ROBYNCARR
TĘCZANADDOLINĄ
Tłumaczyła:KalryssaSłowiczanka
Spistreści
Okładka
Stronatytułowa
ROZDZIAŁPIERWSZY
ROZDZIAŁDRUGI
ROZDZIAŁTRZECI
ROZDZIAŁCZWARTY
ROZDZIAŁPIĄTY
ROZDZIAŁSZÓSTY
ROZDZIAŁSIÓDMY
ROZDZIAŁÓSMY
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
ROZDZIAŁJEDENASTY
ROZDZIAŁDWUNASTY
ROZDZIAŁTRZYNASTY
ROZDZIAŁCZTERNASTY
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
ROZDZIAŁSZESNASTY
ROZDZIAŁPIERWSZY
MikeValenzuelawstałprzedświtem,żebyzapakowaćpotrzebnenawyjazd
rzeczy do dżipa. Czekała go długa droga do Los Angeles i chciał wyruszyć
możliwie wcześnie. W zależności od ruchu na autostradzie taką trasę
pokonywało się w osiem do dziesięciu godzin. Zamknął swojego RV, wielki,
wygodny samochód z pokojem dziennym, kuchnią, łazienką i sypialnią, który
służył mu za mieszkanie od chwili, gdy zdecydował się nie nadużywać dłużej
gościnyMeliJacka.
Postawiłgonapodwórzuzabarem.JackiProboszczprzypilnująjegodomu
nakółkach,kiedywyjedzie,chociażMikeniemusiałsiębaćowóz.Tobyłjeden
zpowodów,dlaktórychzdecydowałsięzamieszkaćwVirginRiver.Małaosada,
przyjaźniludzie,spokój,lasy,góry…Tutajmógłwreszcieodetchnąć.
Zanim zamieszkał w Virgin River na stałe, często przyjeżdżał tu na ryby i
polowania. Raz, dwa razy do roku dawni przyjaciele z marines spotykali się u
Jacka, podtrzymywali łączące ich więzy. Pracował w policji w Los Angeles w
wydziale do walki z gangami ulicznymi. Musiał odejść ze służby, kiedy dostał
trzy kulki od jakiegoś wyrostka, który chciał się w ten sposób wkupić w łaski
kolegów.Powyjściuzeszpitaladługowalczyłzwłasnymciałem,żebyodzyskać
nad nim władzę. Proboszcz dbał o jego posiłki, a gotował świetnie, zaś Mel,
żona Jacka, pilnowała fizjoterapii. Po sześciu miesiącach rehabilitacji Mike
niemalcałkowicieodzyskałdawnąkondycję.
Od czasu przeprowadzki do Virgin River odwiedził rodzinę tylko raz. Tym
razemjechałnacałytydzień,toznaczydwadnijazdyipięćdniwLosAngelesz
tą gromadą szalonych Meksykanów. Znał dobrze swoją rodzinę i wiedział, że
czekało go pięć dni nieprzerwanego świętowania. Matka i siostry nie będą
wychodzić z kuchni, przygotowując kolejne specjały, bracia zapełnią lodówki
cervezą, oczywiście zjawią się też przyjaciele i kumple z wydziału. Będzie
świetnie.Radosnawizytawdomupodługimpowracaniudozdrowia.
Przejechał mniej więcej trzysta kilometrów, kiedy odezwał się telefon
komórkowy.
-Słucham?
-Chciałemcięprosićoprzysługę-odezwałsięJackbezżadnychwstępów.
Sądząc po głosie, był jeszcze zaspany. Najwyraźniej zapomniał, że przyjaciel
wybierasiędoLosAngeles.
Mikespojrzałnazegarek,byłaledwiesiódma.
- Jasne, tyle że dojeżdżam właśnie do Santa Rosa. Trudno mi będzie
zawrócićiskoczyćdoGabendllepolóddobaru,ale…
- Chodzi o Brie - wpadł mu w słowo. Brie była najmłodszą siostrą Jacka,
najukochańszą,prawdziwymoczkiemwgłowie.-Jestwszpitalu.
Samochódzatańczyłniebezpiecznie.
-Zaczekaj.-Mikezjechałnapoboczeizatrzymałsię.-Mówteraz.
-Zostałanapadniętawnocy.Pobitaizgwałcona.
-Nie!Cotakiego?!
- Ojciec dzwonił przed chwilą. Jedziemy zaraz do Sacramento. Potrzebuję
kogoś,ktoznasięnaprocedurachpolicyjnychikryminologii.Kogoś,ktobędzie
czuwałnadwszystkim.Dotądniemajątegofaceta.Będziedochodzenie.
-Jakonasięczuje?
- Ojciec niewiele mógł się dowiedzieć. Przenieśli ją w każdym razie z
intensywnej terapii na zwykły oddział. Dostała silne środki uspokajające, jest
półprzytomna. Chciałem cię prosić, żebyś nie wyłączał komórki, w razie
gdybymmiałjakieśpytania…Izapiszkilkatelefonów.
-Jasne.Jużnotuję.
Jack podał numer telefonu do szpitala, do ojca i na komórkę Mel, która z
brakuzasięguwVirginbyłazwyklenieużyteczna.
-CzyBrieznategofaceta?Podałajegonazwisko?
-Wiemtylkotyle,ilecipowiedziałem.Zdrogizadzwoniędoojca,możema
jakieśnoweinformacje.Muszękończyć,zarazwyjeżdżamy.
- Będę miał cały czas komórkę przy sobie. Zadzwonię do szpitala,
zobaczymy,comipowiedzą.
-Dzięki.-Jackrozłączyłsię.
Mike siedział za kierownicą i wpatrywał się bezradnie w aparat. Boże,
dlaczegoBrie?Dlaczegowłaśnieona?
Kilka miesięcy wcześniej przyjechała do Virgin River zobaczyć swojego
maleńkiego bratanka. Spędzili wtedy trochę czasu razem, poznali się nieco.
Zabrał ją na piknik. Wybrał miejsce, gdzie rzeka jest płytka, żeby nie
przeszkadzali im wędkarze. Zjedli lunch na skałkach, które były świadkiem
wieluschadzek.Takżejego.TrzymałtamtegodniaBriedługozarękę,aonanie
oponowała. Właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że jest nią zaintrygowany. Miał
trzydzieścisiedemlat,azadurzyłsięjakszesnastolatek.
Pierwszy raz spotkał ją kilka lat wcześniej. Jack przyjechał do domu na
przepustkętużprzedwyjazdemnaostatniąmisję,doIraku,iMikeskorzystałz
okazji, by odwiedzić przyjaciela. Wkrótce potem sam został zmobilizowany i
znowutrafiłdoplutonudowodzonegoprzezJacka.Briebyłaświeżopoślubie.
Wyszłazamążzagliniarza,miłego,jaksięzdawało,faceta.Drobna,niewysoka,
o długich, brązowych włosach, wyglądała jak dziewczyneczka, ale nie była
dziewczyneczką, tylko twardą panią prokurator, która potrafiła domagać się, z
dobrym skutkiem, kar dożywocia dla zatwardziałych kryminalistów i miała
opinię jednego z najsurowszych oskarżycieli w Sacramento. Na Mike’u od
pierwszej chwili zrobiła wrażenie jej inteligencja i siła charakteru, nie mówiąc
już o urodzie. Kochał kobiety i jakoś nigdy nie zrażał go fakt, że miewają
mężów,aleBrieniedawnowyszłazamążibyłazakochana,nieistnielidlaniej
innifaceci.
Kiedy zobaczyli się po raz drugi, w Virgin River, była już po rozwodzie.
Mąż zostawił ją dla jej najlepszej przyjaciółki, a teraz z trudem dochodziła do
siebie.Osamotniona,zbolała,oszukanaprzezżycie,poniżonaprzezmężczyznę,
któregokochała,iprzeznajlepsząprzyjaciółkę,którejbezgranicznieufała.Mike
miałochotęporwaćjąwramionaipocieszać.Samteżcierpiał,aleBrie,rozbita
porozwodzie,nieufna,wjakimśsensieodgrodzonaodświata,niezamierzałasię
angażować, a już z pewnością nie był jej potrzebny podrywacz z bujną
przeszłością. W dodatku Jack miał zupełnego fioła na punkcie małej
siostrzyczki. Tak po prawdzie, w swojej nadopiekuńczości stawał się wręcz
śmieszny. A i Mike nie był już dawnym Mikiem, gorącym i beztroskim
latynoskimkochankiem.Wpewnychsprawachciałoprzestałogosłuchać.
PorazostatniwidziałBriekilkatygodniwcześniej,gdyprzyjechałazresztą
rodziny na uroczyste rozpoczęcie budowy domu, który Jack stawiał dla Mel.
Wtedyto,obokwzniesionejjużdrewnianejramyprzyszłejsiedzibySheridanów,
wzięliślubProboszcziPaige.Mike,któryjeszczepółrokuwcześniejniemógł
się ruszać, tańcował z Brie na weselu. Śmiał się, żartował, przytulał ją, gdy
tempotańcanatopozwalało,awszystkopodbacznymspojrzeniemJacka.
-Twójbratrobigroźneminy-szepnąłwpewnymmomencie,aBriezaniosła
sięśmiechem.-Wiesz,żebywastraszny,kiedywpadniewzłość.
WodpowiedziprzytuliłasięmocniejdoMike’a.
-Janiemuszęsięgobać.
-Maszdiabłazaskórą.-Ryzykującżycie,pocałowałjąwszyję.
- Wariat z ciebie. - Brie odchyliła lekko głowę, nie mając nic przeciwko
całowaniu.
Kiedyś znalazłby natychmiast jakieś ustronne miejsce i przeszedł do sedna,
ale postrzał przesądził sprawę. Nawet gdyby udało mu się odciągnąć gdzieś
Brie,oprzechodzeniudosednaniemogłobyćmowy.
-Chcesz,żebymznowuzarobiłkulkę?-zapytałtylko.
-Etam.Wątpię,żebyJackchwyciłzastrzelbę,aledawnotakdobrzesięnie
bawiłamnażadnymweselu.
Uściskałjąpotemserdecznienapożegnanieibyłotocoświęcejniżzwykły
przyjacielski gest. Zapewne Brie traktowała to tylko jako lekki flirt, on jednak
widziałwtymcoświęcej.Gdybymógłofiarowaćjejmiłość,kobiety,zktórymi
był w przeszłości, przestałyby istnieć. Miłości ofiarować nie mógł, co nie
oznaczało,żeniemyślałoBrie,niepragnąłjej.
Aterazleżałapoturbowanaipółprzytomnawszpitalu.Sercemusiękrajało.
Obejrzał się i wjechał z powrotem na szosę, szukając najbliższego zjazdu na
Sacramento.
Kiedykilkagodzinpóźniejdotarłdoszpitala,zadzwoniłnakomórkęSama,
ojcaJacka,izostawiłwiadomość,żeprzyjechał.Poprosił,byktośdoniegosię
odezwał.Paniprokurator,ofiarabrutalnejnapaści,napewnomiałaochronę,była
traktowanainaczejniżzwyklipacjenci.
PochwilinadziedzińcuszpitalnympojawiłsięSamSheridan.
-Mike,dobrze,żeprzyjechałeś.WesprzeszJacka.
- Jechałem do Los Angeles, ale gdy tylko się dowiedziałem, skręciłem do
Sacramento.Jeślibędęmógłwczymśpomóc…
- Nie wiem, w czym mógłbyś nam pomóc, niestety. Brie fizycznie wkrótce
dojdziedosiebie,aletacałareszta…Niewyobrażamsobie,comusiprzeżywać
kobietapoczymśtakim.
-Powiedz,cowiecie.CzyBrierozpoznałanapastnika?
-Tak.Pamiętasztęokropnąsprawę,którąprowadziła,kiedyurodziłsięsyn
Jacka?Oskarżałaseryjnegogwałciciela.Toon.Zidentyfikowałago.
Mikezatrzymałsię.
-Jestpewna,żetotenczłowiek?-Straceńczeposunięciejaknakogoś,kogo
wypuszczono właśnie zza kratek. Brie nie uzyskała wyroku, facet został
uniewinniony i wyszedł z aresztu. Bardzo przeżyła tę porażkę. Dziwne, że ją
napadł,bozwykletacyludziedbająoswojebezpieczeństwoijakogniaunikają
zbędnego ryzyka. Atakują tylko bezbronne ofiary, w razie czego łatwe do
zastraszenia, co zresztą, jak przypuszczała Brie, ten drań uczynił, by wywinąć
siękarze.Lecznapaśćnapaniąprokurator,któradotegodoskonalegoznała…
To jakaś szaleńcza gra. Mike aż się wzdrygnął. Był przez lata policjantem i
doskonale wiedział, co ten łajdak powinien był zrobić dla własnego
bezpieczeństwa. Zabić Brie. A jednak nie zabił. Dlatego ta gra była szalona. I
dziękitemuszaleństwuBrieżyła…
-Twierdzi,żetoon-przytaknąłSam.
Mike zastanawiał się, czy Brie nie miesza rzeczywistości z majakami.
Przecieżwjejstanie,przytakiejtraumie,granicełatwosięzacierają.
-Mocnojąpoturbował?
-Maposiniaczonątwarz,złamanedważebra,noiobrażenia…wiesz.
-Wiem.Maopiekęterapeuty?Przesłuchiwałająjużpolicja?
-Tak,byłaprzesłuchiwana,maopiekę,alechce,żebyMelbyłaprzyniej,to
zrozumiałe.
- Jasne. - Mel była dyplomowaną pielęgniarką i położną, miała ogromne
doświadczeniewopiecenadofiaramiprzemocy,boprzezwielelatpracowałana
nagłych przypadkach w wielkim szpitalu w Los Angeles. Mike wiedział, że
zajmiesięBrienajlepiej,jakpotrafi,onnatomiastmożeczuwaćdyskretnienad
dochodzeniem policyjnym. - Jack zadzwonił do mnie o siódmej rano, właśnie
mieliwyjeżdżaćzdomu.Powinnibyćtutajzadwie,trzygodziny.
Przed salką, w której leżała Brie, bo musiał być to jej pokój, siedział
mundurowypolicjant.
-Pogadamztymiowym,możeczegośsiędowiem,alenajpierwprzywitam
sięzrodziną.-MikepodszedłdotrzechsióstrBrieijejsiostrzenic.
Wyściskałygoserdecznie,dziękowały,żeprzyjechał.Zamieniłkilkasłówz
pielęgniarkamiiwziąłodpolicjantapilnującegoBrienumertelefonudetektywa,
który prowadził dochodzenie. Ten powiedział tylko, że nie ujęli jeszcze faceta.
Lekarzebylidobrejmyśli,jeślichodziostanfizycznyBrie.
Trzy godziny później zjawili się Mel i Jack z maleńkim Davidem. Jack
przywitałsięzojcemispojrzałzdziwionynaMike’a.
-Tytutaj?
-Byłemblisko,kiedyzadzwoniłeś.Jeślimampomóc,tolepiej,żebymbyłna
miejscu.
-Niespodziewałemsię…
-Diablatam.Pamiętam,iletydlamniezrobiłeśjaksamleżałemwszpitalu
popostrzale.WieszżekochamBrie.Mel…-WyciągnąłręcepoDavida-Ona
naciebieczeka.
-Jużdoniejidę.-Oddałamusynka.
- Myślę, że chce dowiedzieć się od Mel czy lekarze niczego nie pominęli
przy badaniu - powiedział Mike. - Idź, przywitaj się z siostrami, Jack potem
zobaczyszsięzBrie.
-Tyjużbyłeśuniej?
- Nie. Tylko rodzina może ją odwiedzać, ale rozmawiałem z ludźmi,
zbierałemfakty.
- Dzięki, Mike. - Jack uścisnął go za ramię. - Naprawdę się tego nie
spodziewałem.
-Apowinieneś.-Zaśmiałsię,kołyszącDavida.-Zawszesobiepomagamy,
czynietak?
Jack siedział przy łóżku siostry już dwanaście bitych godzin. Przyjechał o
wpółdojedenastejprzedpołudniem,terazzbliżałasięjedenastawnocyRodzina
rozjechałasięwieczoremdodomówboBriebyłabezpieczna,spałapośrodkach
uspokajających.MikezawiózłMeliDavidadoSama,aleJackuparłsięzostaćw
szpitalu. Brie była jego najukochańszą siostrą, jego oczkiem w głowie, ze
wszystkiesióstrzniąmiałnajbliższykontakt.
Serce mu się krajało, kiedy na nią patrzył. Posiniaczona, opuchnięta twarz
wyglądałakoszmarnie,ilelekarzezapewniali,żeobrażenianiesątakpoważne,
jakmogłosięwydawać,iwkrótcezniknąbezśladu.Nachylałsięnadsiostrąco
kilkaminut,głaskałjąpodłoni,dotykałczoła.Briespałaniespokojnie,rzucała
sięweśnie.
-Jestemprzytobie,skarbie-szeptał.-Niccijużniegrozi.
OkołopółnocypojawiłsięwpokojuMike.
-Jedźdodomu,Jack-poprosił.-Prześpijsię.Jatuposiedzę.
-Niemogęjejzostawić.
-Wiem,alejajużzdążyłemsięzdrzemnąć-skłamał.-Samzaproponował,
żebymzatrzymałsięuniego.BędęprzyBrie,gdybysięobudziła,choćpewnie
prześpi całą noc do rana. Na korytarzu siedzi policjant. Idź, wypocznij, żebyś
mógłsiedziećprzyniejjutro.
-Ajeśliobudzisię,amnieprzyniejniebędzie…
- Nie obudzi się. Rozmawiałem z pielęgniarką, Brie dostanie zaraz kolejną
kroplówkęzsilnymśrodkiemnasennym.
Jackuśmiechnąłsięlekko.
-Kiedyciępostrzelili,przesiedziałemtydzieńprzytwoimłóżku.
- Więc teraz mogę ci się zrewanżować. Wracaj do domu, do Mel.
Zobaczymysięjutrorano.
KujegozdziwieniuJackjednakposzedłdodomu.Gdychodziłoobliskich,
niewiedział,cotozmęczenie.MikezająłjegomiejsceprzyłóżkuBrie.Jejtwarz
nie przyprawiła go o szok, przecież widywał znacznie gorsze obrażenia,
niemniejsercemusięściskało.Choćprzezdługielatabyłpolicjantemipoznał
najgorsze strony ludzkiej natury, jednak w tym przypadku po prostu nie mógł
sobiewyobrazić,żektośjestzdolnydotakichpotworności.
Odczasudoczasupojawiałasięktóraśzpielęgniarekisprawdzałaciśnienie
krwi oraz poziom płynu w zasobniku kroplówki. Mike został raz i drugi
poczęstowany kawą, o wiele smaczniejszą niż ta z automatu. Pielęgniarki
zastępowałygo,kiedymusiałwyjśćnachwilędotoalety.Brienieobudziłasię
anirazu,chociażspałaniespokojnie.
Zdarzało mu się wynosić rannych kolegów spod ostrzału, siedzieć przy
umierających,niebaczącnakulesnajperówświszczącekołogłowy,alenicnie
równało się z rozpaczą, która go przepełniała, gdy patrzył na Brie. Rozpacz i
wściekłość. Pamiętał dobrze ich piknik nad rzeką. Brie była silną kobietą, ale
rozwódjązałamał.Tylkoskończonyidiotamógłzostawićkogośtakiegojakona.
Mikenierozumiałtegopalanta.
Proces seryjnego gwałciciela był najtrudniejszy w jej dotychczasowej
karierze. Przygotowywała się do niego przez wiele miesięcy. Wyniki badań
lekarskich nie pozostawiały wątpliwości, ale niemal wszyscy świadkowie
oskarżenia wycofali zeznania Obciążające. Nie zawiodła tylko prostytutka,
osobazracjiswojejprofesjiniestetyniebudzącazaufanialawyprzysięgłych.W
efekcie facet został uznany za niewinnego i wyszedł na wolność. Nad ranem
Briesięobudziła.
-Toja-szepnąłMike.-Jestemtutaj.
Zasłoniłatwarzdłońmiizaczęławołać:
-Nie,nie!
Ująłjązanadgarstki.
-Totylkoja,Brie.Mike.Wszystkowporządku.
-Proszę-jęknęłażałośnie.-Niechcę,żebyśoglądałmniewtakim…
-Wiem,jakwyglądasz,siedziałemprzytobiecałąnoc.Niemusiszsięmną
przejmować.
Pozwoliłamuwkońcuodjąćdłonieodtwarzy.
-Cotytutajrobisz?
-Jackprosił,żebymprzyjrzałsiędochodzeniu,więctujestem,chcębyćprzy
tobie.-Dotknąłdelikatniejejskroni.-Wszystkobędziedobrze.
-On…zabrałmójpistolet…
-Policjawieotym.Niezrobiłaśniczłego.
- On jest bardzo niebezpieczny. Wiedziałam o tym od początku, dlatego
żądałamdożywocia.Zemściłsięnamnie…
Mikeczuł,jakzaciskająmusięszczęki.
-Jużpowszystkim,Brie-powiedziałnajłagodniej,jakumiał.
-Złapaligo?
Och,miałnadzieję,żeniezadategopytania.
-Jeszczenie.
-Wiesz,dlaczegomnieniezabił?-Zzapuchniętegookaspłynęłałza,którą
Mike otarł ostrożnie. - Powiedział mi to. On chce, żebym znów postawiła go
przed sądem i patrzyła, jak ponownie wychodzi na wolność. Zabezpieczył się,
miałprezerwatywę.
-Cholera…
-Dopadnęgo,Mike.
- Proszę, nie myśl o tym teraz. Zawołam pielęgniarkę. Da ci następną
kroplówkę. - Gdy nacisnął dzwonek, siostra natychmiast się pojawiła. - Brie
przydałobysięcośnasen.
-Oczywiście.
-Obudzęsięipowtórzętosamo.
- Spróbuj się zdrzemnąć. - Pocałował ją w czoło. - Będę przy tobie. Za
drzwiamisiedzipolicjant.Jesteśbezpieczna.
-Mike,czyJackprosiłcię,żebyśprzyjechał?
- Nie, ale kiedy się dowiedziałem, co się stało, musiałem przyjechać -
szepnął.-Poprostumusiałem.
Jack wrócił do szpitala przed świtem. Nie wyglądał na wypoczętego, ale
wziąłpryszniciogoliłsię.Miałsińcepodoczami,awoczachgroźnyblask.
Mikemiałsiostry,kochałjezcałegosercaidomyślałsię,zjakąwściekłością
zmagasięprzyjaciel.
WyszlinachwilęnakorytarziMikezdałJackowikrótkąrelację,jakminęła
noc. Brie obudziła się dopiero nad ranem, ale jego zdaniem nie wypoczęła za
bardzo. Kiedy rozmawiali, do pokoju wszedł lekarz. Mike wykorzystał ten
moment,bypójśćdotoalety.Spojrzałwlustroistwierdził,żewyglądaznacznie
gorzej niż Jack. Też powinien wziąć prysznic i ogolić się, ale nie chciał
zostawiaćBrie.
Wracając,zobaczył,żeJacknacieranajakiegośfaceta,poprosturwałsiędo
bitki.Policjantpodniósłsięzkrzesłaipróbowałgouspokoić.Dopieropochwili
Mike rozpoznał w atakowanym byłego męża Brie. Jack miał taką minę, jakby
zamierzał zetrzeć Brada na miazgę. Mike przyspieszył kroku, stanął między
przeciwnikami.
-Żadnychburd-oznajmiłtwardo.
- Po cholerę tu przyszedłeś - gorączkował się jeszcze Jack, wystawiając
głowęzzaramieniaprzyjaciela.
-Jateżsięcieszę,żecięwidzę,Jack-wycedziłBrad.
-Niemasztuczegoszukać!-huknąłJack.-Zostawiłeśją.Tokoniec.
- Nigdy nie przestałem myśleć o Brie. I nie przestanę. Muszę się z nią
zobaczyć.
-Niesądzę-odparowałJack.-Niebędziechciałacięwidzieć.
-Otymzadecydujesama.
-Uspokójciesięobaj-odezwałsięMike.
-Zapytajgo,czygotówjestwyjśćzemnąnazewnątrz-prychnąłJack.
-Tak,jestem…
-Maciesięuspokoić-powtórzyłMike.
Bradzrobiłkrok,zniżyłgłos.
-Wiem,żejesteśwściekły.Namnieiwogóle.Niedziwięsię,alepamiętaj,
że wściekając się na mnie, nie pomagasz Brie. A ten policjant zaraz może cię
skuć.
Jack zazgrzytał zębami, rwał się z pięściami do Brada. Mike miał niełatwe
zadanie,starającsięniedopuścićdobijatyki.
-Zarazkomuśprzyłożę-ogłosiłJack.-Muszęprzyłożyć.Zniszczyłeśwasze
małżeństwo - warknął na Brada. - Zostawiłeś ją, kiedy przygotowywała się do
procesutegosukinsyna.Zdajeszsobiesprawę,cozrobiłeś?
Jezu,pobijąsięjaknic,pomyślałMike.Urządząburdęnaśrodkukorytarza.
Był wysoki i silny, ale ci dwaj byli wyżsi, lepiej zbudowani, rozwścieczeni i
żaden nie był rekonwalescentem po ciężkim postrzale. Jak zaczną się okładać,
jemuteżsiędostanie.
- Owszem - warknął Brad. - Zdaję sobie sprawę. I chcę, aby wiedziała, że
nadal mnie obchodzi, co się z nią dzieje. Rozwiedliśmy się, ale coś nas łączy,
nie?Łącząnasdobrewspomnienia.Jeślimogęjejjakośpomóc…
-Pozwóltutaj,kolego.-Mikewezwałnapomocpolicjanta.
Młodymundurowystanąłobokniego.
- Dość tego, panowie - powiedział. - Żadnych awantur pod drzwiami pani
Sheridan. Załatwiajcie swoje spory gdzie indziej. Wyjdźcie do holu i tam
porozmawiajcie,alespokojnie.
Świetnarada,pomyślałMikezgryźliwie.Napewnosobieporozmawiająjak
skautzeskautem.
-Uspokójsię-szepnąłdoJacka.-Niezrobisztego.
-Jesteśpewien?
-Maszsięuspokoić-powtórzyłMiketakstanowczo,jaktylkopotrafił.
ZpokojuBriewyszłapielęgniarkaiBradprzyskoczyłdoniej.Zrobiłtotak
szybko,żeJackniezdążyłzareagować.
- Jestem byłym mężem pani Sheridan. I policjantem. - Pokazał blachę. -
Możepanizapytaćpacjentkę,czyzgodzisięzemnąwidzieć?
Pielęgniarkazawróciłanapięcieiweszładopokoju.
-Atencoturobi?-BradwskazałbrodąMike’a.
Błąd, pomyślał Mike, czując, jak pięści same mu się zaciskają. Głupek nie
powinien wkurzać kogoś, kto próbuje powstrzymać Jacka przed mordem.
Zostawił Brie dla innej, ale na widok faceta, który przejmuje się stanem jego
byłej żony, reaguje alergicznie. Cholera, może rzeczywiście Jack powinien mu
przyłożyć.
-Toglina-powiedziałJack,ździebkomijającsięzprawdą.-Przyjechałtu
namojąprośbę.Będziepomocny.
-Niechsięzabiera.Niepotrzebnanamżadnapomoc.
Towystarczyło.MikezrobiłkrokwkierunkuBrada,alepoczułnaramieniu
dłoń Jacka. Ochłonął natychmiast i w tej samej chwili z pokoju Brie wyszła
pielęgniarka.
-Jaktylkolekarzskończywizytę,możepanwejść-zwróciłasiędoBrada.
Ten zaś miał na tyle oleju w głowie, by powstrzymać się od robienia
triumfalnychmin,aleniepatrzyłnaMike’aiJacka.
- Pozwól, że zadam ci jedno pytanie - zwrócił się do niego Jack, próbując
panowaćnadsobą.-Byłeśnasłużbie,kiedytosięstało?
-Nie.
Jackzacisnąłzęby.
- Zatem gdybyś jej nie zostawił dla innej, byłbyś wczoraj wieczorem w
domu.Możeczekałbyśnajejpowrót.Możeusłyszałbyśjejkrzyki.Totyle,jeśli
chodziowięź,którałączycięzBrie.
-Ej…-Chciałcośpowiedzieć,wdaćsięwdyskusję,aleJackodwróciłsię
doniegoplecami.
ZpokojuBriewyszedłlekarziBradwemknąłsiędośrodka.
Mikewypuściłpowietrzezpłuc.
- Mogło być paskudnie. - Usiadł koło drzwi, oparł łokcie na kolanach,
przesunąłdłoniąponieogolonejbrodzie.
- Ano mogło - przytaknął policjant. - Straszne, co się przydarzyło pani
prokurator.
Mikespojrzałnaniego,potemnaudręczonegoprzyjaciela.
-Niesposóbpogodzićsięzczymśpodobnym,kiedyspotykatokogoś,kogo
kochamy.Niesposób…
Brie została wypisana ze szpitala jeszcze tego samego popołudnia. Jack
zawiózł ją do domu Sama. Mike pojechał za nimi swoim samochodem. Kiedy
jeszcze służył w policji, rzadko miał do czynienia z ofiarami gwałtów, ale
zdarzałosię.Nigdyniewidział,byzgwałconakobietazachowywałasięztakim
stoicyzmem.Zarazpoprzyjeździedodomuposzłaprostodoswojegodawnego
pokoju,poprosiłatylkoJacka,byzasłoniłlustro.
Kolację zjadła u siebie. Pojawiły się siostry, ale żadna nie chciała się jej
naprzykrzaćzbytdługo.SpośródpięciorgarodzeństwatylkoBriebyłaaktualnie
samotna,najmłodsza,ostatniedziecko,całychjedenaścielatmłodszaodJacka.
WdomSama,zwyklewypełnionymgwarem,boseniorrodudochowałsięośmiu
wnuczek, a ostatnio wnuka, teraz panowała martwa cisza, zupełnie jak w
mauzoleum.
MikezjadłkolacjęzSamem,MeliJackiem.
- Powinieneś chyba jechać do Los Angeles - powiedział Jack, kiedy
sprzątnęlizestołu.
-Zostanędzień,możedwa,izobaczę,cosiędzieje.
-Niechciałbymcięzatrzymywać.
Jackwyszedłnapatio,Mikezanim.PochwilipojawiłsięSamzdrinkami.
Przez chwilę sączyli brandy w milczeniu. Wieczór był gorący i duszny. Sam
dokończył alkohol i zostawił dwóch przyjaciół samych. Wkrótce potem i Jack
zniknąłwgłębidomu.Woknachgasłyświatła,tylkowkuchnijeszczesiępaliło,
gdyby Mike potrzebował czegoś z lodówki. Był potwornie zmęczony, ale nie
chciało mu się spać. Nalał sobie jeszcze jednego drinka i usiadł w fotelu na
patio.
Cała rodzina jest w szoku, myślał. Przybici nieszczęściem, prawie się nie
odzywali.
- Połóż się. - W drzwiach prowadzących na patio stanęła Brie ubrana w te
samerzeczy,wktórychwróciłazeszpitala.
Mikepodniósłsię.
- Rozmawiałam z detektywami, którzy prowadzą dochodzenie. Wiedzą już,
że ten drań, Jerome Powell, był w Nowym Meksyku, potem ślad się urywa -
powiedziała rzeczowo. - Zniknął. Doświadczenie mi mówi, że zwiał do
Meksyku. Zamierzam jak najszybciej zacząć terapię. Na razie nie wrócę do
pracy. Jack i Mel zostaną do końca tygodnia, ale ty powinieneś jechać do
rodziny.
-Usiądzieszzemnąnachwilę?-zapytał.
Pokręciłagłową.
- Będę w stałym kontakcie z prokuratorem okręgowym, chcę trzymać rękę
napulsie.Naraziezostanęuojca.Jeślibędziemipotrzebnapomocpolicji,mam
Brada, który czuje się winny i zrobi wszystko, o co go poproszę. Chciałam się
pożegnaćztobą.Ipodziękowaćzachęćpomocy.
-Brie…
Otworzyłramiona,zrobiłkrokwjejkierunku,aleznowupokręciłagłowąi
podniosładłonie,powstrzymującgo.
-Zrozum…-Niechciała,żebyjejdotykał.
-Oczywiście.
-Jedźbezpiecznie.-Zniknęławdomu.
ROZDZIAŁDRUGI
Po tygodniu Jack i Mel wrócili do Virgin River, do swoich codziennych
zajęć.MelkażdegorankazabierałamałegoDavidazsobądopracy.Jeślimusiała
jechaćzwizytądomową,synkiemzajmowałsięJack,ajeśliionniemiałczasu,
na miejscu zawsze byli Proboszcz, Paige czy Mike, na których pomoc zawsze
mogła liczyć. Jeśli przyjmowała pacjenta w przychodni, David spokojnie
wytrzymywałtepółgodziny,oileniebyłgłodnyiniedomagałsięakuratczystej
pieluchy.
JakieśdwatygodniepopowrocieMelzSacramentowprzychodnipojawiła
sięCarraJeanWinslow,piętnastolatkazVirginRiver.Melmieszkaławosadzie
od roku, ale dotąd nie poznała rodziców pannicy, zresztą z nią samą też
rozmawiała pierwszy raz. Dziewczyna była zdenerwowana, dlatego Mel bez
żadnychwstępnychpytańzaprowadziłajądogabinetu.Jeśliupołożnejpojawia
się smarkata, która nie ma kataru, grypy czy skręconej nogi, a do tego
przychodzisama,łatwosiędomyślić,cojąsprowadza.
- Słyszałam, że są takie pigułki, które można wziąć już po stosunku…
Wczesnoporonne…-powiedziałacicho,niepatrzącnaMel.
- Tak zwane pigułki dnia następnego. Jak nazwa wskazuje, taka pigułka
działa,jeśliweźmieszjąkrótkopostosunku.
-Kochałamsięzchłopakiemprzedwczoraj-szepnęłaCarra.
-Niedawno.-Meluśmiechnęłasię,usiłującdodaćmałejotuchy.-Krwawisz,
bolicięcoś,maszjakieśinneproblemy?
-Trochękrwawiłam.
- To był pierwszy raz? - Mel nie przestawała się uśmiechać. Żal jej było
wystraszonegodzieciaka.-Byłaśkiedyśuginekologa?
Carrapokręciłagłową,niepodnoszącwzroku.
- Zbadam cię. Sprawdzimy, czy wszystko jest w porządku. Silne miałaś
krwawienie?
-Nie.Terazjużprzeszło.
-Atam…?Boli?
Maławzruszyłaramionami.
-Niebardzo.Trochęjestemobolała.Nicwielkiego.
-Rozumiem,żenieużyliścieprezerwatywy,skorochciałabyśpigułkę…
-Nonie…
- Spróbujemy coś zaradzić. Rozbierz się, proszę, i włóż tę koszulkę do
badania,dobrze?
-Mama…Niktniewie,żeprzyszłamdopani.
- W porządku, Carro. Wszystko zostanie między nami. Mnie obchodzi
wyłącznietwojezdrowie,jasne?
-Jasne.
-Wrócęzakilkaminut.Zdejmijwszystkoiwłóżkoszulkę.
Biednamała,pomyślałaMel.Współczułatakimsmarkatym.Pakowałysięw
problemy, nie planując, nie bardzo nawet wiedząc, na co się narażają. Na
szczęście mogła pomóc dzieciakowi, zapobiec niechcianej ciąży. Odczekała
chwilę,ażCarrasięrozbierze,iwróciładogabinetu.
-Najpierwcięosłuchamizmierzęciśnienie.
- Będę musiała zapłacić pani z własnych pieniędzy. Rodzice nie mogą się
dowiedzieć.
- Carro, obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Nic nie wyjdzie poza ściany
tegogabinetu.-ZakładającopaskęaparatunaramięCarry,zobaczyłasiniaki.
- To nic takiego - powiedziała mała, uprzedzając pytania. - Gram w
siatkówkęiczasamipiłkamniewalnie.
-Wyglądatak,jakbyktośzcałejsiłychwyciłcięzaramię…
Dziewczynawzruszyłaramionami.
-Zdarzasię.
Była bardzo zdenerwowana, serce biło jej szybciej, niż powinno, ale poza
tym wszystko wydawało się w normie. Mel poprosiła, żeby ułożyła się w
odpowiedniejpozycji,potemzaczęłabadanieginekologiczne.
-Niepłaczmitutaj-ostrzegła,widząc,żepopoliczkachCarryspływająłzy.
-Przyszłaśdomniewsamąporę,wszystkobędziewporządku.
Kiedy Carra rozsunęła uda, Mel zamarła: siniaki, opuchnięte wargi
sromowe…Niechtodiabli.
- Carro, musi cię mocno boleć. Zbadam cię, ale pod warunkiem, że jesteś
gotowa. - Kiedy dziewczyna zacisnęła powieki i kiwnęła głową, dodała: -
Postaramsięzrobićtomożliwienajdelikatniej.Sprawdzęwaginę,szyjkęmacicy.
Odetchnijgłębokoiwypuszczajpowolipowietrze.Właśnietak…Toniepotrwa
długo.Niezaciskajsię,rozluźnijmięśnie.Boli,kiedydotykam?
-Niebardzo.
Dlaczegonieszczęściazawszechodząparami?-myślałaMel.Nieochłonęła
jeszcze po tym, co zdarzyło się Brie, a tu miała kolejną ofiarę gwałtu. Szybko
skończyła badanie. Pobrała wymaz z waginy, chociaż na badanie DNA mogło
byćjużzapóźno.
- Pomogę ci teraz usiąść, Carro. - Zdjęła rękawiczki i pomogła małej się
unieść.-Martwimnieto,cozobaczyłam,dzieciaku.Chceszmiopowiedzieć,co
sięnaprawdęstało?
Małapokręciłagłową,zoczuznowupopłynęłyłzy.Niebyłazbytładna,ot,
pospolita owalna buzia, gęste brwi, trądzik. Do tego nieszczęśliwa i
wystraszona,takikłębeknerwów.
-Niktsięoniczymniedowie-zapewniłaMelponownie.-Niechodzitylko
osiniaki,Carro.Twojawaginawyglądatak,jakbytenchłopakwymusiłstosunek
natobie.Szybkosięzagoi,ale…
-Tomojawina.
- W takich wypadkach winna nigdy nie jest kobieta. - Użyła określenia
„kobieta” z rozmysłem, chociaż rozmawiała z dzieciakiem. - Spróbuj mi
powiedzieć,cosięstało.
-Aledamipanipigułkę?
-Oczywiście.Niedopuścimy,żebyśzaszławciążę.
Carraodetchnęłagłęboko,łzypłynęłyjednazadrugą.
-Rozmyśliłamsię,kiedybyłozapóźno.Tomojawina.
Meldotknęłajejkolana.
-Zacznijmyodpoczątku-zaproponowałałagodnie.
-Niemogę.
-Możesz,kochanie.Wysłuchamcię.
- Postanowiliśmy, że to zrobimy. Najpierw się ucieszył… A potem
powiedział,żeżałuje.Zaczęliśmy…Onniepotrafiłjużsiępowstrzymać.
- Mógł. Widzę, że musiał cię mocno chwycić, masz siniaki na ręku,
posiniaczonepodbrzusze.Chcęcipomóc.
-Jateżtegochciałam.Robiliśmywcześniejróżnerzeczy.
-Wiem,Carro,alesięrozmyśliłaś.Powiedziałaśmuto,tak?
Dziewczynapokręciłagłową.
-Nie.
-Jeślipowiedziałaśnie,tobyłgwałt.
-Jachciałam-powtórzyłazuporem.
-Miałaśkiedyśwcześniejstosunek?
-Tobyłpierwszyraz.
- Miałaś prawo się wycofać nawet w ostatniej chwili. W każdej chwili.
Wszystko jedno, jak daleko posuwaliście się wcześniej. To twój chłopak czy
ktoś,kogopoznałaśniedawno?
-Znamgooddawna,zeszkoły,chodzimysobądopieroodparutygodni.
Izdążyli„robićróżnerzeczy”,pomyślałaMel.
-Carro,tenchłopakwziąłostretempo.Zastanówsię.Mówisz,żechodziciez
sobąraptemodkilkutygodni.Onmusibyćmocnozdeterminowany.Ilemalat?
Znowuzaprzeczającyruchgłowy.
-Niepowiemnicwięcej.Niechcę,żebymiałkłopoty.Toniebyłajegowina.
Japopełniłambłąd.Onpotemżałował.
-Wporządku,niebędęnalegać,alejeślichciałabyśzemnąporozmawiać,po
prostuprzyjdź.Wszystkojednokiedy.Dobioręcijakieśśrodkiantykoncepcyjne.
Powinnaśsięzabezpieczać…
-Nie.Jajużniezrobiętegowięcej.
Carrazacisnęłausta.Tamałaewidentniezostałazgwałcona,myślałaMel.To
niebyłanawetrandka.
-Carro,jeślinadalbędzieszspotykałasięztymchłopcem,tymmężczyzną,
toznowusięzdarzy.
-Niezdarzysię-powtórzyłazuporem.-Chcętylko,żebydałamipanitę
pigułkę,towszystko.
-Damcipigułkę,alechciałabym,żebyśpojawiłasięzatydzień,najpóźniej
za dwa. Wolałabym upewnić się, że wszystko w porządku, czy wagina się
zagoiła. Powinnaś też zrobić test na choroby weneryczne. Teraz za wcześnie,
badanienicbyniewykazało,aletobardzoważne.Obiecujesz,żeprzyjdziesz?
Carra w końcu się zgodziła, ale nie chciała słyszeć o środkach
antykoncepcyjnych.
-Ilepłacę?-zapytałarzeczowo.
- Nic nie płacisz. Wizyta na koszt przychodni. Przychodź albo dzwoń, jeśli
będziesz mnie potrzebowała. Pamiętaj, o każdej porze dnia i nocy. Zapiszę ci
numerdoprzychodniimójnumerdomowy.
-Dziękuję-bąknęłasłabiutkimgłosem.
Mel patrzyła, jak Carra odjeżdża rowerem, i serce się jej ścisnęło. Ta
smarkataniemogłajeszczewyrobićsobieprawajazdy.Dzieciak.
MikezadzwoniłdoBrie.Niemógłsiępowstrzymać.Oddwóchtygodninie
słyszałjejgłosu.Jackinformowałgoostaniesiostry,aletomuniewystarczało.
-Jaksięczujesz?
- Tak sobie. Wszystko mnie drażni, denerwuje… Nic dziwnego. Upłynęło
niewieleczasu.
-Afizycznie?
-Najgorszeminęło. Siniakiznikają,tylko żebrazrastająsię powoli.Niedo
wiary,żetakpowoli.
-Jackmówił,żeciąglejesteśnazwolnieniu.
-Powiedziałci,dlaczego?-zapytałaBrie.
-Nie.Tyteżniemusiszmimówić,jeśliniechcesz.
- Wszystko mi jedno - stwierdziła chłodnym tonem. - Prawdę mówiąc,
wzięłam dłuższy urlop bezpłatny. Nie mogę pracować, mając świadomość, że
oskarżam gwałciciela, po czym facet zostaje uniewinniony i znowu gwałci.
Mnie!
-Brie,takmiprzykro…
-Poczekam,ażgozłapią.Załatwięgo.Postaramsię,żebydostałdożywocie.
KlnęsięnaBoga.
Mikeodetchnąłgłęboko.
- Nigdy nie poznałem tak dzielnej kobiety jak ty. Jestem z ciebie dumny.
Jeślimogęcośdlaciebiezrobić…
- Miło cię słyszeć. Ludzie boją się do mnie odzywać. Mówiłeś mojemu
bratu,żezamierzaszpogadaćzemną?
Jack niebawem się dowie. Telefon odebrał Sam i z pewnością powtórzy
synowi,ktotelefonowałdoBrie.
-Niedzwoniędlatego,żejesteśsiostrąJacka,aledlatego,żetraktujęcięjak
przyjaciółkęichcęwiedzieć,jaksięczujesz.Wszystkomijedno,coJackpowie,
jeślitobieniebędąprzeszkadzaćmojetelefony.
-Niebędą.NadopiekuńczośćJackabywazabawna,aleidenerwująca,choć
akuratterazwcalemnieniewkurza.Dobrzeczuć,żesięomniemartwi.
- Ja też byłbym nadopiekuńczy, gdybyś była moją siostrą. Już czuję tę
nadopiekuńczość, chociaż nic nie mogę zrobić, tylko zadzwonić i pogadać.
Wiesz, tak się dzieje, kiedy człowiek styka się z przemocą. Wszyscy jakoś
reagujemy, ofiara, rodzina, przyjaciele. To należy do procesu zdrowienia.
Widziałem,jakzachowywalisięmoibliscy,kiedyzostałempostrzelony,dlatego
zresztą uciekłem do Virgin River. Wszyscy okazywali tyle troskliwości, że
zaczynałem się dusić. Koniecznie chcieli, żebym natychmiast wracał do
zdrowia,aonimoglipoczućlepiej.
-Zapominam,żeityjesteśofiarąprzestępstwa.Myślętylkoosobie…
-Itaktrzymaj.Toteżnależydoprocesuzdrowienia.Poprostudbajosiebie,
nawetprzesadnie.Agdyjużcitominie,gdyuznasz,żezabardzotrzęsieszsię
nadsobą,będzietoznak,żenajtrudniejszyetapmaszzasobą.
-Mówisztozwłasnegodoświadczenia?
Mikezaśmiałsię.
- Szkoda, że tego nie widziałaś. Co rano ledwie zwlekałem się z łóżka,
zaczynałem dzień od prochów przeciwbólowych, potem przykładałem jedną
torbęlodunaramię,drugąwpachwinie,piłemproteiny,któreprzygotowywała
Mel, aż wreszcie zaczynałem ćwiczyć z ciężarkami. Po pól kilograma każdy,
zdawałobysięnic,ajaniemalpłakałem.Potemkładłemsię.Dopieropodwóch
miesiącach byłem w stanie podnieść się do siadu. Każdego popołudnia Mel
prowadziła ze mną fizjoterapię, ale wcześniej musiałem wypić piwo, żeby to
znieść.Jestdrobna,alepotworniesilna,takmniemaglowała,takuciskałakażdy
mięsień, że błagałem o litość, a w duchu wyzywałem od sadystek. Całe moje
życieskupiałosięnaodzyskiwaniusprawności,odzyskiwaniuwłasnegociała.I
odzyskałem,uwierzmi.
- Wiele dałabym za to, żeby poczuć się znowu panią swojego ciała -
powiedziałacicho.
- Miałem koszmarne sny - przyznał Mike z wahaniem. Po raz pierwszy
wspomniał komukolwiek o tym, co wtedy kojarzyło mu się z żałosną histerią.
Terazjużnie.-Tosięzdarza,chcę,żebyśotymwiedziała.Jużichniemiewam.
Tak naprawdę nie miał pojęcia, jak musi czuć się kobieta, która została
zgwałcona. Co dla niej oznacza być znowu „panią swojego ciała”? Wiedział
jedno. Minie wiele czasu, zanim Brie będzie mogła się z kimś kochać bez
oporów.
Odziwo,Jackniewspomniałanisłowem,żewieotelefonieMike’adoBrie,
cooznaczało,żeaniona,anijejojciecnicmuniepowiedzieli.Zastanawiałsię,
czysamniepowinienmupowiedzieć.Miałdobrewytłumaczenie.Przecieżsam
teżprzeszedłprzezkoszmar,dlategomógłsłużyćBrieradąipomocą.Wkońcu
przemilczał sprawę. Nie chciał wtajemniczać osób trzecich w to, co czuje do
Brie,aJackbyłwtymwypadkuosobątrzecią.
Dzwoniłdoniejcokilkadni,aJackzachowywałsięnadaltak,jakbynicnie
wiedział. Odnosił wrażenie, że Brie czekała na te telefony. Rozmawiali o
codziennych sprawach, jak przyjaciele, bo ta subtelna granica różniąca bliską
znajomośćodprzyjaźnigdzieśsięzapodziała,przepadła.Opowiadał,jakposzła
muostatniawyprawanaryby,onamówiła,cowłaśnieczytaalbocooglądaław
telewizji.Wymienialiuwagiopogodzie.Błahesprawy.IotonagleBrietakbez
żadnego kluczenia, tak po prostu zaczyna mówić o swoich lękach. A bała się
ciemnych, wyludnionych ulic, odgłosów, których wcześniej nigdy nie
rejestrowała. Przyjazny i zrozumiały dotąd świat, ujęty w określone ramy,
granice, przemienił się w nieodgadniony, nieprzyjazny, wrogi bezkres.
Wystawiła swój dom na sprzedaż, nie chciała już tam wracać. Wierzyła, że
będziewstanieznówmieszkaćsama,alenietam,gdzietosięstało.
-Wychodziszgdzieś?-dopytywał.
-Tak,naterapięindywidualnąigrupową.Czasamiwyprawiamysięztatąna
zakupy. Nie bardzo mam ochotę wychodzić, w domu czuję się bezpieczna. To
teraznajważniejsze.
Mimo lęków, z których się zwierzała, jej głos brzmiał z każdą rozmową
coraz silniej. Mike droczył się z nią, opowiadał kawały, czasami nawet grał jej
nagitarze,wkażdymraziecieszyłogo,żeBrieodzyskujedawnąswadę.
Jacknadalmilczał,wkońcuMikezagadnąłgoosiostrę.
-Chcę,żebywróciładosiebie,stary.Zawszemiałatyleenergii-usłyszał.
ChwyciłJackazaramię.
-Wróci,wróci.Jesttwarda.
-Oby.
- Wierz mi - zapewnił Mike. - Potrzebny ci będę jutro? Chcę jechać na
wybrzeże.
-Ajedźsobie.
WnormalnejsytuacjiMikeniewahałbysiępowiedziećJackowi,żewybiera
siędoSacramento.Alesytuacjaniebyłanormalna,aonniebyłidiotą.Przecież
Jack zacząłby zadawać pytania. Udał zatem, że wybiera się do miasteczek na
wybrzeżu.Wstałprzedświtem,zanimJackzabrałsiędorąbaniadrew,arąbałje
codziennierano,nawetlatem,kiedynierozpalałosięognianakominkuwbarze.
RuszyłwdrogęoszarejgodzinieibyłwSacramentoodziesiątej.
Zadzwoniłdodrzwi,zobaczyłcieńprzezszybęiwprogupojawiłsięSam.
-Mike?-zdziwiłsię.-Niespodziewałemsię.
-Pomyślałem,żeniebędędzwonił,proszępana.Że…
ZaplecamiojcastanęłaBrie,niemniejzdumionaniżSam.
Mikeuśmiechnąłsię.
- Dobrze wyglądasz. Wspaniale, po prostu wspaniale - stwierdził z ulgą. -
Nie uprzedziłem o przyjeździe, bo miałem nadzieję wyciągnąć cię z domu.
Gdybymzadzwonił,miałabyśczaswymyślićstoróżnychwymówek.
Briecofnęłasięokrok.
-Niewiem…
- Może pojechalibyśmy do Folsom? Pogapimy się na góry, zajrzymy do
sklepów,zjemylunch.Moglibyśmyzatrzymaćsięwjakiejświnnicy.Takikrótki
wypad.Musiszoswajaćsięzludźmi.
-Chybazawcześnie.
-Takcisiętylkowydaje,bokryłaśsiędotejpory.Będzieszbezpieczna.
-Wiem,ale…
-Zdecydujsię,Brie-wtrąciłSam.-Mikejestdoświadczonympolicjantem,
oczymawokółgłowy.Będzieszpoddobrąopieką.
Mikeskłoniłzszacunkiemgłowę.
-Dziękujępanu.Będziemimiło,jeślipojedziepanznami.
-Nie,nie,alepopierampomysł-odparłSamześmiechemiująłdłońcórki.-
PowinnaśjechaćzMikiem,zadałsobietyletrudu…Krótkawycieczkadobrzeci
zrobi.
PosłałaMike’owimałoprzychylnespojrzenie.
- Nie mówiłeś Jackowi, że się tu wybierasz. - Było to stwierdzenie, nie
pytanie.
- Jasne, że nie. Przekonywałby mnie, żebym nie jechał. Zechciałby być na
moimmiejscu.Niemogłemnatopozwolić.
-Przebioręsię-powiedziaławkońcu.
-Niemusiszsięprzebierać.Możeszjechać,jakstoisz.FolsomtonieRodeo
Drive.Jeślipoczujeszsięnieswojo,wrócimynatychmiastdodomu.
-Tato…?
- Jestem za, Brie. Jedźcie. Wpadnijcie gdzieś na lunch, napijcie się wina.
Będęczekałnawastutaj.
Ruszyli spod domu w milczeniu, ale też Mike nie spodziewał się po Brie
jakiejśszczególnejchęcidopodejmowaniatowarzyskiejkonwersacji.
- Początkowo możesz czuć stres, ale rozluźnisz się - powiedział w jakimś
momencie, lecz nie doczekał się żadnego komentarza. - Kiedy przeżywamy
traumę, zamykamy się w sobie, nie potrafimy mówić o naszych odczuciach. -
Dalej milczenie. Brie patrzyła przed siebie, jedną dłoń trzymała na
przewieszonymprzezramiępaskuodtorby,drugąnabrzuchu.
- Jestem czwarty z ośmiorga dzieci. Mam trzech starszych braci - podjął
Mike po chwili. - Kiedy szedłem do przedszkola, miałem już trzy młodsze
siostry.Możeszsobiewyobrazić,ilemamamiałaprzynasroboty.Ojciecledwie
mógł utrzymać całą czeredę, ale był szczęśliwy, że ma czterech synów. To był
zwariowany dom, zawsze pełen śmiechu. Rozmawialiśmy między sobą
wyłącznie po hiszpańsku, dopiero w szkole zacząłem uczyć się angielskiego,
wcześniej mówiłem fatalnie. Teraz rodzicom nieźle się powodzi, ale wtedy
byliśmybiedni.Wszkolenapowitaniedostałemłanieodchłopaków.Wróciłem
zsiniakamidodomu.Braciagrozili,żeteżmiprzyłożą,jeśliniepowiem,ktoi
dlaczego tak mnie urządził, ale ja milczałem. Przez kilka miesięcy nie
odezwałemsiędonikogosłowem.-Brieodwróciłagłowękuniemu,słuchała.
- Już jako glina często miałem do czynienia z dzieciakami, które były bite,
maltretowane. Teraz wiem, że taka reakcja to nic niezwykłego. Wiem też, że
najpierwtrzebasiępozbierać,dopieropotemzaczynaszmówić.
-Aztobąjakbyło?Kiedyzacząłeśmówić?
Mikezaśmiałsię.
-Niepamiętamjużdokładnie,alechybamatkaposadziłamniektóregośdnia
przy stole kuchennym i oznajmiła, że nie puści mnie do szkoły, jeśli jej nie
powiem, co się ze mną dzieje. Bałem się tych chłopaków, ale oczywiście
chciałem iść do szkoły, bo wstydziłem się okazać tchórzem. Już wtedy byłem
durnymmacho.-Znowuparsknąłśmiechem.
-Mamazgłosiładyrekcji,żezostałeśpobity?
-Nie.-Znowuśmiech.-Powiedziałabraciom,żejakjeszczerazwrócędo
domu z choćby jednym małym siniakiem, spierze ich wszystkich na kwaśne
jabłko,apotemojciecjeszczeimprzyłoży.
-Okropność-stwierdziłaBrie.
-Niebyłotakźle,zwyklekończyłosięnapogróżkach.Niepamiętam,żeby
któryś z nas dostał kiedyś w domu lanie. Czasami ojciec tylko chwytał za pas,
alenigdynieuderzył.Mamazkoleiwywijaładrewnianąłyżką.Nietaką,jakiej
używajągringos,alewielką,grubąłychą.Jezu,jaktylkoojciecchwytałzapas
albomatkazdejmowałaswojąłyżkęzpółki,braliśmynogizapas.Moibraciai
siostryjużinaczejwychowujądzieci.Wiesz,toniejestjakaśtypowolatynoska
tradycja. Takie były czasy. Uważano, że jeśli dziecko coś przeskrobało, trzeba
daćmuwtyłek.
-AtyożeniłeśsięzLatynoską?-zapytałaBriepochwili.
-Tak.ObiemojeżonybyłyMeksykankami.
-Jesteśbardzozwiązanyzwłasnąkulturą…
-Owszem,alenietodecydowało.Spotykałemsięzwielomadziewczynami,
nietylkolatynoskimi.Mojemałżeństwatrzebauznaćzabłędymłodości.
-Dlaczego?
-Byłemzamłody,mojapierwszażonateż.Służyłemwtedywmarines,ona
pracowała u mojego ojca. Pisywaliśmy do siebie. Pobraliśmy się, kiedy
przyjechałem na urlop. Wróciłem do koszar, a ona zainteresowała się kimś
innym. Ja też miałem jakieś dziewczyny. Zostałem rozwodnikiem w wieku
dwudziestujedenlat.Matkaoznajmiła,żewstydzisięmiećtakiegosyna.
-Adrugiemałżeństwo?
-Tostałosiękilkalatpóźniej.Ożeniłemsięzdziewczyną,którapracowała
w policji. Była operatorką, odbierała wezwania telefoniczne. - Zaśmiał się. -
Stara, dobra tradycja, operatorka i gliniarz. Wytrzymaliśmy z sobą pół roku.
Matkawogóleniechciałazemnągadać.
-Niedokońcabyłeświernylatynoskiejtradycji…
-Wiesz,conajbardziejkochałemwtradycji,którąznałemzdomu?Kuchnię
mojejmatkiizaradnośćojca.Obydwojezresztąwspanialegotowali.Pamiętam
mole według starego rodzinnego przepisu, tamałes w liściach bananowych,
enchiladas,carneasada.Wspaniałąsalsęmojejmatkiijejramole.Niewspomnę
jużorybiezsiekanymioliwkami,krewetkachwpomidorachitapatio.
-Tapatio?
- Ostry sos. Bardzo ostry. Ojciec potrafi wszystko. Rozbudował dom,
postawił altanę w ogrodzie, garaż, mur wokół domu, wymienił całą instalację
elektryczną. Nie miał uprawnień budowlanych, domyślam się, że nie załatwiał
pozwoleń, ale wolałem nie pytać. Jest wspaniałym ogrodnikiem. Tym się
zajmuje,projektowaniemogrodów.Zaczynałodprzycinanianaszegożywopłotu
i koszenia trawnika. W końcu otworzył niewielką firmę, która z czasem się
rozrosła.Matylukrewnych,żenigdynienarzekanabrakpracowników.Ojciec
przyjechał z Meksyku, ale nie musiał się naturalizować, dostał obywatelstwo
automatycznie, bo mama urodziła się w Los Angeles, jest Amerykanką.
Ciekawe, że to ona właśnie podtrzymuje stare tradycje. Ojciec chciał jak
najszybciejzaaklimatyzowaćsięwnowymkrajuizbićmajątek,wiesz,marzenie
każdegobiednegomeksykańskiegochłopaka.Materazpieniądze,aleciężkona
niepracował.
KiedydojechalidoFolsom,Mikewysiadłpierwszyiotworzyłdrzwiczkiod
stronyBrie.
-Teraztyopowiedzmicośosobie-poprosił.
-Niemamtakciekawejhistoriijaktwoja.
-Posłucham.-Ująłjązałokiećipoprowadziłwstronęsklepuzpamiątkami.
Zaglądali do galerii, antykwariatów i cukierni, a Brie opowiadała o swoich
starszych siostrach, które jej matkowały, o Jacku, który zaczął ją zauważać,
dopierogdyskończyłasześćlat.Właściwiejejdzieciństwoniewieleróżniłosię
oddzieciństwaMike’a,tyleżematkaniegotowałanapatio,jakpaniValenzuela,
aojciecbyłspecemodinwestycjiinieznałsięnaprojektowaniuogrodów.Iona
wychowywała się w dużej, kochającej się rodzinie, w domu wypełnionym
śmiechemiwiecznymibijatykamimiędzyrodzeństwem.
-Siostryrzucałysięsobiedooczujakzwierzaki-mówiła.-Mnienietykały,
byłamichmaleńkąkruszynką.Jackryzykowałżycie,jeśliktórąśznichruszył.
Jedenprzeciwkotrzemniemiałnajmniejszychszans.
- Macie może jakieś kasety wideo z tamtych czasów? - zapytał Mike ze
śmiechem.
- Gdyby nawet były, Jack by je zniszczył. Dziewczyny strasznie go
traktowały. Dziw, że je kocha. Oczywiście próbował się odgrywać. Robił im
różne kawały, ale nigdy żadnej nie przyłożył, choć musiał im życzyć nagłej i
niespodziewanejśmierci.Przeszłomu,dopierogdyzaciągnąłsiędomarines.
Spojrzałnazegarekizatrzymałsięprzedpubem.
-Pewniejużzgłodniałaś?
-Trochędalejjestmeksykańskarestauracja.
- O nie, żadna meksykańska restauracja nie zadowoli mojego podniebienia,
bo żaden kucharz nie gotuje jak moja matka. Co byś powiedziała na
hamburgera?
Uśmiechnęłasię.
-Jasne.Czujęsięlepiej,niżmyślałam.
- Zobaczysz, pomału, powoli, a dojdziesz do siebie. Postawiłem sobie za
zadanie,żecięztegowyciągnę.,
Zamówilihamburgery,lampkęwinadlaBrie,piwodlaMike’a,iopowiadali
sobie dalej o swoim dorastaniu, o pierwszych randkach, o szkole. Tutaj
zaczynały się różnice. Brie uczyła się doskonale, spotykała się z dobrze
wychowanymi chłopcami, nigdy nie miała żadnych kłopotów, natomiast Mike
dodwudziestegorokużyciabyłkompletnieniepozbierany.Umawiałsięzkażdą
dziewczyną, która się zgodziła, ciągle wpadał w tarapaty, zdarzało się, że nocą
odprowadzałagododomupolicja.
Rozmawialispokojnie,gdyjakiśmężczyznazacząłsiępieklić.
-Toniedopuszczalne!-krzyczał.
Mike,asiedziałplecamidosali,odwróciłsię.Facet,którywszcząławanturę,
siedziałwtowarzystwiedwóchkobietimężczyzny.Sąsiadpołożyłmurękęna
ramieniu, próbował go uspokoić, coś tłumaczył cichym głosem. Panie miały
zakłopotane miny. Kelner nachylił się do rozsierdzonego klienta, wtedy ten
chwycił szklankę z piwem i cisnął tak, że rozbiła się o bar. Piwo się rozlało,
szkłorozprysłopopodłodze.
-Tominiewystarczy!-huknął.
Briezesztywniała,wjejoczachpojawiłosięprzerażenie.
Zzapleczawyłoniłsięmenadżer,amożewłaścicielpubu,powiedziałcośdo
kelnera, po czym zwrócił się do awanturnika. Facet odpowiedział gniewnym
głosem. Sąsiad nadal usiłował go uspokajać, ale ten wstał i odepchnął
menadżera.
Tegotylkobrakowało,pomyślałMike.Brieporazpierwszyzdecydowałasię
wytknąćnoszdomuiodrazumusiałanatknąćsięnaburdę.Dotknąłlekkojej
dłoni.
- Nie ruszaj się i oddychaj głęboko - powiedział, po czym wstał i podszedł
do stolika, przy którym siedział rozwścieczony facet. - Wezwijcie policję -
poradził,zwracającsiędomenadżera.
-Mamnadzieję,żeporadzimysobiebezpolicji.
-Wtakimraziejawezwępatrol,jeślipozwolimipanskorzystaćzwaszego
telefonu.
- Nie zostanę tu ani chwili dłużej - oświadczył facet i chciał odepchnąć
Mike’a,aletenzdążyłchwycićgozanadgarstek.
-Proszęsiadać-nakazałstanowczymtonem.-Najpierwmusipanzapłacić
rachunek. - Mike był młodszy, wyższy… I bardzo stanowczy. Facet usiadł
posłusznie. - Niech pan jednak wezwie policję - powtórzył, zwracając się
ponowniedomenadżera.
Sąsiadfacetawstał,wyciągnąłportfel.
-Jazapłacęi…
-Przykromi,alepanaznajomymusizaczekaćnapatrol.Zakłóciłporządek
publiczny,cisnąłszklanką,wszcząławanturę,popychałmenadżera.
-Wezwijpolicję-poleciłmenadżerkelnerowiichłopakzniknąłnazapleczu.
Dziesięć minut później policjanci wyprowadzili miotającego się
awanturnika. Poszło o jedzenie. Kelner zaproponował, że poda mu coś innego,
ale facet oznajmił, że nie zapłaci w ogóle, mimo że pozostała trójka nie miała
zastrzeżeń do swoich dań. Typek był podpity, stąd jego wojowniczy nastrój.
Kiedypolicjagowyprowadziła,wpubieznowuzapanowałspokój.
MenadżerprzyniósłlampkęwinadlaBrieipiwodlaMike’a.
-Odfirmy-powiedziałzuśmiechem.
-Dziękujemy.-Mikeskinąłgłową,poczymzwróciłsiędoBrie:-Strasznie
miprzykro,żemusiałaśbyćświadkiemawantury.Mamnadzieję,żeniestraciłaś
humoru.
Wjejoczachzabłysływesołeiskierki.
-Tosięnazywachrzestbojowy.
-Żeteżakuratmusieliśmytrafićnajakiegośpodpitegopajaca…
Zaśmiałasię.
- W pierwszej chwili wpadłam w histerię, ale natychmiast się uspokoiłam.
Policjausunęłakolesia,amydostaliśmydrinkinakosztfirmy.
-Napewnowszystkowporządku?-spytałdlapewności.
- Oskarżałam różnych ludzi. Zdawali się groźni, ale w dziewięćdziesięciu
dziewięciuprzypadkachnastorobilidużohałasu,odgrażalisię,straszyli,atak
naprawdę trzęśli portkami. To, co mi się przydarzyło, było nietypowe, w
przeciwieństwiedotejdzisiejszejburdy.
-Lubiszstatystyki.
-Tak,wdziewięćdziesięciutrzechipółprocenta-powiedziałazuśmiechem.
Co tydzień, jak w zegarku, Jack dostawał list od Ricka, chłopca, któremu
ojcował przez wiele lat i który zaraz po skończeniu szkoły średniej wstąpił do
marines.List,mimożeadresowanydoJacka,zaczynałsięzawszesłowami:
DrodzyJacku,Proboszczu,Mike‘uiinni.
Jackuwielbiałtelisty.
KiedyprzyjechałdoVirginRiver,kupiłdomwsamymśrodkuosadyizaczął
remont. Postanowił otworzyć bar, chociaż nie wiedział, czy to dobry pomysł,
lokalwdziurzeliczącejzaledwiesześciusetmieszkańców.Dobudowałpokójna
piętrzeiniewielkiemieszkanieodstronypodwórza,wktórymmieszkał,dopóki
wjegożyciuniepojawiłasięMel.
Rickbyłotwartym,pogodnymdzieciakiem,piegusemoszerokimuśmiechu.
Kiedy Jack zorientował się, że chłopiec nie ma nikogo poza babcią, zajął się
nim, stał się dla niego kimś w rodzaju starszego brata czy ojca. Patrzył, jak
dzieciak dorasta, staje się świetnym młodym facetem, silnym, uczciwym,
odważnym.Jackuczyłgowędkowaćipolować.Dzieliłznimradościismutki.
Kiedy osiemnastoletni Rick wyjeżdżał do marines, Jack żegnał go z dumą i
smutkiem.Onwiedziałnajlepiej,jakniebezpiecznewybrałsobieżycie.
Kiedyprzychodziłlist,JackodczytywałgoProboszczowiiMike’owi.Rick
pisywał też regularnie do swojej babci Lydie i Jack wymieniał się ze starszą
paniąwiadomościami.WlistachdoLydiewnukpomijałwszystko,comogłoby
ją zaniepokoić, więc kiedy Jack czytał jej nieocenzurowane relacje, wzdrygała
się,aleteżśmiałazciężkiegolosumłodegomarinę.
Po każdym nowym liście do baru zaglądali sąsiedzi, bo wszyscy chcieli
wiedzieć,cosłychaćuRicka,tęsknilizanim.ZjawialisięConnieiRon,ciotkai
wujmłodziutkiejdziewczynyRicka.DokMullins,MeliPaige…Carpenterowie,
Bristolowie,HopeMcCrea…Każdyczekałnanowiny.
Rickpisał:
Gnają nas w deszczu, błocie, z ciężkimi plecakami, wrzeszczą na nas,
krzyczą, że musimy płacić taką cenę, jeśli chcemy być twardzi, a mnie chce się
śmiać.Tutajtobetka.JazapłaciłemjużswojewVirginRiver.
Liz, dziewczyna Ricka, pół roku wcześniej urodziła dziecko. Martwe. Byli
zbytmłodzi,byzostaćrodzicami.Zbytmłodzi,byudźwignąćtakątragedię.Jack
sam został niedawno ojcem i rozumiał doskonale, że podporządkowanie się
dyscyplinie obowiązującej w marines jest niczym w porównaniu z przejściami,
którebyłyudziałemRicka.
Tęskniłzachłopcem,jaktylkoojciecpotrafitęsknićzasynem.
Mike dzwonił teraz do Brie prawie codziennie. Czuł się jak zakochany
nastolatek.Wisiałnatelefonie,spędzałcałegodzinynarozmowach.Opowiadał,
jak minął dzień, co porabiał, co słychać u rodziny. Czasami zahaczali o
poważniejsze tematy, mówili o polityce, religii, drążyli sprawy, na których
opiera się sens człowieczego żywota, jeśli człowiek ów sens chce pojąć,
zrozumieć, nie zaś płynąć bezrozumnie z nurtem rzeki, nie próbując nawet
myśląogarnąćowegonurtu.
Któregoś dnia Mike zapytał, czy Brie siada już za kierownicą.
Odpowiedziała,żeczasami,kiedywybierasiędoktórejśzsióstrlubnazakupy.
-Jaksobieradzisz?
- W samochodzie nie mam problemów, ale na ulicy, w sklepie ciągle czuję
sięniepewnie.Mamnowypistolet,wmiejscetego,którystraciłam.
Milezamilkłnamoment.
-Brie,niestrzelajdopierwszegodobregoSamarytanina,któryzatrzymasię,
żebypomóccizmienićkoło.
-Takzrobię-oznajmiła.
-Niechcęwięcejtegosłuchać.
Parsknęła śmiechem. Coraz częściej się śmiała, w każdym razie gdy
rozmawiałazMikiem.
- Czuję się pewniej z pistoletem, chociaż kiedy trzeba było, nie bardzo mi
pomógł.
- Może umówilibyśmy się na lunch? Na przykład w Santa Rosa? Pod
warunkiem, że broń zostawisz w domu… Przyjechałbym do Sacramento, ale
niewielkiwypaddobrzecizrobi.
-Todośćdaleko.
-Nieszkodzi.Chodzioto,żebyśsięodważyłaruszyćzmiasta.
-Mike…jakimaszwtyminteres?-zapytałacicho.
- Och, mógłbym wymienić mnóstwo powodów. Choćby taki, wcale nie
najbłahszy,żecięlubię.Noisamprzechodziłemprzezpodobnąmękę.
Spotkali się w Santa Rosa. Zjedli lunch w małej włoskiej restauracji, tym
razembezburd.Mikezezdziwieniemstwierdzał,żechoćtwarda,silnakobieta,
która tak mu się spodobała, była teraz osobą przygaszoną, wręcz cichą, jego
uczuciadoniejwłaściwiesięniezmieniły.Czekał,kiedyznowupojawisięBrie,
którą znał wcześniej, lecz gdyby miała nie odzyskać dawnej siły, gotów był
zaakceptowaćzmianę.
-Copowiedziałaśojcu?-zapytał.
- Że umówiłam się z tobą na lunch. - Wzruszyła lekko ramionami. - Wie,
dokądpojechaliśmyioktórejwrócę.Ucieszyłsię,żewyciągnąłeśmniezdomu.
Bardzo by chciał, żebym znowu zaczęła funkcjonować normalnie. Nie zdaje
sobie sprawy, jakie to dla mnie trudne. To… No cóż, obiad z przyjacielem to
jeszczeniepowrótdoświata,alejestmiło.
Dwa tygodnie później znowu spotkali się w Santa Rosa, tym razem we
francuskiejknajpceprzywinnicy.Minęłykolejnedwatygodnieiznowuumówili
się na lunch w Santa Rosa. Na widok Brie Mike miał ochotę podbiec do niej i
porwać ją w ramiona, ale wciskał dłonie do kieszeni, uśmiechał się i kiwał
głowąnapowitanie.Poczwartymlunchuuściskałagoprzypożegnaniu.
-Dzięki-powiedziała.-Tespotkaniamipomagają.
Między spotkaniami jak zwykle telefonował do niej. Kiedy rozmawiali,
przypominał sobie zadziorną młodą kobietę z biglem, w której się zakochał.
Terazmiałdoczynieniazrozbitąmłodąkobietą.Wgłębiduszypozostałajednak
takasama:dzielna,dowcipnaiuczciwa.
TraktowałpomocBriejakwyzwanie.Byłwobecniejdelikatny,uważny,dla
dżentelmena to nic trudnego. Musiał się pilnować, udawać, że się o nią nie
martwi,żeniewspółczuje,aprzecieżniebyłonicgorszegoniżświadomość,że
kobieta, którą kochał, na której mu zależało, jak jeszcze na nikim, została
brutalniezgwałcona.Niemógłobciążaćjejjeszczeswoimcierpieniem,przecież
dźwigaławłasne.Niebyłomułatwoukrywaćzatroskanie,aleniemógłprzecież
okazywaćsłabości.Brieniepotrzebowałasłabeusza.
WrozmowachniepadałoimięJacka,chybażeBrieopowiadałaorodzinie,o
swoimdzieciństwie,otym,jakzanimtęskniła,kiedyzaciągnąłsiędomarines.
Jack też milczał, zdawał się nie wiedzieć o spotkaniach siostry z Mikiem, o
rozmowachtelefonicznych.
Lato dobiegało końca, a mała Carra nie pojawiła się więcej u Mel, nie
zrobiłatestównachorobyweneryczne.Melmiałapodopiekądwiepacjentkiw
ciąży,niewspominającochorych,którzypojawialisięwprzychodniDoka.
Jackniekochałsięzniąodwielutygodni.
Wstawałoświcie,jechałdobaru,rąbałdrwa,ustalałzProboszczem,cojest
do zrobienia, co trzeba kupić, potem zaglądał na plac budowy, czuwał nad
wznoszeniem ich nowego domu, sam sporo robił. Lubił tam jeździć, bo mógł
być sam, jeśli nie brać pod uwagę robotników. Po tym, co stało się z Brie,
uciekałwsamotność.Nierozmawiałzżonąosiostrze,milczałjakkamień.
Kiedywprzychodniniebyłopacjentów,Meljechałaspojrzećnanowydom.
Przyglądałasię,jakJackdźwigadeski,wbijagwoździe,mocujebelki…
Zwyklenajejwidokprzerywałpracę,rozmawiali.Terazsięnieodzywał.
Brie telefonowała codziennie. Gdyby się nie odezwała, zaniepokojony Jack
zadzwoniłbydoniej.Czułasięcorazlepiej,czegoniemożnabyłopowiedziećo
Jacku.Cierpiał,dlategoniekochałsięzMel.Dawniejrobilitoczęsto,byłoim
dobrzerazem,seksstanowiłważnyelementwichzwiązku.Jacknigdyniemiał
dość,Melteżuwielbiałaichnoce.Terazwiedziałajednak,żemusiuzbroićsięw
cierpliwość, okazywać wyrozumiałość, ale ciężko było kłaść się wieczorem do
łóżkaiwidzieć,jakmążodwracasięplecami.Rozumiała,żejestmuciężko,ale
niemogłapozwolić,bydręczyłsięwnieskończoność.
Musiałacośzrobić,odzyskaćJacka.
Wieczorem, przed powrotem do domu, spędzali zwykle godzinę, dwie w
barze, czasami jedli tam kolację albo poprzestawali na szklance piwa czy
filiżancekawywypijanejzsąsiadami.
Tego dnia Mel pojechała prosto do domu, nie zajrzała nawet do baru
pożegnać się. Nakarmiła Davida, ułożyła go do snu, wzięła prysznic, włożyła
koszulęJackaiusiadłanakanapie.
Jackzatelefonował,zapytałcosięzniądzieje.Odpowiedziała,żepoprostu
wróciłazarazpopracydochaty.
-Dlaczego?-chciałwiedzieć.
-Bowbarzeniemazkimgadać.
-Jajestem.
-Otóżwłaśnie-sarknęłaiodłożyłasłuchawkę.
PodwudziestuminutachJackbyłjużwdomu.
Bardzo dobrze. Wreszcie się z nim rozmówi. Zbyt długo to trwało. Zbyt
długoczekała.To,jaksięukładawichmałżeństwie,byłodlaMelnajważniejsze.
-Cosięstało?-zapytałodprogu.
-Czujęsięsamotna.
Usiadł obok niej na kanapie, zwiesił głowę. Nie mogła znieść tych jego
nieszczęśliwychmin,milczenia.Ot,zbitypies.
- Przepraszam, Mel - powiedział w końcu. - Najwyższy czas się pozbierać.
Myślałem, że szybciej się otrząsnę. Nie jestem mięczakiem, ale tu chodzi o
Brie…
- Jack, ona cię potrzebuje. I mnie zależy, żebyś potrafił jej pomóc. Takiego
chcęcięwidzieć.Mamnadzieję,żeznajdzieszwsobietrochęsiły.Kochamcię.
Jateżciępotrzebuję.
-Wiem,jakbardzojesteśmnąrozczarowana.Poprawięsię…
Meluklękłanakanapietwarządomęża.
-Pocałujmnie.
Owszem, pocałował, starał się, trzeba przyznać, ale nie było w tym
pocałunku krzty namiętności, pożądania. Nie dotknął jej nawet, nie przygarnął
dosiebie.
Przestraszyłasię,żegotraci.
-Chodźzemną.-Wzięłagozarękę,zaprowadziładosypialni,posadziłana
łóżkuizaczęłazdejmowaćmubuty.
-Bojęsię,żenicztego-mruknął.
-Zobaczymy.
Rozpięłakoszulęidżinsy,przesuwaładłońmipojegociele.Żadnejreakcji.
Jak na Jacka, było to zaskakujące. Zwykle ożywał w sekundę na samo
wspomnieniezatrudnieńseksualnych,aleMelniezniechęcałasię.Napodłodze
wylądowały bokserki. Wreszcie usłyszała głębokie jęknięcie. Powoli zaczynał
odpowiadać na jej pieszczoty, być może wbrew sobie. Nie szkodzi, pomyślała.
Odczegośtrzebazacząć.
Jacklubiłseksizawszemiałochotęnamałebzykanko.Wnajtrudniejszych
momentach seks był dla niego najlepszą formą ucieczki. Ale nie tym razem.
Ledwie zdawał sobie sprawę, co się z nim dzieje. Jakby umysł wziął rozbrat z
ciałem. Przymknął oczy i poddał się pieszczotom, wsunął dłonie pod koszulę
Mel,dotknąłjejpiersi.
-Och,Jack-szepnęła.-Takchciałampoczućtwojeręce…
Byliodsiebieuzależnieni.Taświadomośćzakażdymrazemzaskakiwałago
na nowo. Polegali na sobie nawzajem i powinni wspierać się w trudnych
chwilach,zamiastzamykaćwsobie.
-Kochanie,wybaczmi-szepnął.-Odsunąłemsięodciebie.
Kochałwswojejżonieto,żelubiłasekstaksamojakon.Podtymwzględem
dobrali się idealnie. A teraz zdobyła się na odwagę, by pobudzić go do życia.
Nigdydotądniepościłtakdługo.To,żeniechciałapozwolić,bytrwałnadalw
apatii, znaczyło dla niego bardzo wiele. Bogu dzięki za jej determinację,
pomyślał.Ktośinnynajejmiejscuwpadłbywzłość,obrażałsię-alboudawał,
żenicsięniedzieje.TojednaknieMel.Byłacałymsercemzaangażowanawich
związek.Łączyłaichnamiętność.Potrafiławalczyć,niepoddawałasię.
Krzyknęła z rozkoszy i przygarnął ją mocno do siebie. To też w niej
uwielbiał,żekiedysiękochali,niepotrafiłabyćcicho,zatracałasięcałkowicie.
Jack zaśmiał się. Kiedy usłyszała ten niski, gardłowy śmiech, wiedziała, że
jejmążznowujestsobą.Dotknęłajegotwarzy,spojrzaławuśmiechnięteoczy.
-Witajwdomu,kochanie.Wreszciewróciłeś-szepnęła.
Brie prawie nie ruszała się z kanapy. Od tamtego strasznego dnia rzadko
opuszczała dom. Chodziła na terapię, na spotkania grupy wsparcia, czasami
umawiała się na lunch z Mikiem. Czekała na te lunche, sprawiały jej
przyjemność.Ojciecbałsięmówićcokolwiek,alewiedział.IBriewiedziała,że
onwie.
Braddzwoniłprawiecodziennie.Brieniemiałaspecjalnejochotyprowadzić
z nim rozmów, ale odbierała telefony, bo od byłego męża otrzymywała
informacje o postępach w dochodzeniu. To zawsze ich łączyło, upór przy
prowadzeniu sprawy. Gdyby usłyszała, że Powell został zatrzymany,
odetchnęłabyzulgą.Alepolicjajeszczegonieujęła.
Kolejną osobą, która telefonowała regularnie, była Christine, jej była
najserdeczniejszaprzyjaciółkaiobecnakobietaBrada.TychtelefonówBrienie
chciała odbierać. Sam w końcu powiedział Christine wprost, żeby nie
wydzwaniaładoBrie,alenictoniepomogło.
- Twierdzi, że wreszcie zgodzisz się z nią porozmawiać. Chciałaby ci
powiedzieć,jakbardzosięociebiemartwiijakbardzociękocha.
Briezaśmiałasię.
-Chistinemadoprawdywielkieserce.
Po każdym telefonie przeżywała na nowo tamten dramat. Przyjaźniły się,
zanimjeszczeBriewyszłazaBrada.MążChristine,Glenn,teżbyłpolicjantem.
Oboje bawili się na weselu Brie. Christine była pielęgniarką, pracowała w
prywatnej klinice chirurgicznej. Brie uważała ją za swoją najserdeczniejszą, a
tak naprawdę jedyną prawdziwą przyjaciółkę. Kontaktowały się codziennie,
spotykałyprzynajmniejdwarazywtygodniu,zmężamiibez.
W małżeństwie Christine i Glenna w pewnym momencie coś zaczęło się
psuć. Kłócili się o zwykłe rzeczy, o pieniądze, seks, sposób wychowywania
dzieci.Obydwojemieliciężkąitrudnąpracę,nagłowiedwójkęmałychdzieci,
wielki dom, którego prowadzenie i utrzymanie stanowiło kolejne obciążenie.
Brie pocieszała się, że kiedy dzieci podrosną, sprzeczki wygasną. Christine i
Glennzczasempospłacajądługi,odetchną,będąmieliwięcejczasudlasiebie.
Myliłasię.DwalatapojejślubiezBrademprzyjaciółkarozstałasięzmężem.
Brad nadal spotykał się z Glennem, czasami zapraszał go do domu, Brie nadal
przyjaźniła się z Christine, utrzymywali więc kontakt z obojgiem. Christine
wyciszyła się po rozwodzie, wydawała się pogodniejsza, niemal szczęśliwa.
Miała swoje pieniądze, alimenty od Glenna, mogła zająć się sobą, kiedy on
zabierałdziecinaweekend.
Brie jakoś nie zwróciła uwagi na fakt, że przyjaciółka nigdy nie mówi o
facetach, jakby z nikim się nie umawiała. Coraz rzadziej dzwoniły do siebie.
Christine była bardzo zajęta: praca, dom, dzieci… Brie też nie miała czasu, do
domuwracałazwyklepóźno,pochłaniałyjąsprawy,któreprowadziła.Christine,
trzeba przyznać, odzywała się częściej. Brie do tej pory nie mogła zrozumieć,
jaktomożliwe,żeBradwogólesięniezmienił,kiedyzacząłjązdradzać.Kilka
razydziennierozmawializsobąprzeztelefon,wieczoryzawszespędzalirazem,
chybażemążakuratmiałsłużbę.Kochalisięnierzadziejniżdawniej.Niemiała
oniczympojęciadochwili,gdyjejpowiedział,żesięwyprowadza.
Nie wiedziała, jak zaczął się ich romans, ale spotykali się przez rok, zanim
BradpoprosiłBrieorozwód.
- Nie wiem - przyznał, wzruszając ramionami. - Oboje chyba czuliśmy się
samotni. Glenn odszedł, ciebie nigdy nie ma w domu. A Christine to
przyjaciółka.
- Gnojek! - napadła na niego. - Nigdy mnie nie poprosiłeś, żebym wzięła
wolnydzień.Chciałeśmiećczasdlasiebie.
-Cokolwiekpowiem,nieuwierzyszmi,Brie.
Miała wrażenie, że uszła z niej cała energia. Od bólu gorszy był tylko ten
koszmarnyszok,niedowierzanie,nibystałosię,alejak?Dlaczego?
Od rozwodu minęło już pół roku, Brie wydawało się, że najgorsze za nią.
Zaczynała dawać sobie radę. Wtedy pojawił się Powell i depresja, w którą
wpadłaporozwodzie,wróciła.
Niebyławstaniefunkcjonowaćnormalnie.Oglądałatelewizję,objadałasię
batonikami, nie potrafiła skupić się na tyle, by z należytą uwagą przeczytać
książkę,atakzatymtęskniła,kiedypracaniepozostawiałajejczasunalektury.
Niepotrafiłarozwiązaćgłupiejkrzyżówki,adawniejkrzyżówkawniedzielnym
wydaniu gazety była rozwiązana, zanim Brad zdążył wstać z łóżka. Zakupy w
centrum handlowym stanowiły problem nie do pokonania. Tylko na lunche z
Mikiemjechałabezoporów.Tylkowtedyudawałosięjejzapominaćosobie,nie
myśleć o swoim stanie, o wszystkim, co wydarzyło się w przeciągu ostatniego
roku.Milczenieojcaintrygowałoją.Siostromnieszepnęłasłowaospotkaniach
zMikiem.Miaławrażenie,żestraciłybyswojąmagicznąmoc.
Niepoznawałasamejsiebie.Byłaprzecieżtakatwarda,aterazwszystkoją
przerażało,wszystkiegosiębała.Wpadaławstanyparanoiczneibałasię,żetak
już zostanie. Od lat stykała się z ofiarami gwałtów. Widziała kobiety
sparaliżowane lękiem, niezdolne do działania. W czasie przesłuchań drażnił ją
ichbrakwoli,nierozumiała,żemożnaażtaksięugiąćpodciężarembestialstwa.
Tabezradność…bezsilność…Terazbyłajednąznich.
Powtarzałasobie,żesięnieugnie,alemijałytygodnie,miesiące.
- Muszę zacząć ćwiczyć - powiedziała w czasie jednego z lunchów z
Mikiem. - Jeśli nie jestem umówiona na ważne spotkanie, na lunch z tobą, nie
mogęzwlecsięzkanapy.
-Możepowinnaśbraćantydepresanty?
-Wolałabymuniknąćprochów.Zawszemiałamtyleenergii…
-Jazdecydowałemsięnaprochy.Wydawałomisię,żeniesąmipotrzebne,a
jednak miałem depresję, piękny, kliniczny przypadek depresji. Byłem ofiarą,
przeszedłemciężkąoperację…Prochypomogły.
-Samaniewiem…
-Wtakimraziepomyślojakimśinnymrozwiązaniu,jeślichceszwrócićdo
normalnegożycia.Walcz,Brie.Walcz.
-Walczę.Wiem,żetaktoniewygląda,alewalczę.
Mikedotknąłlekkojejdłoni.
-Walczbardziej.Niechcęwidziećcięwtakimstanie.
Zrezygnowała nawet z porannego joggingu. Bała się biegać. Siłownia
odpadała,niewyobrażałasobie,żemogłabywystawićsięnaspojrzeniaobcych
mężczyzn, a kiedyś przecież tak lubiła te spojrzenia. Była drobna, zgrabna,
miałafajneciałoidługiewłosy,które,wychodzącdobiuraczysądu,zaplataław
warkocz,awdomunosiłarozpuszczone.Kiedyfaceciwodzilizaniąwzrokiem,
czuła się silna, zyskiwała nad nimi władzę. Teraz spojrzenie mężczyzny
przyprawiałojąoatakpaniki.
Niezamierzałajednakpoddawaćsiębezwalki.Zaczęłachodzićnasiłownię
dlakobiet,biegałanabieżnimechanicznej,podnosiłaciężarki.Skoroniebyław
staniewrócićdożycia,pozostawałoudawać,żewraca.Trochęsięzbłaźniłatym
założeniem przed samą sobą, jednak po dwóch tygodniach ćwiczeń zaczęła
lepiejsypiaćiodzyskałaapetyt.Zkażdymdniembyłoodrobinęlepiej.
Czasami myślała, że gdyby nie troskliwość Mike’a, nie dałaby sobie rady.
Rodzina zachowywała się wspaniale, to fakt. Dodawali jej sił. Mogła dzwonić
do bliskich o każdej porze dnia i nocy, gdy tylko poczuła potrzebę pogadania.
Ale to Mike, ten notoryczny podrywacz, o którym kilka miesięcy wcześniej
myślała,żeniepozwolimuzbliżyćsiędosiebie,sprawiał,żeznówczułasięjak
kobieta.Izatojużzawszebędziemuwdzięczna.
TommyBoothbyłnowywosadzie.Doskończeniaszkołyśredniejpozostał
mu rok. Ojciec, Walt Booth, który przeszedł właśnie na wojskową emeryturę,
zostawił synowi wybór: akademia wojskowa, dobra szkoła prywatna z
internatemalbopublicznaValleyHighSchool.Tommyzdecydowałsięzostaćz
ojcem i kończyć szkołę średnią na miejscu. Powodów było wiele. Kilka lat
wcześniej matka zginęła w wypadku samochodowym i od tego czasu radzili
sobie sami, takich dwóch osieroconych facetów. Jak na ojca i syna
porozumiewali się całkiem nieźle. Kolejnym powodem było to, że w Virgin
River na jakiś czas miała zamieszkać siostra Tommy’ego. Spodziewała się
dziecka, tymczasem jej mąż, Matt, który służył w marines, tkwił na Bliskim
Wschodzie, a Tommy niecierpliwie wyczekiwał pojawienia się na świecie
siostrzeńca. No i były jeszcze konie, jego ukochane konie, których nie mógłby
zabraćzsobądointernatu.
Ojciec Toma, emerytowany generał, już kilka lat wcześniej upatrzył sobie
niewielkąposiadłośćwVirginRiver.JegosiostramieszkałanadzatokąBodega,
a on na emeryturze chciał być blisko niej i dość długo szukał czegoś
odpowiedniego.
Midgechorowała,odtrzechlatniewstawałazłóżka.Gorzej,onaumierała.
Miała stwardnienie zanikowe, zwane inaczej chorobą Lou Gehriga. Zostało jej
niewiele czasu. Opiekowała się nią córka, Shelby, dzień, noc, świątek, piątek.
Walt był nawet gotów osiąść nad zatoką Bodega, możliwie najbliżej Midge,
chociaż zdecydowanie wolał lasy i góry niż wodę, jachty i plażowanie. Siostra
przekonałago,żebynieupierałsięprzyzatoce,przecieżwiedziała,żeniedługo
umrze. Być może odejdzie, zanim on przejdzie na emeryturę, mówiła. A jeśli
jeszcze pożyje, będzie mógł ją odwiedzać, bo z Virgin River do zatoki Bodega
nie było w końcu daleko, a osada zdawała się dobrym miejscem, by osiąść na
stałe.Midgemiałarację,rzeczywiścieodchodziła.KiedyWaltiTomprzenieśli
siędoVirgin,jejstanbyłjużnatylezły,żerodzinazaczęłamyślećohospicjum.
Walt wykonywał ostatnie zadania w Pentagonie, jednocześnie nadzorował
przez telefon remont domu, stawiał też stajnię i korral. Tommy odwiedził
posiadłośćtylkoraz,zanimwniejzamieszkał,alepokochałodrazukrainęgór,
rzek,lasówsekwojowych,łąk…
Perspektywa nauki w Valery High School natomiast niespecjalnie go
zachwycała. W porównaniu z kolegami z Waszyngtonu ci tutaj to wiocha,
myślał. Zdawał sobie też sprawę, że w prowincjonalnej szkole ludzie znają się
od lat, tworzą kliki i nie będzie mu łatwo wtopić się w to towarzystwo. Był
wysoki, dobrze zbudowany, ale za stary, żeby budować kumpelskie stosunki
poprzezgręwnogę.
Zaraz na początku roku poznał śmiesznego faceta. Nazywał się Jordan
Whitley. Chudy, nadpobudliwy, ale sympatyczny. Kilka razy posnuli się razem
po lekcjach. Jordan mieszkał blisko szkoły, Tom dojeżdżał codziennie z Virgin
River małą czerwoną furgonetką. Rodzice Jordana byli rozwiedzeni, mama
pracowała, co oznaczało, że chata mniej więcej do szóstej jest pusta. Tom,
wystarczyło, żeby dotarł do domu przed kolacją, zajrzał do koni, a ojciec nie
pytał,jakigdziespędziłpopołudnie.Wiedział,żewokolicymożnazahaczyćo
jedną, drugą imprezę z browarem. Jordan go namawiał, ale Tom się wykręcał.
Nieznałnikogopozanimjednym.Niezdradzałsię,żecodrugiweekend,kiedy
ojciec jechał nad zatokę Bodega, miał cały dom dla siebie. Nie chciał, żeby
koleżkasprowadziłmuswoichznajomych.Gdybyojciecsiędowiedział,byłaby
awantura.
Jordan zawsze, jakimś sposobem, miał piwo w domu. Tom musiał się
pilnować, żeby generał nie wyczuł od niego alkoholu, to też byłby murowany
powód do awantury, jeśli nie do bardziej radykalnych represji. I jeszcze jedna
rzecz.Jordanrwałpanienki,możnapowiedzieć,żebyłkolekcjonerem,cochwila
pojawiała się jakaś nowa. Żadna nie zwróciła dotąd specjalnie uwagi Toma,
Jordan wybierał przeciętne, a jednak miło było czuć zainteresowanie tych
nastolatek. Tom ciekawił je, nowy chłopak w szkole, przystojny, pewnie
nadziany.
-ChodźzemnąwpiątekwieczoremdoBrendana-zaproponowałktóregoś
dniaJordan.-Tomójkumpel.Zapowiadasięniezłaimpreza.
-Tak?
- Jasne. Wiesz, będzie tam taka laska, która strasznie na mnie leci. Jest na
pigułce,więcspokosprawa.
-Chcesz,żebymztobąposzedłiprzyglądałsię,jakwyjmujeszlaskę?-Tom
zaśmiałsię.-Dziękuję.
-Onaprzyjdziezkumpelą.
-Wpadłbymmożenajednopiwo,alenieznamtegotwojegoBrendana.
- Facet jest w porządku. Skończył szkołę dwa lata temu. Jak matka
wyjeżdża,aczęstosiętozdarza,spotykamysięuniego.Zabawimysię.Kumasz,
ocobiega?
- Kumam, kumam. - Idioci, pomyślał. Kręcą ich panienki, które
rozpowiadają, że są na pigułce. On nie był idiotą. Wiedział, czym się to może
skończyć. Na samą myśl, że miałby powiedzieć ojcu: „Złapałem trypra”,
przechodziłygociarki.
Na imprezę jednak pojechał. Wypił odrobinę piwa, niecałą szklankę, to
wszystko.Pojawiłsięskręt,któryszedłzrąkdorąk,aleniewszyscyponiego
sięgali. Tom go nie tknął. Człowiek się nie upala, jak myśli o studiach w West
Point. I jak ma takiego ojca jak Walt. Tatuś poćwiartowałby go na drobne
kawałki.
Kumpelapannynapigułcedałamuzmiejscadozrozumienia,żejestgotowa
na wszystko, ale Tom nie był zainteresowany. Towarzystwo szybko się skuło,
zrobiłosięnudnoiTomwymknąłsięokołodziewiątej.Niktnawetniezauważył,
żewychodzi.
-Gdzieśtyprzepadł?-zagadnąłgoJordanwponiedziałekrano.
-Musiałemwracaćdodomu.Starszykrótkomnietrzyma.
-Noabrowar,laski?
-Wypiłemkilkapiw,adziewczyny?Żadnamisięniepodobała.
Jordanwybuchnąłhisterycznymśmiechem.
- Co z tego? Nie jesteś chyba…? Stary, nie powiesz mi, że jeszcze nigdy
żadnejnieprzeleciałeś?
-Niewygłupiajsię-odparłzgodnością,bocomożnaodpowiedziećwtakiej
sytuacji?Alerzeczywiścieniespałnigdyzdziewczyną.Byłpoprostuostrożny,
a ostatnia dziewczyna, z którą chodził przed wyjazdem z Waszyngtonu, doszła
zaledwie do pettingu, zanim wyjechał ze stolicy. Chciał znaleźć sobie
dziewczynę, myślał o tym cały czas, ale musiałaby to być naprawdę
superdziewczyna,taka,naktórejbymuzależało.
-Wpadnijdomnieposzkole.Cośwykombinujemy.
-Posłuchaj,Jord,wiem,żefajnyzciebiekumpelichceszmizorganizować
panienkę,alepozwól,żesambędęsięmartwiłoswojesprawy.
-Człowieku,niewiesz,cotracisz.
Tom widział dziewczyny. Trawka, piwo, małomiasteczkowe panny…
Przyszedł, zobaczył i już wiedział, że raczej nic nie traci. Nie poznał żadnej,
którabygozainteresowała.
-Zajmijsięsobą,ajazajmęsięsobą-powtórzył.
Poza Jordanem nie znał właściwie nikogo. Cieszył się, że ma w ogóle
jakiegośkolegę,czekałjednak,żepojawisięktościekawszyniżJord.
Do baru wszedł nowy klient i usiadł przy kontuarze, naprzeciwko Jacka.
Mógł mieć dwadzieścia kilka lat. Koszulka polo, spodnie khaki, mokasyny.
Facetniewyglądałnaturystę.Nieprzyjechałraczejwędkowaćczypolować.
Jackprzetarłladę.
-Copodać?
-Poprosiłbympiwo.
Jack postawił przed gościem szklankę z dobrze schłodzonym piwem z
beczki.
-Przejazdem?
-Nie.ZacząłemwłaśnieuczyćwValleyHighSchool.Pomyślałem,żetrzeba
poznaćludzi.-Upiłłykpiwa.-MapandzieciakiwValleyHigh?
-Niechsiępantrzymastołka.Mamkilkumiesięcznegosyna.Kiedypójdzie
doszkołyśredniej,jabędęchodziłolasce.
Nauczycielroześmiałsię,wyciągnąłrękę.
-ZachHadley.
-JackSheridan.Witamynapokładzie.Jakcisięunaspodoba?
- Jeszcze się nie zaaklimatyzowałem, prawdę mówiąc. Dotąd uczyłem w
dużym mieście, ale chciałem zobaczyć, jak będzie mi się żyło na prowincji.
Dzieciakipatrząnamniedziwnie.Śmiejąsięzmoichciuchów.
Jackteżsięuśmiechnął.
-Tumieszkająranczerzy,farmerzyiwiniarze.Przyjeżdżatrochęwędkarzyi
myśliwych.Niespotkaszraczejnikogo,ktograłbywgolfa.
- Wyglądam, jakbym się urwał z pola golfowego? - Zach zachichotał. -
Nieźle.
DobaruweszłaMeliodrazupodałasynkaJackowi.
-ToDavid,twójprzyszłyuczeń-dokonałprezentacjiJack.
Chłopczyk włożył palec do ust i puścił głośnego bąka. W ten sposób
przywitałsięzpanemnauczycielem.
Jackwyjąłspodkontuarunosidełko,założyłjeiulokowałsynanapiersi.
-Mel,przedstawiamciZachaHadleya,nowegonauczycielaValleyHigh.
Uścisnęli sobie dłonie, po czym Zach opowiedział, że wynajął niewielki
domeknaobrzeżachClearRiveristarasiępoznawaćucznióworazrodziców.
- Zajrzałeś do nas w dobrym momencie - stwierdziła Mel. - Zaraz zaczną
schodzićsięstaligoście.
-Świetnie.Prowadziszbarrazemzmężem?
-Nie.Jestempielęgniarkąipołożną.Pracujęwprzychodnipodrugiejstronie
ulicy,uDokaMullinsa.
-Naprawdę?-zapytałZachzniejakimpodziwem.
NaprawdętożadnazpacjentekMelnierodziwdzień.Jackpodsunąłżonie
małepiwo.AJackmipomaga.Kiedyodbieramporód,siedziprzezcałąnocw
barze,nawypadekgdybympotrzebowałajegopomocy.
Pojawił się Mike, usiadł obok Mel, zaraz po nim przyszedł Dok. Jack
dokonywał prezentacji. Zdążył nawet opowiedzieć, że Mike służył w policji w
LosAngeles,apoznalisięizaprzyjaźnili,kiedysłużyliwmarines.
- Macie ciekawe życiorysy. - Zach już coś kombinował. - Moglibyśmy
urządzićkilkaspotkań,niechbydzieciakiposłuchałyowaszejpracy,służbie.
-Jamiałemjużtakiespotkania-odezwałsięMike.
-Ijak?
- Interesowały ich dwie rzeczy: czy zastrzeliłem kiedyś kogoś i czy sam
byłempostrzelony.Pierwszaodpowiedźbrzmiałanie,drugatak.Niewiem,czy
potymktośztychsmarkaczychciałbyzasilićszeregipolicji.
- Ja chętnie opowiem o antykoncepcji, o chorobach przenoszonych drogą
płciową,otym,jakbronićsięprzedmolestowaniemigwałtem-zaoferowałasię
Mel.-Szukamkontaktuzeszkołami,aletobardzokonserwatywnaokolica.
-Mel,niestraszZacha-poprosiłJack.-Przedchwiląwłaśniepowiedział,że
chciałbytupomieszkaćtrochędłużej.
ZkuchniwyłoniłsięProboszczztacączystychszklanek.
- Proboszcz, to Zach, nowy nauczyciel z Valley High. Szuka chętnych,
którzyopowiedzielibydzieciakomoswojejpracy.
-Cześć.-Odstawiłtacęiwyciągnąłpotężnąłapę.-Miłopoznać.
-Mógłbyśopowiedzieć,jaktojestbyćkucharzem-podsunąłJack.
-Mowyniema.-ProboszczuśmiechnąłsiędoZacha.-Ledwieudajemisię
rozmawiaćzwłasnążoną.Żadnychpublicznychprzedstawień.Witajwnaszym
miasteczku-dodałjeszczeiuciekłdokuchni.
-Apan,doktorze?-ZachnachyliłsiędoDoka.
Tenzaśwychyliłwhisky,uniósłbrwiioznajmiłpoważnymtonem:
-Wżyciu,młodyczłowieku.
-Notomamtłumychętnych-stwierdziłZachbezwielkiejurazy.
- Wiesz co, łatwiej zajrzeć do nas na piwo, niż szukać ochotników -
powiedziałJack.
-Aty?Zgodziszsię?
-Jasne.Opowiemdzieciakom,jakfajniejestmiećwłasnybar,apotemMel
poinstruuje ich o odpowiedzialnych zachowaniach seksualnych. Będą mieli
pełnyobrazmiłej,dobrzedziałającejfirmyrodzinnej.
-Maszrację.Lepiejwpaśćdowasnapiwo-westchnąłZach.
ROZDZIAŁTRZECI
Kilka razy w tygodniu, po pracy, wpadali do Jacka na piwo Sue i Doug
Carpenterowieiichnajbliżsiprzyjaciele,CarrieiFishBristolowie.Bylistałymi
klientami,dobrymiznajomymiMel.KtóregośdniaSuezadzwoniładoniej,żeby
umówićwizytędlaswojejszesnastoletniejcórki.
- Mała jest w ciąży. Musimy coś z tym zrobić. - Tyle powiedziała przez
telefon.
No cóż, na tym polegała praca Mel, na pomaganiu kobietom w ciąży,
niezależnie od wieku, niezależnie od tego, czy były mężatkami, czy nie. Sue
trochęsięniespodobało,żeMelchcesięspotkaćzdziewczynąsamnasam.
-Cosiędzieje,Brendo?-przywitałapannę.
-Wyglądanato,żejestemwciąży.
Melpodniosłagłowęznadkartypacjentki.
Brenda chodziła do pierwszej klasy szkoły średniej. Uczyła się na samych
szóstkach, była cheerleaderką, działała w samorządzie szkolnym, przykładny
dzieciak jednym słowem. W perspektywie studia, dobre stypendium. A jednak
natura,starademokratka,wszystkichtraktujejednakowo,pomyślałaMel.
-Oddawnaniemaszmiesiączki?
-Jużtrzeciraz.Będziemożnausunąć?
Melzaskoczyłtrochękostycznytonpytania.Brendabyłaułożonąpanienką,
miłą, grzeczną. Tragedia polegała na tym, że mnóstwo podobnych jej
smarkatych niszczyło swoją przyszłość, wdając się w amory z takimi samymi
niedorostkami jak one. Brenda najwyraźniej nie zamierzała niszczyć sobie
przyszłości.
-Maszkilkamożliwościdowyboru,alezacznijmyodbadania.
-Jasne-rzuciłakrótkotwardapanna.
-Zdejmijubranie,włóżtękoszulę.Zostawięcięnachwilęizarazwracam.
Brenda chwyciła koszulę i zaczęła się rozbierać, nie czekając, aż Mel
wyjdzie.
A ona poszła do kuchni, nalała sobie coli light. Zastanawiała się. Może
Brenda jest po prostu wściekła, że matka się dowiedziała. Może chłopak
przeraził się i zrejterował. Może, może… Trzymajmy się faktów, powiedziała
sobiewkońcu.
Dałajejkilkaminut,tylkokilka.Brendaniemusiałasięuspokajać.Chciała
miećjaknajszybciejcałąsprawęzgłowy.
-Miałaśkiedyśbadaniedopochwowe?
-Nie-burknęłapannica.-Proszęrobić,codopaninależy.
-Oczywiście,alenajpierwcięosłuchamizmierzęciśnienie.
-Jakpanichce.
-Brendo,przepraszam,aleczegośnierozumiem.Czytymaszcośdomnie?
-Nie,poprostujestemzłanacałyświat.
Melprzysiadłanataborecie.
-Bo…?
-Bojestdodupy.
-Byćmożepopełniłaśbłąd,aletoludzkie.
-Tak?Mamżyćzeświadomością,żepopełniłambłąd?
-Cofnijmysiętrochę.Opowieszmi,jaktosięstało?
- Po jakiego grzyba? Niech pani mnie zbada i już. Pomyśli pani, że jestem
skończonąidiotką.Jawkażdymrazietakmyślę.
-Zobaczymy.-Melzałożyłanogęnanogę,czekała.
-Poszłamnaimprezę.Byłopiwo.Sporopiwa.Upiłamsię.Obudziłamsięz
potwornymkacem.Rzygałam.Facet,któryleżałobokmnie,powiedział,żefilm
mu się urwał i do niczego nie doszło. Ktoś musiał się do mnie dobrać, skoro
jestemwciąży.
Melzmartwiała.
-Powiedziałaśmamie?
-Powiedziałam,kiedydrugiokressięniepojawił.Skądmogłamwiedzieć?
Kupiłam test, sprawdziłam. Nie przyszło mi do głowy, że wynik będzie…
pozytywny…
-Bolałocię?Miałaśotartąwaginę?
- Cała byłam obolała! Jakby ktoś zrzucił mnie ze schodów. Zbierało mi się
ciąglenawymioty.Niemyślałamowaginie.
-Kiedysięobudziłaś…Byłaśubrana?Ktośmógłcięzgwałcić?
-Byłamubranaodstópdogłów.Miałampawianabluzce.Iwewłosach.-
Wzdrygnęłasię.
-Poszłaśtamzeznajomymi.Ktoścoświdział?
- Byłam tam z dwoma kumpelkami i kolegą, kompletnym ciemięgą.
Wszyscy się upiliśmy. My nigdy… Pierwszy raz przydarzyła mi się taka
impreza. Czasami wypiję jedno, dwa piwa, ale nigdy nie byłam na balandze,
gdziesącałeskrzynkibrowaru.Prawieniepiję.
-Atymrazemdużowypiłaś?
-Niepamiętam.Chłopcymówili,żebyłamdętka.Kompletniezalana.Jedna
ztychmoichkumpelizaklinasię,żechłopak,zktórymprzyszłam,rzeczywiście
padł.
-Pomyślałaś,żektośmógłwrzucićcośdotwojegopiwa?
-Comianowicie?
-Niewiem,poprostupytam.
- Wiem tylko, że ktoś się ze mną przespał. Nic nie pamiętam. Nie byłam
raczej w stanie podejmować decyzji. Dziewczyny, z którymi poszłam na
imprezę, to moje przyjaciółki. Nie okłamywałyby mnie. Nie rozmawiałam z
nikiminnym.
-Znałaśwszystkich?
-Nie,niewszystkich.Możetenchłopakteżnicniepamięta.
MelmiałanakońcujęzykazapytaćBrendę,czyznaokreślenie„alkofiut”.
-Poalkoholumężczyznamakłopotyzerekcją,niemówiącowytrysku.Ten,
ktotozrobił,musipamiętać.
-Iterazkłamie…
-Brendo,przecieżtooczywiste,żezostałaśzgwałcona.
-Niekoniecznie.Taksięurżnęłam,żemogłamniewiedzieć,corobię.
- Dla mnie wychodzi na jedno. - Mel wzdrygnęła się. - Mam nadzieję, że
byłaśnapolicji.
-Ajakże.-Dziewczynazaśmiałasięcierpko.
-MożemypobraćpróbkęDNA.Zidentyfikujemytegoczłowieka.
-Interesujące.-Znowusięzaśmiała.-Bardzointeresujące.
-Brendo,posłuchaj…
- Nie chcę wiedzieć. Ktokolwiek to był, powie, że sama chciałam, a ja nie
będęmogłazaprzeczyć,bopoprostuniepamiętam.Przyokazjicałaszkoła,całe
Virgin River dowie się, że Brenda to kurwa. Brenda przespała się z facetem.
Brendaopowiada,żektośdosypałjejprochydopiwa.Kogomychcemynabrać?
-Uważasz,żetoniemożliwe?Dziewczyna,któradotądnieuprawiałaseksu,
nie budzi się raczej w ciąży po imprezie piwnej, bo tego właśnie chciała. -
Brenda odwróciła wzrok. - Uprawiałaś wcześniej seks? Nie, żeby to miało
znaczenie.
- W zeszłym roku… Chodziłam z chłopakiem. Bardzo go lubiłam, ale nie
posunęliśmysiędokońca.Chciałammiećpewność,chciałam,żebytobyłocoś
wyjątkowego. - W jej oczach na moment pojawiły się łzy, ale natychmiast się
opanowała.
Meldotknęłajejdłoni.
-Będziewyjątkowe,kiedysięzdecydujesz.Będzie.-Wstała.-Zbadamcię
teraz. Musimy zrobić test na choroby weneryczne i pobrać krew na obecność
HIV.
-HIV?Ocholera!
-Wszystkopokolei,Brendo.SzczepiliwaswszkoleprzeciwkożółtaczceB?
-Acotomadorzeczy?
-Równieżprzenosisiędrogąpłciową.
-Jezu…
-Spokojnie,kochanie.Najpierwbadanie.Rozluźnijmięśnienajbardziej,jak
potrafisz.Pobioręwymaz,musiszchwilęodczekać.-Melzamilkłanamoment.-
Pamiętasz,ktobyłnatejimprezie?
Brendziezaczęładrżećbroda.
- Myślę tylko o jednym, żeby pozbyć się jak najszybciej tego tam i dalej
funkcjonować.Zacząłsięrokszkolnyiwogóle…
- Rozumiem, ale martwię się. Nie możemy przejść do porządku dziennego
nad tym, co się wydarzyło. Za chwilę inna dziewczyna może znaleźć się w
identycznejsytuacji.Naglestwierdzi,żejestwciąży,chociażniezgadzałasięna
seks.
-Alboniepamięta,żesięzgodziła.
-Bolałocięcoś?Miałaśsiniaki?
- Czułam ból w piersiach. Bolało mnie gardło, ale myślałam, że to od
wymiotowania.
-Bólwpiersiach?Gdziedokładnie?
Brendapołożyładłońnamostku.
-Zewnętrznyból?Jakbyśdostałapiłkąwpierś?
Dziewczynakiwnęłagłową,zaskoczonatrafnościąporównania.
Melskończyłabadanieipomogłajejsiępodnieść.
- Zgodzisz się porozmawiać o tym, co zaszło? Może z kimś z poradni
planowaniarodziny?Opowiedziałabyśwszystko,copamiętasz?
-Poco?
-Możepoto,byuświadomićinnymdziewczynom,jakniebezpieczniebywa
naimprezach.
-Niewiem…samaniewiem.
- Nikt nie będzie pytał, kim jesteś i jak się nazywasz, chyba że policja
znajdziefacetaiprokuratorpostawigoprzedsądem.Powinnaświedzieć,cosię
naprawdęwydarzyło.
-Może…Muszęsięzastanowić.
-Wporządku.Możeszsięjużubrać.Odpowiedzmitylkonajeszczejedno
pytanie.Taimprezabyłatutaj,wVirginRiver?
-Tak,wVirginRiver.
Mel odbyła długą rozmowę z pielęgniarką z poradni planowania rodziny w
Eurece. Zgodziła się porozmawiać z pacjentką, uznała, że takie spotkanie jest
konieczne, ale zanim do niego doszło, Brenda poroniła. Po tygodniu przyszedł
wyniktestunachlamydię.Pozytywny.
Natychmiast skontaktowała się z Carrą. Było jej wszystko jedno, kto z
domowników odbierze telefon, ale szczęściem dla Carry sama podniosła
słuchawkę.Melniepatyczkowałasięzpanną,tylkopowiedziałajejzpunktu,że
mawłaśnieprzypadekchorobywenerycznejwVirginiCarramusizrobićtesty.
U niej też badania wykazały chlamydię. Mel przepisała antybiotyk i kazała
przyjśćzakilkatygodninakontrolę.Carrawdalszymciąguniechciałasłyszećo
środkach antykoncepcyjnych. Nie widywała się już ze swoim „chłopakiem”,
któryprzetrwałraptemdwatygodnie.Mimożejązaraził,ciągleupierałasię,że
tojejwina.Nazwiskaoczywiścieniepodała.
Melbyłapoważniezaniepokojona.Wszystkowskazywałonato,żecośzłego
dziejesięwosadzie.
Przyszedłwrzesień,październik,czas,któregoMelnigdynielubiła,chociaż
w barze zaczynał się wtedy ruch, pora polowań na niedźwiedzie i jelenie.
Myśliwi zatrzymywali się w Virgin przejazdem do Shasta i Trinity Alps, gdzie
mielidoskonałeterenyłowieckieichatymyśliwskie.Stalibywalcyprzyjeżdżali
wgórycoroku,żebyzapolować,imusieliwpaśćdobaru,stęsknienizakuchnią
Proboszcza.Wielkoludstarał się,jakmógł. Wkońcuzostawiali wbarzeniezłe
pieniądze,pozatymjestmiło,jakktośdocenianaszetalenty.Jackniepodnosił
cen, nie uznawał „taryfy turystycznej”. Bar miał być tani, służyć przede
wszystkimmiejscowymklientom.Jedynazmianapolegałanatym,żepojawiały
sięnaprawdędobrealkohole,jakbłękitnyJohnnieWalker,bowśródmyśliwych
byliamatorzynajlepszychtrunków.Płaciliniewiele,alezawszezostawialisute
napiwki.
MelniemogłaznieśćwidokusuvówifurgonetekdefilującychprzezVirgin
ze zwierzyną z pokotów. Miała jednak za męża faceta, który sam kochał
polowania,nauczyłasięwięcmilczeć.
Jack i Proboszcz od początku mieli wśród gości myśliwych i wędkarzy, to
równieżzmyśląonichpowstałtenlokal.WsezonieJackzamykałpóźniejniż
zwykle.MelzDavidemwracaładodomuonzostawałjeszczewbarze.Któregoś
wieczoru tuż przed końcem pracy, wypadła jej wizyta domowa i przyniosła
małegoJackowi.Davidmiałjuzpięćmiesięcy,byłsilnym,zdrowymdzieckiemi
świetnie się czuł w nosidełku, które Jack mocował teraz na plecach zamiast na
piersiiakdawniej.
- Nakarmiłam go, przewinęłam - powiedziała Mel, przekazując mężowi
syna.-Niedługopowinnamwrócić.
Mike jadł właśnie kolację, kiedy w barze pojawiło się sześciu myśliwych.
Jack nie przywitał się z nimi, wywnioskował więc, że to nowi goście. Młodzi,
żadenpewnienieprzekroczyłtrzydziestki,rozbawieni,wyluzowani.Podeszlido
baru, rzucili jakiś żart, że barman dorabia sobie jako opiekunka do dzieci.
Kolacji nie zamawiali, wzięli tylko drinki, przenieśli się do stolika i zaczęli
rozmawiaćozakończonymwłaśniepolowaniu.
-Jakmyślisz,któryznichsiądziezakierownicą?-zapytałMikeJacka.
Nieodpowiedział,przyglądałsiętylkonowymgościom,aMikeJackowi,bo
ten miał niezłe wyczucie sytuacji. W barze można było hałasować
przekrzykiwać się, dopóki alkohol nie zaczynał plątać języków. Chłopcy
zamówili kolejne drinki, tym razem poprosili o całą butelkę i dzban piwa. Z
każdym kieliszkiem stawali się głośniejsi. W pewnym momencie z kuchni
wyszłaPaige.
-Pytałeś,czybędącośjeść?-zwróciłasiędoJacka.
-Pytałem,jaktylkoprzyszli,aleodmówili.
- Ja zapytam, bo chciałabym już zamknąć kuchnię. - Podeszła do stolika i
powiedziała:-Mążprzyrządziłdoskonałąlasagnezchlebemczosnkowym,jest
teżnadziewanyjesiotrzjarzynamigotowanyminaparze-zaproponowała.
-Mąż?Cholera,ilekroćwybioręsięnapolowanie,mampecha.
Paigecofnęłasięokrok,ale„pechowiec”chwyciłjązarękę.
-Pozbądźsiętegoswojegomęża,słoneczko.
Panowie zarechotali radośnie, jakby usłyszeli najlepszy dowcip, Mike
natomiast pomyślał, że chłopak nie wie, co robi. Jeśli mu życie miłe, nie
powinienzadzieraćzkobietątakiegowielkoludajakProboszcz.Jackprzymknął
lekkopowieki.Aniechto…
Paige cofnęła rękę, uśmiechnęła się uprzejmie i odeszła od stolika. Jack
zatrzymał ją na moment, poprosił, żeby wzięła od niego Davida. Właśnie
zdejmowałnosidełko,kiedyjedenzmyśliwychwrzasnął:
-Totwojażona,stary?
Jack pokręcił powoli głową. Nie. Lepiej, żebyś nie miał do czynienia z jej
mężem,pomyślał.
Ci idioci nie wiedzieli, że Jack miał paskudne lato i łatwo było go
wyprowadzić z równowagi Potrafił być ciepły i serdeczny, ale kiedy ktoś go
naprawdę wkurzył, mógłby zabić. W każdym razie lepiej było mu się me
narażać.Widząc,żeJackoddajeDavidaPaige,Mikeuznał,żemusicośzrobić.
Zsunąłsięzestołkaipodszedłdostolikawesołków.
-Cześć,chłopaki.Mieliścieudanełowy?
Popatrzylinaniegopodejrzliwie.
- Ustrzeliliśmy jednego kozła, młodzik. Nie ma się czym chwalić -
powiedziałktóryś.-Atykto?
- Mike. Chciałem wam tylko powiedzieć, żebyście nie przesadzili,
szczególniejeślimaciewracaćnanoclegsamochodem.
„Chłopaki”wymieniliznaczącespojrzeniaigruchnęliśmiechem.
-Anibyktodałciprawosięwtrącać?
- Nikt, ale nie lubię patrzyć, jak ktoś wypada z trasy. Drogi tutaj kręte,
wąskie,dosyćniebezpieczneNieoświetlone,bezbarierekzabezpieczających
WtejwłaśniechwilidobaruweszłaMelOdwiesiłakurtkę,usadowiłasięna
stołkuinachyliładoJacka,czekającnapocałunek.
-Aniechmnie-odezwałsięjedenzwesołków-iodopieroprzepióreczka.
Takątobymustrzelił
Jack wyprostował się, zanim zdążył pocałować żonę. Minę miał dość
paskudną.
-Niezaczepiajcienaszychkobiet,chłopcy-przestrzegłtowarzystwoMike.-
Chybażechceciemiećkłopoty.Jasne?
Kolejny wybuch śmiechu. Jeden z myśliwych powiedział, na swoje
nieszczęściezbytgłośno:
-Możeonamaochotę?Trzebabyzapytać.
Jackusłyszałkoszarowykomentarz.Melnajpewniejteż.
Dopiero teraz Mike uświadomił sobie, że panowie musieli być już nieźle
wygrzani, zanim pojawili się w barze. Zapominali się. Mike miał alergię na
polowania z alkoholem, podobnie jak jego bracia i przyjaciele z marines.
Owszem,szklaneczkawieczorempopolowaniu,kiedypokotbyłładnyimożna
było usiąść przy ognisku, to rozumiał, ale tropić zwierzynę, pociągając z
piersiówki?Nie,nigdy.
Zerknął przez ramię i zobaczył, że Jack szepcze coś do Mel, która
zeskoczyłazestołkaizniknęłanazapleczu.Japierniczę,pomyślał.
- Chłopcy, zapłaćcie za wasze drinki i zbierajcie się - poprosił. - Dopóki
jeszczewidzicienaoczy.
-Spokojnie,chico.Jeszczenieskończyliśmy.
Chico? Nie znosił tego. Nikt nie będzie mówił mu „chłopczyku” i drwił
sobiezjegolatynoskichkorzeni.
KątemokadostrzegłProboszcza.Wielkoludwyszedłzkuchniistanąłobok
Jacka. Ręce założył na piersi, ściągnął brwi i zrobił taką minę, że wesołkowie,
gdyby byli przezorniejsi, powinni natychmiast ewakuować się z baru. Nawet
mały brylantowy kolczyk w uchu zdawał się skrzyć jakoś mało przyjaźnie.
Przyjacielebyligotowiprzywrócićporządekwlokalu.
Mike poruszył ramionami, rozluźnił mięśnie. Nie słyszał, żeby w barze
doszło kiedyś do bójki W każdym razie nigdy do tego nie doszło, odkąd
pracował tu Proboszcz. Człowiek musiał być naprawdę mocno wypity, do tego
nadzwyczajgłupi,żebyznimzadzierać.
Weselifaceciwyglądalinasilnych.ByliznaczniemłodsiodJacka,Mike’ai
ProboszczaTylezebylipijani,atrzejprzyjacielezwyklewychylaliszklaneczkę
dopieropozamknięciu.Wpracypiłosiękawę.
Jack cierpiał nad każdą najdrobniejszą szkodą w barze. Każda stłuczona
szklanka to był ból Może jednak zostanie za barem, poczeka, że panowie sami
wyjdą. Albo im przyłoży, zważywszy na jego nastroje po tym, przez co
przeszedłwostatnichmiesiącach.
-Zbierajciesię,chłopcy,nieróbciezamieszania-powtórzyłMike.
Panowiewymienilispojrzeniaipodnieślisięodstolika,gotowidowyjścia.
Zapomnielitylkozostawićpieniądzezadrinki.
JedenznichodwróciłsięgwałtownieizdzieliłprostowtwarzMike’a,który
zatoczyłsię,oparłażobar.
-Pożałujecie-wycedziłioddałcios.
Uderzyłztakąsiłą,żetrafiony,lecącdotylu,zbiłznógdwóchkolegów.
Zaczęłosię.JackiProboszczznaleźlisięobokMike’a,zanimjeszczezdążył
wymierzyćcios.Proboszczstuknąłdwóchwesołkówgłówkami,jednaodrugą,
Jack przyłożył trzeciemu w splot słoneczny, kolejnemu w szczękę. Mike
dźwignąłswojegoprzeciwnikazpodłogiipotraktowałmocnymlewymprostym,
posyłając przy okazji na deski najbliżej stojącego kolesia. Któryś z panów
jeszcze próbował uderzyć Jacka, ale nie zdążył, bo najpierw trzasnęło mu w
wykręconej ręce, a potem gruchnął o ścianę. Po chwili sześciu dzielnych
myśliwych leżało pokotem na podłodze wśród odłamków szkła, wywróconych
krzesełistolików(wliczbiedwóch),pojękujączcicha.Pozapierwszymciosem,
wymierzonymMike’owi,niemielinaswoimkoncienicdoodnotowania.
Pierwszy podniósł się oczywiście najbardziej zacięty z szóstki. Proboszcz
chwyciłgozaprzódkurtkiizapytał:
-Naprawdęjesteśażtakigłupi?
FacetpodniósłręceiProboszczgopuścił.
-Wporządku,wynosimysię.
-Zapóźno-skontrowałMikeizawołał:-Paige,sznur!
-Dajspokój,stary-powiedziałktoś.
- Niech spadają. - Jack chciał jak najszybciej pozbyć się niepożądanych
gości.
-Nie-zaprotestowałMikeizwróciłsiędomyśliwych:-Ostrzegałemwas.
Prosiłem,żebyścieniezaczepialinaszychkobiet.Znaminiewygracie,dupki.
MikewytłumaczyłJackowi,żefacecisązbytpijani,żebyktóremuśpozwolić
usiąśćzakierownicą,noitrzebawezwaćpolicję.Związalimyśliwych,wystawili
ichnaganek.Podwudziestuminutachpojawiłosiętrzechludzizbiuraszeryfa.
-Zlitujsię,dobryBoże-jęknąłHenryDepardeau,zastępcaszeryfa.-Ilekroć
mniewzywacie,alboktośdostałwłaśniewciry,albokulkę.
- Strasznie nam przykro, Henry - odezwał się Jack. - Rzadko tu mamy
kłopoty.
-Cotymrazem?
- Tym razem facet rzucił się do bójki. - Jack wskazał inkryminowanego. -
Bardzoniegrzecznygość,niesądzisz?Poprostuwyszedłzsiebie,rozumiesz?
-Wiecznezawracaniegłowyzwami.
-Postawięcikolację.Wpadnijktóregośdniazchłopakami.
- Dobra, dobra. Zabieramy tych wojowników. Mam nadzieję, chłopcy, że
maciekartyłowieckieitakietam.
„Chłopcy” mieli niemrawe miny. Całą szóstkę najwyraźniej czekało więcej
kłopotów, niż tylko zarzut o zakłócanie porządku publicznego. Jack nie mógł
powstrzymaćsięodśmiechu.
-Kłusowaćiwszczynaćburdy…-westchnąłHenry.-Skończeniidioci.Już
zasamągłupotęmuszęichwsadzić.
HopeMcCrea,zażywnadamawpodeszłymwieku,należaładostałychgości
baru. Wpadała zwykle pod koniec dnia na szklaneczkę Jacka Daniel’sa i
papierosa.PrzysiadałasiędoDoka,aleczasamizamieniałakilkazdańzMikiem.
-Wiesz,żetojaściągnęłamtutajMel?-zagadnęłagoktóregoświeczoru.
-Cośmisięobiłoouszy.
-Wpadnijdomnie,mamdlaciebiepropozycję.
-O!Brzmizachęcająco…
-Chodziopracę,głupku.-Poprawiławielkieokulary,któreciąglezsuwały
sięnaczubeknosa,iwyszczerzyłazębywuśmiechu.
-Nieszukamroboty.
- Zobaczymy. Jack ci wytłumaczy, jak do mnie dojechać. Bądź jutro o
czwartej.-Zgasiłapapierosaiwyszła.
Mike pojechał następnego dnia do niej, bo Jack stwierdził, że warto
wysłuchać,coHopemadozaproponowania.Miałasiedemdziesiątsiedemlat,od
dwudziestu była wdową. Ściągnęła do Virgin River Mel, płaciła niewielką
pensjęzwłasnejkieszeniioddałajejchatę,któradoniejnależałaiwktórejMel
mieszkała teraz z mężem i synkiem. Kiedy po roku kontrakt wygasł, Dok
wciągnął Mel do spółki. Razem prowadzili przychodnię, obywając się bez
pomocyHope,zresztązgodniezjejprzewidywaniami,bopodpisująckontraktz
Mel, wierzyła że nowa położna usamodzielni się i zostanie w osadzie Tego
wszystkiego Mike dowiedział się od Jacka który powiedział coś jeszcze.
Przypuszczał mianowicie, ze Hope chce zrobić z Mike’a miejscowego stróża
porządku, takim samym trybem, jakim z Mel uczyniła miejscową służbę
zdrowia. Będzie mu przez rok płaciła z własnych oszczędności, a po roku
miasteczko,niemogącjużobyćsiębezwłasnegopolicjanta,znajdziefundusze
na pensję dla niego Hope mieszkała osiem kilometrów od osady w dużym
wiktoriańskim domu, który kupili z mężem przed pięćdziesięciu laty. Po jego
śmiercisprzedałaziemięsąsiadom,zachowująctylkostarąrezydencję.
- Nigdy nie byłem w środku, ale ludzie mówią, że chomikuje wszystko, co
„możesiękiedyśprzydać-przestrzegałJackprzyjaciela.
Czekała na niego na ganku, popijając kawę, z nieodłącznym papierosem w
dłoni. Obok na stoliku imała przygotowaną grubą teczkę z papierami
Uśmiechnęłasiętriumfalnie,gdyzobaczyłaMike’a
-Wiedziałam,żeprzyjedziesz.
-Janatomiastniewiem,czyudacisięzrobićzemniewiejskiegogliniarza,
Hope.Niemampojęcianaczymmiałabytakapracapolegać.
-Pojęciamożeniemasz,alemaszdoświadczenie,któresięprzyda.Ostatnio
nienajlepiejdziejesięwVirgin.
-Cototakiego?-Mikewskazałteczkę.
- Dokumenty przygotowane przez prawnika. Mogę zatrudnić cię jako
konstabla, kogoś w rodzaju stróża porządku. Skończyłeś co prawda jedną z
najlepszych akademii policyjnych w kraju, ale oficjalnie nie będziesz
policjantem, co nie ma większego znaczenia. Będziesz miał prawo zatrzymać
każdego, kto dopuści się wykroczenia lub przestępstwa, po czym przekazujesz
takiego delikwenta w ręce szeryfa. Będziesz mógł prowadzić dochodzenia,
przesłuchiwaćświadkówczyzamawiaćekspertyzy.Każdyprywatnydetektywto
robi. Odwiedzisz biuro szeryfa, nadleśnictwo, biuro policji drogowej i
posterunki policji w okolicznych miasteczkach. Przedstawisz się, ludzie muszą
ciępoznać.Możeszmiwierzyć,wszyscybędąszczęśliwi,żedajęimkogośdo
pomocy.
-Cobędęrobił?
-Samzobaczysz.Virgintospokojnaosada,aleostatniozaczęłysiękłopoty.
Powinniśmy mieć na miejscu kogoś z doświadczeniem policyjnym. - Zapaliła
następnegopapierosa.-Niebędzieszmiałaresztu,kogutanadachusamochodu
anikamizelkikuloodpornej.
-Jakmiałybywyglądaćgodzinypracy?
-Niebędzieżadnychgodzinpracy,wystarczy,żejesteśnamiejscuwrazie
potrzeby. Rozumiem, czasami będziesz chciał gdzieś wyjechać… Miejmy
nadzieję, że pod twoją nieobecność nie będzie dochodziło do gwałtownego
wzrostuprzestępczości.
Wyjazdy…?RaznadwatygodnielunchzBriewSantaRosa.Możeczęściej.
-Brzmijakpłatnewakacje.
-Oby.-Otworzyłateczkęiwyjęłakontraktopiewającynażałosnestawki.
- Może niekoniecznie płatne - zauważył. Ale w końcu nie szukał
pełnoetatowej pracy, jednak nie myślał wiecznie zbijać bąków. I oto Hope
dawała mu zajęcie zgodne z jego kwalifikacjami. Wiejski konstabl… Brzmi
paradnie.Miałemeryturę,dodatekdlaniepełnosprawnych,trochęoszczędności.
Nawetniemusiałdorabiać.-Skąduciebietakiepomysły?-zapytał.-Najpierw
Mel,terazja?
- Ktoś musi dbać o potrzeby miasteczka. Brak nam organizacji, coś trzeba
zrobić. Nie będę żyć wiecznie, chociaż czasami się boję, że owszem, może się
zdarzyć. - Podsunęła mu odznakę, na której widniał napis: „Konstabl” i niżej
„VirginRiver”.-Kazałamjązrobićpięćlattemu.
-Mamtonosić?
- Chcesz ją wyciągać z kieszeni, kiedy przyjdzie ci dokonać prezentacji
przedzłodziejem?Munduruniebędzieszmiał.Iniebędzieszjedynymfacetem
w miasteczku, który nosi przy sobie broń. Powinieneś natomiast pisać raporty,
miećnawszystkopapiery.Kupićcisegregator?
Mikeuśmiechnąłsię.
-Jasne,kup.Niemusibyćduży.Izamówmiwizytówki.Niechludzieznają
mójnumertelefonu.
- Masz to u mnie. - Odwzajemniła uśmiech. - Na razie wystarczy, jak od
czasu do czasu zrobisz rundkę samochodem po okolicy. Posiedź czasami na
ganku u Jacka, gadaj z ludźmi. Chodź na ryby i rozmyślaj. Na tym będzie
polegałatwojapraca.Samzresztąwiesznajlepiej.
Niebywałe, pomyślał. Konstabl. W cichym, praworządnym, liczącym
sześćsetduszmiasteczku.
-CzujęsięjakAndyzMayberry.
- To był całkiem dobry sitcom - mruknęła Hope i usłużnie podsunęła mu
pióro.-Odczegośtrzebazacząć.
- Powoli. - Nie sięgnął po pióro. - Najpierw rozejrzę się po okolicy, potem
pogadamyokontrakcie.
-Aco,chciałbyśgonegocjować?-zapytałapodejrzliwie.
-Czuję,żebyłabytostrataczasu.Zanimpodpiszę,chciałbymwiedzieć,jak
koledzy z okolicy zapatrują się na nowego konstabla w swoim gronie. Daj mi
trochę czasu. Gliny to samce alfa. Taki nie przyjmie ode mnie liny, choćby
grzązłposzyjęwruchomychpiaskach.Jeślizobaczęwrogieminy,oszczędzisz
pieniądze.
-Nieobchodzimnie,coinniotobiepomyślą.
Mikepodniósłsię.
- A powinno. Może rzeczywiście mógłbym się przydać w miasteczku, ale
żadengliniarzniepracujewpojedynkę.Niemaciepolicjantanamiejscu,byłoby
jednakniedobrze,gdybychłopcyzpobliskichposterunkówwypięlisięnaVirgin
zpowodujakiegośkonstabla.Trzebadziałaćostrożnie.
Mike pożyczył laptop od Proboszcza i wyprodukował dość lakoniczne CV
oraz list wprowadzający. Opisał krótko przebieg swojej służby, za to umieścił
mnóstwo numerów telefonów, gdyby ktoś był ciekaw referencji. Ponieważ
drukarka Proboszcza była kiepska, przerzucił pliki na płytkę i pojechał
wydrukowaćjewEurece.
Gdyby starał się o pracę, CV byłoby dokładniejsze. Wyliczyłby otrzymane
nagrody i odznaczenia, napisał o zadaniach specjalnych. Miał się czym
pochwalić, nie cierpiał na przesadną skromność, ale nie chciał, żeby lokalni
policjanciuznaligozaważniakazLosAngeles.Zupełnieniepotrzebniezraziłby
ich tylko do siebie. Cienka granica, której nie należało przekraczać. Chciał
zostać jednym z nich, a nie miał pewności, czy go zaakceptują Był z dużego
miasta, był Meksykaninem. Lokalni nie lubili pistoletów, którzy zachowują się
tak, jakby zjedli wszystkie rozumy, wszystko jedno, czy taki pracował w Los
Angeles,czywEurece.Bylipolicjanciczęstolubilisięprzechwalać,przezcoto
nieprzeszli.Większośćtychopowieścimożnabyłowłożyćmiędzybajki.
ZacząłodFortuny.SzefemtamtejszejpolicjibylChuckAndersen,zwalisty
chłopzwielkimiłapamiiłysączaszką.Natwarzycieniauśmiechu.
Mikeuścisnąłmurękęipomyślał,żefacetnieuśmiechasię,żebyniewydać
sięprzymilnym.
-Dziękuję,żeznalazłpandlamniechwilę.-Wręczyłmuswojewydruki.-
Zaproponowano mi pracę w Virgin River. Miałbym być kimś w rodzaju
miejscowegogliny.
-Jasne.-Andersenwskazałkrzesło,alesamnieusiadł,więcMiketeżstał.-
Oddawnatutaj?-zapytał,zerkającnaCV.
- Przyjechałem pod koniec zeszłego roku. Dwoje moich serdecznych
przyjaciółmieszkawVirginRiver.
-Dlaczegoniestarasiępanopracęwktórymśznaszychwydziałów?
- Nie myślałem o pełnoetatowym zatrudnieniu. To nieoczekiwana
propozycja.Kobieta,którawpadłanatenpomysł,szukakogoś,ktopełniłbyrolę
konstabla w osadzie. Ja przeniosłem się tutaj, bo szukam spokoju. Trochę
wędkuję,poluję.
- Niewielu może sobie pozwolić na taki tryb życia w wieku… - ponownie
zerknąłdowydruków-trzydziestusiedmiulat.
Mike omiótł wzrokiem gabinet, zobaczył zdjęcia rodzimie. Ładna żona,
dwójkauśmiechniętychdzieciaków,pies.Poczułukłuciezazdrości.
-Niemamrodziny.Odszedłemzpolicjipociężkimpostrzale.
Andersenpodniósłwzrok.
-Jaktosięstało?
-Dostałemtrzykulkiwczasiepełnieniasłużby.
- Pracował pan w wydziale do zwalczania gangów. Zaczynał w patrolach,
potemnarkotyki,gangi,napady,znowugangi…
- Kiedy awansowałem na sierżanta, wróciłem do wydziału na samodzielne
stanowisko,miałemkilkuludzipodsobą.Lubiłemrozpracowywaćgangi,roboty
w narkotykach nie znosiłem - dodał Mike niepotrzebnie. - Byłem dobry w
patrolowaniu.Lubięrobotęnaulicy.
Andersenusiadłwkońcu,Miketeż.
-Byłpanwmarinecorps-powiedziałtrochęzaskoczony.
-Takjest,sir.Czterylatasłużbyczynnej,dziesięćwrezerwie.-Zaśmiałsię.
- No i policja. Pomyśleć, że postrzelił mnie czternastoletni smarkacz. Trzeba
mieć pecha. - W CV znalazła się informacja, że po pierwszej misji w marines
został wysłany do college’u na studia wieczorowe i obronił dyplom z prawa
karnego.
-Pocopandomnieprzyjechał?-zapytałAndersen.
- Chciałem się przedstawić, przywitać. Chcę poznać policjantów z okolicy.
Jeśli okaże się, że nie potrzebujecie pomocy w Virgin, nie podpiszę kontraktu,
alejeśliuznacie,żeprzydasięwamktośwosadzie,chętnieprzyjmętęrobotę.
-Ktośtakijakpan?
-Jestemeksgliniarzem.Znammnóstwobyłychgliniarzy,większośćdźwiga
sporybalast.Nigdynielubiłemopowieściotym,przezcoprzeszli,nudziłymnie
te krwawe i łzawe historie. - Wzruszył ramionami. - Pomyślałem, że
powinienemnajpierwsprawdzić,jakwysiędomnieodniesiecie,chłopaki.
-VirginRivernamniepodlega.
- Może się zawsze zdarzyć, że sprawa z Virgin będzie się jakoś wiązała z
Fortuną.Ibędziemymusieliwspółpracować.
Andersenprawiesięuśmiechnął.
-Askutkipostrzału?
- Jestem niemal w pełni sprawny. Najgorzej było z ramieniem, ale już w
porządku. Mogę strzelać bez problemów. Nauczyłem się w czasie
rekonwalescencji posługiwać lewą ręką i teraz nie sprawia mi różnicy, której
używam.
-Pobierapandodatekinwalidzki.
- Owszem. Płaciłem składki przez piętnaście lat. Dostałem w życiu kilka
postrzałów. Chcę mieć jakieś zajęcie. Głowa pracuje, mózg działa sprawnie.
Powiem panu, że gdyby był cień szansy na uniknięcie strzelaniny,
wykorzystałbym ten cień, ale nie było. Nasz patrol… Wpadliśmy w zasadzkę.
Ma pan tam raport. - Skinął głową, wskazując przywiezione papiery. - Trafić
sierżanta…Rozumiepan,dlatychsmarkaczytobyłagratka.Taktowyglądało.
Pomyślałem,żeprzyjadętutaj…
- Z takim CV mógłby pan dostać dobrą pracę. Zakłady karne, straż
przemysłowa,jakiśmałyposterunek…
Mikezaśmiałsię.
-Dziękizaradę.Proszędzwonić,pytaćomojereferencje,mapanwCVcałą
listęnumerów.JeśliprzydamsięwVirginRiver,todobrze.Jeślinie,będędalej
łowiłryby.
-ComiałbypandorobotywVirginRiver?
- Niewiele. - Mike spojrzał na zdjęcia rodzinne. - Udana rodzina. Świetny
pies.
-Jestpański.
-Niechcepanchybapozbyćsięwłasnegopsa?
-Suki.Tosuka.Oddamjąnatychmiastzaziemiędozasypaniadołów,które
kopienamiętniewogrodzie.Byłabytegopewnieniezławywrotka.
Mikezaśmiałsię,wstał,wyciągnąłdłoń.
- Dzięki. Było mi miło poznać pana. - Skinęli sobie jeszcze na pożegnanie
głowamiiMikewyszedł.
Spodziewał się chłodnego przyjęcia, ale nie był to zbyt zachęcający
początek. Mógł się tylko cieszyć, że nie szuka pracy. No nie, nie będzie się
obrażał.WkońcujestglinązLosAngeles,największego,najludniejszegomiasta
wStanach.Alecifacecibyliusiebie,aonbyłintruzem.
Wizyty nie należały do przyjemnych, ale odwiedził jeszcze departament
policji w Eurece, tamtejsze biuro szeryfa, był w Gaberville, w Grace Valley, w
kilku mniejszych miasteczkach, gdzie posterunki liczyły sobie jednego, dwóch
policjantów. Reakcja, choć różnie wyrażona, zawsze była taka sama: „Taki
pistolet?Czemunieposzukaszsobielepszejpracy,facet?”.
PokilkudniachodezwałsięChuckAndersen.
- Niech pan wpadnie do mnie. Pokażę panu, na czym polega robota
policjantawmałymmieścienaprowincji…
-Oczywiście,sir-odpowiedziałMike.
-Zadzwoniłempodkilkanumerów,któremipanzostawił.CizLosAngeles
bardzodobrzemówiąopanu.
Ba!Mikemiałdoskonałąopinię,nietylkobardzodobrą.
-Dzięki.Niebyłemnajgorszymgliniarzem.
- Na to wygląda. Przyda się pan tutaj. Jeden z naszych chłopców obwiezie
panapookolicy,Valenzuela.
-Dziękuję,sir.
Odezwałsięszeryf,szefpolicjizEureki,TomToopeek,potemjeszczeszefz
Grace Valley, ale inni nie oddzwonili. Nieważne, ci, którzy zatelefonowali,
chcieli go w Virgin River, i to się liczyło. Formalnie rzecz biorąc, nie był
policjantem, ale lokalni gliniarze uznali go za swego i jeśli zaszłaby potrzeba,
mógłliczyćnaichpomoc.Cieszyłsię,żebędziemiałzajęcie.
Podpisałkontrakt.Pierwsząosobą,którejotympowiedział,byłaBrie.
Tom Booth poznał oszałamiającą dziewczynę Miała na imię Brenda,
brązowe,kręconewłosyniebieskieoczy,świetnąfigurę,długienogiiuśmiech,
który mógł wprawić człowieka w trans. Była ładniejsza niż dziewczyny z
Waszyngtonu, prawdziwy cud bo znał w Waszyngtonie mnóstwo ładnych
dziewczyn. Nie interesowała się chłopakami. Zagadnął ją na przerwie.
Dowiedział się, że chodzi do pierwszej klasy z rozszerzonym programem z
przedmiotówścisłych.Cholera,pomyślał.Ładna,mądra,miła
Powiedziała, że wybiera się do college’u, on opowiedział jej o swoich
koniach.Zapytał,czyumówiłabysięznimkiedyś.Zgodziłasię.
-Nieteraz-zaznaczyłajednak.-Przechodziłampaskudnągrypęnapoczątku
rokuszkolnego.Bioręjeszczeleki,amojamamaokropniesięprzejmujemoim
zdrowiem.
- W porządku. Moglibyśmy razem odrabiać lekcje, kiedy już poczujesz się
lepiej.-Tomuśmiechnąłsięidodałjeszcze:-Niewyglądasznachorą.
-Czujęsięjużznacznielepiej,niżjeszczekilkadnitemu.
-Będęmógłzatelefonowaćdociebiektóregośdnia?
-Jasne.
-Colubisz?
Wzruszyłaramionami.
-Niewiem,trochętegoiowego.Wiesz,grykomputerowe,kino,taniec.
- Fajnie. Zadzwonię do ciebie. - Pomyślał, że może Virgin River to jednak
nietakiestrasznemiejsce,jakmusięwydawało.
Zadzwoniłjeszczetegosamegowieczoru.Pococzekać?
ROZDZIAŁCZWARTY
Dzień był pogodny, rześki. Po południu Mel zajrzała do baru, zostawiwszy
śpiącego Davida pod opieką Doka. Na ganku zobaczyła Mike’a. Siedział z
nogami opartymi na poręczy, w kapeluszu zsuniętym na czoło i grzał się w
jesiennymsłońcu.Przysiadłaobokniego.
-Szukaszswojegofaceta?
- Właściwie to chciałam porozmawiać z tobą. Co tam słychać? - Wskazała
głowąbar.
-ProboszcziPaigeprzygotowująobiad.
-Niemanikogo?
- Pusto. - Zdjął nogi z poręczy i obrócił się do Mel. - Coś się stało?
Wyglądasznazmartwioną.
- Powiedz mi, Mike, jak daleko chcesz wchodzić w rolę policjanta? Mam
podejrzenia, o których powinnam komuś opowiedzieć. Zająłbyś się sprawą?
Możeprzeprowadziłmałedochodzenie?
- Mam w tym spore doświadczenie, ale zawsze korzystałem z pomocy
laboratorium,atuwszystkotrzebabyzlecaćnakosztHope,któraskąpigrosza.-
Uśmiechnął się. - Wielkomiejskie nawyki. W Los Angeles mieliśmy świetne
zaplecze.Ocochodzi?
Melodetchnęłagłęboko.
-Niemogępodaćcinazwisk,samrozumiesz.
-Strzelaj.
- Obawiam się, że mamy w okolicy gwałciciela. Pewnie jakiś młody
chłopak. Pojawiły się u mnie dwie dziewczyny, na których ktoś wymusił seks.
Zakażdymrazemodbyłosiętoinaczej,alesąpewnepodobieństwa.
-Mówdalej.
- Pierwsza przyszła do mnie po pigułkę wczesnoporonną. Powiedziała, że
onaijejchłopakzdecydowalisiępójśćdołóżka,leczrozmyśliłasięwostatniej
chwili, ogarnął ją strach. On nie przerwał. Miała siniaki na ramieniu i
podbrzuszu, otartą waginę. Była przybita, ale upierała się, że nie doszło do
przemocy.Drugaposzłanaimprezętu,wVirgin.Pierwszyrazbyłanabalandze
zalkoholem.Urwałsięjejfilm,nicniepamięta.Kiedyniepojawiłsiędrugijuż
z kolei okres, zrobiła domowy test ciążowy i powiedziała matce, co się stało.
Wszyscynatejimpreziebylipijani,niktnicniepamięta.
-Notak…-mruknąłMike.
- Wyjaśniłam jej, że chłopak, który ją wykorzystał, nie mógł być raczej
pijany.
-Raczej?Napewnoniebyłpijany.
- Oczywiście po takim czasie nie było już żadnych śladów przemocy, ale
mówi,żebyłaobolała,najbardziejnarzekałanabólwpiersiach.-Położyładłoń
namostku.-Jakpouderzeniupiłką.
-Mógłjąprzytrzymać,kiedyzaczęłasięszarpać.Miałasiniakinaudach?
- Podobno nie. Męczył ją kac, bolała głowa, wymiotowała. Natomiast ta
pierwszamiaławyraźnesińcepowewnętrznejstronieuda.Uobutestywykazały
chlamydię. Ta, która zaszła w ciążę, poroniła. Chciałaby o wszystkim jak
najszybciej zapomnieć, chociaż wątpię, czy potrafi. Nie wie, kto ją zgwałcił,
druganiechcepodaćnazwiskachłopca.
-Jezu…-Wzniósłoczydonieba.
-Niemogętegonigdziezgłosić,jeśliprzynajmniejjednaznichnieprzyzna,
żezostałazgwałcona.Ta,któraposzłanaimprezę,twierdzi,żeniewypiłazbyt
dużo.Zastanawiamsię,czyktośniedosypałjejczegośdopiwa.
- Myślisz o rohypnolu? Pigułka gwałtu… Po tym mogła rzeczywiście
wymiotować.
-Obudziłasięwwymiocinach.
-Miałaszczęście,żesięnieudusiła.
- Martwią mnie te sprawy, Mike. Nic nie mogę zrobić. Od tej pierwszej
wzięłam wymaz, ale nie sądzę, żeby w laboratorium znaleźli ślady DNA
chłopaka.
- Tak czy inaczej dobrze, że wzięłaś próbkę. Masz może zdjęcia tych
siniaków?
-Nie.Nicniemam.Dziewczynabyłabliskahisterii.Całyczaspowtarzała,
żeniezostałazgwałcona.Gdybypowiedziała,żetak,złożyłabymdoniesienie,a
takmogęsiętylkodręczyćmyślą,żejakiśsmarkaczwyrządzakomuśkrzywdę.
-Wyglądanato,żepowinienemprzyjrzećsięnaszejmłodzieży.
-Miałamnadzieję,żesiętymzajmiesz.Odrazumilżej.
-Mówiłaśjeszczekomuś?
-Tak.ZadzwoniłamdoJuneHudsonwGraceValley.Obiecała,żeonaijej
kolega z przychodni, John Stone, będą zwracać uwagę, czy nie pojawią się u
nich pacjentki z podobnymi symptomami. Telefonowałam też do poradni
planowaniarodzinywEurece.Najgorszejestto,żeobaprzypadkizdarzyłysię
tutaj,wVirginRiver.
- Jakiś smarkacz, któremu testosteron uderzył do głowy, może ktoś nowy.
Rozejrzęsię.
-Dziękuję.
-Jeślipojawisięuciebiejeszczejakaśnastolatka…
-Oczywiście.Damciznać.
-Rozejrzęsię-powtórzyłMike.-Pogadamzludźmi.Jateżmamsprawędo
ciebie.Chciałemodstawićantydepresanty,któremiprzepisałaś.
Uśmiechnęłasię.
-Takdobrzejużsięczujesz?
-Znacznielepiej.Przyznaję,żeprochypomogły,ale…
- Jasne. Mówiliśmy o kilku miesiącach. Będziemy zmniejszać dawkę i za
kilkatygodnizakończymykurację.Odpowiadacito?
-Doskonale.
John, dla przyjaciół Proboszcz, miał trzydzieści trzy lata. Wiedział sporo o
wojnie, był świetnym kucharzem, zapalonym wędkarzem oraz myśliwym.
Służyłdwanaścielatwmarines.KiedyJackzamieszkałwVirginRiver,ściągnął
gotutaj.
Proboszcz zawsze stronił od kobiet, nigdy nie uważał się za wielkiego
kochanka. Ożenił się dopiero niedawno, a kiedy poznał Paige, swoją przyszłą
żonę,poprostubałsięjejdotknąć.Paigebyładrobniutka,aonmierzyłprawie
metr dziewięćdziesiąt, był potężnie zbudowany i miał tak szerokie bary, że nie
we wszystkie drzwi się mieścił. Przerażała go myśl, że może zostawić na ciele
Paigesiniaki,żezrobijejkrzywdę.
Musiała oswajać go z sobą, uczyć kobiecego ciała. Odkrywała przed nim
rzeczy,októrychistnieniuniemiałdotądpojęcia.Paigestałasięjegoskarbem,
największymdarem,którydostałodżycia.Gotówbyłzrobićdlaniejwszystko.
Była jego partnerką, żoną, aniołem. Wspólnie wychowywali jej
czteroletniego syna z pierwszego małżeństwa, Chrisa. Proboszcz, który dotąd
uważał, że szczęście jest zarezerwowane dla innych, był najszczęśliwszym
człowiekiemnaziemi.Byłtylkojedenproblem:chcielimiećdziecko.Jużkilka
miesięcyminęłoodślubu,Paigeodpółrokuniebrałapigułek,alecoztego.
Proboszczmógłbyćrozczarowany,alenic,cołączyłosięzżoną,niemogło
nieść rozczarowania. Paige była w ciąży, kiedy rok wcześniej pojawiła się w
barze. Uciekała wówczas przed mężem oprawcą, ale drań ją znalazł, znowu
pobiłiporoniła.Bałasię,żeskutkitamtegoporonienianiepozwalająjejzajśćw
ciążę.
PodkoniecdniaProboszczsprzątałwkuchni,wyłączałneonnadwejściem
do baru, zamykał interes, szedł na górę do pokoju Chrisa, by przeczytać mu
bajkę na dobranoc, po czym wracał do małego mieszkania na zapleczu, które
dzielił z żoną. Kochali się każdej nocy i każdej nocy Proboszcz rodził się na
nowo.
Tegowieczoruprzyłapałjąwłazienceześladamiłeznapoliczkach.Dawno
niewidział,byPaigepłakała,isercemusięścisnęłonatenwidok.
Szybkootarłatwarz.
- Znowu mam okres - powiedziała cicho. - Niech to diabli. Chcę zajść w
ciążę.
-Niespóźniłsięnawetojedendzień.-Wiedziałwszystkoożonie,znałjej
ciałorówniedobrzejakona.
-Niespóźniłsięnawetogodzinę-stwierdziłażałośnie.-Miałamnadzieję,
żewkońcu…
- Najwyższy czas, żebyś porozmawiała z Mel albo pojechała do Johna
Stone’a.Istniejąprzecieżjakieśsposoby…
-Aletokosztowne.
- Nie martw się o pieniądze. Ważne, żebyśmy byli szczęśliwi. Chcemy
przecieżmiećdzieckoimusimyzrobićwszystko,żebyjemieć.
-John,przepraszam…
-Zacoprzepraszasz?Tonaszawspólnasprawa.Poszukamypomocy,rady.
-Miesiączamiesiącem…Chcęsiępołożyć.
Nachylił się i pocałował żonę, potem zrzucił ubranie, zdjął T-shirt, który
Paigewłożyłajużdospania,iwciągnąłjąpodprysznic.Wichzwiązkutobyło
wspaniałe,żetakszybko,takłatworeagowalinasiebie.
-Takbardzociękocham-powiedział,biorącjąwramiona.
NastępnegodniaPaigepoczekała,ażMeliJackskończąkolację,ipodeszła
doichstolika.
-Chciałamporozmawiaćztobąchwilę-zaczęła.
-Oczywiście.Wezmęzsobątegowariata-toomałymDavidzie-imożemy
iśćdowas.
Melrzadkobywaławmieszkaniunazapleczu,alelubiłaje,łączyłysięznim
dobrewspomnienia.KiedyprzyjechaładoVirginRiver,Proboszczmieszkałna
pięterku, w pokoju, który w spadku po nim dostał później Chris, a Jack
zajmował mieszkanko od podwórza. To tutaj po raz pierwszy kochała się ze
swoim przyszłym mężem i tutaj poczęli Davida. Pamiętała świetnie tamten
wieczór.Rozsypałasięwtedykompletnie.Stałaprzedbaremwdeszczuiryczała
jak bóbr. Tego dnia przypadała rocznica śmierci jej męża, pierwsza rocznica.
Jack wybiegł za nią, zaniósł do mieszkania, dał kieliszek brandy, położył do
łóżka.Nadranempołożyłsięprzyniej.Taksięzacząłichzwiązek.
Odtamtegoczasumieszkaniesięzmieniło.PojawiłysięzdjęciaChrisa,jego
zabawki. Czuło się rękę Paige, która trafiła do Virgin River niemal dokładnie
przedrokiem.Byłaskatowanaprzezmęża,szukałaschronienia.Wspieranaprzez
Proboszcza,doprowadziładorozwoduzespecjalistąodprzemocydomowejijej
były mąż odsiadywał teraz wyrok za maltretowanie żony, złamanie zakazu
zbliżaniasię,próbęzabójstwa,porwanie…Sporosiętegozebrało.
Usiadłanakanapie,aMel,zDavidemwramionach,umościłasięwwielkim
skórzanymfotelu.
-Johnuznał,żepowinnamztobąporozmawiać.Przepraszam,żezawracam
cigłowę,aleniepojawiałaśsięprzezkilkadniwprzychodni.
-Niezawracaszmigłowy-powiedziałaMelzuśmiechem.-Toonzawraca
mi głowę. - Spojrzała na wiercącego się syna. - Jest dzisiaj wyjątkowo
nieznośny.Chybazjadłzadużociastek.Oczymchciałaśzemnąporozmawiać?
- Nie mogę zajść w ciążę. Mniej więcej od pół roku nie biorę środków
antykoncepcyjnych. Dawniej nie miałam żadnych problemów. Co, twoim
zdaniem,powinnamzrobić?
-Miesiączkujeszregularnie?
-Jakwzegarku.
- Zatem dni płodne też możesz dokładnie określić. Zwykle testy zaczynają
się od sprawdzenia, czy ojciec nie ma kłopotów. To najprostsze i najtańsze
badanie. Dopiero po wykluczeniu ojca kolej na matkę. A my wiemy już, że
możeszzajśćwciążę.
-Mogłam-sprostowałaPaige.
- Nie ma żadnych podstaw sądzić, że poronienie coś odmieniło. Często się
kochacie?
Paigeprzewróciłaoczami.
- Jeeezu… John właśnie odkrył, co to seks. Jest nienasycony. Nigdy nie
byłamznikim,ktonaprawdęmniekochał,więcnienarzekam.
-Byćmożenatympolegaproblem.Kochaciesięczęsto,aspermajestwtedy
gorsza. Zanim zaczniecie wydziwiać, jedź do Fortuny, kup test owulacyjny i
poproś Proboszcza, żeby poczekał dwa dni. Dwa dni wystarczą. Nie kochajcie
się codziennie, żadnych maratonów. Musicie robić przerwy. Pamiętaj tylko, że
niekonieczniesięudazapierwszymrazem.Wkażdymraziepolecamwamdwa,
trzydnicelibatumiędzytymiwaszymiupojnymisesjami.
- Och - westchnęła Paige. - To się dopiero John ucieszy. To on wpadł na
pomysł,żebymporozmawiałaztobą.
- Jeśli chcecie, możemy pobrać spermę od Johna, zanim skażesz go na
katorgę. Po trzech miesiącach, jeśli moje rady okażą się nieskuteczne,
pomyślimymożeoinvitro.
KilkadnipóźniejMeljadłalunchwbarze.
-Chciałemcięocośzapytać-powiedziałJack,podsuwającżonieszklankę
wody.-Niewiem,jakzareagujesz.
-Zabrzmiałogroźnie.
-Zależy,jaknatospojrzeć.Rickniedługomaprzysięgę,chciałbymdoniego
pojechać,oczywiścieztobą.
-Jasne.
-Chcę,żebyśmypojechalisami.
-Sami?
-Owszem.Spędźmytrochęczasutylkowedwoje,tyija.
-Czujeszsięzaniedbywany?
- Przeciwnie, czuję się rozpieszczany, ale czasami powinniśmy mieć czas
wyłącznie dla siebie, zapomnieć o Virgin, o smarkaczu, o barze, o twoich
pacjentach.Powinnowejśćnamtowkrew.
Uśmiechnęłasięzlekkaiuniosłabrwi.
-Tentego…Jack?
-Nawetnieteninietego.Alepewnietentegoteż.-Jackwyszczerzyłsięw
radosnym uśmiechu i nachylił ku Mel. - Jesteś moją żoną, kochanką i
najlepszymprzyjacielem.Czasamichciałbymcięmiećtylkodlasiebie.
-AcozDavidem?
- Facet sobie poradzi. Coraz rzadziej karmisz go piersią, je z butli. Mamy
mnóstwochętnych,którzyprzytulągonadwa,trzydni,alepomyślałemoBrie.
Dobry pretekst, żeby ją tutaj ściągnąć. Wreszcie będę miał okazję zobaczyć
siostrę, dowiedzieć się jak sobie radzi, jak wygląda. Rozumiesz. - Pocałował
Melwczoło.-Ucieknijmy.Nadwadni.
-Wspaniale.JeszczedzisiajzadzwoniędoBrie.
Mel zostawiła śpiącego synka pod okiem Doka i pojechała na miejsce
budowy. Wysiadła z samochodu i przez chwilę obserwowała Jacka, który
właśnie wbijał pracowicie gwoździe w jakąś deskę Kiedy zobaczył żonę,
przerwałrobotę,podszedłiwziąłjąwobjęcia.DziękiBogu,pomyślała,jednak
goodzyskałam.Ciche,smutnednimająjużzasobą.
-Atycoturobisz?-zapytał.
- Chciałam ci powiedzieć, że Brie przyjeżdża. Jest strasznie przejęta, że
będziemogłazająćsięmałym.Zostanieprzynajmniejtydzień,możenawetdwa.
NiematerazżadnychzobowiązańwSacramento.
NatwarzyJackaodmalowałosięjakieśnapięcie.ChciałprzyjazduBrie,jeśli
tylkoonachciałabyćbliskoniego.Pragnąłjejpomócwkażdymożliwysposób,
aleteżpragnąłprywatności,swojegowłasnegożyciazMel,tejichprywatności
wedwoje,którąwłaśnieodtwarzali,amałachataniedawałażadnejprywatności
przywizytachgości.
-Dobrze,żeprzyjedzie-podjęłaMel.-PowinnawyrwaćsięzSacramento
najakiśczas.Jakjużnasznowydomstanie,powinniśmypomyślećokupieniu
chaty Hope. Przeznaczylibyśmy ją na domek gościnny, przydałby się w razie
zjazdówrodzinnych.
Uśmiechnąłsię.
-Rozrzutnajakaśjesteśdzisiaj,mojapaniSheridan.
Wzruszyłaramionami.
-Mamypieniądze,staćnas.Możemynawetwynająćrobotnikówdobudowy,
gdybyznudziłacisiępracaprzydomu.
-Nie.Towszystkodlaciebie.Żebycipokazać,ilemogęipotrafiędlaciebie
zrobić.
-Myślisz,żeniewiem?
-Niemówiszchybapoważnie.-ProboszczpodniósłwzroknaPaige.
-Powtarzamtylko,copowiedziałaMel.
-Niechmnie,ktobypomyślał,żemożnazajśćwciążę,powstrzymującsię
odseksu.
- John, to zależy od ciebie. Nie musimy tego robić. Nie chcę wywierać
żadnejpresji…
-Wporządku, zdecydujmysię.Chcemy miećdziecko.Pragnę gotaksamo
mocno jak ty. Nie chcę już patrzeć, jak płaczesz zawiedziona, bo znowu
przyszedłokres.
- Pojadę do Fortuny i przy okazji zakupów do baru kupię kilka testów
owulacyjnych,boMeltwierdzi,żetomożepotrwaćkilkamiesięcy,niemusisię
udaćzapierwszymrazem.
-Kilkamiesięcy?
- Dwa, trzy, tak mówi Mel. Jeśli nic z tego nie wyjdzie, zrobimy badania,
pomyślimyoinnychsposobach.
-Wporządku.Spróbujmy.
Położyłamudłońnaramieniu.
- Niedługo będę miała dni płodne. Zobaczymy. Chyba powinniśmy wtedy
znaleźćopiekunkędlaChrisaizamknąćbar.
Jeszcze przed wyjazdem Mel i Jacka na przysięgę Ricka, w Virgin River
pojawiła się młoda kobieta. Weszła do baru tuż po godzinach lunchu.
Blondynka,właściwiejasnoruda,ojasnejkarnacji,tylkoszukaćpiegównabuzi,
tak w tej chwili promiennej, że Jack, przechylając lekko głowę, odwzajemnił
uśmiech,ciekaw,kimmożebyćnieznajoma.
Stanęłaprzednim,łokcieoparłanakontuarze.
-JackSheridan?-zagadnęła.
-Wewłasnejosobie.Wyciągnęłarękę.
-VanessaRutledge,żonaMattaRutledge’a.Znagopan.
Jackuścisnąłjejdłoń.
-Jasne.Couniegosłychać?
- Niestety od kilku miesięcy znowu jest na Bliskim Wschodzie. Pod jego
nieobecność mieszkam u ojca. Matt prosił mnie, żebym przyjechała do pana i
spytała o dawnych waszych kolegów, o to, kiedy się tu zjawią. Myślał przede
wszystkimoPauluHaggertym,tojegonajlepszyprzyjacielinaszdrużba.
-Pamiętam.Matt,Paul…Dzieciaki…MikeValenzuela,Proboszcz,wszyscy
byli w moim plutonie w czasie ostatniej misji w Iraku. Utrzymuję z nimi
kontakt,trzymamysięrazem.Paulbyłtutajniedawnoiwkrótceznowupowinien
się zjawić. Chłopcy, jak tylko mogą, przyjeżdżają do mnie w sezonie
myśliwskim.
- Paul i Matt chodzili razem do szkoły. Potem obaj się zaciągnęli, razem
służyli…Iobuichpoznałamtegosamegowieczoru.
- Proboszcz i Mike bardzo się ucieszą. - Jack odwrócił się i zabębnił w
ścianędzielącąbarodkuchni,żebyprzywołaćProboszcza.
-PaulsporoopowiadałoProboszczuiwaszymbarzeOjciec,taksięskłada,
mieszkaniedalekostąd.Cozazbiegokoliczności…
-Gdziedokładniemieszkapaniojciec?
- Kilka lat temu kupił w tej okolicy stare ranczo i doprowadził je do
porządku. Ma trochę koni, ściągnął tu mojego młodszego brata. Przedtem
mieszkaliśmywszyscywWaszyngtonie,aletataibratwkońcuprzenieślisiętu
nastałetegolata.MójojciectogenerałWalterBooth.
Jackniepotrafiłukryćrozbawienia
-GenerałBoothpozwoliłcórcewyjśćzamłodziutkiegoszeregowca?
-Mnieniktniemożerozkazywać-odparłazbłyskiemwoku.
Wybuchnęliśmiechem.
Z kuchni wyszedł przywołany bębnieniem w ścianę Proboszcz. Niezbyt
ucieszyłagotaformawezwania,alerozpogodziłsięniemalnatychmiastnawet
jeślitylkoodrobinę,nawidokpromiennegorudzielca.Zachodziłwgłowę,ktoto
taki
Vanessyniespeszyłaanipotężnasylwetka,anitrochękwaśnaminaProba.
- Proboszcz? - Wyciągnęła dłoń. - Słyszałam wiele o panu. Jestem Vanessa
Rutledge,żonaMattaRutledgea.
-Niemożebyć!-zawołał.-Słyszałem,żesięożenił.Couniego?
Rudzielecwzruszyłramionamizuśmiechem.
-Niechpanzgadnie.Irak,Bagdad,tylewiem.
-Och,dzieciaku-westchnąłwspółczująco.
-Atytutaj…-Jakośtakpoprostuprzeszedłnaty.
- Ojciec mieszka tu od niedawna. Ma ranczo, sprowadził swoje konie. Mój
młodszybrat,Tommy,teżsięprzeniósłztatą.
-Niemogęuwierzyć-powiedziałProboszcz.-AkuratdoVirginRiver.
- Świat jest mały. - Vanessa cofnęła się o krok, rozchyliła kurtkę i
zademonstrowała znacznie już zaokrąglony brzuszek. - Chcę się zobaczyć z
żonąJacka.Będęjejpotrzebowała.
-Aniechto.-Jackuśmiechnąłsięszeroko.
-Pierwsze?
-Tak.
-Jestszansa,żeMattwrócinaczasporodu?
- Nie, ale ma dostać urlop trochę później. Zobaczy kilkumiesięcznego
berbecia. - Omiotła spojrzeniem wnętrze baru o ciemnych, drewnianych
ścianach.-Awięctaktuwygląda.Mattsporomiopowiadałotymmiejscu.
-Chłopcyjelubią-powiedziałJack.-Będziemynaniegoczekać,urządzimy
spotkanie.
-Ech…-Znowusięuśmiechnęła.-Wpadnienachwilęiznowuzniknie.To
prawdziwymarine-dodałazdumą.Ona,córkagenerała,najlepiejwiedziała,co
znaczysłużba.
ProboszczzawołałPaige,żebypoznałaVanessę.PochwilizjawiłsięMike.
Jack przekazał zaproszenie dla generała, by któregoś dnia zajrzał na
szklaneczkę. Wspomniał o najbliższym spotkaniu chłopców z plutonu, którzy
uwielbializjeżdżaćdoVirginRivernakilkadninawetnacałytydzień.
- Proszę tylko, nie mów Paulowi, że teraz tu mieszkam. Niech to będzie
niespodzianka.
ROZDZIAŁPIĄTY
Mike Valenzuela szybko sobie uświadomił, że w cichej, spokojnej osadzie
też mogą dziać się rzeczy niemiłe, bo ludzie i tutaj popełniają zarówno drobne
wykroczenia,jakipoważniejszeprzestępstwa.MyślałodwóchpacjentkachMel,
odzieciakachzpobliskiejszkołyśredniej.Rozmawiałzsąsiadami,zuczniami,
pytał, jak spędzają czas, i otrzymywał odpowiedzi, których mógł się
spodziewać:pikniki,przyjęcia,wypadydorestauracjiwmiastachnawybrzeżu,
wędkowanie, polowania, kibicowanie dzieciakom, kiedy grają w baseball.
Szkołamiałaswojądrużynę,chór,kapelę…
Raz,dwarazywtygodniudobaruwpadałZachHadleyiMikeczęstoznim
rozmawiał, od niego się dowiadywał, jak wygląda szkolne życie. Dzieciaki
oczywiście urządzały imprezy i w domach rodziców, i piwne sesje w lesie. Od
kogoś przypadkiem usłyszał o starym parkingu przy szosie 109. Kilka stołów,
grill,toalety,jednymsłowemidealnemiejsce,bo109,oilewdzieńprzejeżdżało
nią trochę lokalnych samochodów, wieczorem była właściwie pusta, cały ruch
szedłodpewnegoczasunowymiautostradamiiobwodnicami,więcsmarkateria
mogła tam urzędować wieczorami. W Los Angeles, kiedy Mike chodził do
szkoły,towarzystwoimprezowałonaplażyalbojechałonapustynię.Tutajmieli
imprezywlesie.
- Dopóki nie zapuszczają się daleko, gdzie harcują misie i rozkwitają
nielegalneplantacjemarihuany, dopótysąbezpieczni, aleczyto znaczy,żenie
mogąstanowićzagrożeniadlasiebienawzajem?
-Więctoprawda,żesątuhodowcymarihuany?-zagadnąłZach.
- Owszem. Posłuchaj, jeśli coś cię zaniepokoi, daj mi znać. Nie powiem,
skądmaminformacje.
-Wiesz,przypadkiemwpadłamiwręcejakaśkartka,aleniewiedziałem,do
kogoztympójść.
-Nototerazjużwiesz-powiedziałMike.
- Dzieciaki oczywiście mogą fantazjować, ale to było krótkie ostrzeżenie,
żeby dziewczyny uważały, bo dzieją się kiepskie rzeczy na imprezach. Jakaś
smarkata zaszła podobno w ciążę, ale nic nie pamięta, nie wiedziała, jak to się
stało.Pogłoski,szkolneplotki…Karteczkiwymienianenalekcjach…
Mikenastawiłuszu.
-Jakcitowpadłowręce?
-Jakaśuczennicazostawiłazeszytwklasie.Zajrzałem,czyj.
-Detektywsięwtobieodezwał-zażartowałMike.
-Zeszytniebyłpodpisany,więczostawiłemgo,gdzieznalazłem.Polunchu
zniknął. Kartkę na pewno pisała pannica. Wiem, że oni piją piwo, ale w tym
wypadkubyłamowaoostrympiciu.
-Jeśliusłyszyszcoświęcej,dajmiznać.
Mike zaczął bywać w szkole, przymilny, dobry glina, starał się zjednywać
sobiedzieciaki,ajednocześniepróbowałwyniuchać,czynietrafinadragi.Coś
mu wpadło w uszy na temat amfetaminy, ale zero na temat pigułki gwałtu.
Wsparcie Zacha mogło być cenne, ale szukał kontaktu wśród dzieciaków,
potrzebował kogoś, kto mógłby zostać jego cichym informatorem, a wtedy już
policjaczyszeryfprzejęlibysprawę,oileokazałobysię,żenieletnizdobywają
gdzieś mocne alkohole i twarde narkotyki. To już było jego miasteczko i jego
smarkate.Któraśznowumogłazostaćzgwałcona…
Pojechał na stary parking przy 109, znalazł w śmieciach trochę butelek po
piwieiprezerwatywy.Postanowiłzaglądaćtuwmiaręregularnie,myślałnawet,
czyodczasudoczasunieprzyczaićsięwlesie,aletutaj,wgórachrobiłosięjuż
zimno i wydawało się mało prawdopodobne, że dzieciaki będą jeszcze
imprezowaćnaparkingu.
W szkole, to już Mike wiedział, pojawił się tylko jeden nowy uczeń,
siedemnastoletni Tom Booth młodszy brat Vanessy, syn generała. Ale Tom
mieszkałzbytkrótkowosadzie,żebygopodejrzewaćnieznałjeszczenikogo,z
nikim się nie zadawał. Booth senior przedstawił syna Mike’owi. Chłopak był
miły, bystry, dobrze ułożony, wydawał się prostolinijny i otwarty. Mógł się
podobaćdziewczynom,alemusiałnajpierwwrosnąćwnoweśrodowisko.Byłby
dobrym kontaktem dla Mike’a ale jak się rzekło, nie znał jeszcze ludzi i tych
wszystkich szkolnych układów i układzików. Kiedy ktoś gwałcił na imprezie
pacjentkęMel,onsiedziałjeszczewWaszyngtonie.
Atubyłacałagromadasmarkaczy.Jakktośmapiętnaście,siedemnaścielat,
hormony mogą prowadzić do poważnego, acz czasowego uszkodzenia mózgu.
Dzieciakprzestajemyśleć,testosteronnimrządzi.
Najchętniej porozmawiałby o sprawie z Brie, ale dla niej po tym, co sama
przeszła,zawcześniejeszczebyłonatakierozmowy.
A znowu delegować się do szeryfa i mówić o swoich podejrzeniach? Nie
miałnic,żadnychzeznań,dowodówczychoćbytropów.Szeryfpodziękujemu
uprzejmieizaproponuje,żebyMikepozostawałznimwkontakcie.
Tymczasem, ku jego zaskoczeniu, szeryf wezwał do swojego gabinetu
detektywaodsprawnarkotyków,niejakiegoDelaneya.
-Sprawdzimy,comożenampowiedzieć,choćnieliczęnawiele.
-Dziękuję,sir.
- Macie tu prawdziwie zagłębie upraw marihuany - zwrócił się Mike do
Delaneya.
-Owszem,jesttegotrochę,alemamyteżproblemyztwardyminarkotykami,
kokainą,heroiną,inadtymmusimyprzedewszystkimpracować.
-Jasne.Aecstasy,pigułkagwałtu?-zapytałMike.
-Ecstasykrążybardzorzadko,opigułcenicniesłychać,alegdybypantrafił
najakiśtrop,tonatychmiastztymdomnie.Chryste…
-Tak,koniecznie-dorzuciłszeryf.-Niechpaninformuje.
- Absolutnie, ale sprawa jest trudna, bo ofiary nie bardzo się palą do
składaniadoniesienia.
-Tymcenniejszabędziepanapomoc.Dopókiniemamdoniesień,niemogę
wszcząć żadnego postępowania. Niech się pan rozgląda, szuka. - Wyciągnął
prawicę.-VirginRivermaszczęście,żepantampracuje.
-Dziękuję.-Niepowiedziałjuższeryfowi,żekierująnimmotywyosobiste.
MyślałoczywiścieoBrie.
NastępnegodniapojechałdoEurekiikupiłlaptoporazdrukarkę.Najwyższa
pora podłączyć się do sieci, zacząć własny research, być w stałym kontakcie z
kolegamizLosAngeles,korzystaćzichpomocy.
Brie przyjechała do Virgin River dwa dni przed wyjazdem Jacka i Mel na
przysięgę do San Diego, mieli więc trochę czasu dla siebie. Pożegnała się z
rodziną i teraz czekało ją kilka spokojnych dni w chacie. Przesłała łóżko,
nakarmiłabratanka,pozwoliłamupospaćikołopołudniapojechaładoosady.
David nawykł, że ze względu na tryb życia rodziców ciągle gdzieś się
przemieszcza,atobar,atoprzychodnia,wożeniesamochodem,gromadaludzi
poświęcającychmuczas.Byłspokojnym,pogodnymdzieckiem,alejaksięnic
wokółniegoniedziało,zaczynałsięokropnienudzić.Leżećwdomuwkołysce,
też mi atrakcja. Ciotka zapakowała go zatem bez skrupułów do nosidełka i
ruszyliwwielkiświatVirginRiver.
Przywitała się z Paige, wysłuchała nowych koncepcji na prokreację, zjadła
lunch w barze, zajrzała do Doka na partyjkę gina, dając Davidowi czas na
popołudniową drzemkę, potem wpadła do sklepu Connie, obejrzała z paniami
kolejny odcinek mydlanej opery, w którym, ku radości Connie i Joy, kroił się
akuratjednejzgłównychbohatereknowyamant.
W porze obiadu wróciła do Jacka, kiedy zaczynali się schodzić zgłodniali
goście. Wypiła z Proboszczem piwo, odgrzała Davidowi jedzenie i mleko.
Wszyscywitalijąserdecznie,aleDavidbyłważniejszy:przywitanka,głaskanka,
pieszczoty, przemawianie… Całe Virgin River kochało małego Sheridana,
można by pomyśleć, że to pierwszy obywatel osady. Nie tylko zresztą dlatego,
żebyłuroczymiprzystojnymfacetem,aleiprzezto,żetosynJackaiMel.
OkołopiątejpojawiłsięMikeioczywiścieusiadłodrazuprzystolikuBrie,
wziął sobie piwo, razem zjedli obiad. Opowiadał trochę o tym, że kursuje po
okolicy,poznajeludzi,pyta,wczymmógłbybyćpomocny.Zaczynałrozumieć,
naczymmapolegaćpracakonstabla,czegoponiminnisięspodziewają.David
tymczasem zrobił się marudny, dostał czystą pieluchę, butlę i wyraźnie zbierał
siędosnu.
-Muszęjużjechać.-Briewstałaiwzięłanosidło.
Miketeżsiępodniósł.
-Cobyśpowiedziałanatowarzystwo?
- Dziękuję, ale muszę się skupić na tym obywatelu. Jak Mel i Jack wrócą,
możewtedy.
- Coś wymyślimy, na przykład pojedziemy oglądać wieloryby…. Powinny
jużwracaćnapołudnie.
-Dobrypomysł-zgodziłasięBrie.
Zanimdojechaładochaty,zrobiłosięzupełnieciemno,bomrokotejporze
roku zapadał szybko. Nie zostawiła w domu żadnych świateł i ogarnęło ją
niemiłeuczucie,mimożetomiejscezawszewydawałosięemanowaćspokojem,
poczuciem bezpieczeństwa. Otrząsnęła się, walcząc z lękiem, i zaczęła
przemawiaćdoDavida,jakbymałymógłjejdodaćotuchy.
- Idziemy, szkrabie. Czas spać. Miałeś udany dzień, ale pewnie za dużo
wrażeń,co?
Pomyślała o zwyczaju zostawiania otwartych drzwi i znowu ogarnął ją
niepokój.Weszładochaty,zapaliłaświatłoiprzekręciłazamek.Pierwszedwie
nocenapełniłyjącudownymspokojem,skądteraztozdenerwowanie?Położyła
Davidadołóżeczka,wyjęłaztorebkipistolet,obeszładomek.Zajrzaładoszaf,
podłóżka,nastryszek.Nic,spokój,cisza.DziękiBogu,boDavidrobiłsięcoraz
bardziejmarudnyidomagałuwagi.Odłożyłapistoletnaszafkęnocnąizajęłasię
bratankiem.Przewinęłago,podgrzałamleko.
W chacie nie było okiennic, wtedy może poczułaby się bezpieczniej. Mel i
Jackniemyśleliotakichgłupstwach,pocokomuokiennicewlesie?Ktomiałby
zaglądaćdośrodkapozaciekawskimmisiem?Poprzedniejnocywcalejejtonie
przeszkadzało, lecz teraz i owszem. Wzrok sam kierował się ku odsłoniętym
oknom. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że od czerwca nie spędziła jednej
nocysama.
-Powinnaśczasami.Musiszprzezwyciężyćuraz-powiedziałanaglos.
David gotował się do snu, a ona nie bardzo wiedziała, czym wypełnić
wieczór. Telewizji nadal nie dało się oglądać, sygnał był żałosny, a Mel i Jack
jakoś nigdy nie pomyśleli o antenie satelitarnej. Pozostawało położyć się do
łóżka. Zgasiła światło, zdjęła ubranie, po czym włożyła ogromną bluzę
bawełnianą. Kiedyś nie przyszłoby jej to do głowy, ale od tamtej nocy nie
sypiała już nago. Mimo że dochodziła dopiero ósma, wsunęła się pod kołdrę.
Jesteśbezpiecznawtymlesie,powtarzałasobie.Niktniezrobiciniczłego,nikt
nawetniewie,żetujesteś.
Leżałataknaplecach,przyciskającręcedobrzucha,zpistoletemprzyłóżku.
Zamknęła oczy i próbowała robić wszystko, żeby się uspokoić, ale drżała na
każdy odgłos wiatru. Byle przetrwać pierwszą noc, potem będzie już lepiej.
Spoglądała co jakiś czas na zegarek: ósma piętnaście, ósma trzydzieści, ósma
czterdzieścipięć…
W końcu zdrzemnęła się na moment, ale obudziła nagle w jakimś
przedsennymszarpnięciu,usiadłanałóżkuzlanapotem,roztrzęsiona,zwalącym
sercem.Chwyciłapistolet,wsłuchującsięwgraniewiatruzaoknem,wpatrzona
w drzwi sypialni. Podniosła się i przeszła do sypialni Davida. Mały spał
spokojnieotulonyswoimkocykiem.
Jezu, pomyślała, podchodzę do łóżeczka mojego bratanka z naładowaną
bronią.Całkiemsięrozsypałam.
Łzynapłynęłyjejdooczu.
PoszładokuchniizadzwoniładoMike’a.
-Przepraszamcię,jestemprzerażona-rzuciładosłuchawkinaprzydechu.
-Cosiędzieje?
- Nie wiem. Nic się nie dzieje. Panikuję. Drzwi zamknięte, obeszłam całą
chatę,spokój,ajałażęzbroniąwręku.Odbijami.
-Odłóżpistolet-poprosiłspokojnie.-Będęuciebiezadziesięćminut.
- Dobrze - szepnęła z poczuciem, że zawiodła Mel, brata, wreszcie samą
siebie.
-Proszę,odłóżbroń.Zarazbędęuciebie.
- Dobrze - powtórzyła, ale pistoletu nie odłożyła. Osunęła się na podłogę i
skulonaoparłaoszafkęwkącie,skądmogławidziećcałąkuchnię.Jeśliktośsię
tuwedrze,zastrzeligo.Chryste,jakietoszczęście,żeDavidjeszczeniechodzi.
W tej chwili gotowa byłaby strzelać do wszystkiego, co się rusza. Nawet na
ślepo. Kula rykoszetem mogłaby trafić dziecko. Rozluźniła palce. Nie działaj,
dopókiniejesteśpewna.Nieszalej.
Dziesięćminuttowieczność,jeśliczłowieksięboi.Niemanicgorszegoniż
strach, uzasadniony czy nie. W ustach czuła metaliczny smak, niebezpiecznie
przyspieszonetętno.Wreszciepowyczekiwaniu,którezdawałosięprzeciągaćw
nieskończoność, usłyszała odgłos silnika i dźwięk klaksonu informujący, że to
Mike.
Podniosła się, odłożyła pistolet na blat kuchenny, otworzyła drzwi i
zobaczyła go. Był w zamszowej kurtce, trzymał strzelbę. Poczuła się odrobinę
lepiej.TakjakbyMikepotraktowałpoważniejejlęk,nawetjeślinieuzasadniony.
-Jezu,naprawdęniemiałamsięczegobać.
-Spokojnie.-Położyłjejręcenaramionach.-Trzebaczasu.Totakłatwonie
mija.
-Czujęsięjakidiotka.
- Nie czuj się. Zrozumiałe reakcje, zrozumiałe i przewidywalne. To twoja
pierwszanoc,kiedyzostałaśsama?
-Tak.Naprawdęnieprzypuszczałam,żewpadnęwtakąpanikę.Czułamsię
wspaniale po przyjeździe do Virgin. Dwie poprzednie noce przespałam
doskonale.
-Mamobejśćchatę?
-Wszystkojużsprawdziłam,aletak,obejdź,wśrodkuinazewnątrz.
-Oczywiście.Usiądź,odetchnijkilkarazygłębokoispróbujsięodprężyć.
Zobaczyłpistolet,dotknąłgo.Byłjeszczeciepłyoduchwytu.Takstrasznie
siębała,żejednaknieodłożyłabroni.
Obszedłchatę,zajrzałnagórkę,apotemzlatarkąsprawdziłterenwokół.Nie
znalazł nic podejrzanego, zdeptanej trawy, połamanych gałęzi krzaków, śladów
stóp.Wrócił,zamknąłdrzwi,zdjąłstrzelbęzramieniaiodstawiłdokąta.Kurtkę
powiesił na oparciu krzesła, po czym przeszedł do maleńkiej bawialni, rozpalił
wkominku,wyciągnąłdłoniedoognia,przezchwilęwpatrywałsięwpłomienie
liżącepolana,wreszcieusiadłnakanapieobokBrie.
-Dziękuję-powiedziałasłabo.
- Drobiazg. Musisz czuć się bezpieczna, żebyś mogła zajmować się
Davidem,tylkotosięliczy.
-Musiałeśbyćzły,żecięwyciągamzdomuwśrodkunocy.
Wyszczerzyłzębywradosnymuśmiechu.
-Niemanawetdziesiątej.
-Straciłampoczucieczasu.Przysnęłamtylkonachwilę,niewiedziałam,że
takszybkosięobudziłam.
Nachyliłsięiściągnąłbuty.
-Terazsięwyśpisz.Zostanęnanoc.
-Niewiem,czytodobrypomysł…
- Odpręż się, mija. Myślisz, że nie wiem, przez co przechodzisz, żeby się
pozbierać?Przymnienicciniegrozi.
-Ale…
- Nie obrażaj mnie. Popełniłem sporo niewybaczalnych świństw, ale nigdy
nieskrzywdziłemkobiety.Jestemdżentelmenem.Atymusiszsięwyspać.
Decyzjępodjęławjednejchwili.
-Jeśliterazwróciszdodomu,znowusięrozpadnęnakawałki.Boże,kiedy
siętoskończy?
-Skończysię.Poprostupotrzebujeszwięcejczasu.Amnąsięnieprzejmuj.
Nikt nie widział, że tu przyjeżdżam, nikt nie obserwuje chaty, żeby zobaczyć,
czyjsamochódparkujenapodjeździe.Nikomuniebędziemyotymwspominać.
Westchnęła,oparłasięopoduszki.
-Tokoszmar,cosięzemnądzieje.Myślałam,żejestemsilniejsza.
- Jezu, tylko tak nie mów. Wystarczy już, co się stało, nie dokładaj sobie
jeszcze teraz. Po takim przeżyciu nikomu nie może być łatwo. - Gdy
podciągnęłanogiizaczęłamasowaćskronie,spytał:-Bolicięgłowa?
- Trochę. Zaraz minie. - Zaśmiała się. - Myślałam, że przyjazd do Virgin
będzie wytchnieniem. Choć nie tylko. Zanim to się stało, kombinowałam, jak
złamaćciserce.
Mikeprzechyliłgłowę,uśmiechnąłsię.
-Brzmiinteresująco.Niczymobietnica.
- No nie wiem. Zamierzałam zagrać kobietę fatalną, doprowadzać cię do
obłędu.
-Opowiesz,jaktomiałowyglądać?
-Wykluczone.
-Jużjestemdoprowadzonydoobłędu.
Wstał, poszedł do kuchni, przyniósł dwa piwa i usiadł z powrotem na
kanapie.Miałnadzieję,żeniewidzitegozachwytu,którygoogarniał,kiedyna
nią patrzył w blasku padającym z kominka. Śliczna, jeszcze rozedrgana, z
zaróżowionymipoliczkami,bosymistopami…Zapierałamudechwpiersiach.
Niemiałżadnychzłudzeń.Bałasięmężczyzntakstrasznie,żeniepotrafiła
chodzićnawspólnąsiłownię,dlaczegoonmiałbybyćwyjątkiem,chociażsporo
czasu spędzili razem. Chociaż siedzieli teraz obok siebie na kanapie. Gdyby
spróbowałsięprzysunąć,wyciągnąćrękę,uciekłabywpanice.
-Możepowinnaśpomyślećopowrociedopracy?-zapytał.
-Owszem,myślałam,aleniechcęjużbyćprokuratorem.Niestraciłamserca
doprawa,alecomogłabymrobić?Mamwyłączniekarniczedoświadczenie,ado
karnistykiniewrócę.
-Apracazofiaramigwałtów?
Briewestchnęła.
-Rozpaczliwiepróbujęniebyćofiarągwałtu.Chcęsięuwolnić,choćwiem,
żetonigdyniebędziedokońcamożliwe.-Pokręciłagłową.-Przezlatamiałam
do czynienia z ofiarami gwałtów, a teraz sama jestem jedną z nich. Nie, nie.
Muszęzająćsięczymśinnym,nietkwićjużwtym,znaleźćinnądrogę.
-Agdybyśzostałaadwokatem?
- Ja? Nigdy! Miałabym bronić przestępców, walczyć z oskarżycielami?
Szczególnieteraz?
- Niekoniecznie. Masz jeszcze możliwość specjalizowania się w prawach
człowieka,problemachdyskryminacji,prawachkobiet,pracowaćdlaEEOCczy
ACLU. Wiesz, wyrównywanie szans zatrudnienia, egzekwowanie praw
obywatelskich? - Gdy tylko wzruszyła ramionami, dodał: - Zawsze miałaś
poczucie
misji,
a
tu
występowałabyś
przeciwko
różnym
formom
niesprawiedliwości.Lubiszpracować,niewiem,czytodobrzesiedziećwdomu
irozmyślać.
Oparła stopy na stoliku przed kanapą, grzejąc je w cieple idącym od
kominka.Mikezrobiłtosamo.
Ciekawe, myślała, czy te wszystkie kobiety, które miał, które kochał i
późniejzdradzał,zostawiał,teżbyływcześniejjegoprzyjaciółkami,czyiznimi
prowadziłtakiewnikliwerozmowy?Towymagaczasu,uwagi,zachodu.Onateż
miałabystaćofiarąpodobnegozainteresowania?Upiłałykpiwa.
-PopowrocieMeliJackamoglibyśmyjechaćnawybrzeże.Niewiem,czy
uda się nam zobaczyć wieloryby, ale zostają jeszcze galerie sztuki, winiarnie,
restauracje.Przezjedendzieńczulibyśmysięjakturyści.
-Proponujeszmi…randkę?
Uśmiechnąłsięszeroko.
-Owszem.
Teżsięuśmiechnęła,tyleżeleciutko.
-Zgoda.Przyjaźniłeśsięzeswoimiżonami,zanimzostałytwoimiżonami?
-Niebędęodpowiadałnażadnepytania.
-Czemu?
- Bo zamierzasz złamać mi serce, a taka wiedza dawałaby ci zbyt dużą
przewagę.Pozostawmysobierówneszanse.
Roześmiała się beztrosko. A może to piwo ją rozluźniło? W każdym razie
jednarzecznapewnojąujmowała:Mikeniezdawałsiętraktowaćjejpoważnie,
a przy tym traktował bardzo poważnie, co było tylko pozornym paradoksem.
Zrozumiałateż,żemuufa.Atoniecojużjązmartwiło.
Napowrótpodwinęłanogi.
-Przyjaźniłeśsię?
-Nie.Mówiłemci,zawszebyłemłowcą,myśliwym.
-Nikimwięcej?
- Nie bardzo. Zastawiałem pułapki i w tym byłem naprawdę dobry. Miałaś
kiedyśpoczucie,żewpadaszwpułapkę?
- Zastanawiam się, dlaczego spieprzyłam swoje małżeństwo. Nie wiem, po
gwałciecałybólrozwoduwróciłnanowo.
-Dlaczegouważasz,żespieprzyłaś?
- Nie pomyślałabym nigdy, że będzie zdolny zrobić to, co zrobił. Nie
przyszłoby mi do głowy. Cofałam się do samych początków, pierwszego
spotkania.Rozpamiętywałamkażdywspólnydzień.Możezadużopracowałam,
za późno wracałam do domu? Mogłam poświęcać mu więcej uwagi. Może
ważniejszabyłapracaniżBrad?Nigdy…
Zdjąłnogizestolika.
-AmożetoBradspieprzył,niety?Kiedyciępoznałem,widziałemwtwoich
oczachufność,oddanie.Imiłość.Boże,jaktymusiałaśgokochać.Aprzytym
wszystkim miałaś swoje cele. Silna, odważna. Nie zbliżyłabyś się do niego
bardziej,gdybyśoddałamucałąswojąuwagę.Jeślito,codawałaś,comiałaśdo
zaofiarowania,niewystarczałoBradowi,tojużjegowina,nietwoja.
- Opowiedz mi o tych kobietach. Dlaczego się z nimi ożeniłeś, dlaczego
waszezwiązkisięrozpadły?
Ostrożniedotknąłjejwłosów.
- Kochanie, to nic ciekawego. Nie pomoże ci zrozumieć Brada. Jedyne
podobieństwopoleganatym,żeobajbyliśmyidiotami.
-Opowiedz-niedawałazawygraną.
IMikezacząłopowiadać.
- Carmel miała dziewiętnaście lat, kiedy zaczęła pracować u mojego ojca.
Pomagałaprowadzićksięgirachunkowe,byłasekretarką.Przyjechałemnaurlop,
wtedysiępoznaliśmy.Zaczęliśmypisywaćdosiebiesłodkie,romantycznelisty.
Pół roku później znowu przyjechałem na urlop. Poszliśmy do łóżka i już nie
mogłemsięzniąnieożenić.Pobraliśmysię,zarazpotemwysłalimniedoIraku.
Kiedy wróciłem, usłyszałem, że odchodzi ode mnie. Rozpaczałem, ale
wiedziałem, że byłbym dla niej strasznym mężem. Żyłem chwilą, dniem
dzisiejszym,przeskakiwałemodjednejrzeczydodrugiej,zajętywyłączniesobą.
-Atwojadrugażona?
Wzruszyłramionami.
- Pobraliśmy się z poczucia winy. Była z innym kiedy zaczęliśmy się
spotykać. Zerwała z nim chociaż jej o to nie prosiłem, ale już musiałem się
ożenić,tasamasytuacjacozCarmel.Możeżadneznasinaczejnieporadziłoby
sobieztymnaszympoczuciemwiny.Jestemkatolikiemiterzeczymammocno
wpojone. Wzięliśmy ślub i usiłowaliśmy romans przerobić w miłość. Nie
wyszło. Po pół roku odeszła. Od początku była to pomyłka, ale długo nie
rozumiałem, na czym podobne pomyłki polegają. Wystarczyło, że kobieta była
ciepła, chętna.. Ciągle jeszcze żyłem chwilą, ciągle zajęty sobą. Nie chcę się
bronić, bo skrzywdziłem obydwie, ale kiedy moje drugie małżeństwo się
rozpadło,miałemdopierodwadzieściasześćlat,byłemmłodyigłupi-Przerwał
namoment.-Adotegonietraktowałemmałżeństwapoważnie.Uważałem,żeto
przychodzi automatycznie. Cel, pal i będę miał żonę oraz gromadę dzieci. -
Wzruszył ramionami. - Tak było w wypadku moich braci i sióstr… Poznajesz
kogoś i już. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że oni wiedzieli, co robią. I są
szczęśliwi.
-Chciałeśmiećdzieci?
- Tak. Na szczęście nie mam. Dzieci urodzone w nieudanych związkach,
przez przypadek, przez pomyłkę… Nie. Przed postrzałem nie miałem
cierpliwości,żadnychskrupułów.Napewnopróbowałbymciępoderwać,gdybyś
niebyłatakbardzozakochanawswoimmężu.
-Bardzosięzmieniłeśpotymwypadku?
- Co za pytanie? O mały włos nie zginąłem. Miałem mnóstwo czasu, żeby
pomyśleć,jakgłupiożyłem.Iluludzizawiodłem,rozczarowałem,siebiesamego
nie wykluczając. Byłem podobny do Brada. Taki facet, który nie bardzo wie,
czego chce, nie zastanawia się, co zyskuje, co traci. A stracił wszystko. I ja
straciłemwszystko.-Upiłłykpiwa.-Mojeżonymożeniebyłyideałami,alenie
jeobwiniam,tylkosiebie.
-Samwidzisz,trzebazłamaćciserce.
-Zdecydowanie.
- Boję się tylko, że znowu może spotkać mnie to samo. Spotkam kogoś,
pokocham,będziewspanialeiraptem…
-Oj,Brie,wżyciuniemażadnychgwarancji,wiesztolepiejniżktokolwiek
inny. Wybierzesz człowieka pewna, że to właśnie ten, po czym może to ty
właśnie odejdziesz. - W oczach Mike migotały refleksy płomieni. - A może
wszystkobędzieidealnie,cudownie,obydwojebędziecietrwaliwprzekonaniu,
żewybraliścienajlepiej,azdarzysięcośnieoczekiwanego,twójnajukochańszy
runie w przepaść albo się utopi. - Dotknął jej nosa. - Jeśli już w ogóle chcesz
ważyćsięnaryzyko,musiszufaćprzedewszystkimsobie.
Rozmawiali prawie do północy, aż w końcu Brie zaczęła ziewać tak
rozpaczliwie,żeMikepowiedział:
- Patrzeć na to nie mogę. Idź do łóżka, ja położę się na kanapie. Usłyszę
każdypodejrzanyszmer,więcmożeszspaćspokojnie.
-Jesteśpewien?
-Tosolidnachata,drzwisądobrzezamknięte,ajabudzęsięotak.-Strzelił
palcami. - To nawyk, który wchodzi w krew, jak prowadzisz latami
wielogodzinneniekończącesięobserwacje.
-Samanieprzetrwałabymtejnocy.Dziękujęzawszystko,naprawdębardzo
dziękujęikładęsię.Daćcijakąśpoduszkę,pled?
-Nicminietrzeba.
Poszła do sypialni. Mike słyszał, jak jeszcze kręci się przez chwilę, myje
zęby,układadosnu.
Kanapa była dla niego za krótka, stopy musiał położyć na oparciu, rano
będzie zdrętwiały, ale nic to, tyle zrobi dla Brie. Nie minęło wiele czasu, jak
otworzyłoczyizobaczyłjąnadsobą.
-Togłupie…-zaczęłacicho-alemógłbyś…spaćzemną.
-Tumidobrze.Dzięki.Niemartwsięomnie.
-Niemartwięsię,ale…Podwarunkiem,żemnieniedotkniesz.
-Brie,przecieżwiem,przezcoprzeszłaśijaksięczujesz.
-Bojęsię,żenieusnę,jeśliniebędzieszblisko.Przenieśsię.
Wahał się przez moment. Oczywiście, że chciał być blisko niej, ale nie
musiał. Jeśli jednak potrzebowała jego obecności, przeniesie się. Wstał, zdjął
tylkopasekzniewygodną,wielkąklamrąiposzedłdosypialni.Briejużzdążyła
ułożyćsięnapowrótwłóżku,takbyzostawićmujaknajwięcejmiejsca.
Wyciągnąłsięobokniej,umościłwłaściwie,łyżkawłyżkę,położyłdłońna
jejbiodrze.
-Takdobrze?-upewniłsię.
-Dobrze-mruknęła.
Kiedyobudziłsięnadranem,spałaspokojniezgłowąnajegoramieniu.Czuł
jejoddechnapoliczkuipomyślał,żejestmubardzodobrze,wspanialeiżena
pewnobędziemiałzłamaneserce.
Jack i Mel polecieli z Eureki do San Diego. Ponieważ nie było
bezpośredniego połączenia, dotarli tam wieczorem, w przeddzień przysięgi.
Mieli trochę czasu dla siebie. Zatrzymali się w sympatycznym hotelu, poszli
popływać,zjedlidobrąkolacjęidługownocysiękochali.
Z samego rana Mel zadzwoniła do Brie, by upewnić się, czy w domu
wszystkowporządku.
-StrasznietęsknięzaDavidem-poskarżyłasię.
- Wiem. Ja też - powiedział Jack i wziął żonę w ramiona. - Tym bardziej
dziękuję,żezrobiłaśtodlamnieizgodziłaśsiętuprzyjechać.
-Zrobiłamtotakżedlasiebie,aletęsknięzamałym.
-Totylkodwadni,kochanie,iznówbędziemywdomu,zDavidem.
Jack z dumą przyglądał się ceremonii zaprzysiężenia Ricka do Marinę
Corps. Chłopiec szkolenia przeszedł celująco, był najlepszy wśród rekrutów
Wspaniałydzieciak.MelbyławzruszonadołezPotembyłypowitania,uściski,
żart, śmiech, prywatne podziękowania. Mel i Jack stali na skraju placu
apelowegoiczekali,ażRickichodnajdzie.
-Dobrarobota,synu.Jestemdumnyzciebie-przywitałgo.
-Dzięki.
Panowieporadzilisobiezewzruszeniempomęsku,aleMelobjęłaRickaipo
prostusiępopłakała.
-Rick,takwspanialesięprezentujesz-chlipnęła.
- Mamy dwie możliwości, Rick - zaproponował Jack. - Zabierzemy cię od
razu,pokójwnaszymhotelujużczeka,zjemygdzieśkolacjęiranoodlot.Chyba
żeumówiłeśsięjużzchłopakami,wtedypodjechałbympociebietutajdopiero
rano.
-Dośćmamchłopaków.
-Alenapewnobędąwieczoremświętować.
-Niechświętują.Wolębyćzwami.
Jack podejrzewał, że młodzi marines pójdą w miasto napić się, poszukać
towarzystwa.Potym,coRickprzezostatnirokprzeszedłzeswojądziewczyną,
taopcjazdecydowaniegonieinteresowała.
Pojechali wieczorem do miłej, bezpretensjonalnej restauracji. Rick przy
stekach opowiadał o swoim szkoleniu w bazie. Po kolacji Jack zostawił Mel i
zaopatrzonywsześciopakzapukałdopokojuświeżoupieczonegomarinę.Zastał
gowsamychbokserkach,zmokrąjeszczegłową.
-Jesteśmoimnajlepszymprzyjacielem-oświadczyłRick,łypiącnapiwo.
Byłwświetnejformie,zmężniałbardzopodczasrekruckiegoszkolenia.
Jackzaśmiałsięipokręciłgłową.
-Niewyglądaszjużnaosiemnastolatka,chłopcze.
- I tak też się nie czuję. Jakbym miał sto dziesięć lat na karku. - Stuknął
butelką o butelkę Jacka. - Dzięki, że przyjechaliście. To bardzo dużo dla mnie
znaczy.
- Dla mnie też. - Usadowił się w fotelu, a Rick przysiadł na łóżku. - Stara
gwardia z mojego plutonu zjawi się w przyszłym tygodniu. Zapolujemy na
jelenia.Musiszsięprzyłączyć.
- Wspaniale, ale muszę pobyć trochę z babcią. Pojadę też do Eureki,
zobaczę,couLiz.
-Miałeśzniąkontakt?
- Bardzo sporadyczny. Tylko kiedy była w złej formie. Pocieszam się, że
nieczęstosięjejtozdarza,skoroniezasypywałamnielistami.ComówiConnie?
-Niewiele.Żenajtrudniejszyczasminął,żezaczynasięprostować.Atyjak
sięczujesz?
- Podjąłem dobrą decyzję, Jack, że się zaciągnąłem. To mi pozwoliło
zapomnieć trochę o tym, przez co przeszliśmy z Liz. Byłem zwykle zbyt
zmęczony,żebymyśleć.Jakośwracamdosiebie.Lizzietojeszczedzieciak.Ma
terazszesnaściewtedypiętnaście.Wiesz,cotomusiałodlaniejznaczyć.
Rickjesttylkoodwalatastarszy,ajednakgotówwziąćcałąwinęnasiebie,
pomyślałJackOnteżprzeżyłkoszmar.
-Synu,powtarzamci,niemożeszbraćnasiebieodpowiedzialnościzato,że
dzieckonieprzeżyło.
-Alejestemodpowiedzialnyzato,żewogólebyłodziecko.-Upiłdługiłyk
zeswojejbutelki
-My,faceci,nicniewiemy-stwierdziłJack-SpytajMel.
-Taaa…-Rickzaśmiałsię.
-Zajmieszsięnajpierwswoimisprawamiapotempopolujeszznamitrochę.
Chłopakizasypiącięnieproszonymiradami,boterazjesteśjużjednymznas.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Mel,JackiRickdotarlidoVirginRiverwporzekolacji.Wszyscywosadzie
lubiliRickaiczekaliniecierpliwienajegopowrót,dlategowpadłdodomutylko
namoment,porwałbabcięipojechalidobaru.LydierzadkobywałauJacka,ale
dzisiejszywieczórbyłprzecieżwyjątkowy.
Było jeszcze dość wcześnie, ale goście już się schodzili, każdy chciał
przywitać świeżo upieczonego marine. David na widok Mel podniósł radosny
rwetes,piszczałzeszczęścia,wymachującłapkami.Melporwałagowramionai
zniknęła w mieszkaniu Paige, żeby nakarmić małego i nacieszyć się nim w
spokoju.
Proboszcz upiekł wielki placek ozdobiony medalionem marines,
przygotował też kociołek barbecue, sałatkę ziemniaczaną, fasolkę, czyli
ulubionedaniaRicka.
Kiedychłopakwszedł,każdyoczywiściemusiałgouściskać.
WtakiewieczoryJacknaprawdęczuł,pocootworzyłswójlokal.Sąsiedzi,
znajomi, przyjaciele, szczęśliwy gwar… to był właśnie sens tego miejsca. W
czasiespotkań,jakdzisiejsze,nieliczyłniczajedzenie.Naszynkwasiestałpo
prostu duży szklany klosz i każdy wrzucał do niego, ile mógł, ale bez żadnej
obligacji. Trzeba tylko było płacić za drinki, ale już piwo i napoje były za
darmo.
-Jaksobieradziłaś,Brie?-zagadnąłsiostręJack,kiedyusiadłaprzybarze.
-Davidbyłaniołem,ajamogłamprzywitaćsięzwaszymisąsiadami.
-Dobrzesięczułaś?
-Bardzodobrze.Ilekroćbędzieciepotrzebowaliciotki,jestemdousług.
Nachyliłsięprzezbaripocałowałjąwczoło.
-Dzięki.
-Awamjakudałsięwyjazd?
-Super.MeltylkotęskniłastraszniezaDavidem,alejateż.
Koło ósmej, dziewiątej ludzie powoli zaczęli znikać. Większość z nich
wstawałaobladymświcie,mielirancza,farmyizajęciagospodarskie.
UszczęśliwionyRickdziękowałJackowi:
-Fantastycznywieczór.DobrzejestznowubyćwVirgin.Odwiozębabciędo
domu,zaczynadzieńwcześnie,ipojadędoEureki.
-Teraz?-zdziwiłsięJack.
- Tak. - Lekko się zaczerwienił i jakoś niezdarnie wzruszył ramionami. -
Muszęsięzniązobaczyć,wiesz.
-Późnojuż.
-Napewnonamniepoczeka.-Wyciągnąłrękę.-Dziękizawszystko.
Jack miał ochotę powiedzieć: „Bądź ostrożny, proszę”, ale nic nie
powiedział, odprowadził tylko chłopaka do drzwi wzrokiem, gdy pojawiła się
obokniegoMelzDavidemwramionach.
-JedziedoEureki-powiedział,gdyposzłazajegospojrzeniem.
-Wszystkobędziewporządku,Jack.
-Cholera,czułbymsięznacznielepiej,gdybymielipodziesięćlatwięcej.
- Jesteś jak kwoka. Obserwowałam Ricka przez te ostatnie dwa dni i nie
martwięsięoniego.Mamwrażenie,żewiecorobi.Pojadęjużdodomu,położę
małego. Jestem wykończona. To był długi dzień. A ty nie musisz się spieszyć,
wróć,kiedychcesz.
Nachyliłsięipocałowałżonęwczoło.
-Dozobaczenia.
Briezsunęłasięzestołka.
-Wrócęztobą,Mel.
Wiele się tu dzieje, pomyślał Jack, widząc, jak siostra przed wyjściem
podchodzidoMike’a,któryrozmawiałzPaige,bierzegozarękę,cośdoniego
mówi,onwodpowiedzisięuśmiecha,potemcałujejąwpoliczek,ściskaramię.
Niedobrze,zaniepokoiłsię.BrienieznaMike’atakdobrzejakon.
Wszyscy już wyszli. Paige poszła położyć synka spać i w barze zostali już
tylkoJack,ProboszcziMike.
Jacknalałwszystkimposzklaneczce.
-Cosłychać?-zagadnąłMike’a.-Jakminęłyostatniedni?
-Wporządku.Bezzmian.Prob?
- Bez zmian - przytaknął Proboszcz. - Chłopak dobrze wygląda, Jack. Nie
dałsięprzemielićnamiazgę.
-Czuję,żezaczynamusiętopodobać.
-Nicdziwnego.-Proboszczwychyliłdrinka.-Zmywamsię.
Poszedłdoswojegomieszkania,aJackponownienapełniłszklaneczki.
-Nieplanowałemtego,aleskorojużzostaliśmysami,powiedzmioBrie.
-Comamcipowiedzieć?
-Kiedywychodziładodomu…Miałemwrażenie,żecoś…
-Wyplujtowreszcie.
-TyiBrie?
-Co?
Jackodetchnąłgłębokojakczłowieknieszczęśliwy.
-Tyimojasiostra…Cośwasłączy?
Mikeupiłwhisky.
- Jutro robię sobie wolne i zabieram ją na wybrzeże. Może uda nam się
zobaczyćwieloryby.Zajrzymydogalerii,pójdziemynalunch.
-Poco?Dlaczego?
-Powiedziała,żemaochotę.
-Wiesz,comamnamyśli…
-Powiedz,comasznamyśli,bomogęcięźlerozumieć.
-Chciałbympoznaćtwojeintencjewobecmojejsiostry.
-Uważasz,żemaszprawozadawaćtakiepytania?
-Poprostupowiedzmi,cotuzaszło,kiedymnieniebyło.
- Odpuść trochę, dobra? Twoja maleńka siostrzyczka jest już całkiem
dorosła. Z mojego punktu widzenia mogę ci tylko powiedzieć, że się
zaprzyjaźniliśmy.Jeślichceszwiedzieć,jakonatraktujenasząznajomość,spytaj
ją o to, choć nie radziłbym ci tego. Może poczuć się obrażona. Cokolwiek
myślisz,uważasięzajednostkęniezależną.
-Wiesz,żemiała…złyrok.
-Wiem,żemiałazłyrok.
-Trudnosięztobąrozmawia.
- Nie, to z tobą trudno się rozmawia. Widziałeś ją dzisiaj. Zrobiła na tobie
wrażenie nieszczęśliwej? Niespokojnej? Moim zdaniem wszystko jest w
porządku,atysięniepotrzebnieprzejmujesz.
-Owszem,przejmujęsię,żemożeszukaćuciebiepociechy,wsparcia.Aty
towykorzystasz.
-I?-Mikepodniósłszklaneczkę,alezawiesiłjąwdrodzedoust.
-Iużyjesztejswojejlatynoskiejmagii,apotempójdzieszwsinądal.Itego
sobienieżyczę.
Odstawiłnablatszklaneczkę.
-NigdynieskrzywdziłbymBrie,nieważne,czyjąbyłabysiostrą.Dobranoc,
Jack.-Iwyszedłzbaru.
Owszem, bracia bywają nadopiekuńczy. On pewnie zachowałby się
podobnie,gdybyszłooktórąśzjegomłodszychsióstr,aleJackniemiałprawa
kontrolowaćjegopostępowania.
Zirytowałsię,aleiprzejął.Niesądził,bymiałjakieśszanseuBrie,zwielu
zresztąpowodów,atujeszczebraciszekstawałmunadrodze.
Szkoda,żeniedokończyłtejwhisky.
Długoniemógłzasnąć,mimożemałospałdwiepoprzednienoce,cudowne
noce spędzone obok Brie. Mościła się wygodnie, przytulała do niego, ufna,
spokojna.Ciągleczułjejzapach,takrealny,jakbybyłatuż,nawyciągnięcieręki.
W końcu zasnął i w snach widział ich oboje, jakby z góry, jej jasne, białe
ciało, swoją ciemną meksykańską pupę. Czuł pod palcami jej skórę, czuł jej
każde dotknięcie, czuł, jak przegarnia jego włosy, jej wargi na szyi, piersi,
ramieniu.Wchodziłwnią,słyszałjejwestchnienia,szeptałczułesłowadoucha,
zapewniał, że chce dać jej rozkosz. Widział, jak Brie wodzi dłońmi po jego
plecach. Mówił, że ją kocha, uwielbia, że bez niej nie wyobraża sobie życia, a
onaodpowiadałamupohiszpańsku.Estasenmicorazion.Jesteśmoimsercem.
Te ąuiero. Pragnę cię. Te ąuiero mucho, Miguel. Pragnę cię bardzo, Miguel…
Mike.
Kiedykrzyczałajegoimię,eksplodowałibyłtonajwspanialszyorgazm,jaki
kiedykolwiekprzeżył.Obudziłsięspocony,zdyszany.Sam.AleBriebyłaznim
nadal, cudowna fantazja trwała. Boże jednak jestem żywy! - pomyślał. I zaraz
potemprzyszłanastępnamyśl.Jaktodobrze,żecośtakiegonieprzydarzyłosię
którejśzpoprzednichnocy.WystraszyłbyBrienaśmierć.
Wstała o świcie. Trzy osoby walczące o łazienkę to jednak pewne życiowe
wyzwanie. Mel i Jack obudzili się niemal zaraz po niej. Słyszała szum wody,
gaworzeniaDavida,rodzicielskieodpowiedzi.Zaczynałsiędzień.
Piła kawę, gdy w kuchni pojawił się Jack. Zmierzył od stóp do głów jej
wybrany z troską strój i aż skręciło go ze złości. Randka. Powoli nalał sobie
kawy.
-Mikewspominał,żezabieraciedoMendocino-powiedzial
-Tak.Turyściprzezjedendzień.
-Posłuchaj,Brie.Mikebyłdwarazyżonaty.
-Wiem.
Melpojawilasiewkuchniiuslyszałaostatniesłowa.Sięgnęłapodzbaneki
spojrzałanamężazwestchnieniem.Jackzignorowałjejnapomnienie
-On…No,mabogataprzeszłość,powiedzmy.Jeślichodziokobiety.
-Toteżwiem.
Odstawiłkubek.
- Posłuchaj, znam go od niepamiętnych czasów. Ma nie najlepszą opinię
wśródkobiet.
Parsknęłaśmiechem
-Grasujepookolicyiłamiesercafarmerskimcórkom?
-Bardzodługowracałdozdrowiapopostrzale.
-Jack,trzymajsięodtegozdaleka–upomniałagoMel.
Briesłuchałagadaninybrataześmiechem.
-SpokojnieJack.Miketodobryznajomy,przyjaciel.Spororozmawialiśmy
odczerwca,kilkarazynawetumowiliśmysienalunch.Dostałamodniegoduże
wsparcie.
Jackosłupiał.Jakbywniegopiorunstrzelił.
-Cotakiego?!
- Zadzwonił zapytać, jak się czuję, zaczęliśmy rozmawiać. Były kolejne
telefony. W końcu przyjechał do Sacramento, żeby wyciągnąć mnie z domu i
możesz mi wierzyć, że pomogło. Mamy z sobą coś wspólnego, jesteśmy
ofiaramiłotrów,ofiaramibezwzględnychataków.
-Dlaczegoniktmioniczymniepowiedział?-spytałzurazą.
-Mikepotrafiłzrozumieć,coprzeżyłam,niktinnyraczejbyniepotrafił.
- Dlaczego nikt mi nie powiedział? - Pretensja jeszcze wzrosła. - On jest
moimserdecznymprzyjacielem,tyjesteśmojąsiostrą.
Briewzruszyłaramionami.
-Możeniktniechciałsięnarażaćnatetwojewybuchy.
-Tatawiedział?-Wprostniewierzył,cosiędzieje.
-Jack!-upomniałagoponownieMel.-Zostawto.
-Oczywiście,żewiedział.Niewyszłabymzdomu,nieopowiadającmusię
sumiennie.
- Brie, ufam temu człowiekowi całkowicie, zawierzyłbym mu życie, ale
niekonieczniesiostrę-oznajmiłzdesperacją.
-Swojejsiostryniezawierzyłbyśnawetpapieżowi.Cotysugerujesz?Gdyby
nieMike,nadalleżałabymnakanapieioglądałamydlaneopery,niewytykając
nosazdomu.
-Mówiłemci,żejeślitylkoczegośbędzieszpotrzebowała…
- To mój wielki, troskliwy brat natychmiast przypędzi do Sacramento
cierpiącej na ratunek - prychnęła. - A skąd niby miałam wiedzieć, czego mogę
potrzebować?Mikewiedział.Ijestemmuzatowdzięczna.
Melwyszłazkubkiemnaganek,aleitakniedałosięniesłyszećodgłosów
toczonej w kuchni wojny. Za pięć minut obudzą Davida, który usnął po
porannymkarmieniu.ZatrzydzieściminutJackpolegnie.Zjejręki.
-Tak,jestspecjalistąodbezbłędnegoodgadywania,czegokobietaszuka.
- Czego kobieta szuka? Ty dupku, nie szukam niczego! Próbuję stanąć na
nogi.
-Mogłaśprzynajmniejzemnąporozmawiać,jaktozrobić.
-Walczyliścierazemnajednej,drugiejwojnie,czasamizapolujeciesobiena
jelenia, ale co ty takiego o nim wiesz, czego ja nie mogłabym pojąć w kilka
miesięcy?-Podniosłajeszczebardziejgłos.-Atwójżycioryswkwestiikobiet
przezdobrychdwadzieścialatnieodbiegałodjegodokonań.
-Nigdyniebyłemżonaty!-zagotowałsięJack.
-Prawdopodobnieniewłasnejmądrościtozawdzięczasz-odpaliła.
Dżip Mike’a wjechał właśnie na polanę. Mel pomachała mu i weszła do
chaty.
-Brie,twójkierowcaprzyjechał-oznajmiłazespokojem,odktóregobyław
tejchwilidośćdaleka.
Briespiorunowałajeszczebrataspojrzeniemizarzuciłatorebkęnaramię.
-Wzięłaśpistolet?-zapytał,silącsięnamordercząironię.
- Zostawiłam w sypialni. Gdyby nie to, miałbyś już dziurę w tym swoim
durnymłbie!
MelpatrzyłanaJackabezsłowaprzezdługąsekundę.Odwróciłsięplecami.
Właśnie przyłożyła mu jego mała siostrzyczka, nie miał siły na rundę z żoną.
DavidzacząłmarudzićiMelmusiałaiśćdoniego.
-Palant-rzuciłajeszczemężowi.
Briewsiadładosuvatakwzburzona,żeMikezapytałtylko:
-Chceszotympomówić?
-Nie.PoprztykałamsięzJackiem.Poszłooto,żeniewzięłampistoletu.Za
chwilęochłonę.
Kilka razy odetchnęła głęboko i nagłe uświadomiła sobie, że walczyła.
Pokonała swojego brata, który zawsze był dla niej autorytetem, a ona mu się
przeciwstawiła.Niebyłaofiarą,słabą,roztrzęsionągalaretą.Prawda,tobyłtylko
Jack,anieseryjnymorderca,alezawsze.Uśmiechnęłasię.Możeniewszystko
stracone,możejeszczeodzyskaswojeżycie.
-Przydamisiętenwyjazd.Odpocznę.-Odmojegowpieprzającegosięwe
wszystkobraciszka,dokończyławduchu.
Meluznała,żedaJackowitrochęczasu,żebysięuspokoił,pogodziłzmyślą,
że siostra jednak pojechała nad morze. Tak naprawdę to ona musiała się
uspokoić.Mążdoprowadziłjądobiałejgorączki
ZostawiłaDavidapodopiekąDokaipojechałanaplacbudowy.
Jacka zastała w środku domu. Stał plecami do mej, zajęty pracą. Nie
odwróciłsię,chociażwiedział,zeprzyjechała.Zawszewiedział.Krewsięwniej
zagotowała.
-Nieudawaj,żeniewiesz,żetujestem,JackuShendame.-Gdyodwróciłsię
powoli, by zaprezentować jej efektownie nadąsane oblicze i wąskie szparki
oczu,huknęła:-Natychmiastprzestań’
- To moja siostra. Wiele przeszła - oznajmił ciężkim od braterskiej troski
głosem.
- Rzeczywiście. I dlatego ma prawo pozwolić sobie na przyjemność.
Dokonywać własnych wyborów. To ważne, żeby sama wybierała! Jeśli ma
ochotęspędzićtrochęczasuzMikiem,niepotrzebujetwojegopozwolenia.
Podszedłbliżej.
- Nie rozumiesz. Ja go widywałem z kobietami - oznajmił z groteskową
powagą.
-Tociekawezjawisko-sarknęła.-Wtymczasieonzapewnewidywałciebie
zkobietami.
-Tocoinnego.Skończyłosię,kiedypoznałemciebie.
-Możeiuniegosięskończyło.
- Nie rozumiesz - powtórzył. - On zmieniał dziewczyny jak rękawiczki, z
dnianadzień.
-Ijakątoczyniróżnicęmiędzywami?
- Spieprzył dwa małżeństwa, a Brie ma za sobą paskudny rozwód, o tym
strasznymgówniejużniewspominając.Niechcę,żebycierpiała.
-Toprzestańsięwpieprzać,zanimsięokaże,żecierpiprzezciebie.
-Jajejnapewnonieskrzywdzę.Chcę,żebybyłabezpieczna.
Wsparładłonienabiodrachiuniosłabrew.
- Tak jak chciałeś bezpieczeństwa Proboszcza, kiedy uparłeś się chronić go
przedPaigeiomalnieunieszczęśliwiłeśczłowiekanacałeżycie?
-Przyznaję,pomyliłemsię.
- Dobre sobie! Pomyliłeś się! Nie można wcinać się w czyjeś związki i
mówić ludziom, co mają robić. Jest samotna i obolała, więc zostaw ją w
spokoju.Jeśliznajdzieodrobinęszczęścia,niemierzmyjegowartości.
-Jeślijąskrzywdzi,niewiem,cozrobię.Zabiję,poprostuzabiję.
- W takim razie powiedz, że musi wyjechać, skoro ma to się źle skończyć.
Zapomnij o jej prawie do radości i szczęścia. Powiedz prawdę, że nie jesteś w
stanie patrzeć, jak szuka sposobów na powrót do normalnego życia. -
Zaczerpnęła powietrza, a Jack spuścił głowę. - Przyjechałam tutaj z czystej
głupoty, Jack. Nie miałam pojęcia, że miałeś przede mną sto i dwadzieścia
siedem kobiet i że nigdy z żadną z nich nie łączył cię prawdziwy związek.
Gdybym natomiast miała mojego wielkiego, wtrącającego się we wszystko
braciszka, nie miałabym tego wszystkiego, co mam teraz. - Po jej policzkach
płynęłyłzy.
-Mel…-Zrobiłkrokwjejstronę.
Pokręciłagłowąipodniosładłoń.
-Niktmnienigdyniezgwałcił,alebyłammocnopoobijanapsychicznie.Nie
powinnomisięnicudać.Akuratztobą.Jezu!-mówiłaterazniemalszeptem.-
Byłeś może jeszcze gorszy od Mike’a. Wygodne usługi seksualne i w drogę.
Żadnychzobowiązań.Nigdyniekochałeśżadnejztychkobiet.Mniepowinieneś
był potraktować tak samo jak wszystkie inne. Dwa, trzy miesiące, potem
przychodziznudzenieipojawiasięnastępnapani…
Tymrazemniedałsiępowstrzymać,wziąłjąwramiona.
-Mel…Skądcisiętowszystkowzięło?
-Atupech,bozaszłamwciążęiniemogłeśsięjużwycofać…Tak?
-NaranyChrystusa,Mel!
Spojrzałamuwtwarz.
- Chodzi o Mike’a. Przesiedziałeś przy jego łóżku dziesięć długich nocy.
Czekałeś, żeby się obudził, odezwał. To on uratował wasz oddział w Fallujah,
niepozwalajączbliżyćsięIrakijczykom.Trzymałichpodciągłym,ustawicznym
ostrzałem. Przyjechał do Virgin River, żeby tu kontynuować rekonwalescencję.
Naprawdę uważasz, że byłby w stanie źle potraktować Brie? Zachować się
niegodziwie? Boże, przecież jest ci bliski jak brat. Straciłeś całkiem rozum?
Przytuliłjąmocno.
-Wtejchwilisamjużniewiem.-Pocałowałjąwczubekgłowy.-Powiedz
mi coś. Naprawdę myślisz, że mogłem się znudzić, skończyć to? Uważasz, że
jesteśmyzsobąwyłączniezpowoduDavida?
Podniosłazalanąłzamitwarzipokręciłagłową.
- Nie, ale gdybym wiedziała o tobie tyle, ile wie Mike, wyjechałabym
natychmiast.
-Wiedziałaś.Nigdycięnieokłamałem.Wmomencie,kiedycięzobaczyłem,
całe moje życie się zmieniło. Powiedz, że mi wierzysz, jak bardzo jesteś dla
mnieważna.
-Wierzęci.Nigdyniedałeśmiżadnegopowodudopowątpiewania.
Odetchnąłzulgą.
- Nie rób mi tego. Nie wspominaj mojej zasranej przeszłości. W takich
sytuacjachniemamnicnaswojeusprawiedliwienie.
- Po prostu nie mogę słuchać, jak ją ostrzegasz przed Mikiem, jak chcesz
decydowaćojejżyciu.Zostawto.
-Rozumiem.Totrudne,alenaprawdęrozumiem,comówisz.
-Przepraszam,Jack.Miałamochotęcięzabić,takabyłamwściekła.
-Tojużjesteśdruga.RanotensamzamiarzgłosiłaBrie.-Uśmiechnąłsię.-
Dziękuję, że mnie oszczędziłaś. Masz rację, nie mogę cały czas czuwać nad
każdymjejkrokiem.Jestdorosła.Iznaczniemądrzejszaodemnie.Postaramsię.
- To nie jest kwestia starania się. Musisz odpuścić, zostawić ją w spokoju.
Kiedyzwracasiędociebie,otwierajszerokobraterskieramionaKiedypróbuje
odnaleźćterazswojądrogę,niewtrącajsię,cieszraczej,stójzboku.Ipamiętaj,
nalitośćboską,żeMikeowimożeszzaufać.
-Zrozumiałem.Posłuchamcię.
-Niejestłatwobyćtąmądrzejsząwmałżeństwie
-Wyobrażamsobie,jakatopresja-skomentowałzuśmiechem.
Dotknęłalekkojegoskroni.
-PosypałycisiępierwszesiwewłosyPodejrzewam,żetoprzezemnie.
-Bardzomożliwe.Alejestemtwardy,jakośwytrzymam.
Przytuliłasiędoniego.
-Jack,proszę,niechcętoczyćbojów.
-Dajspokój.Potrafiszwalczyć.Tobyładobrawalkaiwygrałaśją.
-Aletostraszne.Potym,costałosięzBriebyłeśtakidaleki…Przeraziłam
się.
- Nigdy nie powinnaś się bać. Jesteś moją żoną To mój obowiązek dbać,
żebyśnigdysięniebała
- Wiedz jedno, chcę umrzeć w twoich ramionach. Nie wyobrażam sobie
mojegożyciabezciebie.Rozumiesz?
Kiwnąłgłową,alezarazzastrzegł:
-Żadnegoumierania.Mamyżyćdopóźniejstarości.Razem.
Tommywiedział,żedeklarujesięwsposóbabsolutnieoczywisty:cowieczór
dzwoniłdoBrendy.
Kiedywchodziładoklasy,amielirazemfizykę,najegotwarzypojawiałsię
szeroki uśmiech płynący gdzieś z samej głębi siedemnastoletniego jestestwa.
Zgodziła się dawać mu korepetycje z fizyki i każda wizyta w jej domu była
świętem,jakbyszedłnakolacjędoRitza.Kiedyodprowadzałagodofurgonetki,
żegnałasięznim,przezchwilęprzytrzymywałajegodłoń.
PodobałamusiępowściągliwośćBrendy.Onteżsięniespieszył.Przyjdzie
moment, kiedy weźmie ją w ramiona, pocałuje. Była najładniejszą dziewczyną
wszkole.Możenawetnacałymświecie.Lubiłodprowadzaćjąnajejlekcje,ale
w momencie, kiedy fizyka się kończyła, spadało na nią stadko świergoczących
przyjaciółek i zagarniały Brendę dla siebie. Pozostawały mu więc spotkania u
niejiwieczornetelefony.
-Powinniśmywybraćsięgdzieśrazem.Wydobrzałaśjużpotejgrypie.
-Zakilkatygodnibędzieszkolnedisco.
-Maszwemniepartnera.Aleniechcęczekaćtakdługo.Możeszykujesię
cośwcześniej?Jakaśmałarozgrzewkaprzeddisco?
Zaśmiałasię.
-Niebądźzadowcipnyiwracajmydofizyki.
PaniCarpenterzdawała sięzawszebyć gdzieśwpobliżu, trudnowięcbyło
sięprzytulićchoćbynachwilę,alekiedyBrenda,jakcowieczór,odprowadzała
godomalejfurgonetki,objąłjąipocałowałwpoliczek.
-Tomiłe.Wiesz,żetwojewłosypachnąwanilią?
-Pewniezewiem.
-Ztobąodrabianielekcjistałosięfajne
-Cieszęsię,żemogłamsiędoczegośprzydać.
- Może pojechalibyśmy na imprezę? Ludzie szykują cos na tym starym
park…-GdyBrenda
odskoczyłajakoparzonazprzerażeniemnatwarzyspytałzdumiony:-Cosię
stało?
-Niechodzęnateimprezy.
-Wporządku.Myślałem…
-Tychodzisz?-Wjejgłosiezabrzmiałgniew.
Tommywzruszyłramionami.
-Niebyłemjeszczenażadnej,słyszałemtylkoonich..Cośjestnietak?
-Lejesiępiwo.Ludziesięstraszniespijają.Rzygają.
Tommyskrzywiłsię.
-Brzmifajnie.MożewtakimraziepojedziemydokinadoFortuny?
-Może.
-Obraziłaśsię?Powiedziałemcośzłego?
-Teimprezynaparkingu…Mająopinię.Ajaniechcęmiećopinii.
Uśmiechnąłsię.
- Z tego, co wiem, masz już opinię, i to bardzo dobrą. Zapomnijmy o
imprezachnaparkingu.
-Pijeszpiwo?-zapytała.
-Zdarzasię,czasami.Musiszpoznaćmojegoojca.-Zaśmiałsię.-Zpunktu
zrozumiesz,dlaczegowolęgoniewnerwiać.
-Mogęztobąpójśćdokina,alemusiznamipojechaćktośjeszcze.
-Kto?
-Mojaprzyjaciółkaijejchłopak?
-Jeślitaksobieżyczysz.Wkażdymrazieczasamimusimywyjśćzdomu,bo
przez te korki z fizyki zrobiłem się taki mądry, że sam z sobą nie mogę
wytrzymać.
-Dobra,Tommy.Zadzwońdomnie.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Brieniemogłauwierzyć,żecałeżycieprzeżyławKalifoniiinigdyniebyła
na wybrzeżu Mendocino. Oczarowało ją od pierwszej chwili. Zapierające dech
w piersiach widoki, malownicze wiktoriańskie wioski, sztuka, jedzenie.
Rozpoznała bez trudu zatokę Cabot, gdzie kręcono plenery do popularnego
serialukryminalnego„Murder,SheWrote”.Zjedlilunchwślicznejrestauracjiz
widokiemnaocean,gdzienastolikachumieszczanoniewielkieteleskopy,przez
któremożnabyłopodziwiaćcałeflotyllewalenimigrującychnapołudnie.Płyną
tak daleko od brzegów, ze teleskopy są niezbędne. Kiedy wracają wiosną z
młodymi,trzymająsiębliżejbrzegów.
-Wrócimytutajwtedy-powiedziałMike.
Ale Mendocino miało znacznie więcej do zaoferowania niż tylko migracje
waleni. Zaglądali do galerii, smakowali wina, spacerowali po nadmorskich
skałach, byli na szczycie latarni morskiej, w ogrodach botanicznych,
odpoczywali w parku, pogryzając popcorn. Śmiali się, żartowali, trzymali za
ręce.Dzieńskończyłsięzbytszybko.
- Zostańmy przynajmniej do zachodu słońca - zaproponował Mike. - Nie
maszpiękniejszegowidokuniżzachódsłońcanadPacyfikiem.Chcesz?
-Chcę.Myślisz,żepowinnamzadzwonićdoJacka?
Wzruszyłramionami.
- Nie wiem, jaki macie układ. Będzie się denerwował, jeśli nie wrócisz do
domuprzedzmrokiem?
Miała na końcu języka, że dzisiejszego wieczoru raczej tak. Przestrogi,
awantura,wściekłośćbraciszka.Jednakpowiedziałatylko:
-Zadzwonię.Jestzbytprzyjemnie,żebyjużwracać.
Dotknąłjejpoliczka.
-Jestprzyjemnie?
-Nawetniepytaj-odpowiedziałazuśmiechem.
-Tamjestautomat-wskazałbudkępodrugiejstronieulicy.-Maszdrobne?
-Mnóstwo.
- Kupię coś do picia i pójdziemy na skały, stamtąd będziemy oglądać
spektakl.
Zadzwoniła do baru i poinformowała brata, że zostaną jeszcze trochę w
Mendocino. Spodziewała się kolejnego wybuchu złości, tymczasem usłyszała,
żejestmubardzoprzykroiżeniepowiniensięwtrącać.
-Orany,Jack-powiedziałarozbawiona.-Szybkozmieniłeśfront.
-Wiem.Wtymjestemgeniuszem.
-Melmusiałaporządniezmyćcigłowę.
-Cozawszedobrzewpływanamojąinteligencję.Odrazustajęsiędziesięć
razymądrzejszy.
-Kochamcię.-Roześmiałasię.-Wrócimytrochępóźniej.
Ciąglejeszczechichocząc,wróciładoMike’a.
-Copowiedział?
-Bawciesiędobrze-odparłaześmiechem.
-Cowtymśmiesznego?
-Ranozrobiłmiinstruktaż,jakizciebiepiesnakobiety,burzyłsięigrzmiał,
aterazjestpotulnyjakowieczka,przepraszałiżyczyłmiłegozakończeniadnia.
-Wkurzamnie,kiedyzaczynateswojeopowieściokobietach.Zanimpoznał
Mel,sammiałichmilion.Dwamiliony.
Znówsięzaśmiała.
-Niewspomniałeśmuanisłowemonaszychspotkaniach.
-Jesteśdlamnieważnatyjakoty,niejakosiostraJacka.
-Niepowiedziałeśteż,żeostatnienocespędziłeśwjegołóżku.
TerazMikesięzaśmiał.
-Niebyłobymnieteraztutaj,gdybympowiedział.Jackwpadłbywszał.
- Mógłbyś zawsze wytłumaczyć, że dzwoniłam do ciebie, prosiłam, żebyś
przyjechał,został.
-Wtedywidziałbymniewroliwartownikaczuwającegocałąnocnaganku.
-Niepowiedziałeśmuteż,żewpadłamwprzerażenie.
Objąłjąwpasie.
-Samabyśmupowiedziała,gdybyśchciała,żebywiedział.
-Kogotywłaściwiechronisz,siebieczymnie?-zapytałaześmiechem.
Niepróbowałasięodsunąć,uciecodbliskości.
- Nas oboje, naszą prywatność. Pytał mnie. Nie wiem, jak na to wpadł, bo
przecież nikt nie mógł mu nic powiedzieć, nikt o niczym nie wie. Coś musiał
dostrzec. Najwyraźniej tracę swój wrodzony spryt. W każdym razie chciał
wiedzieć,czycośnasłączy.
-Icoodpowiedziałeś?
- Że nigdy bym cię nie skrzywdził, a o to, czy coś cię ze mną łączy, może
spytać ciebie, ale dodałem, że na jego miejscu raczej bym się powstrzymał od
indagacji,bowszystkowskazujenato,żejesteśjużdorosła.
Zaśmiałasię.
-Musiałeśnieźlegowkurzyć.
-Dojdziedosiebie.Toonmniewkurzył.
Doszli na grzbiet tworzącego cypel skalistego wzniesienia i usiedli. Słońce
już zachodziło. Oby nie za szybko, myślała Brie, wpatrując się w horyzont.
Wokółbyłosporospacerowiczów,którychściągnąłtuprzedwieczornyspektakl
rozgrywającysięnaniebie.
Zachęcona przez Mike’a, oparła się o niego wygodnie. Od miesięcy nie
czuła się tak odprężona, zrelaksowana, niemal beztroska. Dobrze było tu
siedzieć, móc oprzeć się o Mike’a i wraz z nim oglądać cudowny seans.
Odczuwać bliskość, ufność. Czuć się bezpieczną. Bo Mike dawał jej poczucie
bezpieczeństwa.Bomogłamuufaćiwcalejużnieuważała,żebytobłąd,oznaka
braku rozsądku Kiedy słońce schowało się za widnokręgiem zostali na skale
niemalsamiwszarymświetlezmierzchu.
-Czycośnasłączy?-spytałaBriecicho.
-Myślę,żemnóstwo.
-Powiedzmi…
-Jestemabsolutniezdecydowanybyćprzytobieigotówuczynićdlaciebie
wszystko,atyjesteśabsolutniezdecydowanazłamaćmiserce.Ałamanieserca
tobardzopoważnasprawa.-Gdyroześmiałasię,dodał:-Brie,tucreasunfuego
enmicorazon.
-Copowiedziałeś?
-Żejesteśślicznaiporuszaszmojeserce.-Pohiszpańskupowiedziałjej,że
serce mu płonie. Mówił jeszcze, że powinna czuć na sobie dobre, kochające
ręce,żebędziejątrzymałwswoichramionach,żeoddawnajejpragnie,żenie
zasługujenanią,alechciałbyzniądzielićżycie.
Zakażdymrazem,gdyprosiłaoprzetłumaczeniezdania,odmieniałjetak,by
niebyłowyznaniem.
-Topięknyjęzyk-powiedziała.-Myślę,żeuwodziszkobietysamymjego
brzmieniem.-Niezdradziłajednak,żebieglemówipohiszpańskuinakryłago
na kłamstwie. - Chyba mną manipulujesz - stwierdziła na koniec - Otaczasz
mnie fałszywym poczuciem bezpieczeństwa, żebym zapomniała o swoim
okrutnymplaniezłamaniaciserca.
Zaśmiałsięipogładziłjejdługiewłosy.
-Wiem,żejesteśbardzozdecydowanąosobą.Jeślipostanowiłaśzłamaćmi
serce,niespoczniesz,dopókiniedopnieszswego.
-Złamięjeizrobięzniegomielone.
-Wtoniewątpię.
Odwróciła się i pocałowała go w usta. Był to krótki, lekki, ostrożny
pocałunek.
-Najpierwmuszęwzbudzićwtobiezaufanie,oswoićzsobą.
- Dobry pomysł - ucieszył się i dodał po hiszpańsku, że jej usta wołają o
pocałunki.Ipocałowałją.Miałochotęobjąć,alebałsięjeszcze.-Podobamisię
koncepcjaoswajania,ajużprocesułamaniasercaniemogęsiędoczekać.
-Niewiedziałam,żejestemwstanietozrobić.
-Mówiłemci,żetokwestiaczasu.
-Będąkłopoty…
-Nie,Brie.Niebędzieżadnychkłopotów.
-Straszniejesteśpewnysiebie.
-Poprostuniemartwięsię.Wiem,żeniczłegosięniestanie.
-Niepróbujeszprzypadkiemzłamaćmiserca,zanimjazdążęzłamaćtwoje?
Tyjesteśmoimsercem,pomyślał.
-Śmiało,oddajępole.Czyńswoje,wszystkowytrzymam.Jestemsilny.
-Pocałujmnie,pocałujtak,jakbymbyłaniedozłamania.
Zjegogardładobyłsięzduszonyśmiech.
-Jesteśpewna,żetegochcesz?
-Jedenpocałunek.
Przyciągnął ją do siebie, posadził sobie na kolanach, objął wpół. Przez
chwilę lekko dotykał ustami jej warg, dawał czas, gdyby jeszcze chciała się
wycofać.Apotempocałował.Briezaplotładłonienajegokarku.Przygarnąłją
dosiebie,całowałdługo,namiętnie…
I wtedy to się stało. Erekcja. Po takim długim czasie, po raz pierwszy od
postrzału. Miał ochotę przewrócić się razem z Brie na trawę, miał ochotę na
wszystko, ale nie, do diabła, ona dopiero stawiała pierwsze kroki, jeszcze
niepewna,zledwiezaleczonątraumą.Mógłbyłatwojąspłoszyć.Tenpocałunek
jużbyłwielkimkrokiem,musiałtodocenićiuszanować.
-Brie,przepraszam,aleniemogęcięcałować.Tozbytpodniecające,atynie
jesteś jeszcze gotowa, żeby być z podnieconym facetem. Muszę po prostu
odwieźć cię do domu, zaraz, teraz. I tak już powinniśmy wracać. Zrobiło się
ciemno,mamyzasobąintensywnydzień.
Jackprzystąpiłjużdoporannegorytuałurąbaniadrew,kiedyMikewyszedł
zeswojegoRV,aleminąłprzyjacielaobojętnie.Szedłnaswojąporannąkawędo
baru.Rzuciłtylkokrótkie„cześć”.
-Mike-zawołałzanimJack.Mikesięobrócił.Jackoparłsiekieręopieniek.
-Myślę,żepowinienemcośpowiedziećnatematnaszejostatniejrozmowy,ale
właściwieniewiemco.
Mikeuśmiechnąłsięmimowoli.
-Szkoda.Chętniebymusłyszał,cotaknaprawdęmógłbyśmipowiedzieć.
-Możeto,żebędęsiętrzymałzdaleka?
-Niewierzę,alebrzmidobrze.
-Teżmaszsiostry,więcchybarozumiesz.
-Tak.-PodszedłdoJacka.-Rozumiem.
-Martwięsięonią,kochamją.
MikewyciągnąłrękęiJackjąuścisnął.
-Niebędęoniejztobąrozmawiał.Kropka.
- Chłopcy przyjeżdżają za kilka dni na polowanie. Jadę do Eureki po
zaopatrzenie.
-Mamciwczymśpomóc?
-Nie,alemożecościkupić.
-Niczegoakuratniepotrzebuję.
Jackkiwnąłgłową.
-Dzięki.
-Zaco?
- Za to, że nie chciałeś rozmawiać o Brie. To o czymś świadczy. - Położył
dłońnaramieniuMike’a.-Chodźmynakawę.
Jack pojechał do Eureki, hummer Mel stał już przed przychodnią Doka i
Mikepomyślał,żepojedziedochaty.Zatrzymałsięnapolanie,trzyrazykrótko
nacisnął na klakson, po czym wysiadł i oparł się o drzwiczki. Brie prawie
natychmiastpojawiłasięnaganku.Ubranawdżinsy,wmokasynach,zmokrymi
włosamiiręcznikiemwdłoni.Wyglądałatakmłodo,wydawałasiętakakrucha,
bezbronna.UśmiechnęłasięnawidokMike’a.
-Coturobisz?
-Sprawdzam,jakleci.Jaksięczujesz?
RzuciłaręczniknakrzesłoipodeszładoMike’a.
-Dobrze.Świetnie.
- Wyglądasz jak piętnastolatka. - Przy swoich trzydziestu siedmiu latach
poczuł się nagle strasznie staro. Objął Brie i uniósł lekko. - Stęskniłem się za
tobą.Myślałemotobie.
-Czyżbyocośtuchodziło?
-Brie,odpółrokujużocośtuchodzi.
-Widaćpotobie.
-Nicniemogęporadzić.Brakmanier.
Zaśmiałasię.
-Maszichpoddostatkiem,anawetwięcej.Dość,żebybyćniebezpiecznym.
- Przy tobie jestem samą niewinnością. - Dotknął jej warg. Delikatnie,
ostrożnie.-Mikeniebezpiecznydlakobiettojużprzeszłość.
-Akiedydoszłodotejprzemiany?
- Kilka miesięcy temu zacząłem tracić zainteresowanie innymi kobietami.
Kilkatygodnitemuprocesdobiegłkońca.Terazjesttylkojedna.
-Uwodziszmnie.Zalecaszsię.
-Próbuję,owszem.
-Jeślimaszpoważnezamiary,powinieneśmniepocałować.
-Miałemnadzieję,żetopowiesz.
Nie tylko przyjęła pocałunek. Najwyraźniej sprawił jej satysfakcję,
przyjemność.Mikeniepamiętałjuż,kiedyporazostatnikogoścałował.Tysiąc
latmusiałominąć.AustaBriesmakowałymiodem,takisłodki,czystysmak.
Kiedy skończyli się całować, co przyszło im z pewnym trudem, Brie
zapytała:
-Wejdziesz?
-Nie.-Uśmiechnąłsię.-Natoniejesteśjeszczegotowa.
-Przytobiezaczynamsięzastanawiać,nacotaknaprawdęjestemgotowa.
-Jakjużskończyszsięzastanawiać,porozmawiamy.
-Hej,marine,mógłbyśskorzystaćzmojejchwilowejsłabości.
Pocałowałjąwczoło.
-Niebędziebrania,miamor.Tylkodawanie.
-Ojej.Terazrozumiem,dlaczegokobietytakłatwoszłyztobądoołtarza.
Dotknąłjejnosa.
-Brie,nigdytakniebyło.
-Niewierzęci.
-Jateżbymsobieniewierzył,aletoprawda.
Objął ją, a ona przytuliła się do niego. Stali tak długą chwilę, ciesząc się
wzajemnąbliskością.Mikegłaskałjąpoplecach,całowałmokrewłosy.Żyłito
życie wypełniało go, pulsowało… Dawno nie doznawał podobnego uczucia.
Brieniewzbraniałasię,niedrżała,niesztywniała,kiedyjejdotykał.Byłztego
dumny. Powoli przyzwyczajała się do niego, czuła się bezpieczna w jego
ramionach. Nawet gdyby na tym miało się skończyć, była to dla Mike’a
ogromnawygrana.
-Wiesz,żechłopcyprzyjeżdżająnapolowanie?-zapytał.
-Tak.Jacknanichczeka.Będzieszpolował?
- Oczywiście. Co oznacza, że na większą część dnia zniknę z miasteczka,
więcjeślibędęcipotrzebny,musiszmnieuprzedzać.
-PomagamMelorganizowaćdużąakcję.Chodziodarmowemammografie
dlawszystkichkobietwokolicy.
-Toco,zobaczymysiępóźniej?
-Tak.Dopotem.
Pocałował ją w policzek, nasunął kapelusz na czoło, wsiadł do suva i
odjechał.WlusterkuwstecznymwidziałBrie.Stałatam,dopókiniestracilisięz
oczu.
Paigestudiowałaprzyjednymzestolikówjakąśgazetę,kiedydobaruweszła
MelzDavidemwspacerownikuiintencjąwypiciaporannejkawy.
- Co słychać? - Zaparkowała nosidło na podłodze i poszła nalać sobie
swojegoukochanegonarkotyku.
- W porządku. Cześć, bąblu. - Bąbel natychmiast się uśmiechnął i został
poczęstowany przez ciocię kawałkiem tosta, świetnym gryzaczkiem, który
wprawiłgowzachwyt.
Mel usiadła przy stoliku Paige. Uśmiechnęła się na widok Davida
pracującegonadtostem.
-Świetny,prawda?-zapytałasynaizwróciłasiędoPaige:-Gdzieludność?
- Jack pojechał do Eureki po zaopatrzenie. Chłopcy pojawią się niebawem.
Zaofiarowałam się, że mogę jechać, ale powiedział, że sam to zrobi, i tyle go
widziałam. John w kuchni, przygotowuje lunch przy współpracy Chrisa, który
plączemusięjakzwyklepodnogami.
-AMike?
Paigewzruszyłaramionami.ZkuchniwyłoniłsięProboszczztacąszklanek,
którąwstawiłpodszynkwas.
-Cześć,Prob.GdzieJack?
-Eureka.
-Mike?
-Akuratdzisiajniemojawarta-burknąłisobieposzedł.
-Jezu-sapnęłaMelizobaczyłaiskierkiwoczachPaige.-Cośdośmiechu?
-Trochęzły.Zadziwiające,jakprzeżyłtylelatbezcodziennejdawkiseksu.
-Codziennejdawki-powtórzyłaMel.-Dodiabła,pewniewypompowałjuż
wszystkieplemniki.Jakznosipolitykęracjonowania?
- Sama widzisz. Powiedziałam mu, że możemy odejść trochę od tych
obostrzeń,aleonchce,żebywszystkobyłozgodniezregułami.
-Miejmynadzieję,żenieeksploduje-stwierdziłaMelwzamyśleniu.
-Pytał,czymożemyzamknąćbarwdzieńowulacji.
Melotworzyłaszerokooczy,apotemobiezaniosłysięśmiechem.
Jack nie widział Ricka od dwóch dni, lecz zaraz po powrocie z Eureki
chłopak pojawił się w barze. Dwóch myśliwych jadło późne śniadanie przy
stoliku w rogu, poza tym nie było nikogo. Rick usiadł na stołku przy
szynkwasie.
-Witaj.-Jackpodsunąłmukubekkawy.
-Przyjęciebyłowspaniałe,Jack.Razjeszczedziękizawszystko,cozrobiłeś.
-Nicniezrobiłem.Tomiasteczkomazwyczajfetowaniaważnychludzi.
- Widziałem się z Liz. Wszystko u niej dobrze. Wygląda ślicznie.
Wypiękniałajeszcze,choćtrudnowtouwierzyć-powiedziałzuśmiechemRick.
-Tospotkaniedobrzecizrobiło.Ceracisięodrazupoprawiła,rozjaśniła.
- No właśnie, Jack. Bo historia z Liz wcale się nie skończyła. Nie robimy
żadnych planów, nic sobie nie obiecujemy, po prostu poczekamy. Liz musi
skończyćszkołę,trochędorosnąć,wtedyzobaczymy.Niechcęjejkrępowaćrąk,
niech ma otwartą drogę. Może uzna, że nie chce być ze mną. Ale prawda, że
jednak ciągle jesteśmy związani, aż nawet za bardzo. Rozumiesz, prawda? Po
tymwszystkim…Tojestsilnawięź.-Upiłłykkawy.-Będęprzyniejtakdługo,
jakbędęjejpotrzebny.Przynajmniejtylemogęzrobić.Niemogęjejmówić,co
ma czuć, nie powiem, żeby próbowała o mnie zapomnieć. Trochę to
skomplikowane,cociopowiadam,aletakwłaśniewygląda.
-Atycoczujesz?
Rickzaśmiałsię.
- Miętę. Bardzo mocną miętę. Trzeba czasu, żeby się upewnić, czy to coś
trwałego,czypoprostujednaztychrzeczy,któresięnamprzytrafiają.
-Uważasz?
-Jasne,niejestemidiotą.Pamiętam,comimówiłeś.
Jackpołożyłmudłońnaramieniu.
- Na pewno nie jesteś idiotą. Będziesz z nami polował, czy cały urlop
zamierzaszpracowaćnadpoprawianiemcery?
Rickwyszczerzyłzęby.
-Zapolujęzwami.Wkońcuniepolujemytakczęsto,prawda?
Całe Virgin River czekało na przyjazd marines. Wnosili do miasteczka
atmosferę odświętności braterstwa. Pierwszy zjawił się Zeke z Fresno, ciągnąc
za samochodem przyczepę campingową. Kilka godzin po nim przyjechali Joe
Benson i Paul Haggerty. Oni z kolei ciągnęli naczepę dwuosiową. Dobrzy
przyjaciele, często pracowali razem, Paul właściciel firmy budowlanej,
realizował projekty architektoniczne Joego. Następny zjawił się Corny który
mieszkałwWashingtonState,alepochodził’zNebraski,stanukukurydzy.Stąd
ksywka Kolbka Corny, którą przyjmował z pogodą, mówiąc, że Popcorn
brzmiałby znacznie gorzej. I w końcu dwóch ostatnich, Josh Philips i Tom
Stephens, obaj z Nevady. O szóstej po południu wszyscy byli w komplecie,
również Rick, i ściany baru pękały od głośnych przekrzykiwań się i ryków
śmiechu.
DokMullins,któryzajrzałnacodziennąszklaneczkęwhisky,przyłączyłsię
do ogólnej wrzawy. David został dokładnie obejrzany i zważony w rękach
każdego po kolei, Rick zasypany niedorzeczną liczbą rad, a wszystkie trzy
dziewczyny wyściskane, omal im chłopcy nie pogruchotali kości. Mieszkańcy
Virgin zaglądali do baru przywitać się i dyskretnie znikali, żeby nie
przeszkadzać w spotkaniu. Wpadli na chwilę Connie i Ron, Joy i Bruce.
PokazalisięHarv,DougCarpenteriFishBristol.
PaulobjąłMelizapytał:
-Czemutakaponura?Źlesiębawisz?
- Nienawidzę polowań. Zniosę jeszcze mord na kaczce, ale nie zabijanie
jeleni.Wolałabym,żebymójmążnieodbierałimżycia.
-Melindo,możeszbyćspokojna,polowałemzJackiem.Jeleniewystawione
najegostrzałsąabsolutniebezpieczne.
-Melindo,przezcałązimębędziemymielidziczyznę,możewtedyzmienisz
zdanie-dodałktośinny.
- Nie martw się, Mel - szepnął Paul. - Nic nie będziecie mieli. One go
wyczuwająnakilometr.
W barze pojawiła się nowa pacjentka Mel, Vanessa, w towarzystwie
starszego pana. Mel wstała od stołu, uściskała Vanessę i została przedstawiona
generałowi.
Na twarzy Paula wykwitł najszerszy na świecie uśmiech, oczka stały się
maślanezewzruszenia.Vanessa,żonajegonajdroższegoprzyjaciela.
Podbiegładoniegoiwyściskalisięserdecznie.
Kiedyjużdalispokójuściskom,PaulodsunąłVanessęispojrzałzuznaniem
najejokrągłybrzuch.
-Nieprzypuszczałem,żeciętuzobaczę.
-Chciałamcizrobićniespodziankę.Tatakupiłranczoniedalekostąd,zaraz
za Virgin, mieszkam z nim, aż Matt wróci z Iraku. Mel będzie odbierać moje
dziecko.Boże,jaksięcieszę,żecięwidzę,aniewidzieliśmysię…
-Odwaszegoślubu.Vanni,cudowniewyglądasz.-Pauldotknąłjejbrzucha.
-Jezu,onomniekopnęło..
-Nieznamyjeszczepłci.
-Napewnobędziechłopak.
DocórkipodszedłWalt,wyciągnąłdłońdoPaula.
-Miłopanawidzieć,generale.Przedstawiępaństwuwszystkich.
Kilku chłopców znało Matta, męża Vanni, ale z generałem zetknął się
jedynie Mike, kiedy odwiedził Bootha w ramach swoich dochodzeń. Generał
prosił, by zwracano się do niego po imieniu, ale tylko panie nie miały z tym
kłopotów,natomiastmarinesmielizbytgłębokowpojonyszacunekdlarangi.
W jakimś momencie głodny nowin Paul odciągnął Vanessę na bok. Chciał
wiedzieć,couMatta,couToma,jejbrata,jakjejsięmieszkanaranczu,słowem
ciekawbyłwszystkiego.
Ona z kolei chciała usłyszeć, jak jemu się wiedzie. Paul, rówieśnik Matta,
miał trzydzieści pięć lat. Po odsłużeniu czterech lat w marines przeszedł do
rezerwy,gdyMattpozostałwsłużbieczynnej.Skończyłstudiaizacząłpracować
wrodzinnejfirmiebudowlanejwGrantsPasswOregonie,niedalekogranicyz
Kalifornią.
-Spotykaszsięzkimś?-zapytała,dotykającjegodłoni.
-Nie.Jakwidzęślicznądziewczynę,jakty,popatrzęitowszystko.
-Zawszebyłeśzbytnieśmiały.Dawnojużpowinieneśmiećżonęigromadę
dzieci.Byłbyśświetnymojcem.
-Pewniepowinienemzałożyćrodzinę-zgodziłsięPaul.
-Stęskniłamsięzatobą.Będęcięterazwidywaćczęściej?
- Przyjeżdżam od czasu do czasu do Virgin, na pewno będzie okazja, żeby
znowusięspotkać.
OkołoósmejMeliBriezaczęłyzbieraćsiędowyjścia,przykazującJackowi,
żemaprzenocowaćuMike’a,jeśliwypijezadużo.Paigeposzłanagórępołożyć
Chrisa do łóżka, generał ewakuował córkę do domu, przyrzekając, że jutro
wieczoremzajrzynapiwoirelacjęzpolowania.RównieżRickwróciłdobabci,
przyrzekając,żestawisięoświcie,bywyruszyćzresztąnapolowanie.
Marinesmogliterazzasiąśćdopokeraprzycygarze.OkołodziesiątejPaige
podeszła w obłokach dymu do Proboszcza i poklepała go po ramieniu. Złożył
swojekarty,wktórychitaknicniemiał.
-Zarazwracam.
-ToniesamowitewidziećProboszczawrolipotulnegomęża.Wystarczy,że
Paigekiwniepaluszkiem,aonjużbiegnie-powiedziałStephens.
-Uciebiewszystkowporządkuzewzrokiem,stary?-zapytałJoe.-Gdyby
skinęłanamniepaluszkiem,teżbymbiegł.Wtepędy.
-Apotulnymążwbiłbycięwpiach-powiedziałJack.
- Chciałem powiedzieć, gdyby nie była jego żoną. Zachowujecie się jak
pantoflarze.
-Jesteśmy.Ibardzonamztymdobrze.
Wrócił Proboszcz, podniósł swoje karty, wziął cygaro i oznajmił, że nie
jedzienapolowanie.
-Dlaczego?
-Dzieńowulacji-wyjaśniłzkamiennątwarzą.
-Cotakiego?-zapytałotrzechciekawychzgodnymchórem.
-Dzieńowulacji,dupki.Próbujemyzrobićdzieckoijeśliprzegapimyszansę,
będziemy musieli czekać do przyszłego miesiąca. Nie chcę już czekać.
Naczekałemsię.
Zaległa pełna konsternacji cisza, a potem poszedł po barze zbiorowy ryk
śmiechu,marinesomalniepospadalizkrzeseł.
Kiedy towarzystwo trochę ochłonęło, Proboszcz zapytał uprzejmie, czy
widzą coś śmiesznego w istnieniu owulacji, bo on osobiście nie dostrzega tu
aspektuhumorystycznego.
-Nicśmiesznego,Prob-uspokoiłgoJoe.-Topoprostusłodkie.
- Prob, powinieneś jechać na polowanie, a w domu zostaw mnie. Zrobię ci
dzieckoładniejszeniżtwojejprodukcji-zgłosiłsięZeke.
-Tyzrobiłeśjużdośćdzieci,fiucie.-Proboszczniewyraziłzainteresowania
propozycją.-Żonawysłałacięnapolowanie,żebychoćprzezchwilęodetchnąć.
Ktorozdaje?
Jack już wcześniej zauważył, że Paul jest jakiś przygaszony, mniej się
śmieje,zatopijewięcej.Właśniezłożyłkartyiposzedłsobienalaćkolejkę,po
czymusiadłprzybarze.Jackwstałodstolikaizająłswojeulubionestanowisko
zabarem.Paulpodniósłnaniegoprzekrwioneoczy.
-Jutrobędzieszsiebienienawidził,człowieku.
- Myślisz, że o tym nie wiem? - zgodził się Paul bełkotliwie, ale wychylił
szklaneczkę.
-Chceszotympogadać?
-Oczym?
-ChodzioVanessę?
-Mattjestmoimnajlepszymprzyjacielem,tobyłobyniewporządku.
-Cosięwydarzyło?
-Nic.Jakdlamnie.-Paulpostawiłpustąszklaneczkęnabarze.
Jackwidział,żejestjużpijany,alenalałmu.
-Terazwykorzystujętwójstan,alejestemciekawy.Vanessamówiła,żetyi
Mattbyliścierazem,kiedygopoznała.
- Tak. W ogóle nie powinienem był z nim nigdzie wychodzić, nigdy. Ja
zauważyłemjąpierwszy.
-Wtakimraziejakonjązdobył?
-Nawciskałjejpewniegłodnychkawałków,sukinsyn.-Paulpołożyłgłowę
nabarzeiusnął.
SkoroMattpierwszymiałokazjęzniąrozmawiać,aonazgodziłasięznim
umówić,Paulniewchodziłjużwdrogę.Marineniepodrywakobietydrugiego
marine, swojego brata. Taka jest święta zasada. Nawet Valenzuela nie śmiałby
jej naruszyć. Ani wobec swoich rodzonych braci, ani wobec braci marines. Bo
kochałżycie…
Cholera, pomyślał Jack. Vanessa wyszła za Matta, będzie miała dziecko, a
biednyPaulciągleoniejmyśli.Toboli.
-Jadędodomu-pożegnałsięzchłopcami.
- Ruszamy o czwartej rano. Któryś z was musi położyć Haggerty’ego do
łóżka.-Włożyłkurtkę.-Iniespalciemibaru.
ROZDZIAŁÓSMY
MelpoprosiłaBrie,żebypomogłajejprzyakcji,nadktórązaczęłapracować
po urodzeniu Davida. Brie pomogłaby Mel zawsze i we wszystkim, ale była
zaskoczona,jakwielesatysfakcjidajejejwłaśnietenprojekt.
Wszystko zaczęło się, kiedy Mel siedziała w domu z nowo narodzonym
synkiem. Pomimo opieki nad małym miała dużo czasu, laptop z dostępem do
sieci i telefon. Większość kobiet w okolicy nie miała ubezpieczenia. Niektórzy
farmerzy i ranczerzy wykupywali polisy na wypadek ciężkich chorób i
wypadków, ale to nie pokrywało przecież kosztów zwykłego leczenia i
profilaktyki.MeludałosięjużzałatwićcorocznetanietestyPapa(wykrywanie
raka szyjki macicy). Kobiety musiały opłacić tylko znikomy koszt samego
procesu laboratoryjnego. Jeśli jednak idzie o raka piersi, to większość z nich
sprawdzałapiersisama.
Udało się jej znaleźć fundację, która finansowała bus do badań
mammograficznych.WspólniezdoktorJuneHudsonzGraceValleystarałysię
terazzapewnićwizytybusawswoichmiasteczkach.
Możemy tak to zorganizować, żeby jak najmniej im płacić, ale jednak
musimypłacić.Akobietnatoniestać.
June wpadki na idealny pomysł. Zbliżała się pora jesiennego Grace Valley
Festival, czyli dorocznego, wielkiego kiermaszu. Postanowiły, że zorganizują
stoiskozwyrobamidomowymi:wypieki,najróżniejszerobótki,coktobędziew
stanie zaproponować i ofiarować. Na festiwal zjeżdżało mnóstwo gości z
wielkich miast, których urzekała taka poetyka idyllicznej prowincji. Misja Mel
polegała na objechaniu farm i rancz w okolicy Virgin oraz przepytanie
wszystkich sąsiadek w samym miasteczku na okoliczność domowego
rękodzieła.
W Brie Mel zyskała pomocną dłoń, a przy okazji mogła wszystkim
przedstawićswojąszwagierkę.
Tego dnia, kiedy marines pojechali na polowanie, wybrały się w objazd
znajomych domów. Brie wszędzie była witana serdecznie, jak swoja, nie
wspominającjużotym,jakiezachwytybudziławizytaDavida.Wszędzietrzeba
było przynajmniej wypić filiżankę kawy. Były ciasteczka, ciasto. Kiedy
kończyłyobjazd,byłytakobjedzone,żeniemyślałyjużokolacji.
Kobiety w Virgin River były fantastyczne. Wszystkie coś przyrzekły.
Ofiarowane rzeczy albo same miały przywieźć do Grace Valley, albo trzeba je
byłoodebraćtużprzedfestiwalem.
Marines byli już w barze, kiedy wróciły do miasteczka. Mel z ulgą
stwierdziła, że na skrzyniach i dachach samochodów nie ma śladów leśnych
zbrodni, ale jej radość się skończyła, kiedy weszła do baru. Okazało się, że
panowie ustrzelili dwa byki czternastaki, które zostały już zawiezione do
sprawienia.
-Ktotozrobił?-jęknęła.
Jackspuściłoczy,alepróbowałjeszczesięwykręcić.
-ChybaRick.
Mel spojrzała na Ricka, który podniósł ręce, że to nie on. Mel oparła się o
mężainajzwyczajniejwświecierozpłakała.Jackjąobjąłiodprowadziłnabok.
-Mel,wiedziałaś,żejedziemynapolowanie.Nietorturowaliśmytychjeleni.
Azimąbędziemymielidziczyznę.
-Tookropne.
-Tysiącrazybardziejokrutnyjestubójbydłaiświń,ajakośniepłaczesznad
befsztykiem,stekiemczyszynką.
-Niepróbujmnieprzekonywać.
-Niebędę.Cosięztobądzieje?
Niewiem,zdjęłamniejakaśpłaczliwość.
-DajmiDavida,wiercisięjakszalony.Jezus,onsięcałylepi.
-Objadłsięcukierkami.Muszęgonakarmić.
-Niedługonarowerkubędziepodjeżdżałpocyca.
-Jakośniemazamiaruzrezygnować.
-Niedziwięmusię.Wyglądasznawykończoną.Możepowinnaśwracaćdo
domuisiępołożyć.
-Itaknieusnę,dopókionnieuśnie.
-Płaczalboumyjtwarz,zdrzemnijsięuPaige,cokolwiek.Jazajmęsiętym
szaleńcem, dopóki trochę się nie uspokoi. Nie widziałem cię takiej, jeleń nie
jeleń.-Pocałowałżonęwczoło.
-Strasznieśmierdzisz.
-Dziękuję,kochanie.Tyładniepachniesz.
Poszładołazienki,aJackzabrałsynkadostołów.
-Wszystkowporządku?-zaniepokoiłasięBrie.
-Uspokoisię.Kochajelenie.
-Chcesz,żebymjagowzięła?
- Nie. Dam sobie radę, facet musi tylko przerobić to wszystko, czym jest
nadziany. Niech zgadnę, zatrzymywałyście się na każdej farmie i na każdym
ranczu.Iwszędziebyłociasteczko…Zeżarłpięćdziesiątciasteczek.
-Możeniepięćdziesiąt.
Spojrzałnaszerokouśmiechniętegosyna.
-Ktośpowinienbyłwaspilnować.Napijsiępiwa,Brie.Jemuteżdobrzeby
zrobiło.Jesttakipobudzony…
Mike przyniósł piwo Brie i objął ją ramieniem. Rzeczywiście nie było
potrzebymówićznimosiostrze,pomyślałJack.Niebędęsięwtrącał,zgodniez
otrzymanymiinstrukcjami.WkażdymraziecokolwiekdziałosięmiędzyBriei
Mikiem,woczachobojgazapałałsięblask.
-Zrobiłeśdziecko,Prob?-zawołałktoś.
Proboszczwypiąłpierś.
-Chybatak.
Paigeakuratwniosławielkipółmisekskrzydełek.
-Zamknijsię,John.
-No,zrobiłemdziecko,nie?-upierałsięProboszcz.
Paigepokręciłagłową,spojrzałanamężazniesmakiem.
-Starałeśsię-powiedziałasuchoizniknęławkuchni.
MikeodciągnąłBrienabok.
- Jesteś jedyną kobietą w tym barze, która nie jest wkurzona na swojego
faceta.Uciekniemystąd,zanimzrobięcośgłupiego?
Uśmiechnęłasięszeroko.
-Jesteśmoimfacetem?
-Takąmamnadzieję.
Marines wyjechali z Virgin River, Rick wrócił do bazy, a w nadchodzący
weekend miał odbyć się jesienny festiwal w Grace Valley. Na drzwiach baru
pojawił się napis „Zamknięte”, a poniżej mapka pokazująca, jak dojechać do
Grace Valley. Przedmioty przeznaczone dla stoiska mammograficznego
zapakowano na samochody. Mel, Brie i Jack z małym wyjechali wczesnym
rankiem. Także oni wieźli całą furgonetkę darowanych rzeczy. Na miejscu
spotkali się z Paige, Proboszczem i Chrisem. Przez cały dzień przy stoisku
zjawiały się kobiety z Virgin River, które dowoziły kolejne wyroby. Wszystko
znikało w okamgnieniu. Mel nie musiała pilnować stoiska, ale sprawiało jej
przyjemnośćobserwowanie,jakrosnąfundusze.
Podkoniecdniabyłapotworniezmęczona.Sprzedaliwszystko,naniedzielę
nicjużniezostało.
-Umieszczęnastoiskubannerzinformacjąizostawięszklanyklosznadatki
- mówiła June. - Może coś zbierzemy, ale już w tej chwili mamy potrzebną
sumę,bysprowadzićbusmammograficzny.
- Naprawdę nie będę ci jutro potrzebna? - zapytała Mel. - Jestem
wykończona.
-Naprawdę.Itakmuszębyćnastoiskunaszejprzychodni.Żadenkłopot.
Pozachodziesłońcazaczęłysiętańce,byłysztuczneognie,loteriafantowa,
ktośnawetustawiłwpobliżukawiarniatrakcjęwszelkichkiermaszówiimprez
charytatywnych - Dunking Booth, Topiciela. Ludzie cisnęli się wokół niego,
każdy chciał usiąść na krzesełku zawieszonym nad ogromnym cylindrycznym
zbiornikiem z wodą i dać się podtopić, ale tylko ci, którzy trafiali piłeczką do
celu,trafialitakżedozbiornika.
ZarazpoodejściuJunezjawiłsięJack.
-Jesteśwykończona,powinniśmyjechaćdodomu.
-MusimyznaleźćBrie.
-Jużjąznalazłem.
Mel poszła za wzrokiem męża i zobaczyła po drugiej stronie placyku Brie
tańczącązMikiem.
-Kiedyonsiępojawił?
-Niedawno.
-Pewniebędąchcielitujeszczezostać,amymożemywracaćsami.
-Poczekamkilkaminutizapytam.
Mikeniemógłsięoprzeć,kiedymuzykazwolniłatempo,iprzytuliłmocno
Brie,wdychającjejzapach.Pocałowałjąwszyję,potemwusta.Takbardzojej
pragnął…
-Mike-powiedziałacicho.-Wracamjutrododomu.
Odsunął ją od siebie, znieruchomiał. Patrzył na nią i tysiące pytań
przelatywałomuprzezgłowę.
-Azamierzałaśpowiedziećmidowidzenia?
-Właśniemówię.MojemiejscejestwSacramento,aJackiMelchcąmieć
swójdomdlasiebie.Niemogęunichsiedziećbezkońca.
-Wrócisz?
- Kiedyś na pewno. - Wzruszyła lekko ramionami. - Nie wiem jeszcze, w
jakimpunkciejestem,czegochcę.
-Miałemnadzieję,żebędzieszchciałazostaćtutaj.Totylkonadzieja,bonie
dałaśżadnegosygnału,którypozwoliłbymitakmyśleć.Będęmógłzadzwonić
czasami,przyjechaćkiedyś?
- Byłabym zawiedziona, gdybyś się nie odezwał. Przyzwyczaiłam się do
naszychrozmów.
Mikedotknąłjejwłosów.
- Zyskałaś tyle siły w czasie pobytu w Virgin. Śmiejesz się, masz energię,
zaróżowionepoliczki,zdrowącerę.
- To w ogromnej mierze twoja zasługa. Będzie mi brakowało twoich
pocałunków,czułości.
- Będziesz je miała, gdy zechcesz. Mam nadzieję, że wkrótce. A gdybyś
miałaochotę,żebymcięodwiedził,wystarczyjednosłowo.
RozmowęprzerwałJack.
-ZabieramMeldodomu.Chceszjeszczezostać?-zwróciłsiędoBrie.
-Nie,pojadęzwami.Zarazprzychodzę.
Kiedybratodszedł,pocałowałaMike’awobapoliczki.
-Będęzatobątęsknić.-Ruszyłazabratem.
-Aniwczęścitakbardzo,jakjazatobą-szepnąłzanią.
Kilka dni później Jacka obudziło popłakiwanie Davida. I jeszcze zupełnie
inne odgłosy. Bardzo nieprzyjemne. Mel wymiotowała. Wstał, wciągnął
bokserki,poszedłdopokojusynaiwyjąłgozłóżeczka.
-Cześć,partnerze.
Położyłsynanastoledoprzewijania,zdjąłpieluchęcałonocną.
-Uch,nalałeśzpięćlitrów.Niewiem,jaktytorobisz.-Wytarłpupę,założył
nowąpieluchęizDavidemnarękuzajrzałdołazienki.
Melklęczałaprzymuszli,jednąrękąprzytrzymującwłosy.
Zmoczyłręcznikipodałgożonie.
- Nie możesz w nieskończoność robić uników. Oboje wiemy, że jesteś w
ciąży.
-Uch-jęknęła,biorącręcznik.Niemiałanicwięcejdopowiedzenia.
Jack wiedział. Łzy, częste zmęczenie. Podniosła na niego załzawione oczy.
Wzruszyłramionami.
-Wyprodukowałaśjajeczko,jajeprzyszpiliłemityle.
Zdaje się, że Mel nie spodobała się ta uwaga. Wyciągnął rękę, pomógł jej
wstać.
- Musisz odstawić Davida. Nie możesz karmić dwójki dzieci. Osłabniesz.
Jużjesteśwykończona.
-Niechcębyćwciąży.Dopierocobyłam.
-Rozumiem.
-Nierozumiesz,bonigdyniebyłeśwciąży.
Nie był to dobry moment, by tłumaczyć, że żył z osobą ciężarną i bardzo
uważniewsłuchiwałsięwjejskargi.
-MusimyjaknajszybciejjechaćdoJohnaisprawdzić,którytotydzień.
-Odjakdawnapodejrzewałeś?-chciaławiedziećMel.
-Trudnopowiedzieć.Odpewnegoczasu.Tymrazemgorzejznosiszciążę
-Tak?
- Cóż, tak. Odkąd cię znam, nie miałaś okresu. Bach. Jak na bezpłodną
kobietę, jesteś wyjątkowo płodna. - Wyszczerzył zęby, wiedząc doskonale, że
meoberwie,botrzymanarękuDavida.
Odwróciłasięiusiadłanałóżku.Ukryłatwarzwdłoniachizaczęłapłakać.
Dokładnie tego się spodziewał. Ostatnio ciągle płakała. Będzie rozdrażniona,
będzie ją wszystko irytować… Usiadł obok niej na łóżku, objął ją i przygarnął
dosiebieDavidskorzystałzokazjiipoklepałmatkępogłowie.
-Wszystkobędziedobrze,aletegoporodujużnieodbieram.Chcę,żebyto
byłozrozumiane.
-Postarajsiębyćmniejrozkoszny-mruknęłaprzezłzy.-Mamwrażenie,że
jużzaczynająbolećmnieplecy.
-Cościprzynieść?Mineralną?Krakersy?Arszenik?
- Bardzo śmieszne. - Odwróciła głowę i spojrzała na Jacka. - Jesteś
zmartwiony?
Pokręciłgłową.
- Przykro mi tylko, że stało się to tak wcześnie. Przykro ze względu na
ciebie. Wiem, że czasami jest ci cholernie trudno. Chciałem, żebyś trochę
odetchnęła.
-Niepowinnambyłaztobąwyjeżdżać.
-Nieee.Jużwtedybyłaśwciąży.Chceszsięzałożyć?
-Wiedziałeś?
-Zastanawiałemsię,dlaczegojesteśtakapobudliwa.Nigdyniekupowałem
twoich opowieści o bezpłodności, ale jak dla mnie wszystko jest w porządku,
chcę mieć więcej dzieci. Chcę mieć dużą rodzinę. Sam wychowałem się w
takiej.
-Piątkidzieciniebędziemymieć,tocigwarantuję.-Spojrzałananiegotak,
jakbychciałaprzewiercićgowzrokiemnawylot.-Obetniemyci.Ciach,ciach.
-Mnieniemożeszwinić.Proponowałem,żebywziąćsprawypodkontrolę,
kilka razy nawet, ale ty odpowiadałaś, że cud dwa razy się nie zdarza. I
opowiadałaś,żejakkarmisz,toniemaszowulacji.Copowieszteraz?
-Pieprzęcię.
-Tonapewno…
-Tateoriazkarmieniem,nieufałamjejdokońca.Jestemwkońcupołożnąi
wiem, że nie ma gwarancji. Naprawdę myślałam, że drugi raz to nie może mi
zdarzyć, że… Cholera. - Westchnęła głęboko. - Dopiero niedawno znowu
zaczęłammieścićsięwswojedżinsy…
-Tak,tedżinsy.Niechto.Działająnamnie.Niktnienosidżinsówtakjakty.
-Niezaczynacięmęczyćposiadaniegrubejżony?
- Nie jesteś gruba. Jesteś wspaniała. Wiem, że chcesz mnie sprowokować,
alesięniedam.Niewciągnieszmniewto.Możeszpróbowaćcałydzień.Masz
umówionejakieświzyty?
-Czemupytasz?
- Bo chcę, żebyśmy pojechali do Grace Valley i zrobili USG. Muszę
wiedzieć,nakiedymamskończyćbudowędomu.
Całą drogę do Grace Valley groziła mu straszliwymi konsekwencjami, jeśli
będzie się pysznił i nadymał. Miał prawo, w końcu odebranie
czterokilogramowego dziecka to nie byle wyczyn. Lecz jeśli wspomni o tym
choćbyraz,drogozapłaci.Byćmożebędziepłaciłcałeżycie.
Jack miał pewne przeczucia. Przez najbliższych kilka miesięcy jego
cierpliwość będzie poddawana ciężkim próbom, seks ulegnie reglamentacji.
JohnStone,ginekologMel,uznatozarzeczprzekomiczną.ZabićJohna.
-Melindo,tymałydiable!-Johnuśmiechnąłsięszeroko.
Zasłoniłaoczydłonią,aJohniJackstudiowaliobrazpłodu:turosnąrączki,
tubędąnóżki…serduszkobijącewczymśjeszczebezkształtnym.
-Kiedymiałaśostatniokres?-zapytałJohn.
Odjęłarękęodoczuipróbowałaporazićmężawzrokiem.
-Właściwietoniemiewawogóle.
-Hę?-powiedziałJohn.
-Oilejawiem.-Jackwzruszyłramionami.
-Półtorarokutemu.Zadowoleni?Byłamwciąży.Karmiłam.Dokońcażycia
mambyćskazananabolącepiersiiopuchniętekostki?
- Oo, już zaczynają się nastroje. Dobra, na moje lekarskie oko to ósmy
tydzień,mniejwięcej.Czyliterminwdrugiejpołowiemaja.Jaktobrzmi?
-Poprostuwspaniale.
-Musiszwybaczyćmojejżonie-powiedziałJack.-Ciąglewierzyławswoją
bezpłodność.Terazbędziemusiałarozstaćsięztąiluzją.
-Powiedziałamci,żejeślichoćrazspróbujeszżartować…
-Melindo.-GłosJackabrzmiałsurowo.-Janieżartowałem.
- Chciałabym wiedzieć, jak to możliwe - żołądkowała się. - David był
cudem.Jeszczenieodstawiłamgoodpiersiijużdrugiesiękluje.
-Słyszałaśkiedyśpowiedzenie,żeciążaleczybezpłodność?
-Słyszałam-przytaknęłakwaśno.
-Wieszdoskonale,oczymmówię,możenawetlepiejniżja,alemyślałaś,że
ciebietoniedotyczy?
-Aoczymmówisz?-zapytałJack.
- Wiele przyczyn, które powodują bezpłodność, jest niejako usuwanych
przez ciążę, między innymi endometrioza. Kiedy raz uda się zajść w ciążę,
patologie zanikają. Zmiana partnera oznacza zmianę chemii. Dobrze, żebyś o
tympamiętał.-Johnwyszczerzyłzęby.-Zamierzaszdalejkarmić?-zwróciłsię
doMel.
Miałałzywoczach.
-Niechciałamgojeszczeodstawiać.
-Zamierzałazapewniaćmupełnewyżywienie,dopókifacetniezaciągniesię
domarines-poinformowałJohnaJack.
- Myślałam, że będzie moim jedynym dzieckiem, nie miałam powodów
spieszyćsięzodstawianiem.-PopoliczkachMelspływałyłzy.
Jack podniósł ją do pozycji siedzącej i objął. Miał idealne wyczucie, kiedy
oberwie,akiedyprzytuleniejestnaprawdępotrzebne.
- Przygotuję ci odpowiedni zestaw witamin, do tego kilka suplementów
diety.Ograniczmożekarmieniedodwóchrazydziennie,żebyścieobydwojebyli
zadowoleni. Pij dużo wody. Płód musi mieć płyny. - John wziął ją za rękę. -
Spokojnie, Mel. Jesteś w doskonałej kondycji, nie miałaś żadnych problemów
przyporodzie.IpostarajsięnieznęcaćnadJackiem.
Tejnocy,leżącwramionachmęża,zapytała:
-Czyjasięnadtobąznęcam?
- Tylko trochę. Nie wrobiłem cię, Mel. Jak pamiętam, byłaś chętną
wspólniczką.-Westchnął.
Bardzochętną.
-Poprostujestemwszoku.Wosłupieniu.Niegotowa.
- Wiem. Ale w ciąży jesteś zachwycająca. Świetlista. Bije od ciebie blask.
Oczy bardziej ci błyszczą, policzki różowieją. Uśmiechasz się i cały czas
dotykaszbrzucha.
-Tysięuśmiechaszicałyczasdotykaszmojegobrzucha…
- Nie mogę uwierzyć, że to wszystko mam. Ciebie, dwójkę dzieci. Jeszcze
niedawnomyślałem,żedokońcażyciabędęsam.
-Wiesz,ilebędzieszmiałlat,kiedyDavidskończystudia?
-Acotozaróżnica?CzySamwydajecisięstary?Myślę,żejeszczebędę
siętrzymał.
-Ciach,ciach
Wzniósłoczydosufitu.
-Wszyscywokółjacyśtacyhumorzaści.
-Tak?
-Proboszcz,jakjużsięodezwie,totylkokąśliwie,iczekanakolejnydzień
owulacji,oczymmogłaśmnieuprzedzić…
-Tobyłasprawapoufna.
-Jużniejest.Paigemocnosięwkurzyłakiedyogłosiłchłopcom,żezostaje
wdomu,abyrobićdziecko,boowulacjawzywa.
Roześmiałasię.
- O Mike’u już w ogóle szkoda gadać. Bo Brie wyjechała. Chcę, żeby był
szczęśliwy, ale niekoniecznie trzeba używać do tego mojej siostry, jeśli
rozumiesz,comamnamyśli.Dobrze,dobrze,nietykamjużichspraw-wycofał
się,zanimzdążyłacokolwiekpowiedzieć.-Znowutamałaniespodziankaodbija
sięnatwoichnastrojach,jeśliniepogniewaszsię,żepowiem.
-Pogniewam.
-Chciałbym,żebyznowubyłonormalnie.
Czykiedykolwiekbyło?-pomyślałaMel.
Jack obdzwonił wszystkie polecane firmy budowlane i wszędzie słyszał to
samo: są obłożeni robotą, w najbliższym czasie nie mają żadnych wolnych
terminów…
ZadzwoniłwkońcudoPaulaHaggerty’ego.
- Wiem, że to strzał w ciemno, ale czy mógłbym liczyć na twoją pomoc?
Czasmniegoni,aniemogęznaleźćżadnejfirmy.
-Ilemaszzrobione?
- Konstrukcja ramowa stoi, dach położony, jest kartongips, czyli mamy
podziały wewnętrzne, jest cała instalacja hydrauliczna i większa część
elektrycznej.AMelindawciąży.
-Wow!Gratulacje,człowieku.
-Dzięki.Wszystkojąterazwkurza.Takczysiak,Melindamusimiećdom.
-Jasne.Zadzwonięwkilkamiejscizobaczę,codasięzrobić.
-Płacękażdenadgodziny.Duszęsprzedam…
Paulzaśmiałsię.
-Duszyniechcę,boużywanaimocnosponiewierana,alenadgodzinymoże
pozwoląludziomzmienićgrafikirobót.
-Będęwdzięczny.Czekamnawiadomość.
-Cosiędzieje?-zapytałProboszczzajętyszatkowaniemwarzywnazupę.
-Muszęskończyćdom.
-Żonkasięniecierpliwi?
-Żonkawciąży.
-Wspaniale.
- Dziękuję, ale na wszelki wypadek ostrzegam cię, że nie jest zachwycona.
Musiochłonąćzszoku,zatemuważaj.
-Czemu?
- David jest jeszcze maleńki, a ona była pewna, że nigdy już nie zajdzie w
ciążę. Poza zwykłymi objawami jest humorzasta, ciągle zmęczona, rzyga oraz
uważa,żespecjalniejejtozrobiłem.
-Atyjak?
-Ja?Wspaniale.Mógłbymmiećpiątkę.
-Nieczujeszsię…Nowiesz,staroztegopowodu?
-Nie.ZkażdąciążąMelmłodniejęodziesięćlat.Aleniepowtórzjejtego,
boobajumrzemynagłąśmiercią.
-Dobra,będziemyobchodzićsięostrożniezMel.Cieszęsię,człowieku.
Kiedy policjant zaczyna pracę w nowym terenie, musi się z nim dobrze
zapoznać, od tego zaczyna. Tworzy sobie swego rodzaju mapę pamięciową, na
którejpowinnobyćwszystko:ludzie,drogi,domy…Wdużymmieścietrwato
dośćdługo,alewkońcukażdysklep,warsztat,zaułekmiędzydomamistająsię
znajome.
W takiej okolicy jak Virgin River wygląda to zupełnie inaczej, nie ma tu
żadnegoskupiska,wszystkoluźnorozrzucone,rozproszone.Trochęoddalonych
od siebie farm, rancz, za to gęsta sieć wiejskich dróg i leśnych traktów. Oraz
ukryte w lasach mniejsze i większe plantacje marihuany, opatrzone ciekawymi
tablicami malowanymi przy użyciu własnej roboty szablonów albo pisanymi
sprayem:„Psypatrolujące”,„Wstępwzbronionypodgroźbąużyciabroni”,„Na
tymtereniepolujesięnamyśliwych”.Oryginalnynapis„Zakazwchodzeniana
teren z bronią”, upstrzony śrutem, świadczył o dość wątpliwej kreatywności
autora.
Mike codziennie objeżdżał teren, krążył po bocznych drogach, zapuszczał
siędolasów,jednakplantacjeomijał,uznając,żetoniejegosprawa,azbliżanie
siędonichjestnaprawdęniebezpieczne.
Regularnie zaglądał na stary parking, ale nie znajdował śladów imprez.
Najwyraźniejnicsiętuniedziałoodjakiegośczasu.
Często kończył swój objazd nad rzeką, tam, gdzie zabrał Brie wiosną.
NazywałtomiejscewmyślachTęcząnadDoliną.Parkowałsuvaiszedłwzdłuż
brzegu rzeki wijącej się wśród wzgórz. Spotykał jednego, dwóch wędkarzy,
chociaż woda była tu zbyt płytka, żeby wędkować. Kiedyś na jakiejś polance
natknął się na parę zajętą działalnością natury intymnej. Podnieśli głowy
zaskoczeni pojawieniem się intruza. Uśmiechnął się, pomachał im i szybko
poszedłdalej.
Najbardziejlubiłprzyjeżdżaćtutajpóźnympopołudniemwsłonecznydzień.
WidziałniemalBrieopartąowielkikamień,zprzymkniętymioczamiitymjej
tajemniczym uśmiechem na ustach. Któregoś dnia został tu dłużej niż zwykle:
słońcezdążyłojużzajść,zapadłzmierzch.Mikewłaśniepomyślał,żejakgłupek
chodzi bez latarki, kiedy usłyszał odgłos silnika. W takim miejscu lepiej nie
przebywać po ciemku. Daleko od szosy, żadnych świateł… Szybko ruszył w
stronę swojego samochodu, zanim ktokolwiek mógłby go zobaczyć. Po chwili
zatrzymał się. Kierowca nie zgasił świateł, nie trzasnęły drzwiczki. Zakochani
zgasilibyświatła.Ktoinnymiałbypowódprzyjeżdżaćnaodludziepozmroku?
Czekał. Silnik grał cicho, reflektory włączone. Mike zawrócił, cofnął się
nieco.Spozadrzewwidziałkierowcęsamochodu.Facetczekał.Zaintrygowany
Miketeż.
Kilka minut później na polankę wjechał drugi samochód. Kierowca
zachował się podobnie, nie zgasił silnika, nie wyłączył świateł. Obydwaj
wysiedli.
Interesujące. Mike rozpoznał detektywa Delaneya i plantatora marihuany,
którego znakiem firmowym był słomkowy kapelusz kowbojski. W ciągu
ostatniegorokuMike,JackiProboszczmieliznimkilkarazydoczynienia.Za
pierwszymrazemtenczłowiekzabrałwnocyMelnanielegalnąplantację,żeby
odebraładziecko.Zadrugimwskazałim,gdziemająszukaćPaige,kiedyporwał
ją były mąż, i prawdopodobnie uratował jej życie. Facet był zagadką.
Kryminalista o ludzkich odruchach. Delaney oparł się o maskę swojego
samochodu,plantatortrzymałręcewkieszeniach.Niewymieniliuściskudłoni,
nie przekazali sobie nic, żadnego przedmiotu czy pieniędzy. Mniej więcej po
pięciuminutachwsiedlidosamochodówiodjechali.
Wszystko wskazywało na to, że Delaney ma swojego informatora w
podziemiuzwiązanymzmarihuaną.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
PaulHaggertypomógłbyJackowizawsze,tonieulegałokwestii.Profitbył
miłym bonusem, ale tak naprawdę chodziło o to, że w Virgin River mieszkała
terazVanessa.
Znalazłsześciuludzi,którzygotowibylipodjąćpracęodzaraz,przygotował
zatem kontrakt i przefaksował go Jackowi. Wynajął duży bus mieszkalny,
przenośną toaletę, kontener na śmieci i wszystko to wyekspediował na miejsce
budowy.Pomyślałotrailerzedlasiebie.MusiałprzecieżzamieszkaćwVirgini
nadzorowaćprace.Wmiarępostępurobótbędzieściągałkolejnychfachowców,
wymieniałekipy.Jackczasamibędziegozastępował,boPaulprowadziłzojcem
idwomabraćmifirmębudowlanąipowinienjednaktambywać.
Kiedy sama budowa będzie dobiegać końca, zacznie szukać malarzy, ludzi
od kładzenia wykładzin, kafelkarzy, tapeciarzy i stolarzy. Mel będzie wybierać
wzory i kolory, a potem modele drzwi, okien, wyposażenie łazienki, meble
kuchenne, armatury, klamki, oświetlenie. Jack zaczął stawiać dom wiosną,
wykonał ogromną pracę, ale gdyby dalej musiał robić wszystko sam, zajęłoby
mutojeszczerok.EkipyPaulapowinnyuporaćsięzzadaniemdowiosny.Aon
będzie mógł w tym czasie widywać Vanessę. Nie mógł uwierzyć w swoje
szczęście.Kochałjejtowarzystwo,szalałzajejcudownążywotnościąipogodą
ducha. W ciąży wydawała mu się równie seksowna jak pierwszego wieczoru,
kiedy Matt zagarnął ją dla siebie. Zastanawiał się, czy nie szykuje sobie
kolejnych serii bezsennych nocy, bo nigdy, przenigdy nie dotknąłby kobiety
przyjaciela. Czuł wyrzuty sumienia, że w ogóle tego mógł pragnąć, że o tym
myślał.
Topozostaniejegosekretem,żejąubóstwia.PonieważMattjestnawojnie,
onodczasudoczasuspotkasięznią,sprawdzi,jaksobieradzi.
OniMattbylijakbracia.ChodzilidotejsamejszkołyśredniejwOregonie,
przez dwa lata byli razem w college’u, razem zaciągnęli się do marines. Paula
dziewczętaonieśmielały,zawszemiałopory,Mattprzeciwnie,niemiałżadnych
problemów.
Paul,zanimwykonałpierwszykrok,wahałsię,namyślał,zwlekał.Zczasem
przezwyciężył swoją nieśmiałość, ale nie do końca. Nigdy w każdym razie nie
miałwiarywsiebie,finezji,daruszybkiegoruchu,cocharakteryzowałoMatta.
Pamiętałtamtenwieczórsprzedkilkulat,jakbytobyłowczoraj.Mattbyłna
przepustce,spotkalisięwSanFranciscoiruszyliwmiasto.Wjednymzbarów
natknęlisięnagrupkęstewardes.Paulpowiedział:
-OJezu,spójrz.Spójrznanią!
-Naktórą?
-Natęrudowłosą.Zemdlejęchyba.
-Przyprowadzęją,tozagadasz.
-Nie!Nieważsię.Poczekajażcośwymyślę…
Mattuśmiechnąłsiętylko.
-Trzy,dwa,jeden…Idę.
Alenieprzyprowadziłjejdostolika.ZawołałPaulaipróbowałpodsunąćmu
jedną z przyjaciółek Vanessy. Paul się zgodził. Gdyby miał uncję odwagi,
powiedziałby: „Stop. Ona jest moja. Ja zobaczyłem ją pierwszy”. Do dziś dnia
tego żałował. Zanim weekend się skończył, Vanessa i Matt byli w sobie
zakochani. Ponieważ ona miała zniżkowe albo darmowe bilety swoich linii
lotniczych,aonwszelkieulgiiprzywilejeprzysługująceżołnierzom,przezrok
spędzali z sobą każdy weekend. Minął jeszcze rok i Paul był drużbą na ich
ślubie. Poprzysiągł sobie, że jeśli jeszcze kiedyś spotka kobietę, która zrobi na
nim podobne wrażenie, ruszy natychmiast do ataku, nawet przerzuci ją sobie
przezramię,alenigdyniepozwolijejodejść.
Coś takiego nie zdarzyło mu się nigdy przed Vanessą i oczywiście nigdy
potem.
Po przyjeździe do Virgin River pojechał prosto na plac budowy, żeby
sprawdzić, czy całe zaplecze socjalne już dotarło. Jego najlepszy kierownik
robót, Manny, wiózł materiały ogromną ciężarówką, reszta ekipy powinna
pojawić w tym samym czasie. Obejrzał konstrukcję domu, potem ruszył na
ranczo Bootha. Dopiero na miejscu stropił się, że powinien był wcześniej
zadzwonić. Ale znowu czy telefon nie oznaczałby, że jego obecność w Virgin
łączysięjakośVanessą?Niedobrze.Zapukałdodrzwi.
OtworzyłWaltzokularamizatkniętyminaczole,zgazetąwdłoni.
-Paul!Aniechmnie.Cotytutajrobisz?
- Misja specjalna, sir - zaśmiał się. - Tajna misja. Nikt jeszcze nie wie, wy
dowieciesiępierwsi.
- To ciekawe. Wchodź, wchodź, chłopcze. Opowiesz nam wszystko.
Vanessa!Nieuwierzysz,ktoprzyjechał.
Wszedł do sieni i rozejrzał się z uznaniem. Z zewnątrz nowa rezydencja
generałanierobiłażadnegowrażenia,ot,zwykłyranczerskidom,długi,prosty.
Alewnętrzaprzestronne,wysokie,zpiękną,otwartąkonstrukcjąpoddachowąi
mnóstwem okien wychodzących na stajnie i korral, tak by z domu można było
widziećkonie.Wyglądałonato,żegenerałdokonałtudośćradykalnychzmian,
wyburzył, co mógł, łącząc w swoim przedsięwzięciu wyczucie dla
amerykańskiejtradycjiiodwagę.
Z sieni wchodziło się do wielkiej izby. Takie wielkie izby były w starych,
bardzo bogatych siedzibach ranczerskich zawsze najpiękniejszymi i najbardziej
reprezentacyjnymi pokojami, salami właściwie. Ta miała ogromny kominek,
kilka miękkich skórzanych kanap, bezlik foteli. Paul, fachowiec zawsze na
posterunku, zdołał zerknąć po drodze do jadalni na nowoczesną kuchnię. W
głębidomumusiałymieścićsięsypialnie.
Zokienwielkiejizbyrozciągałsięwidoknanowestajnieipastwiska,dalej
na rzekę i góry. Nietrudno zgadnąć, dlaczego generał wybrał to miejsce. Był
myśliwym,wędkarzem,kochałkonie.
Przy ogrodzeniu korralu stał chłopiec, zapewne Tommy. Paul nie mógł się
doczekać spotkania z nim. Pamiętał doskonale, że na weselu zachwyciło go
poczucie humoru wtedy dwunastolatka. Dzieciak był bystry, swobodny, a przy
tymmiałdoskonałemaniery.
PojawiłasięVanessa,promienna,uszczęśliwionaniespodzianką.
-Niedowiary!Cocięsprowadzatakszybkozpowrotem?
-Zarazwszystkoopowiem.Wyglądaszfantastycznie.
-Robięsięcorazgrubsza-odparłaześmiechem.
-Wyglądaszdoskonale.Corazpiękniejsza.WysyłaszMattowizdjęcia?
-Tatacotydzieńrobidokumentacjęmojegobrzucha.Iciąglenienadążamy
zazmianami.ZanimdotrądoMatta…
-Napijeszsiępiwa,Paul?
-Bardzochętnie.CzytoTommytamstoi?
-Tak.Madzisiajzłydzień.Przyniosępiwo,atysiadaj.
Dopiero teraz weszli do wielkiej izby i Vanessa podprowadziła Paula do
przepastnego fotela przy oknie. Nie zdążył się dobrze umościć, kiedy wrócił
generałzdwomaszklankamidobrzeschłodzonegopiwa.
-Vanni,tobienicnieprzyniosłem.Niepomyślałem.
-Nieszkodzi,tato.Zarazsobieprzyniosętrochęwody.Topiwowyglądatak
pysznie,niemogęsięjużdoczekać…
Generał był mężczyzną wysokim, barczystym. Siwe włosy, ciemne brwi,
kwadratowatwarz…Musiałmiećponadsześćdziesiątlat,azasobątrzydzieści
pięćlatdługiej,chwalebnejsłużby.Kilkalattemu,gdyzmarłajegożona,zaczął
myślećoemeryturze.Postraciewspaniałejpartnerki,abyłakobietąwyjątkową,
jaksłyszałPaul,straciłteżzainteresowaniewpokonywaniukolejnychwyzwań,
jakbyjużniemiałdlakogotegorobić.
-DlaczegoTommymazłydzień?-zapytałPaul,upijającłykpiwa.
- Ach, nastolatki - powiedział generał. - Tommy ma kolegę, którego nie
lubię. Chłopak narobił sobie kłopotów. Jakaś impreza piwna w lesie. Tommy
wypijaczasamiposzkolepiwo,zacząłmiećgorszestopnie.Podejrzewam,żeto
wpływtegochłopaka.
-Toniewszystko.Tacieniepodobasięjegotwarz-wtrąciłaVanessa.
-Jakto?-zapytałPaul.
Generałpokręciłgłową.
-Chłopakuciekaspojrzeniem,natwarzyzawszewidziszuśmieszekmałego
cwaniaka. Zgoda, wszyscy mieliśmy kiedyś siedemnaście lat. Piło się piwo, za
ostrojeździło,próbowałopodrywaćpanny.Aletenjestinny.Tomałyskurwiel,a
ja nie chcę, żeby wypróbowywał swoje skurwielstwa na moim dziecku.
Przepraszam,Vanni.
Zaśmiałasię.
-Pierwszyrazsłyszętakieradykalnesłowa.
-Wiem,comówię.
Paulpomyślał,żechybatakjestwistocie.Generałprzezwielelatprzyglądał
się twarzom żołnierzy, uczył się je czytać, rozpoznawać charaktery. Przytaknął
leciutkimskinieniemgłowy.
-Tommymaszlaban?
-Tak,dostałszlaban.Powiedziałem,żemaznaleźćsobieinnychkolegów,a
jeślijeszczerazmnieokłamie,przejdziedohistorii,niebędęznimrozmawiał,
tylkowyślędoszkołyprywatnej.Myślałem,żetubędziespokojnie,żedzieciaki
miłe.Okazujesię,żegorszeniżwwielkimmieście.Przynajmniejtenkoleś.On
ma zły wpływ na Tommy’ego. Nieważne, nasze kłopoty rodzinne. Co cię tu
sprowadza?
PaulspojrzałnaVanni.
-Powiedziałemtwojemutacie,żenarazietotajemnica,alewtakimmiejscu
jak Virgin tajemnica zapewne błyskawicznie stanie się wiadomością publiczną.
Wkażdymraziesprowadziłemekipę,któramaukończyćbudowędomuJacka.
Najszybciej, jak można. Twoja położna jest w ciąży i potrzebuje większej
przestrzenidlarodziny.
-Naprawdę?Wow.
- Moje służby wywiadowcze donoszą, że jest, jak by to powiedzieć,
wytrąconazrównowagi.Niebyłagotowananastępnedziecko.ZatemnaszMąż
Doskonały, którym Jack jest, płaci moim chłopcom wysokie nadgodziny, żeby
domnaczasotworzyłpodwoje.
- To słodkie. Powiadasz, że fakt ciąży nie został podany do publicznej
wiadomości?
-Niewiem,aleniechciałbymbyćpierwszym,którygoujawnia.Niewiem
też,czyonawie,coJackzrobił.
-Gdziesięzatrzymałeś?Niebędziezdziwiona,pocoprzyjechałeś?
- Jack na pewno jej powie. Po pierwsze to maleńka osada, chociaż pewnie
akuratnapolanęJackaniktsięniezapuszcza.Onaczęstojeździnaplacbudowy.
Ajabędęmieszkałwtrailerze.
-Nie.Zamieszkajunas!
-Absolutnie-dodałgenerał.-Miejscajestdosyć.
- Nie mogę. Będę przychodził i wychodził Bóg wie o jakich porach. Prace
będziemy zaczynać o świcie, wieczorem nieraz zasiedzę się z Jackiem i
Proboszczemwbarze.
-Akogotoobchodzi.Tubędzieszmiałpełnąswobodę.Dostanieszklucze.-
Vanessazaśmiałasię.-Chociażitakniktniezamykadrzwi.
-Będęwyjeżdżałdodomu.Prowadzęrazemzbraćmifirmę…
- Nie możesz przez kilka miesięcy mieszkać w maleńkim trailerze -
zaprotestowałaVanessa.
-Mówiącprawdę,bardzobymsięcieszył,gdybyśzostałunas-powiedział
generał. - Ja co tydzień, najmarniej raz na dwa tygodnie jadę na kilka dni nad
zatokę Bodega. Tam mieszka moja siostra, matka Shelby, którą powinieneś
pamiętaćzwesela.Wkażdymraziesiostrajestbardzociężkochora.Potrzebuje
stałej opieki. No więc jadę tam wesprzeć ją moralnie i pomóc, na ile mogę.
Vanni często jedzie ze mną. Byłbym spokojniejszy, gdybym miał cię u nas w
domu. Wiem, że będziesz pracował, ale sama świadomość, że tu jesteś…
Rozumiesz?
- Tata chce powiedzieć, że mógłbyś przypilnować Toma. - Vanessa
uśmiechnęła się szeroko. - Mój braciszek na pewno będzie wolał, żebyś ty mu
matkowałniżja.
- W takim razie pomogę w miarę moich sił, sir. Przykro mi z powodu
pańskiejsiostry.
-Dziękuję.Najgorszejestto,żeShelbycałyczassięniąopiekuje,wszystko
najejgłowie,aprzecieżtomłodadziewczyna.
- Robi dokładnie to, co chce robić - zauważyła trzeźwo Vanessa. - Tu jest
bardzouparta.Gdybychodziłoomojąmatkę,postąpiłabymtaksamo.
- Jakoś to ułożymy, generale. W te dni, kiedy pan wyjeżdża nad zatokę
Bodega, po prostu zamiast na placu budowy będę tutaj, przypilnuję, żeby nikt
niepopełniałgłupstw.ChybażesprawyfirmywezwąmniedoOregonu.
PrzebywaniepodjednymdachemzVanessąniebędzienajlepszymśrodkiem
naspokojnysen,pomyślałPaul.
-Jesteśdobrymczłowiekiem,Paul.
Gdybypanznałmojemyśliiuczucia,generale,nigdyniepowiedziałbypan,
żejestemdobrymczłowiekiem,odrzekłwduchuWaltowi.
OkołojedenastejJackzajrzałdoDoka.Melsiedziałaprzykomputerze.
-Hej,cosłychać?
-Niewiele.Próbujęustalićdatywizytybusamammograficznego.
-Chciałemcicośpokazać,gdybyśmogłanamomentprzerwać.
-Cotakiego?
-Niespodzianka.
-Nielubięniespodzianek-wycedziłaMel.
-Wiem,wiem.Powinnaśnadtympopracować.GdzieDok?
-Jestgdzieśtutaj.
- Znajdź go i powiedz, że wychodzisz. Zabiorę Davida i urządzimy sobie
przejażdżkę.
-Jack,nieznoszę,kiedytorobisz.-Wstałaodkomputera.
- Nigdy nie sprawiłem ci niemiłej niespodzianki. - Zmierzyła go strasznym
wzrokiem.-Nigdy.Robiędoskonałedzieci,ażeniespodzianie,totwojawina.
-Niemusiszmiprzypominać.
Znalazła Doka, powiedziała, że musi wyjść, zabrała torbę lekarską, z którą
sięnierozstawała, włożyłakurtkę.Jack umieściłDavidaw foteliku.Malecbył
zachwycony,żeznowugdzieśjedzie,dokądkolwiek.
Kiedyskręcilizszosynadrogę,którastałasięjejdrogą,wiodącądonowego
domu,Melpoczułapodniecenie.
-Cosiędzieje?-zapytała.
-Poczekaj,zobaczysz.Spodobacisię.Jateżznowucisięspodobam.
- Kocham cię. Nie jestem tylko zachwycona twoimi możliwościami w
płodzeniudzieci.
Wjechali na szczyt wzgórza i oczom Mel ukazał się w pełni profesjonalny
plac budowy: wozy socjalne, przenośna toaleta, ludzie przy pracy. W
mężczyźniewkasku,stojącymprzedtrailerem,rozpoznałaPaula.
-Cosiędzieje?-spytałajeszczerazkompletnieoszołomiona.
- Kończymy twój dom, Melindo. Paul sprowadził ludzi z Oregonu i ekipa
ruszyła do pracy. Pojedziemy do Eureki, wybierzesz farby, tapety, wykładziny,
kafelki.Terazrobotynabiorątempa.
-Jack.-Dotknęłajegodłoni.
- Dom musi być gotowy, zanim dziecko się urodzi. Zrobię wszystko, żeby
było ci łatwiej. Gdybym mógł donosić dziecko zamiast ciebie, zrobiłbym to. -
Uśmiechnął się szeroko. - Dzięki Bogu nie mogę. Ale jak małe już się urodzi,
uczynię wszystko, żebyś mogła cieszyć się swoimi dziećmi. Zastosujemy moją
metodę antykoncepcyjną zamiast twojej. Brak mi twojej radości. Twojego
uśmiechu.
-Uśmiechamsię-zaprotestowała.
-Byłaśostatniobardzorozdrażniona.
-Jack,przepraszam.Tonieociebiechodzi.Toja.Czujęsięjakidiotka.Jak
jedna z tych nastolatek, które przychodzą do mnie w piątym miesiącu ciąży i
opowiadają: „Ja nie wiedziałam”. Dość żenujące, zważywszy na mój zawód.
Naprawdę myślałam, że David jest cudem. Cudem, który zdarza się raz. Nie
wiem.Jakbywystąpiłrodzajwyparcia,zaprzeczenia.Comnieopętało…
-Czywiesz,jakbardzociękocham,Mel?Nigdyniczrobiłbymnic,żebycię
skrzywdzić, postawić w niewygodnej sytuacji. - Uśmiechnął się. - Nie potrafię
tylkopowstrzymaćsięprzedseksem.
-Wiem,Jack.Ajaniepotrafięoprzećsiętobie.
-Jedynyproblemwtym,żejesteścałkiempłodna.Damysobieztymradę.
Pocałujmnie.
OtrzymałnajbardziejchutliwyzewszystkichpocałunkówMel,coskwitował
stosownymiodgłosami.
- Właśnie o tym mówię. Smakujesz tak dobrze, tak cudownie… Chodź,
zobaczymy,jakiplanpracustaliłPaul.
Wysiadła,JacktymczasemwypiąłDavidazfotelika.Zarazpodszedłdonich
PaulzszerokootwartymiramionamiiuściskałMel.
-Icopowiesz,twójmążuszczęśliwiłciędzisiaj?
-Niemogęuwierzyć.Jesteścudowny.
- Nie, po prostu on sypie pieniędzmi. Ale dom będzie piękny, Mel.
Gwarantujęcito.Teżbędzieszmiałarobotę.Powinnaśjaknajszybciejjechaćdo
sklepu i wybrać materiały wykończeniowe. Na dostawę niektórych trzeba
czasamidośćdługoczekać.
-Zarazsiętymzajmiemy.Zatrzymaszsięunasnaokresprac?
-Mamsamepropozycje,alemamteżtrailer,który,wierzmialbonie,bardzo
lubię.KiedyniebędętutajalbowGrantsPass,mamjużgościnęugenerała.
- Doskonale. Zastanowimy się, którego dnia, ale na pewno w tym tym
tygodniu urządzimy w barze kolację dla ciebie, rodziny generała i całej ekipy.
Prawda,Jack?
-Wszystko,czegosobietylkożyczysz.
Meluśmiechnęłasię.
-Lubię,kiedyontakmówi.Przekazałcimożenowinę?
-Jakąnowinę?-zapytałPaulztępąminą.
Meldałamukuksańcawbok.
-Ejże,niezemnątenumery.Wiem,żewiesz.Dlategotutajjesteś.
-Jeśliwiem,todlatego,żebijeodciebieblask.Znowu.
-Noniewiem.Mniejwięcejdodziewiątejjestemzielona.
-Apotemzaczynabićodniejblask-dodałJack.
-Niemapiękniejszegowidokuniżkobietawciąży-rozmarzyłsięPaul.
Pewnego poniedziałku bus mammograficzny przyjechał do Virgin River.
Badania odbywały się w przychodni Doka. Zjawiła się większość kobiet z
okolicy,całytłum.Wszystkiecośprzyniosły,jedzenie,napoje,niektóreprzyszły
z dziećmi. W poczekalni odbywało się całodniowe nieustające party. Był to
długi,wyczerpującydzieńdlaMelidlaDoka,naktóregotwarzymalowałosię
chybacośzbliżonegodouśmiechu.
NastępnegodniabusobsługiwałGraceValley,gdziewszystkoorganizowała
JuneHudson.Wśrodę,wdzieńprzyjęć,Melmiałatrzyciężarne,ostatniabyła
VanessaRutledge.
Melniebyłazaskoczona,żejejdwiepierwszepacjentkizdecydowałysięna
porody domowe, choć też mogły wybrać szpital, gdzie dostałyby epidural.
Pochodziłyzwiejskichrodzin,awtymśrodowiskuwciążdominowałatradycja
rodzenia w domu. Zdumiała ją dopiero Vanessa. Ta dziewczyna z wielkiego
miastachciałarodzićwdomuojca,wnajbardziejnaturalnysposób.
-Maszterminzatrzymiesiące.Jesteśwbardzodobrejkondycji.Powinnaś
zrobićUSGwGraceValley.Upewniłybyśmysię,czywszystkowporządku,czy
niebędzieżadnychkomplikacji.Noimogłabyśzapytaćopłećdziecka.
-Świetnie.PowiedziałabymMattowi.Strasznieżałuję,żeniemożebyćtutaj.
-Wprzyszłymtygodniu?
-Niemamnicwplanach.
-Musibyćciciężko,żejestteraztakdaleko.
- To już chyba tradycja rodzinna. Kiedy rodziliśmy się oboje, tata też był
daleko.Aletakjużjestwwojskowychrodzinach.
-Niewiem,jakwytoznosicie.
-JackprzezdwadzieścialatsłużyłwMarineCorps,prawda?
- Trochę ponad dwadzieścia, ale poznałam go dopiero niedawno. Dwa lata
temu przyjechałam tutaj z Los Angeles pracować z doktorem Mullinsem,
poznałamJackaipobraliśmysię.
-Iodrazuzaszłaśwciążę?
- Od razu. - Dotknęła swojego płaskiego brzucha. - I wyobraź sobie, że
znowujestem.-Pokręciłagłową.-Chybakażęmusięprzenieśćdotegomałego
pensjonatu.
Vanessazaśmiałasię.
- Posłuchaj, jutro u nas w domu szykuje się specjalna uroczystość.
Chciałabym, żebyście wszyscy na niej byli, ty, Jack, Proboszcz z Paige, Mike
Paul oczywiście też będzie. Jest taka specjalna akcja „Głosy z domu”. Jutro
będziemy mogli rozmawiać przez internet z Mattem. W czasie realnym, z
webcam. Wyobraź sobie, zobaczę Matta na ekranie komputera. Z tej okazji
chcemywydaćwielkąkolację.Będziecie?
Meldotknęłajejdłoni.
-Vanesso,niewolałabyśmiećgotylkodlasiebie?
-Trochętak,alemyślęoMatcie.Onjesttakdaleko,aakuratterazjajestem
wVirginRiverisąludziemubliscy,którychlubi.Niemaszpojęcia,ileonmi
opowiadał o Jacku, Proboszczu, Mike’u. A już rozmowa z Paulem będzie dla
niego czymś takim jak rozmowa ze mną. Zaraz pójdę do baru i zaproszę
chłopców.Powiedz,żeprzyjdziecie.
-Jesteśabsolutniepewna,kochanie?Tozrozumiałe,gdybyś…
- Jestem pewna. Szkoda, że nie poznam płci dziecka przed naszą
wideorozmową.Tobybyłodopieroświęto.
Meluśmiechnęłasię.
- Da się załatwić. Mam swoje dojścia. Możemy tam jechać jeszcze dzisiaj
albojutrorano,jakwolisz.
-Naprawdęmożeszmnieumówić?
-Wyobraźsobie.Tyleprzynajmniejmożemydlaciebiezrobić.
W dniu wideokonferencji Jordan zaczepił Tommy’ego po lekcjach na
parkinguszkolnym.
-Gdzieśtysiępodziewał,człowieku?
-Tuiówdzie-odpowiedziałTommy.UnikałJordana.Potym,coBrendamu
powiedziałaoimprezachnastarymparkingu,byłciekaw,ocochodzi.Dlatego
pewnego wieczoru, kiedy Brenda spotykała się z przyjaciółkami, zahaczył o
jednątakąimprezkę.Dzieciakówzjechałosięniewiele,dzieńbyłakuratzimny.
Jordanijegokumpelodciągaliludzipojedynczodolasu.Iwracalipochwili.To
były szybkie odskoki, za krótkie na wypalenie trawki, a delikwent wracał z
błogą twarzą. Tommy zaczął podejrzewać, że odchodzi tu jakiś hardcore z
twardymi narkotykami: ecstasy albo coś naprawdę nakręcającego, jak
amfetamina.Wypiłjednopiwoipojechałdodomu.Tatananiegoczekał,wyczuł
alkohol,noiTommymiałkłopot.
- Nie widziałem cię od kilku dni. Wpadniesz do mnie? Jest browar, jest
towar.
-Bawsiębezemnie.
-Tak?Odkiedytakzważniałeś?
- Od kiedy po waszej imprezie na parkingu miałem przeprawę w domu.
Muszęjużjechać.Jestemumówiony.
- W co ty grasz? Tak bez słowa mam iść w odstawkę? Mam dla ciebie
dziewczynę.
-Jajużmamdziewczynę,Jordan.Muszęiść.
-Chwila.Jakądziewczynę?
-Spotykamsięzkimś.ManaimięBrenda.Zpierwszejklasy.
- Brenda? Carpenter? - Oczy mu się zaświeciły. - Znam Brendę. -
Powachlował się dłonią, jakby nagle war go oblał. - Bardzo dobrze znam
Brendę.
TwarzTommy’egozamknęłasię,zrobiłamroczna.
-Nieznasz.
-Ostrasztuka.-Jordanzaśmiałsię.
Tomprzestałmyśleć,mózgmusięwyłączył.PrzypadłdoJordana.
-Oczymtymówisz?
-Nic,człowieku.Starasprawa.Trochęimprezowaliśmyrazem.
Tommychwyciłgozakoszulę.
-Nie.
-Okay.-Jordanznowusięzaśmiał.-Skorotakmówisz.
Tommy odsunął się i wymierzył powalający cios. Jordan zerwał się
błyskawicznie i oddał Tommy’emu. Bili się szarpali, tarzali po parkingu, aż
zostalirozdzieleniprzezdwóchnauczycieli.
W gabinecie dyrektora Tommy przyznał od razu, co sprowokowało go do
bójki. Jordan równie szybko przyznał, że wszystko wymyślił. W małych
miasteczkachrozwiązywaniesporówprzezwymierzeniejednego,dwóchciosów
mieścisięwobyczaju.DyrektorpowiedziałdoJordana:
-Wyglądanato,żesobiezasłużyłeś.Gdybyśpowiedziałcośtakiegoomojej
dziewczynie,oberwałbyśznaczniegorzej.Aterazproszęwas,trzymajciesięod
siebie z daleka, bo jeśli to zdarzy się jeszcze raz, obydwaj zostaniecie
zawieszeni.
Trwałotowszystkodośćdługo,aTommyspieszyłsiędodomu.Niechciał
stracićokazjirozmowyzMattem.
W miarę, jak zbliżała się pora rozmowy przez internet, w domu generała
rosłopodniecenie.Komputerzostałprzeniesionydowielkiejizby.Natęokazję
generałkupiłduży,płaski,ciekłokrystalicznymonitor,doktóregoprzyczepiono
kamerkę.
Vanessa biegała zdenerwowana, co chwilę sprawdzając, czy makijaż ma
dobry,czyfryzuraodpowiednia,bluzkadobrzeleży,itakwkółko.PaigeiMel,
teżwkółko,musiałyjąupewniać,żenigdyniewyglądałapiękniej.JackiMike
pomagali generałowi szykować drinki i przekąski. Bar został zamknięty tego
wieczoru.ProboszczzająłsięChrisem,aDavidspałspokojniewswoimkojcu.
Wkońcunadeszłaporarozmowy.
WpokojurozległsięgłosMatta.
-Vanni,jesteśtam?
- Matt - odezwała się trochę zbyt cicho, po czym już głośniej: - Matt,
kochanie.
-Vanni,niechcisięprzyjrzę.Pokażmiswójbrzuch.
- Tak, kochanie. - To nie było zbyt proste, bo mała kamerka obejmuje
niewielkiepolewidzenia,pracujegłównienazbliżeniach,alesięudało.
-Vanni,ależonjużduży.Będziemymieliwspaniałego,wielkiegobobasa.
-Matt,mamdlaciebietyleniespodzianek.Przedewszystkimdowiedziałam
siędzisiajrano,żetochłopiec.Syn,Matt.
Namomentzapadłagłuchacisza.
-Oj,Vanni-rozległsięwreszciewzruszonygłos.-Kochamcię,skarbie.Tak
bardzociękocham.
-Jateżciękocham,Matt.Wszystkowporządku?Dobrzesięczujesz?
- Dobrze, Vanni. Wszystko okay. Pracujemy ciężko, ale po to tu
przyjechaliśmy.Tojużniepotrwadługo.Jesteśpiękna,kochanie.
-Schudłeś…
Mattzaśmiałsię.
- Skarbie, tutaj każdy traci sporo kilogramów. Wiesz, że nie będę miał
kłopotów z ich odzyskaniem po powrocie. Nie mogę się doczekać, kiedy cię
uściskam.
-Jateż,Matt.Kiedywrócisz,uściskasznasoboje,wiesz?Pomyśl,jakdamy
munaimię.
-Pomyślę.Jaksobieradzisz?Dobrzesięczujesz?
- Czuje się świetnie, skarbie. Mam dla ciebie jeszcze kilka niespodzianek.
Zgadnij,ktotujestzemną?Jack,Proboszcz,Mike…
Każdypokoleisiadałprzedkomputeremiprezentowałswojąfacjatę.
-Hurra!-zawołałJackewidentniezbrakulepszegopomysłu.
Proboszczwykrzywiłsiępaskudniedokameryizagadnął:
-Ijaktam,marine?
Mikedodałzuśmiechem:
-Maszumniepiwopopowrocie,staruszku.
- O rety! - Matt też się roześmiał. - Niech mnie. Świetnie wyglądacie,
chłopaki.Pewniesiębyczyciecałyczas.Jezu,taksięcieszę,żeVannimieszkaw
Virgin River. Mówiłem, że będzie jej tam dobrze, wokół sami swoi. Jak się
miewagenerał,kochanie?Opiekujeszsięnim?
Terazgenerałzająłmiejsceprzedkamerką.
-Aktomówi,żepotrzebujęopieki?
- Hej, jak się masz, teściu. Sir. Generale. Rozumiem, że w takim razie ty
opiekujeszsięwierzgającymwbrzuchuwnukiem…
-Jakwrócisz,stanieprzedtobąnabaczność.
Mattzaśmiałsię,najwyraźniejradztejniespodziewanejbezpośredniości.
-JesttamgdzieśTommy?
- Spóźnia się, niestety. Nie mam pojęcia dlaczego. Tak bardzo czekał na tę
rozmowę.Alejestktośinny.-WaltustąpiłmiejscaPaulowi.
-Haggerty!Dodiabła.Cotytamrobisz?
-KończęnowydomJacka.Madzieciaka,adrugijużwdrodze…
-Jackzostałojcem?
- Możesz sobie wyobrazić? Wierzyć się nie chce. W każdym razie
potrzebowałpomocy.Jaktamjest,staruszku?
-Kiepsko,aletożadnaniespodzianka,prawda?
-Cośsięposuwadoprzodu?
-Bardzopowoli,ztrudem.Rozumiem,żepobędzieszjakiśczaswVirgin.
- Kilka miesięcy, będę wpadał, wyjeżdżał. Ale wiesz, że zawsze jestem
blisko.Kiedywrócisz,przyjadę…
-Posłuchaj,Paul…Gdybycośsięstało…
-Takniebędziemygadać,stary.
- Gdyby coś się stało, zaopiekuj się Vanni, dobrze? Ona zawsze bardzo cię
lubiła.-Zaśmiałsię.-Damytusobieradę,niemartwsię.Takmówię,nawszelki
wypadek.
- Nie martwię się, wiem, że dacie sobie radę. Nie zabieram już czasu.
PorozmawiajjeszczezVanni.Zostawimywasterazsamych,okay?
-Dzięki,staruszku.Paul?Wiesz,żeciękocham.
-Hejihurra-zawołałPaul.-Trzymajciesiętaminiedajcie.Vanni,kamera
jesttwoja.
Wszyscywyszlidokuchni,zostawiającVanessęiMattasamych.Waltzaczął
serwowaćdrinki.Wtlesłychaćbyłostłumioneodgłosyrozmowy.
-Mattdobrzewygląda-powiedziałJack.
- Tak, całkiem nieźle jak na szeregowego marine - zażartował generał. -
Tommy znowu się spóźnia - rzekł skwaszony, zaraz jednak się uśmiechnął,
spoglądającnaMel:-ZrobiłaśwspaniałąrzeczztymUSG.
-Zamoichczasówniebyłotakichrzeczy-powiedziałProboszcz.-Internet
jestniesamowity.Szkoda,żeniemogąrozmawiaćzsobącodziennie.
OtoczyłPaigeramieniemiprzygarnąłdosiebie,jakbychciałpowiedzieć,że
onniezniósłbyrozłąki,naktórąskazanisąMattiVanessa.
Minęło kilka minut i Paul pierwszy zorientował się, że w wielkiej izbie
zaległa cisza i pierwszy też tam zajrzał. Vanessa siedziała przed monitorem ze
zwieszonągłową,płakała.Naekranieświeciłajużtylkotapeta.
Paulpodszedłdoniej.
-Dajspokój,Vanni.-Przyklęknąłiobjąłją.Vanessaodwróciłasię,położyła
mu głowę na ramieniu i dalej beczała. - Skarbie, wiem, że to było trudne, ale
samawidziałaś,żeMattmasiędobrze.Jesttwardy,Vanni.Wszystkobędziew
porządku.Nawetsięnieobejrzysz,kiedyznówbędziewdomu.
PodniosłagłowęispojrzałanaPaula.
-Naszczęścienierozsypałamsięwczasierozmowy.
- Byłaś dzielna. Wstań. Idź obmyć twarz. Nie chcę cię widzieć takiej
przybitej.Tenmały,którywiercisięwbrzuchu…Niepowinnaśgodenerwować.
-Poprowadziłjąwstronęłazienki.
ZkuchniwyłoniłsięWalt.
-Musisięuspokoić-powiedział.-Wiedziałem,żetojąjednocześnieucieszy
i rozstroi. Dobrze, że się tu wszyscy zebraliście, bo Vanni szybciej dojdzie do
siebie. Uwielbia mieć ludzi wokół siebie. Najważniejsze, że zobaczyła Matta
całego,zdrowegoiwdobrejkondycji.
DrzwifrontowesięotworzyłyiwszedłTommy.
-Zdążyłem?
-Spóźniłeśsię,synu.Gdzieśtysiępodziewał?
-Aj,przepraszam,tato.Próbowałemdotrzećwcześniej…
Waltpodszedłdosyna.Chłopiecbyłwzrostugenerała,tylkoniemiałjeszcze
mocnej,męskiejpostury.Miałnatomiastrozciętąwargęipobrudzoneubranie.
-Biłeśsię?
- Nie. Takie tam przepychanki. Strasznie żałuję, że się spóźniłem.
Wytłumaczę ci wszystko później, ale obiecuję, że cię więcej nie zawiodę.
Gwarantujęcito.
- Powiedz mi tylko jedno… Czy to ma coś wspólnego z Jordanem
Whitleyem?
Tommywyszczerzyłzęby.
-Tak.Facetwyglądagorzejniżja.Skończyłemznim,tato.Koniec.
-Tojużcoś.
Gdy następnego dnia po wideokonferencji generał pojechał nad zatokę
Bodega, Paul postanowił wejść w rolę starszego brata. Znalazł Tommy’ego w
stajni,gdziechłopaksprzątałboksy.
-Cześć.Cosłychać?
-Wporządku.Atyjaksięunasczujesz?
- Vanessa wyrzuciła mnie z kuchni, najwyraźniej nie docenia moich
umiejętnościkulinarnych.Taksięzastanawiam…
-Tak?
- Nie chcę wyjść na wścibskiego, w razie czego powiedz, żebym się
odczepił.Maszjakieśkłopotywszkole?
-Jakiemasznamyśli…?
-Takie,któreprowadządobójek.
-Ach,to.Cotatacipowiedział?
Paulwzruszyłramionami.
-Żechłopak,zktórymsięzadałeś,całkiemmusięniepodoba.Tylewiem.
-Znienawidziłgoodpierwszegowejrzenia.Dotejporyniemogętegopojąć,
jak to możliwe, żeby raz spojrzeć na kogoś i wiedzieć, że ma się przed sobą
dupka.
-Generałnapatrzyłsięprzezlatanatwarzemłodychludzi.Miałtymrazem
rację?
- Tak. - Tommy uśmiechnął się, potem natychmiast skrzywił i dotknął
rozciętej wargi. - Tylko nie mów mu, że wyraziłem się z uznaniem o jego
przenikliwości.Onitakjużmyśli,żewiewszystko.
Paulodwzajemniłuśmiech.
-Nicmuniepowiem.Jaksięzadałeśztymchłopakiem?
-Syndromnowego.-Tommyodstawiłłopatę.-Przyjechałemzapóźno,żeby
się załapać na letnie rozgrywki szkolnej ligi, nie miałem nic do roboty. Jordan
wydawał mi się trochę dziwny, ale zawsze miał kilka piw pod ręką, szukał
mojegotowarzystwa,ciągnąłnaimprezy.-Wzruszyłramionami.-Wiesz,jakto
jest.
- Tak, jasne - przytaknął Paul, chociaż w szkole był raczej spokojny. -
Dlaczegowtakimrazieokazałsiędupkiem?
-Zwykłesprawy.Kłamie.Przechwalasię,ilemiałpanienek.
-Rozmowynaprzerwach.
-Prawdziwyfacetnigdysięnieprzechwala.Pozatymakuratjaniemamsię
czymprzechwalać,agdybymmiał,toitakbymmilczał.
-Niemasięczegowstydzić,Tommy.Wiesz,tojestakurattakiokres,kiedy
człowiekmusiszczególnieuważać,jeśliwiesz,comamnamyśli.
- Wiem doskonale, Paul. - Chłopak tym razem uśmiechnął się ostrożniej. -
Ojciec przerabiał ze mną temat sto razy, a potem jeszcze sto. Jordan naprawdę
mnie wkurzył. Zaczął opowiadać o dziewczynie, z którą się spotykam. Kilka
razyposzliśmygdzieśrazem,pozatymwidujemysiętylkowszkoleiuniejw
domu, daje mi korki z fizyki, bo jest naprawdę dobra. To świetna dziewczyna.
Porządna.Adupekmówiłtak,jakbyjązaliczył.Bzdura.Przyłożyłemmu.
-Skończyłeśznim,rozumiem?
- Tak. Za każdym razem, kiedy go widzę, miałbym ochotę rozkwasić mu
facjatę.
-Jakcisięukładazdziewczyną?
-Wporządku.Powinieneśjąwidzieć.Jestpięknaimądra.Myślę,żetrochę
mnielubi.
-Ktobycięnielubił?
-Comniebardzodziwi.
Paulparsknąłśmiechemnatoświadectwoskromności.
-Maszochotęzarobićtrochęgrosza?
-Kilkadolcówzawszesięprzyda.
-Jakczłowiekspotykasięzpięknądziewczyną,potrzebujegotówki.-Paul
znowusięzaśmiał.-ByłabyrobotanabudowieuJacka.Ciężkaibrudna.Myślę
ouprzątaniuterenu.Wiesz,żecodzienniezostająjakieśodpadki,kawałkidesek,
jakieświóry…Jackpłacijakzanadgodziny.Miałbyśkilkagodzinposzkole,w
weekendy.
-Bioręto.-Tomuśmiechnąłsię.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
ŻycieBriewSacramentopłynęłomonotonnie,aleniemiałaochotywracać
do biura prokuratora. Rano trochę ćwiczyła, potem sprzątała, przygotowywała
obiad dla siebie i ojca. Czytała, kiedy mogła się skupić. Wychodziła tylko do
najbliższegosklepuspożywczegoinasiłowniędlakobiet.Pójściedobiblioteki
byłoponadsiły.Wąskieprzejściamiędzypółkamiciasnowypełnionymitomami
przyprawiałyjąoklaustrofobię.Kupowałaksiążkiprzezinternetiodbierałajew
domu. Ciągle jeszcze czuła się na tyle niepewnie, że nieustannie zmieniała
godziny porannych wyjść na siłownię, jakby bała się, że gdzieś w pobliżu czai
sięzłoczyńca,któryśledzijejzwyczaje.
Odwiedzałasiostry,któreteżczasamiwpadałydoSama.Wniedzielęzwykle
wszyscy spotykali się na rodzinnym obiedzie. I wszyscy dostrzegli, że w Brie,
pomimo wszystko, zaszła jakaś zmiana. Stała się pogodniejsza, bardziej
ożywiona,częściejsięśmiała.
-VirginRivercisłuży-stwierdziłanajstarszasiostra,Donna.-Byłaśtamjuż
drugirazpokryzysieiwracaszwlepszejkondycji.
- To nie Virgin. I nie spotkania z Jackiem mi służą - stwierdziła dość
tajemniczo.
KiedypojechałatampourodzeniuDavida,ledwietrzymałasięporozwodzie
i przegranej sprawie. Czuła się pusta, jakby wydrążona. Nikt i nic. Zero.
Nieistnienie. Kobieta, która nie potrafi zatrzymać przy sobie mężczyzny.
Prawniczka, która nie potrafi wygrać sprawy. Ale był piknik, weselne tańce,
lekki flirt i znowu zaczęła czuć się kobietą. Po gwałcie rozpadła się na milion
drobin,aletelefony,lunche,silneramiona,ustaMike’asprawiły,żerazjeszcze
zaczęła wracać do życia. I tylko w jego ramionach czuła się jak kobieta, a nie
ofiara.
OdpowrotudoSacramentowidziałasięzMikemtylkodwarazy.Lunchew
Santa Rosa, jego dłoń na jej dłoni. Długie, cudowne pocałunki na pożegnanie.
Rozmawiałaznimprawiekażdegowieczoru,zwykleokołogodziny.Opowiadali
sobie, jak minął dzień. Mike relacjonował jej każde wydarzenie od
wideokonferencjiugenerała,powyliczanie,ktobyłtegodniauJackanakolacji,
rzeczyważneidrobiazgi.Aonachłonęłachciwiekażdątakąinformację,nawet
najdrobniejsząinajbardziejbanalną.
Pod koniec rozmowy głosy stawały się cichsze, niższe, padały słowa
nabrzmiałeuczuciem.
-Tęsknięzatobą,mija-mówiłMike.-Niemogęsiędoczekać,kiedyznowu
mi zagrozisz złamaniem serca. Zaczynam myśleć, że to były czcze pogróżki i
straciłaśzainteresowaniemoimsercem.
Aonaodpowiadała:
-Anitrochę.Tociągledlamniepriorytetowezadanie.Wrócę.
-Niedośćszybkojakdlamnie.
-Brakujemitwoichpocałunków-mówiła.
Deklarował po hiszpańsku, że chce ją wziąć w ramiona, że pragnie jej od
dawna,poczympodawałmocnozredagowanąwersjęangielską:
-Będęcięcałował,iletylkozechcesz.
Nadszedł listopad, a z nim rześkie dni i zimne noce w dolinie Sacramento.
Brieusłyszaławprognozie,żewgórachspadłśnieg.TrasaodRedBluffprzez
TrinityAlpsażdoVirginRivermogławkażdejchwilizostaćzamknięta,objazd
dlajadącychzSacramentonapółnocmiałbiecprzezUkiahiMendocinoValley.
I dobrze. Autostrada 36 była zdradliwa, wolna, ale widokowo piękna. Brie
zdecydowała się jechać do Virgin River i teraz zastanawiała się, którą trasę
wybrać.
PowiedziałaoMike’usiostrom,każdejzosobna,zawszezniżonymgłosem.
- Mówi do mnie po hiszpańsku, a potem kłamie, tłumaczy inaczej,
przekonany,żenieznamjęzyka.
-Cotakiegomówi?-dopytywałasięJeannie.
- Chcę cię wziąć w ramiona, chcę się z tobą kochać, takie mi czyni
wyznania,apotemtłumaczynaangielski:„Chciałbymciępocałować”.
- Jesteś gotowa na taką bliskość? Myślisz, że mogłaby znów pojawić się w
twoimżyciu?
-Bojęsię,aletęsknięzanią.PragnęMike’a.
-Ufaszmunatyle?
- Kiedy z nim jestem, czuję się absolutnie bezpieczna, chroniona. Nie
pospieszamnie.Jestserdecznyiostrożny.Jedynymężczyzna,zktórymmogęw
tejchwilinawiązaćkontakt,aontowie.-Briewzdrygnęłasię.-Alejestwnim
ogień,czujęto.-Odetchnęłagłęboko.
Wróciła do domu przed miesiącem, myślała o ponownym wyjeździe do
VirginRiverpoświętach,alewizytaBradawywróciłaznowujejświatdogóry
nogami.Byłopopołudnie,zastanawiałasię,cozrobićnaobiad,kiedyusłyszała
dzwonek. Jego dźwięk zawsze przyprawiał ją drżenie. Natychmiast rodził się
lęk,ktostoizadrzwiami,czySamabyniezapomnispojrzećprzezwizjer…
-Bradprzyszedł-powiedziałojciec,wchodzącdokuchni.-Będęwswoim
gabinecie.
Wytarła ręce i poszła do salonu. Stał tam, plecami do niej, w skórzanej
kurtce, którą dała mu na Gwiazdkę przed dwoma laty. Ręce trzymał w
kieszeniach,spuściłgłowę.
-Cocięsprowadza?
Odwrócił się i uśmiechnął, a potem otworzył ramiona i uściskał ją niczym
staryprzyjaciel.
-Muszęztobąporozmawiać,Brie.Maszchwilę?
-Siadaj-wskazałakanapę,asamausiadławfotelu.
-Totrudnasprawa.Odmiesięcysięzastanawiam,jakpostąpić.
-Ocochodzi,Brad?-zapytałaniecierpliwie.
- O mnie i Christine. Nie jesteśmy już razem. Rozstaliśmy się. Kilka
miesięcytemu.Krótkopo…tymzdarzeniu.
Trzeba było chwili, żeby informacja do niej dotarła, a potem Brie zaśmiała
się.
-Czegooczekujesz?Mampowiedzieć,żemiprzykro?
- Byłem idiotą, Brie. Popełniłem okropny błąd. Nie wiem, co sobie
wyobrażałem. Spieprzyłem wszystko. Ale nadal cię kocham. Nigdy nie
przestałemciękochać.
Niewierzyła.Niemogłauwierzyć.
-Niemówiszpoważnie.
-Wiem,tojakieśszaleństwo.Rozstaliśmysiękilkamiesięcytemu,alejużod
dawna między nami się nie układało. Próbowaliśmy być razem, w końcu dla
tego związku rozbiliśmy nasze małżeństwa. Zadaliśmy wam tyle bólu. Nasi
współmałżonkowie…
-Onabyłarozwiedziona,kiedysiętozaczęło?-zapytałacicho.
-Niewiem.Chybanie,wkażdymrazietobyłtemattabu.Niebyłojednak
tajemnicą,żeoddawnamielikłopoty.Toitakbynieprzetrwało.Glennniconas
niewiedział.Niewielemógłbyzresztąsiędowiedzieć.Chodziłooinnerzeczy.
- Christine i Glenn rozstali się z twojego powodu? - Brie podniosła się,
cofnęłaodruchowookrok.
-Tobyłoponadroktemu.
-Jezu,zabrałeśżonęswojemunajlepszemuprzyjacielowi.Ionnicotymnie
wie?
Bradpodszedłdoniej,położyłrękęnajejramieniu.
- Nie, to nie tak. Były jakieś uczucia, na pewno ciągnęło nas do siebie.
Jeden,dwapocałunki.Kiedyzaczęliśmysypiaćzsobą,powiedziałemciprawdę.
Nie wiem, jak i kiedy się to zaczęło. Nie potrafiłbym o tym opowiadać. Jezus,
Brie…
Odwróciłasiędoniego.
-Zostawiłeśmnieroktemu,akiedytosięstało,sypiałeśjużzniąodroku.A
jeszcze wcześniej coś się między wami działo. Okłamywałeś mnie każdym
pocałunkiem,każdymdotknięciem.
-Tobyłfizycznypociąg…Niepotrafiętegoopisać…Niebyłemwstaniesię
powstrzymać.
-Fizycznypociąg?-powtórzyłaześmiechem.-Zlitujsię.Sypiałeśinią,ize
mną. Ona wyrzuciła Glenna, ale ty milczałeś. Miałeś dwie kobiety. Dwie
kobiety,któreciękochały,pragnęły.-Brieznowusięzaśmiałazimno,cynicznie.
- Pewnie czułeś się jak w niebie. Uważasz, że mam to wszystko uznać za
niebyłe?
-Przepraszam.Niemadobregousprawiedliwienia.Byłemidiotą.
-Płacęcialimenty.Nawetteraz,kiedyniepracuję.Dobrzeciztym?
-Mamje.Niewydałem.
Pokręciłagłową.
-Nieprzypuszczałam,żemożebyćjeszczegorzej.
Bradpostąpiłjeszczekrok.
- Gdybyś dała mi szansę… Gdybym tylko mógł ci dowieść, jak bardzo
żałuję. Czy nie moglibyśmy…? Nie moglibyśmy spróbować raz jeszcze?
Przekonaćsię,czywrócito,conasłączyło?Wiem,żetowymagałobyczasu…
Jeślinie,mogęwinićtylkosiebie,aleczynie…
Znowusięzaśmiała.
-BiednyBrad.Miałeśdwiekobiety,któreniemogłysiętobądośćnacieszyć,
aotopopatrz,skończyłeśsam.Niemaszteraznikogo,prawda?Jesteśżałosny.
- Wiem, że jesteś wściekła. Powinnaś być. Ale przyrzekam, wynagrodzę ci
wszystko.Dajmitylkoczas.Dajnamczas…
-Nie!-huknęłaBrie.-Nie!-Znowuzaczęłasięśmiać.-Niemaszpojęcia,
jak długo czekałam, że to powiesz. Nienawidziłam cię, ale byłam gotowa
przyjąć z powrotem. - Pokręciła głową. - Mogę tylko dziękować Bogu, że nie
przyszedłeśztymwcześniej.
-Brie…
-Nalitośćboską,comogęmiećwspólnegozkolesiem,któryzdradzażonęz
powodu pociągu fizycznego? Nie potrafisz nawet wytłumaczyć, co się tak
naprawdęstało.Wybacz,alemyślałam,żetonasłączycośfizycznego.
-Łączyło.Ibędziełączyć.
-Wybijtosobiezgłowy.Aterazznikaj.Wynośsięstąd!Zostawiłeśmniedla
mojejnajlepszejprzyjaciółki,aterazprzychodziszciekaw,czyudasięodgrzać
to, co nas łączyło? Doprawdy, paradne. Jesteś głupcem. Co ja w tobie
widziałam? Dlaczego nie zobaczyłam wcześniej, jaki naprawdę jesteś? Wynoś
się!
-Nie,Brie.Jestcośjeszcze.
-Niezniosęwięcej.
-Znaleźligo.
Skamieniała,przezmomentniemogłaoddychać.
-Co?Copowiedziałeś?
- Znaleźli Jerome’a Powella. Jest na Florydzie. Trzymają go w areszcie.
Czekamynaekstradycję.Jutropewniezadzwonidociebieprokuratorokręgowy.
Słyszałemwpracy.
-Dlaczegoniepowiedziałeśmitegonajpierw?-spytałapełnymwściekłości
szeptem.
-Chciałem,żebyświedziała,żeciękocham.Chciałbymbyćterazprzytobie.
Niedługogoprzywiozą,zaczniesięproces…Chciałbymsiętobąopiekować.
-OmójBoże.Myślałeś,żeprzyjmęcięzpowrotemzestrachu?Zpoczucia
bezsilności? Jesteś skończonym idiotą, ot co. Beznadziejnym, rozpaczliwym
idiotą.
Bradzwiesiłgłowę.
-Czujęsięstraszniewzwiązkuztym,cosięstało,comyśliszomnie.Nie
potrafięsobieztymporadzić.Tomniewykańcza.Byłemcałyczasprzytobie.W
szpitalu… Ciągle dzwoniłem… Do diabła, Brie… Dlatego rozpadło się z
Christine.
Znowuzaczęłasięśmiać,alełzynapłynęłyjejdooczu.
-Zawszechodziociebie,prawda,Brad?-Wuszachzabrzmiałyjejsłodkie
słowa:„Niebędziebrania,tylkodawanie,mija“.
-Chcęmiećszansęnaprawieniawszystkiego-nalegałBrad.
- Nie będziesz miał szansy - stwierdziła ostro. - Nikt nie może tego
naprawić, a już na pewno nie ty. Dokonałeś wyboru, Brad. Musisz z nim
pozostać.-Wybiegłazpokojudoswojejsypialni,zatrzasnęładrzwi.
Chciałiśćzanią,aleSamzastąpiłmudrogę.
-Zabierajsięstąd,synu-powiedziałstanowczo.
-Słyszałeś?
-Tak,słyszałamkażdetwojeniedorzecznesłowo.Żegnaj,Brad.
Kiedywyszedł,Samzamknąłdrzwinazamek.
Brie układała swoje rzeczy na łóżku, porządnie, w małych kupkach. Brad
proponował,żesięniązaopiekujewczasieprocesu…Żałosne.Niemiałpojęcia,
coznaczyopiekowaćsięswojąkobietą.
Rozległosięlekkiepukaniedodrzwi.
-Wejdź,tato.-Wpadłamuwramiona.
-Wszystkobędziedobrze,Brie.Damysobieradę.
- Jadę do Virgin River. - Podniosła głowę. - Do Mike’a. Chcę teraz być z
nim.Muszę.Wyjeżdżamnatychmiast.
-Możecięzawieźć?-zapytałzuśmiechem.-Niebójsię,niezostanę,alenie
jechałabyśsama.
Pokręciłagłową,odwzajemniającuśmiech.
- Jesteś kochany, ale nie. W samochodzie daję sobie radę. Muszę jechać
zaraz,boinaczejmogęsięrozmyślić.Tato,powiedz,czyrobięzsiebieidiotkę?
Żedoniegojadę?Żemuufam?
Jakbysięzakłopotał.
-Mike?DlaczegoMikemiałbymniemartwić?
Wzruszyłaramionami.
- Jack mnie ostrzegał, że jest niestały, bawi się kobietami. Gracz, tak
powiedział.
Parsknąłśmiechem.
- Ach, ten czysty jak kryształ Jack. Ha, znają się dobrze nawzajem. -
Odgarnąłwłosycórkidotyłu.-Mogęsięmylić,razjużsiępomyliłem,alenie
widzężadnychpowodów,żebynieufaćMike’owi,niewierzyćmu.-Spojrzałjej
woczyiuśmiechnąłsię.-Twójbratufamu,atoznaczy,żeMikejestdobrym
człowiekiem.Inajwyraźniejzależymunatobie.
-Przynimczujęsięjakczłowiek.Jakkobieta.Nieczułamsiętakodczasów
Brada, a potem… - Przerwała. - Muszę jechać, zanim przywiozą tu tego
potwora.Kiedygozobaczę,niebędępotrafiłamyślećoczułości,opieszczocie.
-Myślisz,żetowłaśnieczekanaciebiewVirginRiver?
-Takmyślę.Mamnadzieję.Jeślisięmylę…
- Pakuj się. Nie sądzę, żebyś się myliła. Jesteś moim dzieckiem, masz
trzydzieści jeden lat. Nie chcę, żebyś była samotna, wystraszona. Chcę, żebyś
znalazłamiłość.Tonaturalnyporządekrzeczy.Myślę,żeMikecijąda.Jedź.-
Pocałowałjąwczoło.-Dośćjużspotkałocięzła.Poranadobro.
-Przytuliłcórkę.-Aleniesiedźtamzbytdługo.Będziemiciebiebrakowało.
KiedydotarładoVirginRiver,podbaremstałosporosamochodów,chociaż
otejporzeJackiProboszczzwyklejużzamykali.ZaparkowaładżipaprzedRV
Mike’a,burtawburtęzjegosuvem.
Z Jackiem będzie mogła porozmawiać rano, teraz chciała znaleźć się w
ramionach Mike’a. Jack zrozumie, co ja sprowadza do Virgin, chociaż
niekoniecznieucieszysięzjejdecyzji.
Zapukała do drzwi RV. Mike na widok Brie zatchnął się na moment z
wrażenia,apotemchwyciłwramiona,uniósłiukryłtwarznajejszyi.
Naglewszystkoznalazłosięnaswoimmiejscu.Przytuliłasięzcałychsiłdo
niego.CzułaoddechMike’a,jegowargi.
- Brie - szepnął. - Co tutaj robisz? Dlaczego nie powiedziałaś mi, że
przyjeżdżasz?
Spojrzałamuwoczy.
-Zdecydowałamsięnagle.Przyjechałamdociebie,jeślimnieprzyjmiesz.
Przesunąłknykciempojejpoliczku.
-Czegotylkopragniesz.Wystarczy,żepowiesz.
W czasie pięciogodzinnej jazdy obmyślała tysiące sposobów, jak zrobić to
delikatnie,wkońcupowiedziałapoprostu:
-Chcę,żebyśsięzemnąkochał.
Aniniebyłzaszokowany,aniniewpadłwekscytację,tylkozapytał:
-Cosięstało,kochanie?Cośnietak?
Pokręciłagłową,oczyjejzwilgotniały.
-Brad-szepnęłaprawiebeztchu.-Przyszedłprosić,żebymdałamuszansę.
I zaraz potem oznajmił, że znaleźli gwałciciela na Florydzie i załatwiają teraz
ekstradycjędoKalifornii.
Milczałprzezchwilę,najegoustachpojawiłsiępółuśmieszek.
-Ipomyślałaś,żejaodegnamupiory?
-Nie.Pomyślałam,żemuszęprzyjechaćnatychmiast.Jestemciąglerozbita,
musisz to wiedzieć. Tyle czasu… Zbyt wiele na mnie spadło. Brad… Jego
kłamstwa… Jego dzisiejsza wizyta… To, co zrobił Powell. Pragnę cię, ale
prawdęmówiąc,niewiem,czypotrafięjeszczecośczuć.
-Ciii…-Delikatniedotknąłwargamijejust.-Jużczujesz,inaczejbyciętu
niebyło.
-Quieroquemeabraces.Paraamartedurantelanoche-powiedziałaBrie,
aznaczyłoto:„Chcę,żebyśwziąłmniewramionaikochałsięzemnąprzezcałą
noc”.
NatwarzyMike’azwolnapojawiłsięuśmiech.
-Aha,czyliniemiałemżadnychsekretów.
-Nada.Anijednego.
Zaśmiałsięcicho.
-Mamzaswoje.Byłempewien,żenieznaszhiszpańskiego.Tudebessentir
estas manos amorosas asi a ti. - Czyli: „Powinnaś poczuć dotyk kochających
dłoni”.
-Dejaaqueseansusmanos.-Toznaczy:„Niechtobędątwojedłonie”.
-Brie,jesteśgotowa?Pewna,żetomambyćja?
-Jestemtylkopewna,żechcęspróbować,chcęczućsięznowukobietą,kimś
dopełnionym, kompletnym, zanim będzie za późno, zanim na procesie stanę
twarząwtwarzztymłotremizamienięsięwkamień.
-Czyty?
-Si.TeQuitomucho.
Towłaśniechciałusłyszeć:„Tak.Bardzociępragnę”.
-WidziałaśsięzJackiem?-Położyłjejdłońnakarkuimasował,uciskając.
-Nieweszłamnawetdobaru.Onbędziewiedział,pocoprzyjechałam,inie
zdziwisię,gdyzobaczytutajmójsamochód.
-Chcesz,żebymbyłztobą,kiedysięznimprzywitasz?
-Zobaczęsięznimjutro.-Zaśmiałasięnerwowo.-Zupełnieniewiem,co
mamdoofiarowania.Jestemabsolutniepewna,aprzytym…Możepowinieneś
daćmipiwo.
-Niepotrzebujeszpiwa.Niczłegocisięniestanie,kiedybędzieszwmoich
ramionach.
-Ajeślijestemwśrodkumartwa?
- Wiesz doskonale, że nie. Nigdy nie byłaś martwa, tylko przerażona.
Zaufałaśsobienatyle,żebytuprzyjechać,aresztęzostawmnie.Powinnaścoś
wiedzieć,dopókimaszczaszmienićzdanie.NiejestemdobrymSamarytaninem,
Brie. Nie jestem kimś, kto chce pomóc dobrej przyjaciółce wrócić do życia. Ja
ciękocham.Bardzociękocham.-WprowadziłjądoRVizamknąłdrzwi.
Kiedy Jack wrócił do domu, David oczywiście już spał, a Mel siedziała na
kanapie w koszuli męża z laptopem na kolanach. Albo pisała mejle, albo
prowadziła jakieś poszukiwania w sieci. Zawsze miał ochotę się uśmiechać,
kiedy widział ją tak ubraną. Lubiła wkładać jego koszule po wieczornym
prysznicu,aonlubiłnosićjenastępnegodnia.
-Mamdlaciebieniespodziankę-ogłosił.
-Mianowicie?
-BriejestwVirginRiver.UMike’a.
-Naprawdę?-Zamknęłalaptop.
-Niewidziałemsięznią.Kiedywychodziłemzbaru,zobaczyłemjejdżipa
zaparkowanegooboksamochoduMike’a.Przyjechaładoniego.Niedonas,ale
doMike’a.
Wzruszyłaramionami.
-Tozrozumiałe.Onjąkocha.
-Jakimsposobemmożesztowiedzieć?
-Jakimsposobemmożesztegoniewiedzieć?
Jackusiadłnakanapie.
-Myślałem,żeontylko…nowiesz,tentego.
-Toniemanicdorzeczy.-Melzaśmiałasię.-Wszyscypróbujecietentego.
Iczasamizdarzasięwamkochaćkobiety,doktórychstaraciesięzbliżyć.
-Mówisztak,jakbyśmybylistadembuhajów,którymirządząfiuty.
Teraz to już wybuchła serdecznym śmiechem, niezwykłym jak na kobietę
rozdrażnionątym,żejestwciąży,humorzastą,żestrach.
-Naprawdę?Ciekawedlaczego?
-Więcmyślisz,żetoprawda?
-Myślę,żetonajprawdziwszaprawda.Jestemotymabsolutnieprzekonana.
Ażmisięrobitęskno.
Uśmiechnąlsięjaktoon,filutdiabłempodszyty.
-Natyletęskno,żebywziąćmniedołóżka?
-Powiedzmicoś…DaszsobiespokójztąobsesjąpilnowaniaBrie?
- Tak. - Westchnął jak człek zmęczony. - To nie to, żebym nie chciał jej
szczęścia. Mike mnie martwi. I jego mocno swobodne obyczaje. - Gdy Mel
przyglądała mu się z dezaprobatą, dodał szybko: - Wiem, wiem, nie wracajmy
jużdotego.Wszyscyjesteśmyfacetamizprzeszłością.
-Wątpię,bymiałznaczniebogatsząodciebie.
-Tejegomałżeństwaniedająmispokoju.Jeślisięzniąożeniiodejdzie,jak
Bogakocham,zabiję.
-Mniesięwydaje,żetoprzypadektrafiony,zatopiony.Naamen.
-Idobrze.Jasięztegowyłączam…Briepostawiłanaswoim.-Położyłdłoń
nakarkuMel,przyciągnąłjądosiebieipocałował.-Jaksięczujesz?
-Jakścigana.Aty?
-Jakwpościgu.
ROZDZIAŁJEDENASTY
WzimnymświetleporankaMikeoparłsięnałokciuipatrzyłnaukochaną.
Brie spała spokojnie, nie chciał jej przeszkadzać, ale nie mógł się oprzeć,
wyciągnął rękę i dotknął jej. Gdy zamruczała przez sen, pocałował wgłębienie
nadpupą,krągłą,małą,doskonałą.
RozległosiępukaniedodrzwiiBriepodniosłagłowę.
-Sza.Zarazwracam.-Usiadłnabrzegułóżka,podniósłdżinsyzpodłogi.
Kiedy otworzył drzwi, zobaczył, że ktoś, Jack albo Proboszcz, zostawił
śniadanie tuż koło RV. Rozejrzał się, ale nie dostrzegł sprawcy. Na tacy stały
dwa talerze ukryte pod platerowymi kopułkami i dzbanek kawy. Przeniósł tacę
na stół. Miał w pełni wyposażoną kuchnię, ale właściwie z niej nie korzystał,
jadałwbarze.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że Jack tego ranka zrezygnował z
codziennegorąbaniadrew,chociażpogodabyładoskonała.
Zrzucił dżinsy i wrócił do łóżka, żeby kontynuować studiowanie cudnych
plecówBrie.
-Ktotobył?
-Obsługahotelowa.-Zachichotał.-Przyniesionośniadanie.
-Jesteśgłodny?
-Niejedzenia.
Miał w życiu mnóstwo kobiet, ale teraz czuł się tak, jakby przed Brie nie
byłożadnej.Żadnanigdynieprzyjęłagowpozbawionyzahamowań,aprzytym
ufny sposób, jak ona. Budziła w nim ogień. Zapomniał zupełnie, jak to po
postrzaleprzezdługiczasbyłpewien,żejużnigdyniebędziesięmógłkochać.
-Jaktytorobisz?-zapytała.-Przyjechałamtutaj,bochciałam,żebymibyło
miłoiciepłowtwoichramionach.Chciałamsięczućbardzokobiecoiwtulaćw
ciebie, a ty… Po jednej nocy znasz moje ciało lepiej, niż zdołałam je poznać
przezcałeswojeżycie.
-Byłemzezbytwielomakobietami,Brie.Wybacz.Niedasiętegowymazać.
Alenigdynieczułemsiętakbardzozłączonyzkobietąjakztobą.Taknaprawdę
nigdyprzedtemzżadnąniebyłemblisko,teraztojużwiem.Niezdawałemsobie
sprawy, co to intymność. Inaczej tego nie potrafię wyjaśnić. Zwariowałem.
Rozsadziłomimózg.Czujeszto?
Roześmiałasię.
-Czuję,Miguel.Icoztymzrobimy?
-Myślisz,żetobędzieźlewidziane,jeślizostaniemywłóżkujakiśmiesiąc,
dwa,ipoprosimy,żebydonoszononamposiłki?
-JakdługotwoimzdaniemJackwytrzymainiebędziesięwtrącał?
Wzruszyłramionami.
-Wkońcubędziemymusieliwstaćisięubrać.
- Pamiętasz, jak przyjechałam tutaj po urodzeniu się Davida? Wczesnymi
rankamisłuchałam,jakgrasznagitarze.
-Niewiedziałem,żesłuchasz.
-Lubiłammyśleć,żegraszdlamnie.Żegraszdlamniepóźnymiwieczorami
igdywstajeświt.Jużwtedymniepociągałeś.
Zachichotał.
-Niewiedziałem.Wydawałaśsiętakanieprzystępna.
-Byłampewna,żewszyscymężczyźnitodranie.
-Jesteśmy.Niezasługujemynanic.Aleitaksiędopraszamy.-Dotknąłjej
policzka.-Niejestemtymsamymczłowiekiem,odkiedypojawiłaśsięwmoim
życiu.
- Nie byłam pewna, czy jeszcze kiedykolwiek potrafię się kochać. -
Uśmiechnęłasię.-Terazniejestempewna,czypotrafięprzestać.
- Powiedz mi, w nocy, za pierwszym razem zesztywniałaś, kiedy
powiedziałem,żemamprezerwatywę.
Zamknęłaoczy,pokręciłagłową,poczymotworzyłajenapowrót.
-Niemogłam,poprostuniemogłam,boon…
-Wiem,kochanie.Tamtowróciło?
- Na moment, ale sprowadziłeś mnie znowu do teraźniejszości i wszystko
byłojużdobrze.Znacznielepiejniżdobrze.
-Jestcoś,oczympowinnaśpamiętać.-Pogładziłjąpowłosach.-Nieważne,
jakwspanialewszystkosięukłada,naglemożeszznaleźćsię…
-Wiem.Znowutam.Wtamtejokropnejchwili.Wiem.Chodziłamnaterapię.
Przygotowują cię na to. Raz to już się zdarzyło. Tamtej nocy w chacie.
Wemknęłosięjakoś.-Przesunęłapalcempojegoszyi.-Obciążenia…
-Każdydźwigajakiśbagaż,Brie,Każdymaswojeupiory.Najlepiejspojrzeć
improstowtwarz,wtedyjestdużaszansa,żeznikną.
-Jesteśtakidobry-szepnęła.
- Nie musisz się bać chorób. Po raz ostatni byłem z kobietą jeszcze przed
postrzałem, a w szpitalu przebadali każdą komórkę mojego ciała. Ale jest inna
kwestia.Bierzeszpigułki?
Pokręciłagłową.
-Tonic.Melcośzaradzi.Sąjakieśśrodkizapobiegawcze…
-Ajeślitegoniezrobię?JeśliniepójdędoMel?
Niebyłdokońcaprzygotowanynatakiepytanie.
-Uczyłaśsiębiologiiwszkole.
-Niewiadomo,cosięstanie.-Wzruszyłaramionami.-Pewnienic.
-Jeślipoziomrozkoszyjestwjakiejśkorelacjidomożliwościpoczęcia,pod
koniectygodniabędziesiętumrowiłasetkadzieci.
-Jeślichcesz,żebymposzładoMel,pójdę,aletowariactwo.Niechciałabym
ciędoniczegozmuszać,popychać…
- Brie, nie zmuszasz mnie do niczego. Chcę ci dać wszystko. Jeśli chcesz
dziecka, umrę, starając się ci je dać. Ale to musi być nasze dziecko. Wspólne.
Pomyślotym,ażbędzieszpewna.
Uśmiechnęłasię.
- Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Powód, dla którego tu
przyjechałam.Niedlatego,żebypoczućsięsilniejszawtwoichramionach.Nie
mogłamjużwytrzymaćbezciebieanisekundydłużej.Jesteśmoimnajlepszym
przyjacielem. Najlepszym, jakiego kiedykolwiek miałam. W ciągu ostatniego
pół roku staliśmy się sobie tak bliscy, że bliżej już z sobą być nie można. -
Położyła mu palec na ustach. - To moja kwestia. Nigdy, przenigdy czegoś
takiego się nie spodziewałam. Nie oczekiwałam. Jeśli tylko udajesz, to jesteś
bardzoutalentowanymaktorem.
-Niegram,uwierz.Kochamcięnieskończenie.
-Ijaciebie.
Tadeklaracjaspełniałajegonajgłębszepragnienia.
-Naprawdę?
- Tak, nic wyobrażam sobie, że mogłoby cię nie być. Już nie. Od wielu
miesięcyjesteśdlamniewszystkim.Takbardzociękocham.
-Nigdynieprzypuszczałem,żemniecośtakiegowżyciuspotka.
-Niewiedziałamnawet,żecośtakiegoistnieje.
-Tegochcesz?Zostawićbiegsprawnaturze?
-Stawianienanaturęniejestzbytryzykowane,naprawdętakmyślę.Zanim
się dowiedziałam… - Odetchnęła głęboko. - Przestałam brać pigułki, kiedy
byłamjeszczeżonąBrada.Rozmawialiśmyodziecku.Myślałam,żezrobięmu
niespodziankę. Nie miałam pojęcia, że on już warzy romans z moją najlepszą
przyjaciółką… Na długo zanim… Myślałam, że trwało to rok, ale nie, bo
znaczniedłużej.
- To ci właśnie wczoraj powiedział? Razem z informacją, że Powell został
ujęty?
- Myślę, że mu się wymsknęło. Ona zostawiła męża pod pozorem ciągłych
utarczek,aleprawdziwympowodembyłBrad.Ionotymwiedział.
-Orany-sapnąłMike.
-Bradnieprzestałsypiaćzemną.Niemiałamoniczympojęcia.Myślałamo
dziecku.Ale,jakwidać,niezaszłamwciążę.
-Wgruncierzeczystałosiędobrze,kochanie.Możebyćinaczej,alemusisz
mieć oczy szeroko otwarte. Warto się zastanowić. Planować. Ze względu na
ciebie.MieszkamwtrailerzewVirginRiver.
- To detale. - Z uśmiechem dotknęła jego twarzy. - Nigdzie nie czułam się
bardziej w domu. Nie chcę prosić Mel o żadne środki. Jeśli się stało, to twoje
dzieckoichcęjemieć.
- Niech tak będzie. - Pocałował ją głęboko, namiętnie. - Wszystko, czego
pragniesz.
-Niechcę,żebytosięskończyło.
-Niezanosisięnakoniec.Wierzmi.
Jack nie obserwował RV, choć, owszem, chodziło mu to po głowie. Przez
czysty przypadek zobaczył, że drzwi się otwierają i siostra wychodzi na
zewnątrz. Spojrzał na zegarek. Jedenasta. Niedługo lunch. Tuż za Brie pojawił
się Mike. Może powinien był się odwrócić, ale nie zrobił tego. Jego siostra
wyglądała jak dziewczynka, w dżinsach, mokasynach, zamszowej kurtce z
frędzlami i kaskadą brązowych włosów spływających niemal do pasa. Stanęła
naprzeciwko Mike’a i pocałowali się, po czym on wsiadł do swojego suva,
chociażnawetzdalekabyłowidać,żerozstająsięznajwiększymtrudem.Mike
ruszył,aBriepodeszładotylnychdrzwibaru.
Jackszybkostanąłzaszynkwasem,chwyciłidealnieczystąszklankęizaczął
jąpracowiciepucować.Kiedysiostraweszła,omalniecofnąłsięokrok.Nigdy
jeszcze jej takiej nie widział. Promieniała. Oczy lśniły, na ustach sekretny
uśmiech, który zdradzał wszystko. Bez wahania podeszła do niego i objęła go
wpół. Jack zostawił w spokoju szklankę, otoczył Brie ramionami i uściskał
mocno.
Wszystko,czegopragnąłodtamtegoczerwcowegodnia,toodzyskaćsiostrę,
widziećjąznowusilną,szczęśliwą,pełnążycia,wolnąodstrachuiniepewności.
ChciałmiećswojąBriezpowrotem,gotowąjakkiedyśmierzyćsięzlosem.Nie
byłwstaniedaćjejtegowszystkiego,niktzrodzinyniepotrafiłtegodokonać.A
młoda kobieta w jego objęciach wibrowała radością. To nie dawna Brie
powróciła,tobyłanowaBrie,odrodzonaiprzeistoczona.Doświadczającażycia
imiłościjakbyporazpierwszy.
Czasamitrudnomubyłozaakceptowaćto,cotkwiłowgłębijegoduszy.To,
co odkrywał w ramionach żony. Brie, jak każdy, potrzebowała miłości. On
znalazłmiłośćwzwiązkuzMel,ProboszczspotkałPaige,ateraz…Pocałował
siostręwczubekgłowy.
Podniosławzrokipowiedziała:
-Nigdywięcejniechcęsłyszećżadnychwątpliwościcodoniego,nigdy.
Uśmiechnąłsiędoniejczule.Położyłjejdłońnaskroniinieznaczniekiwnął
głową.Nigdy.Briewybrałaswojegopartnera.Imimowszelkichwcześniejszych
zastrzeżeńzgłaszanychprzezniego,wybraładobrze.
Powinienbyłjejufaćodsamegopoczątku,taksamoMike’owi,równiemu
bliskiemujakProboszcz.PowinienbyłtraktowaćBriejaknajcenniejszyklejnot,
bo była klejnotem. Cokolwiek zaszło między nią i Mikiem, musiało mieć
niezwykłąsiłę.
Mojażonazawszewewszystkimmarację,pomyślał.
Koszmar dosięgnął Mel, gdy w przychodni zjawiła się szesnastoletnia
SophieLandau.Przyszła,bo„cośsięjejprzydarzyło”.Melogarnęłozłowrogie
przeczucie,zanimjeszczeusłyszaładalszyciąg.
-PoszłyśmyzmojąprzyjaciółkąBeckynatakąjednąimprezę,naktórąnie
powinnyśmy iść. Powiedziałam w domu, że będę nocowała u niej, a ona, że
zostanie na noc u mnie. Brendan Lancaster nas zaprosił. Jest starszy, skończył
juższkołę-opowiadała.
-Tak,słucham-zachęcałająMeldodalszejrealacji.
Dziewczynasiedziałanastoledobadania,nadalwubraniu,Melstałaoparta
o szafkę pełna lęku, co usłyszy. Sophie była pyzatym dzieciakiem o prostych,
brązowych włosach spływających do ramion. Miała trądzik, nierówne zęby.
Nerwowa. Obgryzała paznokcie, kręciła włosy na palcu, czasami drgał jej
policzek.
-Zatemposzłyścienaimprezę?Dużą?
-Nie.Sześć,siedemludawszystkiego.
-Brendanmieszkasam?
- Z mamą, ale ona często wyjeżdża, no i w tamten weekend właśnie
wyjechała.Onjużskończyłszkołę,nonie-powtórzyła.-PracujewGarberville
uswojegowujaprzywylewaniubetonu.Noibyliśmyuniegotylkomy.
-Rozumiem…
- No, w kilka osób piliśmy piwo, wypaliliśmy trawkę, kilka skrętów. Ja się
upiłamnoibyłamteżnalekkimhajuodtejtrawki.Padłam.Beckymówi,żeona
chybateż.
-Chyba?
-No,byłanaćpana,wypitaiposzładosypialnimamyBrendana,tamusnęłai
obudziłasięotrzeciej.Jamusiałamzupełnieodjechać,boobudziłamsięranow
pokojuBrendana.NoijużbyłamtylkojaiBecky,ijeszczejakichśdwojespało
wbawialni.
-I…
- Czułam się naprawdę paskudnie. Jakby mi ktoś przyłożył cegłą w głowę.
Żołądektomipodjeżdżałdogardła.Chciałamjużwracaćdodomu,odespaćto
wszystko.Jakwróciłam,powiedziałammamie,żechybagrypamisięzaczyna,
bo już źle się poczułam u Becky, i poszłam do siebie, żeby się położyć. No i
zobaczyłam, że majtki mam wywrócone na drugą stronę i włożone tyłem do
przodu.
-Aha…-PrzeczuciaMelsiępotwierdziły.Następna.
- No, ale się nie przejęłam. Pomyślałam, że po pijaku widać sama tak
poprzekręcałam.
-Dużopijesz?Dziewczynazwiesiłagłowę.
- Nie bardzo. Byłam na paru imprezach z tymi kolesiami. Może na trzech.
Nigdywcześniejtaksięnieupiłam.
-Nigdyniezdarzyłocisiępaśćiwłożyćmajteknaodwrót?
-Nie.Nigdynictakiego.Alebyłamnaprawdęmocnowypita.
- Nie przejęłaś się tym, mówisz? Powiedz… Po tej imprezie czułaś się
obolała?Miałaśjakieśsiniaki?
- No, trochę tam, nie. - Spojrzała na podbrzusze. - Myślałam, że to
niemożliwe, bo gdyby coś się działo, tobym się przecież obudziła. Ale potem
usłyszałam,jakjednadziewczynamówidodrugiejwszatnipogimnastyce,żeby
nigdy nie iść na żadną imprezę, tę piwną. A potem powiedziała: „Nawet ci nie
powiem, co mi się przydarzyło. Nie uwierzyłabyś”. To wtedy już wiedziałam.
Niechpaniniepyta,skądwiedziałam.Wiedziałamijuż.
-Myślisz,żemogłaśzostaćzgwałcona?
-No,mogłam,tak.Niewiem.Cikolesie…Jaichprzecieżznam,tokumple,
nieżadnitacy,którzymogliby…
-Okrescisięzatrzymał?
- Jestem na pigułce. Biorę, żeby mieć regularnie, no nie? Bo ciągle mam
kłopoty. Miesiączka potrafi mi się spóźnić o tydzień, dlatego jestem teraz na
pigułce. Ale martwię się czym innym. Że naprawdę coś się tam stało, na tej
imprezie,imogłamzłapaćjakieśświństwo.
-Dobrzemyślisz,dzieciaku.Zrobimytesty,uspokoiszsię.Widzisz,Sophie,
słyszałam już podobną historię i jestem zaniepokojona. Nie mam pojęcia, czy
przytrafiło ci się rzeczywiście coś złego, ale bardzo bym chciała, żebyś
porozmawiałazmoimdobrymznajomym,policjantem,który…
-Chwila.Niechcęmiećżadnychkłopotów.
- Sophie, nie będziesz miała żadnych kłopotów. Radzę ci tylko nie chodzić
naimprezy,gdzielejesiępiwoimożnawypalićskręta.Aletotylkorada.Mój
znajomy zapyta cię, kto był na imprezie. Mówiłam ci, że słyszałam podobną
historię…Cośtamjeszczeobiłomisięouszy.Należałobysprawdzić,czytoci
samiludzie…
-Ajeślicisami?Niechciałabymichsypać.
- Sophie, mogę cię zapewnić, że nikt nie będzie miał kłopotów z powodu
picia piwa. Trawka też mnie nie interesuje. Wszystko, co powiesz, będzie
zachowanewtajemnicy.Alemusimywiedzieć,cosiędzieje.Czyrzeczywiście
dziewczynysąwykorzystywane.
-Ajaknie?
- To nic nie będzie. Koniec historii. - Mel czuła, że jest inaczej. - Mój
znajomy ma ogromne doświadczenie, pracował przez wiele lat z dzieciakami.
Zajmuje się już sprawą gwałtów. Sama słyszałaś, co mówiły te dziewczyny w
szatni.Dziejesięcośniedobrego.Tenpolicjantbardzochciałbyporozmawiaćz
tobą. Bez twojej wyraźnej zgody nikomu nie zdradzi, skąd ma informacje.
Porozmawiaszznim,Sophie?Możewtensposóbuchronimyinnedziewczęta.
-Może-bąknęłanieśmiało.-Muszęsięzastanowić.
Mel zbadała ją, wzięła wymaz, pobrała krew. Należało sprawdzić, czy
Sophie nie została zarażona. Wreszcie przekonała małą, żeby porozmawiała z
Mikiem.Zaproponowała,żebyspotkalisięwprzychodni,tubyłonajspokojnieji
najbezpieczniej. Gdyby nie znalazła Mike’a, prosiła, żeby Sophie przyszła
następnegodnia.
Mel czuła się okropnie. W miasteczku była najprawdopodobniej grupa
chłopców, którzy gwałcili dziewczęta. Zapraszali na imprezy, spijali, dodawali
dopiwajakiśnarkotyk,apotemgwałcili.
ZostawiłaSophiewprzychodniiposzładobaru.Byłowczesnepopołudnie,
spokojnie,jakzwykleotejporze.Jackmusiałdokądśpojechać,boniewidziała
jegofurgonetki.Tkwiłzapewnenaplacubudowyiwtrącałsiędowszystkiego.
WkuchniPaigeiProboszczprzygotowywalijużkolację.
-Hej,dzieci.WidziałktośMike’a?
- Jego samochód stoi na podwórzu, ale chyba się zamknął ze swoją… Brie
przyjechała.Rozumiesz?
- Jasne. - Mel podniosła słuchawkę i wystukała numer Mike’a. - Cześć,
Mike.Straszniemigłupio,aletoważnasprawa.Chodziotęhistorię,októrejci
opowiadałam.Jesteśmipotrzebny.Zaraz.Dzięki.Maszumniepiwo.
Przeszła do baru, nalała sobie wody i czekała na Mike’a. Pojawił się tak
szybko, że nie musiała mieć wyrzutów sumienia. Widać nie przeszkodziła w
żadnejzbytintymnejsytuacji.
-Cosiędzieje?-chciałwiedzieć.
-Wyjdźmynaganek.
Tamwyjaśniłamuściszonymgłosem,cowłaśnieusłyszała,iżedziewczyna
czeka, jest gotowa rozmawiać. Zaprowadziła go do przychodni i przedstawiła
Sophie. Wiedziała, że Mike jest zawodowcem, ale była mile zaskoczona jego
delikatnym podejściem do małej. Potrafił ją z miejsca uspokoić, zdobyć
zaufanie.PrzeszedłzniądokuchniDoka.Pochwiliwyszedł,poprosiłocośdo
pisania:kartkę,długopisiznowuzniknął,zamykającstaranniedrzwi.
Mel bardzo chciała zobaczyć się z Brie, ale uznała, że powinna poczekać,
dopóki Mike rozmawia z jej pacjentką. David spał w kojcu w recepcji, ale
właśniesięobudziłiwszcząłalarm.Musiałagoprzewinąćiuspokoić.
MikeiSophiewyszlizkuchnipodobrejgodzinie.Trzymałtroskliwiedłoń
na jej plecach, tak ją prowadząc do wyjścia. Przy pożegnaniu podziękował jej
serdecznie, zapewnił, że bardzo mu pomogła. Sądząc po tym, jak na niego
patrzyła, nie tylko ją sobie zdobył, ale najwyraźniej zyskał jej uwielbienie i
całkowitezaufanie.
-Mamypaskudnąsprawę,prawda?-zapytałaMel,kiedymaławyszła.
Skinąłgłową.
- Tak, ale mamy też nazwiska. Teraz mogę porozmawiać z kilkoma
uczennicami,międzyinnymizjednąztwoichpacjentek.
-Cozamierzasz?
- Zacznę działać natychmiast. Przeprowadzę rozmowy, a Sophie potrzebuje
profesjonalnegowsparcia.
- Ośrodek Planowania Rodziny mógłby być pomocny, zespół do spraw
przemocyseksualnej,jesttakiwhrabstwie.
- Kiedy brałem tę pracę, nie przypuszczałem, że będę się zajmował czymś
podobnym.
-Briedopieroprzyjechała-powiedziałaMelniemalwspółczująco.
-Onazrozumie.Chcęzresztąporozmawiaćzniąotym.Paniprokuratorna
pewnocośmidoradzi.
-NiebędęmówiłanicJackowi.
- Zwrócę się do Brie, ale po tym, co przeszła, nie będzie chciała za bardzo
się angażować. W każdym razie powiem jej o wszystkim. Zbyt długo była
okłamywana,zatajanoprzedniąprawdę,oszukiwano.Niemogępopełnićbłędu,
dopierozaczynamy…
Melpodniosłarękę.
- Wiesz, co możesz, a czego nie. I wiesz, że nie wolno nam narażać tych
dziewczynek.
-Tak,jasne.
- Chciałabym zobaczyć się z Brie. Jak myślisz, kiedy? - zapytała, kołysząc
Davida.
-Zadziesięćminut.Pójdępierwszy.Uprzedzęją.
Coś cudownego stało się z Mikiem, kiedy otwierał drzwi RV, wiedząc, że
onatamjest.Wszystkowydawałosięnaswoimmiejscu,takie,jakbyćpowinno.
Brie ogarnęła trailer, posłała łóżko, uprzątnęła ubrania. Siedziała przy stoliku i
cośpisała.Kiedywszedł,podniosłananiegobłyszcząceoczy.
Nie mógł się powstrzymać, podszedł i pocałował ją, a potem usiadł
naprzeciwko.
-Corobisz?
- Piszę swoją rezygnację. Odchodzę z biura prokuratora. Sporządzam listę
sprawdozałatwienia.Muszęznaleźćbiuro.Jeślizamierzamtutajzostać,muszę
pracować.Ajazamierzamtutajzostać.
-Biuro?
- Nie wiem jeszcze, co będę robić, ale jestem prawniczką. Nie mogę
prowadzić biura w trailerze. Muszę sprowadzić swoje rzeczy, książki,
komputer…
-Wspanialetosłyszeć.Aleczyjesteśmypewni,żechcemyzostaćwVirgin
River?
-Jajestemgotowatuzostać,chociażbojęsię,żenieznajdępomieszczenia
nabiuro.Niewiadomoteż,gdzieznajdępracę.Możebędęmusiaładojeżdżaćdo
któregoś z większych miast albo wezmę cokolwiek, co się nadarzy w
mniejszych. A ty, Mike, chcesz stąd wyjechać? Wiesz, że pojadę z tobą
wszędzie.
Ująłjejdłonie.
-Lubiętomiejsce.Tumniespotkałotonajlepsze,comogłospotkaćwżyciu.
Mam propozycję. Zamiast szukać biura, pomyśl o domu. Dużym domu, takim,
żeby pomieścić w nim biuro, albo takim, który można rozbudować. Możesz
przecieżpracowaćusiebie.
-Takuważasz?
- Jeśli mamy zdać się na naturę, coś mi mówi, że nie tylko przestrzeń na
biurobędziepotrzebna.Cotynato?
Uśmiechnęłasię.
-Zawszeiwszędzieztobą.Przedsiebie.
- Za bardzo się spieszę? Wszystko dzieje się tak szybko. Twój brat, twój
ojciec, siostry, wszyscy będą nam mówić, że za szybko. Ludzie powiedzą, że
zwariowaliśmy.
- Nie przejmuję się tym. - Pokręciła głową. - Nie czułam się tak dobrze od
ponad roku. Mam prawo do odrobiny zwariowanego szczęścia. Jak myślisz,
kiedyspadniemynaziemię?
- Wcześniej niż przypuszczasz. Mam właśnie pewną policyjną robotę do
wykonania.Zabierzemitrochęczasu,aletoważnasprawa.
-Możeszmioniejopowiedzieć?
- Chciałbym o tym z tobą porozmawiać, ale to drażliwy temat.
Nieprzyjemny.
-Wporządku,jestemdobrawdrażliwychtematach.Istaramsięmierzyćz
tym,conieprzyjemne.
- Mel o sprawach zawodowych nie rozmawia z nikim, nawet z Jackiem.
Mnie powiedziała, bo ma nadzieję, że pomogę. Uprzedziłem ją, że chcę
porozmawiać z tobą, i to z wielu powodów, ale musisz zachować dyskrecję
wobec brata. Oczywiście Jackowi można ufać, ale oni mają taki układ i nie
chciałbymnicmieszać.
-Okey.
-Melmamłodepacjentki,którenajprawdopodobniejpadłyofiarągwałtuw
czasie imprez, które urządzają sobie nastolatki. W każdym razie Mel tak
podejrzewa i wszystko wskazuje na to, że ma rację. Zdobyłem wreszcie kilka
nazwiskizamierzamprzeprowadzićrozmowy.Przekonamsię,doczegodojdę,
czyzidentyfikujętegochłopaka.Możejestichkilku.Wkażdymraziechciałbym
ichdopaść.
Wstrząsnął nią dreszcz obrzydzenia. Nie mogła myśleć o młodych
dziewczynach,któremusiałyprzejśćprzezto,przezcoonaprzeszła.
-Okropne-powiedziaławkońcu.-Miałeśkiedyśdoczynieniazpodobnymi
sprawami?
- Nigdy nie zajmowałem się przestępstwami seksualnymi, ale kilka razy
pracowałemzdetektywamizzespołuodprzemocyseksualnej,kiedymojeiich
dochodzeniadotyczyłytychsamychludzi.Tojedynedoświadczenie,jakiemam,
ale sporo się dowiedziałem. Poza tym cały czas miałem do czynienia z
młodocianymi. Mogę zacząć bez twojej pomocy, ale będę się zwracał o radę.
Myślisz,żepodołasz?
- Spróbuję. Akurat wiem sporo na ten temat, nie tylko z osobistego
doświadczenia.Przygotowywałamofiarygwałtówdoprocesów.
- Miałem nadzieję, że zechcesz mi pomóc. Zacznę od rozmów. Mel bardzo
chcecięzobaczyć,jużniemożesiędoczekać.
-JestuDoka?
-Jakjąznam,właśniestoizadrzwiami.
Rzeczywiście, Mel z Davidem na ręku czekała spokojnie przy tylnym
wejściu do baru. Nie chciała się narzucać, wiedziała, że mają swoje sprawy i
poproszą ją, kiedy będą gotowi. Mike gestem zaprosił ją do środka, ale Brie
podniosłasięodstolikaiwybiegłajejnaprzeciw.Otworzyłaramionaiuściskały
sięjakprzystałonasiostry.
Mel posadziła Davida koło siebie na ławeczce przy stole kuchennym. Brie
wyjęłazlodówkiwodę.
-Jaksięczujeszwmojejkuchni?
Meluśmiechnęłasię.
-Zajęłocitotrochęczasu.
-Musiałamwszystkoprzemyśleć…
-Wyglądaszślicznie.Niemajużwtwoichoczachzwątpienia.
-Myślisz,żefacecigadająmiędzysobą?
-Nietakjakmy.MikeniebędzierozmawiałotobiezJackiem,jestemtego
pewna.Jackzachowywałsięjakkompletnyidiota,jeśliidzieowas.
- Już mu przeszło. Ktoś przyniósł nam śniadanie i zostawił pod drzwiami.
Podejrzewam,żetobyłmójbraciszek.
- To dobrze. Najwyższy czas, żeby ochłonął i poszedł po rozum do głowy.
Przepraszamzajegoupór,aleznaszgotrochędłużejniżja.-Uśmiechnęłasię.-
Ktoś powinien był mnie ostrzec, że się do wszystkiego wtrąca. Potrafi
uprzykrzyćludziomżycie.Rządziłbywszystkimi.Chryste!-Przechyliłagłowę.
-Jednospojrzenienaciebiewystarczy,bywiedzieć,żepodjęłaśdobrądecyzję.
Miketeżjestodmieniony.Chodziwświetlistejaureoli.
-Bojestaniołem.Nigdynieotrzymałamodnikogotyledobrociiczułości.
Nigdy. Przez całe miesiące wyprowadzał mnie z mroku, nie dając żadnego
sygnału,żeoczekujeczegośodemnie.Iluznaszmężczyzn,którzygotowibyliby
poświęcaćczasienergięzupełniebezinteresownie?
-Miketodobryczłowiek.Nigdyniepostawiłbykobiety,naktórejmuzależy,
wtrudnejsytuacji.
-Niebyłampewna,czypotrafiębyćjeszczezmężczyzną,reagować…Nie
maszpojęcia,jaksiędenerwowałam.
Czekaławmilczeniu,czyBriepowiecoświęcej,alenicjużniedodała,więc
Melstwierdziła:
-Bardzosięcieszę,żewkońcupodjęłaśdecyzjęiwróciłaśdonas.
Brie podniosła głowę. Sama ciągle nie mogła uwierzyć, że wreszcie się
zdecydowała, podjęła radykalny krok. Tu, w Virgin, zdarzało się jej tęsknić za
siostrami,alezMelłączyłojąjakieśszczególnekobieceporozumienie,którego
potrzebowała.Sekretnebabskierozmowy…
- Musiałam wiele przemyśleć, ale w końcu się tu zjawiłam, i to znacznie
szybciej, niż planowałam, a to ze względu na coś, co wydarzyło się w
Sacramento.
Meluniosłabrwi.
-Możeszotymmówić?
- Nie miałam jeszcze szansy powiedzieć Jackowi, ale Mike wie już
wszystko. Brad złożył mi wizytę, stąd ten nagły przyjazd, bez uprzedzenia.
Jerome Powell został ujęty na Florydzie, właśnie trwa załatwianie ekstradycji.
MuszągosprowadzićzpowrotemdoKaliforniiipostawićprzedsądem.
PołożyładłońnadłoniBrie.
-Boże.Jaksobieradzisz?
-Oczywiściebędęmusiałazeznawać,aledoczasuprocesuzostanętutaj.
-Kochanie,wiesz,żewszyscyjesteśmyztobą.
- Dziwne strasznie, że akurat Brad musiał przynieść mi tę wiadomość.
Przyszedł do Sama niezapowiedziany. Zanim jednak powiedział mi o Powellu,
prosił,żebymdałamuszansę.Chciałsprawdzać,czyodżyjeto,conasłączyło.
RozstałsięzChristine.
-Uch.-Melwyprostowałasięgwałtownie.-Icotynato?
- Pokazałam mu drzwi, po czym natychmiast się spakowałam. Zamknęłam
już ten rozdział życia. Gorzej będzie z zamykaniem rozdziału z Powellem.
Potrwa to jeszcze trochę i będzie nieco trudniejsze. Co ja mówię. O wiełe
trudniejsze.
Mike po raz pierwszy miał okazję zrobić użytek z nowej wizytówki, kiedy
pojawił się w gabinecie szkolnego psychologa w Valley High School. Pani
Bradford była osobą ostrożną i poważną. Uważała, że jej rolą jest przede
wszystkim chronienie uczniów, dlatego zdecydowałaby się na współpracę z
Mikemdopierowtedy,gdybymiałapewność,żemusi.Zaproponował,żemoże
zapytać o niego w biurze szeryfa, opowiedział, jak został konstablem, pokazał
jejblachę,którądalamuHope,zapewnił,żenikogoniewsadzidoaresztu,bopo
pierwszeniematakichuprawnień,podrugiechodziomłodocianych.Wkońcu
wyjaśnił,żedochodzenie,któreprowadzi,możepomócrozwiązaćproblem.
Tłumaczył, że chce tylko porozmawiać z uczniami, bo często bywa tak, że
ktoś coś wie, widział, słyszał, ale nie zdaje sobie sprawy z wagi posiada nych
informacji,ba,niewienawet,żemateinformacje.
PaniBradfordzniknęłanadwadzieściaminut,akiedywróciła,byłagotowa
poprosić kilka uczennic do swojego gabinetu na rozmowy z Mikem. Domyślał
się,żemusiałaprzeztenczasdzwonićdobiuraszeryfa.
Porozmawiałzkilkomadziewczynkami.Podałymunazwiskaludzi,których
spotykały na imprezach. Mniej więcej po godzinie w gabinecie pojawiła się
BrendaCarpenterizostalisami.Poznałjejrodziców,alejąsamąwidziałporaz
pierwszy.Pokazałrazjeszczeswojąodznakę.
-Ocochodzi?-uprzedziłajegowstęp.
- Nie musisz się denerwować, nic ci nie grozi. Rozmawiać ze mną też nie
musisz, ale mam nadzieję, że się zgodzisz. Chciałem cię zapytać o spotkania,
imprezy,prywatki,jaktosiękiedyśnazywało,naktórychmogłaśbywaćostatnio
albojakiśczastemu.
-Nigdzieniebywam.
-Twojenazwiskopojawiasięjednaknaliścieuczniów,którzyspotykająsię
naimprezach.Byłaświęcprzynajmniejraznatakimspotkaniu.Możewzeszłym
roku,niewiem.Interesująmnieimprezy,naktórychpojawiałysięnarkotyki.
-Janiebioręnarkotyków.
-Mogłaśniewiedzieć,żemaszznimidoczynienia.Niezorientowałaśsię,
żektośjeprzyniósłnaimprezę.
-Tojakwtakimraziemogępanupomóc?
- Zastanówmy się. To, co powiesz, zostanie między nami. Znam twoich
rodzicówprzezJackaizapewniamcię,żeniedowiedząsięonaszejrozmowie.
Anioni,aniniktinny.Szukaminformacjioimprezach,naktórychludzietracili
świadomość,padali,mówiącinaczej.
ŹreniceBrendyzwęziłysięnatesłowa,przymrużyłaoczy.
-Oczympanmówi?
- Byłaś kiedyś na imprezie, na której coś takiego się zdarzyło? Na której
ludzietraciliprzytomność?Takainformacjabardzobymipomogła.
Zerwałasięzkrzesła.
- Kto panu o tym powiedział? Nikt nie mógł… nie powinien o tym
opowiadać.
-Uczennica,zktórąrozmawiałemwcześniej.Niemogępodaćcinazwiska,
bo rozmowa była poufna. Jednak twoja koleżanka powiedziała, że była na
imprezie,naktórejcośtakiegosięjejzdarzyło.Chciałbymwiedzieć,czytyteż
tambyłaś.
-Jestpanpewien?Niktdorosłytegoniezdradził?
- Nie, na pewno nikt dorosły. Masz mi coś do powiedzenia, Brendo? To
naprawdębardzoważne.
-Dlaczego?Dlaczegototakieważne?
-Bocośtakiegosięzdarzyłoitrzebatozastopować,zanimktoś…Mówmy
szczerze. Może się okazać, że to śmiertelne zagrożenie. Gdybym coś wiedział,
niechciałbymmiećofiarnasumieniu.
-Śmiertelnezagrożenie?Boktośsięupiłipadł?
-Jeśliwgręwchodząnarkotyki,któredoprowadzajądoutratyświadomości,
totak,jesttośmiertelnezagrożenie.
Skrzyżowałaręcenapiersi.
-Copanchceusłyszeć?
-Powtórzmy.Byłaśkiedyśnaimprezie,naktórejsiętozdarzyło?
-Dośćdawnotemu.Wszyscysięupili.Alepanunieotochodzi,prawda?
Wzruszyłramionami.
-Taktomogłowyglądać,jeślicośzostałododanedopiwa.
-Jakpowiedziałam,tobyłodośćdawno.
-Pamiętasz,ktotambył?
-Czemupanpyta?
- Twoje nazwisko pojawia się raz, ale takich imprez było więcej. Jestem
prostym facetem, ale tak sobie myślę, że poszłaś i uznałaś, że ci ten rodzaj
zabawy nie odpowiada. Nie będę zgadywał, dlaczego. - Uniósł ręce. -
Chciałbymtylkonazwiska.Wtensposóbmógłbymzobaczyć,ktobywanatych
imprezachregularnie.
NatwarzyBrendyodmalowałosięzaskoczenie,apotemgniew.Zrozumiała.
Niebyłajedyna.Jakiśchłopakpolowałnadziewczyny.Możekilkuchłopaków.
Podsunąłjejkartkęidługopis.
- Szczegóły też będą przydatne. Kto był dłużej, kto krótko. Kto przyniósł
piwo,ktobyłgospodarzem.Tegotypuinformacje.Dziękujęci.
Czterdzieści minut później Mike siedział już w swoim samochodzie na
szkolnym parkingu. Domyślał się, że to najpewniej Brenda była tą pacjentką
Mel,którazaszławciążęnaimprezieiniepamiętała,jakdotegodoszło.
Wtem zaświtał mu w głowie pewien pomysł. Na liście Sophie i na liście
dziewczyny, która była na jednej z imprez na starym parkingu, pojawiało się
nazwiskoTomaBootha.WobuprzypadkachTompojawiłsięnakrótko,szybko
zniknął. Tom musiał znać chłopców z imprezy, na której Sophie straciła
świadomość.
Mikezastanawiałsię,czyniewrócićdoszkołyinieporozmawiaćodrazuz
Tomem, ale rozległ się ostatni dzwonek, uczniowie wysypali się na parking,
wsiadali do swoich samochodów i szkolnych autobusów. Paul wspominał, że
TomczasamiposzkolepomaganabudowieJacka,możetamudasięgozastać.
Na budowie zastanie też zapewne Jacka. Załatwiłby tym samym dwie
sprawyprzyjednejokazji.Briespędziłanocwjegołóżku,wjegoramionach.To
jednak coś zupełnie innego niż wspólny wyjazd nad morze czy tańce na
kiermaszu w Grace Valley. Jeśli Jack miał coś do powiedzenia na ten temat,
lepiej,żebytopowiedziałMike’owiwczteryoczy.BriewidziałasięzJackiem
rano, mówiła, że nie robił jej scen, był nawet serdeczny, ale relacje między
opiekuńczymbratemakochankiemtojednakzupełniecośinnego.
Naplacubudowyniedostrzegłmałej,czerwonejfurgonetkiToma,samochód
Jackastałnatomiasttużobokdomu.
Znalazłgowkuchni,montowałwłaśnielistwyprzypodłogowe.Obserwował
goprzezchwilę,poczympowiedział:
-Corazlepiejtowygląda.
Jack przysiadł na piętach, podniósł wzrok, przetarł twarz chustką, po czym
wstał.Miałcałyrepertuarminnapodorędziu,stosowniedoroli:dobrykumpel,
towarzysz broni, zabójca o stalowym spojrzeniu, przywódca. Teraz patrzył na
Mike’ajakojciecpatrzynaabsztyfikantaswojejcórki,cośpośredniegomiędzy
spojrzeniem śmiercionośnym i najłagodniejszym w świecie, mylącym,
niejednoznacznym,żebyhuncwotniewiedział,naczymstoi.
-Dziękuję-odpowiedziałnakomplementpodadresemdomu.
-Pomyślałem,żejeślimaszmicośdopowiedzenia,powiedztoteraz,kiedy
Brieniemawpobliżu.
- Tak, mam coś do powiedzenia. Wyjaśniliśmy już to sobie, ale powtórzę,
żebyś nie miał wątpliwości co do mojego stanowiska. Brie jest dla mnie kimś
specjalnym. Została bardzo zraniona, Chryste, gorzej niż zraniona… To, co
dziejesięmiędzywami…Miałemopory.Przestraszyłemsię.Niedawałomito
spokoju.
-Wiem.Rozu…
-Jestemdurniem-przerwałmuJack.-Chryste,Valenzuela…Walczyliśmy
ramię w ramię. Ile razy ratowałeś mi tyłek? Mnie, chłopcom z oddziału. Nie
wiem,comisięstało.Briezostałatakstrasznieskrzywdzona,żemiałemochotę
zamknąć ją w wyściełanej szkatułce i kluczyk nosić przy sobie, nawet jeśli to
najgorsze, co mogłem zrobić. - Twarz Jacka otworzyła się, już nie było w niej
zagadek i wieloznaczności. - Przepraszam, człowieku. Byłeś dla mnie bratem,
zanimnawetspojrzałeśnaBrie.Wiem,żeprzytobiejestbezpieczna.
Mikezacząłchichotać.
-Aniechmnie.Melmusiaładaćcinieźlepogłowie.
Terazpojawiłasiękwaśnamina.
- Nie wiem, dlaczego Mel przypisywane są zasługi, kiedy idę po rozum do
głowy.Możepoprostuprzemyślałemwszystkoi…
- Nieważne. - Mike wyciągnął rękę. - Doceniam, co powiedziałeś. Jack,
masz moje słowo, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby twoja siostra była
szczęśliwa.Będęjąchroniłdopokądżycia.
-Postarajsię-odparłsurowo.-Wprzeciwnymrazie…
Mikemimowoliuśmiechnąłsię.
-Ajużbyłotakdobrze.
-Notak…
-Niezawiedzieszsięnamnie.
Jackmilczałprzezchwilę,poczympowiedział:
-Dzięki.Wiedziałemotym.Potrzebowałemtylkoczasu.Tacyjakmy…
-Tak.Tacyjakmy.-Mikezaśmiałsię.-Ktobypomyślał?
Jackpotarłkark.
-Wydawałosię,żemarnykoniecprzednami,atuzachwilędochowaszsię
całejdrużynyfutbolowej.
-Zajmęsiętym-obiecałMike.-Pokażmidom.Wyglądanato,żeroboty
szybkosięposuwają.
-ZnajdziemyPaula,niechonnasoprowadzi.Starałemsiępostawićporządne
siedlisko,aleonztegozrobiarcydzieło.
Pomniejwięcejpółgodzinnejinspekcjikażdegodetalunabudowiepojawił
się Tom. Wyskoczył z furgonetki i zabrał się do pracy. Mike nie spieszył się.
PogadałjeszczezPaulemiJackiem.Słońcejużzachodziło,kiedysiępożegnali.
Jackpojechałdobaru,żebyposzybkimprysznicustanąćzaszynkwasem,aPaul
poszedłdoswojejekipy,którakończyłajużpracę.
MikepodszedłdoToma.
-Hej-przywitałsię.-Możeszpoświęcićmichwilę?
- Jasne. - Tom wrzucił całe naręcze budowlanego śmiecia do kontenera i
zdjąłrękawice.-Ocochodzi?
- Rozmawialiśmy jakiś czas temu o imprezach, które organizują ludzie z
waszejszkoły…
- Mówiłem ci już, Mike, zajrzałem chyba na dwie z czystej ciekawości, to
wszystko.Czemudotegowracasz?
-Szukamczegoś.Narkotyków.
- No tak, ludzie palili trawkę, widziałem. Ja w to nie wchodzę. Poznałeś
mojegoojca.Odrazuwylądowałbymwakademiiwojskowej,gdybyodkrył,że
zapaliłemjointa.Przeszedłbymdohistorii.Tatanienależydoliberalnych.
-Tak-przyznałMikezuśmiechem.-Tyletoijazauważyłem.Chodzimio
cośinnego,nieomarihuanę.Ocośdośćrzadkiegoibardziej…specyficznego.
Tomspuściłwzrok.
-Nicniewidziałem.
-Synu,spójrzmiwoczyipowtórzto.
- Serio. Jak zobaczyłem, że ludzie sięgają po skręty, już mnie nie było.
Dostałem szlaban za to, że poszedłem na imprezę z piwem. Owszem, czasem
wypijęjednopiwoztatą.Wiadomo,żeniesiadamzakierownicą,niewłóczęsię
polesie,ale…
Mikeczekał.
-Ale…?-zapytałwkońcu.
-Tobyłowłaśnienatymparkinguwlesie.Zbierałemsięjużodjeżdżaćicoś
zauważyłem. Ludzie znikali pojedynczo i szybko wracali. Jakoś to wszystko
działosięukradkiem,boczkiem…
-Copodejrzewasz?
-Niewiem,możeecstasy?Amfetamina?Wkażdymraziecośmocniejszego.
Rany,jajointawolęoglądaćzbezpieczniejodległości,inaczejbyłbym…
-Historią-dokończyłMikezaniego.-Ktoorganizowałtęimprezęwlesie?
Tomznowuspuściłwzrok,milczałdługo,wreszciepowiedział:
-Niemiałbymnicprzeciwkotemu,żebygnojekmiałkłopoty,alenaprawdę
nie wiem, co było grane. Gdybym był pewien, że dzieje się coś złego,
powiedziałbym ci. Ale nie mogę sypać za narkotyki kolesia, który z drugim
kolesiemwymieniałakuratnumerytelefonów.Rozumiesz?
- Rozumiem - przytaknął Mike. - Powiedz mi tylko, kto był na tych
imprezach.
-Tomogęzrobić.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Mel mogła spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, że akurat Lilly
Anderson,któraurodziłaiwychowałasiedmiorodzieci,będziemiałapozytywny
mammogram. Lilly tak droga sercu Mel. Ale stało się. Radiolog zadzwonił i
powiedział, że obraz jest niepokojący, dlatego pani Anderson powinna
natychmiastpójśćdospecjalisty.
Lilly ostatnio bardzo straciła na wadze. Mel miała nadzieję, że to efekt
uganianiasięzarocznąChloe.
Chloe. Tylko cztery osoby znały prawdę: Mel i Dok oraz Lilly i Buck
Andersonowie. Wszyscy inni myśleli, że Chloe to podrzucony noworodek,
którym Lilly zajęła się, kiedy mała miała trzy tygodnie. Ale Chloe była jej
własnymdzieckiem,krewzkrwi,kośćzkości.
TerazMelmiałapowiedziećtejkobiecie,żeprawdopodobniemanowotwór
piersi.
- Przykro mi, Lilly. Nie jest to dobra wiadomość, ale jeśli wstępne
rozpoznaniesiępotwierdzi,todziękujBogu,żezostałwykrytyizabierajsiędo
leczenia.UmówięciwizytęnajutrouonkologawEurece.
-Takszybko?-Lillyzdenerwowałasięjeszczebardziej.
-Imszybciej,tymlepiej.Buckmożecięzawieźć,czyjamamztobąjechać?
Lillyuśmiechnęłasiętymswoimłagodnym,ciepłymuśmiechemidotknęła
dłoniMel.
-Niekłopoczsię,Mel.Buckzrobisobiedzieńwolnyipojedziezemną.
-Chcesz,żebymznimporozmawiała?Toważnywyjazd.
- Nie, dam sobie radę z Buckiem. Nie położą mnie chyba od razu na stół
operacyjny?
- Nie, zrobią najpierw biopsję, spróbują zasysać guzek, być może będziesz
miałakolejnezdjęciarentgenowskie,napewnobadaniekrwi.Jeśliokażesię,że
koniecznajestoperacja,toniebawem.Niewyczułaśwcześniejguzka?
-Nie.Schowałsięwtłuszczu,którymobrosłam.
- Lilly, ktoś będzie musiał pomóc ci przy Chloe. Powinnaś powiedzieć
dzieciomprawdę.
-Damysobieradę,niemartwsię,Mel.
- Nie martwię się. Metody leczenia są coraz lepsze, wyleczalność bardzo
wysoka. Nie tak łatwo umrzeć na raka piersi. Po chemii nie będziesz czuła się
dobrze.Maszwspaniałedzieci,takczyinaczejprzecieżpomogąprzyChloe,ale
zasługująnato,byznaćprawdę.Niebędąmiałydociebiepretensji.
Lillyzaśmiałasię.
-Kochanie,jeślityniemiałaśpretensji,toniktniebędziemiał.
- I pamiętaj, jeśli się zdziwią, oburzą, to będzie tylko pierwsza reakcja,
zanimnieoswojąsięzfaktem.Niebójsię.Oniwszyscycięuwielbiają.
-Tak,mamszczęście,żemamtakiedzieci.
Ale tu szczęście Lilly się kończyło. Nowotwór był zaawansowany,
wyjątkowo złośliwy, zaatakował węzły chłonne i płuca. Już w tydzień po
pierwszejwizycieuonkologawykonanodwustronnąmastektomię.Lillyzostała
poddana naświetlaniom zaczęła brać chemię. Chloe zabrała do siebie jej
najstarszasiostra,Amy.
W pracy policyjnej niestety często tak się zdarza, że szybko trafia się na
właściwy trop, niby wszystko jest jasne, człowiek namierzył sprawcę, ale brak
oczywistych dowodów nie pozwala uzyskać nakazu przeszukania czy
aresztowania. Mike łudził się, że w małym miasteczku, gdzie wszyscy wiedzą,
cosiędziejewokół,będzietołatwiejsze,alenatrafiłnatesameproblemy,które
ażnazbytdobrzeznałzLosAngeles.
Po rozmowach z Tommym i dwudziestką innych nastolatków miał listę
dzieciakówuczestniczącychwróżnychimprezachodmajapoostatnietygodnie.
Wybrał się do Garberville porozmawiać z dziewiętnastoletnim Brendanem
Lancasterem, który, podobnie jak ekskolega Tommy’ego, Jordan Whitley, był
obecnynakażdymtowarzyskimspotkaniu.Kilkainnychnazwiskpojawiałosię
więcej niż dwukrotnie, ale byli to najprawdopodobniej chłopcy wystawiani na
wabia, którzy nie wiedzieli, o co naprawdę chodzi. Mike wnosił to z ich
zachowania podczas rozmów, które przeprowadzał. Reagowali autentycznym
zdumieniem, tylko Lancaster i Whitley udawali, że nic nie rozumieją. Bardzo
niewielenazwiskdziewczątpojawiałosięwięcejniżraz.
W użyciu były narkotyki, które doprowadzały do utraty świadomości, i tak
zwane podkręcacze, bardzo dziwna kombinacja, która wprowadziła Mike’a w
osłupienie.Wyglądałonato,żejednocześniestosowanopigułkęgwałtuiecstasy
alboamfetaminę.Śmiertelnepołączenie.
Tom Booth był absolutnie poza podejrzeniami, co do tego Mike nie miał
wątpliwościodsamegopoczątku.Pojechałraz,zczystejciekawości,naimprezę
naparkingu.Pobyłniecałągodzinę,zobaczył,żedziejesięnieciekawieiszybko
wróciłdodomu.
- Podsunę ci trop, Mike - powiedziała Mel. - Ten chłopak ma chlamydię i
zarażaniądziewczyny.
-Niewielemitodaje.
-Wtakimraziemusiszgoująć.
- Musze, cholera, muszę. - Jakby to było takie proste. Miał czekać,
obserwować i wejść na imprezę w momencie, kiedy chłopak gwałci
nieprzytomnądziewczynę?Potrzebnamubyłapomoc,powinienzwrócićsiędo
szeryfa,alepozalistąnazwiskdzieciaków,którezbierałysięnaimprezach,piły
piwo, prawda, w dużych ilościach, i paliły czasem trawkę, nie miał nic.
Pozostawałokontynuowaćrozmowy,liczyć,żemożeZachHadleycośusłyszy,
nacośsięnatknie.Iczekać.
Paul przekazał Mike’owi zaproszenie od Vanessy na kolację w domu
generała. Chciała powitać Brie w Virgin River, taki typowy dla niej serdeczny
gest. Generał rządził w kuchni, panie mu pomagały, a Paul i Mike wyszli z
piwem na dziedziniec gospodarczy. Stali przy korralu i rozmawiali o tym, że
Tom ciężko pracuje na budowie Jacka, uczciwie zarabiając swoje pieniądze. O
wilku mowa, bo chłopiec właśnie nadjeżdżał w towarzystwie panny, która
dosiadaładrugiegowierzchowca.
-OtoinaszRomeo-powiedziałPaul.
-Nowadziewczyna?-zapytałMike,mrużącoczy.
-CudownaBrenda.Oddawnadoniejwzdycha.Myślę,żekonikibardzomu
pomogływzalotach.
OChryste,pomyślałMike,dziewczynasięspłoszynamójwidok.
- Paul, musisz wyświadczyć mi przysługę - poprosił. - Kiedy już tu będą,
odciągnij Toma. Powiedz mu, że potrzebujesz jego pomocy. Wymyśl coś,
drewnodokominka,cokolwiek,niewiem.Japrzytrzymamkonia.Muszęprzez
chwilęporozmawiaćzpanną.
-Niczłego?Botobardzomiładziewczyna.
-Tak,naprawdęmiła.Mamdoniejsprawę.Niezakujęjejwkajdanki,bądź
spokojny.Jeślijejnieprzekonam,żenierozmawiałemoniejznikim,Tommoże
stracićukochaną,itoprzezgliniarza.
-Znowumachaszblachą,partnerze?
-No,razmachnąłem,wszkole.
- Cholera. Załatw sprawę, bo Tommy z trudem wyprostował stosunki z
ojcem,uspokoiłsię,azawdzięczatotejdziewczynie.
-Załatwię,niemartwsię.
Tak jak się spodziewał, Brenda na jego widok stężała. Ściągnęła wodze,
zwolniła. Mike starał się jej posłać sygnał, kiwnął nieznacznie głową, ale
dziewczynabyłazbytwystraszona,bytowychwycić.Zanicniechciała,żebyjej
chłopak się dowiedział, w czym miała udział. Przerażało ją, że ma usiąść do
kolacjizgliną.
-Tommy,pomóżmi.Trzebazanieśćpolanadodomu,niemajużczympalić
wkominku.Mikezajmiesiętwoimkoniem.
Tomzeskoczyłzwierzchowca.
-MożeMikecipomoże,ajazajmęsiękońmi?
-Wiesz,onmanadalproblemyzramieniem.Chodźmy.
-Poradziszsobiezkoniem,Mike?
-Jasne-zapewnił.-Twojadziewczynamipokaże,corobić.
-Mike,toBrenda.Brendo,MikeValenzuela,przyjacielrodziny.
-Miłomipoznać.
MikewyciągnąłdłońiBrendająuścisnęła,ciągleniepewna,zaniepokojona.
PaulodprowadziłTomawkierunkudomu.Brendazsiadłazkoniairuszyła
wstronęstajni.
-Brendo,niepanikuj.Niktniewie,żerozmawiałemztobą.
-Todobrze.-Nadalbyłazdenerwowana.
- Spokojnie. Tommy to świetny chłopak. Niech ci nie przyjdzie do głowy
zrywaćznimzmojegopowodu.Niktoniczymniewie-powtórzył.-Ponaszej
rozmowie widziałem twoich rodziców chyba z dziesięć razy w barze i nie
pisnąłemsłowa.Mówiłemci,żenaszarozmowajestpoufna.
-Byłeśwszkole.Ludziezaczynajągadać.
- Gadają ze mną. Posłuchaj, Tommy to porządny, solidny chłopak. Twardy,
uczciwy.Jeślisięboisz,żecośusłyszynatwójtemat,lepiej,żebyusłyszałtood
ciebie.Aletotylkomojaopinia.Odemnieniczegosięniedowie.
Zatrzymałasięnachwilę.
-Wieszwięcej,niżmówisz,prawda?
-Tak.
-Wiesz,ktotobył?-zapytała,niewdającsięwszczegóły,aleMikejużje
znał.-Powieszmi?
-Nie.
-Dlaczego?
- Nie mam ofiary. Nie mogę wszcząć postępowania, nie mając zeznań,
dowodów. Nie mogę nikomu powiedzieć, co usłyszałem od ciebie, chociaż to
jeszczeniedowód.
-Czybyłowięcejniżjednaofiara?
Mikespojrzałjejwoczy.
-Ajaksądzisz?
- Och, nie. - Zdjęła ją zgroza na myśl, że inne dziewczyny musiały przejść
przeztosamo,coionaprzeszła.-MójBoże.
-Tak,dośćniemiłe,prawda?Jeślibędzieszchciałaporozmawiać,zastanowić
sięwspólnie,corobić,wiesz,gdziemnieznaleźć.Nieproszęcięonic,alechcę,
żebyś trochę mi zaufała. Daję ci absolutnie wolną rękę. I z nikim nie będę
rozmawiałotwoichprywatnychsprawachanionaszychkontaktachbeztwojej
zgody. Jasne? Zajmijmy się końmi. I zachowuj się tak, jakbyśmy właśnie się
poznali.Iodrazuzaprzyjaźnili…
-Niewiem,jaksobieporadzę.
-Ależwiesz.Zjemydobrąkolacjęwsympatycznejatmosferze.Przedstawię
cięBrie…Polubiszją.-Mikeuśmiechnąłsię.-Założęsię,żebyłatakajakty,
kiedy miała szesnaście lat. Świetne oceny, mili chłopcy, wspaniała rodzina.
Wszystkobędziedobrze,Brendo.Musiszmitylkotrochęzaufać.Nikogojeszcze
nigdyniewydałem.
-Jeśliniebędzieszmiałofiary,niemożeszgoaresztować.
- Tak czy inaczej go dostanę. Wymyślę coś bez wikłania ciebie w całą
sprawę.
Rozkulbaczylikonieizaczęlijeszczotkować.PochwiliBrendapowiedziała:
-Dzięki,Mike.
-Brendo,jesteśmypotejsamejstronie.Obydwojeniechcemy,żebykolejnej
dziewczyniestaląsiękrzywda.
Nie minęły nawet dwa tygodnie, jak Brie przyjechała do Virgin River, a
Mike miał wrażenie, że są z sobą od zawsze. Niezależnie od tego, jak minął
wieczór, u sąsiadów na grillu, w barze, na kolacji u generała, ledwie zamknęły
sięzanimidrzwiRV,jużpadalisobiewobjęcia.Sypialinagoitakpewniemiało
już zostać. Mike myślał o niej przez cały dzień, prawie co noc się kochali. A
byłyjeszczeranki…
-Niktchybatylesięniekocha-szeptałaBriebeztchu.
-Nawetjanigdywżyciuniemiałemtyleseksu-odpowiadałMiketaksamo
zadyszany.
-Tomiesiącmiodowy.
- Zaliczyłem dwa miesiące miodowe. Nie umywają się do tego, co teraz
przeżywamy.
- Ja jeden i też nie wytrzymuje porównania. - Uśmiechnęła się. - Jesteś
niezwykły,Mike.
Uniósłsięispojrzałjejwoczy.
- Jesteś bardzo namiętną kobietą, Brie. Masz bardzo silne libido. Miałaś
rację,żewybrałaśsobieLatynosa.-Wyszczerzyłzęby.-Mamyopinięfacetów,
którzysąwstaniezaspokoićnajbardziejgorącekobiety.
-Owszem,czujęsięabsolutniezaspokojona.Myślisz,żetonamprzejdzie?
- Skoro postanowiliśmy zdawać się na naturę, będzie musiało. Dlatego
korzystam,pókiczas.Wiem,jaktobędzie,kiedyzajdzieszwciążę.
-Niemogęsiędoczekaćkońcadnia,drżęcałanasamąmyślowieczorze.
-Reakcjaposzokowa.-Parsknąłśmiechem.
- Też to mam, pociesz się. To, co się dzieje, jest prawdziwym cudem.
Myślałem,żejużnigdyniebędęmógłsiękochać.
-Słucham?
Ułożyłsięnaboku,spojrzałnaBrie.
- Obudziłem się ze śpiączki trochę wybrakowany, z perspektywą
niedostąpieniajużnigdyprzyjemnościerekcji.
- Naprawdę? - Otworzyła szeroko oczy. - Powiedziałabym, że teraz
występujenawetwpewnymnadmiarze.
- Nieprzewidywalność fizjologii. Kiedy pierwszy raz szliśmy do łóżka, nie
wiedziałemzupełnie,jaktobędziewyglądało.Czysięspiszę,jaksięspiszę,jak
długobędęmógłsięspisywać.
-Ajednakspróbowałeś…
-Wcześniejjużreagowałemnaciebie.Todawałominadzieję.
-Mendocino-powiedziałazuśmiechem.
-Wiedziałaś.Taksięzastanawiałem.
-Agdybypierwszejnocynicniewyszło?
Przesunąłdłoniąpojejramieniu.
- Trzymałbym cię w ramionach. Chciałem ci pomóc, chciałem, żebyś
poczuła się dobrze, tylko to się liczyło. Byłem przygotowany na inne
ewentualności.
-Maszswojecudownesposoby.-Przymknęłaoczy.
Szeptali w nocy, rozmawiali ściszonymi głosami w świetle poranka.
Wymieniali miłosne zaklęcia i jak to prawdziwi partnerzy, planowali kolejny
dzień albo zastanawiali się nad przyszłością. Rozmawiali o dzieciach, o domu
gdzieśnawzgórzu,owspólnejstarości.Mikeporazpierwszywżyciuczułsię
spełniony, zyskiwał coś, czego dotąd nie zaznał. Miał wiele kobiet, ale nigdy
wcześniejniemiałpartnerki.
Briewsparłasięnałokciu,spojrzaławuśmiechnięteoczyMike’a.
-NiedługoŚwiętoDziękczynienia.ChceszzostaćwVirginRiver?
-MeliJackzostają.ProboszcziPaigeteż.Torodzina.Jeślichceszjechaćdo
Sama,pojadęztobą,aledoLosAngelesnaraziewolęsięniewybierać.
-NieukrywaszmojegoistnieniaprzedValenzuelami?
-Nalitośćboską,nie.Opowiadamimowszystkim.Uprzedziłemichnawet,
że muszą uważać, bo jesteś dwujęzyczna i przebiegła, ale nie jestem jeszcze
gotówimciępokazać.Wkatolickimdomumojejmatkidostalibyśmyoddzielne
sypialne,choćmamtrzydzieścisiedemlat,aonadoskonalewie,żemieszkamy
razem. Moglibyśmy zatrzymać się w hotelu, ale pojedziemy tam kiedy indziej.
Daj mi trochę czasu. Nigdy w życiu nie byłem taki szczęśliwy. Cały dzień
czekam, kiedy wreszcie nadejdzie wieczór i będziemy znowu razem, sami.
Jestemjakskąpiec,chcęmiećciętylkodlasiebie.
-CozBożymNarodzeniem?
-Acomabyć?
-Czytwojarodzinabędziebardzozawiedziona,jeślispędzimyświętautaty?
Zbierze się cała rodzina, przyjedzie nawet siostra Mel z mężem i dziećmi.
Chciałabymwtedybyćznimi.
-WtakimraziepojedziemydoSacramento.Valenzuelówodwiedzimyprzy
innejokazji.Mamogromnąrodzinęirodzicenieoczekują,żewszystkiedzieci
spotkająsięprzyichstole.Wybacząnam.
Święto Dziękczynienia przypada w czwarty czwartek listopada. Proboszcz
przygotowałświątecznąkolację.JackzaprosiłrodzinęgenerałaBootha,alecała
trójkapojechałanadzatokęBodega,żebyspędzićtendzieńzsiostrąWaltaijej
córką.NakolacjęwbarzeprzyszliDok,HopeMcCrea,ConnieiRonzesklepu
na rogu, babcia Ricka, Lydie, Joy i Bruce. Teraz, kiedy Jack i Proboszcz byli
żonaci,zamykalibarnaczasBożegoNarodzenia,aleDziękczynienieświętowali
jakzadawnychczasów,zprzyjaciółmi.
Mel przed kolacją zajrzała jeszcze do dwóch pacjentek, które były już na
ostatnichnogach.Musiałasprawdzić,czyktóraśznichniewybierałasięrodzić,
aleszczęśliwienie.Popowrociedobarupoprosiłaolampkęwinadlauczczenia
własnegotrymestru.
-Jednazmoichdziewczynektrochęsięociągazporodem,drugaznowuma
zwyczajrodzićprzedterminem,wkażdymraziezrobiłamitakąniespodziankę
przy poprzednim dziecku. - Podniosła kieliszek, kierując toast do Brie. -
Niedługopewniebędziemymielijeszczejednegomalucha.
-Musiszbyćbardzopodekscytowana.
- Czekanie mnie męczy. Odliczanie kolejnych miesięcy… Ale tak… W
końcużyjędladzieci.Swoichiinnychkobiet.
-Dobrzesięczujesz?
- Pierwsze tygodnie były paskudne, znacznie gorsze niż z Davidem. Jack
przyrzekł, że już mi tego więcej nie zrobi, a ja zastanawiam się nad
przeprowadzeniemmałegozabieguchirurgicznego,kiedybędziespał.
Indyk udał się Proboszczowi nadzwyczajnie, jak nigdy, przystawki były
doskonałe. Ciasta upiekła Paige. Od czasu, gdy zamieszkała w Virgin River,
obudziły się w niej talenty kulinarne, ale też Proboszcz okazał się świetnym
nauczycielem, ona natomiast pojętną uczennicą, która szybko odnalazła się w
kuchni.
Mel i Brie pomogły zmywać naczynia po kolacji, Jack wyniósł śmieci i
pozamiatał,Mikeprzetarłnamokrostołyorazszynkwas,alenawetprzycałejtej
pomocy Proboszcz był tak zajęty doprowadzaniem swojego królestwa do
porządku, że nie przeczytał Chrisowi jego cowieczornej bajki. Poszedł tylko
pocałować go na dobranoc, bo wiedział, że mały bez tego nie zaśnie, po czym
zszedłnadółizamknąłbar.Terazpozostawałotylkoiśćdomieszkaniaipołożyć
się grzecznie obok swojej kobiety. Dzień w dzień czekał cierpliwie na znak
Paige,żenadszedłodpowiedniczas.Jeszczetydzień,jakobliczał.
Siedziała w pościeli wsparta na poduszkach z tajemniczym uśmiechem na
twarzy.Nawidokmężawyciągnęłakuniemurękęztestemciążowym.
-Ta-da!-zaintonowała.-Udałosię,tatusiu.
Proboszcz omal nie zemdlał, łzy zakręciły mu się w oczach, zasłonił twarz
dłońmi, próbował zapanować nad emocjami. Trzy miesiące czekania,
powstrzymywania się, pilnowania dnia owulacji. Zaczynał już wpadać w
desperację,żetopłodzeniedzieckaniemanajmniejszegosensu.Okazałosię,że
Melmiałarację.Gotówbyłpowtórzyćkatorgęwstrzemięźliwości,powtarzaćją
wnieskończoność.Spokojnie.Pokolei.Niewszystkiedziecinaraz,hurmem.
Przyklęknąłkołołóżka.
-Jesteś,napewno?
-Natowygląda.
PrzytuliłPaige,wykrzykującimięPańskiebezładuiskładu.
-Spokojnie,John-powiedziałaześmiechem.
-OmójBoże,oChryste,oBoże…Jaksięczujesz?Dobrze?
-Bardzodobrze.Prawdęmówiąc,jestemnapalona.
-Nonie.-Proboszcztrochęzbaraniał,widaćnieoczekiwałtakiejdeklaracji,
itowygłoszonejwtakradykalnejformie.
- Wiem, wiem, cała ta wstrzemięźliwość… Myślisz, że tylko tobie była w
poprzek?
-Chodziłaśwkurzonaprzezjakiśczas…
- Bo ogłosiłeś wszem i wobec, że mamy dzień owulacji. W przyszłości
musiszbyćbardziejdyskretny.Aterazsięrozbierajichodźtudomnie.
Byłpierwszytydzieńgrudnia.Wilgoćiziąb.ToProboszczodebrałtelefoni
poprosiłMike’a,żebyprzekazałwiadomość.Sammusiałzamknąćbar,wyłączyć
gazpodgarnkami.
Jack i Paul instalowali szafki w kuchni. Ekipa skończyła już pracę na ten
dzień i ewakuowała się do trailera na kolację. Jeszcze tylko Tommy sprzątał
teren. Mike wysiadł z samochodu, odczekał, aż Tommy wrzuci śmieci do
konteneraipodszedłdoniego.
- Musisz wracać do domu. Mam złe wieści. Matt. Była eksplozja w
Bagdadzie.
Tom zamarł na moment, a potem zawołał Paula. Był to tak rozdzierający
krzyk,żePauliJackwypadliwjednejsekundziezdomu,ktośzekipystanąłw
drzwiachtrailera.
-Nieżyje?-wychrypiałTom.
Mikeskinąłgłową.Woczachchłopakapojawiłysięłzy.
- Zostaw tu furgonetkę, zawiozę cię do domu. Nie możesz teraz siadać za
kierownicą.Trzymajsię,będzieszpotrzebnysiostrze.
Tomodwróciłsięipobiegłdosuva,aprzyMike’ubylijużPauliJack.
-Mattnieżyje-powiedziałMike.-Eksplodowałsamochódzmarines.
-Jezu,Vanni-szepnąłPaulirzuciłsiędoswojegosamochodu,zanimMike
zdążyłgopowstrzymać.
- Jack, prosiłem Mel, żeby pojechała do Vanni. Nie wiadomo, co się może
stać.Jedźtamteż.BrieprzywiezieDavida.
Tom, Mike, Paul, Jack, wszyscy dotarli do domu generała niemal
jednocześnie. Zaraz też pojawiła się Mel. W wielkiej izbie siedzieli już jakiś
rekrutikapelanMarineCorps.WśladzainnymipojawilisięProboszcziPaigez
Chrisem, Brie z Davidem. Proboszcz przywiózł jedzenie, które przygotował na
kolacjęwbarze,idwiebutelkidobregoalkoholu.
Posłańcy złej wieści rozmawiali z generałem o szczegółach pogrzebu.
PodobnarozmowamusiałasięteraztoczyćwOregonie,urodzicówMatta.
Paul poprowadził Vanni do jej pokoju, dając znak Mel, by poszła z nimi.
Vanni położyła się zaraz, płakała, taka bezradna, tak bardzo zdjęta rozpaczą…
Paulusiadłobokimasowałjejdelikatnieplecy.Melzmierzyłapulsiciśnienie,
osłuchałabrzuchVanniizaaplikowałaśrodekuspokajający,wmiaręlekki,żeby
niezaszkodziłdziecku.
Dopieroterazzdałasobiesprawęzeszczególnejwięziłączącejtychdwoje,a
przecieżbyłaświadkiemichspotkaniawczasiezjazdumarines,słyszałateż,jak
Mattprosiłprzyjaciela,żebyzaopiekowałsięjegożoną,jeślionniewróci.Wtej
chwiliVannibyłacałkowiciezależnaodPaula.Zdawałasięnaniego,nienaojca
czybrata.
-Paul,jeślimożeszijeśliVannisięzgadza,połóżsięobokniej.Potrzebny
jestjejkontaktfizyczny,topomaga.Kontakt,czułość…
-Vanni?-zapytał,aonaskinęłagłową.
-Zawołajciemnie, jeślibędępotrzebna. -Melwyszła zpokoju,zamykając
zasobącichodrzwi.
Vannidługojeszczeszlochała.
-Czyonwiedział?-zapytała,kiedypłaczustał.
-Co,kochanie?
- Czy wiedział, że zginie? Prosił, żebyś zaopiekował się nami, gdyby…
gdybycośsięstało.Jakbywiedział…
-Niewiedział.Człowiekmyśliośmierci,kiedyrobisięgorąco.Zastanawia
się.Wiedziałtylko,żewrazienajgorszegobędęprzytobie.
-Cojaterazzrobię?-Znowusięrozpłakała.
-Będzieszżyćdalej,Vanni.Maszwokółsiebieludzi,którzyciękochają.
-Nigdyniezobaczyswojegodziecka.Swojegosyna.
- Zobaczy. Myślisz, że nie będzie nad wami czuwał? Znam go. Na pewno
będzie.
Niktniezaglądałdopokoju,niktimnieprzeszkadzał,niesprawdzał,jaksię
czuje Vanni. Z wielkiej izby dochodził szmer głosów, ale Paul jakby go nie
słyszał, nie zwracał na nic uwagi, najważniejsi byli teraz Vanni i dziecko.
Właśniesięporuszyło,Paulpoczuł,żesięwierci,iodetchnąłzulgą.Vannidość
jużcierpiała.Gdybycośstałosiędziecku…Niechciałotymmyśleć.
Zapadł zmierzch, w domu zapłonęły światła, tylko pokój Vanni spowiła
szarówka.Uspokoiłasiętrochę,oddychałarówniej,przysnęła.
Paulwstałostrożnieiwróciłdowielkiejizby.
- Usnęła - powiedział. - Mel, czułem, że mały się porusza, więc chyba
wszystkowporządku?
- To ostatni trymestr. Dziecko jest już silne i odporne. Jestem pewna, że je
donosimimocałegocierpieniaibólu.
-Chceszzadzwonićdojegorodziców,Paul?-zapytałWalt.
-Tak,powinienem.Wiadomo,cozpogrzebem?
- Zdecydowali, że jeśli coś się stanie, Vanni pochowa go tutaj. Nie w
Wirginii,botamjużniewróci,iniewOregonie,gdziemieszkająrodzice,tylko
tutaj.Powieszotymjegorodzicomczywolisz,żebymjaznimiporozmawiał?
-Powiem.Mówisz,żetutaj…
-Naterenieposiadłości.Jajużsięstądnieruszę.ToterazteżdomVanessy.
Mały…Powinienmiećjakąświęźzeswoimojcem.
-Jabędęmuzastępowałojca-zadeklarowałTommy.
- Oczywiście - przytaknął Paul. Tak bardzo chciał zostać sam, móc się
wreszcie rozpłakać serdecznie. Nie mógł sobie jeszcze na to pozwolić. Oni go
potrzebowali.Musiałbyćsilny.
Trzeba było uzyskać specjalne pozwolenie na pochówek na prywatnych
gruntach. Walt sprowadził grabarzy z Fortuny, wybrano miejsce dobrze
widoczne z okien domu, na niewielkim wzniesieniu pod starym drzewem.
Marinesprzywieźliciało.Trumnynieotwierano.Niemówiłosięotyminiktnie
wiedział,czytakjestzawsze,amożebyławtymrękagenerała,wkażdymrazie
Matt został pochowany ze wszystkimi wojskowymi honorami, miał kompanię
honorowąidwadzieściajedensalw.Ztrumnyzdjętoflagę,złożonojąstaranniei
oddanoVanni.
Napogrzebieopróczrodzinybyliwszyscybraciamarines:Jack,Proboszcz,
Mike,Paul,Zeke,JoshPhilipsiTomStephens.
- Kochanie, dziękuję Bogu, że żyję, że mam ciebie i nasze dzieci - szepnął
JackdoMel.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Na przekór smutkom, Boże Narodzenie w Sacramento upłynęło w radosnej
atmosferze.Byłomnóstwośmiechu,jedzeniaiwzajemnejserdeczności.Jednym
słowemświętowano.WszyscychcielinawyścigizajmowaćsięDavidem,więc
Mel mogła trochę odpocząć. Mike został przyjęty entuzjastycznie, a także z
wdzięcznością,żedajetyleszczęściaBrie.
Przyjechała siostra Mel, Joey, z mężem Billem i trójką dzieci. W sumie do
świątecznego stołu zasiadało dwadzieścia pięć osób, ogromna rodzina.
JedenaścioromieszkałouSama,więcdompękałwszwach.WWigiliępodjazd
przed domem przypominał jeden wielki parking, w kuchni panował kompletny
chaos,zmywanienaczyńpokolacjitrwałocałewieki.
- Mamy tutaj kilka swoich tradycji - powiedział Bob, mąż najstarszej z
Sheridanek,zwracającsiędoMike’a.-Zaczynamynapatio.
-Napatiomarsz!-rzuciłkomendęRyan,kolejnyszwagier.
- Tutaj przychodzimy po kolacji - wyjaśniał Jack. - Kilka whisky, cygara,
potem pojawia się brandy i w efekcie nasze żony nie chcą potem z nami
rozmawiać.
-Brzmiznajomo-ucieszyłsięMike.
Paniezebrałysięwsalonie,Samzapaliłgrzejnikigazowenapatio…
-UValenzuelówteżsięrozdzielaciepokolacji?-chciałwiedziećSam.
-Tak,tylkożewdomumojejmatkipanowieewakuująsiędogarażu,gdzie
jest stół bilardowy, a co ważniejsze, lodówka, zaś w lodówce cerveza. To nasz
klub.
-Hm,mógłbymkupićstółbilardowy-zamyśliłsięSam.
Panie zajęły się kawą, ciastem… i oczywiście Davidem, który raczkował i
usiłowałbezskuteczniewdrapywaćsięnameble.
Niktniezwróciłuwaginadzwonekdodrzwi.Usłyszałagowreszciektóraśz
dam,akuratsiedzącanajbliżejwyjściadoholu,onateżposzłaotworzyć.Wróciła
pochwiliiszepnęłacośBrie.
-Naprawdę?-Byłatrochęzaskoczona.-MogłabyśpoprosićMike’a?
-Oczywiście,kochanie.
WholuczekałBradzpaczuszkąwozdobnympapierzeiogromnymkoszem,
wktórymbyłowino,sery,wędliny.
-Coturobisz,Brad?
- Pomyślałem, że może już ochłonęłaś i zastanowiłaś się nad tym, co
powiedziałem.Cościprzyniosłem.Prezentdlaciebieikoszdladomu.
Czeka, że go zaproszę, pomyślała. Pocałujemy się i wszystko będzie jak
dawniej.Kompletnieoszalał.
-Przyjmękosz.-Odstawiłagonastolikpodścianą.-Aleprezentzabierzz
powrotem.Pozdrowięodciebierodzinę.
-Brie,dajmiszansę.
Pokręciłagłową.
-Spóźniłeśsię,Brad.
MikestanąłzaBrie,położyłjejdłońnaramieniu.
-Dobrywieczór,Brad.-Skinąłgłową.
Brie dotknęła jego ręki. Pomyślała o minionych świętach. Była wtedy
samotna i obolała, a Brad spędzał je z inną kobietą, z jej dziećmi. Teraz, przy
Mike’u,czułasiębezpiecznaiszczęśliwa.
Bradzrobiłdziwnąminę,zaśmiałsię.
-Nonie.
-Idźjuż-poprosiłaBrie.
-Niepowieszmi,żejesteśztymfacetem…
-WesołychŚwiąt,Brad.Spędźjeprzyjemnie.
-Cholera,powinienemsiędomyślić.Onbyłwszpitalu.Todlatego…
Brie odwróciła się do Mike’a z uśmiechem. Nie zamierzała nic wyjaśniać
eksmężowi.
Bradjużsięnieśmiał,nieuśmiechał,spuściłwzrok,wyglądałnazbitegoz
tropu.Odtrącony,niechciany,wyrzuconynaaut…
-Jesteśpewna?
-Nigdywżyciuniebyłamniczegobardziejpewna.
Odwróciłsiępowoliiwyszedł.
-Jezu,żalmigo-powiedziałMike.
-Naprawdę?
-Tak.Tomusibyćdlaniegoprawdziwamęka,gdyzrozumiał,costracił.
-Myślisz,żezdajesobieztegosprawę?
- Daj spokój, można o nim wszystko powiedzieć, ale nie jest głupi. Zdążył
zrozumieć.Odszedłodwspaniałejkobiety.Silnej,namiętnejkobiety,którawie,
cotoznaczy„nazawsze”,kiedyjużdokonawyboru.
-Niewiem,czywie.Jesteśmytakkrótkorazem,azbliżyliśmysiędosiebie
takbardzo…Onniemapojęcia,żetakabliskośćwogólejestmożliwa.
-Totwojazasługa.-MikepocałowałBriewkark.-Niebyłaściekawa,coci
przyniósł?
-Anitrochę.Totyjesteśwyjątkowy.Cochciałbyśpodchoinkę?
-Ciebie.-Obróciłjądosiebieispojrzałwoczy.-Wszystkowporządku?
-Bradniejestjużwstaniewytrącićmniezrównowagi.
-Jużniezadajeszsobiepytań,dlaczegosięnieułożyło?
- Nie. Pół roku temu nie widziałam sensu życia. Nie miałam pojęcia, że
spotkamnietakieszczęście.Przytobie.
-Niesądziłem,żemamszansę.
-Byłeśdlamnietakidobry.Cierpliwy,czuły.Czekałeś,kiedybędęgotowa.
Niemogłamcisięoprzeć.
-MojaprzeszłośćmocnoniepokoiJacka.
Roześmiałasię.
- Jego przeszłość niepokoiła całą rodzinę. Powinien zająć się sobą. -
Pocałowałagolekko.-Ajazajmęsiętobą.
-Nieboiszsię,żetaknaprawdęmogęniewiedzieć,coczuję?
-Kiedyjestemztobą,niebojęsięniczego.
- Zaryzykujesz? Uwierzysz w moje obietnice? Klnę się na Virgin, że ich
dotrzymam.
-NaprawdęmusiszkląćsięnaVirgin?-zapytałazkpinąwgłosie.
-Naprawdę.Zanimpojawiąsiędzieci.Bomusząsiępojawić.
-JestjakieśpowiedzenieowodziewVirginRiver…
-Myniebędziemyzdawaćsięnażadnąwodę.Zauważą,jeśliznikniemyna
trochę?
Znowusięzaśmiała.
-Napewnozauważą.
-Kiedyobudziłemsięwszpitalu,zadawałemsobiepytanie,cozrobiłemze
swoim życiem? Lekkoduch, pędziwiatr. Moi przyjaciele znaleźli kobiety, dla
którychgotowisąoddaćwszystko,jategonierozumiałem,tobyłokompletnie
pozamną.Kiedypojawiłaśsięty…rozgoryczonarozwodem,zdecydowanajuż
nigdyznikimniebyć,pomyślałem,żeloszażartowałsobiezemnieokrutnie,bo
okazałosię,żejesteśtąjedyną.Jaktosięstało?Niezasługujęnaciebie.
-Zaczęłosięodobietnicyłamaniaserca,pamiętasz?Chybagdzieśpodrodze
wyleciało mi to z głowy. Zwykłe roztrzepanie. Zawsze byłam trochę
roztrzepana.
- Wyjdziesz za mnie? Chcę, żebyś została moją żoną. Chcę być twoim
mężem,partneremnacałeżycie.Zaufaszmi?
-Tak,Miguel.Ufamcicałkowicie,bezreszty,wewszystkim.
Po raz pierwszy od wielu lat Paul Haggerty nie spędzał świąt z rodziną w
GrantsPass.ByłpotrzebnyVanessie.Poprosiła,żebyzostał,mówiła,żebędzie
jejlżej.Niemusiałaprosić,zrobiłbydlaniejwszystko,przychyliłnieba,gdyby
mógł.
Drugąosobą,któragopotrzebowała,byłTommy.Chłopiecbyłzdruzgotany.
Kochałsiostrębardziejniżsiedemnastolatekśmieprzyznać,aMattapodziwiałi
wielbił,traktowałjakbrata.
Dzieciniechętnieidąwśladyrodziców.Tomspierałsięzojcem,alepomimo
toWaltwychowałgonaprawdziwegożołnierza.Chłopakzostałjużprzyjętydo
West Point, czekała go kariera wojskowa. Lecz teraz załamał się po śmierci
Matta.
Paulstarałsięspędzaćznimjaknajwięcejczasu.Pomagałmuprzykoniach,
zabierałregularnienabudowę.
WpierwszydzieńBożegoNarodzeniaspadłśnieg,robiłosiębiało,pięknie,
więcwybralisięnaprzejażdżkękonną.
-Czyonsiębał?-zapytałTomznienacka.
Pauloczywiścieniemiałwątpliwości,okimmowa.
- Nie sądzę. Eksplozja ich zaskoczyła. Ale tak generalnie, w warunkach
wojennych każdy się boi. Matt był dobrym żołnierzem, bystrym i dzielnym.
Gdybyodsłużyłdwadzieścialat,jakJack,miałbytylesamoodznaczeń.
-Niewiem,czyjatakpotrafię,czytodlamnie.
-Maszjeszczeczasnapodjęciedecyzji.
-Myślisz,żeVannidojdziedosiebie?
- Nieprędko. Potrzebny jest jej czas żałoby. Jak każdemu po stracie. Vanni
kocha życie. Nigdy nie spotkałem kogoś tak pełnego radości. Będzie musiała
zająćsięsynkiem.Otrząśniesięzpierwszejrozpaczy.Totylkokwestiaczasu.
-Słyszę,jakpłaczewnocy.
-Tak,jateż.
Wyjechalizlasunadrzekę,Paulściągnąłwodze.
-Tommy,spójrz.
Na brzegu stał wspaniały jeleń, dwunastak, z białym podgardlem,
wydłużonympyskiemilśniącymnosem.Pięknyswąurodąidumą.
-Tostarybyk.Odkilkulatumykamyśliwym.
-Niemógłbymgozastrzelić-żachnąłsięTom.
-Cóż,mięsobyłobydośćżylaste.Szkoda,żeniemamyaparatu.Powinniśmy
zacząćzabierać.
Podziwiali w milczeniu rogacza, ale koń zarżał i jeleń podniósł głowę,
wietrzyłprzezchwilę,poczymodwróciłsięizniknąłmiędzydrzewami.
-Myślisz,żegobolało?
PaulpołożyłdłońnaramieniuToma.
- Synu, nic nie poczuł. Pewnie chodzi teraz po niebie i zastanawia się, co
takiegosięstało.Niezdążyłpoczućbólu.Toniesączczespekulacje.Twójtata
kontaktowałsięzdowódcąplutonuMatta.
Kiedywracali,Tompoprosił,żebyPaulopowiedziałmuoJackuireszcie.
- Jack, kiedy Matt i ja go poznaliśmy, był już strzelcem wyborowym,
snajperem, doświadczonym marinę z odznaczeniami, a my byliśmy
smarkaczami. Służyłem pod nim potem jeszcze raz, gdy powołano mnie z
rezerwy.KiedyJackodchodziłzMarineCorps,miałwięcejmedali,niżjestemw
stanie zliczyć. Uratował życie wielu ludziom, pięciokrotnie brał udział w
działaniach wojennych. Był prawdziwym bohaterem. A potem przyjechał do
VirginRiver,założyłbar,ożeniłsięzMeliwydajesię,żeżyjesobiespokojnie,
niczym przeciętny prowincjusz. - Zadumał się na moment. - Ale nie jest
przeciętnym prowincjuszem, pozostał marine. Kiedyś w środku nocy do
przychodni Doka wdarł się żul z lasu, jeden z tych, którzy pilnują upraw
marihuany.Szukałnarkotyków.Melakurattambyła.Przyłożyłjejnóżdogardła
i groził, że zabije, jeśli nie dostanie drągów. Dok coś usłyszał, zadzwonił po
Jacka.Jacktylecowciągnąłdżinsy,chwyciłpistoletiboso,bezkoszulipobiegł
do przychodni. Wpadł tam i zobaczył mocno naćpanego szczeniaka, który
trzymajegokobietęiprzystawiajejnóżdoszyi.Widziałeś,jakontraktujeMel,
wielbijąiubóstwia,zanicniezaryzykowałbyjejzdrowia,życia.Tenszaleniec
zasłaniałsięMel.Trudnycel,takbliskotwarzyMel.-Paulułożyłkciukipalec
wskazujący w odpowiedniej odległości. - Nie wahał się. Strzelił draniowi w
głowęipołożyłgotrupemnamiejscu.
-Niemów!
-Takbyło.Jackjestczłowiekiem,któryniewie,cotowahanie,alewie,co
robi…comożezrobić,aczegonie.Copowinienzrobić.Irobito.
- Ale gość - westchnął Tom z takim podziwem, że Paul się zaśmiał. - A
Valenzuela?
-Mike?Popierwszejturzeprzeszedłdorezerwy,jakja,izacząłpracowaćw
policji w Los Angeles. Zostaliśmy ponownie zmobilizowani w tym samym
czasie. Walczyliśmy w Iraku, wróciliśmy z odznaczeniami. Mike powstrzymał
atak Irakijczyków w Fallujah. Kilku z nas było rannych, krwawiliśmy jak
zarzynane prosięta, ale Mike trzymał cały czas tamtych pod ostrzałem, dopóki
niepojawiłsięJackzresztąplutonuinasnieuratował.Apotem,mniejwięcej
roktemu,zostałciężkopostrzelonynasłużbie.Omalniezginął.Przyjechałtutaj.
Przechodził długą rekonwalescencję pod okiem Mel. Teraz jest konstablem w
VirginRiver.Wszystkiegomógłsiępewniespodziewać,tylkonietego.OBrie
wiesz?
-Cotakiego?
- To nie sekret, dowiedziałbyś się prędzej czy później. Brie była
prokuratorem w Sacramento. Oskarżała seryjnego gwałciciela, ale facet został
uniewinniony.PodziękowałBrie,napadającjąigwałcąc.
-Wygłupiaszsię?!-Tombyłwstrząśnięty.
-Takbyło.Mikemówiłmi,żeznaleźlidrania.Czekagoproces.Briebędzie
zeznawaćitymrazemzapudłujągojużnapewno.
-Jezu-szepnąłTommy.
-Tak.
- Te historie… Ciche, spokojne miasteczko, piękne jelenie… Kto by
pomyślał,żeludziedokonujątuheroicznychaktów,przeżywająwielkiedramaty,
itakdzieńpodniu.
Paulzaśmiałsię.
-AnieopowiadałemcijeszczeoProboszczuiPaige.
Do świątecznej kolacji rodzina generała usiadła o szóstej. Była skromna,
smutna.WaltiPaulsprzątnęlipotemzestołu,zmylinaczynia.Vanessazarazpo
posiłkuwróciładoswojegopokoju.Corazwcześniejkładłasiędołóżka,chociaż
źlesypiała.Chciałabyćsamazeswojążałobą,mócpłakaćwsamotności.
PaulpojechałdoProboszczaiPaige,aTomdoBrendy.
Dombyłrozświetlony,napodjeździestałokilkasamochodów,wyglądałona
to,żerodzinaświętujewnajlepsze.DrzwiotworzyłaBrenda.
-Tom,cześć.Wejdziesz?
-Nie…raczejnie.Myślałem,żemożetywyjdziesznachwilę.
-Zapytammamę.-WróciłapochwiliiwciągnęłaTomadośrodka.
MamaBrendynajegowidokwstałaodstołuiuściskałagoserdecznie.
-Cosłychać,Tommy?Wszystkowporządku?
-Dziękuję,jakośsobieradzę.Przepraszam,powinienembyłzadzwonić.
-Nicnieszkodzi,kochanie.JaksięczujeVanessa?
-Ciężkotoznosi.Musiminąćtrochęczasu.
-Mamo-odezwałasięBrenda.-MogęwyjśćzTomem?
- Oczywiście, skarbie. Nie wracaj za późno. Tommy… patrz na zegarek,
proszę.
-Dobrze,proszępani.-PodałkurtkęBrendzie.
-Przepraszam,powinienembyłuprzedzić,żeprzyjadę-powtórzył,kiedyjuż
siedzieliwsamochodzie.-Zaniedbujęcię,Bren.
-Och,Tommy,rozumiem,coprzeżywasz.Czujeszsiętrochęlepiej?
- Teraz, z tobą znacznie lepiej. Przejedziemy się? Zabiorę cię na budowę
Jacka.Poczułem,żemuszębyćzkimśinatychmiastpomyślałemotobie.To,że
cię poznałem, jest tym najlepszym, co mi się zdarzyło od chwili przyjazdu do
VirginRiver.Gdybymniespotykałsięztobą,tenrokbyłbyzupełniedoniczego.
Zaśmiałasięcicho.
-Czujępodobnie,Tom.Rokniezacząłsiędlamniedobrze.Niebyłomitak
trudno,jakteraztobie,aledziałysiędośćpaskudnerzeczy.
-Jesteśdlamnietakadobra.
-Tydlamnieteż.
- Naprawdę. Dziewczyny bywają okropnie skomplikowane, a ty jesteś
niesamowita. Nie zamartwiasz się byle czym, nie robisz fochów. Jesteś
najfajniejsządziewczyną,jakąznam.
-Dzięki.Jateżnigdyniespotkałamtakiegoświetnegochłopakajakty.Jest
tylkojedenproblem.Wprzyszłymrokuwyjedzieszstąd.
-Tak,alebędęprzyjeżdżałnaprzepustki.Atybędzieszmogławybraćsobie
jakiścollegebliskoWestPoint,kiedyskończyszszkołę.Chodzilibyśmydalejz
sobą. Są takie pary, które trzymają się razem całe lata. Jeśli tylko będziesz
chciała.Wszystkozależyodciebie.Nieproszęonic.
-Możeszprosić,czemunie…
-Niechcecięwiązać.
-Możesamniechceszczućsięzwiązany?Zacznieszstudia…
-Etam.WWestPointpanujestrasznadyscyplina,topopierwsze,podrugie
jeśli będę wiedział, że jesteś moją dziewczyną, nawet nie pomyślę o innych.
Chcębyćzwiązanyztobą.-Wjechałnawzgórze,zatrzymałsamochódiwyjął
zeschowkamałąpaczuszkę.-Mamcośdlaciebie.Kupiłemto,zanim…zanim
Matt… Myślałem, że wręczę ci to uroczyście, pojedziemy gdzieś na kolację…
Otwórz,proszę.
-Niemusiałeśnicmikupować.
-Jasne,żeniemusiałem,alechciałem.
Otworzyła paczuszkę. W środku była bransoletka identyfikacyjna z jej
imieniemwygrawerowanymnaawersiemaleńkiejplakietki,anarewersie:„Od
kochającegoToma”.
-Śliczna,poprostuśliczna.
-Naprawdęcisiępodoba?
-Bardzo!Zapnijmiją.
Zapiąłbransoletkę,pogładziłwłosyBrendy.
-Kochamcię.
-Tom…
- Nie odpowiadaj. Może jestem za szybki, ale chyba zasłużyłem na
pocałunek.
- Chyba zasłużyłeś. - Z uśmiechem nachyliła się ku Tomowi. - Dziękuję -
powiedziała, kiedy skończyli się całować. - To najładniejszy prezent, jaki
kiedykolwiekdostałam.
Pocałunek był rozkoszny, ale Tom chciał trzymać ją w ramionach, cieszyć
sięjejbliskością.Wpadłnapomysł.Wysiadł,wyciągnąłBrendęzsamochodu…
Miał nadzieję, że Paul nie zamknął swojego trailera. Na szczęście drzwi były
otwarte.
-Tom,chybaniechcesz,żebyśmy…nowiesz,zrobilito…
- Mam nadzieję, że kiedyś zrobimy, ale nie dzisiaj. Teraz chcę po prostu
miećciębliskosiebie.Czujęsiętakicholerniepusty.Isamotny.Chcęciętylko
przytulić.
-Alezałożęsię,żemaszgumkęwkieszeni.
Roześmiałsię.
-Jestemsiedemnastoletnimfacetem,cotymyślisz.Mamgumkęwkieszeni.
My,siedemnastoletnifaceci,nielubimyichzakładać,aleprawotegowymaga.
-Jesteśtakizabawny,Tommy.
-Połóżsięobokmnieiprzytul.O,takdobrze,kochanie.
-Tommy…Jateżciękocham,bardzo.
-Aj,fajnie,żetomówisz.
-Jeślituzaśniemy,przejdziemydohistorii.
-Żebyświedziała.-Parsknąłśmiechem.-Niezaśniemy,Brendo.Zarazzrobi
sięgorąco…
-Wiem-szepnęła.
ProboszczotworzyłdrzwiiwpuściłPaula.Uścisnęlisobiemocnodłonie.
-Wesołychświąt,stary.Jakminąłdzień?
-Nieźle.Paigemówiła,żebymjązawołał,jakprzyjdziesz.Napijemysię.Co
tynato?
-Łykczegośmocniejszegobardzomisiędziśprzyda.
Proboszczposzedłnamomentdomieszkania,poczymstanąłzabarem.
-Cougenerała?
-Ciężko,bardzociężko.
- Wolę nawet nie myśleć. - Proboszcz postawił szklaneczki na barze. -
Vanni?
-Starasiębyćdzielna,aleledwiesiętrzyma.Prob,niemaszpojęcia,jakta
dziewczynacierpi.Niemogęnatopatrzyć.
-Dobrze,żebędziemiaładziecko.Zawszetojakaśpociecha.CośzMatta.-
Napełniłszklaneczki.-Idobrze,żetytamjesteś.Onaciępotrzebuje.
- Nie jestem pewien. Cały czas rozmawiamy o Matcie, wspominamy różne
zabawnesytuacjeizawszekończysięłzami.
-Tegosięnieuniknie.Musiswojeprzepłakać.Przynajmniejmaoboksiebie
kogoś,ktojąprzytuli.-StuknąłszklaneczkąwszklaneczkęPaula.-Gdybymnie
się coś przytrafiło i Paige została sama, w ciąży, chciałbym, żeby któryś z
chłopcówsięniązaopiekował.
-Todziejesięautomatycznie,Prob.
WbarzepojawiłasięPaige,podeszładoPaulaiuściskałago.
-Jaksobieradzisz?
- Radzę sobie, Paige, dzięki. A wy? Jak święta? Mały pewnie dostał całą
masęprezentów.
-Żebyświedział,majużchybawszystkozwyjątkiemsamochodu.
-Aty,Paige?Tenwielkoludrozpieszczacię,jaknatozasługujesz?
-Niemaszpojęciajak.Mamynowinę.Wreszcieudałomisięzajśćwciążę.
- A niech to. - Paul spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się szeroko. -
Spisałeśsię,co?
-Pewnie.-Proboszczwypiąłpierś.
- John przyrzekł mi, że już nigdy nie będzie ogłaszał publicznie, iż
zamierzamyuprawiaćseks.
- Och, przyjęliśmy to zupełnie naturalnie - zaręczył Paul, ale mimo woli
wyszczerzyłsię.-Wspaniaławiadomość,Paige.Bardzosięcieszę.
-Towcalenietakiełatweczekaćnadzieńowulacji.Naprawdęnieźlesobie
poradziłemZasługujęnatrochęuznania.
-Wyobrażamsobie,jaksięmęczyłeś-Paulzaniósłsięśmiechem.-Wiecie,
tomibyłopotrzebne.Dobranowina,trochęśmiechu.Gratulujęwam-Podniósł
szklaneczkę.-Tenrokbyłtrudnyaostatnimiesiąckoszmarny.Zanadchodzący
rok,obybyłlepszy.Zawaszedziecko.
-Zanaszedziecko-zawtórowałProboszcz
-Zostawięwas,chłopcy.-PaigepocałowałaPaulawpoliczek.-Wiem,żeci
teraz ciężko. Pamiętaj, ze jak będziesz chciał odetchnąć, odreagować, zawsze
możeszprzyjśćtutaj.
-Dzięki,Paige.
Przyjaciele porozmawiali jeszcze trochę w końcu Paul się pożegnał. Chciał
zostaćsam,płakaćkrzyczeć,walnąćwcoś…Pomyślał,żepojedziedoswojego
trailera. Na polanie zobaczył furgonetkę Toma. Szybko wyłączył światła,
myśląc,żeTomiBrendamająrandkę.Alewsamochodzieniedojrzałnikogo.
Dodiabła,pomyślał.Tomzeswojądziewczynąmusielibyćwtrailerze.Po
śmierci Matta niewiele się z mą widywał. Dzisiaj, w ten szczególny wieczór,
chciałbyćzniąsam.Paulzawróciłizapaliłświatła,dopierokiedywyjeżdżałz
polany. W domu zastał generała drzemiącego w fotelu, z gazetą na kolanach,
przed włączonym telewizorem. Walt ocknął się, kiedy usłyszał, że ktoś jest w
pokoju.
-Dobrywieczór,sir.
-Hm-chrząknąłWalt.-Musiałemprzysnąć.CouPaigeiProboszcza?Jak
spędzająświęta?
-Radośnie.Paigespodziewasiędziecka.
-Udałomusię-zachichotałgenerał.-Opłaciłosięczekaćnadzieńowulacji.
-Paigenieźlezmyłamugłowę,żeotymopowiadał.
-Domyślamsię.AletakiwłaśniejestProboszcz.Prostolinijnyiszczerydo
bólu,nicniepotrafiukryć.-Waltwstałiprzeciągnąłsię.-Pójdęjużspać.
-Jajeszczeposiedzę.Telewizorniebędzieciprzeszkadzał?
-Skądże.Dziękuję,żezostałeśunas.Wiem,żetodlaciebietrudne,synu,ale
zostałeś,boVannicięotoprosiła.
-Zrobięwszystko,ocomniepoprosi.ObiecałemMattowi,żesięniązajmę.
BardzolubięVanni.
- Jesteś dobrym człowiekiem. - Walt poklepał go po ramieniu i poszedł do
siebie.
Paulsłyszałjeszczejegooddalającesię,wolnekroki.Postarzałsięstrasznie
w ostatnich tygodniach, śmierć Matta dodała mu lat, pomyślał. Pochował setki
żołnierzy,aletatragediaodcisnęłananimszczególnepiętno.
O dziesiątej przełączył kanał na CNN , o jedenastej obejrzał wiadomości z
San Francisco. O dwunastej zaczął się zastanawiać, czy nie powinien pojechać
nabudowę,aleowpółdopierwszejusłyszał,żedrzwifrontowesięotwierają.
-Nieśpiszjeszcze?-zdziwiłsięTommy.
- No nie. - Paul nie bardzo wiedział, jak przystąpić do rzeczy, ale czuł, że
musiporozmawiaćzchłopakiem.
- To dobrze, bo chciałem z tobą pogadać. Przyniosę sobie tylko szklankę
wody.Napijeszsięczegoś?
-Nie.Przynieśwodęimów,ocochodzi.
Tom wrócił po chwili z kuchni i przysiadł na brzegu fotela, trochę
zdenerwowany,spłoszony.
-Możezdejmieszkurtkę?
-Prawda.-Chłopakściągnąłkurtkę.-Muszęcicośpowiedzieć.Pożyczyłem
sobiedzisiajtwójtrailer.Mamnadzieję,żesięniewkurzysz.
Pauluniósłbrwi,czekał.
- Poprosiłbym cię wcześniej o pozwolenie, ale nie wiedziałem, że tak się
ułoży,nieplanowałemtego.
-Powieszmicoświęcej?
- Jasne. Miałem prezent pod choinkę dla Brendy. Kupiłem go, zanim…
Zanimtosięstało.Myślałem,żezabioręjąnakolację,pojedziemydorestauracji
na wybrzeże, żeby było uroczyście, ale gówno trafiło w wentylator. Skończyło
się na tym, że pojechaliśmy na budowę i tam dałem jej bransoletkę. -
Uśmiechnąłsię.-Którąkupiłemzazarobioneuciebiepieniądze.
-Icodalej?
-Ucieszyłasię,zasłużyłemnamnóstwopocałunków.Wtejmojejfurgonetce
jestcholernieciasno,towpadłemnapomysł,żeskorzystamyztwojegotrailera.
Przysięgam,Paul,zapytałbymcię…aleniepomyślałem…
-Czywy,smarkacze,kochaliściesięwmoimtrailerze?
- Nie, coś ty, człowieku! Nie uprawiam seksu z Brendą. Ale było bardzo
miło.
-Posłuchaj,Tommy,możepowinniśmyporozmawiać…
- Daruj sobie, przerabiałem to setki razy. Nie uprawiam seksu, nad czym
boleję.Bardzobymchciał,aleBrendaniespieszysięitomisięwniejpodoba,a
ja nigdy jeszcze nie kochałem się z dziewczyną. Jeśli komuś o tym powiesz,
będęmusiałcięzabić.
Paulniemógłpowściągnąćuśmiechu.
-Tocościerobiliwmoimtrailerze?
-Niebądźtakiwścibski,Paul.
-Wtejsytuacji…
-Chciałemsięprzytulić…Ostatnimiesiącbyłpaskudny.Straszny.Adzisiaj
byłomiło…-Tommywyraźniesięrozmarzył.-Powiedziała,żemniekocha.
-Proszę!
-Todziękibransoletce.
-Przyznajisobiejakieśzasługi.
-Mojazasługa,żepomyślałemobransoletce.Jezu,Brendajestniesamowita.
-Możeciekorzystaćzmojegotrailera,jakbędzieciemieliznowuochotęna
przytulanki - zaproponował Paul wielkodusznie. - I tak skończy się seksem.
Czujętowpowietrzu.Iwtedybędęczułsięjakcichywspólnik.
- Chciałbym, żebyś miał rację - powiedział Tom ze śmiechem. - Boję się
jednak, że tak nie będzie. A nawet jeśli, to nieprędko. Brenda jest strasznie
ostrożna,boisię,odkładanapóźniej.Aty…kiedypierwszyraz…?
- Miałem więcej niż siedemnaście lat i niech to ci wystarczy. Masz
prezerwatywy….?Wrazieczego?
- Człowieku, chcesz wiedzieć, czy generał dał dziecku gumki? Kazał mi je
zakładać na banany. Dziwię się, że nie na żywe ciało. Pewnie liczy je każdego
dnia, kiedy jestem w szkole. Już myślałem kilka wyrzucić, niechby tacie
podskoczyłociśnienie.Nomamgumki,mam,aleniechcępolegaćwyłączniena
nich.Niepójdędołóżkazdziewczyną,któraniestosujeżadnychzabezpieczeń.
NierozmawiałemotymzBrendą.Szczęśliwy?
-Prawie.
-Bardzominaniejzależy.Międzynamidoniczegoniedojdzie,dopókinie
będziecałkowiciezdecydowana.Awracającdodzisiejszegowieczoru,niejesteś
wkurzony?
-Jakośprzeżyję.Jeślijednakdoczegośdoszło,możnajeszczezaradzić…
- Wiem, mała pigułeczka następnego dnia. Paul, jedyna rzecz, której nie
wiemoseksie,totego,jakimusibyćprzyjemny.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
W drugiej polowie stycznia Brie i Mike pojechali do Sacramento. Za kilka
dnimiałsięzacząćprocesPowella.Jackzamierzałprzyjechaćwdniurozprawy,
Mel musiała zostać w Virgin River. Lilly czuła się coraz gorzej, Vanni była w
zaawansowanej ciąży i nadał w bardzo złej kondycji psychicznej. Mel nie
chciałaichzostawiać.
Na sali sądowej przy Brie byli oczywiście Mike i cała rodzina. Wszyscy
mielinadzieję,żewyrokzapadniepopierwszejrozprawieikatorgawreszciesię
skończy.
Dowody przeciwko Powellowi były wystarczająco mocne, ale proces się
przeciągał.Brie,chociażniemusiała,byłaobecnanakażdejrozprawie.Chciała,
żeby ją widział, chciała też przezwyciężyć swój lęk, stawić czoło koszmarowi.
Niebardzosiętoudawało.Prawieniesypiała,niemogłajeść.Byłarozedrgana,
nadalsiębała.Irracjonalnareakcja,botenczłowiekniemógłjejjużdosięgnąć,
alenasamjegowidokrobiłosięjejniedobrze,czułasięchora.
Powellzdawałsięnicsobienierobićzprocesu.Uśmiechałsię,cojakiśczas
odwracał głowę, żeby spojrzeć Brie prosto w twarz. Był bezczelny i butny.
Wieczorami w domu Sama rozmowy ograniczały się do zdawkowej wymiany
zdań, wszyscy byli przygaszeni. Sam, Mike i Jack uciekali po kolacji na patio,
do Brie zaglądała któraś z sióstr, żeby pobyć z nią trochę. W nocy Mike
przytulałją,szeptał,żejestdzielna,powtarzał,jakbardzojąkocha.
-Niedałabymsobieradybezciebie-mówiła.
- Dałabyś sobie radę, jesteś silna. Na szczęście nie musisz. Nigdy już nie
będzieszsama.
Nadszedł dzień, w którym Brie miała zeznawać. Zajęła miejsce dla
świadków, została zaprzysiężona i raz jeszcze musiała przeżywać tamten
wieczór.
- Pracowałam do późna, wróciłam do domu około północy. Zaparkowałam
na podjeździe, bo garaż był zagracony. Od wielu miesięcy obiecywałam sobie,
żezrobięwnimporządek.Niezdążyłamzamknąćdrzwiczek,kiedyzostałamod
tyłu chwycona za włosy. Uderzył moją głową o dach samochodu, a potem
nelsonem przydusił gardło. Upuściłam teczkę i próbowałam sięgnąć do torebki
popistolet,alepoleciałanatrawnik.Niejestempewna,czyonmijąwyrwał,czy
jająodrzuciłamwczasieszamotaniny.
-Broniłasiępani,paniSheridan?
-Wszelkimisiłami.Trzyczyczteryrazyuderzyłmniewtwarz.Namoment
straciłam świadomość. Kiedy wróciłam do siebie, przyciskał mnie całym
ciężarem ciała do ziemi. Uśmiechał się. To było straszne, przerażające.
Zamarłam.Wtedywłożyłmirękępodspódnicę,rozerwałrajstopy,bieliznę.Nie
rozerwał,zsunąłdopółuda.Trzymałcałyczasrękęnamoimgardle,niemogłam
sięruszyć,dławiłamsię.Drugąrękąrozpinałspodnie.
-Mówiłcoś?
-Sprzeciw,WysokiSądzie.
Sędziazasłoniłmikrofondłonią,potemnachyliłsiędoBrie.
- Może pani odpowiedzieć na to pytanie bez ujawniania zakazanych
informacji?
-Oczywiście.Powiedział:„Patrznamnie.Chcę,żebyświdziałamojątwarz.
Niezabijęcię.Maszżyćdalej”.
-Poczułasiępaniwtedybezpieczna?-zapytałoskarżyciel,choćpoprawdzie
niemógłzadaćbardziejpozbawionegosensupytania.
-Bezpieczna?Kiedytomówił,zakładałprezerwatywę.Potemzgwałcił,cały
czastrzymającrękęnamojejszyi.Miałamwrażenie,żesięzarazuduszę.Kiedy
skończył,podciągnąłspodnie.Niezdjąłprezerwatywy.Robiłwszystko,żebynie
zostawićśladów.Kopnąłmniejeszczekilkarazy.Straciłamprzytomność,-Brie
opisała obrażenia, które odniosła. Przysięgłym podano zdjęcia zrobione w
szpitalu. Mówiła spokojnie, starannie dobierając słowa, ale łzy płynęły jej z
oczu,wnętrznościsięskręcały.
-Powiedziałcośjeszcze?
-Sprzeciw,WysokiSądzie.
-Sprzeciwprzyjęty.
-Niemamwięcejpytań-powiedziałoskarżyciel.
Terazpytaniazacząłzadawaćobrońcaoskarżonego.Czypamięta,którabyła
dokładnie godzina, czy była zmęczona, czy miała okulary, czy podjazd był
oświetlony. Chodziło oczywiście o podanie w wątpliwość jej zdolności do
zidentyfikowania sprawcy. Sala zaczęła rozpływać się Brie przed oczami, bała
się,żezemdleje.Sędziaponowniesięnachyliłizapytał,czymożeodpowiadać.
-Zbladłapanibardzo-zaniepokoiłsię.
-Dokończmyto-odszepnęła.
Obrońca przez godzinę zadawał pytania o rozkład zajęć, zdrowie,
równowagępsychiczną,nawetorozwód.Wkońcuzapytał:
-Rozpoznałapanioskarżonegopodczasokazania?
-Nie,uciekłzKalifornii.
-Aleoglądałapanizdjęcia?
-Tak.
-Jakdawnotobyło?
-Siedemmiesięcytemu.-Poczułakroplepotunaczole.
- Czy widzi pani na tej sali człowieka, którego zidentyfikowała pani na
policjijakosprawcę?
-Tak.ToJeromePowell.
- I jest pani pewna, że to ten sam człowiek, którego wskazała w czasie
oglądaniazdjęćsiedemmiesięcytemu?
-Nie.
-Jaktomożliwe-zapytałoskarżyciel-żeniemapanipewności?
- Oglądałam zdjęcia, ale nie zidentyfikowałam sprawcy na ich podstawie.
Podałampolicjinazwisko-wyjaśniłaBrie.-Znamtegoczłowieka.
-Skądgopanizna?
-Byłamprokuratorem,kiedymniezgwałcił.Prowadziłamsprawęprzeciwko
niemu o gwałty dokonane na sześciu kolejnych kobietach. Przegrałam ten
proces.
Podniósł się taki szum, wrzawa, że sędzia kilka razy musiał uderzać
młotkiem,grożącopróżnieniemsali.
Kiedyzapanowałwreszciespokój,oskarżycielzapytał:
-Oskarżonypowiedziałcośjeszcze,paniSheridan?
-Powiedział:„Niezabijęcię.Chcę,żebyśspróbowałamnieznowuoskarżać
irazjeszczezobaczyła,jakmniepuszczająwolno”.
Znowu zapanowało głośne poruszenie na sali i znowu sędzia stukał
młotkiem,upominałprzysłuchującychsięrozprawie.BriespojrzałanaMike’go,
uśmiechnęłasięnieznacznie,bozobaczyładumęwjegooczach.Miłość,dumęi
oddanie. Skinął leciutko głową, jakby chciał powiedzieć: „Dostałaś go, tym
razemniepuszczągowolno.Pototuprzyjechałaś.Zrobiłaśswoje”.
-Niemamwięcejpytań-oznajmiłoskarżyciel.
Obrońca zapytał jeszcze, czy przypadkiem Brie nie składa świadectwa
przeciwko Powellowi, bo poprzednio nie udało się jej uzyskać wyroku
skazującego. Spodziewała się takiego pytania, czuła, że obrona zamknie nim
przesłuchanieświadka.
- I miałabym pozwolić, by prawdziwy sprawca, człowiek, który mnie
zgwałcił,uszedłkary?Trudnotosobiewyobrazić.
- Może nie była pani w stanie zidentyfikować sprawcy, jednak zobaczyła
szansęrozliczeniasięzczłowiekiem,któregopanioskarżała,asąduniewinnił?
-Sprzeciw!-zawołałoskarżyciel.
SędziaspojrzałnaobrońcęPowella.
- Czy to było pytanie, czy też pan sprawdza, ile trzeba, żebym pana
upomniał?
-Czytomożliwe,paniSheridan?
-Nie.Widziałamgo,znamgoirozpoznałamtamtejnocy.
-Możepaniwrócićnamiejsce,paniSheridan.
Podniosła się na niepewnych nogach, szczęśliwa, że ma już to za sobą.
Wreszcieskończyłazeznawać,azakończyłamocnymisłowami.Niemamowy,
żeby go uniewinnili. Ruszyła w stronę ław dla publiczności i osunęła się na
podłogę.
Mikewidział,jakBriepobladła,twarzzrobiłasiędosłowniebiałajakkreda.
Szła ku niemu chwiejnie, patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem. Wstał,
chciałdoniejpodbiec,wtedyzemdlała.
-Brie!-Rzuciłsięnapomoc.-Niechktośwezwieambulans.
-Jużwezwany-powiedziałktoś.
-Przepraszam,żemusiałeśbyćprzytym,słuchać…-szepnęła.
-Jużpowszystkim,kochanie.Jużdobrze.
-Kochamcię,Miguel.
-Jateżciękocham,skarbie.Jużpowszystkim-powtarzał.-Jużkoniec.
Każdegopopołudnia,tużprzedporądrzemkiDavida,Meljechałanafarmę
Andersonów. Dok zaglądał do Lilly każdego ranka i prawie co wieczór. W
drugimtygodniustycznialekarzezrezygnowalizdalszychnaświetlańichemii.
W życiu nieuchronnie przychodzi moment, kiedy kurtyna zapada, nie można
cofnąćzegara.Trzebawtedystaraćsięodejśćgodnieispokojnie.
Mel przywitała się z Andersonami, położyła Davida w łóżeczku Chloe i
poszła do sypialni Lilly. Sprawdziła kroplówkę z morfiną, pocałowała Lilly w
czoło.
-Jaksiędzisiajczujemojadziewczynka?
-Myślę,żemogłabymdzisiajporozmawiaćzdziećmi.Dopókimamjeszcze
siłęrozmawiać.
-Dobrze-przytaknęłaMel.
-Pomożeszmi?
-Oczywiście.Sprawdzę,ktojestwdomu.
Synowiebylizojcemwstodole,alewkuchnikrzątałysięcórkiLilly.
-Mamachcewampowiedziećcośważnego-zwróciłasiędonich.-Niech
któraśpójdziepoojcaibraci,proszę.
-Japójdę-podjęłasięSheila.
Melwróciładosypialni,przysiadłanabrzegułóżkaiwzięłaLillyzarękę.
-Wszystkobędziedobrze.
-Wiem.Tylecizawdzięczam,Mel.
- I wzajemnie. Gdybym nie znalazła Chloe na ganku przychodni,
pojechałabymprostodoColoradoSprings.NiewyszłabymzaJacka,niemiałaz
nimdzieci.
ZsiedmiorgadzieciLillywdomubyłapiątka.BuckzostałwkuchnizChloe.
-Tobędziedlawasszok-zaczęłaLilly.-Mamnadzieję,żemiwybaczycie.
Okłamałam was. Chloe nie jest adoptowanym dzieckiem - mówiła słabym
głosem. - Urodziłam ją tutaj, w tym łóżku. Ukrywałam ciążę pod obszernymi,
luźnymi ubraniami, a potem zostawiłam noworodka na ganku u Doka. Mel? -
spojrzałanaprzyjaciółkę.
- Spróbuję wyjaśnić - podjęła Mel. - Wasza matka jest bardzo zmęczona.
Kiedy urodziła Chloe, przeraziła ją myśl, że mając czterdzieści osiem lat i
siódemkę wnuków, będzie musiała wychowywać kolejne dziecko. Liczyła, że
znajdzie się jakieś młode małżeństwo, które adoptuje Chloe, a małej będzie z
nimilepiej.Kiedyniktsięniezgłosił,LillyodebrałaChloe.
- Wasz ojciec uważał, że to szaleństwo, ale zgodził się, bo bał się o mnie.
Byłam bliska obłędu. Udałam, że ją adoptuję, a to wasza rodzona siostra. Nie
mogłabymspokojnieumrzeć,gdybymniepowiedziaławamprawdy.
NajstarszacórkaLillyprzysiadłanałóżkuiucałowaładłońmatki.
- To wyjaśnia, dlaczego jest podobna do nas wszystkich - powiedziała z
uśmiechem.-Niepowinnaśsięmartwić.Wszystkojestwporządku.
-Przepraszam,żewasokłamałam.
- Postąpiłaś słusznie, że zabrałaś ją z powrotem. I tak byśmy się nią
zaopiekowali…
- To ważne, żeby Chloe miała świadomość swoich korzeni. Powinna
wiedzieć, że jesteście jej rodziną - odezwała się Mel. - Nie będzie musiała w
przyszłościposzukiwaćswoichbiologicznychrodziców.
- Kiedy trochę podrośnie, opowiedzcie jej, jak bardzo ją kochałam -
poprosiłaLilly.-Uff,jestemtakazmęczona.Mamnadzieję,żekoniecprzyjdzie
niedługo.
Melpodniosłasięizwiększyładozowaniemorfiny.
Wszystkiedziecipokoleipodeszłydołóżka,żebyucałowaćmatkę.
-Kochamycię,mamo.
-Dziękujemyzasiostrę,mamusiu.
-Zajmiemysięnią.Niczymsięniemartw.
- Nikt z nas nie ma pretensji do ciebie. Jesteś najlepszą mamą i babcią na
świecie.
-Opiekujsięojcem,Harry-zwróciłasięLillydonajstarszegosyna.-Onjest
takizagubiony.
-Napewnosięzaopiekuję,mamo.
-Oddawnachciałamtozrobić-westchnęłaLilly,kiedyzostałyzMelsame.
-Dziękuję.
-Toniemojazasługa.Maszwspaniałedzieci.Bardzociękochają.
- Łatwiej mi odchodzić z taką świadomością. Wychowałam ich na
porządnychludzi,czegośwżyciudokonałam.Trudnoprosićowięcej.Jestemz
nichbardzodumna.
-Onizciebieteż,pamiętajotym.
Cztery dni później Lilly zamknęła oczy. Została pochowana na gruntach
Andersonów,nałącekołosadu.Żegnałojącałemiasteczko.Melbyłoprzykro,
żeJackniemógłbyćnapogrzebie,aleczułaulgęnamyśl,żejejprzyjaciółkajuż
niecierpi.
Jackteżwyrzucałsobie,żeniemógłbyćprzyMel,gdyodprowadzałaLilly
w ostatnią drogę. Wrócił do Virgin River zaraz po rozprawie, na której
zeznawała siostra. Brie i Mike postanowili zostać w Sacramento do ogłoszenia
wyroku.
Kiedy Jack wjechał do miasteczka, zobaczył Mel na ulicy. Szła do baru z
Davidemnaręku.Wyskoczyłzsamochoduiucałowałobojeserdecznie.
-Ależsięzatobąstęskniłem.Nieumiemjużsypiaćsam-poskarżyłsię.
-Jaconocmamtowarzystwowłóżku.CotamwSacramento?
-Odpoczywająporozprawie.Briejakośsobieradzi,aleminietrochęczasu,
zanimstanienanogi.Procesokazałsiębardziejtraumatycznymprzeżyciem,niż
przypuszczała.Zgadnij,ktobyłnarozprawie,naktórejzeznawałaBrie?
-Kto?
-Brad.KiedyBriewstałazmiejscadlaświadkówizemdlałanaśrodkusali,
Mike podbiegł natychmiast do niej, a Brad zwiesił głowę i wyszedł. Spieprzył
wszystkoiwieotym.-JackpołożyłdłońnabrzuchuMel.-Jakmałe?
- Nieźle. Wreszcie przestałam rzygać, mogę spokojnie przechodzić przez
drugitrymestripatrzeć,jakbrzuchzamieniasięwbalon.MusimyzrobićUSG,
sprawdzić,cotymrazemnamsięurodzi.
-Mamnadzieję,żepanienka.
-Chceszmiećcórkę?
-Zdecydowanie.Przeszłacijużochota,żebymniezabić?Albozrobićciach-
ciach?
- Przeszła. To jednak całkiem przyjemne nosić w sobie coś z ciebie. Masz
rację,robiszwspaniałedzieci.
-Każdymajakieśtalenty.
Brie i Mike spędzili w Sacramento jeszcze dwa tygodnie, czekając na
zakończenie procesu. Brie ciężko odchorowała konfrontację z Powellem. W
nocymęczyłyjąkoszmary,niemogłajeść,ajeślijuż,tozwracała.Mikebyłcały
czas przy niej, troszczył się o nią, uspokajał. Minęło wiele dni, zanim zaczęła
odzyskiwać siły. Powoli dochodziła do siebie, a on myślał o sprawie, którą
prowadził w Virgin River. Musi ją rozwiązać, powtarzał sobie. Nie może
dopuścić, by kolejne dziewczęta z Valley High przeżywały ten sam koszmar,
którybyłudziałemBrie.Znajdzietegodrania,doprowadzidojegoaresztowania.
Dlatego przecież zaczął pracować w policji, żeby chronić uczciwych ludzi,
służyćim.
Mike i Brie wrócili do Virgin River z werdyktem skazującym Powella. I
obrączkami.Zaczynalinowyrozdziałżycia.
Jack pomagał Paulowi przy ostatnich pracach wykończeniowych w domu.
Mel i Brie wybierały meble, akcesoria, różne potrzebne drobiazgi. Mel często
jeździłanafarmęAndersonów,sprawdzała,jaksobieradzą.Kiedymiaławizyty
domowe, zostawiała Davida pod opieką Brie. Raz w tygodniu zaglądała do
Vanessy. Tom zabierał Brendę na przejażdżki po posiadłości ojca. Jeździli nad
rzekę,dolasu.Uwielbiałtewyprawy,rozmowy,pocałunki.
- Wiedziałeś, że Brie została zgwałcona? - zapytała któregoś dnia Brenda,
kiedywracalidodomu.-Mamnamyśli,czywiedziałeśprzedprocesem?
- Tak, Paul mi powiedział. Jakoś krótko po śmierci Matta. To się stało w
zeszłymroku.
-Niepatrzyszteraznaniąinaczej,kiedyjużwiesz…?
-Brendo,onaniezrobiłaniczłego.Przeciwnie,ryzykowaławszystko,żeby
dostać tego faceta, wsadzić go za kratki, by już nigdy nie skrzywdził żadnej
kobiety.Wiesz,iletrzebanatoodwagi?Mikejestzniejdumny,patrzynaniąjak
nabóstwo.Briejestjednąznajsilniejszychkobiet,jakieznam.Brie,Mel,moja
siostra,onewszystkiesąsilne.
BylijużkołostajniiBrendazsiadłazkonia.
- On się musi czuć dziwnie… Jego kobieta została zgwałcona… Może…
Wiesz…Poczymśtakimfacetmożeniemiećochotydotknąćkobiety.
- Że niby zbrukana, jak kiedyś się mówiło? - Tommy zaśmiał się. - Daj
spokój. Nie powinnaś myśleć w ten sposób. Kiedy coś złego przydarza się
dziewczynie, którą kochasz, to tym bardziej starasz się okazać jej całą swoją
miłość.
-Naprawdę?
-Pewnie,żenaprawdę.
- Musiała bardzo się bać. Ten proces i w ogóle… Ciekawe, czy pomyślała
kiedyś,żebyniezeznawać,wogóletamniejechać.
-Wątpię.-TomwziąłwodzeodBrendy.-Napewnowielejątokosztowało,
ale nie cofnęła się. - Wprowadził konie do boksów, rozsiodłal, zdjął uprząż.
Teraz mógł wziąć Brendę w ramiona i pocałować. Zawsze czekał na ten
moment.
-Pójdziemynasiano?-zapytał,alenieodpowiedziała.Płakała.-Brendo,co
siędzieje?
-Przepraszam.Muszępowiedziećcicośokropnego.
Otarłjejłzyzpoliczków.
-Cotakiego?
-Niejestemdziewicą.
Objąłjąmocno,uśmiechnąłsię.
-Czymsięmartwisz?Tonicwielkiego.Zabawne…-Spojrzałjejwoczy.-
Ty jesteś zakłopotana, bo już masz to za sobą, a ja jestem zakłopotany, bo
jeszczenigdyniekochałemsięzdziewczyną.
-Toniebyłżadenchłopak,zktórymchodziłam.
-Oczymtymówisz?
-Jestemprawiepewna,żezostałamzgwałcona.
Tommyzachmurzyłsię.
-Prawiepewna?
Przytuliłasiędoniegoirozszlochałanadobre.Tomusiadłnaławceiwziął
ją na kolana. Wiedział, że nic nie usłyszy, dopóki Brenda choć trochę się nie
uspokoi.Głaskałjąpoplecach,szeptałkojącesłowa…Czekał.
-Okłamałamcię,Tommy-podjęławkońcu,ocierającłzywierzchemdłoni.
- Pojechałam kiedyś na imprezę na parkingu. Z dwoma przyjaciółkami i takim
jednymchłopakiem,zktórymsięwtedyumówiłam.Zabraliśmyzsobąśpiwory.
Wiadomo było, że będziemy tam spać. Szybko się upiłam i dalej nie wiem, co
się ze mną działo. Kiedy się obudziłam, dwóch kolesi powiedziało, że się
zaprawiłam na amen i pajacowałam. Nic nie pamiętam. Dwa miesiące później
zorientowałamsię,żejestemwciąży.
-Cholera.
-Byłamzdecydowananaaborcję,aleporoniłam.Tenchłopak,ktokolwiekto
był,wdodatkuzaraziłmniejakimśświństwem.Powiedziałam.Terazmożeszze
mnązerwać.
- Czemu miałbym zrywać? Oszalałaś? Powiedziałem ci, że cię kocham. -
Pogładziłjąpowłosach.-Ktotobył?
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Na imprezie było sześciu chłopaków.
PodałamichnazwiskaMike’owi.Onchcepowiadomićszeryfa.Cotoda?Janie
jestemtakajakBrie.Tommy,niemampojęcia,ktotobył.Brakujemiodwagi.
Niechcę,bycałaszkołasiędowiedziała,żebyłamwciąży.Iniechcęwiedzieć,
kto to był. Może było ich więcej, nie jeden… - Znowu się rozszlochała. - Nie
będęzeznawaćprzeciwkonikomu,nikogoobciążać…
-Możedostanątegodraniabezwikłaniacięwtowszystko.
-Niewiem,czyniewrzucilimidopiwajakiegośnarkotyku.
-Mogłotakbyć.
-Odtamtejnocyczujęsięjakśmieć.
- Nie jesteś śmieciem. Nie możesz tak o sobie myśleć - szepnął Tommy. -
Jesteśaniołem,czystymzłotem.Niezrobiłaśniczłego.
-Taksiębałamcipowiedzieć.
- Wiem, Bren. Domyślam się. Ale powiedziałaś i więcej nie musisz się
dręczyć.
Potem leżeli na sianie, całowali się i tulili do siebie. Tommy szeptał
Brendzie, jak bardzo jest dla niego ważna. Kiedy żegnali się przed jej domem,
powtórzyłjeszcze,żedlaniegojestideałem,kimśczystym,doskonałym.
Wczasiekolacjibyłtrochęprzygaszony,milczący,aleniktnatoniezwrócił
uwagi, bo od śmierci Matta wszyscy w domu byli przygaszeni, smutni. Po
kolacji powiedział ojcu, że musi pojechać do miasteczka i wróci za godzinę.
Waltzapewnepomyślał,żeTommywybierasiędoBrendy.
Zaparkował na podwórzu za barem. Carpenterowie mogli akurat być w
środku, często wpadali na drinka i pogaduszki ze swoimi przyjaciółmi
Bristolami,aonniechciał,żebyzobaczylijegosamochód.ZapukałdodrzwiRV.
-Możemypogadać?-zapytał,kiedywprogupojawiłsięMike.
-Jasne.Wejdziesz?
-Wolałbymnazewnątrz.
Mikewłożyłkurtkęiwyszedł.
- Pytałeś mnie o imprezy, które organizują ludzie ze szkoły. Pamiętasz? -
zacząłTommy.
-Pamiętam.
-Myślisz,żetambyłygranenarkotykiidlategoludzietraciliprzytomność?
-Bardzomożliwe.
-Mogłowtedyzdarzaćsięcoś,oczymtaosobaniewiedziała?-Tompatrzył
przedsiebie,uciekającwzrokiem.
-Mogłotakbyć-przytaknąłMikeponownie.
- Znam kogoś, kto ma towar. Pewnie mógłbym go namówić, żeby sprzedał
midziałkęczypastylki.Niewiem,coonma.
-Skądpewność,żetenchłopakwogólecośma?Tomwzruszyłramionami.
-Talentdetektywistyczny.
-Zrobiszto?Kupiszodniegotowar?
-Skorojużzabieramsiędorzeczy…Interesujecięto?
- Interesuje mnie przechwycenie wszystkiego, co może wyrządzać szkodę
ludziom.Jeśliuważasz,żejesteśwstaniepomóc,toświetnie.
-Otocichodziło,kiedyzadawałeśtewszystkiepytania?
-Tak.
-Wtakimraziedoroboty-powiedziałTom.
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
Vanessa prosiła, by Paul został z nią do czasu przyjścia dziecka na świat.
Oczywiściesięzgodził.Obliczał,żedomJackaiMelzostanieskończonymniej
więcej w tym samym czasie. Już prezentował się imponująco: drewniane
podłogipociągniętelakierem,głównałazienkaskończona,lampyzainstalowane,
ganek skończony i pomalowany. Mel ustaliła termin dostawy mebli i zaczęła
pakowaćrzeczy,którenależałoprzenieśćzchatydonowejsiedzibySheridanów.
Vanni robiła się coraz grubsza i grubsza, powoli przygotowywała się do
porodu. Czasami jeszcze popłakiwała, co było zrozumiałe, ale generalnie była
silnaitrzymałasiędzielnie.Pauljąpodziwiał.
Któregośdniapopowrociezbudowypoprosiłagoochwilęrozmowy.
-Tylkosięumyję.
- Nie. Chodź ze mną. - Wzięła go za rękę i pociągnęła do wielkiej izby.
Usiadła w fotelu i dała znak ręką, by też usiadł. Paul dawno nie widział u niej
takiego ożywienia. Oczy jej błyszczały, na policzkach pojawiły się rumieńce. -
Niedługobędęrodzić-oznajmiła.
- O rany, też mi nowina - odpowiedział z uśmiechem, czekając na ciąg
dalszy.
-Jesteśmoimnajlepszymprzyjacielem.
-Dziękuję,Vanni.-WduszyPaulazalęgłysięjakieśpodejrzenia.
-Chcę,żebyśbyłprzyporodzie.
-Jakto?
-Chcę,żebyśmnieuspokajał,trzymałzarękę,dodawałsił.
-Hm…Melbędzieprzytobie.
-Onabędziemnieinstruowała,corobićiprzyjmowaćporód,anietrzymać
zarękęigłaskaćpogłowie.Potrzebujęcię.
-Vanni…-Nachyliłsiękuniej.-Jajestemfacetem.
-Facecirobiątakierzeczy.
- Nie mogę, Vanni… Nie powinienem… Nie mogę oglądać cię w czasie
porodu.To…niestosowne-wybąkał.
-Myślałam,czyniepoprosićtatyalboToma,alenie,niechcę.-Sięgnęłapo
kasetęwideo,którależałanastolikuobokfotela.-Meldałamifilmpokazujący
poród.
-Aj,nie-wystraszyłsięPaul.
Włożyłakasetędomagnetowidu,usiadłazpowrotemiwzięłapilotadoręki.
-Jacksamodbierałswojegosyna-nierezygnowałaVanni.
- I wcale nie był tym zachwycony, jeśli chcesz wiedzieć. Powiedział, że to
pierwszyiostatniraz.Nieugniesię.Pozatymtoniemójsyn,Vanni.Todziecko
mojegonajserdeczniejszegoprzyjaciela.
- Wiem, Paul. Wiem. Matt byłby ci naprawdę wdzięczny. - Włączyła
magnetowid. - Zwróć uwagę, co robi mężczyzna, nie zwracaj uwagi na matkę.
Kiedy zacznę rodzić, będziesz mnie podtrzymywał od tyłu albo pomagał
chodzić, co przyspiesza poród. Będziesz mi przypominał, żebym oddychała
głęboko.Tonaprawdęnicstrasznego.
-Robimisięsłabo-poskarżyłsięPaul.-DlaczegoniepoprosiszBriealbo
Paige,jeślichcesz,żebyktośprzytobiebył?
- Mogłabym, ale ty jesteś mi bliższy. I jesteś na miejscu. Dasz radę.
Obejrzymyfilmijeślibędzieszmiałjakieśpytania,poprostupytaj.
Spojrzał na ekran i skrzywił się na widok nieatrakcyjnej kobiety: ogromny
brzuch, zrośnięte brwi, zrolowane skarpety, owłosione nogi, wszystko to
sprawiało ponure wrażenie. Położnik podciągnął trochę wyżej jej krótką
szpitalną koszulkę i Paul zobaczył czubek główki dziecka wychodzący z ciała
rodzącej.
-Orany…-Ukryłtwarzwdłoniach.
- Mówiłam, przyglądaj się mężczyźnie, nie patrz na kobietę - pouczyła go
Vanni.
-Ciężkopatrzećiciężkoniepatrzeć.
-Skupsię.
Więcsięskupił.Zakobietąstałmężczyzna,najpewniejmąż.Uśmiechałsięi
powtarzał,żebyparła.WzrokPaulaznówpowędrowałkugłówcedziecka.
-Tookrutneinienormalne-mruknął.
-Byłeśnawojnie,strzelaszdozwierząt,zniesieszporód.-Vanessanicsobie
nierobiłazjegooporów.-Toznacznieprzyjemniejszeniżzabijaniezwierząt.
-Zależyodtego,doczegoczłowiekjestprzyzwyczajony-burknął.
Mężczyzna powtarzał w kółko, żeby parła, nabierała powietrza i parła.
Kobieta spływała potem, jakby właśnie kończyła maraton. Napięła się, nadęła
niczym ciężarowiec, już inna dyscyplina sportu, i… niech to diabli… główka
wyskoczyła.
-OJezu-zajęczałznowuPaul,poderwałsięzfotelaiodwróciłplecamido
telewizora.-Gdzietwójojciec,Vanesso?
-Posłałamijego,iTomadostajni,żebyśmymoglispokojnieobejrzećfilm.
-Niemogętegozrobić.Coinnego,gdybymbyłprzygotowanyalbogdybym
był na przykład taksówkarzem i jakaś zupełnie obca kobieta zaczęła rodzić w
moimsamochodzie…
-Popatrz,Paul.
Zerknął przez ramię i zobaczył, jak dziecko wysuwa się prosto w ręce
lekarza, paskudne, pomarszczone i umazane, ciągle połączone z kobietą
sznurkiempępowiny,któregokoniecniknąłgdzieśwjejbrzuchu.
Usiadłischyliłniskogłowę.Tegobrakowało,żebyzemdlał,aVannimusiała
gocucić.
- Vanesso - przemówił słabym głosem. - Popełniasz największy błąd w
swoimżyciu.
Położyłamurękęnakolanie.
-Obejrzymygosobiekilkarazy,ażsięoswoisz.-Uśmiechnęłasięleciutko.
-Uniewrażliwisz,mówiącpomojemu.
-NaBoga,nie…Nodobrze,jeślitokonieczne…
Podniósł głowę, zobaczył, jak położna przecina pępowinę i kładzie
szkaradnyzalążekczłowiekanabrzuchumatki.Zarazpotemzkobietywyleciało
coś ohydnego. Łożysko, wiedział, że to się nazywa łożysko. Umrę, pomyślał.
Zaraz,tutaj,wtymfoteluodwalękitę.
Vanessa krzyknęła przeraźliwie. Aha, ona też nie może tego znieść,
przemknęłomuprzezgłowę.
Spojrzał na nią i przeraził się. Zamiast z filmem instruktażowym miał do
czynieniaznagąrzeczywistością.
-Och…-Tylezdołałzsiebiewydobyć.
-Tak,Paul.Alespokojnie,mamyjeszczedużoczasu.Możemyjeszczekilka
razyobejrzećfilm.
-Nie!-sprzeciwiłsięstanowczo.-Niezamierzamwięcejgooglądać.
-Toznaczy,żejesteśprzygotowany.
-Niepowiedziałbym.
-Wporządku.-Niesłyszała,wogóleniesłuchałaPaula.-Idź,weźprysznic.
Umyjsięporządnie.Odranamamskurcze,terazjużcorazczęściej.Zadzwonię
poMel.
-Kpiszsobiezemnie,wygłupiaszsię,nie?
-Wiem,żemnieniezostawisz,Paul.
-Jeśliwytrzymamtenporód,tobędziecud.Cud,słyszysz?
-Jesteśmipotrzebny.SkoroniemaprzymnieMatta,musiszgozastąpić.
ToszantażprzywoływaćimięMatta,pomyślał.
-Proszę.
-Vanni,zrobiędlaciebiewszystko,aleterazpopełniaszbłąd.Błąd.
Przeczekała kolejny skurcz, po czym spojrzała na Paula tymi swoimi
akwamarynowymioczamiizakomenderowała:
- Prysznic. - Kiedy już wydała rozkaz, podeszła do telefonu, podtrzymując
brzuch.
Paul wziął z pokoju czyste ubranie i poszedł do łazienki. Wyszorował się
dokładnie,potemogolił.Pocojasięgolę?Żebymdlećzgładkimipoliczkami?
Kiedywyszedłzłazienki,usłyszałgłosy,męskiewsieni,kobiecewpokoju
Vanni. I śmiechy. Jakby było się z czego śmiać! Ruszył z nadzieją do sieni.
Może faceci go zrozumieją i pomogą wyplątać się z okropnego zobowiązania.
BylituJackzDavidemnaręku,WaltiTommy.
-Hej-przywitałgoJack.-Jaksięczujesz?
Paulpodszedłprostodoniego.
-Niemaszpojęcia,czegoonaodemnieżąda.
-Mampojęcie.Zdążyłapowiedziećjużwszystkim.Melcięzawoła,jaktylko
Vannibędziegotowa.
-Tybyślepiejsięnadał.
-Pewnietak,alemnieniezaproszono.
-Janiemogę-szepnąłPaul.-Niedamrady.
Jackpołożyłmurękęnaramieniu.
- Dasz radę. Wszystko będzie dobrze. Zaufaj swojej szczęśliwej gwieździe.
Będzieobokciebiepołożna.Toniezwykłedoświadczenie.
-Myliszsię.
-Paul!-zawołałaMel.-Czekamynaciebie.
-OJezu.
Jacknachyliłsiędoniego.
-Głowadogóry,stary,boinaczejbędąsięnadtobąznęcałydokońcażycia.
ZociąganiemruszyłdosypialniVanni.Mel,uśmiechniętaradośnie,stałajuż
wdrzwiach.
-Jaksięczujesz?-zagadnęła.
- Nie za dobrze, Mel. Nie zniosę tego. Jestem niedoświadczony. Bardzo
niedoświadczony.
- Nie przejmuj się. Do samego porodu mamy jeszcze trochę czasu.
Wystarczy, że będziesz masował Vanni plecy, przypominał, żeby głęboko
oddychała,robiłjejokłady.Tobardzopomaga.
-Tylemogę.
-Świetnie.Jeśliniewytrzymaszdokońca,trudno.Poprostuwyjdziesz.Alei
takbardzonamsięprzydasz.
-Zrobię,cobędęmógł.Postaramsię.
Vanni siedziała po turecku na łóżku w szpitalnej koszulce, w którą
zaopatrzyłająMel,iuśmiechałasięradośnie.
- Jak się czujesz? - zapytał ostrożnie i pomyślał, że to jakiś automatyzm.
Wszyscywszystkichpytająosamopoczucie.No,alewprzypadkuVannipytanie
byłoakuratwpełniuzasadnione.
-Wtejchwilidobrze,dzięki-uspokoiłago.
- Powinnaś była powiedzieć mi znacznie wcześniej, czego ode mnie
oczekujesz.Jestemkompletnienieprzygotowany.
-Poradziszsobie.
-Niejestempewien.Byćmoże…
Przerwał,boVannigoniesłuchała.Patrzyławprzestrzeńimasowałabrzuch,
zwolniła oddech, ale po chwili zaczęła gwałtownie, z wysiłkiem chwytać
powietrze,wydającprzytymurywanejęki.Skurczminął,oddechsięuspokoiłi
Vanniwróciładomasowaniabrzucha.SpojrzałanaPaulaiuśmiechnęłasię.
WróciłaMelzzapasemręczników.
-Jaktwojeplecy,Vanni?-zapytała.
-Czujęnacisk,aledasięwytrzymać.
- Nachyl się trochę - poprosił Paul i zaczął uciskać jej plecy w okolicy
krzyża.-Ijak?Terazlepiej?
-Tak.Świetnie,rozkosznie-mruczała.
Mel rozkładała instrumenty, koc, ręczniki, pozwalając, żeby Paul zajmował
się przyjaciółką. Kiedy przyszedł następny skurcz i Vanni opadła na poduszki,
masowałjejramiona,kark…
- Postaraj się odprężyć - zaczął przemawiać ku własnemu zaskoczeniu. -
Oddychajgłęboko.O,właśnietak.
-Uch-jęknęła.-Aj,auuu…
-Mogłabyśjejcośdać?-zwróciłsiędoMel.
-Nie,Paul.Vanninicniepotrzebuje,wszystkojestwporządku.
Kiedykolejnyskurczminął,MelpoprosiłaPaula,żebypomógłVanniwstać.
- Skorzystamy z siły ciążenia. - Wymknęła się z pokoju, zostawiając Paula
samego z Vanni. Nie pozostawało mu nic innego, jak prowadzać ją w tę i z
powrotem,wtęizpowrotem…
Melwróciłaakuratwmomencie,kiedyodeszływody.
- Bardzo dobrze - stwierdziła. - Rozłożę ręczniki i zaraz zobaczymy, jak
wygląda sytuacja. Na dole trwa przyjęcie. Panowie czekają na twojego syna i
zaczęlijużświętowaćjegonarodziny.
-Naprawdę?-Vannijęknęłaizgięłasięwpół.
-Naprawdę.PrzyjechaliPaigeiProboszcz.Jackzawiadomiłich,żerodzisz,
więc niewiele myśląc, wsiedli w samochód. Chris ogląda wideo i przysypia
przed telewizorem. Są też Mike i Brie, pomagają twojemu ojcu robić kanapki.
Jack karmi Davida… - Przestała opowiadać, pomogła Vanni położyć się na
łóżku,naciągnęłarękawiczki,wsunęładłońpodkoszulkęVanni.
- Mogłabyś zarabiać na życie porodami - powiedziała. - Już niedługo. Za
chwilę powinnaś zacząć przeć. Chwyć Paula za rękę i oddychaj. Nie będzie to
przyjemne,alewtensposóbwszystkopójdzieszybciej.
Paulprzyklęknąłprzyłóżku,ścisnąłrękęVanni.
-Wszystkowporządku.
-Wysilamsię,jakmogę-stęknęła.
-Wiem,Vanni.Takbymchciałbardziejcipomóc…
-Jużbardzomipomagasz,Paul.Och!Auu!Znowu…
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze - pochwaliła Mel. - Teraz sap, dysz -
poleciła.
ZgardłaVannidobyłsięskowytiPaulodruchowopocałowałjąwczoło.
-Przyjteraz.Już.-Melściągnęłarękawiczki.
Paulzauważyłnajednejkrew.
-Wszystkowporządku?-zaniepokoiłsię.
- Wszystko przebiega absolutnie normalnie - zapewniła go Mel. - Będzie
jeszczetrochękrwi.Trzymaszsię,Paul?
- Tak. - Wrobiła mnie okropnie, pomyślał. Ale nie mogę jej przecież
zostawić.-Jakośsiętrzymam.Zrobięciokład,Vanni.Zarazwracamdociebie.-
Poszedł do łazienki, zmoczył mały ręcznik, sam spryskał twarz zimną wodą i
szybkowróciłdopokoju.
Spojrzałnazegarek.Odchwilijegopowrotuzbudowyminęłytrzygodziny.
Nie zdawał sobie sprawy, że upłynęło tyle czasu. Z wielkiej izby dochodziły
odgłosytelewizora,zkuchnicicheśmiechy.
Vanni była spocona, twarz miała wykrzywioną bólem, zlepione włosy…
Przyklęknąłponownieprzyłóżku,otarłjejczoło.
-Przyj-poleciłaMel.-Jużnajwyższyczas.
-DziękiBogu-jęknęłasłabo.
-Paul,unieśjątrochęipodtrzymajodtyłu.Vanni,wiesz,comaszrobić.
Vanessa uniosła się, parła z całych sił i po chwili opadła bezwładnie na
poduszki.
-Już?
-Jeszczetrochę.
-Alenafilmie…-zaczęła.
-Toniebyłopierwszedziecko.Przypierwszymtrwatozawszetrochędłużej
-wyjaśniłaMel.
-Oiledłużej?
-Tozależyodkaprysudziecka.-Melzałożyłafotoskopiosłuchałapłód.-
Sercebijeładnie.Małyjestsilny,niedacispaćponocach.
Paul wykonywał swoje zadanie, to znaczy ocierał twarz Vanni z potu,
trzymał ją za rękę, dodawał otuchy. Była coraz bardziej zmęczona, Mel zaś
gotowanaodebranienoworodka.PodesłałaręcznikpodudamiVanni.
-Terazsięprzygotuj,maleńka.Przyjbardzomocnoibędziepowszystkim-
powiedziała.
-Przyj,przyj-powtórzyłPaulmechanicznie.
Melpodałamukocyk.
- Rozłóż go na brzuchu Vanni. Kiedy mały się pojawi, położymy go tutaj.
Wytrzemygoizawiniemywczysty,miękkikocyk.Okay?
-Okay-przytaknąłPauljakwtransie.
-Przyj,Vanni-mówiłaMel.-Jeszczeraz,tylkoraz.Zbierzsiły.
-Zbierzsiły.-PaulpowtarzałsłowaMelodruchowo,jakpapuga.
Wbrew lękom i uprzedzeniom nachylił się, chciał jednak zobaczyć, jak
synekVanniiMattapojawiasięnaświecie.Skorojuż,todokońca,niechmam
w tym swój udział, powiedział sobie. Usłyszał płacz noworodka i okrzyk Mel.
Przyglądał się wysmarowanemu krwią maleństwu, które Mel położyła na
kocyku.Parsknąłśmiechem.
-Rany,ależonjestwkurzony,żemusiałsięwymeldowaćodmatki.
Vanniteżsięzaśmiałanatesłowa.
Niemógłuwierzyćwto,cowidział.Niewierzył,żebyłwłaśnieświadkiem
narodzinnowegożycia.Ocknąłsię,boprzecieżmiałpomagać.WspólniezMel
wytarł noworodka, podziwiał miniaturowe paluszki, maleńkie stopki… Owinął
go w kocyk i przyklęknął ponownie przy Vanni, podał jej syna. Ciągle
oszołomionypocałowałjąwramię.
Odwróciłagłowęispojrzałamuwoczy,otarłałzyspływającepopoliczkach.
Niemiałpojęcia,żepłacze.
-Dobrarobota-pochwaliłaMel.-Bardzo,bardzodobrarobota.
Paul był wykończony. Położył głowę przy głowie Vanni i trwał tak przez
chwilę, myśląc, przez co właśnie przeszła, co się dokonało. Poczuł jej dłoń na
włosach.
-Och,Vanni-powiedziałzwestchnieniem.-Cotobyło…Cotobyło…
Próbowałasięuśmiechnąć,aletwarzwykrzywiłjejgrymasbólu.Rozpłakała
sięserdecznie.
-Takbymchciała,żebymógłzobaczyćswojegosyna.
-Ongowidzi,kochanie.Przyglądałsięwszystkiemuzpierwszychmiejscna
widowni.
-Tak-przytaknęłaprzezłzy.-Mamnadzieję,żetak.
Przytulił ją i oboje płakali cicho. Mel zniknęła i po chwili wróciła z miską
napełnionąciepłąwodą.
-Umyjemygoizaprezentujemyrodzinie.Jaksięczujesz,Vanni?
-Dobrze.-Otarłałzy.
Paulpocałowałjąwczoło.
-Jesteśniezwykła,Vanesso.
-Tyteż-powiedziałamiękko,przymknęłaoczyizapadławdrzemkę.
MeldotknęłaramieniaPaulaipodałamuzawiniątkoznoworodkiem.
-Idź,pokażgodziadkowiiwujowi.Jatymczasemposprzątamtutajiumyję
mamę.
-Jesteśpewna,żetojapowiniengopokazaćrodzinie?
-Absolutnie.Zasłużyłeśnato.
Mały został powitany okrzykami zachwytu. Najbardziej poruszeni byli
oczywiście Walt i Tommy. W ruch poszedł aparat, syn Vanni i Matta został
dokładnieobfotografowany.
- Pewnie wypiłbyś teraz szklaneczkę - zwrócił się Proboszcz do Paula i
otworzył butelkę. - Zamierzam być przy Paige, kiedy będzie się rodziło nasze
dziecko.Niemogęsięjużdoczekać.
- Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do mnie będziesz przygotowany.
Vannikompletniemniezaskoczyłaswojąprośbą.
-Alenieżałujeszchyba?
-Nie.Tobyłoniesamowite,wręczpodniosłe.
-Wszyscytomówią.Najpierwsięzarzekają,żenie,zanic,apotemmówią,
żesamichcieli,takimielipomysł.Zekebyłczteryrazyprzyporodzie.Twierdzi,
żegotówjestnakolejnecztery,alebojęsię,żeżonagowcześniejzastrzeli.
-Zekejestparamedykiem,ratownikiem,jemułatwiej.
- Tak - przytaknął Proboszcz, pociągając ze szklaneczki. - Paramedykiem i
maniakiemseksualnym,którykochadzieci.
DoPaulaiProboszczapodszedłJack.
-Jednakzrobiłeśto.
- Jack, jesteś bohaterem. Oglądać poród to już jest przeżycie. Nie
wyobrażamsobie,jakodbierałeśDavida.JakBogakocham.
- Postępowałem zgodnie z instrukcjami - oznajmił z namaszczeniem,
podnoszącszklaneczkę.-Drugiegodzieckaniemamzamiaruodbierać.Będęsię
przyglądał,towszystko.
Wdomugenerałapodługichtygodniachżałobyzapanowałradosnynastrój,
ale goście starali się zachowywać cicho, żeby nie niepokoić noworodka i nie
obudzićVanessy.Chriszasnąłnakanapie,obłożonypoduszkamiDavidspałna
łóżkuWalta.WszyscymusieliwziąćnaręcesynkaVanessy,akiedyjużsięnim
nacieszyli,Melzaniosłagodomatki.
Towarzystwo przeniosło się z drinkami do jadalni, gdzie na stole czekały
przekąski.Paulstanął wprzejściudo kuchni,Brieusiadła nakolanachMike’a,
Paige przytuliła się do Proboszcza, a Jack masował żonie kark i ramiona.
GenerałwtakuroczystymdniupoczęstowałTomapiwem.
-KiedydoczekamysiępotomkaValenzuelów?-zapytałWalt.
- Pracujemy nad tym. - Mike uśmiechnął się szeroko i pocałował Brie w
policzek.-Prawda,kochanie?
-Mikebardzosięstara-przytaknęłaBriezpoważnąminą.
-Uważajcie-przestrzegłichProboszcz.-Codzienneuprawianieseksutonie
najlepszadroga.ZapytajcieMel.
-John!
Paige już miała zrugać męża, ale odezwały się chórem przynajmniej trzy
głosy:
-Codzienne?
-Jezu,prawotegoniezabrania,nie?-obruszyłsięProboszcz,nacowszyscy
rzeczjasnawybuchnęliśmiechem.
Towarzystwopowolizaczęłozbieraćsiędoodwrotu,aleokazałosię,żePaul
gdzieśzniknął.JackzajrzałdopokojuVanessy:spałaspokojnie.Włożyłkurtkęi
wyszedł szukać Paula. Nie musiał być jasnowidzem, by wiedzieć, gdzie go
znajdzie. Przyjaciel stał na wzniesieniu niedaleko domu i patrzył na tablicę
nagrobną z napisem „Matt Rutledge. Ukochany mąż, ojciec, syn, brat i
przyjaciel”.Odwróciłsięnaodgłoskrokówskrzypiącychnazamarzniętejziemi.
Jackpołożyłmudłońnaramieniu.
-Byłbyszczęśliwy,żegozastąpiłeś.
- Opowiadałem mu właśnie o synu. Cholera nie wiem nawet, ile z niego
zostałopotejprzeklętejeksplozji.
-Nic.Onjestjużgdzieindziej.
Pauluderzyłsięwpierś.
-Janadalnoszęgotutaj.
- Oczywiście. Wszyscy, którzy kochali Matta noszą go w sercu. Na tym to
polega.
- To nie ja powinienem był być dzisiaj przy Vanni, tylko on. Ona tak
straszniezanimtęskni.
- Każdy z nas ma swoją drogę, przyjacielu. Jego droga prowadziła do
Bagdadu,twojatutaj.
Paulotarłoczy.
-Domprawieskończony.Vannizakilkadniwstaniezpołogu.Niemogętu
tkwićwnieskończoność.PorawracaćdoGrantsPass.
- Wrócisz niedługo. Zbyt wiele wiąże cię z Virgin River, z tym domem, z
Vanni.
-Niewiem…
-Dajjejtrochęczasu.Ciąglejestobolała,aletominie.
-Oczymtymówisz?-SpojrzałuważnienaJacka.
- O Jezu, tak myślałem. Nic nie pamiętasz. Trochę wtedy wypiłeś i… Nie,
upiłeśsięjakbelaiopowiedziałeśmi,jaktotyzobaczyłeśjąpierwszy.
-Niemożliwe.
-Uspokójsię.Zwierzyłeśsiętylkomnieipadłeśroztropnie,zanimzdążyłeś
wychlapać swoją tajemnicę wszystkim dookoła. Posłuchaj mnie teraz, bo to
ważne. Wydaje ci się, że jesteś jedynym facetem, który znalazł się w takiej
sytuacji.Jaożeniłemsięzwdową.Niebyłomiłatwo.Długosięzastanawiałem,
czy mogę zająć miejsce jej męża, czy nie będę cały czas walczył z cieniem.
Upokarzałomnieto,jeślichceszwiedzieć.Alemamcoś,cobyłowartekażdejz
wielunieprzespanychnocy.Totylkokwestiaczasu.
Paulzacisnąłusta,zastanawiałsięnadsłowamiJacka,zmagałsięzsobą.
-MuszęwracaćdoGrantsPass-powiedziałwkońcu.
- Wróć niedługo. Przyjeżdżaj regularnie. Jeśli teraz się wycofasz, będziesz
żałował.
- Muszę wyjechać. Zadręczam się, nie wytrzymam tu dłużej. Był moim
najbliższymprzyjacielem.Zginął.Jabyłemprzynarodzinachjegosyna.Ja…
-Pragnieszjegożony.Wiem,żetotrudne,alejeślistchórzysz,znienawidzisz
samegosiebie.-GdyPaulzwiesiłgłowę,Jackdodał:-Chodźjuż,wracamydo
domu.Ludziechcąsięztobąpożegnać.
-Wolałbymzostaćtutaj.
- Nie. - Jack położył Paulowi rękę na karku i odciągnął go od grobu. -
Generał chce ci powiedzieć, że Matt wybrał imię dla syna. Paul. Po śmierci
Matta Vanessa zmieniła imię na Matthew Paul. Powinieneś za to wypić. I
zastanowićsięnadtym.
ROZDZIAŁSZESNASTY
Tom był wyjątkowo cichy, kiedy po przejażdżce odprowadzali konie do
stajni, ale Brenda trajkotała za dwoje. Tego dnia miała okazję po raz pierwszy
zobaczyć tygodniowego zaledwie Matta i wpadła w niebotyczny zachwyt.
Potem, w czasie spaceru, opowiadała obszernie o próbach zespołu
cheerleaderek,doktóregonależała.Kiedywyczerpałatemat,znalazłakolejny,a
mianowicie bal wydawany dla rocznika Toma z okazji ukończenia szkoły.
Tommy już ją zaprosił, chociaż był dopiero luty, i Brenda żyła balem, czekała
niecierpliwienatenszczególnywieczór.
Kiedyjużrozsiodłalikonie,TomusiadłnaławceiwziąłBrendęnakolana.
-Muszęcicośpowiedzieć-zaczął.
-Cotakiego.
- Kocham cię, wiesz o tym. Bardzo cię pragnę, o tym też wiesz. A jednak
muszęcośzrobićibojęsię,żemogęcięstracić.
-Oczymtymówisz?
-Rozmawiałemzpolicją.
Zerwałasię,odskoczyłaodToma.
- Co takiego?! - Nie mogła uwierzyć, była przerażona. Próbował ją na
powrótposadzićsobienakolanach,alezrobiłaunik.Tompodniósłsięzławki.
-NiezMikem,zinnymigliniarzami.Ztakiejjednostkispecjalnej.Pomogę
im złapać tego faceta, który dał ci narkotyk. Bo ktoś musiał dać ci jakiś
narkotyk.
Brendapokręciłagłową.
-Skądmożeszwiedzieć,skorojasamaniewiem,cosięnaprawdęzdarzyło.
- Obydwoje wiemy, że tak było. Mogą chcieć cię przesłuchać. Powiesz im,
ilebędzieszchciała,alboniepowiesznic,alejamusiałemtozrobić,Brendo.
Pojejpoliczkachzaczęłyspływaćłzy.
-Wcaleniemusiałeś.
-Owszem,musiałem.Powiemci,dlaczego.Chcęspaćspokojnie.Iniechcę
za kilka miesięcy, za rok, trzymać w ramionach dziewczyny, którą kocham, i
patrzeć, jak wypłakuje oczy, bo została zgwałcona. Czułbym się jak ostatni
patałach.Niechcęmyśleć,żejakaśkolejnadziewczynabudzisięwciążyinie
ma pojęcia, jak to się stało, chociaż nie zdążyła się nawet upić. Nie chcę w
bezsenne noce zastanawiać się nad tym, że jakaś para, dwoje uczciwych,
zakochanychwsobiesmarkaczy,porządnych,ostrożnych,zostałopozbawionych
czegoś ważnego przez jakiegoś drania. Muszę go powstrzymać, choćbyś miała
więcejsięjużdomnienieodezwać.
-Mówiłamci,Tommy!Niewiem,cosięnaprawdęzdarzyło.Nicniemogę
zrobić. Nawet gdybym mogła, nie chcę! Nie chcę, żeby ktokolwiek się
dowiedział.
- Rozumiem. Nie powiedziałem tym policjantom o tobie, ale to nie ma
znaczenia. I tak będą chcieli rozmawiać ze wszystkimi ludźmi, którzy chociaż
raz byli na imprezie, na której ktoś odjechał. Przepraszam. Postąpisz, jak
będziesz chciała, ale nie pozwolę, żeby ten koleś wyrządził krzywdę kolejnej
dziewczynie.Przykromi,żejesteśnamniewściekła.Przykromi,żemusiałem
tozrobić.
-Nienawidzęcię.
-Musiałem.
-Nienawidzę!
- Jasne. - Tom zwiesił głowę. - Kocham cię i przykro mi, że tak cię to
dotknęło. Mam tylko nadzieję, że któregoś dnia, może za milion lat,
przypomniszsobienasządzisiejsząrozmowęinawetjeśliciąglebędzieszmnie
nienawidzić, przyznasz, że postąpiłem słusznie i poczujesz odrobinę szacunku
dlamnie.
Zaczęłagłośnoszlochać.
-Dlaczego,dlaczegotozrobiłeś?Terazwszyscysiędowiedząipomyślą,że
jestem jakąś szmatą, nie wiadomo kim. Nie powinnam była nic mówić.
Myślałam, że mogę ci zaufać. - Wyciągnął rękę, ale Brenda cofnęła się
gwałtownie.-Niedotykajmnie!Nigdywięcejnieważsięmniedotknąć.
Pomimo tych gróźb przygarnął ją do siebie, tulił, czekał, aż się wypłacze.
Rozszlochałasiętakstrasznie,żebyłabliskawymiotów.Dławiłasięiszlochała,
dopókizupełnienieopadłazsił.
- Dlaczego? - powtarzała. - Dlaczego? To nie twoja sprawa. Gdybym się
zdecydowała,samaposzłabymnapolicję.Dlaczegoty…?
- Ale nie zdecydowałaś się i nie poszłaś. Nie pomyślałaś, że to samo może
się przytrafić innej dziewczynie. I jeszcze następnej, i tylko dlatego, że
milczałaś, nie chciałaś nikomu powiedzieć słowa. Jak będziesz się czuła, jeśli
któraś umrze? Nie chcesz mówić, trudno. To twoja sprawa, twój wybór. Tak
zdecydowałaś. Wiesz co, możesz mnie znienawidzić, proszę bardzo. Możesz
mnieobwiniać,miećdomniepretensję.Obojejednakwiemy,żetoniejajestem
draniem.Rzeczwtym,żechcęmiećspokojnesumienie.
Uwolniłasięzjegoobjęć.
-Jasne,będzieszmiałspokojnesumienie.
-Tak,todlamnieważne.Chodźmy,odwiozęciędodomu.
NastępnegodniapolekcjachTompojechałdoJordanaWhitleya.
-Maszjakiśtowar?-zapytał,gdytylkowszedłzapróg.
-Jasne.-Jordanzaśmiałsię.-Zobaczysz,jakapotymjestjazda.-Wyjąłz
kieszeni maleńką torebkę plastikową i kopertę. Gdy Tom wyciągnął rękę,
zawołał:-Ej,koleś!Zapomniałeśchybaoczymś.
-Jasne.Ile,powiadasz?
-Skromnastówa.Aletowarekstrasuper.
-Comasz?-zapytałTom.
-Roofiesnapanienki,ecstasyiamfa.
-Rozmyśliłemsię.Amfyniebiorę.Będzietaniej,nie?
-Przykromi,kolego,żadnychzniżek.
-Niechtam.-Tommachnąłręką.-Roofies…?Częstotegoużywasz?
Jordanwzruszyłramionami.
-Kilkarazywziąłem.Tak,żebysiępodkręcić.
- Pewnie, żeby się podkręcić - powtórzył Tom, wręczył Jordanowi plik
banknotówicofnąłsięokilkakroków.
Zza domu wyszło dwoje detektywów. Młodziutka kobieta w czapeczce
baseballowej, z końskim ogonem przeciągniętym przez otwór w czapeczce.
SprawiaławrażenieniewielestarszejodToma.
Mogłabybyćstudentkącollege’u,drobna,odziewczęcejurodzie.Jejpartner,
facet w dżinsach i ciemnej kurtce, byl potężnie zbudowany. Pokazali odznaki.
Detektywibyliuzbrojeni,przypaskachmielikajdankiiobezwładniacze.
-Policja-powiedziaładziewczyna.-Jestpanaresztowany,Whitley.Mamy
nakazprzeszukania.Proszęsięodwrócić,ręcenaścianę.
Jordan zbaraniał, miał taką minę, że Tom z trudem powściągnął uśmiech.
Chłopakbyłprzerażony,zaszokowany.
-Cojest…?-wydarłsię.
Nie zdążył dokończyć zdania, kiedy drobniutka dziewczyna obróciła go
jednym mocnym ruchem i obszukała dokładnie. Jej wielki partner stał obok,
groźny,gotówprzygnieśćJordanadoziemi,gdybyzacząłsięszarpać.
Jużskuty,wkajdankach,JordanspojrzałprzezramięnaToma.
-Pożałujeszjeszcze,koleś.
- Być może, chociaż nie sądzę, żebym czegokolwiek miał żałować -
poinformowałgoTom.Podałkopertęwielkiemugliniarzowiiruszyłdoswojej
furgonetki.Poddomemzatrzymałsięradiowóz,zktóregowysiadłmundurowy.
Nieco dalej stał nieoznakowany suv z przyciemnionymi szybami, w którym
siedzieliDelaneyiMike.Tompojechałdodomuopowiedziećojcuisiostrze,co
zrobił.
Bagaże Paula stały już przed domem generała. Trailer doczepiony był do
samochodu. Przed wyjściem Paul objął Vanessę i ucałował serdecznie w oba
policzki.
- Wracaj szybko, proszę - szepnęła. - Nie dałabym sobie rady w tym
najtrudniejszymczasiebezciebie.
- A ja bez ciebie. Wszystko się ułoży, Vanni, zobaczysz. Dzwoń, jeśli
będzieszmniepotrzebowała.
-Będziemiciebiebrakowało,nawetsobieniewyobrażaszjakbardzo.Stałeś
siędlamniekimśzrodziny.
-Wiem-przytaknął,awduchupomyślał,żewłaśniedlategomusiwyjechać.
Nie mógł, nie potrafił zgodzić się na taką bliskość. Nie umiał być dla niej
bratem. Nie zniósłby tego dłużej. - Dziękuję ci za wszystko, Vanni. Za twoją
serdeczność,zato,żemnieprzyjęłaśzotwartymiramionamiidzieliłaśsiętym,
conajważniejsze.
- To naturalne, Paul. Dobrze, że u nas byłeś. Boję się, że nieprędko cię
zobaczę. Nie chcę o tym nawet myśleć. Dlatego proszę jeszcze raz, wracaj do
nas.Wróćszybko.
- Wrócę na pewno. Przyjeżdżam regularnie na spotkania z chłopcami,
polować, łowić ryby, grać w pokera - mówił półżartem. - Nawet jak nie będę
miałtujużnicdozbudowania,zawszezostająspotkaniauJacka.
- Nie wiem jeszcze kiedy, ale wybiorę się do Grants Pass. Muszę pokazać
małegodziadkom.Zadzwoniędociebie.
- Koniecznie. - Pocałował ją w czoło, a potem pocałował małego Matta. -
Niedługosięodezwę,obiecuję.
Wyszliobojenapodjazd,gdzieczekałgenerałiTommy.Pauluścisnąłdłoń
Walta.
-Dziękujęzawszystko,sir.-MówiłcoprawdadoBoothapoimieniu,aleto
„sir”muzostało.
- Nie bądź śmieszny. To my ci dziękujemy. Mamy wobec ciebie ogromny
długwdzięczności.
PauluściskałToma.
- Jestem z ciebie bardzo dumny - powiedział. - Zdobyłeś się na niełatwą
rzecz.Miejmynadzieję,żewszystkodobrzesięskończy.
Równiedumnygenerałpoklepałsynapoplecach.
- Dzięki. - Tom spuścił głowę, ale zaraz ją podniósł. - Będzie mi ciebie
brakowało.
-Mnieciebieteż.Możeprzyjadęnarozdanieświadectw.Zobaczę.
-Zawszebędzieszunasserdeczniewitany-zapewniłWalt.-Masztustałą
rezerwację-zażartował.
Paul skinął głową. Wziął torbę podróżną, walizkę i wrzucił je na tylne
siedzenie.PokiwałjeszczeBoothomnapożegnanieikilkarazynacisnąłklakson.
Widział w lusterku wstecznym, jak Walt i Tom wchodzą do domu. Na
podjeździezostałatylkoVanessazmałymMattemnaręku.Stałatak,dopókinie
zniknęłaPaulowizoczu.
Możektóregośdnia,pomyślał.Możekiedyś…
Jackwyniósłzchatyostatnikarton,umieściłnaskrzynifurgonetkiinacisnął
klakson. Mel wyszła na ganek, okręciła się, dotknęła lekko oparcia jednego z
drewnianych foteli. Kiedy było ciepło, lubiła tu siadać z kubkiem porannej
kawy. Jack uśmiechnął się. Trudno jej było żegnać się z chatą, chociaż nowy
dombyłprzestronny,wygodnyinaprawdępiękny.Wymarzonasiedzibadlacałej
rodziny.
-Mel,chodźjuż-zawołał.
-Idę,idę-odkrzyknęła,alenieruszałasięzmiejsca.Brzuszekzdążyłsięjuż
zaokrąglić. Drobniutka, niemal filigranowa, w dżinsach, obszernym swetrze,
wysokich butach, z rozpuszczonymi włosami spływającymi kaskadą na plecy,
wyglądałajaknastolatka,aleJackwiedziałdoskonale,żejegożonajestmądrą,
dojrzałąkobietą.Niekobietądziewczynką,tylkokobietąkobietą.
Zniecierpliwiony wbiegł na ganek jednym susem i stanął obok niej.
Zobaczył,żemałzywoczach.
- Znowu będziesz płakać? - zaniepokoił się, bo Mel w ciąży to była Mel
beksa.
-Nie-oznajmiłastanowczo.
Jackparsknąłśmiechem.
-Kupiliśmytęchatę,jestnasza-pocieszyłżonę.-Nierozstajeszsięzniąna
zawsze.
- Wspominam - powiedziała cicho. - Pamiętasz tamten wieczór, kiedy
wypiłamkilkaszklaneczekwhiskynapustyżołądekimusiałeśmnieprzywieźć
dodomu?
-Pamiętam.
-Arano,kiedysięobudziłam,znalazłamsprzętwędkarski,którykupiłeśmi
wprezencie.
- To też pamiętam. - Miał przed oczami tamten zabawny i wzruszający
obraz. Mel w nowiutkich waderach siedzi w drewnianym fotelu i ćwiczy na
sucho zarzucanie wędki. - Liczyłem bardzo, że mi się poszczęści tamtej nocy.
Nie masz nawet pojęcia, ile różnych scenariuszy przemknęło mi wtedy przez
głowę.Jakzachowasięona?Jakzachowamsięja?
-Szczęściłocisięwtejchacieniezliczonąilośćrazy.Możnapowiedzieć,że
masznakonciemnóstwoszczęśliwychnocy.Davidurodziłsięwnaszymłóżku,
wnaszejsypialni.
- O tak, odbieranie Davida to było prawdziwe szczęście. Ilekroć będziesz
chciaławymknąćsiętutajipowspominać,jestemdousług.
-Pamiętam,jaktuwyglądało,kiedypierwszyrazprzekroczyłampróg…W
piekarnikubyłoptasiegniazdo.-Podniosławzroknamęża.-Atyzrobiłeśtutaj
wielki, generalny remont. Dla mnie. Chciałeś, żebym została w Virgin River i
próbowałeśróżnychsposobów,żebymniezatrzymać.
- Kiedy cię zobaczyłem, byłem stracony. Nie wiem, co by ze mną było,
gdybyśwyjechała.
-Miałbyśpewniemniejdzieci,mójdrogi.Przeżyłamtutajtyleszczęśliwych
dniinocy.Właśnietutajodmieniłosięmojeżycie.
-Imoje.Aterazchodźjuż,kochanie.Nasznowydomczeka.
-Myślisz,żebędziemywnimtaksamoszczęśliwi,jakbyliśmytutaj?
Ucałowałjąwczubeknosa.
-Gwarantujęcito.Chodźmyjuż.
Mel z ciężkim westchnieniem zeszła z ganku i wsiadła do furgonetki. W
zamyśleniupatrzyłaprzezszybęnamijanezabudowaniaVirginRiver.Skręciliw
drogęprowadzącądonowegodomu.Teraztobyłajejdroga,któraprowadziłado
jej domu. Kiedy Jack zatrzymał się na polanie, znowu westchnęła, wysiadła i
ruszyławstronęnowegogankuprzednowymdomem.Jackzatrzymałjąwpół
kroku,wziąłnaręceiprzeniósłprzezpróg.
Dom był wspaniały. Paul przeszedł samego siebie. Lśniące, drewniane
podłogi, piękny belkowany strop w salonie. Miękkie skórzane kanapy i fotele
zapraszające, by wygodnie się rozsiąść. Okazały kamienny kominek. Duża,
nowoczesna kuchnia, chromowane sprzęty, blaty z czarnego granitu, szafki z
ciemnego dębowego drewna i wielki stół, przy którym mogło zasiąść dziesięć
albo i więcej osób. Jack już sobie wyobrażał te wszystkie przyszłe spotkania z
bliskimi ludźmi w tej nowej kuchni. Spotkania, zwierzenia, sekretne narady,
rodzinneopowieści…
-Corobisz?-zapytałaMel.
Zaniósłjądosypialni,wktórejkrólowałoogromnemałżeńskiełoże.
-Obnoszęcięponaszejsiedzibie.Jakcisiępodobanowykojec?
-Jack…-Zaśmiałasięimocniejobjęłagozaszyję.
-Mamyczas,żebyzadomowićsię,zanimBrieiMikeprzywioząDavida.
-Niewiem,czymamyczas,alenapewnomamymnóstwodozrobienia.
- To prawda. - Położył Mel na łóżku i zzuł jej buty. - Mamy sporo do
zrobienia.
Detektywizbiuraszeryfa,pełniwdzięcznościirespektudlaMike’a,chętnie
przystalinato,byuczestniczył,oczywiściejakoobserwator,wprzesłuchaniach
JordanaWhitleya,BrendanaLancasteraorazuczennic,któremogłypaśćofiarą
radosnejdziałalnościpodejrzanych.Trzypotwierdziły,żezostałyoszołomionei
zgwałcone, ale nikt nie potrafił powiedzieć, ilu faktycznie dziewczętom
przydarzyło się to samo. Tak jak podejrzewał Tom, w użyciu były także inne
narkotyki, między innymi tak zwana biała pani. W przeciągu zaledwie dwóch
tygodni od chwili zatrzymania obu sprawców policja zebrała wyczerpujący
materiał dotyczący imprez alkoholowo-narkotykowych. Złożyły się na to
zeznania uczennic i uczniów z Valley High School, informacje o handlu
narkotykami,listynazwisk.Protokołyorazraportypolicyjnezostałyprzekazane
dobiuraprokuratoraokręgowego.
Nazwisko Brie było znane i cenione nawet tutaj. Miała opinię świetnej
prawniczki. Kiedy zaproponowała prokuratorowi swoją pomoc w charakterze
konsultantki, przyjęto ją z otwartymi ramionami i prawdziwą wdzięcznością.
Oferując pomoc, nie przypuszczała, że tak znakomicie wywiąże się z zadania.
Brała udział w przesłuchaniach potencjalnych ofiar. To, że jest świetnie
przygotowana profesjonalnie, nie ulegało najmniejszej kwestii, ale to jej
empatia, zdolność współodczuwania i delikatność sprawiły, że udało się jej
przygotowaćprzynajmniejjednąuczennicęValleyHighdoprocesu.CarraJean
Winslowwiedziaładokładnie,cojąspotkałoiktojązgwałcił.Byławstaniebez
najmniejszegocieniawątpliwościwskazaćsprawcę.
DlaMike’anajbardziejinteresującebyłoto,żeobajpodejrzani,bowświetle
prawajeszczenieoskarżeni,okazalisięabsolutnymiprzeciętniakami.Zdrugiej
strony nie zaskoczyło go to. Takie mniej więcej profile psychologiczne
sprawców szkicował sobie w głowie, kiedy zaczynał prowadzić dochodzenie.
Ot, dwóch chłopaków, ani inteligentnych, ani choćby sprytnych. Trudno nawet
powiedzieć, że przeciętniacy, raczej najzwyczajniejsi w świecie idioci mający
dostęp do narkotyków i robiący z nich użytek. Lancaster kupował towar na
wybrzeżu. Był kilka razy na dużych imprezach w miastach nad oceanem,
nawiązałkontakty,przywoziłstamtądnarkotykiidzieliłsięzWhitleyem.Często
było tak, że brał marihuanę od znajomych dealerów z okolic Virgin River, a w
zamian za nią dostawał na wybrzeżu coś mocniejszego, ecstasy i amfetaminę,
którymi później handlował. Sprzedawał towar nastolatkom, dzieciakom, które
chciały „poprawić sobie nastrój” czy też „podkręcić się”, a miały nieszczęście
znaćobużałosnychcwaniaczków.
Lancaster bez najmniejszych oporów, już w czasie pierwszych przesłuchań,
podał nazwiska swoich dostawców. Można sobie wyobrazić satysfakcję
Delaneya,którywreszciemiałzeznaniaitrafiłnadawnoposzukiwanytrop.
W lokalnych gazetach nie padło ani jedno nazwisko uwikłanych tak czy
inaczejwsprawęnastolatków,jednakplotkisięrozchodziły,jakprawiezawsze
przy podobnych okazjach. Ludzie mówili, każdy uważał, że coś wie,
wymieniano się prawdziwymi i nieprawdziwymi informacjami. Jak to zwykle
bywawtakichprzypadkach,dochodzenieprzeciwkoLancasterowiiWhitleyowi
urosło do rozmiarów lokalnej sensacji. Sąsiedzi z Virgin River gratulowali
Mike’owi dobrze wykonanej roboty, dziękowali, wyrażali wdzięczność. Dostał
skrzynkę dobrego wina, pól tuszy cielęcej, tuzin słoików zawekowanych
pomidorówzostatniegosezonu.
Dwiebutelkiwinazostawiłwdomu,resztędarówzaniósłProboszczowi.Od
czasu, kiedy został konstablem, Jack i Proboszcz nie pozwalali mu płacić za
posiłki,którejadałwbarze.TaktojużbyłowVirginRiver:jedenzawszystkich,
wszyscy za jednego… Poczucie sąsiedzkiej wspólnoty, ale nie tylko, odzywała
siętutakżesolidarnośćbracimarines.
Opartyoswojegosuva,Mikeczekałprzedbiuremszeryfanamłodąkobietę,
którakończyławłaśnieswojetrzeciejużspotkaniezdetektywami.
KiedyBrendaCarpenterwyszłazbudynku,smukła,wniebieskichdżinsach,
z torbą pełną podręczników przewieszoną przez ramię, oderwał się od
samochodu.
-Cześćisiemanko-przywitałją.
-Cześć,Mike.
- Rozmawiałem z twoim tatą. Zgodził się, żebym odwiózł cię do domu.
Pomyślałem, że tym sposobem będzie okazja, żebyśmy z sobą chwilę
porozmawiali.
- O czym? - zdziwiła się Brenda. Jej głos brzmiał dość chłodno, oschle. -
Odpowiedziałam już na wszystkie twoje pytania. Nie mam ci nic więcej do
powiedzenia. W każdym razie nie teraz, po rozmowach z policyjnymi
detektywami.
Otworzyłdrzwiczkisuvaodstronypasażera,zapraszając,bywsiadła.
-Niebędziejużżadnychpytań-uspokoiłją.-Maszmojesłowo.Niestrosz
się niepotrzebnie, Brendo. Możesz być zupełnie spokojna. Po prostu mam ci
kilkarzeczydopowiedzenia.Zależałominaspotkaniuztobą.
Westchnęła ciężko, z rezygnacją, ale ktoś musiał przecież podwieźć ją do
domu.Chcącniechcąc,wsiadładosamochodu.
Mike szybko zajął miejsce za kierownicą i ruszył, jakby się bał, że Brenda
sięrozmyśliiucieknie.
-Zachowałaśsiębardzodzielnie-powiedział,biorączakręt.
-Niewiem,czytakbymtookreśliła.Niejestemznowutakadzielna,jakci
się wydaje. Nie miałam wielkiego wyboru. Albo inaczej, nie miałam żadnego
wyboru.Poszłampoprostuzaciosemitowszystko.Żadneheroicznegesty.Ja
siędotegonienadaję.
- A jednak zgłosiłaś się do biura szeryfa, podjęłaś ważną decyzję. Mogłaś
kłamać, mogłaś się uprzeć, powiedzieć sobie, że z nikim nie będziesz
rozmawiałaotym,cosięstało.Mogłaśudać,żejesteśobłożniechora…Miałaś
do dyspozycji tysiąc i jeden sposobów, żeby nie wikłać się w dochodzenie,
odmówić wszelkiej pomocy i nie wracać już do tamtej bolesnej historii. Ale ty
postanowiłaś inaczej, zgodziłaś się przejść jeszcze raz przez koszmar, ujawnić,
cowiesz.Rozumiem,jakietomusiałobyćdlaciebietrudneichciałemcibardzo
podziękować.
Odwróciłagłowę,spojrzałauważnienaMike’a.
-Zacotymiwłaściwiedziękujesz?
-Cóż…VirginRivertomojemiasteczko,mojemiejscenaziemi.Atyjesteś
dlamniejakrodzina.Jeślimamuczciwiewykonywaćswojąrobotę,chcę,żeby
ludzieczulisiębezpieczni.Możeszmiwierzyć,wiemzwłasnego,wieloletniego
bądź co bądź doświadczenia, jak trudno jest odpowiadać na niektóre pytania
padającewczasieprzesłuchań.
- No tak… Twoja żona… Pewnie myślisz, że jestem tchórzem i skończoną
ciemięgą,samajużniewiemkim,żetakdługozwlekałam.Chciałamzapomnieć
o wszystkim, bałam się, że ludzie się dowiedzą, zaczną pokazywać mnie
palcami, plotkować na mój temat, uznają mnie za lekką panienkę. Widzisz,
Brie… Ona zachowała się naprawdę odważnie i o niej trzeba mówić, że jest
dzielna.Jasiędokońcawahałam.
- To wygląda trochę inaczej, niż mówisz, Brendo - zaoponował Mike. - Po
pierwsze, Brie jest znacznie starsza od ciebie, ma trzydzieści jeden lat, prawie
dwarazytylecoty.Podrugie,jestdoświadczonąprawniczką,pracowaładługo
w biurze prokuratora, oskarżała groźnych przestępców, stykała się z wieloma
tragediami, wieloma paskudnymi sprawami. Po trzecie, miała wsparcie moje,
Jacka, całej swojej rodziny, a to bardzo pomaga człowiekowi w trudnych
sytuacjach. A ty jesteś jeszcze, wybacz, że to powiem, dzieciakiem, który w
dodatku nie miał pewności, co się właściwie stało tamtej nocy. Musiałaś
zmierzyćsięzbardzotrudnąsytuacją,któracięprzerastałainiemawtymnic
dziwnego ani nagannego. Nigdy nie powiedziałbym, że tchórzyłaś, bo to
nieprawda.Niesłuszniesięoskarżasz.Niemaszsobienicdowyrzucenia.Wierz
mi.
-Dziękuję-szepnęła.
-Widzisz,ija,iBriemamyzasobąnaprawdęciężkiedoświadczenia.Taksię
złożyło, że oboje dostaliśmy nieźle po tyłku. To nas uodporniło, wzmocniło.
Teraz chcemy tylko jednego, żyć sobie spokojnie w spokojnym miasteczku. -
Mikezaśmiałsię.-Myślę,żeniesątozbytwygórowaneżyczenia.
Milczaładługąchwilę.
-Przykromi,żetylezłegoprzeżyliście.Wiemsama,jaktojest.
- Dziękuję, Brendo. Wiem, że wiesz. Na szczęście to, co złe, już za nami.
Chcemymiećnormalnydom,dzieci,stworzyćrodzinę.Wmoimwiekuczłowiek
zdajesobiesprawę,żekończąsięjegoszanseizaczynasięspieszyć.
-JesteśdumnyzBrie?
- Nawet nie pytaj, dzieciaku. Była niesamowita, zupełnie niezwykła. Bała
się, wiem o tym, i robiło się jej niedobrze na samą myśl, że będzie musiała
zasiąśćnamiejscudlaświadków,opowiedziećowszystkimławieprzysięgłych,
a co najgorsze, spojrzeć w twarz temu człowiekowi. Przez wiele miesięcy po
tamtymstrasznymwydarzeniuniemogładojśćdosiebie,byłazupełnierozbita,
niewychodziłazdomu,wszystkojąprzerażało,nawetbanalnepójściedosklepu
na zakupy. Ale człowiek z wiekiem uczy się pewnej ważnej prawdy. Lepiej
zmierzyćsięzzagrożeniem,zwłasnymilękami,niżuciekaćprzednimi,chować
głowę w piasek. I jeszcze jedna ważna rzecz. Warto postępować tak, żeby
późniejniczegonieżałować,niemiećsobienicdowyrzucenia.
- Chcesz powiedzieć, że w końcu okazuje się, że rzeczywistość jest mniej
straszna,niżmówiąnamnaszelęki?
Roześmiałsię.
- Ktoś ci coś takiego powiedział? Widzisz, czasami rzeczywistość okazuje
sięstraszniejszaniżnaszestrachy.Zaskakujenasokropnościami,którychsobie
nawet nie byliśmy w stanie wyobrazić. A jednak wbrew wszystkiemu musimy
stawić jej czoło, bo inaczej nasze życie nie byłoby wiele warte. Wystarczy
pomyślećoBrie.Zdecydowałasięświadczyćprzeciwkotemuczłowiekowi,bo
wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, będzie dalej gwałcił, straszliwie krzywdził
kolejne kobiety, a i ona sama będzie żyła w ciągłym zagrożeniu, nie wiedząc,
czy on nie zaatakuje jej jeszcze raz. Nawet gdyby nigdy już nikogo nie
skrzywdził, Brie zostałaby ze świadomością, że nie zrobiła tego, co należało
zrobić, a to dość niemiła świadomość, niosąca z sobą cierpienie, wyrzuty
sumienia, żal do samej siebie. Kiedy walczysz i przegrasz, nie ma w tym nic
złego.Wtedyczłowiekniemusisobieniczegowyrzucać.Alenierobićnic,nie
podejmowaćwalki?Wtedydopierozaczynabyćciciężko.
- Jeden z tych detektywów powiedział, że nie wie, co będzie z tymi
dwoma… Nie wiadomo, czy w ogóle staną przed sądem, czy odbędzie się
proces.
-Tak.Byćmożewogólenietrafiądowięzienia.Tozasadaugody.Jeślitaki
jeden z drugim zaczną sypać nazwiskami, podadzą swoje kontakty, wskażą
dealerów, prokurator zdobędzie cenne informacje i może uchylić zarzuty.
Lancaster i Whitley to płotki. Wyrządzili wiele zła, ale dla biura prokuratora
cenniejszesąichzeznania,wskazanetropy…Możewogóleniepostawićichw
stan oskarżenia. Jeśli chodzi o narkotyki. Inna sprawa z gwałtami, ale dobry
adwokat postara się o uchylenie i tego zarzutu. Powtarzam, dla prokuratora
ważnebędzieto,czyLancasteriWhitleysągotowinawspółpracę.Jeślijednak
dojdzie do procesu, a teoretycznie mogłoby dojść, bo Whitley skończył
osiemnaścielat,będzieugotowany.
-Ajeślituwróci?
-Niebójsię,Brendo.Napewnoniewróci.Ojciecwpłaciłkaucję,wydostał
gówniarzazaresztuiwyjechalidoinnegomiasta.Whitleyniepojawisięjużw
szkole.
W
żadnym
wypadku.
Jest
naznaczony,
napiętnowany.
Najprawdopodobniejnigdywięcejgoniezobaczysz.
-Gdybym…-Brendazamilkłanamoment.-Gdybymzgłosiłasięwcześniej
napolicję…Czyuratowałabymjakąśdziewczynę?
-Tegoniewiem-powiedziałMike.-Ważne,żewkońcusięzdecydowałaśi
powiedziałaśprawdę.Pomogłaśwdochodzeniu.Powinnaśbyćzsiebiedumna.
Jawkażdymraziejestemzciebiedumny.Wszyscyjesteśmy.
Następnego dnia po południu, około czwartej, Mike pojechał do domu
generała.Zaparkowałodfrontu,alezobaczył,żektośstoiprzykorraluopartyo
poprzeczkęogrodzenia.Podszedłtam.
-Cześć-odezwałsię.
Tommyodwróciłsię.
-Cześć,Mike.Cosłychać?
-Dzięki,wporządku.Auciebie?
Mike stanął obok niego w takiej samej pozie: ręce na górnej poprzeczce,
jednastopananajniższej.
-Jakośleci.
-Kłopotywszkole?
- Nie. Ludzie zarzucają mnie pytaniami, wszyscy chcą się czegoś
dowiedzieć,leczjamilczę,zbywamwścibskich,aleitakgadają.
-Comianowicie?
Tomwzruszyłramionami.
- Gadają, że to dzięki mnie policja ujęła Whitleya i Lancastera. Niektórzy
myślą,żecoświedzą,aleniktniemapewności.WietylkoBrenda.Onajedna.
-Tobyładobrarobota,choćwiem,żeniełatwa.
Tomzaśmiałsię,aleniebyłtowesołyśmiech.
- Tak i nie. Miałem do wyboru albo wydać go policji, albo dać mu taki
wycisk,żebyniepodniósłsięzziemi.
- Doskonale rozumiem, co czujesz. Myślę, że na twoim miejscu
reagowałbymdokładnietaksamo.
-Cosiędziejeztymfiutem?
-Napierwszymprzesłuchaniuzacząłsypaćażmiło.Początkowomyślał,że
uda mu się obciążyć Lancastera, a sam wyjdzie czysty, ale szybko się okazało,
żeLancasterabardziejinteresowałopicieidraginiżdziewczyny.
Tomwzdrygnąłsię.
-Pięknie.Powinienembyłgozabić.
- Na szczęście nie zabiłeś. Nie byłoby ci do twarzy z morderstwem.
Zostajesztutaj?
-Zarazporozdaniuświadectwjadęnaobózprzygotowawczy.Aodwrześnia
WestPoint.Jakośprzeżyję.
- Do tego czasu jeszcze wiele może się zdarzyć. Kończysz szkołę, masz tu
swojesprawy…
- Nic się nie zdarzy. Pozostaje mi tylko czekać. To kwestia czasu. Ani się
obejrzysz,jakmnietuniebędzie.
-AcozBrendą?
-Niemamjużdziewczyny.Uznała,żejązdradziłemiskończyłazemną.
-Jesteśpewien?
- Owszem, jestem pewien. Widujemy się tylko w szkole, ale nie
rozmawiamyzsobą.Niechcemiećzemnąnicwspólnego.Niezauważamnie,
traktujeobojętnie.
- Spotkałem się z nią. Była w biurze szeryfa. Nosi bransoletkę, którą jej
dałeś.Tęładną,zwygrawerowanymimieniemnaplakietce.
-Wiem.Myślę,żekarzemniewtensposób,łudzifałszywąnadzieją.
- Może wcale nie jest tak, jak myślisz. Może po prostu przeraziła się,
wściekłanaciebie.Tonieznaczyjeszcze,żeztobąskończyła.
- Chciałbym, żeby tak było. - Tom zwiesił głowę, wbił wzrok w ziemię. -
Nie,toniemożliwe.Powiedziała,żemnienienawidzi.Iterazzachowujesiętak,
jakbyrzeczywiściemnienienawidziła.
-Żałujesztego,cozrobiłeś?
- Ani trochę. Trzeba było powstrzymać kolesia. Takie rzeczy nie mogą się
dziać.Wiedziałem,żebędęmusiałzapłacićwysokącenęzaswojądecyzję.
Mikepołożyłmudłońnaramieniu.
- Postąpiłeś j ak prawdziwy mężczyzna. Wiedziałeś, że będzie cię to drogo
kosztować, a jednak me cofnąłeś się. Gdybym znalazł się w tarapatach, gdyby
cośmigroziło,chciałbymmiećkogośtakiegoprzysobie.Zareagowałeśtak,jak
należałozareagować.
-Tak.-Chłopakprzytaknął,alewjegogłosiebrzmiałsmutek.-Cieszęsię,
żegoujęliście.
-Przywiozłemkogoś,ktochciałsięztobązobaczyć.
Tomobejrzałsię.WodległościjakichśpięćdziesięciumetrówstałaBrenda.
TomspojrzałnaMike’a,znowunaBrendę.
-Jezu-szepnął.
Zrobiłkilkakrokówwjejkierunku,aBrendarzuciłasiękuniemubiegiem.
Mike przyglądał się spotkaniu tych dwojga z melancholijnym uśmiechem na
twarzy.Tomchwyciłdziewczynę,uniósł.Objęłagomocnozaszyję,śmiejącsię
ipłaczącrównocześnie.
- Rozumiem, że odwieziesz ją później do domu, ja nie będę już wam
potrzebny-powiedziałMikeiodszedł.
Jednakmłodzigoniesłyszeli,takbylizajęcisobą.
Kiedy przechodził koło domu, zobaczył stojącego w oknie Walta. Generał
podniósłdłońizasalutował.
Mikeoddałsalut.
Wrócił do miasteczka w porze kolacji. Miał ochotę wypić przed jedzeniem
piwo, ale poszedł najpierw do RV, by sprawdzić, czy Brie już wróciła. Cały
dzieńpomagałaMeliJackowiurządzaćsięwnowymdomu.Wróciła.Zdążyła
wziąćpryszniciterazsuszyławłosy.Byłtakidumny,żewybraławłaśniejego…
OdzakończeniaprocesuPowellaminęłosześćdługichtygodni.Brieodżyła.
Oczy jej błyszczały, policzki się zaróżowiły. Współpraca z biurem prokuratora
dla hrabstwa Humboldt sprawiała jej przyjemność, dawała satysfakcję. Dobrze
było mieć świadomość, że jest się potrzebną i docenianą. Kolejną
przyjemnością,więcej,radością,byłaopiekanadmałymbratankiem.Brieczuła
sięwreszciebezpieczna,odnalazławewnętrznyspokój.
AMike…Mikebyłszczęśliwy,żemożeconoctrzymaćżonęwramionachi
mówić,jakbardzojąkocha.
-Zdążyłaśwrócić-ucieszyłsię.
- Powoli się zadomawiają. Położyłam dzisiaj tapety w pokoju dziecinnym,
aleDaviejakośniezgłaszałchęcipomocy.
-Głodna?
-Jakwilk.Aty?
- Też. Mam długi dzień za sobą. Dochodzenie w sprawie Lancastera i
Whitleya prawie zamknięte, do czego walnie się przyczyniłaś. Biuro szeryfa i
biuroprokuratoramogąsobiepogratulowaćnaprawdędobrejroboty.
-Toznaczy,żemamytojużzasobą-powiedziałaBrie.
-Będąnastępnesprawy.Ludziezbiuraprokuratorabardzocięcenią.
- Jest coś ważniejszego, Miguel. Dziecko. Musimy nad tym koniecznie
popracować.
Uśmiechnąłsięszeroko.
-Myślałem,żejużnadtympracujemy.
- Owszem, starasz się, ale sprawa Lancastera i Whitleya trochę cię
rozpraszała.Terazmamyszansęwreszcieskupićsięnadziecku.
-Możezjemytutaj,zamiastiśćdobaru?Przyniosękolację.
-Dobrypomysł.
Półtora roku wcześniej Mike leżał w śpiączce w szpitalu w Los Angeles i
nikt nie miał pewności, czy przeżyje. Brie próbowała pozbierać się po
rozwodzie.Ledwiezaczęłaodzyskiwaćrównowagę,zostałanapadnięta,pobitai
zgwałcona.Mikewkońcuwyszedłzeszpitala,Briezamknęłasięwdomuojca.
Żadne z nich nie wierzyło, że uwolni się od traumy, odzyska zdrowie i spokój
ducha. A już na pewno nie przypuszczali, że znajdą miłość. Miłość, która
sprawiała, że wszystko wydawało się możliwe. Która przekraczała ich
najśmielszeoczekiwania.
-Czyzdajeszsobiesprawę,jakbardzociękocham?-zapytałMike.
- Owszem, zdaję sobie sprawę - odpowiedziała Brie. - I to jest
najpiękniejsze.