Jerzy Putrament Wakacje, Sny pana dyrektora

background image

Jerzy Putrament

Wakacje

Oto się nam objawiła życia mądrość skończona,
oto już mamy swoją kosmo— i teogonję:

nizać na mokre, bronzowe ramiona
naręcza wody nasyconej słońcem,

poranki fioletowe, okapane rosą

przemierzać śpieszącym krokiem,
wpadać w naiwny zachwyt

widząc, jak owalna brzoza tuli się z obłokiem wysokim,

chować umarłe słońce w oczach, gdy niebiosa
sypią zieleń i błękit na czerwony zachód.
Siedem dni (siedem nocy pachnących i ciepłych)
tworzy tydzień mierzony tętnem wioseł, jak rymy dźwięcznych,
zamykając się w całość oczami naszych dziewczyn,
gdy kładą nam na kolana jasnych włosów przepych.

Takie obrazy gorące i suche, jak cegły

łączymy we wspomnienia, tworzymy pojęcia, budujemy fundamenta,

dla perspektywy tygodni, które koło nas przebiegły,
aby wyznaczyć przyszłość, idącą, niejasną i niepojętą.
Jeśli się chce znaleźć wzór na lata, które nadejdą
zamało jest wziąć galerję przeżyć soczystych i żyznych,

trzeba policzyć siły jasnowidzących i medjów,
zbadać wszystkie sny i rozważyć każdy atom,
uwzględniając współczynnik zazdrości swoich bliźnich,

żarłoczności klas, nienawiści narodów i fantazji wszechświata.

Południe jest tak gorące, że spalone na niebiesko powietrze
osiada na siwem zbożu, budząc w niem leniwe dreszcze.
Kiedy upadnie wiatr, niosący słodką woń żółto-zielonego łubinu
nad wodą rozgrzaną, która w zamyśleniu do nieba się uśmiecha,
można raczej wyczuć niż usłyszeć echa
odległych gromów dudniących bez przerwy,
głucho, jak daleka artylerja,
osłaniająca natarcie, które się zaczyna.




background image

Sny pana dyrektora

Nie nam ulepiać życie, gdy wiosna ogniem wybuchnie;
wierzymy, w oczach żyją obrazy nasypane stertą,
w ogrodach storczyki, milczący listopad nadchodzi okrutnie:
Oto są wiersze, które piszemy i sny, jakie miał pan dyrektor.

Śniło się mu, że był na egzekucji szpiega. Powieszony
długo rytmicznie drgał i z każdem drgnięciem
coraz bardziej wywalał język mokry i czerwony,
aż się ten stał płatkiem gladjolusa, lilją
matowo-amarantową, wewnątrz chropawą,
jak język kotki. Pan dyrektor ją zerwał, aby przypiąć
damie w jedwabiach. Damy, rząd kremowych kolumn,
długa amfilada urwana czarnym wylotem.
Tam powoli coś tętni, dźwięk urasta, wzbiera,
z każdą chwilą silniejszy, płynie z dalekich komnat,
powtarza się, podwaja, nadbiega ciężką falą
i jeszcze większy wraca, aż zrywa się ogromny,
rwie dygocące ściany i w skronie tępo wali.

Pan dyrektor obudził się z niepokojem kłującym w ustach:
to tylko serce osłabło i puls na chwilę ustał.

Noc się zrobiła klarowna i zimna. Wśród ostrych ciemnych dachów
drżał niebieski Syrjusz. Których nigdy nie ujrzymy, gwiazdy australijskie
na horyzoncie świeciły matowo i przebiegały na Zachód,
gasnąc w dalekich lasach. Pan dyrektor zasnął snem rozlazłym i śliskim.

Owego lata zboże spaliła posucha. W parku,
otoczonym kolczastym murem, chwiały się senne cyprysy.
Dzieci o starych twarzach koloru zeszłorocznych kartofli
szły kulejąc gościńcami żebrać niewiadomo u kogo.
W parku nad stawem słońce gładziło dłonią rozwartą
plecy kobiet, które oczami lizali panowie oschli.
Strumień przy piaszczystej drodze zmętniał, schudł i wysechł,
dzieciom w oczach upał wzbierał i tętnił złowrogo.
Wtem mur wieńczony drutem drgnął i zaczął pękać,
zzewnątrz dzieci-szczury o wąskich, żółtych zębach
opadły i z chropotem czerwone cegły żarły,
aż zduszony krzyknął.

Nad nim stał dzień o szyby oparty.

background image

Świt spędził błękit i gwiazdy i osiadł brudną płachtą,
zawszoną, zimną mgłą na śpiące okna machnął
i taką nudę i senność na czarnych drzewach rozwiesił,
że pan dyrektor westchnął i zasnął po raz trzeci.

Była rewolucja. Czarne zaułki wyrastały w dżdżysty wieczór,
jak ramiona pająka. Uciekał unosząc życie w trzepocących dłoniach.
W dalekich, bordowych łunach

trzaskały strzały, wyły tłumy,

zmęczony ucieczką

chciał w nich utonąć, ukryć się, ujść temu, który go gonił.
Jakże gorąco pragnął stać się niepozornym, oberwanym i brudnym,
aby się nie wyróżniać niczem w miljonie zbuntowanej czerni,
ręce wytarzał w rynsztokach, aby zabić wytworne perfumy,
ubranie drutem kolczastym poździerał,
ale tego było ciągle zamało. Uciekały drogocenne sekundy,
uliczkami goniła śmierć, zbawczy, szalejący tłum był obcy i daleki.

Już się wysoko podniósł dzień zaśliniony, jak farsa
i śpieszył przez miasto dalej, uczeń ulicą biegnąc.
Pan dyrektor sny niedobre razem z porankiem wyparskał,
znów wierzył w światło dzienne, okrągłe, jak srebrny pieniądz.

[w:] Wczoraj powrót (1935)






Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dyrektywa Rady UE z dnia 13 czerwca 1990 r w sprawie zorganizowanych podrozy, wakacji i wycieczek
Putrament Jerzy Odyniec
Kern Ludwik Jerzy Pstrąg pana Schuberta
Dyrektywa ziolowa
chwalimy pana dzis
ort wakacje 3
Dyrektywa Dzwigowa 95 16 WE Czesc 1
Cathy Williams Włoskie wakacje
Dyrektywa nr 2002 7 WE z 18 02 2002
Dyrektywa w sprawie oznakowania opakowań
DYREKTYWA 200291WE PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO I RADY z dnia 16 grudnia 2002 r w sprawie charaktery
dyrektywa o składowiskach odpadów
Dyrektywa 1987 404 EWG Zbiorniki ciśnieniowe
Dyrektywa IED

więcej podobnych podstron