Nazwiemy go Moja wspaniała książęca szesnastka. Twoja

impreza, księżniczko, sprawi, że wszystkie imprezy, kiedykolwiek pokazane dotąd w naszym

programie, będą wyglądać jak kinderbale dla pięciolatków w Chuck E. Cheese.

- Oraz - dodała Grandmère (z bliska dostrzegałam, że naprawdę nałożyła parę warstw

kryjącego podkładu na potrzeby kamery) - przyciągnie miliony gorliwych turystów do

Genowii, kiedy już raz zobaczą wszystko, co nasz mały kraj ma do zaoferowania pod

względem luksusowych, najwyższej jakości zakupów, rozrywki na światowym poziomie,

możliwości odpoczynku w nadmorskiej okolicy, wyszukanej kuchni, luksusowych hoteli oraz

gościnności rodem ze Starego Świata.

Przeniosłam wzrok z Grandmère na Lewisa i z powrotem, nadal z otwartymi ustami.

A potem zerwałam się na równe nogi i biegiem rzuciłam do drzwi.

background image

Czwartek, 29 kwietnia,

poddasze

Kto by stamtąd nie wybiegł na moim miejscu? To przecież bez cienia wątpliwości naj-

gorsze, co ona kiedykolwiek zrobiła. Poważnie. No bo, MTV? Moja wspaniała książęca

szesnastka? Czy ona rozum postradała?

Oczywiście, zadzwoniła poskarżyć się mojej mamie. Na mnie. Mówi, że jestem sa-

molubna i niewdzięczna. Mówi, że wiecznie myślę wyłącznie o sobie i że to jest taka nie-

powtarzalna okazja, żeby Genowia wreszcie zyskała trochę dobrej prasy po tych wszystkich

niepochlebnych artykułach, które ukazały się na jej temat niedawno, zwłaszcza w kwestii

ślimaków i tego, że o mały włos nie wylecieliśmy z Unii Europejskiej, i tak dalej. Mówi, że

gdyby naprawdę obchodził mnie kraj, którym będę któregoś dnia rządzić, to przyjęłabym jej

hojny podarunek i zgodziła się być przy tym filmowana.

A mnie naprawdę obchodzi Genowia. Naprawdę.

Ale nie chcę mieć żadnej imprezy z okazji szesnastki!

A już zwłaszcza nie chcę takiej, która będzie nadawana w całym kraju w MTV!

Dlaczego ludziom tak trudno to zrozumieć?

Przynajmniej mama jest po mojej stronie. Kiedy usłyszała, co zaplanowała Grandmère

(razem z MTV), jej usta zrobiły się bardzo małe, jak wtedy, kiedy jest naprawdę wściekła. A

potem powiedziała:

- Nie martw się, kotku. Już ja się tym zajmę.

A potem poszła wykonać kilka telefonów.

Mam nadzieję, że zadzwoniła do taty, do Genowii. Albo może do jakiegoś domu wa-

riatów, żeby wreszcie można było Grandmère zamknąć dla jej własnego - i mojego - dobra.

Ale podejrzewam, że to trochę zbyt wygórowane nadzieje.

Dlaczego ja nie mogę mieć jakiejś normalnej babci? Takiej, która mi na urodziny

upiecze tort, zamiast organizować dla mnie transkontynentalną imprezę z nocowaniem i

background image

pozwalać ją sfilmować stacji telewizyjnej?

Dlaczego?

background image

Piątek, 30 kwietnia,

lunch

Przy lunchu zabawiałam wszystkich opowiadaniem o szalonym projekcie Grandmère -

specjalnie nie mówiłam o tym wcześniej nikomu, włącznie z Lilly, żeby móc opowiedzieć

wszystkim w tym samym czasie, bo odkąd J.P. zaczął siadać z nami przy lunchu, między

dziewczynami zaczęło się coś w rodzaju współzawodnictwa w tym, która zdoła najbardziej go

rozśmieszyć, bo, no cóż, J.P. chyba dobrze by zrobiło trochę śmiechu, skoro jest takim

przyblokowanym wulkanem namiętności i tak dalej.

Nie, żeby kiedykolwiek ktoś się przyznał, że właśnie to robimy. Próbujemy się

przekonać, kto najbardziej rozśmieszy J.P.

Ale robimy to na całego.

A przynajmniej ja to robię.

W każdym razie mówiłam wszystkim o Lewisie i jego okularkach z rączek od

nożyczek oraz o Janine z purpurowymi włosami, a oni się śmiali - a zwłaszcza J.P.,

szczególnie wtedy, kiedy doszłam do fragmentu o segregacji płciowej z zakupami dla

dziewczyn i skuterami wodnymi dla chłopaków - kiedy Lilly odstawiła swojego kurczaka w

parmezanie na bułce i powiedziała:

- Szczerze mówiąc, Mia, moim zdaniem to było z twojej strony bardzo nie fair, że

odrzuciłaś szczodrą ofertę swojej babki zorganizowania dla ciebie takiej fantastycznej

imprezy.

Szczęka mi opadła i zaczęłam się na nią gapić jak na Grandmère i Lewisa wczoraj

wieczorem.

- Moim zdaniem to by było nawet fajne, tak polecieć odrzutowcem na weekend do

Genowii - powiedziała cicho Perin, gdzieś z przeciwnej strony stołu.

- A mnie by się przydał futerał na skrzypce od Vuittona - dodał Boris.

- Ale tylko dziewczynom wolno byłoby iść na zakupy - wytknęłam. - Ty byś musiał

background image

jeździć na skuterach wodnych z chłopakami. A wiesz, jaką masz reakcję alergiczną na

ugryzienia plażowych pcheł.

- Taa - mruknął Boris. - Ale Tina mogłaby go kupić dla mnie.

- Ludzie... - powiedziałam, nie wierząc własnym uszom. - Halo? Czy wyście kiedyś

oglądali ten program, Moja wspaniała szesnastka? Oni usiłują przedstawiać tam wszystkich

w złym świetle! I to specjalnie. To przecież cel tego programu.

- Niekoniecznie - zaprotestowała Lilly. - Moim zdaniem celem tego programu jest

ukazanie, w jaki sposób niektórzy młodzi Amerykanie decydują się obchodzić swój moment

wejścia w dorosłość, czyli w tym kraju, swoje szesnaste urodziny, i pokazać widowni, jak

trudna, a zarazem radosna może być ta chwila, kiedy szesnastka walczy u progu dorosłego

życia, już niezupełnie dziecko, ale jeszcze nie całkiem kobieta albo mężczyzna...

Wszyscy na nią popatrzyli. To J.P. odezwał się na koniec:

- Hm, ja zawsze sądziłem, że celem tego programu jest pokazanie głupich ludzi, któ-

rzy wydają o wiele za dużo kasy na coś, co ostatecznie nie ma żadnego znaczenia.

- Właśnie! - wybuchłam. Aż trudno mi było uwierzyć, że J.P. ujął to tak dokładnie i

precyzyjnie. No cóż, to znaczy, nie tak trudno, skoro J.P. też jest rzemieślnikiem słowa, jak ja,

i aspiruje do pewnego typu literackiej kariery, jak ja.

Ale w głowie mi się też nie mieściło, bo, no cóż, to w końcu facet, a przez większość

czasu faceci po prostu nie rozumieją tego typu spraw.

- Lilly - powiedziałam. - Nie pamiętasz tamtego odcinka, kiedy ta dziewczyna za-

prosiła pięciuset swoich najbliższych przyjaciół na ten koncert rockowy zagrany specjalnie

dla nich w tym nocnym klubie, i że zrobili tyle krzyku, że nie będą wpuszczać

pierwszoklasistów, a tych, którym udało się wkręcić na koncert bez zaproszenia, kazali

powyrzucać bramkarzom? Aha, i jeszcze kazała swoim przyjaciołom zapłacić za wjazd na

imprezę? Na swoją własną imprezę urodzinową?

- Ale przekazała potem kasę na cele charytatywne - zauważyła Lilly.

- No i co z tego! - powiedziałam. - Co z tą dziewczyną, która kazała się wnieść na

swoją imprezę na łóżku niesionym na ramionach ośmiu facetów z miejscowej drużyny koszy-

kówki, a potem zmusiła swoich przyjaciół do obejrzenia pokazu mody, w którym wystąpiła

jako jedyna modelka?

- Nikt nie mówi, że musisz zrobić którąkolwiek z tych rzeczy, Mia. - Lilly spojrzała na

mnie gniewnie.

- Lilly, nie o to chodzi. Zastanów się - mówiłam. - Jestem księżniczką Genowii. Po-

winnam stanowić wzór do naśladowania. Popieram takie akcje jak Greenpeace i Domy

background image

Nadziei. Ale jaki będzie ze mnie wzór do naśladowania, jeśli wystąpię w telewizji, wydając

całą tę kasę na przetransportowanie swoich przyjaciół samolotem do Genowii, żeby tam

mogli sobie zaszaleć na zakupach i koncercie rockowym zagranym wyłącznie dla nich?

- Taki, który naprawdę dba o swoich przyjaciół - stwierdziła Lilly - i chce zrobić im

jakąś przyjemność.

- Ależ ja o was naprawdę dbam, ludzie! - wykrzyknęłam, nieco tym tekstem urażona. -

I zdecydowanie uważam, że wszyscy razem i każdy z osobna zasługujecie na wycieczkę do

Genowii na zakupowe szaleństwo i darmowe koncerty. Ale zastanówcie się tylko. Jak to

będzie wyglądać, wydać aż tyle pieniędzy na imprezę urodzinową?

- Będzie wyglądać na to, że twoja babka naprawdę bardzo cię kocha - rzekła Lilly.

- Nie, nieprawda. To będzie wyglądać tak, jakbym była najbardziej rozpuszczonym

bachorem na całej planecie. A gdyby moja babka naprawdę bardzo mnie kochała - powie-

działam - to wydałaby te pieniądze na coś, czego naprawdę pragnę: na przykład pomoc w

wyżywieniu sierot, ofiar AIDS w Etiopii, czy nawet... Sama nie wiem. Kupiłaby stacjonarne

rowery na zajęcia spinningu dla LiAE!, a nie wydawała je na coś, co mnie wcale nie

obchodzi.

- Mia ma rację - powiedziała Tina. - Chociaż... Zawsze chciałam zobaczyć koncert

Destiny's Child.

- A ja zawsze chciałam obejrzeć kolekcję dzieł sztuki genowiańskiego pałacu - powie-

działa Ling Su z lekkim żalem.

- Mnie by się totalnie przydała zmiana wizerunku - stwierdziła Perin. - Może wtedy

ludzie przestaliby myśleć, że jestem chłopakiem.

- Ludzie! - Byłam zaszokowana. - Nie mówicie chyba poważnie! Pozwolilibyście,

żeby was przy tym wszystkim filmowano? I pokazano to wszystko w MTV?

Tina, Ling Su, Perin i Boris spojrzeli nawzajem po sobie. A potem popatrzyli na mnie

i wzruszyli ramionami.

- Taa.

- Przyznaj się, Mia - powiedziała Lilly ze złością. - To nie ma nic wspólnego z tym, że

się boisz wypaść w telewizji na osobę samolubną. Chodzi o to, że wciąż masz do mnie

pretensje o to, co się stało na twojej imprezie w zeszłym roku. - Usta Lilly zrobiły się równie

malutkie jak (a może nawet mniejsze niż) usta mojej mamy wczoraj wieczorem. - I z tego

właśnie powodu na wszystkich się wyżywasz.

Po tym, jak Lilly rzuciła swoją niewielką bombę, przy stole lunchowym zapadła aż

krzycząca cisza. Boris nagle nie wiedział, gdzie ma podziać oczy i ostatecznie wgapił się w

background image

niedokończone kawałki buffalo bites na swojej tacy. Tina zrobiła się czerwona i sięgnęła po

swoją dietetyczną colę, bardzo głośno ją siorbiąc przez sterczącą z puszki słomkę.

A może jej siorbanie tylko wydawało się takie głośne, w porównaniu z tym, jak cicho

siedziała reszta ludzi.

Oczywiście poza J.P., który ze wszystkich tam obecnych był jedyną osobą, która nie

miała pojęcia, co Lilly zrobiła w czasie mojej imprezy urodzinowej. Nawet Perin wiedziała,

poinformowana przez Shameekę w czasie szczególnie nudnej lekcji francuskiego. Ni mniej,

ni więcej tylko po francusku.

- Zaraz - odezwał się J.P - A co się stało na imprezie u Mii rok temu?

- Coś - zareagowała ostro Lilly, z oczami, które za jej szkłami kontaktowymi zrobiły

się bardzo jasne - co się nigdy już więcej nie powtórzy.

- Okay - powiedział J.P. - Ale co to było? I dlaczego Mia wciąż ma o to do ciebie pre-

tensje?

Ale Lilly nic nie powiedziała. Zamiast tego odsunęła tylko gwałtownie krzesło od

stołu i uciekła - dość melodramatycznie, moim osobistym zdaniem - do damskiej łazienki.

Nie pobiegłam za nią. Tina też nie. Zamiast tego ruszyła się Ling Su, wzdychając:

- Chyba teraz moja kolej.

Zaraz potem odezwał się dzwonek. A kiedy zbieraliśmy tace, żeby je odnieść na

kontuar przy barze, J.P. obrócił się do mnie i spytał:

- No więc powiesz mi wreszcie, o co w tym wszystkim chodziło?

Ale, pamiętając, co Tina mówiła o wulkanie namiętności, pokręciłam tylko głową. Bo

nie miałam ochoty, żeby cała jego eksplozja skupiła się na mnie.

background image

Piątek, 30 kwietnia,

między lunchem a rozwojem zainteresowań

Przynajmniej Michael jest w tym wszystkim po mojej stronie. To znaczy w sprawie

imprezy. Bo kiedy do niego zadzwoniłam przed chwilą z komórki (chociaż ściśle rzecz

biorąc, nie była to sytuacja awaryjna), żeby mu opowiedzieć, co zaplanowała Grandmère,

Michael zapytał:

- Kiedy mówisz „transkontynentalna impreza z nocowaniem”, czy masz na myśli, że

będziemy spali w tym samym pokoju?

Na co ja odparłam:

- Z całą pewnością nie.

- I nie zmieniłaś akurat zdania w sprawie uprawiania ze mną seksu teraz? - spytał

Michael. - W przeciwieństwie do uprawiania go ze mną po swoim balu maturalnym?

- Chyba dowiedziałbyś się pierwszy, gdybym w tej sprawie zmieniła zdanie - powie-

działam, głęboko się rumieniąc; zdarza mi się to za każdym razem, kiedy wypływa ten temat.

- Aha - rzekł Michael. - No cóż, w takim razie jestem po twojej stronie.

- Ale, Michael... - drążyłam temat, chcąc się tylko upewnić, czy go dobrze zrozumia-

łam. Porozumienie między parą ludzi jest szalenie ważne, jak wszystkim nam powtarza

doktor Phil. - Nie chcesz wybrać się na skutery wodne i zobaczyć Destiny's Child?

- Skutery wodne szkodzą środowisku naturalnemu, ponieważ o wiele bardziej je za-

nieczyszczają niż inne dwusuwowe pojazdy, nie wspominając już o tym, że eksperci od

ssaków morskich dowiedli, że uruchamianie osobistych pojazdów nawodnych w pobliżu fok,

lwów morskich i słoni morskich zakłóca tym zwierzętom normalny wypoczynek i relacje

społeczne, i powoduje ucieczki do wody w popłochu, w którym młode foki mogą zostać

oddzielone od matek - oświadczył Michael. - I nie obraź się, ale Destiny's Child to babska

kapela.

- Michael! - zaprotestowałam zaszokowana. - Nie bądź seksistą!

background image

- Ja nie mówię, że one nie są niesłychanie utalentowane, nie wspominając już o tym,

że piekielnie seksowne - powiedział Michael. - Ale spójrzmy prawdzie w oczy: tylko

dziewczyny lubią ich słuchać.

- Chyba masz rację - przyznałam.

- Ale powinnaś pozwolić ludziom, którzy cię kochają, zorganizować dla ciebie jakąś

imprezę - powiedział Michael. - Niekoniecznie dla MTV, ale wiesz... jakąś. Szesnaste

urodziny to ważna sprawa. I to nie tak, że miałaś jakąś bar micwę, czy coś.

- Ale...

- Wiem, że nadal się czujesz emocjonalnie niepewna po tym, co zrobiła moja siostra

na twojej ostatniej imprezie - powiedział Michael. - Ale może powinnaś dać jej następną

szansę. Mimo wszystko, ona chyba ma kompletnego bzika na punkcie J.P. Bardzo wątpię,

żeby zdradziła go w szafie z jakimś tybetańskim kelnerem.

- Moim zdaniem Jangbu był Nepalczykiem - poprawiłam go.

- Nieważne. Problem w tym, Mia, że twoja szesnastka powinna być imprezą, jaką za-

pamiętasz na zawsze. To powinno być coś niezwykłego. Nie pozwól Lilly, ani twojej babce,

dyktować ci, jak ją spędzić. Ale jakoś ją musisz uczcić.

- Dzięki, Michael. - Czułam się naprawdę poruszona jego słowami. Czasami jest taki

mądry.

- A jeśli zmienisz zdanie w sprawie seksu - zażartował - zadzwoń do mnie.

A czasami wcale.

background image

Piątek, 30 kwietnia,

rozwój zainteresowań

Chyba wreszcie wiem, o co chodzi. To znaczy z Lilly i tą Wspaniałą książęcą szes-

nastką.

Domyśliłam się, kiedy Lilly podniosła wzrok znad „Zinu” - szkolnego magazynu

literackiego - nad którym obecnie pracuje, i powiedziała, usiłując mnie skłonić do zmiany

zdania w sprawie moich urodzin:

- Dla niektórych z nas to może być jedyna szansa wystąpić kiedykolwiek w MTV!

I wtedy wszystko stało się jasne. Dlaczego Lilly tak twardo nalega, żebym pozwoliła

Grandmère zorganizować mi urodziny.

Zastanówcie się. Skąd w ogóle Grandmère wzięłaby pomysł, żeby wystąpić w Mojej

wspanialej szesnastce? Przecież ona nigdy nie widziała tego programu. Ona nawet nie wie, co

to jest MTV. Ktoś musiał jej ten pomysł podrzucić.

I mogę się założyć, że ten ktoś nazywa się Lilly Moscovitz.

Wiedziałam! Wiedziałam, że one są ze sobą w zmowie!

One naprawdę są jak Snape i Malfroy. Minus te peleryny.

- Lilly... - zaczęłam, usiłując się zdobyć na wyrozumiały, a nie oskarżycielski ton. Bo

doktor Phil mówi, że to najlepszy sposób na rozwiązywanie konfliktów. - Przykro mi, że

Andy Milonakis dostał swój własny program, a ty nie. I naprawdę uważam, że to kpina, a nie

sprawiedliwość, bo twój program jest o wiele bardziej inteligentny i zabawny niż jego. I

przykro mi, że twoi rodzice są w separacji, i przykro mi, że twój chłopak nie chce powiedzieć

słowa na „k”. Ale nie sprofanuję swoich najświętszych zasad tylko po to, żebyś nareszcie

mogła osiągnąć swój wymarzony próg oglądalności. Przepraszam, ale nie będzie żadnej

Wspaniałej książęcej szesnastki z noclegiem w Genowii. I to moje ostatnie słowo. I możesz to

powtórzyć mojej babce.

Lilly parę razy zamrugała oczami.

background image

- Ja? Powtórzyć twojej babce? A dlaczego miałabym cokolwiek powtarzać twojej bab-

ce?

- Och, przestań - uniosłam się nagle. - Jakbyś to nie ty była tą osobą, która podsunęła

jej informację o Mojej wspaniałej szesnastce.

- Naprawdę tak myślisz? - warknęła Lilly, rzucając pisak, którym zaznaczała „materiał

do zamieszczenia w »Zinie«„. - No cóż, a nawet gdyby? Ktoś powinien jakoś urządzić te

twoje urodziny, skoro ty nie zgadzasz się nawet o nich rozmawiać.

- A czyja to wina? - spytałam ją. - Po tym jak zrujnowałaś mi imprezę rok temu, nie

wspominając o tym, co zrobiłaś w czasie gwiazdki, w Genowii...

- Przecież już za to przeprosiłam! - wrzasnęła Lilly. - Co jeszcze mam zrobić, żebyś wreszcie

mogła mi, do cholery, zaufać, że to się już więcej nie powtórzy?

- Udowodnij to - zaproponowałam, a mój głos brzmiał wyjątkowo cicho w porówna-

niu z jej głosem. Co, biorąc pod uwagę, że wrzeszczała ile sił w płucach, raczej chyba nie

dziwi. Na szczęście dla niej pani Hill siedziała w pokoju nauczycielskim, skąd wydzwaniała

do Visy, chcąc przedłużyć sobie limit na karcie kredytowej.

- A w jaki sposób mam to niby zrobić? - zapytała Lilly.

Zastanowiłam się nad tym. Co mogłaby zrobić Lilly, żeby mi udowodnić, że już nigdy

nie zawiedzie mojego zaufania, całując się (albo grając w rozbierane kręgle) z osobami

niezbyt znajomymi w czasie jakiejś imprezy wydawanej przeze mnie lub przez kogoś z mojej

rodziny?

Zastanawiałam się, czy nie kazać jej odśpiewać Don' Cha Wish Your Girlfriend Was

Hot Like Me w czasie następnego wiecu dla kibiców przed szkolnym meczem, przed całą

szkołą. To by z całą pewnością było zabawne, już nie mówiąc o tym, że interesujące, biorąc

pod uwagę, jak mogłaby zareagować dyrektor Gupta.

Ale potem pomyślałam o czymś, co mogłoby być o wiele bardziej interesujące.

- Powiedz J.P., że go kochasz - zaproponowałam.

Z satysfakcją zauważyłam, że Lilly zbladła jak ściana.

- Mia - szepnęła. - Nie mogę. Wiesz, że nie mogę. Wszystkie się zgodziłyśmy: chłop-

cy lubią robić pierwszy krok. Nie lubią, kiedy dziewczyny pierwsze im mówią słowo na „k”.

Uciekają od nich... jak spłoszone jelonki.

Poczułam lekkie ukłucie poczucia winy. Bo ona miała rację. Prosiłam ją, żeby zrobiła

coś, po czym J.P. bardzo prawdopodobnie natychmiast by ją rzucił.

Ale to było tak, jakby w środku mnie siedział jakiś szalony, mały wredny elf, który

zmuszał mnie, żebym to mówiła.

background image

- Nie sądzisz, że nie doceniasz J.P? - spytałam. - No bo on nie jest takim typowym

chłopakiem. Czy typowy chłopak zna na pamięć piosenki z Avenue Q? To znaczy taki, który

nie jest gejem?

- Nie - odpowiedziała z wahaniem Lilly.

- Czy typowy chłopak pisze wiersze o dyrekcji szkoły i swoim marzeniu pozbawienia

jej władzy?

- Hm - mruknęła Lilly. - Chyba nie.

- I czy typowy chłopak wybiera całą kukurydzę ze swojego chili?

- Okay - rzekła Lilly. - Zgoda, J.P. nie jest typowym chłopakiem. Ale, Mia, to o co

mnie prosisz... żebym mu powiedziała, że go kocham... to by mogło bezpowrotnie zakłócić,

albo wręcz zniszczyć, mój związek z nim.

- Albo - powiedziałam - mogłoby uwolnić wypływ lawy z tego wulkanu namiętności,

który na pewno kotłuje się tuż pod spokojną powierzchownością J.P., o czym obie dobrze

wiemy.

Lilly popatrzyła na mnie i zamrugała gwałtownie.

- Czyś ty czytała jakieś romanse od Tiny? - zapytała.

Zignorowałam tę uwagę. A w każdym razie wredny elf ją zignorował.

- Jeśli naprawdę z całego serca pragniesz, żebym ci wybaczyła te wszystkie sytuacje,

kiedy rujnowałaś moje imprezy - oświadczyłam - to powiesz J.P., że go kochasz.

Ledwie wypowiedziałam te słowa, a już nie mogłam uwierzyć, że mi się w ogóle

wyrwały. Ja nawet nie wiem, dlaczego je wypowiedziałam. Co mnie to obchodzi, czy Lilly

powie J.P., że go kocha, czy nie?

Chociaż w ten sposób zdecydowanie przestałaby jęczeć o tym, że on nie wypowiada

słowa na „k”. I trochę też chciałam się przekonać, jak on na to zareaguje. No wiecie, z punktu

widzenia takiego zabawnego eksperymentu socjologicznego.

Ale Lilly nie miała takiej miny, jakby się ze mną zgadzała. Że to taki zabawny socjo-

logiczny eksperyment, powiedzieć J.P., że go kocha. W sumie miała taką minę, jakby jej się

zrobiło niedobrze.

Dlatego zapytałam ją:

- Przecież go kochasz, prawda? No bo od półtora miesiąca bez przerwy opowiadasz,

jaki jest świetny?

- Oczywiście, że go kocham - powiedziała Lilly. - Szaleję za nim. Kto by nie szalał?

Jest chyba najbardziej idealnym facetem na świecie: bystrym, zabawnym, wrażliwym,

seksownym, wysokim, heteroseksualnym gościem, który i tak ma fioła na punkcie Wicked,

background image

The OC i Kochanych kłopotów... Dlatego nie chcę zniszczyć tego, co mnie z nim łączy!

I to wtedy usłyszałam, jak mówię:

- Tylko tej jednej rzeczy chcę na swoje urodziny. Poza pokojem na świecie. To

znaczy, żebyś powiedziała J.P., że go kochasz.

Co mi odbiło? To nie ja to mówiłam. To ten mały wredny elf poruszał moimi ustami i

kazał im wypowiadać różne rzeczy, wbrew mojej woli.

Może to się właśnie człowiekowi zdarza, kiedy kończy szesnaście lat. Jakiś mały

wredny elf budzi się w twoim ciele i zaczyna kontrolować twoje słowa i działania. Dziwne, że

nic o tym nie wspominali w Mojej wspaniałej szesnastce. Ani w programie doktora Phila.

- To zupełnie jak wtedy, kiedy Henryk II poprosił swoich rycerzy, żeby zabili arcybi-

skupa Canterbury - powiedziała Lilly słabym głosikiem.

- Albo kiedy Rachel poprosiła Rossa, żeby wypił szklankę zjełczałego oleju, żeby do-

wieść swojej miłości w Przyjaciołach - powiedziałam. Bo przecież nie mówiłam jej, na litość

boską, że ma zamordować J.P.

Ale czy Lilly wypije ten olej?

To była kwestia, z którą chyba wewnętrznie walczyła, kiedy mruknęła:

- Muszę iść do biura i coś skopiować na ksero.

A potem wyszła z sali RZ z jakimś takim błędnym wzrokiem.

- Mia... - odezwał się Boris, który szedł właśnie do szafy na przybory piśmienne, żeby

poćwiczyć swój ostatni kawałek, kiedy Lilly i ja zaczęłyśmy się kłócić, więc oczywiście

przystanął, żeby posłuchać (chociaż udawał, że słucha czegoś ze swojego iPoda). - Co ty

wyprawiasz?

Chociaż Boris już skończył szesnaście lat, najwyraźniej jeszcze nie spotkał swojego

małego wrednego elfa. Może chłopcy go nie dostają, kiedy kończą szesnaście lat.

Ale i tak nie mogę powiedzieć, żeby mi się spodobał ten jego ton. No bo on przecież

wie z pierwszej ręki, jak trudno sobie czasami poradzić z Lilly.

Naprawdę, Lilly powinna być wdzięczna, że Boris nie wspomniał J.P. o szczegółach

związanych z ich rozstaniem. Wydaje mi się, że nawet Bestia by nie zdzierżył, słysząc o tym,

że Piękna bawiła się w Siedem Minut w Niebie z facetem, który nie był jej chłopakiem,

prawie na oczach rzeczonego chłopaka.

Ja tylko tak mówię.

background image

Piątek, 30 kwietnia,

Plaza

Weszłam do apartamentu Grandmère bardzo ostrożnie, rozglądając się za kamerzy-

stami czy purpurowowłosymi dziewczynami, którzy mogliby się kryć po kątach.

Ale wyglądało na to, że Grandmère jest jedyną obecną tam osobą. No cóż, Grandmère

i Rommel, którego dyskretnie obejrzałam, czy nie ma gdzieś przyczepionego mikrofonu. Ale

chyba w jego fioletowym welurowym wdzianku nie schowano żadnych pluskiew. A

przynajmniej takich, które mogłabym znaleźć.

- Och, na litość boską, Amelio - powiedziała Grandmère, najwyraźniej orientując się,

co robię. - Już poszli. Wyraziłaś wczoraj swoje zdanie w tej sprawie zupełnie jasno. Nie

będzie żadnego programu telewizyjnego. A przynajmniej, ty w nim nie wystąpisz.

- Co masz na myśli? - zapytałam, rzucając plecak na podłogę i siadając sobie

wygodnie na kanapie.

Grandmère spojrzała na mnie, unosząc jedną brew.

- Amelio - rzekła. - Nogi.

Zdjęłam stopy z jej stolika do kawy. Chyba ten siedzący we mnie wredny elf jest na

dodatek flejtuchem.

- Co masz na myśli, mówiąc, że przynajmniej ja w nim nie wystąpię? - spytałam.

- No cóż - powiedziała Grandmère. - Nie chciałaś jechać. Chociaż nie musiałaś nama-

wiać swojej matki, żeby zadzwoniła do twojego ojca, wiesz, Amelio. Mogłaś po prostu

powiedzieć mi, że nie chcesz wystąpić w Mojej wspanialej szesnastce.

- Mówiłam - upierałam się.

- W każdym razie - ciągnęła Grandmère - za późno było, żeby zmieniać wszystkie

plany, jakie poczyniłam w sprawie twojej imprezy, więc Lewis załatwił, żeby inna młoda

osoba wystąpiła zamiast ciebie.

- Inna młoda osoba? - Gapiłam się na nią z otwartymi ustami. - Niby kto? Sobowtór

background image

Mii Thermopolis?

- Oczywiście, że nie - rzekła Grandmère z lekkim parsknięciem. - Zamiast twojej szes-

nastki będziemy obchodzić szesnastkę kogoś innego: młodego człowieka nazwiskiem Andy

Milonakis.

Szczęka mi opadła.

- Zabierasz Andy'ego Milonakisa do Genowii?

- Nie musisz krzyczeć, Amelio. I owszem, zabieram. Lewis jest bardzo zadowolony z

takiego obrotu sprawy. Zabiorę tego chłopca i dziesięcioro jego najbliższych przyjaciół,

uznałam, że setka gości to lekka przesada, skoro nie jest nawet członkiem rodziny, do

Genowii, gdzie będą robić to wszystko, co moglibyście robić ty i twoi przyjaciele z okazji

twoich urodzin, gdybyś nie była tak samolubna i uparta. Nazwą to Wspaniała książęca

szesnastka Andy'ego. Lewis twierdzi, że program będzie miał wielomilionową widownię.

Wspaniałości Genowii niedługo staną się znane tej trudnej do przyciągnięcia męskiej

widowni w wieku od osiemnastu do trzydziestu dziewięciu lat.

Chociaż raz ten wredny mały elf siedział we mnie i milczał. Na przykład, nie kusił

mnie, żeby podpowiedzieć, że ta męska widownia w wieku od osiemnastu do trzydziestu

dziewięciu lat, której podoba się program Andy'ego Milonakisa, pewnie nadal mieszka razem

z rodzicami i nie stać jej na wycieczkę do Genowii.

Nie kusił mnie, żeby wspomnieć, że w skład dziesiątki przyjaciół, których Andy

zabierze ze sobą do Genowii, prawdopodobnie wejdzie - przynajmniej, sądząc z tego jego

programu telewizyjnego - pies Woobie, facet, który jest właścicielem stoiska z lodami

wiśniowymi na rogu ulicy, i Rivka, kobieta z kurczakiem na głowie, czyli ta starsza pani,

którą Andy zmusza do noszenia kapelusza z wystającymi z niego dwoma kurzymi udkami.

Nie namawiał mnie też, żebym powiedziała Grandmère, że Andy Milonakis

prawdopodobnie skończył szesnaście lat z dziesięć lat temu i tylko wykorzystywał ją, żeby

zyskać rozgłos dla swojego programu, tak samo, jak ona wykorzystywała jego, żeby zyskać

rozgłos dla Genowii.

Zamiast tego powiedziałam z całą szczerością:

- Grandmère, to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mi kiedykolwiek dałaś.

Na co Grandmère zareagowała cichym parsknięciem i łyknęła swojego sidecara.

Ale widziałam, że jest jej przyjemnie.

background image

Sobota, 1 maja, 10.00,

poddasze

No cóż. Stało się. Mam szesnaście lat. Nareszcie. Mogę teraz legalnie uprawiać seks w

większości państw europejskich, włącznie z Genowią, i prawie we wszystkich stanach USA.

Poza tym, w którym akurat mieszkam.

Ach, racja, i mogę się ubiegać o promesę prawa jazdy. Co pewnie byłoby bardzo

fajne, gdybym i tak nie musiała wszędzie jeździć limuzyną z szoferem.

Pan G. zrobił na śniadanie prawdziwe domowe wafle, a potem on, mama i Rocky

usiedli dokoła stołu i patrzyli, jak rozwijam prezenty, które od nich dostałam, czyli od mamy

klasyczny T - shirt Run Katie Run, od pana G okolicznościowy abonament do iTunes na

pobranie pięćdziesięciu utworów (tak!), a od Rockiego stos grubych, liniowanych brulionów

Mead w czarnych marmurkowych okładkach, żebym mogła w przyszłości pisać w nich

dziennik i umieszczać swoje próby powieściowe.

Nawet Gruby Louie mi coś dał - figurkę Fiesta Giles w zamian za tę, którą sprzedałam

na eBay, żeby kupić Michaelowi oryginalny plakat z Gwiezdnych Wojen z 1977 roku na

zeszłą gwiazdkę.

No, nic nie poradzę.

Mama przeprosiła mnie w imieniu taty, że nie zadzwonił ani niczego mi nie kupił, ale

powiedziała, że nie zapomniał - tylko taki był zajęty w parlamencie.

Ja powiedziałam, że tata już mi dał prezent - nawrzeszczał na Grandmère i wybronił

mnie przed koniecznością wystąpienia w Mojej wspaniałej książęcej szesnastce.

To prezent stulecia.

A potem zadzwonił Michael i zapytał, czy chcę się wybrać na tę romantyczną kolację

urodzinową, którą od samego początku sugerowałam. Powiedziałam, że tak, i poszłam się

upiększać. Bo chociaż ta kolacja będzie dopiero za jakieś osiem godzin, nigdy nie zaszkodzi

zabrać się do upiększania zawczasu. Zwłaszcza jeśli człowiek potrzebuje, tak jak ja, bardzo

background image

dużo upiększania.

background image

Sobota, 1 maja, 17.00

Dostałam urodzinowe maile chyba z całego świata! Nie tylko do moich przyjaciół

(chociaż oczywiście wszyscy z nich się do mnie odezwali - no cóż, poza Lilly, ale to mnie nie

zdziwiło, pewnie nadal się dąsa, że straciła tę wielką szansę wystąpienia w MTV), ale także

od innych koronowanych głów, na przykład od księcia Williama i paru swoich kuzynów z

rodziny Grimaldich, włącznie z jednym, którego nawet nie znałam, kolejnym księciem z

nieprawego łoża, zupełnie jak ja, tylko tym razem dzięki perypetiom księcia Alberta z

Monako.

Ale najlepsza ze wszystkiego była ta śliczna e - kartka od księżniczki Aiko z Japonii,

mojej ulubionej koronowanej głowy wszech czasów (poza moim tatą, oczywiście), z pieskiem

chihuahua z tiarą na łebku.

Właśnie spędzam urocze popołudnie, oglądając w telewizji filmy robione dla telewi-

zji... Co moim zdaniem jest najlepszym sposobem spędzania urodzin. Zobaczyłam dwa filmy

z Kellie Martin, najpierw Jej ostatnia szansa, w którym Kellie gra nastolatkę uzależnioną od

narkotyków i niesłusznie oskarżoną o zamordowanie swojego chłopaka, a potem Jej

skrywana prawda, gdzie Kellie gra nastoletnią przestępczynię, niesłusznie oskarżoną o

wymordowanie całej swojej rodziny.

Niezłe rzeczy.

A teraz już serio muszę się zabrać do szykowania. Michael przyjedzie po mnie za

godzinę. Ciekawe, dokąd pojedziemy na tę kolację?

background image

Sobota, 1 maja, 23.00,

Rockefeller Center

Nabrali mnie. W głowie mi się nie mieści, że oni wszyscy wiedzieli - no cóż, wszyscy

oprócz Grandmère - i nikt z nich ani słówkiem nie pisnął...

Och, no cóż. Chyba na nic innego nie zasłużyłam jako znana psujozabawa i tak dalej.

Tylko że gdybym wiedziała wcześniej o tej imprezie, nie próbował abym jej zepsuć.

Przysięgam! To zupełnie tak, jakby oni wszyscy razem siedli i spróbowali spisać wszystko, co

lubię najbardziej, a później...

No cóż, okay, lepiej zacznę jednak od początku.

Michael pojawił się na naszą randkę punktualnie co do minuty - chociaż mówiłam mu,

że wcale nie musi po mnie przyjeżdżać, skoro mogę zupełnie spokojnie spotkać się z nim

gdzieś na mieście, mając możliwość korzystania z limuzyny i usług osobistego ochroniarza.

Ale on się upierał. Nawet mi nie przeszło przez głowę dlaczego, dopóki nie wyszliśmy przed

dom (z Larsem, który cały czas uśmiechał się pod nosem, ale myślałam, że to dlatego, że

udało mu się zdobyć numer telefonu tej Janine z MTV... Przyłapałam go na tym, jak wczoraj

pisał do niej SMS - a), i wsiedliśmy do limuzyny, i Michael nawet nie powiedział kierowcy,

dokąd ma jechać.

Ale Hans i tak ruszył w stronę centrum, jakby już przedtem ustalili cel jazdy.

- Michael... - odezwałam się, zaczynając nabierać podejrzeń. W sumie zaczęłam już

chyba lekko podejrzewać, że coś się kroi, kiedy mama i pan G tuż przed pojawieniem się

Michaela oświadczyli, że zabierają Rockiego na najnowszą wersję Kubusia Puchatka do

Lowes Cineplex. No bo, dzieciak ma zaledwie roczek. A oni go zabierają do kina?

Wieczorem?

Ale nie nad tym się zastanawiałam, kiedy limuzyna ruszyła w stronę śródmieścia, za-

nim Michael zdążył cokolwiek powiedzieć.

- Dokąd jedziemy? - spytałam go.

background image

Ale on tylko uśmiechnął się szeroko i wziął mnie za rękę.

Wtedy, kiedy limuzyna znalazła się w samym środku miasta, zaczęłam nabierać coraz

poważniejszych podejrzeń. Michaela nie stać na to, żeby mnie zabierać na kolację

gdziekolwiek w pobliżu samego centrum miasta. A w każdym razie nie w takie miejsca, gdzie

chciałabym pójść.

A wtedy, kiedy limuzyna podjechała pod Rockefeller Center, naprawdę zaczęłam się

niepokoić. Bo dokąd niby mielibyśmy iść w bezpośrednim sąsiedztwie Rockefeller Center?

Lodowisko było zamknięte ze względu na pogodę, zbyt ciepłą jak na jazdę na łyżwach.

Tyle że...

Tyle że kiedy podjeżdżaliśmy, zauważyłam, że wcale nie jest. To znaczy zamknięte.

Zamiast tego lodowisko było zakryte takim olbrzymim białym namiotem w rodzaju,

jakie ludzie wypożyczają na śluby. Ludzie przystawali wszędzie dokoła, robili zdjęcia i

pokazywali sobie palcami ten namiot, który tajemniczo wyrósł tam jak grzyb przez jedną noc.

Nie widać było, co się dzieje pod namiotem. Ale widać było, że jest wewnątrz

oświetlony. Pomyślałam, że może trwa tam jakiś pokaz mody czy kręcą specjalny odcinek

The Apprentice, czy coś.

Ale limuzyna zatrzymała się tuż przy schodach prowadzących w dół na lodowisko. A

Michael wysiadł z limuzyny i przytrzymał dla mnie drzwi, żebym też wysiadła.

- Michael - powiedziałam. - Co się tutaj dzieje?

- Chodź i zobacz sama - zaproponował, nadal uśmiechnięty od ucha do ucha.

I wziął mnie za rękę, i pomógł mi wysiąść z limuzyny, i sprowadził mnie po stopniach

na lodowisko, do wejścia do tego wielkiego namiotu...

...gdzie jakiś członek Książęcych Tajnych Służb Genowii ukłonił się nam i podniósł

opuszczaną klapę namiotu, żebyśmy mogli wejść do środka...

...prosto w sam środek zimowego raju! Poważnie! Chociaż był pierwszy maja, lód na

lodowisku był twardy i gładki! Powietrze wewnątrz namiotu było zimne - ochładzano je jakąś

setką przenośnych klimatyzatorów! W każdym rogu stały maszyny do wytwarzania śniegu, z

których deszcz białych śnieżnych płatków sypał się w powietrze... śnieżnych płatków, które

błyszczały we włosach tłumu Judzi, który stał na lodzie i teraz zakrzyczał jednym głosem:

- Szczęśliwej szesnastki, Mia!

Własnym oczom nie mogłam uwierzyć! Impreza niespodzianka na lodowisku! Byli

tam moja mama, i pan G., i Rocky i Lilly, i J.P., i Tina, i Boris, i Shameeka, i ten facet, z

którym Shameeka spotyka się w tym roku, i Ling Su, i Perin, i państwo doktorostwo

Moscovitz, i nasza sąsiadka Ronnie, i nawet, ze wszystkich ludzi na świecie, mój tata!

background image

Wcale się nie spodziewałam, że planują coś takiego... Coś innego niż ta okropna

Wspaniała książęca szesnastka Grandmère.

A z pewnością nie spodziewałabym się, że urządzą na moje urodziny imprezę na lodo-

wisku, skoro jest jednak nieco za ciepło na łyżwy o tej porze roku!

Ale można ufać Michaelowi, że znajdzie jakiś sposób, żeby mi dać dokładnie to, na co

miałabym ochotę.

No cóż, prawie idealnie dokładnie.

Kiedy już nawrzeszczałam na wszystkich za to, że skrywali przede mną taki wielki

sekret, przekonałam się, że w sumie nikt z nich nic nie wiedział, poza Michaelem, który

wpadł na ten pomysł i całą sprawę zorganizował, oraz moją mamą i panem G., którzy mieli

zadbać o to, żebym do ostatniej chwili niczego się nie dowiedziała. No i moim tatą, który za

to wszystko zapłacił... Jak również za dwadzieścia stacjonarnych rowerów, które w moim

imieniu przeznaczał dla LiAE, żebyśmy mogli od czasu do czasu zamiast siatkówki mieć

zajęcia spinningu...

To jeszcze nie wystarczy, żeby zorganizować osobiste treningi i program ochrony

zdrowia nastawiony na zaspokojenie indywidualnych potrzeb każdego ucznia. Ale to już

zdecydowanie jakiś początek!

Dyrektor Gupta po prostu padnie, kiedy w poniedziałek dostarczą je do szkoły.

Wszyscy nieźle się uśmieli z mojego oburzenia planem Grandmère.

- Jakbym ja jej kiedykolwiek miał pozwolić zrobić coś takiego - powiedział na ten

temat mój tata (stwierdził, że chciał zaprosić Grandmère na tę imprezę na lodowisku, ale ona

grzecznie odmówiła. Nie zdradziłam mu, że to dlatego, że zajęta jest zabawianiem Andy'ego

Milonakisa w Genowii. Uznałam, że prędzej czy później sam się tego dowie).

Nawet Lilly powiedziała coś w rodzaju:

- Chyba nie sądziłaś tak naprawdę, że biorę udział w jakimś spisku, żeby cię zmusić

do występu w MTV, prawda?

Hm, owszem, naprawdę tak uważałam. Ale nie powiedziałam jej tego. Dowiadując

się, że w nim nie uczestniczyła, dostałam naprawdę świetny prezent urodzinowy - ale taki, po

którym poczułam się naprawdę paskudnie, kiedy w czasie pojadania urodzinowego tortu i

wkładania łyżew, Lilly podeszła do mnie i szepnęła z bardzo dziwną miną:

- Zrobiłam to. Powiedziałam mu.

W pierwszej chwili wydawało mi się, że ją źle zrozumiałam, bo tak głośno ryczał

sprzęt grający, na którym puszczali Rihanny Pon De Reply. A potem zobaczyłam jej minę,

która stanowiła połączenie wielkiej konsternacji i totalnego zażenowania. I zrozumiałam, co

background image

do mnie powiedziała.

Mój Boże. Ona to zrobiła. Lilly naprawdę to zrobiła!!!

Nawet Ross wcale nie zrobił tego, o co Rachel go prosiła. Miał zamiar, ale w ostatniej

chwili ona go powstrzymała...

Tylko że ja nie zdążyłam powstrzymać Lilly przed tym zadaniem. Bo nigdy, nawet za

milion lat, nie pomyślałabym, że ona naprawdę pójdzie i to zrobi. To znaczy jesteśmy

najlepszymi przyjaciółkami i tak dalej.

Ale żeby naprawdę poszła i to zrobiła??? W głowie mi się nie mieściło.

- Powiedziałaś mu?! - właściwie wrzasnęłam.

- Cśśś... - Lilly mnie uszczypnęła. Chyba to było takie urodzinowe uszczypnięcie, że-

bym duża urosła. - Nie tak głośno! Tak, powiedziałam mu. To tego chciałaś, prawda?

Powiedziałaś, że tego właśnie chcesz, żebyś mi mogła znowu zaufać. Więc to zrobiłam.

I wtedy poczułam, że ten wredny mały elf, który zagnieździł mi się w środku wczoraj-

szego dnia, zdycha szybką, żałosną śmiercią. Co ja sobie wyobrażałam? Dlaczego poprosiłam

Lilly, żeby zrobiła coś tak głupiego - i upokarzającego? Poinformowanie J.P., że go kocha,

nie powstrzyma jej od zdradzenia go z jakimś innym przypadkowym facetem, tak jak zrobiła

to z Borisem, ani przed wprawieniem mnie w zażenowanie przy obecnej ani jakiejkolwiek

innej przyszłej okazji. W głowie mi się nie mieściło, że kazałam jej zrobić coś równie

durnego... Co właściwie gwarantowało, że on od niej ucieknie jak spłoszony jelonek.

Ale, co więcej, nie mogłam też uwierzyć, że ona to faktycznie zrobiła.

Spoglądając w stronę J.P., który nie okazał się mistrzem świata w jeździe na lodzie i

stał przy bandzie, a Lars go właśnie namawiał, żeby przestał się jej trzymać, zapytałam:

- I co on powiedział? To znaczy, kiedy ty mu powiedziałaś?

- Dziękuję - rzekła Lilly cicho.

- Nie ma za co - odparłam. - Wiedziałam, że jeśli tylko uczciwie mu powiesz o swoich

uczuciach, wszystko się dobrze ułoży. - W sumie niczego takiego wcale nie wiedziałam, ale

miałam wrażenie, że to dobrze zabrzmi. - Ale co on na to powiedział?

- No, właśnie to - oświadczyła Lilly z nie za bardzo uszczęśliwioną miną. - Powie-

dział: „dziękuję”.

Gapiłam się na nią i mrugałam oczami.

- Zaraz... wyznałaś J.P., że go kochasz, a on w odpowiedzi powiedział ci wyłącznie:

„dziękuję”?

Lilly pokiwała głową. I nadal miała minę... dziwną. Jakby nie wiedziała, czy ma się

śmiać czy płakać.

background image

I szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam, na co powinna się zdecydować.

- Niezupełnie eksplozja namiętności, hę? - powiedziała Lilly.

- Niezupełnie - zgodziłam się. Co sobie ten J.P. wyobrażał? Kto mówi: „dziękuję”

komuś, kto przed chwilą powiedział, że go kocha? Zwłaszcza komuś, komu się wsadzało

język w usta?

A potem, bo to wszystko naprawdę stało się przeze mnie, powiedziałam:

- Ale mogło chodzić o to, że no wiesz, nie wiedział, jak ma zareagować. To znaczy,

wiesz, że nie przywykł do tego, że ma dziewczynę. Ani w ogóle jakieś stosunki między-

ludzkie, pomijając własnych rodziców.

Lilly nieco się rozchmurzyła.

- Tak sądzisz?

- Właśnie - odparłam. I ponieważ Michael w tym samym momencie podjechał do nas

na łyżwach, odezwałam się: - Hej, Michael? Jeśli dziewczyna powie facetowi, że go kocha, a

on odpowiada: „dziękuję”, to znaczy, że on po prostu nie przywykł do takiego poziomu

intymności, prawda?

- Jasne - odparł Michael. - Albo że niespecjalnie się nią interesuje. Masz chwilkę

czasu?

- J.P. zupełnie się tobą interesuje - zapewniłam Lilly, która miała taką minę, jakby

chciała zamordować Michaela. - Poważnie. Nie ruszaj się stąd, zaraz wrócę...

A potem, odjeżdżając kawałek z Michaelem, spytałam:

- Dlaczego musiałeś jej to powiedzieć? Ona właśnie wyznała J.P., że go kocha, a on

powiedział na to tylko: „dziękuję”!

- Ha - rzekł Michael, pociągając mnie w przeciwległy róg lodowiska. - No to klapa. A

teraz otwórz swój prezent.

- Prezent? - Wszystkie myśli o Lilly i jej romantycznych perypetiach wyparowały mi z

głowy. - Michael, sadziłam, że ta impreza to mój prezent! Jest tak fantastycznie... śnieg,

łyżwy, ty i ja... skąd wiedziałeś, że dokładnie tego bym chciała?

- Bo cię znam - powiedział Michael, odprowadzając mnie na bok, gdzie stanęliśmy

przed takim wielkim kartonowym pudłem, którego wcześniej nie zauważyłam. Naprawdę

wielkim. Wyższym ode mnie. - Otwórz to.

Otworzyłam to ogromne kartonowe pudło, a w środku stał...

- Transporter Segway! - wrzasnęłam.

- Hm... - mruknął szybko Michael. - Niezupełnie. To znaczy owszem, to jest pojazd

typu Segway, ale nie Segway Obiecaliśmy sobie, że od teraz będziemy robić sobie prezenty

background image

własnoręcznie, pamiętasz? No więc zrobiłem ci taką wyważoną hulajnogę: zupełnie jak

Segway, tak samo niewywracalną, wytrzymałą i łatwą w obsłudze, ale to nie jest oryginalny...

- Och, Michael! - zawołałam, zarzucając mu ramiona na szyję. Poważnie zbierało mi

się na płacz. Byłam taka szczęśliwa.

A zwłaszcza kiedy z głośników zaczęło lecieć (I've Had) The Time of My Life z Wiru-

jącego seksu, a ja spojrzałam na taflę lodowiska i zobaczyłam, że moja mama jeździ z panem

G..., a Tina z Borisem... A Lars jeździ z Janine (nie pytajcie mnie, skąd ona się tam wzięła)...

a Shameeka jeździ z tym swoim jak mu tam... A Perin jeździ z Ling Su (pomyślę o tym

później), a pan doktor Moscovitz jeździ z panią doktor Moscovitz, chociaż cały czas kłócą się

na temat zbiorowej podświadomości... i nawet mój tata jeździ z Ronnie (jestem pewna, że

Ronnie powie mu prędzej czy później, że kiedyś była mężczyzną)...

Ale, co najlepsze, J.P. jeździł z Lilly i wcale przed nią nie uciekał jak spłoszony

jelonek, chociaż wyznała mu, że go kocha.

- Chodź, Michael - powiedziałam, pociągając go z powrotem na lód. - Niech to dla nas

też będą najpiękniejsze chwile.

I tak się stało.

background image

PODZIĘKOWANIA

Serdecznie dziękuję Beth Ader, Jennifer Brown, Barb Cabot, Laurze Langlie, Abigail

McAden i w szczególności Benjaminowi Egnatzowi.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cabot Meg 07 3I4 Walentynki księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 7 i 1I2 Urodziny Księżniczki
Meg Cabot Pamiętnik Księżniczki 07 i pół Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 07 i pół Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 07 i pół Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 07 i pół Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 07 i pół Urodziny Księżniczki
Cabot Meg 07 Księżniczka imprezuje
Cabot Meg 06 1I2 Gwiazdkowy prezent
Meg Cabot Pamiętnik księżniczki 07 5 Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 07 i pół Urodziny Ksężniczki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki i pół Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki i pół Urodziny księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 07 i trzy czwarte Walentynki

więcej podobnych podstron