Łoziński Władysław Nowe opowiadania Imć Pana Wita Narwoja rotmistrza Konnej Gwardii Koronnej A D 1764 1773

background image

Władysław Łoziński


NOWE

OPOWIADANIA

Jmć Pana Wita Narwoya

Rotmistrza Konnej Gwardyi Koronnej





SPIS OPOWIADAŃ

Screnissimus ...

Szlachcic Zakuta ...

Petyhorzec ...

Hospodarska Głowa ...















SERENISSIMUS


background image

I.

... A miał JPan burgrabia lwowski Pohorecki, choć na pozór
chudopachołek był i
dość mizerny urząd trzymał, wina stare a przednie u siebie, bo na to
smakosz
wielki bywał, a gdzie się na lwowskim zamku loch jakowy chłodny a
głęboki
zdarzył, tedy on tam nie delinkwenty i gwałtowniki, ale hungaricum
stare i
zawiesiste pod areszt sobie sadzał...
Rzecze tedy JPan burgrabia do wesołej kompanii:
— Owo teraz, panowie bracia i oficyerowie, kiedyście już na mnie w
ten



dzień patrona mego łaskawi byli, znajcież, żem i ja z serca wam rad,
gościowie
mili... Mam ja tu pod jurysdykcyą moją grassanta i rabownika
setnego; drab to i
siłacz okrutny, od zeszłego wieku in fundo siedzi, a teraz czas mu, aby
tu
gardło dał... Węgrzyn jest rodem Barabasz ten, w Krakowie żakiem
był, ale nie w
Jagellonicum jeno w piwnicach siedział, potem jako excessant po
Rzeczypospolitej
chadzał, wiele konfuzyi i złości narobił, szlachtę wadził, rebelią
wszczynał,
braci rodzonych kłócił, senatorom głowę zawracał... teraz u mnie w
lochu siedzi;
niechże tu staje a sprawę zda; już ja go w ten dzień solenny
Waćpanom pod
krygsrecht oddawam...
Że kompania już ciepłe czupryny miała, tedy ten i ów myśli, że to
naprawdę o
delinkwencie jakim mowa, którego poena laquei czeka — a wszyscy
oczy szeroko

background image

otwierają, aż tu pachołek



wchodzi i kosz wina stawi, a każda butelka stara, sędziwa, mchem
brodata,
czubatym łbem ciekawie wyziera, bo słonka bożego dawno nie
oglądała...
— Owo comparens jest złoczyńca ów praedictus! Tedy bierzcie go,
niech gardło da,
ale i wy jemu gardła dajcie, bo jakem Pohorecki, wart tego cale...
Wszyscy tedy w śmiech serdeczny na to rozwiązane enigma, a JPan
Pohorecki mówi
dalej:
— Ale ze szkła podłego pić go nie będziecie, bo to by despekt był,
aby na tak
mizernym wózku taki pan jechał, jeno ze srebra szczerego, i to z tego
oto
świdra, aby ten likwor szlachetny do góry nie szedł, ale na dół, co
znaczy: nie
do głowy a do serca, i czoła nie chmurzył, jeno affekta braterskie
rozgrzewał...
A był ten świder nie co innego, jeno puhar srebrny, złotem misternie



pleciony, jak wąż kręcony, a takowym kształtem po staremu kuty, że
figurę świdra
prezentował, a zamiast podstawki wierutny nawet świderek miał, tak,
że na stole
postawić go nie sposób było, ale wświdrować go było potrzeba.
Pocznie się tedy admiracyą i oblektament wielki, tak z wina, jak i z
onego
puhara, każdy go rad oglądać, a każdemu zda się, że kiedy pełny, tedy
piękniejszy.
JPan porucznik Zacharyasz Łada Zaweyda trzy razy go oglądał,
zawsze przed

background image

lustracyą taką po brzeg go nalawszy, bo (mówił) "próżny kielich
oglądać, i
zdrożna i niebezpieczna jest, jako iż z tego głowa boli i od suchości
takowej
humory w człowieku rebellią szkodliwą czynią". Tak go z blizka i
gruntownie
spenetrowawszy, Zaweyda rzecze:
— Wiele admiracyi tu słyszałem, ale w admiracyi nie było racyi!... A
chcecie
wiedzieć, jakowa racya jest świdra



tego, i po co go ów sztukmistrz tak mądrze urządził? Owoż wiedzieć
macie, że ten
świder nie tylko symbolum jest głębokiego sentymentu serc
szlacheckich, ale taki
w tem sekret leży, że ten tylko mistrz jest, kto trzy takie puhary
wypiwszy,
czwarty pełniusieńki świderkiem tym w stół zakręci, ani kropelki
nawet nie
uroniwszy z niego.

Rzekłszy to Zaweyda, ku podziwieniu kompanii całej puhar ten po
same brzegi
napełnił, dłonią go z góry ujął, na stół postawił i tak zręcznie
świderkiem
wkręcił, że się ani kropla wina nie przelała. Dopieroż ten i ów także
próbować
sobie, ale nikt sztuki nie dokazał, a JPan porucznik Zaweyda nuż
kompanię na
przekwinty brać a strofować, aby wodą sztuki doświadczali a nie
szlachetnym
likworem, bo go już i tak sporo na stół wylali...


background image

Szedł tedy świder ów koleją między biesiadniki ale już próżny, a
każdy chwali i
koncept zabawny i przedziwną robotę sztukmistrza, bo były na tym
puharze kowane
rozmaite figury i floresy, a wszystko z misternością wielką...
Rzecze pan Zaweyda do kompanii: — Kiedy ten kielich w
podziwieniu sobie mamy, a
każdy go chwali, to mi pozwólcie, panowie bracia i mili kamradowie,
że wam tu
pokrótce opowiem historyą wierną jednego przedziwnego kielicha, a
to z narracyi
ś. p. ojca mojego, namiestnika w hussarskiej chorągwi JMPana
Michała Potockiego,
niegdy starosty Krasnostawskiego, i z tego, co sam później słyszałem i
widziałem.

* * *



II.

... Dużo ja już kielichów i puharów widziałem, ale nie czyniąc
despektu temu oto
świdrowi JMPana Pohoreckiego, takiego z was żaden nie widział, jaki
ja
widziałem. Jaki pan taki kram, jaki jeździec taki koń, jaki rycerz taka i
szabla, tedy nie dziw, że kędy szlachcic amator wina prawy i piwnica
zasobna,
tam i vitra gloriosa bywają, a przednich puharów od święta i od
wielkiej parady
nie brak.
... Owo kto z Waćpanów nie słyszał o JMPanu Sanguszce, ordynacie
ostróg-


background image

skim, który był Wielki Bibosz Litewski, albo o JMPanu kasztelanie
Zawichoskim,
co był Bibosz nad Bibosze i jakoby Arcybibosz w całej Najjaśniejszej
Rzeczypospolitej? U wszystkich tych panów bywałem i pijałem, a daj
mi Boże tyle
lat i zdrowia jeszcze, ile razy ów sławny puhar pana kraj czego z
Bąkowej góry,
zwany Corda fideltum, pod tym wąsem moim się znajdował...
Puharów pysznych lub przeróżnej uciesznej figury widywałem tedy
sporo w mojem-
życiu; pijałem z rogów, trąb, z kijów szklanych, bukłaków, z kuflów,
ananasów,
waltorni, łykaczów, susłów, żórawi, welkomów i widerkomów, z
portugalskich
pistoletów, z jungferskich spódniczek, i z innych instrumentów
wszelakiego
rodzaju, nie mówiąc już nic o trzewiczkach przeróżnych gładkich
Maryaneczek i
Zosieczek — ale to wszystko furda przed kielichem Sapieżyńskim!



To był puhar nad puhary, król nad wszystkie polskie kielichy — i nie
darmo zwał
się też Serenissimus!
... Trzymał ten Serenissimus setną miarę, mniejszą trochę od onego
Krajczyńskiego Corda fidelium, ale zawsze potężnego tchu trzeba
było, aby
duszkiem go wychylić. Szczerozłoty cały był, augszpurski, a robota
takiej
przedziwnej misterności, że w admiracyi go wszyscy mieli. Nie darmo
też mówiono,
że jakiś sławny kunsztmistrz niemiecki pięć lat nad nim pracował, a
kiedy
skończył, oślepł biedny Niemczysko. Prawda bo i to, że kto ów puhar
dobrze
zgruntował, i co na nim wszystko było, odczytał i obejrzał, temu już i
Nowe

background image

Ateny na nic się nie zdały, bo już wszelkie ciekawości znał perfecte.
Były tam
figury najmisterniejsze i wyobrażenia mężów sławnych, i curiosa i
jacosa i sacra
i profana, i historya bożka Bachusa i gody w Kannie Gali-



lejskiej. Nie pytać już nawet, co tam było, a raczej pytać, czego tam
ów
sztukmistrz nie wsadził? Do koła zaś był ten puhar drogiemi
kamieniami
wykładany, a były to kamienie najprzedniejszej wody i wyobrażać
miały kolory win
przeróżnych. Tedy były tam i żółtawe brylanty, i topazy i rubiny...
... Tak wyglądał Serenissimus. Ale nie dla tego był on Serenissimus,
że od złota
i klejnotów świecił, bo i żydowski pająk także sobie strojny być może,
ale z
innej ważniejszej racyi, albowiem był on przez trzech monarchów
uczczony, na
godność dostojną wyniesiony, i przywileje miał swoje królewskie. A
jak to się
stało, to według opowieści pana ojca mego powtarzam:
... Było to anno Domini , kiedy król August z rycerskiemi imprezami
się
nosił, a szwedzka wojna już w sercu i głowie mu była. Owoż
opowiadał pan



ojciec mój, że wielki wówczas obóz był pod Brzeżanami w
Trybuchowcach, dokąd i
on z chorągwią swoją hussarską się ściągnął.
... Było tam mnogo koronnego wojska i Litwy; z wojskami swemi
stanęli i J. O.
wojewoda Jabłonowski, hetman wielki koronny i wojewoda wileński,
wielki hetman

background image

litewski, i p. Szczęsny Potocki, hetman polny koronny i mnóstwo
panów senatorów
z hufcami swojemi. Król Jegomość August II wojsko swe także
przywiódł; co
najprzedniejszego żołnierza . stawiąc w pole; a były to piękne
regimenty,
zbrojne i strojne, jak mało jaka armia; chłop w chłopa w chędogich
moderunkach,
sam lud szumny i obrotny w żołnierskiem rzemiośle.
... Czekano samego króla Jegomości w obozie, a gońce były od niego,
że już w
drodze jest i rychło przed zgromadzonem rycerstwem stanie. Któż z
was



nie wie, że król August biesiady lubił, kompanii wesołej nigdy krzyw
nie był, z
kielichem dobrze się znał i mało komu prym dał przed sobą, kiedy pił;
choć
dyssymulant wielki bywał, i nigdy po nim nikt tego nie poznał, że
miarę przebrał
w szlachetnym trunku.
... Insza biesiada w komnacie pałacowej a insza bywa w obozie; kto
tego nie wie,
niech w pole idzie między towarzysze, a przekona się, że tu i fantazya
bystrzej
nosi i głowa więcej może, bo kto się rezolwował krwi nie litować
swojej, ten i
wina nie pożałuje. A już za Sasa najbardziej, bo kiedy pito choć się
nie bito,
co wtedy dopiero, kiedy bić się miano?...
... Owo JM. pan wojewoda wileński Sapieha, który podówczas nie był
jeszcze
malkontentem i adwersarzem króla Jegomości, znacznie przedtem
wiedząc, że August
w obozie będzie a gościem o

background image



każdego z hetmanów zawadzi, wysłał do rezydencyi swojej po ów
puhar sławny i
misterny, którego przedziwną figurę opisałem, a że czas krótki był,
tedy
litewscy Tatarowie, co w wojsku byli, w ułak, to jest rozstawnemi
końmi po puhar
skoczyli, a że ułak pod srogim rygorem szedł, więc piorunem kielich
był w
obozie, dobrze przed tem jeszcze, nim o królu Jegomości gońce były,
że się
zbliża..
... Kiedy tak króla czekano, a hetmańskie obozy gotowe już były na
przyjęcie
Najjaśniejszego gościa, przybiega nagle oficer saski do hetmana
Jabłonowskiego z
posłaniem, jako król Jegomość w Rawie, kilka mil ode Lwowa się
znajduje, ale
dalej ruszyć nie może, albowiem nagle i niespodzianie, bez
wszelkiego awiza,
spadł mu tam gość rzadki i dostojny, a gościem tym nie kto inny jest,
jeno sam
Car Jegomość,



Piotr! Zamiast tedy do obozu jechać, król w Rawie tak potężnego
gościa
podejmować musi, i p. p. hetmanów prosi, aby dla większego
splendoru i uczczenia
tak sławnego monarchy co żywo przybywali do Rawy.
... Tak wielka a niespodziewana nowina znaczny wywołała rumor w
obozie, a p. p.
hetmani i co najdostojniejsza szlachta w lot na koń siedli, biorąc z
sobą tylko
półtora tysiąca najwyborniejszej jazdy dla orszaku; i w kawalkacie tej
znajdował

background image

się właśnie pan ojciec mój.
... A z tem nagłem przybyciem cara Piotra tak się rzecz miała, że
kiedy car
bawiąc w Wiedniu u Jego Mości cesarza rzymskiego Leopolda, o
rebelii i
niespokojnościach różnych w Moskwie się dowiedział, natychmiast
do państwa swego
pospieszył. Jechał bez wszelkiej parady, i bez wystawy monarszej się
obchodził,



bo nawet kolaski nie miał, jeno teliżkę z najętemi końmi, a takich
dziesięć
teliżek to i cała jego kawalkata.
... Opowiadał mi pan ojciec, że gdy do Rawy się zbliżali, śmiech
wielki ich
zebrał, kiedy ujrzeli na polach kampament żydowski, bo aby dworom
obom rum
uczynić w tak nędznej mieścinie, żydów wyrzucić musiano, a ci tedy
wielkim
obozem na polu się rozłożyli. Cały rynek w Rawie pokryty był
pysznemi namiotami,
które przytykały do mizernych domostw żydowskich, a w tych
namiotach i lichych
izbach mieszkali obaj monarchowie i dwory ich całe.
... Ojciec mój wtedy dobrze sławnego cara oglądać mógł, a było też i
na co z
podziwieniem patrzeć, bo już o monarsze tym w całym świecie
chrześcijańskim
głośno było, a o jego peregrynacyach po różnych dworach i miastach
najcudowniejsze czyniono narracye, tak że go



wszędy jako monstrum monarchorum okrzyczano.
Niepokaźny był i nie tak wyglądał, jak go sobie imaginacya pana ojca
mego

background image

wymalowała. Na monarchę nie wyglądał; w szarym, bardzo mizernym
i wytartym
kubraczku z biczykiem w ręku na lustracye wojsk saskich wyjeżdżał;
a koniuszy p.
hetmana polnego Potockiego, nie znając go a chudzinę takiego widząc
przed sobą,
potrącił go był nawet koniem, z czego omal wielkiego gwałtu i
nieszczęścia nie
było, bo car Jegomość biczykiem przeparzył koniuszego, a koniuszy
szabli nań
dobył, a gdyby go w czas nie poznano, byłyby go ciury obozowe
zasiekły szablami.
Cały tydzień Car Jegomość i król August w Rawie bawili, a nigdy
przedtem nie
widziało i nigdy potem widzieć już pewnie nie będzie to nikczemne
miasteczko
takowych festynów i lustracyj



i biesiad i igrzysk przeróżnych rycerskich. Obaj monarchowie
wyprawiali uczty po
ucztach, a hetmani znowu kolejno podejmowali ich w swoich
namiotach w kole co
najprzedniejszego rycerstwa i Ichmość p. p. senatorów.....
... Owo tak przyszła kolej i na pana wojewodę wileńskiego Sapiehę —
ten tedy,
kiedy wino podano, a miał z sobą pan' wojewoda najszlachetniejsze
wina i
węgierskie i zamorskie, ów puhar swój przesławny familijny
napełniwszy, na
klęczkach zdrowie obu monarchów wypił, i królowi Augustowi go
podał. Król zaraz
z niego zdrowie Cara JMci pił, a Car Jegomość znowu komplement
takiż sam królowi
uczynił, poczem znowu obaj zdrowie rycerstwa Korony i Litwy i
saskiego oręża
wypili, a zawsze duszkiem z onego puhara.

background image

... Tak król Jegomość jak i car Piotr piękności i misternej robocie
puhara



dosyć nadziwować się nie mogli, wizerunki i figury na nim kształtnie
cięte
oglądali, sentencye mądre z pogańskich filozofów czytali — a podając
go sobie
kolejno, z wesołą i serdeczną ochotą przez cały czas zeń pili. Aż król
August
mówi:
— Puhar ten wasz panie wojewodo, nietylko że bogaty i pełen
misternego jest
kunsztu, ale w nim jakoby vis magica leży, jakowaś wdzięczność taka,
że trunkowi
i smaku i słodkości dodaje; a to nie wiem czy to sztukmistrza, co go
robił, jest
sprawa, czy też gospodarskiego serca arcanum.
Skłonił się do stóp króla Jegomości Sapieha, za taki komplement
łaskawy
dziękując, a tu i car Jegomość rzecze:
— Prawdę mówi brat mój korol Awgust (bo tak króla ciągle zwał)
zaczarował swój
kielich susid mój, pan wojewoda, bo nie pamiętam już, kiedy mi



wino tak smakowało, jako dziś, kiedy je z tego kielicha piję.
... A zwał Car JM. "sąsiadem"' Sapiehę tak samo jak pana hetmana
Jabłonowskiego,
bo obaj koło Białejcerkwi włości mieli.
Po takich słowach kiedy pić już przestano, pan wojewoda na
węgrzynka skinął, a
ten z pięknem, srebrzystem, turkusami sypanem puzdrem przybiegł i
panu je podał.
Wziął więc p. wojewoda puhar ów i w puzdro go zamknąwszy rzecze:

background image

— Kiedy taki splendor spadł dzisiejszego dnia na puhar ten, że
rozweselił serca
dwóch monarchów sławnych i symbolem niegodnym był ich
wzajemnych ku sobie
affektów, tedy ten kielich już od momentu tego Serenissimus jest, i
już go się
nie tkną usta moje, chyba kiedy w domu moim summa solenitas
przypadnie, i to
tylko na zdrowie Majestatu!



— Niechże się tedy tak zwie, jak rzekłeś — mówi król August —
daję mu tytuł
Serenissimus, a gdyby u was Polaków wszystko nie elekcyą szło,
tobym go królem
mianował nad wszystkie kielichy.
... JMPan wojewoda malborski, Prebendowski, który z królem jako
konsyliarz
przyboczny przyjechał, ozwie się na to żartobliwie:
— Najj. Panie, tedy chyba diploma wystawić i pieczęć dać panu
wojewodzie in
aeternam rei memoriam?
Wszyscy na te słowa p. wojewody Prebendowskiego śmiać się
poczęli, a król i car
także, ale jako że w każdej wesołej kompanii i na biesiadzie ochoczej
między
żartem a prawdą wązka bywa miedza, tedy król Jegomość zwraca się
do adjutanta
swego, generała grafa Flemminga, i mówi:



— Flemming, przypomnij mi to jutro, co tu Prebendowski mówił...
Poczem wesoła ochota przeciągnęła się dalej, a mój pan ojciec, który z
saskimi
gardekurami straż honorową u namiotu trzymał, opowiadał mi, że
obaj monarchowie

background image

w wesołości swojej wszystkim hetmanom i senatorom pole dali, w
ucieszności
żartownych konceptów prym wiodąc między kompanią całą. Król
August, jako wiadomą
jest rzeczą, że siłacz był okrutny, Herkules tego seculum, talary
jednym palcem
w trąbki jakoby papier na stole zwijał, kubki w dłoni jak wosk gniótł,
jedną
ręką stół z całkowitą ciężką zastawą dźwigał, i inne takie mirabilia
zdumionym
biesiadnikom z siły swojej dużej prezentował. A potem zaś w ochocie
serdecznej
królowi przodku nie dając, Car Jegomość dragoński kocioł do namiotu
wnieść sobie
kazał, i na tarabanie owym popis



swój czynił, werble, fergatrunki i generałmarsze wybijając, a
wszystko z wielką
sprawnością i ku niemałej admiracyi panów polskich i saskich...
... Miała zaś owo ochocie tej taka być przyczyna, że obie Serenissimae
Majestates w aljanse ze sobą weszły, i planty w ścisłej konfidencyi na
Szweda i
o inne politica ułożyły, tedy obaj tak radzi sobie byli i w takim
przednim
humorze czas w kompanii trawili.
... Jakoś w trzeci dzień po owej biesiadze, kiedy car Jegomość w
dalszą drogę
przez Litwę ku Moskwie a król August ku Lwowu się wybierali,
przyszedł
niespodzianie do p. wojewody wileńskiego Sapiehy generał graf
Flemming i z
kancelaryi królewskiej pergamin z pieczęciami mu przyniósł. Był zaś
ten dokument
przez obie Serenissimae Majestates, tak króla Augusta jak cara Piotra,
wystawiony

background image



i podpisany, a formaliter solemniterque stanowił, że "jako puhar
JMPana Wojewody
zaszczyt taki miał, że w pamiętnej dobie serca obu monarchów
nietylko radował
ale i ku sobie affektem szczerym pociągał, tedy mu obie Majestates
tytuł
Serenissimi dają in aeternam rei memoriam tego radosnego a
niespodzianego
spotkania swego i zawartej w Rawie przyjaźni, i po wieczyste czasy
stanowią i
rozkazują, jako puhar ten tylko przy straży honorowej dobywany być
ma, która to
straż monarsze salutacye robić mu jest powinna, a to jest: z
hauptwachu trzy
razy wołać, broń skwerować, sztandar chylić i potrójny werbel w
kotły
uderzać"...
Dokument ten pan wojewoda wileński do owego srebrzystego puzdra,
w którem puhar
Serenissimus spoczywał, złożyć kazał, i od tego czasu między
klejnoty najdroższe
skarbca domowego



liczył, a nawet misternie rzeźbiony kredens dlań z osobna ustawił.
... W kilka lat później po owej rawskiej historyi, z której tu za panem
ojcem
moim wierną opowieść czynię, rzuciły fata pana wojewodę
wileńskiego w przeciwny
obóz i adwersarzem króla Jegomości a wielkim adherentem
szwedzkiego Karola XII
zrobiły. Rozpoczęły się niespokojności i wojna wybuchła, a rycerski
monarcha
szwedzki, w męstwie i animuszu bohater nad bohatery wszelkie, jako
lew srogi

background image

padł na potężnych nieprzyjaciół swoich, fortuny wojennej jakiś czas
dziwnie
zażywając.
... Owoż kiedy król ten młody, w kunszcie wojennym i zapalczywości
rycerskiej
fantazyi całemu światu chrześcijańskiemu i pogańskiemu także ter
quaterque
sławny, na Cara Jegomości i na ziemie jego się wyprawiał, tedy Litwą
idąc,
JMPana wojewodę Sapiehę jako malkontenta a



swego aljanta odwiedził i trzecim monarchą był, co w puharze tym
przednim i w
winie wojewodzińskiem upodobanie znalazł, choć pan to trzeźwy był i
wodę czystą
nad wszelkie trunki szlachetne przekładał.
... Tu nocleg odprawiwszy kiedy winem z tego puhara się pokrzepił,
pan wojewoda
Sapieha mu rzecze:
— Miłościwy Panie! Na wojnie kto ostatni dzierzy, ten najlepiej
dzierży; tedy
już ja w tem dobre omen i zapowiedź stałej fortuny widzę, że Wasza
Królewska
Mość po dwóch nieprzyjaciołach swoich pijesz z tego puhara. Tedy
im na
upokorzenie, a Waszej Kr. Mości na tryumf ostateczny niechaj to
będzie!
I opowiedziawszy królowi historyą rawską owego puhara, p.
wojewoda dyploma owe z
pieczęciami i podpisami obu monarchów prezentował. Król szwedzki
odczytał,
zaśmiał się, inkaustu


background image

podać sobie kazał, i wziąwszy pióro, na samej górze, wyżej po nad
sygnatury
króla Augusta i cara Piotra podpis swój monarszy położył. A tak
zębato, rogato i
zamaszysto: Carolus Rex wypisał i tak parafem ogoniastym, jakby
rapirem
szwedzkim pod spód wyjechał, że sygnaturą swą oba podpisy
monarsze przygniótł i
jakoby przemazał...
... Owoź taka to jest historya Sapieżyńskiego kielicha, co się
Serenissimus
zwie. A że mi pan ojciec mój czystą prawdę powiadał, tego sam
doświadczyłem,
oglądając poźniej i kielich ów i świadkiem będąc honorów i
ceremonij, jakie mu
czyniono. Bo kiedy w Grodnie w garnizonie stałem, był tam także
wnuk p. wojewody
wileńskiego, książę Michał Sapieha, wojewoda podlaski. Zdarzyło się
tedy, że
książę Nestor Sapieha, właśnie co niedawno generałem artyleryi
zostawszy, a po
lustracyach jeżdżąc do



Grodna przybył, a jako nieznany dotąd krewniak przez p. wojewodę
podlaskiego z
wielką fetą był podejmowany. Na tej fecie i ja z oficerami garnizonu
byłem, a
odbywało się to w ogrodzie pod gołem niebem, albowiem dzień był
letni i pogodny.
... Owoż kiedy zdrowia miano rozpocząć, widziałem, jak dwoje
pacholąt
szlacheckich puzdro srebrzyste przyniosło, w którym puhar był
ukryty. Opodal
stołów ustawiona była kompania milicyi wojewodzińskiej
niemieckiego autoramentu,

background image

a kiedy wojewoda puzdro otwierał, kielicha dobywając, tedy kapitan
komendę dał:
Achtung! Presentirt das Gewehr!
Zaraz też werbel potrójny bito i oficerowie szpontony, a kapitan
szpadę
prezentował. Książe wojewoda z puharu tego tylko dwa zdrowia
wnosił, a to Króla
Jegomości i salutis Reipublicae, a potem zaraz go chowano, honory te



same czyniąc z uderzeniem w kotły i skwerowaniem broni..... A tak
było zawsze,
kiedy przy fecie jakiej puhar ten na stół niesiono, bo nie darmo
Serenissimus
był i przywileje od trzech monarchów miał.....

* * *



SZLACHCIC ZAKUTA





I.

... Chodzą losy ludzkie wolą Bożą po świecie, a tak dziwnie chodzą,
że kiedy
człowiek, co dużo widział, dużo bywał, z wielu pieców jadał, z
przygody jakiej
opowieść czyni, słuchający nie wierzy, a zmyślenie człeku zadaje... A
kto się
cały swój żywot u pani matki przy fartuchu trzymał, za ciepłym
piecem siedział,

background image

a tyle świata widział, co go z nad domowego komina widno, ten o
takowych losach
dziwnych słucha jak o wilku żelaznym.



Dwaj bracia szlachta, co o jaką milę od siebie mieszkają, o powiat, o
województwo jedno, gdy się znali przedtem a po kilku leciech zejdą
się gdzie
przy okazyi jakiej — nuż się dziwować, a głową trząść, a gwałt
czynić, że się
niespodzianie spotkali, jakby to czyste było miraculum. Góra z górą!
— wołają
owo z wielką admiracyą takiego przypadku, zaleją czuby, wycałują
się, wypłaczą —
a cóż to dopiero w domu potem opowieści: A tegom widział, a tegom
spotkał, ano
patrz, a zdrów i żyw jest, i zaraz mnie poznał!... Owo tymczasem od
pana Kacpra
do pana Jacka tyle drogi, że słoneczko z rana wstawszy jednego do
drugiego łacno
zawiedzie, i jeszcze dalej długo pójdzie, nim za lasami zgaśnie.
Cóż dopiero mówić, kiedy się człowiekowi przytrafi takie dziwne
spotkanie, że
ktoś, kogo w dalekich latach



i w dalekich krajach, a w takim zamęcie widział, że tyle po nim śladu
szukać, co
po psie na jarmarku; jeźli oto ni ztąd ni zowąd spadnie ten człowiek
przed tobą,
jak z nieba, zaglądnie ci w oczy, jak dzień wczorajszy, że ci się zdaje,
jakoby
się przeszłość do ciebie wróciła, tak że chyba oczy przetrzeć a losom
ludzkim
dziwować się trzeba...

background image

Miły Boże, ile to takich trafunków zdarzyło mi się w życiu! Przewinął
się jakiś
człowiek koło ciebie, jak wóz koło woza na krzyżowej drodze, stanął
poprzek w
złej lub dobrej przygodzie — a kto tam myślał, że go ujrzy jeszcze; aż
tu nagle
w chwili i w miejscu, kiedyś go się najmniej spodziewał, stawa przed
tobą, jakby
cię szukał umyślnie.
Owo jedno zdarzenie takie na pamięć mi się nawija, posłuchajcie, jeśli
ochota, a
jak kto z was będzie w Lubelskiem, i zabłądzi może pod Oparki — to
niechaj



pozdrowi odemnie szlachcica Zakute, co tam na przystojnej fortunce
sobie siedzi;
a niech sam Zakuta powie, czy stary Narwoj bajeczkę prawi, czy
prawdę rzetelną.
Ten tedy Zakuta stanął mi raz w ciężkiej bardzo przygodzie, w
potrzebie bardzo
srogiej, kiedy dusza na ramieniu była, a człowiek grzeszną duszę
Bogu polecał,
czekając, kiedy mu koniec będzie.
Było to anno Domini . Byłem w onczas w pruskiej dragonii już
oficerem, w
regimencie pana grafa Koggeritz, tego samego, o którym już przedtem
słyszeliście. Nie potrzebuję zda się przypominać wam nawet, że było
to ku
schyłkowi owej krwawej i okrutnej wojny, co długie lata trwała z
żałośnym
wylewem krwi chrześcijańskiej.
Król Fryc, jak my żołnierze zawsze go zwaliśmy, w ciężkich tego lata
był
opałach. Siła to złego, dwóch na jednego,

background image


a co wtedy, jeśli trzech od razu?... Dwie potencye, Austrya i Rossya,
armiami
swemi twardo go przysiadły, a nasz król Jegomość a kurfirszt saski,
choć sam nie
był zbyt srogim adwersarzem, ale w kupie z innymi przydał także
kłopotu.
Obróciła się karta, padły kostki na opak, przyszła kreska na Matyska.
Bijali my
ich z gęsta, poczęli oni nas bić teraz... Kwaśno i krzywo nam bywałoo
tej porze,
ale już najkrzywiej i najkwaśniej w onej krwawej batalii pod
Kunnersdorfem.
W tej to walnej potrzebie król Fryc tak okrutną poniósł klęskę, że
animusz
wszelki rycerski postradał, żadnych już speransów nie mając, a
przecież był to
monarcha dużego serca, dusza harda i rogata, wojownik w rzemiośle
swem sławny,
co nie tak rychło dawał za wygranę, a byle tylko tchu trochę stało,
jeżem się
stawiał i losom niefor-



tunnym i potędze nieprzyjaciół. Ale pod Kunnersdorfem już prawie na
koniec mu
przyszło, a nam biednym żołnierzom na zgubę i śmierć mizerną.
Wziął nas
feldmarszałek cesarski, Laudon, w ciężki taniec, nie służyło nam
szczęście, choć
bez przechwałki mówiąc, mężnie i z determinacyą dotrzymywaliśmy
placu.
Owoż w batalii owej wielkiej, kiedy już na to przyszło, aby nędznie
się cofać, a
co jeszcze w garści żołnierza zostało, jako tako przed ostateczną
salwować

background image

zagładą, regiment nasz dragonii na śmierć wyraźną rzucono i na
zatratę; albowiem
tak wypadło, że trzeba było koniecznie w jednem miejscu przełamać
szyk
austryacki i rum uczynić dla rozbitej armii, aby jeszcze jako tako
przed
zwycięzkim mieczem uchodzić mogła. Sam król Fryc przed front nasz
podjechał, z
p. obersztem Koggeritzem się rozmówił, ducha nam oficerom dodał, i
ruszyć kazał.



Ozwał się sygnał na trąbkach i jako wicher stepowy rzuciliśmy się ku
wskazanemu
miejscu, a wyglądało ono jak czarna, ciężka chmura, pełna błyskawic i
gromów
straszliwych. Były tam albowiem gęste baterye, a z grubego obłoku
dymów
armatnich rwały się błyskawice i ryczał huk strzałów bez ustanku.
Dziesięć lat chleb żołnierski jadłem, a pewnie nie daremnie, bo w tych
dziesięciu latach sześć lat minęło na srogich wojnach, na
ustawicznych
bataliach, potyczkach i twardych kampamentach — ale takiego
terminu straszliwego
nie miałem jeszcze. Nie na przechwałkę to sobie mówię, ale bywałem
zawsze
mężnego serca i śmierci się nie bałem, bom ją nie raz i nie dwa
widział zbliska
— ale już przyznać się muszę, że markotno mi było w tej ciężkiej
chwili, i coś
ściskało młode serce.... A tak mi się zdało, że lecę w samo piekło,



i że w tej czarnej, straszliwej przepaści' dymu i ognia zginę mizernie,
szabli

background image

nie używszy, nieprzyjacielowi w oczy nie zajrzawszy... Westchnąłem
do Boga z
głębi serca, a myśl na chwilę uleciała do owej kochanej ojczyzny
mojej, którą
pacholęciem prawie opuściłem, a której już obaczyć najmniejszej nie
miałem
nadzieji.
Ledwie dwa Ave Maria pędziliśmy ku onym bateryom, kiedy kule
straszliwie razić
nas poczęły, zniszczenie okropne w koniach i ludziach czyniąc, tak, iż
mięszać
się już poczęliśmy po trosze, ale wnet zwarłszy się znowu, dalej w oną
czeluść
piekielną sadziliśmy. Ale ogień silniejszy był niż determinacya nasza;
ledwie
mała chwila minęła, a grad kul i granatów obsypał nas gęsto;
potrzaskała nas ta
salwa straszliwie, jakbyśmy się między smocze zęby dostali.



Cały nasz piękny regiment, a drugiego takiego niemiał pewno król
Fryc w całej
armii swojej, rozsypał się i rozprysnął jak grudka piasku na wszystkie
strony;
połowa żołnierzy legła śmiercią, innym konie ubito lub raniono, a
choć my
reszta, ślepo posłuszni rozkazaniu oberszta, bylibyśmy jeszcze dalej
onej
ciężkiej i śmiertelnej imprezy próbowali, to poranione i rozhukane
konie bunt
podniosły, w szaleństwie i trwodze się miotając, szyki własne psując,
żywych
tratując, a w taki kłąb się motając, że ani w tył ani nazad, chyba
mizernie giń
na miejscu.
A tu jakby na ostateczny dobitek tego fatalnego terminu — jak nie
rzuci się ku

background image

nam od lewego świeży pułk ułanów austryackich, ten sam co go
właśnie niedawno
zwerbował był Cesarzowej Jej Mości Polak Szybilski — tak już bywaj
zdrowa
dragonjo! Sam pan



oberszter nasz Koggeritz, człowiek srogiego animuszu, twardy na
śmierć swoją i
żołnierza swego, istny dyabeł krwawy w batalji, nie widział tu
ratunku, i choć
nigdy jeszcze jak żyw był, w polu tyłu nie podał, teraz do odwrotu dał
komendę,
aby choć jaką biedną resztkę swojej dragonji z tych jatek salwować.
Zwróciliśmy konie i co nas zostało jeszcze z tej wyprawy, ku swoim
brać się
poczęliśmy, a tymczasem austryackie kule na waletę nam grały, nie
jednego
jeszcze trupem kładąc. Nie sromotno mi wyznać, żeśmy się odsądzali
żwawo, jakby
ostatnie jakie fugiszy, ale skoro już raz tak padło, to trwać na placu
nie
męstwo, ale szalona rzecz była. Kiedy tak pędzę ku swoim, nagle
granat pęka mi
tuż przy samej głowie, ognistym pryskiem się rozpada, konia
śmiertelnie godzi i
mnie z nim razem na ziemię powala.



Tak mi w onej chwili było, jakoby jakiś okropny wicher w uszach mi
zahuczawszy,
potęgą swoją głowę mi urwał i z gwizdem okrutnym wirując, dalej
gdzieś poniósł,
a po polu jak obręcz toczył... Padłem bez życia pod konia, żadnej o
sobie

background image

pamięci nie mając, i nie wiem, co się ze mną działo przez chwilę.
Kiedym legł,
zdało mi się żem zabił, i że mi głowę z karku jakby chudemu
wróblowi urwano —
tymczasem nie była to rana, ale kontuzya ciężka, co mnie jak grom
obaliła. Jakoż
za chwilę wróciły mi zmysły, a prócz okrutnego szumu i ciężkości w
głowie,
żadnego bolu nie czułem, ale tak byłem słaby, że prawie ruszyć się nie
mogłem, a
coż dopiero z pod konia nieżywego się wydobyć?
Otwieram powieki i patrzę przed siebie, choć mi się wzrok mroczy —
strzelanie
trwało jeszcze wielkie, bito się jeszcze na wszystkie strony; znać król



Fryc w rejteradzie ostatnim zębem się odgryzał, z pola umykając.
Widzę koło mnie
sporo kamradów zabitych, a około nich Pandurów p. Trencka, jak się
między
rannymi i poległymi uwijają. Srogi był to lud, te Pandury; bitny ale
dziki i
okrutny; nikomu pardonu nie dawał, sam też pardonu nie brał, jak
stado wilków
napadał, litości nie znał, kędy przebieżał, krew tylko a ostateczne
spustoszenie
zostawiając.
— Bywaj zdrów kamrad Narwoy, rzekłem sobie w duchu — już ty
teraz nie ujdziesz!
Lepiej by ci było leżeć tu z głową urwaną, niźli paść w ręce
pandurskie; a no
teraz oczy zamknij a na śmierć się rezolwuj!
Ledwiem sobie pomyślał te słowa, kiedy dwa takie Sereszany ku mnie
podejdą a za
barki chwyciwszy z pod konia ciągną... Jeden z nich widząc, żem żyw
jeszcze,
bagnetem się ku mie zamie-

background image




rzył, w pierś samą godząc. W tej chwili ozwało się we mnie młode
życie, siła i
przytomność wróciły nagle; jak też mam na temblaku pistolet, tak
leżąc, z ziemi
palę w łeb Pandura, jak w jasną świecę. Obalił się opryszek na ziemię,
nie
jęknąwszy nawet, a ja w tej chwili na nogi się porwałem, macając
broni jakiej.
Ale nic już nie miałem przy sobie prócz tej próżnej lufy, bo szabla w
pole
poleciała, kiedym się wraz z koniem powalił. Teraz już pewnej
śmierci czekałem z
rąk innych Pandurów, kiedy owo nagle ułan jakiś austryacki
nadjeżdża i na nas
wprost sadzi. Ledwo spostrzegł co się dzieje, nuż pocznie drzewcem
okładać po
łbach Pandurów, odemnie ich pędząc. A trzeba wiedzieć, że tych
Pandurów, jako
już znane były kanalje z okrucieństwa a rozbójnictwa szpetnego,
komenda na oku
miała, ukrócając ich swawolę, aby jako dzikie bestye nie



grasowały na pobojowisku. Umknęły się rabowniki, a ja patrząc na
ułana mówię mu:
— Danke, Kamerad!
— Nix Kamerad! Nix deulsch!
A był to chłop srogi z wielkim wąsem konopianym, barczysty jak
niedźwiedź; z
marsem dzikim na twarzy. Siedział na lichym koniu węgierskim, ale.
u troku miał
ślicznego Arabczyka, którego zaraz poznałem jako luzaka mego pana
obersztera.
Snać ułan konia wziął, masztalerzowi kark skręciwszy w utarczce.

background image

Kiedy mi mówi, że nix deutsch, tak ja już milczę, rezygnując się na
los wojenny,
i gotów dać się jeńcem wziąć, bo o obronie ani myśleć było. On też
grot lancy
swej przykładając mi do piersi ciągle woła:
— Nix deutscli! NixPardon! Schlag todt Preuss! Geld gieb!
Sięgam ja tedy do kartusza, a miałem tam kieskę z kilku talarami, bo
złota



trochę gdzie indziej schowałem, i rzucając mu w górę rzekę
mimowolnie po polsku:
— Masz dyable rogaty; bodaj cię zabito !
On już był nastawił rękę, aby kieskę uchwycić w powietrzu, ale gdy
usłyszał moje
słowa, nagle się skonsternował, dłoń spuścił, tak że talary na ziemię
padły, i
dużemi oczyma na mnie się wypatrzył:
— A toś ty Polak! — rzecze do mnie z zadziwieniem.
— Polak — odpowiadam — tak jak i ty.
— Ale ja szlachcic i katolik — mówi on na to, patrząc na mnie ciągle
— Zakuta
jestem!
— A i ja szlachcic i katolik — mówię na to — Narwoy jestem.
— Idź że ty sobie na inne ręce, kiedyś ty swój, ja ciebie nie chcę!



— Ja się też nie proszę do Waćpana; a kiedyś mi nie rad, to mnie
puść.
— Z Bogiem sobie ruszaj, i talary weź; znaj, żem Zakuta!...
— Będę znał i to z wdzięcznym affektem, mości Zakuta, ale konia
nie mam...
Wiesz ty co, panie bracie, po co ci tego luzaka? Oddaj, komuś wziął, z
naszego
to regimentu.

background image

— Znaj, żem Zakuta, szlachcic Zakuta, bierz konia i uciekaj do
swego Fryca;
Zakuta mu się kłania!
— Sprawię się z pokłonu, ale i Waszmość Laudonowi się pokłoń, a
powiedz mu, że
to oddany chleb będzie!
Rzekłszy to siadłem na konia, choć mi się jeszcze głowa zawracała, i
nie
czekając długo, jak mu dam ostrogi, tak w jednej chwili odsądziłem
się i od
ułana i od Pandurów, i kierując się jak można było, nuż wyskoczę w
ową stronę,
gdziem się swoich znaleźć spodziewał. Koń był



szybki jak piorun, i jemu to zawdzięczam żem się do linij pruskich
szczęśliwie
dostał, szwanku dalszego uszedłszy; bo mnie ten rumak szlachetny jak
strzała
niósł przez ogień gęsty i huzarom nie dał wziąć, co się za mną
wymykali, kusząc
się daremnie, albowiem sromotnie w tyle pozostali na swych
zmęczonych
szkapach...
Owoż w takiej to przygodzie poznałem szlachcica Zakute. Zniknął mi
w obłoku
bitwy, i ani myślałem, że mi kiedyś przed oczy się nawinie...
Tymczasem anno
, kiedy już do Polski wróciłem i chorągwie gwardyi koronnej
trzymałem, ten
sam Zakuta, z takim samym wąsem konopianym, przyszedł na moje
ręce w Warszawie,
sposobność mi dając, abym mu ową przysługę z pod Kunnersdorfu,
jak przystało,
wdzięcznem sercem odpłacił. Jak to było, na końcu będzie; a teraz
powiem o samym
Zakucie

background image




i o jego przygodach, nim w Warszawie się pojawił i nim się fortunki i
poczciwej
kondycyi szlacheckiej dodrapał — bo tak i mnie składniej mówić i
wam słuchać
lepiej będzie.

* * *



II.

Był ten Zakuta syn mizernego i bardzo pospolitego szlachetki. Pan
ojciec w
chodaczkach chodził, choć klejnotem się pieczętował; na szlacheckim
herbie, a na
małej, chłopskiej szmacie ziemi siedział — jak to w naszej Polsce
bywało i
bywa. Był stary Zakuta podstarościm w kluczu JMĆ pana Cześnika
Opackiego, do
podłych posług na polu i gumnie. Że chłop był duży i silny, a
szerpentyną machać
umiał, jak mało jaki zawadyaka i rębajło, owo tedy p. Cześnik
wraz z
inną hałajstrą na sejmiki go brał, aby



partyą pańską trzymał a łba zdrowego nadstawiał, kędy tylko potrzeba
albo i nie
potrzeba było.
Zdarzyło się jakoś, że na takowym sejmiku jednym do srogiego
gwałtu i tumultu
przyszło, do czego p. Cześnik, z natury swojej warchoł i grassant
sejmikowy,

background image

przyczynę dał pierwszy. Partya adwersarzy rzuciła się na Cześnika i
jego dwór z
szablami. W kościele to było, a tak się jakoś stało, że gdy cześnikowi
ludzie
drzwiami głównemi się cofali, sam pan Cześnik, odcięty od nich,
zakrystyą się z
pod szabel panów braci rozsrożonych salwował, ale na cmentarzu
dopadnięty, omal
co na zrazy rozsiekany nie został. A no i padłby był pod razami, bo
już kilka
razy cięty, krwią oblany, bronić się nie mógł, kiedy owo Zakuta stary,
istny
wyrwidąb, gigas i siłacz okrutny, zjawia się nagle na sukurs. Tak tez
mężnie
pana Cześnika bronił i zasłaniał,



że sam porąbany padł, a Cześnik z duszą uciekł. Zdało się zrazu, że
Zakuta nie
żyje, tak go panowie bracia sejmikowi posiekli szablami — ale w
starym twarda i
rogata dusza była, ciała się jakby żelaznym kleszczem trzymała; a tak
ledwo
ceber wody na łeb porąbany mu wylano, już się porwał na nogi, w
pozyturze stanął
i wołać począł:
— Sam tu! Pokaż łeb ! Zakute znaj!
Potem balwierz gębę mu połatał, kości sprawił, plastrami zasmarował,
a nie minął
miesiąc, i stary Zakuta się wylizał. Owoż Cześnik, pan możny a
poczciwego serca,
tej wielkiej przysługi mu nie zapomniał, ale na znak wdzięcznego
affektu jedną
małą wioskę klucza swego, Oparki, wieczystym darem jemu i
potomstwu jego oddał.
Owo i masz z mizernego szlachetki pana, bene natum et
possesionatum. Stary

background image

Zakuta na włość swoją się sprowadził,



kurtę ekonomską zrzucił, harap na kołku powiesił, w bławatny żupan
się ustroił,
pasem złocistym opasał — a po staremu cześnikowi, dobrodziejowi
swemu, nogi
ściskał i na sejmikach za nim z szerpentyną twardo stawał. Coż z tego,
kiedy nie
długo było tego panowania, a biedny Zakuta ledwo co jedwabnego
żywota zażywszy,
wielkiego frasunku i mizeryi ciężkiej rychło się doczekał.
Padło już tak nieszczęśliwie, że ledwo rok minął od owego sejmiku,
na którym
sobie stary Zakuta własną skórą na Oparki zarobił, kiedy p. Cześnik
Opacki z
życiem się swojem rozstał. Jeszcze nie zastygł nieboszczyk, a już
zleciała
chmura krewnych z woźnymi, z podkomorzym, z ziemstwem całem,
aby fortuną się
podzielić, bo pan Cześnik umarł bezdzietnym wdowcem. Rozdrapali
wszystko co
zastali, a mało im jeszcze snać tego było, bo się i do Zakuty



wzięli. Poczęto wołać na niego, że nie wieczystą donacyą ale prostą
dzierżawą na
owych Oparkach siedzi — i nuż go rugować z wioszczyny. Bronił się
jak mógł
biedny szlachetką, listy i dokumenta produkował, bliznami się
świadczył, żywych
i umarłych świadków przyzywał, nic mu to nie pomogło. Uciekł się
do trybunału,
sumitując się o opiekę, nim sprawa na roki przyjdzie, aby go siłą mocą
z

background image

ciepłego gniazda nie rugowano — wszystko to za nic, bo jak to w
naszej Polsce
bywa, "trybunał z dekretem, Radziwiłł z muszkietem".
Już to tym razem i dekretu nie było, bo panowie krewniacy Cześnika,
nim pozew o
rugi wnieśli, już sobie sami dekret ferowali; z kupą zbrojną szlachcica
w
Oparkach zajechawszy z dworu wytrzęśli, a z rupieciami na czystem
polu osadzili.
Masz tobie teraz wieczystą donacyę! Zakuta mało nie



oszalał z desperacyi i takowego kontemptu, ale za wygranę nie dał; do
swej
chłopskiej chaty jak niepyszny wrócił, co miał przy duszy sprzedał i
sprawy w
trybunale dochodzić począł. W onym to czasie syn jego jedynak, ten
sam Zakuta,
który mi w onej przygodzie pod Kunnersdorfem tak szczęśliwie
stanął, miał już
jakich lat dwadzieścia, chłop już był duży, ale prostak obscurus, bo
przy
gęsiach i cielętach się chował, a prawie trzodę pasał mimo
szlacheckiej prozapji
i herbownego klejnotu. Jako i nie dziw temu, bo chudzina ojciec
przystojnie
edukować nie miał za co, a całego panowania na Oparkach ledwo rok
było, tak, że
w tej krótkiej szczęśliwości i szlacheckich dostatkach, młody Maciek
(tak się
syn Zakuty nazywał) ledwie co alfabetu zarwał i swoje imię z wielką
profuzyą
potu i trudu, a ciężką pięścią i bardzo zębato podpisać umiał.


background image

Poszedł sobie proces po trybunalskim labiryncie, a stary Zakuta po
żebraczym
szlaku. Sądy dla magnatów na bystrych rumakach jeździły, dla
mizernego chudziny
po smole rakiem się wlokły; co było palestra wzięła, a o sprawie i o
restytucyi
Oparek ani tatarskiego słychu... Tłukł się stary Zakuta po trybunale,
wszystkich
o pomstę a naprawienie krzywdy prosił, woźnym czapkował, na
wokandę jak na
Najśw. Sakrament z pożądliwością sfrasowanej duszy poglądał, przy
każdej
reassumcyi trybunału krzyżem po kościołach leżał, Bogu i ludzkiej
sprawiedliwości oną biedną sprawę swoją oddając...
Ale nie było dla niego zlitowania, choć Bogiem a prawdą, miał racyę
szlachetką i
krwawej tylko krzywdy poszukiwał. W prawdzie sprawa jego przez
trzy lata stała
zawsze na wokandzie i na stół ją przywoływano, ale puszczano



ją palestranckim fortelem per non sunt. Przez całą sessyę stary Zakuta
stawał w
trybunale, ale kiedy wołano sprawę po sprawie, a na niego kolej
przyszła, to nim
się ozwał, już nastawieni a liczni adherenci jego adwersarzy, wołali z
całego
tuzina gardeł: Non est! non est! a instygatorowie i woźni, nie bacząc
na takową
szpetną sztukę, bo kupieni byli, sprawę Zakuty spychali znowu na dół
ad calendas
graecas, do reassumpcyi przyszłej. Daremnie wołał biedny Zakuta, co
miał jeno
tchu w piersi zachrypłej:
— Jaśnie Oświecony Trybunale! Jaśnie Wielmożny Marszałku!
Jestem tu, Zakuta
jest! jest! jest!! Zakuta contra heredes!...

background image

Nic to nie pomagało; zahuczano non sunt! non sunt! i tak okryto
chudzinę
kondemnatą, jako non comparentem. Tak było przez dwa lata, aż
trzeciego roku
stary Zakuta wziął na trybunał



ze sobą swego syna Maćka, co tymczasem kędyś za pachołka
stajennego sługiwać
musiał. Wziął go z tej racyi, jako sam już był za stary i chory; zesechł
bowiem
jak szczypa, ledwo nogami suwał, a zdawało się, że gdyby nie stary
pasik
wełniany, którym się ściskał, toby się mu żebra rozsypały po ziemi.
Wziął owo
Maćka ze sobą i mówi mu:
— Pamiętajże ty sobie Maćku; już to ostatni rok ja na trybunał idę;
pewno już
drugiej reassumpcyi nie doczekam. Słysz dobrze, a pod
błogosławieństwem
ojcowskiem uważaj: kiedy w trybunale wołać będą z wokandy:
Kasper Zakuta contra
heredes... to dobądź tchu potężnego z siebie, co go masz tylko w
sobie, i wołaj
okrutnie, jakoby w lesie: Est! est! est! Comparens!
Przyszło nareście do sessyi; stary Zakuta mocno słaby, ledwo
dyszący, blady jak
Piotrowin stoi wraz z Maćkiem;



dech w piersi wstrzymał, oczy w słup postawił; i jeno słucha kiedy
sprawy
wywoływać poczną. Jakoż i przyszła na stół sprawa nieszczęsna, ale
ledwie ją
woźny wywołał, już owa hałajstra przekupna wielkim głosem
krzyczeć pocznie: Non

background image

suntl non sunt! Maciek tedy sobie, co sił tylko starczy, woła a woła:
Est! est!
est! — a jeno temu się dziwuje, że tatuś dobrodziej, jak się oparł o
kratki,
tak sztywnie stoi, jakby z kamienia; usta ma zaciśnięte a oczy jakby
szklane, i
nic a nic się nie ozwie... Szturchnie tedy ojca łokciem, aby on się też
przeciw
onym najętym wołaniom protestował, ale stary Zakuta jak stoi, tak
stoi,
nieruchomy i milczący, białkami świecąc, aż patrzeć straszno...
Myślał owo Maciek, że na tem wygrana stoi, aby trybunał starego
widział na
własne oczy, i że jest, namacalnie się konwinkował; nieustając tedy



w okrutnem swem wołaniu: Est! est! bierze ojca na bary, i przed sam
stół
trybunalski na oczywisty dowód komparycyi niesie. Że był chłop duży
i siłacz
wielki, tedy choć go instygatorowie i woźni wszelką mocą zatrzymać
chcieli, on
sobie przecie rum uczynił, i do samego marszałka dotarł.
— Est! est! — jak opętany wrzeszczał, i jak trzymał ojca na
ramieniu, tak go
na stół rzucił...
Stary Zakuta padł na stół, jak kość zimny i twardy, aż stół się echem
ozwał,
gdyby trumna — a był to trup... Snać starowina mizerny jak czekał
przy onych
kratkach, tak i zastygł nagle, a kiedy syn Maciek jego komparycyę
wywoływał, on
już chyba na tamtym świecie był comparens, a z trybunalskiej
wokandy na oną
niebieską i sprawiedliwą przez Najwyższego Marszałka, Pana Boga
naszego, wywołań
został...

background image




Porwał się z krzesła pan marszałek, cofnęli się z przerażeniem
wielkiem Ich Mość
panowie deputaci, skoczył p. pisarz jak oparzony — wszyscy
struchleli w sercu
swojem na on widok śmierci, co majestatem swoim cały splendor
trybunalski
zaćmiła — wszystko umknęło na bok, jeno krucyfiks czarny co nad
stołem marszałka
wisiał, zdawał się litować biednej ofiary, a Chrystus jakoby
miłościwie nań
spoglądał...
Stał się tumult i hałas nie do opisania w trybunale; długo wołali
nadaremnie
instygatorowie i woźni: "Uciszcie się Mości Panowie! Na ustęp Mości
Panowie!
Uciszcie się! — aż nareszcie zreflektowano się nieco w owej grozie,
co padła
była na wszystkich z widoku trupa, leżącego na stole
marszałkowskim. Sprzątnięto
co rychło zwłoki starego Zakuty, sessyę solwowano, a Maćka
instygator za obrazę
Jaśnie Oświeconego



Trybunału na hauptwach oddał, ale go ztamtąd na drugi dzień
wypuszczono, aby
mógł pójść za trumną nieboszczyka ojca swego. Pogrzebano starego
Zakute na koszt
trybunału — mówiono o dziwnym trafunku kilka dni w całym
Lublinie, i na tem się
wszystko skończyło.

* * *

background image



III.

Został młody Maciej Zakuta sam na świecie w nędzy i wielkiej
desperacyi.
Szczęście, choćby chwileczką przeleciało, znacznie psowa ludzi;
zażyło się przez
roczek jeden rozkoszy dostatniej, było się paniczem na własnej
fortunie w
Oparkach, chodziło się w bławatnym żupaniku i na własnem jeździło
konięciu;
potem kiedy to wszystko, gdyby mara senna, minęło, miało się
speranse odwetu;
był choćby we mgle widoczek wygranej i restytucyi — a teraz na
waletę ostateczną
przyszło temu wszystkiemu....



Tyle stary chłopcu nagadał, jako on z zacnej krwi jest, a z uczciwej
prozapji
szlacheckiej — a tu teraz chyba wodę nosić szlachcicowi, albo targ
zamiatać,
albo podstarościm furmanić chyba, bo jakżeż inaczej, kiedy, jak to na
Rusi
mówią, ani czytaty, ani pysaty....
Przetrząsł młody Zakuta z żałości wielkiej skrzynkę swego tatusia, ale
nie
znalazł tam nic, jeno dużą puszkę blaszaną, a w niej dokument na
pergaminie.
Było to dyploma rodowe; Zakuta schował je w zanadrze, opatrzywszy
z
troskliwością takową, jakby to świętość była a relikwia najdroższa i w
świat
poszedł daleki.... Włóczył się tak rok jeden; służby i uczciwej
kondycyi jakiej

background image

szukając; kędy bywał, tego mi już nie opowiadał, anim ja tej powieści
z niego
nie wyciągał; dość, że gorzkiej biedy się najadł, od głodu i chłodu
przymierał a
rady i wspomożenia jakoś znaleźć nie umiał. Odarty i bosy



zabłąkał się aż pod granicę szlązką, i los go zawiódł na werbowników
cesarskich.
A były to werbowniki pana generała Szybilskiego, co cesarzowej Jej
Mości, Maryi
Teresie, regiment ułanów sztyftował. Między werbownikami było już
kilku
Polaczków, a ci takiego draba jak Zakutę ujrzawszy, poczęli mu
dogadywać i
przyspiewywać: Przystań, przystań na ułana! W takowej desperackiej
pozycyi
Zakuty była to jeszcze bardzo przystojna i uczciwa alternatywa —
owo nie myśląc
wiele usłuchał freiwerbera, dał handschlag, wypił szklankę
węgierskiego wina,
wziął garść drobnej monety srebrnej, i lekkiem sercem do regimentu
p. generała
Szybilskiego się zaciągnął.
Gorzko mu tam było w tej służbie żołnierskiej, a już najbardziej z
początku
samego. Poszturkiwali, frycowali, w rygorze srogim trzymali, nim się
musztry i
regulamentu nauczył, a tępo mu to



szło bardzo, bo po niemiecku ani trzech słów nie umiał. Zażył Zakuta
biedy,
zalało mu się nieraz za kołnierz, ale po czasie było; siedźże tam, kędyś
wlazł,

background image

tańcuj, jak ci każą. Wrócić się nie było można, bo nie puszczą; kto
handschlag
dał, lat werbowniczych doczekać musiał; uciec niebezpieczno, a nuż
złapią; i
bywaj zdrów panie bracie, bo krygsrecht ostry, żartu nie zna, a kula
mało
kosztuje....
Cóż wtedy dopiero, kiedy przyszły wojny i kampamenty, batalje
srogie; człek dziś
tu, jutro tam, a wszędy w ogniu, jutra nie pewny; każdy dzień, jakby
ukradł
śmierci. Nie bał się Zakuta wojny i nie bał się śmierci, bo serce miał z
przyrodzenia mężne; a gdy proch poczuł, ano zaraz krew polska i
szlachecka w nim
zagrała żwawo i ogniście, i wszędzie pierwszy bywał, gdzie kazano
lub nie
kazano. Sam mi to powiadał, i ja mu



też wiarę daję, bom tego na sobie samym doświadczył, że mu lepiej
było na polu
niż w garnizonie, w czasie wojny niż pokoju, i że za większą mizeryę
sobie miał
rygor wachmajstra niż granat pruski. Służył tak Zakuta lat kilka, ale
szarży
żadnej się nie dodrapał: jak był gimajnem, tak nim i został, bo po
niemiecku
słówka nie umiał, a nauczyć się ani rusz. Ledwie jakieś dziesiąte
słowo połapał
— a i to na języku się plątało ciężko, a choć je z ust wypuścił, to tak je
przedtem polskimi zębami pogryzł, że owo sztuka poznać, po
niemiecku li to, czy
po turecku? Bieda mu z tem była okrutna, bo gdyby języka był
zachwycił, pewno i
rangi byłby się dosłużył. Nie minęła by go była szarfa; wart jej był, bo
w polu

background image

za trzech stał i animuszem nikt go nie wyprzedził. Ale tak, to już
chyba na tem
cały swój honor zasadzał, że nikt w całym regimencie



tak nie jeździł, jak on, a kiedy zdarzył się koń kanalja, co mu nikt rady
dać
nie mógł, n. p. jaki dziki tabun, jakaś niesforna i buntownicza bestya,
Zakuta
ledwie go pod sobą ma, już go trzyma, jak barana wodzi. Za trzy dni z
największym dyabłem gotów był — na smoku ognistym byłby
frontową służbę pełnił,
taki jeździec był Zakuta!
Za to jedno, a za drugą waleczność w boju jako tako patrzano w pułku
na Zakute,
bo zresztą niesforny żołnierz był, dusza rogata, zuchwalec
nieposkromiony, co
starszyzny nie znał i samego obersztera się nie bał. A niesforności
główna
przyczyna ta była, że Zakuta z szlachectwem swojem zawsze
wyjeżdżał, gdzie
trzeba i nie trzeba było; zawsze na swój klejnot rycerski się
powoływał i z
wszystkimi grafami niemieckimi, co oficeryę w regimencie składali,
za równego
się miał, każdą szarżę za hetkę pętelkę so-



bie biorąc, skoro nieszlachcic ją trzymał. Już to sam stary Zakuta
winien był,
że synowi tą szlachecką zacnością głowę zawrócił, a tego go nie
nauczył, że to
był titulus sine vitulo — herb w tytule, a dziura w szkatule.... Ale
czem młody
Zakuta raz nawarzył, tem i kipiał na zawsze, i to jak ukrop kipiał
gorący. Ową

background image

rurę blaszaną, w której dokumenta jego szlacheckie były, ciągle z sobą
nosił,
czy w ogniu czy to w obozie, a w regimencie zawsze go zwano
Edelmann Zakuta,
żartując sobie i pośmiewując się z owej fumy prostego żołnierza.
Póki wojna była. Zakuta jako tako mizernym swym stanem
żołnierskim się
kontentował, Prusaków rąbał, sztabs oficerów króla Fryca żywcem
łapał,
pojedynkiem do ich obozu wpadał, salwy z pistoletu dawał, i cały
korpus pruski
alarmował, kuchni kampamentowej dopadał, od pieczeni
Brandyburów odpę-



dzał — i inne podobne sztuki zuchwale płatał. Na szlify oficerskie
polował,
zawsze ich kilka zdobytych po bitwie z sobą przyniósł; a już
najsprawniej konie
piękne pruskim junkrom brać umiał; w każdej batalji ślicznego konia
dostał, a w
regimencie jego prawie oficera nie było, któremuby z takiego
zdobytego konia
prezentu nie był uczynił, złamanego halerza w zamian nigdy nie
przyjmując; bo
gdy mu który zapłacić chciał, zaraz wąsa konopianego nasrożył i
łamaną
niemiecczyzną hardo mówił:
— Ich schenken Pferd, ich Edelmann Zakuta bin!
Czy mu tak za Polską tęskno było, czy inna jaka impreza w ojczyste
strony go
ciągnęła, dość, że co kwartał o urlop do Polski prosił, a nigdy
permissyi nie
dostał, jeno go za każdym takim raportem wyśmiano w
regimentowym sztabie. A nie
chciano mu zezwolić na urlop, bo

background image



za handgeldem się zwerbował, a gdyby był do Polski wyszedł; na jego
łasce by
wisiało, albo wrócić, albo i nie wrócić, a potem rób co chcesz, szukaj
kamienia
w wodzie. Zakuta klął się, że wróci, verbum nobile dawał, rodowy
dyplom, co już
najdroższą był jego świętością, wraz z całą rurą blaszaną zastawem
kładł
rotmistrzowi — nic nie pomogło; a kto berajterem będzie ? kto w
regimencie konia
narowistego poskromi, jak Zakuty nie stanie ?...
Owo zdarzyło się, że Zakuta podczas zawieszenia broni na Węgry z
regimentem
swoim się dostał, i do miasta przyszedł, gdzie siła wojska stało, i
gdzie sztab
JMC. p. Andrzeja Poniatowskiego, naonczas generała cesarskich
wojsk
austryackich, się znajdował. Skoro Zakuta zasłyszał, że p. generał
Poniatowski
kwaterą tu stoi, zaraz w paradny moderunek się ustroił i wprost do
kwatery



poszedł, aby jak powiadał, pana brata szlachcica odwiedzić i z
kordyalną estymą
powitać. Przychodzi do kwatery a tu nie ma nikogo, jeno masztalerz
Polak, co
przy koniach został. A było to w roku , o dobrem już lecie. Pyta
Zakuta,
kędy by pan generał był, bo pomówić z nim pragnie.
— Książę generał do Polski pojechał — powiada mu masztalerz.
— A czy wróci tu jeszcze, i kiedy go się spodziewacie ? — pyta
Zakuta.
— Wróci albo nie wróci — rzecze masztalerz — na elekcyą pojechał
do Warszawy...

background image

— A co to zacz ta elekcya w Warszawie ? — pyta dalej Zakuta.
— Co z Waćpana za szlachcic — mówi śmiejąc się masztalerz —
kiedy nie wiesz, że
stary król Jegomość umarł....
— Umarł! ano patrzcie! — rzecze Zakuta z wielką powagą i
kompassyą —



bardzo mi to jest markotno. To p generał na pogrzeb pojechał?...
— Ale nie na pogrzeb, tylko na elekcyą. Nowego króla obierać będą, a
jak gładko
pójdzie, to obiorą bratanka p. generała.... Owo, dla czego pan
Poniatowski może
już tu nie wróci....
Zadumał się mocno na te słowa Zakuta, pokręcił wąs dobrą chwilę, a
nic nie
odpowiedziawszy do kwatery swej wrócił.... Przez trzy dni następne
mocno
zafrasowany chodził, starego króla Jegomości żałował, jakby to kuzyn
jego był
blizki, a widocznie na wąs coś sobie motał. Tak kilka dni jak mruk
milczkiem w
kwaterze siedział i do kamratów słówka nie przemówił, bezustannie
nad czemś
medytując.
Tak było, aż nagle wielką paradę obwołano dla całego wojska, bo
niespodziewanie
sam marszałek graf Daun zjechał i lustracyą miał odbywać. Stanęło



wojsko, co go tylko było w tej tam stronie, w paradnym ordynku, a
regiment
Zakuty także jak przystoi wystąpił. Marszałek Daun, wojownik
sławny, bohater
zwycięzki, co pruskiemu Frycowi nieraz sprostał, jak tego exemplum
dał w onej

background image

głośnej batalji pod Kollinem, srogi był pan i wódz surowy, ale o
żołnierza dbał
i rad go słuchał, jeśli kto odezwać się lub żal jaki wywieść miał
determinacyą.
Podobał się Daunowi regiment ułański, w którym Zakuta służył; po
lustracyi tedy,
mówi obersztowi, aby to ludziom oznajmił, iż kto chce, wystąpić
może z prośbą
lub skargą, jak któremu wypadnie Oberszt przed frontem ledwo tę
wolę marszałka
ogłosił, kiedy Zakuta z szeregu rusza, przed front podjeżdża, na grafa
Dauna
prosto sadzi, przed nim samym na trzy kroki konia osadza, jakby
ćwiek wbił w
ziemię, i salutując tak się odzywa:



— Edelmann Zakuta bin; nach Polen Urlaub bitte....
Zmierzył graf Daun suplikanta ostro i pyta oberszta, czemu on mu
sam urlopu nie
dał? Tłumaczy się na to oberszt rozmaicie, a graf Daun pyta Zakuty,
po co by do
Polski chciał iść koniecznie?
Zakuta nie stracił miny, przeciwnie jeszcze więcej kontenansu nabrał i
z wyraźną
dumą krótko odrzekł:
— König wählen!
Zaśmiał się marszałek Daun, i jakby nie dosłyszał, raz jeszcze pyta, a
Zakuta
znowu sierdzisto i śmiało mówi:
— Edelmann bin, Elector bin, will König wählen....
Zabawiło to mocno marszałka, śmiał się bardzo i na biednego Zakutę
chwilę z
podziwieniem patrzył, o jego konduitę wypytując — aż w końcu
obrócił się do
oberszta i rzekł:
— Oberst, lassen Sie den Kerl laufen!

background image




Owo Zakuta osiągnął czego chciał, sam feldmarszałek urlopu mu
udzielił. Już
teraz nie było rady przeciw tak dostojnemu rozkazaniu; volens nolens
musiano dać
Zakucie zaraz permissyę z regimentu. Zawołano go do sztabu i
wystawiono urlop na
dwa miesiące, a rotmistrz jego, nie chcąc tracić najlepszego jeźdźca w
szwadronie, a wiedząc, że mimo iż permissya jest limitowaną, od
Zakuty to
zależy, wrócić albo nie wrócić zgoła do regimentu, wyciągnął na nim
to
koniecznie, że na termin pod chorągwią accuraie stanie. Dał chętnie
Zakuta parol
szlachecki, a wtedy oberszt sygnował mu permissyę i marszrutę, na
której w
rubryce: Wohin? — wyraźnie tak wypisano: Zur polnischen
Köniswahl nach Warschau,
jak to sam później u Zakuty na własne oczy oglądałem.

* * *



IV.

Za tak szczęśliwie uproszoną permissyą wybrał się Zakuta w drogę.
W mieszku kuso
bardzo było; ledwie jakich kilka złotych miał wszystkiego przy duszy.
Mógł ci
wprawdzie Zakuta mieć jaką taką sumkę, gdyby przedtem
rządniejszym bywał, a na
tylne koła się oglądał. Z mizernej laffy trudno było wprawdzie co
odłożyć, bo
to, pożal się Boże, żołd na tyle chyba wystarczył, aby wosku kupić i
wąsa

background image

uczciwie nasztorcować — ale były to czasy wojenne a Zakuta w
każdej batalji i na
każdym



podjeździe się obłowił, za żaden skrupuł sobie tego nie mając,
odbierać kieski i
zegarki pruskim oficerom. Robili tak pruscy żołnierze, i oddawano im
też za
nadobne, tak iż owe wzajemne obdzieranie się w nieuczciwy a
łupiezki weszło
obyczaj.
Zakuta, że służył w lekkim regimencie, ciągle był na podjazdach; on i
jego
kamraci od tego byli, aby z nienacka wyskoczyć, nagle uderzyć,
poderwać i
przepłoszyć, gdzie się dało, i do swoich rychło umykać. Choć szarży
nie trzymał
Zakuta miał często forwacht z kilku ułanów pod swoją komendą — z
nimi bywało się
wyrwie, na jakąś kwaterę lub namiot pruskiego sztabu jak krogulec
spadnie, a
prawie nigdy z próżnym kartuszem nie wróci. Raz prowiantmajstra z
małą kasą
zabrał, a choć kasę oberszterowi swemu oddał, to mu zawsze z tego
sowity procent
według regulamentu wo-



jennego się dostał, innym razem bogatych junkrów, co się w karty
zabawiali, od
dukatów odpędził; partyą im popsuł, a choć sam z nimi nie grał, to --
jak sam
powiadać lubił — wszystkie stawki powygrywał, a było tego
kilkadziesiąt dukatów.

background image

Kto inny na miejscu jego, gdyby był grosz do grosza kładł, okrągłą
sumkę byłby
uciułał — ale Zakuta wesoło żył, jak wszyscy odważni żołnierze
podczas wojny; i
nie dziw też, bo zawsze śmierć kładł na stawkę, a skoro sobie życia za
nic nie
ważył, zacóż miał ważyć sobie pieniądze?... Bywało do małej jakiej
mieściny
regiment przyjdzie, a już Zakuta wszystko, co w ładownicy było, na
wino i
uciechy przepuści, wszystkich kamradów gości, niemal cały szwadron
własnym
sumptem raczy — i tak hula, dopóki to, co wichrem przyszło,
wichrem też i nie
pójdzie.



Kiedy mu tedy do Polski na ową elekcyą iść się zachciało, i kiedy mu
już sam
feldmarszałek graf Daun urlopu udzielił, chciała oficerya z obersztem
na czele
na jakiś przystojny vialis dla niego się złożyć, ale że mu to z drwinami
i z
przekwintem ofiarowano, tedy hardy szlachcic, który swą wyprawę
elekcyjną na
seryo brał, przyjąć datku nie chciał; przy tem jedynie obstając, aby mu
za czas
urlopu jego, to jest za dwa całe miesiące, laffę wypłacono, a porządny
mundur,
co go od wielkiej parady tylko przywdziać było wolno, wydano, i
szablę z sobą
wziąć pozwolono. Na co, gdy w komendzie zgoda była — wybrał się
Zakuta per pedes
do ojczyzny swojej.
Szedł boso całą drogę, bo buty szanować trzeba było, aby między
bracią szlachtą

background image

na polu elekcyjnem uczciwie się prezentować; a gdzie mu się wygoda
zdarzyła po
drodze, to podjechał kawałek.



Szczęście jego chciało, że kilka wozów przydybał, co węgierskie wino
dla pana
wojewody Mniszcha wiozły: ich się tedy trzymał, aby do Dukli się
dostać. Chętnie
go słudzy p. Mniszcha z sobą wieźli i po drodze karmili, bo go sobie
za
militarną eskortę trzymali, a z winem i trzosem bezpieczniej im przy
takim
towarzyszu być się zdało. Jakoż i racyę mieli, bo w dużym lesie, już u
granicy
samej, banda cyganów i innych madiarskich grassantów na tokaj
ochotę mając, na
wozy się zasadziła, a nagle w nocy z okrutnym gwałtem na ludzi p.
wojewody
napadła.
Do takiej przygody Zakutę jakby matka umyślnie rodziła, to też kiedy
wojewodzińscy ducha stracili i sromotnie przed opryszkami uciekać
poczęli, on z
jednym tylko pachołkiem mężniejszego serca łotrzykom tak twardo
się stawił, że
nic nie sprawiwszy ustąpić musieli.



Kiedy inni po lesie się rozbiegli, krzyk wielki czyniąc, z lamentem
pomocy
wołając, Zakuta kilku opryszków szablą wymacał, a na resztę fortelu
zażył, bo
niby pluton cały ułański przyzywać począł, że tak wyglądało, jak
gdyby naprawdę
z tyłu śladem szedł cały podjazd kawaleryi. Bardziej to przeraziło
opryszków,

background image

niż sama szabla Zakuty, i nie czekając, co dalej będzie, co tchu po
lesie się
rozbiegli.
Rozpędziwszy tak hałajstrę, Zakuta wraz z pachołkiem przy winie
został, czekając
na wojewodzińskich ludzi czas długi, ale iż widocznie albo ze strachu
ciągle
uciekali, albo też w lesie gęstym nocą zbłądziwszy, do wozów już
trafić nie
mogli, dość, że Zakuta do świtu daremnie powrotu ich wyglądał. Pyta
tedy
pachołka, czy zna drogę, a dobrą otrzymawszy odpowiedź, rzecze:



— Kiedy tak, sami dalej pojedziemy, na tamtych tchórzów nie
czekając, a
spodziewam się, że JMC p. Mniszech za wino wdzięczny umysł nam
okaże.
Jakoż wzięli się dalej ku Dukli i szczęśliwie tam stanęli, daremnie się
przez
całą drogę i na każdym popasie oglądając, czy wojewodzińscy ludzie
ich nie
dopędzą. W Dukli Zakuta wozom zatrzymać się chwilę przed gospodą
kazał, a w
mundur swój paradny się ubrawszy, szabli dobył i tak z gołą bronią w
ręku wozom
z beczkami Tokaju do dworu p. wojewody jechać komenderował.
Marsa nastroiwszy, z
gołą szablą w ręku koło wozów przez całe miasteczko maszerując na
podwórze p.
wojewody wozy zawiódł, a tu halt uczyniwszy, fury szykiem
frontowym sformował, a
sam z szablą przed niemi stanął i na dworskich zawołał.
Zbiegła się cała dworska hałajstra, z ciekawością wielką na ułana i na
beczki

background image


patrząc, a on do jednego z pachołków mówi:
— Słysz smyku, nie wydzieraj sobie ślepi, a bież mi zaraz do pana
wojewody,
niech tu zejdzie.
Pobiegł pajuk, ale przed samym panem wojewodą z rozkazania się nie
sprawił, bo
się bał pana tak obcesem na podwórzec przyzywać, marszałka tylko
przywołał. Pyta
marszałek Zakuty, czegoby chciał od pana wojewody, ale szlachcic na
to:
— Waszmości nic do tego, z samym panem tylko mówię.
Wzruszył ramiony marszałek i sekretarzowi znać dał, a ten na
podwórze zeszedłszy
pyta:
— Miły człeku, opowiedźcie się mnie, z czego się opowiedzieć
macie; pan
wojewoda spi teraz.
— Słuchaj no łyku — krzyknie na to Zakuta — nie żaden ja miły
człek



jestem ale szlachcic i w armii Jej Cesarskiej Mości, Maryi Teresy,
imperatorowej
rzymskiej z honorem służę Fagasom się nie raportuję; z samym tylko
panem mówię.
Pocznie się owo kłótnia na podwórzu głośna, tak że sam pan
wojewoda, co z okna
na to patrzył, na dół zeszedł i do Zakuty przystąpił, pytając co zacz
jest i
czegoby od ludzi jego wymagał?
Zakuta widząc, że z samym panem wojewodą teraz mówi, stawia się
w pozyturze,
według wojskowej subordynacyi, czyni salutacyą i tak się raportuje:
— Zakuta szlachcic jestem; w służbie Jej Cesarskiej Mości królowej
węgierskiej

background image

i czeskiej zostaję; na elekcye nowego króla Jego Mości do Warszawy
za permissyą
feldmarszałka grafa Dauna idę; wino eskortą prowadzę; dwanaście
beczek wiozę;
jedenaście pełnych, za dwunastą nie ręczę, a to z tej racyi,



pokornie melduję, żeśmy z dwunastej po drodze z tym owo
pachołkiem nieco
popijali.
Wypatrzył się p. Mniszech na Zakutę, jakby na waryata, bo tego
dziwnego raportu
zrozumieć nie mógł — co też widząc szlachcic, pocznie szeroko
opowiadać całą
przygodę z opryszkami w lesie, i jak ludzie wojewodzińscy wina
odbiegłszy skórę
własną gdzieś w las ponieśli, a on sam cały transport tylko z
żołnierskiego
swego zawołania i tytułem braterskiego affektu p. wojewodzie tu aż
do Dukli
przystawił. Śmiał się teraz p. Mniszech i bardzo mu się Zakuta
podobał, więc tak
mówi:
— Dziękuję Waćpanu Mości Zakuta; znać zaraz, żeś szlachcic, bo się
szlachetnego
wina litujesz jak krwi szlacheckiej i nie dopuściłeś tego, aby lokaja
przedniego
łotrzykowie jacyś nikczemni zapijali, wyraźnie jakbyś pamiętał o tem



co powiedziano jest o dobrym Węgrzynie: Non te bibunt gentes viles,
sed barones
et nobiles!
Udał Zakuta, że łacinę rozumie, choć w łeb mu strzel, a nie wiedział o
co

background image

chodzi; chrząknął, wąsa konopiastego podkręcił, i panu wojewodzie
grzecznie się
skłonił.
— Rozgośćże się Waćpan u mnie — mówi dalej p. wojewoda — a
powiedz mi w
konfidencyi szlacheckiej, czem się za ów niezasłużony affekt do mnie
i za mężną
obronę mego wina Waszmości odpłacić mogę.... Dysponuj Waszmość
moją kieską,
chętnie mu służę.
— Mości wojewodo — mówi na to Zakuta, pieniędzy nie chcę i nie
wezmę, bo
szlachcic Zakuta jestem, a jeźli taka osobliwa łaska Twoja, konia mi
pożycz na
elekcyą nowego króla Jego Mości, bo pieszo na pole sromotno jakoś
wy-



stąpić; a już i tak piętami przez całą drogę dzwonię, aż ostrogom
wstydno.
Pan Mniszech masztalerza przywołał i dla Zakuty konia z
przystojnym rzędem
obmyśleć kazał — a tak mój pan szlachcic dobrze uraczony, w dworze
przenocowawszy, skoro świt na dobrym koniu i z gęstą miną dalej na
elekcyą
jechał.

* * *



V.

Elekcya nowego króla odbyła się w porządnym ładzie nad
spodziewanie wszelkie, i
na podziw ludziom, co przy takiej okazyi koniecznie widzieć byli
radzi tumulty a

background image

nawet rąbaniny; wszystko przeszło w przystojnej stateczności, a
poważnie i
cicho, że bywało więcej na małym sejmiku słyszałeś huku, niż na
owym akcie,
gdzie cały naród szlachecki Pana sobie wybierał. Ale prawda i to, że
w tem
więcej musu, aniżeli dobrej woli i wrodzonego statku było, bo
elekcya, jak wam
wiadomo, prawie jakoby



pod muszkietami Imperatorowej rossyjskiej się odbywała, której
wojska pod
Warszawą stały, albo też na włoście malkontentów się obaliły; tak że
panowie co
krzywi byli Piastowi w osobie p. stolnika litewskiego, swój rankor i
oppozycyą
wszelką poskromić musieli.
Patrzyłem ja na tę elekcya własnemi oczyma, i cały ten akt solenny z
wszelkiemi
minucyami mógłbym wam opowiedzieć, ale to by mnie z drogi
odwiodło. Gdzieindziej
może o tem będzie; a tu tylko niektóre rzeczy się kładzie. Odbywała
się główna
ceremonia w pierwszym tygodniu września, a gdy senat i sejm na
kandydata się
zgodziły, podano go dnia . września do akceptacyi całego narodu.
Wielka moc
szlachty z Rzeczypospolitej całej do Warszawy się zjechała, chociaż
niektóre
województwa nie znritim ale przez posłów głosowały. Bywały
województwa, co
wyruszyły na elekcya


background image

jakby regiment jaki, wszystka szlachta w barwach jednakich, ale
trafiły się i
takie, co hurmą szły i pstrą zbieraniną; nędza w jednym szeregu z
paradą; jeden
na koniu tureckim, drugi na mizernej chabecie, jeden w aksamitach i
bławatach,
drugi w kapocie podłej, z szablą na surowym sznurku.
Na podziwienie wielkie cudzoziemców, których siła do Warszawy
umyślnie na tę
ceremonje przyjechała, ciągnęła szlachta województwami przez Wisłę
dużym mostem
łyżwowym, co go tylko na ten cel zbudowano, na pole elektoralne pod
wolskie
okopy — a każdą rotę wojewódzką prowadził sam wojewoda, w
orszaku kasztelanów i
innych dostojników województw. Prawie wszyscy wojewodowie i
kasztelani
sarmackim, starym obyczajem wystąpili, z wielkim splendorem w
rycerskich
moderunkach,



nawet z bogatemi tarczami, prezentując się tak zgromadzonemu
ludowi.
Szlachcic Zakuta omal się nie spóźnił, a gdyby był o jakich kilka
godzin później
w Warszawie stanął, byłby już post festum trafił. Właśnie ruszały już
województwa, kiedy Zakuta w paradnym uniformie, z krzyżem i
medalem na
piersiach, które za waleczność swoją w wojsku cesarskiem dostał, na
uczciwym
koniu p. wojewody Mniszcha tuż przy moście pozycyą zajął, czekając,
aż jego
województwo mijać będzie.
W wielkiej był turbacyi, bo nie dowierzał sobie, czy rotę lubelską
pozna, bo

background image

mało kogo znał, a w Polsce długo nie był. Na szczęście od dziecka
chorągiew
wojewódzką pamiętał; owoż kiedy obaczył na czerwonym cycu
białego jelenia z
złotą koroną na szyi, zaraz z kopyta wyskoczył i ku rocie podjechał.
Sadzi
wprost na wojewodę lubelskiego



p. Antoniego Lubomirskiego, salutacyą mu czyni, i opowiada się, jako
sto mil z
nakładem na elekcya spieszy, a z taką powagą to zrobił, jak gdyby na
niego tylko
z elekcya króla Jegomości czekano. Uśmiechnął się tylko pan
Lubomirski i rzecze:
— Bardzo Waszmości to chwalę, żeś pro publico bono taki zelosus.
Prosimy za
sobą, bardzo nas obecność Waćpana kontentuje.
Zakuta komplement ten na seryo biorąc, i rad bardzo takiemu
przyjęciu, między
same kasztelany się wsadził, na pierwsze czoło kupy lubelskiej, choć
ten i ów
śmiał się, albo też mruczno spoglądał na tego pana brata w kolecie
cesarskim.
Ale mu nikt słówka nie powiedział, bo go jedni za ordynans dworski
trzymali,
drudzy zaś, którym wojewoda o tym gościu z dalekich stron szepnął,
curiositatis
erga na to pozwalali.



Kiedy już stanęły na polu elekcyjnem województwa, począł objeżdżać
je prymas i
do każdej z rot aryngę krótką miał, o zgodę na króla pytając. Przyszła
kolej na

background image

województwo lubelskie; zajechała przed braci szlachtę karyolka
pąsowa, złocista,
w cztery konie z pysznemi czubami zaprzężona, a z niej prymas rotę
witając, tak
przemówił:
— Witam Mościwych panów braci na tem elektoralnem polu i pytam:
jaka jest wola
na króla i pana?
Odpowiada na to p. wojewoda Lubomirski imieniem województwa,
jako szlachta przez
jego usta nikogo innego królem mieć sobie nie byczy, jeno pana
Stanisława
Poniatowskiego, stolnika litewskiego. Ledwie p. wojewoda skończył,
kiedy Zakuta
nagle na koniu naprzód się wysuwa i woła:
— A ja także!



Śmiech się wszczął za nim, sam prymas lekko się uśmiechnął, ale
zaraz według
zwyczaju trzykroć szlachtę o zgodę pytał, na co panowie bracia z
tysiąca piersi
Zgoda i vivat! wołać poczęli — a tak owo osobne votum Zakuty w
tym krzyku bez
zgorszenia utonęło.
Co tu dotąd opowiedziałem, to z własnej powieści Zakuty wiem, którą
po naszem
niespodzianem spotkaniu z ust jego w Warszawie słyszałem. Teraz
owo przychodzę
do tego, jak mi ten poczciwy szlachcic, a mój wybawca z pod
Kunnersdorfu, na
ręce się dostał.
Na drugi dzień po samej elekcyi Króla Jego Mości ogłosili z czterech
bram
okopowych czterej marszałkowie ludowi, który chmurą gęstą przed
okopami czekał,

background image

kogo mu wola narodu na Pana a Monarchę sądzi. Odbyło się to actum
wywoływania
nowo obranego monarchy przy śpiewie Te Deum i huku



armat — a naraz potem wszystek senat i sejm cały wraz z okrutną
gromadą szlachty
ku pałacowi elekta podążyły, aby mu hołd powinny złożyć, gratulacyą
pokorną
uczynić i miłościwego Pana w nim powitać.
Jako wam wiadomo, trzymałem już na on czas chorągiew gwardyi
konnej czyli dragon
ii koronnej; owoż cały nasz regiment i jedna chorągiew ułanów
królewskich przed
pałacem w paradnym szyku już stały, aby nowemu królowi, skoro z
procesya do
kościoła pójdzie, za eskortę służyć i honory wojskowe, jak przystało,
oddawać, a
zarazem porządku pilnować, a ono pospólstwo niezliczone, co dokoła
jakby morzem
szarem się wylało, w jakim takim rygorze a ładzie utrzymać.
Przyjąwszy łaskawie
gratulacye, wsiadł Król Jegomość na konia, i pośród ogromnej a
wspaniałej
kawalkaty do kollegium św. Jana się udał — a ona



niesłychana moc szlachty i ludu za nim. Ułani królewscy czołem szli,
rum
orszakowi królewskiemu czyniąc, my zaś dragonia tył trzymaliśmy,
bo inaczej
tłumy owe i majestat i dostojników korony podeptałyby łacno były. A
trzeba wam
wiedzieć, jeźli sami miejsca nie znacie, że z kościoła św. Jana do
zamku

background image

królewskiego wiodą ganki kryte, i na one to ganki szlachta i ludność
natychmiast
się rzuciły, bo tamtędy król do komnat monarszych iść, a ludności do
całowania
ręce podawać miał.
Podczas gdy całe wojsko przed kościołem zostało, moją chorągiew na
one ganki
komenderowano, aby ład jakiś przyzwoity utrzymać w tym
ogromnym natłoku, w czem
nam także i jedna kompania gwardyi pieszej koronnej pomagać miała.
Rozstawiłem
dragonów moich wzdłuż ganków, a sam na podwyższeniu stanąłem,
aby przegląd mieć,



a co się dziać będzie, dobrze obserwować. Ciężki był kłopot z tym
natłokiem, bo
każdy naprzód się darł, a ustąpić nie chciał, choć strzelaj. Po długiej
biedzie
jakoś lud uszykowaliśmy i szpalerem ścisnęli, aby Król Jegomość i
orszak jego
wygodne przejście miał i tumult jaki nieprzystojny w obliczności
Majestatu nie
zaszedł.
Nareście po długiej chwili gwar się wszczął, jakby w ulu huczało,
potem nagle
ucichło, bo Król Jegomość nadchodził. Szedł nowo obrany Monarcha
dość spiesznym
krokiem, a ręce na obie strony wyciągał, dłoni nadstawiając do
całowania ludowi.
Rzucili się do tego całowania wszyscy, jedni drugich wywracając lub
odpychając,
łokciami gwałtownie rum sobie czyniąc, że aż dragonia moja i
gwardyacy
muszkietami natrętnych odpychać a królowi wolny przechód siłą
salwować musieli.

background image



Tak owo stoję i patrzę na to z podwyższenia mego, a aż skóra na mnie
drży, aby
jaka burda lub gorsząca, nieprzystojność nie zaszła, bo by już wtedy
żadna siła
ludzka w tych ważkich gankach porządku między gęstym ludem
utrzymać nie zdołała
— kiedy nagle widzę, jak król Jegomość się zatrzymał, rękę prawą
komuś
wydzierając, i jak cały orszak ku Monarsze, jakby na pomoc
przybieżał. Powstała
wrzawa, lud począł się już gwałtem ku onemu miejscu cisnąć,
myślałem, że do
awantury jakiejś nieszczęsnej przyszło.
— Regicida! — zaczął wołać koło mnie jakiś brzuchaty szlachcic ze
wsi — króla
zabić chcą!
Skoczyłem ku brzuchaczowi i gębę mu dłonią zatkałem, aby na lud
popłochu nie
rzucił swem głupiem wołaniem — a tu tymczasem król już pomknął
się dalej,
spokojnie i bez trwogi, jakby nic nie



zaszło, chociaż w miejscu, gdzie się był zatrzymał, jak w garnku
kipiało, i lud
się jakby w kłębek zbił gęsty. Odpowiadałem własną skórą za wszelki
tumult, bo
mi pod animadwersyą wojskowych regulamentów ordynans dano,
spokojności jak
własnego oka w głowie strzedz, dobyłem tedy szpady i tak przebojem,
co sił
stało, rum sobie czynię, to gifesem to płazem roztrącając natłok, a
wnet kilku z
dragonii mojej przy mnie stanęło, drogę mi torując naprzód. Widzę o
kilka kroków

background image

oficera mojej chorągwi, niejakiego Zaweydę, i pytam go zaraz, bo w
pobliżu onej
sceny stał:
— Zaweyda, co tu zaszło ?
— Fraszka, mości rotmistrzu! — rzecze Zaweyda — licho wie, czego
się te
warszawskie łyki tak cisną i tłuką w tym kącie! Kiedy król Jegomość
szedł i ręce
do całowania nastawiał, jakiś drab duży w kurcie ułańskiej, łap go za
prawą



rękę, i gdyby w kleszcze ją wziął, puścić ani rusz nie chcąc...
— A czegóż chciał ? — pytam Zaweydy biorąc go z sobą i spiesząc
dalej ku owemu
miejscu.
— Oto chwyciwszy tak Króla Jegomoście za rękę, ucałował ją i tak
zawołał;
— Stój Najjaśniejszy Królu! Miłościwy Panie ! Szlachcica srodze
pokrzywdzonego
usłysz ! Sto mil pieszo szedłem, by Cię monarchą wybrać wolnym
głosem moim
szlacheckim, uczyń że mi teraz sprawiedliwość. Oto suplikę masz!
— Jak to zawołał — opowiadał dalej Zaweyda — tak królowi papier
jakiś do ręki
siłą wcisnął. Król Jegomość zrazu uląkł się trochę, ale potem śmiał się
i papier
ów przyjął. Owo i wszystko, co zaszło mości rotmistrzu.
Usłyszawszy taką opowieść, uspokoiłem się, ale. cisnąłem się dalej ku
miejscu,
gdzie ten dziwny supplikant



stał, bo przecie bałem się jeszcze, aby choć z głupiej racyi burdy jakiej
nie

background image

było. Jakoż widzę ułana jakiegoś w austryackim cesarskim mundurze,
z krzyżem i
medalem na piersiach, z dużym konopiastym wąsem, jak się ostro i
hardo stawi
gwardyakom, co go otoczyli i aresztować chcieli. Gwardyacy
perswadują mu, aby
buntu zaniechał, a z nimi dobrą wolą szedł, bo go siłą wezmą, a on
rękę na
furdymencie szabli położył i tak woła:
— Pójdź tu który, a łeb utnę!
Patrzę na tego ułana i coś mi się koniecznie zdaje, żem go widział
gdzieś w
życiu, i dobrze go znać muszę. Chwilkę mie tylko pamięć bałamuciła
— a zaraz
stanęło mi wszystko, jakby przed oczyma, i już poznałem, że to nie
kto inny ale
ów ułan był, co mnie przed czterma laty w batalii pod Kunnersdorfem
z rąk
Pandurów wybawił, koniem obdarował



i wolno do swoich puścił. Skoczę ja tedy między niego a gwardyaków
i wołam
nagle:
— Mości Zakuta, jakeś Waćpan szlachcic i kawalerski żołnierz,
szabli mi nie
dobywaj, bo po głowie będzie, a co gorsza po honorze szlacheckim!
Na takie zawołanie i kiedy nazwisko swoje z ust obcych usłyszał,
Zakuta cofnął
się, i z wielkiem zdumieniem a nawet z konsternacyą na mnie się
wypatrzył.
— Mości Zakuta — rzekę ja mu dalej grzecznie perswadując —
szlachcic w
obecności Majestatu szabli nie dobywa, chyba w obronie Majestatu.
Chodźże Waćpan
ze mną; na co Waćpan masz być dziwowiskiem dla gawiedzi ? Parol
oficerski daję,

background image

że Waćpanu dobrze radzę.
I wziąwszy Zakute, pod ramię, szedłem z nim ku wyjściu a dragonia
drogę nam
utorowała w natłoku. Mru-



gnałem na kilku dragonów, aby za mną krok w krok szli, a sam ciągle
Zakute pod
ramię grzecznie bocznemi ulicami wiodę, aż na hauptwachu
stanęliśmy. Tu mu
mówię:
— Mości Zakuta, szablę mi daj; na hauptwachu jesteś.
— To Waszmość pod areszt mię bierzesz — rzecze z gniewem
Zakuta — racyę mi
Waćpan daj, za co ?
— Daj Waćpan szablę, a ja dam Waćpanu racyę — mówię mu
grzecznie —
ja nie wiem, za co Waćpana aresztuję i Waćpan pewno sam nie wiesz.
Wiem chyba,
że tumult był: niech się to wyklaruje, a szablę z honorem oddam
Waćpanu.
— Z grzecznym oficerem mówie; sam żołnierz jestem; regulamenta
znam; masz
Waćpan szablę, panie rotmistrzu ! — rzecze Zakuta szablę mi oddając
w izbie
ordynansowej — ale powiedzże mi teraz.



zkąd mię znasz Waszmość, żeś mię po nazwisku zawołał?
— Znam Zakute — mówię ja na to — i Waćpan znasz mię także, ale
ja lepszą pamięć
mam, a tak być powinno, bo Waćpana dłużnikiem wdzięcznym
jestem.
— A ja pierwszy raz Waćpana widzę, panie oficerze! — mówi
Zakuta.

background image

— Nie pierwszy raz, panie bracie. A kto odemnie pod
Kunnersdorfem Pandurów
odpędził? Kto mi konia dał? Kto mię puścił wolno, choć już jeńcem
bezbronnym
byłem ? A kto powiedział: Konia bierz, Zakute znaj ?...
— To Waszmość jesteś owym pruskim oficerem — zawołał Zakuta
— teraz i ja już
poznaję Waćpana! Ale wiecie co, panie bracie, puścił ja was, puśćcie
wy teraz
mnie; niechaj idę sobie do regimentu mego.



— Puszczę Waćpana z honorem, ale o chwilkę cierpliwości proszę;
rapport
przedtem zdać muszę. Mówże Waćpan, co to z Królem Jegomościem
było i co tu
robisz w Warszawie ?
Zakuta wtedy swoją permissyą mi produkuje, na której wypisano
było, że na
elekcya króla urlop dostał, i z wszystkiego mi opowieść otwartą czyni,
tak jak
ią wam tu powtórzyłem. Tu wszelako dodać jeszcze muszę, że po
drodze dał sobie
Zakuta napisać supplikę, w której de noviter całą ową nieszczęsną
sprawę
nieboszczyka ojca swego o wieś Oparki wywiódł, do Majestatu się
uciekając, a u
nowo obranego króla naprawy krzywdy krwawej, Śp. rodzicowi przez
spadkobierców
p. Cześnika Opackiego wyrządzonej, usilnie prosząc.

* * *



VI.

background image

Zeznanie Zakuty zgadzało się accurate z opowieścią porucznika
Zaweydy; jako i
jasna to rzecz była; że z głupoty a nie z żadnej zuchwałej imprezy to
uczynił,
iż króla Jegomoście tak obcesem i siłą mocą za rękę przytrzymał,
supplikę mu
swoją wciskając. Spisałem wywód
O tem wszystkiem co zaszło, Zaweydzie się podpisać jako świadkowi
kazałem
i sam podpis mój położyłem, bo miałem komendę w owej chwili. Do
tego opisania
przyłożyłem permissyę, daną z regimentu Zakucie, w której to
wyraźnie



stało, że zur polnischen Königswahl nach Warschau urlop dostał.
Zebrawszy tak
dokumenta, zaraz do raportu pójść chciałem, aby w sądzie
marszałkowskim relacyę
z wszystkiego uczynić, bo taki miałem ordynans, że wszystkich
ekscessantów tego
dnia tymże sądom oddać mam, jako iż wszystkie tumulty i gwałty w
obliczności
Majestatu popełnione, jako przewinienia lesae Majestatis, przed
jurysdykcyą
Marszałka się sprawowały.
Kazałem Zakucie przynieść z gospody obiad i wina, bo biedak od
wczoraj nic w
ustach nie miał, raz, że się okrutnie na elekcya spieszył, a powtóre, że
już ani
złamanego grosza przy duszy nie miał, a ta druga racya jego postu
główniejsza
była. Gdy przyniesiono obiad, mówie Zakucie:
— Czekajże Waćpan kilka chwil cierpliwie; z raportu zaraz wrócę,
wolno

background image


cię puszczę i obaj razem po starej znajomości w Warszawie się
zabawimy.
— Słuchaj Waszmość, panie rotmistrzu — mówi on na to — niebaw
długo, aby mi się
nie sprzykrzyło; bo bym ojczyźnie mojej miłej żadnych kłopotów
sprawić nie
chciał....
— A to jak Waćpan rozumiesz, mości Zakuta ? — pytam na odejściu.
— Szlachcic jestem — rzecze na to Zakuta z wielką powagą — w
służbie Jej
Cesarskiej Mości, imperatorowej rzymskiej zostaję; sam
feldmarszałek graf Daun
urlop mi dał; owo gdyby mi się z waszej winy co stało, i Cesarzowa
Jejmość i
graf Daun i oberszt mój krzywdy takowej pewnie dochodzić będą....
— Bądźże Waćpan spokojny — mówię śmiech w sobie tłumiąc całą
mocą — już my nie
dopuścimy, aby z racyi Waćpana do wojny z rzymską cesarzową
Jejmością przyszło i
świat chrześcijański



krwią się oblał. Już ja tam jakoś ten casus belli odwrócę....
Już chciałem iść, kiedy przed odwachem hałas się począł wielki;
patrzę, a tu
cała rota Węgrów marszałkowskich przed odwachem stanęła wraz z
instygatorem,
który z żołnierzem się certuje i o więźnia się dopomina, jako o
królobójcę.
Ledwie instygator kłócić się począł ze strażą, kiedy nagle nadbiega i
pisarz od
sędziego spraw potocznych, a także o biednego Zakute się dopomina.
A to ztąd
poszło, że instygator i pisarz coś o wypadku zasłyszawszy koniecznie
i panu

background image

Bielińskiemu, Marszałkowi Wielkiemu Koronnemu, i nowemu
królowi Jegomości
przypodobać się i całą tę sprawę tak okrutnie wydmuchać chcieli, aby
z niej coś
za swą gorliwość wydobyć mogli.
Nim ja do nich oderwać się mogłem, już instygator z pisarzem, jako iż
z dwóch



osobnych instancyi byli, mocno się sprzeczać poczęli, do kogo
więzień należy.
— Co tu Waćpan nosa wtykasz! — wołał instygator na pisarza —
pilnuj Waćpan
przekupek, a nie plącz się, kędy cię nie wołano! To nie wasza jest
kompetencya!
— Owa, mości instygatorze! — wołał pisarz sobie — jeźlić tu kto
niepotrzebnym
jest intruzem, to już z pewnością nie ja. To moja juryzdykcya!
— Moja, moja: bo więzień na regestr kryminalny należy!
— Nie znasz Waćpan prawa — woła instygator — to jest zamach na
króla, gwałt i
szabli gołej dobycie w obec Majestatu; otóż i nasza juryzdykcya, mój
ty panku
potoczny!
— Nie daj się Waćpan wyśmiać — krzyczy jeszcze głośniej pisarz —
to jest
wiolencya prosta, tumult; otóż i nasza juryzdykcya, mości panie
kryminalny!



— Protestuje się kompetencya; a gdzie prawo de lesione Majestatis ?
— Protestuj Waćpan zdrów do jutra; obcym jest, jure hospitum do
mnie należy!
Tak dalej nieprzystojnie kłócili się obaj; aż ja wyszedłszy, zawołam
na nich:

background image

— Dam ja wam kompetencya obudwom, aż wam kwaśno będzie....
Ani z prawa lezyi
Majestatu ani jure hospitum go nie weźmiecie; żołnierz jest i pod
wojskową
juryzdykcyą stoi. Sam z raportem do JW. pana marszałka koronnego
idę, a wy się z
tąd wynoście!
Zaraz też hauptwach zamknąć i żołnierzom pod broń wystąpić
kazałem, a instygator
i pisarz na tę interwencya moją odeszli, po drodze przegrażając sobie
ustawicznie. Takim kształtem udało mi się biednego Zakutę z pod
kryminalnej i
potocznej jurysdykcyi salwować, bo choć niewinny był, to przecie
gdyby



go był pisarz albo instygator dostał, pewnieby przed miesiącem z
lochu nie
wyszedł.
Poszedłem zaraz do kancelaryi marszałkowskiej, bo ani samego
marszałka w. koron.
p. Bielińskiego, ani jego zastępcy p. marszałka nadwornego widzieć
nie można, a
Bogiem i prawdą w takiej bagateli i niepotrzeba było — a rapport z
owego zajścia
na gankach zdawszy, deklarowałem, że po uczynionej ścisłej
indagacyi na swój
honor szlachecki i oficerski zaręczam, jako Zakuta ani złego zamiaru
żadnego nie
miał, ani też Majestatu obrazić nie chciał, i jako go na własną swoją
odpowiedzialność na wolność z aresztu puszczam. Co gdy żadnej w
kancelaryi
marszałkowskiej nie znalazło oppozycyi, wróciłem rad z takiego
końca na
hauptwach, a przywoławszy Zakute przed front żołnierzy, co wartę
trzymali, broń
prezentować kazałem i tak z hono-

background image




rem przed frontem szablę szlachcicowi oddałem. Mocno to
rozradowało i
rozweseliło Zakute, żem jego, chudzinę biednego, niewinnie wziętego
pod areszt,
z takim respektem liberował, więc ku mnie się rzucił i płakać począł
w affekcie
serdecznym, że na rodzinnej ziemi robić co nie ma, a w obczyźnie
ciężko służyć
musi, żadnych speransów na jaki taki przyzwoity stanik szlachecki nie
mając.
Mówię ja mu tedy:
— Zostańże z nami, panie bracie, ja ci wdzięczności dochowam; służ
w dragonii,
o szarzy ci pomyślę; podoficerem zrobię.
— Nie mogę — mówi na to Zakuta — słowo szlacheckie dałem, do
regimentu wracać
muszę zaraz.
— Bardzo Waćpanu to chwalę — odezwałem się na to — że przy
sztandarze wiernie
stoisz, skoroś parol dał; z własnej



biedy ja to znam, bo i mnie w pruskiej dragonii nie słodko było, ale
cóż zrobić,
do czasu wytrzymać trzeba....
Pocznę go tedy indagować, czy grosz jaki na drogę ma — przyznał
się, że ani
szeląga przy sobie nie ma, a na hazard się do Węgier z powrotem
puszcza. Byłem
zapaśny, więc ofiarowałem mu małą sumkę, ale uparty ten człowiek
ani rusz
przyjąć wsparcia. Co ja mu perswaduję, to on mi zawsze na to, że on
"szlachcic

background image

Zakuta jest" a pieniędzy nie przyjmie. Nareszcie tłumaczę mu, że
lepiej od
kamrata, co z szczerego braterskiego affektu pomoc ofiaruje, przyjąć
mały
vialis, niż po drodze jałmużną żyć, a gdy i to nie pomogło, do
kłamstwa uciec
się musiałem. Mówię mu, że za onego konia, którego mi w batalii pod
Kunnersdorfem dał, mój p. oberszter Koggeritz dukatów mi zapłacił,
że tedy
połowa tego jemu sprawiedliwie



należy. W końcu wziął dukatów dziesięć,
o to mię mocno prosząc, abym do kancelaryi królewskiej zaglądnął, a
co się z
suppliką jego dzieje, wy miarkował i jemu do regimentu na Węgrzech
napisał.
— Gdyby nie to — rzekł mi Zakuta przy pożegnaniu — że panu
wojewodzie
Mniszchowi konia w Dukli oddać muszę, nigdybym Waćpana
pieniędzy nie akceptował;
ale tak boję się, że koń by mi z głodu przvmarł, bo ja się biedy nie
boję.
Owo któż zaprzeczy, że w tym mizernym szlachetce Zakucie, w tym
prostaczku
nieuczonym, prawdziwie szlacheckie serce było, a że ambicya piękną
miał, choć po
głupiemu się nią wodził? A taka to była cała drobna szlachta nasza:
serca
nazbyt, rozwagi mało; szlacheckiej ambicyi siła wielka, rozumu
i przystojnej nauki nic — fantazyi i fer-



woru dużo, męztwa i animuszu profuzya okrutna, ale, miły Boże,
głupoty więcej
jeszcze!...

background image

Pojechał Zakuta w drogę: a ja o nim nie zapomniałem, i o co mnie
prosił, tego
pilnować zacząłem. Na szczęście właśnie wtedy, kiedy się nad tem
biedziłem,
jakby Królowi Jegomości oną suplikę Zakuty przypomnieć, przyjechał
z Petersburga
do Warszawy JMĆ p. Branicki. Tego osobiście poznawszy, bo dla
wojskowych łaskaw
był, jako że i sam z zawołania był żołnierzem, całą rzecz mu
wywiodłem, a on się
tem zająć solennie mi obiecał. Jakoż dotrzymał słowa, i królowi,
którego
przyjacielem od serca był, całą historyę Zakuty opowiedział, tak jak ją
tu z ust
moich słyszeliście, a król Jegomość do serca to sobie wziął, aby
biednemu
szlachetce, co na jego elekcya z Węgier z regimentu się wyprosił,
satysfakcyą
uczynić.



Owo co na to powiecie, że w pół roku po tem wszystkiem, sam Król
Jegomość w
sprawę wdał się, a czy instancyą swoją, czy słodkiem słówkiem, czy
też pono
orderem Orła Białego na głównym spadkobiercy ś. p. Cześnika
Opackiego wymógł, że
dobrą wolą Oparek odstąpił i na własność dziedziczną Zakucie oddał.
Zaraz mi o
tem znać dano, i poszło pismo do regimentu, w którym służył Zakuta.
Wykupił się
tedy szlachcic z kapitulacyi, do Polski wrócił, jakąś Magdę czy
Jagusię
poczciwą, którą jeszcze wyrostkiem będąc sentymentem serdecznym
sobie obrał,
poślubił i na Oparkach dziedzicem osiadł.

background image

Kiedym anno Domini do Lwowa z chorągwią moją szedł, Oparki owe
mijać
musiałem, do najbliższej stacyi dążąc. Gdy po pod bramą dworu jadę,
wypada
szlachcic tęgi z dużym konopiastym wąsem, przed konia mego się



rzuca, a na pamięć pana ojca swego, na Matkę najświętszą i na klejnot
swój
szlachecki klnie się, że się stratować da, a ani mnie, ani chorągwi
mojej dalej
nie puści, tylko u niego popaść i nocować musimy. Choć na
szachownicy inna
stacya stała, proźbie onej upartej pofolgować, mnogo wina wypić i na
trzy zbytki
z szlachcicem wycałować się musiałem; zaś dragonia moja cała w
wszelakie wygody
niezwykłe przez ten popas opływała.
A ten szlachcic to Maciej Zakuta był.

* * *



PETYHORZEC



I.

... Kiedy z chorągwią moją stałem we Lwowie, przyjeżdżał do mnie i
do oficerów
moich bardzo często niejaki Rafał Kryszpin, towarzysz petyhorski,
młody człek
jeszcze, z poczciwej rodziny szlacheckiej, gdzieś na Litwie osiadłej,
urodziwy,

background image

grzeczny i wesołej bardzo fantazyi. Był on naufragus w tych stronach,
bo rzuciły
go tu na Ruś owe nieszczęśliwe przygody publiczne, które Bóg zesłał
w owych
czasach na tę mizerną ojczyznę naszą. Nie wiem, czy miał więcej lat
dwudziestu
kilku; dziwnej



przyjemności był brat i towarzysz, do uciesznych żartów, figlów i
bombansów
szczególnie sprawny, a już to ciężka musiała być melancholia,
którejby
konceptami swemi nie potrafił odpędzić.
Spadł na Ruś tutejszą, jak z muszkietu wystrzelony, głodny i goły jak
Tatarzyn
na stepie; w jednym kolecie i burce, na zbiedzonej szkapie przedarł się
pod Lwów
i w Żółkwi niespodziewane znalazł przytulenie. Rodzice jego byli
szlachta
słuszni i possesionati, ojciec wkupił go na regestr chorągwi
petyhorskiej
niegdyś imienia Jego Mości Królewicza Xawiera, a że był wielki
przyjaciel i
adherent księcia wojewody wileńskiego, więc kiedy ten pan przeciw
Moskwie w pole
ruszył, młody Kryszpin za konfederacyą pod znaki Radziwiłłowskie
pospieszył. Nie
długa to była kampania; książę wojewoda niebawem placu ustąpić
musiał; a kto z
jego wojska



zawczasu o sobie nie radził, temu kwaśno było. Kryszpin dostał się w
ręce

background image

furwachtu rossyjskiego, ale że był zuchwałego animuszu, gdzieś na
noclegu szabli
się dorwał, kozaków dwóch zarąbał, trzeciego z konia zsadził i na
kozackiej
szkapie uciekł. Do pana ojca wracać i trudno było i niebezpieczno,
zrezolwował
się tedy iść za fortuną pana wojewody, tak sobie myśląc, że go kędyś
jeszcze
rysią dopędzi na popasie. Szukał Radziwiłła jak wiatr a w polu, a że
mu ktoś
powiedział, że pan ten pewnie do swych dóbr żółkiewskich uszedł,
wziął się w te
strony, a kiedy po mnogich awanturach i dobrze zaznawszy biedy
stanął w Żółkwi,
bardzo mu było markotno, bo się przekonał nareszcie, że Radziwiłła
tam nie masz,
a zato jest rossyjska komenda białozerskiego pułku z korpusu generała
Kreczetnikowa. Miał już drapnąć znowu, kiedy oto spotyka nagle
dobrego zna-



jomego Litwina także, a nawet krewniaka swego, JMpana
Marchockiego, Cześnika
czerwonogrodzkiego, chorążego petyhorskiego znaku, któremu to
Marchockiemu
książę wojewoda wileński oddał jurysdykcyę zamkową, jako
staroście. Ten go tedy
wziął, ogarnął, przed rossyjskiemi zwiadami uchował i u siebie
chętnem sercem aż
do dalszej jakiej mutacyi rzeczy zatrzymał.
Kryszpin w Żółkwi srodze się nudził i na sukurs pieniężny od ojca
czekał, a od
czasu do czasu do Lwowa zaglądał, gdzie, że lubił wesołą i wojskową
kompanię, do
mnie i do oficerów moich się przypytał, nie bacząc na to, że my,
dragonia

background image

cudzoziemskiego autoramentu, jako żołnierze Króla Jego Mości za
inną szli
partyą.
— A to mnie nie zawadzi — mawiał do nas — że ja z Waćpanami
komitywę
przyjacielską trzymam, abym do was



nie strzelał, kiedy ze swoimi będę, a Waćpanom w polu do oczu stanę.
Bardzo my tego Kryszpina polubili, a już najbardziej za jego
wdzięczne śpiewanie
przy szpinecie, za opowieści krotochwilne i przeróżne fraszki i
przekwinty,
które zawsze bez niczyjego kontemptu były, bo wszystkich śmieszył,
a nikogo nie
ugryzł.
Owo pewnego razu przyjechał do Lwowa Kryszpin na owej szkapie
kozackiej, na
której był uciekł, a której się ciągle trzymał, jakieś niesłychane cnoty
codzień
w niej odkrywając, i zadyszany przybiegł na naszą kwaterę z wielką
nowiną, jako
mu pan ojciec jego przez pisarza ekonomii z Litwy wracającego,
trochę pieniędzy
przysłał i pod rygorem do powrotu wzywał, albowiem po klęsce
księcia wojewody
wielką weksą jest uciśniony, i pod obuchem różnych kondemnat
jęczy, a partya
przeciwna z wszystkich



wiosek, które od księcia w tenucie miał, już go wytrzęsła, a nawet na
ojcowiźnie
wielką opressyę mu czyni — tak że pomocy mu synowskiej trzeba
koniecznie. Tedy,
jak prawił Kryszpin, choć rad temu jest, że już w Żółkwi na łasce pana

background image

Marchockiego siedzieć nie potrzebuje, tak przecie mu bardzo
markotno, że nas
pożegnać będzie musiał, kto wie, czy na widzenie jeszcze, a jeśli na
widzenie,
czy na złe albo dobre. Owóż, żeby osłodzić gorycz separacyi, prosi
nas
wszystkich oficerów, abyśmy do niego do Żółkwi jechali koniecznie
na żegnanie, a
on na tę serdeczną waletę chce nas ugościć po petyhorsku, z
przystojną profuzyą
łez i wina, jakiego pewnie nawet JMĆ pan Zacharyasz Łada Zaweyda,
mój wonczas
subaltern - oficer, co pod różnemi znaki i w różnych służbach
walecznie pijał i
jest expertus specyalista, z pewnością nie zasmakował nigdy.



Nie było rady i sposobu odmówić — pojechaliśmy tedy w pięciu do
Żółkwi, gdzie
Kryszpin w zamku mając swoją kwaterę u pana Marchockiego z
wielką uczciwością
nas podejmował i aż do wieczerzy zatrzymał, na której inter pocula do
wielkiej
ochoty wszystkim nam przyszło, tak, że i ja, com w trunkach zawsze
wstrzemięźliwej miary baczył, tym razem dla tej animacyi jego
serdecznej nieco
po nad sztrych zażyłem. Kryszpin już przestał śpiewać, a Zaweyda
zaczął, co znak
był oczywisty, że obaj miarki mocno przebrali, ja przecież trzymałem
się tyle,
aby pamiętać o sobie i że już czas, aby do Lwowa nocą wracać, bo
nazajutrz zrana
każdy z nas jakiś służbowy ordynans miał, a pan komendant
Korytowski pod surową
animadwersyą regulamentów rygoru przestrzegał. Zaweyda okrutnym
głosem począł
pieśń pijacką:

background image




Bibe, bibe, bibe, bibe!
Tu qui satis bibe, bibe!
Tum Zaweyda imperat!

A biorąc na sztych biednego Kryszpina, którego twarz gorzała w
płomieniach, do
niego kierował swoje koncepta i strofy — ale kiedy już zaczął srodze
chrypieć i
ledwie skończyć mógł apostrofę:

Kryszpin caput tibi fumat,
Ne quis ignis te consumat,
Stingue mero citius! —

nie dałem już dalej stinguere tego pożaru, który taką oliwą gaszony
byłby z
naszych łbów na Żółkiew się przeniósł i całe sławetne miasto w
nocnej
spokojności zalarmował, ale porwałem się szybko, szpadę
przepasałem i dałem moim
oficerom sygnał do żegnania. Protestował się Kryszpin, puścić nie
chciał, prawie



na progu się kładł, a widząc, że na próżno, rzecze:
— Tedy ja was odprowadzę!
Zawołał na wyrostka, kazał osiodłać "ciotkę", bo tak nazywał swoją
szkapę
kozacką, siadł i z nami drogą lwowską się puścił.
Zapomniałem z góry powiedzieć, że to zimą było; dzień piękny był,
kiedyśmy do
Żółkwi jechali, ale teraz nocą, choć dużego mrozu nie było i ledwie
błoto tęgo

background image

zakrzepło na drodze, nagle wielka się wzięła zawierucha. Ledwie
kilka Zdrowaś
Maryo ujechaliśmy za miasto, kiedy tak się miotać poczęła śnieżnica,
że świata
widać nie było. Rozmawiać z sobą nie można, nawet Zaweyda
milczeć musiał,
spróbowawszy kilka razy, że wiatru nie przegada. Tak tedy
pochyliwszy się w
siodle jechaliśmy dalej, jeden o drugim nie wiedząc. Jakoś po
godzinie drogi
wiatr się położył, śnieg



ustał, chmury podarły się w duże szmaty na niebie i księżyc wytoczył
się jasny i
rumiany jak dukat holenderski na niebo. Dopiero teraz jeden i drugi
kołnierz z
uszu spuścił, śnieg strzepał i dokoła się rozglądnął, czyśmy gdzie w
tej zadymce
nie zbłądzili z drogi.
— Kryszpin ! A gdzie Kryszpin ? — zawołał naraz Zaweyda.
Stanęliśmy, oglądnęli się do koła — Kryszpina niema!
Rada w radę, gdzieby się podział, a choć z początku trochę nam o
niego trwożno
było, tak sobie przecie jego zniknięcie skombinowaliśmy, że zapewne
jeszcze
zaraz za Żółkwią, kiedy śnieżnica z takim impetem się zerwała, do
domu się
wrócił — a nawet prawdę szczerą mówiąc, nikt z nas po tylu
wiwatach juramentu by
był nie złożył, jako Kryszpin istotnie wyjechał z nami z Żółkwi, bo w
głowie tak
samo pruszno było, jak


background image

na dworze od zadymki. Noc nadto była bardzo pogodna, księżyc w
pełni, mrozu
malutko — nic mu się stać nie mogło.
Nie ze wszystkiem mieliśmy racyą, jak się później pokazało, ale w to
ugadnęliśmy
przecież, że mu się nic złego nie stało, owszem daj Panie Boże
każdemu taką
przygodę, jaka się jemu zdarzyła. Czysta to osobliwość była i długo
wszyscy w
tych stronach o niej mówili — tandem i ja ją między moje opowieści
kładę.

* * *



II.

Był zacny szlachcic Ortyński, Cześnik zwinogrodzki, który między
Lwowem a
Żółkwią na cale sowitej włości siedział, a famę miał wielce bogatego
ale nad
miarę oszczędnego człeka. Ter possesionatus, bo oprócz wioski, na
której
mieszkał, dwie inne za Rawą posiadał jeszcze, a nadto sumy miał na
każdym prawie
pańskim kluczu w okolicy. Lokował na dobry procent pieniądze, miał
hipoteczki
okrągłe i u pana wojewody Cetnera i u pani kasztelanowej
Humieckiej, i na
Żółkiewszczyźnie u księcia Radzi-



wiłła, a nawet łykom kulikowskim i żółkiewskim pożyczał, a
skrzynka w domu mimo
to pełna była. Zato przecież z skromnego szlacheckiego staniczku nie
wychodził;

background image

niktby był nie poznał po szlachetce, że taki sobie zapaśny, bo tem
bardziej się
krył z fortuną, że wielce małego animuszu już z natury i trwożliwy
bardzo w
zwykłym czasie, wśród powszechnych zaburzeń politycznych tej pory
nieszczęsnej
bał się okrutnie jakiej wygrawacyi lub wexy, a że w sercu był wielki
oponent
króla i całą duszą konfederacyi sprzyjał, tedy choć się z tem nigdy nie
pokazywał, przecie własnego się cienia bał, i z tego nawet w powiecie
był znany.
Ten pan Ortyński wdowiec był i miał tylko jedynaczkę córkę, pannę
Marcybellę,
pannę wielce gładką i urodziwą, ale ją trzymał w domu jak w
klasztorze wraz z
ciotką jakąś daleką i za



mąż wydać nie chciał, mimo że siła słusznych miała konkurentów, co
że czynił,
jedni mówili, ze skąpstwa, aby zięciowi oprawy w proporcyi do
fortuny nie dać, a
drudzy, że z wielkiego affektu rodzicielskiego do onej córki, którą tak
miłował,
że rozstania przenieśćby nie mógł, choć nie jeden z kawalerów
mawiał, że i z
posagu by rezygnował, a gołą pannę radby brał, czemu ja choć już
stary, bardzo
łacno wierzę. Jeden przecie konkurent statecznie koło ojca i panny
zachodził, a
to pan podsędek Omęta, i ten choć u panny żadnych aspektów nie
miał, pola nie
ustępywał, bo i trochę ojca miał po sobie i córkę cierpliwością a
uprzykrzeniem
zniewolić się spodziewał. Owo tej samej nocy ten pan Ortyński z
swoich rawskich

background image

włości, na których tylko podstarościego miał, wracał do siebie, a
kiedy go burza
zaskoczyła, w karczmie pod Żółkwią przeczekał



i dopiero po jasnym miesiączku w dalszą drogę się puścił. Ledwie
ćwierć mili
ujechał, kiedy tuż obok drogi na polu widzi w świetle księżycowem
konia,
stojącego nad czemś czarnem, co odbijało wyraźnie na białym śniegu.
Koń był
kozacki i po kozacku okulbaczony i stał gdyby martwy, że zdało się,
jakoby straż
trzymał przy czemś.
— Jurasz! Co to za koń tam w polu ? — pyta pan Ortyński,
wychylając się z
kałamaszki.
— I koń i człek jakiś koło niego, jeno że albo spi albo zamarzł...
— Jeźli spi, to go zbudź — mówi pan Ortyński — a jak zamarzł, to
wieczne mu
odpoczywanie... Ale widzi mi się, że spi tylko.
Jurasz zlazł z kozła, poszedł do konia i zobaczył, że w śniegu leży
młody
człowiek w ciemnej burce, jakiej kawalerya narodowa używała, w
kołpaczku



pilśniowym na wojskowy modelusz, w dużych sztylpach z ostrogami i
przy szabli.
Wziął Jurasz oburącz leżącego za bary, potrząsł nim jak snopem raz,
potrząsł
drugi, że jużby innego i roztrząsł był z kretesem, ale on nieboraczek
ani powiek
nie rozwarł ani najmniejszego dał znaku żywota.
— Zamarzł panie! — rzecze.

background image

— Requiescat in pace... — mruknął p. Ortyński a z ciekawości dodał
jeszcze:
Czy kozak?
— Nie kozak panie; szabla od srebra i ubranie też bardzo foremne...
Tak coś z
szlachecka wygląda!
Pan Ortyński zdjęty ciekawością a i chrześciańską kommizeracyą po
trosze, bo to
i jaki znajomy dobry lub sąsiad mógł być, choć tego szkapa kozacka
nie
pokazywała — zrzucił z ramion niedźwiadki i tak w samej lisiurze
poszedł ku
leżącemu. Patrzy, leży młody człowiek



bez tchu, ubrany przystojnie, z szabelką misternej roboty, srebrem
bitą, z
egretą takoż srebrną u kołpaka i złocistą agrafą przy burce — snać
człek
przedniejsze) kondycyi. Pochylił się ku nieżywemu, zdjął rękawicę z
jednej ręki,
patrzy, jest pierścień z klejnotem szlacheckim, jeno herbu odróżnić
nie można po
oćmie. Kazał jeszcze raz i drugi potrząść leżącego, huknąć co siły nad
uszyma,
strzelić z bata nad głową — źle, ani weź. Zamarzł i kwita.
— A co teraz zrobić ? — myśli sobie pan Ortyński, już trochę
przestraszony i na
samego siebie zły, że dla płochej ciekawości zatrzymał się w drodze, a
teraz
przygody się dopytał i kłopotu. Jechać dalej i zostawić nieznajomego,
nieludzka
rzecz; anuż żyw jeszcze, a gdy go odjedzie, dopiero zamarznie
naprawdę. "Wieźć z
sobą — także źle, gorzej może; przywieziesz do domu trupa; co z nim

background image


zrobisz; masz tobie gościa! Może najlepiej i zostawić; a com ja temu
winien;
zamarzł bezemnie, nie odmarznie przy mnie... Ot najlepiej, wrócę z
nim do
karczmy, tam zostawię, a sam się od wszystkiego salwować będę...
Kiedy bo
szlachcic, widać to z szabli i z klejnotu — a kiedy szlachcic, to i
katolik —
ostatnia tandem rzecz zostawić zwłoki u żyda. A nuż nieboraczek przy
sobie grosz
ma jaki, obedrą go; na sumieniu to będzie... Zresztą wracać do
karczmy taka
droga, jak do domu. Co robić ?
Tak się bił z myślami pan Ortyński, i urwać się chciał od wszystkiego
i żal mu
było, i bał się i znowu wstydził — aż nareście uczciwość szlachecka
prym wzięła
i zrezolwował się brać z sobą nieżywego. Wzięli go obaj ze sługą,
wrzucili do
kałamaszki, szkapę przytroczyli i pojechali do domu. Przez drogę
bardzo
markotny, i zafrasowany był pan



Ortyński — straszno mu było towarzysza; gdyby się nie bał sumienia i
nie
wstydził swego Juraszka, byłby gdzieś po drodze zsadził znowu na
śnieg
nieboszczyka.
Po małym czasie kałamaszka stanęła przed domem. Świeciło się
jeszcze w dwóch
oknach, to panna Marcybella czekała z ciotką na ojca, trzymając w
pogotowiu
wieczerzę. Pan Ortyński kazał cicho zajechać i nie strzelać z bata, bo
bał się

background image

kobiety przestraszyć takim gościem; przywołał pachołka i kazał mu
wraz z
Juraszem zanieść nieboszczyka po cichu do alkierza i tam złożyć na
zydlu a
szkapę zaprowadzić do stajni, innego zaś sługę wysłał co tchu do
księdza
plebana, aby z nim zrobić consilium, co w takim dziwnym a fatalnym
terminie
dalej począć, i aby znalezionego nieboszczyka umieścić zaraz w
kruchcie
kościelnej.
Kiedy pan Ortyński wszedł do izby, chciał się uśmiechnąć, jako był



zwykł, do swojej kochanej Marcysi, ale mu to zastygło na ustach i ani
rusz było
przytłumić frasobliwej dystrakcyi. A było przecież z czego radować
się
ojcowskiemu sercu, bo widok takiej dziewczyny gładkiej i urodziwej
aż pogodę w
duszy robił — takie to było wdzięczne, a hoże, a miłe i wesołe. Nie
gadali za
wiele w powiecie; piękniejszej panny pewno nie było w całej okolicy.
Nuż teraz
pytać, molestować, inkwizycyę czynić ze starym: a co ci jest, czyś
słaby, a czy
z frasunkiem wracasz, a czemuś taki mruczny? Stary się zbywał, jak
mógł,
powiada: zimno jest, jeść mi się chce — i zasiadł do wieczerzy, ale
nie smaczno
mu było; co kąsek wziął, to go okrutnym haustem wina zalewał. A
jako wino dobry
pocieszyciel jest, rezolucyi dodaje i krzepi upadły animusz, tedy i
panu
Ortyńskiemu cieplej się zrobiło i odważniej na sercu, a nawet

background image


sam się wziął w myśli strofować, czemu się tak po babsku przestraszył
swoim
martwym gościem w alkierzu.
— Albom ja ten mróz był, co go ukrzepł na śmierć, albo co? Oddam
go księdzu do
kruchty, dam na mszę za duszę biedną szlachecką, nawet pogrzeb
sprawię — a tak
czego więcej chcieć i co lepszego począć !
Tak sobie powiedziawszy pan Ortyński, uśmiechnął się do Marcysi, w
nadobne czoło
z ojcowską czułością pocałował i znowu węgrzyna pociągnął.
Jeszcze miał szklankę przy ustach, gdy nagle dreń... dreń...
zadzwoniły w
sąsiednim pokoju ostrogi i zastukał silny krok męzki. Pan Ortyński
drgnął cały i
aż wino przelał, panna Marcybella porwała się z krzesła, oboje
spojrzeli w
stronę, zkąd kroki słychać było...
W tem drzwi z trzaskiem i z impetem rozwarte, zajęczały w
wrzeciądzach



jak dusza potępiona — a w progu stanął... kto... owo nieboszczyk
znaleziony w
śniegu... a nie kto inny także, jak JMĆ pan Rafał Kryszpin, sowity
towarzysz
petyhorskiej chorągwi Jego Mości Królewicza Xawiera!...
Pan Ortyński porwał się na równe nogi, ale w tej chwili zachwiały mu
się kolana,
i opuszczając szklankę na stół, zapadł się w karle i przerażonym
głosem zawołał:
— Wszelki duch chwali Pana Boga!...
Petyhorzec tymczasem jakby nie widząc nikogo, obcesem sunie do
stoła, bierze
szklanicę, nalewa wina, a wychyliwszy do dna, zaczyna śpiewkę tam,
gdzie ją pan

background image

porucznik Zaweyda urwał był w Żółkwi:

Kryszpin / caput tibi fumat,
Ne quis ignis te consumat....

Ale nie skończył, bo powiódłszy okiem po izbie, znać pomiarkował
się



zaraz, że to nie owa wesoła kompania, z którą na waletę pił w
Żółkwi... Stał
chwilę bez kontenansu, do gruntu skonfundowany, uderzył się w
czoło, przetarł
oczy, począł się cofać w tył, jakby chciał solwować się retyradą,
zatrzymał się
znowu, ukłonił się z wielkim respektem staremu szlachcicowi, ukłonił
się
ciotuni, ukłonił się po raz trzeci posuwiście i z kawalerską galanteryą
pannie
Marcybelli i niepewnym głosem ale solennie zawołał:
— Mój Mości Panie Dobrodzieju! Moja Jej Mość Pani Dobrodziejko!
Moja Mościa
Panno Dobrodziejko!...
I znowu trzy razy z osobna z wielką profuzyą pokornego respektu się
ukłonił,
lewą ręką po furdymencie uderzył, prawą wąsa podkręcił, karwasz u
rękawicy
odpiął, chrząknął, chciał coś powiedzieć, ale głos połknął, i tylko
wielkiemi



oczyma i z śmieszną admiracyą to na pułap, to na podłogę patrzył...
— Tak trwało dobrą chwilę i nie wiedzieć ktoby się był pierwszy
odezwał i
pierwszy ocknął, czy sam gospodarz z przestrachu, czy Petyhorzec z
konfuzyi, czy

background image

panna Marcybella z zdziwienia, kiedy jakby na zawołanie stanął we
drzwiach
ksiądz pleban, który przybywszy z parą dziadków i marami, jak o to
był proszony,
już w alkierzu nieboszczyka nie zastał i do pokoju wszedł, nic nie
pojmując z
tego enigmatu. Zbliża się tedy ksiądz ku gospodarzowi i rzecze
półgłosem:
— Laudetur Jesus Christus! A gdzież ów nieboszczyk mizeraczek?
Pan Ortyński, któremu komparencya duchownej osoby dodała od razu
odwagi, wstał z
krzesła, rękę podniósł i palcem wyciągniętym na Petyhorca
wskazując, zawołał:



— Oto proszę jegomości nieboszczyk, oto mizeraczek!
Wszyscy znowu z podziwieniem wielkim spojrzeli po Kryszpinie, bo
nikt prócz p.
Cześnika nic nie rozumiał, a już najmniej sam towarzysz petyhorski.
Zawszeć
przecie na tem się połapał, że go nieboszczykiem nazwano i rzecze:
— Mam honor rekomendować się z osobliwszym respektem całej
przezacnej kompanji:
Jestem Rafał Kryszpin, własnego herbu, towarzysz petyhorskiej
chorągwi Jego
Mości Królewicza Xawiera, ale nie nieboszczyk jeszcze, chociaż
zawsze śmiertelny
do tego tytułu kandydat!
— To Waćpan żyw! — zawołał p. Ortyński na pół kontent, na pół
zły, że się
daremnie tak trapił swoją przygodą.
— Mnie się widzi, żem żyw, albo Wacpaństwu inaczej ? — odparł z
uśmiechem
Kryszpin i spojrzał z kawalerską


background image

zalotnością wprost w czarne oczy panny Marcybelli.
Pokraśniała dzieweczka aż po uszka i szybko głowę spuściła, a p.
Ortyński pyta
dalej:
— To Waćpan, Mości towarzyszu, nie zamarzł ?
— Jeślim zamarzł — rzecze już śmiało i wesoło Petyhorzec — to
chyba umyślnie na
to, aby tu odtajać.... — i znowu spojrzał się znacząco na pannę
Marcybellę. —
Ale mój Mości Panie Dobrodzieju — dodał kłaniając się z
przystojnym respektem
cześnikowi — teraz ja proszę pokornie o pozwolenie uczynić
wzajemne zapytania,
choć nie wiem, od czego zacząć. Żem tu jest, gdziem być widocznie
nie miał, to
już wiem, ale jak się tu dostałem, to już prawdziwie dla mnie enigma.
Tedy aż
pytać się nie śmiem; ubi, quomodo, guando, cur, quibus auxiliis?



— Ubi? na śniegu znalazłem Waćpana, Mości towarzyszu; quando?
przed dwoma
godzinami; cur? boś Waćpan leżał nieżywy i żal mi było zostawić
szlacheckie i
katolickie zwłoki na czystem polu wilkom na wieczerzę... Ale tak
jeszcze lepiej
jak się stało; siadaj Waćpan, pokrzep się winem i opowiadaj, co na
tamtym
świecie słychać?...
Kryszpinowi dwa razy tego nie gadaj; odpiął szablę, zasiadł do stołu,
a za pół
godziny już tak wesoło rozmawiał i żartował, jak by Bóg wie odkąd
był
konfidentem domu lub do familji należał. I patrzcież owo, tak ten
niecnota
Litwin z miejsca wszystkich za serca począł brać, tak całą kompanią
zabawić

background image

umiał, do każdego wieku i stanu sprytnie się akkomodując, że już
dawno północ
wybiła, a nikt o spaniu nie myślał, i księdzu plebanowi do domu się
nie kwapiło.



Dano Petyhorcowi posłanie do alkierza, a kiedy już znalazł się na
pościeli,
dopiero medytować gruntownie począł, jakim sposobem znalazł się w
tym domu.
Przypomniał sobie, że z nami na świeże powietrze wyjechawszy, jakiś
czas od
biedy jechał, choć firmament cały dokoła niego chodził, ale później
tak go
krzepka aura zimowa zmogła, taka senność go wzięła ciężka, że się
ołowiem zsunął
z konia i co już dalej było, nie pamięta. Szczęście jego, że szkapa z
kozackiej
szkoły była i nie odbieżała pana ani kroku, bo inaczej pan Ortyński
nie widząc
konia i jeźdźca w śniegu nie byłby dojrzał — a wtedy bywaj zdrów
towarzyszu i do
zobaczenia przy apelu na Jozafata kampanencie!

* * *



III.

Tak medytując, zasnął Petyhorzec smaczno i zdrowo i jeszcze na
domiar same
deliciosa mu się śniły, a tych fantazyj sennych protagonistką była
śliczna panna
Marcybella, z gładkiem, puszystem liczkiem i oczami pełnemi
czarnego a słodkiego

background image

blasku.... Kiedy się rano ocknął, już gospodarz dawno był wstał i z
ranną
polewką gościa czekał. Kryszpin tym razem solenną minę przybrał i z
wielce
układną swadą począł wywodzić afekta wdzięczności za ratunek od
ciężkiej
przygody a może i śmierci, przepraszając



zarazem, że kłopot sprawił jegomości a może i gościnności nadużył,
bo zaraz
winien się był wracać do domu. Tedy dziękując raz jeszcze i
zapewniając o
wiecznych sentymentach wdzięcznego serca, pan Kryszpin żegnać się
począł i
prosił, by mu szkapę osiodłano.
— Wiesz Waćpan co — rzecze Cześnik — zostań się nam jeszcze.
Jutro moje
imieniny, przyjedzie kilku panów braci i sąsiadów, jakieś panienki
także się
znajdą, bo ty wiesz, że to wszędy wdzięcznie rasta — będzie mała
ochota....
Daruj nam te dwa dni jeszcze, trzeciego pojedziesz !
Kryszpinowi nie trzeba było dużo perswazyi, tedy z pięknym ukłonem
mówi:
— Jako nieboszczyk tu się dostałem, a nieboszczyków trzeciego dnia
chowają. Tedy
kiedy taka miła wola, zostanę do trzeciego rana, a potem umykać
będę. o żywo,
aby nie wrócił dziadek z marami



Został tedy i dobrze mu było, a i całemu domowi z nim niegorzej.
Odgadł frant
temperamenta wszystkich osób i zkąd kogo brać; jakoż wziął
wszystkich, chociaż

background image

czuł dobrze, że i jego brano, a to właśnie na promienisty arkan tych
czarnych
oczu, co mu w sennej fantazyi tak ogniście gorzały....
Dość na tem, że wielka była w domu z petyhorskiego towarzysza
pociecha i
pożytek. Na wszystkiem się znał, o wszystkiem mówić umiał. Cioci
dobrodziejce
wykładał kuchnię' litewską i dyktował recepty na nowe zamorskie
wykwinty, które
na magnackich stołach jadał, kiedy z dworem księcia wojewody
wileńskiego w
Warszawie bawił, uczył ją wyborny kaliszan warzyć, petercyment
przyprawiać na
węgierskiem winie i ala brysz gotować, co to ma być sos nad sosami,
rzetelne
exfractum wszelkiej smakowitości.



Pannie Marcybelli na szpinecie nowe arye grywał i najnowsze
piosenki śpiewał, a
o modach tak gruntowny dyskurs z nią prowadził, że pan Ortyński
nadziwować się
nie mógł, zkąd ten Petyhorzec z zapadłej Litwy tak perfecte
warszawskie
elegantki jak węże opisywać umie, prawiąc szeroce, jakie teraz piękne
panie w
stolicy sukienki noszą, jak się w formie pozmieniały korneciki i
dueciki, jak
się bryzują koronki i jak angażanty i manele z mody wychodzą. Tylko
tego nie
śmiał powiedzieć, że piękne panie na dworze młodego króla dlatego
już kryz
bryzowanych na szyi nie noszą ani angażantów na rękach, bo ramiona
i pierś
śnieżystą, kiedy niczem nie nakryte, za najstrojniejsze sobie mają.
Panna

background image

Marcybella, w skromności szlacheckiej chowana, która zawsze
myślała, że jej
czarne warkocze przetkane srebrnym bajorkiem, najmodniejszą są
fryzurą, nie
mogła się na-



dziwić temu wszystkiemu, ale jeszcze uważniej niż o strojach,
słuchała, kiedy
wesoły Petyhorzec jakieś włoskie amoroso zaspiewał.
Nawet o księdzu plebanie Kryszpin nie zapomniał, ale mu wielką
sprawił
satysfakcyę, informując o nowym sposobie tarcia tabaki,
najprzedniejszej w
świecie meszkulancyi i prawdziwej delicyi najwybredniejszego
choćby nosa, czy
świeckiego czy duchownego, a to wedle sekretu swego wuja, księdza
regensa
kapituły wileńskiej, który tyle a tyle lewandy, tyle a tyle pergamatu,
tyle a
tyle koperwasu et caetera daje, z czego taka pyszna tabaka, że przed
nią
wszystkie santomerki, holenderki, hiszpanki i syrakuzanki w kąt idą!
Ale największą już uciechę i największy oblektament miał JMPan
Ortyński. Trzeba
wiedzieć, że był to najzawziętszy



w świecie politicus i statysta, i najgorętszy partyzant konfederacyi
barskiej,
wróg sprzysiężony króla, jego partyi, familii książąt Czartoryskich i
aljantki
rossyjskiej - ale to wszystko pod garncem, w czterech kątach
domowych i aby
nikogo nie było, jeno on jeden a piec drugi. Jak już bowiem się rzekło,
człek

background image

wielce mizernego był animuszu, nad wszelką miarę bojaźliwy i o
skórę swoją i o
fortunę, a niewiedzieć o co bardziej, bo jedno kochał nad drugie. Tedy
im
bardziej nienawidził króla i wszystkich jego adherentów, tem bardziej
się bał,
im z serdeczniejszym ferworem lgnął do partyi przeciwnej, tem
trwożniej i
groźniej mu było — a kiedy przyszło istotnie do tego, że opressya i
gwałt
zaczynał być w Rzpltej argumentem i racyą stanu, tedy już dusza była
szlachcicowi na ramieniu.



Ale że i kocieł pęknie, kiedy się do zbytku pod pokrywą nakipi, tedy i
pan
Ortyński musiał dawać folgę swemu rankorowi i gwałtowności
politycznych passyj,
a czynił to zamykając się w izbie i do srogiej księgi foliantowej
wpisując swoje
expektoracye. Tedy zdawało mu się, że jest okrutnie mężnym
Rzymianinem, civis
impavidus, co pro publico bono walecznie gardło azarduje, i pióro
skrzypiało po
papierze, zgrzytając okrutnie, jakby czuło i dzieliło indygnacyą
pisarza. Tedy
zdało się JM. Panu Ortyńskiemu, że siedzi w sejmie i prawi mowę
przeciw
pogwałceniu wolnych obywateli tej starej Rzpltej, to że na sejmiku
przeciw
familii fomentuje, to że na króla ciska groty żelazne swojej mężnej
swady — i
wtedy nasz szlachcic fulminant dawał tytuły: Protest JMp. Mateusza
Ortyńskiego,
cześnika źwinogrodzkiego, na deklaracyę JMci posła rossyjskiego
Repnina; Głos

background image



JMci pana Mateusza Ortyńskiego przeciw opressyi wolności;
Manifest JMci pana
Mateusza Ortyńskiego, Cześnika źwinogrodzkiego, przeciw panu
stolnikowi
litewskiemu, jako niegodnemu uzurpatorowi korony polskiej;
Remanifest JMci pana
Mateusza Ortyńskiego na manifest imperatorowej rossyjskiej itd.
Kiedy taką mowę napisał, a przy każdem zdarzeniu publicznem
spisywał ich kilka,
odczytywał głośno, z partesem i srogą surowością głosu i giestu, ale
jak w
kominie coś trzasło, lub podedrzwiami szelest się jakiś ozwał,
zamykał księgę i
z trwogą porywał się z krzesła. Wielka była fantazya u tego człeka, ale
strach
jeszcze większy. Oprócz tych mów przeróżnych, manifestów i
uniwersałów, spisywał
satyry i paszkwile na wszystkich możnych ludzi, magnatów i
ministrów, którzy do
królewskiej partyi się liczyli; a koncypował to wcale foremnym wier-



szem, z wielkim wylewem złośliwości i najuszczypliwszych
konceptów.
Owoż kiedy Kryszpin o swojej przeszłości się rozgadał, kiedy
oświadczył się z
swoją nienawiścią do partyi królewskiej, kiedy wspomniał o swojej
wojennej
kampanii w szeregach księcia wojewody wileńskiego przeciw
wojskom imperatorowej
aljantki, i jako teraz byle w domu na Litwie trochę z najpilniejszych
interesów
ojca otrząsł, zaraz do konfederacyi się przebiera i do ostatniej krwi
kropli bić

background image

się będzie — a szczerość to była nie fałsz żaden, bo in puncto swojej
konwikcyi
politycznej był zelant i zapaleniec wielki — kiedy się tego
wszystkiego p.
Ortyński nasłuchał, taka go wzięła odwaga, a raczej taka konfidencya
do
Petyhorca, że go w secretissima swojej inkaustowej opozycyi
wtajemniczył.
Teraz bywaj zdrów szpinecie, bywaj zdrowa panno Marcybello —
stary zam-



knął się z towarzyszem petyhorskim na cały dzień w kancelaryi i nuż
mu czytać i
czytać i czytać z tego swojego raptularza. Im dalej w las, tem więcej
drzew — a
że to silva rerum była, więc non claudicat comparatio — Kryszpinowi
było tej
swady tak nazbyt jak topielcowi wody. Ale że grzeczny był kawaler,
tedy nie dał
poznać po sobie, że wolałby przy pannie Marcybelli siedzieć i że mu
już nudno od
tych oracyj i uniwersałów.
— Mości cześniku dobrodzieju — ozwał się w jednej pauzie, kiedy
szlachcic
płynąwszy już blisko godziny in flumine orationis nareście tchu nieco
łapał —
już tego Waćpan nie usprawiedliwisz ani przed tą kochaną ojczyzną
naszą ani
wobec potomności, że mogąc być ozdobą sejmów i luminarzem
polityki, światło pod
korzec chowasz....
Pan Cześnik aż drgnął na samą myśl, aby temi piorunami, które
zamknął


background image

w cielęcej oprawie, miał strzelać kiedy publicznie, i aż zatrzasnął
księgę; ale
się pomiarkował i niechcąc zdradzić się z malenkością serca, rzekł
poważnie:
— A co ja szlachetką biedny, chudzina domator, sprawię, chociaż jak
powiadasz,
byłoby z czego pokaźnie perorować? Dziś prawda nic, siła grunt. A
gdyby Minerwa
sama mieszkała w zapadłym powiecie i nie miała swoich kozaków i
dragonji, ani
asystencyi cudzoziemskiego wojska, tedy ktoby jej słuchał? Trybunał
z dekretem,
Radziwiłł z muszkietem! Ale posteritas to uzna; ta księga to
najdroższy skarb
mój, to honor i splendor cały mego domu i mego imienia; kiedyś
czytać będą i nie
powiedzą, że w tych ciężkich czasach publicznych nieszczęść nie było
człeka
cnotliwego ducha i serdecznego ferworu dla ojczyzny! I racz to
Waćpan za pewność
mieć sobie, że kiedyś i pana stolnika litewskiego



i księcia podkanclerzego i imperatorowej rossyjskiej nie stanie, a
Ortyński żyć
będzie i jako redivivus chodzić między bracią szlachtą! Synów nie
mam, ale wnuka
Bóg da, może się doczekam a wtedy na krzyżmo tę księgę weźmie od
dziadka.
Petyhorżec westchnął tęsknie i pomyślał w duszy, jakby on chętnie tę
radość panu
cześnikowi przyspieszył i spadkobiercę tej księdze assekurował — a
p. Ortyński
wziął to westchnienie za znak admiracyi i począł czytać znowu jakiś
remanifest
na manifest. Na szczęście Kryszpina były między temi oracyami,
uniwersałami i

background image

manifestami także satyry i libelle, które stary Cześnik bardzo sprytnie
i z
wielkim jowializmem układał.
Inter alia były tam paszkwile, jeden na króla, czyli jak go pan
Ortyński
statecznie nazywał, na pana stolnika litewskiego, drugi na potężną
aliantkę,



imperatorową. Oba te wiersze tak ucieszne były w koncepcie, takie
wesołe a
uszczypliwe zawierały jovialitates, takie mnogie tam były salse dicta,
że się
wielce Petyhorcowi podobały, i racyę w tem miał, bo ja, którym je
później
czytał, przyznać to muszę, że choć siła wielka takich satyr i wierszy
wonczas po
Polsce obiegała, mało między niemi było, coby z temi mogły wejść w
słuszny
paragon. Kiedyś je wam wyrecytuję, bo na pamięć je umiem, jak o
tych rzeczach
osobno opowiadać będę, bo i to materya ciekawa, ale teraz to do
rzeczy nie
należy.
— Mości cześniku dobrodzieju — zawołał Petyhorzec,
wysłuchawszy oba paszkwile —
jako o łaskę Waszmości proszę, daj mi zrobić kopię z tych
arcyprzednich wierszy.
Cześnik przestraszony z trzaskiem zamknął księgę.



— A to na co ? — zapytał patrząc z wielkiem niedowierzaniem w
oczy Kryszpinowi.
Ale oczy Petyhorca tak niewinnie i szczerze się śmiały, że Pan
Ortyński już z
spokojniejszem sercem czekał odpowiedzi.

background image

— Na co? A jakże możesz tak pytać, Mości cześniku dobrodzieju! —
wołał
Petyhorzec. — Ależ to trzeba w świat puścić, między dobrych
towarzyszy! A Cóżbym
ja był dał, gdybym to miał, będąc jeszcze na dworze księcia
wojewody
wileńskiego? Kiedy się dostanę między swoich, a mam nadzieję, że
rychło widzieć
się będę w konfederackim obozie, tedy to będzie pociecha!
Pan Ortyński zamyślił się chwilę i rzekł:
— A nie zdradzisz mnie Waćpan?
— Jakże to miałbym zdradzić Waszmości ?



— Nie powiesz nikomu, że to mego konceptu i autorstwa satyry?
— Jeśli wola taka Cześnika jegomości, to nie powiem nikomu.
— Dajesz na to verbum nobile?
— Verbum nobile i parol kawalerski, jakem szlachcic i towarzysz
poważnego
znaku!
— Przysięgasz ?
— Przysięgam! — odpowiedział Kryszpin, ale już zdziwiony
spoglądając na
Cześnika.
I z was może niejeden będzie to sobie miał w wielkiem podziwieniu,
że szlachcic
zacny w wolnej Rzeczypospolitej, gdzie język miary nie znał, a słowo
kresu
zuchwałości, tak srodze się bał persekucyi. Owoż raz, jak już z góry
napomniałem, pan Cześnik Ortyński był z natury swojej bardzo
lękliwego serca i z
tego już w powiecie całym dobrze go znano, a powtóre, działy się w
tym


background image

czasie rzeczy, które i śmiałego przezorności nauczyć a bojaźliwego
srodze
zastraszyć mogły. Nigdzie nie tak łatwo
o srogą opressyę jak w spółeczeństwie, które swawola i niesforność
wyważą z
karbów ładu i prawa, i gdzie prawo to wtedy tylko ma racyę, kiedy i
siłę ma.
Swawola z gwałtem parą chodzą, a gdzie pierwsza rozumną wolność,
drugi
sprawiedliwą władzę zastępuje, tam przy ladajakiej kolizyi politycznej
i
wybujaniu passyj cały kraj staje się magnum latrocinium. Gdzie
wszystko wolno,
tam
i gwałt pozwolony. Tak się było rozprzęgło wszystko w Rzpltej za
owych
opłakanych czasów moich, a do tego przybyły jeszcze takie
zawichrzenia i srogie
rozterki domowe, że było to niemal ustawiczne bellum omnium contra
omnes.
Wszędy to pono dobra reguła: na kondle deptaj, z brytany nie graj —
ale



w tych czasach, o których mówie, u nas była przykazaniem. Nigdy też
owa
okrzyczana wolność i równość szlachecka nie była bardziej podana w
śmiech i
ludibrium, niż wtedy. Prepotencya poczynała sobie sromotnie, każdy
następywał na
łeb adwersarzowi i usiłował go pogrążyć do ostatka. A co mówić
wiele na exkuzę
biednego pana Ortyńskiego, jeśli miał od siebie o dwie mile garnizon
rossyjski i
generała Kreczetnikowa, o kilka mil pana Xawerego Branickiego,
trochę dalej jaką

background image

chorągiew konfederacką — a tak trzymaj z kim chcesz, zawsze
oberwiesz, jeśli
cicho nie będziesz siedział.
Albo to poczciwy pan Cześnik zwinogrodzki nie słyszał, jak i wielkie
brytany
przepędzano, kiedy jeszcze większe na nie poszczuto, albo nie
wiedział, jak
srogi odwet brali książęta Czartoryscy na księciu Karolu Radziwille,



albo nie patrzył na rozbitków wojsk hetmana Branickiego, kiedy
ścigany mizernie
uchodził ku Węgrom, alboż nie słyszał o porwaniu senatorów,
biskupów i magnatów?
Kiedy ani karmazyn ani fiolety nie były bezpieczne, co dopiero gadać
o
szaraczku? "Śmiałków psy gryzą" — wziął sobie za dewizę pan
Cześnik — i bał się
bardzo, bał się okrutnie, a to jedno wolno mu było.
Po tem, co się tu rzekło, mniej wam może będzie dziwno, że pan
Ortyński pozwolił
Kryszpinowi na kopię obu satyr politycznych tylko anonimiter,
podjuramentem i w
największej tajemnicy. Petyhorzec admiracyą tą swoją jeszcze
bardziej wziął za
serce pana Cześnika, a kiedy nazajutrz na imieniny zjechało się trochę
sąsiadów,
już go pan Ortyński jakby starego przyjaciela z wielkiemi pochwałami
wszystkim
prezentował. O tej zabawie nie będę już mówił — dość na



tem, że Petyhorzec wszystkich ucieszył i wszystkich mocno
ukontentował swoją
kawalerską grzecznością, wesołą swadą, śpiewem i przeróżnemi
konceptami.

background image

Jednemu tylko mruczno jakoś było i krzyw się patrzył na towarzysza,
a był to pan
podsędek Omęta, sąsiad pana Ortyńskiego, podstarzały już wdowiec
bezdzietny, o
którym wam już wspominałem, jako go fama robiła konkurentem o
śliczną rączkę
panny cześnikównej. Ten pan Omęta mały był, łysy i przysadzistej
pozytury,
zalotny wielce, ale w tych niewczesnych już zalotach śmieszny —
jakoż dworowały
zeń kobiety, a już najbardziej panna Marcybella, której też nigdy
wyraźnie
deklarować się nie śmiał, tylko oczki bure po desperacku zawracał i z
wielkiego
afektu żałośnie wzdychał. Ale wiedział niecnota, że innych przeczeka
i czekaniem
cierpliwem ją weźmie, bo ojciec rad mu był



i w znacznej go miał estymie, raz dlatego, że podsędek bogaty był a
skąpy, a do
takich ludzi Cześnik miał już wrodzoną inklinacyę, secundo, że
podsędek, ongi
palestrant, dobry był jurysta, i chętnie cześnikowi w każdej sprawie
patronował,
nic za to nie biorąc, bo wiedział, że jak dobrze pójdzie, to mu jego
fatygę
Cześnikówna i jej posag z sowitym okładem zapłacą. Ten tedy Omęta
markotny był
bardzo, że Petyhorzec tak się do panny podsadza, a ona tak
wdzięcznie to
przyjmuje i tak mile nań patrzy. Nie mógł nawet przenieść po sobie,
aby Cześnika
z przekąsem nie zapytać na boku:
— Jak to Waszmość nazwałeś tego... tego pętelkę ? — a trzeba
wiedzieć, że tak

background image

żartem zwano Petyhorców, bo srebrną pętlicę nosili na prawem
ramieniu u koleta.



— Rafał Kryszpin, własnego herbu, szlachcic litewski, towarzysz
poważnego
znaku.
— Hm... Kryszpin, Kryszpin... jakoś mi to nie po szlachecku sonat...
Kto wie,
co zacz ten ptaszek i czyj towarzysz; już to najpewniej bardzo
lekkiego znaku...
Teraz to się tego autoramentu kawalerów tyle kręci wszędy... hm...
hm...
— Ale mówię Waści panie podsędku — bronił się pan Cześnik —
dobry szlachcic, z
piękną parentelą, brałem go dobrze na kofessatę. Choć nie od
rzymskich
Crispinusów pochodzi, jak to sam śmiejąc się mówi, to zato w rodzie
senator na
senatorze. Jeden z ich familii był wojewodą witebskim, jeden
biskupem żmudzkim,
kilku było kasztelanami, jego stryj jest cywunem wileńskim, a
kolligacya także
nie szpetna: z Wołłowiczami, Denhoffami, Chrepto-



wieżami... A zresztą jutro rano jedzie, zapewne na wieczne
niewidzenie.
Ostatnie słowa uspokoiły trochę pana Omętę, ale skrzywił przecie
nosem, zrobił
instygatorską minę i machnął ręką, jakby on temu wszystkiemu nie
wierzył, bo co
sam wie, to wie, i na jego wyjdzie w końcu.
Po żwawej zabawie co bliżsi goście rozjechali się do domu, a dalszych
na noc pan

background image

Cześnik zatrzymał, zaś pana podsędka także, choć najbliższy sąsiad
był, bo go
Cześnik za przyjaciela domu uważał. Wszyscy też do snu się pokładli
i rychło
pewno posnęli, tylko dwoje nie spało w cześnikowskim dworze:
panna Marcybella w
swoim panieńskim pokoiku i Petyhorzec w alkierzu, gdzie już jako
nieboszczyk był
spoczywał. Panna Cześnikówna sama nie wiedziała, czemu zasnąć nie
mogła, ale
dziwno jej było, że co zamknie oczy, to staje przed nią



uprzykrzony Petyhorzec i ani go pacierzem odpędzić, Kryszpin zato
wiedział
dobrze, czemu sen od niego stroni, ale tem markotniejsze miał myśli.
Podobała mu
się Cześnikówna, to mało powiedzieć; czuł w duszy jakiś głębszy
sentyment niż
płoche podobanie, poznał, że to naprawdę affekt serdeczny, rzetelny i
przemożny.
Wiedział, że ta miłość jest bez żadnych speransów, bo pan Cześnik,
jak słyszał,
szlachcic bardzo zapaśny, nie da jedynaczki przewoźnemu
żołnierzowi, bez
ustalonej kondycyi i bez fortuny. Gdyby to było dawniej, przed
radziwiłłowską i
konfederacką ruchawką, co innego; stary Kryszpin mógł wtedy
jeszcze i los syna
przystojnie ufiksować i sobie jeszcze sporo zostawić — ale teraz,
kiedy ojciec
wehemencyą zwycięzkich przeciwników zrujnowany i wszystko, co
miał przedtem, pod
kondemnatą było — jak tu teraz kusić się o rękę


background image

cześnikównej? Piękny mi konkurent, ze śniegu zgarnięty, który nic nie
posiada
oprócz szkapy kozackiej, szabli i kilku dukatów na drogę do Litwy!
Po takich
refleksyach prawie kontent był, że jutro wyjeżdża i że choćby chciał,
w żaden
sposób zostać nie może dłużej, bo z okazyi, która mu się trafiała,
najdalej
pojutrze korzystać musiał, a później już chyba na swoim kozackim
koniu odbywaćby
mu przyszło podróż na Litwę.

* * *



IV.

Nazajutrz po śniadaniu miał Petyhorzec pożegnać dom pana Cześnika.
Smutno mu
było i bardzo rzewno na sercu, to też przy śniadaniu nie dał się wiele
molestować przez gospodarza, ale już sam do kielicha się rwał,
szukając w starym
węgrzynie osłody i pocieszenia w tej serdecznej melancholji. Nie
chciał się dać
poznać z swoim smutkiem; przeciwnie udawał ochotę, ale przy
gęstych wiwatach
udawanie to niebawem na seryo przeszło w taką desperacką wesołość
i swawolę, że
pono nigdy go



nikt nie widział w takiej szalonej pustocie. Trząsł żarciki i przeróżne
śmieszne
koncepty jakby z rękawa, wznosił wiwaty, jeden ucieszniejszy niż
drugi,

background image

opowiadał zabawne fraszki i dykteryjki, choć zawsze z przystojnością
wielką,
prawił bombasty i makarony, śpiewał to rzewne to hulackie
piosneczki — a nagle
jakby fajerwerk zgasł, wstrząsł się, szablę przypasał i zawołał:
— A teraz jadę!...
I począł żegnać Cześnika i kompanię, a pannie Marcybelli nizko się
zdala skłonił
i przeciągłe spojrzenie w nią utkwił, takie przeciągłe i takie
przenikliwe,
jakby jej wdzięczny konterfekt chciał w oko wrazić a z oka żywcem
przenieść do
duszy... Panna Marcybella oblała się szkarłatem, ale pierwszy raz ze
śmiałością
przedtem niepraktykowaną wytrzymała wejrzenie Petyhorca i dopiero
po chwili,
jakby się ocknęła, spuściła wsty-



dliwie czarne rzęsy, a towarzyszowi się zdało, że pobladła..
— Już muszę jechać! — zawołał powtórnie Petyhorzec, jakby sam
sobie rozkazywał
i wydarł się gwałtem cześnikowi, po którym już znać było, że więcej,
niż zdrowo
było, solennizował kielichem własne imieniny, bo w niewidzianej był
wesołości i
fantazyi.
Cześnik, który oburącz trzymał był Petyhorca, musiał go puścić, ale
zaproponował
całej kompanji, aby z kielichami dała kondukt nieboszczykowi.
Wyszli tedy
wszyscy na ganek, jak kto stał, bo choć to zimą było, dzień był
słoneczny i
ciepły — a Cześnik z okrutnym szklanym puharem na czele. Przed
gankiem stała już
szkapa kozacka, na którą z złośliwym uśmiechem patrzył pan
podsędek Omęta; on

background image

też jeden w tej serdecznej sympatyi dla Petyhorca i w tem szumnem
pożegnaniu
udziału nie brał.



Petyhorzec wspiął się lekko i z prawdziwie kawalerską gracyą na
konia; a tak
nawet ta mizerna szkapa kozacka, czując kogo niesie, wypiękniała i
łeb
szlachetnie podniosła.
— Stój! Stój! Strzemiennego! — zawołał pan Cześnik. — Nie
puścimy Waćpana bez
wiwatu! Na waletę! Strzemiennego !
Petyhorzec pić nie chciał; czuł dobrze, że już tych wiwatów na trzy
zbytki miał,
a w domu Cześnika zostać nie mógł, choćby pewnie był został z
serdeczną ochotą,
gdyby w fortunniejszych czasach i w mniej krytycznych
okkurencyach zawitał był
pod tę strzechę.
— Jak Waszmość pana weneruję — sumitował się — tak nie mogę,
Mości cześniku!
— Strzemiennego! Na waletę! — wołał p. Ortyński, chwytając za
cugle konia. —
Nie puszczę Waćpana!



— Do razu sztuka — mówi Petyhorzec — a jak znowu zostanę po
drodze gdzieś na
polu, co będzie?
— Nie było ci nic za pierwszym razem, nie zjedzą cię wilcy i za
drugim !
Cała kompania stała na ganku i patrzyła ze śmiechem, jak już dobrze
podochocony
Cześnik certował się z towarzyszem. Kryszpin powiódł okiem po
całem gronie,

background image

jakby do sukkursu wzywał przeciw tej wehemencyi cześnika, i oko
jego odkryło w
tyle za gośćmi, na progu, nadobną pannę cześnikównę. Jakby mu jakiś
dobry
koncept zaświtał nagle w głowie, zwrócił się w siodle i rzekł:
— Tandem dobrze, Mości cześniku, ale pod kapitalną kondycyą!
— Furda wszelkie kondycye, ale wypić Waćpan musisz! — woła
Cześnik.
— Wypiję, ale na parol kawalerski — rzecze na to Petyhorzec —
tylko



wtedy, jeźli.... jeźli panna Marcybella przepije do mnie
strzemiennego:
— Marcyś! — zawołał rozochocony p. Ortyński — przepij do pana
Kryszpina!
Wszyscy zwrócili się do panny Marcybelli, a Cześnikówna z mocnym
rumieńcem na
liczku, ale śmiało i rezolutnie wysunęła się naprzód, wzięła od ojca
ową srogą
szklanicę i podnosząc do góry, umaczała różane usta w winie. Potem
cała
spłoniona, ale z wdzięcznym uśmiechem podała kielich Petyhorcowi.
Kryszpinowi
oczy się zapaliły żywym płomieniem, podniósł się w siodle, zdjął
kołpaczek z
głowy, odebrał z rąk cześnikównej kielich i wychylił go jednym
potężnym haustem
do dna.
— Wiwat Litwa! Wiwat znak petyhorski! — zawołała cała kompania
na ganku.
Petyhorzec nic nie mówiąc, wydobył prawą ręką z olstra pistolet, lewą
usta-


background image

wił próżny puhar na łbie koniowi, który ani uchem ruszył, jakby
przeczuwał i
respektował wolę pana — a wymierzywszy, dał ognia do puhara.
Szkło prysnęło w
drobne kawałki, a szkapa kozacka łbem tylko zlekka potrząsła.
— Ego ultimus! — zawołał solennie Petyhorzec. — Aby niczyje usta
nie tknęły
się już puhara, z którego piła do mnie Jejmość panna Cześnikówna!
Podobał się ten koncept kawalerski kompanii bardzo — a Kryszpin w
tejże chwili
zeskoczył z konia i przystępując obcesem do Cześnika, rzucił kołpak
na ziemię,
ścisnął kolana starego i w takie ozwał się słowa:
— Mości cześniku dobrodzieju, panie a panie mój, wielce szanowny
a sercu miły!
Nie jestem praktyk filozofów pogańskich ani swada cycerońska nie
wybrała sobie
za górnolotny puzon mojego żołnierskiego języka. Ale nie potrzeba
tego



demonstrować mądremi dictami starych filozofów, bo ani Platon ani
Katon, ani
Boecyusz ani Lukrecyusz nie negują tego, że raz tylko człek się rodzi i
raz
tylko umiera! Tymczasem owo masz tu Waszmość dobrodziej przed
sobą excepcyą
rzadką i wielce osobliwą, stoi przed Tobą Mości cześniku człek
pokorny, który
już jakoby dwa razy się urodził, i raz już umarł był, a drugi raz
niezawodnie
umrze. Tym człowiekiem ja jestem, najniższy pachołek Waszmości,
Rafał własnego
klejnotu Kryszpin, towarzysz . sowity petyhorskiej chorągwi Jego
Królewskiej
Mości Królewicza Xawiera! Alboż z szczególnej łaskawości i wielce
szlachetnej

background image

kommizeracyi Waszmość Pana mego nie obudziłem się do życia jako
on sławny
Piotrowin, w chwili kiedy Boreasze spiewać mi miały De profundis, a
wilcy srogie
bestye, dzwonić zębami na żałobne żegnanie tego świata? Owo



tedy dwóch ojców mam; jeden pan rodzic mój po krwi, który na
Litwie siedzi,
drugi po samarytańskiem miłosierdziu i sercu, a temu teraz z
serdecznym affektem
wdzięcznej weneracyi kolana ściskam i całuję!
Tu Petyhorzec ścisnął kolana pana Ortyńskiego i tak mówił dalej:
— A kiedy tak cudowna Opatrzność zrządziła, że mi Waszmość
dobrodziej drugim
ojcem się stałeś, tedy niechaj to ojcowstwo zdwoi się w tytule i
najsłodszym
zapieczętuje się aktem, a mnie aż do ostatniego tchnienia duszy do
tego domu i
do serca Waszmości przykowa — a tak mnie za syna swego miej i
jako zięciu
Twojemu błogosław!
Nikt się takiej deklaracyi nie spodziewał i wszyscy też za nowy
zabawny żart ją
sobie mając, poczęli śmiać się i wołać na Cześnika:



— Przyjmij, przyjmij Waszmość i błogosław!
Pan Ortyński nie inaczej także oracyę tę zrozumiał, a że dobrze był
animowany
trunkiem, tedy bez żadnego wahania obu dłoniami głowę Petyhorca
ścisnął, w czoło
go ucałował i rzekł:
— Przyjmuję, przyjmuję! Petyhorzec porwał się na równe nogi,
poskoczył ku
pannie Marcybelli i klękając zawołał:

background image

— Nie ma tak zuchwałego na świecie pachołka jak serce, moja Mości
panno
cześnikówno, i nie ma takiej szalonej imprezy, którejby się nie ważyło
— a cóż
dopiero, kiedy mu takie łaskawe słowa, jak pana Cześnika
dobrodzieja, dodadzą
jeszcze alimentu! Tedy ono na hazard wielki się rzuca, w ogień idzie,
po srogą
alternatywę sięga, pod miecz samo się kładzie, i wyrok u wielkiego
zaiste
trybunału na siebie prowokuje, choć wie,



ie dwie tylko sentencye mogą być ferowane, a trzeciej już nie masz
pośredniej: —
śmierć albo życie, słodka szczęśliwość albo ostatnia gorżkość
desperacyi! Oto
mnie Waćpanna widzisz w tej ciężkiej i udręczonej alternatywie —
miecz masz w
rączce i łaskę, szczęście i potępienie — czekam struchlały wyroku, a
innego
patrona nie mam, oprócz najczulszych sentymentów i
najstateczniejszej inklinacyi
serca mego! Niechaj padną kości, niech się rezolwuja losy moje,
niechaj słyszę,
czy za wolą ojca serce Waćpanny, i czy przyjmujesz mnie za
wiernego sługę i
dozgonnego towarzysza swego!
Wszyscy obrócili się ku pannie Marcybelli z admiracyą takiej
osobliwej sceny i z
ciekawością wielką, jak się też Cześnikówna z takiej kłopotliwej
okkurencyi
wywinie. Ale panna Marcybella, choć cała w ognistych rumieńcach,
żadnej
nieśmiałości lub konfuzyi poznać po sobie

background image


nie dała, a łagodząc determinacyę swoją pół wstydliwym pół
szczęśliwym
uśmiechem, podała rękę Petyhorcowi i ozwała się wyrazistym,
mocnym głosem:
— Za wolą pana ojca mego i serca Waćpana, jeśli nie fałszywe,
przyjmuję!
— Wiwat Cześnikówna! Wiwat młoda para! — zawołała cała
kompania, jednego pana
Omętę wyjąwszy, który aż pożółkł od gniewu i zazdrości, a wąs
kręcąc, coś
mruczał niezrozumiale.
— A teraz zostanę ! — zawołał z serdeczną fantazyą Kryszpin, a
przyciskając do
ust rączkę panny Marcybelli i podając jej kawalerskim giestem ramię,
z ganku do
komnat zawrócił.
Za jego przykładem poszli wszyscy, a kiedy zaczęto na pół seryo, na
pół
żartobliwie winszować parze tak niespodziewanie na strzemiennem
zdeklarowanej,
pan Omęta nie mógł już wytrzymać



i chwytając za ramię pana Ortyńskiego, tak mówi do niego:
— Jakto! I Waszmość pozwalasz na to, i Waszmość patrzysz na to
spokojnie!
Pan Cześnik, któremu już także nieco się opacznie wydała ta scena,
tak że w
końcu osłupiały patrzał na wszystko, jak na jakie theatrum
mięsopustne, rzecze z
nieszczerym śmiechem:
— Toż to żart, kochany podsędku dobrodzieju, żart zwyczajny, a udał
się bardzo,
bo całą kompanię zabawił.
Podsędek w tej chwili popatrzył w stronę, w której byli Petyhorzec i
Mar

background image

cybella, i widzi, jak się niecnota towarzysz do panny przysadził, jak za
rączkę
zalotnie ją trzyma i coś słodkiego bardzo szepce, a panna tylko się
rumieni i
ślicznie uśmiecha, a czasem z pod spuszczonych rzęs tak oczkiem na
szczęśliwego
Kryszpina strzeli, że aż. wyskocz ze skóry!



— Ależ cześniku — woła podsędek — on to na seryo bierze, dalipan
na seryo!
— Imaginacya! — rzecze na to pan Ortyński, ale sam uważa, że
Kryszpin tak mówi
z Marcysią, jakby rzetelnie byli już po słowie.
Zdjął go lęk i stracił kontenans, bo nie wiedział, jakby to gładko i
delikatnie,
bez niczyjej obrazy, położyć koniec temu żartowi, który go tak przed
chwilą
jeszcze ucieszył. Zbliża się tedy powoli ku Petyhorcowi i córce, i
poszukawszy
konceptu, mówi:
— Nie ładnie to przecie, Mości towarzyszu, żeś Waćpan nie szczery
był ze
mną.... Przysięgałeś się Waćpan na wszystko, że musisz zaraz jechać,
że okazya
na Litwę czekać nie może, tymczasem owo pokazała się prawda, że
nic pilnego nie
było....



— Jak Waszmości kocham i weneruję — rzecze na to Kryszpin —
tak mi w drogę czas
było i chwili bawić już nie mogłem. Ale gdy taki niespodziewany i
nad wyrażenie
szczęśliwy zaszedł impedyment, tedy mi mój ojciec łacno wybaczy, a
jak srogi

background image

będzie, to mi panna Marcybella w potężny przyjdzie sukkurs...
— A o jakim to impedymencie Waćpan mówisz? — pyta pan
Ortyński trochę niepewnym
głosem.
— O tym, co właśnie zaszedł przed chwilą za osobliwą łaską i wolą
Twoją, Mości
cześniku, i panny Marcybelli.
— To.... to.... — jąka się Cześnik, srodze zakłopotany — to Waćpan
to na seryo
bierze?
— Jakto, czy na seryo? — zawoła żywo Petyhorzec — a jakąż to
opinię o mnie
masz, Mości cześniku, abym ja takich żartów sobie pozwalał i taki so-



lenny moment życia mego miał sobie za krotochwilę!
— A ja, panie towarzyszu — mówi Cześnik zupełnie już trzeźwy —
ja właśnie to
wszystko za żart biorę....
— Jakto ? — żwawo natarł Petyhorzec — i swoje słowo ?...
— I moje słowo! Chyba Waćpan i teraz jeszcze chcesz ten żart
kontynuować; a to
Waćpanu powiem, że przeciw wszelkiej regule, bo żart niech bywa
krótki, kiedy
się ma podobać.... Marcyś — dodał, spozierając poważnie na córkę —
i ty
poświadcz to panu Kryszpinowi!
Petyhorzec popatrzył bystro i przeciągle na cześnikównę; panna
pobladła nagle,
spuściła oczy i nic nie rzekła.
— Tedy niech to Waćpan słyszy z ust Marcybelli, jeśli ci tego trzeba
— mówi
stary już w passyi.... Marcyś!
Panna Marcybella ciągle milczała.


background image

— Panno cześnikówno — odzywa się teraz do niej Petyhorzec — i ja
pokornie
proszę o odpowiedź, czy to na żart było, czy seryo?
Panna Marcybella powstała, spoglądnęła z determinacyą na ojca i
odpowiedziała
głośno:
— Na seryo.
Zrobiła się cisza w pokoju, żeby mak siał, a pan Ortyński stał chwilę
skamieniały; usta mu drżały od passyi i słowa jednego wyrzec nie
mógł.
— Na seryo! Na seryo! — zawołał nareście. — Nauczę ja cię
mospanno myśleć o
takich rzeczach na seryo ! Idź mi natychmiast do swego pokoju i gotuj
sobie
węzełek; jutro zawiozę waćpannę do panien Benedyktynek do
Lwowa, a takie ci tam
podyktuję rekollekcye, że aspannie wyklaruje się należycie, jak to
czasem żarty
na płaczu się kończą! A Waćpan fora z mojego domu !



— To i pojadę — odpowiada na to przez łzy, ale z śmiałą
determinacyą panna
Marcybella — pojadę i choćby nie wrócę, bo wolę nawet obłóczyny
niż ślub z kim
innym a nie z p. Kryszpinem, któremu dałam słowo!
Ale tu już koniec był sile i odwadze biednej panienki; ledwie słów
tych
domówiła, zaniosła się wielkim płaczem i z rzewnem szlochaniem
wybiegła z
pokoju.
Staremu niedobrze się zrobiło: na taką desperacyę córki nie był
przygotowany;
zmiękł od razu widząc ukochaną dzieweczkę swoją całą we łzach i
srogiej żałości.
— Marcyś! Marcyś! — zawołał już łagodniejszym głosem, i gdyby
go wstyd nie

background image

było, byłby za nią pobiegł do izdebki.
— Mości cześniku dobrodzieju! — zawołał teraz Kryszpin żwawo i z
rezolucyą. —
Nikt z żadnego Kryszpina nie



stroił sobie jeszcze żartów, a i Waszmość nie będziesz! Nie wydam na
szyderstwo
moich affektów czystych i serdecznych, a Waćpan nie litujesz się krwi
własnej,
jeżeli krotochwilę czynisz z sentymentów i słowa własnego dziecka!
A chociaż ja
tu między wami tylko przewoźny z cudzych stron szlachcic jestem,
sam przecie
mego prawa poszukam i przyjaciół sobie znajdę! To rzekłszy z
marsem i mężną
determinacyą, Kryszpin impetem z izby wybiegł i do alkierza
pospieszył, aby
burkę i szabelkę wziąć, którą przed chwilą po onej deklaracyi
pacholikowi był
oddał. I owo jaka dziwna rzecz; przed momentem, kiedy deklaracyą
ojcu i pannie
czynił, sam tego za poważną imprezę nie brał, a szedł tylko za
obcesowym głosem
młodej fantazyi i nieco przebranej swawoli, ale kiedy rzecz tak
niespodzianie
się zmieniła, że panna naprawdę obligować się decydowała,



i statecznie trwała przy słowie, tedy ta odważna stateczność
cześnikównej taką
mocną nań wywarła impressyę, że co sam za żart miał, teraz za
nieodmienną
rezolucyę losów, a co większa rzecz jest, za widoczną wolę Bożą
poczytał. A

background image

kiedy tak Pan Bóg chce, kiedy tak Cześnikówna chce, i on sam rad
takiemu losowi
— czemu p. Ortyński chciećby nie miał, a jeśli nie chce, czemu się
ukorzyć nie
ma przed zrządzeniem losu i przed siłą prawego sentymentu ?
Przeciem ja
szlachcic — myślał sobie Kryszpin — i to lepszy od p. Ortyńskiego, a
że on
bogatszy, tedy ja nie o skrzynkę jego, ale o pannę proszę, a na Litwie
jeszcze
żaden z Kryszpinów nie zginął. I przypomniała mu się opowieść ojca,
że w ziemi
gostyńskiej podobny właśnie zdarzył się wypadek, jako pewien pan
Sołłohub, pod
regimentem dragonji litewskiej oficer, w domu pana Szamowskiego,
gdzie na
eksakcyi



przebywał, tak samo deklaracyą pannie uczynił i tak samo jocose
przyjęty, potem
na wywrót to wziął, a weksą i molestacyą, proźbą i groźbą, swadą i
zwadą w
ostatku przecie wymógł, że i ojciec się zgodził i panna z nim na
kobierzec
ślubny poszła. Mógł tamten, potrafię i ja! Zobaczymy!

* * *



V.

Tymczasem p. Ortyński z wielką konsternacyą padł na krzesło i
bezradny siedział,
nic nie mówiąc. Ciężki to był casus i trudna alternatywa; córki żal,
towarzysza

background image

strach; termin i śmieszny i trudny; rób co chcesz, a tak zawżdy ktoś na
ciebie
płakać albo ktoś z ciebie śmiać się będzie. A tu jakby na to, niektórzy
z
kompanii, a już najbardziej kobiety, które zawsze za młodymi i po
serdecznej
stronie stawać rade, poczną mu perswadować i różne refleksyę czynić.



— A nie bądź Waszmość tak zawzięty, a lituj się panienki swojej!
Tak już snać
było sądzono, i Bóg" sam tego chciał, bo jakożby coś tak
arcyrzadkiego i
osobliwego bez jego palca złożyć się mogło ?
— Towarzysz słuszny szlachcic, człek bardzo przyzwoity — mówili
drudzy — z
dobrego domu, z uczciwej kondycyi... to i czemu gwałtem rwać, aby
wszystko na
głowę i Waszmości i dziecku pękało — czy nie lepiej poczekać a
przekonać się,
jako rzeczy stoją ? Pokaże się, że Petyhorzec ladaco, to sam ucieknie,
a pokaże
się, że stateczny szlachcic, to ty go trzymaj, aby nie uciekł, bo i jak
Waszmość
córce wyperswadujesz, kiedy go kocha?
Cześnik słuchał, a im więcej słuchał, tem bardziej miękł, tem skorszy
się czuł
do akceptowania tego, co się stało. Uważał to dobrze pan podsędek
Omęta, a
widząc, że naprawdę periculum in mora,



umyślił staremu na odsiecz iść a sobie na rezerwę, bo strasznie się bał,
aby mu
ten niecnota Petyhorzec za taką słabością ojca nie wziął panny z pod
nosa.

background image

Umyślił tedy uderzyć w najsłabszą stronę Cześnika, uczynić w nim
polityczny
wstręt do Kryszpina, a wiedział przecie dobrze, że stary w takich
razach bywał
zawzięty i mocno passyonowany. Idzie tedy pan Omęta do Cześnika, i
biorąc go pod
ramię, prowadzi na stronę.
— Przestrzegałem Waszmości — mówi — ale daremnie; owo jakie z
tego są
konsekwencye! Ale bądź kontent, Mości cześniku, że i na taki koniec
przyszło, i
kiedyś mu już z domu iść kazał, tedy patrz, aby go wcześnie
wyforowano za bramę.
Nie chciałem ci tego mówić, ale teraz, kiedy ten przybłęda na takie
niesłychane
zuchwalstwo się waży, to ci powiem. To szelma jest



ostatni i infamis; wątpienia nie masz, że konfident Branickiego i
Kreczetnikowa!
Cześnik zachwiał się na nogach i pobladł cały.
— Konfident... Branickiego... Kreczetnikowa.. Konfident powiadasz!
— wyjąkał z
niemałym trudem i wypatrzył się przestraszonym wzrokiem na
podsędka.
— I to assekuruję Waszmości, że konfident i delator wierutny —
ciągnął pan
podsędek, mocno ukontentowany, że tak bierze jak ciasto szlachcica.
— W sekrecie
to Waszmości powiadam, bo teraz takie już czasy nieszczęśliwe
nastały, że kryć
się trzeba z najświętszym patryotycznym affektem; w sekrecie to
powiadam, że
tego Kryszpina, kiedy niedawno jechać mi tam wypadło, widziałem
na własne oczy w
Satanowie, w głównej kwaterze pana Xawerego Branickiego i to w
wielkiej z

background image

regałami konfidencyi; ich mundur miał i bezustan-



nie Branicki przy boku go swoim trzymał. A kiedy wracałem,
natknąłem się na
kwaterę generała imperatorowej rossyjskiej Kreczetnikowa, którego
furwachty, jak
Waszmości wiadomo, już w Żółkwi stoją — i co widzę, mój pan
Petyhorzec znowuż u
Rossyan jak u pani matki, taki swój i taki przyjaciel ze wszystkimi!
Gdyby pan Cześnik nie trzymał się był ramienia Omęty, byłby może
padł jak długi
od srogiego przestrachu. A tak zatoczył się tylko, i czuł jak mu włosy
jeżą się
na głowie. Omęta na skutku się nie zawiódł; skutek większy był niż
doza. Pan
Ortyński szepnął tylko:
— Poganin! Jestem zgubiony! — i wyrwawszy się nagle z rąk
podsędka, wybiegł z
izby.
Strach ma wielkie oczy, jak mawiają, a nie dlatego tylko, że wszystko
większe
widzi, ale że i dużo więcej widzi niż



najbystrzejszy umysł, kiedy bezpieczny. Musiałby w innym czasie pan
Ortyński
przemedytować godzinę całą, aby to wszystko wyklarować, co mu
teraz od razu,
kupą całą, jakby obuchem obaliło się na biedną głowę. Jeżeli
Petyhorzec na
prawdę nie jest z konfederackiej partyi, ale regał i adherent rossyjskiej
interwencyi, tedy bywaj zdrów panie cześniku! Kryszpin nie
potrzebuje być
koniecznie szpiegiem, a przecie zgubi mnie i zrujnuje, skoro regał i z
generałem

background image

Kreczetnikowem w komitywie. Słuchał zdrajca z nabożeństwem
wszystkich
uniwersałów i kontr - uniwersałów, manifestów, remanifestów,
deklaracyj i
prostestów, które cześnik koncypował i spisywał fulminującem
piórem w ogromnym
swoim raptularzu, a co gorsza, zrobił sobie niecnota kopię z dwóch
satyr na
króla i imperatorową. A teraz obrażony srodze, rozżalony i zemsty
żądny, w ręku
mnie



ma, na zgubę wyda, zniszczy szlachcica z kretesem! A co wiedzieć, co
mnie za to
czeka? Najmniej jaka wygrawacya sroga, jaka wexa straszliwa,
zacięta,
nieubłagana; zakondemnują, zaszczwają, z wiatrem rozniosą dom i
fortunę! I to
najmniejsza jeszcze rzecz — gorzej będzie! Na fiolety się targają,
karmazyny
trzęsą, biskupów uwożą, hetmanów przepędzają, senatorów szlą w
Sybir, tedy jakie
ceremonie robić będą z mizernym szlachetką, co gdzieś obscurus na
powiecie
siedząc, fomentuje do rebellji, w paszkwilanta się zabawia, na króla i
imperatorową satyry koncypuje i kopiami w świat puszcza! Kryminał
laesae
Majestatis, i to dwa kryminały i dwóch majestatów obraza!
Wszystkie te myśli jak pszczoły w ulu huczały w głowie cześnika, a
jakby
wlatywały i wylatywały uszami, tak mu w tych uszach dzwoniło,
podczas gdy w oczy
jakby kto moc ćwieczków gore-


background image

jących rzucał. Jedna perspektywa straszniejszą była od drugiej.
Widział już
dworek swój otoczony przez kozaków generała Kreczetnikowa lub
dragonie pana
Branickiego, spalony i z ziemią zrównany, córkę wydaną na sromota,
siebie
zrąbanego, lub w drodze do Kaługi, wioski pokonfiskowane, dębową,
kutą skrzynkę
jego z dukatami roztrzęsioną — horrendum! Trzeba się salwować,
salwować — ale
jak?
Chwilkę stał nieruchomy, ale wnet poskoczył szybko do swojej
kancelaryi,
otworzył trzęsącą się dłonią sekretarz, wydobył ów duży foliał
zapisany, pobiegł
jakby gnany przez kogo do świetlicy, w której nikogo nie było, a
gdzie ogromny
ogień palił się w kominie, księgę oburącz do góry ujął i buch! w
płomienie ją
rzucił.... Wolałby był prawe ramię upiec w tym żarze, jak ów
Rzymianin mężny,
niżeli niszczyć całe dzieło żywota, owoc



konwikcyi swoich, świadectwo wszystkich indygnacyj
patryotycznych, przyszły
splendor imienia, który miał gorzeć jak wieczysta pochodnia na grobie
szlachcica...
Westchnął ciężko p. Ortyński, ale bał się nawet spojrzeć w płomienie,
aby nie
przyczyniać sercu srogiej żałości, i wrócił blady i wystraszony do
kompanii,
która już do odjazdu się zbierała i czekała tylko gospodarza, aby się
pożegnać.
Ale cześnik nie chciał się żegnać, jakby mu straszno było zostać w
domu samemu,

background image

prosił, aby się łaskawi sąsiedzi jeszcze chwilę zatrzymali, a sam padł
znowu na
krzesło, otrętwiały i blady, jakby z słoniowej kości był.
Naraz jakby mu jakiś nader ważny koncept na myśl przyszedł, cześnik
porwał się
na równe nogi i zawoławszy na siostrę:
— Przywiedź tu zaraz Marcysię, przywiedź Marcysię! — pobiegł do
alkie-



rza, gdzie się spodziewał zastać jeszcze Kryszpina, ale już u drzwi
jadalni go
dopadł, kiedy Petyhorzec właśnie kładł rękę na klamkę.
— Stój, zatrzymaj się Waćpan! — zawołał cześnik, i z wielkim
impetem pochwycił
oburącz przez pół Petyhorca.
Kryszpin, myśląc, że szlachcic na honor lub zdrowie jego godzi,
wyrywał się siłą
całą i szabli już macał, ale cześnik trzymał go gdyby w żelaznych
kleszczach i
wołał:
— Chodźże Waćpan ze mną! Chodźże Waćpan ze mną!
— Dokąd mam iść i czego Waszmość chcesz odemnie!
— Chodźże Waćpan ze mną! Chodź ze mną do gościnnego pokoju;
mam Waćpanu coś
powiedzieć!
Petyhorzec dał się wieść za rękę, i tak wpadli obaj między gości. Była
już w
pokoju i panna Marcybella, jeszcze



cała w wielkiem rozżaleniu i z czerwonemi od płaczu oczkami. Pan
Ortyński,
ciągnąc jedną ręką Petyhorca, zbliżył się do córki, a podając jej drugą
rękę,

background image

przyciągnął do siebie. Potem popatrzywszy raz jeszcze na Petyhorca i
Marcybellę
trochę żałosnym okiem, popasowawszy się jeszcze z sobą mały
moment, nagłym
giestem połączył ręce obojga i zawołał:
— Niech was tedy Bóg błogosławi!
Oboje młodzi jak stali w wielkiem zdumieniu, tak teraz padli
plackiem do nóg
cześnikowi, ściskając i całując mu kolana, a wszyscy przytomni nuż
cisnąć się do
starego i do młodych, nuż winszować, cieszyć się, śmiać i chwalić
niespodziewaną
rezolucyę cześnika. Jeden tylko pan Omęta stał pod ścianą jak
przykuty, i
patrzył dużemi oczyma, jakby śnił, a tak mu dobrze było, jak na
pręgierzu, i
pewnie radby był gdzieś o sto



mil być daleko od cześnika, od cześnikównej, a już najbardziej od
Kryszpina.
Ledwie Petyhorzec ochłonął z radości i zdziwienia, ledwie gorący
całunek
wycisnął na białej rączce cześnikównej, kiedy go chwyta znowu z
impetem pan
Ortyński i mówi:
— Chodź Waćpan ze mną! Musimy pogadać na osobności!
Zawlókł Kryszpina do jadalnej izby, w sam kąt go przycisnął,
żałosnym wzrokiem w
oczy spojrzał, ręce załamał, westchnął z ciężką aprehenzyą i rzecze:
— Człowieku, panie bracie, zięciu mój, nie gub mnie!
Petyhorzec spojrzał na cześnika z lękiem, bo zdało mu się, że stary
majaczyć
zaczyna w gorączce.
— Ależ Mości cześniku! — mówi, ściskając mu ręce.
— Masz już Marcybellę, weźmiesz wszystko co moje, kiedy umrę, a
nie

background image




długo czekać będziesz!... — tu cześnik żałosne rzucił spojrzenie na
płomienie w
kominie, w których już ani śladu nie było jego księgi. — Za syna cię
wziąłem;
nie gubże ojca!
— Ale na rany Boskie cześniku!... — sumituje się Petyhorzec i chce
Odbiedz, aby
kogo przywołać do pana Ortyńskiego.
— Ja w gruncie serca weneruję króla Jego Mości, a dla Najjaśniejszej
Aliantki
także z wielkim jestem respektem! Daj parol kawalerski!
— Daję, daję, cześniku kochany, ale na co, ale po co?... Jak
Waszmości szanuję
i kocham, nic z tego nie rozumiem!
— Daj parol — mówi cześnik — że ani pan Xawery Branicki, ani
generał
Kreczetnikow, ani Król Jegomość, ani Najjaśniejsza Gwarantka o
niczem się nie
dowiedzą! Daj parol, zapomnij i rzuć obie kopie do komina! Ja
Waćpanu



przebaczam, żeś mię zdradził; córkę ci dałem, choć srodze mnie
podszedłeś!...
— Ja Waszmości zdradziłem! ? — zawołał Petyhorzec — na miłość
Boską, eksplikuj
się lepiej Mości cześniku, bo nic nie odgadnę!
— Widzisz Waćpan — odpowiada żałośnie pan Ortynski — tak bez
obrazy....
wydawałeś się za konfederata, za adwersarza Króla Jego Mości i Najj.
Aliantki, a
jesteś zawzięty regał i w wielkiej konfidencyi z p. generałem
Kreczetnikowem!..

background image

— Kto to powiedział! — zawołał teraz w passyi Petyhorzec,
domacawszy się
nareście sensu.
— Pan podsędek Omęta mnie to powiedział, wszak widział cię w
Satanowie u pana
Branickiego i w kwaterze głównej p. generała Kreczetnikowa....
— Jeśli to powiedział — zawołał z furyą Petyhorzec — to jest
infamis i musi
natychmiast odszczekać i depre-



kować, kiedy nie chce, abym go na sucho płazem ubił, gadzinę!
To mówiąc Kryszpin wyrwał się cześnikowi i do gościnnego pokoju
biegł ale go p.
Ortyński gwałtem zatrzymał, czego przecie nie było potrzeba, bo pan
Omęta, jakby
przeczuwał, na co się zaniosło, chyłkiem, nieżegnając i nieżegnany,
wskoczył do
wózka i ku domowi się umykał w niemałym strachu i niemniejszej
konfuzyi...
— Więc Waćpan, mości towarzyszu, nie regał, nie wróg
skonfederowanych stanów
Najjaśniejszej Rzeczypospolitej ?
— Jak pannę Marcybellę kocham! — zawołał Petyhorzec, a pewno w
tej chwili
solenniejszego zaklęcia nie byłby znalazł. — A że prawdę świętą
mówię, panie
cześniku, tedy weź jeszcze i przeczytaj to pismo, jeśli nie wierzysz
słowom
moim.



Kryszpin dobył z zanadrza pismo i podał je panu Ortyńskiemu.
Cześnik rozwinął i
przeczytał z wielkiem ukontentowaniem. Był to ordynans dany
Kryszpinowi w missyi

background image

bardzo ważnej i sekretnej przez marszałka konfederacyi kowieńskiej,
starostę
rajgrodzkiego, pana Dominika Medekszę, z kontrasygnaturą
generalnego marszałka
litewskiego p. Brzostowskiego. Ordynans ten wielkie oddawał
pochwały żarliwości
patryotycznej Kryszpina i wspominał o znacznych i mężnych
usługach, jakie młody
ten oficer oddał już przedtem sprawie związkowej, nie salwując ani
zdrowia ani
fortuny, i za nic sobie ważąc azard własnego życia.
Pan cześnik pismo złożył, oddał, i ująwszy Petyhorca w ramiona po
ojcowsku
ucałował. Odetchnął teraz; dwa srogie brzemiona z serca mu spadły: i
ojciec i
statysta pocieszył się taką



szczęśliwą odmianą konstellacyi, wrzekomo tak niefortunnej i
niebezpiecznej. Nie
dawał córki regałowi, opressorowi wolności szlacheckiej,
przyjacielowi Rossyi,
ale towarzyszowi barskiego związku, adwersarzowi pana stolnika
litewskiego i
jego aljantki. Ale epilogus ten niespodziany i radosny zaprawny był
przecie
goryczą i serdeczną melancholią. Przypomniał się szlachcicowi jego
foliał,
rzucony w pierwszej chwili przestrachu do komina, a tak mizerny
koniec tego, co
uważał za splendor swego imienia i świadectwo swoich talentów i
cnót
republikańskich, przejął go wielkiem strapieniem i żałością. Zbliżył
się do
komina, czy choć karty jednej nie uszanował ogień okrutny, i łza się
zakręciła w

background image

oku szlachcicowi, bo obaczy! już tylko szary popiół, w którym
dogasały małe
iskierki... — Wszystko weźmiesz, co moje — rzecze cześnik z ciężką
afflikcyą do



Petyhorca — ale tego, com chciał zostawić w spuściźnie mojemu
wnukowi, jeśli
mnie nim Bog łaskawy obdarzy, w co włożyłem całą żarliwość zelosi
civis, cały
tumult sentymentów patryotycznych, wezbranych nieszczęśliwością
ojczyzny i
występkami złych obywateli, całe rozmyślanie moje nad poprawą
Najj.
Rzeczypospolitej, owo zgoła całą duszę moją i cały zacny ambit mój
szlachecki,
to już zginęło i jeno zgliszcza mizernego garść została... Spaliłem mój
raptularz!...
— Jakto! Więc Jegomość to sam wrzuciłeś raptularz do ognia! —
zawoła Petyhorzec.
— Victoria! Raptularz Waszmości cały i bez najmniejszego szwanku
jako fenix ów
cudowny z ognistej wyszedł próby, tylko skóra cielęca okopciła się
trochę od
płomieni! Kiedy przechodziłem z alkierza przez ten pokój, aby
opuścić dom ten, z
którego ustąpić scandalose mi kazano, wzrok mój czystym trafunkiem



padł na ogień w kominie i ujrzałem w nim raptularz Waszmości.
Musiał być
wrzucony dopiero przed chwilką, bo ledwie znak miał, że go
płomienie polizały,
kiedy go wydobyłem z ognia!
— Synu mój! — zawołał pan cześnik z nieopisaną radością, a nie
wiedział, kogo

background image

ma pierwej tulić do serca, Petyhorca, czy swój foliał umiłowany, czy
pannę
Marcybellę, która niespokojna i ciekawa, co też to za konferencyą się
odbywa,
nadbiegła jak na to do jadalni.
Owoż tak się skończyła ta osobliwsza przygoda JMćpana Rafała
Kryszpina, sowitego
towarzysza poważnego znaku — a na tem koniec i mojej powieści. Za
wiele już
gadał, kto wszystko powiedział, a ja wszystko powiedziałem, com
słyszał z ust
samego Petyhorca. Chyba jeszcze wesele by opisać, ale nie byłem na
weselu, bo
już wtedy chorągiew moja daleko była ode Lwowa. I Kry-



szpina już potem nigdy nie widziałem w życiu, tylko słyszałem o nim,
że po
weselu na włościach ruskich przy panu Ortyńskim został, a po śmierci
pana
cześnika zwinogrodzkiego z żoną na Litwę się przeniósł, że siła
Kryszpinków i
Kryszpiniątek ma, szczęśliwy jest i jako słuszny szlachcic, w całym
powiecie
respektowany, na własnej ziemi tam siedzi.

* * *



HOSPODARSKA GŁOWA



I.

background image

.... Z wielką żałością opuszczałem z dragonią moją Lwów w onym
pamiętnym roku
, a gdyby mi kto był powiedział, że w cztery lata po własnych śladach
tam
wrócę, zkąd żem żyw wychodził, głowy po żołniersku nie
położywszy, za wstyd
niepoczciwy sobie miałem — nigdybym temu dać wiary nie chciał....
Jaka to zaś
była ze Lwowem waleta moja, i jaki smutny marsz do Warszawy, na
innem miejscu to
się położy — tu zaś jeno napomknę, że kiedy za perswazyą pana
starosty Kickiego



i księdza arcybiskupa Sierakowskiego, a na argumenta życzliwe grafa
d'Alton,
generał - lejtnanta Cesarzowej Jej Mości rzymskiej ustąpiłem z moją
chorągwią,
miałem już w sercu determinacyę stateczną, kolet rzucić, szpadę na
zawsze
odpasać, a przy panu ojcu staruszku osiąść, po za miedzę wsi
rodzinnej stopy nie
wychylając...
Kawalerski sentyment w każdym rycerskim człowieku znajdzie
zrozumienie, a
żołnierz żołnierza najłacniej zgadnie — toż choć hardo grafowi
d'Alton się
stawiłem, obrazy do mnie nie miał, ale przeciwnie zezwolił na to,
abym garść
moich dragonów, bo już to choragwią zwać nie można było, z trąbą i
kotłem
wywiódł z miasta, honory żołnierskie biorąc jakby po uczciwej
kapitulacyi w
twierdzy.... Kiedym minął ulice miasta, w którem pięć przeszło lat to
przelotną
gościną to garnizonem spędziłem, i kiedy na trakt

background image



żółkiewski zjechałem z dragonią moją, a wieżyce lwowskie zniknęły z
widoku, i
cały gród ów staroruski w dolinie swej zatonął, jakby ziemia go nagle
zakryła,
łzy mi się z oczu puściły, a oficerya moja także od rzewności
wstrzymać się nie
mogła. Wtedy to żałością przejęty, silnie to sobie obiecałem, że
bylebym z
garstką moją w Warszawie stanął, zaraz abszyt biorę i z oną mizeryą
się
rozstanę, za jaką sobie służbę żołnierską miałem, w której siła
frasunku a mało
szczęścia, nazbyt upokorzenia a nic tryumfu nie zaznałem....
Ale owo od zamiaru do skutku taki dystans niepewny, jak od oka
lichego strzelca
do celu na tarczy. Mierz sobie i przyłóż się jako chcesz, a przecie
spudłujesz!
Ledwiem się z determinacyą moją słyszeć dał, że rangę rzucam, na
kupca nawet nie
czekając, by mi za chorągiew to dał, com na. nią sam łożyć musiał,



ledwie o tem w sztabie pogłoska była i pan szef Jego Mość to
zasłyszał — a już
mię wzięto w obroty, a kłaść mi poczęto w uszy różne perswazye i
argumenta, abym
nie czynił tego, a dalej służył Królowi Jego Mości i Rzeczypospolitej,
jako iż
rzecz nie ładna i nie po kawalersku by było, abym w onej opressyi i
ciężkiej
potrzebie tronu odbiegał, szpadę rzucał i za piec się salwował, do
fartucha pani
matki powracając.
— Pociemku Waćpan służyłeś — mówią mi — a kiedy świta, ano iść
sobie chcesz.

background image

Źle było, bo źle; najadłeś się bracie biedy i goryczy w tej mizernej
ruchawce na
krew własną, w onych nieszczęsnych podjazdach na konfederatów;
wszystko to
prawda, ale od tegoś ty i żołnierz. Pójdziesz i piskorz ci z tego będzie,
ani
wdzięczności ani rangi nie weźmiesz, a licha tam z dragona będzie



kiedy gospodarz. Zostań tylko, zobaczysz, nie będzie ci tak przykro,
jak
bywało.... I nuż tak perswadować, a w ambicyę szlachecką i
żołnierską godzić, a
w sentymenta uczciwe dla monarchy i kraju trafiać, a malować
wdzięcznie
przeróżne piękne widoki na przyszłość, że to teraz żołnierz w Rzptej
w innej już
skórze będzie, że autorament nasz górą pójdzie, że sejm o naprawę
wojska
wszelkiego żarliwie się stara, że departament wojskowy w swoje to
ręce weźmie,
aby i szarże i wysługi sprawiedliwością a nie swawolą i protekcyą
chodziły — tak
i mój zamiar stopniał jak śnieg na wiosennem słonku.... A kiedy mi w
końcu
opowiadać zaczęto, że król Jego Mość teraz zkąd może, zdolnych
oficerów ściąga,
z zagranicznych armij ich sobie werbując, a pan generał Komarzewski
nad plantami
organizacyi sił zbrojnych Rzptej pracuje, że regulamenta na modelusz
francuski



i pruski się układają, że generała Coccei umyślnie z armii króla
Frydryka

background image

powołano, aby do onego dzieła się przyczynił, że szkoła rycerska się
zakłada, że
zatem w tem wszystkiem dla mnie honorowa darzy się sposobność,
abym jako oficer
z najlepszej szkoły cudzoziemskiej i stopień piękny wziął i ojczyźnie
dobrze się
zasłużył — kiedy owo to wszystko prawić mi poczęto i to z takich
stron, którym i
respekt i zaufanie się należały, do reszty wziąć się dałem....
A co się z tych malowanych aspektów stało, i z tego sławnego wojska,
które pan
Komarzewski z p. Cocceim jakby z karwasza wytrząść mieli
gotowiusieńkie, i jaką
drogą moje obietnice poszły — o tem dużo mówić a smutno słuchać, a
tym już razem
ani pora ani miejsce ku temu. Na boku to zostawiam, żalu do nikogo
nie chowając,
a do opowieści mojej spieszę i do Lwowa, którego



oglądać zarzekłem się był przed kilku laty. Owo jak się rzecz miała.
Konfederacya Barska i owe niespokojności i awantury, które za sobą
wiodła,
srodze mi była dojęła w mojej służbie na żołdzie ojczystym, a rzec to
mogę z
czystem sumieniem, że nie miałem tyle gorżkości w owych czasach,
kiedy w armii
pruskiego króla Frydryka służyłem, ile jej zażyłem w wojsku Rzptej
wśród
bratobójczej wojny... A tak mi już los dał, że jak zażyłem z
konfederacyą
frasunku, póki żyła, tak przypomnieć mi się miała jeszcze po śmierci
swojej i w
cztery całe lata po traktacie rozbiorowym. Trzeba wiedzieć, że po
upadku tej
konfederacyi, którą jedni rokoszem a brzydką burdą, drudzy
szlachetną zwali

background image

imprezą, a której złe i dobre intencye przed majestatem chyba Bożym
znajdą sąd
swój sprawiedliwy — trzeba wiedzieć, że po konfederacyi tej



została spuścizna, i że o spuściznę tę mizerną pieniały się rozmaite
strony, do
których i Rzpta należała. Po przeróżnych generalnościach, po
rozmaitych
marszałkach, w różnych rezydencyach i po różnych partyach
konfederackich
pozostały to pieniądze, to działa i armatury, a wszystko to stanowiło
"massę"
konfederacyi. Owoż długa była sprawa z tą schedą, albo jak ją
nazwano "krydą
konfederacyi", bo tak tę nędzną jej spuściznę traktowano, jak później
fortunę
pana Blanca, Teppera, lub JMPana Prota Potockiego, kiedy wszyscy
trzej
zbankrutowali.
Z tych przeróżnych wojennych i niewojennych rupieci, co pozostały
po
konfederacyi, najwięcej znajdowało się w depozycie rządów
rzymskiej Cesarzowej
Jej Mości — jako iż w Preszowie, Cieszynie, w Białej, w
Lanckoronie, w Tyńcu, w
krakowskiej i sanockiej



ziemi, i Bóg wie kędy jeszcze w ziemiach pod berłem cesarskiem
zostających,
przed ostateczną zagładą swoją czy to generalność czy partya jakaś
znaczniejsza
konfederacyi gościła. Owoż poszło zatem, że wszyscy, co pretensye
do

background image

konfederacyi Barskiej mieli, czy to jej właśni zaciężni oficerowie i
adherenci,
czy też tacy, którzy przez nią w jakiżkolwiek sposób pokrzywdzonymi
się mienili
— tytułem wierzycielstwa szli o to, aby im satysfakcyą daną była.
Gdzie urwać
można, tam łatwo o takich, co urwać gotowi — nigdzie rapiszów
takich nie brak, a
w Polsce podówczas więcej ich było, niż gdzieindziej.
Bogiem a prawdą nie było rwać się o co, bo i jakaż mogła być scheda
po panach
konfederatach, co ostatniemi czasy już na prostych grassantow zeszli,
i sami z
tego żyli, co zarwali. Co po nich zostało, tego tak chyba szukać było



jak wichra na ściernisku. Tak mi ta spuścizna się zdała, jak
dziedzictwo po
nieboszczyku kosterze; co zostawił, tego pod wiechami na wszystkich
końcach
Bożego świata szukaj: tu ławę zagrzał na chwilę, tu noclegiem stał, tu
sam
zarwał czego, tu jego zarwano, tu mu pas zdjęto, tam szabli
zapomniał,. tu jedna
poła od kontusza została, tam owo drugiej szukaj.
Ale takie już miano rozumienie, że rząd cesarski wiele broni i
rynsztunku,
dział, koni i złota po konfederatach w depozyt wziął, i że to
reklamować teraz i
warto i potrzeba. A że panowie barscy chętnie brali, co tylko do
regałów
należało, że miasta lub jakiego małego zameczka dostawszy, a osadzić
się stale
nie mogąc, co oręża tam było, z sobą w pole wlekli, że dalej nie raz i
nie dwa
razy tak było, iż z przyczyny onej sromotnej swawoli i
niesubordynacyi

background image




królewskiego wojska cały poczt, ba cały regiment od królewszczan do
barskich
chadzał i vice versa, jurament swój żołnierski temu w zastaw dając,
kto właśnie
więcej grosza miał i laffę lepszą płacił — tedy nie dziw, że przy
konfederackich
oddziałach i depozytach, przez nowy rząd cesarski w konfiskatę
wziętych, sporo
znalazło się wojennej własności Rzeczypospolitej.
Uradził owo departament wojskowy, aby Rzpta swego dochodziła, i
co odebrać
można, odbierała, jako iż cekauzy nasze i tak próżne były — a rząd
cesarski
gotowość oznajmił, że kto się z prawa wykaże, temu własność jego
zwróci. A że u
nas w Polsce zawsze tak bywało i bywa, że kto w służbie chętny, temu
jeszcze i
to i owo, i jeszcze tamto, i jeszcze, i znowu jeszcze co przydadzą, aż
się na
niego w końcu wszystko obali, czego inni albo robić nie umieją, albo



robić nie chcą — więc departament wojskowy zamiast poszukać sobie
jakiego
oficera od słomianego regimentu, co szablę darmo włóczył, mnie na
komisarza tego
przeznaczył, co do Galicyi jechać, a tam u cesarskich instancyj i
JMCPana
gubernatora o to dopominać się ma, co z armatury Rzptej po
konfederatach
zostało.
Nie smaczno mi było z tym ordynansem, i wielebym za to był dał, aby
mię to

background image

minęło. Wymawiałem się też jak mogłem, ale departament uparł się
przy swojem, a
p. generał Komarzewski jako wielki fawor to wystawiał, że mię do tej
missyi
królowi forsztelował, i że tak ważną funkcyę sprawować będę, w
godności
wysłannika Monarchy i Rzptej do władz cesarskich jadąc.
— Już się nam Waćpan nie wymówisz — rzecze na moje argumenta
p. generał — musisz
jechać koniecznie,



kiedy taka wola departamentu i samego Króla Jego Mości. Masz
Waćpan, mości
rotmistrzu, języka niemieckiego znajomość, masz prezencyą
statecznego oficera, i
nie po samym mundurze tylko żołnierza w Waćpanu poznać, a takiego
tam potrzeba,
aby cesarska oficerya, z którą Waćpanu konferować przyjdzie, z
mizeryi naszej
wojskowej dworować nie miała przyczyny; byłeś Waćpan garnizonem
we Lwowie czas
długi, wiesz kędy się obrócić i jak z kim mówić.
Dano mi tedy marszrutę i kredytywy, a pan de Caché, agent
dyplomatyczny
austryacki w Warszawie, od siebie jeszcze rekomandacyą mi
wygotował do grafa
Auersperga; zamiast gotowych pieniędzy dano mi tratę p. Blanca na
lwowskiego
bankiera Preschla i tak wyprawiono mię w drogę. Pan de Cache już
mnie uprzedził
w Warszawie, że nie wiele wskóram u władz cesar-



skich, i że informacye ma, jako ta cała scheda po konfederatach,
depozytem w

background image

Galicyi chowana, ani setnej części tego nie stoi, co o niej rozumiano.
Rozbiegła
się była fama, że Bóg wie co tam pozostało po panach bratach
barskich, na wagę
złota wzięto sobie lederwerki, popsute muszkiety i szabliska krzywe a
szczerbate, a kto tylko kiedy otarł się o konfederacyę, albo z kim ona
jakiekolwiek miała kiedy relacyę, słał pisma po pismach do cesarskich
instacyj w
Galicyi. A już najpierw jak krucy zlatywać się poczęli tacy
cudzoziemcy, a
mianowicie francuscy oficerowie, co w konfederacyi barskiej służyli.
Tym pilno
było zarwać coś jeszcze z tego, co pozostało, bo każdy zaciężny obcy
żołnierz za
pierwsze sobie zysk ma, a choć uczciwie obcej służy chorągwi, to
laffę tylko ma
na oku. Ledwie wieść się rozbiegła, że austryacki rząd z tej masy



konfederacyi wyda, co komu należy, nuż panowie Francuzi
reklamować niestworzone
rzeczy. Za nimi tuż w ślad i Polacy sami, a więcej takich było, co sami
w
konfederacyi służyli, niż takich, co od niej doznali krzywd i opressyi.
Kiedy mi
we Lwowie w generalnej komendzie okazano regestr łokciowy, na
którym owi
wierzyciele konfederacyi spisani byli, aż śmiać mi się chciało, bo
gdyby cały
Amsterdam zbankrutował, mało co mniej zgłosiłoby się kredytorów.
Trudno
spamiętać sobie nazwiska, które tam wyczytałem, ale tyle pomnę, że
byli tam
francuscy kapitanowie Stieber i Neidhard, i p. pułkownik Drost, i p.
komendant
tyniecki, i ów pan Schütz, co z panem Pułaskim chadzał, a teraz
generał -

background image

majorem się podpisywał, i pan baron Wilczek z Wiednia i nawet p.
Zawoyski,
awanturnik i obieżyświat, co się zwie, który z swojemi



pretensyami występywał, podpisując siebie grafem i tytułem:
Kurtnerischer
geheimer Rath tcnd gevollmächtigter Gesandte bet dem sächsischen
Hof. A był to
titulus sine vitulo, bo wytłumaczywszy to uczciwie po polsku, ten pan
poseł
wisiał przy księdzu arcybiskupie Trewirskim, którego udzielne
elektorstwo nie
miało może tyle domów, co było karczem w kluczach p. wojewody
kijowskiego lub
księcia Karola Panie Kochanku.
Było to już dobrze w jesiennej porze, bo jakoś pod koniec września,
kiedy z
Warszawy wyprawiałem się w drogę. Już prawie na wsiadanem
byłem, kiedy nadbiegł
do mojej kwatery ordynansowy oficer z rozkazem, abym jeszcze w
departamencie się
stawił, bo ekspedycyą jakąś dodać mi mają.
— Dobrze żeś Waćpan nam nie uciekł — powiadają mi w
departamencie — mości
rotmistrzu, rzemienny dyszel



ci damy. Pojedziesz "Waćpan najpierw do Lwowa, tak jak w
ordynansie pierwszym
stoi, a gdy się tam sprawisz z missyi, do Kamieńca się Waćpan
pociągniesz....
Masz tobie teraz — wstąpił do piekieł, po drodze mu było.... Pytam,
po co by
mnie było potrzeba w Kamieńcu ? mówią mi, że jako komisarz
extraordynaryjny być

background image

tam muszę, a to jako departamentowy assesor w krygsrechcie.
Nadeszły bowiem
listy i wieści z Kamieńca, że w garnizonie tamecznym znaczne zaszły
niesubordynacye, że cała oficerya deklaracyą dała, jako służby pełnić
nie
będzie, póki tamtejszy oberszlejtnant JMci Pan Drewnowski szarżę
swoją zachowa,
że bunt formalny zagraża z przyczyny swawoli niektórych oficerów
wyższych, jak
n. p. pułkownika Pupparta, Korffa i Edera, że się pojawili w samej
fortecy
werbownicy cesarscy, co ludzi z garnizonu za



kordon biorą, i Bóg wie, jakie jeszcze zachodzić tam miały sprawy.
Po dość długiej i bardzo przykrej podróży, bo dla słoty jesiennej drogi
były
niegodziwe, stanąłem we Lwowie w ostatnich dniach Septembra. Od
czasu
niebytności mojej wiele się zmieniło w figurze miasta, którego nigdy
nie
spodziewałem się był oglądać; znać było wszędy rząd nowy, i to rząd
nie
malowany, ale mocny i czujny. Żal mi było, że już byłego
komendanta mego JPana
pułkownika Korytowskiego we Lwowie nie zastałem, bo na fortunie
swej osiadł i
szpadę na zawsze zawiesiwszy na kołku w statecznego gospodarza i
domatora się
bawił. Natomiast z dawnych znajomych oficerów, co się za mego
garnizonu
lwowskiego koło mnie przewinęli, wielu zastałem, i to mi pociechą
było, bo z
ciężkością w duszy gościć mi przyszło w tem mieście.


background image

Z znajomych, co mi życzliwem sercem radzi byli, zastałem JMP.
generał-lejt.
Starzeńskiego, pułkownika Giełkę i starego Fabera, co majorem był w
autoramencie
cudzoziemskim Rzptej, a po zakordonowaniu w Galicyi został i tu
służbę
cesarskiego pocztmagistra w Lubyczy przyjął. Z cesarskich oficerów
także
nadspodziewanie siła się starych znajomych znalazło, bo dziwnym
trafunkiem stały
podówczas we Lwowie regimenta Botta i Török, a podczas mojej
służby pruskiej w
ostatniej wojnie bardzo wielu z oficeryi tych regimentów jeńcami
naszymi było.
Osobliwie jednego przyjaciela zastałem, Bogusza, co w regimencie
Savoyen pod
grafem Bouquoi służył i we Lwowie stacyą miał swoją.
Gdyby nie ta kompania znajomych i kamradów, nie wiem cobym był
począł we Lwowie,
tak mi na sercu nudno było i markotno — jako iż mi się tu



dłuższy czas siedzieć zbierało, bo ledwie się rozglądnąć chciałem i
pierwsze
kroki w mojej missyi uczyniłem, powitano mię nowiną, że teraz
czekać muszę, bo
wszyscy komendanci wojskowi i wszyscy cywilni dygnitarze cesarscy
ze Lwowa do
Czerniejowic wyjechali. Tak trafiłem, że właśnie w oną porę kawał
multańskiej
ziemi pod berło cesarskie uroczyście był brany i że ta nowa prowincya
imperyum,
Bukowina, homniagium składać miała, tedy więc i generał Seeger i
generał
d'Alton, i sam gubernator graf Auersperg i p. krajshauptman lwowski,
graf

background image

Brigido, owo zgoła wszyscy, do których albo rekomendacyą miałem,
albo od których
spełnienie ordynansu mego zależało, do Czerniejowic na tę
inauguracyę cesarskich
rządów wyjechali....
JMpan generał Seeger, kiedym go się nareście doczekał, grzecznie i
po ludzku
mnie przyjął, rekomendacye od-



czytał, uprzejmie wysłuchał i tak rzekł do mnie:
— Żałuję Waćpana, mości rotmistrzu, że na ordynansie swym dużo
czasu strawisz a
rzetelnie go nie wypełnisz, choćbyś najlepiej się o to starał, a ja
najlepiej
chciał. Co po panach konfederatach tu w tym świeżo
rewindykowanym kraju lub w
innych ziemiach Jego Cesarskiej Mości zostało, tego nawet
konsygnacyi nie mamy.
Jeden tylko pan krajshauptman Heitter z Krakowa i z Tyńca regestr
zabranej
armatury nam przysłał, a o reście sami my nie wiemy. Nim to z
Preszowa
nadejdzie, a z Białej, a od Sanoka, a z Cieszyna — czasu popłynie
dużo a Waćpanu
nieraz dobrze markotno się zrobi.
— Na jakiż to koniec przyjdzie ? — pytam na to — bo już ja JWp.
generałowi na
kawalerskie słowo wierzę, i zapewnieniem Waćpana jestem syt, ale



ordynans mój taki głodny jak był. Z niczem odprawić się nie dam, jak
przyjdzie
na to, i natrętnym być muszę, choć to nie w mojej naturze ale w
missyi mojej

background image

leży. Tego rząd Cesarzowej Jejmości rzymskiej nie neguje, że
armatura pozostała,
a jeśli osobom prywatnym wydane być ma, co ich własnością jest,
tedy czemużby
prawa Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i rządu króla Jegomości, mego
miłościwego
monarchy, za nic być miały? — Czegoż tedy Waćpan chcesz, abym
uczynił? — pyta
mnie generał Seeger — z miłego serca Waćpanu zrobię, co w mocy
mojej jest, a
nawet, choćby i trochę pozato.... Jeżeli na parol honorowy wierzysz,
tedy przyjm
radę odemnie; a pewien bądź Waćpan, że dla tego tylko ją ofiaruję,
aby ci
spełnienie ordynansu ułatwić i czasu oszczędzić. Gdybym na
Waćpana miejscu był,
tak bym poczynał sobie. Zaraz konsygnacye



wszystkie i to, co z jakichkolwiek lustracyj załóg i generalności
konfederackich
tu w papierach naszych mamy, Waćpanu wyszukać każę, i do grafa
Riancourt sam
pójdę, i to co on ma, wezmę. Wszystko to przedłożone Waćpanu
będzie, a Waćpan
wybieraj na domysł czy na sumienie, na przekonanie czy na hazard, w
to ani
wchodzić mogę ani chcę, co z tego wszystkiego za własność Jego
Mości Króla
Polskiego i Rzeczypospolitej uważasz. Jak wybierzesz, uroczyście i
pisemnie się
oprotestuj i za rzecz skarbu polskiego deklaruj, a ja honorem
Waćpanu ręczę, że
na to areszt położę i że na żadną prywatną reklamacyę nic z tego nie
wydam, a
już w tem moja głowa będzie, aby i pan graf Auersperg Excellencya i
generał -

background image

lejtnant d'Alton takową decyzyą moją w zupełności konfirmowali.... A
to jedna
tylko jest droga, abyś Waćpan swoje zrobił, po instan-



cyach się nie włóczył i czasu dużo nie tracił, chyba że Waćpan
gościem miłym u
nas będziesz....
Mówię ja na to:
— Mocno wdzięczny jestem Waszmości, panie generale, za takową
grzeczność
komplementu; ale posłaniec nie gość, a choćbym w Waćpanu i w jego
niektórych
kollegach uprzejmych miał gospodarzy, tak by to przecież nie
osłodziło mi
gorżkości, żem w tem miejscu gościem już tylko, gdziem przed laty
kilku był
gospodarzem.... Wielce mnie to zresztą kontentuje, że rady Waćpana,
mości
generale, nietylko wysłuchać ale i posłuchać mogę. Jakoż z góry tu
deklaruję, że
armaturę wszelką grubszą, któraby na sobie cechy wyraźne
moderunków
autoramentowych miała, strzelbę forteczną z tych miejsc wywleczoną,
które teraz
jeszcze do terrytorium Rzptej należą, i kasy regimentowe zabrane,
jeśli w go-



tówce są jakie, za własność rządu króla Jego Mości, Monarchy mego,
uważam,
takowe reklamuję i protestem solennym obciążam.
Na tem owo skończył się dyskurs mój z generałem Seegerem, który
tak grzeczny
był, że na drugi dzień zaraz mnie wizytował, co już wielki honor był i
respekt

background image

mojej osobie w całym cesarskim garnizonie zapewniał. Spisałem
dokument taki,
jakiego żądał i doradzał generał Seeger, a żem nie palestrant a żołnierz
tylko
był, pomocy w tem statecznych ludzi zażyłem, a już osobliwie JMPan
Skorupka,
który teraz w służbę cesarską wszedłszy Oberrichter się tytułował, i p.
burgrabia niegdyś lwowski Pohorecki ochotnem sercem na rękę mi
byli. Ten tedy
dokument u generała Seegera złożyłem, o rychłe powołanie mnie do
protokołu
prosząc, w czem mi jednak powolnym nie był, dla jakowychś
przeszkód



i formalności rzecz do tygodnia odkładając. Natomiast dla osoby
mojej łaskaw był
bardzo i na obiad do siebie zaprosił.
Na obiedzie tym zastałem większą kompanię, niż się spodziewałem,
bo zamiast
tylko oficeryi, dużo gości cywilnego stanu było. Właśnie bowiem
wielu cesarskich
urzędników z całej prowincyi się zjechało, a to z tej przyczyny, że
podział
agendy wojskowej a cywilnej się odbywał, bo tak było w
najpierwszych latach po
"rewindykacyi", iż komandyerowie wojsk cesarskich, jako iż pierwsi
byli, co kraj
zakordonowany w rząd objęli, siła agend i spraw cywilnych w ręku
swem trzymali,
póki taka excepcya konieczną się zdała. Teraz owo, kiedy już i
krajshauptmanów i
krajsdyrektorów installacya ostateczna zaszła, cywilne i wojskowe
władze między
sobą attrybucyą i funkcyami się dzieliły.

background image


Ledwiem się po kompanii rozglądnął i miejsce na uboczu zajął, bom
nikogo nie
znał, kiedy sadzi na mnie obcesem figura jakaś dziwaczna, w stroju
francuskim,
ale bez peruki. Był to człowiek średniego wieku, nizki, pękaty, czarny
i
ospowaty na twarzy, a łeb miał tak okrutny, że mimo tęgiego brzucha
i otyłości,
jeszcze dziwna dysproporcya była. Jeden nos tylko trzymał od biedy
proporcyą z
tą głową nadmiar dużą, bo tak był długi i zawiesisty, że rzadko mi się
trafiało
tego rodzaju instrument w takiej oglądać okazałości. Przybiegł do
mnie drobnym
krokiem i obejmując mnie z wielką profuzyą serdeczności, tak jakbym
mu bratem
był a z zamorza powracał, woła na mnie:
— Ach raku (), mój raku, a zkąd ty się bierzesz tutaj? Rarissima avis;
każ

----------------------------------
() Dragonia koronna miała czerwone kolety.



się Waćpan po dwa złote od spektatora pokazywać! Od czterech lat
my tu takiego
ptaszka nie widzieli! Jestem Hulewicz, Benedykt Hulewicz,
krajsdyrektor
Czerwonogrodzki. Rekomenduję się Waćpanu i witam serdecznie.
Tego Hulewicza osobiście przedtem nie znałem, ale nasłuchałem się o
nim nazbyt;
dobrych i niedobrych rzeczy siła gadano o nim. Trzymał się ten
Hulewicz klamki
pańskiej, za ojcem swym w tem idąc; u p. wojewody kijowskiego
domownikiem i w

background image

wielkich łaskach bywał, w Krystynopolu siedząc, i pana bawiąc,
śmieszki
wyprawiając, żarty przeróżne strojąc, bo do tego mistrz był, a
dowcipniejszej
kanalji znaleźć niepodobna było. Głowę miał dobrą i nie do samych
fraszek tylko
stworzoną, edukacyą wziął piękną; po łacinie, po niemiecku i
francusku perfecte
mówił, rymy składał i za wierszopisa słynął szeroko, daleko



byłby też doprowadził, gdyby stateczności i powagi choć trochę miał,
ale tego mu
zbywało i wszędzie one zdatności piękne na błahe fraszki obracał.
Kiedy zakordonowano niektóre prowincye polskie, Hulewicz w
Galicyi osiadł, a że
władał językiem niemieckim, tedy dystryktowym komisarzem został,
a właśnie
gdzieś około tego czasu, kiedym do Lwowa przyjechał, na
krajsdyrektora
awansował. Nie tyle zaś powaga tego urzędu między dobre kompanie
go wiodła — co
ona wesołość i te wszystkie facetiosa jego. Niemi się wszędy wkręcił;
kędy go
nie posiano, tam wyrósł, bo tak to już po staremu u ludzi, że śmiech
gość
wdzięczny, a wesołości otwarte progi, jako iż nie kupić jej za
holenderskie
dukaty i jako iż nie chadza zawsze parą z bławatem i z złotogłowiem.
Ten tedy Hulewicz koło mnie przy stole siadłszy o wszystkich
biesiadnikach



i o nowym stanie rzeczy wielce dowcipnie mi prawił, ale bardzobym
Odbiedz musiał
mojej narracyi, gdybym tu koncepta jego produkował.

background image

— Ten oto — mówił między innemi p. Benedykt — co to tam z
ukosa do nas siedzi,
to jest p. Hofrath i dyrektor salin p. Heiter von Schönewetter. Waćpan
myśli
może, że kiedy go mamy, tedy nam tu w Galicyi bardzo pogodno.
Owoż wiedz Waćpan,
że nam tu także i kwaśno bywa, bo ten w ryżej peruce, co koło
Heittera siedzi,
to jest pan Oberwaldbereiter Quaas; ale zawsze w Panu Bogu
nadzieja, bo sąsiad
Quaasa to jest krajskapitan v. Herrgott; wiec też mało trosk mamy, bo
owo
widzisz tam Waćpan p. krajskapitana Kleinsorger; co znowu nie
szkodzi, i że goło
u nas, kiedy tam znowu usiadł Nagy, choć także krajskapitan, a tam
owo p.
krajshauptmann Zabierz, na samym zaś końcu stoła p.



krajshauptmann Berzewyczy, co znaczy z kiepska po węgiersku bierze
więcej.
Tak mi podczas całego obiadu Hulewicz fraszki trząsł i koncepty — a
co mi z tego
pierwsze na pamięć się nasunęło, na próbkę tu przytoczyłem.

* * *



II.

Nie pozostawało mi już nic do roboty we Lwowie, jak tylko czekać
cierpliwie,
kiedy mnie pan generał Seeger zawoła do onego protokołu,
tymczasem tedy
expedycyą do departamentu wojskowego wygotowałem, raport zdając
z tego, com

background image

sprawił we Lwowie. Expedycyą tę moją pocztą wysłać chciałem, bo
kuryery bardzo
rzadko a i to najczęściej chyba prywatne do Warszawy odchodziły, a
mówiono mi,
że teraz rząd cesarski aktualną i pilną pocztę na wszystkie trakty
zaprowadził.
Kiedym



stał jeszcze we Lwowie garnizonem anno Domini , tedy poczta tu
także bywała,
przez Króla Jegomości ustanowiona, a trzymał ją pan pocztmagister
Deyma. Ale jak
tu pocztę trzymać było można, kiedy niespokojności były wszędy, a
traktu pewnego
ani znaleźć. Kiedy co ważniejszego wypadło tedy każdy umyślnego
słał, albo
kuryerem posłużyć się musiał. Wysyłał wówczas p. starosta Kicki
kuryery, wysyłał
p. komendant Korytowski, a rossyjski generał Kreczetników, póki w
Żółkwi stał,
kozacką pocztę do Warszawy trzymał. A i te poczty krzywo szły, a
często po
drodze się rwały, osobliwie w czasie, kiedy konfederaci podjazdami
się
porozsadzali, poczty trzęsąc, kuryery w areszt biorąc i ordynanse
niszcząc
rossyjskie i królewskie.
Teraz z Preszburga cesarski rząd pocztmagistra Reiderna sprowadził;
źre-



czny ten Niemiec z rządem Rzeczypospolitej grzecznie się zniósł i tak
pocztę ze
Lwowa aż ku kordonowi rozlokował, że raz na dwa tygodnie ku
wygodzie wszystkich

background image

listy z Warszawy i do Warszawy accurate szły. Była zaś w onczas
poczta na
przedmieściu halickiem, w pałacu Bielskich. Nie mogłem expedycyi
mojej komubądź
powierzyć, jako iż mi się ważną zdała, i certyfikat na nią mieć
chciałem.
Mówiono mi tedy, abym do starszego postoficera szedł, a był nim p.
Bogdani.
Kiedy do drzwi jego pukam i wejść chcę, właśnie dama jakaś z pokoju
wychodzi.
Usunąłem się grzecznie na bok, miejsce jej czyniąc, ale zaledwie
przelotnie na
nią spojrzałem, a jakoś dziwnie zrobiło mi się w duszy i coś
gwałtownie do
pamięci się cisnęło. Zajrzałem w oczy duże, czarne, a tak gorącego
blasku pełne,
że palić się zdawały żywym płomieniem, ale w nich ani




słodkości żadnej, ani onej nadobnej wstydliwośći nie było, co tak
wdzięcznie
przystoi spojrzeniom niewieścim, a im więcej się oku męzkiemu
umyka, tedy
pewniej cię ma. Zamiast do postoficera iść, bom już zapukał był, na
miejscu
stałem jak wryty, od oczu tych przedziwnych oderwać się niemogąc,
tak jakoby one
osobliwą jakąś tajemnicę attrakcyi w sobie miały.
Ale to mi się wszystko jak strzała przemknęło i przez myśl i przez
źrenice.
Zaraz tez pewność miałem, żem te oczy dobrze widział, żem nawet
głębiej niegdyś
w nie zaglądnął, aniżeli sercu zdrowo było. A już żadną miarą
pomylić się nie
mogłem, bom podobne spojrzenie dwa razy tylko żywota mego całego
spotkał, raz u

background image

cudzoziemca jednego, co jak widmo mi się zjawił i jak widmo znikł,
w tajemnicę
jak w obłok zapadłszy, a to niejaki Zapatan awanturnik był, a znów



drugi raz u panny jednej we Lwowie, właśnie w owym czasie, kiedym
tu garnizonem
z chorągwią moją stał.
Był wtedy we Lwowie lewantyński handlarz, Włoch rodem, Bonfanti
się zwał, a
niegdy winem cypryjskiem, bakaljami i bławatami handlował. Ten
młodo do Lwowa
się dostawszy, tu córkę miał, którą ja też poznałem, kiedy właśnie
ośmnaście lat
miała. Bonfanti na handlu wiele stracił, a w czasie, kiedym pierwszy
raz do
Lwowa przybył, wszystkiem był, i kupcem i agentem i tłumaczem,
majątku się na
nowo dorabiając. Konie stręczył, broń przedawał, klejnoty w zastaw
brał, kręcąc
jak się dało, aby na swoje wyjść, a straconego grosza drugim
nawrotem dopaść.
Ten owo Bonfanti miał córkę, na imię Marceliny ochrzczoną, ale że
Włoch był,
tedy Markoliną ją wołał, i tak ją też pospolicie zwano. Taka była
piękna




dzieweczka, żem nigdy piękniejszej nad nią nie widział, choć świata
wiele
zbiegłem i siła gładkich liczek jako młody żołnierz napatrzyć się
mogłem.
Wyniosła wzrostem była, że chyba w majestacie jej być; taka duma a
pańskość z

background image

całej postawy, z chodu, z giestu każdego przebijała. Ale co już
najbardziej w
niej było cudnego i osobliwego, to oczy takie dziwne, duże, głębokie,
palące, że
bywało człowiek, choć ostrogami brzęczał i szablę nosił, gdy tak
kiedy z
kawalerska po żołniersku obcesowo w oczy te zaglądnąć chciał,
spojrzeniu placu
nie dotrwał, sromotnie się retyrował i jakby żaczek jaki ku ziemi z
wzrokiem
umykał.
I w tem owo zagadka osobliwsza oczu tych była, że ani słodkie ani
wdzięczne
były, że u ich ciemnej głębi jakby jakaś zdradna tajemnica na czatach
stała, co
cię ciągnęła i odpychała,



a przecież raz wziąwszy pewno już nie łacnie znów puściła. Zupełnie
tak, jak ono
przysłowie mówi: Abyssus abyssum vocat. Mój pan komendant
Korytowski o tej
panience mawiał, że weneckie oczy ma i tak to cała oficerya nasza
powtarzała,
choć jeden z subalternów moich, niejaki Zaweyda, zwykł był
twierdzić, jako
jejmość panna Markolina przez szatańskie okulary na świat patrzy, i
że to jakaś
Abrakadabra jest.
Z ojcem jej Bonfantim interes raz mając o kupno pistoletów tureckich,
pannę tę
poznałem, i odtąd choć nie miałem po co, do Włocha biegałem,
rozmaite sprawunki
fingując, pieniądze na fraszki wyrzucając, aby tylko tę pannę i te jej
oczy
często widzieć. Patrzyłem i patrzyłem aż się dopatrzyłem licha na
zdrową głowę —

background image

bo i po co tu długo ukrywać — zawróciła mi ją panienka.



Nie byłem już młokos, wiek męzki pełni swojej dobiegał — nie
bywałem też nigdy
płochego serca ani czułości wielkiej sentymentów, abym przed każdą
gładką
dziewczyną kapitulować miał, a na łasce każdego wdzięcznego oczka
wisiał — na
nic się to przecie nie zdało w tej okazyi. Do tego na koniec przyszło,
żem się
omal płochości kapitalnej nie dopuścił i o rękę panny Markoliny seryo
nie prosił
— a już nie wiem, kiedyby gorzej było, czy gdybym rekuzę był wziął,
czy też
gdyby, jako chciałem, żoną moją była została.
Ciągnęła mnie do tej panny jej uroda osobliwa, a bardziej może
jeszcze on urok
fatalny jej spojrzenia; tak się w nie umotałem, gdyby w sieć z
promieni, ie mnie
to i oślepiało i na wszelkie stateczne argumenta zamykało rozum. A
niemałe racye
przeciw temu mówiły, abym onego szalonego affektu zaniechał



i o Syrenie niebezpiecznej zapomniał. W mizernym staniku się
rodziłem, choć z
zacnego szlacheckiego gniazda się wiodłem, a choć później fortunka
uczciwa na
ojca przypadła, przecie tyle jej na mnie nie szło, abym za żonę strojną
łątkę
sobie brał, cnoty gospodarskie za nic sobie ważąc.
Owo wiedzieć potrzeba, że ta panna Markolina jedynem oczkiem u
wdowca Bonfantego
była, a stary Włoch nad życie swoje, nad handel swój i nad świat cały
ją miłował

background image

— tedy co miał to jej dawał, na nią wszystko wieszał, w gładkości jej i
strojności cały oblektament serca swego zasadzając. Klejnoty drogie
na niej
wieszał, w najprzedniejsze bławaty ją stroił, w manele i bryze z
brabanckich
koronek rączki i białe ramiona zdobił — a że tem wszystkiem sam
handlował, tedy
już najpierwsza



jego córka była, co owych delicyj na sobie próbowała.
Bywało kasztelanki i starościanki od zazdrości się rumienią, bo żadna
tak się
nie ustroi, jak jejmość panna Markolina. Więc złe języki rozmaite
trzęsły o to
plotki; jedni też mówili, że ojciec za lalkę żywą ją sobie miał, aby na
niej
handel swój rekomendować; drudzy jeszcze gorsze rzeczy powiadali,
ale to
nieprawda była, bo panną choć zalotną ale uczciwą znano. Ale owa
właśnie
zalotność i nad stan wystawa, bo Markolina wszystkiemi mieszczkami
gardziła a za
coś przedniejszego się miała — trzymały affekt mój na wodzy, kiedy
się naprzód
wyrywał a do decyzyi mnie pchał.
Kiedym z pruskiego wojska do domu wrócił a jeszczem chorągwi za
łaskawą
instancyą JMCPana generała Miera nie był otrzymał na radomskiej



komissyi — pan ojciec mój, a już osobliwie matka całą siłą
dobrotliwej perswazyi
na to mnie wiedli, abym się ożenił i po weselu siostry mojej na
własnej fortunie

background image

osiadł. W onczas niejedną mi pannę i zacnego stanu, i gładką i
poczciwą
wskazywano; ale w sercu woli nie było i chleb żołnierski nad wszelką
słodkość
szczęśliwego małżeństwa przenosiłem. A przecie o cały dziesiątek lat
młodszy
byłem, właśnie w wieku, kiedy nietylko człowiek pożąda, ale kiedy i
jego chcą.
Kiedym na to rezolwować się nie mógł, aby tęsknocie mojej matki i
statecznej
woli ojca satysfakcyą uczynił i dobrą żonę pojął — tedy jak to z
rozumem
pogodzić, aby w tyle lat później pannę brać, która dla mnie i za piękna
i za
młoda i za szumna była?
Takiemi to argumenty sam sobie się broniłem, ów buntujący się affekt
mężnie
tłumiąc a przecie pokonać go



nie mogąc. A kto wie, jakby były rzeczy poszły, gdyby mi panna
Bonfanti nagle z
oczu się nie umknęła. Kiedy niespokojności nastały, a konfederaci
pod Lwowem
uwijać się poczęli, Bonfanti, czy o kosztowne towary swoje się
trwożył, czy też
handlu w napół oblężonem mieście i przy powszechnej opressyi
wszystkich stanów
prowadzić już dalej nie mogł — córkę zabrawszy ze Lwowa nagle
ujechał. Na mnie
też w sam moment ów najtwardsza służba i wszelkie mizerye mojego
stanu się
obaliły, o miłośnych sentymentach ani myśleć nie pozwalając, i tak
oto cały ten
mój affekt minął jak chmura niepewna i ciężka, ale oku miła, bo ją
słońce

background image

jasnemi rąbkami obwiodło... Co wiedzieć, czy za nią pogoda była, czy
też piorun
niosła?...
Minęło lat parę, Lwów porzuciłem, tyle tylko o pannie wiedząc, że
wraz z ojcem w
Jassach przebywa i że Bon-



fanti tam dragomanem został i do Polski ani wracać myśli. Teraz
kiedym nad
spodziewanie moje znowu we Lwowie się znalazł, zaraz mi i panna
Bonfanti i
wszystkie affekta moje ku niej do pamięci wracały, jakoż pytałem
pilnie o nią
ale nic pewnego mi nie powiedziano, kędy przebywa i co się z nią
stało. A już
teraz zrozumiecie dobrze, jak mi było, kiedym tak nadspodziewanie z
onem
czarnem, ognistem spojrzeniem się spotkał, które niegdyś tak sercu
dopiekało, bo
już przysiądz mógłbym był zaraz w pierwszej chwili, że to te same
oczy któremi
na mnie przed czterma laty tyle razy patrzyła panna Bonfanti... W
pierwszym
impecie za damą biedz chciałem, i aż mi się straszno zrobiło, bom
myślał, że
dawny mój affekt w sercu się znowu obudził. Miałem przecie tyle
mocy nad sobą,
że zamiast za nią, do kancelaryi postoficera posze-



dłem, ale to już przyznać muszę, że tam z dystrakcyą wielką sobie
poczynałem,
tak się kwapiąc do wyjścia, żem już chciał i certyfikatu się wyrzec na
expedycyą

background image

moją, byle co wcześniej na ulicę wypaść i przekonać się, czy to nie
ułuda tylko
była... Kiedym nareszcie wybiegł ku rynkowi, ledwie już na skręcie
wyniosłą
postać tej damy okiem zachwyciłem. Szedłem szybko, by jej nie
zgubić, i tyle
jeszcze widzieć mogłem, jak stanąwszy z mężczyzną jakimś chwilę
rozmawiała, a
potem z lekka mu się ukłoniwszy, u wejścia jednej kamienicy
rynkowej znikła.
Mężczyzna ów nieznajomy właśnie ku mnie szedł. Spojrzałem na
niego uważnie, on
na mnie także bystro, zatrzymał się, stał chwilę jak niepewny, aż nagle
woła:
— Narwoy!



— Nie mylisz się Waćpan — odrzekłem pilnie się weń wpatrując —
ale wybacz...
Waćpana znać podobno nie mam honoru...
— Honor ten Waćpan masz, panie rotmistrzu, ale w pamięci dla
starych przyjaciół
widzę mankament. Skipor jestem.
— Skipor!... Naprawdę Skipor! — mówię ja teraz, sam zapomnieniu
swemu się
dziwując — na łaskę Waćpana się zdaję, byś mi o to krzyw nie był,
żem cię od
razu nie poznał, ale to chyba dlatego, żem się Waćpana nigdy tu we
Lwowie
widzieć nie spodziewał!...
— Tedy chyba mnie nie znasz, mości rotmistrzu — odpowiada on na
to — bo Skipor
wszędzie być może. Toć wiesz, że Skipor tu, Skipor tam, Skipor
wszędy po
świecie... Kiedy Skipora w Londynie obaczysz, tedy nie dziwuj się, a
kiedy w
Stambule, tem mniej jeszcze, a kiedy w Wenecyi albo Wiedniu,

background image




to także nic dziwnego. Gdybym teraz sam siebie między murzyny
obaczył, na parol
kawalerski, nie dziwiłbym się temu, albowiem kędy już nie bywałem,
a jak losy
zechcą, kędy jeszcze nie będę?
Skipor racyę miał; co do mnie mówił, to nie fantazya była, ale
prawda. Kawaler
to był błędny fortunę ścigał, a ona też jego po całym świecie goniła;
raz jej
dopadł, raz ona jego, a kiedy go biczem swoim chłostać poczęła, to aż
na drugim
krańcu Europy się opamiętywał. Awanturnika takiego trudno znaleźć
było; na
miejscu siedzieć nie umiał, wiecznie wędrował, i rozkoszy i mizeryi
ostatniej
kolejno zażywając. Bywało piękną karetą do jednego miasta zajedzie,
poszóstnym
postcugiem i z kuryerem, a piechotą z miasta wyjdzie, o kiju i
węzełku małym, a
przecie dalej się wlecze, z pod woza na wóz znowu się dostając.



Ten Skipor kapitanem się mienił, i szarża ta rzetelnie mu się należała,
bo
kapitanią agreże niegdy sobie kupił w Radomiu w piechocie
autoramentu
cudzoziemskiego, ale kompanii nigdy nie widział, przy regimencie
swoim prezencyi
nie miał a regimentowi takoż po nim tęskno nie było. Aż do tej chwili,
kiedy go
spotkałem" na rangliście kamienieckiej się pisał, bo tam właśnie
regiment jego
był w garnizonie. Przedtem w francuskim regimencie Royal Espagnol
był

background image

lieutenantem, potem w huzarach pruskiego jenerała Ziethena chwilę
służył, aby
się zaraz potem w regimencie austryackim Poniatowskiego
zawerbować — aż wreszcie
na rangliście polskiej osiadł, a na tytule i czerwonym mundurze
przestając, bo o
laffę nie pytał, ale za awanturami biegał po świecie.
Skipor był człowiekiem pięknej edukacyi, kawalerski w obejściu,
posiadał



znajomość wielu języków, któremi tak biegle jak po polsku mówił, w
wesołej
kompanii, między młodymi wartogłowy nie było już nad niego; toż
lubić go można
było, ale z daleka tylko, bo kordyalnej zażyłości nie znał i wzajemnie
nie wart
jej był wcale. Miał coś z tygrysa dzikiej bestyi w sobie, gładki i
miękki, pod
delikatnym puchem ostre pazury chował, w gniewie szpetnym, w
okrutności miary
nie mając.
Małom go znał, a bliżej poznać nie było mi pilno, choć to miał już w
naturze
swojej, że układnością a komplementy ludzi skłaniał sobie. Na punkt
honoru czuły
był nad wszelkie wyobrażenie, o lada spojrzenie krzywe bić i strzelać
się gotów,
a kiedy komu kartel posłał, na sucho go nigdy nie wypuścił.
Kartownik i
awanturnik, o uczciwości dziwne opinie miewał, skrupułu sobie z tego
bynajmniej
nie robiąc, jeśli komu fortunę odebrał,


background image

pannę odbił lub żonkę wykradł — a już in puncto białogłów za grosz
statecznego
pomiarkowania nie miał. Kiedy mu się kobieta podobała, to affekt
jego namiętny
był aż do dzikości, swego i cudzego życia za nic sobie nie ważył; w
każdym
rywalu śmiertelnego wroga widząc. Miało to gwałtowne awantury;
zabił nie jednego
i nie dwóch, z czego się chlubił, jak myśliwy z podłych zajęcy, ale też
i na
swoich trafiał, a nieraz go z placu bez życia prawie brano.
Ran miał mnóstwo na sobie — a przecie go nigdy nie ubito, choć w
niejednej
takiej krwawej afferze śmierci zaglądnął w same białka. Nie było już
nic
takiego, na coby w namiętność wpadłszy, w zuchwałej imprezie się
nie ważył — i
dlatego też wiecznie się tułał, cygański żywot wiodąc, bo tu przed
wieżą, tam
przed zemstą, ówdzie przed mieczem katowskim ratować mu się nie-



raz przychodziło. Kiedy go spotkałem, a było tego w życiu mojem
zaledwie trzy
razy, zawsze z grzecznością wielką byliśmy z sobą, ale na dystans
znaczny odeń
się trzymałem, w żadne ścisłości z nim nie wchodząc. Byłbym i teraz
na
pospolitym komplemencie poprzestał, gdyby nie owa dama, w której
się panny
Bonfanti domyślałem.
— Mości kapitanie — rzekę do Skipora, uśmiech obojętny udając —
Waćpan zawsze
szczęśliwy bohater jesteś, tylko winszować i zazdrościć Waćpanu...
— A to z jakiej racyi panie rotmistrzu ?
— Bo jeśli, jak sam Waćpan powiadasz, Skipor wszędy, to koło
Skipora znowu

background image

wszędy najwdzięczniejsze damy...
Kontent był z komplementu Skipor i po uśmiechu to znać było; ale nic
tri nie
odpowiedział, na piętach się tylko skręcił i kapelusza poprawił.



— Nie wiem, mości kapitanie — mówię dalej — czy to nie jaki
sekret jest gruby;
tedy jeśli to nie bez dyskrecyi będzie, chciałbym ja znać choć z
imienia tę
damę, którą Waćpan masz honor znać z osoby....
— I sekret i nie sekret, wszystko to od rzeczy zależy. Ta dama
incognito tu
bawi i na krótki czas tylko.... Jednak, jeśli Waćpan chcesz wiedzieć, to
ci
powiem. Ta dama to Jejmość hospodarowa wołoska jest....
Nie mogłem ukryć zdziwienia mojego i wpatrzyłem się mocno w
Skipora, wiary
własnym uszom nie dając.
— Jakto? — wołam — żona hospodara wołoskiego ! A ja myślałem,
że to nie kto
inny, jak panna.... — i tu przerwałem sobie, nie widząc racyi
wymieniać
nazwiska, ale Skipor podchwycił moje słowa i żwawo zawołał:



— Dokończże Waćpan! Za kogo ją miałeś, do jakiej panny tak jest
podobna?
— Waćpan jej nie znasz — mówię na to — o pannie jednej mówiłem,
którą tu niegdy
we Lwowie znałem dobrze.... Bonfanti się zwała....
Skipor nic nie odrzekł, jakby kontent był z tej odpowiedzi, ale oczy
mu surowo
błysnęły, a na twarzy jakby chmura siadła, tak że nie chcąc z tym
człowiekiem

background image

mieć żadnej affery, w duszy żałowałem, żem na dyskurs taki trafił,
który snać do
żywego go obchodził.
— Panie Narwoy — ozwał się po chwili milczenia Skipor — czy
Waćpan ją bliżej
znałeś?
Rzekłszy to uchwycił moje ramię i w oczy przenikliwie spojrzał,
jakby mi do
duszy chciał dotrzeć.
— Kogo — pytam spokojnie wzroku mu statecznie dotrzymując —
panią hospodarową
Jejmość czy pannę Bonfanti?...



Pierwszą ledwie widziałem, drugiej już zapomniałem, i naprawdę nie
wiem, czemu
to "Waćpana tak żywo obeszło....
— I ja nie wiem — odrzekł Skipor z uśmiechem, choć jaodejrzliwego
wzroku nie
spuścił jeszcze ze mnie.
— Tedy obaj mało co wiemy więcej, niż przedtem wiedzieliśmy —
odpowiedziałem ze
śmiechem, podając mu rękę na pożegnanie.
On też śmiech mój jakby za dobrą przyjmując monetę, grzecznie mnie
pozdrowił i w
przeciwną wziął się stronę. Idąc ku kwaterze mojej począłem
mimowoli rozważać
owo osobliwe i zagadkowe zachowanie Skipora, innej na to racyi nie
szukając, nad
ową dziką i głupią zazdrość jego, z której go znałem, a która do
takiego
szaleństwa go wiodła, że nie chciał nawet, aby tę kobietę kto znał,
którą on
właśnie w tej chwili swoim


background image

namiętnym chociaż krótkim affektem umiłował.
Szedłem powoli, gdyż kwapić się nie było gdzie, albowiem w
kwaterze samemu
markotno mi było siedzieć w bezczynności — kiedy na skręcie z
rynku ku ulicy
kastralnej, ktoś mnie za ramię z lekka bierze. Oglądam się i widzę
starą
kobietę, której nie znałem ani nie widziałem przedtem nigdy.
— Panie kawalerze — mówi do mnie staruszka — ktoś Waćpana
widzieć pragnie i
niecierpliwie czeka. Wszakże Waćpan rotmistrzem jesteś i tak się
nazywasz? —
dodała, pokazując mi cedułkę.
Rzuciłem okiem na papier i czytam te słowa: Wit Narwoy, rotmistrz
gwardyi
koronnej.
— To ja jestem — mówię zdziwiony — ale któż ten jest, co mnie
widzieć pragnie ?



— Dowiesz się Waćpan sam najlepiej, tyle mi tylko powiedzieć
kazano, że to
dawna i dobra znajoma Waćpana.
— Tedy to dama jest, do której iść mam ?...
— I to wielka i piękna.... — odpowiada.
— Gdzież ją znajdę?
— Za godzinę staw się Waćpan na pierwszem piętrze w domu tuż
obok kamienicy p.
pułkownika Korytowskiego, wejdź drzwiami, któremi chcesz, bo ta
dama całe piętro
trzyma.
Dokonawszy poselstwa, kobieta odeszła, a ja nie wiedząc, co myśleć o
takiej
inwitacyi nie wracałem już do domu, ale spacerem poszedłem dalej.
Przyznam się,
że choć już nie miałem owej imaginacyi młodej, co z lada fraszki cały
wdzięczny

background image

świat sobie jak bańkę wydmuchać umie,



a z lada trafunku lub intrygi tysiączne awantury i arabskie historye
sobie
kombinuje — przecie nigdy nie doświadczyłem tak dobrze, jak teraz,
jaki to duży
czas ta jedna mizerna godzinka, kiedy komu pilno i niecierpliwie.

* * *



III.

Doczekałem się wreście terminu tajemniczej wizyty i udałem się na
oznaczone
miejsce. Zapukałem do pierwszych drzwi na pierwszem piętrze i
czekałem dobrą
chwilę, nim mi otworzono. Wyszła jakaś dziewczyna w osobliwszym
stroju, którego
jeszcze nie oglądałem, z złotemi cekinami na szyi i w czarnych
gęstych włosach,
z twarzą mocno śniadą i z białemi jak śnieg zębami. Nie wiedziałem z
kim mówię,
domyślając się tylko, że to ktoś z fraucymeru tej damy.



— Wołano mnie tu — mówię — wiedźże mnie tam gdzie mnie
proszono, moja panno.
Rotmistrz Narwoj jestem.
Dziewczyna wypatrzyła się na mnie dużemi oczyma, dając mi giestem
do
zrozumienia, że mowy mojej nie rozumie, i skinieniem ręki prosiła za
sobą.

background image

Minąłem dwa pokoje, w których nic nie było prócz wielkich kufrów,
szkatuł i
pudeł w mnogiej ilości, potem weszliśmy do trzeciego dużego, a ten
był także bez
sprzętów prawie, bo tylko stołków kilka i jedno karło w nim stało, ale
za to,
kędy okiem rzucić, wszędy kobierce najpyszniejsze perskie, któremi
cała komnata
od ściany do ściany była wysłaną. Tu mnie zawiódłszy zostawiła mnie
dziewczyna
samego. Chwilkę patrzyłem z admiracyą na miejsce, w którem się
znajdywałem,
kiedy nagle rozsunęły się u drzwi ciężkie opony z adamaszku — i
między niemi
jakby obraz żywy



w szkarłatnej oprawie, stanęła wyniosła dama, cała w aksamitach
czarnych, z
wielkim dyademem pereł na czarnych splotach włosów, o twarzy nad
wyrażenie
nadobnej, z oczyma, które zdawały się gorzeć szczerym ogniem...
Stałem chwilkę
bez słowa, aż nareście nie mogąc pokonać siebie, zawołałem na głos:
— Markolina!
Kiedy mi się tak zjawiła nagle, jakby z pod ziemi wyrosła, czułem że
dreszcz
mnie bierze, a krew ciepłą falą uderza w serce. Nigdybym nie był
przypuszczał,
aby widok białogłowy tej,
o której zdało mi się, że gdzieś tylko w dalekiej pamięci, w głowie a
nie w
sercu została, że widok tej panny Markoliny jakby iskrami oczy mi
obsypie
i całego. od stóp aż do głowy zachwieje.
Piękna była; co wiedzieć, czy nie piękniejsza jeszcze niż kiedyś.
Straciłem ją z

background image

oczu nieletnią dzieweczką, teraz



w niewiastę urosła, a nadobność jej pełnią okwitła i blaskiem się
okryła
doskonałości. Stałem jak żak po onem pierwszem wykrzyknieniu, ale
spojrzenia od
oczu jej oderwać nie mogłem, tak mnie one trzymały tą magicznoscią
swoją.
— Tak jest, mości rotmistrzu — rzekła pierwsza — jestem ta sama,
którą jako
Markolinę Bonfanti Waćpan znałeś. My kobiety dłuższą pamięć
mamy; Waćpan mnie
sobie przypomniałeś tylko, ja go nie zapomniałam nigdy...
Kiedy mi zadzwonił w uszach ten głos pełen słodkości, który niegdyś
do mnie
przemawiał jakoby obietnicą szczęścia, a teraz znowu gadał do serca
echem
niedawnych sentymentów, które snać usnęły tylko a nie zgasły,
uczułem z trwogą,
że nie mam tej siły w sobie, aby mnie kobieta ta nie wzięła od razu,
kiedy
zechce. Pamiętam, gdy pacholęciem jeszcze byłem, o onym wężu
srogim



historye mi prawiono, co mizernego ptaszka na gałązce leśnej
zeszedłszy, tak
oczyma swemi do miejsca przykuje, że owo biedna ptaszyna o
skrzydłach własnych
zapomnie i salwować się od okrutnego gadu nie może, chociaż śmierć
widzi. Tak i
mnie tej chwili było. Czułem dobrze, jak mi niebezpieczno w obliczu
tej kobiety,
jakie nieszczęście mnie czeka i utrata spokojności, jeśli słabość okażę
a

background image

zdradzieckim namowom własnego serca dam folgę — a przecie jak
związany stałem,
bez woli i bez wiedzy, i ulękniony i rozradowany, i iść chciałem i
pójść nie
mogłem...
— Przez okno Waćpana widziałam — mówi ona dalej — a już tego
przenieść nie
mogłam, aby się z tobą nie widzieć, mości rotmistrzu... Lat ośm
minęło, kiedy tu
we Lwowie u ojca mego poznałam Waćpana; byłam wtedy
szczęśliwą, i dotąd byłabym
nią może,



gdyby Waćpana intencya także była po temu...
— Łaskawe to serce pani — rzekę na to już w miłosnej recydywie —
że one chwile
i mnie mizernego sługę pamiętać raczy... Bóg już snać mieć tak chciał,
abym ja
affektem moim nie stanął Jej Mość Pani na zawadzie w osiągnięciu
onych
splendorów losu, który na tak nadobną skroń włożył mitrę książęcą...
A już
wybaczyć mi to zechce JMPani, że onym tytułem jej nie honoruję od
razu, który
jak słyszałem JMPani jako księżnej a wojewodzinie multańskiej
należy...
— Nie jestem dziś już ani księżną, ani hospodarową — rzecze ona na
to — a dla
ciebie, panie rotmistrzu, nigdybym nią być nie chciała Serca to mego
intencya
prawdziwa, panie Wicie, abym jak niegdyś, była dla Waćpana tylko
— Markoliną...
Widzisz mnie Waćpan w ża-


background image

łobie, nie po tytułach i dostojeństwie ją noszę, ale po szczęściu mojem
i po
gorzkich zawodach żywota...
Milcząc skłoniłem się tylko, mówić nie mogąc, jak w tęczę w nią
zapatrzony. Ona
postąpiła bliżej i ramienia mego białą rączką dotknęła...
— Nie za przypadek ja to ślepy biorę — rzekła słodkim głosem —
ale za
zrządzenie mądre losu, że się tak niespodzianie tu we Lwowie
spotykamy... Jeśli
Waćpan nie zapomniał, albo ślubami się do zapomnienia nie
zniewolił, ja pamiętam
żywo o tem, co nam wola Boża przed laty sądzić się zdawała...
Urywanemi słowy, z coraz większą konfuzyą serca i głowy,
zająkliwie i nieśmiało
rzekłem, że żadne nie związały mnie śluby ani serca ani sakramentu, i
że także
onych affektów moich ani nie zapominam ani się ich wypieram..



Gdy to powiedziałem, Markolina przystąpiła jeszcze bliżej do mnie,
wzięła dłoń
moją, popatrzyła mi głęboko w oczy i zawołała:
— Znajdujesz mnie Waćpan samą i nieszczęśliwą, zhańbioną i
pokrzywdzoną,
opuszczoną przez wszystkich, bo i ojciec mój nie żyje... Jeżeli chcesz
serca
mego, jeżeli pożądasz miłości mojej, masz ją: szczęściem to dla mnie
będzie,
jeśli ją przyjmiesz... Potrzebuję dziś duszy mężnej, a bardziej jeszcze
dłoni
kawalerskiej. U Waćpana znaleść je tylko mogę. Bądź moim obrońcą i
mścicielem, a
potem panem jedynym!
Zapomniałem w tej chwili o wszystkich statecznych rezolucyach;
rozum umilkł a

background image

serce tylko gadało. Byłbym padł przed nią na kolana, jak przed
ołtarzem, i
niewolnikiem oddał się jej wieczystym... Siła mnie to kosztowało, że
tak jak
stałem, plackiem przed nią nie



padłem, i że ten bunt sentymentów choć na chwilę poskromiłem.
— Nie wiem — odpowiedziałem miarkując się ostatnią siłą — czy to,
czego po mnie
wymagasz, wypełnić zdołam, ale jeślim nigdy kobiecie obrony mojej
nie odmawiał,
tedy na wołanie twoje Mości księżno, żadnej imprezy się nie
ustraszę...
Dysponować proszę, w wierną służbę się oddaję...
— Chodź tedy, panie Wicie, i słuchaj! — rzekła, a za rękę mnie
biorąc ku
krzesłu powiodła i obok mnie siadła.
Pocznie mi teraz piękna hospodarowa opowiadać wszystkie koleje i
nieszczęśliwości, jakich zażyła od lat kilku po naszem rozstaniu się
we Lwowie.
Jak mi prawiła, tak ja w treści jej opowieść kładę, a co w tem
rzetelnością, co
zaś zmyśleniem było, dalej się pokaże. Kiedy niespokojności i o
Lwów się oparły



w r. , Bonfanti z córką na Wołoszę wyjechał, w Jassach osiadł, i tu
handel
wiódł dalej, do Saloniki i Stambułu często się wyprawiając. Fortunę
szybko i
szczęśliwie zebrawszy, że sprytny Włoch był i nader przebiegły, do
hospodara
wołoskiego Jegomości łacny przystęp znalazł, i przez niego do
przeróżnych usług

background image

i missyj na dwór sułtański używany bywał. Rył zaś naonczas
hospodarem Gregory
Ghikas, pan grzeczny, jak powiadano, i ludzki, ale Markolina jako
złoczyńcę i
okrutnika mi go wystawiała. Owo hospodar Bonfantego dragomanem
swym zrobił i do
sekretów go swych przypuszczał, używając jako tajnego agenta.
Bardziej jednak niż rozum starego Włocha, podobała się Ghikasowi
nadobność jego
córki, a choć stary już był, gwałtownie ją sobie umiłował. Miało też
przyjść do
tego, że Ghikas wdowcem



będąc Markolinę tajnie poślubił, albowiem solennie i publicznie to
uczynić za
niewłaściwą rzecz poczytał, jako że się temu rozmaite polityczne
racyę, a
osobliwie obawa przed bojarami sprzeciwiać miały. Opowiadała mi
Markolina,
zaklęciami to konfirmując, jako hospodara nigdy nie kochała i
poślubić go nie
miała ochoty, ale namowom uprzykrzonym ojca swego powolną być
musiała.
Aby los młodej żonie upewnić, na wszelkie wypadki ją assekurując,
dał jej
hospodar oprawną szkatułę najpyszniejszych brylantów i klejnotów,
bajecznej
piękności i niesłychanego waloru, który na Bóg już wie ile tysięcy
kies
oceniono. Miała to być cała Golkonda szlachetnych kamieni,
brylantów, rubinów,
szmaragdów i pereł uryańskich, a wszystko to w najmisterniejszej
oprawie, na
jaką się tylko kunszt mistrzów weneckich zdobyć potrafił. Kiedy o tej
szkatule
brylantów

background image




mówiła Markolina, to duże jej oczy, już i tak gorejące, bardziej
jeszcze się
paliły, a nadobna twarz taką gorączką namiętności i fury i się
oblewała, że aż
straszno mi było tej kobiety. Więc rączki żyłami nabiegły i paluszki
różowe
jakoby szpony drapieżne się kurczyły i ramiona wyciągnęła, aby
uchwycić te
skarby, które posiadła była, a które jej wydarto. Tedy już imaginacyi i
słów od
onych cudowności kosztownych odwieść nie mogła, z przedziwną
wymową wszystko
malując, i ów naszyjnik bajecznej ceny, co od sułtanki walidy
pochodził, i owe
naramienniki, i kolce i pierścienie niewidziane, w których najmniejszy
kamyczek
walor miał szlachetnego bachmata... Aż mi się w oczach migotał blask
tych
klejnotów; jakby zarazą padły gorące słowa jej na mnie; zdało mi się,
że owo
widzę ten blask cudownych kamieni; słowa jej pryskały jak iskry, aż
dłonie do
powiek kła-



dłem, na przekonanie, azali śpię lub czuwam...
Przestała nareście mówić o klejnotach i dalej narracyą losów swoich
mi czyniła.
Tedy prawi, że nagle hospodar Jegomość serce do niej odmienił,
zdradziecko na
jej szczęście się sprzysiągł, bez racyi najmniejszej o intrygi i schadzki
miłosne z niejakim Rami, Greczynem z rodu, pomówiwszy. Miał zaś
ten Rami być

background image

wiernym hospodara sługą i szarżę spatara czyli miecznika na dworze
piastował.
— W furyi wściekłej — prawi Markolina — ojca mego hospodar
ściąć kazał, mnie w
monasterze między monachinie okrutnice wielkie wsadził, a Rami z
ciężką biedą
głowę salwował. Ledwie na instancye i prośby obcych wolno mnie
puścić kazał,
sromotnie z ziemi multańskiej wypędzając. Ku Węgrom nieszczęśliwa
uciekłam i tam
spotkałam spatara Ra-



miego. On mówi mi, że do Stambułu jedzie, zemsty tam szukać a na
głowę hospodara
u wezyra i samego Sułtana miecza prosić, albowiem niewierność
hospodara Ghikasa
zna i praktyki jego zdradzieckie z imperatorową rossyjską na szkodę
Wysokiej
Porty jak na dłoni pokaże....
— Do mojej nienawiści Rami przemówił i do żądzy pomsty —
prawiła dalej — krew
ojca mego i sromotę własną odpłacić chciałam Ghikasowi, w tem
pociechy jedynej i
satysfakcyi za okrutną zdradę szukając. Tedy com z sekretów Ghikasa
wiedziała a
konfidentką mnie miał najskrytszych tajemnic swoich, wszystko
Ramiemu objawiłam,
w pakt z nim taki wchodząc, że kiedy Rami w Stambule z rzeczy się.
sprawi a wraz
z Kapidżi baszą Ghikasowi czarną chustę i Muzil przywiezie, mnie
one brylanty
moje z pałacu wyda....


background image

Tu zaś ku wyjaśnieniu to przywieść muszę, że kiedy Sułtan Jegomość
hospodara
zrzucić chce, tedy Kapidżi baszę do niego wysyła, ten owo przed
hospodarem
stanąwszy, czarną chustę z zanadrza wyciąga, hospodarowi na
ramiona rzuca i
Muzil woła, co znaczy, że z tronu książęcego złożon jest od tego
momentu.
— Rami affekt ku mnie udawał — opowiadała dalej Markolina —
choć ja żadnej
inklinacyi ku niemu nie czułam tedy mówi do mnie:
— Mam ja przyjaciół i protekcyą w Stambule, wiem kędy droga i do
baszów i do
samego sułtana; dla Ghikasa Muzil, a dla siebie list na stolicę książęcą
wyrobię, a już najmniej logofetem mnie uczynią, a wtedy ciebie za
małżonkę pojmę
i po prawicy mojej posadzę. I szkatuła z brylanty, i może mitra
hospodarska
twoje będą, ale ten sekret mi zaufaj, kędy Ghikas swoje papiery



a korespondencyę tajne z imperatorową i z innymi monarchy chowa,
bo bez tego
rady ja mu nie dam. Wiedziałam o tem i nie z miłości żadnej ku
Ramiemu a zemście
tylko folgując sekret mu ten wyjawiłam. A kiedy się żegnał ze mną,
wtedy ja na
głowie mojej właśnie czarną chustę perłami i złotem tkaną mając, tę z
czoła
zdarłam i jemu ją rzuciłam:
— Weź chustę tę — zawołałam — a kiedy z Kapidżim przed zdrajcą
staniesz, rzuć
mu ją na ramiona, aby tak jego nieszczęście i pohańbienie kryła, jak
teraz moje
łzy i srom mojego czoła kryje!...
— Rami do Stambułu, ja ku Węgrom, na samą turecką granicę,
wyjechała. Nie długo

background image

mi czekać było; Rami zręcznie się sprawił, co chciał tego dokonał,
sułtan w
zdradę Ghikasa uwierzył i Ramiego z Kapidżim i czarną chustą do
Jass wy-



słał. Te jednako speranse chytrego Greczyna zawiodły, które miał, że
sam
hospodarstwo weźmie, albo pierwszym kanclerzem czyli logofetem
będzie; i jedno i
drugie go minęło. Kiedy się o tem dowiedziałam, znać mu dałam, że
we Lwowie go
czekać będę, bo tak już przedtem między nami umówiono było....
Tu przerwała Bonfanti opowieść swoją i z miejsca żywo się
porywając do drugiej
izby pobiegła, ale za moment wróciła z zwitkiem jakimś papierowym
w ręku.
— Czy wiesz — rzecze — jak uczynił zdrajca Rami? Owo dziś ten
zwitek mi dano, a
w nim patrz, co było!
I wyjęła czarną chustę, perłami i złotem tkaną, tę samą, którą
Ramiemu dla
hospodara na Muzil dała. Chusta była szpetnie splamiona; ślady krwi
zaschłej
okrywały ją całą...



Markolina wspięła się do góry, cała jakby urosła jeszcze, i
powiewając czarną
chustą zawołała:
— Dałam ją z perłami i złotem, mam ją z koralami i rubiny! W
chuście tej tarzał
się krwawy łeb Ghikasa.... krew za krew mego ojca !
Struchlałem od grozy — na kobietę tę patrząc jak na fantazma
senne.... Bonfanti

background image

tymczasem chustę oną straszliwą na kobierzec rzuciwszy, tak dalej
mówiła:
— Ale w tej chuście był list; jak gad w niej leżał ukryty. Rami,
Greczyn
zdradziecki, przysłał mi z tym podarkiem pismo.... Czytaj oto mości
rotmistrzu i
sądź, czy obrony i pomsty nie potrzebuję ?
Pismo Ramiego było włoskie a sens jego taki był, bo mi już nie tkwi
w pamięci
tenor cały:



"Moja piękna hospodarowo!
Chustę twoją odsyłam na znak spełnienia twoich serdecznych
intencyj. Ghikasowi
głowę zdjęliśmy tu z Kapidżi baszą, a tą chustą ze krwi ją obtarłem.
Masz
śliczną pamiątkę po panu hospodarze Jegomości, tedy nie miej żalu o
to, żem z
chusty co przedniejsze perły wypruł, a co mizerniejsze albo fałszywe
dla
ornamentu miłej pamiątki zostawiłem. Aby zaś i mnie pamiątka tej
affery nie
ominęła, sobie szkatułę z brylanty biorę — a tak mościa pani równy
podział i
kwita z nami będzie. Waćpani ładna jesteś; bez dyamentów cię
zechcą, a ja
brzydką żonę na Galacie mam, tedy na nią je powieszę, aby mi się
baba gładsza
zdała. A więcej nic nowego, jeno że pan hospodar bez tułowia
szpetniejszy
jeszcze był, niż kiedy z



tułowiem. Addio bellissima! Twój Rami — ale ani hospodar ani
logofet bo to

background image

Moruzi () sobie wziął."
— Wiesz teraz wszystko — zawołała Markolina. Ciebie niegdyś
kochałam, ciebie
dotąd kocham; jeśli masz choć trochę sentymentów kawalerskich w
sercu, ujmij się
niewiasty zdradzonej, pomścij mnie!
— A jak to uczynić mam, a Greka zdraicy dopaść, kiedy on światem
goni?.. —
mówię na to, jeszcze cały jakby we śnie.
— Wiem kiedy z Jass wyjedzie, jakim szlakim się weźmie, gdzie o
tym a o tym
dniu będzie, bo i ja języki i szpiegi moje mam. Weź sobie towarzysza,
jedź tak
jak ci wskażę, zabij go i własność moją, owe brylanty odbierz!
Będziemy bogaci,
będziemy szczęśliwi; bardzo bogaci, bardzo szczęśliwi!...

----------------------------------
() Następca na hospodarstwie po Ghikasie.



I rzekłszy to rzuciła się ku mnie; lewą ręką ujęła dłoń moją, prawą
oplotła mi
szyję, na pierś się moją sparła i głowę na ramię położyła.... Uczułem
bicie jej
serca na mojej piersi, wonne jej włosy muskały mi twarz, oddech jej
palił mnie i
upajał — głowa moja gorzała, stałem w szale i gorączce, wszystko a
wszystko
uczynić gotów....
W tej samej chwili usłyszałem, jak ktoś z służbą się spierał, a potem
jakby
przebojem wszedł. Bonfanti odskoczyła odemnie, a oczy moje
spotkały się z
spojrzeniem Skipora. Był bardzo blady, usta miał sine, oczy z dziką
passyą we
mnie wbił jak gwoździe i z gniewnym giestem o szpadę uderzył....

background image

Chociaż łatwo mi to widzieć było, że i mina cała i owo spojrzenie
Skipora wróżą
mi awanturę, przecież bodaj czy nie rad byłem, że wszedł tak niespo-



dzianie, przerywając chwilę szaleństwa i słabości, w której co
wiedzieć, czy ta
kobieta nie byłaby mnie pozbawiła wszelkiego statecznego rozmysłu i
nie uczyniła
narzędziem swoich intryg i zemsty niepowściągliwej?... Chwyciłem
kapelusz, a
Markolina, która całkiem spokojnie a nawet z uśmiechem miłym
Skipora powitała,
rękę moją czule uścisnęła i szeptem rzekła:
— Czekam cię jutro o świcie; rozmyślić się musisz i rezolucyą dasz
mi swoją.
Nie odpowiedziałem nic, a wychodząc ukłoniłem się Skiporowi, ręki
mu nie podając
z obawy, aby mi swojej nie umknął. Skipor grzecznie mi się skłonił,
raz jeszcze
z groźną determinacyą w oczy mi spojrzał i rzekł:
— Do zobaczenia, Mości Narwoy !
— Na usługi Waćpana, Mości Skipor! — odparłem na to i szybko wy



biegłem z domu, który mi się zdał być zaczarowanym dworem z bajki,
gdzie
piękność z czartowską pokusą mieszka, a słodki urok na okrutny
koniec wiedzie
łatwowiernego człowieka.

* * *



IV.

background image


Wyszedłszy na świat Boży czerpałem pełną piersią chłodne powietrze,
chcąc z.
upojenia ochłonąć i z tego dziwnego czaru, jaki na mnie rzuciła ta
kobieta.
Wieczór się zrobił rychły, bo jak się rzekło, jesień już dobra była.
Chodziłem
po mieście tam i sam się błąkając, na ludzi i na mury się gapiąc, aby
imaginacya
ochłodzić i głowę wywietrzyć, a do domu nie pilno mi było, jako iż
bałem się,
aby w samotności głowy sobie znowu nie nabić obrazem Markoliny i
jej opowieścią.
Nie zmiarkowałem się nawet,



jak noc całkiem zapadła — a była to noc pogodna, jasna i gwiaździsta,
i czułem
że ta spokojność i piękność przyrodzenia trzeźwi mnie i myślom
wzburzonym daje
ukojenie. Za miasto tedy wyjść chciałem, i ku halickiej bramie
zwróciłem kroki,
kiedy czuję, jak mnie ktoś silnie za ramię uchwycił. Oglądam się i
widzę
Skipora. Umknąłem ramienia spokojnie i stojąc na miejscu, czekam,
co mi powie.
On przystępuje bliżej, prawie piersią mnie swoją dotykając, i mówi
przytłumionym
od passyi głosem:
— Bij się Waćpan ze mną!
Na takie dictum cofam się o krok w tył i dla bezpieczeństwa dłoń na
szpadzie
kładąc mówię:
— Z jakiej racyi bić się mam z Waćpanem?
— Bo mi się tak podoba!
— Tedy Waćpan szukaj drugiego, coby ten sam gust miał, aby okazyi

background image



żadnej nie dawszy, bić się miał ni ztąd ni z owad, bez racyi i na
gładkiej
drodze, bo tak grassanci jeno czynią, a ja nie po awantury ale z
ordynansem tu
przybyłem. Powiedzże mi czemu bić się chcesz ze mną?
— Nie wiesz to Waćpan?
— Nie wiem ani wiedzieć mogę, a już otwarcie panu powiem, ani
wiedzieć chcę, bo
mi własne sumienie wystarczy, żem ci okazyi żadnej nie dał....
— To ci nie pomoże — woła Skipor na to — mój ty dragonie
koronny, że nie wiesz
i wiedzieć nie chcesz. Musisz się bić ze mną, bo ja tę kobietę kocham,
bo ona do
mnie i tylko do mnie należy, bo między nami wybierać musi, a wybór
łatwy będzie,
kiedy z nas jeden tylko pozostanie.
Spokojny dotąd byłem, umiarkowanie w tonie i gieście się
zachowując, ale na
zuchwałość taką Skipora i we mnie krew



żywiej zagrała. Rzekę mu tedy tonem już ostrym:
— Dobrze, dobrze, mój ty panie kapitanie pustego regimentu, ale
przed tem
wyspać się Waćpan idź a rano mnie znajdziesz, jeżeli cię dzisiejszy
gust i wola
nie opuszcza....
— Natychmiast bić się będziesz ze mną, chwili ci jednej nie dam!
— Jam nie gwałtownik z pod wiechy — rzekę na to — nie biję się na
ulicy....
Kiedyś Waćpan oficer, wiedzieć będziesz, jak się taka affera
honorowo robi.
— Kiedy tak, to ci powiem, że kanalja jesteś! — woła Skipor w
passyi
ostatecznej i rękę podnosząc czyni giest, jakoby mnie uderzyć chciał.

background image

Gdyby mnie był dotknął, byłbym go nieochybnie na miejscu położył;
na samym
gieście jednak poprzestał, ale i to starczyło, aby mnie śmiertelnie



obrazić i zimnej krwi pozbawić Tedy biorę Skipora silnie za 'ramię i
mówię z
determinacyą;
— Dobrze, bić się natychmiast będę.
— Do ogrodu Jabłonowskich chodźmy — rzecze Skipor.
— Mam tylko szpadę, czy zgoda na broń? — pytam.
— A ja mam pistolety i te Waćpanu proponuję....
— Zgoda — rzekłem krótko i szedłem w milczeniu.
Gdyśmy stanęli w ogrodzie w miejscu ustronnem i drzewami
osłonionem, mówię do
Skipora:
— Tedy bez świadków bić się będziemy: po łotrowsku to jest; ale na
Waćpana, nie
na mnie spadnie i odpowiedzialność i infamia za to.
Skipor uśmiechnął się tylko i rzecze:
— U was w dragonii koronnej chyba skrupulaty takie się wywodzą;
tam kędy



ja bywał, o fraszki nie chodzi, a kto się umierać nie boi, temu ani
felczera ani
świadków nie trzeba.
Powiedziawszy to Skipor dobył pistoletów i mówi:
— Jeden z nas koniecznie głowę tu położyć musi, tedy z jednego
pistoletu kulę
wykręcę a w drugim niechaj siedzi. Waćpan potem pierwszy wybierać
będziesz; na
dziewięć kroków staniemy, i na komendę razem ognia damy.
— Waćpan, mości Skipor, kartownik, jesteś, tedy w hazard wierzysz,
i o życie
grasz jakby w tryszaka.... Ale niech na twojem będzie; masz zgodę na

background image

wszystko....
Skipor odmierzył dystans i zajęliśmy miejsca. Chociaż małego serca
nie byłem,
przecież czy to w batalii czy na placu, kiedy na ostre szło, człowiek
jakoś
zawsze poważniał, bo śmierć majestat swój ma, przed którym i
największy junak
czoła uchyli, bo czy zabije czy sam zabit będzie,



zawsze to termin jest wielki. W tej przecież okazyi z Skiporem, choć
bardziej
szalona była, niżeli inne przygody, jakich w życiu zaznawałem, z
osobliwszym
spokojem a lekkiem sercem sobie poczynałem głowę dając na hazard
ślepy, nie
rycerski i nie chrześcijański.
Przyszedł mi koncept nagły a nierozmyślny, bo rezolucyą tego zwać
już nie mogę,
co nie ze mnie szło, a z jakiejś inspiracyi chyba — przyszła mi owo
myśl: samemu
nie strzelać, ale salwy Skipora czekać. Taki argument miałem, że
kiedy już na
tego rodzaju hazard się ważę, niech tedy tyle mam dla sumienia mego,
żem wygrać
nie chciał a przegrać się nie bałem. Ledwie ta refleksya przez głowę
mi
przeleciała, kiedy Skipor komendę dał:
— Raz.... dwa.... trzy!...
Padł strzał, ale tylko z jego pistoletu.... Stałem zdrów i cały. Tak Bóg



dał, że Skipor ślepy nabój wziął, a kula w moim pistolecie była....
Zdumiał się
Skipor i skonternował, że i on żyw i ja zdrów także. Spudłować trudno
było na

background image

dystans kusy, a Skipor w irrytacyi nie uważał tego, żem ja nie strzelił
wcale.
— Co to znaczy? — pytał. Wtedy ja śmiejąc się w głos mówię:
— To znaczy, mości kapitanie od pustego regimentu, żem ja miał
kulę w
pistolecie, alem strzelać nie chciał i nie chcę; i kontentuje mnie to
bardzo,
bom na mizerny żywot Waszmości nie chciwy, a na tem mi dość, że
dragonia tyleż
przynajmniej mężnego serca, a siła więcej szlachetności ma, niż
awanturnicy i
kawalerowie zielonego stoła....
I podnosząc pistolet w górę wypaliłem, a kula z świstem rwała gałązki
i zeschłe
liście....
— Daruję Waćpanu kulę i życie, które pewno pod gorszą jeszcze
przygodę



poniesiesz, a w dodatku weź sobie i hospodarową wołoska.... Jeżeli
Waćpan kiedy
co dobrego w życiu uczynił, to chyba jedno to, żeś statecznego
człowieka z
głupiego omamienia wywiódł.... Spadły mi łuski z oczu, jedźcież wy
sobie po
brylanty i po głowę tego Greczyna, . dobrej drogi wam życzę !
Nim Skipor odpowiedział, a znać było po nim, że skonfundowany a
może i
zawstydzony był — zwróciłem się i do miasta poszedłem. Ledwiem w
kwaterze na
posłanie padł, twardo zasnąłem; a już biały dzień był, kiedym się
obudził.
Wszystko to, co mi się wczoraj zdarzyło, marą tylko nocną mi się
zdało. Cała ta
gorączka moja i ten bunt głupiego affektu przeciw rozumowi, i ten
urok, którym

background image

wzięła mnie na moment pani ex-hospodarowa, odbiegły mnie jak
zmora senna na
blask słonka Bożego; rad i zdrów wstałem, i zaraz po starym



uczciwym zwyczaju, który z domu, od pani matki mojej w świat
wyniosłem, do
kościoła na mszę św. poszedłem, aby Bogu podziękować za to, że
mnie z dwóch
przygód i z dwóch niebezpieczeństw, z których jedno nad drugie
gorsze było, tak
szczęśliwie salwował. Bo kto wie, co lepsza, a co gorsza rzecz była,
czy życie
dać w głupi sposób, hazardownie, jakby na kość je rzucając, czy w
sidła onej
Syreny wpaść, duszę i sumienie zgubić, spólnikiem tajemniczych
praktyk zostać i
całą resztę żywota na krzywe awantury rzucić?...
Tego samego dnia w południe samo, kiedym z traktyerni Palmy do
domu wracał przez
rynek, widziałem karocę dużą podróżną, w cztery rysaki uprzężoną;
widocznie w
daleką drogę kogoś wiozła. Przejechała mimo mnie, a gdy do środka
wzrok
rzuciłem, ujrzałem panią hospodarową wołoską... Ona spostrzegła



mnie także, i jeszcze raz spoczęły na mnie one duże, głębokie,
gorejące oczy,
piekielnej czarności i piekielnego blasku... Jak błyskawica na czarnej
chmurze
mignęły mi się tylko i przepadły. Miałem ochotę przeżegnać się i
byłbym to
zrobił, gdyby to nie na ulicy było. Myślałem, że to już ostatni raz tę
kobietę

background image

widzę, że ta cała historya, której heroiną była, dla mnie już zamknięta.
Nie tak
było — miałem później widzieć i epilog jeszcze....

* * *



V.

Nazajutrz przyszedł do mnie adjutant generała Seegera z wezwaniem,
abym do owego
protokołu w komendzie generalnej się stawił, z czego ja wielce rad
byłem, bo to
nad spodziewanie moje i ordynans cały i ten markotny pobyt we
Lwowie skracało.
Poszedłem też zaraz i tu deklaracyą raz jeszcze uczyniłem co do owej
massy po
konfederatach, armaturę wszelką grubszą, autoramentowe moderunki i
kasy dla
rządu Króla Jegomości i Najjaśniejszej Rzeczypospolitej windykując.
Po spisaniu
do-



kumentu tego rezolwowałem się zaraz jechać, ale przedtem jeszcze do
p. Seegera z
pożegnaniem się udałem.
— Wszystko, co należało do Waćpana — rzecze p. generał — stricte
spełniłeś,
mości rotmistrzu, a i ja nadzieję tę mam, żem Waćpanu, w czem tylko
możność
była, na rękę szedł, i że Waćpan dobrem sercem mnie pożegnasz.
Mówię ja na to:
— Czuję ja to, mości generale, i zawsze pamiętać będę, a co się mnie
samego

background image

tknie, grzecznie przepraszam, jeżelim natrętny był; Monarsze to
memu, i
ordynansowi winien byłem. Tedy, mości generale, i wdzięcznych
sentymentów i
rewerencyi mojej powinnej wyrazy przyjąć chciej łaskawie — nie
tylko mnie ale i
sprawę, dla której tu wysłany byłem, w pamięci zachowując.
— Przyrzekam to Waćpanu chętnem sercem, mości rotmistrzu, a
teraz powiedz



mi, kiedy i czy do Warszawy wprost jedziesz?
— Jadę jutro, ale nie do Warszawy, jeno do Kamieńca Podolskiego.
— A wiesz co, mości rotmistrzu, że szczęście masz — woła p.
generał Seeger — bo
owo właśnie kuryer z Czerniejowic przybył z wiadomością, że graf
Auersperg
Excellencya i graf Brigido z Czerniejowic do Chocimia i do Kamieńca
Podolskiego
ruszyli i tamtędy do Lwowa wracać będą. Zastaniesz ich Waćpan w
Kamieńcu, tedy
nie omieszkaj prezentować się gubernatorowi, i ustnie mu jeszcze
afferę całą
wyłóż, i co tu z tobą zrobiliśmy, opowiedz. Tak owo sprawę o massę
konfederatów
jeszcze lepiej popchniesz, a potem to już nie tu do nas prosto, ale do p.
posła
naszego w Warszawie się udawajcie.
Podziękowałem p. generałowi za grzeczną radę i raz jeszcze się
żegnając,



wyjść już miałem, kiedy pan Seeger mówi:
— Kiedy już wspomniałem o kuryerze z Czerniejowic, tedy nowinę
Waćpanu ciekawą

background image

zakomunikuję, którą od niego mam. Czy wiesz Waćpan, że
hospodarowi wołoskiemu z
sułtańskiego rozkazania głowę ucięto i do Stambułu wysłano.
— Wiem, mości generale; wczoraj mi to opowiadano.
— Tedy Waćpan wcześniejsze informacye masz niż ja, bo kuryer dziś
rano tu
stanął.
— Od znajomego kupca jednego słyszałem, co właśnie z Jass
powracał... —
odpowiedziałem na to, kłamstwem się wykręcając; jakoż inaczej nie
mogłem, kiedy
prawdę powiedzieć trudno było.
Zaraz na drugi dzień o samym doświtku w drogę ku Kamieńcowi się
wybrałem, wóz i
konie dobre nająwszy.



Długą miałem podróż, nudną i przykrą, bo drogi jesienne nieludzkie
były, i
ledwiem się przez te błota, wody i wyboje do Kamieńca dostał. Tu
przecie
szczęśliwie i w dobrem zdrowiu stanąwszy, zaraz u p. komendanta
generała de
Witte się meldowałem, który mnie uczciwie i z otwartemi ramiony
przyjął, chociaż
racyę mógł mieć do krzywego wzroku, albowiem od departamentu
narzucony mu byłem
do krygsrechtu, w którym on sam radę sobie dać mógł i zapewne
umiał. Trwał ten
krygsrecht dni kilka, a codziennie po dwie audyencye z oficeryą
garnizonową
mieliśmy — ale tego już opowiadać nie będę, bo do rzeczy nie należy.
Kiedym tylko przyjechał, pierwsza to nowina była, którą mnie
powitano w
Kamieńcu, że hospodarowi Jegomości multańskiemu, Gregoremu
Ghikasowi, głowę z
niespodzianą okrutnością w Jas-

background image




sach zdjęto. Pan generał Witte znaczną kompassyę dla tak mizernego
losu
nieboszczyka okazywał, wielce się jego nieszczęścia litując, bo jak mi
mówił,
pan to rządny i ludzki był, w kraju porządek trzymał, a z naszą Rzptą
w
sąsiedztwie dobrem zostawał. Pan generał Witte od Baszy
chocimskiego miał to
sobie zakomunikowane i mocno się tą przygodą zafrasował, bo się
jakiego
kałabałyku, to jest rebelji i zamięszania na Wołoszy z tej racyi
obawiał, a
takowa niespokojność na kresy polskie, tedy i na Kamieniec sam
obalić by się
musiała. Nadto wysłał był p. generał Witte tłumacza p. Dederkałe do
Jass z
pieniądzmi i pocztą od posła tureckiego Numan - beja z Warszawy i z
listy
ważnemi do internoncyusza naszego, JMPana Boscampa — tedy
niespokojny był, czy
tłumacz i poczta w rozruchach kędy nie utoną.



Drugą nowinę, która tak samo jak pierwsza wiadoma mi już była, dał
mi p. generał
o spodziewanej lada dzień w Kamieńcu wizycie JMPana Auersperga z
żoną, JMP.
grafa Brigido i JMpani pułkownikowej Perlinck, z domu
Lubomirskiej, którzy z
hommagium odbytego w Czerniejowcach wracając, Chocim zwiedzić
i w Kamieńcu
Podolskim zatrzymać się mają. Pan generał Witte przygotowywał się,
aby z

background image

apparencyą gości tych przyjąć i grafowi Auersperg, jako dygnitarzowi
wysokiemu w
sąsiedniej a wielkiej potencyi, honory i komplementa czynić — a
JMPan Tadeusz
Grabianka, starosta liwski, wielki właśnie bal in gratiam imienin żony
swej
Teresy przygotowując, wszystkie one dostojne osoby gośćmi u siebie
mieć się
spodziewał. Na ten bal ja osobną i bardzo grzeczną otrzymałem
inwitacyą, co
osobliwszej łaskawości pani starościny za-



wdzięczam, która to dama, z domu Stadnicka z Żmigrodu, pamiętać o
tem raczyła,
że jej raz we Lwowie u pani Szeptyckiej prezentowany byłem.
Dnia tego samego, kiedy się odbyć miał ów wielki bal u JMPana
starosty
liwskiego, o rannej porze, byłem u pana generała Witte, i
rozmawialiśmy o
rozmaitych publicznych i prywatnych rzeczach, kiedy przybiegł oficer
ordynansowy
z pismem jakiemś w ręku, które jako pilne bardzo nadeszło. Był to list
od Baszy
chocimskiego, przesłany przez janczara do najbliższego znaczku
dragońskiego nad
Dniestrem, a od znaczku umyślnym gońcem do Kamieńca go
wyprawiono, bo tak się
Jego Baszyńska Mość dopominał.
— Nowy kłopot na głowę — rzecze p. generał pismo to odczytawszy
— i nowa od
Ichmość panów Turków, sąsiadów naszych, pretensya. Owo patrz



mości rotmistrzu, donosi mi tu basza i skarży się na to bardzo, że
pozawczoraj

background image

między Benderem a Chocimiem rabusiowie jacyś Kapidżi - baszę i
towarzysza jego z
Jass wracających gwałtownie opadli i na życie ich godzili, ale na
gwałt zrobiony
i odpór dany umknęli, łupem się jakimś kontentując, bo coś skradli
czy przemocą
odebrali obu tym ichmościom. Nie pisze mi basza o tem dokładnie,
ale o to się
sroży, że to Polacy być mieli, bo po polsku się nawoływali przy onym
akcie
łotrowskim i że za Dniestr tu na terrytoryum Rzptej koniecznie
schronić się
musieli. Tedy ja szukać ich i sprawiedliwą satysfakcyę czynić mam...
— Owo masz i kontynuacyą tej historyi z księżną wołoską i z jej
brylanty —
rzekłem sobie w duchu, domyślając się, co ów gwałt znaczyć miał i od
kogo
pochodził, ale ani słówka o tem



p. generałowi Witte nie wspomniałem, znać tego po sobie nie dając,
że mi ta cała
przygoda sekretem nie jest, i że to moją missyą być miało, tego
rozboju dokonać
na Kapidżi - baszy i jego towarzyszu, którym nie kto inny snać był,
jeno ów
Greczyn, Rami, niegdy spatar multański...
Pan generał Witte, który siła kłopotu miał, aby na kresach porządek
utrzymać, i
ani tureckim ani rosyjskim sąsiadom żadnej okazyi do grawaminów
nie dać, zaraz
rozkazy do znaczków i forwachtów rozsyłać począł za onymi
winowajcami, a ja go
też pożegnałem, widząc, że na zawadzie mu tylko będę. W mieście
tymczasem na on
bal wielkie czyniono przygotowania, a w sam czas jeszcze przybyli
grafostwo

background image

Auerspergowie z grafem Brigido i z panią pułkownikową Perlinck.
Duży zjazd gości
był, z dalekich i z bliskich stron na festyn



się zjeżdżali, który z wspaniałością wielką i świetną apparencyą był
przygotowywany, bo JMpan Grabianka, pan hojny i bogaty, za
granicą bywały,
najwykwintniejszych mód i zwyczajów paryzkich świadom, żadnych
kosztów nie
żałował, byle ten bal szumnie i z splendorem wielkim się odbył.
O oznaczonej godzinie z kilku oficerami kamienieckimi, co także
inwitacyą mieli,
na salę balową się udałem, gdzie mało jeszcze gości zastaliśmy, a
osobliwie dam
nie wiele, bo wcześna jeszcze pora była. Stanąłem niedaleko wejścia,
aby ztąd
wchodzących obserwować, kiedy naraz przechodzi mimo mnie dama
wspaniałej
apparycyi, w szumnym i bogatym stroju. Jak królowa weszła, hardo
czoło niosąc,
na nikogo nie spoglądając, choć szmer się w sali na jej widok zrobił i
zewsząd
szepty admiracyi dobiegać jej musiały...



Oczom moim wierzyć nie chciałem przez chwilę — bo nie kto inny to
był, tylko
pani hospodarowa Jej Mość; moja niegdy panna Bonfanti... Z jakimś
orderowym
panem weszła, a p. starosta liwski z wielką grzecznością i respektem
ją powitał
i na miejsce zawiódł. Usunąłem się na bok, abym przez nią
widzianym nie był, bo
ani mnie ani jej na rękę by to nie było — ale z oka jej nie spuszczałem
przecie,

background image

i dla tego wszystko obserwować mogłem, tak, że co tu opowiem, w
większej połowie
od własnych oczu i uszu wiem, a reszty tylko inne osoby, co jej bliżej
były,
później mi dopowiedziały.
Jeszcze sale pełne nie były, kiedy nagle śmiałym i butnym krokiem,
posuwiście i
z dystynkcyą kawalerską wszedł na salę oficer w czerwonym
mundurze piechoty
autoramentu cudzoziemskiego, z orderami jakiemiś na piersiach. Był
to



Skipor. Na twarzy znać było zmęczenie ale minę wesołą miał i
uśmiechniętą, z
junacka na młodzież spojrzał, damy zuchwale zlustrował, aż nagle
panią Bonfanti
spostrzegłszy, szybko ku niej się zwrócił. Ona także, ledwie go u
wnijścia
zobaczyła, z siedzenia się porwała, jakby podbiedz ku niemu chcąc,
ale w czas
się zatrzymała jeszcze, spojrzenia swe tylko gońcem na przeciw niego
wysyłając,
a na twarzy jej malowały się i ciekawość i niecierpliwość bezmierna.
Skipor nie czekał, aż z pięknych ust pani hospodarowej pytanie
wyjdzie, bo było
ono już w oczach, i tak ją powitał:
— Com ślubował, zrobiłem, ale do połowy tylko...
Bonfanti zrobiła giest niecierpliwy.
— Właśnie co przez Dniestr się przeprawiłem, z biedą pogoniom i
pol-



skim i tureckim uchodząc... Ledwie przebrać się mogłem, aby cię tu
odnaleźć,

background image

księżno... Jedno ci przywożę, drugiego zrzec się musisz... Obiecałem
ci życie
zdrajcy Greczyna i brylanty — Rami z życiem uszedł, brylanty
przywożę!...
Hospodarowa zadrżała z radości, a usta jej wdzięczny uśmiech okrasił.
— Masz je Waćpan z sobą?
— Mam je u siebie. W bezpiecznem miejscu, w kwaterze mojej,
zostawiłem
szkatułę... Wygląda jak mi ją opisałaś, w srebro kuta, misternie
wykładana, z
drzewa, które woń przyjemną wydaje...
— Ta sama — rzekła szybko Bonfanti — ale czemuś jej tu nie
przyniósł ? Widzisz,
nie mam żadnego klejnotu na sobie!... Ach! jest tam pyszny dyadem i
naszyjnik,
na którym promienie brylantów w jeden duży blask się spływają • —
muszę go mieć
dziś na sobie, aby go admirowali wszyscy na balu. Wracaj,



panie kawalerze, i przynieś mi je tutaj!
— Ale szkatuła zamknięta — rzecze Skipor — a czasu przecie nie
miałem pytać o
kluczyk Greczyna... Obu nam pilno było!...
— Szkatuła bez klucza się odmyka, jest w niej zamek tajemny,
którego siłą nie
dobędzie, a który lekkie dotknięcie palca jakby na zaklęcie otworzy
temu, kto
świadom sekretu... Przynieś mi Waćpan szkatułę co żywo; patrz, tam
dla dam
garderoby są osobne, tam cię czekać będę i tam się w brylanty
ustroję...
— Dla wszystkich?
— Dla wszystkich, aby zazdrościli jednemu — odrzekła z zalotnym
uśmiechem
Bonfanti, a oczy jej poparły słowa najsłodszą obietnicą.

background image

Skipor natychmiast wybiegł, a ledwie kilkanaście minut minęło, był
już z
powrotem. Szedł już nie salą, ale kory-



tarzem do garderoby a jeden z lokajów p. starosty liwskiego tuż przy
nim niósł
szkatułę sporą, bardzo misternie po rogach i brzegach srebrem
oplataną, z
nakrywa mozajkową, z kawałków drzewa o różnych barwach
przedziwnie układaną.
W jednej z izb, przeznaczonych na garderoby dla dam, czekała
niecierpliwie pani
hospodarowa. Co chwila patrzyła w zwierciadło, jakby już naprzód
wiedzieć
chciała, ile blasku dodadzą one cudowne naszyjniki i kolce jej
przyrodzonej
piękności, i jakby porównać pilnie jej było, co owo silniej palić się
będzie,
czy oczy jej, czy też brylantowe iskry na białej szyji ?...
Skipor odebrał szkatułę drogocenną z rąk pajuka i z zalotnym
kawalerskim
ukłonem, jakoby dank w szrankach rycerskich zdobyty, przed
hospodarowa na
gotowalni postawił. Bonfanti przy-



sunęła bliżej świeczniki i rozradowana patrząc na szkatułę, pocisnęła
paluszkiem
tajemną sprężynę....
Odskoczyło do góry wieko, hospodarowa nachyliła się, wyciągnęła z
rozkoszą dłoń,
aby ją utopić w tym skarbie upragnionym — gdy oto naraz
odskoczyła w tył i
wydała wielki okrzyk przerażenia.... Zakryła rękami oczy, zachwiała
się i tejże

background image

chwili z łoskotem padła na ziemię....
W szkatule zamiast onych brylantów cudownego blasku i przeróżnych
drogich
kamieni leżała, głowa krwią ociekła, z szeroko otwartemi, okrągłemi
oczyma, w
których z całą swoją straszliwością jakoby szkłem zastygła konwulsya
okrutnej
śmierci, a sine usta wykrzywione były od katuszy i wielkiej rozpaczy.
Była to głowa hospodara multańskiego Ghikasa....



Skipor nie wiedział, co w podarunku zdobył pani affektów swoich.
Snać tak być
musiało, że ów Greczyn Rami szkatuły onej w zamku dostawszy,
brylanty i
kosztowności z niej wydobył, aby w niej głowę uciętą do Stambułu
przewieźć....
Skipor, opisu szkatuły się trzymając, na nią się zasadził, a
wracających z Jass
gdzieś z nienacka opadłszy, ją tylko porwał i uwiózł....Ów krzyk
straszny
hospodarów ej gości wszystkich balowych srodze przeraził; tedy
wszyscy do
komnaty tej ubocznej cisnąć się poczną, aby wiedzieć, co się stało.
Zrobił się
tumult, a Skipor, który moment jeden tak bezprzytomnie i nieruchomo
stał, jakby
piorunem porażony, porwał się nagle z miejsca, wziął w ramiona
zemdloną damę i
przy pomocy jednego z znajomych z komnaty i z sal balowych ją
wyniósł.... Leżała
w ramionach jego bez żadnej oznaki życia; głowa



zwieszała się na dół, a twarz bladością martwą okryta, jak gdyby palec
śmierci

background image

spoczął na niej, zdała mi się piękniejszą jeszcze, niż kiedym ją widział
w
rumieńcach zdrowia i wesołości.
I ją i Skipora po raz ostatni tego wieczora widziałem; nigdy już potem
nie
spotkałem ich w życiu.
Z gości, którzy przybiegli na owo wołanie okropne, nikt sceny tej nie
rozumiał i
nikt głowy uciętej nie widział, bo każdy do zemdlonej damy się
cisnął, na nią
tylko patrzył i o niej tylko mówił. Trafunkiem się stało, że do samej
gotowalni
przystąpiwszy, na której owa szkatuła z łbem hospodarskim stała, za
sobą majora
Kamienieckiego garnizonu JM. pana Zagórskiego miałem. Jego tedy
za ramię
wziąwszy, na oną głowę wskazałem, a tak świadectwo sobie
wziąwszy, co w szkatule
było, wieko spuściłem, a zamek sam się zawarł. Wziął major



Zagórski szkatułę, a ja jeszcze tego samego wieczora na balu p.
generałowi Witte
oświadczyłem, jako dorozumienie a nawet pewność mam, że to głowa
Hospodara
Jegomości multańskiego jest i że nie co innego, ale szkatuła ta w
napadzie onym,
o którym Basza chocimski donosił, zrabowaną została. Teraz już JM.
panu Witte
dokładną relacyą uczyniłem z wszystkiego, co we Lwowie mi się
przydarzyło i co
od pięknej Bonfanti słyszałem. Pan generał Witte zaraz Skipora
aresztować
chciał, ale ten snać powóz i konie mając, z panią ex-hospodarową z
Kamieńca
zaraz wyjechał.

background image

Zaraz na drugi dzień p. komendant Witte jednego oficera z sześciu
dragonii do
Chocimia z oną szkatułą wysłał, list do baszy dodając, w którym
prosił, aby mu
wiadomość daną była, czy to nie ta rzecz jest, którą owi nieznani
polscy
rabownicy Kapidżi baszy w drodze mię-



dzy Benderem a Chocimiem ukradli. Jakoż oficer respons przywiózł,
że akuratnie
ta szkatuła skradzioną jest, i że ją sam Kapidżi-basza, który w
Chocimiu
popasał, za swoją a raczej za sułtańską własność uznał.
Tak się owo skończyła cała ta historya, której świadkiem byłem. A i
to dołożyć
muszę, że kiedym jeszcze w Kamieńcu bawił, lada dzień już do
Warszawy z powrotem
się wybierając, przyjechali z Jass p. Dederkało i p. Kruta, obaj
tłumacze
Rzeczypospolitej, a ci onego nieszczęścia hospodara Ghikasa
opowieść czyniąc,
inaczej mi to wystawili, aniżeli Markolina Bonfanti. Że sułtan
Ghikasowi Muzil i
czarną chustę posłał, ta miała być przyczyna, że nieszczęśliwy
hospodar na
traktat pokojowy anno w Kajnardżi przez potencya podpisany siła
sobie
budując, przyłączeniu Czerniejowic i pewnej partyi ziemi wołoskiej
do cesar-



skiej monarchii austryackiej mocno się opponował i to z
imperatorową rossyjską
się znosił, protekcyi u niej przeciw Austryi i Turcyi szukając.

background image

Bonfanti zaś nigdy hospodarową nie była, bo jej Ghikas nie poślubił,
choć w
wdziękach jej miłował się bardzo. Ale kiedy kobietę tę na
niewierności z
urzędnikiem swym Greczynem Rami zeszedł, tedy oboje sromotnie
ukarał i z dworu
swego wypędził. Rami z panną Bonfanti i ojcem swym przez zemstę
na zgubę Ghikasa
się sprzysiągłszy, przez pośredniki w Stambule i rozmaite
zdradzieckie intrygi
tak go przed sułtanem o praktyki z dwory różnemi na szkodę
Wysokiej Porty
oskarżyli, że ten chustę czarną posłać mu dał rozkazanie. Spostrzegł
sio jeszcze
przed swą śmiercią Ghikas i zdradę przeniknął, tedy starego
Bonfantego ściąć
kazał, ale córki jego i Greka Rami dostać już nie mógł, bo wcześnie



przed zemstą się schronili. Tymczasem owo i Hospodarowi Jegomości
godzina
ostateczna wybiła, bo gdy na Muzil zważać nie chciał i tronu na
rozkazanie
Sułtańskie ustąpić się wzbraniał, Kapidżibasza przez pachołki zabić
go i głowę
zdjąć mu kazał.


KONIEC








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Łoziński Władysław NOWE OPOWIADANIA IMĆ PANA WITA NARWOJA ROTMISTRZA KONNEJ GWARDII KORONNEJ
Nowe opowiadania imć pana Wita Narwoja, rotmistrza konnej gwardii koronnej t II
Opowiadania imć pana Wita Narwoja, rotmistrza konnej gwardii koronnej t I
Bulyczow Kiryl Nowe Opowiadania Guslarskie
Bułyczow, Kirył Nowe Opowiadania Guslarskie
Łoziński Władysław Oko Proroka
Nowe opowiadania ciotki Ludmiły Teresa Jadwiga Papi ebook
Łoziński Władysław Oko Proroka czyli Hanusz Bystry i jego
Łoziński Wladyslaw Oko proroka [LitNet]
ŁOZIŃSKI WŁADYSŁAW BIOGRAFIA
Łoziński Władysław Historia siwego włosa
Akademia pana Kleksa opowiadanie
Muzyka opowiada nowe
Bruno Ferrero Nowe historie (tylko opowiadania)
Łoziński Walery Bal u pana prezesa
Władysław Łoziński Pko proroka
Władysław Łoziński Oko proroka, czyli Hanusz Bystry i jego
Reymont Wladyslaw Suka i inne opowiadania

więcej podobnych podstron