Everytime
I.
And everytime I try to fly
I fell without my wings
I feel so small
I guess I need you baby
[Britnry Spears, Everytime]
Znowu.
Za każdym razem gdy słyszała to określenie, wzdrygała się wewnętrznie. Zwłaszcza gdy padało
ono z jego ust. Mówił to tak sugestywnie.
Słowo „szlama” nabierało w ustach Malfoya niemal fizycznej postaci. Miało swoją konsystencję,
barwę i kształt.
Hermiona skrzywiła się i zastanowiła, czy ustąpić tym razem temu kretynowi. Przystojnemu
kretynowi. Prawie wszystkie dziewczyny w Hogwarcie rzucały mu tęskne spojrzenia. Prawie.
Nie ona. Ona go nienawidziła.
Miał zdolność zadawania bólu samym spojrzeniem. Wzrok zimnych, szarych oczu potrafił ciąć
jak stalowy sztylet. Tak jak w tej chwili.
- Nie słyszałaś, szlamo? Zjeżdżaj mi z drogi!
Malfoy był utalentowany. Potrafił zadać słowem prawie fizyczny cios.
Ból był nie do zniesienia i rodził jeszcze większą nienawiść.
- Nie jesteś bogiem, Malfoy – warknęła Gryfonka, patrząc na niego z pogardą.
- Ale jestem lepszy od takiej szlamy jak ty.
Parkinson zarechotała rozkosznie a Hermiona posłała dziewczynie uwieszonej na ramieniu
blondyna, spojrzenie seryjnego mordercy.
„Kiedyś ją strzelę po gębie” – pomyślała ze złością.
Wyminęła Malfoya, a przynajmniej starała się to zrobić, tylko że on specjalnie ją potrącił, tak że
wypadły jej z rąk wszystkie książki, które niosła.
- Nawet nie potrafisz chodzić jak człowiek, durna szlamo.
Hermiona nie wytrzymała tej zniewagi.
- Jesteś sukinsynem, Malfoy! – krzyknęła. – Twój ojciec to morderca! To on! On zamordował
moich rodziców! On brał w tym udział – Nie mogła powstrzymać łez, które popłynęły po jej
policzkach. Pierwszy raz popłakała się przy tym dupku. Pierwszy i ostatni.
- Twój ojciec to świnia, tak samo jak ty – dodała już spokojniej.
- Uważaj na to, co mówisz, Granger – Draco wyciągnął różdżkę, a Hermiona szybkim ruchem
zrobiła to samo.
- Co tu się dzieje? – McGonagall wyrosła jak spod ziemi
- Schować te różdżki, ale już. A ty , Malfoy, pomóż pozbierać koleżance książki i to migiem!
Obydwoje niechętnie schowali różdżki za poły szat, a Draco z ociąganiem pozbierał cztery
tomiszcza i podał je Hermionie.
- Koleżanka, też mi coś – wymamrotał pod nosem.
- Spadaj!- odfuknęła brązowooka Gryfonka i ruszyła w stronę Wieży Domu Lwa.
„Świnia” – pomyślała. Po policzkach płynęły jej łzy.
Nigdy się nie przyzwyczai...
Dlaczego w ustach Malfoya te słowo raniło ją bardziej, niż w ustach kogokolwiek innego? Czy
dlatego, że po raz pierwszy, właśnie on ją tak nazwał ?Nie wiedziała.
W drugiej klasie przepłakała całą noc, gdy zwrócił się do niej przy tylu ludziach per „durna
szlamo” i obiecała sobie, że nigdy więcej to wyzwisko nie zmusi jej do płaczu. Nie pomogło.
A teraz – po śmierci rodziców – było jeszcze gorzej.
Bo dla nich była kimś... Kochali ją i byli z niej dumni, ba,nawet ją podziwiali..
Rozpierała ich duma, że Hermiona jest tak utalentowaną czarownicą. Że jest czarownicą.
Teraz nie było już nikogo, kto by ją bezinteresownie kochał.
Harry i Ron byli jej przyjaciółmi, ale to nie było to samo, nie to samo...
Hermiona rzuciła książki na łóżko i otarła rękawem szaty strumienie słonych łez.
„Jestem nikim – pomyślała. – Jestem tu tylko dzięki wyrozumiałości Dumbledore’a. Do
Durmstrangu nikt nie przyjąłby szlamy.” W takiej chwili załamania, nie miało dla nie znaczenia,
że w Hogwarcie uczy się mnóstwo dzieci mugolskiego pochodzenia. Liczyło się tylko to, że ona
jest szlamą.
Zbyt często akurat jej to było przypominane. Może za często.
A może w duchu zawsze czuła się niegodna uczęszczania do szkoły Magii i Czarodziejstwa?
Może dlatego tak bardzo przykładała się do nauki, jakby starała się tym przyćmić fakt swojego
pochodzenia? Czyżby w głębi duszy wstydziła się swoich rodziców – mugoli? Szybko jednak
odrzuciła tą myśl, jako niedorzeczną. Kochała rodziców bardziej niż kogokolwiek innego.
Rodzice...
Tak bardzo za nimi tęskniła.
Zginęli okrutną śmiercią. Zupełnie niepotrzebnie.
Nigdy nie zapomni widoku ich zimnych ciał. Obydwoje mieli szeroko otwarte oczy, a na ich
twarzach malował się wyraz skrajnego przerażenia i niewyobrażalnego cierpienia.
Strumienie łez płynące po policzkach Hermiony były coraz silniejsze, aż w końcu dziewczyna
wybuchła niekontrolowanym szlochem.
Nikt nigdy nie widział jej płaczącej ,nawet po śmierci rodziców. Zawsze robiła to w samotności,
tak jak teraz.
Hermiona ukryła twarz w dłoniach i pozwoliła sobie na wybuch rozpaczy.
***
- Hermiono, zjedz coś – w głosie Harry’ego brzmiała szczera troska.
Znowu nie mogła nic przełknąć na śniadaniu. Ale zmusiła się. Hermiona była realistką i
wiedziała, że musi coś jeść, cokolwiek.
- Teraz mamy Transmutację Zaawansowaną, prawda? – zapytał się Ron.
- Tak – bezbarwnie odpowiedziała dziewczyna.
Tak było cały czas. Dzień w dzień. Już od trzech miesięcy. Kończył się listopad i to samo.
Żadnych efektów, przynajmniej pozytywnych.
Zagadywali ją, a ona mówiła byle co i uciekała myślami do bolesnych wspomnień, tak jakby
chciała się ukarać za to, że nie było jej wtedy w domu. Była na Grimmuald Place 12. Gdy
wróciła, zastała to co zastała. Jej wina. Jej bardzo wielka wina. Gdyby była wtedy w domu,
prawdopodobnie zginęłaby z rodzicami. Ale byłaby razem z nimi aż do końca. A tak? Musiała
żyć.
Czasami myślała też o swoim pochodzeniu. To były niewesołe, przygnębiające rozważania.
Dni mijały szybko i bezbarwnie. Hermiona uciekała w naukę i w marzenia o lepszym świecie,
bez rasowych podziałów i to trochę łagodziło ból.
Tylko, że nauka, wspomnienia szczęśliwych chwil w domu rodzinnym i marzenia powoli
zaczynały być niewystarczające. Panna Granger coraz częściej myślała o realnej ucieczce z tego
świata.
***
Było słoneczne, grudniowe popołudnie.
Hermiona spokojnie szła korytarzem wracała z biblioteki do Wieży Gryffindoru. Wszyscy byli
ubrani swobodnie i prawie nikt nie nosił szat, także ona. W końcu była sobota.
Musiała przejść obok grupy siódmorocznych Ślizgonów.
„O nie, znowu on...” – pomyślała z rozpaczą. Miała wrażenie, że Draco Malfoy ją prześladuje.
„Może mnie nie zaczepi, może da mi tym razem spokój...” – Hermiona miała dosyć. To zaczęło
ją powoli przerastać. Zwłaszcza niewybredne żarty pod jej adresem, w których ostatnio
rozmiłował się blond włosy przystojniak, wzbudzając podziw swoją elokwencją u tej tlenionej
kretynki, Parkinson.
Włosy miał niedbale spięte w koński ogon, a część krótkich kosmyków opadała na piękną twarz
chłopaka. To właśnie był najbardziej groteskowe. Wyglądał jak anioł a zachowywał się jak
wcielony diabeł. Gorzka, przewrotna ironia losu.
- Hej, Granger – Malfoy nie mógł przepuścić takiej okazji. Hermiona zacisnęła zęby i
przymknęła powieki.
- Wiesz jaka jest różnica między szlamą a dziwką? – dziewczyna nie uznała za stosowne
odpowiadać.
- Nie chcesz wiedzieć?... I tak cię oświecę, w końcu to dotyczy bezpośrednio ciebie.
- Nie mam ochoty tego słuchać – warknęła Hermiona.
Chciała po prostu przejść obok Malfoya, jego ochroniarzy, Zabini i Parkinson, ale blondyn złapał
ją za rękę.
- Ale posłuchasz... Chodzi o to – chłopak nachylił się do ucha Hermiony ale mówił tak, żeby
słyszeli go wszyscy – że nie każda dziwka jest szlamą, ale każda szlama rodzi się dziwką.
Hermionie zrobiło się słabo z upokorzenia. Oni się śmiali. Nawet Parkinson, jedynie Zabini
uśmiechała się pobłażliwe a Draco wbił w Gryfonkę wzrok pełen pogardy i zimnej drwiny.
- Puść mnie – Hermiona czuła, że za chwilę albo zemdleje, albo się popłacze, było jej niedobrze.
- Puszczę cię, ale najpierw powiesz ile bierzesz za jeden numerek.
Hermiona się mocno wkurzyła. Ten tekst spowodował, że poczuła się dotknięta do żywego.
- Nie stać cię – powiedziała ze złością.
- Mnie na wszystko stać – w głosie Malfoya zabrzmiała niebezpieczna nuta, ale to tylko
rozwścieczyło Gryfonkę. Pancy się znowu zaśmiała.
- Na mnie cię nie stać – odpowiedziała zimno. - Jestem dużo droższa od tej suki, Parkinson.
- No, jesteś wyszczekana. Nie radzę ci. Więcej. Tak mówić.- Głos Malfoya był jak płynny lód.
- No, uderz mnie – powiedziała wyzywająco Granger – nie masz odwagi?
- Ty szmato! – warknęła tleniona Ślizgonka i chciała dać w twarz Hermionie, ale Zabini ją
przytrzymała.
- Po co mam cię bić? – zadrwił Draco – Poczekam aż zdechniesz... Nie mogę się już doczekać
tego dnia.
- Ja też – Hermiona powiedziała to tak cicho, że usłyszał ją tylko Malfoy.
Wyglądał na zaskoczonego, a nawet zaszokowanego jej słowami, ale tylko przez chwilę. Jego
twarz odzyskała w ciągu sekundy zwykły, pogardliwy wyraz. Puścił ja.
- Spadaj, Granger – powiedział beztrosko i odwrócił się do swoich „przyjaciół.”
***
Łazienka Prefektów.
„Cóż za przywilej” – pomyślała Hermiona.
Było późno. Prawie jedenasta w nocy, dlatego zdziwiło ją, że w tym kierunku zmierz ktoś
jeszcze.
Malfoy.
„Kur*wa” – pomyślała wściekle Hermiona.
- Granger, o tej porze grzeczne dziewczynki już śpią. Ale ty chyba miałaś jeszcze jakichś
klientów, co? – zadrwił.
Nie odpowiedziała mu.
- Właź pierwsza, w końcu jesteś kobietą. – Dziwne, ale nawet ten wyraz potrafił zabrzmieć w
jego ustach jak obelga.
Hermiona puściła gorącą wodę z pianą o zapachu jaśminu.
Od zajścia na korytarzu minęły trzy dni.
„Już za tydzień Święta – pomyślała – cała ta banda kretynów wyjedzie i będę miała spokój.”
Zakręciła kurek i weszła do parującej wody. Przepłynęła kilka razy mini basen jaki stanowiła
wanna w Łazience Prefektów. Czuła się dobrze.. nie chciała z stamtąd wychodzić.
Poczekam, aż zdechniesz... Nie mogę się już doczekać tego dnia.- te słowa odezwały się
niechcianym echem w jej głowie. Hermiona się skrzywiła.
Poczekam, aż zdechniesz. – poczuła niemal perwersyjną przyjemność na wspomnienie tej zimnej
deklaracji. Właściwie po co miała żyć? Dla kogo?
Nie mogę się już doczekać tego dnia.
- Ja też – powtórzyła sama do siebie słowa, które wtedy skierowała do Malfoya.
- Ja też – powtórzyła. Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Już wiedziała co musi zrobić. To było
takie proste.
Zamknęła oczy i zanurzyła się cała w gorącej wodzie. Poczuła błogość. To było miłe. Powoli
odpływała w niebyt. Traciła oddech i ogarniała ją senność.
„Wybacz mi Harry, wybacz mi Ron...”
Pomyślała o rodzicach i lekko się uśmiechnęła. Minutę później straciła przytomność.
***
„Co ona tam tak długo robi do kur*wy nędzy?” - pomyślał poirytowany Draco. Minęło już pół
godziny, a ta wariatka nie wychodziła.
- Granger! – wrzasnął i uderzył pięścią w drzwi – Co tym do cholery robisz tyle czasu?!
Cisza.
- Onanizujesz się czy co?!
„Złe posunięcie... Na takie teksty na pewno nie odpowie”
- Granger jak się nie odezwiesz to wchodzę do środka! Mówię poważnie!!
Cisza.
Bardziej intuicyjnie niż rozumowo, Draco poczuł, że coś jest nie tak, jak powinno. Po takiej
deklaracji chyba by się odezwała. Poczuł ukłucie strachu.
„A jeżeli zemdlała?’ – pomyślał. Przecież było wiadomo wszystkim, że Granger je dużo mniej
od tragedii, która ją dotknęła. Może leży nieprzytomna na posadzce łazienki.
„A co mnie to obchodzi?” – Pomyślał poirytowany. Tylko, że tego nie mógł tak zostawić,
zwłaszcza że czuł cały czas dziwny niepokój.
Jeszcze raz uderzył dłonią w drzwi łazienki.
- Jeżeli się teraz nie odezwiesz to wchodzę!
Cisza.
- Alohomora – Malfoy wypowiedział proste zaklęcie i wszedł do środka.
Złożone ubranie, zapach jaśminu i wszędzie ani śladu Granger. Przez dosłownie dwie sekundy
stał jak oniemiały, aż zrozumiał.
„O Chryste” – pomyślał.
Jak w jakimś sennym koszmarze wskoczył do wanny. W butach, w spodniach i w swoim
wspaniałym nowym ciemnozielonym swetrze.
Zanurkował i wyłowił zupełnie nieprzytomną dziewczynę z wody. Była bezwładna i przez to
ciężka, ale Draco nie należał do chucherek. Pierwszą rzeczą którą zrobił zanim w ogóle
wyciągnął ją z wanny, było sprawdzenie pulsu.
Był. Ale tak nikły, że w każdej chwili mógł ustać.
Nie myśląc nad niczym i działając zupełnie instynktownie Draco wyciągnął ciało Hermiony z
gorącej wody, zawinął w duży ręcznik, który leżał przygotowany obok i pędem pognał do
skrzydła szpitalnego z nieprzytomną dziewczyną na rękach. Nawet w najśmielszych marzeniach
nie przypuszczał, że potrafi tak szybko biec...
II.
I may have made it rain
Please forgive me
My weakness caused you pain
And this song is my sorry
[Britney Spears, Everytime]
Kiedy Draco dobiegł do Skrzydła Szpitalnego narobił rabanu na niemal cały Zamek
(przynajmniej według późniejszych opisów naczelnej pielęgniarki Hogwartu).
- PANI POMFREY! – wydarł się na całe gardło.
Kobieta wybiegła ze swojej kwatery w samej koszuli nocnej.
- Pani Pomfrey – wydyszał już spokojniej chłopak – Ona... Granger... chyba chciała się utopić.
Pomponia zarejestrowała kilka rzeczy naraz.
Malfoy był blady jak pobielona ściana i niemal przeźroczysty, co nawet jak na jego jasną cerę
stanowiło ewenement.
Trzymał na rękach zawinięte w koc ciało dziewczyny o twarzy niemal sinej, przez co wyglądała
jak trup.
Zarówno Malfoy jak i Granger ociekali wodą...
Później dotarły do jej zaspanej jeszcze świadomości słowa „chciała się utopić” i pani Pomfrey
natychmiast odzyskała przytomność umysłu.
- Chryste! – krzyknęła już zupełnie rozbudzona i przerażona pielęgniarka. – weź ją połóż na
którymkolwiek łóżku i biegnij po profesora Snape’a i profesor McGonagall. Ale już!
Nieprzyzwyczajony do wypełniania rozkazów, Malfoy bardzo grzecznie zrobił wszystko, co
Pomponia kazała mu zrobić .
Chłopak gnał jak huragan do lochów.
„Co mnie obchodzi ta durna szlama – pomyślał nagle – powinienem iść spacerkiem, żeby się nie
przemęczyć...” – na potwierdzenie trafności swych przemyśleń, przyspieszył szaleńczy bieg
niemal dwukrotnie.
W rezultacie omal nie wpadł na drzwi do prywatnych kwater mistrza eliksirów, modląc się przy
okazji, żeby nie były zabezpieczone zaklęciem dźwiękoszczelnym.
***
Snape’a obudziło walenie w drzwi.
Łoskot był tak ogromny, że Severus pomyślał o jakimś zbrodniczym napadzie i złapał za różdżkę
spoczywającą pod ręką u wezgłowia wygodnego łóżka
Nagle usłyszał stłumiony przez barierę drzwi, doskonale znany mu głos:
- Panie profesorze, Granger umiera w Ambulatorium! .
Zerwał się na równe nogi o pobiegł otworzyć.
- Jeżeli to kiepski żart, Draco... – urwał i znieruchomiał na widok stojącego przed nim
podopiecznego i chrześniaka w jednej osobie.
Malfoy był prawie przeźroczysty, miał niemal sine wargi i był przemoczony do suchej nitki.
Wyglądał jakby sam miał za chwilę umrzeć na zawał. To nie był żaden żart i Severus
natychmiast pożałował, że tak nie jest.
- Co?! – krzyknął nieco zdezorientowany i wybałuszył czarne oczy na jedyną latorośl swojego
najlepszego przyjaciela.
- Granger próbowała się utopić w wannie Prefektów i prawie jej się to udało.. Nie wiem czy
jeszcze żyje.
- O cholera! Wracaj w tej chwili do Skrzydła Szpitalnego i opowiedz wszystko dokładnie, pani
Pomfrey. Ja udam się po profesor McGonagall. Na co czekasz, już cię nie ma!
Severus zarzucił niedbale czarną szatę na koszule nocną i spiesznym krokiem udał się do Wieży
Gryffindoru.
Draco pędził jakby gonił go sam diabeł. Nie miał pojęcia, skąd bierze siłę do tak morderczego
biegu i nawet się nad tym nie zastanawiał. Po prostu gnał jak szalony korytarzami Hogwartu,
zostawiając za sobą wodny szlak.
- Pani Pomfrey – krzyknął gdy dotarł na miejsce – Profesor... Snape... poszedł... po profesor...
McGonagall – wycharczał ledwie łapiąc oddech.
Zdał sobie sprawę, że czuje się winny i szybko odegnał od siebie te nieprzyjemne myśli. Robił,
tylko to, co powinien. Później mógłby mieć nieprzyjemności, gdyby nie zareagował.
- Opowiedz mi jak to się stało. Tylko szybko!
- Poszedłem wykąpać się do Łazienki Prefektów. Granger też tam była, więc pozwoliłem jej
wejść najpierw – przeraził się gdy pomyślał, co by się stało jeżeli wszedłby tam pierwszy.
Draco opowiedział ile czasu czekał i kiedy się zaniepokoił, oraz co zrobił gdy dostał się do
łazienki.
- Rozumiem – powiedziała chłodno pielęgniarka. –Powinna przeżyć. Uratowałeś ją w niemal
ostatnim momencie. Zrobiłam jej masaż serca... To taki mugolski sposób pierwszej pomocy –
dodała widząc zdezorientowaną minę chłopaka.
- Malfoy, ale ty wyglądasz! – zirytowała się nagle i osuszyła go jednym wprawnym
machnięciem różdżki.
***
Obrazy z życia Hermiony przesuwały się w błyskawicznym tempie przed oczami jej duszy. Nie
był to chronologiczny ciąg wydarzeń, ale bezładnie posklejane ze sobą strzępki wspomnień
pojawiające się w przypadkowej kolejności.
Sześcioletnia Hermiona z radością podziwia swój pierwszy rower.
Draco Malfoy nazywa ją szlamą na boisku do Quiddicha, kiedy dziewczyna ma zaledwie
dwanaście lat.
Hermiona rozwiązuje zagadkę logiczną mistrza eliksirów w drodze po Kamień Filozoficzny.
Hermiona odbiera list z Hogwartu, informujący ją, że jest czarownicą i zostaje tam przyjęta na
naukę.
Pierwszy dzień Hermiony w mugolskiej podstawówce... i tak dalej.
Szalony kalejdoskop przejaskrawionych pod względem barw i dźwięków scen urwał się nagle,
jakby przecięty niewidocznym nożem. Dookoła zapanowała nieprzenikniona ciemność.
Dziewczyna stała w dźwiękoszczelnym korytarzu, który nie odbijał żadnego światła. Otaczająca
ją czerń była tak doskonała, że nie była w stanie dojrzeć nawet własnych rąk, czy stóp. Nie
wiedziała kim jest, gdzie jest, co się stało i dlaczego. Była jak biała, czysta, niezapisana kartka.
Była duszą czekającą na pograniczu świata żywych i świata umarłych. Była w poczekalni.
***
- Co się stało?! – profesor McGonagall była blada i roztrzęsiona. Tak samo jak Severus narzuciła
pospiesznie szatę na koszulę nocną i niemal pobiegła do Skrzydła Szpitalnego. Rozbudziła się
błyskawicznie.
Draco chciał opowiedzieć, co się stało, ale McGonagall ubiegła go z furią pytając
- Coś ty jej zrobił rozwydrzony gówniarzu?!
- Nic, tylko wyciągnąłem na wpół utopioną z wanny – powiedział przerażony postawą
nauczycielki chłopak.
- Cała szkoła wie, że życzysz jej śmierci! – wrzasnęła kobieta.
- Ale to nie ja ją utopiłem, tylko sama chciała to zrobić. JA JĄ TYLKO URATOWAŁEM! –
Draco był roztrzęsiony.
- Uspokójcie się obydwoje! – Severus zaczynał być wściekły. - Co z nią, Pomponio?
- Jest nieprzytomna, ale będzie żyła. Zrobiłam jej masaż serca...
- Zrobiłaś jej masaż serca i jest nieprzytomna?! Kobieto, to ty tu jesteś uzdrowicielką, nie ja!
Ona może być w stanie śpiączki albo śmierci klinicznej! - Severus podbiegł do nieprzytomnej
dziewczyny. Jego dłonie miarowo zaczęły uciskać mostek a sam udzielający pierwszej pomocy
cedził ze złością :
- Jak. Się. Robi. Masaż. Serca. To. Do. Momentu. Odzyskania. Przytomności!
- Ty kretynie! - wrzasnęła Pomponia Pomfrey, która zazwyczaj nie używała podobnych epitetów
– chcesz wywołać arytmię serca?! Zostaw ją!
Ale Sverus wiedzial lepiej i nie zamierzał pezestać. Trzeba mu przyznać, że kierowa się
szlachetnymi pobudkami i chciał jak najlepiej.
Kiedy Pomponia podbiegła do niego, żeby powatrzymać mężczyznę przd zrobieiem krzywdy
dziewczynie, nie było już takiej potrzeby...
***
Mrowienie w okolicy serca, nagły błysk światła pod powiekami, silny w strząs i strach. Dusza
dziewczyny stojąca pomiędzy dwoma światami nie wiedziała co się dzieje, ale wiedziała i czuła
gdzieś głęboko, że nie chce wracać do stanu, w którym była poprzednio. Nie miała pojęcia
dlaczego, ale chciała iść dalej. Siła która ją przywoływała do życia była jednak zbyt silna i
Hermiona została wyrwana ze błogostanu nieświadomości i oczekiwania. Poczuła silne
szarpnięcie i ostry ból w klatce piersiowej.
***
Granger otworzyła oczy, krzyknęła z bólu a następnie bezwładnie opadła na poduszki, kaszląc
tak silnie, jakby miala wypluć z siebie płuca. Zamknęła oczy. Oddychała nierówno i bardzo
płytko. W pierwszej chwili nie wiedziała co się dzieje, ale zaraz uświadomiła sobie, że chciała ze
sobą skończyć. Chciała, ale jej nie wyszło.
„Nawet samobójstwo schrzaniłam” – pomyślała gorzko.
- Panno Granger – dobiegł ją głos mistrza eliksirów – proszę to wypić, to Eliksir Wzmacniający.
- Nie chcę – odwarknęła niegrzecznie Hermiona – wole truciznę.
- W tej chwili masz to wypić, Granger! – Severus nie zamierzał się patyczkować z krnąbrną
dziewuchą
Draco patrzył na wszystko wstrząśnięty i zakłopotany. Ona chciała truciznę. Poczuł się nagle jak
świnia. Przecież życzył jej, żeby zdechła. Nawet jej o tym mówił z uśmiechem na ustach.
Teraz, kiedy przyszło co do czego, nie tylko okazało się, że nie chciał aby umarła, ale sam ją
wyrwał ze szponów śmierci.
Czuł się dziwnie nierealnie.
Irytowało go, że uratowana dziewczyna chciała wypić truciznę, a on wiedział, że w dużej mierze
swój okropny stan psychofizyczny, Hermiona „zawdzięcza” jemu. Tak, jemu. To tylko go
zdenerwowało jeszcze bardziej i wprawiło w irytację.
„Dlaczego ta kretynka nie cieszy się , że żyje? – pomyślał ze złością – Głupia szlama.”
Severus musiał wlać lekarstwo przemocą do gardła panny Granger. Hermiona przełknęła eliksir,
krztusząc się i kaszląc. Posłała profesorowi spojrzenie rozwścieczonego Hipogryfa.
- Draco Malfoy uratował cię w ostatniej chwili - powiedział Snape – Co ci odbiło do jasnej
cholery?!
- Malfoy?! – Hermiona pobladła jeszcze bardziej.
„No tak... przecież on czekał cały czas na zewnątrz...” – pomyślała z irytacją.
Poczuła taką wściekłość jak nigdy wcześniej.
- Nie dasz mi nawet spokojnie umrzeć? – wycedziła zimno, patrząc prosto w szare oczy Dracona
– Nawet na to mi nie pozwolisz?! NIENAWIDZĘ CIĘ!
- Uspokój się, Granger! – Severus mimo podniesionego tonu, popatrzył na nią łagodnie.
Wiedział o tym, że Draco strasznie traktuje Hermionę i ubliża jej niemal na każdym kroku.
Jednak nigdy nie udało mu się „złapać go za rękę”. Młody Malfoy nie był takim idiotą, by
popisywać się przy nauczycielach, zwłaszcza przy nim. Ale teraz, Ślizgon poczuł się dotknięty i
urażony do tego stopnia, że się zapomniał. Uratował ją a ona zamiast mu podziękować, była na
niego wściekła.
- Wypadałoby podziękować – powiedział zimno. Był zły. Jego napięcie nerwowe sięgnęło zenitu
i nie zamierzał bawić się w delikatność, zwłaszcza w stosunku do niej.
- Wypadałoby, ale takie szlamy, jak ty, Granger nie mają nawet minimum kultury osobistej.
Severusa trafił dosłownie jasny szlag. Przed oczami zamajaczyła mu czerwona mgła wściekłości
i zanim którakolwiek z obecnych kobiet zareagowała na chamską odzywkę Draco Malfoya,
odezwał się on.
- Minus pięć punktów od Slytherinu, Malfoy. Mógłbyś hamować się chociaż przy nauczycielach.
Draco zmełł w ustach przekleństwo i zacisnął zęby.
- A ty, Granger bądź cicho i wypij Eliksir Bezsennego Snu. Dobrze ci zrobi. – Podał jej fiolkę.
Ten specyfik Hermiona przyjęła bez protestów i po trzech minutach pogrążyła się w błogim
stanie nieświadomości, a Morfeusz roztoczył nad nią swoją opiekę.
Severus popatrzył zimno na swojego chrześniaka.
- Jeżeli kiedykolwiek usłyszę, że zwracasz się do niej w taki sposób jak parę minut temu, to nie
ręczę za siebie, Draco. Zrozumiałeś?
- Tak jest, sir. Ale ona chyba powinna mi podziękować, a nie... – chłopak nie dokończył
- MILCZ! – Severus był wściekły. – Po co ją uratowałeś, gówniarzu? Po to, żeby nadal zatruwać
jej życie?!
Pomponia popatrzyła na mistrza eliksirów ze zgrozą.
- Ależ, Severusie! – żachnęła się Minerva.
- Zamilcz kobieto! – Snape był w stanie zimnej furii.
Draco patrzył na niego w niemym osłupieniu.
- Byłbyś bardzie j miłosierny, gdybyś pozwolił jaj umrzeć! – ciągnął Snape, nie zwracając uwagi
na oburzone miny obydwu kobiet. – Myślisz, że jak nie widziałem niczego na własne oczy i nie
słyszałem na własne uszy, to o niczym nie wiem? Wyzywasz ją od dziwek i szlam i życzysz jej
śmierci niemal na każdym kroku, wiedząc, że jej rodzice zginęli w straszny, upokarzjący sposób
i że Granger widziała ich martwe ciała na własne oczy! Wyobraź sobie, Malfoy, że wracasz do
domu i zastajesz w nim zimne trupy swoich rodziców... Zastnawiałes się kiedyś nad tym?! Po co
ją ratowałeś?! Żeby mieć na kim ćwiczyć swoje oratorskie umiejętności?! Nie zdziw się, jeżeli
Granger da ci za ten ratunek w twarz!
Draco był blady i wstrząśnięty. Severus popatrzył na swojego podopiecznego i ignorując
wszystko i wszystkich, poszedł do siebie.
- Możesz odejść, Malfoy – powiedziała do roztrzęsionego chłopaka, pani Pomfrey po kilku
minutach głuchej ciszy w Ambulatorium zakłóconej jedynie miarowym oddechem śpiącej
Hermiony. – Profesor Snape jest zdenerwowany, powiedział to w złości. Zrobiłeś to co
powinieneś. Idź do siebie i się wyśpij.
***
Syn Lucjusza i Nazrcyzy nie zmrużył jednak oka tej nocy. Nie mógł. Wszystko co powiedział
Severus Snape, było okrutną prawdą. On, Draco Malfoy był dwulicowym sukinsynem. Teraz
sobie uświadomił, że Granger ma ludzkie uczucia. Że jest człowiekiem tak jak on, i że wszystko
co jej kiedykolwiek powiedział, raniło ją tak, jak raniłoby jego, czy kogokolwiek innego. Gdyby
tak nie było, nie pragnęłaby tak usilnie śmierci.
Nękały nim ambiwalentne uczucia. Czuł się winny próby samobójczej Granger. Nie miał co się
oszukiwać. Na pewno, jego „słodkie” komentarze nie pomagały jej pogodzić się z gorzkim
losem, który ją dotknął. Ale nienawidził jej też za to, że w ogóle istnieje i nienawidził siebie za
to, że jest, jaki jest. Za to, że jest zbyt słaby by być innym człowiekiem, niż zadufanym w sobie
arystokratą, który ma zawsze to co chce i robi to co chce nie zwracając uwagi na potrzeby innych
ludzi. Tej nocy Draco Malfoy po raz pierwszy w życiu czuł wyrzuty sumienia i zaczął się
zastanawiać nad sensem życia.
***
Hermiona przeleżała cały następny dzień w Ambulatorium. Była rozżalona faktem, że żyje. Pani
Pomfrey nie spuszczała jej z oczu i cały czas podawała jej jakieś wzmacniające paskudztwa,
które ona najchętniej wylałaby za okno.
Dostała też sporą porcję eliksiru na bezsenny sen i pół dnia spędziła pogrążona w błogim stanie
nieświadomości.
Właśnie wtedy gdy smacznie spała, nieświadoma swoich problemów i trosk, do Skrzydła
Szpitalnego przyszedł Draco Malfoy.
- Co z nią? – spytał siląc się na obojętny ton.
- Lepiej. Przynajmniej jeżeli chodzi o jej stan fizyczny. Bo samopoczucie raczej ma podłe. –
odpowiedziała rzeczowo, pani Pomfrey. Zwykłe stwierdzenie faktów.
„To tak, jak u mnie” – pomyślał i popatrzył chłodnym wzrokiem na bladą twarz Hermiony.
Ignorując protesty Pomfrey podszedł do łóżka i przyjrzał się uważnie śpiącej dziewczynie. Była
zdecydowanie za szczupła. Kiedy poprzedniej nocy wyłowił jej bezwładne ciało z wody, mógł
spokojnie policzyć jej wszystkie żebra. Twarz Granger była nienaturalnie blada, policzki miała
zapadnięte i sprawiała wrażenie całkowicie bezbronnej i kruchej istoty.
Pani Pomfrey postanowiła sobie darować uwagi typu „chora potrzebuje snu i odpoczynku”, w
końcu dziewczyna była pod działaniem silnego eliksiru. Zdobyła się nawet na tyle taktu, żeby
opuścić na kilka minut pomieszczenie i poszła na zaplecze posegregować po raz setny w tym
tygodniu fiolki z eliksirami. Miała świadomość, że nie powinna chłopakowi odmawiać chwili
refleksji. Wyglądał na przygnębionego i smutnego.
„Może w końcu, coś zrozumie” – pomyślała Pomponia.
„Jestem sukinsynem” – pomyślał Draco patrząc w zamyśleniu na śpiącą. Teraz powoli docierało
do niego całe okrucieństwo własnego postępowania. Zupełnie niepotrzebne okrucieństwo i
zwykła podłość. Pomyślał nawet, że wczorajsza tyrada profesora Snape’a była zbyt delikatna i
wyważona. Jemu przychodziły do głowy dużo gorsze określenia pod własnym adresem
Dopiero po dziesięciu minutach ocknął się i uświadomił sobie, że musi iść na zajęcia z
Transmutacji.
***
Po kolacji odwiedzili Hermionę Harry i Ron, którzy znali prawdziwą wersję wydarzeń.
Oficjalna, podana przez Dyrektora była inna. Według niej panna Granger zemdlała i została
przez jednego z chłopców ( nie podał nazwiska, bo uznał to za raczej zbędny w świetle
wszystkich faktów, szczegół) do Ambulatorium. Draco był po raz pierwszy był wdzięczny za coś
Albusowi.
Hermiona skończyła właśnie jeść rosołek z kury, który wcale tak naprawdę jej nie smakował.
- Jak się czujesz? – spytał z troską Harry i dziewczyna posłała mu pełne dezaprobaty spojrzenie.
- Tak jak widać – odrzekła chłodno.
- Hermiono jak mogłaś?! Jak mogłaś zrobić coś takiego?! – Ron wykazał się daleko posuniętym
taktem i Granger nie raczyła mu odpowidać.
- Ron, uspokój się - rzekł łagodnie Potter.
- Och, sorry – rudzielec się zarumienił..
Siedzieli przez dłuższą chwilę w ciszy i Hermiona była im wdzięczna. Właśnie czegoś takiego
potrzebowała. Milczącej obecności drugiego człowieka. Sielanka jednak nie trwała długo.
- Wiemy co stało się naprawdę. Reszta szkoły myśli, że zasłabłaś – powiedział Harry. Hermiona
uśmiechnęła się do niego gorzko.
- Jak on śmiał cię dotknąć swoimi brudnymi łapami?!– wypalił Ronald Weasley a Harry
popatrzył na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Ron, chciałem ci przypomnieć, że gdyby nie Malfoy, Hermiona by nie żyła – stwierdził
chłodno Potter.
- Co, może mam mu postawić pomnik?!
- Nie, ale mógłbyś nie gadać niedorzeczności. A co ty byś zrobił, gdyby topiła się na przykład
Parkinson, założyłbyś rękawiczki? Bądź poważny. Poza tym Hermiona chyba nie ma ochoty
słuchać czegoś takiego.
- Dzięki, Harry – Hermiona popatrzyła z wyrzutem na Rona, który jednak nie zamierzał
skończyć.
Tyrada Weasley'a na temat Malfoya, jego brudnych rąk i nieczystych intencji skończyła się ku
uldze dziewczyny wyproszeniem chłopców ze Skrzydła Szpitalnego. Pani Pomfrey stwierdziła,
że Hermiona zostanie w Ambulatorium jeszcze jeden dzień, co Gryfonka przyjęła z chłodną
obojętnością.
***
Draco chodził cały dzień jak struty. Denerwowało go wszystko począwszy od głupawego
rechotu Crabba i Goyle’a a skończywszy na denerwującym szczebiotaniu Pansy Parkinson.
Chwilami miał jej ochotę powiedzieć, żeby przymknęła swoją durną jadaczkę.
Odetchnął wieczorem, kiedy szedł się myć. Czuł awersję do wanny w Łazience Prefektów, którą
do tej pory tak lubił i skorzystał z własnej łazienki z kabiną prysznicową. Luksus posiadania
prywatnego dormitorium, czasem się na coś przydawał.
Gdy stał pod strumieniem gorącej wody, uderzyła go smutna myśl, że jego życie jest puste i
bezsensowne. Jedyne co robi, to popisuje się przed bandą kretynów, z których większość jst zbyt
głupia, żeby pojąć głębie niektórych jego żartów. Ten fakt dotyczył nawet jego dziewczyny.
Pansy była prosta, żeby nie powiedzieć, prostacka. Myślała tylko o ciuchach, kosmetykach i
seksie. Żadna dyskusja na wyższym poziomie z panną Parkinson nie wchodziła w grę.
Żeby zaimponować tym ludziom musiał być prymitywny i tak właśnie się zachowywał. Jak
prymityw.
Czuł się zmęczony, przygnębiony i przybity. To miało jednak swoje dobre strony, bo w nocy spał
jak kamień.
***
Po śniadaniu Draco nie miał bezpośrednio żadnych zajęć, dopiero dwie godziny później szedł na
Eliksiry Zaawansowane.
Młody Malfoy postanowił więc pójść do Ambulatorium, żeby porozmawiać z Hermioną.
Hermiona nie spała i czytała notatki z zajęć z poprzedniego dnia a pani Pomfrey musiała być na
zapleczu, bo chłopak nie widział jej na sali. Dziewczyna była w tej chwili jedynym pacjentem i
Draco był wdzięczny losowi za taki obrót sprawy.
- Cześć – powiedział cicho.
- Nie wiem czy wiesz, ale jesteś niemile widziany, Malfoy – powiedziała chłodnym tonem
rzucając mu przelotne, poirytowane spojrzenie znad notatek.
- Mimo wszystko, cześć. Lepiej się czujesz? – Malfoy nie należał do typów, których łatwo
spławić.
Zaśmiała się zimno.
- Jesteś upierdliwy jak w wsza w dupie. Ale niech Ci będzie. Czuję się wprost cudownie i
tryskam energią, nie widać? – obdarzyła go wejrzeniem pełnym pogardy i wróciła do czytania.
- Taki sarkazm nie pasuje do Gryfonki – stwierdził i usiadł w nogach łóżka.
- Wybacz, że nie witam cię z entuzjazmem i nie rzucam ci się na szyję z podziękowaniami...
Jesteś bezczelny, Malfoy. Wynoś się i daj mi spokój - gdyby wzrok umial zabijać, padłby trupem
na miejscu.
Draco nie zamierzał się wynieść. Rozumiał jej gniew, ale miał jej coś do powiedzenia i nie chciał
odpuścić.
- Dam ci spokój, ale chcę ci najpierw powiedzieć, że...
- Że mam wobec ciebie dług wdzięczności?! – spytała go ze złością i nie chcę cię znać! Wynoś
się!
Chłopak zamrugał skonsternowany.
- Nie o to mi chodziło, Granger. – Hermiona popatrzyła na niego podejrzliwie, co wcale nie
zdziwiło Ślizgona. Miała wszelkie podstawy by mu nie ufać.
- Chciałem ci powiedzieć, że przykro mi z powodu śmierci twoich rodziców – czuł się głupio
gdy to mówił, ale rachunek sumienia, który sobie zrobił nie pozwalał mu postąpić inaczej.
- Och, to wzruszające, długo nad tym myślałeś? Kiedy cię oświeciło, Malfoy?!– uśmiechnęła się
do niego kpiąco.
- Mówię poważnie. Możesz mi nie wierzyć, w końcu niby dlaczego miałabyś to robić... Wiem,
że to brzmi niedorzecznie, ale je naprawdę ci współczuję i żałuję swojego chamskiego
zachowania.
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę zmrużonymi oczami. Wyglądał tak, jakby mówił
szczerze. Ale Malfoy to Malfoy i wiedziała, że zaufanie do niego równa się podpisaniu na siebie
wyroku o własnej naiwności. Sam ją tego nauczył.
- Ależ to wzruszające. Mam cię pocałować teraz, czy w następnej scenie? – zakpiła.
Nie wyglądał na zaskoczonego jej reakcją. Wręcz przeciwnie. Spodziewał się kpin. W końcu
czego miał się spodziewać? Popatrzył na nią bardzo poważnie, nie zrażając się jej zachowaniem.
- Posłuchaj. Kiedy tu szedłem, nie liczyłem ani na twoją wdzięczność, ani na entuzjazm, ani na
to, że mi wybaczysz. Mylisz się, jeżeli uważasz, że cel mojej wizyty jest tak małostkowy. Chcę
tylko żebyś wiedziała, co czuję. – Był nad wyraz spokojny, opanowany i taktowny. Hermiona
zdziwiła się jego zachowaniem, ale nie dała nic po sobie poznać.
- Coś jeszcze? – spytała obojętnie.
- Tak. To znaczy... – Widok zarumienionego Draco Malfoya był dosyć ciekawym zjawiskiem i
Hermiona przekrzywiła lekko głowę, aby lepiej mu się przyjrzeć, co spowodowało jeszcze
większe zakłopotanie chłopaka. - Chciałem ci powiedzieć, że jak będziesz miała jakieś problemy,
to zawsze możesz poprosić mnie o pomoc.- Nie wiedział czemu to mówi. Miał niejasne
wrażenie, że "tak wypada", ale to nie była tylko kwestia obyczajowści, czy zasad dobrego
wychowania. Czuł niemal wewnętrzną potrzebę, żeby zadeklarować swoje dobre chęci, mimo
świadomości, że zaofiarowana pomoc, zostanie odrzucona.
Jeżeli to co Hermiona usłyszała wcześniej wydało się jej dziwne to, to było wręcz kosmiczne.
Zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie śpi, chociaż bardzo szybko wykluczała taką możliwość.
- Mogę poprosić cię o pomoc? – mówiła bardzo powoli, jakby bardzo uważnie dobierała słowa. -
Chyba sobie robisz ze mnie żarty, myśląc, że mogłabym kiedykolwiek o cokolwiek cię poprosić,
Malfoy... - jej oczy zwęziły się jeszcze bardziej i zmarszczyła brwi.
- Chociaż jest jedna rzecz, którą mógłbyś dla mnie zrobić - dziewczyna uśmiechnęła się krzywo -
Podaj mi jakąś truciznę... Będę ci bardzo wdzięczna.
- Przykro mi – odpowiedział chłodno – ale takiej prośby spełnić nie mogę, Granger i doskonale o
tym wiesz.
- No widzisz, jesteś kłamcą. Obiecałeś spełnic moją prośbę, a teraz mówisz, że to nie wchodzi w
grę. Spłyń i daj mi święty spokój. Nie mam ochoty ani z tobą gadać, ani na ciebie patrzeć.
- Wedle życzenia – powiedział spokojnie i ruszył do wyjścia.
Mimo wszystko czuł się lepiej, że ją przeprosił. Przebaczenia i tak nie oczekiwał. Cieszyl się, że
nie dostał prawym sierpowym po gębie bo właśnie takiej reakcji spodziewal się, gdy usiadł na
łóżku.
Hermiona miała mieszane uczucia. Odłożyła na bok notatki z Astronomii bo nie była w stanie w
tej chwili się uczyć. To co usłyszała całkowicie ją zaskoczyło i wprawiło w podły nastrój.
Malfoy nie wyglądał jak ktoś, kto dobrze się bawi, albo sobie kpi. Z drugiej strony z nim nigdy
nic nie było wiadomo. Był nieobliczalny, zadufanym w sobie gnojkiem i nie mogła mu wierzyć.
Ale sam fakt, że w ogóle ją uratował...
Pomfrey opowiedziała jej, jak wyglądał chłopak gdy ją przyniósł do Ambulatorium. Z tego co
Hermiona się dowiedziała, Draco sprawiał wrażenie kogoś kto przechodzi lekki zawał z
załamaniem nerwowym włącznie i ta opowieść zaniepokoiła ją jeszcze bardziej, niż to co
usłyszała przed chwilą.
Życzył jej śmierci ale w krytycznym momencie, zrobił wszystko co mógł, żeby nie umarła.
Hermiona nie mogła w to uwierzyć. Wyglądało na to, że Malfoy zmienił swój stosunek do niej i
to wcale jej się nie spodobało.
III.
I make believe
That you are here
It's the only way
I see clear
What have I done
You seem to move on easy
[Britney Spears, Everytime]
Przez następne dni Hermiona snuła się po Hogwarcie jak cień człowieka.
Żaden z przyjaciół nie potrafił jej poprawić humoru. Malfoya unikała jak ognia, a on dał jej
święty spokój i nie dokuczał jej już, ani jej nie zaczepiał. Raz nawet posłał jej przepraszający
uśmiech, kiedy Parkinson rzuciła mimochodem w stronę wracającej z biblioteki Hermiony.
- O, idzie najbardziej przemądrzała szlama Hogwartu.
Gryfonka w odpowiedzi na ten niewinny gest zaserwowała Draconowi spojrzenie rozjuszonego
Puszka.
Chwilę później usłyszała za plecami zirytowaną wypowiedź blondynki
- Co z tobą, Draco?
- Źle się czuje - chłód w głosie chłopaka mógłby zmrozić piekło ale nie Parkinson która bywała
mniej inteligentna od sklątki tylnowybuchowej.
- Może pójdziesz do skrzydła szpitalnego, pysiaczku? - zaszczebiotała Ślizgonka z rozanielonym
wyrazem twarzy i chłopak po prostu odwrócił się i ruszył do Pokoju Wspólnego uczniów Domu
Węża.
Hermiona poczuła się dziwnie. Nie mogła uwierzyć, że Draco tak po prostu zmienił stosunek do
niej. Dopadły ją nawet chwilowe wyrzuty sumienia, że spojrzała na niego z taką nienawiścią.
Marzyła o kolejnym dniu, żeby zostać nareszcie w opustoszałym Zamku. Byle tylko cała ta
rozwrzeszczana dzieciarnia i niewyżyta młodzież rozjechała się już do domów.
Dom... ona już nie miała domu. Przyspieszyła kroku, aby jak najszybciej znaleźć się sam na sam
w swoim dormitorium i w spokoju się wypłakać.
***
Ferie świąteczne minęły Hermionie w spokoju. Ciągle się uczyła, dużo spała, płakała i bardzo
mało jadła. Na nic się zdały prośby Harry'ego ani też jego groźby. Jadła jak ptaszyna. Może
gdyby Potter był bardziej stanowczy w stosunku do niej, odniosłoby to jakieś rezultaty, Gryfon
jednak był za delikatny w postępowaniu z Hermioną. Nie rozumiał, że w takiej sytuacji
potrzebne jest bezwzględne działanie i nie uzyskał namowami żadnych efektów.
W rezultacie Hermiona schudła jeszcze bardziej.
Kiedy skończyły się ferie i wrócili uczniowie, wyglądała tak żałośnie, że Ron wykrzyknął na jej
widok:
- Hermiona, co z tobą?!
- Nic, poza tym, że moi rodzice nie żyją i nie mam już normalnego domu w którym mogłabym
spędzać Święta z rodziną - odpowiedziała gorzko i Harry uśmiechnął się przepraszająco do
rudzielca, który się zarumienił.
- Sorry, Ron - dziewczyna odwróciła głowę. - Po prostu jestem trochę rozbita.
- W porządku, Hermiona - powiedział Weasley i przytulił ją na pocieszenie. Zrobił to oczywiście
niezgrabnie i zirytował tylko dziewczynę swoim nieporadnym gestem.
- Muszę iść do biblioteki - powiedziała rozdrażniona.- Na razie.
- Nie pytaj - powiedział Harry, gdy Ron popatrzył na niego ze zdziwieniem. - Oddala się ode
mnie coraz bardziej, od siebie samej chyba też. Ciągle tylko siedzi w bibliotece, albo w
dormitorium i prawie wcale nie je.
- To wszystko przez Malfoya - powiedział Ron z nienawiścią.
Potter posłał mu rozjuszone spojrzenie.
- Ależ ty bywasz małostkowy, Ron! Chcesz powiedzieć, że powinien jej się pozwolić utopić? O
to ci chodzi?! Nie rozumiem cię! W ogóle cię nie rozumiem... - Harry odwrócił się ze złością i
odszedł, pozostawiając zaskoczonego Ronalda samemu sobie.
***
Draco schudł przez Święta.
Wbrew zdrowemu rozsądkowi i wmawianiu sobie, że Granger to tylko głupia szlama, myślał o
niej zdecydowanie zbyt często i zdecydowanie zbyt mało myślał o Pansy.
Poprawka. Ani razu nie pomyślał o swojej dziewczynie i ani razu za nią nie zatęsknił.
Poprawka numer dwa. Nie myślał już o Hermionie z perspektywy jej pochodzenia. Myślał o niej
jak o skrzywdzonej przez los istocie ludzkiej.
Rodzice tak się martwili, tym, że mało jadł i wiecznie chodził przygaszony, że zaczęli go
wypytywać, czy nic się nie stało. Niezmiennie odpowiadał, że wszystko jest w porządku, i że to
tylko kwestia dojrzewania oraz nerwów związanych ze zbliżającymi się egzaminami i mu
szybko minie.
Oddalił się od nich, zwłaszcza odo ojca, który nie wydawał mu się już taki doskonały jak kiedyś.
Przed wyjazdem do Hogwartu odważył się zadać mu pytanie i zrobił to tak, żeby zabrzmiało jak
najbardziej obojętnie.
- Tato, co właściwie zaszło podczas akcji na Summer Alley? To była chyba największe
przedsięwzięcie ze wszystkich podczas wakacji, prawda?
- Tak - odpowiedział ochoczo Lucjusz, opatrznie rozumiejąc intencje syna. - Ależ ci mugole się
darli.... I jak błagali o litość... W ogóle nie potrafili pogodzić się z losem. - jego głos był zimny i
pełen pogardy - Ty też kiedyś będziesz w tym uczestniczył, synu - dodał z dumą, zupełnie
nieświadomy obrzydzenia jakie w tej chwili poczuł do niego Draco.
- Tak, wiem tato i uważam za wielki honor fakt, że należę do tak uprzywilejowanej rodziny jak
nasza - odpowiedział młodzieniec, starając się by jego uśmiech był szczery a mdłości, które
poczuł nie zmusiły go do odwiedzenia toalety.
Czuł się podle i żałował, że w ogóle spytał o tą haniebną jatkę.
Całą drogę do szkoły katował się masochistycznymi wyobrażeniami o cierpieniu Bogu ducha
winnych, mugoli. O ich krzykach, o błaganiach o litość. Patrzył w okno i przed oczami
wyobraźni malował mu się makabryczny obraz niepotrzebnej nikomu przemocy i
bezsensownego cierpienia. Po raz pierwszy pomyślał o eksterminacji mugoli i szlam w takich
kategoriach.
Jazgotanie Parkinson, która uwiesiła się na jego ramieniu irytowało i męczyło go, dlatego w
połowie podróży do Hogwartu powiedział dziewczynie, że jest śpiący. Zamknął oczy, udając że
odpłynął do krainy Morfeusza, ale nadal jednak wyobrażał sobie, co musieli czuć ci wszyscy
torturowani Cruciatusem i innymi wymyślnymi klątwami ludzie.
Bici i gwałceni ludzie.
Zabijani bez krzty litości ludzie, wśród dzikiego śmiechu Śmierciożerców, do których pisane mu
było wstąpić po ukończeniu Hogwartu. Nieodwołalnie.
***
Pierwsze poniedziałkowe śniadanie po feriach, minęło Hermionie w spokoju. Chłopcy o nic się
nie dopytywali, a Harry skutecznie gasił zapędy Rona, który koniecznie chciał wiedzieć, czy
Hermiona czuje się lepiej.
To znaczy prawie całe śniadanie minęło spokojnie. Hermiona jak zwykle zjadła tylko pół tosta i
Harry jak zwykle namawiał ją bezskutecznie na więcej. Zmusiła się do nałożenia na talerz
łyżeczki jajecznicy i tylko skubała ją widelcem z wyrazem lekkiego obrzydzenia na twarzy.
Część osób już wyszła z wielkiej Sali, Ron także. Rudzielec miał teraz okienko, ale musiał
skończyć wypracowanie na Wróżbiarstwo, które było za dwie godziny. I właśnie w tamtej chwili
Harry zdecydował się na wygłoszenie odważnej sentencji
- Czy ja mam cię zacząć karmić na siłę, Hermiono?! – chłopak zmarszczył z irytacją brwi.
- Może w końcu właśnie to należałoby zrobić, Potter – obydwoje usłyszeli cichy, chłody głos,
gdzieś zza swoich pleców.
Draco patrzył na Harry’ego spod przymkniętych powiek.
- Dracuś – zaszczebiotała Pansy – chyba nie gadasz z tą szlamą i durnym Potterem?
- Pansy, skarbie – powiedział lodowato Draco – czy mogłabyś mi dać trzy sekundy wytchnienia
od swojej, jakże absorbującej osoby?
Harry zakrztusił się herbatą gdy usłyszał słowa Ślizgona. Myślał, ze dziewczyna obrazi się,
uderzy go albo zrobi coś w tym stylu. Niepomiernie się zdziwił, kiedy Parkinson zachichotała
jak kretynka z rodowodem i odpowiedziała słodkim jak ulepek głosem.
- Oczywiście Dracuś, do zobaczenia za pięć minut na Eliksirach, nie spóźnij się kochanie.
Blondyn miał taką minę, jakby ukąsiła go żmija.
- Granger – powiedział po chwili milczenia – prosisz się o to żeby karmić cię na siłę... Nie
rozumiem Potter, jak mogłeś być takim kretynem, żeby pozwolić jej schudnąć jeszcze bardziej?
– Kiedy Harry otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, Ślizgon dodał jadowitym szeptem – To
było pytanie retoryczne, Potter.
- Jesteś bezczelny, Malfoy – Gryfon poczuł się urażony.
- Możliwe, ale za to ty jesteś skończonym debilem... albo po prostu nie zależy ci na przyjaciółce
– Draco wzruszył ramionami i odwrócił się już żeby odejść, zatrzymał się jednak i nachylił do
ucha Hermiony.
- Osobiście wmuszę w ciebie obiad, jeżeli zajdzie taka potrzeba, Granger... Nie żartuje.
Po tych słowach opuścił szybkim krokiem Wielką Salę.
Hermiona była w zbyt wielkim szoku, żeby skomentować zachowanie Malfoya. Harry natomiast
musiał w duchu przyznać rację swojemu największemu wrogowi. Był skończonym debilem.
***
Na pierwsze danie obiadowe była zupa pomidorowa z ryżem, którą Hermiona na szczęście
lubiła. Nalała sobie całą chochlę i jakoś zdołała wszystko zjeść. Czuła dziwne wewnętrzne
przekonanie, że Malfoy autentycznie pofatygowałby się ją nakarmić na siłę gdyby nic nie zjadła.
- A teraz grzecznie zjesz jedno żeberko, albo sam ci je włożę do buzi – powiedział bardzo cicho
Harry.
- Odpieprz się – warknęła Hermiona.
- Herm!! – Ron zakrztusił się żeberkiem, ale gdy Potter spojrzał na niego ostrzegawczo, zamknął
usta.
Gryfonka spojrzała na stół Slytherinu. Malfoy naprawdę gapił się na nią, sprawdzając czy
cokolwiek raczy przełknąć.
„Niech to szlag” – pomyślała nakładając na talerz najmniejsze żeberko.
*
- Dracusiu kochany – szczebiotała Pancy – jeszcze ciasta cytrynowego mój pysiaczku ?
„Niech ją ktoś ode mnie zabierze, bo zamorduję ją za pomocą widelca” – pomyślał Malfoy.
- Skarbie, ile razy mam powtarzać, że się już najadłem? – spytał cicho.
- A może rolady czekoladowo- śmietankowej – Parkinson absolutnie się nie zraziła jego
odmową.
- Kobieto – Draco poczuł jak czerwona mgła wściekłości przysłania mu powoli wzrok – czy do
ciebie nie dociera to, co mówię?
- Och, przecież muszę dbać o mojego przyszłego męża!
Powiedziała to w złą godzinę. Draco wstał od stołu z takim łoskotem, że prawie wszyscy
popatrzyli z zaciekawieniem na stół Slytherinu.
- Nie zamierzam się z tobą ożenić, Pansy!! – wrzasnął. Już od dawna miał ochotę to powiedzieć.
Nie obchodziło go wcale, że ich rodziny liczyły na to małżeństwo. – Nigdy się z tobą nie ożenię,
nie rozumiesz?! – wściekłym spojrzeniem omiótł wpatrzonych w niego ludzi i prawie wybiegł z
sali.
- A temu, co? – Ron wytrzeszczył oczy i spojrzał na Harry’ego z nadzieją, że on mu wytłumaczy
dziwne zachowanie Ślizgona.
- To chyba się nazywa przejrzeć na oczy, Ron – brunet wzruszył ramionami. – Wiesz, osobiście
mu się nie dziwię.
- Dracuś, mogłoby w końcu doprowadzić do ataku furii nawet anioła, a Malfoy jak wiadomo
aniołem nie jest – cicho powiedziała Hermiona nie bez zabarwionej złośliwością satysfakcji
- Taa, ciekawe, jak ona nazywa go w sypialni – zastanowił się na głos Ron. Obydwoje przyjaciół
posłało mu wiele mówiące spojrzenia.
- Po pierwsze, nazywała, po drugie, nie przy jedzeniu, Ron – powiedział Harry, ucinając tym
samym dyskusję.
***
Draco przez następne dni snuł się po Hogwarcie jak śnięty i nieobecny duchem. Nie zaczepiał
Pottera, chociaż tego akurat nie robił już od jakiegoś czasu, ale teraz przestał nawet rzucać
soczyste uwagi na jego temat we własnym, ślizgońskim gronie. Ogromną większość czasu
pozalekcyjnego spędzał w bibliotece i nawet Hermiona Granger nie była w stanie mu dorównać
pod tym względem.
Sama Hermiona stała się o ile to możliwe jeszcze cichsza. Nie zgłaszała się już w ogóle do
odpowiedzi na zajęciach, chyba, że została zapytana przez nauczyciela.
Jej brak zaangażowania w życie szkole nadrabiał Draco Malfoy, który teraz zgłaszał się niemal
cały czas, zdobywając punkty dla Slytherinu.
- Jego zupełnie pokręciło – stwierdził rzeczowo Harry po czwartkowej transmutacji.
- Kogo? – spytała nieobecna jak zwykle duchem, Hermiona.
- Malfoya.
- Aha... – pana Granger nie miała nic więcej do powiedzenia i ruszyła posuwistym krokiem do
biblioteki.
Hermiona zaczęła trochę więcej jeść bo uznała, że woli robić to sama, niż być karmiona przez
Harry’ego albo, co gorsza przez Malfoya, a w najstraszniejszym scenariuszu przez nich obu
wspólnie.
Kiedy powiedziała o tym w piątek, mile zaskoczonemu jej rosnącym apetytem zielonookiemu,
Potter odpowiedział:
- Wiesz Hermiono, to by było raczej perwersyjne – czym, ku swojej radości wywołał na jej
twarzy blady uśmiech.
***
- Chcę porozmawiać – blondyn usiadł w bezpiecznej odległości od Gryfonki.
- Ale ja nie chcę, Malfoy – odpowiedziała Hermiona z roztargnieniem. Robiła właśnie notatki do
wybitnie trudnego wypracowania z Eliksirów, które mieli oddać w poniedziałek.
- Widzę, że zaczęłaś jeść – Draco wydawał się całkowicie odporny na jej chłód..
- Malfoy, gdybyś nie zauważył, jestem zajęta.
- Granger, gdybyś nie zauważyła, jest sobota w samo południe i mogłabyś odpuścić sobie
ślęczenie nad książkami.
- I kto to mówi? – dziewczyna nie mogła sobie odmówić odrobiny sarkazmu.
- Tym bardziej powinnaś posłuchać – odciął się gładko Ślizgon.
- Wybacz, nie mam czasu na słuchanie twoich dobrych rad.
- Granger, jak chcesz mogę ci pomóc, szybciej skończysz. Już mam to wypracowanie o
truciznach azjatyckich. Skończyłem je wczoraj po południu. - Draco wbił nieprzeniknione
spojrzenie w Hermionę. Dziewczyna zauważyła z konsternacją, że jego oczy są intrygujące
- Nie potrzebuje twojej pomocy, Malfoy! – odwarknęła dużo bardziej agresywnie niż zamierzała.
- Szkoda – zaczął po krótkiej chwili milczenia. - Gdybyś dała sobie pomóc, wybralibyśmy się na
mały spacer po błoniach. Pomimo mrozu jest piękna pogoda. – Hermiona odwróciła powoli
wzrok, utkwiony chwilę wcześniej w tekście opasłego woluminu.
- Malfoy, chyba rozum ci odjęło. Ale lepiej lecz się na nogi. Na głowę już dawno za późno.
- Nigdy nie jest za późno – odpowiedział bardzo spokojnie Draco, czym omal nie wyprowadził
Hermiony z równowagi.
- Bezczelnością pobiłeś samego siebie, Malfoy – wysyczała ze złością Gryfonka. – Jak śmiesz?
Jak śmiesz się w ogóle do mnie odzywać... Jak śmiałeś mnie ratować? Jak śmiałeś mi
proponować swoją marną pomoc? Jak śmiesz proponować mi spacer, co?
- Granger, o ile mi wiadomo, spacer to nie zbrodnia. Ale skoro wolisz siedzieć tu do nocy to już
twój problem. Nara. – Zanim Hermiona zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wstał i wyszedł z
biblioteki.
„Cholera jasna” – pomyślała Granger, nie wiadomo dlaczego nagle przekonana, że postąpiła
niesłusznie.
***
Przez kolejny tydzień, Draco praktycznie się do Hermiony nie odzywał. Gryfonka zaczęła nawet
myśleć, że się na nią obraził. Przeczyło jednak temu jego zpostępowanie. Malfoy bowiem
zachowywał się tak samo jak zazwyczaj. Przyglądał się jej kiedy jadła i patrzył z zakłopotaniem,
kiedy wyrwana do odpowiedzi, robiła minę cierpiętnicy.
Owszem zawsze odpowiadała dobrze, ale zachowywała się tek, jakby to było karą.
Piątkowe Eliksiry skończyły się dla Hermiony niezbyt miłym incydentem.
Snape zrobił im wielkie przepytywanie. Każdy kto się zgłosił do odpowiedzi sam, lub został
wyrwany przez nauczyciela i odpowiedział dobrze, zyskiwał od jednego do trzech punktów, w
zależności od trudności pytania.
Hermiona oczywiście nie zgłosiła się ani razu. Snape zapytał ją kilka razy i odpowiedziała
dobrze. Była to jednak kropla w morzu punktów, jakie mogła zdobyć.
Draco Malfoy natomiast zgłaszał się bardzo często, a nawet jeżeli się nie zgłaszał, Severus pytał
właśnie jego i przyznawał radośnie punkty Slytherinowi. Jego radość jednak nie była pełna, bo
martwiło go zachowanie Granger i intrygowało zachowanie latorośli Malfoyowi.
W pewnym momencie Draco się zaperzył i stwierdził.
- Niech pan profesor spyta kogoś z innego Domu, może kogoś kto jeszcze nie odpowiadał. Nie
tylko ja tu jestem, poza tym nie jestem źródłem nieprzebranego zasób wiadomości. – Chłopak
wydawał się poirytowany
- Czyżby, panie Malfoy? – brew Severusa powędrowała wysoko w górę – a ja słyszałem, że
właśnie jest pan kopalnią niewyczerpanej wiedzy z każdej dziedziny. Ponoć biblioteka to
ostatnio, pańskie drugie dormitorium.
- Też coś – prychnął blondyn.
- Maniery, Draco – powiedział z dobroduszną naganą Snape. – Dobrze, w takim razie zapytam
Pottera...
- Panie profesorze, z nim w ogóle coś złego się ostatnio dzieje – Pansy pomocnie wtrąciła do
rozmowy swoje trzy grosze, przerywając Snape’owi, co nie było dobrym pomysłem..
- Parkinson, czy ja cię pytałem o zdanie? – spytał z jadowitym uśmiechem Severus i dziewczyna
spuściła wzrok jak niepyszna.
Przepytany Potter oczywiście nie znał odpowiedzi i stracił trzy punkty. Takie niestety były
reguły tej gry.
- Dlaczego się nie zgłaszałaś?– spytał ze złością Harry tuż po zajęciach.
- Bo nie miałam takiej ochoty – spokojnie odrzekła Gryfonka.
- Przez ciebie straciliśmy punkty – chłopak nie zastanawiał się nad tym co mówi. Był rozżalony.
- Czyżby, Harry? – spytała sarkastycznie Hermiona. – Nad czym ty rozpaczasz? Mamy o wiele
więcej punktów od Slytherinu i innych Domów.
Mało ci? Daję szansę innym. Nie mogę całe życie tylko siedzieć i zgłaszać się do odpowiedzi.
Poza tym, to ty straciłeś punkty nie ja.
- Komu dajesz szansę, Malfoyowi?! – Potter zaczynał być wściekły.
- Malfoy sam zarobił na swoje punkty, Harry! - Hermiona posłała przyjacielowi rozjuszone
spojrzenie. – W przeciwieństwie do ciebie.
- Dobrze wiedzieć, że masz o mnie takie zdanie – Harry się skrzywił.
- Zachowujesz się jak Ron! – Hermiona zamrugała, żeby zdusić cisnące się do oczu łzy i odeszła
rozżalona.
- Ale ze mnie kretyn – powiedział Gryfon sam do siebie. – Przecież ona ma rację. Jakbym wziął
dupę w troki i zaczął się uczyć nie straciłbym tych punktów.
- Nie da się ukryć, Potter – sarkastyczny smirk Dracona umilił chłopakowi rozpamiętywanie
własnych win.
- Och, zamknij się, Malfoy – odpowiedział rozdrażniony Potter i poszedł szybkim krokiem za
Hermioną, żeby ją przeprosić.
***
Wczesnym sobotnim popołudniem, Hermiona postanowiła odnieść kilka książek do biblioteki.
Woluminy były tak ciężkie, że lekko się zasapała. Nie mogła jednak poprosić żadnego z
przyjaciół o pomoc bo obydwu gdzieś wcięło.
Dzieliło ją zaledwie trzydzieści metrów od biblioteki, kiedy sapnęła ze złością i osunęła się pod
ścianę, żeby odpocząć.
Opuściła powieki, gdy przed oczami zamigotały jej ciemne punkciki wywołane zmęczeniem i
osłabieniem organizmu.
- Chodź, Granger, pomogę ci zanieść te tomiszcza. Są trochę duże, nie sądzisz?
Dziewczyna otworzyła oczy i podniosła z irytacją wzrok do góry.
- Malfoy, czy ty mnie prześladujesz?
- Nie, po prostu właśnie wyszedłem z biblioteki... czemu Potter ani Weasley ci nie pomogli? – w
jego głosie dało się wyczuć nikłą nutkę złośliwości i sarkazmu.
- Po prostu nie wiem gdzie obydwaj są. A w ogóle, co cię to obchodzi? – Hermiona wstała z
rozdrażnieniem.
Draco wyjął jej z rąk bez słowa trzy grube książki i ruszył z powrotem do biblioteki a Hermiona
poczłapała za nim.
- Łaski bez – warknęła
Rzucił jej rozbawione spojrzenie i poszedł położyć woluminy na biurku pani Pince.
Hermiona patrzyła na niego bykiem spod drzwi biblioteki.
- Zaproszenie na spacer sprzed tygodnia jest nadal aktualne, Granger. Dziś też jest piękna
pogoda. – powiedział Draco gdy już wyszedł.
Dziewczyna popatrzyła na niego jakby głęboko zastanawiała się nad sensem jego słów. Wbrew
swojemu zdrowemu rozsądkowi, miała ochotę się przejść. Już miała się zgodzić, gdy nagle ku
zdziwieniu samej Hermiony wyrwało się jej pytanie wcale nie związane ze spacerem. Pytanie,
które tak naprawdę chciała mu zadać od dawna.
- Czemu zerwałeś z Parkinson? – wypaliła bez zastanowienia.
Draco otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i wlepił spojrzenie szarych tęczówek w orzechowe,
według niego zdecydowania ładne ślepka panny Granger.
- Chyba już dawno chciałem to zrobić, tylko nigdy nie miałem pretekstu, ani odwagi... Wiesz,
wola rodziny. Ale ostatnio pretekst zaczęło dla mnie stanowić cokolwiek - nagle zdał sobie
sprawę z tego że się najnormalniej w świecie tłumaczy i zamilkł na chwilę - Dlaczego o to
spytałaś? – Malfoy wpatrywał się bardzo uważnie w rozmówczynię i Hermiona poczuła, że się
rumieni.
- Sama nie wiem – odpowiedziała cicho – tak jakoś wyszło.
„Cholera, ale jestem kretynką. Mogłabym stawać w zawody z samą Parkinson” – pomyślała.
Na szczęście Ślizgon tego nie skomentował. Patrzył tylko na nią w taki sposób, że dziewczynie
mimo ogólnego chłodu zaczęło się robić bardzo ciepło.
Granger nie była piękna. I mimo, że powoli zaczynała nabierać ciała była jeszcze zdecydowanie
za szczupła. Nie dało się jednak ukryć, że jest ładna i miała w sobie to ulotne „coś”.
Draco wpatrywał się w nią z rosnącą fascynacją. Miała duże, brązowe oczy, zgrabny nosek i
pełne, ładnie wykrojone wargi. Włosy opadały na ramiona dziewczyny kaskadą gęstych,
ciemnobrązowymi loków.Była pociągająca.
„O czym ja myślę?” – zganił sam siebie, ale bynajmniej nie przestał o tym myśleć.
- Idziesz na ten spacer, czy nie? – zapytał w końcu nie odrywając spojrzenia od jej oczu.
- Pójdę, chyba mi nie zaszkodzi się przejść... – dziewczyna wyglądała na lekko skonsternowaną,
ale w końcu wyraziła zgodę.
- To do zobaczenia za pół godziny, przed wejściem do Zamku.
- Na razie – Hermiona posłała mu jeszcze jedno, nieśmiałe spojrzenie i poszła się przebrać.
***
Przez pierwszych kilka minut spacerowali w milczeniu. Błonia były pokryte grubą warstwą
śniegu a powietrze było świeże i mroźne. Obydwoje mieli na głowach wełniane, ciemne czapki,
które naciągnęli głęboko na uszy.
W pewnym momencie cieszę przerwał Draco. Zaczął opowiadać o swoim domu rodzinnym, o
wartościach, które wpajano mu od dzieciństwa, o tym, że jego przyszłość jest dokładnie ustalona
przez rodziców i on osobiście nie ma raczej w tej kwestii nic do powiedzenia.
Zastanawiał się na głos jaką awanturę mu urządzą za to ze zerwał z Parkinson, ale tak naprawdę
mało go to obchodziło.
Mówił i mówił, wylewając z siebie gorycz, oczyszczając swój organizm z trucizny, którą został
nasączony od urodzenia. Nie wiedział dlaczego to robi, po prostu pozwolił aby z jego ust wylał
się potok gorzkich słów i wiedział, że chociaż raz zostanie przez kogoś wysłuchany. Ani rodzice
ani „przyjaciele” nie zrozumieliby go. Po raz pierwszy mógł mówić co tylko chciał i jak chciał, i
liczyć na chociaż odrobinę zrozumienia.
Mówienie przy jego byłej dziewczynie było zazwyczaj bezcelowe, ponieważ Pansy jednym
uchem wpuszczała a drugim wypuszczała aby za chwilę sama trajkotać jak najęta i Draco
nauczył się nie zwierzać się jej z niczego, bo panna Parkinson ani tego nie chciała, ani nie
potrafiłaby niczego zrozumieć
Hermiona słuchała. Była jak urzeczona. Uświadomiła sobie, że nie wie o Malfoyu absolutnie nic,
że nie miała pojęcia o jego problemach, o wewnętrznym osamotnieniu
Po jakimś czasie usiedli na ławce niedaleko zamarzniętego jeziora.
- Widzisz - kontynuował zachęcony milczeniem i cichym przyzwoleniem Hermiony, Draco – ja
nigdy nie byłem wychowywany. Byłem hodowany na idealnego zwolennika Czarnego Pana, na
idealnego Śmierciożercę. I tak jak mam szansę, że zostanie mi wybaczone zerwanie tego
chorego związku z Pansy, tak nie mam żadnych szans na zrozumienie, jeżeli powiem, że nie chcę
wstępować w szeregi czerwonookiego szaleńca, który jest niekwestionowanym idolem mojego
starego.
Dziewczyna popatrzyła na niego szczerze zdziwiona i zakłopotana. Wzrok chłopaka był smutny i
przygaszony a on sam wpatrywał się w ziemię i okutanymi w ciepłe rękawiczki dłońmi bawił się
swoim szalikiem. Hermionie zrobiło się go żal. Tak naprawdę chciała go przytulić i pocieszyć,
ale nie miała tyle odwagi i nosiła w sercu zbyt dużo urazy, by to zrobić.
- Co byś zrobiła na moim miejscu? – spytał nagle patrząc z desperacją w jej oczy. – Powiedz, co
byś zrobiła.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała cicho zgodnie z prawdą, posyłając mu współczujące
spojrzenie. – Nie mam pojęcia.
- Ja też nie mam pojęcia... Brzydzę się swoim ojcem. Kiedyś go podziwiałem, ale teraz... Jak
pomyślę, że brał udział w tej rzezi na Summer Alley.. Przepraszam – chłopak zauważył wyraz
cierpienia w oczach Gryfonki. – Przepraszam.
- W porządku – Hermiona uśmiechnęła się smutno.
- Naprawdę bardzo mi przykro z powodu twoich rodziców. – popatrzył na nią z niemym
błaganiem o zrozumienie.
- Wiem – Hermiona była zdziwiona tym, co mówi, ale nie mogła dłużej tłumaczyć sobie
zachowania Dracona jakimiś nieczystymi intencjami, nie po tym co przed chwilą usłyszała.
- Ja doskonale rozumiem, że nie mam prawa prosić cię o wybaczenie, ale chcę, żebyś wiedziała,
że jest mi źle ze świadomością, jak podle cię traktowałem. Zwłaszcza ostatnio. Nie wiem, czy
sam sobie kiedykolwiek to wybaczę – blondyn westchnął i zapatrzył się na śnieg. Nagle dotarło
do niego, że Hermiona nie jest jakąś tam zwykłą dziewczyną. Zrozumiał, że ona jest kimś
wartościowym i wyjątkowym. Wyjątkowym zwłaszcza dla niego bo pomogła mu dostrzec
bezsens jego dotychczasowej egzystencji.
- Wiesz? – zwrócił się nagle do niej i spojrzał jej w oczy z taka czułością, że Hermiona się
zawstydziła i spuściła wzrok. – Czasami dostajesz potężnego kopa, odwracasz się, a za tobą stoi
Twoje Życie i mówi, zmień coś zanim będzie za późno. Mi się chyba coś takiego przytrafiło.
Dziewczyna nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała, podniosła szeroko otwarte oczy na swojego
rozmówcę.
Draco przysunął się do niej bliżej.
- Ja właściwie już wiem, co powinienem zrobić tylko jeszcze nie wiem jak i nie rozumiem
jeszcze wszystkiego. Jeszcze sam siebie nie rozumiem. I żeby mi się to udało pojąć do końca,
musiałbym zrobić jedną, małą rzecz.
- Co? – spytała zapatrzona w jego szare oczy, które teraz wydawały się jej najpiękniejszymi
oczami na świecie.
Jego wzrok roztapiał ją jak wosk i nie potrafiła odwrócić swojego spojrzenia.
Nie odpowiedział. Nie za pomocą słów.
Zanim zrozumiała, co w ogóle się dzieje, objął ją i pocałował.
Usta Dracona były zadziwiająco miękkie i ciepłe. W pierwszej chwili chciała się od niego
odsunąć, ale szybko zatraciła się w niesamowitym uczuciu nieważkości. Odruchowo zarzuciła
mu ręce na szyję i odpowiedziała na pocałunek. Ich języki splotły się w powolnym, czułym i
zmysłowym tańcu. Draco przyciągnął Hermionę mocniej do siebie, a ona nie protestowała,
pozwalając mu na coraz głębsze, intymniejsze pocałunki. Jego dłonie błądziły po plecach
dziewczyny. Mimo chłodu i grubej warstwy odzienia, Hermiona czuła jak przenika jej ciało
nieznany dotąd płomień namiętności.
Przestraszyła się swoich uczuć i odsunęła się gwałtownie od chłopaka jak. Była wystraszona,
zawstydzona i nawet trochę zła z powodu emocji, które poczuła. Nie wiedziała, czy ma Malfoya
strzelić w twarz, pocałować go ponownie, czy po prostu uciec stamtąd jak najdalej.
Najprostszym wyjściem z sytuacji wydało się jej to trzecie.*
- Przepraszam – powiedziała. Odwróciła się i pospiesznie ruszyła w stronę Zamku, czując jak po
policzkach spływają jej łzy niezaspokojonej tęsknoty. Jak w transie dobiegła do Pokoju
Wspólnego. Nie zaszczycając nikogo swoim spojrzeniem wbiegła prosto do swojego
dormitorium, ściągnęła płaszcz i buty, i rzuciła się w ubraniu na łóżko.
*
Draco siedział jeszcze parę minut na ławce, niezdolny do najmniejszego ruchu. Sam nie wiedział
dlaczego to zrobił. Ale musiał. Musiał sprawdzić, czy coś poczuje i co poczuje. Czuł. Czuł, że
dziewczyna, która pobiegła ze łzami w oczach, w stronę Zamku jest jedyną istotą, którą mógłby
bezinteresownie pokochać i u której nie miał żadnych szans.
IV.
And everytime I see you in my dreams
I see your face, it’s hunting me
I guess I need you baby
[Britney Spears, Everytime]
Niedzielne śniadanie. Hermiona nie była w stanie przełknąć absolutnie nic. Prawie całą noc nie
spała, a teraz czuła się jak wyjęta z wyżymaczki. Wzdrygnęła się na myśl o takim porównaniu,
ale inne jej do głowy nie przychodziło.
Jej uczucia były tak ambiwalentne, że nie potrafiła sobie z nimi poradzić. Wiedziała, że śmierć
rodziców trochę osłabiła jej twardy charakter. Że nie pozwoliłaby Malfoyowi na żaden
pocałunek, gdyby nie przeszła tego piekła, które przeszła; gdyby nie czuła się taka zdruzgotana,
bezradna, bezbronna, nikomu niepotrzebna.
Wstydziła się. Tęskniła za tym i wstydziła się, że tęskni. Miała absolutny mętlik w głowie i nie
mogła się nikomu zwierzyć. No bo komu?
Harry’emu? Byłoby mu głupio, nie wiedziałby co ma powiedzieć, radziłby pogadać z jakąś
dziewczyną, cokolwiek, na pewno by jej nie pomógł... bo jak?
Ronowi? Jeszcze lepiej. Nie zdziwiłaby się, gdyby po takim zwierzeniu nazwał ją odpowiednim
epitetem, albo po prostu się na nią obraził. Nie mogła ostatnio znieść towarzystwa Ronalda W.
Profesor McGonagall? Hermiona uśmiechnęła się z przekąsem na myśl o zapiętej na ostatni
guzik, poukładanej i pedantycznej profesor Transmutacji, która była jej opiekunką.
Wiedziała, że nie ma na świecie takiej osoby, z którą mogłaby porozmawiać o swoich uczuciach
i problemach. Sama musi sobie radzić.
- Hermiono, mam cię nakarmić? – spytał poważnym tonem Harry. – Co z tobą, już normalnie
zaczynałaś jeść i znowu podejmujesz strajk głodowy? Zrób sobie tosta z marmoladą, ale już, bo
sam to zrobię i narobię ci obciachu przy całej sali karmiąc cię jak małe dziecko.
- Odwal się – odrzekła tonem pełnym ironicznej kurtuazji, ale zabrała się za smarowanie tosta
marmoladą.
- Grzeczna dziewczynka – mruknął zielonooki Gryfon. Hermiona posłała mu w odpowiedzi
jedynie spojrzenie mało gościnnego bazyliszka. Chłopak nie zraził się. Wzruszył jedynie
ramionami i uśmiechnął się łagodnie.
- Anorektyczki wcale nie są pociągające, Herm – zażartował.
- Niektórym się podobają – odcięła się dziewczyna i ugryzła pierwszy kęs. Tost smakował
dobrze..
- O, na pewno. Niektórzy są też masochistami albo mają inne dziwaczne upodobania. Kobieto, ty
nikniesz w oczach.
- To dobrze, może w końcu całkiem zniknę.
- Dobra, dobra. Jedz i nie gadaj takich bzdur, Herm. Kto by mi pomagał przy pracach domowych
z Eliksirów i Transmutacji gdybyś znikła, co? Twój duch? – Harry posłał jej rozbrajający
uśmiech i dziewczyna odwzajemniła się tym samym. Co prawda jej uśmiech był nieco bledszy,
ale szczery.
Hermiona przełknęła ostatni kęs kanapki i spojrzała na stół Slytherinu.
Oczywiście Draco na nią patrzył. Odwróciła szybko wzrok i zabrała się za smarowanie drugiego
tosta. Doszła do wniosku, że lepiej zjeść niż narazić się na bycie karmioną przez Malfoya albo
Pottera
Spojrzała jeszcze raz na blondyna. Wkurzało ją to, że jego wzrok jest pełen troski. Miała ochotę
wstać, podejść do niego i wrzasnąć, żeby przestał się na nią gapić. I znowu jako pierwsza
odwróciła wzrok.
„Nienawidzę go – pomyślała w desperacji – nienawidzę”.
Powtarzała sobie to w myśli raz po raz, ale wiedziała, że nie czuje nienawiści. Sama nie
wiedziała co czuje.
- Hermiona, co się stało? Czemu płaczesz? - usłyszała nagle troskliwy szept Harry’ego. Nie
miała pojęcia, że po jej policzkach toczą się łzy. Szybko wytarła je wierzchem dłoni.
- Masz jakieś problemy? – dodał zaniepokojony chłopak.
- Nie, nic się nie stało, chyba mi coś wpadło do oka, Harry... Nie przejmuj się – uśmiechnęła się
smutno i dokończyła drugiego tosta, nie mając śmiałości spojrzeć w stronę stołu naprzeciwko.
Harry nie nalegał na wyjaśnienia i była mu bardzo wdzięczna z tego powodu.
Chociaż rzeczywiście miała problemy. A raczej jeden, za to bardzo ogromny problem. Problem o
szarych oczach i jasnych włosach.
***
Hermiona była zadowolona, że Malfoy nie zaczepił jej ani razu podczas przerw. Nie mogła
jednak uniknąć faktu, że dosyć często mówił jej zwykłe „cześć”. Ku swojej irytacji, albo się
rumieniła, albo w odpowiedzi bąkała coś niewyraźnie pod nosem.
Któregoś pięknego dnia, jedno z takich niewinnych powitań Ślizgona stało się przyczyną
niemiłego, ale i zabawnego incydentu.
Powiedział jej „cześć” pod salą Transmutacji i zanim Harry zdążył wyrazić swoje zdziwienie,
Ron oburzyć się, a Hermiona odpowiedzieć, zabrała głos najmniej spodziewana osoba w gronie
czekających na panią profesor uczniów.
- Draco, co się z tobą dzieje? Ty naprawdę zrobiłeś się jakiś dziwny... – zaszczebiotała Parkinson
i poprawiła wystudiowanym ruchem swoje tlenione włosy. – Witasz się normalnie z tą szlamą
przy ludziach z twojej sfery. W ogóle straciłeś poczucie godności.
Wszyscy czekali z zaciekawieniem, rozbawieniem bądź z wyraźnym niesmakiem na jakąkolwiek
i czyjąkolwiek reakcję.
Harry miał właśnie zrobić coś, o co nigdy by siebie nie podejrzewał, to znaczy dać w twarz
kobiecie, ale sytuację uratował Malfoy Junior.
Popatrzył chłodno na swoją ex i powiedział:
- Pansy, nie odzywaj się do mnie publicznie. Jeszcze ktoś pomyśli, że z tobą rozmawiam.
Deklaracja blondyna odniosła sukces, bo panna Parkinson zamknęła swoje podmalowane na
cukierkowy róż usta i nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Wśród uczniów rozległy się pojedyncze chichoty, a niektórzy uśmiechali się jedynie z
pobłażaniem.
Harry Potter posłał Malfoyowi spojrzenie pod tytułem „ale o co chodzi?” i nawet się do niego
uśmiechnął.
- Nie podrywaj mnie, Potter – skomentował cicho Malfoy, co wywołało z kolei szczery uśmiech
Hermiony i zaraźliwy chichot Millicenty Bulstrode.
- O! Widzę, że moi uczniowie mają dzisiaj świetne humory – skomentowała zachowanie
czekających pod salą, nie zauważona przez nikogo profesor Transmutacji.
Padma Patil, która cały czas bezczelnie gapiła się na Pansy i złośliwie do niej uśmiechała,
otrzymała od nauczycielki spojrzenie z serii „zobaczymy czy będziesz taka zadowolona, kiedy
znajdziesz się w środku” i mina jej lekko zrzedła.
- Cieszy mnie to – dodała McGonagall, sunąc powoli swoim przenikliwym wzrokiem od twarzy
do twarzy każdego z uczniów. – Cieszy mnie niezmiernie, bo zamierzam was dziś troszeczkę
przepytać z teorii. Zapraszam do klasy, droga młodzieży...
***
- Hermiona... – Draco zagadnął ją po czwartkowej kolacji.
- Malfoy – warknęła – ty naprawdę nie zamierasz mi dać spokoju? Co ty sobie wyobrażasz, co? -
spojrzała na niego ze złością. - Że wskoczę ci do łóżka, czy jak?!
- Ale ja... – Chłopak stał, kompletnie zaskoczony i zbity z tropu. – Ja chciałem cię tylko
przeprosić – powiedział niepewnie i spuścił wzrok.
Takie zachowanie było do tego stopnia niepodobne do zadufanego w sobie, wiecznie
zadzierającego nosa potomka Malfoyów, że Hermiona, która miała już odwrócić się i odejść,
przystanęła wpół kroku.
- Przepraszam za to, że... Przepraszam za to, że cię pocałowałem. Nie chcę, żebyś sobie myślała,
że ja.... – plątał się i nie wiedział jak ma skończyć, chciał się zapaść ze wstydu pod ziemię.
- W porządku. Nie gniewam się – powiedziała zimno dziewczyna.
- A mi się wydaje, że tak.
- To źle ci się wydaje – odwarknęła. Nie mogła ścierpieć, że okazała się tak słaba i zamiast
strzelić go porządnie po gębie, najpierw odwzajemniła pocałunek, a potem popłakała się i
uciekła. Fakt, że do tej pory tęskniła za jego bliskością, potęgował tylko jej złość. Tak, Malfoy
miał rację, była na niego wściekła i nie potrafiła sobie poradzić z dręczącymi ją emocjami.
- W takim razie, jeszcze raz sorry, Hermiona...
- Za co ty ją przepraszasz? – Gryfonka usłyszała zimny, kobiecy głos.
- Nie twój zakichany interes, Pansy. Mówiłem ci, żebyś nie odzywała się do mnie przy ludziach,
prawda? Idź, popraw swój idealny makijaż. – Draco nie zaszczycił Parkinson nawet jednym
spojrzeniem.
- Powinieneś się leczyć, Draco. Upadłeś na mózg i jest z tobą coraz gorzej.
- Kobieto, skoro jesteś taka głupia to coś ci powiem! – Draco odwrócił się w kierunku tlenionej
blondynki. - To, że zacząłem myśleć samodzielnie, a nie według schematów, które mi wpajano
od dzieciństwa, nie oznacza, że upadłem, jak raczyłaś się wyrazić, na mózg. – Głos Ślizgona był
lodowaty, a jego spojrzenie mogłoby zabić Pansy na miejscu, gdyby wzrok miał właściwości
uśmiercające. - Oznacza jedynie, że w przeciwieństwie do niektórych, na przykład do ciebie,
zacząłem używać rozumu. Jeżeli ci to nie odpowiada, to już twój problem.
W pobliżu rozmawiających zebrała się spora grupka gapiów. Rozmowy Draco – Pansy z
ostatnich dni stanowiły dla uczniów Hogwartu niezłą rozrywkę. Ślizgoni mieli z tego największą
frajdę, bo mogli sobie posłuchać rzadkich, acz ciekawych i treściwych dialogów, które odbywały
się w ich Pokoju Wspólnym. Draco miał cięty język i bez użycia niewybrednych określeń
potrafił powiedzieć pannie P. P., co o niej sądzi.
- Jesteś skończonym kretynem, Draco – skomentowała Parkinson.
- Jeżeli bycie kretynem pozwoli mi trzymać ciebie z daleka od mojej osoby, to cieszę się, że nim
jestem.
Pansy odeszła. Ale zanim to zrobiła syknęła Hermionie prosto do ucha jedno bardzo wymowne
słowo:
- Dziwka!
Normalnie Hermiona dałaby jej w twarz, ale to nie było „normalnie”. Dziewczyna za dużo
przeszła ostatnimi czasy. Za wiele złych rzeczy przeżyła, żeby reagować „normalnie”.
Stała nieruchomo jeszcze kilka chwil. W końcu poczuła, że po jej policzkach płyną łzy.
Popatrzyła na zebranych dookoła niej uczniów, zastanawiając się, czy ktokolwiek słyszał jak
nazwała ją Parkinson.
Wytarła oczy rękawem szaty i ruszyła na uginających się nogach do Wieży Gryffindoru.
***
Sobotnie śniadanie było męką.
Hermiona wypościła się ostatnimi czasy tak dokładnie, że była w stanie jeść naprawdę niewiele,
a teraz kiedy dostała miesiączkę, bolał ją brzuch i miała lekkie mdłości, w ogóle nie była w
stanie patrzeć na jedzenie, a co dopiero je konsumować.
Przez całe śniadanie czuła na sobie irytujące spojrzenie Dracona, który z dezaprobatą patrzył jak
dłubie bezmyślnie w talerzu. Zdawała sobie też sprawę z tego, że Harry łypie na nią co chwila,
ze swego miejsca po prawej stronie. Próbowała się zmusić do zjedzenia czegokolwiek, ale nie
mogła. Z rozpaczą przełykała ślinę i krzywiła się z bólu przy każdym większym skurczu
powodującym bóle menstruacyjne.
- Zjedz coś – syknął w końcu Harry, kiedy połowa uczniów już wyszła, a reszta powoli kończyła
śniadanie.
- Nie mogę – jęknęła.
- To się zmuś. Chcesz zemdleć, Herm? – Dziewczyna usłyszała w jego głosie autentyczną troskę.
- Próbuję i nie mogę.
- Za słabo próbujesz. Nie ma strachu, zaraz ci pomogę.
- Chyba żartujesz? – oburzyła się Hermiona.
- Wcale, a wcale – pokręcił głową Harry.
Chwilę później wyszli prawie wszyscy. Przy stołach zostali tylko ostatni Puchoni i Krukoni. Przy
stole Gryffindoru siedzieli tylko Harry i Hermiona, a przy stole Slytherinu jedynie Draco Malfoy,
który złożył ręce na piersiach i obserwował ich spod półprzymkniętych powiek.
Hermiona podniosła się z zamiarem opuszczenia Wielkiej Sali, ale Harry mocno chwycił ją za
rękę.
- Siadaj, Herm – powiedział i popatrzył na nią z powagą. – Przecież nic nie zjadłaś.
- Jesteś chory! – fuknęła.
- Nie, jestem zdrowy. To TY chcesz się wpędzić w chorobę Nawet jak nie możesz jeść, to
powinnaś chociaż troszkę zjeść na siłę, zwłaszcza na śniadanie. Proszę – Harry położył na jej
talerzu tosta z szynką i nalał do szklanki dziewczyny gorącej herbaty, która utrzymywała ciepło
w dzbanku, w sposób magiczny.
- Nie zjem! – warknęła Hermiona i złożyła ręce na piersi. Wbiła wzrok przed siebie, tylko po to
by zobaczyć jak Malfoy powoli podnosi się ze swojego miejsca i idzie prosto w ich kierunku.
„Cudownie” – pomyślała z rozpaczą. – „Czy mi się zawsze muszą spełniać wszystkie
koszmary?”
Przy stole nauczycielskim zostali jedynie Hooch, McGonagall i Snape. Rolanda chciała omówić
z opiekunami Slytherinu i Gryffindoru sprawę kolejnych treningów Quiddicha. Drużyny tych
Domów zawsze sprawiały trenerce najwięcej problemów.
Teraz Severus cieszył się, że mógł zostać w Wielkiej Sali nieco dłużej. Patrzył z zaciekawieniem,
jak jego najlepszy uczeń podchodzi do Pottera i Granger, którzy wzbudzili zainteresowanie
pozostałych na sali osób, głównie dzięki buńczucznej postawie Hermiony i jej głośnych
deklaracji, że nie będzie jadła.
- Stawiam dziesięć galeonów, Severusie, że Malfoy zamierza pomóc Potterowi nakarmić
Granger – powiedziała chłodno pani Hooch, wbijając swój przenikliwy jastrzębi wzrok w
Opiekuna Ślizgonów.
Minerva prychnęła:
- Też coś!
- Ja dorzucam swoje dziesięć – powiedział Snape, głodnym wzrokiem obserwując przebieg
wydarzeń. – Wchodzisz, Minervo? – Mężczyzna uniósł wysoko brwi i spojrzał natarczywie w
oczy opiekunki Gryfonów.
- Jesteście niepoważni, jak dzieci zupełnie! – żachnęła się kobieta. - Ale niech wam będzie. Abo
się z nimi pokłóci, albo wyjdzie z Wielkiej Sali.
- Albo stracisz dwadzieścia galeonów – powiedziała zimno Rolanda.
- Nie, no, Hermiona! Zjedz grzecznie, albo włożę ci tego tosta siłą do ust. – Harry zaczynał się
niecierpliwić.
Zielonooki popatrzył z nadzieją na Malfoya. Modlił się, żeby chłopak pomógł mu z tą cholerną,
krnąbrną dziewuchą. Mogła w każdej chwili stracić przytomność i wcale nie wyrażała chęci
współpracy, a z tego co wiedział, potrafiła nieźle przyłożyć, gdy ktoś ją zdenerwował. Tak,
pomoc zdawała się w tej delikatnej kwestii niezbędna. W końcu to Draco zapowiedział
Hermionie, że sam będzie ją karmił jeżeli dziewczyna o siebie nie zadba.
- Robisz przedstawienie, Harry – spokojnie stwierdziła Hermiona. – Nawet nauczyciele tu
patrzą.
- Niech się patrzą! Masz zjeść! Jesteś dorosła, czy nie?!
- Jestem i dlatego mi nie będziesz rozkazywał. Źle się czuję.
- I tym bardziej powinnaś zjeść śniadanie. – Zimny głos Malfoya rozległ się po jej lewej stronie.
- Właśnie wygraliśmy zakład, Severusie – Rolanda spokojnie łyknęła soku z dyni.
- Nie bądź taka pewna swego – powiedziała Minerva, chociaż zasłyszane słowa Dracona
sprawiły, że jej szczupłe ciało osunęło się w krześle.
- Minervo, nie bądź optymistką. Przegrałaś – orzekł Mistrz Eliksirów i posłał pani wicedyrektor
jadowity uśmiech.
- Odwal się, Malfoy – Hermiona „grzecznie” odpowiedziała na koleżeńską radę Ślizgona.
Draco nic nie odpowiedział, jedynie usiadł obok Hermiony i popatrzył wymownie na Harry’ego.
- Nie dajesz sobie rady? – spytał spokojnie. – Spróbuj, może ci się uda.
Hermiona poczuła się urażona, że blondyn zachował się tak jakby była powietrzem, jakby nie
miała w tej kwestii nic do powiedzenia.
Harry podniósł tosta i oświadczył.
- A teraz Hermiona grzecznie zje kanapeczkę - poczuł się pewniej mając psychiczne wsparcie i
mało go obchodziło, że kilkanaścioro uczniów z Hufflepuffu i Ravenclawu przygląda się całemu
zajściu ze szczerym zainteresowaniem.
- Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić tego tosta, Harry? – Dziewczyna bynajmniej nie była
zadowolona z faktu, że wzbudza ciekawość uczniów i nauczycieli pozostałych na sali.
- Nie wiem, oświeć mnie Hermiono. – Chłopak postanowił dobrze się bawić.
- Wsadź go sobie głęboko w dupę!! – nie bez satysfakcji wykrzyknęła Hermiona, co wywołało
jedynie nikły ironiczny uśmiech Dracona i rozbawiony śmiech Pottera.
Kilkoro uczniów wydawało się rozweselonych, część była bardzo zdziwiona. Pani Hooch
zakryła dłonią usta, by dwójka pozostałych nauczycieli nie zauważyła jak mocno ubawiła ją
scena rozgrywająca się przed jej oczyma.
- Panno Granger! – Minerva była oburzona.
- Granger, dziesięć punktów od Gryffindoru za niewybredne słownictwo – chłodnym głosem
stwierdził Snape. - Hamuj się.
Dziewczyna miała już coś odpowiedzieć nauczycielowi, ale postanowiła pójść za jego radą i
pohamować się.
- Tosty nie są od wkładania ich w tyłek, służą do jedzenia – oznajmił cicho ale bardzo wyraźnie
Malfoy, wywołując ironiczne uśmiechy u Hooch i Snape’a.
- Kretyn – stwierdziła szeptem Hermiona, patrząc Ślizgonowi w oczy.
- To jest niedorzeczne. Wychodzę! – Dziewczyna wstała z zamiarem wyjścia z Wielkiej sali, ale
młodzieńcy siedzący po obydwu jej stronach złapali ją jak na komendę za ręce i oznajmili
chórem, sadzając ją z powrotem na krześle:
- Siedź i jedz!
Obydwaj popatrzyli na siebie z konsternacją.
- Chociaż raz się ze mną zgadzasz, Malfoy – stwierdził Harry.
- Wolę opcję, że to ty raczyłeś zgodzić się ze mną, Potter – zimno oznajmił Draco. – Jeżeli nie
zjesz tego tosta, to stąd nie wyjdziesz, Granger – dodał, patrząc Gryfonce w oczy.
- Już nie Hermiono? – zadrwiła dziewczyna.
- Jesteś krnąbrna, uparta i działasz ze szkodą dla swojego zdrowia. – Chłopak puścił uwagę
mimo uszu.
- To moje zdrowie – wysyczała Hermiona.
- A my o nie dbamy i cię nakarmimy – Harry przemawiał łagodnym tonem, jakby miał do
czynienia z wyjątkowo trudnym dzieckiem.
- Właśnie, nakarmimy cię skarbie. Czy tego chcesz, czy nie – Malfoy ponownie zgodził się z
Potterem, chociaż wolałby opcję odwrotną.
- HA! Sev, mamy po dziesięć galeonów! – oznajmiła radośnie pani Hooch i posłała rozbawione
spojrzenie wszystkim, zdziwionym jej deklaracją uczniom.
- Ciszej, kobieto, hazard jest nielegalny – wyszeptał Severus posyłając Rolandzie rozbawione,
ale też po części poirytowane spojrzenie.
- Jak dzieci – oznajmiła dystyngowanym szeptem Minerva i poprawiła zapięty pod samą szyję
kołnierzyk.
- Nie jestem twoim skarbem – warknęła Hermiona – i nie będę jadła. Koniec dyskusji.
Draco jedynie sardonicznie się uśmiechnął.
- Będziesz jadła, skarbie – Harry nie mógł sobie darować. – Popatrz jaki ładny tościk, Herm.
Bądź grzeczną dziewczynką i zjedz kanapeczkę.
- Nie mów do mnie w ten sposób, bo przyłożę, Harry – wzrok dziewczyny miotał wściekłe
błyski.
- No, zjedz – Harry podsunął jej kanapkę pachnącą szynką pod sam nos.
- Odczepcie się ode mnie obydwaj! – Ruchem tak szybkim, że niemal niezauważalnym,
dziewczyna wyciągnęła różdżkę i zbliżyła ją do twarzy Gryfona.
- O, jaka tygrysica – Malfoy nadal miał przyklejony do twarzy swój najlepszy ironiczny
uśmieszek.
- Zwłaszcza ty, Malfoy – syknęła Hermiona i ze złością skierowała różdżkę na Dracona.
Severus już trzymał swoją różdżkę w pogotowiu, a Rolanda spytała cicho:
- Sev, zakładamy się o to jakim przekleństwem w niego miotnie?
- Myślę, że nie miotnie – odrzekł Snape.
Podczas tej wymiany zdań Harry stracił cierpliwość. Odłożył kanapkę na talerz i wyrwał
zaskoczonej Hermionie różdżkę z ręki.
- Niebezpieczeństwo zażegnane – pani Hooch cieszyła się, że nie doszło do zakładu. Nie lubiła
przegrywać.
- Posłuchaj mnie, Hermiona – powiedział Harry ze złością. – Może i cię zdenerwowałem tymi
tekstami... Tym, że mówiłem jak do małego dziecka. Ale powiedz mi jak mam mówić, skoro
argumenty do ciebie nie trafiają, co?
- Po prostu ją nakarm. Pomogę ci – ton głosu Dracona był chłodny i uprzejmy.
Zanim oburzona Hermiona zdążyła zareagować, Draco najspokojniej w świecie przytrzymał jej
ręce na plecach i sucho oznajmił:
- Potter cię nakarmi, a ty grzecznie zjesz, Granger i nie zmuszaj mnie do używania siły.
- Jesteście chorzy – syknęła ze złością Gryfonka i mocno się szarpnęła.
- To chyba ty chcesz być chora – sprostował Harry, a Draco nieznacznie ścisnął ręce dziewczyny.
- Ała! – warknęła ze złością.
- Granger, ja jestem bardzo delikatny, za chwilę mogę nie być. Bądź rozsądną dziewczyną i zjedz
chociaż jedną kanapkę. Czy ty lubisz tracić przytomność? – pytanie zadał dosyć jadowitym
tonem.
- Robicie ze mnie przedstawienie. Z siebie też! – Hermiona była bliska łez.
- Ty robisz z siebie przedstawienie – cicho powiedział Harry. - Swoim upartym, bezmyślnym
zachowaniem.
- Z łaski swojej wyjdźcie z sali – Draco rzucił w kierunku uczniów bardzo nieprzyjemne
spojrzenie. – To nie jest ani cyrk, ani teatr tylko miejsce posiłków. Skończyliście jeść? To do
widzenia. Jak za chwilę nie poznikacie to osobiście się wami zajmę.
- Jazda stąd – Severus poparł swojego podopiecznego i patrzył chmurnym wzrokiem jak
uczniowie niechętnie opuszczają Wielką Salę. – A ty Granger tracisz kolejne pięć punktów za
swoją infantylną postawę i upór godny małego dziecka. Myślałem, że jesteś inteligentną
dziewczyną.
- Malfoy, ty także tracisz pięć punktów – oznajmiła z powagą Minerva i posłała urażone
spojrzenie Severusowi. – Używasz przemocy wobec uczennicy.
- Jakiej przemocy, pani sor?!– obruszył się chłopak. – Ja tylko próbuję zapobiec nieszczęściu.
Potter nie ma pojęcia, jak ona potrafi przyłożyć i może nie powinien zbyt szybko się o tym
przekonywać.
- Przyłożę tobie, Malfoy – syknęła dziewczyna. – Może nawet dwa razy.
- Och, a za co ten drugi Hermiono, co? – zapytał cicho i ironicznie.
Dziewczyna miała już odpowiedzieć za co, ale przypomniała sobie o obecności Harry’ego.
- Po to, żeby było po równo! – warknęła i ponownie spróbowała wyszarpnąć ręce.
- To boli!
- Bo się szarpiesz.
- Świnia!
- Uparty bachor.
- Cham!
- Zawzięta smarkula.
- Przestańcie! – Harry nie dopuścił do posypania się mniej wybrednych epitetów, przynajmniej w
przypadku Hermiony. – Chcesz stracić kolejne punkty? – spytał cicho dziewczynę.
- Wiesz ile mnie obchodzą te zakichane punkty?! A ty, Malfoy puść mnie w tej chwili! –
Hermiona była coraz bardziej zła.
- Puszczę cię – powiedział spokojnie Draco. – Pod jednym warunkiem. Zachowasz się jak
dorosła kobieta i zjesz chociaż jednego tosta. Nic ci się nie stanie, a jeżeli czujesz się źle, to
najwyżej poczujesz się trochę lepiej. Z dolegliwościami udaj się do pani Pomfrey, ale nie
zwalczaj ich głodówką. Tym możesz sobie jedynie zaszkodzić.
- Jakiś ty troskliwy! – prychnęła Hermiona.
- Mogę cię puścić? – spytał spokojnie nie zwracając uwagi na sarkastyczny ton dziewczyny. –
Czy zamierzasz zachowywać się jak niepoprawne dziecko?
Hermiona nic nie odpowiedziała. Zdziwiła ją autentyczna troska w głosie Ślizgona, Harry’ego
zresztą też, ale nie zamierzał się nad tym rozwodzić.
- Hermiona, Malfoy ma rację – powiedział zielonooki. - Dlaczego ty postępujesz w myśl zasady
„na złość mamie odmrożę sobie uszy”? Przecież doskonale zdajesz sobie sprawę, że powinnaś
zjeść cokolwiek, a ty nawet herbaty nie chcesz się napić... Zjedz i zaprowadzę cię do skrzydła
szpitalnego. Pani Pomfrey da ci coś na ból brzucha, dobrze? – Harry mówił z taką troską, że
dziewczyna zawstydziła się z powodu swojego krnąbrnego zachowania.
- Mogę cię puścić? – łagodnie spytał po raz drugi Ślizgon.
Cisza. Hermiona zacisnęła zęby. Nie lubiła przyznawać się do błędów, a teraz musiała to zrobić.
- Mogę cię puścić? – po raz kolejny zadał to samo pytanie Malfoy junior i delikatnie rozluźnił
uścisk na łokciach dziewczyny.- Czy wolisz, żeby Potter karmił cię na siłę z moją skromną
pomocą? Bądź dorosła.
- Dajcie mi święty spokój, sama zjem! – Hermiona tym razem wyrwała bez problemu ręce i
spojrzała na niego koso.
- No, to rozumiem – Harry uśmiechnął się szeroko, za co otrzymał spojrzenie z serii „lepiej
zamilcz, bo nie ręczę za siebie”.
- No – pani Hooch wstała i popatrzyła z uznaniem na stół Gryffindoru. – Pan Malfoy i Pan Potter
otrzymują po dziesięć punktów za uświadomienie koleżance Granger, że jeść nie tylko się
powinno, ale nawet trzeba.
– Nie patrz tak na mnie, dziewczyno – dodała widząc zabójcze spojrzenie Hermiony. - Niedługo
będziesz tak chuda, że cię podmuch wiatru przewróci. Chyba, że złoci chłopcy Hogwartu – przy
tych słowach uśmiechnęła się złośliwie - będą cię tak skutecznie pilnować jak dzisiaj... albo
zmądrzejesz sama.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, patrzyła tylko z niechęcią na profesorkę, która powoli
wyszła z sali.
Severus i Minerva także wstali i ruszyli do drzwi.
- Tylko cisza i spokój was uratują – oznajmił Snape i wraz z panią wicedyrektor udał się do
pokoju nauczycielskiego.
- Bardzo ładnie, skarbie – stwierdził Draco, gdy Hermiona skończyła jeść tosta i popiła go
gorącą herbatą.
- Naprawdę się doigrasz – skomentował słowa Malfoya Harry, gdy zauważył błysk żądzy mordu
w oczach dziewczyny. – Doigrasz się, a ja nie będę interweniował.
- Nie musisz, sam sobie poradzę – obojętnie odpowiedział Draco. – A ty, Hermiono, weź sobie
jeszcze jednego tosta, widzę że ci smakują... To nie była prośba, Granger – dodał, gdy
dziewczyna podziękowała za tą „wątpliwą przyjemność”. spojrzała na niego wzrokiem
rozwścieczonego hipogryfa.
- Czy ty nie potrafisz zrozumieć, że nie jestem w stanie zjeść już czegokolwiek, kretynie? -
Hermiona życiu nie przyznałaby się że poczuła się odrobinę lepiej i mdłości które odczuwała
nieco się zmniejszyły. Z drugiej strony, rzeczywiście heroizmem z jej strony było
skonsumowanie jednej kanapki i Draco jedynie uśmiechnął się ciepło w odpowiedzi na jej
deklarację.
- Już druga kobieta mnie w tym tygodniu nazwała kretynem, Potter. Coś w tym musi być.
Hermiona zarumieniła się, kiedy przypomniała sobie okoliczności w jakich ostatnio chłopak
został tak nazwany przez Pansy Parkinson. Rzuciła przelotne spojrzenie na blondyna i nie
dojrzała w jego oczach błysku złośliwości, jedynie szczere rozbawienie i ciepło.
- Co by nie mówić, Malfoy. Musisz mieć w tej kwestii rację, więc nie będę się spierał – orzekł z
miną filozofa Harry i wyszczerzył zęby w uśmiechu, zadowolony ze swojej błyskotliwej
odpowiedzi.
Hermiona dopiła herbatę, wstała, powiedziała niezbyt miłym tonem „było pyszne” i ruszyła w
kierunku wyjścia.
- Herm! – krzyknął Harry. – Idę z tobą do skrzydła szpitalnego, poczekaj.
Hermiona przewróciła oczami, ale zatrzymała się i łaskawie poczekała, aż Harry podniesie się i
wyjdzie razem z nią.
Draco jeszcze przez kilka chwil siedział przy stole Gryfonów i wpatrywał się bezmyślnie w
drzwi do Wielkiej Sali. W końcu wstał i smętnie poczłapał do biblioteki, żeby skończyć kilka
wypracowań na kolejny tydzień.
***
- Hermiona, eee...
Dziewczyna obejrzała się niemal ze złością.
„Znowu on!” – pomyślała.
- Wypadło ci pióro, proszę... – Draco wyglądał na zmartwionego.
Dziewczyna wyrwała mu je z ręki.
- Dzięki – burknęła.
Była zła na samą siebie, że zachowuje się jak jakaś obrażalska pannica z przerostem ego, ale nic
nie mogła na to poradzić.
- Ty się na mnie gniewasz, prawda? – chłopak popatrzył ze smutkiem na Gryfonkę, co ją tylko
jeszcze bardziej zezłościło.
Była środa i właśnie skończyły się ostatnie zajęcia w tym dniu - Transmutacja. Lekcja była
wyjątkowo trudna i nużąca. Hermiona marzyła tylko o pójściu pod prysznic i ciepłym łóżeczku.
Nie chciało się jej iść nawet na kolację, wybierała się jednak na nią tylko po to, żeby Harry nie
gderał jej o potrzebie jedzenia.
- Zrobiłeś ze mnie pośmiewisko razem z Harrym i dziwisz się, że czuję do ciebie urazę?
Niesamowite, Malfoy.
- Boże, Hermiona! – Draco nagle przestał być cichy, miły i uprzejmy, i dziewczyna uniosła na
niego zdziwiony wzrok.
- Obydwoje wiemy – powiedział już dużo ciszej – dlaczego się na mnie wściekasz. Przeprosiłem
cię przecież. Co mam zrobić, błagać cię na kolanach o przebaczenie?
Hermiona patrzyła ze zdziwieniem na Ślizgona i nie miała pojęcia, co mu odpowiedzieć.
Przecież chyba nie przyznać się do tego, że czuje wściekłość nie za pocałunek, a na myśl o tym,
że za tym pocałunkiem tęskni... Nie odpowiedziała więc zupełnie nic.
- Wiesz, co? Myślałem, że jesteś inna. Ale jesteś zwykłą zarozumiałą i obrażalską pannicą. Mam
dość.
- To daj mi spokój i za mną nie łaź! – krzyknęła urażona i zraniona dziewczyna.
- Czy to moja wina, że chodzimy praktycznie na te same zajęcia?! Wcale za tobą nie chodzę! A
jeżeli tak bardzo chcesz, to w ogóle nie będę się do ciebie odzywał! – Chłopakowi było przykro,
czuł się źle. Nie chciał krzyczeć na Hermionę, ale był rozżalony jej chłodnym, bezdusznym
stosunkiem.
Skąd mógł wiedzieć, że tak naprawdę nie jest jej obojętny.
- ŚWIETNIE! – Hermiona miała w oczach łzy. – Ja nie mam nic przeciwko temu! Daj mi święty
spokój, Malfoy! – odwróciła się i poszła w kierunku Wielkiej Sali.
„Pobiłem właśnie rekord kretynizmu” – pomyślał Ślizgon. Był jednak zbyt dumny i zbyt
urażony, by biec za dziewczyną i ją przepraszać.
***
Drogi Synu!
Oboje z matką jesteśmy z Ciebie bardzo dumni. Ostatnio Twoje wyniki w nauce osiągnęły bardzo
wysoki poziom i tuszę, że utrzymasz je w tym stanie do ukończenia Hogwartu.
Wiem, że ta szkoła ma niższy poziom nauczania niż Durmstrang, i że prowadzi ją ten miłośnik
szlam i mugoli, zramolały Albus Dumbledore, ale jednak cieszy się ona dużą renomą w naszym
świecie, także wśród zacnych i szanowanych rodów, takich jak nasz ród Malfoyów, który od
dwunastego wieku może pochwalić się wolnością od nawet kropelki mugolskiej, czy szlamowatej
krwi.
Jesteś już prawie dorosły i niedługo będziesz mógł ukoronować swoją przynależność do
arystokratycznej i najszlachetniejszej czystej krwi, wstępując w szeregi Czarnego Pana, który
wyraził nadzieję, że Twoja inicjacja nastąpi, gdy tylko zdasz pomyślnie swoje Owutemy, Synu.
Jestem z tego powodu bardzo dumny i tuszę, że z należytym szacunkiem i powagą przyjmiesz ten
zaszczyt i będziesz godnie służył naszej sprawie, przyczyniając się do oczyszczenia Magicznego
Świata z tych, którzy nie są godni nosić miana Czarodziejów i Czarownic.
Mam nadzieje, że nie zawiedziesz ani Jego, ani moich i matki, oczekiwań wobec Ciebie.
Z wyrazami miłości
Twój ojciec Lucjusz Malfoy
„Miłości, czy ty masz jakieś pojęcie o miłości, drogi ojcze?” – pomyślał Draco z gorzką ironią.
Jeszcze raz przebiegł wzrokiem po równym, pochyłym piśmie ojca, tak bardzo podobnym do
jego pisma, skupiając się na ostatnich kilku zdaniach
- Niech to szlag! – zaklął na głos w swoim pustym, luksusowym dormitorium. – Niech to
wszystko trafi jasny szlag!
Był piątkowy wieczór i do tej pory Malfoy junior miał wyrzuty sumienia po kłótni z Hermioną,
ale był zbyt dumny i nie miał na tyle odwagi cywilnej, aby ją przeprosić. Poza tym, gdzieś w
głębi duszy, cały czas czuł się przez nią pokrzywdzony.
A teraz jeszcze to.
List od ojca.
Jak zwykle chłodny i oficjalny.
Jak zwykle żadnych decyzji o swoim życiu nie mógł podjąć samodzielnie.
Albo zrobi to, czego pragnie ojciec, albo szanowny Lucjusz Malfoy wyrzeknie się krnąbrnego
syna.
Albo zostanie Śmierciożercą, albo straci ojca i zyska śmiertelnego wroga.
Albo się pokornie zgodzi na zgotowany mu los, albo straci rodzinę i dom.
W obydwu przypadkach przegrywał.
W obydwu przypadkach musiał cierpieć.
Ale tylko w jednym przypadku straciłby szacunek do samego siebie.
Draco Malfoy usiadł przy stole i zaczął pisać list do rodziców.
Długi, smutny, pełen goryczy i żalu list, w którym oznajmiał swoim szanownym rodzicielom, że
nie chce mieć już z nimi nic wspólnego.
***
Draco siedział nad jeziorem i wrzucając do wody kamyki, obserwował rozchodzenie się fal.
Myślał nad listem, który wysłał poprzedniego wieczoru do domu.
Nie odczuwał żalu z powodu podjętej decyzji, ani nie oczekiwał żadnej odpowiedzi od matki,
która trzymała zawsze stronę swego szlachetnego małżonka, czy tym bardziej od ojca.
Powinien czuć niepokój, ale czuł jedynie ulgę i wewnętrzną harmonię.
Kolejny kamyk, nieco większy od pozostałych, poszybował daleko i z cichutkim pluskiem
wylądował prawie na środku jeziora.
- Ładny rzut – Hermiona usiadła obok chłopaka i popatrzyła na kręgi rozchodzące się falami po
przejrzystej wodzie.
- Teraz ty za mną łazisz? – zadrwił Draco nawet nie racząc spojrzeć na dziewczynę.
- Przestań – odpowiedziała cicho.
- W porządku – Ślizgon nie chciał się kłócić. W duchu cieszył się nawet, że pierwsza się do
niego odezwała. Sam nie wiedziałby co powiedzieć, jak zacząć jakąkolwiek rozmowę.
- Co się z tobą dzieje? Zmieniłeś się.
- Przecież ci mówiłem. Opowiedziałem ci niemal całe swoje życie. – Draco popatrzył Hermionie
w oczy. – Zapalisz?
- Nie, dziękuję.
- Nie będzie ci przeszkadzało jak ja to zrobię?
- Proszę bardzo.
Siedzieli w absolutnym milczeniu przez dobrych kilka minut. Żadne z nich nie odczuwało
potrzeby mówienia, jedynie potrzebę bliskości drugiej osoby
Draco zgasił papierosa i za pomocą prostego zaklęcia sprzątnął niedopałek.
- Bardzo kochałam swoich rodziców... nadal kocham i tęsknię za nimi – Hermiona wpatrywała
się uparcie w jezioro.
- Ja już nie mam rodziców – chłodno odrzekł Draco.
- Nie rozumiem. – Dziewczyna popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Nie chcę być... – Zawahał się na chwilę i lekko się zarumienił. – Nie chcę być tacy jak oni, nie
chcę być jednym z nich. Nie mam już domu, bo ojciec nie zechce mieć do czynienia z
wyrodnym synem, który odrzuca życiową szansę... Nieważne. – W jego głosie słychać było
chłód, ronię i sarkazm.
Hermiona była zdziwiona jego deklaracją. W głębi duszy poczuła do chłopaka coś na kształt
szacunku. Miała świadomość, że decyzja Dracona wymagała odwagi, samozaparcia, rezygnacji z
życia pełnego luksusów.
- I co teraz? Gdzie będziesz mieszkał? Co będziesz robił? – spytała po kilku chwilach ciszy.
Draco wzruszył ramionami.
- Będę pracował dla starego Dumbla.... Na razie przekoczuję w Hogwarcie, a potem się zobaczy.
A ty? Zamierzasz wrócić do rodzinnego domu? – popatrzył jej uważnie w oczy. – Przepraszam,
nie powinienem o to pytać, wybacz – dodał zaraz, uświadamiając sobie jak nietaktowne były
jego słowa.
- W porządku... Zamierzam sprzedać dom, nie mogłabym w nim mieszkać, nie po tym, co się
stało – głos jej się załamał, a z oczu popłynęły łzy. – Przepraszam, ostatnio często się rozklejam.
- Nie przepraszaj, przecież to normalne, że ci smutno. - Podał jej czystą, jedwabną chusteczkę.
- Dziękuję.
- Hermiona, przykro mi, że tak się paskudnie zachowałem w środę po Transmutacji – odezwał
się ze skruchą po kilku minutach ciszy.
- Ja też zachowałam się okropnie. Nie przepraszaj.
- Mimo wszystko, przykro mi. To wszystko wyszło nie tak jak chciałem. Zawsze coś schrzanię...
Nie słuchaj mnie. Bredzę.
Hermiona popatrzyła uważnie na chłopaka.
- Nie bredzisz – powiedziała cicho.
- Bredzę. Zawsze powiem, albo zrobię coś nie tak, mam to chyba we krwi. – Draco z irytacją
wrzucił koleiny kamyk do wody.
- To nieprawda... Gdyby tak było nie odważyłbyś się przeciwstawić ojcu – czułą, że wstępuje na
niepewny grunt, ale Draco nie zdenerwował się, jedynie ironicznie się uśmiechnął.
- A może to głupota nie odwaga? Sam nie wiem. Czuję wewnętrzny spokój po tej decyzji.
- To znaczy, że jest słuszna. Tylko, czy ty będziesz teraz szczęśliwy? Straciłeś rodzinę i nie
będziesz miał już tego co do tej pory. Przeszedł ci koło nosa olbrzymi majątek... Nie mówię tak
bo mam cię za materialistę, tylko że jak człowiek jest przyzwyczajony do pewnego poziomu
życia, to trudno mu z tego zrezygnować.
- To jest akurat mój najmniejszy problem – Draco wrzucił do jeziora chyba już setny kamyk i
zapatrzył się na fale. - Moje szczęście nie zależy ani od poparcia apodyktycznych rodziców, ani
od ilości galeonów na koncie u Gringotta. Od jakiegoś czasu zupełnie inaczej pojmuję to, co
nazywamy szczęściem... Będę szczęśliwy mogąc zrobić coś dobrego. – Hermiona popatrzyła na
jasnowłosego Ślizgona z niemym zdziwieniem. Słowo „dobry” w jego ustach brzmiało jakoś
egzotycznie, ale chłopak mówił bardzo poważnie.
- To oczywiście nie wszystko, bo moje szczęście zależy jeszcze od jednej, bardzo ważnej osoby.
– Kolejny kamyk poszybował daleko i opadł w toń jeziora.
- Od kogo? – automatycznie spytała dziewczyna, chociaż w głębi duszy czuła, że zna
odpowiedź.
Draco wstał i popatrzył na nią.
- Od ciebie, Hermiono – powiedział po prostu i powoli ruszył w kierunku Zamku.
Nie potrafiła nic na to odpowiedzieć. Siedziała jeszcze przez dłuższy czas nad jeziorem i mimo
że było zimno, nie przejmowała się tym.
Hermiona Granger rozmyślała. Myślała o swoim życiu, o swojej przeszłości i przyszłości.
Zamknął się za nią jeden ważny rozdział życia i wkraczała w następny.
Nie była już dzieckiem, była dorosłą kobietą i sama musiała sobie radzić ze swoimi problemami,
uczuciami, sama musiała podejmować istotne decyzje.
Wzięła kamyk w dłoń opiętą ciepłą rękawiczką i rzuciła.
- Niezły rzut, Granger – pochwaliła samą siebie. Zrobiło się już późno. Dziewczyna wstała i
otuliła się mocniej płaszczem.
Westchnęła i bardzo wolno ruszyła w stronę Zamku.
Nagle uświadomiła sobie, że ma przed sobą całe długie życie...
KONIEC