- 1 -
RAYMOND MOODY
KTO SIĘ ŚMIEJE OSTATNI
[Tytuł oryginału: The Last Laugh, 1999]
Diogenes, Warszawa 2000
- 2 -
Czy przeżycia z pogranicza śmierci stanowią rzeczywiście dowód na istnienie życia po
śmierci? Raymond A. Moody uważa, że NIE.
Dr Moody wydaną przed kilkunastu laty książką Życie po życiu pragnął zwrócić uwagę opinii
publicznej oraz naukowców na fenomen zjawiska, jakim są przeżycia z pogranicza śmierci.
Książka zyskała rozgłos i poczytność, lecz została niewłaściwie zinterpretowana przez różne
środowiska opiniotwórcze. W „Kto się śmieje ostatni” dr Moody w dowcipny sposób dowodzi,
że nauka wciąż zbyt mało wie o wszechświecie, by móc oceniać, co się w nim tak naprawdę
dzieje. W trakcie swoich badań dr Moody odkrył zupełnie nowe zjawisko nazywane przez
niego „empatycznym przeżyciem z pogranicza śmierci” – doświadczenie dzielone przez ko-
goś, kto sam nie umiera, lecz jedynie łączy się emocjonalnie z osobą umierającą. Z pewnoś-
cią wiele pozostaje wciąż jeszcze do odkrycia na tym polu.
Jaką receptę daje Raymond A. Moody spragnionym poznania faktów czytelnikom? Roz-
chmurzcie się! Nikt bowiem nie wie, kto się śmieje ostatni.
Przedmowę napisał Neale Donald Walsch, autor znanej w Polsce książki „Rozmowy z Bogiem”.
- 3 -
SPIS TREŚCI:
Przedmowa
Wprowadzenie
1. Doświadczenie umierania
2. Zabawa a zjawiska paranormalne
3. Przełamanie impasu: wyjaśnienie kontrowersji wokół zjawisk paranormalnych
4. Cuda, znaczenia słów i zabawa
5. Wiara, że to, co nie do wiary, jest wiarygodne
6. Poznawanie niepoznawalnego
7. Klasyfikacja zjawisk paranormalnych
8. Usprawiedliwianie zjawisk paranormalnych, a nawet ich badanie
9. Retoryka dysfunkcyjnej wiary
10. Jedyny sposób na to, by poważne badanie zjawisk paranormalnych zostało uznane za
uzasadnione
11. Skrzynia pełna skarbów czeka na otwarcie
12. Zamknięcie kręgu: Życie po życiu raz jeszcze
13. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni
O autorze
- 4 -
Przedmowa
We współczesnych leksykonach można znaleźć zarówno dorobek prądu, który przyjęło się
dziś określać mianem New Thought (Nowa Myśl), jak i prawie wszystkie najnowsze pojęcia i
idee dotyczące życia po śmierci, nieśmiertelności duszy, a także tak zwanych przeżyć z
pogranicza śmierci (near-death experience, NDE). Stało się to za sprawą pionierskich i
śmiałych badań jednego człowieka: dr. Raymonda Moody'ego.
Mimo wielkiego wkładu innych badaczy Raymond Moody jest prawdziwym pionierem na tym
polu, wędrowcem przecierającym szlaki, liderem – nigdy naśladowcą. Dzieje się tak bez
wątpienia dlatego, że dr Moody jest tak głębokim myślicielem oraz że pragnie on
wspaniałomyślnie i bez względu na konsekwencje dzielić się z nami wynikami swoich
mentalnych eksploracji.
Często zdarza się, że czyjejś idee muszą najpierw zostać uznane za pozbawione sensu
fantazje, nim ostatecznie zyskają miano wnikliwych i dogłębnych. Lub też, jak ujął to George
Bernard Shaw, wszelkie wielkie prawdy zaczynają swój żywot jako bluźnierstwa. Tak więc
mamy tu oto kolejną porcję bluźnierstw Raymonda Moody'ego.
Nie dziwi mnie to. Moody bluźnił już wcześniej – jeśli oczywiście za bluźnierstwo uznać to,
co stawia pod znakiem zapytania naszą „konwencjonalną mądrość” – i, jeśli trzymać się tej
definicji, ma zamiar niewątpliwie dalej to robić.
Dr Moody, jeden z najbardziej wnikliwych naukowców, w tej książce – ostatnim swoim dziele
– kwestionuje nie tylko konwencjonalne idee, lecz także swoje własne idee o bardzo
niekonwencjonalnym charakterze. Oczywiście czynią tak wszyscy wielcy naukowcy. Nigdy nie
biorą niczego za dobrą monetę, nigdy nie uznają żadnego ze swoich dociekań za „zakończone”,
nigdy też nie traktują żadnego „dowodu” za ostateczny. I chwała im za to. Zachęcają nas do
przysłuchiwania się, jak kwestionują samych siebie, a ponieważ tak wiele z tego, co wiemy o
naszym świecie i życiu, ma związek z tym, czego się od nich wcześniej dowiedzieliśmy, stajemy
w obliczu większej liczby wyzwań, niż nam się to na pierwszy rzut oka wydaje. Największe
wyzwanie polega oczywiście na tym, by, pozostając otwartym na innych, ostatecznie myśleć na
swój własny, odrębny sposób.
Wielu ludzi – miliony – zaakceptowało „odkrycia” Raymonda Moody'ego dotyczące przeżyć z
pogranicza śmierci, a następnie dokonało ich ekstrapolacji, tworząc całą kosmologię życia po
śmierci. Teraz mogą się oni przekonać, że dr Moody nigdy nie zamierzał podsuwać nam
gotowych odpowiedzi na temat życia po śmierci oraz zjawisk paranormalnych, a jedynie starał
się pobudzić nas do myślenia.
Także w tej fascynującej książce, którą mamy przed sobą, Moody postawił sobie takie
właśnie zadanie i jest tym, kto „się śmieje ostatni”. Znów, tak jak poprzednio, obala idole,
wkłada kij w mrowisko i wykrzykuje swoje prawdy prosto w nos świętym krowom.
Tak więc strzeżcie się. Tylko ci, którzy mają aktywny, otwarty i szeroki umysł mogą
beztrosko poruszać się po tym obszarze. Z drugiej jednak strony, jeśli należycie właśnie do
ludzi tej kategorii, wkraczajcie nań bez wahania – oto kraina pełna niespodzianek. Nie zawsze
miłych, żeby była jasność. Dr Moody tylko w takim otoczeniu czuje się naprawdę dobrze, a i
wam może ono mimo wszystko przypaść do gustu. Może nawet uznacie całą sytuację za nieco
zabawną, jak z pewnością czyni to Raymond.
Ci z was zaś, którzy traktują tę gadaninę o życiu po śmierci, a także samo życie, nieco
bardziej serio... niech pozwolą sobie na zdrowy śmiech. Z samych siebie.
Tego właśnie potrzebujemy. Wszyscy powinniśmy pośmiać się trochę z siebie samych. A
wtedy naprawdę odnajdziemy mądrość.
Dzięki, Raymond, że jeszcze raz wskazałeś nam drogę.
Neale Donald Walsch
- 5 -
Wprowadzenie
W państwie republikańskim, na którego obywateli należy oddziaływać
logicznymi argumentami i perswazję, a nie siłą,
sztuka rozumowania ma pierwszorzędne znaczenie.
Thomas Jefferson
Media nie podzielają wiary Thomasa Jeffersona w siłę opinii publicznej ani zdrowy rozsądek
obywateli. Karmią nas sensacyjnymi materiałami, wychodząc z założenia, że nikt z nas nie
nawykł do myślenia lub też nie jest do niego zdolny. Wydawcy książek na temat przeżyć z
pogranicza śmierci i innych zjawisk paranormalnych faszerują je chwytliwymi historiami
nazywanymi przez nich „opisami przypadków”. Cóż jednak znaczą owe opowieści? W tym
właśnie miejscu należy odwołać się do sztuki rozumowania postulowanej przez Jeffersona.
Książka ta, będąca obowiązkowym uzupełnieniem „Życia po życiu”, składa się z myśli, które
komercyjni wydawcy usunęli z moich prac opublikowanych w ciągu ostatnich dwudziestu lat.
Faktem jest, że w pogoni za zyskiem i sensacją wydawcy i redaktorzy tak bardzo poszatkowali
i poprzycinali to, co napisałem, że przez długi czas nie potraciłem rozpoznać w tych książkach
samego siebie. Ich okładki, z wyeksponowanymi przez wydawców nieprawdziwymi, krzykli-
wymi stwierdzeniami w rodzaju „Naukowy dowód na istnienie życia po śmierci!”, przyprawiają
mnie o ciągły ból głowy i nieustannie żenują. Tego rodzaju tanie chwyty reklamowe pozwalają
zapewne sprzedawać więcej książek, jednocześnie jednak podważają wiarygodność prezento-
wanego w nich tematu.
Wydawcy zgarniają forsę, ja zaś jestem tym, który ma odpowiadać na zastrzeżenia
krytyków – te same zastrzeżenia, które przewidywałem i omawiałem we fragmentach, albo
zmienionych albo całkowicie usuniętych z moich prac przez redaktorów. Tak więc teraz wraz z
publikacją „Kto się śmieje ostatni” postanawiam w końcu odzyskać moją tożsamość.
Niniejszym więc, dokonując niezwykłego zabiegu, oświadczam, że cała zawartość książki,
którą trzymają państwo właśnie w ręce, stanowi aneks do „Życia po życiu”. Rozporządzenie to
wchodzi w życie natychmiast. „Kto się śmieje ostatni” ma stać się immanentną częścią tej
wcześniejszej książki, jeśli ktokolwiek myśli o jej poważnym czytaniu, dyskutowaniu lub
wykorzystywaniu do celów dydaktycznych. Przyjmuję na siebie odpowiedzialność za „Życie po
życiu” tylko wówczas, jeśli będzie ono czytane i interpretowane w szerszym kontekście, jaki
umożliwia ów nowy, niezbędny suplement.
Mam silne poczucie tego, że media wprowadzają opinię publiczną w błąd, dostarczając jej
nierzetelnych informacji na temat przeżyć z pogranicza śmierci i zjawisk paranormalnych.
Proszę jednak nie sądzić, że potępiam media w czambuł. Dziennikarze wykorzystują po prostu
jako materiały źródłowe wiadomości dostarczane im przez domniemanych ekspertów w tych
dziedzinach. Problem polega na powszechnie akceptowanych, choć niezdrowych zasadach
prowadzenia dyskusji przez owych tak zwanych specjalistów.
„Kto się śmieje ostatni” stanowi wyzwanie dla utartego sposobu myślenia o zjawiskach
nadprzyrodzonych. Od dłuższego czasu uczone dyskusje dotyczące tego rodzaju spraw
zdominowały trzy odrębne sekty prawdziwych wyznawców. Poniżej zamierzam pozbawić owe
trzy sekty ich uprzywilejowanej pozycji, przedstawiając alternatywną teorię na temat natury
zjawisk paranormalnych.
Media przydają mi etykietkę parapsychologa. To wielkie nieporozumienie i nie zamierzam
tego już dłużej tolerować.
Parapsychologowie występują w przebraniu naukowców, utrzymując, że za pomocą technik
laboratoryjnych lub, mówiąc bardziej ogólnie, racjonalnych procedur, potrafią udowodnić
realność takich zjawisk jak czytanie w cudzych myślach, zdolności prorokowania czy życie po
śmierci. W rzeczywistości parapsychologowie są pseudonaukowcami, co oznacza, że adaptują
oni do swoich celów system metod i założeń, które błędnie uznają za naukowe.
Nie sugeruję jednak, że są oni nieuczciwi. W większości przypadków parapsychologowie to
ludzie szczerzy, sympatycznie optymistyczni i mile naiwni. Zaliczam ich do tej samej kategorii
co wszelkiego rodzaju zapaleńców i pasjonatów, marzycieli, lotofagów [Lotofiagowie – zjadacze
- 6 -
lotosów, przedstawiciele ludu, których napotkał podczas swojej wędrówki Odyseusz (Homer,
Odyseja, 9, 84), przenośnie: ludzi leniwych, próżnych i prowadzących marzycielskie życie
(przyp. tłum.).] oraz bujających w obłokach fantastów. Sam mam wiele takich samych
słabostek charakteru i marzycielskich cech, uważam więc większość parapsychologów za
osobników sympatycznych i łagodnych, którzy dają się lubić. Fundamentalne założenia,
którymi się oni kierują, zawierają jednak poważne błędy.
Proszę teraz o cierpliwość. Niech państwo nie ferują zbyt pośpiesznie sądów i nie wyciągają
pochopnych wniosków, iż jestem oto jednym z tych asekurantów, którzy zawsze zajmują scep-
tyczne stanowisko wobec kwestii zjawisk paranormalnych. Ludzie ci zupełnie bezpodstawnie
określają się mianem „sceptyków”, który to termin ma przecież wyjątkowe miejsce w historii
zachodniej myśli filozoficznej.
Wielu domorosłych sceptyków traktujących nieufnie zjawiska paranormalne przystępuje do
ekstremistycznego ruchu obywatelskiego podającego się oficjalnie za organizację naukową, a
jednocześnie po kryjomu występującego jako agencja egzekwująca przestrzeganie ustalonych
przez siebie pseudoprawnych zasad. Podkreślam w tym miejscu z naciskiem, że nie są to moje
czcze wymysły! Członkowie tego ruchu obywatelskiego określają się mianem sigh cops (dosł.
wzdychający gliniarze). Później wyjaśnię, co to oznacza i dlaczego zapisuję tę nazwę w ten
właśnie sposób. Na razie wystarczy, że powiem, iż po pierwsze sigh cops nie są sceptykami,
lecz wyznawcami określonej ideologii dotyczącej tego, czym jest wiedza i w jaki sposób się ją
zdobywa, po drugie zaś wszystko wskazuje na to, że ich ideologia jest błędna.
„Kto się śmieje ostatni” jest przykładem stosowania metod filozoficznego sceptycyzmu
wobec zjawisk paranormalnych. Stosuję je na znacznie większym obszarze od tego, jaki wyz-
naczyli do swoich badań sigh cops. W porównaniu z moim, ich podejście jest nieugruntowane i
nieefektywne.
Można by pomyśleć, że dwa stronnictwa to już dosyć, tymczasem okazuje się, że istnieje
jeszcze trzecia, liczna, czupurna grupa osób o stanowczych, ściśle określonych poglądach na
kwestię zjawisk paranormalnych. Składa się ona ze wstrętnych ponuraków, sztywniaków,
nudziarzy, zgryźliwców, zatwardziałych dogmatyków, nieudaczników oraz tych, którzy wiecznie
psują innym zabawę; chrześcijan-fundamentalistów, religijnie poprawnych, biblijnych brygad,
tych, którym imię Jezusa nie schodzi z ust [W oryginale JAY-zus-Sayers, od jay – natrętny
gaduła, żółtodziób (przyp. tłum.).] straszących innych ogniem piekielnym i siarką, pyszałków,
fallwellerzystów bakker-boostersów pat-robertsonistów [Czyli zwolenników Falwella, Bakker-
Boostera, Pata Robertsona, najgłośniejszych spośród fundamentalistów chrześcijańskich.], czy
jak tam się ich jeszcze nazywa. Ze względu na uprzejmość nazwę ich „funda-chrześcijanami”.
Ten zbiorowy termin pozwoli nam zręcznie uniknąć zwracania uwagi na jedną z ich najbardziej
rzucających się w oczy wad, jako że nie kojarzy się on z żadną z tych cech, które u wielu z nich
są jedynie niedostatecznie lub słabo rozwinięte.
Jeśli chodzi o kwestie religijne, to ulubionymi tematami funda-chrześcijan są piekło, Szatan i
demony. Zdaniem funda-chrześcijanina nic nie sprawi, że szybciej trafisz do piekła, niż to, że
wykazujesz zdrową ciekawość dotyczącą zjawisk paranormalnych lub też przychylne nimi
zainteresowanie. Funda-chrześcijanie lubią obserwować demony w takim samym stopniu, w
jakim ornitolodzy lubią obserwować ptaki. Chociaż funda-chrześcijanie potrafią rozpoznać
demony praktycznie wszędzie, dziedzina zjawisk paranormalnych jest jednym z ich ulubionych
obszarów nadających się znakomicie do obserwowania demonów przy pracy. Każdego, kto nie
przyjmuje ślepo ich ideologii, funda-chrześcijanie uważają za wcielenie zła.
Funda-chrześcijanie oskarżają mnie o szpiegostwo na rzecz demonów od czasu, gdy
publicznie przedstawiłem wyniki moich badań na temat przeżyć z pogranicza śmierci w 1972
roku. Wspaniałe, przesycone nastrojem błogości i miłością przeżycia z pogranicza śmierci
wiążące się z odczuciem wchodzenia w jasne światło szczególnie niepokoją funda-chrześci-
jańskich ekspertów od zjawisk paranormalnych, ponieważ podejrzewają oni, że uczucie
wypełnienia światłem i miłością jest po prostu wynikiem sztuczek Szatana przeprowadzającego
jedną ze swoich tajnych operacji. Tymczasem ponure, upiorne, piekielne przeżycia z pogranicza
śmierci, pełne bólu i cierpienia, podczas których umierający ludzie wiją się w konwulsjach,
przypiekani są na wolnym ogniu, są zdaniem funda-chrześcijańskich znawców tematu całkiem
w porządku. Funda-chrześcijańscy eksperci w sprawach zjawisk paranormalnych o orientacji
infernalno-satanistycznej z radością witają doniesienia o piekielnych przeżyciach z pogranicza
śmierci. Wykorzystują oni bowiem tego rodzaju przypadki do snucia swoich uczonych wywodów
na temat Szatana, demonów, cierpiących męki grzeszników i wiecznego potępienia. Niektórzy z
tych osobników pisują niezwykle zabawne rozprawy i ja z całego serca polecam ich lekturę. Lub
też, co zawsze radzę przyszłym studentom zjawisk paranormalnych, niech się państwo
najpierw nieco wzmocnią, konsumując jedną solidną porcję logicznych rozważań plus jedną
- 7 -
porcję humorystycznych rozważań na temat poruszany przez owych spragnionych poklasku
funda-chrześcijańskich ekspertów.
Niejaki dr Ravings [W oryginale gra słów: ravings to po polsku brednie.], jeśli dobrze
pamiętam jego nazwisko, jest czołowym funda-chrześcijańskim ekspertem z tytułem doktora
zajmującym się przeżyciami z pogranicza śmierci. Ów specjalista od bliskiego i nieuniknionego
wiecznego potępienia tropi, gdzie tylko się da, relacje o przerażających, infernalnych wizjach z
pogranicza śmierci. Należę do najbardziej zagorzałych fanów dr. Ravingsa.
Gdy dr Ravings pisze o piekielnych przeżyciach z pogranicza śmierci, przytacza jednocześnie
co bardziej przerażające fragmenty z Biblii, za której pierwsze tłumaczenie na angielski wyłożył
pieniądze król Jakub [Tzw. King James Bible (przyp. tłum.).]. Następnie beztrosko doprawia
swoje argumenty paroma dygresjami zaczerpniętymi z retoryki stosowanej powszechnie w
rejonie Bible Belt [Nazwą tą oznacza się stany purytańskie, gdzie dominuje protestancki
fundamentalizm, głównie południe i środkowy zachód USA (przyp. tłum.).]. Czytanie najlep-
szych stronic Ravingsa, och, toż to czysta przyjemność, jednak tak naprawdę może to w pełni
docenić, stwierdzam z ubolewaniem, tylko garstka analitycznie nastawionych filozofów z
uniwersyteckimi dyplomami.
Brednie dr. Ravingsa pozostawiają jednak wiele kwestii nie wyjaśnionych, tak więc z
niecierpliwością oczekuję na kolejne tomy jego dzieł, lub – może lepiej byłoby powiedzieć –
kolejne raty, w których, wygłaszając swoje sądy, czy raczej banialuki, wypłaca się on nam ze
swojego długu zaciągniętego u samego Lutra. Zastanawiam się na przykład, jakim systemem
klasyfikacji czy też notacji posługuje się dr Ravings, spisując wyniki swoich funda-
chrześcijańskich badań – może: „Przeżycie z pogranicza śmierci, typ infernalny, II-C w skali
Ravingsa”, przy czym wyróżnia on wiele stopni gorączki piekielnej na podstawie prowadzonego
przez siebie dokładnego rejestru. W dalszej części książki stawiam wiele innych pytań związa-
nych z teoriami głoszonymi przez funda-chrześcijańskich ekspertów od przeżyć z pogranicza
śmierci.
Kiedyś przyśniło mi się, że spotkałem dr. Ravingsa i było to przerażające przeżycie! W moim
śnie, kiedy go spostrzegłem, stał tak nieruchomo i sztywno jak drewniany posąg naturalnej
wielkości przedstawiający jego samego ze wszystkimi szczegółami. Gdy go zauważyłem, od
razu przypomniał mi się wyrzeźbiony z drewna wizerunek mężczyzny wyglądającego dokładnie
jak dr Ravings, ustawiony jako reklama przed wejściem do budynku, który okazał się zakładem
pogrzebowym. Lub też powinienem raczej powiedzieć, że dr Ravings nagle zamienił się w
sztywny, drewniany posąg przedstawiający siebie samego z twarzą o sardonicznym uśmiechu,
stojący obok drzwi domu pogrzebowego, ja zaś miałem wrażenie, iż jego wizerunek został tam
umieszczony po to, by wszyscy wiedzieli, co mieści się w jego wnętrzu. Proszę jednak
pamiętać, że relacjonuję tu w końcu sen, a nie rzeczywiste przeżycie.
Dr Ravings może z pewnością niejednego przyprawić o zawał serca. Nie ma jednak
powodów do obaw. Ravings ma teologicznego poplecznika w osobie skromnego asystenta od
spraw demonologicznych, nie budzącego zaufania funda-chrześcijańskiego filozofa, który pełni
funkcję dziekana w jakimś „seminarium” gdzieś na zachodzie Stanów Zjednoczonych.
Seminarium to nie znajduje się jednak dokładnie w tym mieście, którego nazwa znajduje się w
jego nazwie. Tak więc stwierdzam z ulgą, że nie jest to przynajmniej jedno z tych okropnych
„seminariów”, w których przywiązuje się taką wagę do słów, i to tylko w ich literalnym
znaczeniu.
Owa funda-chrześcijańska miernota nazywa się, o ile pamiętam, profesor Grootish, i, jako
że interesują mnie słowa, od dawna już chciałem sprawdzić w słowniku znaczenie rdzenia
groot, nie miałem jednak jak dotąd na to czasu, tak więc może zrobi to za mnie któryś z
czytelników [I zrobił. W amerykańskim slangu groot to najwyższe piętro lub balkon w teatrze
lub kinie (przyp. tłum.).]. Niestety, nie mogę rekomendować książek profesora równie gorąco
jak dzieł dr. Ravingsa. To prawda, że Grootish serwuje swoim czytelnikom solidną porcję
biblijnej tandety, jest ona jednak skażona jego odrażająco niefrasobliwym podejściem do
kwestii dziecięcych przeżyć z pogranicza śmierci o charakterze piekielnym. Poza tym styl
profesora jest suchy jak pieprz, działa przy tym otępiająco niczym chloroform. Co charakte-
rystyczne, Grootish pisze stylem chropowatym i ociężałym, z dodatkiem charakterystycznego
odium theologicum. Ponieważ jednak owo odium theologicum jest podstawowym konceptem,
jaki musi zrozumieć każdy poważny badacz przeżyć z pogranicza śmierci, lektura książek
profesora jest w każdym razie obowiązkowa, mimo że składają się na nią same nonsensy.
Odium theologicum tłumaczy to, dlaczego ktoś może podważać zdrowe logiczne argumenty
wysuwane przeciwko tego rodzaju ideologicznym wywodom, w których celują Ravings,
Grootish i ich straszący piekłem koledzy, podobnie jak może podważać także wszystko inne,
począwszy od praw logicznego myślenia, przez zasady logiki formalnej do twierdzenia Gddla, a
- 8 -
mimo to nie osiągnie niczego dobrego. Odium theologicum to zaciekła nienawiść, która,
nieomal przysłowiowo, jest charakterystyczna dla dysput teologicznych. W efekcie owa
zaciekłość specyficzna dla religijnych sporów manifestuje się w postaci upartej odmowy
kontynuowania dyskusji. Dzieje się tak, gdy funda-chrześcijan i innych religijnych ekstremistów
przepytuje się na okoliczność ich ideologii i gdy przypiera się ich do muru logicznymi
argumentami – wówczas po prostu stają się oni nagle głusi i wycofują się z jakiejkolwiek
dalszej dyskusji. W takiej sytuacji zwykle przywdziewają zbroję, przybierają pozę wystudio-
wanej wyższości, spoglądają z góry na swoich oponentów, prychają pogardliwie, a także dąsają
się i milkną. Oto kliniczny obraz zachowania specyficzny dla odium theologicum. Każdy, kto
obserwował kiedyś tego rodzaju reakcje, rozpozna na podstawie mojego opisu jego symptomy.
Jedną sprawą jest brak logiki, a drugą – to, że ta wyjątkowa zawziętość charakterystyczna
dla odium theologicum może doprowadzić któregoś z funda-chrześcijan o inklinacjach
psychologicznych do blokady analnej, czyli zatwardzenia. W rzeczy samej, to raczej na karb ich
chorych kiszek niż złych manier należy złożyć to, że funda-chrześcijańscy eksperci nieustannie
chłoszczą nas, niewinnych badaczy zjawisk paranormalnych, i przypisują konszachty z diabłem.
Gdy Gravings albo Rootish o przepraszam, chciałem powiedzieć Ravings albo Grootish lub też
inni im podobni – wyklinają nas i z góry skazują na piekło, lub też gdy insynuują, że jesteśmy
członkami Korpusu Szatana, okazuje się, że tak naprawdę chodzi przede wszystkim o ich
podświadome problemy analne, a nie, jak się to na pozór wydaje, świadomą niechęć i złośli-
wość.
Gdy funda-chrześcijańscy eksperci od zjawisk paranormalnych dojdą do wniosku, że to
właśnie ty jesteś domniemanym wysłannikiem Szatana, zastanawiam się, czy lepiej na tym
wyjdziesz, zaprzeczając temu, zachowując milczenie, dyskutując z oskarżycielami, wysuwając
te same oskarżenia w stosunku do nich samych, czy też umawiając się na spotkanie z
egzorcystą No, co wtedy zrobisz? Emily Post milczy w tej kwestii, a kodeks honorowy wyszedł
już z użycia. Jak należy zareagować, gdy jakiś funda-chrześcijanin podejrzewa cię o potajemne
konszachty z diabłem? Ja preferuję metodę polegającą na jeszcze większym rozbudzaniu
demoniczno-maniakalnej wyobraźni funda-chrześcijańskich ekspertów.
Zakładając – co czynię, by dolać oliwy do ognia – że rzeczywiście jestem tego rodzaju
facetem, jakim chcą mnie widzieć funda-chrześcijanie, aż mnie ciarki przechodzą na samą
myśl, jakie to straszliwe czary i uroki mogę teraz rzucić na Grootisha i Ravingsa oraz
wszystkich im podobnych. Posunę się nawet tak daleko, by stwierdzić, że jeśli naprawdę
jestem po stronie Szatana, to już z góry rzuciłem okropną klątwę na głowy wszystkich funda-
chrześcijańskich ekspertów od przeżyć z pogranicza śmierci i zjawisk paranormalnych, którzy
będą czytać tę książkę dalej niż do końca następnego akapitu. W rzeczy samej, oświadczam,
że jeśli w istocie jestem w konszachtach z Diabłem, to zawarłem z nim pakt, zastrzegając sobie
w nim, iż wszystkie zastępy piekielne przysporzą potwornych cierpień i mąk każdemu z funda-
chrześcijańskich ekspertów od zjawisk paranormalnych i przeżyć z pogranicza śmierci, którzy
przeczytają w tej książce choćby jedno jedyne słowo począwszy od początku drugiego akapitu,
licząc od tego miejsca, gdzie się teraz znajdują, lub też jeśli ktoś inny im go przeczyta, a nawet
tylko opowie w zarysach jego treść, bądź jeśli wysłuchają nagrania z audiokasety.
Jeśli się nad tym chwilę zastanowić, łatwo dojść do wniosku, że żaden prawdziwy funda-
chrześcijański ekspert od tych spraw nie będzie mógł czytać tej książki ani kroku dalej jak
tylko do początku następnego akapitu. Każdy, kto rzeczywiście wierzy w demony i kto wie
wszystko na temat diabelskich sztuczek, wierzy w to, że demony potrafią opętywać ludzi i
sprowadzać na nich choroby. Żaden funda-chrześcijański ekspert, który traktuje Szatana
poważnie, nie może uwolnić się od tego niewygodnego dylematu i zbagatelizować całej sprawy,
mówiąc coś w rodzaju: „No cóż, owszem, przeczytałem Kto się śmieje ostatni, ponieważ
najpierw rozmawiałem o tej książce z bratem Swaggartem i razem modliliśmy się nad nią i
zdecydowaliśmy, no to cóż, że przecież i tak jestem już zbawiony, tak więc JAY-zus ochraniał
mnie przed Diabłem przez cały czas, gdy ją czytałem”. Tego rodzaju wymówki na nic się
zdadzą, jeśli funda-chrześcijańscy eksperci rzeczywiście wierzą, że gram w drużynie Szatana,
ponieważ ludzie przekonani o istnieniu demonów wierzą, iż różnego rodzaju plagi mogą spaść
na ciebie także niejako za pośrednictwem innych, nie zbawionych jeszcze osób, na przykład
bliskich krewnych lub przyjaciół, którzy mogą popaść nagle w kłopoty lub chorobę. W takiej
sytuacji wydaje się oczywiste, że żaden z funda-chrześcijańskich ekspertów, który na serio
uważa, iż jestem za pan brat z demonami, nie będzie ryzykował czytania „Kto się śmieje
ostatni”. Gdyby to jednak zrobił, drżałby za każdym razem, gdy tylko jego krucha,
osiemdziesięciosiedmioletnia babcia lub ciocia, która w odróżnieniu od niego nie zapewniła
sobie jeszcze zbawienia, złapałaby katar, lub gdyby jego mały synek lub córeczka dostali
wysypki lub gorączki, podejrzewając ze zgrozą, że to wszystko sprawka demonów, które
- 9 -
sprowadzają nieszczęścia na jego rodzinę za karę, iż popełnił on tak nierozważny błąd
polegający na przeczytaniu mojej nowej książki lub choćby jednego słowa następującego po
kropce kończącej to oto zdanie.
No dobra, odpocznijmy przez kilka chwil... Teraz każdy, kto czyta te słowa, może być pewny,
że począwszy od tego miejsca żaden funda-chrześcijański ekspert od zjawisk paranormalnych
nie będzie już wiedział, o czym piszę w dalszym ciągu Kto się śmieje ostatni, tak więc
zaczynając od tego akapitu, drogi czytelniku, będziemy się mogli nieźle zabawić ich kosztem.
Jestem na tyle dobrze wychowany, że nie potrafiłbym się śmiać funda-chrześcijańskim
ekspertom prosto w nos. Dlatego stosuję metodę rzucania klątw i uroków jako środek umożli-
wiający mi wyprowadzenie w pole funda-chrześcijańskich ekspertów i zajście ich niejako od
tyłu, by samemu móc się z nich pośmiać, a także pozwolić pośmiać się z nich wam, moi drodzy
czytelnicy.
Teraz wiecie już, że moje słowa docierają tylko do was i żaden funda-chrześcijański ekspert
już nas nie podsłuchuje. Pamiętajcie, czytelnicy, jesteście wtajemniczeni w całą sprawę, tak
więc nie zdradzajcie Ravingsowi ani Grootishowi ani żadnemu innemu z funda-chrześcijańskich
ekspertów tego, co napisałem w tej książce, tak byśmy mogli śmiać się z nich do rozpuku,
podczas gdy oni nie będą mieli zielonego pojęcia o tym, dlaczego tak rechoczemy i parskamy
śmiechem. Umożliwi wam to także pojawianie się na prowadzonych przez funda-chrześci-
jańskich ekspertów wykładach i zaskakiwanie ich wieloma interesującymi pytaniami dotyczą-
cymi zajmowanego przez nich stanowiska, które często omawiam w tej książce.
To dobrze, że funda-chrześcijańscy eksperci nie będą czytać „Kto się śmieje ostatni”, bo
gdyby było inaczej, ich kiszki znów zaczęłyby pracować, coś mi się wydaje. Gdyby któryś z nich
przeanalizował dokładnie moje argumenty, mogłoby to wywołać straszliwy kataklizm narusza-
jący fundamenty ich fundamentalizmu, jako że w Kto się śmieje ostatni dokonuję ni mniej, ni
więcej tylko gruntownej i ostatecznej rozprawy z całą funda-chrześcijańską ideologią. Później
jednoznacznie wykażę, że, aby być poprawnym ideologicznie, myśli i słowa funda-chrześci-
jańskich ideologów muszą, co logicznie konieczne, wykraczać poza granice sensownego języka
i tym samym popadać w czysty nonsens.
Także parapsychologom i psudosceptykom nie udaje się uniknąć wpadania we własne sidła
nonsensu. Kto się śmieje ostatni kwestionuje wszystkie trzy spośród tych standardowych ujęć
zjawisk paranormalnych, proponując w zamian lepszy, bardziej wszechstronny i pragmatyczny
system myślowy.
Wizyjne doświadczenia towarzyszące procesowi umierania można sensownie interpretować i
odnosić do życia po śmierci, nie należy jednak czynić tego pochopnie. Wymaga to stosunkowo
długiej debaty oraz uporania się z pewnym paradoksem, który, z psychologicznego punktu
widzenia, jest trudny do przezwyciężenia (mimo że z logicznego punktu widzenia jest on
dziecinnie prosty). Początkowo wydaje się to dziwne, a jednak jest prawdziwe: U podłoża
wszystkich zjawisk paranormalnych leży humor. Dlatego jeśli zajmujemy się życiem po śmierci,
poważne i rzetelne badanie przeżyć z pogranicza śmierci zaprowadzi nas w naturalny i prosty
sposób ku blisko spokrewnionym ze sobą zagadnieniom, takim jak zabawa, humor i rozrywka,
które tworzą ważny podtekst zjawisk paranormalnych.
Na pierwszy rzut oka twierdzenie to brzmi dziwacznie i przyznaję, że jego udowodnienie
będzie dosyć żmudnym i nudnym zadaniem. Wierzę jednak, że czytelnicy, którzy będą podążać
za moją argumentacją aż do końcowych wniosków, dojdą ostatecznie do bardziej wyczerpu-
jącego, użytecznego i satysfakcjonującego rozwiązania tajemnic zjawisk paranormalnych, niż
oferuje im to którakolwiek spośród gotowych, dominujących na rynku teorii.
Moi koledzy po fachu zrozumieją, że namawiam ich do racjonalnej debaty nad poruszanym
tu tematem. Mam nadzieję, że inni naukowcy zajmujący się badaniem zjawisk paranormalnych
wskażą mi dokładnie, odwołując się do logicznych kontrargumentów, w którym miejscu i
dlaczego moje rozumowanie załamuje się lub podąża niewłaściwą drogą, oczywiście jeśli stanie
się tak w rzeczywistości. Lubię uczyć się, zgłębiając rzeczową, dokonywaną krok po kroku
krytyczną analizę moich błędów przeprowadzaną przez innych myślicieli.
„Kto się śmieje ostatni” jest zerwaniem ze zeskorupiałą polemiką, jaka toczy się na temat
zjawisk paranormalnych i przeżyć z pogranicza śmierci, nie zaś przyczynkiem do niej. Niektórzy
mogą błędnie zinterpretować treść tej książki i uznać ją za niemiłą, nieuprzejmą czy wręcz
wrogą. Ponieważ jestem jej autorem, który jak dotąd zawsze z sympatią pisał o zjawiskach
paranormalnych, można by pomyśleć, że postępuję wręcz nielojalnie. Ludzie mogą dojść do
wniosku, że zmieniłem się nie do poznania.
Tymczasem w istocie rzecz ma się wręcz przeciwnie: Moi przyjaciele i rodzina wiedzą
doskonale, że już od ósmego roku życia jestem humorystą i żartownisiem. Gdy książka „Życie
po życiu” po raz pierwszy ukazała się na rynku, kilku moich znajomych uznało ją za jeden z
- 10 -
moich żartów. W 1977 roku napisałem książkę o związkach między humorem a anormalnymi
aspektami umysłu, utrzymaną w tym samym tonie co książka, którą mają państwo przed sobą,
traktująca o związkach między humorem a paranormalnymi aspektami umysłu. Wielu moich
starych przyjaciół przysięgnie, że to wszystko prawda, w sądzie przed ławą przysięgłych
składającą się z samych sigh cops, składając przysięgę na stos Biblii sięgający aż do czubka
głowy Jerry'emu Falwellowi lub Patowi Robertsonowi, w zależności od tego, który z tych panów
jest wyższy.
Każdy, kto przeczyta „Życie po życiu”, moją poprzednią książkę na temat humoru oraz „Kto
się śmieje” ostatni przekona się, że te trzy prace wzajemnie się uzupełniają. Argumenty
przedstawione w tej, ostatniej książce, powiązałem tak ściśle z argumentami pochodzącymi z
pierwszej, że jeśli ktoś chciałby zburzyć fundamenty, na których opiera się „Kto się śmieje
ostatni”, doprowadzi wówczas do zawalenia się także całego gmachu „Życia po życiu”. Tak czy
siak, „Kto się śmieje ostatni” i „Życie po życiu” stanowią w istocie jedno i to samo dzieło i tylko
razem mogą się ostać lub przepaść. Jestem tego pewien.
Raymond A. Moody
- 11 -
Rozdział 1
DOŚWIADCZENIE UMIERANIA
Chociaż podróż w zaświaty i z powrotem może wydawać się niemożliwym do realizacji
marzeniem, to jednak jest w pełni rzeczywistym, zdumiewającym zjawiskiem charakterys-
tycznym dla końca XX wieku. Tego rodzaju doświadczenia stały się chlebem powszednim pop-
kultury, a także realnością akceptowaną przez zbiorową świadomość. Wysłuchałem relacji
tysięcy osób wspominających swoje przeżycia z pogranicza śmierci – opisujących ekscytujące i
inspirujące wizje, których doznawali, znajdując się na progu śmierci. Wielu z tych ludzi zostało
przywróconych do życia po dłuższej lub krótszej przerwie w akcji serca; licznych lekarze
uważali za zmarłych lub nawet stwierdzili u nich zgon.
Relacje tych osób są zdumiewająco do siebie podobne, tak bardzo, że można stwierdzić, iż
w większości przypadków ich doświadczenia przebiegają według jednego schematu składa-
jącego się z pewnej liczby odrębnych elementów. Mimo że nie we wszystkich relacjach pojawia
się każdy z elementów schematu, prawie zawsze mowa jest przynajmniej o kilku z nich, w
znacznej liczbie relacji zaś występują one wszystkie.
Osoby te mówią, że w momencie, gdy już prawie umarły często w chwili, gdy ich serca
przestawały bić – doznawały one niezwykłej zmiany perspektywy. Miały wrażenie, iż opuszczają
swoje fizyczne ciała i unoszą się ku górze, zazwyczaj zawisając nad swoimi ciałami, na
przykład tuż pod sufitem w sali intensywnej terapii, na sali operacyjnej w szpitalu lub też nad
miejscem wypadku. Widzą one wyraźnie swoje własne fizyczne ciała poniżej, na stole
operacyjnym lub we wraku samochodu, i często obserwują akcję reanimacyjną personelu
medycznego.
Po pewnym czasie czują, że zbliżają się do wąskiego przejścia (często opisywanego jako
ciemny tunel) i kiedy zaczynają się przez nie przemieszczać, widzą na jego końcu jasne
światło. Gdy wchodzą w to połyskujące, białe lub złote światło, ogarnia ich kojące, nie dające
się opisać uczucie miłości i spokoju oraz niewypowiedzianej radości. Często w świetle znajdują
się zmarli krewni lub przyjaciele, tak jakby wyszli im na spotkanie i chcieli pomóc w przejściu
na drugą stronę. Wiele osób relacjonuje, że spotkani przez nich zmarli wyglądali jak żywi i byli
w doskonałej formie. Najbliżsi, którzy zmarli przed laty, wyniszczeni i osłabieni przez chorobę
lub podeszły wiek, pojawiali się w świetle odmłodzeni i pełni sił.
Niektóre osoby uświadamiały sobie istnienie czegoś w rodzaju granicy czy linii demarkacyj-
nej oddzielającej świat, w którym żyjemy, od krainy leżącej poza znanym nam światem. Owa
strefa graniczna, jak mówią, jest przesycona energią i bardzo dynamiczna, one zaś wyczuwały,
że jeśliby ją przekroczyły, nie mogłyby już powrócić. Chociaż nie potrafią tego opisać potocz-
nym językiem, niektóre z osób kojarzą tę strefę z jakimś akwenem – jeziorem lub rzeką.
W dalszym ciągu przeżyć z pogranicza śmierci umierające osoby uświadamiają sobie czasa-
mi obecność kochającej, świetlistej istoty, składającej się z miłości i światła, która ukazuje im
niezwykły, panoramiczny przegląd ich życia. Każdy szczegół ukazany jest symultanicznie, w
kolorach i trójwymiarowo, a kochająca świetlista istota pomaga zrozumieć osobie umierającej
sens jej życia, które zbliża się właśnie do kresu.
Często w tym właśnie momencie osoba umierająca nie chce wracać do życia, zostaje jednak
poinformowana przez świetlistą istotę lub przez kogoś ze zmarłych bliskich, że jej czas śmierci
jeszcze nie nadszedł. Musi ona powrócić do życia, ponieważ ma tam wiele spraw do załatwie-
nia. Czasami otrzymuje ona wybór: świetlista kraina lub życie, które dotychczas wiodła. Prawie
zawsze osoby umierające mówią nam, że powodem, dla którego zdecydowały się powrócić,
były ich małe dzieci, którymi pragnęły się one dalej opiekować. Gdyby nie to, bez wahania
wybrałyby przebywanie w świetle.
Przeżycia z pogranicza śmierci wywierają często wielki wpływ na dalsze życie. Najczęstszym
pozytywnym efektem oddziałującym na życie osób, które ich doznały, jest zyskanie pewności
dzięki osobistemu doświadczeniu, że po śmierci życie trwa nadal, tak więc wyzbywają się lęku
przed śmiercią. Przekonują się także, iż najważniejszą rzeczą, jaką możemy zrobić, gdy
jesteśmy żywi, jest nauczyć się kochać.
- 12 -
Zainteresowanie dramatycznie wzrasta
Gdy pisałem moją pierwszą książkę, byłem jednym z niewielu poważnych badaczy tego
tematu. Jednak przez lata, jakie upłynęły od czasu, gdy wyniki moich wstępnych badań zostały
opublikowane w „Życiu po życiu”, analizowaniem przeżycia z pogranicza śmierci zajmowali i
zajmują się kardiolodzy, psychiatrzy, pediatrzy, anestezjolodzy, psychologowie, naukowcy
zajmujący się badaniem religii, socjologowie oraz specjaliści klinicyści i akademicy z całego
świata. Badacze ci doszli do zgodnego wniosku, zgodnie z którym – podobnie jak wynikało to z
moich własnych obserwacji – znacząca liczba umierających osób doświadcza podobnych prze-
żyć, jak możemy sądzić na podstawie relacji tych, którzy powrócili do życia po bliskim
spotkaniu ze śmiercią.
Odkrycie to wywołało jeszcze większe zainteresowanie tym zjawiskiem. Obecnie ma ono
zasięg prawdziwie globalny. Przeżycia z pogranicza śmierci są poddawane systematycznym
badaniom przez naukowców w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Włoszech, Francji, Japonii,
Norwegii, Szwecji, Danii, Wielkiej Brytanii, Holandii, Republice Czeskiej i Australii. Zaintereso-
wanie opinii publicznej naszej planety odkryciami badaczy uwidaczania się zarówno w
ogromnej liczbie książek im poświęconych, sprzedawanych na całym świecie, jak i w widocznej
w wielu krajach fascynacji licznymi, powstającymi ostatnio filmami poruszającymi tę tematykę.
Dlaczego przeżycia z pogranicza śmierci tak bardzo przemawiają do wyobraźni tak wielu
ludzi, i co owa siła przyciągania ma wspólnego ze związkami tych przeżyć z życiem po śmierci?
Co jest nowego i co pojawi się w przyszłości w badaniach nad tymi zdumiewającymi wizyjnymi
doznaniami z pogranicza śmierci, które zdarzają się tak często na całym świecie?
Są to palące pytania, ponieważ nowe fascynujące informacje czekają tylko, by się ujawnić,
kolejne radosne wieści zaś z pogranicza śmierci potwierdzane już zarówno przez opinię publicz-
ną, jak i wielu wykwalifikowanych specjalistów i naukowców wciąż pozostają w uśpieniu.
Nowy rodzaj przeżyć z pogranicza śmierci
Ostatnio odwiedziliśmy się o istnieniu nowego rodzaju przeżycia z pogranicza śmierci.
Zostało ono odkryte i potwierdzone na podstawie tych samych sprawozdań z pierwszej ręki
pochodzących od godnych zaufania osób i tych samych niezależnych procedur badawczych
stosowanych przez licznych specjalistów, którzy poszukiwali śladów przeżyć z pogranicza
śmierci.
Nie wydaje mi się, aby o tym nowym rodzaju przeżyć z pogranicza śmierci donoszono
poprzednio, z pewnością zaś nie tak często jak obecnie.
Przeżycie z pogranicza śmierci, o którym większość z nas słyszała, dotyczy osoby, która jest
umierająca, lecz nie umiera, „powraca do życia”, a następnie opowiada o swoim niezwykłym
doświadczeniu.
Tymczasem nowy rodzaj przeżyć z pogranicza śmierci dotyczy osoby, która sama nie jest
umierająca, a jedynie towarzyszy osobie umierającej. Nazywam tego rodzaju doświadczenie
„empatycznym przeżyciem z pogranicza śmierci”, wspólnym przeżyciem z pogranicza śmierci,
połączonym przeżyciem z pogranicza śmierci lub wzajemnym przeżyciem z pogranicza śmierci.
Nie wiem jeszcze, która z tych nazw jest najlepsza czy najbardziej odpowiednia, jednak bez
względu na to, jak nazwiemy owo przeżycie, jest dla mnie jasne, że zdarza się ono bardzo
często osobom przebywającym przy łóżku umierającego, które empatycznie partycypują w
jego doświadczeniu umierania.
Dziesiątki godnych zaufania osób mówiło mi, że kiedy ich najbliżsi umierali, oni sami,
pozostawiając swoje fizyczne ciała, unosili się w górę i towarzyszyli im, poruszając się w
kierunku wspaniałego, emanującego miłością światła. Inni relacjonowali, że kiedy siedzieli obok
swoich umierających bliskich, mieli wrażenie, iż na powitanie z tym, kto odchodził z tego
świata, przybywali zmarli krewni.
Osoby pozostające w bezpośredniej bliskości swoich umierających bliskich są często
przeświadczone o tym, że w sposób symultaniczny, intuicyjny i intymny uczestniczą w ich
transcendentalnym przeżyciu towarzyszącym śmierci. Na podstawie tego, co słyszałem o tego
rodzaju wspólnych przeżyciach z pogranicza śmierci, wiem, że niosą one ze sobą to samo
przesłanie głoszące nadrzędne znaczenie miłości, podobnie jak miało to miejsce podczas
relacjonowanych z pierwszej ręki przeżyć z pogranicza śmierci pochodzących z początkowego
okresu ich badania.
Bliski osobisty związek z osobą umierającą zwiększa prawdopodobieństwo tego, że ktoś inny
będzie uczestniczył w jej przeżyciu z pogranicza śmierci, chociaż nie wydaje się, iż stanowi to
- 13 -
warunek konieczny. Wielu lekarzy i wiele pielęgniarek mówiło mi, że w momencie śmierci
swoich pacjentów spostrzegali, jak dusze opuszczają ich ciała. Osoby opiekujące się
umierającymi miewają także inne, niezwykłe doświadczenia duchowe. Potwierdzają to opinie
wielu lekarzy, pielęgniarek, psychologów i pracowników hospicjów. Sam rozmawiałem na ten
temat z kilkunastoma znanymi badaczami na tym polu i wszyscy oni przyznali na podstawie
swoich własnych profesjonalnych obserwacji, że połączone przeżycia z pogranicza śmierci są
zdumiewająco częste.
Tak więc liczba trzeźwo myślących, odpowiedzialnych osób, które partycypowały w doświad-
czeniu umierania swoich bliskich, jest już wystarczająco duża, by umożliwić każdemu
przychylnie nastawionemu, pilnemu i sumiennemu badaczowi uzyskanie potwierdzenia tego, o
czym mówię.
W rzeczy samej, wydaje się, iż obecnie mamy do czynienia z nagłym zalewem raportów na
temat „wspólnych przeżyć z pogranicza śmierci”, a niezliczona liczba ludzi zagłębia się w swoje
dusze, odnajdując osobiste doświadczenia tego rodzaju. Zalew ten wiąże się niewątpliwie z
faktem, że duża grupa Amerykanów należąca do kategorii tzw. baby boomers [Baby boomers –
osoby urodzone w okresie wyżu demograficznego w USA, pod koniec lat czterdziestych i na
początku pięćdziesiątych XX wieku (przyp. tłum.).] – bez względu na to jak precyzyjny jest ów
termin – wchodzi właśnie w ten okres życia, kiedy to dorosłemu człowiekowi umierają
zazwyczaj rodzice oraz inni bliscy krewni w ich wieku. Nie należy także zapominać, że dziś
wiele młodych osób traci swoich bliskich, którzy umierają o wiele za wcześnie.
Nie tylko wielu z nas przeżywa śmierć swoich bliskich, lecz także jest naocznymi świadkami
ich umierania. Zwyczaje sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy to rodzina zgromadzona przy łóżku
umierającego była wypraszana z pokoju przed nastąpieniem zgonu, uległy zmianie. Dziś
zachęca się krewnych, by towarzyszyli osobie umierającej aż do samego końca.
Z tych powodów więcej osób niż dawniej staje się świadkami śmierci swoich bliskich, a w
związku z tym odpowiednio zwiększają się także możliwości doznania empatycznych czy też
wspólnych przeżyć z pogranicza śmierci.
Bariery utrudniające akceptację
Wcześniej czy później dodatkowe informacje na temat tego nowego rodzaju przeżycia z
pogranicza śmierci dotrą do powszechnej ludzkiej świadomości (na przykład tak, jak dzieje się
to za pośrednictwem tej oto książki).
„Wspólne przeżycia z pogranicza śmierci” stają się tak powszechne, że każdy, kto osobiście
ich nie doświadczył, usłyszy o nich zapewne bezpośrednio od któregoś ze swoich godnych
zaufania znajomych lub bliskich – starego wujka Hermana, ukochanych rodziców, najlepszego
przyjaciela lub dobrego kumpla. Gdy ilość tych anegdotycznych danych osiągnie masę krytycz-
ną, nie będzie można ich dłużej tak po prostu ignorować. Inną sprawą może być gotowość ich
zaakceptowania.
Ponieważ tak wiele spośród najnowszych informacji na temat wizyjnych przeżyć z pograni-
cza śmierci ma tak niezwykle osobliwy charakter, ani opinia publiczna, ani poinformowani
specjaliści nie potrafią ich łatwo zaakceptować. Zwykle wysłuchują ich, lecz niczego nie słyszą.
To, co sprawia, że te nowe informacje są „niezwykle osobliwe”, nie polega na tym, że są one
„osobliwe” same w sobie, ale że nie przystają one do tego, w jaki sposób większość ludzi
zwykła myśleć o przeżyciach z pogranicza śmierci – a także o zjawiskach „paranormalnych”.
Duża część pierwszej części tej książki poświęcona jest temu właśnie zagadnieniu.
Owa od dawna stosowana, choć niewłaściwa perspektywa sposób, w jaki większość ludzi
myśli na temat przeżyć z pogranicza śmierci – wywodzi się z bardzo odległych czasów i
przynależy do pewnej toczącej się nieustannie od przynajmniej dwóch tysiącleci debaty, która
będzie trwać kolejne dwa tysiące lat, jeśli ktoś lub coś nie wyprowadzi jej z impasu.
A tego właśnie mam zamiar dokonać za pomocą tej książki.
O ile „Życie po życiu” przerwało milczenie i umożliwiło wydobycie na światło dzienne przeżyć
z pogranicza śmierci doświadczanych przez umierające osoby, tak teraz „Kto się śmieje ostatni”
stawia sobie za cel przerwanie tamy uniemożliwiającej swobodny przepływ strumienia infor-
macji na temat przeżyć z pogranicza śmierci doświadczanych przez osoby towarzyszące
umierającym.
- 14 -
Przezwyciężanie impasu
Czas już, byśmy przedyskutowali całe to zagadnienie. I nie tylko je, lecz także kwestię
zwaną przez nas zjawiskami paranormalnymi. Mojej pierwszej książki, „Życie po życiu”, nie
można już dłużej – tak jak i nie powinno się robić tego wcześniej – rozpatrywać poza
kontekstem materiału zgromadzonego w „Kto się śmieje ostatni”. Rozważanie przeżyć z
pogranicza śmierci lub jakiegokolwiek innego paranormalnego doświadczenia poza nowym i
szerszym kontekstem, jaki przedstawiam w tej oto książce, jest jak odcedzanie ziemniaków,
zanim jeszcze zdążą się one ugotować. Rezultatem takiego działania są jedynie na pół surowe,
nieprecyzyjne wnioski.
Uważam, że to, iż tak wielu formułuje właśnie tego rodzaju wnioski, jest po części moją
winą. „Życie po życiu” zostało wydrukowane dokładnie tak, jak je napisałem, z tym wyjątkiem,
że mój wydawca usunął z niego dłuższy, umieszczony pod koniec fragment, w którym
szczegółowo wyjaśniałem, dlaczego przeżyć z pogranicza śmierci nie można uznać za naukowy
dowód na istnienie życia po śmierci.
Wydawca obawiał się, że owo uzupełnienie będzie zbyt skomplikowane dla odbiorcy. Twier-
dził, że nikt go nie zrozumie i że dla przeciętnego czytelnika tego rodzaju konkluzja oznaczała-
by, że wycofuję większość tego, co wcześniej powiedziałem.
Nie walczyłem dostatecznie konsekwentnie o przeforsowanie mojego stanowiska, a – jak się
okazuje – powinienem był to zrobić, co doprowadziło do tego, że „Życie po życiu” zostało
wydane bez owej ostatniej części. Na moją obronę mogę powiedzieć, że w owym czasie nigdy
nie przyszłoby mi do głowy, że książka ta stanie się bestsellerem i wywoła tak wielkie,
długotrwałe zainteresowanie u tak wielu ludzi na całym świecie, wzbudzając ogromną falę
fascynacji opisanymi w niej niezwykłymi przeżyciami, oraz że moja nieudana próba włączenia
do niej tego, co włączyłem do obecnej książki, przyczyni się do wytworzenia sytuacji patowej.
Każdy, kto śledzi toczący się już od ponad dwudziestu lat dialog wokół natury tego zjawiska,
zgodzi się zapewne ze mną, że znajduje się on w fazie stagnacji, podczas której wciąż na nowo
roztrząsa się te same kwestie. Nawet zestaw postaci uczestniczących w różnego rodzaju talk
shows poświęconych temu tematowi stał się już wszystkim dobrze znany.
Występują tam zwykle: (a) pozytywnie nastawiony lekarz lub psycholog, który bada to
zjawisko i jest skłonny przyznać, że ma do czynienia z czymś niezwykłym i ważnym; (b)
„naukowiec-sceptyk”, który stara się wytłumaczyć wszystko zaburzeniami pracy neuronów,
skutkiem niedotlenienia mózgu lub autosugestią oraz, czasami, (c) ponury przedstawiciel
religijnie poprawnych obywateli, który ostrzega przed demonami i mękami piekielnymi.
Bez względu jednak na to, czy znajduje się ona w martwym punkcie czy nie, dyskusja nie
ustanie. Fakt, że większość „ekspertów” nie osiąga niczego w swoich próbach dojścia do jakichś
konkluzji (lub choćby lepszego zrozumienia tematu) nie przyczynia się do zaniku fascynacji
tym tematem pośród szerokich rzesz społeczeństwa.
Zainteresowanie przeżyciami z pogranicza śmierci i życiem na tamtym świecie znajduje się
obecnie w zenicie, naukowcy i lekarze będą zaś jeszcze przez wiele lat gorąco dyskutować nad
tą kwestią. W takiej oto atmosferze mój opóźniony dodatek zjawia się w końcu niczym
powracający bumerang. Osobiście przywiązuję dużą wagę do tego, by „Życie po życiu” zostało
uzupełnione o nie opublikowane dotąd informacje, a także o dokonane w późniejszym czasie
odkrycia, nie tylko po to, by książka ta mogła lepiej odzwierciedlać moje pierwotne intencje i
zamierzenia, lecz także, by po raz pierwszy od ćwierć wieku umożliwiła otwarcie nowych
obszarów do dyskusji na interesujący nas temat oraz wskazała nowe drogi jego eksploracji.
Kwestionowanie głównego założenia
Zacznę od tego, co dla wielu z państwa może wydać się nową, a także, biorąc pod uwagę
źródło jej pochodzenia, szokującą ideą mojego autorstwa: być może życie po śmierci w ogóle
nie istnieje.
Jeśli niechcący przyczyniłem się do powstania impasu, może powyższe stwierdzenie pomoże
go przełamać. Sytuacja patowa powstaje wówczas, gdy wszyscy są „pewni” co do jakiejś
kwestii – lub przynajmniej tak bliscy „pewności”, jak to tylko da się osiągnąć na podstawie
analizy argumentów nie mających wagi dowodów. Obawiam się, że za sprawą moich badań
relacji z przeżyć z pogranicza śmierci dopomogłem niektórym osobom poczuć się „pewnie” co
do faktu istnienia życia po śmierci. Jak na ironię, ja sam nigdy nie miałem pewności w tej
sprawie.
Chcę przez to powiedzieć, że nigdy nie uważałem i nadal nie uważam moich relacji z tak
- 15 -
zwanych „przeżyć z pogranicza śmierci” za deklaracje potwierdzające w jednoznaczny sposób
fakt istnienia „życia po śmierci”. To media tak uważają. A także moi wydawcy, którzy w taki, a
nie inny sposób zredagowali i rozreklamowali moją książkę. Tymczasem ja chciałem jedynie
zdać relację z przeżyć ludzi, którzy znaleźli się „na progu śmierci”. Nigdy nie twierdziłem, że
relacjonuję przeżycia osób po śmierci, nigdy też nie wyciągałem wniosku, że fakt, iż umiera-
jący ludzie miewają określony rodzaj przeżyć, stanowi bezsporny dowód na istnienie kontynua-
cji „życia” po śmierci. Celem mojej pierwszej książki było w istocie postawienie pytania, a nie
udzielenie odpowiedzi.
Podobnie, celem niniejszej książki nie jest odpowiedź na tę kwestię, lecz ponowne jej
otwarcie.
Tak więc przyjrzyjmy się teraz temu, o co tu w tym wszystkim właściwie chodzi.
Od kilku dziesięcioleci panuje ogólne przekonanie, iż przeżyć z pogranicza śmierci nie można
bezpiecznie i wiernie odtwarzać w celach badawczych w warunkach zbliżonych do laboratoryj-
nych. Z tego powodu badacze opierają swoje twierdzenia jedynie na retrospektywnych
relacjach w pierwszej osobie, jakimi dysponują. Ponieważ osoby, które dostarczają owych
relacji, opisują swoje niezwykle osobiste przeżycia w terminach przywodzących na myśl
kontekst życia po śmierci, przyjmujemy automatycznie, iż jest to równoznaczne z tym, że życie
po śmierci rzeczywiście istnieje.
Tymczasem doznania wizyjne umierających osób nie stanowią tu żadnego dowodu, a jedynie
dostarczają materiału do szeroko zakrojonej dyskusji.
Dlaczego jednak umierający, relacjonujący w pierwszej osobie swoje przeżycia, czynią to w
kontekście życia po śmierci? Sądzę, że dzieje się tak dlatego, iż jest to po prostu scenariusz,
który jest im najbliższy kulturowo. To znaczy, jest to jedyne „logiczne” wyjaśnienie, jakiego
dostarcza im ich kultura – jakkolwiek nielogiczne mogłoby się ono na pozór wydawać!
Scenarzyści filmowi i telewizyjni nazywają to „tłem akcji”. I rzeczywiście chodzi o dramatur-
giczne tło, na którym poszczególne postacie odgrywają swoje role. Tło akcji dostarcza
kontekstu, rodzaju usprawiedliwienia dla ich konkretnych zachowań i wypowiedzi.
Tło akcji całej naszej ludzkiej kultury stanowi rodzaj ekranu, na którym w umysłach umiera-
jących ludzi rozgrywają się przeżycia z pogranicza śmierci.
Stąd wydaje mi się oczywiste, że aby rozważać to, czy owe przeżycia można uznać za
wiarygodne dowody na istnienie życia po śmierci, czy nie, musimy rozważyć najpierw kontekst
relacji w pierwszej osobie z tychże przeżyć.
Na ów kontekst składają się nasze kulturowe opowieści dotyczące nie tylko życia po śmierci,
lecz także opowieści związane ze wszelkiego rodzaju domniemanymi zjawiskami paranormal-
nymi – historie „żyjące” pośród nas nieprzerwanie od starożytności.
Aby łatwiej zrozumieć te zjawiska, do których zaliczamy także przeżycia z pogranicza
śmierci, musimy pojąć, dlaczego tego rodzaju opowieści krążą między nami od tak długiego
czasu, dlaczego stanowią one dla nas obiekt nieustannej fascynacji oraz w jaki sposób są one
przez nas przekazywane.
Zbadaniu tych właśnie problemów poświęcona jest kolejna część tej książki.
Zmiana podstawowych reguł rządzących dyskusję
Podstawowe reguły tej prowadzonej od starożytności dyskusji – to znaczy sposoby zgłębia-
nia i rozważania problematyki zjawisk paranormalnych w przeszłości – same stały się częścią
problemu.
Nie możemy pozwolić, by działo się tak dalej. Aby osiągnąć autentyczne postępy w
zrozumieniu przeżyć z pogranicza śmierci, a także zaspokoić głód opinii publicznej pragnącej
poznać w końcu prawdę o zjawiskach, które wywierają tak wielki wpływ na kształtowanie się
poglądów na temat sensu życia, należy odmiennie niż dotąd spojrzeć na odwieczny spór, jaki
toczy się wokół zjawisk paranormalnych, a także wypracować nowy zestaw rządzących nimi
podstawowych reguł.
Potrzebujemy nowego, choć w gruncie rzeczy starego, sposobu myślenia, który, gdy w
końcu rzucimy światło lepszego zrozumienia na całą sprawę, okaże się odpowiedni do badania
najbardziej osobliwych i fascynujących wymiarów ludzkiej świadomości, które nazywamy
zjawiskami paranormalnymi.
Od tego właśnie miejsca zamierzamy rozpocząć. Najpierw przyjrzymy się dotychczas stoso-
wanemu sposobowi dyskutowania o tych sprawach, a następnie zaprezentujemy kilka nowych
sposobów umożliwiających prowadzenie dyskusji w przyszłości.
Wszystko to będzie dla nas rodzajem podróży, która – mam nadzieję – bardzo się państwu
- 16 -
spodoba. I czy nie byłoby to interesujące, gdybyśmy na końcu owej podróży doszli do wniosku,
że „zjawiska paranormalne” nie są wcale takimi, jakimi się wydają, i że relacje o przeżyciach z
pogranicza śmierci nie są ani „czymś innym” ani „czymś większym” niż normalne zjawiska, lecz
że są one mimo wszystko czymś zupełnie normalnym?
Zdaję sobie sprawę, że może to strasznie zmącić wodę w stawie, która wydawała się już
coraz bardziej przejrzysta – do czego ja także się przyczyniłem (choć całkowicie mimowolnie)
myślę jednak, że nadszedł ku temu odpowiedni moment. A wtedy zobaczymy, kto będzie się
śmiał ostatni.
- 17 -
Rozdział 2
ZABAWA A ZJAWISKA PARANORMALNE
Aby rzeczywiście posunąć do przodu dyskusję na temat przeżyć z pogranicza śmierci,
musimy, jak już powiedziałem, zbadać obszerniejszy temat, obejmujący swoim zasięgiem
zarówno wszelkiego rodzaju zjawiska paranormalne, jak i wszelkie zjawiska uważane za
paranormalne – a więc także i to, co być może to państwa zaskoczy – stanowi dużą część tego,
co nazywamy „rozrywką”.
Następnie musimy przyjrzeć się przeżyciom z pogranicza śmierci w nowym kontekście,
jakiego dostarczą nam owe szeroko zakrojone badania.
Dlatego w tym rozdziale zamierzamy, jak to się może na pierwszy rzut oka wydawać,
wykonać zwrot w lewo. Zajmiemy się dogłębnie tematami różnymi od przeżyć z pogranicza
śmierci, by położyć fundamenty pod zrozumienie tego, w jaki sposób stworzyliśmy kolektywnie
„tło akcji”, na którym się one rozgrywają – rodzaj kulturowego zaplecza, które, kiedy się je
zrozumie, pomoże nam wyjaśnić, dlaczego wszystkie relacje w pierwszej osobie, dotyczące
przeżyć z pogranicza śmierci, są do siebie tak bardzo podobne.
Zbadamy szczegółowo związki między zabawą a zjawiskami paranormalnymi, biorąc pod
uwagę wszystko; od tabliczek ouija, przez różdżkarstwo do wróżbiarstwa; od „emocji i
zachowań związanych ze znanymi osobowościami” do zjawiska „channelingu”.
Przyjrzymy się nawet stanowi obłędu jako czynnikowi związanemu ze zjawiskami paranor-
malnymi, a także ludzkiej skłonności do przypisywania wszystkiemu cech paranormalnych – na
przykład samogłodzeniu się, ogniowi czy twierdzeniom na temat niepodlegania śmierci. W
końcu zbadamy przedmioty i narzędzia kojarzone ze zjawiskami paranormalnymi, które
odegrały tak znaczącą rolę w powstaniu naszej kulturowej opowieści – od dźwięków przez
zwierciadła do studni, do których wrzuca się pieniążek na szczęście, i labiryntów; od
dziecięcych gier do różnego rodzaju hobby.
I jak już państwa ostrzegałem, wszystko to może robić wrażenie, że zbaczamy z głównej
drogi i dokonujemy niepotrzebnego objazdu. Mimo to zapraszam państwa na tylne siedzenie i
gwarantuję miłą podróż. Obiecuję, że później powrócimy do naszej dyskusji na temat przeżyć z
pogranicza śmierci oraz pytania o istnienie życia po śmierci. Najpierw jednak zamierzam
stworzyć kontekst, w którego ramach dyskusja ta może toczyć się bardziej owocnie. Wkrótce
przekonają się państwo także, że w istocie wcale nie zbaczamy z drogi, lecz wciąż podążamy
przed siebie tym samym utartym szlakiem.
Nowe „reguły postępowania”
Tak więc zacznijmy od przyjrzenia się fundamentalnym regułom, o których mówiłem, że
wymagają zmiany, jeśli mamy efektywnie zajmować się starymi problemami. Czym są owe
fundamentalne reguły? No cóż, dyskusje na temat zjawisk paranormalnych zawsze sprzyjały
ożywionej wymianie przeciwstawnych opinii, w którą angażowali się ludzie o bardzo różnych
temperamentach. Co ciekawe, spory te prawie zawsze przebiegają według pewnych określo-
nych parametrów, rozbieżności poglądów dotyczą zaś prawie zawsze tych samych spraw. Poza
tym wydaje się, że od lat nie powiedziano niczego nowego na ten temat.
Aż do chwili obecnej.
Zauważyłem, że większość dyskusji oraz prawie wszystkie opublikowane materiały poświę-
cone temu zagadnieniu stanowią zazwyczaj odbicie jednego z trzech głównych punktów wi-
dzenia, trzech odrębnych szkół myślenia. Chodzi tu o najczęściej zajmowane stanowiska, owe
„znane, choć nieodpowiednie, perspektywy”, o których mówiłem wcześniej. Z kolei stosowanie
„fundamentalnych reguł” prowadzi nieuchronnie do tego, że wszelkie dyskusje nad zjawiskami
paranormalnymi podpadają pod jedną z owych trzech kategorii.
Punkt widzenia parapsychologów
Pierwszą kategorię tworzy szkoła myślowa „parapsychologów”. Są to ludzie uważający się za
naukowców. Panuje pogląd, rozpowszechniony nawet wśród sceptyków, że aktywność czy też
- 18 -
obszar badań zajmujący się paranormalnymi zjawiskami, zdarzeniami czy zdolnościami, jest
lub przynajmniej aspiruje do miana jednej z dyscyplin naukowych.
Parapsycholodzy przyjmują (przynajmniej w zasadzie), że fakt istnienia takich zjawisk jak
telepatia, psychokineza, prekognicja czy życie po śmierci, można wykazać za pomocą metod
naukowych.
Zwolennicy tego punktu widzenia zrzeszają się w różnego rodzaju stowarzyszeniach para-
psychologicznych. Niektórzy z nich uzyskali nawet, po dłuższych czy krótszych staraniach,
członkostwo większych towarzystw naukowych, „legitymizując” w ten sposób swoją działal-
ność.
Punkt widzenia sceptyków
Do drugiej kategorii należy szkoła myślowa „sceptyków”, a więc tych, którzy głęboko wątpią
w realność domniemanych paranormalnych zdarzeń, przeżyć czy umiejętności, uważając, iż są
one bez wyjątku wynikiem oszustwa, mistyfikacji, myślenia życzeniowego czy po prostu błędu.
Oni także zrzeszają się w organizacje, takie jak Commitee for the Scientific Investigation of
Claims of the Paranormal (Komitet do Spraw Naukowego Badania Domniemanych Zjawisk
Paranormalnych), który wydaje czasopismo Sceptical Inquirer („Sceptyczny Badacz”).
Punkt widzenia fundamentalistów
Trzecią i ostatnią kategorią jest szkoła myślowa „fundamentalistów”. Są to ludzie, którzy
wierzą, że wszystkie zjawiska paranormalne są dziełem diabła i aby to udowodnić, często
posługują się wybranymi cytatami z Biblii. Fundamentaliści mówią nam, że świetlista istota,
która wychodzi na spotkanie wielu osób, u których nastąpiło ustanie akcji serca, a także zjawy
zmarłych widywane przez ich bliskich pogrążonych w smutku, to jedynie rodzaj zakamuflo-
wanej diabelskiej pokusy.
Pochodzenie owych trzech kategorii
Każda z omówionych tu trzech perspektyw wywodzi się z bardzo odległych czasów; są one
stałymi elementami toczącej się przynajmniej od dwóch tysiącleci debaty, w trakcie której
wciąż nie udaje się niestety wypracować żadnych ostatecznych wniosków.
Któż jednak zaprzeczy, że nie zanotowano niejakich sukcesów? Cała debata toczy się nadal,
jej koła zaś obracają się bez końca na osiach wyznaczonych przez trzy główne szkoły, o których
mówiłem powyżej, co daje niewątpliwie złudzenie ruchu. W rzeczywistości nie chodzi tu jednak
o żaden znaczący postęp. Zresztą dobrze wiadomo, dlaczego tak się dzieje.
Nikt nie chce postępu, nikt nie chce rozwiązania
Do tej pory problemy związane z toczącą się od lat debatą na temat zjawisk paranormalnych
nie zostały rozwiązane, ponieważ w istocie tylko bardzo niewielu ludzi rzeczywiście tego
pragnie. Odpowiedzi pojawiają się z rzadka i sporadycznie, ponieważ tylko bardzo niewielu
ludzi pragnie je poznać.
Problem dotyczący odpowiedzi polega na tym, że eliminują one wątpliwości – a przecież to
właśnie wszelkiego rodzaju wątpliwości związane ze zjawiskami paranormalnymi tak bardzo
nas intrygują. Fascynuje nas to, czego nie wiemy.
Jest to powód, dla którego tak wiele kontrowersji jest nierozwiązywalnych. Jak na ironię
impasu nie powoduje to, co dzieli, lecz to, co łączy. Spór wydłuża się w nieskończoność z
powodu podzielanych przez wszystkich, nie wyrażonych motywacji i nie sprawdzonych założeń,
na które, przynajmniej po cichu, godzą się wszystkie strony.
W kwestii tego, czy zjawiska paranormalne są rzeczywiste, czy nie, przedstawiciele owych
trzech szkół myślowych reprezentują w istocie zbieżne podejście, dzięki czemu cała debata
toczy się nadal, podejście to zaś, jak na ironię, wynika z ich własnej fascynacji zjawiskami
paranormalnymi – są oni nimi całkowicie pochłonięci i zaabsorbowani. Jednoznaczne
rozwiązanie którejś z wątpliwych kwestii mogłoby oznaczać koniec dyskusji, a przecież nikt z
jej uczestników tak naprawdę tego nie chce.
Powód wydaje się oczywisty przynajmniej w przypadku zawodowych parapsychologów –
przedstawicieli pierwszej z omawianych przez nas frakcji – którzy ze zjawisk paranormalnych
uczynili główny obiekt swojej pracy badawczej. Jednak zorganizowani pseudosceptycy –
przedstawiciele drugiej frakcji – także upodobali sobie ten temat. Piszą oni artykuły, uczestni-
czą w spotkaniach, prowadzą badania terenowe i otwarcie przyznają, że to ich pasjonuje.
Nawet zagorzali fundamentaliści z frakcji numer trzy zdają się odczuwać wyraźną przyjemność,
- 19 -
ujawniając obecność demona w każdym śnie czy Szatana podczas każdego seansu spirytys-
tycznego, a także Antychrysta ukrywającego się za każdą zjawą.
Sprawy, o których tu mówimy, wywierają na każdym wielkie wrażenie, przedstawiciele zaś
owych trzech ugrupowań nie są jedynymi ludźmi pozostającymi pod ogromnym, nieodpartym
urokiem zjawisk paranormalnych. W rzeczy samej tego rodzaju fenomeny pociągają większość
z nas. Zjawiska paranormalne niczym języki ognia tańczą kusząco przed oczami naszej
nieświadomości zbiorowej, my sami zaś stoimy osłupiali w obliczu tajemnicy, zdjęci nabożnym
lękiem przed jej wspaniałością, a także, w momentach szczególnej grozy, przerażeni jej
potęgą. Nawet ci, którzy mówią, że boją się zjawisk paranormalnych, są nimi do pewnego
stopnia zafascynowani.
Dlaczego zjawiska paranormalne tak pociągają?
Co stanowi podstawę owej przyciągającej siły? Dlaczego tak się dzieje i jak do tego
dochodzi, że tak wielu spośród nas zachwyca się i pasjonuje zjawiskami paranormalnymi oraz
tak łatwo ulega ich urokowi? Jaka jest w istocie natura ludzkiej fascynacji zjawiskami
paranormalnymi? Nie będziemy mogli rozstrzygnąć żadnej z kwestii dotyczących wagi przeżyć
z pogranicza śmierci jako dowodów na istnienie życia po śmierci, jeśli najpierw nie odpowiemy
na powyższe pytania, jako że kiedy poznamy na nie odpowiedzi, wtedy zaczniemy rozumieć
zjawiska paranormalne jako takie. Zaczniemy rozumieć szeroki aspekt ludzkiego zachowania, z
którym zjawiska paranormalne są najbliżej spokrewnione. Zaczniemy rozumieć powiązania;
związki, które pozwolą nam dostrzec w tym wszystkim sens. Zaczniemy zestawiać ze sobą
poszczególne elementy w sposób, w jaki nie robiono tego nigdy dotąd. A wtedy zagadka
zjawisk paranormalnych sama zacznie się rozwiązywać. Tajemnica zacznie się wyświetlać. A my
będziemy mogli stworzyć nowy kontekst, w którego ramach rozpatrzymy główny temat
naszych badań: przeżycia z pogranicza śmierci i życie po śmierci.
Zjawiska paranormalne jako „rozrywka”
A oto moja hipoteza. Na początku może się ona wydać państwu trudna do przyjęcia, proszę
jednak o cierpliwość. Proszę dać mi trochę czasu, a myślę, że uda mi się państwa w końcu
przekonać. A jeśli nie, to może przynajmniej zainauguruję nowy etap w dyskusji. No to
zaczynamy.
Sądzę, że zjawiska paranormalne zachwycają nas, ponieważ stanowią dla nas rodzaj
rozrywki.
Stwierdzenie to może wydawać się państwu oczywiste, uważam jednak, że związek między
rozrywką a zjawiskami paranormalnymi jest często przeoczany, oraz że implikacje owego
związku nie są tak oczywiste, jak się na pozór wydaje. Z pewnością zaś dotychczas zajmowano
się nimi rzadko.
Stopniowo uświadamiałem sobie fakt, że rozrywka, humor, zabawa oraz zjawiska paranor-
malne są ze sobą w dziwny sposób ściśle splecione. I twierdzę, że to właśnie ów splot
przyczynił się do powstania kontekstu, w którego ramach zawsze rozpatrywaliśmy zjawiska
paranormalne, ostatnio zaś rozpatrujemy przeżycia z pogranicza śmierci. Moim zdaniem to
właśnie ów współczynnik rozrywki, jak go nazywam, przyczynił się do stworzenia naszego tła
akcji dla życia po śmierci. Proszę jednak pamiętać, że fakt ten nie podważa automatycznie
wagi i znaczenia relacji na temat życia po śmierci. Mimo wszystko jest jak najbardziej możliwe,
że w jakiś sposób udało nam się natrafić na ślad wielkiej, uniwersalnej prawdy. Dlatego ważne
jest a nawet jeszcze ważniejsze, jeśli tak właśnie rzeczy się mają żebyśmy wiedzieli wszystko,
co tylko możliwe, o tym, co sprawiło, że natrafiliśmy na ślad owej prawdy.
Poszukiwanie cech wspólnych
Wszystkie trzy elementy – rozrywka, humor, zabawa – mają jedną wyróżniającą je wspólną
cechę z tym, co nazywamy zjawiskami paranormalnymi. Każdy z nich definiowany jest poprzez
kontrast z tym, co określamy mianem rzeczywistości dnia codziennego, podobnie jak zjawiska
paranormalne. Wszystkie one rzucają wyzwanie i poszerzają nasze pojęcie rzeczywistości,
granic umysłu oraz natury świadomości zupełnie tak samo, jak ma się sprawa w przypadku
- 20 -
zjawisk paranormalnych.
Przyjrzyjmy się teraz nieco bliżej owym ideom.
Dla ogromnej większości tych, którzy się tym parają, badanie zjawisk paranormalnych jest,
podobnie jak rozrywka i zabawa, działalnością wykonywaną dla przyjemności w chwilach wol-
nych. Rzesze entuzjastów reprezentujących najrozmaitsze zawody należą do klubów i innych
organizacji zajmujących się tropieniem zjawisk paranormalnych.
W badaniu zjawisk paranormalnych ważną rolę odgrywają różnego rodzaju techniki służące
poznawaniu ukrytej wiedzy, kilka zaś form „wróżenia” ma wyraźnie charakter gier towarzys-
kich. Dobrym przykładem są tu tabliczki ouija, stoliki pukające, tarot czy runy.
W tarocie używa się kart podobnych do tych stosowanych do gry w durnia czy pokera,
natomiast wróżby runiczne układa się z kostek przypominających żetony do gier takich jak
monopol czy scrabble. Z kolei tabliczki ouija sprzedawane są w sklepach z zabawkami.
Właściciel firmy produkującej te tabliczki, a także inne związane z nimi gadżety, był podobno
wielce zdumiony, gdy ludzie zaczęli poważnie traktować jego wynalazek. Zszedł z tego świata
głosząc wszem i wobec, że jest to tylko gra, nic więcej.
Poszukiwanie wody za pomocą różdżki ma w sobie także elementy gry – z wyjątkiem
sytuacji, gdy dokonuje się tego na pustyni lub jest się gotowym wydać tysiące dolarów na
wykopanie studni na swojej posesji.
Salony wróżek można spotkać w wesołych miasteczkach, na nadmorskich promenadach, a
także szkolnych festynach. Wiele gazet drukuje horoskopy obok krótkich, humorystycznych
historyjek obrazkowych. (Poważne dzienniki takie jak New York Times nie stosują podobnych
praktyk).
Związki ujawniają się nawet w prawie
Nasze prawo zwyczajowe jest prawdziwą skarbnicą praktycznej mądrości; opiera się ono na
nagromadzonych przez wieki przez znających się na rzeczy prawników i powszechnie akcepto-
wanych regułach. Ściśle mówiąc, tradycja prawnicza ukazuje to, co doświadczeni prawnicy-
decydenci postanowili, często w niesprzyjających okolicznościach, w kwestii szerokiego wachla-
rza gorąco dyskutowanych i trudnych przypadków. W efekcie prawo odzwierciedla opinie
praktycznych osób mających odpowiednią wiedzę i doświadczenie. A co prawo zwyczajowe ma
nam do powiedzenia w sprawie zjawisk paranormalnych?
Zgadli państwo. Przy wielu okazjach prawo zalicza zjawiska paranormalne do kategorii roz-
rywki. W niektórych okręgach sądowych wróżbiarzy, astrologów i media zalicza się, w związku
z wydawaniem licencji na prowadzenie działalności, do grona pracowników estradowych.
Dom nawiedzony przez duchy stanowi więc jedną z atrakcji wesołego miasteczka, niektóre
zaś zjawiska paranormalne dały nawet asumpt do powstania świąt, na przykład Halloween. W
całych Stanach Zjednoczonych tak zwane jarmarki cudów (psychic fairs) są popularnymi
miejscami rozrywki podczas weekendów.
Tak bardzo modne obecnie regresje w przeszłe życia natychmiast przywodzą na myśl
dokonania autorów powieści historycznych i zmuszają do zastanowienia nad tym, jakich
związków można by się doszukać między tą tajemniczą formą paranormalnej przygody a
popularną, służącą rozrywce fikcją literacką.
Aktorzy odtwarzają postacie z dawnych epok na scenie i w filmie. Podróże mentalne wstecz
do poprzednich żywotów zdają się mieć z tym wiele wspólnego, z tym że w tym wypadku
wszystko rozgrywa się w umyśle, natomiast funkcje scenarzysty, producenta, reżysera, aktora,
publiczności i scenografa rozkładają się między poddawaną regresji osobę, która w sposób
paranormalny podróżuje w czasie, a poddającego ją regresji w poprzednie życia terapeutę.
Opowieści o duchach, relacje na temat telepatycznego komunikowania się między
przyjaciółmi oraz doniesienia o ostrzeżeniach dotyczących przyszłości należą do głównych
aspektów badań zjawisk paranormalnych. Biorąc powyższe pod uwagę, należy stwierdzić, że
zagadnienia te stanowią także element badania folkloru, jedną zaś z oczywistych funkcji
folkloru jest zabawianie i dostarczanie rozrywki.
Zdarzenia paranormalne w sposób naturalny manifestują się w formie dramatycznej. Często
obserwuje się także, iż specyficzne cechy osobowości dobrego aktora lub aktorki, które są im
przydatne na scenie, predestynują ich także do tego, by być dobrymi mediami.
Uwzględniając możliwość oszustwa, większość badaczy zjawisk paranormalnych zakłada, że
do sprawdzania relacji na temat występowania domniemanych zjawisk paranormalnych
najlepiej nadają się zawodowi magicy; eksperci w sprawach iluzji i sztuczek. A przecież magicy
to artyści estradowi.
- 21 -
Znane osobistości a zjawiska paranormalne: związki poszerzone
Związki między zjawiskami paranormalnymi a rozrywką stają się tym bardziej oczywiste, im
dokładniej się im przyglądamy. Status, jaki mają we współczesnym świecie znane osoby z
przemysłu rozrywkowego, odpowiada pozycji zajmowanej w starożytnym świecie przez istoty
nadnaturalne – na przykład duchy. Sławne postacie show-biznesu – Rudolph Valentino, James
Dean, Marilyn Monroe czy Elvis Presley – stały się obiektami kultowego wręcz uwielbienia.
Najpopularniejsi aktorzy i aktorki nazywani są nawet „gwiazdami”, co jest być może nie
całkiem przypadkową metaforą, mającą na celu zwrócenie uwagi na to, że istoty te pochodzą z
wysoka, z niebiańskiej krainy. Okazuje się więc, że posługujemy się dziś, nie do końca
świadomie, słowami, które mają prastare konotacje astrologiczne.
Fenomen polegający na interesowaniu się i dyskutowaniu o życiu znanych ludzi ma zapewne
związek z tym, że współcześnie ludzie spędzają znaczną część życia na jawie na oglądaniu
obrazów i słuchaniu informacji przekazywanych przez media. Znane osobistości – jako że mogą
się nam one ukazywać „osobiście” – których tożsamość społeczeństwo niejako przywłaszcza
sobie i wykorzystuje do celów symbolicznych, stanowią rodzaj pośredniego ogniwa między
światem prezentowanym w mediach a naszym życiem codziennym. Stąd sławni ludzie pełnią
funkcję pośredników, którzy upewniają nas, na poziomie podświadomości, o „realności”
elektronicznego wymiaru świata, w którym to wymiarze my także, jak się wydaje, żyjemy
coraz częściej.
Ponieważ znane osobistości są w stanie poruszać się tam i z powrotem między zmienia-
jącymi się rzeczywistościami, pojęcie gwiazdy wydaje się mieć w sobie nieco pierwiastka
paranormalnego. Podobnie jak zjawiska paranormalne, znane osobistości bardzo zyskują w
kontekście śmierci. Mając wyjątkową pozycję w hierarchii społecznej, supergwiazdy nie mogą
zwyczajnie odejść z tego świata. Zdarza się, że z jedną z tych na wpół fantastycznych istot
utrzymuje wyimaginowane związki miliony zwykłych ludzi. Gdy supergwiazda umiera, sztuczne
związki, jakie wykształciły się między jej fanami a nią samą, mogą doprowadzić do powstania
zdumiewających zaburzeń w przebiegu procesu żałoby po zmarłym.
Najbardziej znanym przykładem z ostatnich lat jest epizod, który wydarzył się po śmierci
króla rock'n'rolla Elvisa Presleya w 1977 roku. Na wieść o tej tragedii pośród jego co bardziej
naiwnych fanów zaczęły krążyć najbardziej fantastyczne plotki. Niektórzy wierzyli, że Elvis sam
zaaranżował własną śmierć, urządził fałszywy pogrzeb z udziałem członków swojej rodziny,
którzy opłakiwali go w przekonujący sposób, udając smutek. Najważniejszym elementem owe-
go nagłośnionego wydarzenia, jak mówiono, była kukła przedstawiająca Elvisa umieszczona
zamiast niego samego w trumnie. Zwolennicy tej wersji wypadków twierdzili, że ich bohater
odleciał potajemnie na Hawaje, do kraju leżącego daleko na zachodzie, by wieść tam dalsze
życie z dala od przytłaczającej go popularności.
Po pewnym czasie przez całe Stany Zjednoczone przetoczyła się fala doniesień pochodzą-
cych od osób, które utrzymywały, że spotkały Elvisa. Wielu jego fanów doświadczyło czegoś, co
ich zdaniem było paranormalnym kontaktem z Elvisem przebywającym na tamtym świecie.
Dziś, ponad dwadzieścia lat później [W momencie, gdy pisał to Autor.], nadal pewien procent
mieszkańców Ameryki wierzy, że piosenkarz nie umarł, lecz nadal żyje i ukrywa się przed
światem.
Rzeczywistość jako mieszanka naszych emocji i zachowań
Emocje i zachowania związane ze znanymi osobistościami od dawna mieszają się z
emocjami i zachowaniami związanymi ze zjawiskami paranormalnymi. I żeby państwo nie
sądzili, że Elvis był pierwszym muzykiem, który miał jakoby ukazywać się po śmierci swoim
fanom, proszę pozwolić mi przytoczyć dowody, które temu przeczą.
Starożytny grecki historyk Herodot (4901.25 p.n.e.) opisał eskapady pewnego cieszącego
się sławą „artysty”, który wykorzystując prawdopodobnie kuglarskie sztuczki upozorował swoją
własną śmierć, a następnie kilkakrotnie pojawił się, udając zjawę:
„Aristeas, syn Kaystrobiosa z Prokonnezu [Wyspa na Propontydzie, dzisiejszym Morzu
Marmara (przyp. tłum.).], poeta epiczny, opowiada, że natchniony przez Apollona przybył do
Issedonów iże za Issedonami mieszkali Arimaspowie, mężowie o jednym oku; za tymi pilnujące
złota gryfy, a za tymi Hiperborejczycy, którzy sięgają aż do morza.
Teraz wspomnę, co o nim słyszałem z opowiadania na Prokonnezie i w Kyzikos. Oto Aristeas,
jak mówią, który żadnemu ze swoich współziomków nie ustępował w zacności rodu, wszedł raz
na Prokonnezie do wałkowni i tam umarł; folusznik warsztat swój zamknął i wyszedł, aby o
- 22 -
tym donieść krewnym zmarłego. Kiedy wiadomość o śmierci Aristeasa rozeszła się po mieście,
zaprzeczył jej pewien obywatel kyzikeński, który przybył z miasta Artaki i twierdził, że spotkał
się z nim na drodze do Kyzikos i rozmawiał. Ten więc uparcie trwał w swoim sprzeciwie, a
tymczasem krewni zmarłego zjawili się w wałkowni, zaopatrzeni w potrzebne rzeczy, aby go
pochować. Gdy jednak otwarto warsztat, nie było widać ani zmarłego, ani żywego Aristeasa.
Dopiero w siedem lat później zjawił się on na Prokonnezie i ułożył ów poemat, który Hellenowie
dziś nazywają arimaspejskim; a skoro go ułożył, zniknął po raz drugi.
Tak więc opowiada się w owych miastach. Następująca zaś rzecz, jak wiem, zdarzyła się
Metapontynom w Italii w dwieście czterdzieści lat po drugim zniknięciu Aristeasa, o czym
przekonałem się, zestawiając z sobą opowieści Prokonnezu i Metapontu. Metapontyni twierdzą,
że sam Aristeas zjawił się w ich kraju i rozkazał im wznieść ołtarz dla Apollona, a obok niego
ustawić posąg, noszący nazwę Ariseasa z Prokonnezu; powiedział bowiem, że Apollo przybył do
ich kraju jako jedynych spośród Italiotów, a on, który teraz jest Aristeasem, towarzyszył mu;
wówczas jednak, gdy towarzyszył bogu, był krukiem. A skoro to powiedział zniknął. Oni sami,
mówią Metapontyni, posłali do Delf i zapytali boga, co oznacza ta zjawa. Pitia zaś kazała im
słuchać zjawy, bo lepiej na tym wyjdą. Oni więc przyjęli tę odpowiedź i spełnili polecenie. I
jeszcze dziś stoi posąg, noszący imię Aristeasa, obok samego ołtarza Apollona, a dokoła niego
znajdują się drzewa wawrzynowe; ołtarz zaś wzniesiony jest na rynku”. [Herodot, Dzieje, tłum.
Seweryn Hammer, Czytelnik, Warszawa 1959, t. 1. s. 278-279.]
Aristeas był widziany martwy, następnie ktoś miał go spotkać żywego, potem zaś odkryto,
że ona sam – lub też jego ciało – zniknęło. Czy była to śmierć, czy też tajemnicze zniknięcie? A
może jedno i drugie? Ponieważ folusznik wychodząc zamknął warsztat, w całej sprawie pojawia
się także element magicznej ucieczki a la Houdini.
Odejście Aristeasa było bardzo zagadkowe; wywołało wielkie zdumienie i zamieszanie.
Następnie, znajdując się w transie lub jakimś innym, odmiennym stanie świadomości, Aristeas
wyruszył w daleką podróż do krain leżących poza granicami znanego świata i zamieszkanych
przez dziwaczne istoty. Sprawozdanie z tej niezwykłej, „odlotowej” wyprawy opisał następnie w
swoim poemacie.
Siedem lat później, kiedy zjawił się ponownie, został zapewne uznany za osobę, której
przysługiwał specyficzny społeczny status deuteropotmosa, czyli „po dwakroć skazanego na
zgubę”. Do tej kategorii społecznej zaliczano ludzi, którzy zbyt daleko zapuścili się na tamten
świat, by zostać ponownie dopuszczonymi do świata żywych. Mianem deuteropotmosa
określano także osobę, która została uznana za zmarłą za granicą, a następnie powróciła do
swojej ojczyzny. Takim ludziom zabraniano kontaktów z innymi, nie wolno im było także
przebywać w świątyniach.
Występ Aristeasa został znakomicie wykoncypowany, nawet jeśli doszło do tego jedynie w
nieświadomości lub podświadomości jemu współczesnych. Aristeas wykorzystał zręcznie
techniki z pogranicza dramatu i sztuki teatralnej. Znikając po raz drugi z Prokonnezu stworzył
legendę o samym sobie, która pomogła przyspieszyć jego ponowne pojawienie się jako zjawy.
Za życia Aristeas uruchomił proces, który dwieście czterdzieści lat później potwierdził i utrwalił
jego reputację jako człowieka będącego w stanie przekraczać tam i z powrotem granicę
dzielącą ten świat od tamtego.
O co w tym wszystkim naprawdę chodzi
Dziś luminarze przemysłu rozrywkowego nadal odgrywają główną rolę w kształtowaniu opinii
publicznej na temat zjawisk paranormalnych. Fani zjawisk paranormalnych bez wahania czynią
ze znanych osobistości, szczególnie słynnych artystów, namaszczone autorytety w tej dziedzi-
nie.
W latach osiemdziesiątych XX wieku pewna utalentowana, mająca dar wymowy aktorka
komediowa przyznała się publicznie do tego, że miała przeżycia o charakterze nadprzyro-
dzonym, po czym niebawem stała się szanowaną rzeczniczką wypowiadającą się w kwestii
zjawisk paranormalnych. Jej nazwisko przyczyniło się niewątpliwie do wzrostu zainteresowania
opinii publicznej tego rodzaju fenomenami. Fani aktorki zostali wystawieni na ciężką próbę,
lecz uwierzyli, że jej przeżycia były prawdziwe, ponieważ chcieli, aby tak było – i tu właśnie
dochodzimy do sedna sprawy.
Chodzi o implikacje – efekt uboczny, jeśli państwo wolą związków między rozrywką a
zjawiskami paranormalnymi, które, jak mówiłem, zostały jak dotąd tylko w bardzo niewielkim
stopniu poważnie zbadane.
Czy to możliwe, że mamy tutaj do czynienia ze związkiem przyczynowo-skutkowym? Czy
- 23 -
sami tworzymy to, co nazywamy zjawiskami paranormalnymi, ponieważ odczuwamy taką
potrzebę?
„Naukowi sceptycy” zaśmiewają się w kułak i kpią z tego, że sławnym osobistościom
przydaje się status „ekspertów” od zjawisk paranormalnych i że logika ich wywodów jest
mocno wątpliwa. Następnie jednak, co zastanawiające, ci sami demaskatorzy wykonują w tył
zwrot i powołują się na wypowiedzi innych znanych osobistości, by uprawomocnić swoje własne
twierdzenia. Stowarzyszenie owych pseudosceptyków wymienia na liście swoich członków na
honorowym miejscu zarezerwowanym dla wątpiących słynnych osobistości nazwisko pewnego
sławnego muzyka i komika telewizyjnego. Jak widać, nawet pseudosceptycy zdają sobie jasno
sprawę z tego, jak wielką rolę w świecie zjawisk paranormalnych odgrywa czynnik popular-
ności.
Zresztą mamy tu do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym, co sprawia, że poważni badacze
zjawisk paranormalnych stają się znanymi osobistościami tylko dlatego, że w oczach opinii
publicznej kojarzeni są z tym właśnie tematem. (Niestety sam mogę o tym zaświadczyć).
Nasze badania „tła akcji” zwiększają swój zasięg
Nie można przeprowadzić rzetelnych i gruntownych badań zjawisk paranormalnych oraz
życia po śmierci, nim nie przeanalizuje się kwestii, w jaki sposób zachowania i emocje
związane ze znanymi osobistościami przyczyniają się do kształtowania obrazu obu tych
fenomenów w oczach opinii publicznej, a także określenia, kim są eksperci zajmujący się
kwestią zjawisk nadprzyrodzonych. Wszystko to jest integralną częścią naszego „tła akcji”.
Sprawa, o której mowa, jest bardzo aktualna, ponieważ zjawiska paranormalne są jednym z
najczęstszych tematów dyskutowanych w trakcie różnego rodzaju talk shows, które są
głównym forum publicznym, na którym można dziś zapoznać się z opiniami „ekspertów”. Ci
ostatni mają oczywiście mnóstwo do powiedzenia na ten temat, publiczność zaś wierzy im we
wszystko, co mówią.
Nie przesadzę, jeśli powiem, że pełni zachwytu naiwni widzowie traktują znanych „eksper-
tów” wypowiadających się w kwestii zjawisk paranormalnych jak słynne osobistości, a więc
podobnie jak sławnych artystów, a nie w sposób, w jaki zwykło się traktować ekspertów
zajmujących się bardziej konwencjonalnymi dziedzinami wiedzy i nauki. Fani proszą nas nawet
o autografy!
Tymczasem ci sami mili ludzie reagują na znanych ekspertów, którzy są sceptycznie
nastawieni do kwestii zjawisk paranormalnych, niczym na groźnych łobuzów, szydząc z nich i
wygwizdując, o czym mogło przekonać się na własnej skórze wielu zawodowych sceptyków. My
mądrzy, pozytywnie nastawieni do zjawisk paranormalnych „eksperci” rozumiemy jednak, jak
muszą czuć się w takich sytuacjach sceptycy, ponieważ sami jesteśmy wyszydzani i
wygwizdywani przez fundamentalistycznie nastawionych znawców okultyzmu, którzy zarzucają
nam, że jesteśmy „agentami Szatana” oraz uważają nas za arcyłotrów odtwarzających główne
role w demonicznych, przerażających melodramatach rozgrywających się głęboko w ich
umysłach.
Chociaż początkowo nazywano nas „ekspertami na tym polu”, zapewne z powodu naszych
zawodowych kwalifikacji w dziedzinach takich jak medycyna czy psychologia, w rzeczy samej
wielu z nas nieustannie podróżuje z miasta do miasta i z hotelu do hotelu, biorąc udział w
spotkaniach z publicznością, a więc postępując dokładnie tak jak artyści estradowi, a nie jak
konwencjonalni lekarze czy psychologowie. Zachowujemy się więc jak znane osobistości, jakimi
staliśmy się w oczach opinii publicznej.
Związki między zjawiskami paranormalnymi a rozrywką:
czy to przesada?
Czy przeceniam związki między zjawiskami paranormalnymi a rozrywką, a także fakt, że od
bardzo dawna są one dla wielu z nas prawie jednym i tym samym? Nie sądzę. Znane są
przypadki wielu osób, których życie daje się łatwo zaklasyfikować zarówno do historii zjawisk
paranormalnych, jak i historii przemysłu rozrywkowego. Jednym z moich ulubionych
przykładów jest wspaniała Lulu Hurst, która zyskała sławę jako Georgia Magnet.
Latem 1883 roku, gdy Lulu miała piętnaście lat, w jej rodzinnym domu zaczęły dziać się
dziwne rzeczy, będące wynikiem, jak wszystko na to wskazywało, działalności tak zwanego
- 24 -
ducha stukającego (poltergeista). Naczynia latały w powietrzu i rozbijały się, przedmioty
spadały na podłogę z niewiadomego powodu, słychać było dziwne odgłosy. Lulu nazwała swoją
moc „wielkim nieznanym” i wkrótce zaczęła zadziwiać swoimi występami publiczność w
Atlancie, Chicago i Nowym Jorku.
Potrafiła bez żadnego wysiłku przesuwać po scenie kilka silnych osób naraz pomimo ich
fizycznego oporu. Osoby te zachowywały się niczym sparaliżowane jakąś magiczną siłą. Był to
zdumiewający pokaz, lecz po kilku latach podróżowania po kraju z występami Lulu oświad-
czyła, że jej dokonania były wynikiem stosowania trików. Twvierdząc, że jest zaniepokojona
zabobonnym niedowiarstwem swojej publiczności, po pewnym czasie wycofała się zupełnie.
Dziś jednak jej nazwisko pojawia się czasami w książkach na temat zjawisk paranormalnych, w
których wysuwa się sugestie, że dysponowała ona tajemniczą (i rzeczywistą) mocą.
Życie Lulu mogłoby świadczyć w przekonujący sposób o istnieniu bardzo realnych związków
między zjawiskami paranormalnymi a rozrywką. To, co początkowo uznawano za działalność
ducha stukającego, szybko przekształciło się w występ estradowy, to zaś, co ostatecznie
okazało się jedynie rodzajem show, zostało po latach ponownie uznane za zjawisko paranor-
malne.
Wielu spośród znanych artystów estradowych – na przykład Harry Houdini – mogłoby z
łatwością przekonać swoją publiczność, że prezentowane przez nich dokonania nie są wynikiem
ich wyjątkowych umiejętności, lecz działaniem czynników nadprzyrodzonych. Efekt sprzężenia
zwrotnego także i tu daje o sobie znać, przyczyniając się do podnoszenia jednego z najczęściej
słyszanych zarzutów dotyczących tego, co może być przejawem jakiegoś prawdziwie
paranormalnego zjawiska a mianowicie, że jest to „jedynie” rozrywka. Niedawne kontrowersje
wokół osoby Uri Gellera są tego dobrym przykładem.
Zamieszanie wokół tego wszystkiego prowadzi do postawienia całej sprawy na głowie:
Houdini – uznawany mimo wszystko jedynie za znakomitego kuglarza – uchodzi za człowieka
obdarzonego nadprzyrodzonymi zdolnościami, podczas gdy Geller który zdaniem wielu badaczy
rzeczywiście ma moce paranormalne – nazywany jest sztukmistrzem. Nasza skłonność do tego
rodzaju zamiany miejsc i mieszania pojęć nie jest, jak już mówiłem, czymś znanym dopiero od
niedawna, lecz bardzo starym.
Gdy przemysł rozrywkowy wyłaniał się z mroków prehistorii, już był ściśle związany ze
zjawiskami paranormalnymi.
Już nawet w starożytnej Grecji
Rozrywka nigdy nie zależała wyłącznie od wykonawców, lecz także od kreatywnych dostar-
czycieli tekstów. Nieustanny dopływ nowych materiałów niezbędny jest do tego, by zabawiać
łatwo nudzącą się publikę. Od najdawniejszych czasów poeci i dramaturgowie utrzymywali, że
ich talent pochodzi z jakiegoś niezależnego, duchowego źródła. Wierzyli w to także widzowie.
Według starożytnych Greków personifikacją twórczego natchnienia były Muzy, duchy płci
żeńskiej, których rad zasięgano w ich świątyniach zwanych musejonami. Stąd też wywodzą się
wczesne związki rozrywki ze zjawiskami paranormalnymi.
Czasami ktoś otrzymuje dar tworzenia w wyniku paranormalnego przeżycia. Dzieła starożyt-
nego greckiego poety Hezjoda należą do najstarszych zachowanych do naszych czasów
pisemnych reliktów tradycji literackiej Zachodu. Hezjod zajął się poezją, ponieważ tak właśnie
poleciły mu uczynić Muzy. Pewnego dnia, pasąc owce na górze Helikon, Hezjod ujrzał Muzy
tańczące wokół źródła. „Wiemy, jak głosić kłamstwa liczne, do prawdy podobne, wiemy też,
gdy zechcemy, jak rzeczy prawdziwe obwieszczać” [Hezjod, „Narodziny bogów”, tłum. J.
Łanowski, Warszawa 1999.] – zaśpiewały Muzy pasterzowi. Po tym wizyjnym doświadczeniu
Hezjod poświęcił resztę życia na układanie poematów i pieśni.
W dziele, uważanym przez niektórych za najstarszą historię Anglii, czcigodny Beda (Baeda
Venerabilis, 673-735) zanotował opowieść o człowieku, który z dnia na dzień, za sprawą
tajemniczych nadprzyrodzonych odwiedzin, zamienił się w wielkiego poetę i autora pieśni.
Bohater tej opowieści, Kedmon (Caedmon), był bardzo nieśmiały, tak iż podczas biesiad, gdy
zgodnie ze zwyczajem każdy z jej uczestników śpiewał kolejno ku uciesze pozostałych, zawsze
znajdował jakąś wymówkę i wymykał się chyłkiem zawstydzony.
Pewnego wieczora, wymknąwszy się z biesiady, Kedmon ułożył się do snu w oborze,
ponieważ tej właśnie nocy przypadała jego kolej w pilnowaniu bydła. Gdy spał, miał wizję, w
trakcie której ujrzał w ciemnościach stojącego obok siebie człowieka, który przemówił do
niego: „Zaśpiewaj mi, Kedmonie”. Kedmon odparł, że nie potrafi śpiewać i dlatego właśnie
wcześniej wyszedł z biesiady. Nieznajomy jednak nalegał: „Mimo to zaśpiewaj mi. Zaśpiewaj o
- 25 -
początkach świata”.
Ku zdumieniu Kedmona z jego ust popłynął melodyjny śpiew; były to pieśni, których nigdy
dotąd nie słyszał. Gdy przebudził się następnego dnia rano, wciąż miał swój nowy, cudowny
talent. Resztę swoich dni Kedmon spędził na komponowaniu, wykorzystując swój nadprzyro-
dzony dar, a sława jego pieśni rozprzestrzeniła się szeroko po świecie .
W rzeczy samej artyści i pisarze dosyć często przyznają, że mają dziwne uczucie, iż ich
dzieła pochodną ze źródeł znajdujących się poza nimi.
Co jest tym źródłem? Oto odwieczne pytanie
Goethe utrzymywał, że tylko jedno z jego dzieł (mianowicie druga część Fausta) zostało
ułożone wyłącznie przez niego samego. Dawał do zrozumienia, że pozostałe z nich stworzył,
będąc jedynie kanałem (channeling), przez który przepływał strumień informacji pochodzący z
duchowego źródła znajdującego się poza nim.
Według Richarda Bacha Mewa została podyktowana mu przez bezcielesny głos. Najnowszym
(i zapewne najbardziej interesującym) przykładem tego rodzaju twórczości jest trylogia
Conversations with God [Richard Bach, Mewa, tłum. Radosław Zubek, Dom Wydawniczy Rebis,
Poznań 1995; Neale Donald Walsch, „Rozmowy z Bogiem”, tłum. Sławomir Studniarz, Limbus,
Bydgoszcz 1998-2000 (4 tomy).], którą sprzedano w wielomilionowymnakładzie, a przez
ponad sto tygodni znajdowała się na listach bestsellerów. Przetłumaczono ją na dwadzieścia
cztery języki. Jej autor, Neale Donald Walsch, mówi, że materiał do jej napisania otrzymał
bezpośrednio od Boga.
Wielu pisarzy twierdzi, że miewa czasami dziwne uczucie, iż coś lub ktoś „naprowadza ich na
właściwy trop” lub udziela inspiracji w krytycznych momentach procesu twórczego. Tak więc
grecka koncepcja mówiąca o zsyłaniu natchnienia przez muzy, jak się wydaje, jest zupełnie
trafnym intuicyjnym wyjaśnieniem niektórych anomalii życia wewnętrznego, jakie przydarzają
się osobom oddającym się pracy twórczej.
Współczesna, zmodyfikowana wersja owej koncepcji umiejscawia ośrodek kontroli nad
procesem twórczym w samym pisarzu czy artyście, podczas gdy w starych, dobrych czasach
sądzono, że nad dziełem geniuszu artysta czy pisarz miał tylko niewielką kontrolę lub nie miał
jej wcale.
Tymczasem dzisiejsza definicja geniusza, jako osoby o wyjątkowo wysokim ilorazie
inteligencji (IQ), wydaje się całkowicie bezduszna. W rezultacie odgrywająca ważną rolę w
historii cała kategoria dziwnych i tajemniczych, lecz dosyć powszechnych doświadczeń znanych
wielu utalentowanym osobom, pozostaje całkowicie niezauważona przez konwencjonalną
psychologię. Innymi słowy, ponieważ konwencjonalna psychologia przyjmuje współczesną,
cokolwiek bezduszną definicję geniusza, prawdziwe źródło inspiracji, z którego korzystają
twórcze jednostki, nigdy nie zostało dokładnie zbadane. Dlatego nadal ignoruje się możliwość
istnienia związków między twórczością utalentowanych artystów a zjawiskami paranormalnymi,
o czym mówiłem już wcześniej. A tak długo, jak będzie ona ignorowana, panować będzie
zamęt wokół tego, co nazywamy zjawiskami paranormalnymi oraz, analogicznie, wokół kwestii
życia po śmierci.
Zamiarem tej książki jest oczywiście uporządkowanie tych spraw.
A teraz pogrążmy się w „szaleństwie”
Zamęt, jaki panuje wokół określenia, co jest zjawiskiem paranormalnym a co rozrywką,
pogłębia jeszcze fakt, że społeczeństwo uznało niektóre z zachowań występujących w tych obu
kategoriach za przynależne do odrębnej, trzeciej kategorii, a mianowicie szaleństwa lub
choroby psychicznej.
Pewne stany i zachowania uważane pierwotnie za paranormalne zmieniły swój status i
zaczęły być wykorzystywane do celów rozrywkowych. Na przykład zespół zachowań i sposób
myślenia dotyczący jedzenia-przede wszystkim obsesyjne myślenie i rozmawianie o jedzeniu,
chroniczne samogłodzenie się, a także perfekcjonizm i hiperaktywność szczególnie u kobiet w
wieku młodzieńczym – znany był kiedyś pod nazwą anorexia mirabilis i uważany za zjawisko
nadprzyrodzone.
W XIV wieku Katrzyna z Sieny stała się najbardziej znana spośród dużej liczby kobiet, które
zdobyły reputację świętych, włączając ów zespół zachowań do swoich religijnych praktyk.
Katarzyna pozbawiała się jedzenia na długie okresy, pozostając mimo to osobą bardzo
- 26 -
energiczną. W końcu dostąpiła kanonizacji, czyli zaliczenia w poczet świętych. Gdyby dziś
poddano ją badaniom lekarskim, stwierdzono by u niej niewątpliwie chorobę psychiczną zwaną
anorexia nervosa, na którą cierpią młode kobiety głodzące się w taki sam co ona sposób.
W drugiej połowie XIX wieku podobny lub identyczny zespół zachowań został skomercjalizo-
wany przez tak zwane Fasting Girls of Britain and America (Poszczące Dziewczęta Brytanii i
Ameryki). Przyciągały one wielkie tłumy, głodząc się i wystawiając na widok publiczny. Domy,
w których mieszkały te wycieńczone, przykute do łóżek dziewczęta, otaczała atmosfera
karnawału. Widzowie, z których wielu przynosiło ze sobą rozmaite prezenty, przybywali z bliska
i daleka. Matka jednej z tych młodych kobiet sporządziła nawet dla swojej córki specjalny,
przypominający ubiór szamana, strój ozdobiony wstążkami oraz fantazyjne nakrycie głowy.
Ludzie żyjący w epoce wiktoriańskiej lubili tego rodzaju rozrywki, nie byli jednak do końca
pewni, czy Fasting Girls mają zdolności nadprzyrodzone, czy też nie. Tak więc owa dziwna
moda na głodzenie się wywołała gorącą debatę między zainteresowanymi nią badaczami o
zacięciu parapsychologicznym a konserwatywnymi, naukowymi demaskatorami. „Funda-
chrześcijańscy” kaznodzieje ze swojej strony ostrzegali przed wpływem demonów. I tak oto
przedstawiciele wszystkich naszych trzech kategorii dorzucili do całej sprawy swoje trzy grosze.
Podobną reakcję wywoływały różnego rodzaju anomalie genetyczne i deformacje. W
starożytności bliźnięta syjamskie, osoby o zbyt dużej lub zbyt małej liczbie członków, a także
takie, które miały jakieś widoczne wady rozwojowe, uważane były za nadnaturalnych
zwiastunów zbliżających się klęsk i katastrof – za zły omen.
W epoce wiktoriańskiej zaczęto urządzać okrutne „rewie potworów”, podczas których
prezentowano zdeformowanych ludzi ku uciesze gawiedzi. Dziś wszelkie anomalie rozwojowe
opisywane są w katagoriach medycznych. O ich wyjaśnienie zwracamy się do naukowców, o
leczenie zaś do lekarzy specjalistów.
W średniowieczu powszechnie wierzono, iż niektórzy ludzie mogą zamieniać się w wilki,
także powracać po śmierci do życia, a następnie żywić się krwią swoich ofiar. Ostatecznie
wyobraźnia pisarzy oswoiła owe budzące grozę zjawiska, przyczyniając się do powstania
nowego, popularnego gatunku rozrywki – książek, a później filmów, traktujących o wilkołakach
i wampirach. Dziś psychiatrzy uważają likantropię (wilkołactwo), inne zaburzenia o charakterze
zooantropicznym oraz wampiryzm za rzadkie, choć niewątpliwie rzeczywiste jednostki psycho-
patologiczne.
Początkowo szaleństwo uchodziło za zjawisko paranormalne. W starożytności lekarze
uważali, że przyczyny zaburzeń mentalnych mają charakter nadprzyrodzony; sądzili, że winę
za nie ponoszą demony.
Z czasem szaleństwo zaczęto wykorzystywać do celów rozrywkowych. W XVIII wieku jedną
z głównych atrakcji dla osób zwiedzających Londyn był Bedlam [Hospital of St. Mary of
Bethlehem, znany zakład dla umysłowo chorych (przyp. tłum.).]. Aby zyskać środki na
utrzymanie tego znajdującego się w trudnej sytuacji finansowej domu wariatów, jego
administratorzy otworzyli bramy dla spragnionej sensacji publiczności. Po uiszczeniu
odpowiedniej opłaty zwiedzający mogli zaśmiewać się do woli z nieszczęsnych obłąkanych
pensjonariuszy zakładu.
W XX wieku lekarze diagnozują psychozy już wyłącznie w kategoriach medycznych.
Psychiatria wykazała, że u podłoża szaleństwa leżą zaburzenia biochemiczne.
Wszystko to nie znaczy jednak, że mamy do czynienia z postępem prowadzącym w kierunku
poznania naukowego, które doprowadzi nieuchronnie do odrzucenia dawnych przesądów.
Sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana. Na przykład osoby cierpiące na anorexia nervosa
mówią czasami, że powodem, dla którego nie zmieniają one swojego zachowania, są
interesujące odmienne stany świadomości, które wywołuje samogłodzenie się. W rzeczy samej
post od dawna uchodzi za popularny sposób sprzyjający osiąganiu stanów mistycznych.
Zmiany, jakie wraz z upływem czasu nastąpiły w powszechnym postrzeganiu anoreksji,
zaburzeń genetycznych i rozwojowych, wilkołaków i wampirów, a także psychoz, wyraźnie
świadczą jednak o tym, że rozrywka jest jedynie rodzajem przystanku czy też formy pośredniej
o głęboko zakorzenionych związkach zarówno ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, jak i nauką.
Być może jest ona nawet impulsem wyzwalającym niektóre z tych doświadczeń.
Ludzka skłonność do dostrzegania wszędzie
zjawisk paranormalnych
Nawet stosunek dla zjawisk przyrody może ulec zmianie, jeśli umysłowi dostarczy się
rozrywki.
- 27 -
Pierwsi ludzie odnosili się do ognia z wielkim podziwem i głębokim szacunkiem; nawet
otaczali go boską czcią. Ogniska pod gołym niebem rozpalano niegdyś w celu wywoływania
zjawisk paranormalnych. W ich ogniu spalano zwierzęta ofiarne, a wróżbici odczytywali
przyszłość na podstawie wyglądu pęknięć, szczelin i rys na pozostałych po spaleniu kościach.
Okazuje się więc, że ogniska (ang. bon-fires; bone – kość, fire – ogień) spełniały pierwotnie tę
właśnie funkcję. Funda-chrześcijanie w przeszłości skazywali na śmierć na stosie tych, których
określali mianem czarownic i heretyków. Dziś ogniska urządza się podczas pikników, słowniki
zaś podają, że służą one zabawie i rozrywce.
W XIX wieku kuglarze tacy jak Ivan Chabert czy Signora Josephine Girdelli (znana jako
„kobieta, której nie ima się ogień”) podawali się za ludzi odpornych na działanie ognia. Podczas
występów na estradzie demonstrowali swoje niezwykłe umiejętności, połykając wrzący olej i
wlewając sobie do ust płynny ołów, wielu widzów zaś wierzyło w ich nadnaturalne zdolności.
Współcześnie prawie każdy z nas widział połykacza ognia, a mimo to nie uważa, iż był
świadkiem jakiegoś paranormalnego zdarzenia. W dzisiejszej Ameryce wpatrywanie się w ogień
jest niewinną dziecięcą zabawą, lecz w przeszłości australijscy szamani odczytywali przyszłość
na podstawie kształtu płomieni stosów pogrzebowych.
Paranormalny charakter ognia występuje nadal w relacjach o spontanicznych samospale-
niach się ludzi, a chodzenie po ogniu jest wciąż uważane za paranormalny wyczyn, do jakiego
zdolni są jedynie święci mężowie.
Na jakiej jednak podstawie połykaczy ognia zalicza się do artystów estradowych, a ludzi
chodzących po ogniu do cudotwórców? Czy osoba, która połykałaby ogień, chodząc po
rozżarzonych węglach, uważana byłaby za kuglarza czy proroka? Ogień – zjawisko natury –
stapia elementy rozrywki ze zjawiskami paranormalnymi, tworząc jedną, nie zróżnicowaną
całość.
No i mamy jeszcze grę pt. „Ja nie umrę”
Zabawy z jedzeniem i zabawy z ogniem nie były jedynymi czynnościami łączącymi zjawiska
paranormalne z rozrywką.
W minionych wiekach byli tacy, którzy twierdzili, że są w paranormalny sposób odporni na
działanie śmierci, oraz tacy, o których mówiono, że żyli niezwykle długo.
Artefiusz, urodzony na początku XII wieku, był autorem słynnej książki traktującej o sztuce
przedłużania ludzkiego życia, w której utrzymywał, iż jest ekspertem w tej dziedzinie na mocy
tego, że żyje już od tysiąca dwudziestu pięciu lat. Miał on wielu zwolenników, którzy dla zabicia
czasu konstruowali logiczne dowody na to, że ich mistrz miał rzeczywiście tyle lat, jak twierdził.
Artefiusz obdarzony był znakomitą pamięcią i dysponował szeroką wiedzą na temat faktów
historycznych. Wykorzystując swoją bogatą wyobraźnię łączył ze sobą różnego rodzaju
informacje z przeszłości, tworząc z nich często barwne relacje o życiu znanych postaci
historycznych. Miał wielki talent opowiadania o nich w taki sposób, jakby przypominał sobie
dokładnie, na podstawie własnych wspomnień, wszelkie szczegóły dotyczące ich wyglądu,
zachowania i osobowości.
Pięćset lat później hrabia de Saint Germain zdobył znaczącą pozycję na dworze króla Francji
Ludwika XV, utrzymując, że odkrył eliksir umożliwiający życie trwające całe wieki. Pozwalał na
rozpowszechnianie wieści, że ma ponad dwa tysiące lat. Podobnie jak jego poprzednik
Artefiusz, zgłębiał historię i miał wspaniałą pamięć. Nigdy nie wpadał w zakłopotanie, gdy
pytano go o szczegóły z życia znanych osobistości z przeszłości. Opowiadał o swoich rozmo-
wach z dawno nie żyjącymi już historycznymi postaciami z taką pewnością siebie, przytaczając
przy tym tak wiele detali (na przykład szczegóły ich wyglądu i stroju, a także, jaka była pogoda
i jak umeblowany był pokój, w którym odbywało się spotkanie), że wielu niedowiarków
odchodziło przekonanych o prawdziwości jego relacji. Pewna znana hrabina uwierzyła nawet, że
znała go przed pięćdziesięcioma laty, i oświadczyła, że od tamtej pory zupełnie się nie posta-
rzał.
Hrabia de Saint Germain ubierał się we wspaniałe stroje, nosił kosztowne klejnoty i od czasu
do czasu dawał drogie prezenty członkom dworu królewskiego. Sam król wielce go poważał,
często godzinami z nim rozmawiał na osobności i nigdy nie pozwalał, by inni wyrażali się o nim
lekceważąco.
Nikt nigdy nie poznał prawdziwego nazwiska hrabiego, na temat jego prawdziwej tożsamości
zaś krążyły najdziwniejsze plotki. Wielu demaskatorów uważało go za angielskiego szpiega,
jednak żadne dowody potwierdzające ten zarzut nigdy nie ujrzały światła dziennego.
Hrabia de Saint Germain z rozmysłem roztaczał wokół siebie aurę tajemniczości; nikomu nie
- 28 -
ujawniał żadnych szczegółów ze swojego życia oraz powstrzymywał się od stanowczego
zdementowania plotek na temat swojego wieku. Przebywając w towarzystwie badziej krytycz-
nie nastawionych osób zaprzeczał, iż ma rzeczywiście tyle lat, ile mu powszechnie przypisy-
wano, robił to jednak w taki sposób, jak gdyby mimowolnie, w rzeczywistości potwierdzał te
pogłoski. Często towarzyszył mu służący, który twierdził, że jest z nim od pięciuset lat, oraz
potwierdzał rzetelność wspomnień hrabiego.
Rodzaj wiedzy i umiejętności, jakie posiedli Artefiusz i hrabia de Saint Germain w celu
wywierania pożądanego przez siebie wrażenia na otoczeniu, są pod pewnymi względami takie
same jak te, którymi dysponują współcześni artyści estradowi znani z umiejętności
wywoływania na scenie duchów znanych postaci historycznych. Mark Twain, Harry Truman i
Elvis Presley należą do osobistości najczęściej portrekowanych w ten właśnie sposób przez
różnych wykonawców.
W XX wieku metryki urodzenia, naukowe techniki badania odcisków palców oraz identyfi-
kacja na podstawie materiału DNA sprawiły, że znacznie trudniej jest rozpowszechniać
nieprawdziwe twierdzenia na temat swojej nieśmiertelności. Mimo to idea ta wciąż ma wielką,
emocjonalną, przemawiającą do wyobraźni moc. Ujawnia się dziś w dziełach komediowych
takich jak film The Two Thousand Year Old Man („Człowiek, który miał dwa tysiące lat”) z
udziałem Mela Brooksa i Carla Reinera.
Cudowna odporność na działanie płomieni, głodu, śmierci oraz innych „pocisków i strzał
wściekłego losu” [W. Shakespeare, Hamlet, akt III, scena 1, tłum. Maciej Słomczyński,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982 (przyp. tłum.).] tworzy odrębną podklasę domnie-
manych zjawisk czy też zdolności paranormalnych. Święci mężowie muszą jednak dzielić się
popularnością z artystami estradowymi nieczułymi na wszelkiego rodzaju cierpienie, ponieważ
wielu z tych, którzy obdarzeni są ową cudowną odpornością, z wielką ochotą wstępuje w
szeregi show-biznesu.
Przykładami tego rodzaju „współczesnych świętych” mogą być dziesiątki ludzi, którzy
wprawdzie nie twierdzą, że są odporni na działanie śmierci, ale którzy znani są z tego (lub też
publiczność przypisuje im te zasługi), że posiedli większą wiedzę duchową, wyższą mądrość
czy też głębsze zrozumienie wiecznych prawd, i którzy dosłownie „żyją na estradzie”,
występując podczas tak zwanych „przedstawień całego życia” [Nazwa oryginalna whole life
expositions], konferencji ma temat ciała-duszy-umysłu oraz wielu innych objazdowych shows
organizowanych na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Ten, kto wątpi, że zjawiska
paranormalne przestały być już dziś wykorzystywane do celów rozrywkowych, nigdy nie widział
występów Danniona Brinkleya czy Neale'a Donalda Walscha – z których pierwszy twierdzi, że
powrócił ze świata umarłych, drugi zaś, że rozmawia bezpośrednio z Bogiem. Obaj są
pierwszorzędnymi showmanami i obaj z tego właśnie powodu oddziałują, tak jak tego pragną,
w silny i efektywny sposób na swoją publiczność. I nie są oni jedynymi osobami będącymi w
dzisiejszych czasach „w obiegu”, które podpadają pod tę kategorię.
Paranormalne zdolności odpornościowe w szczególności, jako rodzaj formy pośredniej, mogą
ujawnić nam wiele szczegółów na temat związków między zjawiskami paranormalnymi a
rozrywką, a także na temat czynników, które decydują o tym, czy mamy do czynienia z
jednym czy z drugim. Analiza cudownej odporności ujawnia także niektóre z tajemnych
pułapek, służących usidleniu wszystkich myśli – z wyjątkiem tych najbardziej precyzyjnych i
bezkompromisowych – zanim uda im się przeniknąć ich dziwną, wewnętrzną naturę.
Kładzenie się gołymi plecami na łożu ponadziewanym prawdziwymi, ostrymi, metalowymi
gwoździami, a następnie leżenie na nim przez pewien czas bez jakichkolwiek oznak
dyskomfortu czy krwawienia, uśmiechanie się i prowadzenie pogawędek z uczniami lub
przechodniami, przez długi czas wystarczało, by zostać uznanym za niemal świętego oraz
obdarzonego paranormalnymi mocami człowieka. Wizerunek proroka leżącego na wznak na
kolczastym łożu stał się okolicznościowym symbolem nadludzkiej świętości.
Gdzie kończy się świętość a zaczyna show-biznes?
Bliższe spojrzenie na „cudowną odporność”
W 1995 roku pewien showman wyruszył w trasę, demonstrując taki właśnie talent, jednak
jego celem było przede wszystkim dostarczenie rozrywki publiczności. Podczas występu wciąga
on na estradę swoją ciężką, najeżoną ostrymi gwoździami matę i pozwala widzom dokładnie jej
się przyjrzeć, tak iż mogą oni zaświadczyć o jej mrożącej krew w żyłach realności. Następnie
układa się na niej, gołymi plecami na ostrych gwoździach, po czym leży, nie przebijając nimi
skóry, nie mrugnąwszy nawet okiem, nie wołając o lekarza, nie mówiąc podniesionym głosem,
- 29 -
nie otrzymując dożylnego zastrzyku z morfiny, nie tracąc przytomności ani nie zapadając w
śpiączkę. Dzięki samemu tylko aktowi leżenia tak bez ruchu, nie wydając z siebie żadnego
dźwięku, przez kilka ulotnych chwil wywołuje w widzach wrażenie, że są oni uczestnikami cudu,
a więc czegoś o charakterze paranormalnym.
Nasz showman ubrany jest w kostium w jaskrawych kolorach, przypominający stroje tych
wszystkich fakirów w turbanach, którzy rozpalają zwykle dziecięcą wyobraźnię. Symbolika
związana z ubiorem jest jednak jedynym elementem, zarówno jeśli chodzi o jego samego, jak i
jego pokaz, który odnosi się bezpośrednio do zjawisk paranormalnych.
Po chwili mężczyzna zaprasza publiczność do udziału w pokazie. Leżąc na łożu naszpikowa-
nym gwoździami układa sobie na piersiach betonowy blok, po czym pozwala młodemu
mężczyźnie, wybranemu z trzeciego rzędu na widowni, rozbić ów blok młotem na kilka
mniejszych brył, przyjmując wszystko ze stoickim spokojem.
Czegoś w tym wszystkim było jednak za dużo, by uznać ten pokaz za zjawisko paranor-
malne i dlatego na plan pierwszy wysunął się aspekt rozrywkowy. Młot i betonowy blok to zbyt
wiele, by ludzki zdrowy rozsądek lub wiara mogły zaakceptować pokaz jako zjawisko
paranormalne. W którymś momencie występu (trudno powiedzieć dokładnie kiedy) to, co było
pierwotnie efektem paranormalnym, ustąpiło miejsca efektowi rozrywkowemu.
Oczywiście aktowi spoczywania na łożu naszpikowanym gwoździami można by przywrócić
aspekt paranormalny. Aby tego dokonać, trzeba by dodać trochę mroku rozświetlonego
tajemniczym światłem oraz cichą, nieziemską muzykę i (albo) wygłosić krótką mowę, jak jakiś
guru, na temat wchodzenia w kontakt z nadnaturalnymi wibracjami, wytwarzania właściwej
energii czy czegoś w tym rodzaju.
Generalna zasada brzmi: jeśli mamy do czynienia ze zbyt dużą dawką czystej zabawy,
wówczas efekt paranormalny zanika. Zwolennicy zjawisk paranormalnych nie chcieliby mieć na
przykład nic wspólnego z kimś, kto chodzi boso po rozżarzonych węglach, jednocześnie
przypiekając na nich kiełbaski na patyku. (Zabierzmy mu kiełbaski, a wtedy może go
zaakceptują).
Wszystko polega więc na tym, że zjawiska paranormalne przegrywają, gdy cała sprawa
zaczyna za bardzo przypominać komedię.
Fizycy, w odróżnieniu od zwolenników zjawisk paranormalnych, dostarczają nieodpartych
dowodów na swoje twierdzenia dotyczące ewentualnego niebezpieczeństwa, jakie grozi
zwykłemu człowiekowi, który chciałby położyć się na łożu najeżonym gwoździami. Ich pokazy
są tak przekonujące, że po ich obejrzeniu nawet wiele zupełnie zdrowych na umyśle osób
chętnie skorzystałoby z okazji, by dokonać tego rzekomo nadprzyrodzonego wyczynu
(oczywiście pod ścisłym nadzorem jakiejś wyświęconej osoby lub zawodowego wykonawcy).
To samo odnosi się do chodzenia po ogniu. Obecnie nie trzeba wcale być cudotwórcą, by
tego dokonać. Tak zwane spacery po ogniu są dziś często gwoździem programu wielu New
Age'owych „świąt” i stymulujących rozwój duchowy „odosobnień”, podczas których ich
uczestnicy po prostu wstają, zaczynają biegać po rozżarzonych węglach i, ku ich własnemu
zdumieniu, nic złego im się nie dzieje.
Na tym w istocie polega cel organizowania tego rodzaju spotkań i chodzenia po ogniu. Ich
promotorzy i sponsorzy informują na wstępie uczestników, iż pragną zademonstrować im, że
osoby dokonujące „nadludzkich” wyczynów niczym się w istocie od nich nie różnią. I
rzeczywiście, po spacerze po ogniu wielu nabiera większej pewności siebie, wykazuje głębszą
świadomość swoich wrodzonych (jak najbardziej normalnych) zdolności, a także ogólnie lepiej
radzi sobie w życiu.
Tak więc zwolennicy zjawisk paranormalnych nie mają już więcej prawa głosu na temat
starych sztuczek polegających na leżeniu na najeżonym gwoździami łożu i chodzeniu po ogniu.
Ponieważ jednak owe cuda teraz właśnie zrzucają z siebie maskę paranormalności, fakt ten
daje nam znakomitą okazję do przyjrzenia się, w jaki sposób zjawiska jeszcze do niedawna
uważane za paranormalne stają się częścią świata rozrywki.
Czy tu może być coś więcej niż tylko „związek”?
Poniższa koncepcja wydaje się coraz bardziej prawdopodobna: Może nie ma żadnej różnicy
między tym, co jest rozrywką, a tym, co zaliczamy do kategorii zjawisk paranormalnych. Może
te dwie rzeczy są w rzeczywistości jedną i tą samą.
Może to, o czym tutaj mówimy, to coś więcej niż tylko jeden „związek”. Może nie ma tu w
ogóle czego ze sobą „wiązać”, ponieważ w istocie mamy do czynienia tylko z jednym
- 30 -
doświadczeniem, tylko jednym efektem.
Zarówno aspekt rozrywkowy, jak i aspekt paranormalny „cudownej odporności” biorą się
stąd, że obserwujemy kogoś dokonującego czegoś, co przeciętny obserwator uznałby za
niemożliwe do wykonania przez normalnego człowieka, i że ten ktoś wykonuje tę pozornie
niemożliwą czynność zupełnie swobodnie i bez uszczerbku dla zdrowia. Widzimy więc, jak
bardzo efekt rozrywkowy może być zbieżny z efektem paranormalnym.
Cudowna odporność uznawana jest za zjawisko paranormalne, ponieważ zdaje się ona
wykraczać daleko poza ludzkie możliwości, jeśli chodzi o wytrzymałość organizmu na ból. To,
co widzowie odbierają jako cud, wynika z przesunięcia ich własnych wewnętrznych granic
ludzkich możliwości. Uczestnictwo w pokazie „cudownej odporności” może doprowadzić do
poszerzenia wewnętrznych granic, które obejmują teraz swoim zasięgiem coś, co uznawane
dotąd było za znajdujące się poza zasięgiem ludzkich możliwości – a doświadczenie
poszerzenia się zakresu możliwości jest dla ludzkiego umysłu czymś bardzo frapującym.
Co ciekawe, często nie ma znaczenia, czy ktoś uczestniczy w pokazie jako widz, czy jako
osoba demonstrująca swoją paranormalną odporność. Przyglądanie się komuś dokonującemu
cudownego wyczynu tego rodzaju może czasami okazać się równie efektywne co wykonanie go
samemu (za pierwszym razem lub za pierwszymi kilku razami). Oczywiście kiedy już sama
obserwacja ma tak wielką moc, to wykonanie osobiście tego, co się ogląda, może zmienić całe
życie danej osoby! Cóż to musi być za porażające i wspaniałe przeżycie – nie tylko zdawać
sobie sprawę, że można bez szwanku chodzić na bosaka po rozżarzonych węglach, kłaść się
bez obawy na ostrych gwoździach czy też głodzić się ponad wszelkie dopuszczalne granice, lecz
także doświadczyć tego na własnej skórze. Dreszcz emocji, który towarzyszy przyswajaniu
tego rodzaju wiedzy z pierwszej ręki, stanowi główny czynnik decydujący o niesłabnącym
zainteresowaniu „cudowną odpornością”.
Ale choć jeszcze niedawno tego rodzaju zjawiska paranormalne przyciągały na specjalne
pokazy ogromne rzesze spragnionych rozrywki Amerykanów, to dziś w Ameryce jest więcej
osób chodzących po ogniu, zarówno początkujących, jak i zaawansowanych, niż wszystkich
strażaków z gaśnicami razem wziętych.
Rozmyślanie nad fenomenem „cudownej odporności” ujawnia także i to, że zjawiska
paranormalne mogą być arbitralne i zwodnicze. Z pewnością ich działanie można uznać za
niekonsekwentne i kapryśne, kiedy „obiecują” nam one wyzwolenie od fundamentalnych
ograniczeń naszego ciała. Dlatego starając się zostać świętym mężem trzeba uważnie czytać
odpowiedni podręcznik i nie pomylić instrukcji, by przypadkiem nie położyć się gołymi plecami
na rozżarzonych węglach czy też nie zacząć chodzić na bosaka po ostrych, ustawionych na
sztorc gwoździach.
Poza tym warto pamiętać, że podręczniki tego rodzaju nie zalecają początkującemu i
wrażliwemu na widok krwi adeptowi, by nabywał wprawy, zaczynając od kładzenia się tylko na
jednym czy dwu gwoździach.
W paranormalnej odporności pobrzmiewają echa wszelkich najbardziej natarczywych upom-
nień, jakich udzielali nam niegdyś nasi troskliwi rodzice: jedz warzywa; pomyśl o głodujących
dzieciach na świecie; unikaj ognia i ostrych przedmiotów; i cokolwiek zrobisz, nie umieraj i nie
daj się zabić. Z tego punktu widzenia warto zbadać przypadek słynnego artysty zwanego
Kapitan Dynamit (Captain Dynamite) – kolejnej osoby, która chciałaby nas przekonać, iż potrafi
przechytrzyć śmierć.
Ludzie, „których śmierć się nie ima”,
także przyczyniają się do zasypywania przepaści
między zjawiskami paranormalnymi a rozrywką
Przypadek Kapitana Dynamita stanowi dobrą ilustrację tego, że u podstaw „cudownej
odporności” nie leży w istocie nic innego niż element rozrywkowy. Jego zdumiewający pokaz
ludzkiej odporności na ekplozje dynamitu przypomina występy zawodowych śmiałków
rzucających na różne sposoby wyzwania losowi [Ang. daredevils, od dare – odważyć się i devil
– diabeł (przyp. tłum.).]. Element paranormalny zawarty jest już w samej nazwie daredevil,
która została prawdopodobnie ukuta przez złośliwych fundamentalistów z dawnych czasów.
Ubrany w solidny motocyklowy kombinezon i hełm mężczyzna nazywający siebie Kapitanem
Dynamitem pojawia się na specjalnie przygotowanej do jego mrożącego krew w żyłach pokazu
arenie sportowej wielkości boiska piłkarskiego. Następnie szybko podrywa publiczność na
równe nogi potężną eksplozją dynamitu, którą wywołuje w odległości zaledwie półtora metra
- 31 -
od siebie, a która mimo to nie wyrządza mu żadnej szkody. Kilka minut później wytacza się
zwinnie z małej drewnianej skrzyni, którą przed chwilą wstrząsnęła kolejna eksplozja
dynamitu, żwawo staje na równe nogi i kłania się przy głośnym aplauzie publiczności –
oczywiście jeśli jest w stanie go usłyszeć.
Wszystko to, co Kapitan Dynamit prezentuje przed oczami swoich widzów, przekracza z
pewnością granice tego, co przeciętny człowiek może sądzić na temat ludzkiej wytrzymałości i
zdolności przetrwania. Jednak sam pokaz pozbawiony jest elementów paranormalnych. Nasz
kapitan nawet słowem nie wspomina o tym w swoich wypowiedziach.
Dzieje się tak zapewne dlatego, że zdaje on sobie sprawę, iż rodzice nie muszą przestrzegać
swoich dzieci przed niebezpieczeństwem związanym z wybuchami dynamitu, ponieważ
niebezpieczeństwo takie nie istnieje, przynajmniej na przeważającym obszarze naszej planety.
Być może lęk związany z wybuchami dynamitu nie jest dostatecznie pierwotny, by można się
do niego odwołać podczas demonstracji paranormalnej odporności.
W każdym razie niemożliwe jest wywołanie jakiegokolwiek efektu paranormalnego
związanego z przeżyciem wybuchu dynamitu przez kogoś ubranego w ochronny kombinezon i
hełm. Purpurowa przepaska na biodra i sandały bardziej by się w tym celu nadawały, chociaż i
tak prawdopodobnie nie gwarantowałyby sukcesu.
Święty Kapitan Dynamit kiepsko by się sprzedawał jako zjawisko paranormalne.
Tworzenie związków za pomocą dźwięków
Sztuka wytwarzania dźwięków w taki sposób, by wydawało się, że pochodzą one z innego
źródła niż osoba mówiąca, stało się uznaną formą popularnej rozrywki. Więzy łączące
wykonawcę z poruszaną przez niego kukłą są jednak tematem spekulacji zwolenników zjawisk
paranormalnych.
Od czasu do czasu osoby uczestniczące w ceremoniach o charakterze szamańskim lub
mediumistycznym donoszą, że w ich trakcie słyszały głosy dochodzące z niewiadomego źródła.
Szamani z ludu Czukczów, na przykład, mieli mówić różnymi głosami, a uczestnicy seansów z
ich udziałem słyszeli głosy duchów dochodzące z rogów pomieszczenia, w którym się
znajdowali.
Badacze przychylnie nastawieni do zjawisk paranormalnych uważają, że fenomen mowy
fantomowej ma podłoże nadnaturalne. Z kolei niektórzy pseudosceptycy próbują wyjaśnić całą
sprawę, odwołując się do umiejętności brzuchomówczych, które, co warto wiedzieć,
przywoływał także swojego czasu pewien naukowiec-demaskator starający się zdyskredytować
osiągnięcia Edisona dotyczące budowy fonografu.
Podobno znany i lubiany amerykański brzuchomówca Edgar Bergen odnosił się do swojej
kukły, nazywanej przez niego Charleyem Macarthym, tak jakby była ona prawdziwym
człowiekiem. Pewnego razu brzuchomówca stwierdził, najwyraźniej zupełnie szczerze, że jego
kukła jest jednym z najmądrzejszych ludzi, jakich zna. Mówiąc to miał na myśli, że bardzo
dobrze wie, iż to on obdarza kukłę swoim głosem, ale że jednocześnie zdaje sobie sprawę, że
coś potężniejszego niż on sam podpowiadało mu słowa, które wypowiadała ta postać.
Fenomen, o którym mowa, jest prima facie podobny do channelingu, które to zjawisko,
występujące pod różnymi postaciami, od dawna jest jedną z największych pasji entuzjastów
zjawisk paranormalnych.
Refleksy w zwierciadle
Kolejnym ważnym ogniwem łączącym świat rozrywki ze światem zjawisk paranormalnych są
lustra. Zanim zawodowi iluzjoniści zaczęli używać zwierciadeł do zabawiania publiczności,
uchodziły one za przedmioty o właściwościach nadnaturalnych. Ta starożytna koncepcja opiera
się na tak zwanym zespole wizji lustrzanych (Mirror Vision Complex), normalnym stanie
psychicznym, na który składają się niezwykle ciekawe zjawiska świadomościowe powstające
pod wpływem lustrzanych refleksów.
Wielu ludzi doznaje niezwykłych przeżyć wzrokowych wpatrując się w przejrzystą optycznie
głębię lustra. Wizje te nie są zwyczajnymi refleksami – mimo że medium, które je wywołuje,
wydaje się takie samo – oraz mają swoje własne życie. Zwykle osoba wpatrująca się w
zwierciadło widzi najpierw obłoki, mgłę lub dym, a natychmiast potem pojawiają się wizje.
Wizje lustrzane mają charakter identyczny, to znaczy obserwator ma wrażenie, że dzieją się
one w przestrzeni zewnętrznej wobec niego, w obrębie jego pola widzenia, przybywając jednak
- 32 -
z głębin samego zwierciadła.
Wizje lustrzane są zwykle bardzo kolorowe i trójwymiarowe. Poruszają się w naturalny
sposób, niczym osoby czy zdarzenia oglądane na filmie. Treść owych wizji można podzielić na
kilka kategorii:
1. Ludzie, których zna osoba wpatrująca się w zwierciadło, oraz osoby jej nieznane.
2. Panoramiczne sceny o nadnaturalnym pięknie przedstawiające jeziora, lasy lub górskie
łańcuchy.
3. Minidramy rozgrywające się w danym miejscu z udziałem kilku osób zaangażowanych w
jakąś działalność.
4. Zapomniane lub słabo pamiętane zdarzenia z przeszłości osoby wpatrującej się w
zwierciadło ukazane jasno i wyraźnie.
Pozorna wielkość pojawiających się postaci zależna jest od wielkości lustra; małe postacie
pojawiają się w małych lustrach, duże w dużych. Wizje nie zawsze jednak ograniczają się do
samego lustra, czasami zdają się one wtapiać w najbliższe otoczenie. Osoba wpatrująca się w
zwierciadło może mieć także wrażenie, iż przechodzi na drugą jego stronę, wkraczając do
innego, trójwymiarowego świata.
Wizje lustrzane mogą zaskoczyć obserwatora i pojawić się zupełnie niespodziewanie lub też
może on je przyspieszyć, wpatrując się w zwierciadło w oczekiwaniu lub nadziei na ich
ujrzenie. W obu przypadkach obserwator ma wrażenie, iż wizje pojawiają się i rozgrywają
niezależnie od udziału jego świadomej woli.
Ludzie, którzy z wpatrywania się w zwierciadło uczynili swoją stałą duchową praktykę (lub
też wykorzystują je jako źródło twórczej inspiracji, jak robią to niektórzy malarze i pisarze)
mogą doświadczyć dalszego rozwoju zespołu wizji lustrzanych.
Od starożytności zwierciadło uważane jest za naturalny symbol jaźni, słowo refleks zaś
odnoszące się zarówno do zewnętrznego efektu optycznego, jak i wewnętrznego procesu
odkrywania samego siebie, stanowi ucieleśnienie tej samej metafory. Być może dlatego właśnie
ludzie zajmujący się wpatrywaniem w zwierciadło twierdzą często, że okoliczności, w jakich
nabyli oni swoje lustra, mają nadnaturalne znaczenie; opowiadają na przykład historie o tym,
że weszli w posiadanie swoich drogocennych zwierciadeł za sprawą tak niezwykłego zbiegu
okoliczności, że ich zdaniem można mówić w tym wypadku o działaniu paranormalnych sił.
W starożytności i średniowieczu panowało powszechne przekonanie, że wizje widywane w
lustrze wywołuje mieszkający w ich wnętrzu duch. Sprawozdania z pierwszej ręki współ-
czesnych doświadczonych wpatrywaczy w zwierciadło sugerują, że owo stare przekonanie
opiera się na rzeczywistym zjawisku psychicznym. Pewien weteran stosujący tę metodę
utrzymuje, że w jego lustrze pojawia się przy różnych okazjach ta sama duchowa istota.
Spełnia ona funkcję reżysera nadzorującego przebieg aktualnie doświadczanej przez niego
wizji.
Wizji lustrzanych można doznawać także, wpatrując się w inne przedmioty i substancje,
których powierzchnia silnie odbija światło lub jest przezroczysta. Należą do nich kryształy
kwarcu, misy lub inne naczynia napełnione atramentem lub olejem, a także nieruchome czyste
wody stawów i jezior.
Jakkolwiek zespół wizji lustrzanych na pierwszy rzut oka może wydawać się dziwny, jest on
całkowicie normalnym zjawiskiem psychicznym występującym często u zwykłych ludzi.
Wszystkie elementy składowe zespołu wizji lustrzanych pojawiają się także w wielu mitach i
legendach, bajkach i baśniach różnych kultur całego świata.
Zła macocha królewny Śnieżki wpatruje się w wiszące na ścianie zwierciadło, by dowiedzieć
się, kto jest najpiękniejszy na świecie. Aladyn i jego matka w zdumieniu spostrzegają, że z
polerowanej przez kobietę mosiężnej lampy wyskoczył spełniający życzenia dżin. Poza tym
istnieją setki innych tradycyjnych opowieści, mówiących o podobnych wizjach, w których
główną rolę odgrywa zwierciadło lub jakaś wypolerowana powierzchnia. Co oczywiste, zespół
wizji lustrzanych ma także wielki potencjał czysto rozrywkowy.
Równie oczywiste jest również to, że wizje zwierciadlane leżą u podstaw wielu innych,
zbliżonych zjawisk uznawanych za paranormalne. Najbardziej z nich znane jest wróżenie
polegające na interpretacji wizji zwierciadlanych. W starożytności władcy rozległych imperiów
zatrudniali na swoich dworach wróżbiarzy, którzy używali magicznych zwierciadeł, by zobaczyć,
co się dzieje w odległych krańcach ich państw. Czarownicy z plemienia Apaczów wykorzystywali
w tym celu kryształy kwarcu, Czirokezi wpatrywali się w wodę jezior, Aztekowie zaś w
zwierciadła z wypolerowanego obsydianu.
W Księdze Rodzaju czytamy, że Józef miał „srebrny puchar..., z którego pija... i z którego
potrafi wróżyć” [Rodz 44 (przyp. tłum.).], a więc oddawał się praktyce do dziś popularnej na
Bliskim Wschodzie. Wypolerowane srebrne puchary i misy napełnia się w tym celu olejem z
- 33 -
oliwek. Ezechiel ujrzał swoje prorocze wizje w wodach rzeki Kebar. Główny wróżbita Tybetu
wpatrywał się w metalowe zwierciadło, a ministrowie brali pod uwagę treść jego wizji przy
ustalaniu polityki państwa.
W średniowiecznej Europie jasnowidze, zwani specularii, podróżowali z miasta do miasta,
przepowiadając przyszłość i pomagając odnaleźć zaginione przedmioty za pomocą metody
wpatrywania się w zwierciadła.
Zaledwie sto lat temu, gdy naukowcy, którzy starali się ustalić reguły pozwalające na
systematyczne badanie zjaw osób zmarłych, gromadzili doniesienia na ten temat od godnych
zaufania świadków, okazało się, że w znacznej liczbie przypadków respondenci po raz pierwszy
dostrzegali zjawy właśnie w lustrach lub innych błyszczących lub przezroczystych przedmiotach
i powierzchniach.
Podczas moich własnych badań (które zdają się należeć do XIX wieku, a tak naprawdę
obejmują swoim zasięgiem ostatnie dwadzieścia lat) przeprowadziłem rozmowy z około
dwudziestoma osobami, które doświadczyły spontanicznie wizji zwierciadlanych swoich zmar-
łych krewnych lub przyjaciół.
Jeśli pozwolimy poprowadzić się małym dzieciom, zatoczymy pełny krąg i powrócimy do
kwestii zabawy i zjawisk paranormalnych. Jest taka dziecięca gra towarzyska odwołująca się do
odmiennych stanów świadomości, podczas której, po dokonaniu różnego rodzaju rytuałów,
dzieci wpatrują się w lustro, żeby zobaczyć ducha. Tak więc nawet malcy wyczuwają, że
możliwe jest „wywoływanie duchów z głębokich otchłani”.
Zwierciadła są oczywiście również standardowymi rekwizytami używanymi przez iluzjonis-
tów. Stanowią także ważny element niektórych popularnych zabawek, takich jak kalejdoskopy.
Ludzie lubią pośmiać się ze swoich zbyt grubych albo zbyt chudych wizerunków oglądanych w
„krzywych zwierciadłach” w gabinetach śmiechu. Lustrzane labirynty są od dawna stałym
elementem wyposażenia wesołych miasteczek.
Reputacja zwierciadlanych wizji bardzo ucierpiała z powodu nagminnego kojarzenia ich z
przepowiadaniem przyszłości, wskutek czego dziś panuje powszechne przyzwolenie na
szyderczy uśmiech na widok wróżki wpatrującej się w kryształ, a wróżąca z kryształowej kuli
Cyganka jest jednym z ulubionych tematów gazetowych karykaturzystów.
Od wzniosłości do śmieszności
Czasami zjawiska paranormalne są mimo wszystko po prostu śmieszne, o czym świadczą
zwariowane dzieje „proroków” wieszczących z ludzkiego moczu.
Praktykujący tę starą profesję uzdrowiciele diagnozowali choroby oraz prognozowali ich
przebieg na podstawie interpretacji wizji, jakie dostrzegali wpatrując się w szklane naczynie z
moczem swoich pacjentów. Cieszyli się oni ogromnym szacunkiem w Europie przez kilka stuleci
począwszy od XIV wieku. W szczytowym okresie swojej popularności zatrudniali pomocników,
którzy dostarczali im do oględzin i diagnozy urynę z domów przykutych do łóżek chorych.
Przez pewien czas szklana flaszka proroków wieszczących z ludzkiego moczu była w średnio-
wieczu uznanym symbolem profesji lekarskiej. Zawsze przedstawiano ją do połowy pełną lub
pustą, w zależności od punktu widzenia. Osłonięta ochronnym wiklinowym koszyczkiem
noszona była jako widoma oznaka lekarza.
Prorocy wieszczący z ludzkiego moczu toczyli nieustanną wojnę z demaskatorami, którzy
starali się ich zdyskredytować, podstawiając im mocz zwierzęcy zamiast ludzkiego. Pod koniec
XVIII wieku ostatni znany „uroskopista” w Anglii stracił pracę, narażając się na publiczne
pośmiewisko. U pewnej młodej kobiety zdiagnozował on bowiem chorobę weneryczną na
podstawie zbadania flaszki z krowią uryną dostarczonej mu przez niechętne mu osoby.
Studnie, do których wrzuca się monety celem uzyskania spełnienia swych życzeń, dziś
popularny symbol ludzkich przesądów, były niegdyś uważane za obiekty o właściwościach
paranormalnych i kojarzone z wizjami zwierciadlanymi. Ludzie wierzyli, że ich wnętrze
zamieszkują duchy, które można było dostrzec, wpatrując się w głębię wody. Aby zapewnić
sobie przychylność ducha studni, zanoszący prośby wrzucali do niej monety.
Jeszcze jeden związek między zjawiskami paranormalnymi
a rozrywką: tajemniczy labirynt
Drukowane w pismach labirynty są powszechnie uznanym rodzajem rozrywki zarówno dla
- 34 -
dzieci, jak i dla dorosłych. Co roku wydaje się setki ich rodzajów. W latach dziewięćdziesiątych
XX wieku (w USA) wybuchło wielkie szaleństwo chodzenia po ogromnych labiryntach o
murowanych ścianach, których pokonanie zajmowało około półtorej godziny.
Labirynty były wielką atrakcją także w dawnych czasach. Ogromny labirynt w Egipcie był
prototypem czterech podobnych budowli wzniesionych w starożytnym świecie. Herodot pisał o
egipskim labiryncie:
...leży całkiem blisko tak zwanego Miasta Krokodyli [Krokodilopolis]. Ten ja widziałem, a
przewyższa on zaiste wszelki opis. Bo gdyby nawet ktoś razem zliczył wzniesione przez
Hellenów mury i wykonane przez nich budowle, pokazałoby się, że kosztowały one mniej
trudu i wymagały mniejszych wydatków niż ten labirynt... Były wprawdzie i piramidy wyższe
ponad wszelki opis, a każda z nich dorównywała wielu i wielkim helleńskim dziełom; ale
oczywiście labirynt nawet piramidy prześcignął. Ma on mianowicie dwanaście krytych
podworców, których bramy stoją naprzeciw siebie, sześć zwróconych jest na północ, a sześć
na południe, jedna obok drugiej; a od zewnątrz otacza je jeden i ten sam mur. Są w nim
dwojakie komnaty, jedne podziemne, drugie nad tymi w górze, w liczbie trzech tysięcy, po
tysiąc pięćset z każdego rodzaju. Otóż nadziemne komnaty sam widziałem i przeszedłem,
mówię też o tym z własnej obserwacji...
Tak więc o podziemnych komnatach mówimy tylko to, cośmy usłyszeli, a górne, większe
od dzieł ludzkich, widzieliśmy sami. Bo najrozmaitsze wyjścia przez sale i zakręty poprzez
podworce wzbudzały w nas tysięczny podziw, gdyśmy z jednego podworca przechodzili do
komnat, a z komnat do korytarzy, a z korytarzy do innych sal i znowu do innych podworców
z komnat. Dach tego wszystkiego jest z kamienia, podobnie jak ściany, ściany zaś pełne są
wyrytych figur. Każdy podworzec jest dokoła otoczony kolumnami z białego i jak najściślej
spojonego z sobą kamienia. A do tego naroża, w miejscu gdzie kończy się labirynt, przylega
piramida czterdziestosążniowa, na której wyryte są wielkie figury [Herodot, Dzieje, tłum.
Seweryn Hammer, Czytelnik, Warszawa 1959.].
Projektantom labiryntów zależało na wywoływaniu złudzeń optycznych. Na każdym zakręcie
znajdowały się drzwi sugerujące zwodniczo drogę na wprost tylko po to, by zaprowadzić
błądzących z powrotem w to samo miejsce, w którym znajdowali się oni przed chwilą. Pod
względem akustyki cała budowla była w taki sposób skonstruowana, że za każdym razem, gdy
otwierały się zewnętrzne drzwi, wypełniał ją budzący grozę dźwięk podobny do grzmotu. Po
wejściu do środka żaden przybysz nie potracił się z niej wydostać bez pomocy przewodnika.
Nikt nie wie, dlaczego budowano starożytne labirynty, nie ulega jednak wątpliwości, że z
czasem stawały się one wielkimi atrakcjami turystycznymi. Ze świadectw mitologicznych i
opisów rytuałów zebranych przez etnografów jasno wynika, że labiryntom od dawna
przypisywano nadnaturalne właściwości. Według niektórych mitów labirynty zamieszkane były
przez straszliwe potwory. Grecy utrzymywali, że w labiryncie zbudowanym na Krecie żył
Minotaur – pół człowiek, pół byk. Pożerał on dziesiątki ateńskich młodzieńców i dziewcząt,
których dostarczano do labiryntu na ofiarę. Dopiero Tezeuszowi udało się zabić Minotaura, a
następnie wydostać z labiryntu, podążając z powrotem za nicią, którą rozwijał, wchodząc w
jego głąb.
Wiara w magiczne czy też paranormalne właściwości labiryntów przetrwała od zamierzchłych
czasów do współczesności. Skandynawscy rybacy budowali kamienne labirynty na wybrzeżach
Morza Bałtyckiego. Przebiegali przez nie przed wyruszeniem na morze, wierząc, że gubią w ich
wnętrzu podążające za nimi złe duchy. Rybacy przechodzili także przez labirynty całymi
grupami, mając nadzieję, że w ten paranormalny sposób uda im się zagwarantować dobrą
pogodę i udane połowy.
Przechodzenie przez labirynt pełen ślepych uliczek, rozwidleń, skrzyżowań i obejść może
zmącić umysł każdego człowieka. Korytarze labiryntu nie są symetryczne i nie przebiegają
według dającego się przewidzieć wzoru, poza tym ich ściany są tak wysokie, by uniemożliwić
spoglądanie ponad nimi i tym samym orientowanie się w położeniu. Tego rodzaju klasyczne
cechy labiryntu przyczyniają się do powstawania u znajdującej się w ich wnętrzu osoby uczucia
zdumienia, zagubienia, dezorientacji oraz lęku przed uwięzieniem.
Wielu fanów paranormalnych tajemnic nadal uważa, iż chodzenie po labiryncie ma w sobie
coś niesamowitego, nie z tego świata. Dwa angielskie słowa oznaczające labirynt, maze i
labyrinth, znaczą w istocie jedno i to samo, jednak niektórzy entuzjaści czynią między nimi
rozróżnienie, używając słowa labyrinth tylko na oznaczenie klasycznego, spiralnego,
jednokierunkowego labiryntu. Często tego rodzaju labirynt ma niskie ściany, które nie
ograniczają widoczności, jak ma się to w przypadku maze. Osoby, które przechodziły przez oba
rodzaje labiryntów, twierdzą, że każdy z nich dostarcza odmiennych przeżyć. Ci, którzy
- 35 -
przechodzą przez spiralne, coraz bardziej zacieśniające się, jednokierunkowe korytarze
labiryntu mawiają, że przeżycie to „ześrodkowuje ich”, a więc używają bardzo modnego pośród
nas, wpółczesnych entuzjastów zjawisk paranormalnych, terminu.
Dzieci a zjawiska paranormalne: zabawki i gry czy narzędzia i rytuały?
Do wytworzenia efektów paranormalnych używa się także różnego rodzaju zabawek. W
dzisiejszych czasach prawie każde dziecko bawiło się kiedyś warkotką [Ang. bull roarer, płaski
kawałek drewna przywiązany do rzemienia i szybko obracany (przyp. tłum.).] używaną niegdyś
rytualnie przez szamanów, którzy wprowadzali się w odmienne stany świadomości, wsłuchując
się w wytwarzany przez nią budzący grozę dźwięk. Aborygeńscy szamani z Australii używali
warkotek, wstępując do świata duchów, co razem wzięte – czarownik plus wirująca warkotka –
stwarzało wrażenie czegoś w rodzaju astralnego helikoptera. Tak więc Andrew Lang [Znany
antropolog angielski (przyp. tłum.).] zadaje pytanie: „Czy rzecz ta była pierwotnie zabawką, a
jej religijna i mistyczna funkcja rozwinęła się później, czy też była ona pierwotnie jednym z
atrybutów kapłana lub czarownika, który [we współczesnym zachodnim społeczeństwie] został
przekształcony w zabawkę?”.
Dziś dzieci bawią się, zakładając maski podczas święta Halloween i balów kostiumowych,
gdy tymczasem w dawnych czasach maski noszono w trakcie ceremonii związanych z podróża-
mi w zaświaty oraz innymi rytualnymi czynnościami szamańskimi. Podobnie jak szamani malcy
często potrząsają grzechotkami i biją w bębenki.
Jaki jednak jest status owych towarzyszy zabaw istniejących jedynie w dziecięcej
wyobraźni? Czy te niewidzialne istoty mają więcej wspólnego z czystą zabawą, czy raczej
światem zjawisk, rozrywką czy sferą duchów, radosnym świętowaniem czy magicznym
rytuałem?
Dzieci nie trzeba uczyć, jak należy kręcić się w kółko, by wprowadzić się w dziwny stan
egzaltacji połączony z zawrotami głowy. Uczą się tego same, i to bardzo wcześnie. Jednak nie
tylko malcy uwielbiają ekstatyczne wirowanie wokół własnej osi. W XII wieku mistyczny poeta
Dżalal ad-Din Rumi przekształcił tę dziecięcą zabawę w czynność mającą na celu rewolucyjną,
paranormalną przemianę świadomości, tworząc pierwszą grupę sufickich wirujących derwiszy.
Perskie słowo darwisz znaczy „poszukujący drzwi”, co ma związek z tym, że wirujący derwisze
starają się uzyskać dostęp do innych poziomów świadomości. Na zdjęciach widać wyraźnie, że
obracając się szybko wokół własnej osi derwisze wprowadzają się w ekstatyczne stany
świadomości.
Kiedy całe zagadnienie zjawisk paranormalnych dzieli się co jest konieczne z powodu
systematycznych badań – na poszczególne części składowe czy elementy, okazuje się, że kilka
z owych komponentów można z powodzeniem zaliczyć do kategorii rozrywki. Na przykład to,
czym zajmują się zwolennicy Nostradamusa, ma wiele wspólnego z popularnym hobby
polegającym na rozwiązywaniu rebusów, krzyżówek i układaniu akrostychów (wiersz, w którym
pierwsze litery kolejnych wersów tworzą wyrazy lub całe zdania).
Nostradamus jako panaceum
Zdaniem cognicenti paranormalae Nostradamus – człowiek o wielkiej mądrości i intuicji, a
także słynny jasnowidz – stanowi rodzaj panaceum. Nostradamus (1503-1566) interesował się,
przynajmniej w pewnym sensie, rozrywką, jako że jego pierwsze opublikowane dzieło było
zbiorem przepisów na przyrządzanie smacznych potraw oraz upiększających mikstur do twarzy
– a więc w istocie rodzajem książki kucharskiej, mimo że, co zaskakujące, nie zawierało ono
żadnych wskazówek co do tego, jak upiec „ciasteczka szczęścia” [Fortune cookie – ciastko, w
którego wnętrzu znajduje się kartka z zapisaną przepowiednią lub sentencją (przyp. tłum.).].
Już za życia Nostradamusa uważano powszechnie za proroka, a legenda głosi, że był on
wizjonerem, który potrafił spoglądać w przyszłość, stosując metody katoptromancji (wróżenia
ze zwierciadła). Tradycja ta opiera się jednak na mało przekonujących dowodach.
Bez względu na to, jakimi środkami posługiwał się Nostradamus do wywoływania swoich
wizji, jeśli rzeczywiście takowe miewał, faktem jest, że jako prorok pozostawił po sobie zbiór
czterowierszy, nie mających żadnych bezpośrednich związków z wizjami zwierciadlanymi. Po
wielu latach czterowiersze te przyczyniły się do tego, że Nostradamus zyskał sławę genialnego
przepowiadacza przyszłości. Od najwcześniejszych lat uczy się nas pilnie poszukiwać w
wierszach ukrytego sensu, dlatego wielu czytelników dzieła Nostradamusa jest już niejako z
- 36 -
góry skłonnych interpretować jego słowa zgodnie z ustaloną konwencją, według której odnoszą
się one do ważnych wydarzeń w świecie, jakie miały miejsce po jego śmierci. Owe
czterowiersze są jednak tak bardzo wieloznaczne i mętne, że dopuszczają praktycznie dowolną
ich interpretację. Słowa zwinnie balansują na granicy sensu i bezsensu, zwodząc i mamiąc
czytelnika, ponieważ ich prawdziwe znaczenie zdaje się na zawsze pozostawać poza zasięgiem
racjonalnego pojmowania. Tak więc to, co pozostawił nam po sobie Nostradamus – „ostatnie
twierdzenie Fermata” dotyczące przyszłości – jest w istocie dziełem rozrywkowym, którym
zajmują się dziś jego zwolennicy niczym hobby, zgłębiając je w poszukiwaniu jednego
prawdziwego rozwiązania odwiecznej zagadki.
Zamknięcie calej sprawy: zabawa a zjawiska paranormalne
Gdy spojrzymy z perspektywy, okazuje się, że wszystkie przedstawione wyżej „zjawiska
paranormalne” wskazują na istnienie ścisłych związków między sferą paranormalną a zabawą
czy też działalnością rozrywkową. Tak więc poważny, rzetelny badacz zjawisk paranormalnych
powinien zacząć od rozpoznania w społecznym i kulturowym fenomenie, jakim są zjawiska
paranormalne, ważnego elementu rozrywkowego i zabawowego pochodzącego z zamierzchłych
czasów i posiadającego wielkie znaczenie historyczne i psychologiczne.
Ci, którzy wierzą w zjawiska paranormalne, nie powinni się jednak tym zrażać, wręcz
przeciwnie Zrozumienie naszego zbiorowego ludzkiego „tła akcji”, na którym się one rozgry-
wają, może bowiem stanowić punkt wyjścia do alternatywnego spojrzenia na całą sprawę.
Chodzi tu oczywiście o punkt widzenia radosnego badacza zjawisk paranormalnych, ten jednak
właśnie punkt widzenia może pomóc w ujrzeniu zjawisk paranormalnych w nowym świetle, a
tym samym przyczynić się do lepszego ich zrozumienia.
Moim zdaniem powodem, dla którego nie rozumiemy bardziej dogłębnie zjawisk paranor-
malnych, jest to, że ód setek lat podchodzimy do nich, przyglądamy się im i rozmawiamy o
nich wciąż w ten sam sposób. Czas już na zmianę perspektywy.
Aby być traktowani poważnie, radośni badacze zjawisk paranormalnych muszą jednak
prowadzić swoje prace, odrzucając możliwość występowania z dawnych pozycji zajmowanych
przez zwolenników którejś z trzech standardowych teorii, o których była mowa. Wówczas
poważni uczeni i radośni badacze zjawisk paranormalnych będą mogli wyruszyć w trasę ze
swoim własnym programem, prezentując film dokumentalny ukazujący, w jaki sposób i
dlaczego te trzy dobrze znane nam grupy artystów estradowych – trzy kategorie ludzi,
jedynych, którym wolno dyskutować na temat zjawisk paranormalnych według od dawna
ustalonych fundamentalnych reguł – organizują swój trwający nieustannie program,
prezentując swoją znaną trójbiegunową debatę.
Innymi słowy, jeśli zamierzamy potraktować cały temat nie tak zupełnie poważnie
(zauważając na przykład, że jego korzenie sięgają daleko w głąb rozrywki i zabawy), wówczas
może się nam uda doprowadzić do poszerzenia owego trójstronnego dialogu, a także, być
może, nawet do przełamania charakteryzującego go impasu.
- 37 -
Rozdział 3
PRZEŁAMANIE IMPASU:
WYJAŚNIENIE KONTROWERSJI
WOKÓŁ ZJAWISK PARANORMALNYCH
Większość ludzi jest usatysfakcjonowana tym, że wie, w jaki sposób traktować zjawiska
paranormalne. To znaczy, że są oni zadowoleni ze stosowanych podczas dyskusji nad tego
rodzaju fenomenami standardowych procedur operacyjnych, które zostały wypracowane
jeszcze w starożytności. Ludzie akceptują zwykle pogląd, zgodnie z którym należy wyznaczyć
wyraźną linię demarkacyjną między mówiącymi „tak” i mówiącymi „nie”, między tymi, którzy
wierzą, a tymi, którzy nastawieni są sceptycznie. Zdają sobie sprawę, że przystępując do
dyskusji trzeba, zgodnie ze zwyczajem, opowiedzieć się za którąś ze stron – być nastawionym
pozytywnie lub negatywnie. Jest to niepisane prawo argumentacji na temat zjawisk
paranormalnych, które pozwala ludziom trzymać w szachu nawet zajmujących się tą kwestią
„ekspertów”.
Prawie wszyscy zainteresowani zadowalają się ustalonymi z góry zasadami debaty lub
przynajmniej wyrażają na nie ciche przyzwolenie. Zakładają, że ów tradycyjny schemat jest
współmierny do zadania polegającego na ustaleniu prawdy dotyczącej zjawisk paranormalnych.
Mimo wszystko był on przecież wypróbowywany przez ponad dwadzieścia wieków przez
wyrażających swoje za i przeciw uczonych specjalistów. Swój wkład wnieśli także zaintere-
sowani tematem laicy. Schemat działa dzięki sile przyzwyczajenia, a każde pokolenie
entuzjastów zjawisk paranormalnych przekazuje go w spadku następnemu.
Jako radosny badacz zjawisk paranormalnych podaję niniejszym do wiadomości, że
odrzucam cały ten „mistrzowski” plan prowadzenia dysputy. Związany z nim stary system
wytycznych stał się bowiem zupełnie zaskorupiały; jest całkowicie bezużyteczny i
nieodpowiedni. Jego konstrukcja opiera się na błędnych założeniach, których jedyną zaletą jest
to, że są one bardzo stare. Całość tworzy ociężały, wsteczny system biurokratyczny, który
skutecznie blokuje wszelki postęp na drodze do zrozumienia jednego z najbardziej
fascynujących aspektów ludzkiej świadomości.
Już czas, by przełamać ów impas. Powtarzam, że będzie to wymagać wypracowania
nowego, pełnego humoru podejścia do kwestii, która sama jest głęboko zakorzeniona w
zabawie i rozrywce. Nadszedł czas na „radosny paranormalizm”.
Chcę jednak, by państwo wiedzieli, że nie chodzi tu o zajmowanie wygodnej pozycji
pośredniej czy też o przelewanie z pustego w próżne! Nie mam zamiaru siadać okrakiem na
płocie. Radosnego badacza zjawisk paranormalnych nie należy błędnie utożsamiać z plotącym
trzy po trzy agnostycznym ugodowcem. Nie proklamuję radosnego paranormalizmu, by tym
sposobem wszystkich tych skłóconych ze sobą awanturników umieścić pod jednym parasolem.
Radosny paranormalizm nie jest jeszcze jedną mierną, trzeciorzędną próbą zadowolenia
wszystkich oraz każdego z osobna. Nie próbowałbym także przekształcać dawnej nieefektywnej
trójbiegunowej debaty w nową, efektywną czwórbiegunową. Nie, radosny badacz zjawisk
paranormalnych powinien być ponad to wszystko; jestem zwolennikiem o wiele bardziej
radykalnego punktu widzenia.
Radośni badacze zjawisk paranormalnych stoją na stanowisku, że jedynym zdrowym
rozwiązaniem dla tych, którzy pragną czynić postępy w badaniu zjawisk paranormalnych i
przełamać w końcu panujący wokół impas, jest opuszczenie całego tego starego, chwiejącego
się posadach gmachu, jakim jest stosowany dotąd system argumentacji, określenie jego
najsłabszych punktów, a następnie wysadzenie go w powietrze.
Będzie to długotrwałe przedsięwzięcie. Powinni się w nie zaangażować jedynie „poważni
adepci” „radosnego paranormalizmu”.
- 38 -
Zapoczątkowanie nowego dialogu:
radosne spojrzenie na to, co poważne
Zacznę od omówienia trzech na równi irracjonalnych postaw, o których mówiłem już
wcześniej – postawy parapsychologa, sceptyka i fundamentalisty – w sposób, który pokaże, iż
każdą z nich da się wiarygodnie wyjaśnić, biorąc pod uwagę główne założenie radosnego
paranormalizmu, zgodnie z którym między zjawiskami paranormalnymi a rozrywką można
postawić znak równości.
Większość jałowego sporu o słowa (logomachia) dotyczącego zjawisk paranormalnych toczy
się przy udziale ociężałych umysłowo, beztroskich gadułów należących do trzech wymienionych
przeze mnie kategorii. Starają się oni na trzy różne sposoby przekonać siebie nawzajem, iż
znają prawdy na temat zjawisk paranormalnych lub też, że znają właściwą drogę prowadzącą
do owej prawdy.
Kategoria 1. Parapsycholodzy
Parapsychologię (kategoria 1), szczególnie biorąc pod uwagę jej skłonność do zajmowania
się kwestią życia po śmierci, można uznać za formę komedii, jako że stara się ona przekonać
nas lub też umocnić nas w przekonaniu, że życie ma szczęśliwe zakończenie. Co więcej,
ponieważ tragedia różni się od komedii tym, że tragedia kończy się śmiercią, parapsychologia
reprezentuje wyższy stopień ducha komizmu, starając się dowieść, że nawet śmierć,
stanowiąca kulminację tragedii, ma także szczęśliwe zakończenie.
Kategoria 2. Sceptycy
Sceptycy (kategoria 2) odrzucają roszczenia parapsychologii uznającej się za naukę; zresztą
radosny paranormalizm wyraża podobne wątpliwości dotyczące tego, czy nauka, jaką znamy,
potrafiłaby dowieść istnienia życia po śmierci, zjawiska prekognicji itd. Radosny badacz zjawisk
paranormalnych uważa za dziwne domniemanie, że jest nauka, której głównym zadaniem i
celem jest udowodnienie istnienia zjawisk, którymi przecież rzekomo się ona zajmuje.
Sceptycy wciąż nie dostrzegają w pełni znaczenia tego faktu, ponieważ ustawiają się oni w
pozycji naukowych rywali parapsychologów. Owi demaskatorzy odgrywają jednak odmienną
rolę w dyskusji na temat zjawisk paranormalnych. Jeśli parapsychologia jest komedią, to
sceptyczny demaskator zjawisk paranormalnych jest tym, kto zakłóca występ komika i psuje
całą zabawę.
Radośni badacze zjawisk paranormalnych z szacunkiem uznają wkład, jaki członkowie
Committee for the Scientific Investigation of Claims of the Paranormal wnoszą do tego, by
dyskusja tocząca się wokół zjawisk paranormalnych była uczciwa i rzetelna, nie możemy
jednak przejść do porządku dziennego nad faktem, iż podczas gdy oficjalna nazwa ich
organizacji kojarzy się z nauką i badaniami naukowymi, oni sami mają w zwyczaju używać w
stosunku do siebie akronimu CSICOPs (rozumieją państwo?) [Ang. cops – policjanci, gliniarze;
csi można czytać jak sigh, czyli wzdychać (przyp. tłum.).], który to przydomek zdradza ich
złowrogie, autorytarne skłonności. Aspirują oni do odgrywania roli „strażników rzeczywistości”
tworzących swojego rodzaju policję, mającą prawo decydowania o ontologicznym statusie
przeżyć innych ludzi.
W konsekwencji styl ich relacji interpersonalnych pozostawia wiele do życzenia. Gdy czytam
ich publikacje lub występuję wraz z nimi w programach telewizyjnych, uderza mnie fakt, że
podobnie jak krytykowani przez nich „komicy z nocnych klubów”, także sceptyczni krytykanci
starają się za wszelką cenę zwrócić na siebie jak największą uwagę. Narzekają, jęczą i stękają
z powodu tego, jak mało miejsca poświęca się im w prasie i jak rzadko zaprasza na rozmowy
do telewizji w stosunku do tego, na co, swoim zdaniem, zasługują. Dlatego właśnie radośni
badacze zjawisk paranormalnych nazywają CSICOPs, sigh cops, „wzdychającymi gliniarzami”.
A co się stanie, gdy zostaniesz złapany przez wzdychającego gliniarza? Czy istnieje coś
takiego jak system wzdychającej sprawiedliwości? Czy są tam także wzdychający sędziowie i
wzdychający przysięgli, czy też wzdychający gliniarze sami cię sądzą i wymierzają ci wyrok? I
w jaki sposób wzdychający gliniarze godzą zasady nauki ze swoim wizerunkiem policjantów
łapiących przestępców?
Samozwańczy sceptycy nie są dostatecznie sceptyczni. Gdyby tak było, posunęliby swoje
badania dalej i zajęli się głębszymi, fundamentalnymi problemami natury filozoficznej. Cała
kwestia zjawisk paranormalnych (to znaczy pytanie o to, czy postrzeganie pozazmysłowe
[ESP], wiedza uprzednia lub życie po śmierci istnieją) opiera się na niejasno sformułowanych,
- 39 -
błędnych interpretacjach zagadnień, z którymi od dwudziestu stuleci zmagają się filozofowie.
Nie można uzyskać odpowiedzi na pytanie, czy istnieje życie po śmierci, nie rozwiązując
najpierw filozoficznego dylematu dotyczącego relacji ciało-umysł. Z kolei problemy związane z
domniemanym istnieniem telepatii i prekognicji wymagają rozważenia bardziej subtelnych i
złożonych kwestii epistemologicznych (dotyczących teorii poznania).
Prawda jest taka, że wzdychający gliniarze wcale nie są sceptykami. W rzeczywistości są oni
ideologami, którzy sądzą, że znają na wszystko odpowiedź. Ideologia, którą wyznają, nazywa
się scjentyzmem i jest wiarą w to, że do zdobywania wiedzy przydatne są jedynie metody i
założenia nauk przyrodniczych. Scjentyzm opiera się na sądzie wartościującym, zgodnie z
którym filozofia, nauki humanistyczne i społeczne mają znaczenie jedynie o tyle, o ile dostoso-
wują swoje techniki i metody badawcze do tych stosowanych w naukach przyrodniczych, takich
jak fizyka czy biologia.
Nieporozumieniem jest zatem nazywanie organizacji owych sceptyków Commmittee for the
Scientific Investigation of Claims of the Paranormal. W istocie bowiem w nazwie tej słowo
scientific (naukowy) należałoby zastąpić słowem scientistic (scjentystyczny).
Wzdychającym gliniarzom bardzo zależy na tym, by dyskusja na temat zjawisk paranor-
malnych miała jedynie charakter powierzchowny. Radosny paranormalizm występuje z o wiele
bardziej sceptycznych pozycji wobec zjawisk paranormalnych niż wzdychający gliniaryzm (sigh
copism).
Wzdychający gliniarze w swoim mniemaniu angażują się w działalność naukową, gdy
tymczasem w rzeczywistości prowadzą oni pewien rodzaj społecznej krucjaty. Ci sceptycy
najbardziej obawiają się (i do czego zresztą się przyznają) tego, że jeśli ludziom w
nowoczesnym społeczeństwie pozwoli się traktować zjawiska paranormalne poważnie, wówczas
szybko znów zaczną wytaczać procesy czarownicom i palić je na stosach. Biorąc pod uwagę
obawy wzdychających gliniarzy, wydaje się jednak, że – co paradoksalne – marnują oni zbyt
wiele amunicji w bitwach z parapsychologami. Przecież dokonywania tego rodzaju zbrodni
można by o wiele bardziej spodziewać się po funda-chrześcijanach.
Kategoria 3. Fundamentaliści
To, o czym mówiliśmy powyżej, pozwoli nam zrozumieć, dlaczego fundamentaliści (kategor-
ia 3) czują tak wielką odrazę do zjawisk paranormalnych – poczucie humoru nigdy nie było ich
mocną stroną. Mówimy tu o przedstawicielach tej samej grupy, proszę pamiętać, którzy
wielokrotnie w historii USA nakłaniali do zakazania wielu innych popularnych form rozrywki:
tańca, jazzu, filmów erotycznych, filmów w niedziele, filmów w ogóle, a także rock'n'rolla.
Fundamentaliści wszelakiej maści, bądź to ci, którzy nazywają się chrześcijanami czy
żydami, muzułmanami czy marksistami, są w gruncie rzeczy wszyscy tacy sami (rozumieją
państwo?).
(Proszę posłuchać, ważne jest, żeby państwo podchodzili do tego wszystkiego z humorem,
jeśli mają się państwo stać pełnoprawnymi radosnymi znawcami zjawisk paranormalnych).
Srodzy i ponurzy fundamentaliści są zagorzałymi obrońcami swojej ideologii. Ponieważ
jednak powszechna ideologiczna jedność pozostanie zapewne na zawsze czymś niemożliwym
do realizacji, fundamentalizm ze swej natury potrzebuje wroga, grupy ludzi, z którymi może
się konfrontować. Sama ideologia zaś przepowiada tym, którzy nie chcą się jej podporządko-
wać, okrutny los; będą się oni smażyć w piekle lub skończą na śmietniku historii!
Niektórzy chrześcijańscy fundamentaliści nie lubią być nazywani fundamentalistami, dlatego
ukrywają się pod różnymi pseudonimami, które sami sobie wymyślają i zasłaniają się różnego
rodzaju szyldami. Słowo fundamentalista budzi w nich niepokój, ponieważ zwraca uwagę na
fakt, jak bardzo ich impertynencka, skłonna do wydawania surowych sądów postawa przypo-
mina postawę przedstawicieli innych nietolerancyjnych sekciarskich ugrupowań. Ograniczeni
bigoci zasilający szeregi każdej sekty muszą uważać się za kogoś wyjątkowego. Jak inaczej
bowiem mogliby oni zracjonalizować swoją nienawiść w stosunku do wolnomyślicieli, innowier-
ców, homoseksualistów, politycznych i społecznych liberałów, heretyków, osób interesujących
się zjawiskami paranormalnymi, mormonów czy też przedstawicieli jakiejkolwiek innej grupy,
którą biorą sobie za cel swoich ataków?
Aby zrozumieć funda-chrześcijan, ich skłonność do ideologizowania, zaciekłą niechęć do
wszelkiej beztroski i frywolności oraz ich fascynację demonami, trzeba zidentyfikować leżące u
podstaw ich działań pobudki natury psychologicznej, poznać ich podświadome obsesje.
Poglądy funda-chrześcijan na temat demonów są zbieżne z twierdzeniami osób cierpiących
na obsesje. Utrzymują oni, że demony starają się omamić swoje ofiary, na przykład pojawiając
się w przebraniu. Dlatego charakterystyczną cechą ich nękanego obsesjami umysłu jest
- 40 -
natrętna, uporczywa nieufność. Ich zdaniem demony są podle, odrażające i plugawe,
wydzielają zazwyczaj wstrętną woń – jak wiadomo osoby cierpiące na obsesje zwykle bardzo
dbają o czystość i porządek. Wiara w demony zawiera w sobie także komponent dynamiczny,
zgodnie z którym demonów należy unikać, trzymać je na odległość i poddawać ezgorcyzmom,
zwykle za pomocą odpowiednich czynności rytualnych – obsesje mają tendencje do manifesto-
wania się w formie działań natrętnych (kompulsywnych), swojego rodzaju rytuałów dokony-
wanych w celu uniknięcia czy odegnania czegoś, a także oczyszczenia.
Tendencje obsesyjne mają związek z fiksacją analną. Jeśli oglądali państwo kiedyś w
telewizji błazeństwa funda-chrześcijan, czy nie mieli państwo wrażenia, iż podczas modlitwy
wyglądają oni tak, jakby mieli kłopoty z oddaniem stolca? Z opuszczonymi głowami,
zaciśniętymi oczami i twarzami, na których maluje się wielki wysiłek, postękują: „... JAY zus...
uch... uch... JAY-zus... uch...uch”.
Styl życia, jaki prowadzą osoby nękane przez obsesje i natręctwa, charakteryzuje się ponurą
jednostajnością. Analiza treści wieczornych reklam telewizyjnych pokazuje, jak bardzo lubią oni
stałość i porządek. Wszelkiego rodzaju innowacje są zawsze potencjalnym zagrożeniem dla
egzystencji fundamentalistów, ponieważ stanowią one groźne wyzwanie dla ich ideologii.
Dlatego właśnie tak wiele nowatorskich idei i pomysłów uchodzi w ich oczach za dzieło diabła.
Funda-chrześcijanie starający się poznać paranormalne wymiary ludzkiej świadomości są
niczym średniowieczni kartografowie, którzy po dotarciu do granic znanego im świata
zatrzymują się i stwierdzają: „Dalej leży kraina smoków”. Nawet niewinny widelec został
wkrótce po swoim wynalezieniu wyszydzony jako dzieło Szatana, a wszystkowiedzący księża
przekonywali Galileusza, że pozostaje on pod wpływem oszukańczych demonicznych wizji, gdy
po raz pierwszy odważył się spojrzeć na gwiazdy przez teleskop. Tak więc radosny
paranormalista cieszy się, gdy do jego uszu dochodzą dobrze znane, ponure narzekania
pochodzące od wiadomo kogo, iż to, czym jest on akurat zajęty, to diabelskie sprawki,
ponieważ może on być wówczas pewien, że znajdzie w tym coś zabawnego i interesującego.
Słuchając od czasu do czasu proroczych wypowiedzi funda-chrześcijan łatwo można dać się
zwieść iluzji, jakoby ich sposób myślenia i mówienia był ścisły i precyzyjny. Wyjaśniają nam oni
bowiem dokładnie to, co Bóg miał na myśli dokładnie w tym, a nie innym wersecie Biblii
według dokładnie tego, a nie innego jej tłumaczenia i twierdzą, że jest to dokładnie to, w co
każdy wierzący powinien wierzyć. Po bardziej uważnym przysłuchaniu się ich wypowiedziom
okazuje się jednak, że owa ścisłość myśli i wypowiedzi funda-chrześcijan jest tylko pozorna, i
że tak naprawdę nie chodzi tu o bycie dokładnym, ale raczej bycie nachalnym [Autor
zastosował tu grę słów: being exact – being exacting.]. A nachalny sposób mówienia i myślenia
jest dokładnie tym, co charakteryzuje gburowatych obsesjonatów.
Osoby nękane przez obsesje koncentrują się na abstrakcjach, wskutek czego odizolowują
się od uczuć i emocji. Fakt ten tłumaczy, dlaczego w religii funda-chrześcijan kluczową rolę
odgrywa ideologia. Wyjaśnia także brak poczucia humoru u funda-chrześcijan oraz surową
postawę, jaką, od dawien dawna, przyjmują oni w stosunku do rozrywki. Jest rzeczą
powszechnie znaną, że osoby nękane przez obsesje i natręctwa są stosunkowo silnie
uodpornione na działanie humoru. Jeśli słyszą jakąś zabawną historię lub dowcip, często
błędnie je interpretują; biorą je za poważne stwierdzenia i nie zgadzają się z ich dosłownym
znaczeniem. Z kolei to, co tego rodzaju osoby uznają za wyraz humoru, często przybiera formę
zjadliwych i nieprzyjaznych dowcipów lub sarkastycznych i złośliwych wypowiedzi. Ponieważ
serdeczny śmiech zakłada chwilową utratę kontroli nad sobą, jest on szczególnie niebezpieczny
dla fundamentalistów, jako że opanowanie i sztywność stanowią główne elementy ich systemu
obrony.
Powyższe ustalenia umożliwią nam identyfikację tych, którzy udając łagodnych chrześcijan,
w rzeczywistości straszy innych, grożąc im piekielnymi mękami. Ponieważ demonologię
definiuje się jako wiarę w demony, funda-chrześcijanie są, mówiąc bardziej precyzyjnie,
demonologami. A największy kłopot z demonologami polega na tym, że są oni tak dobrzy w
tropieniu demonów i dostrzeganiu ich w duszach innych ludzi, że nie starcza im już czasu na
zajmowanie się swoimi własnymi demonami. Właśnie dlatego prywatne demony demonologów
tak często zrywają się z łańcucha i atakują ludzi o odmiennych poglądach.
Nasza analiza ukazuje w przekonujący i rzetelny sposób trzy oficjalne teorie, charaktery-
zując ich role w toczącej się od lat dyskusji wokół zjawisk paranormalnych i umieszczając
każdą z nich w kontekście humorystycznym. Dzięki temu znacznie zwiększyła się liczba
przykładów świadczących o związkach zjawisk paranormalnych z rozrywką. Można jednak
bardziej bezpośrednio wykazać, że u podstaw zjawisk paranormalnych leży element humoru.
Aby się o tym przekonać, wystarczy posłuchać, w jaki sposób wypowiadają się na ten temat
zwykli ludzie.
- 41 -
Rozdział 4
CUDA, ZNACZENIA SŁÓW I ZABAWA
W tym rozdziale zajmować się będziemy słowami. Przede wszystkim słowami, których
używamy dziś, dyskutując o zjawiskach paranormalnych.
W całej książce staram się zwrócić uwagę na to, że jeśli mamy odkryć jakąkolwiek
rzeczywistą prawdę na temat zjawisk paranormalnych, przeżyć z pogranicza śmierci i życia po
śmierci, to dokonamy tego tylko wówczas, gdy przestaniemy traktować wszystko tak bardzo
poważnie. Mam tu na myśli, że musimy przestać brać wszystko, co wiemy, jak nam się wydaje,
na ten temat, tak bardzo dosłownie. Ponieważ – bez względu na to, czy staramy się dowiedzieć
czegoś więcej o zjawiskach paranormalnych; staramy się dowiedzieć czegoś więcej o Bogu i
religii (niech państwo będą ostrożni, to może być jedno i to samo!); staramy się dowiedzieć
czegoś więcej o polityce, ekonomii czy ludzkiej seksualności; lub też staramy się dowiedzieć
czegoś więcej o czymkolwiek – branie spraw w sposób dosłowny jest właśnie tym, co utrudnia
ich głębsze poznanie.
Neale Donald Walsch twierdzi, że podczas swoich Rozmów z Bogiem dowiedział się, iż „słowa
są najmniej godną zaufania formą porozumiewania się”. Jeśli więc zastanawiamy się, czy
Walsch w literalnym tego słowa znaczeniu rozmawiał z Bogiem, czy nie, kompletnie gubimy
sens tego, co zostało powiedziane. Mamy tu znakomity przykład na to, jak dostrzeganie
jedynie dosłownego sensu wypowiedzi – to znaczy, branie rzeczy tak bardzo poważnie, że nie
pozostawiamy żadnego miejsca na dalsze dociekania, lecz stwierdzamy z uporem, że Prawda,
Cała Prawda i Tylko Prawda zawarta jest w słowach jako takich – zaciemnia całe jej znaczenie.
Tymczasem radosny badacz zjawisk paranormalnych nie zatrzymuje się nad kwestią, czy
doszło do rzeczywistej komunikacji z Bóstwem, czy nie (na pytanie tego rodzaju nigdy nie
można dać jednoznacznej odpowiedzi), lecz skupia swoją uwagę na tym, czy dany komunikat
zawiera jakąś mądrość lub wartość. Radosny badacz zjawisk paranormalnych chętnie rozważy
możliwość, iż Walsch rzeczywiście rozmawiał z Bogiem, a następnie spyta: A jeśli tak, to czy
nie byłoby ciekawe przekonać się, co Bóg miał mu do powiedzenia?
Dlatego sugeruję w tym miejscu, że nadszedł już czas, by powołać do życia nową kategorię
dyskutantów biorących udział w debacie na temat zjawisk paranormalnych. Od tej pory w
telewizyjnych talk shows, w książkach i artykułach, a także przy kawiarnianych stolikach w
całej Ameryce i na całym świecie wypowiadać się będą na ten temat już nie tylko (1)
parapsycholodzy, (2) zawodowi sceptycy i (3) fundamentaliści, lecz także (4) radośni badacze
zjawisk paranormalnych.
Musimy poszerzyć grono dyskutantów, ponieważ cała dotychczasowa dyskusja zaprowadziła
nas donikąd. Doszliśmy do martwego punktu. Doprowadziliśmy do impasu. Igranie zaś z
ideami, miast traktowania ich bardzo poważnie i dosłownie oraz brania wszystkiego, co dociera
do naszych uszu, za dobrą monetę, jest jedynym sposobem umożliwiającym wyrwanie się z
tego błędnego koła.
Poświęcam cały rozdział słowom i sposobom ich używania dlatego, że chcę zademonstrować,
dlaczego musimy przestać się nimi posługiwać jako naszymi jedynymi narzędziami poznania
zjawisk paranormalnych i zacząć posługiwać się także ideami i pojęciami. Zamierzam pokazać,
że opierające się wyłącznie na słowach podejście do zjawisk paranormalnych (lub czegokolwiek
innego) może doprowadzić nas tylko do wniosku, że zjawiska paranormalne są, w dosłownym
tego słowa znaczeniu, nonsensem. Gdy to wykażę, wówczas radosny paranormalizm uzyska w
pełni zasłużony status nowatorskiej, systematycznej metody przydatnej do badania zagadnień,
którymi tak wielu z nas się interesuje.
Kiedy już to wszystko powiedziałem, mogą państwo wciąż mieć wątpliwości, czemu służy ów
nagły zwrot w tej książce? Czy przyjrzenie się słowom i temu, w jaki sposób je używamy w
dyskusji o zjawiskach paranormalnych, jest rzeczywiście tak ważne? Tak. Czy nie rozmawiamy
tu przypadkiem jedynie o semantyce? Nie.
Słowa, zebrane w sprawozdaniach z pierwszej ręki na temat doświadczeń z innego świata
czy też opublikowane w raportach na temat domniemanych nadnaturalnych zjawisk, stanowią
jak dotąd główną część tego, czym zajmują się badacze zjawisk paranormalnych. Różni się to
zasadniczo od sytuacji, jaka panuje w większości bardziej szanowanych dyscyplin naukowych,
- 42 -
takich jak chemia, biologia czy geografia. W tych dyscyplinach badacze wykorzystują bezpoś-
rednie obserwacje zjawisk fizycznych oraz odwołują się do pojęć, do których prowadzą tego
rodzaju obserwacje. Tymczasem jeśli chodzi o badanie zjawisk paranormalnych, dodatkowe
dane obserwacyjne dostępne są tylko w rzadkich przypadkach. Tak więc słowa stanowią tu
główne źródło informacji i dlatego sposób mówienia o czymś i rodzaj używanego języka
nabierają ogromnego znaczenia.
Czy istnieje na przykład jakaś różnica między takimi wyrażeniami jak zjawiska
paranormalne, przesądy i zjawiska okultystyczne? I to jeszcze jaka! Czy różnice te wpływają
na sposób prowadzenia dyskusji na interesujący nas temat? Oczywiście, tak. Słowa, których
używamy, nadają określony ton prowadzonemu przez nas dialogowi. Wyznaczają parametry
dyskusji. I na to właśnie chcę zwrócić teraz państwa uwagę.
Słowa są kluczem do tego, co aktualnie myślimy, iż wiemy na temat zjawisk paranormal-
nych, dlatego my wszyscy, wnikliwi eksperci w tej dziedzinie, musimy zwrócić baczną uwagę na
słowa i ich znaczenie, zaczynając od przeanalizowania będącego obecnie w użyciu podstawo-
wego słownictwa dotyczącego zjawisk paranormalnych.
Zaczynamy od początku
Pierwszą z tajemnic zjawisk paranormalnych jest znaczenie słowa paranormalny. Ponieważ
samo słowo znaczenie ma niejedno znaczenie, a teorie dotyczące wyjaśnienia, w jaki sposób
słowa zyskują dane znaczenie, są liczne i często sprzeczne ze sobą, pożyteczne będzie, jeśli
wyjaśnimy znaczenie słowa paranormalny nie za pomocą jednego, lecz kilku spokrewnionych
ze sobą znaczeń słowa znaczenie.
(Jak możecie się państwo sami przekonać, tylko radosny badacz zjawisk paranormalnych
skłonny byłby podjąć się takiego zadania. Zajmując się tymi sprawami, trzeba zachować
dystans i poczucie humoru. Uparci zwolennicy dosłowności zbyt szybko tracą cierpliwość. Tak
więc, radośni badacze zjawisk paranormalnych, do dzieła).
Najlepsze słowniki podają definicje sensu danego słowa jedynie w sposób przybliżony i
powierzchowny; to wszystko, na co w najlepszym razie stać leksykografów, starających się
oddać jedno precyzyjne znaczenie za pomocą kłębowiska różnych słów. Pisze się zwykle, że
słowo paranormalny określa moce i zjawiska wykraczające poza ramy tego, co określa się
mianem znanych praw natury czy też „normalnych, obiektywnych dociekań”. Ponieważ jednak
nie wiadomo dokładnie, jakie moce i zjawiska znajdują się przestrzennie poza prawami natury
czy też poza daną metodą badań, mamy tu do czynienia nie z dosłownym, lecz przenośnym
sensem słowa „poza”. Z pewnością wydaje się wielce podejrzane, by kluczową rolę w definicji
słowa paranormalny odgrywała metafora przestrzenna.
Inni twórcy słowników podchodzą do całej sprawy inaczej i twierdzą, że słowo paranormalny
odnosi się do „zdarzeń lub spostrzeżeń, które nie wchodzą w zakres wyjaśnień naukowych”.
Zwrot nie wchodzić w zakres jest także, przynajmniej częściowo, metaforą przestrzenną,
jednak w tym przypadku definicję tę można przynajmniej przekonstruować następująco:
„zdarzeń lub spostrzeżeń, których nie można naukowo wyjaśnić”, a więc zdanie, które
wprawdzie jest jasne, ale zdaje się mówić raczej o tym, czym zjawiska paranormalne nie są,
niż o tym, czym one są. Co więcej, istnieje mnóstwo nie dających się naukowo wyjaśnić
zdarzeń i spostrzeżeń, których nikt nie zaliczyłby do kategorii zjawisk paranormalnych.
Problem nie polega na tym, że u podstaw definicji słowa paranormalny leży pewna
metafora, ale że dla owej metafory nie można znaleźć jasnego i jednoznacznego ekwiwalentu.
Oczywiście fakt ten wprawia w zakłopotanie upartych zwolenników dosłowności. Kiedy osobę
definiującą prosimy o znalezienie substytutu o jasnym i jednoznacznym znaczeniu dla tej
metafory, wówczas skłania się ona nieodmiennie ku temu, by zdefiniować jedynie to, co
charakteru paranormalnego nie ma! A samo określenie tego, co czymś nie jest, oznacza w
efekcie nieudaną próbę zdefiniowania tego czegoś.
A więc, wracając do istoty sprawy (a jest to dokładnie to, co doprowadziło do powstania
impasu), definicje słowa paranormalny oscylują między wypowiedziami udzielanymi w
nieokreślenie metaforycznym języku a nie wnoszącymi niczego istotnego stwierdzeniami o
charakterze negatywnym. Rozbieżność ta prowadzi do powstawania nonsensownych, w
dosłownym tego słowa znaczeniu, konstatacji, czyli czegoś, co nie ma w ogóle żadnego sensu.
A jeśli dochodzimy do wniosku, że coś nie ma sensu, w jaki sposób, pytam, możemy zatem
sensownie o tym dyskutować? Oczywiście jest to niemożliwe i dlatego dyskusja na temat
zjawisk paranormalnych znalazła się w martwym punkcie.
- 43 -
Rozwiązanie dylematu
Istnieje jednak pewien sposób wyrwania się z tego błędnego koła. Jeden ze słowników
usiłuje wypełnić luki w swojej definicji słowa paranormalny, podając jego synonim –
nadprzyrodzony. Szukając znaczenia słowa nadprzyrodzony, a następnie innych synonimów,
jakich użyto do jego zdefiniowania, można podążać tropem synonimów i prawie synonimów, aż
w końcu sieć powiązań zostanie zamknięta, a słowa zaczną się powtarzać.
Postępując w ten sposób, można zidentyfikować całą rodzinę spokrewnionych ze sobą słów i
wyrażeń, co okazuje się wielce przydatne dla radosnego badacza zjawisk paranormalnych.
A oto niepełna, choć reprezentatywna ich lista: paranormalny, nadprzyrodzony, nadnatural-
ny, pozaziemski, nie z tego świata, nieziemski, niewidzialny, dziwny, nawiedzany przez duchy,
niesamowity, osobliwy, hiperfizyczny, dziwaczny, stuknięty, szurnięty, kuku na muniu, nie do
wiary, niewiarygodny, niezwykły, cuda, anomalie, rzeczy zadziwiające, upiorny, widmowy,
hokus-pokus, nie z tej ziemi, metafizyczny, okultystyczny, tajemniczy, nienormalny, parapsy-
chologia, paranauka, przesądy, nieznany.
Ten gąszcz terminów można nieco przerzedzić, dzieląc go na kilka odrębnych kategorii.
Mamy tu słowa, które oznaczają lub opisują coś poprzez oddzielenie od tego, co jest w ogóle
znane (okultystyczny, tajemniczy, dziwny, nieznany) lub od tego, co jest znane dzięki
określonej metodzie zdobywania wiedzy (niewidzialny, paranormalny, parapsychologia, parana-
uka).
Dalej mamy terminy, które oznaczają lub opisują coś poprzez oddzielenie od innych niż
wiedza norm czy standardów. Owymi innymi normami czy standardami może być natura
(nadprzyrodzony, nadnaturalny, cuda), to, co substancjalne i materialne (upiorny, nawiedzany
przez duchy, widmowy, nieziemski), prawo (anomalie), to, co zwykłe (niezwykły), normalne
(nienormalny, paranormalny), to, w co można wierzyć (nie do wiary, niewiarygodny), to, w co
należy wierzyć (przesądy), to, co jest swojskie (dziwny), a nawet cały świat (pozaziemski, nie
z tego świata, nie z tej ziemi).
Mamy wyrażenia, które charakteryzują to, co nieznane lub w jakiś inny sposób odmienne,
podkreślając efekt, jaki to coś wywołuje w świadomości. Efekt ów może polegać na
ekscytującym zdumieniu (rzeczy zadziwiające, cuda, dziwny), poczuciu czegoś niepokojącego
(niesamowity, osobliwy, tajemniczy, dziwaczny) lub wywołującego strach (nawiedzany przez
duchy, przesąd).
Mamy także kilka terminów, które używane są często w kontekście zaburzeń mentalnych
(dziwaczny, nienormalny, niesamowity), również z odcieniem humorystycznym (stuknięty,
szurnięty).
W końcu mamy wyrażenia, które wyraźnie naśmiewają się z tego, co nieznane lub w jakiś
inny sposób odmienne, i mają pozytywnie nonsensowny charakter (hokus-pokus, kuku na
muniu).
Nie jest konieczne, by jakiekolwiek dwa terminy z naszej listy słów i pojęć były dokładnymi
synonimami. Wręcz przeciwnie, różnice w ich znaczeniu są równie interesujące i ważne jak
podobieństwa. Na przykład wszystkie osobliwe i dziwaczne rzeczy są dziwne, ale nie wszystkie
dziwne rzeczy są osobliwe czy dziwaczne. Poza tym każde z tych słów w odmienny sposób
odnosi się do zjawisk paranormalnych w danym kontekście. I, kto wie, może pewnego dnia ta
właśnie okoliczność będzie miała praktyczne znaczenie w takim czy innym kontekście. Być
może osobę zachowującą się dziwacznie i niesamowicie, która potrzebuje pomocy, będzie się
kierować do szpitala psychiatrycznego, potrzebującą zaś opieki osobę zachowującą się
osobliwie będzie się kierować do gabinetu parapsychologa.
Co więcej, duża liczba powyższych słów pasuje do więcej niż jednej kategorii (paranormalny,
dziwny, nawiedzany przez duchy, tajemniczy, przesąd). Owe wzajemne związki sprawiają, że
wszystkie słowa z naszej listy oraz ich znaczenia splatają się ze sobą, tworząc gęstą
lingwistyczną sieć o wielkiej dynamice emocjonalnej.
Czy coś z tego naprawdę ma znaczenie?
Jako radośni badacze zjawisk paranormalnych trochę się zabawiamy, przyglądając się
beztrosko problemowi słów – badamy z humorem idee – jednak, jak już wcześniej
powiedziałem, mamy tu do czynienia z niewątpliwie rzeczywistym problemem. Ponieważ
struktura wzajemnie definiujących się słów i znaczeń jest tak silnie nacechowana emocjonalnie,
doszło do jej znacznego upolitycznienia.
Przedstawiciele każdej z trzech grup interpretatorów zjawisk paranormalnych (kategorie 1, 2
- 44 -
i 3, omówione powyżej) mają swoje własne kłopoty i swoje własne pragnienia. Są oni upartymi
zwolennikami dosłowności; posługują się swoim własnym ulubionym słownictwem, zgodnie ze
swoimi własnymi specyficznymi skłonnościami i tęsknotami. Gdy zdecydują się już na wybór
jakiegoś słowa, traktują jego znaczenie jak najbardziej dosłownie. Czasami wymyślają nawet
nowe słowa o znaczeniach zgodnych z ich własnymi zapatrywaniami i poglądami.
W ten właśnie sposób reprezentantom owych trzech ugrupowań udaje się kontynuować
dyskusję na temat zjawisk paranormalnych, zaniedbując jednocześnie zgłębianie samego
tematu. To znaczy, że udaje się im prowadzić debatę, która jednak donikąd nie prowadzi.
Przyjrzyjmy się, w jaki sposób owi uparci zwolennicy dosłowności wywiązują się z tego
zadania.
W jaki sposób kategoria 1 mówi o zjawiskach paranormalnych
Samo słowo paranormalny jest powstałym stosunkowo niedawno neologizmem, typowym
tworem umysłowości parapsychologicznej. Parapsycholodzy (kategoria 1) nieustannie
narzekają z powodu rzekomo niewłaściwego traktowania ze strony społeczności naukowców.
Chcą, by ich działalność była uznawana za naukową, oni sami zaś byli darzeni szacunkiem
należnym prawdziwym naukowcom.
Aby zaspokoić swoje aspiracje, stworzyli w swoim czasie słowo paranormalny, wybierając
spośród wielu możliwych znaczeń te, które mają związki z wiedzą, przede wszystkim zaś z tym
jej rodzajem, który wchodzi w zakres nauki.
Wszelkie niepoważne czy w jakiś inny sposób niewygodne konotacje, które mogłyby wprawić
w zakłopotanie poważnych naukowców i wpływowych badaczy, zostały usunięte z bogatego
zbioru znaczeń. Twórcy słowa paranormalny wyrugowali wszelkie humorystyczne niuanse oraz
ironiczne odniesienia. Unikając wszelkich niepożądanych wpływów tych aspektów na
świadomość, pozbawili się tym samym także wpływów inspirujących i rozwijających.
Parapsycholodzy przestali dostrzegać nonsensowną stronę swojej własnej działalności oraz
dręczącą ich obsesję.
Pragnienie zdobycia akademickiej wiarygodności za pomocą lingwistycznych uprawomocnień
z góry zakładało, że jedynym sposobem wprowadzenia badań nad zjawiskami paranormalnymi
do głównego nurtu nauki jest uczynienie z nich nowej gałęzi naukowej. Jak można jednak tego
dokonać bez pełnej i bezstronnej rozprawy w tej kwestii i zdecydować, że uznanych
uniwersyteckich badaczy zjawisk paranormalnych należy umieścić raczej w gmachu wydziału
nauk przyrodniczych niż po drugiej stronie kampusu razem z historykami, filozofami,
psychologami oraz specjalistami od literatury i reliogioznawcami, a może nawet na wydziale
dramatu?
Uczeni reprezentujący wiele dostojnych dyscyplin naukowych mieliby solidne podstawy ku
temu, by zakwestionować domniemanie parapsychologów, zgodnie z którym nauka jest
„normalnym” sposobem zdobywania wiedzy. Równie dobrze można by bowiem twierdzić, że
nauka jest zdecydowanie „nienormalnym” sposobem zdobywania wiedzy.
Dlaczego zatem słowo normalny stało się substytutem „wiedzy naukowej”? Zdając sobie z
tego w pełni sprawę czy nie, ci, którzy pierwotnie ustalali znaczenie słowa paranormalny,
musieli powstrzymać się od bezpośredniego nawiązania do wiedzy naukowej. Zbliżając się
zanadto do pożądanego znaczenia, doprowadziliby bowiem do jego negacji.
Staje się to boleśnie oczywiste, gdy zastąpimy termin, który niedwuznacznie określa wiedzę
naukową, podobnie jak słowo normalny w słowie paranormalny, czego dokonali twórcy wyrazu
paranauka. To nieszczęsne wyrażenie miało oznaczać „wiedzę naukową na temat tego, co leży
poza zasięgiem wiedzy naukowej” – jawna wewnętrzna sprzeczność!
Kolejny drastyczny przykład non sequitur [Wniosek nie wypływający z przesłanek (przyp.
tłum.).] zawarty jest w założeniu, iż usankcjonowanie kwestii zjawisk paranormalnych oraz
uczynienie z niej przedmiotu poważnych badań naukowych i uniwersyteckich wymaga
całkowitego odrzucenia jej lekkiego, beztroskiego aspektu. W pewnym sensie mamy tutaj do
czynienia z odwołaniem się do definicji pojęcia powagi: humor nie jest poważny, a więc humor
nie może być przedmiotem poważnego naukowego zainteresowania.
Wyraźnie sformułowany, argument ten okazuje się zdecydowanie błędny. W swoim
podstępnie nieokreślonym kształcie pełni on jednak funkcję potężnego środka, skutecznie
uniemożliwiającego systematyczne badanie humoru. Sądzę, że hamuje on także systema-
tyczne badanie zjawisk paranormalnych.
I tak oto wszelkie werbalne sztuczki parapsychologów okazują się nic niewarte! Gdy słowo
paranormalny przeniknęło z technicznego żargonu poważnych parapsychologów do języka
- 45 -
potocznego, zostało ponownie obciążone tymi wszystkimi szkaradnymi znaczeniami ubocznymi,
które jego dumni twórcy uznali za niepożądane.
Podobny mechanizm działa również w zakresie terminologii psychiatrycznej. Słowa, jakich
używa się w medycznych leksykonach do opisu w naukowo neutralny sposób określonych
zaburzeń psychicznych, w ustach laików zaczynają zwykle nabierać nieprzyjemnych odcieni
znaczeniowych. Prowadzi to do usuwania owych kłopotliwych terminów z profesjonalnych
podręczników medycznych i zastępowania ich nowymi, neutralnymi słowami. Tak więc na
przestrzeni jednego wieku ludzie obłąkani stali się psychopatami, a następnie psychopaci stali
się socjopatami.
Wydaje się, że psychiatrzy nigdy nie rozważali możliwości, że ich lingwistyczna frustracja
wynika ze specyficznych, niemiłych cech socjopatów. Także parapsychologowie nigdy nie
rozważali możliwości, że ich lingwistyczna frustracja wynika ze specyficznych, niemiłych cech
zjawisk paranormalnych.
Stąd wyszczególnianie potknięć parapsychologii jedynie wzmacnia i rozjaśnia wymowę tego,
co powiedziano na początku: słowo paranormalny jest literalnym nonsensem!
W jaki sposób kategoria 2 mówi o zjawiskach paranormalnych
Wojowniczy sceptycy podążają w pewnym sensie śladem parapsychologów, posługując się
słowem paranormalny w taki sposób, jakby miało ono jakieś rzeczywiste znaczenie. Szczególne
upodobanie mają oni jednak do słowa przesąd. Używają tego terminu w odniesieniu do
rozpowszechnionych, acz fałszywych – lub przynajmniej nieusprawiedliwionych albo irracjo-
nalnych – przekonań, budzących zazwyczaj w jakiś sposób lęk.
To dziwne, że osoby, które występują rzekomo z pozycji naukowych, przystępują do boju,
używając słowa, które ma tak bardzo pejoratywne znaczenie. A jeśli sądzą, że uczestniczą w
racjonalnej debacie, to warto im przypomnieć, że określanie od samego początku zjawisk
paranormalnych jako fałszywych przekonań jest przyjmowaniem sądu nieudowodnionego za
podstawę dalszego rozumowania, czyli przesądzaniem z góry całej sprawy.
Trzeba także postawić pytanie, czy przesądy są, precyzyjnie rzecz ujmując, w ogóle sprawą
przekonań. Wiele spośród niezliczonych popularnych przesądów ma raczej charakter natręctw
niż przekonań. Pukanie w drewno, ciskanie solą za siebie przez ramię, obchodzenie drabiny
zamiast przechodzenia pod nią, unikanie pokoi na trzynastym piętrze w hotelu, zrywanie
czterolistnej koniczyny, noszenie króliczej łapki, chwytanie za guzik na widok kominiarza,
przeganianie czarnego kota, zanim przebiegnie on nam drogę – wszystko to, a także wiele
innych przesądów, przypomina bardziej kompulsywne rytuały niż zgodne z ustalonymi
przekonaniami zachowania.
Osoby, które cierpią na nerwicę natręctw, mówią, że dokonują swoich rytualnych czynności,
by zapobiec niejasnym, złowieszczym obawom, które je nachodzą i które, czego się boją, mogą
w przeciwnym razie uzyskać nad nimi pełną władzę, nie zaś po to, by dać wyraz swoim
przekonaniom. W rzeczywistości, gdy ich się o to zapyta, ludzie ci stanowczo zaprzeczają,
jakoby wierzyli, iż postawienie stopy na szczelinie w podłodze sprowadzi na babcię
nieszczęście. Przeciętny człowiek cierpiący na neurozę zachowuje psychiczną wnikliwość w
ocenie sytuacji, czego zdaje się najwyraźniej brakować przeciętnemu „wzdychającemu
gliniarzowi”.
Pozycja „wzdychających gliniarzy” jako społecznych reformatorów wyjaśnia sympatię, jaką
żywią oni do słowa przesąd. Przydając zjawiskom paranormalnym etykietkę czegoś fałszywego
i budzącego strach, mogą oni wyizolować je jako coś, czemu należy przeciwdziałać i czego
należy unikać.
W jaki sposób kategoria 3 mówi o zjawiskach paranormalnych
Ze swojej strony groźnie cnotliwi funda-chrześcijanie optują za słowem okultystyczny. Chcąc
zastraszyć innych, przywołują koszmarne wyobrażenia nagich czaszek, noży, krwawych
rytuałów i temu podobnych elementów, które potocznie kojarzy się z tym słowem. Ponieważ w
znaczeniu słowa okultystyczny zawiera się słowo ukryty, pierwsze z nich służy do wzbudzania
nikczemnych podejrzeń, w więc znakomicie pasuje do apokaliptycznego stylu wypowiedzi
preferowanego przez fundamentalistów.
Amerykańscy funda-chrześcijanie upodobali sobie szczególnie zwrot dabbling in the occult
(dosł. nurzać się okultyzmie), przy czym słowo dabble [Dabble – taplać się, pluskać się w
- 46 -
czymś, a także zajmować się czymś powierzchownie, po dyletancku, nie na serio (przyp.
tłum.).] przydaje mu nieco frywolnego charakteru, wesołości i powierzchowności. Tego rodzaju
ironiczny termin wydaje się więc dość dziwnym wyborem w tym kontekście. Czyżby funda-
chrześcijanie sugerowali, że zjawiskami paranormalnymi trzeba zajmować się poważnie i
dogłębnie, a nie tylko pobieżnie i powierzchownie? Nic z tych rzeczy; w rzeczywistości nie
chodzi im o głębię myśli, lecz o jej uniformizację.
W jaki sposób doszło do powstania impasu?
Tak więc zarówno parapsychologom, „wzdychającym gliniarzom” jak i funda-chrześcijanom
nie udaje się adekwatnie uchwycić różnorodności znaczeń związanych z omawianym tu przez
nas tematem. Ponieważ ich punkty widzenia koncentrują się jedynie na zawężonym zakresie
potencjalnych znaczeń – na dosłownej interpretacji określonych, wybranych przez nich słów –
przedstawiciele tych spierających się ugrupowań nigdy tak naprawdę nie angażują się w
dyskusję. Każde ze stronnictw głosi swoje prawdy, odwołując się do własnych mętnych definicji
i znaczeń, które pozostają w całkowitej niezgodzie z definicjami i znaczeniami dwóch pozos-
tałych ugrupowań. Między innymi dlatego właśnie spór, jaki się między nimi toczy, prowadzi
donikąd. I w taki oto sposób doszło do powstania impasu.
Jedynym sposobem, by uporządkować tę chaotyczną sytuację, jest zaproszenie do stołu,
przy którym toczy się dyskusja, przedstawicieli czwartej kategorii zainteresowanych:
radosnych badaczy zjawisk paranormalnych. Naszym zadaniem będzie zaprowadzenie
porządku pośród całej masy słów o podobnych i pokrewnych znaczeniach używanych przez
badaczy tego, co nęcąco nieznane. Radośni badacze zjawisk paranormalnych muszą umieć
rozróżniać liczne niuanse znaczeniowe słów używanych do opisu tychże zjawisk, nie
dyskryminując przy tym żadnego z nich.
Zjawiska paranormalne nie są jedynie tym, co niewiadome, lecz tym, co niewiadome
przybranym w swoją własną, specyficzną, emocjonalną szatę. A to – o czym już mówiłem –
stanowi element składowy całego problemu. Coraz trudniej rozmawiać na jakiś temat – a
jeszcze trudniej dojść do jego zrozumienia – gdy osoby, które zdominowały prowadzony
publicznie dialog, posługują się językiem nacechowanym emocjonalnie, dając w danej sprawie
wyraz swoim osobistym sympatiom i antypatiom.
Czy powinniśmy po prostu stworzyć nowe słowo?
Jeżeli chcemy być prawdziwymi radosnymi badaczami zjawisk paranormalnych, to powin-
niśmy przynajmniej poigrać z ideą stworzenia nowego słowa na określenie tego, co staramy się
zdefiniować.
Aspekt zjawisk paranormalnych kojarzony z tym, co nieznane, wywołuje, niejako z definicji,
pewne wzniosłe uczucia (zachwyt, zadziwienie). Ma on także charakter nonsensowny, co
znajduje wyraz w potocznym, zabawnym słownictwie związanym ze zjawiskami paranor-
malnymi (hokus-pokus, kuku na muniu). Poza tym kojarzony jest z pewnymi niepokojącymi
emocjami (osobliwy, niesamowity, nawiedzany przez duchy, tajemniczy), które z kolei
wywołują, przynajmniej w umysłach niektórych ludzi, niejasne podejrzenia (ukryty aspekt
okultyzmu). Owe dodatkowe znaczenia nadają temu, co nieznane, charakterystycznego
posmaku oraz uroku, który stanowi o jego paranormalności. Tak więc w tym sensie zjawiska
paranormalne są tym, co nieznane, a co konceptualnie jest nierozłączne od swojego
specyficznego uroku i powabu. Wynika stąd, że ta sama konstelacja satelickich konotacji
pojawiłaby się nieuchronnie wokół dowolnego nowego słowa, którego znaczenie wchodziłoby w
zakres zjawisk paranormalnych.
Ponieważ ten sam lingwistyczny los, jaki stał się udziałem wymyślonego przez parapsycho-
logów słowa paranormalny, spotka z pewnością jakikolwiek inny, podobny termin, radośni
badacze zjawisk paranormalnych nie będą starali się gorączkowo go stworzyć. Ponieważ słowo
paranormalny stało się tak popularne w codziennym użyciu, my, radośni badacze zjawisk
paranormalnych, postanawiamy także się nim posługiwać, oczywiście dając jasno i wyraźnie do
zrozumienia, że używamy tego słowa jako pojęcia zbiorowego, obejmującego swoim zasięgiem
całą paletę słów i znaczeń.
To właśnie za sprawą tej bogatej palety znaczeniowej do słowa paranormalny przylgnął,
mimo jego niepełnych konotacji, domniemany zakres znaczeniowy ogarniający swoim
zasięgiem podejrzany asortyment popularnych tajemnic i pseudotajemnie Musimy stworzyć
- 47 -
nowy sposób mówienia o tym wszystkim. Łącząc zaś słowo paranormalny ze słowem zabawa w
zwrocie zabawa i zjawiska paranormalne, z powrotem dodamy do mikstury jej główny składnik
– jeden z tych składników, które parapsychologowie błędnie uznali za zbędny, po czym usunęli
go z receptury.
Powtarzam raz jeszcze: cała, złożona struktura słów i znaczeń – a nie jakieś pojedyncze
słowo czy mała grupa słów branych dosłownie – tworzy lingwistyczny kontekst, w którego
ramach to, co nieznane, może zostać doświadczone, zwerbalizowane, smakowane i świadomie
oceniane – czyli poznane. Tylko w tym kontekście zjawiska paranormalne przestaną być
nieznane i znane zarazem.
Tak więc my, „skłonni do zabawy badacze zjawisk paranormalnych” nie możemy ustać w
wysiłkach, aż opracujemy wiarygodne sprawozdanie z tego, jakie miejsce w kontekście zjawisk
paranormalnych zajmuje każde z owych posiłkowych znaczeń.
Spoglądając z bliska, dostrzegamy przynajmniej cztery elementy, z których każdy tworzy
posiłkowe znaczenia:
•
humor,
•
język metaforyczny,
•
kontrast i negacja,
•
nonsens.
Jaką rolę odgrywa każdy z tych elementów i w jaki sposób owe nuty łączą się ze sobą w
symfonię, którą jest nasze rozumienie zjawisk paranormalnych?
Zbadajmy to!
Humor a zjawiska paranormalne
Przeglądając literaturę naukową poświęconą humorowi, zauważamy, że badacze zajmujący
się śmiechem i wesołością cierpią z powodu podobnych akademickich tabu do tych, które
utrudniają racjonalne podejście do zjawisk paranormalnych. „Jak humor może być poważnym
tematem?” i „Jak zjawiska paranormalne mogą być poważnym tematem?” – oto podobne i
spokrewnione ze sobą pytania.
Co więcej, działalność znanych, utalentowanych humorystów wyraźnie oscyluje w kierunku
zjawisk paranormalnych. Moim zdaniem jedyny w swoim rodzaju styl geniuszu komicznego
reprezentowany przez wielkich szamanów śmiechu, takich jak Jonathan Winters czy Robin
Williams, może z większym powodzeniem rościć sobie prawo do bycia uznanym za cechę
prawdziwie paranormalną niż rzekome talenty różnego rodzaju jarmarcznych mediów. Ci dwaj
komicy mają bez wątpienia umiejętność wyczarowywania, jak gdyby bez najmniejszego
wysiłku, niekończącego się strumienia zaskakujących widza humorystycznych miniscenek oraz
odgrywania surrealistycznie śmiesznych postaci. Dlaczego miałoby to być uznane za mniej
tajemnicze i niepojęte, krótko mówiąc, za mniej paranormalne niż na przykład zdolność
odczytywania myśli?
Charles Addams, Gahan Wilson i Gary Larson są wielkimi mistrzami reprezentującymi
specyficzny, tajemniczy styl komizmu, który zarówno pod względem formy, jak i treści ociera
się o zjawiska paranormalne. Głównym obiektem zainteresowania humorystów należących do
tej kategorii są te same sprawy, którymi zajmują się poważni badacze zjawisk paranormalnych.
Owi trzej twórcy komiksów mają znakomite wyczucie tajemnicy i niesamowitości oraz potrafią
zręcznie zainteresować tym innych – mają więc cechy, jakie powinny charakteryzować każdego
badacza zjawisk paranormalnych. Komiks Larsona nosi nawet tytuł The Far Sade („Po tamtej
stronie”), która to nazwa może z powodzeniem odnosić się także do zjawisk określanych
mianem paranormalnych.
Odpowiedzi na pytania związane z koncepcją osobniczej tożsamości stanowią centralny
punkt zainteresowania badaczy zjawisk paranormalnych, ponieważ mają one kluczowe
znaczenie przy ocenie relacji na temat życia po śmierci czy reinkarnacji. Wiele komedii oraz
zabawnych sytuacji dotyczy komplikacji wynikających z zaburzeń tożsamości lub też prób
ukrycia swojej prawdziwej tożsamości przed otoczeniem.
Historia badań zjawisk paranormalnych obfituje w oszustwa, do których konstrukcji
wykorzystuje się te same metody wprowadzania w błąd, co w przypadku robienia figli czy
psikusów. Czasami oszustwa są nawet nieodróżnialne od zwykłych dowcipów, które stanowią
przecież niezaprzeczalnie formę humoru. Niestety, przyjęło się tolerować śmiech jako reakcję
na opowieści o zjawiskach paranormalnych. Wygląda na to, jak gdyby jakieś niepisane normy
społeczne nakazywały odpowiadać na relacje na temat zjawisk paranormalnych pogardliwym
- 48 -
uśmiechem.
Zjawiska paranormalne, podobnie jak humor, kojarzone są w języku potocznym z chorobą
psychiczną. Błazen, dziwak, histeryczny, szalony, wariat, dom wariatów, czasopismo „Mad”
(„Szalony”), stracić nad sobą kontrolę – te i inne wyrażenia ilustrują systematyczną
dwuznaczność językową, która sprawia, że wiele słów stosuje się nieformalnie zarówno do
chorób psychicznych, jak i do humoru. Analogicznie wielu ludzi podejrzewa osoby, które
opowiadają o swoich paranormalnych przeżyciach, o chorobę psychiczną, którego to błędu
dopuszcza się wciąż także pewna liczba psychiatrów.
Język metaforyczny a zjawiska paranormalne
Podobnie jak w przypadku humoru, dyskurs na temat zjawisk paranormalnych zależy od
ujmująco swobodnego sposobu posługiwania się językiem – w przeciwieństwie do dosłownego
– który wywołuje taki, a nie inny efekt. Mówi się, że humor sprzyja powstawaniu sprzeczności,
które pozostają następnie na jego usługach. Podobnie w dyskusji na temat zjawisk
paranormalnych znaczenia jednoznacznie przenośne (to znaczy niedosłowne) przeplatają się ze
znaczeniami o charakterze całkowicie negatywnym, w celu wywołania niepokojącego wrażenia,
iż mówi się o czymś niezwykłym i dziwnym.
Język metaforyczny związany jest ściśle ze zjawiskami paranormalnymi, często przejawia się
w formie metafor przestrzennych wyrażających nieodstępność; a więc coś, co jest „odległe”,
poza zasięgiem czy nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników.
Mówi się na przykład, że jasnowidzenie jest specyficzną zdolnością percepcji, którą można
przyrównać do widzenia tego, co znajduje się „poza zasięgiem wzroku”. Oczywiście odnosi się
to nie tylko do obiektów oddalonych w przestrzeni, w którym to przypadku można by posłużyć
się teleskopem lub skorzystać z pomocy telewizji. Także o życiu po śmierci mówi się często,
posługując się metaforami przestrzennymi (zaświaty, tamten świat). Skłonność do stosowania
porównań przestrzennych, jaka towarzyszy próbom ujęcia w słowa ulotnej natury zjawisk
paranormalnych, jest głęboko zakorzeniona w naszym języku. Angielskiego słowa strange
używano pierwotnie na oznaczenie czegoś, co odnosiło się do kraju innego niż ten, z którego
pochodził mówca. Ponieważ jednak to, co cudzoziemskie, mogło wywoływać zdziwienie i
zdumienie, oba te znaczenia zostały stopniowo włączone w zakres znaczeniowy słowa strange
[Dziwny, osobliwy, niezwykły, obcy (przyp. tłum.).]. Podobną ewolucję przeszło także słowo
outlandish [Kiedyś: pochodzący z innego kraju, dziś: obcy, dziwaczny (przyp. tłum.).].
Różne metafory przestrzenne wywołują różne efekty. Słowo okultystyczny odnosi się do
zjawiska paranormalnego, które znajduje się poza zasięgiem, ponieważ jest ukryte. Ponieważ
czynnik sprawczy ukrycia pozostaje nie nazwany, znaczenie słowa okultystyczny stanowi obiekt
wzmożonego zainteresowania funda-chrześcijan oraz innych sztywniaków mających tendencje
do paranoi i obsesji.
Kontrast i negacja a zjawiska paranormalne
Kiedy coś wykazujemy czy udowadniamy, odwołujemy się do logiki, nauki i innych syste-
mów, które korzystają z założeń i twierdzeń w ich literalnym znaczeniu. Tymczasem nie istnieje
żaden powszechnie przyjęty system umożliwiający weryfikację wypowiedzi metaforycznych.
Jest to kolejny dobry powód do tego, by mieć wątpliwości co do twierdzeń parapsychologów,
ponieważ mówiąc o zjawiskach paranormalnych nie można zastąpić metafor ekwiwalentami o
dosłownym, niemetaforycznym znaczeniu. Zamiast tego pojawia się możliwość odwołania się
do kontrastu i negacji. Słowa kojarzone ze zjawiskami paranormalnymi mają często wyraźnie
negatywne znaczenie (niewidzialny, nieznany, nieprawdopodobny, niesamowity, nienormalny,
niewiarygodny). Owa właściwość bycia „sprzecznym” z tym, co jest”, jest bardzo rzadka (czy
widzieli państwo kiedykolwiek rzecz, która jest niewidzialna, poznali to, co nieznane?). To
dopiero sprzeczność!
Zestawienie sprzecznych znaczeń może pobudzić naszą uwagę, wielu ludzi zaś łatwo
ekscytuje się lingwistyczną grą przeciwieństw. Starożytny grecki filozof Heraklit z Efezu zwany
„ciemnym” zdobył sławę, wykorzystując tę zasadę i wygłaszając zaskakujące stwierdzenia w
rodzaju: „Droga w górę i w dół jest jedna i ta sama” [Diogenes Laertios „Żywoty i poglądy
słynnych filozofów”, tłum. Witold Olszewski przy współpracy B. Kupisa, PWN, Warszawa 1982.].
Współcześnie na ten sam rodzaj sprzecznych logicznie wypowiedzi natkniemy się w dziele
Neale'a Donalda Walscha Rozmowy z Bogiem, w którym czytamy, że „wobec braku tego, co nie
- 49 -
jest, TO, CO JEST, nie jest”, oraz w którym Boga opisuje się jako wielkie „Jestem-Nie Jestem”.
Podczas dyskusji na temat zjawisk paranormalnych przeciwstawia się jedno znaczenie
drugiemu w sposób, który ma satysfakcjonować i bawić jej obserwatorów. Ten oparty na
antytezach styl pomaga wyjaśnić ów nieuchwytny aspekt, który wydaje się nieodłącznie
związany ze zjawiskami paranormalnymi, naukowcy i uczeni zaś, którzy traktują zjawiska
paranormalne poważnie, stają się upartymi zwolennikami dosłowności i zostają wyrzuceni poza
nawias.
Nieustanne dążenie parapsychologów, by dostać się na salony zarezerwowane dla naukow-
ców, ma charakter autodestrukcyjny. Korzystając z lingwistycznych forteli, usiłują oni przydać
status naukowości czemuś, co nieznane, nie tylko z definicji, lecz także z samej swej istoty.
Sprzeczność stanowi immanentną cechę języka, którym mówi się o zjawiskach paranormal-
nych; stąd właśnie bierze się sprzeczna natura parapsychologii.
Wielki osiemnastowieczny sceptyczny filozof David Hume dodał do tej sprzeczności element
antropomorficzny, definiując cud jako „pogwałcenie praw natury”. Być może dlatego właśnie
„wzdychający gliniarze” odczuwają potrzebę bycia kimś, kto zmusza innych do przestrzegania
ustanowionych przez siebie praw.
Nonsens a zjawiska paranormalne
Zarówno wieloznaczny, metaforyczny język używany do opisu zjawisk paranormalnych, jak
odwoływanie się do kontrastów i negacji są sposobami wyrażenia tego, co nieuchwytne. Krążąc
bez końca od jednego do drugiego, dyskusja na temat zjawisk paranormalnych generuje duże
ilości nonsensu. Znaczy to, że z punktu widzenia upartego zwolennika dosłowności nie ma ona
w ogóle żadnego sensu.
O tym, że w zjawiskach paranormalnych tkwi spora dawka nonsensu, świadczy to, że
elementarne słownictwo używane do ich opisu zawiera kilka terminów, które zostały
wymyślone specjalnie w tym celu, by odzwierciedlać ów nonsens. Twórcy wyrażeń takich jak
kuku na muniu czy hokus-pokus wzorowali się na pozbawionych znaczenia rytualnych
okrzykach czarowników, czarodziejów czy iluzjonistów.
Podsumowując, zjawiska paranormalne są dla nas niedostępne nie dlatego, że znajdują się
one w jakimś odległym od nas miejscu, do którego nie możemy dotrzeć, ani nie dlatego, że nie
istnieje żadna możliwość ich naukowego wyjaśnienia. Wydaje się raczej, że są one
niedostępne, ponieważ są w dosłownym tego słowa znaczeniu nonsensowne. Dlatego zjawiska
paranormalne pozostaną na zawsze niedostępne dla upartych zwolenników dosłowności.
Jedyny klucz umożliwiający do nich dostęp spoczywa w rękach radosnego badacza zjawisk
paranormalnych! Rozumie on bowiem, że literalny nonsens, jakim są zjawiska paranormalne,
nie jest po prostu pierwszym lepszym literalnym nonsensem. Jest to bowiem wyjątkowo miły i
przyjemny nonsens, który bawi niczym Box and Cox, komedia M. Mortona z 1847 roku
opowiadająca o dwóch mężczyznach o imionach Box i Cox, którzy, nie wiedząc o tym, wynajęli
ten sam pokój. Jeden z lokatorów przebywał w pokoju tylko nocą, drugi tylko za dnia, tak więc
nie wiedzieli oni nawzajem o swoim istnieniu.
Można powiedzieć, że w traktującej o wzajemnie zmieniających się znaczeniach komedii Box
and Cox został zwerbalizowany wynikający z niedostępności powab zjawisk paranormalnych:
Znaczenie metaforyczne wymyka się tylnymi drzwiami, gdy tylko znaczenie negatywne
wkracza drzwiami od frontu. Zjawiska paranormalne bawią nas, dostarczając lingwistycznej
rozrywki w stylu komedii Cox and Box, która oddziałuje na to, co głęboko zakorzenione w
człowieku i jednocześnie budzące jego największą troskę – śmierć, przyszłość oraz prywatność
najbardziej wewnętrznych myśli i uczuć.
- 50 -
Rozdział 5
WIARA, ŻE TO, CO NIE DO WIARY,
JEST WIARYGODNE
Na razie wszystko idzie dobrze, ponieważ prawie wszyscy ulegają urokowi syreniego śpiewu
zjawisk paranormalnych. Dlaczego więc mielibyśmy intuicyjnie przypuszczać, jak czyni to wielu
ludzi, że zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi może być czymś nienormalnym?
Dlaczego kogoś, kto bardzo interesuje się tym tematem, podejrzewa się o zaburzenia umysło-
we lub emocjonalne? Moim zdaniem dzieje się tak dlatego, że wygląda na to, iż wierzymy w to,
co niewiarygodne. I rzeczywiście tak właśnie robimy. No, może nie zawsze.
Jak to się dzieje? To proste. Jak już mówiliśmy, większość tego, co wiemy o zjawiskach
paranormalnych, wiemy nie na podstawie analizy zaobserwowanych danych, lecz na podstawie
analizy słów, jakimi posługują się ludzie mówiący na ów temat. Tak więc zarówno nasza wiara,
jak i niewiara opierają się tylko i wyłącznie na stwierdzeniach, tezach itp., które mogą być albo
prawdziwe, albo fałszywe. To, co mówimy (a także to, co wydaje nam się, że wiemy) na temat
zjawisk paranormalnych jest jak staraliśmy się to wykazać w rozdziale 4 – literalnym
nonsensem w takim czy innym wydaniu. A jeśli mówimy, że jakaś wypowiedź jest literalnym
nonsensem, wówczas poniekąd stwierdzamy także, iż jej treść nie jest ani prawdziwa, ani
fałszywa. Idąc dalej tym tropem, można skonstatować, że zjawiska paranormalne nie są ani
wiarygodne, ani niewiarygodne.
W przeciwieństwie do powszechnego mniemania ani paranormalne przeżycia, ani zaintereso-
wanie zjawiskami paranormalnymi nie są symptomami psychozy. Oczywiście schizofrenicy,
maniacy i paranoicy bełkoczą na temat zjawisk paranormalnych, nie częściej jednak niż na
temat polityki, religii, znanych osobistości lub kwestii związanych z nauką – promieni, wibracji
itp. Aby jednak dokładnie zrozumieć, jaki rodzaj psychologicznej aberracji wiąże się z zaintere-
sowaniem zjawiskami paranormalnymi, należy najpierw zbadać, w jaki sposób koncepcja
wiarygodności i niewiarygodności uzależniona jest od słownictwa traktującego o tym, co nęcąco
nieznane.
Przedstawiciele trzech głównych ugrupowań teoretyków parapsycholodzy, zawodowi scepty-
cy i fundamentaliści z których wszyscy są upartymi zwolennikami dosłowności, traktują
zjawiska paranormalne w kategoriach wiarygodności lub niewiarygodności. Dla nich wszystko
jest jasne i proste. Dana osoba albo wierzy w istnienie zjawisk paranormalnych, albo nie, jak
gdyby psychologia wiary i niewiary była wszystkim, co konstytuuje psychologię zjawisk
paranormalnych.
Wzdychający gliniarze z wyraźną przyjemnością wskazują na fakt, że rozważania parapsy-
chologów skażone są osobistymi przekonaniami tych ostatnich, tymczasem sami beztrosko
przechodzą do porządku dziennego nad tym, jak łatwo sami poddają się władzy własnych
przekonań występujących pod maską niewiary. Nie uświadamiają sobie, że postępując w ten
sposób, starają się dokonać asymilacji zjawisk paranormalnych za pomocą tych samych metod
poznawczych co parapsychologowie. Z kolei ludźmi najbardziej bezkrytycznie wierzącymi w
istnienie zjawisk paranormalnych są funda-chrześcijanie. Wierzą w ich realność, twierdzą
jednak, że nie są one tym, czym się wydają, lecz dziełem Szatana. Ich wiara w zjawiska
paranormalne pozostaje więc pod przemożnym wpływem ich własnej, ulubionej satanistycznej
pseudokoncepcji tłumaczącej nie tylko istotę zjawisk paranormalnych, lecz po prostu wszyst-
kiego.
Z tego właśnie powodu twierdzę, że nadszedł już czas, by do dyskusji przystąpili radośni
badacze zjawisk paranormalnych. W tym miejscu musimy wygłosić jednak słowo przestrogi. Z
kilku istotnych powodów należy być nieufnym wobec wysiłków podejmowanych przez owe trzy
główne ugrupowania w celu wyolbrzymiania roli wiarygodności i niewiarygodności oraz koncen-
trowania wokół tej właśnie kwestii wszelkich dyskusji związanych ze zjawiskami paranormal-
nymi. W rzeczywistości musimy rozważyć znacznie więcej aspektów zjawisk paranormalnych,
niż tylko to, czy wierzymy, czy nie, we wszystko, co się o nich mówi. Poza tym nie chodzi tu o
wiarę czy niewiarę, lecz raczej o przyzwolenie na dalsze zgodne badanie zjawisk paranor-
malnych.
Nie jest to jednak takie proste, jeśli okaże się – gdy w końcu przystąpimy do dyskusji – iż
- 51 -
zostaliśmy wydani na pastwę jakiegoś rodzaju wielce apodyktycznej ideologii wiary, szczególnie
tej praktykowanej przez fundamentalistów.
Wydaje się, że Bóg funda-chrześcijan wymaga od każdego z nas niezwykłego wsparcia dla
realizacji swojego wielkiego planu w formie takiej a nie innej wiary, ponieważ dla funda-
chrześcijanina ogromnie ważne jest, by wiara jego bliźniego była słuszna. W rzeczy samej
początkujący wyznawca musi najpierw okazać się mistrzem w specyficznej, werbalnej
interpretacji Biblii czy też w tym, co dla naiwnego adepta może wydawać się jedynie
rozszczepianiem włosa na czworo, jeśli chodzi o znaczenie poszczególnych słów. I to nie
koniec; funda-chrześcijanie chcieliby także wszystkich pozostałych wcielić w szeregi swojej
armii realizującej z góry ustalony plan dotyczący tego, w co wierzyć, a w co nie. Nie każdy z
nas skłonny jest jednak wierzyć na rozkaz.
Jedną z rzucających się w oczy przewrotnych cech wiary i niewiary jest to, jak szybko jedna
z nich daje się zamienić na drugą w tajemniczym procesie zwanym nawróceniem. Ideologowie
potrafią zmieniać przekonania z dnia na dzień, nawracając się z jednego określonego systemu
wiary na inny, przy czym nie istnieje żadne racjonalne wyjaśnienie owego rodzaju nagłych i
nieoczekiwanych „przebudzeń”.
Co więcej, wyjątkowo głośne i natrętne wyrażanie swojej wiary lub niewiary może być
jedynie pozorem, za którym kryją się prawdziwe, odmienne przekonania danej osoby. Gdy
fundamentalista w ten swój charakterystyczny, na wpół oskarżycielski sposób żąda odpowiedzi
na pytanie „Czy jest pan chrześcijaninem?” (ja odpowiadam zwykle: „Ma pan na myśli Jezusa
czy JAY-zusa?”), to tuż pod powierzchnią jego umysłu czai się wewnętrzna niepewność będąca
wyrazem jego nieświadomej niewiary. Jeszcze większy kłopot, jeśli chodzi o wiarę i niewiarę,
pojawia się w kontekście zjawisk paranormalnych. Mówiąc konkretnie, wcale nie jest oczywiste,
że zjawiska paranormalne można w ogóle rozpatrywać w kategoriach wiary i niewiary. Jeśli
ktoś mówi, że wierzy w jakąś teorię czy twierdzenie, wówczas zakłada, że owa teoria czy
twierdzenie są prawdziwe; tymczasem jeśli ktoś mówi, że nie wierzy w jakąś teorię czy
twierdzenie, wówczas zakłada, że owa teoria czy twierdzenie są fałszywe. Innymi słowy, jak
mówiłem już na początku tego rozdziału, zarówno wiara, jak i niewiara opierają się tylko i
wyłącznie na stwierdzeniach, tezach itp., które mogą być albo prawdziwe, albo fałszywe.
Powtarzam raz jeszcze: zjawiska paranormalne są literalnym nonsensem; to, co mówimy na
ich temat, nie jest ani prawdziwe, ani fałszywe. Idąc dalej tym tropem, można skonstatować,
że zjawiska paranormalne nie są ani wiarygodne, ani niewiarygodne.
Jak to możliwe? Pozornie pełnych wiary lub niewiary badaczy zjawisk paranormalnych mamy
na pęczki, wszyscy oni z pewnością, jak się wydaje, w coś głęboko wierzą lub nie. Ślubują,
przysięgają i składają deklaracje swojej pozornej wiary lub niewiary, zapalając się, gdy komuś
przyjdzie do głowy ją podważać. Biorąc to wszystko pod uwagę, trzeba stwierdzić, że zjawiska
paranormalne nie mogą być ani prawdziwe, ani fałszywe, stąd też nie można powiedzieć, że są
one wiarygodne lub nie.
Pozorna wiara i pozorna niewiara charakteryzujące fanów zjawisk paranormalnych mają w
sobie pewien dramatyczny aspekt, który stanowi klucz do rozwiązania całego problemu. Teatr
wiary i niewiary, a także ich wzajemna wymienność, stanowią część nieustającego dramatu
zjawisk paranormalnych.
Wyznawcy uwielbiają sytuacje, gdy jakiś dotychczasowy sceptyk dostrzega w końcu światło,
demaskatorzy zaś z radością witają w swoich szeregach zreformowanych parapsychologów.
Funda-chrześcijanie cieszą się, gdy zwolennik okultyzmu zawraca z dawnej drogi i powraca do
JAY-zusa, nawróceni zaś zapraszani są często do udziału w telewizyjnych talk shows
organizowanych przez przedstawicieli różnych funda-chrześcijańskich organizacji.
Dla radosnego badacza zjawisk paranormalnych wszystkie te scenariusze są kolejnymi
dowodami na zabawową naturę całego tego zamieszania. Spór, jaki toczy się wokół zjawisk
paranormalnych, został w znacznej mierze wystylizowany, skonwencjonalizowany, a nawet w
pewnym sensie zrytualizowany, przedstawiciele zaś trzech głównych ugrupowań pogrążyli się w
nim sami, stając się osobami dramatu: stali się oni integralną częścią zjawisk paranormalnych.
Nie mówimy tu w ogóle o wierze czy o niewierze, ale o mistyfikacji.
Pamiętając, że pozorna wiara i pozorna niewiara w zjawiska paranormalne mają funkcję
dramatyczną, okazuje się, że to wcale nie wiara czy niewiara, lecz pseudowiara i pseudo-
niewiara stanowi siłę napędową sporu, jaki toczy się wokół zjawisk paranormalnych. Co więcej,
żeby nie powstało wrażenie, iż koncepcja pseudowiary i pseudoniewiary zostaje wprowadzona
ex post tylko po to, by zdyskredytować trzy ograniczone punkty widzenia parapsychologów,
sceptyków i fundamentalistów, radosny paranormalizm postara się teraz wykazać, iż
pseudowiara i pseudoniewiara naprawdę istnieją.
- 52 -
Wierząc, ze to, co nie do wiary, jest wiarygodne
Za chwilę zrozumieją państwo, dlaczego zatytułowałem ten rozdział tak, a nie inaczej.
Postuluję w nim bowiem, że człowiek może jednocześnie wierzyć w coś i nie wierzyć. Nazywam
to pseudowiarą.
Owa pseudowiara tłumaczy sens istnienia specyficznej subkultury zagorzałych fanów zawo-
dowego wrestlingu, który to sport, tak przy okazji, stał się jednym z najpopularniejszych
widowisk rozrywkowych naszych czasów w Ameryce transmitowanych przez telewizję.
Pod wieloma względami kibice wrestlingu są jego wyznawcami, czasami wręcz fanatycz-
nymi, którzy znajdującym się na widowni osobom wątpiącym w autentyczność pojedynków
często grożą pobiciem. (Na marginesie, fani wrestlingu „widzą”, jak zawodnicy w ringu odnoszą
rany i kontuzje).
Fani przyglądają się, jak źli chłopcy wyrządzają dobrym wszelkiego rodzaju łajdactwa. Ci
pierwsi przemycają na ring wyszczerbione metalowe zakrętki od butelek, którymi można wybić
przeciwnikowi oko, oraz inne niebezpieczne przedmioty, które zauważają wszyscy z wyjątkiem
sędziego. Tytuły mistrzów wrestlingu przechodzą z rąk do rąk w najbardziej niesprawiedliwych i
oszukańczych okolicznościach, fani zaś – lecz nigdy organizatorzy – widzą wyraźnie, że źli
zawsze wygrywają za sprawą oszustw i zachowań nie fair. W trakcie pojedynku fanów ogarnia
coś w rodzaju szału; wierzą, że wszystko, co dzieje się na ringu, dzieje się naprawdę – dają
temu wyraz krzycząc, podskakując, gwiżdżąc i tupiąc.
Jednak decydujący moment, jeśli chodzi o prawdziwą wiarę w rzeczywistość zawodowego
wrestlingu, następuje wtedy, gdy potężne reflektory nad ringiem gasną i zapalają się światła
na widowni. Czar nagle pryska i fani tłoczą się do wyjścia, po czym szybko rozchodzą się każdy
w swoją stronę, jak gdyby pojedynku w ogóle nie było. Nikt nie łączy się w grupy zatroskanych
świadków, którzy kierują następnie skargi na sędziów i zawodników do zawodowej organizacji
wrestlingu, nikt też nie myśli o interwencji prawnej w całej sprawie.
Pozorna wiara fanów wrestlingu nie zostaje zakłócona nawet przez fakt, że prawo, jak się
wydaje, jakby rozumie, iż niemożliwe jest, by jakikolwiek odpowiedzialny dorosły człowiek
naprawdę wierzył w realność wrestlingu. Organizacje społeczne zrzeszające znanych,
szanowanych ludzi biznesu zbierają fundusze na rzecz społeczności, w których działają,
sponsorując pojedynki zawodowego wrestlingu, i nigdy nie zgłaszały one żadnych formalnych
zastrzeżeń wobec faktu, że związki zawodowego wrestlingu potajemnie zwodzą łatwowierną
publiczność przekonując ją, iż wrestling jest prawdziwym wydarzeniem sportowym. Tak więc w
oczach prawa pozorna wiara fanów wrestlingu nie jest prawdziwą wiarą, lecz pseudowiarą,
mimo że oczywiście prawnicy nie posługują się tym terminem. Ze swojej strony fani wrestlingu
czynią słusznie, dając pozornie wiarę temu, co widzą, ponieważ tylko pozorna wiara umożliwia
im czerpanie z tego przyjemności. (Tak na marginesie to mamy tu do czynienia z taką samą
reakcją jak w przypadku zwolenników telewizyjnych oper mydlanych czy też większości innych
form rozrywki. Związki między rozrywką a zjawiskami paranormalnymi stają się więc ponownie
wyraźnie widoczne).
Także dla wielu fanów zjawisk paranormalnych pozorna wiara stanowi warunek umożliwia-
jący im znajdowanie w nich upodobania. A jednak – i tu dochodzimy do fascynującej
konstatacji – musi istnieć wielu innych fanów zjawisk paranormalnych, którzy znajdują w nich
upodobanie za sprawą swojej pozornej niewiary, ponieważ połowę całej zabawy, połowę całej
fascynacji, stanowi debata na temat tego, czy zjawiska paranormalne są realne, czy nie.
Ponieważ literalny nonsens nie jest ani prawdziwy, ani fałszywy, kwestią sporną w debacie
na temat zjawisk paranormalnych nie może być niewiara, ponieważ brak wiary w coś oznacza
wiarę w to, że owo coś jest fałszywe. Pseudoniewiara pozwala wzdychającym gliniarzom na
podtrzymywanie iluzji, zgodnie z którą wiara rzeczywiście należy do zjawisk paranormalnych.
Ponieważ kiedy sceptyk sprzeciwia się twierdzeniom parapsychologa, wyrażając swoją pozorną
niewiarę, wówczas stwarza wrażenie, iż w tym, co powiedział parapsycholog, było coś literalnie
znaczącego. Sceptyczna pseudoniewiara jest więc niezbędna do tego, by dyskusja na temat
zjawisk paranormalnych mogła toczyć się dalej swoim utartym szlakiem. Wzdychający gliniarze
są potajemnie w zmowie z parapsychologami, odciągając uwagę opinii publicznej od
komplikacji, która w przeciwnym razie mogłaby okazać się fatalna w skutkach dla perspektyw
prowadzonego przez nich z tak wielkim zapałem sporu. Gdyby bowiem świadomie i otwarcie
przyznano, że zjawiska paranormalne są literalnym nonsensem, wówczas jakiekolwiek spory
wokół tej kwestii, przynajmniej w tradycyjnym sensie, byłyby całkowicie niemożliwe.
Za chwilę wskażę państwu na interesującą analogię do tego, o czym tu mówimy, która
pozwoli nam lepiej zrozumieć całą sprawę. Najpierw jednak chcę zwrócić uwagę na fakt, że za
ten smutny stan rzeczy nie można winić języka, jakiego używa się do opisu zjawisk paranor-
- 53 -
malnych. Daje on bowiem wyraz słusznym obawom, iż zjawiska paranormalne nie są
wiarygodne (nie do wiary, niewiarygodne). Ostrzeżenia te należy rozumieć dosłownie, jako że
to właśnie tu może wkroczyć na scenę charakterystyczne piętno nienormalności wynikające z
entuzjazmu wobec zjawisk paranormalnych. Kiedy dana osoba zaczyna zastanawiać się, czy
dawać wiarę, czy nie, zjawiskom paranormalnym, już wpadła w sidła iluzji, zgodnie z którą w
zjawiskach paranormalnych zawarte jest coś, w co – z powodu prawdziwości lub fałszywości
tego czegoś – można rozsądnie wierzyć lub nie. Podstawowy błąd zostaje popełniony w
momencie, gdy ktoś zaczyna posługiwać się słownictwem opisującym to, co nęcąco nieznane,
będąc z góry nastawionym na wiarę lub niewiarę. Od tej chwili szaleństwo nie ma już końca:
entuzjasta, bez względu na to, czy jest parapsychologiem, wzdychającym gliniarzem czy
funda-chrześcijaninem, po prostu nie potrafi już uwolnić się od myślenia o zjawiskach
paranormalnych.
Tak więc wszyscy ci wytrwale pseudowierzący i wytrwale pseudoniewierzący miłośnicy
zjawisk. paranormalnych mają jedną cechę wspólną. Cecha ta nie jest wprawdzie rozpoznaną
jednostką diagnostyczną, można ją jednak z przekonaniem zaklasyfikować jako odbiegającą od
normy, ponieważ bardzo przypomina ona pewną znaną, rozpoznaną, medyczną i psychia-
tryczną przypadłość. Skłonność do dysfunkcyjnej wiary (dysbelive) [Autor rozróżnia disbelieve,
disbelieving (nie wierzyć, niewiara) i dysbelieve, dysbelieving (dysfunkcyjna wiara).] występu-
jąca powszechnie wśród parapsychologów, wzdychających gliniarzy i funda-chrześcijańskich
demonologów przypomina pod wieloma względami hipochondrię.
Pożyteczna analogia
Hipochondria jest jedną z form pseudowiary. Mówiąc konkretnie, charakteryzuje ona stan
pozornej wiary danej osoby w to, że jest ona poważnie chora. Hipochondrycy, jak się wydaje,
rzeczywiście wierzą, że są chorzy, i owa pozorna wiara przejawia się podczas rozmów, jakie
prowadzą przy każdej nadarzającej się okazji. Chociaż hipochondrycy mogą z uporem
zachowywać się tak, jakby naprawdę wierzyli, że są chorzy, to twierdzenie, że w ich przypadku
chodzi o normalną, zwyczajną wiarę, jest niezgodne ze zdrowym rozsądkiem (i z logiką).
W rzeczywistości powszechnie akceptowane kliniczne wyjaśnienie zachowania hipochondry-
ków zakłada, że poprzez swoją pozorną wiarę w to, że są oni chorzy, ludzie ci poszukują
przede wszystkim kontaktu z lekarzem. Za wyjaśnieniem tym silnie przemawia fakt, że przyj-
mując powyższe założenie opracowano wysoce efektywny sposób pomocy hipochondrykom
nękanym chronicznym lękiem. Szczegółowe omówienie owej metody leczenia wykracza
oczywiście poza ramy książki traktującej o zjawiskach paranormalnych, jednak zwrócenie
uwagi na to, jak bardzo hipochondria przypomina dysfunkcyjną wiarę w zjawiska paranor-
malne, może przyczynić się do lepszego zrozumienia obu tych stanów.
Zarówno hipochondria, jak i systematyczna dysfunkcyjna wiara w zjawiska paranormalne są
stanami pełnego fascynacji zaabsorbowania umysłowego, w pierwszym przypadku pospolitymi i
normalnymi fizjologicznymi reakcjami organizmu, takimi jak perystaltyka jelit, bicie serca,
niewielkie bóle, skurcze i strzykanie w kościach, w drugim pospolitymi i normalnymi doświad-
czeniami, takimi jak zjawy zmarłych osób, przeżycia z pogranicza śmierci, wizje na łożu
śmierci, sny, które następnie w niewyjaśniony sposób sprawdzają się na jawie, momenty, w
których w pozornie niewyjaśniony sposób wie się, co myśli druga osoba, oraz zdumiewające
koincydencje, które mają dla danej osoby pozornie osobiste znaczenie. Hipochondrycy zacho-
wują się tak, jak gdyby ich własne, normalne, fizjologiczne reakcje organizmu były oznakami
lub symptomami poważnej choroby. Żywiący dysfunkcyjną wiarę badacze zjawisk paranor-
malnych zachowują się tak, jak gdyby owe pospolite i normalne (choć dziwne i zdumiewające)
przeżycia mogły stanowić dowody i znaczące argumenty za i przeciw w racjonalnej dyskusji na
temat istnienia życia po śmierci, prekognicji, telepatii itd. Tak więc delikwenci z obu tych grup
starają się usilnie uczynić z tego, co stosunkowo pospolite i normalne, coś bardzo ważnego i
świadczącego o istnieniu czegoś innego, co jest stosunkowo niezwykłe i zadziwiające z powodu
albo swojej nienormalności, albo paranormalności.
Pseudowiara hipochondryków oraz pseudowiara i komplementarna pseudoniewiara badaczy
zjawisk paranormalnych charakteryzują się całkowitą odpornością na działanie określonych,
powszechnie obowiązujących reguł i zasad racjonalnego myślenia i działania. Wszelkie odmiany
dysfunkcyjnej wiary pozostają oporne na działanie znanych, standardowych mechanizmów
korekcyjnych. Pseudowiara hipochondryków w to, że są oni chorzy, nie osłabnie mimo
zapewnienia im najlepszej opieki medycznej przez najlepszych lekarzy, nawet jeśli poddadzą
ich oni najbardziej gruntownym badaniom i specjalistycznym testom diagnostycznym, które,
- 54 -
wielokrotnie powtarzane, dadzą niezmiennie pozytywny dla pacjenta wynik. Podobnie żywiący
dysfunkcyjną wiarę badacze zjawisk paranormalnych nie dadzą sobie wyperswadować swojej
pozornej wiary w to, że przeprowadzenie naukowej weryfikacji faktu istnienia zjawisk
paranormalnych jest tylko kwestią dni lub że już się dokonało, lub też w to, że zjawiska
paranormalne to jedno wielkie oszustwo, wierutne kłamstwa, myślenie życzeniowe, wynik
burzy neuronów, lub też w to, że są one dziełem diabła starającego się za wszelką cenę
odwieść nas od Pana i strącić prosto do piekła. Warto pamiętać, że radosny paranormalizm
nieustannie podkreśla prymitywny, błędny i nieproduktywny charakter tego sporu.
Wspólną cechą hipochondrii oraz dysfunkcyjnego paranormalizmu jest także to, że stają się
one ulubionymi tematami danej osoby. Oba stany, jeśli tylko utrzymują się dostatecznie długo,
nabierają charakteru manierycznego. Przyjaciele, rodzina i znajomi zagorzałego, pełnego
dysfunkcyjnej wiary fana zjawisk paranormalnych zaczynają postrzegać jego zachowanie jako
stałą cechę jego osobowości. Mimo faktu, że dla obserwatora z zewnątrz ich zachowanie –
nieustanne zaabsorbowanie tematem choroby lub zjawisk paranormalnych – ma wszelkie
znamiona automatyzmu, ani hipochondrycy, ani przedstawiciele różnych odmian dysfunkcyjnej
wiary w zjawiska paranormalne nie wydają się w pełni świadomi tego, jak ich specyficzna
postawa może być postrzegana przez zwyczajnych ludzi.
Krótko mówiąc, pełni dysfunkcyjnej wiary fani zjawisk paranormalnych są ekscentrykami i
to właśnie owo ekscentryczne zachowanie odbierane jest powszechnie jako ich specyficzna,
anormalna cecha. Zwykle jakiś stan bywa określany mianem anormalnego między innymi ze
względu na niekorzystny wpływ, jaki wywiera on na daną osobę lub na ludzi z jej bezpośred-
niego otoczenia. Niektóre spośród dokuczliwych następstw dysfunkcyjnego paranormalizmu
dają się łatwo zauważyć.
Żarliwa dysfunkcyjna wiara, za lub przeciw, przysparza fanom zjawisk paranormalnych wielu
kłopotów – niektóre z nich są bardzo zabawne, inne mniej. Najbardziej komiczny z nich
wszystkich dotyczy tego, że rozwodzenie się na temat zjawisk paranormalnych z pozorną wiarą
lub niewiarą w nie sprawia wrażenie, że znaczenie zjawisk paranormalnych stanowi antytezę do
znaczenia wiary. Fakt ten irytuje pewne apodyktyczne, nieomylne autorytety – wiedzą
państwo, kogo mam na myśli. A dla ludzi o podobnych zapatrywaniach może okazać się on nie
„ostatnim śmiechem”, lecz ostatnią kroplą przepełniającą miarę.
Na scenę wkracza wiara
Wiara ma nie tylko jedno, ale całą masę znaczeń. Jest to kolejne słowo, którego znaczenie
od dawna podlega ewolucji. Na początku wiara jest po prostu rodzajem przekonania nie
popartego racjonalnymi czy materialnymi dowodami, i w tym zawiera się jej znaczenie. W
innych przypadkach nabiera ona jednak także znaczenia nieusprawiedliwionego, bezkrytycz-
nego, ślepego i niezachwianego dawania wiary czemuś. Może skrystalizować się w system
niepodważalnych i sztywnych dogmatów, a następnie stać fundamentem jakiejś określonej
religii. Od tej pory wiara bardzo zyskuje na znaczeniu, a wyznawcy i autorytety decydują o
tym, w co należy czy też powinno się wierzyć.
Funda-chrześcijanie oraz wszyscy pokrewni im fundamentaliści rozbijają swoje obozy w tej
drugiej strefie znaczeń – na surowej ziemi jałowej. Tylko na tej pustyni, przy założeniu, że w
zjawiska paranormalne można lub też powinno się wierzyć lub nie, mogło dojść do powstania
koncepcji, zgodnie z którą między zjawiskami paranormalnymi a wiarą istnieje konflikt.
Mniej dogmatycznie nastawiona osoba byłaby pod wrażeniem zarówno podobieństw w
znaczeniu między terminami wiara i paranormalny, jak i różnic. Wiara i zjawiska paranormalne
są do siebie podobne na przykład pod względem tego, że w obu przypadkach chodzi o przeko-
nania nie poparte żadnymi racjonalnymi dowodami. Wiara i zjawiska paranormalne różnią się
jednak, jeśli chodzi o reakcje na tę właśnie okoliczność. Osoby wierzące w zjawiska paranor-
malne martwią się czasami tym, że ich istnienia nie udało się jak dotąd jednoznacznie
udowodnić. Mają one nadzieję, głównie dotyczy to parapsychologów, że w końcu uda się zdo-
być materialne dowody potwierdzające ich realność. Tymczasem wiara polega na przekonaniu,
które wręcz chełpi się tym, że jest nie do udowodnienia. Mimo to, choć brzmi to dziwnie, wiara
czasami zapomina się i jest pozornie szczęśliwa słysząc, że na przykład pewien amerykański
astronauta, który przelatywał w statku kosmicznym nad górą Ararat, zauważył w dole resztki
arki Noego. Wielu wojujących rzeczników kreacjonizmu zaś (funda-chrześcijańskiej teorii
tłumaczącej istnienie skamielin itp.) twierdzi, że ślady w warstwach wapienia z okresu kredy
znalezione na dnie rzeki Paluxy w Teksasie stanowią dowód na to, że ludzie i dinozaury żyli na
ziemi w tym samym czasie, a więc świadczą o tym, że konwencjonalne naukowe skale czasowe
- 55 -
ewolucji zostały błędnie ustalone.
Biorąc pod uwagę jej znaczenie, wiary nie można także całkowicie odróżnić od nonsensu.
Każdy, kto zajmuje się rzetelnie znaczeniem wiary, szybko znajdzie się, w wyniku logicznej
konieczności, na pobliskim ligwistyczno-konceptualnym terytorium nonsensu. Wczesno-
chrześcijański teolog Tertulian (160-230 n.e.) oświadczył kiedyś: „Wierzę, ponieważ jest to
niedorzecznością”. Od tamtej pory wielu chrześcijańskich myślicieli, choć zapewne żaden z
funda-chrześcijan, zrozumiało, dlaczego kwestii bliskości wiary i nonsensu nie da się logicznie
uniknąć. Najlepsi z nas, badaczy zjawisk paranormalnych, także życzyliby sobie, by opinia
publiczna zdała sobie sprawę z tego, iż zjawiska paranormalne są z logicznego, literalnego i
lingwistycznego punktu widzenia równie nonsensowne co humor.
- 56 -
Rozdział 6
POZNAWANIE NIEPOZNAWALNEGO
Wszyscy interesują się zjawiskami paranormalnymi. Nawet ci, którzy twierdzą, że nie są
zainteresowani, wykazują zainteresowanie nimi poprzez stanowczość swoich deklaracji
wyrażających brak zainteresowania. Obecnie, na przełomie wieków, obserwujemy wyjątkowo
wzmożone zainteresowanie tajemnicami wszechświata. Osiągnęło ono już stan wrzenia.
Wszyscy żyjemy niczym w gorączce; mamy niejasne przeczucie dyskomfortu wynikającego z
braku dostatecznej wiedzy na temat tego, co nas interesuje. Nazywam ową przypadłość
paranormalizmozą (paranormalismosis).
Analizując różne odcienie znaczeniowe zjawisk paranormalnych począwszy od humoru,
przez język metaforyczny do kontrastów i negacji, a także leżącego u ich podstaw nonsensu,
radosnemu paranormalizmowi udało się zidentyfikować jedną powszechną, ważną anomalię
zjawisk paranormalnych w trzech najbardziej złośliwych odmianach paranormalizmozy
wywołanej dysfunkcyjną wiarą. To właśnie za sprawą swojej żarliwej dysfunkcyjnej wiary
upartym zwolennikom dosłowności, którzy tworzą trzy grupy regularnych graczy i należą do
głównych aktorów tego dramatu, udaje się ukrywać przed opinią publiczną fakt, że do zjawisk
paranormalnych można, przynajmniej częściowo, odnieść pojęcie nie-wiedzy.
Wraz z „Kto się śmieje” ostatni radosny paranormalizm powraca do zdrowego pojęcia wiedzy
oraz jego wpływu na zjawiska paranormalne – sięga przy tym daleko, to znaczy aż do tego, co
nieznane, a co jest nierozerwalnie związane ze zjawiskami paranormalnymi. Jaka jest natura
tego, co nieznane, a co leży u podstaw zjawisk paranormalnych, oraz jaką rolę odgrywa to, co
nieznane, w kontekście wszystkich innych znaczeń, jakie należą do zjawisk paranormalnych?
To, co nieznane i charakterystyczne dla zjawisk paranormalnych, jest zdecydowanie osobli-
wym rodzajem nieznanego. Częścią tajemnicy związanej z kontemplacją zjawisk paranormal-
nych jest przeczucie, że ostatecznie doprowadzi nas ono do zdobycia jakiegoś nowego rodzaju
wiedzy. To, co nieznane, w zjawiskach paranormalnych odbierane jest zawsze w taki sposób,
jak gdyby miało ono wkrótce stać się znane.
Słysząc o doświadczeniach z pogranicza śmierci, odwiedzinach zjaw osób zmarłych,
sprawdzających się przeczuciach itp., człowiek ma wrażenie, iż niedługo światu ujawni się coś
bardzo ważnego i zdumiewającego. Zjawiska paranormalne dlatego tak bardzo fascynują ludzi,
ponieważ prezentują się nie jako to, co nieznane, ale jako coś znanego, co jednak znajduje się
nieznacznie poza naszym zasięgiem. Ta cudowna nowa wiedza znajduje się tuż za rogiem, za
horyzontem, prawie na wyciągnięcie ręki i wkrótce stanie się dostępna.
Mimo że spowija je mgła tajemnicy, zjawiska paranormalne wydają się gotowe, nieomal w
każdej chwili, do wyjawienia nam czegoś wspaniałego i niewiarygodnego. Ponieważ owa
obiecana nowa wiedza prawie nigdy się nie materializuje, popyt na zjawiska paranormalne,
podobnie jak na każdy dobry rodzaj rozrywki, stale rośnie.
Jak to możliwe, że w zjawiskach paranormalnych tkwi, lub przynajmniej tak się wydaje,
pewien specyficzny rodzaj „tego, co nieznane”? Pewnej wskazówki dostarczają nam zbieżności
między hipochondrią a dysfunkcyjnym paranormalizmem.
Hipochondria, podobnie jak zaledwie garstka innych medycznych przypadłości, ma pewną
zdumiewającą właściwość: Żeby być hipochondrykiem, trzeba z góry mieć określoną koncepcję
choroby. To znaczy, że hipochondria jest rodzajem metachoroby (jeśli tak można powiedzieć),
czyli chorobą na temat choroby.
Jeśli ktoś nie miałby pojęcia, czym jest choroba, nie uzyskałby odporności na gruźlicę, katar,
raka, wściekliznę, krwawiący wrzód, cellulitis, osteoporozę, dżumę, miastenię, odrę, świnkę,
toczeń, tularemię, czy jakąkolwiek inną chorobę. Człowiek musi najpierw dostać „zastrzyk” z
zarazkami koncepcji choroby, by mogła się w nim rozwinąć hipochondria.
Czy specyficzne właściwości zjawisk paranormalnych przypominają właściwości hipochon-
drii? Czy zjawiska paranormalne są z lingwistycznego i logicznego punktu widzenia pasożytami
żerującymi na jakiejś innej, uprzedniej w stosunku do nich, pospolitej koncepcji, tak jak
hipochondria jest z lingwistycznego i logicznego punktu widzenia pasożytem żerującym na
uprzedniej w stosunku do niej, pospolitej koncepcji choroby? A jeśli tak, to czym mogłaby być
owa inna, uprzednia, pospolita koncepcja?
- 57 -
Radosny paranormalizm zakłada, że zjawiska paranormalne pasożytują na uprzedniej, w
stosunku do nich, pospolitej koncepcji wiedzy.
Oznacza to, że najpierw musimy wiedzieć o istnieniu czegoś zwanego „wiedzą”, nim
będziemy mogli wyobrazić sobie coś, co znajduje się poza tą wiedzą, a więc nie może być
„poznane”.
Radosny paranormalizm wysuwa przypuszczenie, że dziwność „tego, co nieznane” zjawisk
paranormalnych wynika w jakiś sposób z zakładanej przez nie z góry uprzedniej koncepcji
wiedzy. To znaczy, o ile się nie mylę, że zjawiska paranormalne nie są ani mającą zostać
wkrótce naukowo udowodnioną, nieznaną superwiedzą parapsychologów, ani preepistemolo-
giczną protowiedzą wzdychających gliniarzy, ani też diabelską deceptowiedzą demonicznych
funda-chrześcijan. Wydaje się raczej, że zjawiska paranormalne są wtórnym opracowaniem
pewnej uprzedniej koncepcji od dawna i trwale zakorzenionej wiedzy.
Ta istniejąca uprzednio wiedza występuje w roli tła, na którym dane zjawisko może, za
sprawą istniejących w nim samym pozornych niezgodności z ową uprzednią wiedzą, wydawać
się nieznane w ów cudowny sposób, który tak bardzo pociąga nas wszystkich, badaczy zjawisk
paranormalnych.
Tak więc jedynie na solidnym gruncie wiedzy śmierć jest czymś ostatecznym i dlatego jeśli
wujek Hamperd nie żyje już od kilku lat, wówczas dla cioci Florence spotkanie z nim pewnej
nocy w salonie może wydawać się jak najbardziej „paranormalne”.
Radosny paranormalizm zakłada, że aby jakieś zjawisko zostało uznane za paranormalne,
niezbędne jest tło w postaci wiedzy uprzedniej. Innymi słowy, pozorna „paranormalność”
danego zjawiska wynika z tego, że zjawisko to wydaje się sprzeczne z tym, co jest nam już od
bardzo dawna bardzo dobrze znane.
Słownictwo używane podczas dyskusji na temat zjawisk paranormalnych, które szczegółowo
omówiliśmy w jednym z poprzednich rozdziałów (w którego skład wchodzą słowa takie jak
niewidzialny niewiarygodny, tajemniczy), pozwala nam na odejście od słownictwa używanego
podczas mówienia o tym, co jest nam znane (to, co znane, jest „widzialne”, „wiarygodne”,
„jawne”). Stąd nasz opis paranormalnych wydarzeń nie jest ograniczony przymusem używania
słów, które. nie są w stanie ich opisać.
Przywołanie słownictwa opisującego to, co nęcąco nieznane, znosi lingwistyczny protektorat
w kontekście uprzedniej wiedzy, w którym dopuszczalne (chociaż oczywiście jednocześnie
dziwne, tajemnicze, dziwaczne, nienormalne czy niesamowite) jest powiedzieć, że zmarła
babcia pojawiła się w domu z wizytą, wróżka przepowiedziała nadejście tornada, a jasnowidz
odczytał czyjeś myśli.
Niezgodność danego zjawiska z odnoszącą się do niego samego uprzednią wiedzą (fakt, że
wywołuje ono efekt sprzeczny ze wszystkim, co wiedzieliśmy dotąd na ten temat) sprawia, że
owa uprzednia wiedza wydaje się dziwnie obca, a co jest warunkiem niezbędnym do tego, by
zjawisko to wydawało się paranormalnie nieznane.
Krótko mówiąc, tajemniczo zdumiewające efekty zjawisk paranormalnych są epistemologicz-
nym ekwiwalentem jamais vu – uczucia, które powstaje w momencie, gdy dobrze komuś znana
sytuacja lub stan nagle i niespodziewanie wydają się dziwnie obce i nieznane. Przy czym
dziwnie obca wiedza, jaką niesie ze sobą dane zjawisko paranormalne, jest wiedzą uprzednią
na jego własny temat. Wszystkie inne znaczenia słownictwa dotyczącego tego, co nęcąco
nieznane, osadzają dane zjawisko w kontekście wiedzy uprzedniej, tak iż owo zjawisko może
być postrzegane jako nieznane w sposób, jaki my, zagorzali fani zjawisk paranormalnych,
uwielbiamy, za którym tęsknimy i którego pragniemy.
Można powiedzieć, że radosny paranormalizm brodzi jedynie beztrosko w stawie zjawisk
paranormalnych, zamiast pogrążać się w nim całkowicie, jak robią to przedstawiciele trzech
głównych grup upartych zwolenników dosłowności hołdujących dysfunkcyjnej wierze, którzy
nurkują w jego głębinach, zabierając ze sobą swoje koncepcje wiary i niewiary wyrażające ich
własne sądy na temat tego, co jest „prawdziwe”, a co „fałszywe”.
Podróż w głąb słów, które formułują nasze doświadczenia
Radosny paranormalizm nadał zjawiskom paranormalnym nowy sens, najpierw śledząc
konceptualne związki zjawisk paranormalnych, które, wynikając z samej istoty tychże zjawisk,
prowadzą do świata zabawy i rozrywki, a następnie podążając dalej ku epistemologii.
Proces ten ujawnia istotną różnicę, jaka istnieje między hiperdysfunkcyjng wiarą w zjawiska
paranormalne a hipochondrią. Hipochondrycy zawsze niezwykle chętnie udają się do gabinetów
lekarzy, podczas gdy żywiący hiperdysfunkcyjną wiarę fani zjawisk paranormalnych nieustannie
- 58 -
odkładają na później niezwykle potrzebną im wizytę u dobrego eksperta od epistemologii.
Z wielowymiarowej definicji zaproponowanej przez radosny paranormalizm jasno wynika, że
zjawiska paranormalne są tajemniczymi doświadczeniami, u których podłoża leży popularna
epistemologia i że, skutkiem tego, słownictwo opisujące to, co nęcąco nieznane, jest jednym ze
sposobów igrania z koncepcją wiedzy. Tak więc każda wyczerpująca teoria na temat zjawisk
paranormalnych musi obejmować swoim zasięgiem także analizę języka, jakim się o nich
mówi, bez względu na to, czy analizy tej dokonuje się w sposób bezpośredni, czy też jedynie
pośrednio i bez żadnych podjętych z góry założeń.
Złe wieści dla fanów zjawisk paranormalnych
Mam wrażenie, że większość fanów zjawisk paranormalnych jest obecnie znudzona tymi
przydługimi wywodami na temat znaczenia zjawisk paranormalnych, szczególnie jeśli teoria
radosnego paranormalizmu zgadza się także w następnym punkcie, a mianowicie, że zawiłości
słownictwa używanego powszechnie w dyskusji na temat tego, co nęcąco nieznane, sprzyjają
długowieczności zjawisk paranormalnych jako dobrze znanej odmiany popularnej rozrywki.
Słownictwo używane powszechnie w dyskusji na temat tego, co nęcąco nieznane, stanowi
rodzaj nieprzeniknionej kurtyny znaczeń, która przesłania fakt, iż zjawiska paranormalne są
rozrywką. Niewielu jest widzów na tyle dociekliwych, by rozsunąć tę kurtynę, zajrzeć za kulisy i
przekonać się samemu, w jaki sposób przygotowuje się paranormalne przedstawienie.
Wielu zwolenników zjawisk paranormalnych odstrasza sugestia, zgodnie z którą zjawiska
paranormalne są przekazywaną kulturowo formą rozrywki. Co ciekawe, owi fani wydają się
czerpać największą przyjemność ze zjawisk paranormalnych wtedy, gdy są one podane na
talerzu pozornej wrażliwości lub doprawione sosem powagi. Dla fanów zapasów z ideami,
podobnie jak dla fanów wrestlingu, niezbędna jest bowiem choć odrobina elementu
formalnego, którego dostarcza im dysfunkcyjna wiara. Nie możemy żartować z tych rzeczy, bo
ich czar pryśnie.
Przeciętny poziom powagi fanów wobec obiektu ich zainteresowania nie może być jednak
nigdy tak wysoki, by zmuszał ich do autentycznego zgłębiania całej sprawy. Zrozumienie, że
zjawiska paranormalne są rozrywką i humorem, groziłoby zniweczeniem przyjemności, jaką
czerpią oni z poważnego, oczywiście tylko do pewnego stopnia, ich traktowania, łub też
przynajmniej, jak wnoszę, tak właśnie sądzi większość poważnych fanów zjawisk
paranormalnych. Dlatego jako radosny badacz zjawisk paranormalnych zakładam, że owa
hipnotyczna niejasność słownictwa używanego w dyskusji na temat tego, co nęcąco nieznane,
sprzyja długowieczności zjawisk paranormalnych jako rozrywki. Przypuszczam także, iż
słownictwo używane w dyskusji na temat tego, co nęcąco nieznane, przyczynia się do
zachowania pewnej powszechnie znanej tajemnicy, a mianowicie, że zjawiska paranormalne są
popularną rozrywką, i że z tego właśnie powodu wielu ich fanów regularnie uczestniczy w
„paranormalnym show”, czego nie robiliby oni zapewne, gdyby pod taką właśnie nazwą zaczęto
reklamować całe to przedsięwzięcie.
Wydaje się, iż panuje szeroko rozpowszechnione przekonanie, zgodnie z którym otwarte
przyznanie, że zjawiska paranormalne są jedną z form rozrywki, jak jest przecież w
rzeczywistości, popsułoby całą zabawę i odstraszyło ich dotychczasowych zwolenników.
Nawiasem mówiąc – w imieniu radosnego paranormalizmu – zdecydowanie zaprzeczam
takiemu mniemaniu, jako że w rzeczywistości element zabawy i humoru może z łatwością
przetrwać mimo uświadomienia sobie, że zjawiska paranormalne są formą rozrywki. Naprawdę
rzetelni badacze potrafią wykorzystać tę wiedzę do spotęgowania przyjemności, jaką można
czerpać z obcowania ze zjawiskami paranormalnymi.
Teraz jednak chcę tylko stwierdzić, że pokrętna zawiłość słownictwa opisującego to, co
nęcąco nieznane – mimo że z epistemologicznego punktu widzenia stanowi ona jedynie
stosunkowo cienką zasłonę – sprzyja utrzymywaniu przeciętniej powagi fanów zjawisk
paranormalnych na takim poziomie, który chroni ich przed tym, co mogłoby być dla wielu z
nich, przynajmniej na początku, wielkim rozczarowaniem wynikającym z uświadomienia sobie
faktu, że zjawiska paranormalne są formą popularnej rozrywki.
Czarowna siła kierująca ciekawość większości z nas ku zjawiskom paranormalnym bierze się
głównie stąd, że dostarcza nam ona niezwykle przyjemnego poczucia tajemnicy, które łechce
naszą wewnętrzną potrzebę poznania. Dla przeciętnego fana zjawisk paranormalnych żmudne
pokonywanie mentalnego toru przeszkód w postaci różnego rodzaju niuansów znaczeniowych
tworzących skomplikowaną, wielopoziomową strukturę, może wydawać się nudne i nieciekawe
w porównaniu z beztroskim spacerkiem pośród paranormalnych tajemnic.
- 59 -
Któż nie wolałby przyjemnie spędzać czasu w krainie zjawisk paranormalnych zamiast
ślęczeć nad rozplątywaniem pogmatwanych znaczeń? Bądźmy szczerzy, przedzieranie się przez
gąszcz synonimów i wyrazów o zbliżonym znaczeniu należących do kilku poziomów
semantycznych nie dla każdego jest najbardziej wymarzoną formą spędzania wolnego czasu.
Tak się jednak składa, że zjawiska paranormalne przyciągają naszą uwagę właśnie z tego
powodu, że stanowią one gąszcz powiązanych ze sobą znaczeń, których używa się, mówiąc o
takich sprawach jak przeżycia z pogranicza śmierci, sny, które sprawdzają się na jawie,
czytanie myśli czy duchy.
Nalegam, by nalegać
Może już dosyć, myślą państwo. Pamiętajmy jednak, że w przeszłości nikt nigdy nie nalegał
wystarczająco głośno i wystarczająco długo na to, by w celu zrozumienia sensu zjawisk
paranormalnych pochylić się najpierw i zająć zbadaniem słów, którymi się je opisuje, a także
ich znaczeniem. Ze swej strony zamierzam się głośno tego domagać, ponieważ żadna ze
znanych mi osób nie spróbowała jak dotąd zwrócić uwagi na kwestię galimatiasu związanego z
terminologią opisującą zjawiska paranormalne oraz przyjrzeć się temu, dlaczego terminologia
ta przesycona jest urokliwymi, pełnymi tajemniczości wyrażeniami.
Ponieważ zjawiska paranormalne zawsze wykorzystywały zalety swojego specyficznie
rozrywkowego języka, dociekliwych badaczy zjawisk paranormalnych, którzy unikają zajmowa-
nia się kwestią znaczeń wyrazów, należy podejrzewać o lenistwo lub tchórzostwo, albo o jedno
i drugie. Postępowanie takie zawsze w końcu mści się na nich i prowadzi zwykle do
wykształcenia postawy, którą nazwałem dysfunkcyjną wiarą.
Słowa, nazwy i rzeczy:
Czy św. Mikołaj należy do zjawisk paranormalnych?
Kartkując suplement słownika angielskich terminów opisujących zjawiska paranormalne,
można znaleźć o wiele więcej określeń nawiązujących do rozrywkowego charakteru tychże
zjawisk. Znajdujemy tam wiele mniej znanych wyrażeń, w mniejszym lub większym stopniu
synonimicznych w stosunku do tych, które znajdują się w głównym spisie, zgodnych jednak z
tymi samymi zasadami paranormalnego znaczenia, co przytaczane poprzednio.
Słowo mirific, na przykład, jest żartobliwym określeniem, które znaczy „czyniący cuda,
cudowny, wywołujący cuda”. Z kolei słowo mirabilia to synonim takich pojęć jak „cuda czy
rzeczy zadziwiające i niepojęte” (wonders, marvels, miracles). Słowo ferly odnosi się do czegoś
cudownego i dziwnego, co wywołuje jednak także lęk lub strach. Terminy te stanowią
potwierdzenie zasady, zgodnie z którą słownictwo opisujące to, co nęcąco nieznane, stanowi
mieszaninę wyrażeń mających zarówno związki z humorem, czynieniem cudów i strachem, jak
i z tym, co znajduje się poza sferą tego, co znane i swojskie.
Oprócz tego mamy jeszcze drugi rodzaj słownictwa opisujący to, co nęcąco nieznane,
będący zbiorem słów, które na bazie podstawowych znaczeń słów z dziedziny zjawisk para-
normalnych budują kolejne, nowe znaczenia. Zaliczamy do nich nazwy różnego rodzaju
paranormalnych bytów – duchy, zjawy zwiastujące śmierć (banshees), przewodnicy duchowi,
demony oraz nazwy różnego rodzaju paranormalnych właściwości, takich jak telepatia,
jasnowidzenie, metagnomia czy telekineza.
Radosny paranormalizm zajmuje się oczywiście także tym drugim rodzajem słownictwa
opisującego to, co nęcąco nieznane. Nazwy paranormalnych bytów stają się stopniowo
nazwami bytów kojarzonych z zabawą i rozrywką. Duch, przewodnik duchowy, demon, wróżka,
Tooth Fairy [Duszek opiekujący się wypadającymi mlecznymi zębami dzieci (przyp. tłum.).],
św. Mikołaj – nie ma sensu starać się ustalić, w którym dokładnie miejscu pośród tych słów
kończy się to, co paranormalne, a zaczyna zabawa.
Moja wrodzona intuicja mówi mi, że w XX wieku większość dorosłych zaliczyłaby wróżki do
tej samej kategorii bytów co św. Mikołaja. Wróżki występują w opowieściach o Piotrusiu Panie
oraz w innych historiach dla dzieci. Zjawiska paranormalne pełne są jednak niespodzianek. Ani
wykształcenie, ani inteligencja nie stanowią wiarygodnego probierza tego, jak daleko ludzie
mogą się posunąć w poważnym badaniu zjawisk paranormalnych, zanim dadzą sobie z tym
spokój i potraktują wszystko jak zabawę.
Arthur Conan Doyle, lekarz medycyny, który pisał o tajemnicach Sherlocka Holmesa, gdy
- 60 -
akurat nie zajmował się badaniem tajemnic zjawisk paranormalnych, traktował wróżki zupełnie
poważnie. Święcie wierzył w prawdziwość fotografii dostarczonych mu przez dwie skore do psot
dziewczynki, na których widać było maleńkie skrzydlate istoty ujrzane przez nie jakoby
pewnego dnia w ogrodzie.
Znacznie większa liczba ludzi kojarzy ze zjawiskami paranormalnymi demony, jednak także
w tym wypadku linie podziału przebiegają przez pola zabawy [Playing fields – także boiska
sportowe (przyp. tłum.).]. Zgodnie ze starą konwencją w nazwach wielu [amerykańskich]
klubów sportowych występują następujące określenia – Dogs (psy), Bulls (byki), Eagels (orły),
Rangers (komandosi), Knights (rycerze), Devils (diabły), Sox (getry). Liczni funda-chrześci-
janie uważają, że JAY-zus bardzo potrzebuje ich pomocy w tej ważnej sprawie. Dalatego
ostatnimi czasy fundamentaliści kilkakrotnie organizowali się w celu ocalenia dusz swoich
bliźnich, namawiając kierownictwo niektórych szkół średnich do zmiany nazw działających w
nich drużyn sportowych takich jak Devils (diabły) czy Demons (demony).
Ponieważ Bóg jest takim słabeuszem, że nawet dyrekcja jakiegoś prowincjonalnego liceum
jest w stanie pomieszać Mu szyki nadając taką, a nie inną nazwę swojej drużynie futbolowej,
nic dziwnego, że fakt obchodów głównego święta ku czci zjawisk paranormalnych stawia go w
szczególnie trudnej sytuacji. Okazuje się, że nie potrafi On uniemożliwić Szatanowi zwodzenia
Amerykanów i nakłaniania ich do przebierania się za demony i czarownice w dniu święta
Halloween. Tak więc Bóg i JAY-zus muszą wprost wychodzić ze skóry ze zmartwienia, iż funda-
chrześcijanom nie udaje się kampania na rzecz zniesienia zwyczaju robienia latarni z dyni z
wydrążonymi otworami, przypominającymi ludzką twarz, a także wyrugowania podstępnych
nazw drużyn sportowych ze szkół publicznych.
Tymczasem diabeł nie posiada się ze szczęścia, licząc ubrane w kostiumy z Halloween
występne dusze, które, jak się spodziewa, uda mu się zwabić do bram piekieł.
Dziś bardzo niewiele osób skłonnych byłoby uznać św. Mikołaja za byt paranormalny. A
jednak tej kojarzonej dziś przede wszystkim z rozdawaniem prezentów w okresie świąt Bożego
Narodzenia postaci przypisywano niegdyś paranormalne moce. I funda-chrześcijanie, strzeżcie
się; św. Mikołajowi towarzyszył w przeszłości demoniczny pomocnik, zwany Czarnym Piotru-
siem, jak to wynika z dziewiętnastowiecznej ikonografii.
Czy film „Z archiwum X” wprowadza widzów w błąd?
Radosny paranormalizm przejawia się także w języku niestandardowym. Dwie jego
współczesne odmiany – żargon dziennikarski i amerykański slang – nie pozwalają nam
zapomnieć o tym, że między rozrywką a zjawiskami nadprzyrodzonymi istnieje jedynie cienka
granica.
Dziennikarz posłany w celu zrelacjonowania jakiegoś zjawiska paranormalnego może
nazwać swoje zadanie „Scully”. Dana Scully jest postacią fikcyjną – lekarzem medycyny
zajmującym się badaniem nie rozwiązanych przypadków dotyczących działalności domniema-
nych sił nadprzyrodzonych w popularnym serialu telewizyjnym produkowanym przez Fox
Network pt. „Z archiwum X” (The X-Files). Zdaniem redaktorów Skeptical Inquirer film ten
stanowi poważne zagrożenie dla obywateli. Tytuł „Z archiwum X” pojawił się nawet ostatnio na
okładce tego czasopisma, poświęcony serialowi zaś artykuł krytykował jego scenarzystów za
podsycanie w łatwowiernych widzach błędnych naukowych przekonań. Tak więc nawet
„sceptyczne”, żywiące dysfunkcyjną wiarę umysły mogą czasami popaść w zamroczenie co do
natury filmowej fikcji.
Współczesnym Amerykanom zdarza się określać domniemane paranormalne wydarzenia czy
doświadczenia mianem „woo-woo”. Termin ten jest onomatopeją, żartobliwą imitacją dźwięku,
jaki wydaje z siebie mimowolnie człowiek zdumiony czymś tajemniczo niezwykłym. To
specyficzne wyrażenie uwidacznia kolejną wspólną cechę humoru i zjawisk paranormalnych:
Humor także pobudza do charakterystycznej, mimowolnej wokalizacji – do śmiechu.
Istnieją również inne słowa, które z pewnością nie kwalifikują się do słownika opisującego
to, co nęcąco nieznane, ale których etymologia zdradza ich dawne, okultystyczne konotacje.
Ktoś, kto jest osłupiały (aghast), doświadcza zapewne tego samego lub podobnego rodzaju
lęku czy strachu co osoba przesądna lub ktoś, kto spotyka ducha. Chociaż słowo aghast nie ma
dziś odniesień paranormalnych, to jednak etymologicznie ghast znaczyło kiedyś ghost (duch), i
powiedzenie, że ktoś jest aghast, było równoznaczne ze stwierdzeniem, że osoba ta była
nękana przez ducha.
Podobnie słowo amusement (zabawa, rozrywka), które współcześnie utraciło zabarwienie
paranormalne, kojarzone było niegdyś z istotami nadprzyrodzonymi, zwanymi muzami. Z kolei
- 61 -
termin bemusement (otumanienie, zamroczenie) określa stan zmącenia umysłu, bycia oszoło-
mionym, zmieszanym, pogrążonym w marzeniach na jawie lub w myślach, całkowicie czymś
pochłoniętym. Zjawiska paranormalne nie tylko bawią (amuse), lecz także przyprawiają o
zawrót głowy (bemuse). Podsumowując – przyjemność, jaką dostarczają nam zjawiska para-
normalne, równa się rozrywka (amusement) plus oszołomienie (bemusement).
Istnieje jeszcze inna kategoria słów, potwierdzających twierdzenia radosnego paranorma-
lizmu, których jeden odcień znaczeniowy mówi o tym, że coś jest paranormalne, inny zaś o
tym, że coś jest bardzo pociągające. Co charakterystyczne, w danej sytuacji, w której używa
się słowa należącego do tej kategorii, już od pierwszej chwili jest zupełnie jasne, czy ktoś ma
na myśli coś paranormalnego, czy nie.
Na przykład słowa charm (czar, urok, maskotka, amulet) można używać w odniesieniu do
przedmiotu mającego nadprzyrodzoną moc przyciągania dobra i odpędzania zła, gdy tym-
czasem w innym znaczeniu to samo słowo służy do określenia specyficznego rodzaju
atrakcyjności i powabu. Innymi słowami należącymi do tej samej kategorii są: haunting
(nawiedzany przez duchy, często odwiedzany, popularny), enchanting (stosujący czary,
czarujący, zachwycający), ensorcelling (stosujący czary, czarodziejski) i magical (mający
związki z magią, magiczny, wspaniały).
W końcu istnieje także szara strefa znaczeń paranormalnych. Zalicza się do niej te kategorie
wyrażeń, w których przypadku często nie jest jasne, nawet w danym, ściśle określonym
kontekście, czy odnoszą się one do czegoś paranormalnego, czy nie. Są to bardzo sprytne
słowa, w tym sensie, że mówca, który ich używa, zawsze może, jeśli zostanie przyparty do
muru, odeprzeć zarzuty, mówiąc na przykład: „No cóż, tak naprawdę to wcale nie miałem na
myśli niczego niesamowitego”.
Dobrym przykładem tego rodzaju wyrazów o niejednoznacznym znaczeniu jest słowo omen.
Z paranormalnego punktu widzenia omen jest nadprzyrodzonym znakiem, nadnaturalną
zapowiedzią czegoś dobrego lub złego. Omen funkcjonuje w języku angielskim także jako
czasownik, należący do rodziny synonimów, w której skład wchodzą takie słowa jak zapowia-
dać, przepowiadać, wróżyć, zwiastować, dawać pojęcie, prognozować, przeczuwać, przewidy-
wać i wieszczyć.
W miarę upływu czasu znaczenie tych terminów uległo znacznej zmianie. Chociaż niektóre z
nich kojarzone były niegdyś ze zjawiskami paranormalnymi, dziś używane są one zarówno
przez statystyków, jak i wróżbitów.
Słowo foreshadow (zapowiadać, zwiastować) należy do kategorii terminów wyrażających
ideę paranormalności poprzez odniesienie do cienia i mroku (shadow). Ponieważ w cieniu i
mroku, które są niematerialne, ulotne i zwiewne, zdają się kryć tajemnice, słowa te są dobrymi
metaforami odnoszącymi się do zjawisk paranormalnych.
Słowem shadow można także nazwać ducha zmarłej osoby, scjomanci zaś zajmują się
wróżeniem na podstawie wyglądu takiego ducha (cienia) lub porozumiewając się z nim.
Terminu scjozofia demaskatorzy zjawisk paranormalnych używają na określenie astrologii,
chiromancji oraz innych tradycyjnych metod nadprzyrodzonego zdobywania wiedzy.
Prawie z tego samego powodu, dla którego są one faworyzowane przez zwolenników zjawisk
paranormalnych, cienie (shadows) cieszą się od dawna zasłużoną sławą w świecie rozrywki i
zabawy. Stanowią one inspirację dla różnego rodzaju wytworów ludzkiej fantazji oraz są
źródłem nieustannej uciechy, jak w przypadku dziecięcej zabawy polegającej na robieniu
„zajączków” na ścianie. Warto także pamiętać, że teatr cieni cieszył się kiedyś wielką
popularnością w Indiach, do dziś zaś przetrwał na indonezyjskiej wyspie Bali.
Także słowo serendipity należy ulokować gdzieś w mrocznej krainie znaczeń na wpół
paranormalnych. Określa ono zdolność czynienia znaczących i ważnych odkryć w sposób
przypadkowy lub też całkowicie niespodziewanie, na przykład w trakcie poszukiwania czegoś
zupełnie innego. Czy tego rodzaju szczęśliwy dar ma charakter paranormalny, czy nie?
Do plusów należy zaliczyć to, że tego rodzaju umiejętność, podobnie jak zjawiska paranor-
malne, jest definiowana negatywnie: znalezione zostaje coś, czego wcale nie poszukiwano.
Większość słowników odnotowuje, że serendipity jest „domniemanym” lub „rzekomym”
talentem, podobnie jak ma się rzecz w przypadku domniemanych zdolności paranormalnych,
takich jak telepatia czy prekognicja.
Podobnie jak zjawiska paranormalne, także koncepcja serendipity jest głęboko zakorzeniona
w popularnej rozrywce. Horace Walpole (1717-1797) zaczerpnął ideę serendipity oraz jej
nazwę z pewnej perskiej bajki o trzech książętach z Serendibu (Sri Lanki). Zgodnie ze
słownikowymi definicjami wszystkie odkrycia dokonane dzięki tej zdolności są pożyteczne i
pożądane; serendipity jest w swojej istocie komiczna, tak jak i większość zjawisk
paranormalnych.
- 62 -
Jak mówił Walpole, serendipity jest darem, którym obdarzeni byli trzej książęta, którzy
„przez przypadek lub dzięki bystrości umysłu znajdowali rzeczy, których wcale nie szukali”. Tak
więc serendipiy podobna jest do zjawisk paranormalnych także pod tym względem, że wiąże
się z wiedzą uprzednią (bystrość umysłu).
Po stronie minusów serendipity i zjawiska paranormalne różnią się co do sposobu
posługiwania się swoją wiedzą uprzednią. Paranormalne przedstawienie odgrywane jest na
scenie powszechnej wiedzy, jednak dzieje się to tak płynnie, że większość widzów wcale nie
zwraca uwagi na sceniczne deski. Słownictwo opisujące to, co nęcąco nieznane, niczym dobry
aktor w dobrej sztuce sprawia, że scena zdaje się znikać. Przez pewien czas osoba pochłonięta
danym zjawiskiem paranormalnym zapomina całkowicie o istnieniu dawnej, ustalonej wiedzy.
Tymczasem stosunek serendipity do wiedzy uprzedniej jest zupełnie odmienny niż w
przypadku zjawisk paranormalnych. W momencie manifestowania się serendipity dana osoba
doświadcza nowego, osobistego objawienia, gdy wiedza, którą już ma, oświetla nagle jakieś
doznane przypadkowo zdarzenie. Osoba przeżywająca epizod serendipity zdaje sobie sprawę z
istnienia swojej własnej, praktycznej wiedzy uprzedniej, dokonując nowego odkrycia; jest to
owa „bystrość umysłu”, o której była mowa powyżej.
Serendipity uwydatnia swoją wiedzę uprzednią. Dana osoba korzysta z tego, co już wie, co
ma niejako pod ręką, by dokonać szczęśliwego odkrycia. Jak ujął to Walpole, serendipity jest
koncepcją, która potwierdza obserwację Pasteura, że przypadek wybiera umysł odpowiednio
przygotowany.
Słownik kryje w sobie jeszcze wiele innych nie odkrytych dotąd słów mających związki ze
zjawiskami paranormalnymi. Spostrzeżenia pokoleń obserwatorów zjawisk paranormalnych
spoczywają uśpione w języku. Wiele rzadkich, przestarzałych, archaicznych i nie używanych już
dziś słów stanowi potencjalne źródło wiedzy, która może pomóc nam w lepszym zrozumieniu
zjawisk paranormalnych.
Znakomitą ilustrację tej zasady stanowi stare szkockie słowo fey. Nie tylko określa ono
często występujące, pozornie paranormalne zjawisko, które uchodzi uwagi współczesnych
badaczy, lecz także jest słowem mającym szeroki zakres paranormalnych znaczeń. W słowie
fey mieszają się ze sobą liczne standardowe znaczenia przynależne do słownictwa opisującego
to, co nęcąco nieznane, uzupełnione pewną zaskakującą obserwacją. Opisuje ono bowiem
pewne nie rozpoznane dotąd paranormalne doświadczenie będące często udziałem umiera-
jących osób. Występowanie tego niezwykłego zjawiska mogą potwierdzić lekarze, pielęgniarki i
pracownicy hospicjów, którzy badają przedśmiertne doznania swoich padopiecznych.
Fey jest słowem bardzo pojemnym; skupia w sobie wiele specyficznych odcieni znacze-
niowych zjawisk paranormalnych, które dotąd zidentyfikowano. Biorąc pod uwagę jedno z jego
licznych znaczeń, fey jest po prostu synonimem słowa paranormalny, jako że może ono
znaczyć „nadprzyrodzony, nie z tego świata, dziwny”. Fey wykazuje również związki znacze-
niowe z humorem (może znaczyć czasami „cudaczny, kapryśny”) oraz poczuciem lęku (może
odnosić się do stanu, w którym dana osoba przeczuwa zbliżającą się śmierć lub inne
niebezpieczeństwo). Fey zawiera w sobie także aspekt anormalności związany ze zjawiskami
paranormalnymi, jako że może ono także znaczyć „mający zaburzenia umysłowe, szalony, o
pomieszanych zmysłach, niespełna rozumu oraz wielce zaniepokojony z powodu zbliżającej się
śmierci”. Fey może odnosić się do paranormalnej zdolności widzenia przyszłości i być czasami
synonimem słowa jasnowidzący. Ponieważ fey określa również „zdolność do widzenia wróżek”,
można je również zaliczyć do wyróżnionego przez nas powyżej drugiego rodzaju słownictwa
opisującego to, co nęcąco nieznane, które odnosi się do pewnego rodzaju paranormalnych
bytów. Słowo fey ma nawet znaczenie, które może spodobać się tym natrętnym, starym
złośnikom, funda-chrześcijanom, jako że w minionych latach znaczyło ono także „przeklęty”.
Istnieje jeszcze jedno znaczenie słowa fey, które jest jednak znacznie ważniejsze dla badań
zjawisk paranormalnych niż wszystkie wymienione dotąd. Słowo to może mianowicie określać
dziwne, euforyczne zachowanie danej osoby poprzedzające bezpośrednio jej śmierć, stan
nienaturalnie dobrego nastroju lub uniesienia obserwowany często u umierających osób tuż
przed śmiercią. Współcześni leksykografowie definiujący to znaczenie słowa fey piszą
najczęściej, że jest to „domniemany” stan świadomości, który, „jak niegdyś wierzono”,
występował bezpośrednio przed śmiercią. Tego rodzaju wyrażenia sugerują, iż współcześnie
słowo fey nie opisuje żadnego rzeczywistego zjawiska. Dzisiejsi autorzy słowników zakładają,
że dawna koncepcja, zgodnie z którą umierające osoby stają się fey, jest czystym wymysłem
naszych prababek.
Jednak na podstawie osobistych kontaktów z umierającymi osobami wiem, że zjawisko to
rzeczywiście występuje i jest dosyć powszechne. Podejrzewam, że powodem, dla którego
przeciętny człowiek nie zdaje sobie już sprawy z jego istnienia, jest to, że na początku XX
- 63 -
wieku miejscem, w którym ludzie najczęściej umierają, przestał być ich dom, a zaczął być
szpital. Lekarze i pielęgniarki delikatnie wypraszali najbliższe osoby swoich umierających
pacjentów z sali, na której się oni znajdowali, bezpośrednio przed nastąpieniem zgonu.
Personel medyczny sądził, że bycie świadkiem śmierci bliskiej osoby mogłoby mieć bardzo
negatywny emocjonalny wpływ dla członków jej rodziny. W konsekwencji takiego postępowania
zjawisko określane słowem fey zostało zapomniane wśród szerokich rzesz społeczeństwa.
Obecnie sposoby postępowania z umierającymi ponownie się zmieniają i członków ich rodzin
zachęca się wręcz do tego, by towarzyszyli swoim najbliższym aż do samego końca. Lekarze i
pielęgniarki często zostawiają w takim wypadku rodzinę sam na sam z umierającą osobą, tak iż
wszyscy razem mogą uczestniczyć w tych zdumiewających ostatnich momentach jej życia.
Przypuszczam więc, że szerokie rzesze społeczeństwa wkrótce ponownie uświadomią sobie fakt
istnienia owego dziwnego stanu świadomości pojawiającego się u wielu osób bezpośrednio
przed śmiercią.
Pojedyncze słowa i wyrażenia nie są jedynymi winowajcami
Radośni zwolennicy zjawisk paranormalnych, którzy badają opisujący je język, nie powinni
koncentrować się wyłącznie na pojedynczych słowach czy zwrotach. Powszechnie przyjęty
sposób mówienia o zjawiskach nadprzyrodzonych obejmuje bowiem swoim zasięgiem także
dłuższe jednostki językowe. Przyjmują one formę asekuracyjnych zdań, standardowych
zaprzeczeń, które zwykle tak dyskretnie wtrąca się do wypowiedzi na temat zjawisk
paranormalnych, że czasami trudno w ogóle je zauważyć.
„Nigdy dotąd nie wierzyłem w takie rzeczy, ale...”
„Zawsze myślałem, że ludzie interesujący się zjawiskami paranormalnymi są stuknięci,
ale...”
„Nikt w mojej rodzinie nie traktował nigdy duchów czy postrzegania pozazmysłowego
poważnie, ale...”
„Przez całe życie bylem sceptykiem, ale...”
Te i szereg podobnych zwrotów porozrzucanych jest beztrosko to tu, to tam w
sprawozdaniach z pierwszej ręki mówiących o paranormalnych przeżyciach. Zwykle kiedy ktoś
opisujący jakieś domniemane zjawisko paranormalne posługuje się jedną z tych szablonowych
formułek, rozmowa toczy się dalej gładko i bez większych zgrzytów.
Dla wytrawnego ucha radosnego badacza zjawisk paranormalnych wszystkie te „ale” brzmią
jednak podejrzanie. Słysząc je zadaje on sobie pytanie, dlaczego tego rodzaju zwroty są tak
bardzo rozpowszechnione w sprawozdaniach opisujących zjawiska paranormalne.
Owe standardowe formułki stosowane są sprytnie i z rozmysłem niedbale w celu podlizania
się słuchaczowi lub czytelnikowi. Na pozór robią one wrażenie, iż mówca lub pisarz jest
człowiekiem rozsądnym; w rzeczywistości jednak przewrotnie służą do złagodzenia krytycznego
nastawienia odbiorców. Owe banalne sentencje używane są tak często, że przedstawiciele
radosnego paranormalizmu zaliczają je do charakterystycznych cech relacji na temat zjawisk
paranormalnych.
Związek z rozrywką zostaje ostatecznie ustalony
W trakcie naszego długiego safari wiodącego po bezdrożach paranormalnych znaczeń
upolowaliśmy sporo nowych gatunków słów, które pozwalają nam ustalić bliskie związki łączące
zjawiska paranormalne ze światem rozrywki. To jeszcze jedna wskazówka świadcząca o tym,
jak bardzo beztrosko i niedbale kultywujący dysfunkcyjną wiarę badacze podchodzą do
należących do zjawisk paranormalnych znaczeń, które, w o wiele większym stopniu niż w
przypadku większości innych dyscyplin, zależne są od słów.
Podkreślam raz jeszcze: mimo że zaproponowany przeze mnie sposób postępowania jest
nudny i nieinteresujący, nie ma on nic wspólnego z przesadną pedanterią. Nuda, oschłość i
monotonia wiążąca się z pozornie mało istotną, precyzyjną analizą znaczeń, pozwalają
wyjaśnić, dlaczego fakt, iż zjawiska paranormalne są rozrywką, pozostawał przez tak długi czas
niezauważony. Hołdujący dysfunkcyjnej wierze badacze błądzą po omacku w labiryncie, jakim
jest język opisujący zjawiska paranormalne. Stała dbałość o słowa stanowi rodzaj nici Ariadny,
za którą mogą podążać radośni zwolennicy zjawisk paranormalnych w poszukiwaniu nowych,
często zaskakujących sposobów zdobywania wiedzy na temat tego, co nieznane.
Aby słownictwo opisujące to, co nęcąco nieznane, mogło być używane w celach rozrywko-
- 64 -
wych, musi ono współdziałać z jedną ze substruktur ustalonej wiedzy. Jakie są związki
rozrywkowego języka opisującego zjawiska paranormalne z jego intrygującą epistemologią?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto umieścić zjawiska paranormalne w specyficznej
kategorii zabawy i rozrywki, do której w istocie należą.
- 65 -
Rozdział 7
KLASYFIKACJA ZJAWISK PARANORMALNYCH
Jak dotąd w naszej podróży przyjrzeliśmy się z bliska trzem usankcjonowanym kategoriom
dyskutantów uczestniczących w debacie na temat zjawisk paranormalnych oraz przedstawi-
liśmy powody, dla których należy przezwyciężyć stworzony przez nich impas, zapraszając do
debaty czwartą kategorię uczestników – radosnych badaczy zjawisk paranormalnych.
Zbadaliśmy także nowy sposób postrzegania samych zjawisk paranormalnych, dostrzegając ich
stronę humorystyczną i rozrywkową, i tym samym legitymizując rolę radosnych badaczy
zjawisk paranormalnych w dyskusji. Wreszcie prześledziliśmy rolę, jaką w kształtowaniu
naszego podejścia i zrozumienia (lub może niezrozumienia) zjawisk paranormalnych odgrywa
wiara i dysfunkcyjna wiara, a także używane do ich opisu słownictwo.
Teraz przyjrzyjmy się bliżej samym zjawiskom paranormalnym, zobaczmy, czy uda nam się
zbliżyć do zrozumienia tego, czym one są i czym nie są, a także dostrzec nawet jakieś
podobieństwa między nimi a innymi z naszych życiowych doświadczeń i przeżyć –
podobieństwa, które być może pomogą nam rozpoznać (poznać na nowo) to, czego szukamy.
Ostateczne wnioski radosnego paranormalizmu na temat tego, czym są zjawiska
paranormalne – mianowicie rodzajem rozrywki i zabawy – umożliwiają nam dokonanie ich
zgrabnej i usprawiedliwionej klasyfikacji.
Definiowanie i klasyfikowanie to odmienne, acz pokrewne czynności, tak więc radosnego
badacza zjawisk paranormalnych zdziwieniem napawa fakt, że przedstawiciele trzech głównych
ugrupowań hołdujących dysfunkcyjnej wierze przywiązują tak małą uwagę do sposobów
klasyfikowania zjawisk paranormalnych.
Uświadomienie sobie tego, że zjawiska paranormalne są ściśle powiązane z rozrywką i
zabawą, pozwala umieścić je w jednej kategorii z innymi sposobami spędzania wolnego czasu i
rozrywki, które cieszą się popularnością z tego samego powodu, co zjawiska paranormalne:
ponieważ wpływają one na zmianę świadomości, co odbierane jest jako przyjemne i pożądane.
Rozrywka zbieżna jest ze zjawiskami paranormalnymi także pod innymi, istotnymi względami,
do których zalicza się fakt, iż wykazuje ona związki z humorem oraz jest zależna od koncepcji
wiedzy uprzedniej. Znaczy to, iż są rzeczy, które, jak sądzimy, wiemy na temat danego rodzaju
rozrywki, gdy tymczasem aktualne jej przeżycie często prowadzi nas do wniosków przeciwnych
do tych, które wydawały nam się na początku oczywiste.
Nazwałem tego rodzaju rozrywkę periparanormalną. Branie w niej udziału oznacza wesołe
igranie na pograniczu między tym, co znane i tym, co nieznane. Rozrywka periparanormalna
czerpie swoją siłę z doprowadzania ludzi do stanu dynamicznego napięcia między wiedzą a
niewiedzą. Każdy rodzaj rozrywki dokonuje tego we właściwy mu, odrębny sposób. Zjawiska
paranormalne czynią dokładnie to samo, zajmując pozycję na tle racjonalnej, od dawna
ustalonej wiedzy, z którą zdają się być w wyraźnej niezgodzie.
Przyjrzyjmy się kategoriom tego, co nazywamy periparanormalną rozrywką i zobaczmy, czy
także państwu uda się dostrzec paralele, które ja widzę, oraz czy pomoże to nam wszystkim
dowiedzieć się czegoś więcej o całym interesującym nas tu zagadnieniu.
A. Hazard
Hazard dobrze pasuje do tej kategorii. Fakt, iż hazard klasyfikuje się jako rozrywkę, budzi
zdumienie częściowo z tego powodu, że czasami ma on zgubny wpływ na zbytnio ulegające mu
osoby, częściowo zaś dlatego, że koncepcja zyskiwania czegoś za nic stanowi afront dla
purytańskiej strony naszej [amerykańskiej] osobowości. Mimo to ludzie uprawiający hazard z
pewnością dobrze się bawią. Zjeżdżają się tłumnie do znanych ośrodków hazardu, w których
pełno jest także wszelkiego rodzaju lokali rozrywkowych. W ruinach jednej z greckich
starożytnych wyroczni znaleziono przyrząd służący do wyznaczania losów używany do
przewidywania przyszłości, który mógł być także z powodzeniem wykorzystywany do hazardu.
Niektórzy archeologowie utrzymują, że kości (do gry) służyły pierwotnie do wróżenia, a dopiero
później zaczęto posługiwać się nimi w grach losowych. Dziś używa się ich w wielu grach
planszowych.
- 66 -
Hazardziści maniacko liczą na swój szczęśliwy los, która to koncepcja, podobnie jak kwestia
dobrych i złych omenów, nie może się zdecydować, czy chce być uznana za paranormalną, czy
nie. Podobnie jak w przypadku zjawisk paranormalnych koncepcja szczęścia wyrażana jest za
pośrednictwem różnego rodzaju wyrażeń. Na przykład angielscy i amerykańscy hazardziści
dokonują personifikacji przypadku, nazywając go Lady Luck (dosł. Pani Szczęście). Koncepcja
szczęśliwego losu w grze i zjawiska paranormalne spotykają się ze sobą również w
archetypowych symbolach związanych z przesądami, takich jak końska podkowa oraz inne
talizmany mające moc przynoszenia szczęścia. Wielu hazardzistów wierzy, iż dzięki swoim
talizmanom uda im się wygrać fortunę. Niezwykle pojemne słowo fey może znaczyć „pechowy”,
słowo serendipity zaś używane jest czasami na określenie „dobrej passy”.
Zaskakujące koincydencje, które wydają się osobiście znaczące dla danej osoby, są,
zdaniem niektórych badaczy zjawisk paranormalnych, wynikiem działania zasady synchronicz-
ności; osoba doświadczająca tego rodzaju koincydencji ma często wrażenie, że wydarzyło się
coś w niewyjaśniony sposób magicznego. Hazardzistów często nawiedza tajemnicze przeczucie,
że właśnie tym razem uda im się wygrać; znacznie rzadziej owo przeczucie naprawdę
urzeczywistnia się, wywołując w graczu wrażenie, iż miało ono charakter iście magiczny. Tak
więc psychologia przypadku, która tak potrafi zauroczyć hazardzistów, przypomina tę
dominującą pośród fanów zjawisk paranormalmych. Zagorzali gracze są zwykle bardzo
przesądni. Ten sam zarzut wysuwany jest zazwyczaj także wobec nas, zwolenników zjawisk
paranormalnych.
B. Wykorzystywanie substancji chemicznych w celach rekreacyjnych
Tak zwane rekreacyjne wykorzystywanie substancji chemicznych wykazuje elementy
wspólne zarówno ze zjawiskami paranormalnymi, jak i rozrywką. Dobry przykład może tu
stanowić historia podtlenku azotu (gazu rozweselającego). Dziś substancję tę stosują często
jako środek znieczulający anestezjolodzy, zanim jednak odkryto owo zastosowanie, była ona
wykorzystywana do wywoływania stanów zbliżonych do nastycznej ekstazy, zdobywając sobie
przy tym sporą popularność. William James, podobnie jak inni filozofowie, naukowcy i
psychologowie, wdychał podtlenek azotu w celu osiągnięcia metafizycznych wglądów i
doświadczenia odmiennych stanów świadomości. Benjamin Blood wychwalał stan wywołany
przez tę substancję, twierdząc, że „atmosfera panująca w najwyższym ze wszystkich
możliwych niebios musi składać się z tego właśnie Gazu”. Na początku XIX wieku gaz
rozweselający używany był do celów teatralnych. W 1814 roku amerykański dziennikarz Moses
Thomas opisał swoją wizytę w tego rodzaju „teatrze świadomości” w Filadelfii, którego
właściciel rozpylał dla swojej widowni gaz rozweselający w celach edukacyjnych i rozryw-
kowych.
C. Zdumiewające opowieści
Stosowanie gazu rozweselającego przynależy do tej samej tradycji, z której wywodzi się
działalność innego, żyjącego ponad wiek później wielkiego amerykańskiego zwolennika zjawisk
paranormalnych – Roberta Ripleya. Przez dziesięciolecia Ripley podróżował po świecie, ślęcząc
nad niezliczonymi książkami w poszukiwaniu osobliwości i ciekawostek, które przedstawiał
następnie w swoich cieszących się ogromną popularnością historyjkach obrazkowych w gazecie
zatytułowanej Belive It or Not („Nie do wiary”). Ripley zebrał mnóstwo opisów niewiarygodnych
koincydencji, anomalii rozwojowych, niecodziennych zdarzeń, zdumiewających faktów, opo-
wieści o ludziach obdarzony niezwykłymi talentami oraz innych dziwnych i niecodziennych
informacji, które prezentował w sposób, który zarówno zdumiewał, jak i bawił jego czytelni-
ków. Do jego najciekawszych odkryć należał mężczyzna, który, mając do dyspozycji kartkę z
próbką pisma danej osoby, potrafił bezbłędnie określić jej płeć, posługując się kluczem
zawieszonym na jedwabnej nici; dwie pary nie spokrewnionych ze sobą bliźniaczek, które
nosiły te same imiona i nazwiska – Lorraine i Loretta Szymanski i pewnego dnia spotkały się
nieoczekiwanie w jednej klasie i które, jak się okazało, mieszkały w swoim bezpośrednim
sąsiedztwie; oraz kobietę z Massachusetts, która kilka tygodni po porodzie odkryła, że na jej
kolanach pojawiły się nagle i niespodziewanie wierne podobizny jej nowo narodzonego dziecka
(co potwierdzały także dowody w postaci fotografii).
Historyjki obrazkowe Ripleya zachęcały czytelników do nadsyłania informacji o podobnych,
niezwykłych i zdumiewających faktach. W rezultacie w okresie największej popularności do
biura Ripleya trafiały tysiące listów, z których wybierał on do publikacji co ciekawsze
wiadomości. Wiele ze zgromadzonych przez niego artefaktów oraz dokumentacja zostały
następnie udostępnione publiczności w specjalnych salach wystawowych zwanych Odditoriums
- 67 -
[Od odd – dziwaczny i audytorium – sala wykładowa (przyp. tłum.).], w późniejszym czasie zaś
znanych jako Ripley's Belive It or Not Museums. Efekty, jakie prezentacje Ripleya wywierały na
ludzką świadomość, są zbieżne z efektami wywoływanymi przez rzekome paranormalne
przeżycia i zjawiska.
D. Niecodzienne informacje prasowe
Do kategorii periparanormalnej rozrywki można zaliczyć także zbieranie i rozpowszechnianie
przez zawodowych dziennikarzy informacji nazywanych przez nich samych „wiadomościami
niesamowitymi” (weird news). Dziennikarze ci gromadzą niecodzienne informacje pochodzące
jedynie z godnych zaufania źródeł (nigdy z prasy brukowej), dokonują ich klasyfikacji, a
następnie publikują je. Na jedną ze standardowych kategorii tworzących tego rodzaju kolekcje
składają się historie, których wiarygodność potwierdzana jest metodami dziennikarskimi, ale
niekoniecznie naukowymi, i które wykazują związki ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. Jeden z
opublikowanych ostatnio zbiorów zawiera między innymi, opowieść o kobiecie, rażonej pioru-
nem w trakcie lektury książki Stephena Kinga, na której okładce znajdował się wizerunek
rażonego piorunem mężczyzny; relacja o fantomalnej katastrofie lotniczej na końcu pewnej
zabudowanej ulicy w Pensylwanii, której mieszkańcy widzieli, słyszeli i czuli zapach rozbitego
samolotu, ale wraku nigdy jednak nie znaleziono; oraz doniesienia o serii pojawień się duchów
w postaci cyrkowych klaunów w katedrze św. Pawła, a także szeregu ukazań się Dziewicy Maryi
we własnej osobie. Specjaliści od „niesamowitych wiadomości” prezentują zgromadzone przez
siebie materiały w taki sposób, by zdumiewać i jednocześnie bawić swoich czytelników. Książki
będące rezultatami ich wysiłków cieszą się takim samym wzięciem wśród zwolenników dobrej
zabawy, jak i zjawisk paranormalnych.
E. Podróże – prawda i fikcja
Pewne wyjątkowe rodzaje turystyki także należą do rodziny periparanormalnej rozrywki.
Chodzi tu nie tylko o podróże do miejsc odwiedzanych często przez ludzi spragnionych nowych
wrażeń i sensacji – słynnych domów nawiedzanych przez duchy, starożytnych piramid, oraz
innych podobnych miejsc cieszących się opinią niezwykłych i tajemniczych – ale głównie o
relacje z podróży, pisma i biografie wędrujących po świecie, ekscentrycznych poszukiwaczy
przygód, których nazwiska pojawiają się często w kontekście zjawisk paranormalnych. Te
niespokojne i nieustraszone dusze, które odważnie decydują się porzucić miłe i wygodne życie,
by wyruszyć w nieznane i dalekie strony, robią to w głównej mierze dlatego, że podróżowanie
wpływa na zmianę stanu ich świadomości. Poszukują egzotycznych przygód w dalekich krajach
przede wszystkim ze względu na dreszcz emocji, jaki towarzyszy odkrywaniu tego, co
nieznane. Często opisują swoje przeżycia w dziennikach pełnych relacji o nadprzyrodzonych,
niezwykłych zdarzeniach, które to dzienniki z tego właśnie powodu są wielce interesujące dla
badaczy zjawisk paranormalnych.
Pionierami tego rodzaju opisów podróży, z których kilka jest wciąż na nowo publikowanych,
byli starożytni Grecy. „Odyseja” Homera jest jednym z najstarszych dzieł tego gatunku w
literaturze Zachodu. Ten poemat epicki opowiada o przygodach Odyseusza, który błąkając się
po morzu dociera do wielu tajemniczych krain, gdzie przeżywa wiele niecodziennych zdarzeń, z
których kilka ma wyraźnie paranormalny charakter.
Innym podróżnikiem przeżywającym periparanormalne przygody, autorem cieszącego się
dużą popularnością poematu będącego opisem podróży w dalekie kraje, był Aristeas. Również
żyjący w II wieku n.e. Pauzaniasz, z zawodu lekarz, napisał obszerne dzieło poświęcone swoim
podróżom do tajemniczych wyroczni oraz innych miejsc otoczonych nadnaturalną, cudowną
aurą.
Marco Polo (1254-1324), angielski orientalista i badacz sir Richard Burton (1821-1890), a
także Robert Ripley, zajmują honorowe miejsca na liście najsłynniejszych niestrudzonych
poszukiwaczy przygód i podróżników. Pod wieloma względami trudności, jakie napotykali oni
przy prezentacji swoich obserwacji, zbieżne są z trudnościami, z jakimi zmagają się badacze
zjawisk paranormalnych: nie ruszający się ze swoich domów naukowcy krytykowali owych
globtroterów zarzucając im, często zupełnie niesprawiedliwie, oszustwo, mistyfikację – lub w
najlepszym razie – ubarwianie faktów.
Oczywiście w latach poprzedzających powstanie CNN literatura podróżnicza naznaczona była
piętnem wynikającym ze skłonności do przesady i fantazjowania. W celu sparodiowania tego
rodzaju literatury spisano w formie na wpół fikcyjnej dzieje niemieckiego poszukiwacza
przygód i gawędziarza barona von Munchhausena (1720-1797). Jego nazwisko stało się
synonimem retorycznego stylu charakteryzującego się skłonnością do przesady i konfabulacji,
- 68 -
komicznych przechwałek, które graniczą z czystym wymysłem lub nawet czymś w rodzaju
pseudologia fantastica [Pseudologia fantastyczna, kłamstwo patologiczne, inaczej mitomania
(przyp. tłum.).].
Co ciekawe, nazwisko Munchhausena trafiło także do słowników medycznych na określenie
jednej z tych podobnych do hipochondrii metachorób, które wymagają od potencjalnego
chorego wiedzy na temat tego, czym jest choroba. Zespół Munchhausena wiąże się jednak z
kolejną metasferą znaczenia, wymagając od swoich ofiar nie tylko wiedzy na temat tego, czym
jest choroba, ale także tego, czym jest szpital. Pacjenci z zespołem Munchhausena, zwani
również „szpitalnymi włóczęgami”, wędrują od szpitala do szpitala i usiłują się do nich za
wszelką cenę dostać, zdając personelowi lekarskiemu kłamliwe relacje na temat swoich nie
istniejących chorób. Podobnie jak w przypadku hipochondryków oraz nękanych dysfunkcyjną
wiarą fanów zjawisk paranormalnych, „szpitalnych włóczęgów” nie zniechęcają okoliczności i
sytuacje, które ludzi normalnych skłoniłyby do zaniechania podobnych działań. Tak jak
hipochondrycy uodpornieni są na zapewnienia lekarzy, iż nic im nie jest, tak pacjenci z
zespołem Munchhausena nie dają za wygraną, nawet jeśli muszą znosić ból związany z
zabiegami operacyjnymi lub innymi inwazyjnymi procedurami diagnostycznymi.
(Podobnie osoby żywiące dysfunkcyjną wiarę w zjawiska paranormalne odrzucają powszech-
nie przyjęte językowe, logiczne i epistemologiczne kanony, dzięki czemu udaje im się wierzyć
w to, w co nie wierzą. W rzeczy samej nie tylko one, lecz także wielu zdeklarowanych
zwolenników i przeciwników zjawisk paranormalnych, uparcie trzyma się swojego punktu
widzenia, po prostu dlatego, że jest to ich punkt widzenia, a nie dlatego, że istnieją ku temu
jakieś racjonalne przesłanki – w istocie często czynią tak pomimo dowodów przemawiających
na niekorzyść takiej właśnie postawy.)
Chociaż Odyseusz, Marco Polo, sir Richard Burton i im podobni wielcy podróżnicy nie cieszyli
się najlepszą reputacją, jeśli chodzi o swoje naukowe przygotowanie, to przecież wnieśli
znaczący wkład do poszerzenia ludzkiej wiedzy. Jako pierwsi opisali wiele zdumiewających
zjawisk, które w ich czasach wydawały się niewiarygodne, używając języka, który, mimo że był
zapewne najlepszym z możliwych w danych okolicznościach, musiał zostać następnie
zmodyfikowany i zweryfikowany w świetle dokonanych w późniejszym czasie obserwacji.
Ze swojej natury każda z periparanormalnych rozrywek zakłada aktywne uczestnictwo w
niej fanów, nawet jeśli ma ono jedynie charakter pośredni polegający na przykład na czytaniu
sprawozdań. Fani periparanormalnych rozrywek muszą albo czytać, pisać lub rozmawiać na
tematy takie jakie duchy, przeżycia z pogranicza śmierci, prorocze sny, niesamowite
wiadomości z serwisów informacyjnych czy krainy leżące poza granicami znanego świata; albo
uczestniczyć w seansach, robić zakłady, palić jointy, poznawać historyjki i opowieści Ripleya,
przysyłać mu listy z niezwykłymi informacjami, odwiedzać Odditorium, albo w jakiś inny
sposób angażować się w tego rodzaju działalność po to, by doświadczyć osobliwej przyjem-
ności wynikającej z periparanormalnej rozrywki związanej z niezgodnością między tym, co
znane, a tym, co nieznane.
A. Hazard w swoich najbardziej ekscytujących momentach operuje na obszarze między tym,
co znane, i tym, co nieznane; hazardzista stawia żeton na linii lub obstawia jedną liczbę w
pełnej napięcia chwili, gdy los zmienia to, co nieznane, w to, co znane.
B. Osoby stosujące substancje psychoaktywne poszukują intelektualnych doznań, eksploru-
jąc swoje wewnętrzne granice poznania.
C. i D. Ripley oraz dziennikarze specjalizujący się w wynajdywaniu niecodziennych informacji
bawią czytelników prezentując im dziwne i zaskakujące, w stosunku do posiadanej przez nich
wiedzy uprzedniej, fakty i wydarzenia.
E. Dawna literatura podróżnicza przyciągała czytelników, czyniąc z horyzontu geograficz-
nego symbol granicy między znanym i nieznanym.
Pożegnanie z tym, co wiemy
By dobrać się do słodkiego miąższu przyjemności wynikających z konfrontacji tego, co
znane, z tym, co nieznane, każda z periparanormalnych rozrywek wypracowała swój własny
system reguł umożliwiających „pożegnanie się” odbiorcy z określonymi założeniami natury
logicznej i językowej (czasami także prawnej!) – a wszystko po to, by spotęgować radosne
podniecenie wynikające z pozornego zderzenia znanego z nieznanym.
Na tej samej zasadzie zjawiska paranormalne zmuszają do zniesienia określonych założeń
natury logicznej i językowej, lawirując między nieugruntowanymi metaforami i pustymi
negacjami w taki sposób, by dostarczyć nam jak najwięcej radosnego nonsensu na temat życia
- 69 -
po śmierci, prekognicji, czytania myśli itd.
•
Hazardzista wierzy, że na pewien czas prawa rachunku prawdopodobieństwa mogą
przestać obowiązywać, modląc się o to, by spadający meteoryt lub piorun trafił właśnie
w niego, sprowadzając nań deszcz pieniędzy.
•
Osoby używające substancji chemicznych w celach rekreacyjnych igrają z prawnymi
ograniczeniami w tej kwestii.
•
Ripley wykorzystywał przywilej dany dziennikarzowi i rysownikowi umożliwiający mu
swobodne przedstawianie innych światów i egzotycznych miejsc w sposób silnie
pobudzający ludzką wyobraźnię.
•
Dziennikarze publikujący „niesamowite wiadomości” podważają ustalone dziennikarskie
zasady, przyznając otwarcie, że, owszem, rozrywka jest jedną z funkcji dziennikarstwa.
•
Podróżujący po świecie autorzy dawnej literatury podróżniczej cieszyli się wyjątkową
reputacją. Przez pewien czas każdy z nich uważany był, na podstawie ich własnych
relacji, za jedynego człowieka, któremu udało się dotrzeć do jakiegoś wyjątkowo
dziwnego i niedostępnego miejsca.
•
U podstaw wszelkiego rodzaju periparanormanej rozrywki leży także element humoru,
który został przez nas zidentyfikowany jako jeden z głównych aspektów zjawisk
paranormalnych.
•
Gdy trafi im się duża wygrana, hazardziści wybuchają zwykle spontanicznie śmiechem,
kasyna zaś zatrudniają komików mających zabawiać gości.
•
Alkohol, haszysz, podtlenek azotu i LSD należą do substancji wpływających na
świadomość, które są popularne między innymi dlatego, że wywołują wesołość.
•
Czytelnicy Ripleya znajdowali jego artykuły i rysunki na tych stronach gazet, które
poświęcone były humorowi.
•
Nazwisko Munchhausena kojarzy się dziś z komicznymi przechwałkami, wydawane zaś
w formie książkowej zbiory niecodziennych wiadomości mają charakter wyraźnie
humorystyczny.
W rzeczy samej o periparanormalnej rozrywce można powiedzieć, że polega ona na zabawie
z tym, co nieznane i śmieszne (funny), przy czym należy brać pod uwagę prawie każde ze
znaczeń słowa funny, jakie notują znane słowniki: wywołujący śmiech, zabawny, śmieszny; w
nie najlepszym zdrowiu lub w nie najlepszym porządku; dziwny, niesamowity, dziwaczny;
nieortodoksyjny; dotyczący komiksów (takich jak krótkie historyjki obrazkowe publikowane w
gazetach zwane po angielsku funnies); oraz, w dawniejszych czasach, podchmielony, pijany.
Krótko mówiąc, oddawanie się periparanormalnej rozrywce polega na konfrontacji z tym, co
nieznane w duchu komizmu.
Istnieje jeszcze jedna kategoria, największa ze wszystkich
Dziedzinę periparanormalnej rozrywki konstytuują wszystkie omówione powyżej elementy
strukturalne. Na którym piętrze w tym periparanormalnym gmachu należy jednak dokładnie
umieścić zjawiska paranormalne? Lub też, który dział periparanormalnego gabinetu osobliwości
zajmują zjawiska paranormalne?
Z definicji zjawiska paranormalne pokrywają się częściowo z każdym z rodzajów peripara-
normalnej rozrywki. Wydaje się jednak, że zjawiska paranormalne mają najwięcej wspólnego z
popularnym, periparanormalnym rodzajem rozrywki, który jak dotąd nie został wymieniony z
nazwy, a mianowicie z nonsensownym humorem. Chodzi tu o taki rodzaj rozrywki, który,
podobnie jak zjawiska paranormalne, polega na czerpaniu radości z czystego nonsensu.
Atrakcyjność zjawisk paranormalnych opiera się częściowo na humorze, częściowo na
nonsensie. Tak więc radośni badacze zjawisk paranormalnych zakładają, że urok zjawisk
paranormalnych zbliżony jest do uroku nonsensownego humoru.
„Alicja w krainie czarów”, „Alicja po drugiej stronie lustra”, „Flatlandia” i inne, pełne nonsen-
sownego humoru książki prezentują ten sam, lub zbliżony, rodzaj pozornie pozaświatowej
cudowności, który charakteryzuje wiele domniemanych doświadczeń paranormalnych.
Opowieści Lewisa Carrolla o wyprawach Alicji do tajemniczej krainy świadczą o tym, że ich
autor dysponował wiedzą na temat odmiennych stanów świadomości wywoływanych przez
substancje psychoaktywne i zwierciadlanych wizji. Oba te rodzaje doświadczeń są od dawna
znane szamanom, a także praktykującym badaczom i zwolennikom zjawisk paranormalnych.
Benjamin Franklin miał rację mówiąc: „Ponieważ czary to nonsens, tak więc nonsens to
- 70 -
czary”. Znanym faktem dotyczącym nonsensu jest to, że wielu ludzi pilnie nad nim pracuje,
starając się usunąć z niego możliwie najwięcej „non” i pozostawić sam „sens”. Dzięki temu
zjawiskom paranormalnym i nonsensownemu humorowi udaje się nas bawić formalnymi i
logicznymi niedorzecznościami. Podstawowe założenia, na jakich opiera się periparanormalna
rozrywka, dają nonsensownemu humorowi i zjawiskom paranormalnym niezwykłą swobodę w
obchodzeniu się z elementarnymi zasadami logiki oraz normami lingwistycznymi.
Aby udowodnić, że nonsens jest czarujący, należy zbadać potoczne słownictwo opisujące to,
co bezsensowne, które zawiera stosunkowo mało słów należących do „poważnie brzmiącej”
terminologii, takich jak absurdalny, niezrozumiały, nonsensowny, bezsensowny. Kilka słów
opisujących nonsens mówi podłe i brzydkie rzeczy o nonsensie, przyrównując go do śmieci i
odpadków. Słowami rubbish (bzdury, brednie, śmieci, nieczystości) i tommyrot (nonsens, dosł.
Tommy – głupek, rot – zgnilizna) mogą posługiwać się w celu wyrażenia swojego nastawienia
do zjawisk paranormalnych wzdychający gliniarze i inni cynicy. I chociaż żaden pruderyjny
radosny badacz zjawisk paranormalnych nigdy się nimi nie posłuży, faktem jest, że w języku
potocznym istnieje cała masa szorstkich, niemiłych, obscenicznych i wulgarnych określeń
będących synonimami słowa nonsens, które dają wyraz temu samemu niezadowoleniu, jakie
żywi w stosunku do zjawisk paranormalnych wielu dysfunkcyjnych funda-chrześcijan.
Jednak zdecydowanie największa liczba istniejących w języku potocznym synonimów słowa
nonsens ma żartobliwy charakter. Ponury fundamentalista pozostaje całkowicie nieczuły na
tkliwy, krotochwilny urok takich angielskich słów jak: balderdash, flummery, cockamamie,
piffle, humbug, claptrap, bombast, twaddle, twattle, twiddle-twaddle, fiddle faddle, gabble,
gibble-gabble, fiddledeedee, gibberish, hogwash, moonshine, jabbenvocky, tomfoolery,
fundangle, hooey, hokum, blather, babble, babblement, bibbde-babble, gobbledygook, malar-
key rantum-scantum, poppycock, skimble-skamble, falderal, baLlyhoo, bunkum, flubdub, fible
fable, balonet, lollygag, flamdoodle, flapdoodle, fiddlesticks, flummadiddle, hocus-pocus i
mumbo jumbo [W języku polskim, który jest pod tym względem znacznie uboższy, mamy na
przykład: dyrdymały, lelum-polelum, banialuki, paplanina, bzdety, figle-migle, androny, duby
smalone, pleść trzy po trzy (przyp. tłum.).].
Obawiam się, że w tym momencie niektórzy mogą dojść do wniosku, że radosny
paranormalizm stoi na stanowisku, iż zjawiska paranormalne są jedynie enigmatycznymi,
zwiewnymi niczym puszek pojęciami, za którymi w rzeczywistości nie kryje się nic ważnego czy
istotnego. Otóż nic bardziej błędnego! Gottlob Frege, Bertrand Russell, Ludwig Wittgenstein, C.
S. Lewis, Gilbert Ryle, A. J. Ayer, J. L. Austin, W. V Quine – wielcy analityczni filozofowie i
logicy XX wieku – uznawali fakt, że koncepcja nonsensu jest jedną z zasadniczych koncepcji
filozoficznych. Wspólnym wysiłkiem wykazali, że istnieje wiele pożytecznych lub w inny sposób
ważnych sposobów prowadzenia dyskursu, które mimo to są nonsensowne z punktu widzenia
zastosowanych standardów weryfikowalności, zrozumiałości, logiki i języka. Austin zgrabnie
podsumował dokonania wielu filozofów analitycznych, stwierdzając:
„Co najważniejsze i najbardziej oczywiste, udowodniono, że wiele „stwierdzeń”, jak to po raz
pierwszy systematycznie wykazał Kant, jest całkowitym nonsensem, mimo ich nienagannej
formy gramatycznej; dalsze odkrycia zaś nowych rodzajów nonsensu, niesystematycznych,
mimo wysiłków zmierzających do ich klasyfikacji oraz tajemniczych, mimo starania, by je
wyjaśnić, uczyniły ogólnie rzecz biorąc wiele dobrego”.
(How To Do Things with Words, Cambridge, MA: Harvard University Press, 1973, s. 2) [Por.
J.L. Austin, „Jak działać słowami”, w: „Mówienie i poznawanie. Rozprawy i wykłady filozoficzne”,
tłum. B. Chwedeńczuk, Wyd. Nauk. PWN, Warszawa 1993.].
Radosny paranormalizm wykazał, że zjawiska paranormalne można zaliczyć do kategorii
popularnej, periparanormalnej rozrywki, która ma wiele wspólnego z nonsensownym
humorem. Tak więc kolejne pytanie brzmi: Czy zjawiska paranormalne są ważnym i pożytecz-
nym rodzajem nonsensu?
- 71 -
Rozdział 8
USPRAWIEDLIWIANIE ZJAWISK PARANORMALNYCH,
A NAWET ICH BADANIE
Chcę, by państwo wiedzieli, że zdaję sobie sprawę z tego, co robię, stawiając tezę, zgodnie z
którą zjawiska paranormalne są ściśle związane z rozrywką i zabawą. Chociaż wierzę, że
prezentowane przez mnie nowe spojrzenie polegające na ujęciu w szerszym kontekście całego
zagadnienia zjawisk paranormalnych jest rzeczywiście jedynym sposobem umożliwiającym
wyjście z impasu i w końcu wnosi coś istotnego do sprawy, to rozumiem także, iż jednocześnie
przyczyniam się w pewnym sensie do zahamowania dalszych naukowych badań na tym polu.
Niektórzy badacze traktujący zjawiska paranormalne poważnie mogą niepokoić się tym, że
zaliczanie tych zjawisk do kategorii rozrywki tym samym je deprecjonuje. Zdumieni, mogą
zadawać sobie pytanie: „Jeśli zjawiska paranormalne są jedynie formą rozrywki, to w jaki
sposób można usprawiedliwić ich poważne badanie?”
Jednak rzetelni i poważni badacze zjawisk paranormalnych nie muszą obawiać się solidnie
ugruntowanych, rzetelnych i szczerych wniosków radosnego paranormalizmu, zgodnie z
którymi zjawiska paranormalne są pochodzącym nie wiadomo skąd nonsensem. Obawy, jakie
mogą oni żywić, są iluzorycznymi produktami ubocznymi związanymi z kwestią oceny, czy
temat, o którym mówimy, wart jest poważnych badań, czy nie. Trzeba sobie powiedzieć, że
problem usprawiedliwienia naukowych badań zjawisk paranormalnych nie dotyczy tylko
pojedynczej kwestii, lecz całej ich masy; w istocie chodzi bowiem o cały splot wątpliwych
kwestii, które nie są właściwie poklasyfikowane i z tego powodu gmatwają się i plączą ze sobą.
Po pierwsze, mamy kwestię rozrywki i humoru jako takich.
Słysząc powyższe pytanie (co często ma miejsce), radosny badacz zjawisk paranormalnych
jest zawsze zdumiony sposobem użycia w nim słowa jedynie. Pytanie zadawane jest zwykle
takim tonem, jak gdyby osoba pytająca powtarzała mu jego własną, wygłoszoną wcześniej
opinię, zgodnie z którą zjawiska paranormalne są , jedynie rozrywką”. Przy czym słowo jedynie
zawsze wypowiadane jest w taki sposób, który sugeruje podrzędną rolę rozrywki. Tymczasem
radosny paranormalizm nigdy nie twierdził, że „zjawiska paranormalne są jedynie rozrywką”, w
dodatku używając słowa jedynie w pogardliwym sensie, jak czynią to zwykle osoby zadające
tego rodzaju pytania.
Jak to jest z tym humorem?
Radosny paranormalizm nie oczernia, lecz podziwia i komplementuje zjawiska paranormal-
ne, zwracając uwagę, a nawet wyraźnie podkreślając ich bliskie związki z humorem. Większość
recept na szczęście wymienia zabawę, humor i rozrywkę pośród głównych składników dobrego
i udanego życia.
Rozrywka działa inspirująco, sprzyjając także rozwojowi życia duchowego. Humor z kolei
wyraża złożone problemy ludzkiej natury, wielu specjalistów zaś twierdzi, że jest on przynależ-
ny jedynie naszemu gatunkowi. Rozrywka, zabawa i humor dają nam pociechę, odprężenie i
relaks. Cóż więc w tym złego?
Pamiętajmy także, iż radosny paranormalizm roztacza przed fanami zjawisk paranormalnych
przyjemne perspektywy, gdy tymczasem wzdychający gliniarze i demonolodzy chcą nas
zniszczyć – pierwsi z nich za nasze zbrodnie i wykroczenia, drudzy dlatego, że podejrzewają
nas o to, iż jesteśmy ich demonami. Prawidłowa klasyfikacja zjawisk paranormalnych dokonana
przez radosny paranormalizm pokazuje wyraźnie, dlaczego plany jego przeciwników dotyczące
wyrugowania zjawisk paranormalnych na nic się jednak nie zdadzą. Zjawiska paranormalne i
humor są kochającymi się kuzynami i dlatego zjawisk paranormalnych, podobnie jak śmiechu i
humoru, nie można usunąć z ludzkiej świadomości.
Jako jedna z form rozrywki zjawiska paranormalne są pożądane ze względu na nie same; są
one źródłem miłego podekscytowania i podniosłego zadziwienia. Rozrywka, pod warunkiem że
nie jest szkodliwa, nie potrzebuje żadnego innego usprawiedliwienia ponad to, iż jest tym,
- 72 -
czym jest. W rzeczy samej to właśnie bliskie pokrewieństwo zjawisk paranormalnych i rozrywki
jest powodem, dla którego wzdychający gliniarze i chrześcijanie staczają batalie wymierzone
przeciwko tymże zjawiskom. Postępują tak z quasi-moralnych powodów, utrzymując, że
zjawiska paranormalne są z gruntu szkodliwe – antynaukowe i antychrześcijańskie.
Zarówno naukowi sceptycy, jak i fundamentaliści zmuszeni są twierdzić, że w niedalekiej
przyszłości czekają nas drastyczne i straszne konsekwencje, jeśli pozwoli się nam, zwyczajnym
ludziom, dalej traktować zjawiska paranormalne we właściwy nam, beztroski i radosny sposób.
Dlatego właśnie nasze igraszki z tymi uniwersalnie ludzkimi zjawiskami tak bardzo ich
interesują i stanowią przedmiot ich wielkiej troski. Naukowi sceptycy i fundamentaliści mówią o
groźnych zaburzeniach, które już występują lub będą występować w najbliższej przyszłości w
świecie, w którym żyjemy, i (albo) w świecie zjawisk nadprzyrodzonych, jeśli ludzkie wyobraże-
nia na temat zjawisk paranormalnych (jakiekolwiek by one były) nie zostaną zweryfikowane
lub w jakiś inny sposób ściśle dostosowane do postulowanych przez nich standardów.
Oni także są poważni
Ci ludzie nie żartują. Traktują się niezmiernie poważnie i tego samego oczekują od innych. I
społeczeństwo słucha. Bo przecież czy nasi naukowcy i kaznodzieje nie należą do największych
autorytetów w tym kraju? Stąd też wielu ludzi wykazuje niezwykłą ostrożność myśląc i
dyskutując na temat tego, czy:
•
zjawiska paranormalne są czymś wystarczająco ważnym, by można się nimi na
poważnie zajmować,
•
są one wiarygodne i możliwe do poznania, czy tylko jednym wielkim stekiem bzdur,
•
można pozwolić na zorganizowanie kursu na temat zjawisk paranormalnych na uniwer-
sytecie,
•
badanie i studiowanie tych zjawisk powinno być w ogóle dozwolone,
•
można lub powinno się karać ludzi za to, że zajmują się zjawiskami paranormalnymi, a
nawet stosować tortury i palić ich żywcem na stosie.
Problem myślenia o zjawiskach paranormalnych jako rozrywce
Koncepcja rozrywki zakłada jako okoliczność konieczną istnienie jednego lub kilku sposobów
aktywnego uczestniczenia w niej ludzi. Analogicznie to, w jaki sposób ktoś uczestniczy w
zjawiskach paranormalnych, stanowi kryterium, według którego można ustalić, czy badanie
zjawisk paranormalnych jest usprawiedliwione, czy nie.
Czy mówimy tu o kimś z tabliczką owija, czy też o osobie, która jest obiektem długotrwałych
badań nad fenomenem jasnowidzenia? Dyskutujemy o medium z gabinetu po drugiej stronie
ulicy, czy o bardzo konkretnych rozważaniach rządów różnych krajów nad możliwością
wykorzystania uniwersalnej energii parapsychicznej? Sposoby usprawiedliwienia badań zjawisk
paranormalnych zmieniają się w zależności od konkretnego przypadku, będąc funkcją tego, w
jaki sposób dana osoba w nich uczestniczy. Radośni badacze zjawisk paranormalnych mają
serca i umysły otwarte na niuanse związane ze sposobami uczestnictwa w tychże zjawiskach.
Kim są uczestnicy?
Kategoria 1. Fani zjawisk paranormalnych
Naukowi sceptycy są w błędzie utożsamiając „fanklub” zjawisk paranormalnych z ludźmi,
których uważają za ich zagorzałych zwolenników. W istocie grupa, którą tworzą „fani” zjawisk
paranormalnych, ma znacznie szerszy zasięg.
Poza prawdziwymi zwolennikami zjawisk paranormalnych (believers), są jeszcze pseudo-
zwolennicy (pseudobelievers) oraz ci, których nazywam zwolennikami dysfunkcyjnymi
(dysbelievers). Dla nich wszystkich zjawiska paranormalne są czymś w rodzaju widowiska
sportowego.
Dysfunkcyjni zwolennicy zjawisk paranormalnych, przypomnijmy, są to osobnicy, którzy
wierzą w to, w co nie wierzą. Podobnie jak kibice wrestlingu muszą oni – by móc czerpać
przyjemność z tego, czym się pasjonują – wierzyć, iż to, co wiedzą, że się naprawdę nie dzieje,
- 73 -
właśnie się dzieje.
Każdy z dysfunkcyjnych zwolenników zjawisk paranormalnych ma swój własny powód, dla
którego wierzy w coś, w co nie wierzy. Gdyby był on bowiem prawdziwym niedowiarkiem,
wówczas nie miałby o czym dyskutować. Prawdziwi i dysfunkcyjni zwolennicy nie są jedynymi
fanami zjawisk paranormalnych. Do ich fanklubu należą także pseudoprzeciwnicy (pseudo-
disbelievers).
Ci ostatni, w przeciwieństwie do naukowych sceptyków, to szeregowi, przeciętni, niczym nie
wyróżniający się sceptycy. Chociaż nie mają oni prawa nosić odznak przynależnych
pełnokrwistym wzdychającym gliniarzom, poświęcają zjawiskom paranormalnym dużo czasu.
Uwielbiają zjawiska paranormalne, ponieważ uwielbiają się z nimi nie zgadzać.
Fani będący pseudoprzeciwnikami zjawisk paranormalnych poświęcają część swojego wol-
nego czasu, przekazując sobie nawzajem informacje na ich temat, czytając Skeptical Inquirer,
biorąc udział w spotkaniach klubów i grup dyskusyjnych sceptyków lub nękając parapsycholo-
gów podczas wykładów, a wszystko po to, by rozkoszować się wysłuchiwaniem i opowiadaniem
w kółko tych samych starych i nowych historii na temat nadprzyrodzonych zdarzeń i zjawisk.
Chociaż mniej liczni niż pseudozwolennicy zjawisk paranormalnych, stanowią wyraźnie określo-
ną grupę fanów-hobbystów.
Istnieje także mnóstwo szeregowych funda-chrześcijan, którzy czują szczególny pociąg do
zjawisk paranormalnych, traktując je jako swojego rodzaju arenę, na której mogą uprawiać
swój ulubiony sport walki polegający na ściganiu i zwalczaniu demonów – wszelakich demonów
z wyjątkiem swoich własnych, oczywiście.
Tak więc skład członków fanklubu zjawisk paranormalnych odzwierciedla trzypoziomową
strukturę dyskusji na temat tych zjawisk, jaką od lat toczą ze sobą „eksperci”.
Kategoria 2. Świadkowie zjawisk paranormalnych
Bycie fanem nie jest jedynym sposobem uczestnictwa w zjawiskach paranormalnych. Istnie-
je także inne kategoria uczestników, którą nazywam „świadkami zjawisk paranormalnych”. Są
to osoby, które miały ze zjawiskami paranormalnymi bezpośredni kontakt i był on dla nich jak
najbardziej rzeczywisty, całkowicie autentyczny i absolutnie niezaprzeczalny. Takimi osobami
interesuję się oczywiście także ja sam. W ten sposób przed laty po raz pierwszy włączyłem się
w debatę na temat zjawisk paranormalnych, jako że przeżycia z pogranicza śmierci należą do
najbardziej dramatycznych form tego rodzaju kontaktów i zdarzają się dosyć często pośród
reanimowanych pacjentów.
Zdarza się również dość powszechnie, że osoby pogrążone w żałobie doświadczają wizji,
podczas których kontaktują się ze swoimi zmarłymi bliskimi.
Oba rodzaje przeżyć mają niezwykle osobisty i wzruszający charakter i mogą w decydujący
sposób wpłynąć na dalsze życie danej osoby.
Przeżycia te dostarczają nam – jak już mówiłem poprzednio – bardzo niewiele wiedzy
naukowej (ich weryfikacja jest bardzo trudna lub zupełnie niemożliwa, zgromadzone dane zaś
mają raczej anegdotyczny niż naukowy charakter), ale za to mnóstwo wiedzy praktycznej,
która okazuje się niezwykle przydatna dla praktykującego lekarza lub innego członka personelu
medycznego.
A jednak przedstawicielom żadnej z trzech głównych kategorii badaczy i dyskutantów na
temat zjawisk paranormalnych – ani parapsychologom, ani sceptykom, ani fundamentalistom –
nie udaje się lub też nie mają oni ochoty zareagować w odpowiedni i ludzki sposób na potrzeby
osób wyrażających zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi. Dlatego, mimo że wiele osób,
które zaczynają interesować się zjawiskami paranormalnymi, czyni to w związku ze stratą
kogoś bliskiego, nie ma nikogo, do kogo mogłyby się one zwrócić o pomoc i poradę w tym
ważnym i często przełomowym dla nich okresie życia.
Parapsychologia stała się wyabstrahowana i przeintelektualizowana, tracąc tym samym
związek z ludzką duszą. Tak więc często nie jest ona w stanie pocieszyć tych, którzy się do niej
zwracają w trudnym i smutnym dla siebie czasie.
Naukowi sceptycy mający kontakt z ludźmi, którzy doświadczyli niezwykłych, pozornie
paranormalnych przeżyć, zadowalają się zwróceniem im uwagi na fakt, że przeżycia te nie były
wcale tym, czym im się wydaje, lecz rezultatem wadliwego działania neuronów, nierównowagi
chemicznej w organizmie, fantazji, złudzenia optycznego itp. Tak więc osoba, która miała
paranormalne przeżycie, zmuszana jest do podporządkowania się wyższej wiedzy i mądrości
wzdychających gliniarzy, którzy z reguły sami nigdy nie mieli tego rodzaju doznań.
Gorliwi fundamentaliści nie widzą nic zdrożnego w głoszeniu kazań cioci Florence, mimo że
jest ona samotna i może potrzebować wsparcia i pociechy, z których wynika, że tak naprawdę,
- 74 -
to nie był duch wujka Humperda, który odwiedził ją w zeszłym tygodniu, by ją pocieszyć i
powiedzieć o tym, gdzie położył te ważne papiery, które są jej tak potrzebne. Nie, w
rzeczywistości był to zły demon przebrany za wujka Humperda, który przybył, by zwabić ją do
piekła, tak więc najlepiej będzie, jak pójdzie ona teraz do domu i poczyta sobie Biblię. Ale nie
tę, która leży na jej nocnym stoliku, ponieważ tę przetłumaczyli naukowcy pozostający pod
wpływem Szatana. Niech zamiast niej weźmie Biblię Króla Jakuba (King James Bible),
ponieważ została ona spisana dokładnie tak, jak Bóg podyktował ją w Anglii w okresie
największych prześladowań czarownic.
Dobrze przynajmniej, że fundamentaliści zawsze mówią o tym wszystkim wyłącznie w duchu
„chrześcijańskiej” miłości. W przeciwnym wypadku mogło by się bowiem wydawać, że ich słowa
są okrutne i raniące, a nawet że ich religia nie wypływa prosto z gorącego serca, jak głoszą to
Biblijne Brygady, lecz z zimnego, odległego i wyniosłego intelektu, podobnie jak idee komunis-
tyczne!
Czy badanie zjawisk paranormalnych jest usprawiedliwione?
Zapytani o to, czy badanie zjawisk paranormalnych jest usprawiedliwione, czy nie, ich
dysfunkcyjni zwolennicy nigdy nie zastanawiają się nad ważnym i nie rozwiązanym jak dotąd
problemem dotyczącym tego, o jakim rodzaju zjawisk paranormalnych jest mowa. Jaką
dokładnie kategorię uczestników zjawisk paranormalnych bierzemy pod uwagę? W jakim
kontekście zamierzamy rozpatrywać kwestię poważnych badań zjawisk paranormalnych?
Zamiast zastanowić się nad tą sprawą, oficjalnie delegowani dysfunkcyjni zwolennicy zjawisk
paranormalnych przybywają na konferencje, a następnie głoszą swoje prawdy opatrując je
odpowiadającym im, specyficznym znaczeniem. Tymczasem wszyscy uczestnicy dyskusji
zachowują się tak, jak gdyby mówili o jednym i tym samym.
Zajmijmy się raz jeszcze słowami
Powiedziałem wcześniej, że problem usprawiedliwienia naukowych badań zjawisk paranor-
malnych nie dotyczy jedynie pojedynczej kwestii, ale całej ich masy; w istocie chodzi bowiem o
cały splot wątpliwych kwestii, które nie są właściwie poklasyfikowane i z tego powodu
gmatwają się i plączą ze sobą. Następnie zajęliśmy się kwestią rozrywki i humoru. Teraz
nadszedł czas na kwestię słownictwa.
Pokazaliśmy już poprzednio, w jaki sposób, w celu przeszczepienia na grunt zjawisk
paranormalnych wiary lub niewiary, należy przekształcić słownictwo opisujące to, co nęcąco
nieznane, w zależności od wymagań poszczególnych dysfunkcyjnych zwolenników zjawisk
paranormalnych.
Chociaż każdy z dysfunkcyjnych badaczy zjawisk paranormalnych „przycina” owe zjawiska,
dopasowując je do swoich własnych potrzeb, odrzucając z nich te znaczenia, które uznaje za
zbędne, to jednak otaczająca je warstwa lingwistycznego tłuszczu odrasta wciąż na nowo. A
ponieważ większość tego wciąż odrastającego lingwistycznego tłuszczu stanowi o prawdziwej
przyjemności związanej ze zjawiskami paranormalnymi, język potoczny daje temu wyraz,
kierując naszą uwagę ku ścisłym więzom pokrewieństwa łączącym zjawiska paranormalne z
humorem, rozrywką i zabawą. Inaczej mówiąc, co wykazaliśmy tu szczegółowo, słowa, jakimi
posługują się zwyczajni ludzie, dyskutując o zjawiskach paranormalnych, dają świadectwo
tego, co oni o nich myślą oraz w co wierzą – nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy: wszyscy
intuicyjnie wiemy bowiem o istnieniu związków łączących zjawiska paranormalne z rozrywką,
rozumiemy je i akceptujemy.
Dopóki eksperci nie będą nam mieli czegoś lepszego do zaproponowania, język potoczny
pozostanie najlepszym źródłem wskazówek umożliwiających nam rozumienie i mówienie o
zjawiskach paranormalnych. Tak więc radosny paranormalizm podtrzymuje swoje twierdzenie,
zgodnie z którym najpierw należy poddać naukowej analizie całe potoczne słownictwo
opisujące to, co tajemniczo nieznane, by następnie mieć nadzieję, że przed zjawiskami
paranormalnymi otworzą się drzwi Akademii.
Radosny paranormalizm stoi na stanowisku, że przedmiotem poważnych naukowych badań
trzeba uczynić to, co i w jaki sposób mówi się zwykle na temat zjawisk paranormalnych. Ta
niezwykła deklaracja, wspierająca dążenia do uznania potocznych zjawisk paranormalnych za
godne naukowego badania, zapali zapewne kolejne lampki ostrzegawcze w umysłach
naukowców, którzy wolą traktować zjawiska paranormalne jako poważny temat.
- 75 -
Niektórzy mogą mieć wrażenie, że, podobnie jak przyporządkowanie do kategorii rozrywki,
również tego rodzaju podejście obniża rangę zjawisk paranormalnych. Być może sądzą, że
zrównywanie zjawisk paranormalnych z innymi tematami, o których rozmawiamy, posługując
się językiem potocznym, sprawi, iż będą one niegodne naukowego badania, i że „naukowe
zjawiska paranormalne” muszą odpowiadać dokładnie definicjom ekspertów. I tu pojawia się
ten sam dobrze znany problem. Kim, do diabła, są owi „eksperci” od zjawisk paranormalnych?
Usprawiedliwianie zjawisk paranormalnych jako takich
Powyższe pytanie nie jest błahe, ponieważ dla wielu kwestia usprawiedliwiania poważnych
badań zjawisk paranormalnych łączy się ściśle z kwestią usprawiedliwienia tych zjawisk jako
takich.
Problem, jak się wydaje, polega na tym, czy zjawiska paranormalne można usprawiedliwić
jako obszar czy też raczej źródło wiedzy. Tak się składa, że są to dwa całkowicie odmienne
podejścia, rozstrzygnięcie zaś owego dylematu zależy od tego, kogo uznajemy w danym
przypadku za „ekspertów”.
Przedstawiciele obu antyparanormalnych ugrupowań dysfunkcyjnych zwolenników zjawisk
paranormalnych – naukowi sceptycy i fundamentaliści – chcą, byśmy wiedzieli, że oni (i tylko
oni) dysponują wiedzą niezbędną do powstrzymania, zmniejszenia lub zawrócenia coraz
bardziej narastającej fali zainteresowania przesądami i okultyzmem. Z kolei dysfunkcyjni
parapsychologowie dokładają swoje trzy grosze twierdząc, że to oni, a nie sceptycy,
reprezentują to, co najlepszego na temat zjawisk paranormalnych ma do zaoferowania duch
nauki. Zaczynają swoją starą śpiewkę, która głosi, że już wkrótce zjawiska paranormalne
zostaną naukowo opracowane i stworzą nową gałąź nauki.
Mącenie dyskusji
Dyskusja na temat tego, czy można usprawiedliwić badanie zjawisk paranormalnych, bywa
zazwyczaj dodatkowo komplikowana przez wątpliwość, czy fakt istnienia tych zjawisk da się
potwierdzić naukowo.
Naukowi sceptycy postrzegają zjawiska paranormalne jako coś atawistycznego i jałowego w
porównaniu z nauką. Radosny paranormalizm zgadza się z tą oceną o tyle, o ile badania
zjawisk paranormalnych dotyczą jedynie sfery wyznaczonej przez ograniczenia wynikające z
dyskusji nad nimi, o których mówimy w tej książce. Jak już kilkakrotnie mówiłem, dyskusja ta,
prowadzona w ramach ustalonych przez przedstawicieli „wielkiej trójki” za pomocą
wypracowanego przez nich specyficznego języka (w przeciwieństwie do potocznego języka
zwyczajnych ludzi) nie posunęła całej sprawy ani o krok do przodu.
Powtarzanie powyższego argumentu na nic się jednak zda, ponieważ owa ortodoksyjna
debata jest nazbyt pochłonięta sama sobą. Wykształciła ona swój własny (nieefektywny) model
postępowania, zgodnie z którym należy konfrontować ze sobą różne idee dotyczące zjawisk
paranormalnych.
Eksperci nigdy nie przywiązywali wagi do potocznego języka opisującego zjawiska
paranormalne, nigdy też nie starali się poznać jego historii, tego, czego i w jaki sposób udało
mu się nauczyć. Ci sami eksperci również nigdy nie zapraszali do dyskusji radosnych badaczy
zjawisk paranormalnych.
Tymczasem zgodnie z twierdzeniami radosnego paranormalizmu potoczny język, opisujący
zjawiska paranormalne, posługując się swoimi własnymi metodami zgromadził przez lata
ogromną ilość nowej wiedzy.
Początkowo przedstawicielowi radosnego paranormalizmu może wydawać się niekonsek-
wencją usprawiedliwianie zjawisk paranormalnych poprzez powoływanie się na fakt, że czasami
zjawiska paranormalne niosą ze sobą nową wiedzę. Ponieważ podobnie jak mówienie, że ktoś
w coś wierzy, równoznaczne jest, przynajmniej w części, ze stwierdzeniem, że to coś jest
prawdziwe, tak też mówienie, że ktoś coś wie, równoznaczne jest, przynajmniej w części, ze
stwierdzeniem, że to coś jest prawdziwe.
A radosny paranormalizm wykazał przecież przekonująco, że w zjawiskach paranormalnych
nie ma prawdy, podobnie zresztą jak i nie ma fałszu. Zamiast tego jest mnóstwo znakomitych,
dziwacznych, anormalnych, cudownych, dziwnych, niesamowitych, tajemniczych, wspaniałych i
literalnie nonsensownych elementów tego, co nieznane, przyprawionych zwariowanym i
szalonym humorem.
- 76 -
Chociaż język opisujący to, co nęcąco nieznane, ani nie mówi prawdy, ani nie jest jej
skarbnicą, to jednak sprzyja inkubacji prawdy.
Jest on rodzajem tygla, w którym wrze od różnego rodzaju znaczeń usiłujących wyrazić
mnóstwo cudownych, dziwacznych, tajemniczych i zdumiewających emocji związanych z tym,
co nieznane, a co usiłuje znaleźć oparcie na tym, co znane, które jednak samo skłania się w
przeciwnym kierunku. Dzieje się tak pomimo faktu, że owo skłaniające się w przeciwnym
kierunku znane jest w równym stopniu znane jak wszystko to, co dotyczy prywatności myśli,
przyszłości czy śmierci. Tak więc chociaż do literalnego nonsensu, którym są zjawiska
paranormalne, nie przystają kryteria prawdy i fałszu, to jednak co jakiś czas z lingwistycznego
tygla udaje się wydostać na świat nowym znaczeniom, ponieważ na przestrzeni wieków ludzie
używają potocznego słownictwa opisującego zjawiska paranormalne do nieustannego mówienia
na temat przeżyć z pogranicza śmierci, duchów, ostrzegawczych przeczuć, telepatii i reinkar-
nacji.
I nie chodzi tu tylko o nowe znaczenia, lecz także, zaprawdę, o nową wiedzę.
Ostateczne usprawiedliwienie
Oto ostateczne usprawiedliwienie zarówno samych zjawisk paranormalnych, jak ich poważ-
nego badania: zjawiska paranormalne są w rzeczywistości źródłem, a nie tylko obszarem
wiedzy. One wytwarzają „nową wiedzę”, chociaż nie zawsze przyjmuje się to do wiadomości, co
wkrótce wykażemy.
A oto jak to się dzieje: na przestrzeni długich odcinków czasu kilku fragmentom paranor-
malnego nonsensu, na które padło światło czyjegoś geniuszu, udało się trwale przylgnąć do
znaczeń, które są na tyle określone i konkretne, by można było stwierdzić, czy są one
prawdziwe, czy fałszywe. W ten sposób zjawiska paranormalne wytwarzały, od czasu do czasu,
nieco nowej, od dawna oczekiwanej wiedzy.
Przykładu nowej wiedzy wyłaniającej się stopniowo przez długi czas ze zjawisk paranor-
malnych dostarczają muzy. Rady tych cieszących się przez wieki szacunkiem w starożytnej
Grecji paranormalnie kreatywnych duchów [Muzy były uważane za boginie (przyp. tłum.).]
można było zasięgnąć w musejonach (miejscach, do których przybywały osoby poszukujące
twórczej inspiracji).
Pomysłodawcą założenia supermusejonu był Arystoteles. Miało to być miejsce przeznaczone
dla uczonych, którym gwarantowano darmowe utrzymanie, zwalniano od płacenia podatków i
oddawano do dyspozycji ogromną bibliotekę, wszystko po to, by mogli oni spędzać czas w
towarzystwie muz. Pomysł został zrealizowany po podbiciu przez ucznia Arystotelesa,
Aleksandra, Egiptu, kiedy to wspaniałe Musejon powstało w Aleksandrii.
Trzeba by grubej księgi, by opowiedzieć o tym, ile nowej wiedzy oraz jak wiele jej rodzajów
dostarczyli światu liczni uczeni marzyciele dumający [W oryginale gra słów: musers that
mused in the Museion.] w Musejonie, nam jednak wystarczy jeden przykład, by wykazać
olbrzymie znaczenie, jakie miała ta instytucja. Przebywając w niej, genialny wynalazca
Ktesibios (285-247 p.n.e.) wynalazł metalową sprężynę, pompę, organy piszczałkowe,
muzyczny instrument klawiszowy oraz mechaniczny zegar.
Jeśli zjawiska paranormalne umieści się w szerszym kontekście zjawisk periparanormalnych
jako całości, okaże się, że wszystkie te sprytne sposoby zabawy z koncepcjami wiedzy
przyczyniły się do powstania wielu istotnych wynalazków i odkryć. Czy pamiętają państwo, jak
do klasy zjawisk periparanormalnych zaliczyliśmy hazard? No cóż, korzenie hazardu tkwią w tej
samej glebie, co korzenie zjawisk paranormalnych, a ponieważ rachunek prawdopodobieństwa
został stworzony przez zagorzałego hazardzistę, można powiedzieć, że jest on po części
wytworem zjawisk paranormalnych.
Wielkie oczekiwania i pragnienia to choroba nękająca osoby zajmujące się zjawiskami
paranormalnymi – jeszcze jedna cecha, jaką dzielą te zjawiska z hazardem. Zjawiska
paranormalne i hazard mieszały się ze sobą także w życiu i działalności ludzi o największych
oczekiwaniach i pragnieniach – średniowiecznych alchemików.
Próbowali oni przy zastosowaniu technik zbliżonych do eksperymentalnych badać zjawiska
do dziś uważane za paranormalne, takie jak wpatrywanie się w zwierciadło czy wróżenie.
Używając wszelkiego rodzaju dostępnych substancji, które poddawali procesowi przemiany w
piecach, retortach i szklanych kolbach, alchemicy dążyli do osiągnięcia dwóch najważniejszych
celów, których realizacja wydawała im się bardzo bliska: odkrycia formuły umożliwiającej
przedłużanie ludzkiego życia w nieskończoność oraz zapewnienia sobie dobrobytu poprzez
przemianę pospolitych metali w złoto. Skutki, jakie tego rodzaju poszukiwania wywierały na
- 77 -
sytuację finansową alchemików oraz ich rodzin, były jednak identyczne jak w przypadku
nałogowych hazardzistów. A oto, co Charles Mackay pisał o znanym alchemiku Bernardusie
Trevisanusie (1406-1490):
„Nic nie mogło powstrzymać go przed pogonią za swoją chimerą. Powtarzające się
niepowodzenia nigdy nie osłabiały jego nadziei: od czternastego do osiemdziesiątego piątego
roku życia przebywał nieustannie pośród retort i probówek w laboratorium, marnując życie na
poszukiwaniu sposobów jego przedłużania oraz popadając w skrajne ubóstwo w nadziei
zdobycia bogactwa”. (Extraordinary Popular Delusions and the Madness of Crowds, New York:
Barnes & Noble Books, 1993, s. 131).
A jednak, mieszając się przez wieki ze zjawiskami paranormalnymi i hazardem, alchemia
wypracowała z czasem pewne elementy nowych znaczeń, które w końcu dały początek
solidnej, naukowej chemii.
Czy duża część współczesnej matematyki
to produkt zjawisk paranormalnych?
Czasami zjawiska paranormalne są niczym gejzer wyrzucający z siebie strumienie nowej
wiedzy, która z dnia na dzień tworzy całkowicie nową gałąź nauki.
Weźmy pod uwagę Kartezjusza i to, co zdarzyło się mu (czy też za jego sprawą) 10
listopada 1619 roku, w więc gdy miał dwadzieścia trzy lata. Kartezjusz cały dzień i noc spędził
samotnie w izbie ogrzewanej piecem stojącym pośrodku, postanawiając poświęcić ten czas na
próbę zrozumienia tego, w jaki sposób można dojść do poznania prawdy.
Nie był to szczególnie długi okres hibernacji, w każdym razie nie taki, który można by
zapisać w księdze Guinnessa, a jednak zaowocował on znacznym powiększeniem przez
Kartezjusza istniejącej wiedzy. Zamknięty w izbie Kartezjusz doświadczył czegoś w rodzaju
gorączki umysłu. W jego głowie rozpętała się gonitwa myśli, która, jak twierdził (pisząc o sobie
w trzeciej osobie, jak miał w zwyczaju), „wprawiła jego umysł w stan wielkiego podniecenia,
które narastało i narastało”, aż w końcu napełniła go „wielkim entuzjazmem”.
Za dnia Kartezjusz przeżył zdumiewającą, matematyczną wizję (objawienie) o charakterze
epistemologicznym, której (którego) dokładna natura i treść nie są jasne, prawdopodobnie
dlatego, że doświadczenia wizyjne są zwykle nieuchwytne i nieprzekazywalne w normalnym
języku. Istota wizji przetrwała jednak aż do dziś, ponieważ to, co ujrzał w niej owego dnia
Kartezjusz, dotyczyło związków między geometrią a algebrą, co doprowadziło go następnie do
odkrycia fundamentów geometrii analitycznej oraz do sformułowania zasady matematyzacji
wszelkiej dającej się określić ilościowo wiedzy.
Jak gdyby nie dość było dowodów na rolę, jaką pierwiastek paranormalny odegrał w tym
objawieniu, dzienna wizja matematycznej epistemologii powróciła nocą w postaci trzech
następujących po sobie silnych wstrząsów – trzech snów, podczas których Kartezjusz, we śnie,
zadawał sobie pytanie, czy śni, czy też ma wizje.
Kartezjusz napisał, iż był przekonany, że sen pochodził „z góry”. Nie miał wątpliwości, że
„stało się to za sprawą Ducha prawdy, który tym snem zechciał otworzyć mu skarbnicę
wszystkich nauk” [Ferdinand Alquié, Kartezjusz, tłum. Stanisław Cichowicz, PAX, Warszawa
1989.]. Potraktował sny jako pochodzące z góry zalecenie, by poszukiwać prawdy przy
zastosowaniu metody matematycznej.
W trakcie następnych stuleci na fundamentach stworzonych przez Kartezjusza dzięki
wglądom, jakie uzyskał on w wyniku swojej sławnej gorączki umysłu, wyrósł ogromny gmach
nowej wiedzy. Dziś przyjmuje się powszechnie, że stwierdzając cogito, ergo sum (myślę, więc
jestem) Kartezjusz jako pierwszy dokonał nowoczesnej definicji ludzkiego umysłu,
przyrównując go do świadomości. Szkoda tylko, że nikt nie zwraca zazwyczaj uwagi na to, jak
istotny wkład w wielkie dzieło Kartezjusza, polegające na przebudzeniu ducha naukowego, miał
pierwiastek paranormalny.
Usprawiedliwiania ciąg dalszy: Osoby, dzięki którym
zjawiska paranormalne stworzyły nową wiedzę
Innym razem coś ukształtowało się w nową wiedzę, odbijając się od zjawiska paranor-
malnego czy innej periparanormalnej rozrywki niczym od odskoczni.
Kiedy Strabon (63 p.n.e.-25 n.e.) zapoczątkowywał naukowe badania geograficzne, odłożył
- 78 -
na stronę popularne pisma dawnych podróżników opisujących swoje domniemane przygody.
Całą tę literaturę, pełną opisów niezwykłych wydarzeń, jakie miały podobno miejsce podczas
wypraw w dalekie, nieznane regiony świata, wrzucił do pudła z napisem „rozrywka”. Umieścił w
nim między innymi dzieła poetów i obieżyświatów takich jak Aristeas oraz Homerowy opis
podróży Odyseusza. Krótko mówiąc, nowoczesna geografia rozpoczęła swój żywot wykorzys-
tując jako odskocznię fantastyczną literaturę podróżniczą. Było to wydarzenie z kategorii tych,
które dały początek istnieniu Akademii, instytucji zajmującej się kształceniem młodych ludzi,
której tradycja przetrwała aż do dziś.
Sokrates (469-399 p.n.e.) zdobył sławę jako człowiek o precyzyjnym i dociekliwym umyśle.
Jego uparte poszukiwania wiedzy doprowadziły go jedynie do przekonania o swojej własnej
niewiedzy. Wokół Sokratesa gromadzili się podobnie myślący uczniowie, którzy podążali za nim
podczas jego przechadzek ulicami Aten.
Jeden ze zwolenników Sokratesa, młodzieniec o imieniu Chajrefont, postanowił udać się do
położonej wysoko w górach na północ od Aten słynnej wyroczni w Delfach, by dowiedzieć się,
w jaki sposób Apollin, bóg przemawiający ustami wyroczni, może oświecić wyjątkowy talent
Sokratesa.
Z punktu widzenia współczesnego społeczeństwa przemysłowego sposób, w jaki zasięgano
w Delfach rady Apollina, miał charakter jednoznacznie paranormalny. Wybrana spośród
wąskiego grona najbardziej szanowanych rodzin kobieta przebywała w ukryciu w prywatnej
komnacie we wnętrzu świątyni, dokąd zanoszono pytania petentów kierowane do Apollina.
Kobieta [Zwana Pytią (przyp. tłum.).] siadywała na metalowym trójnogu nad szczeliną w ziemi,
z której wydobywały się aromatyczne wyziewy o działaniu psychoaktywnym. Pod wpływem
wyziewów kapłanka wpadała w stan proroczego zamroczenia czy też ekstazy, po czym była
odprowadzana z powrotem do świątyni. Następnie wypowiadała luźne słowa bez związku, z
których kapłani układali w powszechnie zrozumiałym języku odpowiedzi udzielone przez boga.
Odpowiedź, jakiej za pośrednictwem wyroczni udzielił Apollin Chajrefontowi, brzmiała: „Nikt nie
jest mądrzejszy od Sokratesa”.
Gdy informacja ta dotarła do Aten, nikt nie był nią bardziej zaskoczony i zdumiony niż sam
Sokrates, który uważał się za wielkiego ignoranta, który niewiele potrafi zrozumieć. Istniała
jednak święta tradycja, zgodnie z którą bogowie zawsze mówili prawdę ustami wyroczni, tak
więc nikt nie wątpił, że stwierdzenie „Nikt nie jest mądrzejszy od Sokratesa” jest prawdziwe.
Tak więc problem z wyrocznią nie polegał na tym, czy była ona wiarygodna, czy nie, lecz na
tym, co w istocie oznaczały jej słowa. Tak więc Sokrates rozpoczął poszukiwania dokładnego
sensu czy też znaczenia przepowiedni: „Nikt nie jest mądrzejszy od Sokratesa”.
Filozof krążył po Atenach, wdając się w rozmowę z każdą napotkaną osobą, która uważana
była (lub sama się uważała) za mądrą. Będąc mistrzem zadawania pytań, Sokrates szybko
odkrył, że już po kilku wnikliwych pytaniach udawało mu się każdego uchodzącego za mędrca
Ateńczyka zapędzić w kozi róg. Tak więc doszedł do wniosku, że ci, którzy uważali się za
mądrych lub sądzili, że posiadają wiedzę, byli w błędzie. Ponieważ jednak znakomicie zdawał
sobie sprawę z tego, że on sam także nie posiada wiedzy, uświadomił sobie, że wyrocznia
miała na myśli to, iż mądrość to wiedza na temat tego, czego się nie wie.
Krytycy metod wróżbiarstwa twierdzą zazwyczaj, iż równie ważną rolę w pozornym
wypełnieniu się wyroczni odgrywa obok paranormalnych zdolności wróżbiarza także inwencja
własna klienta dotycząca odczytywania ze słów wróżbiarza takich a nie innych znaczeń.
Niewątpliwie to dzięki genialnej pomysłowości Sokratesa otrzymaliśmy sokratejską metodę
prowadzenia dialogu, dzięki której udało się tak bardzo poszerzyć wiedzę na przestrzeni
wieków. Sedno sprawy polega jednak na tym, że coś, co ze swojej natury miało początkowo
jednoznacznie paranormalny charakter, stało się solidną platformą, na której geniuszowi i
intuicji Sokratesa udało się stworzyć nową, skuteczną metodę umożliwiającą docieranie do
prawdy.
Uczeń Sokratesa, Platon, zinstytucjonalizował metodę sokratejską przenosząc ją do Aka-
demii, w której murach przebywali uczeni poświęcający się przekazywaniu tradycji zdobywania
wiedzy opartej na nieustannym i śmiałym wątpieniu. Tak więc nawet jeśli element paranor-
malny odegrał w tym epokowym wydarzeniu jedynie rolę tła, to było ono niezbędne do
powstania czegoś, co w efekcie przyniosło ludzkości wiele dobrego.
Czy zjawiska paranormalne były przy narodzinach
nie tylko nowoczesnej matematyki, ale także filozofii?
Około półtora wieku wcześniej zjawiska paranormalne towarzyszyły narodzinom filozofii.
- 79 -
Tales z Miletu (625-545 p.n.e.), człowiek uważany za pierwszego filozofa i fundatora nauki,
miał zapowiedzieć zaćmienie Słońca, które nastąpiło w maju 585 roku p.n.e. Niektórzy
historycy są zdania, że w owym czasie Tales nie mógł dysponować ani dostatecznymi
informacjami, ani metodami umożliwiającymi przewidzenie zaćmienia Słońca, tak więc jego
trafna prognoza była zapewne po prostu wynikiem czystego zbiegu okoliczności. Nie ulega
jednak wątpliwości, że jego współcześni uważali dokonanie Talesa za dokonanie uczonego i
myśliciela, a to oznacza, że nie przypisywali zasługi Talesa paranormalnym mocom związanym
z wróżbiarstwem.
Filozofia zapoczątkowana przez Talesa stała się matką nauk. Prawie wszystkie akademickie
obszary i gałęzie poznania wykształciły się z filozofii, gdy tylko filozofowie nauczyli się stawiać
ostrzej pytania oraz obmyślać nowe sposoby udzielania na nie odpowiedzi. Jednak podczas
narodzin filozofii był także obecny element paranormalny jako rodzaj przeciwwagi,
preegzystującej platformy, z której można było ogłosić światu o pojawieniu się nowego,
niewróżbiarskiego, książkowego sposobu określania tego, co prawdziwe, a co fałszywe.
Tak więc z historycznego punktu widzenia zjawiska paranormalne zawsze dawały sobie
zupełnie dobrze radę jako dostarczyciele nowej wiedzy. Przez wieki prezentowały z powo-
dzeniem nową wiedzę, czasami występując nawet w roli rodziców nowej prawdy. Korzystanie z
potocznego języka opisującego to, co nęcąco nieznane, jako stymulatora myślenia, okazało się
na dłuższą metę wielce korzystne. Fakt, zaś że jedna z form popularnej rozrywki
funkcjonującej dzięki odwoływaniu się do szeregu zwyczajnych znaczeń mogła przyczynić się
do odkrycia czegoś nowego i interesującego, wystarcza, by radosny badacz zjawisk
paranormalnych zatrzymał się i bacznie się jej przyjrzał.
W tym rozdziale pokazaliśmy, że, w kategoriach prawdy, słownictwo opisujące to, co nęcąco
nieznane, jest nie tylko językiem poetyckim, lecz także poietycznym [W oryginale gra słów:
poetic (poetycki) – poietic (poietyczny, tzn. twórczy, kreatywny).], jeśli tylko będziemy
rozpatrywać je na tle długich odcinków czasu. Natomiast nie ma ono nic wspólnego z językiem
posługującym się dosłownymi znaczeniami.
Radośni badacze zjawisk paranormalnych z uszanowaniem uznają fakt, że szczere i uczciwe
relacje i opisy zjawisk paranormalnych, ze swojej istoty, przekazywane są w piśmie i w mowie
przy użyciu metaforycznego, wieloznacznego języka, nie zaś języka posługującego się
dosłownymi znaczeniami, czego wymaga wiara i niewiara. Tak więc, co naturalne, radośni
badacze zjawisk paranormalnych pragną dowiedzieć się czegoś więcej na temat rodzajów
obrazowania związanych z opisem zjawisk paranormalnych.
Szczególna skłonność opisów zjawisk paranormalnych do obrazowania przestrzennego,
niemożność odwołania się do sensu dosłownego, zwrotna autonegacja, zdolność do
wydobywania na światło dzienne nowych prawd z dobrze przeoranego pola dawnej wiedzy:
wszystko to łączy się ze sobą w koncepcji pretergresji, jako korzystna transakcja językowa,
której można dokonać przy użyciu potocznego słownictwa opisującego to, co nęcąco nieznane.
Pretergresję definiuje się jako czynność wykraczania poza granice czy ograniczenia lub jako
niemożność dostosowania się do zasad, reguł, praw i nakazów.
Pretergresja jest pojęciem, które może pomóc w konceptualnej unifikacji zjawisk
paranormalnych. Wielu spośród tych, którzy zastanawiają się nad humorem, dochodzi do
wniosku, że jego istotą jest niezgodność z normami, przekraczanie granic; pretergresja może
więc wyjaśnić śmieszny nonsens zjawisk paranormalnych. Zjawiska paranormalne są grą, w
której łamie się reguły; pretergresja może więc wyjaśnić ów buntowniczy aspekt zjawisk
paranormalnych. Może także wyjaśnić skłonność zjawisk paranormalnych do synkretycznej
kreacji nowej prawdy. To właśnie za sprawą pretergresji zjawiska paranormalne ustalają trwałe
związki między wartościami rozrywki a wartościami prawdy. Pretergresja zabawia i zdumiewa
nas, z siłą lodowca wydobywając na powierzchnię dawnej wiedzy nowe prawdy.
Ponieważ pretergresja wydobywa na światło dzienne nowe prawdy, można ją nawet uznać
za pewien rodzaj działalności na przestrzeni wieków słownictwo opisujące to, co nęcąco
nieznane, dokonuje pretegresji nowych prawd ze starej wiedzy. I to właśnie usprawiedliwia
zjawiska paranormalne jako źródło nowej wiedzy.
Tak oto spór został w końcu rozstrzygnięty.
- 80 -
Rozdział 9
RETORYKA DYSFUNTKCYJNEJ WIARY
Usprawiedliwienie zjawisk paranormalnych jako źródła nowej wiedzy nie wystarcza jednak
do usprawiedliwienia tychże zjawisk jako nowego obszaru wiedzy. Biorąc pod uwagę wszystkie
posiadane przez nie „listy uwierzytelniające”, wydaje się dziwne, że zjawiska paranormalne
przebyły tak długą drogę, nie mając zagwarantowanego statusu akademickiego.
Dla radosnego badacza zjawisk paranormalnych zawstydzający jest fakt, że wszystkim tym
pilnym studentom, którzy pragną studiować zjawiska paranormalne na wyższych uczelniach,
odmawia się tego prawa, przede wszystkim z powodu niełaski, jaką cieszy się „naukowość”
dysputy prowadzonej przez dysfunkcyjnych zwolenników zjawisk paranormalnych. Czas już, by
ktoś postawił kilka ważnych pytań dotyczących tej zadawnionej kontrowersji.
Jeśli zjawiska paranormalne są właściwie zaklasyfikowane jako gatunek popularnej rozrywki,
dlaczego dzieła uznanych ekspertów w tej dziedzinie nie są czytane w taki sam sposób jak
dzieła wykwalifikowanych ekspertów od rozrywki, teatru czy literatury? Jak należy wyjaśnić
istnienie sztucznej tradycji, która od tak dawna przejawia się pod postacią uczonej dysputy na
temat zjawisk paranormalnych?
To proste. Mamy tu bowiem do czynienia z zamkniętą dyskusją, na co zwracamy uwagę od
samego początku. Zamkniętą dyskusją toczącą się w zamkniętym kręgu przedstawicieli trzech
ugrupowań, którzy posługują się zamkniętym, ograniczonym i dosłownym słownictwem.
Dlatego też dyskusja ta doprowadziła do powstania zatoru, uniemożliwiającego jakiekolwiek
dalsze i głębsze zrozumienie tematu, który ma ona przecież badać, oraz wikłając opinię
publiczną w fałszywy „trylemat”.
Jeden z problemów polega na tym, że nigdy jeszcze nie doszło do „metapoziomowego”
ujęcia tej tradycyjnej kontrowersji. „Metapoziom” to najlepsze słowo, jakie przychodzi mi do
głowy, by wyrazić tę myśl. Brak jest trwałych i systematycznych metod argumentacji czy też
namysłu nad przyjętymi z góry regułami dyskusji. Ta książka stawia sobie za cel wypracowanie
owych metod.
Dotąd nikt nie rzucił poważnego wyzwania parapsychologom, naukowym sceptykom i
fundamentalistom, ani też reprezentowanym przez nich poglądom, nie mówiąc już o metodach
i sposobach, które doprowadziły do ich powstania. Żaden obserwator nie zażądał nigdy wglądu
w opracowane przez trzy ugrupowania dysfunkcyjnych zwolenników zjawisk paranormalnych
plany prowadzonej przez nich dysputy, nie sprawdził ważności jej patentu ani nie zbadał jej
fundamentów, by przekonać się, czy są one solidnie osadzone w racjonalnej rzeczywistości.
Chociaż mówiliśmy już o tym poprzednio i teraz znów do tego wracamy, sprawa ta ma
ogromne znaczenie dla wszystkich poważnych, niedysfunkcyjnych zwolenników zjawisk
paranormalnych. Muszą oni być bardzo czujni i przez cały czas świadomi tego, że konwencje
potocznego znaczenia związane ze zjawiskami paranormalnymi milczą na temat tego, czy
należy badać zjawiska paranormalne oraz w jaki sposób robić to właściwie.
Dlatego zwracamy raz jeszcze uwagę na fakt, że istnieje zbiór zarządzeń, które zwykle
automatycznie zostają włączone do gry, gdy jakaś osoba wprowadza kwestię zjawisk
paranormalnych do poważnej rozmowy czy debaty. Chodzi tu o tę wbudowaną konwencjonalną
mądrość sytuacyjną (właściwie starożytną tradycję retoryczną), która zakłada obecność trzech
foteli podczas dyskusji oraz wyznacza trzech funkcjonariuszy, którzy mają w nich zasiąść. Jest
to rodzaj konwencji, rodzaj niepisanej umowy zakładającej, że przedstawiciel każdego z trzech
uznanych powszechnie ugrupowań upoważniony jest do wypowiedzenia swojego zdania, oraz
wynikającej z przyjętego powszechnie zwyczaju, zgodnie z którym w kwestii zjawisk
paranormalnych ludzie zwracają się zwykle po fachową poradę i opinię do „w trójcy jedynych”
dysfunkcyjnych zwolenników zjawisk paranormalnych.
Tego rodzaju myślenie jest charakterystyczne dla tej części laików, która bardzo interesuje
się zjawiskami paranormalnymi, podążając ślepo za wskazaniami tria dysfunkcyjnych
ekspertów, dotyczących sposobów dyskutowania na ten temat. Tak więc za każdym razem, gdy
kwestia zjawisk paranormalnych brana jest poważnie pod uwagę, debata natychmiast
przybiera postać zgodną z wytycznymi dysfunkcyjnych zwolenników zjawisk paranormalnych.
Niestety, kiedy tylko poważna rozmowa schodzi na temat zjawisk paranormalnych, zazwyczaj
- 81 -
natychmiast wieść o tym dociera do uszu działaczy trzech obozów dysfunkcyjnych zwolenników
zjawisk paranormalnych, którzy bez zwłoki wysyłają na miejsce swoich agentów z zadaniem
dopilnowania, by wszystkie trzy zestawy ich skomplikowanych formularzy zostały wypełnione
właściwie, a więc zgodnie z obowiązującymi przepisami.
Utrzymywanie sytuacji patowej
O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego tak się dzieje? Dzieje się tak dlatego, ponieważ
każdemu z trzech ugrupowań biorących udział w dyskusji na temat zjawisk paranormalnych
bardzo zależy na tym, by dyskusja ta toczyła się nieustannie – ale zdążała donikąd. Chodzi o
utrzymanie sytuacji patowej.
Wszystkie te narzucone formuły, ustalenia, założenia, opinie konwencjonalnej mądrości,
automatyczne reakcje i przyjęte powszechnie zwyczaje – bez wyjątku – istnieją po to, by
utrzymywać debatę na temat zjawisk paranormalnych w tych samych utartych torach, jakimi
toczy się ona od tak dawna. Wszystkie te dodatkowe zabezpieczenia gwarantują, że dyskusja
przebiegać będzie nadal równie gładko jak do tej pory, trafiając zawsze in medias res, zawsze
w sedno sprawy. Przykazania tego rodzaju służą poskromieniu fantazji słuchaczy lub czytel-
ników i dostosowaniu jej do konwencji oraz skuteczniejszemu panowaniu nad debatą poprzez
wzbogacenie jej o pierwiastek dramatyczny.
Ważne jest, byśmy rozumieli, że są to całkowicie odmienne rodzaje konwencji od tych, które
rządzą i regulują potocznym językiem zjawisk paranormalnych, potocznym zastosowaniem
słownictwa opisującego to, co nęcąco nieznane, które tworzy zbiór powiązanych ze zjawiskami
paranormalnymi znaczeń.
Innymi słowy, wielka trójka dyskutantów sprawia, że dyskusja podąża donikąd po prostu za
sprawą sposobu, w jaki się ją prowadzi. A ponieważ zgodnie z ustaleniami nikt poza nimi nie
jest dopuszczany do głosu, dyskusja kręci się wciąż w kółko.
Zestaw konwencji, regulacji, założeń itd. , który sprzyja dyskusji prowadzonej przez dys-
funkcyjnych badaczy zjawisk paranormalnych, nie wynika logicznie z pierwszego, uprzedniego
zestawu konwencji, regulacji, założeń itd. , który rządzi potocznym stosowaniem słownictwa
opisującego to, co nęcąco nieznane, a przynajmniej nie wynika to z badań radosnego
paranormalizmu. Mówiąc prościej, sposób, w jaki wielka trójka dyskutuje o zjawiskach
paranormalnych, nie ma nic wspólnego z tym, w jaki sposób na ten sam temat rozmawiają
zwykli ludzie posługujący się językiem potocznym. Konwencjonalne dyskusje – debaty z
udziałem osób, do których tak wielu zwraca się jako do ekspertów od zjawisk paranormalnych
– jak się okazuje, mają bardzo niewielki lub zgoła żaden związek z rozmowami na temat
zjawisk paranormalnych prowadzonymi przy użyciu potocznego języka. Owi „eksperci” od
parapsychologii, nauki i religii przybywają z miejsca, które jest bardzo odległe od miejsca, w
którym zwykli ludzie stykają się ze zjawiskami paranormalnymi.
Mamy więc do czynienia z dwiema odrębnymi grupami ludzi mówiącymi na ten sam temat,
jednak w całkowicie odmienny sposób.
Dysfunkcyjni badacze zjawisk paranormalnych z ugrupowań tworzących wielką trójkę nie
mogą porzucić swojej pozy i zacząć rozmawiać o zjawiskach paranormalnych w normalny
sposób, ponieważ gdyby tak zrobili, wówczas prawie wszystkie ich agrumenty straciłyby swoją
ważność, nim jeszcze zdążyliby je sformułować. Przynajmniej pozornie okoliczności przema-
wiałyby raczej przeciwko dysfunkcyjnym badaczom zjawisk paranormalnych używającym
logicznie potocznego języka opisującego zjawiska paranormalne, ponieważ każdy dysfunkcyjny
badacz zjawisk paranormalnych zaczyna od wyodrębnienia jakiegoś jednego słowa i jednego
znaczenia z bogatego, potocznego słownictwa opisującego to, co nęcąco nieznane, a następnie
rozdyma to słowo i jego znaczenie ponad wszelką miarę. Stąd dysfunkcyjni „eksperci” odwołują
się do retoryki, a nie logiki. Jest to jedyny sposób, w jaki mogą oni forsować swoje argumenty
i wygrać debatę.
Dysfunkcyjni badacze zjawisk paranormalnych zaczynają nie mają bowiem innego wyjścia –
od zdystansowania się wobec potocznego języka opisującego zjawiska paranormalne,
wybierając z niego jedynie pojedyncze słowa o znaczeniach, które im akurat odpowiadają.
Następnie, kojarząc te znaczenia z pseudowiarą lub pseudoniewiarą, dysfunkcyjna wiara
prowadzi do swojej własnej pewnej zguby.
Tu jednak dzieje się coś interesującego. Pomimo faktu, że dysfunkcyjni badacze zjawisk
paranormalnych posługują .się językiem w całkowicie odmienny sposób, wydaje się jednak, że
prowadzonej przez nich dyskusji, ze wszystkimi jej dodatkowymi, uciążliwymi regulacjami,
udaje się jakoś współistnieć w niełatwej harmonii, przynajmniej do pewnego stopnia, z
- 82 -
potocznym językiem opisującym zjawiska paranormalne.
Jak to się dzieje? Jakie są związki między wersją zjawisk paranormalnych postulowaną przez
dysfunkcyjnych „ekspertów”, jaką prezentują oni w toczonych przez siebie nieustannie
dyskusjach, a codziennym, potocznym językiem opisującym zjawiska paranormalne?
Czy mówimy na dwa różne sposoby o tej samej rzeczy, czy też mówimy o dwóch różnych
rzeczach?
Przyjrzyjmy się temu.
Ponieważ dyskusja, o której mowa, ma charakter retoryczny, a nie logiczny, może być ona z
powodzeniem przedmiotem retorycznej krytyki. Chcę jednak, by było całkowicie jasne, że
posługuję się tu słowem retoryczny wyłącznie w jego pozytywnym sensie, nie mając na myśli
żadnego spośród jego niepochlebnych czy deprecjonujących znaczeń.
Retoryka jest starożytnym, szanowanym sposobem metaforycznego, specjalistycznego,
prozaicznego lub poetyckiego posługiwania się językiem. Jest to dyscyplina tworząca reguły
języka, dzięki którym można wyrażać się w sposób elokwentny i efektywny.
Radośni badacze zjawisk paranormalnych przedkładają logikę nad retorykę, dlatego proszę
czytelników o danie mi przywileju skrócenia poniższych wywodów. Przedstawię jedynie krótki
opis retoryki stosowanej tylko przez jedną z sekt dysfunkcyjnych „ekspertów”, by oszczędzić
sobie dodatkowej mozolnej pracy. Zasadę prezentacji, jaką stosuję w odniesieniu do tej jednej
grupy, można jednak odnieść także, mutatis mutandis, do pozostałych dwu. Być może jakiś
inny uczony badacz zjawisk paranormalnych uzupełni za mnie pewnego dnia to zestawienie.
Sposób dyskutowania wielkiej trójki o zjawiskach paranormalnych
Retorykę dysfunkcyjnego badacza zjawisk paranormalnych można scharakteryzować na
kilka różnych, nie wykluczających się wzajemnie sposobów. Poniższy opis ograniczę do trzech
aspektów: słownictwa, aktów mowy i stylu mówcy.
•
Słownictwo dysfunkcyjnego badacza zjawisk paranormalnych to lista słów, jakie on i
jemu podobni wnoszą do dyskusji jako swój własny, charakterystyczny wkład.
•
Akty mowy dysfunkcyjnego badacza zjawisk paranormalnych to czynności, jakie wyko-
nuje on za pomocą słów pochodzących z własnego słownika, dyskutując w charak-
terystyczny dla siebie sposób na temat zjawisk paranormalnych.
•
Styl mówcy to charakterystyczny sposób, w jaki wypowiadający się w mowie lub piśmie
dysfunkcyjny badacz zjawisk paranormalnych, reprezentujący określone przekonania
(parapsycholog, sceptyk lub fundamentalista) dyskutuje na temat zjawisk paranor-
malnych; chodzi tu nie tylko o specyficzny sposób prezentacji poglądów, lecz także o to,
w jaki sposób mówca lub pisarz jest zwykle rozumiany przez innych oraz jakie wywiera
na nich wrażenie.
Ponieważ parapsychologowie i sceptycy najczęściej obrzucają się nawzajem kamieniami,
dlatego zamierzam zająć się bliżej funda-chrześcijanami, którzy hasają do woli, ciskając
kamienie w każdego, kto tylko zajmuje inną pozycję niż oni sami.
Słownictwo
Żargon funda-chrześcijańskich dysfunkcyjnych badaczy zjawisk paranormalnych składa się
ze słów, którymi ci fundamentalistyczni „eksperci” posługują się najczęściej i najchętniej
ciskając gromy na swoich przeciwników: Szatan, diabeł, demony, (wieczna) kara, potępienie,
podstęp.
Akty mowy
Biorąc pod uwagę ich illokucyjną moc (akty mowy, których zwykle dokonuje się za ich
pomocą) kilka spośród tych słów należy zaliczyć do przekleństw i złorzeczeń. Klnąc, osoby
posługujące się językiem angielskim często używają słów hell, damn i devil (dosł. piekło,
przeklęty i diabeł; polskimi odpowiednikami byłyby: cholera, szlag by to trafił, do diabła).
Przekleństwa i złorzeczenia to wyrażenia mające na celu sprowadzenie na innych zła i
nieszczęść. Potępiając kogoś uważamy go za winnego, obrzucając zaś kogoś przekleństwami
publicznie go ganimy lub krytykujemy. Słowa tego rodzaju wyrażają gniew, pogardę, nienawiść
- 83 -
lub wrogość. Tak więc w gruncie rzeczy gdy funda-chrześcijanie mówią nam, szczerym i
niewinnym badaczom lub fanom zjawisk paranormalnych, że jesteśmy agentami Szatana lub
że pójdziemy do piekła, w istocie przeklinają nas, wylewając na nas całą swoją złość i
nienawiść.
Styl mówcy
Retoryczny styl funda-chrześcijańskich mówców i pisarzy wypowiadających się na temat
zjawisk paranormalnych przesycony jest groźbami i butną pewnością siebie. Fundamentaliści
robią wrażenie nadętych osobników; są przekonani, że znają na wszystko odpowiedź. Często
zachowują się lekceważąco i pogardliwie w stosunku do tych, którzy mają odmienne poglądy.
Mówiąc, zdają się wszystkich pouczać i robić im wymówki. Na uległego, pozbawionego silnej
woli lub pasywnego słuchacza lub czytelnika funda-chrześcijańscy mędrkowie działają zapewne
onieśmielająco. Typowy zapalczywy funda-chrześcijański dysfunkcyjny badacz zjawisk
paranormalnych nie rozstaje się ze swoim ulubionym rekwizytem – Biblią – wymachując nim
niczym maczugą.
Jak powiedziałem już wcześniej, charakterystykę języka, aktów mowy i stylu mówcy, jaką
przeprowadzam w stosunku do fundamentalistów, można przeprowadzić także wobec
przedstawicieli pozostałych dwóch ugrupowań „ekspertów”. Jeśli chodzi o podejście do kwestii
zjawisk paranormalnych wszystkich trzech ugrupowań, najważniejsze jest to, że toczona przez
ich przedstawicieli dyskusja wciąż rozgrywa się na „korcie centralnym” właśnie z powodu
swoich retorycznych, dramatycznych, formalnych i rozrywkowych właściwości.
Przeklinanie kogoś poprzez skazywanie go na piekło to potężny, dramatyczny i przyciągający
uwagę akt mowy. Także parapsychologowie i naukowi sceptycy mają swoje własne, potężne i
pełne dramatyzmu sposoby zwracania uwagi słuchaczy na to, o czym mówią.
Świat zjawisk paranormalnych dysfunkcyjnych „ekspertów” istnieje tuż obok świata
zwyczajnych zjawisk paranormalnych (rzeczywiście doświadczanych i rzeczywiście dyskutowa-
nych w rzeczywistym języku przez rzeczywistych ludzi), ponieważ dysfunkcyjnym badaczom
zjawisk paranormalnych udaje się przyciągnąć naszą uwagę swoją retoryką. Stanowi ona dla
nas rodzaj rozrywki; z tą swoją próżną gadaniną, zaprzeczeniami i oskarżeniami. Bycie
samemu przeklinanym lub bycie świadkiem przeklinania innych może być intrygujące, a nawet
nieco zabawne. Dla wielu ludzi przysłuchiwanie się przekleństwom rzucanym przez innych jest
rodzajem rozrywki, samo zaś przeklinanie jest znakomitym sposobem na dawanie upustu
emocjom (a tego właśnie potrzebują gniewni i spięci funda-chrześcijanie).
Dysfunkcyjny paranormalizm istnieje obok zwyczajnego paranormalizmu, ponieważ zaspo-
kaja ludzką potrzebę czerpania przyjemności ze zjawisk paranormalnych, a nie dlatego, że jest
efektywnym zbiorem zasad i metod umożliwiającym zdobywanie nowej wiedzy na temat
zjawisk paranormalnych. Pozostawiony sam sobie przez całe wieki zwyczajny paranormalizm
dawał sobie zupełnie dobrze radę z „wytwarzaniem” nowej wiedzy. Nie odnosi się to jednak do
dyskusji i badań prowadzonych przez dysfunkcyjnych ekspertów. Nie dość, że przedstawiciele
wielkiej trójki nie prezentują niczego nowego, to jeszcze nie potrafią się ze sobą dogadać w
sprawie tego, co minione.
Przez długie lata dominacji preferowanego przez nich stylu dyskusji ich archaiczny
retoryczny plan okazał się zdecydowanie nieadekwatnym środkiem do osiągnięcia konsensusu
w sprawie zjawisk paranormalnych. Mimo to, z powodów podanych powyżej, jest on wciąż
powszechnie obowiązujący i stosowany; jego macki sięgają aż do mediów, a prawie wszyscy
fani zjawisk paranormalnych składają mu hołdy.
Ogólnie rzecz biorąc, prasa podporządkowuje się ślepo i bez reszty dyktatowi wielkiej trójki.
Dziennikarze zjawiają się, by przeprowadzić wywiad `z ekspertem od zjawisk paranormalnych,
zastanawiając się, czy jest on zwolennikiem, czy przeciwnikiem tychże lub, co gorsza,
zakładając, iż z góry znają odpowiedź na to pytanie. Jeśli sądzą, że „ekspert”, z którym mają
przeprowadzać wywiad, jest zwolennikiem zjawisk paranormalnych, przybywają uzbrojeni w
standardowe „sceptyczne” pytania skażone błędami dysfunkcyjnej niewiary.
Dysfunkcyjną niewiarą w zjawiska paranormalne przesycone są także najrozmaitsze talk
shows. Ponieważ jednak dyskusje prowadzone przez osoby dotknięte dysfunkcyjną niewiarą
mają pseudoracjonalny i teatralny charakter, tego rodzaju pełne dramaturgii spotkania
przyciągają uwagę widzów i słuchaczy.
- 84 -
Czy jest jakaś nadzieja?
Być może w głębi duszy jestem pesymistą. Mimo wyjaśnień i argumentów, jakie przedsta-
wiam w tej książce, widzę, że debata prowadzona przez dysfunkcyjnych ekspertów toczy się w
najlepsze, radosny paranormalizm zaś zdaje się nie mieć na nią najmniejszego nawet wpływu.
I nie twierdzę tak bynajmniej tylko dlatego, że być może jestem pesymistą. Spoglądałem
bowiem w moją kryształową kulę i nie widziałem w niej nic nowego, a tylko te same stare
utarczki. Dowiedziałem się, że w przyszłości parapsychologowie będą wprawdzie witać z
zadowoleniem odkrycia radosnego paranormalizmu, jeśli będą one pozostawać w związku ze
sceptycyzmem, ale że tym samym parapsychologom nie spodobają się odkrycia radosnego
paranormalizmu,jeśli będą się one odnosić do parapsychologii.
Dowiedziałem się również, że w przyszłości wzdychający gliniarze mogą przyklasnąć odkry-
ciom radosnego paranormalizmu związanym z parapsychologią, ale jednocześnie ci sami
„scepto-gliniarze” nie będą zachwyceni bardziej sceptycznymi herezjami radosnego paranorma-
lizmu, szczególnie dotyczącymi samych wzdychających gliniarzy. Wiadomo mi także, iż pewna
liczba parapsychologów i naukowych sceptyków przyzna rację stwierdzeniom radosnego
paranormalizmu dotyczącym kazań fundamentalistów na temat zjawisk paranormalnych.
Dowiedziałem się wreszcie, że ani jeden fundamentalista nie zaakceptuje tego, co radosny
paranormalizm mówi na temat demonologii, chociaż zrobi to zapewne wielu chrześcijan.
Członkowie fanklubów zjawisk paranormalnych, dziennikarze i ludzie mediów mogą zgadzać
się ze sposobem, w jaki dysfunkcyjni eksperci spierają się ze sobą, dyskutując na temat
zjawisk paranormalnych, lecz radośni badacze zjawisk paranormalnych zawsze zachowywać
będą wyraźny dystans wobec tego rodzaju błędnej postawy. Radosny paranormalizm dokonał
wystarczająco dużo odkryć związanych z dysfunkcyjną niewiarą, że może wszystkich solennie
zapewnić, iż nigdy nie zostanie wciągnięty w wir obłudy i niekończącego się wymigiwania się od
odpowiedzialności.
Radosny paranormalizm metodycznie palił za sobą każdy z najlepiej znanych paranormal-
nych mostów, aż w końcu znalazł wejście do twierdzy niewiary. Dlatego radosny paranorma-
lizm ogłasza niniejszym swoją całkowitą niezależność od debaty na temat zjawisk paranormal-
nych, jaką zawsze dotąd prowadzono.
A jednak musimy postarać się o to, byśmy to my śmiali się ostatni
Odsuwając jednak od siebie pesymizm, czyż nie byłoby wspaniale móc śmiać się z tego
wszystkiego jako ostatni? Czyż nie byłoby cudownie zmyć głowę parapsychologom, naukowym
sceptykom i fundamentalistom za to, że uparcie nie dopuszczają oni innych do trwającej od lat
dyskusji na temat zjawisk paranormalnych? Czyż nie byłoby wspaniale otworzyć na oścież
nowe drzwi, przełamać stare bariery, wyznaczyć nową perspektywę debaty na interesujący tu
nas temat?
I czy nie byłoby pożyteczne zapoczątkować poważne, naukowe badania zwyczajnych zjawisk
paranormalnych, w przeciwieństwie do zjawisk paranormalnych stworzonych sztucznie przez
przedstawicieli wielkiej trójki w efekcie lingwistycznych i kontekstualnych wypaczeń?
Radosny paranormalizm uważa zjawiska paranormalne za ważny i istotny temat, który
nadaje się do racjonalnych, a nawet, z pewnymi ograniczeniami, do systematycznych badań.
Co trzeba zrobić, by przekuć paranormalistykę w zdolną do samodzielnego istnienia dyscy-
plinę ludzkiego poznania, a w końcu, być może, w dyscyplinę naukową o statusie akademic-
kim?
Zdaniem radosnego paranormalizmu należałoby w tym celu:
•
Uznać istnienie związków między zjawiskami paranormalnymi a humorem, zabawą i
rozrywką;
•
Odnieść się do nich z szacunkiem i uznaniem;
•
Przeanalizować dokładnie ich znaczenie.
Konceptualne, historyczne i lingwistyczne terytorium rozrywki, zabawy i humoru mogłoby
się stać naturalym pomostem umożliwiającym poważnej, niedysfunkcyjnej dyskusji na temat
zjawisk paranormalnych przekształcenie się w racjonalną, akademicką debatę.
JEDNAK...
- 85 -
Rozdział 10
JEDYNY SPOSÓB NA TO,
BY POWAŻNE BADANIE ZJAWISK PARANORMALNYCH
ZOSTAŁO UZNANE ZA UZASADNIONE
Jeśli zjawiska paranormalne mają kiedykolwiek stać się przedmiotem uniwersyteckich
wykładów, poważna, naukowa dyskusja na ich temat musi w jakiś sposób szybko wyzwolić je z
pęt dobrze znanej, prowadzonej od lat polemiki, którą określają zadawnione konwencje, o
jakich była tu już wielokrotnie mowa. Trzeba rozważyć alternatywne perspektywy, sformułować
w końcu nie zadawane nigdy dotąd pytania, odwołując się do nowej, poszerzonej psychologii
zjawisk paranormalnych.
Zadaniem radosnego paranormalizmu jest wzięcie pod uwagę i rozważenie tych zaniedbywa-
nych dotąd punktów widzenia oraz podjęcie badań mających na celu określenie, co nowego i
pożytecznego mogą nam one zaoferować.
Kto reprezentuje niektóre z owych punktów widzenia?
Członkowie klubu bohaterów
Klub bohaterów zjawisk paranormalnych jest organizacją, która wyróżnia się tym, iż
przywiązuje wyjątkową uwagę do rzekomo paranormalnych doświadczeń lub właściwości
jakiejś szanowanej, bohaterskiej postaci z przeszłości, lub też skupia swoje zainteresowanie
wokół teorii oraz idei dotyczących zjawisk paranormalnych, jakie wyznawał ten bohater.
Członkowie tego klubu czerpią wielką przyjemność z wysłuchiwania wciąż na nowo opowieści o
życiu bohatera, opowiadania anegdot na temat paranormalnych cudów, których ów bohater
miał jakoby sam dokonać lub wyjaśnić. Niektórzy członkowie takich klubów mają skłonność do
wysuwania podejrzeń wobec paranormalnych talentów czy zjawisk innych niż te oficjalnie
przypisywane ich bohaterowi czy też akceptowane przez ich idola. Kluby bohaterów gromadzą
wszelkie dokumenty na temat swoich idoli, przechowują zbiory ich pism, a także starają się o
kultywowanie pamięci o nich. W miarę upływu czasu organizacje te mogą zacząć nabierać
pewnego religijnego charakteru.
Tak stało się przykład z ruchami powstałymi wokół Sai Baby i Paramahansy Yoganandy. Obaj
dokonywali podobno paranormalnych wyczynów oraz czerpali wiedzę ze źródeł innych niż
normalne. Wokół uznania ich dokonań i wglądów powstały ruchy duchowe, dla których stali się
oni centralnymi postaciami.
Podobne ze swojej natury, chociaż nieco bardziej świeckie w charakterze, są organizacje
powstałe wokół Edgara Cayce'a i C.G. Junga, jeśli chodzi zaś o czasy nam współczesne, to
warto zauważyć, że na całym świecie powstało już ponad dwieście grup dyskusyjnych
stawiających sobie za cel zgłębianie pism wspomnianego już wyżej Neale'a Donalda Walscha,
który twierdzi, że w 1992 roku miał jednoznacznie paranormalne przeżycie polegające na
bezpośredniej rozmowie z Bogiem. Członkowie wszystkich tych grup są potencjalnymi
zwolennikami zjawisk paranormalnych.
Tymczasem potencjalni przeciwnicy zjawisk paranormalnych skupiają się w ruchu o
nastawieniu sceptycznym związanym z osobą Houdiniego. Z kolei ruch, który powstał dawno
temu w celu propagowania wiedzy na temat paranormalnych dokonań Emmanuela Sweden-
borga, ma już dziś formalnie status religii.
Dysfunkcyjna niewiara występuje często pośród członków owych klubów bohaterów, tak
więc w tym sensie nie wnoszą oni nic nowego do badań zjawisk paranormalnych. Na podstawie
własnego, długiego doświadczenia mogę jednak zaświadczyć, że członkowie grup, o których
mówiłem, są niezwykle miłymi ludźmi. Należy ich pochwalić za wielką przychylność w
dostarczaniu archiwalnych materiałów na temat swoich idoli oraz za stworzenie forum dla
publicznej dyskusji.
- 86 -
Odważni psychoterapeuci
Radośni badacze zjawisk paranormalnych mogą utworzyć wspólny front z odważnymi
psychoterapeutami, którzy odrzucają ortodoksyjne poglądy i akceptują fakt, że posiadanie
paranormalnych i duchowych doświadczeń jest czymś ważnym i znaczącym wżyciu człowieka.
Chociaż tego rodzaju terapeuci unikają błędu utożsamiania paranormalności z nienormalnością,
uważają, że osoby mające paranormalne lub duchowe doświadczenia mogą skorzystać z ich
fachowej porady – zarówno po to, by pomóc im w pełnym zintegrowaniu swoich przeżyć, jak i
po to, by udzielić im wsparcia wtedy, gdy uczą się oni radzić sobie ze śmiesznością, jaką
wywołują czasami ich doświadczenia u nie poinformowanych osób postronnych.
Radosny paranormalizm akceptuje takie podejście, pod warunkiem jednak, że także samą
pschychoterapię rozumie się jako działalność peryferyjnie periparanormalną. Podobnie jak to
się ma w przypadku zjawisk paranormalnych, brak jest bowiem solidnych dowodów naukowych
świadczących o skuteczności psychoterapii. Pewne zagadkowe, niezwykłe stany świadomości –
dysocjacji osobowości, stany hipnotyczne, a nawet niektóre rodzaje stanów delirycznych –
przynależą w równym stopniu do dziedziny badań zjawisk paranormalnych jak do dziedziny
badań psychoterapeutycznych. Zjawiska paranormalne i psychoterapia mają wspólną historię,
co widać na przykładzie tak starożytnych koncepcji jak wróżbiarstwo, które uważano kiedyś za
rodzaj zaburzeń psychicznych, a także jeden ze sposobów przewidywania przyszłości oraz
określania charakteru drugiej osoby. Podobnie jak zjawiska paranormalne, psychoterapia może
stać się przyjemnym sposobem spędzania wolnego czasu, szczególnie po kilka latach jej
stosowania.
Znany na całym świecie psychiatra Stanislav Grof był współzałożycielem Transpersonal
Psychology Association (Towarzystwa Psychologii Transpersonalnej) – organizacji zrzeszającej
psychoterapeutów, którzy z troską i zrozumieniem odnoszą się do paranormalnych i duchowych
doświadczeń swoich pacjentów. Jej członkowie pomni są tego, że wglądy psychologiczne
dotyczące doświadczeń paranormalnych nie mają charakteru ontologicznego, lecz jedynie
kliniczny i fenomenologiczny.
Myślenie życzeniowe
Wzdychający gliniarze starają się co i rusz aresztować któregoś z nas, uczonych badaczy
zjawisk paranormalnych, bez względu na to, czy jesteśmy pseudozwolennikami tychże zjawisk,
czy nie, pod ogólnikowym zarzutem hołdowania myśleniu życzeniowemu. A przecież radosny
paranormalizm nie zamierza zaprzeczać, iż pragnienia zawsze były jednym z głównych
aspektów działań paranormalnych. Dążenie alchemików do odkrycia źródła nieskończonego
bogactwa jest nadal żywe pośród zwolenników ruchu New Age, którzy postulują stosowanie
„wizualizacji” w celu łatwiejszego zarobienia dużej forsy.
Okazuje się zresztą, że sami naukowi sceptycy nie są odporni na gorączkę myślenia
życzeniowego, która trawi zwolenników zjawisk paranormalnych. Wzdychający gliniarze
rozesłali ostatnio pilne wezwanie do członków swojej organizacji z prośbą o pieniądze. Ich
zdaniem stale wzrastająca liczba „przestępstw” dokonywanych przez zwolenników zjawisk
paranormalnych grozi w każdej chwili destabilizacją naukowego porządku świata, dlatego też
twierdzą, że potrzeba im pieniędzy, by powstrzymać rozprzestrzenianie się paranormalnego
zabobonu, zanim będzie za późno. Tymczasem pomysł ratowania nauki przed paranormalną
rozrywką poprzez uruchamianie przeznaczonego specjalnie na ten cel funduszu jest, moim
zdaniem, do tego stopnia nieprawdopodobny, że sugeruje, iż także sceptycy oddają się
pewnego rodzaju myśleniu życzeniowemu.
Jeśli wzdychającym gliniarzom uda się kiedykolwiek wrobić mnie pod wyssanym z palca
zarzutem hołdowania myśleniu życzeniowemu, to będę miał dobre alibi. Słownictwo opisujące
to, co nęcąco nieznane, jest, co nie ulega wątpliwości, niepoprawnie pobłażliwe w stosunku do
samego siebie, dlatego jako radosny badacz zjawisk paranormalnych dużo myślałem na temat
roli, jaką koncepcja myślenia życzeniowego odgrywa w zjawiskach paranormalnych.
Dysfunkcyjni eksperci nie zamierzają rezygnować z walki z cieniami polegającej na próbach
ustalenia, czy różnego rodzaju zjawiska mają „dający się jednoznacznie wykazać” związek ze
zjawiskami paranormalnymi, czy też nie, tak więc nie zauważają oni ich życzeniowego aspektu,
którego nigdy nie przeoczają uważni radośni badacze zjawisk paranormalnych. Radośni
badacze zjawisk paranormalnych wiedzą na przykład, że myślenie życzeniowe jest głównie
kwestią aktów mowy i że jest ono często wypowiedzią performatywną w tym sensie, że w
odpowiednich, danych okolicznościach powiedzenie „chciałbym, aby stało się to i to” oznacza
- 87 -
rzeczywiste pragnienie tego. Tego rodzaju wiedza pozwala niedysfunkcyjnym badaczom
zadawać pytania dotyczące konceptualnych związków między myśleniem życzeniowym a
zjawiskami paranormalnymi, które nigdy nie przychodzą do głowy dysfunkcyjnym badaczom.
Jakie związki łączą myślenie życzeniowe, liczenie na szczęśliwy traf i wróżbiarstwo?
Talizmany na szczęście, takie jak podkowy, królicza łapka czy czterolistna koniczyna, są
archetypowymi rekwizytami używanymi przez osoby przesądne. W rezultacie symbolizują one
mechanizm myślenia życzeniowego. Jaki jest ich związek z popularnym sposobem wypowia-
dania życzeń na widok spadającej gwiazdy, białego konia itd.? A co z zawodami polegającymi
na tym, że ta z dwu osób rozrywających kość widełkową kurczaka, której zostanie w dłoni
dłuższy jej koniec, może liczyć na spełnienie każdego życzenia, lub że spełnią się wszystkie
życzenia, jeśli małe dziecko zdmuchnie za pierwszym razem wszystkie świeczki na swoim
torcie urodzinowym? Dlaczego w każdym z takich przypadków pojawia się element rozrywki,
począwszy od zabawy z wyrywaniem płatków stokrotek „kocha, nie kocha”, a na symbolice
kasyna gry skończywszy?
Myślenie życzeniowe i jego związki ze zjawiskami paranormalnymi to dosyć złożona kwestia.
Poruszam ją tutaj tylko po to, by wskazać, jak bardzo niewłaściwy użytek robią dysfunkcyjni
eksperci zarówno z psychologii, jak i zjawisk paranormalnych, roztrząsając nie dające się w
gruncie rzeczy rozstrzygnąć i pozbawione znaczenia pseudoproblemy.
Nowa psychologia
Tymczasem istnieją usprawiedliwione, ogólnie zrozumiałe pytania dotyczące psychologii
zjawisk paranormalnych, których się jednak zazwyczaj nie zadaje. Dysfunkcyjni eksperci są tak
potężni, że to właśnie za ich sprawą badanie zjawisk paranormalnych cieszy się złą sławą.
Bardzo interesujące byłoby jednak wiedzieć, jak koncepcja zjawisk paranormalnych rozwija
się u dzieci lub też jak ta sama koncepcja rozwija się w człowieku od dzieciństwa do okresu
dojrzewania, a następnie przez dorosłość do starości. Badania rozwojowe dzieci i dorosłych są
ważną i szanowaną dziedziną nauk psychologicznych. Dysfunkcyjni eksperci czuwają jednak
nad tym, by przeprowadzano możliwie jak najmniejszą liczbę badań rozwojowych związanych
ze zjawiskami paranormalnymi.
W tym samym czasie ważna gałąź psychologii, która może wnieść bardzo wiele do badań
nad zjawiskami paranormalnymi, traktowana jest po macoszemu. Chodzi tu o tak zwaną
psychologię anomalistyczną, powszechnie uznaną specjalność naukową, która zajmuje się
katalogowaniem i analizowaniem dziwnych zjawisk psychicznych, nieznanych zazwyczaj w
szerokich kręgach społeczeństwa, a często także wśród przeciętnych, wykwalifikowanych
psychologów i psychiatrów.
Psychologię anomalistyczną należy wyraźnie odróżnić od parapsychologii. Parapsychologia,
skażona przez dysfunkcyjną niewiarę, w ogóle nie jest psychologią, podczas gdy psychologia
anomalistyczna nie ma charakteru dysfunkcyjnego i nie jest kontrowersyjna z akademickiego
punktu widzenia.
Wiele dziwnych stanów świadomości oraz niecodziennych zachowań, jakimi zajmuje się
psychologia anomalistyczna, występuje rzadko; inne są częstsze, chociaż i tak prawie zupełnie
nieznane powszechnie. Wszystkie wydają się dziwaczne, niecodzienne i niezrozumiałe, dlatego
okupują one to samo terytorium co zjawiska paranormalne. Czasami mają one związki ze
zjawiskami lub doświadczeniami, które w powszechnym odczuciu uchodzą za paranormalne.
Radosny paranormalizm musi być gruntownie obznajomiony z anomaliami
psychologicznymi. Rozumie się samo przez się, że każdy, kto chce się wypowiadać w kwestii
zjawisk paranormalnych, musi mieć wszechstronną wiedzę na temat hipnagogii, amnezji
psychogennej, déjá vu, dysocjacji osobowości, halucynacji, złudzeń, pseudologia fantastka
(mitomanii), stanów pomrocznych i depersonalizacji – wszystkich tych osobliwych reakcji
psychicznych, którymi zajmuje się psychologia anomalistyczna.
Dziedzina ta jest bardzo rozległa i jej omówienie wykraczałoby znacznie poza ramy tej
książki, nam jednak wystarczy jeden przykład, by zilustrować ogromne znaczenie psychologii
anomalistycznej dla naukowych, niedysfunkcyjnych badań zjawisk paranormalnych.
Zobaczyć to uwierzyć, czy może uwierzyć to zobaczyć?
Dostrzeganie ludzkich twarzy podczas spoglądania na chmury, wizualne doznanie znane
większości dzieci, jest przykładem złudzenia optycznego zwanego pareidolią. Doświadczenie to
- 88 -
zalicza się do kategorii złudzeń, ponieważ powstaje ono w umyśle, który interpretuje obiektyw-
nie postrzegalne, chociaż zmienne w swoim kształcie obiekty – obłoki, dym, płomienie, słabo
widoczne cienie itp. – jako mające konkretne znaczenie wizerunki.
Wiele złudzeń optycznych nagle znika, kiedy tylko obserwator bardziej uważnie przyjrzy się
temu, na co spogląda. Chyba każdy z nas przestraszył się choć raz w życiu na widok nieznanej
mu osoby czającej się złowieszczo w ciemnym pokoju, by po chwili przekonać się, że w
rzeczywistości chodzi o zwykły kapelusz i płaszcz wiszące na wieszaku.
Pareidolia to jednak nie to samo. Kiedy ktoś dostrzeże w chmurach profil Elvisa i jego matki
Gladys, wówczas będzie prawie zupełnie niemożliwe, by ich tam dalej nie widział. Im bardziej
intensywnie będzie się wpatrywał, tym silniejszy będzie efekt złudzenia. Ktoś taki może nawet
sprawić, że również inne osoby będą dostrzegać te same wizerunki w chmurach, dopóki te
ostatnie nie rozpłyną się lub nie znikną z ich pola widzenia.
Dzieci zabawiają się wypatrywaniem postaci pojawiających się podczas obserwowania
obłoków lub płomieni tańczących na kominku. Ten sam proces percepcyjny leży także u
podstaw kilku form wróżbiarstwa.
•
Czy jest zatem możliwe, odwracając starą sentencję, że uwierzyć znaczy zobaczyć?
•
Hawajscy Kahunowie stawiają sobie pytania, a następnie wpatrują się w chmury,
wierząc, że kształt, jaki w nich dostrzegą, ujawni im odpowiedź, której poszukują.
•
Kapnomancja, czyli wróżenie z dymu, praktykowana jest nadal pośród niektórych
tubylczych grup w Ameryce Środkowej; w średniowiecznej Europie praktykami tego
rodzaju zajmowały się głównie dziewice i matrony.
•
Także wróżenie z fusów opiera się na nadawaniu przez ludzki umysł znaczenia obrazom
powstającym z rozkładu cząstek herbacianych liści.
•
I nie zapominajmy, że australijscy szamani przewidywali niegdyś przyszłość na podsta-
wie obrazów, jakie dostrzegali w ogniu stosu pogrzebowego.
Tak więc pareidolia jest kolejnym przykładem na to, w jaki sposób podczas dziecięcej
zabawy doznania wzrokowe mogą łączyć się ze zjawiskami paranormalnymi.
Gdy pareidolia ma miejsce w nieznanym kontekście, przejawia się ona czasami w formie
dziwnych, pozornie niesamowitych epizodów, które mogą zainteresować badacza zjawisk
paranormalnych. To powszechnie znane złudzenie optyczne leży u podstaw zdumiewających
zbiorowych przeżyć o charakterze wizyjnym, o których często donoszą media. Gdy twarz
Jezusa „pojawia się” nagle na drewnianych, nie pomalowanych drzwiach szpitala lub na ściance
zbiornika na ropę naftową na Środkowym Wschodzie USA, możemy być pewni, że mamy do
czynienia z przypadkiem pareidolii. No i manifestacje te miewają niezaprzeczalnie komiczny
charakter, która to okoliczność od razu poprawia nastrój radosnemu badaczowi zjawisk
paranormalnych.
Ostatnimi laty wyraźnie rozpoznawalne wizerunki Jezusa pojawiły się pośród nitek spaghetti
nawiniętych na widelec przedstawionych na bilboardzie w Atlancie reklamującym pizzerię,
pośród ogromnych liściastych pnącz winorośli porastających drzewo rosnące w dzielnicy
mieszkaniowej w Wirginii Zachodniej oraz na powierzchnii tortilli przygotowanej przez
gospodynię domową z Nowego Meksyku. Posłany przez kościół na miejsce tego ostatniego
przypadku cudu ksiądz posłużył się w trakcie prowadzenia dochodzenia metodą eksperymen-
talną. Upiekł stertę tortilli, po czym zmuszony był przyznać, że jeśli upiecze się dostatecznie
dużą liczbę tortilli, to rzeczywiście można na nich dostrzec zupełnie dziwne rzeczy.
Przypadki zbiorowej pareidolii wynikają zazwyczaj z ludzkich skłonności do transcendencji.
Jeśli na przykład jedna lub dwie osoby zauważą gdzieś niezwykły wizerunek, a następnie
zwrócą na niego uwagę innych, wówczas zupełnie niemożliwe staje się wyperswadowanie im,
że ów wzór w rzeczywistości znajdował się tam od zawsze. Z punktu widzenia lokalnych
mieszkańców, znających doskonale dany obiekt, wizerunek pojawił się na nim nagle nie
wiadomo skąd. „Przejeżdżałem obok tego zbiornika prawie codziennie od lat. Gdyby Jezus był
na nim widoczny wcześniej, z pewnością już dawno temu bym Go zauważył. Tymczasem ja
wiem, że on się tam ukazał!”
Gdy wieść o pojawieniu się wizerunku rozprzestrzenia się, na miejsce zaczynają pielgrzy-
mować tłumy ciekawskich. Bez względu na to, czy są oni przekonani o realności wizerunku, czy
nie, zwykle patrząc na niego przyjmują postawę pełną atencji. Sceptycy asekurują się zapewne
w ten sposób na wszelki wypadek, co jest charakterystycznym zachowaniem dla wszystkich
demaskatorów zjawisk paranormalnych.
Zdarzenia, o których mówimy, uwidaczniają różnice w podejściu do zjawisk paranormalnych
przedstawicieli trzech głównych ugrupowań.
•
Parapsychologowie unikają takich sytuacji, ponieważ nie odpowiadają one warunkom
- 89 -
laboratoryjnym.
•
Sceptycy zjawiają się na miejscu, po czym kpią i szydzą z uczestników zgromadzenia,
demonstrując, jak łatwo doprowadzić do zniknięcia wizerunku Jezusa, gdy tylko wyłączy
się stojącą najbliżej niego uliczną latarnię.
•
Fundamentaliści także przybywają na miejsce, napominając wszystkich, by strzegli się
demonów.
Tymczasem my, życzliwi, radośni badacze zjawisk paranormalnych, zachwycamy się tego
rodzaju zdarzeniami, ponieważ one także ujawniają nam prawdziwą naturę zjawisk paranor-
malnych. Skłonni jesteśmy nawet dopuścić możliwość, że przypadki zbiorowej pareidolii
ujawniają ważne i znaczące skłonności ludzkiego ducha, w tym dążenie ku duchowemu uzdra-
wianiu, a nawet doświadczenie go.
Poszerzamy zakres naszych rozważań
Czego potrzeba, by poważne, naukowe badanie zwyczajnych zjawisk paranormalnych stało
w się w pełni usprawiedliwione? Jeszcze większego poszerzenia kontekstu, w którego ramach
rozważamy to, co nazywamy zjawiskami paranormalnymi, tak aby nie tylko obejmował on
swoim zasięgiem psychologię anomalistyczną (którą, powtórzmy raz jeszcze, musi brać pod
uwagę każdy, kto chce badać zjawiska paranormalne w sposób profesjonalny i naukowy), ale
także uwzględniał różnego rodzaju osobliwości z dziedziny psychologii, medycyny i psychiatrii.
Ten ostatni fakt ma szczególne znaczenie dla naukowca, który chce poznać zakres i złożoność
umysłu człowieka, by móc następnie zrozumieć zawiłości paranormalnego wymiaru ludzkiej
świadomości. Do osobliwości, o których mówimy, należy zaliczyć:
•
Ogromną liczbę stanów natury medycznej, których jest zbyt wiele, aby je tu wymieniać,
a które mogą odgrywać rolę kształtującą w zjawiskach paranormalnych.
•
Doświadczenia mistyczne, wzrokowe lub słuchowe, a także osobliwe zachowania towa-
rzyszące delirium, epilepsji, zatruciom, stwardnieniu rozsianemu, zespołowi Tourette'a,
migrenie oraz wielu innym przypadłościom.
Przechodząc na teren psychiatrii, każdy badający zjawiska paranormalne naukowiec, z
którego ma być jakiś pożytek, musi poznać wiele perełek psychopatologii (z których pewnymi,
choć nie wszystkimi, zajmuje się także psychologia anomalistyczna). Do owych psychiatrycz-
nych osobliwości należą rzadkie i niezwykłe psychiatryczne syndromy (objaw Capgrasa i inne
zaburzenia o charakterze urojeniowym, objaw Clerambaulta, zespół Gansera, stany opętania,
folie a deux, kuwada, objaw fantomu zespół Cotarda, by wymienić jedynie kilka z nich) oraz
stany psychiatryczne związane z danym środowiskiem kulturowym (np. windigo, latah, amok,
koro).
Mamy tu miejsce jedynie na najbardziej pobieżne naszkicowanie tego, co trzeba wiedzieć na
ten temat, obiecujemy więc omówić wszystkie te osobliwe psychologiczne, medyczne i
psychiatryczne jednostki w następnym tomie zatytułowanym „Zjawiska paranormalne a
zjawiska anormalne”.
Nadarza się tu nam, radosnym badaczom zjawisk paranormalnych, pewna dogodna
sposobność. Są to sprawy, którymi trzeba się zająć, i sposoby poszerzenia zakresu dyskusji,
jeśli ma z niej wynikać cokolwiek pożytecznego. Istnieje jeszcze jeden dziewiczy, jak dotąd,
obszar badań – często spychany na dalszy plan lub unikany przez przedstawicieli wielkiej trójki
dyskutantów – który mógłby dostarczyć nam mnóstwa pożytecznych informacji, gdybyśmy w
końcu przyjrzeli mu się w poważny, naukowy sposób.
- 90 -
Rozdział 11
SKRZYNIA PEŁNA SKARBÓW CZEKA NA OTWARCIE
Jak gdyby to wszystko nie stanowiło wystarczającego wyzwania dla przyszłych zawodowych
badaczy zjawisk paranormalnych, wyrzeczenie się przez radosny paranormalizm dysfunkcyjnej
wiary otwiera przed nimi kolejne, nadające się do naukowej eks-ploracji szerokie pole, miano-
wicie historię zjawisk paranormalnych. Parapsychologowie zebrali się pewnego razu w sobie i
wykluczyli historię jako źródło paranormalnych cudów; oświadczyli, że mętne historyczne
sprawozdania na temat zjawisk paranormalnych nie mają „wartości dowodowej”, by posłużyć
się jednym z ich ulubionych wyrażeń. Od dawna już nieżyjący świadkowie dawnych paranor-
malnych zdarzeń nie mogą złożyć zeznań w tej sprawie, więc niemożliwe jest wyciągnięcie
jakichkolwiek „wniosków” na temat owych zdarzeń. Fakt, że zawarte w starych księgach relacje
nie mają wartości dowodowej, ani trochę nie niepokoi jednak radosnych badaczy zjawisk
paranormalnych, ponieważ jesteśmy świadomi tego, że także współczesne, najnowsze
doniesienia na ten sam temat nie mają wartości dowodowej w tym sensie tego wyrażenia,
jakie nadają mu dysfunkcyjni eksperci.
Historia zjawisk paranormalnych, do której od tak dawna nikt się nie odwoływał jako do
źródła wiedzy, obfituje w informacje, które mogą poszerzyć i pogłębić nasze pojmowanie tego,
czym są zjawiska paranormalne. Przyjrzenie się zjawiskom paranormalnym z perspektywy
historycznej, na tle solidnej wiedzy na temat psychologii anomalistycznej oraz stanów
medycznych i psychiatrycznych mających wpływ na działanie ludzkiego umysłu, może posunąć
naprzód badania zjawisk paranormalnych, szczególnie gdy będziemy pamiętać o tym, że
zjawiska te są zabawą, humorem i rozrywką. Historia jest skarbnicą dawno zapomnianych
koncepcji na temat zjawisk paranormalnych, a także barwnych postaci, które stosowały owe
koncepcje w praktyce. Dzieła historyczne dostarczają materiału na uprawomocnienie twierdzeń
radosnego paranormalizinu dotyczących zjawisk paranormalnych.
W starożytnej Grecji co rusz miały miejsce wydarzenia przynależne do peryferyjnych
obszarów współczesnych zjawisk paranormalnych. Herodot pisał o Salmoksisie, nauczycielu,
który rozumiał znaczenie elementu teatralności w zjawiskach paranormalnych oraz zastosował
tę wiedzę wywołując pośmiertną zjawę... samego siebie!
„Jak słyszałem od Hellenów, mieszkających nad Hellespontem i nad Pontem, był ów Salmok-
sis człowiekiem, który żył w stanie niewolniczym na Samos, mianowicie był niewolnikiem
Pitagorasa, syna Mnesarchosa. Następnie został wyzwolony i zdobył wiele pieniędzy, z którymi
wrócił do swojej ojczyzny. Ponieważ zaś Trakowie żyli nędznie i umysłowo stali dość nisko, więc
Salmoksis, który znał joński tryb życia i posiadał wyższą kulturę duchową, niżby się można po
Traku spodziewać (wszak obcował on z Hellenami i z największym wśród nich mędrcem,
Pitagorasem), urządził sobie salę dla mężczyzn, w której podejmował i ugaszczał starszyznę ze
swych współziomków i przy tym nauczał, że ani on sam, ani jego goście, ani nikt z ich potom-
nych – nie umrą, lecz dostaną się na takie miejsce, gdzie będą żyć wiecznie w posiadaniu
wszystkich dóbr. Czyniąc to, o czym wspomniałem, i tak nauczając, kazał sobie równocześnie
wybudować pod ziemią mieszkanie, a kiedy ono było już zupełnie gotowe, znikł z oczu Traków;
oto zszedł do tej podziemniej komnaty i przebywał tam przez trzy lata. A Trakowie tęsknili za
nim i opłakiwali go jak zmarłego. Lecz w czwartym roku znowu ukazał się Trakom, i tak
uwierzyli oni w to, czego Salmoksis nauczał”. [Herodot, Dzieła, IV, 95, tłum. S. Hammer,
Czytelnik, Warszawa 1959. Inne źródła podają formę Zamolksis.].
Herodotowi nie udało się wprawdzie ustalić, czy Salmoksis rzeczywiście kiedykolwiek istniał,
można sobie jednak wyobrazić, że naprawdę żył kiedyś podobny do niego, dokonujący
samohibernacji tamto-dramaturg, który tego wszystkiego dokonał. Ten skłonny do zabawy
podróżnik w zaświaty wybudował na powierzchni ziemi jedną z sal swojego Teatru Pozornej
Śmierci, przeznaczonej do edukacji i rozrywki, w której mógł ucztować z przyjaciółmi i bawić
ich swoimi wykładami, by w ten pełen dramaturgii i uwznioślający sposób przygotowywać ich
serca i umysły na ostateczną przemianę. Być może zbudował swoją podziemną komnatę nad
bijącym źródłem, gromadząc w niej stadko kur, pochodnie, duże zapasy oliwek oraz zbiór
starych zwojów, a następnie, po spędzeniu w niej niczym niedźwiedź w gawrze trzech lat,
publicznie odegrał przedstawienie ukazujące wszem i wobec, że przekraczanie granicy dzielącej
- 91 -
życie od śmierci jest możliwe.
Co za umiejętne wykorzystanie dramatycznego napięcia! Bez wątpienia jakaś grupa ludzi
musiała przez długi czas śledzić z bliska losy Salmoksisa. Proszę sobie wyobrazić sceny
rozgrywające się przy zapieczętowanym wejściu do jego kryjówki. „Czy on wciąż żyje?”, „Jak
długo tam jeszcze pozostanie?”, „Jak to znosi jego żona?”. I wyobraźmy sobie zdumienie na
widok Salmoksisa, który, niczym Łazarz, wyłonił się ze swojego podziemnego leża – jedyna w
swoim rodzaju publiczna spektakularna demonstracja nietrwałości, nie życia jednak, lecz
śmierci.
Komentarz Herodota, zgodnie z którym ponowne ukazanie się Salmoksisa Trakom sprawiło,
że uwierzyli oni w to, czego ich nauczał, może wydawać się dziwny dla współczesnego
czytelnika. Herodot pojął jednak to, w jaki sposób i dlaczego dramat Salmoksisa był tak bardzo
porywający z psychologicznego i duchowego punktu widzenia. Dokonanie tego człowieka-
niedźwiedzia opierało się na mistrzowskim zrozumieniu psychologii żałoby: Jego przyjaciele
tęsknili za nim i opłakiwali go, jak zmarłego”. Logicy mogą w tym miejscu wysuwać zastrze-
żenia, ale bycie naocznym świadkiem niesamowitego zdarzenia, jakim było ponowne ukazanie
się Salmoksisa, musiało być rzeczywiście dowodem na jego nieśmiertelność, przynajmniej dla
tych, którzy wspólnie doświadczyli traumatycznego przeżycia związanego ze śmiercią społeczną
Salmoksisa z powodu jego długotrwałej nieobecności pośród nich. Dramat, którego byli
świadkami, wpłynął na zmianę ich własnych, głębokich i złożonych poglądów na kwestie
śmierci, zniknięcia, żałoby i ponownego pojawiania się pośród żywych.
Współczesna psychologia i psychiatria potwierdzają, że człowiek przebywający przez dłuższy
czas w ciemnościach w małym pomieszczeniu często doświadcza wizji i objawień. Święci
zawsze mieli skłonność do mieszkania przez całe życie w jednej małej klasztornej celi lub
spędzania kilkudziesięciu lat w jaskini w celu nawiązania kontaktu z siłami nadprzyrodzonymi.
Objawienia Kartezjusza przyszły do niego, jak pamiętamy, gdy, trochę jak szaman z dawnych
lat, zamknął się w pochmurny, zimowy dzień w małej izbie ze stojącym na środku piecem.
Jeśli więc Salmoksis podejmował wizjonerskie podróże podczas długiego pobytu w podziem-
nej komnacie, to wyłonił się z niej jako osoba obdarzona jeszcze bardziej paranormalnymi
właściwościami niż przedtem. Dzięki temu mógł on czarować swoich współziomków nowymi
opowieściami o swoich przygodach na tamtym świecie.
W 1955 roku kolorowy plakat z napisem „Zobacz człowieka pogrzebanego żywcem” na
karnawałowym jarmarku przykuł uwagę pewnego jedenastoletniego chłopca. Chłopiec zapłacił
dwadzieścia pięć centów, po czym został wpuszczony do wnętrza namiotu, w którym, w
odległości zaledwie kilku stóp od wejścia, ujrzał kopiec ze świeżo wykopanej ziemi sięgający
mu prawie do piersi.
Ze szczytu kopca wystawała na jakąś stopę ponad ubitą ziemię metalowa rura o przekroju
około dwudziestu cali. Po wejściu na szczyt specjalnie przygotowanych schodków chłopiec mógł
zajrzeć w głąb rury i zobaczyć w dole, pięć czy dziesięć stóp niżej, pogrzebanego żywcem
człowieka leżącego w małej, jasno oświetlonej podziemnej komorze.
Mężczyzna miał zamknięte oczy i wydawało się, że śpi, jednocześnie jednak nieustannie
wiercił się niespokojnie. W owych czasach nie było jeszcze wzdychających gliniarzy, których
można by w takim wypadku wezwać, więc chłopiec sam wydedukował, że wystająca na
powierzchnię rura była po prostu jednym z końców czegoś w rodzaju peryskopu, którego drugi
koniec znajdował się za zasłoną wiszącą w tylnej części namiotu. Jednak już sam fakt, że
podobna karnawałowa atrakcja była powszechnie dostępna jeszcze w 1955 roku, stanowi
dowód na nieprzemijającą siłę oddziaływania na wyobraźnię nieśmiertelnej historii o człowieku
pogrzebanym żywcem.
Głębsze znaczenie wielu powszechnie znanych symboli bywa zniekształcane lub w ogóle nie
rozumiane, ponieważ tak zwani dysfunkcyjni eksperci od zjawisk paranormalnych nie przy-
wiązują żadnej wagi do historii tematu, którym się zajmują. Och, gdyby funda-chrześcijanie
wiedzieli, skąd pochodzi laska opleciona przez dwa węże i zwieńczona parą skrzydełek,
wówczas pewnie trzęśliby się z oburzenia przed wejściem do każdego gabinetu lekarskiego lub
szpitala. Kaduceusz, o którym tu mowa, ma bowiem związki ze starą pogańską metodą
wywoływania wizji.
Inkubacja snów jest starożytną praktyką polegającą na spędzaniu nocy w specjalnym
pomieszczeniu w oczekiwaniu na boskie objawienia udzielane we śnie lub wizji. Cieszyła się ona
popularnością w starożytnym Egipcie, Mezopotamii, Kanaanie, Izraelu i Grecji, w Japonii zaś
przetrwała aż do XV wieku. Zapewne najlepiej znanym przykładem inkubacji snów jest wizyta
Salomona w górskim sanktuarium w Gibeonie, gdzie Bóg ukazał mu się we śnie, a następnie,
zadowolony z prośby, jaką od niego usłyszał, obdarzył go mądrością i wiedzą, których ten
pragnął.
- 92 -
W owych czasach osoby zmagające się z nie dającymi się rozwiązać problemami mogły udać
się w podróż do świętych miejsc w nadziei, że podczas nocnego spoczynku bóstwo opiekujące
się tym miejscem ześle na nie sen, który pozwoli im rozwiązać dręczące je problemy.
W Grecji tego rodzaju ryt praktykowany był w świątyniach Asklepiosa, słynnego herosa-
lekarza i króla Tesalii w jednej osobie, który był tak znakomitym uzdrowicielem, że po śmierci
otoczony został boską czcią. Uważany za syna Apollina, czczony był jako bóg sztuki lekarskiej.
Atrybutem Asklepiosa był kaduceusz, który z tego właśnie powodu stał się następnie symbolem
zawodu lekarza.
Jeśli kogoś dotknęła jakaś nieznośna przypadłość lub choroba, której żaden zwyczajny
lekarz nie potrafił uleczyć, chory mógł odbyć podróż do jednej z trzystu dwudziestu świątyń
Asklepiosa rozrzuconych na terenie całej Grecji, gdzie we śnie lub wizji mógł zasięgnąć rady
tego legendarnego lekarza. Główne centrum uzdrowicielskie tego rodzaju znajdowało się w
Epidauros; mogło ono udzielić schronienia i nakarmić ogromne rzesze ludzi, którzy doń
nieustannie przybywali w oczekiwaniu na wstęp do sanktuarium.
Gdy nadszedł odpowiedni moment, po dokonaniu rytualnych czynności przygotowawczych
pielgrzymi wkraczali na dziedziniec świątyni, na którym spędzali noc pod gwiazdami w
oczekiwaniu na wieszczy sen, w którym pojawiał się Asklepios ubrany w futro z kaduceuszem
w dłoni i zapraszał pacienta do głównego sanktuarium zwanego abatonem. Abaton był
ogromnym budynkiem, w którym znajdowała się wielka liczba łóżek przypominających nieco
kształtem sofy z epoki wiktoriańskiej. Jeden ich koniec uniesiony był ku górze, tak by głowa i
tułów spoczywały wyżej niż biodra i nogi. Łoża tego rodzaju zwano klini; od ich nazwy pochodzi
współczesny termin „klinika”.
Wierzono, że nocą do abatonu przybywał sam Asklepios, który pojawiał się w sennych
wizjach śpiących na łożach pacjentów, a następnie w sposób nadprzyrodzony udzielał im rad i
uzdrawiał.
Wdzięczni pacjenci często zlecali kamieniarzom wykuwanie umieszczanych na kolumnach
tablic wotywnych z opisem szczegółów dotyczących ich chorób, wizji w abatonie oraz
rezultatów zalecanej kuracji, tak by wszyscy mogli dowiedzieć się o uczynionych przez
Asklepiosa cudach. Te zachowane do naszych czasów przez ponad dwa tysiące lat opisy historii
chorób są lekturą iście fascynującą. Czasami duchowy uzdrowiciel zalecał specyficzny sposób
leczenia, czasami po prostu przykładał dłonie do ciała pacjenta. Asklepios miał także subtelne
poczucie humoru, o czym świadczy poniższe starożytne sprawozdanie mówiące o jednym z
uzdrowień, jakiego dokonał on w abatonie.
Eufanes, chłopiec z Epidauros, cierpiący na kamienie nerkowe, spał w świątyni. Wydało mu
się, że bóg stanął koło niego i spytał: „Co mi dasz, jeśli cię wyleczę”, „Dziesięć kości do gry”,
odparł chłopiec. Bóg zaśmiał się i rzekł, iż go wyleczy. Gdy nadszedł dzień, chłopiec odszedł
zdrowy.
Na tabliczkach wotywnych zachowanych w Epidauros pojawiają się gdzieniegdzie wzmianki o
tym, że pacjenci mieli wizje, gdy znajdowali się w „stanie między snem a jawą”, to znaczy w
momencie odwiedzin przez Asklepiosa byli oni pogrążeni w czymś w rodzaju snu na jawie.
Można z dużym prawdopodobieństwem przypuścić, że słowa te odnoszą się do stanu
hipnagogicznego, w jakim znajduje się umysł człowieka w fazie pośredniej między jawą a snem
w momencie zasypiania i któremu często towarzyszą omamy wzrokowe.
W Epidauros znajdował się również ogromny amfiteatr mający znakomitą akustykę, z czego
można wnosić, że odbywały się tam także przedstawienia teatralne oraz inne występy o
charakterze rozrywkowym. W późniejszym czasie w Epidauros zbudowano odeion (odeon),
budynek, w którym odbywały się koncerty, dzięki czemu do procesu uzdrawiania można było
włączyć również muzykę. Obecność humoru i rozrywki w miejscu, w którym pacjenci
doświadczali paranormalnych przeżyć, jest całkowicie zgodna z doktryną radosnego
paranormalizmu.
Radosny paranormalizm odnosi się ze szczególną atencją do obdarzonego wielkim poczu-
ciem humoru hellenistycznego pisarza Lukiana z Samosat (117-180 n.e.), uważając go za
oficjalnego humorystę zaświatów. Ten twórczy geniusz, który był prawdopodobnie największym
z radosnych badaczy zjawisk paranormalnych starożytności, dostrzegał w słabostkach
nękających nas, zwolenników zjawisk paranormalnych, raczej mateńał do artystycznego
opracowania niż pożywkę dla suchej, akademickiej dysputy. Lukian uwielbiał ośmieszać
oszustów, którzy wykorzystywali łatwowierność innych utrzymując, że mają paranormalne
zdolności lub doświadczyli paranormalnych przeżyć. Jest on autorem kilku wnikliwych, acz
nieco jednostronnych analiz podejmujących problem motywacji, jakimi kierowały się osoby
lansujące zjawiska paranormalne.
Lukian wyśmiewał wyssane z palca dawne opowieści podróżnicze opisujące cuda i dziwy
- 93 -
rozgrywające się jakoby poza granicami znanego świata. Styl tych opowieści sparodiował
zręcznie w swoim dziele Prawdziwa historia, w przedmowie do którego omawia pułapki, jakie
czekają na czytelników tego rodzaju pism.
„Ktezjasz z Knidos, syn Ktesiocha, opowiada w dziele swoim o kraju Indów, jego osobli-
wościach rzeczy, których ani sam nie widział, ani od nikogo wiarygodnego nie słyszał. Toż i
Jambulos popisał różne dziwaczne historie o krajach w wielkim morzu, namacalne kłamstwa i
chociaż, przyznać muszę, treść wcale jest zabawna... Protoplastą ich i mistrzem w tego rodzaju
bladze jest Homerowski Odyseusz, który opowiada Alkinoosowi i jego dworzanom o wiatrach w
niewoli, o jednookich, ludożercach i dzikich ludziach... i o innych banialukach, którymi zwaracał
głowę prostodusznym Feakom”. [Lukian, Dialogi, t. 1, tłum. K. Bogucki, Ossolineum, Wrocław
1960.]
W dalszej części Historii prawdziwej Lukian daje szczegółowy opis swojej własnej domnie-
manej podróży poza krańce oceanu i dalej aż do samego księżyca. Kończąc opis wielu cudów,
jakie tam zobaczył, dodaje: „Jeśli ktoś wątpi w to, co mówię, niech sam się tam uda, a
przekona się, że mówię prawdę”.
Humor Lukiana pomaga skutecznie uniknąć pułapki, w którą wpadają czasami nadmiernie
gorliwi tanatonauci. Zafascynowani relacjami ze swoich wypraw poza granice śmierci, owi
entuzjaści przeżyć z pogranicza śmierci próbują czasami zamknąć usta wątpiącym
stwierdzając: „Kiedy umrzecie, zobaczycie, że mamy rację!”. Ale tego rodzaju pseudologiczne
wypowiedzi są zdecydowanie nie na miejscu i każdy rzetelny radosny badacz zjawisk
paranormalnych powinien ich unikać.
Lukian miał znakomite wyczucie elementu komicznego zawartego w domniemanych rela-
cjach z zaświatów. W jednej z jego opowieści pewien niedawno zmarły mężczyzna dociera do
rzeki, po czym stara się przeprawić na drugi jej brzeg w łodzi Charona. Przewoźnik nie chce
jednak wpuścić zmarłego na pokład, ponieważ ten nie ma przy sobie pieniędzy na zapłatę.
Wtedy mężczyzna postanawia przepłynąć rzekę wpław, nie martwiąc się przy tym zbytnio, jako
że „przecież, skorom raz umarł, nie potrzebuję się bać, żeby mię siły opuściły i żebym się
utopił”.
Lukian zarabiał na życie jako satyryk i prześmiewca. Odbywał podróże po kraju, odczytując
lub recytując na spotkaniach z publicznością fragmenty swoich dzieł. Dobrze wiedział, że
zjawiska paranormalne są stronnikami komików i przynależą do sfery humorologiki. Humor
zaś, z jakim opisywał on zjawiska paranormalne, jest dziś równie śmieszny jak przed prawie
dwoma tysiącami lat.
Tworzenie kontekstu dla naprawdę naukowych badań
Jak możemy rozsądnie rozmawiać o zjawiskach paranormalnych bez historycznej wiedzy na
ich temat? Czy można podjąć jakiekolwiek naprawdę poważne badania tego zagadnienia poza
kontekstem historycznym?
Trzy omówione powyżej przykłady pochodzące ze starożytnej Grecji unaoczniają nam
wyraźnie, że w historii pojawiało się wiele godnych uwagi postaci, które aktywnie angażowaly
się w praktykowanie lub wywoływanie zdarzeń paranormalnych. W odróżnieniu od nich
dysfunkcyjni eksperci partycypują w zjawiskach paranormalnych jedynie pasywnie jako
czytelnicy i dyskutanci. Przeciętny dysfunkcyjny ekspert dysponuje niewielką praktyczną wie-
dzą na temat zjawisk paranormalnych w porównianiu z Salmoksisem czy też kapłanami Askle-
piosa, którzy pracowali w abatonie przy klini swoich pacjentów. Dysfunkcyjnym „ekspertom”
brakuje także wglądu Lukiana w humorologiczny charakter dyskursu na temat zjawisk
paranormalnych.
Dysfunkcyjna wiara w zjawiska paranormalne jest sposobem spędzania wolnego czasu dla
tych, którzy rzadko wychodzą z domu; chodzi więc o zjawiska paranormalne widziane z pozycji
wygodnego fotela. Nasze społeczeństwo oddaje się czemuś, co radosny paranormalizm określa
mianem konsumpcji zjawisk paranormalnych według pasywnego modelu kanapowego. Polega
on na siedzeniu na sofie i oglądaniu programów telewizyjnych poświęconych zjawiskom
paranormalnym. W ich trakcie zaproszeni goście opisują swoje własne, osobiste paranormalne
doświadczenia związane z przeżyciami z pogranicza śmierci, zjawami zmarłych osób,
proroczymi snami itd. Następnie dwóch lub więcej dysfunkcyjnych ekspertów zaczyna kłócić się
przed kamerami, starając się wyjaśnić znaczenie owych paranormalnych doświadczeń, a
zwłaszcza, czy stanowią one „dowód” na istenienie życia po śmierci, prekognicji itd., czy też
nie. Oceniając wypowiedzi osób mających paranormalne doświadczenia oraz dysfunkcyjnych
ekspertów, widzowie wyciągają wnioski i podejmują decyzje. Nikt nie oczekuje od dysfunk-
- 94 -
cyjnych ekspertów wywoływania paranormalnych zdarzeń ani też umożliwiania doświadczania
ich innym, co mieli w zwyczaju robić eksperci w starożytnej Grecji.
Radośni badacze zjawisk paranormalnych uważają, że aby zmienić na lepsze obraz badań
tychże zjawisk, należy zmienić model partycypowania w nich. Postępując zgodnie z jednoczącą
zasadą, która głosi, że zjawiska paranormalne są formą rozrywki, możliwe jest takie
zestrojenie ze sobą psychologii anomalistycznej, wiedzy historycznej oraz klinicznej, by
umożliwić ludziom doświadczanie paranormalnych przeżyć „z' pierwszej ręki”. Dopiero wówczas
będą oni mogli zdecydować, co tak naprawdę znaczą owe przeżycia, a to z kolei mogłoby
doprowadzić do rozwiązania podstawowego dylematu.
Wiele osób zajmujących się badaniem zjawisk paranormalnych znajduje się w nieustannym
stresie, ponieważ przeżycia z pogranicza śmierci, duchy, przeczucia itp. są spontanicznymi i
nieprzewidywalnymi zdarzeniami, których nie da się odtworzyć w warunkach sprzyjających
naukowej obserwacji. Tak więc badacze zmuszeni są do analizowania stert raportów sporządzo-
nych jakiś czas po wystąpieniu rzekomo paranormalnych zdarzeń – opisów o charakterze
wspomnień, które naukowi sceptycy nazywają anegdotami, starając się pomniejszyć ich
znaczenie.
Jeśli wizyjne spotkania ze zmarłymi, przeżycia z pogranicza śmierci czy przewidywanie
przyszłości są rzeczywiście tym, czym się wydają, wówczas dotyczyłyby one kontaktów między
rzeczywistością dnia codziennego a tym, co określilibyśmy mianem innych, odmiennych
poziomów czy wymiarów rzeczywistości. Nauka odnosi niezwykłe sukcesy po części dlatego, że
z godnym pochwały uporem i stanowczością ogranicza zakres swojego działania do tej sfery
rzeczywistości, z którą mamy do czynienia na co dzień. Tymczasem sztuka często i skutecznie
doprowadza do kontaktów między rzeczywistością dnia codziennego a intrygującymi, innymi jej
poziomami. Na przykład teatromani, kinomani i bywalcy koncertów regularnie odbywają
podróże, nie ruszając się ze swoich foteli, w pozornie odmienne obszary bytu. To, czego są
świadkami, sprawia, że czują się oni tak, jakby znajdowali się pośrodku zupełnie odmiennego
porządku rzeczy. Tak więc wzorując się na sztuce filmowej lub teatralnej radośni badacze
zjawisk paranormalnych mogą mieć nadzieję na odtwarzanie doświadczeń i zjawisk, które, gdy
zdarzają się spontanicznie, uważane są za paranormalne.
Gdyby zamierzenie to udało się zrealizować i gdyby służącą temu celowi technikę udało się
opisać w prostych słowach, tak by umożliwić innym radosnym badaczom dokonywanie
identycznych prób oraz uzyskiwanie takich samych wyników, wówczas zainaugurowalibyśmy
nowy rozdział w badaniach nad zjawiskami paranormalnymi. Przedstawiciele radosnego
paranormalizmu muszą być jednak bardzo ostrożni; nie mogą pozwolić na to, by odtwarzalność
zjawisk paranormalnych porównywać z odtwarzalnością w tym znaczeniu, w jakim słowem tym
posługują się naukowcy. Radośni badacze zjawisk paranormalnych nie będą więc twierdzić, że
dokonują naukowych eksperymentów i w związku z tym nie popełnią błędu parapsychologów.
Nie będą także urażać wrażliwości naukowców, mówiąc na przykład w sposób afektowany o
możliwości kopiowania swoich badań czy odkryć. Punkt widzenia radosnego paranormalizmu
jest raczej zbieżny z koncepcją rekreacji pozornie paranormalnych doświadczeń w podwójnym
sensie tego słowa odtworzenia i rozrywki.
Radosny paranormalizm jest teorią pragmatyczną. Przeglądając zapiski historyczne
natknęliśmy się na znakomity przykład ilustrujący użyteczność i kreatywną siłę rozrywkowej
teorii zjawisk paranormalnych będącej w opozycji do teorii dysfunkcyjnego paranormalizmu.
Historia dostarcza wystarczająco dużo informacji, by umożliwić radosnym badaczom wiary-
godne odtworzenie jednej z najbardziej zdumiewających i ekscytujących form paranormalnych
doświadczeń wzrokowych zjaw zmarłych osób.
Chociaż brzmi to niewiarygodnie, w starożytnej Grecji istniały miejsca zwane psycho-
manteami lub wyroczniami zmarłych, do których udawano się w celu zasięgnięcia porady
duchów zmarłych, jednak nie za pośrednictwem mediów, lecz bezpośrednio, w trakcie osobis-
tego wizjonerskiego spotkania danej osoby z duchem. Pisma poety epickiego Homera,
historyków Herodota i Plutarcha, komediopisarza Arystofanesa, geografa Strabona, pisarza i
podróżnika Pauzaniasza oraz innych starożytnych autorów zaświadczają o tym, że wyrocznie
zmarłych rzeczywiście istniały. Według tych starożytnych autorytetów szukający porady w
psychomanteach ludzie widzieli swoich zmarłych krewnych lub przyjaciół, przebywali w ich
pobliżu, a nawet z nimi rozmawiali.
Najbardziej znana z tych dziwnych instytucji o nadprzyrodzonych właściwościach mieściła się
w kraju Tesprotów, na wysuniętym najbardziej na północny zachód krańcu Grecji. Strabon
pisał, że wyrocznia umarłych usytuowana była głęboko pod ziemią. Wejście do niej znajdowało
się w pobliżu dużego, bagnistego jeziora, do którego wpadała rzeka Acheront.
W 1958 roku archeolog Sotirios Dakaris dokonał jej ponownego odkrycia. Po przeprowa-
- 95 -
dzeniu wykopalisk okazało się, że wyrocznia umarłych składała się z ogromnego kompleksu
podziemnych budowli. Były tam pomieszczenia sypialne dla podróżników przybywających na
spotkanie z duchami oraz obszerna część mieszkalna kapłanów, którzy zarządzali całym
przybytkiem oraz opiekowali się klientami wyroczni.
Mieszkający w wyroczni przewodnicy zwani byli psychogogami. Zapisy historyczne nie
zawierają wystarczającej ilości informacji, by ustalić stosowane przez nich procedury, niemniej
jednak już sama nazwa kapłanów jest wielce sugestywna. Słowo psychogogia, dosłownie
„prowadzenie umysłu”, przywodzi na myśl wyobrażenie wzlotu duszy. Pierwotnie odnosiło się
ono do wszelkiego rodzaju pożądanego i efektywnego dyskursu. Starożytni krytycy literaccy i
filozofowie posługiwali się nim charakteryzując elektryzujący efekt, jaki na słuchaczach
wywierała czasami poezja, retoryka i dyskusja filozoficzna. Używano go także w odniesieniu do
dokumetów opisujących fakty, w tym fakty historyczne. W późniejszym czasie geograf
Eratostenes (275-194 p.n.e.) ponownie przesunął granice, roszcząc sobie prawo do
prozaicznego używania języka dla celów ściśle naukowych, w tym do wyznaczenia obwodu
Ziemi, czego dokonał, myląc się zaledwie o kilka mil w stosunku do rzeczywistej długości.
Twierdził, że głównym zadaniem dzieł poetyckich nie jest instruowanie, lecz zabawianie, tak
więc zawęził znaczenie słowa psychogogia do dziedziny rozrywki – dokonując czegoś, co było
do przewidzenia z punktu widzenia teorii radosnego paranormalizmu. Ci napuszeni złośliwcy,
funda-chrześcijanie, będą mieć powód do filisterskiego uśmieszku samozadowolenia, gdy
dowiedzą się, że słowo psychogogia często tłumaczono także jako „zaczarowanie”.
W wyroczni zmarłych nad Acherontem długi korytarz łączy pomieszczenia sypialne z
labiryntem. Poruszanie się w labiryncie w zupełnej ciemności sprzyjało zapewne wprowadzaniu
się w odmienne stany świadomości konieczne do wywołania wizji. Archeologowie odkryli na
podłodze labiryntu ślady palonego haszyszu, okazuje się więc, że świadomość klientów
wyroczni była także stymulowana chemicznie.
Głęboko pod ziemią labirynt otwierał się na główne pomieszczenie całego kompleksu, długą
na około pięćdziesięciu stóp komnatę zjaw. W jej wnętrzu archeologowie odnaleźli szczątki
ogromnego kotła z brązu. Wokół niego ustawiona była balustrada, by klienci nie podchodzili
zbyt blisko. Ustawiali się oni zapewne wokół kotła i wpatrywali w jego powierzchnię, starając
się dostrzec duchy swoich bliskich zmarłych.
Dakaris doszedł do wniosku, że kilku psychogogów chowało się we wnętrzu kotła, a
następnie odgrywało rolę zmarłych, których chcieli ujrzeć ludzie odwiedzający wyrocznię.
Biorąc jednak pod uwagę fakt, że wyrocznia zmarłych nad Acherontern funkcjonowała bez
przerwy przez przynajmniej jedno tysiąclecie, wydawało mi się, że ludzie, którzy byli w końcu
twórcami zachodniego racjonalizmu, byli zbyt inteligentni, by dać się nabierać na taką prostą
sztuczkę przez taki długi czas. Wysunąłem więc odmienną hipotezę.
W wielu kulturach używano wypolerowanych metalowych czar, mis i pucharów wypełnionych
oliwą lub innym płynem jako zwierciadeł służących do wywoływania wizji. Nie dysponujemy
jednoznacznymi dowodami na to, że klienci wyroczni zmarłych wywoływali duchy zmarłych,
wpatrując się w powierzchnię kotła, wydaje się jednak oczywiste, że psychogogowie mogli znać
tę metodę. Istnieje szereg śladów wskazujących na to, że starożytni Grecy rozumieli zasadę,
zgodnie z którą możliwe jest wizualizowanie zjaw w czystej optycznej głębi jakiegoś
przezroczystego czy wypolerowanego przedmiotu lub cieczy.
Scenę opisującą tego rodzaju wizję zwierciadlaną odnajdujemy w Iliadzie Homera, jednym z
pomników starożytnej literatury greckiej. Siedząc na brzegu morza Achilles ujrzał pewnego
razu postać swojej matki, Tetydy, wyłaniającą się z szarej mgły. Zjawa wyłaniała się z morskich
głębin, zbliżyła do plaży, a następnie odbyła długą rozmowę ze swoim synem.
Szereg greckich tak zwanych magicznych papirusów podaje szczegółowe instrukcje doty-
czące wywoływania duchów za pomocą wpatrywania się w metalowe misy oraz inne naczynia.
Pisma te są zbiorami magicznych formuł i zaklęć spisanych w języku greckim. Odkryto je w
Egipcie, którego suchy klimat pozwolił im przetrwać w znakomitym stanie do naszych czasów.
Zachowane pisma pochodzą z okresu między II wiekiem p.n.e. a V wiekiem n.e., zważywszy
jednak na fakt, że religijni fanatycy niszczyli masowo tego rodzaju zwoje, stanowią one
zapewne jedynie ułamek pierwotnych zbiorów. Pochodzą one z czasów, gdy Egipt znajdował się
pod przemożnym wpływem kultury greckiej, a naukowcy, którzy je badali, są zdania, że dają
one wierny opis niektórych greckich praktyk magicznych i ludowych praktyk religijnych. A oto
typowy przykład tego rodzaju dokumentu:
„Jeśli pragniesz dowiedzieć się czegoś o rzeczach, weź naczynie z brązu, misę albo czarę,
jakiego bądź rodzaju. Nalej doń wody: wody deszczowej jeśli chcesz przyzywać bogów nieba,
wody morskiej jeśli bogów ziemi, wody rzecznej jeśli Ozyrysa lub Serapisa, wody źródlanej jeśli
zmarłych. Trzymając naczynie na kolanach nalej doń nieco zielonej oliwy, pochyl się i wypo-
- 96 -
wiedz przepisane zaklęcie. Zwróć się do boga, do którego chcesz, i pytaj go o to, co tylko
chcesz, a on cię wysłucha i udzieli odpowiedzi. Kiedy skończy mówić, odpraw go wypowiadając
zaklęcie pożegnalne, a wtedy ty, który wypowiedziałeś to zaklęcie, będziesz zdumiony... W
końcu, gdy przywołasz tego, kogo pragniesz zobaczyć, on się pojawi, bóg lub zmarły, i udzieli
ci odpowiedzi na wszystkie twoje pytania. A kiedy już dowiesz się tego, co chciałeś wiedzieć,
odpraw [go]... mówiąc: „odejdź, mistrzu, ponieważ wielki bóg... żąda tego od ciebie i nakazuje
ci”.”
- 97 -
Rozdział 12
ZAMKNIĘCIE KRĘGU:
ŻYCIE PO ŻYCIU RAZ JESZCZE
Mogłoby się wydawać, że już nigdy nie powrócimy do tematu otwierającego tę książkę.
Tymczasem podjąłem długą podróż okrężną drogą, by powrócić do tego, co moim zdaniem jest
sednem sprawy, a mianowicie owych zadziwiających wizyjnych przeżyć z pogranicza śmierci,
którym poświęcone było Życie po życiu. Na początku książki, którą mają państwo przed sobą,
kontrowersja na temat przeżyć z pogranicza śmierci znajdowała się jednak w impasie, po
części z powodu obowiązywania wówczas sztywnych, stereotypowych wytycznych, które
dyktowały sposób prowadzenia debaty na temat domniemanych zjawisk paranormalnych. Teraz
powróciliśmy do punktu wyjścia, jednak nasza pozycja jest znacznie silniejsza niż poprzednio;
obaliliśmy argumenty przedstawicieli trzech anachronicznych, całkowicie nieefektywnych
ugrupowań dysfunkcyjnych „ekspertów”, a także wykazaliśmy, że to my, radośni badacze
zjawisk paranormalnych, jesteśmy prawdziwymi ekspertami od tego, co nieznane!
Tak, przyznaję się do tego! Raz jeszcze! Jestem radosnym badaczem zjawisk paranor-
malnych. Radosny paranormalizm jest miejscem, skąd pochodzę i gdzie przebywałem przez
wszystkie te lata; był on moją filozoficzną ojczyzną już na długo przed publikacją „Życia po
życiu”, mimo że media, mój poprzedni wydawca i wszyscy inni ludzie uczestniczący w różny
sposób w powstawaniu tamtej książki bardzo się starali, by obsadzić mnie w roli „eksperta” od
życia po śmierci.
Nie byłem ekspertem od życia po śmierci w przeszłości, teraz też nim nie jestem i nie
spodziewam się zostać nim w najbliższej przyszłości. Oczywiście jeśli „ekspert” to ktoś, kto
twierdzi, że wie wszystko, lub przynajmniej prawie wszystko, o tym, co trzeba wiedzieć na
dany temat. Jeśli jednak „ekspert” jest kimś, kto wie, że nie wie, i mówi głośno o tym, że nie
wie, wówczas jestem ekspertem od „tego, co nieznane”.
Pragnę przy tym stwierdzić jasno i wyraźnie, że nie mam nic wspólnego z tymi, którzy
wiedzą jeszcze mniej ode mnie; tymi, którzy sami podają się za „ekspertów”; tymi, którzy
ogłaszają wszem i wobec, że są w posiadaniu wszystkich, lub przynajmniej prawie wszystkich,
odpowiedzi na pytania związane z tym, co nieznane.
Jako ktoś zdecydowanie nie należący do przedstawicieli wielkiej trójki, uważam, iż jestem o
wiele bardziej bezstronny i otwarty na kwestię życia po śmierci, a także inne kwestie związane
ze zjawiskami paranormalnymi, które jej z konieczności towarzyszą.
Następstwem mojego zainteresowania sprawami dotyczącymi życia po śmierci, w połączeniu
z pozbawionym jakichkolwiek uprzedzeń i bezstronnym podejściem, była potrzeba zbadania
tego tematu nie z punktu widzenia dosłowności, jak robią to fundamentaliści, nie z punktu
widzenia naukowej dowodliwości, jak robią to sceptycy, nie z punktu widzenia dyskredytowania
dowodów o charakerze anegdotycznym, jak czynią to zagorzali parapsycholodzy, ani nie z
punktu widzenia jakichkolwiek dawnych konwencji i ograniczeń charakteryzujących toczącą się
dyskusję na temat zjawisk paranormalnych, ale z punktu widzenia dziecięcej potrzeby
radosnego badania wszystkiego, co znajduje się wokół, z intencją uważnego i pełnego
szacunku przyglądania się temu, co ujawniają moje badania.
Proszę mi pozwolić na przytoczenie tylko jednego przykładu na to, do czego doprowadziło
takie właśnie podejście. Mówiłem wcześniej, że kilka spośród greckich tak zwanych magicznych
papirusów podaje szczegółowe instrukcje co do tego, w jaki sposób należy wywoływać duchy
metodą wpatrywania się w powierzchnię metalowych mis czy innych naczyń, i pod koniec
poprzedniego rozdziału napisałem trochę więcej na ten temat. Nie wchłonąłem tej informacji
tak po prostu, by następnie odrzucić ją bądź zaakceptować, w zależności od tego, gdzie, w
moim ustalonym już systemie wartości i przekonań, mogłaby ona pasować. Chciałem zrobić
coś więcej niż tylko osądzić tę informację; chciałem sprawdzić jej wartość. (Oczywiście
osądzanie i sprawdzanie wartości to dwie zupełnie różne rzeczy). To, co usłyszałem o Grekach,
zainspirowało mnie do podjęcia próby odtworzenia procesu wywoływania zjaw zmarłych osób
za pomocą wpatrywania się w zwierciadło.
Zaprojektowałem izbę zjaw, a pewien rzemieślnik wykonał ją według moich wskazówek. Jest
- 98 -
ona zamkniętym pomieszczeniem wielkości małego pokoiku o czarnych ścianach, światłoi
dźwiękoszczelnym. Na jednej ze ścian wisi kwadratowe lustro o bokach szerokości stu
dwudziestu centymetrów. Dolny brzeg lustra znajduje się około metr nad podłogą.
Przed lustrem, w odległości około metra, ustawiliśmy wygodny fotel, któremu stolarz obciął
nogi, tak że siedzi się nisko na podłodze. Fotel jest lekko odchylony do tyłu, dzięki czemu
siedząca w nim osoba może się odprężyć i zrelaksować.
Bezpośrednio za fotelem zainstalowałem lampkę z czteroipółwatową żarówką, w taki
sposób, by jej światło nie odbijało się w lustrze. Gdy drzwi do pokoiku zostaną zamknięte i
zapali się lampkę, jedynie jej nikłe światło rozjaśnia pomieszczenie. Tego rodzaju oświetlenie
oraz odpowiednie nachylenie fotela sprawia, że siedząca w fotelu osoba nie widzi w lustrze
swojego odbicia, a jedynie krystalicznie czystą głębię.
Ochotników do eksperymentu poszukiwałem pośród moich przyjaciół, którzy ukończyli
studia psychologiczne. Gdy wieść o moim projekcie rozeszła się wśród nich, swoją chęć
uczestnictwa zgłosili koledzy zajmujący się psychologią, medycyną i socjologią. Wszyscy oni
byli inteligentnymi, ciekawymi życia osobami, zrównoważonymi emocjonalnie i interesującymi
się zagadnieniami świadomości człowieka.
Każdego z ochotników poprosiłem o wybór jednej zmarłej bliskiej mu osoby, którą chciałby
on zobaczyć. Z kolei sami ochotnicy zaproponowali, że przyniosą na sesję przedmioty, które
należały kiedyś do zmarłych, były dla nich szczególnie cenne oraz silnie wiązały się z nimi
emocjonalnie. Ponieważ przywoływanie zmarłych dotyka głębokich uczuć osobistych,
uczestnicy eksperymentu przybywali pojedynczo, tak bym mógł pracować tylko z jedną osobą
naraz. Każdego uczestnika sesji przygotowywałem przez godzinę lub dwie zadając mu pytania
na temat zmarłej bliskiej mu osoby, z którą chciał się spotkać. Moje pytania miały ogólny,
otwarty charakter i nie zmierzały do uzyskania konkretnych informacji, lecz raczej do
skłonienia uczestnika do mówienia. Zauważyłem, że im więcej mówił uczestnik, a ja mniej, tym
większe było prawdopodobieństwo, że dana osoba doświadczy wizji. Podczas naszej rozmowy
uczestnik pokazywał mi przyniesione przez siebie pamiątki po zmarłym, ja zaś pytałem go o
emocjonalne znaczenie każdego przedmiotu.
Kiedy osoba uczestnicząca w sesji powiedziała już wszystko, co miała do powiedzenia,
prowadziłem ją do izby zjaw, polecając usiąść w fotelu, odprężyć się i wpatrywać w głębię
lustra. Mówiłem jej, że wrócę po godzinie lub półtorej. Po upływie tego czasu zabierałem ją z
izby zjaw, prowadziłem do mojego gabinetu, a następnie prosiłem o opisanie tego, czego dane
jej było doświadczyć.
Eksperyment przywoływania duchów zmarłych przeprowadziłem z ponad stu osobami. Byli
wśród nich psychologowie, psychiatrzy, okulista, radiolog, pracownicy socjalni, kobiety i
mężczyźni zajmujący się biznesem, projektant mody i kilku pisarzy. Wszyscy oni interesowali
się zagadnieniami świadomości człowieka.
Około połowa uczestników miała wrażenie, iż podczas sesji spotkała się ze swoimi zmarłymi
bliskimi. Wielu widziało trójwymiarowe, realistyczne postacie swoich nieżyjących bliskich.
Czasami widzieli zjawy w lustrze, czasami zjawy wychodziły poza lustro. W około jednej
trzeciej przypadków uczestnicy sesji słyszeli głosy swoich zmarłych bliskich. W prawie
wszystkich pozostałych przypadkach czuli, że komunikują się z nimi na zasadzie bezpośred-
niego kontaktu umysłu z umysłem czy też duszy z duszą. Czasami odbywali nawet dłuższe
pogawędki.
Prawie w każdym przypadku uczestnicy wyczuwali wyraźnie obecność swoich zmarłych
bliskich. Ku memu wielkiemu zdumieniu interpretowali owe doznania jak rzeczywiste spotkania
ze zmarłymi. Byli szczęśliwi, a spotkania te działały na nich uzdrawiająco. Mówili, że doświad-
czenia te pomogły im uporać się z żalem po stracie bliskich im osób oraz dokończyć wiele nie
załatwionych spraw.
Kilku psychologów w Stanach Zjednoczonych i Europie także założyło psychomantea i
potwierdziło uzyskane przeze mnie rezultaty. Okazało się więc, że możliwe jest doprowadzanie
do zupełnie wiarygodnych, wizyjnych spotkań ze zmarłymi, a więc stymulowanie jednego z
powszechnych zjawisk paranormalnych.
Wizyjne spotkania ze zmarłymi są także integralnym elementem przeżyć z pogranicza
śmierci, dlatego przywoływanie zmarłych pozwala badaczom na zrekonstruowanie ważnej
części również tego paranormalnego doświadczenia. Dwaj uczestnicy moich sesji mieli
wcześniej przeżycia z pogranicza śmierci, podczas których widzieli swoich zmarłych bliskich.
Poproszeni o porównanie swoich doznań, obaj stwierdzili, że wizyjne spotkania ze zmarłymi w
psychomanteum są nieodróżnialne od spotkań, jakie mieli z nimi, gdy znajdowali się na granicy
śmierci.
A oto wniosek, do jakiego doszedłem: tylko moja gotowość do przyznania się, że wiem, iż
- 99 -
nie wiem, pozwoliła mi na to, by wymyślić i przeprowadzić tego rodzaju eksperyment. Tylko
dlatego, że potrafiłem docenić wartość rozrywkową tego eksperymentu, nigdy się nim nie
zmęczyłem ani nie znudziłem, mimo pracy z dziesiątkami uczestników. W rzeczy samej, to
właśnie owa wartość rozrywkowa eksperymentu sprawiła, że nie był on jedynie zabawą, lecz
także bardzo pożytecznym i wartościowym zajęciem. Moja odmowa zdeprecjonowania całego
eksperymentu jako jedynie „hokus-pokus”, jednocześnie jednak otwarte przyznanie, że jest on
rodzajem „hokus-pokus”, a następnie stwierdzenie: „Zobaczmy, co z nam wyjdzie z tego
»hokus-pokus«„ jest tym, co umożliwiło mi dokonanie fascynujących obserwacji i dojście do
fascynujących wniosków oraz, hmm... dostarczyło mi dobrej zabawy.
Czas już wyjść poza ten pojedynczy przykład i pojedynczy eksperyment. Czas zająć się
sposobami zastosowania zasad radosnego paranormalizmu do lepszego zrozumienia wizji z
pogranicza śmierci. A tak się składa, że także przeżycia z pogranicza śmierci kryją w sobie
wiele elementów rozrywkowych.
- 100 -
Rozdział 13
TEN SIĘ ŚMIEJE, KTO SIĘ ŚMIEJE OSTATNI
Książka ta stawia sobie za cel wykazanie słuszności trzech głównych tez.
Dyskusja na temat przeżyć z pogranicza śmierci oraz wszystkiego tego, co nazywamy
zjawiskami paranormalnymi, prowadziła w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat (a może nawet
ostatnich kilkuset lat) donikąd, jeśli wziąć pod uwagę eksplorowanie nowych obszarów,
zdobywanie nowej wiedzy czy też ujawnianie starożytnej mądrości. Owa sytuacja patowa, ów
impas, jest wynikiem obowiązywania określonych „reguł postępowania”, według których toczą
się wszelkie poważne debaty na temat zjawisk paranormalnych w naszym społeczeństwie.
Reguły te ograniczają liczbę kategorii ludzi, którym dajemy posłuch, do trzech:
•
Parapsycholodzy,
•
Naukowi sceptycy,
•
Religijni fundamentaliści.
Powodem, dla którego dyskusja nie posuwa się naprzód oraz nie stawia pytań na temat
zjawisk paranormalnych (a tym bardziej na nie nie odpowiada), które rzeczywiście znaczą coś
dla przeciętnych ludzi, jest to, że w żywotnym interesie przedstawicieli trzech głównych
kategorii dyskutantów jest to, by debata nadal miała charakter jałowy i toczyła się dawnym,
utartym szlakiem. Udaje im się tego dokonać za pomocą wielu różnego rodzaju wybiegów,
takich jak posługiwanie się ograniczonym i literalnym słownictwem, czy też odmowa spojrzenia
na zjawiska paranormalne w sposób, czy też z perspektywy, która mogłaby okazać się
heretycka z ich od dawna ustalonych i sprawdzonych punktów widzenia. Krótko mówiąc,
wszyscy traktują interesujący nas temat nazbyt poważnie, nazbyt literalnie oraz o wiele za
wąsko, by dostrzec to, co jest rzeczywiście do zobaczenia, i dzięki temu dokonać naprawdę
nowych odkryć na tym polu. Pod tym względem wielka trójka dyskutantów pozostaje daleko za
zwykłymi ludźmi na ulicy, którzy często doświadczają zjawisk paranormalnych (a także
rozmawiają o nich szczerze i otwarcie), podczas gdy tak zwani „eksperci” głoszą światu, iż tego
rodzaju przeżycia są niemożliwe lub traktują je jako psychiczne aberracje, wynik myślenia
życzeniowego lub dzieło diabła.
Obecnie należy wznowić debatę, dopuszczając do okrągłego stołu przedstawicieli tej kate-
gorii badaczy, których postanowiłem nazwać radosnymi badaczami zjawisk paranormalnych.
Nadszedł bowiem czas, by spojrzeć na nie w nowy sposób, przestać traktować wszystko tak
bardzo poważnie, a także rozważyć możliwość, iż ludzie uważają temat zjawisk paranormal-
nych za tak bardzo fascynujący z tego powodu, że nie traktują go poważnie, lecz raczej
zabawowo – jako świetną rozrywkę. W rzeczy samej, zdaniem opinii publicznej jednym z
najbardziej rozrywkowych elementów zjawisk paranormalnych są idee, które są z nimi
związane, oraz myśl, że owe idee mogą być prawdziwe! Radośni badacze zjawisk paranor-
malnych wiedzą, że to, co na początku jest niezwykłą rozrywką, na końcu może okazać się
niezwykłym objawieniem, jeśli tylko pozwolimy, by ten wspaniały show toczył się dalej,
umożliwiając mu pokazanie nam tego, co ma nam on do pokazania (jeśli oczywiście w ogóle
ma on nam coś do pokazania) na temat tego, czym jest on w istocie.
Mówię tu oczywiście o czymś, co jest mi dobrze znane; nikt bowiem nie był bardziej
skonsternowany ode mnie, gdy odkryłem, że, w wyniku niezwykłego i całkowicie niespodzie-
wanego sukcesu mojej książki Życie po życiu, opinia publiczna zdecydowała, że od tej pory
jestem czołowym na świecie „ekspertem” od spraw związanych z przeżyciami z pogranicza
śmierci.
W mojej książce zastanawiałem się, podobnie zresztą jak wielu innych ludzi na świecie, co
może być prawdą, a co nie, w odniesieniu do życia po śmierci, dzieląc się z czytelnikami
fascynującym materiałem anegdotycznym, jaki udało mi się zgromadzić, oraz badając możliwe
wnioski, do jakich mogłyby one nas doprowadzić. Nagle okazało się, że moje beztroskie
rozważania zostały przekute w kamień. Stały się niepodważalną Prawdą, a ja stałem się
Ekspertem. Wszelkie wysiłki z mojej strony idące w kierunku poszerzenia zakresu moich badań
lub pozostawienia pewnych kwestii otwartymi, spotykały się ze stanowczym sprzeciwem. Nikt
nie chciał o tym słyszeć. Przecież doszedłem już do ostatecznych wniosków, a więc koniec i
- 101 -
kropka.
W rzeczywistości było jednak zupełnie inaczej. Teza dotycząca przeżyć z pogranicza śmierci
nigdy nie miała stanowić kresu moich badań, lecz początek. W końcu, myślałem, rozpoczniemy
poważne, naukowe badania anegdotycznego materiału, jaki przedstawiłem opinii publicznej w
tak dramatycznej (a więc i rozrywkowej) formie.
Jako wieloletni miłośnik zjawisk paranormalnych czerpałem wielką przyjemność z prowadze-
nia moich badań. Mówiąc wprost, to, co robiłem, było niezłą zabawą.
Każdy naukowiec, jeśli jest szczery i uczciwy, powie państwu, że w taki właśnie sposób
dokonuje się prawdziwych odkryć. Głęboko w trzewiach naukowców, teoretyków oraz wszel-
kiego rodzaju badaczy płonie ogień wielkiej pasji. U podłoża tej pasji leży zabawa. Podobnie
zresztą jak u podłoża wszelkiej pasji. Pasja to zabawa, mająca wybuchowy charakter,
zwielokrotniona, zintensyfikowana do takiego stopnia, że sprawuje kontrolę nad daną chwilą i
przez to często czyni cuda. Czasami są to cuda miłości. Czasami cuda odkryć. Czasami cud
przypomnienia dawno zapomnianej mądrości. Ale zawsze cud, a nigdy nic nudnego. Pasja nie
stwarza nudy. Nigdy w przypadku osoby ogarniętej pasją. To niemożliwe. Obie te rzeczy
wykluczają się nawzajem.
Ponieważ każda pasja jest zabawą, a wszelka zabawa rozrywką, nie mam żadnej
wątpliwości, że powodem, dla którego od wielu lat tak bardzo interesuję się zjawiskami
paranormalnymi, jest to, że mój umysł uznaje całe to przedsięwzięcie za cudownie zajmujące i
zabawne.
Co się stanie, jeśli wszyscy będziemy mogli
spojrzeć na to w ten sposób?
Jeśli wszystkim nam udałoby się spojrzeć na to w ten sposób, moglibyśmy zjednoczyć siły i
dokonać odkrycia czegoś nowego. Moglibyśmy otworzyć nowe okno wychodzące na to, co
nęcąco nieznane, i, owiewani cudownie świeżym powietrzem, odnaleźć cudownie. świeżą ideę,
która doprowadziłaby do powstania cudownie świeżej hipotezy umożliwiającej cudownie świeże
podejście do cudownie świeżych badań prowadzących do zdobycia cudownie świeżej wiedzy.
Moglibyśmy stymulować, przynajmniej do pewnego stopnia, przemianę tego, co nieznane, w
to, co znane, oraz poszerzyć w końcu naszą świadomość oraz zrozumienie tajemnic, ku którym
od początku czasu przyciągana jest nasza zbiorowa ludzka dusza.
Wśród tych tajemnic nie ma większej ponad tą, co się z nami stanie po tym, co zwykliśmy
nazywać śmiercią. Jak dotąd do odpowiedzi na to pytanie udało nam się w największym
stopniu zbliżyć w trakcie badań nad tak zwanymi przeżyciami z pogranicza śmierci innych osób.
Niestety, badania te prowadziliśmy bardzo serio, posługując się ograniczonym słownictwem
oraz zawężającymi pole działania „regułami podstawowymi” (wykluczającymi na przykład
wszelkie dane oceniane jako psychologicznie wątpliwe, nie dające się udowodnić naukowo lub
nie poparte żadnym religijnym autorytetem. I, proszę o tym pamiętać, dane muszą spełniać
wszystkie trzy kryteria, a nie tylko jedno czy dwa z nich), w wyniku czego nie udało nam się
wypracować w ogóle żadnych odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
Naprawdę myślałem, że moja książka „Życie po życiu” może stać się rodzajem stymulatora,
popychającego dyskusję na temat przeżyć z pogranicza śmierci w nowym kierunku, gdy
tymczasem okazało się, że w efekcie jej publikacji przedstawiciele wielkiej trójki zaczęli jeszcze
głębiej okopywać się w swoich szańcach, odmawiając ustąpienia nawet na krok ze swoich
dawnych pozycji określonych przez ich specyficzny sposób postrzegania rzeczywistości. Moja
książka spotkała się natomiast z olbrzymim publicznym poparciem i jej akceptacja ze strony
zwyczajnych ludzi (w odróżnieniu od „ekspertów”) powiedziała nam co nieco o tym, kim są
prawdziwi eksperci; kto tak naprawdę wie, o co w tym wszystkim chodzi oraz co jest prawdą
lub przynajmniej mogłoby być prawdą o zjawiskach paranormalnych.
Dlatego zapraszam teraz tych wszystkich zwyczajnych, przeciętnych ludzi, którzy przygląda-
ją się z boku (będąc bez wątpienia równie oszołomieni jak niegdyś ja sam), jak przez ostatnie
dwadzieścia pięć lat „eksperci” uparcie trwają na swoich niewzruszonych pozycjach względem
kwestii życia po śmierci (zupełnie nie zważając na piętrzącą się coraz wyżej górę materiału
dowodowego o charakterze anegdotycznym), by wzięli sprawę w swoje ręce. Już czas, byśmy –
przynajmniej ci z nas, którzy skłonni są przyznać, że nie znają prawdy – zerwali zasłonę,
postawili właściwe pytania oraz rzucili wyzwanie tym dyskutantom, którzy twierdzą, że znają
prawdę. Czas już, byśmy powiedzieli im: „Tak, ale co, jeśli...?”. Czas, byśmy dopuścili do siebie
myśl, iż anegdotyczne relacje, jakie słyszymy z ust tysięcy ludzi na całym świecie, nie są
jedynie czymś zabawnym, lecz także czymś, co może ujawnić nam głębokie prawdy.
- 102 -
Krótko mówiąc, nadszedł już czas, byśmy to my śmiali się ostatni.
Tak wielu z tych, którzy mają się za ekspertów od zjawisk paranormalnych, oraz tych,
których obdarzamy moralnym lub naukowym autorytetem w tej kwestii, nie chce nawet
wysłuchać tego, co na temat przeżyć z pogranicza śmierci mają do powiedzenia osoby, które
utrzymują, że ich doświadczyły. Zbyt wielu księży, pastorów i rabinów stara się za wszelką
cenę uciszyć ludzi, którzy „powrócili” z tamtej strony i opowiadają o swoich przeżyciach. Z kolei
zbyt wielu psychologów i psychiatrów traktuje tego rodzaju relacje niezwykle serio – jako
dowód głębokiej psychozy lub co najmniej niezrównoważenia psychicznego, czemu trzeba
natychmiast zaradzić, przepisując środki uspokajające. I zbyt wielu sceptyków z tak
bezwzględną werbalną i emocjonalną brutalnością podważa wiarygodność szczerych relacji
osób, które miały przeżycia z pogranicza śmierci, a teraz żałują, że w ogóle zaczęły o tym
mówić.
Oto co się dzieje, gdy wszyscy nalegają, by traktować te sprawy tak bardzo serio.
A jednak mimo to my, zwyczajni obywatele świata, nadal wsłuchujemy się w tego rodzaju
relacje (a nawet sprzyjamy ich powstawaniu, jako że są one w ogromnej mierze bardzo
ciekawe i zabawne), ponieważ jesteśmy mile połechtani, zainspirowani, odmłodzeni, pobudzeni
i ożywieni myślą, że mogą one być prawdziwe.
Dawne dokumenty świadczą o tym, że przeżycia z pogranicza śmierci są spotykanym już od
najdawniejszych czasów zjawiskiem, które ujawniło się w pełnej krasie jednak dopiero w
naszych czasach w wyniku splotu różnego rodzaju czynników, z których jednym z najważ-
niejszych jest postęp technologiczny.
W trakcie ostatnich kilkudziesięciu lat nastąpił tak ogromny postęp w reanimacji pacjentów z
niewydolnością serca i płuc, o jakim w przeszłości nikt nie mógł nawet marzyć. Wyposażenie,
jakim dysponują dziś lekarze, a także nowoczesne metody reanimacji pozwalają na przywróce-
nie pacjentowi życia w sytuacjach, w których jeszcze zaledwie kilkadziesiąt lat temu uznano by
go za zmarłego. W rezultacie podróże na tamten świat i z powrotem stały się, ku zdumieniu
wszystkich, wydarzeniami dnia codziennego.
Co ciekawe i dziwne zarazem, podobne uwagi można by poczynić, mutatis mutandis, także
na temat innych ekscytujących współczesnych dokonań – na przykład podróży na Księżyc. Te
ostatnie stały się dziś czymś banalnym (ludzie są już nimi tak znudzeni, że NASA nie jest w
stanie sprawić, by start kolejnego statku kosmicznego był jak dawniej transmitowany przez
telewizję, stacje telewizyjne wymawiają się od tego jak mogą, ponieważ mimo ich historycz-
nego znaczenia wydarzenia te mają opłakanie niską oglądalność!), gdy tymczasem przeżycia z
pogranicza śmierci, o których mówi się otwarcie dopiero od dwudziestu lat, wciąż jeszcze
fascynują. W rzeczy samej zainteresowanie tym zjawiskiem zdaje się nawet zwiększać.
Dlaczego tak się dzieje?
Otóż jest tak dlatego, że temat ten niezwykle nas bawi. Jeśli więc nie zaakceptujemy
zjawisk paranormalnych jako rozrywki i będziemy traktować je wciąż nazbyt poważnie, nigdy
nie będziemy w stanie zaakceptować tego, co mogą mieć nam one do przekazania oraz uznać
tego za prawdę.
Gdybyśmy nie byli tak często w ostatnich latach zabawiani przez filmy takie jak E.T. i Kokon,
czy sądzą państwo, że istniałaby jakaś szansa na to, że kiedykolwiek spokojnie zaakceptowali-
byśmy prawdę o życiu na innych planetach?
Gdybyśmy nie byli stymulowani przez takie książki jak The Celestine Prophecy i „Rozmowy z
Bogiem”, czy sądzą państwo, że istniałaby jakaś szansa na to, że kiedykolwiek spokojnie
zaakceptowalibyśmy prawdę o życiu na naszej planecie?
I gdybyśmy nie byli zafascynowani sentencjami Konfucjusza, przypowieściami Jezusa czy
opowieściami innych naszych największych mistrzów (wszyscy oni znakomicie rozumieli, że
najpierw muszą bawić, by później oświecać umysły), czy sądzą państwo, że istniałaby jakaś
szansa na to, że kiedykolwiek spokojnie zaakceptowalibyśmy prawdę o nas samych i naszej
ludzkiej naturze?
W tym właśnie punkcie zasady radosnego paranormalizmu mogą znaleźć swoje efektywne
zastosowanie. Na pytanie, skąd bierze się nieprzemijająca atrakcyjność przeżyć z pogranicza
śmierci, możemy już dziś jasno i wyraźnie odpowiedzieć: Stąd, że stanowią one dla nas
znakomitą rozrywkę.
Oto, moi przyjaciele, co znaczy śmiać się jako ostatni. Ponieważ wszyscy traktują wszelkie
sprawy związane z życiem po śmierci i zjawiskami paranormalnymi tak bardzo poważnie. I to
właśnie ta powaga wyklucza możliwość dokonywania jakichkolwiek nowych odkryć, co stanowi
przecież jedną z największych przyjemności (a tym samym jedną z najlepszych rozrywek),
jakie sobie można wyobrazić.
W tym wszystkim jest coś bardzo zabawnego. To znaczy, jest to tak pokrętnie autodes-
- 103 -
trukcyjne, że aż prawie śmieszne, zważywszy na implikacje.
Czy to wszystko może być jedynie pozornym dobrodziejstwem?
Radośni badacze zjawisk paranormalnych lubią wyzwania. Z wielką ochotą zajmujemy się
pozornie trudnymi przypadkami na pozór podważającymi naszą rozrywkową teorię. Tak na
przykład w trakcie stosowania humorologicznej koncepcji zjawisk paranormalnych do wizji z
pogranicza śmierci pojawiają się obiekcje czy też zastrzeżenia, które zdają się sugerować, że
wielka atrakcyjność przeżyć z pogranicza śmierci wynikająca z ich rozrywkowego charakteru
jest jedynie pozornym dobrodziejstwem.
Przytoczę dwa przykłady niepokojących, nieprzyjemnych „dysfunkcyjnych zastosowań”
wizyjnych przeżyć z pogranicza śmierci do celów popularnej rozrywki i zabawy. Stanowią one,
paradoksalnie, kolejny powód, dla którego przeżycia z pogranicza śmierci należy traktować z
humorystycznej perspektywy, jako że w obu tych przypadkach ponownie chodzi o traktowanie
pewnych spraw nazbyt serio.
Zdrowe poczucie humoru jest najlepszym narzędziem, jakim może się posłużyć radosny
badacz zjawisk paranormalnych w walce z paraliżującym umysł konserwatyzmem dotyczącym
wizji z pogranicza śmierci, który, co niewiarygodne, bardzo szybko zapuszcza korzenie pośród
dużej liczby osób poświęcających się temu zagadnieniu jako rodzajowi hobby. Owi fani chcą, by
za każdym razem ich rozrywkowa dieta składająca się z przeżyć z pogranicza śmierci była taka
sama jak na początku, kiedy to tak bardzo przypadła im do gustu; tak więc pragną oni ciągle
tego samego i ciągle w coraz większych ilościach. Duża ich liczba zrzeszyła się w specjalnym
klubie hobbystów zwanym International Association for Near-Death Studies, w skrócie IANDS
(Międzynarodowe Stowarzyszenie na rzecz Badań Przeżyć z Pogranicza Śmierci), i trzeba
powiedzieć, że organizacja ta robi sporo dobrego. Urządza na przykład spotkania grupowe
mające na celu udzielenie pomocy i wsparcie dla osób, które doświadczyły przeżyć z
pogranicza śmierci, a które borykają się z wynikającymi stąd problemami natury emocjonalnej,
a także dla członków ich rodzin. Organizacja wydaje od ponad dziesięciu lat czasopismo o
charakterze naukowym, w którym pojawiają się artykuły specjalistów z wielu różnych dziedzin,
reprezentujących szeroki wachlarz opinii, jego redaktorzy zaś nie organizują party line na
temat przeżyć z pogranicza śmierci.
Istnieją jednak także minusy. IANDS-yści posługują się swoim własnym, denerwującym
żargonem. Już sam zwrot „przeżycia z pogranicza śmierci” (near-death experience) brzmi
dostatecznie niezręcznie, gdy tymczasem oni używają skrótu NDE, co moim zdaniem brzmi
jeszcze gorzej i tym bardziej działa na nerwy. Dlaczego, mówiąc o osobie doświadczającej
przeżyć z pogranicza śmierci, chciwi IANDS-yści posługują się zawsze twardym słowem
experiencer, a nigdy znacznie bardziej miękkim experient?
Moim zdaniem to wygląda na to, że NDE to dla niektórych z nich coś w rodzaju ideé fixe.
Obrażają się za każdym razem, gdy ktoś wykroczy poza granice wyznaczone przez to, co – ich
zdaniem – wiedzą już na ten temat.
W ich gronie jestem uważany za persona non grata począwszy od 1989 roku, kiedy to po
raz ostatni zaprosili mnie do wygłoszenia wykładu na swoim zgromadzeniu. Myślałem, że chcą
usłyszeć o moich ostatnich dokonaniach na polu badań przeżyć z pogranicza śmierci oraz
pokrewnych, niezwykłych stanów ludzkiej świadomości, tak więc mówiłem o moich
eksperymentach z wizjami zwierciadlanymi. Tymczasem okazało się, że oni chcieli, bym
opowiedział im raz jeszcze o tym, o czym już wielokrotnie słyszeli! Wielu członków IANDS
pomyślało nawet, że postradałem zmysły.
Pewna działaczka IANDS, z której nigdy nawet nie widziałem na oczy, samozwańcza
ekspertka od NDE, doszła do wniosku, że zna mnie na tyle dobrze, by nazywać mnie po
imieniu w artykule na temat moich badań nad przywoływaniem duchów zmarłych. Kobieta
nazwiskiem Nurse Kookoran, czy coś w tym rodzaju, napisała tam ni mniej, ni więcej:
„Raymond nagle całkowicie zmienił kurs”. Jako niegroźny obsesjonat mogę się ostatecznie
przyznać do krążenia w kółko, ale zmiana kursu to zupełnie inna sprawa. Wyroczniami
zmarłych zainteresowałem się po raz pierwszy w 1962 roku, przeżyciami zaś z pogranicza
śmierci w 1965!
Ostatnio mój stary przyjaciel, jeden z członków założycieli IANDS, powiedział, że podczas
ostatniego spotkania, na którym był, dużo śpiewano i że po jego zakończeniu miał wrażenie
religijnego odrodzenia. Obawiam się więc, że jeśli cała sprawa będzie nadal toczyć się w tym
kierunku, to wkrótce pojawi się niebezpieczeństwo stworzenia ideologii na temat przeżyć z
pogranicza śmierci, a wtedy dopiero pojawią się prawdziwe kłopoty.
- 104 -
Radosny paranormalizm stanowi skuteczne antidotum dla każdego, kto traktuje poważnie
NDE-izm, bez względu na to, czy należy do IANDS, czy nie.
Komu dają posłuch zwykli ludzie w kwestii
przeżyć z pogranicza śmierci i dlaczego?
Komu jednak dają posłuch przeciętni ludzie – ludzie nie zaangażowani w rodzące się
ideologie, ruchy, konwencje i stanowiska wielkiej trójki dyskutantów?
No cóż, ostatnimi czasy złożona, fascynująca i dostarczająca rozrywki dynamika przeżyć z
pogranicza śmierci sprawiła, że stały się one modnym tematem eksploatowanym w mediach.
Tak więc, co można było przewidzieć, rosnące zapotrzebowanie opinii publicznej na wieści z
zaświatów doprowadziło do wykształcenia się nowej grupy prezenterów, których nazywam
NDE-artystami. Oczywiście oni sami nie uważają się za artystów, lecz za informatorów – kogoś,
kto dostarcza innym informacji. Jak jednak zauważyłem poprzednio, każdy sprawny informator
jest po części także dobrym artystą. Nie ma w tym nic złego, pod warunkiem, że się nie
przesadza.
Tak więc ostatnio jesteśmy świadkami, jak różne osoby wyruszają w objazd po kraju na
spotkania z publicznością, podczas których opowiadają o swoich przeżyciach z pogranicza
śmierci. Podczas tournee owi NDE-artyści sprzedają swoje książki i taśmy wideo, choć jeszcze
nie koszulki ze swoimi podobiznami to mogłaby być już lekka przesada...
Szczególnie dwoje NDE-artystów zdobyło dużą popularność – Betty Eadie, autorka książki
Embraced by the Light (wyd. pol. „W objęciach jasności”), i Dannion Brinkley, który opowie-
dział swoją historię dziennikarzowi Paulowi Perry'emu, a ten zgrabnie przedstawił ją w książce
Saved by the Light. Ta para NDE-artystów stanowi znakomity przykład ilustrujący funkcjono-
wanie niektórych zasad radosnego paranormalizmu, jako że książki i występy owych New
Age'owych tanatotragików zachęcają do analiz w stylu przypominającym nieco krytyki dzieł
literackich i teatralnych. Muszę przyznać, że o ile dostrzegam wartość rozrywki jako narzędzia
przyciągającego uwagę, to krytyka o charakterze literackim publicznych prezentacji niektórych
spośród tych odbywających obecnie tournée po kraju artystów wydobywa na światło dzienne
pewne niepokojące sprzeczności tkwiące w tego rodzaju NDE-występach.
Starając się przekazać publiczności swoje przesłanie, zarówno Betty, jak i Dannion
korzystają obficie z technik właściwych sztuce scenicznej. Betty ubiera się w przyciągający
wzrok kostium; fantazyjną suknię z frędzlami w stylu indiańskim. Ponieważ jednak znacznie
dłużej niż Betty znam Danniona, tak więc łatwiej mi skomentować jego sposób prezentacji
swoich monodramów.
Poznałem Danniona w 1976 roku, kilka miesięcy po tym, jak ledwo uszedł z życiem rażony
piorunem. Powiedział mi, że kiedy znajdował się na progu śmierci, znalazł się w świetlistej
krainie otoczony przez świetliste istoty. Owe istoty ukazały mu serię odrębnych wizji, które
opisał prawie tak, jak gdyby były one filmowymi clipami. Istoty dały mu do zrozumienia, że
były to wizualne reprezentacje zdarzeń, które będą mieć miejsce w przyszłości.
Zazwyczaj wielu proroków przewiduje nadejście niezwykle drastycznych wydarzeń i
kataklizmów. Także większość proroczych wizji Danniona miała tego rodzaju charakter, mówiła
o groźbie głodu, wojny, kryzysu ekonomicznego, niepokojów społecznych.
W połowie lat siedemdziesiątych, gdy po raz pierwszy usłyszałem przepowiednie Danniona,
byłem nastawiony w stosunku do nich bardzo sceptycznie. Jako pilny i uważny obserwator
aktualnych wydarzeń byłem pewien, że świat czeka wkrótce jakiś wielki wstrząs, co można
było wnosić na podstawie analizy ponurych doniesień prasowych i telewizyjnych – nuklearny
wyścig zbrojeń, powiększające się stale ubóstwo trzeciego świata, zatruwanie środowiska
naturalnego, coraz większe przeludnienie – a nie jakichś wizyjnych proroctw. Wiedziałem
również wystarczająco dużo na temat psychiatrii, by zdawać sobie sprawę, że większość
Amerykanów chowała głowę w piasek, nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, co działo się na
świecie. Znałem także relacje kilku innych osób, którym dane było doświadczyć przeżyć z
pogranicza śmierci, opisujących swoje własne budzące grozę, złowieszcze wizje końca czasów
bardzo podobne do proroctw Danniona. Przypuszczałem, że czasami, gdy ludzie orientują się,
że znajdują się na progu śmierci, ich struktury obronne załamują się, ich myśli zaś wybiegają
w przyszłość, przewidując, na podstawie aktualnej sytuacji polityczno-ekonomicznej świata, co
może wydarzyć się w przyszłości – a mianowicie globalne katastrofy i nieszczęścia.
Przyznaję jednak, że po pewnym czasie poczułem się mniej pewnie, zważywszy na fakt, że
niektóre z owych przepowiedni sprawdziły się z zadziwiającą dokładnością. W 1975 roku moja
przyjaciółka Vi Horton przepowiedziała trafnie (na podstawie swojej wizji z pogranicza śmierci)
- 105 -
rok, rodzaj oraz wynik rewolucyjnych przemian w Republice Południowej Afryki. A w kwietniu
1976 roku Dannion powiedział mi, że w swojej wizji ujrzał upadek Związku Radzieckiego w
1990 roku oraz to, że dojdzie tam do zamieszek z powodu braków w zaopatrzeniu w żywność.
Pamiętam to bardzo dokładnie, ponieważ to, co od niego usłyszałem, wydało mi się bardzo
głupie i absurdalne; powagę, z jaką wypowiedział tę przepowiednię, uznałem za dowód na to,
że ładunek elektryczności, który go poraził, doprowadził do powstania zaburzeń w jego mózgu.
Proszę sobie więc wyobrazić moje zdumienie czternaście lat później, gdy wszystko potoczyło
się dokładnie tak, jak powiedział. Także w kilku innych wypadkach Dannion przepowiadał coś,
co w owym czasie wydawało się całkowicie niedorzeczne, a co po pewnym czasie sprawdzało
się ze zdumiewającą dokładnością.
Muszę w tym miejscu oczywiście natychmiast dodać, że widziałem i słyszałem, jak Dannion
wypowiadał wiele innych przepowiedni, podając dokładną datę przyszłego zdarzenia, dzień,
miesiąc czy rok, tym samym stanowczym głosem i w ten sam przekonujący sposób, które
jednak nigdy się nie sprawdziły.
Poza tym od czasu swojego przeżycia z pogranicza śmierci z września 1975 roku Dannion
stale wygłasza kolejne proroctwa, ponieważ wierzy, iż bliskie spotkanie ze śmiercią obdarzyło
go zdolnością czytania w myślach innych osób oraz spoglądania w przyszłość. Trzeba przy tym
dodać, że Dannion jest jedną z najbardziej przekonywających osób, jakie kiedykolwiek
spotkałem, która potrafi czytać w cudzych myślach. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak ludziom
opadały szczęki ze zdumienia lub stawały łzy w oczach, gdy Dannion, ktoś kompletnie im obcy,
wymieniał prawidłowo cały szereg szczegółów z ich życia, a nawet ujawniał ich głęboko
skrywane tajemnice.
Od lat zadziwia mnie jego niezwykły talent; wydaje się, że wie on na temat innych osób
rzeczy, których w żaden sposób nie powinien był wiedzieć. Dlatego właśnie zachęciłem go do
napisania książki i przedstawiłem go osobom, które doprowadziły do jej publikacji.
Miałem jednak także nadzieję na innego rodzaju konfrontację; od dawna chciałem
doprowadzić do spotkania Danniona ze Zdumiewającym Randim [Oryg. Amazing Randi.], lub
innym wzdychającym gliniarzem takim jak dr Ray Hyman, psycholog specjalizujący się w
testowaniu domniemanych zdolności telepatycznych różnych osób. Wciąż mam nadzieję, że
pewnego dnia dojdzie do takiej konfrontacji. Od czasu publikacji książki Danniona dwóch
badaczy o zacięciu parapsychologicznym zbadało jego umiejętności i obaj są pod równie dużym
wrażeniem jak ja.
Bez względu jednak na ostateczny wynik sporu, jaki toczy się wokół osoby Danniona z
udziałem parapsychologów, wzdychających gliniarzy i funda-chrześcijan, nie będzie on miał
większego wpływu na licznych zwolenników i fanów Danniona. Oni nadal będą wierzyć w to, że
ich idol potrafi czytać w cudzych myślach i przepowiadać przyszłość. Danniona nie niepokoją
ani przez chwilę także jego nie trafione przepowiednie, ponieważ gdy tylko któraś z przepo-
wiedni się nie spełni, wkrótce z jego ust spływa kolejna, zastępując tę poprzednią.
Mimo wszystko radosny paranormalizm ma o wiele lepsze mniemanie o chodzącej zagadce,
jaką jest Dannion Brinkley, niż o bezpłodnych debatach dysfunkcyjnych ekspertów od zjawisk
paranormalnych. Co zawsze najbardziej mnie interesowało w przypadku Danniona, to nie tyle
jego przeżycia z pogranicza śmierci per se, ponieważ należą one do kategorii mnóstwa im
podobnych, ile raczej barwna, charyzmatyczna i olśniewająca osobowość, która urzeka jego
zwolenników. Jest on pouczającym przykładem tego rodzaju osoby, która zawsze odgrywała
znaczącą rolę w historii zjawisk paranormalnych, a mianowicie kogoś, kto potrafi łączyć ze
sobą kilka popularnych wątków paranormalnej mitologii, wplatając je zręcznie w swoje własne
życie.
Do pewnego stopnia niezależnie od swoich przeżyć z pogranicza śmierci, przepowiedni i
czytania w myślach innych osób, Dannion stanowi uosobienie wielu różnych tematów, które z
historycznego punktu widzenia zawsze znajdowały się w centrum zainteresowania ludzi
poszukujących paranormalnej rozrywki. Przyjrzenie się z bliska tym tematom pozwoli nam
dowiedzieć się nie tylko tego, komu ludzie dają posłuch w kwestii zjawisk paranormalnych, ale
także dlaczego.
Wspólny mianownik
Najpierw pojawia się tu kwestia pioruna, potem zaś pewnego łóżka. Zarówno pioruny, jak i
łóżka są elementami należącymi od wieków do najlepszej tradycji zjawisk paranormalnych.
Jak już zaznaczyłem, przygoda Danniona z przeżyciami z pogranicza śmierci zaczęła się w
porażającym błysku pioruna, co już samo w sobie wystarcza, by nadać jego opowieści
- 106 -
dynamiczny, paranormalny charakter. W trakcie prawie całej historii ludzkości pioruny uchodziły
za manifestację sił nadprzyrodzanych, tak iż nikt nie może pozostać obojętny wobec ich
prastarej, paranormalnej symboliki.
Twierdzenie Danniona, że uderzenie pioruna obdarzyło go niezwykłymi talentami, nie jest
wcale czymś wyjątkowym. Na całym świecie, przede wszystkim w kulturach plemiennych,
panuje szeroko rozpowszechnione przekonanie, że osoby, które chodzą nadal po ziemi po tym,
jak zostały rażone piorunem, posiadają paranormalne zdolności. W niektórych tradycjach
szamani, którzy w ten właśnie sposób otrzymali swoje powołanie, uchodzą za obdarzonych
wyjątkową mocą.
Etnolog Holger Kalweit zabrał opowieści o trzech rażonych piorunem szamanach, z którymi
rozmawiał w Peru, a także dokonał omówienia podobnych historii występujących w literaturze
innych kultur.
Wilcza Głowa (Wolf Head), czarownik ze szczepu Czarne Stopy, jest najbardziej fascynu-
jącym przypadkiem rażonego piorunem szamana w historii. Podczas swojej wizji z pogranicza
śmierci spotkał on Chłopca-Grom (Boy Thunder), istotę duchową, która następnie przez wiele
kolejnych lat odwiedzała go w snach, ucząc go, w jaki sposób zostać wielkim szamanem.
Pojawiając się w snach szamana Chłopiec-Grom najczęściej obdarzał Wilczą Głowę niezwykłymi
talentami i umiejętnościami, których czarownik w swoim ziemskim żywocie nigdy wcześniej nie
miał i nie znał.
Tak na przykład pewnego ranka Wilcza Głowa obudził się ze snu jako utalentowany
rzeźbiarz, po czym wyrzeźbił w kamieniu naturalnej wielkości popiersia królowej Wiktorii i króla
Edwarda. Ten niezwykły artysta widział kiedyś portret królewskiej pary na medalionie.
Innym razem Chłopiec-Grom nauczył Wilczą Głowę we śnie wszystkiego, co musi wiedzieć
znakomity inżynier górnictwa. Następnego dnia rano Wilcza Głowa udał się do pobliskiej
kopalni, gdzie zaprezentował plan wielkiej akcji wydobywczej węgla. Rządowi eksperci
podrapali się w głowy, po czym przyznali, że był to najlepszy projekt wydobycia węgla, o jakim
kiedykolwiek słyszeli.
Osobowość konkretnych ludzi zawsze miała kreatywny wpływ na społeczną historię zjawisk
paranormalnych. Ponieważ tak niewiele z tego, co można powiedzieć o zjawiskach paranormal-
nych, poddaje się ścisłej weryfikacji, dlatego sposób, w jaki się to mówi, nabiera szczególnego
znaczenia. Jest to kwestia, na którą staram się nieustannie zwracać uwagę w tej książce.
Omawiam przypadek Danniona Brinkleya, ponieważ jego przypadek stanowi znakomitą
ilustrację powyższego stwierdzenia. Dannion opowiada swoją historię, posługując się specyficz-
nym, nieco tajemniczym językiem, stanowiącym nierozerwalny element jego charyzmatycznej
osobowości. Innymi słowy, z pewnością ma on zacięcie dramatyczne. Poza tym w swojej
opowieści stale nawiązuje (jak gdyby mimochodem) przynajmniej do dwóch stałych elementów
– pioruna i łóżka (więcej na jego temat nieco później), które pojawiają się często w
historycznych relacjach o zjawiskach paranormalnych. W końcu ważną rolę z punktu widzenia
naszej analizy odgrywa także jego sposób opowiadania.
Dannion jest wysokim, muskularnym mężczyzną, czarująco pewnym siebie i wyniosłym.
Potrafi bez trudu zdominować rozmówcę i uwielbia znajdować się zawsze w centrum
zainteresowania. Słuchacze Danniona siedzą w napięciu na brzegu swoich krzeseł niczym
zahipnotyzowani, mnie jednak nigdy jeszcze, odkąd go poznałem, nie udało się nadążyć za
rozpędzonym pociągiem jego myśli. Dannion wyrzuca z siebie zdania w takim tempie, że tylko
osobom obdarzonym wyjątkowym refleksem udaje się od czasu do czasu wpaść mu w słowo.
Jego jedyny w swoim rodzaju sposób oracji przypomina coś w rodzaju słownej zadymki.
Pewien szanowany naukowiec z Cambridge opublikował zgrabną charakterystykę hrabiego
de St. Germain, która znakomicie pasuje także do osoby Danniona. Zdaniem E.M. Butlera
hrabia „był olśniewającą postacią, która intrygowała wszystkich swoim incognito, rzucała
tajemnicze uwagi, odmawiała przyznania się do posiadania niezwykłych mocy, a mimo to
demonstrowała ich działanie na oczach zebranych, a także miała nieprzeniknioną osobowość”.
A teraz sprawa łóżka.
Dannion twierdzi, że w trakcie swojego przeżycia z pogranicza śmierci istoty z zaświatów
przedstawiły mu projekt elektronicznego łóżka posiadającego właściwości uzdrawiające.
Poleciły mu skonstruowanie takiego urządzenia i zainstalowanie go w ośrodkach uzdrowiciel-
skich. Widziałem kilka modeli owych łóżek. Są one rodzajem wygodnych leżanek z
wbudowanym zestawem słuchawkowym, z którego płynie muzyka przenikająca do ciała przez
czaszkę za sprawą przewodzenia kostnego. Leżąca na nich osoba pogrąża się w stanie
przyjemnej, łagodnej relaksacji. Wypróbowałem jedno z takich łóżek i przekonałem się, że stan
ów bardzo przypomina stan hipnagogiczny.
Poza tym jednak historia paranormalnej kozetki Danniona jest dla mnie tak bardzo ciekawa,
- 107 -
ponieważ ilustruje ona jedną z kluczowych zasad radosnego paranormalizmu: Chociaż na
przestrzeni wieków pojawiają się wciąż te same ulubione rekwizyty, a te same postacie
wkraczają na scenę w nieco tylko zmienionych sytuacjach, to jednak w każdym kolejnym
sezonie dobrze znany wszystkim paranormalny spektakl prezentuje się świeżo i ekscytująco.
Z historycznego punktu widzenia zjawiska paranormalne są niczym spektakle w teatrze
repertuarowym. Na przykład opowieść o „tajemniczym mężczyźnie z niezwykłym łóżkiem” ma
swoje trwałe miejsce w historii rozrywki paranormalnej i periparanormalnej. Szczegóły
związane z sofami czy matami świętych mężów często odgrywają ważną rolę w historii życia
tych osób.
Salomon spał w magicznym łożu, wokół którego stały anioły. Woda rzeki unosiła małego
Mojżesza w koszyku z trzciny. Dzieciątko Jezus leżało w żłobie. Poza tym mamy jeszcze
hystrichomorficzne hamaki fakirów oraz klini Asklepiosa.
Uzdrawiające łoża Asklepiosa stały się prototypem wielu późniejszych, podobnych instalacji.
Asklepiades z Bitynii, który praktykował sztukę medyczną w Rzymie w I wieku n.e., zbudował
wielką mechaniczną kołyskę, w której przywracał zdrowie swoim pacjentom. Dr James Graham
(1745-1794), nazywany przez swoich przeciwników „królem szarlatanów”, kierował Grand
Temple of Health (Wielką Świątynią Zdrowia) w Londynie. Jej główną atrakcją było Niebiańskie
Łoże, masywna, sklepiona konstrukcja, w której wnętrzu znajdowała się prawie tona
magnesów. Cała machina wibrowała, umieszczone zaś na jej szczycie rozpylacze perfum
napełniały powietrze przyjemnymi zapachami. Spędzenie nocy we wnętrzu urządzenia
kosztowało sporą sumkę pieniędzy, jednak bezdzietni małżonkowie chętnie płacili żądaną
kwotę, ponieważ dr Graham zapewniał ich, że w ten sposób uda im się z pewnością począć
upragnione dziecko. Sigmund Freud to kolejny ekscentryk, który zyskał sławę między innymi
za sprawą swojej uzdrawiającej kozetki.
W zaciszu ekskluzywnych palarni opium również stały piękne, zdobione łoża, z których
poszukujący periparanormalnych doznań „makonauci” mieli wyjątkowo dobry widok na swoje
narkotyczne raje. Ostatnio na gazetowych kolumnach z niecodziennymi wiadomościami można
było spotkać opisy dziwnych przypadków ludzi spędzających dużo czasu w łóżku. Chodzi tu o
liczne relacje na temat osób cierpiących na zespół Obłomowa, osobliwą przypadłość, która nie
została jeszcze wystarczająco dokładnie opisana w podręcznikach psychologii anomalistycznej
czy psychiatrii. Ludzie dotknięci tą chorobą kładą się do łóżka bez żadnych zaleceń ze strony
lekarza, a jedynie pod wpływem wewnętrznego impulsu nakazującego im odpoczynek. Czasami
osoby te tak bardzo przybierają na wadze, że nie są w stanie podnieść się o własnych siłach. W
prasie pojawiały się kilkakrotnie zdumiewające doniesienia o mężczyznach ważących pół tony i
więcej, których trzeba było w nagłych przypadkach zabierać z domu do szpitala. Jednego z nich
podnośnik widłowy umieścił na platformie furgonetki; inny został przetransportowany na
specjalnych noszach przeznaczonych pierwotnie do przenoszenia małego wieloryba.
Wydaje się, że łóżka bywają postrzegane jako miejsca, w których stykają się ze sobą różne
światy lub z których można wyruszać w podróże w zaświaty. Nawet biorąc pod uwagę
zwyczajne, nocne zastosowanie łóżek, to przecież leżąc właśnie na nich ludzie znajdują się w
objęciach Morfeusza. Osoby na łożu śmierci często doświadczają wspaniałych wizji zaświatów.
Koncepcja łóżka jako miejsca, w którym przechodzi się z jednego świata do drugiego, sprawia,
że mebel ten cieszy się tak dużą popularnością w historii rozrywki paranormalnej i peripara-
normalnej .
Podsumowując, historia Danniona Brinkleya ma tak dużą siłę oddziaływania, ponieważ
splata się w niej ze sobą w jeden rozrywkowy węzeł wiele kolorowych nitek popularnych,
paranormalnych wątków.
Chciałbym w tym miejscu podkreślić, że moja analiza ma czysto teoretyczny charakter i że
osobiście uważam Betty i Danniona za wspaniałych i uroczych ludzi, którzy robią wiele dobrego
dla innych. Rozumiem na przykład, że Dannion werbuje wolontariuszy do hospicjów w trakcie
swoich pełnych dramatyzmu, fascynujących wystąpień przed liczną publicznością, i że za
każdym razem zgłaszają się do niego chętni. Nie kwestionuję także ani przez chwilę pobudek,
jakimi oboje się kierują. Staram się tylko zwrócić uwagę na to, co sprawia, że ludzie ich
słuchają.
Zważywszy wszystko, oczekuję, że NDE-rozrywka i NDE-izm okażą się raczej pożytecznymi
niż tylko nieszkodliwymi ruchami. Nadal będą one zależne od technologii medycznej, która
zapewnia stały dopływ relacji od kolejnych, powracających z podróży na pogranicze śmierci
osób. Szeroki zasięg i powszechność przeżyć z pogranicza śmierci stanowią pewnego rodzaju
czynnik korygujący dla wszelkiego rodzaju możliwych NDE-nadużyć ze strony NDE-istów i NDE-
artystów.
Osobą, z ust której najlepiej dowiedzieć się szczegółów na temat przeżyć z pogranicza
- 108 -
śmierci, jest zawsze jakiś bliski krewny; mądry, ustabilizowany, doświadczony, wrażliwy
człowiek, z którym łączą nas od dawna osobiste kontakty. Prawie każdy [w USA] zna kogoś,
kto miał przeżycia z pogranicza śmierci, co daje dziesiątkom milionów ludzi sposobność
wysłuchania relacji z pierwszej ręki na ten temat od bliskiej, znanej od dawna i darzonej
zaufaniem osoby – mądrej cioci Pearl, kochanej babci lub dziadka czy darzonego szacunkiem
starego przyjaciela. Między innymi dzięki temu właśnie tak wielu ludzi, laików i profesjona-
listów, dysfunkcyjnych zwolenników i przeciwników zjawisk paranormalnych, uświadomiło sobie
istnienie tego rodzaju przeżyć mających wpływ na całe dalsze życie danej osoby.
Wysłuchanie podobnej opowieści z ust dobrej, zasługującej na zaufanie, szczerej osoby, z
którą utrzymuje się od dawna bliskie i serdeczne stosunki, może sprawić, że przeżycia z
pogranicza śmierci zostaną w pełni zrozumiane w najbardziej naturalny i bezpośredni sposób,
jaki jest możliwy na tym świecie.
Duża część tego, co większość najmądrzejszych bliskich ma nam do powiedzenia na temat
swoich wizyt na pograniczu śmierci, ma pogodny, miły i uspokajający charakter. W takich
okolicznościach łatwo docenić rozrywkową wartość szczęśliwych, dodających otuchy przeżyć z
pogranicza śmierci.
A co z doniesieniami o niepokojących
przeżyciach z pogranicza śmierci?
Zdarzają się jednak także niepokojące wizje z pogranicza śmierci, które dla początkującego
radosnego badacza zjawisk paranormalnych mogą wydawać się trudne do wyjaśnienia za
pomocą teorii rozrywkowej. Nie wyciągajmy jednak pochopnych wniosków, a wkrótce dostrze-
żemy rozrywkową wartość również tego rodzaju doniesień.
Poszczególne elementy składowe przeżyć z pogranicza śmierci mogą mieć swoje własne,
charakterystyczne, zabawne aspekty. Kilka osób, które doświadczyły przeżyć z pogranicza
śmierci opisuje strefę szarości, obszar, w którym znajdują się one po opuszczeniu swoich
fizycznych ciał, a przed wkroczeniem w jasne światło czystej miłości, które widać na końcu
ciemnego tunelu. Osoby te mówią, że uświadamiają sobie obecność owej szarej krainy,
poruszając się przez tunel lub w chwili tuż przed wkroczeniem do jego wnętrza.
Dla osób doświadczających NDE, które poruszają się przez tę posępną krainę, jej astralni
mieszkańcy wydają się zagubieni we mgle ziemskich przywiązań. Przypomina to przejażdżkę
pociągiem duchów w Disneylandzie. Jest tam wiele ponurych, szarych duchów, które, jak się
wydaje, nie są w stanie wyzbyć się swojego dawnego przywiązania do świata fizycznego. Te
dusze-cienie wspominają nieustannie koleje swojej ziemskiej egzystencji, bez końca
powtarzając obsesyjnie czynności, jakich dokonywały na ziemi. Wciąż na nowo rozpamiętują
jakiś godny ubolewania błąd, jaki popełniły w poprzednim życiu, lub są tak bardzo pochłonięte
przez jakąś żądzę, że nie myślą o niczym innym, jak tylko o jej zaspokojeniu.
Dr George Ritchie, psychiatra z Wirginii – pierwsza osoba, której relacji z przeżyć z
pogranicza śmierci dane mi było wysłuchać – mówił o kilku charakterystycznych cechach
mieszkańców tego mrocznego astralnego regionu. Odniósł on wrażenie, że owe ponure duchy
„nie są w stanie kontynuować podróży na drugą stronę, ponieważ ich bóg ciągle jeszcze żyje
na ziemi”.
Dr Ritchie powiedział mi, że znajdując się w stanie śmierci klinicznej z powodu obustronnego
płatowego zapalenia płuc, jego przewodnik Chris zabrał go w rodzaj podróży przez różne krainy
zaświatów, w tym także przez strefę szarości. Dr Ritchie relacjonował, że w pewnej chwili udało
mu się zajrzeć także do świata codziennej ludzkiej egzystencji i zobaczyć zwyczajnego
mężczyznę idącego ulicą. Ponad nim unosiła się ponura, przypominając cień postać – dr Ritchie
domyślił się, że był to duch zmarłej matki mężczyzny – która mu nieustannie towarzyszyła i
starała się mówić mu, co ma on w danej chwili zrobić.
W innym miejscu dr Ritchie ujrzał zwyczajny bar w fizycznym świecie, gdzieś w jakimś
wielkim mieście, którego nie mógł rozpoznać. Widział siedzących w nim zwyczajnych ludzi, ale
oprócz nich także szare duchowe istoty przemykające między nimi to tu, to tam – ich zmarłych
opiekunów. Co pewien czas jedna z tych bezcielesnych istot sięgała po stojącą na stole butelkę
z alkoholem, jednak jej dłoń przenikała przez nią, jakby jej tam w ogóle nie było. Dr Ritchie
doszedł do wniosku, iż te smutne dusze były ludźmi, którzy za życia byli alkoholikami i którzy
nawet po śmierci nie potrafili się uwolnić od swojego nałogu.
Osoby doświadczające NDE, które opisywały tę szarą krainę, sugerują, że jej astralni
mieszkańcy nie zdają sobie do końca sprawy z tego, że nie żyją, i dlatego starają się nadal
dostosowywać do rytmu swojej dawnej, codziennej egzystencji. Ludzkie cienie wydają się
- 109 -
wciąż uzależnione od czasu i znajdować w sytuacji bez wyjścia, skazane na niekończące się
powtarzanie tych samych ziemskich czynności.
Są one w dosyć okropnym położeniu, to prawda, jednak dr Ritchie widział także pojawiające
się między nimi oświecone istoty, podobne do świętych, które starały się im pomóc. Oznacza
to, że nawet dla mieszkańców tej szarej i ponurej krainy istnieje jeszcze jakaś nadzieja.
Relacje tego rodzaju mają niewątpliwie także walor rozrywkowy. Nasz radosny badacz
zjawisk paranormalnych szczyci się tym, że jako pierwszy zwrócił uwagę na pewną istotną
cechę szarych postaci. Otóż szczególne zachowania niektórych z nich obserwowane przez
osoby doświadczające przeżyć z pogranicza śmierci są identyczne ze znanymi wszystkim
epizodami z greckiej mitologii – na przykład z mitem o Syzyfie czy Tantalu. Syzyf został
skazany po śmierci na wieczną mękę polegającą na wtaczaniu pod stromą górę wielkiego
głazu, który u samego szczytu wymykał mu się z rąk i spadał w dół, tak że skazaniec musiał
wciąż na nowo podejmować swoją pracę. Ten niekończący się syzyfowy cykl – pragnienie
uczynienia czegoś, podjęcie śmiałej próby, moment pozornego sukcesu, a następnie nagły,
niekorzystny zwrot losu – przypomina dolę szarych duchów, które, jak mówią o tym osoby
doświadczające NDE, ciągle zmagają się z trudnościami nie do pokonania.
Los Tantala w zaświatach był w istocie taki sam, jak opisywanych przez dr. Ritchiego astral-
nych alkoholików. Tantal został skazany na wieczne męki głodu i pragnienia; w bezpośredniej
bliskości przed sobą widział owoce i wodę, za każdym razem jednak, gdy usiłował po nie
sięgnąć, te odsuwały się od niego.
Inny dobrze znany grecki mit podobnego rodzaju opowiada o kobietach skazanych po
śmierci na wieczne noszenie wody w Hadesie w wielkich, podziurawionych dzbanach [Chodzi o
Danaidy (przyp. tłum.).]. Kobiety napełniały dzbany przy źródle, wyruszały w drogę, nim
jednak dotarły do celu, okazywało się, że dzbany są już zupełnie puste.
Często treść tych greckich mitów uważa się za alegorię ludzkiego ziemskiego żywota, zwykle
nie zdając sobie sprawy z tego, że zachowane wersje niektórych z nich zaczerpnięte zostały z
relacji starożytnych Greków, którzy sami przez pewien czas przebywali w zaświatach.
Mieszkańcy starożytnej Grecji dobrze wiedzieli o istnieniu owej tajemniczej, ponurej strefy
pośredniej, o której mówią czasami osoby przywrócone do życia po tym, jak ustała akcja ich
serca. Plutarch pozostawił niezwykle przemawiający do wyobraźni opis owej posępnej i
mrocznej krainy pośredniej zawieszonej gdzieś na skraju wieczności: „Nie ma w tym królestwie
niczego z wyjątkiem niekończącego się cienia i męczącego snu pełnego pragnień, które nigdy
nie zostaną zaspokojone”.
Tak więc dziwna, mroczna strefa cienia przepełniona nieskończoną frustracją zamieszku-
jących ją duchów stanowi od najdawniejszych czasów stały element przeżyć z pogranicza
śmierci oraz spokrewnionych z nimi zjawisk.
Wydaje się, że my, ludzie, mamy wciąż niezaspokojony apetyt na pasjonujące opowieści o
duchach przebywających w zawieszeniu w przypominającej w dziwny sposób ziemię strefie
wieczności. Chociaż te fascynujące blade istoty pozbawione są ciała, nie wyzwoliły się one
jeszcze całkowicie spod władzy czasu. Zachowują się tak, jak gdyby w momencie śmierci
doszło w ich przypadku do jakiegoś poważnego zaburzenia; radosny badacz zjawisk
paranormalnych może tylko przypuszczać, że gdy ich ciała umarły, duchy te opuściły je,
kierując się w złą stronę.
W każdym razie ten szczególny element przeżyć z pogranicza śmierci wywołuje tak duże
zainteresowanie, ponieważ nawiązuje do głębokiej ludzkiej fascynacji koncepcją daremnej,
bezsensownej pracy. Idea nieużytecznej, bezowocnej pracy, pojawiająca się w niektórych
wizjach z pogranicza śmierci, znalazła swój wyraz także w szeregu obrazowych wyrażeń
funkcjonujących w języku potocznym, takich jak: walczyć z wiatrakami, młócić słomę, kręcić
bicz z piasku, wyć do księżyca, tracić parę u ust, strzępić język, mówić na wiatr, mówić do
ściany, wykonywać syzyfową pracę, wybrać się z motyką na słońce (księżyc), wlewać wodę do
sita, lać wodę do studni, szukać igły w stogu siana, pracować w kieracie, chwytać ptaka w
locie, nosić drwa do lasu, pisać na wodzie, uczyć rybę latać.
W jaki sposób widzą to wszystko fundamentaliści
Funda-chrześcijanie, którzy zajmują się badaniem wizji z pogranicza śmierci, specjalizują się
w wynajdywaniu jak największej liczby budzących grozę opowieści pochodzących od osób,
które, znajdując się na granicy śmierci, doświadczyły straszliwych piekielnych mąk. Fundamen-
talistyczni eksperci cieszą się i poklepują wzajemnie po plecach za każdym razem, gdy uda im
się natrafić na nowy przypadek piekielnych, funda-chrześcijańskich przeżyć z pogranicza
- 110 -
śmierci.
Ci zgorzkniali, starzy fundamentaliści sądzą zapewne także, iż strefa szarości jest kolejnym
fortelem Szatana. Założę się, że wyobrażają sobie, iż jest to po prostu jeszcze jedna paranor-
malna iluzja, którą sfabrykował ich ulubiony mieszkaniec zaświatów, by nam, niczego nie
podejrzewającym wolnomyślicielom, dać złudne poczucie bezpieczeństwa. Głęboko w swoich
sercach niektórzy funda-chrześcijanie niewątpliwie podejrzewają diabła, że wymyślił on strefę
szarości tylko po to, by nas, odszczepieńców, wprowadzić w błąd co do funda-chrześcijańskich
przekonań. Szatan chce zapewne, by ci z nas, którzy nie akceptują funda-chrześcijańskiej
ideologii, myśleli, że kara w zaświatach to tylko błahostka, drobiazg w porównaniu ze znacznie
bardziej przerażającymi mękami, o jakich lubią pisać i mówić funda-chrześcijańscy eksperci od
przeżyć z pogranicza śmierci.
Fundamentalistycznym NDE-entuzjastom przebiegają rozkoszne ciarki po plecach, gdy
czytają na temat infernalnych przeżyć z pogranicza śmierci, ponieważ znakomicie pasują one
do ich satanologii. Im większy i bardziej przytłaczający ból znosi znajdująca się w krytycznym
stanie osoba, która doświadcza piekielnych przeżyć z pogranicza śmierci, tym bardziej nadają
się one do funda-chrześcijańskiej NDE-ekspertyzy. Im bardziej relacja reanimowanej osoby
nasycona jest jeżącymi włos na głowie szczegółami mówiącymi o bólu będącego wynikiem
szarpania, przekłuwania, nabijania, przebijania, gryzienia, miażdżenia, palenia, zgniatania,
bicia, krępowania, dźgania, przypiekania czy dręczenia, z tym większą radością i zadowoloniem
wysłuchują ich funda-chrześcijańscy eksperci.
Podczas najlepszych, najstraszliwszych funda-chrześcijańskich piekielnych przeżyć z pogra-
nicza śmierci skazana na potępienie, reanimowana osoba cierpi zazwyczaj wszelkiego rodzaju
ból: nagły i przewlekły, niesłabnący i narastający, ostry i tępy, piekący i rwący, wszechogar-
niający i nie do zniesienia. Te funda-chrześcijańskie piekielne przeżycia z pogranicza śmierci,
które związane są z najbardziej przerażającymi, potwornymi mękami i cierpieniami, otrzymują
najwięcej punktów w skali Ravingsa.
My, radośni badacze zjawisk paranormalnych, możemy sobie wyobrazić fundamentalistów,
którzy kulą się teraz z przerażenia na samą myśl, że zaliczane do zjawisk paranormalnych
przeżycia z pogranicza śmierci są rodzajem rozrywki.
„A co z piekielnymi przeżyciami z pogranicza śmierci?”, parsknie zadufany w sobie
fundamentalista, wymachując nam przed nosem Biblią. „Czy piekło to także przyjemność i
zabawa?”.
Okazuje się jednak, że funda-chrześcijanie nie znają za dobrze swojej własnej funda-
chrześcijańskiej historii, jako że w dawnym Kościele panowało dokładnie takie właśnie
przekonanie – mianowicie, że piekło to rozrywka!
Jedną z zasad wiary było to, że znaczącą częścią rozkoszy, jakie oczekiwały zbawionych w
niebie, będzie przyjemność przyglądania się potępieńcom cierpiącym tortury w piekle. Stary,
jowialny Tertulian nie mógł się wprost doczekać początku owej gali, jaka nastąpi u końca
czasów. Był przekonany, że śmiechu będzie wówczas co niemiara.
Jakież wspaniałe będzie tego dnia widowisko! Czemu przyjdzie mi wpierw przyklasnąć, co
wpierw mnie rozraduje? Czy będą to potężni monarchowie, których wstąpienie do nieba
ogłaszano ongiś publicznie, a którzy w dzień ten jęczeć będą w głębokościach z samym
Jowiszem, świadkiem swego wyniesienia? Czy namiestnicy, którzy prześladowali imię Pana, a
dziś płoną w ogniu gwałtowniejszym niż ten, który rozpalili dzielnym chrześcijanom? Mądrzy
filozofowie, wstydem płonący przed swoimi uczniami, którzy wespół z nimi piec się będą w
ogniu, a którym wpajali, że świat nie należy do Boga, których zapewniali, że dusz wcale nie
mają albo że jeśli takowe istnieją, z pewnością nie połączą się z ich dawnym ciałem? Czy będą
to poeci, którzy drżeć będą nie przed sądem Radamantysa czy Minosa, ale Chrystusa – co za
niespodzianka? Warto będzie posłuchać aktorów tragicznych ryczących swoje melodramy!
Warto podziwiać komediantów w ogniu skaczących! Rzeczy te, jak wierzę, większą przyniosą
rozkosz niźli cyrkowe widowisko, oba rodzaje teatru czy rozrywki na stadionie [Przekład, po
dokonaniu niezbędnych poprawek, za: Alice K. Turner, Historia piekła, tłum. J. Jarniewicz, Wyd.
Marabut, Gdynia 1996.].
Ten sam urokliwy ton mściwej pociechy odnajdujemy także u Ojca Kościoła św. Jana
Chryzostoma (345-407 n.e.), biskupa Konstantynopola. Jego słowa stanowią kolejny dowód na
to, jak bardzo podejście funda-chrześcijan do wesołości i śmiechu przypomina ich podejście do
zjawisk paranormalnych.
Śmianie się czy dowcipkowanie jako takie nie jest grzechem, lecz prowadzi do grzechu.
Śmiech często rodzi nieobyczajną rozmowę, a nieobyczajna rozmowa jeszcze bardziej
nieobyczajne czyny. Często z nieobyczajnych słów i śmiechu wynikają złorzeczenia i zniewagi,
ze złorzeczeń i zniewag ciosy i rany, a z ciosów i ran rzezie i morderstwa. Jeśli więc chcesz
- 111 -
wysłuchać dobrej rady, unikaj nie tylko nieobyczajnych słów i nieobyczajnych czynów, ciosów i
ran i morderstw, lecz także niestosownego śmiechu... Załóżmy, że ktoś się zaśmieje. Wówczas
ty powinienieś zapłakać na tą jego przewiną. Wielu bowiem śmiało się z Noego, gdy budował
on arkę, ale gdy nadszedł potop, to on śmiał się z nich; albo raczej ów sprawiedliwy mąż nigdy
się z nich nie śmiał, lecz płakał nad nimi i lamentował. Kiedy więc widzisz, jak ktoś się śmieje,
pomyśl, że te same zęby, które się teraz szczerzą, pewnego dnia będą przeraźliwie zgrzytać w
płaczu i bólu, i że Owego Dnia przypomną sobie one ów śmiech. Tak więc także i ty powinieneś
zapamiętać ów śmiech.
Sprawozdania z piekielnych przeżyć z pogranicza śmierci dają współczesnym funda-
chrześcijanom przedsmak podobnej satysfakcji, jaką będą mieli oni w przyszłości, wiedząc, że
my wszyscy, kłopotliwi nonkonformiści, wijemy się w mękach w zaświatach za karę, iż nie
byliśmy posłuszni Bogu ani funda-chrześcijańskiej ideologii.
Niektórzy fundamentaliści czerpią wielką przyjemność, wysłuchując przerażających opowieś-
ci o ludziach, na których spadają różnego rodzaju potworne klęski i cierpienia. Są wyjątkowo
zachwyceni, gdy owe dotknięte przez los osoby są homoseksualistami, hinduistami, bud-
dystami, mormonami, zwolennikami okultyzmu lub ateistami.
Czerpanie przyjemności z kontemplowania cudzego cierpienia nosi nazwę sadyzmu.
Fundamentaliści nie czują się jednak nawet w najmniejszym stopniu zażenowani z powodu
oddawania się tej właśnie formie perwersji. Każdy człowiek ma niejakie skłonności do
sadyzmu, które należą do jego natury. Jednak otwarte obnoszenie się ze swoimi sadystycznymi
skłonnościami nie jest dziś społecznie akceptowane, podobnie zresztą jak nie było w czasach
Tertuliana czy św. Jana Chryzostoma. Dlatego współcześni fundamentaliści ukrywają swoje
fantazje dotyczące zemsty pod płaszczykiem ideologii.
A przecież główną przyczynę popularności książek na temat fundamentalistycznych,
piekielnych doświadczeń z pogranicza śmierci stanowi właśnie ich aspekt rozrywkowy. Ten, kto
uznaje unifikującą zasadę radosnego paranormalizmu, znajduje się w dobrym położeniu
umożliwiającym mu dostrzeżenie dziwnej zbieżności między funda-chrześcijańskimi opowieś-
ciami o piekielnych wizjach z pogranicza śmierci a horrorem jako gatunkiem literackim w
różnych jego odmianach. Dysfunkcyjni ekperci czytają teksty na temat zjawisk paranormalnych
w różny sposób, w zależności od rodzaju literatury, jaki preferują. Tak więc parapsychologowie
lubią komedie, naukowi sceptycy kryminały i społeczną satyrę, podczas gdy funda-
chrześcijanie horrory. Każda z grup ma swoje preferencje estetyczne w tej kwestii.
W Stanach Zjednoczonych za bezpośrednich inspiratorów powstania horroru jako gatunku
literackiego należy uznać purytanów. „Ludzi należy przerażać – napisał pewien purytański
ksiądz – aby się mogli nawracać”. W podobnym stylu jeden z prominentnych funda-
chrześcijańskich ekspertów od piekielnych przeżyć z pogranicza śmierci stwierdził ostatnio, że
trochę piekła przyda się każdemu człowiekowi! Może to odmienić wasze życie na lepsze,
napisał.
Jednak chrześcijaninem obdarzonym największym talentem krasomówczym, który
specjalizował się w opowieściach grozy, był niejaki Johnathan Edwards (1703-1758). Radośni
badacze zjawisk paranormalnych prowokują funda-chrześcijańskich ekspertów od piekielnych
NDE do nasycania tworzonych przez siebie horrorów maksymalną dawką strachu i grozy,
podobnie jak czynił to Edwards. Był on budzącym postrach księdzem, mimo że prawie w ogóle
nie gestykulował, a jego sposób mówienia był bardzo poważny i uroczysty. Jeden z wiernych
zauważył, że w trakcie kazania Edwards „patrzył prosto przed siebie”, a także, iż „przesuwał
wzrokiem od góry do dołu po linie od dzwonu”. Ten natchniony ksiądz mówił podczas kazania
tak straszliwe rzeczy, że „w całym kościele słychać było wielkie zawodzenie i płacz”, o czym
zaświadcza inny parafianin.
Johnathana Edwardsa i podobnych mu purytańskich specjalistów od straszenia można uznać
za literackich poprzedników Stephena Kinga i innych wielkich amerykańskich mistrzów horroru.
Wszyscy funda-chrześcijańscy eksperci od piekielnych NDE powinni analizować wirtuozerię, z
jaką Edwards posługiwał się słownictwem opisującym to, co nęcąco nieznane. Potrafił on
doskonale wykorzystywać zaczerpnięte z języka potocznego wyrażenia odnoszące się do
zjawisk paranormalnych w celu stwarzania atmosfery grozy i przerażenia. Obiektem jego
szczególnej fascynacji było słowo dziwny.
Po Zmartwychwstaniu ciała występnych będą dziwnymi, odrażającymi rodzajami ciał; w
Dniu Sądu po lewej ręce Chrystusa będzie stała dziwna gromada ludzi... tego rodzaju dziwna
kara jako odpowiednia dla tego rodzaju dziwnego i potwornego zła... męki głównie o
duchowym charakterze, polegające na dręczeniu umysłu sprawią, że będzie to przypominało
dziwną opowieść lub sen.
Edwards tak zręcznie posługiwał się językiem zjawisk paranormalnych, że wydawało się, iż
- 112 -
piekło „jest na tyle rzeczywiste, że można je znaleźć w atlasie”. Kaznodzieja często mówił także
o płomieniach otaczających piekło, podobnie jak zapamiętali w swojej płomiennej retoryce
współcześni funda-chrześcijanie.
Bóg, który trzyma cię ponad otchłanią piekła, tak jak ktoś trzyma nad ogniem pająka lub
jakiegoś innego obrzydliwego owada, czuje do ciebie odrazę i jest ogromnie wzburzony; jego
gniew ku tobie płonie niczym ogień; spogląda na ciebie tak, jakbyś wart był tylko tego, by
cisnąć cię w ogień... i tylko jego dłoń ratuje cię przed upadkiem w ogień w każdej chwili.
Johnathan Edwards nie był pierwszym budzącym postrach amerykańskim kaznodzieją czy
autorem horrorów, który wiedział, w jaki sposób wzniecać ognistą burzę grozy i przerażenia za
pomocą słów. Przed nim Cotton Mather pisał o diable, który
„...nie przyjmuje żadnych innych ofiar jak tylko krew z ludzkich serc i dla którego najsłodszą
muzyką są żałosne jęki i zawodzenia przypiekanych na ogniu i umierających w mękach dzieci”.
Między literaturą funda-chrześcijańską a literaturą horroru istnieją jeszcze inne punkty
zbieżne; na przykład w obu przypadkach wielkie znaczenie przywiązuje się do potworów.
Koncepcja potworności składa się z kilku elementów, z których jednym jest pojęcie zwierzęcej
dzikości i okrucieństwa. Wilkołaki i wampiry to pojawiające się w horrorach potwory, które
łączą w sobie zwierzęce cechy bestii z ludzką naturą.
Bestia to jeden z ulubionych przez funda-chrześcijan biblijnych potworów. Gdy ogląda się
funda-chrześcijańską telewizję lub słucha funda-chrześcijańskiego radia, za każdym razem ktoś
mówi, że „Bestia to” lub „Bestia tamto”.
Jedną ze stałych cech wielu występujących w opowieściach grozy potworów jest ich okropna
brzydota; są one zdeformowane, szkaradne i odrażające. Tak więc można by pomyśleć, że
także diabeł ma przerażający wygląd. Otóż nie. Przysłuchując się rozmowom funda-chrześcijan
człowiek dochodzi do wniosku, że Szatan to bardzo przystojny jegomość.
Jest wielu funda-chrześcijan, którzy z lubością podejmują się omawiania kwestii tego, jak
bardzo miły i sympatyczny jest Szatan; zawsze mówią o tym z naciskiem i dużym zaangażo-
waniem. Jedna z ulubionych przez funda-chrześcijan opinii na temat diabła, wnioskując na
podstawie częstotliwości jej wypowiadania, głosi, że jest on tego rodzaju facetem, na którego
często się spogląda lub który przyciąga wzrok innych, którzy, jak czynią to funda-chrześcijanie,
stosują się ściśle do biblijnych standardów.
Funda-chrześcijanom bardzo zależy na tym, żebyśmy wszyscy dowiedzieli się o tym, jak
atrakcyjny jest ich zdaniem Szatan oraz jak bardzo lubią oni z tego powodu na niego
spoglądać, podobnie zresztą jak i inni ludzie, zgodnie z ich biblijnymi przekonaniami. Tak więc
my, mili, radośni badacze zjawisk paranormalnych, pragniemy wstąpić na nasze własne
mównice, by pomóc funda-chrześcijanom w rozpowszechnianiu tej ważnej informacji. Dlatego,
ludzie, zapamiętajcie proszę: Szatan jest po prostu piękny i wspaniały, lub przynajmniej tak
twierdzą funda-chrześcijanie.
Ważne jest, aby państwo dostrzegli w tym wszystkim element humoru. To znaczy, muszą
państwo naprawdę postarać się zobaczyć to, co w tym wszystkim jest śmiesznego. Ale
najpierw muszą państwo zrozumieć, w jaki sposób tak łatwo dojść do wniosku, że funda-
chrześcijanie uważają, że Szatan ma piękny wygląd.
Funda-chrześcijanie obawiają się przede wszystkim tego, że wspaniała, świetlista istota
emanująca miłością, którą spotykają często osoby doświadczające przeżyć z pogranicza
śmierci, może być diabłem.
Profesor Grootish, funda-chrześcijański filozofilister, który wykłada podobno w jakimś
seminarium, zyskał uznanie w kręgach fundamentalistów za sprawą publikacji serii krytycznych
artykułów na temat naszych, to znaczy zawodowych badaczy zjawisk paranormalnyach,
dokonań. Jego zdaniem owa świetlista, emanująca miłością istota, którą spotykają ludzie
mający wizje z pogranicza śmierci, jest po prostu Szatanem w płaszczu z płomieni.
Grootish sądzi, że oprócz prawdziwego Jezusa istnieje jeszcze jeden, fałszywy Jezus, zły i
podstępny oszust, którego nazywa on Jezusem New Age.
Więc nawet jeśli owa pełna miłości, wspaniała świetlista Istota, którą spotkają państwo w
trakcie przeżyć z pogranicza śmierci, przedstawi się jako Jezus i będzie wyglądała dokładnie
tak, jak zwykło się przedstawiać Jezusa na obrazach, niech jej państwo nie wierzą ani przez
chwilę! Najpierw istotę tę trzeba poddać ideologicznemu testowi profesora Grootisha. Jezus
musi zdać egzamin ze znajomości Biblii, nim będzie mógł stać się sobą!
No cóż, to wszystko jest rzeczywiście niezwykle zabawne. Fundamentalistycznym obserwa-
torom bardzo podoba się spektakl, w trakcie którego funda-chrześcijanie ostrzegają, że pełen
miłości Chrystus, którego spotykają osoby doświadczające przeżyć z pogranicza śmierci, może
być diabłem. A ponieważ wszyscy radośni badacze zjawisk paranormalnych starają się być w
dobrych stosunkach z fundamentalistami, z ochotą zredagowałem tę oto zwięzłą odezwę, którą
- 113 -
funda-chrześcijańscy klinicyści mogą się od teraz posługiwać w kontaktach ze swoimi
pacjentami mającymi przeżycia z pogranicza śmierci:
„Pamiętaj, nie zbliżaj się do żadnego wspaniałego, emanującego miłością Światła, jakie
ujrzysz na granicy śmierci. Pozostań w ciemności. Jeśli jesteś funda-chrześcijaninem, lepiej
zachowaj bezpieczną odległość od wszelkiego jasnego, emanującego miłością Światła, jakie
zobaczysz, gdy umrzesz lub będziesz umierał. A jeśli zostaniesz zmuszony przerwać milczenie,
po prostu przekaż pozdrowienia od Wielebnego Bakkera i Brata Swaggarta.
Czy dzieci także są wprowadzane w błąd?
Pediatra Melvin Morse oraz inni niefunda-chrześcijańscy eksperci donoszą, że także dzieci
doświadczają przeżyć z pogranicza śmierci. Fakt ten nasuwa nam następujące pytanie: Czy w
związku z tym powstanie równoległa gałąź badań związana z piekielnymi, funda-
chrześcijańskimi przeżyciami z pogranicza śmierci wśród dzieci? Czy jakiś funda-chrześcijański
ekspert odłoży pewnego dnia na chwilę swoją Biblię, by skompilować książkę opisującą
przypadki ciężko chorych, czasami umierających dzieci wtrącanych do piekła, przypiekanych i
smażonych na wolnym ogniu, przerażonych ponad wszelką miarę i śmiertelnie wprost
przestraszonych?
Koncepcja, zgodnie z którą diabeł może udawać Chrystusa, musi być szczególnie
niepokojąca dla fundamentalistycznych ekspertów, jeśli biorą oni pod uwagę możliwość
występowania przeżyć z pogranicza śmierci u małych dzieci. Czy Bóg pozwala Szatanowi na
szydzenie z umierających dzieci i przebieranie się za Jezusa? A może Bóg jest bezsilny i nie
może zapobiec tego rodzaju szatańskim sztuczkom? Jeśli tak, dobre obyczaje nakazują, by
funda-chrześcijańscy eksperci od NDE czym prędzej opracowali jasne i precyzyjne instrukcje,
dzięki którym poważnie chorzy lub umierający mali pacjenci będą mogli odróżnić satanicznego
Jezusa od tego prawdziwego, w stu procentach funda-chrześcijańskiego.
I czy Bóg pozwoliby diabłowi na przemknięcie się chyłkiem do jakiegoś umierającego
dziecka pod postacią św. Mikołaja, Pata Robertsona, Jerry'ego Falwella czy Wielkanocnego
Króliczka?
Radośni badacze zjawisk paranormalnych są zaszokowani całkowitym brakiem odpowiedzial-
ności ze strony funda-chrześcijańskich ekspertów od NDE wynikającym z ignorowania ważnych,
dających się wyjaśnić, klinicznych kwestii, takich jak te, dotyczących piekielnych przeżyć z
pogranicza śmierci wśród dzieci. Czy pośród poważnie chorych i umierających dzieci
przebywających w szpitalach występują często funda-chrześcijańskie piekielne przeżycia z
pogranicza śmierci? Czy zgodnie ze swoimi teoriami funda-chrześcijańscy eksperci od NDE
oczekują, że przypadki piekielnych przeżyć z pogranicza śmierci są częstsze pośród poważnie
chorych, umierających małych muzułmanów, żydów, hinduistów, buddystów, zwykłych
chrześcijan, mormonów niż pośród poważnie chorych, umierających małych funda-chrześcijan?
Jaki wpływ na dalsze życie mają piekielne, funda-chrześcijańskie doświadczenia wizyjne z
pogranicza śmierci z okresu dzieciństwa? Czy dzieciaki miewają później powracające
koszmarne sny, unikają kontaktów z innymi lub wykazują jakieś inne posttraumatyczne
symptomy? W porównaniu z dziećmi, których przeżycia z pogranicza śmierci są pełne miłości i
działają na nie uszczęśliwiająco, czy dzieci mające piekielne przeżycia z pogranicza śmierci
wykazują większą skłonność do zaburzeń w pracy mózgu lub tego, że staną się one w
rezultacie swoich przykrych przeżyć funda-chrześcijanami? Czy u dzieci, które lubiły bawić się
zapałkami i wzniecać ogień, piekielne przeżycia z pogranicza śmierci występują częściej, niż u
dzieci, które tego nie robiły?
Stawiam to ostatnie pytanie, ponieważ zwracanie przez funda-chrześcijan szczególnej uwagi
na infernalne przeżycia z pogranicza śmierci zbieżne jest z fascynacją ogniem charakterys-
tyczną dla zjawisk paranormalnych: ludzie chodzący po ogniu, ludzie odporni na działanie
ognia, ludzie dokonujący spontanicznych samospaleń, ludzie uważani za czarownice i
heretyków i paleni na stosach, ludzie smażący się na ogniu w wyobraźni mściwych funda-
chrześcijan. Co ciekawe, aspekt paranormalny dostrzegany jest jedynie w przypadku ludzi,
którzy znajdują się w płomieniach lub są odporni na ich działanie. Dlaczego nie ma żadnych
doniesień o spontanicznym samospaleniu, na przykład, świń?
Rzadko widuje się żywych ludzi w płomieniach. Niewielu z nas byłoby kiedykolwiek świad-
kiem podobnego wydarzenia, gdyby nie filmy, w których jest ono czymś na porządku
dziennym, co świadczy o tym, że widok płonącego człowieka wywołuje nasze duże zaintereso-
wanie, dla niektórych z nas zaś ma on nawet walor rozrywkowy. Funda-chrześcijanie czerpią
przyjemność ze swoich wizji, w których widzą nas, ludzi, których nie lubią, przypiekanych
- 114 -
wolno na rozpalonych do czerwoności węglach i cierpiących potworne, niekończące się męki.
Funda-chrześcijanie lubią wyobrażać sobie nas ponoszących zasłużoną karę w ogniu
piekielnym.
Fundamentalistyczni piromani nie potrafią odwrócić oczu swoich dusz od obrazów
ukazujących im żywych ludzi płonących w wiecznym ogniu piekła. Każdy, kto ma niejakie
psychologiczne wyczucie, wie, że funda-chrześcijanie uwielbiają oglądać rozgrywające się w ich
ciasnych umysłach horrory. Udają, że odrzucają te wszystkie bezmyślne dogmaty, zgodnie z
którymi wszyscy poza nimi pójdą do piekła, jedynie ze względu na nasze własne zbawienie.
Łatwo się jednak zorientować, o co im tak naprawdę chodzi. Zdajemy sobie doskonale sprawę
z tego, że potajemnie funda-chrześcijanie z lubością wyobrażają sobie nas, nonkonformistów,
wijących się bez końca z bólu w ogniu piekieł. Wobec tego jedyną pociechę znajdujemy w
powiedzenia Marka Twaina: „Do nieba ze względu na klimat, ale do piekła ze względu na
towarzystwo”.
Beztroscy ludzie także lubią opowieści
o przeżyciach z pogranicza śmierci
Jak mówiłem już o tym poprzednio, nie tylko fundamentaliści uważają opowieści o
przeżyciach z pogranicza śmierci za zabawne. Podczas gdy fundamentaliści zdecydowanie
preferują wersje pełne grozy i cierpienia. to przecież istnieje także mnóstwo relacji o wizjach z
pogranicza śmierci, które mogą stanowić dobrą rozrywkę dla ludzi o dobrodusznym i beztros-
kim charakterze.
Pod tym względem pogodne przeżycia z pogranicza śmierci podobne są do starożytnych
periparanormalnych relacji z podróży do czarownych, nieznanych regionów ziemi, które
znajdowały się poza granicami znanego świata.
Dziś telewizja umożliwia setkom milionów ludzi na całym świecie oglądanie i słuchanie
sprawozdań z pierwszej ręki zwyczajnych ludzi, którym dane było zajrzeć do wspaniałej,
świetlistej krainy leżącej poza granicą śmierci. Co więcej, ponieważ zdobycze współczesnej
wiedzy medycznej przyczyniły się do tego, że na naszej planecie mieszkają dziesiątki milionów
ludzi, którzy znaleźli się poza granicą śmierci, a następnie powrócili z powrotem do życia,
wielu, jeśli nie większości z nas, dane jest mieć przyjaciela lub krewnego, z którego ust
możemy bezpośrednio usłyszeć szczegóły na temat tej niezwykłej podróży.
W konsekwencji doszło do wykształcenia się powszechnie akceptowanego słownictwa
odnoszącego się do przeżyć z pogranicza śmierci, którym posługujemy się w mowie i piśmie.
Wszyscy znamy te nowe standardowe wyrażenia, których użycie stało już dziś konwencjo-
nalne:. „poza ciałem”, „tunel”, „światło”, „przegląd życia”, „przeżycia z pogranicza śmierci”, itd.
Wygląda na to, że w naszej zbiorowej świadomości otwiera się nieznana dotąd perspektywa.
Starając się ustalić wewnętrzną geografię zaświatów, wspólnie szukamy po omacku słów
adekwatnych do tej nowej sytuacji.
Nasze położenie przypomina położenie przedstawicieli starożytnych cywilizacji, którzy
usiłowali ustalić sens relacji z podróży poszukiwaczy przygód zapuszczających się daleko poza
granice znanego naówczas świata. Tym starożytnym podróżnikom i badaczom także brakowało
języka adekwatnego do opisu dziwnych i niezwykłych zdarzeń, jakich byli świadkami. Biorąc to
pod uwagę, za niezwykle korzystny należy uznać fakt, że Aristeas był poetą i potrafił posłu-
giwać się bogatym, obrazowym słownictwem. W tamtej epoce i w tamtych okolicznościach
opisy spotkań z egzotycznymi mieszkańcami nieznanych lądów, ich niezrozumiałych zwyczajów
i dziwacznych zachowań, musiały być całkowicie nieodróżnialne od wizyjnych podróży poza
wewnętrzne, znane granice świadomości. Następnie, stopniowo na przestrzeni wieków, w
miarę gromadzenia kolejnych relacji, porównywania ich ze sobą i zestawiania, wyłonił się
spójny obraz regionów położonych na samych krańcach świata.
Ponieważ ludzie, którzy mają przeżycia z pogranicza śmierci, mogą dziś sprawnie i szybko
porozumiewać się ze sobą i wymieniać informacje na temat swoich doświadczeń, a także
przekazywać nam jakieś sensowne wyobrażenie o tym, zaczyna wyłaniać się powszechnie
akceptowany, realny obraz tychże przeżyć. Dysponując dziś zrozumiałym przez wszystkich
językiem opisującym przeżycia z pogranicza śmierci, wykonujemy właśnie zbiorowy skok przez
kolejną granicę. A przecież my, zwyczajni ludzie, bardzo lubimy tego rodzaju przygody!
Dlatego właśnie przeżycia z pogranicza śmierci tak nas pociągają – i dlatego zwracamy
uwagę na historie, które nas bawią, tak samo jak działo się to w czasach Konfucjusza czy
Jezusa. Faktem jest, że ludzie lubią próbować rozwiązywać zagadki i paradoksy, podobnie jak
przesuwać granice znanego im świata. Przeżycia z pogranicza śmierci bawią nas, ponieważ ku
- 115 -
naszej uciesze dotyczą one sfery paradoksu; wykorzystują pewną osobliwość w relacjach
między znaczeniem słowa śmierć a kryteriami, według których słowa tego można prawidłowo
używać w danej sytuacji.
Wydaje się, że w przypadku wielu pospolitych słów nie ma żadnej różnicy między ich
znaczeniem a kryteriami wyznaczającymi ich zastosowanie. Na przykład nie ma znaczącej
różnicy między znaczeniem słowa czerwony a kryteriami, według których ustalamy, że prawdą
jest powiedzenie, iż jakaś określona sikawka strażacka jest czerwona.
Tymczasem w przypadku słowa martwy jest zupełnie inaczej. Z definicji śmierć jest stanem,
z którego nie ma powrotu. Jeśli ktoś zostanie uznany za martwego, a następnie odzyska
świadomość oraz siły witalne – bez względu na stopień pewności lekarzy co do słuszności
diagnozy, bez względu na to, ile dziesiątek lub setek ludzi znajdujących się w tym samym
stanie uznano wcześniej za zmarłych, z których żaden już nigdy nie powrócił do życia, i bez
względu na to, jak surowymi standardowymi kryteriami medycznymi posłużono się w danym
wypadku – wówczas logika języka obliguje nas do stwierdzenia, że osoba ta nie była martwa.
Ze zrozumiałych względów przyjęło się traktować poważnie to, co ludzie, którzy przeszli
podobną próbę, mówią na temat śmierci, chociaż pod pewnymi względami nie są oni do tego w
żaden sposób bardziej predestynowani od innych, jako że w rzeczywistości nie byli oni przecież
martwi. Stąd przeżycia z pogranicza śmierci pobudzają nasze zainteresowanie, ujawniając nam
specyficzną „logikę zen” śmierci: istnieje punkt określany mianem śmierci, ale jeśli dotrzesz do
niego i jesteś świadomy, że to się stało, a następnie zawracasz i powracasz do życia, wówczas
nigdy tak naprawdę tam nie byłeś, ponieważ już sam fakt, że dotarłeś w to miejsce, oznacza,
że ów punkt odsunął się daleko poza twój zasięg na niesamowicie wielką odległość i w nie
dającym się wyobrazić kierunku.
Takie ujęcie ujawnia frustrującą niesprawiedliwość całej sytuacji. Wygląda bowiem na to, jak
gdyby istniała reguła, zgodnie z którą linia mety nieustannie oddala się od zbliżającego się ku
niej biegacza. Ma to szczególnie ironiczny wydźwięk w przypadku tych, którzy zostali uznani za
zmarłych, a następnie powrócili do życia, opowiadając o wspaniałych przeżyciach, jakie były ich
udziałem w zaświatach, ponieważ to właśnie w dużej części z powodu ich pionierskich
„wypraw” nie możemy nazwać tego, przez co oni przeszli, śmiercią.
Tak więc za sprawą przecierania szlaków przez osoby doświadczające przeżyć z pogranicza
śmierci, zachodzi w naszych czasach, zupełnie niezauważalnie, pewne zdumiewające zjawisko
– mianowicie miliony ludzi powracają do życia ze stanu, który jeszcze wiek temu określono by
bez wahania mianem „śmierci”, a następnie informuje nas, iż nawet poza tym punktem byli oni
całkiem żywi i bardzo świadomi tego, co się wokół nich dzieje. Co więcej, oni nam mówią, że
nawet w trakcie przeżywania owego doświadczenia zdawali sobie sprawę z ciągłości
świadomego istnienia także na tamtym świecie i że w rzeczy samej zostali porwani przez ów
strumień istnienia, doznali ukojenia, zostali powitani i połączyli się ze swoimi bliskimi, których
wcześniej stracili. Tak więc według kryteriów obowiązujących w 1890, a nawet w 1930 roku,
życie po śmierci zostało rzeczywiście udowodnione.
I tu dochodzimy do sedna sprawy! Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni! Rozumieją
państwo? Wszyscy ci niemądrzy przedstawiciele wielkiej trójki dyskutantów, pogrążeni w
swoich głupich sporach, wciąż zaprzeczają istnieniu czegoś, o czym wie już cały świat!
Przeżycia z pogranicza śmierci stanowią wyzwanie nie tylko dla reguł językowych, ale także
dla ugruntowanego głęboko w ludzkiej psychice poglądu, zgodnie z którym nikt nie powraca z
krainy śmierci. Tak więc podróże na tamten świat i z powrotem urągają nie tylko konwencjom
lingwistycznym, ale także mocno zakorzenionym wyobrażeniom psychologicznym. Ponieważ
przeżycia z pogranicza śmierci pociągają nas dlatego, że kierują naszą uwagę na nie dającą się
przekroczyć granicę w nas samych, bawią nas (na zasadzie szoku) w sposób analogiczny do
tego, jak czyniły to popularne niegdyś publiczne demonstracje osobników będących wybrykami
natury.
Dziwny niepokój, jaki odczuwamy na widok bliźniąt syjamskich, hermafrodytów, kobiet z
brodami, ludzi gum (których skóra i stawy rozciągają się poza normalne granice), mężczyzn
słoni, kobiet żab, olbrzymów lub karłów, wynika z wydobywających się ponownie na
powierzchnię infantylnych lęków, które wydawały się nam opanowane w toku naszego
normalnego rozwoju. Wystarczająco nieprzyjemne było odróżnienie siebie samego od matki,
swojego ja od nie ja, mężczyzny od kobiety, człowieka od zwierzęcia, osoby dorosłej od
dziecka, mimo że sądziliśmy, iż dokonaliśmy tych rozróżnień w tym okresie naszego życia,
którego większość z nas już nie pamięta. Tymczasem czujemy, że dawne napięcia ożywają w
obecności ludzi, których fizjonomia zdaje się podważać tkwiące w nas głęboko przekonania.
Najważniejsze spośród tego rodzaju rozróżnień i zapewne najtrudniejsze do wykrystalizowania
dotyczy linii oddzielającej w naszym umyśle żyjących od umarłych.
- 116 -
Ponieważ przeżycia z pogranicza śmierci sprawiają, że owo dawne rozróżnienie, z którym
tak bardzo się zżyliśmy, zdaje się w dziwny sposób tracić na znaczeniu, mają one dla nas
nieodparty urok i roztaczają wokół siebie magiczną aurę.
A teraz największa z atrakcji – miłość
Przeżycia z pogranicza śmierci są dowodem na to, że zjawiska paranormalne mogą
opowiedzieć nam także dobrą love story. Moim zdaniem jest to główny powód, dla którego
ludzie na całym świecie uważają je za tak przyjemny, podnoszący na duchu oraz inspirujący
rodzaj rozrywki. Fakt, iż miłość jest dominującym tematem wielu z przeżyć z pogranicza
śmierci, przyczynia się w zdecydowanie największy sposób do tego, że mają one tak wielką siłę
skupiania na sobie uwagi i są tak pociągające.
Wizyjne doświadczenia z pogranicza śmierci nie są jednak jedynymi zjawiskami
paranormalnymi, których wartość rozrywkowa opiera się na miłości. Na przykład ostatnio
wielką popularnością na paranormalnej scenie cieszy się koncepcja bratniej duszy. Wielu ludzi
zafascynowanych zjawiskami paranormalnymi lubi teoretyczne fantazjowanie na temat tego, że
łączy je z jakąś inną osobą, ich bratnią duszą, rodzaj dziwnych, metafizycznych więzów i że
wraz z nią stanowią oni w istocie jedną całość.
Istnieje także wiele czarujących opowieści o ludziach, którzy spotkali swoją prawdziwą
miłość w cudowny sposób lub w przypadkowych i tak niezwykłych okolicznościach, iż można je
z powodzeniem uznać za paranormalne. Te szczęśliwe mistyczne spotkania wiążą się często z
fenomenem miłości od pierwszego wejrzenia, które to zjawisko, z powodu swojej pozornej
niewyjaśnialności i spontaniczności, także zdaje się mieć charakter paranormalny.
Nie zapominajmy również, iż ludzie zawsze chodzili do wróżbitów, radząc się ich w sprawach
sercowych. Odnalezione przez archeologów na terenie starożytnych wyroczni tabliczki
zawierają te same pytania, jakie i dziś kierują zakochani do wróżącej im z ręki Cyganki.
Rozrywkowy, paranormalny charakter mają zarówno metafizyczne spekulacje na temat
miłości między dwiema bratnimi duszami, swojego rodzaju nadprzyrodzone swatanie ze sobą
par, jak i udzielanie rad nieszczęśliwie zakochanym przez wróżki. Ogólnie rzecz biorąc
stawianie wszelkiego rodzaju pytań dotyczących miłości wiąże się często w ten czy inny sposób
ze zjawiskami paranormalnymi.
Miłość, jaką tak wielu ludzi odczuwa w trakcie wizji z pogranicza śmierci, to agape, która
stanowi główny aspekt rozrywkowy większości przeżyć z pogranicza śmierci. Emanująca
miłością świetlista istota, którą spotyka wiele osób mających przeżycia z pogranicza śmierci,
reprezentuje agape. Agape jest także tym rodzajem miłości, który interesuje tę świetlistą
istotę podczas panoramicznego przeglądu życia danej osoby.
Agape to niesamolubna, pełna życzliwości miłość do drugiego człowieka. Stanowi ona
najwyższy wyraz miłości braterskiej. Obdarzanie kogoś agape odbywa się w sposób całkowicie
wolny i spontaniczny, bez względu na zasługi i zalety ukochanej osoby oraz bez brania pod
uwagę ewentualnych zysków czy strat, jakie mogą stąd wynikać. Agape jest ludzką miłością
uczynioną na podobieństwo miłości niebiańskiej, miłości Boga i Chrystusa do człowieka.
Agape to również rodzaj gali, celebracji miłości. Ma ona odświętny charakter zarówno pod
względem nastroju, jak i znaczenia. Pierwsi chrześcijanie posługiwali się słowem agape na
określenie tak zwanej uczty miłości, wspólnego posiłku spożywanego z braćmi w wierze [Na
pamiątkę Ostatniej Wieczerzy (przyp. tłum.).]. Agape dostarcza więc dużej ilości oralnej
satysfakcji.
Agape inspiruje, podnosi na duchu, przynosi spokój i ukojenie. Stanowi ten rodzaj ludzkiej
miłości, który jest najbliższy transcendencji. Najpiękniejsze przeżycia z pogranicza śmierci
napełniają serca doświadczających ich osób agape i dlatego są one tak bardzo cenione, lubiane
i wspominane przez ludzi na całym świecie.
Wiele wizji z pogranicza śmierci przepełnionych jest miłością do zmarłych bliskich, których
spotyka się w zaświatach. Ponowne odkrycie psychomanteum pozwala psychologom na
odtwarzanie tego istotnego elementu przeżyć z pogranicza śmierci i w ten sposób umożliwianie
pogrążonym w smutku i żałobie osobom spotkania z ukochanymi bliskimi, którzy odeszli już z
tego świata. Być może odtwarzając w całości przeżycia z pogranicza śmierci uda się nam
sprowadzić na świat więcej agape. Empatyczne przeżycia z pogranicza śmierci są naturalną
drogą, która zdaje się to umożliwiać. Droga ta prowadzi przez miłość i śmiech do humoru i
przyszłego życia.
Wiele osób, które otarły się o śmierć, zwracało uwagę na fakt, że emanująca miłością
świetlista istota, którą spotykały, miała wspaniałe poczucie humoru. Inne pamiętają, że czyniły
- 117 -
zabawne i ironiczne obserwacje nawet wówczas, gdy personel medyczny uznał je za zmarłe.
Szczegóły te przemawiają za tym, że poczucie humoru pozostaje aktywne także w
zaawansowanych stadiach procesu umierania. Nie ulega wątpliwości, że już w czasach
prehistorycznych ludzie osładzali sobie rozmyślania na temat śmierci i umierania sporą dawką
humoru. Przeżycia z pogranicza śmierci są niewyczerpanym źródłem komicznych tematów, co
raz jeszcze świadczy o ich wielkiej rozrywkowej sile przyciągającej. Radosny paranormalizm
wysuwa tezę, zgodnie z którą zrozumienie przeżyć z pogranicza śmierci – lub jakiegokolwiek
innego rzekomo paranormalnego zjawiska w ich pełnym, ludzkim wymiarze, zakłada
dostrzeżenie i docenienie ich związków z humorem. Poza tym – chociaż nie jest to zapewne
konieczne z teoretycznego punktu widzenia, ale jestem pewny, że bardzo przydaje się w
praktyce – warto mieć samemu duże poczucie humoru.
Radosny paranormalizm jest najlepszą teorią wyjaśniającą empatyczne zjawiska z pograni-
cza śmierci. Ponieważ przeżycia z pogranicza śmierci mają charakter humorologiczny, nie dziwi
zatem fakt, że mogą być one przenoszone z osoby na osobę. Podobnie jak humor, przeżycia z
pogranicza śmierci są bowiem zaraźliwe.
Każdy nauczyciel z podstawówki i każdy komik wie, że śmiech jest zaraźliwy. Jeśli jedno lub
dwoje dzieci w klasie zacznie chichotać, wkrótce będą to robić wszyscy uczniowie. Zabawa
zwana „śmiejący się brzuch” polega na tym, że jej uczestnicy kładą się na podłodze tworząc
łańcuch, tak iż jedna osoba trzyma głowę na brzuchu następnej. Pierwsza osoba w łańcuchu,
która wybuchnie śmiechem, sprawia, że leżąca na jej brzuchu głowa zaczyna podskakiwać,
wzbudzając w ten sposób falę, która szybko rozchodzi się po całym łańcuchu.
Wizje z pogranicza śmierci dają się opisywać i przekazywać innym. Teraz gdy już to wiemy,
możemy nauczyć się bezpiecznego ich odtwarzania.
Od dwudziestu lat świat oczarowany jest relacjami osób, które powróciły znad granicy
śmierci, przynosząc nam pełne nadziei i inspiracji przesłanie pochodzące ze świetlistej krainy
miłości i pokoju. Czas już, byśmy podążyli ich śladem, jako że prawdziwe i pełne zrozumienie
przeżyć z pogranicza śmierci zależy od tego, czy będziemy w stanie odtwarzać te wysublimo-
wane, duchowe wizje w sposób bezpieczny i wiarygodny.
Tym, co ta niezwykła sytuacja może nam dać najlepszego, jest stworzenie możliwości
otwarcia się ludzi zamieszkujących naszą planetę na miłość. Klinicyści, którzy uczynią wysiłek,
by poznać naturę empatycznych przeżyć z pogranicza śmierci, będą mogli właściwie i z
pożytkiem dla swoich pacjentów wykorzystać tę znaczącą okoliczność. Także pracownicy
społeczni będą mogli czerpać ze swojej wiedzy na temat tego zjawiska, przygotowując
krewnych i przyjaciół umierających osób na głębokie duchowe przeżycie, w którym wielu z nich
dane będzie uczestniczyć. Umożliwi to ogromnej liczbie ludzi na całym świecie uświadomienie
sobie tego, że nie musimy wcale umierać, by zdobyć, choć przez chwilę, wyobrażenie o miłości,
jaka czeka na nas w świetlistej krainie na tamtym świecie.
- 118 -
O autorze
Raymond Moody jest autorem siedmiu książek, wśród nich „Życia po życiu”, które sprzedano
w ponad dziesięciu milionach egzemplarzy na całym świecie. To on właśnie ukuł termin
„przeżycia z pogranicza śmierci” (near-death experience), a dziś jest światowej sławy
ekspertem zajmującym się tym zjawiskiem. Prowadzi gromadzące rzesze słuchaczy wykłady na
temat przeżyć z pogranicza śmierci, a także na temat doświadczeń poza ciałem (out-of-body
experiences), relacji między zjawiskami paranormalnymi a rozrywką oraz związków między
humorem, chorobą, zdrowiem i przezwyciężaniem smutku po stracie bliskiej osoby. Występo-
wał w wielu popularnych programach telewizyjnych w USA, takich jak Ophra, The Today Show,
Turning Point i Geraldo.
Dr Moody uzyskał doktorat z filozofii na University of Virginia oraz doktorat z medycyny w
Medical College of Georgia. Jest laureatem przyznawanej w Danii nagrody World Humanitarian
Award oraz zdobywcą brązowego medalu w kategorii „relacje międzyludzkie” na New York Film
Festival za filmową wersję „Życia po życiu”. Stworzył Teatr Umysłu im. dr. Johna Dee (Dr. John
Dee Memorial Theater of the Mind), który umożliwia uczestnikom osiąganie odmiennych
stanów świadomości służących celom edukacyjnym i rozrywkowym, a także rozwojowi
duchowemu. Dr Moody piastuje stanowisko dziekana Wydziału Badań nad Świadomością
(Bigelow Chair of Consciousness Studies) na Uniwersytecie Nevada w Las Vegas. Wraz z żoną
Cheryl mieszka i prowadzi badania w wiejskiej posiadłości w Alabamie.
- 119 -