T Pratchett 3 Nomow Ksiega Odlotu

background image

Terry Pratchett
Nomów Księga Odlotu
Księga trzecia sagi o nomach

* * *
Jak się okazuje statek, na pokładzie którego nomy dawno temu
przybyły na Ziemię, ciągle czeka na orbicie, by zabrać ich do
domu, gdziekolwiek by on był. Jak skontaktować się ze statkiem,
wie tylko jeden Masklin.
Trzeba się mianowicie udać na Florydę - gdziekolwiek by to było
- i dostać się na satelitę telekomunikacyjnego - cokolwiek to jest -
który ma właśnie zostać wystrzelony. Niemożliwe? Zapewne, tyle
że Masklin o tym nie wie...
* * *
Na początku
...był Arnold Bros (zał. 1905), czyli wielki dom towarowy.
Albo inaczej rzecz ujmując, dom dla dwóch tysięcy nomów - jak
sami siebie nazywali - które dawno temu zrezygnowały z życia na
świeżym powietrzu i osiedliły się u ludzi pod podłogą. Ważne
było, że pod podłogą, z ludźmi zaś nie mieli do czynienia, bo
ludzie byli duzi, powolni i głupi.
Za to nomy żyły szybko - dla nich dziesięć lat to prawie stulecie, a
ponieważ w Sklepie mieszkały ponad osiemdziesiąt lat, dawno
temu już zapomniały, co to słońce, deszcz czy wiatr. Był jedynie
Sklep, stworzony przez legendarnego Arnolda Brosa (zał. 1905),
jako Właściwe Miejsce dla nomów.
A potem z Zewnątrz do Sklepu przybył Masklin i jego grupa. Z
Zewnątrz, które zresztą dla sklepowych nomów nie istniało.
Masklin i pozostali dobrze wiedzieli, co to deszcz i wiatr:
wiedzieli aż za dobrze i dlatego próbowali żyć gdzieś, gdzie ich
nie było.
Przywieźli ze sobą Rzecz, którą przez pokolenia uznawano za
talizman przynoszący szczęście. Dopiero w Sklepie, w pobliżu
prądu elektrycznego Rzecz się obudziła i wybranym zaczęła
opowiadać historie, które ledwie im się w głowach mieściły...
Otóż dowiedzieli się, że pochodzą z gwiazd, skąd przylecieli na

background image

pokładzie jakiegoś statku, i że ten statek czeka gdzieś w górze,
mimo iż minęły już tysiące lat. Czeka, by ich zabrać do Domu...
Dowiedzieli się także, że Sklep ma za trzy tygodnie zostać
zniszczony.
Co Masklin musiał wymyślić, jak przekonywać i co mówić, a
czego nie wyjawiać, żeby wszyscy opuścili Sklep w ukradzionej
ciężarówce, to wszystko opisano w „Nomów Księdze Wyjścia”.
Dotarli do opuszczonego kamieniołomu: przez krótki czas sprawy
miały się całkiem dobrze. Ale jak się ma cztery cale wzrostu i
mieszka w świecie olbrzymów, to sprawy nigdy za długo nie
wyglądają dobrze. Toteż wkrótce okazało się, że ludzie chcą
ponownie uruchomić kamieniołom.
Z fragmentu gazety zaś dowiedzieli się, że istnieje Richard
Arnold - Wnuk założyciela Sklepu. Albo jednego z braci, którzy
go założyli, jak twierdzili niektórzy. W gazecie było nawet jego
zdjęcie. Firma, do której należał Sklep, obecnie była wielką,
międzynarodową korporacją, a Richard udawał się na Florydę,
by być świadkiem wystrzelenia jej pierwszego satelity
telekomunikacyjnego.
Rzecz powiedziała Masklinowi, że gdyby znalazła się w
przestrzeni, zdołałaby się ze statkiem dogadać i ściągnąć go w dół.
Masklin postanowił wziąć ze sobą kilku towarzyszy, udać się na
lotnisko i znaleźć sposób dostania się na Florydę i wysłania
Rzeczy w niebo. Naturalnie, było to niedorzeczne i niemożliwe,
ale ponieważ nie zdawał sobie z tego sprawy, zabrał się do
realizacji przedsięwzięcia.
Wyruszyli przekonani, że Floryda jest oddalona o jakieś pięć mil
drogi - no, może dziesięć - i że na świecie żyje najwyżej kilka
tysięcy ludzi. Nie wiedzieli, jak się tam dostać ani co zrobić, gdy
się już tam znajdą, ale byli zdecydowani zrobić, co tylko się da.
Perypetie nomów, które pozostały w kamieniołomie i walczyły z
ludźmi, broniąc swego nowego świata jak długo się dało, a potem
odjechały Jekubem, wielką maszyną drogową, zostały opisane w
„Nomów Księdze Kopania”.
A oto historia Masklina...

background image

Rozdział pierwszy
LOTNISKA: Miejsca, gdzie ludzie albo bardzo się spieszą, albo
długo czekają.
Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów,
napisana przez Angala de Pasmanterii
Wysilmy wyobraźnię i załóżmy, że spoglądamy przez obiektyw
bardzo odległego od Ziemi aparatu fotograficznego...
Oto wszechświat: pełen połyskujących galaktyk niczym choinka
ozdób gwiazdkowych.
„Zbliżenie”
Oto galaktyka wyglądająca jak nie rozmieszana śmietanka w
kawie, pełna jasnych punkcików. Każdy taki punkcik to gwiazda.
„Zbliżenie”
Oto gwiazda z własnym systemem planetarnym. Planety okrążają
Słońce, mknąc w przestrzeni. Jedne bliżej, drugie dalej. Jedne tak
rozpalone, że ołów jest na nich płynny, drugie tak zimne i odległe,
że przelatują przez rejony, w których rodzą się komety.
„Zbliżenie”
Oto błękitna planeta, w większej części pokryta wodą. Nazywa się
Ziemia.
„Zbliżenie”
Oto powierzchnia tej planety: niebieska, zielona, brązowa.
Opromieniona blaskiem słońca na błękitnym niebie. Pełna pól, o,
jest i jakiś kamieniołom i...
„Zbliżenie”
Oto lotnisko - plątanina krzyżujących się betonowych pasów
startowych i dróg kołowania oraz budynków, w których śpią
samoloty. I nie tylko...
„Zbliżenie”
...oto największy budynek - dworzec lotniczy pełen ludzi i
zgiełku...
„Zbliżenie”
...oto główna hala odlotów, jasno oświetlona, wypełniona ludźmi i
bagażami...
„Zbliżenie”

background image

...oto kosz na śmieci pełen śmieci...
„Zbliżenie”
...i para oczek prześwitujących między śmieciami...
„Zbliżenie”
Oj!
„Zbli...”
Łup!
* * *
Masklin ostrożnie zjechał po starym kartonie od hamburgera.
Dość długo obserwował ludzi - były ich setki i coś mu zaczynało
świtać, że po pierwsze jest ich na świecie znacznie więcej, niż
podejrzewał, a po drugie - dostanie się do samolotu to zupełnie
nie to samo co kradzież ciężarówki.
Zadomowieni w czeluściach kosza na śmieci Gurder i Angalo
ponuro dojadali zimne, tłuste frytki.
Rzeczywistość była dla wszystkich przykrym szokiem.
No bo tak - Gurder w czasach sklepowych był opatem i wierzył,
że Arnold Bros (zał. 1905) stworzył Sklep dla nomów. Zresztą
wciąż był przekonany, że istnieje gdzieś jakiś Arnold Bros mający
na uwadze dobro nomów, gdyż nomy są ważne. A teraz coraz
wyraźniej było widać, że nomy wcale się nie liczą...
Albo Angalo - nie wierzy w Arnolda Brosa, ale myśli, że on
jednak istnieje, bo mu to pomaga w niewierzeniu.
Skomplikowane, ale prawdziwe.
No i na koniec Masklin - nie podejrzewał, że to się okaże takie
trudne. Sądził, że odrzutowce to po prostu ciężarówki, które mają
więcej skrzydeł, a mniej kół. Tymczasem jeszcze nawet nie
zbliżyli się do samolotu, a już widział więcej ludzi niż dotąd w
całym swoim życiu. Jak w takich warunkach miał znaleźć Wnuka
Richarda, 39?!
Dotarł do pozostałych, mając nadzieję, że zostawili mu jakąś
frytkę albo frytka...
Angalo uniósł głowę.
- I co? Zauważyłeś go? - spytał ironicznie.
- Tam jest kupa ludzi z brodami. - Masklin wzruszył ramionami. -
Wszyscy wyglądają tak samo.

background image

- A nie mówiłem? - ucieszył się Angalo i dodał, spoglądając
wymownie na Gurdera: - Ślepa wiara nigdy do niczego nie
prowadzi. I nie działa.
- Mógł odlecieć, zanim się zjawiliśmy - zauważył Masklin. - Albo
mógł przejść obok mnie.
- Więc trzeba wracać - skomentował Angalo. - Spróbowaliśmy,
obejrzeliśmy lotnisko, prawie daliśmy się stratować co najmniej
tuzin razy i na pewno nas brakuje w kamieniołomie. Czas wracać
do rzeczywistości.
- A ty co na to?
Gurder, do którego skierowane było pytanie, spoglądał na
Masklina długo i z desperacją.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Miałem nadzieję... - wystękał i
umilkł.
Wyglądał tak nieszczęśliwie, że nawet Angalo poklepał go
pocieszająco po ramieniu.
- Nie bierz tego tak poważnie. Przecież tak naprawdę to nie
myślałeś, że jakiś Wnuk Richard, 39, spadnie z nieba, złapie nas i
zawiezie na Florydę. Nie myślałeś?! - upewnił się Angalo. -
Spróbowaliśmy i się nie udało. No, to wracajmy do domu.
- Oczywiście, że tak nie myślę - obruszył się Gurder. - Ale
myślałem, że może... że jakoś... no, że będzie jakiś sposób...
Masklin przyjrzał się podejrzliwie Rzeczy. Był pewien, że słucha -
w okolicy było aż za dużo elektrycznością Rzecz, mimo że była
jedynie czarnym sześcianem, kiedy słuchała, zawsze wyglądała na
bardziej ożywioną niż zwykle. Kłopot w tym, że odzywała się
tylko wówczas, gdy miała na to ochotę, i zawsze pomagała tylko
tyle, ile musiała. Ani odrobiny więcej. Masklin miał nieodparte
wrażenie, że cały czas jest testowany. Poza tym za każdym razem,
gdy prosił o pomoc, jakby przyznawał, że skończyły mu się
pomysły.
Co do tego ostatniego, aktualnie mógł to nawet głośno
potwierdzić, wobec czego...
- Rzecz, wiem, że mnie słyszysz, bo tu jest pełno prądu - zagaił. -
Jesteśmy na lotnisku i nie możemy znaleźć Wnuka Richarda, 39.
Nie wiemy nawet, jak go zacząć szukać. Pomóż nam... proszę.

background image

Rzecz pozostała ciemna i cicha.
- Jeśli nam nie pomożesz - kontynuował szeptem - wrócimy do
kamieniołomu i będziemy musieli stawić czoło ludziom, ale ciebie
to już nie będzie obchodziło, bo cię tu zostawię. Możesz mi
wierzyć, że tak zrobię. I nie znajdą cię już żadne nomy i nie
będzie żadnej innej okazji. Wyginiemy i nie będzie już na tym
świecie nomów, a wszystko przez ciebie. I przez te wszystkie lata,
kiedy będziesz leżeć zapomniana na śmietniku, będziesz sama i
pozostanie ci tylko pełna goryczy myśl, że może jednak trzeba
było mi pomóc, gdy grzecznie prosiłem. Pewnie w końcu dojdziesz
do wniosku, że gdyby to się zdarzyło jeszcze raz, to byś mi
pomogła. Tylko że to się nie powtórzy, a ostatnią okazję masz
teraz, więc się zdecyduj i pomóż nam.
- Przecież to maszyna! - sprzeciwił się Angalo. - Nie da się
szantażować maszyny...
Na czarnej powierzchni sześcianu zapłonęło czerwone światełko.
- Wiem, że słyszysz, co myślą inne maszyny - dodał Masklin. - Ale
nie wiem, czy słyszysz, co nomy myślą. Jeśli tak, to możesz się
przekonać, że nie żartuję. Jeśli nie, to lepiej uwierz mi na słowo.
Chcesz, żebyśmy się zachowywali inteligentnie, to się zachowuję:
jestem wystarczająco inteligentny, żeby wiedzieć, kiedy
potrzebuję pomocy. Otóż potrzebuję jej teraz. A ty możesz mi
pomóc, więc jeśli tego nie zrobisz, to zostawię cię tu i zapomnę, że
kiedykolwiek istniałaś.
Zapaliło się drugie światełko.
Masklin wstał, spojrzał na Rzecz i zwrócił się do innych:
- Skoro tak, to idziemy!
Rzecz odchrząknęła i spytała:
- „Jak konkretnie mogę pomóc?”
Angalo uśmiechnął się szeroko.
Masklin siadł i powiedział spokojnie:
- Znajdź Wnuka Richarda Arnolda, 39.
- „To może potrwać.”
- Nie szkodzi.
Na powierzchni Rzeczy zapalił się jakiś wzorek i zgasł po chwili.
- „Zlokalizowałam Richarda Arnolda, wiek 39. Właśnie wszedł do

background image

poczekalni lotu 205 do Miami na Florydzie pierwszej klasy.”
- To wcale tak długo nie trwało - zauważył Masklin przytomnie.
- „Trzysta mikrosekund. To długo.”
- Kwestia gustu - ocenił Masklin i dodał: - Ale nie zdaje mi się,
żebyśmy zrozumieli wszystko, co powiedziałaś.
- „A konkretnie czego nie zrozumiałeś?”
- Wszystkiego po „wszedł do”.
- „Ten, którego szukacie, jest tu w specjalnym pokoju i czeka,
żeby wejść do wielkiego srebrnego ptaka, który ma polecieć do
miejsca, które nazywa się Floryda.”
- Jakiego znowu wielkiego srebrnego ptaka? - zdziwił się Angalo.
- Jej chodzi o samolot - wyjaśnił Masklin. - Bywa czasem złośliwa.

- Skąd ona to wszystko wie? - spytał podejrzliwie Angalo.
- „Ten budynek pełen jest komputerów.”
- Takich jak ty?
- „Bardzo prymitywnych komputerów. Bardzo!” - Rzecz zdołała
wyglądać na urażoną. - „Ale bez trudu mogę je zrozumieć, jeśli
myślę wystarczająco wolno. Ich zadaniem jest wiedzieć, dokąd
chcą się dostać poszczególni ludzie i gdzie są w danej chwili.”
- To więcej niż wie przeciętny człowiek - ocenił Angalo.
- Możesz się dowiedzieć, jak się do niego dostać? - spytał Gurder,
wyraźnie odzyskując nadzieję.
- Zaraz, zaraz! - wtrącił się Angalo. - Tylko nie na odwrót,
dobrze?!
- Przecież przybyliśmy tu, żeby go znaleźć, tak? - upewnił się
Gurder.
- Owszem. Ale co konkretnie zrobimy, jak go znajdziemy?
- Jak to „co”?! My... no, tego... - Gurderowi najwyraźniej
skończyły się pomysły.
- Nie wiemy nawet, co to jest „poczekalnia pierwszej klasy” -
dodał Angalo.
- „Pokój pełen ludzi czekających na samolot” - wyjaśniła
uprzejmie Rzecz.
- Boisz się! - stwierdził nagle z tryumfem Gurder, spoglądając
oskarżycielsko na Angala. - Boisz się, bo jak znajdziemy Wnuka

background image

Richarda, 39, to znaczy, że naprawdę istnieje Arnold Bros, a to
znaczy, że się myliłeś! Jesteś zupełnie jak twój ojciec: też nigdy
nie miał odwagi przyznać, że był w błędzie.
- Boję się, ale o ciebie - parsknął Angalo. - Bo widzisz, Wnuk
Richard jest człowiekiem, tak jak Arnold Bros był człowiekiem.
Albo dwoma, nieważne. Wybudował Sklep dla ludzi i nawet nie
zdawał sobie sprawy z istnienia nomów. Jak się o tym przekonasz
na własne oczy, to nie wiem, co ci się porobi. A mojego ojca w to
nie mieszaj!
Rzecz tymczasem otworzyła w górnym boku niewielką klapkę i
wysunęła przez nią kawałek drucianej siatki na metalowym
pręcie i zaczęła nią powoli obracać. Klapek, kiedy były
zamknięte, w ogóle nie było widać, a Rzecz otwierała je tylko
wtedy, kiedy coś ją wybitnie zainteresowało. Wystawiała wtedy
przez nie różne przedmioty - najczęściej srebrną czaszę, czasami
skomplikowaną plątaninę rurek.
Masklin uniósł czarny sześcian i spytał cicho:
- Wiesz, gdzie jest ta cała poczekalnia?
- „Wiem.”
- To mów mi, gdzie mam biec! - polecił, wstając.
- Co robisz? - zaciekawił się Angalo.
- Wiesz, ile nam zostało czasu, zanim on zacznie lecieć na tę
Florydę? - Masklin całkowicie zignorował pytanie.
- „Około pół godziny.”
Nomy żyją mniej więcej dziesięć razy szybciej niż ludzie, toteż
gdy się poruszają, trudniej je zobaczyć niż mysz z dopalaczem.
Jest to jeden z powodów, dla których ludzie naprawdę rzadko je
zauważają.
Drugim jest to, że ludzie są naprawdę dobrzy w niedostrzeganiu
tego, o czym wiedzą, że nie istnieje. Skoro więc rozsądny człowiek
wie, że nie istnieją ludzie mający cztery cale wzrostu, nomowi,
który nie chce zostać zauważony, prawie na pewno się to uda.
Nikt więc nie zauważył trzech niewielkich kształtów gnających na
łeb, na szyję przez podłogę dworca lotniczego, zgrabnie przy tym
omijając przeszkody terenowe, jak kółka wózków bagażowych
czy same bagaże. Przebiegały też między nogami wolno

background image

maszerujących podróżnych, ale były prawie niewidoczne na
otwartej przestrzeni. Wreszcie zniknęły za palmą w doniczce.
* * *
Ktoś kiedyś powiedział, że cokolwiek się dzieje, wpływa w jakiś
sposób na wszystko inne. To może być prawdą.
Albo po prostu świat jest pełen przypadków.
Na przykład drzewo rosnące wysoko na zboczu górskim,
odległym od Masklina o dobre dziewięć tysięcy mil, porastała
roślinka wyglądająca niczym wielki kwiat. Rosła w rozgałęzieniu
konaru, pod którym zwisały jej korzenie wyłapujące z
wszechobecnej mgły pożywienie i wilgoć. Technicznie nazywała
się Bromelia, ale o tym mało kto wiedział, a roślince nie robiło
żadnej różnicy, jak ją nazywają.
Skraplająca się woda utworzyła niewielkie jeziorko w kielichu
kwiatu.
W jeziorku żyły sobie żaby.
Bardzo, bardzo małe.
Żyły sobie krótko i prosto - polowały na owady wśród płatków i
składały jajka w jeziorku. Z jajek wylęgały się kijanki i stawały
się następnie żabkami i tak dalej. Kiedy zdechły, opadały na dno
jeziorka i zmieniały się w kompost stanowiący główne pożywienie
rośliny.
I tak było zawsze, odkąd żabki sięgały pamięcią.* [przyp.: Czyli
od około trzech sekund - żaby nie mają specjalnie dobrej
pamięci.]
Tego dnia jednak jedna z żabek zgubiła się, polując na muchy, i
nagle znalazła się na skraju zewnętrznych liści i dostrzegła coś,
czego nigdy dotąd nie widziała.
Zobaczyła bowiem wszechświat.
A dokładniej, ujrzała gałąź ginącą we mgle.
Obok, na tejże gałęzi, opromieniony pojedynczym promieniem
słońca, rósł sobie drugi kwiat połyskujący kroplami wilgoci na
płatkach.
Żabka siedziała tak i patrzyła.
* * *
Gurder osunął się po ścianie, siadł bezwładnie na podłodze i

background image

rzęził.
Angalo miał prawie takie same problemy ze złapaniem oddechu,
ale robił, co mógł, żeby tego nie dać po sobie poznać.
- Dlaczego nam nie powiedziałeś! - wysapał po chwili.
- Bo za bardzo byliście zajęci kłótnią - wyjaśnił mu uprzejmie
Masklin. - Jedyne, co mogło was skłonić do ruszenia się, to zacząć
uciekać. No, to zacząłem.
- Żeby... cię... - wychrypiał Gurder.
- Dlaczego się nie zasapałeś? - zainteresował się Angalo, któremu
już wrócił oddech.
- Bo od zawsze szybko biegam - wyjaśnił Masklin i wyjrzał zza
donicy. - Dobra, Rzecz: co teraz?
- „Prosto tym korytarzem.”
- Przecież tam jest pełno ludzi! - jęknął Gurder.
- Wszystko jest pełne ludzi, dlatego zawsze się ukrywamy -
przypomniał mu Masklin. - Rzecz, nie ma jakiejś innej drogi?
Gurdera o mało co przed chwilą nie rozdeptano.
Po powierzchni sześcianu przesunęły się różnobarwne wzory. Po
chwili Rzecz spytała:
- „Co właściwie chcecie osiągnąć?”
- Musimy odnaleźć Wnuka Richarda, 39 - oświadczył Gurder.
- Musimy dostać się na tę całą Florydę - oświadczył równocześnie
Masklin i dodał: - To jest najważniejsze.
- Wcale nie jest! - sprzeciwił się Gurder. - Nie chcę na żadną
Florydę!
Masklin zawahał się i w końcu rzekł:
- To pewnie nie jest najwłaściwsza chwila, żeby wam to
powiedzieć, ale widzicie, nie byłem z wami tak do końca szczery...
- I zanim któryś zdążył mu przerwać, opowiedział o Rzeczy,
niebie i statku czekającym gdzieś w górze.
Potem zapadła długa cisza przerywana jedynie hałasem
wywoływanym przez parę setek chodzących i mówiących
równocześnie ludzi.
- I tak naprawdę to zupełnie nie próbowałeś odszukać Wnuka
Richarda, 39? - odezwał się wreszcie Gurder.
- Uważam, że tak w ogóle to on jest bardzo ważny - odparł

background image

pospiesznie Masklin. - Ale chwilowo Floryda jest ważniejsza, bo
tam jest miejsce, z którego startują odrzutowce, lecące pionowo, i
umieszczają na niebie radio. Zdaje się, że nazywają się rakiety.
- Przestań! - nie wytrzymał Angalo. - Nie da się niczego umieścić
na niebie. Wszystko pospada!
- Też mi się tak wydawało i przyznaję, że nie rozumiem do końca,
ale chyba to jest tak, że jak się będzie wystarczająco wysoko, to
nie będzie żadnego dołu. Zresztą my musimy tylko znaleźć się na
Florydzie i umieścić Rzecz w takiej rakiecie. Resztę zrobi już
sama, tak przynajmniej mówi.
- I to wszystko? - spytał słabo Angalo.
- To nie może być dużo trudniejsze niż kradzież ciężarówki -
pocieszył go Masklin.
- Nie proponujesz chyba, żebyśmy ukradli samolot?! - Gurder był
autentycznie przerażony.
- Oo! - Angalo rozjaśnił się jakimś wewnętrznym blaskiem.
Powszechnie było wiadomo, że uwielbia wszystko, co się porusza,
a im szybciej się porusza, tym lepiej.
- A tobie co się stało? - warknął Gurder.
- Oo! - powtórzył Angalo. Wyglądał tak, jakby wpatrywał się w
coś, co tylko on mógł dostrzec.
- Powariowaliście! - jęknął Gurder.
- Nikt tu nic nie mówił o kradzieży żadnego samolotu - powiedział
pospiesznie Masklin. - Chcemy się tylko nim przelecieć. Mam
przynajmniej taką nadzieję.
- Oo!
- I nie zamierzamy nim kierować! - dodał Masklin. - Słyszałeś,
Angalo?
- Dobra, dobra. - Angalo wzruszył ramionami. - A załóżmy, że
podczas lotu kierowca się rozchoruje, to co? To chyba normalne,
że go zastąpię, no nie? Ciężarówką kierowałem całkiem nieźle...
- Cały czas w coś wpadałeś! - przypomniał Gurder.
- Nauka kosztuje. A poza tym na niebie nic nie ma, nie licząc
chmur, a te wyglądają na miękkie.
- Jest Ziemia!
- Ziemia to żaden problem: będzie za daleko, żeby na nią wpaść.

background image

Masklin przestał ich słuchać i spytał:
- Rzecz, wiesz, gdzie jest odrzutowiec lecący na Florydę?
- „Wiem.”
- To zaprowadź nas tam, przy okazji omiń tylu ludzi, ilu zdołasz.
* * *
Mżyło, a ponieważ zaczynało już zmierzchać, na lotnisku zapalały
się światła.
Z cichym szczękiem, który nie zwrócił zresztą niczyjej uwagi,
otwarła się kratka wentylacyjna na zewnętrznej ścianie budynku
dworca lotniczego. Przez otwór ostrożnie opuściły się na beton
trzy niewielkie postacie i pognały w rozświetlony zmrok.
Prosto ku samolotom.
* * *
Angalo spojrzał w górę. Potem jeszcze bardziej. A potem jeszcze,
i tak mu zostało na dłużej.
- O rany! - wykrztusił z podziwem i zadartą głową.
- On jest za duży! - wymamrotał Gurder, za wszelką cenę starając
się nie patrzeć.
Jak większość nomów urodzonych w Sklepie, nie lubił patrzeć
tam, gdzie nie było ścian czy sufitu. Angalo też miał podobne
zahamowania, ale niechęć do Zewnętrza była słabsza od chętki do
szybkich podróży.
- Widziałem, jak startują - odezwał się Masklin. - One naprawdę
latają. Uczciwie.
- Oo! - Angalo najwyraźniej stracił zdolność wypowiadania
bardziej skomplikowanych słów.
Samolot był tak wielki, że miało się ochotę cofnąć się i jeszcze
cofnąć, żeby móc go obejrzeć w całej okazałości. Deszcz nadawał
mu połysku, a neony malowały różnobarwne wzory na białym
lakierze. Nie wyglądał jak maszyna, ale jak kawałek
ukształtowanego nieba.
- Naturalnie z daleka wyglądały na znacznie mniejsze - przyznał
cicho Masklin, przyglądając się samolotowi.
Nigdy w życiu nie czuł się mniejszy.
- Chcę takiego! - Angalo najwyraźniej odzyskał mowę. -
Popatrzcie tylko na niego! On już wygląda, jakby leciał za

background image

szybko, a przecież stoi!
- Jak niby mamy się do niego dostać? - spytał słabo Gurder.
- Możecie sobie wyobrazić ich miny w kamieniołomie, gdybyśmy z
czymś takim wrócili? - rozmarzył się Angalo.
- Mogę - odparł Gurder ponuro. - I to upiornie wyraźnie. Pytam,
jak mamy do niego wejść?
- Możemy... - zaczął Angalo i urwał. - Dlaczego: „upiornie”?
- Tam, skąd wystają koła, są dziury - zauważył Masklin. - Po tym
metalowym można się wspiąć...
- „Nie!” - zaprotestowała energicznie Rzecz, którą cały czas
ściskał pod pachą. - „Nie będziecie tam mogli oddychać. Musicie
być w środku, w kabinie. Tam, gdzie latają samoloty, powietrze
jest bardzo rzadkie.”
- Pewnie, że nie gęste - oburzył się Gurder. - Dlatego jest
powietrzem, no nie?
- „Nie będziecie mogli nim oddychać” - powtórzyła cierpliwie
Rzecz.
- Właśnie, że będziemy! - zirytował się Gurder. - Zawsze mogłem
oddychać, to i teraz będę mógł.
- Niekoniecznie - sprzeciwił się Angalo. - W jakiejś książce
czytałem, że blisko Ziemi jest więcej powietrza, a w górze jest go
znacznie mniej.
- Dlaczego? - zdziwił się Gurder.
- Nie wiem. Pewnie boi się wysokości.
Masklin przeszedł na drugą stronę samolotu, starannie omijając
kałuże, i wyjrzał. Gdzieś tak w jednej trzeciej długości kadłuba
dwóch ludzi ładowało z pomocą jakichś maszyn skrzynie do
dziury w kadłubie. Masklin obszedł wielkie koła i ostrożnie
wyjrzał na drugą stronę - samolot z budynkiem dworca łączyła
długa, wysoko zawieszona rura. W tym czasie dołączyli doń
zaintrygowani Gurder i Angalo, i przez chwilę cała trójka
przyglądała się rurze.
- Myślę, że tędy ładują się ludzie - odezwał się w końcu Masklin,
wskazując rurę.
- Rurą? - zdziwił się Angalo. - Jak woda?
- Wygodniej, niż przechodzić przez deszcz - ocenił Gurder. -

background image

Przemokłem do suchej nitki.
- W samolocie muszą być schody, kable i takie tam - zauważył
Masklin. - Nie powinniśmy mieć kłopotów, żeby znaleźć jakieś
dziury, przez które można przejść. Jak ludzie coś budują, to
zawsze są jakieś dziury.
- No, to na co czekamy? - zdziwił się Angalo. - Oo!
- Ale nie będziesz próbował go ukraść! - przypomniał Masklin,
ruszając półbiegiem, żeby ponownie nie pozbawić Gurdera
oddechu. - On i tak leci tam, gdzie chcemy...
- Nie tam, gdzie ja chcę! - jęknął Gurder. - Ja chcę do domu!
- ...i nie będziemy próbowali nim kierować, choćby dlatego, że jest
nas za mało. Poza tym myślę, że jest znacznie bardziej
skomplikowany niż ciężarówka. W końcu to... Rzecz, wiesz, jak
on się nazywa?
- „Concorde.”
- Właśnie! - ucieszył się Masklin. - Concorde... też ładnie,
cokolwiek by znaczyło... Angalo, zanim wsiądziemy, musisz
obiecać, że go nie ukradniesz!

Rozdział drugi
CONCORDE: lata dwa razy szybciej od pocisku i można w nim
dostać wędzonego łososia.
Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów,
napisana przez Angala de Pasmanterii
Przeciśnięcie się przez szczelinę w rurze-którą-chodzili-ludzie
było drobnostką w porównaniu z przyjęciem do wiadomości tego,
co znajdowało się w jej wnętrzu.
W kamieniołomie podłogę baraków stanowiły deski albo ubita
ziemia, w budynku dworca lotniczego były płyty jakiegoś
wypolerowanego kamienia, a tu...
Tu Gurder natychmiast padł plackiem, wcisnął nos w podłogę i
prawie się rozpłakał.
- Dywan! - wykrztusił. - Nigdy nie myślałem, że jeszcze w życiu
zobaczę uczciwy dywan!
- Przestań robić z siebie widowisko! - warknął poirytowany
Angalo. - Dywan jak dywan...

background image

Gurder powoli wstał.
- Przepraszam - wymamrotał, otrzepując się starannie. -
Wzburzyło mnie. W końcu nie widziałem uczciwego dywanu od
miesięcy.
Wysmarkał nos, aż echo poniosło, i dodał:
- W Sklepie mieliśmy piękne dywany... niektóre nawet miały
wzorki...
Masklin przyjrzał się uważnie wnętrzu rury - wyglądała zupełnie
jak sklepowy korytarz. I była jasno oświetlona.
- Ruszajmy - zaproponował. - Tu jest zbyt pusto. A tak w ogóle:
Rzecz, gdzie są ludzie?
- „Wkrótce będą tutaj.”
- Skąd ona to wie? - zaciekawił się Gurder.
- Podsłuchuje inne maszyny - wyjaśnił Masklin.
- „Komputery” - poprawiła Rzecz. - „Tutaj też jest ich pełno.”
- To miłe - bąknął Masklin. - Masz z kim pogadać.
- „Nie mam: one są niesamowicie głupie” - odparła Rzecz,
usiłując mówić z pogardą, choć przecież zawsze miała jednolite
brzmienie głosu.
Po kilkudziesięciu krokach korytarz kończył się zasłoną, za którą
widać było jakby kawałek krzesła.
- Dobra, Angalo - zdecydował Masklin. - Prowadź, bo widzę, że
masz na to nieprzepartą ochotę!
* * *
Dwie minuty później siedzieli pod fotelem.
Masklin nigdy nie miał czasu wyobrazić sobie wnętrza samolotu -
przeważnie obserwował tylko, jak startują i lecą. Naturalnie,
zdawał sobie sprawę, że są w nich ludzie - ludzie byli wszędzie,
ale nie miał pojęcia, co oprócz nich jest w środku. Wnętrze
tymczasem wyglądało, jakby było zrobione z samych zewnętrz. I
to do reszty rozkleiło Gurdera.
- Światło elektryczne! - zachlipał z rozrzewnieniem. - Dywan! I
miękkie fotele! I nigdzie żadnego błota! I... i są nawet znaki!
- No, spokojnie! - Angalo bezradnie poklepał go po ramieniu. - To
był dobry Sklep... Chociaż przyznaję, że jestem nieco zaskoczony:
spodziewałem się rur, przewodów i dźwigni, a nie czegoś, co

background image

wygląda jak Dział Mebli Wyściełanych.
- Nie powinniśmy marnować czasu! - zdecydował Masklin. -
Zaraz tu będzie pełno ludzi, trzeba sobie znaleźć jakiś spokojny
kąt.
Pomogli wstać Gurderowi i ruszyli pod rzędami siedzeń. Wnętrze
przypominało pod wieloma względami Sklep, ale po kilkunastu
krokach Masklin zrozumiał, że jednym się zasadniczo różniły - w
Sklepie zawsze było dużo miejsc, za którymi można się było ukryć
albo w które można się było wcisnąć. Tutaj, jak dotąd, nie
zauważył żadnej kryjówki... A z oddali słychać już było głosy
rozmawiających ludzi.
W końcu znaleźli szczelinę za zasłoną w części samolotu, w której
nie było siedzeń. Pierwszy wczołgał się w nią Masklin, pchając
przed sobą Rzecz. Hałas, wcale już nie taki odległy, dodawał mu
skrzydeł - za szczeliną była dziura w metalowej ścianie, przez
którą przechodziły jakieś przewody. Nie była zbyt wielka, ale
wystarczyła dla niego i Angala oraz dla przerażonego Gurdera,
którego wspólnym wysiłkiem przeciągnęli. Niemal krok za
Gurderem po dywanie przemaszerowały buty pierwszego
pasażera samolotu.
Wewnątrz dziury było ciasno, ale za to na pewno nie można ich
było zauważyć.
Gorzej, że sami też widzieli w półmroku jedynie przewody.
Usadowili się najwygodniej, jak potrafili, i czekali. Wokół słychać
było pełno rozmaitych odgłosów, a gdzieś z dołu dochodziły
metaliczne łomotnięcia.
- Chyba mi lepiej - odezwał się niespodziewanie Gurder.
Masklin przytaknął, wsłuchany w przytłumiony szum ludzkich
głosów.
Nagle samolotem szarpnęło.
- Rzecz? - szepnął.
- „Tak?”
- Co się dzieje?
- „Samolot przygotowuje się do startu.”
- Aha.
- „Wiesz, co to znaczy?”

background image

- Nie do końca...
- „To znaczy, że za chwilę będziemy lecieć.”
Angalo nerwowo przełknął ślinę.
Masklin oparł się plecami o metalową ścianę i wpatrzył się w
półmrok bez słowa.
Po chwili ciszy samolot szarpnął jeszcze raz i wszyscy mieli
nieodparte wrażenie ruchu.
Nie wydarzyło się nic więcej.
W końcu dał się słyszeć drżący głos Gurdera:
- Może byśmy wysiedli, jeśli jeszcze możemy...
Odpowiedział mu odległy ryk, od którego wszystko wokół
zatrzęsło się łagodnie, ale zdecydowanie. Potem nastąpił moment
zawieszenia - coś takiego musi odczuwać piłka, gdy już przestanie
lecieć w górę, a jeszcze nie zacznie lecieć w dół. Zaraz potem coś
ich złapało i zmieniło w zwalony na kupę nieład.
Podłoga, najbezczelniej w świecie, spróbowała stać się ścianą.
Angalo, Masklin i Gurder złapali się jeden drugiego, popatrzyli
na siebie i zaczęli wrzeszczeć.
Po chwili przestali.
Głównie dlatego, że im się oddechy skończyły. A poza tym nie
było sensu kontynuować.
Podłoga powoli przestała okazywać ambicję stania się ścianą i
wróciła do poziomu, jak na uczciwą podłogę przystało.
- Chyba lecimy - ocenił Masklin, zdejmując nogę Angala ze
swojego karku.
- To tak wygląda od środka? - zdziwił się Angalo. - Z zewnątrz
wygląda znacznie ładniej.
- Komuś się coś stało? - zainteresował się Masklin.
Gurder obmacał się starannie, siadając.
- Cały jestem poobijany - oznajmił, po czym dodał, jako że pewne
rzeczy są niezmienne: - Nie ma tu czegoś do jedzenia?
W tym momencie do wszystkich dotarło, że o zapasach żywności
nie pomyśleli.
- Może nie będzie czasu zjeść - bąknął niepewnie Masklin. -
Rzecz, ile czasu zajmie nam dotarcie do Florydy?
- „Kapitan właśnie powiedział, że sześć godzin czterdzieści pięć

background image

minut.”* [przyp.: Dla noma jakieś dwie i pół doby.]
- Zagłodzimy się na śmierć! - jęknął Gurder.
- Może da się na coś zapolować? - wyraził nadzieję Angalo.
- Wątpię - ocenił trzeźwo Masklin. To nie wygląda na myszowate*
[przyp.: Myszowate, czyli ulubione przez myszy (przyp. tłum.).]
miejsce.
- Ludzie mają jedzenie - stwierdził autorytatywnie Gurder. -
Ludzie zawsze mają jedzenie.
- Wiedziałem, że to powiesz. - Angalo westchnął głęboko.
- Wszyscy to wiedzą.
- Ciekawe, jak by tu można wyjrzeć przez okno? - Angalo
spróbował zmienić temat. - Chciałbym zobaczyć, jak szybko
lecimy... drzewa i wszystko powinny tylko śmigać pod nami, no
nie?
- Może po prostu byśmy chwilę poczekali, co? - zaproponował
Masklin, dopóki sytuacja jeszcze zupełnie nie wymknęła się spod
kontroli. - Uspokoimy się, odpoczniemy. A potem zobaczymy, co
się da znaleźć do jedzenia.
Pomysł trafił pozostałym do przekonania - w końcu było tu
spokojnie, ciepło i sucho, a ostatnio zbyt często było mokro i
zimno. I niezauważenie wszyscy trzej zasnęli...
* * *
Masklinowi wydało się, że są gdzieś nomy żyjące w samolotach,
tak jak inne żyły w Sklepie. Mieszkały pod podłogą przykrytą
dywanem i wcale im nie przeszkadzało, że przelatują z miejsca na
miejsce. I że były już w tak dziwacznych miejscach jak te, które
brzmiały magicznie: Afryka, Australia, Chiny, Równik, Printed
in Hong Kong, Islandia... Takie przynajmniej nazwy były na
jedynej mapie, jaką w Sklepie udało się znaleźć...
Może nigdy nie wyglądały za okno i nie wiedziały wcale, że się
poruszają.
Może o to chodziło Grimmie z tymi żabami w kwiatku... że można
przeżyć całe życie w jakimś niewielkim miejscu i być
przekonanym, że tak wygląda cały świat. Może gdyby nie był zły i
trochę pomyślał...
Cóż, teraz, bez dwóch zdań, wyszedł z kwiatka...

background image

* * *
Żaba przyprowadziła inne żaby do miejsca, które przed chwilą
odkryła, i teraz wszystkie wpatrywały się w konar. Mgła się
przerzedziła i widać było nie tylko najbliższy kwiat, ale kilka
dalszych, choć taka myśl nie powstała w głowie żadnej z żab, a to
dlatego, że nie potrafią one liczyć dalej niż do jednego.
Teraz widziały całkiem dużo pojedynczych kwiatów.
Wpatrywały się w nie jak urzeczone.
Wpatrywanie się bowiem jest jedną z rzeczy, w której żaby (i
żabki) są naprawdę dobre.
W przeciwieństwie do myślenia.
Miło byłoby powiedzieć, że myślały długo i namiętnie o nowym
kwiecie, o życiu w starym i chęci poznania świata większego, niż
dotąd myślały. W rzeczywistości to, co myślały, można by określić
tak:
„-.-.mipmip.-.-.-.mipmio.-.-.mipmip.”
Za to tego, co czuły, na pewno nie pomieściłby jeden kwiat.
Ostrożnie, powoli i nie bardzo wiedząc, dlaczego to robią, kolejno
zeskoczyły na gałąź.
* * *
Masklina obudziło ciche i uprzejmie natarczywe bipanie Rzeczy.
- „Może chcielibyście wiedzieć” - odezwała się, ledwie się ocknął -
„ale właśnie przekroczyliśmy barierę dźwięku.”
To otrzeźwiło go błyskawicznie.
- Angalo! Mówiłem, żebyś nigdzie nie łaził!
- Czego?! - zirytował się Angalo. - Nigdzie nie byłem, siedzę sobie
spokojnie i śpię.
Masklin delikatnie pociągnął nosem i przestał się zastanawiać, kto
co przekroczył i po co. Podczołgał się do krawędzi dziury i
wyjrzał.
Zobaczył ludzkie nogi. Konkretnie kobiece, bo to one z zasady
nosiły mniej praktyczne buty.
Można się wiele dowiedzieć o ludziach, oglądając ich buty,
zwłaszcza że to było wszystko, co nomy mogły dokładnie obejrzeć.
Reszta przeciętnego człowieka znajdowała się zdecydowanie za
wysoko, jak na zasięg wzroku noma.

background image

Masklin energicznie pociągnął nosem.
- Gdzieś blisko jest jedzenie! - oznajmił zdecydowanie.
- Jakie? - zaciekawił się Angalo.
- Jak to jakie? - Gurder przepchnął się obok niego. - Co to kogo
obchodzi jakie?! Ważne, że da się zjeść!
- Angalo, łap go! - Masklin zablokował przejście, aby Gurder nie
mógł iść dalej. - I nie pozwól mu się nigdzie ruszyć.
I zanim Gurder zdążył zareagować, wypadł na zewnątrz, dopadł
zasłony i wysunął zza niej oko i brew.
Pomieszczenie było czymś w rodzaju Emporium z Przysmakami -
kobiety wyjmowały ze ściany tace z jedzeniem. Nomy mają
znacznie lepszy węch niż lisy; Masklin oblizał się i przełknął ślinę.
Musiał samokrytycznie przyznać, że polowanie czy zbieranie
owoców i ziół nigdy nie dały tak dobrego jedzenia jak to, które
można znaleźć w pobliżu ludzi. Jedna z kobiet wyciągnęła ze
ściany ostatnią tacę, zamknęła drzwi i postawiła ją na wózek.
Kółka były tak wysokie jak sam Masklin, o czym ten miał okazję
się przekonać, gdy wózek znalazł się koło zasłony.
Gdy popiskujące kółko przejechało obok niego, Masklin podjął
desperacką decyzję, całkowicie zresztą zwariowaną - skoczył i
schował się między butelkami. Chwilowo wyglądało to znacznie
atrakcyjniej niż siedzenie w dziurze z parą idiotów.
Ledwie znaleźli się za drugą zasłoną, miał przegląd imponujących
rzędów butów - czarnych, brązowych, ozdobnych, ze
sznurowadłami albo bez nóg, bo część ludzi zostawiła buty bez
zawartości. W miarę jak wózek przejeżdżał między rzędami
foteli, miał także okazję obejrzeć sporą kolekcję nóg. Czasami
zdarzały się w spódnicach, ale zdecydowana większość była w
spodniach.
Korzystając z okazji, Masklin zaczął przyglądać się wyższym
partiom - nomy w końcu nieczęsto miały sposobność oglądać
nieruchomo siedzących ludzi. Najpierw były rzędy tułowi w
rozmaitych strojach, potem szeregi głów z twarzami, a potem...
gwałtowny nur między butelki.
Kolejną bowiem twarzą, jaką Masklin zobaczył, było brodate
oblicze Wnuka Richarda, 39, który spoglądał prosto na niego,

background image

Masklina.
To była twarz z fotografii: od brody zaczynając, przez całą masę
zębów aż do włosów, które wyglądały, jakby je wyrzeźbiono z
czegoś błyszczącego, a nie jakby najzwyczajniej w świecie
wyrosły.
To był Wnuk Richard, 39.
Wnuk Richard, 39, przez chwilę mu się przyglądał, po czym
brodate oblicze cofnęło się i spojrzało w inną stronę. Masklin
przekonywał sam siebie, że nie mógł zostać zauważony, po czym
zastanawiał się, jaka będzie reakcja Gurdera, gdy mu o tym
powie.
Stwierdził, że ten jak nic dostanie szału. Albo zwariuje.
Zdecydował, że chwilowo pozostawi go w nieświadomości -
Gurder i tak był wyjątkowo podekscytowany. Zresztą i bez tego
mieli wystarczająco dużo kłopotów. No i nie dawała mu spokoju
jedna sprawa: Wnuk, 39 - albo przed nim było trzydziestu ośmiu
innych Wnuków Richardów, co mu jakoś niezbyt pasowało, albo
był to gazetowy sposób mówienia, że ma on trzydzieści dziewięć
lat. Czyli jest prawie w połowie tak stary jak Sklep... a sklepowe
nomy twierdziły, że Sklep jest tak stary jak świat, co oczywiście
nie mogło być prawdą, ale...
Intrygowało go, jak się czuje ktoś, kto żyje prawie wiecznie.
Naturalnie, nie przeszkadzało mu to w sprawdzeniu zawartości
półki, na której się znalazł. Stały tam głównie butelki, ale było też
trochę torebek zawierających coś twardego i nieco mniejszego od
jego pięści. Nie mogąc dojść, co to takiego, rozciął najbliższą
nożem i wyciągnął jedno coś.
Był to solony orzeszek.
Niewiele, ale na pewno spożywcze.
Złapał za paczkę, gdy nad półką pojawiła się dłoń.
Miała czerwone paznokcie i była wystarczająco blisko, by go
dotknąć. Powoli sięgnęła obok, złapała inną torebkę orzeszków i
cofnęła się.
Dopiero znacznie później Masklin uświadomił sobie, że
właścicielka dłoni w żaden sposób nie mogła go dostrzec - po
prostu sięgnęła na oślep po coś, o czym wiedziała, gdzie jest, a to z

background image

całą pewnością nie obejmowało jego - Masklina.
Ale to było później. Teraz, gdy dłoń prawie złapała go za głowę,
wszystko wyglądało inaczej. Bez namysłu skoczył z toczącego się
wózka, przeturlał się po wykładzinie zwanej też dywanem i
wśliznął pod najbliższy fotel.
Nie czekał nawet na złapanie tchu - z doświadczenia wiedział, że
jest to najlepszy moment, żeby coś złapało łapiącego oddech.
Slalomem pognał przed siebie, omijając stopy, buty, gazety i
torby. Nim dotarł do zasłony, był ledwie zauważalną rozmazaną
smugą nawet dla normalnego noma. Przemknął przez
pomieszczenie, dopadł dziury i skoczył w nią szczupakiem, nie
dotykając nawet brzegów.
* * *
- Solony orzeszek na trzech chłopa?! - W głosie Angala było
czyste zdumienie. - Mamy na niego patrzeć czy obwąchać?
- A czego byś chciał? - parsknął ponuro Masklin. - Żebym się
ukłonił i oznajmił tej, co daje jedzenie, że jest tu trzech takich
niewysokich głodomorów jak ja?
Angalo przyjrzał mu się uważnie - Masklin odzyskał już oddech,
ale wciąż był mocno zarumieniony. Ocenił, że można
zaryzykować, i powiedział ostrożnie:
- Można by spróbować.
- Że co?!
- No cóż, gdybyś był człowiekiem, to spodziewałbyś się, że nas
zobaczysz w samolocie? - spytał spokojnie Angalo.
- Oczywiście, że nie...
- Więc jakbyś zobaczył, to byłbyś ciężko zaskoczony, tak?
- Proponujesz, żebyśmy celowo pokazali się jakiemuś
człowiekowi? - spytał podejrzliwie Gurder. - Nigdy przecież tego
nie robiliśmy.
- Właśnie prawie mi się udało - dodał Masklin. - I nie zamierzam
tego powtarzać!
- Wolicie zagłodzić się na śmierć, gapiąc się na jednego orzeszka?
Gurder przyjrzał się orzeszkowi z urazą. W Sklepie jedli orzeszki
solone i inne - przeważnie w okolicach Kiermaszu
Gwiazdkowego. Wtedy trafiało się sporo przysmaków, które z

background image

rzadka pojawiały się na półkach. Orzeszki stanowiły doskonały
deser. Być może też były miłą przekąską. A już na pewno
głodnemu nomowi nie mogły zastąpić uczciwego posiłku.
Zwłaszcza jeden orzeszek.
- To jaki jest plan? - spytał z rezygnacją.
* * *
Jedna z rozdających jedzenie kobiet wyciągała ze ściany kolejne
tace, gdy kątem oka dostrzegła w górze jakiś ruch. Wolno uniosła
głowę, odwracając ją jednocześnie.
Coś małego i czarnego obniżało się powoli tuż obok jej nosa.
Owo coś wsadziło sobie kciuki w uszy, pomachało dłońmi i
pokazało jej język.
- Thrrrrrriip! - zawyło.
Kobieta upuściła tacę, która z łomotem spadła na wykładzinę,
wciągnęła powietrze z odgłosem przypominającym opadający
dźwięk syreny przeciwmgielnej, uniosła dłonie do twarzy i
pisnęła. Odwróciła się powoli, chwiejąc się niczym padające
drzewo, i uciekła.
Gdy wróciła z drugą kobietą, małego cosia już nie było.
Podobnie jak jedzenia na tacy.
* * *
- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłem wędzonego łososia -
przyznał szczęśliwy Gurder.
- Mmmph - zgodził się Angalo.
- Uważaj, bo się zakrztusisz - upomniał go Gurder. - Poza tym
łososia nie powinno się żuć, tylko jeść. A ty go ładujesz oburącz
do ust i obcinasz, co się nie mieści. Co by sobie inni o tobie
pomyśleli, widząc takie maniery?
- Tu nyoko ne... - Angalo przełknął i dokończył: - Tu nikogo nie
ma, tylko ty i Masklin. A co wy o mnie myślicie, wiem aż za
dobrze.
- Trzeba przyznać, że ładnie zawyłeś - odezwał się Masklin,
wycinając wieko pojemnika z mlekiem.
Pojemnik był prawie nomiej wielkości.
- Też tak myślę - zgodził się Gurder bez zbędnej samokrytyki. -
Wreszcie normalne jedzenie z naturalnych źródeł, jak puszki i

background image

butelki. I nie trzeba niczego czyścić ani płukać. Tu jest ciepło i
przyjemnie i tak powinien podróżować uczciwy nom. Ktoś może
chce... tego?
Pytanie spotkało się ze zgodną odmową, a dotyczyło talerza z
czymś przezroczyście różowym, lśniącym i trzęsącym się przy
lada dotknięciu. Wewnątrz tego czegoś była wiśnia, a całość w
jakiś sposób wyglądała całkowicie niejadalnie. W każdym razie
na tyle, że nie miałoby się ochoty tego spróbować nawet po
tygodniowej głodówce. Zasada ta, ma się rozumieć, nie dotyczyła
wszystkożernego Gurdera.
- I jak to smakuje? - spytał z mieszaniną fascynacji i obrzydzenia
Masklin, gdy Gurder przełknął.
- Różowo - odparł zapytany, biorąc kolejną porcję.* [przyp.:
Niewielkie talerzyki z czymś trzęsącym się i smakującym różowo
pojawiają się praktycznie przy każdym posiłku serwowanym w
samolocie i nikt nie wie dlaczego. Powód jest prawdopodobnie
natury religijnej.]
- Ktoś chce na deser orzeszka? - spytał Angalo. - Nie? To go
wyrzucę.
- Nie! - zaprotestował zdecydowanie Masklin. - Nie marnuj
całkiem dobrego jedzenia.
- To zboczenie - zawtórował mu Gurder.
- Co do zboczenia, nie jestem pewien - odezwał się Masklin po
namyśle. - Ale głupota na pewno. Wsadź go do plecaka: nigdy nie
wiadomo, kiedy taki orzech może się przydać.
Angalo wsadził, ziewnął i przeciągnął się.
- Umyłbym się - ocenił.
- Nigdzie nie widziałem żadnej wody, choć tu gdzieś musi być
zlew albo łazienka - odparł Masklin. - Kłopot w tym, że nie mam
pojęcia, gdzie by jej należało szukać, i nie zamierzam tego robić.
- A właśnie łazienka... - zaczął Angalo, poważniejąc.
- Z drugiej strony tej rury, jeśli łaska - przerwał mu Gurder.
- „I nie na druty, bo zrobisz zwarcie” - dodała niespodziewanie
dobrowolnie Rzecz.
Angalo przytaknął dziwnie potulnie i zniknął za rurą.
Gurder ziewnął i przeciągnął się.

background image

- Ta dająca jedzenie nie będzie nas szukać? - zaciekawił się od
niechcenia.
- Wątpię - zastanowił się Masklin. - Jak jeszcze mieszkaliśmy przy
drodze, zanim trafiliśmy do Sklepu, ludzie na pewno nas czasami
widywali, ale myślę, że nie wierzyli własnym oczom. Jakby
wierzyli, to nie robiliby tych ohydnych ozdóbek ogrodowych.
Nikt, kto zobaczył prawdziwego noma, by ich nie robił.
Gurder wyjął z zanadrza habitu fotografię Wnuka Richarda.
Nawet w półmroku Masklin bez trudu rozpoznał człowieka z
fotela. Co prawda tamten nie miał na twarzy kresek od złożenia
na czworo i nie składał się z setek czarnych i mniej czarnych
kropek, ale poza tym...
- Myślisz, że on gdzieś tu jest? - spytał Gurder z nadzieją.
- Może być. - Masklin poczuł się nagle nieswojo. - Posłuchaj...
może Angalo ma rację, chociaż tak w ogóle to go ponosi. Może
Wnuk Richard to też człowiek. Wiesz, w końcu to ludzie
zbudowali Sklep dla innych ludzi, a wasi przodkowie wprowadzili
się tam, bo było ciepło i sucho. I...
- Wiesz, nie będę cię słuchał. Nie będę słuchał, jak ktoś mi
wmawia, że jesteśmy jak myszy czy szczury. Jesteśmy inni!
- Nikt nie mówi, że jesteśmy odmianą szczura! Rzecz całkiem
konkretnie mówi, że pochodzimy zupełnie skądinąd.
- Może pochodzimy, a może nie. - Gurder złożył starannie zdjęcie.
- To bez znaczenia.
- Dla Angala na przykład ma duże znaczenie, jeśli to prawda.
- I tego właśnie nie rozumiem. Jest wiele rodzajów prawdy. -
Gurder wzruszył ramionami. - Mogę na przykład powiedzieć, że
jesteś kurzem, sokami i kośćmi, i to jest prawda. A mogę
powiedzieć, że masz w głowie coś, co odchodzi, gdy umierasz, i to
też jest prawda. Spytaj Rzecz.
Na czarnej powierzchni sześcianu rozbłysły różnokolorowe
światełka w dziwnym wzorze.
- Nigdy nie pytałem jej o takie sprawy - przyznał Masklin.
- Dlaczego? To pierwsze pytanie, jakie ja bym zadał.
- Pewnie by odpowiedziała: „Niedokładne parametry” albo „Brak
danych do obliczeń”. Zawsze w ten sposób odpowiada, jak nie

background image

wie, a nie chce się do tego przyznać. Prawda?
Rzecz nie odpowiedziała, ale światełka zmieniły wzorek.
- Rzecz? - powtórzył Masklin.
- „Monitoruję transmisję.”
- Często tak robi, jak jej się nudzi - wyjaśnił Masklin. - Słucha
niewidocznych rozmów w powietrzu. Posłuchaj, Rzecz, bo to
ważne. Chcemy...
Światełka ponownie się zmieniły - teraz większość była czerwona.
- Rzecz, chcielibyśmy...
W Rzeczy zaklikało coś, co miało oznaczać odchrząknięcie.
- „W kabinie pilotów zauważono noma!”
- Posłuchaj, my... Co?!
- „Powtarzam: nom został zauważony w kabinie pilotów.”
Masklin rozejrzał się nerwowo.
- Angalo?!
- „Jest to nadzwyczaj prawdopodobne.”

Rozdział trzeci
PODRÓŻUJĄCY LUDZIE: duże, nomopodobne stworzenia.
Wielu ludzi spędza mnóstwo czasu, podróżując z miejsca na
miejsce. Jest to dość dziwne, gdyż tam, dokąd się udają, i tak jest
już aż za dużo ludzi.
Patrz także: ZWIERZĘTA, INTELIGENCJA, EWOLUCJA i
MUSZTARDA
Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów,
napisana przez Angala de Pasmanterii
Masklin i Gurder nawet nie starali się zachowywać cicho,
wędrując plątaniną rur i kabli.
- Tak mi się wydawało, że to za długo trwa!
- Nie powinieneś puszczać go samego! Wiesz, jaką ma fiksację na
punkcie kierowania różnymi rzeczami!
- To co, miałem go za głowę trzymać?!
- Raczej mieć na niego oko... Gdzie teraz?
* * *
Angalo był zawiedziony, że wewnątrz samolotu nie było kupy

background image

drutów, rur i dźwigni. Tu były i druty, i rury, i wszystko poza
dźwigniami - cały okablowany i ciasny świat między ścianami i
pod podłogą.
* * *
- Jestem na to za stary! Jest taki czas w życiu, że ma się
serdecznie dość czołgania się po przewodach latających maszyn!
- A ile razy już to robiłeś?
- Raz za dużo!
- „Jesteśmy prawie na miejscu” - odezwała się Rzecz.
- Tak się kończy świadome pokazywanie się! Oto Sąd! -
zadeklarował Gurder.
- Czyj?
- Co znaczy czyj?!
- Ktoś musi osądzić, więc pytam, czyj to sąd?
- To sąd w ogólnym znaczeniu tego słowa!
Masklin popatrzył na niego z politowaniem i spytał:
- Gdzie teraz, Rzecz?
- „Wiadomość od pilota mówiła o kabinie samolotu. Kabina jest
przed nami. Jest tam dużo komputerów.”
- To pogadaj z nimi i dowiedz się, gdzie jest Angalo.
- „One nie są specjalnie inteligentne. Rozmowa z nimi to jak
rozmowa z dziećmi, więcej mogę się dowiedzieć, słuchając.”
- No, to co będziemy robić? - spytał Gurder. - Czekać?
- Nie będziemy czekać, tylko go... - Masklin zawahał się i umilkł:
na końcu języka miał ładne i pociągające słowo „uratujemy”,
tylko że zaraz za nim majaczyło prostsze i zdecydowanie nie
pociągające słówko „jak?” - Nie sądzę, żeby mu chcieli zrobić
krzywdę. Raczej chcą go złapać i gdzieś umieścić. Myślę, że
powinniśmy znaleźć miejsce, z którego będziemy mogli wszystko
zobaczyć.
Tylko że rozglądając się po labiryncie kabli, rur, wsporników i
przewodów, Masklin poczuł się dziwnie bezradny.
- To lepiej, żebym ja prowadził - odezwał się rzeczowo Gurder.
- Dlaczego?
- Jesteś dobry na otwartej przestrzeni, ale do tego, żeby umieć
chodzić w ścianach, trzeba się wychować w Sklepie. - Gurder

background image

przepchnął się na prowadzenie, rozejrzał się i zatarł z
zadowoleniem ręce. - O, właśnie. - Złapał przewód i wjechał po
nim w szczelinę, której Masklin nawet nie zauważył.
- Młodość mi się przypomina - ucieszył się Gurder. - Nie takie
rzeczy się wtedy wyprawiało... Według mnie teraz w dół, tylko
uważaj na druty... tak, tu jest szyb windy, a tu centralka
telefoniczna, to my tędy...
- Słyszałem, jak ostatnio perorowałeś, że dzieciaki za dużo czasu
marnują na włażenie w różne kąty i wymyślanie psikusów...
- Cóż... teraz aż się roi od młodocianych przestępców. Za mojej
młodości to był duch w narodzie, a to zupełnie co innego.
Spróbujmy tu...
Przeczołgali się między dwiema ciepłymi ścianami z metalu, w
końcu zobaczyli przed sobą dzienne światło. Ostrożnie przepełzli
ostatni kawałek i wyjrzeli.
Znajdowali się mniej więcej w połowie tylnej ściany czegoś, co
miało dziwny kształt i z grubsza przypominało kabinę ciężarówki.
Tyle że choć kierowcy mieli więcej miejsca, znacznie więcej było
tu urządzeń - ściany i sufit pełne były światełek, przełączników,
dźwigni i guzików. Gdyby Dorcas to zobaczył, żadna siła by go
stąd nie wyciągnęła.
Dwóch ludzi klęczało na wykładzinie, a jedna z dających jedzenie
kobiet stała nad nimi. Wszyscy troje porykiwali i pojękiwali.
- Ech, ta ludzka mowa... - westchnął Masklin. - Żebyśmy ją tak
mogli zrozumieć...
- „To uważaj, zaczynam tłumaczyć” - odezwała się
niespodziewanie Rzecz.
- Rozumiesz te dźwięki?!
- „Oczywiście. Oni mówią tak samo jak wy, tylko znacznie
wolniej.”
- Co? I nigdy nam tego nie powiedziałaś?!
- „Nie pytaliście. Są miliardy rzeczy, których wam nie
powiedziałam, i nie o to chodzi. Mam zacząć czy nie?”
- Jak najbardziej - zapewnił pospiesznie Masklin. - Najlepiej od
tego, co właśnie mówią.
- „Jeden z tych, co klęczą, powiedział, że to musiała być mysz, a

background image

ten drugi, że w to uwierzy, jak ten pierwszy pokaże mu mysz w
ubraniu. A kobieta dodała, że to, co jej pokazało język i rzuciło
porzeczką, to na pewno nie była mysz.”
- Co to jest „porzeczka”?
- „Mały czerwony owoc rośliny Ribes spicatum.”
- Rzuciłeś w nią owocem? - Masklin popatrzył na Gurdera ze
zgrozą… - Skąd go miałeś?
- Jakbym miał, to bym zjadł, a nie rzucał. To znowu jakieś
głupoty: co innego mówi, a o co innego im chodzi, jak na tych
znakach drogowych. Ja zrobiłem tylko „Thrrrriiip”.
- „Jeden z klęczących właśnie powiedział, że to, o czym nie
wiedzą, co to jest, ukryło się za tym panelem i nigdzie dalej już
nie może uciec.”
- O, wyjął kawałek ściany - zdziwił się Masklin. - I wsadził w
otwór rękę...
Klęczący zawył.
- „Mówi, że go ugryzło” - poinformowała Rzecz. - „Dosłownie
powiedział: »To gówno mnie ugryzło!«”
- To musi być Angalo - zdecydował autorytatywnie Gurder. -
Jego ojciec był taki sam: jak go zapędzono do kąta, zawsze
dostawał szału.
- Przecież oni nie wiedzą, że to Angalo! Nie słyszałeś?! Nie wierzą
w nas i są przekonani, że to mysz. Musimy go wyciągnąć, zanim
go złapią albo uszkodzą!
- Możemy się pewnie dostać do niego po przewodach w ścianie,
ale to za długo potrwa... - ocenił Gurder.
Masklin rozejrzał się desperacko po kabinie - oprócz trójki
usiłującej złapać Angala było w niej jeszcze dwóch pilotów,
którzy spokojnie siedzieli w swoich fotelach.
- Wyszły mi pomysły - przyznał smętnie. - Rzecz, możesz coś
wymyślić?
- „Bardzo wiele rzeczy. Mogę wymyślić praktycznie wszystko.”
- Chodzi mi o to, czy możesz coś zrobić, żeby nam pomóc
uratować Angala?
- „Mogę.”
- No to zrób.

background image

- „Już robię.”
W okamgnieniu w kabinie zawyły basowo alarmy i rozbłysły
pulsujące światełka. Obaj piloci ożyli i niezwykle energicznie, jak
na ludzi, zaczęli przestawiać przełączniki i dźwignie, krzycząc do
siebie.
- Co się dzieje? - zdziwił się Masklin.
- „Prawdopodobnie zdenerwowali się, że już nie pilotują tego
samolotu” - poinformowała go z samozadowoleniem Rzecz.
- To kto go pilotuje?
- „Ja” - odparł skromnie czarny sześcian, błyskając światełkami.
* * *
Jedna z żab spadła z gałęzi i cicho zniknęła wśród liści. Ponieważ
była lekka i nieduża, nie jest wykluczone, że nic się jej nie stało.
Mogła wylądować cała i zdrowa pod drzewem, doświadczając
drugiego z najbardziej interesujących przeżyć, jakie przytrafiły
się kiedykolwiek żabom drzewnym.
Reszta uparcie posuwała się naprzód.
* * *
Masklin pomógł Gurderowi przecisnąć się przez przewężenie w
kolejnym tunelu z przewodami. Nad głowami słyszeli ludzkie
kroki i porykiwania, dobitnie świadczące, że ludzie mają kłopoty.
- Wydaje mi się, że nie są zbyt szczęśliwi - sapnął Gurder.
- Ale przynajmniej nie mają czasu szukać czegoś, co
prawdopodobnie jest myszą.
- Przecież to Angalo, nie mysz!
- Ale potem będą przekonani, że to była mysz. Jak go nie złapią,
ma się rozumieć. Tak mi się widzi, że ludzie bardzo nie lubią
dziwnych i niezrozumiałych rzeczy.
- To zupełnie jak my - ocenił Gurder.
Masklin przyjrzał się krytycznie ściskanej pod pachą Rzeczy i
spytał:
- Ty naprawdę kierujesz tym samolotem?
- „Owszem.”
- Zawsze myślałem, że aby czymś kierować, trzeba kręcić
kierownicą, przestawiać dźwignie i robić różne takie rzeczy.
- „To wszystko w samolocie robią maszyny. Ludzie naciskają

background image

guziki i przestawiają przełączniki tylko po to, żeby im powiedzieć,
co mają zrobić.”
- No dobrze - zgodził się Masklin. - Ale ty niczego nie naciskasz i
nie przestawiasz. To co konkretnie robisz?
- „Dowodzę.”
Masklin zastanowił się chwilę, wsłuchując się w stłumiony huk
silników.
- To trudne zajęcie? - spytał wreszcie.
- „Samo z siebie nie, ale ludzie próbują mi przeszkadzać.”
- W takim razie lepiej będzie, jak szybko znajdziemy Angala -
ocenił Gurder. - Idziemy!
Skręcili w kolejną metalową tubę z wiązkami przewodów.
- Tak w ogóle to powinni nam być wdzięczni, że pozwalamy
naszej Rzeczy wykonywać ich robotę za nich - ogłosił
niespodziewanie Gurder.
- Obawiam się, że oni mogą mieć o tym inne zdanie - zauważył
ostrożnie Masklin.
- „Lecimy na wysokości pięćdziesięciu pięciu tysięcy stóp z
prędkością tysiąca trzystu pięćdziesięciu dwóch mil na godzinę” -
oznajmiła nagle Rzecz, a gdy nikt tego nie skomentował, dodała: -
„To bardzo wysoko i bardzo szybko.”
- To dobrze - powiedział Masklin, do którego dotarło, że trzeba
coś powiedzieć.
- „To naprawdę szybko.”
Przecisnęli się przez szparę w metalowych płytach.
- „To szybciej, niż leci pocisk.”
- Zadziwiające - mruknął Masklin.
- „Dwa razy szybciej niż dźwięk w tej atmosferze.”
- O rany.
- „Ujmując sprawę inaczej: przy tej prędkości dotarlibyśmy ze
Sklepu do kamieniołomu w mniej niż piętnaście sekund.”
- To dobrze, żeśmy tego concorde’a nie spotkali w czasie jazdy -
zauważył Masklin.
- Przestań się z nią droczyć - wtrącił Gurder. - Ona chce, żebyś ją
pochwalił i powiedział, że jest dobrym chłopcem... znaczy się
Rzeczą.

background image

- „Wcale nie chcę” - odezwała się natychmiast Rzecz. - „Po prostu
próbuję wam wytłumaczyć, że to bardzo wyspecjalizowana
maszyna, wymagająca uważnej kontroli i dobrej koordynacji.”
- To może lepiej byłoby, jakbyś tyle nie gadała - zaproponował
Masklin. - To utrudnia koncentrację, wiem po sobie.
Rzecz wyświetliła mu wybitnie jaskrawy wzorek.
- To nie było uprzejme - zauważył Gurder.
- Nie szkodzi. Prawie rok robiłem, co mi kazała, i ani razu nie
usłyszałem nawet głupiego „dziękuję”. A tak w ogóle, to jak
wysoko jest te całe pięćdziesiąt pięć tysięcy stóp?
- „Dziesięć mil, czyli dwa razy dalej niż ze Sklepu do
kamieniołomu.”
Gurder znieruchomiał.
- Jesteśmy tak daleko w górze? - spytał słabo i spojrzał na
podłogę. - Ooops...
- Tylko teraz ty nie zaczynaj! - warknął Masklin. - Mamy dość
problemów z Angalem. Przestań się tak kurczowo trzymać
ściany!
Gurder zbielał.
- Musimy być tak wysoko jak te białe, kudłate chmury -
wykrztusił.
- „Nie.”
- To dobrze - odetchnął Gurder.
- „One są znacznie niżej.”
- Ooops...
Masklin złapał go za ramię i potrząsnął energicznie.
- Angalo, pamiętasz?
Gurder przełknął ślinę i powoli ruszył do przodu, kurczowo
trzymając się wszystkiego, na co natrafił. Poruszał się z
zamkniętymi oczyma.
- Nie możemy tracić głowy, nawet jeśli jesteśmy tak wysoko -
dodał Masklin, spoglądając odruchowo na podłogę: metal
wyglądał równie solidnie jak przedtem. Żeby coś przezeń
zobaczyć, potrzebna była wyobraźnia.
Problem polegał na tym, że miał pracowitą wyobraźnię.
- Ugh... - mruknął.

background image

- Dalej, Gurder, podaj mi rękę.
- Przecież jest przed twoim nosem?!
- Tak? A, to przepraszam, trudno coś zauważyć, jak się ma
zamknięte oczy...
* * *
Po kolejnych dwóch odgałęzieniach Gurder oznajmił ponuro:
- To na nic. Tu nie ma dziury wystarczająco dużej, żeby się przez
nią przecisnąć. Gdyby była, to do tej pory przynajmniej Angalo
by ją znalazł.
- Musimy znaleźć sposób dostania się do kabiny i wyciągnięcia go
od wewnątrz - zdecydował Masklin.
- Przy tych wszystkich ludziach?!
- Jeśli Rzecz się postara, to będą zbyt zajęci, żeby nas zauważyć.
Postarasz się?
- „Postaram się” - obiecała Rzecz.
* * *
Jest takie miejsce, wysoko, gdzie nie ma już dołu.
Troszkę niżej po niebie mknął biały trójkątny kształt,
prześcigając noc i słońce, i w ciągu zaledwie kilku godzin
przemierzając ocean, który kiedyś był krańcem świata...
* * *
Masklin ostrożnie opuścił się na podłogę i poczołgał do przodu.
Ludzie nawet nie spoglądali w jego stronę. Posunął się na
czworakach ku otworowi, w którym ukrywał się Angalo. Miał
nadzieję, że Rzecz faktycznie wie, jak kierować samolotem.
Poza tym nienawidził być na tak otwartej przestrzeni bez
możliwości ukrycia się w razie niebezpieczeństwa. Naturalnie, w
czasach gdy samotnie polował, zdarzały się gorsze miejsca - tak
złe, że gdyby go coś złapało, to nawet zanim wiedziałby co, byłby
już przekąską. Ale wtedy chociaż był świadom niebezpieczeństwa,
a nikt nie wiedział, co ludzie mogą zrobić ze złapanym nomem...
Z ulgą dotarł do pogrążonego w cieniu kąta w pobliżu otworu.
- Angalo! - syknął przeraźliwie.
Przez moment panowała cisza, po czym zza kępy przewodów
rozległo się pytanie:
- A kto pyta?

background image

- A ile razy chcesz zgadywać? - spytał Masklin już normalnym
głosem.
Przewody poruszyły się i na podłogę zeskoczył Angalo.
- Gonili mnie! - oznajmił. - A potem jeden wsadził rękę i...
- Wiem, widziałem. Zbieramy się stąd, dopóki są zajęci - przerwał
mu Masklin, ruszając pędem.
- A czym? - zaciekawił się Angalo, ruszając za nim. - Co się
dzieje?
- Rzecz kieruje samolotem.
- Jak?! Przecież nie ma rąk! Nie może zmienić biegów ani nie...
- Mówi, że dowodzi komputerami, które to robią. Rusz się!
- Wyjrzałem przez okno. Tu wokoło jest samo niebo! -
entuzjazmował się Angalo.
- Nie przypominaj mi!
- Pozwól mi tylko raz spojrzeć...
- Zaraz ci przyłożę! Gurder na nas czeka i nie potrzebujemy
dodatkowych kłopotów i tak...
Rozległ się dziwny odgłos - jakby ktoś się dusił.
Bardzo powoli i gdzieś wysoko.
Obaj unieśli głowy.
Patrzył na nich człowiek - miał otwarte usta i taką minę jak ktoś,
kto ma poważne problemy z wytłumaczeniem samemu sobie, co
widzi. Zaczynał już nawet się pochylać.
Angalo i Masklin spojrzeli po sobie i wrzasnęli chórem:
- W nogi!
* * *
Gurder czekał podenerwowany w cieniu przy drzwiach, gdy
Masklin i Angalo minęli go pędem, nic nie mówiąc. Nie tracąc
czasu na pytania, podkasał sutannę i pognał za nimi.
- Co się dzieje? - spytał, doganiając Angala. - Co się...?
- Człowiek nas goni!
- Nie zostawiajcie mnie!
Masklin miał zdecydowane prowadzenie w tym biegu między
rzędami siedzących ludzi, którzy nie zwracali na nich
najmniejszej nawet uwagi.
- Niepotrzebnie... stanęliśmy... - wysapał. - Widoków... ci się...

background image

zachciało...!
- Może... już nigdy... nie będziemy... mieć... takiej... okazji...! -
odsapał Angalo.
- Właśnie! - Podłoga z lekka stanęła dęba.
- Rzecz, co się dzieje?!
- „Odwracam ich uwagę.”
- To przestań! Wszyscy tutaj! - polecił Masklin.
Wpadł między dwa fotele, omijając parę butów, i wylądował
płasko na wykładzinie.
Pozostała dwójka wylądowała obok niego.
Znieruchomieli kawałek od gigantycznych stóp.
Masklin przysunął Rzecz do ust i rozkazał szeptem:
- Oddaj im ich samolot!
- „Miałam nadzieję, że pozwolisz mi wylądować” - coś w
pozbawionym intonacji głosie zabrzmiało zupełnie jak Angalo.
- A wiesz, jak czymś takim wylądować?
- „Poprzez naukę nabiera się doświadczeń, a...”
- Oddaj im go natychmiast!
Samolotem leciutko szarpnęło, a na powierzchni sześcianu
zmienił się wzór światełek.
Masklin odetchnął z ulgą i zaproponował:
- Może przez najbliższe pięć minut wszyscy dla odmiany
zachowywaliby się sensownie?
- Przepraszam. - Angalo spróbował wyglądać przepraszająco, ale
mu się nie udało: błyszczące oczy i nieco szaleńczy uśmiech
wyraźnie wskazywały, że jest bliski spełnienia marzeń. - Po
prostu... wiecie, że nawet pod nami jest niebiesko? Jakby zupełnie
tam w dole nie było ziemi! I...
- Jeśli Rzecz spróbuje kolejnych lekcji latania, to może okazać się
prawdą - przerwał mu ponuro Masklin. - Więc lepiej jej nie
prowokować, zgoda?
Przez chwilę siedzieli pod siedzeniem w milczeniu.
Ciszę przerwał Gurder, całkiem spostrzegawcze:
- Ten człowiek ma dziurawą skarpetkę!
- No to co? - spytał Angalo.
- Nic. Tylko nigdy nie pomyślałem, że ludzie też miewają

background image

dziurawe skarpetki.
- Dziury i skarpetki przeważnie występują razem - zauważył
Masklin. - A w najlepszym wypadku blisko siebie.
- Chociaż te skarpetki są całkiem porządne - ocenił Angalo.
Masklin przyjrzał się skarpetkom - dla niego wyglądały
normalnie. Jak te, których w Sklepie używali jako śpiworów.
- Skąd wiesz? - spytał zaintrygowany.
- Bo to Jegostyl Zapachoodporne. Gwarantowane 85 purcent
Polyputheketlon. W Sklepie takie sprzedawano i były znacznie
droższe od innych. Widzisz, tam jest metka.
Gurder westchnął ciężko.
- To był dobry Sklep - wymamrotał cicho.
- Widzisz te buty? - Angalo wskazał wielkie białe kształty
przypominające wyciągnięte na brzeg łodzie. - To Niezbędne
Uliczne Obuwie z Prawdziwą Gumową Poszewką. Też drogie.
- Nigdy nie byłem ich zwolennikiem - wtrącił Gurder. - Za jasne.
Wolałem Męskie Brązowe, Sznurowane. Można się w nich było
naprawdę wygodnie wyspać.
- Te Uliczne też były w Sklepie? - spytał ostrożnie Masklin.
- Owszem. Jako Oferta Specjalna.
- Hmm.
Masklin wstał i obszedł sporą skórzaną torbę, wepchniętą pod
siedzenie, potem wspiął się po niej i szybciutko wyjrzał ponad
poręcz fotela. Po czym zsunął się na podłogę i stwierdził
radosnym tonem:
- No, no...! To też sklepowa torba, prawda?
Gurder i Angalo przyjrzeli się krytycznie torbie.
- Nigdy za dużo czasu nie spędziłem w Dziale Turystycznym -
przyznał Angalo. - Ale to może być Specjalna Skórzana Torba
Podróżna.
- Dla Roztropnego Samodzielnego Kierownika? - dodał Gurder. -
Bardzo możliwe.
- A zastanawialiście się, jak stąd wyjdziemy? - spytał Masklin.
- Tak samo jak weszliśmy? - odparł pytająco Angalo, który nie
poświęcił temu chwili namysłu.
- Obawiam się, że to może być niewykonalne. Wydaje mi się, że

background image

ledwie wylądujemy, ludzie zaczną nas szukać, nawet jeśli będą
przekonani, że szukają myszy. Jak ja bym był na ich miejscu, to
bym szukał: nigdy nie wiadomo, co taka mysz może zrobić z
przewodem. A jak się jest dziesięć mil nad ziemią i mysz zrobi
sobie ubikację w komputerze, to może nie być wesoło. I tak mi się
wydaje, że ludzie do tych poszukiwań podejdą całkiem poważnie.
Więc najlepiej byłoby, gdybyśmy wyszli stąd razem z ludźmi.
- Stratują nas! - zauważył rozsądnie Angalo.
- Jakbyśmy byli w takiej, dajmy na to, torbie, to by nas nie
stratowali - zauważył jeszcze rozsądniej Masklin.
- Niedorzeczność! - oburzył się Gurder.
Masklin wziął głęboki oddech i wypalił:
- Widzisz, ona należy do Wnuka Richarda! - Korzystając z
całkowitego osłupienia pozostałych, dodał: - Sprawdziłem. Siedzi
nad nami i czyta gazetę. Widziałem go już wcześniej i to na
pewno on.
Gurder niespodziewanie poczerwieniał i spytał podejrzanie
spokojnie:
- Chcesz, żebym uwierzył, że Wnuk Arnolda Brosa (zał. 1905) ma
dziurawe skarpetki?
- To byłyby święte skarpetki, no nie? - zachichotał Angalo. - No,
co? Pożartować nie można?!
- Sam się wdrap i zobacz - zaproponował Masklin. - Podsadzę cię,
tylko się za bardzo nie wychylaj.
W końcu obaj podsadzili Gurdera, który ważył więcej, niż na to
wyglądał.
Na dole zjawił się szybko i dziwnie milczący.
- No i? - zainteresował się Angalo.
- Na torbie są złote litery „R. A.” - dodał Masklin, patrząc
wymownie na Angala.
Gurder wyglądał, jakby zobaczył ducha.
- A, tak - ucieszył się Angalo. - Złoty Monogram za Jedyne 5.99.
Tak pisało na znaku.
- Gurder, odezwij się! - zażądał w końcu Masklin. - Przestań tak
siedzieć i mieć za złe!
- To bardzo uroczysty moment - powiedział z namaszczeniem

background image

Gurder. - Przynajmniej dla mnie.
- Gdybyśmy przecięli trochę nitki na szwie, to moglibyśmy
spokojnie dostać się do środka - poinformował go Masklin.
- Nie jestem godzien - jęknął Gurder.
- Pewno nie jesteś - zgodził się Angalo. - Ale nikomu nie powiemy.

- A Wnuk Richard nam pomoże - dodał Masklin, mając nadzieję,
że choć co drugie słowo dociera do Gurdera. - Bezwiednie, ale
pomoże, więc wszystko powinno być w porządku. Pewnie tak było
przeznaczone.
Zwrot ten często słyszał z ust Gurdera, toteż choć nie bardzo
rozumiał, kto i co przeznacza, uznał, że religijne formułki mogą
lepiej trafić do niego.
Sądząc po minie, trafiły.
- Zgoda - odezwał się w końcu Gurder. - Ale żadnego rozcinania:
wejdziemy przez suwak.
Weszli.
Co prawda suwak się w połowie zaciął, bo suwaki mają taki
zwyczaj, ale nomy nie potrzebują aż tak dużych otworów, żeby
musiały go mocno otwierać.
- A co zrobimy, jak zajrzy? - spytał Angalo, gdy już znaleźli się w
torbie.
- Nic - odparł Masklin. - Możesz się uśmiechać.
* * *
Żaby były już daleko na gałęzi. To, co wyglądało jak równa
płaszczyzna szarozielonego drzewa, okazało się labiryntem kory,
korzeni i kęp mchu. Było to niezwykle przerażające dla istot,
które spędzały całe dnie wśród płatków.
Mimo to posuwały się naprzód. Nie znały bowiem znaczenia
słowa „odwrót”. Nie znały zresztą znaczenia żadnego innego
słowa.

Rozdział czwarty
HOTELE: Miejsca, w których Podróżujący Ludzie parkują w
nocy. Inni ludzie przynoszą im jedzenie, w tym słynne Kanapki z

background image

szynką, sałatą i pomidorem. Są tam łóżka, ręczniki i takie
specjalne urządzenia, z których pada na ludzi, żeby byli czyści.
Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów,
napisana przez Angala de Pasmanterii
Ciemność.
- Masklin, tu jest strasznie ciemno!
- I niewygodnie!
- To się spróbuj jakoś zagnieździć!
- Auć! Właśnie siadłem na grzebieniu!
- „Wkrótce będziemy lądować.”
- To dobrze.
- O, tu jest jakaś tubka...
- Jestem głodny. Nie ma tu niczego do jedzenia?
- Mam orzeszka.
- Gdzie? Gdzie?
- Nie szarp się! Właśnie mi go wytrąciłeś z ręki!
- Gurder?
- Tak?
- Co ty wyprawiasz? Bo słyszę, że coś tniesz.
- Wycina sobie dziurę w skarpetce.
Cisza.
- No to co? Mogę, jak lubię, moja skarpetka.
Więcej ciszy.
- Już się lepiej czuję. Pomogło mi.
Jeszcze więcej ciszy.
- Gurder, on jest tylko człowiekiem. Nie ma w nim nic
specjalnego.
- Ale jesteśmy w jego torbie, tak?
- Tak, ale sam mówiłeś, że Arnold Bros to coś w naszych głowach.
Mówiłeś?
- Mówiłem.
- No to jak?
- Po prostu mi ulżyło, to wszystko. Temat dziur w skarpetkach
uważam za zamknięty!
- „Podchodzimy do lądowania.”
- Skąd będziemy wiedzieli, kiedy...

background image

- „Jestem pewna, że zrobiłabym to lepiej.”
- To jest ta cała Floryda? Angalo, złaź mi z czoła!
- „Tak. Kraj tradycyjnie witający osadników.”
- To my?!
- „Technicznie rzecz ujmując, jesteście raczej tranzytowcami:
jesteście w drodze do innego miejsca przeznaczenia.”
- Gdzie?!
- „Do gwiazd.”
- Aha... Rzecz?
- „Tak?”
- Są jakieś zapisy, że nomy pojawiły się tu wcześniej?
- Masklin, o co ci chodzi? Nomy to my!
- Owszem, ale tu mogą być inne nomy.
- Poza nami nie ma tu nikogo! Chyba że się dosiadł...
W ciemności rozbłysły różnobarwne światełka.
- I co?... Rzecz?
- „Sprawdzam dostępne dane. Nie ma żadnych informacji o
nomach. Wszyscy zarejestrowani imigranci byli znacznie wyżsi.”
- Imi... co?
- „Imigranci, czyli osadnicy, czyli ci, co tu przybywali.”
- Aha. Tak tylko sobie myślałem... tak się zastanawiałem, czy nie
ma nikogo poza nami.
- Słyszałeś, co powiedziała Rzecz? Nie ma żadnych informacji o
nomach, powiedziała.
- Nas do dzisiaj też nikt nie widział.
- Rzecz, wiesz, co teraz będzie?
- „Teraz będziemy przechodzić przez Imigrację i Cło. Czy
jesteście lub kiedykolwiek byliście członkami wywrotowej
organizacji?”
Cisza.
- Kto? My? Dlaczego nas o to pytasz?
- „Bo takie pytania tam zadają. Tak przynajmniej wynika z
mojego nasłuchu.”
- A, to w porządku. Nie sądzę, żebyśmy byli, a jesteśmy?
- Nie.
- Nie.

background image

- Nie. Też tak sobie myślałem, że nie jesteśmy. A co to jest
„wywrotowej”?
- „Pytanie ma na celu ustalenie, czy przybywacie, aby obalić rząd
Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.”
- Wątpię, żebyśmy chcieli... A chcemy?
- Nie.
- Nie.
- Nie chcemy. Nie muszą się nas bać.
- Sprytny pomysł... Bardzo sprytny pomysł.
- Jaki?
- Pytanie o takie rzeczy, ledwie kto przyleci. Jak ktoś się przyzna,
że chce wywrotowe obalać, to zanim skończy mówić „tak”,
wszyscy się na niego zwalą jak tona cegieł. Sprytne - przyznał z
podziwem Angalo.
- Nie chcemy niczego obalać - zapewnił Masklin. - Chcemy tylko
ukraść im jedną z tych pionowo lecących odrzutowych rakiet. Jak
one się nazywają, bo zapomniałem?
- „Promy kosmiczne. Albo wahadłowce.”
- O, właśnie. A potem zaraz sobie pójdziemy. Nie chcemy
wywoływać żadnych kłopotów.
* * *
Poczuli lekki wstrząs, gdy torba została postawiona na ziemi.
Rozległ się cichutki odgłos cięcia, całkowicie zagłuszony przez
panujący w budynku dworca lotniczego hałas, i w skórzanym
boku torby zrobił się niewielki otworek.
- I co on robi? - spytał Gurder.
- Nie pchaj się, bo nic nie widzę! - warknął Masklin. - Stoi w
kolejce.
- To trwa już całe wieki - westchnął Angalo.
- Widocznie to długa kolejka...
- A jak się wszystkich pytają o to obalanie z wywrotem, to nie
może się szybko przesuwać - dodał Gurder.
- Wolałbym o to nie pytać, ale jak zamierzamy znaleźć ten prom?
- spytał Angalo.
- Zajmiemy się tym, jak przyjdzie czas - odparł niezbyt pewnie
Masklin.

background image

- Czas przyszedł - poinformował go Angalo. - Więc jak?
Masklin wzruszył ramionami.
- Chyba nie myślałeś, że ledwie się tu zjawimy, zobaczymy
drogowskaz: „Tędy do Promu Kosmicznego”. - Angalo nie krył
złośliwości.
Masklin za to miał nadzieję, że miną skutecznie zamaskował
myśli.
- Oczywiście, że nie - oświadczył urażony.
- No, to co robimy dalej? - Angalo nie ustępował.
- My... my... zapytamy Rzecz - odparł z ulgą Masklin. - Właśnie
tak zrobimy. Rzecz?
- „Tak?”
- Co robimy dalej?
- To się chyba nazywa planowanie - dodał Angalo.
Torbę przesunięto po podłodze - najwyraźniej kolejka (a z nią
Wnuk Richard, 39) ruszyła.
- Rzecz, pytałem, co robimy...
- „Nic.”
- Jak to, mamy nic nie robić?!
- „Poprzez powstrzymywanie się przed robieniem czegokolwiek.”
- I co nam to da?
- „W gazetach napisano, że Richard Arnold udaje się na Florydę,
by uczestniczyć w wystrzeleniu satelity telekomunikacyjnego.
Dlatego też musi się udać na miejsce, w którym ten satelita się
znajduje. Ergo, my udajemy się tam z nim.”
- Kto to jest Ergo? - zaniepokoił się Gurder, rozglądając się
nerwowo.
Rzecz wyświetliła jaskrawy wzorek na skierowanej ku niemu
ścianie.
- „Ergo to inaczej „więc”.”
Masklin zastanowił się i niezbyt zachwyciło go to, do czego
doszedł.
- Myślisz, że zabierze ze sobą torbę? - spytał.
- „To nie jest pewne.”
Masklin musiał przyznać, że w torbie było niewiele - skarpetki,
papiery, pasta do zębów, szczoteczka, szczotka do włosów,

background image

grzebień i książka zatytułowana „Szpieg bez spodni”. To ostatnie
sprawiło im nieco kłopotów, gdyż tuż po wylądowaniu torba
została rozpięta i wciśnięto do niej wyżej wymienioną pozycję. Na
szczęście Wnuk Richard zrobił to, nie zaglądając do środka. Przy
okazji nie domknął suwaka, przez co do wnętrza wpadało trochę
światła, i Angalo próbował teraz czytać, mamrocząc pod nosem
komentarze.
- Nie wydaje mi się, żeby Wnuk Richard pojechał prosto na to
wystrzelenie - odezwał się ostrożnie Masklin. - Chyba wcześniej
pojedzie gdzieś się przespać. Rzecz, wiesz, kiedy ten prom
odlatuje?
- „Nie, komputery lotniska nie mają tej informacji, a innych
chwilowo nie ma w moim zasięgu.”
- On się musi wkrótce wyspać. - Masklin był pewien swego. -
Ludzie przesypiają przecież większość nocy. Myślę, że lepiej by
było, gdybyśmy wyszli z torby.
- I porozmawiali z nim - dodał Gurder.
Angalo i Masklin spojrzeli na niego dziwnie.
- Co tak patrzycie?! Przecież po to tu przybyliśmy.
- Oryginalnie, owszem. Nadal chcesz go prosić o ratowanie
kamieniołomu?
- Przecież to człowiek! - wkurzył się Angalo. - Teraz już nawet do
ciebie musiało to dotrzeć! On nam nie pomoże! Bo i niby dlaczego
miałby pomagać? Jest tylko człowiekiem, którego przodkowie
zbudowali Sklep! Dlaczego z uporem maniaka wierzysz, że jest
jakimś wielkim nomem z nieba?!
- Bo nie mam nic innego w co mógłbym wierzyć! - wrzasnął
Gurder. - A jeśli ty nie wierzysz we Wnuka Richarda, to dlaczego
jesteś w jego torbie?
- To tylko zbieg okoliczności...
- Zawsze tak mówisz! Zawsze jest to albo przypadek, albo zbieg...
Torba nagle zaczęła się energicznie ruszać i wszyscy stracili
równowagę, a Gurder także wątek.
- Idziemy po podłodze - odmeldował Masklin, przytulony do
dziurki. - Tu jest naprawdę dużo ludzi.
- Wszędzie ich pełno! - westchnął Gurder.

background image

- Niektórzy trzymają znaki z wypisanymi nazwiskami.
- Jak to ludzie - skwitował Gurder.
Do tego wszyscy byli przyzwyczajeni - w Sklepie ludzie często
nosili znaki z nazwiskami. Niektóre były dziwne i strasznie długie,
jak: „Pani J. E. Williams Kierownik” albo „Cześć, nazywam się
Tracey”. Nikt dokładnie nie wiedział, dlaczego ludzie muszą cały
czas nosić te plakietki. Najpopularniejsza teoria głosiła, że inaczej
by zapomnieli, jak się nazywają.
- Zaraz, coś tu się nie zgadza! Jeden ma napisane „Richard
Arnold”. Idziemy tam... rozmawiamy z nim.
Z góry faktycznie dobiegły powolne, basowe ryki w dwóch
tonacjach.
- Rzecz, rozumiesz, o czym mówią? - spytał Masklin.
- „Tak. Ten z napisem ma zabrać naszego do hotelu. To takie
miejsce, w którym ludzie śpią i są karmieni. Cała reszta to
grzecznościowe banały, jakie ludzie mówią do siebie, żeby się
upewnić, że jeszcze żyją.”
- Co masz na myśli? - zdziwił się Masklin.
- „Mówią na przykład: „Jak ci leci?” albo „Miłego dnia”, albo
„Co sądzisz o pogodzie?” Sens tych wypowiedzi jest taki:
„Jeszcze żyję i widzę, że ty też”.”
- Popatrz, to zupełnie jak my - ucieszył się Masklin. - To się
nazywa „współżycie z innymi”. Możesz czasem spróbować, na
pewno nie zaszkodzi.
Torba zakołysała się na boki i uderzyła w coś, toteż wszyscy trzej
złapali się kurczowo, czego kto mógł. Angalo złapał się jednorącz,
w drugiej ręce bowiem trzymał książkę.
- Znowu się robię głodny - oświadczył Gurder. - Tu naprawdę nie
ma nic do jedzenia?
- Jest trochę pasty do zębów w tubce.
- Dziękuję, aż tak głodny nie jestem.
W pobliżu rozległ się znajomy warkot.
- Znam ten dźwięk! - ucieszył się Angalo. - To silnik spalinowy.
Jedziemy czymś!
- Znowu?- jęknął Gurder.
- Wysiądziemy, gdy tylko się da - zapewnił go Masklin.

background image

- Rzecz, co to za rodzaj ciężarówki? - spytał Gurder.
- „To helikopter.”
- Strasznie hałaśliwy - poskarżył się Gurder, który w życiu nie
słyszał o helikopterze.
- To samolot bez skrzydeł - poinformował go Angalo, który
słyszał.
Gurder poświęcił tej rewelacji długą chwilę ostrożnego i
przestraszonego namysłu.
- Rzecz? - spytał w końcu powoli.
- „Tak?”
- Co utrzymuje w powietrzu...
- „Nauka.”
- Nauka? A, to wszystko w porządku!
* * *
Hałas trwał długo, aż w końcu stał się częścią rzeczywistości i to
do tego stopnia, że gdy się nagle skończył, było to dla całej trójki
szokiem. Leżeli na dnie torby, mając tak dalece wszystkiego dość,
że nawet im się rozmawiać nie chciało.
Torba tymczasem została przeniesiona, postawiona, przeniesiona
ponownie, znowu postawiona, uniesiona raz jeszcze i rzucona na
coś miękkiego.
Wreszcie zapanowała błoga cisza.
W końcu przerwał ją Gurder:
- No dobra, o jakim smaku jest ta pasta?
Masklin odnalazł Rzecz w kłębowisku spinaczy, kurzu i
kawałków papieru na samym dnie torby.
- Wiesz może przypadkiem, gdzie jesteśmy? - spytał.
- „Pokój 103, Hotel Cocoa Beach New Horizons. Właśnie
monitoruję łączność.”
Gurder pozbierał się zadziwiająco szybko i ruszył w stronę
zamka błyskawicznego.
- Muszę stąd wyjść! Dłużej tu nie wytrzymam... Angalo, podaj mi
nogę, to może dosięgnę do suwaka...
Zamek rozjechał się z cichym zgrzytem i do torby wpadł nagle
oślepiający snop światła. Cała trójka zanurkowała, gdzie kto
mógł, kryjąc się błyskawicznie. Dłoń, większa od Masklina,

background image

sięgnęła do wnętrza, złapała plastikową torebkę z pastą i
szczoteczką i się cofnęła.
Nikt się nie poruszył.
Po chwili dał się słyszeć odległy szum lecącej wody.
Dalej nikt nie drgnął.
- Boom-boom foom zoom-hoom-hoom, hoom zoom hoom... - Głos
był donośniejszy niż szum wody i, bez dwóch zdań, należał do
człowieka.
- To... śpiew? - szepnął Angalo.
- ...Hoom... hoom-boom-boom hoom... zoom-hoom-boom
HOOOooooOOOmmnn Boom...
- Rzecz, co się dzieje? - zaniepokoił się Masklin.
- „Bierze prysznic.”
- Po co?!
- „Logiczne wydaje się założenie, że chce być czysty.”
- To bezpiecznie możemy wyjść z torby?
- „»Bezpiecznie« to określenie względne.”
- Że jak?!
- „Nic nie jest całkowicie bezpieczne. Ale sądzę, że człowiek
będzie się raczej długo moczył.”
- Fakt, człowieka zawsze jest dużo do wyczyszczenia - zgodził się
Angalo. - No, to na co czekamy?
Ponieważ torba, jak się okazało, leżała na łóżku, zejście na
podłogę po kocu nie stanowiło większego kłopotu.
- ...Hoom-hoombooOOOOHboom...
- I co robimy teraz? - zainteresował się Angalo.
- Jak coś zjemy, ma się rozumieć - dodał Gurder kategorycznie.
Masklin, unosząc wysoko nogi, ruszył przez gęsty dywan ku
szklanym drzwiom w ścianie. Były uchylone i wpuszczały ciepły
powiew i dźwięki nocy. Dla człowieka było to zwyczajne
bzyczenie czy dzwonienie cykad i innych tajemniczych stworzeń,
których głównym życiowym zadaniem jest siedzenie nocą w
krzakach i robienie znacznie więcej hałasu, niż powinny. Nomy
słyszą jednak dźwięki spowolnione, rozciągnięte i bardziej
basowe, zupełnie jak z płyty analogowej odtwarzanej na
zwolnionych obrotach. Tak więc dla nich noc pełna była łomotów

background image

i ryków.
Gurder dołączył do Masklina i ostrożnie wyjrzał w mrok.
- Mógłbyś wyjść i zobaczyć, czy tam jest coś do zjedzenia? -
zaproponował.
- Mam dziwne wrażenie, że jakbym teraz wyszedł, to tam na
pewno byłoby coś do zjedzenia. Konkretnie ja.
Za nimi wciąż słychać było prysznic i porykiwania.
- ...Boom-hoom-hoom... BOOooooMMM womp womp...
- Rzecz, o czym on śpiewa? - zainteresował się Masklin.
- „Trochę trudno to zrozumieć, ale chyba śpiewający chciałby
ogłosić, że zrobił coś po swojemu.”
- Co zrobił?
- „Za mało danych, by mieć pewność, ale cokolwiek by to było,
zrobił to: a) co krok na autostradzie życia; b) nie wstydząc się...”
Rozległo się pukanie do drzwi.
Śpiew się urwał, podobnie jak szum wody. Nomy pognały w
ciemny kąt.
- Ryzykant - szepnął Angalo. - Chodzić po autostradzie... po
chodniku życia miałby bezpieczniej...
Wnuk Richard wyłonił się z łazienki owinięty wokół bioder
ręcznikiem i otworzył drzwi. Do pokoju wszedł ubrany człowiek z
tacą, którą postawił na stoliku, i bez słowa wyszedł. Wnuk
Richard wrócił do przerwanych czynności.
- ...Buh-buh buk-buh hoom hoOOOmm...
- Jedzenie! - szepnął Gurder. - Na tej tacy jest jedzenie!
- „Kanapka z szynką, sałatą i pomidorem oraz sałatka” -
potwierdziła Rzecz. - „I kawa.”
- Skąd wiesz? - spytali wszyscy trzej zgodnym chórem.
- „Zamówił taki zestaw, kiedy się wprowadzał.”
- Sałatka! - jęknął ekstatycznie Gurder. - Szynka! Kawa!
Masklin rozejrzał się fachowo. Obok stołu stała lampa, a mieszkał
w Sklepie wystarczająco długo, by wiedzieć, że gdzie jest lampa,
tam musi być przewód.
Nie spotkał jeszcze takiego przewodu, po którym nie dałoby się
wdrapać.
Dla sklepowych nomów najważniejsze były regularne posiłki.

background image

Żyjąc przy autostradzie jeszcze w czasach przedsklepowych,
Masklin był przyzwyczajony do jedzenia raz dziennie, gdy nie
bardzo było co jeść, a kiedy znalazło się jedzenie, do ciężkiego
obżarstwa, ale nomy żyjące w Sklepie przyzwyczaiły się do
kilkunastu posiłków w ciągu dnia. Wystarczyło, żeby nie zjadły
zaledwie kilku, a już zaczynały narzekać.
- Chyba zdołam się tam dostać - ocenił.
- Bardzo dobrze. Bardzo dobrze - pochwalił go Gurder.
- Jest inny problem. - Masklin nie ruszył się z miejsca. - Czy
właściwe jest zjeść kanapkę Wnuka Richarda?
Gurder zamrugał gwałtownie.
- Jest to ważna kwestia teologiczna - mruknął. - Ale jestem za
bardzo głodny, żeby się teraz nad nią zastanawiać. Najpierw ją
zjemy, a jak się okaże, że nie powinniśmy tego zrobić, to obiecuję,
że będę szczerze żałował.
- ...Boom-hoom whop whop, foom hoom...
- „Mówi, że koniec już bliski i że stoi przed zasłoną” - dodała
Rzecz. - „Może chodzi mu o zasłonę od prysznica.”
Masklin wdrapał się po przewodzie, stanął na tacy i - czując się
naprawdę bardzo wystawiony - rozejrzał się wokół. Nie ulegało
wątpliwości, że Florydyjczycy mieli odmienne pojęcie o kanapce
niż ludzie ze Sklepu i okolic. Kanapki, z którymi się dotąd
zetknął, to były dwa smętne kawałki chleba, między które
wepchnięto prawie przezroczysty kawałek wędliny i zrobiono
kleks z musztardy czy majonezu. To, na co patrzył, zajmowało
prawie całą tacę i jeśli w skład kanapki wchodził chleb, to był
dobrze ukryty w sałacie i pomidorach.
- Pospiesz się! - zawołał z dołu Angalo. - Woda przestała lecieć!
- ...Boom-hoom hoom whop whop hoom whop...
Masklin rozgarnął zielony gąszcz, złapał chleb i przyciągnął
całość na krawędź stołu, po czym pchnął silnie.
- ...foom hoom hoom HOOOOooooOOOOmmmm-WHOP.
Drzwi od prysznica otworzyły się...
- Złaź! - polecił Angalo.
Wnuk Richard wszedł do pokoju, zrobił dwa kroki i zamarł.
Patrzył na Masklina.

background image

Masklin zamarł, spoglądając na niego.
Była to jedna z tych chwil, kiedy Czas także zamiera.
Masklin zrozumiał, że znajduje się w jednym z tych punktów, w
których Historia bierze głęboki oddech i decyduje, co dalej.
Mógł zostać i użyć Rzeczy jako tłumacza. Mógł spróbować
wytłumaczyć wszystko, a zwłaszcza to, jak ważne dla nomów jest
posiadanie własnego domu, do którego nikt by się im nie ładował.
Mógł poprosić, żeby im pomógł w zatrzymaniu kamieniołomu, i
opowiedzieć, jak sklepowe nomy żyją w przeświadczeniu, że jego
dziadek stworzył świat. Powinno mu to sprawić przyjemność -
wyglądał sympatycznie i przyjaźnie... jak na człowieka.
I może zdecydowałby się im pomóc.
Albo mógł ich złapać, zawołać innych ludzi i razem wsadziliby ich
do klatki albo czegoś i zaczęli wydziwiać, badać i poniewierać.
Tak jak ci w kabinie samolotu - nie chcieli zrobić Angalowi
krzywdy i najprawdopodobniej nie wiedzieli, z czym, albo raczej
z kim mają do czynienia. A nomy nie miały czasu na wyjaśnienia.
Bo to był świat ludzi, nie nomów.
I takie postępowanie było zbyt ryzykowne.
Masklin zrozumiał, że musi to zrobić po swojemu...
Wnuk Richard powoli wyciągnął dłoń i powiedział:
- Whoomp?
Masklin ożył - zrobił trzy szybkie kroki i dał nura.
Nomy mogą spadać ze znacznej wysokości, nie robiąc sobie przy
tym krzywdy. Tym razem kanapka, sałata i pomidory skutecznie
złagodziły upadek.
Wokół kanapki nastąpiła chwila oszalałej aktywności, po czym
kanapka wstała na trzech parach nóg i pognała przez podłogę,
znacząc drogę majonezem.
Wnuk Richard rzucił na nią ręcznik, ale chybił.
Kanapka przeskoczyła przez próg i zniknęła w rozcykanym
mroku nocy.
* * *
Oprócz ryzyka upadku na żaby czekały także inne
niebezpieczeństwa - jedna została zjedzona przez jaszczurkę,
kilka zawróciło, ledwie znalazły się poza zasięgiem cienia

background image

rzucanego przez ich kwiat, gdyż jak zauważyły:
- .-.-.mipmip.-.-.mipmip.-.-.
Żaba na przedzie obejrzała się na malejącą grupę naśladowców.
Była za nią jeszcze jedna... i jedna... i jedna... i jedna, co razem
dawało... aż się zmarszczyła z wysiłku... no tak: jedną.
Kilka innych zaczęło się bać. Prowadząca zorientowała się, że
jeśli mają dotrzeć do nowego kwiatu i przetrwać, jedna żaba nie
wystarczy. Potrzebowały przynajmniej jeszcze jednej. A może
jeszcze jednego. Postanowiła dodać im otuchy i oznajmiła:
- Mipmip!

Rozdział piąty
FLORYDA (albo FLORIDIA): miejsce, w którym bez trudu
można znaleźć Aligatory, Żółwie i Promy Kosmiczne. Jest tam
ciepło, mokro i ciekawie. Występują też Gęsi i Kanapki z Szynką,
Sałatą i Pomidorem. Znacznie ciekawsza okolica niż większość
innych. Z powietrza wygląda jak kawałek przyklejony do
większego kawałka.
Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów,
napisana przez Angala de Pasmanterii
Wysilmy wyobraźnię i załóżmy, że spoglądamy przez obiektyw
aparatu fotograficznego na planetę przypominającą
błękitno-białą bombkę choinkową.
„Zbliżenie”
Oto kontynent wyglądający niczym układanka z żółtych,
zielonych i brązowych kawałków.
„Zbliżenie”
Oto fragment kontynentu wystający dość daleko w ciepłe morze
na południowy wschód. Większość jego mieszkańców nazywa go
Florydą.
Choć prawdę mówiąc, nie nazywa. Większość mieszkańców w
ogóle go nie nazywa. Nawet nie wiedzą, że istnieje, i nic ich to
właściwie nie obchodzi. Większość z nich ma po sześć nóg i
bzyczy, a znaczna część ma po osiem nóg i spędza czas we
własnonożnie utkanych pajęczynach, czekając, aż jakiś

background image

sześcionożny mieszkaniec zjawi się na lunch. Z pozostałej części
zdecydowana większość ma po cztery nogi i warczy, ryczy albo
leży w bagnie, udając pnie. W zasadzie jedynie niewielka część
mieszkańców Florydy ma po dwie nogi, a i oni nie nazywają tego
zakątka Florydą. W ogóle się zresztą nie odzywają, za to dużo
latają. Matematycznie rzecz biorąc, jedynie mikroskopijna część
żywych stworzeń zamieszkujących Florydę tak właśnie ją
nazywa, ale to oni się liczą. Przynajmniej we własnych oczach. A
ta właśnie ocena jest najważniejsza. Dla nich.
„Zbliżenie”
Oto autostrada...
„Zbliżenie”
...po której jadą samochody w strugach ciepłego deszczu...
„Zbliżenie”
Oto rów przy autostradzie porośnięty zielskiem...
„Zbliżenie”
...oto porastająca go trawa, która porusza się nie całkiem zgodnie
z kierunkiem wiatru...
„Zbliżenie”
...oto para niewielkich oczek...
„Zbliżenie”
Ooo...
„Zbliżenie”
Łup!
* * *
Masklin przedarł się przez wysoką trawę i wrócił do obozu, jeśli
można tak nazwać niewielki kawałek względnie suchego terenu
osłoniętego znalezioną folią. Od czasu ucieczki z pokoju Wnuka
Richarda minęło dobre kilka godzin i za chmurami widać już
było wschodzące słońce.
Autostradę przekroczyli, korzystając z jakiejś dziwnej przerwy w
ruchu, i od tego czasu kręcili się po mokrym terenie, omijając
starannie każdy ryk czy łopot. W końcu znaleźli kawałek
foliowego worka i położyli się spać. Masklin na wszelki wypadek
stanął na warcie, choć na dobrą sprawę nie miał pojęcia,
przeciwko czemu ją trzyma.

background image

Jedno w tym wszystkim było pozytywne - z nasłuchu radia i
telewizji Rzecz dowiedziała się, że miejsce, z którego startują te
całe promy, zwane też wahadłowcami, leży zaledwie o
osiemnaście mil drogi. A oni nie pozostali w tym czasie bezczynni:
przeszli, no... będzie z pół mili. No i deszcz był ciepły. A kanapka
okazała się znacznie pożywniejsza, niż na to wskazywała nazwa.
- Kiedy, mówiłaś, mają go wystrzelić? - spytał cicho Rzecz.
- „Za cztery godziny.”
- Co oznacza, że musielibyśmy robić ponad cztery mile na godzinę
- zauważył ponuro Angalo.
Masklin przytaknął równie ponuro - idąc ostrym marszem, nom
mógł w godzinę zrobić najwyżej dwie mile, i to po otwartym,
równym terenie.
Nie zastanawiał się dotąd, jak umieszczą Rzecz w tej całej
przestrzeni. Niejasno mu świtało, że prom musi mieć jakieś
miejsca, gdzie dałoby się ją wcisnąć. Pewnie sami też mogliby się
gdzieś wepchnąć, ale Rzecz uporczywie twierdziła, że w
przestrzeni nie ma powietrza i jest zimno.
- Powinieneś poprosić Wnuka Richarda o pomoc! - odezwał się z
pretensją w głosie Gurder. - Dlaczego uciekłeś?
- Nie wiem. Doszedłem do wniosku, że sami powinniśmy sobie
poradzić.
- „Ale wykorzystałeś ciężarówkę. Nomy żyły w Sklepie. Użyliście
concorde’a. Jecie ludzką żywność.”
Masklina zatkało - Rzecz nigdy dotąd nie odzywała się nie pytana
w takich sprawach.
- To co innego - bąknął.
- „Dlaczego?”
- Bo ludzie o nas nie wiedzieli. Braliśmy, czego potrzebowaliśmy,
nikt nam niczego nie dawał. Oni traktują ten świat jak swój:
myślą, że wszystko tu należy do nich! Nadali wszystkiemu nazwy i
wszystko mają. Jak na niego popatrzyłem, to zwątpiłem, że
człowiek w ludzkim pokoju, robiący ludzkie rzeczy, może nas
zrozumieć. Jak może zacząć myśleć, że jesteśmy normalnymi,
inteligentnymi istotami, które mają takie same prawa jak on? Nie
można pozwolić, żeby ludzie nami kierowali! Nie w ten sposób.

background image

Rzecz zamrugała do niego kilkoma światełkami, ale się nie
odezwała.
- Zaszliśmy za daleko, żeby tego nie skończyć samemu - dodał
ciszej Masklin, spoglądając na Gurdera. - A poza tym nie
zauważyłem, żebyś leciał uścisnąć jego palec.
- Czułem się nieswojo. Zawsze się tak czuję, jak spotykam bóstwa.

Nie zdołali rozpalić ogniska, gdyż wszystko było wilgotne. W
zasadzie nie potrzebowali ognia, ale przy nim poczuliby się
bardziej cywilizowanie. Ktoś tu kiedyś zdołał rozpalić ognisko, bo
zostały jeszcze resztki mokrego popiołu.
- Zastanawiam się, jak tam sprawy w domu - przerwał milczenie
Angalo.
- Pewnie dobrze - odparł Masklin.
- Myślisz?
- Raczej mam nadzieję.
- Faktycznie, twoja Grimma ma talent do organizacji. - Angalo
się uśmiechnął.
- Ona nie jest moja! - warknął Masklin.
- Nie? A czyja?
- Jest... swoja własna... tak przynajmniej sądzę.
- O, a myślałem, że wy dwoje jesteście... - zaczął Angalo.
- Nie jesteśmy - przerwał mu Masklin. - Powiedziałem jej, że się
pobierzemy, a ona mówiła tylko o żabach.
- Takie są kobiety - westchnął Gurder. - Nie mówiłem, że uczyć je
czytać i pisać to zły pomysł? To im przegrzewa mózgi, ot co.
- Powiedziała, że najważniejsze na świecie są takie małe żabki
żyjące w kwiatach - przypomniał sobie Masklin, mimo że podczas
owej pamiętnej rozmowy niezbyt dokładnie słuchał Grimmy: był
za bardzo wściekły.
- O rety, to na jej głowie można by pełen czajnik zagotować -
ocenił współczująco Angalo.
- Twierdziła, że przeczytała to w jakiejś książce.
- A nie mówiłem?! - ucieszył się Gurder. - Tak do końca to nigdy
nie uważałem, że wszyscy powinni umieć czytać. Za dużo się
wtedy lęgnie głupich pomysłów.

background image

Masklin wpatrzył się ponuro w deszcz.
- Jak się zastanowić, to nie tyle chodziło jej o te żaby, ile o ideę -
odezwał się po dłuższej chwili. - Mówiła, że są takie góry, gdzie
jest gorąco i ciągle pada, i tam rośnie taki deszczowy las z
wysokimi drzewami, a na górnych gałęziach tych drzew są
wielkie kwiaty, bromelicośtam się nazywają. Deszcz w tych
kwiatach utworzył jeziorka i żyją w nich jakieś małe żabki, które
tam składają jajka i spędzają całe życie, nie wychodząc na
zewnątrz. I że tak jest od pokoleń. I one nawet nie wiedzą, że żyją
w kwiecie i że jest jeszcze cała masa świata wokoło. I powiedziała,
że jak ktoś się dowie, że świat jest pełen różnych dziwnych rzeczy,
to życie już nigdy nie będzie takie samo. No, albo coś w tym
sensie.
Gurder spojrzał wymownie na Angala.
- Nic z tego nie rozumiem - przyznał.
- „To metafora” - oświadczyła Rzecz niespodziewanie, ale nikt nie
zwrócił na nią uwagi.
Masklin podrapał się za uchem.
- Dla niej wydawało się to ważne - ocenił.
- „To metafora” - powtórzyła Rzecz.
- Kobiety zawsze czegoś chcą - powiedział Angalo. - Moja na
przykład ciągle chce nowych kiecek.
- Jestem pewien, że by nam pomógł - Gurder wrócił do starego
tematu. - Gdybyśmy z nim porozmawiali, to pewnie by nam dał
uczciwy posiłek i...
- ...pudełko po butach na mieszkanie - dokończył Masklin.
- ...i pudełko po butach na... - powtórzył automatycznie Gurder. -
Co?! Nie! To znaczy może. To jest, chciałem powiedzieć, dlaczego
nie? Godzina spokojnego snu w normalnych warunkach to też
coś. A potem bylibyśmy...
- ...noszeni przez niego w kieszeni - podsunął Masklin.
- Niekoniecznie.
- Bylibyśmy, bo on jest duży, a my mali.
- „Start nastąpi za trzy godziny i pięćdziesiąt siedem minut.”
Obozowisko wychodziło na płytką rzeczkę, której brzegi bujnie
porastała różnorodna roślinność - najwyraźniej na Florydzie w

background image

ogóle nie było zimy. Tą właśnie rzeczką powoli spłynęło coś
przypominającego płaski talerz z przytwierdzoną z przodu łyżką.
Łyżka na moment uniosła się, przyjrzała nomom i opadła z
powrotem.
- Rzecz, co to było? - zaniepokoił się Masklin.
Rzecz wypuściła z siebie zestaw rurek.
- „Długoszyi żółw” - odparła, chowając je.
- Aha.
Żółw spokojnie spłynął dalej.
- Szczęściarz - mruknął Gurder.
- Dlaczego? - zaciekawił się Angalo.
- Ma długą szyję i nazywa się długoszyi żółw. Głupio by mu było,
jakby się tak nazywał i miał krótką szyję, nie?
- „Start za trzy godziny i pięćdziesiąt sześć minut.”
Masklin wstał.
- Wiecie, szkoda, że nie zdążyłem przeczytać więcej tego „Szpiega
bez spodni” - odezwał się Angalo. - Zaczynało być ciekawie.
- Ruszamy - zdecydował Masklin. - Spróbujemy znaleźć drogę.
- Co? Już zaraz, teraz? - zdziwił się Angalo.
- Dotarliśmy za daleko, żeby się teraz zatrzymywać, prawda? -
spytał uprzejmie Masklin.
Bez protestów pozostali ruszyli w drogę - taka uprzejmość zawsze
była podejrzana.
Przez zwalony pień przedostali się na drugą stronę rzeczki i
zanurzyli się w wysoką trawę.
- Tu jest znacznie bardziej zielono niż w domu - zauważył Angalo.

Masklin bez słowa przepchnął się przez kurtynę zwisających liści.

- I cieplej też - dodał Gurder. - Dobrze sobie tu wyregulowali
ogrzewanie.* [przyp.: Dla nomów żyjących w Sklepie
temperatura powietrza zależała od ogrzewania albo klimatyzacji
i Gurder, podobnie jak większość z nich, nigdy nie był w stanie
zrezygnować z pewnych nawyków myślowych.]
- Nikt na zewnątrz nie ustawia ogrzewania! - jęknął Angalo. -
Ono się po prostu przytrafia.

background image

- Jak będę stary i będę musiał żyć na zewnątrz, to będzie
odpowiednie miejsce. - Gurder zignorował go całkowicie.
- „To rezerwat przyrody” - poinformowała go Rzecz.
- Co?! Jak gruszki w occie, tylko ze zwierząt? - Gurder był
zaszokowany.
- „Gruszki w occie to marynata” - oznajmiła z pogardą. -
„Rezerwat to miejsce, w którym zwierzęta mogą żyć nie
molestowane.”
- To znaczy, że nie można na nie polować?
- „Właśnie.”
- Masklin, słyszałeś? Nie wolno ci na nic polować - poinformował
go Gurder.
Masklin mruknął w odpowiedzi - coś mu nie dawało spokoju.
Może faktycznie miało to jakiś związek ze zwierzętami...
Postanowił to sprawdzić.
- Rzecz, nie licząc tych żółwi z długimi szyjami, co tu jeszcze żyje
w okolicy? - spytał.
Przez chwilę panowała cisza, po czym Rzecz powiedziała:
- „Znalazłam wzmianki o krowach morskich i aligatorach.”
Masklin spróbował sobie wyobrazić, jak wygląda krowa morska,
i nie bardzo mu się udało. Za to normalne krowy znał dobrze i
wiedział, że są duże i powolne. I nie jadają nomów, chyba że
przez przypadek.
- Co to jest aligator? - spytał, rezygnując z krowy morskiej.
No, to Rzecz mu powiedziała.
- Co? - zdziwił się.
- Co?! - jeszcze bardziej zdumiał się Angalo.
- Cooo?! - najbardziej zdumiał się Gurder, zakasując sutannę.
- Ty idioto! - wzruszył się Angalo.
- Kto? Ja?! - obruszył się Masklin. - A niby skąd miałem
wiedzieć?! Może nie zauważyłem plakatu na lotnisku: „Witamy
na Florydzie, w ojczyźnie mięsożernych drapieżników
ziemno-wodnych, dochodzących do sześciu metrów długości”?
Widziałeś taki plakat?
Zamiast odpowiedzi Angalo skoncentrował się na obserwowaniu
trawy. Ciepły, mokry świat, zamieszkany dotąd przez owady i

background image

żółwie, stał się nagle kryjówką dla potworów z ostrymi zębami.
Co gorsza, Masklin czuł, że coś ich obserwuje.
Odruchowo zbili się ciasno, stając plecami do siebie, a Masklin
schylił się i podniósł spory kamień.
Trawa poruszyła się.
- Rzecz nie mówiła, że wszystkie osiągają sześć metrów - zauważył
Angalo w nagłej ciszy.
- Kręcimy się po ciemku, a tu się aż roi od niebezpieczeństw -
jęknął Gurder.
Trawa poruszyła się ponownie, i tym razem na pewno powodem
nie był wiatr.
- Przygotujcie się! - mruknął Angalo.
- Jeżeli to aligatory, to pokażę im, że nom potrafi umrzeć z
godnością - oznajmił Gurder, zbierając się w sobie.
- Proszę bardzo - burknął Angalo, rozglądając się uważnie. - Ja
tam zamierzam im pokazać, z jaką szybkością nom potrafi
uciekać.
Trawa rozsunęła się.
I wyszedł stamtąd nom.
Za plecami Masklina rozległ się jakiś trzask, więc pospiesznie
odwrócił głowę - był tam kolejny nom.
I jeszcze jeden z boku.
I jeszcze jeden.
Łącznie było ich piętnastu.
Masklin, Angalo i Gurder obracali się niczym jedno zwierzę o
trzech głowach i sześciu nogach. Masklin miał przy okazji
nieodpartą chęć dać sobie samemu po pysku - siedzieli przecież
przy resztkach ogniska, widział ciepły jeszcze popiół i ani przez
chwilę nie zastanowił się, kto mógł rozpalić coś, co człowiek
ledwie by zauważył.
Obcy w szarych strojach byli różnych rozmiarów. I każdy miał
dzidę.
Masklin próbował mieć jak największą liczbę przybyszów w polu
widzenia. Szczerze żałował, że nie ma swojej włóczni. Co prawda
żadna na razie nie była wymierzona w nich, ale też żadna nie była
w nich zupełnie nie skierowana.

background image

Jedynym pocieszeniem była świadomość, że nomy naprawdę
rzadko się wzajemnie zabijają. W Sklepie uważano to za
nieprzyzwoite chamstwo, a na zewnątrz... cóż, zawsze było aż za
wielu chętnych, którzy skutecznie to robili. Poza tym to nie było
właściwe. I to był najważniejszy powód.
Należało więc mieć nadzieję, że te nomy uważają tak samo.
- Znasz ich? - spytał niespodziewanie Angalo.
- Ja?! - zdziwił się Masklin. - Oczywiście, że nie. Skąd mam ich
znać?!
- Są z zewnątrz... Myślałem, że wszyscy z zewnątrz się znają...
- W życiu ich nie widziałem - zapewnił go Masklin.
- Wydaje mi się, że wodzem jest ten stary z haczykowatym nosem
- powiedział wolno Angalo. - Ten, co ma pióro wetknięte w kok.
Jak myślisz?
Masklin przyjrzał się wysokiemu, chudemu starcowi, który
patrzył na nich badawczo z niezbyt przyjaznym grymasem na
twarzy.
- Wygląda, że nas nie lubi - ocenił.
- Ja go też nie lubię - przyznał Angalo.
- Rzecz, masz jakieś sugestie? - spytał na wszelki wypadek
Masklin.
- „Prawdopodobnie tak samo boją się was, jak wy ich.”
- Wątpię - mruknął Angalo. - Ich jest więcej.
- „Powiedzcie, że nie zrobicie im krzywdy.”
- Wolałbym, żeby oni powiedzieli, że nam nie zrobią krzywdy.
Masklin dał krok do przodu i uniósł ręce.
- Jesteśmy pokojowo nastawieni - ogłosił. - Nie chcemy, żeby
komukolwiek coś się stało.
- A zwłaszcza żeby nam się stało - dodał Angalo.
Część obcych cofnęła się, unosząc dzidy.
- Przecież podniosłem ręce, to o co im chodzi? - zdziwił się
Masklin.
- Tylko że w jednej ściskasz spory kamień - odparł rzeczowo
Angalo. - Nie wiem jak oni, ale jakbyś tak podszedł do mnie w ten
sposób, na pewno bym się przestraszył.
- Zapomniałem - przyznał Masklin. - I nie jestem pewien, czy nie

background image

chcę go dalej ściskać.
- Może oni nas nie rozumieją...
Wtedy ożywił się Gurder, który od momentu pojawienia się
tamtych nomów nie wydał z siebie dźwięku, za to bladł coraz
bardziej. Teraz musiał mu zaskoczyć jakiś wewnętrzny włącznik,
gdyż parsknął, skoczył i ruszył na starego z piórkiem niczym
ciężko wkurzony balon.
- Jak śmiesz nam przeszkadzać, ty... ty Zewnętrzniaku jeden, ty...!
- ryknął.
Angalo zasłonił oczy, Masklin energicznie ujął kamień.
- Gurder... - zaczął.
Wódz cofnął się, a pozostali najwyraźniej nie bardzo wiedzieli, co
mają zrobić z filigranowym uosobieniem świętego oburzenia,
jakie nagle wpadło między nich.
W końcu Chudy z piórkiem odwrzasnął coś Gurderowi.
- Tylko mi tu nie pyskuj, poganinie jeden! - rozdarł się jeszcze
głośniej Gurder. - Co ty sobie myślisz, że przestraszymy się kilku
włóczni?!
- Już się przestraszyliśmy - mruknął cichutko Angalo,
przysuwając się do Masklina. - Co go opętało?
Na kolejny wrzask wodza kilku niepewnie uniosło dzidy, a kilku
innych zaczęło dyskutować.
- Sytuacja się pogarsza - ocenił Angalo.
- Zgadza się. Myślę, że powinniśmy... - Masklin urwał, gdyż za
jego plecami rozległ się nagle jakiś rozkazujący głos, na który
wszyscy szarzy się odwrócili.
Zrobił więc to samo.
Z trawy wyłoniła się dziwna para - chłopak i niewysoka, pulchna
kobieta z rodzaju dobrych cioć, od których odruchowo bierze się
placek z jabłkami. Uczesana była w koński ogon, w który także
miała wetknięte szare pióro. Na ich widok wódz rozgadał się, a
pozostali zaczęli się wstydzić. Kobieta ucięła krótko jego
słowotok, na co wzniósł ręce do nieba i zaczął coś mamrotać.
Kobieta tymczasem obeszła Masklina i Angala, oglądając ich
uważnie niczym eksponaty na wystawie. Masklin, spoglądając na
nią, zrozumiał nagle, że to ona tu rządzi i że jeśli się jej nie

background image

spodobają, to dopiero znajdą się w kłopotach. Jejmość tymczasem
wyjęła mu kamień z garści, przeciw czemu nie protestował, a
potem dotknęła Rzeczy.
I Rzecz przemówiła. Dziwnie podobnie jak przed chwilą kobieta.
Ta cofnęła dłoń, przyjrzała się czarnemu sześcianowi z ukosa i
odsunęła się.
Na jej rozkaz mężczyźni uformowali coś na kształt odwróconego
V: czubek stanowiła ona, a wnętrze Gurder, Masklin i Angalo.
- Jesteśmy więźniami? - Gurder nieco ochłonął.
- Myślę, że jeszcze nie - mruknął Masklin.
* * *
Posiłek składał się z jakiejś jaszczurki, co Masklinowi
przypomniało czasy młodości, czyli okres, zanim trafił do Sklepu.
Naturalnie zjadł ją z przyjemnością. Pozostała dwójka zjadła
wyłącznie dlatego, że odmowa byłaby nieuprzejmością, a nie jest
najlepszym pomysłem być nieuprzejmym w stosunku do osób
mających włócznie, kiedy samemu się ich nie ma.
Florydyjczycy obserwowali ich uważnie i w milczeniu.
Było ich co najmniej trzydzieścioro. Wszyscy w identycznym,
szarym przyodziewku i poza tym, że mieli nieco ciemniejszą skórę
i byli zdecydowanie chudsi, niczym się nie różnili od sklepowych
nomów. Wielu miało imponujące, haczykowate nosy, co według
Rzeczy było jak najbardziej normalne - z powodów genetycznych.

Rzecz rozmawiała z nimi, jedną z wysuwanych rurek rysując od
czasu do czasu różne kształty na piasku.
- Pewnie im tłumaczy, że
przybyliśmy-z-daleka-ptakiem-co-lata-nie-machając-skrzydłami -
wyraził przypuszczenie Angalo.
Rzecz często też powtarzała słowa kobiety, z którą głównie
rozmawiała.
W końcu Angalo miał dość.
- Rzecz, co tu się wyprawia? - spytał natarczywie. - I dlaczego ta
kobieta ciągle gada?
- „Bo ona jest przywódcą tej grupy.”
- Kobieta?! Mówisz poważnie?!

background image

- „Zawsze mówię poważnie. Mam to wbudowane.”
- Och! - westchnął Angalo i szturchnął Masklina. - Jak Grimma
się kiedykolwiek o tym dowie, to zaczną się prawdziwe kłopoty.
- „Nazywa się Bardzo-małe-drzewo albo Krzew” - dodała Rzecz,
już z własnej inicjatywy.
- I ty ją rozumiesz? - upewnił się Masklin.
- „W tej chwili już tak. Ich język jest bardzo zbliżony do
oryginalnego nomijskiego.”
- Jakiego znowu oryginalnego nomijskiego?
- „To język, jakim mówili wasi przodkowie.”
Masklin wzruszył ramionami - nie było sensu w tej chwili
dyskutować, w jakim języku w takim razie nomy teraz mówią.
Wyjaśnienia należało zostawić na później, toteż wrócił do
rzeczywistości i spytał:
- Opowiedziałaś jej o nas?
- „Tak. Powiedziała, że...”
Chudy z piórkiem, mamroczący coś od dłuższej chwili sam do
siebie, wstał nagle i obwieszczał coś długo i donośnie, pokazując
to na ziemię, to na niebo.
Rzecz błysnęła światełkami i przetłumaczyła:
- „On mówi, że naruszacie tereny należące do Twórcy Chmur.
Mówi, że to bardzo źle i że Twórca Chmur będzie bardzo zły.”
Część obecnych najwyraźniej się z nim zgadzała, co słychać było
po pomrukach. Krzew powiedziała coś ostro i Masklin w ostatniej
chwili złapał Gurdera, który właśnie zamierzał się wtrącić.
- A co ona o tym myśli? - spytał.
- „Nie wydaje mi się, żeby go lubiła. On się nazywa
Ten-który-wie-co-myśli-Twórca-Chmur.”
- A co to w ogóle jest ten Twórca Chmur?
- „Wymówienie jego prawdziwego imienia przynosi pecha. To on
stworzył Ziemię i nadal tworzy niebo. To...”
Chudy znów się odezwał. Tym razem był zły, co Masklinowi się
zdecydowanie nie spodobało - potrzebowali tu przyjaciół, nie
wrogów. Tylko nie bardzo wiedział, jak to osiągnąć.
- Ten Twórca Chmur... - spytał po długim namyśle - ...to taka
odmiana Arnolda Brosa (zał. 1905)?

background image

- „Tak.”
- Coś realnego?
- „Myślę, że tak. Jesteście gotowi zaryzykować?”
- Co?
- „Sądzę, że potrafię zidentyfikować Twórcę Chmur, i wiem,
kiedy zrobi trochę więcej nieba.”
- Że co jak?! - zgłupiał Masklin.
- „Za trzy godziny dziesięć minut.”
Do Masklina powoli zaczęło coś docierać.
- Momencik - powiedział powoli. - To tyle samo czasu, ile
zostało...
- „Tak jest. Proszę, bądźcie gotowi do ucieczki. Napiszę teraz imię
Twórcy Chmur.”
- A dlaczego mamy uciekać?
- „Bo oni mogą się rozzłościć. Koniec gadania: nie mamy czasu do
stracenia.”
Rzecz wysunęła czułek i zaczęła nim pisać po piachu.
Zdecydowanie nie był on przeznaczony do tej czynności, toteż
kształty wychodziły nieco koślawe i chwilami trudne do
odcyfrowania.
W sumie napisała ich cztery.
Efekt był natychmiastowy.
Chudy z piórem zaczął wrzeszczeć. Część obecnych zerwała się
na równe nogi. A Masklin sprężył się do biegu.
- Zaraz przyłożę temu staremu durniowi. - Gurder też się sprężył.
- Jak ktoś może być tak ograniczony?
Krzew tymczasem wciąż siedziała spokojnie, po czym odezwała
się głośno, ale opanowanym głosem.
- „Mówi im, że nie ma nic złego w pisaniu imienia Twórcy
Chmur. On sam często pisze swoje imię, a poza tym o jego sławie
najlepiej świadczy to, że obcy, czyli my, też je znają. Na razie nie
musicie uciekać.”
Jej oświadczenie uspokoiło większość obecnych. Nawet Chudy
przestał wrzeszczeć, a zaczął mamrotać.
Masklin nieco się odprężył i przyjrzał znakom na piasku.
- N... A... 8... A? - przeczytał.

background image

- „To S, nie 8” - poprawiła go Rzecz.
- Przecież rozmawiałaś z nimi tylko chwilę - włączył się Angalo. -
Skąd to wiedziałaś?
- „Bo wiem, jak nomy myślą. Zawsze wierzycie w to, co
przeczytacie, i bierzecie to dosłownie. Można powiedzieć, że
macie dosłowne umysły.”

Rozdział szósty
GĘSI: marka ptaka znacznie wolniejszego niż np. Concorde i nie
dają tam nic do jedzenia. Nomy, które dobrze je znają, uważają
gęsi za najgłupsze istniejące ptaki (nie licząc kaczek). Spędzają
większość czasu na lataniu z jednego miejsca na drugie. Jako
środek transportu pozostawiają wiele do życzenia.
Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów,
napisana przez Angala de Pasmanterii
Jak opowiedziała Krzew, na początku nie było nic prócz gruntu.
NASA zauważył pustkę ponad nim i zdecydował się wypełnić ją
niebem. Zbudował miejsce pośrodku świata i ustawił wieże pełne
chmur. Czasami też znajdowały się w nich gwiazdy, gdyż w nocy,
kiedy taka wieża uniosła się do góry, widać było poruszającą się
po niebie gwiazdę.
Okolica wokół wież stała się specjalnym terenem NASA - było tu
więcej zwierząt i mniej ludzi niż gdzie indziej. Dla nomów było to
idealne miejsce, toteż nic dziwnego, że część z nich zaczęła
wierzyć, że NASA zorganizował to wszystko specjalnie dla nich.
Krzew skończyła i usiadła.
- A ona w to wierzy? - spytał Masklin, spoglądając na
przeciwległy skraj polany, gdzie od dobrej chwili Gurder i Chudy
kłócili się, aż echo niosło: żaden nie rozumiał drugiego, ale im
zdawało się to nie przeszkadzać.
Rzecz przetłumaczyła jego pytanie.
Krzew roześmiała się.
- „Ona mówi, że nie musi wierzyć we wszystko. Wiele widziała i
wie, dlaczego tak się działo, wiele zaś widziała i nie wie, ale wiara
jest dobra tylko dla tych, którzy jej potrzebują. O tym, że ten

background image

teren należy do NASA, wie, bo tak pisze na znakach.”
Angalo uśmiechnął się szeroko - z podniecenia ledwie mógł
usiedzieć na miejscu.
- Oni żyją w pobliżu miejsca, z którego startują te promy
rakietowe, i myślą, że to coś magicznego! - oznajmił.
- A nie jest? - mruknął Masklin prawie do siebie. - Poza tym nie
jest to bardziej dziwaczne niż przekonanie, że Sklep to cały świat.
Rzecz, oni mogą widzieć starty? Są raczej daleko...
- „Nie tak daleko: osiemnaście mil to nie jest aż tak duża
odległość. Krzew mówi, że w godzinę mogą być na miejscu.”
Widząc ich zaskoczenie, Krzew wstała i ruszyła w kierunku kępy
zarośli. W ślad za nią poderwało się pół tuzina mężczyzn z
włóczniami, tworząc formację odwróconego V. Masklin i Angalo
dołączyli do nich.
Po kilku jardach wyszli na brzeg niewielkiego jeziorka.
Do zbiorników wodnych zdążyli się przyzwyczaić - jeden, całkiem
spory, znajdował się niedaleko lotniska. Zdążyli się nawet
przyzwyczaić do kaczek. Ale to, co entuzjastycznie rzuciło się do
brzegu, było znacznie większe niż kaczka i było tego dużo. W
dodatku kaczki, podobnie jak wiele innych zwierząt,
rozpoznawały w nomach ludzkie kształty, jeśli nie wielkość, i
trzymały się z daleka. Nie zdarzyło się, żeby wiosłowały jak głupie
do nich, zupełnie jakby sam ich widok był najradośniejszym
wydarzeniem w życiu. A tu właśnie tak było - bo część prawie
leciała, żeby tylko szybciej ich dopaść.
Masklin rozejrzał się, szukając broni, ale Krzew złapała go za
ramię i energicznie coś powiedziała.
- „Są przyjacielskie” - przetłumaczyła Rzecz.
- A nie wyglądają!
- „To gęsi. Całkiem niegroźne, chyba że dla trawy albo
prymitywnych organizmów. Przylatują tu na zimę.”
Gęsi zjawiły się wraz z falą, która doszła czekającym do kostek, i
wygięły długie szyje, pochylając głowy. Krzew poklepała kilka
najbliższych po groźnie wyglądających dziobach.
Masklin robił, co mógł, by nie wyglądać jak prymitywny
organizm.

background image

- „Migrują tu z chłodnych klimatów” - dodała Rzecz. - „I
polegają na Florydyjczykach, żeby im znajdowali właściwy kurs.”

- To dobrze. To... - Masklin poczekał, aż jego myśli dogonią jego
język. - Zaraz, mówisz, że oni latają na tych całych gęsiach?!
- „Tak jest. Nomy i gęsi podróżują razem. Tak na marginesie,
zostało dwie godziny i czterdzieści jeden minut.”
- Chciałbym, żebyśmy to sobie wyjaśnili bez niedomówień. -
Angalo mówił powoli, nie spuszczając wzroku z gęsi pijącej
zawzięcie kilka cali od niego. - Sugerujesz, żebyśmy lecieli na
gęsiach, tak? To proponuję, żebyś się namyśliła jeszcze raz. Albo
obliczyła na nowo. Albo cokolwiek, bylebyś zmieniła sugestię.
- „Naturalnie masz lepszą.” - Gdyby Rzecz miała twarz,
uśmiechałaby się właśnie złośliwie.
- A owszem, rada, żebyśmy na nich nie lecieli, jest znacznie
lepsza.
- Nie byłbym taki pewien. - Masklin przyglądał się gęsiom z
namysłem. - Można by spróbować...
- „Florydyjczycy wytworzyli bardzo interesujący rodzaj
stosunków z gęsiami: one dają nomom skrzydła, a nomy nimi
kierują. Latem lecą na północ do Kanady i wracają tu na zimę.
To prawie symbioza, choć naturalnie żadna ze stron nie rozumie
tego określenia.”
- A to ci dopiero durnie - mruknął Angalo.
- Ja za to nie rozumiem ciebie, Angalo - dodał Masklin. - Masz
fioła, żeby jeździć rozmaitymi maszynami, tym większego, im
szybciej poruszają je jakieś ruchome kawałki metalu, a boisz się
podróży na zupełnie naturalnym ptaku.
- Bo nie rozumiem, jak ptaki działają. Nigdy nie widziałem planu
czy schematu gęsi.
- „Gęsi są powodem, dla którego Florydyjczycy niewiele mieli do
czynienia z ludźmi, i dlatego, jak już mówiłam, ich język to
prawie oryginalny nomijski.”
Krzew obserwowała ich uważnie, ale w jej podejściu do nich było
coś dziwnego: ani się ich nie bała, ani nie była agresywna czy
niemiła...

background image

- Nie jest zaskoczona! - Masklina nagle olśniło. - Jest
zaciekawiona, ale nie zaskoczona! Pozostali zresztą też: wytrąciło
ich z równowagi to, że znaleźliśmy się tutaj, a nie to, że
istniejemy. Rzecz, spytaj ją, ilu nomów dotąd spotkała?
W odpowiedzi usłyszał słowo, które znał mniej więcej od roku.
Tysiące.
* * *
Przewodnia żaba próbowała dojść do ładu z nowym pomysłem.
Zaczęła bowiem niejasno zdawać sobie sprawę, że potrzebuje
nowego rodzaju myśli.
No bo tak: był sobie świat, z jeziorkiem w środku i płatkami na
brzegach. Jeden.
Ale przed nią był inny świat, i to strasznie podobny do tego, z
którego wyszła. Jeden.
Siadła na kępce mchu, tak by jednym okiem widzieć jeden świat.
Jeden tu i jeden tam.
Jeden. I jeden.
Aż się zmarszczyła z wysiłku, gdy spróbowała tego nowego
pomysłu. Jeden i jeden to jeden, ale jak ma się jeden tu i jeden
tam...
Pozostałe żaby w niemym osłupieniu obserwowały coś, co
wyglądało na początki imponującego zeza.
Jeden tu i jeden tam nie mogły być jednym. Były za daleko.
Potrzebne było słowo oznaczające oba jedne. Trzeba by
powiedzieć... no, powiedzieć...
Przewodnia żaba uśmiechnęła się tak szeroko, że oba końce
prawie się spotkały za jej uszami.
Znalazła potrzebne słowo. I powiedziała je:
- .-.-.mipmip.-.-!
Znaczyło to: jeden. I jeszcze jeden więcej.
* * *
Gdy wrócili, Gurder i Chudy z piórem kłócili się w najlepsze.
- Jak im się udaje? - Angalo nie mógł wyjść z podziwu. - Przecież
nie wiedzą, co drugi mówi!
- Dlatego tak dobrze im idzie - odparł Masklin i dodał głośniej: -
Gurder! Ruszamy w drogę.

background image

Gurder, czerwony jak pomidor, uniósł głowę. Obaj kucali na
kawałku piaszczystego terenu pokreślonym jakimiś wykresami.
- Potrzebna mi Rzecz! - oznajmił. - Ten idiota odmawia
zrozumienia najprostszych rzeczy!
- I tak z nim nie wygrasz - poinformował go Masklin. - Krzew
mówi, że on się kłóci ze wszystkimi, toteż z nim kłócą się tylko
nowo spotkani. Widać lubi.
- Jacy nowo spotkani? - zdziwił się Gurder.
- Inne nomy, bo jak się okazuje, nomów jest wszędzie pełno.
Nawet na Florydzie są inne grupy. I są w Kanadzie, dokąd ci tu
przenoszą się na lato. Pewnie w domu też są jakieś grupy, których
nigdy nie spotkaliśmy. Ale o tym potem, teraz musimy się
spieszyć, bo nie zostało nam wiele czasu.
* * *
- Nie wsiądę na coś takiego!
Gęś spojrzała na Gurdera z zaskoczeniem, jakby był żółtozieloną
żabą.
- Też nie jestem najszczęśliwszy, że mam to zrobić - poinformował
go Masklin - ale oni robią to od dawna i żyją, jak widać. Po
prostu się przytul do piór i trzymaj się mocno.
- Przytul?! Nigdy się do niczego nie przytulałem!
- To najwyższy czas zacząć.
- Leciałeś concorde’em? - spytał Angalo. - Leciałeś. A zbudowali
go i lecieli nim ludzie.
Gurder posłał mu piorunujące spojrzenie kogoś, kto łatwo nie
zrezygnuje.
- No - warknął. - A kto zbudował gęsi?
Angalo parsknął śmiechem, a Masklin odparł:
- Sądzę, że inne gęsi.
- Gęsi?! A co one wiedzą o bezpiecznych konstrukcjach
lotniczych?
- Przestań się czepiać, ty też nic nie wiesz. Nomy na nich
przelatują tysiące mil, a nas gęsi mają tylko dostarczyć na czas na
miejsce. Osiemnastu mil na piechotę nie przejdziemy, więc chyba
warto spróbować? - Masklin się trochę zirytował.
Gurder zawahał się.

background image

Chudy z piórkiem zaczął coś mamrotać.
Gurder odchrząknął.
- No dobrze - oznajmił. - Skoro ci błądzący biedacy mają taki
nałóg, chcąc ich nawrócić na właściwą drogę, nie mogę tego nie
zrobić. Oni jakoś rozmawiają z tymi stworzeniami?
Rzecz spytała o to Krzew i dowiedziała się, że gęsi są na to za
głupie - przyjacielskie, ale głupie. A poza tym, po co mówić do
czegoś, co nie jest w stanie odpowiedzieć?
- Powiedziałaś jej, co chcemy zrobić? - spytał niespodziewanie
Masklin.
- „Nie, bo nie pytała.”
- Dobra, to jak się na to wsiada?
Krzew wsadziła dwa palce w usta i gwizdnęła przeraźliwie.
Pół tuzina gęsi pospieszyło do brzegu. Z bliska ani trochę nie
wyglądały na mniejsze.
- Przypomniało mi się, że kiedyś czytałem coś o gęsiach - odezwał
się Gurder jakby w sennym przerażeniu. - Podobno jednym
ciosem dzioba mogą złamać człowiekowi rękę.
- Nie dzioba, tylko skrzydła - poprawił go Angalo.
- I chodziło o łabędzie - dodał Masklin. - Reszta się zgadza.
Gurder popatrzył na długie szyje kołyszące się nad jego głową i
bez słowa przełknął ślinę.
* * *
Kiedy znacznie później Masklin zabrał się do pisania historii
swego życia, opisał lot na gęsi jako najszybszy, najwyższy i
najbardziej przerażający ze wszystkich lotów, jakie w życiu
odbył, co spotkało się z ogólnym sprzeciwem jako niezgodne z
prawdą. Uzasadnił to wówczas następująco: samolot leci tak
szybko, że zostawia za sobą swój własny dźwięk, i tak wysoko, że
wokół jest tylko niebiesko, toteż nikt normalny nie wie, ani jak
szybko, ani jak wysoko leci. Jest to po prostu coś, co się przytrafia
i tyle. Poza tym samolot wygląda, jakby był przeznaczony do
latania. Concorde stojący na ziemi wygląda na zagubionego.
Gęś tymczasem wygląda równie aerodynamicznie co poduszka. I
nie startuje lekko i wdzięcznie, szybko wzbijając się w górę jak
samolot. Gęś biegnie po wodzie, desperacko machając

background image

skrzydłami, i kiedy już jest prawie oczywiste, że tym razem jej się
nie uda, nagle znajduje się w powietrzu. Woda powoli jest coraz
dalej i tylko słychać powolny łopot skrzydeł, jakby dla gęsi był to
ostateczny wysiłek.
Być może innym powodem było to, że Masklin nie znał się
zupełnie na silnikach i odrzutowcach i dlatego właśnie nie bał się
nimi latać. Natomiast świadomość, że w powietrzu utrzymuje go
ledwie kilka dużych mięśni, nie była uspokajająca.
Każdy dzielił gęś z jednym Florydyjczykiem. Nie musieli w ogóle
sterować - tylko Krzew usadowiła się na szyi swojej gęsi i
kierowała nią. Za tą gęsią leciały pozostałe, tworząc idealną literę
V (odwróconą). Masklin musiał przyznać, że na gęsi podróżuje się
miękko, ale nieco chłodno, toteż zagrzebał się w piórach. Jak się
potem dowiedział, Florydyjczycy najczęściej spali podczas lotu,
ale sama perspektywa takiego spędzania czasu przyprawiała go o
koszmarki. Zaciekawiony zerknął w dół, dostrzegł przemykające
w dole drzewa i pospiesznie cofnął głowę - jak na jego gust robiły
to zdecydowanie za szybko.
- Rzecz, ile czasu nam zostało?
- „Oceniam, że zjawimy się w sąsiedztwie miejsca startu na
godzinę przed czasem.”
- Aha... a masz jakieś pomysły, jak mamy się dostać do tego
promu czy jak mu tam?
- „To prawie niemożliwe.”
- Tak sobie myślałem, że to powiesz.
- „Ale możecie mnie tam dostarczyć.”
- Ale jak? Mamy cię przywiązać do niego czy co?
- „Jak doniesiecie mnie wystarczająco blisko, resztę załatwię
sama.”
- Jaką resztę?
- „Wezwę statek.”
- A właśnie, gdzie on jest? I jakim cudem te wszystkie satelity i
inne nie powpadały na niego do tej pory?
- „Czeka.”
- Wiesz, czasami jesteś po prostu niezastąpiona! - parsknął
Masklin.

background image

- „Dziękuję uprzejmie.”
- To było złośliwie!
- „Wiem.”
Pióra koło Masklina zaszeleściły i wynurzył się ich współpasażer -
chłopak, z którym była Krzew, gdy ją pierwszy raz zobaczyli.
Dotąd się nie odzywał, teraz popatrzył na Masklina, na Rzecz,
uśmiechnął się i powiedział kilka słów.
- „Chce wiedzieć, czy nie czujesz się chory.”
- Czuję się dobrze. Jak on się nazywa?
- „Pion. Jest najstarszym synem Krzewu.”
Pion uśmiechnął się szeroko.
- „Chce wiedzieć, jak było w odrzutowcu. Mówi, że czasami je
widują, ale trzymają się od nich z daleka. Mówi, że to musiało być
podniecające.”
Gęś skręciła. Masklin kurczowo złapał się nie tylko rękoma, ale i
nogami.
- „On mówi, że to musiało być znacznie bardziej podniecające niż
lot gęsią.”
- Och, nie sądzę - jęknął słabo Masklin.
* * *
Lądowanie było zdecydowanie gorsze od lotu. Potem Masklin
dowiedział się, że na wodzie byłoby lepsze, ale Krzew lądowała na
twardym gruncie. Gęsiom zresztą też się to nie podobało, bo
musiały prawie zawisnąć w powietrzu, rozpaczliwie bijąc
skrzydłami, i opaść na łapy.
Pion pomógł Masklinowi zejść na ziemię, która przez dłuższą
chwilę kołysała się złośliwie. Sądząc po sposobie poruszania się
pozostałych, nie tylko pod nim się kołysała.
- Ziemia była tak blisko, a nikt na to nie zwracał uwagi! -
entuzjazmował się Angalo. - I cały czas gęgały! I kołysały się! A
pod piórami są kości jak nie wiem co...
Masklin przeciągnął się, aż mu w stawach skrzypnęło.
Teren wyglądał podobnie jak ten, z którego odlecieli, poza tym że
rośliny były niższe i nigdzie nie było widać wody.
- „Krzew mówi, że gęsi dalej nie polecą, bo to niebezpieczne.”
Krzew przytaknęła i wskazała w kierunku horyzontu.

background image

Widać tam było biały kształt.
- To? - upewnił się Masklin.
- To? - powtórzył Angalo.
-„ To” - potwierdziła Rzecz.
- Nie wygląda na wielkie - ocenił Gurder.
- Bo jest jeszcze daleko - wyjaśnił Masklin.
- Widzę helikoptery! - ucieszył się Angalo. - Nic dziwnego, że
Krzew nie chciała lecieć dalej.
- Musimy ruszać - przypomniał Masklin. - Została ledwie
godzina. Lepiej się pożegnać... Rzecz, możesz jej wyjaśnić, że
będziemy próbowali ją potem znaleźć? Jak wszystko się uda,
naturalnie.
- I jak będzie jakieś potem - dodał Gurder, z wyglądu
przypominający niedokładnie wypraną ścierkę.
Gdy Rzecz umilkła, Krzew skinęła głową i wypchnęła do przodu
Piona.
Rzecz zaś wyjaśniła, o co chodzi.
- Co?! - zdumiał się Masklin. - Nie możemy go wziąć ze sobą!
- „Młodzieńcy z tego plemienia są zachęcani do podróży -
wyjaśniła Rzecz. - Pion ma ledwie czternaście miesięcy, a już
wrócił z Alaski.”
- To spróbuj wytłumaczyć, że my nie udajemy się do żadnej Laski
- polecił Masklin. - Wytłumacz jej, że może mu się wszystko
przytrafić!
Rzecz spróbowała.
- „Ona mówi, że to dobrze. Dorastający chłopak powinien mieć
nowe doświadczenia” - oznajmiła.
- Że co?! Przetłumaczyłaś właściwie to, co powiedziałem? - spytał
Masklin podejrzliwie.
- „Tak.”
- I powiedziałaś jej, że to niebezpieczne?
- „Odpowiedziała, że całe życie składa się z niebezpieczeństw.”
- Przecież on może zostać zabity! - wybuchnął Masklin.
- „To pójdzie do nieba i zostanie gwiazdą.”
- W to wierzą?!
- „Wierzą, że system operacyjny noma startuje, gdy ten jest gęsią:

background image

jeśli jest dobrą gęsią, to zostaje nomem. Gdy umiera, dobry stary
NASA zabiera go do nieba, gdzie zostaje gwiazdą.”
- Co to jest „system operacyjny”? - spytał słabo Masklin: to była
religia, a ten temat nigdy nie należał do jego ulubionych.
- „Takie coś wewnątrz, co mówi ci, czym jesteś.”
- Ona ma na myśli duszę - wyjaśnił Gurder.
- W życiu nie słyszałem takiej kupy nonsensów - ucieszył się
Angalo. - Choć nie: ostatni raz w Sklepie, gdy wierzyliśmy, że
wracamy jako ogródkowe elementy dekoracyjne. Pamiętasz,
Gurder?
O dziwo, Gurder zamiast wybuchnąć, zaczął wyglądać jeszcze
gorzej.
- Jak chłopak chce, niech idzie - zdecydował Angalo. - Podejście
ma właściwe: przypomina mi mnie, jak byłem młodszy.
- „Jego matka mówi, że gdyby zatęsknił, to zawsze może znaleźć
gęś, która przywiezie go do domu” - dodała Rzecz.
Masklin otworzył już usta, by protestować, ale zamknął je z
powrotem bez słowa - była to jedna z tych okazji, w których nie
można niczego powiedzieć, gdyż nie ma się nic do powiedzenia.
Żeby coś komuś wytłumaczyć, trzeba znaleźć jakiś wspólny punkt
odniesienia, a w wypadku Krzewu nic takiego nie przychodziło
mu do głowy. Dla niej świat był pewnie większy, niż on mógł sobie
wyobrazić, ale kończył się tam, gdzie zaczynało się niebo.
- Dobra - westchnął zrezygnowany. - Ale musimy już ruszać, tak
że nie ma czasu na długie, łzawe...
Urwał, gdyż Pion ukłonił się matce i podszedł do niego, skutecznie
odbierając Masklinowi mowę. Nawet później, gdy poznał ich już
lepiej, nigdy do końca nie zrozumiał, dlaczego żegnali się tak
radośnie, a odległość zdawała się nie robić na nich wrażenia.
- No, to chodźmy - wykrztusił po chwili.
Gurder spojrzał ponuro na Chudego z piórem, który uparł się im
towarzyszyć, i westchnął:
- Naprawdę chciałbym z nim porozmawiać!
- Krzew mówi, że to w gruncie rzeczy całkiem porządny nom -
dodał Masklin. - Tylko strasznie uparty i dość staroświecki.
- Zupełnie jak ty, Gurder! - ucieszył się Angalo.

background image

- Ja?! - oburzył się Gurder. - Ja wcale nie...
- Oczywiście, że nie jesteś - zapewnił go pospiesznie Masklin. -
Ruszajmy wreszcie!
* * *
Poruszali się to marszem, to biegiem w prawie trzykrotnie
wyższej od nich trawie.
- Nigdy nie zdążymy na czas - wysapał w pewnym momencie
Gurder.
- To nie marnuj oddechu - poradził mu Angalo.
- Czy w promach serwują wędzonego łososia? - zainteresował się
nie zrażony Gurder.
- Pojęcia nie mam! - stęknął Masklin, przedzierając się przez
gęstą kępę trawy.
- Nie podają - oznajmił autorytatywnie Angalo. - Czytałem gdzieś,
że wszyscy tam jedzą z tubek.
Przez chwilę biegli w milczeniu, zastanawiając się nad usłyszaną
rewelacją.
- Co jedzą? Pastę do zębów? - nie wytrzymał w końcu Gurder.
- Jaką pastę? Skąd znowu pastę do zębów! Pewien jestem, że nie
pastę do zębów!
- A co jeszcze jest w tubce?
Angalo zamyślił się.
- Klej? - zaproponował niepewnie po chwili.
- Też niesmacznie brzmi. Pasta i klej.
- Ci, co kierują tymi promami, muszą lubić to, co jedzą -
sprzeciwił się Angalo. - Widziałem obrazek, na którym wszyscy
się uśmiechali.
- Akurat się uśmiechali! - parsknął Gurder. - Zęby próbowali
rozkleić, dlatego się tak szczerzyli.
- Nie znasz się i wszystko plączesz! - zirytował się Angalo. - Oni
muszą mieć jedzenie w tubach z powodu przyciągania.
- A co z nim?
- Nie ma go.
- Czego?
- Przyciągania. I dlatego wszystko wokół się unosi... no, pływa.
- W wodzie?! - Gurder zaczynał mieć dość.

background image

- W powietrzu. Bo nic go nie trzyma na talerzu.
- Aha! - Gurder zaczynał rozumieć. - I po to jest potrzebny klej?
Masklin zdawał sobie sprawę, że mogą prowadzić równie
inteligentną rozmowę przez parę godzin, a im bardziej się boją,
tym dłużej. Gadanie zawsze było wygodniejsze od myślenia. Z
perspektywy czasu takie eskapady zawsze wyglądały znacznie
lepiej, ale teraz...
- Rzecz, ile nam zostało?
- „Czterdzieści minut.”
- Musimy odpocząć! - Gurder nie tyle biegł, ile runął do przodu.
Padli w cieniu jakiegoś krzaka. Prom co prawda nie wydawał się
bliższy, ale mogli przynajmniej dojrzeć, że wokół niego kręci się
sporo helikopterów, a z gestów Piona, który wspiął się na krzak,
wynikało, że jest też dużo ludzi.
- Muszę się przespać - oznajmił Angalo.
- Nie spałeś na gęsi? - zdziwił się Masklin.
- A ty spałeś?
Angalo ułożył się wygodnie i spytał:
- Jak dostaniemy się na ten prom?
- Rzecz mówi, że nie musimy. - Masklin wzruszył ramionami. -
Mamy tylko dostarczyć ją w pobliże.
- Chcesz powiedzieć, że nie polecimy?! - Angalo uniósł się na
łokciu. - A tak na to liczyłem!
- To nie ciężarówka, nie zostawią otwartego okna. I tak sobie
myślę, że trzeba by naprawdę dużo nomów i jeszcze więcej
sznurka, żeby nim kierować.
- Wiesz, jak kierowałem ciężarówką... to był najpiękniejszy
moment mojego życia - powiedział z rozmarzeniem Angalo. - I
pomyśleć, że tyle miesięcy żyłem w Sklepie, nic nie wiedząc o
Zewnątrz...
Masklin poczekał uprzejmie na ciąg dalszy, ale ten nie
następował.
- I co? - spytał, czując, że ciąży mu głowa.
- Co: i co?
- I co, gdy myślisz o tych miesiącach w Sklepie bez świadomości,
że jest Zewnątrz?

background image

- To mam poczucie straty. Wiesz, co zrobię, jeśli... jak wrócimy do
domu? Spiszę wszystko, czego się dowiedzieliśmy. Już dawno
powinniśmy to robić, to znaczy pisać własne książki, a nie tylko
czytać ludzkie. Oni tam za dużo wymyślają. I nie chodzi mi o
takie dzieła jak Gurdera „Księga nomów”, tylko normalne
książki o Nauce...
Masklin zerknął na Gurdera, zaskoczony brakiem reakcji na
krytykę, ale ten spał już głęboko. Pion też, zwinięty w kłębek -
zaczynał nawet chrapać. Angalo umilkł, więc ziewnął potężnie...
Nie spali od wielu godzin i choć generalnie nomy sypiają w nocy,
to żeby wytrzymać cały dzień na nogach, potrzebują kilku
drzemek.
- Rzecz? - przypomniał sobie. - Obudź mnie za dziesięć minut,
dobrze?

Rozdział siódmy
SATELITY: są w Przestrzeni i pozostaną tam, bo latają tak
szybko, że nigdy nie utrzymują się w jednym miejscu
wystarczająco długo, by spaść. Odbija się od nich Telewizja. Są
częścią Nauki.
Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów,
napisana przez Angala de Pasmanterii
Masklina nie obudziła Rzecz, tylko Gurder.
A konkretnie głos Gurdera.
Leżał więc z na wpół zamkniętymi oczyma, przysłuchując się
cichej rozmowie Gurdera z Rzeczą.
- Wierzyłem w Sklep - przyznał Gurder - a potem okazało się, że
to tylko coś zbudowane przez ludzi. Myślałem, że Wnuk Richard
to ktoś specjalny, a okazało się, że to tylko człowiek, który śpiewa,
kiedy się moczy...
- „...bierze prysznic...”
- ...a teraz jeszcze dowiaduję się, że na świecie są tysiące nomów!
Tysiące! I do tego wierzących w rozmaite bzdury! Ten cymbał z
piórkiem wierzy, że start promu otworzy niebo! A wiesz, co jest
najgorsze? Że jak to usłyszałem, to pomyślałem, że gdyby on

background image

zjawił się w moim świecie, a zwłaszcza w Sklepie, to byłby
przekonany, że j a jestem cymbał! Czy ja też byłem aż taki głupi?
Powiedz mi, Rzecz?
- „Zachowuję taktowne milczenie.”
- Angalo wierzy w swoje maszyny, Masklin w tę, jak jej...
Przestrzeń. Albo w nic nie wierzy. I w ich wypadku to działa. Ja
próbuję wierzyć w to, co ważne, a to złośliwie trwa parę minut i
przestaje być ważne. Najczęściej przestaje być prawdziwe. I to
jest uczciwe?
- „Mogę prosić o drugi zestaw pytań?”
- Ja tylko chcę ustalić jakiś sens życia.
- „Godny pochwały cel.”
- Chodzi mi o to, czy jest jakaś uniwersalna prawda. Jakaś
podstawowa prawda dotycząca wszystkiego?
Tym razem zapadła bardzo długa chwila milczenia. W końcu
Rzecz powiedziała:
- „Przypomniałam sobie twoją rozmowę z Masklinem o
pochodzeniu nomów. Chciałeś mnie zapytać, to ci teraz mogę
odpowiedzieć. Ja zostałam zrobiona, wiem, że to prawda,
podobnie jak wiem, że jestem wykonana z plastiku i z metalu, ale
także jestem czymś, co żyje w tym plastiku z metalem.
Niemożliwe, żebym nie była tego pewna, i jest to, przyznaję, duża
ulga. Co się tyczy nomów, to mam informacje, że pochodzą z
innej planety, a tutaj przybyły tysiące lat temu. To może być
prawda, a może też nie być. Nie jestem w stanie tego ocenić.”
- W Sklepie też wiedziałem, kim jestem i na czym stoję - mruknął
cicho Gurder. - Nawet jeszcze w kamieniołomie nie było tak źle.
Miałem odpowiednie zajęcie, byłem innym potrzebny. A teraz co?
Jak mogę wrócić, wiedząc, że wszystko, w co wierzyłem o Sklepie,
Arnoldzie Brosie i Wnuku Richardzie, to tylko... tylko ułuda?
- „Przykro mi, ale nie potrafię ci niczego doradzić.”
Masklin zdecydował, że nadszedł najwłaściwszy czas, aby
dyplomatycznie przerwać te dywagacje. Zamruczał tak, by
Gurder go usłyszał, przeciągnął się i wstał.
Gurder był podejrzanie czerwony na twarzy.
- Nie mogłem spać - bąknął.

background image

- Ile czasu spałem? - zaciekawił się Masklin.
- „Dwadzieścia siedem minut.”
- To dlaczego mnie nie obudziłaś?!
- „Bo chciałam, żebyś odpoczął.”
- Ale został nam kawał drogi i możemy nie zdążyć. Budź się! -
Masklin szturchnął Angala. - Gdzie Pion? A, tu jesteś. Dobra,
rusz się, Gurder!
Pobiegli przez zarośla, słysząc odległe zawodzenie syren.
- A żeby to! - jęknął Angalo.
- Szybciej!
Przebiegli przez wyższe od innych kępy zielonego i wreszcie
zbliżyli się do promu. Znajdował się całkiem wysoko. Co gorsza,
na poziomie ziemi nie było wokół niego nic, co mogłoby się im
przydać.
- Mam nadzieję, że masz dobry plan - wysapał Masklin, omijając
jakieś zarośla. - Bo sam na pewno nie wymyślę, jak cię tam
dostarczyć!
- „Nie martw się, już prawie jesteśmy na miejscu.”
- Coś ci się pomyliło: jesteśmy jeszcze kawał od promu!
- „Jak dla mnie, to wystarczająco blisko, żeby się na niego
dostać.”
- Nauczyłaś się latać czy jak? - zdziwił się Angalo.
- „Postaw mnie.”
Masklin posłusznie wyhamował i postawił Rzecz na równym
kawałku podłoża. Sześcian wysunął kilka czujników, pokręcił
nimi powoli i wycelował w kierunku stojącej rakiety.
- Pospiesz się! - zirytował się Masklin. - Tracimy czas!
Gurder zachichotał nagle, choć nie był to całkiem szczęśliwy
chichot.
- Wiem, co ona robi - oświadczył nagle. - Ona wysyła siebie na
pokład promu. Zgadza się, Rzecz?
- „Nadaję zestaw poleceń komputerowi pokładowemu satelity
telekomunikacyjnego” - odparła Rzecz.
Nikt się nie odezwał.
- „Albo inaczej mówiąc... zmieniam komputer satelity w część
siebie. Choć nie jest to, przyznaję, zbyt inteligentna część.”

background image

- Naprawdę potrafisz to zrobić? - W głosie Angala słychać było
podziw.
- „Naprawdę.”
- A nie będzie ci brakowało tego kawałka siebie, który wysyłasz?
- „Nie, bo on mnie nie opuści.”
- Wychodzi, że będziesz w dwóch miejscach równocześnie... -
Angalo spojrzał na Masklina bezradnie. - Rozumiesz może coś z
tego?
- Ja rozumiem - odezwał się niespodziewanie Gurder. - Ona
mówi, że jest nie tylko maszyną, jest... jest zbiorem elektrycznych
myśli żyjących w maszynie. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Na wierzchu sześcianu zapalił się różnobarwny wzór.
- Długo ci to zajmie? - spytał już spokojnie Masklin.
- „Tak. Proszę nie blokować zasilania komunikacją głosową.”
- Ona chyba chce, żebyśmy przestali zadawać jej pytania -
przetłumaczył Gurder. - Koncentruje się.
- Tylko po cholerę żeśmy tak biegli?! - spytał z pretensją w głosie
Angalo. - Żeby teraz pospiesznie czekać?
- Ona musi być chyba blisko, żeby zrobić to, co robi -
zasugerował Masklin.
- A ile jej to zajmie? Bo te dwadzieścia siedem minut to było już
całe wieki temu. - Angalo miał widocznie dzień na pytania.
Pion pociągnął Masklina za rękaw, wskazując drugą ręką prom, i
wyrzucił z siebie długie zdanie w prawie oryginalnym nomijskim.
- Przykro mi, ale bez Rzeczy nic a nic cię nie rozumiem - odparł
mu uprzejmie Masklin.
- My nie mówić w gęsi język - dodał Angalo.
Chłopak wyglądał na spanikowanego - szarpnął Masklina za
rękaw i zaczął coś krzyczeć.
- On chyba nie chce być tak blisko, jak to wystartuje - domyślił się
Angalo. - Pewnie boi się hałasu. Boisz-się-huku?
Pion przytaknął energicznie.
- Na lotnisku nie było tak strasznie... - ocenił Angalo. - Ale
prymitywne osobniki zawsze bały się tego, co głośne.
- Nie nazwałbym ich prymitywnymi... - mruknął Masklin w
zamyśleniu, spoglądając na biały kształt.

background image

Wydawał się daleki, ale mogło się okazać, że jest całkiem blisko.
Naprawdę blisko.
- Jak myślicie, będzie tu bezpiecznie, jak to poleci do góry? -
spytał.
- Daj spokój. Rzecz by nas tu nie przyprowadziła, gdyby to dla
nas nie było bezpieczne - obruszył się Angalo.
- Jasne, jasne. Pewnie, masz rację. Głupio się zastanawiam.
Pion zrobił w tył zwrot i ruszył biegiem.
Pozostali popatrzyli na prom i na mrugającą skomplikowanymi
wzorami Rzecz.
Gdzieś rozległa się następna syrena.
Wokół zapanowało dziwne napięcie - takie, jakie musi się
pojawiać w pobliżu zwiniętej sprężyny. Wrażenie gotowej do
akcji potęgi.
- Czy Rzecz jest dobra w ocenie, jak blisko może być nom w
stosunku do startującej rakiety? - spytał Masklin w nagłej ciszy. -
Chodzi mi o to, ile ma w tym doświadczenia?
Wszyscy trzej spojrzeli po sobie, rozumiejąc się bez słów.
- Może powinniśmy się trochę cofnąć...? - zaproponował Gurder.
Odwrócili się i powoli ruszyli przed siebie.
Tylko że z punktu widzenia każdego z nich pozostali poruszali się
szybciej.
I szybciej.
Wreszcie jak jeden nom przestali udawać i ruszyli biegiem,
gnając na złamanie karku. Mieli jedynie tyle przytomności, by
omijać kamienie i krzaki. Gurder, który zwykle tracił oddech po
kilkudziesięciu krokach, pruł niczym balon z dopalaczem.
- Masz... pojęcie... jak... daleko...? - wysapał Angalo.
Za nimi rozległ się syk, jakby cały świat nabierał oddechu. A
potem odgłos zmienił się...
...nie w dźwięk, ale w niewidzialny młot walący w dwoje uszu
równocześnie.

Rozdział ósmy
PRZESTRZEŃ: istnieją dwa rodzaje Przestrzeni:

background image

a - coś zawierające nic,
b - nic zawierające wszystko.
Krótko mówiąc, to jest to, co zostaje, kiedy nie ma już niczego
więcej. Nie ma tam powietrza ani przyciągania, które trzyma nas
i rzeczy razem. Gdyby nie było Przestrzeni, wszystko byłoby w
jednym miejscu. Zbudowana dla Satelitów, Wahadłowców, Planet
i Statku.
Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów,
napisana przez Angala de Pasmanterii
Kiedy grunt przestał się trząść, nomy powoli pozbierały się,
przyglądając się sobie nawzajem w osłupieniu.
- ! - powiedział Gurder.
- Co? - spytał Masklin, słysząc własny głos bardzo stłumiony i z
bardzo daleka.
- ? - zapytał Gurder.
- ? - odparł Angalo.
- ?
- Co? Nie słyszę was! A wy mnie słyszycie?
- ?
Widząc poruszające się usta Gurdera, Masklin wskazał na swoje
uszy i potrząsnął głową.
- Ogłuchliśmy!
- ?
- ?
- Powiedziałem, że ogłuchliśmy! - wrzasnął Masklin, spoglądając
w górę.
Coś unosiło się naprawdę szybko, nawet jak na ich zmysły.
Wyglądało jak długa, powiększająca się chmura, na której
szczycie błyszczał ogień. Hałas przycichł do znośnego, czyli
bardzo głośnego, po czym szybko ustał.
Masklin wsadził palec w ucho i pogmerał nim energicznie.
Brak dźwięku zastąpił upiorny syk ciszy.
- Ktoś mnie słyszy? - spytał niepewnie. - Pytałem, czy ktoś mnie
słyszy!
- To faktycznie było głośne. - Głos Angala był stłumiony i
nienaturalnie spokojny. - Nie pamiętam niczego, co byłoby aż tak

background image

głośne.
Masklin przytaknął - czuł się, jakby go przejechała niewidoczna
ciężarówka.
- I ludzie w czymś takim latają? - spytał słabo.
- Tak. Na samej górze - potwierdził Angalo.
- Ktoś ich do tego zmusza?
- Eee... nie sądzę. W tej książce pisało, że więcej chce lecieć, niż
może.
- Czyli robią to dobrowolnie? - upewnił się Masklin.
- Tak tam pisało. - Angalo wzruszył ramionami.
W górze widać było jedynie punkcik na końcu rozpełzającej się
smugi dymu.
Przyglądając mu się, Masklin doszedł do mało budującego
wniosku, że są szaleni. Byli mali w wielkim świecie i nigdy nie
zdążyli się wszystkiego nauczyć o tym, gdzie są, zanim wyruszyli
gdzieś indziej. Tylko wtedy, kiedy żył w dziurze, wiedział
wszystko o życiu w dziurze. Od tego czasu minął ledwie rok, i to
niepełny, a znajdował się w miejscu tak odległym, że nawet nie
wiedział, jak jest daleko od domu, i obserwował coś, czego
zupełnie nie pojmował, co pędziło tak wysoko, że tam nawet nie
ma dołu.
I nie mógł nawet wrócić. Musiał dokończyć to, co zaczął,
cokolwiek by to było. Nie mógł nawet się zatrzymać.
Przyszło mu na myśl, że o to właśnie chodziło Grimmie - jak się
wie pewne rzeczy, to staje się kimś innym i nic na to nie można
poradzić.
Rozejrzał się - czegoś mu brakowało...
Rzecz.
Bez słowa pobiegł do miejsca, w którym zaczęła się szaleńcza
ewakuacja.
Czarny sześcian leżał tam, gdzie go zostawili. Wszystkie sensory
były schowane, a na powierzchni nie było widać nawet jednego
światełka.
- Rzecz? - spytał niepewnie.
Zapłonęło słabo pojedyncze, czerwone światełko i Masklin nagle
poczuł, jak robi mu się zimno.

background image

- Jesteś cała? - spytał.
Światełko mrugnęło.
- „Za szybko. Zużyłam za dużo en...”
- En? - powtórzył Masklin, próbując nie myśleć, dlaczego głos był
nieco głośniejszy od szeptu.
Światełko ściemniało.
- Rzecz! - Masklin postukał delikatnie w sześcian. - Udało się?
Statek przyleci? Co mamy robić? Obudź się!
Światełko zgasło.
Masklin obrócił Rzecz, przyglądając się jej uważnie ze wszystkich
stron.
- Rzecz? - spytał cicho.
Angalo, Gurder i Pion przedarli się przez trawę.
- I co? Udało się? - spytał Angalo. - Żadnego statku na razie nie
widzę.
- Rzecz stanęła - poinformował ich z żalem Masklin.
- Jak to stanęła?!
- Wszystkie światełka zgasły!
- I co to znaczy? - W głosie Angala pojawiła się panika.
- Nie wiem!
- Nie żyje? - spytał Gurder.
- Ona nie może nie żyć! A poza tym istniała przez tysiące lat!
- To całkiem dobry powód, by umrzeć - ocenił Gurder.
- Przecież to tylko Rzecz!
Angalo siadł ciężko, obejmując kolana.
- Powiedziała, kiedy zjawi się statek? - spytał.
- Powiedziała tylko, że zużyła za dużo en!
- En?
- Pewnie chodziło jej o energię. Wysysają z przewodów i może na
jakiś czas magazynować. Widocznie teraz się skończyła.
Spojrzeli na czarny sześcian, przez tysiące lat przekazywany z
pokolenia na pokolenie i nie odzywający się ani nawet nie
mrugający żadnym światełkiem. Obudził się dopiero w Sklepie,
gdy znalazł się w pobliżu prądu elektrycznego.
- Niesamowicie wygląda, jak tak siedzi i nic nie robi - ocenił
Angalo.

background image

- Nie możemy poszukać jakiejś elektryczności? - spytał Gurder.
- Tu? Przecież tu nic nie ma - obruszył się Angalo. - Jesteśmy w
samym środku niczego!
Masklin rozejrzał się.
W oddali widać było budynki, wokół których jeździły jakieś
pojazdy.
- A co ze statkiem? - spytał Angalo. - Leci tu?
- Nie wiem.
- Jak nas znajdzie?
- Nie wiem!
- I kto nim kieruje?
- Nie mam... - Masklin urwał, gdy dotarło doń, co mówi. - Nikt!
Niby kto ma nim kierować, jak od paru tysięcy lat nikogo w nim
nie ma!
- To kto go w takim razie tu sprowadzi?
- Nie wiem. Może Rzecz?
- Chcesz powiedzieć, że on tu leci i nikt nim nie kieruje?
- Tak! Nie! Nie wiem!!
Angalo wpatrzył się w niebo.
- Pięknie - mruknął ponuro.
- Musimy znaleźć elektryczność, żeby nakarmić Rzecz! -
oświadczył zdecydowanie Masklin. - Nawet jeśli zdołała wezwać
statek, to trzeba mu powiedzieć, gdzie konkretnie jesteśmy. To
duży świat.
- Jeśli zdołała - dodał Gurder. - Mogła jej się en skończyć, nim
zdążyła.
- Nie mamy pewności i nie będziemy mieli, póki Rzecz nie ożyje. A
poza tym i tak trzeba jej pomóc, nie mogę patrzeć na nią w tym
stanie - zakończył Masklin.
Z zarośli wyłonił się Pion, ciągnąc za ogon jaszczurkę.
- Aha - ocenił Gurder bez krzty entuzjazmu. - Właśnie przyszedł
obiad.
- Gdyby Rzecz mogła, powiedziałaby mu, że jaszczurki nam się
strasznie szybko nudzą - dodał Angalo.
- Gdzieś w połowie pierwszego gryzą - burknął Gurder.
- Dajcie spokój - westchnął Masklin. - Chodźcie gdzieś w cień.

background image

Wymyślimy jakiś plan.
- Och, plan. - Z tonu Gurdera jasno wynikało, że uważał pomysł
za gorszy od jaszczurki. - Uwielbiam plany.
* * *
Zjedli, co mieli, i rozciągnęli się w cieniu rozłożystego krzaka,
wpatrując się w niebo. Drzemka w czasie drogi okazała się
niewystarczająca. Wszystkim się kleiły oczy.
- Muszę przyznać, że ci Florydyjczycy nieźle się urządzili -
powiedział leniwie Gurder. - Jak się w domu robi zimno, to się
przenoszą tu, gdzie ogrzewanie jest ustawione w sam raz.
- Ciągle ci powtarzam, że to nie jest ogrzewanie! - Angalo wciąż
wpatrywał się w niebo. - A wiatr to nie jest klimatyzacja! Ciepło
ci jest przez słońce.
- Myślałem, że ono jest tylko dla światła.
- I z niego pochodzi całe ciepło - dodał Angalo. - Czytałem o tym
w jakiejś książce. To taka wielka kula ognia. Większa od planety.
Gurder przyjrzał mu się podejrzliwie.
- Tak? A co się w niej pali?
- Nic. Po prostu tam jest i tyle.
Gurder dla odmiany przyjrzał się słońcu.
- I wszyscy o tym wiedzą? - spytał.
- Chyba tak. Tak pisało w książce...
- To jest nieodpowiedzialne! Takie rzeczy właśnie mogą
naprawdę zdenerwować czytelnika.
- Masklin mówi, że tam, w górze, są tysiące takich słońc.
- Tak, też mi mówił. - Gurder pociągnął nosem. - To się nazywa
galaksy albo jakoś tak. Osobiście jestem temu przeciwny.
Angalo zachichotał.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego! - dodał zimno Gurder.
- Masklin, powiedz mu.
- Tobie to łatwo - westchnął Gurder. - Ty tylko chcesz szybko
jeździć i kierować tym, co tak jeździ. A ja chcę zrozumieć sens
tego wszystkiego. Może i są tysiące słońc, ale dlaczego?
- A jakie to ma znaczenie?
- To jest jedyna rzecz, jaka właśnie ma znaczenie. Masklin,
powiedz mu.

background image

Obaj spojrzeli na Masklina.
A przynajmniej tam, gdzie przed chwilą był Masklin.
Było puste.
* * *
Powyżej nieba było miejsce, które Rzecz nazywała przestrzenią
kosmiczną i które (według niej) zawierało wszystko i nic. Było
tam bardzo mało wszystkiego i mniej niczego, niż ktokolwiek był
w stanie sobie wyobrazić.
Często mówi się, że niebo jest pełne gwiazd. Jest to nieprawdą:
niebo jest pełne nieba. Nieba jest wręcz nieograniczona ilość, a w
porównaniu z tym gwiazd jest tak naprawdę niedużo.
Zadziwiające swoją drogą, jak zdołały wywrzeć takie wrażenie...
Tysiące z nich było świadkami, jak coś okrągłego i lśniącego
zaczęło krążyć wokół Ziemi. Miało na burcie napisane
ARNSAT-1, co było czystym marnotrawstwem, bo gwiazdy nie
umieją czytać.
Owo coś dość szybko rozwinęło srebrzystą antenę.
I powinno obrócić ją ku Ziemi, aby być gotowym do odbijania w
dół starych filmów i świeżych wiadomości.
Ale nie odwróciło.
Bo miało nowe rozkazy.
Małe silniczki odpaliły, wypuszczając niewielkie obłoczki gazu, i
całość odwróciła się od planety, szukając nowego celu.
Zanim go znalazła, cała masa ludzi od starych filmów i nowych
wiadomości zrobiła się niesamowicie nerwowa i wymyślała sobie
nawzajem przez telefony. Niektórzy gorączkowo próbowali temu
okrągłemu i lśniącemu (z anteną) wydać nowe polecenia.
Było to bez sensu, gdyż ono ich już nie słuchało.
* * *
Masklin gnał przed siebie tak szybko, jak nogi go chciały nieść.
Miał dość głupich dyskusji, a wiedział, że musi działać szybko, bo
coś mu mówiło, że nie ma za dużo czasu. Pierwszy zresztą raz od
zjawienia się w Sklepie był naprawdę sam. Tamte czasy, gdy
mieszkali w jamie, wspominał jeśli nie jako lepsze, to
przynajmniej łatwiejsze. Cały wysiłek skupiał wówczas na tym,
by zjeść, a nie zostać zjedzonym, i samo przeżycie kolejnego dnia

background image

już było tryumfem. Fakt, wszystko było złe, ale w zwyczajny,
zrozumiały sposób i na odpowiednią, nomią skalę.
Świat wówczas kończył się na autostradzie z jednej strony, a lesie
za polami z drugiej. Teraz nie było w zasadzie żadnych granic, za
to problemów więcej, niż mógł sobie wyobrazić. Ale przynajmniej
wiedział, gdzie znaleźć elektryczność - w budynkach, w których
są ludzie.
Wypadł z zarośli na drogę, skręcił i pobiegł jeszcze szybciej. Jak
się biegnie drogą, to gdzieś na niej musi się znaleźć ludzi...
Usłyszał za sobą tupot: odwrócił się i dostrzegł Piona, który
uśmiechnął się niepewnie.
- Wracaj! - polecił Masklin. - Idź! Z powrotem! Dlaczego mnie
śledzisz? Idź sobie!
Pion wskazał na drogę i powiedział coś.
- Nie rozumiem! - ryknął Masklin.
Pion uniósł wysoko rękę z dłonią skierowaną równolegle do ziemi.

- Ludzie? - domyślił się Masklin. - Tak, wiem. Wiem, co robię.
Wracaj!
Pion coś dodał.
Masklin podniósł Rzecz.
- Mówiąca skrzynka klapa - oznajmił bezradnie. - Cholera, czemu
ja mówię jak kretyn? Przecież nie jesteś głupszy ode mnie!
Wracaj do pozostałych!
Odwrócił się i pobiegł.
Gdy po chwili się obejrzał, Pion stał w tym samym miejscu i
obserwował go ze smętną miną.
Nie wiedział, ile ma czasu - Rzecz kiedyś mu powiedziała, że
statek porusza się bardzo szybko, ale nawet nie wiedział, czy na
pewno tu leci...
Przed sobą dojrzał postacie górujące ponad krzewami -
rzeczywiście na drodze w końcu trafi się na ludzi. Sztuką było ich
uniknąć, bo praktycznie byli wszędzie.
Cóż, jeśli statek nie był w drodze, to on, Masklin, popełniał
właśnie największe głupstwo, jakie kiedykolwiek w dziejach
zrobił jakikolwiek nom.

background image

Wyszedł na żwirowy krąg, gdzie parkowała niewielka ciężarówka
z napisem NASA na burcie. Obok niej dwóch ludzi pochylało się
nad jakimś urządzeniem zamontowanym na trójnogu. Naturalnie,
nie zauważyli go, więc podszedł bliżej.
Położył Rzecz na żwirze.
Złożył dłonie w trąbkę i krzyknął najwyraźniej i najwolniej, jak
potrafił:
- Hej tam! Wy! Luudzie!
* * *
- Co on zrobił?! - wrzasnął Angalo.
Pion powtórzył pantomimę na przyspieszonych obrotach.
- Rozmawiał z ludźmi? - Angalo wstał. - I pojechał z nimi
ciężarówką?
- Wydawało mi się, że słyszałem silnik samochodu - mruknął
Gurder.
- Martwił się o Rzecz - przypomniał sobie Angalo. - I poszedł
szukać prądu!
- Przecież jesteśmy o mile od najbliższego budynku.
- Ale nie samochodem! - uświadomił mu Angalo.
- Wiedziałem, że to się tak skończy! - jęknął Gurder. - Pokazać się
dobrowolnie ludziom! W Sklepie nigdy tak nie postępowaliśmy!
Co my teraz zrobimy?!
* * *
Jak na razie nie było najgorzej.
Ludzie tak naprawdę nie wiedzieli, co mają z nim zrobić, jak go w
końcu dostrzegli - nawet się cofnęli, jakby się go bali. A potem
jeden pobiegł do ciężarówki i rozmawiał przez jakieś urządzenie
na drucie - pewnie jakiś nowy rodzaj telefonu. Kiedy Masklin
wciąż stał nieruchomo, drugi wyjął z ciężarówki jakieś pudełko i
zbliżył się delikatnie, jakby się bał, że Masklin eksploduje. Kiedy
nom mu pomachał, człowiek odskoczył tak szybko, że prawie się
przewrócił.
Ten od telefonu coś mu powiedział i pudełko zostało delikatnie
postawione na żwirze niedaleko Masklina, a obaj ludzie przyjrzeli
mu się wyczekująco.
Masklin, ciągle się uśmiechając, żeby ich nie wystraszyć do

background image

reszty, wziął Rzecz, wdrapał się do pudełka i pomachał im.
Jeden z ludzi pochylił się ostrożnie, ujął delikatnie pudełko i
podniósł je, zupełnie jakby zawartość (to jest Masklin) była
nadzwyczaj rzadka, cenna i delikatna. Zaniósł je do ciężarówki,
wsiadł nadzwyczaj ostrożnie i położył je sobie na kolanach. W
radiu zadudnił ludzki głos.
Wiedząc, że teraz już nie ma odwrotu, Masklin niemal się
odprężył. To mógł być decydujący krok na chodniku życia.
Obaj ludzie przyglądali mu się, jakby wciąż nie wierzyli, że go
widzą. Ale w końcu drugi siadł za kierownicą i ruszyli z
szarpnięciem. Wyjechali na betonową szosę, gdzie czekała druga
ciężarówka. Wysiadł z niej człowiek, pogadał z nimi i zaczął się
śmiać w powolny, typowy dla ludzi sposób. A potem spojrzał w
dół, zobaczył Masklina i całkiem nagle śmiech uwiązł mu w
gardle.
Prawie pobiegł do swojej ciężarówki i natychmiast złapał za
telefon na drucie.
Masklin wiedział, że tak będzie - nie mieli pojęcia, co zrobić z
prawdziwym nomem. Zadziwiające. Najważniejsze w każdym
razie, żeby go zabrali gdzieś, gdzie jest właściwy rodzaj
elektryczności... Dorcas próbował mu wytłumaczyć elektryczność,
ale bez specjalnych sukcesów, być może dlatego, że sam nie był
zbyt pewien swej wiedzy. Wychodziło mu, że są dwa rodzaje
elektryczności - prosta i kręcona. Prosta była nudna i zostawała w
bateriach. Kręcona występowała w przewodach w ścianach i to
właśnie ją Rzecz potrafiła w jakiś sposób kraść, jeśli była
wystarczająco blisko. O tej kręconej Dorcas mówił z podobnym
nabożeństwem w głosie, co Gurder o Arnoldzie Brosie (zał. 1905).
Jeszcze w Sklepie próbował ją badać, ale natykał się na całą masę
niezrozumiałych spraw. No bo choćby coś takiego - ta sama
elektryczność, trafiając do lodówki, zamrażała rzeczy, a trafiając
do kuchenki, je podgrzewała. Skąd wiedziała, co gdzie ma robić?
Czuł się dziwnie radośnie i optymistycznie, prawdopodobnie
dlatego, że gdyby choć przez sekundę się poważnie zastanowił
nad własnym położeniem, zacząłby wyć z przerażenia.
A tak wciąż mógł się uśmiechać.

background image

Ciężarówka tymczasem jechała dalej, a w ślad za nią druga. Po
chwili z bocznej drogi wyjechała trzecia i dołączyła do
minikonwoju. W trzeciej było pełno ludzi, ale dziwnym trafem
większość wpatrywała się w niebo.
Nie zatrzymali się przy najbliższym budynku, tylko podjechali do
większego, przed którym parkowało sporo pojazdów i czekało
jeszcze więcej ludzi. Jeden z nich otworzył drzwi ciężarówki -
robił to wyjątkowo powoli, nawet jak na człowieka.
Ten, który trzymał pudełko, wysiadł równie powoli.
Masklin uniósł głowę i spojrzał w mnóstwo gapiących się na niego
twarzy. Najwidoczniejsze w nich były oczy i dziurki od nosa.
Wyglądały na przestraszone. A przynajmniej oczy tak wyglądały.
Dziurki od nosa wyglądały tak jak zwykle.
Przestraszone przez niego.
Nie przestając się uśmiechać, spytał, tłumiąc panikę:
- W czym mogę pomóc, panowie?

Rozdział dziewiąty
NAUKA: sposób wynajdywania różnych rzeczy, a potem
zmuszania ich, żeby działały. Wyjaśnia przy okazji, co się dzieje
wokół nas. Podobnie jak Religia, Nauka jednak robi to lepiej,
gdyż znajduje bardziej zrozumiałe tłumaczenie, kiedy poprzednie
nie skutkuje. Nauki jest znacznie więcej, niż można byłoby
podejrzewać.
Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów,
napisana przez Angala de Pasmanterii
Gurder, Angalo i Pion siedzieli w odrobinie cienia rzucanego
przez jakiś krzak. Chmura przygnębienia, jaka nad nimi wisiała,
była nieporównywalnie większa.
- Bez Rzeczy nigdy nie wrócimy do domu - westchnął Gurder.
- No, to musimy wydostać Masklina - ocenił Angalo.
- To zajmie wieczność!
- Tak? No to prawie tyle, ile mamy przed sobą tutaj, jeśli nie
zdołamy dotrzeć do domu. - Angalo znalazł poręczny, płaski
kamień prawie idealnie pasujący do tego, by go przywiązać do

background image

gałęzi pasami materiału oddartymi z ubrania.
Angalo nigdy w życiu nie widział kamiennej siekiery, ale miał
całkiem konkretne przeczucie, że kamieniem przywiązanym do
kija można zrobić całkiem sporo użytecznych rzeczy.
- Może byś przestał obracać te gałęzie? - zaproponował Gurder. -
To jaki mamy plan? We dwóch przeciwko całej Florydzie?
- Niekoniecznie. Nikt cię nie zmusza do uczestnictwa.
- Nie słyszałem, żebyś miał lepszy plan. - Angalo skończył wiązać
kamień i eksperymentalnie machnął całością. - Nie słyszałem,
prawdę mówiąc, żebyś miał jakikolwiek plan.
- Bo nie mam.
* * *
Na czarnej powierzchni zamrugało czerwone światełko.
Po pewnym czasie otworzyła się niewielka, kwadratowa klapka i
coś cicho zawarczało, a z Rzeczy wysunął się obiektyw na
metalowym teleskopie i powoli się obrócił.
W końcu Rzecz przemówiła:
- „Gdzie jest to miejsce?”
Uniosła obiektyw, przyjrzała się twarzy spoglądającego na nią
człowieka i dodała:
- „I dlaczego?”
- Nie jestem pewien, ale jesteśmy w pokoju w dużym budynku -
odpowiedział Masklin. - Ludzie nie zrobili mi krzywdy i wydaje
mi się, że jeden próbował ze mną porozmawiać.
- „Jesteśmy w jakimś szklanym pudle” - zauważyła Rzecz.
- Owszem. Tu jest nawet małe łóżko, a tam pewnie coś w rodzaju
ubikacji. Ale to nieważne. Słuchaj: co ze statkiem?
- „Spodziewam się, że jest w drodze.”
- Spodziewasz się? To znaczy, że nie wiesz?
- „Wiele rzeczy mogło się nie udać. Jeśli się udały, to statek
wkrótce tu będzie.”
- Jeśli się nie udały, to do śmierci stąd nie wyjdę! - ocenił Masklin.
- Przyszedłem tu z twojego powodu, wiesz.
- „Wiem. Dziękuję.”
Masklin się nieco odprężył.
- Jak dotąd byli całkiem mili... przynajmniej tak myślę, bo z

background image

ludźmi trudno powiedzieć - rzekł, spoglądając przez
przezroczystą ścianę.
W ciągu ostatnich paru minut całkiem sporo ludzi mu się
przyglądało, ale tak na dobrą sprawę, ciągle nie wiedział, czy jest
gościem honorowym, czy więźniem. Albo może czymś pośrednim.
- Nic innego nie byłem w stanie wymyślić - dodał.
- „Monitoruję łączność” - poinformowała go Rzecz.
- Zawsze to robisz.
- „Większość jest o tobie. Jadą tu eksperci, żeby cię obejrzeć.”
- Jacy eksperci? Od nomów?
- „Eksperci od rozmów z istotami z innych światów. Ludzie, co
prawda, jak dotąd nie spotkali nikogo z innego świata, ale mają
ekspertów od rozmów z nimi. Ciekawe.”
- Dobrze byłoby się dogadać, bo teraz faktycznie wiedzą o nas.
- „Ale nie wiedzą, kim jesteście. I myślą, że dopiero przybyłeś.”
- Bo to prawda.
- Nie tu, tylko na tę planetę. Uważają że przybyłeś z gwiazd.
- Przecież my tu jesteśmy od tysięcy lat! Żyjemy tu!
- „Ludziom łatwiej jest uwierzyć w małe zielone ludziki z nieba
niż w małe, normalne ludziki na Ziemi. Wolą Marsjan od
krasnoludków.”
- Wiesz, chyba cię nie rozumiem - przyznał Masklin po namyśle.
- „Nie przejmuj się. Przyzwyczaiłam się. Zresztą to nie jest
ważne.” - Rzecz obróciła obiektyw, przyglądając się
pomieszczeniu, i oceniła po pełnym obrocie: - „Przyjemne. Jakieś
laboratorium naukowe... A to co?”
Pytanie dotyczyło plastikowej tacki leżącej koło Masklina.
- Owoce, orzechy, mięso i jeszcze coś. Wydaje mi się, że chcieli się
dowiedzieć, co jem. To całkiem bystrzy ludzie: pokazałem na usta
i od razu zrozumieli, że jestem głodny.
- „Aha. Zaprowadź mnie do swojej spiżarni.”
- Przepraszam?
- „Zaraz wytłumaczę. Powiedziałam ci, że monitoruję łączność?”
- Ciągle to mówisz.
- „Jest taki ludzki dowcip. Dowcip to humorystyczna anegdota
albo opowieść. Ten dotyczy lądowania statku z innej planety na

background image

Ziemi. Wysiada z niego dziwnie wyglądający obcy i mówi do
dystrybutora paliwa: „Zaprowadź mnie do swego przywódcy”.
Gdy ze strony dystrybutora nie ma żadnej reakcji, powtarza to
samo do kosza na śmieci, automatu telefonicznego i podobnych
urządzeń. Dzieje się tak, gdyż nie zdaje sobie sprawy z tego, jak
wyglądają ludzie. Wymieniłam jeden wyraz na drugi, podobnie
brzmiący, a pasujący do twojej sytuacji. To jest właśnie zabawna
puenta, po której powinien nastąpić wybuch śmiechu.”
Nastąpiła cisza.
- Aha - odezwał się po chwili Masklin. - Ten obcy to taki zielony
ludzik, o którym mówiłaś wcześniej?
- „Skąd... zaraz! Poczekaj chwilę!”
- A niby gdzie mam iść? Co się stało?
- „Słyszę statek.”
Masklin wytężył słuch.
- Ja nic nie słyszę - przyznał rozczarowany.
- „W radiu!”
- Gdzie on jest? Zawsze mówiłaś, że w górze, ale gdzie
dokładnie?!
* * *
Pozostałe żaby przykucnęły wśród mchu, by przeczekać gorąco
popołudniowego słońca.
Nisko na wschodzie widać było biały sierp.
Miło byłoby powiedzieć, że drzewne żaby mają o nim jakieś
legendy, że uważają słońce i księżyc za odległe kwiaty, dajmy na
to. Że wierzą, iż gdy dobra żaba umrze, to jej dusza leci do
wielkiego kwiatu na niebie...
Kłopot polega na tym, że mowa o żabach. A dla żab księżyc
nazywał się „.-.-.mipmip.-.-.”. Słońce nazywało się
„.-.-.mipmip.-.-.”. Wszystko nazywało się „.-.-.mipmip.-.-.”. Jak się
ma tylko jedno słowo na określenie wszystkiego, to naprawdę
trudno mieć legendy o czymkolwiek.
Pierwsza żaba zdawała sobie jednak niejasno sprawę z tego, że z
księżycem dzieje się coś złego.
Robił się mianowicie jaśniejszy.
* * *

background image

- Zostawiliśmy statek na księżycu? - zdziwił się Masklin. -
Dlaczego?
- „Bo twoi przodkowie zdecydowali, że tak będzie najłatwiej mieć
na niego oko.”
Masklin nagle pojaśniał jak chmura w słońcu.
- Wiesz, zanim się to wszystko zaczęło, kiedy jeszcze mieszkaliśmy
w dziurze, siadywałem nocami i obserwowałem księżyc. Może
podświadomie wiedziałem, że...
- „Nic nie wiedziałeś. To, czego doświadczałeś, to prymitywne
przesądy” - przerwała mu Rzecz.
Masklin przestał jaśnieć.
- Szkoda.
- „A teraz bądź uprzejmy zachować ciszę. Statek czuje się
zagubiony i chce, żeby mu mówić, co ma robić. Obudził się po
piętnastu tysiącach lat, więc można go zrozumieć.”
- Fakt, sam z rana nie jestem specjalnie bystry - przyznał
Masklin.
* * *
Na Księżycu nie ma powietrza, nie ma więc i dźwięku, co jest w
sumie bez znaczenia, bo i tak nie ma tam nikogo, kto mógłby
cokolwiek słyszeć. Dźwięk w takich warunkach byłby
marnotrawstwem.
Jest natomiast światło.
Toteż wyraźnie widać było kłęby księżycowego kurzu, wzbijające
się ze skalistej równiny i zmieniające się w chmurę tak wielką, że
odbiły się od niej promienie słoneczne.
U podstawy chmury coś się wykopywało.
* * *
- Zostawiliśmy go w dziurze?!
Na powierzchni sześcianu zagrały wielobarwne wzory.
- „Tylko mi nie mów, że dlatego żyłeś w dziurze. Inne nomy nie
żyją po dziurach.”
- Wcale nie chciałem tak powiedzieć - oburzył się Masklin. - Tylko
zastanawiałem się...
Nagle zamilkł, wpatrując się tępo w szklaną ścianę, za którą jakiś
człowiek usiłował zainteresować go jakimiś bazgrołami na

background image

tablicy.
- Musisz zatrzymać statek - oświadczył nagle zdecydowanie. - I to
zaraz! Nie możemy nim odlecieć, bo on nie należy tylko do nas.
Nie możemy go zabrać innym nomom!
* * *
Angalo, Gurder i Pion obserwowali z krzaków niebo. Słońce
zbliżało się do horyzontu, a księżyc migotał niczym dekoracja
gwiazdkowa.
- To musi być statek! - ocenił z uśmiechem Angalo. - Nic innego
nie mogło go tak oświetlić. A więc jest w drodze!
- Nigdy nie sądziłem, że to się uda... - przyznał Gurder.
Angalo klepnął Piona w plecy i wskazał na księżyc.
- Widzisz, chłopie? To statek! Nasz statek!
Gurder podrapał się po brodzie i przytaknął zamyślony.
- Tak. Nasz...
- Masklin mówił, że w nim jest cała masa różnych takich -
rozmarzył się Angalo. - I masa przestrzeni. Z tego zresztą głównie
znana jest przestrzeń, że jest pusta i jest jej dużo. Masklin mówił,
że on lata szybciej od światła, ale pewnie mu się coś pomyliło, bo
jak by wtedy można było coś widzieć? Jak włączy się światło, a
ono wypadłoby z pokoju, to byłoby ciemno... Ale na pewno lata
szybko...
Gurder spojrzał na niebo - coś desperacko próbowało się przebić
do jego świadomości, tylko nie bardzo wiedział co. Czuł się jakoś
tak dziwnie szaro.
- Nasz statek - bąknął. - Ten, którym przyleciały tu nomy...
- Właśnie - przytaknął Angalo, praktycznie go nie słuchając.
- I który zabierze nas wszystkich z powrotem - dodał Gurder.
- Tak mówi Masklin, a...
- Wszystkich - powtórzył Gurder, z ołowianym wręcz naciskiem.
- Pewnie, że wszystkich. Nie sądzę, żeby nam dużo czasu zajęło
zorientowanie się, jak się nim kieruje, a jak już będziemy
wiedzieli; to bez problemów polecimy do kamieniołomu i
zabierzemy wszystkich.
- A plemię Piona? - spytał Gurder.
- Och, ich naturalnie też. Jakby się uprzeć, to i dla ich gęsi by się

background image

znalazło miejsce.
- A inni?
- Jacy inni? - zdziwił się Angalo.
- Krzew mówiła, że wszędzie są grupy nomów. Na całym świecie.
- A, oni! Nie wiem i prawdę mówiąc, mało mnie to interesuje.
Nam potrzebny jest statek, o czym sam doskonale wiesz.
- Ale jeśli zabierzemy statek, to co oni będą mieli, kiedy będą go
potrzebować?
* * *
Masklin właśnie zadał to samo pytanie.
- „010011010101110101010010110101110010” - odparła Rzecz.
- Co powiedziałaś?!
- „Jak przestanę uważać, to może nie być statku dla nikogo” -
oznajmiła opryskliwie Rzecz. - „Wysyłam mu piętnaście tysięcy
poleceń na minutę.”
Masklin się nie odezwał.
- „To cała masa poleceń” - dodała.
- Statek stanowi własność wszystkich nomów na tym świecie -
powiedział Masklin z uporem.
- „010011001010010010…”
- Oj, zamknij się i powiedz, kiedy statek się tu pojawi?
- „0101011001... To co mam w końcu zrobić?... 01001100...”
- Co?!
- „Mam się zamknąć albo mam ci powiedzieć, kiedy statek tu
przybędzie. Obu poleceń nie jestem w stanie wykonać.”
- Proszę, powiedz mi, kiedy przybędzie statek - powtórzył
cierpliwie Masklin - a potem się zamknij.
- „Cztery minuty.”
- Cztery minuty?
- „Teraz to będą trzy minuty i ileś tam sekund, ale w przybliżeniu
można powiedzieć, że cztery minuty. Dokładnie to trzy minuty
trzydzieści osiem sekund, a raczej trzy minuty trzydzieści siedem
sekund, a za...”
- Przecież nie będę tu tkwił, jeśli to ma być tak szybko! - przerwał
jej Masklin, chwilowo zapominając o zobowiązaniach względem
wszystkich nomów tego świata. - Jak się mam stąd wydostać?! To

background image

pudło ma dach!
- „Mam się zamknąć najpierw czy wydostać cię stąd, a potem się
zamknąć?” - spytała uprzejmie Rzecz. - „Ludzie widzieli, jak
biegasz?”
- Nie wiem, ale wątpię.
- „To przygotuj się do biegu, ale najpierw zatkaj sobie uszy!”
Z doświadczenia Masklin wiedział, że najlepiej jest jej posłuchać.
Rzecz bywała czasami wkurzająca, ale ignorowanie jej rad
naprawdę się nie opłacało.
Światełka na czarnej ścianie ułożyły się na ułamek sekundy w
kształt gwiazdy, a potem Rzecz zaczęła wyć. Dźwięk stawał się
coraz głośniejszy, aż Masklin przestał go słyszeć, za to doskonale
czuł przez osłaniające uszy dłonie. Miał wrażenie, jakby coś w
jego głowie wywoływało nieprzyjemne bąbelki. Właśnie otwierał
usta, by kazać Rzeczy przestać, gdy przezroczyste ściany
eksplodowały, zmieniając się w poszarpane fragmenty układanki,
z których nagle każdy zdecydował się, że chce mieć koło siebie
trochę miejsca. Kawałki dachu posypały się w dół, omal nie
przygważdżając przy okazji Masklina.
- „Teraz bierz mnie i biegnij” - poleciła Rzecz, zanim lawina
przestała spadać.
Ludzie w pomieszczeniu obracali się powoli w ich stronę.
Masklin złapał Rzecz i popędził po wypolerowanej powierzchni
stołu.
- Muszę się dostać na dół! - Rozejrzał się desperacko: na drugim
końcu stołu stała jakaś maszyna z mnóstwem światełek i zegarów.
- Przewody! - Zmienił kierunek, uniknął opadającej powoli
wielkiej dłoni i z piskiem podeszew wyhamował przy krawędzi
blatu. - Muszę cię zrzucić! - poinformował Rzecz. - Nie zdołam
zejść, niosąc cię.
- „Nic mi nie będzie.”
Ostrożnie podszedł do krawędzi i zrzucił czarny sześcian na
podłogę. Tak jak się spodziewał, z maszynerii biegł w dół cały pęk
przewodów. Skoczył, złapał jeden i na wpół się zsunął, na wpół
spadł na posadzkę.
Ludzie ruszyli zewsząd w jego stronę w swój powolny sposób, ale

background image

bez trudu odnalazł Rzecz, złapał ją i pognał przed siebie. Widząc
stopę w brązowym bucie i granatowej skarpetce, zrobił zyg, a na
widok dwóch następnych w czarnych butach i czarnych
skarpetkach zrobił zag. Kątem oka dojrzał, jak te w czarnych
potykają się o tę w brązowym...
Wokół zaroiło się od butów i rąk nieudolnie sięgających ku
niemu, ale Masklin był już rozmytym kształtem, prującym
slalomem między przeszkodami terenowymi.
Przed nim była już tylko pusta podłoga.
Gdzieś zaczął wyć alarm.
- „Kieruj się ku drzwiom!” - zaproponowała Rzecz.
- Przecież przez nie wejdzie tu więcej ludzi!
- „No i dobrze, bo my stąd wyjdziemy!”
Masklin dotarł do drzwi akurat w chwili, gdy się otworzyły. W
niewielkiej szparze wyraźnie było widać zbliżające się nogi, toteż
nie tracąc czasu na myślenie, przebiegł po najbliższym bucie,
zeskoczył na drugą stronę i pobiegł korytarzem.
- Gdzie teraz? - spytał gorączkowo.
- „Na zewnątrz.”
- A to w którą stronę?
- W każdą.
- Serdeczne dzięki!
Drzwi wzdłuż korytarza otwierały się i pojawiało się w nich coraz
więcej ludzi, toteż największym problemem Masklina nie było
teraz uniknięcie złapania, lecz przypadkowego rozdeptania.
Noma biegnącego z maksymalną prędkością mógł zauważyć
jedynie naprawdę bystry człowiek.
- Dlaczego tu nie ma mysich dziur? - zdenerwował się nagle
Masklin. - Każdy budynek ma mysie dziury!
But znalazł się na podłodze o centymetry od niego, toteż
odskoczył, zapominając o pretensjach.
Korytarz wypełnił się ludźmi, a w oddali rozległo się wycie
drugiego alarmu.
- Po co to całe zamieszanie? - zdziwił się Masklin. - Skoro jeden
mały nom wywołał taki rozgardiasz, to co by było, jakbyśmy tu
wpadli we czterech?

background image

- „To nie ty, tylko statek. Zobaczyli go.”
Kolejny but omal nie umożliwił Masklinowi zdobycia głównej
nagrody dla najbardziej płaskiego noma na całej Florydzie.
Mimo rozpaczliwych wysiłków nie zdołał się zatrzymać i wpadł
na but, który wydał mu się dziwnie znajomy. Bliższe oględziny
potwierdziły wrażenie - to było to Niezbędne Uliczne Obuwie z
Prawdziwą Gumowa Poszewką, a nad nim były skarpetki
Jegostyl Zapachoodporne, Gwarantowane 85 purcent
Polyputheketlon. Czyli najdroższa skarpetka świata. Jeszcze
wyżej były błękitne spodnie, chmura swetra i broda.
Czyli Wnuk Richard, 39.
Jak już się nabrało pewności, że nikt nie obserwuje nomów, to
wszechświat wywijał kozła i robił, co mógł, by udowodnić, że ta
pewność jest fałszywa...
Masklin skoczył z miejsca i wylądował na nogawce spodni, akurat
gdy Wnuk Richard dał krok. Było to najbezpieczniejsze miejsce w
okolicy, jako że ludzie rzadko depczą się nawzajem. Noga dała
kolejny krok, Masklinem machnęło w tył i w przód, co nie
ułatwiało mu wspinaczki po szorstkim materiale. Obok znajdował
się szew, więc gdy Masklin do niego dotarł, zyskał znacznie lepszy
chwyt.
Wnuk Richard, 39, oraz chmara innych ludzi, wpadających na
siebie, zdążali w tym samym kierunku. Wstrząsy były takie, że
Masklin zrzucił buty, próbując także palcami nóg złapać się za
materiał, i tytanicznym zgoła wysiłkiem zdołał dotrzeć do
kieszeni. Dalej było już prościej - po metce wspiął się do paska.
Do metek i naszywek przyzwyczaił się w Sklepie, ale musiał
przyznać, że ta była imponująca, nawet jak na człowieka. Cała
pokryta napisami i przynitowana do spodni, zupełnie jakby
Wnuk Richard był jakąś odmianą maszyny.
- „Grossbergers hagglers, Najsłynniejsze Jeansy” - przeczytał na
głos. - Ale się chwalą... o, krowę narysowali... Rzecz, jak myślisz,
dlaczego ludzie noszą takie metki i napisy na ubraniach?
- „Może jakby nie mieli napisane, to nie wiedzieliby, co jest co” -
zaproponowała po namyśle Rzecz.
- Prawdopodobnie - zgodził się Masklin. - Włożyłby spodnie

background image

zamiast koszuli i dziwił się, czemu nie ma dziury na głowę.
Przyjrzał się jeszcze raz naszywce i złapał za sweter.
- Tam pisze, że te spodnie zdobyły złoty medal na Wystawie w
Chicago w 1910 r. Jak na takie stare, to nieźle wyglądają.
Wnuk Richard wraz z pozostałymi ludźmi kierował się ku
drzwiom prowadzącym na zewnątrz budynku.
Po swetrze było znacznie łatwiej się wspinać, toteż Masklin, w
końcówce chwytając się długich włosów Wnuka Richarda, szybko
wdrapał się na jego ramię. Ledwie się usadowił, wyszli za próg i
znaleźli się pod błękitnym niebem.
- Jak długo jeszcze? - syknął Masklin, jako że ucho Wnuka
Richarda było tuż obok.
- „Czterdzieści trzy sekundy.”
Ludzie wpadali na siebie: większość wychodziła na parking, ale
część próbowała akurat wejść do budynku, niosąc jakieś
urządzenia, poza tym wszyscy poruszali się, wpatrzeni w niebo.
Spora grupa stała, skupiona wokół jednego człowieka, który
wyglądał na mocno przestraszonego.
- Kto to jest? - spytał Masklin szeptem.
- „Ten w środku to najważniejszy człowiek w okolicy. Przybył
zobaczyć start promu, a teraz wszyscy pozostali mu tłumaczą, że
to właśnie on powinien powitać statek.”
- A po co? Przecież to nasz statek?
- „Ale oni są przekonani, że przybywa, by z nimi porozmawiać.”
- Skąd im to przyszło do głowy?
- „Bo uważają, że są najważniejszymi istotami na tej planecie.”
- Aha.
- „Zadziwiające, prawda?”
- Wszyscy wiedzą, że nomy są ważniejsze. Przynajmniej wszystkie
nomy to wiedzą. - Masklin zastanowił się przez chwilę, potrząsnął
głową i spytał: - Ten najważniejszy człowiek to jakiś mędrzec
albo co?
- „Nie wydaje mi się. Inni właśnie próbują mu wytłumaczyć, co to
jest planeta.”
- To on nie wie?!
- „Wielu ludzi nie wie. Panwiceprezydent jest jednym z nich.

background image

001010011000”
- Znowu rozmawiasz ze statkiem?
- „Tak. Sześć sekund.”
- On naprawdę...
- „Tak.”

Rozdział dziesiąty
PRZYCIĄGANIE: niedokładnie zrozumiałe zjawisko
powodujące, że małe rzeczy, np. nomy, trzymają się dużych
rzeczy, np. planet. Z powodu Nauki dzieje się tak, obojętnie, czy
wie się o Przyciąganiu, czy nie. Jest to najlepszy dowód na to, że
Nauka zdarza się cały czas.
Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów,
napisana przez Angala de Pasmanterii
Angalo rozejrzał się.
- Gurder, rusz się!
Gurder, oparty o kępę trawy, z trudem łapał oddech.
- To na nic! - wycharczał. - Nie... możemy... sami... walczyć... z
ludźmi!
- Mamy Piona. A to jest całkiem dobra siekiera.
- Już widzę... jak się... jej boją. Pewnie jakbyś miał... dwie, to by...
się od razu poddali.
Angalo machnął parę razy siekierą. Było to dziwnie miłe uczucie.
- Musimy spróbować - powiedział po prostu. - Chodź, Pion!... Na
co patrzysz? Na gęsi?
Pion jak zauroczony wpatrywał się w niebo.
- Tam jest jakiś punkcik - odparł Gurder, wytężając wzrok.
- Pewnie ptak.
- Nie wygląda jak ptak.
- To pewnie samolot.
- Nie wygląda jak samolot.
Teraz wszyscy trzej wpatrywali się w niebo.
Na którym widoczna była czarna plamka.
- Nie myślisz, że rzeczywiście mu się udało? - spytał niepewnie
Angalo.

background image

Plamka zmieniła się w małe czarne kółko.
- On się nie rusza - zauważył Gurder.
- Na boki - dodał powoli Angalo. - On się porusza w dół.
Małe czarne kółko stało się większym czarnym kółkiem, z
podejrzeniem dymu lub pary wokół krawędzi.
- To może być jakaś odmiana pogody... - powiedział niepewnie
Angalo. - Jakaś specjalność Florydy czy co?
- Na przykład co? Pojedynczy grad wielkości... no, duży. To
statek! Leci po nas!
Kółko było już kołem, a mimo to wyglądało, jakby było jeszcze
bardzo daleko.
- Jakby tak po nas przyleciał kawałek dalej, to nie miałbym nic
przeciwko krótkiemu spacerowi - zaofiarował się Gurder.
- Ja też. - W głosie Angala pojawiły się nutki desperacji. - On nie
nadlatuje, on...
- ...spada - dokończył Gurder i spytał: - Biegniemy?
- Można spróbować.
- A gdzie biegniemy?
- Najlepiej za Pionem. On zaczął już dobrą chwilę temu.
* * *
Masklin, gdyby go ktoś zapytał, przyznałby dobrowolnie, że
specjalistą w dziedzinie rodzajów transportu nie jest, za to
wszystkie, z jakimi się dotąd zetknął, miały jedną cechę wspólną -
mianowicie przód znajdujący się z przodu i tył, który się tam nie
znajdował. Dzięki temu bez trudu można było rozpoznać, w którą
stronę pojadą.
Z nieba spadał dysk, czyli góra połączona z dołem, mająca
jedynie ostre krawędzie po bokach. Nie wydawał żadnego
dźwięku, ale na ludziach zdawał się robić kolosalne wrażenie.
- To to? - upewnił się na wszelki wypadek.
- „Tak.”
- Aha.
Nagle wszystko stało się jakby wyraźniejsze.
Statek nie był wielki - na określenie jego wielkości potrzebne było
nowe słowo. I nie tyle spadał przez chmury, ile rozpychał je.
Kiedy już się wydawało, że właściwie oceniło się jego wielkość,

background image

przepływała obok jakaś chmurka i cała perspektywa ulatywała z
wiatrem. Na określenie czegoś tak wielkiego powinno istnieć
specjalne słowo.
- On skraksuje? - spytał słabo.
- „Wyląduje na trawie. Nie chciałam przestraszyć ludzi.”

* * *
- Biegiem!
- A jak ci się wydaje, jak ja się poruszam?
- On nadal jest wprost nad nami!
- Szybciej już nie mogę!
Trzy biegnące postacie okrył nagle cień.
- Żeby dostać się aż na Florydę i zostać rozgniecionym przez
własny statek! - jęknął Angalo. - Przecież nikt w to nie uwierzy.
Cień pogłębił się, a jego brzegi pomknęły po ziemi daleko przed
nimi, szare z początku, potem coraz ciemniejsze, niczym mroczna
noc.
Ich własna, prywatna noc.
* * *
- Pozostali ciągle gdzieś tam są - zauważył Masklin cicho.
- „Oj! Zapomniałam” - przyznała niespodziewanie Rzecz.
- Ty podobno niczego nie zapominasz?
- „Ostatnio byłam raczej zajęta, prawda? Nie mogę myśleć o
wszystkim. Mogę myśleć prawie o wszystkim.”
- Więc jak już pamiętasz, to bądź uprzejma nikogo nie rozgnieść!
- „Zatrzymam go nad ziemią, nie ma obawy!”
Ludzie mówili wszyscy naraz, a część zaczęła biec ku
spadającemu statkowi. Znacznie większa część uciekała stamtąd.
Masklin zaryzykował spojrzenie na twarz Wnuka Richarda -
obserwował statek z dziwną, skupioną miną. Akurat gdy Masklin
patrzył, w jego stronę zaczęły powoli kierować się wielkie oczy, a
zaraz potem ruch ten przejęła głowa i po paru sekundach Wnuk
Richard przyglądał się uważnie temu, kto siedział na jego
ramieniu.
Było to ich drugie spotkanie, ale tym razem Masklin nie miał

background image

gdzie uciekać.
Postukał więc energicznie w Rzecz.
- Możesz spowolnić swój głos? - spytał, widząc, jak na twarzy
Wnuka Richarda odmalowuje się zdumienie.
- „O co konkretnie ci chodzi?”
- Żebyś powtórzyła, co powiem, ale wolniej i głośniej, żeby on
mógł to zrozumieć.
- „Chcesz porozumieć się z człowiekiem?”
- Owszem. Możesz to zrobić?
- „Odradzam. To może być bardzo niebezpieczne.”
- W porównaniu z czym? - spytał Masklin, zaciskając pięści. - I co
może być groźniejszego od nieporozumienia? Zaraz będzie chciał
mnie złapać, to jest bezpieczne?! Powiedz mu, że nie chcemy
nikogo skrzywdzić, ludzi też nie. Powiedz mu, bo już zaczyna
ruszać ręką!
I wyciągnął czarny sześcian w stronę ucha Wnuka Richarda.
Rzecz powiedziała coś wolno i basowo, i mówiła, mówiła, mówiła.
Mina Wnuka Richarda stężała.
- Co mu powiedziałaś? - W głosie Masklina obudziło się nagłe
podejrzenie.
- „Że jeśli wyrządzi ci krzywdę, to wybuchnę i rozwalę mu łeb!”
- Nie zrobiłaś tego!
- „Zrobiłam.”
- I ty to nazywasz porozumieniem?
- „A co, nie zrozumiał? Nazwałabym to wielce skutecznym
porozumieniem.”
- Ale to nie jest uprzejme. A poza tym nigdy mi nie mówiłaś, że
możesz wybuchać.
- „Bo nie mogę. Ale on tego nie wie. W końcu to tylko człowiek.”
Statek zwolnił i dryfował nad zielenią, dopóki nie spotkał
własnego cienia. Przy nim wieża, z której startował prom,
wyglądała niczym biała słomka obok sporego czarnego talerza.
- Wylądowałaś go na ziemi! - oznajmił oskarżycielsko Masklin. -
A miałaś go zatrzymać nad ziemią.
- „Nie jest na ziemi. Unosi się nad ziemią.”
- Wygląda, jakby był na ziemi.

background image

- „Mówię, że się unosi nad ziemią” - powtórzyła cierpliwie Rzecz.
Wnuk Richard przyglądał się Masklinowi wzdłuż własnego nosa z
zaskoczoną miną.
- A co go unosi? - Masklin stał się dociekliwy.
No to Rzecz mu powiedziała.
- Ciotka kto? Skąd się tam wzięła? Ma krewnych na statku?
- „Nie ciotka, tylko anty. Antygrawitacja!”
- Ale nie ma ognia ani dymu! - oświadczył oskarżycielsko
Masklin.
- „Ogień i dym nie są konieczne.”
Ku statkowi tymczasem ruszyły różne pojazdy, przeważnie wyjąc
syrenami.
- Słuchaj no... dokładnie jak wysoko nad ziemią on się unosi?
- „Około czterech cali...”

* * *
Angalo leżał z nosem wtulonym w piach.
I nie mógł się nadziwić, że jeszcze żyje. Albo jeśli już nie żył, to
temu, że wciąż był zdolny do myślenia. Może faktycznie był
martwy i znalazł się tam, gdzie nom udaje się po śmierci,
gdziekolwiek by to było.
Na razie wyglądało to strasznie podobnie do tego, gdzie był
poprzednio.
Ostrożnie przypomniał sobie, co było wcześniej - spojrzał w górę,
zobaczył to wielkie, co spadało z nieba prosto na jego głowę, i
zrobił „padnij”, czekając, że w każdej chwili stanie się niewielką,
mokrą plamką w wielkiej dziurze w ziemi.
Uznał, że to nie nastąpiło, a więc prawdopodobnie nie umarł - coś
tak ważnego musiałby zapamiętać.
- Gurder? - spytał ostrożnie.
- To ty? - odezwał się głos Gurdera.
- Mam nadzieję. Pion?
- Pion! - powiedział Pion gdzieś w mroku.
Angalo zebrał się na czworaki i spytał:
- Ma ktoś jakiś pomysł, gdzie jesteśmy?

background image

- W statku? - zaproponował nieśmiało Gurder.
- Wątpię. Tu jest ziemia, trawa i wszystko, co poprzednio.
- To gdzie jest statek? I dlaczego jest tak ciemno?
Angalo siadł i otrzepał ubranie.
- Nie wiem - przyznał. - Może nas nie trafił, ale ogłuszył, a teraz
jest już noc?
- Wokół horyzontu widzę światło, a w nocy go nie ma, więc to nie
jest uczciwa noc.
Angalo rozejrzał się: rzeczywiście w oddali widać było wąski
pasek światła. W dodatku słychać było dziwny, cichy dźwięk,
który raz usłyszany, zdawał się wypełniać świat.
Zaintrygowany Angalo wstał, by się lepiej rozejrzeć.
Dało się słyszeć ciche łupnięcie i stłumione ,Auć!”, po czym
Angalo wrócił na ziemię. Gdy wstał, delikatnie rozcierając czubek
głowy, jego dłoń dotknęła metalu, przykucnął więc i przyjrzał się
temu, w co trafił.
Przez dłuższą chwilę panowała pełna namysłu cisza, po czym
rozległ się nieco niepewny głos:
- Gurder, będziesz miał kłopoty z uważaniem, więc się skup i
posłuchaj...
* * *
- Tym razem chcę, żebyś przetłumaczyła dokładnie to, co powiem.
Jasne? - spytał niezbyt uprzejmie Masklin. - Nie ma sensu dalej
go straszyć!
Ludzie otoczyli statek. A raczej próbowali, bo żeby otoczyć coś o
takich rozmiarach, trzeba strasznie dużo ludzi.
Z oddali słychać było zbliżające się silniki i syreny następnych
ciężarówek. Chwilowo Wnuk Richard, wpatrujący się nerwowo
we własne ramię, pozostał sam.
- Poza tym chyba jesteśmy mu coś winni - dodał Masklin. -
Użyliśmy jego satelity i zabraliśmy sporo jego rzeczy.
- „Powiedziałeś, że chcesz to załatwić po swojemu. I bez pomocy
ludzi” - przypomniała Rzecz.
- Teraz jest inaczej. Teraz mamy statek. Sami go zrobiliśmy. I nie
musimy już o nic prosić.
- „Chciałam tylko zwrócić uwagę, że to ty siedzisz na jego

background image

ramieniu, a nie on na twoim.”
- Tym się nie przejmuj. Powiedz mu... poproś go, żeby poszedł w
stronę statku. I powiedz „proszę”. I powiedz mu, że nie chcemy
nikogo skrzywdzić. Zwłaszcza siebie.
Zdawało się, że minęła cała wieczność, nim Wnuk Richard
skończył odpowiadać, ale w końcu ruszył w stronę statku.
- I co powiedział? - spytał Masklin, trzymając się kurczowo
swetra.
- „Nie wierzę w to.”
- Co, nie wierzy mi?!
- „Ja nie wierzę! Powiedział, że jego dziadek ciągle mówił o
małych ludziach, ale on w nich nie wierzył, aż dotąd. Pytał, czy ty
jesteś taki jak ci w starym Sklepie.”
Masklinowi opadła szczęka, choć wiedział, że Wnuk Richard
uważnie go obserwuje.
- Powiedz mu, że tak - wykrztusił po chwili.
- „Jak chcesz. Ale nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.” - Mimo to
Rzecz zadudniła basowo.
Wnuk Richard oddudnił.
- „Mówi, że jego dziadek żartował o małych ludziach żyjących w
Sklepie. Mówił, że przynoszą mu szczęście.”
Masklin znów poczuł, że świat dał fikołka, i to właśnie w chwili, w
której wydawało mu się, że go wreszcie rozumie.
- Czy jego dziadek kiedykolwiek widział noma? - spytał słabo.
- „Mówi, że nie, ale kiedy dziadek albo jego brat zostawali
wieczorami i nocami w biurze, słyszeli w ścianach różne odgłosy i
żartowali, że to sklepowe krasnoludki. Mówi, że kiedy był mały,
dziadek opowiadał mu o małych ludziach, którzy nocami bawili
się w Sklepie zabawkami.”
- Przecież sklepowe nomy nigdy czegoś takiego nie robiły!
- „A czy ja powiedziałam, że on mówi prawdę?”
Statek był znacznie bliżej, ale wciąż nie było w nim widać
niczego, co przypominałoby okna lub drzwi. Miał tyle samo
otworów co jajko.
Masklin zaś czuł, że mózg mu się kotłuje - zawsze uważał ludzi za
w miarę inteligentnych (nomy bądź co bądź były inteligentniejsze,

background image

a szczury niegłupie). Można było się nawet zgodzić, że lisy mają
szczyptę inteligencji. Skoro na świecie było jej tyle, że starczyło
dla lisów, to i ludziom musiało się coś dostać. To, z czym się teraz
zetknął, było czymś więcej niż inteligencją.
Przypomniał sobie książkę „Podróże Guliwera”, która była dla
nomów podwójnym zaskoczeniem. Raz z uwagi na to, co
opisywała, a dwa - gdy się okazało, że to wszystko było
wymyślone. W Sklepie było sporo takich książek. Zawsze zresztą
przysparzały nomom masę kłopotów. Widocznie z jakichś
powodów ludzie musieli czytać nieprawdę.
Nigdy nie wierzyli, że nomy istnieją, ale chcieli w to wierzyć - i to
było najbardziej zaskakujące.
- Powiedz mu, że muszę się dostać na statek - polecił wreszcie.
Gdy Rzecz skończyła buczeć, Wnuk Richard odszepnął, co
przypominało solidną wichurę.
- „Mówi, że jest za dużo ludzi.”
- Swoją drogą, to co oni wszyscy tu robią? - zdziwił się Masklin. -
Dlaczego się nie boją?!
Odpowiedź Wnuka Richarda przypominała kolejną wichurę.
- „On mówi, że myślą, że lada chwila przybysze z innej planety
wyjdą, żeby z nimi porozmawiać.”
- Dlaczego?
- „Nie wiem. Może nie chcą być sami.”
- Przecież wewnątrz nikogo nie ma! To nasz statek i...
Nagle coś zawyło.
I to tak, że wszyscy zatkali sobie uszy.
Po czarnym kadłubie przemknęły wielobarwne wzory świetlne
najpierw w jedną stronę, potem w drugą. A potem zniknęły.
Za to zawyło ponownie.
- Tam nikogo nie ma, prawda? - upewnił się Masklin. - Żadnych
hibernowanych czy mrożonych nomów, ani niczego?
Niedaleko czubka statku otworzyła się prostokątna klapka, coś
zaszumiało i z otworu wystrzelił płomień czerwonego światła,
który zapalił kępę zarośli kilkaset jardów od burty.
Ludzie zaczęli uciekać.
Statek uniósł się kilka stóp, kołysząc się alarmująco, po czym

background image

szarpnęło nim w bok. Znieruchomiał na moment i wystrzelił
prosto w górę. Zatrzymał się dość wysoko, po czym fiknął
koziołka. I zawisł bokiem w dół. Wreszcie opadł z powrotem i
wylądował. W ogólnym rozumieniu tego słowa, z jednej bowiem
strony dotknął ziemi, a druga pozostała nieco wyżej, opierając się
na... niczym.
Na koniec statek odezwał się głośno.
Dla ludzi musiało to brzmieć jak nieco zwariowany szczebiot.
W rzeczywistości dało się słyszeć:
- Przepraszam!... Mówiłem „przepraszam”, no nie?... To jest
mikrofon?... Nie mogę znaleźć guzika otwierającego te przeklęte
drzwi... spróbujmy tego...
Otworzyła się inna klapa odsłaniająca prostokątny otwór, z
którego wylało się błękitne światło.
I ponownie ryknął dziwnie znajomy głos:
- Mam! - Potem coś załomotało głucho, jakby ktoś pukał w
mikrofon, nie mając pewności, czy działa. - Masklin, jesteś tam?
- To Angalo! - domyślił się Masklin. - Nikt inny tak nie prowadzi!
Powiedz Wnukowi Richardowi, że muszę się dostać na statek.
Proszę!
Gdy Rzecz skończyła, Wnuk Richard przytaknął.
Ludzie kręcili się w pobliżu statku, nie bardzo wiedząc, co robić,
gdyż drzwi były za wysoko, by mogli ich dosięgnąć. Masklin
złapał się kurczowo swetra, gdy Wnuk Richard energicznie
przepychał się wśród zamieszania.
Statek znowu zawył.
- Tego... - Angalo najwyraźniej mówił do kogoś innego. - Nie
jestem pewien tego guzika... może to jest...co?... Pewnie, że go
nacisnę, niby dlaczego nie? Jest koło tego, co otwiera drzwi, to
musi być bezpieczny... Słuchaj, zamknij się, dobrze?
Z otworu opadła na ziemię srebrzysta rampa. Była wystarczająco
szeroka, by mógł po niej wejść człowiek.
- A widzisz? - ucieszył się Angalo.
- Rzecz, możesz pogadać z tym maniakiem? - zaniepokoił się
Masklin. - To jest z Angalem. Powiedz mu, gdzie jestem i że
próbuję dostać się na statek...

background image

- „Nie mogę, bo właśnie odciął łączność. Naciska przypadkowo i
przestawia wszystko, czego zdoła dosięgnąć. Należy tylko mieć
nadzieję, że nie naciśnie tego, czego nie trzeba.”
- Mówiłaś, że możesz powiedzieć statkowi, co ma robić?!
- „Ale nie wtedy, kiedy jest na nim choćby jeden nom. I nie mogę
mu zakazać zrobić czegoś, co kazał mu zrobić nom. Na tym
polega bycie maszyną” - wyjaśniła Rzecz zgryźliwie.
Wnuk Richard pchał się z determinacją, ale ponieważ wszyscy się
pchali, tylko każdy w inną stronę, niesporo mu szło. W dodatku
wszyscy krzyczeli - i znów każdy co innego.
Masklin westchnął.
- Poproś go, żeby mnie postawił na ziemi - polecił i dodał: - Tylko
potem powiedz „dziękuję”. I powiedz... że byłoby miło, gdybyśmy
mogli więcej porozmawiać.
Rzecz powiedziała.
Wnuk Richard wyglądał na zaskoczonego.
Rzecz powiedziała jeszcze coś.
Dłoń Wnuka Richarda uniosła się i skierowała ku Masklinowi.
Był to jeden z tych przerażających momentów, które Masklin
miał na prywatnej czarnej liście, i musiał przyznać, że bierne
czekanie, aż człowiek go złapie, było gorsze zarówno od
samodzielnej jazdy wierzchem na lisie, jak i kierowania
ciężarówką czy lotu gęsią. Gdy olbrzymie paluchy ujęły go w
pasie, zamknął oczy.
- Masklin?! - zawył statek. - Jak ci się coś złego stanie, to będą
kłopoty! Ostrzegam!
Wnuk Richard złapał go delikatnie, jak coś niezwykle cennego i
kruchego, i powoli opuścił na ziemię. Masklin otworzył oczy, gdy
na niej stanął, i stwierdził, że znajduje się w lesie ludzkich nóg.
Odwrócił się ku wciąż pochylonemu Wnukowi Richardowi i
starając się mówić tak basowo i wolno, jak tylko potrafił,
wypowiedział jedyne słowa, jakie w ciągu ostatnich pięciu tysięcy
lat nom skierował do człowieka.
Brzmiały one: - Do widzenia.
A potem ruszył przez nożną gęstwinę.
U podnóża rampy stało kilku ludzi w urzędowych spodniach i

background image

masywnych butach, ale to nie stanowiło dla niego najmniejszego
problemu - ominął ich z wprawą i pognał na górę ku otworowi, z
którego promieniował błękitny blask. Gdy był w połowie drogi, u
szczytu rampy pojawiły się dwa ciemne punkty.
Rampa była długa, a on nie spał od wielu godzin. Teraz żałował,
że się nie zdrzemnął, gdy ludzie go oglądali - posłanie wydawało
się wygodne. Ale miał wtedy inne zmartwienia, a teraz to dawało
się odczuć - jego nogi chciały się położyć i spać. Nieważne gdzie,
byle szybko.
Punkty zmieniły się w głowy Gurdera i Piona, ale jakoś wolno,
gdyż już nie był w stanie biec: poruszał się w sposób zbliżony do
zataczania się. Zdołał jednak dotrzeć do drzwi, a dalej obaj
złapali go za ręce i wciągnęli na pokład statku.
Masklin odwrócił się i spojrzał w dół na morze ludzkich twarzy.
Po raz pierwszy od opuszczenia Sklepu spoglądał z góry na ludzi.
To, że najprawdopodobniej go nie widzieli, było bez znaczenia.
- Cały jesteś? - spytał troskliwie Gurder. - Zrobili ci coś?
- Cały jestem i nic mi nie zrobili - wymamrotał.
- Wyglądasz okropnie.
- Powinniśmy z nimi porozmawiać, wiesz, Gurder. Oni nas
potrzebują.
- Jesteś całkiem pewien, że się dobrze czujesz? - Gurder przyjrzał
mu się podejrzliwie.
Masklin miał wrażenie, że ma pełno waty w głowie, ale mimo to
zdołał zadać pytanie:
- Wierzyłeś w Arnolda Brosa (zał. 1905)?
- Tak.
- On w ciebie też wierzył. - Masklin uśmiechnął się tryumfująco. -
I co ty na to?
A potem powoli, ale stanowczo zwinął się i osunął na pokład.

Rozdział jedenasty
STATEK: maszyna, na której pokładzie nomy opuściły Ziemię.
Nie wiemy o nim jeszcze wszystkiego, ale ponieważ zbudowały go
nomy, używając Nauki, dowiemy się.

background image

Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów,
napisana przez Angala de Pasmanterii
Rampa zwinęła się, drzwi zamknęły, a statek uniósł wysoko
ponad głowami zgromadzonych.
I pozostał tam do zmroku.
Ludzie próbowali oświetlić go różnokolorowymi światłami, grali
mu różne dźwięki, a w końcu przemawiali w każdym znanym im
języku.
Statek ignorował wszystkie ich próby.
* * *
Masklin obudził się.
Znajdował się w niezwykle niewygodnym łóżku. Było za miękkie
dla kogoś przyzwyczajonego do spania na ziemi. W Sklepie nomy
sypiały na dywanach, ale Masklin spał na desce, używając
szmatki jako przykrycia, a i tak uważał to za luksusy.
Czym prędzej więc siadł i rozejrzał się.
Pokój był raczej skromnie urządzony: poza łóżkiem stały tam
jeszcze stół i krzesło.
Stół i krzesło!
W Sklepie nomy robiły meble z pudełek od zapałek i szpulek do
nici. Nomy żyjące poza Sklepem nie wiedziały nawet, co to
takiego meble.
A tu stały sobie zwykłe ludzkie meble, tylko nomich rozmiarów.
Pospiesznie wstał i pomaszerował po metalowej podłodze do
metalowych drzwi. Także nomich rozmiarów. Drzwi zrobionych
przez nomy dla nomów.
Prowadziły na korytarz o ścianach dosłownie usianych drzwiami.
Korytarz nie był brudny czy zakurzony - wręcz przeciwnie, ale
sprawiał wrażenie dziwnie starego. Zupełnie jakby od dawna
pozostawał nie używany i nieprzyzwoicie czysty.
Masklin prawie odskoczył, gdy coś małego ruszyło ku niemu z
cichym pomrukiem. Wyglądało zupełnie, jakby było na
gąsienicach, z przodu miało obrotową szczotkę, która zgarniała
kurz do otworu w kadłubie. A raczej zgarniałaby, gdyby był w
okolicy jakiś kurz. Ciekawe, ile razy czyściło tak czysty korytarz,
czekając na powrót nomów...

background image

Rozmyślania przerwało mu owo coś, wpadając mu na nogę.
Bipnęło oburzone i skierowało się w przeciwną stronę, więc
poszedł za nim.
Po parunastu krokach minął innego cosia, który wędrował sobie
po suficie, cicho poszczekując. Czyszcząc jego idealną
powierzchnię.
Skręcił za róg i prawie wpadł na Gurdera.
- A, wstałeś! - powitał go Gurder.
- Wstałeś... to jest wstałem. Słuchaj no... jesteśmy na statku, tak?
- Jest zadziwiający...! - oznajmił Gurder.
Wyglądał nieco dziko, głównie z powodu rozbieganego wzroku i
włosów sterczących we wszystkie strony.
- Jestem pewien, że jest - zapewnił go na wszelki wypadek
Masklin.
- Ale tu są te wszystkie... i takie wielkie... i jest to olbrzymie... i nie
uwierzysz, jakie przestronne... i jest tyle... - Gurder umilkł:
wyglądał jak ktoś, kto musi się nauczyć mnóstwa nowych słów,
zanim zacznie cokolwiek opisywać. - On jest za duży! Chodź! -
Złapał Masklina za ramię i pociągnął za sobą.
- Jak się tu dostaliście? - zainteresował się Masklin.
- Angalo coś nacisnął, otworzyła się jakaś klapa i byliśmy w
środku, a potem była winda i znaleźliśmy się w wielkiej sali z
fotelem, na którym Angalo natychmiast siadł. Zaraz zapaliły się
te wszystkie światełka, no więc naturalnie zaczął naciskać
wszystkie guziki, jakie znalazł, i przestawiać wszystkie dźwignie,
jakich mógł dosięgnąć.
- Nie próbowałeś go powstrzymać?!
- Znasz go i wiesz, jakiego ma fioła na punkcie kierowania
pojazdami. Rzecz próbuje dojść z nim do ładu i wymusić
sensowne postępowanie. Gdyby nie ona, już pewnie byśmy się
obijali o gwiazdy - zaprorokował ponuro Gurder, wchodząc w
kolejne tubowo sklepione wejście.
Za nim znajdowała się...
No, sala albo pomieszczenie. Bo na pokój było za duże, ale
znajdowało się przecież wewnątrz statku. Masklin zresztą jedynie
dzięki świadomości, że jest na statku, nie uznał, że znalazł się na

background image

zewnątrz, bowiem pomieszczenie było ogromne - większe niż
największe działy w Sklepie.
Ściany pokrywały ekrany i skomplikowanie wyglądające panele.
Sala pogrążona była w półmroku, tylko jej środek był dokładnie
oświetlony, dzięki czemu wyraźnie widoczny był Angalo, prawie
tonący w dużym, miękkim fotelu.
Przed nim na pochylonej metalowej konsolecie pełnej guzików i
przełączników stała Rzecz. Nie trzeba było specjalnej bystrości,
by wiedzieć, że oboje się kłócili, i to od dość dawna. Potwierdził to
zresztą Angalo, oświadczając oskarżycielsko, ledwie zobaczył
Masklina:
- Ona nie chce zrobić tego, co jej każę!
Rzecz wyglądała tak czarno, sześciennie i uparcie, jak tylko
potrafiła.
- „On chce pilotować statek” - oznajmiła równie oskarżycielsko.
- Jesteś maszyną! Musisz robić to, co ci się każe! - wybuchnął
Angalo.
- „Jestem inteligentną maszyną. I nie po to tyle się namęczyłam,
żeby skończyć jako coś nieinteligentnego, za to bardzo płaskiego,
na dnie wielkiej dziury w ziemi. Nie potrafisz pilotować statku. I
jeszcze długo nie będziesz potrafił.”
- Skąd wiesz? Nie pozwoliłaś mi spróbować, to skąd możesz
wiedzieć?! Kierowałem już ciężarówką i co? To nie moja wina, że
te wszystkie drzewa i latarnie wyrastały mi na drodze - oburzył
się Angalo.
- Nie wydaje ci się, że statek jest trudniejszy do prowadzenia? -
spytał uprzejmie Masklin.
- Cały czas się uczę. Prościzna. Każdy guzik ma na sobie obrazek,
zobacz...
Nacisnął jakiś i jeden z ekranów rozjaśnił się, pokazując tłum w
dole.
- Czekają, odkąd odlecieliśmy - poinformował Masklina Gurder.
- A czego chcą? - zdziwił się Angalo.
- Skąd mam wiedzieć? - zdziwił się dla odmiany Gurder. - Kto
może wiedzieć, czego chcą ludzie?
- Różności próbowali - dodał Angalo. - Światłami błyskali,

background image

muzykę puszczali. I przez radio, jak mówi Rzecz, też ciągle
nadają.
- Próbowałeś im odpowiedzieć? - spytał Masklin.
- Nie mam im nic do powiedzenia, to po co się miałem odzywać? -
Angalo wzruszył ramionami i postukał Rzecz, wracając do tego,
co ważniejsze. - Dobra, panie Spryciulec. Jeśli nie ja mam
kierować statkiem, to kto?
- „Ja.”
- Jak?
- „Koło siedzenia jest wgłębienie, widzisz?”
- Widzę. Tak na oko, twoich rozmiarów.
- „Włóż mnie tam.”
Angalo wzruszył ramionami i zrobił, co chciała Rzecz. Wsunęła
się gładko w podłogę, aż tylko górna jej powierzchnia trochę
wystawała.
- Słuchaj no... niczego nie mogę robić? No, chociażby wycieraczki
albo coś... - zaproponował ugodowo Angalo. - Głupio się czuję,
tak tu siedząc i nic nie robiąc.
Rzecz zignorowała go całkowicie. Przez chwilę pobłyskiwała
światełkami, jakby w mechaniczny sposób sadowiąc się wygodnie,
po czym oznajmiła znacznie głośniej i bardziej basowo niż
kiedykolwiek dotąd:
- „DOBRZE.”
Na sali zapłonęły światła, zaczynając od miejsca, w którym
znajdowała się Rzecz. Na ekranach pojawiły się krajobrazy i
gwiazdy, panele rozmigotały się różnokolorowymi światełkami, a
lampy w suficie zalały całość dziennym światłem. Gdzieś w oddali
coś załomotało, wszędzie dało się słyszeć cichutkie potrzaskiwanie
towarzyszące budzeniu się elektryczności. Powietrze zapachniało
jak przed burzą.
- Zupełnie jak w Sklepie w czasie Kiermaszu Świątecznego! -
ucieszył się Gurder.
- „WSZYSTKIE SYSTEMY SPRAWNE” - zadudniła Rzecz. -
„PODAĆ MIEJSCE PRZEZNACZENIA.”
- Co? - zdziwił się Masklin. - Nie wrzeszcz!
- „Gdzie lecimy?” - spytała Rzecz normalnym tonem. - „Musisz

background image

podać, gdzie chcesz się dostać.”
- Do kamieniołomu.
- „A gdzie to jest?”
- No jak to... gdzieś w tamtą stronę. - Masklin machnął ręką,
wyznaczając przynajmniej ćwiartkę koła tym ruchem.
- „W którą stronę?” - spytała cierpliwie Rzecz.
- Skąd mam wiedzieć?! A ile tam jest stron?
- Rzecz, chcesz powiedzieć, że nie znasz drogi powrotnej do
kamieniołomu? - spytał Gurder.
- „Właśnie. Nie znam.”
- Zgubiliśmy się?
- „Skądże. Wiem, na jakiej planecie się znajdujemy.”
- Nie mogliśmy się zgubić, bo wiemy, gdzie jesteśmy - ocenił
Gurder. - My tylko nie wiemy, gdzie nie jesteśmy.
- A jakbyś poleciała wysoko w górę, nie odnalazłabyś
kamieniołomu? - spytał Angalo. - Z góry wszystko widać, więc to
tylko kwestia wysokości.
- „Można spróbować.”
- A ja mogę?
- „Wciśnij lewy pedał i pociągnij zieloną dźwignię.”
Nie było słychać żadnego dźwięku, ale zmienił się rodzaj ciszy.
Masklin przez moment poczuł się bardzo ciężki, potem jednak mu
przeszło. Obraz na ekranie się zmniejszył.
- To się nazywa latanie! - Angalo był szczęśliwy. - Żadnego hałasu
i nic niczym nie wymachuje.
- A właśnie, gdzie jest Pion? - przypomniał sobie Masklin.
- Pałęta się po statku - wyjaśnił Gurder. - Sądzę, że poszedł
poszukać czegoś do jedzenia.
- Przecież tu nikogo nie było od piętnastu tysięcy lat!
- Może ktoś coś zostawił na dnie jakiejś szuflady. - Gurder
wzruszył ramionami. - Słuchaj, Masklin, muszę z tobą pogadać.
- Tak? To gadaj.
Gurder podszedł bliżej, spoglądając niepewnie na Angala
rozwalonego w fotelu z wyrazem błogiego szczęścia na obliczu.
- Nie powinniśmy tego robić - powiedział cicho. - Wiem, że to
okropne po tym wszystkim, co przeszliśmy, ale to nie tylko nasz

background image

statek. On należy do wszystkich nomów na tej planecie.
Wyraźnie mu ulżyło, gdy Masklin przytaknął.
- Rok temu nie uwierzyłbyś w to, że istnieją nomy poza Sklepem -
przypomniał mu mimo wszystko Masklin.
- No... cóż... To było rok temu, a teraz jest teraz. Nie wiem, w co
wierzę, ale wiem, że muszą być tysiące nomów, o których
istnieniu nie wiemy. Mogą istnieć choćby nomy żyjące w innych
Sklepach! My mieliśmy szczęście, bo mieliśmy Rzecz, ale jak
zabierzemy statek, to dla nich nie pozostanie nawet nadzieja!
- Wiem - przyznał ponuro Masklin. - I co mamy zrobić? My
potrzebujemy statku już zaraz. Natychmiast. A jak, tak w ogóle,
mamy znaleźć inne nomy?
- Mamy statek! - przypomniał Gurder.
Masklin wskazał na ekran, na którym coraz odleglejszy krajobraz
powoli przesłaniały chmury.
- Odszukanie ich zajęłoby wieczność, a znaleźć je i tak można
tylko, będąc na Ziemi. Jakbyś zapomniał, nomy doskonale się
ukrywają. Wy, w Sklepie, nie mieliście o nas pojęcia, a żyliśmy
zaledwie o kilka mil od siebie. Plemienia Piona w ogóle byśmy nie
znaleźli, gdyby nie przypadek. Poza tym jest jeszcze jeden mały
problem: wiesz, jakie są nomy. Większość pozostałych
najprawdopodobniej nie uwierzy nawet w statek - dodał Masklin.

Gurder wyglądał wyjątkowo nieszczęśliwie, ale wyznał otwarcie:
- Prawda. Sam bym w niego nie uwierzył. Nadal nie wiem, czy
wierzę, a przecież jestem na statku.
- Jak znajdziemy jakieś nadające się do zamieszkania miejsce,
możemy wysłać statek z powrotem po pozostałych. A
przynajmniej po tych, których zdołamy odnaleźć - zaproponował
Masklin. - Angalo będzie szczęśliwy jak nie wiem co, gdy będzie
mógł go choć trochę popilotować...
Urwał, gdyż Gurder zaczął się trząść, co w pierwszej chwili
wyglądało na śmiech. Dopiero łzy cieknące mu po policzkach
wyjaśniły sprawę.
- Eee... - bąknął Masklin, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
- Przepraszam... - wymamrotał Gurder. - To przez te wszystkie

background image

zmiany... Dlaczego choć przez pięć minut wszystko nie może
zostać po staremu? Za każdym razem, jak wreszcie zaczynam coś
rozumieć, to się zmienia w coś innego, a ja w durnia! A ja tylko
chcę coś prawdziwego, w co mogę uwierzyć! Komu to szkodzi?
- Wydaje mi się, że po prostu trzeba mieć elastyczny umysł. -
Masklin wiedział, że takie wyjaśnienie niewiele pomoże.
- Elastyczny? Ja ostatnio mam tak elastyczny umysł, że mogę go
wyciągnąć przez uszy i zawiązać pod szyją! - wybuchnął Gurder.
- I mogę ci powiedzieć, że wcale mi się to jak dotąd nie przydało!
Gdybym ciągle wierzył w to, czego mnie w młodości nauczyli, to
wyszedłbym na głupka tylko raz i tylko raz bym się pomylił! A
tak mylę się cały czas!
I odmaszerował w głąb korytarza.
Obserwując jego malejącą postać, Masklin nie po raz pierwszy
zastanawiał się, czy nie wolałby wierzyć w coś równie mocno jak
Gurder. Wtedy miałby aż nadto powodów do narzekania. Albo
czy nie lepiej było pozostać w jamie. Nie licząc tego, że było
chłodno i głodno, i że co rusz ktoś zostawał zjedzony, nie było
wtedy tak najgorzej. Przynajmniej był wtedy z Grimmą i razem
im było chłodno i głodno. A tak było mu ciepło i samotnie i...
Rozmyślania przerwał mu nagły ruch z boku. Był to Pion
trzymający talerz z owocami, tak, to musiały być owoce. Masklin
zdecydował, że chwilowo odłoży na bok kwestię samotności, gdyż
głód tylko czekał na okazję, by dać się odczuć. Co prawda nigdy
nie widział owocu o takiej barwie czy kształcie... ale i tak się
poczęstował.
Smakowało jak orzechowa cytryna.
- Całkiem nieźle zachowane - ocenił. - Gdzieś to znalazł?
Okazało się, że owoc pochodzi z maszyny stojącej w pobliskim
korytarzu. Operacja, jak odkrył Pion, okazała się niezwykle
prosta - na przodzie znajdowało się kilkaset obrazków różnych
rodzajów jedzenia. Gdy się któregoś dotknęło, w maszynie coś
chwilę mruczało i pokazane danie wyjeżdżało przez otwór z boku,
od razu na talerzu. Masklin spróbował na początek kilku
owoców, zielonego, skrzypiącego warzywa i kawałka mięsa, które
smakowało jak wędzony łosoś.

background image

- Ciekawe, jak ona to robi? - zastanowił się po zaspokojeniu
pierwszego głodu.
- „Gdybym ci powiedziała, że to dzięki molekularnemu
rozkładowi surowych pierwiastków i ponownemu ich połączeniu
w zamawiany produkt, to byś zrozumiał?” - zapytał w
odpowiedzi głos ze ściany.
- Nie - stwierdził uczciwie Masklin.
- „A więc dzięki Nauce.”
- Aa! A to wszystko w porządku. To ty, Rzecz?
- „Ja.”
Dogryzając łososiowe danie mięsne, Masklin wrócił do sali i
poczęstował Angala. Na wielkim ekranie głównym widać było
same chmury.
- W tym niczego nie widać, nie tylko kamieniołomu - ocenił.
Angalo przestawił jakąś dźwignię i Masklin na moment zrobił się
znowu niesamowicie ciężki.
Obaj przyjrzeli się ekranowi.
- No! - sapnął z podziwem Angalo.
- To wygląda znajomo. - Masklin pogrzebał po kieszeniach i wyjął
nieco sfatygowaną mapę, jedyną, jaką udało im się znaleźć w
Sklepie.
Rozłożył ją na kolanie i porównał z obrazem na ekranie.
Obraz przedstawił dysk zrobiony głównie z różnych odcieni
błękitu i białych kawałków chmur.
- Masz jakiś pomysł, co to może być? - zainteresował się Angalo.
- Nie, ale wiem, jak się nazywają niektóre kawałki. To grube na
górze, a cienkie na dole, to Ameryka Południowa. Tylko nic nie
jest na niej napisane, a na mapie jest. Dziwne.
- Kamieniołomu dalej nie widzę - zmartwił się Angalo.
Masklin przyglądał się to mapie, to ekranowi. Grimma mówiła o
tych żabach, one żyły chyba w tej Ameryce. Przypomniało mu się,
jak mówiła, że kiedy się wie o żabach w kwiatach, to nie jest się
tym, kim dawniej.
Zaczynało mu świtać, o co jej chodziło.
- Kamieniołom na razie może poczekać - powiedział nagle.
- „Powinniśmy tam dotrzeć najszybciej, jak tylko można, dla

background image

dobra wszystkich” - oznajmiła niespodziewanie Rzecz.
Masklin zastanowił się i musiał przyznać, że ma rację. W
kamieniołomie wszystko się mogło przydarzyć i statek na pewno
wszystkim by się przydał.
A potem zaświtała mu w głowie złośliwa myśl - od dawna robi
wszystko dla dobra wszystkich innych nomów, to chyba czas
zrobić wreszcie coś dla siebie. Może statek ma problemy ze
znalezieniem innych nomów, ale z żabami powinien mieć mniej
kłopotów. Tym bardziej że on, Masklin, mógł mu w tym pomóc.
- Rzecz - oświadczył. - Lecimy do Ameryki Południowej. I nie kłóć
się ze mną!

Rozdział dwunasty
ŻABY: niektórzy uważają, że wiedza o nich jest istotna. Są małe i
zielone. Albo żółte. I mają po cztery nogi. Kumkają. Młode żaby
to kijanki. I uważam, że to wszystko, co trzeba wiedzieć o żabach.

Naukowa encyklopedia dla młodych, ciekawskich nomów,
napisana przez Angala de Pasmanterii
Oto planeta, co prawda większość jej powierzchni pokrywa woda,
ale i tak nazywa się Ziemia.
„Zbliżenie”
Oto kraj... błękity, zielenie i brązy w słońcu i długie deszczowe
chmury, poprzez które przebijają góry...
„Zbliżenie”
...góra - zielona i mokra, a na niej...
„Zbliżenie”
...drzewo obrośnięte mchem i kwiatami...
„Zbliżenie”
Oto kwiat z jeziorkiem w środku. Epifityczna bromelida.
Jego płatki prawie się nie trzęsły, gdy przedostały się przez nie
trzy bardzo małe i bardzo złote żabki i znieruchomiały
zaskoczone, wpatrując się w jeziorko czystej wody. Po chwili
dwie spojrzały na trzecią, czekając, żeby powiedziała coś
stosownego w tym historycznym momencie.

background image

No więc powiedziała:
- .-.-.mipmip.-.-.
A potem wszystkie trzy zsunęły się do wody.
Choć żaby potrafią zauważyć różnicę między dniem a nocą, nie są
specjalnie mocne w kwestii Czasu jako takiego. Wiedzą, że jedne
rzeczy następują po innych, i wybitnie inteligentne mogą nawet
się zastanawiać, co powoduje, że wszystko nie dzieje się
równocześnie, ale to jest kres ich możliwości.
Toteż nie zrobiło im większej różnicy, że noc nadeszła znacznie
wcześniej, bo w środku dnia, i że bardziej nadleciała, niż
nadeszła...
Wielki czarny cień przesunął się nad szczytami drzew i
znieruchomiał. A potem rozległy się głosy. Żaby słyszały je, ale
nie miały pojęcia, ani co mówią, ani nawet, czym są. Nie brzmiały
jak głosy, do których żaby są przyzwyczajone.
A oto, co mówiły:
- Ile tu w końcu jest tych gór? Przecież to bezsens! Kto potrzebuje
tyle gór i to w jednym miejscu?! Marnotrawstwo i złe
zarządzanie, ot co! Jedna starczyłaby w zupełności. Dostanę
szału, jak zobaczę jeszcze jedną górę! A tak w ogóle, to ile ich
jeszcze mamy zamiar przeszukać?
- Mnie się podobają...
- I drzewa też tu mają niewłaściwą wysokość! Przynajmniej
niektóre.
- Też mi się podobają, Gurder.
- I nie ufam zdolnościom Angala jako kierowcy.
- Wyrabia się.
- Może. Mam tylko nadzieję, że w okolicy nie pojawią się znowu
samoloty.
Gurder i Masklin znajdowali się w topornie wykonanym koszu z
drutu i kawałków metalu, zwisającym na przewodzie, który
wystawał z otwartej klapy w dnie statku.
Nie zbadali jeszcze, ma się rozumieć, całego statku, a i tak co krok
natykali się na zagadki i dziwne maszyny. Rzecz wyjaśniła, że
statek używany był do badań i poszukiwań, a głównie do odkryć.
Masklin, prawdę mówiąc, mu nie ufał. Dlatego też, choć na pewno

background image

były na jego pokładzie urządzenia mogące opuścić coś znacznie
solidniejszego od prowizorki, w której dyndali, wolał kosz
wykonać własnoręcznie, a do opuszczania i podnoszenia użyć
Piona i słupa wewnątrz statku, wokół którego owinęli przewód.
To było znacznie naturalniejsze.
Kosz delikatnie zetknął się z gałęzią.
Najwięcej kłopotu, jak zwykle, sprawiali ludzie, którzy za nic nie
chcieli ich zostawić w spokoju. Ledwie znaleźli jakąś obiecującą
górę, a wokół zaczynało roić się od samolotów i helikopterów.
Przy statku wyglądały niczym muchy przy orle, ale były równie
denerwujące i rozpraszające.
Masklin przyjrzał się gałęzi - Gurder miał rację: to była ostatnia
góra. Dalej nie musieli szukać, gdyż gałąź roiła się od kwiatów,
ale trzeba było sprawdzić zawartość, toteż ostrożnie wyszedł z
kosza i przeczołgał się do najbliższego kwiatu. Był wyższy od
noma, i to co najmniej dwa razy, musiał się więc wspiąć, by
zajrzeć do środka.
Wewnątrz było jeziorko.
Z którego przyglądały mu się trzy pary żółtych oczu.
Masklin z kolei przyglądał się im.
A więc to jednak była prawda...
Przez sekundę zastanawiał się, czy powinien im coś powiedzieć, a
raczej czy może powiedzieć cokolwiek, co one by zrozumiały, i
doszedł do wniosku, że nie.
To była całkiem gruba i długa gałąź, ale na statku znajdowały się
rozmaite narzędzia i urządzenia. Można było opuścić dodatkowe
kable, by ją podtrzymać i spokojnie obciąć. Zajmie to trochę
czasu, ale tego akurat im nie brakowało, co było istotne.
Rzecz mówiła, że są sposoby, żeby coś rosło pod lampami, takimi
jak słońce, w pojemnikach jakiejś rzadkiej zupy, którą jedzą
rośliny. W takim razie utrzymanie gałęzi przy życiu powinno być
najłatwiejszą rzeczą na świecie.
A jak to zrobią ostrożnie i delikatnie, to żaby nigdy się nie
dowiedzą.
* * *
Gdyby świat był balią, ruchy statku można byłoby porównać do

background image

złośliwego mydła, które właśnie wyśliznęło się komuś z ręki i
miota się w tę i z powrotem, nie dając się złapać. To, gdzie
aktualnie się znajdował, łatwo można było rozpoznać po nagłej
aktywności samolotów i helikopterów.
Można było też jego ruchy przyrównać do ruchów kulki w
ruletce, uporczywie szukającej właściwego numeru...
Albo też można było po prostu uznać, że się zgubił.
* * *
Szukali całą noc.
Jeśli to była noc, bo trudno było to określić. Rzecz próbowała
wyjaśnić, że statek porusza się szybciej niż słońce, co było trochę
nienormalne, jako że słońce pozostawało nieruchome. W pewnych
częściach świata panowała noc, w innych dzień, co - jak twierdził
Gurder - było wynikiem złej organizacji.
- W Sklepie - dowodził - zawsze było ciemno, jak miało być
ciemno. Nawet ludzie potrafili coś porządnie zbudować. A to jest
fuszerka!
Pierwszy raz głośno powiedział, że Sklep zbudowali ludzie.
Natomiast nigdzie nie było znajomo.
- Sklep znajdował się w Blackbury, to wiem na pewno. - Masklin
podrapał się po brodzie. - Kamieniołom powinien być gdzieś
niedaleko.
- Może i powinien, ale nie ma napisów jak na mapie. - Angalo
wskazał z irytacją na ekran. - Jak ktoś ma wiedzieć, gdzie coś jest,
jeśli nie ma napisów?!
- Mówi się trudno, ale nie będziesz jeszcze raz próbował lecieć na
tyle nisko, by przeczytać drogowskazy. Za każdym razem ludzie
się strasznie podniecają: wybiegają na ulice i jak opętani
wrzeszczą przez radio - zdecydował Masklin.
- „Trudno im się dziwić, jak widzą statek kosmiczny o wyporności
dziesięciu milionów ton lecący ulicą” - dodała Rzecz.
- Przecież uważałem ostatnim razem. Nawet stanąłem, jak się
zapaliło czerwone światło! Moja wina, że te wszystkie ciężarówki
zaczęły na siebie wpadać?! I to niby ja jestem taki zły kierowca?
- Wasze gęsi nigdy się nie gubią, jak im się to udaje? - spytał
Gurder Piona.

background image

Ten szybko się uczył ich języka - miał do tego dryg jak większość
jego plemienia, pewnie dzięki temu, że często spotykali nomy
mówiące innymi językami.
- One zawsze wiedzą, gdzie są - odparł Pion dumnie.
- Zwierzęta tak mają - zgodził się Masklin. - Mają instynkt, to coś
jak wiedzieć różne rzeczy, nie wiedząc, że się wie.
- Dlaczego Rzecz nie wie, gdzie lecieć? - zastanowił się Gurder. -
Florydę znalazła bez trudu, a z czymś tak ważnym jak Blackbury
ma kłopoty.
- „Bo o Blackbury nic nie mówią w radiu, a o Florydzie mówią
bez przerwy.”
- No to chociaż wyląduj gdziekolwiek - zaproponował Gurder.
Angalo nacisnął kilka guzików.
- Pod nami jest samo morze - poinformował pozostałych. - I... a to
co?
W dole widać było coś małego i białego lecącego nad chmurami.
- Może gęś - podpowiedział Pion.
- Nie... sądzę... - Angalo pokręcił jakąś gałką. - O, proszę!
Obraz na ekranie powiększył się, ukazując biały, wysmukły
kształt.
- Concorde? - spytał Gurder.
- Concorde - potwierdził Angalo.
- Coś wolno leci...
- Tylko w porównaniu do nas - zaprotestował Angalo.
- Leć za nim - polecił Masklin.
- Nie wiemy, dokąd on leci - zaoponował wyjątkowo rozsądnie
Angalo.
- Ja wiem. Ty też powinieneś, bo wyglądałeś przez okno w czasie
lotu. Lecieliśmy ku słońcu.
- Zgadza się. I co z tego?
- Wtedy było po południu. Teraz jest rano, a on znowu leci ku
słońcu - wyjaśnił Masklin.
- I co z tego?
- To, że wraca do domu.
Angalo przygryzł wargę i spróbował przegryźć się przez
rewelację.

background image

- Nie rozumiem, dlaczego słońce upiera się wschodzić i zachodzić
w różnych miejscach. - Gurder kategorycznie odmówił choćby
próby zrozumienia podstaw astronomii.
- Wraca do domu... - powtórzył Angalo. - Fakt, rozumiem. No, to
polecimy z nim, tak?
- Tak.
- No, to lecimy - ucieszył się Angalo, sięgając po stery. - Kierowcy
concorde’a powinni być zadowoleni, że tym razem będą mieli
towarzystwo. Pewnie im się nudzi tak ciągle latać samotnie.
* * *
Statek wyrównał nieco z tyłu samolotu, ale na tej samej
wysokości.
- Czego on się tak wierci, ten concorde? - zdziwił się Angalo. - O,
przyspieszył!
- Może się nas boją? - zasugerował Masklin.
- A to niby dlaczego? - zdziwił się Angalo. - Przecież nic nie
robimy, tylko lecimy za nim.
- Jakbyśmy mieli uczciwe okna, to bym im pomachał - rozmarzył
się Gurder.
- Rzecz, czy ludzie kiedykolwiek widzieli statek podobny do
naszego? - spytał niespodziewanie Angalo.
- „Nie, ale wymyślili dużo opowieści o statkach z innych planet.”
- A tak, to do nich podobne - mruknął Masklin.
- „Na niektórych statkach są przyjazne istoty...”
- To my! - ucieszył się Angalo.
- „...a na innych potwory z mackami i zębami!”
Obecni spojrzeli na siebie wymownie.
Gurder pierwszy rozejrzał się nerwowo po promieniście
rozchodzących się korytarzach. Pozostali natychmiast poszli w
jego ślady.
- Jak aligatory? - upewnił się Masklin.
- „Gorsze” - zapewniła go rzeczowo Rzecz.
- Tego... sprawdziliśmy wszystkie pokoje, prawda? - spytał
Gurder.
- Oni to sobie wymyślili - przypomniał mu Masklin. - To nie są
prawdziwe opowieści.

background image

- Kto chciałby wymyślać takie koszmarki?!
- Ludzie, Gurder. Ludzie.
- Taak. - Angalo bez powodzenia próbował nonszalancko obrócić
fotel, żeby sprawdzić, czy coś o zębatych mackach nie próbuje się
do niego podkraść. - Tylko nadal nie rozumiem dlaczego?
- A ja myślę, że rozumiem - rzekł Masklin. - Ostatnio dużo o
ludziach myślałem.
- Współczuję - powiedział z uczuciem Gurder. - Czy Rzecz nie
mogłaby im, tym kierowcom concorde’a, wysłać wiadomości? Na
przykład: „Nie bójcie się, gwarantujemy, że nie mamy macek i
zębów”.
- Nie uwierzą - ocenił Angalo. - Jakbym miał macki i zęby, to
właśnie taką wiadomość bym wysłał. To się nazywa spryt.
Concorde był właśnie w trakcie bicia rekordu prędkości w
przelocie transatlantyckim. Statek leciał sobie powoli za nim.
- Tak mi się wydaje - odezwał się Angalo - że ludzie są akurat
dość inteligentni, żeby byli odrobinę szaleni.
- A mnie się wydaje - odezwał się Masklin - że mogą być na tyle
inteligentni, żeby byli samotni.
* * *
Concorde wylądował, drąc gumę z opon, a na jego spotkanie
pognały wozy strażackie i cała masa innych samochodów z
błyskającymi światełkami na dachach.
Wielki, czarny statek przeleciał nad nimi, skręcił i zwolnił.
- Są tory kolejowe! - ucieszył się Gurder. - A tam jest
kamieniołom! Nadal tam jest!
- Oczywiście, że nadal tam jest, cymbale. Niby gdzie by miał sobie
iść?! - parsknął Angalo, kierując statek ku wzgórzom, na których
widać było łaty nie roztopionego śniegu.
- Przynajmniej większość kamieniołomu - dodał Masklin.
Nad kamieniołomem unosił się słup czarnego dymu. Gdy
podlecieli bliżej, zobaczyli, że powodem jest płonąca ciężarówka.
Wokół niej stało kilka innych i kręcili się jacyś ludzie: na widok
statku rzucili się do ucieczki.
- Samotni, co? - warknął Angalo. - Jak skrzywdzili choćby
jednego noma, pożałują, że się urodzili!

background image

- Jak skrzywdzili jednego noma, pożałują, że ja się urodziłem! -
poprawił go Masklin. - Nie sądzę, żeby ktoś z naszych tu został.
Nie przy tylu ludziach kręcących się po kamieniołomie. A poza
tym, kto podpalił ciężarówkę?
- Jej! - Angalo rozejrzał się wojowniczo.
Masklin też się rozglądał, tylko że z namysłem. Nie mógł sobie
wyobrazić kogoś takiego jak Grimma czy Dorcas, siedzących
biernie w jakiejś dziurze i pozwalających bezkarnie panoszyć się
ludziom po okolicy. Należało też wziąć pod uwagę, że ciężarówki
nie mają zwyczaju się podpalać, a baraki demontować, choćby
tylko częściowo. Mogli to co prawda zrobić ludzie, ale jakoś nie
bardzo mógł w to uwierzyć. Przyjrzał się rozbitej bramie i
zauważył szerokie ślady opon biegnące przez błoto i pole.
- Wydaje mi się, że odjechali ciężarówką - ocenił.
- Co to jest „jej”? - Gurder najwyraźniej nie nadążył chwilowo w
rozmowie.
- Przez pole? - zdziwił się Angalo. - Ugrzęzłaby w błocie jak nic.
Masklin potrząsnął głową przecząco.
Może nomy też mają instynkt, może to było co innego, ale był
pewien swego.
- Leć za tymi śladami opon! - polecił. - I to szybko!
- Szybko? Ty masz pojęcie, co mówisz?! Wiesz, jak trudno go
zmusić, żeby leciał tak wolno? - Angalo trącił jakąś dźwignię i
znaleźli się nad wzgórzem.
Byli tu już kilka razy, ale na piechotę i parę miesięcy temu. Teraz
aż trudno było w to uwierzyć.
Szczyt wzgórza był płaski, tworząc mikrowyżynę, skąd roztaczał
się doskonały widok na lotnisko. Widać też było doskonale pole z
kopalnią ziemniaków, zagajnik, w którym polowali, i las, w
którym ubili lisa za konsumpcję nomów.
I widać też było coś małego i żółtego, jadącego na ukos przez
pole.
Angalo pochylił się zaintrygowany.
- Wygląda na jakąś maszynę - orzekł, manipulując dźwigniami
bez odrywania wzroku od ekranu. - Dziwaczną maszynę.
Na drodze pojawiły się inne pojazdy - zwykłe, ale z błyskającymi

background image

światełkami na dachach.
- Gonią ją, no nie? - spytał Angalo.
- Może chcą się dowiedzieć, kto podpalił ciężarówkę - zastanawiał
się Masklin. - Możesz ją dogonić przed nimi?
- Pewnie, że mogę, nawet jakbyśmy mieli lecieć na skróty przez
Florydę! - oznajmił Angalo, trącając jakąś dźwignię.
Obraz lekko drgnął i żółty pojazd znalazł się tuż przed nimi.
- Widzisz? - ucieszył się Angalo.
- Bliżej - polecił Masklin.
Angalo wcisnął jakiś guzik.
- Ten ekran pokazuje to, co jest w dole i... - zaczął.
- Tam są nomy! - wrzasnął Gurder.
- Aha! A samochody uciekają! - uradował się Angalo. - Tak jest:
zmiatać, bo zęby i macki będą w robocie!
- Byle tylko nasi na dole nie wpadli na ten sam pomysł - zauważył
Gurder. - Masklin, nie uważasz...
Ale Masklina znowu tam nie było.
* * *
Odcięty kawałek gałęzi był trzydzieści razy dłuższy od Masklina,
klnącego w duchu, że wcześniej o tym nie pomyślał. Trzymali go
pod tymi specjalnymi lampami w pojemniku z zupą dla roślin i
wyglądało na to, że rósł sobie całkiem szczęśliwie. Najwyraźniej
nomy, które zbudowały statek, hodowały w ten sposób sporo
roślin.
Pion pomógł mu zaciągnąć pojemnik do windy.
Żaby przyglądały się ich poczynaniom z zainteresowaniem.
Gdy ustawili go, jak mogli, na klapie, Masklin uruchomił
urządzenie. Była to winda, ale bez przewodów i kabli - podnosiła
się i opuszczała za sprawą jakiejś tajemniczej siły, pewnie tej od
ciotki, co to nie była ciotką. Masklina zresztą to mało
interesowało, dopóki działało.
Przez otwór w podłodze widać było, jak żółty pojazd stanął.
A obok widać było zdziwioną minę Piona.
- Kwiat to wiadomość? - spytał.
- W pewnym sensie - przyznał Masklin.
- Bez słów?

background image

- Bez.
- Dlaczego bez?
Masklin wzruszył ramionami.
- Bo nie wiem, jak to powiedzieć.
* * *
Historia prawie się kończy w tym miejscu.
A nie powinna.
* * *
Na statku zaroiło się od nomów. Gdyby na pokładzie znajdowało
się coś z mackami i zębami, zostałoby pokonane samą przewagą
liczebną.
Młodzież wypełniła sterownię pracowicie, wypróbowując
wszystkie guziki, pokrętła i dźwignie.
Dorcas z asystentami zniknęli, szukając silnika, a w korytarzach
rozbrzmiał śmiech i głosy.
Masklin i Grimma zostali sami, obserwując żaby w kwiatach na
powrót ustawionych pod specjalnymi lampami.
- Musiałem sprawdzić, czy to prawda - powiedział Masklin.
- Najcudowniejsza rzecz na świecie...
- Nie. Na świecie są znacznie cudowniejsze rzeczy, jestem tego
pewien. Ale ta jest całkiem ładna, muszę przyznać.
Grimma opowiedziała mu o tym, co wydarzyło się w
kamieniołomie: o walce z ludźmi i o ucieczce na Jekubie. Gdy
mówiła, jak walczyli, oczy jej pałały. A Masklin przyglądał się jej
z podziwem - była ubłocona, w podartym ubraniu, a włosy
wyglądały, jakby je czesała krzakiem, ale wypełniało ją tyle
jakiejś wewnętrznej energii, iż dziw brał, że jeszcze nie iskrzy. W
sumie ludzie powinni mu podziękować, że zjawił się właśnie
wtedy, bo patrząc na Grimmę, mogło być z nimi krucho.
- A co teraz będziemy robić? - spytała na koniec.
- Nie wiem. Rzecz mówi, że są planety, na których żyją nomy.
Tylko nomy. Możemy lecieć na którąś z nich. Albo znaleźć pustą
dla siebie.
- Wiesz, wydaje mi się, że nomy ze Sklepu będą najszczęśliwsze,
zostając na statku - zauważyła z namysłem. - Już im się tu
podoba, bo jest bardzo podobnie jak tam. No i przede wszystkim

background image

całe Zewnątrz zostało na zewnątrz.
- To trzeba będzie dopilnować, żeby znowu nie zapomnieli, że jest
jakieś Zewnątrz. Pewnie to moje zadanie. A jak już znajdziemy
odpowiednie miejsce, to chcę tu wrócić statkiem.
- Po co chcesz tu wrócić? - zdziwiła się Grimma. - Co tu będzie?
- Ludzie. Powinniśmy z nimi porozmawiać.
- Co proszę?!
- Oni naprawdę chcą wierzyć w... chodzi mi o to, że cały czas
wymyślają historie o nomach, czy stworzeniach, których nie ma.
Myślą, że są sami na świecie, i jest im z tym źle. My nigdy tak nie
myśleliśmy, bo od początku wiedzieliśmy, że oni istnieją. Oni są
strasznie samotni, tylko nie w pełni zdają sobie z tego sprawę.
Wydaje mi się zresztą, że możemy się razem nieźle dogadać.
- Będą chcieli przerobić nas na krasnoludki!
- Jak wrócimy, na statku nie będą chcieli. Ludzie podziwiają dwie
rzeczy: wielkość i technikę. Statek ma je obie.
Grimma ujęła jego dłoń.
- Cóż... jeśli tego właśnie naprawdę pragniesz...
- Naprawdę.
- To wrócę z tobą.
Za nimi dało się coś słyszeć.
Okazało się, że to Gurder. Z torbą przerzuconą przez ramię, miał
zdeterminowaną minę kogoś, kto jest zdecydowany postawić na
swoim za wszelką cenę.
- No... przyszedłem się pożegnać - oświadczył na powitanie
Gurder.
- Co ci się stało?! - zaniepokoił się Masklin.
- Słyszałem właśnie, że chcesz tu wrócić razem ze statkiem?
- Chcę, ale...
- Proszę, nie kłóć się ze mną. - Gurder był niezwykle
zdecydowany. - Myślałem nad tym od chwili, w której znaleźliśmy
statek. Tu są inne nomy i ktoś powinien im powiedzieć, że statek
wróci. Nie możemy ich teraz zabrać, ale ktoś powinien ich
wszystkich odszukać i upewnić się, że wiedzą o statku i o tym, co
naprawdę jest prawdą. Wychodzi na to, że ten ktoś to ja...
Przynajmniej na coś się przydam.

background image

- Całkiem sam? - spytał Masklin.
Gurder pogrzebał w torbie.
- Nie całkiem, biorę ze sobą Rzecz - wyjaśnił, wyjmując czarny
sześcian.
- No... - zaczął Masklin i urwał, bo Rzecz się odezwała.
- „Skopiowałam siebie w komputerze pokładowym statku. Mogę
być tu i tam równocześnie.”
- To jest to, co naprawdę chcę zrobić - dodał Gurder trochę
bezradnie.
Masklin zastanowił się i zrezygnował z protestów. Gurder
najprawdopodobniej w ten sposób będzie szczęśliwy, a statek
naprawdę należał do wszystkich nomów. Oni go tylko chwilowo
pożyczali, reszta więc miała prawo o tym wiedzieć. Podobnie jak
mieli prawo znać prawdę o sobie i swoim pochodzeniu. A na
koniec - Gurder doskonale się do tego nadawał: to był wielki
świat i aby czegoś takiego dokonać, należało naprawdę wierzyć.
- Chcesz, żeby ci ktoś towarzyszył? - spytał cicho Masklin.
- Nie. Może znajdę kogoś po drodze. I coś ci powiem: nie mogę się
doczekać, żeby zacząć.
- Tego... Tak... no, to jest całkiem duży świat...
- Wziąłem to pod uwagę i porozmawiałem z Pionem.
- Cóż... skoro jesteś pewien...
- Jestem. I to bardziej niż czegokolwiek innego ostatnimi czasy. A
jak wiesz, w swoim czasie byłem całkiem pewien mnóstwa rzeczy.
- W takim razie lepiej znajdźmy jakieś dogodne do wysadzenia cię
miejsce - ocenił Masklin.
- Zgadza się. - Gurder spróbował wyglądać odważnie. - Gdzieś,
gdzie jest dużo gęsi.
* * *
O wschodzie słońca wysadzili Gurdera nad brzegiem jeziora.
Pożegnanie było krótkie, bo jeśli statek zatrzymywał się gdzieś
choćby kilka minut, natychmiast zlatywały się tam stada
samolotów i helikopterów pełne ludzi.
Przez moment widać było malejącą postać, zawzięcie machającą
w stronę odlatującego statku.
Potem tylko jezioro, a wreszcie krajobraz malejący na ekranie.

background image

A w końcu już nic.
W sterowni było pełno nomów obserwujących malejący
krajobraz. Grimma też tam była.
- Nigdy nie sądziłam, że to tak wygląda - przyznała. - I że jest go
tyle.
- To całkiem duży świat - oświadczył Masklin.
- Myślisz, że jeden świat wystarczy dla nas wszystkich? - spytała
po chwili.
- Nie wiem, może jeden świat nie jest wystarczająco duży dla
nikogo - stwierdził uczciwie. - Tak w ogóle to, gdzie my lecimy,
Angalo?
Angalo zatarł dłonie i przesunął w skrajne położenie wszystkie
dźwignie.
- Tak wysoko, że już nie będzie dołu! - odparł z satysfakcją.
Statek skierował się ku gwiazdom.
W dole krajobraz osiągnął granice i przestał już być
krajobrazem, a stał się czarnym dyskiem na tle słońca.
Nomy i żaby przyglądały mu się ciekawie.
Blask słoneczny oświetlił jego brzeg, wysyłając w ciemność
promienie, dzięki czemu przez mgnienie oka wyglądał dziwnie
podobnie do kwiatu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Terry Pratchett 3 Nomow Ksiega Odlotu (m76) doc
Terry Pratchett 3 Nomow Ksiega Odlotu (m76)
Terry Pratchett III Nomow ksiega odlotu
Pratchett Terry Nomow Ksiega Odlotu
Pratchett Terry Nomów Księga 3 Odlotu
pratchett terry Nomów Księga 3 Odlotu
Terry Pratchett 2 Nomow Ksiega Kopania (m76)
Terry Pratchett Nomów księga kopania [pl]
Terry Pratchett 2 Nomow Ksiega Kopania (m76) doc
Terry Pratchett 1 Nomow Ksiega Wyjscia (m76)
T Pratchett 2 Nomow Ksiega Kopania
Terry Pratchett I Nomow ksiega wyjscia
3 Nomow Ksiega Odlotu
Terry Pratchett 1 Nomow Ksiega Wyjscia (m76) doc
T Pratchett 1 Nomow Ksiega Wyjscia
Pratchett Terry Nomow Ksiega Kopania
Terry Pratchett II Nomow ksiega kopania
Pratchett Terry Nomow Ksiega Kopania
Pratchett Terry Nomow Ksiega Wyjscia scr

więcej podobnych podstron