Antologia - Under her skin
PACK
Jeaniene Frost
Rozdział 1
Wiedziałam że jestem śledzona jeszcze zanim usłyszałam warknięcie.
Najpierw widziałam przebłyski szarości i czerni między drzewami, zbyt
szybkie by im się przyjrzeć. Następnie szelest poszycia informował że te
cienie są bliżej. I ostatnie, zimne uczucie na karku mówiące mi że z
drapieżnika znajdującego się na szczycie łańcucha pokarmowego, stałam się
zwierzyną łowną.
Nie było nikogo wokół kto mógłby mi pomóc. Otaczają mnie lasy Narodowego
Parku Yellowstone, jednego z największych w Ameryce pustkowiu. Nie
widziałam żywego ducha,od kiedy moi przyjaciele porzucili wycieczkę trzy
dni temu, a ja zgubiłam się dwa dni temu. Fala strachu przeszła przez moje
ciało, mój żołądek zaciska się przyprawiając o mdłości. Cokolwiek
zawarczało, nie było samo.
Nowe warknięcia zabrzmiały między drzewami - niskie, gardłowe i bardziej
zagrażające niż bandyta w ciemnej alejce. Rozejrzałam się, próbując
znaleźć źródło dźwięku, gdy ściągałam plecak z ramion. Miałam tam broń,
którą wzięłam ze sobą w przypływie, można powiedzieć skrajnej paranoi.
Teraz żałuję że nie wzięłam też uzi i kilka granatów.
Miałam plecak położony na ziemi i wyciągałam broń gdy zwierzęta
zaatakowały. Napadły na mnie z niewiarygodną szybkością, zmierzając wprost
na mnie i przewracając mnie. Instynktownie, podniosłam się wyciągając
przed siebie ręce w obronie przekonana że w każdej chwili mogę poczuć ich
zęby na sobie. Wilk - Boże, był olbrzymi! - ale nie rzucił się na moje
gardło. Stanęłam kilka kroków od niego,jego pysk otwarty w, co wydawało się,
karykaturalnym uśmiechu, z moją bronią leżącą między jego łapami.
Upuściłam broń. Jak mogłam być tak głupia i upuścić broń?
Ta myśl przewinęła się przez moją głowę razem z resztą jeśli tylko. Jeśli
tylko nie wybrałabym się na tę wędrówkę. Jeśli tylko Brandy nie skręciła
by kostki, zmuszając ją i Toma do rezygnacji. Jeśli nie byłbym tak
zdeterminowana do dokończenia wyprawy sama. Jeśli tylko mapa by się nie
zniszczyła. Jeśli tylko miałabym telefon satelitarny, zamiast
bezużytecznej "bez zasięgu" komórki.
I Jeśli tylko nie upuściłabym tej cholernej broni gdy zaatakował mnie ten
przerośnięty wilk. To byłoby ostatnie zażalenie jaki będę miała.
Gałązka trzasnęła za mną. Moja głowa drgnęła w tył gdy cały czas starałam
się mieć w zasięgu wzroku wilka przede mną. Pięć kolejnych wilków wyszła
zza drzew, okrążając mnie z prostą i śmiercionośną gracją. Starałam się
znaleźć drogę ucieczki ale nigdzie takiej nie było. Moje serce waliło gdy
oddech przeszedł w dziwne, urywane wdechy.
Zagubiona w dziczy, z wilkami które chciały mnie zjeść. Oh Boże , nie,
Strona 1
Antologia - Under her skin
proszę. Nie chcę umierać
Tylko cztery dni temu, śmiałam się z przyjaciółmi ze wspaniałej wycieczki
która nas czekała, zamiast siedzieć zamknięta ciasnym biurze. To były
wakacje na które czekałam od kilku lat. Jak to mogło się tak skończyć?
Jeden z wilków wyłamał się z okręgu i zaatakował. Uniosłam ręce w
bezużytecznej obronie gdy jeden wielki szary wilk warknął w coś co
brzmiało jak słowa.
"Moja."
Zatkało mnie. Ten wilk nie przemówił przed chwilą! Ale te żółte ślepia
patrzyły ze zdziczałą inteligencją, następny dudniący, zwarty Warkot
wydobył się z jego pyska.
"Ty. Zginiesz."
Zrzekłam się całej logiki, rzuciłam się do ucieczki choć wiedziałam że to
daremne. Piekący ból kostki zawadzał, ale się nie zatrzymałam. Parłam do
przodu, z walącym sercem i łzami zamazującymi widok. Wokół mnie wilki
radośnie wiwatowały dotrzymując mi kroku.
Ból rozchodził się wzdłuż nogi. Czułam jak panika kazała przeć do przodu
gdy palący ból opanowywał nogi. Próbowałam biec dalej ale kostka lewej
nogi wykrzywiła się. Wilczy pisk stał się bardziej pobudzony. Rzuciły się
na mnie podszczypując do krwi i wycofując się, następnie znowu wracając i
popychając mnie. Nie mogłam już biec, ale czołgałam się, szukając
czegokolwiek co mogło by pomóc. Może mogłabym się wspiąć na drzewo. Może
znalazłabym ciężką gałąź, jako broń.
Już na to za późno, Marlee , Powiedział wewnętrzny głos w mojej głowie.
Poddaj się. Niedługo będzie koniec.
Nagle wielki szary wilk Skoczył przede mnie. Jego pysk był otwarty, kły
zalśniły w późnowieczornym słońcu. Zawył powodując że pozostałe wilki
zatrzymały się. Następnie przyłączyły się , wypełniając powietrze odgłosem
zwycięstwa. Szary wilk ucichł, podszedł bliżej gdy reszta wyła dalej.
Spięłam się gdy obrazy mojej rodziny przewinęły się przez moją głowę. Oni
nigdy nie dowiedzą się co się ze mną stało. Będę kolejną osobą która
zaginęła w czasie wędrówki w lesie...
Pomimo przytłaczającego strachu, również gniew zaczął mnie opanowywać.
Popatrzyłam na szarego wilka, tylko kilka kroków ode mnie. Może mnie
zabijesz, ale zanim to zrobisz zranię cię.
Byłam gotowa gdy się na mnie rzucił. Jego kły zatopiły się w moje ramię,
którym obroniłam gardło. Nawet gdy prawie zemdlałam z bólu rozrywanego
ciała, nie zawahałam się. Mój lewy kciuk wcisnęłam w jego oko, tak
głęboko jak tylko mogłam.
Coś na kształt krzyku wydobyło się z wilka. Albo to ja krzyczałam. W
każdym bądź razie, wymierzyłam się na następny atak, wyłowiłam następny
dźwięk i poczułam szczyptę nadziei. To był głośny, ni do pomylenia, dźwięk
wystrzału.
Szary wilk puścił mnie. Odciągnęłam się, przyciskając do siebie moje
rozerwane ramię. Prawe oko wilka krwawiło i dyszał, ale nie uciekł. Tak
jak pozostałe wilki. Podeszły do mnie i ocierały się o moje ramiona,
warknięcia wydobywały się z ich gardeł.
"Zostaw," Powiedział szary wilk, zniekształconym ale zrozumiałym głosem.
Znowu mam halucynacje, pomyślałam. Może zemdlałam. Może właśnie w tej
chwili rozrywają mnie na kawałeczki.
Coś się o mnie otarło. Cofnęłam się gdy zobaczyłam kilka kolejnych wilków.
Moim zdrowym ramieniem. Biłam je w żałosnej próbie trzymania ich na
Strona 2
Antologia - Under her skin
dystans, ale zignorowały mnie. Ich uwaga była zwrócona na innych
warczących wilkach.
Gdy nagi człowiek ukląkł obok mnie, wiedziałam że mam halucynacje. Mogłam
się nawet zaśmiać. Może wszystko to było jednym wielkim przerażającym
snem, i obudzę się bezpieczna w swoim namiocie.
"Wszystko w porządku?" zapytał człowiek, oglądając mnie.
Teraz wiedziałam na pewno że się zaśmiałam, ale byłam na skraju histerii.
"Nigdy lepiej."
Popatrzyłam mu w twarz – i sapnęłam. Jego oczy były złocistożółte i
skośne, tak jak oczy wilka, i z tą samą dzikością w nich .
Boże, proszę, niech to będzie sen!
Człowiek stanął. Miał broń wycelowaną w szarego wilka. "Posunąłeś się za
daleko, Gabrielu," Powiedział. "Polowanie na ludzi jest zabronione. Sfora
cię za to osądzi."
Wilk warknął. "Polują na nas," Powiedział.
"Oni nie wiedzą," odpowiedział człowiek. "My tak. Albo pójdziesz z nami
albo zastrzelę cię jej bronią."
Kręciłam głową z boku na bok, nawet jeśli nie zwracali na mnie uwagi.
Mówiące wilki nie istnieją. Umięśniony mężczyzna nie chodzi nagi po lesie,
nie rozmawia z gadającymi wilkami. Dlaczego nie mogłam się obudzić? I co
to był za dźwięk?Robił się głośniejszy, jak chmara zbliżających się os.
Gdy szary wilk usiadł, zadrżał, a futro zaczęło mu znikać, nawet nie
mrugnęłam. Bardziej byłam skoncentrowana na znalezieniu źródła tego
dźwięku. Teraz był prawie ogłuszający.
Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam, gdy odgłos przeszedł w crescendo i
straciłam wzrok to że sierść wilka zmieniała się w skórę... i w ciało
nagiego mężczyzny zamiast szarego wilka.
Rozdział 2
Ból szarpnął za moją nogę. Moje oczy otwarły się z przerażeniem gdy
wracała moja pamięć.
Wilki. Atakujące mnie.
"Nie!" Krzyczałam, starając się obronić.
Coś dużego przytrzymywało mnie. Tak bardzo panikowałam że nie od razu
zdałam sobie sprawę że to mnie ie gryzło ani nie było pokryte futrem.
"Nic ci nie będzie, doktor właśnie nastrawia ci kostkę," powiedział głęboki
głos.
Głowę miałam jak z waty, ale próbowałam nad tym zapanować. Leżałam na
łóżku. Starsza jasnowłosa kobieta udzieliła mi łagodnego, zagniewanego
spojrzenia gdy pochylała się nad moją kostką. Ktoś trzymał górną połowę
mojego ciała w nieugiętym uchwycie i ktokolwiek to był nie był
pielęgniarzem
Strona 3
Antologia - Under her skin
"Puść mnie."
Uchwyt nie poluzował się. "Doktorze?"
"Możesz ją puścić, Danielu," Powiedziała blondynka.
Przy następnym mrugnięciu byłam wolna, rozejrzałam się po pokoju, jego
drewnianych ścian, wiejskim wnętrzu i krwawych bandażach na podłodze.
Oczywiście miałam opiekę medyczną, ale o ile medyczne standardy
diametralnie spadły, nie byłam w szpitalu.
Wystarczyła chwila by rozpoznać tego wysokiego, rudego mężczyznę przy
łóżku. "Jesteś tym nagim facetem," wypaplałam. Nie był nagi teraz, nosił
luźne jeansy i bluzę z długim rękawem.
Uśmiechnął się wymuszonym uśmiechem. "Pamiętasz."
Nie wszystko. Pamiętam że powstrzymał wilki przed atakiem na mnie, ale nie
pamiętam dokładnie jak. Albo dlaczego, w ogóle, był nagi w lesie.
Coś było z tymi wilkami. Coś ważnego, z czym mój odrętwiały umysł nie mógł
sobie dokładnie poradzić.
"Wilki…" Zaczęłam.
"Muszę to skończyć," Kobieta przerwała mi. "Nie ruszaj się. Poczujesz
trochę nacisku."
Zdecydowanie brzmiała jak lekarz, tak myślę. Profesjonalnie, nieczule, i
używa słów takich jak "nacisk" by opisać coś co będzie bolało jak diabli.
Może przeczucie mnie nie myliło. Palący ból opanował kostkę gdy sondowała,
mamrocząc do siebie, moją kostkę kilka razy.
"Gdzie jestem?" Spytałam, powstrzymując się od okrzyku. "To jest jakaś
Leśna Stacja czy coś takiego?"
Mężczyzna spojrzał na mnie, jego orzechowe oczy sondowały tak jak palce
lekarza.
"Jak się nazywasz?"
"Marlee. Marlee Peters."
"Środek uspokajający nie powinien tak szybko przestać działać,"
Powiedziała kobieta gdy nie mogłam powstrzymać się od krzyków gdy wyginała
moją kostkę w kierunku w którym nie chciała się zgiąć. "Wiesz o tym,
Danielu."
"Więc daj mi następny," Powiedziałam, zaciskając zęby gdy ból zaczął
wibrować. 'Nacisk', do dupy!
Daniel, Jak nazwała go doktorka, westchnął. "Przeklęty Gabriel,"
wymamrotał.
Gabriel.
To imię wyczarowało obraz dużego szarego wilka piorunujący mnie, jedno oko
krwawiące. Polują na nas, Powiedział. Następnie wijący się na ziemi, jego
futro znikające...
Chciałam zejść z łóżka ale Daniel pchnął mnie z powrotem zanim zdążyłam
nawet odsunąć narzutę.
"Wszystko w porządku, Marlee," powiedział.
"Jak diabli jest!" Jakiekolwiek pozostałości po środku uspokajającym
przestały działać w przebłysku myśli. Biegnij, naciskał mój umysł.
Strona 4
Antologia - Under her skin
Sponad jego ramienia, mogłam zobaczyć jak jasnowłosa kobieta odsunęła się
ze wstrętem. "Nie mogę tak pracować," powiedziała.
"Przyprowadź Joshuę," Daniel powiedział do niej, nadal przytrzymując mnie
na łóżku
Krzyknęłam po pomoc, który zagłuszył jakąkolwiek odpowiedź której
udzieliła kobieta. Kopałam, też, mimo że zraniona kostka paliła żywym
ogniem.
Daniel przeszedł z przytrzymywania mnie do przyparcia do łóżka swoim
ciałem. To było jakby tona cegieł leżała się na mnie. Nawet splótł swoje
nogi z moimi żebym nie kopała. Nie mogłam się ruszać ale mogłam krzyczeć,
co zrobiłam, długo i głośno. Wzdrygnął się.
"Przestań. Ranisz mi uszy."
Jego ramiona przypierały moje ale jego dłonie były wolne przy mojej
twarzy. Mógł nakryć nimi moje usta żeby mnie uciszyć ale tego nie zrobił.
Co znaczyło że nie bał się że ktoś usłyszy, a ty znaczyło że wokoło nie
było nikogo kto mógłby mi pomóc.
Przestałam krzyczeć by wypróbować inną taktykę. "Puść mnie. Odejdę i nigdy
nie będziesz musiał mnie już oglądać."
"Dlaczego byłaś w lesie sama, Marlee?" zapytał. "To niezbyt bezpieczne."
Biorąc pod uwagę moją obecną pozycję, absurdalność jego wypowiedzi
rozśmieszyła mnie. "Co ty nie powiesz?"
Zignorował mnie. "Pamiętasz co widziałaś. Dlatego śmierdzisz jak strach
teraz ."
"to nie było prawdziwe," wymamrotałam. "Byłam zmęczona, zgubiłam się kilka
dni temu, i spanikowałam z powodu ataku –"
"Wiesz że to prawda," uciął moją wypowiedź. "Przepraszam, ale wiesz, więc
nie możemy cię teraz puścić wolno. Nawet jeśli ugryzienie nic nie
spowoduje."
To sparaliżowało mnie bardziej niż dwieście funtów (90 kg) mięśni
przytrzymujących mnie. Zostałam ugryziona - kilka razy, w zasadzie.
Oglądałam filmy, nawet z opowieści wiem co się dzieje z człowiekiem
ugryzionym przez....
"To nie może być prawda," wyszeptałam.
Jego spojrzenie było zacięte. "to jest tak rzeczywiste jak może być."
* * *
Nalegałam że będę siedzieć poznając Joshuę. Daniel stał obok mnie, jego
obecność i cisza mogły ukrócić każdą możliwość ucieczki. Jednak, gdy jeden
wilk spotyka alfę sfory nie chce być uwięziony w łóżku wilkołaka, prawda?
Tak, tak też myślałam.
Oczywiście, dalej myślałam - miałam nadzieję - że tylko najadłam się jakiś
grzybów na szlaku i nic z tego co mnie spotkało nie jest prawdziwe. Uważaj
na to co sobie życzysz, przebiegło przez moją głowę. Od lat życzyłam sobie
wycieczki po lasach Yellowstone. Mój były chłopak Paul planowaliśmy tę
wycieczkę, na innych na których byliśmy. Byliśmy wniebowzięci gdy moja
przyjaciółka Brandy i jej chłopak zgodzili się iść z nami. Im więcej tym
weselej, prawda?
Strona 5
Antologia - Under her skin
Ale wszystko się zmieniło. Paul przeniósł się do Manhattanu,nasz związek
nie przetrwał na odległość, i cztery miesiące później skończyłam jako
trzecie koło na tej wyprawie zamiast się nią cieszyć. Dodaj do tego
przepracowanie i niskie wynagrodzenie jako asystent prawny, i moje żarliwe
pragnienie czegoś nowego i ekscytującego w moim życiu.
Wygląda na to że życzenie się spełniło, ale razem z zestawem pazurów.
Czekałam, tęskniąc z moim malutkim biurem bardziej niż kiedykolwiek z czymś
tęskniłam.
Dziesięć minut później, blond doktorka wróciła z czterdziestokilku letnim
mężczyzną. Miał siwiznę na skroniach ale reszta jego włosów była gruba i
kasztanowa - ten sam kolor co Daniela. Miał również podobną muskularną
budowę, ale nie tak szczupłą jak Daniela. Nosił jasnobrązową marynarkę i
kamizelkę na koszuli oraz dżinsowe spodnie.
W skrócie wyglądał jak typowy turysta a nie jak przywódca grupy potworów.
"Jestem Joshua," Przedstawił się, wyciągając dłoń.
Nie mając innej możliwości, potrząsnęłam ją. Część mnie chciała uciec z
krzykiem, a druga wybuchnąć płaczem. Niespodziewanie, te miriady uczuć
powodowały że czułam się zdrętwiała, albo jak na auto pilocie.
"Marlee."
Joshua usiadł na skraju łóżka Jego postawa była swobodna, ale jego
spojrzenie mówiło co innego. Obejrzał mnie jakbym była potencjalnym
zakaźnym wirusem. Walczyłam by nie wstrzymać oddechu.
"To co wydarzyło się wczoraj było bardzo niefortunne. Zaczął Joshua.
"Wczoraj?" krzyknęłam spoglądając na okno. Prawie zmierzchało Myślałam że
to ten sam dzień w którym zostałam zaatakowana.
"Wczoraj," powtórzył Joshua, zmarszczył brwi w znaczeniu że nie jest
przyzwyczajony by mu przerywano. "członek naszej sfory... zrozpaczony
śmiercią żony. On i kilku innych zaczęło na ciebie polować. Miałaś
szczęście że Daniel cię znalazł, ale zostałaś już ugryziona, więc nie
mogliśmy cię podrzucić do najbliższego szpitala. Nie słyszałaś wcześniej o
naszym gatunku, Marlee, i to jest tego powodem. Zrobimy wszystko by
ochronić nasz gatunek."
Zabijemy dla niego zostało niewypowiedziane, ale słyszałam to wyraźnie.
Pokiwałam, próbując pozostać w stanie odrętwienia. Histeria nic tu nie
pomoże, nie ważne jak była kusząca.
"Osoba musiałaby być kilka razy ugryziona by nastąpiła przemiana, a i tak
połowa ludzi się nie zmienia," Joshua kontynuował dziarsko. "Nie będziemy
wiedzieć czy się zmienisz do następnej pełni, za dwa tygodnie."
Dwa tygodnie? Tak długi czas zajmie dowiedzenie się czy będę czy nie będę
potworem? Do tego czasu zwariuję z niepewności. A jeśli się zmienię...
nagle samobójstwo nie wydaje się takim złym pomysłem.
"Co będzie gdy po pełni księżyca nie... ah... jak reszta z was?" Nie mogłam
się zdobyć na powiedzenie wilkołak. po prostu nie mogłam.
Joshua uśmiechnął się słabo. "To zależy od ciebie. Albo zostaniesz z nami,
jako członek niezmiennych naszej sfory albo..."
Wzruszył ramionami. Tej pojedynczy gest zakończył jego wypowiedź. Albo
zabijemy cię.
Tak czy inaczej, miałam przechlapane.
Strona 6
Antologia - Under her skin
Rozdział 3
"Głodna?"
Siedziałam na krześle, moja kostka wreszcie nastawiona, i spiorunowałam
Daniela wzrokiem przed odpowiedzią.
"Gdzieś pomiędzy groźbami śmierci i perspektywą zmiany w czteronożnego
potwora, straciłam apetyt."
Część mnie zastanawiała się dlaczego odważyłam się być taka opryskliwa.
Druga, że i tak byłam martwa więc to nie ma znaczenia.
Burknął Daniel. "Jak chcesz, ale ja coś sobie przygotuję."
Stanął, rozciągnął się, następnie wyciągnął do mnie rękę. Tylko się w nią
wpatrywałam.
"Co?"
"Idziesz ze mną," odpowiedział. "Kto wie w jakie kłopoty się wpakujesz
kiedy zostawię cię samą?"
"I przypuszczam że zostanę zaciągnięta jeśli odmówię?"
Uśmiech wykrzywił jego usta. "Szybko się uczysz, prawda?"
Posłałam Danielowi kolejne miażdżące spojrzenie, ale widać na niego nie
działa. Był niezwykle efektowny w typie miłośnika przyrody. Jego włosy
sięgały brody i miały rudobrunatny kolor i miał rysy twarzy człowieka
spędzającego długi czas na zewnątrz. Daniel wyglądał na tylko kilka lat
starszego ode mnie, co umieszczałoby go na trzydziestkę, ale jego dowódcza
postawa dodawała mu kilka lat. W zasadzie żaden z adwokatów w moim biurze
nie ma takiej dominującej prezencji.
Ale nie miałam zamiaru pokazać mu jak bardzo mnie onieśmiela. Nie jest tak
że pokazywanie zwierzęciu że się go boisz, sprawia go bardziej agresywnym?
"Więc, Jesteś opiekunką w stadzie?"
"Jestem ochroniarzem sfory, a moim zadaniem jest nie pozwolić żadnemu
zagrożeniu - takim jak ty - uciec. I jestem bardzo dobry ww tym co robię,
Marlee."
Przy ponad sześcioma stopami (1,82 metra) mięśni napinającymi się z każdej
kończyny, tak, Daniel wyglądał na idealnego do tej roboty. Wystraszyłby
każdego kto miałby tylko połowę mózgu.
"Co zamierzasz że mną robić przez te dwa tygodnie? Nie możesz przywiązać
mnie do siebie." Nie mogłam nawet myśleć o tym co się będzie ze mną
działo, albo co się stanie w czasie pełni.
Potarł knykieć o brodę i zaczął rozważać mnie. "Przy twoim utykaniu, nie
uciekłabyś daleko gdyby udało ci się uciec ode mnie - co jest niemożliwe.
Więc, chodźmy na kolację, następnie możesz się umyć i zacząć knować jak
przechytrzyć nas, głupie zwierzęta."
Daniel powiedział ostatnią część z wyzywającym spojrzeniem, jakbyśmy oboje
wiedzieli o mojej awersji do tego kim są i moim marzeniom o ucieczce.
Odwróciłam wzrok i zazgrzytałam zębami.
"Nie mówiłeś że jesteś głodny?"
Strona 7
Antologia - Under her skin
Znowu wyciągnął do mnie rękę. "Chodź. Zjedzmy coś."
* * *
Musiałam podeprzeć się na ramieniu Daniela żeby nie podskakiwać na jednej
nodze w drodze do domku letniskowego. Nie dali mi jakichkolwiek kul, co
podejrzewałam było celowe, by nie ułatwić mi chodzenia. Miejsce w którym
byłam przypominało coś w rodzaju Dzikiego Zachodu. Paseczek ulicy
przebiegał między dwoma rzędami sklepów, kwater i ... czy to były saloony?
W połowie oczekiwałam, że ktoś przegalopuje na koniu strzelając w księżyc.
"Co to za miejsce?" spytałam.
Daniel burknął. "Nie tego oczekiwałaś, prawda? Niech zgadnę. Myślałaś że
żyjemy w jakimś legowisku w lesie?"
Sądząc z jego miny, drażnił się, ale nie zamierzałam zaprzyjaźniać się z
porywaczem.
"The 1800's dzwonili. Chcą replikę Tombstone z powrotem," odpowiedziałam. Dwóch
może grać rolę przemądrzałych.
Daniel nadawał idealne tempo dla mnie. Używałam jego ramienia jako
podpory. Jego refleks był tak szybki, że pomagał utrzymać równowagę przy
każdym kroku, więc chodziłam prawie normalną szybkością.
"Jesteś blisko," powiedział, ignorując mój sarkazm. "To było stare
górnicze miasteczko w dziewiętnastym wieku. Było puste przez dekady gdy
srebro się skończyło, wtedy jeden z moich krewnych kupił je i okoliczne
tereny. Zrekonstruowaliśmy większość oryginalnych budynków i
unowocześniliśmy. Teraz, wynajmujemy je sezonowo jako prywatny obszar
kurortowy."
To mnie zatrzymało. "Wilkołaki prowadzą miasto-kurort?" zapytałam
nie dowierzając.
Wzruszył ramionami. "Musimy zarabiać jak wszyscy."
To zaczynało przypominać serial The Twilight Zone.
Minęliśmy kilku ludzi na ulicy. Byłam zdziwiony jak normalnie wyglądali.
Byli to kobiety i mężczyźni w różnym wieku, dodatkowo dzieci, i każdy
zdawał się zajęty swoimi własnymi sprawami - poza tymi wszystkimi
ukradkowymi spojrzeniami.
"Czy oni wszyscy są tacy jak ty?" spytałam, utrzymując mój głos spokojnym.
Jednakże moje serce galopowało jak szalone, i jeśli filmy mówiły prawdę,
mogli to słyszeć. Było ich tak wielu. Jak w ogóle uda mi się uciec?
"Większość z nich," powiedział Daniel. "Inni to niezmienni – normalni
ludzie, dla ciebie. Ale nie musisz się bać kogokolwiek, Marlee. Nie
jesteśmy tacy jak myślisz."
"Do tej pory kilku z twojej grupy próbowało mnie zabić, a ty i Joshua nie
ukrywacie jak to się skończy." Odpowiedziałam krótko. "Więc wybacz jeśli
nie kupuję tej całej 'nikt nas nie rozumie' mowy."
Coś błysnęło w oczach Daniela. To sprawił że cofnęłam się o krok, ale jego
ręka wystrzeliła i chwyciła mnie za ramię.
"Dlaczego wzięłaś broń na camping?" zapytał, miękkim głosem. "Wzięłaś ją
do obrony, prawda? Ponieważ jeśli ktoś będzie chciał cię skrzywdzić ty
skrzywdzisz jego, prawda? a teraz wyobraź sobie że ktoś chciałby skrzywdzić
całą twoją rodzinę. Jak daleko byś się posunęła żeby to powstrzymać?"
Strona 8
Antologia - Under her skin
Daniel pochylił się, zacieśniając uchwyt żebym nie mogła się odsunąć. "Ja
zrobię wszystko żeby temu zapobiec," wyszeptał do mego ucha. "Wliczając w
to przetrzymywanie cie jako zakładnika. gdybyś uciekła, powiedziała byś o
nas ludziom. Ludzie przyszliby tutaj i skrzywdzili moją rodzinę. Więc tak,
jestem bezwzględny jeśli chodzi o chronienie mojej sfory. Ale nie udawaj
że ty byś się tak nie zachowywała, jeśli role by się odwróciły."
Błysk dzikości pojawił się znowu w jego oczach. Odmienność, która
przypomniała mi, że w nim czai się zwierze. Zadrżałam.
"Puść mnie."
Puścił, by znowu przytrzymać. "Prawie jesteśmy na miejscu," powiedział,
kiwając na kwadratowy budynek po lewej.
Balansowałam na jego ramieniu raz jeszcze. Nie rozmawialiśmy po drodze do
stołówki.
* * *
Wnętrze wyglądało jak normalna wiejska restauracja tylko trochę bardziej
ekskluzywna. Zamiast małych stolików, było kilka długich ustawionych w
pomieszczeniu, w każdym po tuzin miejsc siedzących. Jedzenie było
serwowane w familijnym stylu, z dużymi naczyniami po środku stołu skąd
każdy może sobie wziąć to co chce. Gdy weszliśmy do środka nastała chwila
ciszy.
"To jest Marlee," Daniel powiedział do wszystkich. "Przyłączy się do
nas."
Nie byłam pewna czy na kolację czy jako nowy wilkołak, albo w jakiś inny
tajemniczy sposób. Nie sprzeczałam się jednak. Na dłużej niż chwilę czułam
się jak kawał mięsa nad paszczą krokodyla.
"Hi," Powiedziałam. Boże, To zabrzmiało głupio, ale co innego mogłam
powiedzieć? Niech ktoś zadzwoni na 911 było kuszące, ale nie sądziłam żeby
przyniosło coś dobrego.
Starsza kobieta podeszła do mnie, uśmiechnięta. "Witaj, kochana! Aleś ty
piękna! Takie cudowne brązowe włosy."
Chciałam tylko usiąść, ukryć się i ustalić plan ucieczki a nie wymieniać
uprzejmości z wilołaczą wersją Mrs. Butterworth's (marka syropu klonowego
w butelce w kształcie misia).
"Um, dzięki."
"Usiądź tutaj, jest ciszej," powiedziała, prowadząc Daniela i mnie do
stołu zajętego tylko przez czterech ludzi.
"Dziękuję, Mamo," powiedział Daniel.
Stanęłam tak szybko, prawie osłupiałam. " Mamo? "
Uśmiech wykrzywił kąciki jego ust. "W końcu każdy ma jakąś."
"Przestań dokuczać Marlee, wygląda na wygłodzoną," powiedziała jego matka,
odsuwając dla mnie krzesło. "Mamy dzisiaj znakomitą duszoną sarninę z
warzywami. To powinno pomóc w przywróceniu kolorów twojej twarzy."
Usiadłam do stołu, unikając kontaktu wzrokowego z pozostałymi
biesiadnikami przy stole, ale zauważyłam że była wśród niech jedna
kobieta. Daniel usiadł obok mnie, z pół uśmiechem nadal na twarzy.
"Znowu nie to co oczekiwałaś?" spytał.
Strona 9
Antologia - Under her skin
Ponownie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ludzie śmiali się, jedli i
rozmawiali. Oczywiście dalej na mnie spoglądali ukradkowo, ale nikt nie
oblizywał się w groźny sposób. To wyglądało przerażająco....
cywilizowanie.
"Nie," Odpowiedziałam nic więcej nie dodając. Ci ludzie mogli wyglądać
miło, ale byli moimi porywaczami. Moimi katami, jeśli odmówię pozostania jednym
z nich.
żadne maniery świata nie zrekompensują tego.
"Daniel," Powiedział ktoś przy stole. "Przedstaw mnie."
Spojrzałam w górę, napotykając parę niebieskich oczu na uśmiechniętej
twarzy. Czarne włosy zwisające z ramienia, nieujarzmione i swobodne, jak
jego wygląd.
"Finn." W głosie Daniela zabrzmiało warknięcie, którego wcześniej nie
było. "To jest Marlee. Marlee, mój młodszy brat, Finn."
Jeszcze raz, byłam zdziwiona jego rodzinnymi powiązaniami, chociaż nie
powinnam. Dlaczego ich rodzaj nie miałby się gromadzić razem?
"Hi," Powiedziałam, w takim samym niezobowiązującym tonie jak wcześniej.
"Oczarowany," Finn odpowiedział, poszerzając uśmiech.
"Daj jej spokój, miała ciężki dzień," Dziewczyna obok niego mamrotała
zanim spojrzała na mnie ze współczuciem. "Jestem Laurel, kuzynka Daniela.
Przepraszam za to co się stało."
"Którą część?" Nie mogłam się powstrzymać przed zapytaniem.
Westchnęła. "Za wszystko."
Nic nie mogło powstrzymać mojego prychnięcia. "Tak. Mnie też."
Daniel oczyścił gardło. Zwróciłam wzrok z powrotem na stół, śledząc jego
brzeg. Minie przynajmniej jeszcze jeden dzień zanim ludzie zdadzą sobie
sprawę że coś mi się stało. Po jakim czasie Brandy albo moi rodzice
zorganizują grupę poszukiwawczą, jeśli taka istnieje? A ile czasu minie
kiedy uznają mnie za martwą? Jak mogłabym po prostu siedzieć tu otoczona
wilkołakami i udawać że nic się nie stało?
łza potoczyła się po moim policzku. Zassałam powietrze, przerażona, ale to
tylko pogorszyła sytuację. Kolejna się stoczyła. i następna. Pochyliłam
głowę, mając nadzieję że włosy mnie zakryją, kiedy ciepłe ręka chwyciła
mnie za ramię.
"Laurel, przyślij jedzenie do mojej kwatery," powiedział Daniel, następnie
postawił mnie na nogi zanim miałam okazję zaprotestować. Byliśmy na
zewnątrz w odległości kilku budynków w czasie kilku uderzeń serca.
"Boże, ale jesteś szybki," wysapałam ze zdumienia. Świerze łzy spływały. W
jaki sposób mogła bym uciec, jeśli on porusza się tak szybko, a miasto
było wypełnione podobnymi do niego?
"Nic ci się nie stanie, Marlee," powiedział.
Nie, to nieprawda. Byłam uwięziona w dziwnym miejscu otoczona przez istoty
które nie powinny istnieć. Moje dawne życie może nie było wypełnione
szampanem i różami, ale nikt nie miał prawa mi go odbierać bez mojej
zgody. Ogrom tego co straciłam w ciągu jednego dnia uderzyła we mnie. Nie
dbałam już o moje łzy, ani że zaczęłam bić Daniela. Mój Zal był zbyt duży
by przejmować się zażenowaniem czy konsekwencjami.
Strona 10
Antologia - Under her skin
Rozdział 4
Wilki goniły mnie, gryzły w kostki, warczały na tłok wokół mnie, wyły
powodując że moja krew zamieniała się w lód. Biegłam, gałęzie uderzały we
mnie gdy wbiegłam między drzewa, z trudem łapałam powietrze, płakałam przy
każdym nowym przebłysku bólu w moich nogach. Bawili się mną. Moja śmierć
była tylko kwestią czasu.
Oblicze księżyca w pełni ukazało się między drzewami, oświetlając więcej
wilków na mojej drodze. Krzyknęłam na nie, ale wyszło z tego wycie.
Przerażona, spojrzałam w dół by uświadomić sobie że zamiast nóg miałam
łapy. Sierść pokrywała moje ciało. Pochyliłam się do przodu, pazury
wystrzeliły z moich palców....
"Nie!"
Obudziłam się wykrzykując to słowo, walcząc z pościelą, jakby była
atakującymi mnie zwierzętami. Zabrało mi chwilę uświadomienie sobie gdzie
jestem. Drewniany sufit, drewniane ściany, żyrandol z rogów jeleni nade
mną. Prawda. Byłam w kwaterze Daniela. Wszystko by upewnić się że nie
ucieknę.
Siedział w krześle z regulowanym oparciem na przeciwległym boku pokoju,
oczy zmrużone. Wpatrzone we mnie. Wczorajszej nocy spał na krześle.
Zgaduję że powinnam być wdzięczna że odstąpił mi łóżko, ale nie miałam
jej w sobie.
"Kolejny koszmar?" spytał cicho.
Miałam je całą noc. Albo była zjadana przez wilkołaki, albo zmieniałam
się w jednego z nich. Obydwie wersje były przerażające.
Daniel rozprostował się. Afgan (koc zrobiony z połączonych kawałków)
zsunął się z niego, pokazując że zdjął koszulę. Muskuły napięły się pod
naprężoną, opaloną skórą.
Pomijając wszystko, patrzyłam. Nigdy wcześniej nie widziałam tak doskonale
umięśnionego ciała - przynajmniej na żywo. Daniel nie miał sylwetki faceta
na sterydach ale takiego który spędzającego mnóstwo czasu na siłowni, miał
mocne muskularne ciało. Absurdalnie, obraz wilkołaka podnoszącego sztangi
pojawił się w moim umyśle.
Spojrzała w górę by zauważyć że Daniel wpatrywał się we mnie. Nie mrugnął
ani nic nie powiedział,ale nie miałam wątpliwości że wiedział że
wpatrywałam się w jego ciało.
Udało mi się wzruszyć ramionami. "Syndrom Sztokholmski," powiedziałam. "To
całe tworzenie więzi z porywaczem. Już płakałam w twoich ramionach, a
teraz cię lustruję. Zignoruj mnie. Oczywiście, nie jestem twoim pierwszym
jeńcem, więc prawdopodobnie jesteś do tego przyzwyczajony."
słaby uśmiech pojawił się na jego wargach. "Jesteś pierwszą kobietą którą
musiałem poddać kwarantannie, i żaden z mężczyzn nie patrzył na mnie w
taki sam sposób jak ty."
Coś głębszego było w jego głosie przy ostatnim zdaniu. Zadrżałam, z
niepokoju i innych rzeczy. Tak, Daniel był bardzo atrakcyjny ze swoimi
ciemnymi włosami, grubymi brwiami, pełnymi ustami, błyszczącymi
orzechowymi oczami - nie wspominając o jego ciele. Ale to nie była
pierwsza randka. To była sytuacja zakładnika i do tego makabryczna.
Strona 11
Antologia - Under her skin
"Nawet o tym nie myśl. Jestem śmiertelnie przerażona, i szukam jakiegokolwiek
komfortu," powiedziałam, odzyskując kontrolę. "A właśnie, od kiedy
pewien morderczy szary wilk wciąż pojawia się w moich snach, muszę
wiedzieć. Co się stało z Gabrielem?"
Twarz Daniela stała się maską. "Jest zamknięty w areszcie. Jeśli się
zmienisz, Zginie za zakażenie cię bez twojej zgody. Jeśli się nie
zmienisz, Joshua powiedział że wystarczającą karą będzie strata oka.
Joshua wlał srebro do oka Gabriela żeby się nie wyleczyło."
Ich surowość, najwyraźniej nie była ograniczona na Outsiderów. Czułabym
się chora słysząc to, ale w tych okolicznościach, litość dla Gabriela nie
istniała.
"A inni?" Gabriel nie był sam.
"Przeszli 'ścieżkę zdrowia'." (przebiegać między dwoma rzędami bijących)
Daniel powiedział to gładko ale ja przełknęłam. "Jak w tym co rdzenni
Indianie robili z jeńcami, gdzie stawali w dwuszeregu i wyżywali się na
osobie która próbowała między nimi przebiec?"
To coś dzikiego w jego oczach wróciło, prymitywny, nieujarzmiony blask,
który widziałam tylko w oczach zwierzęcia. Na dorosłym człowieku, było to
zarówno zapierające dech jak i przerażające.
"Coś w tym rodzaju. Poza tym że my będziemy w futrach a oni nie."
Mogłam tylko łapać powietrze. To zabrzmiało barbarzyńsko, i to z mojego
powodu. Coś przyszło mi do głowy.
"Ale to nie pełnia. Jak możecie... no wiesz?” W zasadzie, czemu wilkołaki mogły
się zmieniać w
każdy inny dzień a ja miałam czekać do pełni by dowiedzieć się czy zostałam
zakażona?
"Gdy minie pierwszy rok możemy się zmieniać wedle naszej woli. Nowi
członkowie są zależni od księżyca."
Uprościłam to. "Więc, w każdej chwili możesz się zamienić w –"
"Wilka," Zakończył za mnie. "Tak."
Wiele emocji przelało się przeze mnie. Strach. Odraza. Ciekawość.
Niewiara. A co jeśli to wszystko jest tylko farsą, i nie widziałam tego co
wydawało mi się wilkiem zmieniającym się w człowieka? A co jeśli to tylko
miasteczko wypełnione wariatami który myślą że są wilkołakami, i w chwili
stres, uwierzyłam im?
"Pokaż mi."
Słowa wyszły z mych ust zanim bym się rozmyśliła. Musiałam to zobaczyć.
Bez względu na wszystko.
Daniel stanął, afgan zsunął się na ziemię. Popatrzył mi w oczy, dreszcz
przebiegł przez niego. Wzrok miał dzikszy niż wcześniej, bardziej skośny i
błyszczący bursztynem. Rozpiął dżinsy i pozwolił im opaść.
Nie miał nic pod spodem.
Mogłam wydać jakiś dźwięk. Widząc wspaniałe, nagie męskie ciało tylko
kilka kroków przede mną warte jest nagłego braku tchu, bez względu na
okoliczności. Ale całe moje uznanie znikło gdy przykucnął na podłodze i
rzeka srebrnych włosów zaczęła pokrywać jego plecy. Jego przemieszczająca
się, zmieniające i powstające kości wydawały chrupiący dźwięk. Nie
wyglądało to tak jak w filmach. Nie było krzyków. Żadnego powolnego
wydłużania twarzy na kształt pyska,nie było krwi, żadnego zwijania się na
podłodze. Daniel po prostu kucał na podłodze a po około 10 sekundach,
Srebrny wilk wielkości kucyka patrzył na mnie jasnożółtymi oczyma.
Strona 12
Antologia - Under her skin
"Marlee," to – Daniel – zagrzmiał.
Kręciło mi się w głowie. Nie, nie zwariowałaś, ani oni. Ale to zła
wiadomość.
Ruszyłam w kierunku drzwi a nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Daniel
usiadł na zadzie przed drzwiami i wpatrywał się we mnie tymi złotymi
oczyma.
"Siad," powiedział.
Zachichotałam wytrącona z równowagi. To co wyglądało na dużego psa kazało
mi siedzieć. Jakie to pokręcone?
"Hau," Odpowiedziałam drżącym głosem, Ale usiadłam na zwolnionym przez
niego krześle. Wargi wilka wygięły się w psiej wersji uśmiechu.
"Zostań."
Miałam zamiar powiedzieć że przeginał, gdy kolejny wstrząs przeszedł przez
jego ciało. Płynnie jak woda płynąca między skałami, skóra pokryła futro,
kości wydłużyły się, zdeformowały, i szybciej niż zajęło mi pozbycie się
szoku na widok wilka w pokoju, nagi mężczyzna klęczał na podłodze. Jedyny
ślad po transformacji był połysk potu na jego skórze.
"Czy to boli?"
Daniel usiadł. "Kilka pierwszych razy. Później przywykasz do tego, i
czujesz... wyzwolenie."
Wyglądał jak człowiek. Piękny, apetyczny okaz człowieka, właściwie. Ale
ogromne zwierzę było w nim, i wziął, Bób tylko wie, jak dużą część jego
umysłu i sumienia.
Daniel nieznacznie się uśmiechnął. "Znowu pachniesz strachem, Marlee, a
powiedziałem ci już że nie masz się czego bać"
"To była najbardziej przerażająca rzecz jaką widziałam," odpowiedziałam,
na szczęście mój głos był opanowany mimo że w środku cała drżałam. "Skąd
mogę wiedzieć że rozmawiam z tobą? Równie dobrze to może być wilk."
"Jesteśmy oboje," powiedział w końcu. "Zawsze. I nadal nie musisz się
obawiać."
Tak. Pewnie. Zważywszy na to że to ja za kilka tygodni zmienię się w
zwierzę. Z mojego punktu widzenia, miałam czego się bać.
"Chcę wrócić do domu."
Gdy to mówiłam wiedziałam że to bezcelowe. Ale była to prawda - tak
prawdziwe że każde słowo bolało.
"Przykro mi przez powód twojego pobytu tutaj. Ale nawet jeśli odejdziesz i
nie powiesz nikomu o nas, pomyśl o swojej rodzinie. Zranisz któregoś,
Marlee. Nie będziesz chciała ale zranisz."
Lodowaty dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. "O czym ty mówisz?"
Pochylił swoją głowę. "Twoja kostka."
Spojrzałam. Dalej była owinięta na wszelki wypadek. Co…?
Uderzyło mnie. Gdy szłam w stronę drzwi kilka chwil temu, nie kulałam, nie
czułam żadnego bólu. Brzydkie zadrapania i rany też zniknęły.
"Twoja kostka jest zdrowa," Daniel potwierdził, współczucie pojawiło się
na jego twarzy. "I nie masz żadnych śladów na skórze, co byłoby
niemożliwe... chyba że jesteś jedną z nas."
Strona 13
Antologia - Under her skin
Rozdział 5
Światła z ulicy wydawały się blade w porównaniu z księżycem, który lśnił
jak złowieszcza klepsydra na niebie. Popatrzyłam na niego i zadrżałam.
Kiedy osiągnie pełnię, zmienię się w coś nieczłowieczego. Myśl nadal była
tak nieprawdopodobna jak przerażająca.
Wszyscy mieszkańcy miasteczka byli na ulicy. Szybko policzyłam i wyszło 40
może 50 ludzi. 'Sfora', tak nazywał ich Daniel. Moja nowa rodzina.
Myślę że zwymiotuję.
Było małe zamieszanie gdy tuzin osób zbliżało się z dalekiego końca
miasteczka. Rozpoznałam jednego z nich i wzdrygnęłam się, ale Daniel
położył rękę na moim ramieniu.
Chociaż był nieznajomym to ten gest uspokoił mnie. Nie powinien,
oczywiście. Daniel był niebezpieczny, ale jakoś wyczułam że będzie mnie
bronił przed tym mężczyzną prowadzonym na środek ulicy.
Tylko zerknęłam na jego twarz chwilę przed zemdleniem, ale poznałam ją.
Gdy ktoś próbuje cię zabić, pozostawia to ślad. Nie wspominając że jako
jedyny nie miał oka. Jego ciemne brązowe włosy wisiały w strąkach wokół
twarzy, i był nagi. Co było z tymi ludźmi i ich brakiem ubrań?
Joshua wyszedł z tłumu. Przynajmniej był ubrany. "Gabriel Thompson,
zostałeś uznany winnym zarażenia człowieka wbrew jego woli."
"Nie ma jeszcze pełni," Gabriel warknął, próbując uwolnić się od
trzymających go mężczyzn. "Skąd wiesz że ona się przemieni?"
Joshua spojrzał w moją stronę. Daniel chwycił moją dłoń i zaprowadził na
przód. Nie chciałam zbliżać się do Gabriela, ale na szczęście Daniel
zatrzymał się po kilku krokach. Jasnowłosa lekarka wyszła z tłumu.
Gabriel spojrzał na mnie z nienawiścią. Zamiast przestraszyć mnie, dodało
sił chwilowej słabości kolan. Nigdy nic mu nie zrobiłam, a on zrujnował mi
życie. Jeśli ktoś miał powód do nienawiści to byłam to ja.
wyprostowałam ramiona i starłam spojrzenie z jego. Daniel kiwnął na mnie z
aprobatą.
"Diana," Joshua nazwał tak lekarkę. Był to pierwszy raz gdy usłyszałam jej
imię. "Badałaś Marlee wczoraj. Co znalazłaś?"
"Jej prawa kostka była strzaskana," Diana opisywała chłodnym głosem.
"Miała liczne otarcia, stłuczenia, rany szarpane i rany kłute na obydwu
nogach, oraz głęboką ranę na prawym ramieniu."
Joshua machnął na mnie ręką. "Spójrz na nią teraz."
Prawie mogłam poczuć jak spojrzenia mnie oceniały, moją skórę wyłaniającą
się z koszulki z krótkimi rękawami i podwiniętymi spodniami. Koszulka i
spodnie były za duże ponieważ były Daniela. Moje ubrania zostały
zakrwawione i poszarpane w czasie ataku, więc nie nadawały się do
noszenia. Nie pytałam co się stało z moim plecakiem. Oglądanie go za
bardzo przypominałoby mi wszystko co straciłam.
Strona 14
Antologia - Under her skin
"Jest całkowicie zdrowa. To jest dowód," Joshua stwierdził kategorycznie.
"Gabriel, twój wyrok to śmierć."
Gabriel został puszczony. Spojrzał wokoło z wyzwaniem w oczach i
zobaczyłam jak niektórzy pochylali głowy wycierając oczy. czy była tu jego
rodzina Zastanawiałam się. Daniela była; widziałam jego matkę po
przeciwnej stronie ulicy. To straszne dla jego rodziny, mimo to wciąż mu
nie współczułam.
"Umrę, ale reszta z was dołączy do mnie," Gabriel wysyczał. "Daję tylko
taką samą łaskę jaką otrzymuję nasz rodzaj. Nie zgadzam się na wstyd z
polowania na tych co polują na nas."
Jego słowa ledwie ucichły gdy rozległ się strzał. Podskoczyłam, wciągając
powietrze gdy szkarłatna dziura pojawiła się na piersi Gabriela. Jego oczy
rozszerzyły się, odetchnął ciężko dwa razy i osunął się na ziemię.
Ktoś zaszlochał. Twarz Joshuy była ponura gdy opuścił dymiącą strzelbę.
"Polujemy tylko by zdobyć pożywienie do przetrwania. Nigdy nie będziemy
jak oni," ogłosił.
Widzieć jak ktoś umiera od kuli całkowicie różniło się od tego co pokazują
w filmach. Nie, to było okropne w sposób który nie mogłabym opisać.
"Nigdy nie być jak kto?" spytałam Daniela. Mój głos był głuchy ze
wstrząsu.
Nie odwrócił wzroku od drgającego, krwawiącego ciała Gabriela. "Ludzie."
***
Nie zostałam by patrzeć jak pięciu mężczyzn przebiega ścieżkę zdrowia. Już
musiałam patrzeć na rzeczy które do końca życia nie uda mi się zapomnieć.
Daniel zabrał mnie z powrotem do jego domu. Zrobił kawę w ciszy i podał mi
kubek. Smakowało jakby było zaprawione czymś alkoholowym, za co
byłam wdzięczna.
Od czasu do czasu, słyszałam okrzyki dochodzące z miasta. Widać ścieżka
zdrowia była głośnym przedsięwzięciem.
"Żona Gabriela," powiedziałam gdy cisza się przeciągała. "Joshua
powiedział że jeden z członków sfory był zdenerwowany bo jego żona została
zabita. To był Gabriel, prawda?. Czy... czy to myśliwi zabili jego żonę?"
Daniel usiadł naprzeciw mnie, opierając rękę z kubkiem na stole gdy już
się z niego napił. Światło z kuchni odbijało się w jego włosach, powodując
że ich rdzawy kolor wyglądał na bogatszy.
"Tak."
"Ale dlaczego zranił mnie?" zastanawiałam się. "Biwakowałam a nie
polowałam na wilki!"
Daniel cicho westchnął. "Gabriel nie myślał logicznie. Tak jak ci co byli
z nim. Sfora przechodzi ciężkie czasy od kiedy zmienili prawo."
"Jakie prawo? Nikt nie wie o wilkołakach; To nie tak że jest sezon polowań
na nie."
"Szare wilki zostały zdjęte z listy gatunków zagrożonych kilka miesięcy
temu," Daniel powiedział, twarz okrył cieniem. "Rząd zrobił to wiedząc co
się stanie. Zanim wysechł tusz, mnóstwo wilków zostało zabitych. Znów
próbują wyeliminować wszystkie wilki. To co zrobił Gabriel było złe, ale
wiem co go do tego doprowadziło. Nie wiesz jak to jest gdy ludzie próbują
wybić wszystkich osobników z twojego gatunku."
Jego głos był gorzki. Postawię swoją filiżankę do kawy z huknięciem.
Strona 15
Antologia - Under her skin
"Jestem Żydówką. Nie mów mi że nie mogę zrozumieć."
Daniel pochylił swoją głowę. Usiedliśmy w ciszy, ale dziwnie, to nie była
pełna napięcia cisza. To było jakbyśmy przeszli na milczący rozejm.
"Więc," powiedziałam w końcu, mitologia i rzeczywistość rywalizowały w
mojej głowie. "Żona Gabriela została zastrzelona w wilczej formie. Skąd
myśliwi wiedzieli by użyć srebrnych kul? Może zostaliście odkryci mimo
wszystko."
Słaby uśmiech pojawił się na jego ustach.
"Kule nie muszą być srebrne. Nie, Marlee, możemy być zabici na wiele
normalnych sposobów. Ale jeśli rany nie są śmiertelne i nie zostały
wystawione na srebro, to możemy się wyleczyć."
W miasteczku znowu było głośno. Coś jak wiwat. Daniel kiwnął w tamtym
kierunku. "Musieli skończyć."
co za dziwna, surowa społeczność to była. Ścieżki zdrowia. Egzekucje.
Zmiennokształtność. I ja, utknięta pośrodku tego wszystkiego.
"Wiesz że wkrótce moja rodzina zacznie mnie szukać," powiedziałam. "Moi
rodzice zauważą że nie wróciłam z wakacji, nie wspominając moich
pracodawców zastanawiających się dlaczego nie wróciłam do pracy."
Potrząsnął swoją głową. "O czy tyś myślała, żeby wędrować samotnie?"
Jego ton był tak rugający że zesztywniałam. "Nie rozpoczęłam wycieczki
sama. Moi przyjaciele byli ze mną, ale Brendy skręciła kostkę więc razem z
Tomem zawrócili. Też miałam zamiar zawrócić, ale..."
Zatrzymałam się. Kończenie tej wypowiedzi byłoby zbyt odsłaniające. Ale
miałam już dość odkładania moich marzeń, czekając na odpowiedniejszą
chwilę.
Tyle rzeczy odkładałam myśląc że najpierw powinnam mieć idealnie ułożone
życie. Dlatego zostałam asystentką prawnika zamiast kontynuować naukę i
zostać adwokatem (chciałam najpierw wybrać odpowiednią dziedzinę zanim
zdecydowałabym się na ten krok). To dlatego tak długo odkładałam tę
wycieczkę (najpierw chciałam spłacić samochód). To również dlatego nie
przeniosłam się na Manhattan z Paulem kiedy mnie o to spytał. Nie,
najpierw chciałam zająć się moją karierą zamiast przenosić nasz związek na
następny poziom.
Gapiąc się na skręconą kostkę Brandy tamtego dnia, myśląc że znowu będę
musiała odłożyć moje plany na później, było dopełnieniem miary.
Zdecydowałam, do diabła z czekaniem. Nawet jeśli miałam odbyć wyprawę
przez Yellowstone sama.
I spójrz gdzie ta decyzja mnie doprowadziła.
"Nie zrozumiał byś," było wszystkim co powiedziałam.
Jego spojrzenie było spokojne. "Myślałem że ustaliliśmy że jesteśmy w
stanie zrozumieć więcej niż podejrzewaliśmy."
wydałam zniecierpliwione westchnienie. "No dobrze, to może tak? Nie chcę
ci o tym mówić. Nie wiem nawet czemu z tobą rozmawiam. Jesteś moim
porywaczem."
"Nie dokładnie." Delikatnie, ale słowa wciąż rezonowały. "Jesteś teraz
członkiem sfory. I jako ochroniarz, chronię sforę. Nawet jeśli przed nimi
samymi."
To nie był kierunek konwersacji który chciałam osiągnąć. Ziewnęłam, mając
nadzieję że zrozumie aluzję.
Zrozumiał. Daniel odsunął krzesło i rozciągnął się. "Zamierzasz sprawiać
Strona 16
Antologia - Under her skin
kłopoty gdy będę brał prysznic?"
Przyjrzałam się mu ostrożnie. "Nie rzucę w ciebie radiem, jeśli o tym
mówisz."
Uśmiechnął się. "Dobrze wiedzieć, ale chodziło mi o to czy mogę ci zaufać
że nie uciekniesz gdy będę pod prysznicem? Nie chcę cie przywiązywać do
krzesła, ale nie chcę również gonić cię z mydłem w oczach."
Odwróciłam wzrok od jego uśmiechu, który był czarujący, seksowny i
niebezpieczny. To nie była niebezpieczna część która wytrąciła mnie z
równowagi; to była ta druga.
"Nie będę uciekać." ale jedynym powodem jest to że mnie usłyszy gdybym
próbowała.
Daniel poszedł do łazienki a ja usiadłam na łóżku, rozmyślając czy wejść
pod kołdrę bo pokój bł chłodny. W końcu zdecydowałam się poczekać. Wzięłam
prysznic gdy Daniel skończył i pożyczyłam od niego kolejną koszulkę by
móc w niej spać. Przynajmniej były na tyle duże że nie musiałam się
martwić skromnością.
Rzuciłam jedno tęskne spojrzenie na okno i wolność która leżała za nim,
westchnęłam. Daniel by mnie gonił, nagusieńki i namydlony a następnie
przywiąże do krzesła. Myśl o spaniu przywiązana do krzesła nie była kusząca.
Nie, poczekam na inną okazję. Jakaś musi nadejść.
Po około 10 minutach, Daniel pojawił się w drzwiach. Jego włosy były
ciemniejsze od wilgoci, i krople wilgoci nadal pokrywały jego skórę. Miał
na sobie tylko ręcznik owinięty wokół bioder, biały kolor podkreślał jego
opaleniznę. Przebiegł ręką po włosach, rozrzucając krople wokół. Z tym
prostym, ukazujący muskuły, gestem spowodował że zapomniałam o wszystkim i
po prostu patrzyłam na niego.
Nic dziwnego że nie jest człowiekiem. Żadna normalna osoba nie byłaby tak
wyrzeźbiona i wspaniała.
Dotarło do mnie że nadal się gapię mimo że minęła kilka sekund. Nie patrz
się , głupia! zabrzmiało w mojej głowie. Więc tak zrobiłam, podnosząc
wzrok by spojrzeć na jego twarz.
Nie śmiał się. Nie marszczył brwi. Nie, tylko wpatrywał się we mnie z
takim głodem że poczułam bolesny ścisk poniżej pasa. Wszystko
jednocześnie, nie było mi już zimno, było gorąco, prawie się spociłam.
To jest złe. Wszystko nie tak. Nie waż się. Musisz się w tej chwili
otrząsnąć.
"Syndrom Sztokholmski," wyszeptałam. To nie mogło być nic innego. Kogo,
przy zdrowych zmysłach, pociągałby ich porywacz. nie ważne jak by
wyglądał?
"Albo coś innego." Głos Daniela był tak samo cichy, ale zawierał w sobie
coś co wysłało dreszcze przez mój kręgosłup. "Wilki potrafią stwierdzić
czy ktoś jest ich partnerem przez ich zapach, czasem nawet przed
oznaczeniem ich. Gdy się spotkają... wtedy te odczucia są nieodłączne."
Dzikość czaiła się w jego oczach. Spowodowało to że skręcałam prześcieradło
w palcach.
"Nie jestem wilkiem."
Daniel uśmiechnął się tylko, mrocznie i zmysłowo, i obiecująco.
"Niedługo będziesz."
Strona 17
Antologia - Under her skin
Rozdział 6
Ktoś niepewnie zapukał do drzwi. "Mogę wejść?"
Głos był kobiety. Mogłam powiedzieć nie, ale że nie było zamka w drzwiach,
to po co?
"Możesz."
Dziewczyna z kasztanowymi włosami weszła. Zabrało mi to chwilę, ale
rozpoznałam w niej dziewczynę z poprzedniej nocy. Kuzynka Daniela.
Zabijcie mnie, nie pamiętam jej imienia.
"Przyniosłam ci trochę ubrań," powiedziała. "Mam nadzieję że będą pasować,
jeśli nie możesz oddać je do sklepu. Jest przy tej ulicy."
Dziewczyna położyła na łóżku kilka toreb. Rzadko kiedy opuszczałam ten
pokoju od 2 dni, od ścieżki zdrowia. Dezorientacja i
niepewność przepełniały mnie. Co zaczęło się jego pokręcona wersja
zakładnika zmieniła się w coś więcej: mogłam poczuć deszcz zanim zaczął
padać, słyszeć głosy z odległości większej niż zwykły człowiek mógł
usłyszeć, i mieć sny o tym jak zamieniałam się w wilka które przeszły z
przerażających na dziwnie radosne.
Ale nie, to co mnie zmusiło do ukrywania był ciągle rosnący pociąg do
Daniela. Łaknęłam jego zapachu bardziej niż jedzenia, wodziłam za nim
wzrokiem za każdym razem gdy wszedł do pokoju, i dosłownie musiałam
walczyć ze sobą żeby go nie dotknąć gdy był blisko. To było coś co jeszcze
nigdy nie czułam. A najgorsze było to, byłam prawie pewna że Daniel
wiedział przez co przechodzę.
Próbował ze mną porozmawiać w ciągu tych dwóch dni, Ale odmawiałam. Nie
ufałam sobie. Powinnam skupiać się na tym że zmieniałam się w potwora, a
nie potajemnie fascynować się przez nowe zapachy, albo pożądać osoby która
mnie więziła. Noc w pełni wisiała w powietrzu nade mną jak topór kata.
Jakąkolwiek kontrolę posiadałam nad sobą, wiedziałam że zniknie gdy
widmowa kula wzrośnie na niebie. Jakaś pierwotna, rozkwitająca część mnie
czekała na to z niecierpliwością.
"…chociaż mogłybyśmy się wymoczyć," mówiła dziewczyna. "To zawsze mi
pomaga gdy jestem zmartwiona."
"Co?" Nie przykuwałam uwagi do tego co mówiła.
"Gorące źródła," powtórzyła. "Mamy zamknięte i otwarte. Przyniosłam ci
strój kąpielowy. Wszystko jest lepsze od ciągłego zamknięcia w tym
pokoju."
Na zewnątrz. Tylko z nią. Posłałam jej szybki, nieufne spojrzenie. Może to
była moja szansa. Była drobna, wyglądała na dziewiętnaście może
dwadzieścia lat, i wydawała się miła. Miejmy nadzieję że była też naiwna.
"Pewnie. Dzięki," dodałam, uśmiechając się. "Możesz powtórzyć swoje imię?
Przepraszam, ale nie pamiętam."
"Laurel," powiedziała z uśmiechem. "Wyjdę żebyś mogła się przebrać."
"Możemy iść do źródła który jest mniej uczęszczany? Jestem, ach, nieśmiała
gdy jestem w kostiumie kąpielowym wśród obcych."
Dorastałam spędzając wakacje nad jeziorem Michigan, to było kłamstwo, ale
ona o tym nie wiedziała. Pokiwała.
Strona 18
Antologia - Under her skin
"Pewnie."
Zniżyłam głos. "On nie musi z nami iść, prawda?" spytałam, kiwając w
stronę gdzie był Daniel. "Jestem zmęczona nim podążającym wszędzie za
mną."
Również zniżyła głos. "Porozmawiam z nim."
Mój uśmiech powiększył się. Miły i łatwowierny. Moje szczęście właśnie się
odwróciło.
***
Gdyby okoliczności były inne, czułabym respekt nad pięknem tego miejsca.
Domki były umiejscowione na obrzeżach mini miasta, i miały zapewnioną
prywatność. Góry otaczały je majestatycznie. Lasy oddzielały miasteczko od
gór, nadając większe uczucie odseparowania, i unosząca się para z gorących
źródeł była zarówno kojąca i kusząca.
Ale, zanurzanie się w źródle, przypomniało mi wannę w moim mieszkaniu.
Fala tęsknoty przetoczyła się przeze mnie gdy pomyślałam o rodzicach, do
których chciałam zadzwonić przed wyruszeniem na wyprawę. Moja starsza
siostra, Leigh. Mój siostrzeniec, który skończył roczek miesiąc temu. Moi
współpracownicy, który którzy sprawiali że siedzenie w pracy od 9 do 5
wydawało się upływać szybciej. Moja najlepsza przyjaciółka Brendy. Jej
chłopak Tom, który powiedział mi w zaufaniu, przed ich powrotem, że ma
zamiar zadać to pytanie.. Czy jeszcze ich kiedyś zobaczę?
Zobaczę, obiecałam sobie. Ucieknę. Ja… znajdę lekarza który mnie uzdrowi.
Muszę tylko uciec. Bez względu na wszystko.
"Czujesz się lepiej?" spytała Laurel. Odchyliła się, umiejscawiając
ramiona na kamiennym brzegu.
"Tak." I tak się czułam. Zobowiązałam się do podjęcia kroków i podążałam
nimi. Bez względu na wszystko.
"Nie wiem czemu czułabyś się skrępowana w stroju kąpielowym, Marlee,"
mówiła dalej. "Jesteś bardzo ładna. Finn już jest zainteresowany."
"Finn?" Zapytałam obojętnie.
"Mój kuzyn. Facet w długich czarnych włosach. Poznałaś go tej samej nocy
co mnie."
Aa tak. "Wygląda młodo," Powiedziałam neutralnie.
Zaśmiała się. "Ma 42 lata."
Moja szczęka opadła gdy wspominałam gładkoskórego, flirciarskiego Finna.
"Nie może być."
Laurel posłała mi pokręcone spojrzenie. "Są też zalety, wiesz,"
powiedziała niedbałym tonem. "Wisz że jeden rok przypada na siedem psich?
Cóż my mamy na odwrót. I już wiesz że leczymy się szybciej niż normalni
ludzie. Dodatkowo, kiedy się zmieniamy, doświadczamy życia w sposób który
nikt inny nie potrafi. Nie wiem jak ktoś może chcieć być tylko
człowiekiem."
Wpatrywałam się w nią. Myślałam już że nic nie może być już dziwniejsze.
"Ile masz lat?" zażądałam.
Ułożyła się bardziej wygodnie. "Oh, tylko dwadzieścia, ale dobra wiadomość
jest taka, że będę tak wyglądać przez długi czas. Czas zwalnia dopiero po
okresie dojrzewania, dzięki Bogu. Wyobrażasz sobie być nastolatkiem przez
40 lat?"
Strona 19
Antologia - Under her skin
Nie mogłam. "A Daniel?"
"Pozwolę jemu odpowiedzieć na to pytanie," Laurel odpowiedziała. Miała ten
uśmieszek który kazał być ostrożną.
"Co?"
"Nic."
Jak diabli. Paliła się żeby coś powiedzieć. Przybliżyłam się, obniżając
głos.
"Co?"
Uśmieszek Laurel powiększył się. "Normalnie, kiedy ktoś jest wprowadzany w
nasze życie jak ty – Co jest bardzo rzadkie, na marginesie – Daniel jest
tym który ich wprowadza, ale nie pilnuje ich cały czas. Ma bzika na
punkcie prywatności. Nigdy nie pozwolił komuś zostać w swoim domu przez
cztery dni, nawet swojej dziewczynie. I nie pozwala Finnowi by cię
odwiedził i, cóż... jest bardzo zaborczy. Jak wilk z przyszłą partnerką."
Odczuwałam zarówno szok jak i triumf. Daniel, widzący mnie jako jego
przyszłą partnerkę? Więc to nie byłam tylko ja zafascynowana przez tych
kilka dni!
Ale to uwidoczniło kilka nowych problemów. Co innego było gdy myślałam że
Daniel wypełniał swoje obowiązki jako ochroniarz sfory. Wiedząc że on może
czuć do mnie to samo co ja do niego może zdziesiątkować tę małą kontrolę
którą miałam nad sobą, i wciąż musiałam uciec. Nic skomplikowanego w
fantastycznym stopniu.
Albo, Laurel może się mylić. Daniel może trzymać mnie blisko bo wiedział
że nie akceptowałam mojego nowego życia. W każdym bądź razie, musiałam
wykorzystać moją szansę, co sprowadziło mnie do powodu dlaczego
zdecydowałam się na wyjście.
Zgarbiłam się troszkę, pozwalając by maska bólu pokazała się na mojej
twarzy.
"Co się stało?" spytała Laurel.
"Skórcz," powiedziałam z nowym grymasem. "Dostałam okres. Czy
wyświadczyłabyś mi ogromną przysługę? Nie chciałabym zawstydzić się
plamami gdy będę wracać do miasteczka. Czy mogłabyś dać mi tampon?
Poczekam tutaj."
Wspięłam się na brzeg źródła i usiadłam na jeden z dużych kamieni,
owijając wokół siebie ręcznik. Mając nadzieję że powszechne współczucie
każdej kobiety dla tego okresu w miesiącu spowoduje że Laurel zrobi coś
głupiego.
Posłała mi dziwne spojrzenie jakbym nie mogła wymyślić coś lepszego by
odeszła. Cóż, nie miałam za dużo czasu na wymyślenie lepszego. Ale później
się uśmiechnęła.
"Zaraz wracam."
Laurel wstała, owijając się ręcznikiem i odchodząc. Czekałam, ledwie
oddychając, zanim nie okrążyła domku i nie zniknęła mi z oczu, wtedy
podskoczyłam i pobiegłam w stronę najbliższej linii drzew.
Rozdział 7
Strona 20
Antologia - Under her skin
Nie miałam butów więc kamienie poraniły moje stopy, ale zignorowałam to.
Laurel zabierze tylko 10-15 minut by wrócić, Tylko tyle miałam by uciec.
Biegłam jakbym się paliła, zauważając że poruszam się szybciej niż
dotychczas. Może to było wilkołacze przekleństwo we mnie, pomagało mi
uciec. biegnij szybciej. Kieruj się w stronę gór. Będzie im trudniej cię
wytropić wśród skał.
Las był wypełniony dźwiękami. Śpiew ptaków. Szelest gałęzi na wietrze.
Głuche odgłosy moich stóp na liściach rozrzuconych na nierównej ziemi.
Uczucie przerażenia zaczęło się zmniejszać zastąpione przez niewyobrażalną
radość z biegu najszybciej jak umiałam. Może uciekałam od tego życia, ale
w tej chwili, czułam się silna, wolna, i dzika, jak las który mnie
otaczał. Pobiegłam szybciej. Zapominając o bólu w nogach, aż las wokół
mnie był zamazaną plamą. Lekkość musowała we mnie. Czułam się dobrze.
Jakbym czekała całe życie by tu biegać.
Coś ciężkiego na mnie wpadło, pochwyciło mnie. Moje serce już waliło, ale
przyśpieszyło jeszcze bardziej gdy spostrzegłam co mnie pochwyciło.
Daniel. Okręcił mnie by spojrzeć mi w oczy, te płonące bursztynowe oczy
obezwładniające mnie tak mocno jak jego chwyt.
"O czy tyś myślała?" spytał, potrząsając mną. "Jesteś w stroju kąpielowym
i ręczniku! Powinienem poczekać i ruszyć za tobą dopiero jutro. Może
spędzając noc na zimie wbiłby ci do głowy trochę rozumu."
Moje uczuci były przepełnione oszałamiającą adrenaliną mojej ucieczki,
frustracją złapania mnie, i radosnym podnieceniem biegu. Nie czułam się jak
ja. Czułam się jakby coś co było we mnie ukryte w końcu przejęło kontrolę.
Złapałam włosy Daniel i przyciągnęłam jego głowę, nachylając jego wargi
nad moimi. Była sekunda w której zatrzymała się - później otwarł usta,
włączył język z moim. Jego dłoń zaplątała się w moje włosy, przyciągając
mnie bliżej, gdy jego druga ręka zbliżyła nasze ciała. Żar z jego ciała
spowodował że westchnęłam, ale docisnęłam się do niego, czekając na
więcej. Warknął, całując mnie głębiej, mocniej, wywołując powódź żądzy
większej niż wcześniejszą niż szok z mojej wcześniejszej lekkomyślności.
Jeśli się teraz nie zatrzymasz, skończysz na uprawianiu seksu, tu na
ziemi jak zwierzę w które się zmieniasz...
"Nie!"
Szarpnęłam się, dysząc. Daniel wypuścił mnie ze swych ramion, ale rękę
zacisnął na nadgarstku, nie całkowicie uwalniając.
"Co się stało?"
Parsknęłam śmiechem. "Ty. Ja. Wszystko."
Odsunął włosy z twarzy i spojrzał na mnie wzrokiem tak intensywnym że
zadrżałam.
"To jest właściwe, nawet jeśli nie chcesz tego przyznać."
Mój ręcznik leżał na ziemi, więc stałam tylko w stroju kąpielowym. Oczy
Daniel prześlizgnęły się przeze mnie w szorstkiej pieszczocie. Objęło mnie
drżenie, powstała gęsia skórka, jak gdyby moja skóra chciała wygiąć się w
jego stronę swoją własną wolą.
Chwyt Daniela na moim nadgarstku zelżał do lekkiego dotknięcia palców.
"Pragniesz mnie," powiedział niskim głosem. "Dlaczego mnie odpychasz?"
To usztywniło mój kręgosłup. "Ponieważ mogę. Ukradłeś wszystkie moje
pozostałe wybory, ale ten nadal jest mój. A powiedziałam nie."
Strona 21
Antologia - Under her skin
Puścił mnie. Ten ciemny bursztyn w jego oczach stwardniał w coś
mroczniejszego. Podniósł mój ręcznik,podał mi, i odwrócił się.
"To nie ja ukradłem wszystkie twoje wybory. Gabriel to zrobił. Jeśli
zostaniesz w tych lasach, prawdopodobnie zginiesz z powodu nadmiernego
wyziębienia organizmu. Jeśli nie, to w tydzień zmienisz się, ale nie
będziesz wiedziała jak zmienić się z powrotem. W końcu zwariujesz,
zamknięta w nowej formie, kontrolowana przez niewyobrażalne pragnienia.
Skończysz rozszarpując wszystko na co się natkniesz, mężczyznę, kobietę, a
nawet dziecko. Następnie ludzie cię zranią. Zabiją również inne wilki
próbując dostać ciebie, ale wcześniej czy później, znajdą cię. Zastrzelą
cię albo złapią w pułapkę, tak cz inaczej to będzie okropne. Odejdź teraz a
ludzie zginą wliczając w to ciebie. Wróć ze mną a nikt nie zginie. To jest
twój wybór."
"Mogę iść do lekarza znaleźć lekarstwo," odpowiedziałam uparta.
Daniel zaśmiał się, ale gorzko. "Mieliśmy lekarzy w sforze którzy
próbowali znaleźć lekarstwo przez dekady. Nie dla nas ale dla ludzi którzy
byli zainfekowani wbrew ich woli, jak ty. Nie ma lekarstwa, Marlee. Gdyby
było dalibyśmy cie je do tej pory."
Rozpacz przeszła przeze mnie. "Mówisz mi że nigdy więcej nie zobaczę mojej
rodziny i przyjaciół. Jesteś skłonny zrobić wszystko dla swojej sfory, ale
oczekujesz że po prostu zapomnę wszystkich którzy kiedykolwiek coś dla mnie
znaczyli!"
Nadal się nie odwracał. "Gdybyś nie odmawiała rozmowy ze mną przez dni,
powiedział bym ci że musisz być tylko odseparowana przez kilka miesięcy.
Gdy uzyskasz kontrolę możesz widywać się ze swoją rodziną i
przyjaciółmi. Mogą tu przyjechać, albo ty możesz się wyprowadzić. Musisz
mieszkać blisko wilków, więc gdy się zmienisz nie będziesz biegać na
czterech łapach po ulicach przyciągając niechcianą uwagę."
Mój mózg zawirował od nowych informacji. Nie musiałam tu pozostawać na
zawsze. Mogę wrócić do domu, widzieć się z rodzicami, siostrą, Brandy,
nawet z siostrzeńcem. Mogłabym to przeczekać. Uzyskać kontrolę. Czy
mogłabym nauczyć się żyć jako kobieta i wilk?
Daniel zaczął odchodzić, suche liście szeleściły pod jego stopami. Gapiłam
się na niego, nie ruszając się. Naprawdę dawał mi wybór? Gdybym teraz
poszła inną drogą, naprawdę by mnie puścił?
Sprawdziłam to. Odwróciłam się i zaczęłam iść w przeciwną stronę. Nie było
nawet małego zawahania w nim, dalej szedł w swoją stronę. Oszukuje cię,
wyszeptał mój cynizm. On wróci.
Szłam dalej. Tak jak on. Niedługo odgłos jego kroków zaczął cichnąć gdy
oddalaliśmy się od siebie. Po 10 minutach, w ogóle go nie słyszałam.
Rozdział 8
Nawet z księżycem oświetlającym las, zgubiłabym się gdyby nie zapach
Daniela. Nie przywykłam do posługiwania się węchem, ale to właśnie
robiłam, zmierzając w kierunku, w którym wydawało mi się, że jest
miasteczko. Kątem oka widziałam przebłyski kasztanowego koloru między
drzewami. Pierwszych kilka razy, gdy to zobaczyłam, mnie przestraszyło,
ale później zdałam sobie sprawę co to było. Widziałam ciepło wydzielane
przez żywe stworzenia, tak jakbym patrzyła przez kamerę w podczerwieni.
Strona 22
Antologia - Under her skin
Moje wyostrzone zmysły sprawiły że czułam się bardziej żywa niż do tej
pory. Wyglądało to jakbym lunatykowała przez ostatnie 25 lat mojego życia ślepa
na wszystkie wspaniałości świata. Oczywiście wiedziałam że to wilk we mnie,
gotowy by go wypuścić.
To był główny powód dlaczego, po siedzeniu w lesie i oglądaniu zachodu słońca i
wschodu księżyca, wracałam do miasteczka. Mój wybór czy mnie byłam teraz
częściowo wilkiem. Nie mogłam wrócić do rodziny, przyjaciół, czy
współpracowników, wiedząc do czego jestem zdolna, nawet jeśli uda mi się wyjść z
tego lasu. Jeśli wyborem była separacja na kilka miesięcy w najdziwniejszym
scenariuszu życia, przeciw ryzykowaniu życia ludzi których kochałam mając
nadzieją że Daniel się mylił i że pewnego dnia ich nie zjem, to nie było wyboru.
Moim zdaniem nie było.
To nie był powód dlaczego moje serce przyśpieszyło gdy rozpoznałam mężczyznę
opierającego się o drzewo tuż przy granicy lasu z miasteczkiem. No dobrze,
miałam więcej motywacji niż chronienie moich bliskich. Przy każdym kroku
oddalającym mnie od Daniela, coś palącego i ciężkiego usadawiało się w moim
sercu. To było nieznane, przerażające i ekscytującego jak wszystko co przeżyłam
w tym tygodniu. Jak mogłam troszczyć się tak bardzo w tak krótkim czasie? Byłam
z Paulem przez trzy lata, ale nie czułam tego druzgocącego uczucia przy
rozstaniu jakie czułam odchodząc od Daniela. Czy to jakiś super nadnaturalny
hormon rozstania uderzył mi do głowy? Nie wiedziałam Wiedziałam tylko że to było
najbardziej realne uczucie jakie do tej pory czułam.
"Myślałam że pozwalasz mi odejść," powiedziałam. "A jednak nadal tu jesteś
zamiast w swoim domu, w łóżku."
Daniel Odwrócił się. Nadal był za daleko żebym mogła zobaczyć wyraz jego twarzy,
ale jego głos brzmiał surowo. "Puszczałem cię wolno, ale żaden wilk nie może
spać gdy jego partnerka jest w niebezpieczeństwie."
Partnerka. Takie prymitywne słowo, i takie zaborcze. W sumie, ledwie się
znaliśmy. Dlaczego nie byłam zaniepokojona słysząc to? Dlaczego ciepło rozlało
się po mnie, nawet gdy drżałam z zimna w tym chłodnym, nocnym powietrzu?
Przełknęłam. "Jak możesz być pewny?"
Był przy moim boku przy następnym uderzeniu serca obejmując mnie ramionami,
ciepło jego ciała przenikało moją skórę.
"Wiedziałem o tym gdy tylko poczułem twój zapach," powiedział, nisko i szorstko.
"powiedziałem ci, tak to jest w świecie wilków. Ten dzień z Gabrielem - Nie
tropiłem go. On i pozostali maskowali swój zapach żebym nie mógł ich wytropić.
Ale znalazłem ich bo tropiłem ciebie."
To było przytłaczające. Zadrżałam nawet gdy przybliżyłam się do niego. "Daniel,
wszystko wydarzyło się tak szybko…"
Pogłaskał moją twarz. "Nie osądzaj przez to. Wdychaj mnie. Powiedz co czujesz."
Wdychałam jego zapach przy szyi, absorbując połączenie dymu drzewnego, cynamonu
i piżma które składało się na jego zapach.
Zadowolenie walczyło we mnie z żądzą. Chciałam rzucić Daniela na poszycie,
pocierać ciałem o jego, posiąść jego ciało, a następnie trzymać go i nigdy nie
puścić.
"Czuję więcej niż mi wolno," było tym co powiedziałam trzęsącym się głosem.
Pochylił się tak że prawie dotykał moich ust swoimi. "Daję ci to prawo. Chcę
żebyś mnie posiadła jak swojego."
I ja chciałam żeby mnie posiadł. Taka była prawda. Obojętnie czy byłam to ja czy
wilk we mnie podają decyzję, nie wiedziałam. Ale czułam to każdą komórką mego
ciała.
Kilka dni temu spytałam Daniela czy rozmawiam z nim czy z wilkiem. Z oboma,
Strona 23
Antologia - Under her skin
powiedział. Zawsze. Wtedy tego nie rozumiałam, ale teraz rozumiem. Nie czułam
wilka jako czegoś osobnego ode mnie; to byłam ja, ale bez wszystkich lęków,
wątpliwości albo wahań. Wilk był mną bez wszystkich pozorów, i wiedziałam,
jednoznacznie, że Daniel jest mój.
Tak więc zrobiłam.
"Zabierz mnie do domu," wyszeptałam. Było to zaproszenie i obietnica. Nie
zostawiałam mojej rodziny i przyjaciół, ale najpierw chciałam się nauczyć żyć w
zgodzie z moim wilkiem, i zrobię to tutaj, z pomocą mojego partnera.
Daniel podniósł mnie i zaniósł do swojego domu. Uśmiechałam się całą drogę.
Koniec
GRACE OF SMALL MAGICS
Ilona Andrews
Kobieta musi spłacić rodzinny dług u zmiennokształtnego magica.
- Nigdy nie patrz im w oczy. - Wuj Gerald mruczał.
Grace pokiwała. Uspokoił się trochę gdy weszli na pokład samolotu, na tyle
by posłać jej uspokajający uśmiech, ale teraz gdy wylądowali, zbladł. Pot
zrosił mu czoło. Trzymając swoją laskę, zeskanował wszystkich ludzi na
lotnisku gdy weszli na terminal. Jego palce zadrżały na cynowej rączce w
kształcie wilka. Widziała jak obezwładniał kilku ludzi o połowę młodszych
od niego tą laską, ale wątpiła czy teraz wyszło by im to na dobre.
Oczyścił gardło, polizał wyschnięte wargi.
- Nie sprzeciwiaj się. Nie zadawaj pytań. Nie mów dopóki nie dostaniesz
pozwolenia i mów tak zwięźle jak to możliwe. Jeśli będziesz miała kłopoty,
kłaniaj się. Uważają że to poniżej ich godności atakować kłaniającego się
służącego.
Grace przytaknęła znowu. Już szósty raz powtarzał jej te instrukcje.
Zrozumiała że go to uspokaja, jak modlitwa, ale jego trzęsący się głos
podniósł jej niepokój na granicę paniki. Lotnisko, tubalne ogłoszenia
rozbrzmiewające z głośników, ścisk tłumu, wszystko to zmieszało się do smug
Strona 24
Antologia - Under her skin
kolorów i hałasu. Miała gorzki smak w ustach. Głęboko w niej cichy głos
protestował "To jest szaleństwo. To nie może być prawda."
- Wszystko będzie dobrze - Gerald mamrotał ochryple – Wszystko będzie
dobrze.
Minęli bramę i weszli do długiego korytarza. Torba ześlizgnęła się z jej
ramienia, i Grace podciągnęła ją z powrotem. Ta zwykła czynność zwiększyła
jej panikę. Zatrzymała się. Serce waliło, ciągły, ciężki ucisk naciskał na
jej pierś od środka. Miękkie głuche brzmienie zatkało jej uszy. Słyszała
swój własny oddech.
Dwanaście godzin temu obudziła się cztery stany stąd, zjadła śniadanie czyli
jajko i angielską muffinkę, i przygotowała się do pracy, tak jak zawsze
robiła to codziennie. Później zadzwonił dzwonek u drzwi i Wujek Gerald stał
na schodach i dziwną historią.
Grace zawsze wiedziała że jej rodzina jest wyjątkowa. Posiadali moc. Małą
magię – maleńką nawet – Ale to było więcej niż posiadali zwykli ludzie,
Grace bardzo wcześnie zrozumiała że musi ją ukrywać. Wiedziała że na świecie
było więcej osób używających magii, bo mama jej to powiedziała, ale żadnego
z nich nie spotkała. Myślała że są tacy jak ona, uzbrojeni w małą ilość
magii i że nie było ich wielu.
Według Geralda, była w błędzie. Było wiele osób magicznych na świecie.
Rodzin, całych klanów. Byli niebezpieczni, zabójczy, i zdolni do
przerażających rzeczy. I jeden z tych klanów miał ich rodzinę związanych
służbą. Mogli zadzwonić po nich o każdej porze, i robili to przez lata,
domagali się obecności jej matki za każdym razem gdy była im potrzebna. Trzy
dni temu zażądali Grace. Matka nic jej nie powiedziała; po prostu pojechała
zamiast niej. Ale klan Dreoch zadzwonił do Geralda. Chcieli Grace i tylko
Grace. Tak więc poleciała do Midwest, ciągle oszołomiona od kiedy jej świat
obrócił się do góry nogami i wysłuchaniu opowieści Geralda o strasznej magii
opowiadanej trzęsącym się głosem.
Jej instynkty krzyczały by uciekała z powrotem na lotnisko wypełnione ludźmi
którzy nie mieli styczności z magią. To była tylko zwierzęca reakcja,
powiedziała sobie Grace. Dreochni mieli jej matkę i gdyby uciekła to właśnie
jej matka musiała by zająć jej miejsce. Grace miała 26 lat. Znała swoje
obowiązki. Nie miała wątpliwości, że jej matka nie przeżyje czegokolwiek oni
się domagali, inaczej nie domagali by się jej obecności. Grace wiedziała co
musiała zrobić, ale jej nerwy były w strzępach i po prostu stanęła, nie
umiejąc się ruszyć, jej mięśnie zaciśnięte do sztywnego węzła. Chciała by
ciało podporządkowało się jej, ale ono nie chciało słuchać.
Tłum rozdzielił się. Mężczyzna stał na końcu korytarza. Wydawał się być za
duży, za wysoki, za szeroki, emanujący mocą. Majaczył, plama magii nie z
tego świata między ludźmi którzy uparcie ignorowali jego obecność. Zobaczyła
go z nienaturalną jasnością, Od popielato blond włosów opadających na
ramiona do bladych zielonych oczu wypełnionych smutną melancholią jak oczy
na rosyjskiej ikonie. Jego twarz była twarzą bestii: potężny, uparty,
agresywny, prawie brutalny w swojej bezwzględności.
Patrzył prosto na nią i w głębinach jego zielonych tęczówkach zobaczyła
niewypowiedziane potwierdzenie: on wiedział. On wiedział kim była, dlaczego
tu była, i więcej, Gdyby odwróciła się i uciekła, nie gonił by jej. To był
jej wybór i pozwalał jej go dokonać.
Fala ludzi zasłoniła go i zatoczyła się, uwolniona z czaru jego oczu.
Wujek Gerald wszedł w pole jej widzenia.
- Co się stało? Musisz już iść, nie możemy pozwolić im czekać, my...
Spojrzała na niego, nagle spokojna. Cokolwiek się stanie to się stanie. Jej
rodzina miała dług. Jej matka spłacała go od lat, dźwigając to brzemię sama.
Teraz była jaj kolej.
- Wujku - powiedziała, trzymając się swojego nowo zdobytego spokoju.
- Tak?
Strona 25
Antologia - Under her skin
- Musisz być teraz cicho. Już tu są.
Spojrzał na nią, oniemiały. Grace poprawiła torbę na ramieniu i poszła.
Dosięgli końca korytarza. Mężczyzna zniknął, ale Grace się tym nie
przejmowała. Skierowała się do podwójnych ruchomych schodów. Za nią Gerald
mamrotał coś do siebie. Zjechali schodami w kierunku strefy bagażowej.
- Grace! - Krzyk dosięgnął jej uszu. Odwróciła się i zobaczyła swoją matkę
na schodach jadącą w górę. Jej matka patrzyła się na nią, na jej twarzy
gościło przerażenie.
- Mamo!
- Grace! Co ty tu robisz?
Matka odwróciła się i zaczęła schodzić trzymając się poręczy, ale dwóch
ludzi w szarym blokowało ją. Napierała na nich.
- Przepuście mnie! Gerald, ty stary głupcze, coś ty zrobił? Ja już
przeżyłam swoje życie, ona nie! Ona nie może tego robić. Do diabła,
przepuście mnie!
Schody ciągnęły ich w przeciwnym kierunku. Grace odwróciła się i pośpieszyła
w górę, zobaczyła mężczyznę z zielonymi oczami blokującego jej drogę.
Górował nad wujkiem Geraldem i był nieruchomo niczym góra. Zielone oczy
spojrzały na nią zachłannie w kolejnym powitaniu. Moc przetoczyła się przez
nich i zniknęła, Miecz pokazany i wsunięty z powrotem do pochwy. Wujek
Gerald odwrócił się, zobaczył go i zbladł jak prześcieradło.
Dojechali do końca. Trzech ludzi w szarym czekali na nich, jedna kobieta i
dwóch mężczyzn. Grace zeszła ze schodów, lekko jakby we śnie.
- Ja zrobiłem... Ja zrobiłem wszystko co mogłem... - Gerald wymamrotał -
najlepiej. Ja...
- Postąpiłeś wspaniale - kobieta powiedziała - Nikita odprowadzi cię z
powrotem do samolotu.
Jeden z mężczyzn wystąpił i wyciągnął rękę, wskazując na schody prowadzące w
górę.
- Proszę
Zielonooki mężczyzna przeszedł obok nich. Jego wzrok zatrzymał się na jej
twarzy. niewypowiedziany rozkaz by za nim podążać. Grace zacisnęła zęby.
Oboje wiedzieli że będzie posłuszna jak również że nie będzie jej się to
podobać.
Skierował się nieśpiesznie w kierunku szklanych drzwi. Grace dopasowała
swoje kroki do jego. Przypuszczała że powinna była pokłonić się i trzymać
buzię zamkniętą dopóki jej nie pozwolą mówić ale czuła się zbyt pusta by się
przejmować.
- Okradliście mnie, z prawdopodobnie ostatnich chwil, z moją matką - Grace
powiedziała łagodnie.
- To by w niczym nie pomogło - odpowiedział,cichym i głębokim głosem.
Zgodnie razem wyszli na słońce. Czarny samochód czekał na nich, lśniący i
elegancki. Bagażnik otworzył się. Grace włożyła do niego swoje bagaże.
Człowiek trzymał dla niej otwarte tylne drzwi. Usiadła na skórzanym fotelu.
Mężczyzna usiadł obok niej wypełniając samochód swoją obecnością. Czuła
ciepło jego ciała i prawie niezauważalny dotyk jego magii. Ten delikatny
dotyk zdradził go. Czuła drzemiącą moc krążącą w nim, jak ogromny niedźwiedź
gotowym by zostać obudzonym i rozwścieczonym w jednej chwili. To wysłało
dreszcze wzdłuż jej pleców i wymagało całej siły woli by nie otworzyć drzwi
i nie uciec by ratować swe życie
- Jesteś nim.
Strona 26
Antologia - Under her skin
Pochylił swoją głowę
- Tak
Samochód oderwał się od krawężnika, odjeżdżając. Grace wyglądała przez okno.
Podjęła swoją decyzję. Była sługą klanu Dreoch i nie było od tego odwrotu.
* * *
Sceneria za oknem, wychudłe krzewy i płaska ziemia, jego oszczędność
odzwierciedlała jej ponury nastrój. Grace zamknęła oczy. Szczypta magii
szarpnęła nią. To było uprzejme dotknięcie, odpowiednik pokłonu. Spojrzała
na niego. Ostrożne zielone oczy studiowały ją.
- Jak masz na imię? - spytał
- Grace.
- To urocze imię. Możesz nazywać mnie Nassar.
Albo Panie, pomyślała i przełknęła słowa zanim zdążyły by uciec.
- Jak dużo wiesz? - spytał.
- Wiem że moja rodzina ma dług u twojej. Jeden z was może zadzwonić to kogoś
z mojej rodziny o każdej porze a my musimy się podporządkować. Jeśli
złamiemy przysięgę, zabijecie nas wszystkich. - Chciałaby żeby powiedzieli
jej o tym wcześniej, chociaż nic by to nie zmieniło.
Jego magia znowu jej dotknęła, odsunęła się od niej.
- Co jeszcze? - Nassar spytał.
Powiedz jak najmniej.
- Wiem czym jesteś.
- A czym jestem?
- Powracającym
- Ato byłoby?
Spojrzała mu w oczy
- Człowiek który umarł i okradł innego z jego ciała, żeby móc dalej żyć.
Przeklęty powracający, tak nazwał go Gerald. Hiena cmentarna. Paskudztwo.
Potwornie potężny, zachmurzony nikczemnymi czarami, Bardziej bestia niż
człowiek.
Nassar nie pokazał żadnej reakcji, ale mała zmarszczka jego magii odsunęła
ją od niego. Wpadła na drzwi.
- Jeszcze trochę a wylecisz z auta - powiedział
- Twoja magia... Dotyka mnie.
- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ty i ja będziemy musieli spędzić
ze sobą kilka najbliższych dni. Będziesz musiała przyzwyczaić się do mojej
mocy. Nasze przetrwanie będzie od tego zależeć.
Wyczuła jego magię kilka centymetrów od siebie, czekającą niepewnie. Była
sługą; mógł ją zmusić. Przynajmniej pozwolił jej na złudzenie wolnej woli.
Grace przełknęła i przesunęła się w jego kierunku. Jego magia otarła się o
nią. Skrzywiła się, oczekując, że jego moc napadnie ją, ale po prostu ją
dotknęła delikatnie, tak jakby jej magia i jego trzymały się za ręce.
- To cię nie zrani - powiedział - wiem jak ludzie w twojej rodzinie mnie
postrzegają. Złodziej ciał, odchyleniec, morderca. Przeklęty. To jak mnie
nazywają nie martwi mnie. Ani ja ani moja rodzina nie będziemy torturować
Strona 27
Antologia - Under her skin
cię, gwałcić, albo poniżać w żaden sposób. Po prostu mam pewne zadanie które
muszę ukończyć. Potrzebuję cię byś chciała to ze mną ukończyć. Co
przekonałoby cię by mi pomóc?
- Wolność - powiedziała - Uwolnij moją rodzinę a zrobię wszystko co powiesz.
Potrząsnął swoją głową.
- Nie mogę dać ci trwałej wolności. Potrzebujemy waszych usług zbyt mocno.
Ale mogę ofiarować ci chwilową wolność. Jeśli ty i ja osiągniemy sukces
będziesz mogła wrócić do domu, i obiecuję nie dzwonić po ciebie ani twoją
rodzinę przez sześć miesięcy.
- Dziesięć lat.
- Rok.
- Osiem.
- Pięć. - Zdecydowany ton jego głosu powiedział jej że to była jego ostatnia
oferta.
- Zgoda. - powiedziała łagodnie. - Co się stanie gdy zawiodę?
- Oboje zginiemy. Ale nasza szansa na sukces będzie większa jeśli
przestaniesz się mnie bać.
To było zdecydowanie prawdą.
- Nie boję się ciebie.
Jego wargi zakrzywiły się nieznacznie
- Jesteś przerażona.
Podniosła brodę.
- Im szybciej skończymy tym szybciej wrócę do domu. Co chcesz żebym zrobiła?
Nassar sięgnął do swojej marynarki i wyjął zrolowany kawałek papieru.
- Na naszym świecie spory pomiędzy klanami są rozwiązywane przez wojnę albo
arbitraż (sędziowanie).
Grace wygięła w łuk brew.
- Jak wiele jest klanów?
- Dwanaście. Teraz jesteśmy w konflikcie z klanem Roar. Wojna jest krwawa,
kosztowna i bolesna dla wszystkich zaangażowanych, i żadna z rodzin nie może
sobie na to teraz. Wybraliśmy arbitraż. Problem jest pilny i zostanie
rozstrzygnięty przez grę.
Rozwinął obrazek i przytrzymał. Musiałaby się do niego przysunąć żeby
zobaczyć. Grace westchnęła i przesunęła się trzy cale (7,6 cm) w prawo. ich
uda prawie się zetknęły.
Nassar pokazał jej papier. to było zdjęcie miasta ukazane z lotu ptaka.
- Miasto Milligan - Powiedział Nassar. - dokładnie pośrodku dzielnicy
przemysłowej. Kilka dekad temu to było ruchliwe miasto, niebo dla
niebieskich kołnierzyków (chodzi o pracowników produkcyjnych lub
administracyjnych niższego szczebla). Przyjemne życie, przede wszystkim
rodzina.
- Określona przyszłość - powiedziała.
Przytaknął.
- Tak. Później konglomerat przeniósł swoje działania za granicę. Miejsca
pracy znikały, wartości nieruchomości gwałtownie spadły i mieszkańcy
umknęli. Teraz populacja Milligan jest mniejsza o 42 procent. To jest miasto
duch, ze wszystkimi problemami takich miast: porzucone domy, dzicy
lokatorzy, pożary i tak dalej. - zwinął papier - Ta szczególna dzielnica
jest całkowicie opuszczona. Rada miasta jest w desperacji. Przesiedlili
ostatnich dzikich lokatorów do centrum miasta i skazali tą dzielnicę. Za
Strona 28
Antologia - Under her skin
dziewięć dni buldożery wszystko zburzą robiąc miejsce na park. Arbitraż tu
się odbędzie.
- Kiedy myślę o arbitrażu, myślę o prawnikach. - powiedziała Grace. - Obie
strony przestawiają swoją sprawę osobom trzecim.
- Niestety ten przypadek nie jest czymś, co można rozwiązać przez spór
sądowy - powiedział Nassar - Myśl o tym w ten sposób: Zamiast dużej wojny,
zdecydowaliśmy się na bardzo małą. Reguły są proste. Ten obszar miasta
został odizolowany od reszty, ukryty w kokonie magii i zmieniony. Został
oficjalnie skazany, więc nikt inny nie może się do niego zbliżać. Ci którzy
próbowali zostali stanowczo zniechęceni, ale jeśli ktoś jednak przedostanie
się teren ten pojawi się taki jaki był.
Zastanawiała się nad tymi innymi. Normalni, niemagiczni ludzie. Powiedział
to w taki sposób jakby odnosiło się od cudzoziemców.
- Arbitraż przez grę jest bardzo dużym wydarzeniem. Przy ostatnim
posiedzeniu, reprezentanci dziesięciu klanów pokazali się tylko dla zabawy.
Każdy klan miał dwa tygodnie na umieszczenie na tym rejonie jakiegoś
zagrożenia. Jest pełen rzeczy, które wyskakują nocą.
- Inne klany nie lubią was - powiedziała.
- Żaden z klanów nie lubi innych. Ubiegamy się o to samo terytorium i
biznes. Mamy wojny i krwawe bitwy. I od ciebie i mnie będzie zależało czy
unikniemy wojny tym razem. - dotknął fotografii. - Gdzieś na terenie
arbitrażu jest ukryta mała flaga. Dwie drużyny wejdą na teren gry by zdobyć
tą flagę, gdy reszta osób z klanu będzie obstawiać wyniki w podjadać
popcorn. Pierwszy kto dotknie flagi wygrywa i zostanie deportowany z placu
gry. Czy flaga zostanie znaleziona czy nie, za trzy dni odziały wymiotą
wszelką magię do centrum. Władcy ognia zniszczą ją nadnaturalnie gorącym
ogniem, gdy tutejsi będą smacznie spali.
- Czy jesteśmy jedną z drużyn
- Tak
Teraz zrozumiała. Jej matka miała prawie pięćdziesiąt lat i nadwagę. Nie
byłaby zdolna poruszać się dostatecznie szybko. Potrzebowali kogoś młodszego
a ona pasowała idealnie.
- Czy rywalizująca drużyna będzie chciała nas zabić?
Kolejny lekki uśmiech wykrzywił mu usta.
- Z całą pewnością.
- Nie znam żadnych ofensywnych czarów.
- Jestem pewien. - powiedział - Jesteś na to zbyt uprzejma.
Zajęło jej chwilę załapanie gry słów.
- Jestem niewypałem. Wyczuwam magię i mogę robić małe nic nieznaczące czary,
ale nie mogę przepowiadać przyszłości jak moja matka i nie zostałam
wytrenowana jako wojownik, jak Gerald. Praktycznie, jestem inna, kompletnie
zwyczajna osoba. Nigdy nie strzelałam z pistoletu, nie jestem wyjątkowo
atletyczna, a moja siła i refleksy są przeciętna.
- Rozumiem.
- To dlaczego potrzebujecie...
Magia dźgnęła ją, zimna i ostra, wyszarpując z niej zaskoczony, gwałtowny
wdech. Jej oczy roniły łzy bólu.
- Lilian! - Nassar warknął.
- Szybciej! - Gorąco uderzyło w nią z deski rozdzielczej.
Dach pojazdu odgiął się na bok. Czarna osłona przykryła Nassara.
Strona 29
Antologia - Under her skin
Ból przekuł żebra Grace, Wdzierając się do środka.
Nassar szarpnął ją do siebie. Zderzyła się z jego piersią niezdolna
oddychać.
Ciemna osłona rozszerzyła się, wypełniając samochód w długiej wstędze,
nabierając kształtu mnóstwa bladych piór.
- Trzymaj się! - warknął Nassar. Grace zarzuciła mu ręce na szyję i
wystrzelili prosto w górę, w niebo. Wiatr uderzał w nią. Ból znikł.
Spojrzała w dół i prawie krzyknęła - samochód był daleko w dole.
- Nie panikuj.
Ciało na szyi Nassara pełzało pod jej palcami, grubiejąc. Spojrzała na niego
i ujrzała morze piór i wyżej olbrzymie szczęki uzbrojone w krokodyle zęby.
Jej ramiona zadrżały pod obciążeniem jej wagi.
- Wszystko jest w porządku - Potwór uspokajał ją głosem Nassara.
Jej uchwyt osłabł. Na cenną sekundę, Grace zaczepiła się pór, ale jej palce
ześlizgnęły się. Spadła jak kamień. Jej gardło zacisnęło się. Krzyknęła i
zdławiła gdy wielkie pazury złapały ją za brzuch.
- Grace? - Pierzasty potwór wygiął szyję. Okrągłe zielone oczy spoglądały na
nią.
Wciągnęła powietrze do płuc i w końcu odetchnęła.
- Twoja definicja porządku jest zła.
Wiatr przyciszył jej głos.
- Co? - wrzeszczał.
- Powiedziałam, twoja definicja porządku jest zła!
Ziemia toczyła się po nimi, niemożliwie daleko. Zacisnęła ręce na ogromnych
pokrytych łuskami szponach przytrzymujących ją.
- Czy jest jakaś możliwość że to jest sen?!
- Obawiam się że nie!
Jej serce waliło jak młot, obawiała się że wyskoczy jej z piersi.
- Co to było?
- Klan Roar - nasi oponenci w grze. Albo jeden z ich agentów, ściśle mówiąc.
Nie są na tyle głupi by atakować cię bezpośrednio. Gdy gra jest zaczęta
wszystkie działania wojenne muszą zostać przerwane. Interwencja tego typu
jest zakazana.
- A co z Lilian?
- Umie o siebie zadbać.
Grace zadrżała.
- Dlaczego w ogóle mnie atakują?
- Jesteś moją obroną. Jeśli cię zabiją, będę musiał opuścić grę.
- To jest śmiesznie! Jesteś Powracającym a ja nawet nie umiem się bronić.
- Wyjaśnię wszystko później. Teraz jesteśmy poza ich zasięgiem i wkrótce
przybędziemy na miejsce. spróbuj się odprężyć!
Była kurczowo trzymana pazurami ogromnej bestii, która w rzeczywistości była
mężczyzną który ratował ją od magicznego ataku przez lot tysiące metrów nad
ziemią. Odprężyć się. Oczywiście.
- Służę szaleńcowi. - wymamrotała.
Strona 30
Antologia - Under her skin
Daleko na horyzoncie, ukazała się ciemna iglica. Wieża Dreoch, tak nazwał ją
wujek Gerald. Powiedział że Drocheni mieszkali w zamku. Myślała że
wyolbrzymiał.
Nassar przechylił się, obrócił i skierował na wieżę.
* * *
Okrążyli raz wieżę zanim Nassar zanurkował na balkon i upuścił ją do
czekającej grupy ludzi. Ręce złapały ją i została delikatnie postawiona na
ziemię.
Na zachmurzonym niebie, Nassar zamachał skrzydłami w górę i zanurkował w
dół. Grupa rozdzieliła się. Ciemnoskóra kobieta złapała Grace za talię i
pociągnęła w bok z łatwością jakby ciągnęła dziecko.
Nassar zaczął lądować. Jego olbrzymie szpony wpadły w poślizg na balkonie i
wpadł do przylegającego pokoju. Pióra wirowały. Zachwiał się.
- Zostawcie nas.
Ludzie mijali ją w biegu. Chwilę później pokój był pusty.
Grace objęła się. W górze, na wieczornym niebie, zimne powietrze tak ją
oziębiło, nawet jej kości wydawały się być zimne. Jej zęby wciąż szczękały.
Przeszła przez podwójne drzwi i zamknęła je, blokując balkon i wszystko za
nim.
Duży prostokątny pokój był prosty ale elegancko umeblowany: stół z kilkoma
krzesłami, duże łóżko z niebieskim baldachimem, regał z książkami, jakieś
stare, solidne fotele przy kominku. Kilka elektrycznych lamp promieniowało
łagodnym żółtym światłem. Orientalny, jedwabny dywanik pokrywał podłogę.
Nassar osunął się przy kominku. jasne, pomarańczowe płomienie rzucały blask
na jego pióra, sprawiając że wyglądały prawie na złote na przedzie. Jego
pióra wydawały się krótsze. Jego szczęka nie sterczała już tak bardzo.
Grace przekroczyła dywan i stanęła przy ogniu, kapiąc się w cieple. Wszystko
to wydawało się jak ze snu. Nierzeczywiste.
- To będzie twój pokój przez kilka następnych dni. - powiedział.
- Nie masz pojęcia jakie to dla mnie dziwne - Wymamrotała.
Jego bystre oczy studiowały ją.
- powiedz mi o tym?
- W moim świecie ludzie nie zmieniają się w... to coś. - wskazała go swoją ręką.
Jego pióra zdecydowanie zmalały. Skurczył się trochę. - Ludzie nie latają, chyba
że mają szybowiec albo jakiś rodzaj metalowego ustrojstwa z silnikiem
zaprojektowanym by im pomóc. Nikt nie próbuje nikogo zabić za pomocą magii. Nikt
nie ma tajemniczego zamku maskowanego na puste pola.
Ostrożne pukanie przerwało jej.
- To twój pokój - Nassar wymamrotał.
- Wejdź - powiedziała
Wszedł człowiek, popychając przed sobą mały wózek z czajnikiem i dwoma
filiżankami, cukiernicą i dzbankiem śmietanki, i półmisek z ciasteczkami. Gdy ją
miną zauważyła że do pasa miał przypięty miecz.
- Twoja siostra zasugerowała herbatę, Panie.
- To bardzo miła z jej strony
Strona 31
Antologia - Under her skin
Człowiek zostawił wózek, uśmiechnął się do niej i wyszedł.
Grace nalała dwie filiżanki herbaty.
- Jak przypuszczam w twoim świecie nie pija się również herbaty? - zapytał
- Pijemy herbatę - odpowiedziała z westchnieniem. - Ale nie mamy służących
uzbrojonych w miecze którzy je przynoszą. Śmietanki?
- Cukier i cytryna, proszę. - Nassar powrócił do swojej normalnej wielkości.
Pióra były teraz bardziej futrem, a jego twarz wróciła do ludzkiej postaci.
- Co się stało z twoimi piórami?
- Konsumuję je by uzupełnić przynajmniej część zużytej energii. Takie
transformacje nawet dla mnie są trudne. - osunął się na fotel, wziął od niej
filiżankę futrzastymi palcami i napił się. - Doskonała. Dziękuję.
- Żyję by służyć
Usta wykrzywił mu znajomy półuśmiech
- Jakoś bardzo w to wątpię.
Grace usiadła na fotelu i napiła się szokująco gorącej herbaty doprawionej
śmietanką. Ciekłe ciepło ogarnęło ją. Jego magia znowu otarła się o nią, ale ona
przeleciała mile otoczona nią i już zaakceptowała ten dotyk. Była bardzo
zmęczona.
- To jest sen. Obudzę się, i wszystko to zniknie. I wrócę do mojej cichej małej
pracy.
- A co takiego robisz?
Grace wzruszyła ramionami. Wiedział, oczywiście. Jego klan miał na oku jej
rodzinę od lat. Kiedy coś posiadasz, chcesz wiedzieć co się z tym dzieje. Pewnie
wiedział jaki nosi rozmiar bielizny i jaki stek lubi.
- Dlaczego ty mi nie powiesz?
- Jesteś łowcą głów. Szukasz innym ludziom pracę. Lubisz to?
- Tak. Jest nudna i czasami stresująca, ale pomagam ludziom.
- Nie wiedziałaś o długu swojej rodziny, prawda? - zapytał.
- Nie. - Ponownie napełniła swoją filiżankę.
- Kiedy się dowiedziałaś?
- Trzy dni temu.
- Czy było to nagle?
- Tak - przyznała - Zawsze wiedziałam o magii. Urodziłam się zdolna do jej
wyczuwania. Na początku mówiono mi że jestem bardzo wrażliwym dzieckiem, a
później, gdy byłam starsza i wiedziałam że muszę zachować to dla siebie,
nastąpiły bardziej skomplikowane wyjaśnienia. Żyłam w świecie bardzo małej
magii. Mogę wyczuć że spóźnię się na autobus. W szkole mogłam przepowiedzieć że
będzie test, ale nie mogłam przepowiedzieć nic bardziej dokładnego. Jeśli
skoncentruję się bardzo mocno mogę przestraszyć zwierzęta. Pies chciał mnie
kiedyś gonić, byłam przestraszona i spowodowałam że uciekł.
Napiła się znowu.
- Drobne sprawy, głównie nieprzydatne. Myślałam że wszyscy magicy są tacy jak
ja. Używają tę odrobinę magii w sekrecie. nigdy nie myślałam że ludzie mogą
latać na otwartej przestrzeni. Albo chodzić po zatłoczonym lotnisku nie zostając
zauważonym. Moja matka jest nabywcą materiałów. Mój wuj mechanikiem który bardzo
lubi broń. mój tata jest normalny pod każdym względem. Moi rodzice rozwiedli się
gdy miałam osiemnaście lat. Tato naprawia zepsute opony w fabryce.
Strona 32
Antologia - Under her skin
Grace wypiła więcej herbaty. W głowie jej się kręciło. Było jej wygodnie i
ciepło na miękkim fotelu.
- Kiedy wujek Gerald powiedział mi tą dziwną historię o długu krwi, nie
uwierzyłam mu za pierwszym razem.
- Co cię przekonało?
- Był przerażony. Wuj Gerald jest jak skała w czasie burzy: zawsze spokojny pod
presją. Nigdy nie widziałam go tak niestabilnego. - ziewnęła. Była taka senna. -
Myślę, że moja matka miała nadzieję, że nigdy nie będę musiała tego robić.
- Rozumiem czemu. - Nassar powiedział delikatnie. - Żyjemy w ciągłym
niebezpieczeństwie. Myślę że każda matka chciałaby ochronić dziecko przed nami.
- Ja był ochroniła. Senność ją pochłonęła. Grace płożyła filiżankę na stół i
skuliła się w kłębek na fotelu. - Nawet jeśli twój świat jest taki...
Ledwie dostrzegła że podniósł się z fotela. Podniósł ją, jego magia okryła ją.
To powinno ją zaalarmować, ale nie miała w sobie więcej żadnego zdecydowania.
- Taki?
- Taki magiczny.
Odsunął baldachim i położył ją na łóżko. Jej głowa dotknęła poduszki i uciekła w
sen.
* * *
Nassar wyszedł z pokoju, delikatnie zamykając drzwi za sobą. Alasdair czekał na
niego w korytarzu, szczupły ostry cień, z szatą udrapowaną na ramionach. Nassar
wziął ją od niego i zarzucił na ramiona, absorbując resztki piór. Jego całe
ciało bolało od nadmiaru zużytej zbyt szybko magii. Chodzenie było jak stąpanie
po kawałkach szkła.
- Czy ona śpi? - spytał Alasdair
Nassar przytaknął. Szli razem w dół korytarza.
- Jest ładna. Orzechowe włosy i czekoladowe oczy - miłe połączenie.
Była również opanowana pod presją, mądra i uparta. Kiedy patrzyła na niego tymi
ciemnymi oczyma, Nassar czuł powiedzenia czegoś inteligentnego i głęboko
przejmującego. Niestety, nic takiego nie przychodziło mu do głowy. Wyglądało na
to że jej oczy miały sposób na ogłupianie jego myśli. Ostatni raz kiedy czuł się
taki głupi było jakieś czternaście lat temu. Miał wtedy osiemnaście lat.
- Lubisz tą dziewczynę - zaoferował Alasdair.
Nassar posłał mu ciężkie spojrzenie.
- Lilian powiedziała że w samochodzie próbowałeś być zabawny. Powiedziałem jej
że to nie mogła być prawda. W momencie kiedy spróbujesz zażartować, niebo się
podzieli i Czterej Jeźdźcy wyjadą, zwiastując Apokalipsę.
- Jaki zabawny. Podwoiłeś patrole?
Alasdair pokiwał swą ciemną głową i stanął przy drabinie. Nassar przeszedł obok
niego,kierując się do swojego pokoju.
- Zrobiłeś to? Alasdair zawołał.
- Zrobiłem co?
- Żartowałeś z dziewczyną?
Nassar szedł dalej.
Strona 33
Antologia - Under her skin
- Śmiała się? - Zawołał Alasdair.
- Nie.
Nassar wszedł do swojego pokoju. Nie oczekiwał że będzie się śmiała. Dziękował
Bogu, że nie padła histeryzując. Jej wuj Bał się każdym calem swojego ciała -
strach wypływał z niego falami. W życiu Geralda, jakieś pięćdziesiąt dziwnych
lat jego służby był proszony tylko dwa razy, ale drugi raz przeraził go na całe
życie. W strefie byłby bezużyteczny.
Matka Grace, Janet, była zawsze drobiazgowa i formalna. nie przejmowała żadnej
inicjatywy. Praca z nią była jak praca z automatem który podporządkowuje się
każdemu słowu będąc ponurym i niechętnym. Branie jej do strefy, nawet jeśli
mógłby zrekompensować jej wieki zdrowie, byłoby samobójstwem.
Nigdy nie czuł się dobrze przy żadnym z nich. Nigdy nie czuł się dobrze z tą
całą ideą związania służbą i robił wszystko by unikać wzywania ich. Ale tym
razem nie miał wyboru.
Pracowanie z Grace przedstawiało swój własny zestaw trudności. Nadal pamiętał
jej zapach: lekki, czysty zapach mydła zmieszany z słabym rozmarynem z jej
ciemnych włosów. Jego pamięć wyczarowała dotyk jej ciała na jego i kiedy
podniósł ją by zanieść na łóżko, nie chciał jej puścić. Nie był idiotą. W tym
było przyciąganie i musiał bardzo uważać. Brak równowagi mocy pomiędzy nimi był
zbyt wyraźny: on był mistrzem a ona Służką. Nie myśl o tym, powstrzymał się. Nie
wyobrażaj sobie jak by to mogło być. Nic nie może się zdarzyć. Ona jest poza
zasięgiem.
* * *
Grace podążała za służącym do rozległego przedsionka. Poranne słońce
przeświecało przez szklane panele na suficie. Kamienna droga wiła się między
bujną zielenią na podobieństwo strumienia pokryta gładkimi kamieniami rzecznymi.
Iglice bambusowych róż obok fikusów i paproci. Delikatne storczyki na połowie
tuzina cieni pokrywały ziemię. Czerwono pomarańczowe kliwie kwitły wzdłuż
strumienia, odbijały ode bledszych kwiatów krzaka Kamelii. Powietrze miało
słodki zapach.
Droga skręcała rozdzielając się i Grace dostrzegła źródło strumienia:
dziesieciostpowy (3 metry) wodospad na odległej ścianie. Woda spadała kaskadą
ponad olbrzymimi skałami do małego jeziorka. Blisko brzegu stał niski stolik na
kawę otoczony ławami. Ciemnowłosy mężczyzna wylegiwał się na ławie po lewej,
pijąc herbatę z dużego kubka.
Nassar stał obok niego, mówiąc cicho. Nosił niebieskie spodnie od dresu i jasno
szarą koszulkę. Ręcznik wisiał na jego ramionach i jego jasne włosy były mokre i
zaczesane na tył głowy. W takiej postawie wydawał się masywny.
Napięte mięśnie na jego klatce piersiowej gdy poruszał ramionami tylko to
potęgowały. Jego bicepsy rozciągały rękawy koszulki. Jego nogi były długie.
Wszystko w nim, od szerokości ramion od sposobu bycia - opanowany i świadomy
swojej wielkości - informowało o surowej fizycznej sile. nie był typowym
sztangistą,ale raczej niebezpiecznym, mocnej budowy ciała człowiekiem który
potrzebuje muskułów by przetrwać. Jeśli geniusz rzeźbiarstwa miałby wyrzeźbić
posąg o nazwie siła, Nassar byłby idealnym modelem.
Spojrzał na nią. Jego zielone oczy zatrzymały ją i Grace stanęła, nagle zdając
sobie sprawę że chciałaby wiedzieć jak wygląda nagi.
Ta myśl wstrząsnęła nią.
Coś w jej twarzy musiała nim w równym stopniu wstrząsnąć bo zamilkł.
Męczące sekundy mijały.
Zmusiła się by ruszyć. Nassar odwrócił wzrok, wznawiając konwersację.
Strona 34
Antologia - Under her skin
Nie może mnie pociągać. Zmusił mnie żebym tu przybyła i ryzykował moim życiem i
nawet nie wiem dlaczego. Nic o nim nie wiem. Jest potworem. Ta ostatnia myśl ją
otrzeźwiła. Podeszła do ławek.
- Grace - powiedział Nassar. Jego magia otarła się o nią. - To jest Alasdair,
mój kuzyn.
Alasdair usiadł.
- Oczarowany.
- Witam. - Grace kiwnęła do Alasdaira i odwróciła do Nassara. - Doprawiłeś moją
herbatę.
- Dokładniej mówiąc śmietankę. - powiedział. - i technicznie była to moja
siostra.
- Dlaczego?
- Byłaś w szoku. Chciałem oszczędzić ci załamania i niepokoju gdy z niego
wyjdziesz.
Grace trzymała się prosto.
- Byłabym wdzięczne gdybyś więcej tego nie robił. Mamy umowę. Dotrzymam mojej
części, ale nie będę mogła tego robić gdy będę musiała uważać na wszystko co
zjem i wypiję.
Nassar rozważał to przez dłuższy moment.
- Zgoda.
- Umowa? - Brwi Alasdaira podniosły się. Był szczupły i czujny, jego ruchy
szybkie. Jego spojrzenie ostre. Jeśli Nassar był mieczem to Alasdair Sztyletem.
- Zgodziłam się zrobić wszystko co mogłam by pomóc i w zamian, zostawicie moją
rodzinę na pięć lat. - powiedziała.
Alasdair skrzywił się do Nassara.
- To niesamowicie hojnie, zważywszy na to co zrobili. Nic nie jesteśmy im winni.
Nassar wzruszył swymi masywnymi ramionami.
- Jest warte jej pełnej współpracy.
Grace usiadła na ławie.
- Co właściwie zrobiliśmy?
- Nie wiesz? - Alasdair podał jej talerz z bułeczkami.
- Nie.
Ciemnowłosy mężczyzna spojrzał na Nassara, który wzruszył ramionami.
- Ty jej powiedz.
- Przy końcu dziewiętnastego stulecia twoja rodzina i nasz klan byli skłóceni. -
Powiedział Alasdair.
Grace uczyła się rozszyfrowywać ich szyfr.
- Innymi słowy, mordowaliśmy siebie nawzajem.
- Dokładnie. Spór wyrwał się spod kontroli więc nasze rodziny zdecydowały to
zakończyć. Pokój miał być zagwarantowany przez ślub. Jonathan Maillaird z twojej
rodziny miał poślubić Theae Dreoch.
- On był bratem twojego prapradziadka. - dopowiedział Nassar.
- Ślub udał się - kontynuował Alasdair. - Była bardzo ładna recepcja w jednym z
sal Mailliardów, piękny stary hotel. Wszyscy jedli, pili, i było wesoło. Para
poszła na górę, do swojego pokoju, gdzie Jonathan wyciągnął nóż i poderżną thei
gardło.
Strona 35
Antologia - Under her skin
Grace zamarzła z bułeczką w połowie drogi do ust. Spodziewała się czegoś
takiego. By zmusić jej rodzinę do niekończącej się niewoli, zbrodnia musiała być
okropna. Ale nadal ją to zszokowało.
- Czekał prawie dwie godziny przy jej stygnących zwłokach. - kontynuował
Alasdair. - Dopóki przyjęcie się nie skończyło. Wtedy on i kilku Mailliardów,
mężczyzn i kobiet, obeszli hotel drzwi po drzwiach. Zamordowali siostrę Thei,
jej męża, i ich bliźniacze córki które sypały kwiaty na ślubie. Zabili rodziców
Thei, jej dwóch braci, obaj nieletni, Dokonali by masakry na wszystkich
gościach, ale zostali zauważeni przez służącego Dreochnów, który zaczął
krzyczeć. Nasza magia ofensywna zawsze była silna i byliśmy w środku murów
obronnych twojej rodziny. To była masakra. Każdy członek rodziny Mailliardów
został zabity, poza Thomasem Mailliard, który miał wtedy czternaście lat.
Schował się w szafie i nie został odkryty do późnego popołudnia tamtego dnia,
gdy rzeźnia się skończyła. Ponieważ Thomas był dzieckiem i brał udziału w uboju,
miał do wyboru: śmierć albo dożywotnia służba jego i jego potomków. I dla tego
nam teraz służycie.
Grace siedziała w pełnej odrazy ciszy.
- Masz coś do powiedzenia - Spytał Alasdair.
- To było potworne. - powiedziała.
- Tak, to prawda.
- Jednak, ja nigdy nie znałam Jonathana Mailliarda. Nie znałam nawet jego
imienia. Okropnie się czuję z powodu morderstw i rozumiem odpowiedzialność mojej
rodziny, ale nigdy nikogo nie zabiłam. Nie zraniłam was, ani moja matka, mój
wuj, albo mój pradziadek który skrył się w szafie. - Starała się nadać głosowi
spokój i rozsądek. - Nie wyrządziłam wam żadnej krzywdy, a wy ograniczyliście
moją wolność i zmusiliście bym ryzykowała życie z powodu zbrodni dokonanej wiek
temu przez kogoś kogo nigdy nie spotkałam. Moja rodzina służyła wam przez ponad
sto lat. W którymś momencie ten dług musi zostać spłacony. Według was kiedy to
się stanie?
- Nigdy. - Powiedział Alasdair.
Poczuła to jak policzek. Spojrzała na Nassara.
- Więc tak to się u was robi? Zrzucacie winę za krwawy zatarg na
czternastoletniego chłopca który ukrył się w szafie, i ponieważ nie potrafił
powstrzymać dorosłego mężczyznę przez morderstwem, zmuszacie jego potomków do
nieustannej niewoli?
- Ledwie wieczną. - poprawił Nassar. - Odkąd przejąłem odpowiedzialność za klan
piętnaście lat temu, wezwałem twoją rodzinę tylko cztery razy.
- Ale wiemy że możemy zostać wezwani w każdym momencie. Musimy żyć z wiedzą że w
chwili wezwania możemy musieć ryzykować nasze życie dla zupełnie obcego
człowieka bez powodu i możemy już nigdy więcej nie ujrzeć naszych ukochanych.
Nie możemy odmówić. Warunkiem jest posłuszeństwo albo śmierć. Chcielibyście tak
żyć?
- Nie. - przyznał Nassar.
- Czy umiesz mi powiedzieć kiedy dług zostanie spłacony? - Spytała.
- Ten układ jest dla naszej korzyści - powiedział Nassar - Wypuszczenie was nie
ma żadnego sensu dla nas.
- Rozumiem. Więc ja będę musiała to zrobić.
- Naprawdę? - Alasdair zaśmiał się krótko. - Jak dokładnie zamierzasz to zrobić?
- Mój wuj nie ma żadnych potomków a moja matka ma tylko mnie. Z tego co wiem
jestem ostatnim z Mailliardów. Muszę tylko się upewnić że tak pozostanie. -
podniosła się - Wydaje mi się że widziałam toaletę po drodze. naprawdę muszę
opryskać twarz wodą.
Strona 36
Antologia - Under her skin
- Drugie drzwi na prawo - powiedział jej Nassar.
- Wybaczcie mi.
Grace wyszła. Jej kolana trochę się trzęsły. Jej twarz płonęła.
* * *
Nassar patrzył jak Grace szła przez krętą drogę.
- Wow. - zaoferował Alasdair.
- Tak.
- Myślisz że to zrobi?
- Jest z Mailliardów.
Zobaczył ten sam stalowy błysk w oczach jej matki, zauważył Nassar. Podejrzewał
że był to ten sam który doprowadził ślubną noc do potworności wiek temu. To
umożliwiło jej matce, Janet, by ponuro znosić swą służbę, i było paliwem dla
Grace do walki. Wątpił by doprowadziła do pełnego buntu, nie gdy jej matka i
Gerald żyją, ale wiedział ze sposobu w jaki się trzymała, przez jej twarz, oczy
i głos że prędzej zrezygnuje z dzieci niż pozwoli im odbywać "służbę" u
Dreochnów.
- Lubisz ją. - powiedział Alasdair. - Dlaczego nie wykonasz ruchu?
Brak równowagi mocy pomiędzy nimi był zbyt duży oraz jej niechęć i pogarda dla
Dreochów zbyt oczywista.
- Ponieważ nie może powiedzieć nie.
* * *
Gdy Grace wróciła, Alasdaira już nie było. Nassar siedział sam. Będzie łatwiej
jeśli się do tego przyzna, pomyślała Grace. Czasem widzisz pewną osobę gdy cię
mija, oczy się spotkają i już instynktownie wiesz że coś tam jest. Ona poczuła
to samo do Nassara.
To było złe na tylu poziomach, w głowie jej się zakręciło od rozważań. Był
powracającym, stwór bardziej niż człowiek. Brat jej pradziadka wymordował jego
przodków. Jego rodzina trzymała ją na uwięzi. Jeśli naprawdę jej chce, mógłby
zwyczajnie nakazać jej poddanie się. Może to była jakaś dziwna wersja syndromu
sztokholmskiego. Albo zwierzęcy pociąg. On był... nie przystojny, ale męski.
Potężny. Umięśniony. Silny. Ale było coś więcej: Smutek w oczach, grzeczny
sposób bycia, dotyk jego magii. To przyciągało ją do niego i musiała być bardzo
ostrożna by zachować dystans.
- Nadal nie powiedziałeś mi do czego jestem ci potrzebna. - powiedziała.
Powstał - przejdź się ze mną, proszę.
Grace podążyła za nim w głąb atrium. Nassar poprowadził ją na zewnątrz przez
łukowe drzwi do dużej okrągłej sali. Pusta, oświetlona przez padające z góry
światło słońca. Gruba metalowa krata chroniła świetlik. Gładki beton pokrywał
podłogę, ukazując skomplikowany geometryczny wzór z okręgiem pośrodku. Nassar
stanął na brzegu.
- Gdy powracający przejmuje nowe ciało, otrzymuje wspaniałą moc, ale również
słabość tego ciała. Ciało które wziąłem było przeklęte. Gdy dokonałem
transformacji, byłem zdolny wyleczyć uszkodzenia i złamać klątwę. Ale moja
odporność na klątwy zniknęła. Zużyłem ją całą.
Strona 37
Antologia - Under her skin
- A mężczyzna który urodził się w tym ciele? Co się z nim stało gdy przejąłeś
ciało?
- Umarł. - powiedział Nassar.
Miała nadzieję że tego nie powie.
Kobieta weszła do sali przez drzwi po przeciwnej stronie. Jasna blondynka jak
Nassar. Uśmiechnęła się do nich. Nassar nie dokładnie odpowiedział uśmiechem,
ale melancholia na jego twarzy nieco zelżała.
- To Elizavietta. Moja siostra.
- Mów mi Liza - powiedziała. - Wszyscy tak robią.
- Grace. - powiedziała prosto Grace. - Jesteś tą która doprawiła śmietankę.
Liza przytaknęła.
- Tak. Alasdair ostrzegł mnie że chyba dzięki temu zdobyłam twoją nienawiść. Mam
nadzieję że możemy to zostawić przeszłości. Nie miałam zamiaru zranić twoich
uczuć w żaden sposób.
- Biorąc pod uwagę że jestem tylko służącą, moje uczucia są nieistotne. ale
doceniam to - powiedziała Grace.
Liza zamrugała. Zapadła niezręczna cisza. Nassar chrząknął.
- Liz?
- Tak, racja. - Liza weszła w środek wzoru.
- Każdy powracający ma zgubną słabość. - powiedział Nassar jego wzrok spoczął na
siostrze - To jest moja.
Liza wygięła plecy łuk, rozkładając ramiona. Jej ręce drapały powietrze.
Zakręciła się w miejscu. Magia rozchodziła się od niej wypełniając linie na
podłodze słabym żółtawym światłem. Liza złączyła ręce, krzycząc, i rozdzielając
z bolesnym grymasem. Masa nakrapianej ciemności pojawiła się pomiędzy jej
palcami. Odsunęła się.
Masa zakręciła się, rosła i rozbiła, wymiotując istotą do okręgu. bestia miała
trzy stopy (90 cm) długości i była szczupła w kształcie ślimaka albo pijawki
oprócz grzywy karminowych lekkich włosów wzdłuż boków. Nalot szarej i klejącej
żółtości wirowała ponad jego ciemną postacią, jak olejna tęcza na powierzchni
brudnej kałuży.
Kreatura zadrżała. Ruda grzywa zatrzęsła się i to wzniosło się w powietrze,
Wślizgując się bezszelestnie stopę (30 cm) nad ziemią. Zimna obrzydliwa magia
emanowała z niego. Dotknęła Grace. Drgnęła w tył i wpadła na Nassara.
- Co to jest?
Położył swoją rękę na jej ramię w uspokajającym geście.
- Dyniowy robak. Żyją w ciemnych miejscach, tam gdzie jest woda stojąca i
rozkład. Żywią się małymi zwierzętami, rybami i starą magią.
Robak wisiał w powietrzu za jarzącym się zarysem koła. Jego głowa była
zaokrąglona i gdy się podnosił, testując ściany niewidzialnej klatki, Grace
zauważyła szparę pyska wyłożoną ostrymi ząbkami od spodu.
Liza podeszła do robaka. Stworzenie spłoszyło się, odsuwając do jarzącej linii
tak blisko jak mógł.
- Myśl o nich jak o zarazkach. Większość ludzi jest na nie uodporniona. Ja nie.
Dla mnie, są śmiertelne. Robiliśmy co mogliśmy by utrzymać ten fakt w ukryciu,
ale nie mam wątpliwości że Roarsi o tym wiedzą. Byli by głupcami jeśli nie.
Niestety, dyniowe robaki można łatwo wezwać.
Stał za nią i była boleśnie świadoma obecności jego dużego ciała kilka cali od
jej. ego magia dotykała ją. Jej każdy nerw drżał, świadom każdego jego ruchu.
Strona 38
Antologia - Under her skin
Wyczuła jak się pochylał i prawie podskoczyła gdy jego cichy głos rozległ się
tuż przy jej uchu.
- Czy pamiętasz jak spowodowałaś że ten pies uciekł? Chcę żebyś zrobiła to samo.
Grace przełknęła.
- Nie pamiętam co robiłam. To się po prostu stało.
Jego duża ręka napierała na jej plecy delikatnie, sprawiając że zrobiła krok
zbliżając się do koła.
- Spróbuj.
Grace wzięła głęboki wdech i przekroczyła jarzącą się linię koła. Robak szarpnął
się od niej jak mokra wstążka. Grace spojrzała na Nassara.
- To tylko zwykła odporność ludzi. próbuj dalej.
Grace wpatrywała się w robaka. Uciekaj, pomyślała. Zniknij. Chcę żebyś znikł.
Robak pozostał na swoim miejscu.
Grace spojrzała na Lizę.
- Jakieś pomysły na to co mam robić?
Siostra Nassara potrząsnęła głową.
- Żadnych. Dreochni są agresorami. Mamy kilka obronnych zdolności i są one
całkowicie inne od twoich. Przeważnie nasza obrona składa się z tego że Nassar
zmierza się z czymś mając coś dużego i ostrego w rękach.
- Magia którą próbujesz użyć nazywa się Bariera - powiedział Nassar. - To jedna
z naturalnych zdolności Mailliardów. Bardzo utalentowani członkowie twojej
rodziny używali jej zarówno do obrony jak i ataku. Twoja matka uważa że tego nie
można się nauczyć. Po postu to robisz albo nie.
Grace skupiła się na robaku i spróbowała udawać że to duży złośliwie wyglądający
owczarek niemiecki.
Godzinę później siedziała wykończona na ziemi. Rokad unosił się na granicy
wzoru.
- To beznadziejne - odkręciła wieczko z butelki wody. Stworzyła chłodziarkę z
napojami ze ściany i teraz stojącej na podłodze. - Dlaczego Janet nie ćwiczyła z
nią jest dla nie niepojęte. Będziemy musieli zmienić plany. Zamiast ciebie i
Grace pójdę ja i Alasdair.
- Nie. - Stal zaprawiła głos Nassara. Oparł się o ścianę.
- Jesteś nierozsądny.
Twarz Nassara była ciemna jak burza
- Oboje zginiecie. Mam odporność i moc by przeciwstawić się atakom Roarów. Wy
nie.
- Nie możesz przeciwstawić się temu.
Nie odpowiedział.
- Dlaczego nie możesz po prostu zamienić się w ptaka i przelecieć przez strefę?
- Latanie jest zakazane w tej grze. - odpowiedział Nassar.
Liza westchnęła.
- Grace, chcesz trochę wody?
- Tak.
Liza rzuciła jej nową butelkę.
- Dziękuję. - Grace złapała ją. - Dlaczego w ogóle walczycie z Roarnami? O co
jest ten spór?
Strona 39
Antologia - Under her skin
- Chodzi o dzieci. - Powiedział Nassar - i zabicie mnie.
- Nasza ciocia poślubiła członka klanu Roar - powiedziała Liza. - Arthur Roar.
Okazał się być wrzodem na tyłku ludzkiego rodzaju. Obraźliwy, brutalny, okrutny.
Odeszła od niego po ośmiu latach małżeństwa i zabrała troje dzieci ze sobą.
- Powinna odejść wcześniej. - powiedział Nassar. Jego zielone oczy zapowiadały
przemoc, światło w tęczówkach było tak zimne że Grace zrobiła mały krok w tył.
- Miała swoje powody by zostać. - Powiedziała Liza - Był w to zamieszany spory
posag i nie chciała żebyśmy musieli płacić rekompensaty i korzyści. Ale w końcu
było to za dużo. Gdy Arthur złamał ich synowi nogę, zabrała dzieci i wróciła do
domu. Teraz, Dziewięć lat później, nagle chce dzieci z powrotem.
Liza wzięła łyk ze swojej butelki.
- Nigdy nie okazał żadnego zainteresowania nimi. Nie dzwonił, nie pisał, żadnej
kartki. nie zrobił nic by ich wesprzeć. Ale ciocia Bella podpisała ślubną umowę
która określała ile każdy z rodziców ma spędzać czas z dziećmi w razie
separacji. Arthur twierdzi że od kiedy dzieci były tylko z nią przez dziewięć
lat, to teraz on chce mieć tyle samo.
- Dzieci nic go nie obchodzą. To jest tylko sposób Roarnów na przetestowanie
nas. - powiedział Nassar. - Mają kilku silnych ludzi i myślą o przejęciu kilku z
naszych interesów. Zanim to zrobią, chcą nas osłabić. Wiedzieli że jeżeli
wyzwaliby klan ja włączę się do gry, i myślą że mają wystarczającą moc by mnie
zabić. Znokautowali Dreochna o największej mocy i zdobędą respekt innych klanów
za zabicie powstańca i zrobili by to zanim wojna by się zaczęła.
Odsunął się od ściany
- Już prawie lunch. Zróbmy sobie przerwę.
* * *
Lunch został wyłożony na długim stole w ogromnym pokoju stołowym. Nassar
przytrzymał krzesło dla Grace i usiadła. Zajął miejsce po jej prawej, gdy Liza
usiadła po lewej obok Alasdaira. Inni ludzie weszli do pomieszczenia - Dwoje
mężczyzn i trzy kobiety. Zajęli swoje miejsca, kiwnęli i uśmiechnęli się,
zaczęli konwersację przyciszonymi głosami. Alasdair powiedział coś a kobieta się
zaśmiała. Byli tacy rozluźnieni i ciepło ich interakcji zaczęło roztapiać jej
postanowienia.
cztery krzesła naprzeciw niej były puste. Zastanawiała się kto będzie tam
siedział i kilka minut później dostała odpowiedź. Troje dzieci weszło do pokoju,
tuż po nich blada kobieta. Oczywiście. Nassar to zaaranżował tak żeby cały
posiłek patrzyła na twarze dzieci których przyszłość zależy od przebiegu gry.
Zajęli swoje miejsca: kobieta z przygnębionymi oczyma, młody chłopak z dziką
czupryną ciemnych włosów, i dwie dziewczynki, jedna szczupła i jasnowłosa a
druga około dziesięciu lat, dzieciak z krótkimi ciemnymi włosami i dużymi
niebieskimi oczami. Najmłodsza zobaczyła Nassara i przebiegła wokół stołu z
uśmiechem.
- Objąć? - spytała poważnie.
- Objąć. - Zgodził się i przytulił masywnymi rękoma.
- I nie umierać - przypomniała mu.
Puścił ją i przytaknął.
Dziewczynka zauważyła ją.
- Cześć, jestem Polina.
Było niemożliwością nie uśmiechnąć się.
- Cześć, jestem Grace.
Strona 40
Antologia - Under her skin
- Ty masz ochraniać Nassara - powiedziała Polina.
- To samo mi powiedział.
Dziewczynka patrzyła na nią swoimi niebieskimi oczami.
- Proszę nie pozwól mu umrzeć - Powiedziała łagodnie. - Bardzo go lubię.
- Postaram się.
Polina okrążyła stół i usiadła na swoim miejscu. Grace pochyliła się do Nassara
i wyszeptała
- Aranżowanie tego było trochę przesadne, nie sądzisz?
- Nie namówiłem jej do tego. - przytrzymał ją. Spojrzała w jego zielone oczy i
uwierzyła.
Lunch trwał dalej. Potrawy zostały przyniesione i przechodziły z ręki do ręki
wokół stołu: Pieczeń wołowa i puree ziemniaczane, zielony groszek, kukurydza,
zimna herbata i lemoniada. Jedzenie było pyszne, ale Grace jadła niewiele.
Przeważnie patrzyła na dzieci. Chłopiec pochylał się w stronę matki upewniając
się że ma pełną szklankę. Starsza dziewczynka wydawała się być bliska łez. Była
coraz bardziej poruszona, a gdy brzoskwiniowa tarta (placek) przechodziła przez
ręce Grace, upuściła widelec. Zabrzmiał jej głos.
- Co jeśli oni wygrają?
Przy stole zapadła cisza.
- Nie wygrają - powiedział Nassar spokojnie.
- Jeśli Arthur nas Dotknie, Zabiję go. - W głosie chłopca brzmiała stal.
Ich matka oparła łokcie na stole i oparła czoło da dłoniach.
- Nie. Nie jesteś wystarczająco silny. - Powiedziała głuchym głosem - Jeszcze
nie. Musisz zrobić wszystko żeby przetrwać.
- Wystarczy. - Magia Nassara wypłynęła, rozprzestrzeniając się za nim jak
niewidzialne skrzydła. Otarły się o Grace. Oddech uwiązł jej w gardle. Tyle
mocy...
Nassar usadził dzieci swoim spojrzeniem.
- Jesteście nasze. Należycie do klanu Dreoch. Nikt was nam nie zabierze. Każdy
który będzie próbował będzie musiał najpierw przejść prze zemnie.
Z magią górującą nad stołem, perspektywa przejścia przez niego wydawała się
niemożliwa. Jego magia wprawiała w osłupienie. Potrzebowaliby do tego armii.
Niepokój powoli znikał z twarzy dzieci.
* * *
- Spróbujmy jeszcze raz - Powiedział Nassar, gdy oboje weszli do pomieszczenia.
Robak nadal unosił się w okręgu. Grace weszła do środka. Odsunęło się
bojaźliwie.
- Dlaczego powiedziałeś dzieciom o klątwie?
- Nie będę im kłamał. Prawdopodobieństwo przegranej istnieje i muszą się na to
przygotować.
Porażka wydaje się bardzo prawdopodobna w tym momencie.
- Ale będę walczył do śmierci by zapewnić im bezpieczeństwo. I nawet jeśli
przegram, Klan ich nie odda. pójdą na wojnę. Nie oddamy dzieci człowiekowi który
będzie łamał im kości.
Strona 41
Antologia - Under her skin
Ona również. Nie było ważne kim oni są. Dzieci były dziećmi. Nie mogła pozwolić
by cierpiały, nie po tym jak prawie panikowały ze strachu że musiałyby opuścić
matkę. Ich rodzinę i ich dom, wszystko zostanie rozdarte jeśli Nassar i ona
przegrają.
- Teraz już wiesz dlaczego walczę? - zapytał delikatnie.
Przytaknęła.
Rozpaczliwie potrzebuję twojej pomocy. Proszę pomóż mi, Grace.
- Chciałabym. - powiedziała, głos miała wypełniony żalem.
Nassar przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.
- Co pamiętasz ze spotkanie z psem? Co czułaś?
Grace zmarszczyła brwi.
- To było dwanaście lat temu. Pamiętam że bałam się o siebie. I o psa. To był
pies mojego przyjaciela. Wiedziałam że jeżeli mnie ugryzie, trzeba będzie go
uśpić.
Nassar podszedł do niej, determinacja widniała na jego twarzy.
- Co robisz?
Nassar dalej podchodził. Zrozumiała że miał zamiar przekroczyć linię.
- Lizy nie ma żeby cię uratować!
- Nie. - posłał jej półuśmiech. - tylko ty możesz mnie uratować.
Nassar przekroczył linię. Robak przemknął do niego. ominął jego magię w wskoczył
na ramiona. Magia Nassara skurczyła się. Zachwiał się i zrzucił robaka. Grace
krzyknęła.
Robak okręcił się w powietrzu i wślizgnął na niego. Nassar próbował go strącić,
ale prześlizgnęło się przez jego ręce i przyssało do jego boku. Nassar sapał.
Jego twarz stała się bezkrwawo blada. Zakręcił się, potknął o własne stopy,
ciągnął za wijące się ciało i zataczając w jej kierunku. Robak prześlizgnął się
przez jego palce i zanurkował na niego. Nassar upadł.
Grace rzuciła się do przodu. Maiła zamiar rzucić się przed niego, ale
zamiast tego magia uderzyła od niej w kontrolowanym, krótkim przepływie. Robak
popędził do tyłu, odsuwając się.
Pchnęła bardziej i robak padł w konwulsjach, ściśnięty między jej magią i ścianą
świecącej linii.
- Nassar? - uklękła przy nim. - Nassar, jesteś cały?
Zielone oczy Nassara spojrzały na nią. Nos mu krwawił. Starł krew grzbietem
dłoni.
- Instynkt ochronny. - powiedział. - Zrobiłaś to.
To było wspaniałe uczucie. Jakby ciśnienie wewnątrz niej nagle znalazło ujście.
Więc tego jej brakowało. Przez te wszystkie lata, podejrzewała że było więcej
magii niż pościg z psem i w końcu ją znalazła.
- rzeczywiście mi się udało - wymruczała.
- Bałaś się o mnie?
- Tak. Jak mogłeś to zrobić? To było lekkomyślne. A co jeśli nie umiałabym cię
uratować?
- Miałem nadzieję że ci się uda. - powiedział.
Przez sposób w jaki na nią patrzył miała ochotę go pocałować.
- Twoja rodzina jest wolna. - powiedział.
Strona 42
Antologia - Under her skin
- Co?
- Uwalniam klan Mailliard - powiedział. - podpisałem zarządzenie przed lunchem.
Osunęła się na podłogę.
- Dlaczego?
Usiadł.
- Ponieważ uznałem że ja tak nie robię. Nie zmuszam ludzi by walczyli w naszej
bitwie. Nie chcę być człowiekiem który zrzuca winę na dzieci za błędy rodziców.
I nie chcę żebyś była ostatnią z Mailliardów. Czy będziesz miała dzieci powinno
zależeć od ciebie. Nie chcę ci tego zabierać.
W końcu to do niej dotarło.
- Więc jestem wolna?
- Tak.
Gapiła się na niego.
- Nawet mnie nie znasz. Mogłabym teraz odejść i pozwolić ci zmagać się z grą
samemu. Czy masz pojęcie jak bardzo się boję? Ja nie chcę umierać.
- Ani ja. - posłał jej kolejny smutny uśmiech.
Zwiesiła swoją głowę, rozdarta. Była głęboko, głęboko przerażona, Ale odejście
od dzieci nie było w niej. Nie mogłaby spojrzeć sobie w oczy. To było tak jakby
oni stali naprzeciw siebie na drodze i wcisnęli gaz do dechy. Jaka osoba nie
zepchnęłaby ich z drogi krzywdy.
- Powinnam więcej trenować. - powiedziała.
- Będziemy potrzebować kolejnego robaka. - powiedział Nassar.
Spojrzała na zwierzę. Leżało martwe, przepołowione na pół.
- zabiłaś to. - powiedział jej. - Czasem zaklęcie bariery może zmienić się w
ostrze.
- Ale nawet nie wiem jak to zrobiłam.
- Nie musimy się tym martwić. - powiedział. - Tak długo jak będziesz w stanie
mnie obronić, Wszystko będzie dobrze.
* * *
Trzy dni później, o zachodzie słońca, Grace obejmowała się, stojąc na środku
ulicy Millighan. Nassar wyłonił się obok niej. Za nimi nieznani ludzie poruszali
się wraz ze swą magią, ubrani byli w szaty koloru swojego klanu: szary i czarny
dla Dreochów, zielony dla Roarnów, czerwony dla Madridów. Nassar wyjaśnił resztę
kolorów,ale nie była w stanie przypomnieć sobie żadnego z nich. Z każdym
uderzeniem serca pulsował w niej niepokój.
Przed nimi toczył się pozornie pusty obszar podmiejskiej ulicy. Okrągłe,
czerwone słońce wisiał nisko na horyzoncie, świecące piętno na chmurach.
Znajoma magia otarła się o nią a ciężka ręka delikatnie dotknęła jej ramienia.
Nassar. Nosił szare spodnie wpuszczone w militarne buty. Koszula z długimi
rękawami okrywała jego ramiona a pod nią nosił skórzana kamizelkę która bardzo
przypominała zbroję. Ona nosiła taki sam strój. Skóra była wystarczająco luźna
by nie krępować jej ruchów,ale wystarczająco ciasna by nie przeszkadzała.
- Nie martw się. - Powiedział Nassar.
Strona 43
Antologia - Under her skin
Jej spojrzenie przesunęło się na duży topór przepięty do jego pasa. Dotknęła
własnego ostrza, długi wąski nóż bojowy. Gerald nauczył ją podstawowych ruchów
przy walce na noże dawno temu ale nigdy nie uczestniczyła w prawdziwej walce.
Męski głos zabrzmiał z boku.
- Czy on może brać służącego do gry?
Zabrało moment zanim to do niej dotarło. Oczywiście, jej status mógł być
upubliczniony ale to nadal cięło jak nóż. Odwróciła się. grupa ludzi stała na
uboczu. Pięciu z nich nosiło ciemno niebieskie szaty. Rozjemcy, pamiętała z
wyjaśnień Nassara. Starsza kobieta w szacie rozjemcy patrzyła na nią poważnymi
oczyma.
- Jeśli chcesz się wycofać,możesz to teraz zrobić. - Powiedziała.
Mogła się wycofać. Mogła odmówić wejścia. Jeśli by to zrobiła, Nassar byłby
skazany. Był już zaangażowany w grę i wiedziała że nie mógłby po prostu zastąpić
siebie kimś innym. Nie on.
Przez noc, jej strach wzrósł prawie w panikę. A teraz mogłaby ich opuścić.
Grace spojrzała na zbiorowisko członków klanów. Jej rodzina kiedyś była klanem.
Jej ludzie powinni teraz stać wśród nich. Zamiast członkiem klanu była uznawana
za służącą. Duma w niej zakuła. Miała takie samo prawo tu być jak inni. Niejasne
uczucie niepokoju które zjadało ją od kiedy Nassar zmienił się w ptaka
skrystalizowało się i teraz w końcu jej zrozumiała: to była zazdrość. Zazdrość z
używania czarów swobodnie. Zazdrość wiedzy. Okoliczności wyrzuciły ją z tego
świata, ale nie chciała dłużej być na zewnątrz.
Grace wyprostowała się na całą swoją długość.
- Dlaczego miałabym chcieć się wycofać.
Rudy człowiek w reorskiej zielonej szacie potrząsnął głową.
- Nie może odmówić. Nie jest nawet odpowiednio przygotowana. Jest służką.
- Już nie. - Nassar powiedział łagodnie tuż za nią.
Nagle zapanowała cisza.
Rozjemcy przez moment lustrowali ich wzrokiem
- Nassar, mam rozumieć że uwolniłeś klan Mailliard ze służby?
- Tak - odpowiedział.
Rozjemca spojrzał na nią.
- Jesteś tu z własnej woli?
- Tak. - Odpowiedziała Grace.
Rozjemca spojrzał na klan Roar.
- Macie swoją odpowiedź. Przyjmijcie więc że klan Mailliardów zdecydował się
asystować klanowi Dreochnów. Możecie kontynuować.
Minęli ją. Grace wypuściła wstrzymywany oddech.
- Dziękuję. - wymruczał Nassar.
- Nie ma za co.
Dwoje młodych ludzi w zielonych szatach Roarów stanęło po drugiej stronie ulicy.
Obaj byli szczupli, silni, twardzi, jakby skręceni ze skóry i szpagatu (dratwy).
Obaj mieli długie włosy związane w koński ogon: jeden rudy, drugi brunet.
Nassar pochylił się do niej
- Conn i Sylvester Roar. Potężni ale brakuje im doświadczenia.
Rozjemcy przeszli między nimi blokując jej widok. Gdy niebieskie szaty
przefrunęły, Grace zauważyła że Conn Roar odwrócił się do niej. Uśmiechnął się,
jego oczy zalśniły zdziczałym ogniem, kłapnął zębami.
Strona 44
Antologia - Under her skin
Alarm przebiegł przez jej kręgosłup zastawiając za sobą uczucie chłody. Uniosła
brwi.
- Ktoś zapomniał jego kaganiec.
- Widzisz wisior wokół szyi Conna?
Grace spojrzała na mały czarny kamień wiszący na długim łańcuchu.
- To wzywający kamień. Używają jego moc by wzywać stworzenia.
Dyniowe Robaki. Użyją ich by wezwać dyniowe robale. Nassar ostrzegł ją że Roarni
będą chcieli ich zabić. Jego w szczególności. Gra jest tylko pierwszą salwą
wrogości między klanami, i Roarni chcieli przewagi pokonując najsilniejszego
magika Dreochów.
Rozjemcy wznieśli ręce. Kontrolowany przepływ magi spłyną na ulicę.
Rzeczywistość spłynęła w dół jakby była tylko odbiciem w lustrze. Nowa ulica
ukazała się przed nimi. Czerwone i zielone liany zwisały z ciemnych
złowieszczych domów. Winorośl opornika łaktowatego pięły się do i z okien. Na
lewo duża gruda żółtej piany kapała zjełczałym czerwonym sokiem na ulicę. Kałuża
brązowej mazi okrywała asfalt niczym ameba i wsunęła się do kanału burzowego pod
lampą uliczną. Przed nimi coś futrzastego przemknęło przez ulicę: długie,
kudłate ciało ze zbyt wieloma odnóżami.
Gdzieś tam w strefie czekała flaga. Kto pierwszy jej dotknie zostanie
natychmiastowo przetransportowany na zewnątrz. Musieli tyko przetrwać
wystarczająco długo by jej dosięgnąć.
Kobieta rozjemczyni uniosła swą dłoń, pięść zaciśnięta. Obok Grace, Nassar
zesztywniał.
- Niech gra się rozpocznie! - Białe światło pulsowało z palców rozjemczyni. Tłu
wybuchnął okrzykami wiwatu.
Dwoje członków Klanu Roar krzyknęło zgodnie. Ciało wybrzuszyło się pod ich
skorą. Ich ciała wykrzywiły się ich kończyny pogrubiły. Czarne futro pokryło
skórę. Rogi wyszły z ich grzyw. Ich oczy zalśniły złotem i dodatkowa para
ukazała się obok pierwszej. Jak jeden podnieśli potworne twarze w górę,
spiczaste kły w ich szczękach rysowały się na tle czerwonego nieba. Upiorne
wycia uwolniły się z ich gardeł, nabierając kształtu piosenki dla myśliwych i
morderców.
Roarni zbiegli do sfery na czworakach. Nassar patrzył jak odchodzą, jego twarz
uspokoiła się. Skacząc i warcząc, minęli róg i zniknęli za opuszczonym
budynkiem. Echo ich wraków ucichły. Nassar wyjął topór z pochwy, oparł go o
ramię i wszedł do strefy spokojnym krokiem. Grace przełknęła i podążyła za nim.
Ulica ucichła. Mogli być obserwowani przez magię, gdy byli w strefie, ale teraz
wszystkie spojrzenia skierowane były w jej plecy. Jej nerwy zwinęły się w kłęb.
Doszli do skrzyżowania.
Nieznaczny ruch na dwu piętrowym budynku przykul jej uwagę. Grace zmarszczyła
brwi.
Płaski, szeroki kształt skoczył z dachu prosto na nią. Zauważyła pysk usiany
kłami wśród wybrzuszających się żył. Zbyt ogłuszona by się ruszyć, po prostu
gapiła się.
Olbrzymie plecy Nassara zablokowały pysk. Gorący bat magii wyskoczył z jego
ręki, rozłupując stworzenie na dwie części. Bliźniacze kawałki bestii spadły na
ziemię, rozlewając parujące flaki na asfalt.
- Możesz się uchylać. - powiedział Nassar.
* * *
Strona 45
Antologia - Under her skin
Olbrzymia niebieska bestia kierowała się na nich. Grace patrzyła jak się zbliża.
Stąpał w dół ulicy, jego sześć klockowatych nóg zostawiało za sobą, wgniecenia
wielkości garnków.
W ciągu ostatnich siedmiu godzin, używała swojej obronnej magi niezliczoną ilość
razy. Krew plamiła jej twarz, częściowo zeschnięta, częściowo jeszcze mokra. Jej
bok palił w miejscu w którym czerwony futrzany wąż ugryzł ją, zanim Nassar
odciął jego dwie głowy. Długie rozcięcie znaczyło jej spadnie ukazując
zmarszczone ciało łydki w miejscu w którym liana ukłuła ją swymi
przyssawkami. To się nigdy nie kończy. Zawsze jakiś owy horror czekał na nich
ukryty w ciemnych szczelinach. Grace zacisnęła zęby i patrzyła jak bestia
szarżuje.
Otarło się o budynek posyłając w powietrze prysznic odłamków, i ciągle się
zbliżał, otchłań pyska otwarta, dźwięk tupania rozbrzmiewał niczym kanonada na
pogrzebie. Boom-boom-boom.
Trzymaj się. Spokojnie.
Boom-boom-boom.
Bestia była prawie przy niej. Dwoje przekrwionych oczu patrzyły dziko. Czarna
gęba otwarta, gotowa by ją pochłonąć.
- Teraz! - krzyknął Nassar.
Trzasnęła magią.
Z zaskoczonym warknięciem, bestia uderzyła w niewidzialną barierę. Jej stopy
cofnęły się pod wpływem napięcia. Rozmach uderzenia odrzucił bestię. Mamucie
ciało opadło, łapami w górę. Nassar przeskoczył to, Zdziczały cień złapany przez
światło księżyca. Białe światło wypłynęło z jego ręki niczym olbrzymie ostrze i
Nassar wylądował obok niej. Brudny i zakrwawiony,
wyglądał demonicznie.
Za nim, bestia leżała rozpruta, jak kurczak z pękniętym mostkiem. Powoli, serce
wielkości piłki plażowej zabiło raz, później drugi i stanęło, Grace wpatrywała
się milcząco w padlinę. Nigdy nie zdawała sobie sprawy że noc może kryć takie
rzeczy jak to, straszne, okropne rzeczy. Czuła się jakby zestarzała o jedno
życie.
Delikatne brzęczenie wypełniło jej czaszkę. Potrząsnęła głową.
- Co jest? - Nassar złapał jej twarz i odwrócił do siebie.
- Bzyczenie.
Uniósł głowę, słuchał, złapał ją za rękę.
- Biegnij!
Nauczyła się nie pytać. Biegli, zygzakiem przez labirynt ulic, zarośnięte
trawniki, opuszczony plac zabaw, gdzie małe cosie z okrągłymi czerwonymi oczami
wspinały się po drabinkach ostrymi pazurkami, mijali opuszczone biurowce i
wpadli do parku. Na jego środku leżał staw, otoczony latarniami rzucającymi
pomarańczowe światło. Księżyc ukazał się zza chmur, oświetlając powierzchnię
wody i betonowy basen fontanny na środku.
Nassar wepchnął ją do wody i wskazując fontannę.
- Płyń!
Płynęła przez mroczną powierzchnię wody bez namysłu. Coś miękkiego otarło się o
jej nogi. Spłoszyła się i wycisnęła ze swego wyczerpanego ciała ostatni wybuch
energii. Naszły ją zawroty głowy gdy nagle jej ręka trafiła na betonową
podstawę. Podciągnęła się. Nassar wspiął się obok niej, Złapał za jej talię i
wciągnął do siedmiostopowego (213 cm) basenu. Opadła na zeschnięte liście i
brud.
Strona 46
Antologia - Under her skin
Bzyczenie stało się głośniejsze, stałe i złowieszcze jak szum gigantycznego
silnika.
Niewidzialny wir magii otoczył Nassara. Stał w kokonie swojej furii, topór
trzymał wysoko. Jego ciało zadrżało od ciśnienia. Cięcia i rany na jego ciele
ponownie się otwarły i krwawiły.
Brzęczenie nasiliło się jak fala przypływu.
Zobaczyła jak topór zatoczył łuk i czubkiem dotknął stawu. Magia wessała się
przez ostrze topora do stawu. Staw stał się nienaturalnie spokojny, jego
powierzchnia była gładka niczym szkło. Bzyczenie ustało.
Nassar zachwiał się. Grace chwyciła go za ramiona i przyciągnęła do krawędzi
basenu, stabilizując go. Jego ręka ścisnęła jej. Obrócił się ostrożnie,
podciągnął i ułożył obok niej.
Rój owadów wylał się z ulice. Zielone i po-segmentowane, jak u pasikonika
uzbrojonego w olbrzymie zęby, były wielkości dużego kota. Niczym potok otoczyły
wodę w cętkowanej masie, ciało na ciele, tłoczące się ale nie dotykające wody.
- Czym one są? - Grace wyszeptała chrapliwie.
- Akora. Czar trzyma ich z dala od wody. Tak długo jak nic nie zakłóci jego
powierzchni, nie mogą nas zobaczyć, ani usłyszeć. Nie martw się. Nie mogą
przetrwać na słońcu. Zostaną tu oczarowane zaklęciem aż do wschodu słońca. -
Położył się na plecy i zamknął oczy.
Po drugiej stronie wody owady pełzały po ławkach, wspinały się na latarnie, i
przeczesywały zarośla które kiedyś były idealnie przyciętym trawnikiem. Otoczyły
staw. Wszędzie gdzie Grace spojrzała, odnóża poruszały się, Ostre żuchwy
obgryzały przypadkowe śmieci, grzbiety pękały ukazując trzepoczące jasne
skrzydła.
Było ich zbyt wiele.
Czuła się taka pusta. Te siedem godzin które tu spędziła całkowicie ją zużyły:
nic już w niej nie zostało.
- Zginiemy tu. - Wyszeptała Grace.
- Nie.
- Zjedzą nas, i nigdy już nie zobaczę mojej matki. - Jaki cel miało ciągnięcie
tego dalej? Nigdy im się nie uda. Już jej nie obchodziło czy się uda.
Ciepła ręka złapała ją i przyciągnęła z olbrzymią siło do piersi Nassara. Jego
ramiona zacisnęły się wokół niej, ochraniając, napełniając ciepłem jej
zziębnięte ciało. Jego policzek spoczął na jej włosach.
- Nie pozwolę cię zabić, Grace. - wyszeptał - Obiecuję, nie pozwolę cię zabić.
Leżała sztywno w jego ramionach, twarz przy jego szyi, słuchając silnego,
stałego bicia jego serca. Jego usta otarły się o jej policzek.
- Musiałem postradać rozum. - wyszeptał i jego usta zamknęły się na jej
wargach.
Pocałował ją, na początku delikatnie, później mocniej, jakby chciał tchnąć
w nią swoje życie. Popadła w otępienie, ale nie przestawał, całował
namiętnie i dominująco. Jego ramiona uwięziły ją. Jego duże ciało tuliło
jej by nie mogła osunąć się w pustą ciemność. Jego magia otuliła ich oboje.
Całował ją znowu i znowu, zakotwiczając, nie pozwalając odejść. Złapana na
granicy kompletnego otępienia i bolesnej świadomości, Grace chwiała się,
niepewna. Przywrócił ją życiu, rozpaczliwej rzeczywistości. Nie chciała
stawiać jej czoła.
Zadygotała. Zamknęła oczy i pozwoliła mu rozdzielić usta językiem. Chłonął
ją i w końcu się rozluźniła. Chciała żyć, przeżyć by móc poczuć to jeszcze
raz. Chciała Nassara.
Strona 47
Antologia - Under her skin
Łzy zmoczyły policzki.
Nassar oderwał od niej ust i zmiażdżył ją w uścisku.
- Tak bardzo cie pragnę - wyszeptał, zielone oczy wpatrywały się w dal. - I
nie mogę cię mieć. Naprawdę muszę być przeklęty.
Leżała w jego ramionach przez dłuższy czas.
Węgielna czerń nieba zmieniła się w szarość przedświtu. Grace poruszyła
się.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Spytała łagodnie - Dlaczego stałeś się
powracającym?
- Umierałem - odpowiedział ochrypłym głosem. - mieliśmy zatarg z
Garveysami. Otoczyli mojego brata, Johna, a ja poszedłem po niego. John nie
chciał być wziętym żywcem. Nie wiedział że pomoc nadchodzi, i rzucił klątwę
na siebie i wszystkich w swoim otoczeniu, plagę dyniowych robali.
Samobójcza klątwa jest bardzo potężna. Uwolniłem go z pułapki, ale klątwa
mnie złapała. Obaj umieraliśmy a rodzina nie umiała nic zrobić żeby
utrzymać nas przy życiu. Straciłem przytomność. John wiedział że jeśli
wezmę jego ciało, zyskam tymczasowy przypływ mocy i będę mógł przerwać
klątwę. Zmusił rodzinę by rozpoczęła rytuał.
- Poświęcił się? - wyszeptała.
- Tak. Pamiętam napływ czerwieni, jakbym pływał w morzu krwi i tonięcie,
wtedy zauważyłem kształt unoszący się na głębinie. Myślałem że to moje
ciało, a wiedziałem muszę się do niego dostać by przeżyć. Złapałem je, to
był John... Chęć życia była zbyt wielka. Obudziłem się w ciele mojego
brata.
Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała w policzek.
- Zabiłem brata żeby żyć. - powiedział. - Nie może być nic gorszego.
Po prostu przytuliła go.
Cichy pomruk zmroził ich oboje. Grace położyła się na brzuch i wyjrzała
ponad brzeg misy. W nocy, insekty przestały się ruszać. Teraz leżały
bezruchu, oczarowane zaklęciem. ich chityna odbijała trawę i chwasty wokół
nich tak dokładnie, że gdyby nie wiedziała, że tam są, pomyliłby je ze
stertami roślin.
Pochylona muskularna istota truchtała przy brzegu stawu. To coś chwyciło
ziemię czterema przerośniętymi łapami zaopatrzonymi w sierpowe pazury. Jego
wijący się ogon bił swój grzbiet nakrapiany czerwonymi i żółtymi plamami.
Bestia zeszła na brzeg, smoczo podobny pysk ukazywał kły wielkości jej
palców. Spieniona ślina przeciekała między zębami, plamiąc
długie kępy czerwonego i żółtego futra zwisającego z brody. Zatrzymało się,
obwąchało powietrze i odwróciło w stronę basenu. Cztery świecące
bursztynowe oczy patrzyły na nią.
- Sylvester Roar - wymruczał Nassar
Sylvester powąchał wodę. Jego wąski pysk zmarszczył się. Wyglądał jakby
uśmiechał się do nich gigantycznym pyskiem.
Nassar warknął.
- Nie, ty młody idioto! Nie widzisz zaklęcia na wodzie?
Sylvester kłapnął zębami i warknął w zdziczałej wesołości. Upiorny
ochrypły pomruk wychodził z pomiędzy jego zębów.
- Widzę cię Nassar. Nie ukryjesz się przede mną.
Niedoświadczony głupiec. - Nassar sięgnął po topór.
- Idę, Nassar. Idę po ciebie. - Sylvester zawył krótko i skoczył do wody.
Mała fala przebiegła powierzchnię stawu. Bzyczenie wypełniło powietrze.
Strona 48
Antologia - Under her skin
Sylwester odwrócił się-
Nassar złapał ją i zmusił żeby położyła się na dnie basenu, obok niego.
Schrypnięty krzyk wypełnił ciszę poranka, straszne wycie istoty w
niemożliwej agonii rozrywania na kawałki. Grace zacisnęła oczy. Sylvester
krzyczał i krzyczał, bzyczenie akor w chorobliwym chórze dołączyło do
krzyków, aż w końcu nastała cisza.
Grace leżała nieruchomo, bojąc się oddychać. Powoli otworzyła oczy.
Akora przysiadł na brzegu basenu. zobaczył ją swymi czarnymi oczami. Jego
grzbiet rozdzielił się, uwalniając jasną gazę skrzydeł.
Słońce ukazało się na horyzoncie. Jego promienie dotknęły owada. Maleńkie
pęknięcia pokryły jego tułów. Owad wrzasnął i uciekł, przecinając
powierzchnię stawu. Grace wstała. Wokół stawu horda owadów zamarła i
pokruszyła się w promieniach słońca. W powietrzu unosił się słaby zapach
dymu. Spojrzała ponad stertę roztapiających się owadów i gwałtownie
wciągnęła oddech.
Za parkiem, na prawo, wznosiło się wysokie rumowisko które w poprzednim
życiu było magazynem. Na jego szczycie biała flaga powiewała na wietrze.
- Flaga!
Nassar już ją dostrzegł i wskoczył do stawu. Razem przepłynęli staw. Gdy
dotarła do brzegu, Grace minęła ludzki szkielet obdarty ze wszystkiego -
pozostałość po Sylvestrze.
Nassar poruszał się ostrożnie po chodniku, truchtał lekko z toporem w
gotowości. Podążyła za nim, trzymając nóż.
On pragnął jej a ona jego. Uformował związek między nimi który nie umiała
zignorować. Sposób w jaki ją trzymał, dotykał ją sprawiło że chciała być z
nim. Nie miała pojęcia co by z tego wyszło, ale jej instynkt podpowiedział
jej, że może nie mieć możliwości by się dowiedzieć. myśl że może go
stracić, zanim będzie miała szansę wybrać, przerażała ją.
Dotarli do sterty skał. Nassar zatrzymał się, mierząc wysokość gruzu
spojrzeniem. Wysokość sięgała prawie trzeciego piętra. Spojrzał na nią.
Zobaczyła potwierdzenie w jego zielonych oczach: to była zbyt proste.
Spodziewał się pułapki.
- Pójdziemy powoli - powiedział - Musimy dotknąć jej razem.
Przytaknęła.
Wspinali się na sterty, coraz wyżej i wyżej. Wkrótce dotarli do poziomu
pierwszego piętra pobliskich budynków, następnie drugiego. Flaga była teraz
tak blisko, mogła zobaczyć splot materiału.
Zimna magia w nią trafiła. Grace krzyknęła. Szczupły kształt wyskoczył znad
sterty - pół-człowiek, pół-demon, otoczony dyniowymi robakami, przyzywający
kamień na jego szyi świecił na biało. Bestia trafiła w Nassara w pierś.
Nassar zatoczył się, osunął się upadając, czarne robale zakłębiły się nad
nim.
Grace rzuciła się za nimi. Poniżej bestia, która była Connem Roar, szarpała
Nassara, prawie pochowana pod czarnymi wstęgami ciał robaków.
Nie dotarłaby do niego na czas. Grace skoczyła.
Na moment wisiała w powietrzu i spadała na nich następnie jej nogi walnęły
w beton w połowie stoku. Zderzenie wyrzuciło ją w przód. Upadła i stoczyła
się, starając się ochronić głowę rękoma, zderzając się z klocami kamieni i
drewna. Ból uderzył w jej brzuch: Zderzyła się z fragmentem ściany. Kręcił
jej się w głowie. Miała łzy w oczach. Grace sapnęła i podniosła się.
Strona 49
Antologia - Under her skin
Dziesięć stóp dalej robaki dusiły Nassara
Magia wezbrała w niej w nagłej fali. Podmuch rozdmuchał robaki. Uciekły.
Nassar leżał na plecach, jego oczy spoglądały niewidząco na niebo. Oh nie.
Powstrzymała rodzące się pragnienie by do niego pobiec, przykucnęła i
podniosła jego topór z miejsca w którym leżał. Jej własny nóż zgubiła przy
spadaniu.
Ciemny kształt wyłonił się znad sterty. Zareagowała instynktownie
uderzając. Koszmarne szczęki kłapnęły, jej moc pulsowała i Conn Roar odbił
się od jej tarczy, odrzucony. Jego pały ledwie dotknęły gruzu gdy ponownie
zaatakował. Tym razem była gotowa i znokautowała go, z premedytacją.
Conn warknął.
Cofnęła się w kierunku ciała Nassara.
- Zabił mojego brata, - powiedziała demoniczna bestia.. Jego głos podniósł
włoski na jej karku. - Daj mi Nassara a pozwolę ci żyć.
- Nie.
- Oczywiście, że cię zabiję - powiedziała mu, kumulując swą moc. - Jestem
Mailliardem.
Miała tylko jeden strzał. Jeśli zawiedzie, rozerwie ją na strzępy.
Conn naprężył się. Muskuły na jego mocnych nogach napięły. Skoczył na nią.
Patrzyła jak jego futrzaste ciało płynęło przez powietrze, patrzyła jak
jego szczęki rozdziawiły się w wesołości gdy zdał sobie sprawę że nie ma
bariery, następnie zużyła wszystko co miała na jeden pustoszące uderzenie.
Zamiast szerokiej bariery, ścisnęła całą moc w jedno wąskie ostrze.
Przecięło go na pół. Jego ciało upadło, rozpryskując krew. Jego głowa
przeleciała obok niej, oczy przygasły przy jednym z obrotów.
Nie spojrzała na niego powtórnie.
- Nassar?
Upuściła topór i podciągnęła za jego szerokie ramiona, chroniąc słaby
trzepot magi emanującej z niego swoją własną. Był pokryty krwią. Jej pierś
bolała jakby ktoś pchnął ją nożem.
- Wróć do mnie!
Nie odpowiedział
Nie! Grace opadła i przycisnęła ucho do jego piersi. Bicie serce. Bardzo
słabe, słabnące ale nadal bije.
Starła smugę krwi ze swoich oczu brudną ręką by mogła widzieć. Nie mogła mu
pomóc. Nie wiedziała jak Ale jego rodzina może.
Grace spojrzała na stertę gruzu i śmieci, aż na samą górę, gdzie biała
flaga powiewała na wietrze.
* * *
Strona 50
Antologia - Under her skin
Nassar opierał się o drzewo naprzeciw ceglanego biurowca. Grace była w
środku. Nie mógł jej wyczuć, jeszcze nie, ale wiedział że była w środku.
Przypomniał sobie dokładnie jak odzyskał świadomość i patrzył na znajomy
sufit. Wyszeptał jej imię i odpowiedział mu głos Lizy.
- Żyje. Wyciągnęła cię, i uwolniła siebie i swoją rodzinę, tak jak
chciałeś.
Na początku nie uwierzył. Wiedział ile waży. Żadna kobieta nie byłaby w
stanie przeciągnąć jego ciała na samą górę, ale Grace jakoś się udało.
Nie zostawiła notatki. Żadnego listu, żadnej wiadomości, nic co by
wskazywało że go nie nienawidzi za wciągnięcie jej do tego horroru gry.
Myślał o niej każdego dnia czekając aż jego ciało się uleczy.
Wyleczenie się zabrało mu miesiąc. W końcu trzy dni temu zaczął chodzić.
Wczoraj udało mu się zejść ze schodów bez asysty. Teraz, gdy podpierał się
na starym dębie, jego lewe ramię unieruchomione na temblaku, zastanawiał
się co by powiedział gdyby kazała mu odejść.
Nie powiedziałby nic, zdecydował. odwróciłby się i ruszył z powrotem na
lotnisko i poleciał z powrotem do swojego życia i klątwy powracającego z
wieży Dreoch. Nikt nigdy się nie dowie ile będzie go to kosztować.
Chciał ją objąć, Zabrać ze sobą. Mieć ją w swoim łóżku, by ponownie
zakosztować jej ust, i zobaczyć chytry uśmieszek ukryty w jej oczach, tylko
dla niego.
Drzwi otwarły się. Wyszły trzy kobiety, ale on widział tylko ją.
Grace zatrzymała się. Nassar wstrzymał oddech.
Zrobiła niewielki krok w jego kierunku, a później kolejny i kolejny a
następnie przekraczała ulicę, zbliżając się. Nie widział nic poza jej
twarzą.
Jej magia otarła się o niego. Upuściła torebkę. Podniosła ręce i położyła mu
na ramionach. Jej brązowe oczy uśmiechały się do niego.
Pocałowała go.
Koniec.
Albo: (zakończenie zamieszczone na stronie autorki)
Jej magia otarła się o niego. Upuściła torebkę. Podniosła ręce i położyła mu
na ramionach. Jej brązowe oczy uśmiechały się do niego.
- Dobrze wyglądasz - powiedziała mu.
- Chodź ze mną - powiedział. Do diabła, przekręcał to. - Albo pozwól mi iść
z tobą. Żebym mógł cię widywać. Muszę cię widywać. Ja... - To był koniec.
Schrzanił.
- Gotuję mięso z jarzynami - powiedziała. - Nic specjalnego, ale powoli
gotuje się już od rana, więc teraz powinien być gotowy. Chciałbyś zjeść ze
mną obiad? U mnie?
Słowa powoli do niego docierały. Obiad.
- Tak.
Odetchnęła
- Bałam się że powiesz nie.
Strona 51
Antologia - Under her skin
Wyciągnął swoją rękę a ona podała mu swoją. Razem poszli w dół ulicy.
Dziwne uczucie wypełniło Nassara, coś jakby euforia. czuł się lekki, jakby
ciężar, który dźwigał na ramionach przez ostatnie szesnaście lat, rozpadło
się i zniknęło. Zastanawiał się nad tym, głaszcząc rękę Grace palcami, i
zdał sobie sprawę że pierwszy raz w jego dorosłym życiu poczuł nadzieję na
prawdziwe szczęście.
Koniec
In Sheep's Clothing
Meljean Brook
antologia: Under Her Skin
Kobieta wilkołak pomaga miejscowemu szeryfowi dopaść mordercę.
Pięć lat temu, Emma Cooper pomyślałaby że przebita opona na odludziu
jest
nieszczęściem. Ale zły był zapach, kolczasta metalowa kulka którą
znalazła w
oponie - ale gorsza była ciężarówka, reflektory oślepiające,
zatrzymująca się
na dwupasmowej autostradzie, 2z jardów(ok 19 metrów) za nią.
Łyżka do opon w jej ręku zagrzechotała o jedną śrubę którą udało jej się
poluzować. Nie użyła nawet podnośnika; leżała na zimnym asfalcie za
przebitą
przednią oponą.
Nie, nie minęło wiele czasu. Musiał czekać na poboczu drogi aż
przejedzie,
jego ciężarówka zlała się z ciemnością i śniegiem.
Nie panikuj, Emma powiedziała sobie, i wzięła długi oddech pomiędzy
szczękaniem zębami. To nie był czas na panikę.
Nadal trzymając łyżkę do opon, Emma podniosła się z kucek. Turkotliwy
huk
jego dieslowskiego silnika ucichł. Walenie jej serca wypełniło nagłą
śnieżną-
przytłumioną ciszę.
Zachowaj spokój. Szarpnięciem otworzyła drzwi auta, usiadła na fotelu
kierowcy, i zamknęła się w jeepie.
Emma mieszkała w Seattle przez 5 lat, ale była na bieżąco z lokalnymi
wiadomościami. Przez ostatnie 18 miesięcy, 4 samochody - każdy z
przebitą
oponą - zostały porzucone na wiejskim odcinku autostrady w stanie
Oregon. Za
Strona 52
Antologia - Under her skin
każdym razem, ratownicy znaleźli ciało kobiety w okolicznych lasach.
Każda
kobieta została zgwałcona i uduszona.
Drzwi ciężarówki zatrzasnęły się. Oh, Boże. Zerknęła przez blask
reflektorów
we wstecznym lusterku, ale nie udało jej się nic zobaczyć. Prawą ręką,
przeszukiwała po omacku torebkę na sąsiednim fotelu w poszukiwaniu
telefonu.
Minęły lata od kiedy ostatni raz wybierała ten numer, ale ciągle go
znała.
Nathan Forrester odpowiedział po trzecim sygnale. Przemówiła po jego
szorstkim, zaspanym powitaniu.
"Hey, Szeryfie Przystojny." Emma mogła zobaczyć ciemną figurę w bocznym
lusterku. Kształt sylwetki był wysoki i nosił gruby płaszcz i kowbojski
kapelusz. Nie mogła stwierdzić czy miał przy sobie broń. "Jestem na
poboczu
autostrady z przebitą oponą i naprawdę przydałaby mi się pomoc."
"Emma? Oh, Boże. Emma, posłuchaj — nie przyjmuj żadnej pomocy. "
"Nie planowałam przyjmować niczyjej pomocy." Popatrzyła na lusterko.
Przeszedł połowę dystansu. Jej palce zacieśniły się na łyżce, jej
paznokcie odcisnęły krwawy ślad na jej dłoni. Spokojnie. "Ale myślę że
on ma
zamiar zaoferować pomoc, mimo wszystko."
Usłyszała jak Nathan przeklina i biegnie przez drewnianą podłogę. "Gdzie
jesteś? Ciągle masz jeepa?"
"Około 10 mil(16 km) przed zjazdem do Bluffs. I, tak. Ciągle go mam."
"Okay, Emma, Jestem w drodze, ale musisz jechać. Zostań na niskim biegu.
Guma
będzie utrudniać kierowanie, ale możesz jechać. Więc startuj, i zabieraj
się stamtąd."
Emma wcisnęła telefon pomiędzy policzek a ramię, przekręciła kluczyk.
Silnik
zapalił. Cień pokazał się przy jej oknie.
Spojrzała gdy rozbił okno jej lewarkiem.
* * *
To było gorsze niż wszystko wcześniej - okno strzaskane, drzwi otwarte,
krew
skapująca na śnieg. Z bronią w ręku, Nathan wyskoczył ze swojego
Blazera,
jego rozsznurowane buty ślizgały się na oblodzonej drodze. prześlizgnął
się
na stronę jeepa i zajrzał do środka.
Siedzenia były puste.
Oddech, który przeszedł w ryk jej imienia, odczuł jako pierwszy który
wciągnął w obolałą klatkę piersiową od kiedy usłyszał dźwięk tłuczonego
szkła
i jej przerwany krzyk.
"Emma!"
Echo ucichło, zostawiając szmer spadającego śniegu i niski pomruk jego
Strona 53
Antologia - Under her skin
samochodu. Krwawy ślad i przydeptany śnieg prowadził za jeepa. Nathan
podążył
za nim, lodowate powietrze biło go w twarz i odkryte uszy.
Od sosen wzdłuż drogi przyszedł trzask łamania gałęzi. Nathan odwrócił
się,
przeszukując noc. Światło z połowy księżyca ledwie przebił ciemność
linii
drzew, oraz cienie pomiędzy drzewami tańczyły w czerwono niebieskim
świetle
jego auta. Jego mięśnie się napięły; Coś się poruszało między drzewami,
oczy
odzwierciedlały światło stroboskopowe jak u kota. Wycelował latarkę,
zapalił.
Światło o dużej mocy zalało bladą twarz Emmy, zanim podniosła rękę
zasłaniając oczy.
Oh, dzięki Bogu. Dzięki Bogu. Jego kolana prawie się poddały, ale jakimś
cudem, dalej stał. Przesunął światłem latarki po jej ciele, a jego serce
szarpnęło. Krew plamiła jej sweter i spodnie. Zaczął przedzierać się
przez
śnieg w jej kierunku. "Jesteś ranna?"
"Nie." Obniżyła rękę. Jej głos był spokojny. "Odszedł. W kierunku Pine
Bluffs."
I musiał skręcić w boczną drogę. Nathan nie spotkał nikogo po drodze.
"Ta
krew jest jego czy twoja?"
"Jego. Spanikowałam i ugryzłam go." Jej głowa odchyliła się do tyłu jak
się
zbliżył i mógł zobaczyć ślad krwi pod jej szczęką i słaby rozmaz na
brodzie.
"Dobrze," wymamrotał, podniósł zimną rękę do jej ciepłego policzka,
delikatnie przekręcając jej głowę. Sine uderzenie uformowało się
pomiędzy jej
krótkimi, ciemnymi włosami: skóra została naruszona.
"Ugryzienie go nie było dobre, Nathan. W ogóle nie było dobre."
Westchnęła,
po czym skrzywiła się gdy przejechał kciukiem po jej skaleczeniu.
"Uderzył
mnie lewarkiem."
Uderzenie w głowę lewarkiem, a ona była przytomna? Nie ma szansy że to
będzie
długo trwać; musi działać na czystej adrenalinie. Wsunął rękę w około
jej
ramion, obrócił w stronę drogi. "Chodź, zabierzemy cię do miasta."
Z powrotem. Nareszcie. Ale nie wyobrażał cobie że jej powrót będzie tak
wyglądał.
I Bóg tylko wie dlaczego w ogóle wróciła.
* * *
Emma czekała w aucie Nathana, kiedy rozmawiał z zastępcą który
zaparkował
obok kilka minut później. Ogrzewała sobie ręce przy przednim
wentylatorze gdy
Nathan zabierał jej walizki z jej jeepa. Topniejący śnieg zaciemnił jego
Strona 54
Antologia - Under her skin
włosy z brązowych na czarne, i przykleił krótkie kosmyki do czoła.
Przyjechał
bez czapki, nie zawiązując butów, bez zmieniania jego kraciastych,
flanelowych spodni od piżamy. Przypomniał sobie o zapięciu kożucha
dopiero po
przybyciu Zastępcy Osborne'a.
"Wystarczy jedno słowo żeby twoi zastępcy nie pozwolili ci żyć w
spokoju,"
Powiedziała gdy Nathan wślizgnął się do auta.
Spojrzał w kierunku Osborne'a. Kiedy spojrzał na Emmę, Jego szeroki
uśmiech
spowodował przyśpieszone bicie jej serca. "On nic nie powie. W ubiegłym
roku
przyłapałem Osborne'a jak śpiewał i tańczył do Britney Spears."
"Skąd wiedziałeś że to Britney Spears?"
"To diabelnie dobrze że mnie o to nie spytał,prawda?" Nathan wykonał
zwrot o
180 stopni, podniósł rękę na Osborne'a gdy go mijali. "Jak twoja głowa?"
Dotknęła guza na jej głowie i skrzywiła się. "Nie jest źle. Boli tylko
wtedy
gdy dotykam."
"Więc—"
"Nie dotykaj." Spojrzała mu w oczy. Było w nich ciepło i śmiech, tak jak
było
6 lat temu gdy spadła z konia, siniacząc jej dumę i łokieć. Jej ciocia
Letty
dała jej tą samą radę—nie dotykaj. "Tak, wiem."
Jego uśmiech zbladł gdy spojrzał na nią znowu. "Zatrzymamy się u
Letty's,
niech spojrzy na tego guza. Później zabiorę was obie do siebie."
Stara farma cioci Letty dzieliła podjazd z farmą Forresterów. "Myślisz
że to
konieczne?"
"Tak." Panel przy kierownicy rzucał słabe zielone światło na tergo
twardy
profil i ponury wyraz ust. "Jesteśmy prawie pewni że jest z stąd. Ale
nawet
jeśli postaramy się zachować twoją tożsamość w sekrecie, nie uda
nam się to na długo."
A wszyscy wiedzą gdzie mieszka ciocia Letty, i że Emma tam się zatrzyma.
"Będzie chciał mnie dopaść?"
"Jeśli pomyśli że możesz go zidentyfikować, tak. Nikt wcześniej mu nie
uciekł."
Nathan pytał już czy rozpozna napastnika. nie rozpozna. Ale pozna jeśli
go
jeszcze raz zobaczy. Albo poczuje.
Przy odrobinie szczęścia nie będzie musiała go znowu kosztować.
"Ugryzłam go
dosyć mocno w rękę," powiedziała.
"Widzę." Spojrzał na jej ramię. Krew wsiąkła w jej wełniany sweter,
ogarniając niemal każdy zapach w aucie, tak że pod jego metalicznym
odorem
wykrywała tylko niewyraźny cień kawy winylu foteli, ziemistość męskiej
skóry i
Strona 55
Antologia - Under her skin
jego topniejący strach. "Będziemy zwracać uwagę na każde obrażenie ręki.
Ale
o tej porze roku, wszyscy noszą rękawiczki. Nawet jeśli oderwałaś spory
kawałek skóry, może go ukryć."
Więcej niż kawałek. Nudności narastały w jej brzuchu. "Jego samochód
miał
silnik diesla. To był pick-up... Wiem że był to jeden z tych dużych, bo
światła były wysoko."
"Dobrze. To dobrze, Emmo. To nam pomoże." Potarł swą twarz zanim włączył
wycieraczki na najwyższą moc, ścierając duże płatki śniegu. "Coś ty
sobie
myślała jadąc w taką pogodę i w dodatku w środku nocy?"
Myślała że nawet jeśli jej jeep stanie na środku drogi, zsunie się do
rowu,
nic się jej nie stanie. Dobiegnięcie do cioci Letty nie wymagałoby
wielkiego
wysiłku. To była by zabawa.
"Cóż, nie myślałam że jakiś morderca przebije mi oponę." Zaczekała aż na
nią
spojrzy, w jej oczy. "Jesteś na mnie wkurzony tylko dlatego że się
bałeś.
Uwierz mi, ja też się bałam. Odchodziłam od zmysłów."
Nathan zacisnął szczęki, spojrzał przez przednią szybę. "Teraz jesteś
wystarczająco spokojna."
Ledwie utrzymywała spokój. Jej zmysły wypełnione były krwią, Nathanem.
"Uwierz mi," powiedziała cicho. "To dobrze."
* * *
Nawet podróż o 2 rano nie zdumiała ciotki Letty. Powiedzenie jej o tym
że
Emma uciekła Mordercy też, ale też Emma tego nie oczekiwała. Nie, nie
ciocia
Letty. Jej jedyna reakcja była podobna do tej gdy Emma zmieniła się przy
niej
w wilka: Patrzyła na Emmę oczami jak stal z lekko zaciśniętymi ustami.
Wtedy nakazała Emmie usiąść przy kuchennym stole, gdy ona przyniosła
apteczkę
ze spiżarni. Jej siwe włosy były splecione do snu; pod jej miętowo
zielonym
szlafrokiem frote, Emma wiedziała że będzie prążkowana flanelowa koszula
nocna z odrobiną koronki na dole. Jej zimne, pomarszczone palce były
delikatne gdy oczyszczała jej ranę.
"Więc, młody człowieku," powiedziała do Nathana kiedy przykleiła
plaster,
"Przenosisz nas do siebie ponieważ boisz się że może przyjść po Emmę."
"Tak, panno Letty," powiedział Nathan z progu kuchni. Gdyby miał czapkę,
pomyślała Emma, pewnie miałby ją w rękach. Przed odejściem na emeryturę
zaszłego roku jej ciocia była zarówno nauczycielką jak i pielęgniarką w
małym
liceum Pine Bluffs. Emma nie spotkała nikogo w mieście poniżej
pięćdziesiątki
kto nie mówiłby do cioci z tym samym poważaniem co Nathan.
"I co Emma na to odpowiedziała?"
Strona 56
Antologia - Under her skin
"Nie oponowała."
Letty podniosła swe białe brwi. "Cóż, to niespotykane?" wymamrotała.
"Myślałam że Emma powiedziałaby że poradziłaby sobie sama."
"Ugryzłam go," Emma powiedziała cicho, jej spojrzenie spotkało się z
oczami
cioci. "Jest niebezpieczny — i będzie jeszcze gorzej."
"Więc, wydaje mi się, że zanim stanie się gorzej masz sporo do
wyjaśnienia."
Letty wyprostowała się. "Możesz zacząć gdy będę się pakować."
Emma westchnęła, patrzyła jak Nathan odsuwa się żeby przepuścić ciocię.
Oczywiście Letty miała rację. Ale wiedzieć jest łatwiej niż robić.
Wiedzieć
zawsze było łatwiej niż robić.
Ale to jest powód jej powrotu,prawda? Były rzeczy do zrobienia i
wyjaśnienia.
Nie zdawała sobie tylko sprawy że zacznie to wcześniej.
"Równie dobrze ty też możesz się teraz przebrać," powiedział Nathan,
jego
szacunek zniknął tak szybko jak się pojawił. Jego strach również
odszedł. I
jego gniew. Ich miejsce zajęły spekulacje. Jego oczy zwęziły się gdy
oceniał
ją od stóp do głów. "Potrzebuję twoich ubrań jako dowodu. Mało
prawdopodobne
że dostaniesz je z powrotem."
"Nic nie szkodzi." Emma złapała dół swego zakrwawionego swetra i
zatrzymała
się. "Masz zamiar patrzeć?"
"Tak jeśli je ściągniesz w miejscu gdzie mogę patrzeć."
W odpowiedzi zdjęła sweter przez głowę. Wiedziała że się z nią drażni.
Jego
uśmiech zamarł gdy zdjęła swoją koszulkę i rzuciła ją na sweter. Wtedy
zaczęła wychodzić ze spodni.
Słyszała jak podchodził, trzepot jego serca. Jego ręce rozpłaszczył na
stole
po obu jej stronach, zamykając ją między szerokimi ramionami. "Przestań,
Emmo."
Warkot dudniący jej w piersi ukradł jej odpowiedź. Odkopała dżinsy, i
stanęła
przed niem w samej bieliźnie.
Twarz Nathana pociemniała; Jego oddech pogłębił. "Wcześniej dawaliśmy
sobie
radę, udając że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nie mogę tego teraz zrobić,
nie po tym telefonie, nie po usłyszeniu jak krzyczysz, nie wiedząc..."
Uciął
zdanie. Jego gardło poruszało się, pochylił się przyszpilając ją do
stołu.
"Więc powinnaś pomyśleć trochę zanim zaczniesz się przede mną
rozbierać."
Z braku równowagi, przytrzymała się jego ramion. "Myślałam więcej niż
trochę. Myślałam o tobie przez 5 lat."
"Nie wystarczająco mocno, jak widać." Wycofał się z uścisku. "Ponieważ
przez 5 lat byłaś w Seattle."
Strona 57
Antologia - Under her skin
Złożyła ramiona ponad szorstką część jej stanika. "Nie wypaliłeś
autostrady między tym miastem a tamtym."
Patrzył się na nią dłuższą chwilę zanim odwrócił się i podszedł do drzwi
potrząsając głową. "Zawsze zadasz to jedno pytanie na które nie mam
odpowiedzi."
"O nic nie zapytałam."
"Owszem, zapytałaś. Którą walizkę potrzebujesz?"
Zamrugała. "Tę małą."
Słuchała mocnych kroków na werandzie, później skrzypienie śniegu pod
jego butami gdy podchodził do auta.
Zima w Pine Bluffs. Emma lepiej znała lato. Gdy miała 16 lat, jej matka
wysłała ją do Letty na Letnie wakacje, argumentując że dobrze jej zrobi
pobyt poza miastem. Emma postanowiła przyjeżdżać przez kolejne 6 lat.
Nathan był tylko jednym z powodów, ponieważ jej matka miała rację —
pobyt w Pine Bluffs wyszedł jej na dobre. Kochała lasy z jej grubymi
matami igieł sosnowych na czerwonej ziemi, kochała miasto z trzema
światłami i brakiem barów szybkiej obsługi.
Więc przyjeżdżała, najpierw w szkole średniej a później w college'u, w
pełni świadoma że pewnego dnia, po obronie, zamieszka tu na stałe. Ale
zmieniła plany, tego ostatniego lata.
Wygląda na to że Nathan również myślał o tym lecie, i ich pieszej
wycieczce wokół jeziora, tym napięciem pomiędzy mini. "Nie masz blizny
na nodze," powiedział stawiając walizkę na stole.
Automatycznie, Emma rzuciła okiem na prawą łydkę. Gładka skóra napięta
na muskule, który 5 lat temu był poszarpany, krwawiący. "Zmieniło mnie
to w wilkołaka. Więc teraz leczę się szybciej."
Jego krótki wybuch śmiechu był dokładnie tym co oczekiwała. nie, nie
mogła mu powiedzieć prosto z mostu. Musi go przygotować, żeby łatwiej
mógł zaakceptować niemożliwe. Po wysadzeniu cioci Letty i Emmy przy jego
domu, Nathan musiałby wrócić na autostradę i pomóc Osborne'owi przy
jeepie. To było by proste przybrać wilczą postać i podążyć za nim,
zaoferować pomoc...i mieć nadzieję że ją nie zastrzeli, tak jak
wilkołaka, który ją zaatakował.
Ołowiana kula pomiędzy oczami zabije wilkołaka tak samo jak człowieka;
niestety, po śmierci nie przybiera człowieczej formy. Gdyby tak było,
mogłaby wiedzieć co się z nią działo. Mogłaby wiedzieć skąd pochodzi
łaknienie, i dlaczego obudziła się naga p w lesie tuż przed oknem
sypialni Nathana.
Ale prawdopodobnie byłaby równie przerażona, i biegła jak szalona.
"Twój jeep jest załadowany po brzegi," powiedział, mogła wyczuć jego
spojrzenie na sobie gdy otwierała walizkę. "Masz zamiar zostać na
trochę?"
"Prawdopodobnie na zawsze."
"Dlaczego teraz?"
Weszła w dżinsy. "Ciocia Letty's starzeje się, Jest wolny etat na
nauczycielkę przedmiotów ścisłych w liceum, i potrzebuję jakiegoś
miejsca."
Zmarszczył brwi. "Masz jakieś kłopoty?"
"Nie miejsca ucieczki. Ale miejsca do biegania. Miasto się do tego nie
nadaje."
Strona 58
Antologia - Under her skin
Pokiwał głową, ale zmarszczka między brwiami pozostała. Emma wciągnęła
sweter zanim ciocia wróciła do kuchni, ubrana w płaszcz i ręcznie
dzierganą czapkę. Daisy, żółty labrador, który był kompanem Letty przez
bardzo długi czas, odważył się zajść na dół i usiadł przy nogach Letty.
Ciało psa było napięte, trzęsło się. To był kolejny powód odejścia Emmy.
Emma od tamtego czasu nauczyła się że z czasem pies może przezwyciężyć
swój instynktowny strach przed nią. Potrzeba tylko wielu psich
ciasteczek.
Stalowe spojrzenie Letty spoczęło na twarzy Emmy. Emma potrząsnęła swoją
głową.
Starzejąca się ciocia, praca, miejsce do biegania. Wszystko prawda. A
Nathan był kolejnym powodem — ale nie mogła mu o tym powiedzieć zanim
nie pokarze mu reszty siebie.
* * *
śnieg ustał nad ranem, Nathan szedł poboczem autostrady, rzucając
światło latarki na śnieg, mając nadzieję znaleźć jaki ślad opon który
nie był zasypany. Emma pomogła zawęzić rodzaj pojazdu ale pasujący ślad
byłby lepszy dla sądu.
Dwieście jardów(183 metry) od jej jeepa, poddał się. Odwracając się
zobaczył Osborne'a stojącego obok pojazdu służbowego,z podniesioną ręką.
Nathan pomachał do niego. Nie tu nie zostało,Miał jeepa do odcholowania,
śnieg i pług starły by resztę.
Następnie spędził większość ranka na bocznych drogach odchodzących od
głównej drogi stąd do Pine Bluffs, poszukując drogi którą mógł uciec
napastnik. Zimna, nudna robota, która dała mu dużo czasu na rozmyślania.
To oznaczało spędzenie dużej części poranka na myśleniiu o Emmie.
I wyobrażaniu sobie ich razem w jego starej sypialni, w tym starym
podwójnym łóżku przykrytych podwójną ilością kocy, zamiast włóczyć się
po tej lodowatej głuszy.
Rzucił okiem na jej jeepa gdy go mijał. Cal(2,5 cm) śniegu przykrył
przednie fotele i czarny proszek do zdejmowania odcisków palców
pozostały na klamce.
Tam również nie było wiele śladów. Emma była pewna że jej napastnik
nosił skórzane rękawiczki.
Ale potrafiła go ugryźć wystarczająco mocno żeby jego krew zaplamiła ją
całą. Terror sytuacji dodał jej sił.
Gorąca kula gniewu zagnieździła się w jego trzewiach. Nathan odwrócił
wzrok od jeepa, wpatrując się w granicę lasu. Tym razem dostaną go w
swoje ręce. Gdyby ten syn dziwki wiedział co dla niego jest dobre,
wszedłby do biura szeryfa i poddał się.
Ale Nathan miał nadzieję że kiedy przyjdzie czas aresztować go,
skurwysyn będzie stawiał opór.
Oczywiście, najpierw muszą go znaleźć. Z westchnieniem, uderzył pięścią
w dach jeepa, obrócił się w stronę swojego samochodu. I zamarł.
Wilk leżał przed jego Blezerem, jak pies przed buzującym kominkiem, ale
dwa razy większy od jakiegokolwiek psa jakiego do tej pory widział.
Widział już wilka tej wielkości, jednakże; zabił wilka tej wielkości po
tym jak zaatakował Emmę na szlaku turystycznym.
Ale ten wilk nie warczał, nie miał nastroszonej sierści i obnażonych
kłów. jego grube, ciemne futro leżało płasko na grzbiecie; jego głowa
Strona 59
Antologia - Under her skin
była podniesiona, bursztynowe oczy obserwowały go spokojnie, spiczaste
uszy stojące i skierowane w jego stronę.
Oparł swoją rękę na broni, ale nie wyciągnął jej. Jeszcze nie. Przesunął
się w bok i zaczął iść okrążając wilka szerokim łukiem. Zatrzymał się
gdy wilk przekrzywił swoją głowę, podniósł się i zaczął truchtać w
kierunku jeepa.
Powąchał śnieg przy przebitej oponie, później zaczął się cofać. Wyczuwa
krew, założył Nathan. Napięcie zaczęło znikać z jego ramion, patrzył jak
wilk przekopuje się przez śnieg, odgarniając go na tylną oponę.
Następnie odwrócił się, popatrzył na niego, i usiadł. Gdy Nathan chciał
się odwrócić, wilk wydał dźwięk i trącił nosem wykopaną dziurę.
Coś małego i czarnego wyleciało z dołu zostawiając - Nathan uświadomił
sobie z dziwnym, ogarniającym go uczuciu w jego brzuchu - drobny, różowy
ślad na śniegu.
Wilk cofnął się kilka metrów i usiadł.
Powoli, Nathan podszedł do Jeepa. Trzymał swoje spojrzenie na wilku,
wtedy ośmielił się spojrzeć na przedmiot na ziemi.
Jego brzuch znowu fiknął koziołka, i przez kilka sekund myślał że jego
głowa zrobi to samo. Pochylił się, usiadł na piętach, czekał aż mroczki
przed oczami znikną.
To był kciuk, wciąż w rękawiczce.
Miał odcisk palca. Cholera. Nie dowierzając, ściągnął czapkę, przesunął
ręką po włosach. Popatrzył na wilka.
"Czym ty, u diabła, jesteś?"
Jego pysk rozciągnął się w, Nathan mógłby przysiąc, było uśmiechem. Od
razu przypomniał sobie Emmę żartującą na temat bycia wilkołakiem.
Boże. Naprawdę rozważał pomysł istnienia wilkołaków? Że to była Emma?
Oczywiście był niewyspany albo brakowało mu kofeiny. Odrzucając śmieszną
myśl z głowy, Nathan stanął. Wilk potruchtał, ocierając się o jego nogę.
Patrzył jak biegnie na autostradę i zawraca do kciuka. Mógł pomyśleć o
wilku później. Teraz miał zadanie do wykonania.
* * *
Piętnaście minut później, Nathan nacisnął na hamulce gdy wilk pojawił
się na poboczu. Blazerem zarzuciło zanim łańcuchy na oponach chwyciły
podłoże. Zabrało mu dużo czasu uspokojenie serca.
Wyszedł z auta, i wskazał na wilka palcem. "Czy wiesz jak głupie to
było?"
Prawdopodobnie nie głupie niż mówienie do zwierząt. I z pewnością nie tak
głupie jak
uczucie ostrej nagany gdy wilk spojrzał na niego. Wilk przebiegł kawałek
w górę drogi.
Do wycinkowej drogi. Powąchał śnieg, zszedł z autostrady, spojrzał na
Nathana wyczekująco.
"Żarty sobie stroisz," Powiedział.
Strona 60
Antologia - Under her skin
Wilk potrząsnął głową. Odpowiadając mu.
No i rzeczywistość uciekła. Nathan poszedł za wilkiem. "Żadna ława
przysięgłych nie kupi tej historii."
* * *
Emma jeszcze drzemała gdy usłyszała że Nathan wrócił do domu. Obróciła
się, zanurzyła twarz w poduszce, i słuchała jak Letty pytała o przebieg
dochodzenia, stan jeepa, i czy woli bułki czy herbatniki z gulaszem
wołowym które zrobiła. Później wysłała go z instrukcją obudzenia
księżniczki śpiącej cały dzień.
Księżniczka sądziła że zasłużyła na ten sen. Emma przebiegła ponad 13
mil(21 km) tego ranka. Gdy opuściła Nathana przy autostradzie,
przeszukała ćwierć miasta w poszukiwaniu mordercy.
Niestety, nie było po nim śladu.
Nathan nie zapukał. Wstrzymała oddech gdy wszedł do pokoju, zamknął
drzwi, i podszedł do łóżka. Ściągnął buty i wślizgnął się pod narzutę
przytulając ją do jego piersi.
"Nie śpisz," powiedział niskim głosem do jej ucha.
Przytaknęła, walcząc z potrzebą i nadchodzącym pomrukiem.
"Jesteśmy bliżej złapania go." Nathan przesunął się nieznacznie,
wsuwając rękę pod jej żebra i przytulając ją mocniej. "Znaleźliśmy
miejsce gdzie zjechał z autostrady i czekał, mamy odcisk opony. Mamy
odcisk palca, wysłany do laboratorium państwowego. Miejmy nadzieję że
będą umieli je do kogoś dopasować. Każdy facet z brakującym kciukiem
będzie miał sporo do wyjaśniania."
Emma Oddaliła potrzebę, i powiedziała. "Nie będzie brakować na długo.
Kciuk odrośnie. A tą historię będzie trudno wyjaśnić przysięgłym tak jak
tą którą miałeś tego ranka."
Cisza która zapadła była ciężka i bolesna. Nathan nie poruszył się. Nie
widziała go, nie wiedziała o czym myślał. Ale przynajmniej nie puścił
jej.
W końcu, przyciągnął ją bliżej. Jego szczęka, szorstka od zarostu,
zadrapała ją lekko w policzek. "Tego ranka myślałem że mam jakieś
duchowe przeżycie. Jak ludzie którzy po kilku tygodniach bawią się w
berka z pociągami. Więc jeśli sugerujesz to co myślę że sugerujesz,
jest to mniej niepokojące niż myśl że zwariowałem."
Emma mogła tylko jeszcze raz przytaknąć, jej ulga zadrgała jej w piersi.
Ale Nathan nie odpuścił jej. "Jeśli to sugerujesz, Emmo, to w końcu to
powiedz."
Przełknęła gulę w jej gardle. "To byłam ja. Tego ranka, wilk którego
widziałeś to byłam ja. Ja pokazałam ci którą drogą odjechał, i wykopałam
jego kciuk ze śniegu."
"Chryste." przyciszył śmiech na jej szyi. "Masz piekielne ugryzienie."
"Tak. Ale to również oznacza że stanie się taki jak ja. Tak jak ja się
zmieniłam po tym ugryzieniu pięć lat temu."
Jego palce przebiegły po gładkiej skórze na jej skroni. "Szybko się
leczysz. Czy to boli kiedy cię dotykam w tym miejscu?"
"Nie." Złapała jego rękę. "Bolało by gdybyś mnie nie dotknął."
Strona 61
Antologia - Under her skin
"Nie ma takiej możliwości." Jego usta przesunęły się delikatnie po jej
uchu, szczęce jej palcach trzymających jego rękę przy jej karku. Jego
druga ręka zacieśniła uchwyt na jej talii. "To dlatego, pięć lat temu,
nie wróciłaś."
"Bałam się," przyznała.
"Ogólnie strach, czy były tam szczegóły o których powinienem wiedzieć?"
"Były szczegóły. Mam luki czasu, gdy budziłam się poza domem. I było
trudniej to zwalczyć gdy czegoś chciałam." Jak Nathana. "I nie chciałam
przypadkowo kogoś zranić."
"A teraz?"
"Nauczyłam się bardziej kontrolować. Oraz Im częściej wypuszczam wilka
tym większą mam kontrolę gdy jestem człowiekiem." Nie mogąc się opanować
potarła się leciutko o niego, i zaśmiała z zawstydzenia. "Ale moja
kontrola nie jest idealna."
Jego ręka przesunęła się na jej biodro, pogłaskał długość jej uda . "To
nie jest całkiem niezamierzone."
Z obecności rażących dowodów, zdawała sobie z tego sprawę. Emma puściła
jego rękę, i złapała prześcieradło. Nie miała dużo praktyki w
opanowywaniu pobudzenia ale jej paznokcie nie rozerwały bawełny, dzięki
Bogu!. Jej biodra otarły się o niego i wykrztusiła. "Nie możemy."
Nathan uściślił. "Teraz, czy nigdy?"
"Teraz. Słyszę jak ciocia Letty wchodzi po schodach."
Jęknął jej w szyję. Emma zaśmiała się, ale została uciszona gdy
przekręcił ją na plecy i pocałował ją.
Oh, Boże, smakował wspaniałe. Pachniał wspaniale. Odczuwać go było
wspaniałe. Wplotła palce w jego włosy, otworzyła usta by napotkać jego
zręczny język. Pchnął biodra między jej nogi i zakołysał się raz, potem
drugi; Jej oddech zamierał przy każdym razie, jej ciało bolało od
niespełnienia.
Ale to nie będzie teraz. Z warknięciem brzmiącym dziko jak jej, Nathan
odsunął się od niej, i zszedł z łóżka. Stanął w swoich roboczych
spodniach khaki i koszuli, jego włosy wyglądały niechlujnie, jego oddech
nierówny i ciężki. Nawet nie wilkołak a musiał walczyć ze sobą tak mocno
jak ona ze sobą.
Ciepło przeszło przez nią, unosząc kąciki jej ust. "Szeryf
Przystojniak." obróciła się na swoją stronę, podpierając się na łokciu.
"Lepiej brzmi niż Zastępca Przystojniak."
Żartobliwe przezwisko które mu nadała pierwszego lata, gdy się spotkali
i poczuli natychmiastowe i mocne połączenie. Ale mając 16 lat, była zbyt
młoda na wszystko poza platonicznym związkiem z mężczyzną tuż po
studiach. Nic dziwnego że przeszli na 'tylko przyjaciele'; oboje, bojący
się zaryzykować przyjaźń która uformowała się pierwszego roku. I oboje
tęskniący za tą zmianą.
Oboje przeszli dużą przemianę.
Nathan przetarł twarz, i odwrócił od niej wzrok. "Wiedziałaś że powinnaś
do mnie zadzwonić tamtej nocy. Letty powiedziała ci o wyborach?"
"Byłam na bieżąco z wiadomościami."
"Cóż, to o czym nie wspomnieli to, to że większość na mnie głosowała bo
mnie znała. Widzieli nazwisko 'Forrester' i zaznaczali je, zapominając
że mój ojciec wyjechał do Arizony na emeryturę i że głosują na juniora."
Jego uśmiech stał się kpiący. "Minionych osiemnaście miesięcy nie było
Strona 62
Antologia - Under her skin
takim świetnym dodaniem do jego spadku, co nie?"
Emma usiała. "Co to znaczy?"
"To znaczy że 4 kobiety straciły życie, a morderca jest wciąż na
wolności."
"Więc twój ojciec przeszedł na emeryturę we właściwym czasie."
Przekrzywiła głowę, przypatrując mu się. W nim było coś więcej niż gniew
i frustracja, był też wstyd. "Więc to dlatego nie spaliłeś autostrady do
Seattle?"
Też na ją spojrzeć. "przechyliłeś swoją głowę właśnie w ten sposób dziś
rano. Udzieliłaś mi takiego samego cholernego spojrzenia. "gdy nie
odpowiedziała, wsadził swoje ręce do swoich kieszeni."Dobra. Więc
chciałem mieć coś do zaoferowania jako pierwszy. "
Wystarczyło by gdyby tylko przeszedł przez jej drzwi. Ale została daleko
ponieważ miała swoje własne demony do zwalczenia — demony, że łatwo
zaakceptował — zatem właśnie nie mogła powiedzieć mu, że jego demony się
nie liczą.
Zsunęła się z łóżka, podniosła się na palce u nogi i dała mu buziaka.
"więc znajdźmy go."
"My?"
"Tak, my. I nie kłóć się," powiedziała kiedy szykował się do oponowania,
"ponieważ go ugryzłam. To znaczy, w tej chwili, prawdopodobnie walczy z
sobą. I pragnienia robić to, co łaknie, to co lubi — czyli najwyraźniej
gwałcić i zabijać — będzie trudne do odparcia. "
Nathan popatrzył na nią, jego twarz spochmurniała. "Już i tak czas
między kolejnymi atakami się zmniejszył."
"Więc zrobi się gorzej. A później jeszcze gorzej, ponieważ będzie
silniejszy, szybszy. I będzie miał nowe sposoby by polować na kobiety. I
nowe sposoby by uciekać."
"Więc co proponujesz?"
Emma dotknęła palcem nosa. "Wywąchać go. Wiem jak pachnie, a to małe
miasto. Mogę obejść sporo terenu w ciągu nocy."
"Na pewno." Przerwał, zastanawiając się. "Ile obeszłaś dzisiejszego
ranka?"
Uśmiechnęła się. "Tylko domy na północ od ulicy Orzechowej."
* * *
Oczywiście, nie puścił jej samej. Jego samochód poruszał się powoli na
ciemnych ulicach, i z fotela kierowcy, obserwował ją poruszającą się
między domami, węsząc na podjazdach i przy drzwiach. Jej postać
doprowadzała psy do szaleństwa, więcej niż jeden biegał szaleńczo wzdłuż
ogrodzenia, szczekając. Jutro będzie musiał przekopać się przez stos
skarg na hałas.
Odbył rozmowę telefoniczną z Osborne, którego namówił do pozostania u
niego w domu obiecując domowy posiłek. Zastępca poinformował, że Letty
poszła już do łóżka i że pracował nad opróżnieniem trzeciej miski.
Nathan prawdopodobnie będzie musiał siłą wyrzucić go jutro z domu.
Patrzył jak Emma truchtała w bocznej uliczce, pozostając w cieniu. Od
Strona 63
Antologia - Under her skin
czasu do czasu podnosiła nos, wąchając powietrze, potrząsając głową
następnie kontynuowała tropienie. Nathan westchnął, pociągnął łyk kawy.
Prawdopodobnie spędzili tu już kilka godzin. Nawet jeśli Emma
zidentyfikowała łajdaka, aresztowanie go mogłoby być trudne. Żaden
sędzia nie wystawi nakazu na podstawie wilczego węchu. Z odrobiną
szczęścia, odcisk palca pomoże. Ale jeśli nie, Nathan musiał by wrócić
na początek i znaleźć jakiś mocny dowód prowadzący do mordercy.
Zmarszczył brwi. Mimo wszystko, aresztowanie wilkołaka będzie trudne.
Było trochę po drugiej gdy Emma wróciła do Blazera, jej oddech
pozostawiał kłęby pary w powietrzu. Skoczyła na siedzenie pasażera,
położyła się z ciężkim westchnieniem.
"Koniec na dzisiaj?" Uczucie nierealności znowu go uderzyło. Wiedza że
wilkiem jest Emma to jedno; rozmowa z nią gdy była wilkiem to drugie.
Popatrzyła na niego i położyła na boku. jęki wydawane przez nią
spowodowały że dreszcz przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa. Jej szczęka
pękła i nadęła się.
Oh, Jezu. Zahamował i zatrzymał się na poboczu drogi. Przesunął się w
jej stronę, ale nie dotknął jej w obawie że spowoduje tylko więcej bólu
przy przemianie. Transformacja trwała nie dłużej niż minutę, ale odczuł
to jej wieczność; Wieczność wypełniona jej kwileniem, jękami jej ciała i
jego szeptami które, miał nadzieję, pomagały i uspokajały. W końcu
leżała naga na siedzeniu, jej włosy i skóra lśniły od potu.
"To nie jest takie złe," sapnęła. "Gdy zacznie się ból, podążasz za
nim."
Oniemiały, Nathan potrząsnął tylko głową. sięgnął po koc, i owinął ją
nim.
"Dziękuję." Z wdzięcznością przyjęła kawę którą zaoferował, podniosła do
ust trzęsącymi się rękoma. "Potrzebuję tylko chwili."
Nie wyolbrzymiała, gdy wypiła letni napój jej dreszcze ustały. Utkwiła
spojrzenie na przedniej szybie, palce stukały o kubek. "Wyczuwam go
trochę tu trochę tam, ale nigdzie skoncentrowane. Myślę że często jeździ
po mieście. Może jest taką złotą rączką, naprawia coś tu i tam."
Praca była czymś czego mógł się uchwycić. "Przeszliśmy większość miasta
dzisiejszej nocy. Może mieszkać poza miastem w jednej z posiadłości albo
na farmie i przejeżdża do miasta do ... czymkolwiek się zajmuje."
"Mogę zacząć obchodzić tamte posiadłości jutro w nocy." wykrzywiła
wargi."W dzień, ktoś mógłby mnie zastrzelić."
"W każdym razie, do jutra może być po wszystkim, jeśli przyślą nazwisko
właściciela odcisku."
Kiwnięcie Emmy nie było przekonywujące. Wyobrażał sobie, że myślała o
tym o czym on wcześniej: aresztowanie wilkołaka nie będzie łatwe.
Odchyliła głowę i dokończyła kawę, położyła ostrożnie kubek na uchwycie.
"Pomogło - widok mojej przemiany? Czy pogorszyło?"
Nawet nie zapytał skąd wiedziała, że ma trudności z przekonaniem się do
Emmy jako wilka. "Pomogło. Nie mówię, że jest to teraz coś normalnego.
Ale to pomaga. "
"Zmiana jest groteskowa ."
Jego spojrzenie przebiegło po jej bladych, zupełnie ludzkich nogach.
"Może przez pierwszych kilka sekund. To co powstaje na końcu nie jest."
Jej oczy spotkały się z jego. "Bałeś się mnie dotknąć."
Strona 64
Antologia - Under her skin
"Nie chciałem sprawić ci więcej bólu."
"Oh." Wyraz ust złagodniał. Jej palce, które trzymały kurczowo koc,
rozluźniły się. "Myślałam, że ustaliliśmy już,że boli kiedy nie
dotykasz."
Kawałek skóry i delikatna krzywizna jej piersi ukazujących się między
krawędziami koca, zgubiły go. Nathan przyciągnął ją do siebie; przyszła
z zapałem, siadając okrakiem na jego kolanach. Jej usta znalazły jego,
następnie przesunęły się na jego szczękę, szyję. Jej skóra była gorąca
pod jego palcami. Jej palce pracowały zawzięcie rozpinając guziki
koszuli.
Pomyślał o przystopowaniu. Myślał zawsze że ich pierwszy raz będzie w
łóżku z różami i winem, a nie na przednim siedzeniu jego auta. Ale też
nigdy nie słyszał nic słodszego od gwałtownych wdechów i jęków, Nic
seksowniejszego od jej pomruków gdy przeciągnął palcami w dół jej
brzucha.
Jej biodra zakołysały, jej plecy wygięły się w łuk, dłonie zacisnęły się
na jego ramionach. Krzyknęła jego imię gdy w nią wszedł. Zaoferował jej
siebie takim jakim był, tak jak wziął ją taką jaka była.
* * *
Przebiegnięcie stu mil (161 km) nie wykończyło by jej tak całkowicie.
Emma nie ruszyła się od momentu gdy opadła na pierś Nathana, jej ciało
zwiotczało. Nie chciała się ruszać.
Ale wiedziała że musi. Z delikatnym pomrukiem, zsunęła się z jego kolan.
Nathan uśmiechnął się, ale wyglądał na wykończonego tak jak ona. Emma
sięgnęła po torbę którą wzięła ze sobą, nie próbowała nawet
powstrzymywać uczuć które uciskały jej klatkę piersiową i gardło. To
był słodki ból, świadomość że pasują do siebie tak idealnie.
Było im razem dobrze. Więcej niż dobrze. Niesamowicie.
Nathan skończył zapinać koszulę, wsuną ją do spodni. "Zadzwonię do
Osborne`a, powiadomić go że wracamy. Myślisz że Letty zauważy jeśli
będziesz spać w moim pokoju?"
"Tak." Emma skończyła zakładać majteczki i dżinsy. "Ale przywyknie do
tego."
Tak naprawdę, Emma nie zdziwiłaby się gdyby jej ciocia myślała że oni
byli ze sobą przez tamte lata. Słuchała bezczynnie jak Nathan rozmawia z
Osbornem, słabe szczekanie Daisy w tle.
Emma pośpiesznie ściągnęła ponownie dżinsy. "Oh, mój Boże. Nathan. Jedź
szybko do twojego domu. Najszybciej jak możesz. Powiedz Osbornowi żeby
poszedł do Letty, i zabrał broń."
Nie zapytał; wjechał szybko na jezdnię i popędził do domu, powtarzając
instrukcje Osbornowi.
Gdy znowu ściągała ubranie, wyjaśniła. "Słyszę szczekanie Daisy. Ona
tego nie robi—ona nigdy nie szczeka. Poza nocą po moim ugryzieniu.
Szczekała jak szalona pierwszej nocy."
Nathan pokiwał, zacisnął usta. Pomimo 2 cali(5 cm) opadniętego śniegu,
świeży zestaw opon prowadził wzdłuż podjazdu jego i cioci Letty.
"Oh, cholera," wyszeptała Emma, i obróciła się do Nathana. Jego wzrok
był skupiony na drodze. "Zmienię się. W ten sposób będę szybsza,
Strona 65
Antologia - Under her skin
cichsza. Prawdopodobnie dalej jest w człowieczej formie."
"I może mieć broń," Nathan powiedziany ponuro. "Więc nie myśl sobie że
gdzieś pójdziesz. Emma! Do diabła."
Słyszała jak przeklina, uderzenie pięści o kierownicę, następnie bolesny
trzask stawów gdy się zmieniała.
* * *
Dom Letty wyrósł z ciemności, jak domek z piernika, przyozdobiony
białymi soplami. Nathan rzucił okiem na Emmę siedzącą z postawionymi
uszami. "Okay, zgadzam się. Jesteś bezpieczniejsza w tej formie.
Trudniej jest się z tobą sprzeczać - i to ci się podoba."
Emma spojrzała na niego i się uśmiechnęła po czym ponownie spojrzała
przed siebie.
"Jest jego samochód," powiedział, niepewny czy wilcze oczy Emmy wyłapał
niewyraźny obraz furgonetki zaparkowanej przy uliczce. "Zaparkował przy
drodze. Następnie przeszedł piechotą do domu Letty czy skierował się do
mojego domu?"
Emma wydała niepewny jęk. Nathan zatrzymał się za furgonetką i dobył
broni. "Zostań za mną."
Obszedł powoli Furgonetkę i zauważył nalepkę na drzwiach. Instalacja
Wodno-kanalizacyjna Fullera. Wyobraził sobie właściciela, Mark Fuller—
wysoki, piaskowe włosy, prostolinijny - i potrząsnął głową. Jezu
Chryste. Grał z nim w piłkę w liceum.
W ciągu tych lat nie słyszał nawet słowa skargi na Fullera. W małym
miasteczku jak Pine Bluffs, wieści się rozchodzą. Jeśli Fuller spojrzał
na kobietę w niewłaściwy sposób, kłócił się, albo dawał niechciane
awanse, Nathan by o tym wiedział. Ale Fuller pozostał czysty.
Ślady stóp prowadziły z furgonetki przez drogę dojazdową do lasu.
"Słyszysz coś ze środka furgonetki?"
Emma potrząsnęła głową. Nathan sprawdził auto, był pusty. Bandaż,
zabrudzony krwią, leżał zwinięty na fotelu pasażera.
Co sobie Fuller pomyślał kiedy jego rana przestała krwawić tak szybko -
rozmyślał Nathan? Kiedy jego kciuk zaczął odrastać? Czy rozumiał co się
z nim dzieje?
"Ten facet pachnie właściwie?"
W odpowiedzi, Emma przyłożyła nas od ziemi, podążała za śladami.
Prowadziły do jego domu, zrozumiał Nathan, biegnąc przy niej. Fuller
musiał tu zaparkować żeby nie zaalarmować kogoś w domu światłami albo
odgłosem silnika.
Nathan wybrał numer Osborna, a kiedy podnosił komórkę do ucha usłyszał
strzały z pistoletu rozbrzmiewające w nocnej ciszy. Rzucił się biegiem.
Emma wysunęła się na prowadzenie.
Nie zwolnił żeby złapać oddech kiedy Osborne odebrał. "Kto strzelał?"
Spytał Nathan.
"Ja. To Mark Fuller, pod wpływem czegoś. Zwiał, uciekł z domu."
"Obrażenia?"
"Ja i panna Letty nie, sir. Postrzeliłem Fullera ale to go nie
Strona 66
Antologia - Under her skin
spowolniło."
"Miał broń?"
"Jeśli miał to jej nie użył."
Dobra. "Utrzymaj swoją pozycję. Wracamy do domu."
Przynajmniej on. Nathan rozłączył się, poszukując Emmy. Jej ślady
podążały za śladami stóp poprzez dziki, rozświetlony księżycową poświatą
teren za jego domem, ale nie widział jej ani Fullera.
Zatrzymał się, ukrywając się z szerokimi pniami i rozłożystymi
gałęziami. Cieni wokół domu były głęboki; ruch przy tylnym ganku
przykuł jego wzrok.
Fuller. Zgarbiony poruszający się w dziwny, susowy sposób, spowodował że
ciarki strachu przebiegły Nathanowi przez kręgosłup. Ten chód nie
przypominał ani ludzkiego ani wilczego, tylko nieludzkiego. Księżyc
odbił się od źrenic Fullera gdy odwrócił głowę.
Zatrzymał się, wyprostowany i gapiący się na Nathana.
Nathan wstrzymał oddech, jego nadzieje, że tylko przeszukiwał granicę
lasu, odpłynęły gdy Fuller przygarbił się i ruszył w jego kierunku.
Gniewny, głodny warkot przeszył ciszę.
Nathan wyszedł zza drzew, przybrał pozycję, i wycelował broń. "Na
ziemię, Fuller! Połóż się albo będę strzelać!"
Wilkołak kontynuował biegnięcie — uśmiechając się, dysząc.
Nathan nacisnął spust. Krew rozpryskała się na śnieg za lewą nogą
Fullera. Ale kontynuował bieg.
Zimny pot spływał po tył szyi Nathana; wystrzelił jeszcze raz: postrzał
w brzuch zachwiał Fullerem, po czym odzyskał równowagę. Mimo ran wydawał
się biec szybciej. Nathan miał czas na jeszcze jeden strzał. Klatka
piersiowa była większym celem niż głowa. Strzał w głowę oznacza śmierć.
Następna kula uderzyła w głowę Fullera, ukazując białą kość na światło
księżyca. Nie zmylił nawet kroku.
cofnął się, szukając gałęzi. Wspiąłby się wyżej, broniąc się z lepszej
pozycji, gdyby miał czas.
Ciemna figura pojawiła się i zaatakowała Fullera. Nathan słyszał
zderzenie ciał i kości, widział chmurę śniegu która podniosła się przy
ciałach gdy uderzyły w ziemię.
Nathan ruszył w ich kierunku. warkot wypełnił powietrze, jęk bólu Emmy?
Nie, Nathan z ulgą zdał sobie sprawę że bitwa dobiegła końca. Emma
przyszpiliła Fullera do ziemi swoją duża łapą wciśniętą w zakrwawioną
klatę. Jej zęby trzymały go za gardło.
Fuller oddychał chrapliwie, oczy miał szeroko otwarte. Uderzył Emmę
prawą ręką. Nie miał kciuka, ale różowe ciało pokazywało że zaczął
odrastać.
Nathan wycelował w głowę Fullera. "Nie ruszaj się, Mark. Nie ruszaj
się."
Fuller posłuchał, opuścił pięść na śnieg. Jego pierś drgnęła gdy
spróbował wciągnąć powietrze. Jego oszalałe spojrzenie spotkało się ze
oczami Nathana. "Nie umiem...przestać."
"Spróbujemy znaleźć ci pomoc," obiecał Nathan. Ale czuł, że nie Fullera
nie opuści tej polany. Szaleństwo wypełniło jego oczy, i Nathan nie
Strona 67
Antologia - Under her skin
ufał, że Fuller pozostanie spokojny gdy Emma go puści.
Ale teraz był spokojny Więc Nathan zapytał, "Zabiłeś te kobiety?
Zgwałciłeś, i porzuciłeś z dala od autostrady?"
Jakby w ekstazie, oczy Fullera przetoczyły się w tyłu do jego głowy.
Przeciągnął swoim językiem po uśmiechu, który wygiął jego wargi. "One
były...takie dobre. Chcę więcej."
Warknięcie Emmy rozbrzmiewało echem na wściekłość Nathana.
"I co planowałeś tu robić?"
Fuller podniósł prawą. "Wiedziałem...że znajdziesz...odcisk.
Wiedziałem...że mnie powstrzymasz. Nie umiem...nie chcę przestać."
Nathan potrząsnął głową w niedowierzaniu. Nie, nie znalazł by
dopasowania. Fuller nigdy nie był oskarżony czy aresztowany. Jego
odcisków nie było w systemie.
Biodra Fullera podniosły się i zakołysały. Emma zacieśniła uchwyt na
gardle. Głos Fullera podniósł się o oktawę, nabrał śpiewnego rytmu. "Ale
kiedy wszedłem do twojego domu, poczułem ją. Oh, panna Letty, Letty,
Letty—"
Emma zacisnęła szczęki na jego gardle uciszając go ale jego biodra
poruszały się nadal.
"Nie ruszaj się," rozkazał Nathan.
Fuller obniżył rękę jeszcze raz, a jego druga ręka sięgnęła pod niego,
wyciągając...
"Broń, Emmo!" krzyknął Nathan. "Odsuń się!"
Jej szczęki zacisnęły się wokół szyi Fullera gdy odsunęła się. Rozdarcie
ciała zostało zagłuszone przez ryk wystrzału.
Emma krzyknęła. Nathan przesunął ją na bok, nadepnął na ranę na jego
szyi. Wymierzył między oczy łajdaka i wystrzelił.
Nathan rozejrzał się. Emma leżała na ziemi, krew rozlewała się wokół
niej i roztapiała śnieg.
"Emma, Emma, Emma." upadł na kolana, podnosząc jej głowę na jego kolana,
przeczesał ręką jej futro, szukając. To był postrzał w brzuch. Źle.
Bardzo zły dla wilków. "Powiedz mi że wszystko będzie dobrze."
Usłyszał trzask, poczuł żebra poruszające się pod jego ręką. "Jezu
Chryste, Emma." Z ciągną z siebie płaszcz i nakrył ją, trzymał ją gdy się
przemieniała. Gdy tylko leżała w jego ramionach spocona i drżąca,
powiedział "Chciałem tyko żebyś pokiwała głową."
Zaśmiała się bez tchu, pokazując mu jej blady brzuch. Krew plamiła jej
skórę, ale rany nie było. "Niezła sztuczka, co?"
Ulga złapała go za gardło, i ucięła jego niedoszłą odpowiedź. podciągnął
ją i zamknął jej usta w pocałunku, by poczuła wszystkie emocje które w
sobie miał. Uchwyciła się go i odpowiedziała na wszystko co dał.
Podniósł się unosząc ją w ramionach. Popatrzyli się chwilę na ciał
Fullera, następnie Nathan zaczął iść w stronę domu.
Wziął głęboki oddech. "Więc, za jakiś czas kiedy wszystko się
uporządkuje, może podejmiesz ryzyko ze mną."
Podniosła swoją głowę i spojrzała na niego. "Wyjść za ciebie?"
Jego żołądek opadał, ale nawet odrobinka jego nie była przeciwna temu
pomysłowi. "Więc, to też. Ale myślałem bardziej o tym byś mnie...
Strona 68
Antologia - Under her skin
ugryzła. " otarł swoje wargi o jej, otwarte ze zdumienia." chciałbym móc
biegać razem z tobą. "
Łzy mieniły się w jej oczach zanim ukryła swoją twarz przy jego szyi.
"Dobrze," powiedziała. "Oczywiście że tak. Moglibyśmy być swoją małą
watahą." Pocałowała jego skórę; jej zęby podążyły za tym z
uszczypnięciem..
Zaśmiał się, przyciskając usta do jej włosów. "Najpierw zabiorę cię do
domu."
"Jestem z tobą," powiedziała prosto i zacisnęła ramiona wokół jego szyi.
"Więc już jestem w domu."
koniec
Strona 69