Marquez G G Na falszywych papierach w Chile

background image

Ze zbiorów

Zygmunta Adamczyka

background image

Gabriel Garcia Marquez

Na fałszywych papierach w Chile

La aventura de Miguel Littin clandestino en Chile

Przełożyła Agnieszka Murarz

z posłowiem Roberta Mroziewicza

Wydanie polskie: 2003

Wydanie oryginalne: 1986

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

2

Wstęp

Na początku 1985 roku Miguel Littin, chilijski reżyser figurujący na liście pięciu tysięcy

wygnańców pozbawionych prawa powrotu do kraju, przebywał w Chile przez sześć tygodni w
warunkach absolutnej konspiracji, rejestrując na liczącej ponad siedem tysięcy metrów taśmie
filmowej tamtejszą rzeczywistość po dwunastu latach rządów junty wojskowej. Z
ucharakteryzowaną twarzą, poruszający się inaczej niż zwykle i ubrany w kompletnie
odmiennym stylu, zaopatrzony w fałszywe dokumenty, osłaniany i wspomagany przez
demokratyczne organizacje działające w podziemiu, Littin kierował pracą trzech europejskich
ekip filmowych przybyłych najzupełniej legalnie w tym samym co on czasie i kręcących materiał
wzdłuż i w głąb Chile, włącznie z wnętrzem pałacu La Moneda, a nadto sześciu ekip
miejscowych, złożonych z młodych ludzi działających w konspiracji. W efekcie powstał
czterogodzinny film dla telewizji i dwugodzinna wersja kinowa, która właśnie teraz wchodzi na
ekrany na całym świecie.

Kiedy jakieś pół roku temu w Madrycie Miguel Littin opowiedział mi, czego i jak udało mu

się dokonać, stwierdziłem, że sama historia powstania jego filmu stanowi materiał na film i jeżeli
nikt tego nie zarejestruje, to wszystko pójdzie w niepamięć. Reżyser zgodził się wobec tego na
męczący, trwający niemal tydzień wywiad; nagrany materiał liczy osiemnaście godzin. W ten oto
sposób udało się odtworzyć wyczyn Littina ze szczegółami, nie wyłączając implikacji
zawodowych i politycznych. Przedstawiam zwięzły zapis tej rozmowy w dziesięciu odcinkach.

Niektóre nazwiska i okoliczności zostały zmienione, żeby nie ujawniać tożsamości ludzi

mieszkających nadal w Chile. Postanowiłem też zachować narrację w pierwszej osobie, tak by
brzmiała jak relacja samego Littina, starając się zachować jej osobisty ton — czasami wręcz
poufały i nie wdawać się w banalne udramatyzowania i odniesienia historyczne.

Ostateczny szlif tekstu jest, oczywiście, mój, nie sposób bowiem porzucić własny pisarski styl,

zwłaszcza gdy historię na sześćsetstronicową powieść trzeba zawrzeć w stu pięćdziesięciu.
Starałem się jednak zachować chilijskie wyrażenia i zwroty językowe pierwotnej relacji, a także

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

3

oddać wiernie sposób rozumowania narratora, który nie do końca podzielam.

Biorąc pod uwagę rodzaj materiału oraz okoliczności, w jakich został zebrany, Miguel Littin:

w Chile na fałszywych papierach można by uznać za typowy reportaż. Ale to coś więcej: nie
wolne od emocji odtworzenie działań, które w ostatecznym rachunku przyniosły dużo więcej
wzruszeń i osobistego zaangażowania, niż to zakładał pierwotny, w pełni zresztą zrealizowany
projekt nakręcenia filmu bez względu na zagrożenie czyhające w kraju rządzonym przez juntę.
Sam Littin stwierdził w pewnym momencie: To nie żadne bohaterstwo z mojej strony, po prostu
udało mi się raz w życiu zrobić coś naprawdę przyzwoitego
. To prawda i na tym polega ogromna
wartość jego czynu.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

4

Na fałszywych papierach w Chile


Samolot linii Ladeco rejs numer 115, lecący z Asunción, stolicy Paragwaju, podchodził

właśnie do lądowania na lotnisku w Santiago de Chile z ponadgodzinnym opóźnieniem. Z prawej
strony, w oślepiającym świetle księżyca rysowała się niczym stalowy cypel sięgająca niemal
siedmiu tysięcy metrów sylwetka Aconcagua. Samolot zgrabnie, acz niepewnie przechylił się na
lewe skrzydło, w chwilę później wyrównał położenie, czemu towarzyszyło ponure trzeszczenie
metalu, po czym niespodziewanie w trzech kangurzych susach siadł kołami na pasie. Ja, Miguel
Littin, syn Hernana i Cristiny, reżyser filmowy, jeden z pięciu tysięcy Chilijczyków
pozbawionych prawa powrotu do ojczyzny, po dwunastu latach wygnania znalazłem się oto
ponownie we własnym kraju, tyle że pozbawiony własnej skóry: fałszywa była moja tożsamość,
paszport, nawet żona. Moja twarz i sylwetka zostały tak odmienione przez charakteryzację i
ubranie, że kilka tygodni później miała nie rozpoznać mnie nawet własna matka.

Zaledwie parę osób zostało wtajemniczonych, a jedna z nich leciała ze mną tym samym

rejsem: Elena, działaczka chilijskiego ruchu oporu, młoda i szalenie atrakcyjna, której
organizacja powierzyła zadanie utrzymywania łączności z podziemiem, nawiązywania
kontaktów, oceniania warunków działania, umawiania spotkań i czuwania nad naszym
bezpieczeństwem. W przypadku gdyby policja wpadła na mój trop, gdybym zniknął bądź przez
ponad dwadzieścia cztery godziny nie nawiązał umówionego przedtem kontaktu, miała ujawnić,
że przebywam w Chile, po to, by sprawa nabrała rozgłosu w całym świecie. Choć nasze
dokumenty nie wskazywały, że coś nas może łączyć, lecieliśmy razem z Madrytu przez pół
świata, przesiadając się na siedmiu lotniskach, jak stare dobre małżeństwo. W tej ostatniej
podróży, trwającej półtorej godziny, postanowiliśmy zająć miejsca daleko od siebie i wysiąść,
jakbyśmy się nie znali. Ja miałem pierwszy przejść przez kontrolę paszportową, a ona po mnie,
aby w razie jakichś kłopotów natychmiast zawiadomić kogo trzeba. Gdyby wszystko poszło
dobrze, mieliśmy wyjść z lotniska i znów udawać parę kochających się małżonków.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

5

Cel, jaki sobie obraliśmy, w teorii był łatwy do osiągnięcia, w praktyce natomiast wiązał się z

olbrzymim ryzykiem: mieliśmy po kryjomu nakręcić dokument rejestrujący rzeczywistość
chilijską po dwunastu latach rządów junty wojskowej. Od lat marzyłem, że zrealizuję ten pomysł,
który od dawna chodził mi po głowie, ponieważ obraz kraju, przesłonięty tęsknotą, zaczynał mi
się już zacierać w pamięci, a dla reżysera najpewniejszym sposobem odzyskania utraconej
ojczyzny jest ponownie sfilmować ją “od środka”. Pragnienie to nasiliło się, kiedy chilijski rząd
przystąpił do publikowania list z nazwiskami emigrantów, którym zezwolono na powrót i na
żadnej z nich nie znalazłem swojego, a czarna rozpacz ogarnęła mnie, gdy pojawiła się lista z
nazwiskami pięciu tysięcy emigrantów bez prawa powrotu: byłem jednym z nich. Natomiast cały
projekt przybrał konkretną formę zupełnie przypadkowo i to wtedy, gdy się tego w ogóle nie
spodziewałem, po dwóch latach od chwili, gdy zupełnie straciłem nadzieję na jego realizację.

Było to jesienią 1984 roku w baskijskim mieście San Sebastian. Zamieszkałem tam pół roku

wcześniej z Ely i trójką naszych dzieci, żeby spokojnie kręcić film fabularny, z którego, jak to
nieraz bywało w tajnej historii kina, producent wycofał się zaledwie na tydzień przed
rozpoczęciem zdjęć. Zostałem na lodzie. Za to w trakcie festiwalu filmowego, przy kolacji w
gronie przyjaciół w uczęszczanym lokalu, powróciłem do moich dawnych marzeń. Wysłuchano
mnie i nawet omówiono projekt z niejakim zaciekawieniem, nie tyle z uwagi na ewidentny aspekt
polityczny sprawy, ile ze względu na rysującą się możliwość zakpienia sobie z wszechwładnego
Pinocheta. Tyle że nikt nie sądził, iż kryje się w tym coś więcej niż najczystsze rojenia snute
przez wygnańca. A jednak, gdy o świcie wracaliśmy do domu uśpionymi uliczkami starego
miasta, włoski producent Luciano Balducci, który przy stole prawie się nie odzywał, ujął mnie
pod ramię i zatrzymał jak gdyby nigdy nic, czekając, aż grupa nas minie.

— Człowiek, jakiego ci trzeba — powiedział — czeka na ciebie w Paryżu.
Tak było. Człowiek, którego potrzebowałem, piastował wysokie stanowisko w

wewnątrzchilijskim ruchu oporu, a jego projekt różnił się od mojego zaledwie w nielicznych
szczegółach formalnych. Jedyna, za to blisko czterogodzinna rozmowa w międzynarodowym
klimacie La Coupole, w asyście entuzjastycznie nastawionego Balducciego wystarczyła, by
urzeczywistnić te fantastyczne, niestworzone marzenia, jakie snułem w najdrobniejszych
szczegółach w kapryśne, bezsenne noce na wygnaniu.

Pierwszym krokiem miało być przerzucenie do Chile trzech ekip filmowych: włoskiej,

francuskiej i jakiejś trzeciej europejskiej, dysponującej holenderskimi papierami. Wszystkie
miały działać legalnie, zaopatrzone w oficjalne pozwolenie władz na kręcenie filmu i otoczone
zwyczajową pomocą ze strony swoich ambasad. Ekipa włoska, najlepiej pod kierunkiem jakiejś
dziennikarki, miałaby za zadanie kręcić dokument poświęcony losom włoskiej emigracji w Chile,
ze specjalnym naciskiem na twórczość Joaquina Toesca, architekta, który zbudował pałac La
Moneda. Ekipa francuska miałaby uzyskać zgodę na kręcenie filmu dokumentalnego o

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

6

wydźwięku ekologicznym na temat chilijskiej geografii. Trzecia ekipa miałaby zbierać materiał
dokumentujący skutki ostatniego trzęsienia ziemi. Żadna z tych trzech ekip nie miała wiedzieć
nic o pozostałych dwóch — ani tego, o co naprawdę chodzi, ani kto nimi z ukrycia kieruje.
Wyjątkiem mieli być ich szefowie, z założenia zawodowcy znani w środowisku, dobrze
zorientowani w świecie polityki i świadomi ryzyka. Najtrudniejszym zadaniem było znalezienie
takich ludzi, ale błyskawiczne podróże do trzech europejskich krajów przyniosły rozwiązanie
problemu. W noc mojego przyjazdu wszystkie trzy ekipy, z kontraktami bez zarzutu i oficjalnie
akredytowane, przebywały już w Chile, czekając na instrukcje.

Koszmarne zadanie: zmiana osobowości


Tak naprawdę najtrudniejszą dla mnie sprawą było przeistoczenie się w kogoś zupełnie

innego. Zmiana osobowości wymaga ciągłej walki z samym sobą, bo w człowieku kłócą się dwa
uczucia: determinacja, by zmienić skórę i pragnienie pozostania we własnej. Najtrudniej przyszło
mi nawet nie tyle przeistoczyć się w kogoś innego, tylko pokonać własny, nieświadomy opór
wobec koniecznych zmian w wyglądzie i w zachowaniu. Musiałem przestać być kimś, kim
zawsze byłem, i zmienić się w innego człowieka, zupełnie ode mnie różnego, takiego, który nie
wzbudzi najmniejszych podejrzeń tajnej policji, która swego czasu zmusiła mnie do opuszczenia
kraju, w faceta, którego nie poznają nawet najbliżsi przyjaciele. Po niemal trzech tygodniach
dwóch psychologów i filmowa charakteryzatorka, pod kierunkiem specjalisty od tajnych misji
specjalnych, sprowadzonego specjalnie z Chile, dokonali cudu, pokonując mój upór i
instynktowną determinację, by nadal pozostawać sobą.

Na pierwszy ogień poszła broda. Nie chodziło po prostu o to, by ją zgolić, tylko żebym

wyzwolił się z osobowości, jaką właśnie dzięki niej zyskałem. Zapuściłem ją we wczesnej
młodości, kiedy miałem rozpocząć pracę nad pierwszym filmem, i potem wiele razy goliłem, ale
nigdy nie przystępowałem bez niej do zdjęć. Stanowiła ona jakby nieodłączną cechę mojej
reżyserskiej osobowości. Moi wujowie także nosili brody, co dodatkowo zwiększało mój
sentyment. Kiedy wiele lat temu w Meksyku na jakiś czas ją zgoliłem, nie mogłem przyzwyczaić
do mojej nowej twarzy ani przyjaciół, ani rodziny, ani tym bardziej siebie samego. Wszyscy
odnosili wrażenie, że widzą kogoś obcego, a ja z uporem nie dopuszczałem do tego, by broda
odrosła, sądząc, że dzięki temu wyglądam młodziej. Z błędu wyprowadziła mnie dopiero moja
córka Catalina:

— Może i młodziej wyglądasz — powiedziała — ale brzydziej.
W rezultacie ponowne zgolenie brody przed podróżą do Chile nie okazało się bynajmniej

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

7

kwestią mydła i brzytwy; był to cały, głęboki proces odchodzenia od własnej osobowości.
Przystrzygano mi brodę stopniowo, przypatrywano się starannie zmianom na każdym etapie i
oceniano efekty, jakie kolejne zmiany jej kształtu wywierały na moim wyglądzie i charakterze.
W końcu brody nie było. Dopiero po wielu dniach odważyłem się w ogóle spojrzeć w lustro.

Potem przyszła kolej na fryzurę. Mam włosy intensywnie czarne, po matce Greczynce i ojcu

Palestyńczyku, który w genach przekazał mi również skłonność do przedwczesnego łysienia.
Pierwszym krokiem było przefarbowanie ich na jasny kasztan. Następnie wypróbowywano na
mnie niezliczone fryzury, aż wreszcie uznano, że najlepiej nie walczyć z naturą i zamiast
ukrywać łysinę, jak zamierzano na początku, podkreślono ją. Mało, że zaczesano mi włosy do
tyłu, to jeszcze usunięto zbędne resztki pęsetą...

Trudno uwierzyć, że dzięki pewnym drobnym zabiegom mogą się tak bardzo zmienić rysy

twarzy. Moje oblicze niczym księżyc w pełni, nawet mimo znacznie mniejszej niż teraz tuszy,
zrobiło się prawie że owalne tylko dzięki odpowiedniej depilacji końcówek brwi. Co ciekawe,
zyskałem przez to w rysach akcenty bardziej wschodnie niż te, jakie mam od urodzenia, co
zresztą lepiej pasuje do mojego pochodzenia. Ostatnim zabiegiem był dobór soczewek
kontaktowych: przez pierwsze dni potwornie bolała mnie od nich głowa, ale zmieniły one
zarówno kształt moich oczu, jak też ich wyraz.

Z sylwetką było mniej kłopotów, choć wymagało to ode mnie większego wysiłku

umysłowego. O ile zmiana twarzy to w gruncie rzeczy kwestia charakteryzacji, o tyle figura
wymagała specjalnego treningu psychologicznego i o wiele wyższej koncentracji. To sylwetka
musiała pokornie przyjąć zmianę mego statusu. Zamiast bowiem dżinsów i skórzanych kurtek,
które dotychczas nosiłem, musiałem przyzwyczaić się do garniturów z angielskiej wełny dobrych
europejskich firm, do szytych na miarę koszul, zamszowych butów i ręcznie malowanych w
kwiaty włoskich krawatów. Zamiast typowego dla mnie akcentu chilijskiego chłopa, zamiast
szybkich, agresywnych wypowiedzi, musiałem nauczyć się mówić jak zamożny Urugwajczyk, ta
bowiem narodowość najlepiej pasowała do mojej nowej tożsamości. Musiałem też nauczyć się
śmiać w sposób mniej charakterystyczny, nauczyć się chodzić wolno i gestykulować przy
rozmowie, żeby to brzmiało bardziej przekonująco. Słowem: z biednego, niepokornego reżysera,
jakim dotąd byłem, musiałem przeistoczyć się w kogoś, kim najmniej chciałbym być: w
zadowolonego z siebie burżuja. W mumię, wedle chilijskiego określenia.

Równocześnie uczyłem się wspólnego życia z Eleną w rezydencji w XVI dzielnicy Paryża,

poddawszy się po raz pierwszy rygorom narzuconym z góry przez kogoś, kim przecież nie
byłem, oraz diecie dobrej chyba dla żebraka, niezbędnej jednak, bym stracił dziesięć kilo z
osiemdziesięciu. Nie był to mój dom i w żadnym szczególe nie przypominał mojego, ale jako
mój własny miałem go zapamiętać, chodziło bowiem o to, by utrwaliły się nam obojgu szczegóły
pozwalające uniknąć ewentualnych sprzeczności. To jedno z najdziwniejszych doświadczeń,

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

8

jakie przeżyłem, bo szybko zdałem sobie sprawę, że Elena jest sympatyczna i taka też by
zapewne była prywatnie, ale nigdy nie mógłbym z nią mieszkać. Została wybrana przez grono
specjalistów ze względu na kwalifikacje zawodowe i polityczne, a ja miałem tylko iść obraną
przez nią drogą, nie mając nawet minimum marginesu na własną inspirację. Później, już po
wszystkim, miałem zdać sobie sprawę, że nie byłem wobec Eleny sprawiedliwy, może dlatego,
że w jakiś nieświadomy sposób identyfikowałem ją ze światem mojego drugiego ja, przed
wejściem w który tak się broniłem, mimo że był to warunek życia lub śmierci. Teraz, kiedy
wracam pamięcią do tego dziwnego doświadczenia, zastanawiam się, czy w tej przygodzie nie
staliśmy się na koniec małżeństwem doskonałym: ledwie się znosiliśmy pod wspólnym dachem.

Elena nie miała kłopotów ze zmianą tożsamości. Jest Chilijką, choć nie mieszka w Chile na

stałe od piętnastu lat z górą, nigdy jednak nie musiała emigrować i nie poszukuje jej żadna
policja świata. Pasowała idealnie. Uczestniczyła w wielu poważnych misjach politycznych w
różnych krajach, a pomysł nakręcenia po kryjomu materiału filmowego w jej własnym chyba ją
zafascynował. O wiele trudniej było ze mną, bo narodowość, jaka wydawała się najsensowniejsza
z przyczyn taktycznych, zobowiązywała mnie do przyswojenia sobie cech charakteru zupełnie
różnych od mojego i do wymyślenia sobie całej przeszłości w kraju, którego kompletnie nie
znam. Mimo wszystko jeszcze przed czasem nauczyłem się odruchowo odwracać głowę, słysząc
swoje fałszywe imię, i umiałem odpowiedzieć na najdziwaczniejsze pytania dotyczące
Montevideo, począwszy od numerów autobusów, jakie dowiozą mnie do domu, skończywszy na
czasach szkolnych i kolegach z klasy sprzed dwudziestu lat w XI Liceum przy Avenida Italia,
dwie przecznice od apteki i o przecznicę od ostatnio postawionego supermarketu. Powinienem
był tylko uważać na śmiech, bo mój jest tak charakterystyczny, że zdradziłby mnie mimo
wszelkiej charakteryzacji. Człowiek odpowiedzialny za zmianę mojej tożsamości ostrzegł mnie
wręcz, najdramatyczniej jak umiał: “Jeśli tylko zaczniesz się śmiać, zginiesz”. Pozostało uznać,
że kamienna twarz, niezdolna do uśmiechu, nie powinna dziwić u rekina światowej finansjery.

Jednak możliwość realizacji naszych planów stanęła nagle pod znakiem zapytania, bo mniej

więcej wtedy w Chile kolejny raz ogłoszono stan wyjątkowy. W ten sposób zareagował rząd,
osłabiony spektakularną klęską gospodarczego eksperymentu szkoły chicagowskiej, na połączoną
akcję opozycji, zjednoczonej po raz pierwszy we wspólnym froncie. W maju 1983 roku doszło
do pierwszych protestów ulicznych, które mimo represji i tłumienia ich w okrutny sposób
powtarzały się potem przez cały rok, przy żarliwym poparciu młodzieży, zwłaszcza dziewcząt.

Ugrupowania opozycyjne, te legalne i te nielegalne, do których przyłączyły się po raz

pierwszy postępowe warstwy społeczeństwa, ogłosiły jednodniowy strajk generalny. Była to
demonstracja siły i determinacji społecznej, która zaskoczyła rząd i przyspieszyła wprowadzenie
stanu wyjątkowego. Zdesperowany Pinochet skomentował to zdaniem, które odbiło się w świecie
szerokim echem:

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

9

— Jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie powtórzyć jedenasty września.
Bez wątpienia owa sytuacja sprzyjała tematyce takiego filmu jak nasz, mającego wydobyć na

światło dzienne najmniej widoczne aspekty wewnętrznego życia kraju, zarazem jednak groziły
nam o wiele bardziej szczegółowe kontrole policyjne i brutalniejsze represje, a czas pracy z
kamerą ograniczała godzina policyjna. W końcu jednak chilijski ruch oporu, rozważywszy
wszystkie argumenty za i przeciw, uznał, że można zaczynać działać zgodnie z moim planem.
Rozwinęliśmy więc żagle przy spokojnym morzu i sprzyjającym wietrze w zaplanowanym dniu.

Długachny ośli ogon dla Pinocheta


Pierwsza ciężka próba nastąpiła na madryckim lotnisku w dniu wyjazdu.
Od ponad miesiąca nie widziałem Ely ani dzieci: Pochi, Miguelita i Cataliny. Nie miałem z

nimi żadnego kontaktu, a wśród osób odpowiedzialnych za moje bezpieczeństwo panowało
przekonanie, że powinienem wyjechać, nie informując o tym rodziny, by przypadkiem
pożegnanie czegoś nie zepsuło. Co więcej, na początku uważano, że dla większego spokoju
wszystkich lepiej, by moi bliscy nie znali prawdy, szybko jednak zdaliśmy sobie sprawę, że to
nie ma sensu. Przeciwnie: nikt nie mógł lepiej niż Ely zabezpieczać nam tyłów. Podróżując wciąż
między Madrytem a Paryżem i Paryżem a Rzymem, bywając w Buenos Aires była
najodpowiedniejszą osobą do kontrolowania odbioru i wywoływania materiału, który miałem
nadsyłać z Chile, a nawet do zdobywania dodatkowych funduszy — gdyby zaszła taka potrzeba.
I tak właśnie się to odbywało.

Natomiast moja córka Catalina już w pierwotnym stadium przygotowań zorientowała się, że w

mojej sypialni rośnie oto stos nowej garderoby, kompletnie innej niż ta, jaką dotąd nosiłem, nie
pasującej do mojego stylu bycia. Tak wielka była jej konsternacja i tak olbrzymia ciekawość, że
przyparty do ściany wyjawiłem całej mojej czwórce powzięty plan. Wywołało to niekłamaną
radość i zrodziło pewne poczucie uczestnictwa we wspólnym projekcie, jak gdyby dzieci weszły
nagle w akcję jednego z tych filmów, jakie wymyślaliśmy sobie zwykle we czworo dla zabawy.
Mimo to jednak, gdy ujrzały na lotnisku świętoszkowatego Urugwajczyka, który niewiele miał
wspólnego ze mną, zarówno one jak i ja uświadomiliśmy sobie, że ten film staje się dramatem,
jaki przeżywamy naprawdę, dramatem poważnym i niebezpiecznym, w którym uczestniczymy
wszyscy. Odezwały się niemal równocześnie:

— Najważniejsze, żebyś przyczepił Pinochetowi długachny ośli ogon.
Jak w dziecięcej zabawie, kiedy dzieciak z zawiązanymi oczami musi przyczepić

kartonowemu osłu ogon dokładnie we właściwym miejscu.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

10

— Zrobione!
I obliczywszy, ile metrów taśmy mam nakręcić, dodałem:
— Będzie to ogon długości siedmiu tysięcy metrów.
Tydzień później Elena i ja lądowaliśmy w Santiago de Chile. Podróż — także z przyczyn

technicznych — stanowiła peregrynację bez wcześniej ustalonej trasy przez siedem miast
europejskich, dzięki czemu powoli oswajałem się ze swoją nową tożsamością, podkreśloną
niebudzącym podejrzeń paszportem. Był to w samej rzeczy autentyczny paszport urugwajski,
zawierający najprawdziwsze dane prawowitego właściciela, który przekazał go nam w geście
politycznej solidarności, z pełną świadomością, że ktoś się nim posłuży, by legalnie przekroczyć
granice Chile. Zmieniona została jedynie fotografia posiadacza: wklejono tam moją, zrobioną już
po zmianie osobowości. Moje rzeczy też przygotowano w zgodzie z inicjałami właściciela
paszportu: monogram na koszulach i na neseserze, nagłówek wizytówek, papier listowy. Po
wielu godzinach ćwiczeń nauczyłem się bezbłędnie podrabiać podpis. Jedyną rzeczą, jakiej z
powodu braku czasu nie zdołaliśmy rozwiązać, była kwestia kart kredytowych, co mogło mieć
niebezpieczne konsekwencje, bo przecież niepojęte, by człowiek taki jak ten, za którego się
podawałem, kupował sobie kolejne bilety lotnicze, płacąc żywą gotówką.

Mimo niebywałej niezgodności charakterów, co w życiu prawdziwym dawałoby nam powody

do rozwodu, po dwóch dniach Elena i ja nauczyliśmy się zachowywać niczym małżeństwo
potrafiące przetrwać wszelkie, nawet najgorsze domowe katastrofy. Każde z nas znało fałszywy
życiorys partnera, fałszywą przeszłość tudzież fałszywe mieszczańskie upodobania i nie sądzę,
byśmy mogli popełnić jakiś poważny błąd w przypadku intensywnego śledztwa. Nasza historia
była bez zarzutu. Staliśmy na czele dużej agencji reklamowej z siedzibą w Paryżu i wraz z ekipą
filmową jechaliśmy nakręcić promocyjny film o nowych perfumach, jakie w przyszłym roku
pojawią się na rynku europejskim. Wybraliśmy Chile, bo to jeden z niewielu krajów, gdzie w
każdej chwili można znaleźć pejzaże i klimaty typowe dla wszystkich czterech pór roku — od
rozgrzanych plaż po wieczne śniegi. Elena nosiła z godną pozazdroszczenia swobodą swoje
kosztowne europejskie sukienki, jak gdyby nie była tą samą kobietą, jaką przedstawiono mi w
Paryżu: uczennicą w spódniczce w szkocką kratę, w mokasynach, z rozpuszczonymi włosami. Ja
zresztą także czułem się równie swobodnie w nowej skórze speca od reklamy, póki nie ujrzałem
własnego odbicia w szybie wystawowej na madryckim lotnisku: ciemny garnitur, sztywny
kołnierzyk i krawat, słowem: rekin finansjery, którego wygląd przyprawił mnie o mdłości.
“Koszmar — pomyślałem — gdybym nie był sobą, mógłbym być na przykład kimś takim”. W
tym czasie jedyną rzeczą tak naprawdę moją był podniszczony egzemplarz Podróży do źródeł
czasu
, wspaniałej powieści Alejo Carpentiera, która spoczywała w moim neseserze, jak przy
każdej podróży nieodmiennie od lat piętnastu, stanowiąc remedium na niekontrolowany strach
przed lataniem. Natomiast musiałem przejść przez cały szereg kontroli paszportowych na

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

11

rozmaitych lotniskach tego świata, zanim nauczyłem się powstrzymywać nerwowy lęk przed
okazaniem cudzego przecież paszportu.

Pierwszą próbę przeszedłem w Genewie i mimo że wszystko przebiegło jak najzwyczajniej,

wiem, że nie zapomnę tego do końca życia, ponieważ urzędnik imigracyjny przejrzał mój
paszport bardzo dokładnie, niemalże strona po stronie, a na koniec spojrzał mi prosto w twarz,
żeby porównać zdjęcie z oryginałem. Popatrzyłem mu w oczy, wstrzymując oddech, mimo że
przecież zdjęcie było w tym paszporcie jedyną moją rzeczą własną. Po tej drastycznej kuracji
nigdy już nie doświadczyłem podobnych mdłości i równie przyspieszonego bicia serca, aż do
chwili, gdy otworzono drzwi samolotu na lotnisku w Santiago de Chile i w śmiertelnej ciszy po
upływie dwunastu lat poczułem powiew lodowatego powietrza z andyjskich grzbietów. Na
frontonie budynku widniał gigantyczny napis wypisany niebieskimi literami: “Pokój i porządek
gwarancją postępu Chile”. Spojrzałem na zegarek: pozostało niespełna trzydzieści minut do
godziny policyjnej.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

12

Pierwszy zawód: okazałość Santiago


Kiedy funkcjonariusz straży granicznej otworzył mój paszport, ogarnęło mnie dziwne

przeczucie, że gdy tylko podniesie wzrok i spojrzy mi prosto w oczy, odkryje cały kamuflaż. Na
lotnisku znajdowały się trzy stanowiska kontroli paszportów, wszystkie obsługiwane przez ludzi
w cywilu, i skierowałem się tam, gdzie szło to najsprawniej, bo funkcjonariusz był chyba
najmłodszy. Elena stanęła w innej kolejce, jakbyśmy się nie znali, gdyby bowiem jedno z nas
napotkało jakieś kłopoty, drugie miało opuścić lotnisko i powiadomić o tym, co się stało. Do
niczego jednak nie doszło, bo też było oczywiste, że straż graniczna spieszy się tak samo jak
pasażerowie, żeby tylko zdążyć przed godziną policyjną: ledwie rzucali okiem na dokumenty.
Ten, który sprawdzał mój paszport, nie zerknął nawet na wizy, wiedząc, że sąsiedzi z Urugwaju
ich nie potrzebują. Przystawił pieczątkę wjazdową na pierwszej pustej stronie, jaką znalazł, i
oddał paszport, spoglądając mi twarz z mrożącą krew w żyłach uwagą.

— Dziękuję — powiedziałem pewnie.
— Miłego pobytu — odparł z promiennym uśmiechem.
Walizki zaczęły właśnie wjeżdżać na taśmociąg z szybkością, jaka zdumiałaby na każdym

lotnisku, bo widocznie celnicy też chcieli zdążyć do domu przed godziną policyjną. Zdjąłem
swoją, potem Eleny — ustaliliśmy bowiem, że ja wyjdę pierwszy z bagażami, aby nie tracić
czasu — i poniosłem obie ku stanowisku kontroli celnej. Z powodu bliskości godziny policyjnej
celnik spieszył się tak samo jak pasażerowie i zamiast sprawdzać bagaże poganiał nas do wyjścia.
Nie starałem się nawet umieścić swoich na ławie służącej do kontroli, usłyszałem tylko pytanie:

— Podróżuje pan sam?
Odparłem, że tak. Celnik spojrzał przelotnie na moje dwie walizki i rozkazującym tonem

rzucił: “Pan przechodzi”. Natomiast jakaś jego przełożona, której dotąd nie zauważyłem — taki
klasyczny cerber, w mundurze, blondynka o męskim typie urody — poleciła mu krótko:
“Sprawdź go”. Uświadomiłem sobie nagle, że nie będę umiał wyjaśnić, po co mi walizka z

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

13

damską garderobą. Byłem przy tym przekonany, że skoro przełożona właśnie mnie wyłapała
spośród setki pasażerów, to chyba nie z powodu walizek. Celnik przeglądał moje ubrania, a ona
wzięła ode mnie paszport i starannie go studiowała. Przypomniałem sobie, że mam cukierek, jaki
dostałem przed startem, rozwinąłem go i włożyłem do ust, wiedząc, ze padną jakieś pytania, a ja
czuję się niezbyt pewnie, ukrywając własną, chilijską tożsamość pod wątpliwym, urugwajskim
akcentem. Najpierw zapytał celnik:

— Zamierza pan zostać u nas dłużej?
— Dość długo — odparłem.
Z cukierkiem w ustach sam siebie ledwie zrozumiałem, ale jemu to nie przeszkadzało,

poprosił natomiast o otwarcie drugiej walizki. Zamknięta była na kluczyk. Nie wiedząc, co robić,
gorączkowo wypatrywałem Eleny, póki nie dojrzałem jej spokojnie stojącej w kolejce do kontroli
paszportowej, kompletnie nieświadomej dramatu, jaki rozgrywał się dosłownie tuż obok. Po raz
pierwszy zdałem sobie sprawę, jak bardzo jej potrzebuję, nie tylko w tej chwili, ale podczas całej
naszej podróży. Już miałem oznajmić, że to ona jest właścicielką walizki, nie zastanawiając się
nawet nad konsekwencjami mojej bezmyślnej decyzji, kiedy celniczka oddała mi paszport i
zajęła się następnym bagażem. Wówczas ponownie rozejrzałem się za Eleną, ale nigdzie jej nie
było.

Powstała jakaś sytuacja magiczna, której nie umieliśmy sobie wyjaśnić: Elena stała się

niewidzialna. Potem wyjaśniła mi, że widziała, jak ustawiam się w kolejce do cła, taszcząc jej
walizkę, i nawet przeszło jej przez myśl, że to lekkomyślność, ale kiedy zobaczyła mnie
ponownie, już po kontroli, uspokoiła się. Przeszedłem przez niemal pusty hall, pół kroku za
bagażowym, który przy wyjściu wziął ode mnie walizki i postawił je na wózku, i po raz pierwszy
uświadomiłem sobie, że wróciłem.

Nigdzie nie widać było oznak zmilitaryzowania, jakich się spodziewałem, ani też

najmniejszego śladu nędzy. Faktem jest, że nie znajdowaliśmy się na ogromnym i ponurym
lotnisku Los Cerrillos, gdzie pewnej deszczowej październikowej nocy dziesięć lat temu
rozpoczynało się moje wygnanie, w koszmarnym poczuciu, jakie niesie świadomość
konieczności natychmiastowej ucieczki, tylko na nowoczesnym lotnisku Pudahuel, gdzie byłem
tylko raz, i to na krótko przed zamachem stanu. Ale bynajmniej nie były to jakieś moje
subiektywne wrażenia. Po prostu nigdzie nie dostrzegałem oznak, że znajduję się w państwie,
gdzie panuje stan wyjątkowy, a tego właśnie się spodziewałem. Czyściutkie lotnisko było
rzęsiście oświetlone, pełne kolorowych reklam i sklepów — dużych i dobrze zaopatrzonych w
towary importowane — i w zasięgu oka nie znalazłem nawet policjanta, który by łaskawie
udzielił informacji roztargnionemu pasażerowi. Taksówki czekające na postoju to nie wysłużone
wozy sprzed lat, tylko najnowsze modele japońskie, jednakowe i o nienagannym wyglądzie.

Nie był to jednak właściwy moment na przedwczesne refleksje: nigdzie nie widziałem Eleny,

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

14

bagaże leżały już w taksówce, a wskazówki zegarka z nieubłaganą szybkością przesuwały się ku
godzinie policyjnej. Nie bardzo wiedziałem, co robić. Zgodnie z przyjętymi przez nas zasadami,
gdyby jedno gdzieś się zawieruszyło, drugie miało postępować według planu i tylko zostawić
wiadomość pod umówionym — na wypadek sytuacji nieprzewidzianej — numerem telefonu.
Trudno jednak było mi zdecydować, że pojadę sam, tym bardziej że nie ustaliliśmy wcześniej, w
jakim hotelu się zatrzymamy. Na formularzu wjazdowym wpisałem El Conquistador, wiedząc, że
tam właśnie zwykli zatrzymywać się biznesmeni, byłby więc on zatem najodpowiedniejszy dla
naszej fałszywej tożsamości. Tam zresztą ulokowała się ekipa włoskiej telewizji, obawiałem się
jednak, że Elena tego nie wie.

Miałem właśnie przeprosić taksówkarza za zwłokę, trzęsąc się z niepokoju i chłodu, kiedy

ujrzałem Elenę biegnącą ku mnie. Za nią pędził jakiś cywil, wymachując ciemnym prochowcem.
Zamarłem, przygotowany na najgorsze, ale mężczyzna, dogoniwszy Elenę, po prostu wręczył jej
prochowiec, który zostawiła przy stanowisku kontroli celnej. Jej spóźnienie miało swoje powody:
celniczka zwróciła na nią uwagę, bo podróżowała bez bagażu, sprawdzono zatem dokładnie
wszystko, co miała w podręcznym neseserze, począwszy od dokumentów tożsamości, kończąc na
przyborach toaletowych.

Nie wpadło im przecież na myśl, że maleńki japoński odbiornik radiowy, jaki ma przy sobie,

jest naszą bronią, bo na ściśle określonej częstotliwości umożliwia nam kontakt z ruchem oporu
wewnątrz kraju. Chyba w końcu to ja niepokoiłem się bardziej, bo wedle moich wyliczeń jej
spóźnienie trwało dobre pół godziny, a ona, już w taksówce, udowodniła mi, że nie było jej
zaledwie przez sześć minut. Najbardziej uspokoił mnie taksówkarz, zauważając, że do godziny
policyjnej brakuje nie, jak sądziłem, dwudziestu minut, lecz godziny i dwudziestu minut. Mój
zegarek wskazywał po prostu czas w Rio de Janeiro. W rzeczywistości była dopiero za
dwadzieścia jedenasta w nocy — nocy mroźnej i gęstniejącej.

To po to przyjechałem?


W miarę zbliżania się do miasta, zamiast spodziewanego wzruszenia i radości z powrotu,

odczuwałem coraz większą niepewność. Na dawne lotnisko w Los Cerrillos jechało się starą
drogą przez dzielnice przemysłowe i slumsy dotknięte najbardziej krwawymi represjami w
okresie zamachu stanu; teraz na nowe lotnisko międzynarodowe pędzi się doskonale oświetloną
autostradą, jak w najbardziej rozwiniętych państwach świata. Kiepski to początek dla kogoś, kto
jak ja nie tylko był przekonany o okrucieństwie rządzącej junty, ale także potrzebował oznak jej
klęski widocznych na ulicy, w codziennym życiu mieszkańców i w ludzkich zachowaniach, miał

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

15

to sfilmować i zademonstrować światu. Z każdym metrem moje pierwotne przygnębienie
zmieniało się w najszczersze rozczarowanie. Elena wyznała mi później, że ona również, mimo iż
dopiero od niedawna bywa regularnie w Chile, odczuwa podobne zakłopotanie.

Istniały ku temu powody. Santiago, wbrew temu, co opowiadano na emigracji, wyglądało

olśniewająco, budynki o wyjątkowym znaczeniu podświetlono, a na ulicach panował ład i
spokój. Stróże porządku mniej rzucali się w oczy niż w Paryżu czy Nowym Jorku. Nieskończenie
długa Aleja Bernarda O’Higginsa rozpościerała się przed nami niczym struga światła, poczynając
od zabytkowego Dworca Centralnego, autorstwa tegoż Gustave’a Eiffela, który jest twórcą
słynnej paryskiej wieży. Nawet kurewki spacerujące po nocy po przeciwległym chodniku
wyglądały mniej nędznie i nie tak smętnie jak dawnymi czasy. I nagle, tuż przy mnie wyrósł
niczym niepożądana zjawa pałac La Moneda. Kiedy go widziałem po raz ostatni, stanowił stos
spopielałych zgliszcz. Teraz, odbudowany i ponownie oddany do użytku, w głębi ogrodu w stylu
francuskim sprawiał wrażenie baśniowej siedziby.

Mijaliśmy kolejno najważniejsze symbole miasta: Club Union, gdzie zbierały się najstarsze

mumie, żeby tradycyjnie manipulować sznurkami polityki; uniwersytet z ciemnymi oknami,
kościół pod wezwaniem Świętego Franciszka, imponującą bryłę pałacu mieszczącego Bibliotekę
Narodową, domy towarowe Paris. Siedząca obok mnie Elena omawiała z szoferem istotną
kwestię: przekonywała go, by jednak zawiózł nas do El Conquistador, on bowiem namawiał nas
na inny hotel, zapewne ten, w którym dostawał napiwek za przywiezienie gości. Zachowywała
się z dużym taktem, nie czyniąc i nie mówiąc nic, czym mogłaby go urazić bądź zwrócić jego
uwagę — wielu taksówkarzy w Santiago jest na usługach policji. Sam byłem zbyt oszołomiony,
by się w to wtrącać.

W miarę zbliżania się do centrum przestałem się przyglądać i podziwiać materialną okazałość

miasta, czym dyktatorski rząd usiłował przesłonić swoje krwawe oblicze naznaczone śmiercią
czterdziestu tysięcy ludzi, zaginięciem dwóch tysięcy i usunięciem z kraju miliona. Zacząłem
natomiast przypatrywać się ludziom, idącym z dziwnym pośpiechem, co zapewne wiązało się z
bliskością godziny policyjnej. Ale nie tylko to mnie poruszyło: na obliczach smaganych
mroźnym wiatrem malował się ich stan ducha. Nikt się nie odzywał. Nikt nie spoglądał w
konkretnym kierunku, nikt się nie uśmiechał, nikt najdrobniejszym gestem czy wyrazem twarzy
nie zdradzał, co czuje, otulony ciemnym płaszczem, jak gdyby każdy z nich znajdował się sam w
obcym mieście. Były to twarze puste i zupełnie pozbawione wyrazu. Nawet bez cienia lęku. To
wtedy mój stan ducha uległ nagłej zmianie i podkusiło mnie, by wysiąść z taksówki z samej
chęci wtopienia się w ten tłum. Elena nie skąpiła mi mnóstwa ostrzeżeń, słusznych skądinąd, nie
tak jednak ostrych jak by chciała, z obawy, że szofer usłyszy. Pokusa jednak była tak silna, że
niemal mnie sparaliżowała. Kazałem kierowcy zatrzymać się i wysiadłem, zatrzaskując drzwi.

Nie uszedłem więcej niż dwieście metrów, lekceważąc zbliżającą się godzinę policyjną, ale

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

16

już pierwsze sto wystarczyło, bym pojął, jak odżyło moje miasto. Ulicami Estado i Huérfanos
dotarłem do wydzielonej strefy przeznaczonej tylko dla pieszych, zamkniętej dla ruchu
samochodowego, i oto miałem przed sobą ulice Florida de Buenos Aires i Via Condotti de Roma,
place Beaubourg de Paris i Zona Rosa de la Ciudad de México. Był to kolejny rewelacyjny
pomysł władz, ale mimo ławek kuszących, by przysiąść i pogadać, mimo migocących świateł i
donic z zadbanymi kwiatami to właśnie tutaj uwidaczniały się pewne ciemne aspekty
rzeczywistości. Nieliczni ludzie stojący na rogach i zajęci rozmową mówili bardzo cicho, tak by
ich słów nie pochwyciło niepożądane ucho — jedno z tysięcy na usługach władzy; wszędzie
rzucali się w oczy sprzedawcy wszelkiej tandety i dzieci żebrzące o jałmużnę. Ale najbardziej
przykuli moją uwagę kaznodzieje próbujący sprzedać sposób na wieczne szczęście każdemu, kto
tylko zechciałby ich wysłuchać. Skręciwszy za róg, natknąłem się nagle na pierwszego
karabiniera, jakiego zobaczyłem po przylocie. Z niezmąconym spokojem przechadzał się po
chodniku w tę i z powrotem; paru jego kolegów siedziało w budce strażniczej na rogu ulicy
Huérfanos. Poczułem suchość w ustach i drżenie kolan i ogarnęła mnie wściekłość na samą myśl,
że ilekroć natknę się na karabiniera, będzie podobnie. Jednak szybko zauważyłem, że oni
również są spięci i z niepokojem przypatrują się przechodniom; świadomość, że oni boją się
bardziej, pocieszyła mnie. Trudno zresztą im się dziwić. Kilka dni po moim wyjeździe z Chile
ludzie z ruchu oporu wysadzili w powietrze właśnie tę budkę strażniczą.

W sidłach nostalgii


Odnajdywałem klucze do przeszłości. Tu stał pamiętny dla mnie budynek, gdzie dawnej

mieściła się Telewizja i Departament Sztuk Audiowizualnych, w którym rozpoczynałem filmową
karierę. Tam Szkoła Teatralna, do której mając lat siedemnaście, przyjechałem z
prowincjonalnego miasteczka na egzamin wstępny, jak się okazało decydujący dla całego mego
dalszego życia.

Tam właśnie organizowaliśmy polityczne zebrania Unidad Popular — Jedności Ludowej — i

tam przeżyłem najtrudniejsze i najważniejsze dla mnie lata. Wszedłem do budynku kina City,
gdzie oglądałem po raz pierwszy te arcydzieła filmowe, które do dzisiaj podtrzymują we mnie
wiarę we własne powołanie, wśród nich niezapomniana: Hiroszima, moja miłość. Nagle minął
mnie ktoś nucąc znaną piosenkę Pablo Milanesa: Yo pisaré las calles nuevamente de lo quo fue
Santiago ensangrentado
. Było to coś tak nieprawdopodobnego, że chyba każdy na moim miejscu
poczułby dławienie w gardle. Do głębi poruszony zapomniałem o godzinie policyjnej, o
fałszywej tożsamości, o konspiracyjnym pobycie i na chwilę stałem się na powrót sobą i tylko

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

17

sobą, we własnym odzyskanym mieście, i z trudem powstrzymałem irracjonalny odruch, by się
przedstawić, wykrzykując na cały głos prawdziwe imię, i zmierzyć się z kimkolwiek w imię
prawa do życia we własnym domu.

Wszedłem do hotelu z wilgotnymi oczami dosłownie w ostatniej sekundzie przed godziną

policyjną; portier musiał otworzyć mi drzwi, które zdążył już zamknąć. Elena zarejestrowała nas
oboje w recepcji i teraz, w pokoju, ustawiała antenę przenośnego odbiornika radiowego.
Wyglądała na opanowaną, ale na mój widok wybuchnęła gniewem jak typowa żona. Nie była w
stanie pojąć, że świadom ryzyka samotnie włóczyłem się po ulicach, póki nie wybiła godzina
policyjna. Wyszedłem, trzaskając drzwiami, i ruszyłem na poszukiwania włoskiej ekipy
rezydującej w tym samym hotelu.

Zapukałem do pokoju 306, dwa piętra niżej, szykując się do recytowania długiej litanii haseł i

odzewów, których uczyliśmy się na pamięć wraz z szefową ekipy dwa miesiące temu w Rzymie.
Zaspany głos — ciepły głos Grazii, który rozpoznałbym bez żadnego hasła — zapytał zza drzwi:

— Kto tam?
— Gabriel.
— Kto jeszcze?
— I archanioły.
— Święty Jerzy i święty Michał?
Jej głos, zamiast uspokajać się, kiedy słysząc właściwe odpowiedzi, upewniała się, że to

rzeczywiście ja, drżał coraz silniej. Dziwne, bo przecież po tylu naszych długich rozmowach we
Włoszech ona również musiała rozpoznać mój głos, a mimo to przedłużała wymianę haseł i
odpowiedzi — nie wystarczyło nawet potwierdzenie, że archanioły to istotnie święty Jerzy i
święty Michał.

— Sarco — powiedziała.
Było to nazwisko bohatera filmu, który miałem nakręcić w San Sebastian — Podróż przez

cztery pory roku — w odpowiedzi dorzuciłem więc jego imię:

— Nicolas.
Mimo tylu dowodów Grazia, dziennikarka zaprawiona w trudnych misjach, nadal nie była

usatysfakcjonowana.

— Ile metrów taśmy? — spytała.
Zrozumiałem, że zamierza ciągnąć zabawę w hasła i odzewy aż do końca, do którego było

jeszcze daleko, i zacząłem się obawiać, że tę podejrzaną wymianę zdań mogą posłyszeć lokatorzy
sąsiednich pokoi.

— Odpieprz się i otwórz — powiedziałem.
Ale Grazia z uporem, który w ciągu następnych dni miał się coraz silniej ujawniać, nie

otworzyła, póki nie wyczerpaliśmy listy haseł. “Niech was szlag trafi — zakląłem, mając na

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

18

myśli nie tylko Elenę, ale też Ely — wszystkie baby są takie same”, i chcąc nie chcąc
odpowiadałem na pytania z kwestionariusza z poczuciem, że ulegam jak krótko trzymany mąż,
czego najbardziej w życiu nienawidzę. Kiedy wreszcie dobrnęliśmy do końca, Grazia — tak
samo młodzieńcza i czarująca jak wówczas, gdy ją poznałem w Rzymie — osobiście i bez
wahania otworzyła mi drzwi, spojrzała na mnie, jakby ujrzała ducha, i zatrzasnęła je z powrotem,
przerażona. Potem miała mi powiedzieć: “Patrzyłam na ciebie jak na kogoś, kogo widziałam
wcześniej, ale nie miałam pojęcia, kto to jest”. Całkiem zrozumiałe. We Włoszech poznała
przecież Miguela Littina zaniedbanego jak zawsze, z brodą, bez okularów i odzianego byle jak, a
tu dobija się do niej łysiejący, wygolony facet o oczach krótkowidza i w garniturze w sam raz dla
urzędnika banku.

— Nie bój się, otwieraj — uspokajałem — to naprawdę ja, Miguel.
Otaksowała mnie dokładnie wzrokiem i wpuściła, ale nadal patrzyła na mnie z pewną rezerwą.

Zanim się ze mną przywitała, nastawiła radio na cały regulator, żeby przypadkiem naszej
rozmowy nie podsłuchał ktoś z sąsiedniego pokoju, albo nie wyłapały ukryte mikrofony. Była
jednak spokojna. Przyleciała tydzień wcześniej wraz z trzyosobową ekipą; mieli już akredytację i
dokumenty uprawniające do kręcenia filmu, a to dzięki sprawności personelu włoskiej ambasady,
której urzędnicy nie mieli oczywiście pojęcia, jaki jest prawdziwy cel naszej pracy. Co więcej:
ekipa zdołała już nakręcić materiał przedstawiający czołowe osobistości władz, bo parę
wieczorów wcześniej pojawiły się one na galowym przedstawieniu Madame Butterfly, jakie
odbyło się staraniem włoskiej ambasady w Teatrze Miejskim. Zaproszony był sam generał
Pinochet, ale w ostatniej chwili zawiadomił, że nie przybędzie. Skądinąd obecność włoskiej
ekipy filmowej na tym przedstawieniu miała dla nas istotne znaczenie, dzięki temu bowiem
została oficjalnie zaanonsowana w Santiago jej obecność; przez następne dni widok filmowców
na ulicach nie budził niczyich podejrzeń. Pozwolenie na nakręcenie materiału wewnątrz pałacu
La Moneda było w trakcie załatwiania, a ludzie, którzy się o nie starali, otrzymali zapewnienie,
że nie wystąpią żadne trudności.

Wiadomość ta wprawiła mnie w taki entuzjazm, że chciałem zabrać się do pracy natychmiast.

Gdyby nie godzina policyjna poprosiłbym Grazie, żeby zbudziła pozostałych członków ekipy:
poszlibyśmy upamiętnić moją pierwszą noc po powrocie do kraju. Zgodnie z naszymi wstępnymi
planami mieliśmy zacząć kręcić tuż po moim przylocie, uznaliśmy jednak, że lepiej, by
członkowie ekipy nie dowiedzieli się przedwcześnie o konkretnych projektach i pracowali w
przekonaniu, że to Grazia nimi kieruje. Z kolei ona nie miała się nigdy dowiedzieć, że przy tym
samym filmie pracują jeszcze dwie inne ekipy. Zdążyliśmy omówić wiele szczegółów, popijając
grappę, mocną jak ogień włoską wódkę, którą Grazia nosi zawsze przy sobie niczym talizman,
kiedy zadzwonił telefon. Poderwaliśmy się równocześnie, Grazia chwyciła słuchawkę, chwilę
trzymała ją przy uchu i odłożyła. Recepcja prosiła o ściszenie radia, bo gość z sąsiedniego pokoju

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

19

zadzwonił do nich ze skargą.

Pamiętam tę złowrogą ciszę


Jak na jeden dzień — emocji było zbyt wiele. Kiedy wróciłem do siebie, zastałem Elenę

pogrążoną w spokojnym śnie, ale na moim stoliku paliła się nocna lampka. Rozebrałem się po
cichu, gotów zasnąć jak Bóg przykazał, ale okazało się to niemożliwe. Gdy tylko wyciągnąłem
się na łóżku, zdałem sobie sprawę z panującej wokół złowrogiej ciszy spowodowanej godziną
policyjną. Nie umiem wyobrazić sobie drugiej podobnej ciszy na świecie. Zdawała się trwać bez
końca i dosłownie czułem jej przytłaczający ciężar uciskający mi piersi. Z rozległego, ciemnego
miasta nie dochodził najlżejszy hałas. Nie docierał do mnie ani szum wody w kanalizacji, ani
oddech Eleny, ani nawet najlżejsze odgłosy mego własnego organizmu.

Wstałem pełen obaw i wyjrzałem przez okno, usiłując odetchnąć świeżym powietrzem ulicy;

próbowałem dojrzeć to miasto wyludnione, lecz prawdziwe i nigdy jeszcze — od dnia, gdy tu
przybyłem po raz pierwszy w niespokojnych latach młodości — nie widziałem go tak
opustoszałym i smutnym. Okno znajdowało się na piątym piętrze i wychodziło na ślepy zaułek z
wysokimi osmalonymi murami, nad którymi przez popielatoszarą mgłę przebijał ledwie skrawek
nieba. Nie czułem, że jestem na własnej ziemi, nie czułem nawet, że to wszystko dzieje się
naprawdę, czułem się jak osaczony zbieg z któregoś ze starych, mrożących krew w żyłach
filmów Marcela Carne.

Dwanaście lat wcześniej, o siódmej rano, jakiś sierżant na czele patrolu posłał serię w moją

stronę, tuż nad głową, i rozkazał mi dołączyć do grupy więźniów pędzonych w kierunku siedziby
Chile Films, gdzie pracowałem. Całe miasto drżało od bombardowań, strzałów karabinowych i
wycia przelatujących samolotów wojskowych. Sierżant, który mnie zatrzymał, szedł jak ślepy i
zacząłem się zastanawiać, co się właściwie dzieje. “My jesteśmy neutralni” — odezwał się. Ale
nie dowiedziałem się, czemu to mówi ani do kogo odnosi się ta liczba mnoga. Gdy w pewnej
chwili znaleźliśmy się sam na sam, zapytał:

— To pan zrobił Szakala z Nahualtorot?
Przytaknąłem, a on jakby nagle zapomniał o wszystkim: o strzałach, bombardowaniach i

bombach zapalających lecących na pałac prezydencki, bo poprosił mnie, żeby mu opowiedzieć,
jak to się robi, że fałszywym trupom na filmach cieknie krew. Wyjaśniłem, słuchał jak
urzeczony. Ale natychmiast potem wrócił do rzeczywistości.

— Nie gapić się za siebie — wrzasnął — bo wam łby porozwalam!
Mogłoby się zdawać, że to tylko pogróżki, gdyby nie fakt, że parę minut wcześniej

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

20

widzieliśmy na ulicy pierwsze trupy, rannego, który na chodniku umierał z upływu krwi,
pozbawiony jakiejkolwiek pomocy, i grupy cywilów, okładające kijami zwolenników prezydenta
Salvadora Allende. Widzieliśmy więźniów stojących plecami do muru i oddział żołnierzy
symulujących egzekucję. A ci, co nas eskortują, pytają, co się dzieje, i powtarzają z uporem: “My
jesteśmy neutralni”. Zamęt, hałas i chaos przyprawiały o szaleństwo.

Siedzibę Chile Films otaczał kordon żołnierzy uzbrojonych w karabiny na trójnogach

wycelowane w kierunku głównego wejścia. Wyszedł do nas jakiś portier w czarnym berecie, z
odznaką Partii Socjalistycznej.

— A! — wrzasnął na mój widok — ten młody człowiek to pan Littin, to on odpowiada za

wszystko, co się tu wyrabia.

Sierżant silnym ciosem powalił go na ziemię.
— Idź pan do diabła! — ryknął. — Gnojek zasrany.
Portier próbował wstać i przerażony, na czworakach, pytał:
— Napije się pan kawki, panie Littin? Filiżankę kawki?
Sierżant poprosił, żebym wziął telefon i sprawdził, co się tam dzieje. Usiłowałem się do kogoś

dodzwonić, ale bez skutku. Co chwilę właził jakiś oficer, wydawał jakiś rozkaz, po czym
następny rozkazywał coś wręcz przeciwnego: a to żebyśmy sobie zapalili, a to żebyśmy nie palili,
a to żebyśmy usiedli, a to żebyśmy wstali. Po upływie pół godziny wszedł młody żołnierz i
karabinem wskazał na mnie.

— Pan posłucha, sierżancie — odezwał się — tam stoi jakaś blondynka i pyta o tego pana.
To mogła być tylko Ely. Sierżant poszedł z nią porozmawiać.
Żołnierze tymczasem opowiadali nam, że o świcie wyciągnięto ich z łóżek, że nie jedli

śniadania, że mają rozkaz nic od nikogo nie przyjmować, że jest im zimno i że są głodni. Jedyne,
co mogliśmy dla nich zrobić, to zostawić im nasze papierosy.

Wtedy to wrócił sierżant z jakimś porucznikiem, który zaczął pytać nas o nazwiska przed

przewiezieniem na stadion. Kiedy przyszła kolej na mnie, sierżant nie dał mi czasu na
odpowiedź.

— Ten, panie poruczniku — odezwał się do oficera — nie ma z tym nic wspólnego,

przyjechał tu złożyć skargę, bo sąsiedzi rozwalili mu kijami samochód.

Porucznik spojrzał na mnie ze zdumieniem.
— Składać skargi w takiej chwili? — wykrzyknął. — Nie wstyd panu?! Znikaj pan stąd, ale

migiem!

Wybiegłem, przekonany, że zaraz dostanę kulę w plecy pod odwiecznym pretekstem próby

ucieczki. Nic takiego jednak nie zaszło. Ely, której jeden z kolegów powiedział, że zastrzelono
mnie przed siedzibą Chile Films, przyszła zabrać zwłoki. W wielu domach wzdłuż ulicy
powiewały flagi — ustalony znak rozpoznawczy dla wojska, że tu mają zwolenników. Na nas

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

21

zdążyła już donieść sąsiadka, znająca nasze kontakty z rządem, poinformowana o moim
zaangażowaniu w kampanię prezydencką Salvadora Allende i zorientowana w spotkaniach, jakie
odbywały się u nas w domu, kiedy pucz stawał się coraz bardziej nieuchronny. W tej sytuacji nie
wróciliśmy do domu, tylko przez miesiąc przenosiliśmy się z kryjówki do kryjówki, z trójką
naszych dzieci i tobołkiem rzeczy najbardziej niezbędnych, wymykając się śmierci depcącej nam
po piętach, aż w końcu obława wokół nas zacieśniła się tak bardzo, że zapędziła nas w tunel
wiodący na wygnanie.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

22

Ci, co pozostali, też są wygnańcami


O ósmej rano poprosiłem Elenę, by zadzwoniła pod pewien tylko mnie znany numer i zapytała

o człowieka, którego wolę tu nazywać fałszywym imieniem: powiedzmy Franz. Telefon odebrał
on sam, a Elena bez zbędnych wyjaśnień przekazała w imieniu Gabriela, żeby przyszedł do
pokoju numer 501 w hotelu El Conquistador. Zjawił się, nim upłynęło pół godziny. Elena była
już gotowa do wyjścia, ja natomiast leżałem jeszcze w łóżku i kiedy usłyszałem pukanie do
drzwi, przykryłem się prześcieradłem po czubek głowy. Tak naprawdę Franz nie miał pojęcia, z
kim się zobaczy, ustaliliśmy bowiem, że każdy, kto do niego zadzwoni w imieniu Gabriela,
będzie moim wysłannikiem. W ostatnich dniach dzwoniło do niego trzech Gabrieli — szefów
ekip filmowych, z Grazią włącznie, nie podejrzewał więc nawet, że tym kolejnym Gabrielem
okażę się ja sam.

Byliśmy przyjaciółmi jeszcze sprzed czasów Unidad Popular; pracowaliśmy razem przy

moich pierwszych filmach, spotykaliśmy się na wielu festiwalach filmowych, a po raz ostatni
widzieliśmy się w ubiegłym roku w Meksyku. Odsłoniłem twarz, ale i tak mnie nie rozpoznał,
póki nie wybuchnąłem śmiechem, bo to dopiero jest mój znak rozpoznawczy. Pozwoliło mi to
nabrać większego zaufania do mojego nowego wyglądu.

Franza zwerbowałem pod koniec ubiegłego roku. Miał za zadanie odbierać wszystkie wstępne

instrukcje — każdą oddzielnie — i przekazywać je poszczególnym ekipom, a także pozałatwiać
wiele istotnych spraw, które miały nam ułatwić pracę, niezależnie od działań Eleny. Życiorys
miał czysty: Chilijczyk, po zamachu stanu z własnej woli na emigracji w Caracas, choć nie było
przeciwko niemu żadnych zarzutów, i od tamtej pory uczestnik niezliczonych tajnych misji w
Chile, gdzie poruszał się z absolutną swobodą, całkowicie i wzorowo kryty. Jego popularność w
filmowym światku umacniana wdziękiem osobistym, jego wyobraźnia i odwaga sprawiały, że
stawał się dla nas idealnym partnerem w całym przedsięwzięciu. I nie pomyliłem się.
Ustaliliśmy, że przyjedzie do Chile lądem z Peru, tydzień wcześniej, żeby po kolei przyjąć trzy

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

23

ekipy i skoordynować ich działania; ekipy te już pracowały.

Ekipa francuska znajdowała się na północy kraju, kręcąc materiał na obszarze od Arica do

Valparaiso, zgodnie ze szczegółowym planem, który opracowaliśmy z szefem ekipy kilka
miesięcy wcześniej w Paryżu. Ekipa holenderska pracowała na południu, a włoska w Santiago
pod moim osobistym nadzorem, przygotowana też na to, by w razie jakiegokolwiek
nieprzewidzianego wydarzenia natychmiast znaleźć się na miejscu. Wszystkie trzy otrzymały
polecenie, by wypytywać ludzi o Salvadora Allende, ilekroć nadarzy się ku temu sprzyjająca
okazja, nie narażając się jednak na ryzyko i starając się nie wzbudzać podejrzeń; sądziliśmy, że
prezydent męczennik stanowi najlepszy punkt odniesienia, pozwalający określić postawę
każdego Chilijczyka wobec teraźniejszej sytuacji kraju i jego przyszłości.

Franz znał dokładnie program każdej ekipy. Dysponował także spisem hoteli, w których miały

one się zatrzymywać, mógł zatem porozumiewać się z nimi w dowolnej chwili, co mnie z kolei
umożliwiało przekazywanie osobistych instrukcji przez telefon. Dla większego bezpieczeństwa
Franz występował w roli mojego szofera, prowadząc wynajęte samochody, które mieliśmy
zmieniać co trzy-cztery dni w różnych agencjach. W czasie mojego pobytu w Chile rzadko
mieliśmy się rozstawać.

Trzy ofiary obciążają generała


Zaczęliśmy pracę o dziewiątej rano. Plaza de Armas, o parę przecznic od naszego hotelu,

zalana bladym letnim słońcem tej południowej jesieni, prześwitującym przez rozłożyste korony
drzew, w rzeczywistości była bardziej wzruszająca niż to, co zachowało się w moich
wspomnieniach. Wiecznie zdobiące ją kwiaty, co tydzień zmieniane, wydały mi się świeższe i
piękniejsze niż kiedykolwiek. Ekipa włoska zaczęła filmować już godzinę wcześniej typowe
poranne życie na placu: emerytów siedzących na drewnianych ławkach, czytających gazetę,
staruszków karmiących gołębie, sprzedawców tandety, fotografów wyposażonych w
anachroniczne aparaty z czarnym rękawem, rysowników tworzących karykatury w trzy minuty,
czyścibutów podejrzewanych o to, że są informatorami junty, dzieci z kolorowymi balonikami
przy wózkach z lodami, ludzi wychodzących z katedry. Na skraju placu zebrała się jak zwykle
grupka artystów w oczekiwaniu, że ktoś ich zatrudni przy jakiejś nieprzewidzianej imprezie. Byli
tam znani muzycy, iluzjoniści i clowny bawiące dzieci oraz transwestyci ekstrawagancko odziani
i wymalowani, których prawdziwą płeć nie sposób odgadnąć. W przeciwieństwie do
poprzedniego wieczora w ten cudowny poranek krążyły po placu patrole policji-karabinierów,
gorliwych i dobrze uzbrojonych. Z furgonetek wyposażonych w dużej mocy sprzęt muzyczny

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

24

dochodziły dźwięki modnych piosenek puszczonych na cały regulator.

Później odkryłem, że tylko ten, co dopiero przyjechał, ulega złudzeniu, że na ulicach jest mało

policji. W każdej chwili może się pojawić specjalna grupa interwencyjna rezydująca na głównych
stacjach metra, jak również samochody wyposażone w armatki wodne czekające na bocznych
ulicach, gotowe brutalnie stłumić w zarodku wszelki odruch protestu — do czego zresztą
dochodzi codziennie. Najpilniej strzeżona jest właśnie Plaza de Armas, newralgiczny punkt
Santiago, gdzie znajduje się siedziba Wikariatu Solidarności, potężnego bastionu oporu
przeciwko dyktaturze, działającego pod auspicjami kardynała Silvy Henriqueza, cieszącego się
poparciem nie tylko katolików, ale wszystkich ludzi walczących o przywrócenie w Chile
demokracji. Dzięki temu Wikariat zdobył sobie autorytet, któremu trudno się przeciwstawiać, a
obszerny, zalany słońcem dziedziniec kolonialnego pałacu bez względu na porę wygląda jak
targowisko. To tutaj znajdują schronienie i opiekę ludzie prześladowani bez względu na
przekonania i tu wypracowano sposoby niesienia pomocy potrzebującym, ze stuprocentową
pewnością, że dotrze ona, gdzie powinna, przede wszystkim do więźniów politycznych i ich
rodzin. Tu również docierają informacje o torturach i tu obmyśla się działania na rzecz
zaginionych oraz akcje mające powstrzymać nieprawości.

Na kilka miesięcy przed moim nielegalnym przybyciem do Chile rząd rzucił Wikariatowi

krwawe wyzwanie, które z kolei obróciło się przeciwko dyktaturze i zagroziło jej stabilności.
Otóż pod koniec lutego 1985 roku aresztowano trzech działaczy opozycji i potraktowano w
sposób tak bestialski, że nie ulegało wątpliwości, na czyj rozkaz. Socjologa Jose Manuela Paradę,
pracownika Wikariatu, zatrzymano na oczach trojga jego małych dzieci, przed szkołą, do której
uczęszczały. Policja wstrzymała ruch w promieniu trzech przecznic, a nad całą dzielnicą krążyły
wojskowe helikoptery. Dwóch pozostałych zatrzymano w różnych punktach miasta w odstępie
kilku godzin. Jednym z nich był Manuel Guerrero, szef Asociación Gremial de Educación de
Chile, drugim — Santiago Nattino, grafik cieszący się dużym uznaniem w środowisku, w którym
dotychczas nie wiedziano, że jest on aktywnym działaczem podziemia. Nim naród otrząsnął się z
osłupienia, 2 marca 1985 roku na rzadko uczęszczanej drodze w pobliżu międzynarodowego
lotniska w Santiago znaleziono trzy ciała, zmasakrowane i ze śladami wyjątkowego
okrucieństwa. Generał Cesar Mendoza Duran, dowódca sił policyjnych i członek rządzącej junty
złożył prasie oświadczenie, że owa potrójna zbrodnia jest wynikiem partyjnych porachunków w
gronie komunistów, działających z rozkazu Moskwy. Wobec tak niebywałego wyjaśnienia ludzie
nagle pozbyli się lęku, a generał Mendoza Duran, uznany przez opinię publiczną za prowodyra
zbrodni, musiał odejść z rządu. To mniej więcej wtedy czyjeś nieznane ręce zamazały na
tabliczce Calle del Puente, nazwę jednej z czterech ulic wychodzących z Plaza de Armas, i na jej
miejscu wpisały imię nowego patrona, Jose Manuela Parady; tak się ją zwie obecnie.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

25

“Ma pan szczęście, że jest Urugwajczykiem”


Gniew wywołany tamtą brutalną zbrodnią wisiał jeszcze w powietrzu owego ranka, gdy

przyszliśmy z Franzem na Plaza de Armos, niczym dwaj zwykli przechodnie. Zauważyłem, że
ekipa włoska znajduje się dokładnie tam, gdzie ustaliliśmy z Grazią poprzedniego wieczoru, i że
nasze przybycie nie uszło uwagi szefowej. Póki jeszcze nie wydawała żadnych poleceń
kamerzyście, Franz stanął z boku, a ja sam zacząłem dawać reżyserskie wskazówki, zgodnie z
tym, co wcześniej ustaliłem z szefami wszystkich trzech ekip. Najpierw przespacerowałem się po
placu, a przystając tu i ówdzie, wskazywałem Grazii, kiedy i w którą stronę powinna być
ustawiona kamera, gdy będę spacer powtarzał. Na razie ani ona, ani ja nie musieliśmy szukać
dowodów na to, jak bezwzględnie panujący reżim terroryzuje ulicę. Tego ranka chodziło nam
jedynie o uchwycenie nastroju panującego w zwykły dzień, a przede wszystkim o zachowania
ludzi, którzy, jak zauważyłem poprzedniego wieczoru, byli chyba mniej rozmowni niż dawniej.
Poruszali się z większym pośpiechem, niemal nie zwracając uwagi na to, co dzieje się obok, a ci,
którzy w ogóle rozmawiali, zachowywali ostrożność i unikali podkreślania słów gestami jak
kiedyś, co mi utkwiło w pamięci i co wciąż się widywało u Chilijczyków na emigracji.
Przechadzałem się tak wśród grupek ludzi z prościutkim, miniaturowym magnetofonem w
kieszeni koszuli, chcąc pochwycić strzępy rozmów, bynajmniej nie po to, by sobie zapełnić
pierwszy dzień, ale żeby je potem wykorzystać w filmie.

Wskazawszy ekipie główne punkty do filmowania, przysiadłem na ławce obok jakiejś

opalającej się pani, chcąc spisać na gorąco spostrzeżenia; pomalowane na zielono, drewniane
deski całe były pokryte wyrytymi nożem napisami, dziełem kilku pokoleń zakochanych.
Ponieważ ciągle zapominam notatnika, pisałem na odwrocie pudełek po gitane’ach, znanych
francuskich papierosach, których spory zapas przywiozłem z Paryża. Robiłem tak przez cały czas
pracy nad tym filmem i choć nie dlatego zachowałem puste pudełka, te notatki były moim
dziennikiem podróży i posłużyły mi do odtworzenia szczegółów wyprawy w tej książce.

Notując coś pilnie na Plaza de Armas tamtego poranka, zauważyłem, że siedząca tuż obok

kobieta obserwuje mnie kątem oka. Była w słusznym wieku, ubrana w sposób nieco staroświecki,
typowy dla klasy średniej, w futerku i w mocno znoszonym kapeluszu. Nie bardzo wiedziałem,
co tu robi samotna i milcząca, bo ani nie patrzyła w żadnym konkretnym kierunku, ani nie
reagowała na gołębie przelatujące nad naszymi głowami czy dziobiące nam czubki butów. Gdyby
mi sama nie wyjaśniła, nigdy bym się nie domyślił, że po prostu zmarzła na mszy i wyszła ogrzać
się przez chwilę na słońcu przed jazdą metrem. Udając, że czytam gazetę, patrzyłem, jak taksuje
mnie wzrokiem od stóp do głów, bez wątpienia dlatego, że moja garderoba różniła się znacznie
od tej, jaką noszą poranni przechodnie. Uśmiechnąłem się, a wtedy zapytała, skąd jestem.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

26

Niedostrzegalnym ruchem włączyłem magnetofon, naciskając przycisk przez kieszeń koszuli.

— Z Urugwaju — odparłem
— Ach! — westchnęła — można wam pozazdrościć szczęśliwego losu.
Miała na myśli ponowne wprowadzenie w Urugwaju systemu wyborczego i mówiła o tym z

czułą nostalgią za własną przeszłością. Udawałem roztargnienie, chcąc, by powiedziała coś
więcej, nie udało mi się jednak wyciągnąć z niej żadnych zwierzeń na tematy osobiste. Ale
opowiadała bez zahamowań o braku podstawowych wolności obywatelskich w Chile i o
dramatycznie rosnącym bezrobociu. W pewnej chwili wskazała na ławki pełne bezrobotnych
clownów, muzyków, transwestytów, których z każdą chwilą przybywało.

— Niech pan spojrzy na tych ludzi — powiedziała — całymi dniami tu siedzą, czekając na

pomoc, bo są bez pracy. W naszym kraju panuje głód.

Pozwoliłem jej mówić. Potem zaś, obliczywszy, że minęło pół godziny od pierwszego

spaceru, ruszyłem na kolejny obchód placu. Wówczas Grazia kazała operatorowi kręcić, nie
najeżdżając jednak na mnie, a sama pilnowała, by nasza robota nie została zauważona przez
stróżów porządku. Problem był zresztą dokładnie odwrotny: to ja nie mogłem oderwać wzroku
od karabinierów, jako że budzili we mnie fascynację, której trudno się oprzeć.

Choć w Chile zawsze było mnóstwo sprzedawców ulicznych, nie pamiętam, bym

kiedykolwiek widział ich tylu co teraz. Trudno wyobrazić sobie centrum handlowe bez ich
milczących szeregów. Handlują każdym towarem, a ich liczba i widoczne między nimi różnice
statusu ujawniają z całą mocą rozmiar dramatu społecznego. Obok zwolnionego lekarza,
zubożałego inżyniera czy kobiety o wyglądzie markizy, którzy oferują za psi grosz swoją
garderobę z lepszych czasów, stoją pozbawione ojców dzieci, podsuwające skradzione
przedmioty, i proste kobiety starające się sprzedać chleb domowego wypieku. Większość z tych
niegdyś zawodowo czynnych ludzi, popadłszy w niełaskę losu, zrezygnowała ze wszystkiego —
prócz godności. Przy swoich tandetnych stoiskach nadal wyglądają jak kiedyś we własnych,
eleganckich biurach. Kierowca taksówki, dawniej świetnie prosperujący handlowiec w branży
tekstylnej, zrobił mi taki turystyczny, wielogodzinny objazd przez pół miasta, a na koniec
odmówił przyjęcia zapłaty.

Kamerzysta filmował plac z panującą na nim atmosferą, a ja znów krążyłem między ludźmi,

starając się uchwycić strzępy rozmów, które miały mi potem służyć za komentarz do obrazów i
uważając, żeby niechcący nie narazić nikogo, kto później mógłby zostać rozpoznany na ekranie.
Grazia z przeciwległego końca placu obserwowała mnie z uwagą, ja zaś ją. Trzymała się moich
instrukcji, by zaczynać od planów wysokich pięter budynków, a następnie schodzić ku partiom
coraz niższym, przenosząc kamerę na poszczególne strony placu, na sam koniec zaś sfilmować
karabinierów. Chcieliśmy uchwycić napięcie na ich twarzach, widoczne coraz bardziej w miarę,
jak plac zapełniał się ludźmi, im bliżej południa. Szybko jednak zorientowali się, że kamera

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

27

wycelowana jest wprost na nich i zażądali od Grazii zezwolenia na ujęcia na ulicy. Widziałem,
jak je wyjęła, a policjant natychmiast odetchnął z ulgą, i spokojnie kontynuowałem spacer.
Dopiero później dowiedziałem się, że karabinier poprosił Grazie, żeby ich nie filmować, ale
zamilkł, gdy odparła, że zezwolenie nie wymienia żadnych wyjątków, a jako cudzoziemka —
Włoszka — nie może przyjmować żadnych warunków bez uprzedniej konsultacji. Zaciekawiło
mnie to, bo znaczyło, że sam fakt, iż jesteśmy ekipą europejską, dawał nam w Chile niejakie
przywileje. Tak jak się zresztą spodziewaliśmy.

Ci, co pozostają, też są wygnańcami


Karabinierzy stali się moją swoistą obsesją. Wielokrotnie przechodziłem obok nich, szukając

okazji, by zamienić z nimi parę słów. W pewnej chwili, wiedziony jakimś nieodpartym
odruchem, podszedłem do patrolu i zadałem kilka pytań na temat kolonialnego budynku Ratusza,
zniszczonego przez trzęsienie ziemi w marcu ubiegłego roku, który właśnie odbudowywano.
Ten, który udzielał mi odpowiedzi, nie patrzył w ogóle na mnie, bo nie spuszczał wzroku z tego,
co się dzieje na placu. Jego kolega zachowywał się identycznie, ale jednak od czasu do czasu
zerkał na mnie z rosnącą niecierpliwością, bo chyba zaczynał rozumieć celową niedorzeczność
moich pytań. W końcu odwrócił się do mnie i marszcząc groźnie brwi, rozkazał:

— Proszę odejść!
Ale obawy, jakie dotąd we mnie wzbudzali, już minęły, zacząłem nawet odczuwać swoistą

satysfakcję. Zamiast wykonać polecenie, zacząłem ich pouczać, jak powinna się zachowywać
policja wobec pokojowo nastawionego cudzoziemca, który pragnie jedynie wyrazić
zaciekawienie jakimś obiektem. Nie zdawałem sobie sprawy, że mój fałszywie brzmiący
urugwajski akcent nie podoła tak trudnej próbie, póki policjant, widocznie znudzony moim
obywatelskim wywodem, nie kazał mi się wylegitymować.

Chyba w żadnej innej chwili w trakcie wyprawy nie ogarnął mnie taki strach jak wtedy.

Przeleciało mi przez myśl kolejno: starać się zyskać na czasie, opierać się, a nawet rzucić do
ucieczki, choć wiadomo, że złapaliby mnie natychmiast. Pomyślałem o Elenie, Bóg wie gdzie
będącej o tej porze, i jedyną nikłą szansę ocalenia widziałem w tym, że cała scena została
nakręcona, istnieje zatem koronny dowód na to, że mnie zatrzymano i że to pójdzie w świat.
Oprócz tego gdzieś w pobliżu krążył Franz, a znając go, mogłem być pewny, że nie traci mnie z
oczu. Oczywiście najprościej było wyciągnąć paszport, przetestowany na tylu lotniskach, ale
obawiałem się rewizji, jako że właśnie wtedy uświadomiłem sobie śmiertelne niebezpieczeństwo,
jakie nade mną zawisło: w tym samym portfelu, gdzie nosiłem paszport, miałem też swój

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

28

autentyczny chilijski dowód osobisty, schowany tam przez roztargnienie oraz kartę kredytową na
prawdziwe nazwisko. Nie pozostawało mi nic innego, jak zaryzykować, i wyciągnąłem paszport.
Karabinier, sam niezbyt pewny, co ma właściwie zrobić, rzucił okiem na zdjęcie i zwrócił mi
dokument, pytając nieco mniej szorstko:

— Co pan właściwie chce wiedzieć o tym budynku? — zapytał
Odetchnąłem pełną piersią.
— Właściwie nic. Żartowałem.
Ten incydent uleczył mnie na cały czas wyprawy z niepokoju, jaki budzili we mnie

karabinierzy. Od tej pory patrzyłem na nich równie zwyczajnie, jak każdy prawowity Chilijczyk,
nawet ten, co tkwi po uszy w konspiracji, a takich jest wcale niemało. Dwa czy trzy razy
musiałem nawet prosić ich o drobną pomoc i nigdy nie odmawiali. Między innymi — o
poprowadzenie mnie wozem patrolowym ni mniej, ni więcej tylko na lotnisko, żebym złapał
samolot odlatujący dosłownie na minuty przedtem, nim policja ostatecznie wpadła na trop mojej
bytności w Chile. Dla Eleny było niepojęte, że ktoś może prowokować policję tylko po to, by
rozładować własne napięcie, i nasze zawodowe stosunki, tu i ówdzie już solidnie nadwerężone,
zaczęły się psuć.

Na szczęście zdążyłem się pokajać za nieostrożność, zanim ona czy ktokolwiek inny zwrócił

mi uwagę. Gdy tylko karabinier oddał mi paszport, posłałem Grazii umówiony sygnał, że ujęcie
skończone. Franz obserwujący z boku całą scenę z niepokojem równym mojemu, ruszył ku mnie,
ale dałem mu znak, żeby przyszedł do hotelu po obiedzie. Chciałem być sam.

Usiadłem na ławce, żeby przejrzeć gazetę, ale tylko przebiegałem wzrokiem linijki, nie

czytając, targany w to świetliste jesienne przedpołudnie emocjami tak silnymi, że na niczym nie
mogłem się skupić. W pewnej chwili gdzieś w pobliżu zegar wybił dwunastą, poderwały się
spłoszone gołębie, a katedralne kuranty wygrały nuty najbardziej wzruszającej pieśni Violety
Parra: Gracias a la vida. To już było ponad moje siły. Myślałem o Violecie, myślałem o jej
głodnych dniach i bezdomnych nocach w Paryżu, myślałem o jej niebywałej godności i o tym, że
zawsze jakiś system odrzucał ją, nie potrafiąc zrozumieć jej utworów i kpiąc sobie z jej buntu.
Musiał zginąć posiekany kulami i okryty chwałą prezydent, musiało cierpieć Chile najkrwawsze
męczarnie w dziejach, a sama Violeta Parra — targnąć się na życie, żeby jej własna ojczyzna
odkryła w jej pieśniach głęboko ludzkie prawdy i piękno jej głosu. Nawet karabinierzy słuchali
jej ze wzruszeniem, choć nie wiedzieli, kim była, co myślała i czemu śpiewała, zamiast płakać,
nie mieli też najmniejszego pojęcia, jak wielką czułaby do nich nienawiść, gdyby mogła być tutaj
i przeżywać cud owej wspaniałej jesieni.

Gnany pragnieniem, by odzyskać choć cokolwiek z przeszłości, powędrowałem samotnie do

restauracyjki w bogatszej części miasta, gdzie bywaliśmy z Ely w czasach narzeczeństwa.
Miejsce było niby to samo — stoliki nadal stały na zewnątrz, pod topolami, a wokół bujnie rosły

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

29

dzikie kwiaty, ale wyglądało, jakby życie przestało tu istnieć. W pobliżu nie było nikogo.
Musiałem sam poszukać obsługi i dopiero po blisko godzinie przyniesiono mi pieczone mięso.
Właśnie je kończyłem, kiedy weszła para, której nie widziałem od czasów, gdy oni i my byliśmy
stałymi klientami. Ernesto, lepiej znany jako Neto, i Elvira. Prowadzili ponury sklepik o kilka
przecznic dalej ze świętymi obrazkami i medalikami, relikwiarzami i różańcami oraz akcesoriami
żałobnymi. Sami charakterem nie pasowali do asortymentu swojego sklepu, z natury bowiem byli
weseli i skorzy do żartów, i czasami w soboty przy dobrej pogodzie zostawaliśmy w knajpce do
późna, popijając wino i grając w karty. Gdy zobaczyłem, że wchodzą, jak zawsze trzymając się
za ręce, zdumiała mnie nie tyle ich wierność wobec dawnego miejsca spotkań, bez względu na
zachodzące na świecie zmiany, ile to, jak bardzo oboje posunęli się w latach. Zachowali się w
mojej pamięci nie jako konwencjonalne małżeństwo, raczej jako para późnych narzeczonych,
pełnych energii i entuzjazmu; teraz było to dwoje tęgich, przygnębionych starych ludzi.
Poczułem się, jakbym nagle ujrzał w lustrze własną starość. Gdyby i oni mnie poznali, zapewne
patrzyliby na mnie z podobnym zdumieniem, chronił mnie jednak kostium urugwajskiego
finansisty. Siedzieli przy stoliku obok i głośno rozmawiali, ale już bez tej żywiołowości co przed
laty, i od czasu do czasu popatrywali na mnie, nie podejrzewając zapewne, że kiedyś bywaliśmy
szczęśliwi, siedząc przy jednym stoliku. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak długie i
wyniszczające były lata wygnania. Nie tylko dla nas — dla tych, którym udało się wyjechać, jak
dotąd sądziłem, ale również dla nich — tych, którzy pozostali.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

30

Pięć charakterystycznych miejsc w Santiago


Kręciliśmy materiał w Santiago jeszcze przez pięć dni — wystarczająco długo, by

wypróbować funkcjonowanie naszego systemu — a w tym czasie utrzymywałem telefoniczny
kontakt z ekipą francuską na północy i holenderską na południu. Z kolei kontakty Eleny okazały
się nader użyteczne i stopniowo mogłem umawiać się na spotkania, na jakich nam zależało: z
działaczami podziemia, tudzież osobistościami życia politycznego, działającymi w sposób
legalny.

Stopniowo też zrozumiałem konieczność przestrzegania wymogów swojej fałszywej

tożsamości. Stanowiło to dla mnie nie lada wysiłek, zważywszy, ilu krewnych i przyjaciół, o
rodzicach nie wspominając, pragnąłbym odwiedzić i ile chwil z młodości — wskrzesić. Ale to
był świat zakazany, przynajmniej w okresie pracy nad filmem, zdusiłem więc w sobie te
pragnienia i z rezygnacją wszedłem w dziwaczną rolę wygnańca we własnym kraju, co jest
najbardziej gorzkim rodzajem wygnania.

Choć rzadko chodziłem po ulicach bez ochrony, zawsze czułem się samotny. Gdziekolwiek

się udawałem, moi opiekunowie z ruchu oporu śledzili mnie czujnie, ale tak, że ich nigdy nie
widziałem. Tylko wtedy, gdy przeprowadzałem wywiady z osobami godnymi całkowitego
zaufania, których nie zamierzałem narażać nawet wobec ich własnych przyjaciół, prosiłem
zawczasu o wycofanie ochrony. Później, gdy Elena przestała mi pomagać w pracy, miałem już
dość wprawy, by działać samemu i jakoś poradziłem sobie bez większych problemów. Film
został nakręcony zgodnie z planem i nikt z moich współpracowników nie ucierpiał z powodu
jakiejś nieostrożności czy błędu z mojej strony. Mimo to jedna z osób odpowiedzialnych za całą
operację, w przypływie dobrego humoru, kiedy byliśmy już daleko od Chile, powiedziała mi:

— Nigdy, jak świat światem, nie pogwałcono tyle razy, i to w sposób tak ryzykowny, tylu

zasad bezpieczeństwa.

Najistotniejsze było w każdym razie to, że w ciągu niecałego tygodnia zrealizowaliśmy cały

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

31

plan ujęć w Santiago. Był on bardzo elastyczny i pozwalał na wszelkiego rodzaju zmiany już na
miejscu, a rzeczywistość dowiodła, że to jedyny sposób działania w tym zaskakującym mieście,
które w każdej chwili przynosiło nam jakieś niespodzianki i prowokowało do najbardziej
nieprawdopodobnych pomysłów.

Tymczasem zdążyliśmy już trzykrotnie zmienić hotel. El Conquistador był wygodny i

praktyczny, ale i najbardziej byliśmy w nim narażeni na inwigilację, i mieliśmy powody
przypuszczać, że należał do najbaczniej obserwowanych. Zapewne podobnie jest w przypadku
wszystkich hoteli pięciogwiazdkowych, gdzie wciąż zatrzymują się cudzoziemcy, z założenia
podejrzani dla większości służb dyktatury. Z kolei w hotelach drugiej kategorii, gdzie kontrola
wejść i wyjść jest ściślejsza, zapewne bardziej zwracalibyśmy uwagę. Najpewniejsze zatem było
zmieniać lokum co dwa-trzy dni, nie zwracając uwagi na liczbę gwiazdek, za to pilnie uważając,
by po raz drugi nie trafić do tego samego hotelu. Cóż, jestem przesądny i wierzę, że coś złego
mnie spotka, gdy ponownie znajdę się tam, gdzie już raz uniknąłem niebezpieczeństwa. To
przekonanie umocniło się we mnie 11 września 1973 roku, gdy lotnictwo bombardowało La
Monedę i sytuacja w mieście stawała się coraz bardziej niepewna. Zdołałem bez problemu
wydostać się z biura Chile Films, gdzie się schroniłem, chcąc wraz z zaufanymi ludźmi próbować
dalej walczyć z zamachowcami, następnie własnym wozem podwiozłem aż do Parque Forestal
grupę przyjaciół mających poważne powody do obaw o własne życie, po czym popełniłem ten
błąd, że wróciłem. Uratowałem się, jak wspomniałem wcześniej, cudem.

Jako dodatkowy środek ostrożności przy zmianie hoteli, mniej więcej po trzeciej

przeprowadzce, wprowadziliśmy z Eleną zasadę, by brać oddzielne pokoje. Pilnowaliśmy
regularnego zmieniania tożsamości: raz wpisywaliśmy się jako szef firmy i sekretarka, kiedy
indziej — jako dwoje zupełnie obcych sobie ludzi. To stopniowe rozdzielanie się odpowiadało
zresztą idealnie stanowi naszych stosunków: przy pracy porozumiewaliśmy się idealnie, w
sprawach osobistych — z coraz większym trudem.

Muszę zaznaczyć, że przy ogromnej liczbie hoteli, w jakich mieszkaliśmy, tylko w dwóch

mieliśmy niejakie powody do niepokoju. Pierwszym z nich był Sheraton. Jeszcze tego samego
wieczoru, gdy się tam zameldowaliśmy, nagłe na nocnym stoliku zadzwonił telefon i to
dokładnie wtedy, gdy udało mi się zasnąć. Elena poszła na jakieś konspiracyjne spotkanie, które
przedłużyło się ponad zaplanowany czas i musiała zostać na noc w lokalu, gdzie zastała ją
godzina policyjna; coś takiego zdarzyło się nie pierwszy raz. Odebrałem półprzytomny, nie
bardzo sobie uświadamiając, gdzie właściwie się znajduję, a co gorsza, nie bardzo pamiętając,
kim w tej chwili jestem. Jakaś Chilijka pytała o mnie, wymieniając moje fałszywe nazwisko. Już
miałem odpowiedzieć, że nie znam nikogo takiego, gdy nagle otrzeźwiałem, uświadomiwszy
sobie, że to mnie ktoś poszukuje: pod takim nazwiskiem, o takiej porze i w tym właśnie hotelu.

Była to hotelowa telefonistka, łącząca do mnie rozmowę międzynarodową. W jednej chwili

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

32

zdałem sobie sprawę, że nikt poza Franzem i Eleną nie wie, gdzie mieszkamy, a niemożliwe, by
to którekolwiek z nich dzwoniło do mnie w taki sposób: bladym świtem, pozorując rozmowę
międzynarodową. Chyba że to sprawa życia i śmierci. Poprosiłem o przełączenie rozmowy. Jakaś
kobieta mówiąca po angielsku tonem poufałym, jakbyśmy się dobrze znali, zarzuciła mnie
niezrozumiałym potokiem słów, szafując różnymi darling, sweetheart, honey, a kiedy wreszcie
zdołałem przerwać ten monolog, by dać jej do zrozumienia, że nie mówię po angielsku, odłożyła
słuchawkę, rzucając czułe shit. Na nic się zdały próby ustalenia z telefonistką, o co chodziło;
dowiedziałem się jedynie, że w hotelu przebywa jeszcze dwóch gości noszących nazwiska
podobne do tego, jakie figuruje w moim fałszywym paszporcie. Nie mogłem zmrużyć oka i gdy
tylko o siódmej rano wróciła Elena, przenieśliśmy się do innego hotelu.

Drugim okazał się stary hotel Carrera, z okien którego rozciąga się widok na cały kompleks

pałacu La Moneda. Tam dopiero można się było najeść strachu. W kilka dni po tym, jak się
stamtąd wyprowadziliśmy, jakaś bardzo młoda para, udająca małżonków w podróży poślubnej,
zajęła sąsiedni pokój i ustawiła na trójnogu, takim jaki mają uliczni fotografowie, bazookę
wyposażoną w system opóźnionego działania, wymierzoną prosto w prezydencki pałac, w
gabinet samego Pinocheta. Sam pomysł i mechanizm akcji były doskonałe, a Pinochet
rzeczywiście przebywał w gabinecie o wyznaczonej porze. Niestety nogi stojaka rozjechały się
przy wystrzale i pocisk wybuchł w hotelowym pokoju.

Pięć wybranych miejsc


W piątek, w drugim tygodniu naszego pobytu w Chile, postanowiliśmy z Franzem ruszyć

następnego dnia rano samochodem na prowincję. Najpierw do Concepción. W Santiago mieliśmy
jeszcze przeprowadzić kilka wywiadów z działaczami opozycji i z przywódcami ruchu oporu i
zdjęcia we wnętrzach La Monedy. To pierwsze wymagało skomplikowanych przygotowań i
Elena pracowała nad tym z godną podziwu skutecznością. Pozwolenie na sfilmowanie wnętrz
pałacu już uzyskaliśmy, ale potrzebny dokument mieliśmy otrzymać dopiero w następnym
tygodniu. Pozostawało nam dość czasu na zebranie materiału na prowincji. W tej sytuacji
poleciłem Francuzom wracać do Santiago, kiedy tylko skończą pracę na północy, a Holendrom
— zgodnie z planem kręcić na południu aż do Puerto Montt i tam oczekiwać dalszych instrukcji.
Sam miałem nadal pracować z Włochami.

Zgodnie z harmonogramem w piątek mieliśmy jeszcze w planach ujęcia ze mną w roli

głównej na ulicach Santiago, po to, by różne tajne służby nie mogły potem zaprzeczać mojego
autorstwa filmu kręconego ewidentnie w samym Chile. Wybraliśmy pięć charakterystycznych

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

33

miejsc w Santiago: otoczenie pałacu La Moneda, Parque Forestal, mosty nad Mapocho, Wzgórze
Świętego Krzysztofa i kościół Świętego Franciszka. Grazia już na kilka dni wcześniej miała
rozplanować, gdzie i jak ustawić nas i kamery, by nie tracić ani chwili na miejscu, ustaliliśmy
bowiem, że na każdy obiekt przeznaczamy zaledwie dwie godziny, a więc dziesięć godzin na
wszystko. Ja miałem przyjeżdżać na miejsce w kwadrans po przybyciu ekipy, z nikim nie
zamieniając słowa, wtapiać się po prostu w klimat danego miejsca, i tylko gestami przekazywać
pewne uwagi, omówione wcześniej z Grazia.

Pałac La Moneda zajmuje cały kwartał; jedna z dwóch głównych fasad wychodzi na Plac

Bulnes, przy Alameda, i w tej części znajduje się Ministerstwo Spraw Zagranicznych, druga na
Plaza de la Constitución i w tej mieści się Kancelaria Prezydenta. Po zbombardowaniu pałacu
przez lotnictwo jedenastego września, zrujnowany gabinet prezydenta opustoszał. Rząd przeniósł
się do dawnych pomieszczeń UNCTAD, Komitetu ONZ do Spraw Rozwoju i Handlu, w
dwudziestopiętrowym budynku, który junta wojskowa, żądna uprawomocnienia władzy,
ochrzciła imieniem wybitnego działacza liberałów, Diego Portalesa. Tam też jeszcze dziesięć lat
temu znajdowała się siedziba rządu, aż do zakończenia żmudnych prac nad odbudową La
Monedy, obejmujących także wybudowanie dodatkowego członu: prawdziwej podziemnej
twierdzy z opancerzonymi celami, tajnymi przejściami, drogami ucieczki i wyjściami
ewakuacyjnymi na oficjalny parking istniejący już od dawna pod chodnikiem. Mimo to w
Santiago mówi się, że formalistyczne zapędy Pinocheta osłabły, gdy mu doniesiono, że i tak nie
przepasze się szarfą O’Higginsa — symbolem legalnej władzy w Chile — ta bowiem spłonęła
podczas bombardowania pałacu. Przy jakiejś okazji któryś z dworaków usiłował sprzedać bajkę,
jakoby szarfa ocalała wyniesiona z płomieni przez pierwszych oficerów, którzy wkroczyli do La
Monedy, ale było to tak naciągane, że niemożliwe, by ktoś w to w ogóle uwierzył.

Nieco przed dziewiątą rano ekipa włoska zrobiła ujęcie fasady pałacu od strony Alamedy, tej

na wprost pomnika Ojca Ojczyzny, Bernardo O’Higginsa, przed którym płonie obecnie
propanowy wieczny ogień, “Płomień wolności”. Następnie Włosi przenieśli się, by zrobić ujęcia
drugiej fasady, przy której lepiej widać karabinierów należących do elity pałacowej gwardii —
najsmuklejszych i najprzystojniejszych — którzy dwa razy dziennie celebrują zmianę warty,
wprawdzie bez asysty tłumu ciekawskich z całego świata, ale za to z równą pychą i dumą, co
gwardziści sprzed pałacu Buckingham. Od tej strony pałac jest silniej strzeżony, kiedy więc
karabinierzy ujrzeli rozstawiających sprzęt Włochów, natychmiast zażądali pisemnego
zezwolenia, które zresztą ci okazali już wcześniej od strony Alamedy. Był to stały element pracy:
gdy tylko pojawiała się jakaś kamera, obojętnie w jakim miejscu Santiago, wynurzał się skądś
także karabinier, żądając okazania pozwolenia na piśmie.

Właśnie w takiej chwili nadszedłem. Operator Ugo, sympatyczny, rezolutny chłopak,

zadowolony niczym Japończyk z nadarzającej mu się okazji włączenia kamery, załatwił sprawę,

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

34

pokazując jedną ręką swój identyfikator, drugą filmując tegoż karabiniera tak, że ten nawet nie
zauważył. Franz zostawił mnie cztery przecznice wcześniej i miał mnie odebrać cztery
przecznice dalej, piętnaście minut później. Był chłodny, mglisty ranek, typowy dla naszych
przedwczesnych jesieni, i drżałem z zimna mimo ciepłego płaszcza. Szybko przeszedłem te
cztery przecznice, żeby tylko znaleźć się w cieple, wśród spieszącego się tłumu, poszedłem
nawet dwie przecznice dalej, chcąc dać ekipie czas spokojnie się wylegitymować. Kiedy
wracałem na plac, bez najmniejszych problemów nakręcono mój spacer przed La Monedą. Po
piętnastu minutach ekipa zebrała sprzęt i ruszyła w kierunku kolejnego celu. Złapałem samochód
Franza na ulicy Riquelme, na wprost stacji metra Los Heroes i ruszyliśmy pełnym gazem.

Parque Forestal zajął nam mniej czasu niż przewidywaliśmy, bo widząc go po latach

zrozumiałem, że moje odczucia są czysto subiektywne. Jest to naprawdę miejsce piękne i bardzo
dla Santiago charakterystyczne, szczególnie w taki spokojny dzień przy wietrze niosącym żółte
liście. Ale ciągnęły mnie tam nostalgiczne wspomnienia. Tu znajdowała się siedziba Akademii
Sztuk Pięknych, na stopniach której zaprezentowałem pierwszy spektakl i to tuż po przyjeździe z
rodzinnego miasteczka.

Później, kiedy byłem już nieźle prosperującym reżyserem, musiałem niemal codziennie

przechodzić przez ten park w drodze powrotnej do domu i światło prześwitujące przez listowie o
zmierzchu utkwiło mi na zawsze w pamięci wraz ze wspomnieniami z pracy nad pierwszymi
filmami. Niewiele więcej miałem do powiedzenia. Wystarczyło kilka ujęć mojego krótkiego
spaceru wśród drzew odartych z liści przy pierwszych ulewach, po czym wróciłem na rynek,
gdzie czekał Franz.

Dzień był nadal chłodny i przejrzyście jasny, i po raz pierwszy od mego przyjazdu widać było

góry. Santiago leży przecież w kotlinie otoczonej górami, których kontury prześwitują przez
opary smogu. O jedenastej na Calle del Estado były jak zwykle tłumy ludzi, rozpoczynały się
także pierwsze seanse w kinach. W Rexie wyświetlali Amadeusza Milosa Formana, film, który
pragnąłem za wszelką cenę obejrzeć i ledwo się powstrzymałem, żeby nie wejść do kina.

Twarzą w twarz z własną teściową!


Przez ostatnie dni, nadzorując kręcenie filmu, widywałem na ulicach wiele znajomych twarzy,

polityków, dziennikarzy, ludzi kultury. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek z nich zwrócił na mnie
uwagę, i to dodawało mi pewności siebie. A jednak w tamten piątek zdarzyło się coś, co prędzej
czy później stać się musiało. Na wprost mnie szła w moim kierunku dystyngowana kobieta w
kremowej garsonce, bez płaszcza, jakby to było lato; poznałem ją dopiero wówczas, gdy znalazła

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

35

się w odległości dwóch-trzech metrów ode mnie. Leo, moja teściowa. Widzieliśmy się zaledwie
pół roku wcześniej w Hiszpanii i w dodatku znała mnie tak dobrze, że wprost niemożliwe, by
miała mnie nie rozpoznać z tak bliska. Już chciałem zawrócić, gdy przypomniałem sobie
ostrzeżenie, abym unikał tego właśnie naturalnego odruchu, wielu bowiem ludzi z fałszywą
tożsamością, których nikt nie rozpoznawał en face, zdradzało się wyglądem “od tyłu”. Miałem
dość zaufania do teściowej, by nie wpadać w panikę, gdyby mnie tu nakryła, problem jednak w
tym, że nie była sama. Szła pod rękę ze swoją siostrą, ciocią Miną, która także mnie znała, i
rozmawiała z nią półgłosem, niemal szeptem. Tym też bym się nie przejmował w innych
okolicznościach, obawiałem się jednak, że obie panie mogą okazać zbyt duże zaskoczenie. Nie
zdziwiłbym się wcale, gdyby z radości zaczęły krzyczeć na środku ulicy: “Miguel, synku,
przyjechałeś, to istny cud!”, czy coś w tym stylu. Z kolei dla nich samych niebezpieczna była
wiedza, że oto przebywam w Chile na fałszywych papierach.

Ponieważ jednak absolutnie nic nie mogłem zrobić, postanowiłem iść dalej przed siebie,

wpatrując się w teściową z największą uwagą, na jaką mnie było stać, żeby natychmiast dać jej
sygnał, gdyby mnie rozpoznała. Ale ona ledwie podniosła wzrok, mijając mnie, napotkała moje
przerażone, wbite w nią spojrzenie, i nie przerywając rozmowy z ciocią Miną, przeszła, nie
spojrzawszy na mnie nawet, i to tak blisko, że poczułem zapach jej perfum, ujrzałem jej cudowne
słodkie oczy i usłyszałem wyraźnie, jak mówi: “Dzieci sprawiają więcej kłopotów, gdy dorosną”.
I obie poszły dalej.

Gdy niedawno opowiedziałem jej o tym przez telefon, dzwoniąc z Madrytu, wprawiłem ją w

osłupienie: w ogóle nie odnotowała takiego faktu w pamięci. A ja przez chwilę nie mogłem dojść
do siebie. Pod wrażeniem tego spotkania szukałem jakiegoś miejsca, żeby spokojnie pomyśleć,
aż wreszcie zaszyłem się w małym kinie, gdzie szło właśnie Słodkie życie Felliniego, włoski film,
ocierający się o pornografię. Wysiedziałem jakieś dziesięć minut, patrząc, jak smukli chłopcy i
przepiękne rozradowane kobiety skaczą do morza w cudownie słoneczny dzień w jakimś rajskim
zakątku. Nawet nie próbowałem się skoncentrować. Po prostu ciemności pozwoliły mi się
uspokoić i dopiero wówczas zrozumiałem, jak bardzo rutynowe i przyjemne były poprzednie dni.
O jedenastej piętnaście Franz zabrał mnie z rogu Estado i Alamedy i zawiózł w kolejne miejsce,
gdzie mieliśmy kręcić: mosty nad Mapocho.

Rzeka Mapocho przecina miasto ocembrowanym korytem, a jej brzegi spinają cudowne

mosty, których wspaniałe stalowe konstrukcje przeżyły już niejedno trzęsienie ziemi. W porze
suchej — a taka właśnie panowała — płynie dnem koryta zaledwie cienka warstewka płynnego
błota, z trudem przesuwając się wśród nędznych lepianek. W porze deszczowej rzeka występuje z
koryta zasilana wodami spływających z gór potoków, i lepianki, niczym łódeczki niesione
prądem, pływają po istnym morzu błota. W okresie tuż po zamachu rzeka Mapocho zyskała
światowy rozgłos, jako że jej wody niosły zwłoki z widocznymi śladami tortur, a działo się to

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

36

zwykle po nocnych nalotach wojskowych patroli na dzielnice nędzy: słynne poblaciones
Santiago. W ostatnich natomiast latach przez cały rok rozgrywają się nad Mapocho dramatyczne
sceny innego rodzaju: hordy wygłodniałych ludzi wespół z psami i sępami wyrywają sobie
resztki jedzenia, wyrzucane do rzeki z uczęszczanych targowisk. To odwrotna strona medalu
chilijskiego cudu, osiągniętego pod patronatem junty wojskowej i pod oświeconymi auspicjami
szkoły chicagowskiej.

Do chwili objęcia władzy przez rząd prezydenta Salvadora Allende Chile było krajem mało że

skromnym, to jeszcze takim, gdzie konserwatywne mieszczaństwo z dumą obnosiło swe surowe
obyczaje niemal jak cnotę narodową. Jeżeli junta wojskowa zdołała stworzyć niesamowite
pozory natychmiastowego powszechnego dobrobytu to tylko dzięki reprywatyzacji tego, co
znacjonalizował Allende, i wyprzedaży kraju prywatnym przedsiębiorcom i ponadnarodowym
korporacjom. W rezultacie w sklepach zapanował szał artykułów luksusowych, równie
wspaniałych, co nieprzydatnych, a na ulicach — szał robót publicznych, których widoczne efekty
miały dodatkowo wzmagać iluzję spektakularnej prosperity.

W przeciągu zaledwie pięciu lat zaimportowano więcej towarów niż przez minione lat

dwieście, a umożliwiły to dolarowe kredyty, na które mógł dać gwarancje Bank Narodowy dzięki
sumom uzyskanym z reprywatyzacji. Partnerskie stosunki ze Stanami Zjednoczonymi i z
międzynarodowymi organizacjami walutowymi dokonały reszty. Jednakże rzeczywistość dała o
sobie brutalnie znać w chwili spłaty długu: sześć-siedem lat urojeń legło w gruzach w ciągu roku.
Zadłużenie zagraniczne Chile, wynoszące w ostatnim roku prezydentury Allende cztery miliardy
dolarów, wynosi obecnie dwadzieścia trzy miliardy. Wystarczy przejść się po rojnych
targowiskach nad Mapocho, by zobaczyć, jakie są koszty społeczne tych przepuszczonych
dziewiętnastu miliardów dolarów. Cud sterowany przez armię znacznie wzbogacił nielicznych
bogaczy, poważnie zaś zubożył pozostałych Chilijczyków.

Most, który widział wszystko


Na tym targowisku życia i śmierci most Recoleta nad Mapocho jest obojętnym kochankiem:

służy albo jarmarkom, albo pochówkom. W dzień kondukty pogrzebowe muszą torować sobie
drogę wśród tłumu. Nocą, kiedy nie ma godziny policyjnej, jest to obowiązkowy szlak do klubów
tanga, melancholijnych przytulisk na ponurych przedmieściach, gdzie mistrzami tańca są
grabarze. Ale wtedy, w piątek, po tylu latach niewidzenia tych świętych miejsc, najbardziej
przykuła moją uwagę olbrzymia liczba zakochanych młodych par, objętych wpół, spacerujących
po nadrzecznych bulwarach, całujących się pośród budek pełnych wspaniałych kwiatów dla

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

37

spoczywających w sąsiedztwie zmarłych, par kochających się powoli, obojętnych wobec
nieubłaganego upływu czasu, lekceważących ten czas, który bezlitośnie przepływa między
mostami. Tylko w Paryżu, i to wiele lat temu, widziałem tyle miłości na ulicach, Santiago
natomiast pozostało mi w pamięci jako miasto, gdzie raczej nie ujawnia się uczuć. Teraz, mając
przed oczami to śmiałe widowisko, jakie z czasem skończyło się w Paryżu i w ogóle, jak
sądziłem, znikło z tego świata, przypomniałem sobie nagłe coś, co kiedyś usłyszałem w
Madrycie: “Miłość rozkwita w czasach zarazy”.

Na wiele lat przed powstaniem Unidad Popular, Chilijczycy w ciemnych ubraniach, z

nieodłącznymi parasolami, Chilijki spragnione wieści i nowinek z Europy, a nawet chilijskie
niemowlęta ulegli nowej modzie przyniesionej wraz z Beatlesami. Nowa tendencja, unisex,
zmierzała ku ujednoliceniu obu płci. Mężczyźni zapuszczali włosy, a kobiety — ścinały na
zapałkę. Spodnie dopasowane na biodrach, z dzwonowatymi nogawkami rozpowszechniły się w
modzie męskiej i damskiej. Położył temu kres obłudny fanatyzm junty. Całe to pokolenie
ponownie ścięło włosy, w obawie, by patrol wojskowy nie skrócił czupryny bagnetem, co się
często zdarzało w pierwszych dniach po zamachu.

Ale aż do owego piątku na mostach nad Mapocho nie zdawałem sobie sprawy, że młodzież

zmieniła się ponownie. Miasto opanowali rówieśnicy moich dzieci. Ci, którzy mieli po dziesięć
lat, gdy ja opuszczałem Chile, i nie bardzo umieli w pełni ocenić rozmiar klęski, jaką
ponieśliśmy, a teraz dobiegają dwudziestki. Przekonaliśmy się potem wielokrotnie, że ta
młodzież, która publicznie okazuje sobie uczucia, potrafi oprzeć się nieustannym,
uwodzicielskim pokusom. To ci młodzi ludzie narzucają innym swoje gusta, swój styl bycia,
swoje oryginalne pojmowanie miłości, sztuki, polityki — otoczeni zewsząd starczym oburzeniem
skostniałego reżimu. Nie powstrzymują ich żadne represje. Muzyka, którą słychać wszędzie, nie
wyłączając opancerzonych wozów karabinierów, którzy nie mają pojęcia, czego słuchają, to
piosenki Kubańczyków: Silvio Rodrigueza i Pabla Milanesa. Te dzieci, które za rządów
Salvadora Allende chodziły do podstawówki, są obecnie działaczami ruchu oporu. Było to dla
mnie coś odkrywczego, ale zarazem niepokojącego, i po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać,
czy ten mój zbiór nostalgicznych wspomnień na coś się w ogóle przyda.

Ale wątpliwości zrodziły we mnie nowe pomysły. I tylko dlatego, że chciałem zrealizować

cały plan działania, odbyłem szybki spacer po Wzgórzu Świętego Krzysztofa, a następnie
wszedłem do kościoła Świętego Franciszka, którego kamienne mury przybrały o zachodzie
barwę złota. Potem poprosiłem Franza, żeby zabrał z hotelu moją torbę podróżną i czekał na
mnie trzy godziny później przed wyjściem z kina Rex, gdzie chciałem obejrzeć Amadeusza.
Poprosiłem go również, by przekazał Elenie, że na jakieś trzy dni znikniemy. Tylko tyle. Było to
wbrew ustalonym zasadom, bo Elena powinna była znać w każdej chwili moje aktualne miejsce
pobytu, ale trudno. Nic nikomu nie mówiąc, dopóki to możliwe, zamierzaliśmy z Franzem jechać

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

38

do Concepción pociągiem odchodzącym o jedenastej w nocy.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

39

Samospalenie przed katedrą


Pomysł ten przyszedł nam do głowy niespodziewanie, aczkolwiek miał pewne racjonalne

uzasadnienie. Uważałem pociąg za najbezpieczniejszy środek lokomocji, jakim można poruszać
się po Chile, bo nie jest się narażonym na kontrole jak na lotniskach czy drogach. Poza tym
dzięki temu przynajmniej jakoś wykorzystywało się noc, w mieście kompletnie zmarnowaną
przez godzinę policyjną. Franz nie był do tego pomysłu specjalnie przekonany, wiedział bowiem,
że pociągi są jednocześnie środkiem lokomocji najlepiej strzeżonym. Mimo to utrzymywałem, że
właśnie dlatego — najbezpieczniejszym. Żadnemu policjantowi nie wpadnie przecież do głowy,
że jakiś konspirator wsiądzie do strzeżonego pociągu. Franz uważał, że przeciwnie: policja
świetnie wie, iż konspiratorzy podróżują pociągami, przekonani, że najbezpieczniej tam, gdzie
najbardziej pilnują. Uważał poza tym, że przedstawiciel poważnej agencji reklamowej,
prowadzący na szeroką skalę interesy w Europie, przywykł może do wygodnych pociągów
europejskich, ale nie do nędznych wagonów jeżdżących po chilijskiej prowincji. Przekonał go
wreszcie argument, że lot do Concepción nie jest najlepszym rozwiązaniem, jeśli chcemy zdążyć
na umówione spotkania, i zrealizować cały plan pracy, bo nigdy nie wiadomo, czy mgła nie
uniemożliwi lądowania. A tak naprawdę, to mówiąc między nami, po prostu absolutnie wolałem
pociąg ze względu na paniczny, nieuleczalny lęk przed lataniem.

I tak o jedenastej w nocy wsiedliśmy do pociągu na Dworcu Centralnym, którego żelazna

konstrukcja odznacza się tą samą niepojętą pięknością co wieża Eiffela, i ulokowaliśmy się w
czystym i wygodnym przedziale wagonu sypialnego. Umierałem z głodu, bo od śniadania nie
miałem nic w ustach poza dwoma czekoladowymi batonikami kupionymi w kinie, które zjadłem
gdy młody Mozart popisywał się serią akrobatycznych podskoków przed obliczem austriackiego
cesarza. Konduktor poinformował nas, że możemy coś zjeść wyłącznie w wagonie
restauracyjnym, a że z naszego nie da się do niego przejść, bo takie są przepisy, radzi udać się
tam, zanim pociąg ruszy, najeść się i wrócić do naszego przedziału po godzinie, podczas postoju

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

40

pociągu w Rancagua. Tak też uczyniliśmy, i to biegiem, bo właśnie oznajmiono godzinę
policyjną i konduktorzy poganiali nas okrzykami: “Panowie prędzej, prędzej, łamiemy
przepisy!”. Jedynie stróżów porządku w Rancagua — zaspanych i konających z zimna — guzik
obchodziło, że w sposób nieunikniony i powszechnie akceptowany narusza się prawa stanu
wojennego.

Była to skuta lodem pusta stacja skryta w baśniowej mgle. Nigdzie żywego ducha. Zupełnie

jak w filmach wojennych pokazujących transporty do obozów zagłady. Niespodziewanie, kiedy
konduktorzy poganiali nas, żebyśmy szybciej wsiadali, z wagonu restauracyjnego pędem wybiegł
kelner w klasycznej białej marynarce, dzierżąc w ręku talerz z górą ryżu i sadzonym jajem
pośrodku. Przebiegł pięćdziesiąt metrów z niebywałą prędkością, utrzymując jakimś cudem
talerz, i podał go przez okno ostatniego wagonu komuś, kto pewnie sowicie za to zapłacił; zanim
dobrnęliśmy do naszego przedziału, kelner zdążył już wrócić do wagonu restauracyjnego.

Przejechaliśmy te prawie pięćset kilometrów dzielących Santiago od Concepción w niemal

całkowitej ciszy, jak gdyby godzina policyjna obowiązywała nie tylko pasażerów tego
somnambulicznego pociągu, ale wręcz wszystkie żywe istoty. Od czasu do czasu wychylałem się
przez okno, ale we mgle udawało mi się dojrzeć jedynie puste stacyjki, puste pola, pustą
bezkresną noc w jakiejś bezludnej krainie. Jedynym dowodem ludzkiej obecności na tej ziemi
były niekończące się Ogrodzenia z drutu kolczastego, ciągnące się wzdłuż torów — a za nimi
pustka: ani ludzi, ani kwiatów, ani zwierząt, nic. Przypomniałem sobie Nerudę: Wszędzie chleb,
ryż albo jabłka; a w Chile druty, druty, druty
. O siódmej rano, kiedy zabrakło już i ziemi, i drutu,
dojechaliśmy do Concepción.

Ustalając nasze dalsze poczynania, postanowiliśmy w pierwszej kolejności zgolić zarost. Nie

przypuszczałem, że będą z tym jakieś problemy. Wprawdzie chętnie skorzystałbym z pretekstu,
żeby ponownie zapuścić brodę, ale dla każdego policjanta wyglądaliśmy na parę zbiegów, w
dodatku w mieście, które w świadomości każdego Chilijczyka jest widownią poważnych
rozruchów na tle społecznym. To tu właśnie w latach siedemdziesiątych zrodził się ruch
studencki, to tu Salvador Allende znalazł decydujące poparcie w wyborach, to tu wreszcie
prezydent Gabriel Gonzalez Videla w 1946 roku zastosował krwawe represje, krótko przed
wybudowaniem obozu koncentracyjnego w Pisagua, gdzie w sztuce zadawania śmierci i
zaprowadzania terroru ćwiczył się młody oficer nazwiskiem Augusto Pinochet.

Na placu Sebastiana Acevedo zawsze leżą kwiaty


Z taksówki, którą przez opary gęstej lodowatej mgły przebijaliśmy się do centrum miasta,

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

41

mogliśmy dojrzeć samotny krzyż stojący w atrium katedry i wiązanki wciąż świeżych kwiatów
składane przez nieznane ręce. Sebastian Acevedo, skromny górnik z kopalni węgla kamiennego,
parę lat temu tu właśnie dokonał samospalenia, po bezskutecznych staraniach, by dotrzeć do
kogoś, kto wyciągnąłby z łap CNI — Central Nacional de Información czyli Krajowej Centrali
Informacyjnej — jego dwudziestodwuletniego syna i dwudziestoletnią córkę, aresztowanych i
torturowanych za nielegalne posiadanie broni.

Sebastian Acevedo nie prosił, lecz przestrzegał. Arcybiskup był akurat w podróży, rozmawiał

więc z kapłanami z arcybiskupstwa, rozmawiał z dziennikarzami poczytnych gazet, rozmawiał z
przywódcami partii politycznych, rozmawiał z najpoważniejszymi przemysłowcami i
handlowcami, rozmawiał z każdym, kto tylko chciał go wysłuchać, nawet z przedstawicielami
rządu, i wszystkim mówił to samo: jeżeli nie zrobicie nic, żeby przestano torturować moje dzieci,
obleję się benzyną i podpalę w atrium katedry. Jedni mu nie uwierzyli, drudzy nie wiedzieli, co
robić. W zapowiedzianym dniu Sebastiśn Acevedo przyszedł przed katedrę, wylał na siebie
zawartość kanistra z benzyną i ostrzegł zgromadzony tłum, że jeśli ktoś przekroczy żółtą linię,
podpali się. Nie pomogły błagania, rozkazy, ani groźby. Usiłując zapobiec dramatowi, jeden z
karabinierów przestąpił żółtą linię, a wtedy Sebastian Acevedo stał się żywą pochodnią. Żył
jeszcze przez siedem godzin, przytomny, nie czując bólu. Czynem swym wywołał tak potężne
poruszenie, że policja poczuła się zmuszona zezwolić, aby córka Sebastiana Acevedo odwiedziła
ojca w szpitalu przed śmiercią. Lekarze woleli, by nie oglądała go w tak potwornym stanie,
pozwolili więc jedynie na rozmowę. “Skąd mam wiedzieć, że to naprawdę ty, Candelario?” —
zapytał Sebastian Acevedo, słysząc głos córki. Przypomniała mu wówczas pieszczotliwe
przezwisko z dzieciństwa. Udało się wydostać rodzeństwo z izby tortur, czego domagał się i za
co oddał życie ojciec męczennik. Oboje przeszli do dyspozycji cywilnego wymiaru
sprawiedliwości. Ale od tamtej pory mieszkańcy Concepción nazywają po cichu atrium katedry
placem Sebastiana Acevedo.

Jak ciężko jest przystrzyc zarost w Concepción!


Zbyt duże to ryzyko pojawić się w tej historycznej twierdzy o siódmej rano, w eleganckim

garniturze, ale z nieogoloną brodą. Wiadomo przecież, że przedstawiciel agencji reklamowej nosi
w neseserze prócz miniaturowego magnetofonu — do notowania pomysłów — elektryczną
maszynkę do golenia, umożliwiającą dokonanie koniecznych zabiegów toaletowych w
samolocie, w pociągu czy w samochodzie — przed przybyciem na spotkanie. Na największe
jednak ryzyko w Concepción narażał się człowiek, szukając cyrulika w sobotę o siódmej rano.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

42

Najpierw spróbowałem w jedynym zakładzie fryzjerskim otwartym o tej porze, w pobliżu Plaza
de Armas. Nad wejściem wisiał szyld: Unisex. Jakaś mniej więcej dwudziestoletnia pannica
zamiatała podłogę, ale tak niemrawo, jakby wciąż jeszcze spała, a chłopak w jej wieku
porządkował toaletowe utensylia.

— Chcę się ogolić — powiedziałem.
— Nie — młody człowiek pokręcił głową — u nas tego nie robimy.
— Gdzie więc mam pójść?
— Niech pan pójdzie prosto dalej. Jest kilka salonów fryzjerskich.
Doszedłem do następnej przecznicy, tej, gdzie wcześniej skręcił Franz, aby wynająć

samochód. Nagle zobaczyłem, że legitymuje go dwóch karabinierów. Ode mnie także zażądali
dokumentów, ale nie było problemów, przeciwnie. Franz zajął się wynajmowaniem auta, a jeden
z karabinierów zaprowadził mnie do drugiego zakładu fryzjerskiego o dwie przecznice dalej,
otwierającego właśnie podwoje, i pożegnał się, salutując.

Nad wejściem również wisiał szyld: Unisex. Podobnie jak w pierwszym zakładzie było tu

dwoje ludzi: mniej więcej trzydziestopięcioletni mężczyzna i sporo młodsza kobieta. Mężczyzna
zapytał, czego sobie życzę. Odpowiedziałem tak samo: “Chcę się ogolić”. Oboje spojrzeli na
mnie zaskoczeni.

— Nie, proszę pana; nie świadczymy u nas takich usług — powiedział mężczyzna.
— Tu jest zakład unisex — dodała dziewczyna.
— Zgoda — rzekłem — unisex, nie unisex, moglibyście jednak człowieka ogolić.
— Niestety, proszę pana — odparł mężczyzna — nie u nas.
I oboje odwrócili się do mnie tyłem. Wyszedłem i ruszyłem przez wyludnione ulice, w

gęstniejącej mgle. Zdumiewała mnie nie tyle nawet olbrzymia jak na Concepción liczba
zakładów fryzjerskich “unisex”, ile panujące w nich wszystkich obyczaje: w żadnym nikt nie
chciał mnie ogolić. Straciłem orientację we mgle i dopiero jakiś napotkany chłopaczek wskazał
mi właściwą drogę.

— Szuka pan czegoś, proszę pana?
— Tak — odparłem — zakładu fryzjerskiego, ale nie unisex. Takiego “fryzjera męskiego”,

jak dawniej.

Malec zaprowadził mnie do tradycyjnego zakładu, z biało-czerwoną spiralą nad wejściem i

obrotowymi krzesełkami z czasów mojej młodości. W środku dwóch staruszków w brudnych
fartuchach obsługiwało jedynego klienta. Jeden strzygł mu włosy, drugi szczoteczką zmiatał z
twarzy i ramion spadające kosmyki. Pachniało spirytusem, miętą i pomadą — taką staroświecką
apteką — i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że tego właśnie zapachu brakowało mi w
poprzednio odwiedzonych salonach. Zapachu mego dzieciństwa.

— Chciałbym się ogolić — odezwałem się.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

43

Wszyscy trzej, włącznie z klientem, popatrzyli na mnie zdumieni. Staruszek ze szczoteczką

zadał mi w końcu pytanie, jakie zapewne cisnęło się na usta wszystkim trzem:

— Skąd pan jest?
— Z Chile — odparłem bez zastanowienia i natychmiast sprostowałem — ale jestem

Urugwajczykiem.

Nie zauważyli, że sprostowanie było gorsze aniżeli sama pomyłka, tylko jęli mi wyjaśniać, że

w Chile nie używa się już zwrotu “ogolić się”, jak przed laty, tylko “przystrzyc zarost”. Pewnie
dlatego w salonach fryzjerskich prowadzonych przez młodych “unisexów” nikt nie rozumiał
mojego nieco archaicznego języka starego Chilijczyka. Staruszkowie natomiast wyraźnie ożywili
się wizytą klienta, który gada jak za dawnych dobrych lat; ten który był fryzjerem, już wolny,
usadził mnie na krzesełku, starym sposobem zawiązał mi wokół szyi serwetę i wyjął zardzewiałą
brzytwę. Miał co najmniej siedemdziesiąt lat, i to chyba nienajlepiej przeżytych, był wysoki i
wiotki, siwiuteńki i sam z co najmniej trzydniowym zarostem.

— Życzy sobie szanowny pan wodę ciepłą czy zimną? — zapytał.
Ledwie utrzymywał brzytwę w drżącej ręce.
— Ciepłą, naturalnie — odparłem.
— A to niestety, proszę pana, niemożliwe. Coś nam nawaliło i ciepłej wody nie mamy: służę

czyściutką, chłodniusieńką.

Nie pozostawało mi zatem nic innego, jak wrócić do pierwszego salonu unisex, i kiedy

oświadczyłem, że przyszedłem przystrzyc zarost — a nie ogolić się — zostałem obsłużony
natychmiast, pod warunkiem jednak, że pozwolę także przyciąć sobie włosy. Gdy tylko
wyraziłem zgodę, ci sami młodzi ludzie, przedtem tak niechętni, przystąpili do długiej
profesjonalnej ceremonii. Dziewczyna zawiązała mi wokół szyi ręcznik, umyła mi włosy zimną
wodą — bo ciepłej też tu nie było — po czym spytała, czy chcę szampon numer trzy, numer
cztery czy numer pięć i czy ma mi nałożyć specjalną odżywkę przeciwko wypadaniu włosów.
Odpowiadałem co bądź, aż nagle, wycierając mi twarz, dziewczyna znieruchomiała i odezwała
się sama do siebie: “Dziwne!”. Zaniepokojony otworzyłem oczy: “Co?” — zapytałem.
Wyglądała na bardziej zaskoczoną niż ja.

— Pan ma wydepilowane brwi! — powiedziała. Niezadowolony, że to odkryła, pozwoliłem

sobie na najbardziej brutalny żart, na jaki mnie było stać: popatrzyłem na nią zgnębiony i
zapytałem:

— Czyżby jakieś uprzedzenia wobec mniejszości seksualnych?
Zaczerwieniła się aż po nasadę włosów i pokręciła przecząco głową. Teraz z kolei zajął się

mną chłopak i mimo dokładnych wskazówek i uwag przyciął mi włosy zbyt krótko i uczesał
inaczej niż chciałem, zmieniając mnie w ten sposób z powrotem w Miguela Littina. Była w tym
pewna logika, bo przecież stylista z Paryża specjalnie zmieniał mój naturalny układ włosów, a

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

44

ten młody fryzjer z Concepción pozwolił im tylko wrócić do pierwotnej fryzury. Nie przejąłem
się, w końcu bez większych trudności mogłem sam się przeczesać na sposób właściwy dla
mojego drugiego ja, co też uczyniłem. Przyznać muszę, że sporo mnie to kosztowało, bo robiłem
coś wbrew własnym pragnieniom, by na powrót stać się sobą w tym dalekim, spowitym mgłą
mieście, gdzie w żadnym wypadku nikt by mnie nie rozpoznał. Po zakończeniu strzyżenia
dziewczyna poprowadziła mnie na zaplecze i dyskretnie, jakby chodziło o jakąś niedozwoloną
czynność, wyjęła maszynkę do golenia, włączyła ją do kontaktu na wprost lustra i podała mi ją,
żebym się sam ogolił. Bez potrzeby używania ciepłej wody, na szczęście.

Miłosny raj obok piekła


Franzowi udało się wypożyczyć auto. Zjedliśmy śniadanie w barze, pijąc zimną kawę, bo

ciepłej wody, okazuje się, nigdzie nie było, i ruszyliśmy w kierunku kopalni węgla kamiennego
w Lota y Schwager, mijając potężny most nad Bio-Bio, rzeką najbardziej w Chile zasobną w
wodę. Leniwie płynąca i szara jak metal ledwie była widoczna we mgle. W ubiegłym stuleciu
chilijski pisarz Baldomero Lilio dokładnie opisał kopalnie i życie górników; jego kronikarski
zapis do dziś nie stracił na aktualności. Przypomina to wszystko Walię sprzed stu lat: i ta mgła
przesycona sadzą, i warunki pracy, niewiele różniące się od tych, jakie panowały przed rewolucją
przemysłową.

Po drodze natknęliśmy się na trzy kontrole policyjne. Najtrudniejsza, zgodnie z naszymi

przewidywaniami, była pierwsza. Zarzuciliśmy karabinierów gradem słów, wyjaśniając, po co
jedziemy do Lota y Schwager. Sam byłem zdumiony płynnością własnej wypowiedzi.
Wyjaśniałem, że jedziemy obejrzeć park, jeden z najpiękniejszych w Ameryce, słynący z
ogromnych, prastarych araukarii i osobliwych posągów, wśród których przechadzają się rzadkie
gatunki pawi i czarnoszyje łabędzie. Mamy zrobić film reklamowy na ogólnoświatową promocję
nowych perfum — Araukarii — nazwanych tak właśnie dla upamiętnienia tego cudownego
zakątka.

Nie ma w Chile policjanta, który nie ugiąłby się wobec tak wyczerpujących wyjaśnień,

pełnych w dodatku przesadnych pochwał pod adresem ich kraju. Pożegnali się z nami, i chyba
nawet uprzedzili o nas następny posterunek kontrolny, bo tam już nie chcieli od nas
dokumentów, sprawdzono tylko nasze torby i samochód. Zainteresowanie wzbudziła wyłącznie
kamera — super-ósemka — bo choć to sprzęt nieprofesjonalny, to na filmowanie kopalni trzeba
mieć pozwolenie. Wyjaśniliśmy, że jedziemy tylko w góry, do parku z posągami i łabędziami, w
końcu wysunąłem ostatni argument, zaiste godny arystokraty:

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

45

— Biedacy nas nie interesują.
Grzebiąc bez większego zainteresowania w naszych rzeczach, jeden z karabinierów, nie

patrząc na mnie, powiedział:

— Tu każdy jest biedakiem.
Zadowolił ich widać wynik inspekcji, bo kiedy pół godziny później, minąwszy wąski, urwisty

grzbiet górski, dojechaliśmy do trzeciego posterunku, nie czekały nas żadne formalności i
mogliśmy ruszyć bezpośrednio do parku. Słynny hodowca win, Matias Cousińo, kazał stworzyć
ten naprawdę niebywały zakątek dla ukochanej kobiety. Aby sprawić jej przyjemność,
sprowadził tam bajeczne okazy drzew z całego Chile, najrzadsze zwierzęta i posągi jakichś
niezwykłych bóstw, symbolizujących różne stany ducha: radość, smutek, tęsknotę, miłość. W
głębi stoi baśniowy pałac, z którego tarasów rozciąga się widok na Pacyfik aż po drugi kraniec
świata.

Spędziliśmy tam całe przedpołudnie kręcąc naszą superósemką te miejsca, które ekipa miała

filmować później, po uzyskaniu formalnego zezwolenia. Już przy pierwszych ujęciach zbliżył się
do nas strażnik, informując, że nawet zdjęć robić tu nie wolno. Powtórzyliśmy bajeczkę o filmie
reklamowym mającym pójść w cały świat, ale on trzymał się rozkazów. Ofiarował się za to, że
zaprowadzi nas na dół, do kopalni, gdzie będziemy mogli poprosić o zezwolenie jego
przełożonych.

— Nie będziemy już teraz dłużej kręcić — zaznaczyłem — jak pan nie wierzy, niech pan idzie

z nami.

Przystał bez oporów i raz jeszcze obeszliśmy park w jego towarzystwie. Był młody, a z jego

twarzy bił smutek. Franz podtrzymywał ożywioną rozmowę, bo ja wolałem nie odzywać się
częściej, niż trzeba moim kiepskim urugwajskim akcentem. W pewnej chwili strażnik miał
ochotę zapalić, daliśmy mu więc wszystkie nasze papierosy. Wówczas opuścił nas, a wtedy
zabraliśmy się do kręcenia wszystkiego, co uznaliśmy za konieczne. Nie tylko w parku, także
otoczenie kopalni.

Ustaliliśmy istotne dla mnie szczegóły: ustawienia, obiektywy, odległości, ujęcia olbrzymiej

przestrzeni parku i nędznego otoczenia kopalni, a następnie osady, gdzie mieszkają razem
górnicy i rybacy. Niewiarygodne to, lecz prawdziwe.

Bar, gdzie mewy zlatują się na noc


Kiedy zeszliśmy na brzeg, minęło już południe i, jak co dzień, łodzie wyruszały na pobliską

wyspę Santa Maria, pokonując straszne, niebezpieczne morze najeżone potężnymi, czarnymi

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

46

falami. Siedziały w nich całe rodziny, objuczone wszelkim dobytkiem i zapasami żywności.
Kopalnie węgla kamiennego znajdują się w głębokich tunelach, które wrzynają się w głąb
oceanu; tysiące górników pracują w nich przez całe dnie, w tragicznych warunkach. Na zewnątrz,
przy wejściach do tuneli setki mężczyzn i kobiet z dziećmi ryją w ziemi jak krety, wydzierając
dosłownie pazurami kopalniane odpadki. Na górze, w parku, powietrze jest przeczyste i świeże, a
drzewa dostarczają tlenu. Na dole oddycha się oparami przesyconymi pyłem węglowym, co
wywołuje ból w drogach oddechowych i doprowadza do osadzania się pyłu w oskrzelach. Morze
widziane z góry jest niewyobrażalnie piękne. Na dole — mętne i huczące.

To tutaj Salvador Allende miał polityczną twierdzę i emocjonalne oparcie. W 1958 roku tu

właśnie odbył się tak zwany marsz węglowy, kiedy górnicy milczącym, zwartym, czarnym
tłumem przekroczyli most na Bio-Bio i zarzucili Concepción sztandarami i transparentami,
gotowi walczyć o swoje do upadłego. Marsz spowodował kryzys rządowy. Wydarzenie to
pokazał w filmie Banderas del pueblo — “Sztandary ludu” — Chilijczyk, Sergio Bravo: to jeden
z najbardziej poruszających dokumentów w całej chilijskiej twórczości filmowej. Allende był
tam wówczas i chyba właśnie wtedy zdał sobie sprawę z poparcia tych ludzi. Będąc już
prezydentem, w jedną z pierwszych podróży wyruszył właśnie tu, do górników zebranych na
placu w Lota, by osobiście z nimi porozmawiać.

Towarzyszyłem mu w tej podróży. Zastanowiło mnie, że człowiek jego pokroju, niesłychanie

dumny ze swej młodzieńczej żywotności mimo sześćdziesiątki na karku, odezwał się w ów dzień
słowami, które naprawdę płynęły z głębi serca: “Młodość przeminęła, jestem już właściwie
starcem”. Górnicy — niziutcy, wyniszczeni, zamknięci w sobie, przez całe lata zwodzeni
obietnicami bez pokrycia, rozmawiali z nim bez zahamowań, a z czasem okazali się
najpotężniejszym bastionem jego zwycięstwa. Jedną z pierwszych decyzji, jakie podjął, stojąc na
czele rządu, była nacjonalizacja kopalni — tak jak obiecał owego popołudnia w Lota y
Schwager. Z kolei jedną z pierwszych decyzji Pinocheta była ich reprywatyzacja; najpierw
kopalni, a potem całej reszty: cmentarzy, pociągów, portów, nawet firm wywożących śmieci.

Z gotowym materiałem, o czwartej po południu, nie niepokojeni przez żadne patrole

wojskowe czy cywilne, ruszyliśmy w drogę powrotną do Concepción przez Talcahuano. Trzeba
było jechać uważnie, bo brzegiem szosy, we mgle, tłumy górników wracały do domu, ciągnąc
wózki z kawałkami węgla wydartymi spod stert kopalnianych odpadów. Niscy, podobni zjawom
mężczyźni i drobne, silne kobiety obarczone ogromnymi worami węgla, niczym jakieś
koszmarne widziadła wyłaniali się nagle spośród mgły, znalazłszy się w zasięgu świateł auta.

Talcahuano, siedziba oficerskiej szkoły morskiej, to główny port wojskowy Chile i

najważniejsza stocznia. Głośno o nim było przez pierwsze dni po zamachu stanu, bo temu miastu
przypadła wątpliwa sława służenia za punkt zbiorczy dla tych wszystkich więźniów
politycznych, którzy mieli być przewiezieni w piekło wyspy Dawson. Na ulicach wśród

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

47

obdartych górników widać młodych kadetów w bielutkich mundurach. Ciężko tu oddychać
powietrzem skażonym koszmarnymi wyziewami z fabryk mączki rybnej, sadzami ze stoczni i
wonią morskiej zgnilizny.

Wbrew naszym obawom wojsko nie kontrolowało przechodniów. W większości domów

panowały ciemności, a nieliczne oświetlone okna sprawiały wrażenie, jak gdyby w pokoju paliły
się świeczki, jak za dawnych czasów. Nie mieliśmy w ustach nic prócz zimnej porannej kawy,
więc nagle napotkana oświetlona restauracja wydała nam się iście baśniowym zjawiskiem. Tym
bardziej gdy ujrzeliśmy w niej stada mew, wpadających przez taras od strony oceanu. Nigdy nie
widziałem tak wielu ptaków naraz i nigdy nie miałem okazji przyglądać się, jak nadlatują z
ciemności, krążą nad głowami spokojnie siedzących gości, latają jak ślepe, jak odurzone,
wpadając na ściany niczym okręt dokonujący abordażu. Była pora kolacji, ale my jedliśmy
śniadanie, składające się z odwiecznych chilijskich owoców morza, które smakują oceanem
głębokim i chłodnym. A potem wróciliśmy do Concepción i niemal w biegu złapaliśmy pociąg
do Santiago, ponieważ biuro, w którym wynajęliśmy samochód, było zamknięte i przez blisko
cztery godziny szukaliśmy kogoś, komu można by auto oddać.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

48

Allende i Neruda będą żyć wiecznie


Poblaciones, olbrzymie dzielnice nędzy na obrzeżach największych miast chilijskich,

stanowią w pewnym sensie terytoria wyzwolone — jak casbah w miastach arabskich — a ich
mieszkańcy zahartowani w biedzie rozwinęli zdumiewającą kulturę labiryntu. Policja i wojsko
wolą nie ryzykować bez potrzeby zagłębiania się w plątaninę budowli pozlepianych jak plaster
miodu, gdzie zniknąć bez śladu może nawet słoń i gdzie napotkaliby specyficzny, właściwy tylko
temu miejscu, rodzaj oporu, na który nie da się odpowiedzieć typowymi środkami represji.
Uwarunkowania dziejowe za rządów demokratycznych przekształciły poblaciones w aktywne
ośrodki wyborcze. Skądinąd każdy rząd przyprawiały one o odwieczny ból głowy. Właśnie
poblaciones pozwoliły nam pokazać, w języku filmu dokumentalnego, jaka jest postawa mas
wobec dyktatorskich poczynań junty i do jakiego stopnia pamięć o Salvadorze Allende nadal się
utrzymuje.

Pierwszą dla nas niespodzianką było to, że znane nazwiska przywódców emigracyjnych

niewiele mówią młodemu pokoleniu, które obecnie trzyma juntę w szachu. To dla nich postacie
legendarne, niewiele mające wspólnego z dniem dzisiejszym. Zakrawa to na sprzeczność, ale to
największy paradoks junty. W początkowym okresie rządów generał Pinochet oznajmił, że ma
zamiar sprawować władzę, póki w pamięci nowych pokoleń nie zatrą się ostatnie ślady po
systemie demokratycznym. Chyba jednak nigdy nie przypuszczał, że jego własny rząd padnie
ofiarą tych eksterminacyjnych zapędów. Niedawno, zdesperowany agresywnością młodych ludzi,
obrzucających na ulicach kamieniami oddziały szybkiego reagowania, strzelających z
prawdziwej broni, zaangażowanych w konspirację i działalność polityczną zmierzającą do
przywrócenia systemu, którego większość z nich w ogóle nie znała, wyprowadzony z równowagi
generał Pinochet miał wykrzyknąć, że najwyraźniej nie mają oni najmniejszego pojęcia, czym
była chilijska demokracja.

Nazwisko Salvadora Allende podtrzymuje historyczną ciągłość, a kult jego osoby osiąga w

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

49

poblaciones wymiary mityczne. Te odsunięte na margines dzielnice interesowały nas głównie
dlatego, że pozwalały poznać warunki, w jakich żyją mieszkańcy, ich wiedzę o poczynaniach
junty, ich nowatorskie sposoby walki. Wszędzie odpowiadano nam spontanicznie i szczerze,
zawsze wyciągając jakieś wspomnienie o Allende. Opinie uzyskane od różnych ludzi doskonale
ze sobą współbrzmiały: “Zawsze głosowałem na niego, nigdy na innych”. Proste: Allende tyle
razy w życiu kandydował na prezydenta, że zanim został ostatecznie wybrany, mawiał, iż na jego
grobie znajdzie się napis: “Tu spoczywa Salvador Allende, przyszły prezydent Chile”.
Czterokrotnie startował w wyborach, zanim je wreszcie wygrał, ale wcześniej był posłem i
senatorem przez kolejne kadencje. W swojej długiej karierze parlamentarnej kandydował z
niemal każdej prowincji, jak Chile długie i wąskie, od granicy z Peru po Patagonię, i nie tylko
znał niemal każdy centymetr kwadratowy kraju, znał jego mieszkańców, mozaikę kultur,
problemy i marzenia ludzi, ale też sam był osobą znaną każdemu. W przeciwieństwie do
większości polityków, którzy pojawiali się wyłącznie na łamach prasy, w radiu i na ekranie
telewizora, Allende bywał u ludzi w domach, nawiązując z nimi bezpośrednie, przyjazne
kontakty, zupełnie jak lekarz pierwszego kontaktu, którym zresztą był. Znajomość natury
ludzkiej w połączeniu z iście zwierzęcym instynktem politycznym budziły sprzeczne, wręcz
niepojęte uczucia. Był już prezydentem, gdy podczas manifestacji przedefilował przed nim jakiś
człowiek niosąc transparent z napisem o niebywałej treści: “To rząd gówniany, ale mój”. Allende
wstał, zaczął klaskać, a potem podszedł do tego człowieka z wyciągniętą ręką.

W czasie długiej podróży po kraju nie znaleźliśmy piędzi ziemi, gdzie by nie było śladów po

Allende. Zawsze trafił się ktoś, komu podał rękę albo zgodził się być ojcem chrzestnym jego
syna, ktoś, kogo wyleczył z uporczywego kaszlu naparem z liści rosnących w ogródku, ktoś, dla
kogo znalazł radę, albo z kim wygrał partię szachów. Wszystko, czego dotknął, stawało się
relikwią. Gdzieś, gdzie w ogóle byśmy się tego nie spodziewali, pokazywano nam krzesło w
lepszym stanie niż pozostałe, bo: “Tu kiedyś siedział”. Albo jakiś rękodzielniczy drobiazg:
“Upominek od niego”. Pewna dziewiętnastoletnia dziewczyna, mająca już jedno dziecko i teraz
będąca ponownie w ciąży, powiedziała: “Ciągle uczę mojego synka, kim był prezydent, chociaż
go prawie nie znałam, bo miałam ledwie dziewięć lat, gdy go zabrakło”. Zapytana, co pamięta,
odparła: “Byłam z ojcem i widziałam, że rozmawiają na balkonie powiewając białą chustką”. W
pewnym domu, gdzie wisiał obraz Matki Boskiej z Karmelu, zapytaliśmy gospodynię, czy była
zwolenniczką Allende. “Nie byłam — odrzekła — jestem”, po czym zdjęła ze ściany obraz Matki
Boskiej, odsłaniając portret prezydenta.

Za rządów Unidad Popular na uczęszczanych targowiskach sprzedawano niewielkie popiersia

prezydenta. Obecnie w poblaciones otacza się je czcią, stawia przed nimi kwiaty i lampki
wotywne. Pamiętają i mówią o nim wszyscy: starcy, którzy czterokrotnie oddawali na niego
głosy, ci nieco młodsi, którzy głosowali trzykrotnie, ci, którzy go wybrali, a w końcu dzieci,

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

50

znające go tylko z opowiadań. Wiele zapytanych kobiet odpowiada tak samo: “To jedyny
prezydent, który mówił o prawach kobiet”. Rzecz charakterystyczna: prawie nigdy nie pada
nazwisko, mówią po prostu “prezydent”. Tak jakby sprawował tę funkcję nadal, jak gdyby był
jedynym prezydentem w historii, jakby czekały, że wróci. Jednakże najbardziej, lepiej niż
wizerunek, zachowały się w pamięci ludzi z poblaciones jego poglądy społeczne: “Mało nas
obchodzi dom, czy jedzenie, niech zwrócą nam godność” — usłyszałem. A dokładniej: “Chcemy
tylko tego, czego nas pozbawiono: głosu i prawa głosu”.

Będą żyć wiecznie


Kult Allende jest o wiele bardziej wyczuwalny w Valparaiso, gwarnym mieście portowym,

gdzie się urodził, dorastał i ukształtował jako polityk. To tu, w domu szewca anarchisty
przeczytał pierwsze książki i tu zaraził się na zawsze zmuszającą do myślenia pasją do szachów.
Dziadek, Ramón Allende był założycielem pierwszej laickiej szkoły, jaka w ogóle powstała w
Chile, a także pierwszej loży masońskiej, w której sam Salvador Allende doszedł do najwyższego
stopnia Wielkiego Mistrza. Pierwsze pamiętne wystąpienie miało miejsce w trakcie “dwunastu
dni socjalizmu” legendarnego Marmaduque’a Grove’a, którego brat ożenił się z siostrą Allende.

Niepojęte, że junta kazała pochować Allende w Valparaiso, gdzie i tak, bez najmniejszej

wątpliwości, pragnął spoczywać. Przywieziono jego zwłoki po cichu, bez żadnych ceremonii w
nocy 11 września 1973 roku prymitywnym śmigłowcem należącym do Wojsk Powietrznych,
przez którego szczeliny przenikał mroźny, południowy wicher. Towarzyszyły prezydentowi
jedynie żona Hortensia Busi i siostra Laura. Dawny członek służb wywiadowczych junty
wojskowej, który wkroczył wraz z pierwszymi zdobywcami do pałacu La Moneda, oświadczył
amerykańskiemu dziennikarzowi Thomasowi Hauserowi, że widział zwłoki prezydenta “z
rozwaloną głową i resztkami mózgu rozpryśniętymi na podłodze i na ścianach”. Pewnie dlatego,
gdy wdowa poprosiła, by pokazano jej twarz męża w trumnie, żołnierze odmówili i mogła
zobaczyć jedynie ciało owinięte w prześcieradło. Pochowano go na cmentarzu Świętej Agnieszki,
w rodzinnym grobowcu Marmaduque’a Grove’a, a jedyną wiązankę kwiatów złożyła żona,
mówiąc: “Tu spoczywa Salvador Allende, prezydent Chile”. Sądzono, że w ten sposób znajdzie
się poza zasięgiem publicznego uwielbienia, ale okazało się, że to niemożliwe. Grób jest wciąż
celem nieustannych pielgrzymek, a niewidzialne ręce składają tam ciągle świeże kwiaty. Usiłując
temu zapobiec, rząd rozpuścił pogłoskę, że zwłoki gdzieś przeniesiono, mimo to kwiaty leżą
nadal.

Druga kultowa postać młodego pokolenia to Pablo Neruda. Uwielbienie dla niego jest

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

51

szczególnie widoczne w Isla Negra, gdzie stoi jego dom. Mimo nazwy ta legendarna mieścina nie
jest żadną wyspą, tym bardziej czarną; to rybacka osada leżąca w odległości czterdziestu
kilometrów na południe od Valparaiso przy drodze na San Antonio, ze ścieżkami z żółtego
piasku, wśród niebotycznych sosen, nad zielonym gniewnym morzem o potężnych falach. Pablo
Neruda miał tu dom, do którego pielgrzymują dziś zakochani z całego świata. Pojechaliśmy tam
z Franzem, żeby jeszcze przed przybyciem ekipy francuskiej, kończącej zdjęcia w porcie w
Valparaiso, ustalić kolejność ujęć. Dyżurujący karabinier pokazał nam, gdzie był most, gdzie
gospoda, gdzie pozostałe miejsca, uwiecznione przez poetę w wierszach, ostrzegając jednak, że
zwiedzanie samego domu jest zabronione.

— Można go oglądać z zewnątrz — dodał
Czekając nieopodal gospody na ekipę włoską, odkrywaliśmy, w jakim stopniu poeta był duszą

Isla Negra. Póki tam mieszkał, ściągały do miasteczka tłumy młodych ludzi z całego świata,
mając za jedyny przewodnik tom dwudziestu wierszy o miłości. Chcieli jedynie popatrzeć na
niego przez chwilę, a gdyby się dało — poprosić o autograf, ale na ogół wystarczało im znaleźć
się w tym miejscu. Gospoda była wówczas gwarnym i wesołym przybytkiem rozrywki, gdzie
Neruda wpadał od czasu do czasu okryty jakimś kolorowym ponczem, w andyjskiej czapeczce,
potężny i dostojny jak jakiś papież. Przychodził zadzwonić, bo własnego telefonu pozbył się dla
większego spokoju, albo ugodzić się z właścicielką, doñą Eleną, co do kolacji dla grona
przyjaciół, którą wydaje wieczorem. Oznacza to, że kuchnia gospody musiała być szczególnie
wyszukana, bo Neruda słynął jako ekspert od przysmaków tego świata i znał się na gotowaniu
jak zawodowy kucharz. Odznaczał się tak wyrafinowanym smakiem, że przywiązywał wagę do
najdrobniejszych szczegółów dotyczących nakrycia stołu i potrafił zmieniać obrus, zastawę i
sztućce dotąd, aż idealnie pasowały do potraw, jakie miały być podane. Dwanaście lat po jego
śmierci wszystko opustoszało. Doña Elena wyjechała do Santiago, przytłoczona troskami, jakie
wywołuje tęsknota, i gospoda chyli się ku upadkowi. Pozostaje tu jednak ślad po wielkiej poezji:
od czasu ostatniego trzęsienia ziemi w Isla Negra występują nieustannie wstrząsy sejsmiczne,
regularnie co dziesięć-piętnaście minut codziennie i co noc.

Ziemia drży nieustannie w Isla Negra


Znaleźliśmy dom Nerudy stojący w cieniu strzegących go sosen, otoczony z czterech stron

prawie metrowej wysokości płotem, którym poeta odgrodził od świata swoje życie prywatne.
Teraz ze sztachet wyrastają już gałązki. Napis ostrzega, że dom został opieczętowany przez
policję i że zabrania się wchodzić i fotografować. Karabinier, który co jakiś czas robił obchód,

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

52

wyraził się jeszcze dosadniej: “Tu wszystko jest zabronione”. Ponieważ to wiedzieliśmy jeszcze
przed przyjazdem, włoski operator przywiózł potężny, rzucający się w oczy sprzęt, po to, by to
na nim skupiła się uwaga karabinierów, a przenośną, lekką, niewielką kamerę dobrze ukrył. Poza
tym grupa jechała trzema samochodami, żeby nie wieźć całego nakręconego materiału do
Santiago jednym autem: w przypadku aresztowania stracilibyśmy tylko posiadaną taśmę. Gdyby
nas zatrzymano, tamci mieli udawać, że mnie nie znają, Franz i ja zaś mieliśmy udawać dwójkę
niewinnych turystów.

Drzwi domu Nerudy były zamknięte od wewnątrz, okna przysłonięte białymi zasłonkami, a na

maszcie przy wejściu nie powiewała flaga, bo tę za życia poety wciągano tylko wówczas, gdy
przebywał w Isla Negra. Na tle tego przygnębiającego obrazu opuszczenia przyciągał uwagę
wspaniały ogród, pielęgnowany przez czyjeś niewidzialne ręce. Po przewrocie wojskowym żona
Nerudy, Matilde, która zmarła na krótko przed naszą wizytą, wywiozła meble, wywiozła książki,
wywiozła kolekcje wszystkich przedmiotów boskich i ludzkich, jakie poeta zebrał przez całe
tułacze życie. Bo nie prostotą, a raczej wielce wyszukanym stylem wyróżniały się domy Nerudy
w różnych częściach świata. Pasja, z jaką chwytał naturę, nie tylko w mistrzowskich wersach,
kazała mu kolekcjonować prastare muszle, maszkarony z dziobów statków, dziwaczne okazy
motyli, egzotyczne puchary i kielichy. W jednej z siedzib gość natykał się nagle na wypchanego
konia, stojącego jak żywy pośrodku gabinetu. Poza tym jedną z jego wielkich twórczych obsesji,
choć nie tak znaną jak poezja, było wprowadzanie zmian wedle własnych upodobań w układzie
samych budynków. Niektóre zostały przebudowane w sposób tak oryginalny, że aby przejść z
salonu do jadalni należało obejść wokół całe patio, a poeta miał zawczasu przygotowane
parasole, żeby w porze deszczowej goście mogli spokojnie jeść, nie narażając się na
przeziębienie. Nikt nie śmiał się głośniej i nie był bardziej zachwycony tymi pomysłami niż on
sam. Jego wenezuelscy przyjaciele, którzy łączą zły gust z pechem, ostrzegali go, że niektóre
okazy z tych kolekcji są “fatalne”. Inaczej mówiąc, ściągają nieszczęście. Śmiejąc się z tego,
mawiał, że poezja stanowi antidotum na wszelkie uroki, i udowadniał to wytrwale, gromadząc
egzemplarze naprawdę straszliwe.

Zasadniczo Neruda rezydował w Santiago, przy Calle del Marqués de la Plata, i tam też zmarł

na ostrą białaczkę kilka dni po przewrocie wojskowym dodatkowo zgnębiony obrotem spraw.
Dom został splądrowany przez wiedzione żądzą odwetu oddziały wojska, w ogrodzie zapłonęły
stosy książek. Będąc ambasadorem rządu Unidad Popular w Paryżu, za pieniądze z Nagrody
Nobla Neruda zakupił w Normandii starą stajnię zamkową, którą przebudował na dom
mieszkalny ze stawem z nenufarami kwitnącymi na różowo. Wysokie stropy przypominały
kościelne sklepienia, a światło wpadające przez witraże zalewało promiennymi barwami poetę,
przyjmującego gości w łożu, w pełnej gali, w pozie godnej zaiste papieża. Cieszył się tą siedzibą
zaledwie rok.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

53

Jednakże to dom w Isla Negra czytelnicy Nerudy najczęściej wiążą z jego wierszami. Nawet

po śmierci poety, mimo opuszczenia, w jakim się znajduje, dom ten nadal jest celem pielgrzymek
nowego pokolenia zakochanych, którzy za życia Nerudy nie mieli więcej jak po osiem lat.
Przyjeżdżają z całego świata, malują serduszka z inicjałami i piszą miłosne wyznania na płocie
broniącym dostępu do domu. Większość to wariacje na ten sam temat: Juan i Rosa wyznają sobie
miłość słowami Pabla
; Dzięki ci, Pablo, że pokazałeś nam miłość; Chcemy kochać tak mocno jak
ty
. Ale pojawiają się też napisy innej treści, czego karabinierzy nie są w stanie zakazać, ani
zmazać: Miłość nigdy nie ginie, panowie generałowie; Allende i Neruda nadal żyją; Chwila
ciemności nas nie oślepi
. Znajdują się one nawet w miejscach najtrudniej dostępnych, a cały płot
sprawia wrażenie, jakby z braku miejsca jedne napisy nakładały się na drugie. Przy odrobinie
cierpliwości można by tu odtworzyć całe poematy Nerudy, układając w strofy luźne wersy, które
zakochani pisali z pamięci na sztachetach. Jednakże najbardziej zadziwiające było to, że podczas
naszej wizyty co dziesięć-piętnaście minut teksty na płocie zdawały się nabierać życia przy
wstrząsach, jakie akurat w tym czasie targały ziemią. Płot niemal podskakiwał, drewno
trzeszczało w zawiasach, szkło i metal dźwięczały jak na miotanej falą szalupie i miało się
wrażenie, że dosłownie cały świat drży wstrząsany potężną dawką miłości zasianej w ogrodzie
przy domu.

Kiedy przystąpiliśmy do pracy, wszystkie nasze zabiegi okazały się zbyteczne. Nikt nie

odebrał kamer, nikt nie zakazał nam wejścia — karabinierzy po prostu poszli sobie na obiad.
Sfilmowaliśmy wszystko, dużo więcej, niż planowaliśmy, Ugo bowiem był tak zachwycony
podziemnymi wstrząsami morza, że po pas wchodził w wodę, brnąc w fale rozbijające się z
jakimś pierwotnym rykiem o skały. Ryzykował życiem, bo nawet bez wstrząsów sejsmicznych
nieujarzmione morze mogło go rzucić na podwodne skały, nikt jednak nie zdołał go
powstrzymać. Kręcił bez wytchnienia, nie bacząc na cel ani kierunek. Każdy, kto choć trochę zna
się na tych sprawach, wie doskonale, że nic nie powstrzyma ani nie ujarzmi operatora w transie.

“Grazia wstąpiła do nieba”


Tak jak ustaliliśmy, każdą nakręconą taśmę natychmiast ekspediowaliśmy do Santiago, skąd

Grazia miała wywieźć całość do Włoch jeszcze najbliższego wieczoru. Data jej podróży nie
została wybrana przypadkiem. Mniej więcej od tygodnia szukaliśmy sposobu, jak pozbyć się z
Chile całego nakręconego dotychczas materiału, nie mogliśmy jednak ustalić konspiracyjnych
szlaków przerzutu przewidzianych w naszych pierwotnych planach. I właśnie wtedy
usłyszeliśmy, że oto prosto z Rzymu przybywa nowy chilijski kardynał, jego eminencja

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

54

Francisco Fresno; ma on zastąpić kardynała Silvę Henriqueza, który skończywszy sześćdziesiąt
pięć lat, odchodzi na emeryturę. Twórca i założyciel Wikariatu Solidarności zaskarbił sobie
wdzięczność mieszkańców Santiago, a klerowi zaszczepił wolę walki, co spędzało sen z oczu
władzom.

Nie bez powodu. W najuboższych dzielnicach nędzy są bowiem księża pracujący jako drwale,

murarze, najzwyklejsi rzemieślnicy ręka w rękę z prostymi ludźmi; wielu z nich padło ofiarą
policji w ulicznych manifestacjach. Nie tyle więc z uprzejmości wobec nowego kardynała —
którego przekonania polityczne pozostawały póki co nieznane — ile z radości, jaką wywoływało
u władz odejście kardynała Silvy Henriqueza, rząd zawiesił na kilka dni restrykcje stanu
wojennego i wzywał we wszystkich środkach przekazu, by nowego kardynała powitać w sposób
absolutnie wyjątkowy. Ale równocześnie, tak na wszelki wypadek, generał Pinochet wraz z
rodziną i całym dworem młodych, nikomu nie znanych ministrów udał się w dwutygodniową
podróż na północ kraju, bez wątpienia po to, by ani on, ani nikt z jego orszaku nie czuł się
zobligowany do uczestnictwa w ceremonii powitalnej, której przebieg trudno było przewidzieć.
W całym mieście, zdezorientowanym sprzecznymi decyzjami władz, znalazło się ledwie dwa
tysiące ludzi, którzy przyszli na Plaza de Armas, gdzie spokojnie zmieściłoby się — jak zresztą
oczekiwano — co najmniej sześć tysięcy.

W każdym razie łatwo było przewidzieć, że tego popołudnia niepewność władz to rzecz

najbardziej sprzyjająca wypchnięciu z Chile pierwszej partii taśm. Jeszcze tej samej nocy dotarł
do nas, do Valparaiso, zaszyfrowany meldunek: Grazia wstąpiła do nieba. Bo tak było w istocie:
przyjechała na lotnisko otoczone kordonem wojska jak nigdy, ale też jak nigdy pełne bałaganu i
napięcia, i nie kto inny jak funkcjonariusze policji pomogli jej odprawić bagaże, żeby tylko
szybko weszła na pokład tego samego samolotu, którym właśnie przyleciał kardynał.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

55

Stało się: policja na tropie


Ów weekend, gdy kręciłem materiał w Concepción i Valparaiso, nie dając o sobie znaku

życia, Elena spędziła cała w nerwach. Zobowiązana informować natychmiast o każdym moim
zniknięciu, odczekała dłużej niż należało, świadoma widać, jaki ze mnie niepoprawny miłośnik
improwizacji. Czekała całą noc z soboty na niedzielę. Rano, widząc, że mnie nie ma, próbowała
bezskutecznie nawiązać kontakt z ludźmi, którzy mogli coś o mnie wiedzieć. Wyznaczyła sobie
ostateczny termin na godzinę dwunastą w południe w poniedziałek, później miała przekazać
dramatyczną wiadomość; na szczęście rano ujrzała mnie w drzwiach hotelu z twarzą nieogoloną i
noszącą wyraźne ślady niewyspania. Uczestniczyła w niejednej ważnej i ryzykownej misji i
przysięgała mi, że nigdy nie przeżyła tylu męczarni, co przy mnie — fałszywym, niepokornym
małżonku. Tyle że tym razem miała dodatkowe, uzasadnione powody. W efekcie bowiem
licznych, trudnych do opowiedzenia zabiegów, serii spotkań i drobiazgowych ustaleń zdołała
umówić mnie tego właśnie dnia na godzinę jedenastą rano na spotkanie z przywódcami Frente
Patriótico Manuel Rodriguez — Patriotycznego Frontu imienia Manuela Rodrigueza.

Było to z całą pewnością spotkanie najtrudniejsze i najbardziej niebezpieczne ze wszystkich

zaplanowanych, a zarazem najistotniejsze. Frente Patriótico Manuel Rodriguez tworzą niemal
wyłącznie ludzie należący do pokolenia, które jeszcze nie ukończyło podstawówki, gdy Pinochet
zagarnął władzę. Front zadeklarował się jako zwolennik jedności wszystkich sektorów opozycji
na rzecz obalenia dyktatury i przywrócenia demokracji, która pozwoli narodowi chilijskiemu
stanowić w pełni samorządnie o własnym losie. Jego nazwa nawiązuje do postaci wielce
zasłużonej dla chilijskiej niepodległości zdobytej w 1810 roku; Manuel Rodriguez zdawał się
dysponować nadnaturalną siłą, by przechytrzyć wszelkie posterunki, zarówno wewnętrzne, jak i
zewnętrzne, i utrzymał stały kontakt między wojskami wyzwoleńczymi w Mendozie, po stronie
argentyńskiej, a konspiracyjnymi siłami oporu w kraju, działającymi nadal po klęsce patriotów i
ponownym przejęciu władzy przez rojalistów. Wiele elementów ówczesnej sytuacji wykazuje

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

56

bardzo wyraźne podobieństwa z obecną sytuacją w Chile.

Wywiad z przywódcami Frente Patriótico Manuel Rodriguez to wyróżnienie, o jakim marzy

każdy dobry dziennikarz. Nie mogłem stanowić wyjątku. Udało mi się dotrzeć na umówione
miejsce dosłownie w ostatniej chwili, a przedtem poustawiać członków ekipy w rozmaitych
umówionych miejscach. Przybyłem sam na przystanek autobusowy przy ulicy Providencia z
ustalonym znakiem: aktualnym numerem “El Mercurio” i egzemplarzem czasopisma “¿Que
pasa?”. Miałem jedynie czekać, aż ktoś podejdzie do mnie i zapyta: ”Jedzie pan na plażę?”.
Miałem na to odpowiedzieć: “Nie, wybieram się do zoo”. Hasło brzmiało absurdalnie, bo nikomu
nie wpadłoby przecież do głowy jechać na plażę jesienią, ale dwaj łącznicy Frente Patriótico
powiedzieli mi później, nie bez słuszności, że właśnie przez tę absurdalność odpadała możliwość,
by ktoś użył takiego zdania przez pomyłkę bądź przez przypadek. Po dziesięciu minutach, kiedy
czułem już, że moja obecność zbytnio rzuca się w oczy w miejscu tak uczęszczanym, ujrzałem
młodego człowieka średniego wzrostu, bardzo szczupłego, utykającego na lewą nogę i w berecie,
który już z daleka pozwalał rozpoznać w nim konspiratora. Podszedł do mnie, nie siląc się na
żadne udawanie, a ja ruszyłem ku niemu, jeszcze zanim przekazaliśmy sobie hasło i odzew.

— Nie mogłeś się przebrać jakoś inaczej? — zapytałem ubawiony — wyglądasz tak, że nawet

ja się domyśliłem, kim jesteś.

Spojrzał na mnie raczej speszony niż zaskoczony.
— Bardzo się rzucam w oczy?
— Na milę — potwierdziłem
Chłopak miał poczucie humoru i nie pozował na konspiratora, co od pierwszej chwili

pozwoliło złagodzić napięcie. Gdy tylko do mnie podszedł, zatrzymała się przy nas furgonetka z
nazwą jakiejś piekarni; wsiadłem do niej i usadowiłem się na miejscu obok kierowcy.
Krążyliśmy sporo po centrum miasta, zbierając z najróżniejszych miejsc członków włoskiej
ekipy. Później zostawiono nas w pięciu różnych punktach, potem znów rozwożono różnymi
samochodami, a na koniec ponownie zebrano w kolejnej furgonetce, gdzie leżały już kamery,
światła i sprzęt nagłaśniający. Czułem się tak, jakbym grał w filmie szpiegowskim. Łącznik w
berecie o twarzy konspiratora zniknął przy którejś kolejnej rundzie i nigdy więcej go nie
widziałem. Zamiast niego pojawił się kierowca obdarzony swoistym poczuciem humoru i
niebywale zasadniczy. Usadowiłem się obok niego, reszta ekipy rozmieściła się z tyłu, w części
przeznaczonej na towar.

— Zrobimy sobie przejażdżkę — powiedział — poczujecie zapaszek chilijskiego morza.
Nastawił radio na cały regulator i zaczął krążyć po mieście, aż sam straciłem orientację, gdzie

jesteśmy. To mu jednak nie wystarczyło: kazał nam zamknąć oczy, używając chilijskiego
wyrażenia, które już ulotniło mi się z pamięci: “Dobra, dzieciaki: a teraz kimać”. Widząc, że nie
reagujemy, powtórzył w sposób bardziej zrozumiały:

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

57

— No prędzej, pozamykać oczka i nie otwierać, póki nie powiem, bo jak nie, to koniec bajki.
Dodał, że przy tego typu operacjach posługiwano się zawsze specjalnym rodzajem ślepych

okularów, które z daleka wyglądają jak zwykłe okulary przeciwsłoneczne, ale nic przez nie
widać. Niestety, zapomniał je zabrać. Włosi siedzący z tyłu nie rozumieli jego chilijskiej gwary i
musiałem służyć za tłumacza.

— Prześpijcie się — poleciłem.
Z ich min wynikało, że nadal niczego nie rozumieją.
— Przespać się?
— Słyszycie, co mówię: kładźcie się, zamknijcie oczy i nie otwierajcie, póki nie powiem.

O dziesięć boler dalej


Pozwijali się w kłębki na podłodze furgonetki, a ja starałem się rozpoznać okolice, przez które

przejeżdżaliśmy. Niestety kierowca oznajmił mi bez ogródek:

— Pana to też dotyczy, kolego, kimamy, i to już!
Oparłem więc głowę o wezgłowie siedzenia, zamknąłem oczy i zatopiłem się w bolerach,

które nieustannie płynęły z radia. Bolera wiecznie żywe: Raul Chu Moreno, Lucho Gatica, Hugo
Romani, Leo Marini. Czas płynął, pokolenia odchodziły, a bolero królowało niepokonane w
sercach Chilijczyków, bardziej niż w jakimkolwiek innym kraju. Furgonetka co pewien czas
przystawała, dochodziły nas jakieś niezrozumiale szepty, a potem głos naszego kierowcy: “To na
razie”. Prawdopodobnie kontaktował się z innymi działaczami Frente Patriótico, którzy czekali
nań w określonych miejscach i przekazywali mu informacje co do dalszej drogi. Raz
spróbowałem otworzyć oczy, myśląc, że tego nie zauważy, ale wtedy odkryłem, że ustawił
lusterko wsteczne w taki sposób, że mógł prowadzić, bądź rozmawiać z łącznikami, nie
spuszczając z nas wzroku.

— Bez takich numerków! — ostrzegł w pewnej chwili. — Jak mi ktoś otworzy oczy,

zawracamy do domciu i cześć pieśni.

Zamknąłem więc oczy ponownie i zacząłem wtórować radiu: Que te quiero, sabras que te

quiero. Włosi leżący w tyle na podłodze podchwycili melodię. Kierowca rozpromienił się.

— Tak jest, dzieciaki, pośpiewajcie sobie, dobrze wam to idzie. Jesteście w dobrych rękach.
Przed opuszczeniem Chile miałem takie swoje miejsca w Santiago, które rozpoznawałem z

zamkniętymi oczami: rzeźnie po odorze zestarzałej krwi, osiedle San Miguel po zapachu oleju
silnikowego i urządzeń kolejowych. W Meksyku, gdzie przez wiele lat mieszkałem, zawsze
rozpoznawałem wylot na Cuernavacę, bo unosił się tam charakterystyczny dym z papierni, a dym

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

58

z rafinerii oznaczał dzielnicę Azcapotzalco. Tamtego przedpołudnia w Santiago nie czułem
żadnego znanego zapachu, mimo że szukałem takowego z czystej ciekawości, kiedy sobie
śpiewaliśmy. Byliśmy przy dziesiątym bolerze, kiedy furgonetka stanęła.

— Nie otwierać oczek — szybko zaznaczył nasz kierowca — wysiądziemy grzeczniutko,

trzymając się za rączki, żeby nikt nie potłukł sobie tyłeczka.

Tak też uczyniliśmy, a następnie ruszyliśmy pod górę i znowu w dół piaszczystą ścieżką,

stromą i zacienioną. Na koniec pogrążyliśmy się w ciemnościach mniej chłodnych, za to
przesyconych wonią świeżych ryb i przez chwilę myślałem, że dojechaliśmy nad morze, do
Valparaiso. Ale podróż trwała zbyt krotko. Kiedy kierowca pozwolił nam wreszcie otworzyć
oczy, znajdowaliśmy się w piątkę w wąskim pomieszczeniu o czystych ścianach, z tanimi, ale
dobrze utrzymanymi meblami. Na wprost mnie stał młody, dobrze ubrany człowiek ze
sztucznymi, przyklejonymi naprędce wąsami. Parsknąłem śmiechem.

— Przyklej je porządnie — powiedziałem — bo nikt nie uwierzy, że są prawdziwe.
Też się roześmiał i odkleił wąsy.
— Spieszyłem się — wyjaśnił.
W ten sposób przełamaliśmy lody i, żartując, przeszliśmy do sąsiedniego pomieszczenia,

gdzie leżał, drzemiąc widocznie, młody człowiek z obandażowaną głową. Dopiero wtedy
zrozumieliśmy, że znajdujemy się w konspiracyjnym szpitalu, nieźle zresztą wyposażonym, a
ranny to Fernando Larenas Seguel, najbardziej poszukiwany człowiek w Chile.

Miał dwadzieścia jeden lat i był najbardziej aktywnym działaczem Frente Patriótico Manuel

Rodriguez. Dwa tygodnie temu, kiedy wracał samochodem do domu w Santiago o pierwszej w
nocy, sam i nieuzbrojony, otoczyło go nagle czterech ludzi w cywilu z wojskowymi karabinami.
Nie padł żaden rozkaz, żadne pytanie; jeden z nich strzelił przez szybę, a kula przebiła lewe
przedramię i zraniła Larenasa w głowę. Czterdzieści osiem godzin późnej czterech bojowników
Frente Patriótico dostało się do Kliniki Matki Boskiej Śnieżnej, gdzie ranny w stanie śpiączki
leżał pod strażą policji, i choć doszło do wymiany ognia, zdołali go wynieść i przewieźć do
jednego z czterech zakonspirowanych szpitali ruchu. W dniu naszego spotkania z wolna
odzyskiwał już zdrowie i czuł się na tyle dobrze, by odpowiadać na zadawane pytania.

Kilka dni później zostaliśmy przyjęci przez najwyższe władze Frente Patriótico, przy

zachowaniu identycznych jak wcześniej, dosłownie z kina wziętych, środków ostrożności, z
jedną istotną różnicą: zamiast w zakonspirowanym szpitalu spotkaliśmy się w radosnym i
ciepłym domu ludzi należących do klasy średniej, z ogromną kolekcją płyt wielkich mistrzów i
wspaniałą biblioteką pełną już przeczytanych książek; rzecz rzadka nawet w dobrych czytelniach.
Nasi rozmówcy mieli wystąpić z zasłoniętymi twarzami, uznaliśmy jednak, że lepiej z tego
zrezygnować, ograniczając się do pewnych zabiegów technicznych: odpowiedniego ustawienia
świateł i sposobu kadrowania. W efekcie, co widać na filmie, są bardziej przekonujący, a w

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

59

dodatku więcej w nich człowieczeństwa, a mniej okrucieństwa niż przy tradycyjnie
prowadzonych wywiadach z działaczami podziemia.

Po serii najróżniejszych spotkań z osobistościami życia publicznego — zarówno tymi, którzy

działają oficjalnie, jak i tymi, którzy pozostają w pełnej konspiracji — doszliśmy z Eleną do
wniosku, że powinna ona wrócić do swych normalnych zadań w Europie, gdzie od jakiegoś czasu
stale mieszka. Jej działalność polityczna jest zbyt ważna, by tutaj, bez koniecznej potrzeby
narażała się na niebezpieczeństwo, a mnie nabyte dotąd doświadczenia pozwalają już bez jej
pomocy dokończyć pozostałe wątki filmu, łatwiejsze w realizacji. Po dziś dzień nie spotkałem
Eleny, a wtedy, gdy patrzyłem, jak idzie w kierunku stacji metra, ponownie ubrana w spódniczkę
w szkocką kratę i mokasyny, jak uczennica, uświadomiłem sobie, że będzie mi jej brak bardziej
niż bym sądził, po tylu dniach fikcyjnego związku i tylu wspólnych przejściach.

W przewidywaniu, że zagraniczne ekipy będą kiedyś musiały wyjechać z Chile albo, co

gorsza, otrzymają zakaz dalszego kręcenia, zwróciłem się do jednego z oddziałów podziemnego
ruchu oporu o pomoc w zebraniu ekipy młodych filmowców należących do ich organizacji. Był
to dobry pomysł. Zespół ten wykonał powierzone mu zadanie równie szybko i z równie
świetnym rezultatem co pozostałe, a przy tym okazywał niezwykły entuzjazm do tego, co robi;
zapewniono nas, że są to ludzie godni całkowitego zaufania i doskonale potrafią sobie poradzić w
przypadku ryzyka. Pod koniec, kiedy zagraniczne ekipy już mi nie wystarczały i potrzebowałem
więcej ludzi do nakręcenia scen w poblaciones, ten właśnie pierwszy zespół podjął się zadania
stworzenia kilku kolejnych, a te — następnych; w rezultacie w ostatnim tygodniu mojego pobytu
pracowało dla mnie równolegle w różnych miejscach sześć ekip chilijskich. Pomogły mi one
ponadto lepiej i rozsądniej ocenić stopień zdeterminowania i skuteczność działania młodego
pokolenia, ludzi zdecydowanych bez pośpiechu i bez rozgłosu uwolnić Chile od katastrofalnych
rządów wojska. Mimo młodego wieku mają oni więcej niż jedną wizję przyszłości, a za sobą —
lata anonimowej działalności i cichych zwycięstw, czym się nie chwalą, skrywając to gdzieś w
głębi serca.

Coś zaczyna się dziać wokół nas


Kiedy nagrywaliśmy wywiady z kierownictwem Frente Patriótico Manuel Rodrlguez, ekipa

francuska, w pełni wykonawszy ustalony plan pracy, przyjechała do Santiago. Było to konieczne,
bo północ Chile to historyczny region narodzin pierwszych partii politycznych. Tam o wiele
bardziej szanuje się ciągłość ideologiczną i polityczną, począwszy od Luisa Emilia Recabarrena,
założyciela pierwszej partii robotniczej na początku dwudziestego wieku, aż po Salvadora

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

60

Allende. To tutaj leży jedna z najbogatszych w świecie kopalni miedzi, zmodernizowana przez
Anglików w wieku dziewiętnastym, w epoce rewolucji przemysłowej. Stąd wywodzi się chilijska
klasa robotnicza, jak również chilijski ruch społeczny, z całą pewnością najpoważniejszy w całej
Ameryce Łacińskiej. Najważniejszym, ale zarazem najbardziej ryzykownym posunięciem
Allende jako prezydenta była nacjonalizacja kopalni miedzi. Jednym z pierwszych posunięć
Pinocheta było zwrócenie ich dawnym właścicielom.

Sprawozdanie robocze Jean-Claude’a, szefa ekipy francuskiej, było niezwykle szczegółowe i

obszerne. Musiałem wyobrazić sobie wszystko na ekranie, żeby potem nie zepsuć całego filmu,
bo przecież nie mogłem zobaczyć ujęć, póki nie znajdę się z powrotem w Madrycie, po
zakończeniu zdjęć, a wtedy będzie już za późno na jakiekolwiek poprawki. Po części ze
względów bezpieczeństwa, ale przede wszystkim z uwagi na przyjemność przebywania w Chile,
nie spotkaliśmy się w jakimś konkretnym miejscu, tylko spacerowaliśmy po mieście któregoś
kolejnego ranka tej przełomowej jesieni. Chodziliśmy po centrum, jeździliśmy mniej
uczęszczanymi autobusami, piliśmy kawę w miejscach najbardziej widocznych, jedliśmy owoce
morza popijając piwem, a z nastaniem wieczoru znajdowaliśmy się tak daleko od hotelu, że
postanowiliśmy wrócić metrem.

Nie znałem metra, bo zbudowano je już za rządów junty wojskowej, choć budowę

rozpoczynał jeszcze rząd Freia, a kontynuował Allende. Zdumiała mnie panująca tam czystość,
zaskoczyło znakomite funkcjonowanie, a także łatwość, z jaką moi rodacy przyzwyczaili się do
tego podziemnego środka transportu. Tego świata dotychczas nie odkryłem, brakowało nam
bowiem przekonującego argumentu, by ubiegać się o zezwolenie na zdjęcia w metrze. To, że
zbudowali je Francuzi, podsunęło nam myśl, że ekipa Jean-Claude’a może tu właściwie zrobić
kilka ujęć. Rozmawiając właśnie na ten temat, doszliśmy do stacji Pedro Valdivia i oto na
schodach odniosłem nagle niepokojące wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Tak było istotnie:
policjant w cywilu wpatrywał się w nas tak intensywnie, że jego spojrzenie i moje skrzyżowały
się nagle.

W owym czasie potrafiłem już rozpoznać w tłumie policjanta w cywilu. Choć sami uważają,

że chodzą ubrani z wiejska, nie sposób ich nie rozpoznać w tych niemodnych granatowych
marynarkach trzy czwarte, z włosami ogolonymi niemal do skóry jak u rekrutów. Ale pierwsze,
co ich zdradza to sposób, w jaki patrzą.

Chilijczycy nikomu się nie przypatrują: idą ulicą czy jadą autobusem ze spuszczonym

wzrokiem. Gdy więc dostrzegłem korpulentnego jegomościa, który nadal gapił się na mnie, choć
widział, że to zauważyłem, zidentyfikowałem go natychmiast jako policjanta w cywilu. Stał,
trzymając ręce w kieszeniach marynarki z grubego sukna, z papierosem przylepionym do warg,
mrużąc lewe oko z powodu dymu — żałosna imitacja detektywów z filmów kryminalnych. Nie
wiem, czemu wydało mi się, że to Guatón Romo, tajny agent junty, który udając żarliwego

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

61

lewicowca zdołał przeniknąć w szeregi opozycji, po czym wydał wielu działaczy podziemia,
których następnie zgładzono.

Przyznaję, że popełniłem poważny błąd, wpatrując się w niego, ale w sposób nieunikniony

zadziałał tu nieświadomy impuls, a nie świadomy akt woli. Wiedziony tą samą instynktowną siłą
spojrzałem najpierw w lewo, potem w prawo i zobaczyłem jeszcze dwóch. “Rozmawiajmy
obojętnie o czym — poleciłem cicho Jean-Claude’owi — mów coś do mnie, ale bez żadnych
ruchów, nie rozglądaj się, nie odwracaj”. Zrozumiał i szliśmy dalej jak dwa niewiniątka, aż z
powrotem wyszliśmy na powierzchnię. Był wieczór, ale znacznie cieplejszy i jaśniejszy niż w dni
poprzednie i tłumy ludzi wracały Alamedą do domu. Odsunąłem się od Jean-Claude’a.

— Znikaj — mruknąłem — jakoś cię później znajdę.
Ruszył biegiem w prawo, a ja w lewo i szybko wmieszałem się w tłum. Złapałem taksówkę,

która zatrzymała się tuż przy mnie dosłownie w wymarzonej chwili, jak gdyby przysłała ją tutaj
moja własna matka, i wsiadając, dojrzałem trzech zdezorientowanych facetów, którzy wybiegli z
metra i nie wiedzieli, za kim biec, za Jean-Claude’em czy za mną, a potem tłum ich wchłonął.

Cztery przecznice dalej wysiadłem, złapałem taksówkę jadącą w przeciwnym kierunku,

później kolejną, i następną, aż wreszcie uznałem, że chyba już mnie nie ścigają. Nie rozumiem
jedynie i w ogóle nie potrafię pojąć, po co mieli nas śledzić. Wysiadłem przy pierwszym lepszym
kinie i wszedłem, nie patrząc nawet, co grają, przekonany, jak zawsze — to takie najczystsze
zboczenie zawodowe — że nigdzie nie ma lepszych i bezpieczniejszych warunków do myślenia.

Jak się panu widzą moje okrągłości?


W kinie szedł spektakl kombinowany: trochę filmu, trochę przedstawienia na żywo. Nie

zdążyłem jeszcze usiąść, kiedy film się skończył, zapalono część świateł i konferansjer zaczął
rozwlekle zachwalać spektakl. Byłem wciąż pod tak wielkim wrażeniem tego, co się stało, że
wciąż spoglądałem na drzwi, czy przypadkiem tu za mną nie trafią. Ludzie siedzący obok także
zaczęli popatrywać na drzwi, z równie wielkim zaciekawieniem, co jest w końcu typowe:
wystarczy na ulicy nagle spojrzeć w niebo i zaraz cały tłum przystaje i też podnosi głowy,
starając się wypatrzyć to samo. Ale tam istniały chyba jakieś dodatkowe przyczyny. W ogóle
wszystko w tym przybytku X muzy było przedziwne. Dekoracja, światła, połączenie ekranu i
striptease’u, a przede wszystkim publiczność — sami faceci i to w dodatku o wyglądzie zbiegów
naprawdę nie wiadomo skąd. Każdy policjant, słusznie czy niesłusznie, uznałby to zgromadzenie
za wysoce podejrzane.

Wrażenie zakazanego spektaklu dodatkowo wzmacniali wykonawcy, zwłaszcza sam

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

62

konferansjer, który zapowiadając dziewczyny wychodzące na scenę, opisywał je niczym jakieś
smakowite potrawy. Zbierały się wokół niego, bardziej nagie niż w chwili narodzin, bo ich
wymalowane ciała miały podkreślać nieistniejące walory. Po wstępnym przemarszu pozostała na
scenie brunetka monumentalnych o monumentalnych okrągłościach, która kiwała się i ruszała
ustami, udając, że to ona śpiewa piosenkę Rocio Jurado nastawioną z płyty na cały regulator.
Minęło już dostatecznie dużo czasu, bym mógł zaryzykować opuszczenie lokalu, gdy naraz
zeszła ze sceny, ciągnąc za sobą wężowe sploty sznura od mikrofonu, i zaczęła zadawać widzom
pytania z bezwstydnym wdziękiem. Czekałem na sprzyjający moment, żeby wreszcie wyjść,
kiedy nagle poczułem światła reflektora skierowane wprost na mnie i usłyszałem wulgarny głos
fałszywej Rocio:

— A może pan, pan z taką elegancką łysinką.
To oczywiście nie za siebie, ale za moje drugie ja, za tego kogoś, w którego skórę niestety się

wcielałem, musiałem odpowiadać. Panienka podeszła z tym swoim mikrofonem tak blisko mnie,
że poczułem zapach cebuli w jej oddechu i zapytała:

— Jak się szanowny pan zapatruje na moje biodra?
— No cóż — rzuciłem do mikrofonu — niczego sobie.
Odwróciła się do mnie tyłem i zaczęła ruszać pośladkami, ocierając się niemal o moją twarz.
— A moje okrągłości, szanowny panie? Jak się panu widzą?
— Muszę przyznać, że absolutnie wspaniałe.
Po każdej mojej odpowiedzi w głośnikach rozlegał się nagrany gromki śmiech — jak w

infantylnych amerykańskich komedyjkach w telewizji. Sztuczka była konieczna, bo na sali nikt
się nie śmiał, za to każdy starał się jak najmniej rzucać w oczy. Panienka podeszła jeszcze bliżej
mnie i zaczęła się wyginać tuż przy mojej twarzy, demonstrując z kolei prawdziwy pieprzyk na
pośladku, czarny i włochaty jak pająk.

— Podoba się szanownemu panu mój pieprzyk?
Po każdym pytaniu podsuwała mi do ust mikrofon, żeby wszyscy słyszeli moją odpowiedź.
— Pewnie — odparłem — jest pani wspaniała w każdym calu.
— A co byśmy robili, gdybym panu zaproponowała noc we dwoje? Proszę nam dokładnie

opisać.

— No cóż, nie bardzo wiem; pewnie byśmy się kochali do białego rana.
Pytaniom nie było końca. W dodatku zdesperowany zapomniałem o moim urugwajskim

akcencie i dopiero w ostatniej chwili zdołałem skorygować błąd. Wtedy zapytała, skąd jestem,
nieudolnie przedrzeźniając mój nieokreślony akcent, a usłyszawszy odpowiedź, wykrzyknęła:

— Urugwajczycy są wspaniali w łóżku! Pan nie?
Nie pozostało mi nic innego niż okazać, że mnie to już nudzi.
— Wie pani co, chyba wystarczy.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

63

Zrozumiała, że na mnie nie ma co liczyć, i rozejrzała się za innym rozmówcą. Gdy tylko

uznałem, że moje wyjście nie będzie zbyt ostentacyjne, pospiesznie opuściłem kino i pieszo
udałem się do hotelu, targany narastającym niepokojem, że wszystko, co się tego wieczoru
wydarzyło, absolutnie nie było dziełem przypadku.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

64

Uwaga: Mamy generała, który gotów mówić


Poza kontaktami Eleny zbudowałem sobie własny, uboczny świat pracy, a to dzięki

przyjaciołom sprzed lat, którzy najpierw pomogli mi przy utworzeniu chilijskich ekip filmowych,
a potem przy wyprawach do poblaciones. Pierwszą osobą, którą odszukałem po powrocie z
Concepción, była Eloisa — piękna, elegancka kobieta, obecnie żona jakiegoś znanego
przemysłowca. Skontaktowała mnie ona ze swoją teściową, wdową po siedemdziesiątce,
odważną i sprytną, która walczyła z samotnością, oglądając namiętnie telewizyjne seriale i
marząc skrycie, by naprawdę przeżyć coś niezwykłego i niebezpiecznego.

Eloisa i ja prowadziliśmy wspólnie działalność polityczną na uniwersytecie, a nasza przyjaźń

skonsolidowała się w czasie ostatniej kampanii prezydenckiej Salvadora Allende, przy której
oboje pracowaliśmy w dziale propagandy. W kilka dni po przylocie dowiedziałem się
przypadkiem, że teraz jest ona gwiazdą w jakiejś agencji public relations i nie mogłem oprzeć się
pokusie, by do niej zadzwonić, nie przedstawiając się na razie, i sprawdzić, czy to rzeczywiście
ona. Spokojny zdecydowany głos w słuchawce mógł istotnie należeć do niej, ale coś mi nie
pasowało w dykcji. Jeszcze tego samego wieczoru zasiadłem samotnie w kawiarni przy ulicy
Huerfano, skąd mogłem obserwować wejście do biura, gdzie pracuje, i zobaczyłem, że to
naprawdę ona. Mało że wcale nie było po niej widać upływu dwunastu lat od czasu, gdy
widzieliśmy się ostatnio, to wyglądała piękniej i wytworniej niż kiedykolwiek przedtem.
Zauważyłem też, że nie ma umundurowanego szofera, jak można by się spodziewać po żonie
wpływowego burżuja, ale sama prowadzi lśniące srebrzyste BMW 635. Wówczas postanowiłem
przesłać jej pocztą kartkę zawierającą jedno tylko zdanie: “Przyjechał Antonio i chce się z tobą
zobaczyć”. Pod tym fałszywym imieniem znała mnie z uniwersyteckiej działalności politycznej i
miałem nadzieję, że jeszcze pamięta.

Nie myliłem się. Następnego dnia, punktualnie o pierwszej, srebrny rekin przejechał na

pełnym gazie koło agencji Renault, na rogu Apoquindo. Wskoczyłem do środka, zatrzasnąłem

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

65

drzwi, a ona zamarła i dopiero mój śmiech przekonał ją, że to naprawdę ja.

— Zwariowałeś! — wykrztusiła.
— Z całą pewnością — odparłem.
Pojechaliśmy na obiad do knajpki, gdzie byłem tylko raz, pierwszego dnia po przyjeździe, ale

zastaliśmy drzwi zamknięte i zabite deskami, a wisząca na nich kartka oznajmiała niczym
epitafium: “Zamknięte na zawsze”. Poszliśmy więc do znanej mi francuskiej restauracji w
pobliżu. Nie pamiętam nazwy, ale jest wygodna, z dobrą obsługą, a znajduje się naprzeciwko
najbardziej znanego i najelegantszego motelu w mieście. Eloisę bawiło rozpoznawanie, do kogo
należą samochody tych, co przyjeżdżali na godziny miłości w czasie, gdy jedliśmy, a ja nie
mogłem się dość nadziwić jej dojrzałemu, wspaniałemu poczuciu humoru.

Od razu przeszedłem do rzeczy. Powiedziałem jej bez ogródek, jakie są przyczyny mojego

nielegalnego pobytu, i poprosiłem o pomoc w nawiązaniu kontaktów w miarę nie ryzykownych
dla kobiety z jej pozycją, chronionej przywilejami klasy, do jakiej należy. Nie miałem wtedy
jeszcze planu, jak kręcić w poblaciones przy braku politycznych ojców chrzestnych, i sądziłem,
że może to ona pomoże mi odnaleźć wspólnych przyjaciół z okresu Unidad Popular, których
straciłem z oczu w konspiracyjnej zawierusze.

Nie tylko z entuzjazmem przyjęła propozycję, ale przez trzy kolejne noce towarzyszyła mi w

tajnych spotkaniach w tych dzielnicach miasta, gdzie było stosunkowo najmniej niebezpiecznie
pojawić się samochodem takim jak jej.

— Nikt chyba nie uwierzy, że BWW 635 może należeć do przeciwnika legalnej władzy —

twierdziła zachwycona.

To dzięki temu nie aresztowano mnie pewnej nocy, kiedy w czasie konspiracyjnego spotkania

zostaliśmy zaskoczeni przez jedno z tych częstych wyłączeń prądu. Ruch oporu nierzadko
uciekał się wówczas do tej metody, zresztą nasi rozmówcy uprzedzili nas o akcji. Najpierw
dopływ prądu miał być odcięty na czterdzieści minut, potem na godzinę, a w końcu na jakieś
dwa-trzy dni i to dosłownie w całym Santiago. Spotkanie przewidziane było na dosyć wczesną
porę, jako że policja przy każdej takiej kolejnej akcji wpadała w stan histerycznego,
podwyższonego napięcia i zatrzymanych na ulicy ludzi traktowała z całą bezwzględnością i
okrucieństwem, a potem zaczynała się godzina policyjna. W ostatniej jednak chwili coś nam
wszystkim wypadło i nawet nie zdążyliśmy wyjść poza wstępne ustalenia, kiedy światło zgasło
po raz pierwszy.

Ludzie odpowiedzialni za nasze spotkanie postanowili, że Eloisa i ja wyjdziemy pierwsi,

kiedy tylko znów włączą prąd, a reszta opuści lokal potem, pojedynczo. Tak też zrobiliśmy. Gdy
tylko zabłysło światło, ruszyliśmy niewybrukowaną drogą, wiodącą zboczem wzgórza. Nagle na
którymś zakręcie wjechaliśmy prosto w karawanę suk CNI, które utworzyły coś w rodzaju tunelu
wzdłuż drogi. Ubrani po cywilnemu agenci uzbrojeni byli w karabiny. Eloisa chciała zahamować,

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

66

ale nie pozwoliłem jej na to.

— Przecież trzeba stanąć — protestowała.
— Jedź — powtórzyłem — nie denerwuj się, gadaj, śmiej się i nie zatrzymuj tak długo, póki

ci nie każą. Papiery mam w porządku.

Mówiąc to, odruchowo pomacałem kieszeń i głos zamarł mi w gardle: nie miałem przy sobie

portfela z dokumentami. I właśnie wtedy jeden z agentów stanął na środku drogi, podnosząc rękę,
i Eloisa musiała się zatrzymać. Oświetlił nam obojgu twarze latarką, omiótł snopem światła
wnętrze wozu i bez słowa kazał jechać dalej. Eloisa miała rację: nie sposób uwierzyć, że
pasażerowie takiego wozu mogą mieć coś wspólnego z podziemiem.

Babunia ze spadochronem


Mniej więcej w tym samym czasie miałem poznać teściową Eloisy, którą oboje, od pierwszej

wizyty, postanowiliśmy nazywać Clemencia Isaura: przypadkowy zbieg tych samych skojarzeń,
których nigdy do końca nie rozszyfrowaliśmy. Wpadliśmy bez zapowiedzi do jej pysznie
urządzonej rezydencji w eleganckim barrio alto pod numerem 727, o piątej po południu, i
zastaliśmy ją zadowoloną jak zawsze, przy filiżance herbaty z angielskimi herbatnikami, przed
telewizorem, którego ekran dosłownie spływał krwią, a serie wystrzałów grzmiały w całym
salonie. Miała na sobie kostium dobrej firmy, kapelusz i rękawiczki, bo zawsze pija
popołudniową herbatę ubrana jak na przyjęcie urodzinowe, nawet będąc sama. Te obyczaje
rodem z angielskiej powieści nie do końca jednak musiały odpowiadać jej naturze, bo już jako
mężatka i matka została pilotem szybowcowym w Kanadzie i zaliczyła niemałą liczbę skoków ze
spadochronem.

Kiedy zorientowała się, że potrzebujemy jej do jakichś konspiracyjnych spraw, szalenie

ważnych i wielce niebezpiecznych, powiedziała jedynie: “Świetnie, bo życie tutaj stało się tak
nudne, że człowiek tylko ubiera się i maluje, żeby wyglądać elegancko, i stara się nie wiadomo
po co”. Ale konkretna propozycja: pomoc w odnalezieniu pięciu osób w trudno dostępnych
dzielnicach miasta mocno ją rozczarowała.

— Żeby chociaż chodziło o podłożenie bomb! — żałowała.
Nie chciałem szukać owych pięciu ludzi zwyczajowo przyjętymi konspiracyjnymi kanałami.

Wszyscy oni pracowali kiedyś ze mną w Unidad Popular. Żaden nie musiał emigrować.
Pierwszym był ten, który w dniu zamachu powiadomił Ely, że mają mnie rozstrzelać przed
siedzibą Chile Films. Drugi siedział rok w obozie koncentracyjnym, a potem wrócił do Santiago i
prowadził pozornie normalne życie, po uszy zaangażowany w konspirację. Trzeci z nich przez

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

67

pewien czas przebywał w Meksyku, gdzie nawiązał kontakty z chilijskimi emigrantami, a potem
na legalnych papierach wrócił, by w kraju pracować dla podziemia. Czwarty był moim
współpracownikiem w szkole teatralnej, a potem w kinie i telewizji; teraz stał się aktywnym
przywódcą robotniczym. Piąty przez dwa lata przebywał we Włoszech, a obecnie pracuje jako
kierowca tirów, dzięki czemu wykonuje świetną robotę, gdy trzeba skoordynować działania.
Wszyscy oni pozmieniali adresy, pracę i tożsamość, i nie miałem pojęcia, gdzie ich szukać. W
podobny sposób żyje ponad tysiąc Chilijczyków: działają w strukturach podziemnych pod
innymi nazwiskami niż te, jakie nosili do roku 1973. Zadaniem Clemencii Isaury było
znalezienie początku nitki, aby dotrzeć po niej do kłębka.

Poza wszystkim wszelkie znajomości, jakie mogła przy tym nawiązać, byłyby dla nas

niezwykle cenne, bo dzięki temu moglibyśmy ustalić najpierw, w jakim stanie ducha znajdują się
moi starzy przyjaciele przed wyjawieniem im, że jestem w Chile i potrzebuję ich pomocy. Nie
wiem dokładnie, jak udało się starszej pani wykonać zadanie. Prawie nie mieliśmy czasu, by
spokojnie pogadać przed moim wyjazdem, a sam też nie zadawałem jej zbyt wielu
szczegółowych pytań, bo nie myślałem jeszcze wówczas, że kiedyś przyda mi się to do książki.
Pamiętam tylko, że powiedziała mi, iż nigdy nie widziała w telewizji filmu mocniej trzymającego
w napięciu niż to, co sama przeżyła.

Wiem, że musiała dreptać całymi dniami po peryferyjnych dzielnicach, tu zapytać, ówdzie

sprawdzić, mając za punkt wyjścia jakieś szczątkowe informacje, które cudem wydobyłem z
zakamarków swojej pamięci. Uprzedzałem, żeby włożyła na siebie coś, co pozwoli jej bez
problemu zgubić się w nędznie odzianym tłumie, ale nie posłuchała mnie. Na wyboiste wertepy
nędznych przedmieść Santiago poszła jak na herbatę z angielskimi ciasteczkami. Jakież musiało
być zdumienie ludzi, zaskoczonych nagle przez dystyngowaną starszą panią, wypytującą z
podejrzaną ciekawością o jakiś mało znany adres. Ale jej nieodparty urok osobisty i zwyczajne
ludzkie ciepło szybko budziły zaufanie. Po tygodniu udało jej się zlokalizować trzech moich
zagubionych towarzyszy i wydała dla nich w swojej rezydencji pod numerem 727 kolację tak
uroczystą i tak pod każdym względem wyszukaną, jak gdyby chodziło o jakieś galowe przyjęcie.
Dzięki temu udało się stworzyć pierwszą ekipę chilijską i nawiązać kontakty niezbędne do tego,
by w ogóle móc nakręcić sceny w poblaciones. Z kolei niezapomnianą bohaterką następnego
etapu negocjacji była cudowna, drobna, skromna, niepozorna kobieta: to dzięki jej cichej
pracowitości i zmysłowi organizacyjnemu udało się uniknąć wszelkich potknięć przy zdjęciach w
dzielnicach nędzy. Nazwaliśmy ją “niezmordowaną mróweczką”. To imię, jedyne zresztą, pod
jakim ją znaliśmy, w pełni oddawało jej charakter, a zarazem stanowiło wyraz uznania dla jej
odwagi.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

68

Długo poszukiwany General Electric


Clemencia Isaura działała, a ja przy pomocy Eloisy wykorzystywałem godziny wolne od zdjęć

dla nawiązania kontaktów na wysokim szczeblu. Pewnego wieczoru czekaliśmy w luksusowej
restauracji na łącznika, który, nawiasem mówiąc, w ogóle nie przyszedł, gdy na salę wkroczyło
dwóch generałów opancerzonych orderami. Eloisa pomachała im z daleka ręką w sposób tak
poufały, że ogarnęły mnie najczarniejsze przeczucia. Jeden z nich podszedł do naszego stolika i
przez dobrych kilka chwil stał, prowadząc z Eloisą towarzyską pogawędkę, mnie nie
zaszczycając nawet przelotnym spojrzeniem. Nie potrafiłem ustalić jego stopnia, bo nigdy nie
nauczyłem się rozróżniać między gwiazdkami generałów a gwiazdkami hoteli. Kiedy wreszcie
sobie poszedł, ściszyła głos i po raz pierwszy zaczęła mi opowiadać o zażyłych stosunkach z
pewnymi wysokiego stopnia wojskowymi, u których bywa z racji pracy.

W jej opinii Pinochet utrzymuje się przy władzy tak długo, dzięki temu, że odesłał na

emeryturę oficerów należących do jego pokolenia. Obecnie jest on najwyższym dowódcą nowej
kadry oficerskiej złożonej z ludzi, którzy zawsze byli dużo niżsi od niego stopniem, nie są jego
przyjaciółmi, właściwie słabo go znają i większość jest mu posłuszna i to bezwzględnie. Zarazem
jest to jego słaby punkt, bo wielu nowych oficerów uważa, że to nie oni ponoszą
odpowiedzialność za zabójstwo prezydenta Allende, za barbarzyński czas krwawych represji i
wszelkie nadużycia. Są przekonani, że mają czyste ręce, i dlatego czują się powołani, by
dyskutować z cywilami o bezbolesnym powrocie do demokracji. Widząc zaskoczenie na mojej
twarzy Eloisą oznajmiła, że przynajmniej jeden generał, jakiego zna, gotów jest ujawnić
publicznie głęboki rozdźwięk rysujący się w armii.

— Aż się pali, żeby mówić — zakończyła.
Informacja ta była dla mnie rewelacją. Możliwość wprowadzenia do filmu takiego

spektakularnego oświadczenia zmieniała całkowicie plany na następne dni. Gorzej, że Eloisa nie
mogła narażać się na ryzyko nawiązania pierwszego kontaktu, zresztą nie miała na to czasu, bo
dwa dni później wyjeżdżała z mężem na trzy miesiące do Europy.

Ale kilka dni później wezwała mnie pilnie do siebie Clemencia Isaura i powierzyła mi hasła,

które ktoś jej przekazał na prośbę Eloisy, dotyczące kontaktu z niezadowolonym generałem,
którego już ochrzciliśmy pseudonimem General Electric. Wręczyła mi też malutką elektroniczną
szachownicę do samotnego rozgrywania partii szachów, którą mam nosić przy sobie, począwszy
od następnego dnia, chodząc do kościoła Świętego Franciszka na piątą po południu.

Nie pamiętam od jak dawna nie przestąpiłem progu kościoła. Najbardziej zwróciło moją

uwagę to, że było tam wiele kobiet i niemało mężczyzn, a każdy z obecnych był czymś zajęty:
czytał książkę czy gazetę, stawiał pasjanse, robił na drutach albo grał w wilki i owce. Dopiero

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

69

wtedy zrozumiałem, czemu Eloisa wysłała mnie tam z elektroniczną szachownicą, co w
pierwszej chwili wydało mi się czymś absolutnie wbrew zasadzie, by nie zwracać na siebie uwagi
— zwłaszcza w kościele. Ludzie, tak jak zaobserwowałem pierwszego wieczoru po przyjeździe,
siedzieli milczący, małomówni w półmroku zapadającego zmierzchu. Właściwie tacy naprawdę
byli Chilijczycy przed nastaniem rządów Unidad Popular. Do wielkiej zmiany doprowadziło
wykrystalizowanie się kandydatury Salvadora Allende i pojawienie się pewnej szansy na
zwycięstwo w wyborach. Jego wygrana zmieniła nas w jednej chwili w inny kraj: zaczęliśmy
śpiewać na ulicy, pisaliśmy na murach, pojawiły się uliczne spektakle teatralne i seanse kinowe;
tłumy uczestniczyły w manifestacjach, a ludzie jawnie okazywali rozpierającą ich radość.

Czekałem przez dwa kolejne dni, grając w szachy ze swoim drugim, urugwajskim ja, aż w

pewnej chwili usłyszałem za sobą kobiecy szept. Siedziałem, a kobieta klęczała na stopniu za
mną, tak że szeptała mi niemalże wprost do ucha.

— Proszę się nie odwracać i nic nie mówić — mówiła cicho jak na spowiedzi — niech pan

zapamięta numer telefonu oraz hasło i odzew, które podam, i niech pan wyjdzie z kościoła nie
wcześniej niż piętnaście minut po mnie.

Dopiero kiedy się podniosła i ruszyła w kierunku głównego ołtarza, zdałem sobie sprawę, że

to zakonnica — młoda i bardzo piękna. Jedyne, co musiałem zapamiętać, to hasło i odzew, bo
numer telefonu zanotowałem sobie pionkami na szachownicy. Pewnie tą drogą miałem dotrzeć
do naszego General Electric. Chyba jednak karty rozdano już inaczej. Przez kolejne dni z
rosnącym niepokojem uparcie dzwoniłem pod podany numer i zawsze otrzymywałem tę samą
odpowiedź: “Proszę zadzwonić jutro”.

Jak tu zrozumieć policję?


W chwili najmniej spodziewanej Jean-Claude przyniósł niemiłe, zaskakujące wieści. Według

informacji France Presse podanej w Paryżu, a nadanej z Santiago w ubiegłym tygodniu, trzej
członkowie włoskiej ekipy filmowej pracującej w Chile w niejasnych okolicznościach zostali
zatrzymani przez policję, kiedy kręcili bez zezwolenia w poblacion La Legua.

Franz uważał, że to koniec, ja starałem się zachować spokój. Jean-Claude nie wiedział o

istnieniu innych, prócz własnej, pracujących ze mną ekip, a z kolei tamte nie miały pojęcia o
Francuzach. Alarmująca była sama sytuacja w jakiej do tego doszło: jeżeli został aresztowany
ktoś pracujący w podobnych warunkach co Jean-Claude, to i on sam naraża się na ryzyko
zatrzymania. Starałem się go uspokoić.

— Nie przejmuj się, to nie ma nic wspólnego z nami — mówiłem.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

70

Gdy tylko zostałem sam, natychmiast udałem się na poszukiwanie Włochów. Zastałem ich

całych i zdrowych tam, gdzie być powinni. Grazia wróciła już z Europy i ponownie dołączyła do
ekipy. Ugo potwierdził, że wiadomość podano również we Włoszech, choć agencja włoska
informację zdementowała. Najgorsze, że ta fałszywa wiadomość dotyczyła ich, wymienionych z
nazwiska, i że rozeszła się z szybkością błyskawicy. Nic dziwnego. Santiago, w szponach
dyktatury, to istny rój plotek. Rodzą się, powielają i giną w niewiarygodnym tempie, kilkakrotnie
w przeciągu tego samego dnia, ale tkwi w nich zawsze jakiś ułamek prawdy. Wiadomość o
losach włoskiej ekipy nie stanowiła wyjątku. Tyle o tym mówiono poprzedniego wieczoru
podczas przyjęcia we włoskiej ambasadzie, że kiedy członkowie ekipy weszli do salonu, powitał
ich ni mniej, ni więcej tylko sam szef DINACO — Dirección General de Comunicaciones, czyli
Generalnej Dyrekcji ds. Informacji — który głośno, tak, żeby go wszyscy słyszeli, oznajmił:

— Widzicie państwo? Oto nasi trzej więźniowie.
Grazia, jeszcze zanim poznała treść podanej informacji, miała wrażenie, że są śledzeni. Co

więcej, po powrocie z przyjęcia w ambasadzie do hotelu stwierdziła, że ktoś musiał grzebać w
walizkach i dokumentach pozostawionych w pokojach, choć niczego nie brakowało. Mogło to
być złudzenie wywołane zdenerwowaniem, ale mogła być również ostrzegawcza rewizja. W
każdym bądź razie istniały powody, by przypuszczać, że coś się wokół nich rzeczywiście dzieje.

Tej nocy nie spałem; pisałem list do prezesa Sądu Najwyższego, w którym ujawniałem kulisy

mego konspiracyjnego pobytu; chciałem mieć gotowy tekst na wypadek aresztowania. Pomysł
nie wpadł mi do głowy nagle: zrodził się wskutek długich przemyśleń, cisnących mi się coraz
częściej do głowy, w miarę jak policja coraz bardziej deptała nam po piętach. Początkowo miało
to być jedno dramatyczne zdanie, taki list rozbitka wciśnięty w butelkę i rzucony w morze, ale
kiedy zasiadłem do pisania, uświadomiłem sobie, że jednak powinienem uzasadnić swoje
działania z politycznego i z czysto ludzkiego punktu widzenia: w pewnym sensie jestem
wyrazicielem uczuć setek Chilijczyków, którzy podobnie jak ja walczą z chorobą spowodowaną
wygnaniem z własnego kraju. Zaczynałem ten list wiele razy i niezadowolony darłem kolejne
kartki, zamknięty w ciemnym hotelowym pokoju — lokum wygnańca na własnej ziemi. Kiedy
skończyłem, dzwony na kościelnych wieżach właśnie dzwoniły na poranną mszę, przerywając
martwą ciszę godziny policyjnej, a pierwsze oznaki świtu z trudem przebijały się przez mgły tej
niezapomnianej jesieni.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

71

Nawet własna matka mnie nie poznaje


Istniały naprawdę wystarczające powody do obaw, że policja wie o moim pobycie w Chile i

ma dokładne informacje, co robię. Przebywaliśmy w Santiago już ponad miesiąc, ekipy
pojawiały się w miejscach publicznych częściej, niż należało, nawiązaliśmy kontakty z
rozmaitymi ludźmi i wiele osób wiedziało, że w istocie to ja kręcę film. Przyzwyczaiłem się tak
bardzo do swojej nowej tożsamości, że zdarzało mi się zapominać o urugwajskim akcencie i,
prawdę mówiąc, nie przestrzegałem już bezwzględnych reguł konspiracji.

Z początku wszystkie spotkania odbywaliśmy w samochodach; zmienialiśmy je co kilka

przecznic i jeździliśmy po całym mieście bez określonego celu. Metoda okazała się jednak
skomplikowana, bo czasem narażaliśmy się na ryzyko dużo większe niż to, którego staraliśmy się
unikać. Oto na przykład pewnego wieczoru wysiadłem z samochodu na rogu Providencia i Los
Leones, skąd w ciągu pięciu minut miał mnie zabrać niebieski renault 12 z plakietką Ligi
Ochrony Przyrody na przedniej szybie. I rzeczywiście: punktualnie podjechał renault 12, tak
niebieściutki i błyszczący, że nawet nie spojrzałem, czy ma jakieś znaki szczególne, tylko
wpakowałem się na tylne siedzenie i usadowiłem obok kobiety w dojrzałym wieku, ale wciąż
pięknej, pachnącej jakimiś prowokującymi perfumami, całej skąpanej w biżuterii i w futrze z
różowych norek, które musiało kosztować dwa albo i trzy razy więcej niż samochód. Typowy,
choć rzadko spotykany okaz z najlepszych dzielnic Santiago. Na mój widok zamarła z ustami
otwartymi z przerażenia, choć od razu zacząłem ją uspokajać, podając hasło.

— Gdzie o tej porze mógłbym kupić parasol?
Szofer w uniformie odwrócił się w moim kierunku i zagroził:
— Proszę wysiąść albo wołam policję.
Jedno spojrzenie wystarczyło, bym sobie uświadomił, że na przedniej szybie nie ma plakietki,

i poczułem, że się ośmieszyłem. “Przepraszam, pomyliłem samochód” — wyjaśniłem. Ale i
kobieta odzyskała już rezon. Chwyciła mnie za rękę, nie pozwalając wysiąść, a szofera

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

72

udobruchała, pytając słodko brzmiącym sopranem:

— Czy domy towarowe Paris będą o tej porze otwarte?
Szofer był zdania, że tak, uparła się zatem, że mnie tam podrzuci po parasol. Była nie tylko

piękna, ale pełna wdzięku i ciepła, i przychodziła człowiekowi chęć, by choć na jedną noc
zapomnieć o represjach, polityce i sztuce, i zostać z nią w tym wnętrzu dosłownie przesyconym
jej istotą. Wysadziła mnie przed wejściem do domów towarowych Paris, przepraszając, że nie
może dotrzymać mi towarzystwa przy wyborze parasola, bo już jest o pół godziny spóźniona, a
musi jeszcze odebrać męża, z którym później idą na koncert światowej sławy pianisty —
nazwisko uleciało mi z pamięci.

To było zwykłe, codzienne ryzyko. Z czasem nauczyliśmy się wymyślać krótsze hasła

rozpoznawcze na konspiracyjne spotkania. Zaprzyjaźnialiśmy się z łącznikami od pierwszej
chwili i nie przechodziliśmy bezpośrednio do sprawy, tylko wdawaliśmy się w rozmowy na
temat sytuacji politycznej, ostatnich nowości kinowych i literackich, plotkowaliśmy o wspólnych
przyjaciołach, których pragnąłem odwiedzić, mimo ostrzeżeń, bym nie ulegał takim pokusom.
Pewien łącznik, może chcąc uniknąć wszelkich podejrzeń, przyszedł na spotkanie z synkiem, a
ten podniecony zapytał: “To ty kręcisz film o Supermanie?”. Dzięki temu zaczynałem pojmować,
że można mieszkać w Chile i nadal się ukrywać; setki emigrantów, którzy po kryjomu wrócili,
prowadzą codzienne życie, wolni od tego napięcia, jakie ja odczuwałem na samym początku.
Gdyby nie zaangażowanie w pracę nad filmem i zobowiązania zaciągnięte nie tylko przecież
wobec własnego kraju i przyjaciół, ale też wobec siebie samego, porzuciłbym zawód i
środowisko i pozostał w Santiago, powróciwszy do własnej twarzy.

Ale wobec podejrzeń, że policja depce nam po piętach, resztki rozsądku kazały mi działać

inaczej. Pozostawało nam ciągle sfilmowanie wnętrz La Monedy, ale uzyskanie stosownego
pozwolenia z niejasnych powodów wciąż się opóźniało; mieliśmy jeszcze przed sobą nakręcenie
materiału w Puerto Montt i w Dolinie Środkowochilijskiej, a nadto liczyliśmy na wywiad z
naszym General Electric, o czym wcześniej nawet nie marzyliśmy. Do Doliny
Środkowochilijskiej chciałem jechać sam, bo stamtąd pochodzę i tam upłynęła mi młodość. Moja
matka mieszka tam nadal w ubogiej wiosce Palmilla, ostrzegano mnie jednak wyraźnie, bym
nawet nie próbował się z nią zobaczyć, bo to wbrew podstawowym regułom bezpieczeństwa.

Pierwsze, co zrobiłem, to przeorganizowałem pracę zagranicznych ekip, tak, by mogły jak

najszybciej i przy minimum ryzyka wykonać powierzone im zadanie i natychmiast wracać do
Europy. Tylko Włosi mieli pozostać w Santiago i towarzyszyć nam przy zdjęciach we wnętrzu
La Monedy. Ekipa francuska powinna powrócić do Paryża tuż po nakręceniu “marszu
głodowego”, zapowiadanego na najbliższe dni.

Holendrzy oczekiwali mnie w Puerto Montt, gdzie mieliśmy wspólnie sfilmować okolice

bieguna południowego, a następnie przejechać z Chile do Argentyny przez przejście graniczne w

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

73

Bariloche. W chwili wyjazdu wszystkich trzech ekip powinniśmy mieć już jakieś osiemdziesiąt
procent filmu, cały zaś nakręcony materiał winien znajdować się w dobrych rękach i być
fachowo opracowywany w Madrycie. Ely wykonała swoje zadanie tak doskonale, że kiedy
przyjechałem do Hiszpanii, film był właściwie gotowy do montażu.

“Littin przybył, nakręcił i wyjechał”


Wobec niepewnej sytuacji panującej w owych dniach najsensowniejszym wyjściem był

upozorowany wyjazd Franza i mój z kraju, a następnie powrót przy zachowaniu maksimum
ostrożności. Podróż do Puerto Montt stwarzała nam wspaniałe możliwości, bo można tam
dojechać równie łatwo przez Argentynę, co przez Chile. I tak było. Poprosiłem ekipę
holenderską, żeby czekała na mnie na miejscu, umówiłem jedną z ekip chilijskich trzy dni
później w dolinie Colchagua, w centralnym rejonie kraju, a ja z Franzem polecieliśmy do Buenos
Aires. Kilka godzin wcześniej zadzwoniłem do redakcji “Analisis”, na razie się nie
przedstawiając, a po przybyciu udzieliłem dziennikarce Patricii Collier długiego wywiadu na
temat mojego konspiracyjnego pobytu w Santiago. Dwa dni po moim wyjeździe czasopismo
opublikowało wywiad, a na okładce zamieściło moje zdjęcie. Tytuł artykułu żartobliwie
nawiązywał do Cezara: “Littin przybył, nakręcił i wyjechał”.

Dla zachowania wszelkich pozorów Clemencia Isaura zawiozła mnie i Franza na lotnisko

Pudahuel, osobiście prowadząc wóz, i pożegnała wśród łez i pocałunków niczym w najlepszym
przedstawieniu. Opuściliśmy więc Santiago w sposób widowiskowy, pod czujnym nadzorem
konspiratorów odpowiedzialnych za nasze bezpieczeństwo, którzy mieli natychmiast alarmować,
gdyby nas aresztowano. Cały ten spektakl pozwolił nam przede wszystkim ustalić, czy nie
figurujemy w kartotece na lotnisku, a także znaleźć się na liście wyjeżdżających, żeby w razie
jakiegoś późniejszego śledztwa policja uznała, że istotnie opuściliśmy terytorium Chile.

W Buenos Aires wylegitymowałem się autentycznym paszportem, nie chcąc popełniać

wykroczenia w przyjaźnie nastawionym kraju. Jednak podając go urzędnikowi służb
granicznych, zdałem sobie sprawę, że nie pomyślałem o jednym: na fotografii w moim
autentycznym dokumencie tożsamości, zrobionej na długo przed zmianą skóry, mało
przypominałem siebie w obecnej roli. Z trudem dałoby się mnie rozpoznać przy powiększonej
łysinie, wydepilowanych brwiach i szkłach kontaktowych. Na dodatek swego czasu ostrzegano
mnie, że równie trudno wcielić się w cudzą osobowość, co potem wrócić do własnej, tyle że
kiedy najbardziej miało mi się to przydać, kompletnie o tym zapomniałem. Na szczęście urzędnik
w Buenos Aires nawet na mnie nie spojrzał, ja i on zaś doświadczyłem dramatycznego uczucia,

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

74

co znaczy nie móc być sobą nawet wówczas, gdy naprawdę się jest.

W Buenos Aires Franz powinien był ustalić telefonicznie z Ely wszystkie pozostałe szczegóły

pracy, trzymając się ściśle moich instrukcji, a także odebrać pieniądze, które przekazała nam z
Madrytu na pokrycie ostatnich wydatków. Rozstaliśmy się więc w Buenos, aby ponownie
spotkać się w Santiago. Ja poleciałem do Mendozy, by pozostając wciąż na terytorium
Argentyny, zrobić kilka ujęć chilijskich łańcuchów górskich. Było to bardzo proste, bo z
Mendozy jedzie się do Chile przez tunel strzeżony niezbyt rygorystycznie. Przeszedłem tunelem
pieszo, wyposażony jedynie w lekką kamerę z szesnastomilimetrową taśmą, nakręciłem, co
chciałem, i wyjechałem wozem chilijskiej policji, którego kierowca ulitował się nad biednym
urugwajskim dziennikarzem, który nie ma jak wrócić do Argentyny.

Z Mendozy udałem się do Bariloche, miejscowości granicznej, leżącej bardziej na południe.

Stara, wysłużona łódź przepełniona argentyńskimi, urugwajskimi i brazylijskimi turystami oraz
powracającymi do kraju Chilijczykami zawiozła nas do granicy. Zewsząd otaczał podróżnych
niesamowity krajobraz polarny, z urwistymi lodowymi ścianami i wzburzonym morzem. Ostatni
odcinek do Puerto Montt przebyłem przewożącym szklaną stłuczkę promem, po którym szalał
mroźny wicher, wyjąc jak stado wilków, i nie było gdzie się schronić przed potwornym mrozem;
nie było też nic do picia ani do jedzenia: ani kawy, ani wina, dosłownie nic. Ale moje kalkulacje
okazały się trafne. Lotniskowa policja odnotowała mój wyjazd z Chile i nikomu nie wpadłoby do
głowy, że oto następnego dnia z powrotem przekraczam granicę w zapadłym punkcie o tysiące
kilometrów od Santiago.

Na krótko przed przybiciem do posterunku kontroli granicznej ktoś z załogi łodzi zebrał

wszystkie paszporty — tak około trzystu, ale nawet na nie nie spojrzano i nie ostemplowane
pospiesznie nam zwrócono. Wszystkie poza chilijskimi, bo nazwiska ich posiadaczy były
sprawdzane według długiej listy emigrantów bez prawa powrotu, wiszącej na ścianie na
wysokości oczu funkcjonariuszy służb granicznych. Dla pozostałych pasażerów przekraczanie
granicy odbywało się bez problemu. Dla mnie także, przynajmniej dopóki dwaj oficerowie, w
których nie rozpoznałem chilijskich karabinierów z powodu ich polarnych kombinezonów, nie
kazali mi otworzyć walizki.

Spodziewałem się rutynowej rewizji, ale nie przejmowałem się tym, pewny, że nie mam przy

sobie nic, co by nie pasowało do mojej fałszywej tożsamości. Ale gdy otworzyłem walizkę,
wysypały się z niej i spadły na ziemię puste paczki po gitane’ach, w większości upstrzone moimi
zapiskami.

Przywiozłem do Chile pokaźny zapas gitane’ów, mający mi wystarczyć na dwa miesiące, a

nie odważyłem się powyrzucać pudełek — dużych, z twardego kartonu i powszechnie w Chile
znanych — z obawy, że w ten sposób zostawię policji ewidentny ślad. Kolejno opróżniane paczki
chowałem po kieszeniach, później upychałem gdzie się da, pilnując zwłaszcza tych, na których

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

75

coś zanotowałem. Bywało, że niczym sprawny iluzjonista chowałem puste pudełka po
kieszeniach garderoby wiszącej w szafie, pod materacem, w torbach podróżnych, czekając, aż
znajdę jakiś pewny sposób na pozbycie się ich. Taki odwieczny problem więźniów, którzy drążą
tunel mający im umożliwić ucieczkę i nie wiedzą, gdzie ukryć ziemię.

Ilekroć przy zmianie hotelu pakowałem walizki, zastanawiałem się, co zrobić z tą masą

pustych pudełek. Nie widziałem lepszego rozwiązania, niż upychać je w walizce i wozić ze sobą,
bo gdyby ktoś przyłapał mnie na tym, jak je niszczę, mógłby to uznać za czynność niebywale
podejrzaną. Zamierzałem wywalić je w Argentynie, ale tam wszystko działo się tak szybko, że
nawet nie miałem czasu otworzyć walizki. Aż do chwili, gdy musiałem to uczynić na
południowej granicy i przerażony ujrzałem zdumienie i nieufność karabinierów, gdy rzuciłem się
zbierać z podłogi rozsypane paczki.

— To puste pudełka — wyjaśniałem.
Rzecz jasna, nikt mi nie uwierzył. Młodszy z oficerów zajął się pozostałymi pasażerami, a

starszy otwierał paczkę po paczce, oglądał każdą na wszystkie strony i próbował odczytać
niektóre z zapisków. Doznałem nagłego olśnienia.

— To urywki wierszy, jakie mi czasami przychodzą do głowy.
Bez słowa grzebał w nich nadal, a na koniec spojrzał na mnie, chcąc widocznie sprawdzić, czy

wyraz mojej twarzy zdradzi mu może nieodgadnioną tajemnicę pustych pudełek.

— Może pan je sobie wziąć — dodałem.
— A na co mi one? — usłyszałem w odpowiedzi.
Pomógł mi nawet poupychać pudełka z powrotem w walizce i przeszedł do następnego

pasażera. Ze zdenerwowania nie wpadłem nawet na pomysł, żeby na oczach karabinierów
wyrzucić je do śmieci, tylko taszczyłem ze sobą nadal aż do końca wyprawy. Po powrocie do
Madrytu nie pozwoliłem Ely ich zniszczyć. Czułem się z nimi tak bardzo związany, że uznałem,
iż muszę je zachować do końca życia, niczym relikwie, na pamiątkę niebezpiecznych dni, które
dane mi było przeżyć, a które pamięć nostalgicznie przechowuje w swoich zakamarkach.

“Pan sobie zrobi zdjęcie z przyszłością kraju”


W Puerto Montt czekała na mnie ekipa holenderska. Potrzebne mi były zdjęcia właśnie

stamtąd, nie tylko dla nieopisanego piękna krajobrazu, ale ze względu na znaczenie tego regionu
w naszych najnowszych dziejach. Był on areną nieustannych walk. Za rządów Eduardo Freia
miały tam miejsce represje tak niesłychanie brutalne, że ostatnie postępowe odłamy
społeczeństwa odwróciły się od rządu. Lewica demokratyczna uświadomiła zaś sobie, że

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

76

przyszłość nie tylko jej, ale całego kraju tkwi w jedności. Tak wyglądają początki szybkiego i
niepowstrzymanego procesu zmian, zakończonego wyborem Salvadora Allende.

Po zakończeniu zdjęć w Puerto Montt i tym samym sfinalizowaniu programu działań na

południu kraju ekipa holenderska opuściła Chile, udając się przez Bariloche do Buenos Aires.
Wywieźli ze sobą pokaźną ilość gotowego materiału i przekazali to Ely w Madrycie. Ja natomiast
pojechałem nocnym pociągiem do Talca. Podczas tej podróży nie zdarzyło się nic godnego
zapamiętania, poza jednym: pieczonego kurczaka musiałem odesłać w stanie nienaruszonym do
kuchni, bo nie udało mi się przebić jego twardej jak kamień skóry. W Talca wynająłem
samochód i pojechałem do San Fernando, miasteczka leżącego w samym sercu doliny
Colchagua.

Na Plaza de Armas każde dosłownie miejsce, drzewo, kamień w murze cofały mnie w odległe

czasy dzieciństwa. Nade wszystko sędziwy budynek szkoły, gdzie stawiałem pierwsze litery.
Przysiadłem na ławce, by zrobić parę zdjęć, które chciałem później wykorzystać w filmie. Plac
zaczął zwolna rozbrzmiewać gwarem dzieciaków idących do szkoły. Niektóre pozowały mi do
zdjęć, inne starały się choć zamachać przed obiektywem ręką, a jakaś dziewczynka wykonała
kilka tanecznych kroków w sposób tak profesjonalny, że poprosiłem ją o powtórzenie na bardziej
odpowiednim tle; po chwili przysiadło się do mnie kilkoro z nich, namawiając:

— Pan sobie zrobi zdjęcie z przyszłością kraju.
Zdumiało mnie to zdanie, bo stanowiło odpowiedź na inne, które zanotowałem na jednym z

licznych pudełek po gitane’ach: “Mogę stwierdzić, że raczej niemożliwe, by ktoś w Chile nie
miał jakiejś wizji przyszłości. Zwłaszcza dzieci należące do pokolenia, które przecież nie znało
innego kraju, a ma już własne zdanie o czekającym je losie”.

Ustaliliśmy, że spotkamy się z ekipą chilijską o wpół do dwunastej na moście Maquis.

Przyjechałem punktualnie, prawą stroną, i zauważyłem kamery rozstawione po stronie
przeciwnej. Było czyste, jasne przedpołudnie, w powietrzu unosił się zapach świeżych liści
tymianku, a ja czułem się bezpieczny, i mniej niż kiedykolwiek wygnany z rodzinnej ziemi, bo
zdjąłem krawat i angielski garnitur mojego drugiego ja, i w dżinsach i kurtce stałem się na
powrót sobą. Wyraźny dwudniowy zarost po powrotnej podróży z Buenos Aires, którego miałem
przyjemność nie golić, stanowił dodatkowy element odzyskiwanej tożsamości.

Kiedy zauważyłem, że operator dostrzegł mnie przez obiektyw, wysiadłem z samochodu,

powolutku przeszedłem przez most, żeby dać ekipie dość czasu na zdjęcia i dopiero później
przywitałem się ze wszystkimi po kolei, zbudowany ich entuzjazmem i przedwczesną
dojrzałością. Wszyscy byli nieprawdopodobnie młodzi: piętnaście, siedemnaście, dziewiętnaście
lat. Ricarda, który mając lat dwadzieścia jeden, był najstarszy i kierował ekipą, pozostali
przezywali “Stary”. Nic nie dodało mi w owych dniach więcej otuchy niż świadomość, że takich
oto mam wspólników.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

77

Tamże, na balustradzie mostu, nakreśliliśmy cały plan dotyczący poszczególnych ujęć i

natychmiast przystąpiliśmy do pracy. Muszę przyznać, że owego dnia miałem nieco inne
preferencje, niż nasze pierwotne założenia: podążałem śladem wspomnień z dzieciństwa. Dlatego
zacząłem od ujęć samego mostu, mostu moich tęsknot, z którego kiedyś, gdy miałem dwanaście
lat, rozochocone kuzynki zepchnęły mnie do wody, chcąc mnie w ten sposób zmusić, żebym
nauczył się pływać.

Ale z upływem czasu pierwotny cel ponownie zaczął brać górę. Dolina San Fernando to

rozległy rejon rolniczy; tu za rządów Unidad Popular ludność traktowana przedtem jak chłopi
pańszczyźniani po raz pierwszy stała się pełnoprawnymi obywatelami. Kiedyś była to twierdza
feudalnej oligarchii, decydującej o wynikach wyborów dzięki wymuszonym głosom poddanych.
Za rządów chrześcijańskich demokratów Eduardo Freia tam właśnie doszło do pierwszego
naprawdę poważnego chłopskiego strajku, wspieranego przez samego Salvadora Allende. On to,
już na czele rządu, pozbawił właścicieli ziemskich niebywałych przywilejów, a chłopów
zorganizował w aktywne, solidarne wspólnoty. Obecnie jako symbol cofnięcia się w czasie stoi w
Dolinie Środkowochilijskiej letnia rezydencja Pinocheta.

Nie mogłem stamtąd odjechać, nie nakręciwszy pomnika Nicolasa Palacio, autora La raza

chilena, niezwykłej książki, w której pada stwierdzenie, że prawdziwi Chilijczycy, ci sprzed
wielkich emigracji — baskijskiej, włoskiej, arabskiej, francuskiej i niemieckiej — wywodzą się
bezpośrednio ze starożytnej Grecji i dlatego los naznaczył ich, a zarazem wyznaczył, by pełnili
przywódczą rolę w Ameryce Łacińskiej, wskazując drogę ku prawdzie i zbawieniu świata. W tej
okolicy się urodziłem i przez cały okres dzieciństwa z okien szkoły widywałem ten pomnik stale,
o różnych porach dnia, tyle że nikt nie umiał mi nigdy wytłumaczyć, kim właściwie jest ten,
komu go wzniesiono. Pinochet — największy admirator Nicolasa Palacio — wydostał go teraz z
czyśćca historii, stawiając mu drugi pomnik w samym sercu Santiago.

Zakończyliśmy dzień zdjęciowy o zmierzchu, w samą porę, by pokonać sto czterdzieści

kilometrów i dotrzeć do Santiago przed godziną policyjną. Członkowie ekipy poza Ricardem po
kolei odjeżdżali. Ricardo siadł za kierownicą i ruszyliśmy w długi spacer nad morze, żeby
wybrać miejsca do zdjęć na następny dzień. Byliśmy tak pochłonięci pracą, że przejechaliśmy nie
niepokojeni cztery posterunki kontrolne. Jednak już mijając pierwszy, uznałem za stosowne zdjąć
nieformalne ciuchy Miguela Littina, reżysera filmowego, i przedzierzgnąć się na powrót w
urugwajskiego speca od reklamy. Nie zauważyliśmy nawet, kiedy zrobiła się dwunasta w nocy.
Zdaliśmy sobie z tego sprawę nagle — trzydzieści minut po godzinie policyjnej — i ogarnął nas
pewien niepokój. Poradziłem więc Ricardowi zjechać z szosy i wjechaliśmy w wiejską drogę,
którą rozpoznałem natychmiast, jakbym jechał nią wczoraj, poleciłem mu skręcić w lewo,
przejechać przez most, a potem skręcić w prawo w ledwie widoczny zaułek, skąd z ciemności
dochodziły głosy przebudzonych zwierząt, następnie kazałem mu zgasić światła i jechać dalej

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

78

niewyasfaltowaną dróżką, pełną ostrych zakrętów i stromych zjazdów. U kresu tego labiryntu
przejechaliśmy przez uśpioną wioskę, gdzie pobudzone psy wyrwały ze snu wszelkie zwierzaki
po podwórkach, i na drugim jej końcu stanęliśmy przed domem mojej matki.

Ricardo nie uwierzył i nie wierzy dotąd, że nie był to mój ustalony z góry plan. Przysięgam, że

nie był. Po prostu, gdy dotarło do mnie, że jedziemy po nocy, po zapadnięciu godziny policyjnej,
myślałem tylko o tym, gdzie możemy się ukryć aż do świtu, jako że w drodze do Santiago
mieliśmy jeszcze przed sobą cztery posterunki karabinierów. Dopiero, gdy zjechaliśmy z szosy,
rozpoznałem wiejską drogę z mojego dzieciństwa, wycie psów po drugiej stronie mostu, zapach
popiołu z pogaszonych palenisk — i nie mogłem powstrzymać w sobie bezmyślnego odruchu, by
zrobić niespodziankę mojej matce.

“Jesteś pewnie kolegą moich dzieci”


Palmilla, wioska licząca około czterystu mieszkańców, pozostaje wciąż taka sama jak za

czasów mego dzieciństwa. Mój dziadek ze strony ojca, Palestyńczyk rodem z Beith Sagur, i
dziadek ze strony matki, Grek Cristos Cucumides, przybyli jako jedni z pierwszych z falą
emigrantów, którzy osiedlali się w początkach stulecia w pobliżu stacji kolejowych. Palmilla była
w owych czasach ważnym punktem komunikacyjnym, ponieważ tam kończyła się linia kolejowa,
która dziś łączy Santiago z wybrzeżem. To tu właśnie przesiadali się pasażerowie i tu
wyładowywano towary przywiezione morzem bądź przeznaczone do załadunku w porcie, dzięki
czemu kwitł handel, przynosząc wiosce chwilową prosperity. Później, po przedłużeniu linii
kolejowej aż na wybrzeże, stacja nadal była obowiązkowym przystankiem, bo tam dolewano
wody do parowozów, co trwało zaledwie dziesięć minut, ale często przedłużało się i na cały
dzień, a pociągi przejeżdżały koło domu Matilde, mojej arabskiej babci, gwizdem anonsując
przybycie. Sama jednak wioska nigdy nie była czymś więcej niż jest obecnie: luźnym skupiskiem
domów wzdłuż jednej długiej ulicy i przy bocznej drodze, gdzie stoi ich już mniej. Nieco niżej
znajduje się La Galera, miejsce znane, bo każda rodzina produkuje tu wspaniałe wina, jakimi
raczy się przybysza, aby zawyrokował, które najlepsze. La Galera stała się z czasem rajem
pijaków z całego dosłownie kraju.

Matilde przywiozła do Palmilli pierwsze czasopisma ilustrowane, do których zawsze miała

wielką słabość, a sad leżący naprzeciw wynajmowała przejezdnym cyrkom, wędrownym
teatrzykom i kuglarzom. To również tam wyświetlano nieliczne filmy, które od czasu do czasu
ktoś przywoził do tej zapadłej dziury i tam właśnie objawiło się moje powołanie, po tym jak w
wieku pięciu lat obejrzałem mój pierwszy w życiu film, siedząc u babci na kolanach. Była to

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

79

Genowefa z Brabancji i wrażenie, jakie utkwiło mi w pamięci, to głównie przestrach, bo przecież
musiało minąć sporo lat, nim zrozumiałem, skąd się biorą galopujące konie i takie olbrzymie
twarze na prześcieradle rozwieszonym między dwoma drzewami.

Dom, do którego przyjechaliśmy owej nocy z Ricardem, należał do mego greckiego dziadka.

Teraz mieszka w nim moja matka, Cristina Cucumides, a ja przeżyłem w nim całe dzieciństwo.
Zbudowano go w roku 1900 i do tej pory zachowuje on tradycyjny styl chilijskiego budownictwa
wiejskiego: długie korytarze, ciemne sienie, labirynt pokoi, olbrzymie kuchnie, a w pobliżu —
stajnia i zagroda. Miejsce, w którym stoi, nosi nazwę Los Naranjos i niekiedy naprawdę unosi się
tam w powietrzu zapach kwaśnych pomarańczy; koło domu rośnie krzak bugenwilli i mnóstwo
wspaniałych kwiatów.

Byłem tak straszliwie podniecony faktem, iż tu dotarłem, że wyskoczyłem z auta, zanim

zahamowaliśmy. Wszedłem w puste korytarze, przeszedłem przez mroczną sień, ale na spotkanie
wyszedł mi jedynie durny, łaszący się do nóg pies; szedłem dalej, nie napotykając żadnych
śladów ludzkiej bytności. Z każdym krokiem napływały wspomnienia: jakaś popołudniowa
godzina, jakiś zapomniany zapach. Na końcu długiego korytarza pchnąłem drzwi do salonu
oświetlonego jedynie bladym światłem i tam ujrzałem matkę.

Był to przedziwny widok. Salon jest olbrzymi, wysoko sklepiony, o gładkich ścianach, ale nie

ma w nim żadnych mebli prócz dwóch foteli: na jednym siedziała matka, odwrócona plecami do
drzwi, z brasero obok na podłodze, na drugim jej brat, wujek Pablo. Oboje milczeli, wpatrzeni w
jeden punkt z wyrazem dobrodusznej obojętności na twarzach, zupełnie jakby oglądali telewizję,
choć naprawdę mieli przed oczami jedynie pustą ścianę. Ruszyłem do nich, starając się stąpać
głośno, a widząc, że się nie odwracają, odezwałem się:

— Cóż, u licha, nikt się nawet nie przywita?
Na to moja matka wstała.
— Jesteś pewnie kolegą moich dzieci — powiedziała. — Witaj.
Wujek Pablo nie widział mnie, odkąd opuściłem Chile dwanaście lat temu, i nawet się nie

ruszył z fotela. Z matką widziałem się we wrześniu ubiegłego roku w Madrycie, ale nawet gdy
wstała, żeby się ze mną przywitać, nadal mnie nie poznawała. Chwyciłem ją za ramiona i
potrząsnąłem mocno, starając się wyrwać ją z otępienia.

— Przypatrz mi się dobrze, Cristino — powiedziałem, patrząc jej prosto w oczy — to ja.
Spojrzała na mnie nieco innym wzrokiem, ale nadal nie była w stanie mnie rozpoznać.
— Nie — odezwała się — nie wiem, kim jesteś.
— Jak to! Nie poznajesz mnie?! — wykrzyknąłem, parskając śmiechem. — Przecież to ja,

Miguel, twój syn!

Przyjrzała mi się ponownie, po czym śmiertelnie pobladła.
— Boże — powiedziała — zaraz zemdleję.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

80

Musiałem ją podtrzymać, żeby nie upadła, bo wujek Pablo był równie mocno poruszony.
— Ostatnie, co spodziewałbym się ujrzeć — odezwał się wreszcie. — Teraz mogę już

spokojnie umrzeć.

Rzuciłem się go przywitać. Z białą głową, owinięty w pled, wyglądał jak staruszek, choć

naprawdę starszy jest ode mnie zaledwie o pięć lat. Ożenił się, a potem rozstał z żoną i
zamieszkał u mojej matki. Zawsze był wielkim samotnikiem i od dziecka wydawał się stary.

— Nie pieprz, wujku — rzekłem. — Nie rób mi numerów i nie waż się umierać właśnie teraz.

Przynieś lepiej butelkę wina, to oblejemy mój przyjazd.

Matka przerwała nam, jak zawsze, obwieszczając coś absolutnie niebywałego:
— Mam przygotowany mastul.
Nie uwierzyłem, póki nie zajrzałem do kuchni. Bo i było się czemu dziwić. Mastul Grecy

robią wyłącznie przy wyjątkowych okazjach, gdyż jego przygotowanie wymaga sporo zachodu.
To potrawka z jagnięcia z grochem i kulkami z kaszy, trochę podobna do arabskiego kuskusu; ten
mastul matka zrobiła po raz pierwszy w tym roku, bez żadnego powodu. Najczystsze przeczucie.

Ricardo zjadł z nami kolację, a potem poszedł spać, bo z pewnością chciał nas zostawić

samych. Nieco później także wuj udał się na spoczynek, a ja i matka rozmawialiśmy do białego
rana. Zawsze mieliśmy sobie dużo do powiedzenia, właściwie jak przyjaciele, bo w sumie nie ma
między nami tak dużej różnicy wieku. Wyszła za mąż za mego ojca mając lat szesnaście i
urodziła mnie w rok później, tak więc pamiętam ją doskonale jako dwudziestoletnią dziewczynę,
śliczną i czułą, która bawiła się ze mną jakbym nie był jej synem, tylko jeszcze jedną szmacianą
lalką.

Promieniała radością z powodu naszego spotkania, nieco jednak zaskoczona moim nowym

wyglądem, jako że zawsze akceptowała mój niedbały styl. “Przypominasz księdza” — oznajmiła.
Nie ujawniałem jej powodów tej zmiany, ani dlaczego i jak przyjechałem do Chile; sądziła, że
jestem legalnie. Wolałem trzymać ją z dala od całej wyprawy, bo nie chciałem jej niepokoić, a
przede wszystkim — wciągać w to wszystko.

Tuż przed świtem wzięła mnie za rękę i oświetlając sobie drogę płomieniem świecy tkwiącej

w lichtarzu, zupełnie jak u Dickensa, powiodła mnie na podwórze, nie mówiąc po co. Tam
czekała mnie największa w czasie całej wyprawy niespodzianka. W głębi podwórza znajdowało
się studio, przeniesione z mojego domu w Santiago, pozostawionego, gdy musiałem uciekać za
granicę. Wszystko wyglądało tak jak wówczas i wszystko było na swoim miejscu.

Po ostatniej rewizji przeprowadzonej przez wojsko, kiedy wraz z Ely i dzieciakami

musieliśmy uciekać do Meksyku, matka wynajęła zaprzyjaźnionego architekta, a ten rozebrał
studio deska po desce i odtworzył je w identycznym kształcie w starym rodowym domu w
Palmilli. Wewnątrz wszystko było tak, jakbym nigdy nie wyjechał. Dokładnie w tym samym
miejscu, gdzie je zostawiłem, tak samo nieuporządkowane leżały moje papiery gromadzone przez

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

81

całe życie, młodzieńcze sztuki teatralne, projekty scenariuszy, plany poszczególnych scen. W
powietrzu unosił się ten sam zapach, studio miało ten sam koloryt i pomyślałem w pewnej chwili,
że jest ta sama data i godzina co wtedy, gdy byłem tu po raz ostatni. Zalała mnie fala wzruszenia,
choć wówczas nie potrafiłem ustalić, czy moja matka podjęła się tej dokładnej rekonstrukcji po
to, bym nie tęsknił za dawnym domem, jeżeli kiedykolwiek powrócę, czy po to, by lepiej mnie
pamiętać, gdybym zmarł na wygnaniu.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

82

Szczęśliwe zakończenie dzięki pomocy policji


Tym razem powrót do Santiago oznaczał ponowne znalezienie się w warunkach

podwyższonego ryzyka i ciągłego niepokoju. Coraz wyraźniej czuliśmy, że policja jest na
naszym tropie. “Marsz głodowy” spacyfikowano z wyjątkową brutalnością, polała się krew i były
ofiary, policja pobiła kilku członków naszej ekipy i zniszczyła jedną kamerę. Osoby, z którymi
kontaktowaliśmy się przy pracy, przypuszczały, że nikt nie uwierzył w nasz rzekomy wyjazd, a
Clemencia Isaura była wręcz przekonana, że wkroczyliśmy niczym święci młodziankowie do
jaskini lwów. Wszelkie próby nawiązania kontaktu z generałem o dysydenckich nastrojach
kończyły się stale tym samym: “Proszę zadzwonić jutro”. Tak się mniej więcej przedstawiała
sytuacja, kiedy ekipa włoska otrzymała wiadomość, że przyszło nareszcie zezwolenie na zdjęcia
wnętrz pałacu La Moneda, od następnego dnia od godziny jedenastej rano.

Trudno było nie przypuszczać, że to śmiertelna pułapka. Byłem zdecydowany zaryzykować,

ale zbyt wielka ciążyła na mnie odpowiedzialność za wydanie Włochom polecenia, by wkroczyli
na prezydenckie komnaty, skoro sam nie wiedziałem, czy nie pcham ich w zasadzkę. Oni jednak
postanowili sami podjąć to ryzyko przy pełnej świadomości grożącego im niebezpieczeństwa. Z
kolei ekipa francuska nie miała po co przebywać dłużej w Santiago. Spotkałem się więc z nimi i
zasugerowałem wylot z Chile pierwszym samolotem; przy okazji mieli wywieźć do Madrytu
wszystek pozostały nakręcony materiał. Odlecieli jeszcze tego samego wieczoru, w porze, kiedy
Włosi pod moim kierunkiem jeszcze filmowali siedzibę generała Pinocheta.

Przed udaniem się do La Moneda wręczyłem Franzowi list do prezesa Sądu Najwyższego,

który od kilku dni nosiłem przy sobie, nie mogąc się zdecydować na wysłanie go pocztą, i
poprosiłem, by natychmiast przekazał go osobiście, co też uczynił. Podałem mu również numery
telefonów, jakie pozostawiła mi Elena na wypadek poważniejszego zagrożenia. Za kwadrans
jedenasta Franz wysadził mnie na rogu Providencia, gdzie czekała w komplecie ekipa włoska i
razem ruszyliśmy do pałacu La Moneda. Cały paradoks tkwił w tym, że zrezygnowałem z

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

83

przebrania urugwajskiego speca od reklamy i założyłem dżinsy i kurtkę podbitą króliczym
futrem. Podjąłem tę decyzję dosłownie w ostatniej chwili, wiedząc, że dokładnie sprawdzono
Grazie jako dziennikarkę, Ugo jako operatora i Guida jako dźwiękowca, za to ich asystentów
nawet nie wylegitymowano, mimo że wszystkie nazwiska figurowały w podaniu o zezwolenie. I
to mi rozwiązało problem: wkroczyłem do pałacu prezydenckiego jako asystent oświetleniowca,
taszcząc kable i reflektory.

Przez nikogo nie niepokojeni, w znakomitych warunkach technicznych kręciliśmy przez całe

dwa dni pod okiem trzech młodych, niezwykle uprzejmych oficerów, którzy kolejno sprawowali
nad nami pieczę.

Wypytywaliśmy o wszelkie szczegóły dotyczące odbudowy pałacu, a Grazia przygotowała się

doskonale z Toeski i architektury włoskiej w Chile, ażeby nikt nie miał wątpliwości, że
wyłącznie to stanowi temat kręconego filmu. Ale i oficerowie byli świetnie przygotowani.
Opowiadali z dużą pewnością siebie o historii i znaczeniu każdego pomieszczenia w pałacu,
informując nas także, jakich zmian dokonano przy odbudowie w stosunku do pierwotnego
układu. Dokonywali jednak wyjątkowych manewrów słownych, stosowali wszelkie uniki i
uciekali się do rozmaitych wykrętów, byle tylko nie mówić o jedenastym września 1973 roku.
Muszę przyznać, że odbudowy dokonano ściśle według pierwotnych planów architektonicznych.
Zamurowano jedne drzwi, wybito inne, zwalono ściany, inaczej ustawiono ścianki działowe i
zamknięto dostęp od strony Morande, służący za wejście reprezentacyjne dla prezydenckich
gości oficjalnych. Zmian było tak wiele, że ktoś, kto znał poprzedni układ pałacu, miałby kłopoty
z orientacją w nowym.

Asystujący nam oficerowie znaleźli się w trudnej sytuacji, gdy poprosiliśmy ich o pokazanie

nam Aktu Niepodległości, który przez całe lata eksponowany był w Sali Posiedzeń Rady
Ministrów i — jak doskonale wiedzieliśmy — uległ zniszczeniu podczas bombardowania. Tego
nam jednak oficerowie nie powiedzieli, za to obiecywali załatwić specjalne zezwolenie na
sfilmowanie dokumentu nieco później — i to “później” słyszeliśmy nieustannie, aż do
zakończenia zdjęć. Nie potrafili nam także wyjaśnić, gdzie znajduje się biurko Diego Portalesa
oraz inne przedmioty osobiste przekazane przez poprzednich prezydentów Republiki z
przeznaczeniem na niewielkie muzeum; wszystko to pochłonął ogień.

Zapewne i popiersia kolejnych prezydentów, począwszy od O’Higginsa, spotkał ten sam los,

choć krąży wersja, że junta usunęła je po prostu z galerii, gdzie stały, żeby nie musieć ustawiać
tam popiersia Salvadora Allende. Po obejrzeniu całego kompleksu pałacowego odnosi się
wrażenie, że wprowadzono tak głębokie zmiany jedynie po to, by zmieść z powierzchni ziemi
ostatnie ślady urzędowania poprzedniego prezydenta.

Drugiego dnia pracy w La Moneda mniej więcej o jedenastej zauważyliśmy nagle niezwykłe

poruszenie i usłyszeliśmy pospieszny stukot wojskowych butów oraz chrzęst żelastwa.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

84

Asystujący nam oficer zmienił nagle ton, kategorycznie kazał nam pogasić światła i wyłączyć
kamery. Dwie eskorty cywilów ostentacyjnie stanęły przy nas, gotowe wkroczyć do akcji,
gdybyśmy próbowali kręcić nadal. Nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje, póki nie ujrzeliśmy
generała Augusto Pinocheta we własnej osobie: umundurowany i nabzdyczony zmierzał w
kierunku własnego gabinetu w towarzystwie wojskowego adiutanta i dwóch cywilów. Trwało to
tak krótką chwilę, że nie starczyło nam czasu dosłownie na nic, ale przeszedł tak blisko, nie
spojrzawszy nawet na nas, że usłyszeliśmy wyraźnie, jak mówi:

— Kobietom nie można wierzyć, nawet gdy mówią prawdę.
Ugo skamieniał, z palcem zastygłym na guziku kamery, jak gdyby patrzył na kroczący przed

nim los. “Gdyby ktoś chciał go wtedy zabić — oświadczył później — nie miałby z tym
najmniejszych problemów”. Choć mieliśmy jeszcze do dyspozycji trzy godziny, nikt z nas nie
czuł się na siłach pracować dalej.

Wariat w restauracji


Natychmiast po zakończeniu zdjęć w La Moneda włoska ekipa wyjechała bez żadnych

trudności, wywożąc pozostały materiał: pełne trzydzieści dwa tysiące dwieście metrów
naświetlonej taśmy. Ostatecznie film, po półrocznej nad nim pracy w Madrycie, skrócony został
do czterogodzinnej wersji telewizyjnej i dwugodzinnej kinowej.

Choć oficjalny program pobytu został właściwie wyczerpany, pozostaliśmy jeszcze z Franzem

w Chile przez cztery dni w nadziei, że uda nam się nawiązać kontakt z naszym General Electric.
Przez dwa dni co sześć godzin chodziłem do tej samej kawiarni, zgodnie z poleceniem
otrzymanym przez telefon. Siadałem i spokojnie czekałem, czytając po raz kolejny Podróż do
źródeł czasu
, talizman chroniący mnie przed ryzykiem podróżowania samolotami. Długo
oczekiwany kontakt, anielskiej urody dwudziestolatka w uniformie wytwornej szkoły La
Maisonette
przyszła dopiero na przedostatnie wyznaczone spotkanie i przekazała mi instrukcje na
etap następny: znana restauracja Chez Henri, w Portales, gdzie powinienem czekać tego samego
wieczoru, od szóstej, trzymając w ręku egzemplarz “El Mercurio” i czasopismo z komiksami.

Przybyłem nieco spóźniony, bo taksówka utknęła w korku z powodu ulicznej manifestacji

zorganizowanej przez nowo powstały ruch pokojowego oporu przeciwko dyktaturze, utworzony
po samospaleniu Sebastiana Acevedo w Concepción. Policja starała się rozpędzić tłum za
pomocą armatek wodnych, a ponad dwustu przemoczonych do kości manifestantów stało
nieporuszenie, śpiewając pieśni o miłości. Wciąż pod wrażeniem tak specyficznej formy protestu
zasiadłem przy barze, by przejrzeć “El Mercurio”, wedle instrukcji łączniczki, czekając, aż ktoś

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

85

podejdzie i zapyta: “Zawsze pan czyta komentarze redakcyjne?”. Miałem na to odpowiedzieć, że
zawsze, usłyszeć z kolei pytanie: “Dlaczego?”. I odpowiedzieć: “Bo sporo tam wiadomości
gospodarczych, interesujących dla mnie z zawodowego punktu widzenia”. Następnie miałem
wyjść z restauracji i wsiąść do czekającego przed wejściem auta.

Zdążyłem już trzy razy przeczytać komentarze redakcyjne od deski do deski, kiedy ktoś minął

mnie, trącając łokciem w nerki. Pomyślałem: “To ten”, i rozejrzałem się. Człowiek mniej więcej
trzydziestoletni, o szerokich barach i powolnych ruchach, szedł w kierunku toalety. Uznałem, że
może chciał mi dać znak, żebym poszedł za nim, ale nie ruszyłem się, bo mimo wszystko nie
usłyszałem hasła. Obserwowałem toaletę, póki nie wyszedł; przechodząc koło mnie, ponownie
klepnął mnie w plecy. Odwróciłem się i ujrzałem jego twarz: nos jak kalafior, pełne jak u
kupidyna usta, pęknięte łuki brwiowe.

— Cześć — odezwał się — jak ci poszło?
— Całkiem dobrze — odparłem — doskonale.
Usiadł na stołku obok i zaczął poufałą rozmowę.
— Przypominasz mnie sobie?
— Pewnie, chłopie — odparłem tym samym tonem — jakżeby inaczej.
Czas leciał, a ja bez przerwy ostentacyjnie wpatrywałem się w gazetę, chcąc mu w ten sposób

przypomnieć o haśle. Nic z tego. Siedział obok i gapił się na mnie.

— No dobra — odezwał się — nie postawisz mi kawy?
— Jasne, chłopie, z przyjemnością.
Zamówiłem u barmana dwie kawy, ale ten postawił na kontuarze tylko jedną.
— Prosiłem o dwie — przypomniałem — drugą dla tego pana.
— Oczywiście — zapewnił barman — za chwileczkę podam.
— Czemu nie już?
— Już robię, za chwileczkę podaję.
Ale nie podawał. Najdziwniejsze, że mojemu rozmówcy wcale to nie przeszkadzało, za to cała

ta nienaturalna sytuacja wzmagała moje zdenerwowanie. W końcu położył mi rękę na ramieniu i
odezwał się.

— Nie przypomina mnie pan sobie, prawda?
Wtedy postanowiłem natychmiast wyjść.
— Rzeczywiście, proszę pana — odparłem — szczerze mówiąc, nie pamiętam.
Wyjął z portfela pomięty, pożółkły wycinek z gazety i podsunął mi go pod oczy.
— To ja — wyjaśnił.
Dopiero wtedy go rozpoznałem. Były mistrz w boksie, doskonale znany całemu miastu,

bardziej z powodu choroby umysłowej niż ze swych dawnych sukcesów. Zdecydowany wyjść,
nim znajdę się w centrum uwagi, poprosiłem o rachunek.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

86

— A moja kawa? — usłyszałem.
— Niech ją pan sobie wypije gdzie indziej. Mogę panu dać pieniądze.
— Co znaczy: da mi pan pieniądze — krzyczał oburzony — myśli pan, że jak mnie

znokautowali, to upadłem poniżej własnej godności? Pan sobie ze mnie jaj nie robi!

Darł się tak, że spojrzenia wszystkich gości skierowały się na nas. Niewiele myśląc

chwyciłem jego potężną łapę boksera i ścisnąłem ją ręką urodzonego drwala, jaką na szczęście
odziedziczyłem po matce.

— Siedź pan spokojnie, zrozumiano? — syknąłem, patrząc mu prosto w oczy — ani słowa

więcej!

Poskutkowało, bo zamilkł równie szybko, jak wpadł we wściekłość. Pospiesznie zapłaciłem,

wyszedłem w lodowatą noc i pierwszą taksówką pojechałem do hotelu. W recepcji czekała na
mnie pilna wiadomość od Franza: Przeniosłem twoje rzeczy do 727. Wystarczyło. Mianem 727
określaliśmy obaj dom Clemencii Isaury, a fakt, że Franz przeniósł tam moje walizki,
opuszczając pospiesznie hotel, był wystarczającą wskazówką, że sytuacja stała się naprawde
poważna. Wybiegłem i zmieniając po drodze taksówki i kierunek jazdy, ilekroć uznałem to za
konieczne, pojechałem do starszej pani. Zastałem ją w niezmiennie dobrym nastroju, przed
ekranem telewizora, oglądającą film Hitchcocka.

“Albo wyjeżdżasz, albo musisz się ukryć”


Wiadomość, jaką Franz zostawił mi u niej, wykluczała jakiekolwiek wątpliwości. Po południu

dwóch agentów w cywilu pytało o nas w hotelu. Wynotowali sobie nasze dane z rejestru gości
hotelowych. Portier poinformował o tym Franza, na co ten udał, że niewiele go to obchodzi, w
końcu to rutynowa czynność przy stanie wyjątkowym. Spokojnie zapłacił za pokoje, poprosił
portiera, żeby przywołał mu taksówkę, kurs na lotnisko międzynarodowe i pożegnał się, ściskając
mu rękę i wręczając suty napiwek. Ten jednak nie dał się tak łatwo zwieść. “Mogę panu załatwić
hotel, gdzie pana nigdy nie znajdą” — zapewniał. Franz, naturalnie, uznał, że lepiej udawać
głupiego.

U Clemencii Isaury czekał na mnie przygotowany pokój z posłanym łóżkiem, a pani domu

dała służącej i szoferowi wychodne, żeby nie musieć uważać ciągle na ciekawskie uszy za ścianą
ani ciekawskie oczy w lustrach. Czekając na mnie, przygotowała wystawną kolację ze świecami,
winami najlepszych marek i sonatami Brahmsa — swego ulubionego kompozytora. Kolacja
przedłużała się do późnych godzin nocnych, a pani domu snuła wynurzenia na temat swoich
frustracji. Nie poddaje się myśli, że całe życie spędziła na wychowywaniu dzieci, by te i tak

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

87

weszły w świat mumii, na grze w kanastę z zamożnymi idiotkami, a wreszcie na dzierganiu
wełnianych skarpet przy łzawych telenowelach. Przy swoich siedemdziesięciu dwóch latach
odkrywa, że jej prawdziwym powołaniem zawsze była walka z bronią w ręku, konspiracja i
śmiałe szaleńcze czyny.

— Zamiast w łóżku z przegniłymi nerkami — mówiła — wolałabym umierać naszpikowana

ołowiem w ulicznym starciu z glinami.

Franz przyjechał następnego ranka, wynajętym samochodem, innym niż ten, który mieliśmy

poprzednio. Przynosił kategoryczne ostrzeżenie, otrzymane z trzech różnych źródeł: “Albo
wyjeżdżasz, albo musisz się ukryć”. To ostatnie oznaczało zejść do podziemia, zaprzestając
dotychczasowej roboty. Rzecz nie do pomyślenia. Franz podzielał moje zdanie, wobec tego
zdobył dwa dosłownie ostatnie bilety na samolot odlatujący tego samego dnia do Montevideo.

Weszliśmy w końcową fazę naszych działań. Poprzedniego wieczoru Franz rozwiązał

pierwszą ekipę chilijską, polecając jej z kolei rozwiązać pozostałe, i powierzył kurierowi z ruchu
oporu trzy ostatnie pudła z nagranymi taśmami, każąc mu wyekspediować je z kraju jak
najszybciej. Wszystko poszło tak sprawnie, że kiedy w pięć dni później dotarliśmy do Madrytu,
Ely już je miała. Przyniosła je do domu urocza młoda zakonnica, wyglądająca jak święta Teresa
od Dzieciątka Jezus. Nie chciała zostać na obiedzie, jako że miała przed sobą jeszcze trzy tajne
misje przed powrotem do Chile tego samego wieczoru. Niedawno przez zupełnie niewiarygodny
przypadek odkryłem, że to ta sama zakonnica, która pojawiła się jako łączniczka w kościele
Świętego Franciszka w Santiago.

Nie chciałem wyjeżdżać, póki rysowała się jeszcze jakakolwiek możliwość wywiadu z

naszym General Electric. Kontakt w restauracji znów się urwał, ale podczas śniadania u
Clemencii Isaury zadzwoniłem raz jeszcze i ten sam co zawsze kobiecy głos poprosił, bym
zadzwonił ponownie za dwie godziny, a wtedy otrzymam ostateczną odpowiedź: tak czy nie.
Podjąłem decyzję: jeżeli na minutę przed odlotem uda mi się nawiązać kontakt z generałem,
zostaję w Santiago, bez względu na ryzyko. Jeżeli nie — lecę do Montevideo. Uznałem
przeprowadzenie tego wywiadu za punkt honoru i serce mi się kroiło na samą myśl, że nie
zwieńczy on naszych sześciu tygodni sukcesów i porażek w Chile.

Druga rozmowa przyniosła ten sam efekt: kolejny telefon za dwie godziny. A zatem jeszcze

dwie możliwości przed odlotem samolotu. Clemencia Isaura nalegała, byśmy wzięli ogromny
rewolwer należący do jej męża, który ten zawsze trzymał pod poduszką w obawie przed
złodziejami, ale jakoś udało nam się ją przekonać, że to zbyteczne. Pożegnała się z nami tonąc
we łzach, ale nie sądzę, że z powodu prawdziwych uczuć, jakimi nas darzyła, tylko z rozpaczy,
że oto znika możliwość przeżycia kolejnych emocji. Nawiasem mówiąc, pozostawiłem u niej
moje drugie ja. Wyjąłem niezbędne rzeczy osobiste, wrzuciłem je do niewielkiej torby
podręcznej i pozostawiłem Clemencii Isaurze walizkę na kółkach pełną angielskich garniturów,

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

88

jedwabnych koszul z nie moimi monogramami, ręcznie malowanych włoskich krawatów i
wszelkich luksusowych przyborów toaletowych niezbędnych człowiekowi, jakiego najbardziej w
życiu nie cierpiałem. Jedyne, co mi po nim zostało, to rzeczy, jakie miałem na sobie, a i te
celowo pozostawiłem trzy dni później w hotelu w Rio de Janeiro.

Przez następne dwie godziny kupowaliśmy typowe chilijskie suweniry dla dzieci i przyjaciół

na emigracji. Z kawiarni w pobliżu Plaza de Armas zatelefonowałem po raz trzeci i otrzymałem
identyczną odpowiedź: zadzwonić za dwie godziny. Ale tym razem nie usłyszałem w słuchawce
głosu kobiety: odezwał się mężczyzna, który znał hasła i odzewy i uprzedził, że jeśli za
następnym razem nikt nie odbierze telefonu, kolejny kontakt będzie możliwy dopiero za dwa
tygodnie. Ruszyliśmy więc na lotnisko i już stamtąd mieliśmy zadzwonić po raz ostatni.

Ruch utrudniały roboty prowadzone na kilku odcinkach drogi. Nie działała sygnalizacja, a

objazdy były skomplikowane i częste. Franz i ja wiedzieliśmy doskonale jak dojechać na stare
lotnisko w Los Cerrillos, ale nie znaliśmy drogi na nowe, w Pudahuel, i sami nie wiedząc kiedy,
zabłądziliśmy w gęstej zabudowie przemysłowej dzielnicy. Krążyliśmy, szukając jakiejkolwiek
drogi wyjazdowej, i kiedy właśnie uświadomiliśmy sobie, że jedziemy w kierunku przeciwnym,
wyrósł przed nami patrol karabinierów.

Wysiadłem z wozu, zdecydowany ich zatrzymać. Franz dosłownie zasypał ich gradem słów,

nie dając im szansy choćby na cień podejrzenia. Na poczekaniu wymyślił bajkę o niebywałym
kontrakcie, jaki mamy podpisać z Ministerstwem Transportu na wybudowanie w Chile sieci
satelitarnej kontroli ruchu drogowego, a następnie opisał, co się stanie, jeżeli cały projekt upadnie
przez to, że za pół godziny nie złapiemy samolotu do Montevideo. Na koniec wszyscy tak się
pogubiliśmy, usiłując ustalić, którędy jechać, by znaleźć się na autostradzie wiodącej na lotnisko,
że karabinierzy wskoczyli do wozu i kazali nam jechać za sobą.

Dwóch gapowiczów w poszukiwaniu autora


W taki oto sposób dojechaliśmy na lotnisko: poprzedzani przez policyjny wóz na sygnale,

pędzący z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę. Franz pobiegł do stoiska Hertza oddać
wynajęty samochód. Ja — do telefonu. Po raz czwarty tego dnia dzwoniłem pod ten sam numer,
ale teraz telefon był zajęty. Spróbowałem jeszcze dwukrotnie, za trzecim razem się udało, ale
traciłem tylko cenny czas, bo kobieta, która odebrała, nie znała hasła i obrażona odłożyła
słuchawkę. Zadzwoniłem ponownie i usłyszałem w słuchawce ten sam męski głos, co poprzednio
spokojny i miękki, ale nie dający mi żadnej nadziei. Tak jak uprzedzał — nie ma szans przed
upływem dwóch tygodni. Kiedy odłożyłem słuchawkę, wściekły i zniechęcony, do odlotu

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

89

samolotu pozostawało zaledwie pół godziny.

Ustaliliśmy z Franzem, że ja ruszę do odprawy, a on w tym czasie rozliczy się z Hertzem i w

razie gdybym został aresztowany przy przekraczaniu granicy, jeszcze zdąży uciec i zaalarmować
Sąd Najwyższy. W ostatniej jednak chwili postanowiłem zaczekać na niego przy kontroli
paszportów. Grzebał się dłużej, niż należało, a ja w miarę upływu czasu coraz bardziej rzucałem
się w oczy objuczony dwiema torbami podróżnymi, urzędniczym neseserem i na dodatek
paczkami z prezentami. Kobiecy głos, który wydał mi się podenerwowany, wzywał przez
megafon do odprawy ostatnich pasażerów odlatujących do Montevideo. Spanikowany podałem
torbę Franza i jego bilet bagażowemu, mówiąc:

— Niech pan zaniesie to do stoiska Hertza i powie temu panu, co płaci, że albo natychmiast

przychodzi, albo lecę bez niego.

— Pan się pofatyguje sam — odparł na to — będzie prościej.
Podszedłem więc do przedstawicielki Lan-Chile obecnej przy odprawie.
— Zaczekajcie państwo jeszcze chwilę — prosiłem — muszę znaleźć kolegę, który płaci za

samochód.

— Zostało tylko piętnaście minut — uprzedziła stewardesa.
Pognałem do stoiska, zapominając o wszelkich pozorach. Ze zdenerwowania zatraciłem

leniwy spokój mojego drugiego ja i stałem się na powrót tym samym impulsywnym reżyserem,
którym zawsze byłem. Długie godziny przygotowań, szczegółowych ustaleń, drobiazgowych
prób poszły w diabły w jednej chwili. Franz stał spokojnie, sprzeczając się z przedstawicielem
Hertza o jakieś kwestie dotyczące wysokości opłaty i różnic kursowych.

— Co u licha! — krzyknąłem. — Płać, ile chcą, czekam w samolocie. Mamy pięć minut!
Wiele wysiłku kosztowało mnie, żeby się uspokoić i ruszyć do kontroli paszportowej.

Urzędnik przekartkował mój paszport, a potem spojrzał mi prosto w oczy. Ja zrobiłem to samo,
popatrzył więc jeszcze na fotografię, potem znowu na mnie, a ja odwzajemniłem mu spojrzenie.

— Do Montevideo? — zapytał.
— Do domciu na kolacyjkę — potwierdziłem.
Spojrzał na elektroniczny zegar na ścianie i oświadczył:
— Do Montevideo już odleciał.
Przekonywałem go, że nie, aż wreszcie przedstawicielka Lan-Chile potwierdziła, że tylko na

nas czekają, żeby zakończyć odprawę. Zostały dwie minuty.

Podstemplował mój paszport i zwrócił mi go z uśmiechem.
— Miłego lotu.
Jeszcze nie przeszedłem ostatecznie przez kontrolę, kiedy usłyszałem, że wzywają mnie przez

megafon, wymieniając głośno i wyraźnie moje fałszywe nazwisko. Pomyślałem, że to koniec, i
próbowałem uświadomić sobie, że oto coś, co dotychczas mogło się przydarzyć wyłącznie komuś

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

90

innemu, teraz nieodwołalnie przytrafia się mnie; sama ta myśl właściwie przyniosła mi niejaką
ulgę. Ale to był tylko Franz, bo zabrałem wraz z innymi papierami jego kartę pokładową.
Musiałem po raz kolejny biec do wyjścia, prosić oficera, który podstemplował mi paszport, żeby
mnie na chwilę przepuścił, i ponownie przejść przez kontrolę, ciągnąc za sobą Franza.

Weszliśmy na pokład jako ostatni, z takim pośpiechem, że nawet nie uświadomiłem sobie, że

powtarzam krok po kroku te same czynności, co przed dwunastu laty, kiedy po prostu siłą
wpakowano mnie do samolotu do Meksyku. Zajęliśmy ostatnie wolne miejsca. I wówczas
doznałem najsprzeczniejszych w czasie całej wyprawy emocji. Czułem, jak ogarnia mnie
bezbrzeżny smutek, wściekłość, nieznośny ból wygnania, ale zarazem doznałem niebywałej ulgi,
że wszyscy, którzy towarzyszyli mi w tej wyprawie są cali i zdrowi. Nieoczekiwana informacja
podana przez stewardesę przywróciła mi poczucie rzeczywistości.

— Prosimy wszystkich pasażerów o wyjęcie biletów i trzymanie ich w ręku. Mamy kontrolę.
Dwaj funkcjonariusze w cywilu, równie dobrze przedstawiciele linii lotniczych, co jakichś

tajnych służb, byli już we wnętrzu maszyny. Latałem dużo i wiem, że nie należy do rzadkości
sprawdzanie przez załogę kart pokładowych pasażerów nawet w ostatniej chwili, gdy coś się nie
zgadza. Ale po raz pierwszy spotkałem się z kontrolą biletów. Można się było spodziewać
najgorszego. Pełen złych przeczuć szukałem pomocy w cudownie zielonych oczach stewardesy
roznoszącej cukierki.

— To coś absolutnie niebywałego, proszę pani — odezwałem się.
— Ach, proszę pana, cóż zrobić? Nie mamy na to żadnego wpływu.
Franz, żartując, jak zwykle w chwilach napięcia, zapytał ją, czy spędza noc w Montevideo, na

co takim samym tonem zaproponowała, by zapytał o to jej męża, drugiego pilota. A ja nie
mogłem ani minuty dłużej znosić ciężaru ukrywania się pod inną postacią. Poczułem, że muszę
wstać i wykrzyczeć tym dwóm prosto w twarz: “Wynoście się w diabły, to ja, Miguel Littin, syn
Cristiny i Hernana, reżyser filmowy, i ani wy, ani nikt inny nie ma prawa zabraniać mi
przebywania we własnym kraju we własnej osobie i z własną twarzą”. Ale gdy przyszła moja
kolej, ograniczyłem się do zademonstrowania biletu najbardziej teatralnym gestem, na jaki mnie
było stać, schowany pod pancerzem ochronnym mojego drugiego ja. Nawet na mnie nie
spojrzeli, rzucili okiem na bilet i zwrócili mi go.

Pięć minut później, przelatując nad śniegami Andów przybierającymi o zmierzchu różowawe

barwy, uświadomiłem sobie, że te ostatnie sześć tygodni, to nie żadne bohaterstwo z mojej
strony, jak mi się wydawało na początku, ale coś znacznie ważniejszego: po prostu udało mi się
raz w życiu zrobić coś naprawdę przyzwoitego. Spojrzałem na zegarek: o tej porze Pinochet
wychodzi z gabinetu otoczony orszakiem dworaków; powoli, dostojnie kroczy przez pustą
galerię, a następnie schodzi na pierwsze piętro po pysznych, wyłożonych dywanem schodach,
ciągnąc za sobą ośli ogon długości trzydziestu dwóch tysięcy metrów, który mu przyczepiliśmy.

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

91

Pomyślałem o Elenie z nieopisaną wdzięcznością.

Podając nam powitalne koktajle, stewardesa o szmaragdowych oczach niepytana wyjaśniła:
— Myśleli, że mamy na pokładzie pasażera na gapę.
Obaj unieśliśmy kieliszki w geście uznania.
— Dwóch — oznajmiłem. — Pani zdrowie!

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

92

Posłowie


We wstępie Gabriel Garcia Marquez stwierdza, że jego tekst “to typowy reportaż”. Tę uwagę

muszą ocenić czytelnicy. Pisze również, że “unikał odniesień historycznych”. Tak rzeczywiście
jest, co sprawia, że dla polskiego czytelnika tekst może być w wielu miejscach niejasny.
Przypomnijmy zatem, co działo się w Chile podczas trwającej trzy lata prezydentury Salvadora
Allende.

4 września 1970 roku odbyły się w Chile wybory prezydenckie, w których kandydaci trzech

głównych nurtów politycznych w tym kraju otrzymali bardzo zbliżone liczby głosów.
Reprezentant rządzącej chrześcijańskiej demokracji i faworyt ustępującego prezydenta Eduardo
Freia uplasował się na trzecim miejscu, uzyskując 27,8% głosów (822 tyś.), konserwatysta Jorge
Alessandrii 35% (1031 tyś.), natomiast socjalista Salvador Allende 36,2% (1070 tyś. głosów).
Allende był jednym z głównych twórców koalicji lewicowej o nazwie Jedność Ludowa (Unidad
Popular), w której główne role odgrywały partie socjalistyczna i komunistyczna. Miał wówczas
62 lata i na scenie politycznej Chile był postacią dobrze znaną. Wcześniej piastował już
stanowiska ministerialne, był parlamentarzystą, masonem wysokiego stopnia, miłośnikiem
dobrego wina i dobrej kompanii.

Lubił mawiać, że Chile potrzebuje rewolucji nie w kolorze krwi, tylko dobrego wina. Ale

przede wszystkim był wytrawnym i zdecydowanym politykiem, postulującym głębokie lewicowe
reformy w życiu polityczno-społecznym i w gospodarce.

To właśnie owe projekty sprawiły, że przeciwnicy Allende, którzy w sumie zdobyli większość

głosów, usiłowali nie dopuścić do objęcia przez niego prezydentury. Pojawiła się propozycja
nowych, przyspieszonych wyborów. Ważnym elementem była postawa armii, której dowódca
naczelny, generał Rene Schnaider, zadeklarował bezwarunkowe poszanowanie sił zbrojnych dla
konstytucji i legalnych władz państwa. Nota bene chilijska tradycja demokracji była — najgłębiej
zapewne w całej Ameryce Łacińskiej — zakorzeniona i przestrzegana. 22 października 1970

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

93

roku generał Schnaider zginął w zamachu, a jego stanowisko objął generał Carlos Prats. W Chile
uważano powszechnie, że zamach miał stanowić hasło do podjęcia próby prawicowego
przewrotu, który uniemożliwiłby Allendemu objęcie urzędu. Jednak rozmowy polityczne z
chadecją doprowadziły do zawarcia kompromisu, w którego wyniku Kongres Narodowy na
wspólnym posiedzeniu Izby Deputowanych i Senatu zatwierdził wybór Allendego na prezydenta.
4 listopada przeniósł się on do pałacu La Moneda, usytuowanego w centrum Santiago de Chile i
stanowiącego siedzibę prezydencką.

W tydzień później ogłoszona zostaje amnestia dla więźniów politycznych. Dotyczy głównie

radykalnej lewicy i komunistów. 14 listopada rząd Jedności Ludowej przywraca — zerwane
poprzednio — stosunki dyplomatyczne z Kubą i zapowiada nawiązanie ich z Chinami, NRD,
Wietnamem Północnym i Koreą Północną. Od grudnia zaczyna się wywłaszczanie wielkich
majątków prywatnych na mocy ustawy o reformie rolnej, nacjonalizacja złóż węgla. Trwają
przygotowania do nacjonalizacji miedzi, głównego bogactwa kopalnego Chile, a także saletry.

Napięcie polityczne w Chile w pierwszych miesiącach rządów Allendego sięgało zenitu.

Mnożyły się pogłoski o przygotowaniach do zamachu stanu, a podziały w społeczeństwie na tle
stosunku do przeprowadzanych i zapowiadanych reform stały się niezwykle ostre. Ich miarą był
wynik wyborów samorządowych w maju 1971 roku. Jedność Ludowa uzyskała 49,5%, a
opozycja 47,5% głosów. Gdy 10 listopada z dwudziestopięciodniową wizytą oficjalną przybył do
Chile, Fidel Castro, składał ją w kraju głęboko rozdartym, który witał go manifestacjami podziwu
z jednej i najgłębszej niechęci z drugiej stronny. Jesienią 1971 roku zaczęły się zresztą w Chile
pierwsze poważne kłopoty z zaopatrzeniem i w życiu codziennym. W trakcie wizyty odbyła się
pierwsza wielka demonstracja uliczna kobiet, która przeszła do historii pod nazwą “marszu z
pustymi garnkami”.

Przez cały 1972 rok Allede i rząd kontynuowali reformy, którym opozycja zarzucała, że

zmierzają w kierunku przekształcenia Chile na wzór kubański oraz innych krajów tzw. bloku
państw socjalistycznych, natomiast radykalna lewica krytykowała “opieszałość” rządu we
wprowadzaniu politycznych i gospodarczych rozwiązań “państwa proletariatu”. Strajki, na
przykład kupców lub transportowców, demonstracje uliczne, starcia stawały się niemal
codziennym elementem pejzażu społeczno-politycznego Chile.

31 października do dymisji podał się cały rząd, a 3 listopada powstał nowy, do którego weszło

trzech generałów. Naczelny dowódca armii, generał Carlos Prats, objął stanowisko ministra
spraw wewnętrznych. Ze strony Allendego była to desperacka próba wyjścia poza klasę
polityczną i zneutralizowania rosnącej aktywności armii, w której przeważały już nastroje
zdecydowanie opozycyjne.

W wyborach parlamentarnych, które odbyły się 4 marca 1973 roku, Jedność Ludowa uzyskała

43% głosów, wobec 55% oddanych na zjednoczoną opozycję. Od tego momentu zarówno

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

94

opozycja chilijska, jak też opinia międzynarodowa zaczęły wieszczyć, że Allende nie dotrwa na
stanowisku do końca kadencji. 29 czerwca miała miejsce nieudana próba wojskowego zamachu
stanu. Akcja zmierzająca do zdobycia pałacu prezydenckiego zakończyła się fiaskiem, ale
Kongres Narodowy w większości antyprezydencki odmówił przyznania Allendemu żądanych
przez niego specjalnych pełnomocnictw dla opanowania sytuacji.

Opozycja, której filarem byli chrześcijańscy demokraci, zbyt była jednak przywiązana do

demokratycznych i parlamentarnych tradycji Chile, by godzić się na nieunikniony — tak
uważano — wojskowy zamach stanu. Podjęła więc z Allendem rozmowy polityczne, w których
głównym tematem była próba zapobieżenia ostatecznemu rozłamowi między władzą
ustawodawczą — w wyniku wyborów Izba Deputowanych i Senat zdominowane zostały przez
opozycję — a władzą wykonawczą, reprezentowaną przez prezydenta. Rozmowy zakończyły się
fiaskiem. 24 sierpnia Allende zgodził się na dymisję naczelnego dowódcy, generała Pratsa.
Wymusili ją na prezydencie inni generałowie, ponieważ Prats bardzo zdecydowanie
przeciwstawiał się wszelkim próbom wojskowego przewrotu. Naczelnym dowódcą został generał
Augusto Pinochet. Po objęciu urzędu to właśnie on dał armii zielone światło do
natychmiastowego przygotowania wojskowego zamachu stanu.

11 września 1973 roku armia ruszyła. Pałac La Moneda został zbombardowany i zdobyty.

Prezydent Salvador Allende zginął. Junta, której przewodził generał Pinochet, wprowadziła stan
wyjątkowy w całym kraju, ogłosiła zawieszenie konstytucji, rozwiązanie parlamentu,
delegalizację wszystkich partii politycznych wchodzących w skład Unidad Popular, zawieszenie
pozostałych, łącznie z chrześcijańską demokracją. Rozwiązano wszystkie inne organizacje i
związki zawodowe. Zakazano wydawania prasy, a radio poddano najściślejszej cenzurze
wojskowej. Rozpoczęły się również masowe represje wobec działaczy i sympatyków Jedności
Ludowej. Dziesiątki tysięcy ludzi aresztowano, internowano lub zmuszono do emigracji.
Egzekucje i tortury wobec opornych stały się codziennością. 23 września zmarł internowany
laureat nagrody Nobla poeta Pablo Neruda.

Opinia międzynarodowa — nawet ta, która bardzo krytycznie przyjmowała politykę Jedności

Ludowej i zarzucała Allendemu chęć uczynienia z Chile drugiej Kuby — zaskoczona była
zasięgiem i głębokością represji zastosowanych przez juntę wobec chilijskiego społeczeństwa.
Do dzisiaj dokładna liczba ofiar, trwającej do 1989 roku dyktatury wojskowej, nie jest znana.
Reżim Pinocheta przyznawał się do około 800 ofiar śmiertelnych, około 6000 aresztowanych i
8000-9000 uchodźców politycznych. Niezależne szacunki były znacznie wyższe, podając liczbę
ofiar śmiertelnych w granicach 5000 osób. Tajne służby Pinocheta w latach późniejszych
dokonywały zamachów politycznych również na osobistości przebywające na wygnaniu. W
Buenos Aires zamordowano generała Carlosa Pratsa i jego żonę. Najbardziej znany jest zamach
bombowy na byłego wiceprezydenta i ministra spraw zagranicznych Orlando Leteliera, dokonany

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

95

w 1976 roku w Waszyngtonie. Sprawcy zostali osądzeni i skazani dopiero dwadzieścia lat
później.

Dzisiejszy stan wiedzy o latach rządów Salvadora Allende pozwala uznać, że ani on, ani —

poza skrajną lewicą — większość Jedności Ludowej nie dążyli do uczynienia z Chile “drugiej
Kuby”. Nie było planów odrzucenia demokratycznej tradycji, rezygnacji z procedur wyborczych
czy wprowadzenia “komunistycznej dyktatury”. Reformy polityczno-gospodarcze państwa były
potrzebne i miały uczynić z Chile nowoczesny kraj, rozwijający się zgodnie z wymogami
ostatniej ćwierci XX wieku. Nie oznacza to rzecz jasna, że Jedność Ludowa nie popełniła
poważnych błędów. Procesy nacjonalizacji były źle przygotowane i przeprowadzane zbyt
pospiesznie, często z ominięciem obowiązującego ustawodawstwa. Model gospodarki mieszanej
państwowo-społeczno-prywatnej nie przemawiał do znacznej części społeczeństwa; nawet do
tych przedstawicieli politycznego centrum i prawicy, którzy skądinąd byli zdecydowanymi
zwolennikami modernizacji państwa. Szukanie sojuszników na Kubie czy w ZSRR w ówczesnej
sytuacji międzynarodowej było postępowaniem wręcz naiwnym, szczególnie gdy większość
państw Ameryki Południowej znajdowała się w tym czasie we władzy wojskowych (Argentyna,
Boliwia, Brazylia, Ekwador, Paragwaj, Peru i Urugwaj).

W kontekście szesnastu lat funkcjonowania reżimu generała Pinocheta mówi się o tak

zwanym modelu chilijskim. To często powtarzana klisza, choć w istocie jedni myślą o pożytkach
płynących z dyktatury dla przyspieszenia rozwoju ekonomicznego, a inni o sposobie pokojowego
przejścia od dyktatury do demokracji. Faktem jest, że Pinochet zdecydowanie oddzielił
gospodarkę od polityki. Pod władzą junty miały miejsce fundamentalne zmiany ekonomiczne
przeprowadzone przez zespół fachowców wybranych i wspieranych przez reżim wojskowy.
Jednak przewrót odbył się pod hasłem przywrócenia porządku polityczno-społecznego, a nie
reform. Nastąpiły one niejako przy okazji. Wojsko mogło je przeprowadzić, bo było
“autonomiczne”. Nie musiało i nie chciało liczyć się z ważnymi interesami różnych grup
społecznych i dawnych elit, łącznie z potężną chrześcijańską demokracją. Za Allendego wielcy
właściciele ziemscy zostali wywłaszczeni na rzecz reformy rolnej. Znacjonalizowano system
bankowy, wydobycie i przetwórstwo głównego artykułu eksportowego, czyli miedzi. Znaczna
część bazy przemysłowej stała się bezpośrednią własnością lub była kontrolowana przez
państwo. Polityka gospodarcza Pinocheta nie zmierzała do przywrócenia status quo,
zdecydowanie chciał on pozostawić i wzmocnić impulsy modernizacyjne. Nie zreprywatyzowano
całości znacjonalizowanego potencjału przemysłowego ani całości sektora bankowego. Tylko 1/3
ziemi odebranej wielkim właścicielom została im zwrócona. Dążeniem reżimu było bowiem
stworzenie kapitalistycznego produktywnego rolnictwa i silnej klasy średniej. Tym różnił się
reżim chilijski od większości innych autorytarnych lub dyktatorskich rządów na świecie w
drugiej połowie XX wieku, które nie robiły nic w celu modernizacji ekonomicznej swych krajów,

background image

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

96

choć możliwości i warunki były podobne do chilijskich.

Sukces ekonomiczny pozwolił Pinochetowi w połowie lat osiemdziesiątych na rozluźnienie

dyktatury. Wątpliwe jednak, czy powrót do demokracji był jego bezpośrednim rezultatem.
Wojsko nie miało bowiem zamiaru rezygnować z władzy. Jeszcze w październiku 1988 roku
junta zaproponowała referendum, mające przedłużyć prezydenturę Pinocheta o kolejne osiem lat.
56% Chilijczyków odpowiedziało — nie. To był triumf tradycji demokratycznej niezależnie od
dobrego stanu gospodarki państwa. Zmieniła się też sytuacja międzynarodowa. Gdy pod koniec
1989 roku w Chile konstytuował się nowy rząd tworzony przez opozycyjną wobec junty Koalicję
Demokratyczną, w całej Ameryce Łacińskiej nie było już ani jednej wojskowej dyktatury. W
Europie Środkowej zaś upadał system komunistyczny. Nota bene w Chile od wielu lat stworzony
przez Kościół katolicki wikariat, pisanej z dużej litery i na czerwono “Solidarności”
(Solidaridad), był ostoją opozycji wobec dyktatury.

W “New York Times” pod koniec 1973 roku ukazał się artykuł o Chile, w którym czytamy:”...

Nie był to jeden z licznych puczów wojskowych tak charakterystycznych dla Ameryki
Łacińskiej. Nie można go porównać do tego, co miało miejsce w 1966 roku w Argentynie czy w
1964 roku w Brazylii, a raczej do przewrotów w Iraku czy Indonezji. Był to bezlitosny ruch,
który zdruzgotał instytucje narodowe z siłą o wiele bardziej niszczącą, niż to kiedykolwiek
wydarzyło się w nowoczesnej historii Ameryki Łacińskiej”

*

8 lipca 2002 roku Sąd Najwyższy Chile uznał, że generał Augusto Pinochet jest zbyt chory i

zniedołężniały, by odpowiadać za przestępstwa popełnione w czasie sprawowania władzy.

Robert Mroziewicz

*

Cyt za Raulem Silvą: Śmierć pewnej demokracji.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gabriel Garcia Marquez Na falszywych papierach w Chile
NA falszywych papierach w Chile
zydzi Polscy na aryjskich papierach zdegenerowaqni mordercy i zdrajcy, ZYDZI W HISTORII POLSKI
MALOWANIE NA WILGOTNYM PAPIERZE, techniki plastyczne dla dzieci
Przepisy na masę papierową i inne, zajęcia-prace plastyczne
Na wariackich papierach, Fan Fiction, Dir en Gray
Różności na rolki papieru toaletowego
Zapotrzebowanie na materiały papiernicze i pomoce dydaktyczne do świetlicy
UWAGA NA FAŁSZYWYCH EGZORCYSTÓW, superwyklady
Przedstawienie papierów wartościowych notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie
Jak zarabiac na gieldzie papierow wartosciowych
papiery wartosciowe notowane na giełdzie papierow wartosciow, Bankowość i Finanse
zydzi Polscy na aryjskich papierach zdegenerowaqni mordercy i zdrajcy, ZYDZI W HISTORII POLSKI
Uwaga na fałszywe maile od Allegro
Przepisy na masę papierową i inne 2
Agata Góra Charakterystyka instrumentów notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszaw

więcej podobnych podstron