ROBYNCARR
KŁOPOTYWRAJU
Tłumaczyła:KalryssaSłowiczanka
Spistreści
Okładka
Stronatytułowa
ROZDZIAŁPIERWSZY
ROZDZIAŁDRUGI
ROZDZIAŁTRZECI
ROZDZIAŁCZWARTY
ROZDZIAŁPIĄTY
ROZDZIAŁSZÓSTY
ROZDZIAŁSIÓDMY
ROZDZIAŁÓSMY
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
ROZDZIAŁJEDENASTY
ROZDZIAŁDWUNASTY
ROZDZIAŁTRZYNASTY
ROZDZIAŁCZTERNASTY
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
ROZDZIAŁSZESNASTY
ROZDZIAŁSIEDEMNASTY
ROZDZIAŁOSIEMNASTY
ROZDZIAŁDZIEWIĘTNASTY
ROZDZIAŁPIERWSZY
Oszybybębniłdeszcz,zacinałwpodmuchachwrześniowegowiatru.
Dopierowpółdoósmej,anadworzeciemno.Proboszczprzetarłszynkwas.
Otejporzeniktjużnieprzyjdzie.Godzinakolacjiminęła,ludziewolelisiedzieć
w domach w taką pogodę. Wędkarze i amatorzy biwaków schronili się w
szczelnie zamkniętych namiotach. Trwał sezon polowań na niedźwiedzie i
jelenie, ale mało prawdopodobne, żeby któremuś z myśliwych chciało się
zajrzećnadrinka.Jack,właścicielbaru,wiedząc,żeniebędzietegodniaruchu,
zaszył się z żoną w leśnej chacie. Siedemnastoletni Rick, który pomagał w
prowadzeniuinteresu,poszedłjużdodomu.
Proboszcz czekał tylko, aż dogaśnie ogień na kominku, i będzie mógł
zamykać. Nalał sobie szklaneczkę whisky, usiadł koło kominka, wyciągnął
wygodnienogi.Byłsamotnikiemilubiłtakiewieczory.Głucho,pusto…
Niedługosięcieszyłspokojem,bootoktośmocowałsięchwilęztarganymi
wiatrem drzwiami, a po chwili w progu stanęła młoda kobieta z dzieckiem w
ramionach. Na głowie miała czapeczkę baseballową, z ramienia zwisała ciężka
torba,patchworkwłasnejroboty.
Proboszczzerwałsięzkrzesła,poczymobydwojewykonalidziwnytaniec,
ona i on zaskoczeni cofnęli się krok. Kobieta miała prawo się wystraszyć, bo
Proboszczbyłrosły,mierzyłsporoponadprzeciętną,potężnyprzytym,szeroki
w barach. Miał wygoloną glacę, czarne krzaczaste brwi i kolczyk w uchu.
Trzebawięcej?
Ona zaś była ładna, miła dla oka, tyle że szpecił ją siniak na policzku i
rozciętadolnawarga.
–Ja…Przepraszam…Neon„Otwarte”jeszczesięświeci…
–Proszędośrodka.Myślałem,żeniktjużnieprzyjdzie.
– Pan zamyka? – Nerwowo spojrzała na dziecko. Przysypiający w jej
ramionachchłopczykmógłmiećtrzy,możeczterylata.
– Nieważne. – Zaprosił ją gestem. – Proszę usiąść przy ogniu. Ogrzeje się
paniiwysuszy.
–Dziękuję–odparłatakjakościepło,ujmująco,apotempodeszładostołui
zobaczyłastojącynablaciedrink.–Pantusiedzi…
– Nie szkodzi. Zapraszam. Nalałem sobie szklaneczkę przed snem, ale nie
mapośpiechu.Zwykleniezamykamytakwcześnie,aledzisiajtakleje…
–Chciałpanjużiśćdodomu?
Proboszczuśmiechnąłsię.
– Mieszkam na miejscu, to duża wygoda. Godzina ta czy tamta, to bez
znaczenia.Nigdziesięnieśpieszę.
–Jeślijestpanpewny…
– Oczywiście. Przy lepszej pogodzie zamykamy najwcześniej o dziewiątej,
częstoznaczniepóźniej.
Usiadła na krześle twarzą do ognia, zsunęła torbę z ramienia i przygarnęła
chłopca.
Proboszcz zniknął i wrócił po chwili z dwoma poduszkami i pledem, które
rozłożyłnastole.
–Proszępołożyćmałego,jestnapewnociężki.
Spojrzała na niego tak, jakby miała zaraz się popłakać. Bał się płaczących
kobiet, nie znosił tego. Nigdy nie wiedział, jak w takiej sytuacji postąpić. Jack
radziłsobieznacznielepiej.Byłrycerski,wkażdejsytuacjiumiałzachowaćsię
wobec kobiet. Proboszcz czuł się przy nich skrępowany, chyba że znajomość
była zażyła, dobrze ugruntowana przez koleje losu. Tak naprawdę jednak nie
miał doświadczenia. Pomijając wszystko inne, mógł odstraszyć samym
wyglądem. Tymczasem patrząc na niego, nikt by się nie domyślił, jaki jest
nieśmiały.
– Dziękuję. – Ułożyła dziecko na stole. Chłopczyk zwinął się w kłębek i
włożyłkciukdobuzi.
Proboszczstałobokbezradniezpledemwrękach,ażekobietaniewykonała
żadnegoruchu,samwkońcuopatuliłchłopca.
Nieznajoma usiadła i rozejrzała się. Na widok zawieszonej nad drzwiami
głowy jelenia z imponującym porożem drgnęła. Na przeciwnej ścianie
dostrzegłaskóręniedźwiedzia,anadbaremogromnegojesiotra.
–Tojakaśchatamyśliwskaczyco?–zapytała.
– Nie, ale przyjeżdża tu sporo myśliwych i wędkarzy. Mój wspólnik
zastrzeliłniedźwiedziawobroniewłasnej,alejesiotratojuż,wiadomo,złowiłna
wędkę.Samteżtrochęłowię.Kucharzętutaj,cozłapiemy,idzienastół.
–Ryby,jelenie…
–Owszem.Napijesiępaniczegoś?
–Przedewszystkimniechmipanpowie,gdziejestem?
–WVirginRiver.Jakpanitudotarła?
– Szukałam jakiegoś hotelu, zjechałam z autostrady. Mój synek ma chyba
gorączkę.
Raczejniebyłoszansnaznalezienienocleguwokolicy,pomyślałProboszcz.
Znalazłasięwkłopocie,tooczywiste.
–Mamzupę–zaproponował.–Alemożenajpierwnapijesiępanibrandyna
rozgrzewkę.
–Chętnie.
Nalał brandy do kieliszka i poszedł do kuchni, gdzie podgrzał zupę w
mikrofalówce. Ukroił też kawałek chleba przez siebie upieczonego, a potem
zaniósłnieznajomej.
Wyglądałamłodziutko,alemusiałamiećokołotrzydziestki.
–Dzięki.–Zwdzięcznościąprzyjęłapoczęstunekizabrałasiędojedzenia.
Musiałabyćgłodna,bopochłaniałazupęichlebwbłyskawicznymtempie.
–Możejeszcze?–zapytał,gdyskończyła.
–Nie,nie,jużdość.Wypijęterazbrandyichybapowinnamjechać.
– Nie znajdzie pani w okolicy noclegu, ale może pani tu zostać, dam pani
nocleg.
Zrobiławielkieoczy.
– Niech się pani mnie nie boi. – Uśmiechnął się. – Wiem, że wyglądam
groźnie.
–Niemusipan.Jestemsamochodem…
– Jezu, nie będzie pani przecież spała w aucie, tym bardziej że mały nie
czujesięnajlepiej.
–Samaniewiem.
–Naprawdęniemusisiępanimniebać.Jatylkotakwyglądam.Niechpani
tu zostanie, zamiast szukać jakiegoś hotelu w tę pogodę i błądzić po górskich
drogach.Niemamnicnaprzeziębieniedlachłopca,alepokójpanidam.
Nim skończył mówić, zaczęła płakać. Gdy Proboszcz dotknął jej dłoni,
drgnęłanerwowo,podskoczyła.
–Proszęniepłakać.Możemógłbymjakośpanipomóc?
–Nie,niemożepan.
–Ktowie.–Poklepałjąpodłoni.
Podniosłagłowę,otarłałzy.
– Przepraszam. Jestem zmęczona. A ten siniak… Układałam małego w
samochodzieiuderzyłamsięodrzwiczki.
–Wyglądatodośćpaskudnie.
–Wszystkobędziewporządku–zapewniła.
– Jak się pani nazywa? – Gdy milczała, nie naciskał, tylko powiedział
życzliwie:–Spokojnie,japanimogłemwogóleniewidzieć,gdybyktośopanią
pytał.–Zdumiałasię,widziałtopojejtwarzy,nadaljednakanisłowa.
–Przepraszam,niepowinienembyłtegomówić,alemamwrażenie,żepani
ucieka,szukaschronienia.–Wstał,zamknąłdrzwiiusiadłnapowrótkołoniej.–
Proszęsięuspokoić,tutajniktpaniniezrobikrzywdy.Proszętraktowaćmniejak
przyjaciela.Aten,ktotopanizrobił…Myślęosiniaku…
– Kiedy naprawdę uderzyłam się o drzwiczki samochodu. – Zaśmiała się
cicho, ale nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Uniosła kieliszek lekko drżącą
dłonią.
–Małypotrzebujelekarza.Tu,podrugiejstronieulicy,jestdoktor.Mogęiść
poniegoalbozaprowadzićwastam.
–Chrisjestpoprostuprzeziębiony.Muszęuważaćnaniego.
–Możepotrzebujejakichśleków…
–Nie,myślę,żewszystkobędziewporządku.
– Mój przyjaciel, właściciel tego baru… Jego żona jest pielęgniarką. Może
wolałabypani,żebywtejsytuacjizajęłasięwamikobieta.
–Wtejsytuacji?–Najejtwarzyodmalowałasiępanika.
–No,drzwiczkisamochoduiwogóle.
–Nietrzeba.Mampoprostuzasobądługidzień.
–Ajakże.Atutajdrogipaskudne,jeździsięokropnie.
–Toprawda–przyznałacicho.–Niewiemnawet,gdziejestem.
– W Virgin River – powtórzył Proboszcz. – To mała osada, ale ludzie tu
dobrzy,pomocni,uczynni.–Uśmiechnęłasięnieśmiało,aleciągleniepotrafiła
spojrzećmuwoczy.–Jakmapaninaimię?–Gdyponowiłpytanie,przygryzła
wargę,pokręciłagłową,łzynapłynęłyjejdooczu.–Dobrzejuż.Spokojnie.
–Paige–szepnęłaiłzaspłynęłajejpopoliczku.–Paige–powtórzyłacicho.
–Ładneimię.Tutajmożepanispokojniemówić,niemasięczegobać.
–Apanjakmanaimię?
– Dostałem na chrzcie John. John Middleton, ale wszyscy nazywają mnie
Proboszczem.TylkomatkamówiładomnieJohn.
–Aojciec?
–Ojciecwołałnamniemały.Mały–podkreślił.
–AskądtenProboszcz?
– A bo ja wiem – mruknął trochę zażenowany. – Taka ksywka jeszcze z
marines.Chłopakiwwojskuuważały,żejestemtakiwięcejnibyporządny.
–Ajestpan?
–Gdzietam,tyleżenigdynieprzeklinamichodzędokościoła.Mojamatka
była bardzo pobożna, tak się wychowałem. Rozumie pani, księża, zakonnice.
Chłopacy nie chodzili do kościoła. Nie pamiętam, żeby któryś poszedł. Jak
popijali i zaczynali oglądać się za dziewczynami, to trzymałem się z boku. A
ja…–Uśmiechnąłsię.–Jakośnigdyniepotrafiłemuganiaćsięzakobietami.I
pićteżnielubiłem.
–Alemapanbar.
– To bar Jacka. Porządny facet. Potrafi dbać o ludzi. Ot, na koniec dnia
wypijęsobiejednego,aletowszystko.Kacaztegoniebędzie.
–Jakmampananazywać?JohnczyProboszcz?
–Jakpanichce.
–John.Dobrze?
–Możebyć.Wszystkojedno.Nawetmisiępodoba.Dawnoniktsiętakdo
mnieniezwracał.
Spuściłanamomentwzrok,zarazjednakpodniosłaoczy.
–Dziękuję,John,żemnieprzyjąłeś.
– Nic wielkiego, naprawdę. Zwykle mamy otwarte dłużej. – Wskazał na
chłopca.–Onniebędziegłodny?
–Dałammucośtamdojedzeniawdrodze.
–Nadkuchniąjestpokój.Możecietamspać.Wkuchniteżproszęsięczuć
jak u siebie. Zostawię pozapalane światła. W lodówce jest mleko i sok
pomarańczowy.Znajdziepanipłatki,chleb.Jestjeszczezupaimasłoorzechowe.
–Tobardzomiłezpanastrony,ale…
– Paige – przeszedł na ty – musisz odpocząć. Mały jest przeziębiony.
Zostańcietutaj.Pogodapaskudna,więcnigdzieniepojedziesz.
–Ile?
Roześmiałsięmimowoli.
– Przepraszam, nie chciałem się śmiać, ale to żaden hotel. Ot, po prostu
pokój,którysamzajmowałem.Mieszkałemwnimprzezdwalata.KiedyJacki
Mel się pobrali, przeniosłem się do mieszkanka na zapleczu. Rano będzie ci
pachniało kawą i bekonem, ale pokoik jest spory, do tego z łazienką.
Przenocujecietam.–Wzruszyłramionami.–Trzebapomagaćbliźnim.Jasne?
–Towspaniałomyślneztwojejstrony.
– Pokój stoi pusty, dla mnie żadna fatyga. Chętnie pomogę – powtórzył i
odchrząknął.–Maszjakiśbagaż?Przynieśćcigo?
–Walizkęnatylnymsiedzeniu.
– Przyniosę. Skończ swoje brandy. Jak chcesz, możesz sobie jeszcze nalać.
Na twoim miejscu wypiłbym jeszcze trochę po tej jeździe górskimi drogami w
deszczu.Bierzkieliszek,pokażęcipokój.Mamwziąćmałego?
Podniosła się, wyprostowała ramiona, jakby chciała uwolnić się od
zmęczeniapodługiejjeździe.
–Jeślimożesz.
– Jasne. I nie musisz się obawiać. Twój pokój nie łączy się z moim
mieszkaniem.Zamknieszdrzwinakluczipołożyszsięspokojniespać.–Wziął
Chrisa tyle delikatnie, co nieporadnie. Maluch oparł mu głowę na ramieniu.
Proboszcz nie miał żadnego doświadczenia w kwestii opieki nad dzieciakami,
alezrobiłomusięmiło.Pogłaskałchłopcapoplecach.–Chodźmy.
PoprowadziłPaigenagórę,otworzyłdrzwi.
– Przepraszam, trochę tu zabałaganione – sumitował się po chwili – ale
pościelczysta.
–Wszystkowporządku.Wyjadęraniutko.
– Nie musisz, możesz zostać kilka dni, jeśli chcesz. Jak powiedziałem, nie
wynajmujępokoju,poprostustoipusty,adzieckomusiwyzdrowieć.–Położył
małegonałóżku.Niechętniesięznimrozstawał,bokontaktzciepłymciałkiem
byłmiły,anawetwzruszający.Pogłaskałjeszczejasnewłoski.Ślicznydzieciak,
pomyślał. – Daj mi kluczyki, przyniosę ci walizkę. – Gdy wyjęła kluczyki z
wielkiejpatchworkowejtorby,pochwyciłjeipowiedział:–Wracamzachwilę,a
tytusięrozgość.
Zszedłnadółdomałejhondy.Ztrudemwcisnąłsięzakierownicę,poczym
przeprowadziłsamochodziknatyłybaruiustawiłobokswojejfurgonetki,żeby
nikt nie mógł go widzieć. To tak na wszelki wypadek, gdyby Paige ktoś
poszukiwał.Niepotrafiłtegowyjaśnić,alewiedział,żeczegośsiębała,aonnie
chciał,żebysiębała.
Gdywróciłnagórę,siedziałanabrzegułóżkaprzysynku.Postawiłwalizkę
na podłodze, odłożył kluczyki na stolik i już się zwijał, lecz zawahał się w
progu.
Paigewstała.
– Przestawiłem samochód. Jest teraz na podwórzu za barem obok mojej
furgonetki.Niebędziegowidaćzulicy.Niemartwsię,jakranoniezobaczysz
go z okna. Możesz się zamknąć na klucz, ale zaręczam cię, że to spokojne,
bezpiecznemiejsce.Nawetniezawszezamykamdrzwibarunanoc,aledzisiaj
zamknąłem, żebyś czuła się pewniej. Paige, hm, naprawdę nie musisz się
denerwować. Ja jestem w porządku, inaczej Jack nie zostawiłby knajpki pod
mojąopieką.Aterazkładźsięspać.
–Dziękuję–powiedziałacichutko,ledwiesłyszalnie.
Zamknął drzwi. Słyszał, jak Paige zamyka zasuwę, chroni się. Odkąd
mieszkałwVirginRiver,niepomyślał,pocokomuzasuwki.
Stałpoddrzwiamijeszczechwilę.Byłpewien,żektoś,mążalboprzyjaciel,
bo któżby inny, musiał ją pobić, a ona zabrała dziecko i uciekła. Takie rzeczy
ciąglesięzdarzają,wiedziałotymdoskonale.Nierozumiał,cotozasatysfakcja
dlafacetabićkobietę.Poprostunietrafiałotodoniego.
Ładnadziewczyna.Facetpowinientraktowaćjąuczciwie,opiekowaćsięnią,
dbać,byniczłegojejniespotkało.
Zszedł na dół. Zgasił światła w barze, ale w kuchni zostawił, na wypadek
gdyby chciała czegoś. Przeszedł do mieszkania i uświadomił sobie, że w
łaziencenagórzeniemaręczników.Wziąłdwairuszyłzpowrotemnagórę.
Drzwi zastał uchylone, być może Paige zeszła do kuchni. Na stoliku
zobaczył szklankę z sokiem pomarańczowym. Zrobiło mu się miło, bo to
oznaczało, że zadbała o siebie. Siedziała przy toaletce, zdjęła bluzę i oglądała
plecy,całewsiniakach.Siniakinaramionach,narękach…
–Jezu–szepnąłiwycofałsięszybko.Dobrąchwilętrwało,zanimdoszedł
dosiebie.
Byłprzerażony.Ktojestażtakimzwierzęciem,żebydrugiemuczłowiekowi
zrobićcośtakiego?Onsambyłzaprawionymwwalkachżołnierzem,alenigdy
takbynikogonieskrzywdziłwboju,wpotyczce.
Instynkt podpowiedział mu, że powinien czym prędzej zapomnieć, co
widział.Takobietabałasięwszystkichiwszystkiego,bałasięijego.
Została skatowana, więc nic dziwnego. Nie, nie skatowana, ona była
systematyczniekatowana,siniakibyłyiświeże,idawniejsze,poznałpobarwie.
Nie znał jej, była obca dla niego, ale zabiłby drania, który jej to zrobił. Ile
miesięcytotrwało?Pięć,jedenaście?
Ona nie może wiedziecie, że on wie. Odetchnął głęboko, próbował się
opanować,poczymzapukałlekko.
–Tak?–usłyszał.
–Przyniosłemręczniki.
–Moment.
–Poczekam.
Otworzyładrzwi,jużwbluzie,ajakże.
–Zapomniałem,żewłaziencenicniema,abędzieszpotrzebowałaprzecież
ręczników.Zostawiamcięiniezawracamjużgłowy.
–Dziękujęci,John.
–Niemazaco.Śpijdobrze,Paige.
Cichutko przysunęła toaletkę do drzwi. Miała nadzieję, że John nie słyszał
jej akcji, chociaż pokój był nad kuchnią. Gdyby jednak ten człowiek chciał
zrobić krzywdę jej albo Chrisowi, już mógłby to uczynić. Zamknięte drzwi,
blokadawpostacitoaletkinapewnobygoniepowstrzymały.
Chciała się wykąpać, zanurzyć w wannie, ale czuła się zbyt osłabiona, nie
potrafiłaby się chyba rozebrać. Prysznica też nie była w stanie wziąć, bo szum
wodymógłbyzagłuszyćobracanieklamką,wołanieChrisa,ktowie.
Umyła się tylko, zmieniła ubranie. Nie gasząc światła w łazience, położyła
siędołóżka.Nieprzykryłasiękołdrą.Wiedziała,żeniezaśnie,jednaktrochęsię
uspokoiła.Leżałaipatrzyławsufit.DeskistroputworzyłyidealneV.Pomyślała,
żetrzecirazwżyciuwpatrujesięwtakisufit.
Taki był w domu rodzinnym, niewielkim, ledwie z dwoma sypialniami,
starym,skromnym.Rodzicezamieszkalitam,dzielnicacicha,spokojna.Kiedy?
Przed dwudziestu laty. A ona miała dziewięć, gdy dostała swój pokoik na
poddaszu.Staływnimpodścianąkartonyzróżnymidomowymirzeczami,ale
tobyłjejpokójichroniłasiętam,kiedytylkomogła.Słyszałazeswojegołóżka
kłótnierodziców.Ojciecumarł,kiedymiałajedenaścielat,wtedyjejstarszybrat,
Bud,zacząłwykłócaćsięzmatką.
Ojciecnigdynieuderzyłjejanimatki,aBudconajwyżejczasamidałjejw
ramię, popchnął, niemniej obaj potrafili wrzeszczeć tak głośno, że szyby omal
nie trzaskały. Poniżenia, uwłaczania, obrazy, rzucanie najgorszymi słowy. Cóż,
przemocpozostajeprzemocą,kwestianasilenia.
Potem był kolejny strop, uczyła się wtedy w szkole dla przyszłych
kosmetyczek i fryzjerek, do której poszła po skończeniu liceum. Wynajęła z
dwoma koleżankami pół bliźniaka i znowu zajmowała sypialnię na poddaszu.
Miaładwadzieściajedenlat,asypialniamiała,jaktonapoddaszu,skośneściany
itrzebabyłouważać,żebysięnieuderzyćwgłowę.
Łzy napłynęły jej do oczu. Te dwa lata przeżyte z Pat i Jeannie były
najszczęśliwszymokresemwjejżyciu.Tęskniłazatymiczasamidobólu.
Niemiałypieniędzy,ledwiestarczałonaczynsz,jedzenieiubranie,alebyły
szczęśliwejakwniebie.Niemogłysobiepozwalaćnawychodzeniedoknajpek,
kupowaływięcpopcorn,taniewinoiurządzałyprzyjęciawdomu,plotkowałyo
kobietach, które obsługiwały, czesały oraz upiększały. Mówiły o chłopakach, o
seksieiskręcałysięześmiechu.
ApotemwjejżyciupojawiłsięWes,biznesmen,któremudobrzesięwiodło,
sześćlatodniejstarszy.Terazmiałatylelatileonwtedy,dwadzieściadziewięć.
Wydawałsiętakidojrzały,obytywświecie.
Przychodziłprzezkilkamiesięcydozakładufryzjerskiego,wreszciezaprosił
jąnakolacjędotakwytwornejrestauracji,żehostessytamlepiejbyłyubraneniż
ona. Jeździł modelem Grand Prix ze skórzanymi fotelami i przydymionymi
szybami. Lubił szybką jazdę, co się jej podobało. Potrafił wymyślać innym
kierowcom, ale to tylko w jej oczach oznaczało, że może, czuje się silny,
władczy.
Miał dom, nie dzielił go z nikim, handlował, musiał wkładać mnóstwo
energiiwpracę.Cowieczórgdzieśszli.Weswyjmowałportfelimówił:
– Kup sobie coś, chcę, żebyś była zadowolona, to dla mnie najważniejsza
rzecznaświecie.
Dostałaodniegorazdwieściedolarówibyłatoprawdziwafortuna.
PatiJeannienielubiłygo,alenicdziwnego,boniebyłdlanichmiły.
Traktował je obojętnie, zbywał jednym słowem, jakby były powietrzem. A
dziewczynystarałysięjąprzestrzegać.Prawdęmówiąc,niepamiętałanawet,co
mówiłyoWesie.
Porazpierwszyuderzyłją,zanimsiępobrali.Oszalała,oszalała,boitakza
niego wyszła. Siedzieli w tym jego super samochodzie i sprzeczali się. On
uważał,żepowinnaraczejmieszkaćzmatką,niżwynajmowaćpółdomkuwnie
najlepszej dzielnicy z dwoma lesbami. Zrobiło się paskudnie, nagadała mu
strasznie,aon:–Mieszkajzmatką,aniewburdelu.
– A niby kim według ciebie jestem, żebyś mi mówił, że mieszkam w
burdelu?
–Jaktysięodzywasz.Cotozajęzyk?
–Ajaktymożesznazywaćmojenajlepszeprzyjaciółkilesbamiidziwkami?
Ijeszczemaszpretensjedomojegojęzyka!
– Myślę tylko o twoim bezpieczeństwie. Powiedziałaś, że któregoś dnia
chciałabyśwyjśćzamnie.Przygotujsięnato.
–Żyję,jakchcę,lubiętożycie,atyniebędzieszmimówił,comamrobić.I
niewyjdęzanikogo,ktotaksięwyrażaomoichprzyjaciółkach.
I tak to poszło. Jeszcze gorzej. Wyzwała go chyba od dupków i kutasów,
ledwietopamiętała.Onjąnazwałsuką.Dalisobierównodowiwatu.
Zdzielił ją w twarz, a potem popłakał się jak dzieciak. Że nie wie, co go
naszło,bonikogowcześniejtakniekochał.Przesadził,poniosłogo,wstydzisię.
Chciałbyprzecieżconoctrzymaćjąwramionach,byćzniązawsze.Niemoże
jej stracić. Przeprasza za to, co powiedział o jej przyjaciółkach, był zazdrosny,
bojestwobecnichtakalojalna.Poprostuniebyłoiniemawjegożyciunikogo
takiego jak ona. Świata poza nią nie widzi, mówił. Zwariował na jej punkcie.
Nikt nigdy przed nią, tylko ona. Bez niej nie widzi życia, będzie zerem.
Uwierzyła.
Jużwięcejmuniewymyślała.
NicniepowiedziałaPatiJeannie,bałasięichdezaprobaty.Pokilkudniach
popoliczkuiawanturzedoszładosiebie.Pomiesiącuzapomniała,cosięstało,
znowumuzaufała…no,możeprawie.Byłprzystojny,seksowny,podniecający.
Przy tym pewny siebie, zadziorny. Trzeba być takim, żeby osiągnąć sukces. A
onanielubiłaciemięgów.
Namawiał,prosił,nalegał:
–Paige,niechcęczekać.Pobierzmysię,kiedytylkobędzieszgotowa.Twoje
przyjaciółki, Pat i Jeannie, zostaną druhnami, a ty nie będziesz już musiała
pracować.
Nogi jej puchły. Sześć dni w tygodniu strzyc i czesać to ciężka praca,
chociażjąlubiła.Oilemilejbyłobypracowaćczterydni,posześćgodzin,aleto
nieziszczalne marzenie. Ledwie wiązała koniec z końcem, a matka miała dwie
prace, od kiedy umarł ojciec. Bała się, że skończy jak mama, samotna kobieta,
która zaharowuje się na śmierć. Dziewczyny zamówiły suknię z satyny, a ona
powiedziała„tak”.
Porazkolejnypobiłjąwczasiemiesiącamiodowego.
Przez następnych sześć lat próbowała wszystkiego: terapii, pomocy policji,
ucieczek.NawetciążainarodzinyChrisagonieprzystopowały.Cośbrał,cogo
nakręcało,niewiedziałaco.Kokaina?Sterydy?Zaklinałsię,żenictakiego.Ale
przecież mnóstwo ludzi robiących karierę zażywa amfetaminę. Kokainiści
chudną,aWesbyłdobrzezbudowany,dumnyzeswojejsylwetki.Jednakkokai
sterydy mogły rozregulować psychikę, tak myślała. Widziała przecież, co się z
nimdzieje.Szalał.
Znalazła pomoc. Opiekunka ze schroniska dla ofiar przemocy
zaproponowała,żebyzmieniłanazwiskoiuciekła.Tojedynewyjściedlakobiet
wbeznadziejnejsytuacji.
Jakie miała inne możliwości? Musiała ratować siebie i Chrisa, jeśli nie
chciałazginąć.Podziemnapomocdlatakichosóbjakona.
Zbierała grosze odłożone z zakupów i pakowała się do ucieczki. Żeby nie
byćbitą,nieżyćwstrachuprzedśmiercią.Umknąć,zanimbędziezapóźno.A
znowująpobił.Udałosięjejzebraćpięćsetdolarów.
Terazleżała,wpatrującsięwpodobnydopoprzednichsufit.
Wiedziała,żeniezaśnie.Przezostatnichsześćlatprawieniesypiała.
Nad ranem usłyszała, jak ktoś rąbie drewno. Usiadła w pościeli, poczuła
zapachkawy.Jednakzasnęła,nawetotymniewiedząc.Christopherteżzasnął.
Atoaletkablokowaładrzwi.
ROZDZIAŁDRUGI
Proboszcz prawie całą noc spędził przy komputerze. Ta maszyna jakby dla
niegozostałastworzona.Uwielbiałwyszukiwaćinformacjewsieci.Chciałmieć
wszystkie przepisy z internetu, ale Jacka niespecjalnie to interesowało.
Proboszczbyłjednakcierpliwy.
Próbował zasnąć, nie mógł, wstawał wiele razy w nocy, wyglądał przez
okno,czymałahondastoinapodwórku.Wkońcuopiątej,nazaraniu,bladym
świtemzszedłdokuchniizaparzyłkawę.Zgóryżadnychodgłosów.
Przestałopadać,aleniebozasnuwałyciężkiechmury,wpowietrzuczułosię
zimno.Chciałwyładowaćzłość,aletoJackuwielbiałrąbaćdrwa.
Niechitakbędzie.ZadowolonyzsiebieniebywaleJackpojawiłsięwbarze
o wpół do siódmej. Najszczęśliwszy facet w Virgin River, od kiedy się ożenił.
Wiecznieuśmiechniętyoduchadoucha.
– Nieźle popadało – stwierdził odkrywczo. Proboszcz podniósł kubek z
kawą.
–Jack,ja…
Jackzrzuciłkurtkęipowiesiłjąprzydrzwiach.
–Nalałeśdozupy?
–Nagórzejestkobieta.
–Kobieta…hm…kobieta?–Poprostugozatkało,namomentzniweczyło
elokwencję. W życiu Proboszcza nie pojawiały się kobiety. Nie szukał ich, nie
flirtował,nicztychrzeczy.Jackniewiedział,jaktakmożna,aletobyłwłaśnie
całyProboszcz.Kiedychłopcyzmarinesszlinadziewczynki,ontrzymałsięna
dystans.NazywaligowżartachWielkimEunuchem.
– Wiesz, przyjechała wczoraj wieczorem. W deszcz, zawieruchę. Z
dzieckiem.–Zrobiłniepewnygest.–Tenmałyjestchory,pewnieprzeziębiony.
Zaproponowałemjejswójdawnypokój,bocomiałemzrobić.
– Miło z twojej strony. – Jack podniósł kubek z kawą. – Nie ukradła nam
sreber?
Proboszczwykrzywiłsię.Niemieliżadnychsreber,wiadomarzecz.
Ewentualnie mogła zwędzić gotówkę, ale była dobrze zabezpieczona. Albo
alkohol,comałoprawdopodobnewprzypadkukobietyzdzieckiem.Wogóleo
tymniepomyślał.
– Ona chyba ma kłopoty. Tak, musi mieć kłopoty. Jakby przed kimś, może
przedczymśuciekała.Stawiałbym,żeprzedkimś.
–Słucham?–Jackstraciłochotędożarcików.
Proboszczspojrzałmuwoczy.
–Takobietapotrzebujepomocy.–Byłtegopewien.–Caławsiniakach.
–Kurczę.
–MelbędzieuDoka?
–Jasne.
– Trzeba obejrzeć małego, upewnić się, jak z nim. A ta kobieta, Paige, ona
mówi, że z nią wszystko w porządku… Lepiej, żeby Mel i ją obejrzała, nie?
Wolałbym.
–Aha.–Jackupiłłykkawy.–Icodalej?
–Ucieknie.Jestwypłoszona.NiechMeljązobaczy.
–Tak,dobrypomysł.
–Niewiemtylko,jakdoniejprzemówić.Możety,Jack…
– Nie, ty musisz z nią porozmawiać. Przecież nie widziałem jej nawet na
oczy.Pomaleńku.Niewystraszjej.
–Jużjestwystraszona.Stądrozumiem,żemakłopoty.Iżebydzieciaksięnie
wystraszył.
OwpółdoósmejProboszczprzygotowałtacęześniadaniem:płatkiowsiane,
grzanki,kawa,mleko,sokpomarańczowy.Poszedłnagórę,zapukałlekko,drzwi
otworzyły się natychmiast. Paige była już po prysznicu, ubrana. W dżinsach,
koszuli. I ten siniak… Proboszcz udał, że go nie widzi. Spojrzał w jej zielone
oczy,nawilgotnewłosy.
–Dzieńdobry.–Mówiłcichymgłosem,zupełniejakJack.
–Cześć–odpowiedziała.–Wcześniewstałeś.
–Zawszewcześniewstaję.
–Mamo–odezwałsięmały.
Siedziałnaśrodkułóżka.
Otworzyła drzwi bez problemu. Proboszcz postawił tacę na toaletce, skinął
głowąChrisowi.Chciałbyćmiły,aleniebardzowiedział,czymusiętoudaje.
–Hej,maluchu.Zjeszcoś?Maszochotęnaśniadanie?
Chłopiecwzruszyłramionami,aleoczkautkwiłwProboszczu.
–Onwstydzisięmężczyzn–szepnęłaPaige.
–Jateżnienajlepiejradzęsobiezdzieciakami.–Spróbowałsięuśmiechnąć
dochłopca.
Maływycelowałwniegopalec.
–Ligoliłeśsię.
Proboszczparsknąłśmiechem.
– Możesz dotknąć. – Podszedł do łóżka i nachylił łysą głowę. Gdy Chris
wyciągnąłrękę,Proboszczznowusięroześmiał.–Fajne,nie?
Małyskinąłgłową.
– Żona mojego kumpla, Melinda, będzie u doktora w gabinecie. Ona jest
pielęgniarką. Powinniście tam pójść. Niech obejrzą chłopaka. Może trzeba dać
muleki.Niewiem.
–Mówisz,żejestpielęgniarką?
–Aha.Pielęgniarkąipołożną.Odbieradzieciiwogóle.
–Alejaniemamzadużopieniędzy–stropiłasięPaige.
Proboszczznowusięzaśmiał.
–Wiesz,mytutajotakierzeczysięniemartwimy.Trzebasobiepomagać.
–Myślisz…
– Tak. Zejdź na dół. Mel będzie niedługo w gabinecie, ale spokojnie, tu
znowuludzietakniechorująikolejkiraczejsięniezdarzają.Tomałaosada.
–Oj,robięcikłopot.
–Zostańtychkilkadni.
–Powinnamjechać.
–Dokąd?Nawetniepowiedziałaś,dokądchciałabyśjechać.
–Dokądś.Doprzyjaciółki…Mamprzyjaciółkę…
–Poczeka–orzekłautorytatywnie.
Christopher siedział na łóżku, a Paige usiłowała zamaskować podkładem
siniak.Troszkęjużzjaśniałaleciąglebyłwidoczny.Natomiastzrozciętąwargą
nicniedałosięzrobić.
Christopherdotknąłjejust.
–Mamusięboli.
Ostatnie pobicie. Właściwie nie pamiętała, jak się zaczęło, i to było
najbardziej wstrząsające. Chodziło o porozrzucane w bawialni zabawki
Christophera, tak. I garnitur Wesa, który nie wrócił z pralni. Kolacja do
niczego…Amożecośnietakpowiedziałaozabawkach?
– Wes, Jezu, to jego zabawki. Rozrzuca je, jak się bawi. Daj mi chwilę,
posprzątam. – I znowu policzek, uderzenie. A ona: – Nie bądź podły, ja to
zrobię.
Jakmogłaniewiedzieć,żeonakurattakzareaguje?Powinnabyła.
Zawsze tak reagował. Ale nie wiedziała. Były całe miesiące bez przemocy,
alekiedywracałzbiura,widziałatowjegooczach.Uderzę,uderzęijeszczeraz
cięuderzę.Niewiadomodlaczego.Akiedypróbowałauciekać,byłozapóźno.
Dziewczynawprzedszkoluzatchnęłasięnajejwidokpewnegodnia.
–PaniLassiter,możepowinnamzawiadomićpolicję?PanLassiterdzwonił,
żenibytrzebaodebraćChristophera.
–Debbie,zapomnij.–Paigezaśmiałasięgłucho.
Wyniosłasięzdomu.Zpięciusetdolaramiijednąwalizką.
Teraz wpatrywała się w sufit. Tak, była śmiertelnie przerażona, ale
bezpieczna.Chyba.Namoment.Niczegoniedotykała.Christopherjadł.
Pokój był dość przestronny. Hantle na podłodze, których Proboszcz nie
uprzątnął.Półkazksiążkami.
Wes nie znosił, kiedy dotykała jego rzeczy, chyba że chodziło o pranie. A
tutaj biografia Napoleona, samoloty z czasów II wojny, armie średniowiecza. I
okupacjahitlerowska.Przeszedłjądreszcz.Stareksiążki.
Trochę nowych. Nie było wśród nich literatury pięknej, tylko polityczna i
militarna.Byćmożeksiążkiojcabądźstryja,boonsamniewyglądałraczejna
czytelnika,acznapewnoużywałhantli.
Chriszjadłśniadanie,onateż.Zarzuciłatorbęnaramięizeszłanadół.
–IdziemydoDoka–powiedziałProboszcznajejwidok.
MelindasiedziałanaschodkachdomuDoka,popijającporannąkawę.
–Maszpacjentkę.Ipacjenta.OdProboszcza–oznajmiłJack.
–Tak?
– Jakaś kobieta z dzieckiem pojawiła się wczoraj wieczorem w barze i
została na noc. Mały chyba gorączkuje. Proboszcz podejrzewa, że ona ma
kłopoty.
–Jakiekłopoty?
–Niemampojęcia.Niewidziałemjejnawet.Nocowaławdawnympokoju
Proboszcza.
Proboszczwłaśniewyszedłzbaruzkobietąidzieckiem.Mówiłcośdoniej
cicho, pochylony, przejęty. Niezwykłe, bo normalnie był milkliwy. Przez
pierwsze miesiące pobytu w Virgin powiedział do Mel wszystkiego może z
dziesięćsłów.Terazbyłoinaczej,oswoiłago,aledługosiędziczył.
Aotoproszę,zająłsięjakąśnieznajomą.
Podniosła się, gdy podeszli. Kobieta miała siniak na policzku, który
próbowała zamaskować podkładem, a także rozciętą wargę. Objawił się więc
problem,októrymmówiłProboszcz.
Meldrgnęła,aleuśmiechnęłasię.
–Hej.JestemMelSheridan.
–Paige.–Obejrzałasięnerwowo.
– W porządku, Paige – uspokoił ją Proboszcz. – Z Mel jesteś bezpieczna.
Ona potrafi dochować tajemnicy. Niektórzy by powiedzieli, że nawet do
przesady.
RozbawiłtymMel.
– To gabinet doktora, obowiązuje etyka medyczna. Sprawy pacjentów to
sprawypacjentów,wymagająszacunku.Proste.Taksiępostępuje.–Wyciągnęła
dłoń.–Miłociępoznać,Paige.
PaigespojrzałanaProboszcza.
–Dziękuję,John.
– John? – zdziwiła się Mel. – Nie słyszałam jeszcze, żeby ktoś cię tak
nazywał.Tomiłe.–Uśmiechnęłasię.–Chodźzemną,Paige.
Weszłydodomu.WrecepcjiprzykomputerzesiedziałDok.Podniósłgłowę,
skinąłnapowitanieiwróciłdopracy.
–TodoktorMullins–przedstawiłagoMel,poczymwprowadziłaPaigedo
gabinetu zabiegowego. – Ja jestem pielęgniarką i położną. Obejrzę twojego
synka,jeślichcesz.Rozumiem,żegorączkuje?
–Tak.
– Zobaczmy. – Nachyliła się nad małym i zapytała, czy był już kiedyś u
doktora. Położyła go na leżance, pokazała termometr i zapytała, czy wie, co to
jest.Małydotknąłucha,aonasięzaśmiała.
–Prawdziwyekspertzciebie.–Wzięłastetoskop.
–Osłuchamcię,dobrze?Spróbujęcięniełaskotać,comożebyćtrudne,bo
łaskotkisąfajne.
Małyzachichotałnatesłowa,aonazaczęłagobadać.Zajrzaładogardła,do
uszu.
–Jestprzeziębiony,aletonicpoważnego.Dawałaśmucoś?
–Wczoraj.Tylenoldladzieci.
– To dobrze. Mały jest w dobrym stanie, ma tylko lekko zaczerwienione
gardło.Niemaszczymsięmartwić,alegdybystansiępogorszył…
–Mogęgowziąćwdrogę?Chciałabymjużjechać.
Melwzruszyłaramionami.
–Niewiem.Możechciałabyśpogadać?Jestemtutaj,żebypomagać.
Pracowaławielelatnaizbieprzyjęćwwielkomiejskimszpitaluinapatrzyła
sięnaofiaryprzemocy.Siniaknatwarzy,rozciętawarga,fakt,żePaigechciała
ruszaćwdalsządrogę,wszystkotobyłoażnadtojasne.
Podniosławzrok.
–Jestemwciąży.
– W ciąży, pobita. No tak. O małego się nie martw – zapewniła ją Mel i
uśmiechnęła się do Chrisa. – Lubisz książeczki do kolorowania? Mam ich
mnóstwo. I kredki. – Gdy chłopczyk nieśmiało kiwnął głową, powiedziała: –
Zostawię go pod opieką doktora i zajmę się tobą, Paige. Przygotuj się do
badania.
–Chris…jestnieśmiaływobecmężczyzn.
–Wszystkobędziewporządku.Dokpotrafisięobchodzićzdziećmi.
Małyusiądziewkuchniibędziesobierysował.
–Jeślitakmówisz…
–Niemartwsię,Paige.
Zaprowadziła Chrisa do kuchni, dała mu książeczki i kredki, przy okazji
zrobiłasobiekolejnąkawę,poprosiłaDoka,żebymiałokonamałego,poczym
wróciła do pacjentki. Musiała wypełnić kartę, ale najpierw wolała obejrzeć
Paige,zamiastpeszyćjąpapierkowąrobotą.
Mel też była w ciąży i niedobrze się jej robiło na myśl, że ktoś mógł
podnieść rękę na ciężarną. Nie mieściło się jej w głowie, że mężczyzna może
żyćspokojniepozrobieniuczegośtakiego.
Zmałymaparatemcyfrowymwkieszeni,kartądowypełnienia,stetoskopem
naszyiikawąwdłoniwróciładogabinetu.Odstawiłakubek,położyłakartęna
biurku.
–Zbadamcinajpierwciśnienie.
Wzięła aparat do mierzenia ciśnienia i zamarła. Na ramieniu zobaczyła
wielkikrwiak.Paigecałabyłaposiniaczona,plecy,uda,ramiona…
–MójBoże…
Paige ukryła twarz w dłoniach. Najgorszy ten wstyd, że pozwoliła coś
takiegosobiezrobić.Meldobrzetoznałazpraktykiwwielkimmieście.
– Zostałaś zgwałcona? – zapytała cicho. Paige pokręciła głową,
niepohamowanełzypopłynęłypopoliczkach.
–Nie.
–Ktocitozrobił?–Znówtokręceniegłową,imilczenie,milczenie.–Już
dobrze–powiedziałaciepłoMel.–Tujesteśbezpieczna.
–Mójmąż–szepnęłaPaige.
–Iuciekłaśodniego?
–Tak.
– Połóż się. Ostrożnie, pomalutku… W porządku? Siniaki, całe ciało w
siniakach.
Gdydotknęłajejpodbrzusza,Paigedrgnęła,natwarzypojawiłsięgrymas.
– Boli? – Mel obróciła ją delikatnie na leżance. Pośladki też w siniakach,
uda,plecy.–Czyzauważyłaśkrewwmoczu?
–Nie…Niewiem.
–Muszęwziąćpróbkęmoczu,alejeślimabyćczysty,mogętozrobićtylko
cewnikiem,zgoda?Upewnimysię.
–OBoże.Tokonieczne?
–Tak.Robiłaśmożeultrasonografię?
–Nie.Wogóleniebyłamulekarzapozajściuwciążę.
Typowy symptom, pomyślała Mel. Ofiary przemocy nie dbają ani o siebie,
ani o swoją ciążę. Boją się, niepewne dnia ani godziny zatracają podstawowe
odruchy, nie myślą o przyszłości, byle przetrwać do następnego ranka. Tak
kurczysięichświat.
Paigeprzygryzławargęiwpatrywałasięwsufit,aMeldalejjąbadała.
–Podnieśsię.Usiądź,proszę.Powoli.Pomogęci.–Osłuchałają,zajrzałado
uszu, obejrzała głowę, szukając ran. – Kości masz całe, tak się przynajmniej
wydaje,aledobrzebybyłozrobićprześwietlenieisprawdzić,jakjestztwoimi
żebrami. Biorąc pod uwagę, że jesteś w ciąży… Cóż, szczerze mówiąc,
powinnaśiśćdoszpitala.
– Nie, tylko nie szpital. Nie mogę zostawiać żadnych śladów, że byłam tu
czytam.
–Rozumiem,alesamawidzisz,żejestkiepsko.Plamisz?
–Trochę,niebardzo.
– Połóż się raz jeszcze i zsuń. Postaram się być tak delikatna, jak to tylko
możliwe. – Założyła rękawiczki. – Sprawdzimy, jak wygląda macica. Jeśli coś
cię zaboli czy będzie nieprzyjemnie, mów natychmiast. – Włożyła palec do
szyjki,drugądłoniąobmacywałapodbrzusze.–Wieszktórytotydzień?
–Ósmyminął.
– Zrobimy test ciążowy, żeby sprawdzić, jak jest z płodem. Powinnaś też
koniecznie zrobić USG. Jak na osiem tygodni macica wydaje się w normie.
Mamy aparaturę w pobliskich miasteczkach, korzystamy z niej w miarę
potrzeby.Alepokolei…–Popatrzyłananiąciepło.–Wieleprzeszłaś,wiem.–
ZdjęłarękawiczkiipodałaPaigedłoń.–Usiądź,proszę.Ilemaszlat?
–Dwadzieściadziewięć.
– Rozumiem, że w twojej sytuacji trudno szukać pomocy, ale zastanawiam
się,czyniepowinnaśjednakudaćsięnapolicję.
–Zrobiłamto–odparłacicho.–Policja,schroniska,terapia.–Zaśmiałasię.
– Jak widzisz, bez większego skutku. Terapeutkę mój mąż w pięć minut
przekonałdosiebie.
–Rozumiem.
–Onmniezabijektóregośdnia…wkrótce.
–Groziłci?
–Otak,groził.Groził…
–JaktrafiłaśdoVirginRiver?
– Zgubiłam drogę. Zjechałam z autostrady. Szukałam noclegu, byłam też
głodna, i pogubiłam się. Chciałam zawracać, ale wjechałam tutaj, zobaczyłam
bar.
Mel westchnęła. Oto twarda rzeczywistość. Trudno ofiarom przemocy
walczyć o swoje, tak jak ściganej zwierzynie. Należy w takich przypadkach
natychmiast wzywać policję, oddawać sprawę do sądu, ale oprawca wychodzi
prędzejczypóźniejzwięzienia.Drapieżniknawolności,więcznówpojawiasię
strach,zagrożenieżycia.Booprawcamożezabić.Takwłaśniesiędzieje.Ciągle.
– Zanim tutaj przyjechałam, pracowałam w szpitalu w Los Angeles na
nagłych przypadkach, Paige, i wciąż, niestety, miałam do czynienia z takimi
sytuacjamijaktwoja.Musimyznaleźćpomocdlaciebie.
– Chciałam uciec – powiedziała z desperacją, nad którą nie potrafiła
zapanować. – Zgubiłam drogę, Chris się źle poczuł, a ja byłam tak obolała, że
ledwiemogłamprowadzić.–Jakbysiętłumaczyła,usprawiedliwiała.
Melznałatodoskonale.Lęk,obniżonepoczuciewartości,komplekswiny.
–Dokądwłaściwiezamierzaszjechać?–zapytała.
Paigezwiesiłagłowę.
–Doprzyjaciółki,którejonniezna.Nawetniewieojejistnieniu.
–Zostańtukilkadni,dojdźdosiebie,zanim…
–Niemogę!–spanikowała.–Niemamczasu.Muszędotrzećnamiejsce.On
zgłosizarazpolicji,żezaginęłam.Znajdąmnieposamochodzie…
– Tu jesteś bezpieczna. Nic ci nie grozi. Nawet ja nie widziałam twojego
auta,pewniestoinapodwórzu,więcniktgoniewypatrzy.Naprawdęodpocznij,
nabierz sił. Potem zmienisz tablice rejestracyjne i ruszysz w drogę. Jeśli nie
będziesz się śpieszyła, nie przekroczysz prędkości, nie spowodujesz wypadku,
żadenpatrolpolicyjnycięniezatrzyma.Atutajjesteśbezpieczna,uwierzmi.
–Sugerujesz–zdumiałasięPaige–żemamukraśćtablicerejestracyjne?
Meluśmiechnęłasię.
–Takpowiedziałam?Widaćmiałamrację.
–Mówisz,jakbyświedziała…
– Wiesz, pracowałam trochę w schronisku. To było ciężkie doświadczenie,
mordercze,wykończyłomnieprawie,alenauczyłokilkurzeczy.Ipowiemci,że
niepowinnaśrobićnicwpośpiechu.Zostańtutajtrochę,wydobrzej.Nieruszaj
wdrogępotłuczona,obolała.Małyteżpowinienwydobrzeć.Działajzrozwagą.
Dokądkolwiekchceszjechać,pojedzieszzakilkadniczytygodni.Naraziejestz
tobąmarnie.
–Ajeślionmnietuznajdzie?
–Nibyjak?Małoprawdopodobne.Iniezbytdlaniegobezpieczne.
–Onmabroń,chociażtrzymajązamkniętą.
–Pistolet?
–Tak.
Mel,któranienawidziłabroni,alebyłateżżonąbyłegomarine,odetchnęłaz
ulgą.Zwykłypistolet,teżcoś.WVirginRivertrzebasiębardziejpostarać.
– Nasi mężczyźni też mają broń. Potrafią jednym strzałem powalić
niedźwiedzia, zabić człowieka w obronie własnej. A teraz, jeśli pozwolisz,
chciałabymzrobićcikilkazdjęć.
–Nie!
–Pozwól.Mogącibyćpotrzebne.Powinnaśmiećdowody,śladtego,cosię
stało.Zrobiszznimi,cobędzieszchciała.Niepytamcięonazwisko,niepytam,
skąd przyjechałaś. W karcie choroby jest tylko imię, ale zdjęcia powinny być.
Jeślizostaniesztukilkadni,zabioręciędoGraceValley,gdziezrobiszbadanie
USG.Sprawdzimy,jakmasiędziecko.Zostań,upewnijsię,żeobrażenianiesą
poważniejsze, niż wynika z dzisiejszego badania. Dopóki Proboszcz się tobą
opiekuje,nicciniegrozi.
–Johnpowiedział,żemogęzostać,aleonjest…
–Jaki?–Melsięzachmurzyła.
–Trochęstraszny.
Terazparsknęłaśmiechem.
–Tak,bardzostraszny.Kiedyzobaczyłamgopierwszyraz,poprostuwbiło
mniewziemię.Aletonajlepszyprzyjacielmojegomężaodponadpiętnastulati
jego wspólnik od dwóch. Jest łagodny jak owieczka. – Uśmiechnęła się. –
Trzeba tylko się z nim oswoić. Ma wielkie serce. Sam jest wielki i serce ma
wielkie.
–Samaniewiem…
–Możeszzatrzymaćsięwnaszymdomu–zaproponowałaMel–albozostać
tutaj, w szpitaliku. Na górze jest salka z dwoma łóżkami, ale uważam, że cały
czasmającprzysobieProboszcza,będzieszbezpieczniejszaniżpodopiekąmoją
czyDoka.Poprostubezpieczna,rozumiesz?Aterazzrobięcizdjęcia.
Odchylałaszpitalnąkoszulę,którąPaigewłożyładobadania,ifotografowała
siniakinaramionach,nogach,klatcepiersiowej.Nakonieczrobiłaujęcietwarzy
Paige,któranatenmomentzamknęłaoczy.
–Todokumentacja,dokarty.Beznazwiska–uspokoiłają.–Aterazpołóż
sięizdrzemnij.
–AcozChristopherem?
– Zajmiemy się nim, ja, mój mąż, doktor, Proboszcz. On też powinien się
przespać,mapodkrążoneoczy,widziałam.Dziewczyno,nawetniewiesz,jakie
miałaś szczęście, że trafiłaś do Virgin River. Nie ma tu sklepów i
zaawansowanychtechnologii,alesąserca.
–Niechcęobciążaćnikogoswoimiproblemami.
Meldotknęłajejdłoni.
–Nietypierwsza.
ROZDZIAŁTRZECI
Jack podał śniadanie jednemu ze swoich stałych gości i popijał za barem
kawę, kiedy weszła Paige z Christopherem. Zatrzymała się niepewnie, a on
uśmiechnąłsięlekkoiskinąłgłową.
–Proboszczjestwkuchni.
Przeszłaobokniegozespuszczonymwzrokiem.Jackodczekałchwilę,nalał
kawy Harvowi i poszedł do Proboszcza, który wyjmował właśnie szklanki ze
zmywarki.
– Jeśli ci nie przeszkadza, niech Paige zostanie kilka dni. Mały jest
przeziębiony.
–Onamaproblemy?–zapytałJack.
Proboszcztylkowzruszyłramionamiiodstawiłumyteszkło.
–Nieznaszjej–mówiłdalejJack.–Niewiesz,ktojejtozrobił.
–Niepytamkto,alebardzochciałbymzobaczyćtegokogoś.Jezu…
–Jeślichcesz,żebyzostała,niechzostanie.Jatylkomówię…
–Totwójbar–odparłProboszcz.
–Taktoczujesz?Żetomójbar?
–Nie.Niechcętylko,żebyonapoczułasięniezręcznie.
–Niedamjejtegoodczuć.Niechrzań.Wiesz,żetraktujęcięjakwspólnika.
Totakżetwójbar.Itwójpokój.
–Wporządku.–Proboszczprzeniósłwymyteszklankizaladę.
Jackruszyłzanim.
–Zostawiamcię,chciałbymwyjść,dobrze?
–Jasne.
–Wrócęniebawem.
JackposzedłdodomuDoka.Niebyłowprzychodnipacjentów,Doksiedział
przy komputerze w recepcji, Mel stała obok niego, dłoń położyła mu na
ramieniu.PodniosławzroknawidokJackaiskinęłagłową,bywszedłzakontuar
recepcyjny. Zła, zasępiona utkwiła na powrót spojrzenie w monitorze
komputera.
Nigdy dotąd nie wtajemniczała Jacka w sprawy medyczne, chociaż mogła
muwpełniufaćidzielićsięznimsprawamiprzychodni,aleetykazawodowa,
tajemnicalekarskatoetykaiMeljejściśleprzestrzegała.
Na ekranie widać było przeładowane z cyfrowego aparatu zdjęcia
posiniaczonej, skatowanej Paige. Wyglądało to okropnie. Różne ujęcia. Gdyby
ktośzrobiłcośtakiegoMel,Jackzabiłbydrania.
–DobryBoże–szepnął.Proboszczniemógłchybawiedzieć,żedziewczyna
takwyglądaiżejedensiniecnatwarzytonicwporównaniuzresztąciała.
Melspojrzałanamęża,najegozaciętątwarz,zwężoneoczy,pulsującążyłę
naskroni.
–Tomusizostaćmiędzynami–powiedziała.
–Oczywiście.
– Rozumiesz, dlaczego oglądasz z nami te zdjęcia, choć nie masz do tego
prawa?
–Tak.Onajestwbarze.Proboszczchce,żebyzostała.
– Zaproponowałam, że może zatrzymać się u nas, ale chyba woli w barze.
Zaręczyłam, że nie musi bać się Proboszcza. Trzeba jej pomóc, bo to bydlę ją
zabije.
–Jasne.Proboszczchybaniewie,jakstraszniezostałaskatowana.
–Nieumiempowiedzieć,aletypowinieneświedzieć,dopókijestpodtwoim
dachem.
– Pod naszym dachem. – Mel i dziecko to był cały jego świat. Nigdy,
przenigdyniepodniósłbynaniąręki,niemieściłomusiętowgłowie.–Wiesz
coś o niej? Nie chciałbym, żeby Proboszcz przywiązał się czy cierpiał z jej
powodu.
Melwzruszyłaramionami.
–Niewiemnawet,skądprzyjechała,aleniesądzę,żeterazakurattrzebasię
martwićoProboszcza.
–Onsięniąbardzoprzejął.
– I bardzo dobrze. Ktoś powinien się nią przejąć, zatroszczyć, a Proboszcz
jestdorosłyipotrafisobieporadzić.
–Rozmawiałemznimprzedchwilą.
Meloparłasięomęża,aonobjąłją.
– Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałam, a widziałam sporo. To
naprawdęniebezpiecznysukinsyn.
–Niechcę,żebyśsięzamartwiała.
–Tomojapraca.
–Okropnasytuacja,Mel.
–Dlategomuszęwykonywaćtępracęzoddaniem.
Proboszcz był zaskoczony, że po badaniu i rozmowie z Mel, Paige
zdecydowała się zostać na kilka dni. Była przecież taka zdeterminowana, żeby
czym prędzej wyjechać. Poszła z Christopherem na górę i jakby ich nie było.
Nie zeszli na lunch, ale pomyślał sobie, że przeziębiony malec śpi, a i jego
zmaltretowanejmatcenależałsięodpoczynek.
Po południu, kiedy w barze nic się nie działo, przygotowywał dania na
kolację. Komponował je sam, ale dzisiaj sięgnął po książkę kucharską z
przepisami Marthy Stewart. Cenił je i lubił, chociaż jak na ich bar były zbyt
wymyślne. W ogóle lubił starą, tradycyjną kuchnię, taką jak Julii Child czy
BertyCocker.Dzisiajnikttakjużniegotował,ludziejedlilekko,każdymartwił
sięopoziomcholesterolu.
Szukałprzepisunaciasteczka.
Kiepskie miał pojęcie o dzieciach, ale pamiętał doskonale ciastka, które
piekła jego matka. Czułe wspomnienia. Matka była drobniutka, cicha, zarazem
łagodna i zasadnicza, przy tym nieśmiała. Coś z tej nieśmiałości wziął po niej.
Ojciecumarłwcześnie.Niebyłduży,raczejprzeciętny,aturaptemProboszcz,
wielkie chłopisko. Ważył sporo ponad cztery kilogramy, kiedy się urodził, a w
siódmejklasiemierzyłjużprawiemetrosiemdziesiąt.
Niewielebyłowkuchniproduktównaciastka,alemiałmąkę,cukier,masło
zwykłe i orzechowe, podstawowe składniki, z których coś powinno dać się
zrobić,delikatne,słodkieciastka.
Zaczął przygotowywać ciasto, lepił brązowe kulki i myślał o matce, jak
razem chodzili na nabożeństwa. Ona krucha, w sukni zapiętej pod szyję,
szpakowatewłosyzwiązanewwęzełnakarku.Ionobok,mającpiętnaścielat,
zajmował podwójne miejsce w ławce. Delikatnie spłaszczał kulki ciasta
widelcemiśmiałsię,wspominając,jakuczyłagoprowadzićsamochód.Wtedy
chyba, przy tej jednej okazji, zdarzało się jej podnieść głos, stracić panowanie.
Miałwielkiestopy,więczcałychsiłnaciskałgaz,sprzęgło,hamulec.Niemalto
słyszał:–JezusMaria,Józefieświęty,delikatniej,John.Powoli,zwyczuciem.
Powinnambyławysyłaćcięnalekcjebaletu,zamiastpozwalaćkopaćpiłkę.
Ażdziw,żenieprzypłaciłatychwspólnychjazdzawałem.
Trochę później zmarła jednak na atak serca, latem, kiedy Proboszcz
przechodził do ostatniej klasy szkoły średniej. Nigdy nie skarżyła się na serce,
niewiadomojednak,czyniebyłachora,niechodziładolekarza.
Przygotowywałdrugąblachęciastek,kiedyzeschodówwyjrzałblondłepek.
–Hej,spałeś?
Małyskinąłgłową.
–Lepiejsięczujesz?
Christopherprzytaknąłponownie.
Proboszcz przesunął świeżo upieczone ciastko na skraj blatu. Chłopczyk
zbliżył się powoli, minęła kolejna chwila, zanim rączka się wyciągnęła. Nie
wziąłciastka,dotknąłjetylkoinieśmiałospojrzałnaProboszcza.
– Spróbuj, powiesz mi, czy dobre. – Chris ugryzł ciastko, Proboszcz
uśmiechnąłsię.–Dobre?
Kolejnekiwnięciełepkiem.
Proboszczpodsunąłmuszklankęmleka.Małyjadłostrożnie,skubałciastko
powolutku,takżewtymczasienastępnablachabyłagotowa.Podrugiejstronie
blatu stał taboret. Chris chciał się wspiąć, ale miał przytulankę w rączce i nie
bardzo mógł sobie poradzić, więc Proboszcz musiał mu pomóc. Obszedł blat i
podsadził Chrisa, po czym wrócił na swoją stronę i podsunął małemu kolejne
ciastko.
– Uważaj, jeszcze gorące. Napij się mleka. – Zabrał się do lepienia
następnychciastek,smarowałjemasłemorzechowymikładłnablasze.–Coto
zajegomość?–zapytał,wskazującprzytulankę.
–Miś–poinformowałChrisiwyciągnąłrączkępociastko.
–Uważaj,ciepłe–ostrzegłponowniemalca.
–PoprostuMiś?Takgonazywasz?–Kolejneprzytaknięcie.–Aleonchyba
niemajednejnogi.–Iznowuskinięcie.–Cóż,raczejgonieboli,aledwienogi
niezaszkodzą,jakchcesięiśćnadługispacer.
Małyzaśmiałsię.
–Onniechodzi.Jachodzę.
–Niechodzi,co?Alezdwomanogamiwyglądałbyprzystojnie,niesądzisz?
–Proboszczuniósłbrew.
–Hm–mruknąłChrisznamysłem,ugryzłciastkoiwyplułprzerażony.
– A widzisz, mówiłem, że gorące. – Sięgnął po papierowy ręcznik i wytarł
blat.–Trzebazaczekaćminutkę.Popijmleka.
Proboszcz,ChrisiMiśbezjednejłapymilczeliwkomitywie.
Proboszcz skończył układać ostatnie ciastka na blasze, jeszcze je formował
widelcem,prawo,lewo,doskonałewzorki.
–Corobisz?–zapytałChris.
–Widzisz,ciastka.Najpierwtrzebazarobićciasto,potemulepićkulki,ana
koniec uformować ładnie widelcem. I do piekarnika. – Zerknął na Chrisa spod
krzaczastych brwi. – Sam mógłbyś takie zrobić, założę się. Pomału, ze
staraniem.
–Mógłbym.
–Notochodźtutaj.Zobaczymy.
–Aha.–ChrisodłożyłMisia,zsunąłsięzestołkaipodszedłdoProboszcza,
a ten posadził go na blacie, włożył widelec do ręki i pokazał, jak formować
ciastka, jak naciskać. Nie od razu poszło mu dobrze, więc musiał mu pokazać
ponownie, jak sobie radzić, i tym razem mały już całkiem zgrabnie zrobił
ciastka,którepowędrowałydopiekarnika.
–John,ileichbędzie?
–Iletylkochcesz,mójpomocniku.–Proboszczuśmiechnąłsię.
–Fajnie.
Paigebudziłasiępowoli.Zasnęłatakmocno,żezaśliniłapoduszkę.Wytarła
ustaniedokońcajeszczerozbudzonairozejrzałasię,gdziejestChristopher,ale
synka nie było. Usiadła na łóżku zbyt gwałtownie i ból w całym ciele się
odezwał. Podniosła się, rozejrzała. Śladu małego. Zeszła na dół i przystanęła u
podnóżaschodówjakwryta.
Chris siedział na blacie i razem z Johnem lepił ciastka. Założyła ręce na
piersi i przyglądała się. John usłyszał, że zeszła, uśmiechnął się. Trącił lekko
małego,bymuzwrócićuwagę,żemamagoobserwuje.Chrisodwróciłgłowę.
–Robimyciasteczka–oznajmił.
–Widzę.
–Johnmówi,żeMiśpotrzebujenogi…
–Jakośdasobieradębeznogi…
–Żebyładniewyglądał–wyjaśniłChris.
Miśprezentowałsięszkaradnie,fakt,aleChrispromieniał.Porazpierwszy
oddawnawidziałasynkatakpogodnego.
Kiedy Rick pojawił się po szkole w pracy, zastał Proboszcza samego w
kuchni. Przygotowywał kolację. Rick, teraz siedemnastolatek, nie odstępował
niemalJacka,odkiedytenpojawiłsięwmiasteczku.Proboszczzjechałwkrótce
potemizaczęlistanowićtrio.Rickmieszkałzbabcią,rodziceoddawnanieżyli
idwajprzyjacieleprzyjęligodobaru,uczylipolować,wędkować,pomoglimu
kupić pierwszą strzelbę. Czasami potrafił być nieznośny, rozgadany, ale
rozumieli, że to jeszcze dzieciak, pryszczaty, piegowaty, trochę nadpobudliwy.
Teraz wydoroślał, wyrósł, zmężniał i wyciszył się jakoś. W każdym razie gdy
barbyłgotowy,przyjęligodopomocy.
– Rick, są nowiny – przywitał go Proboszcz. – Musisz wiedzieć, co się
dzieje.
–Acosiędzieje?
– W moim dawnym pokoju zatrzymała się kobieta z dzieckiem,
zaopiekowałemsięnimi.Małyjesttrochęchory,zostanątujakiśczas.Może…–
Niedokończyłzdania.–Onamasiniaknapoliczku,rozciętąwargę.Wpadław
kłopoty,uciekłazdomu.Nicnikomuniemów,boktośmożejejszukać.Mana
imię Paige, chłopiec Christopher, ale nikomu żadnych imion. Zostaną tutaj,
dopókiobojeniewydobrzeją.
–Rany,Proboszcz,cotywyprawiasz?
–Mówięci,zaopiekowałemsięnimi.
Proboszcz miał trzydzieści dwa lata i żadnego doświadczenia z dziećmi.
Własnych mieć nie planował, nigdy nie był w poważnym związku z kobietą.
Jego życie to były polowania, wędkowanie, prowadzenie baru z Jackiem i
regularne spotkania z przyjaciółmi z marines, którzy co jakiś czas zjeżdżali do
VirginRiver.Wielkichzmiannieprzewidywał.KiedyJacksięzakochałiożenił,
nie zmartwiło go to ani trochę, bo uważał, że Mel jest świetną kobietą, ale w
jego życiu nic nie drgnęło choćby o milimetr. I dobrze. Lubił Virgin River, nie
czułsiętutajsamotny.
Ale raptem wszystko stało się na odwyrtkę, z dnia na dzień, dosłownie z
godzinynagodzinę.
Chris zbiegał rano na dół w piżamie, zanim matka mogła go zatrzymać.
Lubiłjeśćśniadaniewkuchni,przyglądałsię,jakProboszczkroiwarzywa,trze
ser, ubija jajka na omlety. Potem razem sprzątali, Chris musiał mieć swoją
miotłę. Trzeba go było podnosić, żeby mógł dotknąć wiszącej na ścianie skóry
niedźwiedzia i łba jelenia. Od Mel dostali książeczki do kolorowania z
przychodni Doka, więc mały miał zajęcie, kiedy Proboszcz przygotowywał
lunchalbokolację.Pieklirazemciastka,suto,wnadmiarze,więcej,niżdałosię
przejeść,chociażtrudnopowiedzieć,bybyłotobarowejedzenie.Paigezaczęła
pomagaćwkuchni,myłanaczynia,zapewnepoto,bybyćbliżejsyna,którycałe
dnie trzymał się Proboszcza, ale też by jakoś odwdzięczyć się za utrzymanie.
Byłanaprawdępomocna,aProboszczbardzopolubiłjejtowarzystwo.
Musiaładojśćdosiebie.Początkowokrępowałoją,żemałyjestbezprzerwy
zJohnem,aleszybkosięuspokoiła,boChrisbyłszczęśliwy.
CzwartegodniazostawiłagonawielegodzinsamegozJohnemipojechała
dokądśzMel.Proboszczniezastanawiałsię,dokądipoco,niepytał.Czułsię
pochlebiony,żemuzaufałaizostawiładzieckopodjegoopieką.
Wykorzystałteżczasdlasiebie.Wszedłdointernetuposzukaćinformacjina
temat prawa obowiązującego w Kalifornii oraz przemocy domowej. Czytał
wieczorami, w nocy, chciał zrozumieć położenie Paige, bicie, ucieczkę. Nie
miałoznaczenia,czymaltretowałjąmąż,czyprzyjaciel,takczyinaczejbyłoto
potwornie niebezpieczne. Czytał, że może być oskarżona o porwanie własnego
dziecka,któreodseparowałaodojca,chociażojciecbyłoprawcą.
Otym,żesprawcapobićdopierozatrzecimrazemmożetrafićdowięzienia,
dwa pierwsze zgłaszane przypadki przemocy traktowano jako zaledwie
wykroczenie,dopierokolejnystawałsięprzestępstwem.
Czytał też o aspektach psychologicznych. Ofiara jest wciągana w syndrom
przemocy, manipulowana, zastraszana, wreszcie staje wobec zagrożenia życia.
Maltretowane kobiety, jeśli uciekały przed swoim katem, jeśli próbowały
walczyć,częstoginęły.
I tak kiedy Chris zasnął, a Paige pojechała dokądś z Mel, podzwonił do
przyjaciółzmarines,tych,którzyregularnieprzyjeżdżalidoVirginRiver,żeby
powędrować,polować,pograćwpokera.MikeValenzuelapracowałwpolicjiw
Los Angeles, był sierżantem, zajmował się gangami, szkoda że nie przemocą
domową,trudno.ItakopowiedziałmuosytuacjiPaige.
– Nie wie, że widziałem. Drzwi były uchylone, zobaczyłem w lustrze, jak
jest skatowana. Chryste! Cud, że przeżyła. Ta dziewczyna ucieka, żeby się
ratować. Jest tu z trzyletnim synkiem. Czy ten drań może wnieść sprawę o
porwaniedzieckaiściągnąćjąnapowrótdodomu?
– Może, ale jeśli są dowody, że znęcał się nad nią wcześniej, bardzo
prawdopodobne,żefacetnicniewskóra,onanatomiastmożedostaćopiekęnad
dzieckiem, a on zakaz zbliżania się do niej. Musi wystąpić o rozwód, zrobić
wszystko,żebyzapewnićsobiebezpieczeństwo.
– No tak, ale żeby to przeprowadzić, w ogóle uregulować swoje sprawy,
musidoniegowrócićnajakiśczas.–Wjegogłosiezabrzmiaładesperacja.
–Niemusiwracaćsama,Proboszcz.Jakbardzosięwtozaangażowałeś?
– To nie tak, jak myślisz. Po prostu chciałbym pomóc. Ten jej mały jest
świetny. Jeśli rzeczywiście udałoby mi się pomóc, miałbym poczucie, że
zrobiłemcośsensownego.Chociażraz.
Mikezaśmiałsię.
–Proboszcz,byłemztobąwIrakuiwidziałem,zjakimoddaniemsłużyłeś.
Codziennieodwalałeśkawałporządnejroboty.Nalitośćboską,askądtylewiesz
oprzemocydomowej,he?
–Mamkomputer.Myślisz,żetylkoJackmakompa?
–Niemyślę.
–Niewiemtylko,kimonajest,iletenfacetmanasumieniuiczymożetu
przyjechać.Wiemtylko,żeonajeździnakalifornijskichnumerach.
–Proboszcz,niemogętegozrobić.
–Niejesteściekaw?Wkońcuchodzioprzestępstwo,zachwilęcośmożesię
wydarzyć.Poprostusprawdźmito,Mike.
–Możelepiejniewiedzieć?
–Mike,toważne.
–Możeitak.
Proboszczmiałnadzieję,żeniczłegosięniewydarzy.Oby.
–Dzięki–powiedział.–Pośpieszsię,stary.
Paige pojechała z Mel do Grace Valley, gdzie doktor John Stone zrobił jej
USG. Zobaczyła bijące serce w czymś, co na pewno nie przypominało jeszcze
dziecka.Poczułanadzieję.Zdążyłauciec.Ledwiezdążyła.Wostatniejchwili.
Ciąża przyszła przypadkiem. Wes nie chciał mieć dzieci. Nie chciał już
Christophera. Interesowała go wyłącznie kariera i dobra materialne, stan
posiadania.Żonętraktowałjakswojąwłasność.Najważniejsząwłasność.
Byćmożewiadomośćociążywywołałaostatniatakagresji.Powiedziałamu
zaledwieprzedkilku dniami.Bałasię muprzyznać.Skoro niechciał,dlaczego
sprawiłjejtylecierpienia?Nieprościejbyłozaproponowaćaborcję?
Dlaczego ta ulga, że płód nie obumarł, skoro każde dotknięcie Wesa
napełniało ją odrazą? A jednak czuła ulgę. A synek był tym najlepszym, co
przydarzyłosięjejwżyciu,tejjednejwielkiejpomyłce.
„Zgwałcił cię”? – zapytała Mel. Nie, nie zgwałcił, po prostu nie miała
odwagiodmówić,powiedziećWesowi„nie”…
PopowrociedoVirginRiverzastałaChrisawkuchnizJohnem.
Zagniatałciastonachlebizaśmiewałsię.
Takazwykłascena.KiedyWeschodziłzestresowanyiprzepracowany,kiedy
myślał o wydatkach, obciążeniach finansowych, o ich stylu życia, mówiła mu,
żemożnażyćprościej.Pewnie,żeniechciałabiedy,niechciałazapracowywać
się na śmierć, ale byłaby szczęśliwsza w mniejszym domu, z zadowolonym
mężem.NakrótkoprzedurodzeniemChrisaWeskupiłdużydomwstrzeżonym
osiedlu, w ekskluzywnej dzielnicy Los Angeles. Nie potrzebowali takiej
rezydencji.Zarzynałago.Iją.
Aterazdzieckoprzesądziłosprawę.PowinnapojechaćdoSpokane,ukryćsię
tam.Popierwszejnocyspędzonejwbarzeniebarykadowałajużdrzwitoaletką.
Dasobiejeszczedobę,odpocznietrochęiwyjedzienocą.Jużniepadało,drogi
będąbardziejprzejezdne,awnocybędziesięjechałolepiejześpiącymChrisem.
Rozległo się pukanie do drzwi. Nie musiała pytać kto, bo też była jedna
odpowiedź. Na progu stanął John. Potężny facet speszony jak nastolatek,
zdenerwowany,powinienjeszczesięzaczerwienić.
– Zamknąłem już i pomyślałem, że warto wypić drinka przed snem.
Zeszłabyśnadółnachwilę?
–Naszklaneczkę?
Wzruszyłramionami.
–Nacomaszochotę.–Zajrzałwgłąbsypialni.–Małyśpi?
–Zasnął,jaktylkogopołożyłam,mimożetaksięobjadłciastkami.
–Chybarzeczywiścieprzesadziłem.Przepraszam.
– Nie martw się. Uwielbia je robić, a jak już robi, to je. Ma zabawę. To
czasamiważniejszeniżzdroweodżywianie.
–Jeślipowiesz,skończymyztym,alerzeczywiściegotobawi.Najbardziej
musmakująprostozpieca,jeszczegorące.Niechceczekać.
–Wiem.–Uśmiechnęłasię.–Masz…herbatę?
–Jasne.Opróczwędkarzyimyśliwychnaszymiklientkamisąstarszepanie.
–Coonplecie?!–Niechciałempowiedziećniczłego…
–Chętnienapijęsięherbaty.
–Dobrze.–Ruszyłpierwszynadół,taksięspeszył,żeterazniemaluciekał.
Poszedł do kuchni, a Paige usiadła obok kominka, przy stoliku, na którym
stałdrinkProboszcza.Przyniósłherbatęizapytał:
–JakminąłdzieńzMel?
–Wporządku.Chrisniesprawiłcizbytwielekłopotu?
Roześmiałsię.
–Nie.Tofajny,żywydzieciak.Wszystkiegojestciekaw.Cotozałyżeczka?
Atataca?Dopytujesięokażdydrobiazg.Mazacięcienaukowca.Ajużdrożdże
zupełniegozafascynowały.
Ojca mały o nic nie mógł pytać, bo Wes nie miał cierpliwości, żeby mu
odpowiadać.
–Maszrodzinę,John?
–Nie.Jestemjedynakiem,arodzicejużnieżyją.Późnomniemieli.Sądzili,
że nie dochowają się dzieci. Byłem dla nich zaskoczeniem. Wielkim
zaskoczeniem.Ojcieczmarłwwypadkunabudowie,kiedymiałemsześćlat,a
matkajakmiałemsiedemnaście,narok,zanimskończyłemszkołę.
–Przykromi.
–Dziękizawyrazywspółczucia,alemiałemdobreżycie.
– Jak sobie poradziłeś, kiedy mama umarła? Może zamieszkałeś u jakiejś
ciotki?
– Nie miałem ciotek. – Proboszcz pokręcił głową. – Wziął mnie do siebie
mójtrenerpiłkinożnej.Dobrzemibyłouniego.Miałmiłążonę,fajnedzieciaki.
Porządny facet, naprawdę się mną opiekował. Pisywaliśmy do siebie, teraz
mejlujemy.
–Nacoumarłatwojamatka?
–Atakserca.–Zamilkłnamoment,apotemdodałzlekkimuśmiechem:–
Nie uwierzysz, ale umarła podczas spowiedzi. Strasznie przeżyłem jej śmierć.
Byłem gotów myśleć, że wyznała jakąś straszną tajemnicę, ale ksiądz mnie
uspokoił.Znałemgo dobrze,służyłemu niegodomszy. Mamapracowałajako
sekretarka w parafii. Jak to powiedzieć? Była bardzo związana z Kościołem,
religijna, oddana parafii. Ksiądz Damien twierdził, że jej spowiedzi były tak
nudne,żeprzysypiał.Myślał,żewczasietejostatniejobojeprzysnęli,aonajuż
nie żyła. – Proboszcz uniósł brwi. – Matka była dobrą kobietą. Pracowała dla
Kościoła,dlakapłanów.Byłabywspaniałązakonnicą.Ibyłaszczęśliwa,chociaż
wjejżyciuniewielesiędziało.Chybaniezdawałasobiesprawy,jakajestnudna
isztywna.
–Musicijejbardzobrakować–powiedziałaPaige,popijającherbatę.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio prowadziła taką rozmowę. Niespieszną,
spokojną,bezlęku,przykominku.
– Brakuje. To głupio zabrzmi, bo nie jestem już dzieckiem, ale czasami
wyobrażamsobie,żenadalżyje,mieszkawnaszymmałymdomku,ajapakuję
manatkiijadędoniej.
–Towcaleniebrzmigłupio.
–Atytęskniszzakimś?–zapytał.
Nie spodziewała się takiego pytania. Znieruchomiała z uniesioną filiżanką.
Na pewno nie tęskniła za ojcem, porywczym awanturnikiem. I nie za matką,
która nie wiedząc o tym, wychowała ją na ofiarę. Nie za Budem, jej bratem,
podłymdraniem,któryniepotrafiłjejpomócwnajtrudniejszychmomentach.
– Miałam dwie serdeczne przyjaciółki. Mieszkałyśmy razem. Straciłyśmy
kontakt.Czasamimiichbrakuje.
–Niewiesz,cosięterazznimidzieje?
Paigepokręciłagłową.
– Wyszły za mąż, przeprowadziły się. Próbowałam do nich pisać, ale listy
wracały. – Nie chciały podtrzymywać kontaktu. Wiedziały, że u niej źle się
dzieje, nie znosiły Wesa, a Wes ich. Na początku próbowały pomagać, ale je
odstraszył,amożenawetzastraszył,leczpewniebynieodstąpiły,gdybyPaige
chciałaprzyjąćichpomoc.Aleniechciała,zbytsięwstydziła.
To je zniechęciło, ni w ząb tego nie pojmowały. „Wolisz tak? To chore,
nienormalne!”.Iposzływswojeświaty,byledalejodtegozłaibrudu,któreich
przyjaciółka,miłaidobraPaige,zaakceptowała.Ajeodtrąciła.Comogłyzrobić
wtejsytuacji?Zamknąćzasobądrzwi,nicwięcej.
–JaksięzaprzyjaźniłeśzJackiem?
–Wmarines.
–Razemtrafiliściedowojska?
– Nie. – Proboszcz zaśmiał się. – Jack jest starszy ode mnie o osiem lat,
chociażjazawszewyglądałemnawięcej,niżmiałem,nawetjakodwunastolatek,
aJackznowumłodziej.ByłmoimsierżantemwczasiePustynnejBurzy.–Jakby
znowusiętamznalazł,jakbytobyłowczoraj.
Zmieniakołowciężarówce,oponapękazhukiem,odrzucagonadwametry,
niemożesiępodnieść.On,takisilny,potężny,aniemożesięruszyć.Musiałna
momentstracićświadomość,bootopojawiłasięprzynimmatka.
–Wstawaj,John.Wstawaj.
W jednej z tych swoich sukien w turecki wzór, zapiętej pod szyję, z
przyprószonymi siwizną włosami związanymi w węzeł. A on nie może się
ruszyćikrzyczy:–Mamo!Ipłacze.
NachylasięnadnimJack.
–Boli?–pyta.
–Tomojamatka–mówiProboszcz.–Chcędomamy.Tęsknięzanią.
–Zabierzemyciędoniej.Oddychajgłęboko.
–Onanieżyje.Umarła.
–Nieżyjeodkilkulat–informujeJackajedenzchłopcówzoddziału.
– Przepraszam, sierżancie. Nigdy mi się nie zdarzyło, żebym się tak
popłakał,przysięgam.Żołnierzniepłacze.
–Płaczemyzatymi,którzyodeszli.Wporządku,chłopcze.
OjciecDamienpowiedziałmu,żejestuBoga,jestszczęśliwaiżebyzanią
niepłakał,niebrukałpłaczemjejpamięci.
–Księżatakmówią–sarknąłJack.–Jakczłowiekniepłacze,łzyzjadająnas
odśrodkajakwęże.Trzebapłakać.
–Przepraszam…
–Płacz,będziecilżej.Wołajją,wołajswojąmatkę.Przywołujjądosiebiei
niech to diabli. – I Proboszcz łkał jak dziecko. Jack go podtrzymywał, uniósł
lekko,kołysał.–Jużdobrze.Płacz.
Jack siedział przy nim, a Proboszcz mu opowiadał, jak sobie radził w
ostatniejklasieszkołyśredniej,twardy,milczący.Apotem,niewiedząc,comaz
sobą zrobić, zaciągnął się do marines. Miał teraz braci, ale to nie uśmierzało
tęsknotyzamatką.Tacholernaoponaomalgoniezabiła.Ipopłynęłyłzy,wylał
siębólżałoby,straty.On,wielkichłop,apłaczezamamą.
– Nie ma w tym nic złego – zapewniał Jack. – Wypłacz się, wyrzuć to z
siebie.
Potemgopodniósłiniósłdwakilometrydokonwoju.
–Płacz,płacz–powtarzał.–Terazjużodemniesięnieodkleisz.Jajestem
twojąmamą.
– Nie powinno się tracić kontaktu z ważnymi dla nas ludźmi – wrócił do
rozmowyzPaige.–Myślałaś,żebyodnaleźćprzyjaciółki?
–Nie.Jużdawnoztegozrezygnowałam.
–Gdybyśchciała,mógłbymcipomóc.
–Jak?
– W sieci. Lubię wyszukiwać różne rzeczy w internecie. Zabiera to sporo
czasu,alesięsprawdza.Zastanówsię.
Obiecała,żesięzastanowi,apotempowiedziała,żejestokropniezmęczonai
chciałaby już iść spać. Powiedzieli sobie dobranoc, ona poszła na górę, oni do
swojegomieszkankanatyłachbaru.
Jużwiedziałanastoprocent,żemusiwyjechać.Byłozadobrze.Niemogła
sobienatopozwolić,Żadnychwięcejwieczornychrozmów,wspominek,pytań.
Zaczęłabysięprzywiązywać,atoniewchodziłowgrę.
ROZDZIAŁCZWARTY
Spakowaławalizkę,odgarnęłakołdrę,byodszukaćMisia,alenigdziegonie
widziała. Prawie zrzuciła całą pościel. Szukała pod łóżkiem, w łazience, w
szufladachsekretery.Przedruszeniemwdrogęzajrzyjeszczedokuchni,alejeśli
itamgonieznajdzie,będziemusiałzostaćwbarze.
Wyjęłazportfeladwieściedolarówizostawiłanatoaletce,poczymusiadła
obokśpiącegosynaiczekałanieruchomojakkamień.Opółnocyzeszłanadół.
Barbyłsolidniezbudowany,nieskrzypnęłaanijednadeska.
Proboszczniezgasiłlampywkuchni.Nieschodziładotądwnocynadół,ale
wynikałoztego,żezostawiałdlaniejświatłokażdejnocy.Podeszłacichutkodo
drzwi jego mieszkania. Nic, żadnego dźwięku czy światła w szparze nad
progiem.
Szczęśliwie wiedziała, gdzie leży latarka, zauważyła ją, kiedy pomagała
Johnowi sprzątać. Zmieni tablice. Zniesie walizkę, zabierze Chrisa. Wyjęła z
szufladynóż,którymzamierzałasięposłużyć.WoknachJohnarzeczywiściesię
nie paliło. Co za ulga. Odkręciła swoje tablice, zrobiła to samo z tablicami na
furgonetceJohna,nakoniecwróciładoswojejhondy.
–Ruszaszwdrogę,Paige?–usłyszałajegogłos.
Podskoczyła, upuściła tablice, nóż, latarkę, wszystko poleciało jej z rąk.
Zabrakło oddechu, serce waliło jak młot. W blasku leżącej na ziemi latarki
widziałastopyJohna.
Podszedłdoniej.
– Nic ci to nie da, Paige. – Wskazał głową samochód. – To są tablice od
furgonetki,każdysięnatychmiastpołapie,szeryf,pierwszypatroldrogowy.
Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Nie pomyślała o tym. Drżała w
chłodzienocy,ręcesięjejtrzęsły,noitenuciskwżołądku.
–Niepanikuj.Niesądzę,żebyśpotrzebowałanowychtablic,jeszczenie,ale
możemy to załatwić. Connie, która mieszka po drugiej stronie ulicy, ma mały
samochodzikinieprzejmiesięzupełnie,gdystracitablice.
Pojejpoliczkuspłynęłałza.
Paigenachyliłasięipodniosłalatarkę.
–Zostawiłamtrochępieniędzynagórze.Zapokój,zajedzenie.Niewiele,ale
cośtam…
– Proszę, nie stawiaj mnie w takiej sytuacji, bo głupio się czuję. Nigdy nie
myślałemopieniądzach.
Połknęłałzy.
–Aoczym?
–Chodź.–Wyciągnąłdoniejrękę.–Nocjestzimna.Wracajmydośrodka.
Zrobię ci kawy, żebyś nie zasnęła za kierownicą, potem zamienię tablice, jeśli
dziękitemubędzieszsięczułabezpieczniej,choćtaknaprawdęmyślę,żeniesą
cipotrzebne.
Nieprzyjęłajegodłoni,aleruszyłazanimdobaru.
–Dlaczegouważasz,żeniesąmipotrzebne?
–Niktcięnieposzukuje.Przynajmniejoficjalnie.Jesteśnaraziebezpieczna.
–Skądwiesz?–Miaławrażenie,żezachwilęsięposypie,rozszlochawgłos.
–Wyjaśnięci.Dorzucępolandokominka,rozgrzejeszsięiporozmawiamy,
a potem zamienię tablice, jeśli chcesz. Ale myślę, że jak już pogadamy,
pójdziesz na górę, prześpisz się do rana i ruszysz w drogę za dnia. Poza tym
mamMisia.Niemogłabyśwyjechaćbezniego.–Otworzyłdrzwidokuchni.
Zaczęła płakać. Czuła się jak przestępca przyłapany na gorącym uczynku,
tymbardziejżeProboszczodnosiłsiędoniejserdecznie.
–WszędzieszukałamtegocholernegoMisia–wykrztusiła.
Odwróciłsięiprzygarnąłjądosiebie.Wtuliłasięwniegoirozszlochałana
dobre.
–Zbytdługotowsobietrzymałaś,prawda?Jestemprzytobie,wszystkow
porządku.Wiem,żejesteśprzerażonairozbita,alebędziedobrze.
Nie wierzyła, że będzie dobrze, czuła się zagubiona, bezradna. Płakała i
kręciła głową, w tej chwili na nic więcej nie było jej stać. Nie potrafiła sobie
przypomnieć,kiedyktośtuliłjątakciepło,bypoczułasiębezpieczna.
Bardzodawnomusiałotobyć.Takdawno,żeniepamiętała.NawetWesnie
robił tego na początku ich związku, kiedy jeszcze starał się okazywać czułość,
manipulującniąwtensposób.Toonpłakał.Biłją,apotempłakał,aonamusiała
gopocieszać.
Proboszcz trzymał ją w ramionach i kołysał, dopóki się nie uspokoiła, a
później w tonącej w półmroku kuchni przeprowadził ją do baru, posadził na
krześle koło kominka, tym samym krześle, na którym siedziała wcześniej,
dorzuciłpolanodoognia,apotemnalałjejkieliszekbrandy.
–Muszębyćgotowadodrogi–powiedziała,kiedypodsunąłjejalkohol.
–Itakniejesteśwstanieprowadzić,dopókisięnieuspokoisz.Napijsię,a
potem zrobię ci kawę, jeśli będziesz miała ochotę. – Usiadł obok niej, oparł
łokcie na kolanach, nachylił się. – Kiedy się tu pojawiłaś, nie wiedziałem, co
dokładniecisięprzydarzyło,ależejestźle,towiedziałem.Przecieżnienabiłaś
sobie siniaka o drzwiczki samochodu. – Rozprostował się nieco. – Paige,
jeździsz na kalifornijskich numerach. Zadzwoniłem do przyjaciela, któremu
mogę całkowicie ufać, a on sprawdził tablice. Wóz jest zarejestrowany na
twojego męża. Facet wcześniej cię bił, jest w kartotekach policyjnych. To mi
wystarczyło.
Zamknęła oczy, znowu otworzyła, upiła maleńki łyk brandy. Nie
potwierdzałasłówJohna,niezaprzeczała.
–Niezgłosiłtwojegozaginięcia,więcpolicjacięnieszuka.Niewiem,jakie
masz plany, ale jeśli wywieziesz Christophera z Kalifornii, złamiesz prawo i
możesz stracić opiekę nad małym. A takie chyba masz plany, bo przejechałaś
kawałdrogizLosAngelesijesteśprawienagranicystanu.Jeślichceszzniknąć,
ukryćsię,toniejesttonajlepszypomysł.Niewiesz,corobisz.Wpakujeszsięw
kabałę.Nieodróżniasztablicsamochodówosobowychodtychdlaciężarówek.
Maszchaoswgłowie.
Zaśmiała się smutno. Może to był właśnie jej problem, że nie była dość
sprytna.
– Jeśli masz bezpieczną kryjówkę, ukrywaj się, ale tutaj jestem ja, Jack i
jeszcze kilku facetów, którzy będą cię bronić, gdyby ten sukinsyn miał cię
odnaleźć.
–Niemamwyboru–szepnęła.–Muszęruszaćwdrogę.
– Masz. Możesz starać się o wyłączną opiekę nad Chrisem, zważywszy na
to, że jego ojciec jest notowany za znęcanie się nad tobą, chociaż wyroku nie
zarobił. Rozwód dostaniesz bez jego zgody, przynajmniej w naszym stanie. –
Paige kręciła głową, kolejna łza spłynęła po policzku, ale Proboszcz mówił
dalej: – Jest zakaz zbliżania się. Nawet jeśli on nie będzie tego zakazu
respektował, ty będziesz miała prawo po swojej stronie. Pomyślałaś kiedyś o
tymwszystkim,Paige?
–Skądwiesz?Przyjacielcipowiedział?
–Jaksięchce,tosięznajdzieinformacje.
– To powinieneś wiedzieć, że jeśli będę próbowała coś zrobić, on mnie
zabije.Jestobłąkany.
–Jeślizostaniesztutaj,niedosięgniecię.Milczałaprzezmoment,wreszcie
powiedziała:
–Niemogęzostać,John.Jestemwciąży.
Osłupiał, po czym podniósł się, przeszedł za szynkwas, nalał sobie
szklaneczkę,wychyliłjąiwróciłdostołu.
–Onwie?Kiedycięskatował,wiedział,żejesteśwciąży?
Paige skinęła głową, potem odwróciła wzrok i zacisnęła usta. Kierując się
rozumem,doskonalewiedziała,żetowszystkoniejejwina,alecośjejszeptało:
„Wyszłaś za niego, masz z nim dziecko, nie wycofałaś się na czas z tego
związku,spieprzyłaśwszystko,znowuzaszłaśwciążę,jakbyśniewiedziała,co
siędzieje”.
–Byłaśwschronisku?–Gdyponownieskinęłagłową,pochyliłsiękuniej,
intensywniespojrzałwoczy.–Masztakąalternatywę,Paige.Albotuzostaniesz,
poukładaszsobiewszystkowgłowie,zastanowiszsię,corobić,żebyniezłamać
prawa. Po drugiej stronie ulicy jest przychodnia, to na wypadek, gdybyś
potrzebowała Mel albo Doka. Możesz pomagać w kuchni, jeśli czujesz się
ciężarem. A jakby ten sukinsyn się tu pojawił, już sobie z nim poradzimy. Do
diabła,jesteśmymarines!–Dotądmówiłspokojnie,terazcośgroźnegobłysnęło
mu w oku. – Po prostu pomyśl – powiedział łagodniej – że możesz się tu
schronić.Ludzieczasamisobiepomagają,uwierz.Albo,jakkonieczniechcesz,
tojedź,realizujswójplan,cokolwieksobiezaplanowałaś,aleniemusiszuciekać
ponocy.Wdzieńchybabezpieczniej,co?–Proboszczpodniósłsię.–Posiedźtu
chwilę,wypijtęodrobinębrandy,dzieckutoniezaszkodzi,ajazmieniętablicei
przyniosęciMisia.Cokolwiekpostanowisz,bezMisianiemożeciewyjeżdżać.
Zostawiłją.Słyszała,jakprzechodziprzezmieszkanienapodwórko.
Misia widać znalazł w kuchni i odłożył go w bezpieczne miejsce. Polano
trzasnęło,dopalałosię,więcPaigeotuliłasiękurtką.Upiłakolejnymaleńkiłyk
brandy.Alkoholpaliłwgardle,aledziałałuspokajająco.Amożetakpodziałała
naniąwiadomość,żeWesniezawiadomiłjednakpolicji?
JohnwróciłpokilkuminutachwkurtceizMisiem.
–Connienawetniezauważy,żewymieniłemjejtablice,anawetgdybysię
zorientowała,ocochodziło,pewniesamabycijedała.–PodałjejMisia.Miał
przyszytąłapę,dokładnietaką,jakpozostałe,tyleżezgranatowo–szarejflaneli,
iodzyskałsymetrię.
–Cośtyzrobił?–zapytała,biorącprzytulankę.
Wzruszyłramionami.
–Powiedziałemmu,żespróbujemy.Możegłupiowygląda,alechybalepiej
niżpoprzednio.–Wsunąłręcedokieszeni.–Odpocznij.Jeślikonieczniechcesz
ruszaćteraz,zrobięcikawę.Mamnawettermos…
Podniosłasię,przytulającMisiadopiersi.
–Pojadęrano.NiechChriszjejeszcześniadanie.
–Jakchcesz.
Obudziła się szarym świtem. Przez mansardowe okno sączyło się wątłe
światło, z podwórza dobiegały odgłosy rąbanego drewna. Obróciła się na bok.
Chris nadal spał spokojnie, ściskając Misia z szaro–granatową flanelową łapą.
Powinna się zastanowić. Oczywiście bała się podejmować ryzyko. Bała się
jechać do Spokane, zaczynać życie w ciemno, życie, którego nie potrafiła
przewidzieć.
Wiedziała jednak jedno. Gdyby pojawiło się zagrożenie, gdyby ostrzegł ją
wewnętrznyradar,prysnęłabypreczwjednejsekundziebeznowychtablic,bez
pożegnania. Miała skrupuły. Gdziekolwiek się schroni, jeśli Wes ją odnajdzie,
ludzie,którzyudzielilijejpomocy,będąnarażeni.Ciężkobyłootymmyśleć.
Ubrałasięcichutko,takbynieobudzićChrisa,izeszłanadół.
Proboszcz był już w kuchni, stał przy blacie i przygotowywał poranne
omlety.Cośtamkroił,szatkował.NawidokPaigeznieruchomiałzuniesionym
nożem.Czekał.
– Chciałam skorzystać z pralki i suszarki. Nie mamy z sobą zbyt wielu
rzeczy.
–Jasne.
–Pomyślałam,żejednakjeszczezostaniemy,takbędzierozsądniej.Będęci
pomagać,jeślisięzgadzasz.
–Pomaleńku.–Wróciłdoszatkowania.–Proponujępokój,niewielkąpensję
i posiłki. Będziesz miała zarobki za przepracowane godziny, a Jack może ci
płacić,jakchcesz,codziennie,razwtygodniu,razwmiesiącu,wszystkojedno.
–Tozbytwiele,John.Będępracowałazapokójiposiłki.
–Otwieramyoszóstej,zamykamypodziewiątej.JesteśmymydwajiRick,
on przychodzi po szkole. Po dwóch dniach zaczniesz narzekać na niewolniczą
pracę.
Uśmiechnęłasię.
– Nie jestem gotowa na walkę o zakaz zbliżania się i odebranie mu praw
rodzicielskich…Dowiesię,gdziejestem.Nie.Niechcę.
–Rozumiem.
– W końcu i tak mnie znajdzie, zgłosi sprawę na policji, wynajmie
detektywów.Będziemnieszukał,niedaodejść.
–Powoli,Paige.
–Wiesz,jakbędzie…
–Tymsięniemartwię.Damysobieznimradę.
Odetchnęłagłęboko.
–Gdziepralka?
– W moim mieszkaniu. Drzwi są zawsze otwarte. – Przestał szatkować
warzywa,spojrzałnaPaigeizapytał:–Cosprawiło,żepodjęłaśdecyzję?
–ŁapaMisia.Zestarej,szaro–granatowejflaneli…
–Starej?–Proboszczuśmiechnąłsię.–Tobyłazupełnienowakoszula.
PodałśniadanieRonowiiHarvowi,wróciłdokuchniiprzezoknozobaczył
Jacka.Zsiekierąwdłonistałprzypieńkudorąbaniadrew.
Usłyszał, że w mieszkaniu rusza pralka. Przygotował kawę i wyszedł na
zewnątrz.Jacknajegowidokprzerwałrobotę,wbiłsiekieręwpieniek.
Proboszczpodałjedenzkubków.
–Kawazdostawą–stwierdziłJack.–Znaczy,żecościchodzipogłowie.–
Upiłłykizerknąłnaprzyjaciela.
–Pomyślałem,żeprzydasięnampomocwbarze.
–Tak?
–Paigeszukazajęcia.Małyniesprawiakłopotu.
–Hm.
–Tochybaniezłypomysł.Pokójnadkuchniąstałpusty.Możeszpłacićjejz
moichdochodów.
–Barprzynosiwystarczającezyski,Proboszcz,więcstaćnasnazatrudnienie
kogoś.Aonachybanieżądaastronomicznychsum?
–Nocoty.–Nadąłsię,czymrozśmieszyłJacka.
– Zresztą nie zostanie pewnie u nas długo, a tylko patrzeć, jak będę miał
noweobowiązki–ciągnąłdumnyprzyszłyojciec.–Przydasiępomoc.
–Zatemzałatwione.Powiemjej.–Zrobiłwtyłzwrot,bywrócićdobaru.
– Proboszcz. – Jack wyciągnął w jego stronę pusty kubek. – Ty już jej
powiedziałeś,prawda?
–Cośtammówiłem,żemożesięprzydać.
–Jeszczejedno.Niktniewie,żetujest?
–Nie,iniechtakzostanie.Tonienaszasprawamówićkomukolwiek…
–Jużdobrze.Niewypytuję.Jestemprzygotowanywrazieco.
–Dobra.Jakbycośsiędziało,będzieszwiedział.
Coś było takiego w Virgin River, co przynosiło Paige spokój. Drobiazgi.
Samochódukrytymiędzydwomafurgonetkaminapodwórkubaru,małahonda,
której nie miała teraz powodu używać. Odgłos rąbania drew o świcie i zapach
porannej kawy. I praca. Lubiła ją. Zaczęła od nakrywania stolików, ale już po
kilkudniachJohnuczyłją,jakgotowaćzupy,piecchlebiciasta.
–Bardlategozarabia–wyjaśniał–żepotrafimykorzystaćztego,comamy
pod ręką. Ryby, dziczyzna. Mel i Dok dają nam sporo tego, co ofiarowują
pacjenci ze swoich farm. Staramy się dbać o klientów. To zasada Jacka, żeby
dbaćomiasteczko.
–Jakdbacie?–zapytała,niebardzorozumiejąc.
– To proste. Wydajemy trzy niedrogie posiłki dziennie, a biedni wiedzą, że
zawszesąresztki.Kiedyjedziemyrobićzakupydonadmorskichmiast,pytamy
tych,coniemogąwyprawiaćsiętakdaleko,czyczegośniepotrzebują.Wiesz,
starsze panie, chorzy, młode mamy. Ludzie to doceniają, więc przychodzą do
nas. Czasami urządzamy przyjęcia. Kobiety przynoszą zapiekanki, a my tylko
serwujemydrinki.Stawiasiękosznazrzutkizanapojeizarabiamywięcej,niż
mogłabyś sobie wyobrazić. Przyjeżdżają też myśliwi i wędkarze. Ci mają
pieniądze, ale nie podbijamy cen, bo przecież wiedzą, ile kosztuje Johnny
Walker.Zatozostawiajądużenapiwki.–Uśmiechnąłsię.
–Znakomicie–stwierdziłaPaige.
–Myteżpolujemyiwędkujemy.Rzeczwtym,żebyciludzieczulisięunas
dobrze.Jackpotrafipodejmowaćgości.Ważnejestjedzenie,anaszakuchniama
dobrąreputację.
Czułasięwtymmałym,wiejskimbarzejakwbezpiecznymkokonie,odcięta
odświata,niewidzialnadlawszystkichspozaVirginRiver.RickiJackprzyjęli
jąserdecznie,mówili,comarobićizachowywalisiętak,jakbywcześniejsami
sobie nie radzili i nie wyobrażali baru bez niej. No i stali klienci, którzy
pojawiali się codziennie, czasami nawet dwa razy w ciągu dnia, też szybko
zaczęlitraktowaćPaige,jakbybyławbarzeodzawsze.
–Mamywreszcieciastka–mówiłaConnie.–Widaćwkuchnipotrzebabyło
kobiecejręki.
Paige nie próbowała jej wyjaśniać, że ciastka piecze jednak John przez
wzgląd na Christophera, a ludzie korzystali przy okazji. Zamawiali ciastka i
kawę,tostałosiępopularne.
–Codzisiajmamynakolację,Paige?–dopytywałsięDok.
–Bouillabaisse.Doskonała.
– Nie znoszę tej zupy. Świństwo. Jak można tak marnować ryby? Może
zostałwamwczorajszypstrągnadziewany?
– Sprawdzę – odpowiadała Paige z szerokim uśmiechem. Czuła, że należy
dotegoświatka.
Mel zaglądała do baru przynajmniej dwa razy dziennie, czasami częściej.
Kiedyniebyłoklientów,aonaniemiałapacjentów,mogłypogadać.Wiedziałao
położeniuPaigewięcejniżktokolwiekiwciążdopytywałasięojejstan.
–Jestlepiej,znacznielepiej.Niemamjużplamienia.
–Dobrze,żezostałaś.
–Toniebyłmójpomysł.Johnmnieprzekonał.Mówił,żemogępomóc.
–Widać,żedobrzesiętuczujesz.Uśmiechaszsięwreszcie.
– Tak. – Sama była zaskoczona. – Kto by pomyślał? Popracuję tutaj,
dopóki…niebędziewidać.–Spojrzałanaswójbrzuch.
–Johnwie?
– Musiałam mu powiedzieć, kiedy zaproponował, żebym została. Tak było
uczciwie.
– Nikt nie wie, co cię tu sprowadziło, ale ludzie rozumieją przecież, że
miałaśjakieśswojeżycie.Maszprzecieżsyna.
–Tak.
–Apozatymcoztego,żebędziewidać.Jajestemwczwartymmiesiącu.–
Położyładłonienabrzuchu.–Widać?
–Wyglądaszfajnie.–Paigeuśmiechnęłasię.
– Mieszkam tu od siedmiu miesięcy. Miesiąc temu wyszłam za Jacka.
Wcześniej byłam już mężatką, ale owdowiałam. Wszyscy twierdzili, że nie
mogęmiećdzieci,żejestembezpłodna.
Gdyzrobiławielkieoczy,Melzaśmiałasię.
–Nietyjedna,siostro,trafiłaśtuprzypadkiem.
–Dużobyotymmówić–mruknęłaPaige,unoszącbrew.
–Mamymnóstwoczasunarozmowy.
Mieszkaławpokojunapiętrzeoddziesięciudni.Pierwszeczteryminęłyjej
na planowaniu wyjazdu. Proboszcz zapewniał ją, że świetnie sobie radzi.
Wspólnie wypracowali rutynę dnia. Chris zjadał śniadanie, kolorował
książeczki, grał z Johnem w wojnę. Ona schodziła do kuchni, sprzątała po
śniadaniu, potem porządkowała swój pokoik i robiła pranie w małej pralni
Johna, bo miała niewiele rzeczy. Przy okazji sprzątała w jego mieszkanku,
szorowała łazienkę, odkurzała, prześciełała łóżko, przejeżdżała podłogi
odkurzaczem.
–Mamwrzucićtwojerzeczydopralki?
–Samtozrobię.Naprawdęniemusiszumniesprzątać.
Wyśmiałago.
– John, cały dzień spędzam w kuchni, myję garnki, naczynia, talerze.
Porządki weszły mi w krew. – Spojrzała na jego twarz, na której malowało się
cośnakształtszoku.–Tyzajmujeszsięmoimsynem,niemożesznicporadzić,
bonieodstępujecięnakrok.Niechijacośdlaciebiezrobię.
–Jasięnimniezajmuję.Mysiękumplujemy.
–Aha…kumplujeciesię.
Wczasielunchuobsługiwałagości.Zwyklebyłorojno.Podczaskolacji,od
piątej do ósmej, również, szczególnie teraz, jesienią, kiedy zjeżdżali myśliwi i
wędkarze. Po ósmej ludzie wpadali na drinka, ale kuchnia była już nieczynna.
Wtedy Paige zabierała Chrisa na górę, kąpała i kładła do łóżka. Sprawdzała
jeszcze,czyjestcośdozrobienianadole,idzieńsiękończył.Czasamijeszcze
piłaherbatęzJohnem.
Proboszcz lubił wieczory. Słyszał, jak Paige puszcza wodę w łazience na
górze, jak czasami śpiewa małemu. Nalewał sobie drinka, zaglądał do książek
kucharskich,planowałkolacjęnanastępnydzień,sporządzałlistęzakupów.Miał
wtedypoczucie,żepanujenadwszystkim.Byłświetniezorganizowany,miałto
wekrwi,pomatce.
Było wpół do dziewiątej. W barze siedziało jeszcze kilku myśliwych. Jack
stał za szynkwasem. Mel dostała właśnie od Bucka Andersona ładne, spore
udźcejagnięceiprzyniosłajeProboszczowi.Czytałterazprzepisnajagnięcinęz
sosemjogurtowymzogórkamiimiętą,kiedyusłyszałszurgot.
Podniósł głowę. U podnóża schodów stał Chris, nagusieńki, z książeczką
podjednąpachąiMisiempoddrugą.
Proboszczuniósłkrzaczastąbrew.
–Zapomniałeśczegoś,wspólniku?
–Poczytaszmi?
– Hm. Kąpałeś się już? – Mały pokręcił głową. – Chyba powinieneś się
wykąpać.–Włazienceleciaławoda,słyszałodgłosidącyzgóry.
Chrisskinąłgłową.
–Poczytasz?
– Chodź tu. – Mały podbiegł, żeby go podnieść i posadzić na blacie. –
Poczekaj chwilę. Nie będziesz gołą pupą siadał na blacie. – Proboszcz wyjął z
szuflady czystą ścierkę, rozłożył na blacie i dopiero posadził Chrisa. Przyjrzał
musię,wyjąłjeszczejednąściereczkęiokryłsmarkacza.–Terazlepiej.Cotam
maszdoczytania?
–OsłoniuHortonie.–Chrispodałksiążeczkę.
Zaczął czytać. Nie ujechali daleko, kiedy na schodach rozległy się głośne
krokiiwołanie:
–Christopher!
–Wiesz,nicizczytania–stwierdziłProboszcz.
Paigestanęłaupodnóżaschodów.
–Zwiałmi,kiedynapuszczałamwodędowanny.
–Owszem,odpowiednioubrany.
–Przepraszam,John.Chris,nagórę.Poczytamypokąpieli.
Maływywijałsięmatce.
–JachcęJohna–marudził.
–Johnjestzajęty.
– Nie, Paige. Tak naprawdę nie jestem zajęty. Powiedz Jackowi, żeby
zamknął,ajawykąpięmałego.
–Wiesz,jakwykąpaćdziecko?
–Niewiem.Totrudniejszeniżoskubaniekurczaka?
Roześmiałasię.
– Uważaj tylko, żeby mydło nie dostało mu się do oczu. Nie musisz go
oskubywać.
–Damsobieradę.Ilerazymamgopodtopić?Nodobrze,wolneżarty.Wiem,
żetypodtapiaszgotylkodwarazy.
Sarknęła.
–ZajrzędoJackaiprzyjdęnagóręprzypilnowaćtejwaszejkąpieli.
Obierała jabłka, Proboszcz przygotowywał ciasto, kiedy w kuchni pojawił
sięJack.
– Mel czeka w barze, Paige. Jedzie do Eureki, bo nie mieści się już w
majtkachimożecięzabrać,gdybyśczegośpotrzebowała.
PaigepopatrzyłanaJohna,uniosłabrwi.
–Jedź,Paige,pewnie.Chrisjeszcześpi,atypewniechciałabyśzrobićjakieś
zakupy.
–Dzięki.–Odłożyłanóż,jabłkowrzuciładomiski,zdjęłafartuch.
– Posłuchaj – odezwał się jeszcze Proboszcz. – Nie wiem, czy masz karty
kredytowe,alemusiszuważać.Płaćgotówką.–Wyjąłportfelizacząłwyciągać
banknoty,jedendrugi,kolejny…
Paigezrobiłasiębladajakkreda,oczyrozszerzyłysięzprzerażenia.
Zaczęłakręcićgłową,cofnęłasię.
–Powiedz…PowiedzMel,że…niemamczasu…Dobrze?
Jackprzechyliłgłowę,spochmurniał.
–Paige?–zapytał.
Cofnęła się, aż natrafiła na ścianę, ręce założyła do tyłu, była śmiertelnie
blada.Popoliczkuspłynęłałza.
–Jack,zostawnasnachwilę.–Proboszczteżzdjąłfartuch.Zanimpodszedł
do Paige, osunęła się na podłogę i ukryła twarz w dłoniach. Ukląkł obok niej,
delikatnieodciągnąłdłonie,przytrzymał.–Spójrznamnie–poprosił.–Cosię
stało?
Byłaspanikowana,łzyspływałypopoliczkach.
– On tak robił – szepnęła. – Wyjmował pieniądze z kieszeni, mówił „Kup
sobiecośładnego”.Tylerazy.Apotemciskałpieniędzmiiwykrzykiwał,żenie
staćgonautrzymywanieżony,którawyglądajakjakaśawanturnicaspodmostu.
UsiadłnapodłodzeobokPaige.
– Boże, nic takiego nie powiedziałem. Ostrzegałem cię tylko, że musisz
uważaćzkartamikredytowymi.
–Słyszałam–szepnęła.–Mówiłamci,dlaczegowyszłamzaniego?
–Nicmionimniemówiłaś.Nickompletnie.Aleniemusiszmówić,jeślinie
chcesz.
– Byłam kosmetyczką. Właściwie fryzjerką. Pracowałam po dwanaście
godzin,bozarobkibyłykiepskie.Tobyłanaprawdęciężkarobota.Niestarczało
naczynsz.Mieszkałamzkoleżankamiwjakiejśnorze.Lubiłamswojąracę,ale
mnie wykańczała. Moje przyjaciółki go nie znosiły, a ja za niego wyszłam, bo
obiecywał,żejużniebędęmusiałapracować.–Paigeśmiałasięipłakała.–Nic
niemiałam.Nic…
–Tacyfaceciwiedzą,jakdziałać.Umiejązarzucaćwędkę.
–Atyskądotymwiesz?
– Czytałem. – Otarł łzę z policzka Paige. – To nie twoja wina. Nic nie
zawiniłaś.Nabrałaśsię.
– Znowu nic nie mam. Jedną walizkę, samochód z ukradzionymi tablicami
rejestracyjnymi,dziecko,drugiewdrodze…
–Maszwszystko,Paige.Samochódzkradzionymitablicami,synka,dziecko
wdrodze,przyjaciół…
–Miałamkiedyśprzyjaciółki.Odstraszyłjeitakjestraciłamnazawsze.
–Czyjawyglądamnatakiego,któregomożnaodstraszyć?Przegonić?
Posadziłjąsobienakolanach,aonaoparłagłowęnajegopiersi.
–Niewiem,czemuwariuję.Przecieżniemagowpobliżu,niemapojęcia,
gdziejestem,ajacałyczassięboję.
–Takbywa.
–Tynigdysięnieboisz.
Zaśmiał się na te słowa, pogłaskał Paige po plecach. Bał się wielu rzeczy.
Bałsię,żenadejdziedzień,kiedyPaigezChristopheremwyjadą.
–Takcisięwydaje–powiedział.–Wmarinesmówiłosię,żekażdysięboi,
ale trzeba umieć obracać lęk na swoją korzyść. Ty też powinnaś się tego
nauczyć. Chciałbym usłyszeć, że nauczyłaś się panować nad strachem, żyć z
nim.
–Cosiędziało,kiedysiębałeś?
–Dziejąsiędwierzeczy.Człowiekalbomożesięposikać,albosięwścieka.
–Gdypodniosławzrok,spojrzałanaJohnaizaśmiałasięcicho.Wytarłłzyzjej
policzków. – Tak lepiej. Paige, tak czy inaczej powinnaś pojechać do sklepów,
aledzisiajniejesteśwstanie.
Pokręciłagłową.
–Przepraszam,urządziłamscenę.
– Wiesz, w marines mówiło się też: „Patrz niebezpieczeństwom w twarz,
udawaj dzielnego”. Uczyli nas, żebyśmy tacy byli. Jutro ja pojadę po
zaopatrzenie, Jack niech zostanie w barze. Zabiorę ciebie i Chrisa. Taki mały
wypad. Będziesz mogła zrobić zakupy z naszej karty. Potem się rozliczymy. –
Dotknąłjejnosa,uśmiechnąłsię.–Chrisbiegagołypobarze,siejezgorszenie,
więckupcośdoubrania.
Jackwyszedłzkuchni,kiedyProboszczgopoprosiłoto.Czuł,żestałosię
cośważnego.Nicjednakniewiedział,abyłciekaw.
–Cosiędzieje?–zapytałaMel,kiedywróciłzaszynkwas.
Jackpołożyłpalecnaustach,stanąłprzydrzwiachdokuchni,podsłuchiwał.
–Jack!–zbeształagowściekłymszeptem.
Znowuprzyłożyłpalecdoustipodszedłdożony.
–Paigesięrozsypała.
–Myślisz,żeProboszczdasobieradę?
–Kazałmiwyjśćzkuchni.Usłyszałemkilkasłówprzezprzypadek.Onama
kradzionetablicerejestracyjne.
Melwyprostowałasięstołku.
–Naprawdę?Muszęsprawdzić,czyabyniemoje.–Uśmiechnęłasięsłodko.
–Wdodatkujestwciąży.
–Naprawdę?
–Mel,niewygłupiajsię,przecieżmusisztowiedzieć.
Wydęła usta, jakby chciała powiedzieć: “Pewnie, że wiem”. Pokazała mu
zdjęcia z okropnymi śladami katowania, bo uznała, że musi być przygotowany
na wypadek, gdyby coś się działo, gdyby Paige potrzebowała ochrony, ale
więcej nie zamierzała zdradzać. Zsunęła się ze stołka, podeszła do drzwi
kuchennych i zajrzała do środka. Proboszcz siedział na podłodze, na kolanach
trzymał Paige. Świetnie, tego właśnie potrzebowała. Lepsze to niż środki
uspokajające.Melwycofałasię,pocałowałaJacka.
– Nie wybierze się ze mną na zakupy – stwierdziła. – Powiedz jej, że
pojechałamsama.Potrzebujękilkurzeczy.
–Jasne.
– Wiesz, Jack, pewne sprawy trudno wytłumaczyć, mamy tak różne
doświadczenia…
–Jamamtakie,żenigdynieuderzyłemkobiety.
–Urocze,alenietomiałamnamyśli.Paigejestniczymjeniecwojennyitak
powinieneśoniejmyśleć.
–Jeniecwojenny?–Nierozumiał,ocoMelchodzi.
– To najlepsze porównanie, jakie mi się nasuwa. Zrobię zakupy i wracam
natychmiast.
–Jasne.
PopołudniuJackusiadłnagankuizabrałsiędorobieniamuszekdowędki,
kiedypojawiłasięPaigezkawałkiemszarlotki.Podałamują.
–O,jeszczeciepła.
–Jack,przepraszamzatamto.Głupiomitrochę.
Spojrzał na jej śliczną twarz. Twarz kochającej matki, twarz kobiety, która
uciekała, by chronić kolejne, nienarodzone jeszcze dziecko. Przez lata znosiła
bicie, deprawację, żyła w lęku przed śmiercią. To miała na myśli Mel,
porównując ją do jeńca. Trudno mu było sobie wyobrazić, przez co Paige
musiała przejść, jeszcze trudniej, wręcz niemożliwe było wyobrazić sobie, że
ktośmógłjejzgotowaćtakikoszmar.
–Nieprzejmujsię–zapewniłszczerze.–Wszyscymamytrudnechwile.
–Nie,niewszyscy.Tylkoja…
– Nie mów tak – przerwał jej. – Nigdy nie mów: „Tylko ja mam kłopoty”.
Zapytaj Mel, na krótko przed ślubem zupełnie się rozsypałem. A i Mel miała
swójkryzys.Wierzmi.
Przechyliłagłowę.
–Mogęjąotopytać?
–Nie,jednaknie.Melnielubimówićoswoichkłopotach.Wkurzamnieto
strasznie,bowszystkodusiwsobie.Niewiem,jakonatorobi.
–Wporządku,Jack,niebędępytała.Iprzepraszam.
–Niemaszzacoprzepraszać,Paige.Mamtylkonadzieję,żeczujeszsięjuż
lepiej.
JohnzabrałPaige,Chrisa,listęzakupówipojechałdoEureki.
NajpierwwstąpilidoTarget,wproduktydobarupostanowilizaopatrzyćsię
nasamymkońcu.Paigekupiłasobiebieliznę,dżinsy,bluzki.
Mierzyła ubrania, a John z Chrisem czekali koło przymierzami. Potem
zajrzeli do księgarni, gdzie John wybrał kilka książek historycznych, jak te,
którewidziałauniegonapółce.PaigezChrisemprzeglądałaksiążeczkiwdziale
dziecięcym. Kiedy John do nich doszedł, odłożyła coś, co właśnie miała w
rękach.
–Możepowinniśmykupićjakieśksiążeczkidlamałego?–zapytał.
–Mamnóstwoksiążeczek.
–Niezawadzikilkanowych.Pozwolisz,żemucośkupię?
–Kup,oczywiście.
Najmilsza z całej wyprawy była sama droga. Paige przyjechała do Virgin
River w nocy, w deszczu. Poza wizytą w Grace Valley niewiele widziała. John
przewiózłjąterazdrogaminadPacyfikiem,pokazałlasysekwojowe.Krajobrazy
północnejKaliforniibyłyzupełnieinneniżto,coznałazokolicLosAngeles.
– Czemu się tak szeroko uśmiechasz? – zapytała w pewnym momencie,
kiedywracalijużdodomu.
–Nigdywcześniejnierobiłemzakupówzkobietą.Byłocałkiemmiło.
ROZDZIAŁPIĄTY
ZarazpoprzyjeździedoVirginRiverPaigeprawienieopuszczałasypialni,
ale potem zaczęła schodzić do kuchni, do baru, na wieczorne rozmowy z
Johnem, w końcu przyszła praca, kontakty z ludźmi. Zaglądała do sklepu na
rogu, do niewielkiej biblioteki otwartej we wtorki, gdzie pożyczała książeczki
dlaChrisaipowieścidlasiebie.
Po trzech tygodniach w swoich oczach przestała być przyjezdną, gościem.
Oczywiście była nowa, ale po raz pierwszy od wielu lat dobrze się czuła w
swoim otoczeniu. Dni były długie, praca dość męcząca. Znowu bolały ją nogi,
jak za czasów, gdy była fryzjerką, ale to jej nie przeszkadzało. Lubiła wysiłek
fizyczny,spalanieenergii,niezaśżyciezablokowanewciągłymemocjonalnym
napięciuiniepewności.
Przygotowywała sobie sama śniadania i lunche, kolacje jadła w kuchni z
Rickiem i Johnem między wydawaniem posiłków gościom i myciem naczyń.
Byłodobrze.
Późnym wieczorem czytała jeszcze godzinę, dwie, i fabuła ją wciągała, a
tego nie doświadczała od lat. Chris spał, ona schodziła jeszcze na dół po
szklankęmlekaiuśmiechałasię,widzącprzyćmioneświatłowkuchni.
Zawszesiępaliło,czekałonanią.
Którejś z takich nocy zajrzała do baru. John siedział przy kominku z
wyciągniętyminogami.
–Straszniejużpóźno–zagadnęła.–Niekładzieszsięjeszcze?
Drgnął,wyprostowałsię.
–Niesłyszałemcię,Paige.
–Zeszłamposzklankęmleka.Niemożeszspać?
–Niemogę,alezachwilęsiępołożę.
– Potrzebujesz towarzystwa? – Gdy zrobił dziwną minę, dodała szybko: –
Możeciprzeszkadzam?Tojużidędosiebie.
–Nie,coty,wporządku.
– Rozumiem. Mieszkałeś tutaj sam, a teraz kręci ci się ktoś pod nogami.
Zobaczymysię…
–Siadaj,Paige.–Byłprzybity,ponury.
–Wszystkowporządku?–Przysunęłasobiekrzesło.
Proboszczpokręciłgłową.
– Nie najlepiej. Nie chciałem mówić ci dzisiaj, odkładałem to do rana, ale
dostałemniedobrąwiadomość.
–Zrobiłamcośnietak?
–Nicniezrobiłaś,zatojednakWeszgłosiłnapolicjęwaszezaginięcie,tak
jakpodejrzewałaś.Prawiedwatygodnietemu.
Milczałaprzezmoment,odebrałojejgłos.Osunęłasięnakrzesło.
Aklimatyzowałasięwnowymotoczeniu,poznawałaludzi,tymczasemon…
Myślała o nim często, oglądała się za siebie. Zdarzało się, że przechodził ją
dreszcz, serce zaczynało bić szybciej, musiała uspokajać oddech, a potem
tłumaczyła sobie, że przecież nie ma go nigdzie w pobliżu i lęk musi minąć.
Zamknęłanamomentoczy.
– Pójdę na górę, spakuję się. Wyjadę, tak będzie lepiej. Wrócę do mojego
pierwotnegoplanu…
–Niepakujsięjeszcze,Paige.Porozmawiajmy.
– Nie ma o czym rozmawiać, John. On mnie tropi. Muszę wyjechać. Nie
mogęryzykować.
– Wyjeżdżając, zwiększysz ryzyko. Jeśli cię znajdą, odbiorą ci Chrisa,
aresztującię.Musisztozrobić,Paige,postawićsię,walczyć.Pomogęci.Znajdę
sposób,żebyśprzeztoprzebrnęła.
– Jest tylko jeden. Wyjechać stąd. Sam mówiłeś, że on jest sprytny. Za
sprytnydlamnie.
– Nic takiego nie powiedziałem. Mówiłem tylko, że jesteś za łagodna, ale
myślę, że potrafisz go pokonać. Znam różnych ludzi. Mój kumpel jest gliną.
CzęstojeżdżęnarybyzsędziązGraceValley.Onpomoże,wiemto.Najmłodsza
siostraJacka,Brie,jestwziętąprawniczkąwstolicystanu,maświetnekoneksje.
Jest tak dobra, że aż strach. Trzeba szukać rady u tych wszystkich ludzi, jak
masz wyjść z problemów i zacząć normalne życie. Ja ci pomogę, będę przy
tobie,dopókiniebędzieszbezpiecznaiwolna.
Paigenachyliłasię.
–Dlaczegotorobisz?Cobędzieszztegomiał.
– Będę spał spokojnie, wiedząc, że nikt cię nie maltretuje, a Chris nie
wyrośnie na człowieka podobnego do swojego ojca. Paige, ja widziałem. Tego
pierwszego wieczoru, kiedy przyniosłem ci czyste ręczniki… Drzwi były
uchylone,atyzdjęłaśbluzkę…–Przerwał,zwiesiłgłowę,apotemspojrzałjej
prostowoczy.–Toniebyłojednouderzeniewsprzeczce.
–Och…–Opuściławzrok.Tookropne,żeJohnwidział.
– Posłuchaj… – Uniósł jej brodę. – Żyłem spokojnie, dopóki nie pojawiłaś
się tutaj posiniaczona, z dzieckiem. Łowiłem ryby, gotowałem, sprzątałem…
Samotność mi nie przeszkadzała. Nie zamierzam się żenić, mieć dzieci, ale
mogęcipomóc…
–Przecieżtonietwojasprawa.
– Już moja. Nawet jeśli ty na mnie nie liczysz, to liczy twój syn. Liczy na
mniekażdegodnia,odświtu,kiedyzbieganadółwpiżamie,domomentu,gdy
wieczoremidziespać.Kiedystądbędzieciewyjeżdżać,muszęmiećpewność,że
uwolniłaśsięodtegosukinsyna.–Odetchnąłgłęboko.–Przepraszam.Czasami
mówiętaksamogroźniejakwyglądam.
–Wcaleniewyglądaszgroźnie–powiedziałacichutko.–Ajeślisięnieuda?
Wyprostowałsię.
– Wtedy pomogę ci znaleźć bezpieczne miejsce. Zrobię wszystko, co w
mojej mocy, a mogę sporo, uwierz. Znam różnych ludzi, to jedno, ale przede
wszystkim jestem marine. – Zabrzmiało to jak najświętsza przysięga, zaklęcie,
wezwanienadludzkichmocy.–JezuChryste,Paige,jeśliwamniepomogę,nie
wiem, jak miałbym dalej żyć. Co byłbym wart, gdybym nie zareagował, kiedy
cośtakiegowalimniemiędzyoczy?
Pokręciłasmutnogłową.
–Skądwiesz,żenigdysięnieożenisz,niebędzieszmiałdzieci?
–Dajspokój.
–Powiedz.
– Choćby dlatego, że w tym miasteczku nie ma ani jednej niezamężnej
kobietymiędzyosiemnastkąasześćdziesiątką,topierwszaodpowiedź.
–Sąjeszczeinnemiejsca…
–Musimyrozmawiaćomnie?Twójsynjestjedynymdzieckiem,któresiędo
mniegarnie.Chryste,innechowająsięzamatki,kiedymniewidzą.
Uśmiechnęłasię.
–NadużywaszimieniaPana,twojamatkapewnieprzewracasięwgrobie…
– Zapewne… Ale mi wybaczy. – Uśmiechnął się lekko. – Wiem, że się
boisz. Zbyt się boisz, żeby stawić draniowi czoło. Przysięgam, że cię wesprę.
Będziesz miała pomoc. Czy wiesz, że kiedy spotkasz niedźwiedzia, nie wolno
uciekać? Prostujesz się na całą wysokość, nadymasz, że niby jesteś wielka.
Podnosiszhałas.Nawetjakniejesteśtwarda,udajesztwardą.–Pokręciłgłową.
– Musisz zachowywać się tak, jakbyś się nie bała. Będziesz miała świetne
wsparcie.Powinnosięudać.Wszyscypomożemy,sędzia,Mel,Jack,Brie,Mike.
–Mike?
– Mój kumpel gliniarz. Mówi, że musisz teraz zwrócić się do prawników.
Nie do policji, ale właśnie do prawników, do kogoś, kto cię wysłucha. Do
sędziego,adwokata.
–Dobrze.
–Dobrze?–powtórzyłzaskoczony.
– Dobrze. Jestem przerażona, ale dobrze. – Wzdrygnęła się. – Czy będę
uciekać,czywalczyć,niebezpieczeństwojesttakiesamo.Onjestniebezpieczny.
Dziękuję,żezaproponowałeśmipomoc–zakończyłacicho.
–Dobrzejestpomagać.ZróbtodlaChrisa,wyjdźztego.
–Spróbuję–obiecała,aległosjejdrżał.
Proboszcz nie wyglądał na takiego, którym trzeba się opiekować, a jednak
Jack roztaczał nad nim opiekę, choć co prawda trochę z przyzwyczajenia.
TroszczyłsięoProboszczaodczasówsłużbywmarines.Dwarazybylirazemw
Iraku,wczasiepierwszegoidrugiegokonfliktu.Terazuważniegoobserwował,
bo Proboszcz się zmieniał. Jack dostrzegł to od razu, bo sam niedawno
przeżywałpodobnąmetamorfozę,tylkożeonwiedziałdokładnie,odpoczątku,
co się z nim dzieje, a Proboszcz chyba nie. Przez dwadzieścia lat służby w
marines, potem przez trzy lata w Virgin River, Jack nie związał się na serio z
żadnąkobietą.Niemyślałotym,żebyustabilizowaćsię,byćzkimśjednymna
dobre i złe. Tyle że nie szalał, jak już spotykał kobietę, nie zauważał innych, i
tak znajomość trwała jakiś czas. Aż pojawiła się w miasteczku Mel, żeby
pomagać staremu doktorowi Mullinsowi. Nie minął tydzień, a Jack był
ugotowany. Właściwa kobieta wkroczyła w jego życie we właściwym
momencie,wsprzyjającychokolicznościach.Przeżyłszok,zdumiałogowłasne
uczucie, ale wiedział jasno, co się z nim dzieje. Nie miał najmniejszych
wątpliwości.Zakochałsięiuderzyłotowniegoztakąsiłą,żepotężnesekwoje
powinnyzadrżeć.Tobyłoprawdziwetrzęsienieziemi.
ZProboszczemdziałosięcośpodobnego.LedwiePaigepojawiłasiętamtej
deszczowejnocy,zmaltretowana,zsynkiemnaręku,jakbystanąłwogniu.Jack
dojrzałtoodpierwszejchwili.Chciałpomagać,naprawiaćwyrządzonezło,cały
Proboszcz. Z pozoru twardy, dla złych ludzi twardy naprawdę, ale z miękkim
sercem. Sprawiedliwość i lojalność były dla niego najważniejsze. A jednak w
przypadkuPaigechodziłoocoświęcej.Zająłsięniąnietylkozdobregoserca.
Kiedy na nią patrzył, w jego oczach zapalał się blask. Otrząsał się, marszczył
brwi,jakbyusiłowałzrozumiećuczucie,któregodotądnieprzeżywał.
Mieli obaj całkowicie różne doświadczenia. Jack nigdy nie był specjalnie
wstrzemięźliwy, jeśli chodzi o kontakty z kobietami, zawsze kogoś miał,
potrzebowałtego,Proboszczbyłnatomiastsamotnikiem,aleniezamkniętymw
sobie na cztery spusty introwertykiem i dziwakiem, raczej człowiekiem, jeśli
można tak rzec, osobnym, lecz przy tym szczerym i bezpośrednim.
Transparentnym,niemalprzejrzystym,jeśliktośzadałsobietrudiprzyjrzałmu
się lepiej, przebił przez groźny wygląd. A Jack był dla niego jak starszy brat.
Gdyby kogoś poznał, spotkał kobietę, powiedziałby mu o tym. Nie, Jack był
pewien, że Proboszcz przeżywał po raz pierwszy coś podobnego i nie bardzo
wiedział,copocząćztymuczuciem.
Jackteż,wiedzionytroskąoprzyjaciela,uważnieprzyglądałsięPaige.
Ciepła,krucha,pełnaczułejsympatiidlaProboszcza,alebardzomożliwe,że
poprostuczuładoniegotylkozwykłąwdzięczność.Rozwiążeswojeproblemy,
uwolni się od zagrożenia i prawdopodobnie wyjedzie, przewidywał. Znajdzie
sobiejakieśmiejscedożycia,możezamieszkazrodziną.
Wtejchwilibylinierozłączni.Całatrójka.ProboszcztrzymałPaigeiChrisa
podczujnąopieką,jakbyzłoczaiłosięwpobliżuiwkażdejchwilimogłospaść
na nich nieszczęście. Kiedy nie było gości w barze, Proboszcz i Paige siadali
przy stoliku, rozmawiali, grali w karty. Jeśli Chris akurat nie spał, siedział u
Proboszczanakolanach.
Kiedy zaczynał się ruch, kolacja, wieczorne drinki, pojawiali się wędkarze,
którzyzjeżdżalidoVirgin,PaigeiProboszczbylizajęciwkuchni.Paigelubiła
swoją pracę i nieustannie dopytywała się Proboszcza, co jeszcze należałoby
zrobić.
Byłooczywiste,codziejesięznim,mniejoczywiste,coczujePaige.
Jack nie znajdował sposobnej chwili, by porozmawiać z Proboszczem w
cztery oczy. Nie wiedział, co powie, ale wiedział jedno: sytuacja była groźna,
bardziej niebezpieczna niż wojna, kompletnie nieprzewidywalna. Stanowiła
śmiertelnezagrożenie.Policjanciczęstopowtarzali,żewoląmiećdoczynieniaz
uzbrojonymi bandytami niż interweniować tam, gdzie dochodzi do przemocy
domowej. Nie chciał, żeby Paige coś się stało, lubił ją, ale nie chciał też, żeby
cośzłegoprzytrafiłosięProboszczowi.
PostanowiłporozmawiaćzMel.
–Wyjdęnachwilę–zwróciłsięprzyjaciela.–Zajmieszsiębarem?
–Jasne.
Przeszedł na drugą stronę ulicy. Mel i Dok grali w karty przy kuchennym
stole. Mel wygrywała, miała całkiem pokaźną liczbę drobnych, jak zwykle, ku
jego złości, oskubywała Doka z centów. Oczy jej zabłysły na widok męża,
uśmiechnęłasię.
–Jakskończyciegrać,chciałbym,żebyśpojechałazemną.
–Dokąd?
Wzruszyłramionami.
–Przejedziemysiępoprostu.Tylkowedwoje.Słońceznowusiępokazało.
–Jedź–powiedziałDok,wstającodstołu.–Itakcałyczasprzegrywam.
–Musiszwyrobićwsobiesportowezachowanie–zwróciłamuuwagę.
–Muszęsięnauczyćoszukiwać–burknąłdoktoriwymaszerowałzkuchni.
MelwłożyłakurtkęiwyszłazJackiem.
–Dokądjedziemy?–powtórzyłapytanie.
–Przejedziemysiępoprostu.Jakminąłranek?
Trzymającsięzaręce,podeszlidofurgonetkiJacka.
–Nicciekawegosięniedziało,przeziębienia,katary…pogodabyłaostatnio
takapaskudna.Samakiepskosięczuję.Zatkaneucho,głowajakwwacie.
–Możeniepowinnaśterazpracować,żebyniezłapaćjakiegoświrusa.
Zaśmiałasięidotknęłabrzucha.
–Przestań.Stajeszsięnadopiekuńczy.
Skierowali się na zachód i po wyjeździe z miasteczka Jack skręcił w leśną
drogę pnącą się pod górę. Zatrzymali się na polanie, z której roztaczał się
wyjątkoworozległywidok.
–Pomyślałem,żecisiętuspodoba.Odkryłemtomiejsceniedawno.
– Pięknie tu. – Mel ogarnęła wzrokiem grodzone pastwiska, sady, obejścia
farmerskie. Za plecami mieli wzgórze, przed sobą stok łagodnie schodzący w
dolinę.
–Cobyśpowiedziała,gdybytakiwidokroztaczałsięztwojegoganku?
Melrozchyliłausta,szerokootworzyłaoczy.
–Jack!
–Myślę,żemógłbymkupićtenkawałekgruntu.ToziemiaBristolów.Nanic
imona,zbytkamienista,żebycośhodować,jaknapastwiskozadalekoodich
farmy. I zbyt zalesiona. Wystarczyłyby nam ze dwa, trzy hektary. – Gdy łzy
napłynęłyjejdooczu,spytał:–Podobacisię?
– Jest cudownie. Nie powinieneś pokazywać mi tego miejsca. Jak Fish i
Carrieniebędąchcieligosprzedać,sercemipęknie.
–Myślpozytywnie.Zbudujęcitutajdom.
Wrócilidofurgonetki,aledługojeszczepodziwialiwidoknadolinę.
Melprzypominałasobie,jakprzyjechaładoVirginRiveripoczątkowobyła
przekonana, że popełniła straszny błąd. A teraz miało urodzić się ich dziecko.
Doktor Stone powiedział, że to dziewczynka. Tyle wydarzyło się od jej
przyjazdu, emocjonalnie i fizycznie. Była pewna, że nigdy już nikogo nie
pokocha, a znalazła najpiękniejszą miłość, jaką można sobie wyobrazić.
Podobniebyłapewna,żejestbezpłodna,takjejmówililekarzewLosAngeles,a
miałazaparęmiesięcyzostaćmatką.
–Ucichłeśjakoś.
–Tak,zastanawiamsię.Pomóżmi,Mel.Porozmawiajmychwilę.
–Cociętrapi?
–ObserwujęProboszcza.JestcorazbardziejzwiązanyzPaigeiChrisem.
– Też to zauważyłam. Mam wrażenie, że on nie bardzo wie, co się z nim
dzieje.
–Mel,bojęsię,żePaigemożebyćpoprostuwdzięczna,nicwięcej.
– Czuje się przy nim bezpieczna, a to bardzo ważne. Ty też dałeś mi
poczuciebezpieczeństwa.
– Ona została strasznie skrzywdzona. Kiedy wyprostuje swoje sprawy,
przestaniesiębać…
– Jack, przestań. Też miałam za sobą najgorsze przeżycia i jakoś cię to nie
odstraszyło.
–Tujestchybainaczej…
–Rozumiem.Boiszsię,żebyProboszczniecierpiał.
–Tak.
MelzaśmiałasięiuścisnęładłońJacka.
–Strasznaz ciebiekwoka.Proboszcz todużychłopiec, zostawgo samemu
sobie.
– Pokazywałaś mi zdjęcia Paige. Ten drań jest chory. Diabeł wcielony.
Będzie ją prześladował, tropił. Nie chcę, żeby Proboszcz znalazł się na linii
ognia.
–Jack,posłuchaj,tonaprawdęnietwojasprawa.
–Troszczęoniegoodlat.Nigdyniemiałżadnejkobietyipodejrzewam,że
niemapojęcia,wcobrnieijakącenęmożezapłacić.
– Przede wszystkim musi się rozeznać w swoich uczuciach, powiedzieć
sobie, czego chce. To naprawdę nie twoja broszka, Jack. I nie próbuj go
ostrzegać,bodaciwszczękę.
–Notak–przytaknąłmarkotnie.
Kiedy wrócił do baru, zastał Proboszcza za szynkwasem, Paige na stołku
barowym.Proboszcztrzymałjązarękę.
– Dobrze, że jesteś – przywitał Jacka. – Chcieliśmy z tobą chwilę
porozmawiać.
–Jasne.
–Chciałbymwziąćdzieńwolny.
–Kiedy?
–Jutroalbopojutrze.Jaknajszybciej.
–Możebyćjutro.
–ChcemypojechaćdoGraceValleydosędziegoForresta.Zadzwoniłemteż
doBrie,mamnadzieję,żeniemasznicprzeciwkotemu.Prosiłem,bywskazała
Paige jakiegoś prawnika w Los Angeles. Radziła, żeby uzyskać od sędziego
ForrestazakazzbliżaniasięiwyłącznąopiekęnadChrisem,choćbyczasową.
JackspojrzałnaProboszcza,potemnaPaige.
–Towłaśniechceciezrobić?
– Tak, Jack. Muszę jej pomóc wydostać się z tego bagna i zapewnić
bezpieczeństwo małemu i dziecku, które ma się urodzić. – Gdy zażenowana
Paige spuściła wzrok, Proboszcz uniósł jej brodę. – W niczym nie zawiniłaś –
powtórzył,comówiłjejjużwcześniej,izwróciłsiędoJacka:–MówiłemPaige,
żewszyscyjąwesprzemy.Niepozwolimy,żebystałosięcośzłego.
–Złego?
–Paigejestwciąży,potrzebujepomocy.
–Oczywiście.
– Problem w tym, że jak mąż dostanie zakaz zbliżania się, będzie wiedział
gdziejejszukać.
–Aj.–Jackotymniepomyślał.–Myślicie,żetodobrerozwiązanie?Bez
zakazufacetmaznikomeszanse,żebyjąznaleźć.Możepoprostulepiejsiedzieć
cicho?
Proboszczwzruszyłramionami.
–Inaczejsięnieda.Onjużzgłosił,żezaginęła.Oboje,onaiChris.Musimy
coś zrobić. Nie daj Boże, żeby ktoś ją tutaj wytropił, bo wtedy będzie jeszcze
gorzej.
– Pamiętaj tylko, że takie historie z przemocą domową potrafią być
naprawdępaskudne,anawetniebezpieczne.
ProboszczposłałJackowiwściekłespojrzenie.
– Już było wystarczająco niebezpiecznie. Trzeba z tym zrobić porządek, a
mymusimywtympomócPaige.
– Dobrze. Będziecie mieli moją pomoc. Jeśli ktoś się pojawi, damy sobie
radę. Jeszcze raz tylko pytam, czy naprawdę chcecie działać. Skutki mogą być
inne,niżoczekujecie.Zastanawialiściesięnadalternatywami?
–Jackmarację,John–odezwałasięPaige.–Jeszczetobiecośsięstanie.
–Nicmisięniestanie.Nikomunicsięniestanie.Chybażetemudraniowi.I
bardzodobrze.
– Zastanów się, przemyśl to jeszcze raz. – Gdy Proboszcz spochmurniał,
zmrużyłoczy,Jackmógłtylkododać:–Jakuważasz,Proboszcz.
Wieczorempowiedziała:
–John,możepowinniśmyjeszczerazprzemyślećtenplan?
–Niebójsię,Paige.Jesttylkojednoniebezpieczeństwo,żesądodbierzeci
Chrisa, ale nie przypuszczam, żeby tak się stało. Nie po tym, co facet ci robił.
Onjestnotowany.Tobyłobynarażaniemałego.Żadensędzianiewydatakiego
orzeczenia.Niewierzę.
– Jack ma rację, nie powinieneś w to wchodzić. Mogę jeszcze zabrać
ChristopheraiwyjechaćdoWaszyngtonu,załatwićnamnowątożsamość…
–Niebójsię–powtórzył.–Wszystkobędziedobrze.Rozmawiałemzsędzią
Forrestem.Odniósłsiędosprawyoptymistycznie.
–Tylkoprzypominam,żesąalternatywnerozwiązania.
– Paige, jeśli coś się nie uda, sam cię wywiozę w bezpieczne miejsce i
zostanęztobątakdługo,jakbędzietrzeba.
–Niemusisztegorobić…
–Obiecałem,Paige.
–Niewymagam,żebyśdotrzymywałobietnicy.
–Przedsobąmuszę.
Widząc,żenicniezwojuje,poszłanagórę.
Po zamknięciu baru zaniepokojony Proboszcz zapukał do jej pokoju. Od
razu zorientował się, że płakała. Te czerwone oczy, zaróżowiona twarz. Na
toaletcestałaniewielkawalizka,otwarta,alejużspakowana.
– Och, Paige. – Wziął ją za rękę i wyprowadził z pokoju, żeby nie budzić
Christophera.
Oparła się o niego i rozpłakała na nowo. Trzymał ją długo w ramionach,
wreszciepowiedział:
–Chodźzemną.–Objąłjąizaprowadziłdoswojegomieszkania.
Drzwi zostawił otwarte, by słyszeć, gdyby mały się obudził. Posadził ją na
kanapie,asamusiadłwwielkimskórzanymfotelu,nachyliłsię,ująłjejdłoniei
spojrzałwoczy.
–Taksięboisz,żechciałaśuciekać?–Gdyskinęłagłową,powiedziałciepło,
alezmocą:–Spróbujmyprzeztoprzebrnąć.
–Nawetjeślisięuda,nigdycisięnieodwdzięczę.
–Paige,nieoczekujęniczegoodciebie.Chcętylko,żebyjużcięwięcejnie
uderzył.Nigdy.
Dotknęłajegopoliczka.
–Jesteśaniołem.
–Zarazaniołem.–Roześmiałsię.–Poprostuprzeciętniakiem,możenawet
poniżej przeciętnej. Nie rozumiem, jak facet, który ma rodzinę i oczekuje
dziecka, może robić coś takiego. Dlaczego? Przecież powinien uczynić
wszystko,żebyśsięczułabezpieczna.Chciałbym…–Pokręciłsmutnogłową.
–Cobyśchciał,John?
–Zasługujesznamężczyznę,którybyciękochałinieprzestawałokazywać
swojej miłości. Który wychowałby Christophera na mocnego, porządnego
człowieka, który będzie szanował kobiety. – Dotknął jedwabistych włosów
Paige.–Gdybymjamiałtakąkobietęjakty,bardzobymoniądbał–szepnął.
Spojrzaławjegopełneczułościoczyiuśmiechnęłasię,alebyływtymlęki
smutek.
–Chodź,obejmęcię.–PociągnąłPaigedosiebienakolana.Podwinęłanogi
iprzytuliłasiędoniegojakmałykociak.
Proboszczodchyliłsięwfotelu,zamknąłoczyitaktrzymałjąwramionach.
Wszystko, co jej mogę zaofiarować, to pomoc i poczucie bezpieczeństwa,
myślał. Ten sukinsyn zniknie z jej życia, Paige odzyska wiarę w siebie, znowu
staniesięsilna.WtedywyjedziezVirgin,ażwreszciekiedyśspotkamężczyznę,
najakiegozasługuje.Alenaraziepotrzebujekogoś,ktoczasamipotrzymająw
ramionach.Niechtobędęchoćbyja.
Siedział tak, aż niewielki zegar na ścianie pokazał północ. Paige dawno
zasnęłazgłowąprzytulonądojegopiersi.Mógłbytaksiedziećzniądobiałego
rana. Westchnął i pocałował ją w czubek głowy. Wreszcie podniósł, wtedy na
momentotworzyłaoczy.
–Sza…Zaniosęcięnagórę.Wyśpijsię.Jutromamyciężkidzień.
Ułożyłjąnałóżku,odgarnąłwłosyzczoła.
–Dziękuję,John–szepnęła.
–Niemusiszmidziękować.Robiętowszystko,bochcę.
Byłasiódma.Jackrąbałdrwa,kiedypodszedłdoniegoProboszczzdziwnie
groźną miną. Jack odłożył siekierę, ale zanim zdążył pomyśleć, o co może
chodzić, dostał z całych sił wymierzony cios w twarz. Stracił równowagę,
poleciał do tyłu i wylądował tyłkiem na ziemi. Jezu… Jakby bomba
eksplodowałamuwgłowie.
–Cotysobie,docholerywyobrażasz,wmawiającjej,żeźlerobi?Mógłbyś
miećtrochęolejuwtymzakutymłbie.
–Au…–Towszystko,cozdołałpowiedzieć.Siedziałdalejnaziemizdłonią
przytkniętą do szczęki. Nie śmiał wstać, nie był gotowy przyłożyć
Proboszczowi. Bo kiedy Proboszcz był aż tak wkurzony, nie należało z nim
zaczynać.
– Paige jest śmiertelnie wystraszona, uważa, że nie zasługuje na żadną
pomoc,atykwestionujeszmojedecyzje.Cosięztobą,docholery,dzieje?
–Uh,Proboszcz…
– Więcej po tobie oczekiwałem, Jack. Jakbyś nie przeszedł czegoś
podobnego.Melprzyjechałatutajwgównianymstanie,byłotoinnegówno,ale
też paskudne. Gdybym ci w jej obecności powiedział, że masz się nie
angażować,załatwiłbyśmniewjednejsekundzie.
–Taa.–Jackporuszałszczęką,macałjądłonią.Dotknąłkościpoliczkowej.
Niebyłpewien,czyjestcała.–Taa.Okay.
–Myślałem,żemogęnaciebieliczyć.Żemniepoprzesz.Tyzawszemogłeś
liczyćnamnie.
–Okay,awięconajestdlaciebieażtakważna–powiedziałostrożnie.
– Nie w tym rzecz. Po prostu chcę pomóc. Na nic nie liczę. Liczyłem
natomiast,żeakurattyniebędzieszodwodziłodpomocy.
–Maszrację.Przepraszam.
–Nigdynierobięniczprzymusu.
–Wiem.
Gdy zaczął się gramolić, Proboszcz wyciągnął rękę, ale tylko po to, by
pchnąćgozpowrotemnaziemię.
–Jeśliniechceszpomóc,przynajmniejtrzymajtenswójpierdolonydzióbna
kłódkę.
TuProboszczodwróciłsięiwróciłdoswojegomieszkania.
Jack siedział jeszcze chwilę na ziemi, obejmując kolana ramionami. Au,
myślał.Cholera.Wgłowiemuhuczało.
Podniósł się wreszcie, rąbanie drew odłożył na później. Przed oczami
widział gwiazdy. Dotarł niepewnym krokiem do Doka. Mel nie było jeszcze w
pracy,alestarydoktorkrzątałsięjużpokuchniirobiłsobiekawę.
SpojrzałnaJackaiskrzywiłsię.
–Jakwyglądatendrugi?–zainteresowałsię.
–NadepnąłemProboszczowinaodcisk.Maszmożelód?
PółgodzinypóźniejpojawiłasięMel.ZastałaJackaprzystolekuchennymz
woreczkiem lodu pod okiem. Jakoś specjalnie się nie zdziwiła, tylko bez
pośpiechunalałasobiekawy,poczymusiadłaprzystole.
– Niech zgadnę – powiedziała mentorskim tonem. – Poczułeś nieprzepartą
potrzebęudzieleniakilkurad.
– Dlaczego cię nie posłuchałem? – Odjął woreczek. Oko było czarne i
puchło dość szybko, na co Mel z niesmakiem pokręciła głową. – Proboszcz
jednakwie,cotakiegogotrafiło.
–Aniemówiłam.–Oparłabrodęnadłoni.
– Powiedziałem mu, żeby się zastanowił, zanim wda się w tę historię, ale
mojaradaniespotkałasięzżyczliwymprzyjęciem.
Melkliknęłatylkojęzykiem,comiałooznaczaćniewyartykułowanąwprost
opinię,żejejmążjestgłupi.
–Przeprosiłem.Powiedziałem,żemarację.Iżemiprzykro.
–Dopierojakcięzamalowałwbuźkę,rozumiem.
–No,dopieropotem.
–Faceci.
–Zwyklegramywjednejdrużynie.
–Dopókiniepojawiłasiękobieta.
–Wiem,wiem.
–Widzisz,zopiniamijesttak,żesądobretylkowtedy,kiedyktośprosicięo
ichwyrażenie.
–Powiedział,żepowinienemzamknąćpierdolonydzióbnakłódkę.
–Aletymusiałeśsięwyrwaćzmądrąradą.
Jackskrzywiłsięiponowniezaaplikowałworeczekdooka.
–Boli?
–Ależonmapięść.
–Możesztuposiedzieć,alepotembędzieszmusiałodszczekaćswojebłędy.
Poza tym Proboszcz, o ile wiem, jedzie zaraz do sędziego, więc musisz być w
barze.
–Tak,aleniechonochłonie.Muszęmiećprzynajmniejjednookoczynne.
–Myślę,żejużcipowiedział,comiałdopowiedzenia.
JakiśczaspóźniejJackpojawiłsięwkuchnibaru.Proboszczskrzywiłsięna
jegowidok.Jackpodszedłdoniego.
– Stary, w porządku, miałeś rację, ja nie miałem i niech będzie sztama.
Grajmywjednejdrużynie.
– Jesteś pewien, że moja drużyna nie będzie dla ciebie zbyt wielkim
kłopotem?
–Skończjuż,boterazjaciprzyłożę,atoboli.Mogliśmypoprostupogadać.
–Chciałembyćdobrzezrozumiany–oznajmiłzgodnościąProboszcz.
–OJezu–jęknęłaPaige,kiedyzeszładokuchni.–Cosięstało?
– Podszedłem do muła od zadniej strony – wyjaśnił Jack i wyjął płytkę z
kieszeni. – Mel przegrała ci tu zdjęcia, które robiła. Mówi, że możesz ich
potrzebowaćusędziego.
ROZDZIAŁSZÓSTY
SędziaForrestzasiadałwsądzieokręgowym,mieszkałzaśwGraceValley.
Miał siedemdziesiąt lat, sprężystą postawę i surową powagę wymalowaną na
twarzy.Proboszczaprzywitałjednakuśmiechemiuściskiemdłoni.Spotkalisię
wbiurzesędziego,Christopherazostawiającpodopiekąsekretarki.
RozmowazaczęłasięodpytańnatematżyciaPaigewLosAngeles.
Wyjaśniła,żeodsześciulatjestżonąWesaLassitera,ichsynmatrzylata,a
oddwóchmiesięcyjestwciąży.Aktyprzemocyzaczęłysięzarazpoślubie,raz
nawet Wes pobił ją przed ślubem. Za każdym razem było coraz gorzej, w
ostatnichdwóchlatachnaprawdębardzoźle.
– Od początku zdawałam sobie sprawę, w co weszłam, czy też raczej
powinnambyłasobiezdawać.Kontrolowałmnienakażdymkroku,niepanował
nad wybuchami agresji, nie tylko wobec mnie, ale w ogóle. W pracy albo za
kierownicą.Obracaakcjami,tobardzostresującapraca.
–Aostatniepobicie?
Podałasędziemupłytkę.
– Kiedy przyjechałam do Virgin River, zajęła się mną pielęgniarka
dyplomowana.Bałamsię,żeporonię.Zrobiłazdjęcia.
– Mel, żona Jacka – wyjaśnił Proboszcz, bo sędzia czasami wędkował z
Jackiem.
–Potymostatnimpobiciuuciekłam.
Sędziawłożyłpłytkędokieszenikomputera,otworzyłprzeglądarkęgrafiki,
poczymodwróciłsiędoPaige.
–Dlaczegoniezawiadomiłapanipolicji?
–Bałamsię.
–Akiedykolwiekpanizawiadamiała?
– Dwa razy. Raz uzyskałam zakaz zbliżania się. Nie mogłam nawet
zamieszkaćzmatką,bojejteżgroził.
–Tobardzoniebezpiecznyczłowiek.Musipaniwnieśćsprawę,samagopani
nie powstrzyma. Zdjęcia zostały zrobione piątego września, a on dwunastego
zgłosiłnapolicjizaginięciepaniidziecka.
–Dziwięsię,żeniezrobiłtegowcześniej.
– Ja się nie dziwię. Była pani w koszmarnym stanie, wolał odczekać. –
Zwrócił płytkę. – Na podstawie tych zdjęć dostanie pani ode mnie zakaz
zbliżania się i prawo czasowej opieki nad dzieckiem. To, że tak późno zgłosił
zaginięcie, musi wynikać również z innego powodu. Dał pani czas na
opuszczeniestanu,cooczywiściepogorszyłobypanisytuację.–Paigeotworzyła
usta,alesędziauniósłdłoń.–Proszęnicniemówićbezprawnika.Tentydzień
wyczekiwania jest bardzo znamienny. Musi mieć pani swojego pełnomocnika.
Powinnapaniszybkouzyskaćrozwódistałąopiekęnaddzieckieminabsentia.
Proszęsięniezdziwić,jeślisięokaże,żemusipaniwracaćdoLosAngeles.Jeśli
tak, niech pani nie zatrzymuje się u rodziny. Pani adres musi pozostać
nieujawniony.Iproszęniejechaćsamej.
–Jasiętymzajmę–wtrąciłProboszcz.
–Bardzodobrze.Obydwaorzeczeniabędągotowezagodzinę,dwie.Idźcie
teraznalunch.–Podniósłsięzzabiurka.–Życzępowodzenia.
–Terazzaczniesięnajgorsze–powiedziałaPaige,kiedypopołudniuwracali
doVirgin.
Rickwszedłdobaru,pogwizdując.Jackślęczałzakontuaremnadfakturami.
Kiedypodniósłgłowę,chłopakażodskoczył.
–Ojasnygwint.Ranyboskie!
–Paskudniewygląda,co?
–Ktocitozrobił?
–Zderzyłemsięzdrzwiami.
–Aha.Tedrzwimająimięinazwisko.Przychodzimidogłowytylkojedna
osoba,któramogłatakcięgwizdnąć.Cogowkurzyło?
Jackzachichotał.
– Jesteś zbyt domyślny, spryciarzu. Podzieliłem się z nim opinią, którą
powinienembyłzachowaćdlasiebie.
–A,powiedziałeśmu,żebytrzymałsięzdalekaodPaige,prawda?
Jackwyprostowałsię,prawdziwyobrazurażonejgodności.
–Cociprzychodzidogłowy?
–Przecieżwidaćzdaleka,jakbardzojestzaniąizadzieciakiem.Gdzieon
jest?
–ZabrałPaigenaspotkaniezsędzią.Powinniniedługowrócić.
Rick uśmiechnął się od ucha do ucha, a potem ryknął śmiechem. Wsadził
ręcedokieszeni,kręciłgłowąiryczał.
–Cojest?
–Powiedziałeśmu,żemategonierobić…
–Nie.Gdybymmutakpowiedział,jużbymnieżył.Powiedziałem,żebysię
zastanowił.
–Wielkienieba!ToProboszczwpadłpouszy.Makobietę!
–Niejestempewien,czyonotymwie,więcuważaj.
RickpodszedłdoJackaistrzeliłgolekkowramię.
–Niejestemmatołem,żebymieszaćsięwjegosprawy.
–Tak?Todobrze.Znaczy,żetylkojajedentutajjestemmatołem.
Jackwyszedłzbaruwcześniej,bomiałjużdosyćpytań,cosięstałozjego
twarzą. Spędzali z Mel spokojny wieczór w domu, kiedy odezwał się telefon.
Jackpodniósłsłuchawkęiusłyszałgłosnajmłodszejsiostry.
Rozpromieniłsię.
–Brie.Cosłychać?
–Auciebie?
– Proboszcz mówił mi, że dzwonił do ciebie i prosił o radę w sprawie tej
młodejkobiety,którejpomaga.Todobrze,Brie,bosytuacjajestpaskudna.
–Chciałamcipodyktowaćkilkanazwisk.Maszdługopis?
–Moment…Możeszmówić.
WymieniładwanazwiskazLosAngelesidwazpółnocnejKalifornii.
– Powiedz tej dziewczynie, że powinna się skontaktować z prawnikiem
natychmiast.Natychmiast.Zanimwykonajakikolwiekruch.Zanimmążwykona
jakikolwiekruch.
–Jasne.Masztakigłos,jakbyśbyławkurzona.Złydzieńwsądzie?
–Miałamdużąsprawęinienajlepiejposzło.Rzeczywiściezłydzień.
–CouBrada?Jesttam?
Brienieodpowiedziałaprzezchwilę,wreszcierzuciłakrótko:
– Daj mi Mel do telefonu, – Gdy zdziwiona Mel przejęła słuchawkę,
usłyszała:–Mel,powiedzmu,janiemogęotymjeszczeznimrozmawiać.Brad
mnie zostawił. Ma kogoś. Jest z moją najlepszą przyjaciółką, Christie. Z
najlepsząprzyjaciółką.Nicniepodejrzewałam.
–Brie,kiedytosięstało?
Jack,słyszącpytanie,wróciłdokuchni,martwiącsię,cotozawiadomość.
– Powiedział mi tydzień temu, a pieprzył ją od roku. Rozmawialiśmy o
dziecku,mówił,żechciałbyzostaćojcem.Włóżkubyłorewelacyjnie.Zniąteż
mubyłorewelacyjnie.–Zaśmiałasięgorzko.–Możeonateżchcemiećdziecko.
–Ach,Brie…
– Brad chce zabrać swoje rzeczy, nie zdążył jeszcze się spakować.
Niedoczekanie.Dostaniepopiół,bospalęwszystkonatrawnikuprzeddomem.
–Brie…
–Wziąłjużadwokata.Wie,żejeślibędziegrałzemną,musimiećnaprawdę
świetnegoprawnika.Chceoczywiścierozwodu,itojaknajszybciej.–Znowusię
zaśmiała.–Możeonajestwciąży?Tobybyłopięknie.–Załamałsięjejgłos.
MelkrótkoznałaBrie,aleprzecieżJackateżniewieledłużej.Zewszystkich
jego czterech sióstr Brie była jej najbliższa. Obie były mniej więcej w tym
samymwieku.Brie,ulubienicaJacka,dzieckorodziny.
MeliJacknietakdawnobyliwSacramento,tambraliślub.AlboMelbyła
kompletnie ślepa, albo cierpiała na ostrą dystrakcję, ale właśnie Brie i Brad
wydawali się najbardziej kochającą się parą, tworzyli najlepszy, najbardziej
ciepły związek spośród czterech związków w rodzinie. I raptem kilka tygodni
późniejichmałżeństwosięsypie.Trudnowtobyłouwierzyć.
–PowiedzJackowi,dobrze?Jemusięwydaje,żeszwagrowietoprawdziwi
bracia.Notomabrata.Powiedzmu…
– Brie, przestań – powstrzymała ją Mel. – Przyjedź do nas. Weź tydzień
urlopuiprzyjedź.
–Niemogę.–Jakbyuszłozniejpowietrze.–Zaczynamdużąsprawę.Brad
o niej wiedział. I zostawił mnie akurat teraz, kiedy potrzebne są mi siły. A ja
nawetniepotrafięwalczyć.Walczyłabyśomęża,któryprzezroksypiaztwoją
najlepsząprzyjaciółką?–Znowutensamgorzkiśmiech.
–Niewiem.–Melściskałosięserce.
– Mel, powiedz Jackowi, że niedługo do niego zadzwonię. Powiedz, że na
razieniemogęznimotymrozmawiać.Proszę…
–Oczywiście,kochanie.Maszjakieśwsparcie?Siostry?Tata?
– Jasne, wspieram się na nich wszystkich jak cholera, ale muszę być silna,
żeby przez to przejść. Silna, naładowana wściekłą energią. Gdybym zaczęła
rozmawiać z Jackiem, poryczałabym się. Nie mogę się posypać, jeszcze nie
teraz.
Brie rozłączyła się gwałtownie, zostawiając osłupiałą Mel z głuchą
słuchawkąprzyuchu.
–Ocochodzi?–zapytałJack.
–Prosiłapowtórzyćci,żeBradsięwyprowadził.Żądarozwodu.
–Nie,toniemożliwe!
Melpokiwałagłową.
– Prosiła powtórzyć ci jeszcze, że nie jest w stanie rozmawiać z tobą i że
zadzwonidociebiezajakiśczas.
–Pieprzenie.–Jackchwyciłsłuchawkę.
–Możejednakuszanujjejżyczenie?–zapytałaMel,aleonwystukiwałjuż
numer.
Czekałdługo,wreszcieBriewłączyłasekretarkę,bozawołał:
–Brie,odbierz.Nodalej,muszęusłyszećtwójgłos.Odbierzdocholery.Nie
mogętakczekać.
Wreszciewsłuchawcerozległsięjejgłos:
–Nigdynierobisztego,ocosięciebieprosi.
Mel wyszła z kuchni. Chata była mała, w bawialni też można było z
łatwością słyszeć rozmowę, co mogło krępować Jacka. Stanął w kuchni przy
zlewie odwrócony plecami i rozmawiał ściszonym głosem. Były długie chwile
milczenia, kiedy słuchał. Jack potrafił słuchać, był dobrym słuchaczem jak na
mężczyznę. Mel kilka razy patrzyła na zegarek. Minęło dobre pół godziny,
zanimwkońcuodłożyłsłuchawkęiusiadłobokżonynakanapie.
–Płakała?–zapytałaMel.
Jackpokiwałgłową.
–Niechciałem,żebysięrozkleiła,alemusiałemwiedzieć.Pogadamznim.
Briezagroziła,żemniezabije,jeślidoniegozadzwonię.
Meldotknęłajegopoliczkatużpodpodbitymokiem.
– Kiedy za ciebie wychodziłam, nie miałam pojęcia, jak bardzo wściubiasz
noswsprawyinnych.
Podniósł się i poszedł do pustej sypialni, w której stały jeszcze kartony z
rzeczami z jego mieszkania za barem. Odnalazł czarno–białe zdjęcie w ramce,
przetarłszkłorękawem.
Na zdjęciu był szesnastoletni Jack z pięcioletnią Brie w ramionach.
Wskazywałcośpozakadrem,aonasięśmiała,jasnelokirozwiewałwiatr.
–Byłazawszejakmójcień,nieodstępowałamnienakrok.Kiedywstąpiłem
do marines, miała sześć lat. Wszystkie dziewczęta to przeżywały, ale Brie
rozpaczała.–Odetchnął.–Wiem,żejestdoskonałymprokuratorem.Mówią,że
jednym z najostrzejszych w Sacramento, ale dla mnie pozostaje moją małą
siostrzyczką,małąBrie.Muszęcośzrobić…
– Pozwól jej decydować. To, że tracisz szwagra, nie oznacza, że masz się
wtrącaćwto,coBrieterazczuje.Namieszasztylko,jeślibędzieszingerowałw
ichsprawy.Brieitakjużprzechodziprzezprawdziwepiekło.
– Może – zgodził się. – Traktowałem go jak brata. Wierzyłem, że będzie
troszczył się o moją siostrę. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego tak mógł ją
skrzywdzić.–Ująłdłońżony.–Wiesz,wtrakcietychpłaczówBriejeszczemi
powiedziała, żebym dał Paige wszystkie jej numery telefonów, żebym
powiedział, że oskarżała już takich amatorów domowej przemocy i zna
wszystkie kruczki. Mel, zwykle rozumiem postępowanie mężczyzn, ale chyba
zaczynamprzestawać.
Paige zadzwoniła do Brie i do jednego z poleconych przez nią prawników.
Brie uprzedziła ją, że mąż będzie się z nią kontaktował i musi być na to
przygotowana.Będziegroził,używałdzieckajakoinstrumentu.
Paigeniemogłaspaćwnocy,chociażJohnuspokajałją,żedrzwisądobrze
pozamykane,aonusłyszykażdypodejrzanyodgłos.
Była roztrzęsiona, jakby nieobecna. Uśmiech, do którego klienci baru
zdążyli się przyzwyczaić, znikł z jej twarzy. Często wyglądała przez okno,
czujna,niespokojna.Nadźwięktelefonusztywniała.
–John,jeśliontutajzadzwoni,powieszmi,prawda?
– Oczywiście, ale ma nazwisko twojego prawnika, powinien dzwonić do
niego.
–Niezadzwoni.
Melpróbowałajakośjąrozpogodzić,wyciągnąćzbaru.
–Wychodziłaśgdzieśprzezostatnietrzydni?–pytała.
Paigenachyliłasiędoniej.
– Mam ochotę wsadzić Chrisa do samochodu i uciekać, ukryć się
gdziekolwiek.
–Rozumiem,aleprawnicypowinniszybkozałatwićsprawęirozprawićsięz
tymdraniem.
–Tobyłbycud.
–IdędosklepuobejrzećzConnieiJoypopołudniowyserial.Chodźzemną,
pośmiejemysię.
–Niewiem…
– Paige, od trzech dni nie wychodzisz. Daj spokój. To po drugiej stronie
ulicy.Będziemysięrozglądaćwobiestrony.
Proboszczczujniewyszedłnaganekipilnował,jakprzechodziłyprzezulicę,
alenicpodejrzanegosięniedziało,byłopusto,spokojnie,jakzwykle.
Kiedy wracały po obejrzeniu serialu, najgorsze obawy Paige przybrały
realny kształt. Koło baru stał suv, o maskę samochodu stał oparty mężczyzna.
Melgoniezauważyła,gadała,przypominałazabawnekomentarzeConnieiJoy,
boobiecelowaływkomentowaniucodziennejoperymydlanej.Paigewrosław
ziemię.
–OBoże…–ChwyciłaMelzamankiet.
Samochód parkował tak, że musiały przejść tuż koło niego, by wejść do
baru.Aonstałopartyomaskę,skrzyżowałnogiwniedbałejpozie,ręcewsunął
dokieszeniiobserwowałjezzadowolonymuśmiechem.
–Onie–szepnęłaPaige.
–Toon?–upewniłasięMel.
–Tak.
Oderwałsięodsamochoduipodszedłdonich,powoli,spacerkiem.
MelodruchowozasłoniłaPaige.
–Paigeuzyskałazakazzbliżaniasię.Niemasztunicdoroboty,człowieku.
Onnatowyciągnąłzkieszenizłożonąkartkę.
–AtopostanowieniesądunakazującePaigeoddaćmisyna.Maływrócido
LosAngeles.Odbędziesięjeszczejednoprzesłuchanieprzedsędziąwsprawie
przyznaniaopieki,aletojużczystaformalność.Przyjechałemponiego.Kogoty
chceszrolować,Paige?Wracamydodomu.
–Jack!–krzyknęłaMelnacałegardło.–Jezu,Jack,szybko!
–Nie.–Paigeteżprawiekrzyknęłaizaczęłasięwycofywaćwstronęsklepu,
aMelstałatwarząwtwarzzjejmężem,nieruszającsięnakrok.
Miejski goguś w drogich mokasynach, drogich spodniach, z włosami
uczesanymi na piankę, niższy od Jacka i Proboszcza. Jezu, niższy nawet od
Ricka. Nie miał żadnych szans z silnymi mężczyznami z Virgin River. I to
chuchro,tenfacecikpotrafiłwyrządzićtylekrzywdy.
Na ganku pojawił się Jack i Paige w tej samej chwili zaczęła biec. Wes
Lassiter odepchnął Mel, chciał gonić żonę. Mel zachwiała się, upadła.
Przemknęłojejprzezgłowę,żeJacktowidzi.JużbiegłwstronęWesaszybkim
krokiem,aleWesbyłszybszy,zdążyłchwycićPaige,pociągnąłzawłosyirzucił
naziemię.Kopnąłją,wrzeszcząc:–Coty,kurwa,sobiemyślisz?Chceszmnie
zostawić?
JackspojrzałnaMelibiegłPaigenapomoc.
Lassiter chciał właśnie wymierzyć kolejnego kopniaka w brzuch Paige,
kiedy Jack go dopadł, uniósł wysoko, obrócił i cisnął na ziemię. Lassiter
wylądowałzmetrodswojejofiary.
Z baru już wybiegał Proboszcz, który musiał być w kuchni i nie słyszał
wołaniaMel.Rickbiegłtużzanim.Paigeusiadła,zrozbitegonosaleciałakrew.
Mel doczołgała się do niej, ten niewielki kawałek, który je dzielił, Jack już
pomagał jej wstać. Proboszcz, widząc że Mel i Jack są z Paige, dobiegł do
Lassitera, chwycił go pod pachy, uniósł. Drań był przerażony, nogi dyndały
bezradniewpowietrzu.
– Zdzielę cię raz i nigdy więcej nie wstaniesz – rzucił mu Proboszcz w
twarz.
–John!–usłyszałwołaniePaigeipoczułdłońJackanaramieniu.
–Proboszcz,zabierzPaige–powiedziałJack.
Proboszcz spojrzał na jej zakrwawioną twarz, spojrzał w przerażone oczy
Lassitera i rzucił facecika na ziemię, choć miał ochotę solidnie mu przyłożyć.
Niemogęgorozkwaszaćnajejoczach,myślałgorączkowo.Uzna,żejestemtaki
jakon.
Niejestem.
Nachyliłsiętylkonadnimisyknął:
–Niepróbujwstawać.–OdwróciłsięipodszedłdoPaige,podniósłją.
Krewdalejleciałaznosa.
–Och,Paige,toniepowinnosięzdarzyć.
ZaniósłjądoDoka.Melotrzepałasięzkurzu.
–Straciłamtylkorównowagę.Nicminiejest–uspokoiłaJacka.
–Jesteśpewna?
Kiwnęła głową, wtedy Jack podszedł do Lassitera rozciągniętego na ziemi,
wyciągnąłrękę,pomógłmusiępodnieść.
–Dobrze,żepowstrzymałeśtamtego.Dobrałbymmusiędotyłka.
KiedyLassiterajużstanął,Jackwymierzyłmupotężnyciosprostowtwarz,
takżefacecikaodrzuciłonakilkametrówiznowuwylądowałnaziemi.
–Terazdobierzeszsiędomojego?
Lassiterpodniósłwzrok.
–Codocholery…–Gramoliłsięniezdarniezziemi,znowubyłnanogach.
Wysunąłpięści,przyjąłbokserskąpostawę.
Jackpotraktowałtejegotańceśmiechem,rozluźniony,zrelaksowany.
–Żartujesz?No,dalej.–SkinąłpalcemnaLassitera.
Ten odskoczył, okręcił się i jego noga wy strzeliła wysoko w powietrze.
Chciał kopnąć Jacka w głowę, ale nie zdążył, bo Jack chwycił go za kostkę,
szarpnąłifacecikznowuwylądowałnaziemi.
–Cotyzamierzałeś?Chciałeśmniekopnąć?
–Puść!
Jack puścił nogę delikwenta, chwycił za koszulę, podniósł i zdzielił w
żołądek tak, że Lassiter zgiął się wpół. Dołożył mu jeszcze w twarz i facet
ponownieleżałnaziemi.
–Dość–wykrztusiłLassiterbeztchu.
– Niezupełnie. – Po raz kolejny podniósł go i wymierzył taki cios, że
Lassiterpoleciałwpowietrzeiwylądowałpółprzytomnynatwardejglebie.
–Terazbędziedość.Rick,zwiążmuręcenaplecach.Dzwonięposzeryfa.
–Już,Jack.–Rickbiegiemruszyłdobaruposznurek.
Melpokręciłagłową.
–Wstydźsię,Jack.
– Przepraszam, Melindo, ale ten dupek raz w życiu musiał porządnie
oberwać.GdybytozrobiłProboszcz,idiotawięcejbysięniepodniósłzziemi.
– Jeśli będziesz miał teraz kłopoty, nie przychodź wypłakiwać mi się na
ramieniu.–OdwróciłasięiposzłazaProboszczemiPaigedoDoka.
Pageleżałanależancewgabinecielekarskim.Proboszcztrzymałjązadłoń.
–Zawiodłem–powiedziałtakcicho,żeledwieusłyszała.
–Nie–zapewniałagoPaige.–Nie.
– Bałaś się, że coś mu zrobię? – Pogłaskał delikatnie włosy nad skronią. –
Możeibymgozdzielił,aleniestraciłbymkontroli.Janigdynietracękontroli.
Pokiwała słabo głową. Mel podała Paige woreczek z lodem i kazała
przyłożyćdonosa.Wtejsamejchwilizauważyłaciemnąrosnącąplamęwkroku
jejdżinsów.
–Proboszcz,wyjdźstądizawołajDoka.Musimyjązbadać.
–Przepraszam,Paige,zawiodłem.–Pocałowałjąlekkowczołoiwyszedłze
zwieszonągłową.
Mel pomyślała, że musiałby być przywiązany do Paige dwadzieścia cztery
godzinynadobę,żebynie„zawieść”.Lassiterbyłpodłyiszybki.Iniewątpliwie
chorypsychicznie.
Paige krwawiła, prawdopodobnie zaczęło się poronienie. Mel przykryła ją
prześcieradłem.
–Paige,musimyściągnąćdżinsy.Chybaronisz.
Uniosła lekko biodra, dżinsy zostały zdjęte i popłynęła krew. Mel
zdecydowała,żeniemożewtakiejsytuacjibadaćPaige,jeśliniechcezwiększać
krwotoku. Założyła tylko tampon kroczowy, przykryła Paige na powrót
prześcieradłem, powiedziała, że zaraz wraca i wyszła. Dok już szedł do
gabinetu.
– Musimy ją zawieźć bodaj do Grace Valley, tam najbliżej. Nie wiem, czy
nielepiejdoValleyHospital.Dalej,aletoprawdziwyszpital.ZadzwońdoJohna
Stone’a,niechProboszczprzygotujenosze.
–Samoczynnaaborcja?
–Obytylkoto.Możemiećteżkrwotokmaciczny.Tadziewczynamatylko
dwadzieścia dziewięć lat. Nie będę jej badać, niech John ją obejrzy. Powiedz
mu,żesprawajestpoważna.Sukinsynjąskopał.–Dokskrzywiłsięiposzedłpo
Proboszcza.
MelwróciładoPaige.
–ZabierzemyciędoginekologawGraceValley.Potrzebnyjestspecjalista.
Ginekolog,możeichirurg.
–Stracędziecko?–zapytałasłabymgłosem.
–Będęztobąszczera.Niewyglądatodobrze.Proboszczposzedłponosze.
Chcesz,żebyjechałztobą?
–Nie,alechcęznimporozmawiać.
ProboszczwtoczyłnoszenakółkachiMelwyszłazgabinetu.
–John,zajmijsięChristopherem.Niepowinienwidziećojca,proszę.Iniech
sięnieboiomnie,uspokajajgo.
–MeliJackmogliby…
–Nie,John.ZajmijsięChrisem.
–Jakchcesz.Paige…
–Jużnieprzepraszaj.ZajmijsięChrisem.
Pomógł Mel ułożyć Paige na noszach. Kiedy zobaczył kałużę krwi na
leżance, jemu z kolei krew zaszumiała w uszach. Jak tylko wywiózł nosze na
ganek, nadbiegł Rick i wspólnie umieścili je w hummerze, który Mel kupiła
kilkamiesięcywcześniejwłaśniezmyśląoprzewożeniupacjentów.
– Wszystko będzie dobrze, Paige – zapewnił ją Proboszcz ze łzami w
oczach.–ZaopiekujęsięChrisem.
Wes Lassiter klęczał na ulicy ze związanymi rękami. Twarz mu krwawiła i
puchła.Wokółzebrałasięjużgrupkagapiów.Zgankubaruprzyglądałosięmu
siedmiugościJacka,asamJackiProboszczsiedzielinastopniach.Jacktrzymał
dłońwmiscezlodem.
Naulicypochwilipojawiłsięsamochódzastępcyszeryfa.Ostrożnieminął
klęczącegoizatrzymałsięprzedbarem,tużobokJacka.
Był to ten sam zastępca, którego Jack wezwał, kiedy miesiąc wcześniej
zastrzelił w obronie Mel oszalałego narkomana, który wdarł się nocą do
przychodniiszukającprochów,przystawiłMelnóżdogardła.HenryDepardeau,
botaksięnazywał,wysiadłzsamochoduipoprawiłpaszpistoletem.
–Widujęcięostatnioczęściej,niżbymsobieżyczył,Sheridan.
–Inawzajem.Uścisnąłbymciprawicę,ale…–Pokazałspuchniętądłoń.
Henryobejrzałsięprzezramię.
–Tamtentam…Totwojarobota?
– Moja. Facet przewrócił na ziemię moją ciężarną żonę, a potem dokopał
własnejciężarnejżonie.
– Fiuu. – Zastępca szeryfa pokręcił głową i przyjrzał się Jackowi. – On ci
przyłożył?
–Nie,niedałbyrady.Tojużzaszłość.Rąbnąłemsięodrzwi.Wielkie,głupie
drzwi.
–Zatemtymuprzyłożyłeś.Dwapobicia.Jegoitwoje.Mógłbymwasskuć
razem.
–Rób,couważasz,Henry.Onpróbowałkopnąćmniewgłowę.Cotynato?
–Rozumiem.Wkażdymraziegoniezabiłeś.
– Uratował mu życie. Ja go chciałem zabić – poinformował Proboszcz
usłużnie.
–Atycotakiskrwawiony,wielkiJohnny?–zapytałgoHenry.
–NiosłemPaigedoDoka.Paigetożonategotam–powiedziałProboszczi
spojrzałposobie.Dopieroterazzauważył,żemawielkąplamękrwinakoszuli.
ZwróciłsiędoJacka:–Cholera,muszęzmienićkoszulę,zanimChrissięobudzi.
–Wstałpośpiesznieizniknął.
–Awięctowyłącznietwojarobota,Sheridan?–upewniałsięHenry.
–Wyłączniemoja.
–Cozkobietą?
–Melzawiozłajądoginekologa.Poronienie.Facetwie,żeżonajestwciąży.
–JackspojrzałwkierunkuLassitera.–Rzuciłjąnaziemię,trzymajączawłosy,i
kopnąłwbrzuch.Terazonamakrwotok.
–Świadkowie?
–Mnóstwo.Ja,Proboszcz,Rick,Mel.Możeszzniąporozmawiaćpóźniej.
–Ej!–wrzasnąłLassiter.–Jestemtutaj.
Henryobejrzałsiębezpośpiechu.
– Tak? No to się zamknij. – Zwrócił się do Jacka: – Nie opuścisz Virgin?
Mogęciufać?
–Agdziemiałbymjechać?
–Powiemci,cozrobię.Napiszęraport,afacetawsadzę.Jeśliszeryfbędzie
chciałztobąpogadać,przyjedzieszdobiura.Zgoda?
–Tak.
Pokręciłgłową.
–Nierozumiem,jakktośprzyzdrowychzmysłachmożeatakowaćkobietyz
Virgin.
–Tak.Bezsensu–przytaknąłJack.
Poronienie nastąpiło, zanim Mel i Dok zdążyli dowieźć Paige do Grace
Valley. John Stone i June Hudson zwieźli ją swoim ambulansem do Valley
Hospital, gdzie przeszła skrobanie macicy. Opanowano krwotok i dalsza
ingerencja nie była konieczna. Kiedy Paige się obudziła, powiedziano jej, że
organyrodnenieucierpiały,zostanieprzeznocnaobserwacji,anastępnegodnia
będziemogławrócićdodomu.JednakdoktorStonenalega,żebyzostaławłóżku
przynajmniejdwa,trzydni.
PrzyjejłóżkupojawiłsięProboszcz.
–Hej.
Paigedotknęłajegodłoni.
–GdzieChristopher?–zapytałajeszczeoszołomionaponarkozie.
– Z Mel i Jackiem. Będą w barze, dopóki nie wrócę. Chris przenocuje u
mnie,arano,jakbędęjechałpociebie,zabioręgozsobą.
–Mhm.
– Paige, czy jesteś na tyle rozbudzona, żeby chwilę porozmawiać? Dzisiaj,
dopókiniemaprzynasChrisa.Chciałemcipowiedziećkilkarzeczy.
–Ta,mów.
–OtóżWeszostałaresztowany.Znaleźliprzynimdragi.Materaznakoncie
kilka zarzutów: posiadanie, pobicie, naruszenie zakazu zbliżania się. Może
wpłacićkaucję,aleczekagoproces.SędziaForrestobiecuje,żesprawaodbędzie
się szybko. Jeśli do czasu sprawy wyjdzie za kaucją, będę cię pilnował
dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przykro mi, że stało się to, co się stało,
Paige.
–Zrobiłeś,cowtwojejmocy,John–powiedziałasennymgłosem.
–Tymrazemdostaniezaswoje.Dokonałaśtego.Słyszysz,Paige?
–Tak,słyszę,John.
– Jak już go skażą i zamkną – zawahał się – możesz wracać do domu.
Otrzymasz opiekę nad Chrisem, przeprowadzisz rozwód. Lassiter jest
skończony.Mowyniema,żebydostałopiekęnadChrisem.
–Dodomu?
–Zrobisz,cozechcesz.
–JakdługoWesbędziesiedziałwwięzieniu?–zapytała.
– Nie mam pojęcia. Twój prawnik chce jeszcze dodać do zarzutów
bezpośredniezagrożenieżycia, biorącpoduwagę, costałosię zdzieckiem,ale
niewie,czymusięuda.Wkażdymraziejesteśwreszciewolna.
–Wolna…iniewiem,corobić.
–MożebędzieszchciaławrócićdoLosAngeles–podsunął.
–Chybanie.Zbytwielezłychwspomnień.
– Dopóki nie zdecydujesz, co dalej, możesz mieszkać w tym pokoju, który
ranopachniebekonem.Takdługo,jakzechcesz.–Ipotemdodałcicho,bardziej
dosiebieniżdoniej:–Możeszzostaćnazawsze.
– Będę pomagać. – Zamknęła oczy i uśmiechnęła się sennie. – Będę myć
naczynia.–Próbowałaotworzyćoczy,alepowiekiznowuopadły.
Odgarnąłjejwłosy.
– Jack chce budować dom. Nie będzie mógł zajmować się barem, a mnie
przydasiępomoc.TyiChristopher…
–Mhm.
–Dośćrozmów,tyjużprawieśpisz.
–Mhm.
Nachyliłsięipocałowałjądelikatniewczoło.
–Przyjadępociebierano.
–Dobrze.
Wychodziłjuż,kiedygozatrzymała.
–John?Będęmogłazostać,dopókiniepoczujęsięlepiej?
WpiersiProboszczawezbrałanadzieja,którejniepotrafiłstłumić,jakbygo
miałarozsadzić.
–Oczywiście,żemożeszzostać.Będęsięcieszył.Wszyscybędąsięcieszyć.
–Lubiębar.–Zamknęłaoczy.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Napowrótznalazłasięwpokojunadkuchnią,aletymrazemjeststanniebył
taki tragiczny. Musiała tylko dojść do siebie po zabiegu, zostać kilka dni w
łóżku.Onaodpoczywała,aProboszczopiekowałsięChristopherem.
W rozmowach telefonicznych Brie doradzała, jak znaleźć prawnika w Los
Angeles, który wniesie apelację w sprawie przyznania prawa do opieki nad
małym ojcu i spowoduje cofnięcie postanowienia. Wobec czekającej Lassitera
sprawyiciążącychnanimzarzutówsprawawydawałasięoczywista.
Lassiter wpłacił kaucję, wyszedł po trzech dniach z aresztu, wrócił do Los
Angeles i do pracy, zanim jego szefowie zdążyli się zorientować, gdzie był.
JednakProboszczniebardzowierzyłwtenpowrótdopracy,dlategozadzwonił
doMike’aValenzueli,atenobiecał,żebędziesprawdzałcodziennie,nawetdwa
razy,jeślitrzeba,czyfacetrzeczywiściesiedziwLosAngeles,setkikilometrów
odVirginRiver.
Wyglądało na to, że wszystko się uspokoiło, gdy u Mel pojawiła się
zaskakującapacjentka,którejnigdybysięniespodziewała.
Dokpojechałnaryby,adoprzychodniprzyszłaConnie.Rudowłosa,drobna
Connie miała trochę po pięćdziesiątce, była ciepła, miła i ciągle jeszcze
dochodziładosiebiepooperacjiwszczepieniabajpasów,którąprzeszławmaju.
Przyprowadziła swoją siostrzenicę Liz. Mel przywitała ją jasnym uśmiechem,
ale panna nie podniosła nawet oczu. Uśmiech zamarł na ustach Mel. Spojrzała
na zaokrąglony brzuch smarkatej i serce zabiło jej gwałtownie. Och, nie.
Zerknęła na twarz Connie i zobaczyła grymas, któremu towarzyszyło bezradne
wzruszenieramion.
SiostraConnie,któramieszkaławEurece,przysłałamałądociotkiwiosną,
mniejwięcejwtymsamymczasie,kiedyMelprzyjechaładoVirgin.Niedawała
sobiezcórkąrady,tylesprawiałakłopotów.Poprosturobiła,cochciała.Siostry
uznały, że w cichym, maleńkim Virgin smarkata będzie miała znacznie mniej
możliwości,jeśliwogólejakieś,żebyszaleć,niżwdużymmieście.Itakzostała
oddelegowanakarniezEurekidociotki.
PoatakusercaConnie,Lizwróciładomatki.
– Hej – przywitała ją Mel serdecznie. Na tym polegała jej praca, złagodzić
szokipanikęupacjentów.–WitajzpowrotemwVirgin.Couciebie?
–Nienajlepiej–mruknęłaLiz.
– Niemniej miło cię znowu widzieć. – Wzięła ją za rękę. – Przyszłaś z
pewnościąnabadanie.Chodźzemną.
Lizbardzosięzmieniła.KiedywiosnąpojawiłasięwVirgin,wyglądałajak
mała lafirynda. Króciuteńkie, skąpe spódniczki mini, botki na wysokich
obcasach, odsłaniające brzuch topy, kolczyk w pępku, ciężki makijaż,
błyszczyki, cienie, mascara… Miała czternaście lat, była śliczna, seksowna i
wyglądałanaosiemnaście.Nicdziwnego,żejejmatkawpadławprzerażenie.
TerazLizmiałanasobiezwykłedżinsyiobszernąbluzę,podktórąukrywała
ciążę. Znacznie skromniejszy, spokojniejszy makijaż, chociaż tak naprawdę w
ogólegoniepotrzebowała.Byłanaprawdęślicznaiwyglądałaterazmłodziejniż
wiosną.
RickspojrzałraznaLizizbzikowal.JackiProboszczopiekowalisięnimod
lat, byli kimś w rodzaju dużych braci czy też ojców. Jack mówił, że odbył z
chłopcem poważną rozmowę na temat niebezpieczeństw wynikających z tak
zwanych kontaktów intymnych, szczególnie kiedy chodzi o takie dzieciaki jak
Liz. Kiedy ta wróciła do matki, Trick powiedział Jackowi, że przestali się
widywać.Znającgo,Melniemogłauwierzyć,żezostawiłmałąizlekceważyłjej
ciążę.Toniebyłzpewnościątakichłopak.
ByćmożepoprostuLizzakręciłasięiznalazłasobiefatygantanatychmiast
popowrociedoEureki.
–Zjakiegopowodudomnieprzyszłaś?–zagadnęłaMel.
–Jestemwciąży,tooczywiste.
–Byłaśjużulekarza?
–Nie.Niebyłampewna.Myślałam,żepoprostuprzytyłam.
–Liz,ilerazyjużniepojawiłsięokres?
– Nie wiem. Niedawno zaczęłam miesiączkować, nieregularnie, z
przerwami.Nigdyniewiedziałam,kiedymamdostać.
–Wiesz,odkiedymożeszbyćwciąży?
– Wiem doskonale. Był tylko jeden chłopak. I jeden raz. – Podniosła
niebieskieoczyispojrzałanaMel.
Namomentobudziłasięwniejzłudnanadzieja,żetoniePuck.
–Skorotak,kiedytobyło?
–Siódmegomaja.
Rick, pomyślała Mel. Cholera. Dwa dni przed tym, jak Connie miała atak
serca i Liz wróciła do matki. Jest w bardziej zaawansowanej ciąży niż ja,
pomyślała.
– Zacznijmy od początku. Najpierw badanie. Zobaczymy, w jakim jesteś
stanie. Zdejmij wszystko, łącznie z bielizną, i przebierz się w tę szpitalną
koszulkę.
–Jajeszczenigdy…Janiemiałam…
– Liz, nie ma się czego bać, to nic strasznego. Zostawię cię na chwilę i
wrócę, jak już będziesz gotowa. Potem będę ci wyjaśniała po kolei, co robię.
Wszystkobędziedobrze.Jakjużzaczęłaśuprawiaćseks,musiszmiećregularne
badania,czyjesteśwciąży,czynie.
NawetgdybyLizniepodaładatypoczęcia,Conniewielewyjaśniła:
– Moja siostra – zaczęła z lekkim niesmakiem – powiedziała, że skoro Liz
się puściła w Virgin River, niech sobie tu wraca i rodzi dziecko. Tak jak to ja
byłabymwinna.
Melpokręciłagłową.
–Connie,tosięzdarzaażzaczęsto.
–Niewiem,któreznichchętniejbymzabiła.
Poklepałająpodłoni.
–Żadnegozabijania.Niechprzeztoprzebrną,apotemzobaczymy,czyuda
sięimodzyskaćmłodeżycie.
–Cozaparaidiotów–zżymałasięConnie.–Oczymonimyśleli?
– Skąd wziął ci się pomysł, że myśleli? Jeśli w ogóle myśleli, to poniżej
pasa.Jaksięczujesz?Niechcemy,żebyciśnieniecisiępodniosło.
–Dobrze,jestemtylkozaskoczona.
–Myślę,żewszyscybędązaskoczeni.
–Jak,docholery,mogłaniewiedzieć?
– Connie, aż trudno uwierzyć, jak wypieranie ze świadomości wszelkich
podejrzeńćwiczymięśniebrzucha.
–Skończyłapiętnaścielat.Chociażteraztowszystkojedno.
Melzaśmiałasięniewesoło.
–Notak,tojużlepiejbrzmi.Zajmęsięnią,atypoćwiczgłębokieoddechy.
Lizbyławpiątymmiesiącuciąży,zaczynałaszósty.Mogłabyjużczućruchy
dziecka, ale nie była pewna. Myślała, że to gazy. Piersi bolały, znaczy, że
najpewniejokressięzbliża.Typowedlatakiejsmarkatej,szczególniekiedynie
miesiączkujejeszczeregularnie.Niechciałazauważać,jakzmieniasięjejciało.
Raczejchciała,żebysięniezmieniało.
–Zostanieszteraztutaj,zciotkąConnie?
Lizwzruszyłaramionami.
–Chybatak.Jeślimnieniewyrzuci.
–Wiesz,żenapewnocięniewyrzuci.–Spojrzałananiąuważnie.–Słuchaj,
ateraznajważniejszepytanie.Liz,decydujeszsięnatodziecko?
–Ajakiemaminneopcje?
–Natymetapiepozostajątylkoopcjedorozważeniajużpourodzeniu.
Pokręciłagłową,biedna,zagubiona.
–Będzienaprawdęciężko.
–Jakcimogępomóc,Liz?
–Niktminiemożepomóc.
– Skarbie, nie jesteś pierwszą nastolatką, która zachodzi w ciążę. Nie
zamierzamcięoszukiwać,będzieciężko,aleprzebrniesz.
–Jasięzastanawiam,jakmamprzebrnąćprzezdzisiejszydzień.
–Acotakiegomazdarzyćsiędzisiaj?
–Muszęmupowiedzieć,nonie?
–Onniewie.–Byłotostwierdzenie,niepytanie.
WoczachLizpojawiłysięłzy.
–Wściekniesię.
–Kochanie,obojetozrobiliście.Pamiętajotym.Zadomowiszsiętrochę,a
zakilkadnipojedziemydoGraceValleyzrobićUSG.Zobaczyszswojedziecko.
Będzieszmogładowiedziećsię,czytochłopiec,czydziewczynka.Jeślichcesz
wiedziećjużteraz.
–Chcęwiedzieć.
–Zastanowiszsię,gdzierodzić.UdoktorawGraceValley,któregopoznasz,
w Valley Hospital czy u mnie. Tylko że u mnie nie będziesz mogła dostać
znieczulenia,pamiętaj.
–Niewiemjeszcze,cozrobię.
–Maszczas.Jakieśrady?
–Jasne.
–Powiedzmu.Powiedzodrazudzisiajimiejtozasobą.
Lizwzdrygnęłasię.
–Tak,wiem.
RickzaparkowałswojąniewielkąfurgonetkętużkołowozuJackanatyłach
baruipogwizdując,przeskakującpodwaschodki,wbiegłdokuchni.
Proboszcz przygotowywał ciasto na ciasteczka. Na blacie siedział
Christopher i też ugniatał niewielką bułę. Chris, cień Proboszcza. Rick
zmierzwiłwłosymałego.
–Cosłychać,kolego?Robiszciasteczka?
–Robięsobie.
–Fajnie.
–Rick,ktośnaciebieczekawbarze–powiedziałProboszcz.
–Tak?–Rickwyszczerzyłzęby.
–Posłuchaj,Rick.Tylkospokojnie,zwyczuciem.Spokojnieizwyczuciem.
Pracujgłową.Pomyśl,zanimcośpowiesz.
–Taak?
Przeszedłdosali.Jackstałzabareminalewałpiwojakimśdwómfacetom.
Spojrzał na Ricka z poważną, bardzo poważną miną. Nachylił lekko głowę,
najwyraźniejwskazywałtego„kogoś”.
Rozejrzałsię.PrzystolikuwkąciesiedziałaLiz.Liz!Uśmiechnąłsię,oczy
mu rozbłysły. Serce zaczęło walić. Nie widział jej od maja i strasznie za nią
tęsknił.Myślałoniejciągle.Śniłoniej.
Ruszył do stolika, wtedy wstała i automatycznie położyła dłonie na
okrągłym brzuchu. Pod Rickiem ziemia się rozstąpiła. Zatrzymał się osłupiały,
porażony. Otworzył usta, spojrzał na jej twarz, na brzuch. Chciał uciekać w
panice.Miałochotęumrzeć.
W oczach Liz pojawiły się łzy. Była przerażona, widział to. W głowie
zabrzmiały mu słowa Proboszcza: „Spokojnie i z wyczuciem. Pracuj głową.
Pomyśl, zanim coś powiesz”. Udało mu się zamknąć usta, przełknął ślinę i
podszedł do niej powoli. Liz dzielnie wysunęła brodę, choć po policzku
spływaławielkasamotnałza.
Wgłowiemuwirowało.Jaktomożliwe?Toniejego.Zapewniałaprzecież,
żewszystkojestokay,żadnegodziecka.Kolejnamyśl:jestemwostatniejklasie,
kończę szkołę i jedyna dziewczyna, z którą kiedykolwiek byłem, jest w ciąży.
Stoi przede mną śmiertelnie przerażona. Boi się mnie. Ja śmiertelnie boję się
jej…Boże,proszę,niedopuść,żebymnietospotkało.Ijeszcze,wbezradności:
coonamyśli,żebędęjąobwiniał?
Usiłowałsięskupić,uczynićużytekzeswojegorozumu.Jackmupowtarzał:
nie wystarczy czuć się mężczyzną, trzeba myśleć jak mężczyzna. Postępować
jaknależy.
Miałograniczonemożliwości.Mógłuciec,mógłsięwyprzeć,mógłzemdleć,
ajakjużgoocucą,toiLiz,ijejbrzuchaniebędzie.
Kolejna łza spłynęła po policzku, a on trwał w szoku. Zastanawiał się, co
Jackzrobiłbynajegomiejscu.Podziwiałgoiszanował.CobyzrobiłProboszcz?
Widział,jakotaczaopiekąPaigeiChrisa.Uznał,żenieważne,coczuje,musisię
zachować tak, jak oni by się zachowali. Nad prawdziwymi problemami będzie
sięzastanawiałpóźniej,aterazmusipokazaćsięjakomężczyzna.
Podszedł do Liz, spojrzał w przerażone oczy, objął ją w talii, przygarnął i
pocałowałwczoło.
– Lizzie. – Pachniała słodko jak dawniej. – Nie płacz – szepnął. – Daj
spokój. Chodź. Musimy gdzieś porozmawiać. – Wyprowadził ją na puste
podwórze baru, stanęli pod drzewem. – Jak mamy rozmawiać, kiedy cały czas
płaczesz?
Oparłamugłowęnaramieniu.
–Przepraszam,Rick.
Ująłjąpodbrodęispojrzałwoczy.
–Jaktosięstało?Mówiłaśprzecież,żewszystkojestwporządku?
Wzruszyłaramionami.
–Bomyślałam,żejest.Bomyślałam,żetowłaśniechceszusłyszeć.
–Chciałem,gdybytobyłaprawda.
–Niewiedziałam,poprostuniewiedziałam.
–Myślałem,żemiałaśokres.Niemówiłaśtak?
Znowuwzruszyłaramionami.
– Prawie nie mam okresów. Cztery przez cały ostatni rok. Pytałeś
codziennie,więcpowiedziałam,żewporządku,żebyśprzestałpytać.Atywtedy
zerwałeśzemną. Przeztelefon.Nic chciałeśmniewięcej znać,jakbymzrobiła
cośzłego.Czułamsiętaka…
–Przestań.Niezrobiłaśniczłego.–Wstydmubyło,żeprzezniegotaksię
czuła.
Przypominał sobie detale. Kilka dni po ich niefortunnym wejściu w świat
seksu Liz wróciła do matki do Eureki. Wydzwaniał do niej bez przerwy,
wypytywał, czy wszystko w porządku. W końcu Liz powiedziała, że tak. A on
powiedziałwtedy,żepowinniprzestaćsięwidywać.Iżebydbałaosiebie.Rany
boskie, byli przecież za młodzi, nie chciał, żeby więcej ryzykowali. Nie mogą
wpaśćzdzieckiem.Iwpadli.
Wziąłjąwramiona.
–Liz,dziecino.Zerwałemztobą,żebycięchronić.–Żebychronićsiebie.–
Nie chciałem, żeby się powtórzyła tamta sytuacja. Obydwoje straciliśmy
kontrolę.Bałemsięwpędzićcięwkłopoty.–Wpędzićsiebiewkłopoty.–Jesteś
zamłoda.–Jajestemzamłody.–Lizzie,powinnaśbyłapowiedziećmiprawdę.
–Niewiedziałam–powtórzyła,szlochając.
Długo trzymał ją w ramionach, zastanawiając się, co jeszcze może
powiedzieć.
Kiedywreszciesięuspokoiła,zaproponował:
– Pojedziemy na przejażdżkę? – Gdy skinęła głową, zapytał: – Ciotka
Connieniebędziesiędenerwować?
–Ciotkawie,żeposzłamzobaczyćsiętobą.Atyniepowinieneśpowiedzieć
Jackowi?
–Jackdoskonalewie,cowtejchwilirobię.
Jedyne, co mogę zrobić w tej chwili, pomyślał, to zachowywać się jak
dorosły facet. Powinienem był zachowywać się jak dorosły facet przedtem, ale
teraztrochęzapóźno.
–Pojedziemynadrzekęiporozmawiamy,codalej.
–Będzieszprzymnie,Rick?
–Jasne,Liz.
–Kochaszmnie,Rick?
Kochasz?Wżyciu.Niechciałmyślećożadnejmiłości.JackiProboszcz…
Ichstosunekdokobiet.Starałsięnatymskupić.PocałowałLizwskroń.
–Oczywiście,żeciękocham.Ichciałbym,żebyśprzestałasiębać.Wszystko
będziedobrze.Możebyćtrudno,alebędziedobrze.
Jack zwykle wychodził z baru zaraz po kolacji, śpieszył się do domu, ale
dzisiaj czuł, że gdy Rick wróci, będzie chciał opowiedzieć, chociaż niewiele
było do opowiadania, brzuch Liz mówił wszystko. Jack jednak wiedział, że
chłopaktraktujegojakojca,aonchętniewypełniałtęrolę,nawetteraz.
PorozmawiałchwilęzMel,zanimpojechaładodomu.
–Mamytusytuację,chybawiesz.
–Przykromi,Jack,niemogęotymrozmawiać.
–Chciałemtylkopomóc.
–Wiem,aleniemogęrozmawiaćopacjentce.
–Poradźmicoś.
Pocałowałago.
–Niepotrzebujeszżadnejrady.Będzieszwiedział,corobić.–Spojrzałana
spuchniętą dłoń, na podbite oko. – Wyglądasz strasznie. Postaraj się dzisiaj
uniknąćkolejnejawantury.–Uśmiechnęłasięswoimnajsłodszymuśmiechem.–
Zaufaj instynktowi, kiedy będziesz rozmawiał z Rickiem. Sam tego
doświadczyłeś.
Otóżto.Byłpewien,żeichdzieckozostałopoczęte,kiedypierwszyrazbyli
razem.Ibyłtojedynyraz,kiedyodwielu,wielulatzapomniałoprezerwatywie.
Zrobiłosięwpółdodziewiątejijużchciałzrezygnowaćzczekania.
Proboszcz wykąpał Christophera, położył go do łóżka obok jego mamy
rekonwalescentki i zszedł na dół na szklaneczkę whisky, kiedy w drzwiach
pojawił się Rick. Był wysoki, silny, w ostatnim czasie zmężniał bardzo. Miał
siedemnaścielatikończyłszkołęśrednią.Przystojnymłodychłopak.Wszedłze
zwieszoną głową, z rękami w kieszeniach, z troską wypisaną na twarzy, jakby
przezostatniegodzinypostarzałsięodziesięćlat.
WbarzeniebyłojużnikogopozaJackiemiProboszczem.Rickusadowiłsię
na stołku, przeczesał włosy palcami i spojrzał na dwóch mężczyzn, którzy
opiekowalisięnimodkilkulatibylijegomentorami.
–Myślę,żewieciejużwszystko–zaczął.
–Lizjestwciąży–stwierdziłJack.
–Tak.Cośsięnamwymknęłozrąkwiosną.Iwalnęłooziemię–oznajmił
obrazowo. – Dziecko urodzi się w lutym, tak oblicza Liz, Mel też. To
zaawansowanaciąża.
–Jezu,chłopie…–Proboszczprawiejęknął.–Człowieku…
Rickpokręciłgłową.
–Mojedziecko.Jatozrobiłem.
– Nie sam, kolego. – Proboszcz dobrze pamiętał, jak smarkata wyglądała
wiosną,naładowanyseksemdzieciak.
– Jest w ciąży, najmniej, co mogę zrobić, to wziąć winę na siebie.
Przepraszam,zawiodłemwas.Dałemplamę.Nacałego.
Jack czuł, że na ustach gotów mu się pojawić dumny uśmieszek. Inny
siedemnastolatek uciekałby już z miasteczka, ale nie Rick. Starał się przyjąć
odpowiedzialną postawę. Jak mężczyzna. Zmierzenie się z Jackiem i
Proboszczem musiało być dla niego równie ciężkie jak zmierzenie się z
własnymproblemem.
–Cośpostanowiłeś?Maszjakiśpomysł?
– Nie. Co można postanowić w chwili, kiedy się człowiek dowiaduje? Ale
powiedziałem,żejejztymniezostawię.Niechcę,żebysiębała.Powiedziałem
Connie,żezawszystkozapłacę,choćbymniewiemjakmiałpracować.
–JakConnieiRontoprzyjęli?–zapytałProboszcz.
– Najchętniej zabiliby mnie. Kajałem się, przepraszałem, skamlałem.
Obiecywałem,żezaharujęsięnaśmierć,anawszystkonastarczę.Trochęichw
końcuzmiękczyłem.
– Nie musisz się zaharowywać – powiedział Jack. – Pomożemy ci.
Dostaniesz dodatkowe godziny w barze, ale najważniejsza jest szkoła, Rick.
Niezależniecosiędzieje.
–Dzięki.Wtejchwilinajważniejszejestto,żebyprzestałasiębać,ajesttak
przerażona, że głowa odpada. Nie tylko ją zostawiłem, ale jeszcze
doprowadziłemdostanupaniki.Jezu,oczekiwaliściepomnieczegoślepszego.
– Rick, nikogo nie zawiodłeś – powiedział Jack. – Zdarza się, że człowiek
wdepnie w gówno. Zachowałeś się naprawdę w porządku, znacznie lepiej niż
większośćmłodychfacetówwtwojejsytuacji.
– Wiecie, dlaczego była taka przerażona? Powiedziała mi, że wszystko jest
okay, bo ciągle pytałem i pytałem, jakby tylko to mnie obchodziło. I jak tylko
mnie uspokoiła, zostawiłem ją. – Podrapał się po karku. – Wiedziałem, że
spieprzyłemcoś,niewiedziałemtylko,jakbardzo.Myślałem,żepoprosturatuję
nas przed kłopotami. Tymczasem zrobiłem wszystko, żeby nie mogła
powiedziećmiwcześniej.Gdybytaksięstało,byćmożemoglibyśmyzrobićcoś
ztym…dzieckiem–powiedziałmiękko,niemalzrewerencją.–Czułem,jaksię
porusza.Cholera!
Jackpoczuł,jakcośmunarastawpiersi.Miałczterdzieścilat,niecierpliwie
czekałnaswojedziecko,alepotrafiłzrozumiećszok,któryprzeżywałRick.Jeśli
chodzioProboszcza,niktniewiedział,iledałbyzataki„problem”,nawetJack.
–Tojeszczedzieciak.Niewiem,jakjejtobędęmógłzrekompensować.
–Poprostuzniąjesteś–odezwałsięProboszcz.–Traktujjądobrze,tkliwie,
z szacunkiem, jak matkę twojego dziecka, niezależnie od tego, co stanie się z
dzieckiem.
–Tak.Pytała,czyjąkocham–mruknąłRick.
Na moment zapadła cisza, a potem Jack postawił na barze trzecią
szklaneczkę, nalał do niej trochę whisky i podsunął Rickowi. Chłopak
potrzebowałteraztego.
–Copowiedziałeś?
– Ona nosi moje dziecko, Prob. Nie prosiła o nie. Co, do cholery, miałem
powiedzieć? „Kochałem cię, kiedy to robiliśmy?”. Wymigać się od pytania?
Oczywiściepowiedziałem,żejąkocham.
–Isłusznie,Rick–przytaknąłProboszcz.–Coinnegomogłeśzrobić?
JackstuknąłszklaneczkąwszklaneczkęRicka.Byłzniegocholerniedumny.
Chłopiec nie użalał się nad sobą, nie jęczał, nie płakał. Nie wpadał w panikę.
Trzeba wiele siły, żeby tak wyprostować plecy, podnieść głowę, nie czuć się
ofiarą.Wkażdymwiekujesttotrudne,aleusiedemnastolatkabyłowspaniałe.
–Wszystkobędziewporządku–powiedział,mającnadzieję,żetoprawda.
–Czuję,żecośpowinienemzrobić,aleniewiemco.
–Narazienic–poradziłJack.–Maszczasnazastanawianiesię.Nieszalej,
nie ciągnij jej do ołtarza. Ona ma piętnaście, ty siedemnaście i jedna pewna
rzeczjesttaka,żeurodzisiędziecko.Bądźznią,traktujjądobrze,amyjużcoś
wymyślimy.
– Jack, Prob… Przepraszam. – Oczy Ricka podejrzanie zwilgotniały. –
Próbowaliściemnieostrzegać,aja…
– Rick – powstrzymał go Jack – nie tobie pierwszemu się to przydarza.
Pomalutku. – Upił łyk. – Jakoś damy sobie radę. Może być trudno, ale my
jesteśmytwardzi.
ROZDZIAŁÓSMY
ProcesLassiteraodwlekałsię.Forrestniemógłgosądzić,boLassiterzostał
aresztowany w innym hrabstwie. W dodatku jego adwokat argumentował, że
klientdziałałpodwpływemamfetaminyimusinajpierwzostaćpoddanykuracji
odwykowej.
BriezadzwoniładoPaige.
–Toniesązłewiadomości,nietraktujtegotak.Poodwykumożespokojniej
przyjmować postanowienia sądu. W każdym razie zajmij się postępowaniem
rozwodowym, staraj się o stałą opiekę nad synem. On może się teraz na
wszystkozgadzać,żebyuratowaćtyłekprzedwięzieniem.
–Jakdługobędzienaodwyku?–zapytałaPaige.
– Trudno powiedzieć. Najmniej miesiąc. Amfa to silny narkotyk, ludzie
tkwią w ośrodkach i po kilka miesięcy. W każdym razie nie może wyjść na
własne żądanie, bo sąd zgodził się zwolnić go z zarzutu posiadania pod
warunkiem, że właśnie pójdzie na odwyk. O tym, kiedy wyjdzie, zadecyduje
kurator.
–Niemiałam pojęcia,żema takpoważnyproblem. Podejrzewałam,że coś
bierze,znalazłamkiedyśjakiśbiałyproszek,alebałamsięgopytać.Ongotów
przekonać kuratora, że już jest czysty. Przez całe miesiące będę się oglądała
przezramię.
–Biorącpoduwagę,cotozatyp,będzieszsięoglądałaprzezramiędokońca
życia.PoprośProboszcza,niechnauczycięstrzelać.
DopieropodwóchdniachPaigepowiedziałamuopomyśleBrie.
– Może to niezła myśl. Spróbujemy. Dzwoniłem do Mike’a, żeby się
upewnić, czy ten dupek jest w Los Angeles. Na razie siedzi w centrum
odwykowym w Minnesocie. Dobrze, żebyś zadzwoniła do tamtejszego biura
prokuratora,niechmająnaniegooko.
Paigeodrazusięwystraszyła.
–Możemójadwokatpowinienzadzwonić?
– Zastanów się, Paige. Przejmij kontrolę. Musisz odzyskać wiarę w siebie.
Wiem,żekiedyśjąmiałaś.
Kiedyś tak, przyznawała w myślach. Może nie aż tak wiele było w niej
wiary, co u innych dziewczyn, ale dość, by znaleźć dla siebie niewielką
przestrzeń życiową. Teraz prawie niezauważalnie ta wiara wracała krok po
kroku. Musi odzyskać pewność, zaufanie do siebie, jeśli ma być prawdziwą
matkądlaChristophera.
Niebyławstaniezałatwićzakazuzbliżaniasięiopiekinadsynem,dopiero
John ją namówił, przekonał. Oczywiście efekt był paskudny, ale Wes
powędrowałwkajdankachzakratki.Kiedyskończysięodwyk,czekagoproces
i być może wróci do więzienia na wiele lat. Uwalniała się powoli od niego,
odzyskiwałaswojeżycieichciałatemużyciupatrzyćwtwarz,chociażciąglesię
bała.
Chodziławtęizpowrotempokuchni,wreszciepodniosłasłuchawkę.
Następnego dnia już śmielej wystukała numer biura prokuratora
okręgowego.Sekretarkapowiedziała,żeniesprawdziliWesa,boniemajączasu.
Niechzadzwoninastępnegodnia.
ItuPaigeponiosło.
– Nie! – wybuchnęła. – Czy pani nie rozumie, że ten człowiek zagraża
mojemu życiu i życiu mojego dziecka? Groził, że mnie zabije, a gdyby
zobaczyłapanimojąkartęchoroby,zrozumiałabypani,żechciałzabić.Niebędę
czekaładojutra.Zadzwonięzagodzinę.–Odwiesiłasłuchawkęzwypiekamina
policzkachizerknęłanaProboszcza.
Uniósłjednąbrewiuśmiechnąłsię.
–Takwłaśnietrzeba.
Dwadzieściaminutpóźniejzadzwoniłsamzastępcaprokuratoraokręgowego
zuspokajającymiwiadomościami.Podałjejnumerośrodka,nazwiskoterapeuty,
z którym nawiązał kontakt, i zapewnił, że Paige może tam dzwonić choćby i
kilkarazydziennie.
Znowuzaczęłachodzićwtęizpowrotem.
–Cojest?–zapytałProboszcz.
–Niewiem.Bojęsię,żeonodbierze.
–Ajeślibynawet,toco?
–Toumrę.
–Nie.Odwiesiszsłuchawkę,ponieważnigdywżyciuniebędzieszjużznim
rozmawiać.Jasne?
– Nie będę. – Jednak przez głowę przebiegały różne myśli. A jeśli on ich
przekona, że nigdy nie dotknął żony? Albo będzie się kajał i opowiadał, jak
bolejenadswoimiporywamiagresji?Zaczęławystukiwaćnumer,choćwmózgu
wirowały kolejne możliwości. A jeśli będzie chciał przekazać jej wiadomość
albozadzwonićirozmawiaćzChristopherem?Nigdyznimnierozmawiał,ale
terazmożezechciećodgrywaćczułegoojca.
Połączonojązterapeutą,któregonazwiskodostałaodprokuratora.
–MówiPaigeLassiter,dzwonię,żebysięupewnić,czyWesLassiterciągle
jestuwas.
–Siedzitu,siedzi,madame.Możebyćpanispokojna–zapewniłspokojny,
przyjaznymęskigłos.
–Dziękuję–powiedziałajakośsłabiutko.
–Niechpanipostarasięmiećmiłydzień.
Odwiesiłasłuchawkędrżącądłonią,spojrzałanaJohna.Uśmiechałsię.
– Wiem, że to trudne, ale każdego dnia odzyskujesz cząsteczkę swojego
życia.Taktosiędzieje,Paige.
Droga do Fallujah w Iraku była uważana za śmiertelnie niebezpieczną.
ZginęłotujużwieluAmerykanów.StarszysierżantJackSheridanprowadziłnią
swójpluton.Jedenzoddziałów,dowodzonyprzezsierżantazbrojmistrzaMike’a
Valenzuelę,zostałodseparowanyodplutonuprzezwybuchciężarówki–pułapki.
Chłopcy, ostrzeliwani przez snajperów, schronili się w opuszczonym budynku.
Dwóch było bardzo poważnie rannych, inni mieli postrzały. Gunny, jak od
funkcjizwanoMike’a,przezwielegodzintrzymałsnajperówpodogniemMl6,
dopóki reszcie plutonu, Proboszcz był wśród idących z pomocą, nie udało się
odeprzeć Irakijczyków i uwolnić małego oddziału z potrzasku. Kiedy było po
wszystkim, Mike nie mógł ruszać ręką, tak bardzo zdrętwiała. Został
odznaczonyzabohaterskąpostawę.
Mike, w cywilu sierżant policji w Los Angeles, zmobilizowany w czasie
konfliktu,służyłpółtorarokuwIraku.Nigdyniebyłranny,zatoratowałżycie
innym. A teraz leżał w szpitalu, w śpiączce, z ranami od trzech kul. Strzelał
czternastolatek, smarkacz należący do gangu. Zastrzelił go kolega Mike’a.
Dochodzeniesugerowało,żemógłtobyćswoistyrytinicjalnyprzedprzyjęciem
do gangu. Położyć trupem sierżanta, który miał gang pod stałą obserwacją,
byłobynieladawyczynem.
ProboszczwielerazydzwoniłdoMike’awsprawiePaige,aonpomagał,jak
mógł.TerazdzwonionodoProboszcza.
Byłowcześnie.Kawawłaśniesięparzyła,Chrisjeszczeniezbiegłnadółw
piżamie,rąbaniedrewdopierosięzaczęło.Strzelaninamiałamiejscewnocy,ale
Ramon Valenzuela, najstarszy brat Mike’a, kilka godzin szukał kontaktu z
chłopcamizmarines.Miketymczasemprzeszedłoperacjęileżałwśpiączcena
oddzialeintensywnejopieki.
Proboszczpodszedłdodrzwinapodwórze.
–Jack,chodźtutaj–zawołał.
–Cośsięstało?–Wyczułpowyraziejegotwarzy,żetak,cośsięstało.
– Valenzuela dostał trzy kulki na nocnej służbie – oznajmił Proboszcz, nie
bawiącsięwewstępy.–Jestwkrytycznymstanie.ZadzwoniędoZeke’a,żeby
zawiadomiłresztęchłopców,izamknębar.
–Jezu.–Jackpotarłszczękę.–Jakiesąrokowania?
–Jegobrat,Ramon,twierdzi,żewyjdzieztego,alejestwśpiączce.Iżenie
będzie już tym samym człowiekiem. Zabukuj bilet na samolot, ja pojadę
samochodem.
Paige właśnie zeszła, zatrzymała się u podnóża schodów, instynktownie
czujączłewieści.
–CozPaigeiChristopherem?–zapytałJack.
–Zabieramichzsobą.Niezostawięichsamych.
–Dokądnaszabierasz?
Spojrzeliwjejstronę.Dopieroterazjądostrzegli.
–DoLosAngeles.Jedenznaszychchłopcówzostałpostrzelonynasłużbie.
Jestnaoiomie.Muszętamjechać.
–LosAngeles?John,niemogętamjechać.
–Owszem,możesz.Musisz.ChodziomojegoprzyjacielaMike’a,którytak
ci pomagał. Jack? Bukuj bilet albo jedź na lotnisko. Ja zadzwonię do babci
Ricka. Niech mu powie, żeby codziennie zaglądał do baru i sprawdzał, czy
wszystkookay.
–Jasne.–Jackwyszedł.
–Wszystkobędziewporządku–powiedziałProboszczdoPaige.–Będziesz
bezpieczna. Codziennie możesz dzwonić do tego ośrodka. Weź trochę rzeczy.
Możesz spotkać się z kimś ze znajomych. Muszę tam jechać. Muszę zaraz
ruszać. Nie zostawię was tutaj, chcę mieć pewność, że jesteście bezpieczni.
Proszę.
Paigejakbysięobudziła.
– Zaraz będę gotowa. – Pobiegała na górę. Nie słyszała westchnienia ulgi,
którewydobyłosięzpiersiProboszcza.
JackiMelstalinagankudomuDoka.
– Zastanów się – przekonywał. – Może jednak pojechałabyś ze mną. Nie
chcęciętuzostawiaćsamej.
Melpołożyłamurękęnapiersi,spojrzaławoczy.
–Niebędęsama.Mamcałemiasteczko.Nicmisięniestanie.
–Proboszczteżjedzie.ZabieraPaigeiChrisa,boboisięonichśmiertelnie.
– Rozumiem, Jack. Ze mną jest inaczej, Dok mnie potrzebuje, mam swoje
obowiązki. Wszystko będzie dobrze. Tu masz nazwisko lekarza, z którym
powinieneś porozmawiać. – Włożyła mu do kieszeni koszuli karteczkę. –
Powiedz mu, że jesteś mężem jego dawnej pielęgniarki. Da ci wszystkie
informacjenatematstanuMike’a.
–Pracowałaśznim?Kiedy?
–Jakiśczastemu,alenapewnomniepamięta.Tochirurgnaoiomie.Może
nawetoperowałMike’a.Powiedzmu,żespodziewamysiędziecka.Ucieszysię.
– Znajdę go. – Pocałował Mel. – To, że muszę cię zostawić, wcale nie jest
dlamniełatwe.Dawnomisięniezdarzyłocośrównietrudnego.
–Ruszajjuż.Powinieneśbyćtamtakszybko,jaktomożliwe.
Jechał jak wariat do Eureki, ładując po drodze komórkę. Złapał lot tylko z
jednymmiędzylądowaniem,wRedding,iponiecałychtrzechgodzinachbyłw
LosAngeles.Proboszczaczekałonatomiastosiem,dziesięćgodzinjazdy.
Z lotniska pojechał prosto do szpitala. Mike był ciągle pod respiratorem.
Odwiedzać go mogła tylko najbliższa rodzina, kilka minut co godzinę, ale pod
salą,wpoczekalniczuwałdosłownietłumpolicjantów.
Sprowadziliiustawilipodszpitalemspecjalnymikrobussocjalny,wktórym
rodzinaMike’amogłaodpocząć,napićsięczegoś,zjeśćkanapkę,choćnachwilę
spróbowaćuwolnićsięodstresu.Mikebyłdwarazyżonaty,aleterazprowadził
życie singla, rodzinę natomiast miał ogromną. Rodzice, bracia, siostry, ich
dzieci. Na pewno gdzieś w pobliżu była eksżona, może jakaś przyjaciółka,
jedna,dwie.Byłoteżjużdwóchchłopakówzmarines,którzymogliwsiąśćbez
zwłoki w samolot, a mianowicie Zeke, strażak z Fresno, i Paul Haggerty,
budowlanieczGrantsPass.Innipowinnizjawićsięwzależnościodmożliwości
czasowych.
–AgdzieProboszcz?–chcieliwiedzieć.
–Powinienbyćniedługo.Jedziesamochodem.CozMikiem?
–Niewielewiemy.Dostałwgłowę,wlędźwieiramię.Trzykule,niechto…
Straciłdużokrwi,dotądnieodzyskałprzytomności.Przeszedłdługąoperację.
Jackwyjąłzkieszenikartkę.
– Wiecie, kto go operował? – Nikt nie wiedział. – Spróbuję odszukać tego
człowieka. To stary znajomy Mel, chirurg na oiomie. Może będzie potrafił coś
nampowiedzieć.
Jack prawie godzinę błąkał się, szukając doktora, który nazywał Się Sean
Wilke, zostawiając na stanowiskach pielęgniarek wiadomości dla niego, ale
komórka milczała. Wreszcie po dwóch godzinach zobaczył wychodzącego z
oiomulekarzaztabliczką„Wilke”nafartuchu.
Jackzatrzymałgo,wyciągnąłdłoń.
–JestemJackSheridan,przyjacielMike’aValenzueli.
Doktor przyjął chłodno powitanie, wydawał się rozproszony, nieobecny. O
Mike’a martwiły się dziesiątki ludzi, doktor nie był w stanie rozmawiać ze
wszystkimi.
–MążMelMonroe–wypaliłJack.
Twarzdoktorazmieniłasięnatychmiast.
–DobryBoże.–UściskałentuzjastyczniedłońJacka.–Couniej?
– Wspaniale. Dała mi pana nazwisko i powiedziała, że może uzyskam od
panainformacjeoMike’u.
–Obejrzęgo,apotempowiempanuwszystko,cobędęmógł.
Jakiś kwadrans później zobaczył, że Wilke rozmawia z rodzicami Mike’a,
zatemtrafiłwdziesiątkę.Kiedydoktorskończył,podszedłdoJacka.
–Mamniewieleczasu–zastrzegł.
–Wyjdzieztego?
–Dajęmudziewięćdziesiątosiemprocent,żetak,aletrudnopowiedzieć,co
znimbędziepotem.Możebyćniepełnosprawny.–WilkezaprowadziłJackado
pokoju dla personelu, na zapleczu nagłych przypadków, nalał sobie i gościowi
kawy. Jack omal nie prychnął, tak podła była ta kawa, zwykła mieszanina
kranówkizezlewkamizwiadraodmopa.
–Wiem,paskudna–przyznałdoktor.
– Prowadzę bar na północy stanu. Robimy świetną kawę. Poderwałem Mel
nakawę,bojestodniejuzależniona.NiechmipanpowieoMike’u,doktorze.
– Proszę mi mówić Sean. Wciąż nie odzyskał przytomności, ale nie to jest
najgorsze. Kula cudem boskim nie uszkodziła mózgu, konieczna była jednak
trepanacja,potemzałożeniesączków.Dlategowłaśniejestnieprzytomny.Gorszy
był postrzał lędźwiowy. Cerowaliśmy pęcherz i jelito. Kula poczyniła straszne
spustoszenia.
–Jezus,służyłpółtorarokuwIrakuiwyszedłbeznajmniejszegoszwanku…
– Postrzał w ramię też wygląda paskudnie. Przewidujemy, że będzie miał
niedowładręki.Jestemtegoniemalpewien.
–Cholera–mruknąłJack.–Acozpracą?
Seanpokręciłgłową.
–Niewidzęszans.Tociężkiepostrzały.Czekagodługarehabilitacja.Ramię
ładniesięzszyło,alerękanieodzyskadawnejsprawności.Topoważnasprawa.
Niemamowy,bypanaprzyjacielwładałniątakjakprzedpostrzałem.
–Totwardyfacet.
–Dlategożyje.
–Dziękujęzawszystko,cozrobiłeś.Izaczas,którymipoświęciłeś…
– Nie ma za co. – Nachylił się ku Jackowi. – Wiem, że martwisz się teraz
przede wszystkim o niego, ale chciałbym wiedzieć, co u Mel. Tak dawno nie
miałemodniejanioniejżadnejwiadomości.
Jack opowiedział o wyjeździe Mel w góry, o tym, jak chciała stamtąd
uciekać,leczwkońcupostanowiłazostać,wyszłapowtórniezamążioczekuje
dziecka.
–Towspaniałeiniezwykłewieści–skomentowałzaszokowanySean.
–Wiem,sameniespodzianki.Kobieta,któramyślała,żenigdyjużniebędzie
szczęśliwa, położna, która nie może być matką. Ja mam czterdzieści jeden lat.
Emerytowany marine. Nigdy nie byłem żonaty. Ba, nigdy nawet nie byłem
poważnieznikimzwiązany.Dzień,wktórymzobaczyłemMel,dzień,wktórym
ją poznałem, był najszczęśliwszym dniem w moim życiu. Otworzyła się nowa
drogadlanasobojga.Meljestdlamniewszystkim.–Jackzapisałcośnakartce.
– To nasz numer. Zadzwoń, ucieszy się. – Podał kartkę Seanowi. – I jeszcze
jedno. Mógłbyś mnie przemycić na oiom? Mike to wspaniały facet, jeden z
najlepszychmoichchłopcówwmarines.Ratowałludziomżycie.Byłbohaterem.
Kochamgo.Niejajeden.
–Masztoumnie.
Jack siedział przy łóżku przyjaciela całą noc, żeby rodzina mogła pospać.
Mikemiałogolonągłowę,założonesączki,jakieśrurki,alenajgorszewrażenie
robiłrespirator.
Proboszcz najpierw porozmawiał z rodziną Mike’a, potem wynajął dwa
pokojewhotelu,wjednymumieściłPaigeiChrisa,poczymwróciłdoszpitalai
kluczoddrugiegodałJackowi,asamzostałprzyMike’u.
Jack przespał się kilka godzin i znów całą noc przesiedział przy łóżku
Mike’a.Odczasudoczasuwstawałzkrzesłainachylałsięnadchorym.
–Wszyscytutajsą,staruszku.Twojarodzina,twoigliniarze,kilkuchłopców
zmarines.Wszyscyczekamy,kiedysięobudzisz.
TrzeciegodniaMikezacząłoddychaćbezrespiratora,nawetotworzyłoczy,
ale patrzył na rodziców i Jacka pustym wzrokiem. Pielęgniarki próbowały go
stymulować,niestetybezskutku.
Jack czuwał przy Mike’u już kolejną noc. Koło dwunastej stanęła za nim
matkaMike’aipołożyłamudłońnaramieniu.Odwróciłgłowęispojrzałwjej
ciemne oczy. Pani Valenzuela była przystojną, silną kobietą po sześćdziesiątce.
Wychowała ośmioro dzieci i miała całą gromadkę wnuków. Jeśli nie była na
oiomie, odmawiała różańce w kaplicy i dziw, że nie miała jeszcze pęcherzy na
palcach.Prawieniesypiała.
–Jesteśbardzocierpliwymczłowiekiem,prawda,Jack?
–Anitrochę.
– Coś tam wiem o tobie. Miguel nie jest pierwszym, nad którym czuwasz.
Nigdy nie opuszczałeś swoich ludzi… wszystko jedno, jak niebezpieczne było
trwanieprzyktórymśzchłopców.
–Miguelprzesadza.
–Niesądzę.Prześpięsiętrochę,żebymranobyłaprzytomna.Dziękujęzato,
corobisz.
–Niezostawiłbymgo,paniValenzuela.Todobryżołnierz.
SzóstejnocyMikeotworzyłoczyiodwróciłgłowę:
–Sarge?
Jackmomentalniepodskoczyłdołóżka,nachyliłsięnadMikiem.Jegooczy
wreszciepatrzyłyprzytomnie.Noinazwałgojakkiedyś,skrótemodsierżanta,
ksywką,imieniemzmarines.
– Tak, Gunny. Jest tu mnóstwo ludzi. Musisz już z nami zostać. Personel
szpitalamanasserdeczniedosyć.
PrzyłóżkuMike’abyłajużsiostra.
–Mike,wieszgdziejesteś?
–Mamnadzieję,żeniewIraku–powiedziałsłabymgłosem.
–Wszpitalu,naoddzialeintensywnejopieki.
–Todobrze,niematusnajperów.
– Mike, zawiadomię twoją matkę. Zaraz wracam. – Jack zszedł na dół, do
poczekalni. Valenzuelowie korzystali z mikrobusu socjalnego podstawionego
przezpolicję,gdziemoglisięprzespać,alewpoczekalnibyłochybazdziesięciu
policjantów.
– Obudził się, jest zupełnie przytomny. Informacja została przyjęta
zbiorowymwestchnieniemulgi.
Jackzadzwoniłdomikrobusu,żebyzawiadomićpaniąValenzuelę,żejejsyn
się obudził, a potem wrócił na oddział. Przy Mike’u było już dwóch lekarzy,
Seanineurolog.
SeanodprowadziłMike’anabok.
–NiedzwoniłemjeszczedoMel,alezadzwonię.Cośtylkochcępowiedzieć.
Siedziałeś przy Mike’u przez bitych sześć nocy. I Mel nie pozwoliłeś zostać
samej.Jesteśdobrymczłowiekiem.Idobrymprzyjacielem.
– Mówiłem ci, to świetny facet, zrobiłby to samo dla mnie. – Uśmiechnął
się.–AjeślichodzioMel…Kiedyzgodziłasiębyćzemną,zacząłemżyć.
KiedyJackwyjechał,MelumówiłasięzLiz,żezabierzejądoGraceValley,
dodoktoraStone’a.DziewczynaczekałananiąprzedsklepemConnie.
–Jesteśpewna,żeniechceszzabraćciotki?
–Niespecjalnie.Wolęjechaćtylkoztobą.
–Wporządku.Ładniedzisiajwyglądasz.
–Dziękuję.–Lizuśmiechnęłasię.
Melucieszyłasię,żeLizzadałasobietrochętrudu,bydobrzewyglądać,w
końcupierwszyrazmiałabyćudoktoraStone’a.Umyławłosy,zrobiładelikatny
makijaż. Miała na sobie znowu dżinsy i obszerny sweter, który i tak niewiele
mógłjużukryć.
–Chcesztegobadania?
–Tak…tak,alejestemzdenerwowana.
–Niemaszpowodu,tonieboli.
KiedydotarłydoGraceValley,Melzorientowałasię,żewizytaulekarzanie
była jedynym powodem zabiegów Liz wokół siebie. Był też inny, dla którego
Liz nie chciała zabrać ciotki. Po drugiej stronie ulicy naprzeciwko parkingu
kliniki stał znajomy, mały biały pikap. Ktoś wysiadł z samochodu i ruszył w
stronę hummera Mel. Liz rozpromieniła się na widok Ricka i pobiegła mu na
spotkanie. Mel widywała ich już razem w barze i miasteczku. Byli bardzo
ostrożni przy Connie i Roniem, ale oni, zdawać się mogło, byli wszędzie.
Trzymalisięzaręce,czasamiRickobjąłLizalbopocałowałjąwskroń.
Tutajbyłoinaczej.Rzuciłamusięwramiona,aonprzytuliłjąmocno,czule.
Rosły,silny,przystojny,aleciąglechłopiec,siedemnastolateknatestosteronie.
Objęlisięicałowalijakdorośli.Tylebyłonamiętnościwtympocałunku,że
ażparabuchała.Kobietaimężczyzna,aprzecieżjeszczedzieci.
Melchrząknęła.Oderwalisięodsiebieniechętnieipodeszlidoniej.
–Cześć,Rick.Niewiedziałam,żeciętuzobaczę.
– Zwolniłem się z lekcji, chociaż nie wiem, czy obecność przy USG
własnego dziecka to takie częste usprawiedliwienie nieobecności w szkole. Liz
chciała,żebymprzyjechał.
– Rozumiem. – Tacy dorośli. Tacy młodzi. Smarkacze. Można się w tym
było pogubić. Ich wzajemna miłość w jakimś sensie bardziej niepokoiła niż
samotna ciąża nastolatki. Najwyraźniej oboje chcieli tego dziecka, rzecz
niemożliwaudzieciaków.
–Idziemy,doktornanasczeka.
Mel rozmawiała z Johnem Stone’em, opowiedziała mu, kogo przywiezie.
Zaczęło się badanie. Rick usiadł obok Liz, wziął ją za rękę w taki specjalny
sposób, jak młody mąż. Wpatrywała się w niego z miłością, gdy on patrzył na
monitor.Dzieckoporuszałosię,kopało.
–OJezu–powiedziałRick.–Jezu,spójrzcietylko.
–Potraficieodczytaćszczegóły?–zapytałJohn.–Turączki,nóżki,główka,
pupaipenis.
W Ricku dokonała się raptowna przemiana. Czymś innym jest patrzeć na
rosnący brzuch i wiedzieć, że rodzi się w nim życie, czymś innym zobaczyć
dzieckoiwiedzieć,żetotwójsyn.Oczymusięzamgliły,zacisnąłusta,żebysię
opanować.
–OBoże.–SchyliłgłowęipocałowałLizwczoło.Zaczęłapłakać,aRick
szeptał:–Wszystkobędziedobrze,Liz.Wszystkobędziedobrze.–Scałowywał
jejłzytakczule,takprawdziwie.
Melztrudemsiępowstrzymała,byniezapłakaćrazemznimi.
ZnałaRickaoddnia,gdypojawiłasięwVirginRiver.Odrazugopolubiła,
ale teraz miała poczucie, że nic o nim nie wie. Kiedy przekroczył granicę i
wszedł w to nowe życie? Co on tu robi, oglądając swojego syna na monitorze,
kiedypowinienbyćnalekcjimatematykizrachunkuróżniczkowego?
Johnskończyłbadanie,zrobiłwydrukobrazuzmonitoraiwyprowadziłMel
nachwilęzgabinetu.
– Waw – mruknęła Mel. – Znam go od początku mojego pobytu w Virgin,
aleniespodziewałamsię,żebędzienabadaniu.Tatuś.Szybkodorósł.
–Młodziigłupi.Takwsobiezakochani,żeażbólpatrzeć.Myślisz,żetoza
wcześnie,żebymwysłałSydneydoklasztoru?
–Ośmiolatkę?Trochęzawcześnie.
–Prawieszóstymiesiąc,piętnaścielat.Cholerajasna.
–Ciii.Bocięusłyszą.
– Mel, nie usłyszą. Trzeba by kopnąć w drzwi, bo znowu zabiorą się do
robotytu,wmoimwgabinecie.
– Oni tego teraz nie robią, John, i serca im krwawią. Może tu być jakieś
szczęśliwezakończenie?
WdrodzepowrotnejMelzapytałaLiz:
–Dlaczegominiepowiedziałaś,żeRicktubędzie?
–Conniebysiętoniepodobało.
–Nibydlaczego?Rickjestojcem.
–CiociaConniesięwścieka.JestwściekłanamnieinaRicka.Amamato
już w ogóle. Taka jest wkurzona, że odjazd. Nie chce słyszeć o Ricku.
Powiedziała,żebymnigdywięcejsięznimniespotykała.
–OdesłałaciędoVirginRiveriniechce,żebyświdywałaRicka?Gdzietu
sens?
– No właśnie. Głupie, nie? – Liz pomasowała brzuch. – Chłopiec –
powiedziałajakośsmutnoiłzaspłynęłajejpopoliczku.
Jeśli kobieta jest na tyle dojrzała, żeby mieć dziecko, to jest też dość
dojrzała, by kochać to, co nosi w sobie. Dość dojrzała, by kochać mężczyznę,
którysiędotegoprzyczynił,pomyślałaMel.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
ProboszczzostawiałPaigeiChrisawhotelu,kiedyszedłdoszpitala.
Był pewien, że nic im nie grozi. Paige regularnie dzwoniła do ośrodka.
NawetgdybyWesowijakimśsposobemudałosięstamtąduciec,niemiałszans
dowiedzieć się, gdzie aktualnie przebywają żona i syn. Gdy Proboszcz wracał,
wydawała westchnienie ulgi. Nie wiedział, czy chodzi tylko o Wesa i koszmar
małżeństwa, czy też jej lęki mają głębsze podłoże. Niewiele o niej wiedział, a
niczupełnieojejrodzinie.
W czasie wielogodzinnej podróży z Virgin River do Los Angeles mieli
mnóstwoczasunarozmowy.Paigeopowiadałazożywieniemanegdotyoażzbyt
wytwornym salonie piękności, w którym pracowała, o dobrych czasach z
przyjaciółkami, z którymi dzieliła połowę bliźniaka. Mówiła nawet o
chłopakach, z którymi się umawiała. Trochę też opowiadała o Wesie, cicho,
niemal szeptem, żeby Chris nie słyszał. Kiedy jednak rozmowa schodziła na
owdowiałąmatkęistarszegobrata,natychmiastmilkłaipochmurniała.
– Od kiedy wyszłam za mąż, kontakty z rodziną bardzo się rozluźniły, a z
Budemnigdyniebyliśmysobiebliscy,nawetjakodzieci.
– Może teraz to się zmieni. Nie trać szansy – odpowiedział Proboszcz. –
Dałbym wszystko za godzinę spędzoną z matką. Wstąpiłem do marines, by
zyskaćbraci.
–Wiem,wiem…
– Nie chcę cię do niczego namawiać, ale skoro już będziesz w Los
Angeles…
–Niespodobałabycisięmojarodzina,John.
–Niemuszęichpolubić,onimnieteżnie.Mówiętylko,żemaszokazjęich
odwiedzić.
Minęłyczterydni,zanimzdecydowałasięzadzwonićdomatki,kolejnedwa,
zanim doszło do spotkania. Zaprosiła Johna, by pojechał z nią na kolację do
brata,gdziemiałabyćmatka.
Proboszczpotrzechminutachmiałjużswojepodejrzenia,alegodzinęzajęło
muposkładanieukładanki.Pięćdziesiątsiedemminutzadługo.Niewieluspotkał
takichludzi.On,samotnik,kiedywyczułcośtakiego,omijałszerokimłukiem.
Brat przywitał ich w drzwiach. Mieszkał w niewielkim, tanim domu na
małym, pozbawionym drzew osiedlu, gdzie ludzie sami naprawiają swoje
samochody. Przed domem był, zadbany trawnik, ale już na sąsiedniej posesji
była łysa ziemia otoczona siatką. Bud miał na sobie T–shirt, spodnie khaki, w
rękupiwo.
–Hej,hej.Mojadziewczynka.–Zszedłnaścieżkęwitaćsię.–Jaksięmasz,
maleńka?
Objął siostrę, ale ona nie oddała uścisku. Bud z szerokim uśmiechem i
wyciągniętądłoniąpodszedłdoProboszcza.
–Nowychłopak.Siemanko.Piwko?Wyglądaszminatakiego,colubipiwo.
ProboszczuścisnąłrękęBuda.Taknaprawdęnieprzepadałzapiwem.Inie
bardzobył„nowymchłopakiem”.
–Dziękuję.Iniejestemnowym…
–Wchodźcie.Witajciewnaszychskromnychprogach.
Proboszczpodchwycił,ocochodzi.Ktokogowypunktuje,zyskaprzewagę.
–Miłotu.–Salonikbyłurządzonyzestaraniem,lśniącyczystością,dający
poczucie wygody, z ogromnym telewizorem. – Ładny trawnik. Musiałeś się
napracować.
– Nie, to Gin. Mówi, że lubi, by było ładnie, ale tak naprawdę walczy o
pierwsze miejsce na osiedlu. – Nie przywitał się z Christopherem, położył mu
tylko rękę na głowie i chciał wypchnąć z saloniku. – Dzieciaki są w pokoju
zabaw,idźdonich.
–Możesztuzostać,jeślichcesz–powiedziałProboszcz.
Chłopiecnatychmiastprzywarłdojegonogi.
–Chodźciedokuchni.Mamycośnaprzegryzkę,stekiicośtam.Fajnie,że
wpadłaś,siostrzyczko.Cosięstało,żewyszłaśzukrycia?
Paigedrgnęła.
–PrzyjacielJohna…Jestwszpitalu.Topolicjant…
Weszli do kuchni. Starsza pani, która przygotowywała sałatę, oderwała się
odpracy.
–Paige…Och,Paige.
Była niższa niż córki, bardzo szczupła, wręcz chuda. Ubrana w spodnie i
bluzkęzapiętąpodszyjęnamomentnasunęłaProboszczowiwspomnieniematki.
Objęłysię,obiejakbywzruszone.
–Mamo,mamo–szepnęłaPaige.
Potemuścisnęłająmłodszaznaczniekobieta.
–Taksięcieszę,żecięwidzę,Paige.
– Dolores, Gin, poznajcie Johna, nowego chłopaka Paige – dokonał
prezentacjiBud.
–Niejestemnowym…
–Napijeszsiębudlite?Wiesz,jakktośmanaimięBud,tomusipićbudlite.
Coztymtwoimkumplemwszpitalu?
Proboszczprzyjąłpiwoipowiedział:
– Jest gliną. Został postrzelony na służbie. Ciężko postrzelony. Dlatego
przyjechałem.
–Hej,czyjaniesłyszałemotymwwiadomościach?–zapytałBudzapewne
samegosiebieitrąciłsiębutelkamizProboszczem,którypomyślał,żetoraczej
dziwnymomentnatoast.
–Może.Prawdopodobnie.
–Tak,słyszałemcośotym.Dużomaszprzyjaciółgliniarzy?–zainteresował
sięBud.–Chris,idźbawićsięzdziećmi.Toco,dużomaszkumpligliniarzy?
–Jednego.–ProboszczniezdejmowałdłonizramieniaChrisa.
Zaczynało do niego docierać, że brat Paige jest burakiem. Władczym,
niedojrzałym, tępym, pozbawionym szacunku dla innych burakiem, który
stanowczopreferujerozwiązaniasiłowe,boteprzynajmniejrozumie.
Budusiadłuszczytustołu.Naśrodkustałamiskazchipsamiidrugazsalsą.
Przez otwarte drzwi Proboszcz mógł widzieć wypieszczony ogródek otoczony
wysokim murem. Na trawniku grill, kąpiółka dla ptaków, meble ogrodowe,
ogrodowa drewniana wanna do gorących kąpieli. I żadnych zabawek. Paige
wspominałachybaotrójcedzieci…
Bud gestem zaprosił Proboszcza, by usiadł przy stole za domem. Był
niewysoki,metrsiedemdziesiątnajwyżej,miałkrótkoostrzyżonewłosyiciągle
sięuśmiechał.Wiadomo,człowiekuśmiechasię,jeślimapowód,leczkiedyktoś
uśmiechasięcałyczas,oznaczato,żecośukrywa.Razjeszczepróbowałodesłać
Chrisa,żebyposzedłsiębawić.WtedyProboszczwziąłmałegonakolana.
Kobietyniczymlemingiusiadłyprzystolewśladzamężczyznami.
Budzacząłpogryzaćmaczanewsalsiechipsyipopijałpiwem.
–Powiedz,gdziewłaściwieterazmieszkasz–zwróciłsiędoPaige.
–WVirginRiver.Wgórach,napółnocystanu.Bardzotamładnie.Mnóstwo
wielkichdrzew.
–Jaktamwylądowałaś?
–Jechałamdoprzyjaciółkiizabłądziłam–powiedziałatrochęzbytcicho.–
Christrochęgorączkował,namiejscubyłlekarz,itakzostaliśmy.
ProboszczusiłowałzkamiennątwarząsłuchaćniemalfikcyjnejrelacjiPaige.
TakąwersjęmogłaopowiadaćnowymznajomymwVirginRiver,alenieswoim
najbliższym. Została ze względu na Chrisa i zakochała się w tym miejscu.
Ludzietacymili.Byłakuratpotrzebnyktośdopomocywbarze.Pomyślała,że
możeprzydasięjejodmiana.Chciałaspróbować,zobaczyć,czyodnajdziesięw
nowychwarunkach.
Budzapytał,coWesnato.
–Wiesz,niebyłspecjalniezadowolony,alemusiałampodjąćdecyzję.
Niebyłspecjalniezadowolony?–pomyślałProboszcz.Paigeijejbraciszek
kluczyli wokół prawdziwego dramatu, nie dotykając go. Czy ci ludzie nic nie
wiedzieli o jej życiu? O jej smutnym, groźnym małżeństwie? O jej walce o
ratowanieżycia?Ratowaniedzieci?
Przybiegła dziewczynka, siedem, osiem lat, z dzikimi oczami. Chwyciła
garśćchipsów,ojciecnaniąwarknął,żebywracaładozabawy,imałauciekła.
Paige opowiadała trochę, o okolicy, o lasach sekwojowych, o ludziach, o
prostymżyciu.Budwstał,wyjąłdwakolejnepiwa.Proboszczpodziękował,ale
Buditakzostawiłprzednimbutelkę.
GdyChrissięgnąłniepewniepochipsa,Budpowiedział:
–Todladorosłych,synu.Maleccofnąłłapkęjakoparzony.
Proboszcz nie spiorunował Buda wzrokiem, ale przysunął miskę i podał
chipsaChrisowi.
–Możejestgłodny–powiedziałikątemokazobaczył,żePaigeleciutkosię
uśmiechnęła.
DoloresiGinprawiesięnieodzywały,prawieteżnietykałychipsów.
Przybiegła następna dziewczynka i ojciec wrzasnął, że ma wracać do
zabawy.
Wszyscy przyjaciele Proboszcza byli żonaci, dzieci były dla nich całym
światem, kobiety niemal bóstwami. Nie znał ojca, który wrzeszczy i każe
dzieciomznikać.Miałochotęwstaćipowiedzieć:„Koniecwizyty”.
Gdy rozległ się płacz, Gina, zerwała się od stołu. Po chwili wróciła ze
ślicznym, może dwuletnim dzieciakiem o jasnych, kręconych włosach, ze
śladamiłeznapoliczkach.
BudzapytałProboszcza,czymsięzajmuje.
–Jestemkucharzem.Mójkumpelotworzyłbar,pojechałemdoniegonaryby
izostałem.
Przezchwilęrozmawialiobarze.Niepolubiłburaka,alestarałsię.Wkońcu
niemusiałlubićkażdego.StarałsięprzezwzglądnaPaige.Chciał,bywiedziała,
żezachowujesiętakdlaniej.
–Acorobiłeś,zanimzostałeśkucharzem?–indagowałdalejBud.
–Byłemwmarines.Okołodwunastulat.
–Anawojnęsięzałapałeś?
–Dwarazy.Niczabawnego.
–Awięcterazjesteśkucharzem?–Budsięzaśmiał.–Wyglądaszbardziejna
bramkarza.
–Niepotrzebujemywnaszymbarzebramkarza.
–Skoromowaogotowaniu,coztąsałatą?–zapytałBud.
Matka i szwagierka Paige natychmiast się podniosły. Paige chciała iść za
nimidokuchni,aleBudjąpowstrzymał.
–Siedź,poradząsobie.Usiadła.
Nastolepojawiłosiępięćtalerzy.Proboszczprzeliczyłdwarazy.
–Adzieci?–zapytał.
–Ginmadlanichhotdogi,zjedząwpokojudozabaw.Czasamilubiępobyć
tylkozdorosłymi.
Pokójdozabaw…Proboszczzwróciłuwagęnatookreślenie.Wyostrzałmu
sięsłuch.
–CozWesem?
–Niewiem.Zgłosiłsiędoośrodkadlanarkomanów.
–Jakto?
– W jego zawodzie często się zdarza, że ludzie wpadają w narkotyki.
Wiesz…Podkręcacze.Speedy.
To była amfetamina, trudno powiedzieć, że niewinny podkręcacz, pomyślał
Proboszcz.
–Niemogłaśmujakośpomóc?
Rzuciłabratuzimnespojrzenie.
–Nie,Bud,niemogłam.Tobyłocałkowiciepozamojąkontrolą.
–Możeprzynajmniejpowinnaśtrzymaćjadaczkęnakłódkęiniedziamgać.
Proboszcz odłożył gwałtownie widelec. On, który rzadko używał
wulgaryzmów,ajeśli,totylkownajbardziejgorącychmomentach,powiedział:
–Cośchybapierdolnąłeś,nie?
Budszarpnąłgłową,spojrzałProboszczowiwoczy.
– Powiedziała ci, że miała dom o powierzchni dwóch tysięcy metrów
kwadratowych,zbasenem?
ProboszczspojrzałnaPaige,onananiego,apotempowoliprzeniosławzrok
naBuda,alezwracałasiędoProboszcza:
– Mój brat nie rozumie. Powierzchnia domu, w którym mieszkasz, nie ma
nicwspólnegozczymkolwiek.
– Cholerna prawda – odparował Bud. – Ja tylko mówię, że czasami
powinnaśzamknąćjadaczkę.
Proboszcz miał wrażenie, że zaraz eksploduje. Krew pulsowała mu w
skroniach. Nie miał prawa nic mówić, był gościem, to była rozmowa między
rodzeństwem, a jednak chciał wykrzyczeć: „Ten facet skopał ją na moich
oczach.Zabiłkopniakiemwbrzuchichdziecko!”.
–Bud,onbyłagresywny.
–Jezu,zwykłekłótnie.Wesbyłprzepracowany.
Proboszcz z trudem się hamował. Poczuł na swojej wielkiej łapie drobną
dłońmatkiPaige.
– Bud nie chciał powiedzieć nic złego. W naszej rodzinie nigdy nie było
rozwodu. Wychowałam dzieci w przekonaniu, że trzeba zawsze starać się
zrozumiećdrugąosobę,przejśćponadproblemami.
–Wszyscymająswojeproblemy–dorzuciłaGinztymsamymcoDolores
błagalnymspojrzeniem.
Proboszcz nie był pewien, czy zdoła doczekać steków. Czy wcześniej nie
przyciśnieBudadościany,niepodsuniemupieścipodnosidlaodmianyjemu
niekażezamknąćjadaczki.
– To nie były problemy – tłumaczyła Paige. – To była agresja. Atakował
mnie.
–Atam.–Buduniósłpiwodoust.
Rozległ się przeraźliwy krzyk i do matki przypadł Chris, trzymając się za
przedramię. Proboszcz nachylił się, odjął rączkę i zobaczył czerwone ślady
małychzębów.
–Ktośgougryzł?–spytałzabsolutnymniedowierzaniem.
–Atam–powtórzyłBud.–Smarkacze.Pogodząsię.–Machnąłręką,miał
to w nosie, nie czuł się ani trochę odpowiedzialny za to, że pozostawiał dzieci
samesobie.
–Cośprzyniosę.–Ginzerwałasięzkrzesła.
Doloresteżwstała.
–Trzebaprzyłożyćlód.
Gdy Proboszcz posadził sobie Chrisa na kolanach, Paige podniosła się…
najlepiejbyłobytookreślić…majestatycznie.
–Pójdziemyjuż–oznajmiła.
–Siadaj–rzuciłostroBud.
Proboszcz miał wrażenie, że tym razem naprawdę straci panowanie nad
sobą. Oddał małego Paige, oparł dłonie na stole i przysunął twarz do twarzy
Budatakblisko,żetamtenodsunąłgłowę.Widziałkątemoka,żePaigeidziejuż
dodrzwi.
–Szkoda,żeniezjemytychsteków.–Zgiąłswójwidelecwpółiwrzuciłgo
wsałatęBuda.–Niewstawaj.
DogoniłPaigejużnaścieżce.Kobietywybiegłyzdomu,wołałyzanią.
Domyślałsię,ocochodzi.ChciałyjakośusprawiedliwićBuda,przepraszać
zaniego,namawiać,żebywróciła.OdebrałodniejChrisa.
–Pożegnajsię.Myidziemydosamochodu.
Matka i bratowa chwyciły Paige za ręce, ale uwolniła się, pożegnała i
wsiadładofurgonetki.
–Chrisijaustaliliśmy,żenakolacjęjemynaleśniki–powiedziałProboszcz.
–Naprawdęchciałamimwytłumaczyć.Dlaczegonie…
Uścisnąłjejdłoń.
– Już w porządku – szepnął i dodał głośniej: – Po naleśnikach chciałbym
zajrzećdoMike’a.
–Oczywiście.
– Wiesz – podjął Proboszcz – moja matka była trochę podobna do twojej,
drobna i silna. Byłem wyższy od niej, kiedy miałem dwanaście lat, a ona,
dystyngowana pani z kościoła, potrafiła wytargać mnie za uszy. Niech tylko
zakląłem, już była przy mnie, potrafiła chwycić mnie za ucho i zmusić, żebym
klęknął. Jeszcze tydzień przed śmiercią tak mnie potraktowała. – Ścisnął dłoń
Paige. – To, jak wstałaś i wyszłaś… Byłem z ciebie strasznie dumny. Jesteś
silniejsza,niżchceszpokazać.
Westchnęła.
–Powinnamwstaćiwyjśćwcześniej.Byłamtegobliska.
–Jateż.Możezabardzosięstaraliśmy.Onzawszetaksięzachowuje?
–Jeśliakuratniewpadawponurynastrój.
–MadobrykontaktzWesem?
– Uważa, że Wes jest niesamowity. Myśli, że jest bardzo bogaty i
najmądrzejszyzewszystkich.ZkoleiWesmagozaidiotę.
–Hm…–Proboszczzastanawiałsięprzezchwilę.–Budnaprawdęuważa,
że warto oberwać kilka razy do roku za cenę dwóch tysięcy metrów
kwadratowychzbasenem?
–Wydajemisię,żetak.Napewnotak.
–Myślisz,żechciałbysięwprowadzićdomojegowielkiegodomu?
Paigezaśmiałasię.
–Maszgdzieświelkidom?
–Nie,aleposzukam,dlaBuda.
Tounosiłosięwpowietrzu,odkiedypojawiłasięwVirginRiver.Przyniej
Proboszczstawałsięłagodniejszyispokojniejszy,przyniejchciałbyćlepszy.I
cośjeszcze.Jejzapachczylekkiedotknięciepodniecałygo.
Od wielu tygodni praktycznie się nie rozstawali. Coraz bardziej
przywiązywałsiędoChrisa,zkażdymdniem,zkażdągodzinąmiałcorazwięcej
czułościdlaPaige.Kiedyujmowałjejdłoń,nigdysięniecofała.
Kiedyjąobejmował,przytulałasiędoniegolekko.
Chciał, żeby tak było już zawsze. W Los Angeles dzielili pokój w hotelu.
Dwaszerokiełóżka,mamaisyneknajednym,onnadrugim.Byłotocudownei
bolesne.Słyszałkażdyszmer,każdeporuszenie,izastanawiałsię,jakbytobyło
leżeć obok niej, przygarniać ją do siebie. Kiedy brał prysznic zaraz po Paige,
kręciłomusięwgłowieodzapachujejmydła,szamponu,balsamu.
Mike Valenzuela siadał już i jadł sam, chociaż ciągle jeszcze czuł się tak,
jakby ktoś stuknął go pałką w łeb. Mała była nadzieja, że wróci do służby w
policji. Czekała go długa, intensywna terapia. Kryzys minął, coraz mniej
kolegów czuwało w szpitalu. Zeke i Paul pojechali do domu, Jack i Proboszcz
teżzaczęlimówićopowrociedoVirginRiver.
Proboszcz namówił Paige, żeby przed wyjazdem z Los Angeles zajrzeli
jeszczedojejdomu,niechbyzabrałatrochęswoichrzeczy.
–Niesądzę,byśzniósłtakąwizytę.Toogromnydom.Postaramsię,żebyto
trwałojaknajkrócej.Niechcęzabieraćzbytwielurzeczy.
Przejechali
przez
bramę
z
ochroniarzem
i
znaleźli
się
w
nieprawdopodobnym osiedlu. Luksusowe, olbrzymie domy posadowione na
wypielęgnowanych trawnikach. Gosposie, sprzątaczki, projektanci zieleni,
ogrodnicy, ostentacyjny luksus, taki to był świat. Dom Paige przypominał
rezydencjęwwiejskiejposiadłości.Byłtakogromny,żenapewnobysięwnim
zgubili.
– Boże, niesamowite – mruknął. – Paige, musiałaś poczuć, chociaż przez
pięćminut,żetojestjednakcoś.
Położyłamudłońnakolanie,podniosławzrokipowiedziała:
– Ani przez pięć minut. Błagałam go, żeby nie kupował tego domu. Ciągle
sięzłościł,bospłaty,borachunki,alemusiałgomieć.Chceszwejśćirozejrzeć
się?
Niechciał.Umieściłjąwpokoikunadkuchniąwiejskiegobaru,bezwygód,
wosadzie,gdzieniebyłonawetszkoły.
–Dośćjużwidziałem.PoczekamtutajzChristopherem.
CotomusiałooznaczaćdlaWesa,zastanawiałsięProboszcz,kiedyzniknęła
wewnętrzudomu.Straciłwszystko:kobietę,dziecko,tęwielkąrezydencję.Czy
przyszło mu do głowy, że gdyby traktował żonę z troską, miałby nadal swój
„stanposiadania”?
Paige zapakowała do czterech niewielkich toreb nieco rzeczy dla siebie i
Chrisa. Zabrała trochę zabawek i książek. W ostatniej chwili dodała jeszcze
trzykołowyrowerekChrisa.Proboszczumieściłcałybagażnaskrzynifurgonetki
iruszyliwdrogę.MniejwięcejpodwóchgodzinachPaigepołożyładłońnajego
dłoni.
–Boże,cozaulga.Mamnadzieję,żenigdyjużniewejdędotegodomu.
–Fatalniemiećtowszystkoistracić.Amerykańskisen.Każdyfacetuważa
takieżyciezaspełnieniemarzeń.Rodzina,sukces,rzeczy.
–Taksobiewyobrażasztenwielkisen,John?
Roześmiałsię.
– Moje sny są znacznie skromniejsze. I pewnie znacznie mniej
skomplikowane.
Już nie, pomyślał. Jego wyobrażenie o życiu doskonałym, najlepszym we
wszechświecie,siedziałoobokniego.Takbliskieitakniedosiężne.
RickmieszkałwVirginRiverprzezcałeżycie,chodziłcałelatadoszkołyz
tymi samymi dzieciakami, koledzy go lubili. Był w ostatniej klasie, kończył
szkołę,kiedyjegożycieuległodramatycznejzmianie.Terazzabierałcodziennie
doszkołyciężarnąuczennicę.
MałoktorozpoznawałwLizdziewczynę,któraspędziłapoprzedniąwiosnę
wVirgin.Prawdęmówiąc,ciężarnauczennicadrugiejklasywyglądałamłodziej
niż pierwszoklasistka chodząca w króciuteńkich spódniczkach i botkach na
wysokichobcasach.Lizziewydawałasięwtedybardziejotrzaskanazeświatem.
Terazniemiaławsobiedawnejostentacjiikrzykliwości,byłanieśmiała,jakby
krucha,zakłopotana.ByładziewczynąwciążycałkowicieuzależnionąodRicka.
Starałsiębyćtakbliskoniej,jaktylkomógł.Odprowadzałjąnalekcje.Nie
mógł zostawić jej samej między chichoczącymi pannicami, z których połowa
dałaby wszystko, żeby się z nim umówić. Spóźniał się na własne lekcje.
Nauczycielom się to nie podobało. Nie udawał, że jest kuzynem czy
przypadkowym fatygantem. Wyprostował plecy i dawał jasno do zrozumienia,
żejestzLizzwiązany.Tojegodziewczynaijegodziecko.
Wolałbytegonierobić,alemusiał.Niemiałanikogopozanim.
Musiałoskończyćsięszkolnąrozróbą.Pewiendrugoklasista,niejakiJordan
Whitley, głupek robiący zawsze wiele szumu, zaczął opowiadać jak to Rick
„tentego co noc”. Ricka tak to wyprowadziło z równowagi, że przyparł
smarkacza do szafki na ubrania w korytarzu i dał mu wycisk, ale sam też
oberwał, zanim nauczyciele zdążyli ich rozdzielić. W pracy pojawił się z
podbitymokiem.
–Atobiecosięstało?–zapytałgoProboszcz.
–Nic.Jedendupekwyrażałopinienatematmojegożyciamiłosnego.
–Hej,przeztakiecośdostaćwdziób?
–Nie,Prob,tojamuprzyłożyłem.Myślę,żezamało.
–Chybatrochęstraciłeśpanowanienadsobą?
Rickwzruszyłramionami.Prawdęmówiąc,nielubiłgówniarzaioddawna
miałochotęmuwlać.
–Zabardzokłapiedziobem.Możeterazsięzamknie.
ŻyciemiłosneRickaprzedstawiałosięmizernie,chociażtak,uprawiałseks.
Świerzbiłogo,alenicdziwnego.Lizpotrzebowałaczułości,pieszczot.Czasami,
wracając ze szkoły, zjeżdżali gdzieś na parking. Zwykłe kończyło się to łzami,
uspokajaniem i pocieszaniem Liz. Tulił ją, zapewniał, że kocha i że wszystko
będziedobrze,choćwtoakuratwątpił.
CiotkaConniekrążyła wokółnichjak jastrząb,upewniającsię, żeniebędą
robićnic„dorosłego”.Pozostawałyzatemtekrótkiechwilewczasiepowrotów
zeszkoły.
Mowyniebyło,żebyspalirazem.Bożeuchowaj!Lizjeszczemogłabyzajść
wciążęalboco.
Chciałauciec,wziąćznimślub.Piętnaścieisiedemnaścielat.Chryste.
Powstrzymywałją.Zapewniał,żejejnieopuści,alemałżeństwobyłobyzbyt
nierozważnymkrokiem,ajużjedentakipopełnili.Czasamiwydawałomusię,że
ją przekonał. Powinni przynajmniej poczekać do chwili, aż zdecydują, co z
dzieckiem,takabyłagłównamyśl.
Starałsięzachowywać,jaknależy,poprostuuczciwie,alecorazbardziejsię
wtymgubił.NieokazywałtegoprzyLiz.Itakmiaładośćzgryzoty,niemógłjej
opowiadać,żeniewie,coczuje,niewie,comarobić.
Tobyłajegozgryzota,bezżadnejgłównejmyśli.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
WdrodzedoVirginRiverProboszczwypytywałPaigeodawneprzyjaciółki,
JeannieiPat.
Zaraz po powrocie wszedł do internetu. Rzecz okazała się śmiesznie łatwa,
Alekilkadnizbierałsięnaodwagę,żebypowiedziećPaige,coznalazł.
–Mamnadzieję,żesięniewychyliłem,ale…znalazłemtwojeprzyjaciółki–
obwieścił w końcu, kiedy po położeniu Chrisa zeszła do kuchni. Wyjął z
kieszenikartkęzichnazwiskamipomężach,adresamiinumeramitelefonów.–
Znowumieszamsiędotwoichspraw,alepomyślałem…
Paige otworzyła usta. Wzięła kartkę z wahaniem, wpatrywała się w nią
długo, potem spojrzała na Proboszcza, znowu na kartkę, na Proboszcza, na
kartkę.Anakonieckrzyknęłagłośno:–John!–Rzuciłamusięnaszyję,kilka
razyucałowaławpoliczkizgłośnymcmok.–Jaktozrobiłeś?
–Tobyłołatwe.Muszęcipokazać,jaksiępracujenakomputerze.Niemogę
uwierzyć,żenigdyniemiałaśznimdoczynienia.
Pokręciłagłowąiznowuspojrzałanakartkę.Wesniepozwalałjejzbliżaćsię
doswojegokomputera,niechciał,żebymiałakontaktzeświatemzewnętrznym.
–Zadzwońdonich.Ztelefonuwmoimmieszkaniu,zamiastztego.Pogadaj
zdziewczynami.
Raz jeszcze pocałowała go w policzek. Patrzyła na niego z taką
wdzięcznością, że serce mu topniało. A potem zakręciła się i pobiegła do jego
mieszkania,ściskającwdłonikartkę.
–Tak–powiedziałProboszczdosiebiepodnosem.–Różnedrobiazgimogę
dlaniejwyszukiwać.–Iwróciłdoszatkowaniawarzyw.
DokuchniwszedłJack,spojrzałnaProboszczaizmarszczyłczoło.
–Cosiętakszczerzysz?
–Wcalesięnieszczerzę.
–Proboszcz,niewiedziałem,żemasztylezębów.
–Paige.Znalazłemdlaniejcośwsieci,aonastraszniesięucieszyła.Ityle.
– Wygląda na to, że ty też się strasznie ucieszyłeś. Aż pokraśniałeś. Jezu,
nigdyniewidziałem,żebyśtaksięszczerzył,całągębą.Domnienigdytaksię
nieuśmiechałeś.
Tak, pomyślał, wielka tajemnica. Gdybyś ty rzucił mi się na szyję i zaczął
obcałowywać,zobaczyłbymzwykłągębę.Alenieprzestałszczerzyćzębów.Nie
mógłprzestać.
Jackpokręciłgłowąiwyszedłzkuchni.
Był jeszcze jeden produkt uboczny poszukiwań Proboszcza. Otóż Paige
miała mu mnóstwo do opowiedzenia. Pat nadal mieszkała w Los Angeles,
urodziłacóreczkęipracowałanapółetatuwnowym,naprawdęekskluzywnym
salonie. Miała nawet wśród klientów trochę celebrytów, co prawda tych nieco
mniejszych,alezawsze,ijejrenomarosła.NatomiastJeannieprzeniosłasiędo
Oregonu,pomyśleć,akuratdoOregonu!Znajludniejszegostanu,zKalifornii,z
LosAngeles,dowiejskiejkrainy,lasy,jeziora…ItowłaśnieJeannie!Imatam
własny biznes! Wyszła za starszego o dwanaście lat faceta, zaprzysięgłego
kawalera. Był pilotem na samolotach transportowych, przez dziesięć dni latał,
potem dwa tygodnie odpoczywał w domu. Przed kilku laty kupili salon dla
Jeannie i teraz, trzydziestolatka i czterdziestodwulatek, myśleli o dziecku,
musielitylkoznaleźćkogoś,ktopoprowadziinteres.
– Zaoferowała mi pracę, możesz uwierzyć? Powiedziała, że wszystkiego
mnienauczyiżebardzobymniechciałamiećblisko.
–Wow,musiałaśsiębardzoucieszyć.Dałabyśsobieradę?
ZuśmiechempołożyłarękęnaramieniuProboszcza.
–Muszęnajpierwuporządkowaćkilkaspraw,zanimzacznęwogólemyśleć
oczymśpodobnym.
Miała do przekazania mnóstwo detali na temat życia przyjaciółek, nie
omijaławswojejrelacjiniczego.Dopóźnasiedzieliprzykominku.
– Nie wiem, jak ci dziękować – powiedziała wreszcie. – Wspaniale było z
nimiporozmawiać.
–Powinnaśpodtrzymywaćtekontakty.Napewnomaciesobiemnóstwodo
opowiedzenia.
–Aletorozmowymiędzymiastowe,międzystanowe,John.
– I co z tego? Dzwoń codziennie, jeśli chcesz. Myślisz, że mogłabyś je
oodwiedzić?
–PatjestwLosAngeles,ajatamniepojadę.Nasamąmyśldostajęgęsiej
skórki.Kiedyjuż sprawytrochęsię ułożą,możeodwiedzę Jeannie,poznamjej
męża,zobaczęsalon.
Adwokat Paige przygotował papiery rozwodowe. Wes podpisał je bez
protestów i prosił powtórzyć, że żałuje za wszystko i nie chce stwarzać
problemów. Miał tylko jedno życzenie. Mianowicie chciał dostać prawo do
nadzorowanych spotkań z synem. Spodziewał się, że wypiszą go z ośrodka
przed Świętem Dziękczynienia. Paige zadzwoniła do Brie i powtórzyła, czego
sięwłaśniedowiedziała.
–Nieufammu.
– Nie powinnaś – przytaknęła Brie. – Fakty są takie, że nie wiemy, na ile
skuteczne okaże się leczenie w ośrodku. Po drugie, a może najważniejsze, nie
mamy pojęcia, czy naprawdę zależy mu na skończeniu z narkotykami, czy też
tylko udaje. Wiesz, oporny pacjent, mówiąc delikatnie. Gdybym była jego
adwokatem, doradziłabym, żeby się kajał, łkał, rozpaczał, za wszystko winił
dragi,zrobiłobytoznacznielepszewrażenieniżstawianiejakichkolwiekżądań
kobiecie,którąwysłałkopniakiemnaksiężyc.
–Piękniepowiedziane–skomentowałaPaige.
– Nie wszyscy prawnicy są draniami. Być może taka rada kazałaby mu się
jednak zastanowić nad sobą. Wiesz, takie przesłanie: „Zmień się, człowieku,
żałuj,stuluszy”.Niezawszetoskutkuje,aleczasamitak.Takąpostawąjakteraz
nicniezwojujewsądzie.Niewiemy,jakprzebiegałoleczenie,alejeśliwyjdzie
pomiesiącu,toraczejniezdążyzamienićsięwanioła.Dwamiesiące,kwartał,
tojużbrzmilepiej.Narazienieprzekreśliłzupełnieswoichszans.
–Matrzyodnotowanepobicia.Zatrzeciepowinienautomatycznietrafićdo
więzienia.
– Z tym to różnie bywa. Może być sądzony, skazany i wyrok okaże się
mniejszy,niżsięspodziewasz.Madobregoprawnika.Dostanieniewiele,szybko
wyjdzie…Wkażdymraziewyroktojednakwyrok.Mojarada?Niegódźsięna
żadneodwiedzinyiprzyjdoprzoduwsprawierozwodujakwalecdrogowy.Jeśli
facet rzeczywiście będzie się starał udowodnić, że jest czysty, może próbować
walczyćozmianywpostanowieniuoopiece,aletobędzietrwałolata.
–Rozumiem,strategiaopóźniania,czaspłynie,codziałanamojąkorzyść.
–Nowłaśnie.Notonarazie.Bądźczujna.Pamiętaj,cotozafacet.Znaszgo
lepiejniżktokolwiekinny.
–Jezu.–WgłosiePaigezabrzmiałapanika.–Wyjdziezośrodkaiznowusię
tupojawi?
– Niewykluczone. Dlatego uważaj na siebie, choć sądzę, że do sprawy
będziesięstarałprzestrzegaćwarunkówzwolnieniazakaucją,apotemwnosićo
uniewinnienie albo przynajmniej łagodny wymiar kary. Wolność, Paige, to jest
teraz jego marchewka. A proces może odbyć się niedługo, na początku
przyszłegoroku.
–Dotegoczasubędęsinazestrachu.
Paigechodziłazamyślona,ale,odziwo,nieWesczyrozwódwpływałynajej
nastrój,tylkoJohn.Przyszedłlistopad,zimnyideszczowy.ByławVirginRiver
jużoddwóchmiesięcy.Zdarzałysięmomenty,kiedyzapominałaowszystkim,
skupionanacodziennychzajęciachwkuchni.Byliabsolutniezsynchronizowani
i nic nie musieli ustalać. On szatkował jabłka na szalotkę, ona zbierała je do
miski.Onucierałser,onazarazmyłatarkę.
Ona ubijała jajka, on miał już rozgrzany tłuszcz na patelni, żeby smażyć
omlety. Lubiła obserwować Johna, jego spokojne, niespieszne, celowe ruchy.
Wieczornerozmowypozamknięciubarubyłyjaknagroda.Dźwiękjegogłosu,
kiedy czytał bajki Chrisowi, działał na nią kojąco, jakby sama była dzieckiem,
Zastanawiałasię,jakbytobyłoznaleźćsięwjegoramionach,poczućustaJohna
naszyi.Niepamiętała,kiedyostatnioczułapożądanie.
Przebywała z Proboszczem codziennie tyle godzin, że powinna dojrzeć
jakieś błędy, choćby drobne. Nie znajdowała żadnych. Potrafił być wobec niej
taki słodki, tkliwy, to znowu, jak w czasie wizyty u rodziny w Los Angeles,
stawał się jej obrońcą, twardym, opanowanym, zdecydowanym, skutecznym.
Czasami zadawała sobie pytanie, czy nie dostrzega jego niedostatków? Może
Johnwyprowadzająwpole?Nie,nieznajdowaławnimcienianieuczciwości.I
to nie było tylko jej odczucie, przecież wszyscy w miasteczku obdarzali go
całkowitymzaufaniem.
Zaczynała się w nim zakochiwać. Co ciekawe, zrozumiała też, że nigdy
wcześniej nie była zakochana. Złudzeń, którymi karmiła się w pierwszym
okresieznajomościzWesem,niebrałanawetpoduwagę.Zastanawiałasię,czy
nie powinna, ryzykując odrzucenie, powiedzieć mu wprost: – Chcę zostać tu z
tobąnazawsze.
Bałasięjednak,żezobaczyprzerażenienajegotwarzy.
– Traktuję cię jak przyjaciółkę – powie – chciałem tylko zrobić to, co
uważałemzasłuszne.
PołożyłaChrisaizeszładokuchni.
–John,poczytaszmudzisiaj,czyjamampoczytać?
–Japoczytam–odparł.–Lubięto.Leżyjużwłóżku?
–Wykąpanyizapakowanypodkołdrę.
Poszedłnagórę,aonaweszładobaru.Jackprzecierałszynkwas,ustawiałna
półkach szkło na następny dzień. Dwóch ostatnich klientów pożegnało się i
zamknęłodrzwizasobą.
–Proboszczczyta?–zapytałJack.
–Aha.Jeślichceszjużiść,jatuzostanę.Johnzejdziezakilkaminut.
–Dzięki.Niebędzieszsięczułaniepewnie,samanadole?
Uśmiechnęłasię.
– Zamknę przecież drzwi. Ile czasu zabrałoby Johnowi zbiegnięcie na dół,
gdybymzaczęłasięwydzierać?
– Jesteś w dobrych rękach. Mokro dzisiaj. Odesłałem Ricka pół godziny
temudodomu.
–Wracajdożony,Jack.
Proboszczrzeczywiściezszedłdosalipokilkuminutach.
– Usnął, zanim skończyliśmy. Musiał być zmęczony. – Sięgnął po
szklaneczkę.–Maszochotęnaidrinka?
–Nie,dziękuję.
–Odkilkudnijesteśdziwniecicha–zauważył.
Usiadłaprzybarze,oparłabrodęnadłoniach.
–Myślę.Trudnomisobiewyobrazić,żeniedługobędęrozwódką.Niewiem
codalej.
Nalałsobiedrinkanadobranoc.
–Mamdlaciebiecoś,cocięmożeucieszy.Trzymajsięstołka.–Poszedłdo
mieszkaniaiwróciłpochwilizdługą,białąkopertą.–Zaryzykowałem.Jeślinie
będzieciodpowiadać,nicsięniestanie.
OtworzyłaizobaczyładwabiletypowrotnedoPortlandu.
–Cotojest?
–Pomyślałem,żemusiszsięmartwićoprzyszłość.LećdoOregonu,spotkaj
sięzeswojąprzyjaciółką.Nawypadekgdybyś…
–Gdybym?
–Gdybyśzdecydowałasięwrócićdoswojegozawodu…
Odłożyła kopertę na bar. Kiedy powiedziała, że nie wie, co będzie dalej,
miałanamyśliWesa,anieto,cobędzierobićidokądskierujekroki.
–John,powiedzmiprawdę.Chcesz,żebyśmywyjechali?Prawdę,John.
Zbaraniałnamoment,apotempowiedziałznaciskiem:
– Nie. Nie chcę, żebyście wyjeżdżali. Popatrz dobrze, to bilety powrotne.
Pomyślałem, że się za nią stęskniłaś. Poza tym wiem, że w końcu… – Urwał
gwałtownie.
Przygryzławargę.
–Chciałabymwiedzieć,cooznaczadlaciebie„wkońcu”?
– Paige, nie będę się oszukiwał. Wiem, że długo tu nie wytrzymasz. Kiedy
jużwszystkosięuspokoiiułoży,kiedystaniesznanogi…
Powiedzmu,żebędzieszszczęśliwa,jeślituzostaniesznazawsze,myślała
gorączkowo,żetojedynarzecznaświecie,którejpragniesz.
–Terazniepotrafięmyślećotym,cobędęrobić.
–Dlategokupiłemtebilety.ZabierzeszChrisaipoleciszodwiedzićJeannie.
Musisz zabezpieczyć sobie jakieś możliwości. Nie dzwoniłem do niej i nie
pytałem,uprzedzam.PolecielibyścienaŚwiętoDziękczynienia.Gdybyśchciała
zmienićdatę…
Zastanawiałasięprzezchwilę.
– Może jednak się napiję. Nalej mi kieliszek czerwonego wina. – Gdy
Proboszczwyciągnąłspodbaruotwartąbutelkęcaberneta,dodała:–Tobardzo
miłeztwojejstrony.Wykosztowałeśsię.
–Uznajtozaprezentgwiazdkowy.Chrisleciałjużsamolotem?
– Nie, jeszcze nie… John, jak będziesz się czuł, jeśli spodoba mi się w
Portlandzie?
Uśmiechnąłsięipocałowałjąwczoło.
– Nikt bardziej niż ty nie zasługuje na to, żeby być szczęśliwym –
powiedziałmiękko.
Chciał, żeby miała swobodny wybór. Nie był głupi, widział, że polubiła
swoją pracę i dobrze jej było w Virgin River. Czuła się tu bezpieczna,
zaopiekowana, Chris był szczęśliwy, ale powinna sprawdzić, czy nie wolałaby
mieszkać gdzie indziej i zajmować się czymś innym. Nie powinna zostawać
tylkodlatego,żetakbyłonajłatwiejinajprościej,bezsprawdzeniainnychopcji.
Jeśli zostanie, musi naprawdę tego pragnąć. Jeśli wyjedzie, on zwariuje. Jeśli
zostanie,onzwariuje.
Wahała się, wahała, w końcu jednak poleciała do Portlandu. Pojechała
swoimsamochodemdoEurekiitamwsiedlizChrisemdosamolotu.
Zadzwoniłazarazpoprzylocie,żedotarliszczęśliwienamiejsce.Podwóch
dniachznówjąusłyszał.Miastośliczne,asalonJeanniewspaniały.
Przyjaciółkamawielkiegolabradora,wktórymChrissięzakochał.
ProboszczzająłsięprzygotowywaniemkolacjinaŚwiętoDziękczynienia,to
już była tradycja w barze. Chętnie zabrał się do pracy, bo odrywała od
rozmyślań. Sporządzał listę potrzebnych produktów, wynajdywał przepisy. Po
wyjeździe Paige przestał golić głowę i po czterech dniach czaszkę pokrywała
czarnaszczecina.
– Co to za odmiana? – Mel ze śmiechem pogłaskała go po króciuteńkich
włosach.
–Głowiezimno–poinformowałją.
– Podoba mi się. Gdy tylko zbliżają się chłody, pozwalasz wyrosnąć
włosom?
–Głowieżadnejzimyniebyłojeszczetakzimno.
–MówiłeśPaige,żemaszwłosy?
–Apoco?
Melwzruszyłaramionami.
– Wy naprawdę nie rozumiecie, co może być dla nas ciekawe – orzekła. –
Odzywałasięwtymtygodniu?
– Dzwoniła. Mówiła, że Jeannie serdecznie ją przyjęła. I że ma psa, na
punkciektóregoChrisoszalał.–Przetarłszynkwas.–Myślisz,żepiesbardzoby
namtuzawadzał?
Melzaniosłasięśmiechem.
–Proboszcz,coztobą?Ażtaksięzanimistęskniłeś?
–Nie,wszystkowporządku.PaigeniewidziałaJeannieodlat.
PóźniejMelzwierzyłasięJackowi:
–Poprostuniemogęznimrozmawiać.Ontakjąkocha,żeprzestajemyśleć.
Patrzę na niego i mam wrażenie, że przeszedł amputację mózgu. Powinien do
niejzadzwonićiwyznaćwreszcie,żejąkocha.
Jackspojrzałuważnienażonę,brewmiałuniesioną.
–Nieradźmutego,bodostanieszwszczękę.
PozamknięciubaruProboszczposzedłdosypialniPaige.To,żezostawiłatu
tyle rzeczy, jakoś nie podnosiło go na duchu. Nie wierzył, że wróci. Do niego.
Jeślijuż,toposwojerzeczy.Niesądził,bymiałjejcokolwiekdozaofiarowania
pozabezpiecznąprzystanią.Jeannieijejmążmogądaćjejtosamo…iwięcej.
Na świątecznej kolacji mieli być, oprócz Jacka, Mel i Doka, stali goście:
HopeMcCrea,ConnieiRon,Liz,Rickijegobabcia,Lydie,JoyiBruce.
MeliJackpojawilisięwbarzejużwpołudnie,żebypomócJackowi.
Melzagniatałaciastoiobierałaziemniaki,Jackszorowałgarnki.Rozmawiali
o Bożym Narodzeniu, które Sheridanowie mieli spędzić w Sacramento, o
następnym Bożym Narodzeniu już w powiększonym składzie. Proboszcz nie
odzywał się. Ponury jak chmura gradowa nadziewał wielkiego indyka, ubijał
śmietanędociasta.
– Co z nim? – szeptem zapytał Jack, kiedy Proboszcz poszedł do baru
nakrywaćdostołówzsuniętychwjedendługi.
–Myśli,żePaigeniewróci,toznim–odszepnęłaMel.
–Powinnaprzyleciećwponiedziałek,prawda?
– Tak. Sam kupił jej bilety, namówił na wyjazd, a teraz się gryzie. Dobrze
mu z włosami, jest jeszcze przystojniejszy, Paige powinna go koniecznie
zobaczyć.Zrobiłtodlaniej,jestempewna.
WczasiekolacjiProboszczmyślałtylkootym,żebygościewreszciewyszli
imógłzostaćsam.Posprząta,wypijeszklaneczkęprzedsnemipołożysię.Oby
tylkoudałomusięusnąć.
Dochodziłapiąta,czaskrojeniaindyka,gdywdrzwiachbarustanęłaPaigez
Chrisem. Omiotła spojrzeniem twarze gości. Kiedy w końcu dostrzegła
Proboszcza, oczy jej się rozświetliły. Wielkolud osłupiał, rozdziawił usta. W
końcuocknąłsięiwyszedłzzakontuaru.
–Przepraszam,żeniedotarłamnaczas,żebypomóc.
ProboszcznachyliłsięiwziąłwramionaChristophera.
Małyobjąłgozaszyję,apotemprzesunąłłapkąpokrótkichwłosach.
–Niegołeśgłowy–stwierdził.
–Cotytutajrobisz,Paige?–zapytałProboszczcicho.
Wzruszyłaramionami.
–Zamieniłambilety.Chciałambyćtutaj.Ztobą.Mamnadzieję,żetęskniłeś
trochęzamną.
–Trochę.–Zuśmiechemprzygarnąłjądosiebie.
Przyjęcieświąteczneskończyłosięniecowcześniejniżzwykle.
Wszyscy widzieli gorące spojrzenia, które Paige rzucała Proboszczowi,
chociaż on raczej nie potrafił trafnie ich zinterpretować. Goście pomogli
uprzątnąćstołyiumyćtalerze,żebyparajaknajszybciejmogłazostaćsama.
Kiedyostatnitalerzzostałodstawionynamiejsce,podłogazamieciona,neon
„Otwarte”zgaszony,adrzwizamknięte,Proboszczposzedłnagórę,doswojego
dawnego pokoju. Christopher, już wykąpany, skakał po łóżku, a Paige
bezskutecznieusiłowaławłożyćmugóręodpiżamy.Obejrzałasięprzezramięz
bladymuśmiechem.ByławykończonapocałymdniupodróżyzChrisem.
– No, kowboju. – Proboszcz wziął piżamę od Paige i mały bez protestu
wsunąłłapkiwrękawy.–Dobrychłopak.
PaigepołożyłaProboszczowidłońnaramieniu.
–Uśpijgo,będęczekałanadole.
ChłopiecpocałowałmatkęnadobranociPaigewyszła.
–Już,dołóżka–zakomenderowałProboszcz.
–Czytaj–zażądałChris.
–Dajspokój,maszzasobądługidzień.
–Czytaj.Tylkostroniczkę.
– Zgoda, jedną stroniczkę. – Przeczytał trzy strony. – A teraz śpij już. –
Opatuliłmałegokołdrą.–Dozobaczeniarano.
–Dobranoc.–Chłopczykułożyłsięwygodnie.
Paige czekała na Proboszcza przy stoliku koło kominka. Nalała mu
szklaneczkę whisky, sobie kieliszek wina. Dorzuciła polano do kominka, znak,
żeposiedzątuczasjakiś.
–Kolacjabyławspaniała,przeszedłeśsamegosiebie,John.
–Niespodziewałemsię,żewróciszwcześniej.–Odsunąłkrzesłoiusiadł.–
Cośsięstało?
– Skądże, było fantastycznie. Mąż Jeannie to świetny facet, miał kapitalny
kontaktzChrisem.Jeanniezapracowujesięwtymswoimsalonie,alemacoraz
lepsząmarkęwmieście.Jestbardzodumnazsiebie.
–Stęskniłaśsięzanią.
– Tak. A po kilku dniach zaczęłam tęsknić za tobą. – Uśmiechnęła się. –
Tęskniłam za Mel i Jackiem, za innymi. – Teraz zaśmiała się głośno. –
Tęskniłamnawetzakuchnią.
–Zaproponowałacipracę?–zapytałostrożnie.
– Zaproponowała. Powiedziałam, że się zastanowię, ale chyba nie przyjmę
jejpropozycji.
Niebyłpewien,czysięnieprzesłyszał.
–Maszjakiślepszypomysł?
Paigeuniosłabrwi.
– Może sieć salonów w Virgin River, jak myślisz? Jest mi tu dobrze.
Chrisowi też. Pytałam cię, czy mogę zostać. Odparłeś, że tak. Ufam ci. Gdyby
byłoinaczej,gdybymtuzawadzała,powiedziałbyśto.
–Paige,czykiedykolwiekprzyłapałaśmnienakłamstwie?
Zaśmiałasię.
– Nie, nigdy, ale znany jesteś ze swojej powściągliwości w przekazywaniu
informacji.
–Ej,nietakiejznowuprzesadnej.Paige,czyChrispytaoniego…oojca?
– Nie, w ogóle nie pyta. Martwi mnie jedna rzecz. Żeby Chris nie
odziedziczyłpaskudnychcechpoojcuiposwoimporywczymdziadku,którego
Budjestwiernąkopią.Żebywprzyszłościniekrzywdziłludzi,nieuciekałsiędo
przemocy.Możeszmusięprzyjrzeć?
–Mogę,alesamawidzisz,żetosłodki,pogodnydzieciak.Wkażdymrazie
zwrócęuwagę,czyniedziejesięznimcośzłego.–Upiłłykwhisky.–Wesma
jakąśrodzinę?
– Nikogo. Wychowywał się w domach dziecka, rodzinach zastępczych, na
ulicy.–Zaśmiałasięsmutno.–Uważałam,żetogodnepodziwu.Ktoś,ktonie
miałżadnychszans,żadnegowsparcia,potrafiłdoczegośdojść.Niewidziałam,
jakijestnaprawdę,araczejignorowałamto.
Onnieprzezwyciężyłbolesnychdoświadczeń,nosiłjewsobie,odcisnęłyna
nimpiętno.Milczałprzezchwilę.
–Służyłemzchłopakiem,którywychowywałsięwrodzinachzastępczych.
Miał za sobą naprawdę trudne chwile i był najmilszym człowiekiem, jakiego
możeszsobiewyobrazić.Ciężkiedzieciństwosprawiło,żechciałlepszegożycia.
Jak widzisz, trudno powiedzieć, że człowiek musi być obciążony tym, czego
wcześniej doznał. W którą stronę pójdzie. Musisz po prostu dołożyć wszelkich
starań,żebydobrzewychowaćChrisa.–Wyszczerzyłzęby.–Mogęcipokazać
chwytmojejmatkizaucho.
Odpowiedziałauśmiechem.
CodzienniesiedziałyzJeanniedopóźna.Przyjaciółkapracowałacałydzień,
a Paige wtedy sprzątała i przygotowywała kolację. Jeannie wracała zmęczona,
ale słuchała opowieści o Johnie, o Virgin River, o konfrontacji Johna i Jacka z
Wesem,owizycieurodzinywLosAngeles,otym,jakJohncałyczaswspierał
Paige,jakopiekowałsięChrisem.
ZobaczyłaMisiaznogązszaro–granatowejflaneli.
– Niesamowite – zachwyciła się. – Nie znam faceta, który zrobiłby coś
podobnego.
–Tobyłajednazpierwszychrzeczy,któreprzekonałymnie,żebyzostać.To,
jakJohnodnosisiędoChrisa.
–Pięknie,aleniemożesztamtkwićwnieskończonośćtylkodlatego,żeJohn
mawspaniałykontaktzChrisem.
–Tonietylkoto–starałasięwyjaśnić.–Teżto,jaktraktujemnie.Jesttaki
wyciszony,taki…powściągliwy.Niewiem,czyjestpoprostunieśmiały,czyma
duszęskauta,którychcepomagaćiczynićdobro,alewgłębiduszytylkoczeka,
kiedywyjadęiuwolnięgoodzobowiązań…
Jeanniezaśmiałasię.
–Sprowokujgo.
–Słucham?
–Zapomniałaśzupełnie,jakflirtować.Nicdziwnego.Dajdozrozumienia,że
chcesz zostać, bo dobrze się czujesz w Virgin, a tak się dzieje dzięki niemu.
Niech wie, że przy nim jest ci wspaniale. Nie ruszaj przebojem, ale dawaj
sygnały, że jest facetem dla ciebie, a ty kobietą dla niego. Jeśli nie zareaguje,
będzieszmiałajasność.
Zamiastdawaćsygnały,Paigezapytaławprost:
–Naprawdęmożemytunadalzostać?Jesteśtegopewien?
–Niewiem,cobymbezwaszrobił.
Wstałaipocałowałagowczoło.
– To jedyne miejsce, gdzie naprawdę chcę być. – A po chwili dodała: – Z
włosamiwyglądaszbardzoseksownie.
Odwróciłasięiposzłanagórę,zostawiającJohnabliskiegoomdlenia.
Podkoniecrokuzaczynałsięnajlepszysezonnałososieijesiotry.
Wędkarze ściągali do Virgin całymi chmarami, więc bar zapełniał się
wieczorem. Wielu z nich przyjeżdżało regularnie, znali Jacka i Proboszcza, a
pojawieniesięnowejtwarzybyłodlanichmiłymzaskoczeniem.
Paigeożywała.Roznosiłazamówienia,śmiałasięiżartowałazklientami,a
kiedyProboszczwyłaniałsięzkuchni,rzucałamupełneuwielbieniaspojrzenia,
co,oczywiście,nieprzechodziłoniezauważone.
Przystolikachdyskutowanootym,komucoudałosięzłowić,jakijeststan
rzeki, jaka będzie jutro pogoda, ale mówiono też o kobiecie, którą złowił
Proboszcz.
Dwóch wędkarzy siedziało przy barze. Kiedy Paige na chwilę zniknęła w
kuchniztacąbrudnychnaczyń,jedenznichodezwałsiędoJacka:
– Robi się u was coraz sympatyczniej. Gdzie Proboszcz znalazł tę piękną
dziewczynę?
–Myślę,żetoonagoznalazła–odpowiedziałJack,unoszącdoustkubekz
kawą.
–Niepowinienczęściejsięuśmiechać?
–Wiecie,jakionjest.Nielubiokazywaćuczuć.
I jak na Proboszcza przystało, prawie ich nie okazywał, a jeśli już, to dość
powściągliwie. W każdym razie nie odpychał Paige. Pocałował ją w czoło, w
skroń,czasamiobjął.Najmilszebyływieczory.Ostatniklienciwychodzili,gasł
neon „Otwarte”, Chris po kąpieli i obowiązkowej bajce szedł spać, w kuchni
panowałporządek.PaigeiJohnmieliterazczasdlasiebie.Siadaliprzykominku
iprowadzilirozmowy.JohnzacząłnadobranoccałowaćPaigelekko,leciutkow
usta,onaszłanagórę,ondoswojegomieszkanianatyłachbaru.
Wiedziała doskonale, zyskała całkowitą pewność, że znajomość z Johnem
była tym najlepszym, co przydarzyło się jej w życiu. Oby tylko zrozumiał, że
czujedoniegocoświęcejniżtylkowdzięczność.
Jack uważnie obserwował Ricka. Nie oczekiwał beztroski, ale chłopak
wyraźniesposępniał.Cośztymnależałozrobić.
–Chybapowinniśmywybraćsięnaryby–zaproponował.
–Muszępracować–Ricknato.
–Jestemdobrymszefem.–Jackwyszczerzyłzęby.–Damciwięcejgodzin,
jeślidzisiajzemnąpogadasz.
– Będziesz żałował. Jestem w takim stanie, że najlepszy psychiatra mi nie
pomoże.
–Naszczęściemaszmnie.Bierzswójsprzęt.
Po drodze nie tykali tematu. Dojechali nad rzekę, włożyli wadery, znaleźli
sobiemiejscezdalaodinnychizarzuciliwędki.
–Powiesz,cocięgryzie?–zagadnąłJackpodobrejchwili.
–Niebędęwstanieoddaćswojegosyna.
– Wow. – Jack nie był na to przygotowany, chociaż pewnie powinien być.
GdziejestMel,kiedyjejpotrzebuje?–Cozamierzasz?
– Nie mam zielonego pojęcia. Widziałem go na monitorze ultrasonografu,
fikałnóżkami.Widziałemjegopenisa.Mójsyn.Niewyobrażamsobie,żebyktoś
innygowychowywał.Tojagospłodziłem.Zamartwiałbymsięcałyczas.
JackakuratdobrzerozumiałuczuciapowodująceRickiem.
– Słyszałem o takich formach adopcji, gdzie cały czas pozostajesz w
kontakciezdzieckiem.
–Niewiem,czytobymiwystarczyło–powiedziałRickzpowątpiewaniem.
–Odjechałem,ale…
–ComówiLiz?
Rickzaśmiałsięgłucho.
– Chce rzucić szkolę. Namawia mnie, żebyśmy uciekli i wzięli ślub.
Nienawidziszkoły.
Jack poczuł się kompletnym głupcem. Nie przyszło mu do głowy, jak
okropnemusibyćdlaciężarnejpiętnastolatkicodziennechodzenienalekcje.W
dodatku była to właściwie nowa szkoła, bo wiosną chodziła do niej zaledwie
dwamiesiące.Byłanaznaczona.Równiedobrzemogłamiećtatuażnaczole.
–Rick,takmiprzykro.
– Po każdej lekcji przychodzę po nią, odprowadzam na następną, sam się
spóźniam. Mam już kłopoty. Wszystko do kitu. – Westchnął głęboko. – Lizzie
jest taka młoda. Przedtem nie wydawała się taka. Zanim wpadliśmy. Była
gorąca.Niepotrafiłemtrzymaćłapprzysobie.Robiławrażeniedoświadczonej,
alewcaleniebyła.Byłempierwszy,jestemjedyny.Aterazwyszłazniejmała,
przerażona dziewczynka, która dałaby wszystko, żeby nie mieć problemu. –
Znowuwestchnął.–Bardzomniepotrzebuje.
– Jezu. Głupio mi, Rick. Jestem zajęty tyloma innymi sprawami, nie
pomyślałem…
–Tonietwojezmartwienie,tylkomoje.Gdybymcięposłuchał…
–Niedokopujsobie.Niejesteśjedyny,któremuzdarzyłosięuprawiaćseks
bez zabezpieczenia. Należysz jednak do tych nielicznych, którym udało się
począćdzieckozapierwszymrazem.Możemyzałożyćmałebractwo.
–Tobieteżsiętozdarzyło?–zdumiałsięRick.–Ilelatwtedymiałeś?
–Czterdzieści.
–Mel?
–Niechtozostaniemiędzynami.Niewiem,czyMelbyłabyzadowolona,że
o tym opowiadam. Różnica między nami polega na tym, że jestem ponad dwa
razystarszyodciebieinieżałuję,przeciwnie,uważam,żemieliśmyszczęście.
–Cholera,jeślipołożnamatakąwpadkę,toniemuszęsięwstydzić.
–Tojamiałemwpadkę,kolego.Przezcałedorosłeżycieniemalodruchowo
używałemprezerwatyw.Nietylkozewzględunamożliwośćciąży,aleizdrowie
kobiety. Nigdy nie wiadomo, czy jej czymś nie zarazisz, bo sam nie masz
gwarancji, czy jesteś zdrowy. W końcu jak często człowiek się bada? Sam też
niechceszsięnarażać.Straciłemgłowę.Niezabezpieczyłemsię.Cieszęsię,że
będziemymielidziecko,leczwprzeciwnymrazieczułbymsiękiepsko.Ale,do
diabła,takierzeczysięzdarzają.Myjesteśmynatyledojrzali,żebytowziąćna
siebie, i chcemy wziąć. Ale wy? Walnęliście o beton. Trudno mi sobie nawet
wyobrazić,jakietomusibyćdlawastrudne.
– Moje życie jest zupełnie pokręcone. Jestem w szkole średniej i muszę
mocnokombinować,jakbyćsamnasamzdziewczyną,któranosimojedziecko.
Nierobiętegonawetdlasiebie,tylkodlaniej.Lizpotrzebujebliskości,niemogę
jejtegoodmówić,właśnieteraz,nonie?
–Onamyśli,żeniezależałocinaniej.–Jackniepytał,tylkostwierdził.
– Czasami płacze, kiedy to robimy. Chcę być dla niej serdeczny, dać jej
poczuciebezpieczeństwa.Kończymy,aonadalejpłaczeipłacze.Niewiem,jak
jeszczemogęjejpomóc.
Jachybateżsięzarazpopłaczę,pomyślałJack.
–Toonamusidecydować,czegonaprawdęchce.
–Teżtakuważam.Możepowinienemporozmawiaćzbabcią.Poprosić,żeby
Lizwprowadziłasiędomnie.Ożenićsięznią.Niewiem.
–Lizpotrzebujezgodymatki,żebywziąćślub.
Rickroześmiałsięgorzko.
–Zaniecałetrzymiesiącebędziemymielisyna.
–Natak…
– Oni chcą, żeby go oddała. Żadnych dyskusji. Tak będzie dla niego
najlepiej. Nawet jeśli przekonają Liz, wątpię, czy przekonają mnie. Wiesz, jak
mitrudnotrzymaćbuzięnakłódkę?
–Niechto…–Jackżyczyłsobiedwudziesturzeczynaraz.Przedewszystkim
żeby Rick był jego synem. Mógłby wtedy wkroczyć, pomóc tym dzieciakom.
Jasne, że byli za młodzi, by zostać rodzicami, ale stało się, klamka zapadła. A
Rickniepowiniensiężenićwwiekusiedemnastulat.Dzieckopowinnozostaćz
rodzicami, tyle że rodzice byli za młodzi. – Jestem ojcem. Ty też chyba
musiałbyśpodpisaćzgodęnaadopcję?
–Niewiem.Cholera,nicniewiem.
–PorozmawiajzMel.Mówięserio.Toonazajmujesięnoworodkami,jasię
natymnieznam.
– Z jednej strony strasznie żałuję, że przekroczyłem jakąś linię i
wpakowałem nas w nieszczęście, z drugiej widziałem tego małego faceta na
monitorzeultrasonografuichcęgozatrzymać.Uczyćgo,jaksięłapiepiłkę…–
Pokręcił głową. – Ludzie mogą mówić i mówić, nikt nie jest w stanie
przygotowaćcięnato,codziejesięztwoimżyciem,kiedyniewyjmieszgumki
zkieszeni.
–Tak–przytaknąłJackbezradnie.
–Przepraszamrazjeszcze,zawiodłemcię.
– Nie, nie czuję, żebyś mnie zawiódł. Martwię się o ciebie, ale nie jestem
rozczarowany.Radziszsobienajlepiej,jaktylkomożnawtejsytuacji.Musimy
się zastanowić, jak moglibyście odzyskać wasze życie, zanim wszystko
skomplikujesięjeszczebardziej.
–Cokolwiekwymyślisz,nieodzyskamjużtamtegożycia,Lizteżnie.
Kiedy Jack zniknął na chwilę w kuchni, przy barze usadowił się jakiś
mężczyznawshadybrady,słomkowymkapeluszukowbojskim.Podniósłwzrok
na widok Jacka. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że facet był kilka
miesięcy wcześniej w barze i usiłował zapłacić za swojego drinka banknotem
studolarowym, których cały zwitek wyciągnął z kieszeni. Jego pieniądze na
odległośćjechałymarihuaną,więcJacknieprzyjąłbanknotu,aterazrozpoznał
gościaniemalodrazu.
Jakby tego nie było dość, którejś nocy czekał na Mel przed jej chatą, żeby
zabraćjądorodzącej,któramieszkałasamotniegdzieśnawzgórzachipilnowała
jego upraw. Jack chętnie dałby mu nauczkę za tamtą noc, ale przetarł tylko
szynkwasprzednosemfaceta.
–HeinekenzkieliszkiemBeama?–zapytał.
–Dobrapamięć.
–Pamiętamto,couważamzaważne.Wolałbymniepodawaćcidrinków.
Facetwyjąłportfel,wyciągnąłdwudziestkęipołożyłnakontuarze.
–Świeżowyprana,specjalniedlaciebie.
– Czym teraz jeździsz? Widziałem twojego range rovera u podnóża zbocza
przyszosie,byłskasowany.Powiedziałemzastępcyszeryfa,gdziemagoszukać.
– Moja wina. Jechałem za szybko i nie wyrobiłem na zakręcie. Teraz mam
używaną furgonetkę. – Strzelił sobie whisky i upił solidny haust piwa. – To
wszystko? – zapytał, dając do zrozumienia, że nie ma ochoty kontynuować
konwersacji.
–Niezupełnie.Byłjakiśporódwprzyczepienaodludziu.
FacetodstawiłgwałtowniepiwoirzuciłJackowiwściekłespojrzenie.
–Itobybyłonatyle,jeślichodziotajemnicęlekarską.
– Ta położna jest moją żoną. Nie pozwolę, żeby przydarzały się jej takie
przygody. Rozumiemy się? – Gdy facet zrobił wielkie oczy i zacisnął palce na
szklance z piwem, Jack podsumował, żeby nie było wątpliwości: – Tak jest,
kowboju,tomojażonainiebędzieryzykować.
Facetuśmiechnąłsiękrzywoiupiłkolejnyłykpiwa.
–Wątpię,żebymkiedyśtamjeszczetrafił.Niebyłanarażonanaryzyko,ale
maszrację,niepowinienemjejzabieraćdotejdziewczyny.
PochwilimilczeniaJackpowiedział:
–ClearRiverbędzielepszymmiejscemnawypiciedrinka.
FacetposunąłswójkieliszekwstronęJacka.
–Nalejmijeszczejednego.
Jacknalał,poczymwziąłbanknotdwudziestodolarowyiwydałresztę,dając
facetowi jasno do zrozumienia, że może się zbierać. Przeszedł na drugi koniec
baru, zajął się ustawianiem butelek i przestał się zajmować niechcianym
klientem. Po chwili usłyszał skrzypnięcie stołka. Facet wychodził, nie
obejrzawszysię.Ledwiezniknął,pojawiłasięMel.
–Widziałaśgo?
–Mhm.
–Mówiłcoś?
–Zmierzyłmnieodgórydodołuipowiedział:„Gratulacje”.
–Nierozmawiałaśznim,mamnadzieję.
–Zapytałam,jaksięchowadziecko.Powiedział,żeniemowlęimatkamają
wszystko,czegoimtrzeba.
–Mel…
–Tenczłowiekniezrobiłminiczłego.Pewniewlasachmieszkasporoludzi,
którychnależysiębać,alecośmimówi,żeondonichnienależy.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Podwóchtygodniachspędzonychwszpitalu,następnychdwóchwośrodku
rehabilitacyjnym i kolejnych dwóch w domu matki, Mike Valenzuela zaczynał
wariować z bezczynności. Był rozdrażniony długim przebywaniem w
zamkniętychpomieszczeniach,alenajbardziejprzerażałygokłopotyzpamięcią,
kiedyniemógłznaleźćwłaściwegosłowaalbokiedywłaściwewydawałomusię
niewłaściwe.
Ciągle dokuczały mu bóle ramienia, barku, łopatki, karku, czasami tak
dotkliwe,żeniemógłusnąćwnocy,niebyłwstaniesięruszyć.Zostawałwtedy
całydzieńwłóżkuobłożonyworkamizlodemizażywałśrodkiprzeciwbólowe.
Był też drętwy ból w pachwinie. Mike poruszał się tylko o lasce, ale powoli
zaczynał odczuwać poprawę. Kiedy patrzył w lustro, widział wychudzoną
sylwetkę. Garbił się lekko, bo przy wyprostowanej postawie ból w pachwinie
zwiększałsię.Prawarękabyłaprzykurczona,zgiętakutułowiu,dotądnieudało
musięrozprostowaćdokońcadłoni.
Włosy wygolone przed operacją zaczynały dopiero odrastać. Miał zaledwie
trzydzieści sześć lat i już nie mógł pracować, został zwolniony ze służby,
odesłany na rentę. Mieszkał u matki, bo domy zostawił swoim dwom byłym
żonom, a wynajmowane mieszkanie kazał zwolnić, kiedy obudził się ze
śpiączki.
Byłyjeszczedwierzeczy,niewidocznedlainnych:sikałztrudemiodczasu
postrzałuniemiałerekcji.
Mike cenił sobie ostre życie, takie na krawędzi. Marines, służba w policji,
kobiety.Ito,colubiąfaceci:sport,poker,polowania,ryby,razjeszczekobiety.
Życie chwilą. Pogoń za przyjemnościami. Szybkie gratyfikacje. Żenił się dwa
razy, chyba dla kaprysu, bo tak naprawdę nie zależało mu na tych kobietach.
Uganiałsięcałyczaszainnymi.Terazstałosiętoniemożliwe.Możekażdyma
przypisanąokreślonąliczbęerekcji,myślał,ajajużcałyzapaszużyłem.
Wszyscy mu odradzali daleką podróż, ale Mike się uparł, chciał uciec od
wszystkiego. Nie przyjmował rad lekarzy, którzy wysyłali go na dalszą
rehabilitację. Prawa noga była zupełnie sprawna, lewa ręka również, więc da
sobie radę w drodze. Wrzucił torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami na tylne
siedzeniedżipairuszyłnapółnoc.
–Możeszzostaćtakdługo,jakbędzieszchciał–mówiłJack.–Zamieszkasz
u nas, bo pokój nad barem jest zajęty. Pamiętasz może, Proboszcz dzwonił do
ciebie w sprawie pewnej kobiety. Pojawiła się któregoś wieczoru w barze
zmaltretowanaprzezmęża,odktóregowłaśnieuciekła.
Mikeprzypominałsobiecośjakprzezmgłę.
Chciał uciec od trzęsącej się nad nim, nadopiekuńczej rodziny, od kumpli,
którzy wydzwaniali z nieodmiennym pytaniem, jak się czuje. Nie czuł się
przecieżnajlepiej.Odlekarza,którytwierdził,żejestwstanieniemalcałkowicie
cofnąćniedowładręki,alebędzietodługotrwałoiwymagałodużegowysiłku.
Jeślichodziosikanieierekcję,niktniepotrafiłpowiedziećnicpewnego.
Z Virgin River wiązały się dobre wspomnienia. Był to i azyl, i wyzwanie.
Chłopcy z oddziału zjeżdżali tam kilka razy do roku. Zalegali biwakiem na
mniej więcej tydzień, łowili ryby, trochę polowali, całe noce pili i grali w
pokera,śmialisięznajgłupszychrzeczy,innymisłowy,świetniesiębawili.
MikeporazostatnibyłwVirginRiverzaledwiekilkamiesięcywcześniej,w
sierpniu. Pojechał tam jednak nie na zwykłe spotkanie biwakowe. Jack
zadzwoniłdoniegozwiadomością,żezabiłczłowieka,którygroziłMelnożem,
domagając się narkotyków. Trzeba było przetrząsnąć lasy w poszukiwaniu
podejrzanychobozowisk,jakto,wktórymmieszkałnarkoman.Mikeskrzyknął
chłopaków i następnego dnia wszyscy stawili się na miejscu. Nie znaleźli w
lasach nic podejrzanego, natknęli się tylko na wielkiego, przeraźliwie
cuchnącegoiokropnierozdrażnionegoniedźwiedzia.
Wtedy zobaczyli Jacka, ich dowódcę, w całkiem nowym wcieleniu.
Mianowicieporazpierwszywżyciubyłzakochany.On,którytraktowałdotąd
związkizkobietamidośćlekko,tymrazemzaangażowałsięnapoważnie.Zaraz
potem Mel została jego żoną, wkrótce miała urodzić dziecko. Mike nie mógł
uwierzyć, jak to możliwe. Jack trafił na kobietę, która go złapała na haczyk i
uczyniławszystko,byczułsięszczęśliwy,żezostałzłapany.
Radykalna zmiana w życiu Jacka, potem trzy kule i w Mike’u obudziło się
cośnakształtżalu.Tęsknotazainnymżyciem.Poczucie,żecośgoominęło,coś
prześlepił.WiózłdoVirginRivertrochęubrań,strzelby,wędki,którychpewnie
nie będzie w stanie używać, i ciężarki. Zamierzał ćwiczyć rękę, odpocząć i
nabraćciałanajedzeniuprzygotowywanymprzezProboszcza.
Podjechałpodbarinacisnąłklakson.NagankupojawiłsięJack.
Twardy facet, nigdy nie bawił się w sentymentalne gierki. Nie patrzył na
Mike’ajaknażałosnego,wychudzonegokuternogęolascezprzykurczonąręką,
nie litował się nad nim. Nadal widział w nim brata marine. Uściskał go tylko
trochęostrożniejniżkiedyś.
–Mike,cholerniesięcieszę,żeprzyjechałeś–powiedział.
–Jateż.Muszęciężkopracować,żebyodzyskaćsiły.
–Będziesztupracował.
Na ganek wyszła Mel. Jeszcze piękniejsza niż ją Mike zapamiętał. Ciąża
sprawiła,żepromieniała.Uśmiechnęłasięserdecznieiotworzyłaramiona.
–Jateżsięcieszę,żejesteś,Mike.Pomogęciwrehabilitacji.Odzyskamytę
twojąłapę.
Odwzajemniłuściskzdrowymramieniem.
–Dzięki,Mel.
–Wchodźdośrodka.Musiszpoznaćdziewczynę,którejpomagałeś.
Jacknierwałsięzpomocą,gdyMikekuśtykałposchodachganku,akiedy
weszli do środka, zawołał Proboszcza. Wielkolud niemal natychmiast wyłonił
sięzkuchni.NawidokMike’auśmiechnąłsięoduchadoucha.
– A niech to. – Objął przyjaciela i poklepał po plecach, nieświadom, że
zadaje ból, a potem odsunął go na wyciągnięcie ramienia. – Dobrze cię
wiedzieć.
–Jasne,wspaniale.Alenieróbtegowięcej.
–Rany,przepraszam.Ciąglecięłupie?
–Zdarzasię.Cojawidzę?WłosynanaszymProboszczu?
–Głowamarzła–mruknąłzażenowany.–Bardzocięzmaltretowałem?
–Dajmipiwo,topowinnopomóc.
–Jasne,jużnalewam.Amożecośbyśzjadł?
–Najpierwpiwo,dobrze?
Melusiadłapojednej,JackpodrugiejstronieMike’a.
–Jaksilnemaszbóle?–zapytałaMel.
Mikewzruszyłramionami.
–Czasamibólpotrafibyćbardzo…bardzorealny.
–Cobierzesz?
–Próbujętrzymaćsięzwykłychśrodkówprzeciwbólowych,bywa,żewypiję
piwo, ale od czasu do czasu muszę wziąć percodan. Nie lubię tego, bo potem
czujęsięodjechany.
–Beztegojesteśodjechany–zaopiniowałJack.–Proboszcz,mnieteżnalej,
napiję się z moim człowiekiem. – Kiedy piwo pojawiło się na stole, Jack
podniósłszklankę.–Zatwójszybkipowrótdozdrowia.
–ObyBógtosłyszał.Mójlekarzmówi,żemusząminąćprzynajmniejtrzy
miesiące,zanimzacznęczućsięlepiej,aminęłodopierosześćtygodni,ale…
Iwtedyonawyszłazkuchni.Mikeomalniezachłysnąłsiępiwem.
Uśmiechnęłasiędoniego.
–Hej!TymusiszbyćMike.–StanęłaobokProboszcza.
Aonobjąłjąramieniem.Chryste,pomyślałMike,Proboszczmakobietę,ito
jakąkobietę.
–Tak–odpowiedziałpowoli.
Była zachwycająca. Ciemnoblond jedwabiste włosy opadające na ramiona,
jasna, świetlista cera, różowe usta. Niewielka szrama na dolnej wardze.
Wiedział,skądtaszrama.Terazprzypominałsobielepiej.Zielone,pełneciepła
oczy.Długieciemnerzęsy.OparłasięoProboszcza.
– Nie rozumiem – zaśmiał się Mike. – Żyjecie w tej leśnej głuszy i obaj
znaleźliścienajpiękniejsze,najbardziejseksownekobietywcałymstanie.Żeby
choćjednazwasznalazłasięwLosAngeles.
– Prawdę mówiąc, obie stamtąd jesteśmy, ale szczęśliwie trafiłyśmy do
leśnejgłuszy.
Proboszczniewie,kogomaoboksiebie,pomyślałMike.Proboszczzkolei,
znając dość beztroskie obyczaje erotyczne Mike’a, mógł mieć prawo do obaw.
Niemiałoniczympojęcia…
–Zawaszszczęśliwylos.–Mikepodniósłszklankę.–Całejwaszejczwórki.
–SpojrzałnaJacka.–Przepraszam,Sarge,alejazdaokazałasiędlamniecięższa
niżmyślałem.Mógłbym…
–Chodźmy.Będęciępilotowałdonaszejchaty.Prześpiszsię,potemmożesz
przyjechaćnakolację.Jeślinie,przywiozęcicośdodomu.
–Dzięki.–WyciągnąłzdrowąrękędoProboszcza.
–Dobrze,żeprzyjechałeś–powiedziałProboszcz.–Postawimycięnanogi,
niebędziesznawetwiedziałkiedy.
Rano Mike wypijał koktajl proteinowy, który przygotowywała mu Mel,
następnie ćwiczył z ciężarkami i hantlami. O dziesiątej zlany potem brał
prysznic, potem drzemka. Wstawał obolały, zawsze tak było. Około trzeciej
jechał do baru, wypijał piwo, które ćmiło trochę ból, i szedł do Doka, gdzie
czekała na niego Mel. Zaczynała od bezlitosnego masażu, jakiego nie
powstydziłbysięnajokrutniejszyfizjoterapeuta,potemzaczynałysięćwiczenia.
PodkoniectakiejsesjiMikemiałochotępłakaćjakdziecko.
Ciągle jeszcze nie mógł podnieść ręki na wysokość barku. Kiedy usiłował
wyjąćzszafkikuchennejtrzytalerzenaraz,zmieniłysięwskorupynapodłodze
i jeździł potem do supermarketu, żeby je odkupić. Próbował unosić pistolet,
jakbyskładałsiędostrzału,alenicztego.
– Powinieneś koniecznie iść do ortopedy – mówiła Mel. – Znajdziemy ci
jakiegośnawybrzeżu.
–Izalecioperację.Niechcę.
–Aletakrehabilitacjabędzietrwałaznaczniedłużej.Jakgłowaipachwina?
–Wporządku–zapewnił,aleodwróciłwzrok.
PodwóchtygodniachwVirginRiver,osiemtygodnipooperacji,ciąglenie
mógł zrobić skłonu z pozycji leżącej do siedzącej. Przytył jednak trochę, a
chodzeniesprawiałomniejszykłopot.Mel,Jack,Paige,Proboszcz,wszyscygo
wspierali,cieszylisięzkażdejnajdrobniejszejpoprawy.
Czasami, kiedy wychodziło słońce, jechał nad rzekę i przyglądał się, jak
Proboszcz i Jack wędkują. Szczególnie chętnie obserwował Ricka, bo chłopak
był prawdziwym mistrzem wędkarskim. Mike sam był kiedyś niezłym
wędkarzem.Wwielurzeczachbyłniezły.
Któregoś popołudnia, gdy wszedł do baru, Proboszcz siedział właśnie z
ręcznikiemnaramionach,aPaigeprzycinałamuwłosy.
– Byłam fryzjerką – wyjaśniła z uśmiechem. – Jeśli John postanowił mieć
włosy,musioniedbać,żeniewspomnęjużotym.–Dotknęłagonadoczami.–
Nigdyniewidziałamfacetaztakkrzaczastymibrwiami.
– Wygląda znacznie lepiej niż kiedyś – powiedział Mike. – Wiem, że to
twojazasługa.
Proboszczsięnaburmuszył.
Mikeześmiechemprzejechałposwojejcudacznejfryzurze.Włosyzjednej
stronyciąglebyłyznaczniekrótsze.
–Chcesz,żebymzrobiłaztymporządek?Skorojużmampodrękąwszystkie
przybory?
–Byłobyświetnie–ucieszyłsięMike.–naprawdętozrobisz?
–Zprzyjemnością.ZJohnemjużskończyłam.–Paigeotrzepałaręcznik.
–Pozwolisz,żebyostrzygłamnietwojadziewczyna,Proboszcz?
Tylkosięskrzywiłiwstałzestołka,poczympocałowałPaigepoojcowsku
wczołonawypadek,gdybyktośmiałjakieśwątpliwości.
Paigepołożyłamudłońnaramieniuispojrzaławoczyzuwielbieniem.Mike
niebyłpewien,czyProboszczwie,cosiędziejewjegożyciu.
–ZajrzędoChristophera–oznajmił.
–Dzięki.Pomogęcipotemwkuchni–powiedziałaPaige,jakbytoniebyło
oczywiste,izwróciłasiędoMike’a:–Następny,proszę.
Kiedyusiadłnastołku,dotknęładelikatnieblizny.
–Boli?
–Nie,jużnie.Alewłosywtymmiejscuniechcąrosnąć.
– Jakoś sobie z tym poradzę. Ostrzygę cię króciutko, będzie ci dobrze w
takiejfryzurze.
–Takieprzekonaniepanowałowmarines.Imkrócejostrzyżonewłosy,tym
lepiej.Cokolwiekzrobisz,będzieokay.Zdajęsięnaciebie.
–Musiałeśbyćprzerażony,kiedytosięzdarzyło.
–Nicniepamiętam.Jakbyzgasływszystkieświatła.Absolutnaciemność.
– Może to i lepiej. – Paige zaczęła przycinać włosy. – Powinnam ci
podziękować. Wiem, że John dzwonił do ciebie w sprawie mojej… sytuacji.
Mojegoeksmęża.
–Jużeks?
–Tak,odbardzoniedawna.Nienoszęjużnawetjegonazwiska.
–Domyślamsię,żeskorociągletujesteś…
–LubięVirginRiver.Niepamiętamjuż,kiedyczułamsiętak…Niewiem,
normalnie.Christopherjesttuszczęśliwy.UwielbiaJohna.
–Nietrudnosiędomyślić,coProb…coJohnczuje.
–Takuważasz?
Mikezaśmiałsię.
– To prawda, on nie demonstruje uczuć, ale nigdy nie widziałem, żeby
zachowywałsiętakjakteraz.
Podałamulusterko.
–Jakcisiępodoba?
– Masz talent. Ktoś, kto potrafi zrobić coś z takim bałaganem, jaki miałem
nagłowie,powinienmiećsiećsalonów.
– Nie w Virgin River – skomentowała ze śmiechem. – Poza tym lubię
pracowaćzJohnem.
Mike wstał któregoś ranka bardzo wcześnie, nie mógł spać. Wyszedł przed
dom z pistoletem, stanął na ganku i w lewej dłoni uniósł broń na wysokość
strzału.
NagankupojawiłsięJack.Byłubranydowyjścia.
–Przyrodawniebezpieczeństwie?–zainteresowałsię.
Mikeobróciłsię.
–Powinienemćwiczyćlewąręką,wraziegdybym…Nowiesz,nieodzyskał
sprawnościwprawej.
Jackwzruszyłramionami.
–Nikomuniezaszkodziprzekonaćsię,copotrafi,alenierezygnowałbymz
prawejrączki.Jeszczenie.
– To strasznie frustrujące. – Mike schował pistolet do kabury. – Można tu
gdzieśpostrzelać?
–Jeststrzelnica,jakieśtrzydzieściminutjazdystąd,niedalekoClearRiver.
Narysujęci,jaktamdojechać.
–Wybieraszsiędomiasteczka?
–Niebawem,muszętylkoobudzićMel.
–Zobaczymysiępóźniej.–Zszedłostrożniepostopniachgankuiwsiadłdo
suva.
Jack zaczekał, aż samochód Mike’a zniknie, i wrócił domu. W sypialni
rozebrałsięszybko,wślizgnąłdołóżka,wziąłżonęwramiona.
–Mel–szepnął–jesteśmysami.
Otworzyłaoczy,dopieropochwilidotarłodoniej,coJackpowiedział.
–Jesteśpewien?
–Widziałem,jakodjeżdża–oznajmiłzuśmiechem.–Możeszhałasować,ile
cisiępodoba.
–Janiehałasuję–odpowiedziałazgodnościąiściągnęłabokserkizbioder
Jacka.–No,możetrochępohałasuję.
–Obydwojebędziemyhałasować.
Mike zatrzymał się przed barem, ale nie wysiadł z samochodu. Na ganku
siedziałajakaśkobieta.Duża,wmęskichspodniach,rozsznurowanychbutachi
flanelowejkoszuli.Głowaopadłanabok,ręcezwieszałysiębezwładniezoparć
fotela,napodłodzeobokstałapustabutelka.
Schowałpistoletpodsiedzenie,laskęzostawiłwsamochodzie.Opierającsię
oporęcz,wszedłpowolinaganek,dotknąłtętnicynaszyi.
Kobietażyła.
Próbowałwejśćdobaru,aledrzwibyłyjeszczezamknięte.Niechciałbudzić
nikogo.Wróciłdosuva,wyjąłkoc,okryłnieznajomąizapaliłjedenzgazowych
grzejników,którezimązawszestałynaganku,poczymusiadłwfotelu.Czekał.
Pokwadransietakiegosiedzeniadoznałiluminacji.Chryste,czasamipotrafiłbyć
kompletnymidiotą.Wchaciewszystkobyłosłychać.Każdyruch,każdesłowo.
RanoMelzwyklepytała:–Nienajlepsząmiałeśnoc,prawda?
Tych dwoje potrzebowało czasami prywatności. Mel nie była w aż tak
zaawansowanej ciąży, żeby nie móc się cieszyć seksem. Powinien uwolnić ich
od siebie, znaleźć sobie jakieś inne mieszkanie. Ale Jack cieszył się, że Mike
przyjechał, Mel pomagała mu w rehabilitacji. Zamiast się wyprowadzać, musi
pomyśleć o tym, żeby regularnie zniknąć na kilka godzin, a oni już będą
wiedzieli, co z tymi godzinami zrobić. Spojrzał na nieznajomą. Kim była? Co
robiła na ganku baru? Czy to możliwe, że Proboszcz dał jej całą butelkę, żeby
się pozbyć pijaczki i móc zamknąć lokal? Jeśli zasnęła wieczorem, mogła
zamarznąćprzeznoc,umrzećzwyziębienia.
Jakieś pół godziny później pojawił się Jack. Zmarszczył czoło na widok
kobiety.
–Atoco?
–Myślałem,żetymipowiesz.
–Proboszczjeszczeniewstał?–zapytałJack.
– Nie wiem. Może jest w kuchni. Drzwi w każdym razie zamknięte. Nie
chciałemsiędobijać,bopewniewszyscyjeszcześpią.
–Stary,przepraszam,ja…
– Jack, nie musisz się tłumaczyć. To ja się wygłupiłem. Czasami po prostu
niemyślę.
–Jezu,stary…
Mikeprzechyliłgłowęiroześmiałsię.
–Cholera,zaczerwieniłeśsię?–zapytałzdumiony.–Przecieżtotwojażona,
nalitośćboską.Chodziliśmyrazemnapanienkiitynigdy…
DłońJackawylądowałanazdrowymramieniuMike’a.
–Inatympowinniśmyzakończyćrozmowę.
–Dodamtylko,żetyicomadronamacieprawożyćjakmążiżona.
–Comadrona?
Mikezaśmiałsię.
–Położna.Postaramsiębyćmniejuciążliwymgościem.
–Tymsięniemartw.Najważniejsze,żebyśwracałdozdrowia.Dlanastoteż
jestważne.
–Właśniewtakichsytuacjachczłowiekprzekonujesię,żemaprawdziwych
przyjaciół–stwierdziłMike.–Aterazpowiedzmi,ktotojest?
–CherylCreighton.Niestetyalkoholiczka.
–Częstotuląduje?
–Nie,pierwszyraz.
–Tabutelkatozbaru?
–MynieobsługujemyCheryl.Onapijeeverc–leara.Tonielegalniepędzona
wódka,sprzedawanaspodladytaniaberbelucha.Niemampojęcia,gdziekupuje
toświństwo.Trzebająstądzabrać.
–Dokąd?
–Dodomu.
Szczęknąłzamek,drzwisięotworzyłyiwprogustanąłProboszcz.
–Orany–jęknąłnawidokCheryl.
–Maszjużkawę?–zapytałJack.
–Owszem.
–Wypijmywtakimraziepokubku,apotemzajmiemysięCheryl.
Dwadzieścia minut później w barze pojawiła się Mel, zaróżowiona jeszcze
odporannychzajęćmałżeńskich,zrozświetlonymioczamiilekkonabrzmiałymi
wargami.
–Jack,ulicążeglujeCherylwkocunaramionach.Wieszcośotym?
– Tyle że nie będę musiał odstawiać jej do domu. Padła na ganku i tak ją
zastałem,kiedyprzyjechałemdobaru.
–Trzebajejjakośpomóc.Onamadopierotrzydzieścilat!
–Jeślicośwymyślisz,chętniesięwłączę,alepamiętaj,Mel,żejejrodziceod
latpróbują,isamawidzisz,zjakimskutkiem.
–Widocznieźlepróbują.–Melpokręciłagłowąiwyszłazbaru.
Jack akurat skończył rąbać drwa, gdy w barze pojawiła się zdenerwowana
Connie.
–Noistałosię–obwieściła.–Uciekli.
–Jezu.–Jacknamomentznieruchomiał.–Kiedy?
–Niewiem.Możewśrodkunocy?Nicniesłyszałam.Ronjeździpookolicy
iichszuka.Niewiem,jakmamtopowiedziećsiostrze.
–Niedzwońdoniejnarazie.Nalejsobiekawy,dajmichwilęczasu.
Poszedł do kuchni, zadzwonił do biura szeryfa i poprosił, żeby zastępca
szeryfa, Henry Depardeau, zajął się sprawą, następnie wystukał numer
kalifornijskiej policji drogowej. Podał opis i numery furgonetki Ricka,
powiedział,żechodziobardzopilnąsprawęiżerodzinawVirginRiverszuka
kontaktuzmłodymi.
WróciłdoConnieinalałsobiedrugijużkubekkawy.
–Cholera,starałemsięniewtrącać,amożepowinienembył.
–Dlaczegomitomówisz?
–RickmatylkoLydie,toniemłodajuż,schorowanakobieta.JaiProboszcz
zajmowaliśmysięnim,jakpotrafiliśmy,chociażmożeniejesteśmynajlepszymi
wzorcami.
–Jack,teżrobiłam,cowmojejmocy.
–Wiem.Domyślaszsię,dlaczegouciekli?Bojachybatak.Popierwsze,nie
chcą oddać dziecka do adopcji. Stanowczość w tym wypadku, nawet jeśli
adopcja jest najbardziej sensownym rozwiązaniem, mogła popchnąć ich do
takiegodrastycznegokroku.
–Jakonisobieporadzązdzieckiem,Jack?
–KiedyRickdowiedziałsię,żeLizjestwciąży,uznałzanajważniejsze,by
sięniebała,itakteżpostępował,aterazbędziejąchroniłzakażdącenę.Musi
czuć się tak, jakby stał przed plutonem egzekucyjnym. Możesz sobie to
wyobrazić? Siedemnastolatek, który ma zostać ojcem. W każdym razie
oświadczył, że nie zamierza zostawiać Liz samej i będzie z nią cały czas. Ja i
Prob byliśmy z niego bardzo dumni, że przyjął taką mężną postawę. Ale bez
sensujestchronienieLizprzednami.
–Zgadzamsię,żetodobrychłopak,niemniej,Jack,tonie…
– Rick niedługo skończy osiemnaście lat. Będzie młodym ojcem, ale
zdarzają się jeszcze młodsi. On mieszka z babcią, Liz z wami, nie mogli być
razem,tylkowedwoje.
–Pocopogłębiaćtenzwiązek?Przecieżtojeszczedzieci.
–Któreniedługozostanąrodzicami,Connie.Niecofniesztego,cosięstało.
Liz jest teraz bardzo ciężko, potrzebuje ciepła. Potrzebuje Ricka. To nie jest
najlepszyczas,bytrwaławprzekonaniu,żeniktjejniekocha.
–Jack,onamadopieropiętnaścielat…
– Wiem. Ja też niedługo zostanę ojcem i nie oddałbym swojego dziecka,
nawetgdybyktośprzystawiałminóżdogardła.
Conniespuściłagłowę.
– Nigdy nie miałam dzieci. Siostra nie powinna była obarczać mnie taką
odpowiedzialnością.Zażądałaodemnie,żebympilnowałaLiz,niepozwalałana
kontaktyzRickiem,mamteżzadbać,bydzieckozostałoadoptowane,trafiłodo
dobregodomu.
–Maszrację,niepowinnabyłazrzucaćcałegociężarunaciebie,aledobrze,
że zrzuciła. Jej najwyraźniej brakuje i mądrości, i cierpliwości, żeby poradzić
sobie z problemem. Ciebie, Connie, znam od kilku lat i wiem, że ty potrafisz.
Najwyższy czas, żebyś zaczęła postępować według własnych zasad, zamiast
słuchaćsiostry.WkońcuLizmieszkapodtwoimdachem.
–Niewiemjuż,cojestsłuszne…
–Wiesz.LiziRicksąparą.Związalisięzbytwcześnie,niewiadomo,czyto
przetrwaijakdługo,alewtejchwilisąparą,któraoczekujedziecka.Nawetjeśli
ktoś zdoła przekonać Liz, żeby oddała synka, Rick się na to nigdy nie zgodzi.
Myślę, że powinniśmy zastanowić się wspólnie, jak im pomóc przy dziecku,
żebymogliskończyćszkołę.Wtejchwiliwiemytylkojedno,żebędąrodzicami.
Tegoniezmienimy.Dajmyimwobectegowsparcie.
–Janiemogęzajmowaćsiędzieckiem.Mamzasłabezdrowie.
– Pomoc się znajdzie. Jestem ja, jest Proboszcz, zrobimy dla Ricka
wszystko.MeliPaigeteżpomogą.Zamiastmówićim,copowinnirobić,lepiej
spytajmy,czegopotrzebują.–Jackwzruszyłramionami.–Connie,atedzieciaki
wpierwszymrzędziepotrzebująsiebienawzajem.Porazrobićkrokdotyłu.Liz
niebędziejużbardziejwciąży,niżjest,ciążasięjejraczejniepomnoży.Może
topowstrzymaichprzeddesperackądecyzjąoślubie.
W tym momencie zadzwonił telefon i Jack poszedł odebrać. Po chwili
poinformował:
– Mamy uciekinierów. Henry Depardeau znalazł ich na szosie 99, kiedy
zmieniali koło. Pojadę tam, jeśli posiedzisz tutaj, zanim Proboszcz nie będzie
mógłstanąćzabarem.
Po mniej więcej kwadransie jazdy Jack zobaczył samochód szeryfa i białą
furgonetkę.
Rickwłaśnieskończyłzmieniaćkoło.
LiznawidokJackazasłoniłatwarzdłońmiizaczęłapłakać.
Jackwziąłjąwramiona,przytulił.
–Skarbie,niepłacz,wszystkobędziedobrze.Uspokójsię.
Rick,któryprzykręcałjeszcześruby,podniósłwzroknaJacka.
–Jesteśwkurzony?
–Nie.Powiedzmitylko,cosięstało?
–Lizsięposypała.Totalnapanika.Histeria.Bałasię,żestracidziecko,straci
mnie,starciwszystko.
–Uff.Atypoczułeś,żemusiszcośzrobić.
–Tak,próbowałem.Pomyślałem,żejeślijądokądśzabiorę…DoOregonu.
Ożenięsięznią.Onajestnaskrajukompletnejrozsypki,Jack.Muszębyćblisko
niej.Uspokajaćją.
– Masz rację, ale nie możecie uciekać. Wracajcie do domu. Pogadaj z
Connie, powiedz jej, że teraz ty decydujesz. Musisz opiekować się swoją
dziewczyną.Myślę,żecięwysłucha.Rozmawiałemznią.
–Tak?
Jackzatknąłkciukizapasek.
– Rick, wiem, że starasz się panować nad sytuacją. Zanim popełnisz
głupstwo, uciekając, gdzie oczy poniosą, żeby ożenić się z piętnastolatką,
porozmawiajzemną.Bardzocięproszę.Postarajmysięniezwariować.
–Czasamimyślę,żetoniemożliwe.
–Wiem,Rick,niemniej…
–Jachcętegodziecka–stwierdziłkrótko.
–Jateż.Skupmysięnatym,żebyznaleźćnajlepszerozwiązanie.Jestempo
twojejstronie,wieszotym,Rick.
– Nie wiem, jak możesz być. Zacznijmy od tego, że nie słuchałem twoich
rad.
–Janatopatrzęinaczej.Niejesteśsamztymbałaganem.Okay?
–Zawszechciałem,żebyściemoglibyćzemniedumni.
JackpołożyłrękęnaramieniuRickaipotrząsnąłchłopcem.
–Iniemyślinaczej.Dumniejszyzciebiemógłbymbyćtylkowtedy,gdybyś
byłmoimsynem.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Nad rzeką zostało tylko czterech najbardziej wytrwałych i zawziętych
wędkarzy. Było zimno, siąpił deszcz, kończył się sezon na łososie, w górach
spadłjużśnieg,zbliżałysięświętaBożegoNarodzenia.
Proboszczpoderwałtrzeciątegodniazłowionąrybę,wrzuciłdowiaderkai
zwinął sprzęt. Sytuacja zaczynała być absurdalna. Nigdy nie prowadzili z
Jackiemdługichrozmów,aleterazwogóleprzestalirozmawiać.
JackruszyłzaProboszczem.
–Zaczekaj!–zawołał.–Wystarczynamtego,cozłowiliśmy,nakolację?
Proboszczkiwnąłtylkogłowąiszedłdalejdoswojejfurgonetki.
Jackchwyciłgozarękaw.
–Powieszmi,cocięgryzie?
–Ococichodzi?–nasrożyłsięProboszcz.
– Nie wiesz? Naprawdę? Masz pod swoim dachem tę kochaną dwójkę,
opiekujeszsięnimijaktatamiś.Małycięuwielbia.Onajestpięknaiciepła,co
nocmożeszjątulićwramionach,atyłaziszprzybity.
–Niejestemprzybity.Inikogonietulęconocwramionach.
–Co?–Jackniecozbaraniał.–Cotakiego?
–Słyszałeś.Niedotknąłemjej.
–Paigemajakieśzastrzeżenia?Chodziojejbyłego?
–Nie,jamamzastrzeżenia.
Jackzaśmiałsię.
–Aha.Niechceszjej?Boona…
–Niewiem,corobić.–Odwróciłwzrok.
–Jasne,żewiesz.Rozbieraszsię,onasięrozbiera…
Proboszczpoderwałgłowę.
–Tylewiem,aleniejestempewien,czyPaigejestgotowa…
– Człowieku, gdzie ty masz oczy? Ta kobieta patrzy na ciebie tak, jakby
chciała…
– Chryste, boję się śmiertelnie. Boję się, że mogę zrobić jej krzywdę –
powiedział Proboszcz żałośnie. Do diabła. Jack jest moim najlepszym
przyjacielem, pomyślał. Jeśli nie potrafię jemu się zwierzyć, to w ogóle nie
potrafię.–Powieszkomuśsłowo,aprzysięgam,żecięzatłukę.
–Pocomiałbymmówić?Proboszcz,nieskrzywdziszjej.
– A jeśli? Dość już przeszła. Jest taka delikatna. Drobniutka. A ja jestem
wielki,toporny,takizwalistyniezgrabiasz.
–Niejesteś.–Jackznowusięzaśmiał.–Niestłuczesznawetjajka.Owszem,
jesteśogromny,ptakateżmaszpewniewielkiego,alewierzmi,kobietomtonie
przeszkadza.
–E…hm…–Proboszczwysunąłbrodę,niepewny,czytobyłkomplement,
czyraczejpowiniensięobrazić.
–Posłuchaj,stary,robiszproblemzniczego.Zaufajsobie.
–Wtymsęk,żeniepotrafię.Zaczynamwariować.Bojęsię,żejąpołamię,
skruszę. – Spojrzał na swoje wielkie dłonie. – Albo ją posiniaczę. Umarłbym
chyba.
–MusiszpowiedziećPaige,cocięgnębi.Żeboiszsięjejdotknąć,bojesteś
za silny i możesz zrobić jej krzywdę. Ona ci pomoże. Ona tak bardzo cię
pragnie, że trudno na to patrzyć. Założę się, że nie spała przez ciebie od kilku
tygodni.
– To jest nas dwoje… Ja… miałem niewiele kobiet. Pewnie dziesięć razy
mniejniżty.
– I bardzo dobrze. To znaczy, że jesteś poważnym facetem. Powinieneś
tylko…–Jezu,jeśliznowumiprzyłoży,tymrazemmuoddam,pomyślałJack.–
Powinieneś zwracać uwagę na drobiazgi. Jak reaguje, kiedy jej dotykasz. Czy
nie jęknie z bólu. Poproś, niech ci pokaże… – Cholera, cholera, panikował,
zaraz dostanę w mordę. – Niech ci pokaże, co lubi. Poproś ją, okay? Zapytaj.
Słuchajuważnie,jakreaguje,ibędzieszwiedział,czywszystkojestwporządku.
Toproste.Chodzioto,żebybyłojejdobrze.
–Rany–mruknąłProboszczbezradnie.
–Ktośmusiałcitopowiedzieć.Mamwyszukaćfilminstruktażowy?
–Nie!
– I w porządku. W filmach nie robią tego znowu tak dobrze. Po prostu
powiedz, że czujesz się niepewnie. Uczcie się siebie nawzajem, tak będzie
najlepiej.
–Janigdynie…Nowiesz.
–Nigdyniebyłeśzakochany–dokończyłJack.
–Tak.–Proboszczzwiesiłgłowę.–Nigdyniktdlamnietylenieznaczył.
– Weź się w garść. Nie jesteś niezgrabiaszem. Jesteś silny, wielki. I
delikatny. To świetna kombinacja, wierz mi. Pamiętaj tylko, że Paige jest
ważniejsza niż ty. Wiesz, co mam na myśli. Musisz być pewien, że dajesz jej
rozkosz.Dopieropotemmożeszmyślećowłasnejsatysfakcji.Tonajlepszarada,
jakąmogęcidać.Iniezwlekajjuż,zbytdługosięwstrzymywałeś.
–Słuchaj,jeślipowieszotymkomuś,toklnęsięnaBoga,że…
–Wiem,zabijeszmnie.Jezu,tadziewczynaczeka.Zróbcoś.–Jackwrzucił
sprzęt na skrzynię furgonetki Proboszcza, wstawił wiaderko z rybami. Biedny
facet,pomyślał.BiednaPaige.
Mikeniezastałnikogowbarze.Wdeszczowedniniebyłoruchu.Ibardzo
dobrze.Chciałwypićpiwo,bołagodziłotrochęrwaniewramieniu.Czasamiból
stawałsięniedowytrzymania.Wdeszczowąpogodęnarastał.
Ogień na kominku przygasał i Mike dorzucił jedno polano, potem drugie.
Spojrzałnazegarek.Trzecia.Mógłbysamnalaćsobiepiwa,JackiProboszcznie
mieliby nic przeciwko temu. Przeszedł jednak do kuchni, gdzie krzątała się
Paige.Zagniataławłaśnieciasto.
–Cześć.–SpojrzałanaMike’aiczymprędzejodwróciłagłowę.
Mimo to zdążył dojrzeć łzy na policzkach. Zmarszczył czoło. Co to?
Kłopotywraju?Podszedłipołożyłjejdłońnaramieniu.
–Cosiędzieje?
–Nic.–Pociągnęłanosem.
Obrócił ją ku sobie i po raz setny pomyślał, że Proboszcz jest skończonym
głupkiem,jeśliniewie,jakiskarbposiada.
–Tomabyćnic?–Otarłjejłzyzpoliczków.
–Niemogęotymmówić.
–Możesz.Poczujeszsięlepiej,jeślipowiesz.
–Damsobieradę.
–Proboszczsprawiłciprzykrość?
Znowusięrozpłakała,oparłagłowęnapiersiMike’a.Objąłjązdrowąręką,
próbowałuspokajać.
–Hej,hej…Jużwporządku.
–Nicniejestwporządku–szlochała.–Niewiem,corobięnietak.
– Spróbuj mi jednak powiedzieć. Może potrafię pomóc. Jestem dobry w
udzielaniurad.Przekonaszsię.
–Ja…Zależyminanim,aon…Chybamusięniepodobam.
–Bzdura.
–Onmnieniechce.
– Nonsens, Paige. On cię pożera oczami. Zwariował zupełnie na twoim
punkcie.
–Niedotkniemnienawet.
Mikeniewierzyłwłasnymuszom.
–Niemożliwe!–Leczgdypokiwałażałośniegłową,westchnąłbezradnie.–
O rany, jednak możliwe… – Był pewien, wszyscy byli pewni, że tych dwoje
kochasięconocodwieczoradorana.Spoglądalinasiebietak,jakbyniemogli
siędoczekać,kiedywreszciezostanąsami.Tesłodkiepocałunkiwpoliczek,w
czoło. Zdawało się, że iskry lecą. – O rany, Paige, on cię pragnie. To widać
gołymokiem.
–Wtakimraziedlaczego?
– Nie wiem, skarbie. Proboszcz jest dziwny. Zawsze unikał kobiet. Kiedy
służyliśmywmarines,każdykogośmiał.Jasamrozbiłemdwamałżeństwa.On
bardzo rzadko… – Mike przerwał, usiłował sobie przypomnieć, czy Proboszcz
miał kiedykolwiek jakąś kobietę. Nie był pewien, wiedział tylko, że na pewno
nie miał nigdy stałej dziewczyny. Zdarzały się zapewne jakieś przygodne
znajomości.NiewnikałwżycieerotyczneProboszcza,zbytbyłzajętywłasnym.
Wielkoludowi musi brakować pewności siebie, pomyślał. Nie potrafi zabiegać,
zdobywać.–Idęozakład,żeonsięnajzwyczajniejwświecieboi.
–Co?Jaktomożliwe?Przecieżdosłowniewieszammusięnaszyi.Wie,że
goniespławię.–Zniżyłagłos.–Ijakbardzogo…
– Nawet jeśli nie boi się odrzucenia, to sprawa jest głębszej natury.
Proboszczjesttaknieśmiały,żeażstajesięśmieszny.Znamfacetaodlat…
–Powiedział,żepowierzyłbyciswojeżycie,takciufa,że…
– No właśnie, tak to jest z facetami. Jeden drugiemu gotów jest zawierzyć
życie, ale nawet nie piśnie o osobistych problemach. Proboszcz bywa czasami
strasznie naiwny w swoich ocenach rzeczywistości. Kiedy indziej potrafi
wygłosić tak głębokie zdanie, że Wielki Kanion wydaje się przy tym rowem
przydrożnym. – Mike pokręcił głową. – Proboszcz jest prawdziwą zagadką…
Naprawdęcinanimzależy?
–Naprawdę.
– Wobec tego po prostu bądź cierpliwa. On musi dojrzeć do tego, żeby
zrobić krok. Jemu też na tobie zależy. Na tobie i na Chrisie. Nigdy nie
widziałem,żebydokogokolwiektaksięodnosiłjakdowas.
–Możechcemiećpewność,żeja…
Mikeniedaljejdokończyć.
– On chce być pewny samego siebie, Paige. Jest bardzo ostrożny. Pewnie
przerażagomyśl,żemógłbycięrozczarować.Założęsię,żetakjest.
–Jaktomożliwe?–Kolejnałzaspłynęłapopoliczku.
Mikejąotarł.
– Wierz mi, że tak właśnie jest. Proboszcz zamienił się w kłębek nerwów.
Jest dobry w walce, dobry na wojnie. Nikt by nie zgadł, że potrafi być takim
świetnym kucharzem. Ale z kobietami? Nigdy nie był podrywaczem. Nie
przypominam sobie żadnych kobiet w jego życiu. To nie ten typ faceta. Nigdy
nieuganiałsięzadziewczynami,jakniektórzyznas.
–Tojednazrzeczy,którewnimlubię–szepnęłaPaige.
Mikeuśmiechnąłsię.
–Dajmutrochęczasu,dobrze?
SkinęłagłowąiodpowiedziałabladymuśmiechemnauśmiechMike’a.
Pocałowałjąwczoło.
–Wszystkobędziedobrze.
–Takmyślisz?
–Tak.Musisztylkopoczekać.Nierezygnuj.–Maszczęściedrań,pomyślał
Mike. Ta dziewczyna go uwielbia. Niczego bardziej nie pragnie, jak spędzać z
nimcałenoce.–Obmyjtwarz,ajanalejęsobiepiwa.–Uścisnąłrazjeszczejej
ramię i Paige się odwróciła. W drzwiach stał Proboszcz z wiaderkiem ryb w
ręku.
Paige przemknęła obok Proboszcza ze spuszczoną głową, żeby nie widział
jejłez.
–Chceszczegoś?–zwróciłsięProboszczdoMike’a.
–Chciałemsięnapićpiwa,zanimMelzaczniemnietorturować.Mamsobie
samnalać?
–Analewaj.–Wrzuciłrybydowielkiegozlewu.
WśladzaProboszczemwkuchnipojawiłsięJack.
–Hej,jaksiędzisiajczujesz?–DorzuciłswojerybydorybProboszcza.
Mikepomasowałpraweramię.
–Zkażdymdniemlepiej.Potrzebujeciepomocnejdłoni?Mamakuratjedną.
–Nie,dzięki.Napijsiępiwa,amyjużoprawimyryby.
Proboszcz przygotował nadziewanego pstrąga, wspaniałe danie, ale
wymagające wiele pracy. Rybę trzeba było wyfiletować, nadziać nadzieniem z
kukurydzy, potem nadziany filet umieścić na powrót w rybiej skórce i zapiec.
Serwował swojego pstrąga z makaronem w sosie czosnkowym i sufletem ze
szpinaku. Im bardziej pracochłonne danie, tym lepiej, bo mógł zapomnieć na
chwilęoproblemach.
Widział,jakPaigeopierałasięoMike’a,jakpocałowałjąwczoło.
Uśmiechał się do niej, coś szeptał. Cóż, wcale by się nie dziwił, gdyby
zainteresowałasięMikiem.Uwielbiałromansowaćibyłseksowny,choćtrochę
uszkodzony. Zawsze miał powodzenie u kobiet. Zdobył ich więcej, niż na to
zasługiwał.Proboszczodpoczątkutrwałwprzekonaniu,żePaigewidziwnim
tylkoprzyjaciela,kogoś,ktochcejąchronićprzedświatem.Asłodkieuśmiechy,
przytulanie? Po prostu czekała na mężczyznę. Niekoniecznie akurat na niego.
Kropka.
Terazbyłomupotworniegłupio,żezwierzyłsięJackowi.
–Dobrzesięczujesz?–zapytałaPaige,gdyupiekłajużchleb.
–Podziębiłemsięnadrzeką–skłamał.–Paskudnapogodadzisiaj.
–Wziąłeścoś?
–Nie,samoprzejdzie.
–Przyniosęciaspirynę.
–Nie,dajspokój.Niejestażtakźle.
Na kolacji mieli tylko kilku gości. W deszczowe dni nigdy nie było ruchu.
JackusiadłprzystolikuzMeliDokiemMullinsem.PaigeiChrisusadowilisię
przybarze,zaktórymgospodarowałProboszcz.Okołosiódmejwszyscybylipo
kolacji i Jack zebrał talerze. Mel poszła z nim do kuchni i razem zaczęli
zmywać.
–Ejże–obruszyłsięProboszcz.–Jabymtozrobił.
–Kiedymyjużkończymy.Zarazbędzieszmiałnaszgłowy.
– Nie śpieszcie się. Muszę jeszcze pozamiatać, zanim powiem sobie, że to
koniecdnia.
Ajednakpokilkuminutachwszyscypodnieślisiędowyjścia.Dokpożegnał
siępierwszy,JackpodałMelkurtkę.
–Mike,idziesz?–zagadnął.
–Zachwilę.
–NienadużywajgościnnościProboszcza.
–Zarazprzyjadędodomu.
Kiedy wszyscy wyszli, Mike usiadł przy barze. Paige nie było, poszła na
góręwykąpaćChristophera.Proboszczustawiałkrzesłanastolikach.
–Pozwóltunachwilę–poprosiłMike.
Proboszczzociąganiemstanąłzabarem.Niepróbujtylkopowiedziećmio
sobieiPaige,błagałwduchu.Niechcętegosłuchać.Niechsiędzieje,comasię
dziać, jakoś to przeżyję. Nigdy zresztą nie sądziłem, że mam u niej szanse.
Zniosęto,tylkonicniemów.
– Napij się ze mną. Jeden szybki drink. Nie brałem dzisiaj prochów
przeciwbólowych, więc mogę się napić. Posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć, a
tymaszsięzachowywaćtak,jakbyśnigdynicniesłyszał.Jasne?
–Jasne.–Proboszczdlakurażuwychyliłszybkodrinka.
–Przyłapałemdzisiajtwojądziewczynę,jakbeczała.
–Co…co?
–Tak,stary.Niemożezrozumiećtwojegozachowania.Myślę,żeciękocha,
Proboszcz. Czeka, że wykonasz pierwszy krok. Powinieneś się o nią
zatroszczyć.Nadążasz?
Pokiwałgłową.NiezamierzałdyskutowaćoswoichsprawachzMikiem.
–Myśli,żecisięniepodoba.
–Co…co?Tobzdura.–Proboszcznalałsobiedrugąkolejkę.
– Tu nie ma żadnych tłumaczeń. Jeśli nie zrobisz tego pierwszego kroku,
uzna,żejejniechcesz.Żecinaniejniezależy.Przyglądamsięwaszejtrójcei
myślę sobie, że byłoby strasznie szkoda, gdybyście się mieli minąć tylko
dlatego,żejesteśidiotą.Niebędęnawetpróbowałzgadywać,dlaczegomiędzy
wamidotąddoniczegoniedoszło.Najwyższyczas,żebyśsięzdecydował.
Proboszczwychyliłdrugiegodrinka,Miketylkouniósłszklaneczkę.
–Myślałem,żekręciszzmojądziewczyną–wyznałProboszcz.
– Nie, nic z tych rzeczy. Tłumaczyłem jej tylko, że musi być cierpliwa i
wyrozumiała,bomaszzastraszająconiskieIQ.–Mikewyszczerzyłzęby,widząc
paskudnygrymasnatwarzykumpla.
–Zawszekręciłeśzdziewczynamiwszystkichdookoła.
–Niewszystkich.Nietknąłbymdziewczynybratazmarines,pamiętajotym.
Nawet ja nie przekroczę tej granicy. Nie potrafisz powiedzieć tego Paige, ale
wszyscy widzą, że jest twoją dziewczyną, dla innych rewir niedostępny. Ja nie
stanowię dla ciebie żadnego zagrożenia. Paige chce ciebie. Tak bardzo, że
płacze,kiedyjestsama.–Mikeupiłpółdrinkaiwstałzestołka.–Wyświadcz
sobieprzysługę,Proboszcz.Twojadziewczynaciępotrzebuje.Niezawiedźjej.
Nietraćwięcejaniminuty.–Spojrzałmuprostowoczy.–Kumasz?
Czy kuma? Mike po urazie głowy poczuł się widać nastolatkiem, pomyślał
Proboszcz.
–Kumam.
Poszedł na górę położyć Christophera spać. Mały biegał po pokoju z gołą
pupą,niedającwłożyćsobiepiżamy.Proboszczchwyciłgo,postawiłnałóżkui
ubrałdosnu.
–Dośćbrykania.Kładzieszsię.
–Czytaj–zażądałChris.
–Dzisiajczytamama.Dziesięćminutigaszenieświateł–zakomenderował,
apotempołożyłdłońnaramieniuPaige.–Czekamnaciebiezadziesięćminut
nadole.
–Dobrze.
Zszedłdoswojegomieszkania,ogoliłsię,wziąłszybkiprysznic.Robiętodla
niej,myślał.Niedlasiebie.Takpowinienemtotraktować.
Wróciłdobaruiusiadłprzykominku.KiedyPaigezeszła,wyciągnąłrękę.
–Chodźdomnie.–Posadziłjąsobienakolanach,pocałował,położyłdłoń
najejpiersi.
Paigeprzesunęłaknykciamipojegopoliczku.
–Ogoliłeśsię.
–Mhm.Niechciałbymciępodrapać.Paige,czywieszcodociebieczuję?
–Nigdyminiemówiłeś.
– Powinienem był, ale… – Przerwał, zaczerpnął powietrza. – Trudno mi
znaleźćsłowa,aleto,codociebieczuję,zkażdymdniemjestsilniejsze.Jesteś
taka delikatna, taka drobna w porównaniu ze mną. Pragnę cię, Paige, ale nie
byłempewien,czyjesteśgotowa…
–Jestemgotowa–powiedziałaszeptem.
–Niechcęzrobićcikrzywdy,zadaćbólu.Szczególniepotym…potym,co
przeszłaś.
Przezchwilęniemogłasięotrząsnąćzezdumienia,apotempocałowałago
wusta.
– Jesteś najdelikatniejszym człowiekiem, jakiego znam. Nie zrobisz mi
krzywdy.
– Nie mam doświadczenia z kobietami. Nigdy nie wiem, co należy robić,
czegonie,adlaciebiechciałbymwszystkiego,codobre.
–Samidojdziemydotego,conależyrobićicojestdlanasdobre.Tobędzie
zupełnienowedoświadczenie.
–Moikumplewiedząmnóstwookobietach.Janigdynieinteresowałemsię
specjalniedziewczynami,dopókiniepoznałemciebie.
–Towtobiekocham.Czujęsięwyróżniona.
–Nawetjeśliwiemtakmałookobietach?
–Powiemci,copowinieneświedzieć.
–Chrisśpi?Będziemymusielizamknąćdrzwi.
–Zasnął,zanimwyszłamzpokoju.Nieobudzisię.
Pocałował ją raz, drugi, trzeci, a potem wziął na ręce i zaniósł do swojego
mieszkania.
– Przepraszam, że zachowywałem się tak głupio – szepnął, kiedy leżeli
zmęczeni miłością. – Myślałaś, że cię nie chcę. Boże, pragnąłem cię… niemal
odpierwszejchwili.
–Ktośmusiałcośpowiedzieć–stwierdziła,alewjejgłosieniebyłogniewu.
–Mikepowiedziałmi,żejeślinicniezrobię,mogęcięstracić.
– Myślę, że już nigdy się mnie nie pozbędziesz. Ale cieszę się, że nie
czekałeśdłużej.
– Z tobą to okazało się takie proste. Chciałem, żebyś czuła się dobrze. Nie
przypuszczałem, że to będzie dla mnie takie wspaniałe. Kiedy poczułem twoją
rozkosz,myślałem,żezemdleję.Będęcidawałrozkoszdokońcaswoichdni.
–Podobamisiętenpomysł…John,niechcęcięwystraszyć,alezakochałam
sięwtobie.
Wtuliłtwarzwjejramię.
–Skarbie,kochamciętak,żemógłbymumrzećzmiłości.
–Tymniekochaszijaciękocham.Niczegowięcejniepragnę.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Pokazało się słońce, dzień był mroźny, ale pogodny. Mel rano zajrzała
najpierwdoDoka,sprawdziła,czynicsięniedzieje,iposzładobaru,bywypić
kawęzmężem.
Jack należał do tych, którzy lubią wstawać o świcie, ranek był dla niego
najlepszą porą. Codziennie rąbał drwa, traktował to jako poranną gimnastykę,
dlatego siekiera szła w ruch nawet latem, kiedy nie rozpalało się ognia na
kominku.Meljeszczespałaonpocichuwychodziłzdomu.Kiedyjużkończyłz
drwami, lubił sprawdzić, jakie dania ma w planie Proboszcz, jakie produkty
należy kupić, co jest do zrobienia w barze. Przygotowywał się na rozpoczęcie
dnia.
Kiedyweszła,stałzaszynkwasemzkubkiemkawywdłoni.
Christopher siedział przy stole, miseczka z płatkami owsianymi i szklanka
sokustałyzboku,bomałybyłzajętykolorowaniemrysunkuwjednejzeswoich
książeczek.
Melusiadłaobokniego.
–Cześć,smyku.Jaksięmiewasz?
–Dobrze–odpowiedziałpochłoniętybezresztykolorowaniemChris.
Jackpodsunąłżoniekawę.
–Christopher,powiedzMel,comniepowiedziałeśwcześniej.
–Co?
–Wiesz,żejesteśduży.
–No.Jestemjużduży.
–Toprawda–zgodziłasięMel.
– I John mówi, że powinienem mieć swoje łóżko. I swój pokój. Bo jestem
jużduży.
–Teżmyślę,żepowinieneś–powiedziałaMel.
ZkuchniwyłoniłasięPaige:zaróżowionepoliczki,rozświetloneoczy,lekko
nabrzmiałe od całowania usta. I ruchy płynne, spokojne. To niesamowite,
pomyślałaMel,jakodrazuwidaćpokimś,żeuprawiałseks.
–Coztymipłatkami,dzieciaku?–zwróciłasiędosyna.
–Mhm.
– Myślę, że ma dosyć. Nie tknął ich od chwili, kiedy sprawdzałaś po raz
ostatni.
– Trudno. – Paige zabrała miseczkę. – Ale sok masz wypić. – Zniknęła w
kuchni.
MelspojrzałanaJacka,aonuniósłjednąbrewiuśmiechnąłsięlekko.Nato
Melprzechyliłasię,chwyciłagozakoszulęnapiersiiprzyciągnęładosiebie.
–Cosiętutajdzieje?–zapytałaszeptem.
–Tochybaoczywiste.
–Zabierzmnienatychmiastdodomui…
–Niemogę.
–Dlaczego?
–Bomamygościa,awydajesznajróżniejszeodgłosy.
–Bardzozabawne.Zarazpęknęzzazdrości.
– Rzeczywiście, mało zabawne. – Jack zerknął w stronę kuchni. – Chociaż
niektórzyznascałkiemdobrzesiębawią.Wreszcie.
PokilkuminutachpojawiłsięMike.ZwichrzyłczuprynęChrisaiprzyjąłod
Jackakubekgorącejkawy.
–Jakmijaranek?
–Piękniejest.–Jackupiłłykzeswojegokubka.
– Owszem. Nieźle spałem dzisiaj. – Odstawił laskę, zajrzał do kuchni i
zobaczyłPaigeiProboszczawcałuśnymuścisku.Czującsięponiekądautorem
tejgorącejwymianyczułości,przyglądałsięprzezchwilę.Tychdwojetakbyło
pochłoniętychsobą,żeświatchwilowoprzestałdlanichistnieć.
Mikeniemógłsiępowstrzymać,odchrząknął.
Paige opuściła natychmiast zaplecione na szyi Proboszcza ręce, chciała się
odsunąć,aleProboszczniewypuszczałjejzobjęć.SpojrzałwstronęMikespod
zmrużonychpowiek.
–Pięknyranekmamydzisiaj–zagaiłMike.
–Jakbędzieciemielichwilęczasu,prosiłbymośniadanie.Umieramzgłodu.
– Wyszczerzył zęby, zostawił zakochanych w ich słodkiej krainie, wrócił do
baru,usadowiłsięnastołkuiprzysunąłsobiekawę.–Sytuacjarozwijasięnad
wyrazpomyślnie–ocenił.–Wyglądanato,żeniejajedenmiałemudanąnoc.
Pozostajewierzyć,żedostanęśniadanie,zanimnadejdzieporalunchu.
Proboszcz zabrał Christophera do lasu. Mieli ważną misję do spełnienia,
musieli bowiem wybrać choinki. Jedna stanęła w barze, druga w mieszkaniu.
Obieubieralirazem.Podtąwmieszkaniuleżałyjużprezentydlamałego:część
PaigeiProboszczkupiliwspólnie,innekażdenawłasnąrękę.
MeliJackpojechalidoSacramentonarodzinneświętaSheridanów.
Zapraszali Mike’a, ale nie dał się namówić. Nie chciał też jechać do Los
Angeles, nie był gotów, jeszcze nie. Został zatem sam w chacie, Wigilię i
pierwszydzieńświątmiałspędzićzProboszczemijegonowąrodziną.
Proboszcz ciągle był w szoku i euforii, wywołanych gwałtowną zmianą w
jego życiu. Minęły trzy miesiące od momentu pojawienia się Paige w Virgin
Riverizaledwiekilkadniodchwili,gdyzaczęlisypiaćzsobą.Zupełnieniebył
przygotowanynaradość,któragoterazrozpierała.
Znalazł w Paige idealną partnerkę: razem gotowali, razem zajmowali się
barem,razemopiekowalisięChristopherem.Bylicałkowiciekompatybilni.Ona
muwewszystkimpomagała,ondbałojejwszystkiepotrzeby.
Wnocy,kiedymałyspałspokojnie,Proboszczprzekonywałsię,żestajesię
kochankiem doskonałym, coś, o co nie podejrzewałby się w najśmielszych
snach. W ogóle nie brał pod uwagę podobnej możliwości. A już na pewno nie
podejrzewał,żebędzieconockochałsięzoszałamiającopiękną,młodąkobietą
o anielskich predylekcjach zakodowanych w charakterze i całej postaci. On,
nieśmiały,cichy,zPaigestawałsięśmiały,przebojowy.Gotównaeksperymenty.
Zacząłufaćswoimdłoniom,swojejintuicji.AradaJacka,byzwracałuwagęna
drobiazgi,nakażdąreakcjęPaige,bypytałją,colubi,byłapoprostugenialna.
Niemiałdotądpojęcia,żeżyciemożebyćtaksatysfakcjonujące,takpełne.I
że może dawać tyle przyjemności. Uprawiali gorący seks, a potem się śmiali,
droczylizsobą.Ibyłoimlekkonaduszy.
–Jaktomożliwekochaćkogośtakbardzo–dziwiłsię.
–Ikochaćsięzkimśtakczęsto–dodawała.
–Paige,wiem,żetodlaciebiezawcześnie,byukładaćplanynacałeżycie.
Niczego nie oczekuję, przysięgam, ale zaangażowałem się całym sobą, do
końca.Chcęcitylkopowiedzieć,żedlamnietoniejestprzepędzanieczasu.
–Nieboiszsię,żewpewnymmomenciesięmnązmęczysz,John?
Pokręciłgłową.
– Nie ja. Działam powoli, czasami zbyt wolno, wszystko rozważam, aż
jestem pewien, co dobre, a co złe. Nie zmieniam zdania. Czasami to może
przeszkadzać,alebardzonielubięzmian.
– Do niczego nie będę cię zobowiązywała. Czuję się szczęśliwa, że jestem
tutaj,ztobą,teraz…
–Cośjeszczemuszęcipowiedzieć.Sprzeczajsię,kiedymyśliszinaczejniż
ja, miej własne zdanie, miej swoje złe dni, zdarza się przecież, że człowiek od
rana chodzi rozdrażniony, podenerwowany. Ja tego chcę. Żądaj, wymagaj i
wkurzajsię,kiedycośnieukładasiętak,jakbyśchciała.Krzycznamnie,jeśli
maszakuratzłyhumor.Ajeśliokażesię,żeniejestemdlaciebiekimśnacałe
życie,jakośtoprzeżyję.Róbwszystko,tylkoniebójsiębyćsobą.
Paigełzynapłynęłydooczu.
–John…Niktnigdytakmnieniekochał.
– Kocham cię. Kocham cię, kiedy mną rządzisz, kocham, gdy boisz się i
szukasz pomocy. Kocham w tobie wszystko. Jeśli mam cię mieć, to całą. –
Pocałowałago,aonotarłjejłzyzpoliczków.–Dziecko,którestraciłaś,niebyło
planowane,alebardzoprzeżyłaśporonienie.Możektóregośdnia,kiedybędziesz
gotowa, porozmawiamy o powiększeniu naszej rodziny, zafundujemy Chrisowi
brataalbosiostrę.
–Chciałbyśmiećdzieci?
–Nigdyniemyślałem,żebędęchciał.Aleztobątak,itobardzo.
Dotknęładelikatniejegotwarzy.
–Wiesz,żegdybypojawiłosiędziecko,będzieszmusiałodsunąćsiętrochę
nadrugiplan?
–Jakbardzomusiałbymsięodsunąć?–zapytał,ściągającbrwi,nacoPaige
parsknęłaśmiechem.Groźniezmarszczyłbrwi.–Droczyszsięzemną,tak?W
porządku,samasięotoprosiłaś.–Izacząłjącałować,zaczynającodpowiek.
Ujęłajegotwarzwdłonie,powstrzymującpieszczoty.
–John,teżpragnęcałegociebie.Nigdyniebyłamtakaszczęśliwa.
–Będzieszmiałamniecałego.Nazawsze,jeślizechcesz.
Melniemogłasiędoczekaćświąt.ZnowumiałazobaczyćsiostryJacka,ale
jeszczemilszebyłoto,żedoSacramentoprzylatywałajejsiostraJoeyzmężemi
trójką dzieci. W przestronnej rezydencji Sama Sheridana mogli pomieścić się
swobodnie, tym bardziej że siostry Jacka miały własne domy. Mel dopiero po
raztrzecimiałasięspotkaćzklanemSheridanów,ajużczułasięwśródnichjak
wrodzinie.
HummerazostawiłaDokowi,nawypadekgdybymusiałodwieźćpacjentado
szpitala. Tył furgonetki Jacka pełen był prezentów. Ostatnie kupili w Reading,
gdziezatrzymalisięnanoc.
PokilkutygodniachgoszczeniaMike’awswojejchaciewreszciemoglibyć
sami. Seks był przyjemny, ale ostrożny. Mel była w siódmym miesiącu i mała
Sheridanównacorazbardziejrozrabiaławbrzuchumatki.
Zamiast w porywach rozkoszy wykrzykiwać imię męża, Mel powiedziała
tylko„Uff,kiedyskończyli.
–Gdybymniebyłfacetemznającymswojąwartość,mógłbymmiećpowody
dozgryzoty–zwróciłjejuwagęJack.
–Przepraszamcię,kochanie,plecymniebolą,piersimniebolą,noszęwtak
zwanymłoniemaszerującąorkiestręwojskową,anietwojąsłodkącóreczkę.
– Domyślam się, że to eliminuje perspektywę mnóstwa seksu dzisiejszej
nocy.
–Podejrzewam,żetoeliminujeperspektywęmnóstwaseksuażdowiosny–
poinformowałago.
Melleżałanaplecach,anadjejdrobnymciałemwznosiłsiębrzuch.
Jack nie mógł oderwać od niego rąk, absolutnie pochłonięty wyczynami
swojej,bądźcobądźniedorozwiniętejcórki.Wzgórzebrzuchaprzesuwałosięto
na jedną, to na drugą stronę. Najbardziej spodobało mu się, kiedy zobaczył
wyraźnykształtmałejstopywbijającejsięwciałomatki.
Mel już wyobrażała sobie, jak Jack raczkuje ze swoim dzieciątkiem po
podłodzebawialni,toczącpiłkę.
–Musimypomyślećoimieniudlatwojejnowejkoleżankizpiaskownicy–
powiedziała.
–Emma.
–PodobamisięEmma.Jakaśeksdziewczyna?
–Mojamatkatakmiałanaimię.
–Tosłodkie.Byłabyszczęśliwa,żewreszciespoważniałeś.
–Mel,boiszsięporodu?
–Anitrochę.Wiesz,dlaczego?BoporódbędzieodbierałJohnStoneijeśli
cośbędzienietak,dostanędużą,porządnądawkęepiduralu.Apotemzażądam
krwistegostekuzdużympiwem.
–Mel,chcę,żebyśodrazupoprosiłaoepidural.–Pogładziłjąpowłosach.
–Jack,tysięboisz?
– To za mało powiedziane. Jesteś całym moim światem. Nie wiem, jak
zniosętwójból,alebędętam,tojasne.
Uśmiechnęłasię.
–Zawszemipowtarzasz,żepowinnamcizaufać,zdaćsięnaciebie.Terazty
musiszzdaćsięnamnie.Wiem,comamrobić.
–Przynajmniejjednoznasbędziepanowałonadsytuacją.
RanoprzedwyjazdemMelwzięłakąpielwwyłożonejlustramiłazience.
–Ależtyjesteświelka–stwierdziłjejmążznabożnympodziwem.
Gdy posłała mu spojrzenie, które mówiło, że mógłby znaleźć inne
określenie,szybkojeznalazł:
–Chciałempowiedzieć,żewyglądaszniesamowicie.
–Zamknijsię,Jack.
Kiedy podjechali pod dom Sama Sheridana, Mel ruszyła do drzwi, a Jack
wyjmowałbagażeiprezenty.
–Mel,zaczynaszczłapać–poinformowałjązdumą.
Nacoonaodrzuciławłosydotyłuiwydęłausta.
Wigilia przypadała następnego dnia, ale prawie cała rodzina stawiła się u
Sama, żeby przywitać Mel i Jacka. Siostra Mel zdążyła już przylecieć do
Sacramento i w domu wrzało jak w ulu. Kobiety wybiegły na ganek, obstąpiły
Mel,ściskałyją,oglądałyorazwydawałyokrzyki.
–Ależtyjesteświelka!
–Człapieszjakkaczka!
Wszystkiedostałynapaduhisterycznegośmiechu,Melniewykluczając.
Jackjakośsposępniał.Przeddomwyszłodwóchjegoszwagrów,DaniRyan.
–Pomócci,Jack?
–Tak–powiedział,ściągającbrwi.
–Cosiętakzachmurzyłeś?–zapytałRyan.
– Powiedziałem jej dzisiaj dokładnie to samo. Że jest wielka i że człapie.
Straszniesięnamniewkurzyła.
Szwagrowieparsknęliśmiechem.DanpołożyłdłońnaramieniuJacka.
–Wypakujemybagaże,braciszku,apotemusiądziemygdzieś,gdziekobiety
nie będą nas słyszeć, gdzie mężczyźni mogą być mężczyznami i gdzie
przekażemycikilkażyciowychprawd.
Na tarasie Sam ustawił dwa zewnętrzne grzejniki gazowe. Wiedział, że
panowiebędęchcielinapićsiępiwa,wypalićwspokojucygaro.Samteżchętnie
szukał tu schronienia, gdy domem zawładnęły jego córki i zaczęły rozstawiać
wszystkichpokątach.ZMeliJoeybyłosześćwładczychdam,ownuczkachjuż
niewspomniawszy.Każdybysięuląkłtakiegozgromadzenia.
Tutaj,natarasie,Jackusłyszał,żeoileplanowaniedziecibyłopartnerskim
projektem, to już ciąża zdecydowanie kwalifikowała się do sportów
zespołowych. Kobiety wyznaczały zasady. To, co powiedział mężczyzna, było
odbieraneinaczejniżto,comówiłysiostryiprzyjaciółki.
Jeśli siostra mówi przyszłej matce, że jest wielka, to jest to zaszczyt. Jeśli
mówitomąż,najwidoczniejchcepowiedzieć,żeżonajestgruba.Jeślinajlepsza
przyjaciółka powie, że człapiesz, brzmi to rozkosznie, w ustach męża to samo
słowooznacza,żekobietachodziśmiesznieiprzestałabyćatrakcyjna.
–Jeślichceszuprawiaćzniąmiłość–wtrąciłBill,mążJoey,ojciectrójki–
uważa cię za zboczeńca. Jeśli się powstrzymujesz, oskarży cię, że już jej nie
pragniesz,gdyonasię.poświęca,żebyurodzićtwojedziecko.
–Kiedyostatniouprawialiśmyseks,zamiastwykrzykiwać„OBoże,oBoże,
Jack,Jack”,powiedziałatylko„Uff”.
Ryanwnapadzieśmiechuparsknąłfontannąpiwa.
–Znamto,bracie–wykrztusił.
–Wiesz,cobędziedalej,czylubiszniespodzianki?
–Niechcębyćzaskakiwany.
–Będziecizarzucała,żekochaszdzieckobardziejniżjąiżewidziszwniej
tylkoklaczrozpłodową.
–Jaksięwtedyzachować?
–Niemównigdyorozpłodzie.
–Kajajsię,błagajoprzebaczenie.
–Alenieprzesadźiniepróbujjejzapewniać,żejestowieleważniejszaniż
dziecko,bonarobiszsobienowychkłopotów.
–Jezu.
–Aponieważnietychodziszzwielkimbrzucheminieciebieboliwkrzyżu,
lepiejniemówjej,żetozupełnienaturalne,bociprzyłoży.
–Możnabysądzić,żepołożnabędziepowyżejtakichkwestii.
– To nie jej wina. Estrogeny szaleją, rozumiesz, a ona nie ma nad nimi
kontroli.
–Wystrzegajsięzachwytównadjejpiersiami–poradziłBill–boichuroda
miniezkońcemciąży.
–Tobędzietrudne,bo…
–Wiem–zaśmiałsięktóryśzdoświadczonych.
–Sąwspaniałe,nie?
– W czasie porodu, kiedy będziesz jej masował plecy i dodawał otuchy,
miłośćtwojegożyciawrzaśnie,żebyśsięzamknąłitrzymałpierdoloneręceprzy
sobie–wtrąciDan.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, nawet Sam. Widać każdy z nich
doświadczyłpodobnejsytuacji.
–Tato,czymamakiedykolwiekpowiedziała„pierdolsię”?–zapytałJack.
Seniorroduzaciągnąłsiępowolicygarem.
– Z pięć razy – odparł, przyprawiając męskie zgromadzenie o nowy atak
śmiechu.
– Dlaczego nikt mi nie powiedział tego wszystkiego wcześniej? – chciał
wiedziećJack.
–Ajakąbytozrobiłoróżnicę?Pozatymniewiedziałeś,żestrzelicieciążę.
Wiem, wiem, wydawało ci się, że znasz kobiety, tymczasem jesteś tak samo
głupijakmywszyscy.
Posypałysiękolejneżarty,ażwpewnymmomencieJackpowiedział:
–Kogośtubrakuje.
Wszyscy, nawet mąż Joey, Bill, spuścili wzrok. Mąż Brie, prawie eksmąż,
był nieobecny. Brie była znowu wolna. Ona jedna nie miała też dzieci, a tak
bardzoichpragnęła.
–Któryśzwassięznimwidział?–zapytałJack.
–Nie–ktośodpowiedział,awszyscypokręciligłowami.
–Jakonasobieradzi?
–Mówi,żedobrze,aleniejestzniąwcaledobrze.
–Taktwierdząsiostry.
– Mieszka z nową kobietą, a starą przyjaciółką Brie, i będzie obchodził
świętazeswojąnowąrodziną,zniąijejdziećmi.
– A moja siostra, która tak bardzo chciała mieć dzieci, została sama –
podsumowałJack.
–Sukinsyn.
–Możesiętamwybierzemy?–zaproponowałJack.–Przyłożymymualbo
co.
–Chciałbym.Dziewczynombysiętospodobało,choćżadnategogłośnonie
powie.Ibylibyśmyzałatwieninaamen.
–Niemożemystanąćwobronienaszychkobiet?
–Nie–odpowiedzielichórem.
–Nierozumiem–powtórzyłJackporaztysięczny.
– A zastanowiłeś się, co byś zrobił, gdybyś był żonaty i w twoim życiu
pojawiłabysięMel?Jakbyśpostąpił?
–Wszyscyzadawaliśmysobietopytanie–powiedziałRyan.
Jack też o tym myślał, ale nie mógł sobie wyobrazić, że ożeniłby się z
kimkolwiekinnym.
– Zabiłbym się, to jedyne rozwiązanie w takiej sytuacji. – Potoczył
wzrokiem po męskim gronie. – Jak ona na tym wyszła? Zachowała dom i tak
dalej?
–Gówno.Nawetniepytaj–sarknąłDan.
–Niepowieciemi…
–Zachowaładom,alemusispłacićBrada.Imazasądzonealimenty.
–Niemożliwe.
–Mówiliśmy,żebyśniepytał.
–Jaktomożliwe?
–Onajestprokuratorem,onzwyczajnymgliną.Toonarobikasę.
–Samiwidzicie,żemusimytampójśćimuprzyłożyć.
Na kolację wigilijną była pieczona szynka z pieczonymi ziemniakami, w
pierwszy dzień świąt miał być nadziewany indyk. Już koło czwartej wszyscy
zebrali się w pokoju rodzinnym. Żarty, śmiech, hałas i jedno wielkie
zamieszanie… Jedli, pili, śpiewali kolędy. Mężczyźni okropnie fałszowali i
zawodzilinacałegardło.Żadenniebyłpotemzdolnyusiąśćzakierownicą,żony
odwoziły ich do domu. Mel i Joey zatargały mężów do łóżek. Padli
nieprzytomni. Rano mieli żałować, że nadużyli piwa, whisky oraz brandy. Mel
jeszcze bardziej niż to, że Jack upił się w Wigilię, złościło, że padł bez
przytomności i nie był w stanie zmyć z siebie pod prysznicem odoru
nielegalnychkubańskichcygar.
Dziecizostałyzapakowanedołóżek,panowiespali,mówiącdelikatnie,więc
siostry miały wreszcie trochę czasu dla siebie. Mel przyniosła z sypialni
poduszki i kołdrę. Ułożyły się obie na kanapie, pojadały lody i mogły
porozmawiaćspokojnie.
–Dobrzesięczujesz?–zagadnęłaJoey.
– Wspaniale jak na kogoś, kto nosi w brzuchu cały zastęp skautów
zdobywającychkolejnesprawności.
–CosłychaćwVirginRiver?
–Och,Joey,powinnaświdziećProboszczaiPaige.Wżyciuniewidziałamu
nikogotakiejprzemiany.Sątakwsobiezakochani,żeblaskodnichbije.
Szczęknęły drzwi wejściowe i po chwili w pokoju pojawiła się Brie ze
śladamiłeznapoliczkach.
–Niechcęwracaćdopustegodomu,niechcębyćsamawWigilię.
–Kochanie.–Melotworzyłaramiona.
Siostry zrobiły miejsce między sobą, Brie zsunęła z ramienia torebkę,
zrzuciłapłaszcz,zzułapantofle,wcisnęłasięmiędzynieirozpłakała.
–Widziałamniejedenrozwód–szlochała.–Aleniewyobrażaciesobie,jak
tojest,kiedyfacet,któregokochasziktórycięzostawia,przychodzidociebiei
prosi,żebyściezostaliprzyjaciółmi.
–Matupet–powiedziałaMel.
– Wiecie, co jest najgorsze? Nienawidzę go za to, co zrobił, i chciałabym,
żebywrócił.Gdybypojawiłsiędzisiajipowiedział:„Popełniłemokropnybłąd”,
chybabymmuwybaczyła.Awiecie,żemammupłacićalimenty?Którebędzie
wydawał na nią i jej dzieci. Ona też dostaje alimenty na siebie i na dziecko, a
obydwojecałkiemnieźlezarabiają.
–Drań…
–Niemogęsiędoczekać,kiedyzacznęgonienawidzić.Zdrugiejstronyboję
sięgoznienawidzić,bowtedynieprzyjmęgozpowrotem,gdybychciałwrócić.
Ajachcę,żebywrócił–szlochała.–Ciąglekochamtegosukinsyna.–Zdołała
niecosięopanować.–Przepraszam,sąświęta.Topewniepierwszetwojedobre
świętaoddłuższegoczasu,Mel.
–Jesteśmyrodziną,kochanie.Dzielimyradościismutki.Zostanieszznami
nanoc.Będziemyspałynakanapie.Napewnosięwysuwa.
–Dlaczegochceciespaćnakanapie?–zdziwiłasięBrie.
–Bonasipijanimężowiecuchną–poinformowałająJoey.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
Jack obudził się z głośnym jękiem. Głowa mu pękała. Jak przez mgłę
pamiętał światłe rady dotyczące kobiet w ciąży. A może to było w przeddzień
Wigilii?Niebyłpewien.Wustachczułcośobrzydliwego.
Otworzył jedno oko i zobaczył, że łóżko Mel jest puste. Świadomość, że
jedynymmężczyznąwrodzinieSheridanów,któryniebędziemiałkłopotów,jest
Sam,niepoprawiłamuhumoru.
Zwlókłsięzłóżkaispojrzałnazegarek.Szósta.Powiniendoprowadzićsię
doporządku,alenajpierwmusiposzukaćżony.Miałnadzieję,żeniewyjechałaz
Sacramento.
Przepłukał usta i próbował spacyfikować sterczące na wszystkie strony
włosy. W głowie obijała się jedna, osamotniona myśl, właściwie nadzieja: że
jego okropni szwagrowie są w gorszych tarapatach niż on. To oni go tak
urządzili.Najgorzejtowpaśćwzłetowarzystwo,otco.
Spałwspodniach.Niedobrze,fatalnyznak.AleprzynajmniejMelniezabiła
goweśnie,tojużlepszyznak.Najwidoczniejpostanowiłaodroczyćegzekucję,
ażopójodzyskaświadomość.Wyprostowałsięprzedlustrem,wypiąłowłosioną
pierś. Jestem marine, a ona ma tylko metr sześćdziesiąt dwa wzrostu, dodawał
sobieotuchy.Ikogotypróbujeszoszukać?–skorygowałszybkopierwsząmyśl.
Znalazłje.Mel,JoeyiBrienakanapie.Brie?Otympotem.Przyklęknąłod
stronyMeliodgarnąłjejwłosyztwarzy.Otworzyłajednooko.Całkiemwesołe.
–Kochanie,bardzojesteśwkurzona?–zapytałostrożnie.
–Tak.
–Przepraszam.Wypiłemojedenzadużo.
–Aha,ojeden…Mamnadzieję,żeterazumierasz.
–Dlaczegoprzeniosłaśsięnakanapę?
–Niechciałamspaćwpopielniczce.
–CoBrietutajrobi?
–Późniejotymporozmawiamy.
–Mamsięspodziewaćkary?
–Tak.–Zamknęłaoko.
Okazało się, że wprawiony w podbojach Jack Sheridan wiedział znacznie
mniejokobietach,niżmusięwydawało.Postanowiłwziąćpryszniciubraćsię,
z nadzieją, że zdobędzie kilka punktów za starania. Potem przemknął cicho do
kuchni,zaparzyłkawę,wziąłaspirynę.Niemiałsiłystawaćdowalki,męczyłgo
kac.Zakilkagodzinwdomuznowupojawisiętabunrodzinny.Wszyscyrzucą
się na prezenty, będą krzyczeć, śmiać się, a jemu będzie pękać głowa od tego
zgiełku.WkuchnipojawiłsięSam.
–Notobędziedzisiajwesoło–stwierdziłodprogu.–Wy,chłopcy,wiecie,
jakwyprowadzićzrównowagiwaszekobiety.
–Dajjużspokój.Chcesz,żebympomógłcinadziewaćptaszysko?
–Owszem,możemyzabraćsiędoroboty.Apotemprzygotujemybrunch.
–Jestemdobrywbrunchach.Zauważyłeś,żeBriespałatutaj?
–Zauważyłem.Zauważyłemteż,żedwiekobietyznaszejrodzinyniespały
dzisiejszejnocyzeswoimimężami.
–Przestań.Dostanęzaswojebeztwoichprzycinków.
–Niechitakbędzie.Jakpoczujesz,żejestnaprawdękiepsko,zabierzjądo
mojegogabinetuipokażwszystkieswojeodznaczenia,opowiedz,jaktuzinrazy
otarłeśsięośmierć,więcwniosekjasny,żejejsięnieulękniesz.
Spiorunowałojcaspojrzeniem,nacoSamwybuchnąłśmiechem.
Zabrał się więc do nadzienia do indyka. Zeszklił cebulę, podsmażył seler,
umył ptaszysko, obrał ziemniaki. Dawno już zauważył, że Mel miękła, kiedy
widziałagoprzyzajęciachdomowych.
NastępnawkuchnipojawiłasięBriewdługiejkoszulinocnejMel.
ObjęłaSama.
–Dzieńdobry,tato.Niemogłamwczorajwrócićdodomu.
–Cieszęsię,kiedyśtujesteś.Totwójdom.Zostańidzisiajnanoc.
–Możezostanę–mruknęła,ukrywająctwarznapiersiojca.
Kolejną osobą była Mel. Zaspana, w bawełnianym dresie, w którym spała,
przytuliłasiędomęża.Jackwestchnąłzulgą.
–Karacięnieminie–szepnęła–aleodłożymytonapoświętach.
Uśmiechnąłsięipocałowałjąwczubekgłowy.Jednowiedziałokobietach
napewno:jeślinastępowałoodroczeniekary,zwykletraciłyzainteresowaniejej
nałożeniem. Jeśli nie była na tyle zła, by przystąpić do natychmiastowej
egzekucji,wogóleniebyłazła.
Święta w Virgin River były znacznie spokojniejsze. W pierwszy dzień bar
był nieczynny. Christopher dostał rano prezenty. Proboszcz przygotował
pieczoną kaczkę, Paige ciasta. O piątej pojawił się Mike z książeczkami dla
Christophera,zielonymkaszmirowymswetremdlaPaige,adlaProboszczamiał
utensyliakuchenneodWilliamaSonomy.
–Niewiemnawet,doczegowiększośćznichsłuży,alewsklepiezapewniali
mnie,żetoświetnyprezentdlakogoś,ktolubigotować.
– Zobaczmy. Krajalnica, taca termostatyczna, specjalny garnek do gravy,
tego akurat nie potrzebuję, bo moje gravy jest zawsze idealne, tarka
rozdrabniająca…–wymieniał,abyłotegosporo,jakieśszpatułki,łyżkidozup.
–Wspaniałyprezent,Mike.
Paige przebrała się do kolacji w sweter od Mike’a. Na szyi miała śliczny
wisiorekzbrylantem.
Ktobypomyślał,żeProboszczkiedykolwiekbędziekupowałbiżuterię?Kto
by pomyślał, że Proboszcz będzie wiedział, co znaczy tajemnicze słowo
„biżuteria”?
–Takmiprzykro,Mike,niemamynicdlaciebie.
–Kolacjazwamitonajlepszyprezent.
–Dzwoniłeśdorodziny?–zapytałaPaige.
–Tak.Rozmawiałemzewszystkimi.Świętująumoichrodziców.
Proboszczzabrałsiędokrojeniakaczki.
–Niesmutnoci,żeniejesteśznimi?
– Jeszcze nie. Muszę mieć trochę przestrzeni dla siebie. My, Latynosi,
jesteśmystraszniewylewniirodzinni.Potrafimyzagłaskaćczłowiekanaśmierć
swojątroskliwością.Zaczekam,ażbędęmógłpokroićmięsoprawąręką,wtedy
siędonichwybiorę.
Po kolacji przyjaciele usiedli do kart, a Paige sprzątnęła ze stołu, umyła
naczynia,potemwykąpałaChristophera.
MałyzbiegłnadółzksiążeczkąiusadowiłsięnakolanachProboszcza.
–Tęmamyczytać?–upewniłsięProboszcz.–Horton.
–CowieczórczytamyosłoniuHortonie.Możewybierzeszcośinnego.
–Mazy,leniwyptak…–zacząłChristopher.
Mikeusiadłwygodnie,wyciągnąłnogi,słuchałmiękkiegogłosuProboszcza.
Ktobypomyślał,żetenwielkoludprzejdzietakątransformację?Udomowisię,
znajdzierodzinę,będzieczytałmałemusmykowibajkinadobranoc.
Wziął z półki kanadyjską whisky, ulubioną Proboszcza, dwie szklaneczki i
postawiłnastoleprzykominku.KiedyProboszczułożyłjużChrisaspaćiwrócił
nadół,Mikeuniósłszklaneczkę.
–Twojezdrowie,stary.Jakmyślę,maszwreszciewszystko,czegoczłowiek
możechcieć.
– Rzeczywiście. Kiedy już skończy się zamieszanie z Lassiterem,
pomyślimy o przyszłości. O dzieciach. Chcielibyśmy mieć więcej dzieci. –
Odetchnąłgłęboko.–Rany,nigdyniemyślałem,żemojeżycietaksięodmieni.
Mike,choćwidział,cosiędzieje,itakbyłzaszokowany,aleszybkodoszedł
dosiebie.
–Gratuluję.Towspaniaładziewczyna.
–Amały?Zauważyłeś,jakietofajnedziecko?Paigejestniezwykłąmatką.
–Ibędzieniezwykłążoną.
– Ciągle jeszcze mamy problemy z jej byłym. Dzwonił tutaj, chociaż nie
powinien.
–Mówiłeśotymkomuś?–Mikewyprostowałsięnakrześle.
– Tak, rozmawialiśmy z prawnikiem Paige, który ma skontaktować się z
sędzią. Nie rozmawiała z Lassiterem, ale musiałem jej powiedzieć. Nie
zamierzamniczegoprzedniąukrywać.Dzwoniłkilkarazy,chciałzniąmówić.
Pytał, czy mógłby spotykać się z Chrisem, zabierać go na weekendy. Chryste,
bałbymsięśmiertelniepowierzyćmumałego.Zrobięwszystko,żebydotegonie
dopuścić.Paigeteżsięnieugnie.Jestdzielna,zkażdymdniemcorazsilniejsza.
Gdyby sąd przyznał temu obłąkańcowi prawo do spotkań, zabiorę ich oboje i
wyjedziemynainnykontynent.
–Rozumiem.Musiszopiekowaćsięswojąkobietą,swojąrodziną.Zakażdą
cenę.
–ZarazpoświętachchcemyzadzwonićdoBrie.Onawiewszystkootakich
potworach.ZnanajlepszychprawnikówwKalifornii,cośnamporadzi.
–Dobrypomysł.
–Wiesz,nigdyniewidziałemsiebiejakoczłowiekarodzinnego.Myślałem,
że już do końca życia będę łowił ryby i zajmował się gotowaniem w naszym
barze. Tu nie ma żadnych wolnych kobiet. Nie spodziewałem się, że nagle
pojawisiędziewczyna,którabędziemniepotrzebować.
–Onanietylkociępotrzebuje,tocoświęcej.
–Owszem.
– Ty i Jack. – Mike zaśmiał się. Dwóch ludzi, o których nigdy by nie
pomyślał, że założą rodziny. Jack miał zawsze jakąś kobietę, ale nigdy nie
angażował się zbyt poważnie w związek. I ten olbrzym, który w ogóle nie
zwracałuwaginakobiety,jakbyniezauważałichistnienia.
–Jack.–Proboszczpokręciłgłową.–NaszJack.Strachpomyśleć,ilemiał
kobiet i jakoś żadna nie odbierała mu spokojnego snu. Mel wystarczyło
trzydzieścisekund,żebyzamienićgowgalaretę.
–Tak?
–Zrobiłosięistraszno,iśmiesznie,boonagoniechciała.
–Poczekaj.Kiedybyłemtuporazostatnizchłopcaminarybach,wydawało
mi,żesąrazem.ZarazpotemMelzaszławciążęisiępobrali.
Proboszczgwizdnął.
– To niezupełnie tak. On na nią dosłownie polował. Nieproszony, sam z
siebiewyremontowałchatę,wktórejmieszkała,tę,wktórejterazgościsz,aMel
go zbywała. Kiedy przychodziła do baru na piwo, rozpromieniał się cały.
Wychodziła, a on brał zimny prysznic. Biedny sukinsyn. To trwało kilka
miesięcy.Chybażadnawcześniejniepowiedziałamu:nie.
–Raczejżadna…–Mnieteżwszystkiezawszemówiłytak,pomyślałMike.
–Ateraz,kiedynanichpopatrzysz,maszwrażenie,żesązsobąodzawsze.
PodobniejestzemnąizPaige.Wydajemisię,żezawszebyławmoimżyciu.
– Cieszę się, stary. – Mike dokończył drinka i podniósł się. – Wracaj do
swojejdziewczyny,namniejużczas.
–Jesteśpewien?PaigejestzajętaukładaniemprezentówChristophera.
– Wrócę do chaty. Kolacja była świetna. Przeszedłeś samego
siebie.Zobaczymysięjutro.Dziękujęzadzisiejszydzień.
JackiProboszcz,myślał,jadącdochaty.Obajmająkobiety,rodziny.
On przegrał swoje małżeństwa, a przecież chciałby mieć kogoś, dla kogo
warto umrzeć. Z drugiej strony dobrze, że jest tak, jak jest. Nie mógłby się
przecieżkochaćzżoną.Terazbyłozapóźnomyślećowiązaniusięzkimś.
Kule przesądziły o tym. Był skazany na samotność. W Virgin River
samotność stawała się znośniejsza. Lojalni przyjaciele, spokój, czyste
powietrze…Jeślibędziećwiczył,nauczysięwędkowaćistrzelaćlewąręką.
Wdrodzepowrotnej,tużprzedVirginRiver,Jackskręciłwbokipodjechał
napolanę.Zatrzymałsamochód,wyjąłzeschowkawielostronicowydokumenti
wręczyłgożonie.
–Wesołychświąt,Mel.Ziemiajestjużnasza.Zbudujętudomdlaciebie.
Łzynapłynęłyjejdooczu.
–Jakichprzekonałeś?
– Nie było trudno. Powiedziałem, że to prezent dla ciebie. Zdajesz sobie
sprawę,jakbardzoludziezmiasteczkaciękochają?
Otymmarzyła,decydującsięnawyjazdzLosAngeles:żespotkadobrych
ludzi,którzydoceniąjejpracę.
–Onidlamnieteżwieleznaczą.
Siedzieli długo w samochodzie, napawając się widokiem, rozmawiając o
domu.
– Na dole wielki pokój z kominkiem i ogromna kuchnia, w której będzie
mogłasiępomieścićcałarodzina–mówiłaMel.
– I dźwiękoszczelna sypialnia gospodarzy – dodał Jack. – Oprócz tego
jeszcze trzy mniejsze sypialnie, może mały domek gościnny, jednopokojowy, z
lodówkąiłazienką.Wraziegdybymójojciec…
–Wraziegdybytwójojciec?
–Musiałsiędonasprzenieść.Wjegowieku…
–Niewolałbyzamieszkaćzktórąśztwoichsióstr?
–Odlatstarasiętrzymaćodnichjaknajdalej–odparłześmiechem.–Nie
zauważyłaś, jak jedna w drugą kochają wszystkimi rządzić? Nie mogłaś
zauważyć,bo…–Ugryzłsięwjęzyk.Czyżbybyłsamobójcą?–Bomaszznimi
świetnykontakt.
–Zgrabniewybrnąłeś–pochwaliła.–Nacocitylesypialni?
– Nigdy nie wiadomo. – Wzruszył ramionami. – Emma może potrzebować
towarzystwa.
–Mówiszorodzeństwie?Jack,nawetonabyładlanaszaskoczeniem.
–Wiem,ajednak.
–Cuddwarazysięniezdarza.–Przeszedłjądreszcz.
–Cosiędzieje?
–Niewiem. Tamtanoc…Nasza pierwszanoc…Mam wrażenie,że Emma
poczęłasię,ledwiemniedotknąłeś.
Byłpewien,żetakwłaśniebyło.
–Dlategotesypialnie.
–Jack?
–Mhm?
–Naścianachniebędzieżadnychtruchełzwierzątek.
–Ąjajaj.
–Żadnych!
Jack i Mel natychmiast zrobili szkic parteru i wysłali do Joego Bensona,
marine i architekta, który mieszkał w Grants Pass w Oregonie. Po pierwszym
okresiesłużbyJoeprzeszedłdorezerwy,zrobiłdyplom,założyłwłasnąfirmę,po
czymznowuzostałzmobilizowanypodczaskonfliktuwIraku,gdziesłużyłpod
Jackiem. Ucieszył się, że może zaprojektować dla niego dom. W styczniu
pierwszeplanybyłygotoweiJoeprzywiózłjedoVirginRiver.
WbarzezastałiJacka,iMel.Zatrzymałsięwprogu,uśmiechnął,przyjrzał
siępaniSheridan.
–Skarbie,wyglądaszcudownie–powiedziałciepło.
Melzaśmiałasię.CichłopcyzoddziałuJacka.Wpadaliwzachwytnawidok
kobietywciąży.
Położyłplanynastoleiruszyłkuniejzwyciągniętymirękoma.
–Śmiało–zachęciłagoidłonieJoegoprzylgnęłynamomentdojejbrzucha.
Stałtakprzezchwilę,poczymuściskałjąserdecznie.
–Tojużniedługo–powiedział.–Jesteśpiękna.
–Jestemtutaj–odezwałsięJackzzabaru.Joeroześmiałsię.
–Chwileczkę,jestemterazzajętykobietą.
–Mojąkobietą.
–Powinieneśznaleźćsobiekogoś–powiedziałaMel.
Joe,przystojnytrzydziestokilkulatek,niebyłznikimzwiązany.
–Tymiznajdź.
– Zajmę się tym. – Uwolniła się z jego objęć, podeszła do stolika i wzięła
plany.
Pochylili się nad nimi w trójkę, a potem Jack zawiózł Joego na polanę, na
której miał stanąć dom. Uzgodnili dwutygodniowy termin na zaproponowanie
ewentualnych zmian. Joe przenocował w Virgin River, spędził miły wieczór z
Mel,Jackiem,Paige,ProboszczemiMikiem.
Plany zostały w barze, wszyscy ich byli ciekawi, każdy czuł się w
obowiązkuwyrazićswojąopinię.
–Takawielkakuchnia–burknąłDok.–Stratamiejsca.
–Chcęmiećdużąkuchnię–powiedziałaMel,chociażniebardzowiedziała,
poco,bogotowałgłówniemąż,pozatymwiększośćposiłkówjedliwbarze.–
Jackchcemiećdużąkuchnię–poprawiłasię.
–Łazienkamisiępodoba–pochwaliłaConnie.–Cojabymdała,żebymieć
taką.
PewnegorankaMelzajrzaładobarunakawęizobaczyłaProboszczaiHarva
pochylonychnadplanami.Wycofałasięiposzłanapodwórze,gdzieJackrąbał
drwa.
–Wiesz,cosiędzieje?ProboszcziHarvdyskutująplany.Naszdomzamienił
sięwprojektkomunalny.
–Niemartwsię,itakzrobimywszystkoponaszemu.Zamówiłemjużekipę,
któraposzerzydrogę,wyrównatereniwykarczujetrochędrzew.
–Tosiędzieje–szepnęłaMel.–Tosięnaprawdędzieje.
–Owszem.
–Pamiętasz,Jack?Żadnychpoległychzwierząteknaścianach.
Rickczyściłchłodziarkępodbarem,pogwizdujączcicha.
–Ostatniojakbyhumorcisiępoprawił–zauważyłProboszcz.
– Jest lepiej, głównie dzięki temu, że Jack rozmówił się z Connie. Liz
przeniosła się do mnie. Muszę ją mieć blisko, wspierać cały czas. Wieczory
spędzamy z babcią. Jest zadowolona, że w domu coś się dzieje. Mamy już
kołyskęiniewielkąwyprawkę.Lizzyniechodzinaraziedoszkoły,zrobiłasobie
wolnenakilkatygodni.Jestznaczniespokojniejsza.
–Zamierzaciezatrzymaćdziecko?–zapytałProboszcz.
–Tak.Jabędęsięnimzajmował,kiedyLizbędziewszkole,samjużbędępo
końcowychegzaminach.Popołudniamijabędętutaj,aLizzmałym.Narazienie
pobierzemy się. Odczekamy rok, dwa, zobaczymy, jak się nam ułoży. No i
będziemystarsi.
–Myślałeśocollege’u?
Rickzaśmiałsię.
–Odkilkumiesięcyjużniemyślę.
– Masz czas – powiedział Proboszcz. – Nie musisz się śpieszyć. Nie
wszystkonaraz.Bezpaniki.Wszystkosięjakośułoży.Wkażdymraziepamiętaj,
żejesteśmyzciebienaprawdędumni.
– Wy, chłopaki, jesteście najlepszymi przyjaciółmi, jakich można sobie
wyobrazić.
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
Wes Lassiter został skazany na czterdzieści pięć dni więzienia, pięć lat
nadzorukuratorskiegoidwatysiącegodzinrobótpublicznych.
–Będziemusiałsprzedaćdom,żebyopłacićadwokata,bojestpodobnobez
grosza, co oznacza, że dostaniesz swoją część – mówiła Brie w rozmowie
telefonicznej.
–Niezależyminapieniądzach,chcębyćtylkobezpieczna.
–Wiem,aleczterdzieścipięćdnitoniejestzływyrok.NadLassiteremwisi
groźba,żejeślicośzrobinietak,dostaniedziesięćlat.
–Czemujatakniemyślę?
–Bosięboisz.Teżbymsiębała,alepamiętaj,żeprzezpięćlatbędziemiał
kuratora.Małoprawdopodobne,żebypróbowałwtymczasiedzwonićdociebie
albo przyjeżdżać. Nie wierzę, że tych pięć lat nadzoru uczyni z niego innego
człowieka,alemożeznajdziesobieinnycel.
– Nie wiem, czy mam się czuć podniesiona na duchu. To chyba najgorsza
rzecz,jakąkiedykolwieksłyszałam.
–Świetniecięrozumiem,aletakjużjestwnaszymfachu.
Dom został wystawiony na sprzedaż i Paige musiała podpisać stosowne
papiery. Prawnik zawiadomił ją też o likwidacji funduszu emerytalnego i kont
zamkniętych.
–Martwiszsięopieniądze?–zapytałktóregośdniaProboszcz.
–Nie.Martwięsię,żenigdysięodniegonieuwolnię.
– Wygląda na to, że dostaniesz trochę grosza. Potraktuj to jako
zabezpieczenie. Ja zawsze żyłem skromnie, nigdy nie przejmowałem się
pieniędzmi,alemożepowinniśmyonichporozmawiać.
– Może jednak nie. Pieniądze i rzeczy, to było dla Wesa najważniejsze.
Chciał być bogaty, uchodzić za człowieka sukcesu. Do tej pory mam taki
niesmak,żegdybymdostałaczek,chybabymgoniezrealizowała.
– Rozumiem. W każdym razie ty i Chris jesteście teraz moją rodziną i nie
musiszmartwićsięowasząprzyszłość,swojąijego.
– Czuję się znacznie bogatsza niż kiedyś. Mamy wszystko, czego nam
trzeba.
Nieciągnąłtematu.Nigdyznikimnierozmawiałopieniądzach.
Wywodziłsięzniższejklasyśredniej.Onimatkabyliwłaściwiebiedni.
Mieszkali w trzypokojowym mieszkaniu w nędznym domku z pustaków
ogrodzonym siatką, przy uliczce bez chodników, bez latarni. Było czysto,
schludnie, ale nie pamiętał, żeby matka kupiła kiedykolwiek coś nowego do
domu.Kiedyumarła,dostałtrochępieniędzy,trochęzpolisyubezpieczenioweji
skromnąemeryturęzparafii.Niezastanawiałsięnawet,ilewartjestichdomek
w nędznej dzielnicy. Miał dopiero siedemnaście lat, tęsknił za matką, za ich
wspólnymżyciem.
Sprzedał domek, dopiero kiedy zaciągnął się do marines. Dostał sto
czterdzieścitysięcydolarów.Dlaosiemnastolatkabyłatoprawdziwafortuna,ale
czuł wtedy coś, o czym teraz wspomniała Paige. Nie był pewien, czy zdoła
zrealizować czek. Umieścił w końcu pieniądze na koncie zamkniętym. Kiedy
kupił pierwszy komputer, zaczął szukać w sieci informacji o operacjach
finansowychizacząłinwestowaćswojepieniądze.
Poczternastulatachmiałjużnakonciedziewięćsettysięcydolarów,alenie
korzystał z tych pieniędzy, nie potrzebował ich. Teraz musiał myśleć o malcu,
który za piętnaście lat zacznie studia w college’u. Może pojawią się kolejne
dzieci,naktórychwykształceniebędzietrzebałożyć.Inwestowałireinwestował.
Postanowiłczęśćswoichpieniędzyulokowaćw,bezpiecznychobligacjach.
Kiedy przyjdzie czas, będzie mógł powiedzieć Paige, że jej pieniądze z
podziału majątku po rozwodzie właściwie nie mają znaczenia. Była
zabezpieczonafinansowo.Tylkojeszczeotymniewiedziała.
Melczęstowpadaławzamyślenie.Kobietomwciążytosięzdarza.
Pojechała do Clear River zatankować hummera i na jedynych światłach w
miasteczkustałajakgapa,zamiastprzejechaćskrzyżowanienazielonym.
Ktośjąstuknąłwpupę.WysiadłazbrzuchemwielkimjakKilimandżaro.Z
furgonetki za nią wyskoczył blady jak kreda facet w słomkowym kowbojskim
kapeluszu.Rozpoznałagoodrazu.Toonzawiózłjąparęmiesięcywcześniejdo
rodzącejdziewczyny.
Spojrzałanazgniecionyzupełniezjednejstronyzderzak.
–Cholera.
–Nicsiępaniniestało?–Facetbyłprzerażony.
–Nie,nic.
–Jezu,niechciałbymmiećdoczynieniazpanimężem.
–Teżwolałabym,żebypananiezabił.
– Mam ubezpieczenie i licencję. Mam wszystko, co potrzebne, niech pani
tylkopowie,żenicsiępaniniestało.
–Niechsiępanuspokoiinierobinicgłupiego.
–Jasne…jasne.
W Clear River nie było posterunku. Mel wróciła na stację i zadzwoniła do
stanowejdrogówki.PotemzadzwoniładoJackaizapewniłago,żewszystkow
porządku,alewiedziała,żeitakzarazprzygna.Półgodzinypóźniejpojawiłsię
patroldrogówki.
Melsiedziałabokiemnafotelupasażeraznogaminazewnątrziosłuchiwała
Emmęstetoskopem.
Policjantspojrzałnajejwielkibrzuch.
–Orany…–Ażsięzatchnął.–Nicsiępaniniestało?
–Nie.–Pomasowałabrzuch.–Wszystkowporządku.
–Nieźlezaawansowanaciąża.
–Cozaspostrzegawczość.
–Panijestlekarką?
–Położoną.
–Notowiepaninajlepiej,jakzpaniąjest.
W tej samej chwili furgonetka zatrzymała się na skrzyżowaniu z piskiem
opon. Jack wyskoczył z samochodu, spojrzał na starego znajomego w
kowbojskimkapeluszuiwszystkosięwnimzagotowało.Melpołożyładłońna
ramieniumęża.
– Technicznie to jego wina, ale ja nie ruszyłam na zielonym. Postaraj się
powściągnąćemocjeizostawrzeczpolicji.
–Mogęmiećztympewnekłopoty–warknął.
–Zachowujsięracjonalnie–poprosiła.
Czterdzieści minut później John Stone robił jej badanie USG. Jack szalał z
niepokoju,pozatymniktniebyłspecjalnieprzejęty.Johnstwierdziłtylko,żenie
zaszkodzi sprawdzić, jak się ma mała, a miała się doskonale i urządzała w
brzuchu matki ćwiczenia gimnastyczne. June Hudson i Susan Stone stały obok
Meliwpatrywałysięwmonitor.
–Cholera–zakląłJohnwpewnymmomencie.
–Orany–jęknęłaSusan.
–Tosięzdarzabardzorzadko–dodałaJune.
–Cojest?–zdenerwowałsięJack.
–Alejamamjużróżowąwyprawkę!–wrzasnęłaMel.
–Cosię,dodiabła,dzieje?–awanturowałsięJack.–Zdzieckiemwszystko
wporządku?
– W porządku – uspokoił go John. – Tylko że to nie Emma. Popatrz, tutaj
udo,drugie,atupenis.Jestemnaprawdędobry,niewiem,jaktosięstało.
–RobiliśmyUSGwdośćwczesnymstadiumipotemgoniepowtórzyliśmy
–powiedziałaJune.
–Cholera,naprawdęjestemdobrywodczytywaniuUSG–upierałsięJohn.
–Penis?–powtórzyłJack.
Melspojrzałanamęża.
–Musimywymyślićinneimię.
Jack wyglądał na lekkiego przygłupa. Nigdy nie widziała u niego takiego
wyrazutwarzy.
–Orany–jęknął.–Niewiem,jakobchodzićsięzchłopcem.
–Zdążyszsięjeszczeprzygotować–pocieszyłagoJuneiwyszłazgabinetu.
–Aniechto,tendzieciakmnieoszukał–poskarżyłsięJohn.
NatwarzyJackapojawiłsię,wypisz–wymaluj,uśmiechkotazCheshire.
–Comyślisz,Jack?
–Niemogęsiędoczekać,żebyzadzwonićdotychgamoni,moichszwagrów.
Melskończyładzieńwprzychodniiwybierałasięnakolacjędobaru,kiedy
w drzwiach pojawiła się Connie, prowadząc Liz. Zapłakana dziewczyna miała
mokrąplamęnadżinsach.
–Bolimnie!Boli!
–Wporządku,skarbie.Zarazzobaczymy,cosiędzieje.
–KiedybyłaśostatnioudoktoraStone’a?
–Dwatygodnietemu.
–Czyonazaczynarodzić?–niepokoiłasięConnie.
–Byćmoże.Liz,chodźzemnądogabinetu.Obejrzęcięizdecydujemy,czy
nienależyzawieźćciędoszpitala.
ConnieiMelpomogłyLizprzebraćsięwszpitalnąkoszulę.
–Ciociu,zadzwońdoRicka,proszę!
– Oczywiście, skarbie. – Connie wyszła z gabinetu, zamykając za sobą
staranniedrzwi.
Mel zbadała Liz fotoskopem, potem wyjęła dopton służący do sprawdzania
pracysercadziecka,wreszciezałożyłarękawiczki.
– Włóż teraz stopy w strzemiona i zsuń się trochę. Oddychaj powoli,
spokojnie.
Lizmiałarozwarcienasiedemcentymetrów.
–Liz,właśniezaczynaszrodzić.Oddawnamaszskurcze?
– Nie wiem… no, od samego rana. Nie wiedziałam, co się dzieje. Bolało
corazbardziej.Jakbyktośwbijałminóżwbrzuch.
–Czujesz,żedzieckosięrusza?
–Nie.Tylkoplecymniebolą…Noibrzuch.
–Kiedyostatnioczułaśruchydziecka?
–Niewiem.Wszystkoznimdobrze?
– Oddychaj powoli, głęboko. – Mel zademonstrowała, jak powinna
oddychać.–Zaczekajnamnie.Pójdęsprawdzić,czyciociaConniezadzwoniła
doRicka.
–Niezostawiajmnie!
–Wrócęzamoment.
Melzamknęładrzwigabinetu.
–Connie,znalazłaśRicka?
– Pojechał do Garberville po wołowinę dla Proboszcza. Powinien niedługo
wrócić.
– Jak prędko? – Nie słyszała bicia serca dziecka, nie wyczuła żadnych
ruchów. W pierwszym odruchu chciała powiedzieć o tym Liz, ale była taka
młodziutka,słaba,całkowicieuzależnionaodRicka.
–Będziedosłowniezakilkaminut.TakmipowiedziałJack.
–Lizzaczynarodzić.Masporerozwarcie.Zostańzniąprzezchwilę.Muszę
zadzwonićdodoktoraStone’aizarazwracam.
ZderzyłasięwkorytarzuzDokiemMullinsem.
–Cosiędzieje?–Jużwiedział,żecośzłego.
– Nie słyszę bicia serca – szepnęła Mel. – Dziecko się nie rusza. Liz ma
rozwarcie na siedem centymetrów i nie pamięta, kiedy mały ruszał się po raz
ostatni.
–Niechtodiabli…
–Spróbujjeszczetyjąosłuchać,proszę.JazadzwoniędoJohna.
Dokpołożyłjejdłońnaramieniu.
–Nicjużniepomożesz.
–Wiem,niemniejosłuchajją.
Zadzwoniła do Johna i wyjaśniła sytuację. Nie było sensu wieźć Liz do
GraceValley.Dziewczynarodziła,więcgdybydotarlidoszpitala,epiduralitak
już by nie zadziałał, nie złagodził bólów. Jedyne, co można było zrobić, to
odebraćdzieckonamiejscu.
–Chcesz,żebymprzyjechał?–zapytałJohn.
–Nicniepomożesz.
– Wiem, ale nie chcę, żebyś odbierała ten poród. Przecież sama jesteś w
ciąży,tozbyttraumatyczneprzeżycie.
–Poradzęsobie.Niechtoszlag!
–Niechtoszlag–powtórzyłJohncicho.MelzadzwoniłanastępniedoJacka.
–Potrzebujępomocy.Lizrodzi,trzebająprzenieśćnagórę.
–Jużidę.
Dok wyszedł z gabinetu, kręcąc smutno głową. Boże, pomyślała Mel,
dlaczegolosjesttakiokrutnydlatychdzieciaków.Najpierwmusieliuporaćsięz
ciążąLiz,terazurodzisięimmartwedziecko.Przerażające.
Postarajsięimpomóc,powtarzałasobie.Panujnadsytuacją.Będzierozpacz,
płacze.Ktośmusibyćsilny.Ktośmusiimpomóc.
Wróciładogabinetu.
– Liz, ty już rodzisz. Nie mamy czasu, żeby wieźć cię do szpitala.
Przeniesiemycięnagórę,donaszejsalkiszpitalnej.Zajmęsiętobą.Rickzaraz
powinientubyć.
W gabinecie pojawił się Jack. Natychmiast się zorientował, że coś jest nie
tak,chociażnieznałszczegółów.
NachyliłsięnadLiz.
–Zaniosęcięnagórę,skarbie.Położyłjąostrożnienałóżku.
–CozRickiem?–zapytałaMel.
–Powinientubyćladachwila.
–Chcę,żebybyłprzymnie–szlochałaLiz.
–Zarazbędzie,kochanie.
Melrazjeszczejąosłuchała,żarliwiemodlącsięocud.Nic.
–Dok,zostańnamomentzLiz–poprosiła.WyszłanakorytarzzJackiemi
Connie. W tej samej chwili na piętro wbiegł Rick. Był zdenerwowany i
wystraszony.
–Czytoniezawcześnie?–zapytał.MelwzięłazarękęjegoiConnie.
–Rick,muszęcicośpowiedziećiproszę,żebyśbyłsilnyzewzględunaLiz.
Musisz nam pomóc. – Jack stanął za Rickiem, położył mu dłoń na ramieniu. –
Chodziodziecko,Rick.Niesłyszębiciaserca.Onnieżyje.
–Co?Copowiedziałaś?!
– Nie ma akcji serca. Żadnych ruchów. Liz już rodzi, ale urodzi martwe
dziecko.
Connie zwiesiła głowę i zaczęła płakać. Chwilę trwało, zanim słowa Mel
dotarłydoRicka.
–Jak?Dlaczego?
– Nie wiemy. Rozmawiałam przed chwilą z doktorem Stone’em. Jeszcze
dwatygodnietemuwszystkobyłowporządku.Tomogłosięstaćkilkadnitemu,
kilkagodzintemu.Takierzeczysięzdarzają.Rzadko,alesięzdarzają.Musimy
powiedziećLiz.
–Nie–Rickkręciłgłową.–Nie,nie.
Melprzytuliłago,aoncałyczaspowtarzał:„Nie,nie,nie…“.
Gdyzeszpitalikadoszedłprzenikliwykrzyk,Rickpoderwałgłowę.
–Onabędziecięterazpotrzebowała.
–Możeniepowinniśmy…mówićjej.
– Musimy powiedzieć. To jej dziecko. Musisz być przy tym. Musisz mi
pomóc.
– Tak. – Rick powstrzymywał łzy. – Pomogę. Boże, to wszystko przeze
mnie.
–Nie,Rick.Niematuniczyjejwiny.Musimyjakośprzeztoprzejść.
–Agdybyśmyzawieźlijądoszpitala?
–Przykromi,aletojużnicniepomoże.Chodźmytam…
–Możesięmylisz?
–Niewiesznawet,jakbardzobymchciałasięmylić.Chodźzemną.
–Rick.–Lizwyciągnęłarękę.Byłazlanapotem,buzięwykrzywiałból.
Objąłjąirozpłakałsię,aleLizbyłatakwykończona,żeniezwróciłauwagi
natełzy.Kiedyminąłkolejnyskurcz,Melujęłajejdłoń.
–Liz,Rickijamusimycicośpowiedzieć…
–Cotakiego?
–Dzieckonieżyje,Liz.–Melsamaztrudempowstrzymywałałzy.
– Skąd wiesz?! – Usiadła gwałtownie na łóżku cała czujna i przerażona. –
Skądmożeszwiedzieć?
–Niesłyszębiciaserca,kochanie.Nic.
Znowuskurcz.
–Mogłabyśjejcośdać?–zapytałRick.
– Zaraz podam środek przeciwbólowy. Podciągnij kolana, Liz, muszę
zobaczyć,cosiędzieje.–Melzałożyłarękawiczki.–Jużniedługo.
–Dlaczego?–pytałaLiz,zanoszącsiępłaczem.
–Cosięstało?
–Nikttegoniewie,maleńka–powiedziałRick.
–Niktniewie.
–Zróbciecoś!Błagam…
–Nicniedasięzrobić–tłumaczyłRick.
Obydwoje płakali. Przechodzili przez najgorsze doświadczenie, jakie może
dotknąć człowieka niezależnie od wieku, i starali wspierać się nawzajem. W
drzwiachstanąłDok.
–Jużczas–powiedziałaMel.–Rozwarcieprawienadziesięćcentymetrów.
–ZwróciłasiędoLiz:–Terazmusiszzacząćprzeć.
PochwiliwsalcepojawiłsięJohnStone.
– Pomyślałem, że jednak powinnaś mieć pomoc. Pojawiła się główka
dziecka.Lizpowinnaurodzićszybko.Wcześniak,dzieckobyłomaleńkie.
–Jeszczeraz,Liz–poprosiłaMel.–Ibędziekoniec.
Melzawinęładzieckowpieluszkę,ostrożnie,jakbyurodziłosiężywe.
Niezasłoniłabuzi.Tragediamusiałazdarzyćsięniedawno,wciąguostatnich
dwudziestuczterechgodzin.
–Dajgonam!–poprosiłaLiz.–Dajgonam!
Melpodałamatcemałeciałko.Nachylilinadnimgłowy,rozwinęlipieluszkę,
zdawałobysię,żewitajążywego,zdrowegosynka.
Johnzbliżyłsiędołóżka,obejrzałLiz,sprawdził,czyniepotrzebujeszwów.
LiziRickchybaniebyliświadomijegoobecności.Kiedyskończył,otoczyłMel
ramieniemiszepnął:–Zostawmyichnachwilęsamych.
Kiedywyszlinakorytarz,Melsięrozpłakała.Pochwiliotarłałzyipodniosła
głowę.
–Dziękuję,żeprzyjechałeś.
–Niemogłemzostawićcięsamej.
– Nie byłam sama. Miałam do czynienia z dwójką najdzielniejszych
dzieciaków,jakichwżyciuspotkałam.
DokzawiózłdzieckodoValleyHospital,gdziemianoprzeprowadzićsekcję,
jednak często się zdarzało, że sekcja nie wykazywała oczywistej przyczyny
śmierci.Lizmiałałatwyporód,chociażtaktragiczny.Johnzająłsięnią.Dałjej
środkinasenneiwkrótcezasnęła.
Rickpołożyłsięobokniej,trzymałjąwramionach.Melijemuchciaładać
środeknasenny,aleodmówił.
–Niemogęusnąć,będęczuwał.Lizmożemniepotrzebować.
Kiedy John odjechał, Mel, powłócząc nogami, poszła do baru. Była
przygnębiona,poprostuzdruzgotana.
Wszyscynaniączekali,Jack,Paige,ProboszcziMike.
Popatrzyłananichipokręciłagłową.
–Biednedzieciaki.–Położyłagłowęnapiersimęża.–Jestemzlodowaciała.
Muszę się ogrzać. I napić brandy. Serce mi pęka, kiedy o tym myślę. Tak
strasznieimwspółczuję.
JackpodałjejkieliszekRemyMartin.Uniosłagodrżącądłoniądoust,upiła
łyk,odstawiłaszkłonastolikidodałacicho:
–Człowiekniewie,skądczerpieodwagę.MójBoże,tychdwoje.Wspólnie
przebrnęliprzeznajgorszydzieńwichżyciu.–ZwróciłasiędoJacka:–Wracaj
do domu, odpocznij. Ja zostanę u Doka, na wypadek gdyby dzieciaki mnie
potrzebowały.
–Jedynapociechawtym,żesąmłodzi–powiedziałaPaige.
–Tak,chociażtyle.
Jackwyprostowałsię.
–Mel,Doksięnimizaopiekuje.MogłaśpoprosićJohna,żebyzostał.Lizjest
jegopacjentką…
– Zostanę, Jack. A ty jedź do domu i spróbuj się przespać. Rick będzie
potrzebowałcięjutro.
–Posiedzętutajbo,gdyby…
–Proszę,niesprzeczajmysię.Niezostawięichsamych.
–Mel…
–Jużzdecydowałam,Jack.Zobaczymysięrano.
Proboszcz chciał odstąpić Jackowi swoje łóżko, a jeśli nie, przynajmniej
kanapę,aleJackposłuchałżonyiwróciłdochaty.Oczywiścieniezmrużyłoka.
PotrzebowałMel.Potym,cospotkałoLiziRicka,chciałczuć,jaksynwojujew
jejbrzuchu.AleMelbyłatakuparta,jaksilna.
Oczwartejranoniemógłjużdłużejwytrzymać.Wstał,ubrałsięipojechał
do miasteczka. Zaparkował pod domem Doka i czekał. Chciał być na miejscu,
kiedy Mel wyjdzie. Zrobi jej śniadanie w barze, a potem odwiezie do domu,
żeby trochę odpoczęła. Około szóstej drzwi się otworzyły, ale zamiast Mel na
gankupojawiłsięRick.Jakiepotworne,tragicznewejściewdorosłość,pomyślał
Jack na jego widok. Podszedł do chłopca, położył mu dłoń na karku, przytulił.
Rickwestchnąłciężkoirozpłakałsię.
–Wypłaczsię,tak–szepnąłJack.
–Dlaczegoniemogłemniczrobić?
– Nikt nic nie mógł zrobić. To straszne. Tak mi przykro. Nikt nie był
przygotowanynato,cosięstało.
Rick,chłopiec,którywziąłnaswojebarkiogromnąodpowiedzialność,który
wciągukilkugodzinstałsięmężczyzną,płakałwramionachJackapogrążonyw
żałobie.
PopoliczkuJackaspłynęłapojedynczałza.
ROZDZIAŁSZESNASTY
LizzostaładwadniwszpitalikuDoka.Rickbyłcałyczasznią,Melczuwała
nadmłodymi,starałasięichpocieszać,dodawaćotuchy.
Tłumaczyła, że nikt tu nie zawinił, że śmierć przed urodzeniem zdarza się
bardzo rzadko, o ile ciąża przebiega, jak u Liz, bez komplikacji, ale niestety
czasami się zdarza, i nie ma powodów obawiać się, że podobna tragedia może
siępowtórzyć.
Jack i Mel zajęli się przygotowaniami do pogrzebu. Liz chciała pochować
synka w Eurece, obok swoich dziadków. Postanowiła wrócić do matki, która
diametralniezmieniłaswójstosunekdocórkiijejchłopaka.
ZapewniałaRicka,żemożeprzyjeżdżaćtakczęsto,jakzechce,bowreszcie
dotarłodoniej,żeLizpotrzebujejegowsparciawtychtrudnychdniach.
Melteżbyłociężko.Kiedypracujeszwmałymmiasteczku,pacjencistająsię
przyjaciółmi,aLiziRickbylijejszczególniebliscy.
Jack, nie wiedząc, jak inaczej pomóc żonie, zabrał ją na kolację do June
Hudson, do Grace Valley. Był mąż June, był jej ojciec, stary Dok Hudson,
przyszliteżJohniSusan.Rozmawialionajgorszychchwilachwswoimżyciu,o
tragediach, z którymi się zetknęli. Nie była to radosna kolacja, ale jakoś
wzmocniła Mel, uświadomiła jej, że nie jest sama i nie ona jedna styka się w
pracyzbolesnymisytuacjami.
Podobnie było w marines, przemknęło Jackowi przez myśl, kiedy słuchał
przyjaciół. Tam też ludzie uczyli się wspierać nawzajem, dzielić z innymi
zwycięstwamiitragediami.
Tak właśnie Jack i Proboszcz wspierali teraz Ricka. Aż nazbyt dobrze
wiedzieli, co znaczy żegnać bliskich sobie ludzi, młodych chłopców, którzy
odeszlizbytwcześnie.
PaigechciałapomócMel.Znałahistorięnoworodkaznalezionegonaganku
poddrzwiamiDoka.Wiedziała,żeMel,którajużpodjęładecyzję,byuciekaćz
VirginRiver,została,żebyzająćsięmaleństwem,dopókinieznajdziedlaniego
domu.DziewczynkęwzięłaLillyAnderson.Meljeździłaczęstonafarmę,była
bardzozwiązanazmałą.
KtóregośdniaPaigepoprosiłaMel,żebygdzieśzniąpojechała,bomacoś
dozałatwienia.Byłatajemnicza.ZawiozłaMeldoAndersonów.
–Comyturobimy?
–Szukamylekarstwa.
ObjęłaMeliwprowadziłająnaganek.KiedywdrzwiachpojawiłasięLilly,
oznajmiła:
–Ktośtutajchciałbypotrzymaćwramionachżywedziecko.
Melzaczęłakręcićgłową,aleLillywciągnęłajądodomu.
–Oczywiście,powinnaś.
Chloespała,aledlaLillyniestanowiłotonajmniejszejprzeszkody.
Jeśli Mel czegoś potrzebowała, każdy w miasteczku gotów był poruszyć
niebo i ziemię, żeby jej pomóc. Chloe miała już prawie rok. Lilly wyjęła ją z
kołyski, podała Mel i wyszła z pokoju dziecinnego. Mel długo kołysała małą,
tymczasemLillyiPaigesiedziaływkuchniprzyherbacie.
Ciepło małego ciałka przynosiło ulgę. Syn Mel też nie pozwalał o sobie
zapomnieć, wiercił się i kopał. Nie było to zbyt chwalebne zachowanie, ale
przyszłamamadziękowałaniebuzakażdyjegoruch.
Wdrodzepowrotnejzagadnęła:
–Jaknatowpadłaś?
Paigewzruszyłaramionami.
–Zwłasnegodoświadczenia.Straciłamdzieckowcześniej,ale…
Mel zaniemówiła na moment, a potem uścisnęła opartą na kierownicy dłoń
Paige.
– Przepraszam… Tak mi przykro. Wszyscy byliśmy tak przejęci
niebezpieczeństwem,którecigroziłozestronyLassitera,żedziecko…Boże,ito
właśnieja!Przecieżtobyłotwojedziecko.Paige,proszę,wybaczmi.Powinnam
byłajakościwtedypomóc.Tymczasemtotypomagaszmnie.
Paigeuśmiechnęłasięciepłymuśmiechem.
–Cieszęsię,żemogłampomóc.Ajeśliomniechodzi,spróbujęjeszczeraz.
Ibędziezupełnieinaczej,bezpieczniej,piękniej.
Melścisnęłajejdłoń.
–Taksięcieszę,żezabłądziłaśdoVirginRiver.
WpierwszymtygodniulutegoruszyłyrobotynapolanieMeliJacka.
W drugim tygodniu odbyły się dwa wielkie przyjęcia, jedno u Lilly
Anderson,drugiewydaływspólnieJuneHudsoniSusanStone.
Zbliżał się czas porodu. Mel było coraz trudniej poruszać się, ale
promieniała, oczy jej błyszczały. Joe Benson przywiózł ostateczne plany, a
wtedyekipazaczęłarobićwykopypodfundamentydomuidomkugościnnego.
Kiedy któregoś wieczoru Mel i Jack wyszli z baru, żeby wrócić do domu,
PaigepowiedziaładoProboszcza:
–Niemogęsiędoczekać,kiedymybędziemywtymmiejscu,wktórymsą
terazoni.
Proboszczzachichotał.
–Chceszbyćtakagruba?
–Gruba,gotowaladadzieńurodzićdziecko.Przestanębraćpigułkę.
–Skorojesteśgotowa.–Objąłją.–Jestemztobą,mówiłemcijuż.
–Wiemidobrzemiztym.WykąpięterazChristophera,atyzamknijbar.
Tobyłataporadnia,któramiaławsobiejakąśmagię,nadawałasensżyciu.
Proboszcza cieszył każdy drobiazg. Dziękował losowi za wszystko, co miał.
Gdyby nie zdecydował się osiąść w Virgin River, nie spotkałby Paige i
Christophera,któregotraktowałjaksyna.
Zamknąłbariposzedłnagórędosypialnimałego.Chrisoczywiścieczekał
już na swoją bajkę. Po kilku minutach lektury zasnął smacznie. Proboszcz
opatuliłgokołdrą,pocałował,zgasiłświatło.
Zszedł do swojego mieszkania. Paige, w samej górze od piżamy, siedziała
przed lustrem w łazience i szczotkowała włosy. Podszedł do niej i przesunął
dłonią po udzie. Paige odchyliła się do tyłu, oparła o niego, przymknęła oczy.
Proboszcz zaczął rozpinać bluzę od piżamy, obserwując odbicie ich obojga w
lustrze.
Już się nie bał. Nie widział lęku na swojej twarzy. Patrzył na zakochanego
mężczyznę,któryobejmujeswojąkobietępewnieidelikatnie.
Nigdy nie przypuszczał, że znajdzie w sobie tyle pewności siebie i że tak
bardzokogośpokocha.
Tej nocy, kiedy Jack wrócił sam do domu, a Mel została u Doka, żeby
czuwać przy Liz i Ricku, Mike Valenzuela pomyślał, że już czas. Ale czas na
co? Nie miał ochoty wracać do Los Angeles, chociaż powinien odwiedzić
rodzinę.WVirginRiverniemiałgdziezamieszkać,gdybywyniósłsięzchaty.A
jednakjużtrzymiesiącesiedziałprzyjaciołomnagłowie,choćnigdyniedalimu
odczuć,żezawadza.
Tejnocyzrozumiał jasno,żemuszą odzyskaćswójdom, znowupoczućsię
swobodnie.Zacząłsięzastanawiać.
Virgin River to było miejsce dla niego. Nie wiedział, co będzie tutaj robił,
ale to nie miało większego znaczenia. Miał przecież emeryturę oraz rentę, a
życie w miasteczku kosztowało grosze. Chciał tutaj zostać, polubił to małe
miasteczko, ten mały, nieskomplikowany świat. Kiedy latem Jack zacznie
stawiaćramędomu,najważniejsząkonstrukcję,naktórejspoczywacałareszta,
prawarękapowinnabyćnatylesprawna,żebędziemógłpomagaćwbudowie.
W ogóle może pomagać każdemu, kto akurat będzie potrzebował pomocy.
Będzie majstrem od wszystkiego. I będzie łowił ryby dla Proboszcza. Będzie
prowadził takie życie, jakie prowadzili Jack i Proboszcz, wśród ludzi, którzy
docenialiichpracęilojalność.
Wlustrzewidziałfacetaoszerokiejklatcepiersiowejidobrejmuskulaturze.
Prawe ramię było trochę szczuplejsze, ale różnica zmniejszała się z każdym
dniem.Ćwiczeniasprawiałymucorazmniejtrudności.
Łatwiejmusięsikało,atodziękiantybiotykom,któreprzepisałamuMel.Co
doerekcji,chybamusiałsięznimipożegnaćnadobre,alegdzieśwgłębiduszy,
jaktofacet,ciągleliczyłnacud.
I tak wybrał się do Eureki, gdzie kupił RV, samochód rekreacyjny, swój
nowydom,wielkiezwierzęzkuchnią,pokojemdziennymisypialnią.
Chciałsięwyprowadzićzchaty,zanimurodzisiędziecko,żebyMeliJack
odzyskali swobodę. RV mógł ustawić gdziekolwiek, na podwórzu za barem,
kołochatyMel,napolanie,naktórejJackstawiałnowydom.WróciłdoVirgin,
holując suva, i zaparkował przed barem. Zbliżał się wieczór, pora kolacji.
Proboszcz i Paige krzątali się w kuchni. Jack i Mel siedzieli przy drinku z
Dokiem Mullinsem, Rick pomagał w barze, wkrótce powinni zacząć się
schodzić znajomi, ta cała sąsiedzka czereda. Wysunął boczne ściany,
zwiększająctakzwanąpowierzchnięmieszkalną,otworzyłdlawiększegoefektu
markizę.
Zatrąbiłiczekałniecierpliwie.PierwszanagankupojawiłasięMel.
–Mojenowemieszkanie–oznajmił.
–Kiedy…?Co…?–wyjąkała.
Wyciągnąłlewąrękęipomógłjejzejśćpostopniach.
– Chciałem usunąć się z chaty, zanim urodzisz. Trzeba urządzić pokój
dzienny.Pomogęwam.
–Aledokądsięwybierasz?–WoczachMelpojawiłysięłzy.
– Nigdzie się nie wybieram, kochanie. Dobrze mi tutaj, ale muszę mieć
własnydom.Coważniejsze,wymusicieodzyskaćswój.–Kiedytopowiedział,
Melsięrozpłakała.Mikejąobjął.–Mamnadzieję,żetołzyszczęścia.
–Przepraszam–wyjąkała.–Niechcemycięstracić.–Otarłaoczypełnym
zniecierpliwieniagestem.–Naprawdęprzepraszam.Taktojestwciąży.Trudno
zapanowaćnademocjami.
– Nie przepraszaj. Przez te ostatnie miesiące byliście dla mnie wszystkim.
Czujęsięjużnatyledobrze,żezacząłemmyślećopowrociedodomuiwtedy
uświadomiłemsobie,żetujestmójdom.
Objęłagowpasie.
–Taksięcieszę,żetomówisz.
–Chceszsięprzejechać?
–Jasne.ZabierzemyJacka,Proboszcza,PaigeiRicka.
Na ganku pojawił się Rick. Doszedł jakoś do siebie po tragedii, ale
spoważniałiwydoroślał.
–Atocotakiego?–zapytałzaskoczony.
–Mojanowachata.Copowiesz?
–Niesamowita.–Rickzeskoczyłzganku.
Podziwiali wnętrze wozu. Kuchnia z dużą lodówką, zmywarka, suszarka.
Obszerna sypialnia z szerokim łóżkiem i szafą na całą ścianę, łazienka z
dwuosobowąkabinąprysznicową.Telewizorwpokojudziennymiwsypialniz
zainstalowanąjużantenąsatelitarną.Spororóżnychschowkówiszafek.Idealne
mieszkaniedlakawalera.
Wkrótce pojawili się kolejni ciekawscy, a mianowicie Connie i Ron, Dok,
HopeMcCrea,BristolowieiCarpenterowie.Chrisowinajbardziejspodobałosię
wielkiełóżkowsypialni.
–Gdziechceszpostawićtomonstrum?–zainteresowałsięProboszcz.
–Niewiemjeszcze.NarazieprzedchatąMeliJacka,pókinieprzyjdziemi
do głowy lepszy pomysł. Mogę też postawić wóz na podwórzu za barem, pod
drzewami.Możekupiękawałekziemizładnymwidokiem,alejeszczenieteraz.
Naraziechcębyćbliskowas.
Przy kolacji rozmawiali o pokoju dziecinnym, o kładzeniu gładzi,
malowaniu, tapetach. Mike obiecał, że rano usunie swoje rzeczy, a potem
pomożewyremontowaćpokój.IpojedziezMeldoUkiah,gdziebyłsupermarket
z materiałami wykończeniowymi do domu, i zrobią razem zakupy. Kiedy już
pokójbędziegotowy,zamierzałpojechaćdoLosAngeles,byodwiedzićrodzinę.
Chciałwrócićnaczasporodu.
–Wkońcubędęwujkiem,więcpowinienembyćnamiejscu,kiedymałysię
urodzi.
–Zdecydowaniepowinieneś–przytaknęłaMel.
Cztery dni później pokój dziecinny był gotowy. Żółte ściany, wyklejone
niebieskimi wzorkami, przypominającymi ślady małych stóp i rączek, biała
kołyska,którąMeldostałaodSama,białystółdoprzewijanianiemowlaka,biała
komoda z wyprawką. Jack przywiózł biały fotel na biegunach i Mel nie mogła
siędoczekać,kiedywnimusiądziezsynkiemwramionach.
NapoczątkumarcaPaigedostałaczekopiewającynastodwadzieściatysięcy
dolarów. Tyle zostało dla niej po sprzedaży wartego trzy miliony domu i
spłaceniuwszystkichdługów.
–Nietknęchybatychpieniędzy–powiedziaładoProboszcza.
Żałosne, pomyślał. Facet mieszkał w pałacu, zarabiał fortunę, ale niemal
wszystko udało mu się przetracić. Większość musiały pochłonąć, oczywiście,
narkotyki.
– Ulokuj je na razie na zamkniętym koncie, ale zastanów się nad
inwestowaniem – poradził. – Może powinnaś założyć fundusz dla Chrisa. Ty
samarzeczywiścieniepotrzebujesztychpieniędzy.
– Wolałabym ich nie mieć. Od samego początku, od miesiąca miodowego
chciałamtylkojednego,żebytomałżeństwosięskończyło.
–Rozumiem,alepewnegodniaspojrzysznatoinaczej.Pieniądzenapewno
sięprzydadzą,choćbydzieciom.
Dałamuczek.
–Narazietysiętymzajmij,ajamożezczasempodejmęjakąśdecyzję.
Wkrótce po tej rozmowie Wes Lassiter wyszedł z więzienia. Miał nadzór
kuratora,musiałchodzićnamityngiAnonimowychNarkomanówizaliczyćdwa
tysiącegodzinrobótpublicznych.
Roboty nie zostały jednak naznaczone, kurator na razie nie kontrolował
jeszcze Lassitera, a Anonimowi Narkomani nie zamierzali przyjmować do
swojego grona nikogo, kto dopytywał się, czy naprawdę musi chodzić na
mityngi.
–Będziemyuważać–uspokajałPaigeProboszcz.–Wszyscybędąuważać.
Towścibskiemiasteczko,ludziewidząwszystko.
AlePaigerozpłakałasięiuciekładosypialni.
Kiedy Rick przyszedł po południu do pracy, zastał Proboszcza w ponurym
nastroju,zapatrzonegotępowprzestrzeń.
–Gdziemałysmyk?–zapytał.
–Śpi–oznajmiłProboszczlakonicznie.
ZsypialnidochodziłoszlochaniePaige.
–Napewnowszystkowporządku?
–Będziedobrze–uspokoiłRicka.
Rickprzeszedłdobaru,gdziezastałJackaiMike’a.
–Cośnieklawowkuchni–doniósł.–Proboszczjakchmuragradowa,Paige
beczy.Pokłócilisięczyco?
JackiMikewymienilispojrzenia,poczymruszylidokuchni,Rickzanimi.
–Cosiędzieje,stary?–zagadnąłJack.
– Wyszedł z więzienia – powiedział Proboszcz półgłosem. – Paige jest
przerażona.Niewiem,corobić.
– Musisz być przygotowany na wszystko. Tego nas uczyli w marines,
prawda?
–Owszem,alemuszęmyślećoChrisie.Niechciałbymgowystraszyć.Inie
chcęprzypominaćmuojegoojcu.
– To da się rozwiązać. W sąsiednim miasteczku był napad, dlatego mamy
brońpodręką,aonmusisiętrzymaćbliskonas.Bobyłnapad…Jasne?
Proboszczkręciłgłową.
–Będziesiębał.
–Wiem–powiedziałMike.–Alelepiejtrochęsiępobać,niżzostaćtrochę
zmaltretowanym.Musimysprytnietorozegrać,Prob.
–Paigezarazzwariujezestrachu.
–Idźdoniej.–Jackwskazałgłowąmieszkanie.–Powiedzjej,żebędziemy
mielibrońwpogotowiu,alewtakimmiejscu,żebymałysiędoniejniedobrał.
–Jakdługomatrwaćtopogotowie?
–Pojęcianiemam.Rok?Dopókiniebędziemymielipewności,żetendrań
odpuścił. Będziesz mógł gotować z kaburą pod pachą? Bo był napad w
sąsiednimmiasteczku…
–Miałemzamiarjechaćnatydzieńdorodziny,alewtakimrazierzeczjasna
zostanę.LosAngelesnieucieknie.
– Nie, jedź – odezwał się Proboszcz. – Może przez kolegów uda ci się
dowiedzieć,cofacetwtejchwilirobi.
–Sprawdzę.Pojadęnadwa,trzydniiwracam.
–Dobra–zgodziłsięProboszcz.–Dzięki.
– Idź do Paige – powtórzył Jack. – Powiedz jej, że będziemy czuwać i
zrobimy wszystko, żeby ona i Chris byli bezpieczni. Być może facet po prostu
uzna,żelepiejsiedziećcichowLosAngeles,odrabiaćdwatysiącegodzininie
wychylaćsię.Alenawszelkiwypadekbędziemyczuwać.Powiedzjejto.
–Powiem,powiem.
MelniemogłasięoswoićzwidokiemJackapracującegozbroniąpodpachą.
Ztrudem,alewkońcupogodziłasięzmyślą,żewszyscywVirginRivermająw
domubroń,botakpoprostutrzeba.Choćbypoto,żebybronićswoichzwierząt
przeddrapieżnikami.Dzieciuczonoodmaleńkiego,żeniewolnotykaćstrzelb.
W Los Angeles, gdzie wcześniej mieszkała, broń mieli policjanci i ludzie
niebezpiecznidlainnych.
Nieco się uspokoiła po telefonie Mike’a. Zadzwonił z Los Angeles i
powiedział, że Wes musi się meldować co kilka dni u kuratora i zaczął od-
pracowywać zasądzone dwa tysiące godzin robót. Miała nadzieję, że podjęte
środkiostrożnościokażąsięniepotrzebne.
Melbyłacorazbliżejporodu,corazbardziejbolałyjąplecy.
–Powinnaśjużprzestaćpracować–powiedziałktóregośdniaDok.
– Zaczynam wyglądać, jakbym miała urodzić całą drużynę piłkarską. Co
będęrobić,jeśliprzestanęprzyjeżdżaćdopracy?Siedziećcałydzieńwchaciei
oglądaćtelewizjęznieczytelnymobrazem?
–Odpoczniesz.Potemdługoniebędzieszmiaładotegookazji.Copowiesz
na małą partyjkę gina? Jak już mnie ograsz do ostatniego centa, pojedziesz do
domuipołożyszsię.
Melniezdążyłarozdaćkart,kiedyktośwszedłdoprzychodni.Dokwyjrzałz
kuchni, Mel też się podniosła. W recepcji stała Carrie Bristol ze swoją
trzynastoletniącórką.
–Jodiemabólebrzucha–wyjaśniła.
– Obejrzymy cię – zwrócił się do dziewczynki i zaprowadził obydwie do
gabinetu.
Wyszedłpokilkuminutach.
– Zapalenie wyrostka – powiedział do Mel. – Mała ma gorączkę, bóle,
wymiotuje.Przygotujkroplówkę,musimyjązawieźćdoszpitala.
– Czy naprawdę konieczna jest operacja? Skąd pewność, że to zapalenie
wyrostka?–niepokoiłasięCarrie.
–Pewnościniemanigdy,alelepiejusunąćzdrowywyrostek,niżryzykować
jego pęknięcie. W szpitalu pobiorą krew, sprawdzą poziom białych ciałek,
będzie wiadomo, czy jest stan zapalny, ale raczej tak, bo Jodie ma ostre
symptomy.Powinniśmysiępośpieszyć,namiejscuchirurgzadecyduje,corobić.
–Mamjechaćztobą,Dok?–zapytałaMel.
– Do diabła, nie. Carrie przypilnuje małej. Nie chcę mieć porodu w
samochodzie.
–Toimnieprzyokazjizostawiszwszpitalu–stwierdziłaMel.
–Dośćtychdyskusji.Zamknijprzychodnię,jedźdodomuipołóżsię.
–Weźmojegohummera,Dok.
– Carrie, pomóż mi przewieźć małą do samochodu. – Dok wtoczył do
gabinetunoszenakółkach.–Melindazarazsięoszczeni.
MelpoklepałaJodie.
–Wszystkobędziedobrze.
Stała na ganku jeszcze chwilę i patrzyła za odjeżdżającym samochodem.
KołokościoładostrzegłazataczającąsięCherylCreighton,oczywiściezbutelką
w ręku. Przysięgła sobie, że kiedy dziecko się już urodzi, postara się jakoś
pomóc dziewczynie. To, że Cheryl nie była jej pacjentką, nie miało znaczenia.
Byłaczłowiekiem,którypotrzebowałwsparcia.Melniemogłapatrzyćobojętnie
najejalkoholizm.
Zaczął wiać wiatr, niebo pociemniało, na jezdnię spadło kilka pierwszych
kropli. Miło będzie spędzić leniwe popołudnie, słuchając bębnienia deszczu o
szyby.Dokmiałrację.Wrócidochaty,weźmiegorącypryszniciurządzisobie
drzemkę.
Przeszłanadrugąstronęulicydobaruiusadowiłasięnastołku.
–Witaj,piękna.–Jacknachyliłsięprzezszynkwasipocałowałją.–Jaksię
czujesz?
–Jaksłonica.Acouwas?
–Spokój.Cisza.Przyjemnie.
–Podaszmipiwoimbirowe?
–Robisię.Cowprzychodni?
–Dokzawiózłpacjentkęzpodejrzeniemostregowyrostkadoszpitala.Wziął
hummera. Mam wolne popołudnie, mogę wracać do domu. Dasz mi swoją
furgonetkę?PoprosiszpotemRickaalboProboszcza,żebyktóryścięodwiózł.
–Mogęurwaćsięnachwilęizawieźćciędodomu.
– Kochany jesteś, ale wolałabym mieć samochód pod domem. Głupio się
czuję bez czterech kółek. Jeśli furgonetka będzie ci potrzebna, poszukam
kluczykówodsamochoduDoka.
–Nie,weźfurgonetkę.
–Pojadędodomuizdrzemnęsiętrochę.
–Obudzęciępóźniejipomasujęplecy.
–Todzieckosiedziminakręgosłupie,oileniemiażdżymiakuratnerek.
Jackująłjejdłonie.
– Wiem, że to musi być niezbyt przyjemne, ale ten rozrabiaka niedługo
pojawisięnaświecieipoczujeszsięlepiej.
Meluśmiechnęłasię,spojrzałamężowiwoczy.
–Wiesz,żezanicbymniezrezygnowałazdziecka,gdybymmiaławybór.
– Nic wspanialszego nie spotkało mnie w życiu. Tak bardzo cię kocham. –
Wyszedłzzabaru,wyciągnąłkluczykizkieszeniiodprowadziłMelnaganek.
Wciągnęłagłębokopowietrze.
–Czujesz?Uwielbiamzapachdeszczu.Pocałowałjąwczubekgłowy.
–Będęwdomuzakilkagodzin.Spróbujsięprzespać.Niespałaśdzisiajw
nocy.
Klepnęłamężawpupęiwsiadładofurgonetki.PomachałajeszczeJackowi
naodjezdnym.Wdrodzezłapałająburza.Nieborozświetlałybłyskawice,gdzieś
bliskouderzałypioruny.Odchatydzieliłojąjakieśpółkilometra,kiedypoczuła
przeszywający ból. Dotknęła brzucha. Twardy jak skała. Cholera! I ty jesteś
położną? Przecież zaczynasz rodzić. Od rana masz bóle przedporodowe. Na
szosieleżałasosna,najwidoczniejpowalonauderzeniempioruna.Melzobaczyła
ją w ostatniej chwili przez strugi deszczu, nie zdążyła zahamować. Skręciła
kierownicęizawadziłaodrzewolewąstronązderzaka,prawymkołemzjechała
napobocze.Owłosuniknęławypadku.Niepozostałonicinnego,jakwracaćdo
Jacka.Musiodwieźćjądoszpitala!Dlaczegoniezostaławbarzedziesięćminut
dłużej, kiedy przyszedł pierwszy ostry skurcz? Wrzuciła wsteczny, ale koło
buksowało w rozmiękłej ziemi, furgonetka nie chciała ruszyć. Trudno, będzie
musiaładojśćpieszodochatyizadzwonićdoJacka.Niemiaładaleko,chybanie
urodzimałegoakrobatynaszosie.Tyleżeprzemokniedosuchejnitki.
Poródzaczynałsięwcześniej,niżobliczała.
ROZDZIAŁSIEDEMNASTY
Na ganku chwycił ją kolejny skurcz, długi, piękny skurcz. Pierwsze
dziecko…Skurczebędątrwałykilkagodzin.Niemapowodówdopaniki.
Jackzaniesiejądosamochodu.Jaktodobrze,żewybrałasilnegomężczyznę
namęża.
Weszła do domu i natychmiast sięgnęła po słuchawkę telefonu
bezprzewodowego, nie zdjęła nawet kurtki i butów. Wystukała numer. Nic.
Żadnegosygnału.Telefonbyłmartwy.Niechtoszlag,zaklęławduchu.
Burza zerwała przewody elektryczne, w całym domu nie było światła,
dlatego telefon nie działał. Teraz mogła sobie popłakać. Nie ma prądu, nie ma
telefonu,niemalekarza,tylkoprzygłupiapołożna.Adzieckosięrodzi.
Zabezpieczyła materac, przygotowała ręczniki, pledy, torbę lekarską
postawiła przy łóżku, przyniosła garnek w wodą. Wyjęła z szafy dodatkowe
poduszki, żeby mieć oparcie. Zebrała wszystkie świece z bawialni i kuchni,
ustawiła je na komodzie, na szafce nocnej, zapaliła. Miała nadzieję, że nie
będzie musiała rodzić tu sama, przy świetle świec. Kolejny skurcz, tym razem
naprawdępotężny.Musiałaprzysiąśćnałóżku.
Rozebrała się z trudem, najgorsze było zzuwanie botków, i poszła do
łazienki.Czekałanakolejnyskurcz.Kiedyminął,umyładokładnieręce,oparła
się o umywalkę i wykonując skomplikowane manewry, spróbowała sprawdzić
wielkośćrozwarcia.Jakieśsiedemcentymetrów,ponadsiedemcentymetrów,na
trzypalce.Byłaugotowana.Wiedziałajuż,żeniktjejniedowieziedożadnego
szpitala.Wyjęłapalceiwtejsamejchwiliuszływody.
W porządku, może zapomnieć o prysznicu. Gdyby odbierała poród innej
kobiety, kazałaby jej chodzić, schylać się, kołysać biodrami, jednym słowem
wykorzystywać siłę ciążenia. Ale tu było inaczej. Chciała mieć kogoś obok
siebie,męża,JohnaStone’aczyDoka.
Włożyła wielki T–shirt Jacka, położyła się na miękkich ręcznikach i
próbowała powstrzymywać poród. Dopóki ktoś nie zobaczy zabuksowanej
furgonetki,dopókiktośnieodkryje,żetelefonniedziała.
Wyjęłaztorbyfotoskop,usłyszałaregularnebiciesercadziecka.
Skurcze powtarzały się teraz co dwie, trzy minuty. Jezu, ten chłopak zaraz
sięwydostanienaświat.
Jack próbował dodzwonić się do Mel, zyskać pewność, czy bezpiecznie
dotarła do domu, bo gdy tylko wyjechała z miasteczka, burza rozszalała się na
dobre. Mel nie odbierała. Odczekał dziesięć minut i wybrał numer ponownie.
Dalejcisza.
–Nieodbiera?–zapytałRick.
– Nie. Powiedziała, że chce wziąć prysznic i zdrzemnąć się. Pewnie jest w
łazience.
Zbliżała się pora kolacji, goście zaczynali się schodzić. Jack podał drinki i
wróciłdotelefonu.Żadnejodpowiedzi.
–Możewyłączyłatelefon?–domniemywałProboszcz.
–Możliwe.Żebymniedzwoniłdoniejcochwilęzpytaniem,jaksięczuje.
Paigewstawiłablachęzbułkamidopiekarnika,zaśmiałasię.
–Jack,gdybyciępotrzebowała,samabyzadzwoniła.
–Wiem.–Aleitakponowniewybrałnumer.Iznowunic.
Zacząłchodzićniespokojniepokuchni.
–Myślisz,żeusnęłainiesłyszydzwonków?
–Zdziwiłbymsię,gdybyusnęła.Plecystraszniejąbolą.
– U mnie też się tak zaczęło, kiedy rodziłam Chrisa, okropnym bólem w
plecach,aleniemartwsię,wszystkobędziedobrze,Jack–uspokajałagoPaige.
–Skoroniedzwoni,niemaszpowodówdozdenerwowania.
–Wiem–przytaknął,alechwyciłkurtkęiodwróciłsiędoRicka.–Jedziemy
dochaty,zbierajsię.
Wybiegłzbaru,Rickzanim.Usiadłzakierownicąmałejfurgonetki.
Rickbezsłowapodałmukluczyki.Jackbyłtakspięty,żenienależałoznim
dyskutować. Ruszył pełnym gazem, zanim Rick zdążył zamknąć drzwiczki od
swojejstrony.
Od chaty dzieliło ich dziesięć minut jazdy. Rick w drodze usiłował
zagadywaćJacka,zrobićcoś,żebytensiętrochęodprężył.
– Mel wie, co robić. Nie martw się o nią. Gdyby coś się działo,
zadzwoniłaby. – Jack nie odpowiedział. Gnał jak szalony, brał zakręty, nie
zwalniając.Rickczuł,żeudzielamusiępanika,alestarałsięnicnieokazywać.
–Wszystkobędzie…
Nie dokończył zdania. Jack z piskiem opon zahamował koło furgonetki.
WyskoczyłzautaRicka.
–Mel!–Kabinapusta.NiedojrzałtorbylekarskiejMel,śladówkrwiteżnie,
naszczęścienie.Przeskoczyłprzezpowalonąsosnęirzuciłsiębiegiemdochaty.
Wpadłdośrodka,poślizgnąłsięiomalniewylądowałnatyłku.
–Mel!
–Jack!–odpowiedziałmuslabygłos.
Melleżaławysokowspartanapoduszkachiokrytaprześcieradłem.
–Zaczęłosię.
Jackprzyklęknąłkołołóżka.
–Jedziemydoszpitala.
– Za późno. Nie dojadę, Jack. Spróbuj ściągnąć tu Johna. Nasz telefon nie
działa…Wracajszybkodobaruizadzwońdoniego.Powiedz,żewodyodeszły,
rozwarcienaosiemcentymetrów.Zapamiętasz?
–Tak.–WróciłbiegiemdoRicka,przekazałmuwszystkieinformacje.
Chłopaknatychmiastodjechał,prułjakszalony,JackpobiegłdoMel.
–Powiedzmi,comamrobić–poprosił,ujmującjejdłoń.
– Okay. Wytrzyj podłogę po sobie, bo zaraz się zabijesz. Przebierz się w
suche ciuchy. Poszukaj świec, przydałoby się więcej światła. Zobaczymy, w
jakim punkcie jesteśmy. To jeszcze trochę potrwa, może John zdąży dojechać.
Uff, chyba nigdy tak się nie cieszyłam na twój widok. – Znowu skurcz. Mel
oddychałapłytko,szybko,zzadyszką.–Jack,zrób,comówiłam.
–Tak.Jasne.
Wytarł mopem mokre ślady, które zostawił, kiedy wpadł jak szalony do
chaty,zdjąłbuty,przebrałsięiwróciłdoMel.
–Mamyjeszczejakieśświece?–zapytała.
–Chybanie.
–Latarkę?
–Mamkilka.
–Przynieśnajsilniejszą.Jeślimałyzaczniesięrodzić,zanimJohntudotrze,
będęciświecić.
–Tymnie?
–Jack,jestnastylkodwoje.Jednomusiprzeć,adrugieodebraćdziecko.Co
wybierasz?
– Och. – Zakręcił się, wrócił z latarką i zademonstrował jej moc, świecąc
Melprostowoczy.
– Może ty jednak powinieneś przeć, a ja odbierać. Tak, zdecydowanie. Ja
jestemspokojniejszaznasdwojga.
Jackukląkłobokłóżka.
–Melindo,jakmożeszbyćteraztakasarkastyczna?
– Nie mamy alkoholu w domu. Wypiłabym szklaneczkę. To czasami
spowalniaporód.
– Jak będziesz rodziła następne dziecko, postaram się, żeby była tu jakaś
flacha.
–Ciąglemówiszonastępnychdzieciach.Tośmieszne.
– Jak na razie fakty nie potwierdzają, żeby to było śmieszne. Mel, bardzo
chcęrobićdzieci,aleniekonieczniejeodbierać.
Przyszedł następny skurcz i następny, jeden po drugim, w coraz krótszych
odstępach,corazsilniejsze.Spojrzałanazegarek.
– Jezu… Jak przez to przebrnę, stanę się naprawdę współodczuwającą
położną.
–Comamrobić?
–Przysuńsobiecośdosiedzenia.Poprostumusimyczekać.
Jackprzyniósłfotelnabiegunachzpokojudziecinnego.
–Uderzyłaśwdrzewo?–SięgnąłporęcznikiotarłMelpotzczoła.
– Zawadziłam. Miałam skurcz, pierwszy porządny skurcz, nie zdążyłam
zahamować.
–Myślisz,żetomogłoprzyśpieszyćcałąsprawę?
–Nie.Wedługmniezaczęłosięrano,tenstrasznybólwplecach…
–Paigepowiedziała,żeuniejteżsiętakzaczęło.Dlategoprzyjechałem.
–NiechjąBógbłogosławi.
Przyszedł kolejny skurcz. Mel miała wrażenie, że to się nigdy nie skończy.
Podwóchminutachnastępny.
Zmoczyłręcznik,przetarłjejtwarziszyję.
–PoczekajnaJohna.
–Robię,comogę,Jack.
–Wszystkobędziedobrze,skarbie…Wszystkobędziedobrze…
Melponiosło.
–Wiem,żebędziedobrze.Przestańpowtarzaćjakkatarynkajednoitosamo.
Szwagrowie go uprzedzali, że może stawać na głowie, a Mel i tak będzie
ziałanienawiściądoniego.
–Przepraszam–jęknęłabeztchu.–Zaczynasię,dlategotakgadam.Czuję,
żeonsięzsuwa.Ladachwila…–Niedokończyłazdania,dosłownieuniosłoją
nałóżku.–Poświećlatarkąipowiedz,czyjużgowidzisz–poprosiłabeztchui
opadłanapoduszki.
–Skądbędęwiedział,czygowidzę?
– Wiesz, pokaże się takie coś z włosami – poinformowała męża z pełną
zgryźliwościwyższością.
–Niewkurzajsię,niejestempołożną.
Melrozsunęłanogi,Jackzaświeciłlatarkęipobladł.
–Pokażmi,jakdużejestrozwarcie.–Zgięłakciukipalecwskazujący.
Pokazałwiększekółko.
–Orany…–sapnęła.
–Melindo,proszę,zaczekajnaJohna…
–Niedobrzemisięrobi.Porazdziesiątysłyszę,żemamnakogośpoczekać!
Co to, randka w ciemno?! Jack, zaraz urodzę. Skup się i pomagaj, pieprzony
marine.Zrozumiałeś?!
–Ojejej,Melindo…
Chwyciłagozanadgarstekiwbiłapaznokciewskórę.
– Myślisz, że mi się to podoba?! Przemknęło mu przez myśl, żeby raz
jeszczepoprosićMelowstrzymaniesię,aleszybkozrezygnowałzpomysłu.
Nie spojrzał też na nadgarstek, choć miał wielką ochotę sprawdzić, czy
utoczyła z niego krew. Do Mel nie przemawiały teraz racjonalne argumenty, a
Jacknawykłsłuchaćrozkazów.
–Nicniemyślę.
–Itaktrzymaj.Rozłóżwnogachłóżkakocykdladziecka.Okay?
–Okay.
– Wyjmij z mojej torby kleszcze i gruszkę. Będzie potrzebne naczynie na
łożysko, przynieś jakąś miskę, rondel. Potem wyszoruj ręce do łokci. Mocno
namydl, spłucz gorącą wodą, tak gorącą, jaką wytrzymasz. Wytrzyj czystym
ręcznikiem.Kiedyskończysz,rozwarciebędziejeszczewiększe.Okay?
–Okay.
Wyjął kilka tajemniczych przedmiotów z torby, aż Mel potwierdziła, że
trzyma w ręku kleszcze. Zaczęła przeć z całych sił, twarz nabiegła jej krwią.
Jack poświecił i zobaczył włosy. Chryste, te włosy to główka jego syna.
Pomyślał,żeniemasensuradzićżonie,żebyprzestała.
–Ilemamyjeszczeczasu?–zainteresowałsię.
–Idźjuż.Wyszorujręce.Nieopieprzajsię.
–Robisię.
StałwłazienceisłuchałjękówwydawanychprzezMel.Okropność.
Naprawdęmiałochotękrzyczeć,żebysięwstrzymała,nieparła,aletylkoby
jąwkurzył.Wróciłdosypialniisięgnąłpolatarkę.
–Zostawto!–wrzasnęła.–Niedotykaj.Podajmitęlatarkęprzezręcznik.
Zrobił, jak kazała. Mel podciągnęła się trochę na poduszkach i zaświeciła
latarkę.
–Cholerajasna,Mel.
Wiedziała, co chce powiedzieć. Spojrzała na zegarek. Minęło półtorej
godziny od chwili, kiedy Jack wysłał Pucka do telefonu. Gdzie jest ten
pieprzonyJohn?
–Zarazgobędzieszodbierał,Jack–powiedziałasłabymgłosemiopadłana
poduszki.
WziąłodMellatarkęowiniętąwręcznikisampoświecił.
–Kochanieterazmusiszskupićsięnajednym–powiedział.
–Naurodzeniutegochłopaka?
– Na dwóch rzeczach – poprawił się. – Musisz go urodzić i musisz mówić
mi,comamrobić.
Trzykolejneparciaipokazałasięcałagłówka.
–Cholerajasna–powtórzyłJack.–OmójBoże.
– Jack, znajdź pępowinę. Powinna być owinięta wokół szyi dziecka,
purpurowa,wyglądajaksznur.Dotknijpalcem,sprawdź,czyczujeszcośwokół
szyi.
Wtejwłaśniechwiliotworzyłysiędrzwiwejściowe.
–John!–wrzasnąłJack.–John,chodźtutaj.
Zbawca pojawił się w progu sypialni. Jack miał wrażenie, że John porusza
sięjakośospale,jestzdecydowaniezbytpowolnyjaknajegogust.
– Odsuń się, Jack. – Zbawca wprawnym okiem ocenił sytuację. – Szukałeś
pępowiny?
–Tak,alecojawiem?
Johnrzuciłprzemoczonąkurtkęnapodłogę.Chwyciłlatarkę,poświecił.
–Dobrze.Jack,małyzarazwyskoczy.Odbierzeszgo.Nastawręce.
– Pogięło cię zupełnie? – huknął Jack. Miał serdecznie dość całego tego
porodu.
–Mel,jeszczejedenwysiłek–poprosiłJohn.
Dzieckowysunęłosięzgrabniezkanałurodnego,takimaleńkiorzeszek.
–Obróćgobuziąwdółipomasujplecki–poleciłJohn.ZanimJackzdążył
zrobićcokolwiek,maływydalpierwszykrzyk.Johnrozłożyłkocyknabrzuchu
Mel.–Połóżgotutaj,osuszizawiń.
Drżącymi dłońmi ułożył syna na kocyku, wytarł go. Zanim owinął
noworodkakocykiem,jakzahipnotyzowanywpatrywałsięprzezchwilęwmałe
ciałko.Jegosyn.Jegosynpojawiłsięnaświecie.Nagi,jeszczezakrwawiony.I
piękny. Jack nie widział w życiu nic piękniejszego. Wydawał mu się taki
maleńki.
JednakJohnbyłinnegozdania.
–Chryste,Melindo,ależonwielki.Gdzieśtygomieściła?
–Odrazuczujęsięlepiej.–Westchnęłacicho.Johndelikatniemasowałjej
brzuch.
– Co za kobieta – powiedział z podziwem. – Nie trzeba zakładać żadnych
szwów. – Podał Jackowi nożyczki i pokazał, w którym miejscu świeżo
upieczonyojciecmaprzeciąćpępowinę.–Podajsynkamamie.
Przytuliła dziecko do piersi i przesunęła palcem po jego główce. Mały
przestałpłakać.Mogłosięwydawać,żezaczynasięrozglądaćpoświecie.
ZJackiemdziałysięnajdziwniejszerzeczy.Byłiodrętwiały,iprzetaczałsię
przezjegoduszęhuraganemocji.Niewiedział,czyodśpiewaćpieśńtriumfalną,
czy mdleć. Osunął się na kolana, żeby lepiej widzieć małego, który zachęcony
przezmatkęzacząłwłaśniessać.Melspojrzałanamężaiuśmiechnęłasię.
–Dziękuję,kochanie.Jacknachyliłsiędosynka.
–NaBoga,Melindo,czegomyśmydokonali?
Pogodzinieawariaprąduzostałausunięta.WchaciepojawiłsięProboszcz.
Oczywiściemusiałsięupewnić,czywszystkowporządku.
JohnpomógłumyćMelidziecko,przesłałrazemzJackiemłóżkoigotował
siędopowrotudoGraceValley.
–Niemasensuzabieraćichdoszpitala,obojesąwdoskonałejkondycji.Dać
cicośnauspokojenie,staruszku?–zapytałJackaześmiechem.
–Niezawadzi.Aniemaszprzypadkiempiersiówkiwswojejtorbie?
–Powinienemmieć.–Położyłmudłońnaramieniu.–Świetniesięspisałeś,
jestemzciebiedumny.
–Amiałemjakiśwybór?Robiłemtylkoto,coMelmikazała.
– Pokaż małego wujkowi Proboszczowi. Ja wracam do domu. Pamiętaj, że
maszcałetonybrudówdoprania.
–Całetony–przytaknąłJackześmiechem.
Przyniósłmałegodobawialniipokazałprzyjacielowi.
–Tygoodbierałeś?
–Niepchałemsiędotejroboty.
Proboszczwyszczerzyłzęby.
–Nieźleciposzło.
–Iniechtakzostanie.Bisówniebędzie–zastrzegłsięJack.–GdziePaigei
Chris?
–Rickjestznimi.Zostawiłemmuswójpistolet.Straszniemusięspodobała
rolauzbrojonegoochroniarza.
–Notowracajlepiejdobaruirozbrójgo.
Ułożył syna w kołysce, którą postawił obok łóżka, i zaczął zbierać brudne
ręczniki,prześcieradłaiprzemoczoneubraniarzuconewpośpiechunapodłogę.
Odziewiątejusłyszałpukaniedodrzwi.WproguznowupojawiłsięProboszcz,
tymrazemzbutelkąwgarści.
–Johnpowiedział,żeprzydacisięcośnauspokojenie.
–Pewnie.Wchodź,tylkobądźcicho.
Przyniósłszklaneczki,Proboszcznalałwhisky,uniósłszkło.
–Gratulacje,tatusiu.
Jackwychyliłwhiskyjednymhaustem,oczyzaszłymułzami.
– Moja żona… – zaczął. – Nie masz pojęcia, ile okazała siły. Była
niesamowita.Patrzyłemnajejtwarz,odnajdywaławsobiemoc,którejjanigdy
nie doświadczyłem. Opieprzała mnie zdrowo, bym się trzymał pionu.
Dowodziła, w takiej chwili… – Uśmiechnął się lekko. – A potem, kiedy
przytuliła małego do piersi… Tyle w niej było miłości, taki spokój… Wielkie
nieba.Nigdywżyciuniewidziałemczegośpodobnego.
Proboszczpołożyłdłonienaramionachprzyjaciela.
–Cieszęsiętwoimszczęściem.
Wyszedł,aJackzamknąłzanimcichutkodrzwi.
Opółnocyusiadłwbujakukołołóżka.OdrugiejwnocypodałmałegoMel.
Przyglądał się zafascynowany, jak go karmi, jak go delikatnie odwraca, żeby
mleko się ulało… Potem oddała syna Jackowi z poleceniem, żeby przewinął
malucha.
O piątej mały znowu zaczął się głośno domagać karmienia. I znowu
obmywanie pupy i przewijanie. Jack kołysał go w ramionach przez godzinę,
zanim włożył na powrót do kołyski. O ósmej powtórka całej operacji. Jack
czuwał cały czas, jeśli się zdrzemnął, to na chwilę. Przyglądał się synowi,
odnotowywałkażdyoddech,dotykałdelikatniegłówki.
O dziewiątej usłyszał odgłosy piły, dochodziły z drogi poniżej chaty.
Domyślił się, że to Proboszcz usuwa obaloną przez piorun sosnę. W południe
Mel wstała z łóżka. Po raz kolejny go zaskoczyła. Przeciągnęła się i
powiedziała:–Chybawezmęprysznic.
–Dobrzesięczujesz?–zapytał.
–Znacznielepiej.–Położyładłońwkrzyżu.–Plecywreszcieprzestałymnie
boleć. – Podeszła do męża i uściskała go. – Dziękuję, Jack. Bez ciebie nie
dałabymrady.
– Myślę, że dałabyś sobie radę. – Zmierzył Mel uważnym spojrzeniem od
stópdogłów.
–Cojest?
–Niemogęuwierzyć,żetakszybkopotrafiłaśpodnieśćsięzłóżkapotym,
przezcowczorajprzeszłaś.
Zaśmiałasięcicho.
–Zadziwiające,prawda?Jakciałokobietysięotwiera,żebywydaćnaświat
dziecko.Takiewielkiedziecko.Pewniejeszczesobietegonieuprzytamniasz,ale
przeżyłeścudownedoświadczenie.Odbierałeśwłasnegosyna.
Pocałowałjąwskroń.
–Dlaczegomyślisz,żesobienieuprzytamniam?
Dotknęłajegopoliczka.
–Spałeśchoćtrochę?
–Niemogłemusnąć.Jestemzbytnakręcony.
– Cóż, może rozumiesz, co przeżyłeś. Idę wziąć prysznic, a potem będę
miaładlaciebiekilkazadańdowykonania.
–Jakichzadań?–zainteresowałsię.–Praniejużzrobiłem.
Znowusięzaśmiała.
– Jack, nic nie jedliśmy. Musisz zadzwonić w kilka miejsc. Pojechać do
miasteczka. Słyszałam piłę. Myślisz, że Proboszcz wyciągnął już twoją
furgonetkęzbłota?
–Stoiprzedchatą.
Pokręciłagłową.
– Virgin River. Ludzie działają niemal odruchowo, nie trzeba ich nawet
prosićopomoc.Umieramzgłodu,alenajpierwmuszęsięumyć.
Kiedywyszłaspodprysznica,czekałajużnaniągorącazupa.
–Napewnomogęzostawićcięsamą?–dopytywałsięJack.
–Damsobieradę,kowboju.
Jackwisiałnatelefonie,PaigeiProboszczprzygotowalimujedzenie,które
miał wziąć z sobą, a mianowicie pyszną potrawkę, chleb, sandwicze, owoce i
ciasto.Zabrałjeszczejajka,ser,mleko,sokiiczymprędzejwróciłdochaty.Mel
imałyspali,rozpaliłzatemogieńnakominkuiusiadłnakanapie,opierającnogi
naskrzyni,którasłużyłazastolikdokawy.Byłomutakdobrze,jaknigdy.Czuł
sięjakwniebie.
Przysnął. Ocknął się, kiedy poczuł palce Mel we włosach. Otworzył oczy.
Siedziałaobokniegonakanapiezmałymwramionach.
–Jadłjuż?
–Jadłijadł,iznowujadł.Jebezprzerwy.
–Dajmigo.–WziąłsynkaodMel,pocałowałwgłówkę.–Chryste,ciągle
nie mogę uwierzyć. Nigdy w życiu nie byłem taki szczęśliwy jak teraz. Z
niczymniepotrafięporównaćtegouczucia.–Pogłaskałżonępotwarzy.–Nikt
nigdynieofiarowałmitakwiele,Melindo.
–Och,dobrzewiedzieć,Jack–powiedziałaześmiechem.
–Pocałujmnie–poprosił.
Nachyliłasiękuniemu.
–Załatwiłeśtelefony?
–Mhm.Joeychceprzyjechać,alepoprosiłem,żebyodczekałakilkadni.Nie
maszmichybazazłe?Chcępobyćtrochętylkozwami.
– W porządku, poczekam, aż wrócisz na ziemię. Jak w barze, nie jesteś
potrzebnyPaige?
–RoniBrucemniezastąpią.Mamwrócićnaziemię?Tochybaniemożliwe.
– Możliwe, możliwe, tylko nie tak od razu. Podobasz mi się taki, słodki i
lekkonieprzytomny.
–Samsobiesiępodobamtaki.
Zaraz po szkole Rick zamiast do baru pojechał do chaty. Zapukał lekko i
uśmiechnąłsięciepłonawidokMel.
–Dobrzesięczujesz?,
–Wspaniale–szepnęła,kładącpalecnaustach,poczymwciągnęłaRickado
środka.–Zachowujsięcichutko.Wchodź.
Poprowadziłagodobawialniiposadziławfotelu.
–Dajmikurtkę.
Jackspałnakanapieznogaminaskrzyni.Melwróciłapochwilizmałymi
podała go Rickowi. Przyklękła obok i objęła chłopca. Dziecko poruszyło się,
wydałojakieśodgłosy.
Jackotworzyłoczy.PatrzyłnaRicka,którytrzymałwramionachjegosynai
naMelobejmującąchłopca.Nałzywjegooczach.
–Takwłaśniepowinnobyć–szepnąłRick.
–Itakbędzie–odpowiedziałaMel.Pocałowałagowpoliczek.–Wszystko
wswoimczasie.
PodniosłasięiusiadłaobokJacka.Przygarnąłjądosiebieitaksiedzieliw
czwórkę,bezruchu,jakzaczarowani,prawiegodzinę.
ROZDZIAŁOSIEMNASTY
Mike Valenzuela miał przyjaciela w wydziale nadzoru. Kiedy jeszcze
pracował, często dostawał od niego cenne informacje. W ten sposób pośrednio
kontrolowałczłonkówgangów,którzypowarunkowymzwolnieniuzwięzienia
wracalinaulice.Coprawdaniebyłjużpolicjantem,aleciąglemógłpopytaćo
kogoś,ktotrafiłpodnadzórkuratora.Ludziegoszanowaliiufalimu.
Dlatego teraz mógł zrelacjonować Paige i Proboszczowi, czego dowiedział
sięwLosAngeles:
–Facetrazwtygodniumeldujesięukuratora,codzienniechodzinamityngi
Anonimowych Narkomanów. Dwa razy w tygodniu wydaje zupy w jadłodajni
dlabezdomnychistarasięodzyskaćdawnąposadę.
–Wjadłodajni?–Paigepokręciłagłową.–Trudnomitosobiewyobrazić.
–Robiwszystko,żebystamtąduciec.Kombinuje,żebydokuratorazgłaszać
się już tylko raz w miesiącu. Mieszka z kobietą, którą poznał w ośrodku
odwykowym.
–Boże–westchnęłaPaige.–Brieostrzegałamnie,żecośtakiegomożesię
zdarzyć…
– Terapeuci przestrzegają przed wchodzeniem w jakiekolwiek bliższe
związki w pierwszym roku odwyku, tym bardziej z kimś, kto jest też
uzależniony, ale to się ciągle zdarza. Niemożliwe, żeby ten drań zapomniał o
tobie,aleteraznajważniejszejestdlaniegozłagodzeniewarunkówzwolnienia.I
byćmożetanowakobieta.
–Niedzwonił,nieodzywałsię–powiedziałaPaige.–Myślisz,żemożemy
odetchnąć?
– Pewnie tak, ale lepiej być czujnym. Jestem prawie pewien, że on się tu
kiedyś pojawi. Tacy jak on nie zapominają łatwo, hodują swoje obsesje, nie
przechodzącudownychprzemian,aleLassitermaterazcoinnegonagłowie.Nie
zdziwiłbymsię,gdybyodezwałsiędopierozadziesięćlat.
– Tak czy inaczej, dowiaduj się od czasu do czasu, co się z nim dzieje –
poprosiłProboszcz.
–Absolutnie.Będęsprawdzałcotydzień.
Proboszcz oczekiwał, że Paige trochę odetchnie,Mike przywiózł w końcu
dobrewiadomości,aleonachodziłaposępnaiprzygnębiona.
Któregoś wieczoru, po zamknięciu baru, a bardzo lubili tę porę dnia, kiedy
wreszciemieliczasdlasiebie,zapytałją:
–Czemujesteśtakanieszczęśliwa?MartwicięWes?Wciążsięgoboisz?
– Nie ufam mu. Czasami mam wrażenie, że nigdy już się od niego nie
uwolnię. Sama sobie jestem winna. Sama ściągnęłam sobie na głowę cały ten
obłęd,wszystkiekłopoty.Zagrożenie.Och,John…Zkimtysięzadałeś.
Pocałowałjąlekkowusta.
– Wcale tak nie myślę, wiesz o tym doskonale. Mogłyby cię prześladować
hordy Hunów, nie dbam o to. To, że ty i Chris pojawiliście się w moim życiu,
byłoprawdziwymcudem.
Objęłagomocniej.
–Wiesz,żejesteśnajsłodszymczłowiekiemnaświecie?
Roześmiałsię.
– Widzisz, tak to jest. Zanim poznałem ciebie, byłem wędkarzem i
kucharzem. Spójrz teraz na mnie. – Wyszczerzył zęby. – Jestem nie tylko
najsłodszymczłowiekiem,aleinajwspanialszymkochankiemnaświecie.
NatympolegałurokJohna:potrafiłwjednejchwiliodmienićnastrójPaige,
mówiąc,comuakuratprzychodziłodogłowy.
Joeybyłapierwszymgościemwchacie.MaleńkiDavidmiałpięćdni,kiedy
go zobaczyła. Zaraz potem przyjechał dziadek Sam. Co prawda nie chciał się
narzucać, ale nie wytrzymał zbyt długo. Mike, który trzymał wóz koło chaty,
odstąpił mu swoje łóżko, a sam przeniósł się na kanapę w pokoju dziennym.
Pojawiłysię,jednapodrugiej,siostryJackaiichdzieci.
Codziennie ktoś z Virgin River zaglądał do chaty, ludzie przynosili
przygotowane przez siebie dania, ciasta i ciastka. Tak minęło kilka tygodni,
szybko,niepostrzeżenie.Jedynąosobą,którajeszczesięniepojawiła,byłaBrie,
która prowadziła największą jak dotąd sprawę w swojej krótkiej karierze –
procesgwałciciela,któryzamieniłsięwcyrkmedialny.
Przyszedł maj, świeciło słońce, kwitły kwiaty, na polanie koło chaty
pojawiłysięjelenie.Małytakczęstobyłnoszonynarękach,żewkołyscemożna
było praktycznie nie zmieniać pościeli. Jack zastanawiał się, czy przed Mel
jakiejś kobiecie zdarzyło się urodzić dziecko. Bo Mel przeszła zaskakującą
transformację. Szybko wróciła do swojej dawnej wagi. Twarz promieniała
szczęściem. Cała jaśniała. Narzekała, że sporo czasu minie, aż odzyska figurę,
ale Jackowi nigdy nie wydawała się równie seksowna i pociągająca. Po
odebraniuporodujeszczebardziejwielbiłjejciało.Melśmiałasięczęsto,ajej
śmiech był zaraźliwy. Kiedy brała syna na ręce, kiedy go karmiła, biło od niej
wewnętrzneświatło.Jackowizdawałasięwizją,cudownymzjawiskiem.Byłw
niejnaśmierćzakochany.
Umierał. Rąbał więcej drew niż zwykle, starał się nie widzieć jej pod
prysznicem.Marzyłotym,żeweźmiejąwramiona,zaniesienałóżko,obsypie
pocałunkami. Fantazjował, tęsknił za gorącym seksem, a ona szeptała: – Już
niedługo,Jack.Jużniedługo.
Zbyt długo, myślał. Zbyt długo. Niecierpliwił się, pragnienia kłóciły się z
rozsądkiem.Briezakończyłaswojąwielkąsprawęimogławreszcieprzyjechać.
Potrzebowałaodpoczynku,musiaładojśćdosiebiepowyczerpującymprocesie,
któryzakończyłsięjejporażką.Chciałabyćbliskobrata,bratowejimaleńkiego
bratanka.Jackzawszecieszyłsięnawidoksiostry,cieszyłsiętymbardziejteraz,
widząc,jakodzyskujesiły,jakwracajejpewnośćsiebiepoprzegranejsprawiei
po tym okropnym rozwodzie, a jednak nie mógł się opędzić od myśli: kolejny
tydzień…conajmniejjeszczetydzień…
Brie obserwowała zmiany, które zaszły w chacie. Kołyska Davida stała w
sypialnirodziców.Jackwstawałnakażdekarmienie,przewijałmałegoipodawał
go Mel. Słyszała każde poruszenie w sąsiedniej sypialni, kwilenie Davida,
ściszonyszmergłosówMeliJacka.
KolejnazmianatoRV,którystanąłnapolanieobokchaty.
O świcie wymykała się na dwór, siadała w fotelu na ganku i słuchała
hiszpańskiejmuzykipłynącejzwozu.Mikeniemiałpojęcia,żemasłuchaczkę,
nie wiedział, jak bardzo porusza ją jego gra. Prawa ręka jeszcze odmawiała
posłuszeństwa, ale lewą grał zupełnie swobodnie. Często jednak przerywał i
zaczynał od początku. Brie myślała, że kiedy Mike odzyska w pełni władzę w
prawejręce,jegomuzykabędziebrzmiećwspaniale.Jużterazbyłacudowna.
Czasami zamykała oczy, opierała głowę o zapiecek fotela i wyobrażała
sobie,żeMikegradlaniej.Poznałagowielelattemu,wSacramento,tużprzed
wyjazdemJackadoIraku.Byławtedyświeżopoślubie.Drugirazspotkalisięna
ślubieMeliJacka,jużjakostarzyznajomi,botaktraktowałakumplibrata,aoni
ją. Naprawdę miał na imię Miguel. Urodzony w Stanach, nie stracił więzi z
kulturą,zktórejsięwywodził.Słyszałosiętowjegomuzyce.
Od odejścia Brada minęło pół roku. Niedługo może znowu zaczną ją
interesowaćmężczyźni,aleterazbędzieostrożniejsza.Niezwiążesięzfacetem,
któryniepotrafizaangażowaćsiędokońca,nadobreinazłe.
SporowiedziałaoMike’u,takżeto,żebyłzawołanympodrywaczemimiał
dziesiątki kobiet, dwie żony… Pewnie wyobrażał sobie, że jest gorącym
latynoskim kochankiem. Miał podstawy,był przystojny i seksowny. Kobiety
musiały za nim szaleć. Brie słuchała muzyki i fantazjowała. Ten facet był jak
trucizna.
Wizyta u brata udała się. Mel zawiozła ją do lasów sekwojowych, do
przyjaciół w Grace Valley. Jeździły na zakupy do miasteczek na wybrzeżu,
odwiedzały sąsiadów w Virgin River. Mel nie ruszała się nigdzie bez małego.
Nosiłagownosidełku,opiekanadnimbyłaczymśzupełnienaturalnym.Kiedy
chciała chwilę odpocząć, przedłużała szelki nosidełka i oddawała Davida
Jackowi. Bywalcy baru przyzwyczaili się, że drinki podaje im facet z
noworodkiemnapiersi.
Ilekroć przekazywała małego mężowi, Jacka rozpierała duma, w oczach
pojawiałsięciepłyblask,twarzłagodniała.
–Nigdynieprzypuszczałam,żezobaczękiedyśtakiegoJacka–zwierzałasię
Brie Mike’owi któregoś wieczoru w barze. – Żonatego, z dzieckiem. Jest
szczęśliwy, ale czasami wydaje mi się, że coś go trapi, jakaś zgryzota pojawia
sięnatwarzy.Możeprzytłaczagoodpowiedzialność?
– Nie jestem pewien, że to akurat to. Mam czterech żonatych braci. Faceci
gadająmiędzysobąoswoichsprawach.
–Oczymmianowicie?–drążyła.Zamiastodpowiedzieć,zapytał.
–IletygodnimaterazDavid?
–Sześć.Aboco?
MikeuśmiechnąłsięipołożyłdłońnadłoniBrie.
–Jedźjutrozemnąnaryby.PożyczsprzętiwaderyodMel.Możemyzostać
nadrzekącałydługidzień.
Cofnęładłoń.
–Dziękuję,aleMelijamiałyśmy…
–PowieszMeliJackowi,żewybieraszsięnadrzekęnacałydzień.Nacały
długidzień.
–Ale…
Przewróciłoczami.
–Brie,będzieświetnie,zobaczysz.
Nachyliłasię.
–Posłuchaj,Mike,przyjechałamdoMelidoJacka,niepoto,żeby…
Mikezobaczył,żeMelwyszłaztoalety,odbierasynkaodmężaikierujesię
dostolika.
– Powinniśmy zostawić ich samych przynajmniej na kilka godzin. Nie
myślałemonas,wierzmi,tylkoonich.
Briezerknęłanabrata,nabratową,naMike’a.
–Takuważasz?
– Znam ten wyraz twarzy. Nieraz już go widziałem. Po powrocie z ryb nie
dostrzeżeszgonatwarzyJacka.Jestempewien,że„zgryzota”zniknie.
–Ajeśliakuratnieprzepadamzawędkowaniem?
– Wystarczy, jak im powiesz, że wybierasz się ze mną na ryby, potem
możemywymyślićinnysposóbspędzeniaczasu.Coś,cozajmienamcałydzień.
–Zabierzeszzsobągitarę?
Spojrzałnaniązaskoczony.
KiedyMelwróciładostolika,Briezagadnęła:
–Będzieciprzykro,jeślijutropojadęzMikiemnaryby?Tylkomusiałabyś
pożyczyćmisprzęt.
–Jedź,oczywiście.Jej,niewiedziałam,żelubiszłowić.
– Mike da mi pierwszą lekcję. Jeśli nie masz nic przeciwko temu,
zostaniemynadrzekącałydzień.
–Wporządku–zgodziłasięMel.–Wracamydodomu?
–Wracamy–przytaknęłaBrie.–Októrejjutroruszamy,Mike?
–Możeodziesiątej?PowiemProboszczowi,żebyzapakowałnamlunch.
KiedyMeliBriewyszły,Mikepodszedłdobaru.
–Dostanękawę?–zapytałJacka.
–Jużsięrobi.–Napełniłkubek.
ZkuchniwyłoniłsięProboszczzcałympojemnikiemumytegoszkła.
–Prob,mamdociebieprośbę–powiedziałMike.
–Czegopotrzebujesz,staruszku?
– Chcę zabrać jutro Brie nad rzekę, na ryby. Zapakujesz nam lunch? Coś
naprawdędobrego.Dotegomożebutelkawina.
–Jasne.–Proboszczuśmiechnąłsięszeroko.
Jacksięgnąłpościerkęiprzetarłjakąśszklankę.
–Rwieszmojąsiostrę?Onamazasobąciężkirozwódiniepotrzebuje…
Mikeroześmiałsię.
– Nikogo nie rwę, Jack. Chcę ją tylko zająć przez kilka godzin, żebyś ty
mógł się zająć mamą swojego syna. Pewnie nie wrócimy wcześniej niż o
zmierzchu.
Jacknachyliłsiędoprzyjaciela.
– Nie próbuj kręcić z Brie. Znam cię, wiem, że żadnej dziewczynie nie
przepuścisz,aletuchodziomojąsiostrę,zapamiętajtosobie.
– Jack, moje rwania to już przeszłość. Będę traktował twoją siostrę jak
własnąsiostrę.Możeszbyćoniąspokojny.
–Przeszłość,powiadasz?Skądtaprzemiana?
–Zapytajchirurga, którywyjmowałmi kulkęzpachwiny. –Mikeodstawił
kubekizawołałwkierunkukuchni:–Prob,przyjadępolunchokołodziesiątej.
Okay?
Jackczułtremę.Większąniżprzedrokiem,kiedywalczyłoserceMel.
Bał się, że usłyszy: „Jeszcze nie, nic z tego, za wcześnie… “. Wiedziała
równie dobrze jak on, że Brie nie będzie prawie przez cały dzień, mogła sama
zaproponować, by skorzystali z okazji, ale nie zaproponowała. On też mógł ją
uprzedzić, ale wybrał niespodziankę, chciał zaskoczyć Mel, a teraz gryzła go
niepewność.
Skądfacetmawiedzieć,kiedyżona,którawłaśnieurodziładziecko,będzie
gotowanaseks?Całądrogędodomumyślałotychkilkugodzinach,któremogli
spędzićrazem.ZastałMelwkuchni,kończyłakąpaćDavida.
–Proszę,proszę–przywitałagozuśmiechem.–Nieczęstowidujęcięotej
porzewdomu.
–Wbarzepusto,nicsięniedzieje–powiedziałnibyodniechcenia.
–Muszęjeszczenakarmićmałegoipołożyćgospać.Potemzajmęsiętobą.–
Robiłaśmieszneminydosyna,wydawałazabawnedźwięki,całowała.
Jackwyszedłnaganek,usiadłnaschodku,zwiesiłgłowę.Czułsięjakbrutal.
Jak napalony byk, który chce odebrać mleko dziecku. Tak się nie egzekwuje
swoich praw małżeńskich, nie rzuca się na żonę, wykorzystując pierwszą
nadarzającąsięokazję,pouczałsamsiebie.
Odetchnął głęboko i kontynuował monolog wewnętrzny. Napij się kawy ze
swoją kobietą, spędź z nią trochę czasu, porozmawiaj, powiedz spokojnie, jak
dżentelmen,żeniemożeszsiędoczekać,kiedypójdzieszzniądołóżka.Zapytaj,
czynajpierwchce,żebyobejrzałjąJohniupewnił,żewszystkowporządku.Na
litośćboską,powoli.Dajjejczas,takbędzieznacznielepiej.Pośpiechemnicnie
wygrasz,Melmyśliterazprzedewszystkimodziecku.
–Cotytutajrobisz?
Odwrócił się: stała w drzwiach chaty, ubrana tylko w jego koszulę. Miał
wrażenie,żezarazeksploduje.
–Niezdjąłeśnawetbutów.Ajużbyłamgotowaprzysiąc,żeprzyjechałeśw
celuodnowieniabliższegokontaktuzciałemswojejżony.
Cośgościsnęłozagardło,
–Atobędziemożliwe?–zapytałostrożnieznadziejąwgłosie.
–Jużczas.–Odwróciłasięiweszłazpowrotemdochaty.
Zrzuciłbuty.Koszulawylądowałanapodłodzewbawialni,dżinsywprogu
sypialni.
Mel leżała na łóżku i powoli rozpinała koszulę. Powoli, staruszku,
zmitygowałsię.Najpierwsięupewnij.Niedawnoprzecieżurodziła.Położyłsię
obokniej,wziąłjąwramiona,zacząłcałować.
–Możeszjuż?Jesteśpewna?
–Jack,niebędęjużnigdytaka,jakprzedurodzeniemDavida,mojeciałosię
zmieniło.
– Kpisz, prawda? Twoje ciało mnie zachwyca. Po tym, jak go odbierałem,
jestemniemalzazdrosny.Wielbiętociało.
Zaśmiałasię.
– Będziemy robić dzisiaj wszystko to, czego nie mogliśmy robić, kiedy
chodziłam z wielkim brzuchem. Rób to wszystko teraz, Jack, aż padniesz z
wycieńczenia.Zaczynaj,takbardzociępragnę,żechybaoszaleję.
– Melindo. – Położył dłonie na jej ciele. – Czy mówiłem ci, jaki jestem
szczęśliwy,żeożeniłemsięztobą?
–Niegadaj,tylkopokaż.
Mike poprosił Proboszcza o wino nie po to, żeby sprowokować Brie do
zwierzeń. Pomyślał po prostu, że będzie to miłe dopełnienie lunchu, bo był
pewien,żeniepojadąnaryby.Irzeczywiście,pojechalidolasówsekwojowych,
a potem urządzili sobie piknik nad rzeką, z dala od miejsc wędkowania, gdzie
korytobyłopłytkie,abrzegszerokiiusianygłazami.
Mikerozłożyłkoctużnadwodą,naskałce,wcieniudrzew.Comożnarobić
napikniku?Oczywiścierozmawiali,Brieprosiłateż,żebyzagrałnagitarze.
Wzbraniał się, bo był świadom, że lewą ręką gra okropnie, ale Brie nie
zauważała błędów. Zamknęła oczy, oparła się plecami o skałkę i słuchała z
tajemniczymuśmiechemnatwarzy.Wminionychczasachjużbyleżelinaocuw
objęciach,aletobyłyminioneczasy.
Trudno mu było sobie wyobrazić, że ta drobna dziewczyna jest jednym z
najtwardszychprokuratorówwSacramento.Ot,kruszynawobcisłychdżinsach,
mokasynachikoszulizwiązanejwtalii.Miaładługie,gęstewłosyopadającedo
pasa,gładką,jedwabistąskórę,brązoweoczy.
Gdy wstrząsnęła się przy chłodnym powiewie wiatru, Mike odłożył gitarę,
wyjął z samochodu swoją kurtkę, zarzucił ją Brie na ramiona. Otuliła się
szczelniej,powąchałakołnierz.Zrobiłomusiętrochęsłabo.
–Zrękąchybajużdobrze,sądzącpotym,jakgrasz–powiedziała.
–Prawiedobrze.Myślę,żeniebawembędziezupełniesprawna.
–Apozostałerany?Wszystkowróciłodonormy?
– Nie wszystko. – Sam był zaskoczony, że to powiedział. – Czasami mam
kłopoty z pamięcią, nie potrafię znaleźć właściwego słowa, boję się, czy mój
mózg działa prawidłowo, ale raczej tylko ja to zauważam, więc pewnie jestem
przewrażliwiony. Dostałem też postrzał w pachwinę. Niezbyt szczęśliwe
miejsce.
–Och.–Wolałaniepytaćoskutkitegopostrzału.
– Nie było zagrożenia życia – uspokoił ją. Nic, czym musiałabyś się
martwić,chciałdodać.NiemusiszpytaćJacka,czymigoodstrzelili.
–Myślisztuzostać?
– Czemu nie? – Wzruszył ramionami. – Mam tu przyjaciół. Cisza, spokój,
żadnejpresji.–Zaśmiałsięcicho.–Tejostatniejmiałemwnadmiarze.Żyłemw
tym samym świecie, w którym ty się poruszasz. Często współpracowałem z
prokuratorem. Ile masz lat, trzydzieści, trzydzieści jeden? I wysyłasz ludzi na
dożywociedowięzienia.
–Jeślitylkomisięuda.Mamtrzydzieścilatijużjestemrozwiedziona.
–Tojeszczenietragedia.Niemaszsobienicdowyrzucenia,Brie.Jackmi
mówił.
–Cotakiegomówił?
Druga gafa. Najpierw informacje o strzale w pachwinę, teraz rozmowa o
rozwodzie.Podniósłgłowę,spojrzałjejwtwarz.
–ŻetoBradchciałrozwodu,atybyłaśzałamana.
–Bradzdradzałmniezmojąnajlepsząprzyjaciółką.Odszedł,przeprowadził
siędoniej,aterazpłacęmualimenty.Jejmążpłacialimentynaniąinadziecko.
Spłaciłam go, żeby zachować dom. I wiesz, co powiedział? Nie uwierzysz, ale
to:„Brie,mamnadzieję,żepozostaniemyprzyjaciółmi”.–Zaśmiałasięgorzko.
–Przykrosłuchać.Niezasłużyłaśsobienacośtakiego.
–Dlaczegofacetmożezrobićtakinumer?Jaktosiędzieje?
– Na szczęście nie mam takich historii na swoim koncie – powiedział
bardziejdosiebieniżdoBrie.Jaktosiędzieje,żezaczynasięzwierzać?
– Jestem pewna, że masz na swoim koncie wiele innych historii, które
domagałybysięwybaczenia.
– Popełniłem wiele błędów, Brie, trudno zliczyć ile. I nie oczekuję
wybaczenia.Zawszemiałemjakieśwytłumaczenie.Bradmożeskończyćjakja,
któregośdniazacznieżałowaćtego,cozrobił.Alewtedybędziejużzapóźno.
–Gliniarze–powiedziałazniesmakiem.
– Daj spokój, nie tylko gliniarze, chociaż przyznaję, że mundur i spluwa
robiąwrażenienadziewczynach.Bradpokazał,kimjest,więcwsumiedobrze,
żeodszedł.
–Twoimbyłymżonomżyjesięlepiejbezciebie?
–Nawetsobieniewyobrażasz.–Zakłopotanypokręciłgłową.
–Słabapociecha.
–Brie,jesteśpiękna,mądraisilna.Jeślifacetzdradziłkogośtakiegojakty,
jestskończonymdupkieminiezasługiwałnaciebie.–Położyłdłońnajejdłoni.
–Jesteśzbytwartościowymczłowiekiem,żebybyćzkimśtakim.
Cofnęłarękę.
–Jaktosięstało,żespieprzyłeśswojemałżeństwa?
– Byłem kompletnie nieodpowiedzialny. Umiałem być kochankiem, ale nie
umiałem kochać. Mężczyźni strasznie późno dojrzewają. Z kobietami jest
inaczej,stająsiędojrzałe,zanimzdążąsięzestarzeć.
–Myślisz,żewreszciedorosłeś?
–Byćmoże.Jakczłowiekocierasięośmierć,uczysięmyśleć.
–Gdybyśzaczynałodpoczątku,cobyśzmieniłwswoimżyciu?
Zastanawiałsięprzezchwilę.
–Popierwsze,nieożeniłbymsiętakwcześnie.Szukałbymkobiety,doktórej
naprawdę coś czuję. Jak Jack. Przez całe życie nie angażował się, czekał na tę
właściwą.PodobniejestzProboszczem,choćwątpię,czyonmiałświadomość,
co robi. Obaj znaleźli miłość na całe życie. Późno, ale znaleźli. I ta miłość nie
przyszławcalełatwo.Janieczekałem.Japolowałem.Iwiesz,samopolowanie
byłodlamnieważniejszeniżjegoobiekt.–Uniósłbrwi.–Przyznaję,żebyłem
głupi. Och, mija, nie wiesz nawet, co bym dał, żeby zacząć wszystko od
początku. – Nachylił się ku niej. – Gdybym spotkał taką kobietę jak ty,
potrafiłbymdocenić,comam.
Zaśmiałasię.
–Boże,Mike,nieukrywaszswoichintencji.Tymniepodrywasz.
Siła przyzwyczajenia, pomyślał. Siedziała blisko, czuł słodki zapach jej
perfumichybatrochęogłupiłagotabliskość…zapach.
–Boże,nieśmiałbym!Tylkociępodziwiam,towszystko.
– Przestań podziwiać. Od takich jak ty trzymam się na tysiąc mil, o ile nie
dalej.
–Odtakichjakja?
–Miałeśdwieżonyimilionkobietpodrodze.NienajlepszeCV,Mike.
Oparłręcezaplecamiiodchyliłsię.
–Myślałem,żemnietrochęlubisz.
–Niedamsięnabrać.
Wzruszyłramionami.
– Gdybyś jednak dała się nabrać, nikt się o tym nie dowie – oznajmił z
uśmiechem.
–Pięknemiejsce.Dlaczegoniematutajwędkarzy?
–Zapłytkonadużąrybę.Tutajprzyjeżdżająmłodzi,którzychcąbyćsami.
Miękkatrawa,cienistedrzewa,skałki,zaktórymimożnasięschować.Rzekaim
szemrze, kiedy szepczą miłosne zaklęcia. Ta skałka, o którą się opierasz,
niejednychsłodkichuniesieńbyłaświadkiem.
–DzisiajbędzieświadkiemlunchuprzygotowanegoprzezProboszcza.
– Dzięki Bogu. – W głosie Mike zabrzmiała kpina. – Wino, muzyka…
Bałemsię,żejeślizacznieszmnieuwodzić,tojak…
–Jakztegowybrniesz?
–Niezupełnie.RaczejjakudamisięuniknąćnagłejśmiercizrękiJacka.
– Nie zrozum mnie źle, Mike, to nic osobistego, ale Jack nie ma nic do
gadania,kiedyomniechodzi.Wydajemusię,żejestzamnieodpowiedzialny,
aleniejest.
–Notak,starsibracia.Potrafiąuprzykrzyćczłowiekowiżycie…—Idodał
poważnym już głosem: – Przykro mi z powodu twojego rozwodu. I przegranej
sprawy. Nie znam szczegółów, ale Jack mówił, że to było dla ciebie okropne
przeżycie.
– Więcej niż okropne. – Odrzuciła włosy do tyłu, uniosła twarz. – To był
największy proces w mojej karierze. Seryjny gwałciciel. Przegrałam. Facet
zostałuniewinniony,dotądnierozumiem,jaktosięmogłostać.Jużnigdywięcej
nieprzegram.
–Dlaczegozostałuniewinniony?
–Moiświadkowie,ofiary…wycofywałysię.Niemogłamtegoudowodnić,
ale jestem pewna, że im groził, zastraszał. Jeśli jeszcze raz trafi w moje ręce,
postaram się, żeby dostał dożywocie. Tyle że tego typu ludzie przenoszą się z
miejscanamiejsce.PewniejużwyjechałzSacramento.
– Trzeba wiele siły, żeby podjąć się takiej sprawy. Jesteś niesamowita. –
MikepodniósłsięipodałBrierękę.–Wróćtukiedyśizłammiserce,mija,ale
teraz wracamy już do miasteczka. Wpadniemy do baru na kawę i damy
kochankomjeszczegodzinęsamnasam.
–Łamaniesercbrzmiinteresująco–stwierdziłaBrie.PodałaMike’owidłoń,
alekiedyjużstała,szybkojącofnęła.
Uśmiechnąłsię,złożyłpled.
–Miałemtrzynaścielat,kiedytaksięczułem,trzymającdziewczynęzarękę.
Możesz być dobra w łamaniu serc, tak myślę. – Podał jej złożony pled. –
Dziękujęzadzisiejszydzień,Brie.
–Byłomiło–powiedziałazciepłymuśmiechem.–Niemiałeśkłopotówze
znajdowaniemwłaściwychsłów.
Paige wyszła na podwórze baru z ciasno zawiązanym workiem na śmieci.
Kiedywyrzucaliodpadkizkuchni,musieliuważać,żebynieprzywabićdzikich
zwierząt.Kontenernaśmiecistałwgłębipodwórza,poddrzewem.Korzystaliz
niego także sąsiedzi, nie służył wyłącznie potrzebom baru. Podniosła ciężką
pokrywę. Nie zdążyła wrzucić worka do kontenera, kiedy na jej nadgarstku
zacisnęłysiępalce.Zostałaodciągniętanabok.Niktniemógłjejwidziećaniz
ulicy,anizokienbaru.Upuściławorekipoczułapodbrodązimnąstal.Patrzyła
woczybyłegomężauzbrojonegowstrzelbę.
– Ułatwiłaś mi sprawę – powiedział Wes Lassiter groźnym głosem. –
Myślałem,żebędzietowymagałowiększegowysiłku.Mamydwiemożliwości:
albo grzecznie pojedziesz zaraz ze mną, albo wejdziemy do tego baru,
urządzimymałąstrzelaninęizabierzemymojegosyna.
–NaBoga,nie–szepnęłaPaige.
–Zawszepotrafiszmniesprowokować,doprowadzićdoszału.Wpierdoliłaś
mniedomamra!
–Proszę–błagała.–Wszystko…
– Śmiało, Paige, jesteśmy sami. Twój facet znalazł się chwilowo poza
kadrem.
Łzy popłynęły jej po policzkach. Zamiast się modlić, że Johna coś tknie i
wyjdziezkuchni,modliłasię,żebyniewyszedł.Lassitermiałtylkoją,Chrisbył
bezpieczny. John będzie go strzegł, nie pozwoli, by małemu stała się krzywda.
Wychowagonaporządnegoczłowieka.
Wes zaprowadził ją do pikapu zaparkowanego za kontenerem na śmieci i
wepchnąłdośrodkaodstronykierowcy.Samwsunąłsiędokabinyzarazzanią.
–Wes–odezwałasiędrżącymgłosem.–Pogarszasztylkoswojąsytuację.
Spojrzałnaniąspodzmrużonychpowiek,dojrzała,żemazwężoneźrenice.
Byłnahaju.
–Niesądzę,Paige.–Zaśmiałsię.–Wydobędęsięwreszcieztegosyfu.
Zapaliłsilnik,zawróciłiwyjechałzpodwórza,nieprzejeżdżająckołobaru.
Paigesiedziałanapiętajakstruna.Naulicyniebyłonikogo.Pusto.
Niktniemógłjejzobaczyć.
Wiedziała,żenieudasięjejprzemówićWesowidorozumu.
Przeżywała najgorszy koszmar w całym swoim życiu. John za chwilę
zacznie się niepokoić, wyjrzy na podwórze, zobaczy leżący na ziemi worek ze
śmieciami. Postanowiła, że wyskoczy z samochodu i jeśli przeżyje, spróbuje
uciec. Ale musi odczekać, dać Johnowi czas. Niech się zorientuje, że stało się
cośstrasznegoimusichronićsiebieorazChristophera.
Wes nie odzywał się. Zaciskał dłonie na kierownicy, strzelbę położył na
kolanach.Zmrużyłoczy,zacisnąłszczęki,dobrzeznałatenwyraztwarzy.
Pikapmiałkiepskiezawieszenie,trząsł,podskakiwałnakażdejnierówności.
Zjeżdżali szosą prowadzącą do podnóża stoku ku autostradzie 110. Zwykle
jeździli z Johnem tą trasą do miasteczek, w których się zaopatrywali:
Garberville, Fortuna, Eureka, ale stodziesiątka prowadziła do samego Los
Angeles. Minęli po drodze zaledwie kilka samochodów, żadnego znajomego,
którybyrozpoznała.
PodziesięciuminutachWeszjechałzautostradywAlderpointizawróciłw
kierunku Virgin River, ale zamiast drogi prowadzącej wprost do miasteczka
wybrałobjazd.Mniejwięcejorientowałasię,gdziesą.
Zdesperowanachwyciłazaklamkęipróbowałaotworzyćdrzwiczki,alenie
ustąpiły. Mocowała się z nimi, pociągała przycisk zabezpieczający, szarpała
klamkę.Nic.
Wesskrzywiłsię,apotemuśmiechnąłjadowicie.
–Zablokowane,Paige.Maszmniezaidiotę?
Poczułabolesnyuciskwgardle.
–Chcesz,żebynaszsynchowałsiębezmatki?
– Zdecydowanie. Najpierw jednak dopilnuję, żeby nie zaopiekował się nim
jegoniby–ojczym.
–Wes,dlaczego?–szepnęłasłabymgłosem.–Johnniezrobiłciniczłego.
– Nie, nie zrobił nic złego, poza tym, że zabrał mi rodzinę i zbuntował cię
przeciwkomnie.
–Nie.Tonietak.Samauciekłamodciebie.
– Tak, to prawda. I gdyby nie ten facet, nadal byś uciekała i uciekała. A ja
bymcięznalazł.To,żesięzemnąrozwiodłaśiwysłałaśmniedopierdla,tojego
robota.Obojewiemy,żesamanigdybyśsięniezdecydowała.Zamiękkajesteś,
za słaba. – Wyszczerzył zęby w grymasie, który miał przypominać uśmiech. –
Onpewniejużcięszuka.
Jestemprzynętą,pomyślałaPaige.Niczyminnymjakprzynętą.
–Tegodrugiegoteżchętniezobaczę.Sheridana.
Coś się przełamało w Paige, coś w niej zawrzało na myśl, że ten obłąkany
łajdakmógłbyskrzywdzićJohna,Christophera,przyjaciół…„Zamiękkajesteś,
zasłaba”.Strachzamieniłsięwewściekłość.
–Będzieszsmażyłsięwpiekle–szepnęła,aleWesniesłyszał,bojejsłowa
zagłuszyłoklekotaniestaregopikapu.
Brie i Mike nie zastali w barze nikogo, z kuchni dochodził jednak glos
Proboszcza.Cośmusiałosięstać,boProboszczkrzyczałzdenerwowany.
Mikewszedłdokuchni.Proboszczchodziłzesłuchawkąprzyuchuwtęiz
powrotem.Mówiłtakszybko,żeledwiemożnabyłozanimnadążyć.
Mike takim go nie pamiętał. Proboszcz rzadko się odzywał, a jak już się
odezwał,uważnieważyłkażdezdanie.Terazztrudemdałosięzrozumiećpotok
gwałtowniewyrzucanychsłów.
–Mikewrócił.Przyjdźtutaj.Zaraz.Tyleusłyszał.
Proboszczodwiesiłsłuchawkę.
–CośsięstałozPaige.Poszławyrzucićśmieciizniknęła.Worekleżyobok
kontenera,ajejniema.Chrisśpinagórze,niemogęsięruszyć.Zadzwoniłemdo
Jacka,żebynatychmiastprzyjeżdżał.
–DzwoniłeśdoConnie?DoDoka?
–Tak.Niemajejtam.
–Dawnozniknęła?
– Jakieś piętnaście minut temu, może nawet nie. Może wcześniej bym się
zaniepokoił, ale zagniatałem ciasto, byłem zajęty, pomyślałem, że przemknęła
przezkuchnięiposzładonaszegomieszkania.Muszęwyjść,rozejrzećsię.
–Pójdęztobą–powiedziałMike.–BriezostaniezChrisem.
– Coś się stało – desperował Proboszcz. – Paige nie robi takich numerów.
Zawszemówi,dokądidzie.Jestbardzoostrożna.
MikeiBriewymienilispojrzenia.
–Popytajciesąsiadów,możecoświdzieli.–Briewyjęłaportfel,wyciągnęła
jakąświzytówkęisięgnęłaposłuchawkę.
Proboszczbyłjużwdrzwiach.
–Comyślisz?–zwróciłsięMikedoBrie.
– Niedobrze to wygląda. Idźcie i wracajcie szybko. Niech ktoś z sąsiadów
przejdziesiępodomach,popyta.Jatymczasemzadzwonięwkilkamiejsc.Może
udamisięczegośdowiedzieć.
Mikepierwszekrokiskierowałdoswojegosuva,wyjąłzeschowkawtablicy
rozdzielczej pistolet, wetknął go za pas i dogonił Proboszcza. Joy i pani
Carpenter zaofiarowały się, że obejdą domy sąsiadów, popytają, czy ktoś nie
widziałPaige.ProboszcziMikemogliwrócićdobaru.
– Pytajcie też, czy nikt nie zauważył jakiegoś obcego samochodu –
poinstruowałjeMike.
Kiedywrócili,Jackwysiadałzsamochodu.PrzyjechałateżMelzmałymw
nosidełku. Po chwili zjawił się Rick, który właśnie skończył lekcje i stawił się
dopracy.Całągrupąweszlidobaru.
– Prokurator rejonowy ma powiadomić policję i szeryfów w okolicznych
miasteczkach – zdawała relację Brie. – Dzwoniłam do Los Angeles, ktoś
sprawdzi, czy Lassiter jest w mieście. Złożyłam zawiadomienie o zaginięciu
Paige.
–Chryste…–wykrztusiłProboszcz.–Ontozrobił.Wiem,żetoon…
– Nie mamy pewności, że się zjawił w Virgin River, Proboszcz –
powiedziałaBrie.
– To jedyne wyjaśnienie. Paige nie zniknęłaby ot tak, po prostu. Jej
samochód stoi na podwórzu. Chris śpi na górze. Zostawiła wszystkie
dokumenty,pieniądze.
–Niemamypewności,żetoLassiter,niemamyteżpotwierdzenia,żePaige
została uprowadzona. – Brie wyjęła z torebki glocka, sprawdziła, czy
magazynek jest załadowany, zarepetowała i schowała pistolet na powrót do
torebki. – Szukajcie jej dalej, chłopcy. Dzwonić po sąsiadach nie możecie, bo
będziecie mi zajmowali linię. Ja i Mel zostaniemy z Chrisem. Gdyby coś się
działo,poradzęsobie.Będęteżodbierałatelefony.
–Nosiszprzysobiebroń?–zapytałMike.
–Tokonieczne.Owszem,umiemsięzniąobchodzićiniebojęsięjejużyć.
–Konieczne?–powtórzyłJack.
– Zdarza się, że prokurator dostaje pogróżki. W tym zawodzie tak bywa.
Ludzie, których oskarżam, to często niebezpieczni przestępcy. A ja… nie mam
jużwdomuuzbrojonegomęża.
–Brie…
–Nieteraz,Jack.
–Taaa–zgodziłsięniechętnie.Myśl,żejegomałasiostrzyczkanierozstaje
sięzbronią,zwiększałatylkonapięciewywołanezniknięciemPaige.Zgadzałsię
z przyjacielem, że stało się coś złego. Paige ostatnio trochę się uspokoiła, ale
ciągłetrzymałasiębliskoProboszcza.OdwyjściaLassiterazwięzieniaminęło
osiem tygodni. Jack poszedł do Doka i zadzwonił do Grace Valley, do Jima
Posta,mężaJuneHudson.Jim,zanimprzeszedłnawczesnąemeryturę,pracował
w policji w wydziale do walki z narkotykami i doskonale znał teren, wiedział
wszystkookryjówkachwokolicznychlasach.
Minęłagodzina,aonidalejnienatrafilinażadenśladPaige.Niktzpytanych
nicniewidział,niesłyszał.Wreszcienadeszłazławiadomość.
Dzień wcześniej Wes Lassiter kupił bilet na samolot z Los Angeles do
Eureki. Broni nie mógł raczej z sobą przywieźć ze względu na rygorystyczne
kontrole na lotniskach, chyba że ją bardzo dobrze ukrył, wynajął; natomiast
samochód. W Fortunie wczesnym rankiem ktoś ukradł z farmy starego
jasnobrązowegoforda,wktórymbyłastrzelba.
–Onjąporwał.Bezdwóchzdań,mają–powtarzałProboszcz.
– Jeśli tak, policja powinna znaleźć ukradziony samochód gdzieś niedaleko
farmy–powiedziałaBrie.–Jużgoszukają.
Proboszcz zniknął w swoim mieszkaniu i wrócił po kilku minutach z
kamizelkami kuloodpornymi, pistoletami i strzelbami, i cały ten arsenał złożył
najednymzestołów.Pomyślałteżokurtkachilatarkach,bozaczynałzapadać
zmierzch i robiło się chłodno. Był gotów ruszać na poszukiwania, chociaż nie
dysponowaliżadnymiinformacjami.
Mike przyniósł z samochodu swoją strzelbę i kamizelkę kuloodporną. Od
kiedyLassiterwyszedłzwięzienia,wolałbyćprzygotowany.
Jack zresztą podobnie. Wyjmował z samochodu broń, myśląc, że Paige się
znajdzie. Siedzi pewnie na ganku u Lydie, popija herbatę w promieniach
zachodzącegosłońcaiucinasobiepogawędkęzestarsząpanią.Oby.Proboszcz
jednakmiałrację.Stałosięcośzłego.
–Czywyprzypadkiemnieprzesadzacie?–jęknęłaMel.
–Bardzobymchciał,żebyśmyprzesadzali–odpowiedziałJack.
Rickwłożyłkamizelkękuloodporną.
–Myślałem,żezostanieszzMeliBrie…
–ZawołajDoka,Jack.Niechonzostanietutaj.Dobrzestrzela.
–Powiedzmi,jakimaszplan–zwróciłsięJackdoProboszcza.
–Żadnego.Mampustkęwgłowie.Wiemtylko,żemuszęjąznaleźć.
–Wporządku.Szeryf,drogówkailudziezdepartamentuleśnictwamająjuż
opis samochodu, numery wozu, rysopis Paige. Będą kontrolowali szosy, my
sprawdzimy leśne drogi, czy są świeże ślady opon. Lassiter ma stary wóz w
kiepskimstanie,więcmusitrzymaćsiędróg,niezjedzienimwlas.Zaczekamy
naJimaPosta,ondobrzeznaokolicę,napewnolepiejniżmy.
–Facetmożebyćjużdaleko–powiedziałRick.
–Nie,jestgdzieśtutaj.NiezdecydujesięjechaćdoLosAngeles.ZPaigenie
pójdziemujużtakłatwojakkiedyś.Kryjesięgdzieśwpobliżu,cośknuje.
–Proboszczmachybarację–przytaknąłMike.–Rick,będąnampotrzebne
mapyhrabstwTrinityiHumboldt,idźdoConnieikupje.Wyznaczymytrasyi
miejscaspotkań.Jack,zabierzskrzynkęwodymineralnej.
–Robisię.
–Proboszcz,poszukajzdjęćPaige.Możesąjakieśwjejportfelu.
–Zarazsprawdzę.–Ponowniezniknąłwmieszkaniu.
Mniejwięcejpoczterdziestuminutach,któreupłynęłynastudiowaniumapi
przygotowaniach, do baru wszedł Jim Post. Ledwie zerknął na wyznaczone
trasy,rozdzwoniłsiętelefonwkuchni.Brieodebrałaiwróciłazposępnąminą.
–Kolejnazławiadomość.PolicjazFortunyznalazławynajętysamochód.
ProboszczpodszedłdoMel.
– Chris zaraz się obudzi. Proszę, zajmij się nim. Nie chcę, żeby się
wystraszył.
Ale Chris już stał u podnóża schodów ze swoim ukochanym Misiem w
łapce.
–Corobicie?
–Jedziemynamałepolowanie.–Proboszczuśmiechnąłsiędomałego.
–Gdziemama?
–Niedługowróci,poszłacośzałatwić.ZostanieszzMeliBrie.
Wes stał się rozmowny. Prowadził i mówił. Nie patrzył na Paige, rozglądał
sięnerwowo,jakbyzgubiłdrogę,zabłądziłnagórskichszosach.
Miała wrażenie, że jeździ w kółko, to znowu cofał się, zawracał. I mówił,
mówił.Opowiadał,jakbardzonienawidziswojegożyciawLosAngeles,znową
kobietą związał się tylko dlatego, że mógł u niej zamieszkać. Ani myślał
meldować się co tydzień u jakiegoś urzędasa i chodzić codziennie na głupie
mityngi. Od czasu do czasu robili mu testy, sprawdzali, czy rzeczywiście
przestałbrać.
–Wyobrażaszsobie?Regularniemamoddawaćmoczdobadania.–Zaśmiał
się.–Zdobyćczystymocztożadenproblem.
Paigejużwiedziała,żeichprzechytrzył.Odwyjściazwięzieniaśmiałsięze
wszystkich.Jeśliniebyłwcześniejchorypsychicznie,tozpewnościąwpadałw
obłędprzeznarkotyki.
Nieodzywałasię.Zapadałzmierzch,namrocznychleśnychdrogachzrobiło
się jeszcze ciemniej, wieczorny chłód przyprawiał ją o dreszcze. Nie miała
pojęcia,gdziesą.
Bili cię, Wes? Jak to jest, kiedy cię biją? – zastanawiała się, ale nadal
milczała.
–Niemogęuwierzyć,żetozrobiłaś!Japierdolę!Jakbyśniewiedziała,jak
bardzo cię kochałem. Jezu, dałem ci wszystko. Myślałaś, że będziesz kiedyś
mieszkała w takim domu? Dla ciebie go kupiłem. Przyszło ci to do głowy?
Wyciągnąłemcięześmietnika,stworzyłemprzyzwoitewarunki,pokazałem,co
toznaczyżyćzklasą.Czybyłocoś,czegopotrzebowałaś,aczegociniedałem?
– Nie przestawał gadać. Był całkowicie pogrążony we własnych iluzjach, to
szokowało i przerażało. Naprawdę wierzył, że piękny dom, trochę drogich
gadżetów, kilka markowych ciuchów, wszystko to pozwala znosić codzienną
przemoc.
Pomyślała o Johnie, ciepłym, kochającym Johnie. Przypomniała sobie, co
mówiłostrachu,„Uczylinasudawaćodwagę”.Trzęsłasięzwściekłości.
Nie pozwoli, żeby ten obłąkany łajdak odebrał jej i Chrisowi najdroższego
imczłowieka.
Terazsobieuświadomiła,żeanirazuniewspomniałoChrisie,pozazdaniem
rzuconymnapodwórzubaru,alewtedychciałpoprostuzmusićjądoposłuchu,
niechodziłomuwcaleosyna.Nigdyniechciałmiećdzieci.
Przestałzniąsypiać,kiedybyławciąży.Mielibyćtylkowedwoje:oniona.
Bił ją, licząc na to, że poroni. Cud, że donosiła Chrisa. Wjechali na jakieś
odsłonięte wzniesienie, gdzie rosło zaledwie kilka drzew. W dole widziała
wijącą się pod górę drogę, jakieś skrzyżowanie. Dojrzała furgonetkę, która
przemknęłaizniknęłazawzniesieniem.
–Dobremiejsce.–Wyłączyłsilnik.
–Dobrenaco?–zapytała.
Spojrzał na nią i dotknął delikatnie jej policzka. Paige wzdrygnęła się.
Jeszczejejnieuderzył,awtymbyłnajlepszy.
– Dlaczego nie uciekłeś? Jeśli nie chcesz mieć kuratora ani chodzić na
mityngi,mogłeśuciec.Maszprzecieżpieniądze.
Roześmiałsię.
– Nie bardzo rozumiesz, na czym polega nadzór, prawda? Zabrali mi
paszport.Dużoonasmyślałemidoszedłemdowniosku,żetakbędzienajlepiej.
Zakończymynaszesprawy.–Wyjąłspodsiedzeniataśmęklejącą.–Wysiadamy,
Paige.
Jack,Proboszcz,JimPost,MikeiRickwyruszylinaposzukiwaniagodzinę
pozaginięciuPaige.Wyznaczylinamapietrasyimiejscaspotkań.
Planowali wrócić do miasteczka o ósmej i sprawdzić, czy policja nie
odnalazła Paige. Potem jeszcze raz o północy. Nie zamierzali rezygnować,
dopókinietrafiąnajejślad.Wsiedlidodwóchfurgonetekinajpierwskierowali
się na północ. Zaparkowali pod lasem i zaczęli przepatrywać teren. Kiedy
spotkali samochód, zatrzymywali go, pytali o skradzionego forda, pokazywali
zdjęcie Paige, pukali do stojących na odludziu domów i powtarzali całą
procedurę.
Kiedy o ósmej wrócili do Virgin River, czekała na nich cała ekipa, a
mianowicie Buck Anderson z trzema synami, Dough Carpenter, Fish Bristol,
RoniBruce,jeszczekilkuinnychsąsiadów.Wszyscyprzyjrzelisięmapie.
Tym razem ruszyli w kierunku autostrady 36. Ludzie z biura szeryfa i
policjanci z drogówki nie natrafili dotąd na żaden ślad, ale byli cały czas w
kontakciezBrie.
Furgonetki sąsiadów ruszyły przodem, natomiast Jack, Proboszcz i Jim
zatrzymali się w Clear River. Proboszcz i Jim zaczepiali ludzi na ulicy, a Jack
wszedł do baru, gdzie pracowała kobieta, z którą się spotykał, zanim w jego
życiuniepojawiłasięMel.OczyCharmainerozbłysłynajegowidok.
StarszaodJackaojakieśdziesięćlat,ciąglebyłaatrakcyjnąkobietą,osobąo
wielkimsercu,jednymznajlepszychludzi,jakichzdarzyłomusięspotkać.
–Hej,mały.Kopęlat.
– Charmaine, mam kłopot. Zaginęła kobieta z naszej osady. – Pokazał
zdjęcie Paige. – Podejrzewamy, że uprowadził ją były mąż, który niedawno
wyszedł z więzienia. Siedział za maltretowanie jej. To dziewczyna mojego
kucharza,manaimięPaige.
–OJezu,Jack,tookropne.
–Szukamyjej,skrzyknęlisięwszyscysąsiedzi.Mówozaginięciukażdemu,
ktozajrzynadrinka,proszę.
–Możeszbyćspokojny.
Po raz kolejny opisał skradziony samochód, jasnobrązowego starego forda,
podałrysopisWesa.Wyjaśnił,żeniemapewności,czytoonjąporwał,alebyło
tonajbardziejprawdopodobne.Paigeniewzięłaswojegosamochodu,zostawiła
torebkęwmieszkaniu,noidziecko.
–Będęmówiłakażdemu,ktozechcesłuchać–obiecałaCharmaine.
–Dzięki.–Jużmiałwychodzić,alejeszczesięodwrócił.–Ożeniłemsię.
Kiwnęłagłową.
–Słyszałam.Mojegratulacje.
–Sześćtygodnitemuurodziłsięnamsyn.
– To znaczy, że wszystko się układa. Nie byłbyś nic wart, gdyby się nie
układało.
– Święta prawda. Wyświadczysz mi wielką przysługę, jeśli pomożesz nam
odnaleźćPaige.
– Nie robię tego dla ciebie, Jack. Wszyscy musimy sobie wzajemnie
pomagać.Mamnadzieję,żedziewczynajestcałaizdrowa.
–Taaa.Jateż.
Kiedy wyszedł, do Charmaine podszedł facet w słomkowym kapeluszu
kowbojskim,którydotądsiedziałwgłębisali.
–Cojest?–zagadnął.
–Chceszwiedzieć?–Uśmiechnęłasię.–ZaginęłajakaśdziewczynazVirgin
River. Podejrzewają, że porwał ją jej były, niedawno wyszedł z więzienia.
Porusza się prawdopodobnie skradzionym jasnobrązowym fordem rocznik
osiemdziesiąttrzy.
– To fakt? – Facet dokończył swoje piwo, zostawił dziesięć dolarów i
wyszedłzbaru.
WesposadziłPaige naziemi,skrępował jejtaśmąnogi inadgarstki,zalepił
ustaioparłjąopieńdrzewa.
–Bardzodobrze,Paige,przynajmniejniebędzieszsięodszczekiwać.
Zapaliłdwielatarki,samteżusiadłnatrawieiprawieprzezgodzinębiadolił,
jaktożycienieszczędziłomurozczarowań,odtrudnegodzieciństwapocząwszy,
a skończywszy na krótkiej odsiadce, o której opowiadał tak, jakby spędził za
kratkami całe lata. Narzekał na nieudane małżeństwo, oczywiście całą winę
przypisującPaige.ToonaprowokowałagodoprzemocyswojądokuczliwościąI
uporem.Mówiłpowoli,spokojnie,zestoicyzmemsamobójcy.
Czekał,ażpojawisięJohn,możetakżeJack.
Z góry mógł obserwować drogę, widzieć każdy zbliżający się samochód.
Swój też zostawił na widoku, zapalił reflektory, ukrył się między drzewami.
Czekał. Zamierzał zastrzelić Johna, potem Paige, na końcu samemu strzelić
sobiewłeb.
–Mamdośćtegocyrku–oznajmił.–Wygrałaś.Wpewnymsensie.
Nie masz pojęcia, kim jest John, kim są jego przyjaciele, myślała. Są nie
tylko silniejsi od ciebie, ale też sprytniejsi. Zamknęła oczy i pomodliła się:
„Boże,spraw,bymnieznaleźli,spraw,żebyimsięudało”.
Ekipaskładałasięzdwudziestuludzi.Kilkutwierdziło,żeszukaniePaigepo
nocywciemnychlasachniemanajmniejszegosensu,pozatymdawnojużmoże
byćchoćbywSanFranciscoalbowdrodzedoLosAngeles.Ajeślifacetukrył
sięgdzieśwokolicy,znalezieniegograniczyłobyzcudem.
–Teżuważasz,żejejnieznajdziemy?–zapytałRickProboszcza.
–Martwięsię,żemożemyznaleźćjązbytpóźno.
Przemierzaligórskiedrogi,staredukty,przecinki,świecililatarkamiwjaryi
parowy, jednak bez skutku. Wszyscy byli już mocno zmęczeni, ale póki
Proboszcznierezygnował,nierezygnowaliioni.
FacetoimieniuDan,którywbarzewClearRiverusłyszałrozmowęJackaz
Charmaine, miał wrażenie, że widział opisany przez Sheridana samochód.
Takichjasnobrązowychfordówrocznikosiemdziesiąttrzymogłobyćwokolicy
więcej,alewkabiniedojrzałmężczyznęimłodąkobietę.
Mężczyzna zaciskał dłonie na kierownicy, jechał szybko, prowadził
nerwowo. Dan był dobrym obserwatorem i ten człowiek za kierownicą jakoś
utkwiłmuwpamięci.Apotemusłyszałouprowadzeniu.
Wokolicybyłosporolegalnychplantacjimarihuanydlapotrzebleczniczych,
jednak Dan hodował ją nielegalnie i w całkiem innym celu. Oczywiście znał
innychtrefnychhodowców,stanowilizamkniętągrupę,alezzasadybylinieufni.
Żaden nie pokazałby innym swoich upraw. To były miejsca zastrzeżone,
świetnie wybrane, niedostępne. Trzy lata musiały minąć, zanim przyjęli go do
swojegogrona.
Większość z nich mieszkała na swoich plantacjach, ale Dan wolał
wynajmować ludzi do pomocy. Dzięki temu miał swobodę ruchów, nie był
uwiązany. Uprawiał towar równocześnie na kilku działkach w trzech
hrabstwach, a mieszkał gdzie indziej, z dala od innych hodowców, których
zaufaniezdobywałztakimtrudem.
Nie wyrywał się z pomocą w poszukiwaniach, bo mógłby wprawić tych z
Virgin River w zakłopotanie, nie wspomniał też nikomu, że będzie szukał na
własnąrękę.ByłwbarzeJackakilkarazyiwidziałdziewczynękucharza.Żona
Sheridana, miejscowa położna, wyświadczyła mu kilka miesięcy wcześniej
przysługę. Dziewczyna, która dla niego pracowała, zaczęła rodzić, chciał
sprowadzićdoniejpomoc.Okazałosię,żebardzodobrzezrobił.GdybynieMel
Sheridan, dziecko udusiłoby się pępowiną. A potem w jednym z okolicznych
miasteczek stuknął na światłach jej samochód. Sheridanowie zachowali się
wtedybardzoprzyzwoicie,nieurządzilidzikiejawantury.
Znał dobrze te góry, znał miejsca, o których nikt nie miał pojęcia. Jeśli
znajdziedziewczynę,zrewanżujesięzaprzysługę.Anonimowo.
Wiedział doskonale, gdzie można ukryć samochód, gdzie są zapomniane
przecinki, stare dukty leśne. Zwykle nie nosił broni, ale ruszając na
poszukiwania, wziął z sobą pistolet. Jeśli dziewczynę rzeczywiście uprowadził
jejbyły,sytuacja mogławyglądaćpaskudnie. Byłociemno,ale Danznałteren,
przyświecałsobielatarkąustawionąnapółmocy.Czasamigdzieśnadrodze,w
oddali, pojawiał się konwój furgonetek. Ludzie z Virgin River szukali po
omacku,naoślep,wszystkowskazywałonato,żektośmusiichwyręczyć.
Ta dziewczyna z baru wydawała się bardzo miła, w tym samym wieku co
jego żona, równie drobna jak ona. Była żona, mówiąc ściśle, ale to nie miało
najmniejszegoznaczenia.Gdybyktośjąporwał,zwariowałbyzestrachu.
Pojawiłsięakuratksiężyc,kiedyzobaczyłdziewczynęisamochód.
Włączonereflektory,latarkioświetlająceskrępowanąpostaćpoddrzewem.
To oczywiste, że facet urządził zasadzkę. Dan w pierwszej chwili
przestraszył się, że dziewczyna nie żyje, ale nie, poruszyła się, oparła głowę o
pień drzewa. Facet wystawił ją na przynętę. Danowi zrobiło się niedobrze na
samą myśl, że ktoś może uciekać się do takich sposobów. Nigdzie nie widział
porywacza, zajrzał do samochodu. Nikogo. Zatknął latarkę zapas i wycofał się
bezszelestnie. Zamierzał zatoczyć koło, sprawdzić, czy nikt się nie ukrywa
wśród drzew, a potem podejść do dziewczyny. Znowu pojawił się księżyc,
oświetlając drogę. Wspaniale, pomyślał, bo bał się teraz używać latarki. Kiedy
lekkiwiatrporuszałgałęziamisosen,Danrobiłostrożnykrok.
Kilkarazynastąpiłnajakiśpatyk,wtedyzamierałnamoment,wstrzymywał
oddechinasłuchiwał.
Był już niemal na samym szczycie wzniesienia, kiedy zobaczył mężczyznę
kryjącego się za drzewem. Usłyszał szum silników nadjeżdżających
samochodów, podniósł głowę. Wykorzystując hałas, wrócił szybko na drogę,
zacząłdawaćsygnałylatarką.
Jackodkręciłszybę.
–Cojest,dodiabła?
– To tutaj. Znalazłem ją – powiedział Dan cicho. – Jedź powoli dalej, jak
gdyby nigdy nic. Trochę wyżej, po lewej jest szerokie pobocze. Zostaw tam
furgonetkę. Wróć do mnie, zaprowadzę cię na szczyt wzgórza. Nie zapalaj
latarki.Onitamsą.–Wskazałgłowąkierunek.–Pośpieszsię.
–Wszystkozniąwporządku?–panikowałProboszcz.
– Wygląda na to, że tak. Uważajcie, nie możecie przyciągnąć jego uwagi.
Mińciewzgórze.
Jackwłączyłbieg,aDanzatrzymałnastępnąfurgonetkę.
Po kilku minutach usłyszał, że idą w jego stronę. Otoczyło go pięciu
mężczyzn.
–Facetmajakiśplan.Skrępowałdziewczynęizostawiłjąnawidoku,asam
schowałsięzadrzewem.Napewnomabroń,czeka.Ktośmusipójśćzemnąna
szczytwzniesienia,aleniemożemyiśćdrogą.Któryśzwaspotrafiporuszaćsię
bezszelestnie?
–Ja–zgłosiłsięJim.
–Jateżpójdę,jestemniezływpodkradaniusię–powiedziałMike.
– Dobrze. Zajdziemy go od tyłu. Wy, chłopcy, odczekacie kilka minut i
ruszycie ostrożnie drogą. Możecie przyświecać sobie latarką, ale pamiętajcie,
światło na pół gwizdka, skierowane w dół, pod nogi. Jeśli wszystko dobrze
pójdzie,spotkamysięnagórze.
ZanimruszyłzJimemiMikiem,Jackchwyciłgozarękaw.
–Dlaczegotorobisz?
– Byłem w barze w Clear River, kiedy tam zajrzałeś. Znam dobrze te
wzgórza.Niemyśliszchyba,żeja…
JimPostpołożyłdłońnaramieniuDana.
–Chodźmyjuż.Późniejbędzieciesobiewyjaśniać,coidlaczego.Aterazw
drogę.
Grupa się rozdzieliła. Dan, Jim i Mike poszli lasem, zamierzając zajść
Lassiteraodtyłu.Jack,RickiProboszczodczekalichwilęiruszylidrogą.
Proboszczoczywiścienaprzodzie.
To on pierwszy zobaczył forda na szczycie wzgórza. Zatrzymał się,
przykucnął,przyczaiłsię.JackiRickdotarlinaszczytzarazponim.
Niedaleko od pikapu dojrzał Paige. Siedziała pod drzewem z opuszczoną
głową.Spała,amożejużnieżyła…
Wyszeptał jej imię i ruszył ku niej bez zastanowienia. Jack chciał go
zatrzymać, chwycić za ramię, powiedzieć, żeby nie szedł, ale za późno
zareagował. Ledwie Proboszcz zrobił kilka kroków, Paige uniosła głowę,
otworzyłaoczy,natwarzymalowałosięprzerażenie.Poczuł,żektośłapiegoza
nogi,obalanaziemię.Zanimupadł,rozległsięstrzałiProboszczrunąłjakścięte
drzewo tuż obok Jacka. Lewe ramię przeszył piekący ból, jakby ktoś wraził
ostrzenożawbiceps.
Drugiego strzału już nie było, coś się działo między drzewami. Rick zajął
pozycję za pikapem ze strzelbą gotową do strzału, tyle że nie widział celu.
Wnoszączodgłosów,wydawałosię,żeLassiterpróbujeuciekać.Niewiedział,
żedrogęodwrotublokująDan,JimiMike.
Proboszcz szarpnął się, uwolnił z uchwytu Jacka i podczołgał do Paige z
niewiarygodnąszybkością.
Chwyciłjązcałychsiłipociągnąłzadrzewo.Najpierwchciałzerwaćtaśmę
zalepiającąusta.
–Zaboli,kochanie–uprzedziłjąszeptemiszarpnąłtaśmę.
Zacisnęłanamomentpowieki,aleniekrzyknęła.
– John, on czekał na ciebie. Chce zastrzelić nas oboje. – To były pierwsze
słowa,którewymówiła.
Proboszcz wyjął z kieszeni scyzoryk i przeciął dwoma szybkimi ruchami
taśmękrępującąkostkiinadgarstki.
–Obłąkanysukinsyn–zakląłcichoipodniósłgłowę.
Ktoś zbiegał ze zbocza wzgórza. A może został schwytany i usiłował się
wyrwać.Proboszczniepotrafiłpowiedzieć,cosiędzieje,bobyłozbytciemno.
Paigedotknęłajegoramienia.
–Jesteśranny.
Położył palec na ustach, nakazując milczenie. Obydwoje nasłuchiwali, ale
odgłosyumilkły,przeszływszelesty,pozatymwokółpanowałacisza.
Minęładługachwilaiusłyszeliwołanie:
–Hejtam,nadole!Mamygo.
Proboszcz wyjrzał zza drzewa. Jack leżał na ziemi z bronią gotową do
strzału. Dan zgubił kapelusz, ale niósł Wesa. Targał go za pasek od spodni
skutego kajdankami, bezwładnego, nieprzytomnego. Zaraz za nim szedł Jim z
dwoma strzelbami pod pachą, swoją i Dana, bo Dan oprócz pistoletu pomyślał
teżowiększejartylerii.OstatniwyłoniłsięspośróddrzewMike.
–Nieżyje?–zapytałJack.
– Żyje, ale będzie miał potężny ból głowy. Dobrze, że mnie nie widział. Z
oczywistychpowodówniechcębyćzamieszanywsprawę.
–Musiszuważać,ktośprzezprzypadekmożesięwygadać.
–Cóż,wpadkisięzdarzają.Niepierwszyrazbędęmusiałsięzwijaćiszukać
sobie innego miejsca. Żyję tu spokojnie, dobrze mi, naprawdę wolałbym
trzymaćsięzdalekaodtejsprawy.
Wes Lassiter leżał rozpłaszczony na trawie twarzą do ziemi. Jeszcze
zdyszanyMikeValenzuelapodszedłdoDana.
–Przyłożyłeśmu?
– Było za ciemno, żeby strzelać. Wykorzystałem moment nieuwagi, facet
straciłczujność,todoskoczyłemdoniegoizdzieliłemwłeb…
–Nosiszprzysobiekajdanki?
Danwyszczerzyłsięwuśmiechu.
–Wiesz,ostryseks.Powinieneśspróbować.
–Zachęciłeśmnie–mruknąłMike.–Chybaspróbuję.
– Co powiesz na małą wymianę? – Dan wytarł odciski palców ze swojej
latarki.
– Nie, tej ci nie oddam – zaparł się Jack. – Odbierałem przy niej swojego
syna.–Uśmiechnąłsię.–Niemogłemznaleźćpołożnej.
Danzaśmiałsię.
– Powinienem postawić ci jednego. Przynajmniej jednego. A mówiąc
poważnie,niebyłomnietu.
–Weźmoją.–JimPostrzuciłDanowiswojąlatarkęizłapałwlociejego.
Dandotknąłczoła.
– Zgubiłem gdzieś ten cholerny kapelusz. Zostawiam was. Facet nie
powinien przysparzać już więcej kłopotów. Słyszałem, że za porwanie można
zdrowobeknąć.–Odwróciłsięizacząłschodzićzewzgórza.
KrokiDanaucichły,zatodelikwentleżącynaziemiożyłizacząłpojękiwać.
Proboszcz uniósł nogę, chciał kopnąć Lassitera, ale pohamował się w ostatniej
chwili.
JimPostkiwnąłgłowąwkierunku,gdziezniknąłtendziwnyDan.
–Znaszgo?
–Nie–odpowiedziałJack.–Przyszedłkiedyśdobarunadrinkazgrubym
zwitkiem śmierdzących stówek, a kilka tygodni później zawiózł Mel do
rodzącej,naplantacjęmarihuany.Myślałem,żezwariuję,taksięwystraszyłem.
Powiedziałem mu potem, że to nie może się więcej powtórzyć, a on na to, że
Mel nic nie groziło. – Wzruszył ramionami. – I raptem pojawia się dzisiaj.
Pomaga.Kompletnewariactwo.
– Szedł znacznie szybciej od nas. Musiał usłyszeć,że jesteście już na
szczycie, bo w pewnym momencie rzucił strzelbę i puścił się biegiem przed
siebie. Usłyszałem strzał, potem kotłowaninę. Gdyby ten sukinsyn umiał lepiej
strzelać,jużbyłobyponaszymprzewodniku.Naszymprzyjacielu.
–Facetjestnapewnomoimprzyjacielem–oznajmiłProboszcz,obejmując
zdrowymramieniemPaige.Zdrugiegociąglepłynęłakrew.
JimspojrzałnaProboszcza,naJacka,naPaige.
– Ja zdzieliłem tego drania w głowę, jasne? Nasz kowboj… nie jest chyba
tym,kimsięwydaje.
–Możeniechotymzadecydujeprawo?–wyraziłswojewątpliwościJack.
Jimdoniedawnajeszczepracowałwpolicjiiprzezwielelatrozpracowywał
plantatorówmarihuany.
– Zostawcie to mnie. Mam jeszcze trochę kontaktów. Zostawcie tego
człowieka.Jesteśmymudłużnijednego.
–Przynajmniejjednego–dodałaPaige.
Wes Lassiter odzyskał przytomność w szpitalu przykuty kajdankami do
łóżka.Niemiałpojęcia,ktogozdzieliłwgłowę.Twierdziłteż,żeniepamięta,
jakoby miał uprowadzić swoją byłą żonę. Usiłował robić z siebie ofiarę,
człowieka,któryniepopełniłżadnegoprzestępstwa,leczzostałwplątanyprzez
byłąwpodłąintrygęmającąnacelugozniszczyć.
Byłojednakzbytwieluświadków:Paige,JimPost,którywidział,jakLassiter
trzymaPaigenamuszce,resztaekipy.Odziwo,niewzywanonawetświadków.
Zastępcaprokuratoraokręgowegozapewnił,żeniepójdzienażadnąugodę.Wes
odpowiadał za poważne naruszenie zasad nadzoru, posiadanie narkotyków,
złamanie zakazu zbliżania się, porwanie, wreszcie za usiłowanie zabójstwa.
Dostał dwadzieścia pięć lat bez możliwości ubiegania się o skrócenie kary.
Ciążyło na nim jeszcze kilka innych przestępstw. Wyrok zasądzono bez
przeprowadzania procesu przed ławą przysięgłych. Gdyby tak się stało, być
możedostałbydożywocie.
W każdym razie Paige odetchnęła, ale bywało, że w nocy budziła się z
krzykiemroztrzęsionaiprzerażona.Johnprzytulałjąiuspokajał:
–Jestemtutaj,kochanie.Zawszebędę.
IPaigesięuspokajała.Czułasiębezpieczna.
–Jużpowszystkim–szeptała.–Skończyłosię.
–Aprzednamicałeżycie–odszeptywałniezmiennieJohn.
ROZDZIAŁDZIEWIĘTNASTY
PoodebraniudyplomuukończeniaszkołyśredniejRickwziąłdzieńwolnyw
barze i pojechał do Eureki odwiedzić Liz. Prosił, żeby Jack i Proboszcz
zaczekali na niego. Chciał z nimi porozmawiać po powrocie do Virgin. Zjawił
siękołodziewiątej.
–Dzięki,żezaczekałeś,Jack–powiedziałodprogu.–Proboszczwkuchni?
–Tak.CosłychaćuLiz?
– Powoli dochodzi do siebie. Wróciła do starej szkoły, zapisała się też na
letnie kursy, żeby nadrobić materiał. Chodzi na terapię. – Rick wzruszył
ramionami.–Magorszedni,alewsumiejakośsiętrzyma.Lepiejniżmyślałem.
–Cieszęsię.
Rickusadowiłsięnastołkubarowym.
–Mamosiemnaścielat.Dodwudziestujedentrochęmijeszczebrakuje,ale
możenapijemysięrazem.Ty,Proboszczija.Możemy?
–Ajestjakaśspecjalnaokazja?–zainteresowałsięJack,stawiającnabarze
trzyszklaneczki.
–Owszem.Zaciągnąłemsię.
Ręka Jacka zastygła w powietrzu. Postawił w końcu ostatnią szklankę na
blacieiuderzyłpięściąwścianę,przywołującProboszcza.
–Powinniśmybyliotympogadać–mruknął.
–Niebyłooczym.
–Cojest?–ZkuchniwyłoniłsięProboszczzlekkonieprzytomnąminą.
–Ricksięzaciągnął–oznajmiłJack.
TeraznatwarzyProboszczaodmalowałsięszok.
–Rick,docholery,cocięnaszło?
–Napijemysięzamojąprzyszłąsłużbę,jakjużtrochęochłoniesz.
–Wolałbymniepićzatwojąprzyszłąsłużbę,kolego.
Jacknapełniłszklaneczki.
–Możesznampowiedzieć,cocistrzeliłodogłowy?
–Jasne.Potrzebujętwardejszkoły.Niemogęcoranobudzićsięznadzieją,
że może tego dnia będzie mi mniej smutno. Może mi przejdzie, jak dostanę w
kość. Chcę wiedzieć, kim naprawdę jestem. – Spojrzał na Jacka, potem na
Proboszcza.–Terazniewiem.
– Rick, znaleźlibyśmy ci coś od dawania w kość bez tego ryzyka, które
właśnie podejmujesz. Ten kraj ciągle z kimś wojuje. Marines idą na pierwszą
linię.Niewszystkimudajesięwrócićdodomu.
–Niektórymnieudajesięnawetprzyjśćnaświat–odparłcicho.
–Ajajaj,Rick–jęknąłProboszcz.–Maszzasobąnaprawdętrudnyrok.
–Myślałemoróżnychinnychmożliwościach.Powłóczyćsiępokrajuprzez
rok, zatrudnić przy wyrębie lasów albo na budowie. Mógłbym poprosić Liz,
żeby wyszła za mnie, ale ona ma dopiero piętnaście lat. Marines to jedyne
wyjście.Takmniewychowaliście.
– Nie dość, że popełniasz duży błąd, to jeszcze zwalasz winę na nas? –
obruszyłsięJack.
Rickuśmiechnąłsięszeroko.
–Jeślibędędobrymmarine,możecieprzypisaćsobiecałązasługę.
–Kiedymaszsięzgłosić?–chciałwiedziećJack.
–Zaraz.
–Coznaczy„zaraz”?
–Jutro.OdwiezieszmnienaautobusdoGarberville?
–Złożyłeśjużprzysięgę?–Rickkiwnąłgłową.–Niebędziemynawetmieli
czasuporządnieciępożegnać.
– Chciałem się upewnić, czy Liz ma się dobrze. Nie była zachwycona, ale
jakoś to zniosła. Zrobiła się twarda. Obiecała, że będzie do mnie pisać, ale
wiecie, jak to bywa. Ona jest taka młoda. Jeśli zniknę jej z oczu, będzie miała
szansę zacząć wszystko od nowa, bez tego ciężaru, który oboje dźwigamy.
Właściwiecieszyłbymsię,gdybydomnieniepisała.Tobyznaczyło,żeukłada
sobiejakośżycie.
–Chcesz,żebyukładałasobieżyciebezciebie?–zapytałProboszcz.
–Tojedenzpowodów,dlaczegosięzaciągnąłem.Niewiem.Niewiem,co
łączyło mnie z Liz poza dzieckiem, które nie przeżyło. Bycie przy Liz
kosztowałomnietylewysiłku,żeniemiałemszansyprzekonaćsię,conaprawdę
czuję.Działałempodpresją.Onateż.Toniefairwobecniej.
– Nie myślałeś o college’u? – zapytał Proboszcz. – Jeden z nas trzech
mógłbyjednakskończyćstudia.
– Jeśli zechcę studiować, jeszcze zdążę. Nie będę służył w marines przez
całeżycie.Zaciągnąłemsięnaczterylata.
– Jedna rzecz – odezwał się Jack. – Nie przyszedł ci chyba do głowy
kretyńskipomysł,żejaksięzaciągniesz,tobędziemyzciebieokropniedumni?
Beztegojesteśmyzciebiedumni.Jużbardziejdumniniemożemybyć.Jasne?
Rickuśmiechnąłsię.
– To, że jesteście ze mnie dumni, pozwoliło mi przetrwać najgorsze. Nie,
żadnekretyńskiepomysłynieprzychodziłymidogłowy,Jack.Mamwrażenie,
żejakbędędalejpogrążałsięwżałobie,towkońcuumręodśrodka.Napijmy
się.Powiedzcie,żemniewspieracie,żerespektujeciemójwybór.Opiekujciesię
babcią.
–Cocipowiedziała?
– Że rozumie. Jest bardzo dumna. Nie chce, żebym się nią bez przerwy
zajmował.Wie,żeprzeszedłemcośstrasznegoimuszęzostawićtozasobą.
–Będziemynadniączuwać.Októrejmusimywyjechać?
–Osiódmej.Spotkamysiętutaj.
WbarzeranopojawilisięMikeiMel,byliteżPaigeiDok.Wszyscychcieli
pożegnaćRicka.Proboszczomalnieudusiłchłopakawniedźwiedzimuścisku.
–Pamiętasz,Jack,coczułeś,kiedysięzaciągałeś?–zapytałRickwdrodze
doGarbendlle.
–Bałemsięjakjasnacholera.
Rickzaśmiałsię.
–Jateżsiętrochęboję.
– Nie musisz walczyć, jeśli nie będziesz pewien. Możesz zawsze służyć w
oddziałachpomocniczych–udzielałostatnichradJack.
Przyautobusieuściskalisięporazostatni.
–Zobaczymysię,jakodsłużyszzasadniczą.Daszsobieradę.Jestemzciebie
dumny.–Jackowizwilgotniałyniebezpiecznieoczy.
–Dzięki.
Jackstalnachodniku,dopókiautobusniezniknąłmuzoczu.Potemznalazł
automat telefoniczny, wrzucił kilka dwudziestopięciocentówek i wystukał
numer.
–Tato?
–Tak,synu?
– Wiem już, co czułeś, kiedy zaciągnąłem się do marines. Miałeś ochotę
umrzeć.
Na początku czerwca zjechała do Virgin River cała rodzina Sheridanów.
Jedni przyjechali RV, inni przywieźli namioty, jeszcze inni ciągnęli przyczepy
campingowe.Pojawilisięteżchłopcyzmarines,tymrazemzrodzinami.
Biwakowano na polanie Jacka i Mel i wszyscy wspólnymi siłami w
świątecznej atmosferze postawili ramę nowego domu. A potem odbył się ślub
PaigeiProboszcza.
–Nigdyniewyglądałaśtakpięknie,Paige–zachwycałasięMel.
– Kiedy nabrałaś pewności, że Proboszcz to ten jeden jedyny? – chciała
wiedziećBrie.
– Od jakiegoś czasu rozmawialiśmy o związku. Kiedy John mi się
oświadczył, obierał akurat ziemniaki. Miałam włosy w strąkach, twarz zlaną
potem od gorąca buchającego z pieca, a on spojrzał na mnie i powiedział:
„Kiedy będziesz gotowa, chciałbym się z tobą ożenić. Umieram z
niecierpliwości,czekam”.
– To cię musiało zupełnie powalić – zauważyła Brie. Liczyła na bardziej
romantycznąopowieść.
– John jest jedynym człowiekiem, który może mnie widzieć w najbardziej
opłakanymstanieidalejbędzieuważał,żejestemcudowna.
Ślub odbył się oczywiście na polanie, pod ramą nowego domu. Prosty,
skromny,jakprościiskromnibylipaństwomłodzi,aleuczestniczyłwnimcały
tłum gości. Paige i Proboszcz nie wysyłali zaproszeń, po prostu umieścili
informacjęwbarzeinapolaniepojawiłosięcałeVirginRiver.
LudziechcieliuhonorowaćProboszczaiokazaćszacunekPaige.Chrisszedł
przedmatką,pannęmłodąprowadziłyMeliBrie.
John czekał na swoją oblubienicę w towarzystwie Jacka i Mike’a. Już z
daleka dostrzegła światło w jego oczach. Pierwszy raz w życiu włożył białą
koszulęzdelikatnejbawełny,miałnasobienowiutkiedżinsy.Niezdążyładojść
dozaimprowizowanegoołtarza,boJohnwyszedłjejnaprzeciwidalejsamjużją
poprowadził. Człowiek, który uratował jej życie i całkiem je odmienił.
Człowiek,którybyłsamądobrocią.Silny,prawdziwy.
Wspaniały.