Fern Michaels
Pełnia życia
All She Can Be
Przekład Ewa Westwalewicz–Mogilska
R
OZDZIAŁ
1
Łagodne odgłosy nocy i chłodny szept lekkiego wiatru sprawiły, że w
końcu przymknęła powieki i zapadła w drzemkę. Na czarnym niebie lśniły
gwiazdy, a pyzaty srebrzysty księżyc spoglądał na ziemię niczym samotny
wartownik, stojący na straży kochanków wśród magicznej ciszy
pogrążonej w ciemności pustyni.
Morganna leżała, nasłuchując powolnego, równomiernego oddechu
śpiącego obok niej mężczyzny o ciemnych oczach i kruczoczarnych
włosach. Od czasu do czasu delikatnie dotykała jego chłodnej skóry, aby
się upewnić, że to nie sen. Był jej, tylko jej, na zawsze. Nie odbierze jej go
nic i nikt prócz śmierci.
Poruszył się i wyciągnął muskularne ramię, aby przygarnąć ją do siebie.
Westchnęła z zadowoleniem, kładąc ciemną głowę na jego szerokiej
piersi. Czuła na policzku miękki dotyk porastających ją włosów. Jego
ramiona wzmocniły uścisk i Morganna przywarła bliżej, szepcząc czułe
słowa. Poczuła pieszczotę ciepłych ust na nagim barku i usłyszała, jak mąż
cicho szepcze jej imię.
— Morganna. Morganna.
— Cśśś — położyła mu palce na wargach, a on zwrócił ku niej głowę i
przycisnął usta do jej pachnącego świeżością nadgarstka. Skóra Morganny
była gładka i ciepła; nawet przez sen natrafił na to miejsce, gdzie w
spokojnym rytmie pulsowała krew.
— Jestem przy tobie. Zawsze będę — wyszeptała. — Śpij, kochanie. —
Słysząc, jak wypowiada jej imię, powróciła pamięcią do chwili, kiedy
przed kilku godzinami się kochali.
— Ten tekst zawierał wszystko. Słowa, które padły, emocje, które
przeżyła. Trochę jej własnej krwi, mnóstwo potu i o wiele za dużo łez.
Redaktor będzie zadowolony, wydawca uzna, że to chodliwy towar, a
agent będzie udawał zachwyt, gdyż otrzyma hojną zapłatę z góry.
Czytelnicy nie zawiodą się, bo temat jest taki, jak w każdej powieści Rity
Bellamy. Miłość. Namiętność. Romans.
— Tylko ja jestem zawiedziona — mruknęła gorzko. Spojrzała na
ostatnią stronę, tkwiącą jeszcze w elektrycznej maszynie do pisania.
Niezłe. Dwanaście lat temu wystartowała, pisząc ponure gotyckie
opowiadania, potem przeszła do powieści historycznych, które zyskały w
kraju spory rozgłos, by stopniowo stać się najlepiej sprzedającą się autorką
książek z serduszkiem na okładce. Istniała opinia, że powieści Rity
Bellamy dotykają duszy. Rita zdawała sobie sprawę, że czytelnicy
zastanawiają się, jaką kobietą jest ich ulubiona powieściopisarka, jakich
zmysłowych rozkoszy zaznała, jakie niezwykłe, uczuciowe wzloty były jej
udziałem. Tylko ona sama wiedziała, że jej życie było i jest puste, a dusza
pozostała nietknięta.
Gwałtownie wyszarpnęła kartkę z maszyny. Wszystko to blaga, farsa,
cała ta pisanina, która zastępuje jej życie. No cóż, jeszcze sześć rozdziałów
i Raj namiętności zostanie skończony. Za dwa tygodnie upływa termin.
Rita jest profesjonalistką; zdąży na czas. Nie może sprawić zawodu
wydawcy, agentowi i czytelnikom. Kogo obchodzi, że sprawia zawód
samej sobie?
Ukończyła scenę miłosną, ma więc prawo do chwili odpoczynku. Musi
strząsnąć z siebie to cudze życie, które sama wykreowała. Potem wróci do
pracy, by opisać konfrontację dwojga głównych bohaterów, poprzedzającą
pomyślne zakończenie. „Żyli długo i szczęśliwie… „. Pewnego dnia
napisze książkę bez zakończenia. Dalsze losy bohaterów pozostaną
niewyjaśnione. Jak w prawdziwym życiu.
Odchyliła się na twarde oparcie drewnianego krzesła i rozejrzała po
chacie. Zdumiało ją, że potrafi pisać w takim posępnym miejscu. Bez
zaglądania do słownika wyrazów bliskoznacznych potrafiła znaleźć
jeszcze tylko jedno określenie „melancholijne”. Podczas rozwodu Brett
zabrał wszystko. „Rozwodu” albo „jego rozwodu”, nigdy „ich” czy „jej”.
W ciągu dwóch lat nie uporała się jeszcze z tymi określeniami. To Brett
zażądał rozwodu, to on chciał być wolny. Powiedział, że znalazł miłość
swego życia, miłość totalną, pochłaniającą wszystko. Jednakże rozszalałe
emocje nie przesłoniły mu bynajmniej spraw materialnych. Wykorzystał
niedowartościowanie Rity jako kobiety i jej ból z powodu odrzucenia,
które zresztą po mistrzowsku rozniecał i podsycał. Zraniona, z poczuciem
porażki i winy, stała pokornie, patrząc, jak pakował lśniącą miedź, antyki,
ich przytulne, wygodne meble w kolonialnym stylu… Zabrał nawet
kraciaste zasłony i wielki owalny szydełkowy dywan, który wydziergała
pewnej zimy, aby udowodnić, że jest domatorką, pomimo coraz większych
sukcesów zawodowych i finansowych. Zabrał wszystko z wyjątkiem jej
kolekcji glinianych garnków. Upłynie jeszcze wiele czasu, zanim zapomni
pełen pogardy wzrok Bretta, omijającego te bezcenne, jedyne w swoim
rodzaju wyroby garncarskie.
Potarła obolałe skronie. Boże, dlaczego po dwóch długich latach wciąż
czuje się winna? Jest teraz na swoim i utrzymuje się z pracy, którą kocha.
Może to raczej nie poczucie winy, lecz porażki? Gdyby zechciała opisać
siebie jako bohaterkę własnej powieści, straciłaby cierpliwość jeszcze
przed trzecim rozdziałem. Na ile tragiczny i beznadziejny może być
główny bohater, aby nie stał się nużący?
Zapaliła papierosa, piętnastego, a może nawet szesnastego w ciągu
ostatnich sześciu godzin. Spojrzała z niesmakiem na przepełniony
spodeczek do ciasta, który służył jej za popielniczkę. Popielniczki i
naczynia zabrał Brett… To bez znaczenia, powiedziała sobie po raz
tysięczny. Jasne, do diabła, że bez znaczenia, powtórzyła, zaciągając się
papierosem. Wydmuchnęła długą smugę, nienawidząc siebie samej za to,
że szuka uspokojenia w paleniu. Po dwóch latach melancholia osłabła,
zastąpiona przez gniew, i nagle sprawy dotąd nieważne zaczynały nabierać
wagi.
Jak choćby ta chata z dwiema sypialniami, położona nad wielkim
jeziorem w górach Pensylwanii. Rita kochała ją i walczyła, by ją
zachować, tak samo jak dom w Ridgewood w New Jersey.
— Wykupię twój udział — powiedziała Brettowi. — Głównie dla mnie
samej, ale także dla dzieci. Zabieraj, co chcesz, ale domy zachowam ja. —
Adwokaci Bretta robili trudności, upierali się, by wszystko sprzedać i
podzielić pieniądze. Rita jednak nie ustąpiła.
Teraz po raz pierwszy od czasu rozwodu przyjechała do chaty. Musi coś
zrobić z tym domkiem. Wystarczy, że stał pusty przez dwa lata. No a teraz
zarzuciła go bez ładu i składu sprzętem kempingowym. Stare drzwi
wsparte na dwóch kozłach do rżnięcia drewna służyły za biurko pod
maszynę do pisania, którą przywiozła w bagażniku dodge’a combi.
Zdusiła niedopałek i nalała sobie z termosu kawy do grubego kubka.
Pokrzepiona, utkwiła wzrok w przestrzeni i zaczęła rozmyślać o
przyszłości i przeszłości. Dlaczego nie może się pozbierać i pozostawić
rozwodu poza sobą? Inne kobiety to potrafią; dlaczego nie ona? Ostatnio
mur, którym się obwarowała, zaczął się nieco kruszyć. Wiedziała, że
nadszedł czas, by rozpocząć nowe życie. Ruszyć z miejsca, podjąć
decyzje. Ale jak?
— Stałaś mi się obca — powiedział oskarżycielsko Brett, kiedy zażądał
rozwodu. To jeszcze jedna sprawa — on nie prosił, tylko żądał. Był
zakochany… Boże, to było właściwie śmieszne, szkoda, że nie potrafiła
się śmiać. Zamiast tego kuliła się ze strach, nienawidziła samej siebie,
czuła się pokonana i zastanawiała, jakie popełniła błędy. Zawiodła Bretta.
Przyparta do muru zgodziła się na rozwód, przekonana, że coś z nią musi
być z nią nie w porządku, że w jakiś sposób tylko ona jest odpowiedzialna
za kryzys wieku średniego, który przeżywa jej mąż. Gdyby była lepsza,
gdyby była prawdziwą kobietą, Brett nigdy by nie pomyślał o rozwodzie.
Sytuacja już od jakiegoś czasu się pogarszała. Wynagrodzenie za książki
było miarą jej sukcesu i Rita oczywiście cieszyła się nim. Rosło także jej
konto w banku, dzięki któremu stawała się coraz bardziej niezależna. A z
tym Brett nie umiał się pogodzić — lub raczej najwyraźniej nie umiał z
tym żyć. Po kilku rzuconych przez niego uwagach Rita zrozumiała, że
mężczyźni utożsamiają pieniądze z władzą. Jeżeli kobieta ma choćby
dolara, który nie został jej dany przez męża, to jest o ten jeden dolar zbyt
potężna. Jeżeli zaś zarabia tysiące dolarów ponad to, co zdoła zarobić jej
mąż i nie musi go o nic prosić, staje się o tysiące dolarów potężniejsza od
niego. Brett oświadczył jej niemal spokojnie, że nie potrzebuje w swoim
życiu starzejącej się czterdziestolatki, która wyżywa się w pisaniu o seksie.
Za karierę zapłaciła rozwodem, ale nie miała zamiaru z niej
zrezygnować. Spełniała swoje obowiązki przez ponad dwadzieścia lat i
kiedy wreszcie odniosła sukces, stała się kimś, Brett nie miał prawa
oczekiwać, że zrezygnuje, aby ugłaskać urażone ego męża. A co z jej ego?
Co z jej pragnieniami? Co z jej, do diabła, duszą? Czy on w ogóle zdawał
sobie sprawę, że Rita ma duszę, która krwawi, kiedy się ją zrani?
Papieros oparzył jej palce, przypominając, że czas go zgasić. Rita
odgarnęła z czoła krótkie kasztanowate włosy, wyszła na patio i spojrzała
na widniejący przed nią krajobraz. Był piękny. W oddali wznosiły się góry
Poconos, powietrze przesycone było wonią sosen i świerków. Odetchnęła
głęboko, wciągając w płuca ostre aromatyczne powietrze. Całe to półtora
akra porośniętej sosną ziemi wraz z chatą należało tylko do niej. Na akcie
własności widniało wyłącznie jej nazwisko. Któregoś dnia będzie musiała
dopilnować, by na sądowym dokumencie dopisane zostały imiona i
nazwiska dzieci. Ale jeszcze nie teraz. Na razie posiadłość należała tylko
do Rity. Tym razem oczy nie zaszły jej łzami na widok ceglanego pieca do
barbecue, który dawno temu wybudowali razem z Brettem. Spojrzała na
suszarkę do bielizny i zardzewiałe bloczki. Ją także zrobili sami.
Wstrzymała oddech z zachwytu nad małą odkrywką skalną, porośniętą
kosodrzewiną i czerwonymi klonami. Może nie była to rajska kraina, ale
pod względem malowniczości niewiele jej ustępowała.
Jeżeli pogoda się utrzyma, będzie można popływać w jeziorze. Dni i
były ciepłe, wietrzyk łagodny, woda niewiele chłodniejsza od powietrza.
Lato minęło; sąsiedzi wrócili do swoich miejskich siedzib, zabierając
dzieci. Całe to piękno należało teraz tylko do niej i do jakiegoś
mężczyzny, który wynajmował chatę Johnsonów nad zatoczką. Rita wzięła
wiatrówkę i strącając kamyki, zeszła na brzeg.
Jeśli dzisiaj dobrze jej pójdzie pisanie, jutro mogłaby pojechać i
zamówić jakieś meble. Na tę myśl jasne oczy Rity zabłysły. Zdała sobie
sprawę, że podjęła jedną z niewielu świadomych decyzji, które nie
dotyczyły dzieci ani pracy. Uśmiechnęła się. Pora zapomnieć o widmach
przeszłości; czas zająć się własnymi potrzebami i własną wygodą.
Wkrótce przyjedzie tu jej młodsza córka, Rachel, i nie zechce spać na
gołej podłodze. To nie w stylu tej wyzwolonej, niezależnej młodej kobiety.
Powstrzymała się przed zapaleniem następnego papierosa i powoli
ruszyła wzdłuż brzegu jeziora. Może powinna potruchtać? Rachel stale
powtarza, że to najlepszy sposób na otłuszczoną talię. Rita uszczypnęła się
w brzuch. Wiedziała, że Rachel przygląda się jej krytycznym wzrokiem, a
jej uwagi na temat biegania i gimnastyki skierowane są właśnie do matki.
Drobna, uważana za atrakcyjną, Rita nauczyła się skrywać swoją nieco
przyciężką talię pod luźnymi bluzkami i niedbałymi wdziankami.
Gimnastyka zabierała zbyt wiele czasu… No nic, któregoś dnia zadba o
figurę i zwalczy te siedem kilo nadwagi — ale dopiero wtedy, gdy będzie
na to gotowa. Za to gęste, kręcone włosy o kasztanowatej barwie,
przedmiot zazdrości wielu kobiet, były niewątpliwie dobrodziejstwem
losu. Do diabła ze szczotką i lokówkami. Dobre ostrzyżenie, umycie i
potrząśnięcie głową wystarczały, by ułożyły się jak należy. Otaczały jej
lekko zaokrągloną twarz, podkreślając błękit oczu.
Miło było grzać się tak w słońcu… Spojrzała na zegarek: pracowała od
siódmej rano, a teraz było wpół do drugiej. Zasłużyła sobie na przerwę.
Omijając dziury po brakujących deskach pomostu, szła powoli ku
rozklekotanej przystani. Ciekawe, co robi teraz Brett ze swoją nową żoną?
Fakt, że poślubił dwudziestodwuletnią dziewczynę, nie był jej całkiem
obojętny.
Jezioro, noszące miano Jeziora Szczęśliwości, lśniło w słońcu głębokim
lazurem. Rita usiadła na końcu pomostu i otoczyła ramionami kolana.
Widzisz, Rachel, twoja stara matka wciąż może dociągnąć kolana do klatki
piersiowej… Dzień był udany: napisała wreszcie scenę miłosną, którą
wciąż odkładała. Ostatnio nie miała serca do miłości i romansów. Jej
własne życie było takie jałowe, bezsensowne i bezcelowe… Roześmiała
się na głos, miękkim gardłowym śmiechem: może wobec tego powinna
spróbować sił w science fiction? Tak, to bez wątpienia bardzo dobry dzień.
Podjęła decyzję o kupnie mebli do chaty, a nawet wydawało jej się, że wie,
co wybierze. Już nie styl kolonialny. Nie będzie naśladować dawnego
umeblowania, które zaprojektowali wspólnie z Brettem. Nie, tym razem
znajdzie coś lżejszego, ale solidnego. Żadnych plecionek; wiklina zawsze
sprawiała na niej wrażenie tymczasowości. Coś nowoczesnego. Duże
poduchy, eklektyczne ozdoby, żywe kolory plus matowe szkło i chrom.
Sprzęty, do których się nie przy wiąże — i nic, co by przypominało
rodzinną schedę. Jasne, lekkie i kruche. Oto, czego potrzebowała.
Wróciła do chaty. Skończy teraz rozdział, ugotuje kolację, a potem
zacznie następny. Tak, to dobry dzień. Jutro będzie lepszy, a pojutrze
jeszcze lepszy. Powoli wychodziła ze stanu otępienia i zaczynała widzieć
otaczający ją świat w jaśniejszych barwach.
* * *
Twigg Peterson ułożył papiery w nieporządną stertę i odsunął krzesło od
stołu. Pracował przez większość nocy i cały ranek. Musiał się teraz ogolić
i wziąć prysznic. Złotorude włosy sterczały mu na głowie, Twigg w
roztargnieniu przygładził je dłonią. Podpisując umowę wynajmu letniego
domku, nie pomyślał o samotności, która go tu czekała. Właściciel
usiłował mu zakomunikować, że lato się skończyło, a jesienią i zimą nie
ma tu żywego ducha, ale Twigg zlekceważył ostrzeżenie. Bywały chwile,
jak choćby teraz, że żałował swego impulsu, ale w gruncie rzeczy miał
dosyć piasku, słońca, surfingu i skąpych kostiumów bikini. Z natury był
jednak towarzyski i brakowało mu kogoś, z kim mógłby porozmawiać czy
zjeść kolację. Wziął dwuletni urlop naukowy na uczelni, gdzie wykładał
biologię morza, aby zająć się badaniami stosunków pomiędzy wielorybami
zabójcami a delfinami. Spędził półtora roku w terenie, jeżdżąc od
błękitnego Pacyfiku nad ciemne wody Oceanu Indyjskiego i z powrotem,
Teraz zostało mu sześć miesięcy, aby napisać sprawozdania oraz trzy
artykuły, które obiecał czasopismom „Marine Life” i „National
Geographic”. Żałował, że nie ma psa albo kota, czegokolwiek.
Kogokolwiek. Do diabła, w tym stanie ducha zadowoliłby się złotą rybką!
Twigg Peterson nigdy nie był zdyscyplinowany. Wolał pracować, gdy
poczuł gwałtowną potrzebę, a nie czekać, by ktoś mu ułożył plan zajęć.
Oczywiście z wyjątkiem wykładów i ćwiczeń, które prowadził. Wyraziste
zielone oczy i uśmiech zdobywcy uczyniły go ulubieńcem studentek i
rzadko musiał nakłaniać je, by uważały. Wysoki, szczupły, atletycznie
zbudowany, w wieku trzydziestu dwóch lat wiedział, czego chce i dokąd
zmierza. Obnosił się ze swoją pewnością siebie jak z eleganckim
garniturem. Jedna z jego studentek, która się w nim podkochiwała,
stwierdziła że na widok jego uśmiechu dziewczynie momentalnie miękną
kolana. Unikał jej potem jak ognia, podobnie jak jeszcze kilku, które
bardziej interesowały się wykładowcą niż przedmiotem. Nie oznaczało to,
że nie gustuje w ostrych kobietach; lubił je. Ale dziewczyny z „Betty
Coeds” nie były dla niego kobietami. Ze swoim uśmiechem jak z reklamy
pasty do zębów, były po prostu rozchichotanymi dziećmi.
Skierował wzrok ku kuchni, gdzie piętrzył się stos brudnych naczyń,
uzbieranych przez cały tydzień. Będzie musiał coś zrobić z tym
bałaganem, albo narazi się na niebezpieczeństwo zatrucia pokarmowego.
Poza tym nie miał już czystych talerzy. No, ale gotowana fasola z puszki
wymagała jedynie widelca. Lepsze to niż wałęsanie się po mieście i
tracenie cennego czasu przeznaczonego na pisanie. Teraz potrzebował
trochę ruchu, zanim padnie na łóżko i zaśnie. Kilka okrążeń wokół jeziora
załatwi sprawę i pobudzi wydzielanie adrenaliny. A potem golenie i
prysznic, aby stać się nowym człowiekiem. Wsunął kasetę do walkmana,
nałożył słuchawki, przyczepił maleńkie cudo techniki do paska i lekkim
truchtem wybiegł z domku. Gdy opuścił nierówną kamienistą drogę,
przyspieszył biegu.
Tak się skupił na słuchaniu muzyki, że dopiero w ostatniej chwili
zauważył siedzącą na pomoście Ritę. Istota ludzka, a w dodatku kobieta!
Twigg wiedział, że Rita mieszka w domku z rozległym tarasem ze starego
drewna cedrowego. Zawsze jednak gdy ją widział, sprawiała wrażenie tak
niedostępnej i dalekiej, że nie miał ochoty nawiązywać z nią kontaktu.
Rita z niepokojem patrzyła na zbliżającego się mężczyznę. Widywała go
już wcześniej, biegnącego wokół jeziora. Zdała sobie sprawę, że jego
wysoka, smukła sylwetka i pełne gracji ruchy podobają jej się tak dalece,
że wyposażyła w nie bohatera swojej książki. Ilekroć miała go opisywać,
sięgała pamięcią do nieznajomego, który biegał nad jeziorem z
rozświetlonymi słońcem włosami. Teraz jednak obcy najwyraźniej
zamierzał do niej podejść. Idź sobie, nie zbliżaj się, miała mu ochotą
powiedzieć. Chcę być sama, nie potrzebuję nawet powierzchownej
znajomości. Co tu robić? Wstać i udać, że właśnie odchodzi, czy też zostać
i zobaczyć, jak zachowa się nieznajomy? Wiedziała, że usiłując wstać,
będzie wyglądała niezdarnie, zdecydowała więc nie ruszać się z miejsca.
— Terwiliger Peterson, profesor Berkeley na urlopie naukowym w celu
napisania artykułów o delfinach i wielorybach — przedstawił się
nadbiegający. — Mów mi Twigg, jak wszyscy. — Przysiadł koło Rity i
wyciągnął do niej dłoń. Rita zamrugała, zaskoczona, i uścisnęła ją.
— Rita Bellamy. Jestem… — już miała powiedzieć „gospodynią
domową” — …jestem pisarką, przyjechałam tu, żeby dokończyć moją
powieść.
— Jezu, tak się cieszę, że cię spotkałem. Zaczynałem cierpieć na zespół
samotności.
— Nie będę ci przeszkadzała — powiedziała pospiesznie Rita, w
nadziei, że facet sobie pójdzie. Siedział zbyt blisko niej i zachowywał się
tak, jakby spotkał dawną przyjaciółkę. Nie była gotowa na takie
znajomości. Przyjrzała mu się kątem oka. Wyglądał, jakby spał w
bagażniku samochodu, a potem łaził po deszczu.
— Przeszkadzała! Kobieto, jestem w takim stanie, że gotów bym zabić,
żeby tylko usłyszeć parę słów. Powiedz mi, o czym teraz myślisz. Ale
naprawdę.
Rita oblała się rumieńcem. Rachel wiedziałaby, co odpowiedzieć
aroganckiemu młodzikowi… Chciał usłyszeć prawdę?
— Pomyślałam, że wyglądasz, jakbyś spał w bagażniku, a potem
wyszedł na deszcz. Tak jakoś… mało schludnie.
Twigg odrzucił głowę do tyłu i ryknął śmiechem. Rita patrzyła na jego
długą, muskularną szyję. Jak wspaniale brzmiał jego śmiech. Od lat nie
słyszała, by ktoś się śmiał w taki sposób.
— Łatwo poznać, że jesteś pisarką, Rita. Mało schludnie? Wyglądam
jak straszydło. Pracowałem calutką noc, a tych ubrań nie zdejmuję od
dwóch dni. Można by mnie nazwać niechlujem. Ale przyrzekam, że jak się
spotkamy następnym razem, będę wymuskany jak należy.
Rita znów się zarumieniła.
— Och, nie miałam na myśli…
Twarz Twigga spoważniała.
— Ależ tak, miałaś. Powiedziałaś prawdę. Zawsze powtarzam swoim
studentom, żeby mówili prawdę i nie owijali niczego w bawełnę. To
zapobiega późniejszym nieporozumieniom.
Spojrzał w jej oczy. Ta mieszanka ciepła i inteligencji szalenie wzmaga
jej kobiecość… Zamrugał powiekami. Miał ochotę posiedzieć i pogadać z
nią, poznać ją lepiej… Ale to nie był właściwy moment. Wstał.
— Mieszkam w domku Johnsona.
Rita zmarszczyła brwi.
— Wiem.
Nie wiedziała, czy on wie, gdzie ona mieszka i nie pospieszyła z
informacją.
— Miło było cię poznać — rzucił na odchodnym i ruszył ku
piaszczystemu brzegowi. Rita kiwnęła głową, wdzięczna, że zostawił ją
samą.
Siedziała jeszcze z piętnaście minut, zastanawiając się, co robią Camilla
i jej dzieci oraz kto się uplasuje na trzech pierwszych miejscach listy
bestsellerów „New York Timesa”. Rozmyślała o wszystkim i o niczym,
byle i tylko nie o spotkaniu z Twiggem Petersonem. Powinna pójść do
domu i napisać list do Charlesa, swego syna. Charles wciąż nie godził się z
rozwodem rodziców w sposób, w jaki powinien się według niej pogodzić.
W wieku osiemnastu lat może już sobie sam pościelić łóżko, a kupne
ciasteczka są równie dobre jak jej wypieki. Dlaczego Charles nie może
przyjąć do wiadomości, że matka nadal go kocha i w razie potrzeby nigdy
go nie zawiedzie? On jednak rzuca jej kłody pod nogi i zmusza, by z nim
walczyła. Nienawidzi sprzątaczki, która teraz gotuje, piecze i prasuje. Czy
jako matka była dla Charlesa tylko sprzątaczką? Dla Chucka, jak się teraz
każe nazywać… Czy była mu potrzebna wyłącznie do obsługi i spełniania
jego niezliczonych zachcianek? Typową, stereotypową matką rodem z
książeczki z obrazkami? Charles potrzebuje czasu. Ona także. Czy żadne z
dzieci tego nie dostrzega? Camilla, najstarsza, matka trojga dzieci,
powiedziała, że rozumie ją i nie obwinia. Nie obwinia! Przecież to Brett
poślubił dziewczynę młodszą od Camilli! Nawet nie poczekał, żeby
przesechł atrament na dokumencie rozwodowym. Bez względu na to, co
mówiła Camilla, Rita wiedziała, że córka w pewien sposób ją obwinia. Że
uważają za nie dosyć doskonałą, za nie dosyć… Te dwa słowa „nie dosyć”
prześladowały Ritę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ciążyły jej
jak wina, a ona się z tym godziła, bo naprawdę wierzyła, że jest w jakiś
sposób „nie dosyć”. I tak zostało. Oto jest znaną pisarką, zarabia krocie, a
wciąż czuje, że jest jakoś „nie dosyć”.
Najbardziej zaskoczyła ją Rachel, która wiadomość o rozwodzie
przyjęła wzruszeniem ramion. Rachel, która zachęcała matkę, by się nie
cofała przed niczym, cokolwiek by to „niczym” miało oznaczać. Wychodź
z domu, mamo, spotykaj się z mężczyznami, rób swoje. Jesteś sobą, a nie
przedłużeniem taty.
Rita usiłowała kontrolować uciążliwą gonitwę myśli. Dlaczego
zastanawia się nad tym wszystkim właśnie teraz? Ma przecież wracać do
pracy. A może powinna pojechać do miasta, zamówić meble i kazać je jak
najszybciej dostarczyć do pustego domu? Nie chciała, by Ian widział, że
mieszka w tak prymitywnych warunkach.
Ian Martin uważał się za mężczyznę życia Rity. Dość atrakcyjny, w
wieku średnim, był jej agentem i menedżerem, zręcznie kierującym karierą
Rity. Nie szczędził jej dobrych rad i miał się za jej protektora. Nauczyła
się go szanować i polegać na nim. Przyjemnie było mieć w życiu jakiegoś
mężczyznę, przyznawała… Chociaż jednak Ian miał nadzieję na bliższy
związek, Rita nie była pewna swych uczuć w stosunku do niego, podobnie
jak zresztą niczego w swoim życiu, Ian miał przyjechać nad jezioro, by
zabrać ukończoną książkę i oddać do przepisania wykwalifikowanej
maszynistce wmieście. Wiedziała, że czeka z jej strony na propozycję, aby
został na noc. Wyparła myśl o tym ze swego umysłu i zajęła się
przygotowaniami do jego przyjazdu. Co należy kupić? Meble, coś do
jedzenia…
No więc właśnie. Trzeba kupić jedzenie i kilka butelek wina. Zrobi ten
wysiłek dla Iana. Nie zdając sobie z tego sprawy, powiodła wzrokiem
Wzdłuż brzegu jeziora, szukając chaty Johnsonów. Nie dojrzała śladu jej
mieszkańca.
R
OZDZIAŁ
2
Rita weszła do swojej po spartańsku urządzonej chaty i po raz pierwszy
zdała sobie w pełni sprawę z panującej tam ciszy i pustki. Mieszkanie w
takich warunkach to czyste dziwactwo. Zasługiwała na coś więcej i stać ją
było na to! Dlaczego stale siebie za coś karze?
Szybko umyła twarz i ręce i przebrała się w świeżą bluzkę. Sporządziła
listę zakupów, odszukała karty kredytowe i przygotowała się do wyjazdu.
Nie musiała zaglądać do lodówki; miała tam tylko sześć jajek i puszkę
skondensowanego mleka do kawy.
W samochodzie gruchał z taśmy Willie Nelson; Rita nuciła do wtóru.
Miała tylko tę jedną kasetę z Nelsonem. Kupiła ją pod wpływem impulsu,
pomimo sprzeciwów Bretta, który twierdził, że muzyka country
przemawia wyłącznie do tępaków. Pod koniec małżeństwa Brett wciąż
kpił z jej intelektu, starając się podważyć jej wiarę w siebie, a nawet
upodobanie do tych drobiazgów, które sprawiały jej przyjemność.
— Śpiewaj, Willie, kochanie — powiedziała. — Twoja tajemna
wielbicielka wypełzła z ukrycia. Jest trochę przestraszona dziennym
światłem, ale tak czy owak wychodzi na świat.
Weszła do sklepu meblowego Maxwella i przemierzała go wzdłuż i
wszerz w towarzystwie zachwyconego sprzedawcy. Już na wstępie
upewniła się, czy dostawa jest możliwa już następnego dnia po zakupie.
Nabyła całkowite wyposażenie domu, włącznie z popielniczkami. Stoły,
lampy, sprzęt grający, dywany… Dokonując wyboru, czuła dziwne
mrowienie w plecach. Decydowała się na sprzęty lekkie, nowoczesne i
lśniące. Nic co byłoby choćby tylko zbliżone stylem do poprzednich
kolonialnych mebli z ciemnego drewna z perkalowymi obiciami. Obawiała
się nieco, że cała ta prostota i błysk mogą nie pasować do domu. Kiedy
jednak pomyślała o gładkich dębowych podłogach o jasnych boazeriach z
sandałowego drewna i o wielkich oknach wychodzących na taras, uznała,
że w gruncie rzeczy dom został wybudowany w stylu nowoczesnym. A
poza tym nie miała zamiaru odtwarzać poprzedniego stanu. Nie
potrzebowała przypomnień o czasach sprzed rozwodu.
— I proszę mi dostarczyć te drzewa palmowe malowane na jedwabiu —
dodała, wypisując czek na calutkie jedenaście tysięcy dolarów. Zrobiła to
bez mrugnięcia okiem; więcej, poczuła satysfakcję. Zapracowała na te
pieniądze i ma prawo wydać je tak, jak zechce. Nie było nikogo, kto by
protestował i mądrzył się. Miała ochotę, to był wystarczający powód. Stała
się posiadaczką umeblowania do czterech i pół pokoju. Dostawa miała
nastąpić jutro około czwartej po południu.
Następnym przystankiem był dom towarowy. W dziale z tkaninami
wybrała grube lniane obrusy, jaskrawe maty i serwetki, ścierki do naczyń,
ręczniki kąpielowe, prześcieradła, koce i narzuty na łóżka. Sprzedawczyni
uznała ją za histeryczną gospodynię domową, ale Rita tylko się
uśmiechnęła i pokazała kartę kredytową. Na końcu nabyła zasłony do
sypialni oraz proste rolety na wszystkie okna w całym domu. Były łatwe
do zawieszenia, wymagały tylko kilku gwoździ mocujących je do ramy, a
doskonale nadawały się do stworzenia nastroju prywatności. Prywatność, a
nie eksponowanie się na zewnątrz, pomyślała Rita z uśmiechem.
W drogerii kupiła farbę do włosów, balsam do ciała i wielką butlę płynu
do kąpieli. W sklepie spożywczym naładowała zakupami dwa wózki.
Będzie miała czym zapełnić puste półki i lodówkę. Wreszcie zatrzymała
się w dziale ogrodniczym i kupiła sześć wiszących koszów z kwitnącymi
roślinami i dwa z pierzastymi paprociami. Jeden zawiesi nad zlewem w
kuchni, a drugi w pobliżu biurka, Nawet pracując w domu, będzie mogła
spoglądać na coś zielonego. Ciekawe, czy Twigg Peterson lubi rośliny?
Skoro zajmuje się wielorybami i delfinami, z całą pewnością lubi
przebywać poza domem. Doktorat w takiej dziedzinie! Poczuła falę gorąca
i szybko pomyślała o postaciach ze swojej powieści. Szkopuł tylko w tym,
że główny bohater wyglądał dokładnie jak Twigg…
Jadąc malowniczą drogą, minęła chatę Bakerów i zdziwiła się na widok
MG Connie na podjeździe. Connie Baker była jej przyjaciółką od zawsze,
ale ostatnio widywały się tylko nad jeziorem. Boże, od ostatniego
spotkania minęły już dwa lata! Tyle się w tym czasie wydarzyło, tyle
będzie do omawiania.
Pod wpływem impulsu omal nie zjechała przed dom Connie, ale w
ostatniej chwili zrezygnowała. Nie miała nastroju do wałkowania spraw
związanych z rozwodem. Wkrótce, obiecała sobie, zadzwoni do niej.
Pogrążona w zgłębianiu historii Holenderskiej Spółki
Wschodnioindyjskiej, nie miała ochoty odbierać natarczywie dzwoniącego
telefonu. Wreszcie podniosła słuchawkę i natychmiast tego pożałowała.
Była to jej starsza córka, Camilla, a Rita nie miała najmniejszej ochoty
wysłuchiwać jak Camilla zachęca swoje dzieci, żeby przywitały się z
babcią, mimo że jasne było, iż zaczną krzyczeć i płakać. Mogła zaczekać,
aż dzieci się uspokoją i dopiero wtedy zadzwonić, a nie uspokajać ich,
mając Ritę na linii.
Mamo, musisz mi pomóc — powiedziała Camilla jednym tchem, a w jej
głosie brzmiał niepokój, jak zawsze, kiedy prosiła o rzeczy niemożliwe.
Rita zacisnęła zęby. O co chodzi, kochanie?
Mówisz takim tonem, jakbyś chciała odmówić, zanim jeszcze powiem, o
co chodzi — poskarżyła się Camilla, momentalnie stawiając Ritę na
pozycji obronnej.
Spróbowała skupić się na tym, co córka ma do zakomunikowania.
— Jestem w samym środku kluczowej sceny, Camillo. Wiesz, że
przyjechałam tu, żeby pracować i prosiłam, żebyście do mnie nie
telefonowali bez ważnego powodu.
— Tak, mamo. Ale to jest bardzo ważny powód. Tom musi pojechać na
weekend do San Francisco i powiedział, że mogę pojechać razem z nim,
jeżeli znajdę opiekunkę do dzieci. Prosiłam Rachel, ale powiedziała, że ma
na weekend wielkie plany. Ty zawsze jeździłaś z tatusiem, kiedy
wyjeżdżał służbowo — powiedziała oskarżycielskim tonem. — Nie, Jody,
nie możesz teraz rozmawiać z babcią. Jest bardzo zajęta rozmową z
mamusią! Mamo, Jody chce się z tobą przywitać. Porozmawiaj z nim,
dobrze?
Przez następne kilka minut Rita szczebiotała z trzyletnim Jodym; w tle
słychać było wycie małej Audry. „Nie chcę tego! Naprawdę nie chcę!” —
powtarzała w duchu Rita, ćwierkając do małego. Wstydziła się samej
siebie. To przecież jej wnuczęta! I ona je kocha! Cóż z niej za babcia,
skoro ma im za złe, że przeszkadzają jej w pracy… Równocześnie na
innym poziomie myślenia formułowała powody, dla których odmówi
pilnowania wnuków. W końcu Camilla odebrała Jody’emu słuchawkę.
— Co mówisz, mamo? Naprawdę potrzebny mi jest odpoczynek od tych
małych diabląt. W San Francisco będzie tak przyjemnie o tej porze roku. A
ja i Tom musimy spędzić trochę czasu tylko we dwoje. — Ton Camilli
brzmiał tak, jakby Rita już się zgodziła.
— Kochanie, zostawałam już z twoimi dziećmi. Wiesz, że je kocham.
— Świetnie! Planujemy odlot jutro o wpół do siódmej wieczorem z
lotniska Kennedy’ego. Taka jestem podniecona! Nie byłam w Kalifornii
dłużej niż rok. No a przy tym nie tak łatwo zarezerwować bilety o
jedenastej godzinie.
Zarezerwowała miejsca, zanim spytała ją o zgodę. Irytujące.
— Przykro mi, kochanie — powiedziała Rita stanowczo — ale ten
weekend nie wchodzi w rachubę. Muszę skończyć książkę. Nigdy nie
przekroczyłam terminu i nie mam zamiaru stać się niesolidna. Czy nie
możesz wynająć sobie opiekunki?
— Mamooo! — zgorszyła się Camilla. — Tom nie pozwala, żeby jego
dziećmi zajmował się byle kto! Wiesz, jaki jest pod tym względem. Ty po
prostu nie zdajesz sobie sprawy, jakie to dla mnie ważne! Życie to nie
tylko pranie i dzieci, sama wiesz. Pamiętam, jak wyjeżdżałaś z tatusiem…
— Tak, córeczko. Wyjeżdżałam z ojcem wiele razy. Ale nigdy nie
robiłam tego w ostatniej chwili i zawsze starannie się do tego
przygotowywałam. Jesteś niesprawiedliwa, kochanie. Nie jest mi miło, że
ci odmawiam, ale muszę skończyć tę książkę.
— A kim byś teraz była, gdyby dla twojej matki kariera była ważniejsza
niż ty? — spytała oskarżycielsko Camilla.. — Babcia zawsze rzucała
wszystko, żeby zająć się nami, kiedy było trzeba. Dobrze o tym wiesz.
— Moja matka była dla mnie wielką pomocą, Camillo, i kochała swoje
wnuki. Ale to nie ma nic do rzeczy. Babcia była sama na świecie, nie
pracowała i nie miała żadnych innych obowiązków. Marzyła, żeby być
komuś potrzebną. Kochanie, przecież nieraz ci pomagałam. Choćby w
zeszłym miesiącu.
— To było miesiąc temu — ucięła chłodno Camilla. — Potrzebuję cię w
ten weekend.
— Przykro mi, dziecko, ale w ten weekend nie mogę.
— Mamo, nie musisz nawet wracać do miasta. Zawiozę dzieci do ciebie.
Myślałam z Tomem, że uda nam się spędzić parę dni w San Francisco
tylko we dwoje… Mamo, jesteś mi potrzebna.
Rita zacisnęła dłoń na słuchawce. Już prawie skapitulowała, ale coś się
w niej zacięło.
— Nie, kochanie. Po prostu nie mam czasu dla dzieci w czasie tego
weekendu. Jeżeli nie masz mi nic więcej do powiedzenia, muszę kończyć.
Pozdrów ode mnie Toma.
Odłożyła słuchawkę w momencie, gdy córka mówiła:
— …twoje własne wnuki. Nie mogę uwierzyć.
Rita opadła na krzesło. Miała zroszone potem czoło, jej dłonie drżały.
Czuła się Winna, a jednocześnie wściekła. Boże, dlaczego dzieci tak z nią
postępują? Dlaczego nie zostawią jej w spokoju i nie nauczą się radzić
sobie samodzielnie? Dlaczego Camilla nie zwróci się o pomoc do swojej
młodej macochy, a jeszcze lepiej do ojca?
Niebieskie oczy Rity zaszły mgłą. Dzieci prawdopodobnie sobie
wyobrażają że tylko udaję, a w rzeczywistości nie mam nic do roboty…
Żadne z nich nigdy nie traktowało poważnie jej pisarstwa. Była żoną,
matką, kucharką, praczką, szwaczką, mechanikiem, piekarzem, szoferem.
Nigdy nie była Ritą Bellamy, pisarką. Ritą Bellamy, osobą. Nie, myśleli o
niej wyłącznie w kategoriach łączącego ich pokrewieństwa oraz własnych
potrzeb. Jej pisarstwo traktowali jako coś, co ją od nich oddala. Nawet
teraz, kiedy została sama, bez męża i musi zarabiać na życie, troszczą się
wyłącznie o swoje sprawy.
Cholera, wybili ją z nastroju. Holenderska Spółka Wschodnioindyjska
będzie musiała poczekać. Przez dwie sekundy Rita była dumna, że
potrafiła odmówić córce, ale zaraz potem przyszło poczucie winy. Camilla
niewątpliwie poskarży się Brettowi, że matka nie chciała popilnować jej
dzieci. Już widziała oczyma wyobraźni, jak Brett kiwa głową i wzdycha
potępiająco…
Jedzenie. Kiedy jesteś nieszczęśliwa, przegryź coś i przytyj jeszcze
bardziej. A co tam. Wydala na żywność dwieście dolarów w
supermarkecie i jeśli zechce, przygotuje sobie prawdziwą ucztę. Na pięć
tysięcy kalorii. Myszkując w lodówce, zdecydowała się na kiełbaski w
papryce; zostanie jej trochę na jutrzejszy lunch.
Kiedy zaczęła siekać cebulę i paprykę, poczuła nagły ból głowy.
Kiełbaski dusiły się już w żaroodpornym naczyniu, zalane gęstym sosem
pomidorowym. Rita połknęła trzy pastylki tylenolu i wróciła do krojenia
jarzyn. Tak było zawsze: kiedy czuła się winna, dostawała bólu głowy i
przez trzy dni dręczyła ją migrena. Nie chciała mieć migreny, ale nie
chciała też opiekować się wnuczętami w czasie weekendu. Niezręcznymi
ruchami wsypała cebulę i paprykę na patelnię, żeby się przysmażyły przed
dodaniem ich do sosu. Nie mogła się doczekać, kiedy wróci do telefonu i
zadzwoni do Camilli. Wszystko lepsze niż ten cholerny ból głowy. I to
przeklęte poczucie winy.
Położyła drżącą dłoń na słuchawce. I w tym momencie usłyszała, że
ktoś wymawia jej imię:
— Rito, to ja, Twigg Peterson. Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale
moja kuchenka nie działa. Czy mógłbym sobie u ciebie podsmażyć
hamburgera? Boże, jaki niebiański zapach! Co to takiego?
Rita spojrzała na wysokiego mężczyznę za siatkowymi drzwiami.
Powinna jakoś zareagować, coś odpowiedzieć.
— Wejdź — to było wszystko, co zdołała wymyślić.
— Stało się coś? — zapytał Twigg, widząc jej bladą, napiętą twarz i
drżące dłonie. — Przepraszam, że taktu wparowałem. Mogę go zjeść na
surowo.
— Na surowo? — powtórzyła Rita, nie rozumiejąc. — Nie, tylko nagle
rozbolała mnie głowa. Oczywiście, że możesz skorzystać z kuchni. O co
jeszcze pytałeś?
— Pytałem, co gotujesz. Taki smakowity zapach.
— Kiełbaski z papryką. Nie bardzo wiedziałam, co ugotować, więc
zdecydowałam się na to. — Do diabła, dlaczego znowu się tłumaczy?
Dlaczego wiecznie musi się ze wszystkiego tłumaczyć? No, jeśli zacznie
przepraszać za to, że w chacie nie ma mebli…
— Wiejskie jedzenie — stwierdził Twigg. — Lubię kiełbaski z papryką,
zwłaszcza na chrupiącej bułce. Masz takie? Założę się, że masz.
Rita roześmiała się.
Twigg przyjrzał się jej i też się uśmiechnął. Kiedy siedziała na
pomoście, mrużąc oczy w słońcu, nie wyglądała tak pociągająco jak teraz.
Bardzo wyraziste spojrzenie, zero makijażu. Naturalna. Zrobiona musi
wyglądać szałowo… Pod czterdziestkę lub tuż po, ocenił jej wiek.
— Bardzo boli? — zapytał prawdziwie zatroskanym tonem.
W niebieskich oczach Rity pojawiły się łzy. Od tak dawna nikt nie
zapytał, jak się czuje, nikt nie okazał jej zainteresowania. I nagle pojawia
się nieznajomy, a ona się zupełnie rozkleja.
— Okropnie. Zwykle kończy się migreną, a nie mogę sobie teraz
pozwolić na trzy dni przerwy w pracy.
— Pozwól mi. — Zanim się zorientowała, Twigg stanął za jej plecami i
zaczął masować mięśnie barków i karku. Wzdrygnęła się i zamknęła oczy.
Miał silne dłonie. Czy to imaginacja, czy ból rzeczywiście zmalał?
— W porządku, nie ruszaj się i rozluźnij. Nastawię ci kark. Kiedy
policzę do trzech. — Rita zrobiła, co jej nakazał. Usłyszała chrzęst i
trzask, i lekki ucisk ustąpił. — Dobrze, to ci powinno pomóc.
Rita z zakłopotaniem spojrzała na Twigga.
— Naprawdę poskutkowało. Możesz mi zagwarantować, że ból nie
powróci?
— Z całą pewnością.
— Uratowałeś mnie przed decyzją, której bym pożałowała. Kiedy
wszedłeś, właśnie miałam zadzwonić. Dziękuję. Powiedziałeś, że chcesz
skorzystać z kuchenki? — Trochę mieszało ją jego baczne spojrzenie.
— Zgadza się. Rzeczywiście tak powiedziałem. — Pokazał patelnię z
brązową papką.
— Co to takiego? — spytała Rita, przyglądając się czemuś, co
wyglądało jak skrzyżowanie hamburgera z karmą dla psów.
— Mielone mięso, które pamięta lepsze czasy. Wygląda na to, że
powinienem je wyrzucić.
— Też tak myślę — powiedziała Rita z uśmiechem. Ból głowy ustał.
Dzięki Bogu, że nie zadzwoniła do Camilli. — Miałbyś ochotę na trochę
moich kiełbasek w papryce? Będą gotowe za parę minut. Ale musimy
zjeść na zewnątrz, przy piknikowym stole.
— Sądziłem, o pani, że nigdy mnie nie zaprosisz. Z przyjemnością
przyjmę poczęstunek. A jeśli masz jeszcze piwo, będę twoim dozgonnym
dłużnikiem.
— Lubisz piwo do kanapek? Ja także — ucieszyła się Rita. Jak
swobodnie się przy nim czuła… Nie budził w niej strachu ani niepokoju.
Zupełnie, jakby go znała od bardzo dawna. I miał takie czułe dłonie.
Twigg przyglądał się, jak przygotowywała kanapki. Dobrze sobie
radziła w kuchni. Ciekawe, czy jest jakiś pan Bellamy… I co ona robi w
tej pustej chacie? Wyciągnął szyję, by wypatrzyć, czy ma obrączkę. Nie
spostrzegłszy pierścionka, odetchnął z ulgą. A może Rita po prostu nie
lubi nosić biżuterii? Podobały mu się jej ruchy, sposób, w jaki krzątała się
po kuchni, polewała kanapki gęstym sosem, a potem składała bułki, tak
aby z nich nie wyciekał. Zauważył, że przygotowała trzy kanapki; spojrzał
na nią pytająco. Rita roześmiała się.
— Dwie dla ciebie i jedna dla mnie. Przynieś piwo. Szklanki są w szafce
nad twoją głową.
— Mogę pić z butelki, a ty?
— Ja też. A tam znajdziesz serwetki. Weź kilka. Teraz, kiedy już jesteś
schludny i wymuskany, nie chciałabym, żebyś sobie poplamił koszulę.
— Zauważyłaś — Twigg uśmiechnął się szelmowsko.
No tak. Zauważyła obcisłe znoszone dżinsy i adidasy o wystrzępionych
sznurowadłach. I sześć piegów na jego lewej ręce. To dlatego, że jestem
pisarką i mam dar obserwacji, powiedziała sobie, nadgryzając kanapkę.
Jedli w milczeniu. Twigg wypił piwo i zapytał, czy może wziąć jeszcze
jedno. Skinęła głową.
— Przynieś i dla mnie! — krzyknęła za nim.
— Jak długo tu zostaniesz? — zapytał.
— Aż dokończę powieść. Tydzień lub dwa. A potem zawsze potrzebuję
tygodnia odpoczynku. Nie muszę się spieszyć z powrotem do domu, więc
mogę zostać trochę dłużej. A ty?
— Wynająłem domek na pół roku. Tyle mniej więcej potrzebuję, żeby
opracować notatki, napisać sprawozdania z badań, a potem zamówione
artykuły.
Ile to już razy siadywała na tej ławce i spoglądała w słońce z Brettem i
dziećmi? Ale nigdy nie było jej tak przyjemnie, jak w tej chwili.
— Lubię tutejsze zachody słońca — powiedziała cicho.
— Koniec dnia. Słuchaj, a co piszesz? A może nie chcesz o tym mówić?
Słyszałem, że pisarze boją się, żeby im ktoś nie ukradł pomysłu.
Rita roześmiała się.
— Już z tego wyrosłam. Pisuję romantyczne powieści dla kobiet.
— Ach, jesteś tą Ritą Bellamy. Nazwisko wydało mi się jakoś znajome.
Kiedy prowadziłem badania nad delfinami, kilka biolożek czytało twoje
książki. Mówiły, że jesteś dobra.
Rita ucieszyła się z komplementu.
— Staram się. Piszę to, co sama lubię czytać.
Twigg się zamyślił.
— Zdarza ci się opisywać samą siebie?
Rita zastanawiała się nad odpowiedzią.
— Niedokładnie. Może moje tęsknoty, marzenia, skrywane pragnienia
— odparła szczerze. Jej nowy przyjaciel zasługiwał wyłącznie na
szczerość. Czuła, że naprawdę może go uważać za przyjaciela.
— Chyba to rozumiem. Co twoja rodzina sądzi o tym, co piszesz?
— Tolerują mnie. — Cholera, ten facet sprawia, że się wywnętrza,
wraca myślami do spraw, o których chciałaby zapomnieć. I znów
odpowiedziała mu z całą szczerością: — Dzieci są już samodzielne.
Charles jest na letnim obozie przygotowawczym, a potem idzie do
Princeton. Camilla ma już własną rodzinę, a Rachel mieszkanie w mieście.
Prowadzą własne życie.
— A co porabia pan Bellamy? — zapytał Twigg bez ogródek. Musiał
się dowiedzieć, a lepiej spytać wprost niż owijać W bawełnę. Wstrzymał
oddech, czekając na jej odpowiedź.
— Pan Bellamy ożenił się z młodą damą. Bardzo młodą, młodszą o rok
od naszej starszej córki — odparła Rita beznamiętnie.
— Czyżbym w twoim głosie słyszał gorycz?
— Tak, do cholery, to właśnie słyszysz. Nie doszłam z tym jeszcze do
porządku, ale kiedyś dojdę. Masz jeszcze jakieś pytania? — warknęła
poirytowana.
— Nie na temat twego życia. Przepraszam, Rita. Nie chciałem
rozdrapywać starych ran. Nie, do diabła, właśnie chciałem. Musiałem się
czegoś o tobie dowiedzieć, bo chcę cię lepiej poznać. Nie mam zwyczaju
chodzić na paluszkach wokół jakiejś sprawy. Przykro mi, że cię
zdenerwowałem.
— Nic się nie stało. Nie powinnam być taka przewrażliwiona. To już
dwa lata, czas się przystosować. — W kuchni zadźwięczał telefon i
przerwał dalsze wyjaśnienia. — Przepraszam — powiedziała i podniosła
się.
Twigg oparł się na surowym blacie stołu. Starał się nie słuchać, ale głos
Rity brzmiał wyraziście i donośnie.
— Jak się masz, Tom? Zawsze się cieszę, kiedy cię słyszę, ale raczej nie
uda ci się mnie namówić. Mam zobowiązania i muszę się z nich
wywiązać. Nie, Tom. To nie wchodzi w rachubę. Oczywiście, że kocham
swoje wnuki. Wynajmij kogoś, Tom. Jest wiele godnych zaufania agencji,
oferujących opiekunki do dzieci. Nie, Tom. Nawet jeżeli je tu
przywieziecie. Tłumaczyłam to już Camilli. Mam termin. Oczywiście,
zdaję sobie sprawę, jak ważna jest twoja praca. Zastanawiam się tylko, czy
ty wiesz, że moja także jest ważna. Staram się nie być od nikogo zależna,
Tom, i myślę, że mógłbyś skorzystać z mego przykładu.
W słuchawce rozbrzmiewał głos Toma. Nie miał prawa, najmniejszego
prawa… Słuchała go jeszcze przez kilka minut, ale kiedy zawołał do
telefonu Jody’ego, aby poprosił babcię, by go odwiedziła, stała się
bezlitosna. To chwyt poniżej pasa.
— Tom, to nie jest uczciwa gra i nie rozumiem, dlaczego ty i Camilla
nie umiecie przyjąć mojej odmowy. Gdyby to było kiedy indziej, choćby
w przyszłym tygodniu… — Do diabła, znów się tłumaczy. Potrzebne jest
jej następne piwo i trening asertywności. Dlaczego? Nie miała przecież
takich problemów z ludźmi spoza rodziny: sekretarkami, wydawcami,
redaktorami, dziennikarzami, mądrymi ludźmi, ważnymi osobistościami…
Nigdy. A teraz oto niemal błaga Toma i Camillę, by zrozumieli, że nie
może się zająć ich dziećmi i pozwolić, by wnuki przeszkodziły jej w
pracy.
— Posłuchaj, Tom — powiedziała chłodnym, nieustępliwym tonem. —
Na twoim miejscu nie przyjeżdżałabym tutaj. Dałam ci odpowiedź i nie
zmienię zdania. Musisz to rozwiązać jakoś inaczej. Próbowałeś z Brettem i
jego żoną? — Boże, znów to robi. Usiłuje za nich rozwiązywać problemy.
— Jasne. Telefonowaliśmy do nich. Obydwoje są przeziębieni. A poza
tym, jak mówi Camilla, jesteś ich babcią. I właśnie z tobą chcą zostać.
— To bardzo miłe, Tom. Jednak w ten weekend zupełnie niemożliwe —
starała się, by zabrzmiało to przekonująco. Tylko wnuków tu brakowało.
Kiedy mają jej dostarczyć meble, kiedy ma ją odwiedzić Ian… Nie, to po
prostu niemożliwe.
— Rito — Tom konfidencjonalnie zniżył głos. — Camilla jest bardzo
zdenerwowana. Wiesz, jak ona cię podziwia. Stara się ciebie naśladować.
Sprawiasz jej straszliwy zawód. Nie rozumiemy, co cię napadło? Nigdy
dotąd nam nie odmawiałaś.
— Więc czemu to takie okropne, że ten jeden raz odmawiam? Nie, Tom
— zawahała się; znów niemal go przepraszała. — W tym tygodniu to
niemożliwe. Jesteś inteligentnym człowiekiem; jestem pewna, że
znajdziesz jakieś rozwiązanie. Pozdrów Camillę i dzieci. Dobranoc, Tom.
Twigg wzdrygnął się, słysząc odgłos odkładanej słuchawki. Uchwycił
strzępki rozmowy i instynktownie rozumiał, na czym polega wewnętrzny
konflikt Rity. Słyszał drżenie jej głosu, usprawiedliwiający ton… Kiedy
nagle rozmowa się zakończyła, czuł, że jest po jej stronie. Zuch
dziewczyna z tej Rity! Oby ci się udało!
— Nie proś mnie, żebym ci tłumaczyła, o co chodzi — powiedziała,
stawiając przed nim następną butelkę piwa. Wielki Boże! Czy naprawdę
nie ustąpiła Tomowi i Camilli? Z całą pewnością zostanie za to ukarana i
będą trzymać wnuki z daleka od niej do czasu, kiedy znów im będzie
potrzebna… Zdała sobie sprawę, że zaniedbuje gościa, rozchmurzyła więc
twarz i skierowała wzrok na Twigga.
— Opowiedz mi, o czym piszesz. Czy delfiny rzeczywiście są takie
inteligentne, jak się mówi?
— Półtora roku spędziłem w Australii na obserwacji obyczajów
wielorybów i delfinów. Fascynująca przygoda. Do Stanów wróciłem
raptem parę tygodni temu, no i trafiłem na ogłoszenie o domku Johnsona.
Moje oczy są spragnione barw jesieni. Zmian pór roku, i tego
wszystkiego… Kto wie, kiedy znów nadarzy mi się taka okazja. — Twigg
wyczuwał szczere zainteresowanie Rity, która patrzyła na niego tymi
swoimi niezwykłymi niebieskimi oczami. — A tam skąd wracam, był
jeden delfin o imieniu Sindbad. Dosłownie zapierał mi dech w piersi. Ten
gatunek ma niesamowicie rozwinięty system sonarowy. Słyszą dźwięki o
częstotliwości stu czterdziestu kiloherców, osiem razy wyższe niż
człowiek. Mogą nurkować na głębokość prawie trzech kilometrów i nie
mają żadnych problemów z dekompresją. Zużytkowują osiemdziesiąt
procent tlenu.
W miarę jak Twigg opowiadał o morzach, zwierzętach i ich zwyczajach,
rozmowa z Tomem odchodziła w niepamięć.
— Samice bardziej lubią się bawić niż samce; Sindbad był wyjątkiem od
reguły. Samica jest również stroną aktywną w zalotach. Samce osiągają
dojrzałość płciową dopiero po ukończeniu siódmego roku życia. Ciąża
trwa jedenaście miesięcy, a samice są bardzo opiekuńcze wobec młodych.
— Jak większość matek — powiedziała Rita cicho, myśląc o swojej roli
matki oraz o własnych sukcesach i porażkach.
— Też tak myślę. — Twigg wstał. — Czas na mnie. Powinienem
wracać do pracy. Zaproszę cię na kolację, jak tylko pozmywam naczynia.
Jeszcze raz dziękuję, Rito.
— Odprowadzę cię do pomostu. Taki piękny wieczór…
Na pomoście życzyli sobie dobrej nocy. Rita patrzyła na Twigga, gdy
odchodził wzdłuż piaszczystej plaży. Lubiła go. Lubiła z nim przebywać.
Jakoś tak dobrze się przy nim czuła. Nie zadawał jej żadnych pytań na
temat rozmowy z Tomem, nie dał do zrozumienia, że ma na ten temat
jakąkolwiek opinię…
Twigg ruszył przed siebie. Nie miał ochoty wracać do domu, ale
instynktownie wyczuwał, że Rita musi odetchnąć w samotności po
niemiłej rozmowie telefonicznej. Nie chciało mu się pracować nad
artykułami; wolałby być z nią… Obejrzał się; stała na końcu pomostu.
— Zapomniałem o czymś! — krzyknął.
— O czym? — Zaintrygował ją wyraz jego oczu, kiedy podszedł bliżej.
— O tym. Objął ją i przyciągnął do siebie. Zdała sobie sprawę, że jest
znacznie wyższy i góruje nad nią. Uniósł palcami jej podbródek i zajrzał
głęboko w oczy. Delikatnie dotknął ustami jej warg; było w tym
oczekiwanie i łagodna zachęta, by mu odpowiedziała. Obejmujące ją
ramię było silne i stanowcze, ale palce gładziły ją po policzkach leciutko i
czule. Wydawało się to naturalnym zakończeniem miłego wieczoru. Ot,
tak, po prostu — pocałunek, czuły gest, próba uzyskania odpowiedzi, ale
żadnych nacisków.
— Dobranoc, piękna pani — powiedział lekko schrypniętym głosem. A
potem odszedł. Patrzyła, jak się oddala.
Rita oblizała wargi. Dobry pocałunek, tak by go opisała w swojej
książce. Poczuła pragnienie namiętności uczucie, o którym już niemal
zapomniała… Twigg Peterson dobrze wpływał na jej ego. Nazwał ją
„piękną panią” i nagle rzeczywiście poczuła się piękna, i nieco bardziej
podniecona, niż by tego pragnęła.
Twigg wrócił do domu i zasiadł nad czystą kartką papieru w maszynie.
Miał chęć pocałować Ritę i zrobił to. Miał na to ochotę już w momencie,
gdy się jej przedstawiał… Czuł, że łatwo ją zranić, ale jednocześnie była w
niej jakaś siła. Przyjemnie było czuć ją w ramionach. A jak miło i
naturalnie oddała mu pocałunek… Nie musiał się teraz zastanawiać, co
sobie o nim pomyślała i czyjej nie obraził. Z Ritą wszystko było jasne.
Czarne albo białe. Lubiła cię, albo nie lubiła. I to także było dobre.
Emocjonalne gierki są dobre dla dzieci i częściej ranią, niż dają
przyjemność… Pusta kartka jaśniała oskarżycielsko w świetle lampy i
Twigg zabrał się do pracy.
R
OZDZIAŁ
3
Rita leżała skulona w śpiworze. Był wczesny ranek, na dworze
panowały ciemności. Chyba nie dalej niż piąta… Niedługo odezwą się
ptaki. Jęknęła głośno. Nie była gotowa na nadchodzący dzień… Nie, nie
będzie rozmyślać o tamtym pocałunku, który obudził w niej coś skrytego
tak głęboko, że nawet nie potrafiła tego nazwać. Będzie myślała o czymś
innym. Camilla… To najstarsze z dzieci było jej zawsze najbliższe. Nie
chciała, żeby coś je rozdzieliło.
Camilla zawsze naśladowała Ritę. Podczas zabawy w dom, opieki nad
lalkami, pomagając w domu… Zawsze była pierwsza do zmywania
naczyń. Teraz zapanowała między nimi jakaś nieokreślona wrogość i Rita
nic bardzo wiedziała, jak powalić dzielący je mur. Cóż takiego uczyniła,
oprócz tego, że nie chciała wkraczać w życie córki? Mogłoby się zdawać,
że dziewczyna ma wszystko, czego zawsze pragnęła: dom, odnoszącego
sukcesy męża, dzieci. Czegóż mogła potrzebować od matki?
Dzieci… Rita zastanowiła się, czy kiedykolwiek żądała od swojej matki
rzeczy niemożliwych. Jeśli tak, to nie zdawała sobie z tego sprawy. A
jednak… Przed śmiercią matki coś je rozdzieliło. Pod koniec życia, kiedy
matka była już chora, zdecydowała się przenieść do Chicago, żeby
zamieszkać z bratem Rity i jego żoną, jakby nie chciała być ciężarem dla
swej jedynej córki. Miała jej za złe pisarstwo. Przeprowadzka do Teda
miała oznaczać policzek i Rita tak właśnie to odebrała. Czy Camilla czuła
coś podobnego? Jakby ją spoliczkowano? Nie, to niemożliwe. A jednak
matka Rity potępiała ją za to, że zajęła się własną karierą, zamiast
poświęcić się wyłącznie sprawom domu i rodziny. Tuż przed śmiercią
matki rozmawiały na ten temat szczerze i otwarcie. Czy to możliwe, że
Camilla, która zawsze identyfikowała się z Ritą, poczuła się odrzucona,
niedoceniona?
Camilla, która zawsze starała się być taka, jak ona. Starała się być dobrą
żoną i matką. A teraz była świadkiem, jak Rita staje się zupełnie nową
osobą. Rozwód, samodzielne życie, podejmowanie decyzji, wkroczenie w
świat książek i interesów… Camilla chciała i żądała, by Rita nadal dawała
jej przykład i była żywym dowodem na to, jak ważne są dom i rodzina.
Pragnęła, by matka prowadziła takie życie, jakie ona wybrała dla siebie.
Rita otrząsnęła się. Myśli o Camilli wprowadzały ją w przygnębienie.
Byli jeszcze Charles i Rachel… Nie napisała listu do Charlesa. To znaczy
do Chucka… Musi to sobie zapamiętać. Chuck. Musi także zatelefonować
do Rachel i ustalić, kiedy zamierza przyjechać, żeby ugotować dla niej coś
specjalnego. Chuda niczym modelka Rachel jadała wyłącznie potrawy
przygotowane specjalnie dla niej.
Kurczę. Dlaczego ma się przejmować, czy Rachel będzie jadła? Jest
przecież wystarczająco dorosła, żeby o siebie zadbać. A, i jeszcze jedno.
Gdyby Rita nie przypominała Rachel i Charlesowi o wizytach u dentysty,
mieliby zęby stoczone próchnicą. Mało, że przypominała; musiała ich
umawiać z dentystą. Często była zmuszona kilkakrotnie zmieniać terminy
wizyt, tak by nie kolidowały z ich rozkładem zajęć.
Ian wielokrotnie proponował Ricie, że znajdzie jej sekretarkę, która
zajmie się prozą codziennego życia, ale Rita nie chciała o tym słyszeć. Nie
chciała, aby ktokolwiek wiedział, jak dalece została zniewolona przez
własną rodzinę, Ian podejrzewał ją zaledwie o połowę jej zobowiązań
wobec dorosłych dzieci, a i tak radził, by się z nich otrząsnęła i służył
wskazówkami, jak to uczynić. Wdowiec, ojciec dorosłych dzieci, często
opowiadał, jak samodzielne są jego latorośle. Nie chciał przyjąć do
wiadomości, że dzieci uniezależniają się od ojców znacznie wcześniej niż
od matek. Rita wiedziała, że znajdują się w zupełnie odmiennych
sytuacjach, ale jakoś nie umiała przekonać o tym Iana.
Kochany Ian. Zawsze chętny do pomocy, zawsze gotów wziąć na siebie
jej kłopoty, Ian, na którym mogła polegać, Ian w dwurzędowych
garniturach i śnieżnobiałych koszulach. Jej matka nazwałaby go uczciwym
człowiekiem. I przystojnym mężczyzną w średnim wieku. Rita otworzyła
zdumione oczy: ona także osiągnęła wiek średni… Gdyby tylko zachęciła
Iana, poprosiłby ją, by za niego wyszła. Chciał się nią zaopiekować,
zupełnie jakby była bezradną istotą, która bez jego rad i wsparcia nie radzi
sobie z całym tym wielkim światem… Dobry, miły, godny zaufania Ian.
Może na początku rzeczywiście potrzebowała opieki. Zaraz po
rozwodzie, kiedy rany były świeże. Teraz jednak wydawało jej się, że
potrzebuje przygody. Rany zabliźniły się i tylko nieliczne jeszcze
krwawiły. Rita zaczynała się cieszyć z wolności. Mogła jeść, kiedy miała
na to ochotę, zmywać naczynia, kiedy przyszła jej na to fantazja, kłaść się
i wstawać według własnego uznania, jeździć na zakupy i wybierać, co jej
się żywnie podobało… Zaczynała sobie radzić z mechanikami i
konserwatorami, wynajęła nawet ogrodnika w Ridgewood, żeby Charles
miał czas na grę w tenisa i inne ulubione sporty. Nie czuła się już nawet
samotna. No, chyba że nocami… Ale i na to była rada; dobra książka. Po
upływie dwóch lat od rozwodu zaczynała sobie radzić całkiem nieźle. A
Twigg jest zbyt chudy.
Wsunęła się jeszcze głębiej do śpiwora. Był taki ciepły i wygodny. Dziś
będzie pogodnie, ale chłodno, czuła to w kościach. Dzień na bluzę i ciepłe
spodnie. Pogoda w Poconos zawsze miała charakter. Powinien przystrzyc
włosy.
Pomyślała o byłym mężu. Zawsze był rannym ptaszkiem. Tak jak ona…
Lubił się z nią kochać wczesnym rankiem. Ciekawe, jak Brett kocha się ze
swoją nową żoną? — pomyślała bez zażenowania. Prawdopodobnie z
żarem równym temu, jaki okazywał jej dwadzieścia lat temu, podczas
podróży poślubnej… Brett miał upodobania, które zwykle przypisuje się
kobietom: był domatorem. Cenił sobie dobre, przyrządzone w domu
posiłki, wyprasowane koszule. Co tydzień trzeba było więc prasować
wszystkie czternaście… Lubił siadywać przy kominku w starym swetrze,
kapciach, z fajką i „Business Week” oraz „Wall Street Journal”. Rita
zastanawiała się czasem, jak udawało mu się odnosić sukcesy zawodowe.
Był pozbawiony wyobraźni, nie interesowało go nic poza domem i
interesami. Umiarkowanie dobry ojciec, chadzał od czasu do czasu z
dziećmi na koncerty oraz mecze. Na miłość boską, Twigg ma zaledwie
trzydzieści dwa lata! Jest od niej o dziesięć lat młodszy!
Zachciało jej się palić. Powinna wstać i zaparzyć kawę. Oczywiście
bezkofeinową. Usmażyć jajka na bekonie Albo kilka naleśników. Albo
grzankę z cynamonem i cukrem pudrem. Czy kupiła syrop? Przekręciła się
na brzuch, sięgnęła po papierosa i bliżej przyciągnęła popielniczkę.
Policzyła niedopałki. Dzieci zawsze miały jej za złe, że pali. Nawet
Camilla napuszczała na nią małego Jody’ego. A przecież Rita jest dorosła i
potrafi odczytać ostrzeżenie o szkodliwości palenia tytoniu. Lubiła palić i
nie miała zamiaru z tego rezygnować. A już na pewno nie ze względu na
kogoś innego niż ona sama. Kiedy była poza domem, w towarzystwie osób
niepalących, zawsze pytała, czy może zapalić. Papierosy uspokajały ją,
były jej wentylem bezpieczeństwa. Jeżeli kiedykolwiek nadejdzie dzień, że
przestanie ich potrzebować, to wyłącznie dlatego, że podejmie taką
decyzję; Twigg pali taki aromatyczny tytoń. A jej papierosy mu nie
przeszkadzały.
Zaśpiewał pierwszy ptak. Czy Twigg jeszcze śpi, czy już się obudził?
Wpadnie do niej, czy też zacznie ją ignorować po wczorajszym
pocałunku? Wiedziała, że wróci, jeśli nie dziś, to jutro.
Założyła ręce nad głową i napięła mięśnie brzucha. Kiedy tak się
wyciągnęła, nie widać było nadmiaru sadełka. Szkoda, że nie może trwać
w takiej pozycji i wyglądać na szczupłą i zgrabną… Może powinna
przejść na dietę i zacząć uprawiać jakieś umiarkowane ćwiczenia? Czy
wiek średni jest na to zbyt zaawansowany? Po trzech ciążach i porodach
miała trochę rozstępów. Przeczytała w jakimś piśmie, że jedynym
sposobem, żeby się ich pozbyć, jest operacja plastyczna. To nie wchodziło
w rachubę; nie pójdzie pod nóż z powodu głupich rozstępów. A może
jednak powinna? Podobał się jej. Podobała jej się jego szczerość, to, że był
w tak dobrym kontakcie ze swymi uczuciami, jego pewność siebie i
łagodność. Chciałaby taka być chociaż w połowie. Musi się tyle nauczyć,
żeby się do niego upodobnić… Każdy krok był krokiem w nieznane i
musiała dwa razy pomyśleć, zanim ruszyła w jakąkolwiek stronę.
Przez głowę przemknął jej termin „romans”. Nie lubiła tego słowa.
„Związek” brzmiał o wiele lepiej. Brett miał romans… Czy romans może
się zmienić w związek? Chyba nie… Brett nie pozwolił na to. Romans, a
potem od razu małżeństwo. Jak ona ma na imię? Czasem nie mogła sobie
przypomnieć. Ach tak, Melissa. Dzieci udawały, że jej nie lubią, ale lubiły.
Rita była tego pewna. Charles po wizytach u ojca i macochy uśmiechał się
głupkowato; Camilla wychwalała ciasta Melissy i jej potrawkę z jagnięcia;
nawet Rachel oświadczyła, że zmuszona jest szanować Melissę i jej
zdobywczą postawę wobec życia. Fakt, że zdobyła jej ojca, zdawał się
Rachel nie przeszkadzać… Wszystkie dzieci zaakceptowały Melissę i
nowe małżeństwo ojca, Ricie zaś w subtelny sposób dawały odczuć swoją
niechęć. To ją obwiniały za rozpad rodziny.
Rita zdawała sobie sprawę, że wszyscy troje mają jej za złe pisarską
karierę. Mają jej za złe, że zajęła się czymś, co jest nie tylko twórcze, ale i
przynosi niezły dochód. Robili uszczypliwe uwagi na temat jej wystąpień
w telewizji i wywiadów w prasie.
Zapaliła następnego papierosa. Oczywiście, kiedy Camilla potrzebowała
wolnej od procentów pożyczki na wybudowanie basenu kąpielowego,
dziesięć tysięcy dolarów Rity było mile widziane. Charles również nie
miał żadnych obiekcji, biorąc od matki dziewięć tysięcy na nowego trans
am, Rachel zaś z ochotą przyjęła „pożyczkę” na ubezpieczenie mieszkania
i umeblowanie do trzech pokoi. Rita nie spodziewała się, że odzyska
„pożyczone” sumy, i nie chciała ich odzyskiwać. Bolało ją jednak, że nie
zwrócili się do ojca, że z góry przyjęli, iż matka będzie wniebowzięta,
mogąc im pomóc. Nie padło ani jedno słowo na temat zwrotu pieniędzy.
Nie przyjęłaby ich, ale miło by jej było takie słowa usłyszeć.
— Chcę tylko odrobiny szacunku, odrobiny zrozumienia dlatego, co
robię. Do diabła, dlaczego dostaję to wyłącznie od obcych? Dlaczego moja
własna rodzina nie może dostrzec, że jestem kimś? Byłam żoną, matką,
pisarką. Nie mieli prawa zmuszać mnie, żebym dokonywała wyboru —
powiedziała gorzko do czterech pustych ścian. Wybór został na niej
wymuszony przez Bretta. Trzydzieści dwa lata.
Wypełzła ze śpiwora i podeszła do nie zasłoniętego okna. Nad ziemią
unosił się welon białawej mgły. W lawendowym brzasku dostrzegła
lśniące na trawie diamenciki rosy. Ciekawe, czy już wstał.
Włączyła ogrzewanie i wsypała kawy do ekspresu. W czasie gdy się
parzyła, Rita wzięła prysznic i ubrała się. Dżinsy i granatowa bluza…
Stanęła przed lustrem. Obróciła się bokiem. Wciągnęła brzuch, a następnie
go rozluźniła. Od dawna nie przyglądała się sobie tak krytycznie. Przytyła.
Te nowe dżinsy z lycrą są zdradliwe… Dopóki zamek się dopinał, nie
zwracała uwagi na przyrost wagi. Ciekawe, kiedy przestałby się dopinać,
gdyby dżinsy były z czystej bawełny? Wykrzywiła się, a potem
roześmiała.
— Kogo chcesz nabrać, Rito Bellamy? — spytała swego odbicia w
lustrze.
— Nikogo, nawet siebie. Jestem teraz prawie na szczycie i nie mam
zamiaru z niego spadać. Zbyt ciężko na to pracowałam.
Zadowolona z odpowiedzi, opuściła bluzę, zasłaniając nie całkiem już
jędrną pupę i poszła do kuchni. Była jaka była i już.
Dwa sadzone jajka, trzy plasterki bekonu, dwa tosty, trzy filiżanki kawy
oraz kilka papierosów, i Rita była gotowa zasiąść do maszyny. Piętnaście
po szóstej. Może pracować, dopóki nie przywiozą zamówionych mebli, a
potem zrobi sobie przerwę. Kiedy wszystko zostanie ustawione, postawi
obiad na małym ogniu i wróci do pracy. Nie pozwoli sobie na żadnych
gości, żadne telefony i nie dopuści do siebie żadnych głupich myśli. Ma
pracować i chce pracować. I ma jeszcze napisać list do Charlesa oraz
zatelefonować do Rachel. Zrobi to, kiedy dostawcy będą wynosić meble z
ciężarówki. Rachel była zawsze pod telefonem.
Zanim usiadła przy biurku, podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież,
pod pretekstem, że spojrzy na jezioro i na otaczające je sosny. Plaża i
pomost były puste, jak zawsze o tej porze dnia. Przeniosła wzrok na chatę
Johnsona. Z komina nie wydobywała się smużka dymu. Twigg
prawdopodobnie jeszcze śpi albo pracuje. Ciekawe, czy ma w domu coś
nadającego się na śniadanie… Postała w drzwiach jeszcze chwilę,
odsuwając moment powrotu do pisania. Nie zdawała sobie sprawy, jak
intensywnie wpatruje się w domek Johnsona, dopóki nie zaczęły jej łzawić
oczy. Ma czterdzieści trzy lata, a przyszłym miesiącu skończy czterdzieści
cztery.
Przez następne cztery godziny była całkowicie zatopiona w pracy nad
książką. Nagle rozległo się stukanie do drzwi.
— Proszę — powiedziała, kończąc rozpoczęte zdanie.
— Pani meble, madame! — zawołał męski głos.
Po upływie godziny wszystkie meble znalazły się na miejscu. Za
dodatkowe dwadzieścia dolarów ekipa dostawcza złożyła łóżko i zawiesiła
zasłony w oknach. Rita poczęstowała mężczyzn piwem i kawą. Przyjęli
poczęstunek i przez kilka minut wymieniali z gospodynią uwagi o
pogodzie. Kiedy wyszli, Rita szybko rozesłała na łóżku nową pościel.
Odstąpiła kilka kroków i spoglądała na swoje dzieło. Ale kolorowo.
Wybrała duże podwójne łóżko, nie wiedząc nawet, dlaczego. Pościel była
w brązowe i pomarańczowe motyle. Świetnie, to jak ja — wolna, wolna,
wolna! Narzuta współgrała z barwami jesieni i kolorem ścian z Sosnowego
drewna. Zawiesiła w łazience wzorzyste ręczniki, czując, że i one wyrażają
jej gust, jej upodobania kolorystyczne, jej tożsamość.
Dobry nastrój nie opuszczał jej, dopóki zabrała się do pisania listu do
Charlesa. Najpierw wypełniła dla niego czek na dwieście dolarów. Czy to
niezbyt wiele? Pomyśli, że matka stara się go przekupić… Już widziała
jego drwiący uśmiech. Któregoś dnia będzie musiała zdrowo synem
potrząsnąć, nie bacząc na fakt, że ma już prawie dziewiętnaście lat…
Wpatrywała się w czek przez dłuższą chwilę, wreszcie przekreśliła go
dużym X i wypisała nowy, tym razem na dwadzieścia pięć dolarów.
Charles był także synem Bretta; niech i ojciec ponosi koszty.
W czasie, który zużyła na staranne zredagowanie listu do syna, mogłaby
napisać cały rozdział książki. Kiedy Charles zobaczy czek, z pewnością
rzuci się na list, szukając wyjaśnienia… Na pewno będzie się też
spodziewał wzmianki na temat meczu futbolowego, który miał się odbyć
nazajutrz po Święcie Dziękczynienia. Brrr… Będzie na nim Brett z żoną.
Po raz pierwszy przyjdzie jej spotkać się z drugą panią Bellamy. No cóż,
Charles spodziewa się obecności matki, a poza tym obiecała, że przyjdzie
na ten mecz. A jednak… Charles na pewno zacznie się głupkowato
uśmiechać, a Brett nie będzie widział świata poza swoją młodą żoną, a
Melissa rozkwitnie pod jego zachwyconym wzrokiem. A Rita będzie
usiłowała ukryć gniew i wrogość.
Zapisała siedem stron, zanim skleciła brudnopis. Przepisała list na
czysto i podpisała: „Całuję cię mocno, mama”.
Bynajmniej nie czuła się obco wśród nowych mebli, które całkiem
odmieniły wnętrze domku. Przeciwnie, była zachwycona. Ta pierwsza od
wielu lat samodzielna decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Wybrała
nowoczesność pod wpływem impulsu, jako przeciwieństwo stylu
kolonialnego, na który przed laty zdecydowali się z Brettem. A może
wtedy zdecydował sam Brett?
Maszyna do pisania stała teraz na dębowym biurku, a Rita siedziała na
beżowym dyrektorskim krześle, które obracało się na lśniących kółkach.
Stół miał blat z matowego szkła, a kryte tapicerką kanapy i fotele można
było dowolnie zestawiać, tak by pasowały do wnętrza. Wszystko
utrzymane było w barwach brązów i beży z akcentami turkusu i kremowej
bieli. Rolety doskonale spełniały swoją rolę: wpuszczały światło lub
izolowały od światła bez kilometrów zbierających kurz tkanin. Łączyły
wszystko w całość dywaniki w geometryczny wzór. Miło też było spojrzeć
na trzypoziomową dębową etażerkę, na której mogła poustawiać swoje
książki i inne drobiazgi… Uznała, że kupując za jednym zamachem
umeblowanie do wszystkich pokoi, postąpiła słusznie. Nie miała czasu na
wybieranie poszczególnych sprzętów, a poza tym postawiona wobec
konieczności dokonania tylu wyborów, prawdopodobnie nie
zdecydowałaby się na żaden.
Także druga sypialnia, dla Rachel, została kompletnie urządzona,
włącznie z kwiatami na jedwabiu oprawionymi w mosiężne ramki nad
podwójnym łóżkiem. Narzuta w brązowe i pomarańczowe ciapki, dywanik
przy łóżku w barwach rdzy i beżu… Rita uznała, że bardzo jej to
odpowiada: czyste, żywe kolory, proste sprzęty zamiast opasłych
kolubryn. Nawet mały kuchenny stolik oraz krzesła z chromowanego
metalu i trzciny były doskonałe, praktyczne, a jednocześnie dające
wrażenie przestrzeni i gładkości, bo stół miał blat ze szkła. Lampy i kilka
przedmiotów w stylu orientalnym, jak wazon z gałązkami wierzby oraz
przypominający fresk obraz do zawieszenia nad kominkiem, dopełniały
wystroju. Zachwycona Rita ruszyła na obchód chaty, ciesząc się z każdego
dokonanego zakupu i z decyzji, by urządzić domek po swojemu. W głowie
wrzało jej od pomysłów na nowe zakupy. Na przykład te wysokie kieliszki
z przydymionego szkła, które podziwiała u Rosy… A kwiaciarka z miasta
z pewnością wymyśli coś wspaniałego do przyozdobienia stołu w jadalni.
Przyszłej wiosny trzeba będzie się rozejrzeć za meblami na werandę. Coś
naprawdę kolorowego… ale dopiero na wiosnę. W zimie lód skuje jezioro,
śnieg pokryje ziemię…
Niechętnie powróciła myślą do czasów, kiedy wraz z Brettem
przybywali tu na długie, intymne weekendy, pozostawiwszy dzieci pod
opieką jej matki. To były wspaniałe chwile, bardzo im potrzebne, aby
odnowić intymność, nacieszyć się sobą… Na co dzień Bretta pochłaniała
praca w reklamie, ją zaś nieustający domowy kierat, i trochę się od siebie
oddalali. Ach, te długie, cudowne weekendy… Brett wysypiał się do
późna, a ona szykowała śniadanie, aby było gotowe, kiedy się obudzi. To
były najlepsze czasy. Kochali się rankiem, a wieczorem wcześnie kładli do
łóżka, przy łagodnym szeleście padającego za oknem śniegu…
Rita zmarszczyła brwi. Może zbyt szybko odmówiła Camilli i Tomowi?
Przypomniała sobie, jak ważne były owe chwile samotności dla niej i dla
Bretta. Spojrzała na maszynę do pisania, a potem na telefon.
Nie. Tym razem nie. A jeśli przyjrzeć się dokładniej, te weekendy bez
dzieci wcale nie były takie znowu wspaniałe. Czy wyprzęgała się z
kieratu? Czy nie zamieniała po prostu jednej kuchni na inną? A przed
wyjazdem to znowu tylko ona zmieniała pościel, zbierała po domu
ręczniki i inne brudy, żeby je uprać w New Jersey. Gotowanie, pranie,
zakupy… Jak zawsze. Plus uczucie, że te weekendy z dala od domu
rodzinnego są bardziej dla Bretta niż dla niej. Wyjeżdżali, bo to on musiał
odpocząć od pracy. Jej praca pozostawała taka sama, niezależnie od tego,
dokąd jechali.
Mimo wszystko… Znów spojrzała na telefon, już w wyobraźni
wykręcała numer Camilli. Z determinacją zasiadła do maszyny i zaczęła
pracować. To był jej czas i będzie z nim robiła, co zechce. Czyż nie tak?
Była tak pogrążona w pracy, że zapomniała o lunchu. Pisała przez całe
popołudnie. Wreszcie przerwała na moment, żeby się napić wody sodowej
i pójść do toalety. Roztarta obolałe skronie i wyjrzała na zewnątrz.
Popatrzyła na jezioro i pusty pomost. W domku Johnsona nie widać było
oznak życia. Właściwie nie spodziewała się żadnych oznak. Wczorajszy
wieczór przeminął i uporała się z nim. To tylko ciepła noc i trzy piwa
sprawiły, że Twigg objął ją i pocałował. Tylko kobiety dopatrują się uczuć
i emocji tam, gdzie wcale ich nie ma. Ma czterdzieści trzy lata i powinna
być rozsądniejsza.
Trzydzieści dwa lata to bardzo mało jak na profesora. Trzydzieści dwa
lata to w ogóle bardzo mało. To młodość. A czterdzieści trzy to wiek
średni. A potem już z górki w zabłoconych tenisówkach. Czterdzieści trzy
lata to wytchnienie przed menopauzą, czas na liftingi twarzy i kremy
przeciwzmarszczkowe, czas, żeby się bujać w fotelu na biegunach. Czas,
by farbować siwe włosy i pozbyć się duchów przeszłości.
Do wczorajszego wieczoru rzeczywiście grzęzła coraz głębiej. A potem
nagle wychynęła na powierzchnię i nabrała haust powietrza. Ujrzała
piękno świata i zapragnęła w nim uczestniczyć. I tak się stanie, w
odpowiednim czasie. Ale czas może być największym wrogiem. Czas.
Czas. Czas, żeby zatelefonować do Rachel, zanim znów zasiądzie do
pisania. Powinna także zadzwonić do Iana. Ale nie ma mu nic do
powiedzenia. Niech się odezwie pierwszy.
Późnym popołudniem Rita sięgnęła po telefon i wykręciła numer
młodszej córki. Rachel była projektantką tkanin i trzy dni w tygodniu
pracowała w domu.
— Jak leci, mamo? Finiszujesz już? — pytała z zainteresowaniem, jak
by jato naprawdę obchodziło. Rachel wiedziała, co to terminy.
— Tak, kochanie. Już prawie kończę. Jeszcze tydzień i będzie po
wszystkim. Co u ciebie?
— Wspaniale, mamo. Poznałam świetnego faceta. Na weekend jadę z
nim do Miami. Pracuje w reklamie i nabawił się wrzodu żołądka w wieku
dwudziestu dziewięciu lat. Spodoba ci się.
— Czy to oznacza, że poznam wreszcie któregoś z twoich młodych
przyjaciół? — spytała Rita sarkastycznie. Rachel wiele obiecywała, lecz
zwykle nie dotrzymywała słowa.
— Zależy, jak się potoczą sprawy. Nie jest to pan Ideał. Być może
zamieszkamy razem, żeby zobaczyć, czy do siebie pasujemy. Może się
okazać, że nie pasujemy. Dam ci znać po weekendzie. A jak tam u ciebie?
Rita poczuła lekki ból głowy. Nie sposób było nadążyć za Rachel. To
był jej szesnasty lub siedemnasty facet.
— Nic szczególnego. Raczej chłodno. Wiewiórki ziemne w pełnej
formie. Zamówiłam nowe meble i dostarczono je dziś rano. Nieźle się
prezentują — poinformowała córkę.
— Mamo, dzwoniła do mnie Camilla. Po twojej rozmowie z Tomem.
Strasznie była wkurzona. Powtórzyła mi wszystko co do słowa.
W głosie Rachel pobrzmiewał tłumiony chichot. Aprobowała decyzję
Rity.
— Tak trzymaj, mamo. Jestem z ciebie dumna. Jak zwykle zwaliłaby
dzieci na ciebie, wyjechała i świetnie się bawiła. Ja także jej odmówiłam.
Ja biorę pigułkę. Camilla też powinna była brać. To był jej wybór, no to
teraz ma te swoje bachory. Niech się nimi zajmuje. Nie spodziewałam się,
mamo, że znajdziesz w sobie dość siły, żeby jej odmówić.
— Sama się nie spodziewałam — powiedziała Rita cicho. — Jak się
nazywa ten młody człowiek?
— Jaki młody człowiek?
— Ten, z którym wybierasz się do Miami.
— Ach, on. Niech no się zastanowię… Chyba Patrick. Czemu pytasz?
To ważne?
Rita westchnęła.
— Oczywiście, że ważne. Jak możesz się wybierać w podróż z
mężczyzną, nawet nie znając jego imienia?
— Mamo, nie nakręcaj się. Patrick. Patrick Ryan. Chętnie
porozmawiałabym dłużej, mamo, ale zaraz przyjdzie Jake, żeby
popracować nad nowym projektem. Prawdopodobnie będziemy nad tym
siedzieć przez całą noc. Muszę kończyć. Zobaczymy się w czwartek.
— Myślałam, że Jake się wyprowadził.
— Wyprowadził się, ale nadal się przyjaźnimy. Pracujemy razem. Nie
martw się, mamo. Radzę sobie. Pozdrów ode mnie wiewiórki ziemne.
Rita wpatrywała się w słuchawkę. Jeżeli nad sobą nie zapanuje, znów
dostanie bólu głowy. Skoro Rachel sobie radzi, no to w porządku. Nie
musi wchodzić w rolę mamuśki, nie musi się o nią martwić. Rachel jest
wystarczająco dorosła, by o siebie zadbać. Przez chwilę Rita zastanawiała
się, czyjej młodsza córka nie złapała choroby wenerycznej. Najwyraźniej
nie, w przeciwnym razie zwierzyłaby się matce. Rachel z niczego nie
robiła tajemnicy. Rachel miała rację, niepotrzebnie się nakręca. I tak nic
nie może poradzić. I nic nie chce radzić.
— Precz z bólem głowy — powiedziała na głos, porządkując
porozrzucane na biurku papiery. Ciekawe, co ojej dorosłych dzieciach
pomyślałby trzydziestodwuletni profesor uczelni… Z pewnością nie byłby
zachwycony. Ona także nie była zachwycona. Czy popełniła jakieś błędy
wychowawcze? Jeśli w przyszłości wyjdzie na jaw, że narobiły jakichś
głupstw, czy będzie za to odpowiedzialna? A, co tam, przyszłość,
przeszłość… Najpierw powinna uporać się z teraźniejszością. Podobały jej
się kręcone włosy, zwłaszcza w odcieniu radości i złota. Takie włosy
przeważnie idą w parze z zielonymi oczami. Zazwyczaj tylko kobiety
miewają dość szczęścia, by mieć zielone oczy… Twigg Peterson był
jedynym znanym jej mężczyzną o zielonych oczach. Usiłowała
przypomnieć sobie barwę oczu Iana Martina. Z trudnością przypominała
sobie, jak w ogóle wyglądał.
Działo się z nią coś dziwnego. Myślała. Czuła. Przypomniało to powrót
do życia zdrętwiałej części ciała: mrowienie świadomości budziło ją z
letargu. Musi teraz przestać zajmować się Rachel i zabrać do pisania. A
potem do gotowania kolacji. Równie dobrze może przygotować ją teraz, a
potem wrócić do pracy.
Potrawka. Potrawka będzie odpowiednia. Wieczór zapowiada się
chłodny, a dobry gorący posiłek zawsze działa cuda. Potrawka może się
dusić przez wiele godzin bez doglądania. Nie przyznawała się przed sobą,
że zdecydowała się na potrawkę, żeby móc zanieść trochę sąsiadowi. Czy
kobieta w wieku średnim powinna tak postępować?
— Ja mogę — powiedziała Rita na głos. Nastawiła radio i usłyszała.
Willie Nelsona, śpiewającego jakąś piosenkę country.
Poruszała się po kuchni tanecznym krokiem, w rytmie piosenki. Rzuciła
na rozgrzany tłuszcz pokrojone w kostkę wołowe mięso oraz
poszatkowaną cebulę i selery, które zaczęły wydzielać smakowity aromat.
Rita uwielbiała zapach smażącej się cebuli. Szybko obrała i pokroiła już
zastałą włoszczyznę. Dodała trochę wody, zaczekała aż się zagotuje,
uregulowała płomień gazu i przykryła garnek pokrywką, nastawiwszy
brzęczek, żeby nie zapomnieć dodać jarzyn. Wyjęła z lodówki bochenek
chleba i kawałek masła, żeby odtajały. Nie ma nic gorszego, niż
rozsmarowywanie twardego masła na gorącym chlebie… Żałowała, że nie
ma kuchenki mikrofalowej, ale była to jedna z pierwszych rzeczy, jakie
Brett zabrał do bagażnika, kiedy się wyprowadzał. Co tam, zawsze może
sobie kupić nową. Był czas, kiedy żyła po to, aby jeść, oszukując w ten
sposób głód uczuć. Teraz je po to, aby żyć. Odruchowo obciągnęła bluzę,
żeby przykryć brzuch i pupę.
Zapach gotującej się potrawki mile drażnił jej nozdrza. Rita zerknęła na
zegarek. Właściwie wcale się nie spodziewała, że Twigg do niej wpadnie.
Nie powiedział przecież na ten temat ani słowa. A może powiedział? Nie
mogła sobie przypomnieć. Jej nowe budzące się do życia emocje umykały
z pamięci.
R
OZDZIAŁ
4
Dziesięć po siódmej Ricie zaczęło burczeć w brzuchu. Wyłączyła
maszynę i posprzątała na biurku. Niepotrzebne kartki z brudnopisem
wsunęła do szuflady. Trochę jej brakowało tamtych drzwi wspartych na
kobyłkach… Mogła rozrzucać notatki po całym pokoju. A teraz będzie
musiała nurkować po każde głupstwo.
O siódmej czterdzieści zasiadła do samotnej kolacji. Chleb doskonale się
przyrumienił, potrawka była soczysta i krucha. Specjalnego smaku dodała
jej łyżka utartego chrzanu. Rita zjadła z apetytem, wieńcząc posiłek
dwiema filiżankami czarnej kawy. Zapaliła papierosa i postanowiła przejść
się po sutej kolacji. Trochę się bała otworzyć drzwi. A jeśli zobaczy
światło w chacie Johnsona? Będzie to oznaczało, że Twigg jest w domu i
nie ma ochoty jej odwiedzić. A gdyby mu zaniosła trochę potrawki, tak jak
wcześniej zamierzała, mógłby sobie pomyśleć, że mu się narzuca… Lepiej
zrobi, jeśli po prostu przejdzie się na pomost.
W chacie Johnsona było ciemno. Jedyne światło pochodziło z latarni
ulicznej po drugiej stronie jeziora i było tak słabe i żółtawe, że z trudem
się je dostrzegało. Może coś mu się stało? Może powinna tam pójść i
zapukać do drzwi? No jasne, że tak! Tydzień temu tak by zrobiła. Instynkt
macierzyński… Zdusiła go w zarodku. Twigg był wprawdzie dużo
młodszy, ale w tym, co poczuła do niego wczorajszego wieczoru, nie było
nic macierzyńskiego. Wystarczy, że jutro sprawdzi, co u niego słychać.
Dorosły, trzydziestodwuletni mężczyzna może zatelefonować, jeżeli
potrzebuje pomocy. Numer Rity znajdował się w książce telefonicznej.
Może Twigg pojechał do miasta i jeszcze nie wrócił? Zresztą jest tyle
innych możliwości… Z całą pewnością nie powinna się niepokoić.
Doszła do końca pomostu i stanęła, by popatrzeć na drugą stronę jeziora.
Miała na sobie tylko cienką wiatrówkę i drżała z zimna. Nieoczekiwanie
poczuła się samotna. Gdyby tak był z nią Twigg… Choćby po to, by
opowiadać jej o delfinach i wielorybach. Lubiła jego dźwięczny głos i
leniwy sposób poruszania się. Lubiła przyglądać się jego szczupłym
dłoniom, kiedy gestykulował, by lepiej wyrazić swoje myśli. Jak dobrze
pamiętała dotyk tych dłoni, kiedy masowały jej plecy i głaskały po
policzku… Twigg Peterson, biolog morza. Dlaczego tak trudno przyszło
jej powiedzieć mu, że jest Ritą Bellamy, pisarką? Usiadła na pomoście.
Jestem byłą żoną, matką i autorką bestsellerów, pomyślała. Spojrzała na
jezioro i nagle doznała olśnienia. To rzeczy, które robię, ale kim jestem?
Ja, Rita, człowiek.
Odkąd tu przyjechała, działo się z nią coś dziwnego. Inaczej patrzyła na
świat, inaczej go odczuwała.
Dobrze było siedzieć tak na pomoście i myśleć o swoim życiu. Po raz
pierwszy od dwóch lat poczuła się dobrze ze sobą. Ze swoimi
pragnieniami. No, a teraz pragnęła porozmawiać z Twiggiem Petersonem.
Wróciła do domu po potrawkę, ale po drodze zdała sobie sprawę, że to
tylko rekwizyt. Nie potrzebowała rekwizytów, nie chciała ich. Pośliznęła
się i upadla na kolana. W chacie Johnsona nadal było ciemno.
Rita wstała i ruszyła niemal biegiem. Zastukała głośno do drzwi. Chwilę
czekała… Cisza. Zastukała po raz drugi, tym razem tak mocno, że
zabolały ją kostki. Nic. Bez wahania otworzyła drzwi i rozejrzała się. Ani
żywego ducha. Boże, a co, jeśli on jest w sypialni z kobietą? Przełknęła
ślinę. Jest tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać. Wymacała
kontakt na ścianie i living–room zalało światło. Ostrożnie, na palcach
ruszyła w stronę sypialni i uchyliła drzwi. Twigg leżał na łóżku, w
ubraniu, które miał na sobie poprzedniego dnia. Czy to możliwe, żeby
przespał calutki dzień? Trzeba sprawdzić, czy nic mu nie dolega…
Podeszła bliżej i bezszelestnie uklękła przy łóżku. Z ulgą stwierdziła, że
jego oddech jest głęboki i regularny. Wstawała z klęczek, kiedy Twigg
chwycił ją za ramię. Zaskoczona, zachwiała się i upadła na niego.
— Sypiam mocno, ale nie aż tak — zaśmiał się. — Usłyszałem cię, jak
tylko weszłaś do sypialni.
— Przyszłam sprawdzić, czy nic ci nie jest. Nie widziałam światła w
oknach i pomyślałam…
— Że twoje kiełbaski z paprykami zaszkodziły — przytrzymał ją
mocniej.
— Nie, po prostu chciałam cię bardzo zobaczyć i porozmawiać —
wyznała szczerze.
— No to rozmawiajmy — Twigg przeturlał się na bok, podpierając na
łokciu. Jego uchwyt nie osłabł, a twarz znalazła się o kilka centymetrów
od twarzy Rity. Spojrzał jej w oczy. Czuła jego ciepły, zaspany oddech.
Spróbowała się trochę odsunąć.
— Skoro już wiem, że u ciebie wszystko w porządku, mogę wracać do
pracy. Może byś wpadł jutro na lunch, jeżeli nie jesteś zbyt zajęty —
zaproponowała pod wpływem impulsu, starając się wyswobodzić z
uścisku Twigga. Do diabła, zapomniała, jak długie miał ramiona.
— Jesteś cholernie piękną kobietą — powiedział cicho.
Rita oblała się rumieńcem. Komplementy zawsze wprawiały ją w
zakłopotanie. Oczywiście nikt dotychczas nie nazwał jej piękną, nawet
Brett… W dodatku znajdowała się w dziwnej pozycji, częściowo na łóżku,
częściowo z niego zwisała, a ten facet przypatrywał się jej z tak bliska…
Serce waliło jej młotem. Powinna mu coś odpowiedzieć. Oczekuje od niej
więcej, niż jest gotowa mu dać. Usiłowała się wyrwać, ale uścisk Twigga
był stanowczy.
— Chcę, żebyś się położyła obok mnie. Wiesz o tym, prawda?
powiedział cicho Twigg. — Pragnę cię. Chyba żadnej kobiety tak dotąd
nie pragnąłem. — Sam był zaskoczony prawdą tych słów. Naprawdę jej
pragnął. Pożądał. Podobała mu się, do diabła, a to było coś, czego nie
mógłby powiedzieć o zbyt wielu znajomych kobietach.
Rita spojrzała w jego nieustępliwe oczy.
— Prawie się nie znamy, Twigg. Masz trzydzieści dwa lala, a ja
czterdzieści trzy. Jestem od ciebie o ponad dziesięć lat starsza, a ty jesteś
niewiele starszy od moich dzieci. — Czy zareagowała właściwie? Przyszła
tu, żeby porozmawiać, może nawet po to, by się dać jeszcze raz
pocałować. Nie ma zamiaru zwodzić go ani odgrywać sztuczek. Czy
kobiety nadal zwodzą mężczyzn, pomyślała?
— Wiek to liczba. Ty masz jakąś swoją liczbę, a ja swoją. I co z tego?
Jesteśmy ludźmi wyposażonymi w uczucia i pragnienia. Mam wobec
ciebie, pani, bardzo dziwne uczucia, a pragnę cię jak cholera.
— No tak, masz rację. Wiek jest liczbą. Ale moje dzieci… — przerwała
mu chaotycznie.
— Twoje dzieci nie mają z tym nic wspólnego. Ze mną i z tobą. To
dotyczy wyłącznie ciebie i mnie. Nie mieszaj w to dzieci.
— Nie wiem, czy jestem w stanie to zrobić. Chcę się z tobą
zaprzyjaźnić. Czuję coś do ciebie, aleja… to dla mnie nowość i nie sądzę,
żebym była gotowa do… do i..
Twigg przyjrzał się jej. Ta kobieta była zupełnie bezpretensjonalna.
Wszelkie sztuczki, manewry i zagrania stworzone do tego, by czarować,
były jej całkowicie obce. Rozluźnił uścisk.
— Posłuchaj, Rito. Nie jestem bawidamkiem ani podrywaczem.
Poznałem cię, polubiłem, to zupełnie naturalna kolej rzeczy. Czuję, że
nadajemy na tej samej fali. Poczułem to od razu, kiedy spotkałem cię po
raz pierwszy na pomoście. Mówię szczerze.
— Ja też staram się być z tobą szczera — powiedziała Rita cicho.
— Chodź no tu, chcę ci coś powiedzieć. Spójrz na mnie — polecił
łagodnie. — Traktuję swoje związki poważnie. Przyznaję, że nie znamy
się zbyt długo, ale chcę cię poznać lepiej. Moje ciało mówi mi, że chce
pójść z tobą do łóżka. Wydaje mi się, że twoje ciało mówi ci to samo. To
sprawa fizyczna. Możemy to zrobić w odpowiednim czasie. Przyrzekam
ci, że cię nie wykorzystam i nie oszukam. No, chyba że w sprawach
kulinarnych. Przyznaję, że kiepski ze mnie kucharz.
W niebieskich oczach Rity pojawiła się lekka mgiełka.
— Myślę, że mogę się na to zgodzić — powiedziała swobodnie. —
Wiesz co? Chodźmy do mnie. Przygotowałam potrawkę. Miałam zamiar
przynieść ci trochę, ale nie chciałam posługiwać się nią jako pretekstem do
zobaczenia się z tobą. Chciałam się z tobą zobaczyć, więc po prostu
przyszłam. Ale pora wracać.
Szli ramię w ramię do jej domku, śmiejąc się i kopiąc kamyki.
— Jak idzie pisanie? — spytał Twigg.
— Nieźle, Jutro wieczorem przyjeżdża mój agent, żeby zabrać to, co już
skończyłam. Zostanie na noc. W oddzielnej sypialni — dodała szybko. —
Dziś przywieźli mi meble.
Twigg obrócił ją ku sobie.
— Nie jesteś mi winna żadnych wyjaśnień. Nie chcę, żebyś się czuła
zagrożona, kiedy ze mną rozmawiasz. Zgoda?
— Zgoda — odparła.
Weszli do domku. Rita zapaliła palnik pod garnkiem.
Później usiedli przy stole. Ona piła kawę, on pałaszował porcję
potrawki.
— Uważam, że jesteś prawdziwą damą, Rito Bellamy, a do tego
doskonałą kucharką. Przejdźmy się dookoła jeziora, żebym strawił
wszystkie te pyszności.
Księżyc zalewał plażę srebrzystą poświatą. Szli spleceni ramionami.
Rita czuła się szczęśliwa i ożywiona, ale było to podszyte nitką niepokoju.
Rozmawiali o tym i o owym — najpierw o pogodzie w Poconos, potem o
tym, że Twigg przespał cały dzień, aż wreszcie zeszli na temat dzieci Rity.
Opowiedziała mu o Charlesie, o Camilli, a dopiero na końcu o Rachel.
Temat Rachel zawsze wymagał wielu wyjaśnień.
— Jakakolwiek jest, nie powinnaś się o to obwiniać. Bo z jakiegoś
powodu czujesz się winna. Widzę to po twojej twarzy. Wszyscy są już
dorośli, nawet Charles — powiedział pogodnie Twigg. — Czas odciąć
pępowinę i pozwolić im na samodzielność. Oni mają swoje życie, ty także.
Powinnaś być z siebie dumna — dodał, kwitując bolesny temat dzieci.
— I jestem. Należę chyba do ludzi, którzy późno rozkwitają. Robię teraz
to, co lubię i w dodatku dobrze mi za to płacą. Jak to się mówi w grupach
samopomocy, realizuję własny potencjał.
Wracali. Weszli na ścieżkę, która przecinała zagajnik, a potem, pnąc się
nieco w górę, prowadziła do domku Rity. W świetle księżyca było dosyć
widno, ale wśród drzew panowała ciemność.
Twigg otoczył ją ramionami. Nie było to ani spodziewane, ani
niespodziewane. Było naturalne. Wtopiła się w jego objęcia, jakby robiła
to tysiące razy. Zacieśnił uścisk. Nie wypowiedzieli ani jednego słowa.
Poczuła lekkie dotknięcia ust Twigga na włosach, policzku, szyi…
Łagodnie uniósł jej podbródek i przybliżył usta do jej warg, przywierając
do niej całym swym twardym, muskularnym ciałem. Oplotła go rękami.
Zupełnie bez powodu poczuła się bezpieczna w jego ramionach. Uważnie i
uczciwie śledziła falowanie własnych emocji. Nic nie mogła poradzić,
pragnęła tego mężczyzny.
Ich oczy spotkały się. Rita bez śladu zakłopotania zdała sobie sprawę, że
może zatonąć w tym nieprawdopodobnym, pociemniałym nagle spojrzeniu
i przeistoczyć się w kobietę, jaką chce i powinna się stać.
Jej wilgotne usta rozchyliły się zapraszająco. Nachylił się i dotknął ich
wargami, smakując ich słodycz. Najpierw delikatnie, potem coraz
namiętniej… W ciele Rity rozgorzał płomień, w uszach rozległo się głośne
pulsowanie krwi.
Przerwał i spojrzał jej w oczy. Czas stanął. Gdzieś w głębi niej zrodziło
się pragnienie, by pozostać w jego ramionach na zawsze, by bez końca
czuć jego wargi na swoich. Pragnienie rosło… Zamknęła oczy i przywarła
gwałtownie do jego ust, starając się tę chwilę zachować w pamięci.
Całowała go, jak nigdy nie całowała innego mężczyzny — długo,
głęboko, badawczo, aż zmiękły jej kolana i poczuła zawrót głowy.
Wiedziała już, że należy do niej, jak nikt inny i nieważne, jak długo ma to
potrwać.
Odnalazła go. Ten mężczyzna jest w stanie sprawić, że odnajdzie w
sobie kobietę, którą przecież zawsze była. I wiedziała o tym.
Palce Twigga delikatnie błądziły wśród jej włosów. Odgadywał, co
czuje. Są potrzeby duszy, wykraczające poza głód ciała.
— Przyjdziesz do mnie? — zapytał ochrypłym szeptem.
Czekał na jej odpowiedź. Chciał usłyszeć, że się zgadza. Milcząca zgoda
nie wystarczała mu. Nie w przypadku tej kobiety o skórze tak gładkiej i
wonnej, gdy dotykał jej wargami, o nieśmiałych oczach, które wstydliwie
spuściła.
— Powiedz, Rito. Może nam się przydarzyć coś niezwykłego. Wiem, że
tak może być i chcę ci to pokazać.
Czuł jej niezdecydowanie. Zdawał sobie sprawą, że jakaś jej część
ucieka przed nim. Intuicyjnie wyczuwał, że od czasu rozwodu nie była z
innym mężczyzną i że jego dotyk jest dla niej czymś nowym,
zaskakującym, wręcz obcym. Nie chciał jej ponaglać, nie chciał
wystraszyć, ale tak strasznie jej pragnął…
— Odpowiedz mi — wyszeptał z ustami przy jej szyi, tak że wyczuła
wibracje jego głosu.
— Tak, tak — wyszeptała bez tchu. Czy to jej głos? Głęboki, śpiewny,
nabrzmiały pożądaniem. Głos kobiety. — Twigg — wyszeptała w jego
wilgotne, ciepłe usta. — Chcę się z tobą kochać.
Jej przyzwolenie, jej pożądanie wzmogło jego własne. Upadli, całując
się, na kolana, a potem osunęli się na miękkie podłoże wysiane igłami
sosnowymi. Poddała mu się. Pozwalała, by jego dłonie błądziły po jej
ciele, ledwie świadoma tego, że Twigg metodycznie pozbawiają ubrania.
Ale chłód nocy nie był dla niej przykry. Nie w ramionach Twigga.
Wtulona w niego, omdlewała pod dotykiem jego dłoni, głaszczących
piersi, brzuch i wnętrze ud. Łagodnie rozwarł jej wargi, a jego jedwabisty
język badał, smakował i pieścił wnętrze jej ust z żarem, który sprawiał, że
drżała z podniecenia.
Jego dłoń trafiła między jej uda i powędrowała ku górze. Uniosła biodra,
wychodząc naprzeciw pieszczocie.
— Jesteś taka piękna — wydyszał niskim, gardłowym szeptem. — I tak
cudownie reagujesz, kiedy cię dotykam.
Powiedział to? A może tylko to sobie wyobraziła?
Niecierpliwie zerwał z siebie ubranie. Chciał poczuć jej nagość przy
swojej. Położył się na wznak, wciągnął ją na siebie, i przesunąwszy
palcami wzdłuż jej pleców, odnalazł dłońmi krągłość pośladków. Z
oczami w jej oczach, odbijających blask księżyca, zapraszał ją, by i ona go
pieściła. Chciał, by i ona znajdowała w nim rozkosz, by odkryła, że jest
wart jej przebudzonej namiętności. Czy podobam się jej? — myślał, czując
gładkość jej rozpostartej dłoni na swojej piersi i palce błądzące w
porastających ją włosach. Odnalazła ustami brodawki, badała je językiem,
smakowała, schodząc powoli ku wklęsłości brzucha i twardości ud.
Odkrywał na nowo siebie w jej dotyku, w wyrazie jej oczu, kiedy ujął jej
twarz w dłonie i całował… Znowu była pod nim. Całował jej słodkie usta,
oczy, delikatny zarys policzka… Jej piersi przebudziły się pod jego
wargami, a ciało wygięło w łuk. Odnajdywała go ustami, brała w
posiadanie dłońmi, czując, jak jej własne pożądanie rośnie wraz z
rozkoszą, jaką mu dawała. Twardość jego członka wydawała się delikatna
i jakby bezbronna, gdy drżał z podniecenia w jej dłoni. To ona budziła w
nim tę żądzę… Chciała położyć się na wznak i oddać się mu, a
jednocześnie chciała brać go w posiadanie, dotykać, zapamiętywać i
poznawać, jak nie poznawała jeszcze żadnego mężczyzny. Jego ciało nie
było jej obce, odczuwała je jak własne, drżące z namiętności, a to drżenie
wzmagało jego pasję.
— Weź mnie — wytchnęła. Czuła, że umrze, jeśli on tego natychmiast
nie zrobi, a jednocześnie chciała, by ta rozkoszna męka nigdy się nie
skończyła.
Chłonąc ją oczami, wszedł pomiędzy jej rozchylone uda. Leżała,
czekając na niego, ze srebrzystymi refleksami księżyca w miękkich
kasztanowatych włosach; słaba poświata uwydatniała jej kobiece
krągłości. Przysiadł na piętach i trzymając ją na uwięzi wzroku, wodził
dłońmi po jej fascynującym ciele. Ona także patrzyła mu w oczy, bez
skrępowania pozwalając, by widział jej głód, trzepot rzęs, który
towarzyszył falowaniu lędźwi… Jego dłonie ześliznęły się na jej łono;
krzyknęła i wygięła się w łuk, wychodząc naprzeciw pieszczocie jego
palców.
— Jesteś taka piękna w tym miejscu — szepnął.
Patrząc na jej zaciśnięte powieki, na uchylone, dyszące usta, łagodnym,
nieprzerwanym ruchem podsycał jej namiętność, aż doprowadził do
punktu, z którego nie ma powrotu… Czuły uśmiech igrał na jego wargach,
kiedy łkała pod jego dłońmi ze słodkiej rozkoszy i szeptała jego imię.
Powiódł rękami po jej ciele, miękkimi ruchami łagodząc napięcie ud,
bioder, brzucha…
Zdawało się, że już nic rozkoszniejszego nie może jej spotkać. I wtedy
wszedł w nią, wypełniając swą pulsującą męskością. Jej ciało wyprężyło
się, chcąc dzielić jego doznania. Zagarnął ustami jej wargi, całując
głęboko, namiętnie. Delikatne włosy na jego piersi ocierały się o jej biust,
gdy poruszał się w niej powoli, ze znawstwem, skłaniając, by przyjęła jego
rytm, popychając jeszcze raz ku rozkoszy, która tylko co była jej udziałem.
Wbiła palce w plecy kochanka, czując grę mięśni pod skórą. Odnalazła
dłońmi twardość pośladków i ujęła je mocno, przyciągając go ku sobie i
czując, jak zagłębia się w nią coraz bardziej. Przeżyła drugi orgazm i
dopiero wtedy uniósł się, chwycił jej pośladki i natarł w głąb szybkimi,
zdecydowanymi ruchami.
Jej ciało, jej reakcje, wszystko było wspaniałe, ale dopiero wyraz
zachwytu i rozkoszy na jej twarzy sprawił, że nie mógł dłużej się
powstrzymywać. Ta wszechogarniająca radość, cień niedowierzania w
oczach, samotna łza na gładkim policzku… Eksplodował wewnątrz niej,
wykrzykując jej imię.
Leżeli przytuleni, ze splecionymi nogami. Jej głowa spoczywała na jego
ramieniu. Gładził jej ramiona, jej piękne, pełne piersi, błądził ustami we
włosach, ocierał się o czoło…
— Moja piękna kochanka — wyszeptał, wzmacniając uścisk.
Rita milczała, ciesząc się tą niezwykłą chwilą zrodzonej między nimi
intymności. Twigg narzucił na jej ramiona cienką wiatrówkę, a uda nakrył
własną długą, szczupłą nogą. W przytulnym zakątku jego ramienia
uśmiechała się do siebie, wdychając jego zapach i wtulając nos w futerko
na jego piersi.
— Czegoś takiego nie zaznałam od bardzo dawna — wyznała szczerze.
Twigg milczał tak długo, aż pomyślała, że zasnął. Czy nie tak właśnie
postępują mężczyźni po miłosnym stosunku? Pozostawiają kobietą samą z
jej uczuciami i myślami, bez nikogo, z kim mogłaby je podzielić?
— Wiem, Rito.
Lubiła sposób, w jaki wypowiadał jej imię, zamiast jakiegoś
bezosobowego „kotku” czy „kochanie”.
— Wiedziałem, że przeżyjemy razem coś niezwykłego.
Uniosła głowę i spojrzała mu w twarz.
— To było dla ciebie niezwykłe? Och, głupie pytanie. Zupełnie jakbym
się przymawiała o komplement, a wcale nie o to chodzi.
Popatrzył na nią z uśmiechem.
— Tak, to było niezwykłe. Jak mogłaś pomyśleć inaczej? Ach —
zrozumiał nagle, — Jestem dla ciebie kimś doświadczonym, wolnym jak
ptak, przedstawicielem nowej moralności. I zdobywałem to
doświadczenie, podczas gdy ty byłaś wierna swojemu mężowi. Dlatego
sądzisz, że musiałem mieć wspanialsze przeżycia niż dzisiejsze.
Rita skinęła głową w milczeniu, kryjąc twarz na jego piersi. Nie mogła
mu teraz spojrzeć w oczy. Chodziło jej dokładnie o to… Wciąż nie mogła
uwierzyć, że on w ogóle chciał się z nią kochać. Nigdy nie uważała, że jest
piękna czy szczególnie godna pożądania. No, może kiedy była młoda, ale
z pewnością nie od czasu, kiedy rozpadło się jej małżeństwo z Brettem.
Piękność i zmysłowość, które powinna była dostrzegać w sobie,
pozostawiła bohaterkom swoich powieści.
Odwróciwszy się, tak by mógł spojrzeć jej w twarz, Twigg delikatnie
dotknął jej policzka.
— Jesteś piękna, Rito, a ta noc była cudowna.
Musnął ją czule wargami.
— Mógłbym się z tobą kochać jeszcze mnóstwo razy — powiedział i
zachichotał. — Tylko przedtem musiałbym usunąć wszystkie te igły
sosnowe z własnego zadka. Co byś powiedziała na to, żeby pobiec do
twojego domu i wypróbować nowe łóżko? Chcę cię trzymać w ramionach
przez całą noc, Rito Bellamy. Nie odejdę, dopóki nie zaśniesz. Boję się, że
inaczej w ogóle nie miałbym siły, by cię opuścić.
Śmiejąc się, pobiegli do domku. Po drodze zdejmowali buty, zrzucali
wiatrówki i wyjmowali z włosów sosnowe igły. I Twigg był tak dobry, jak
obiecał. Kochał się z nią jeszcze raz, czule, z miłością. Czuła się piękna. I
dopiero kiedy usnęła, pozostawił ją snom o nim, z kącikami ust
uniesionymi w łagodnym uśmiechu.
R
OZDZIAŁ
5
Rita obudziła się i przeciągnęła w rozmarzeniu w swojej pościeli w
motyle. W pierwszym błysku świadomości pomyślała, że coś, co było tak
przyjemne, musi być również dobre. Twigg, zgodnie z obietnicą, nie
wyszedł, dopóki nie usnęła… Leżała spokojnie, pozwalając, by myśli
powracały do minionej nocy. Poczuła na twarzy gorące wypieki. Kochała
się w lesie, w środku nocy, z mężczyzną, którego znała zaledwie od trzech
dni! Ni mniej, ni więcej, tylko na igliwiu sosnowym! Zupełnie w stylu
Rachel…
Dotknęła zarumienionych policzków. Jakie rozpalone… A piersi? Czy
nie stały się pełniejsze? Poczuła ciepłą wilgoć pomiędzy nogami. To także
coś nowego… Zaczynała się już uważać za „wyschniętą” — tego
określenia używała jej matka po menopauzie. Menopauza! Jezu! Nie
wkroczyła jeszcze w menopauzę! I nie stosowała pigułki
antykoncepcyjnej!
— Och, nie — jęknęła, wtulając twarz w poduszkę.
Jak to mawiała jej matka? Że tylko porządne dziewczyny wpadają. Złe
są na to zbyt sprytne. Znów jęknęła przerażona. Zawsze uważała się za
porządną… Nie. Nie będzie rozmyślała na ten temat. Ale nie może sobie
pozwolić na głupotę. Lubi się kochać z Twiggiem i jeszcze nieraz chętnie
wpuści go do swego łóżka. Postąpi tak, jak tamte złe dziewczyny. Jak
postępuje Rachel od siedemnastego roku życia, Antykoncepcja. Rozsądne.
Łatwe. Praktyczne.
Zmrużyła oczy przed światłem poranka i wyciągnęła ręce nad głowę.
Praktyczne! Gdyby była praktyczna, nigdy by nie została kochanką
Twigga.
Kochanka! Czy jest teraz kochanką? Zarumieniła się. Ja, Rita Bellamy,
kochanką!
Na wspomnienie nocy w ramionach Twigga poczuła nowy przypływ
pożądania. Kochał się z nią. Na całość, bez zastrzeżeń. I sprawiał wrażenie
zachwyconego. Nie, nie sprawiał wrażenia. Był zachwycony! Sposób, w
jaki ją dotykał, całował, pieścił… Dlaczego miałaby w to wątpić? Dlatego,
że jej wyznał, że w chacie Johnsona czuje się nie do wytrzymania
samotny? W mieście było mnóstwo dziewczyn i Twigg ze swoim
wdziękiem i aparycją nie miałby trudności z namówieniem którejś z nich,
aby dzieliła z nim łóżko. Dziewczyny. Czy nie tak myślała o sobie?
Członkinie Ruchu Wyzwolenia Kobiet byłyby wstrząśnięte, wiedząc, że
ona, Rita Bellamy, blisko czterdziestoczteroletnia, uważa się za
dziewczynę. Są przekonane, że istota płci żeńskiej, ukończywszy pięć lat,
powinna zacząć myśleć o sobie jako o kobiecie.
To czysta głupota. Oczywiście, jest kobietą, ale czy to coś złego
przyznać przez chwilę, że w niemal czterdziestoczteroletniej piersi bije
serce siedemnastolatki? Że pragnie mężczyzny na samo wspomnienie o
dotyku jego dłoni, o dźwięku jego głosu, kiedy ją zapewniał, że jest piękna
i godna pożądania? Nie, to nic złego, to coś cudownego. I będzie się tym
cieszyła.
Kiedy znajdowała się w ramionach Twigga, nie pamiętała ani przez
chwilę o dzielącej ich różnicy wieku, ani o grubej talii, ani o tym, że jej
piersi nie są już tak jędrne jak dawniej. Teraz jednak, w świetle dziennym,
odezwały się dawne obawy i skrępowanie. Co czuł, co myślał Twigg?
Ach, jak chciałaby to wiedzieć… Jęknęła i przewróciła się na bok. Jakie
puste zdawało się łóżko… Uśmiechnęła się. Chętnie znalazłaby się na łożu
z sosnowego igliwia. Skoro powiedział, że jest śliczna i pociągająca, to
znaczy, że taką ją widzi. Nie będzie sobie psuła przyjemności, myśląc, że
zrobiła z siebie idiotkę. Będzie wspominać, jak pożerał ją zachwyconym
wzrokiem i jak jego dłonie przypominały jej, że jest kobietą.
Poruszyła się pod prześcieradłem i poczuła ból w udach. Dobry ból,
przypominający, że nie wymyśliła sobie przeżyć minionej nocy, że były
prawdziwe.
Pogładziła się po brzuchu. Zsunęła dłoń niżej. Twigg powiedział, że jest
w tym miejscu piękna… Wspomniała jego słowa, ton głosu, szept i
przebiegł ją dreszcz podniecenia.
Nie zasnął, leżał przy niej, pieszcząc ją i czekając, aż pierwsza zapadnie
w sen. Usnęła z głową w zgięciu jego ramienia, jakby to była
najnaturalniejsza rzecz w świecie.
Rozmyślania przerwało jej tykanie zegara. Już prawie dziewiąta!
Wyskoczyła z łóżka i sprężystym krokiem ruszyła do łazienki. To z
pewnością była pozytywna zmiana. Nie wyskakiwała z łóżka od czasu,
kiedy Charles w wieku siedmiu lat przechodził dyfteryt.
Dziś żadnego śniadania. Szybko wytarła się po prysznicu i ubrała w
czarne luźne spodnie i bawełnianą bluzkę w kolorze arbuza. Zaprosiła
Twigga na lunch. Miała zaległości w pracy, a na wieczór zapowiedział się
Ian. Jeśli ma ze wszystkim zdążyć, musi się pospieszyć. Tuńczyk na lunch.
Jeśli jest wystarczająco dobry dla niej, zadowoli i Twigga. Przetrząsnęła
lodówkę w poszukiwaniu mrożonego kurczaka i włożyła go do zlewu,
żeby odmarzł. Ian lubił gotowanego kurczaka z masłem i cytryną.
Z papierosem i filiżanką kawy w ręku, wpatrywała się w pustą kartkę
papieru w maszynie. Nie zawiedź mnie teraz, prosiła. Inaczej musiałabym
żałować minionej nocy… Siłą woli przestawiła myśli na wiek siedemnasty
i Holenderską Spółkę Wschodnioindyjską oraz perypetie bohaterów. Dziś
wyśle ich żaglowcem na Sumatrę, skąd zostaną porwani przez piratów.
Musi się skoncentrować i zadbać, żeby wszystko trzymało się kupy.
Wyobraźnio, do pracy, wydała rozkaz i włączyła maszynę.
Po dwóch godzinach zrobiła sobie przerwę na papierosa i filiżankę
kawy. Praca posuwała się naprzód. Mogła sobie pozwolić na kilka minut
wolnego, aby rozmasować obolały kark. W miarę upływu czasu czuła
rosnące napięcie. Twigg miał przyjść na lunch. Zaprosiła go na pierwszą,
teraz dochodziła jedenasta. Miała jeszcze sporo czasu, zanim się zabierze
do przygotowywania sałatki z tuńczyka.
Lunch minął bardzo przyjemnie. Usiedli w kuchni wśród miedzianych
garnków. Wisząca paproć dopełniała dekoracji. Obeszło się bez
niezręczności, której obawiała się Rita, bez kłopotliwych przerw w
rozmowie. Uśmiechali się do siebie, patrzyli w oczy, śmiali się i jedli z
apetytem. W końcu Rita spojrzała na zegarek i dała do zrozumienia, że
czas kończyć. Twigg wstał od stołu i pocałował ją w usta.
Muszę cię o coś zapytać, Rito — powiedział poważnie. — Czy w czasie
minionej nocy myślałaś choć raz o tych dwunastu latach?
Rita się uśmiechnęła.
— Ani razu. Jeżeli będziesz zmęczony pracą i zechcesz sobie zrobić
przerwę, wpadnij. Poznasz Iana. Jestem pewna, że on też chętnie cię
pozna. Macie wiele wspólnego. Może nawet znajdzie nabywców na twoje
artykuły? Nie czuj się zobowiązany; to tylko propozycja, nic więcej.
Twigg wracał do siebie sprężystym, elastycznym krokiem. Do diabła,
świetnie mu robi towarzystwo tej kobiety. W czasie lunchu rozmawiali o
jego pracy i okazała się bardzo pomocna, sugerując, że może ująć temat
artykułu z innego punktu widzenia.
Może rzeczywiście powinien wpaść do niej wieczorem i poznać Iana
Martina? Choćby po to, by przekonać się, co to za człowiek. Wyczuwał
instynktownie, że przyjaciel Rity interesuje się nią nie tylko zawodowo.
Wywnioskował to ze sposobu, w jaki mówiła o Ianie. A Ian byłby idiotą
nie dostrzegając, jaką kobietą jest Rita. Utalentowana, interesująca,
piękna…
Oparł się o poręcz werandy i zapalił fajkę. Rita ma najbardziej
niewiarygodnie niebieskie oczy. I kocha morze… Tak mu powiedziała. A
rozmowa z nią jest taka inspirująca. Ta kobieta ma swoje zdanie, ale w
przeciwieństwie do innych znanych mu osób, jest ciekawa, co myśli jej
rozmówca.
Zaciągnął się i delektując ostrym smakiem tytoniu, powrócił myślą do
minionej nocy. Rita Bellamy, kobieta, pisarka, piękna kochanka… Umie
sprawić, że mężczyzna czuje się doceniony. Roześmiał się. Czy to nie
głupie, że facet może tego pragnąć? To kobiety zawsze chcą tego od
mężczyzn. Ale mężczyzna także potrzebuje akceptacji, też chce wierzyć,
że jest ważny i wartościowy. Jeszcze teraz czuł dotyk jej gładkich ramion,
kiedy tuliła go do siebie, ciesząc się jego bliskością… Rita była szczera,
pozbawiona wszelkiego wyrachowania, z jakim Twigg nieraz się stykał,
obcując z innymi kobietami. Była podniecająca, pełna seksu, a
jednocześnie wrażliwa. Chyba to właśnie sprawiało, że wydawała mu się
taka młoda. I w pewien sposób niewinna. Większość kobiet traci tę cechę
jeszcze przed ukończeniem dwudziestu lat.
Twigg zmarszczył czoło. Skończył trzydzieści dwa lata, a wciąż był
samotny. Oczywiście, miał przyjaciół, ale nie miał rodziny. Czasem
myślał, że żona i dzieci złagodziłyby tę samotność, ale w gruncie rzeczy
wiedział, że to nie załatwiłoby sprawy. Nie w jego przypadku. Nigdy nie
spotkał kobiety, którą chciałby poślubić, nie troszczył się też o
przedłużenie rodu. Ważna była praca, przyjaciele… A teraz Rita. To było
to, czego potrzebował.
* * *
Ian Martin przyjechał tuż przed siódmą. Rita usłyszała jego samochód
na podjeździe i szybko wyłączyła maszynę do pisania. Nadgoniła
zaległości i jeśli jutro zacznie pisać wczesnym rankiem, z pewnością
skończy książkę na czas.
Ian Martin był wysokim dystyngowanym mężczyzną po pięćdziesiątce.
Wdowiec z dorosłymi dziećmi. W ręku trzymał butelkę wina, aktówkę i
oklapnięty bukiecik stokrotek.
— Kiedy wyjeżdżałem z miasta, były świeże — zaśmiał się, lekko
całując Ritę w usta.
Odstąpił o krok, by przyjrzeć się swojej klientce. Wyglądała ślicznie,
pełna życia, jaśniejąca jakimś nowym blaskiem. Beżowa jedwabna bluzka,
rozpięta pod szyją, odsłaniała tajemnicze zagłębienie pomiędzy piersiami,
biodra opinała ciemnobrązowa spódnica… Do tego wysokie obcasy,
cienkie rajstopy i biżuteria! Uśmiechnął się, lekko zdetonowany. Co się
stało, że się tak wystroiła? Gdzie spłowiałe dżinsy, luźna bluza i adidasy
— mundur, który przywdziała dwa lata temu? Tak eleganckiej nie oglądał
jej od rozwodu.
— Cieszę się, że cię widzę, Ianie. Co słychać w mieście? — spytała,
obejmując go na przywitanie.
— Po staremu. Życie schodzi mi na pracy. Moja firma zyskała kilku
nowych klientów, a jeden z nich, być może, sprzeda książkę filmowcom.
Właśnie załatwiamy mu kontrakt. Przywiozłem ci także ostatnie
honorarium.
Wszedł za nią do living–roomu, a potem do kuchni, gdzie zajął się
otwieraniem butelki. Rita podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu.
— Byłeś doskonałym przyjacielem i menedżerem — powiedziała
łagodnie. — Czas jednak, żebym sama zajęła się swoimi sprawami.
Ian, najwyraźniej wstrząśnięty, zmrużył brązowe oczy, jakby starał się
zrozumieć powody jej decyzji. Uspokoiła go:
— Nie zrozum mnie źle. Po prostu czuję, że powinnam samodzielnie
zadbać o swoje finanse i wrócić do życia. Chcę spróbować fruwać o
własnych siłach. — Roześmiała się. — Oczywiście, liczę na twoją pomoc,
gdyby skrzydła zawiodły. Zanadto się od ciebie uzależniłam i pod
wieloma względami cię wykorzystywałam. Nie chciałabym, żeby nadeszła
chwila, kiedy uznasz mnie za ciężar.
— Rito, kochanie — otoczył ją ramionami. — Nigdy nie staniesz mi się
ciężarem. Sama wiesz, ile dla mnie znaczysz. Lubię się zajmować tobą i
twoimi sprawami.
Rita poczuła zapach jego kosztownej wody kolońskiej i gładkość
policzka na swoim czole. Musiał się ogolić w czasie jazdy. Kochany,
zapobiegliwy Ian. Taki przejęty swoim wyglądem zewnętrznym.
— Pięknie dziś wyglądasz powiedział cicho, poufale. — Rzeczywiście
pora już, żebyś zrzuciła tę skorupę, którą się otoczyłaś i przypomniała
sobie, że jesteś kobietą.
Rita delikatnie wyswobodziła się z jego objęć i z wielką uwagą
wybierała kieliszki do wina.
— Tak, Ianie, masz rację. Najwyższy czas, żebym wyszła ze swojej
skorupy. To jeden z powodów, dla którego muszę przejąć ster we własne
ręce. — Chciała, żeby jej słowa brzmiały zdecydowanie, ale zabrzmiały
słabo, płaczliwie i przymilnie. Nienawidziła się za to. Do diabła, czy nie
miała prawa samodzielnie podejmować decyzji co do pieniędzy, które
zarobiła? Chciała się wypróbować w tej dziedzinie. Dlaczego zawsze
musiała polegać na kimś innym?
— Pamiętasz o tym nie opodatkowanym funduszu, o którym
opowiadałem ci kilka miesięcy temu? — spytał Ian, nalewając wino do
kieliszków. Rita patrzyła, jak duży sygnet z onyksu na jego palcu odbija
światło. Czyżby nie słyszał, co mu powiedziała? Miał zamiar ją
zlekceważyć?
— Pamiętam — skłamała. Kilka miesięcy temu nie interesował jej
wolny od podatku fundusz ani nic z tej dziedziny.
— Nadszedł odpowiedni czas i kupiłem akcje. Jeszcze kilka takich
okazji, a będziesz mogła żyć z procentów.
Rita była zaskoczona.
— Jak to? To znaczy… czy nie powinnam była czegoś podpisać?
Ian zaśmiał się, ubawiony, jakby była niedorozwiniętym dzieckiem.
— Nie musisz sobie zaprzątać głowy takimi sprawami. Właśnie po to
podpisałaś moje pełnomocnictwo. Ten wolny od podatków fundusz to
niezła okazja, ręczę ci… Co się stało, Rito? Czy nie powiedziałaś mi, że
nie interesują cię sprawy finansowe?
— To prawda, Ianie. Rzeczywiście tak powiedziałam.
Rita upiła łyk wina. Było jakieś kwaskowate. Fakt, powiedziała Ianowi,
że nie chce mieć do czynienia z finansami… Nagle zdała sobie sprawę,
dlaczego. Nie sądziła bynajmniej, że nie jest w stanie dać sobie z tym
rady; przecież w latach małżeństwa to ona zajmowała się kontem
bankowym, płaciła rachunki, organizowała fundusze na wakacje. Zresztą
szacowna firma Iana nie zawsze była jej agentem. Umowę z agencją Iana
Martina podpisała dopiero jako pisarka o w pełni ugruntowanej pozycji.
Na początku samodzielnie decydowała o swoich umowach, płatnościach,
honorariach, zawsze śledząc rynek i dostarczając książki, które się
sprzedawały i odpowiadały gustom czytelników. Sama decydowała o tym,
ile czasu ze swego życia poświęcić na pracę, tak aby się wywiązać z
umowy. I nawet jeśli zdarzało jej się podjąć nietrafną decyzję, umiała to
potraktować jak naukę na przyszłość.
Nagła niechęć do spraw finansowych zbiegła się z kłopotami
małżeńskimi. W pokrętny sposób obwiniała swoje przychody o dystans,
jaki powstał między nią a Brettem. Zupełnie, jakby się wstydziła
sukcesu… Brett naturalnie starał się, by czuła się winna, że wraz z
większymi zarobkami przejmuje rolę mężczyzny w rodzinie. To były jego
własne słowa. W końcu doszło do tego, że przestała się zajmować
finansami i radośnie przerzuciła całą odpowiedzialność na Iana.
Ian zamrugał powiekami, a jego twarz poczerwieniała nad
śnieżnobiałym kołnierzykiem. Co się stało z kobietą, którą przysłał tu, aby
ukończyła powieść? Pozostawił roztrzęsioną, niepewną siebie istotę, a
teraz odnajdował kogoś zupełnie innego. No tak, ma tę samą twarz i to
samo imię, ale nie jest to już Rita, jaką znał… Niepokoiło go to i jakoś
drażniło… Nie, żeby kiedykolwiek chciał wykorzystywać jej brak
pewności, ale musiał przyznać, że było mu przyjemnie czuć się
potrzebnym i podziwianym przez inteligentną kobietę. Kobiety nie są już
te same co kiedyś, w każdym razie od czasów tego dziwacznego Ruchu
Wyzwolenia Kobiet. Wszystkie zapragnęły być niezależne i
samowystarczalne. Gdzie się podziały te zwyczajne, czułe kobietki,
całkowicie uzależnione od mężczyzn? A nawet te utalentowane, jak Rita,
które jednak zdawały sobie sprawę z własnych ograniczeń i przyznawały
się do nich?
Rita Bellamy była jedną z tych staromodnych kobiet, przy których
mężczyzna mógł poczuć się kimś, a równocześnie wyczuwało się w niej
zdolność do wielkiej namiętności. Podniecała go, pochlebiała mu, no i
była tak cholernie ładna… Chętnie by się z nią ożenił, gdyby go zechciała.
Ale Rita zawsze mu umykała, zadowalając się utrzymywaniem znajomości
na poziomie zawodowym. Zdarzały się jednak chwile, kiedy wydawało
mu się, że mięknie. Jak choćby teraz, kiedy zaprosiła go do swego domku
nad jeziorem… Zapakował do walizki nawet jedwabny szlafrok.
Ian zawsze był powiernikiem i opiekunem Rity. Pomagał jej, kiedy
rozpadło się jej małżeństwo. To on znalazł Ricie adwokata i nie pozwolił
Brettowi, by ją oskubał. A teraz chce się sama zająć swoimi sprawami. Nie
ma prawa tak z nim postępować, myślał rozgoryczony, najmniejszego
prawa! Wypił łyk wina, starając się uspokoić. Może to tylko ten
szczególny czas w życiu kobiety, o którym nieraz czytał. To przecież
niemożliwe, by naprawdę sądziła, że przejmie ster i zacznie podejmować
samodzielne decyzje.
— Na kolację będzie duszony kurczak i sałata. To, co najbardziej lubisz
— zawołała Rita z kuchni. — Stokrotki są śliczne. Dziękuję, Ianie.
Postawię je na biurku, żeby mnie rozweselały.
— Nie wygląda na to, że tego potrzebujesz, kochanie — odparł
znacząco. Spodziewał się, że spędzą razem długi wieczór. Będzie ją
pocieszał, namawiał, by wróciła do miasta, kiedy tylko skończy książkę…
Tymczasem to on pragnął, aby go ktoś pocieszył. Miał dziwne uczucie,
jakby ziemia usuwała mu się spod nóg. Centymetr po centymetrze.
— Powiedz mi, co słychać?
Musi się dowiedzieć, co sprawiło, że Rita tak wygląda. Nigdy dotąd nie
słyszał takiego zaśpiewu w jej głosie, nie zauważył podobnego błysku w
oczach. Zawsze wyglądała jak skrzywdzony szczeniak. Och, uśmiechała
się, nawet śmiała, ale zawsze była w defensywie. Miał ochotę przytulić ją
do siebie i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że on to sprawi… I że
będą razem, że jej nie opuści. W końcu obydwoje mieli dorosłe dzieci i
żadnych zobowiązań. Troszkę się tylko wahał co do wieku. Czy dziesięć
lat różnicy może mieć znaczenie? Kiedy on będzie miał siedemdziesiąt
cztery lata, Rita będzie miała zaledwie sześćdziesiąt cztery.
Sącząc wino, pogadywali o tym i owym. Ian coraz wyraźniej dostrzegał
zmiany, jakie zaszły w Ricie. Nadal była miła, zawsze pozostanie miła i
wrażliwa, ale coś się zmieniło.
— Kiedy masz zamiar wrócić do miasta? — zapytał, spoglądając na nią
znad kieliszka.
— Nie wiem. — Może nigdy, pomyślała. Może wtedy, kiedy Twigg
stąd wyjedzie. A może wcześniej. Może tu przezimuje. Nie podjęła jeszcze
decyzji. Zrobi to, kiedy będzie gotowa. Charles pójdzie na uczelnię, więc
Rita nie ma żadnych obowiązków. I należy jej się wytchnienie, zanim
zabierze się do kolejnej książki.
— Sądziłem, że masz zamiar zostać tylko dopóki nie skończysz książki.
— Starał się, by jego głos nie brzmiał kąśliwie. Bez skutku. Rita jednak
tego nie zauważyła.
— Wiem. Ale podoba mi się tutaj. Jestem zaskoczona, Ianie, że nie
zauważyłeś moich nowych mebli. Jak widzisz, urządziłam się zupełnie
wygodnie. Mam wrażenie, że lepiej mi się tu pisze. Idzie mi doskonale.
Nic mnie nie nagli do powrotu i zgodziliśmy się, że nie jadę reklamować
tej książki. Jestem więc panią swego czasu. Nie sprawię ci kłopotu,
zostając tu dłużej, prawda?
Zadała pytanie, ale było jasne, że wcale jej to nie obchodzi.
— A co z dziećmi? Co z wnukami? — spytał nieco napastliwie.
Rita znów nie zwróciła uwagi na jego ton.
— Co z dziećmi? Ianie, to już dorośli ludzie. Camilla jest
odpowiedzialnym człowiekiem i ma męża, żeby się o nią troszczył. Jest
doskonałą matką, ma też grono własnych przyjaciół. Nawet kiedy jestem
w mieście, to jedynie rozmawiamy przez telefon, ale nieczęsto u niej
bywam. A jeśli chodzi o wnuczęta… Oczywiście, będę za nimi tęsknić, ale
nie jestem za nie odpowiedzialna. Zajmuje się nimi ich matka, która może
też znaleźć dla nich opiekunkę. Musiałeś chyba zauważyć, że ostatnio
trochę się od siebie oddaliłyśmy.
— Tak. I to mnie zasmuca. Zawsze mówiłaś, że Camilla jest ci
najbliższa i pod wieloma względami podobna do ciebie.
— Może na tym właśnie polega problem. Była zbyt podobna do mnie,
kiedy żyliśmy wszyscy razem w rodzinie. Teraz jest inaczej. Ja się
zmieniłam i Camilla się zmieniła. Ma teraz o rok młodszą macochę. Nie
podoba jej się, że robię karierę. W ciągu kilku ostatnich miesięcy
zauważyłam, że coraz mniej się podobam Camilli. Jestem przekonana, że
w głębi serca — wini mnie o rozwód. Wciąż nie może się z nim pogodzić.
Przykro mi, ale nic nie mogę na to poradzić. Brett wymusił na mnie
rozwód i muszę dorosnąć do tej sytuacji, a nie więdnąć samotnie w pustym
domu. Robię spóźnioną karierę i właśnie nabrałam wiatru w żagle.
— Zadziwiasz mnie, Rito. Nigdy nie znałem cię od tej strony.
Cokolwiek zamierzasz, nie mam nic przeciwko temu. Po prostu się
obawiam, żebyś… żebyś nie popełniła…
— Żebym się nie wygłupiła? Powiedz to, Ianie. Nazwij rzecz po
imieniu. Nie owijaj w bawełnę. Jeżeli się wygłupię, sama będę za to
odpowiedzialna. To moje decyzje, moje wybory. Mogę popełniać błędy,
wprowadzać nieład w swoje życie, ale będę z tego wyciągać wnioski.
Przeżyję. Każdy popełnia błędy.
— A co z Rachel i Charlesem?
— Rachel jak to Rachel. Akceptuje mnie, jaka jestem. Nigdy niczego
ode mnie nie żądała i mocno wierzę, że jako jedyna nie obwinia mnie po
cichu za rozwód. Wspierała mnie przez ponad rok, żebym, jak to ujęła, z
tego wyszła. Myślę, że będzie mnie zachęcać do niezależności. Co do
Charlesa, nie jestem pewna. Wciąż mnie potrzebuje, ale w ograniczonym
zakresie. Chce mieć pewność, że w razie czego może na mnie liczyć.
Dorasta i na uczelni będzie prowadził samodzielne życie. Jeżeli się nam
poszczęści, dorośniemy razem. Jeśli nie, któreś z nas za to zapłaci.
Ian wypił wino i dolał sobie z butelki.
— Nie poznaję cię, Rito — powiedział powoli.
Rita uśmiechnęła się. Kiedy ostatnio słyszała te same słowa?
— Myślę, że kolacja jest już gotowa. Jesteś dobrym przyjacielem, Ianie.
Mam nadzieję, że nie zniszczysz naszej wspaniałej przyjaźni, cenzurując
moje postępowanie. Pozwól mi popróbować własnych sił. Dobrze?
Co mu pozostawało?
— Dobrze — powiedział posępnie.
Rita cały czas szczebiotała wesoło. Wkrótce zobaczy Twigga. Miała
nadzieję, że uda się jej tak pokierować wizytą, że Ian niczego nie zacznie
podejrzewać. Z przyjemnością zdała sobie sprawę, że jest jej wszystko
jedno, czy Ian się domyśli czy nie. Chodziło tylko o to, że na razie chciała
swoje nowe przeżycia zachować dla siebie. Później, znacznie później,
zadecyduje, czy dzieci powinny się dowiedzieć, a jeśli tak, to jak należy to
rozegrać. Cóż, to nie pójdzie łatwo, pomyślała, czując ucisk w żołądku.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Iana coś zaprząta.
— Masz jakieś kłopoty, łanie? — spytała — Chciałbyś o czymś
porozmawiać? Nie miałam zamiaru cię obrazić. Uważam tylko, że
nadszedł czas, żebym zaczęła myśleć i działać samodzielnie. Mogłam
napisać do ciebie list, ale uznałam, że lepiej będzie przedyskutować to
bezpośrednio. — Nie chciała, by się domyślił, że podjęła tę decyzję w
sposób nagły. Równie nagły, jak decyzję o zostaniu kochanką Twigga.
Kochanką… Na samą myśl o tym poczerwieniała.
Ian przeczesał palcami szpakowate włosy. Zdawał sobie sprawę, że jest
atrakcyjnym mężczyzną, przystojnym i dobrze wychowanym. Zdobycie
kobiety nigdy nie stanowiło dla niego problemu, nawet w czasie
małżeństwa z Dorothy. Kiedy był młodszy, musiał się od nich dosłownie
opędzać, ale jego żona, niech spoczywa w pokoju, nigdy o tym nie
wiedziała. Nie był zresztą jakimś szczególnym łotrem. Parę skoków w
bok, jakiś okazjonalny romans… Zawsze jednak był lojalny wobec matki
swoich dzieci i dbał, by się nie dowiedziała o tych historiach,
spowodowanych jego wybujałym temperamentem.
Nie, nigdy nie musiał zabiegać o względy kobiety i złościło go, że Rita
pozostaje nieczuła na jego wdzięki. Przyglądał się jej teraz, zdając sobie
sprawę, że oczekuje od niego jakiejś odpowiedzi. Nie był pewien, czyją
kocha. Nie był nawet pewien, czy w jego wieku jest w ogóle zdolny do
miłości… Wiedział, że jej pragnie, i był przekonany, że gdyby ją zwabił
do łóżka, zadowoliłby ją seksualnie.
Jego uczucia dla Rity były bardziej skomplikowane niż zwykła miłość.
Było to coś głębszego, bardziej istotnego. Może chęć bycia potrzebnym?
Rita sprawiała, że czuł się potrzebny i reagował na to, jak klasyczny
mężczyzna. Wrażenie, że musi ją chronić, osłaniać przed krzywdą i
rozczarowaniem, było czasami tak przejmujące, że zapierało mu dech.
Razem mogliby żyć spokojnie i wygodnie, czerpiąc z tego wzajemne
korzyści.
W ciągu minionych lat widywał przebłyski tej niezależności, którą teraz
tak się szczyciła. W przeszłości były one jednak szybko tłumione;
najpierw przez Bretta, a potem przez Camillę i Charlesa. Ze skruchą
pomyślał, że mógł ją zachęcać do odnalezienia własnej siły… Ale lubił,
kiedy przychodziła do niego po radę i rozkwitał wśród jej komplementów
na temat jego orientacji w biznesie. Inni jego klienci na ogół lubili życie
ułatwione i mieli mu za złe to, co nazywali zawracaniem głowy. Kiedy
umowa została podpisana, nie chcieli o nim słyszeć, dopóki nie miał dla
nich czeku.
Jezu, on nawet nie lubił tej taniochy, którą pisała… No, ale taniocha, nie
taniocha, Rita była uznaną pisarką z licznymi wielbicielkami i większym
potencjałem niż niektórzy tak zwani „artyści”, którzy popełniali książkę
raz na siedem lat. Zarobki Rity zdumiewały go, i czasami chichotał z
niedowierzaniem w drodze do banku.
— Przepraszam, Rito. Myślałem o czymś innym. Co mówiłaś?
Rita uśmiechnęła się. Ian sprawiał wrażenie zmęczonego. Jeżeli Twigg
wkrótce się nie pojawi, Ian pójdzie spać i tak się to zakończy.
— Nic ważnego. Nie czuj się w obowiązku zostawać ze mną, tylko
dlatego, że jesteś moim gościem. Masz za sobą długą podróż. Popracuję
jeszcze trochę. Dobrze mi idzie i nie chcę pogubić wątków.
— To chyba ta różnica wieku, prawda? Właśnie zdałaś sobie sprawę, że
jestem ode ciebie o dziesięć lat starszy. Wiem, że jesteś młoda i pełna
życia, ale wierzę, że i ja mam przed sobą wiele dobrych lat.
Rita miała zamiar zapalić papierosa. Wpatrywała się w Iana, zdumiona
tym, co powiedział.
— Różnica wieku, w związku z czym? — spytała ochrypłym głosem.
— Z nami. Ze mną i z tobą.
— Nie ma żadnego my, Ianie. Jesteś moim agentem, a ja twoją klientką.
Przyjaźnimy się. Nie wiedziałam, że ty… to znaczy, nigdy nie mówiłeś…
czyja cię właściwie zrozumiałam?
Ian skinął głową.
— Nie chciałem cię ponaglać. Ten rozwód i w ogóle… Twoje dzieci
mnie lubią, ty lubisz moje. Obydwoje mamy wnuki. Łączy nas wiele
wspólnego. Myślałem, że wyczułaś… może powinienem był powiedzieć ci
o tym wcześniej… — głos Iana był solenny i trzeźwy. Rita poczuła ciarki
na plecach.
— Nie miałam pojęcia, Ianie. Przepraszam. Pochlebiłeś mi. Czuję się
zaszczycona, że pomyślałeś o mnie w taki sposób.
Tydzień temu, miesiąc temu, prawdopodobnie padłaby mu w ramiona,
nie zdając sobie sprawy, że ani razu nie wypowiedział słowa „miłość”.
Stukanie do drzwi uratowało Iana przed obstawaniem przy swojej
propozycji.
— Proszę! — krzyknęła uszczęśliwiona Rita. Miała ochotę roześmiać
się i zarzucić Twiggowi ramiona na szyję. Jego niesforne, wijące się włosy
były wilgotne i zwisały poskręcane w drobne loczki po obu stronach
twarzy. Rita poczuła zapach płynu po goleniu i zakręciło się jej w głowie.
Na tę okazję Twigg przywdział czystą, chęć pogniecioną koszulę i dżinsy
obciskające jego szczupłe biodra i długie nogi, Całości dopełniały adidasy.
— Twigg Peterson — wyciągnął rękę w kierunku Iana, zorientowawszy
się, że Rita po prostu stoi i wpatruje się w niego. Sytuacja mogłaby się stać
niezręczna.
— Ian Martin — przedstawił się zaskoczony Ian. Spojrzał na Ritę, a
jego oczy mówiły wyraźnie: „Wydawało mi się, że mówiłaś, że nie ma tu
nikogo prócz ciebie”.
— Twigg przygotowuje serię artykułów o delfinach i wielorybach
zabójcach. Mieszka w domku Johnsona po przeciwnej stronie jeziora.
Zastanawiała się, czy Ian zdaje sobie sprawę, że przeszywa Twigga
nienawistnym spojrzeniem.
Twigg zaś nie spuszczał oczu z Rity.
— Napiłbym się piwa, jeśli można. Nie wstawaj, sam przyniosę.
„Sam przyniosę” — powtórzył bezgłośnie Ian, spoglądając na
roześmianą twarz Rity. Skinęła głową i odchylając się na oparcie krzesła,
zapaliła papierosa, Ian nigdy nie rozumiał, jak mężczyzna może obsłużyć
się sam, kiedy w pobliżu jest kobieta. Nigdy by mu nie przyszło do głowy,
żeby samemu wziąć sobie piwo z lodówki. Od tego były żony i
gospodynie.
Ian ciężko opadł na krzesło. Twigg wrócił z kuchni i usiadł obok niego
naprzeciw Rity. Przez chwilę przyglądała się obydwu mężczyznom. Po
oświadczynach Iana i przybyciu Twigga poczuła się jak dawniej, niepewna
siebie i przestraszona rozmową, która miała nastąpić, Ian popijał wino z
niezadowoloną i rozgniewaną miną. Opróżnił kieliszek i odstawił go na
stolik. Jego oczy powędrowały w kierunku Rity, jakby się spodziewał, że
zerwie się i w pośpiechu naleje mu wina lub przynajmniej spyta, czy ma
ochotę na jeszcze jeden… Twigg pił piwo i chyba nie zdawał sobie sprawy
z niezadowolenia Iana.
— Udało mi się dziś napisać osiemset słów — pochwalił się z dumą.
— To wspaniale! Wygląda na to, że zdążysz bez kłopotu na czas i
wywiążesz się z umowy — Rita z łatwością włączyła się do rozmowy. Z
Twiggiem wszystko było takie łatwe… Od czasu do czasu kierował swoje
pytania do Iana i rozmowa stała się ogólna.
Rita zasugerowała, by Ian znalazł rynek dla artykułów Twigga i agent
wyraził chęć rzucenia okiem na jego dokonania.
— Nie są wiele warte bez towarzyszących im ilustracji — wyjaśnił
Twigg. — Umowa z „National Geographic” przewiduje dołączenie
fotografii, a są one cholernie dobre, jeśli wolno mi to mówić samemu.
Ian wydawał się bardzo zainteresowany. Oto człowiek o wysokich
kwalifikacjach. Umowa z „National Geographic” to nie byle co, a Ian
słyszał niedawno, że jeden z większych wydawców szuka czegoś, co Ian
lubił nazywać „literaturą kawiarnianą”.
Zadowolona, że mimo mało obiecujących początków obaj panowie tak
dobrze się porozumiewają, Rita przeprosiła ich cicho i poszła do kuchni,
żeby pozmywać naczynia. Chwilę potem Twigg wstąpił po następne piwo,
a za nim Ian z pustym kieliszkiem w dłoni. Rozmowa postępowała; Twigg
miał przesłać Ianowi portfolio swoich fotografii z tekstem.
Twigg sięgnął po ścierkę i, jakby to była najnaturalniejsza w świecie
rzecz, zaczął wycierać to, co Rita pozmywała, cały czas nie przerywając
rozmowy. Jeżeli nawet starszy z mężczyzn był zdziwiony postępowaniem
Twigga, nie dał tego po sobie poznać. Kiedy chodziło o interesy, Ian
wykazywał niespożytą energię i za nic w świecie nie zrezygnowałby z
przynoszącego zyski klienta.
O północy Ian oświadczył, że idzie spać. Rita zaproponowała, że obudzi
go o wpół do szóstej rano, tak by uniknął godzin szczytu na autostradzie
między stanowej.
— Dobranoc, Ianie — powiedziała miękko, nie spoglądając w jego
oskarżycielskie brązowe oczy, pytające, kiedy, jeśli w ogóle, odeśle tego
młodego łajdaka, Petersona, do domu.
— Dobranoc, kochanie. — Niedbale cmoknął ją w policzek i serdecznie
uścisnął dłoń Twigga. — Będę czekał na pański materiał, panie Peterson.
Niech pan nie zwleka. Jestem wyznawcą powiedzenia: „kuj żelazo, póki
gorące”.
— Tak też zrobię — zapewnił go Twigg, siadając na podłodze obok
krzesła Rity.
— Skutecznie sobie z nim poradziłeś — pochwaliła go, kiedy Ian
zostawił ich samych.
Twigg uniósł brew.
— Skutecznie? Zwięźle i treściwie powiedziane. Też bym tak to nazwał.
Rita się roześmiała. Twigg doskonale wiedział, co chciała powiedzieć,
tyle że nie uważał sprawy za wartą omawiania, Ian był już gotów znielubić
Twigga, a zamiast tego zaoferował mu pomoc w znalezieniu rynku na jego
artykuły… Zadziwiające. Podobał jej się sposób bycia Twigga: Pewny
siebie, ale nie zanadto zuchwały i czupurny, przynajmniej w stosunku do
Iana, który miał nieco przestarzałe poglądy. Przeczuwała, że Twigg
potrafiłby znaleźć się w każdej grupie i wszędzie byłby lubiany i
podziwiany. No weźmy choćby sposób, w jaki oczarował ją samą!
Twigg powoli sączył piwo, ukradkiem przyglądając się Ricie. Miał
ochotę zaciągnąć ją do swego łóżka, tulić ją, dotykać, słuchać, jak szeptem
wymawia jego imię, dając się ponieść rozkoszy. Lubił jej ładne nogi.
Szczupłe i kształtne, kokieteryjnie eksponowane w rozcięciu spódnicy.
Zauważył głęboki dekolt bluzki i przez cały wieczór wracał spojrzeniem
do tajemniczego zagłębienia pomiędzy piersiami Rity. Pragnął wtulić
twarz w jej biust, wdychać zapach…
— Grosik za twoje myśli — Rita lekko dotykając jego głowy,
przeczesała palcami poskręcane włosy.
Twigg spojrzał w jej twarz.
— Właśnie myślałem o tym, że chętnie przerzuciłbym cię przez ramię,
zaniósł do mego domku i kochałbym się z tobą bez pamięci.
Rita spoglądała przez chwilę na drzwi sypialni Iana. A potem z
uśmiechem przeniosła wzrok na Twigga.
— Więc na co czekasz?
Twigg uśmiechnął się z zachwytem, oczy zaszły mu mgłą i Rita była
zgubiona. Wstał, chwycił ją w ramiona i schował twarz w jej dekolcie.
R
OZDZIAŁ
6
Zaniósł ją do pogrążonej w ciemności chaty. Rita oparła głowę na jego
ramieniu i zachęcała go do pośpiechu, liżąc leciutko po kiełkującym
zaroście. Lubiła zapach Twigga: korzenny, piżmowy, a przede wszystkim
bardzo męski.
Zupełnie jakbym znów była młodą dziewczyną, pomyślała i lekki
dreszcz przebiegł jej ciało. Nigdy nie przypuszczałam, że jeszcze tak się
poczuję. Cała rozedrgana, ze ściśniętym z przejęcia żołądkiem i zawrotem
głowy. Myślała, że takie emocje są już dawno poza nią, że kobieta w jej
wieku jest za stara, zbyt doświadczona, by reagować aż tak spontanicznie.
Cieszyła się, że tak nie jest. Nigdy się nie jest „za starą”. Płochliwość
debiutantki, dziki trzepot serca, pragnienie, by dawać i otrzymywać
rozkosz, wszystko to było w niej, nigdy tak naprawdę nie zapomniane…
W ramionach Twigga była gładką i jędrną szesnastolatką, włosy miała
ciemne jak orzech, a skórę białą jak alabaster. Czuła się piękna, a czując,
rzeczywiście taka się stawała.
Twigg zaniósł ją do sypialni i delikatnie położył na łóżku. Czuła jego
woń: płyn po goleniu, dochodzący z łazienki zapach wilgoci i mydlą,
skóra, tytoń… Działały na nią jak afrodyzjak.
Twigg zapalił lampkę na szafce nocnej. Pokój wypełnił się
przyćmionym światłem.
— Chcę cię widzieć, Rito. Chcę patrzeć na ciebie, kiedy będziemy się
kochać.
Jego głos brzmiał ochryple, w oczach miał uwodzicielski błysk. Poczuła
szybsze bicie serca. Przyglądała się jego dłoniom, kiedy rozpinał guziki jej
bluzki. Powoli zsunął tkaninę z jej ramion, pieszcząc wargami obnażone
piersi.
Była jak zahipnotyzowana jego ruchami, szalenie podekscytowana i
lekko spięta. Pieścił ją i całował, szepcząc, jak bardzo mu się podoba, jak
bardzo jej pragnie. Sztuka po sztuce wyłuskiwał ją z ubrań, rozgrzewając
pieszczotą rąk, dotknięciem ust, gdy drżała w nocnym chłodzie. Dźwięk
jego głosu, głęboki, gardłowy, budził w niej dziwne wibracje.
Odpowiadała mu całą sobą, pozwalając, by był stroną aktywną, agresorem,
mistrzem.
Usłyszała własny jęk rozkoszy, kiedy jego usta rozpalały w niej
płomienie, które uważała za dawno wygasłe i zmienione w popiół
rozwiewany przez zimowe wichry. Słyszała jego szept, że jest piękna,
kobieca, pociągająca…
Rita pragnęła być piękna dla niego. Chciała dawać mu rozkosz i czynić
go szczęśliwym. W jego rozkoszy odnajdzie swoją własną, czekającą w
uśpieniu, która uczyni z niej świadomą siebie kobietę.
Twigg wstał i zaczął się rozbierać. Złocista od słońca skóra, twarde,
szczupłe, muskularne ciało. Szeroka pierś, długie, silne ramiona, gładkie i
szczupłe biodra. Włosy koloru złota porastały jego pierś i, ciemniejąc,
przechodziły w trójkąt na podbrzuszu. Nogi miał długie i gibkie, dobrze
umięśnione, ale jej wzrok przyciągnęło ocienione miejsce pomiędzy
udami. To, że jej pragnął, było niewątpliwe — świadectwem był dumnie
sterczący członek. Wyciągnęła ręce, by go dotknąć; jej dłonie z miłością
ujęły męskość Twigga i powędrowały ku tyłowi, do owego szczególnie
wrażliwego miejsca, typowego dla mężczyzny. Twigg zagłębił palce we
włosach Rity, zamknął oczy i odrzucił głowę do tyłu.
— Uwielbiam, kiedy mnie dotykasz — powiedział cicho. A może tylko
to sobie wyobraziła.
Otworzyła ramiona i zamknęła go w objęciu, kiedy wsunął się do łóżka i
wyciągnął nagi obok niej. Była jak naelektryzowana. Usta na jej ustach
domagały się reakcji, dłonie rozpalały jej ciało, odnajdując i biorąc w
posiadanie każdą kobiecą krągłość. Spazmatyczne poruszenia jej ciała
wyrywały z niego gardłowy jęk zachwytu. Odnalazł dłońmi krągłość jej
piersi; zadrżała, gdy zaczął pieścić je wargami, całować, ssać, drażnić…
Sięgnęła w dół, by ująć jego męskość. Gładziła ją, błądziła palcami po
sekretnych miejscach między udami kochanka, wśród sztywnych,
skręconych włosów, tak ponętnych… Czuła emanujące z niego fale
błogości, gdy zatracał się w jej pieszczocie. Uniosła się na łokciu i skryła
twarz w złocistym futerku na jego piersi, smakując świeżość skóry i
schodząc ustami coraz niżej, aż zagłębiła się w gąszcz na podbrzuszu.
Leżał na wznak, poddając się pieszczocie, a jego dłonie nie przerywały
kontaktu z jej ciałem. Biodra, krągłe pośladki… Jej ręka odnalazła
członek, usta zagarnęły go w posiadanie. Wstrzymał oddech i wygiął się w
łuk.
Przyciągnął ją do siebie tak, że dolne partie jej ciała znalazły się przed
jego oczami. Powiódł rękami wzdłuż pleców, zszedł ku pośladkom, i niżej,
aż po cień między udami. Rozsunął je, aby mieć dostęp do jej wnętrza.
Chwyciwszy mocno rękami jej biodra, by była jak najbliżej, pieścił ustami
i językiem wrażliwe ciało, smakował, sycił się nią, czując, jak paroksyzmy
błogości natychmiast znajdują odbicie w jej pieszczotach. Ich podniecenie
zdwajało się, pożądanie zwielokrotniało…
Odwrócił ją teraz twarzą ku sobie. Zagarnął ustami jej usta, by poczuła i
jego, i własny smak. Ciało Rity zafalowało pod jego dłońmi, pieszczącymi
piersi, plecy, wnętrze ud… Nie było centymetra na jej ciele, którego by nie
dotknął, nie uwielbił. Przedłużał tę mękę, doprowadzając niemal na
granicę wyzwolenia, po to tylko, by opóźnić wtargnięcie. Płomień trawił
jej trzewia, pragnienie, by wziął ją, teraz, natychmiast, przesłaniało cały
świat… To on był teraz jej światem, potrzebowała tylko jego. Tylko on
mógł dać jej tę triumfującą radość kobiecości.
Zachłannie chwyciła jego sztywną, pulsującą męskość, zbliżyła ku sobie
i potarła o swoje wilgotne, stęsknione ciało.
— Weź mnie — wyrzuciła z siebie gorączkowym, błagalnym szeptem
— weź mnie natychmiast!
Położył się na niej i objął ją ramionami. Znów zagarnął jej usta,
smakując językiem ich jedwabiste wnętrze. Rozchyliła uda, by go przyjąć,
by wypełnił wreszcie tę pulsującą pustkę, którą stworzył w jej ciele.
Twigg patrzył na twarz Rity, zachwycony gwałtownością pragnienia,
jakie się na niej malowało. Piękna, ach, jaka piękna. Rozchylone usta
ukazujące koniuszek języka, głowa odrzucona do tyłu, oczy zaciśnięte z
namiętności…
Wszedł w nią, czując, jak zamyka się wokół niego jedwabista wyściółka
pochwy. Chciał wniknąć jak najgłębiej, połączyć się z nią w jedność,
poznać tak, jak nigdy nie znał żadnej innej kobiety. Pomiaukiwała z
rozkoszy, gdy poruszał się wewnątrz niej, najpierw łagodnie, potem coraz
gwałtowniej, w miarę jak coraz bardziej tracił panowanie nad sobą.
Zagłębiał się w nią, czując, jak uniesieniem bioder wychodzi naprzeciw
każdemu pchnięciu, jak obejmuje go kurczowo ramionami, nogami, jak
pragnie, by był jeszcze głębiej, i jeszcze…
Kiedy dotarli do punktu, z którego nie ma odwrotu, otworzyła oczy i
patrzyła na niego z uśmiechem, unoszącym kąciki jej obrzmiałych od
pocałunków ust. Poczuł, że zapada w jasnoniebieską głębię jej tęczówek,
która wciąga go coraz dalej i dalej, ku magicznej jedności dusz, ku pełni
radości, do której związek ciał jest zaledwie mało znaczącym wstępem.
Rita oparła głowę na ramieniu Twigga.
— Śpiąca? — zapytał. Skinęła głową. — Jeśli chcesz pospać, będę
pilnował zegarka. Nie mam budzika, ale mój zegarek jest godny zaufania.
— Hmmm — zamruczała z zadowoleniem. — Zupełnie jak jego
właściciel.
— Ja? Godny zaufania? Czyżbyś nie zauważyła, madame, że właśnie cię
wykorzystałem?
Rita przepadała za jego śmiechem.
— Czyta pan zbyt wiele romansów, sir! — lekko szarpnęła za włosy na
piersi Twigga, udając, że go beszta.
— Ja nie czytam romansu, Rito. Ja go przeżywam. Od chwili, kiedy cię
spotkałem. — W jego głosie zabrzmiała głęboka nuta i Rita poczuła
dreszcz pomiędzy łopatkami. — Jesteś, kochanie, najbardziej romantyczną
kobietą, jaką znam. Słodką, wrażliwą, kobiecą. Bez fałszywych zagrywek i
nieszczerych miń. Bardzo cię lubię, Rito Bellamy.
Objął ją ciaśniej. Jest dla mnie dobry, pomyślała, bardzo dobry. Czas z
nim spędzony jest podniecający, a jednocześnie kojący. I pracuje jej się
dobrze: Twigg nie stawia jej żadnych żądań i nie wpycha się w jej życie.
Ma własną pracę i dobrze wie, jak trudno uchwycić przerwany wątek
myśli.
— Przyznaj się — szepnął w jej miękkie włosy. — Zupełnie
zapomniałaś o Ianie, prawda?
— Skąd wiesz, gałganie?
— Poznałem po wyrazie twoich oczu, kiedy się kochaliśmy. Byłem
wtedy dla ciebie jedynym mężczyzną, jaki istnieję. Może nie? Przyznaj
się! — drażnił się z nią, ale jakaś nuta w jego tonie nakazywała jej
szczerość.
— No, dobrze. Przyznaję. Byłeś jedynym mężczyzną, który dla mnie
istniał. Wypełniłeś cały mój świat i to było wspaniałe. Dotarłeś tu —
przykryła dłonią pierś i jej lekko wypowiadane słowa nagle nabrały
znaczenia.
— Sprawiasz, że czuję się niezwykle — powiedział Twigg,
przewracając się na bok, aby się do niej przytulić. Zaczął pieścić ustami jej
piersi, pulsujące zagłębienie u nasady szyi… Jego dłonie rozpoczęły rytuał
brania w posiadanie, budząc w niej na nowo głód, który, jak sądziła, został
zaspokojony.
— Chcę się z tobą kochać jeszcze raz, Rito. I nie wiem, czy
kiedykolwiek przestanę chcieć się z tobą kochać.
Nakrył jej usta wargami, zagarnął je i Rita poczuła narastające od nowa
pragnienie. Tak, pomyślała, zanim poddała się ekstazie, to nie byle jaka
miłość. Nawet jeśli nie potrwa „dopóki śmierć nas nie rozłączy” i tak jest
nie byle jaka, Rita siedziała ze wzrokiem utkwionym w telefon, postukując
o zęby gumką na końcu ołówka. Było parę minut po dziewiątej, Ian już
dawno odjechał, wyprawiony w drogę po porządnym, staromodnym
śniadaniu, jak lubił je nazywać: kawa, bekon, jajka, sok i przysmak z
przysmażonych ziemniaków. Górskie powietrze wzmaga apetyt,
powiedział, kończąc drugą grzankę, po czym uważnie przejrzał zapisane
na maszynie strony.
Ian nie był wielbicielem romansów historycznych, Rita dobrze o tym
wiedziała. Uważał je niemal za chłam, dokładnie zaś, ale z zachowaniem
dobrego smaku, opisane sceny miłosne określił, ku jej przerażeniu, jako
„umiarkowane porno dla dam”. Zawsze zachęcał Ritę do napisania
powieści współczesnej i w jej głowie powstał nawet zalążek projektu
takiej książki. Ale jak Ian mógł się spodziewać, że Rita porzuci
siedemnaste stulecie, aby pracować nad czymś współczesnym, skoro
zgodnie z umową miała się wywiązać z jeszcze jednego romansu
historycznego? Zupełnie niemożliwe. Jednak przyłapywała się na
obmyślaniu intrygi, a nawet naszkicowała charakterystykę głównych
bohaterów. Westchnęła. Może po ukończeniu następnej książki będzie się
mogła zabrać do czegoś współczesnego…
Ian nie nawiązał do swoich wieczornych oświadczyn. Było przecież do
bólu oczywiste, że Rita nie czuje wobec niego żadnych romantycznych
skłonności. Nie, wyglądało na to, że interesują ją mężczyźni znacznie od
niej młodsi. Peterson pewnie niedawno przekroczył trzydziestkę, pomyślał
Ian, popijając kawę. Zdawał sobie sprawę, że kiedy on położył się spać,
Rita wyszła z domu z tym Petersonem. Właśnie się obudził, kiedy
wśliznęła się do chaty, aby zgodnie z obietnicą, obudzić go o wpół do
szóstej, Ian nie przejmował się tym, ale był przekonany, że Rita zmierza
ku zgubie. Bolesnej zgubie. Nie mógł się jednak mieszać… No, chyba że
romans miałby wpływ na jej karierę. Dlatego tak starannie przeglądał
tekst. Wszystko jednak wydawało się w porządku… Dialogi były żywe i
potoczyste, a opisy, jak to u Rity Bellamy, tak wyraziste, jakby się
oglądało bohaterów na szerokim ekranie. Zamierzał po ojcowsku udzielić
jej parę przestróg w związku z tym nieszczęsnym romansem. Jeżeli nie
chce, aby nadal zajmował się lokowaniem jej pieniędzy, to niech
przynajmniej wysłucha jego rad w związku z pracą… Ale nie znalazł nic,
do czego mógłby się przyczepić. Dopił kawę i odjechał jak niepyszny.
Rita cieszyła się, że wyjechał, Ian był bliskim, kochanym,
wypróbowanym przyjacielem, ale jego deklaracja z poprzedniego
wieczoru oraz podejrzenie, że mógł zdawać sobie sprawę, gdzie spędziła
noc, wprawiały ją w zakłopotanie. Jedź, jedź! — myślała. — Nie chcę cię
tutaj. Nie chcę tutaj nikogo. Chcę poznawać i odkrywać tę nową osobę,
którą się staję. Nową kobietę.
Siedziała teraz nad książką telefoniczną, otwartą na stronie z numerami
miejscowych ginekologów. Okazała się głupia. Jest dorosłą kobietą z
trojgiem dzieci i nie od dziś wie, że istnieją różne metody antykoncepcji.
Ale wszystkie wydawały jej się jakieś takie… wymyślne. Takie zimne i
wykalkulowane.
Rusz się, dziewczyno! — pomyślała. — Spójrz prawdzie w oczy.
Prawdziwy kłopot zacznie się, kiedy odkryjesz, że jesteś w ciąży… Rusz
głową!
Przesunęła palcem po nazwiskach ginekologów. Ani ona, ani Twigg nie
wspomnieli o antykoncepcji. Ale przecież nie jest już szesnastoletnią
uczennicą. Jest dorosłą kobietą; na miłość boską, i naturalne, że Twigg
spodziewa się, że sama o siebie zadba. Nawet Rachel stosuje pigułkę,
odkąd skończyła siedemnaście lat. Dlaczego bez trudu pogodziła się, że jej
siedemnastoletnia córka prowadzi życie seksualne, a nie umie właściwie
zadbać o tę stronę własnego życia? To Brett zawsze zajmował się tą
sprawą w ich związku — używał prezerwatyw lub uciekał się do stosunku
przerywanego. Pigułka antykoncepcyjna była czymś, czego Rita nigdy nie
brała pod uwagę. A teraz musiała wziąć.
Nie bądź idiotką, przemawiała do siebie. Jeżeli siedemnastolatka może
zadbać o antykoncepcję, żeby się uchronić przed ciążą, to z pewnością jej
matka także! Prawie ze złością wykręciła numer i umówiła się na wizytę.
Omal się nie zakrztusiła, mówiąc pielęgniarce, że potrzebuje
natychmiastowej wizyty w celu dobrania jakiejś metody antykoncepcji.
Głos kobiety po drugiej stronie linii pozostał zimny i profesjonalny. Boże,
czy oni stale odbierają telefony od czterdziestotrzyletnich kobiet,
żądających natychmiastowej antykoncepcji, żeby kochankowie nie
wpędzili ich w ciążę? Czwarta godzina? Jutro? Nie, dzisiaj. Rita poczuła,
że wilgotnieją jej dłonie i z trudem wydobyła ź siebie głos. Nie do
pomyślenia, co zrobiła! Zimne. I wyrachowane. Do diabła, nie!
Odpowiedniejszym terminem byłoby mądre. Dorosłe. Odpowiedzialne.
Odetchnęła z ulgą.
* * *
Po założeniu spirali czuła trochę bólu i skurcze, ale lekarz uprzedził ją o
tym, więc się nie niepokoiła. Kiedy siedziała w pustej poczekalni, przyszło
jej do głowy, że w New Jersey nie uzyskałaby wizyty w tym samym dniu
nawet u swego stałego lekarza. Dzięki Ci, Boże, za małe miasteczka.
Powinna się wstrzymać od kontaktów seksualnych przez co najmniej
dobę, powiedział poważnie lekarz, a Rita poczuła, że się rumieni. Czyżby
wiedział? Czy widać było, że ma płomiennego kochanka, który ma
zaledwie trzydzieści dwa lata i jest bardzo niecierpliwy?
Twigg miał przyjść na kolację i Rita zastanawiała się, co zrobi, jeśli
zechce się z nią kochać. Nie jest łatwo, ot tak, po prostu, zakomunikować
kochankowi, że ma się w macicy plastikową pętlę, która ma zapobiec
wpadce i nie pozwala na pofolgowanie sobie tego właśnie wieczoru.
Wyrzuciła to z siebie, kiedy siedzieli przy sałatce. Twigg zamarł z
widelcem w pół drogi i spojrzał na nią zdumiony. Nagle wybuchnął
śmiechem. Jej niewinność była zadziwiająca i bardzo go ubawiła.
Jednocześnie poczuł się jednak głęboko wzruszony. Liczyła się z nim
wystarczająco, by zawierzyć coś równie osobistego… Po drugie, wiedział
teraz, że jest jej jedynym kochankiem, o co nie śmiał zapytać.
Wstał, szybko do niej podszedł, otoczył ramionami i z zapałem ucałował
w kark.
— Rito, kochanie, jesteś cudowna.
— Naprawdę? Nie przeszkadza ci moja naiwność? Przeżywam ból
dorastania, Twigg. Całe życie byłam chroniona, a teraz muszę przyjąć do
wiadomości, że jestem dorosłą kobietą i wziąć za to odpowiedzialność.
— I to jest właśnie wspaniałe. Że pozwalasz mi być obok i dzielić to z
tobą.
W nocy, kiedy świat pogrążony był we śnie, Twigg trzymał ją w
ramionach. Rozmawiali, śmiali się, opowiadali sobie nawzajem o swoich
tajemnicach… Choć dotykali się, pieścili i całowali, ich namiętność była
kontrolowana i tliła się tylko, a nie wybuchała ogniem. Rita wiedziała, że
Twigg jej pragnie. Powiedział jej o tym i czuła twardość rzeczowego
dowodu, wciśniętego pomiędzy jej uda. Nauczyła się, że istnieją inne,
bardzo wymowne sposoby wyrażania czułości i namiętności, bez stosunku
płciowego. I wszystkie sprawiały, że jej policzki były zaróżowione, usta
gorące, a ona czuła się kochana. Miłością w stylu Twigga.
* * *
Późnym popołudniem nadjechała Rachel, trąbiąc klaksonem, aby
obwieścić swoje przybycie. Rachel zawsze robiła wszystko z hałasem i
fanfarami, toteż Rita, chcąc nie chcąc, uśmiechnęła się pod nosem.
Właśnie dziś rano Rachel zatelefonowała do niej, oznajmiając, że zrobi jej
„niespodziankę” i wpadnie z wizytą przed odlotem do Miami z „tym, jak
mu tam”.
Rita wyłączyła maszynę, kiedy usłyszała silnik sportowego MG na
podjeździe. Cieszyła się na myśl o towarzystwie pozbawionej wstydu
Rachel. Nie aprobowała niektórych poczynań córki, ale przecież nigdy nie
potępi własnego dziecka.
Rachel była ekscentryczną młodą kobietą o włosach koloru piasku,
chudą jak modelka, ale zaokrągloną tam, gdzie należy. Rita wybałuszyła
oczy na widok obcisłej bluzki i pomalowanych we wzory opiętych
dżinsów. Jak ona może w tym chodzić, schylać się, poruszać? Rachel
zachichotała.
— Jak leci, kochana mamusiu? Zapracowujesz się w samotności, a
jedynym towarzystwem są wiewiórki ziemne? — Nie czekając na
odpowiedź, przeskoczyła do następnej kwestii: — C o na kolacją? Wiem.
Spaghetti. Pachnie przepysznie, jak zawsze. Mogłabym jadać spaghetti
przez siedem dni w tygodniu.
Rita nalała dwie szklanki soku pomarańczowego, zastanawiając się, czy
jest zadowolona, że Rachel w ostatniej chwili zdecydowała się spędzić
trochę czasu nad jeziorem. Czy to po macierzyńsku? Co gorsza,
zastanawiała się też, jak długo córka zamierza tu zostać… Nie zamierzała
jej naturalnie wypraszać, ale na czas pobytu Rachel będzie musiała
odłożyć wszystko na bok. Włącznie z Twiggiem… Nie była jeszcze
gotowa, by powiedzieć o swoim związku którejkolwiek z latorośli. Jeżeli
w ogóle kiedykolwiek to zrobi… Nawet tej wolnomyślnej,
niekonwencjonalnej Rachel.
Siedziały przy kominku i popijały sok.
— Podoba mi się to, jak urządziłaś domek, mamo. Wynajęłaś dekoratora
wnętrz? Cieszę się, że zrezygnowałaś z tego przeładowanego stylu, mamo.
Mówiłam ci, że nigdy nie lubiłam tych perkali, antyków i wypychanych
foteli? I nienawidziłam tych dziwacznych łóżek z baldachimami, na
których spałyśmy we wspólnym pokoju z Camillą.
Rita spojrzała na swoje dziecko. Zawsze była przekonana, że urządziła
dom wygodnie i ze smakiem. Trochę późno dowiadywała się, że jej córka
nigdy nie lubiła tamtych mebli i nienawidziła pięknych, starych łóżek,
które odrestaurowała specjalnie dla córek… Rachel zawsze była bardzo
uparta i zawzięta, nawet we wczesnym dzieciństwie. Ciekawe, czego
jeszcze nie lubiła? Postanowiła nie rozwijać tego tematu, ale zabolało ją,
że jej wysiłki nie zostały docenione.
— A co u ciebie, Rachel? Widziałaś się z Camillą i jej dziećmi?
— Mamo, przecież wiesz, że Camilla mnie nie znosi. Wiedziałam
jednak, że o nią zapytasz, więc kiedy w drodze do ciebie zajechałam na
stację benzynową, zadzwoniłam do niej z automatu. Była bardzo chłodna.
Zapytałam ojej potwory, powiedziała, że są OK. Z psem także w
porządku. Co miało oznaczać, że jedyna przykrość, jąkają spotkała, to
twoja odmowa. Nie przejmuj się. Camillą się udobrucha. Musi się trochę
podąsać. Zadziwiasz mnie, mamo. Camilla zawsze była twoją ulubienicą,
powinnaś lepiej znać jej reakcje.
— To nieprawda, Rachel. Nigdy nie faworyzowałam żadnego z dzieci.
Zawsze byłam wobec was sprawiedliwa, i ty dobrze o tym wiesz.
— To nie ma znaczenia, mamo. Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Camilla
jest beznadziejna. Charles miał zadatki, by stać się kimś, gdybyś go nie
zagłaskała. Tatuś, cóż, tatuś pragnął czegoś więcej i zrobił wysiłek, by to
zdobyć. A co do ciebie, mamo, jesteś zupełnie inną parą kaloszy.
— Kiedy lecisz do Miami? — spytała Rita, żeby zmienić temat. Camilla
była najstarsza. Rodzice często czują coś szczególnego w stosunku do
pierworodnych, co wcale nie oznacza, że młodsze dzieci są mniej kochane.
— Samolot odlatuje jutro o piątej dziesięć. Wracam w poniedziałek
rano. Wzięli moje projekty na nowy pokaz. Mocna rzecz. To oznacza, że
będę mogła zacząć cię spłacać. Czy na początek może być sto pięćdziesiąt
dolarów miesięcznie? Jeżeli osiągnę dobrą cenę, będę ci mogła zwrócić
pieniądze za jednym razem.
— Jak ci będzie wygodnie. Nie ma potrzeby, żebyś stawała na uszach.
Wiesz, że byłam szczęśliwa, mogąc ci pomóc. Więcej, jestem z ciebie
dumna i doceniam twoje wysiłki, żeby oddać mi dług. Widziałaś się z
ojcem?
— Nie. Ale rozmawiałam z nim przez telefon. Tydzień temu. Staram się
wywiązywać z obowiązku i dzwonię co jakieś dziesięć dni. On nie ma mi
nic do powiedzenia. Myślę, że jest zakłopotany. Spytałam go, czy miał
wiadomość od Charlesa i powiedział, że nie. Camilla dzwoni do niego
codziennie i pilnuje, żeby rozmawiał z jej dziećmi. Myślę, że tatuś jest
wprost zachwycony, kiedy mu się przypomina, że ma trójkę wnuków,
podczas gdy właśnie się ożenił z dwudziestodwuletnią dzierlatką.
— Rachel, nie powinnaś tak mówić o ojcu.
Rachel spojrzała na nią niewinnymi niebieskimi oczyma.
— Dlaczego?
— Nie chcę teraz o tym mówić. Może przejdziesz się dookoła jeziora,
albo wyjdziesz i zgrabisz liście? Muszę skończyć pracę, a potem zjemy
kolację. Spędzimy razem wieczór. Był u mnie Ian i przywiózł kilka
nowych książek.
— Świetnie, mamo. Gotujesz długie spaghetti czy muszelki?
— Muszelki. Dwa opakowania, więc przybędzie mi następne dwa kilo.
— Faktycznie zrobiłaś się trochę przyciężka. To pewnie z powodu
tutejszego trybu życia. Siedzisz i pracujesz, a potem siadasz i jesz,
prawda? Wszystko dlatego. Jesteś w wieku, kiedy tłuszcz osadza się w
talii. Powinnaś pomyśleć, jak się go pozbyć. Zapisz się na jakąś
gimnastykę. Niedobrze być babcią w wieku czterdziestu trzech lat, ale
jeszcze gorzej jest być tłustą babcią. A skoro już o tym mowa, powinnaś
sobie ufarbować włosy. Nie chcesz chyba być siwą i grubą babcią. Jeśli
chcesz, mogę ci pomóc dziś wieczorem.
Rita skinęła głową i wciągnęła brzuch.
— Kolacja za godzinę. Nie przepadnij.
— Tak mawiałaś, kiedy byłam mała. Jak mogę przepaść? Całe to
miejsce jest wielkości chusteczki do nosa i znam je na pamięć. Posłuchaj
no, u Johnsonów leci dym z komina. Nie wyjechali?
— Rita przełknęła śliną.
— Nie, wynajęli dom.
Zostaw ten temat, Rachel, nie zadawaj pytań, modliła się w duchu.
Odwróciła się plecami do córki i włączyła maszynę. Kiedy usiłowała
pracować z wciągniętym brzuchem, czuła napięcie w barkach.
Po dwóch godzinach pisania Rita spojrzała na zegarek. Rachel powinna
już dawno wrócić. Na dworze było niemal całkiem ciemno. Z okna
sypialni widać było całe jezioro i chatę Johnsonów. Nie będzie
szpiegowała córki. Nie będzie wyglądać przez okno i wypatrywać Rachel.
Weszła do kuchni i zajęła się przygotowaniem sosu oraz nakrywaniem
do stołu. Ułożyła serwetki i nalała do garnka wody na makaron. Wymyła
czajnik, odmierzyła kawę, wymieszała sałatę. Włożyła do piekarnika
włoski chleb czosnkowy. Po chwili wyjęła go. Gdzie się podziewa Rachel?
Minęło następne pół godziny. Rita wypiła dwie filiżanki kawy. Nie
będzie szpiegować. Mogłaby otworzyć drzwi, wyjść na taras i zawołać
Rachel, jak wtedy gdy była małą dziewczynką. Nie, tego także nie zrobi.
Rachel jest teraz dorosłą kobietą i sama potrafi wybierać i podejmować
decyzje.
Nieświadomie wciągnęła brzuch i przeszła do salonu. Była rozgniewana.
I czuła się winna. A jeśli Rachel poszła do chaty Johnsonów, zastukała do
drzwi, weszła i przedstawiła się? To by było w jej stylu… A jeśli są tam
teraz razem, śmieją się i rozmawiają? A jeśli Rachel opowiada bajdy o
swoim dzieciństwie, dając Twiggowi do zrozumienia, że Rita jest dla
niego za stara? Rachel jest taka spontaniczna, czarująca i rozbrajająca…
To śmieszne! — skarciła się. — Twigg doskonale wie, ile mam lat. Nie,
to nie to ją niepokoiło. Prawda była taka, że czuła się zagrożona przez
własną córkę, która była taka młoda i śliczna… Z macierzyńską dumą
pomyślała, że Rachel byłaby w sam raz odpowiednia dla Twigga.
R
OZDZIAŁ
7
Frontowe drzwi otworzyły się i weszła Rachel, a za nią Twigg. Serce
skoczyło Ricie do gardła. Zmusiła się do uśmiechu.
— Witaj, Twigg. Widzę, że poznałeś moją córkę.
— Zaprosiłam go na kolację, mamo. Powiedział mi, że się przyjaźnicie,
więc pomyślałam, że nie będziesz mi miała za złe. Kiedy robisz spaghetti,
przygotowujesz go całe góry. Twigg siedział na werandzie, kiedy tamtędy
przechodziłam. Pomyślał, że to ty. Nie rozumiem, jak mógł się tak
pomylić — roześmiała się, a w jej tonie zabrzmiała nuta drwiny. — Nie
jestem do ciebie ani trochę podobna!
Rita wciągnęła brzuch.
— Bardzo mi miło. Mam nadzieję, że lubisz spaghetti, Twigg. — Jak
sztywno i zgrzytliwie zabrzmiał jej głos.
— Uwielbiam. — Czyżby powiedział to przepraszającym tonem? Rita
wciągnęła brzuch jeszcze bardziej.
— Podać wam coś? Muszę jeszcze skończyć coś w kuchni. Kawa, piwo,
wino?
— Dla mnie nic — powiedział Twigg cicho.
— Dla mnie też nic, mamo. Jak szliśmy, opowiadałam Twiggowi o
twoich wnukach. Powiedz, że nie kłamałam. To naprawdę potwory.
— Psocą, jak wszystkie dzieci — powiedziała Rita usprawiedliwiająco.
Dlaczego Rachel musi w obecności Twigga nazywać ją babcią? Dlatego,
podpowiedział jej głos wewnętrzny, że nie wie, że z nim sypiasz. Mówi to,
co powiedziałaby każdemu innemu. Przesadzasz, Rito.
Ze złością rzuciła się na zieleninę. Siekała warzywa i wrzucała je do
ogromnej drewnianej misy. O czym oni rozmawiają w salonie? Było tam
tak cicho… Znając Rachel, można by przypuszczać, że wcale nie
rozmawiają, tylko robią coś całkiem innego. Po raz kolejny wciągnęła
brzuch i schyliła się, by wyjąć z piekarnika czosnkowy chleb. Położyła go
na podstawce, żeby przestygł, zanim go pokroi. Czekała niecierpliwie, aż
makaron się zagotuje, czując, że ta kolacja nie sprawi jej przyjemności.
Rachel jest taka piękna i taka młoda. Boże, przecież nie można być
zazdrosną o własne dziecko. A może jednak można?
Zawołała ich na kolację i usiadła. Twigg zajął miejsce naprzeciw niej,
Rachel przy końcu stołu.
Rita dziobała makaron, nie mając ochoty na ciężkie kluchy. Rozgrzebała
sałatkę na talerzu i od czasu do czasu skubała zieloną sałatę, słuchając, jak
Rachel i Twigg rozmawiając turnieju tenisowym w Forest Hills.
— Z tego co wiem, Borg jest w doskonałej formie, nie uważasz? —
rzucił Twigg, łapczywie pożerając posiłek.
— Uważam, że Connors niepotrzebnie urządza przedstawienie. Mamo,
ty nic nie jesz, jak to możliwe? Tylko mi nie mów, że się naprawdę
przejęłaś, że jesteś zbyt gruba. Ja tylko żartowałam.
Twigg spojrzał na Ritę, zaalarmowany. Prawie się nie odzywała, i to
chyba nie tylko dlatego, że wygadana córka nie dawała jej dojść do słowa.
— Jak ci szło pisanie? Bo co do mnie, to muszę przyznać, że nie
najlepiej — powiedział z ożywieniem. — Podziwiam sposób, w jaki
potrafisz łączyć wyrazy. Ja z dwoma słowami naraz jeszcze sobie radzę,
ale jak mam sklecić trzy lub cztery, to muszę po kilka razy pisać na
brudno.
— Łatwiej ci będzie, kiedy nabierzesz wprawy. Nie spiesz się tak bardzo
z odrzucaniem tego, co napisałeś. Zazwyczaj pierwsza wersja jest
najlepsza. Potem kręcimy się w kółko. Przynajmniej tak jest w moim
przypadku.
Rachel spoglądała to na matkę, to na Twigga. W jej oczach pojawił się
błysk zrozumienia. Matka była zakłopotana, Twigg przejął się jej
milczeniem. Usiłował wciągnąć ją do wspólnej rozmowy. I ten sposób, w
jaki otwierał lodówkę, jakby dobrze wiedział, gdzie co się znajduje…
Rachel nie lubiła być pomijana, przerwała więc ich rozmowę. Zdawała
sobie sprawę, że matka jest nią zirytowana, a Twigg zupełnie o niej
zapomniał.
— Jak długo zostaniesz nad jeziorem, Twigg? — spytała ostro.
— Nie jestem pewien — odparł wymijająco.
— Mamo?
Minęła dłuższa chwila, zanim Rita zorientowała się, że to pojedyncze
słowo było pytaniem.
— Jeszcze nie zdecydowałam. Zależy, kiedy skończą i czy będę musiała
robić jakieś poprawki. Teraz, kiedy Charles wyjechał na uczelnię, nie mam
powodu, żeby się spieszyć.
— Ale, mamo, niedługo zrobi się bardzo zimno. Nie lubisz gór zimą.
Nie pamiętasz, jak lubisz przesiadywać wieczorami w wełnianym
szlafroku?
Rita omal się nie roześmiała, napotkawszy oczy Twigga. Jego zielone
spojrzenie wyraźnie mówiło, że on może zaoferować lepsze sposoby
rozgrzewki.
Rachel zmrużyła oczy.
— Nie będziesz miała nic przeciwko temu, że dotrzymam ci
towarzystwa po pokazie, prawda? Będę miała trochę wolnego, zanim
wrócę do projektowania. To tydzień wielkiego meczu Charlesa.
Rita już miała powiedzieć, że, owszem, ma coś przeciwko temu, nawet
bardzo wiele! Jeżeli było coś, czego Rachel nigdy nie robiła, to było to
spędzenie z matką więcej niż jednego dnia. Zawsze musiała natychmiast
wracać do miasta, do swego specyficznego stylu życia… Ale tylko
wzruszyła ramionami.
— Jestem tu cały czas. Oczywiście, że możesz wpadać. Mimo że ty
także nie lubisz gór zimą.
— Jak możesz mówić coś podobnego, mamo! Każdej zimy jeżdżę na
nartach. A ty jeździsz, Twigg?
— Trochę — odparł Twigg, odsuwając talerz. — Parę razy w roku
wpadam do Tahoe. A ty, Rito, jeździsz na nartach?
Rachel się roześmiała.
— Mama i narty! Mamy sposób na gimnastykę, to oglądanie ćwiczeń w
telewizji. Prawda, mamo?
Rita zmusiła się do uśmiechu: Rachel nie może tego robić celowo. A
może jednak? Pomyślała o dwóch snowmobilach, które kupiła pod
wpływem impulsu, wyobrażając sobie, jak wraz z Twiggiem będą śmigać
po śniegu…
Kiedy wreszcie odpowiedziała, jej ton brzmiał lekko i niedbale.
— Rachel ma rację. Jestem stworzona do wygód. Nie robię nic z tych
rzeczy, które robicie wy, młodzi ludzie. — Ugryzła się w język, by nie
wyjawić swego sekretu o snowmobilach. — Weźcie kawę i przenieście się
do living–roomu. Posprzątam i przyłączę się do was.
— Pomogę ci, Rito. Przynajmniej tyle mogę zrobić po takiej wspaniałej
kolacji.
— Od razu widać, że nie znasz mamy. Lubi, żeby się trzymać z dala od
jej kuchni. Chodź, zróbmy tak, jak powiedziała. Zostaw naczynia, mamo,
pozmywamy je później, kiedy położę ci farbę na włosy! — krzyknęła
Rachel przez ramię.
— Zmieniłam zamiar, Rachel. Zdecydowałam, że zachowam tę odrobinę
siwizny. Idźcie, sama sprzątnę.
Twigg po raz drugi rozpaczliwie poszukał spojrzeniem jej oczu. Rita
uśmiechnęła się, stanęła przy zlewie i odkręciła wodę.
Kiedy kuchenne drzwi zamknęły się za nimi, Rita miała ochotę coś
roztrzaskać. Czuła, że rozsadza ją gniew. Nie pamiętała, by kiedykolwiek
była równie wściekła. Na siebie, na Rachel. Ale nie na Twigga.
Powoli pozmywała i powycierała naczynia, odsuwając chwilę powrotu
do living–roomu. Umyła dzbanek do kawy i przygotowała go na jutrzejszy
ranek. Wyrzuciła śmieci i wyścieliła kubeł nowym workiem. Zamiotła do
czysta podłogę i wymyła śmietniczkę. Sama nie wiedziała, czemu to robi.
Spojrzała na żółtą plastikową szufelkę i skrzywiła się. Czy ktoś
kiedykolwiek myje śmietniczkę? Nie miała do roboty nic poza zapaleniem
papierosa. Do tej chwili udało jej się zabić trzydzieści siedem minut.
Kiedy wreszcie otworzyła drzwi do pokoju, niemal wpadła na Twigga.
Był tuż obok, tak blisko, że słyszała bicie jego serca. A może to było jej
serce.
— Przepraszam — powiedziała.
— Muszę wracać, Rito. Mam do spisania kilka taśm magnetofonowych i
obiecałem sobie, że jutro zacznę wcześnie z rana. Dziękuję za kolację. —
Zanim wyszedł, uścisnął poufale jej ramię. Rachel pomachała mu na
pożegnanie, a Rita odprowadziła go do drzwi i otworzyła je.
— Dobranoc, Twigg.
— Do zobaczenia jutro.
— Do zobaczenia jutro — przedrzeźniła go Rachel, kiedy drzwi się za
nim zamknęły. — Mamo, czy tu się dzieje coś, o czym ja nie wiem? —
Nie czekając na odpowiedź, mówiła dalej: — On jest super. Nie
wiedziałam, że muszę przyjechać do lasu, żeby poznać naprawdę
fascynującego mężczyznę. I nie jest żonaty. Jak myślisz, mamo, ile on ma
lat?
— Myślę, że niedawno przekroczył trzydziestkę.
— W sam raz dla mnie. — Rachel wyszczerzyła zęby. — Jeżeli
naprawdę nie chcesz farbować włosów, to się położę. Jestem wykończona.
Nie zapomnij obudzić mnie wcześnie rano. Dobranoc, mamo.
— Dobranoc, Rachel.
Rita wróciła do kuchni po kieliszek i butelkę. Usiadła przed kominkiem
i powoli sączyła wino. Twigg gra w tenisa i jeździ na nartach. Ma
trzydzieści dwa lata. W przeciwieństwie do niej nie łyka witamin z
dodatkiem żelaza. Jest szczupły i wysportowany. Jest zaledwie o kilka lat
starszy od jej dzieci. Jest młody. Boże, trzydzieści dwa lata to młodość. A
ją by zabił jeden set w tenisa. A ze stoku zwieźliby ją toboganem. Rita
piła, dopóki nie poczuła, że jest zdrowo zawiana.
— Pijana! — przyznała buntowniczo.
Jej ostatnią myślą, zanim padła w ubraniu na łóżko, było, że to jest
niesprawiedliwe. Nic nie było sprawiedliwe. Począwszy od Twigga i Iana,
po Rachel i nią samą Był wczesny ranek. Rita poznała to po smudze
światła, które wpadało przez przerwę między zasłonami. Ledwie słyszała
Rachel, która wsunęła głowę przez drzwi i mówiła:
— Całe szczęście, że mam własny budzik. Do zobaczenia wkrótce,
mamo. Zatelefonuję po powrocie z Miami.
— Pozdrów Patricka — wymamrotała Rita, wygrzebując się spod
kołdry.
— Kogo? Ach, Patricka. Dobrze! Pozdrów ode mnie Twigga.
* * *
Złocista, idylliczna pora jesieni była poza nimi. Październik spełnił
obietnicę babiego lata — ciepłych, balsamicznych dni i chłodnych,
rześkich nocy. Krajobraz wyglądał jak złoto–czerwono–pomarańczowy
dywan. Dzikie, żywiołowe barwy, pasujące do niepohamowanych emocji
Rity.
Powieść była ukończona. Rita wiedziała, że jest dobra. Via Ian została
przesłana do redaktora, który nie zażądał żadnych poprawek. Rita była
panią swego czasu i rozkoszowała się wolnością. Do rozpoczęcia
następnego roku musiała tylko obmyślić zarys fabuły nowej książki.
Twigg nadal był zajęty swoją pracą i miał nadzieję ukończyć ją przed
Bożym Narodzeniem. Boże Narodzenie! Jeszcze jeden rok dobiegał końca.
Nie mogli w to uwierzyć. Czyż nie poznali się zaraz po Święcie Pracy?
Zaledwie kilka tygodni temu, naprawdę. Jak to możliwe, że tak się dobrze
wzajemnie poznali, że tyle się o sobie dowiedzieli? Dzięki właściwej
koncentracji, powiedział Twigg ze śmiechem.
Pisanie było dla niego nowością. Dysertacje, skrypty publikowane przez
uczelnię, artykuły dla studentów i naukowców, obeznanych już z
problemem życia w morzach i oceanach nie sprawiały mu trudności.
Jednakże przygotowanie tekstu dla szerszej, gorzej poinformowanej
publiczności, było czymś zupełnie innym i Twigg korzystał z pomocy
Rity. Dawał jej do przejrzenia to co napisał, i zachęcał do krytyki, co
skwapliwie czyniła. Jej punkt widzenia był dla Twigga bardzo cenny, a
ona wyrażała opinie szczerze, bez pochlebstw. Twigg był jej za to
wdzięczny i poprawiał wskazane przez nią fragmenty.
Rita lubiła mu w ten sposób pomagać. Instynktownie wyczuwała, że
Twigg nie zwróciłby się do niej, gdyby nadal była zajęta swoją powieścią.
W ten sposób rodziła się nowa strona ich związku — wzrastające
wzajemne uzależnienie, z którego Rita bardzo się cieszyła.
Uczyła się, że może sobie pozwolić na uzależnienie się od Twigga, gdy
chodziło o dotrzymywanie towarzystwa, zabawę i wspólnotę
zainteresowań. Był to jednak zupełnie nowy rodzaj uzależnienia, który
niczego od niej nie wymagał, poza jej chęcią przebywania z Twiggiem i
jego chęcią przebywania z nią. Nie miała wrażenia, że Twigg może zacząć
dyrygować jej życiem, narzucać jej swoje opinie lub próbować ją chronić,
jak to czynił Ian. Kiedy mieli różne zdania, nie wyszydzali się wzajemnie,
jak to miało miejsce z Brettem. Rita mogła przebywać z Twiggiem, czuć,
że jest on częścią jej życia, podobnie jak ona częścią jego, a jednak
pozostać odrębną istotą.
Po odjeździe Rachel rozmyślała nad własnym życiem. Myślała o
Twiggu, dzieciach i wnukach, ale głównie o sobie samej. I to stanowiło
zupełną nowość. Zazwyczaj wymigiwała się od refleksji nad sobą, po
prostu akceptowała rolę, którą pełniła przez dwadzieścia lat — rolę żony i
matki.
Zastanawiała się, czy wprowadzenie diety i utrata wagi uszczęśliwiłyby
ją. Jeśli tak, to czy zrobiłaby to dla siebie samej, czy dla aprobaty Twigga?
Uznała, że przejdzie na dietę i będzie kontrolowała wagę ponieważ sama
tego pragnie. Świadomie ograniczyła palenie do mniej niż paczka dziennie
i przeszła na papierosy o mniejszej ilości smoły. Wkrótce zamierzała
całkowicie pozbyć się nałogu. Żyła z każdą nową decyzją przez kilka dni,
zanim wprowadziła ją w życie, bo chciała się przekonać, czy zmiana nie
sprawi jej przykrości. Nie wspomniała o nich Twiggowi ani dzieciom,
kiedy rozmawiała z nimi przez telefon. Wierzyła, że jej decyzje są
rozsądne i zdrowe, i w końcu przyniosą jej korzyść.
Twigg zaproponował, żeby z nim biegała. Na początku, odmówiła,
twierdząc, że wymagałoby to od niej zbytniej dyscypliny. Chodziła jednak
na długie spacery, kiedy Twigg pracował nad artykułami, i podobał jej się
zdrowy koloryt własnych policzków. Twigg często przyłączał się do niej i
milcząco zachęcał do przyspieszenia kroku. Teraz, po upływie czterech
tygodni, przebiegała z nim ćwierć okrążenia wokół jeziora. Nagrodą był
wynik na łazienkowej wadze.
Za obopólną zgodą zrezygnowali z prowadzenia dwóch gospodarstw.
Twigg korzystał z chaty Johnsona tylko po to, żeby pracować, i
wprowadził się do Rity.
Cudownie było budzić się rano w jego ramionach. Prawdziwym rajem
było wspólne jedzenie kolacji. Czytanie, oglądanie telewizji czy rozmowy
przy kominku… Z Twiggiem wszystko było cudowne.
Ich intymny związek jeszcze bardziej się zacieśnił. Twigg zachęcał Ritę,
by była stroną aktywną, kiedy ma na to ochotę i nigdy nie traktował jej
jako czegoś, co mu się należy. Jego zachwyt Ritą jak gdyby jeszcze wzrósł
i nabrał nowych barw. Czuła się pożądana i bardzo kobieca. Powiedział, że
nigdy nie ma jej dosyć i potwierdzał to swoim żarem i adoracją.
Trzykrotnie jeździli razem do miasta. Raz, kiedy Rita miała się spotkać
na lunchu z dziennikarką i dwa razy ze względu na Twigga, który spotykał
się z łanem oraz wydawcą zainteresowanym jego tekstem. Za każdym
razem Rita poznawała i była pod wrażeniem nowej strony jego
osobowości. Podobało jej się, że Twigg stara się, by ludzie dobrze się z
nim czuli, słuchając, co mówią, dowiadując się, jakie mają
zainteresowania poza pracą… Umiał żyć z ludźmi. Po prostu. Młoda
dziennikarka mrugała ukradkiem do Rity, a wydawca, znany z uporu i
nieprzystępności, był swoim autorem oczarowany. Twigg podpisał z nim
korzystną umowę.
Zobaczywszy Twigga biegnącego po porannej dawce pisania, Rita
nalała drugą filiżankę kawy.
— Zapraszam cię dziś na kolację — powiedział, ostrożnie sącząc gorący
płyn. — U mnie, o szóstej. Nic specjalnego. Steki, sałata. Pojadę do miasta
i kupię, co potrzeba. Będzie para znajomych, dobrych przyjaciół. Wiem,
że ci się spodobają. — Spojrzał na nią, marszcząc brwi. — Przyjdziesz,
prawda? Zaprosiłem cię w ostatniej chwili i wiem, że nie najlepiej
gotuję…
Rita roześmiała się.
— Oczywiście, że przyjdę — zapewniła go, a Twigg odpłacił jej
uśmiechem. Poczuła jednak pewien niepokój. Nie była pewna, czy jest
gotowa, by poznać jego przyjaciół i pozwolić im wtargnąć w to, co dzieliła
z Twiggiem… Z tego powodu trzymała z daleka własne dzieci. Camilla
zareagowała na to objawami ponurego rozczarowania.
— Polubisz ich obydwoje. Mieszkają w Nowym Jorku i
prawdopodobnie zostaną tu na noc, bo zwykle rozmawiamy do świtu. To
coś w rodzaju uczczenia umowy z wydawcą. Obydwoje chcą cię poznać,
zwłaszcza Samantha, która twierdzi, że jest gorącą wielbicielką twoich
powieści.
— Powiedziałeś im o mnie? — spytała słabym głosem.
— Oczywiście. Jesteś damą mego serca, Rito. Osobą bardzo dla mnie
ważną. Chcę, żeby moi przyjaciele spotkali cię i poznali, Uważam, że
trzymanie cię wyłącznie dla siebie byłoby samolubstwem. Położył ręce na
stole i przykrył nimi jej dłonie. — Są moimi bliskimi przyjaciółmi i bardzo
dyskretnymi ludźmi. Możesz mi zaufać. Ale jeżeli miałabyś się czuć
niezręcznie i nie chcesz, żeby o nas wiedzieli, zadzwonię do nich i
odwołam — spotkanie. — Mówił spokojnie i nie osądzał jej. Po prostu
troszczył się o uczucia Rity i był gotowy poświęcić wieczór z
przyjaciółmi, jeżeli ona by tego pragnęła.
Poczuła się bardzo samolubna, a jednocześnie dumna z tego, że Twigg
przyznał się do ich związku. Serdecznie uścisnęła jego palce.
— Jesteś taki miły, Twigg, i tak dbasz o to, co czuję. Naprawdę to
doceniam. Oczywiście, że chcę poznać twoich przyjaciół. Zwłaszcza moją
wielbicielkę.
— Samantha powiedziała, że zabierze ze sobą wszystkie twoje książki i
poprosi, żebyś je dla niej podpisała. — Roześmiał się. — Wyda ci się
trochę zbyt wylewna, ale jest czarująca. Przywieźć ci coś z miasta? A
może chciałabyś pojechać ze mną?
— Ani jedno, ani drugie. Skoro masz przyjmować gości, lepiej będzie,
jak umyję włosy. Nie mogę zawieść moich fanów.
Twigg ucałował ją i zapewnił, że po jego powrocie z miasta będą mieli
dość czasu na ich tradycyjny wspólny spacer.
— Oczywiście, pod moją nieobecność możesz pomyśleć o nowym
rodzaju ćwiczeń fizycznych. Pamiętaj, że jestem otwarty na wszelkie
sugestie.
Po plecach Rity przebiegł rozkoszny dreszcz. Niebiańsko było czuć się
pożądaną przez tego mężczyznę. Zachłysnęła się własną zmysłowością.
Po jego odjeździe pozwoliła sobie na chwilę zadumy. Nie wiedziała, co
włożyć na proszoną kolację. Spodnie, spódnicę, dżinsy? Gdyby wiedziała,
kim są owi przyjaciele i w jakim są wieku, nie miałaby problemów ze
strojem… I znów pojawiła się sprawa wieku. Miała wszelkie podstawy, by
przypuszczać, że przyjaciele Twigga są równie młodzi jak on, a nawet
młodsi. No i imię Samantha kojarzyło się jej z młodą, smukłą dziewczyną
o długich jasnych włosach i niewielkim rozumku. Nie, to śmieszne! Z
miejsca sobie wyobraziła przedstawicielkę dzieci kwiatów z lat
sześćdziesiątych, tylko z powodu imienia Samantha. Gdyby Twigg
podejrzewał, że jego przyjaciele nie polubią jej lub że ona poczuje się przy
nich niezręcznie, nigdy by ich nie zaprosił nad jezioro. Musisz stać się
bardziej ufna, moja droga Rito, powiedziała sobie, w stosunku do siebie i
innych.
Pięć po szóstej zastukała do domku Johnsonów. Przyjaciele Twigga już
przyjechali. Ich samochód stał na podjeździe, słyszała dobiegające z
wewnątrz głosy. Po powrocie Twigga z miasta byli razem na spacerze.
Kiedy Rita zaproponowała, że pomoże mu przygotować kolację lub
sprzątnąć dom, Twigg podziękował i powiedział, żeby przez ten czas
zrobiła się na bóstwo. Po długiej, odprężającej kąpieli Rita zdecydowała
się na szare spodnie i luźny sweter z golfem w pastelowych odcieniach
beżu, różu i lawendy; jej kasztanowate, falujące włosy lśniły. Przyniosła
ze sobą butelkę ulubionego wina Twigga. Musiała zebrać całą odwagę,
aby przezwyciężyć nagłą nieśmiałość i pokonać drogę ze swego domku.
Drzwi otworzył Twigg. Uśmiechając się z aprobatą, pocałował ją lekko i
podziękował za wino. Następnie dokonał prezentacji, przedstawiając Ricie
Erica i Samanthę Donaldsonów.
— Widujesz Erica w popołudniowych wiadomościach telewizyjnych,
Rito. Dlatego wydaje ci się znajomy. Samantha uczyła ceramiki na
uniwersytecie; dzięki temu ich poznałem.
Eric był przystojnym mężczyzną, niedbale ubranym w luźne spodnie i
sweter ręcznej roboty. Kiedy Rita pochwaliła sweter, Samantha z
uśmiechem przyjęła komplement.
Rita z zadowoleniem stwierdziła, że Samantha ani trochę nie
przypominała dziecka kwiatu z lat sześćdziesiątych. Była wysoką, smukłą
kobietą o tycjanowskich włosach i widocznym zamiłowaniu do modnych
strojów. Rita natychmiast ją polubiła, ze względu na jej czarujący uśmiech
i bijące od niej ciepło.
— Tak się cieszę, że panią poznałam — powiedziała Samantha radośnie,
ale bez przesady, w jaką popada wiele entuzjastek, spotykając znaną
pisarkę. — Bardzo podobają mi się pani książki i miło mi, że mogę to pani
powiedzieć.
Ricie sprawiło przyjemność, że ta modna i pełna wdzięku kobieta lubi
jej pisarstwo. Zauważyła na stoliku kilka wcześniejszych tytułów i
przypomniała sobie, co Twigg powiedział o zamiarach Samanthy.
— Twigg opowiadał nam o pani — powiedział Eric, przygładzając
dłonią swoje stalowoszare włosy.
— Oto mój cały mężuś — komentator, Rito — uśmiechnęła się
Samantha. — Po tym, jak Twigg po raz pierwszy opowiedział nam o pani,
nie mogliśmy się doczekać, żeby panią poznać. I jest pani dokładnie taka,
jak mówił. — Nastąpiła kłopotliwa chwila. Co Twigg im opowiedział? Ile
im powiedział? Twigg objął Ritę i przyciągnął do siebie, starając się jej
ułatwić sytuację.
— Posiedźmy tu sobie, a mężczyźni niech przygotują kolację —
powiedziała Samantha. — I nie wołajcie nas na pomoc — dodała,
wskazując im kuchnię. — I cokolwiek podacie, zróbcie to bardzo szybko.
Umieram z głodu!
Siedząc obok Samanthy, Rita odprężyła się. Samantha była przyjazną,
łatwą w kontakcie i mądrą kobietą. Po chwili rozmawiały o wspólnych
znajomych z Nowego Jorku i wymieniały przepisy na sosy do spaghetti.
Jako artystka trudniąca się projektowaniem ceramiki, Samantha znała się
na starych wyrobach garncarskich, które kolekcjonowała Rita.
Zaimponowała jej wiedza Rity na temat wczesnych wytwórni ceramiki w
Ameryce.
— Zainteresowałam się tym przy okazji badań w związku z jedną z
moich książek — wyjaśniła Rita. — Tak mnie zaintrygowały, że
założyłam skromną kolekcję. Muszę się także przyznać, że jestem częstą
bywalczynią sklepu z ceramiką i kupuję wyroby mojej ulubionej artystki.
Nazywa się Jeffcoat. Szczególnie podobają mi się odcienie niebieskości i
brązów, jakie zwykle stosuje. Słyszała pani o niej?
— Czy słyszała! — roześmiał się Eric, niosąc z kuchni dwa kieliszki
wina. — Właśnie rozmawia pani z Samanthą Jeffcoat–Donaldson. Jeffcoat
to panieńskie nazwisko Samanthy.
— Powiedział, co wiedział — prychnęła Samantha. — Panieńskie
nazwisko, też coś! To jest moje nazwisko, kochany, a Donaldson, to twoje
nazwisko! Ty szczycisz się swoim, a ja swoim!
Wszyscy się roześmieli, Eric stwierdził, że jego żona padła ofiarą prania
mózgów stosowanego przez kobiece czasopisma.
— Cicho, Eric. Pozwól mi się nacieszyć pochwałami Rity. Będzie mi
łatwiej poprosić ją o dedykację. Rito, chciałabym ci podarować tę małą
ręcznie zdobioną miskę. Przywiozłam ją specjalnie dla ciebie!
Kolacja była wyśmienita, a kiedy dobiegła końca, Twigg dorzucił drew
na palenisko i wszyscy usiedli przy kominku. Zapanował nastrój
niewymuszonego koleżeństwa i swobody. Eric i Sam byli sympatyczni w
obejściu, wrażliwi i bystrzy. Rita z przyjemnością słuchała, jak rozmawiali
na rozmaite tematy i dzielili się z nią swymi opiniami. A kiedy zaczęli
wypytywać Twigga o znajomych z Zachodniego Wybrzeża, Rita
zorientowała się, że jej przyjaciel podróżował z najrozmaitszymi ludźmi.
Artystami, dziennikarzami, wykładowcami akademickimi, a nawet z
przedstawicielami świata filmu, których Eric określił jako „hollywoodzkie
typki”. Twigg był eklektyczny w dobieraniu sobie przyjaciół, ale ich
rozmaitość harmonizowała z jego osobowością. Najwyraźniej wśród tego
grona znajdowały się także dzieci kwiaty, ale nie ograniczał się wyłącznie
do nich.
O trzeciej nad ranem Rita podniosła się, by wracać do siebie, a i
Donaldsonowie zapragnęli położyć się do łóżka. Twigg odprowadził Ritę.
Przed drzwiami jej domku ucałował ją.
— Mówiłem, że ich polubisz. A oni cię uwielbiają, szczególnie Eric.
Widziałem, jakimi obrzucał cię spojrzeniami. Powinienem być zazdrosny,
ale nie jestem. Wiem, że jedyną kobietą, jaka dla niego istnieje, jest
Samantha.
Rita oddała mu pocałunek. Spodziewała się, że Twigg wróci do swego
domu, on jednak otworzył drzwi i wszedł za nią do środka. Wziął ją w
ramiona.
— Lubię, kiedy jesteś taka ciepła i senna po winie i rozmowach. Chcę
się z tobą kochać, Rito Bellamy, a potem będę cię trzymał w ramionach aż
do rana.
Dotrzymał obietnicy, a Rita ani razu nie zaniepokoiła się, co sobie
pomyśleli Donaldsonowie, kiedy Twigg nie wrócił na noc.
R
OZDZIAŁ
8
Dni przemijały jeden za drugim, każdy piękniejszy od poprzedniego. Od
czasu gdy Rita poznała Twigga Petersona, minęło dwa i pół miesiąca. Dwa
i pół miesiąca, które prawdopodobnie okażą się najszczęśliwszymi w jej
życiu.
Do Święta Dziękczynienia i ważnego meczu futbolowego Charlesa
zostało dziesięć dni. Rita obiecała, że przyjedzie mu kibicować, i dotrzyma
słowa. Udało jej się schudnąć cztery i pół kiło i stracić kilka centymetrów
w talii.
Wypalała teraz o połowę mniej papierosów, dzięki czemu łatwiej jej się
oddychało. W najbliższych dniach miała zamiar całkowicie rzucić palenie.
Ale jeszcze nie teraz.
Jedynym cieniem w jej szczęśliwości był fakt, że Twigg miał wyjechać
z domku nad jeziorem następnego dnia po Bożym Narodzeniu. Wiedziała,
że będzie się musiała jakoś z tym uporać.
Rita obudziła się i przeciągnęła. Dorzuciła kilka drew do kominka.
Czuła, że za oknem pada śnieg, pachniało śniegiem. Do dziś ani razu nie
wałkoniła się rankiem, a miała na to wielką ochotę. Wiadomo było, że w
tej części gór Poconos nieczęsto widuje się pługi odśnieżające i po
śnieżycy okolica bywa odcięta przez zaspy nawet przez cztery–pięć dni.
Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek telefonu.
— Cześć, mamo. Tu Rachel. Dzwonię, żeby się upewnić, czy wciąż tam
jesteś. Jeżeli chcesz, mogę przywieźć indyka. Odezwij się, mamo.
— Tak. Jestem tu, Rachel. Wygląda na to, że spadnie dużo śniegu, więc
zabierz ciepłe buty i odpowiednie ubranie. Kiedy masz zamiar przyjechać?
Doceniam twoją propozycję, ale sama wystaram się o indyka.
— W czwartek. I zostanę na weekend po Święcie Dziękczynienia. A,
przy okazji, czy twój przystojny sąsiad wciąż tam jest? Jeżeli pada śnieg,
to może pojeździmy na nartach?
Rita wstrzymała oddech.
— Tak, jeszcze jest. Nie jestem pewna, czy ma narty. Może powinnaś
wziąć ze sobą narty Charlesa?
— Ty masz głowę, mamo. OK, zobaczymy się w czwartek.
Rita odłożyła słuchawkę. Mogła powiedzieć Rachel, żeby nie
przyjeżdżała, że ma mnóstwo pracy, że nie ma czasu na świętowanie Dnia
Dziękczynienia, że nie może go tracić, skoro następnego dnia ma
kibicować na meczu Charlesa. Dlaczego tak nie powiedziała? Pytanie
drążyło ją, domagając się odpowiedzi.
— Dlatego — powiedziała na głos. — że sprawdzam, czy Twigg nie
uzna mojej pięknej, młodej córki za bardziej pociągającą ode mnie.
Wypróbowuje go i nienawidzę za to samej siebie, ale, Boże Święty, robię
właśnie to.
Nagle poczuła strach. Powróciły wszystkie dawne lęki i niepewności. A
także poczucie winy. I zazdrość. Była zazdrosna o własną córkę. Po
ostatniej wizycie Rachel Twigg stał się jeszcze bardziej rycerski. Nie
rozmawiali o córce Rity i jej braku taktu wobec matki. Skoro tak dążę do
samozniszczenia, mogę również zatelefonować do Camilli i do Charlesa,
pomyślała.
Czekała cierpliwie, aż Camilla uciszy dzieci.
— Mamo, nie mogę uwierzyć w to, co mówisz. Twierdzisz, że mecz
Charlesa jest dla ciebie ważniejszy niż spędzenie Święta Dziękczynienia z
wnukami? Rozmawiałam wczoraj z Rachel i dowiedziałam się, że jedzie
cię odwiedzić i że jest tam niesłychanie interesujący mężczyzna, którego
chce lepiej poznać. Dlaczego zawszę Rachel, mamo?
— Posłuchaj, Camillo. Obiecałam Charlesowi, że jeśli dostanie się do
drużyny, przyjadę na mecz po Święcie Dziękczynienia. Nie mogę cofnąć
danego mu słowa. Z pewnością rozumiesz, jak ważny dla twojego brata
jest ten mecz.
— Masz zamiar zostawić Rachel w domku z tym nieznajomym,
atrakcyjnym facetem? Mamo, ja cię w ogóle nie rozumiem. Cokolwiek
Rachel robi, bez względu na to, jak bezwstydnie się zachowuje, ty nie
masz nic przeciwko temu. Mamo, odkąd zaczęłaś robić tę swoją karierę…
nieważne, nic już nie powiem Myślę, że powinnaś wiedzieć, że tatuś także
jedzie na ten mecz. I prawdopodobnie zabierze ze sobą Melissę. Jesteś
pewna, że zniesiesz takie spotkanie?
Rita aż się skuliła. Nie z powodu słów Camilli, ale jej tonu.
— Nie gorzej niż kiedy indziej — odparła, starając się, by zabrzmiało to
beztrosko.
— Bardzo się zmieniłaś, mamo. Wszystko stało się takie inne… Nie
pochwalam tego. Wygląda na to, że ja cię nic nie obchodzę. Zdajesz sobie
sprawę, że nie ma cię już prawie cztery miesiące? Tęsknimy za tobą. A
zwłaszcza dzieci.
— Nie dzwonię do ciebie, żebyśmy się kłóciły. Zawiadamiam cię o
moich planach na Święto Dziękczynienia na długo przed nim. Zresztą w
tym roku wypada twoja kolej spędzenia święta z rodzicami Toma. Może
myślisz, że o tym zapomniałam? Dobrze pamiętam. I Boże Narodzenie
także masz spędzić z rodziną Toma.
— Mamo, czy to oznacza, że nie wrócisz na Boże Narodzenie? —
wrzasnęła Camilla.
— Nie jestem pewna. Bardzo możliwe. Jeżeli zostanę, może odwiedzi
mnie Charles, żeby pojeździć na nartach. Nie chciałam ci o tym
przypominać, ale masz jeszcze ojca.
— Och, mamo, on jest taki zajęty Melissą. Tak bardzo, że nie ma dla
mnie czasu. A Rachel jest taka zmienna. Nigdy nie wiadomo, co będzie
robiła za chwilę. Czuję się opuszczona i samotna.
— Masz swoje nowe życie, Camillo. Swoją własną rodzinę. Zawsze ci
pomogę, kiedy będziesz mnie potrzebowała, ale muszę żyć własnym
życiem i to tak, jak uważam za najwłaściwsze. Nie pozwolę, żebyś ty,
Rachel albo Charles dyktowali mi, co mam robić.
— Myślisz tylko o swoich książkach, honorariach i wspaniałych
interesach. Nie masz już dla nas czasu, mamo.
— To nieprawda, Camillo. Po prostu nie jestem już na każde wasze
zawołanie. Masz mi za złe, że zajmuję się czymś więcej, a nie tylko
gospodarowaniem. Że stałam się niezależna i nie jestem już przedłużeniem
waszego ojca.
— Nie ma sensu o tym dłużej dyskutować. Widzę, że nie dojdę z tobą
do porozumienia. Chcesz porozmawiać z dziećmi?
— Bardzo chętnie, jeżeli nie będą wrzeszczeć i płakać. Nie widzę sensu,
by płacić za rozmowę międzymiastową tylko po to, żeby słuchać, jak na
nie krzyczysz, a one wrzeszczą wtedy jeszcze bardziej.
— Zostawmy to, mamo. Zostawmy. Tom nie uwierzy, kiedy mu
opowiem. A raczej, owszem, uwierzy. Nadal nie może zapomnieć ostatniej
rozmowy z tobą. Do widzenia, mamo.
— Pozdrów ode mnie dzieci i Toma. Do usłyszenia, Camillo.
Dziesięciominutowa rozmowa z Camillą wystarczyła, by pozbawić ją
sił. A teraz Charles.
Rita słyszała, jak jakiś młody byczek woła do telefonu jej syna.
— Hej, Bellamy, jakaś cizia do ciebie.
Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Będzie musiała opowiedzieć o tym
Twiggowi.
— Mówi mama. Co u ciebie, Charles?
— Rany, mama! Czemu dzwonisz? Coś się stało?
— Nie, na miłość boską! Dzwonię, żeby spytać, czy wszystko w
porządku i czy dostałeś kieszonkowe.
— Dostałem i wydałem. Chłopaki urządzili imprezę i musiałem zapłacić
swoją działkę. U mnie OK. Słuchaj, przyjeżdżasz na ten mecz?
— Oczywiście. Możesz na mnie liczyć.
— Uff, mamo. Tata przyjeżdża. Wiedziałaś o tym? Myślisz, że to
problem? Wydaje mi się, że on zabiera Melissę. Nie wiedziałem, co mam
zrobić, więc po prostu nie zareagowałem.
— Myślę, że wszyscy jesteśmy wystarczająco dorośli, by sobie z tym
poradzić.
— Muszę z tobą o czymś porozmawiać.
Muszę. Powiedział: muszę. Potrzebuje jej. Jak inaczej to zabrzmiało. Jak
dorośle.
— Słucham, Charles. O co chodzi?
— Skoro między tobą a tatą jest taka sytuacja, może być kłopot ze
świąteczną kolacją. To znaczy, kto z kim zje tę kolację. Więc przyjąłem
zaproszenie do domu Nancy Ames. Mieszka niedaleko stąd i powiedziała,
że mogę cię ze sobą zabrać. Co o tym myślisz, mamo? — zapytał
niespokojnie.
O, Boże: Dobry Boże. Jej dziecko niepokoi się o nią. Podejmuje decyzje
za siebie i za nią. Troszczy się o to, by jej uczucia nie zostały zranione.
— Uważam, że to cudowne. Ale pojedź tam sam. Na Święto
Dziękczynienia przyjeżdża do mnie Rachel, więc nie będę sama.
Martwiłam się, co z tobą. Czy Nancy to twoja dziewczyna?
— Prawie. Jeszcze tego nie ustaliliśmy. No, wiesz. Dam jej mój
uczelniany sygnet. Już nad tym pracuję. Jak myślisz, czy mógłbym ją
przywieźć nad jezioro na weekend po Święcie Dziękczynienia?
— Oczywiście. Z przyjemnością ją poznam. — Nagle zapragnęła
zobaczyć Charlesa, dzielącego swe szczęście z dziewczyną.
— I jeszcze coś, mamo. Czy Dulcie wciąż u nas mieszka, czy
odprawiłaś ją, wyjeżdżając nad jezioro?
— Nie. Wciąż jest w domu w mieście. Ktoś tam musi być, żeby
pilnować, czy nie pozamarzały rury. Nie przeprowadziłam się na stałe. Po
prostu odpoczywam pomiędzy książkami. Czemu o to pytasz?
— Myślisz, że mogłaby upiec blachę ciasteczek i przysłać mi razem z
szarym dresem? I spytaj czy nie znalazła moich skarpetek, tych szaro–
czarnych.
— Mam trochę wolnego czasu, Charles — powiedziała Rita z
uśmiechem. — Mogę ci upiec ciasteczka.
— Dziękuję, mamo. Ale wolę, żeby to była Dulcie. Bez obrazy.
— Rozumiem.
— Jak myślisz, o której przyjedziesz na mój mecz?
— Wprost na mecz, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Potrzebujesz
jeszcze czegoś?
— To wszystko, co chciałem ci powiedzieć.
— Świetnie. Do zobaczenia za tydzień od jutra.
— Pa, mamo.
Odkładając słuchawkę, odczuwała zadowolenie. Charles sobie poradzi.
Nancy, kimkolwiek jesteś, masz moje błogosławieństwo i wdzięczność.
Moje najmłodsze dziecko niepokoiło się o mnie. Wszystko układa się
wspaniale. No, może prawie wszystko, sprostowała na myśl o córkach.
* * *
Wszedł Twigg. Jego twarz jaśniała jak buzia małego chłopca.
— Wyglądałaś na dwór?
Ku jej zdumieniu oderwał ją od biurka, przy którym sporządzała notatki
do swojej następnej książki, i podprowadził do ogromnego okna.
— Spójrz! — pokazał jej powoli opadające płatki śniegu, jakby to było
coś, co specjalnie dla niej wyczarował. — Pada śnieg. Nasz pierwszy śnieg
— wymamrotał, otaczając ją ramionami i wtulając twarz w kark.
Jego słowa wzruszyły Ritę. Czyżby w jego tonie było coś, co
obiecywało, że to jedna z wielu śnieżyc, jakie razem przeżyją? Serce
zabiło jej mocniej. Gdzieś w głębi swego jestestwa była przygotowana na
nadejście dnia, w którym Twigg odejdzie z jej życia. Nie, tak się nie
stanie, Twigg na zawsze pozostanie częścią jej życia, i to częścią
najważniejszą. Ale na temat ich związku po świętach Bożego Narodzenia
nie padło ani jedno słowo. Twigg planował powrót do Kalifornii… Rita
starała się wykorzystać każdy dzień, żyjąc pełnią życia, a po owym
punkcie zwrotnym spodziewała się tylko ponurej ciemności.
Ramiona Twigga wzmocniły uścisk. Rita poczuła na skórze jego ciepły
oddech. Cieplejszy niż żar na kominku, który był jedynym światłem w
popołudniowym mroku… Poczuła, jak jego męskość twardnieje i rośnie
przy jej pośladkach, a palce muskają czubki piersi. Zwrócił jaku sobie i
odnalazł wargami usta Rity. Łagodne pocałunki stawały się coraz
głębsze…
Poprowadził ją na wzorzysty dywan przed kominkiem. Ciepło paleniska
zdawało się stygnąć i oddalać w porównaniu z żarem, jakim
promieniowało ciało Twigga. Zaczął ją powoli rozbierać, rzucając jej
ubrania na jedną stertę ze swoimi. Jego dłonie pieściły jej ponętne
okrągłości, głaskały brzuch i piersi, a potem powędrowały ku wilgotnemu
miejscu, gdzie łączyły się jej uda.
Zamknęła oczy, by jeszcze bardziej skoncentrować się na doznaniach.
Jego ręce… jego usta, błądzące śladem wytyczonym przez niecierpliwe
dłonie…
Twigg zaczął dygotać z podniecenia. Wiedział, że odnalazł kobietę,
która potrafi i brać, i dawać, która przeżywa jak żadna bliskość ich ciał.
Chciał poczekać, by dać jej jak najwięcej rozkoszy i patrzeć, jak wije się
pod nim, wstrząsana orgazmem. Ale lekkie westchnienie jej rozchylonych
ust poruszyło coś w głębi niego. Jej wrażliwość pogłębiała jego żądzę,
ciała wołały o spełnienie. Już, teraz, natychmiast.
Zagarnął ustami jej usta, rozchylił uda i wtargnął w jej spragnione
pulsujące wnętrze. Objęła go za szyję i przywarła do niego ciasno, tak, że
stali się niemal jednym ciałem. Uwielbiał patrzeć, jak teraz, na jej uśmiech
i w głąb przejrzystych oczu, wypełnionych po brzegi wyłącznie nim.
Rita widziała nad sobą jego pociemniałe z namiętności tęczówki. Jest
tutaj ten wspaniały, kochający mężczyzna, wypełniający jej życie nawet
szczelniej, niż wypełnia w tej chwili jej ciało. Nie wiedziała, czy go kocha
ani czy pragnie go kochać. Czy jeszcze kiedykolwiek odważy się kochać?
Miłość tak wiele żąda… A tu nie było żadnych żądań, tylko dzielenie się
nawzajem, dawanie i branie. Miłość ma zbyt wiele ostrych krawędzi, może
ciąć duszę jak brzytwa. A tu jest tylko jedność ciał i serc.
Ich ciała zdawały się idealnie przylegać do siebie, gdy wychodziła
naprzeciw ruchom jego bioder, pociągając dalej i dalej ku otchłani.
Obejmowała go ciasno, dysząc w jego usta, gdy brała go w siebie jeszcze
raz, i jeszcze, falując wraz z nim, aż usłyszał swój własny krzyk, ona zaś
przywarła do niego i runęli razem poza granice zmysłowości, ku rajskim
ogrodom, ku obcowaniu dusz.
Do ich świadomości zaczął przenikać świat zewnętrzny: trzaskanie
ognia, łagodny szelest padającego za oknem śniegu… Zaznawszy
jednoczesnego spełnienia trwali w uścisku, dzieląc nicość zapomnienia,
zdumieni siłą własnej namiętności.
Rita przeturlała się na bok i zobaczyła, że Twigg wpatruje się w nią spod
wpółprzymkniętych powiek. Jego szaro–zielone oczy barwy mchu
odpowiadały na jej nie wypowiedziane pytanie. Nie było potrzeby, by
rozmawiać na temat magii, która się między nimi zdarzyła.
Z westchnieniem znów przywarła do jego piersi. Przytulił ją, grzejąc
własnym ciepłem i gładząc leciutko. Tak wiele pragnął jej powiedzieć…
Wiedział jednak, że wciąż jest płochliwa jak źrebię i łatwo ją wystraszyć.
W moim życiu jest miejsce dla ciebie, moja ukochana, moja
przyjaciółko. Czy w twoim znajdzie się miejsce dla mnie?
Wraz z pierwszą śnieżycą zawitała Rachel. Zanim Rita cokolwiek mu
powiedziała, Twigg zabrał z jej domu swoje rzeczy osobiste: brzytwę,
szczoteczkę do zębów, ubrania i bloki z notatkami. W miarę jak do
papierowej torby wędrowały kolejne przedmioty, Rita czuła coraz większą
niechęć do swojej młodszej córki i jej wizyty.
W szkarłatnej parce oblamowanej białym futerkiem Rachel wygląda jak
śliczny króliczek, pomyślała Rita, starając się zapanować nad zawiścią.
Rachel wniosła do domu dwie pary nart i kijków.
— Nie uwierzysz, mamo, w jak złym stanie są drogi. Jeżeli posypie tak
przez noc, będziemy mieli po czym jeździć. Przyjechałam boczną drogą i
widziałam, że szykują wyciąg. Masz numer Twigga, prawda? Chcę się
upewnić, że ma ochotę pójść na narty.
Rita wzdrygnęła się. Wzięła notes i udawała, że szuka numeru Twigga.
Po chwili wyszła do kuchni, by przygotować dla Rachel gorący grog. Nie
chciała słuchać rozmowy córki ze swoim kochankiem. Nie mogła.
— Dziękuję, mamo. Wypiję to i pójdę się położyć, Twigg powiedział,
że nie może się doczekać i że spotkamy się jutro rano o siódmej. Nie
musisz się martwić, czy będę gotowa na czas, To jest randka, której nigdy
bym nie przegapiła.
Rita leżała w pustym łóżku, pogrążona w samotności. Twigg powinien
leżeć obok niej, na odległość ręki. Przypomniała sobie, jak trudno jej było
przywyknąć do sypiania bez Bretta, kiedy ją opuścił. A potem zajęło jej
trochę czasu, nim przyzwyczaiła się sypiać z Twiggiem. Teraz znów
znalazła się w ślepym zaułku.
Przeturlała Się na bok i przygarnęła poduszkę. Przyzwyczajaj się do
samotności, powiedziała sobie. Po Bożym Narodzeniu znów tak będzie.
Czuła ból i niechęć. Prawie nienawiść. Nie było sensu przewracać się w
pustym łóżku i rozpamiętywać, że straciła kochanka z powodu przyjazdu
córki. Rachel była niewinna. I dlaczego młoda dziewczyna miałaby
spędzać czas z matką? Ale racjonalizowanie wcale nie pomogło. Lepiej
wstać, napić się gorącej herbaty i poczytać, dopóki nie zmorzy jej sen.
Przejrzała półkę z nowymi książkami, które przywiózł Ian. Szukała
najnowszej powieści Patricii Mathews. Doszedłszy do drugiej strony,
zapragnęła znaleźć się wśród bohaterów. Co za styl, co za nadzwyczajna
umiejętność charakteryzowania postaci!
Rita przewróciła kartkę i zdała sobie sprawę, że nie śledzi akcji.
Przesiąknięty urazą i zawiści umysł po prostu nie był zdolny do
koncentracji. Jej wielki plan, jej wspaniała niespodzianka spaliła na
panewce. Dwa czekające w garażu snowmobile miały zaskoczyć Twigga.
Kupiła je wiele tygodni temu, z zamiarem zajechania przed jego domek i
zaproszenia go na przejażdżkę. Planowała sobie, że będą przemierzać
ośnieżone góry, a wiatr będzie chłostał ich zarumienione policzki. A
potem wrócą do domu i przy huczącym kominku zjedzą gorącą zupę i
świeży chleb. Będą się kochać i leżeć, tuląc się nawzajem w ramionach.
Będą rozmawiać o wszystkim i o niczym, milczeć, a potem znów się
kochać, aż ogień na kominku zgaśnie, a oni wpełzną do łóżka i ułożą się,
wpasowani w siebie jak dwie łyżki…
Rita odłożyła książkę i ciaśniej zapięła pasek na odchudzonej talii.
Poszła do garażu. Spoglądała na dwie lśniące maszyny, zatankowane i
gotowe do drogi. Na gwoździu przy drzwiach wisiały klucze, także lśniące
i nie używane. Nie czując zimna, podeszła do snowmobilu i założyła
hamulec taśmowy. To mogło być niezapomniane przeżycie.
Snowmobile doskonale nadają się na prezent dla Charlesa i Nancy,
kiedy odwiedzą ją w weekend po Święcie Dziękczynienia. Jeżeli ktoś ma
mieć niezapomniane przeżycia, to niech to przynajmniej będzie Charles.
Wróciła do nagrzanego pokoju i zadrżała. Dodała do paleniska kawał
sosnowego drewna i usiadła na stercie poduszek. Dopiła letnią herbatę.
Nie może pozwolić, by wizyta Rachel zburzyła jej spokój. Musi się czymś
zająć, wziąć się w garść, jak to mawia jej córka. Czy to nie Rachel mówiła
zawsze „walcz o swoje”? Czy Rita naprawdę chce przegrać walkę o
Twigga? Co za okropne określenie „walczyć o niego”… Jeżeli owo coś
pomiędzy nimi nie jest wystarczająco mocne, by przetrwać wizytę Rachel,
to wcale tego nie pragnie.
W końcu zasnęła. Obudziła się wczesnym rankiem, kiedy Rachel weszła
na paluszkach do salonu.
— Przepraszam mamo. Nie wiedziałam, czy mam cię obudzić, czy
nakryć, żebyś nie zmarzła. Zesztywniejesz od spania w takiej pozycji. Nie
mogłaś zasnąć, co?
— Nie śpię tu długo. Najwyżej godzinę czy dwie — skłamała Rita. —
Zrobić ci kawy albo coś do jedzenia?
— Włączyłam czajnik. Za piętnaście minut mam się spotkać z
Twiggiem. Jak ci się podoba mój nowy kombinezon narciarski? Tylko co
go odebrałam. Chciałam zrobić wrażenie na wielkim narciarzu z Tahoe.
Sama zaprojektowałam materiał. Co o nim myślisz?
Rita spojrzała na błękitny jak niebo wzór i skinęła głową.
— Piękny — powiedziała szczerze.
Rachel przełknęła gorącą kawę. Oddała filiżankę matce.
— Wrócę, kiedy wrócę. Miłego dnia, mamo. — I już jej nie było.
Rita z westchnieniem weszła do łazienki. Miała wziąć prysznic, kiedy
usłyszała na dworze piski i śmiechy. Rozsunęła zasłonki i wyjrzała przez
okno. Twigg obrzucał Rachel śnieżkami, a ona była zachwycona. Raptem
schyliła się i złapała Twigga poniżej kolan. Obie okutane postacie runęły
w śnieg. Śmiejąc się i pokrzykując, wstali i ruszyli w stronę wyciągu.
Lodowaty prysznic nie poprawił nastroju Rity, podobnie jak energiczne
nacieranie ręcznikiem. Woń perfumowanego talku wydała jej się natrętna,
tak samo jak pachnącego balsamu do ciała. Ubrała się i przygotowała
sobie obfite śniadanie. Usiadła z książką Patricii Mathews, kiedy
zadzwonił telefon.
— Rita? Mówi Connie Baker. Dzieci powiedziały mi, że chyba widziały
cię w mieście. Jeżeli nie masz nic lepszego do roboty, może byś wpadła na
lunch. Spędzimy razem miłe chwile. Mogę po ciebie przysłać Dicka, żeby
cię przywiózł landrowerem. Co ty na to?
— Z przyjemnością cię odwiedzę. Nie kłopocz się i nie przysyłaj Dicka.
Mogę przyjechać snowmobilem. Jeżeli nie jest za wcześnie, mogę
wyruszyć od razu.
— Naprawdę? Jesteś pierwszą żywą osobą, jaką tu słyszę, poza
dzieciakami. Jeżeli masz jakieś dobre książki, byłabym ci bardzo
wdzięczna.
Czy powinna zostawić liścik? Zasiadła do maszyny i wystukała krótką
notkę:
Rachel,
wzięłam snowmobila i pojechałam z wizytą. Nie wiem, kiedy wrócę.
Podpisała karteczkę i umieściła ją na kuchennym stole, pomiędzy
solniczką a pieprzniczką.
Lubiła Connie Baker i jej oddanie sprawom domu i rodziny. Była to
dzielna dziewczyna z farmy w stanie Iowa, która, jak sama mawiała,
wyszła za mąż za miastowego spryciarza, który miał więcej pieniędzy niż
rozumu. Rita nie widziała się z Connie od czasu rozwodu, więc będą miały
wiele do nadrobienia. Rita wszystko jej opowie. Może nadszedł wreszcie
czas, żeby się komuś zwierzyć, a kto nadaje się do tego lepiej niż Connie?
Śmigając po ośnieżonych wzgórzach i polach w drodze do posiadłości
Bakerów, Rita poczuła się jak dwunastolatka. Zatrzymała snowmobila na
tyłach domu w stylu ranczerskim i zatrąbiła. Klakson brzmiał jak
skrzecząca żaba. Zupełnie zapomniała, jaka to radość prowadzić
snowmobila… Ciekawe, co Brett zrobił z maszyną, którą zabrał z garażu,
kiedy się wyprowadzał, Może dokupił przyczepę dla Melissy, żeby
przejechać się z nią Piątą Aleją w śnieżny zimowy poranek? Zachichotała
na tę myśl, a potem roześmiała się na głos.
Uściski, pocałunki i czułe spojrzenia… Wreszcie się spotkały.
— Czas, żeby zacząć się wzajemnie okłamywać, że nic się nie
zmieniłyśmy i nie postarzałyśmy — powiedziała z szerokim uśmiechem
Connie.
— Może pominiemy tę część i przejdziemy do poważnej rozmowy —
zaproponowała Rita. — Powiedz mi, co u ciebie słychać?
— Znasz tego wielkiego wołu, którego poślubiłam, co to ma więcej
pieniędzy niż rozumu? Doszedł do wniosku, że życie przepływa obok
niego, a on ma ochotę popróbować młodszego towaru. Rozwiedliśmy się
w zeszłym roku i z radością przyznaję, że wzięłam wszystko.
Przypuszczam, że dama jego serca nadal musi pracować w domu
towarowym, żeby opłacić czynsz. — Connie roześmiała się, ale był to
śmiech cokolwiek zgrzytliwy i pozbawiony wszelkiej wesołości.
— Nie współczuj mi, Rito, radzę sobie doskonale i staram się być
szczęśliwa. Zapytaj dzieciaki!
Po co miałabym pytać, pomyślała Rita. Czyżby Connie podejrzewała, że
jej nie wierzę?
— Do licha, kiedy się ma czterdzieści sześć lat, prawie czterdzieści
siedem, człowiek czuje się jak nowo narodzony. Druga młodość, jak
powiadają. Ale dosyć o mnie, opowiedz, co u ciebie.
Rita usiadła z filiżanką kawy i oparła stopę w ciepłej skarpetce na
stoliku z klonowego drewna. Zaczęła informować przyjaciółkę, co zaszło
w jej życiu w ciągu minionego roku.
— Nie wiem, co mam z tym zrobić, Connie. Rachel jest moją córką. Jak
sobie z tym radzić?
— Tak, jakby to była każda inna kobieta. Ona nie jest już dzieckiem,
Rito. Dobrze wie, co robi. Więc naprawdę zależy ci na tym facecie?
Opowiedz mi, jaki jest ten Twigg Peterson.
— Jest wspaniały. Ciepły, wrażliwy, kochający. Ma wszystko to, co
lubię u mężczyzny. — Connie zauważyła, że przyjaciółka z
zawstydzeniem ściszyła głoś. — Spodobałby ci się, Connie. Wygląda na
to, że wszyscy go lubią — powiedziała z dumą. — Widziałam go z jego
przyjaciółmi, z moimi przyjaciółmi. Wszyscy podobnie reagują na jego
otwartość. I traktują go z szacunkiem. Widziałam, jak w tych zimnych,
bezosobowych nowojorskich restauracjach kelnerzy reagowali na jego
uśmiech i uprzejmość. Żadnej obłudy. Zapewniam cię. On się naprawdę
troszczy o swoich przyjaciół Przekonałam się o tym pewnej nocy, kiedy
zaprosił Donaldsonów, żeby przenocowali u niego w domu. Ma dar, dzięki
któremu każdy czuje, że jest dla niego kimś niepowtarzalnym. — Rita
przerwała w pół słowa i przygładziła lśniące kasztanowate włosy. —
Terkocę jak licealistka.
— I prawie tak wyglądasz — powiedziała Connie, spoglądając na
cienką talię przyjaciółki i jej różową, tryskającą zdrowiem cerę. Boże,
gdyby ten facet mógł butelkować ten odmładzający dar, byłby milionerem.
— Na miłość boską, Connie, myślisz tylko o pieniądzach!
— Pieniądze sprawiają, że dziewczyna nie marznie w nocy. Co jest
złego w myśleniu o pieniądzach? — spytała powoli i przyjrzała się Ricie z
nowym zainteresowaniem. Jeżeli się okaże, że ten cały Peterson wyobraża
sobie, że swoim instrumentem zarobi na życie, Connie osobiście
pofatyguje się nad jezioro i go zabije. Kiedy wszystko zostanie
powiedziane i zrobione, kiedy minie uroda, cóż pozostaje kobiecie oprócz
dzieci i zabezpieczenia finansowego… Nie powiedziałaby tego Ricie,
która jako romantyczka nigdy nie przywiązywała wagi do praktycznej
strony życia. Gdyby taka nie była, Brett nigdy nie odszedłby, zabierając
tak wiele… Uznawszy, że powinna skierować rozmowę na inne tory,
Connie spytała:
— Myślałaś o małżeństwie?
— Ten temat nigdy nie wypłynął.
— Nie pytam, czy ten Peterson ci się oświadczył. Nie pytam nawet, czy
na ten temat rozmawiacie. Pytam, czy o tym myślałaś.
— Nie… to znaczy… sama nie wiem. Wiem tylko tyle, że nie chcę, by
mnie zraniono po raz drugi.
— Spodziewasz się, że zostaniesz zraniona?
Rita spojrzała na przyjaciółkę i poczuła lekkie ukłucie gniewu.
— Nie rozumiem, o co właściwie mnie pytasz — powiedziała.
— Ejże, nie złość się na mnie. Ja tylko spytałam, czy spodziewasz się,
że zostaniesz zraniona.
Rita skoczyła na równe nogi i obciągnęła sweter. Był to nawyk z
czasów, kiedy miała otłuszczoną talię i starała się to ukryć.
— Do diabła, Connie, czuję się zraniona właśnie teraz!
— A co ten facet, Peterson, czuje do ciebie? — naciskała Connie, nie
przejmując się, że sprawia przykrość Ricie. To musi być bolesne, i lepiej,
żeby stało się tu i teraz, a nie kiedy Rita nie będzie miała przy sobie
nikogo, kto by ją pocieszył. Connie zbyt dobrze znała pustkę opuszczonej
sypialni, gdzie nie było nikogo, kto by przytulił i otarł łzy.
Rita wyjęła papierosa z paczki Connie i zapaliła go drżącymi palcami.
— Nie wiem, co on czuje — powiedziała pospiesznie i wydmuchnęła
dym. — Nie, to nieprawda. Myślę, że mnie kocha. Czasami, kiedy
jesteśmy razem, nazywa mnie swoją ukochaną. Ale właściwie, czy to coś
znaczy? Mężczyźni mówią wtedy różne rzeczy…
— Rozumiem. I ty to wiesz z twego bogatego doświadczenia, prawda?
— Och, zamknij się Connie. Nie, nie zamykaj się, potrzebuję twojej
pomocy! — krzyknęła błagalnie.
— Kochasz go, Rita?
— Tak, do diabła. Jak siebie samą. — Po raz pierwszy ktoś zadał je to
pytanie i własna odpowiedź wprawiła Ritę w zdumienie.
— Ale? — spytała cicho Connie, — No tak, zawsze jest jakieś ale,
prawda? Różnica wieku. Widziałam dziś rano, jak Twigg i Rachel rzucali
w siebie śnieżkami. Wyglądali tak młodo i beztrosko… Tak młodo! Mój
Boże, Connie, on jest zaledwie o kilka lat starszy od Camilli!
— Według moich obliczeń jest o dziesięć lat starszy od Camilli.
Przestań się zamartwiać swoim wiekiem, Rito. To pozbawia nadziei
wszystkie kobiety powyżej czterdziestki. I dlaczego uważasz, że dziesięć
lat pomiędzy nim i Camillą jest nieważne, a dziesięć lat pomiędzy nim a
tobą ma takie monumentalne znaczenie? Czy niewielka różnica wieku to
aż tak ważna sprawa? — spytała Connie.
Rita opadła na sofę obok przyjaciółki.
— W porządku. Widzę, że masz coś do powiedzenia. Powiedz to.
— Popatrz na Bretta z jego dwudziestodwuletnią żoną i na mojego
byłego małżonka z dziewczyną młodszą niż wiosenka. W pewnym sensie
podziwiam ich. Zdobyli to, czego pragnęli. Nie pozwolili, że ktokolwiek
stanął im na drodze. Ani ty, ani ja, ani dzieci. Mój były żyje na granicy
nędzy ze swoją królową z domu towarowego, ale są szczęśliwi, niech ich
diabli. Są szczęśliwi. Jake przyjechał tu kiedyś, żeby zobaczyć się z
dziećmi i wyznał, że jego kochanka sprawia, że czuje się jak prawdziwy
mężczyzna, więc nieważne, czy są biedni, czy bogaci. Że dopóki są razem,
mogą mieszkać byle gdzie. Ot, co. I to powiedział facet, który sypiał w
jedwabnej pościeli i jeździł mercedesem 450SL, który bez mrugnięcia
okiem wydawał majątek na urlop. Na początku było mi ciężko, ale potem
przekonałam się, że mogę żyć bez niego, ale za to cieszyć się jego
pieniędzmi. Za nic w świecie nie przyjęłabym go z powrotem. Lubię tę
siebie, którą się bez niego stałam. Dookoła nas jest cały świat, Rito, świat,
którego nie znamy. W tobie też zaszła zmiana. Stałaś się odrębną osobą, a
nie czyjaś żoną i czyjąś matką. Nie zrozum mnie źle. Nie odrzucam
małżeństwa czy macierzyństwa. Uważam, że małżeństwo powinno się
odnawiać co kilka lat, tak jak prawo jazdy, zanim dojdzie się do punktu, w
jakim my znalazłyśmy się kilka lat temu.
— Naprawdę stałaś się taką zawziętą jędzą? A co ze wzajemnym
zobowiązaniem? Co z miłością?
— Co ze zobowiązaniem? Jeżeli wywiązywanie się ze zobowiązań
oznacza cierpienie, nie potrzebuję go ani ja, ani ty. — Connie przyjrzała
się jej uważnie. — Czy nie to właśnie miałaś na myśli, mówiąc, że
spodziewasz się, że zostaniesz zraniona?
— Nie. Tak. Jezu, sama nie wiem! Wiem tylko, co czuję, kiedy z nim
jestem. Co czuję, kiedy jestem w jego ramionach.
Connie poklepała dłoń Rity.
— Więc ciesz się z tego, moja przyjaciółko. Ciesz się każdą chwilą i nie
szukaj dziury w całym. Bądź szczera wobec niego i wobec samej siebie.
Nie udawaj, że jesteś kimś innym. Jeżeli wygrasz, będziesz wiedziała, że
dokonałaś tego uczciwie i bez krętactw. Jeżeli przegrasz, nie będziesz
miała czego żałować i zastanawiać się, czy lepiej byłoby, gdybyś
powiedziała, czy zrobiła coś innego. Zabawy są dobre dla dzieci i
obowiązują w nich dziecinne zasady.
Siedziały i godzinami rozmawiały o życiu, o marzeniach i
oczekiwaniach. Rozmawiały o wspólnych znajomych, karierze Rity, o
swoich wnukach i o przyjacielu Connie, który miał rozum, ale za to
pozbawiony był pieniędzy.
— Ścina drzewa — zaśmiała się Connie z czułością w oczach. —
Ażebyś wiedziała, jaki jest świetny w łóżku… Dostaję orgazmu na samą
myśl o nim. I naprawdę mnie słucha, kiedy do niego mówię. Ceni moje
opinie i myśli, że jestem równie biedna jak on. Wierzy, że ten dom należy
do moich wujostwa, a wielki dom w Scarsdale to własność moich
rodziców. Wiem, że moje pieniądze spłoszyłyby go. To świetny facet i
kocham go. Chcesz usłyszeć coś szalonego, coś zupełnie odlotowego? —
Rita skinęła głową. — Bawię się myślą, że oddam memu byłemu jego
pieniądze i wynajmę sobie mieszkanie, a potem zacznę wszystko od nowa.
Wszystkie dzieciaki są już na uczelni albo pożenione. Żyją samodzielnie,
więc ja także powinnam się usamodzielnić. Mam dobrą pracę w agencji
reklamowej i słyszę, że chcą mnie na wspólnika. Ciężką pracą mogę
dochrapać się tego stanowiska. Joe uważa, że dam sobie radę. Jeżeli znasz
kogoś, kto chce, żeby mu ściąć drzewa, daj mi znać. Joe jest
ubezpieczony, więc nie ma problemu.
Rita wytrzeszczyła oczy na Connie i wybuchnęła śmiechem. Śmiała się
do łez. Connie przyłączyła się i obie turlały się w spazmach po podłodze,
wykrzykując histerycznie.
— A te nasze sprytne pociechy nie dałyby za nas złamanego grosza —
wysapała Connie, ocierając łzy.
— Myślą, że nie wiemy, czego chcemy — dodała Rita, krztusząc się ze
śmiechu. — Która godzina? Muszę wracać.
— Dlaczego musisz?
Rita znów parsknęła śmiechem.
— Po prostu, tak się mówi. Wyczerpałyśmy wszystkie możliwe tematy.
— A co powiesz na gorący rum z masłem na drogą? Odmrozisz sobie
tyłek, jeśli się jakoś nie wzmocnisz.
— Masz rację. I nie żałuj rumu.
Rita spojrzała na zegarek. Zdumiała się: było dziesięć po trzeciej. Jak to
możliwe? Ale kto by się przejmował… Spędziła wspaniałe chwile i nie
żałowała ani minuty przegadanej z przyjaciółką.
Dwie minuty po czwartej wprowadziła snowmobila do garażu.
Schodziła z siodełka, kiedy otworzyły się drzwi. Stanął w nich Twigg, a
obok niego Rachel.
— Gdzieś ty się, do diabła, podziewała, mamo?
— Nie znalazłaś wiadomości?
— Oczywiście, że znalazłam. Ale nie było tam ani słowa o tym, dokąd
się wybrałaś! — ton Rachel był oskarżycielski.
— Wciąż mi przypominasz o moim wieku, Rachel. No więc w moim
wieku nie muszę ci się już opowiadać, chyba że ty zechcesz to robić
wobec mnie.
Rozstąpili się, by ją przepuścić. Rita uchwyciła w oczach Twigga wyraz
ulgi. A więc zależy mu na mnie, pomyślała.
— Pachniesz gorzelnią — warknęła Rachel.
— Tak, to gorący rum z masłem — powiedziała Rita tonem
wyjaśnienia.
— Skąd wytrzasnęłaś te snowmobile? Myślałam, że na pewno zabrał je
tata.
— Kupiłam je. Są moje. Masz jeszcze jakieś pytania, Rachel?
— Martwiłam się o ciebie. Nawet nie wiedziałam, że mamy
snowmobile.
— Cieszę się, że wróciłaś cała i zdrowa — powiedział Twigg cichym
zatroskanym głosem, ale bez oskarżycielskiego tonu. — To dziecko nie
chciało mnie wypuścić, dopóki nie wrócisz. Próbowałem ją przekonać, że
nic ci nie będzie, ale mi nie wierzyła.
Całowali się z Rachel czy nie? To nie miało znaczenia.
— Dziękuję, że zostałeś z Rachel.
— Zawsze do usług. Nigdy nie jeździłem na snowmobilu. Zabierzesz
mnie jutro na przejażdżkę?
— Z przyjemnością. O której? — krzyknęła przez ramię, idąc szybko do
łazienki.
— W południe, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Rano chcę trochę
popracować.
— Pasuje mi! — zawołała Rita i zamknęła drzwi łazienki.
— Hej, a co ze mną? — usłyszała głos Rachel.
— Nie ma przyczep. Chciałaś jeździć na nartach. A Rita przecież nie
jeździ — odparł Twigg niedbale.
Rachel milczała.
Trzasnęły frontowe drzwi.
Rita włączyła prysznic. Gorąca woda rozgrzała ją i obmyła do czysta.
Czuła satysfakcję. Poradziła sobie!
R
OZDZIAŁ
9
W ciągu kilku następnych dni w chacie Bellamych panowała chłodna
atmosfera. Rachel na widok Twigga popadała to w ponury, to w
ekstatyczny nastrój. Wychodząc z nim na ośnieżone wzgórza lub do
restauracji w ośrodku wczasowym na drinka i dancing, znacząco
spoglądała na matkę. Kiedy Twigg zapraszał Ritę, by się do nich
przyłączyła, a ona automatycznie odmawiała, w oczach Rachel pojawiał
się błysk triumfu.
— Jaki on jest uprzejmy — stwierdzała Rachel przy takiej okazji, a
Twigg spoglądał na Ritę z niemym pytaniem w pociemniałych oczach.
W przypadkach podobnego braku taktu, wręcz brutalności ze strony
Rachel, Twigg zauważał, że twarz Rity blednie i pojawia się na niej wyraz
bólu. Czuł wtedy impulsywną chęć, by wziąć ją w ramiona i ucałować. Z
łatwością mógł znaleźć wymówkę, by nie spędzać czasu sam na sam z
Rachel, ale czy załatwiłoby to sprawę? Raczej, nie. Rita musi się nauczyć
zaufania do niego i wiary we własną atrakcyjność. Jeżeli uważa młodszą
kobietę za konkurentkę, musi się nauczyć, jak sobie z tym radzić. Nawet
jeśli owa kobieta jest jej córką… Gdyby zaczął lekceważyć Rachel lub
udawać, że go nudzi i jest mu niemiła, byłoby to kłamstwem. Mógł tylko
mieć nadzieję, że gdy następnym razem poprosi Ritę, by im towarzyszyła,
przyjmie zaproszenie.
Rita czuła ostry, dotkliwy ból, ale cóż mogła poradzić. Zaczęła uciekać
w pracę. Sprzątała, gotowała, woziła pranie do miasta… Wiedziała, że
Rachel instynktownie odgadła prawdę. Rachel wie, że sypiam z Twiggiem
— myślała — i wie, że mi na nim zależy, ale nie przeszkadza jej to
flirtować z nim i uwodzić go przed moim nosem. Nie rób mi tego, Rachel,
myślała. Nie zmuszaj mnie do dokonywania wyboru, bo akurat teraz nie
przepadam za tobą. Twoja dewiza „bierz, na co masz ochotę” nie powinna
dotyczyć Twigga. Zwłaszcza gdy wiesz, że jest moim kochankiem i kimś
bardzo dla mnie ważnym…
Twigg tu nie zawinił. Rachel zwykle osiągała to, czego zapragnęła.
Została kapitanem drużyny pomponistek, chodziła z najpopularniejszymi
chłopakami z campusu, dostała wymarzoną pracę, miała odpowiednich
przyjaciół. Kiedy Rachel powzięła decyzję, nic nie było jej w stanie
powstrzymać. Co Twigg może poradzić? Rachel jest młoda, pełna życia i
podniecająca. I bardzo, bardzo zdecydowana.
W dniu Święta Dziękczynienia Rita skrobała przy zlewie marchewki na
świąteczną kolację. Uniosła głowę i wyjrzała przez okno. W końcu działki
znajdował się mały wąwóz. Kiedy dzieci były młodsze, zjeżdżały na
saneczkach ze zbocza i piszczały ź radości, spadając na dno jaru… W tej
chwili również widać było Rachel w czerwonej parce odbijającej od bieli
śniegu, jak zjeżdżała na sankach, wiedząc, że na dole się wywali. Twigg
stał na szczycie wzgórza i śmiał się, odrzuciwszy głowę do tyłu.
Zgodnie z przewidywaniami, Rachel się przewróciła, a Twigg zjechał
zaraz za nią. Było nie do uniknięcia, że pomoże jej wstać, a jego usta
odszukają usta Rachel… A może to Rachel padła w jego ramiona? Rita
patrzyła na nich przez chwilę, oczy zaszły jej łzami i szybko odsunęła się
od okna. Nie widziała, że Twigg odepchnął Rachel, i nie widziała jego
spojrzenia w kierunku kuchennego okna. Nie rozumiała, co właściwie
czuje i jak powinna postąpić. Kiedy masz wątpliwości, nie rób nic,
powiedziała sobie.
— Dlaczego to zrobiłaś? — spytał Twigg z gniewem w głosie.
— Co zrobiłam? — spytała Rachel niewinnie.
— Wiesz dobrze. Dlaczego mnie pocałowałaś? Ja sam decyduję, kogo i
kiedy mam pocałować.
— Na miłość boską, zupełnie jakbym słyszała moją matkę. —
powiedziała Rachel z przekąsem.
— Tak się składa, że twoja matka jest wspaniałą osobą i piękną kobietą.
Bardzo sobie cenię jej przyjaźń. Krótko mówiąc, twoja matka, Rachel,
podoba mi się o wiele bardziej niż ty!
Rachel była wstrząśnięta. Nikt i nigdy nie powiedział jej, że woli kogoś
innego niż ją. A już na pewno nie własną matkę! Nawet ojciec, który
uwielbiał swoją młodszą córkę.
— Sypiasz z moją matką? — spytała Rachel. — Sypiasz, prawda? Tak
właśnie myślałam! Ma to wypisane na twarzy! Poczciwa stara mama…
Nie mogę w to uwierzyć! Na Boga, jesteś niewiele starszy ode mnie.
Czego ty od niej chcesz?
Twigg schwycił ją za ramiona i potrząsnął z wściekłością. Jego twarz
miała morderczy wyraz.
— Nie waż się tak o niej mówić! Otwórz wreszcie oczy, a zobaczysz, że
to piękna kobieta, a nie tylko twoja matka. Była twoją przyjaciółką,
Rachel, a ty ją zdradziłaś. Mam nadzieję, że nigdy się o tym nie dowie. A
to, kim jesteśmy dla siebie, twoja matka i ja, to nie twój interes. Czy to
jasne?
— Bardzo jasne — syknęła Rachel, wściekła z powodu odrzucenia. Czy
to, co on mówi, może być prawdą? Że jej matka jest piękna i wspaniała?
Jak to możliwe? Rita jest już po czterdziestce! Jest stara! Jest jej matką!
— Dlaczego nie możesz dostrzec, jaką Rita jest osobą, Rachel? Och,
wiem, wyobrażasz sobie, że jesteś już dorosłą kobietą, ale jesteś także
samolubnym dzieckiem. Może wystarczająco dojrzałaś, by ofiarować
siebie komuś, kto cię prawdziwie kocha. Ale wszyscy pozostajemy
dziećmi, samolubnymi dziećmi, kiedy chodzi o naszych rodziców.
Żądamy od nich wyłącznej miłości, pełnej uwagi, zapominając, że nasi
rodzice są przede wszystkim ludźmi, a dopiero potem rodzicami. Pomyśl o
tym, Rachel.
Rachel czuła się upokorzona. Dlaczego ten facet ma jej dyktować, co
powinna czuć wobec własnych rodziców, a zwłaszcza wobec własnej
matki?
— Dobrze, panie i władco. Pomyślę o tym! — warknęła, kłaniając mu
się ironicznie. — Ale zanim to uczynię, powiedz mi, czy moja matka
warta była starań takiego młodego ogiera jak ty.
Widząc wyraz twarzy Twigga, Rachel odstąpiła do tyłu i zwiesiła głowę,
zakłopotana swoją bezwstydną uwagą. Lubiła Twigga i kochała matkę;
Tylko że nigdy przedtem nie została w taki sposób odrzucona, a zwłaszcza
na korzyść własnej matki… Matki powinny się poświęcać dla swoich
dzieci i zajmować wyłącznie ich szczęściem, a nie sięgać po swoje własne.
— Wiesz, czego ci potrzeba, Rachel? — spytał Twigg, pochylając się
nad nią. — Dobrego kopniaka w tyłek. Szkoda, że ktoś tego nie zrobił
wcześniej.
— Daj spokój — łagodziła Rachel. — Tak dobrze się bawiliśmy. Po co
to psuć? W porządku, przykro mi, że tak się zachowałam. Powiem mamie,
że to ja złapałam cię w pułapkę. Widziała nas przez okno. Stała przy
zlewie. Prawdopodobnie po to, żeby nas szpiegować.
— Nie szpiegowała nas. Rita nigdy by się do tego nie zniżyła. To raczej
coś w twoim stylu, prawda, Rachel? — powiedział Twigg z niesmakiem.
— Gdyby sprawa była dla mnie ważna, szpiegowałabym!
— A co z zaufaniem?
— Chyba żartujesz! Facet, któremu kobieta mogłaby zaufać, jeszcze się
nie narodził. Spójrz, co jej zrobił mój ojciec. Nawet mój własny ojciec! A
ty mnie nazywasz dzieckiem, panie Peterson! To ty powinieneś wreszcie
dorosnąć.
Twigg zacisnął pięści. Miał ochotę rzucić ją na śnieg i natrzeć jej twarz,
aż będzie błagała o zmiłowanie.
— Jeżeli mężczyźni bywają tacy, to dlatego, że kobiety są takie jak ty
Rachel. I jeszcze jedno. Jeżeli piśniesz Ricie choć jedno słówko o tym, co
między nami zaszło, to przysięgam, że będziesz miała ze mną do
czynienia. Zrozum mnie dobrze, Rachel. Mówię poważnie. Nie chcę, żeby
Rita została zraniona.
Rachel spojrzała w jego wyzywające zielone oczy. To, co w nich
dostrzegła, przeraziło ją.
— Dobrze, zagorzały obrońco kobiet w wieku średnim. A teraz, skoro
popsułeś mi dzień, pójdę chyba do domu i poczytam książkę. Dobrą
książkę! Nie którąś z tych nieżyciowych szmir, jakie pisuje moja matka.
— Dlaczego uważasz, że książki twojej matki są nieżyciowe? Bo mówią
o związkach między ludźmi? O uczuciach? Tak, rozumiem, że dla ciebie
to coś całkiem nieżyciowego.
Twigg usiadł na saneczkach i objął ramionami ośnieżone kolana. Przez
długi czas patrzył w okno kuchni, czekając, by pojawiła się w nim Rita. W
żołądku miał ziejącą czeluść, która stopniowo wznosiła się ku klatce
piersiowej. To, co czuł do Rity, było silniejsze niż uczucie do
jakiejkolwiek innej kobiety. Rita była taka ciepła. Była jego oparciem.
Była inteligentna i kochająca; była Ritą Bellamy… Częścią niego samego.
Czekali na siebie, odnaleźli się i połączyli. Czy to miłość? Uśmiechnął się.
Tak, był zakochany, kochał ją. Tę kruchą kobietę, którą pragnął chronić i
którą podziwiał. Chciał, aby spełniła się jako kobieta i jako człowiek.
Chciał, by panowała nad swoim życiem, ale pragnął je z nią dzielić. To
było to. Chciał ją kochać.
Według Rity było to niewielkie słowo. Zajmowało tak mało miejsca na
stronicy książki. A jednak budziło grozę. Miało zdolność odmieniania
życia dwojga ludzi, mogło na nowo ukształtować ich los.
Otrzepał spodnie i, ciągnąc za sobą sanki, wspiął się ku chacie
Bellamych. Nie żałował tego, co powiedział Rachel. Nadszedł czas, by
ktoś ją utemperował… Oparł sanki o ścianę garażu, otworzył drzwi do
kuchni i zawołał:
— Do zobaczenia, Rito!
— Część! — odkrzyknęła z głębi domu.
Twigg westchnął z ulgą. Jej głos brzmiał pogodnie, była w nim wiara i
zaufanie. Ufała mu. Niezależnie od tego, co zobaczyła przez kuchenne
okno. Po prostu.
Indyk dochodził w piekarniku. Rita zwinęła się w głębokim fotelu i
sięgnęła po książkę. Po godzinie stwierdziła ze zdumieniem, że nie
rozumie, co czyta. Nie obchodziły jej przeżycia bohaterów.
Do pokoju weszła Rachel z dwiema filiżankami kawy.
— Kiedy siądziemy do kolacji? Umieram z głodu! — poskarżyła się
płaczliwie.
— Zjedz sobie coś. Zaczniemy dopiero koło siódmej. Na tę godzinę
zaprosiłam Twigga.
— Właściwie po co go zaprosiłaś? — spytała Rachel kąśliwym tonem.
— Zaprosiłam go, bo miałam na to ochotę. We dwie nie zjadłybyśmy
siedmiokilowego indyka. Święto Dziękczynienia jest po to, by się dzielić z
innymi. Czyżbyś zapomniała?
— Zależy, co się dzieli — warknęła Rachel.
— Czy masz na myśli coś konkretnego? — spytała Rita spokojnie.
— Mam na myśli bardzo wiele! — wrzasnęła Rachel.
Rita poczuła dziką ochotę, by spoliczkować córkę i wyrzucić ją z
pokoju.
— Nie mów zagadkami, Rachel. Jeżeli masz mi coś do powiedzenia, po
prostu to powiedz i skończmy z wojną podjazdową — powiedziała,
spoglądając córce prosto w oczy.
Rachel spuściła wzrok.
— Najchętniej natychmiast bym stąd wyjechała, ale droga do autostrady
jest nieprzejezdna.
Rita pomyślała, że trzeba zatelefonować do Connie i poprosić, by jej syn
odśnieżył pługiem ich drogę dojazdową. Musi przecież pojechać na mecz
Charlesa.
— Prześpij się do kolacji. Zbudzę cię na czas, żebyś zdążyła utłuc rzepę.
— Zawołaj mnie, kiedy będzie już utłuczona. Niech się nią zajmie twój
przyjaciel Twigg, skoro z niego taki pieczeniarz.
— Nie jest pieczeniarzem. Zaprosiłam go. A skoro chcesz się czepiać
etykiety, to nie przypominam sobie, żebym zaprosiła ciebie.
Zatelefonowałaś i oświadczyłaś mi, że przyjeżdżasz. I wyrażaj się
przyzwoicie. Mówię poważnie, Rachel. Mam dosyć twoich insynuacji.
Jeżeli masz coś do powiedzenia, zrób to teraz. A jeśli nie, zejdź mi z oczu.
Rachel spojrzała na matkę, zdumiona. A potem odwróciła się napięcie i
wybiegła z pokoju, jakby ją ktoś gonił.
Rita opadła na fotel, wyczerpana. Do diabła, nienawidziła konfrontacji.
Zwłaszcza z Rachel.
Twigg przyszedł przed czasem, pełen dobrych chęci, by pomóc w
ostatnich przygotowaniach. Pracowali ramię w ramię w małej kuchni,
popijając wino i pogadując. Boże, jak dobrze jej było przy tym
mężczyźnie. Rita spojrzała w okno, przez które rano dostrzegła tamten
pocałunek. W tej chwili na zewnątrz panował mrok i szyba odbijała ich
oboje. Dziwne, jak to samo okno może okazywać to co na zewnątrz,
zadając ból, lub to co wewnątrz, dając przyjemność… Twigg podniósł
wzrok i spotkał się w szybie z oczami Rity. Jakby odgadując, o czym
myśli, objął ją ramieniem i przycisnął usta do jej włosów.
— Wyglądają na szczęśliwych, prawda? Ta para w oknie. Mamy
szczęście, że jesteśmy w środku i wyglądamy na zewnątrz.
Rita oparła się o Twigga, czując jego ciepło i słodki, owocowy zapach
wina w jego oddechu. Czy naprawdę jesteśmy parą? Czy Twigg tak myśli
o sobie i o niej? Jeszcze raz spojrzała na ich odbicie w szybie. Twigg był
wysoki i górował nad Ritą, tuląc ją do siebie. Jak naturalnie wpasowywała
się w łuk jego ramienia.
— To Święto Dziękczynienia, kochanie — szepnął. — A my mamy
powody do wdzięczności. — Uścisk stał się mocniejszy, a jego usta
odnalazły jej.
Tak, pomyślała Rita i przywarła do niego z westchnieniem. Jeszcze raz
spojrzała na ich odbicie w oknie. Mam za co dziękować, a najcenniejszym
darem jesteś ty, pomyślała.
Kolacja była przepyszna i minęła w miłej atmosferze. Rita i Twigg
rozmawiali z ożywieniem, a ich stęsknione oczy często się spotykały.
Rachel dziobała jedzenie, najwyraźniej rozmyślając o czymś innym. Od
czasu do czasu Rita spoglądała na córkę i zmuszała ją do wzięcia udziału
w towarzyskiej rozmowie.
Cokolwiek zaszło pomiędzy Twiggiem i Rachel na podwórku za
domem, Twigg najwyraźniej otrząsnął się z wrażenia. Rachel była
przygaszona i zamyślona, ale nie okazywała wrogości. Przynajmniej w
stosunku do Twigga, pomyślała pogardliwie Rita. Ja, to co innego.
Zawiodłam ją w jakiś sposób, tylko nie wiem czym… I po raz kolejny
zaczęła się zastanawiać, czy Rachel wie, że jej matka i Twigg są
kochankami. Czy właśnie to jest powodem jej rozczarowania? Że brak mi
moralności, jaką powinna posiadać matka? Z jakąż łatwością młodzi
ludzie decydują, co jest odpowiednie dla nich, a jednocześnie potępiają to
samo u własnych rodziców… Ale to w gruncie rzeczy nieważne. Rachel,
jak to Rachel, szybko przejdzie nad tym do porządku dziennego. Nie było
jej stać na długotrwałe zainteresowanie ani lojalność, ale jej gniew czy
niechęć też nie trwały zbyt długo. A poza tym, to problem Rachel i to ona
powinna sobie z nim poradzić.
Rozmowa zeszła na temat jutrzejszego meczu futbolowego.
— Może pojechałbyś z mamą?. — spytała Rachel podstępnie. — Jestem
pewna, że bardzo chciałaby cię zabrać i przedstawić całej rodzinie.
Twigg spojrzał na Ritę.
— Po pierwsze, nie zostałem zaproszony. Po drugie, mam robotę.
W ten sposób dał Ricie do zrozumienia, że wie, iż jego wyjazd
skomplikowałby sprawę. Potrzebowała tego czasu dla Charlesa i dla siebie
samej oraz własnych uczuć.
Rita podziękowała mu spojrzeniem.
— Może zagrałbyś w szachy, Twigg? — spytała Rachel, wstawiając do
zlewu talerz po zapiekance.
— Może później. Chcę pomóc Ricie w zmywaniu. Domyślam się, że
twoje dziesięciocentymetrowe paznokcie nie zmieszczą się w zlewie —
zażartował.
Rita nie po raz pierwszy zauważyła, że mówił o niej po imieniu, i tym
razem też nie powiedział: „Chcę pomóc twojej matce w zmywaniu”. Dla
Twigga była Ritą Bellamy, a nie matką Rachel. Jak miło być sobą.
Później Twigg i Rachel grali w szachy, a Rita zajęła się haftowaniem.
Czuła na sobie spojrzenie Twigga, a kiedy podniosła głowę, odczytała ich
nieme przesłanie.
Następnego ranka Rita od razu po obudzeniu wyjrzała przez okno. Na
Connie można było polegać. Jej najstarszy syn, Dick, przyjechał o świcie i
oczyścił pługiem drogę.
Rachel mogła wrócić do miasta, jeśli tak postanowi. Rita wiedziała
jednak, że po powrocie z meczu zastanie córkę w chacie. A może ona
zdecyduje się przenocować w motelu, zamiast tego samego dnia
pokonywać długą drogę powrotną?
Kiedy wyjechała zza zakrętu, spostrzegła czekającego na nią Twigg.
Otworzyła okno.
— Co tu robisz tak wcześnie? — spytała, śmiejąc się na widok jego
rozczochranych włosów i nieogolonej twarzy.
— Nie mogłem cię puścić, nie przypomniawszy ci, żebyś jechała
ostrożnie i żebyś szybko wracała. Jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym,
lady, i mam nadzieję, że o tym wiesz.
Autostrada była oczyszczona ze śniegu i Rita poczuła, że się rozluźnia.
To będzie udana podróż. Włączyła radio i usłyszała, jak Kenny Rogers
śpiewa „Lady”. Uśmiechnęła się, przypominając sobie pożegnalne słowa
Twigga. Cieszyła się, że potraktował ją tak beztrosko. Nie życzyła sobie
żadnych deklaracji miłości ani obietnic, których nie można dotrzymać.
Bycie dla kogoś kimś ważnym może znaczyć tyle rzeczy. Niekoniecznie
miłość.
„Spodziewasz się, że zostaniesz zraniona?” — spytała ją Connie.
Rita przestała rozmyślać o Twiggu. Powinna pomyśleć o Bretcie i o
tym, co mu powie, kiedy się z nim spotka. Minęło sporo czasu. Ponieważ
mają bilety od Charlesa, będą siedzieć obok siebie. Jakoś stawi temu
czoło, kiedy przyjdzie czas. Nie będzie sobie teraz zawracała tym głowy.
Wsłuchała się w śpiew Kenny Rogersa i żałowała, że piosenka nie zostanie
powtórzona.
Zatrzymała się na lunch w restauracji i zwlekała przy kawie, tak aby
wejść na stadion w ostatniej chwili przed meczem. Nie było sensu
przyjeżdżać za wcześnie i czekać w napięciu na spotkanie z Brettem i jego
nową żoną.
Na zewnątrz było chłodno w porównaniu z nagrzanym wnętrzem
restauracji i Rita ucieszyła się, że ma na sobie kurtkę z norek i wysokie,
obszyte futrem botki. Żałowała, że nie ma z nią Twigga — mogliby razem
dopingować Charlesa… Twigg polubiłby Charlesa, a Charles Twigga.
Może na początku byłoby trochę napięcia, ale później nauczyliby się
doceniać jeden drugiego. Roześmiała się pod nosem. Czemu sobie
wyobraża, że kiedykolwiek będzie jakieś „później”? Liczy się tylko teraz.
Kiedy zajęła miejsce na zatłoczonym stadionie, poczuła się jak za
dawnych czasów. Ku jej zaskoczeniu byli Camilla i Tom. Brett jeszcze się
nie pojawił. Camilla objęła matkę.
— Tom powiedział, że powinniśmy przyjść i dopingować Charlesa.
Ledwie dostaliśmy bilety. Siedzimy dwa rzędy przed tobą.
— Tak się cieszę, że przyszłaś, skarbie. Charles będzie uszczęśliwiony,
że tu jesteśmy. Ma dziewczynę — szepnęła. — W przyszłym tygodniu
przywiezie ją do mnie nad jezioro.
— Byliśmy na kolacji u rodziców Toma. Cieszę się, że przyjechałam,
mamo. Rodzina jest i powinna być bardzo ważna.
Rita zastygła, szykując się na przemowę o bliskości członków rodziny i
zawoalowanych stwierdzeniach o powinnościach rodzinnych. Starsza
córka powiedziała jednak:
— Dzieciaki tęsknią za tobą, mamo. Nie dąsajmy się już na siebie. Może
wkrótce zrozumiem, o co ci chodziło i zmienię postępowanie. Po prostu
trzymaj ze mną, OK?
— OK — odparła Rita, nie wierząc własnym uszom. — Wracaj lepiej na
miejsce. Zobaczymy się później. Stroją instrumenty do hymnu
narodowego.
Tom objął Camillę i spojrzał na Ritę z aprobatą. Schylił się i ucałował ją
w policzek.
— Wspaniale wyglądasz — powiedział.
Rita roześmiała się. Beztrosko i niemal dziewczęco.
— I świetnie się czuję, Tom.
— Nie ma tatusia? — spytała Camilla.
— Nie martw się, przyjdzie. Pewnie ma trudności ze znalezieniem
parkingu. Nie jest wam zimno? Przywiozłam koc.
— My także. Przyda się, jest pewnie ponad dziesięć stopni mrozu.
Zostały trzy minuty do końca pierwszej ćwiartki meczu, kiedy pojawił
się Brett z żoną.
— Rito — powiedział uprzejmie. — To jest Melissa.
— Miło mi. — Rita uśmiechnęła się do młodej, ciemnowłosej kobiety.
Jaka młoda, pomyślała. Jaka ładna i jak zdrowo wygląda. I w
zaawansowanej ciąży! Był to wstrząs, ale nie przykry. Dziwne, Camilla
nigdy nie wspomniała, że Melissa jest w ciąży. Czyżby sądziła, że matka
poczuje się zdruzgotana na tę wiadomość? Prawdę powiedziawszy, jeszcze
kilka miesięcy temu wprawiłoby jato w panikę i przygnębienie. Teraz,
dzięki Twiggowi, widziała sprawy w innej perspektywie.
Brett sprawiał wrażenie szczęśliwego. Nie widziała go takim od lat.
Zadowolony. Zadowolony i ożywiony, jak kiedyś, kiedy Rita była młoda i
w zaawansowanej ciąży. Wyglądał młodziej, łagodniej i sympatyczniej.
Nie musi walczyć o swoją osobowość; jego ego jest nietknięte. Jak okrop
nie musiał się czuć, kiedy jako mąż Rity był niepewny swego miejsca,
męskości oraz pozycji głowy rodziny. Jej kariera, jej zarobki… Według
Bretta, pieniądze oznaczały wolność i były zarezerwowane dla gatunku
męskiego. Pieniądze, wolność, władza… Rita spostrzegła z zadowoleniem,
że zmiany, które spowodowała w jego życiu, nie zniszczyły go. Był
przecież wciąż bardzo ważny dla niej i dla dzieci.
Melissa spojrzała na Bretta, a on otulił jej kolana ciepłym kocem. Rita
widziała, że Melissa go uwielbia. Czy ja także tak na niego spoglądałam?
Oczywiście, że tak, kiedy chciałam od niego wyłącznie miłości i
bezpieczeństwa. Ale kiedy zapragnęłam czegoś więcej, jak wsparcie,
zrozumienie i szacunek, natychmiast wyraził sprzeciw. Mężczyźni w
rodzaju Bretta czczą kobiety, ale ich nie szanują. Jak dawnym rycerzom,
zależy im wyłącznie na własnym wizerunku, odbitym w zachwyconych
oczach kobiet.
Uderzyła ją nagła myśl. Brett przed nią nie uciekł! Nie rozwiódł się z
powodu jej braków. Wprost przeciwnie, odnalazł młodą, zachwycona, i
zależną od niego Ritę w osobie Melissy! Jego nowa żona jest
prawdopodobnie taką samą osobą, jak Rita, gdy była w jej wieku.
Zadowolona ze swego spostrzeżenia, usiadła wygodniej i przyglądała się
meczowi. Jak miło pomyśleć, że Brett był na tyle zadowolony z ich
wspólnego życia, że zapragnął jego duplikatu. Skoro widzi ją teraz w
Melissie, Rita nie mogła być złą żoną i matką. Brett promieniował
zadowoleniem, był dumny i napuszony jak kogut, no i odrobinę
pompatyczny. Ale co się stanie, jeśli Melissa po latach dojrzeje i
rozkwitnie tak jak ona?
— Widziałaś Camillę i Toma? — spytał Brett. — Aha, a gdzie jest
Rachel?
— Camilla i Tom siedzą dwa rzędy przed nami. Rachel została nad
jeziorem. Chciała pojeździć na nartach.
Rita zauważyła, że Brett spogląda na żonę i jej szczękające zęby.
Biedactwo, płaszcz z trudem okrywał jej brzuch. Musi okropnie marznąć.
Rita zdjęła z kolan gruby pled i podała Brettowi.
— Masz. Daj Melissie. Zimno jej.
Brett podziękował uśmiechem. Jak dobrze pamiętała owe uśmiechy.
Rozświetlały jej życie w ciągu pierwszych lat małżeństwa. Kiedy przestały
wystarczać?
Melissa miała pewne obiekcje, by przyjąć koc od byłej żony męża.
— Zejdę niżej i wcisnę się pomiędzy Toma i Camillę — powiedziała
Rita. — Miło cię było zobaczyć, Brett. Panią także, Melisso. Życzę
szczęścia z dzidziusiem.
Młoda kobieta skinęła głową i usiłowała się uśmiechnąć, otulając się
pledem.
— Brett, dlaczego nie zabierzesz Melissy do domu? Nie powinna teraz
zachorować. Wytłumaczę Charlesowi. On zrozumie.
— Skoro uważasz, że zrozumie — odparł Brett z ulgą.
— Zanim odejdziesz, poświęć minutkę Camilli i Tomowi. Chcieli się z
tobą przywitać.
Brett spojrzał na Ritę i pomyślał, że wspaniale wygląda. Świeża, pewna
siebie… I coś jeszcze, czego nie umiał sformułować. Otaczała ją jakaś
szczególna aura. Mężczyzna. To musi być mężczyzna. Zasmuciła go ta
myśl. Rita miała tak wiele do ofiarowania mężczyźnie, wiedział to z
własnego doświadczenia. Ciepło, czułość, lojalność… Dlaczego nie
umiała dawać ich jemu, kiedy byli małżeństwem? Dlaczego się uparła,
żeby robić tę głupią karierę? Melissa chwyciła go za ramię, aby utrzymać
równowagę. Nieważne, pomyślał z przekonaniem. On ma teraz Melisę i
tym razem dopilnuje, żeby ta żona nie miała wariackich pomysłów!
Camilla spojrzała ze zdumieniem na ojca i macochę. Ojciec ani słowem
nie wspomniał o dziecku. Najwyraźniej codzienne rozmowy telefoniczne
to nie to samo, co osobiste spotkanie.
Melissa i Camilla objęły się, a Brett i Tom uścisnęli sobie dłonie. Było
oczywiste, że wszyscy mają dla siebie ciepłe uczucia. Cieszyło to Ritę.
Brett rozwiódł się z nią, a nie z dziećmi i byłoby nieuczciwie oczekiwać,
że zwrócą się przeciwko ojcu.
Brett z czułością pomógł Melissie zejść po schodach do wyjścia,
obejmując ją opiekuńczym ramieniem. Do Rity podeszła Camilla.
— Mój Boże, mamo! Moje dzieci będą siostrzeńcami i siostrzenicami
tego dziecka. To będzie ich wuj albo ciotka… Tom, co ty na to?
Mąż Camilli tylko się uśmiechnął i wrócił do oglądania meczu.
— Mamo, powiedz coś.
Rita roześmiała się.
— Camillo, twój ojciec jest w siódmym niebie. Pozwól mu się cieszyć.
Teraz czujesz się zakłopotana, ale z czasem przywykniesz. Patrz na swego
brata, ma piłkę.
Po meczu poszli z Camillą i Tomem do baru „Nóż i Widelec”, by
poczekać na Charlesa i jego dziewczynę, Nancy.
— Ciekawe, jaka ona jest — zastanawiała się Camilla.
— Ja także jestem ciekawa — uśmiechnęła się Rita.
— O ile znam Charlesa, Nancy jest pewnie materiałem na wkładkę do
Playboya. On zawsze lubił takie strzelby — zażartował Tom.
Wszedł Charles. Miał wilgotne, przylizane włosy. Obok niego szła
dziewczyna w grubej kurtce z kapturem. Charles wydawał się ogromny, a
ona taka maleńka… W jego geście była opiekuńczość, gdy popchnął ją
lekko przed siebie.
— Mamo, Camillo, Tom. To jest Nancy Ames. Nancy, to moja rodzina.
A gdzie tata?
Rita szybko mu wyjaśniła. Obawiała się, że Charles się zasępi, on
jednak uśmiechnął się od ucha do ucha.
— Żartujesz! To kapitalne, Może to będzie chłopiec i będę go mógł
wziąć pod opiekuńcze skrzydła.
Nancy usiadła przy stole.
— Przeczytałam wszystkie pani książki, pani Bellamy. Uważam, że są
super. Czytają je wszystkie dziewczyny w akademiku. Nie puszczamy ich
w obieg. Każda kupuje własne.
— Miło mi to słyszeć — odparła Rita z uśmiechem. Charles promieniał.
Jego dziewczyna czytała książki jego mamy i lubiła je. Do licha, czegóż
więcej można sobie życzyć?
Czyjej się wydawało, czy w spojrzeniu Camilli pojawił się szacunek?
— Wszystko gotowe na weekend, mamo? — spytał Charles.
— Wszystko gotowe. Kupiłam nawet dwa snowmobile. Wygląda na to,
że śnieg się utrzyma. Cieszę się, że przyjedziesz, Charles. Mam tam
przyjaciela i chcę, żebyś go poznał. Nazywa się Twigg Peterson. Myślę, że
ci się spodoba. — Jak łatwo i przyjemnie było wypowiedzieć te słowa.
Charles i Twigg polubią się nawzajem. Ta myśl bardzo się jej spodobała.
Chciała, aby dzieci wiedziały, że w jej życiu jest mężczyzna. Widząc
Bretta w dobrej formie, uwolniła się od ciężaru przeszłości. Pozbędzie się
wspomnień i dawnych ran i spojrzy w przyszłość. Może wierzyć w siebie i
zaufać miłości. Miłości Twigga.
— Chętnie spędziłabym z wami więcej czasu, ale przede mną długa
droga. Camillo, zadzwoń do mnie w przyszłym tygodniu. Pamiętaj,
kiedykolwiek zechcesz przyjechać, drzwi stoją otworem. Tom, opiekuj się
moją córką. Cieszę się, że cię poznałam, Nancy. Kiedy mnie odwiedzisz,
będę już miała odbitkę szczotkową najnowszej powieści. Może zechcesz
zobaczyć, jak wygląda książka, zanim trafi do księgarni.
— Potrzebujesz czegoś, Charles? — szepnęła w ucho syna, obejmując
go na pożegnanie.
— Jest w porządku, mamo. Dulcie przysłała mi ciasteczka. Prawdę
powiedziawszy, przysyła mi je teraz regularnie. Do zobaczenia w
weekend. Czy ten facet, Twigg, to ten sam, o którym truła mi Rachel?
— Jeden i ten sam — roześmiała się Rita.
— Spasowała, co? — zapytał szeptem Charles. Rita wzruszyła
ramionami. — Zawsze postępowałaś z klasą, mamo. — Ucałował ją w oba
policzki i poszedł, by otworzyć przed nią drzwi. — Jedź ostrożnie.
Podobno ma znowu padać.
— Będę uważać, Charles. Podoba mi się twoja dziewczyna.
— Wiedziałem, że tak będzie. Do zobaczenia, mamo.
— Do zobaczenia, synu.
R
OZDZIAŁ
10
Rita skierowała samochód na autostradę międzystanową. Miała
nadzieję, że dotrze nad jezioro, zanim znów zacznie sypać śnieg. Było to
bardzo pouczające popołudnie i Rita cieszyła się, że pojechała na mecz
Charlesa. Zobaczywszy Bretta z Melissą, pozbyła się ciążącego jej
poczucia winy. Czuła się teraz lżejsza, jakby się wydostała z głębokiego
dołu. Och, zdawała sobie sprawę, że życie nie zawsze będzie takie proste;
nie można ot, tak, za jednym zamachem usunąć śladów ponad dwudziestu
lat małżeństwa. Ale zrobiła dobry początek. Poczucie winy, które ją
przygniatało na myśl, że była nie taką żoną, jakiej pragnął Brett oraz nie
taką matka, jak oczekiwały dzieci, było nieuzasadnione. Nie mogła na to
nic poradzić. Nie zaprzedała rodziny dla kariery, żeby dogodzić własnej
próżności. Niebyła ani żoną, ani matką, ani autorką bestsellerów.
— To tylko role, jakie odgrywam — powiedziała na głos, jakby chciała
przekonać o tym samą siebie. — To są zajęcia, które wykonuję, a nie to,
kim jestem.
Kim jestem? Odpowiedź przyszła natychmiast. Jestem kobietą, która
kocha mężczyznę. Kocham Twigga. W razie potrzeby będę o niego
walczyła, nawet gdyby moją rywalką miała się okazać własna córka.
Twigg ją rozumie. A Rita go kocha, i co więcej, ufa mu. Nawet kiedy
chodzi ojej najdelikatniejsze i najbardziej skryte uczucia.
Być może Connie wiedziała, co robi, kiedy spytała Ritę, czy spodziewa
się, że może zostać zraniona. Rita nie zrozumiała jej wtedy. Prawda była
taka, że się spodziewała. Zawsze się spodziewała, że zostanie zraniona.
Spodziewała się, że zostanie zraniona przez własne dzieci, tylko dla
tego, że stały się dorosłymi ludźmi i nie były już maleństwami, które
garnęły się do niej i tuliły. Teraz widziała to jasno. Usamodzielniali się
jedno po drugim: Camilla, Rachel i Charles. Wysyłała im nieme, ale
wyraźne sygnały: Jestem twoją matką! W razie potrzeby zawsze ci
pomogę! Rachel, jako jedyna, całkiem ją odtrąciła. A ponieważ Rita
obawiała się, że ją utraci, pobłażała córce, powstrzymując się od
potępiania choćby w myśli jej nawet najbardziej samolubnych i
bezsensownych poczynań.
Pożyczając pieniądze dzieciom, nigdy nie spodziewała się zwrotu
gotówki. Kupowała kosztowne prezenty, się stała gotowana każde
skinienie opiekunką do dzieci… Wszystko to sprowadzało się do jednego:
żądała, aby dzieci udowadniały swą miłość poprzez własną zależność od
niej. A kiedy w końcu miała czasem tego dość i odmawiała im czegoś,
dzieci miały jej to za złe. Cały ten model był destrukcyjny, zarówno dla
niej, jak i dla nich. Dzięki Bogu zauważyła to, zanim stało się za późno!
Mogła zniszczyć dzieci, poświęcić je dla swoich własnych potrzeb. A
kiedy by się od niej odwróciły, a tak musiałoby się skończyć, uważałaby
się za ich ofiarę! Tak samo jak matka Rity czuła się ofiarą córki.
Ofiara. Jak to okropnie brzmi… Czy to właśnie miała na myśli Connie?
Czy domyśliła się, że Rita widzi siebie jako ofiarę? Że spodziewa się, iż
zostanie zraniona?
Sądziła, że zostanie zraniona, kiedy zobaczy się z Brettem. Ku jej
zaskoczeniu, spotkanie to dało jej nowy wgląd w to, kim była dotąd i kim
stała się teraz. Czy to właśnie obraz samej siebie jako ofiary
powstrzymywał ją przed uświadomieniem sobie miłości do Twigga? Czy
rzeczywistą barierą pomiędzy nimi nie było właśnie owo poczucie, a
wcale nie dzieląca ich różnica wieku?
Śnieg padał bez przerwy. Gęste, duże płatki zamarzały na szybie.
Rita nie odrywała oczu od drogi. Jazda w takich warunkach była
szaleństwem. Boże, gdzie się podziały pługi odśnieżające i ciężarówki z
piaskiem i solą? Ich kierowcy są w domu i jedzą resztki indyka,
odpowiedziała sobie. Znudzona słuchaniem radia, wyłączyła je. Nie
potrzebowała przypomnień, że warunki jazdy są trudne. Jedynym
powodem do radości był fakt, że jej samochód ma napęd na przednie koła.
W normalnych warunkach po godzinie jazdy dotarłaby do zakrętu w
Whitehaven. Teraz zajmie jej to ze dwie, może nawet trzy godziny.
Dziękowała Bogu za małe czerwone światełka widniejące na desce
rozdzielczej. Były jak gwiazda przewodnia i pomagały jej utrzymać się na
jezdni. Straszliwie bolały ją oczy, a ramiona miała sztywne z napięcia.
Zaniepokojona spostrzegła, że wycieraczki ślizgają się po przedniej
szybie. Boże, proszę, tylko nie lód. Gdyby wycieraczki przymarzły,
znalazłaby się w prawdziwych kłopotach.
Usłyszała za sobą ciche dudnienie i spojrzała w lusterko wsteczne. Pług
odśnieżający. Zjechała na bok, aby go przepuścić. Kiedy puch zostanie
usunięty, ruszy za pługiem, zakładając, że jedzie on do Whitehaven. Z
pewnością jednak odśnieża tylko główne drogi, a nie szosy dojazdowe.
Wycieraczki zaczęły przymarzać do szyby i należało je oskrobać. Ale
łatwiej było jechać za tylnymi światłami pługu. Przynajmniej trzymała się
jezdni.
Minęło wiele czasu, odkąd Rita modliła się po raz ostatni. Zbyt wiele.
Uznała, że jeżeli zacznie się modlić teraz, będzie to jak oszustwo. Zamiast
tego przeżegnała się i zaczęła w kółko powtarzać imiona dzieci. Za nic w
świecie nie mogła sobie jednak przypomnieć imion wnuków… Z
pewnością nie wybrano by jej na Matkę Roku. Matka Roku pamiętałaby
imiona wnucząt.
Nie dostrzegała już czerwonych świateł przed sobą. Tylna szyba była
przesłonięta śniegiem, a boczne lusterko pokryte warstwą lodu i sadzi.
Jeśli jedzie za nią jakiś samochód, to daj Boże, żeby jego kierowca zwolnił
w porę, kiedy przyjdzie jej zahamować.
Wysiadła, żeby oczyścić tylną szybę. Palce w cienkich rękawiczkach
zdrętwiały jej z zimna, kiedy usuwała śnieg oblodzoną gąbką. Z oczu
popłynęły łzy i natychmiast zamarzły na rzęsach. Nie warto było czyścić
okna po stronie pasażera. Zrobiła, co mogła i wsiadła do samochodu. W
oddali pokazały się dwa czerwone światełka. Powoli przyspieszyła i
dogoniła pług. Zaciskała zmarznięte dłonie na kierownicy i czuła się tak,
jakby przywalił ją dziesięciokilowy ciężar.
Wydawało jej się, że jazda trwa już wiele godzin. Wielkie tablice
informacyjne nad autostradą były zupełnie przykryte śniegiem. Boże, skąd
będę wiedziała, kiedy zjechać na boczną drogę w Whitehaven? To chyba
tu? Ale czy na pewno? Znak, coś w rodzaju znaku. Gdyby pamiętała co.
Drogowskaz na kemping, ot co. Musi wypatrywać zjazdu po podwójnym
znaku. Włączyła radio i nie usłyszała nic prócz trzasków. Zgasiła radio i
miała ochotę płakać. Ależ była głupia! A jeśli zdarzy się wypadek i zginie
samiuteńka na autostradzie międzystanowej? Kiedy ją odnajdą? Kto
będzie ją opłakiwał? Co poczuje Twigg? Jak to on powiedział? Nie mogła
sobie przypomnieć. Podążała za pługiem, a przez głowę przelatywały jej
coraz tragiczniejsze myśli.
Była tak zajęta planowaniem własnego pogrzebu, że omal nie przegapiła
drogowskazu. W gardle wzbierał szloch. Ostrożnie skręciła w prawo i
zobaczyła, że ciężarówka jadąca przed nią zatrzymuje się. Powolutku
zjechała na dobrze oświetlony postój. Znalazła miejsce i zaparkowała.
Otworzyła drzwi do baru; buchnęły na nią ciepło i para. Rozejrzała się
za wolnym krzesłem i usiadła. Mocno zbudowany kierowca ciężarówki
przesunął swoją grubą kurtkę i spojrzał na Ritę ze współczuciem.
— Ciężko się jedzie, co?
Rita skinęła głową i zamówiła u kelnerki czarną kawę. Młoda
sympatyczna dziewczyna spojrzała na Ritę, na jej kurtkę z norek i futrzane
botki.
— Pani jest Rita?
— Tak, a o co chodzi?
Boże, nie potrzebowała teraz wielbicielki swego pisarstwa.
— Jakiś facet był tu ze sześć, może siedem razy i szukał kobiety w
futrze z norek. Pani pasuje do opisu. Pojawia się i znika jak duch na
czerwonym snowmobilu.
— Jeździ w tę i nazad po autostradzie międzystanowej — dodał
kierowca ciężarówki.
— Powiedział, żeby pani na niego zaczekała. Chciałabym, żeby mój
chłopak tak się o mnie troszczył — powiedziała kelnerka, stawiając przed
Ritą filiżankę z kawą.
— Jody i David, tak mają na imię — powiedziała Rita triumfalnie.
— Kto? — spytała kelnerka.
— Moje wnuki. O której godzinie był tu ostatni raz ten mężczyzna na
snowmobilu?
— Co najmniej godzinę temu, prawda? — kelnerka zwróciła się do
kierowcy ciężarówki.
— Tak, dobrą godzinę temu. Powinien znów się pojawić. Zakładamy
się.
— Nie dziwię się. Sama bym się założyła — powiedziała Rita.
— To pani mąż? — zapytał kierowca.
— Nie — cicho odparła Rita.
— Ach, jeden z tych.
— Właśnie, jeden z tych — uśmiechnęła się Rita.
— Nie ma w tym nic złego — stwierdził kierowca ciężarówki.
— Też tak uważam — powiedziała Rita znad filiżanki.
Drzwi się otworzyły. Rita zerwała się z krzesła. W drzwiach pojawił się
jej cały świat.
— Cześć, słyszałam, że mnie szukasz.
— A co miałem robić? Wystraszyłaś mnie, Lady — powiedział Twigg,
siadając obok Rity. Nie spuszczał z niej oczu. — Nic ci się nie stało?
Rita pokręciła głową.
— Wyglądasz na zmarzniętego — powiedziała. Ona także nie mogła
oderwać wzroku od Twigga.
— Zmarznięty! Jestem zbyt zdrętwiały, żeby cokolwiek czuć! Robią tu
zakłady, czy jeszcze raz się pojawię, wiedziałaś o tym?
— Tak mi mówiono. Wypij tę kawę — powiedziała, podsuwając mu
swoją filiżankę.
— Drogi są nieprzejezdne. Myślę, że wrócimy we dwójkę na
snowmobilu. Mocno przytuleni.
— Lubię mocne uściski — powiedziała Rita, wpatrzona w oczy Twigg.
— Ja także — odparł schrypniętym głosem, a w jego oczach czaiło się
sekretne wyznanie.
Rita wzięła go za ręce, by je rozgrzać. Położyła głowę na jego ramieniu i
poczuła, że Twigg muska jej włosy wargami.
Twigg słyszał jej westchnienia, czuł uspokajający ciężar głowy Rity na
swoim ramieniu. Milczała.
— Grosik za twoje myśli, kochanie.
— Pomyślałam sobie, że może nadszedł czas, byśmy porozmawiali o
tym małym słowie — odparła.
— Masz na myśli to straszliwe słowo? Chcesz rozmawiać o miłości? —
Jego oczy rozbłysły radośnie i spoglądały na nią śmiało i otwarcie. Ten
człowiek nigdy się nie wycofa. Uczciwość nie pozwoli mu na to.
— Dokładnie tak.
— Jesteś gotowa, by rozmawiać na ten temat? — spytał Twigg.
— Myślę, że tak — powiedziała Rita z szerokim uśmiechem.
— Nie wystarczy myśleć, Rito, kochanie. Musisz wiedzieć na pewno.
— Wiem. Wracajmy do domu.
— Twojego czy mojego? — zażartował z tym swoim uwodzicielskim
błyskiem w oku.
— Twojego. W moim jest gość.
Śmiejąc się, wstali. Nie mogli się doczekać, kiedy zostaną sami. Twigg
chwycił ją w ramiona, uniósł podbródek i lekko pocałował w usta. Rita
zapomniała, że przyglądają im się ludzie. Pamiętała tylko tyle, że jest w
ramionach Twigga, że on ją całuje, a ona chce z nim być.
Pociągnął ją za sobą w mroźną noc. Ich noc. Śnieg sypał cicho i nie
przerwanie. Podniecona bliskością Twigga, Rita znów znalazła się w jego
objęciach. Poczuła jego drżące wargi na swoich.
Stała otoczona kręgiem jego ramion. Czuła, jaki jest silny i wysoki Oto
jej miłość. Czekała na nią, żeby móc poznać siebie samą. A on pozwolił jej
na to, zaufał jej. Wiedziała już, że nie musi być idealną, stereo typową
matką. Nie czuła się winna, że chce być kimś więcej niż tylko żoną i
gospodynią domową. Chce być kobietą. Chce być z nim, z kochankiem,
który dociera w głąb jej duszy i widzi w niej kobietę, a nie role, jakie
każdej z nas przychodzi w życiu odgrywać.
Kocham go za to, kim jestem. I za to, kim mogę się stać.