Steve Feasey „Wilkołak. Czarny ksi
ęż
yc”
Fragment
Trey poszedł spa
ć
tu
ż
przed północ
ą
, a gdy zamykał drzwi swojego pokoju,
słyszał cich
ą
rozmow
ę
dziewczyn i ich zduszone chichoty. Rozebrał si
ę
i poło
ż
ył, zbyt zm
ę
czony, aby wzi
ąć
prysznic albo chocia
ż
umy
ć
z
ę
by. Obiecał
sobie,
ż
e rano doprowadzi si
ę
do porz
ą
dku. Odwrócił si
ę
na bok, by wył
ą
czy
ć
lampk
ę
stoj
ą
c
ą
na nocnym stoliku.
Gdy opadł na plecy, zobaczył wampira.
Kaliban stał przy jego łó
ż
ku, u
ś
miechaj
ą
c si
ę
nienawistnie. Chłopak zdusił
okrzyk, który wezbrał w jego gardle, i instynktownie chwycił lampk
ę
. Zamachn
ą
ł
si
ę
ni
ą
, kieruj
ą
c ci
ęż
k
ą
metalow
ą
podstaw
ę
w głow
ę
nieprzyjaciela. Ku jego
zdziwieniu nie natrafiła na
ż
aden opór − przenikn
ę
ła przez twarz wampira
i ukazała si
ę
za jego głow
ą
, ani troch
ę
nie zwalniaj
ą
c. Trey podniósł si
ę
na
kolana i zaskoczony patrzył na lampk
ę
; przewód został wyrwany, lecz poza tym
była cała.
Kaliban spojrzał z góry na chłopaka.
− Oszukujesz sam siebie – przemówił. – My
ś
lisz,
ż
e gdybym był tu naprawd
ę
,
jeszcze by
ś
oddychał? – Wampir otworzył usta i wyszczerzył z
ę
by, które
natychmiast uło
ż
yły si
ę
w ohydny u
ś
miech. – Nie, Treyu. Gdybym potrafił tak
łatwo obej
ść
zabezpieczenia mojego brata, to ch
ę
tnie skorzystałbym z okazji, by
wypróbowa
ć
now
ą
protez
ę
na twoim młodym, delikatnym gardle. – Podniósł sztuczn
ą
dło
ń
przymocowan
ą
do nadgarstka i zgi
ą
ł palce podobne do no
ż
y, spogl
ą
daj
ą
c na
nie z niezdrow
ą
fascynacj
ą
. – Tak si
ę
zło
ż
yło,
ż
e w klubie nie mieli
ś
my okazji
porozmawia
ć
… Rozumiesz, co mam na my
ś
li? Twarz
ą
w twarz.
Trey dopiero teraz poj
ą
ł,
ż
e stoj
ą
ca przed nim posta
ć
nie jest całkiem
materialna. Dostrzegał przez ni
ą
pozostał
ą
cz
ęść
pokoju.
− Ale niebawem lepiej si
ę
poznamy. Mój brat pomału odchodzi i wkrótce
stracisz ochron
ę
, któr
ą
ci zapewnił. A wtedy, panie Laporte, spotkamy si
ę
naprawd
ę
. Poka
żę
ci, co znacz
ą
ból, tortura i agonia – tobie i tym wszystkim,
którzy staj
ą
na mojej drodze od tak dawna. Piasek w klepsydrze Luciena ju
ż
prawie si
ę
przesypał, a gdy opadnie ostatnie ziarno, po prostu wejd
ę
do jego
ś
wiata i poczyni
ę
spustoszenie w
ś
ród tych, którzy pełni
ą
stra
ż
u jego boku.
Wampir przechylił głow
ę
, wodz
ą
c po twarzy chłopaka
ż
ółtymi, gł
ę
boko
osadzonymi oczami.
Trey na moment opu
ś
cił powieki, w nadziei
ż
e gdy znów je uniesie, zjawa
zniknie.
− Wiesz,
ż
e jeste
ś
do niego podobny? – rzekł Kaliban.
− Do kogo? – Z gardła chłopaka wydobył si
ę
ledwo słyszalny szept.
− Do swojego ojca. – Twarz istoty cienia wykrzywił drwi
ą
cy u
ś
miech. – Zdradz
ę
ci pewien sekret. Zanim skróciłem go o głow
ę
, błagał mnie, abym go zabił. Tak
bardzo cierpiał,
ż
e padł u mych stóp i skamlał, bym zako
ń
czył jego m
ę
czarnie.
Gdy ju
ż
znudziły mnie jego j
ę
ki, spełniłem to
ż
yczenie. – W oczach wampira
pojawił si
ę
złowrogi błysk, a Trey a
ż
drgn
ą
ł pod tym okrutnym spojrzeniem. –
Niebawem i ty poprosisz,
ż
ebym skrócił twoj
ą
udr
ę
k
ę
. Ale z tob
ą
pobawi
ę
si
ę
dłu
ż
ej. Tak, z wielk
ą
przyjemno
ś
ci
ą
popatrz
ę
, jak si
ę
wijesz i prosisz
o lito
ść
, tak samo jak twój
ż
ałosny, tchórzliwy ojciec.
Chłopak zerwał si
ę
z łó
ż
ka i natarł na wampira. Zamachn
ą
ł si
ę
r
ę
k
ą
z zakrzywionymi palcami, by go chwyci
ć
, lecz jego dło
ń
przeszła przez zjaw
ę
bez
przeszkód
i uderzyła
w komod
ę
,
str
ą
caj
ą
c
szklank
ę
.
Spadła
na
podłog
ę
,
ozdabiaj
ą
c wykładzin
ę
tysi
ą
cem malutkich szklanych sztyletów. Trey d
ź
wign
ą
ł si
ę
na nogi, ignoruj
ą
c ból – liczne okruchy wbiły si
ę
w podeszwy jego stóp.
Odwrócił si
ę
błyskawicznie, oczekuj
ą
c ataku.
Usłyszał jednak tylko
ś
miech wampira, a sam Kaliban znikn
ą
ł.
Trey osun
ą
ł si
ę
na ziemi
ę
, z jego ust wydobył si
ę
urywany szloch. Zwiesił
głow
ę
i podci
ą
gn
ą
ł nogi, przygl
ą
daj
ą
c si
ę
swoim stopom, jakby nale
ż
ały do kogo
ś
innego. Krew tworzyła nabrzmiałe ciemne krople, które spływały stru
ż
kami
i wsi
ą
kały
w wykładzin
ę
.
Kiedy
zamrugał,
wzbieraj
ą
ce
w jego
oczach
łzy
potoczyły si
ę
po policzkach i dalej na podłog
ę
, doł
ą
czaj
ą
c do szkarłatnych
klejnotów. Serce chłopaka biło coraz wolniej. W ko
ń
cu odzyskał nad sob
ą
kontrol
ę
.
Kto
ś
zapukał do drzwi, a on zerwał si
ę
na nogi, uderzaj
ą
c głow
ą
w szuflady
komody. Czuł,
ż
e ma nerwy w strz
ę
pach.
− Treyu – usłyszał stłumiony głos Alexy. – Wszystko w porz
ą
dku? Wydawało nam
si
ę
,
ż
e usłyszały
ś
my jaki
ś
trzask.
Spojrzał na zniszczon
ą
lampk
ę
nocn
ą
, a potem na zakrwawion
ą
wykładzin
ę
.
− Treyu?
Ju
ż
miał odpowiedzie
ć
, lecz si
ę
powstrzymał; nie chciał psu
ć
Alexie wieczoru
historiami o zjawach. Od tak dawna czekała na spotkanie z przyjaciółk
ą
.
Wszystko jej opowie pó
ź
niej. Ale najpierw poczeka do rana i porozmawia o tym
z Tomem, zanim spotkaj
ą
si
ę
wszyscy razem.
− Nic mi nie jest – rzucił, staraj
ą
c si
ę
opanowa
ć
dr
ż
enie głosu. – Zapl
ą
tałem
si
ę
i str
ą
ciłem szklank
ę
.
− Pomóc ci w sprz
ą
taniu? – Teraz była to Stephanie.
− Nie, dzi
ę
ki. Ju
ż
sobie sam poradziłem.
− W porz
ą
dku – odezwała si
ę
Alexa. − Dobrze,
ż
e ci si
ę
nic nie stało.
Dobranoc, Treyu.
− Dobranoc, Alexo. Dobranoc, Steph.
Wstrzymał oddech. Wyczuwał,
ż
e wci
ąż
stoj
ą
pod drzwiami, a tak bardzo chciał,
ż
eby ju
ż
sobie poszły. Odczekał par
ę
chwil, a
ż
wreszcie usłyszał, jak wracaj
ą
do pokoju, z którego s
ą
czyła si
ę
muzyka. Wyd
ą
ł policzki i odchylił głow
ę
do
tyłu, wci
ąż
próbuj
ą
c zapanowa
ć
nad sob
ą
. To nie było prawdziwe. Opowie
o wszystkim Tomowi, ale to nie działo si
ę
naprawd
ę
, wi
ę
c nie ma potrzeby
zawraca
ć
mu głowy w tej chwili. Wampir chciał go po prostu przestraszy
ć
. I to
mu si
ę
udało.
Powyci
ą
gał ze stóp drobniutkie odłamki szkła i zebrał je na mały stos,
a potem przyjrzał si
ę
skaleczeniom. Wiedział, jak szybko goj
ą
si
ę
na nim rany,
i był przekonany,
ż
e do rana nie zostanie po nich
ż
aden
ś
lad. Chwycił koszul
ę
,
która wypadła z kosza na bielizn
ę
, urwał z niej dwa paski i owin
ą
ł nimi nogi,
ż
eby ju
ż
bardziej nie zabrudzi
ć
podłogi. B
ę
dzie musiał powiedzie
ć
o tym pani
Magilton. Ju
ż
widział, jak wydziwia na widok bałaganu w jego pokoju.
Kiedy Trey sko
ń
czył opatrywa
ć
sobie stopy, zgarn
ą
ł okruchy i poło
ż
ył je na
niskim kredensie, na którym stała fotografia jego rodziców. Wpatrywał w ni
ą
dłu
ż
sz
ą
chwil
ę
, powracaj
ą
c my
ś
lami do wszystkich tych okropno
ś
ci, o których
mówił Kaliban.
Cieszył si
ę
,
ż
e znowu ma zdj
ę
cie mamy i taty. Ostatnio próbował przypomnie
ć
sobie ich twarze. Bardzo pragn
ą
ł ich pami
ę
ta
ć
, zganił si
ę
w duchu za to,
ż
e ich
rysy zacz
ę
ły si
ę
ju
ż
zaciera
ć
. Poprzednia fotografia spłon
ę
ła w po
ż
arze domu
dziecka, w którym mieszkał, zanim przeprowadził si
ę
do Luciena – ogie
ń
wzniecili ludzie Kalibana, kiedy próbowali go zabi
ć
– lecz teraz znowu mógł na
nich patrze
ć
i
ż
ałował,
ż
e s
ą
tak daleko i
ż
e nie mog
ą
pomóc mu przej
ść
przez
to wszystko.
Westchn
ą
ł
i poszedł
do
łazienki,
a potem
odkr
ę
cił
kurek
w kabinie
prysznicowej, pozwalaj
ą
c, by ulewa gor
ą
cych wodnych igiełek obmyła jego ciało.
Po k
ą
pieli wrócił do pokoju i spojrzał na skł
ę
bion
ą
po
ś
ciel, która zsun
ę
ła si
ę
na podłog
ę
. Zebrał j
ą
i uło
ż
ył porz
ą
dnie na materacu. Potem obszedł łó
ż
ko
i usiadłszy przy biurku, si
ę
gn
ą
ł po ksi
ąż
k
ę
– nie spodziewał si
ę
, by zdołał
zasn
ąć
tej nocy.
Promienie gor
ą
cego, wiosennego sło
ń
ca w
ś
lizn
ę
ły si
ę
przez szczelin
ę
mi
ę
dzy
zasłonami i dotkn
ę
ły twarzy Treya, który obudził si
ę
z j
ę
kiem, na pół
zdr
ę
twiały.
Zasn
ą
ł
na
krze
ś
le
i teraz,
kiedy
si
ę
wyprostował,
poczuł
przenikliwy ból w nogach i plecach. Podci
ą
gn
ą
ł do góry stopy i zobaczył,
ż
e –
tak jak przypuszczał – nie ma na nich
ś
ladu po ranach. Wzi
ą
ł szybki prysznic,
ubrał si
ę
i zerkn
ą
ł na zegarek. Zastanawiał si
ę
, czy złapie Toma przed porannym
spotkaniem. Poszedł do kuchni, licz
ą
c na to,
ż
e znajdzie co
ś
do jedzenia,
i przez cały czas wypatrywał Irlandczyka.
Zorientował si
ę
,
ż
e kto
ś
jadł ju
ż
ś
niadanie, bo na kuchennym stole stała
letnia kawa, a na talerzu były okruchy z tostów. Domy
ś
lił si
ę
,
ż
e Alexa wstała
przed nim. Obok talerza le
ż
ała jedna z jej ksi
ąż
ek. Bardzo stara br
ą
zowa
okładka wytarła si
ę
na rogach, a pokrywaj
ą
ca j
ą
skóra wywin
ę
ła si
ę
niczym
j
ę
zyczek li
żą
cy powierzchni
ę
tomu.
Trey wzi
ą
ł jabłko z misy z owocami i wbił w nie z
ę
by, a potem wytarł dłonie
o spodnie i spojrzał na otwart
ą
stron
ę
.
Nie rozpoznał j
ę
zyka, w którym napisano tekst, i po chwili przekrzywił
ksi
ąż
k
ę
, jakby liczył na to,
ż
e patrz
ą
c pod innym k
ą
tem, zdoła go odczyta
ć
.
Przerzucił kilka kartek, w nadziei
ż
e znajdzie jakie
ś
wskazówki. Były bardzo
cienkie i przypominały stronice Biblii, któr
ą
jako mały chłopak kartkował
w domu babci.
Jedna ze stron, pokryta literami wi
ę
kszymi i grubszymi ni
ż
pozostał, zwróciła
jego uwag
ę
. Przez chwil
ę
przygl
ą
dał si
ę
tekstowi, usiłuj
ą
c odgadn
ąć
tajemniczy
j
ę
zyk, lecz ostatecznie pokr
ę
cił głow
ą
zrezygnowany. Wyj
ą
ł jabłko z ust
i zacz
ą
ł gło
ś
no artykułowa
ć
kolejne słowa, a potem wrócił na pocz
ą
tek akapitu
i przeczytał płynnie cało
ść
. Wyrazy brzmiały do
ść
dziwnie, a Trey nabrał
niejasnego przekonania,
ż
e wr
ę
cz d o m a g a j
ą
s i
ę
, by kto
ś
je wymówił, jakby
zbyt długo trwały uwi
ę
zione na papierze i teraz zapragn
ę
ły usłysze
ć
własne
brzmienie.
W jego
umy
ś
le
rozległ
si
ę
ostrzegawczy
sygnał,
a on
sam
instynktownie poczuł,
ż
e powinien przesta
ć
i odło
ż
y
ć
ksi
ąż
k
ę
. Ale słowa chciały
by
ć
usłyszane. Czuł wzbieraj
ą
c
ą
w nich moc.
Dobrn
ą
ł do połowy akapitu, gdy do kuchni wpadła Alexa, wrzeszcz
ą
c
niemiłosiernie,
ż
eby przestał. Pochyliła si
ę
nad stołem i wyrwała mu ksi
ąż
k
ę
z r
ą
k, po czym zamkn
ę
ła j
ą
gwałtownym ruchem, mierz
ą
c chłopaka spojrzeniem,
które nieporadnie ukrywało pogard
ę
.
− Co ty, do cholery, wyprawiasz? – warkn
ę
ła, a jej twarz pokryła si
ę
purpur
ą
.
− Po prostu sobie czytałem. Nie w
ś
ciekaj si
ę
, Alexo.
− Masz
w ogóle
ś
wiadomo
ść
,
jakie
zakl
ę
cie
próbowałe
ś
wymówi
ć
?
Wypowiedziałe
ś
je
ju
ż
w połowie,
Treyu.
A gdyby
ś
doszedł
do
ko
ń
ca,
sprowadziłby
ś
do tego
ś
wiata cholernie wielkiego demona, którego wolałabym tu
nie zobaczy
ć
. Nie wiem jak ty, ale ja nie chc
ę
ogl
ą
da
ć
na
ś
rodku własnej
kuchni sze
ś
ciometrowego potwora, którego imi
ę
znaczy R o z p r u w a c z. – Pomachała
Treyowi ksi
ąż
k
ą
przed twarz
ą
. – Nie widziano go od ponad pi
ę
ciuset lat, wi
ę
c
nawet nie potrafi
ę
sobie wyobrazi
ć
, co by si
ę
mogło wydarzy
ć
, ale s
ą
dz
ą
c po
imieniu, pan Rozpruwacz nie nale
ż
y do go
ś
ci, których zaprasza si
ę
na fili
ż
ank
ę
herbaty i kawałek ciasta!
− Skoro ta ksi
ąż
ka jest tak cholernie niebezpieczna, to dlaczego zostawiasz
j
ą
byle gdzie, ty głupolu? − odci
ą
ł si
ę
Trey.
Dług
ą
chwil
ę
mierzyli si
ę
nieprzyjaznym spojrzeniem i
ż
adne nie chciało
ust
ą
pi
ć
, a
ż
wreszcie twarz chłopaka nieoczekiwanie si
ę
rozja
ś
niła. Po chwili
oboje zachichotali i wybuchn
ę
li
ś
miechem.
− Co ci
ę
tak
ś
mieszy? – zapytała dziewczyna, krzy
ż
uj
ą
c ramiona na piersi.
− Wyobraziłem sobie tego gigantycznego demona, jak siedzi przy stole i zajada
ciasto pani Magilton, popijaj
ą
c herbat
ą
. Ju
ż
słysz
ę
, jak ona mówi: „Nakrusz mi
tylko na podłog
ę
, a ci
ę
wybebesz
ę
i nie obchodzi mnie, czy jeste
ś
Rozpruwacz,
czy inne cholerstwo!”.
Alexa próbowała zachowa
ć
powag
ę
, ale w ko
ń
cu nie wytrzymała i te
ż
si
ę
roze
ś
miała.
− Prosz
ę
ci
ę
, Treyu – powiedziała, gdy ju
ż
si
ę
uspokoili. – Uwa
ż
aj z tymi
starymi ksi
ąż
kami. W wielu z nich drzemie ogromna moc i nie powinny by
ć
otwierane przez tego, kto nie wie, czym to grozi.
− Sama podarowała
ś
mi jedn
ą
na urodziny – zauwa
ż
ył chłopak.
− I przykazałam,
ż
eby
ś
otwierał j
ą
tylko w mojej obecno
ś
ci.
Zadzwonił telefon. Sygnał sugerował poł
ą
czenie wewn
ę
trzne. Alexa podniosła
słuchawk
ę
i milczała w skupieniu. W jednej chwili atmosfera w pomieszczeniu si
ę
zmieniła, a Trey zauwa
ż
ył, jak twarz dziewczyny t
ęż
eje. Sko
ń
czyła rozmow
ę
i spojrzała na niego, pełna podniecenia zmieszanego z niepokojem.
− W ko
ń
cu co
ś
znale
ź
li. Charles twierdzi,
ż
e zlokalizował Leroth i moj
ą
matk
ę
. Prosi,
ż
ebym zeszła na dół, bo chce ze mn
ą
o tym porozmawia
ć
.
− Charles? – powtórzył Trey, staraj
ą
c si
ę
przybra
ć
oboj
ę
tny ton. – Och, masz
na my
ś
li lorda Farquara?
− Nie zaczynaj od nowa. To bardzo miły chłopak, szczególnie przy bli
ż
szym
poznaniu.
Trey kilkakrotnie natkn
ą
ł si
ę
na Charlesa Henstalla, kiedy próbowali
zlokalizowa
ć
matk
ę
dziewczyny. Przy ka
ż
dym spotkaniu starszy od niego chłopak
zadzierał nosa, dlatego Trey wymy
ś
lił to przezwisko.
− Chod
ź
my. – Alexa była ju
ż
przy drzwiach, gdy j
ą
zatrzymał.
− Słuchaj, jest co
ś
, o czym chciałbym ci powiedzie
ć
. Wczoraj wieczorem, kiedy
przyszły
ś
cie pod mój pokój…
− Je
ś
li chodzi ci o t
ę
głupi
ą
lampk
ę
nocn
ą
, to nie masz si
ę
czym przejmowa
ć
.
– Zniecierpliwiona zerkn
ę
ła na telefon. – No co? – zach
ę
ciła, widz
ą
c jego
niepewn
ą
min
ę
.
− Kaliban. Był w moim pokoju. To znaczy, nie f i z y c z n i e, ale odwiedził mnie
i…
− Och, Treyu! – zawołała. – Dlaczego, do licha, nic nie powiedziałe
ś
?
Więcej
www.nk.com.pl