Barańska Ewa Ja Blanka (poprawione)

background image

background image

Barańska Ewa

Ja Blanka

background image

Rozdział 1

Niewyrwćme chwasty

Rany; jak ja nienawidzę Tośki! Tej paskudy, tego chwastu! Chociaż wiem, że wroga

należy unicestwić wcześniej, zanim samemu nie stanie się jego ofiarą, oszczędziłam ją.

Zrobiłam ten wielki błąd, a w odwecie ona, wspomagana przez mściwych zawistników

zazdroszczących mi urody i talentu, zniweczyła wszystkie moje plany Jakby tego było mało,

zawiedli najbliżsi. Poniosłam porażkę, gdyż swój szlachetny pomysł na życie oparłam na

fałszywych założeniach. A pomysły oparte na fałszywych założeniach są jak domy

zbudowane na wadliwych fundamentach. Popadają w ruinę.

Teraz moja sytuacja przypomina wahadło wychylone w jedną stronę - poniosłam

porażkę i tylko zemsta może ją zrównoważyć. Tośka dostanie za swoje, a jak rozprawię się z

nią, przyjdzie czas na innych. Wyrównam rachunki, nikomu nie daruję. Przysięgam.

Zapamiętam najdrobniejszą krzywdę, jakiej doznałam, a potem odpłacę ją z nawiązką.

Przeanalizuję przeszłość, wypunktuję wszystkie błędy i wyeliminuję je w przyszłym planie.

Następnym razem zadziałam z precyzją szwajcarskiego zegarka, gdyż nie zasłużyłam na los,

który mnie spotkał.

Po pięknej, uzdolnionej artystycznie mamie, która zrezygnowała z kariery wielkiej

śpiewaczki, ponieważ zakochała się i urodziła mnie, oraz po ojcu, przystojnym kapitanie

okrętu, zaginionym gdzieś na południowych morzach, genetycznie jestem stworzona do

wielkich czynów. Zostałam szczodrze obdarzona przymiotami gwarantującymi zwycięstwo

wielką urodą, genialnym talentem i ponadprzeciętną inteligencją. Już wtedy gdy brałam

pierwsze, prywatne lekcje gry na fortepianie, nauczyciel muzyki, pan Zawiej ski, wróżył mi

ogromne sukcesy artystyczne. Żałowałam, że czas biegnie tak wolno, że chodzę do szkoły

zamiast stać na scenie w świetle reflektorów i słuchać oklasków zachwyconej publiczności.

Właśnie taki obraz swojej przyszłości chciałam widzieć i kochałam najbardziej. Nawet nie

zdjęcia w gazetach, nie wywiady, nie neony świecące moim imieniem, ale właśnie ten - z

jednej strony rozświetlona scena, z drugiej ciemna widownia i lawina braw stanowiąca

uznanie dla mojej wirtuozerii. Marzyłam o tym, chociaż pierwsze lata mojego życia

przypominały raczej sytuację egzotycznego motyla, zmuszonego do egzystowania wśród

bielinków kapustników w zachwaszczonym ogrodzie daltonistów.

Żywa i niepospolita inteligencja od najmłodszych lat inspirowała mnie do głębokich

przemyśleń. Na przykład bardzo lubiłam czytać bajki i choć wierzyłam - podobnie jak inne

background image

głupie dzieci że bajkowa rzeczywistość istnieje obok prawdziwego życia, tak jak chodnik

obok jezdni, różniłam się od nich gustami. Podczas gdy one wszystkie zachwycały się

królewną Śnieżką, Jasiem i Małgosią, Kajem i Gerdą ja wolałam złą macochę, czarownicę,

babę Jagę, szczególnie zaś Królową Śniegu - piękną, wyniosłą, zimną i bezwzględną kobietę,

której spojrzenie mroziło serce, a pocałunek zamieniał je w lód i zniewalał. Niestety, w finale

ta głupiutka Gerda wszystko psuła.

Kiedy miałam sześć lat, na przedstawieniu teatrzyku kukiełkowego spostrzegłam, że

te bajkowe księżniczki, rycerze, wróżki i gadające zwierzaki, są zwykłymi lalkami,

ożywianymi za pomocą sznurków lub drucików To, co było najważniejsze, działo się w

ukryciu, gdzieś za kulisami czy pod sceną. Dla publiki pozostawała tylko - a może aż -

zwodnicza iluzja.

Najpierw doznałam rozczarowania, takjak wtedy gdy pół roku wcześniej odkryłam, że

za Świętego Mikołaj a - za składkowe pół litra wódki - przebiera się pan Zaorski spod szóstki,

lecz moja dalsza refleksja była już właściwa osobom genialnym. „Czy na wzór lalek można

sterować ludźmi? Czy można pociągać za jakieś niewidzialne linki i podporządkowywać ich

swojej woli?” - pytałam samą siebie. Któregoś dnia znalazłam odpowiedź. Za ścianą czoła

jest tak, jak za kulisami. To, co tam powstaje, stanowi dla innych tajemnicę. Należało tylko

narzucić ludziom odpowiednie role i skłonić ich do tego, by posłusznie je odgrywali. Jak tego

dokonać? To pestka. Ewolucja w swym bogactwie wypracowała już perfekcyjne sposoby i

wabienia, i odstraszania. Czyż nie bałamuci się ludzi syrenim śpiewem? Czyż nie zwodzi się

ich słodkim słowem, nie kusi niemą obietnicą? Czyż nie odstrasza się krzykiem, nie odstręcza

złośliwością, nie zraża nastroszonymi piórami, nie zniechęca złośliwością? Paleta środków

była przebogata. Już jako sześcioletni szkrab chciałam być syreną1, rosiczką2, modliszką...

Pragnęłam sprawować władzę nad ludzkimi duszami, oszołomić je, zaczadzić, zaczarować

perfekcyjnym bajerem. Jeżeli kłamstwem można zdobyć coś bez wysiłku, po co mówić

prawdę. Trzeba zostać kłamcą doskonałym - to taki sam sukces, jak zostać wirtuozem

fortepianu. Pragnęłam i jednego, i drugiego. Ludzie mieli być większymi i mniejszymi

trybikami w moim doskonale skonstruowanym planie, a trybik nie musi wiedzieć, w jaki

sposób działa całość. Ma robić swoje, zaś tych, którzy w te trybiki zechcą sypać piasek, będę

eliminować.

1 Syreny - w mitologii greckiej zamieszkiwały małe wyspy na Morzu Śródziemnym

(w pobliżu jońskiego miasta Fokaja), skąd wabiły śpiewem żeglarzy i zabijały ich.

1 Rosiczka - roślina owadożerna.

Świadoma tego, że kiedyś zostanę wielką gwiazdą, już od najwcześniejszych lat

background image

kreowałam swój wizerunek, oczywiście z myślą o przyszłych panach i paniach ciekawskich,

grzebiących w moim życiorysie. Uroda, talent i intelekt stanowią dary natury, natomiast

sposób mówienia i chodzenia czy płynność ruchów to ciężko wypracowany styl. Po długich,

cierpliwych ćwiczeniach, takie odruchy jak ściągnięte usta, wessane lekko policzki, proste

plecy czy wysoko uniesiona głowa stały się dla mnie tak naturalne, jak monarsza postawa

królowej.

Już dawno zostałabym uznana za cudowne dziecko, gdybym miała szczęście Mozarta

i gdyby ktoś wypromował mnie, pokazał w telewizji, albo nawet urządził mi tournee po

najznakomitszych salach koncertowych. Jednak nigdy nie straciłam nadziei. Wiedziałam, że

kiedy przyjdzie czas, zadziwię znawców muzyki mistrzowską interpretacją największych

utworów, uzyskam tytuł bogini sceny i Paganiniego3 fortepianu, a świat legnie u moich stóp.

W przyszłości paparazzi dotrą do miejsc mojego dzieciństwa, czyli do szarego

blokowiska w średniej wielkości mieście wojewódzkim, gdzie mieszkałam z samotną matką.

Złośliwie usłużne sąsiadki, stare jędze, wskażą im kawalerkę na czwartym piętrze, tak małą,

że trudno było się przecisnąć pomiędzy stołem, szafą a wersalką, i gdzie na sfatygowanym

pianinie zdobywałam pierwsze szlify Ciekawa jestem, czy wtedy ta muzyczna analfabetka

Kościelniakowa „pochwali” się, jak darła gębę na przyszłą sławę, gdy ta ledwie zaczynała

ćwiczyć. Do dziś to pamiętam:

- To skandal! Mam dość tego brzdąkania! Napiszę skargę do administracji! Pójdę do

sądu! - wrzeszczała i waliła kijem od miotły w ścianę. Czasem nastawiała radio na cały

regulator lub włączała jednocześnie odkurzacz i mikser.

3 Niccolo Paganini (1782-1840) - włoski wirtuoz skrzypiec i gitary, kompozytor. Jego

mistrzowska technika gry do dziś stanowi wielką zagadkę. Mówiono, że ma konszachty z

diabłem, o innym prowadzeniu smyczka, specjalnym strojeniu skrzypiec, innej budowie dłoni

itp.

Zresztą, Kościelniakowa była zaledwie jednym z chwastów. Piętro wyżej pieniła się,

jak stepowy burzan, rodzina trunkowych Karpielaków. Noc w noc j ákiś przypał mylił piętra i

dobijał się do naszego mieszkania. Gdy pewnego razu zapomniałyśmy przekręcić klucz w

drzwiach, sam Karpielak wlazł do przedpokoju, po czym padł na podłogę i natychmiast zaczął

chrapać.

Z kolei o piętro niżej, przez okrągły rok, niczym zielsko na kraterze, wyrastała

parapetem Cebulowa z lornetką, która nigdy nie miała dość ślepienia na zasyfione bazgrołami

i zaciekami mury, na odpadające tynki, brudne podwórko, połamane huśtawki, rachityczne

drzewka i na tę hołotę okupującą koślawe ławki.

background image

Nie da się ukryć, że mieszkałam w tej okropnej dzielnicy gdzie nawet trawa kiepsko

rosła, że razem z miejscową hołotą chodziłam najpierw do podstawówki, a później do

gimnazjum, lecz na tym bezmiarze betonowego chamstwa nasza kawalerka stanowiła

prawdziwą oazę kultury, elegancji i inteligencji. Był to w moim życiu jedynie okres, który

musiałam za wszelką cenę przetrwać. I przetrwałam go, a szansa na odmianę losu przyszła

zupełnie niespodziewanie.

background image

Rozdział 2

Mój pierwszy wielbiciel

- Kochanie - zagadnęła mnie któregoś dnia mama z podejrzanie zażenowaną miną. -

Nasza sytuacja materialna jest taka, jaka jest. Zasługujesz na więcej. Na dużo więcej.

Możemy mieszkać w ładnym domku w dzielnicy willowej na Przyrzeczu. Poznałam pewnego

miłego pana.

Aż podskoczyłam z wrażenia. Przyrzecze to część miasta najbardziej trendy, siedlisko

grubych ryb. Zawsze skrywam swoje uczucia, nawet największą radość, żeby nikt, łącznie z

mamą, nie pomyślał, że zbyt łatwo mi zaimponować. Dlatego dopiero po dłuższym namyśle

powiedziałam:

- Tak, to może być dobre wyjście.

Na twarzy mamy wciąż malowało się napięcie, co sugerowało ciąg dalszy

- Poznałam pewnego miłego pana.

Mamę wciąż podrywali jacyś panowie, gdyż mimo wieku, była nadzwyczaj

atrakcyjna, lecz ta znajomość musiała być poważna, skoro wszczęła taką rozmowę.

-1 on ma ten domek?

- Tak. Chcę, żebyś stosownym zachowaniem ujęła go za serce.

- Zobaczę, czy przypadnie mi do gustu.

- Apeluję do twojego rozsądku. Postanowiłam wyjść za niego za mąż i bez względu na

to, jakie zrobi na tobie wrażenie, masz być miła i czarująca. Powiem dosadniej, będziesz

słodziutka jak cukiereczek. Zrozumiałaś? Najlepiej od początku zadbać o dobre relacje. Od

tego, jak mu pomaślimy pomiodzimy i powazelinujemy będzie zależeć nasz dobrobyt.

„Oho, mama upolowała wyjątkowo grubą rybę” - pomyślałam z satysfakcją, ale i tak

wzruszyłam ramionami. „W końcu, co tu dzielić skórę na niedźwiedziu. Pożyjemy,

zobaczymy Może rzeczywiście uśmiechnęła się do nas fortuna?” - wizja zamieszkania na

Przyrzeczu kusiła.

Podobnie jak mama, też miałam wzięcie u chłopaków. Wielu mnie podrywało, lecz

wciąż brzmiała mi w uszach przestroga rodzicielki: „Pamiętaj Blanko, że z facetami, a

szczególnie z młodymi napaleńcami, trzeba postępować psychologicznie. Daj takiemu

buziaczek na pożegnanie i niech usycha z pożądania. Ty musisz być jak drogi, wykwintny

szampan - nie dla każdego.”.

Nawet bez tej uwagi było oczywiste, że przyszła sława nie przestaje z byle

background image

obszczymurkiem. Jednak, patrząc na to z innej strony, wypadało kogoś mieć, bo przecież

bycie singlem w naszej budzie to okropna obsuwa, gorsza niż bycie kujonem. Mało tego,

para, żeby być trendy, musiała manifestować żarliwość swoich uczuć, luz i bezpruderyjność.

W tej dziedzinie mistrzostwo świata należało się Izaurze Bednarek z naszej klasy i

Dominikowi Gzickiemu z III c.

Trzymając się słownictwa mamy, jeśli ja byłam drogim, wykwintnym szampanem, to

Izaurę należało porównać do bełta4 w kartonie. Na każdej przerwie wypadała z klasy jak

wygłodniała kocica i gnała do swego mena na korytarzowe obłapiania. Ich erotyczny

repertuar był dość ograny i polegał niezmiennie na wzajemnym lizaniu się po szyi,

przygryzaniu uszu, wsadzaniu łap w spodnie i gmeraniu w okolicach krocza... Fuj! Gapie

udawali, że to normalka, z rzadka tylko jakiś niekumaty małolat walnął karpia, albo

nauczyciel nawrzeszczał, co ponoć dodatkowo podnosiło im poziom adrenaliny i dobrze

wpływało na jakość doznań.

4 Bełt - kiepskie wino.

Izaura była głupia. W pierwszej klasie Dżesika Kociuba i Patryk Sikora z II b też niby

świata poza sobą nie widzieli, migdalili się wszędzie i przy każdej okazji, a gdy pod koniec

roku wyszła z tego ciąża, koleś zwiał do Irlandii, a Dżesikę starzy wywalili z domu.

Mieszkała potem w jakimś przytulisku dla samotnych matek. Głupia! Ja na jej miejscu

pozbyłabym się bachora i już.

Intelekt był słabiutką stroną Izaury, więc jej plany na przyszłość też nie powalały mnie

na kolana: po gimnazjum chciała zostać fryzjerką, a jej facet taksówkarzem; mieli żyć sobie

do grobowej deski tak pięknie i szczęśliwie, że Romeo z Julią Szekspira to para frustratów

Zresztą, takie wizje udanej przyszłości były w naszej budzie standardem.

Ja, rzecz jasna, nie miałam zamiaru angażować się w żaden związek - ani uczuciowo,

ani emocjonalnie, ani w ogóle nijak. Potrzebowałam kogoś, z kim mogłabym się pokazywać,

kto zafundowałby mi bilety do kina, na dyskotekę, kto by za mną szalał i służył wiernie jak

pies. Żeby wszyscy widzieli moją władzę nad jego sercem i wolą. Ponadto miałby to być ktoś,

kogo mogłabym bez żalu rzucić, kiedy przyjdzie odpowiednia pora. Ten problem wymagał

inteligentnego rozwiązania, lecz na nic zda się inteligencja przy braku okazji.

Pomógł mi zupełny przypadek. W ramach międzyszkolnych imprez kulturalnych

zostałam wydelegowana na noworoczny koncert do Domu Kultury „Zodiak”. W tamtej

drugiej budzie, mimo starań dyrekcji, nie działały (i wątpię, czy obecnie działają) żadne koła

zainteresowań. Jeśli nawet kilku chętnych uczniów zapaliło się do kursu tańca, kółka

teatralnego, chóru, czy zajęć plastycznych, był to zapał słomiany i najdalej po miesiącu

background image

przemijał bez śladu. Zatem zostałam dyżurną reprezentantką osiągnięć szkoły w zakresie

kultury Niestety, oprócz mnie, została nią także Żaneta Kozicka, która przy każdej okazji

śpiewała skrzekliwym dyszkantem dwie ballady Okudżawy5. Niczego więcej, muzyczna

tumanica, nie potrafiła się nauczyć. Przed wygwizdaniem jej przez publiczność - już po

pierwszej zwrotce przepięknych Trzech miłości ratował ją wyłącznie mój wirtuozowski

akompaniament. Ale niech tam! Sztuka wymaga poświęceń.

Na swój indywidualny występ przygotowałam dwa utwory, które gwarantują sukces,

nawet u niewyrobionej muzycznie widowni: walc Nad pięknym, modrym Dunajem Straussa i

Marsz turecki Mozarta. Wystąpiłam w długiej, wiśniowej sukni z weluru, a w rozpuszczone

włosy wplotłam złote tasiemki. Wyglądałam zjawiskowo. Bisowałam dwa razy

Po występie przyszedł za kulisy wysoki blondyn; j ákiś taki jasny, czysty, o łagodnym,

pewnym spojrzeniu. Od razu poznałam, że jest to ktoś z wyższej półki i uznałam, że warto go

zauważyć.

- Nazywam się Konrad Górski. Twoja gra mnie oczarowała. Gratuluję.

No, proszę, w dodatku trafiłam na muzycznego konesera.

- Dziękuję, muzykę kocham nad życie.

- To się czuje po sposobie interpretacji - rozmarzył się. - Ja też gram, na skrzypcach i

na gitarze, ale nie wróżę sobie kariery na tym polu. Moim hobby jest lotnictwo. Chcę zostać

konstruktorem samolotów Czy pozwolisz się odprowadzić do domu?

- Przyszłam z moją wychowawczynią i koleżanką. I pewnie w tym samym składzie

wypada wrócić.

- Rozumiem - z intonacji jego głosu wyczułam, że moje słowa wziął za

zakamuflowaną odmowę.

5 Bułat Okudżawa (1924-1997) - rosyjski bard, poeta, prozaik i dramaturg,

kompozytor ballad, pieśni lirycznych i satyrycznych.

- Nie zawsze towarzyszy mi nauczycielka - posłałam mu najpiękniejszy uśmiech, z

gatunku tych starannie wypracowanych przed lustrem. Poskutkowało.

- Czy w najbliższą sobotę dasz się zaprosić do... kina?

- Jasne. Lubię kino.

Poszliśmy do „Zorzy” na jakiś nudnawy film o łzawej fabule, gdzie to ona go kocha, a

on jej nie... Nudy na pudy6, lecz trudno, sprawa wymagała poświęcenia. Jeszcze tego samego

dnia dowiedziałam się o nim wszystkiego, co mnie interesowało. Mieszkał w centrum, w

zabytkowej kamienicy nad apteką, przy skrzyżowaniu ulicy Jagiellońskiej i 3 Maja, jego

rodzice byli nauczycielami: matka polonistką, a ojciec matematykiem. Sam chodził do

background image

elitarnego liceum, tak zwanej Jedynki, miał starszą siostrę, która studiowała prawo, i psa

Brutala. Nawiasem mówiąc, psów nie cierpię. Żadnych.

Schlebiało mi to, że Konrad traktował mnie z elegancją niczym jakąś księżniczkę. No

i był nienagannie wychowany: w drzwiach przepuszczał mnie przodem, odsuwał krzesło w

kawiarni, zdejmował rękawiczkę przy podawaniu ręki na powitanie, nie pluł na ulicy, nie

gwizdał, nie klął, nie pokazywał niczego palcem, nie poklepywał mnie poufale po plecach ani

tym bardziej po tyłku, w kinie nie wsadzał mi łap pod spódnicę, gdy gasło światło... W ogóle

nie robił wielu rzeczy, które są na porządku dziennym u chłopców z byłego osiedla. Jadźka

powiedziała, że taki laluś nie jest męski, może nawet jest homosiem, tylko jeszcze, o tym nie

wie.

6 Pud - rosyjska jednostka wagowa = 16,38 kg.

Jednak, mimo niewątpliwych zalet, Konradowi daleko było do mojego wyśnionego

ideału, którym był wysoki bajecznie bogaty arystokrata o zielonych oczach, niesamowicie

inteligentny i wysportowany. Ponadto powinien mieć poczucie humoru, być wrażliwy na

sztukę i bezgranicznie mnie kochać. Jasne, że winien mieć pałace we wszystkich

najmodniejszych częściach świata oraz dbać, aby moja sypialnia zawsze tonęła w kwiatach.

Na razie, zgodnie z zasadą „Na bezrybiu i rak ryba” musiał wystarczyć taki absztyfikant.

Przebywając z Konradem, zrozumiałam, że... powinnam poprawić słownictwo.

Oczywiście w budzie i na osiedlu mój język prezentował się wytwornie, lecz łatwo jest

błyszczeć wśród nieuków i prostaków. Rozmówki z licealistą z prestiżowej Jedynki

wymagały wyższego poziomu. Wielu wyrazów nie rozumiałam, źle formułowałam zdania

złożone, często brakowało mi słów. Na swoim terenie w takich przypadkach wciskało się

jakiś ozdobnik typu: „ten tego”, „kuźwa”, „kutwa”, „kurde”, lecz przy Konradzie brzmiały

one zgrzytliwie. Na szczęście dobrze wiem, że kultura to samokontrola, więc mimo

językowych braków pozowałam na osobę kulturalną, unikając dłuższych wypowiedzi. Przy

tej okazji uprzytomniłam sobie, że klasa zobowiązuje. Jako przyszła sława udzielająca

licznych wywiadów, mam obowiązek pięknie mówić. W domu zaczęłam studiować słowniki

oraz zgłębiać zasady naszej gramatyki, aby otrzaskać się z prawidłową składnią, frazeologią,

fleksją, wymową nosówek i, co najtrudniejsze, przestać mylić biernik z narzędnikiem.

Oczywiście raz dwa rozniosło się, że mam faceta „z miasta”. A u nas „miastowymi”

gardzą, ale też im zazdroszczą. Poderwanie kogoś spoza tej zapyziałej dzielnicy zawsze

dostarczało powodów do dumy i... kłopotów, bo dla osiedlowych zafajdańców to wielki

obciach i żenada, że jakiś obcy śmie włazić im w szkodę. Było pewne, że Konrad przy

pierwszej okazji dostanie łomot, chyba że załatwię mu dyskretną ochronę. W tym celu

background image

pogadałam z wydzierganym jak kraszanka Dżekiem Platfusem, czyli Jankiem Pisarczykiem,

który stał na czele bandy zabijaków i uważał osiedle za swoją strefę wpływów Tubylców

raczej nie ruszał, jednak z obcymi bywało różnie.

- Wiesz, będzie mnie odprowadzał taki koleś z miasta. Powiedz swoim chłopakom,

żeby go zostawili w spokoju. Dobrze, Dżeki?

- Co za to?

- Dozgonna wdzięczność.

- A coś bardziej konkretnego już teraz?

- Lidka by mi oczy wydrapała. Zapomnij.

- Nie zwalaj na Lidkę, tylko przestań być laską ostrą jak tabasco.

Dżeki droczył się ze mną chwilę. Dobrze wiedziałam, że temu zakompleksionemu

dupkowi wystarczy poczucie ważności, szczególnie w moich oczach. Po tym, jak ślepił na

mnie, zagadywał, jak uskuteczniał swoją erotyczną nawijkę, a nawet momentami robił z

siebie idiotę na maksa, wiedziałam, że wpadłam mu w oko. Lecz nie dla psa kiełbasa. Jakimś

sposobem przeczuwał to i nigdy nie posuwał się za daleko.

- W porządku, księżniczko - stwierdził wreszcie.

- Na pewno?

- Spoko niunia! Moje słowo to nie w kij pierdział! Twojego chłoptasia nikt tu nie

ruszy Będzie na prawach ziomala z naszego podwórka.

- Jesteś w dechę Dżeki. Zagram ci na ślubie Mendelssohna7.

- Tylko skocznie. Trzymam za słowo.

7 Felix Mendelssohn Bartholdy (1809-1847) - wybitny niemiecki kompozytor okresu

romantyzmu. Jego „Marsz” wykonywany jest podczas przemarszu pary ślubnej do ołtarza.

Dzięki mojemu sprytowi Konrad mógł spokojnie odprowadzać mnie aż pod dom.

Nigdy nie zaprosiłam go do tamtego mieszkania. Wstydziłam się.

background image

Rozdział 3

Pan Karol Drobnicki okazał się czterdziestolatkiem, jak na mój gust za grubym i za

bardzo łysiejącym. Mimo drogiego garnituru i jedwabnej koszuli był zwykłym burakiem.

Patrzył na mamę jak pies na kotlet schabowy, a ze mną próbował nawiązać kumplowski

kontakt. Jestem odporna na takie numery, zachowywałam się jednak przyzwoicie z trzech

powodów. Po pierwsze, żeby dotrzymać słowa danego mamie; po drugie, adres na Przyrzeczu

kazał mi się domyślać, że gość, oprócz domu, dysponuje grubym portfelem,- po trzecie,

możliwość zamieszkania w dzielnicy dla VIPów była warta dużo większego wysiłku niż

zwykła układność. Burakowaty wygląd niczego nie przesądzał.

Spotkanie odbyło się w Europejskiej, czyli najdroższej restauracji w mieście.

Dotychczas ani razu nie przekroczyłam progu tej klasy lokalu. Prawdę mówiąc, bywałam

jedynie w dość podłej knajpce Pod Gąsiorkiem, w której mama pracowała jako kelnerka.

Praca ta, mimo niskich zarobków i szemranej klienteli, miała dwie zalety: sute napiwki i

oszczędności na żywieniu. Chociaż kierownik knajpy był straszną kutwą, mama zawsze

znajdowała sposób na przyniesienie do domu słoika zupy bigosu, kilku gołąbków czy

pierogów. Często przychodziłam Pod Gąsiorka jako gość, siadałam przy stoliku i zamawiałam

najtańsze w menu ziemniaki z kapustą, a mama pod ziemniakami przemycała jakiś kotlet albo

porcję pieczeni. Tak dorabiała na opłacanie mi prywatnych lekcji muzyki. Jednak wracam do

sedna sprawy.

Siedzieliśmy w ekskluzywnej Europejskiej. Dookoła ogromne lustra, marmury,

kryształowe żyrandole, kinkiety kelnerzy we frakach... krótko mówiąc - odlot. Tak, to było to,

co w przyszłości miało stanowić moją codzienność. Na tę okazję odstrzeliłyśmy się z mamą

na maksa, jednakże doskwierała mi świadomość, że swoje kreacje wygrzebałyśmy w

szmateksach, bo przecież zasługiwałyśmy na więcej, dużo więcej.

Tymczasem mimo starań pana Karola banalna dyskusja kręciła się wokół ogólnych

spraw, z których nic nie wynikało. Dopiero dwa tygodnie później w pełni przekonałam się, że

gra jest warta świeczki. Pan Karol zaprosił nas do siebie. Jego dom był spoko. Trzy pokoje na

parterze, przestronna kuchnia, łazienka większa niż cała nasza kawalerka, poddasze z trzema

pustymi pokojami do zagospodarowania w razie potrzeby. Pod domem garaż, a w nim dwie

wypasione bryki; tuż za domem ogród. Wystarczyło, że powiedziałam:

- Byłoby cudownie, gdyby stała tu altanka - a tydzień później altanka stała. Śliczna.

Stylowa. Postanowiłyśmy z mamą obsadzić ją dzikim winem, co wprawiło pana Karola w taki

background image

zachwyt, jakby wygrał milion w totolotka.

Mimo trwania dobrej passy mama przeżywała emocjonalne katusze. Z jednej strony

była wniebowzięta, że poderwała faceta z wielką kasą, z drugiej ciężko przestraszona, że coś

pójdzie nie tak.

- Kochanie, tylko przez przypadek niczego nie zepsuj - przestrzegała mnie. - Bądź dla

pana Karola jeszcze bardziej miła, spróbuj od czasu do czasu zatrajlować mu jakiś

komplement. Mężczyźni to lubią.

- Żadne komplementy na jego temat nie przychodzą mi do głowy i chyba nieprędko

przyjdą.

- Mężczyźni w stosunku do siebie są tak bezkrytyczni, że każdą pochwałę odbiorą

jako słuszny hołd dla swych zalet. Naprawdę. Pan Karol też gładko łyknie dawkę lipnego

picu.

- Nawet, jak usłyszy, że ma urodę Toma Cruise’a?

- Toma Cruis’a, Rudolfa Valentino, Arnolda Schwarzeneggera, Bogusława Lindy...

Możesz mu powiedzieć, że jest mądry jak Albert Einstein, silny jak Mariusz Pudzianowski,

dowcipny jak Cezary Pazura a nawet Jim Carrey. Faceci kupują wszystko, co łaskocze ich

próżność. Zapamiętaj tę radę do końca życia. Mężczyznę przed owinięciem sobie dookoła

małego palca najpierw zmiękcza się gorącymi ochami i achami.

- A ty naprawdę go kochasz, czy grasz?

- Pan Karol to dobry człowiek. Jest dobry i zamożny. Dla nas to prawdziwy dar

niebios. Szansa, którą powinnyśmy za wszelką cenę wykorzystać.

Mama unikała jasnej odpowiedzi, z czego płynął ważny wniosek - to nie miłość, lecz

rozsądek popychał ją ku temu facetowi. I bardzo dobrze, bo miłością powinna do końca życia

darzyć wyłącznie mojego ojca.

- Czy już ci się oświadczył?

- Usiłuję go do tego dyplomatycznie nakłonić. Też musisz mi w tym pomagać, jeśli

chcesz mieć porządny fortepian, lekcje muzyki u najlepszych profesorów, chodzić do

renomowanej szkoły, uczyć się języków obcych i mieszkać w przyzwoitym domu, na

przyzwoitym poziomie i w otoczeniu przyzwoitych ludzi. Pod Gąsiorkiem nie zarobię na to

wszystko, choćbym urobiła sobie ręce po łokcie.

Mama miała rację, byłybyśmy ciężkimi frajerkami, gdybyśmy wypuściły z rąk kurę

znoszącą złote jajka. Skuteczne usidlenie Karola Drobnickiego leżało w moim jak najlepiej

pojętym interesie i nie przebolałabym, gdyby z jakiegoś głupiego powodu facet dał dyla.

Zabrałam się ostro do roboty: na jego widok piałam z zachwytu, kadziłam mu niby

background image

pogańskiemu bóstwu, wpatrywałam się z cielęcym zachwytem w jego prostacką gębę i

chłonęłam z nabożeństwem każde słowo. I to podziałało. Ten kmiot rzeczywiście wszystko

brał za dobrą monetę, odpłacając najszczerszymi uczuciami i... drogimi prezentami. Wreszcie

nasze wspólne wysiłki zaowocowały. Po kilkumiesięcznym narzeczeństwie pan Karol kupił

pierścionek z brylantem i poprosił mamę o rękę. Ona oświadczyny, rzecz jasna, przyjęła i

wtedy okazało się, że oblubieniec jest świeżo upieczonym wdowcem, na szczęście zbyt

niecierpliwym, żeby doczekać do końca tradycyjnej żałoby. Z tego powodu ślub miał być

cichy - tylko para „młodych”, świadkowie, no i oczywiście ja. Ze strony ojczyma świadkiem

został jego daleki kuzyn, a ze strony mamy pani Agnieszka, z którą niegdyś mama

występowała na scenie. Potem na wiele lat utraciły ze sobą kontakt, jednakże po

przypadkowym spotkaniu wróciły do starej przyjaźni, tak bardzo serdecznej, że pani

Agnieszka już na dzień dobry zaproponowała, aby nazywać ją ciocią. Nawiasem mówiąc,

ciocia też nie zrobiła kariery, chociaż miała niezły głos i nogi.

Cichy ślub wcale nie oznaczał bylejakości. Mama - w kremowym kostiumie, w

bucikach na wysokich obcasach i kapeluszu na pięknie ułożonych włosach - wyglądała jak

jakaś gwiazda filmowa. Ja miałam na sobie sukienkę z ciemnozielonego jedwabiu, ozdobioną

na karczku delikatnym haftem z cekinów. Po uroczystości poszliśmy na obiad do Europejskiej

i każdy zamawiał sobie z karty to, co tylko chciał. Żałowałam, że nie widzi tego ta godna

pożałowania hołota z mojego osiedla.

Ślub odbył się w lipcu, a już w sierpniu pojechaliśmy na wczasy do Egiptu.

Wolałabym wybrać się do Paryża, lecz na początek dobry i Sharm el Sheikh.

background image

Rozdział 4

W nowy domu

Plan wypalił w stu procentach. Przeprowadzka z naszej beznadziejnej kawalerki na

Przyrzecze przebiegła szybko, gdyż cały dobytek zmieściłyśmy w bagażniku mercedesa pana

Karola, właściwie już tatusia, a nawet kochanego tatuśka. Raz dwa urządziłyśmy się w

nowym domu. Zajęłam najładniejszy pokój z wyjściem na taras. Kilka dni później

wyrzuciłyśmy na strych wszystkie stare meble i kupiłyśmy nowe, bajeranckie. Dla siebie

wybrałam seledynowy komplet z ciemnozielonymi obiciami, podobny w tonacji dywan i

zasłony. Ojczym regulował rachunki bez mrugnięcia okiem, więc kułam żelazo póki gorące.

- Kochany tatulku - poprosiłam słodziutko - na pewno rozumiesz, czym dla artysty jest

odpowiedni instrument, dlatego proszę, spełnij moje największe marzenie. Kup mi fortepian.

- O tak, nasza Blaneczka to taki współczesny fanko muzykant zawtórowała. mi mama.

- Inne dziewczynki domagały się lalek, sukieneczek, bucików, a ona zawsze prosiła: „Mamuś

chodźmy do sklepu muzycznego, popatrzeć na fortepiany, chociażby przez szybę”.

- No dobrze, moje kochane dziewczyny Jedziemy na zakupy.

I pojechaliśmy.

- Och, Karolu! Wprost nie możemy uwierzyć w swoje szczęście. Jak hojny książę

spełniasz nasze najpiękniejsze marzenia - mama z poetycką wręcz żarliwością podtrzymywała

w nim zapał do dopieszczania nas.

- No, moje kochane dziewczyny Pokażcie, który bierzemy

Wskazałam na piękny, biały fortepian firmy Yamaha.

Miałam przy tym sporo uciechy gdyż ten burak myślał, że cena tej klasy instrumentu

jest porównywalna z ceną szafy czy kanapy Dopiero, gdy zobaczył rachunek, gały wyszły mu

z orbit. Lecz kasę wyjął.

Kiedy po wakacjach ojczym pierwszy raz podrzucił mnie swoją bryką do szkoły,

wszystkich aż skręciło z zazdrości.

- O! proszę, proszę, wreszcie Blanka, niby taka trutusrutu majtki z drutu, skitrała sobie

fagasa z keszem - zakpiła Aneta Podracka, której starzy mieli składnicę złomu,

rozklekotanego poloneza, co w tym środowisku wystarczyło, żeby uchodzić za krezusa8.

- Nie potrzebuję żadnych szemranych sponsorów, to mój ojciec.

- Nie ściemniaj.

- Jasne, że ojciec.

background image

- To tak się teraz mówi na starych macantów? Bo wiek zdolności do podtrzymania

gatunku chyba już ma za sobą.

- Blanka mieszka teraz w pięknej willi na Przyrzeczu - obwieściła Jadźka Zagaj ec,

szczęśliwa, że może uchodzić za osobę dobrze poinformowaną.

8 Krezus - ostatni król Lidii (VI w pn.e.). Zgromadzone przez niego skarby stały się

przysłowiowe. Obecnie imię to jest synonimem bogacza.

Jadźka, to typ zera. Jak każde zero sama czuła się nikim i dopiero moja akceptacja

uczyniła ją kimś, zaś kiedy poczuła się kimś, zaczęła mniemać, że jest moją przyjaciółką.

Oczywiście było to mniemanie absolutnie na wyrost, bo w rzeczywistości pełniła zaledwie

funkcję przydatnej przydupaski, która podpowiadała mi na lekcjach, streszczała treść nudnych

lektur, dawała odpisywać wypracowania z polskiego i zadania z matematyki. Ja, Blanka, nie

obciążałam sobie głowy głupotami, bo czy przyszłą wielką artystkę może obchodzić to, kiedy

Napoleonowi dokopali pod Waterloo, czego dotyczy prawo magdeburskie, czym jest sinus

albo jakieś inne bzdety. Wyręczała mnie nawet przy dźwiganiu plecaka, ponieważ ręce

„musiałam” szanować dla wielkiej muzyki.

- Bujasz! No, chyba że jej stara dostała posadę kucharki u jakiegoś dzianego państwa.

- Jesteś głupia i wredna! Chcesz? Założymy się o każde pieniądze. No? Przyjmujesz

zakład?

- Zresztą, mnie to czochra. Mam wkiszce stolcowej, gdzie kto mieszka - spasowała

Aneta.

Nie potrzebowałam żadnych samozwańczych adwokatów Przywiozłam ponad sto

zdjęć z Egiptu, i gdy następnego dnia wszystkie pokazałam w klasie, szok był totalny

- Tutaj jestem pod piramidą Cheopsa, tu na wielbłądzie, tu na pustyni, a tutaj w

oazie... - objaśniałam z lekko znudzoną miną. - Zdjęcia nie oddają całej egzotycznej

wspaniałości tych krajów, nawet filmy które nakręciłam kamerą. Możecie wierzyć albo nie,

ale mam wspaniałe przeżycia z tego wyjazdu. - To akurat mijało się z prawdą, bo poza

ekskluzywnym ośrodkiem dla turystów, wszędzie było gorąco, brudno, śmierdząco i w

najwyższym stopniu obrzydliwie; natomiast nieprzebrana hałastra żebraków, skomlących

natrętnie o bakszysz, doprowadzała mnie do szału. Ale co tam! Tego aparat fotograficzny nie

zarejestrował. - W przyszłym roku pojadę do Tunezji albo na Seszele - dodawałam, żeby do

reszty dobić zazdrośników. Aneta mogła sobie wsadzić do butów te swoje „wspaniałe”

wczasy w Zakopanem.

- A nie mówiłam? Nie mówiłam? Łyso wam teraz, co? - raz po raz przypominała

Jadźka, aby przy sposobności odrobinę się dowartościować.

background image

Nawiasem mówiąc, lubiłam eksperymentować na nieskomplikowanym umyśle Jadźki,

a największą frajdę sprawiało mi obserwowanie, jak odpowiednio sformułowane zdania

wychodzą z moich ust, rozpływają się w powietrzu bez śladu, a mimo to potrafią po drodze

przemeblować jej mózg, czyniąc z niej uległą mi istotę. Sztuczkę tę stosowałam z jeszcze

lepszym skutkiem wobec chłopaków, a już w stosunku do ojczyma doprowadziłam ją do

perfekcji, toteż codziennie zasuwałam mu jakąś podpuchę.

- Wiesz tatuś, moja koleżanka Kinga mówiła, że jesteś cholernym przystojniakiem;

albo: wiesz tatuś, moja koleżanka Anetka powiedziała, że gdyby była starsza, to by cię

poderwała. A przy ojczymie do mamy: wiesz mama, koleżanki mówią, że takiego męża jak

nasz tatuś należy dobrze pilnować...

Mama się śmiała, a on wyglądał jak stary kocur, który właśnie wypił dzbanek

śmietany. Strasznie był łasy na komplementy Mama, rzecz jasna, doskonale znała to, czego ja

dopiero się uczyłam, że zadowolony mężczyzna staje się bezwolny i chodzi jak cielę na

postronku - więc sama też ciągle mu kadziła, nazywając go skarbem, zwierzaczkiem,

dziubkiem, serduszkiem, albo jeszcze śmieszniej. W tej atmosferze ojczym wymiękał i dawał

się urabiać jak plastelina. Wykorzystywałyśmy to bez skrupułów, bowiem po latach posuchy

w ciasnej kawalerce miałyśmy apetyt na wszystko: dobre jedzenie, markowe ciuchy imprezy

wycieczki, drogie lokale... A on dysponował grubym portfelem. Krótko mówiąc,

stworzyłyśmy wspaniały układ: my zaspokajałyśmy naszą radosną chęć posiadania,

ojczymowi zaś zostawiałyśmy ból wydawania pieniędzy Po latach postu czekał nas okres

karnawału. „Przynajmniej forsa nie gnije mu w skarpetach” - żartowałyśmy sobie z mamą,

gdy nas nie słyszał.

Jeszcze we wrześniu mama wynajęła kawalerkę sublokatorowi, a pieniądze z

wynajmu przeznaczyła na nasze drobne wydatki. Teraz miałam najładniejsze ciuchy i

królewskie kieszonkowe, więc każdy chętnie by się ze mną kumplował, jednak nadal nie

zamierzałam przestawać z hołotą. Mogłabym się przenieść do gimnazjum w pobliżu domu,

lecz w nowej szkole, pełnej dzieci lekarzy adwokatów i biznesmenów, nikomu nie

zaimponowałabym swoim statusem. Tutaj chodziłam otoczona sławą prawdziwej księżniczki,

dziecka szczęścia i wybrańca fortuny, a ponadto jestem z tych ambitnych, co to wolą być

pierwsze we wsi niż drugie w państwie. Poza tym, co tu dużo mówić, w naszej budzie poziom

nauki był mizerniutki. Opinię dobrego ucznia zyskiwał już ten, kto w miarę regularnie bywał

na lekcjach i kumał piąte przez dziesiąte. Zresztą, za rok wybierałam się do najlepszej w

mieście szkoły muzycznej, w której nacisk kładło się na muzykę i w której wszyscy mieli być

nowi, a wśród samych nowych start bywa dużo łatwiejszy

background image

Gdy nie ćwiczyłam na fortepianie, siadywałam sobie na tarasie i obserwowałam

posesje sąsiadów. Od wschodniej strony czekała na zasiedlenie nowo wybudowana willa

wziętego adwokata Kosowskiego. Jeżeli miałby dzieci w moim wieku, mogłabym się z nimi

zaprzyjaźnić, jednak willa wciąż stała pusta. Od zachodu wznosił się dom bezdzietnych

dentystów Grudków. Po przeciwnej stronie ulicy stały bliźniaczo podobne domy Kieleckich

(ona pracownik banku, on dziennikarz, dzieci na studiach w Londynie) i Dulczaków (on

lekarz, ona pielęgniarka i dwie małoletnie córki pod opieką niani).

Dziwne, ale na dawnym osiedlu odnosiło się wrażenie, że dzieciarnia wypełza z

każdej dziury, obsiada wszystkie zdezelowane ławki i trzepaki, że jest liczna jak szarańcza i

jazgotliwa jak stado wyjców Tu, na Przyrzeczu, dzieciaków prawie nie było widać. Na

osiedlu podrostki wymontowywały tłumiki ze swoich motocykliwraków i z rykiem silników

ścigały się między blokami; tutaj lśniące lakierem bryki cichutko przemykały gładkimi

uliczkami. Na osiedlu wciąż ktoś na kogoś się darł, a smarkateria nastawiała radia na ful; tu

panował taki spokój, że pierwszej nocy nie mogłam zasnąć. Śmieszne. Bieda jest nie tylko

szarobura, lecz również krzykliwa. Było super.

Nagle ta rodzinna sielanka została zmącona. Któregoś dnia, będąc na zakupach,

wstąpiłyśmy na lody do mijanej właśnie kawiarenki. Gdy już siedziałyśmy przy stoliku,

niespodziewanie mama wyskoczyła z cudacznym tekstem:

- Blaneczko, chcę ci powiedzieć coś, czego nie powiedziałam wcześniej z obawy, że

zbyt wiele wrażeń wytrąci cię z równowagi. Rozumiem, że dla osoby w twoim wieku...

- Do rzeczy mama. - Ten przydługi wstęp nie wróżył niczego dobrego.

- Ale wolałabym najpierw wyjaśnić...

- Mam gdzieś twoje wyjaśnienia. Powiedz, o co chodzi. Ojczym zbankrutował?

- Będziesz miała siostrę.

- No masz! Jesteś w ciąży?

- Karol ma dziecko z poprzedniego małżeństwa.

- O cholera!

- Pierwsza żona Karola ciężko chorowała, więc ich córkę wychowywała była

teściowa. Teraz Karol chce, żeby mała wróciła do domu.

- Okłamaliście mnie! - zawołałam.

- Powtarzam, że chciałam ci tylko zaoszczędzić stresów.

- Nie chcę jej tutaj widzieć! Przecież dobrze nam bez niej, przekonaj ojca, że głupio

robi. On nie może nam wyciąć takiego świństwa!

- To zbyt lekkomyślne. Przynajmniej na obecnym etapie, lecz jest szansa, że jego

background image

córka nie polubi miasta. Do tej pory żyła na wsi i ma mentalność wiejskiej dziewuchy.

- Jak się ona nazywa?

- Antonina, po prostu Tośka.

- Rany, co to za imię! Już jej nienawidzę!

- Tylko nie ujawniaj swoich uprzedzeń przed ojcem, bo wszystko popsujesz.

- Ile ma lat?

- Jest pół roku młodsza od ciebie. Będziecie chodzić do jednej klasy Karol już załatwił

wszystkie formalności.

- No nie! Będę musiała znosić ją i w domu, i w szkole? A gdzie ją ulokujecie?

Wszystkie pomieszczenia są zajęte.

- Na razie przez kilka dni będzie spała w twoim pokoju, a potem coś wykombinujemy.

Informacja o jakiejś przybłędzie, która miała zamieszkać ze mną pod jednym dachem,

odebrała mi spokój. Z pewnością będzie zazdrosna o mnie i o mamę, będzie buntować ojca

przeciwko nam, a pokrewieństwo zapewni jej przewagę już na starcie. Stanowiła zagrożenie,

więc była naturalnym wrogiem i aż dziw brał, że mama to bagatelizowała. Zawczasu

zaczęłam kombinować, jaką obrać taktykę. „Otruć intruza!” - ta myśl wpadła mi do głowy z

takim impetem, że aż się przelękłam, jednak, po głębszym zastanowieniu - zaintrygowała

mnie. Kusiła możliwość przetestowania swojego geniuszu na armii policjantów, śledczych,

prokuratorów i jak tam jeszcze zwą tę całą psiarnię. W filmach i książkach mor-

- Okłamaliście mnie! - zawołałam.

- Powtarzam, że chciałam ci tylko zaoszczędzić stresów.

- Nie chcę jej tutaj widzieć! Przecież dobrze nam bez niej, przekonaj ojca, że głupio

robi. On nie może nam wyciąć takiego świństwa!

- To zbyt lekkomyślne. Przynajmniej na obecnym etapie, lecz jest szansa, że jego

córka nie polubi miasta. Do tej pory żyła na wsi i ma mentalność wiejskiej dziewuchy.

- Jak się ona nazywa?

- Antonina, po prostu Tośka.

- Rany, co to za imię! Już jej nienawidzę!

- Tylko nie ujawniaj swoich uprzedzeń przed ojcem, bo wszystko popsujesz.

- Ile ma lat?

- Jest pół roku młodsza od ciebie. Będziecie chodzić do jednej klasy Karol już załatwił

wszystkie formalności.

- No nie! Będę musiała znosić ją i w domu, i w szkole? A gdzie ją ulokujecie?

Wszystkie pomieszczenia są zajęte.

background image

- Na razie przez kilka dni będzie spała w twoim pokoju, a potem coś wykombinujemy

Informacja o jakiejś przybłędzie, która miała zamieszkać ze mną pod jednym dachem,

odebrała mi spokój. Z pewnością będzie zazdrosna o mnie i o mamę, będzie buntować ojca

przeciwko nam, a pokrewieństwo zapewni jej przewagę już na starcie. Stanowiła zagrożenie,

więc była naturalnym wrogiem i aż dziw brał, że mama to bagatelizowała. Zawczasu

zaczęłam kombinować, jaką obrać taktykę. „Otruć intruza!” - ta myśl wpadła mi do głowy z

takim impetem, że aż się przelękłam, jednak, po głębszym zastanowieniu - zaintrygowała

mnie. Kusiła możliwość przetestowania swojego geniuszu na armii policjantów, śledczych,

prokuratorów i jak tam jeszcze zwą tę całą psiarnię. W filmach i książkach mordercy zawsze

popełniają błędy które w końcu ich gubią. Ja czułam się zdolna dokonać zbrodni doskonałej,

w obliczu której nawet sam Sherlock Holmes okazałby się bezradny Wieczorami, przed

zaśnięciem, namiętnie obmyślałam wyrafinowane morderstwa i wcale nie chodziło o to, że

ofiarą miała być akurat Tośka. Skądże. Pasjonował mnie sam pomysł.

Przyjechała tydzień później, wieczorem. Jej widok przyprawił mnie o szok. W życiu

nie widziałam większej paskudy: chuda, oczy jak u krowy włosy jakieś takie myszowate, do

tego ubrała się w koszmarną brązową kieckę i jeszcze koszmarniejsze buty Koczkodan!

Maszkara! Niewydarzeniec! Poczwara!

- Poznajcie się - powiedziała mama.

W uśmiechu odsłoniła białe, lecz szerokie j ak łopaty zęby i wyciągnęła rękę. „Nigdy!

Jest jakaś granica tolerancji brzydoty” - poczułam gdzieś w głębi brzucha takie napięcie, taką

wściekłość, taki dygot, że aż zaczęło mi szumieć w uszach.

- To ma być moja siostra? Ona jest okropna! Brzydula! Ona jest straszna! - Z

satysfakcją patrzyłam, jak jej uśmiech znika niczym woda wsiąkająca w piasek Sahary

- Ależ Blaneczko! - jęknęła mama blada jak kreda.

- Nie chcę takiej siostry! Nie chcę! Nie chcę! Nie chcę! - płacząc, uciekłam do

swojego pokoju.

Mama przybiegła za mną, próbując mnie uspokoić, lecz nie dałam jej dojść do słowa.

- Jeśli tutaj wejdzie, ucieknę z domu! Skoczę z wiaduktu pod pociąg! Zabiję się! -

płakałam, kopałam, tupałam, a cały ten atak histerii dział się bez mojej woli, tak jakby inna

osoba zawładnęła moim ciałem i krzyczała moim głosem. Wtem mama z całej siły uderzyła

mnie w twarz. Po raz pierwszy w życiu. Było to tak wstrząsające, że zesztywniałam, a na

dodatek odebrało mi głos.

- Stul wreszcie pysk, skończona kretynko, bo cię uduszę! Chcesz wrócić do bloków?

Chcesz? Jeśli chcesz, to dalej drzyj mordę.

background image

Razem ze wstrząsem przyszło opamiętanie. Rzeczywiście, zachowałam się jak

bezmózgowiec!

Do pokoju zajrzał ojczym. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego. Mama objęła mnie

i pocieszająco pogładziła po głowie, szepcząc:

- Będzie dobrze, Blaneczko, będzie dobrze...

- O co chodzi?

- Karolu, proszę cię, zamknij drzwi i pozwól coś sobie wyjaśnić.

- No, słucham.

- Blanka bardzo cię kocha i jest o ciebie po prostu zazdrosna. Przez szesnaście lat nie

miała ojca, więc teraz, gdy wróciła Tosia, ogarnął ją strach, że ją odtrącisz. Prawda,

Blaneczko?

- Tak, to okropne - siorbnęłam nosem.

- Właśnie tłumaczę jej, że chociaż bliższa twojemu sercu jest rodzona córka, to

przecież nie zrobisz nam krzywdy, prawda Karolu?

Wyraźnie było widać, że z ojczyma uchodzi powietrze, jak dotychczasowa złość taje,

a na jego czerwoną gębę wypływa radość, jak się rozluźnia i prostuje.

- Oczywiście, nadal pozostaniesz moją kochaną córeczką i nikt ani nic tego nie

zmieni. Boże! Dziecino, jak mogłaś pomyśleć, że mógłbym cię odtrącić. Jesteśmy rodziną i

tak pozostanie. Na zawsze.

Punkt dla mamy Naprawiła mój taktyczny błąd. Wyszliśmy do salonu, gdzie nadal

stała ta durna Tośka.

- Poznajcie się dziewczynki. Jesteście przecież siostrzyczkami - powiedziała słodko

mama, na nowo zaczynając procedurę powitania.

Teraz ja pierwsza wyciągnęłam rękę do Tośki, a nawet pocałowałam ją w policzek,

chociaż tak naprawdę najchętniej ugryzłabym ją w ucho. Z bliska w jej krowich oczach

zobaczyłam banalną potulność prowincjonalnej niedojdy Był to dobry znak. Niedojdę jest

łatwiej pokonać.

Kolację zjedliśmy w spokoju. Po kolacji posłano Tośce stary tapczan, wyrzucony

wcześniej do jednego z pomieszczeń na poddaszu. Miało być tymczasowo, zanim kupi się

nowe meble, ale jak wiadomo, prowizorki są najtrwalsze. Tak już pozostało na bardzo, bardzo

długo.

background image

Rozdział 5

Tośka idzie do szkoły

Następnego dnia, aby uniknąć obciachu, zaoferowałam, że sama zaopiekuję się Tośką

i odprowadzę ją do szkoły Wszystkim było to na rękę. Gdy tylko wyszłyśmy z domu,

powiedziałam:

- Masz iść przynajmniej pięć kroków za mną. Jeśli będziesz szła o krok bliżej,

zostawię cię na środku ulicy i ucieknę. I pamiętaj, jeżeli komukolwiek piśniesz słówko, że

jesteśmy siostrami, pożałujesz. Bo w końcu żadna z ciebie siostra, tylko zwykła przybłęda.

Znajda.

Ta oferma słuchała z wywalonymi gałami, jakbym mówiła po chińsku, jednak

zrozumiała. Podążała za mną w takim oddaleniu, by tym, którzy patrzyliby z boku nie

przyszło do głowy, że coś nas łączy Po drodze spotkałam Kingę Kafel i Ewelinę Muchę,

chwilę później Jadźkę. Nawet nie zauważyły, że ciągnę za sobą ogon. Po wejściu do klasy

usiadłyśmy w swoich ławkach, zaś Tośka stanęła przy ścianie koło drzwi i sterczała tam jak

kołek w płocie. Dopiero po dzwonku przyszła pani Topka, nasza wychowawczyni, i zajęła się

tą ofermą.

- To jest wasza nowa koleżanka. Przedstaw się głośno i wyraźnie.

- Nazywam się Antonina Drobnicka, przyjechałam z Krzyżkowic - wydukała.

Odetchnęłam z ulgą, niestety przedwcześnie, bo oto pani Topka walnęła z grubej rury

cienkim śrutem:

- Jesteś siostrą Blanki Cisowskiej, prawda? - Tośka - wbrew mojemu ostrzeżeniu -

skinęła głową. - Może chcecie siedzieć w jednej ławce?

- Przyjaźnię się z Jadzią, więc wolałabym, żeby nas nie rozdzielano - powiedziałam

słodko, posyłając Tośce groźne spojrzenie. Zatrybiła.

- Mogę siedzieć z każdym - zapewniła, więc Topka kazała jej usiąść obok największej

dziadówki, Anki Zalewskiej, która nosiła łachy jakby wyciągnięte ze śmietnika.

Pech chciał, że sprawa się wydała! Taka „siostra” psuła mój wizerunek. Tośka wręcz

sama się prosiła, żeby tak jej zbrzydzić miejskie życie, żeby w podskokach wróciła na wieś

pasać krowy i macać kury Należało zaatakować skutecznie i z przyczajki, lecz chwilowo nie

miałam pojęcia, jak się do tego zabrać. Tymczasem Tośka z każdym dniem stawała się coraz

bardziej wkurzająca. Z początku wszyscy nauczyciele przepytywali ją, żeby ustalić, co umie.

A umiała wszystko. Wiedziała, w którym roku był chrzest Polski, co to są elektrony

background image

walencyjne, za jaką powieść Reymont dostał Nagrodę Nobla, jaki jest wzór na prędkość w

ruchu jednostajnie przyspieszonym, ile wynosi stosunek okręgu do jego promienia... krótko

mówiąc, była chodzącą encyklopedią. Zdystansowała nawet klasowych kujonów - Damiana

Koreckiego i Lidkę

Krymską. Matematyk, pan Miśniak zwany przez nas Miską, był wniebowzięty.

- Jak myślicie, która prosta będzie równoległa do przekątnej DC, gdy przetniemy

ostrosłup o podstawie kwadratowej płaszczyzną a, styczną do wpisanej kuli w punkcie BI

I chociaż w bazgrołach Miski wypisywanych na tablicy prędzej można było się

dopatrzyć rozsypanych bierek niż jakichkolwiek figur geometrycznych, Tośka już trzymała

grabę w górze.

- No, świetnie Drobnicka! Odpowiedz i przeprowadź dowód.

No i ta oferma truchtała do tablicy, mówiła, pisała i rysowała tak szybko, że oprócz

Miski oraz ewentualnie Damiana i Lidki, nikt za nią nie nadążał. Był to ewidentny dowód na

to, że Tośka jest świrnięta. Przecież normalne dziewczyny interesują się modą, aktorami,

marzą o karierze piosenkarki, a ona? Co? Powalona jak ta Lidka Krymska, a może i jeszcze

bardziej!

Po dwóch tygodniach miarka się przebrała. Chociaż jak już wspomniałam, w naszej

budzie pogardzało się kujonami, Tośce podstępnie udało się zostać wyjątkiem od reguły.

Najpierw zjednała sobie Ankę Zalewską, pomagając jej w lekcjach, podsuwając ściągi, a

nawet dzieląc się z nią drugim śniadaniem. Potem namówiła Lidkę i Damiana do udziału w

olimpiadzie matematycznej. Ci łyknęli pomysł jak kaczka kluskę, bo przecież w razie sukcesu

najlepsze licea w mieście stanęłyby przed nimi otworem. Miska omal nie wyskoczył ze skóry

z euforii, że wreszcie szkoła ma szansę doczekać się pierwszych w swojej historii laureatów. I

to z jego klasy Wspólnie rozwiązali jakieś zestawy zadań i na początku listopada całą trójką

załapali się do drugiego etapu.

Triumfująca Tośka to był nie tylko prestiż szkoły lecz przede wszystkim powód do

dumy dla ojczyma. „Tak. Jako chluba rodziny będzie dla mnie jeszcze większym

zagrożeniem niż Tośka niedojda. Muszę pokrzyżować jej plany i brutalnie pokazać, że miasto

jest nie dla niej” - myślałam, a samo słowo „brutalnie” podsunęło koncept. Przystąpiłam do

działania.

Na którejś długiej przerwie powiedziałam Jurkowi Brzezińskiemu i Artkowi Zubkowi,

że mam dla nich dyskretne zlecenie. Dlaczego akurat dla nich? Po prostu nie ma gorszych

zakapiorów w całej budzie.

- Chłopaki, chcecie zarobić na porządnego browara? - spytałam, gdy tylko znaleźliśmy

background image

cichy kąt, gdzie można było pogadać bez świadków.

- Jasne. Co mamy zrobić i za ile? - Jurek od razu przystąpił do rzeczy

- Trzeba jednej takiej spuścić manto.

- A konkretnie lutnąć raz a dobrze, czy przemaglować?

- Przemaglować.

- Robi się. Kogo i kiedy?

- Tę nową, zaraz po szkole.

- Drobnicką? Podobno to twoja siostra.

- Żadna tam siostra! Zwyczajna przybłęda. Oszustka, która podstępem wdarła się do

mojego domu.

- Mnie jest glanc pomada. Twoja sprawa - płacisz i żądasz.

Gdy uzgodniliśmy cenę, powiedziałam, że zapłacę podwójnie, ale w razie wsypy idę

w zaparte. Nic nie wiem i niczego nie widziałam.

- Obrażasz nas? Nie jesteśmy konfitury9. Robotę wykonamy za tyle, ile jest

uzgodnione.

9 Tu: szpicle, donosiciele.

Po ostatniej lekcji nieświadoma zagrożenia Tośka wyszła z Anką na ulicę. Wtedy

podbiegł do niej Jurek i kopnął ją w tyłek. Tośka odwróciła się i dostała kopniaka od Artka,

potem znowu od Jurka... I tak raz po raz. Kopali ją z dwóch stron, a ona, ogłupiała z

przerażenia, bezradnie kręciła się w kółko. Wtem do Jurka i Artka dołączył Kacper Kraska,

który lubił od czasu do czasu komuś przylać. Nawet bez powodu. Teraz też doskoczył do

Tośki i wykonał swój popisowy numer: wyskoczył na metr w górę i z półobrotu tak jej

przyłożył butem w brzuch, że usiadła prosto do kałuży, gdyż na tym osiedlu kałuże wysychają

tylko podczas wielkich upałów, a była mokra jesień. Oczywiście jej psiapsiółka Anka wzięła

nogi za pas, podobnie jak Damian i Lidka, którzy nadeszli chwilę później. To było do

przewidzenia, ponieważ w naszej budzie najbezpieczniej jest nic nie widzieć, nic nie słyszeć i

nic nie wiedzieć. Sytuacja Anki, Lidki i Damiana była wyjątkowo parszywa. Tworzyli z

Tośką paczkę, więc powinni jej pomóc, lecz za pomoc czekałyby ich pokazowe bęcki za

wsadzanie nosa w cudze sprawy. Najprościej było zniknąć, więc zniknęli. Pozostali,

zadowoleni z darmowego widowiska, otaczali ciasnym kołem miejsce bójki. Stałam wśród

nich i czułam łaskotliwą przyjemność rozchodzącą się od serca, aż po czubki niespokojnych

palców. Byłam szczęśliwa, byłam spełniona, byłam upojona swoją wyższością nad tym

nędznym stworzeniem i tymi durnymi mięśniakami.

Tośka wróciła do domu, wyglądając jak półtora nieszczęścia. Zapuchnięte z płaczu

background image

ślepia, czerwony nos, a do tego ubranie, całe w błocie, czyniły z tej szkarady prawdziwą

maszkarę.

- Na litość boską, co się stało? - zawołał ojczym, wstrząśnięty jej widokiem.

- Chłopcy mnie pobili - na nowo wybuchnęła płaczem.

- Którzy chłopcy? Dlaczego? Tak całkiem bez powodu?

Byłam na to przygotowana.

- Bo ona niepotrzebnie wyzywa chłopaków. Nikt jej nie lubi.

Kłamstwo w dobrej sprawie nie powinno obciążać sumienia, więc nie obciążało,

natomiast trudno było przewidzieć reakcję ojczyma. Na szczęście nadspodziewanie łatwo

kupił ten kit.

- Rozum ci odebrało, czy co? Masz się zachowywać przyzwoicie i rozsądnie.

Rozumiem, że zmiana szkoły powoduje stres, jednak to nie jest najgorsza rzecz, jaka

przytrafia się w życiu. Nie chcę więcej słyszeć o kolejnych ekscesach! - mówił do Tośki, a

ona patrzyła na niego tymi swoimi krowimi gałami, jak jakiś przygłup.

Jeżeli coś jest dobre, należy to kontynuować. Odtąd Tośce chłopcy spuszczali manto

codziennie, jednak ze strachu zatajała ten fakt przed ojczymem. Po tygodniu uciekła z

ostatniej lekcji, lecz i tak dostała to, co miała dostać. Naskarżyłam mamie, a ona powtórzyła

wszystko ojczymowi.

- Słuchaj, Karolu - mówiła z nutą głębokiego zatroskania - Tosia wagaruje. Ona musi

zrozumieć, że szkoła jest obowiązkiem. Popatrz, z Blanką nie mamy żadnych kłopotów.

Twoja córka powinna brać z niej przykład...

- Dlaczego uciekasz z lekcji? - spytał ojczym.

- Chciałam wcześniej wrócić do domu, bo chłopcy codziennie czekają pod szkołą i

mnie biją.

- Tak po prostu? Bez powodu?

- Zupełnie bez powodu. Nie wiem, dlaczego uwzięli się akurat na mnie.

- Blanko, czy ciebie w szkole ktoś uderzył? - do rozmowy wtrąciła się mama.

- Nigdy

- Czy jakąś inną dziewczynkę też pobito?

- Nigdy.

- Ale ja naprawdę nic tym chłopcom nie zrobiłam. Nawet nie patrzę w ich stronę.

- Przynajmniej nie kłam - mama westchnęła ciężko, jakby chciała powiedzieć: ręce

opadają.

- Mówię prawdę.

background image

- Dość tego! - zawołał ojczym, marszcząc brwi.

- Naprawdę, mówię prawdę.

- Powiedziałem, dość tego!

- Naprawdę, nie kłamię.

- Dość!!! Wszystko zniosę, ale krętactwa nie! - ojczym poczerwieniał jak burak

ćwikłowy, żyły nabrzmiały mu na skroniach, wyszarpnął ze spodni pasek, złożył go na pół i z

całej siły walnął Tośkę przez plecy

- Przecież mówię prawdę - zajęczała, kuląc się niczym zmokła kura.

- Zatłukę cię jak burą sukę! - wrzasnął i począł okładać Tośkę na oślep, gdzie popadło.

Ta najpierw piszczała przeraźliwie, potem osunęła się na podłogę i na czworakach próbowała

uciec pod stół. Daremnie. Ojczym podążał za nią, chłoszcząc raz z lewa, raz z prawa z takim

zacięciem, jakby wpadł w amok.

Nagle przez moje doskonałe ucho dotarła do mózgu świadomość, że to lanie też ma

swoją tonację i rytm, które można zapisać nutami. Wytężyłam słuch. Tempo - 3/4 jak przy

walcu. Świst pasa to gmoll, które spadając na jej tyłek z lewej strony obniżało się do ddur, z

prawej - do f, na plecy - fmoll, na ramiona - amoll. Pisk Tośki brzmiał wysokim c,

schodzącym przy łapaniu powietrza ciężkim stacatto aż do edur, zaś psi skowyt, gdy dławiła

się krzykiem - to na przemian dmoll i adur, obniżone o oktawę. Przyszło mi do głowy, że

rozpiszę te nuty na instrumenty, a utwór zatytułuję „Symfonia piekła” albo jakoś tak.

- Karolu, opamiętaj się! - krzyknęła mama, co pewnie uchroniło Tośkę przed

zatłuczeniem na śmierć.

Byłam zadowolona. Ojczym pokazał, że jest zakompleksionym dupkiem, który siłę

argumentów musi wzmacniać pasem, a w ataku szału zdolny jest nawet zabić. „I bardzo

dobrze - pomyślałam. - Pod szkołą będą ją tłukli chłopcy, w domu własny ojciec. Albo w

końcu zabiją ją, albo sama się powiesi, a wtedy spokój i szczęście znów powrócą do naszego

domu.”. I jeszcze coś. Widok maltretowanej Tośki był czymś mocnym, czymś, co dostarczało

mi silnych wrażeń. Dostawałam silnego kopa niczym narkoman po zażyciu ecstasy i

przeżywałam odlot. Szkoda, że w dzisiejszych czasach zrezygnowano z igrzysk, podczas

których leje się prawdziwa krew, prawdziwe lwy rozszarpują ludzi, a śmierć nie jest

filmowym trickiem.

Tymczasem zbita na kwaśne jabłko Tośka zastosowała kolejny fortel. Po ostatniej

godzinie lekcyjnej siedziała w budzie dotąd, aż chłopakom odechciało się czekać. Trwało to

często kilka godzin, bo chłopcy bez dokopania jej nie dostawali kasy

Ojciec wracał do domu około czternastej i mniej więcej o tym czasie zasiadaliśmy do

background image

obiadu. Tośka notorycznie się spóźniała, więc naskarżyłam na nią, że po lekcjach łazi gdzieś z

jakimiś lumpami i że różnie o tym mówią, bo faceci mają okropną opinię.

- To znaczy? - zaniepokoił się ojczym.

- Nie chcę powtarzać plotek.

- Mój Boże, Karolu, proszę cię, zrób coś z tym, zanim Tosia napyta sobie biedy Ciąża

w jej wieku to złamane życie, a ludzie będą obwiniać rodziców, że nie upilnowali - ojczym z

przejęcia zbladł i odłożył łyżkę. Chyba jego ulubiona zupa pomidorowa przestała mu

smakować.

Chwilę później przybiegła zdyszana Tośka. Na jej widok na skroniach ojczyma

nabrzmiały żyły a twarz spurpurowiała.

- Gdzie byłaś? - oczekując na wyjaśnienia już wyciągał ze spodni pas i z

namaszczeniem składał we dwoje.

- W szkole.

- Masz więcej lekcji niż Blanka? Bo ona już od dwóch godzin jest w domu.

- Musiałam poczekać, aż chłopcy, którzy mnie biją, pójdą sobie.

- Ja ci dam chłopców, wywłoko jedna! - ojczym złapał Tośkę za kark, przygniótł do

ziemi i zaczął okładać ją z taką siłą, że po każdym uderzeniu na jej plecach pojawiały się

ślady krwi przesiąkającej przez bluzkę. - Masz się meldować w domu pół godziny po ostatniej

lekcji. Inaczej rozerwę cię jak żabę!

Tośka krzyczała, wiła się, wyginała we wszystkie strony, a wreszcie sflaczała jak

szmaciana lalka i zamilkła. I znów do akcji wkroczyła niepotrzebnie mama.

- Karol, na litość boską przestań! Zabijesz ją! Chcesz skończyć w kryminale?

Ojczym jakby oprzytomniał. Włożył pas w szlufki, zapiął się i bez słowa wyszedł,

trzaskając drzwiami. Chwilę później usłyszałyśmy, jak samochodem wyjeżdża z posesji.

Siedziałyśmy z mamą w milczeniu, patrząc, czy Tośka się ruszy, czy nie. Mijały długie

minuty, a ona leżała nieruchomo. Dobrze byłoby dodatkowo walnąć ją czymś ciężkim w

głowę. I tak wszystko poszłoby na konto ojczyma, gdyby został oskarżony o pobicie ze

skutkiem śmiertelnym. A zostałby bo ślady jego pasa były wyraźne.

- Co z nią robimy?

Spytałam, żeby wysondować, czy mama myśli podobnie jak ja. Niestety, nie myślała.

- Ja się w sprawy między nim a jego córką nie mam zamiaru mieszać. Jeszcze

wyjdzie, że to zła macocha ją pobiła.

- Masz rację.

Wyszłyśmy, lecz co chwilę przezornie zaglądałam do kuchni, żeby mieć oko na

background image

rozwój sprawy I dobrze zrobiłam. Tośka pozbierała się za jakąś godzinę. Przyłapałam ją, jak

sięga po komórkę. Mogła dzwonić do babki w Krzyżkowicach, ale mogła też na policję, a

sprawca pobicia gdzieś polazł. Poza tym interwencja stróżów prawa mogłaby przestraszyć

tego porywczego dupka, zanim osiągnę swój cel. Wyrwałam jej telefon, rzuciłam na posadzkę

i roztrzaskałam nogą. Gdy wrócił oj czym, na jego widok buchnęłam płaczem.

- Och, tatusiu, muszę ci coś wyznać.

- O co chodzi?

- Tosia chciała zadzwonić na policję. Odebrałam jej telefon, lecz w czasie szarpaniny

aparat pękł. Ja naprawdę chciałam dobrze.

Ojciec zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się nad czymś głęboko.

- Zabraniam Tośce jakiegokolwiek dostępu do telefonu. Blanko, masz przypilnować,

żeby nigdzie nie dzwoniła. Wyłączę telefon stacjonarny, ty i mama dostaniecie swoje własne

komórki, i dobrze je przed Tośką strzeżcie.

Nazajutrz Tośka powlokła się do szkoły niczym skazaniec na ścięcie. Po ostatniej

lekcji jak jakiś pokurcz spakowała opieszale plecak i ruszyła do wyjścia. Minęła szkolną

bramę, zrobiła jeszcze kilka kroków i wtedy, zgodnie z planem, doskoczyli do niej chłopcy.

Ledwie zdążyli raz ją kopnąć, jakby spod ziemi wyrósł ojczym. Artek prysnął, Jurek nieco się

zagapił, zaś Kacper w bojowym zapamiętaniu w ogóle go nie zauważył i w najlepsze dokładał

Tośce z buta. To wystarczyło, żeby ojczym złapał obu za szmaty i zaciągnął z powrotem do

szkoły prosto do gabinetu dyrektora.

Chociaż Artkowi udało się zwiać, to w czasie późniejszego śledztwa Tośka go wydała.

Gdyby głupia wiedziała, co tutaj znaczy ksywa Kabel, wolałaby codziennie dostawać manto

do końca życia.

Zgodnie z umową chłopcy wzięli całą winę na siebie. Zresztą, gdyby nawet puścili

farbę, i tak szłabym w zaparte. Tak czy inaczej pozostałabym poza wszelkimi podejrzeniami.

Wtedy myślałam, że Tośka w tej swojej głupocie nawet nie przeczuwała, że to ja stoję

za tą intrygą. Dzisiaj nie mam już tej pewności. Przecież próbując uniknąć bicia, stosowała

różne fortele, jednak nigdy nie szukała wsparcia u mnie.

background image

Rozdział 6

Poznaję rodzinę Jośki

Po interwencji ojczyma Jurek z Kacprem przestali chodzić do szkoły, a Artek

oficjalnie wciskać kit, że on z biciem Tośki nie ma nic wspólnego.

- Drobnickiej coś się pokićkało, mam alibi. Mogę przedstawić piętnastu świadków,

którzy potwierdzą, że w tym czasie grałem w nogę przed naszym blokiem - zaklinał się na

lekcji wychowawczej, gdy Topka próbowała dojść prawdy

Jasne, że nikt niczego nie widział i nie słyszał, więc nauczycielka miała ciężki orzech

do zgryzienia. Uczniowie olewali to ciepłym moczem, gdyż było wiadomo, że wszystko

rozejdzie się po kościach. Przecież, w naszej budzie nie takie bijatyki miały miejsce. Gorszy

numer wyciął mi ojczym, który zaczął regularnie podjeżdżać pod szkołę i odwozić nas do

domu. Ze względów taktycznych odpuściłam Tośce. Na razie zaczęłam obmyślać finezyjne

intrygi. Często ponosiła mnie fantazja i chociaż wiedziałam, że większość pomysłów jest

nierealna, to fajnie było snuć te wizje. Najbardziej podobał mi się taki scenariusz: ja, Blanka,

umiejętnie wskazuję tłumowi wroga, potępiam go i rzucam mu na pożarcie, a złakniony

mordu motłoch rozrywa go na krwawe strzępy Czasem ofiara miała twarz Tośki, czasem

kogoś innego - ten szczegół był najmniej ważny.

Tymczasem zdarzyło się coś takiego, co sprawiło, że intrygi, snute w wirtualnym

świecie wyobraźni, przeniosłam do świata realnego. Któregoś dnia mama spotkała na

zakupach Topkę i ucięła sobie z nią pogawędkę. Jak to w takich przypadkach bywa, rozmowa

zeszła na temat szkoły i Topka poradziła mamie, żeby Tośka podciągnęła mnie z

przedmiotów ścisłych.

- Blanko, co z tobą? Dałaś się wyprzedzić tej ofermie? Nie uwierzę! Przecież

wystarczy popatrzeć na was, żeby zauważyć, że inteligencją bijesz ją na głowę. Jesteś przy

niej jak orzeł przy wróblu.

- Wypadam gorzej, bo Miska premiuje kujonów. Wystarczy, że wykuje na pamięć

jakąś regułkę, zgłosi się, wyklepie, co wykuła i piątka jest. To nie w moim stylu. Wolę niższą

ocenę za materiał przyswojony i dobrze przeze mnie zrozumiany.

- No, jednak miałam rację, jesteś bardzo inteligentna - stwierdziła z satysfakcją mama.

Nagle stanęłam przed dwiema możliwościami: albo podciągnąć się z przedmiotów

ścisłych, albo ściągnąć Tośkę w dół, zanim dysproporcja w stopniach stanie się dla mnie

kompromitująca. Wybrałam opcję drugą, jako łatwiejszą.

background image

Poza tym byłabym naprawdę głupia, gdybym z powodu tej paskudy nagle zmieniła

stosunek do zupełnie niepotrzebnej mi wiedzy Następnego ranka, gdy Tośka poszła do sklepu

po świeże bułki, zakradłam się do jej pokoju na poddaszu i powydzierałam z zeszytów kartki

z odrobionymi zadaniami. Tego dnia dostała trzy uwagi do dzienniczka i zyskała opinię

kłamczuchy, ponieważ upierała się jak głupia, że zadania domowe odrobiła.

I tym razem moja kochana mama okazała się nad wyraz cennym sprzymierzeńcem.

Wieczorem powtórzyła ojczymowi wszystko to, czego dowiedziała się ode mnie jednak

swoim zwyczajem jakoś tak mądrzej, dosadniej, no i rzecz jasna, z taką troską w głosie o

skłonności Tośki do krętactw, że ten wpadł w szał.

- Dlaczego nie odrabiasz zadanych lekcji? - wybulgotał.

- Odrobiłam domowe zadania. Mówię prawdę.

- Więc gdzie są te odrobione zadania?

- Naprawdę odrobiłam - upierała się ta niedojda, mając za nic fakty

Ojczym walnął ją zeszytami w głowę, a potem wyciągnął pas i nerwowo uderzał się

nim po udzie.

- Natychmiast odwołaj wszystkie łgarstwa i przeproś. No?

- Nie kłamię! Naprawdę nie kłamię! - ta dalej swoje, chociaż ze strachu trzęsła się jej

broda, a oczy łzawiły.

- Dość! - pas świsnął w powietrzu i spadł na plecy kłamczuchy - No? Mów prawdę!

- Mówię prawdę.

Stary, który dotąd sprawiał wrażenie wulkanu na chwilę przed erupcją, wreszcie

wybuchł. Zaczął tłuc Tośkę z taką pasją, jakby chciał z niej przyrządzić siekany zraz. Ta

skamlała niczym przetrącony pies, wiła się po podłodze, aż wreszcie wczołgała się za

kredens, czym tylko pogorszyła swoją sytuację, bo ojczym dostał białej gorączki. Nie mogąc

już swobodnie operować pasem bez groźby porozbijania kryształowych szyb, złapał Tośkę

jedną ręką za włosy, wywlókł z kryjówki i dopiero się zaczęło. Byłam pewna, że tym razem ta

małpa nie przetrzyma tego łomotu.

Tośka przez jakiś czas wyła, potem już tylko jakoś tak śmiesznie zawodziła, a na

koniec umilkła i jedynie podrygiwała w rytm razów i kopów, jak szmaciana kukła. Wreszcie

ojczym, spocony i zziajany, włożył pas w szlufki spodni, rzucił jakimś przekleństwem i

wyszedł, trzaskając drzwiami. Spojrzałam na mamę i stwierdziłam ze zdziwieniem, że

wygląda raczej na ubawioną niż przejętą.

- Co z nią robimy? - spytałam ją szeptem w nadziei, że tym razem powie:

„Przydusimy jeszcze poduszką albo walniemy czymś ciężkim w głowę”.

background image

- Nie mieszajmy się to tego. To sprawa między nimi i niech już tak zostanie. Sądzę, że

po dzisiejszym laniu przestanie jej się podobać życie w mieście.

- Może ojciec ją zabił?

- E tam! Tego wsiocha pałą nie dobije.

Jakby na potwierdzenie jej słów Tośka, która dotąd leżała na lewym boku, jęknęła i

odwróciła się na wznak. Żyła, franca jedna! Wyszłyśmy do kuchni. Włączyłam radio, żeby

zagłuszyć zasmarkane chlipanie, dochodzące z dużego pokoju.

Następnego dnia Tośka pilnowała już swoich zeszytów, zabrała je ze sobą, nawet idąc

po poranne zakupy, lecz plecak, głupia, pozostawiła w kuchni na krześle. Ponieważ ojczym

wciąż miał humor chmury gradowej, postanowiłam nie dać mu ochłonąć. Wlałam do plecaka

całą butelkę ACE. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Granatowy materiał

natychmiast pokrył się brudnobiałymi plamami na kształt liszajów, a w tapicerce krzesła

wypadły dziury Ledwie zdążyłam ukryć butelkę, w różowym szlafroczku weszła na poranną

kawę mama.

- Ojejej! A cóż to się stało? ACE? - Zajrzała do mokrego plecaka. Dwoma palcami

wyciągnęła poskręcaną i odbarwioną książkę do matematyki. - No nie, tego już za wiele.

Karoool!!!

Ojczym wybiegi z łazienki, z pianką po goleniu na brodzie.

- Co się stało?

- No, popatrz tylko! Popatrz, co ta twoja córka zrobiła! - wytrząsnęła nad zlewem

zawartość plecaka. - Wszystko zniszczone. Wszystko. Nawet krzesło.

Dokładnie w tej chwili wróciła Tośka z zakupami. Zanim zdążyła się rozebrać,

ojczym wypadł do przedpokoju, przyłożył jej kilka razy w ucho, a potem za szmaty

przyciągnął do kuchni. Złapał ją za włosy i wepchnął jej głowę do zlewu, gdzie piętrzyły się

zniszczone książki.

- Co to ma znaczyć? Pytam, co to ma znaczyć?

- Nie wiem.

- Ja ci dam „nie wiem”, ja ci dam „nie wiem”! - wrzasnął i zaczął tłuc tym durnym

łbem o blat szafki.

Do śladów wczorajszego bicia doszły kolejne, więc Tośka po chwili wyglądała jak

bitka wołowa przed panierowaniem. Czerwone oczy granatowe siniaki, nos zapuchnięty jak

kartofel, pokryte strupami wargi - krwawiące dziąsła - to był mało estetyczny widok, więc

pomyślałam, że fajnie byłoby zobaczyć prawdziwą egzekucję, gdzie na szafocie zakapturzony

kat odcina jej ten wstrętny łeb.

background image

Rzecz jasna, w takim stanie ta oferma nie mogła się pokazać w szkole. Powiedziałam

Topce, że jest chora. Tego dnia, gdy wróciłam nieco wcześniej ze szkoły, ta paskuda siedziała

w wannie, co podsunęło mi następny pomysł.

- Długo masz tam zamiar siedzieć? - zapukałam do drzwi.

- Dopiero weszłam.

Miałam przynajmniej piętnaście minut czasu. Pobiegłam z nożyczkami na poddasze i

powycinałam dziury w jej ubraniach. Nie oszczędziłam żadnej bluzki, spódnicy, sukienki,

koszuli, majtek... Wszystko, dosłownie wszystko zostało bezpowrotnie zniszczone. Ponieważ

Tośka wciąż się kąpała, pocięłam również kurtkę i płaszcz, wiszące na wieszaku w

przedpokoju, a następnie najspokojniej w świecie usiadłam przy fortepianie i zaczęłam

ćwiczyć wprawki. Czekałam z łaskotliwą niecierpliwością na dalszy bieg wydarzeń.

Tośka, po kąpieli, niczego nie zauważywszy, przepadła w tej swojej dziurze na

poddaszu. Godzinę później wróciła mama. Trudno było zakładać, że sama wpadnie na pomysł

sprawdzenia garderoby pasierbicy Musiałam działać.

- Mamuś, gdy ci powiem, jaki numer ona znów wywinęła, to chyba padniesz, a ojca

krew zaleje.

- No, co tym razem?

- Zniszczyła wszystkie swoje ubrania. Nie ma ani jednego ciucha, który mogłaby na

siebie włożyć. Ciekawa jestem, co chce tym osiągnąć?

- Chyba żartujesz!

- Chodź, sama zobaczysz - pociągnęłam ją do przedpokoju i pokazałam zniszczoną

kurtkę oraz płaszcz. - Tak wygląda wszystko, co ma.

- No, już moja w tym głowa, żeby Karol tak jej stłukł srakę, by przez rok na niej nie

usiadła.

Ojczym przyszedł pół godziny później. Zasiedliśmy przy stole do obiadu.

- Chyba dzisiaj nie będę wołać Tosi na obiad, pewnie jak zwykle odmówi. - Mama

usiadła na krześle, wsparła czoło na dłoni i westchnęła ciężko. - Znów muszę ci zepsuć

humor, Karolu, jestem bezradna.

- Co tym razem przeskrobała?

- Nie wiem, o co jej chodzi - mama wyszła, a po chwili wróciła z kurtką i płaszczem

Tośki. - Popatrz, tylko popatrz! Zniszczone. Blanka mówi, że tak pocięła wszystkie swoje

rzeczy. Przypuszczam, że chce w ten sposób zademonstrować światu, iż jestem złą macochą.

Ręce mi opadają.

- Ja jej pokażę demonstrację! Tośka!!! - wrzasnął ojczym, po czym odsunął talerz z

background image

zupą i wyciągnął pas.

Zeszła powoli, wiedząc już, co ją czeka. Boże, jakże godne pożałowania były te jej

wystraszone, krowie oczy ta trzęsąca się broda, ta głowa, schowana w ramionach...

Modelowy przykład prawie pokonanej ofiary Żeby usunąć to „prawie”, należało jedynie całą

tę intrygę inteligentnie wykończyć.

- Dlaczego zniszczyłaś wszystkie swoje ubrania? Co? - wycedził wściekle ojczym.

Milczała, ale ja wiedziałam, że już cierpi katusze, że już jej psychika jest katowana

świadomością, iż lanie ma pewne jak w szwajcarskim banku. Podobno oczekiwanie na ból

jest stokroć gorsze od samego bólu.

- Pytam, dlaczego?! - wrzeszczał. - Za karę będziesz nosić to, co tak bezmyślnie

pocięłaś. Pamiętaj Luizo, że zabraniam ci kupować jej cokolwiek nowego, aż do odwołania.

A ty, Blanko, nie waż się czegokolwiek jej pożyczać. A ty, cholero przeklęta, wracaj do siebie

na górę i nie pokazuj mi się na oczy! Patrzeć na ciebie nie mogę!

Tośka wyszła. Byłam zaskoczona zachowaniem ojczyma. „Odpuścił temu

kocmołuchowi taki wybryk? Czegoś się domyślał? Oho, muszę zachować ostrożność, żeby

uniknąć powtórki z biciem Tośki pod szkołą, kiedy to ojczym wyskoczył jak diabeł z pudełka

i złapał na gorącym uczynku Jurka i Kacpra” - pomyślałam z właściwą sobie błyskotliwością.

Tośce nie pozostało nic innego, jak pozszywać bądź pocerować wszystkie swoje

ubrania. Nawet kurtkę posklejała plastrem lekarskim, który następnie zabarwiła flamastrem

na granatowo. Efekty tych zabiegów wypadły żałośnie. Wyglądała jak strach na wróble, ale

cóż... sama była sobie winna. Diametralnie zmieniło się też zachowanie ojczyma. Sprawiał

wrażenie, jakby zupełnie zobojętniał na swoją córkę nieudacznicę. Wszystkie nasze skargi na

nią zbywał albo lekceważącym machnięciem ręki, albo jakimś dosadnym przekleństwem.

Mama uważała, że gryzie go sumienie, iż dał się zbytnio ponieść nerwom.

- Karol ma świadomość swojej wyjątkowej siły i wie, że w złości może wyrządzić

Tośce krzywdę, chociaż by tego nie chciał - tłumaczyła mi.

I bez niej wiedziałam, że to porywczy agresywny burak, jednak w swoich rachubach

nie uwzględniałam wyrzutów sumienia. Sumienie to taki moralny hamulec, wmontowany w

mózgi niektórych ludzi i utrudniający manipulowanie nimi. Są czyny, przed którymi się

wzdragają, jednakże każdy wewnętrzny opór można pokonać stosowną motywacją. Nawet

najprzyzwoitsi ludzie, odpowiednio „zmotywowani”, potrafią zabijać, kraść, gwałcić i jeszcze

mają przy tym poczucie, że działają w dobrej sprawie. Tak... planując kolejne intrygi, muszę

podkręcać ojczyma tak ostro, żeby łapał za pas, zanim jego sumienie zdąży pisnąć.

- Ja tatusia rozumiem, przecież ta Tośka jest wredna i złośliwa. Nikt by z nią nie

background image

wytrzymał - powiedziałam, wiedząc, że mama chętnie powtórzy mu moje słowa. Sama

również postanowiłam nad nim więcej popracować. Musiał głupek uwierzyć, że to we mnie

ma prawdziwie oddaną córkę, z której może być dumny

Ostatnie lanie coś w Tośce załamało. W jej oczach pojawił się zwierzęcy strach.

Czerpałam jakąś dziwną radość z widoku cierpienia, którego byłam sprawczynią. Ten lęk

świadczył o skuteczności mojego działania. Miałam władzę nie tylko nad tym nędznym

stworzeniem, lecz i nad ojczymem, a nawet nad mamą. Oni wszyscy stali się drewnianymi

kukiełkami, a ja pociągałam za sznurki. Na razie Tośka obrała nową taktykę - taktykę uników.

Całymi dniami siedziała na tym swoim poddaszu, lecz i tak przeszkadzała, a tym samym była

zagrożona.

Właśnie wtedy, gdy gęba Tośki była opuchnięta, jej siniaki mieniły się różnymi

kolorami tęczy, a do tego nie miała ani jednego całego ciucha, przyszedł telegram, że zmarł

jej dziadek ze strony matki. Starzy wpadli w popłoch. Wypadało, aby wnuczka wzięła udział

w pogrzebie, lecz jak w takim stanie pokazać ją ludziom? W końcu ustaliliśmy, że na razie

zataimy ten fakt przed Tośką, zaś na miejscu powie się im, że po prostu zachorowała.

- Przecież chorego dziecka nikt nie ciągnie na taką smutną uroczystość -

przekonywała mama.

- A jeśli pod naszą nieobecność dorwie się do telefonu? Wystarczy że pójdzie do

sąsiadów

- Spokojna głowa, Karolu. Poproszę Agnieszkę, żeby jej tutaj doglądała.

Ciocia często bywała u nas w domu, ponieważ też chciałaby poznać jakiegoś

zamożnego wdowca, najlepiej bezdzietnego, zaś mama chętnie podjęła się roli swatki.

Ojczym traktował ciocię jak kogoś bliskiego, komu bez obawy można było zostawić pod

opieką dom i córkę, dlatego też odetchnął z ulgą, że problem został rozwiązany

Pojechaliśmy. Gdybym wiedziała, że będzie tam tak okropnie, znalazłabym sposób,

żeby się wykręcić. Nie rozumiem, jak można żyć w pobliżu śmierdzących świń i krów.

Fuj! Brzydziła mnie nie tylko bliskość zwierząt, lecz cała ta okropna rodzina Tośki.

Jakieś stare baby w chustkach, niedomyci i pogarbieni chłopi, bezstylowe dziewuchy i młode

kmiotki o wsiowych manierach, niewarte nawet tego, by spój - rzeć w ich stronę. Tośka

pasowała do nich bardziej niż do naszego pięknego domu. Pewnie wyczuła to moja wrażliwa

artystyczna natura, która od pierwszego wejrzenia wzdragała się przed zaakceptowaniem tej

dziewuchy Ale wracam do przerwanego wątku.

Babka Tośki przypomina posturą trzydrzwiową szafę. Do ojczyma i do nas odniosła

się z ledwie ukrywaną niechęcią. Oczywiście zapytała o swoją głupią wnusię, jednak po

background image

wysłuchaniu opowieści o jej chorobie nie poruszyła już więcej tego tematu. Pewnie

odetchnęła z ulgą, gdy - wymawiając się brakiem czasu i troską o Tosieńkę, wszak biedulka

została sama - wróciliśmy do domu. Dziwię się, że durne babsko kupiło ten kit, ale cóż...

głupota to jej problem.

background image

Rozdział 7

Nowi sąsiedzi

Któregoś dnia dostrzegłam jakiś ruch na posesji adwokata Kosowskiego.

Wprowadzali się. Przez trzy dni obserwowałam ich uważnie. Od razu rozpoznałam, kto jest

domownikiem, a kto robolem, wynajętym za parę groszy do noszenia gratów. Mieli dwoje

dzieci, chłopca oraz dziewczynę, mniej więcej w moim wieku, i właśnie ich obserwowałam

ze szczególnym zainteresowaniem, żeby wyrobić sobie zdanie, czy warto się z nimi

zaprzyjaźnić. Doszłam do wniosku, że nie. Oboje byli rudzielcami, a co jest rude, to fałszywe.

Kilka dni później, korzystając z ładnej pogody, adwokat urządził w ogrodzie przyjęcie

przy grillu i zaprosił najbliższych sąsiadów, w tym także nas.

- Nie pójdę do nich - powiedziałam mamie.

- Ależ dlaczego?

- Mają paskudne dzieci. Nie cierpię rudzielców.

- Ta znajomość może być dla ciebie bardzo przydatna. Pan adwokat Kosowski jest

człowiekiem niezwykle ustosunkowanym.

- Nie obchodzi mnie to - wzruszyłam ramionami.

- A powinno. Z ludźmi jest jak z numerkami. Nieważne, czy są ładne czy brzydkie.

Ważne, czy są właściwe.

- Nie rozumiem.

- Właściwe to takie, które wygrywają, bo świat jest jedną wielką loterią. Mówiąc

prościej, życie jest o wiele łatwiejsze, gdy ma się odpowiednie znajomości. Na razie tego nie

doceniasz, lecz uwierz mi, wiem, o czym mówię.

Dałam się przekonać.

- Tośka też idzie z nami? Przecież taka oferma to ewidentna obsuwa.

- Karol zadecyduje.

- Żartujesz? Przecież on zrobi to, co ty uznasz za słuszne. Zwróć mu uwagę! Co

pomyślą ludzie, gdy zobaczą jego córkę z taką obitą facjatą, a na dodatek przyodzianą w byle

jak połatane łachy Uprzedzam, że swoich ciuchów Tośce nie pożyczę, bo potem

brzydziłabym się ich dotknąć, nawet po dziesięciu praniach. Zresztą, ojciec mi zabronił.

Argumenty były na tyle mocne, że ojczym zaakceptował je bez wahania. Na wszelki

wypadek wygłosiłyśmy kilka wzniosłych peanów na cześć jego szlachetnej surowości i takie

różne ble, ble, ble...

background image

Z bliska Kosowscy wcale nie wyglądali na ważnych ludzi. W zwykłych dresach i

drewniakach piekli kiełbaski i marynowane żeberka, podawali gościom napoje i alkohole.

Żartowali i poruszali tak banalne tematy, że aż mnie mdliło. A już skandalem było

przytarganie jakiejś starej, pokręconej baby na wózku inwalidzkim. Jak się później okazało,

teściowej Kosowskiego. Wątpliwa ozdoba towarzystwa. Moim zdaniem takie pokurcze

powinno się zamykać w jakichś ośrodkach, albo... no, nie wiem, coś trzeba z nimi robić.

Prawnik, jako zawodowiec, powinien wiedzieć, co. Zastanawiałam się, jakie korzyści z tej

znajomości mogłyby wynikać dla mamy. Z wyglądu to ona sprawiała wrażenie ważnej

persony - pięknie ułożone włosy staranny makijaż, wypielęgnowane dłonie, białe spodnie i

obcisła bluzeczka. Kiedyś, gdy mieszkałyśmy na osiedlu, mama też dbała o siebie, jednak

wtedy sama farbowała włosy, sama robiła maseczki z ogórka i tłuczonych ziemniaków, sama

się depilowała... teraz mogła sobie pozwolić na kosmetyczkę, fryzjera, wizażystkę, no i rzecz

jasna na najlepsze sklepy, więc efekt był piorunujący Naprawdę.

Rudzielcy czyli Dorota i Marcin, okazali się bliźniakami. Na dodatek mieli piegi.

Okropność! Wyglądali jak indycze jaja, lecz sprawiali wrażenie, jakby o tym nie wiedzieli.

Nienormalni jacyś, czy co?

Marcinowi oczywiście wpadłam w oko, podrywał mnie, jednak miałam to gdzieś.

Nawet nie udawałam miłej. W końcu przyniósł gitarę i próbował zaimponować swoją

brzdąkaniną. „Gdy usłyszy, jak ja gram Beethovena, Mozarta, Lista, Haydna, Bacha... jak

brzmią moje allegretto, amabilmente, amoroso, fortissimo i piano... kopara opadnie mu do

samej ziemi” - myślałam zniesmaczona. I chociaż śmiechu warte były te jego brzdęk - brzdęk

biesiadne piosenki, pozostali bawili się na całego. No cóż, niektórzy, nawet VIPy, zadowalają

się byle chłamem.

background image

Rozdział 8

Boże Uwodzenie w nowymi domu

W czasie pierwszych przymrozków przeżyłam chwile niepokoju, gdyż okazało się, że

na poddaszu nie ma kaloryferów i Tośka zaczęła narzekać, że marznie. Powrócił problem,

gdzie tego małpiszona przekwaterować. W końcu ojczym postanowił kupić jakieś łóżko albo

wersalkę i wstawić do mojego pokoju. Skandal. Do tego nie mogłam dopuścić.

- Mamusiu, wymyśl coś, ja z nią nie wytrzymam - prosiłam z płaczem. I mama

wymyśliła, kupiła Tośce grzejnik olejowy - Możesz dodatkowo otwierać drzwi tej swojej

kanciapy, a najdzie ci ciepło z parteru. Gdybyś nadal marzła, cieplej się ubierz lub przykryj

kocem, albo nawet dwoma.

Problem został rozwiązany więc mogłam spokojnie poświęcić się ćwiczeniom na

fortepianie. Było postanowione, że po gimnazjum zdaję do Państwowej Ogólnokształcącej

Szkoły Muzycznej II stopnia imienia Malawskiego10. Do egzaminów wstępnych było jeszcze

daleko, lecz profesor Zawiejski już przygotował zestaw utworów, które powinnam zaliczyć,

aby zdać. Sporo tego: dwie etiudy Chopina, fuga11 Bacha i utwór kantylenowy12, a wszystko

o zróżnicowanych problemach technicznych. Co do pozostałych wymagań, takich jak

rozpoznawanie interwałów harmonicznych czy melodycznych, określenie rodzajów i postaci

trój dźwięków, nie zakładałam żadnych problemów, gdyż słuch mam absolutny.

10Artur Malawski (1904-1957) - polski kompozytor, pedagog i dyrygent.

11Fuga, etiuda - formy muzyczne.

12Kantylena - śpiewna melodia w utworze muzycznym

Codziennie ćwiczyłam przez kilka godzin, lecz profesor wciąż krytykował: a to

forte13 za słabe, a to transpozycja wadliwa, a to, a tamto. W dążeniu do doskonałości

przyjmowałam cierpliwie wszystkie uwagi, chociaż ze złości zgrzytałam zębami.

Tymczasem zbliżało się Boże Narodzenie. Uważałam, że powinniśmy wyjechać

gdzieś w Alpy oczywiście bez Tośki, jednak ojczym postanowił pierwsze święta spędzić

tradycyjnie, gdyż, jego zdaniem, nic tak nie integruje rodziny jak wspólna Wigilia. Mama

była podobnego zdania, więc sobie odpuściłam.

Gdzieś w połowie grudnia ojczym kupił kartki świąteczne i kazał Tośce napisać na

jednej z nich życzenia dla rodziny na wsi. Tośka, która rzecz jasna nie wiedziała, że dziadek

już wącha kwiatki od spodu, skierowała życzenia i do babki, i do dziadka. Taka forma życzeń

oczywiście odpadała, więc po naradzie kartkę wyrzuciliśmy a na jej miejsce wysłaliśmy inną,

background image

z życzeniami od całej rodziny. Listy które pisała do Tośki babka, niszczyłyśmy. Wszystko

było pod kontrolą.

Przygotowania świąteczne szły pełną parą. Wiadomo - gruntowne sprzątanie,

trzepanie dywanów, pranie firanek i zasłon, pucowanie sreber, porcelany oraz podłóg, no i

rzecz jasna bieganie za prezentami i zakupami. Mama do cięższych prac wynajęła pomoc w

postaci żylastej baby, zaś przy lżejszych wysługiwała się Tośką, lecz i tak roboty było sporo.

Dwudziestego grudnia ojczym przywiózł ogromną choinkę i ustawił ją w salonie, z

piwnicy przyniósł stertę pudeł z choinkowymi ozdóbkami i pojechał do pracy Zaczęłyśmy z

mamą przeglądać te „cacka”. Samo barachło: bombki różnego koloru i kształtu, każda

zdobiona inaczej, jakieś badziewne grzybki, mikołajki, sopelki, idiotyczne gwiazdki i

łańcuchy, jakieś przedpotopowe lampki... Krótko mówiąc, pełna kakofonia14 barw, kształtów

i stylów.

13 Forte - w muzyce: głośno.

- Kupimy bombki jednakowej wielkości i w jednym kolorze. Jaki kolor proponujesz

Blanko? - spytała mama, znając mój wyśmienity gust.

- Granatowy. A do tego żółte światełka.

- Świetnie, świetnie. Strzeliłaś w dziesiątkę - uznała i kazała Tośce wszystkie pudła

wynieść do śmietnika.

- Te zabawki kupiła moja mama, więc niczego nie wyrzucę. Ani ja, ani nikt inny

Zamurowało mnie. Ta niedojda, która dotąd siedziała jak mysz pod miotłą, nie dość,

że dała głos, to jeszcze kwestionowała polecenie mamy

- Nie przeczę, że kupiła, lecz ponieważ nie miała ona za grosz gustu, wszystko

wyląduje na śmietniku.

- Ciekawa jestem waszych ozdób choinkowych. Chętnie pomogę je wieszać, jednak

tych wszystkich cudów na kiju nigdzie nie można dostrzec - odgryzła się.

W odpowiedzi mama dała jej w twarz z taką siłą, że cztery palce zostawiły czerwony

ślad na lewym policzku.

- Zapamiętaj sobie, ty kocmołuchu, że teraz ja tu rządzę i będą obowiązywać moje

porządki! Po twojej suchotniczej matce nie zostanie tu nic. Rozumiesz? Nic! - wyjęła z jednej

z szuflad albumy ze zdjęciami, jakąś rzeźbioną kasetkę, torebkę na srebrnym łańcuszku, po

czym wszystko to rzuciła na stos pudełek z ozdóbkami. - Wynocha z tym badziewiem!

14 Kakofonia - niezgodne, rażące słuch współbrzmienie dźwięków; dysharmonia,

dysonans.

Tośka wyniosła wszystko do swojego pokoju na poddaszu i zamknęła się na cztery

background image

spusty Pewnie ryczała tam w poduszkę.

- Nic nie widziałaś, Blaneczko, prawda?

- Oczywiście, że nic.

- To dobrze, bo mnie dopadła amnezja15.

Ojczym wrócił godzinę później. Mama zrobiła kawę, dla mnie cappuccino, i podała

ciepłe jeszcze ciasteczka waniliowe, za którymi ojczym przepadał.

- Tosi nie wołam, bo Tosia się na nas obraziła - westchnęła.

- Co znowu?

- Drobiazg. Chciałyśmy z Blanką ubrać choinkę, lecz ona zabrała wszystkie

świecidełka, bo, jak powiedziała, należą do jej mamy, więc wara nam od nich.

- Zaraz je zniesie - ojciec z dezaprobatą pokręcił głową.

- Ależ niepotrzebnie, Karolu. Kup jej osobną choinkę, niech sobie na niej powiesi, co

zechce, a my postaramy się o nowe bombki. Przecież to tylko parę groszy

- Tak, tatuśku. Zostaw jej te świecidełka. Nie ma sensu psuć świątecznej atmosfery

takimi głupstwami.

- Żeby przełamać lody, pozwól, że kupimy Tosi nową kurtkę i parę łaszków. Nie

wypada, by nadal chodziła w rzeczach pozszywanych na okrętkę. Zróbmy jej prezent pod

choinkę.

- No dobrze. Kup, co uważasz.

- Kochanie, jesteś aniołem dobroci - mama ucałowała ojczyma w policzek, a ja

poszłam w jej ślady

Dwa dni później przekonałam się, że był to tylko wstęp do właściwej rozgrywki.

Znów siedzieliśmy w kuchni przy stole.

15 Amnezja - utrata pamięci. w

- Karolu, muszę z tobą poważnie porozmawiać. Chyba wiesz, że pragnę dobra Tosi,

tak jakby była moją rodzoną córką. Niestety, ona nie ma wielkiej urody, nie jest zbyt

towarzyska, żadnych widocznych talentów nie posiada, za to ma wiele wiejskich naleciałości.

Dlatego w trosce o jej przyszłość mam obowiązek przygotować ją do życia. Każda rozsądna

matka uczy dziewczynkę gotować, ładnie podawać do stołu, sprzątać, prać... bo wiesz Karolu,

nawet gdy dziecku się życzy największej kariery i dostatku, posiadanie takich umiejętności

nie zaszkodzi.

- Kariery to ona nie zrobi, to fakt, jednak na wysokie wiano znajdzie się amator, a i

umiejętność prowadzenia domu będzie dodatkową zachętą.

W ten prosty sposób mama zaprzęgła tę kretynkę do roboty W hipermarkecie na

background image

wyprzedaży kupiłyśmy za parę groszy burą, szmatławą kurtkę i sukienkę o urodzie worka na

śmieci. Pechowo jedno i drugie o dwa numery za duże, lecz za to pięknie zapakowane.

- Będzie miała na dłużej - skwitowałam.

Na Wigilię zaprosiliśmy również ciocię Agnieszkę, którą ostatnimi czasy

traktowaliśmy niemal jak domownika. Było przepięknie. Choinka z granatowymi bombkami i

żółtymi lampkami wyglądała cudownie, z magnetofonu płynęły kolędy, stół był przykryty

nieskazitelnie białym obrusem i przystrojony gałązkami świerku, które spryskałyśmy

sztucznym śniegiem. Na nim stały świeczki w kryształowych świecznikach, miśnieńska

porcelana i srebrne sztućce ze złotym ornamentem na trzonkach. No i tradycyjnie dwanaście

potraw. Wszyscy ubrali się elegancko, tylko ta durna Tośka w swoich pocerowanych

szmatach psuła ogólny efekt.

Zmówiliśmy Ojcze Nasz i ojczym palnął gadkę:

- Kochani! W tym gronie, przy tym stole spędzamy naszą pierwszą, i jestem pewny, że

nie ostatnią Wigilię. Stanowimy kochającą się rodzinę. Dotyczy to także ciebie, Agnieszko,

bo przyjaciele Luizy są mi równie bliscy, jak ona sama i Blanka. Mam nadzieję, że wszystkie

dni w roku będą tak piękne i szczęśliwe, jak ten wieczór.

Zaczęło się łamanie opłatkiem i składanie życzeń. Myśl, że muszę coś serdecznego

powiedzieć tej paskudzie, Tośce, i jeszcze ją uściskać, wywoływała u mnie odruch wymiotny.

Zostawiłam ją sobie na koniec. Podeszła do mnie pierwsza:

- Wszystkiego najlepszego Blanko, życzę ci powodzenia na egzaminie do szkoły

muzycznej...

- A ja życzę ci, żebyś zdechła. Nienawidzę cię - wycedziłam pozorując serdeczny

pocałunek w policzek.

Odskoczyła jak oparzona. Usiedliśmy do stołu. Numer, jaki wycięłam Tośce, wprawił

mnie w szampański humor. Zaczęliśmy jeść. Rozmowa toczyła się gładko i tylko Tośka

przypominała gradową chmurę. Wszyscy ignorowali ją, więc zaakcentowała swoją obecność,

przewracając dzbanek z kompotem, w chwili gdy po coś sięgała. Kompot rozlał się niczym

fala powodziowa po całym stole, oblał ojczymowi spodnie, a siedzącej obok Agnieszce

spódnicę. Na szyi ojczyma nabrzmiała gruba żyła, a jego twarz poczerwieniała. Mama

poklepała go uspokajająco po ramieniu.

- To drobiazg, kochanie. Zaraz zrobimy porządek.

Wspólnymi siłami zmieniliśmy obrus i zastawiliśmy na nowo stół. Tośka uciekła na

swoje poddasze i siedziała tam do końca kolacji. Mama zawołała ją dopiero wtedy, gdy

zaczęliśmy rozpakowywać prezenty. Zeszła jeszcze bardziej naburmuszona i bez większego

background image

entuzjazmu wzięła przeznaczone dla niej pakunki. Ubrania do reszty zepsuły jej humor,

natomiast do drugiego, dziwnie płaskiego prezentu, zaświeciły się jej oczy Był to laptop. No

proszę, wysadził się stary dla tej niedojdy! Mnie skwitował dwiema książkami: „Historią

muzyki” i opasłą biografią Haydna. Już na pierwszy rzut oka było widać, że własnej córce

sprawił droższy prezent. Gdyby zsumować wartość wszystkich moich prezentów, również

tych otrzymanych od mamy i cioci Agnieszki, wypadłabym lepiej niż Tośka, jednak

niepokoiła mnie postawa ojczyma. Powinien znienawidzić Tośkę, a tu proszę, kupił jej

komputer. Do licha, jak można być takim nierównym facetem!

background image

Rozdział 9

Na moim byłym osiedlu dyskoteki odbywały się w lokalu przerobionym z magazynów

upadłej fabryki firanek. Lokal o górnolotnej nazwie Casino miał okropną opinię. Królował

tam niepodzielnie Amorozo, czyli Mariusz Szlachta, taki osiedlowy piękniś, rodzaj picusia

glancusia, który ma i forsę, i gadane, i wzięcie u bab. Jego kasa pochodziła z jakichś

szemranych interesów, bo nigdy w życiu nie splamił się uczciwą pracą. W czasie, gdy

chodziłyśmy do podstawówki, Amorozo olewał nasz rocznik, lecz w gimnazjum zaczął się

nami interesować. Pierwszą jego ofiarą padła Aneta Czaja, chociaż ona sama uważała, że

złapała Pana Boga za nogi. Romans był dla niej tak absorbujący, że najpierw zaczęła zarywać

lekcje, a potem rzuciła szkołę i została stałą bywalczynią Casina. Pół roku później Amorozo

rzucił ją, a Aneta zeszła na psy. Piła, ćpała, paliła i oddawała się facetom za dziesięć złotych

albo butelkę piwa. Zyskała sobie ksywę „Złota Rypka”, gdyż, jak twierdzili chłopcy, rypała

się jak złoto. Następnie padło na Hankę Lecką. Ta po trzech miesiącach skończyła podobnie

jak Aneta, tylko z przydomkiem HankaLeżanka, a Amorozo zagiął parol na mnie. Któregoś

dnia, gdy wracałam z lekcji muzyki, zastąpił mi drogę.

- Cześć ślicznotko. - Zbyłam jego słowa milczeniem, lecz musiałam się zatrzymać. -

Wiesz mała, już dawno wpadłaś mi w oko. Może pójdziemy na spacerek, co?

- Nie.

- Nie masz czasu?

- Ani czasu, ani ochoty

Wtedy spojrzał mi w oczy tak jakoś głęboko i bezczelnie, że aż poczułam mięknące

kolana.

- Księżniczko, twoje słodkie usteczka zapraszają do miłości - wyszeptał. Zobaczysz,

będziesz zachwycona.

Odskoczyłam od niego jak oparzona i uciekłam. Do domu wróciłam okrężną drogą.

Serce waliło mi jak młotem. Z jednej strony czułam oburzenie, bo przecież jestem jak

wykwintny szampan, nie dla każdego, a tu nie dość, że propozycja była chamska i świńska, i

nie na miejscu, że było w niej coś wyuzdanego, coś lubieżnego, bezwstydnego, coś, co

gorszyło, to jednocześnie otworzyło moje zmysły na tajemnicze pożądanie. Odzywał się

instynkt, który za wszelką cenę musiałam w sobie zdusić, aby nie skończyć jak Aneta i

Hanka. Tymczasem ten jego diaboliczny szept wciąż uparcie brzmiał mi w uszach. Ilekroć

później spotykałam go na ulicy, to choć nigdy więcej nie zaczepił mnie słownie, zawsze

background image

posyłał wyzywająco-ironiczne spojrzenie, a oczy, trzeba przyznać, miał piękne. Z powodu

Amoroza nigdy nie zajrzałam do Casina, nawet z ciekawości. Zresztą, takie miejsca nie są

właściwe dla przyszłej gwiazdy.

Wstyd powiedzieć, ale podczas gdy wszystkie dziewczyny z naszej klasy miały już za

sobą dziesiątki imprez, głównie w Casino, ja na dyskotekę po raz pierwszy poszłam dopiero z

Konradem, lecz od razu do ekskluzywnego Plusa. Wiadomo, że przy wysokich cenach wstępu

towarzystwo musi być doborowe, dyskdżokeje lepsi, wystrój stylowy a nagłośnienie i muzyka

najwyższej klasy Tak też było z wyjątkiem jednego - muzyki. Cierpiałam katusze, słysząc

eksploatowane przez kwadrans cztery nuty na krzyż i łomot, jakby epileptyk wpadł w

pokrywki, gdyż z jakiegoś nieznanego mi powodu w muzyce rozrywkowej rolę pierwszych

skrzypiec gra perkusja. No i te ogłuszające decybele! Czułam się szaleńczo zdegustowana,

jednak bywanie w Plusie było trendy i nawet Aneta Podracka zieleniała z zazdrości. Chodząc

z Konradem, poznawałam jego przyjaciół.

- Blanko, poznaj mojego przyjaciela... przyjaciółkę... koleżankę... kumpla... sąsiadkę...

- padały kolejne imiona, a potem podszyta dumą informacja, że jestem jego dziewczyną.

Bywalczynie Plusa nosiły markowe ciuchy i efektowną biżuterię, używały drogich

kosmetyków, lecz ja, dziewczyna ze złej dzielnicy ubrana w ciuchy z grzebalucha, miałam

więcej niż one, bo i urodę, i talent. Chociaż tego ostatniego nie było widać w tłumie, to moja

uroda błyszczała niczym diament w popiele. Absolutny słuch zapewnia doskonałe poczucie

rytmu, więc tańczyłam dobrze, nawet bardzo dobrze, lepiej niż wszystkie dziewczyny,

właściwie mogłabym zostać tancerką, gdyby nie miłość do fortepianu. Zasługiwałam na

admirację16 tłumów, a tutaj, oprócz adoracji Konrada i kilku zachwyconych męskich

spojrzeń, ze strony dziewcząt napotykałam zaledwie obojętną życzliwość. Wiedziałam, że

pod tą maską ich uładzonej ogłady kryła się zwykła zazdrość. Kiedy zamieszkałam na

Przyrzeczu, do zalet, którymi obdarzyła mnie natura, doszedł jeszcze ten przywilej, że

wreszcie mogłam sobie pozwolić na kupno najpiękniejszych ciuchów. Zazdrośnice dalej

udawały, że tego nie zauważają, ale ja i tak wiedziałam swoje.

16 Admiracja - podziw, zachwyt.

Było jasne, że Konrad zaprosi mnie na sylwestra. Oczywiście do Plusa. Mama,

ojczym i ciocia Agnieszka szli na wielki bal do Europejskiej, tylko Tośka zostawała w domu.

Sylwester to taka impreza, na której naprawdę można zabłysnąć. Już od początku grudnia we

trójkę wiele godzin poświęciłyśmy na dyskusje o kreacjach. Mama widziała w sylwestrze

kolejną szansę na znalezienie bogatego wdowca, wymarzonego przez ciocię Agnieszkę.

- Zaufaj mi - przekonywała. - Samotne osoby najczęściej bawią się w gronie

background image

znajomych, a jeżeli wpadnie im w oko ktoś z sali, bez problemu go podrywają. Raz, dlatego

że chcą, dwa, dlatego że nie mają przy boku zazdrosnego partnera. Bądź dobrej myśli i

wyglądaj seksownie.

- Łatwo ci mówić! Efektowna sukienka kosztuje więcej niż moja pensja, a w tej małej

czarnej z ubiegłego roku będę wyglądać jak twoja uboga krewna. W ogóle wątpię, czy w

takiej sytuacji powinnam z wami iść.

- Och, nie przesadzaj, coś wymyślimy.

- Ciekawe, co?

- Pożyczę ci pieniądze, oddasz, kiedy będziesz miała.

- Luizo, jesteś aniołem - ciocia ze wzruszenia aż się popłakała.

Po tygodniu nieustannego biegania po sklepach, mama zdecydowała się na czerwoną

sukienkę z odkrytymi plecami, ciocia na turkusową, z głębokim dekoltem i rozcięciem z

boku, aż do połowy uda. Ja na dwuczęściowy komplecik ze złotej koronki. Mój wybór był nie

do przebicia. W równie złotych szpileczkach i delikatnym, złotym naszyjniku z

diamencikami, wyglądałam olśniewająco. Aż żal było takiego efektu dla zwykłego chłopaka z

liceum. Nawet najlepszego w mieście.

Konrad przyjechał po mnie taksówką. Zaprowadziłam go do dużego pokoju, żeby

poczekał, aż skończę przygotowania, niestety niemal równocześnie weszła tam Tośka. Do tej

pory a był u mnie kilkanaście razy, nigdy jej nie widział, ponieważ albo siedziała na

poddaszu, albo plewiła rabaty za domem, albo robiła coś w kuchni. Zresztą, ten tłumok chyba

podświadomie wiedział, gdzie jego miejsce. Teraz jednak zachowała się tak, jakby odebrało

jej rozum. Oczywiście była w tej swojej workowatej kiecce i rozdeptanych trepach. Obciach!

Doprawdy to obciach, że takie indywiduum mieszka ze mną pod jednym dachem. Powinna

dostać w pysk! Weszła, burknęła coś w rodzaju „dobry wieczór”, zajrzała do barku i wyszła.

Głupi wycieruch.

- Kto to jest? - zainteresował się Konrad.

- Nikt. Nie należy do rodziny.

„Zapamiętam to temu wycieruchowi” - postanowiłam.

Niewiele rzeczy potrafi wprawić mnie w zachwyt, lecz sylwestrowy wystrój lokalu

zdumiałby każdego. Feeria barw i świateł, plączące się po sali serpentyny, baloniki,

gustownie nakryte stoły, kelnerzy we frakach i ogólnie wytworna elegancja. Lubię to. Sporo

ludzi już znałam, byli to głównie uczniowie liceów i studenci. Przy naszym stoliku siedziały

jeszcze trzy pary: Jowita i Darek, Kaśka i Błażej oraz Zuzanna i Mariusz. Wszyscy, rzecz

jasna z paczki Konrada. Dziewczyny były programowo miłe, uprzejme i koniecznie

background image

uśmiechnięte,- uparcie udawały, że ignorują moją wszechstronną przewagę nad nimi, i to, że

ich faceci pożerają mnie wzrokiem. Gdybym tylko skinęła palcem, każdy z nich bez

mrugnięcia okiem rzuciłby swoją dotychczasową partnerkę. Wiedziałam o tym i oni też.

Jednak nie robiłam niczego, aby to zrealizować, satysfakcją napawała mnie sama taka

możliwość. Zresztą, w całym tym roztańczonym i uchachanym tłumie nie znalazłby się nikt,

kto mógłby się ze mną równać. Konrad pęczniał z dumy.

- Jak się bawisz kochanie? - spytał w pewnej chwili, gdy tańczyliśmy jakieś

sentymentalne tango.

- Dobrze, jest fajnie.

- Bardzo cię kocham.

- Wiem o tym.

Moja odpowiedź lekko go rozczarowała. Pewnie wolałby usłyszeć, że ja też go

kocham, lecz byłaby to deklaracja bez pokrycia, a co gorsze, nierozważna. W każdej chwili

mogę przecież spotkać kogoś, przy kim więcej skorzystam. Nie mógłby mnie wtedy oskarżyć

o rzucanie słów na wiatr. Jasne, gdyby zbyt natrętnie dopominał się o wyrazy miłości, pewnie

bym rzuciła kilka słów na odczepnego. Ale nie, on był na to zbyt delikatny Jest typem, który

czeka, aż dziewczyna dojrzeje do pewnych spraw, co wcale nie oznacza, że w sprzyjających

okolicznościach nie próbuje. Kończyło się najwyżej na pocałunkach. Raz próbował posunąć

się dalej.

- TE sprawy będą możliwe dopiero po ślubie - powiedziałam skromnie i opuściłam

wzrok, jak przystało na cnotliwą panienkę z dobrego domu. Podziałało bezbłędnie.

Niech więc nadal czeka i cieszy się swoim szczęściem, póki nie wie, że się go nigdy

nie doczeka.

Moja postawa zapewne bardzo ucieszyłaby mamę. Gdy zaczęłam chodzić z

Konradem, postanowiła przeprowadzić ze mną uświadamiającą rozmowę.

- Czy... no wiesz... czy z tym chłopcem...

- Chciałaś zapytać, czy ze sobą sypiamy? Nie.

- Ale gdyby naszła cię ochota na coś takiego, pamiętaj o zabezpieczeniu.

- Jasne. Nie jestem głupia.

- Mam nadzieję - westchnęła z ulgą. - Bo wiesz Blaneczko, życie jest jak chałka z

cukrem. Mężczyźni najchętniej zlizaliby sam cukier, a kobietom zostawili chałę.

Biedna mama! Niby dobrze mnie znała, lecz nie wiedziała, co drzemie na dnie mojej

duszy To ja miałam w przyszłości zlizywać słodkości. Innej opcji w ogóle nie brałam pod

uwagę. Mężczyźni byli, i na zawsze mieli pozostać tylko kukiełkami poruszanymi siłą mojej

background image

woli. Patrząc w maślane z miłości oczy Konrada, często zastanawiałam się, ile zaryzykowałby

w imię uczucia. Nieprzytomnie zakochani są zdolni do najgorszych niegodziwości i

najokrutniej szych zbrodni, żeby tylko zasłużyć sobie na łaskawość wybranki serca. Teraz,

gdy Konrad pod wpływem wypitego alkoholu i nastrojowej atmosfery kompletnie się rozkleił,

kusiło mnie, żeby zapytać: „Czy twoja miłość, Konradzie, jest na tyle żarliwa, byś mógł

zamordować Tośkę, kiedy cię o to poproszę?”. Niestety, coś powstrzymywało mnie od

wypowiedzenia tego pytania na głos. Na razie.

Ogólnie impreza była udana, a najwięcej radości sprawiał mi fakt, że znów

zaimponuję ludziom w budzie. Gdy Aneta Podracka zobaczy zdjęcia, pewnie zżółknie z

zazdrości.

background image

Rozdział 10

Trutką na szczury

Od czasu Wigilii dręczyły mnie złe myśli. Ta gadka starego o rodzinie i drogi prezent

dany Tośce sygnalizowały niebezpieczeństwo. Jeszcze tego by brakowało, żeby rozgorzały w

nim ojcowskie uczucia! Trzeba było działać. Zaraz po Nowym Roku mama zaprzęgła Tośkę

do roboty Czekałam, aż ta zacznie się buntować i ojczymowi znów puszczą nerwy. Lecz

kicha z tego, bo Tośka bez szemrania przejmowała coraz większy zakres obowiązków.

Postanowiłam zniszczyć jej laptop. Nie mam zielonego pojęcia o komputerach, jednak

uznałam, że młotek powinien rozwiązać problem. Zakradłam się na poddasze i bezskutecznie

przetrząsnęłam wszystkie kąty. Po laptopie nie pozostał żaden ślad. Pewnie gdzieś go

schowała, franca jedna! Ciekawe tylko, gdzie?! Z wściekłości przy najbliższej okazji

wyrzuciłam do śmieci jedną z jej rękawiczek. Będzie oczywiste, że zgubiła. Niedojdy wciąż

coś gubią.

Tymczasem w budzie zbliżał się kolejny termin olimpiady matematycznej i mimo

powszechnej pogardy dla kujonów, akcje Tośki poszły w górę. Zadziałał tu syndrom fana

(sukces naszych, jest źródłem dumy), toteż klasa zaczęła kibicować Lidce, Damianowi i

Tośce, choć z góry było wiadomo, że tylko ta ostatnia to pewniak. Poza tym kilkoro bardziej

kumatych intelektualnych miernot, które miało apetyt na liceum, liczyło, że uszczkną coś z

zasobów wiedzy największego w dziejach szkoły dzięcioła, bo skoro taka Anka mogła, zatem

oni mogli też. I najważniejsze. Tylko ja, Blanka miałam być chlubą rodziny Nie mogłam

dopuścić, aby ojczym odczuł bodajże cień dumy ze swojej córki nieudacznicy.

Musiałam więc działać. Już dawno wyzbyłam się naiwnej wiary że życie to powieść z

morałem. Wygrywają artyści zbrodni i manipulacji, czyli tacy ludzie jak ja. Już nie mogłam

dłużej marnować swoich możliwości. Wróciłam do pierwszego pomysłu, a pierwsze pomysły

są najlepsze - trucizna. Najłatwiej dostępna i skuteczna jest trutka na szczury.

Poszłam po zakupy i ku swojemu zaskoczeniu stwierdziłam, że wybór w tej dziedzinie

jest przeogromny: pasty bloczki woskowe, granulaty, ziarno, płyny w najróżniejszych

kolorach, opakowaniach i stężeniach. Szukałam środka, którego działanie wydłużyłoby się w

czasie i byłoby niewyczuwalne smakowo. Znalazłam specyfik bez gorzkich substancji,

zapobiegających przypadkowemu spożyciu, oraz o skutkach objawiających się dopiero po

czterech - sześciu dniach. Stoisko nasiennoogrodnicze, gdzie handlowano preparatami na

szkodniki, mieściło się w pasażu ogromnego hipermarketu, więc odpadało

background image

niebezpieczeństwo, że w razie wielkiego śledztwa po śmierci Tośki sprzedawca mnie

zapamięta. Wszystko szło jak po maśle.

Kostki trucizny zmiażdżyłam na proszek, a potem nafaszerowałam nim kanapki. Rano

wykorzystałam chwilę nieuwagi Tośki, żeby podmienić w plecaku jej drugie śniadanie. Przez

cały czas obserwowałam ją dyskretnie, gdyż z jakiegoś powodu wciąż prześladowała mnie

obawa, że coś pójdzie nie tak. Że wyczuje zmieniony zapach albo smak, albo rozpozna, że

kanapka jest inaczej zapakowana... Tymczasem mijały kolejne godziny i... nic. Dopiero na

długiej przerwie Tośka zaczęła jeść. Nieświadoma zagrożenia, rozmawiała sobie spokojnie z

Anką Zalewską i odgryzała kolejne śmiercionośne kęsy; gryzła i łykała. „Żryj, żryj niedojdo, i

niech cię szlag trafi” - pomyślałam z satysfakcją i wyszłam z Jadźką na korytarz.

Coś jednak poszło nie tak. Godzinę później, a była to matematyka, Tośka zgłosiła

Misce, że musi wyjść, bo poczuła się źle. Była przy tym blada jak ściana.

- Oczywiście, dasz sobie radę sama?

- Tak.

Zrobiła dwa kroki, zasłoniła dłońmi usta i zaczęła wymiotować. Śmierdzące karbidem

rzygowiny wyciekały jej spomiędzy palców, a całym ciałem wstrząsały konwulsje, jakby za

chwilę miała dostać ataku padaczki. Nauczyciel podbiegł do Tośki i w ostatniej chwili

uratował ją przed upadkiem, gdy jak wór osuwała się na kolana. Klasa siedziała zszokowana,

ale nikt się nie ruszył, żeby pomóc nauczycielowi.

- Krymska, biegnij po panią Topkę i po dyrektora.

Lidka wybiegła z klasy. Miska położył Tośkę na ławce i z telefonu komórkowego

wezwał pogotowie ratunkowe.

Ledwie wyłączył komórkę, Anka Zalewska jęknęła:

- Panie profesorze, mnie też jest niedobrze. Zaraz zwymiotuję.

- Nie wychodź, zwymiotuj do reklamówki. Masz reklamówkę?

- Mam.

Do klasy wpadli pani Topka i dyrektor, za nimi Lidka.

- Jezu, co się stało? - wychowawczyni zaczęła klepać Tośkę po twarzy, jakby chciała

ją ocucić. Dyrektor obserwował tę scenę w milczeniu, wyraźnie oczekując na wyjaśnienia.

- Uczennica zupełnie nieoczekiwanie zasłabła. Wcześniej zwymiotowała. Wygląda to

na jakieś poważne zatrucie. Wezwałem już pogotowie.

- Czy ktoś jeszcze ma jakiekolwiek zaburzenia żołądkowe? - spytał dyrektor.

- Tak, Zalewska, chociaż dużo słabsze.

W tym momencie wszedł lekarz i dwóch sanitariuszy; chwilę później wynieśli na

background image

noszach Tośkę. Obok, na wyraźnie miękkich nogach, dreptała podtrzymywana przez Topkę

Anka. Przez okna widzieliśmy jak obie pośpiesznie zapakowano do karetki, która odjechała

na sygnale.

Zachodziłam w głowę, co zrobiłam nie tak. Trutka powinna zacząć działać za kilka

dni, tymczasem reakcja Tośki była nie dość, że gwałtowna, to jeszcze natychmiastowa.

Pewnie ta oferma dała gryzą Ance, stąd i ją zemdliło. Musiałam szybko wrócić do domu i

wyrzucić resztki trucizny, zachowanej na wypadek, gdyby trzeba było powtórzyć zabieg.

- Rodzice już zostali powiadomieni, ale możesz oczywiście dzisiaj wcześniej wyjść -

powiedziała Topka, gdy poszłam do niej zwolnić się z pozostałych lekcji.

background image

Rozdział 11

Zacieramy ślady

W trakcie drogi do domu ciągle rozważałam, czy zamiast pozbywać się dowodów

winy nie lepiej byłoby podrzucić je komuś innemu. Najlepiej samej Tośce, żeby skierować na

nią podejrzenie o skłonności samobójcze. Niestety, na opakowaniu brakowało jej odcisków

palców. Ostatecznie wyrzuciłam trutkę do jakiegoś kontenera w śródmieściu, zakładając, że w

takim miejscu nawet bezdomnych i grzebiących w odpadkach nie zainteresuje zgniecione

pudełko z napisem „TRUCIZNA”.

Oczekiwałam śledztwa w sprawie próby bądź nawet otrucia Tośki i byłam taką

perspektywą ogromnie podniecona. Miała to być moja starannie przygotowana oskarowa rola.

W wyobraźni odpowiadałam już na setki podchwytliwych pytań i zawsze byłam górą.

Wodziłam za nos najlepszych detektywów i celnymi sugestiami puszczałam ich fałszywym

tropem, lub wręcz sprowadzałam na manowce. Najogólniej rzecz ujmując, rozumowałam tak:

w sprawach o morderstwo albo o usiłowanie morderstwa najpierw podejrzewa się najbliższą

rodzinę, a więc i mnie. Komuś patrzącemu z zewnątrz wyda się, że nasza rodzina jest bardzo

porządna, więc ta wersja szybko upadnie, a wtedy ja umiejętnie rozszerzę krąg podejrzanych

o ludzi z budy. Tu mieli przechlapane Jurek, Artek i Kacper, gdyż wszyscy widzieli, jak

swego czasu codziennie spuszczali Tośce manto. W rezerwie była jeszcze Lidka Krymska i

Damian Korecki, którzy przez Tośkę stracili pozycję prymusów, a jak wiadomo, zazdrość

bywa nieobliczalna. Ponadto Damian był najlepszy z chemii, więc na temat trujących

substancji wiedział o wiele więcej niż inni. Jeśli ktoś za to beknie, to z pewnością oni.

Człowiek genialny nawet jeśli zrobi coś źle, potrafi naprawić swój błąd.

Kiedy dotarłam do domu, zastałam już mamę, która właśnie wróciła z zakupów.

- Mój Boże, a czegóż ta Tośka się nażarła, że aż się porzygała? - westchnęła.

- Nauczyciel powiedział, że to zatrucie - wypuściłam próbny balon.

- Nic tej kobyle nie będzie, wszyscy j emy to samo, więc... - urwała i zrobiła wielkie

oczy - A może ten kocmołuch jest w ciąży? Sama mówiłaś Blanko, że lata za chłopcami. No,

to teraz Karol zatłucze ją na śmierć.

- Coś ty, kto by poleciał na taką paskudę? - powiedziałam, lecz w głowie zaświtała mi

myśl, że może to nie była reakcja na truciznę, tylko na ciążę.

Wszedł ojczym.

- Blanko, potrafisz mi powiedzieć, co zaszło w szkole? Od wychowawczyni wiem

background image

tylko tyle, że Tosia zasłabła i zwymiotowała.

- Ja też nie wiem nic więcej. Nagle podczas lekcji matematyki powiedziała, że musi

wyjść i zaczęła wymiotować w połowie drogi. Tatusiu, proszę cię, jedźmy szybko do

szpitala...

Pojechaliśmy Tośka leżała na oddziale intensywnej opieki medycznej, do którego

wstęp był zabroniony Po kilku minutach wyszedł do nas lekarz, który upewniwszy się, że

jesteśmy jej rodziną, udzielił nam szczegółowych informacji.

- Stwierdziliśmy silne zatrucie, prawdopodobnie bromadiolonem, lecz ostateczną

pewność uzyskamy dopiero po szczegółowych analizach.

- Bromadiolon? - zdziwił się ojczym.

- Tak, to silna trucizna, pochodna hydroksykumaryny Najczęściej występuje w

trutkach na gryzonie. Zastosowaliśmy płukanie żołądka oraz inne, stosowne środki zaradcze.

Na razie stan córki jest stabilny Czy podejrzewacie państwo, jak mogło dojść do tak

poważnego zatrucia?

- Nie. W domu z całą pewnością nie tępiliśmy myszy ani szczurów. Poza tym córka to

zbyt duża dziewczyna, żeby nie wiedziała, co je.

- Też tak uważam - przytaknął doktor i dodał. - Przepisy obligują nas do tego, aby

wszystkie takie przypadki zgłaszać policji.

- Oczywiście, oczywiście. Kiedy córka ma szansę na powrót do domu?

- Trudno powiedzieć. Proszę pozostawać z nami w kontakcie.

Przez całą drogę powrotną ojczym z mamą głowili się, jakim cudem Tośka zjadła

truciznę. Słuchałam bardzo uważnie, zakładając, że wszyscy dorośli rozumują podobnie, więc

policja pójdzie podobnym tropem. Moja prognoza była entuzjastyczna: zaczną się kręcić jak

pies za swoim ogonem, a jeśli już coś wymyślą, to zgodnie z moimi przewidywaniami.

- Karolu, a może to sprawka tych chłopców, z którymi zadarła Tosia? - spytała mama

po godzinie jałowych domysłów. - Co o tym sądzisz, Blanko?

Nadeszła kolej na mnie.

- Trudno uwierzyć, że mogli zrobić Tosi coś tak strasznego - chlipnęłam. - Może to

ma coś wspólnego z narkotykami? - Te narkotyki wpadły mi do głowy w ostatniej chwili.

- Jakimi znowu narkotykami? - przestraszył się ojczym.

- Powiem, jeśli dasz słowo, że zostanie to między nami. Inaczej mnie zabiją.

- Jezu! Mów dziecko! Jest oczywiste, że cię nie zdradzę.

- Ci chłopcy, którzy ją bili, handlują narkotykami. Wszyscy o tym wiedzą, lecz każdy

boi się o tym mówić.

background image

Nie powiedziałam całej prawdy, gdyż dealerem był starszy brat Jurka, natomiast on

sam tylko od czasu do czasu przyjmował zamówienie, gdy ktoś chciał kilka szlugów na

imprezę.

- Co Tośka miała z nimi wspólnego? Dlaczego nie powiedziałaś nam o tym

wcześniej?

- Bo sama nie wiedziałam. Słyszałam tylko, jak Tośka kłóciła się z nimi, jednak nie

wiedziałam, o co. Dopiero po tym wypadku usłyszałam tę plotkę, na dodatek bez gwarancji,

że jest prawdziwa.

Bingo! Policja ma fioła na punkcie narkotyków, więc gdy tylko ojczym coś o nich

napomknie, rzucą się tym tropem jak wściekłe psy

W klasie z powodu Tośki nie było trzęsienia ziemi, gdyż absencja w naszej szkole to

rzecz tak powszechna, że aż niezauważalna. Jedynie Miska martwił się, czy paskuda zdąży

wyzdrowieć do drugiego etapu olimpiady z wiedzy matematycznej.

Dokładnie w tym czasie dopisało mi szczęście. Byłam sama w domu, gdy listonosz

przyniósł list polecony, zaadresowany do Tośki. Od jej babki. Pokwitowałam odbiór przesyłki

i zapewniłam, że przekażę ją siostrze. Frajer uwierzył. Nie czekając na ojczyma, rozkleiłam

kopertę nad parą i przeczytałam, co też ta gruba baba nabazgroliła do tego kocmołucha. List

brzmiał tak:

Kochana Tosieńko, martwię się bardzo, że nie dajesz znaku życia. Wciąż masz

wyłączoną komórkę, nie odpowiadasz na listy i nie przyjeżdżasz. Wierzę, że zapomniałaś o

mnie, bo jest Ci, jak zapewnia Twój ojciec, bardzo dobrze. Jednak proszę Cię, odezwij się dla

mojego spokoju. Bardzo Cię kocham i tęsknię za Tobą.

Twoja Babcia

Oho, blokada na kontakt Tośki z babką była bardziej szczelna, niż myślałam.

Ciekawe, dlaczego? Rozważałam, co zrobić z listem - zakleić i oddać staremu, odesłać go

adresatce, czy zniszczyć. Każda z tych możliwości miała pozytywne strony U ojca

umocniłabym swoją pozycję oddanej córeczki; w Tośce mógł się odezwać sentyment do

wioskowego życia i skłonić ją do ucieczki, natomiast zniszczenie listu, poza satysfakcją, że

popsułam szyki tej koszmarnej babie z Krzyżkowic, nie dawało żadnych wymiernych

korzyści. Zdecydowałam się więc na opcję czwartą. Postanowiłam zachować list, mając

nadzieję, że kiedyś mi się przyda. Cała ta konspiracja sugerowała, że za tym wszystkim kryła

się jakaś tajemnica. Ciekawe, jaka?

W oczekiwaniu na wizytę policyjnych „asów” postanowiłam nieco zmodyfikować

swój wizerunek, by działaniem na podświadomość upewnić ich o swojej niewinności.

background image

Sprawiłam sobie białą, zwiewną sukienkę z cieniutkiej żorżety, chodziłam z rozpuszczonymi

włosami, przepasanymi nad czołem białą wstążką. Jednocześnie na fortepianie rozłożyłam

nuty z fugą dmol Bacha, którą i tak musiałam przygotować do prezentacji na przesłuchanie w

szkole muzycznej. Obserwując swoje odbicie w szybie drzwi balkonowych, stwierdziłam, że

pomysł jest wyśmienity. Sukienka układała się pięknie wokół stylowego taboretu i mieniła się

szlachetnym połyskiem w rytm moich ruchów. Przy fortissimo possibile17 wzburzone włosy

spadały na moją twarz, by chwilę później miękko falować na plecach, gdy wydobywałam z

klawiatury najsubtelniejsze odcienie pianissimo18. Mój zachwycający obraz był godny

milionowej widowni, a cały dramat polegał na tym, że nie widział go nikt. Musiałam tę

widownię zaludnić swoją wyobraźnią.

Komisarz nazywał się Kazimierz Kozik. Najpierw chciał porozmawiać z rodzicami na

osobności. Gdy oni zajęli się rozmową w salonie, ja w swoim pokoju usiadłam przy

fortepianie. Zaczęłam grać tę swoją fugę Bacha, lecz pomyślałam, że gliniarze są słabo

wyrobieni muzycznie, więc lepiej byłoby zagrać coś lżejszego, jakąś piosenkę neapolitańską

lub habanerę z „Carmen” Bizeta19. „Ale czy silnie zrytmizowany charakter takiej muzyki jest

odpowiednim tłem dla ustalania prawdy kto chciał otruć Tośkę? Czy komisarzowi nie

przyjdzie przypadkiem do głowy że w ten sposób wyrażam swoją podświadomą radość z

nieszczęścia znienawidzonej osoby?” - zastanawiałam się i już sam ten fakt oznaczał, że

lepiej uważać. Bach to Bach, najwybitniejszy muzyk wszechczasów i nawet osoby, którym

słoń nadepnął na ucho, poraża geniusz jego muzyki.

17Fortissimo possibile - możliwie najgłośniej.

18Pianissimo - bardzo cicho.

19Georges Bizet (1838-1875) - kompozytor francuski, skomponował m.in. „Carmen”.

Kubańskohiszpański taniec pochodzący z tej opery uchodzi za perłę muzyki operowej

Chętnie podsłuchałabym, o czym komisarz rozmawia z mamą i ojczymem, jednak

wolałam nie ściągać na siebie jego podejrzeń zbytnim zainteresowaniem. Grałam przecież

rolę subtelnej, wrażliwej i dobrej dziewczynki, po uszy zakochanej w muzyce.

Zdążyłam dwa razy zagrać swoją fugę i raz, dla urozmaicenia, Poloneza Asdur

Chopina, zanim komisarz zechciał porozmawiać ze mną. Oczywiście w obecności mamy i

ojczyma, bo jestem osobą niepełnoletnią.

- Widzę, że jesteś uzdolniona artystycznie - zaczął od komplementu, co dobrze

wróżyło dalszej rozmowie.

- Tak, kocham muzykę. Muzyka to moje życie.

- Blanka przygotowuje się do egzaminu do szkoły muzycznej - dodała mama.

background image

- Tatuś zafundował mi tak przepiękny instrument, że byłoby nietaktem oblać. Wie

pan, to jest fortepian firmy Yamaha - przycukrzyłam przy tej sposobności ojczymowi.

- Zabiorę ci trochę czasu. Porozmawiajmy o przypadku, jaki przydarzył się twojej

siostrze.

- Chodzi o to zatrucie, prawda? - spytałam domyślnie.

- Oczywiście. Powiedz mi wszystko, co na ten temat wiesz, czego się domyślasz, albo

może to, o czym słyszałaś.

- Problem w tym, że nic nie wiem i nic nie przychodzi mi do głowy Ten dzień był taki

sam jak każdy inny. Nagle na lekcji matematyki siostra powiedziała, że musi wyjść, bo źle się

czuje, lecz w połowie drogi do drzwi zaczęła wymiotować.

Pan Miśniak, nasz nauczyciel, podszedł do niej i wtedy ona zemdlała...

- Interesuje mnie przede wszystkim ustalenie, czy był ktoś, kto jej na przykład groził.

Popatrzyłam pytająco na ojca i na mamę, a gdy nieznacznie skinęli głowami,

powiedziałam:

- Jakiś czas temu trzech chłopców z naszej klasy pobiło ją. I to nawet kilka razy.

- Ich imiona i nazwiska.

- Jurek Brzeziński, Artek Zubek i Kacper Kraska. Ale proszę nie mówić im, że to ja

się panu poskarżyłam. Wszyscy w szkole boją się ich.

- Bądź spokojna. Czy wiesz, o co poszło?

- Nie wiem. To dziwne, że byli tacy okrutni wobec Tosi, która dobrze się uczy i... i w

ogóle - opuściłam głowę, że niby to jest mi smutno i chcę ukryć łzy

- Pewne objawy zatrucia miała też koleżanka z ławki twojej siostry Anna Zalewska.

Czy widziałaś, żeby częstowała czymś siostrę?

O rany! Ten gliniarz poszedł tropem, który ja pominęłam. Postanowiłam szybko

skorygować błąd.

- Tosia z Anią są mocno zaprzyjaźnione. Zawsze albo zamieniały się kanapkami, albo

dawały sobie nawzajem gryzą. Jak było tego dnia, nie wiem.

- Czy między Zalewską a siostrą dochodziło do jakichś, powiedzmy, niesnasek?

- Siostra przygotowywała się do olimpiady matematycznej, więc ograniczyła

spotkania z Anią, lecz to chyba nie był powód do pretensji z jej strony, tym bardziej, że Tosia

zdobyła pierwsze miejsce - próbowałam nadać głosowi nutę dumy aby pokazać, że ani mi w

głowie zazdrość.

- Czy Zalewska też chciała wygrać olimpiadę?

- W naszej klasie jest kilka osób, które bardzo, bardzo chciałyby Niestety Ania nie ma

background image

wielkich zdolności do przedmiotów ścisłych. Ale ambicje bywają na wyrost... - udawałam, że

głośno myślę. - Nie wiem, proszę pana.

- Dziękuję za informacje. Gdyby jeszcze przyszło ci do głowy coś, co mogłoby mieć

wpływ na śledztwo, zadzwoń do mnie. Zostawię swoją wizytówkę rodzicom.

Po wyjściu komisarza dowiedziałam się, że Tośka też już złożyła zeznania, lecz nie

wniosła do sprawy niczego ważnego, nawet nie wspomniała, że podczas Wigilii życzyłam jej,

żeby zdechła. Pewnie kapuściany głąb zapomniał. Byłam górą.

Tymczasem Tośce nie tylko udało się ujść cało spod kosy kostuchy Po dwóch

tygodniach opuściła szpital, po czym wraz z Lidką i Damianem wzięła udział w olimpiadzie

matematycznej. Gorzej, zakwalifikowała się do trzeciej tury I to na pierwszej pozycji! Pewnie

nieźle musiała kombinować, gdyż wątpię, żeby taka oferma zaszła tak wysoko uczciwą drogą.

Niby mimochodem zasugerowałam swoją opinię kilku osobom w klasie, jednak moje słowa

padły na kiepski grunt. Nikt się nie przyznawał, że zazdrości kujonowi, bo przecież bycie

kujonem to obciach.

Na razie, ze względów strategicznych znów spasowałam, za to uaktywniła się mama.

Tośka pod względem charakteru to taki kundel, którego wystarczy pogłaskać, żeby zaczął

merdać ogonem, puszczając w niepamięć wcześniejsze baty. Podczas pobytu w szpitalu tak ją

zaczadziła dobroć ojca i nasza udawana troska, że po powrocie do domu kompletnie

zdumiała. Zapomniała o swoich obowiązkach, zaczęła przesiadywać w salonie przed

telewizorem i w ogóle postępować bezczelnie. Wreszcie mama postanowiła położyć temu

kres. Pewnego popołudnia, gdy Tośka oglądała jakąś komedię i śmiała się jak głupi do sera,

mama weszła niespostrzeżenie do pokoju.

- Co tak rechoczesz? - spytała.

- Bo oglądam śmieszny film.

- Wynocha stąd. I to już!

- Ale dlaczego?

- Bo szpecisz to piękne wnętrze. Won, do kuchni! Do garów kocmołuchu!

- Może by tak raz Blanka poszła...

Znów dostała od mamy w pysk. Tośka swoim zwyczajem schowała się w tej swojej

dziurze na poddaszu i już nie wystawiła nosa za próg, aż do wieczoru. Wieczorem, gdy z

pracy wrócił ojczym, mama powiedziała ze smutkiem:

- Karolu, nie wiem, jak mam postępować z tą Tosią. Z nią jest coś nie tak. Dzisiaj

zamknęła się na cały dzień w swoim pokoju. Nic z tego nie rozumiem.

- Ja też nie rozumiem. W kogo ona się wdała?

background image

- Bądź pewny że nie w ciebie. Popatrz, z Blanką nie mamy żadnego kłopotu.

- Zajmij Tośkę jakąś robotą, a jeśli będzie się stawiać, sam z nią porozmawiam. Muszę

jeszcze wpaść do zakładu.

- Znowu? Za dużo pracujesz tatusiu. Posiedź z nami, odpocznij - powiedziałam,

chociaż było jasne, że i tak sobie pójdzie. Ostatnio przesiadywał w pracy od rana do wieczora.

- Chętnie, Blaneczko, lecz dostałem spore zamówienie. Muszę dopilnować terminów.

- Szkoda - przytuliłam się do jego ramienia.

Poszedł. Ledwie zamknął za sobą drzwi, parsknęłyśmy z mamą śmiechem. O tak,

rozumiałyśmy się bez słów. Odtąd Tośka regularnie brała od mamy w pysk, nawet bez

powodu. Było to takie krótkie i dosadne uświadamianie jej, że jest zerem, zwykłym śmieciem,

który nie ma nic do powiedzenia. Przynajmniej w tym domu.

background image

Rozdział 12

Mów - intryga

Czekałam cierpliwie na następną okazję do ukartowania nowej intrygi. Podczas gdy ja

wyluzowałam, mama dokręcała Tośce śrubę. Z dnia na dzień nakładała na nią coraz więcej

obowiązków. Po miesiącu należało już do niej sprzątanie, pranie, prasowanie, mycie okien,

nastawianie obiadu i zakupy Musiała sprzątać również i mój pokój, jednak za nic w świecie

nie mogła dotykać swoimi brudnymi łapami fortepianu. Instrument odkurzałam i

polerowałam osobiście, używając do tego specjalnej szmatki.

Przed Wielkanocą mama wspólnie z ciocią Agnieszką doszły do wniosku, że

ekologiczne produkty są trendy, co dodatkowo służy zdrowiu i urodzie. Ostatnimi czasy

ciocia niemal zamieszkała w naszym domu,- codziennie zasiadała z nami do stołu, dlatego

miała wpływ na to, co jemy, a ponieważ wciąż liczyła na zamożnego wdowca, więc dokładała

starań, żeby wyglądać młodo i atrakcyjnie.

Ekologiczne produkty można było nabyć w obfitości na miejskim bazarze od

rolników. Obowiązek ten spadł, rzecz jasna, na Tośkę, która codziennie musiała chodzić po

świeże owoce, warzywa, śmietanę, ser i co tam jeszcze zleciła jej do kupienia mama. Na

bazar mogła jeździć autobusem, lecz ona chodziła na skróty przez most i stary, zabytkowy

cmentarz pełniący funkcję parku. Moim obowiązkiem było co kilka dni pójść za nią i

sprawdzić, czy robi wszystko, jak należy To nudne zadanie okazało się bardzo pożyteczne.

Któregoś dnia zobaczyłam, że Tośka skręciła w boczną alejkę i podeszła do zabiedzonej

chudziny siedzącej na ławce, przy grobie z kamiennym aniołem. Usiadła i dała jej pączka,

którego musiała wziąć z domu, bo mama bardzo skrupulatnie rozliczała ją z pieniędzy.

Wyglądało na to, że się znały i specjalnie umawiały.

Zaciekawiło mnie, co też łączy Tośkę z tym śmieciem. Sprawdziłam. Scena na tej

samej ławce powtarzała się codziennie, zmieniały się tylko „prezenty” - raz był to pączek,

innym razem ciastko, jeszcze innym kanapka. No proszę, znalazła sobie bratnią duszę!

Jeszcze gorsze zero, niż ona sama. W mojej głowie wykiełkował genialny plan, do którego

musiałam zdobyć tylko więcej danych.

- Potrzebuję twojej pomocy Jadzik - zagadnęłam przymilnie swoją przydupaskę.

- Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.

- Rzecz jest trudna i wymaga bezwzględnej dyskrecji.

- Nie ufasz mi? Bo się obrażę.

background image

- Wiedziałam, że na tobie mogę polegać. Chodzi o Tośkę... podejrzewam, że wpadła w

jakieś szemrane towarzystwo, co przy jej skłonnościach do puszczalstwa jest...

- E, żartujesz. Nie wygląda na puszczalską.

Na szczęście Jadźka nigdy nie była zbyt mocno przywiązana do własnego zdania.

- A jednak. Świetnie się maskuje, lecz musimy ciągle mieć ją na oku, bo nie chcemy

żeby napytała sobie biedy Gdy moja mama zwraca jej uwagę, cała ta jej rodzinka podnosi

krzyk, że wstrętna macocha maltretuje biedną sierotę. Lecz kiedy ta sama sierota wpadnie w

kłopoty, na przykład zajdzie w ciążę, będzie wrzask, że macocha jej nie upilnowała.

- Ojej, rzeczywiście macie tęgą zagrychę.

- Będziemy ci wdzięczne, jeśli tylko ustalisz, kim ta nowa przyjaciółka Tośki jest.

Jeśli porządną dziewczyną, to spoko, niech się przyjaźnią. Jeśli nie, coś postanowimy. - Dalej

poinstruowałam tę naiwniaczkę, jak najlepiej wykonać robotę i pokazałam obiekt, który ma

śledzić.

Jadźka spisała się nad podziw dobrze. Już po tygodniu wiedziałam, że kumpela Tośki

to Wiolka, szmaciara najgorszego sortu. Zwykła dziadówka z Cyganówki, osiedla ruder

zamieszkałych przez wyrzutków i najgorszą hołotę, jaką można sobie wyobrazić. Taki tam

brud, smród, ubóstwo i złodziejstwo, że nawet taksówkarze unikają kursów w te rejony.

Wkroczyłam do akcji. Zwróciłam mamie uwagę, że idzie lato, a altanka w ogródku

sczerniała, więc Tośka powinna ją odświeżyć. Ponieważ takie malowanie zajmie jej całe

popołudnie, a może i dwa, niech wcześniej, w drodze wyjątku, zrobi większe zakupy. Mama

pomysł kupiła, kupiła też odpowiednią farbę i kilka pędzli, a że pogoda dopisywała, zagoniła

kocmołucha do nowej roboty.

Tak jak przewidziałam, Wiolka czekała w parku na Tośkę. Usiadłam przy niej.

- Cześć, jesteś Wiola, prawda? - zagadnęłam ją z uśmiechem.

- Tak.

- Tosia dzisiaj nie mogła przyjść.

- Szkoda, miała mi przynieść pączka z różą.

- Nie wiedziałam. Mogę dać ci dziesięć złotych.

- Ściemniasz.

- Skądże.

- A co chcesz w zamian? Przecież nikt nikomu nie daje za nic takiej forsy

Gdy to mówiła, oczy jej błyszczały i nawet głupi by odgadł, że ta nędzna dycha jest

dla niej majątkiem wartym każdego grzechu. Szło mi nadspodziewanie łatwo.

- Chcesz zarobić pięć dych?

background image

- Jak?

- Pójdziesz ze mną i powtórzysz mojej mamie to, co ci każę.

- Powtórzę wszystko, co tylko zechcesz.

- Naskarżysz na Tośkę?

- Powiem, cokolwiek będzie trzeba. Nawet, że się pieprzy z kosmitami.

Niebywałe! Ten śmieć bez mrugnięcia okiem sprzedawał swoją przyjaciółkę. Jest

faktem, że zadziałał tutaj mój dar przekonywania, a Tośka to szkarada, niewarta złamanego

grosza, jednak mogła przynajmniej udać wahanie, pozwolić się chwilę namawiać albo

przynajmniej podbić cenę. Ale cóż, nie mój problem.

Tośka była zajęta za domem, mama z ciocią Agnieszką piły kawę w salonie, więc pora

i okoliczności sprzyjały mi wyjątkowo. Przyprowadziłam Wiolkę.

- Przepraszam cię mamuś, chciałam... - żałowałam, że z powodu doskonałego humoru

nie mogłam wycisnąć ani jednej łzy z oczu.

- Co się stało, kochanie?

- Nie wiem, czy mogę to powiedzieć przy cioci Agnieszce.

- Możesz kochanie, oczywiście, że możesz.

- To właściwie nie ja mam coś do powiedzenia, tylko Wiola.

- No, słucham cię Wiolu? - spytała uprzejmie mama.

- Bo wie pani, Tośka opowiada o pani i o swoim tacie okropne historie. Mówi, że ją

głodzicie, bijecie i zamykacie w piwnicy razem ze szczurami - wyrzuciła z siebie jednym

tchem.

- Tak? I co jeszcze?

- Że kiedyś otruje panią i siostrę trutką na szczury - dodała już z własnej inicjatywy

- Coś jeszcze? - naciskała mama, lecz temu tumanowi reszta kwestii wyleciała z

łepetyny, więc tylko stał i wytrzeszczał gały na tortowe ciasteczka stojące na stole. Nie uszło

to uwagi mamy Wyciągnęła w stronę Wioli półmisek. - Poczęstuj się.

- Wolałabym dostać pieniądze.

- Możesz mieć i jedno, i drugie. Mam zwyczaj szczodrze nagradzać za dobre uczynki.

Wiolka, bogatsza o dodatkowe pięć złotych i dwa ciastka, szczęśliwa jakby wygrała

milion na loterii, poszła sobie swoją drogą.

- Jezu, twoja pasierbica to wyjątkowo nieudany egzemplarz! W życiu by mi nie

przyszło do głowy, że masz z nią taki krzyż pański - załamała ręce ciocia Agnieszka.

- Gdybym wiedziała, że wychowywanie cudzych dzieci jest tak ciężkie, nie

wyszłabym za Karola, choć to człowiek o złotym sercu.

background image

- A dla mnie to najlepszy tatuś na świecie - wtrąciłam.

Ciotce Agnieszce w jej naiwnej dobroci nawet do głowy nie przyszło, że jest

wkręcana w koronkową intrygę. Przez najbliższą godzinę współczuła mamie i oburzała się na

Tośkę, co z kolei nakręcało do psioczenia mamę, aż zastał je przy tej ożywionej dyskusji

ojczym. Na jego widok mama, walcząc ze łzami, łamiącym się głosem powtórzyła mu słowa

Wiolki.

- Och, mało, że Tosia niszcząc wszystko, chce pokazać ludziom, że ją zaniedbujemy,

to opowiada jeszcze niestworzone historie. Boże, dlaczego ona to nam robi? Dlaczego,

Karolu?

Do opowieści mamy ciocia Agnieszka dodała swój pełen oburzenia komentarz.

- No właśnie. Popatrz Karolu, Blanka, chociaż jest tylko przysposobioną córką, na

każdym kroku podkreśla, jak bardzo cię kocha, ile ci zawdzięcza i w ogóle. A Tośka?

Gdybym nie słyszała na własne uszy tych wszystkich kalumnii, za nic w świecie nie dałabym

wiary, że w dziecku może być tyle podłości - perorowała oburzona i w najwyższym stopniu

zgorszona. Jej emocje, podobnie jak uczucia mamy wypływały z przekonania, że ocenia fakty

gdyż czemu jak czemu, ale własnym uszom ufa się bezgranicznie.

Widziałam, jak ojcu nabrzmiewają na skroniach żyły i jak czerwienieje niczym

ćwikłowy burak. Czułam, że ta eksplozja będzie wyjątkowo efektowna. I rzeczywiście.

Ojczym poszedł do kuchni i przez okno wrzasnął:

- Do domu!!! I to już!!!

Minutę później Tośka przybiegła. Ojczym od razu przystąpił do rzeczy.

- Powiedz, chodzisz głodna?

- Nie.

- Goła?

- Nie.

- Więc dlaczego opowiadasz ludziom, że cię głodzimy, co?

- Nikomu nic takiego nie opowiadałam - Tośka spoglądała to na mamę, to na mnie, to

na ciocię Agnieszkę, jakby w nas szukała pomocy albo przynajmniej wyjaśnienia. Daremnie.

Mama oglądała swoje paznokcie, ciocia Agnieszka obserwowała całą scenę z

zaciekawieniem, ja z pogardliwą ironią. Mogłam sobie na to pozwolić, gdyż ojczym

zachowywał się niczym rozjuszony byk, który przed przekrwionymi ślepiami widzi tylko

czerwoną płachtę.

- Kłamiesz. Wciąż kłamiesz.

- Nie kłamię. Nigdy nie kłamałam! - mówiąc obrazowo, głupia czerwona płachta

background image

prowokowała go dodatkowo swoim uporem. Pękła pajęcza nić trzymająca dotąd na uwięzi

demona amoku, ojczym, zapominając o pasku w spodniach, otwartą dłonią walnął Tośkę w

ucho z taką siłą, że aż poleciała na kredens, odbiła się od niego i padła na podłogę, pokazując

numery butów. Było to tak komiczne, że parsknęłam śmiechem.

- To ja już sobie pójdę - powiedziała ciocia Agnieszka i chyłkiem uciekła z pokoju.

Ojczym nawet tego nie zauważył.

- Zatłukę cię franco, zatłukę.

- Ja naprawdę nie wiem, o co chodzi - próbowała wstać, lecz wyręczył ją w tym

podnosząc za włosy i rzucając nią o ścianę. Gdy znów upadła, zaczął kopać ją, gdzie popadło

i kopał tak długo, aż Tośka przestała krzyczeć i tylko jęczała, jeśli trafiał w wyjątkowo czułe

miejsca. Wreszcie dureń, charcząc i plując tak się zasapał, że z trudem łapał powietrze. Dla

Tośki nie oznaczało to końca kary Została za szmaty zawleczona do komórki przy łazience, w

której trzymamy miotły, odkurzacz, deskę do prasowania i różne takie rzeczy

- Ja ci pokażę, cholero jedna, co to znaczy głód! Będziesz tu siedzieć, aż się do

wszystkiego przyznasz i przeprosisz mamę, siostrę i mnie - wywrzeszczał, po czym zamknął

drzwi na klucz. -1 żeby żadna z was nie podała jej ani skórki suchego chleba, ani szklanki

wody.

- Karolu, ona musi wyjść, chociażby do ubikacji.

- Wstawię jej wiadro. I tyle.

Przez najbliższe pół godziny z komórki dochodziły do nas tylko szlochy, w końcu

zapadła cisza. Tośka nie wołała, nie krzyczała, żeby ją wypuścić, nie waliła pięściami w

drzwi. Zachowywała się tak, jakby jej nie było, a przecież nie mogła uciec, gdyż w komórce

zamiast okien były luksfery. Zajrzałam przez dziurkę od klucza. Leżała tak, jak upadła: na

lewym boku z podkurczonymi nogami, z jedną ręką wyciągniętą do góry i drugą osłaniającą

głowę.

Tymczasem z ojczyma powoli schodziło powietrze. Najpierw krążył nerwowo po

salonie, potem wyjął z barku butelkę alkoholu.

- Muszę sobie golnąć, bo mnie dzisiaj szlag trafi. Napijesz się, Luizo, ze mną?

- Oczywiście, kochanie, usiądź sobie wygodnie w fotelu. Blaneczka poda nam

kieliszeczki.

- Oczywiście, tatuśku. Może zrobię coś na zakąskę?

- Jest jeszcze pieczony schab w galarecie. Na górnej półce w lodówce, Blaneczko.

Poradzisz sobie?

- No jasne.

background image

Roboty kuchenne są poniżej mojej godności, jednakże teraz, gdy Tośka leżała między

szczotkami i miotłami jak skóra zdarta z diabła, musiałam się przełamać, w końcu wymagała

tego realizacja mojej koronkowej intrygi.

Pokroiłam schab, ułożyłam plastry na półmisku, a potem jeszcze z własnej inicjatywy

zrobiłam herbatę. Gdy z pełną tacą wróciłam do salonu, toczyła się tu, a jakże, rozmowa o

Tośce.

- Chwilami nie mogę już na nią patrzeć, skąd w niej taka zawziętość? Kiedyś stracę

panowanie nad sobą i po prostu ją zabiję, chociaż nie mam takiego zamiaru. Przez ten jej ośli

upór, te nieustanne krętactwa, te kłamstwa i pomówienia, dojdzie do tragedii. A przecież ja

chcę dla niej jak najlepiej. Chcę, żeby wyszła na ludzi, żeby doceniała to, co ma. Żyje sobie

tutaj jak u Pana Boga za piecem, ale ciągle jest skwaszona, naburmuszona, złośliwa,

sfrustrowana i niewdzięczna.

Ojczym się rozklejał i tłumaczył, jakby szukał u nas usprawiedliwienia. I dostał. I

usprawiedliwienie, i na dokładkę współczucie. Wręcz lała się wazelina.

- Karolu, masz złote serce i świętą cierpliwość, jednakże wybryki twojej córki

świętego Franciszka doprowadziłyby do furii. Nie myśl, że chcę cię buntować przeciwko niej,

tak samo jak ty pragnę jej dobra. Nie wiń siebie, że nie jesteś cudotwórcą. Trudno, takie ma

geny Może powinien przebadać ją psychiatra?

- Pas jest najskuteczniejszym psychiatrą.

- Tatuś wie, co robi - wcięłam się do rozmowy, bo pomysł ze zrobieniem z Tośki

świra był kuszący i zabawny, jednak trudno było z góry przewidzieć, do jakich wniosków

dojdą spece od mózgownic. Z pewnością ustalą, że dostawała regularny łomot, a wtedy mój

plan mogą sknocić j acyś pieprzeni obrońcy maltretowanych dzieci. Znałam taki przypadek.

Naszych sąsiadów z byłego osiedla w podobnej sytuacji pozbawiono praw rodzicielskich.

Tośkę też mogliby oddać do przytułku czy do innego bidula. Pozostawało jednak drobne

„ale” - rodzinie zostałaby przypięta łatka patologii, a patologiczna rodzina to niezbyt chlubny

fakt w życiu przyszłej gwiazdy Wolałam, żeby Tośka zniknęła w inny sposób. Raz na zawsze.

Poza tym ojczyma nie mogli wsadzić do więzienia, musiał pracować. Chciałam na wakacje

pojechać do Paryża.

- Próbuj złamać jej opór. Może w końcu odniesiesz sukces. Wierzę, że na dłuższą

metę dobro zwycięży Jak to dobrze, że przynajmniej Blanka nie przysparza nam kłopotów.

- Tatuś tyle robi dla nas, że musiałabym być bez serca, żeby tatusia zasmucać.

- Karolu, marzę, żebyś kiedyś mógł usłyszeć takie słowa od swojej córki - westchnęła

mama i nieznacznie puściła do mnie oko, a ten safanduła bezkrytycznie wziął te słowa za

background image

dobrą monetę.

- Moje kochane dziewczynki, jakie to szczęście, że was mam. Jesteście dla mnie

wszystkim... Kocham was... obie... nad życie.

W miarę j ak w butelce ubywało wódki, oj czym mówił coraz mniej wyraźnie,

wreszcie zaczął bełkotać, lecz przez cały czas dało się zrozumieć peany20 wygłaszane na

naszą cześć. Znajdował się pod naszą władzą i było mu z tym dobrze.

background image

Rozdział 13

Następnego dnia rano ojczym wstał skacowany Wypił jedynie kawę i, nie

wspominając słowa o Tośce, pojechał taksówką do pracy Zajrzałam przez dziurkę od klucza

do komórki. Nadal leżała na podłodze, lecz zmieniła pozycję. Zapukałam. Uniosła lekko

głowę i spojrzała w kierunku drzwi. Czyli, że jeszcze żyła. Wyobraziłam sobie, jak w jej

potłuczonym jak stary garnek łbie rodzi się nadzieja, że wreszcie ktoś ją wypuści, a potem jak

z każdą chwilą narasta rozczarowanie, że nic z tego, i ogarnęła mnie dzika radość. Bicie

ustało, jednak tortury wciąż trwają i będą trwać.

W szkole dałam Topce usprawiedliwienie, które napisała mama, że niby siostra jest

chora. Na biologii przyszedł mi do głowy pomysł, jak dodatkowo podręczyć Tośkę. Od

poprzedniego dnia musiała mocno zgłodnieć, musiało chcieć jej się pić. Jeśli w jakiś sposób

stłumiła w sobie te pragnienia, to należało o nich przypomnieć. Gdy wróciłam do domu, znów

zerknęłam do składziku. Teraz siedziała na posadzce, oparta o ścianę. Zapukałam.

- Tośka, jesteś głodna? Wiem, że jesteś. - Jej wzrok powędrował w moją stronę,

chociaż nie mogła mnie widzieć. Milczała. - Dzisiaj na obiad będzie zupa pieczarkowa, zraz z

piersi indyka, ziemniaki, surówka z kapusty pekińskiej i kompot wiśniowy. Zjadłabyś, co?

Wystarczy, że się przyznasz do swoich łgarstw.

20 Pean - pieśń dziękczynna lub triumfalna.

Nie doczekałam się odpowiedzi, lecz wiedziałam, że jej dopiekłam. Słowa to strzały

które mogą być zatrute. Najlepiej, gdy są złote. Gdy godzinę później znów do niej zajrzałam,

zobaczyłam, że pije. Słowo daję, że piła wodę z pojemnika żelazka. Cholera, nikt tego nie

przewidział! „Co tam taka ociupinka płynu. Przy żelazku jest jeszcze kabel, może się powiesi

i wtedy wszyscy będą zadowoleni a, co najważniejsze, czyści” - pomyślałam z nadzieją.

Minął dzień, kolejna noc i znowu dzień, a Tośka nic. Tak jak wczoraj tkwiła pod

ścianą, tylko teraz z głową wspartą na podkurczonych nogach. Znów zapukałam.

- Dzisiaj na obiad jemy zupę pomidorową z ryżem, carpaccio z polędwicy, a na deser

jest galaretka owocowa z bitą śmietaną. Zjadłabyś, co? Na pocieszenie powiem ci, że bez

jedzenia można wytrzymać czterdzieści dni.

Tym razem nawet nie drgnęła, lecz ja wiem, że moje słowa dotarły do niej i zraniły ją

boleśnie. Musiały. Uparty kocmołuch. Tego dnia, gdy po południu ojczym wrócił do domu,

wreszcie zapytał o Tośkę. Krótko.

- Ico?

background image

- Nic - mama bezradnie rozłożyła ręce.

- Próbowałam namówić ją przez drzwi, żeby wyznała prawdę. Powiedziałam, że mnie

nie musi przepraszać. Już dawno wszystko jej wybaczyłam, ale ona nic - dorzuciłam swoje

trzy grosze.

- Zaraz sam z nią porozmawiam - ojczym otworzył komórkę. Stanęłam tuż za nim,

ciekawa, co zrobi. Teraz Tośka siedziała wciśnięta w kąt między regałem a ścianą. - No, co

masz mi do powiedzenia? Słucham.

- Nic. Prawda cię nie interesuje, a ja kłamać nie chcę.

Możesz mnie zabić. Jeżeli nie mogę być z babcią, będę przynajmniej z mamą.

Starego zamurowało. Musiałam przejąć inicjatywę.

- Grasz nie fair, Tosiu. Tatuś niczego od ciebie nie chce, tylko odrobiny

przyzwoitości. Oczerniasz rodzinę na zewnątrz, przyznaj to wreszcie i będzie kwita. Wszyscy

pragniemy twojego dobra.

- Zatkaj się, żmijo jedna.

- Widzisz sam, tatusiu. I tak jest za każdym razem.

- Będziesz tu siedziała dotąd, aż skruszejesz - na odchodne ojczym ze złością kopnął

ją w goleń. Na większe lanie nie było miejsca.

Ciocia Agnieszka spóźniała się, więc postanowiliśmy zasiąść do stołu bez niej. Wtem

zadźwięczał dzwonek domofonu. Otworzył ojczym, który akurat znajdował się najbliżej

drzwi. Chwilę później weszła... Wiolka.

- Dzień dobry pani - powiedziała i utkwiła łakome spojrzenie w stole zastawionym do

obiadu.

- Dzień dobry Wioletko. Co cię do nas sprowadza?

- Jak pani da mi dziesięć złotych, to powiem pani, co Tośka jeszcze na was nagadała.

- Mów.

- A dostanę pieniądze?

- Dostaniesz. Oczywiście, że dostaniesz.

- Ona mówiła, że pani jest puszczalska, a pan to głupi rogacz.

- Kiedy ci o tym mówiła? - spytał ojczym, a mi ścierpła na plecach skóra. I słusznie.

- Wczoraj po południu, na cmentarzu.

- Na pewno wczoraj?

- Tak, wracała akurat z bazaru, z zakupów.

- A może to było dzisiaj? - ta ciężka kretynka nie wyczuła jawnie zjadliwej ironii w

głosie ojczyma i brnęła dalej.

background image

- Nie, dzisiaj powiedziała, że w dzień jest pan szanowanym biznesmenem, a w nocy

bandytą, który okrada banki.

Popatrzyłyśmy z mamą na siebie z panicznym przerażeniem. Robiło się gorąco.

- Co jeszcze ci mówiła? - Ojczym purpurowiał, jakby lada chwila miały mu popękać

wszystkie żyły i żyłki, lecz ta tumanica była za głupia na to, żeby odczytać, co znaczą takie

sygnały Rozochocona swoją „misją”, plotła dalej, jak potłuczona.

- Wszystko już powiedziałam pani Drobnickiej, ale jak pan chce i zapłaci, to mogę

Tośkę jeszcze bardziej pociągnąć za język. Ona mi wszystko paple, jak na spowiedzi...

W tej chwili ojczym stracił panowanie nad sobą i z całej siły na odlew, walnął Wiolkę

w głupi łeb.

- Karolu, opamiętaj się - krzyknęła mama i zanim Wiolka zdołała ochłonąć,

wypchnęła ją za drzwi.

- Boże, co ja narobiłem! - w ojczymie zawyło sumienie.

Szukałam gorączkowo jakichś sensownych słów, odpowiednich na tę okoliczność,

lecz nic nie przychodziło mi do głowy Na szczęście mama zachowała zimną krew.

- Karolu, dałeś się ponieść. Bicie cudzego dziecka to nierozwaga.

- Tośka mówiła prawdę. Niepotrzebnie jej tak wsoliłem.

- Znów szukasz winy w sobie. Któż mógł przypuszczać, że twoja córka zadaje się z

takim elementem? Czy komuś normalnemu przyszłoby do głowy że młoda dziewczyna tak

łże? Dzięki Bogu, że przejrzałeś tę małą oszustkę, zanim doszło do jakiegoś nieszczęścia.

- Tak, tatusiu, żałuję, że okazałam się taka naiwna... chciałam dobrze... - łzy popłynęły

mi obficie z oczu, lecz tylko ja wiedziałam, że wycisnęło je wielkie uczucie ulgi po

wcześniejszym napięciu.

Nie wiem, czy nasze argumenty go przekonały Wyglądał jak sflaczała dętka od

roweru. Usiadł ciężko, a potem wstał i poszedł wypuścić Tośkę.

- Możesz już wyjść - powiedział zduszonym głosem. - I zrób sobie coś do jedzenia.

Wyszła. Poruszała się jak jakiś pokurcz. Jej obita gęba była granatowosina, włosy

miała tłuste i posklejane, na rękach i nogach czerniły się strupy zakrzepłej krwi. Mogłaby bez

żadnej charakteryzacji grać straszydło w filmie grozy Weszła do kuchni i nie obdarzając nas

ani jednym spojrzeniem, wyjęła z lodówki karton mleka. I piła, piła, piła, aż wypiła do dna.

Potem powlokła się na swoje poddasze.

Znów zadźwięczał dzwonek domofonu, tym razem przyszła ciocia Agnieszka.

Usiedliśmy do stołu, lecz jakoś wszyscy stracili apetyt. A najbardziej ojczym. Siedział ze

spuszczoną głową, jakby nad czymś głęboko rozmyślał. Bezpieczniej było nie dawać mu zbyt

background image

wiele czasu na rozważania, bo diabli wiedzą, do jakich mógł dojść wniosków. Mama

opowiedziała o całym zajściu cioci, a ponieważ temat był jeszcze gorący i emocje buzowały,

jej słowa zawierały taki ładunek oburzenia, że udzieliło się ono słuchaczce.

- Karolu, doprawdy, to skandal! Okropny skandal! Sama na własne uszy słyszałam, co

ta dziewczyna opowiada... i w życiu, w życiu do głowy by mi nie przyszło, że ona kłamie.

Tak nazmyślać! Dziękuj Bogu, że nie dałeś się zwieść. Nie chcę nawet myśleć, co by się

stało, gdybyś dał wiarę, że Luiza cię zdradza. Dla kogoś, kto jest tak mocno i tak szczerze

zakochany, byłby to cios w samo serce. Mało tego, jak człowiek niewinny ma udowodnić

swoją niewinność?

Ostatnie zdanie było jakby rzucone kulą w płot, bo jak do tej pory to właśnie na

przysparzaniu Tośce tego typu problemów był zbudowany mój plan. Na szczęście ojczym nie

zatrybił. Po tym incydencie w naszym domu zapanowała dziwna atmosfera. Mimo iż było

jasne, że Tośka niesłusznie dostała łomot, nikt nie przeprosił jej, nikt nie miał ochoty iść na

poddasze, żeby sprawdzić, jak się czuje, z jej strony też nie padło żadne słowo skargi czy

pretensji. Unikała nas, a na parter schodziła tylko wtedy gdy nikogo nie było w domu.

Milcząco uznaliśmy, że sprawa Tośki jest tematem tabu i czekaliśmy, żeby wszystko wróciło

do normy Wtem... No nie! Życie to potrafi pisać scenariusze!

background image

Rozdział 14

Niespodziewana wizyta

Nazajutrz, gdy wieczorem najspokojniej w świecie siedzieliśmy sobie we trójkę w

salonie przy herbatce i serowych paluszkach, otworzyły się gwałtownie drzwi i wparowała...

babka Tośki. Za nią nieśmiało postępował młody wieśniak, jak się później wyjaśniło, daleki

kuzyn, który robił za kierowcę.

Zbaranieliśmy.

- Mama? - zdziwił się ojczym.

- Ściślej rzecz biorąc, teściowa. Gdzie jest Tosia?

Niewychowana chamka. Ani „Dzień dobry”, ani „Czy mogę wejść?”, tylko od razu

„Gdzie jest Tosia?”. TosiaSrosia.

- Tosia jest dzisiaj trochę chora.

- Chyba nie aż tak, żeby się nie przywitać? Gdzie ona jest?

Babsztyl bezceremonialnie otworzył drzwi i wrzasnął na całe gardło:

- Tooosia!!!

Chwilę później usłyszeliśmy, jak jej pieprzona wnusia schodzi. Tośka na widok babki

ryknęła płaczem i padła jej w objęcia.

- Jezu Nazareński! Dziecko, jak ty wyglądasz?! - Rzeczywiście, zdziwienie było

uzasadnione, bo do mieniących się różnym natężeniem granatu siniaków doszła opuchlizna i

gęba Tośki przypominała jarmarczny balon. - Kto ci to zrobił? Ojciec?!

- Tak. Zbił mnie i zamknął w komórce bez wody i jedzenia. Trzy dni tak siedziałam...

Na razie żarło dobrze. Ojczym, jako ten, który był winien przemocy, ściągnął na siebie

wściekłość tej piekielnej baby

- Jeszcze nie obeschły łzy sieroty po śmierci matki, a ty, nie dość, że zafundowałeś jej

macochę, to jeszcze ją maltretujesz? Co, własne dziecko ci się nie podoba? I to w sytuacji,

gdy... wiesz, co mogę zrobić? I zrobię, pamiętaj! Za godzinę tu wrócę i wszystkie rzeczy Tosi

mają być spakowane. Rozumiesz? Zabieram ją do siebie - darł się babsztyl, a ten głupi burak

zamiast iść w zaparte, że nie tknął jej nawet palcem, zamiast zasugerować jej, że Tośka sama

się pobiła, żeby uniknąć szkoły, albo że obraca się w jakimś szemranym towarzystwie, które

obiło jej ryja, całkiem skapcaniał. Bąkał coś nieskładnie, tylko czekałam, aż padnie na kolana

i zacznie przepraszać i Tośkę, i tę piekielnicę.

Tośka, babka i ten młody kmiotek wyszli. Przez okno widzieliśmy jak wsiadają do

background image

srebrnego volkswagena passata i odjeżdżają. Dopiero wtedy w ojczyma wstąpił bojowy duch.

- W życiu nie pozwolę, żeby teściowa zabrała Tośkę! Zostanie z nami.

Oho, trzeba było kuć żelazo, póki gorące. Pierwsza, słodko i z troską w głosie, zaczęła

mama.

- Posłuchaj Karolu. Tosia to typowa, zbuntowana nastolatka. Brak jej rozsądku Blanki,

dlatego nowa sytuacja przerosła ją, zrozum to. Daj jej czas na refleksję. Jak podrośnie, to

zmądrzeje i do nas wróci.

- Powinna wychowywać się z nami. W rodzinie.

- Też tak uważam, lecz Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze strzeli jej do głowy Przecież w

takiej desperacji jest zdolna do wszystkiego. Pół biedy, jeśli zniszczy ubrania, jednak czy dasz

nam gwarancję, że nie spali domu, albo nie wytruje nas gazem?

Teraz nadeszła moja kolej.

- Ja się jej boję. Nazywa mnie przybłędą, znajdą i grozi, że mnie otruje trutką na

szczury.

- Coś takiego! - zawołała mama z niekłamanym przestrachem. - Boże, Karolu, może

Tosia chciała otruć Blankę i sama przez pomyłkę się zatruła?

- Teraz sobie przypominam, że tamtego dnia to ona robiła kanapki.

- Jezu, chyba Opatrzność nad nami czuwała, bo gdyby tak... Nie, nie chcę nawet o tym

myśleć! Blanko, dlaczego wcześniej nie powiedziałaś nam o tym?

- Nie chciałam martwić tatusia - opuściłam głowę.

- No, sam widzisz. To już nie są zwykłe fanaberie niezrównoważonej dziewczyny, ale

zagrożenie dla wszystkich. Pomyśl, Karolu, co by się stało z twoim dobrym imieniem, gdyby

okazało się, że jesteś ojcem morderczyni. I wreszcie jakbyśmy my - macocha i pasierbica -

miały nadal tu mieszkać, bez codziennej pewności, że jemy zupę bez trucizny?

Wzięty w krzyżowy ogień ojczym ustąpił. Wyglądał przy tym tak, jakby nagle

przybyło mu dwadzieścia lat.

- Spakujcie jej rzeczy. Ja muszę się napić.

Tamci wrócili po trzech godzinach.

- Byłam z Tosią na pogotowiu, no i lekarz stwierdził, że ma złamane dwa palce,

pęknięte żebro, wysięk z mózgu, rozbity łuk brwiowy oraz rozliczne potłuczenia i krwawe

wybroczyny. Zaprowadziłam ją do lekarza sądowego na obdukcję. Lekarz fachowo i

skrupulatnie obmierzył i opisał ślady twojego bestialstwa, więc wyrok za znęcanie się masz

jak w banku. Ponieważ nie chcę, żeby moja wnuczka musiała się wstydzić, że ma ojca

kryminalistę, ten dokument będzie zabezpieczeniem warunków, które teraz ci postawię. Po

background image

pierwsze, załatwisz formalności związane ze zmianą szkoły; po drugie, będziesz płacić na jej

utrzymanie tyle, ile zażądam. O reszcie porozmawiamy innym razem i na osobności.

Tomeczku - zwróciła się do młodego wieśniaka - zanieś bagaże do samochodu.

- Pomogę - ojczym złapał za najcięższy tobołek i nie oglądając się na nikogo, wyszedł

z domu.

- Babciu, muszę jeszcze zabrać swój laptop.

- Pomogę ci, Tosiu - pośpieszył z propozycją Tomek.

TosiuSrosiuPierdosiu. Dżentelmen z Kaczej Wólki, wsiok jeden! Miałam ochotę iść

za nimi i sprawdzić, gdzie ta paskuda chowała to swoje elektroniczne cacko; niestety, nie

wypadało. Tymczasem sytuacja w salonie zrobiła się nieciekawa, bo oto zostałyśmy z tą

piekielną babą sam na sam. Gdyby jej wzrok mógł zabijać, na miejscu ukatrupiłaby z pół

wołu. Milczała ponuro, dopiero wtedy, gdy na schodach usłyszała kroki Tośki i tego kmiotka,

rzuciła do nas zjadliwie:

- Ja wam jeszcze pokażę!

- Pocałuj mnie w cztery litery i to przez papierek, kaszalocie jeden - odcięła się mama,

gdy tamta już trzasnęła za sobą drzwiami.

Wybuchłyśmy śmiechem. Bingo. Wygrałyśmy. Przez okno widziałyśmy jak ojczym

tłumaczy coś teściowej, ale nie miało o dla nas znaczenia. Zostałyśmy same w tym pięknym

domu, a Tośka pojechała na wieś, tam, gdzie było jej naturalne miejsce. Bo przecież, do

czego taka oferma się nadaje, jeśli nie do pasania krów i macania kur? Z dzisiejszego punktu

widzenia chyba w tym miejscu popełniłam błąd. Sukces mnie uśpił. Powinnam dociec, czym

jeszcze, oprócz lekarskiej obdukcji, baba szantażuje ojczyma.

W domu przestało się wspominać Tośkę, a w szkole tylko raz Damian Korecki spytał

o nią, a powodem nie była tęsknota, tylko problem z rozwiązaniem jakiegoś zadania

matematycznego. Trudno się dziwić, bo Tośka to taki pryszcz - był, zniknął, i o czym tu

mówić.

background image

Rozdział 15

Bez Tośki nasze życie nabrało nowej jakości. Teraz już bez skrępowania zapraszałam

do domu Konrada, Jowitę, Darka, Zuzannę i Mariusza, z którymi po sylwestrze zacieśniły się

kontakty. Kaśka, chorobliwie zazdrosna o Błażeja, zachowywała bezpieczny dystans. Jest to

całkiem zrozumiałe, gdy ma się włosy jak pióra i krzywe zęby Jadźki, rzecz jasna, nie

wprowadziłam do nowej paczki. Nie pasowała do niej. Teraz swój pozaszkolny czas

poświęcałam dwóm całkiem przyjemnym zajęciom - muzyce i imprezom. Między mamą a

ojczymem kwitła żarliwa miłość, jak u nastolatków, nawet ciocia Agnieszka poznała jakiegoś

bajecznie bogatego wdowca. Któregoś dnia tę sielankę zakłócił wredny numer, wycięty

mamie przez Gąsiorka. Gdy zamieszkałyśmy na Przyrzeczu, mama z dnia na dzień rzuciła

pracę w knajpie Pod Gąsiorkiem.

- Szef to wredna świnia. Żółć zalewa go z zazdrości, że mi się w życiu udało - mówiła.

- Dość już mam obsługiwania hołoty, noszenia tac z talerzami, ścierania zaświnionych

stolików i groszowych napiwków. Więcej moja noga tam nie postanie. Może mnie pocałować

tam, gdzie słońce nie dochodzi, i to przez papierek.

Gąsiorek wciąż przysyłał mamie jakieś listy, wezwania, które ona bez czytania

wyrzucała do kosza. Jeden taki list zobaczył ojczym.

- Czego chce od ciebie twój były pracodawca?

- Nie obchodzi mnie to.

- Pokaż, co to w ogóle jest.

Mama podała mu pismo. Przeczytał i powiedział:

- Odchodząc z pracy nie dopełniłaś obowiązkowych formalności. Możesz mieć z tego

powodu kłopoty

- Tak? Załatwię to - obiecała mama, lecz zapomniała. Jakiś czas później przyszło

wezwanie z sądu.

- Dupek straszy mnie sądem. Już się trzęsę ze strachu - dla mamy cała rzecz nie była

warta funta kłaków, jednak w sprawę znów wdał się ojczym.

- Być może chce ci dokuczyć z niskich pobudek, jednak jest faktem, że odchodząc z

pracy, powinnaś się rozliczyć. Stoisz na przegranej pozycji - ojczymowi najwyraźniej

brakowało siły charakteru mamy.

- Mam go gdzieś.

- Zamknij sprawę swojego zwolnienia tak, jak tego wymaga prawo i będziesz mogła

background image

spać spokojnie.

- Takie głupoty nie zakłócają mi snu.

Po trwającej kilka dni dyskusji, mniej więcej w tym stylu, wreszcie poszliśmy do

mecenasa Kosowskiego. Mecenas miał swoją kancelarię w centrum miasta, przy głównej

ulicy, o czym złotymi literami na czarnym tle informowała elegancka tabliczka. Dalej

napotykałam coraz większe niespodzianki. W poczekalni grube bordowe dywany obrazy w

dębowych ramach, wyściełane krzesła i prasa na szklanym stoliku. Jeszcze dostojniej

prezentował się pokój przyjęć - przepastne fotele obite zieloną skórą, rzeźbione biurko,

rzeźbiona szafa na dokumenty, obrazy w złotych ramach, firanki wymyślnie udrapowane...

Gdyby nie komputer i drukarka, można by pomyśleć, że to muzeum. Przez oszklone drzwi

było widać następny pokój, w którym pracowało kilka, wyłącznie eleganckich osób. Jedna z

nich przyniosła mamie i ojczymowi kawę, a mnie sok pomarańczowy.

Mama relacjonowała mecenasowi swój problem, on zadał jej kilka pytań, a kiedy już

sobie wyjaśnili, co trzeba, wezwał sekretarkę i podyktował jej pismo pełne jakichś

niezrozumiałych zwrotów To właśnie wtedy uświadomiłam sobie w pełni różnicę pomiędzy

panem mecenasem a ojczymem. Różnicę nieuchwytną przy grillowaniu, czy przy spotkaniach

na ulicy.

Ojczym był nie tylko burakiem, lecz burakiem od brudnej roboty. Już sama nazwa

jego firmy brzmiała „Zakład Produkcji Materiałów Budowlanych” i mieściła się w paskudnej,

przemysłowej dzielnicy, gdzie nawet nazwy ulic brzmiały idiotycznie: Cegielniana,

Kanałowa, Kamieniarska, Ślusarska, Tokarska... Okropność. No i rzecz jasna w firmie

ojczyma nie było żadnych dywanów, skórzanych foteli i pięknie drapowanych firanek, tylko

śmierdzące hale pełne robotników w brudnych kombinezonach i hałaśliwych maszyn,

wyciskających plastikowe rury. Sam ojczym siedział w ciemnej kanciapie z zakurzonymi

oknami, przy odrapanym biurku, na czarnym, obrotowym fotelu. Miał szafy pełne

powycieranych segregatorów i komputer z nieciekawymi zestawieniami. Gdy rozmawiał

przez telefon, na okrągło słyszało się: rura fi sto, fi pięćset, kolanko, redukcja pięćdziesiąt na

czterdzieści, rewizja, trójnik, kształtka, łącznik, srącznik, dupącznik. No i nikt nie mówił do

niego „panie mecenasie”.

Kiedy siedziałam w biurze adwokackim i patrzyłam na moją piękną mamę, doszłam

do wniosku, że wychodząc za mąż za ojczyma, zrobiła życiowy błąd. To jasne, że powinna

wyjść za jakiegoś prawnika, lekarza, albo jeszcze lepiej - ambasadora. Wtedy jeździłybyśmy

po całym świecie, mieszkały na placówkach dyplomatycznych i obracały się w naprawdę

wytwornym towarzystwie.

background image

Po powrocie do domu zwierzyłam się mamie ze swoich spostrzeżeń.

- Takie rarytasy to już nie dla mnie, ale ty możesz owinąć sobie wokół palca każdego,

nawet koronowaną głowę.

- A gdybyś spotkała kogoś lepszego od ojczyma?

- Czyżbyś była niezadowolona z tego, co mamy teraz? - odpowiedziała pytaniem na

pytanie.

- Nie, ale uważam, że mogłoby być jeszcze lepiej.

- Kocham cię za to. Z twoją pięknością, wdziękiem, talentem i ambicją zrobisz

naprawdę wielką karierę.

Komplement był miły, lecz bez przesady. Mama zapomniała, że zanim zrobię tę

karierę, upłynie trochę wody w Wiśle, a przez cały ten czas to ona powinna zapewnić mnie - i

przy okazji sobie - odpowiedni standard życiowy Tymczasem spoczęła na laurach, tak jakby

Karol Drobnicki był szczytem jej marzeń. Jakby nie mogła sięgnąć wyżej, ponad właściciela

firmy produkującej materiały budowlane. Ja widziałam wyjście z tej sytuacji.

- Mamusiu, poproś ojca, żeby przepisał cały majątek na ciebie.

- Tak? A po co?

- Rozwiedziesz się, sprzedasz dom i znajdziesz sobie kogoś na naprawdę wysokim

stanowisku.

- Kochanie, wolę wróbla w garści niż gołębia na dachu. Nawet o tym nie myśl.

Lecz ja, gdy już raz zaczęłam wgryzać się w temat, dostrzegałam coraz więcej

szkaradnych szczegółów. Nasz dom nie był taki nowoczesny jak dom Kosowskich. No i nie

mieliśmy służącej. Wcześniej Tośka, chociaż była paskudą, stała się na swój sposób

pożyteczna. Sprzątała, prasowała, robiła zakupy, plewiła chwasty w ogrodzie... Teraz

wszystko spadło na mamę, ponieważ ja musiałam dbać o dłonie. Dłonie u pianistów są tak

ważne, że można ubezpieczyć je na ciężką forsę.

Na szczęście mamie spodobał się pomysł z pomocą domową, choć medytowała nad

nim przez dobry tydzień. Bo mama taka już jest. Do każdego problemu podchodzi jak pies do

jeża. Zamiast twardo postawić swoje żądania, opracowuje całą strategię, jakby szła na wojnę

z Chińczykami.

- Nie wypada zatrudniać pomocy, kiedy siedzę w domu - tłumaczyła.

- Wystarczy, że po pierwsze, chcesz, a po drugie, że doda to naszej rodzinie splendoru.

- Karol jest głuchy na takie argumenty.

No proszę! Utajnione skąpiradło. Na szczęście mama zawsze znajduje na niego

sposób, i tak było tym razem. Postanowiła iść do pracy.

background image

- Karolu, kochanie, w moim odczuciu powinnam ci pomóc. Znajdę sobie pracę w

jakimś biurze, a w domu zatrudnimy kogoś do pomocy

- Daj spokój, Luizo, ileż ty możesz zarobić? Więcej weźmie gosposia. Obejdziemy się

bez tych groszy Siedź lepiej w domu i bądź piękna - przekonywał, mama jednak zaczęła

szukać posady

Pomysł był dobry, lecz trudny w realizacji. Wiadomo, że pracodawcy zawsze stawiają

idiotyczne wymagania i szukaj ą dziury w całym: a to brak wykształcenia, a to

doświadczenia, a to żądania finansowe za wysokie, a to, a pstro. Same durnoty! W końcu

ojczym zatrudnił mamę w swojej firmie, zaś jako pomoc domową przyjął panią Felę Wcisło.

Felka była nieciekawą babą, która od razu mi podpadła. Zażądałam, żeby nosiła biały

czepek i fartuszek z falbankami, takie same, jakie widziałam na filmach o arystokratach.

- Po pierwsze, dres jest wygodniejszy Po drugie, godziłam się na pomoc domową, nie

na przebierańca - powiedziała parskając śmiechem.

Bezczelny babsztyl! Wiedziałam, co jest grane. Chciała, żeby obcy ludzie brali ją za

domownika. Musiała dostać nauczkę i raz na zawsze zrozumieć, gdzie jest jej miejsce.

Zastosowałam starą, przetestowaną na Tośce metodę: stłukłam porcelanowy serwis do kawy,

zaś skorupki wyrzuciłam. Mama, w przeciwieństwie do Felki, od razu zauważyła jego brak, a

im bardziej służąca upierała się przy swoim, tym bardziej wkurzała mamę. W końcu, niby

przypadkowo, odkryłam resztki serwisu w koszu na śmieci. Na nic się zdały płacze, prośby i

zapewnienia o niewinności. Felka z potrąconą za szkody wypłatą została odprawiona raz na

zawsze.

background image

Rozdział 16

Przesłuchanie

Tymczasem szybkimi krokami zbliżył się czas egzaminów Na tę okazję mama

sprawiła mi długą, czarną spódnicę z jedwabiu, białą bluzkę z gipiury oraz lakierki. Część

włosów związałam na czubku głowy bordową aksamitką. Wyglądałam zachwycająco. Pod

względem elegancji, to wśród sporego tłumku oczekujących na przesłuchanie, żadna

dziewczyna nie sięgała mi do pięt.

Towarzyszyli mi mama, ciocia Agnieszka, Jadźka i Konrad. Ojczyma nie było, gdyż

zatrzymały go jakieś sprawy służbowe. Wpadł natomiast profesor Zawiej ski.

- Blanko, tylko zachowaj spokój. Jesteś dobrze przygotowana i masz wielki talent. Ani

przez moment nie zapominaj, że muzyka jest myślą, myśl jest muzyką. Grając fugę, myśl

fugą. Pamiętaj, że od dzisiejszego przesłuchania zależy cała twoja przyszłość.

Doskonale o tym wiedziałam, byłam też pewna sukcesu, jednakże udawałam, że zżera

mnie trema, aby podnieść poziom adrenaliny u osób, które mi kibicowały

- Postaram się. Trzymajcie za mnie kciuki.

Zza drzwi dobiegały dźwięki, jakie wydobywała z fortepianów konkurencja. Mój

absolutny słuch bez trudu wyławiał nierówne takty, opuszczone krzyżyki i bemole21,

pomylone nuty niepotrzebne powtórzenia, zgubione frazy arytmię, przydźwięki... Wszystkie

te błędy napawały moje serce radością, gdyż były płatkami róż sypanymi na mojej drodze do

sławy.

21 Krzyżyki i bemole - w muzyce znaki podwyższające lub obniżające wysokość

dźwięku.

Wreszcie przyszła kolej na mnie. Za długim stołem zasłanym zielonym suknem

siedziały dwie kobiety i trzech mężczyzn. Przed każdym z nich leżały rozłożone papiery

pewnie z danymi kandydatów. Przedstawiłam się.

- Proszę, pokaż, co na dzisiaj przygotowałaś.

Miałam do wyboru dwa instrumenty: jeden marki Bechstein, drugi Steinway. Bardziej

odpowiadał mi Steinway, lecz żeby pokazać szanownej komisji, że ważne jest dla mnie samo

brzmienie fortepianu, zagrałam na każdym z nich po kilka próbnych dźwięków.

Żeby zrobić piorunujące wrażenie, zaczęłam od fugi. Fuga Bacha to boskość,

abstrakcja, czystość i harmonia. To przestrzeń dźwiękowa rozwijająca się z ziarna.

Nieskończony wachlarz odcieni i cudownych modulacji. Pod moimi palcami melodia od

background image

pierwszego akordu wznosiła się, rozwijała dźwiękiem i barwą brzmienia. Nie grałam dla

pięciorga słuchaczy, słuchały mnie tysiące widzów w sali koncertowej, wielkiej jak katedra w

Kolonii, a muzyka wkomponowywała się w sferę świątyni z taką doskonałością, jakby była

akustycznym elementem jej architektury

Następnie zagrałam brawurowo Fenikuli, Fenikula Swena i przeszłam do etiudy

Etiuda to w zasadzie krótki utwór techniczny, umożliwiający ocenę własnych możliwości,

lecz niektóre, takie jak Etiuda cmoll Chopina, zwana Rewolucyjną, stanowi szczyt

wirtuozerii, a wykonałam ją tak brawurowo, że urzeczona mną komisja zrezygnowała z

dalszego przesłuchania.

Wyszłam dumna i zadowolona z siebie, lecz dla podkręcenia atmosfery trzymałam się

za serce, niby że jestem wykończona psychicznie.

- Brawo, brawo Blanko, świetnie, cudownie...! - pierwszy z gratulacjami pośpieszył

profesor Zawiejski. Za nim poszli inni.

- Och, nie jestem pewna, czy dostatecznie wyraziście wyraziłam vivace22 w

kantylenie.

- Dobrze, bezbłędnie.

- A grave23 w Rewolucyjnej?

- Dobrze! Bądź pewna, że świetnie! - bez zapewnienia profesora wiedziałam, że tak

jest, lecz imponowało mi rzucanie włoskimi terminami, o których, poza Zawiej skim chyba

nikt nie słyszał. No, może jedynie Konrad.

Egzamin z takich umiejętności jak rozpoznawanie interwałów harmonicznych czy

melodycznych, określanie rodzajów i postaci trójdźwięków wymagających słuchu, był już

tylko formalnością. Tydzień później na tablicy ogłoszeń wywieszono wyniki i okazało się, że

uzyskałam dopiero drugą lokatę. Wyprzedził mnie jakiś Fabian Rawicz. „Skandal! Komisja

uznała, że jest ktoś lepszy ode mnie. Chyba facet ma niezłe chody. Ta przekupna banda

profesorków może sobie uważać, co chce. Ich faworyt nie wygra ze mną, choćbym miała mu

połamać wszystkie palce” - wściekałam się w duchu.

Tuż po ogłoszeniu wyników mama zaprosiła wszystkich do domu na przyjęcie

przygotowane przez firmę cateringową. Była to niespodzianka. Drzwi wejściowe zostały już

przystrojone balonikami, w poprzek przedpokoju zawieszono transparent z napisem: WITAJ

NASZA PRZYSZŁA ARTYSTKO. Na rozsuniętym stole, przyozdobionym różnorodnymi

kompozycjami z kwiatów, stały półmiski z wędlinami, salaterki z sałatkami, owoce, ciasta i

różnokolorowe soki. Oprócz cioci Agnieszki, Jadźki, profesora Zawiej skiego i Konrada,

mama zaprosiła jeszcze Kosowskich. Stawili się w komplecie, łącznie z rudzielcami, czyli z

background image

Dorotą i Marcinem. Marcin, w chwili gdy mi gratulował, przytrzymał moją rękę dłużej niż

tego wymaga kurtuazja i szepnął, że mu się podobam.

- Nie tylko tobie - odpowiedziałam, żeby sobie nie myślał, Bóg wie co.

22Vivace - w muzyce: żywo, szybko.

23Grave - w muzyce: ciężko, poważnie.

Goście od razu przystąpili do konsumpcji. Nakładając sobie na talerzyki, żywo

dyskutowali o mnie, o moim wielkim talencie, o wyjątkowo dobrze zdanym egzaminie, o

sławnej przyszłości. Profesor Zawiejski całą powagą swojego autorytetu potwierdzał, że

żadna pochwała nie jest rzucana na wyrost, bo moje predyspozycje muzyczne są najczystszej

wody, a kunszt, jaki osiągnęłam mimo młodego wieku, pozwala wróżyć mi wielką karierę.

Mama, która tego dnia założyła zieloną garsonkę i wyglądała w niej bosko, chodziła

pomiędzy gośćmi szczęśliwa i dumna jak paw. Dumny był ze mnie również Konrad. Dumny,

a do tego zazdrosny, bo od razu zauważył podchody Marcina. Dumna była też Jadźka

uważająca się za moją przyjaciółkę, ciocia Agnieszka, że uznaję ją za ciotkę i rzecz jasna sam

profesor, który pewnie widział już swoje nazwisko wymienione w moim życiorysie z

informacją, że był moim pierwszym nauczycielem. Chciał być tym, kim był Żywny24 przy

Chopinie. Nie wiem, czy był dumny ojczym, który akurat wyjechał gdzieś na delegację.

Wrócił około dwudziestej drugiej, kiedy przyjęcie już dobiegało końca. Wyglądał bardziej na

zaskoczonego niż na zachwyconego, ponieważ nic nie wiedział o żadnym przyjęciu, lecz to

okazało się dopiero później, po wyjściu ostatniego gościa.

24 Wojciech Żywny (1756?-1842) - polski muzyk i pedagog czeskiego pochodzenia.

Pierwszy nauczyciel F. Chopina (1816-1822).

- Ach, kochanie - objaśniała go mama - Blaneczka koncertowo zdała egzamin do

szkoły muzycznej. Mówię ci, wszyscy wszyscy przyszli jej kibicować i podtrzymywać ją na

duchu. Musiałam zrobić małe przyjęcie, żeby podziękować tym ludziom. Cieszysz się Karolu,

prawda? Nie pogratulujesz Blance?

- No, gratuluję - nie słyszałam w jego głosie entuzjazmu.

- Ale najważniejsze dopiero przed nami. Myślę, Karolu, że w nagrodę powinniśmy

zafundować Blance wycieczkę do Paryża. Znalazłam już odpowiednie biuro turystyczne,

które zapewnia komfortowe warunki pobytu.

Aż podskoczyłam z wrażenia. Niestety w ojczymie odezwała się natura sknery.

- Przykro mi, lecz w tym roku to wykluczone.

- Ależ, dlaczego, Karolu? Blanka zasługuje na nagrodę.

- Owszem, jednakże moje interesy idą teraz kiepsko. Musimy przeczekać złą passę.

background image

- Nie rozumiem. Teraz, gdy i ja zaczęłam pracować, jest źle?

- Luizo, prawdę mówiąc ty, jako pracownik, przysparzasz firmie jedynie kosztów,

więc bądź łaskawa nie traktować swoich dochodów jako aktywów - powiedział zupełnie

niezrozumiale. - To na mojej głowie pozostaje utrzymanie rodziny więc proszę cię, okaż mi

odrobinę zaufania.

- Niech ci będzie. Obejdziemy się bez twoich pieniędzy. Wezmę kredyt w banku.

- A kto go spłaci?

- Ja. Bez twojej pomocy.

- Nie masz zdolności kredytowej, ale jeśli chcesz, próbuj. I bardzo cię proszę Luizo,

organizację przyjęć uzgadniaj ze mną.

„Ale cham! - pomyślałam ze złością. - Chce rozliczać mamę z pieniędzy”. Ona też

poczuła się urażona, lecz mimo to jej głos miał słodycz miodu.

- Tak się cieszyłam z sukcesu Blanki, a ty wszystko psujesz. Za ciężką pracę

powinniśmy ją nagrodzić. Przecież swoim talentem i wynikami przynosi nam chlubę. Czyż

nie jesteś dumny z takiej córki?

- Jestem, oczywiście, że jestem. Niestety, jak już ci mówiłem, interesy stoją źle. Ile to

przyjęcie mnie kosztowało?

W odpowiedzi mama wybuchnęła płaczem i podała mu rachunek.

- Co? - zaniemówił na chwilę, a potem wycedził przez zęby: - Za taką kwotę można

by wyprawić wesele na pięćdziesiąt osób.

Tej zniewagi mama już nie zniosła. Wstała i wyszła. Powinnam jakoś przysłodzić

temu burakowi, żeby rozładować napięcie, lecz moja pogarda dla niego była zbyt wielka.

Pieprzony dusigrosz! W wieku szesnastu lat widzi się lepiej i więcej. Obserwacj a starych

dowodzi, że z czasem ludzie głupieją i stają się okropnymi skąpiradłami. Ja taka nie będę i

poślubię człowieka, który będzie hojny Hojny aż do bólu. Który szastanie pieniędzmi będzie

miał we krwi.

Po przyjęciu pozostała cała góra nieskonsumowanego jedzenia.

- Trzeba coś z tym zrobić, bo Karol, chociaż ma złote serce, nie lubi marnotrawstwa -

powiedziała mama do cioci Agnieszki następnego dnia. - Trochę mi głupio wyrzucać jedzenie

do śmieci.

- Mam pomysł, niech Blanka poczęstuje swoje koleżanki i kolegów w szkole, okazja

jest przecież wyśmienita.

Mama przyklasnęła pomysłowi i nazajutrz, tuż po dzwonku na długą przerwę, wniosła

do klasy, z pomocą taksówkarza, dwie spore tace z ciastem oraz wędlinami. Funkcję

background image

rozdającej z właściwym sobie zapałem wzięła na siebie Jadźka.

- Bądźcie cicho i posłuchajcie! - zawołała, a gdy umilkł gwar, ciągnęła: - Blanka, z

okazji doskonale zdanego egzaminu do szkoły muzycznej, przygotowała dla całej klasy

poczęstunek. Jest to zaledwie drobna namiastka przyjęcia, jakie zostało wydane na jej cześć w

jej domu. W imieniu Blanki, zapraszam...

Zanim zdążyła dokończyć, klasa hurmem natarła na ławkę z tacami, powstał

niebywały ścisk, bo każdy zgarniał, ile tylko mógł, aż wreszcie pod naporem ciał ławka

runęła z hukiem i niemal połowa frykasów została rozdeptana na miazgę. W tym zamieszaniu

Anka Zalewska wybiła sobie zęba. Dobrze jej tak!

Żałosny spektakl głodomorów. Patrzyłam na tę hołotę z politowaniem. „Jak to dobrze,

że moja bytność w tym podłym miejscu dobiega końca. Byle do wakacji. Później już nigdy tu

nie wrócę” - obiecałam sobie samej, a z danych takich obietnic zawsze się wywiązuję.

background image

Rozdział 17

Po przykrym incydencie, związanym z przyjęciem, które zostało wydane z okazji

mojego sukcesu na egzaminie, nastał okres ochłodzenia wzajemnych stosunków. Mama

boczyła się na ojczyma i nawet nie spała we wspólnej sypialni, ja również zachowywałam

urażony dystans. Ojczym miotał się między domem i pracą, ciągle gdzieś dzwonił, wyjeżdżał,

uzgadniał coś przez telefon... Krótko mówiąc, świrował. Olewałam to. Miejsce w upragnionej

szkole miałam już w kieszeni, mogłam odpuścić sobie wielogodzinne przesiadywanie przy

fortepianie, więc nagle zaczęłam mieć okropnie dużo czasu. Konrad, któremu nigdy nie dość

było spotkań ze mną, wpadł w zachwyt. Niemal każdego dnia zaczęliśmy bywać w klubach i

dyskotekach.

Tymczasem taktyka mamy przyniosła sukces. Stary wymiękł. Nawiasem mówiąc,

uczynił to w samą porę, gdyż wszystkie banki, do których mama zwróciła się o kredyt,

wymagały zgody małżonka oraz poręczeń żyrantów, mogła więc skorzystać jedynie z ofert

jakichś podejrzanych firm, pożyczających pieniądze na lichwiarski procent.

- No dobrze, Luizo, idź wykup dla siebie i Blanki wycieczkę do tego Paryża -

powiedział któregoś dnia.

- Ach, tatuśku, jak bardzo się cieszę! - rzuciłam się mu na szyję. Z radości zawiódł

mnie refleks, lecz na szczęście czuwała mama.

- Chyba się przesłyszałam, Karolu. Powiedziałeś, że dla mnie i dla Blanki... A ty?

- Nie mogę zostawić firmy

Mama potrzebowała wsparcia, więc je dostała.

- Tatuśku, nie rób nam tego! Bez ciebie będzie kij owo. Może jednak znajdziesz

trochę czasu? Naprawdę nie masz nikogo, kto by mógł cię zastąpić? - ble, ble, ble, nawijałam.

- Bawcie się dobrze, a ja popilnuję interesów.

Jeszcze przez pół godziny słodziłyśmy ojczymowi, chociaż w rzeczywistości obie

byłyśmy zadowolone, że sprawy przybrały taki obrót.

Przypadek sprawił, że bogaty ponoć wdowiec, którego poznała ciocia Agnieszka,

okazał się zwykłym oszustem i gołodupcem. I do tego jeszcze żonatym.

- Ach, Luizo, gdzie ja miałam oczy, gdzie ja miałam rozum?! Opętał mnie ten szatan,

wziął na lep swoich słodkich słówek, jak jakąś małolatę! Już chyba nigdy nie spotkam

przyzwoitego mężczyzny, z którym mogłabym wieść dostatnie i spokojne życie - użalała się,

lejąc gęsto łzy.

background image

- Nie załamuj się, Agnieszko! Z pewnością gdzieś po świecie chodzi ten, który jest ci

pisany, musisz tylko mieć oczy szeroko otwarte, żeby nie przegapić okazji.

- Łatwo ci mówić. Myślisz, że pakując sery, między parmezanem a goudą wypatrzę

jakiegoś adonisa? Ty to co innego.

- Mam pomysł, wybierz się z nami na wycieczkę do Paryża. Na takie wyjazdy mogą

sobie pozwolić tylko zamożni ludzie, więc na pewno znajdzie się ktoś odpowiedni dla ciebie.

- Sama powiedziałaś, że to impreza dla zamożnych.

Ciocia oczekiwała, że mama pośpieszy ze zwyczajową propozycją finansowego

wsparcia: pożyczę ci, a ty oddasz mi, jak będziesz miała, lecz tym razem srodze się zawiodła.

Ogarniętego napadem sknerstwa ojczyma lepiej było nie drażnić kolejnymi wydatkami.

Ciocia, która znów stała się niemalże naszym domownikiem, przez kilka kolejnych

dni z uporem wracała do konceptu wyjazdu do Paryża w celach matrymonialnych. Snuła

graniczące z pewnością przypuszczenia, że tym razem spotka odpowiedniego kandydata,-

podawała liczne znane i zasłyszane przykłady, jak to nawet brzydkie kobiety, które straciły

wszelką nadzieję, właśnie podczas drogiej wycieczki odnajdywały tego jednego, jedynego,-

mówiła, że ona też miałaby szansę, gdyby miała więcej forsy, albo przynajmniej kogoś, kto

podałby jej pomocną dłoń.

- Och, przestań już, bo zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że stoję na twojej drodze do

szczęścia! - obruszyła się któregoś dnia mama. - Zawsze chętnie ci pożyczam, lecz nie tym

razem. Bogaci też miewają kłopoty finansowe.

- Ależ Luizo, źle interpretujesz moje słowa, ja tylko głośno sobie marzę. Przepraszam,

od teraz ani mrumru - ciocia, widząc, że przeciągnęła strunę, wycofała się rakiem.

Następnego dnia zdobyła wymaganą kwotę i w ostatniej chwili wykupiła wycieczkę.

Tymczasem mama, wyznając zasadę, że wyrażona raz przez ojczyma zgoda na

zatrudnienie służącej zachowuje swoją ważność do końca świata, a nawet o jeden dzień

dłużej, przyjęła do prowadzenia domu Agatę Kwok, młodą wiejską dziewuchę z czerwonymi

łapami i płaskostopiem. Z niesmakiem odkryłam, że ten tłumok był muzykalny, miał ładny

głos i doskonałą pamięć muzyczną. Agata zapamiętywała raz usłyszane fragmenty utworów,

nawet tych najtrudniejszych, i nuciła je przy sprzątaniu. Piątą Symfonię Bacha śpiewała z

równą łatwością jak Szła dzieweczka do laseczka.

Do koronkowego fartuszka i czepka pasowałaby jak wół do karety, jednakże na

okrągło nosiła chustkę zawiązaną do tyłu i kraciasty fartuch, więc już na pierwszy rzut oka

było wiadomo, jaka jest jej pozycja w naszym domu. I byłoby tak nadal, gdybym któregoś

dnia nie przyłapała jej, jak gra na moim fortepianie. Kulawo, bo kulawo, ale grała. Na

background image

dodatek, jeszcze tego samego dnia pani Kosowska, którą spotkałam przed domem,

powiedziała:

- Blanko, pięknie śpiewasz. Słyszałam dzisiaj twoją arię z Halki. Wspaniała barwa

głosu. Gratuluję. Jesteś wszechstronnie uzdolniona.

Podziękowałam jej skromnie. Śpiewała, rzecz jasna, Agata, a ja nie chciałam, żeby się

okazało, iż byle wieśniaczka robi mi konkurencję, i to w moim własnym domu, na moim

drogocennym instrumencie. Mama była z Agaty zadowolona, więc znów musiałam użyć

podstępu, aby ją wysiudać. Podrzuciłam jej do walizki złoty zegarek ojczyma.

Następna była Karolina Suska, studentka czwartego roku psychologii, dorabiająca

sobie do stypendium. Już od pierwszego dnia próbowała się ze mną skumplować, lecz

niedoczekanie jej! Nie obdarzam swoją przyjaźnią byle kogo. Mało, że robi za kuchtę i

wycierucha, to na dodatek studiuje psychologię. Czy można traktować poważnie kogoś, kto w

przyszłości będzie specjalistą od różnych czubków i świrów? Moim zdaniem - nie.

Przychodziła na cztery godziny dziennie, w poniedziałki, środy i piątki, robiła, co do niej

należało i wychodziła.

Byłoby spoko, gdyby mamie nie zachciało się pogaduszek z Karoliną, a wszystko

wskazywało na to, że lubi je coraz bardziej. I to nie tylko pogaduszki, lecz i samą Karolinę.

Przy każdej okazji siadały w kuchni przy stole i przy kawie albo przy herbacie, gaworzyły

sobie jak dwie przyjaciółki. Pani domu z własną służącą!

Patrzyłam z rosnącą obawą, jak ta bezczelna Karolina robi mamie wodę z mózgu.

Ojczymowi zresztą też. Już po dwóch tygodniach oboje zaczęli uważać ją za Bóg wie kogo.

Nic tylko: „Ach, jaka ta Karolinka mądra! Ach, jaka zaradna! Och, jak świetnie gotuje...”.

Achom i ochom nie było końca, więc osobiście musiałam położyć temu kres. Skorzystałam ze

starego, sprawdzonego sposobu. Podrzuciłam jej do torebki złotą, wysadzaną turkusami

bransoletkę mamy Kiedy tego dnia po południu rodzice wrócili do domu, odwołałam mamę

na bok i powiedziałam:

- Wpuściłyśmy do domu kolejną złodziejkę. Zauważyłam przypadkiem, jak Karolina

wyjmuje coś z twojej kasetki z biżuterią i chowa to w swojej torebce.

- Jesteś pewna?

- Mówię, co widziałam.

- Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę - natychmiast pobiegła do sypialni, żeby sprawdzić.

Zajęło jej to najwyżej pół minuty, bo bransoletka była nie tylko duża, lecz leżała na samym

wierzchu.

Mama, gdy jest zła, zaciska mocno usta i marszczy czoło. Wtedy musiała kipieć

background image

wściekłością, bo jej usta wyglądały jak czerwona blizna, a na czole utworzyły się poziome

bruzdy Poszła do kuchni, szepnęła coś ojczymowi do ucha, a ten z kolei poczerwieniał jak

ćwikłowy burak.

- Zaczekaj chwileczkę - powiedział do Karoliny, która akurat wychodziła.

- Słucham pana.

- Usiądź - usiadła, a przymilny uśmiech nie schodził jej z twarzy. Kretynka! Nie

wyczuwała, co wisi w powietrzu.

- Posłuchaj, jestem w stanie zrozumieć, że potrzebujesz pieniędzy, że miałaś chwilę

słabości i skusiłaś się na coś, co nie należy do ciebie.

- Proszę pana, owszem, brakuje mi pieniędzy, jednakże nigdy nie wyciągam ręki po

cudze.

- Oszczędźmy sobie niepotrzebnych przekomarzań. Oddaj to, co wzięłaś.

- Ależ ja naprawdę niczego nie wzięłam.

- Dość tego! Albo pokażesz, co masz w torebce, albo wezwę policję.

Karolina najwyraźniej odgadła, że to ja na nią naskarżyłam, lecz przekonana o swojej

niewinności, posłała mi ironiczne spojrzenie. Kpiła sobie ze mnie, zapominając, że ten się

śmieje, kto się śmieje ostatni.

- Mam czyste sumienie. Proszę - położyła torebkę na stole. Mama rzuciła się na nią

jak kot na mysz, wytrząsnęła całą zawartość na blat, rozgrzebywała nerwowo jakieś szminki,

pudry, tusze, długopisy notesy i inne szpargały lecz bransoletki nie było.

- Może schowała ją do kieszeni? - podpowiedziałam, bo na to wskazywała logika.

Zobaczyła bransoletkę w torebce i na wszelki wypadek przełożyła w pewniejsze miejsce.

Torebka mogła się przypadkowo otworzyć, a głęboka kieszeń nie.

- Proszę bardzo - wywróciła kieszenie na lewą stronę. - Gdzie tu jeszcze złodziejki

chowają łup? Może pod bluzką? Proszę. Może w biustonoszu? Proszę! Może w spodniach?

Proszę!

Zrzucała z siebie kolejne części garderoby, a kiedy już została w samych stringach,

mama krzyknęła:

- Dość! Chyba nie masz zamiaru robić tutaj striptizu?

- Jeśli będzie taka konieczność, czemu nie. Pozwolę sobie nawet zrobić lewatywę -

znów posłała mi to swoje drwiące spojrzenie.

Ojczym z zakłopotaniem patrzył w sufit, mama dyszała ciężko, jak ryba wyjęta z

wody. Tysiące myśli przeleciało mi przez głowę. Do diabła z bransoletką. Nie mogłam

pozwolić jej wyjść z poczuciem wygranej.

background image

- Może ukryła ją poza domem? - podsunęłam im desperacki pomysł.

- Słuchaj, mała żmijko. Przestań już kombinować. - Karolina ubrała się, poprawiła

włosy, zgarnęła swoje drobiazgi z powrotem do torebki i dopiero wtedy powiedziała:

- Rezygnuję z pracy u państwa. Proszę mi wypłacić za ostatni tydzień.

Ojczym, jak dźgnięty gwoździem, wyciągnął portfel, odliczył określoną sumę, ale

zanim zdążył położyć ją na stole, mama chwyciła go za rękę.

- Uważam, że najpierw powinniśmy do końca wyjaśnić sprawę tej kradzieży Nie

możemy tego tak zostawić.

- Właśnie przypomniałam sobie coś. Gdy ścierałam kurze, widziałam złotą

bransoletkę z turkusami w pokoju córki. Leży obok nut na fortepianie.

Znów posłała mi wredne spojrzenie. Mama wybiegła i po chwili wróciła z

bransoletką. Tymczasem Karolina była już przy drzwiach. Nie odwróciła się, nawet na

wołanie mamy.

- Tak to się tym głupim kuchtom przewraca w głowie, gdy potraktuje się je trochę

łaskawiej! - zawołałam. Musiałam zareagować, bo ojczym spojrzał na mnie podejrzliwie, a że

nadal nie wyglądał na przekonanego, szybko uderzyłam w inny ton. - Ja naprawdę widziałam,

jak wyjmuje bransoletkę ze szkatułki. Naprawdę. Myślałam, że to następna pomoc z lepkimi

rękami.

- Ja wierzę Blance, bo bransoletka na sto procent leżała w szkatułce. Pewnie Karolina

zorientowała się, że Blanka widzi, jak ona kradnie i podrzuciła bransoletkę na fortepian w

pokoju. Przy okazji wysondowała, na ile może sobie pozwolić. Kiedy się przekonała, że nie

odpuścimy jej złodziejstwa, zrezygnowała z pracy.

- Może tak było, ale ten incydent stawia nas w paskudnym świetle - burknął ojciec.

- Bądź sprawiedliwy Zamiast podziękować Blance za dbałość o dom, wzbudzasz u

niej poczucie winy Wstydź się, Karolu.

Słowa mamy stały się dla mnie sygnałem do przybrania maski skrzywdzonej

dziewczynki. Poskutkowało. Jeżeli ojczym jeszcze miał jakieś wąty, tego samego dnia się ich

pozbył.

background image

Rozdział 18

Paryski romans

O mojej wycieczce do Paryża wiedziała cała klasa i chyba z pół szkoły Byłam na

topie. Nawet Jurek Brzeziński, Artek Zubek i Kacper Kraska z własnej inicjatywy

zaoferowali mi swoje usługi. Kłopoty, jakie mieli z powodu bicia Tośki, już dawno poszły w

niepamięć i teraz znów chcieli zarobić parę złotych.

- Słuchaj Blanka, gdy tylko trzeba będzie kogoś lutnąć, jesteśmy do usług. Dla ciebie

ceny ekstra.

Takie łachudry powinnam kopnąć w tyłek, oczywiście w sensie przenośnym, i tak

bym zrobiła, gdybym była zwykłym przeciętniakiem. Czekała mnie jednak jeszcze rozgrywka

z tym Fabianem Rawiczem, który przywłaszczył sobie należne mi pierwszeństwo na

egzaminacyjnej liście przyjęć. Na razie syciłam swoje zmysły myślą o zemście. Wyobrażałam

sobie, jak on cieszy się ze swojego sukcesu, jak marzy o wielkiej karierze, nie przeczuwając

jej rychłego kresu. Był niczym drzewo w lesie, nieświadome tego, że już idzie drwal z

siekierą, żeby je ściąć. Czyż mogłam znaleźć lepsze „siekiery” niż Jurek, Artek i Kacper?

- Jasne, mam wobec was dług wdzięczności, a ja wszystko pamiętam. Przyślę wam

widokówki z Paryża.

Koniec gimnazjum to gorący czas, ponieważ trzeba decydować, co robić dalej. Z

naszej klasy tylko Lidka Krymska i Damian Korecki ambitnie zdawali do liceum, Jadźka szła

do ekonomika, reszta miała zamiar szukać pracy albo od razu przerzucić się na bezrobocie.

Izaura Bednarek i Sebastian Gzicki planowali ślub. Musieli, ponieważ w drodze był już

bachor. Ja na szczęście byłam wolna od tego typu rozterek.

Zapewniłam sobie miejsce w liceum muzycznym i przygotowywałam się do podróży

swoich marzeń.

Wyjechałyśmy zaraz po uroczystym zakończeniu roku. Wcześnie rano ojczym

odwiózł nas na lotnisko, gdzie biuro podróży Orbitus wyznaczyło miejsce zbiórki. Z

Konradem pożegnałam się poprzedniego dnia, żeby oszczędzić sobie łzawych scen w hali

odlotów. Chłopaka wręcz zżerała zazdrość, bał się, że poderwie mnie jakiś Francuz, a on sam

pójdzie w odstawkę. Nawiasem mówiąc, taki obrót rzeczy był całkiem prawdopodobny

Miałam po raz pierwszy lecieć samolotem i bałam się tego, chociaż udawałam, że to

dla mnie normalka. Terminal stanowił namiastkę wielkiego świata. To nie to samo, co

przystanki autobusowe czy dworcowe perony z szaroburymi, śmierdzącymi pasażerami. Tu

background image

krzyżowały się drogi ludzi ze wszystkich kontynentów, w tym osobników godnych

najdroższego i najwykwintniejszego szampana. „Kto wie, może gdzieś w tym eleganckim,

różnojęzycznym tłumie, przebywa akurat jakiś szejk z emiratów, albo król nafty z Kalifornii,

albo milioner z Londynu, albo jakiś sławny reżyser z Hollywood, który spojrzy na mnie i

oniemieje z zachwytu?” - myślałam, starając się trzymać wysoko głowę i mieć lekko

uniesiony podbródek. Wtedy sylwetka wygląda najkorzystniej.

Łatwo odnaleźliśmy naszą grupę, zgromadzoną już przy przedstawicielu biura

podróży, który dla ułatwienia trzymał tabliczkę z napisem: ORBITUS - DO PARYŻA. Grupa

składała się z dwudziestu osób, w większości ludzi starszych, lecz były też dwie dziewczyny i

dwóch chłopców w moim wieku. Obydwaj natychmiast zaczęli zerkać w moją stronę i przy

pierwszej okazji nawiązali rozmowę. Na początku zachowałam chłodny dystans, jednak

byłam miła, bo chociaż nie wyglądali na wyjątkowych, pozory mogły mylić. Oni wszyscy

czyli Sebastian, Szymek, Anna i Magda, studiowali na trzecim roku Akademii Sztuk

Pięknych w Krakowie. Chłopcy prezentowali się niczego sobie. Obaj byli wysokimi

blondynami o regularnych rysach, natomiast dziewczyny określiłabym jako wyjątkowo

brzydkie - Anka tak płaska, że powinna przypinać broszkę, żeby było wiadomo, gdzie ma

plecy; no i Magda, świńska blondynka z grubym zadkiem, która w opiętych ciuchach

wyglądała jak jelito grube w stanie wzdęcia.

Malarstwo jest mniej szlachetną sztuką od muzyki, jednakże wymaga artystycznej

duszy, więc stanowi zajęcie nieporównanie bardziej godne niż... produkowanie rur z

polichlorku winylu. Poza tym istniało prawdopodobieństwo, że któryś z tych chłopców

zostanie kiedyś wielkim malarzem, jego dzieła zawisną w największych muzeach świata i

dobrze by było, żeby wśród jego zbiorów znalazł się mój portret. „Piękna Blanka - muza i

wielka miłość artysty”. Czyż to nie brzmi romantycznie? A za sto albo i za dwieście lat cała

masa badaczy kultury mogłaby zastanawiać się nad tym, jaka była owa piękność. Może nawet

kręciliby filmy na ten temat? Głupia prostytutka z Arles, dla której van Gogh obciął sobie

ucho, tak długo będzie wymieniana w jego życiorysie, jak długo obrazy tego genialnego

schizofrenika będą w cenie. Czyli zawsze. Trudno było tak na oko stwierdzić, który z moich

nowych adoratorów został obdarzony większym talentem, więc kokietowałam obu, chociaż

jeszcze w samolocie okazało się, że Magda z Szymkiem są parą. Ignorowałam ten fakt, a

nawet odczuwałam z tego powodu satysfakcję.

Gdy wieczorem podchodziliśmy do lądowania, nie mogłam oderwać oczu od okna.

Paryż, najbardziej romantyczne z miast, artystyczna stolica świata, błyszczał niczym

drogocenny klejnot. To jest miasto, które swoją muzyką rzucę na kolana. Ujarzmię je.

background image

Dyrektorzy największych sal koncertowych będą błagać mnie o koncerty. Będę miała do

dyspozycji najlepsze orkiestry i najwybitniejszych dyrygentów... Boże, jaka szkoda, że czas

tak się wlecze.

Prosto z lotniska zawieziono nas autokarem do hotelu Paradyz. Niestety, mieścił się

on dość daleko od centrum, a tak w ogóle to już następnego dnia zaczęło być... nudno.

Paryska ulica rozczarowywała: brud i sterty śmieci, na każdym kroku czarnuchy, żółtki, baby

ze Wschodu, okutane w jakieś chusty, brudasy w turbanach i śmierdzący kloszardzi.

Oburzające, jak przy tak wyszukanej architekturze i bogatych sklepach można tolerować ten

cały motłoch! Czy te prymitywy są w stanie docenić sztukę? Czy wśród nich jest ktoś

wrażliwy na muzykę? A zresztą, nawet gdyby był, nie będę grać dla hołoty

Na razie jednak trzeba było wykonać plan zwiedzania: katedra Notre Dame, Łuk

Triumfalny, Luwr, wieża Eiffla, grobowiec Napoleona, Moulin Rouge...

Każdy wie, że są to zabytki wysokiej klasy lecz, według mnie, mocno

przereklamowane. Nawet ta słynna Mona Liza Leonarda da Vinci. Nie dość, że grubawa, to

na dodatek ledwie widoczna zza pancernej szyby. Nie wiem, czym się ludzie zachwycają!

Sam Luwr owszem, przepiękny, jednak ta szklarnia na dziedzińcu jest beznadziejna. I co z

tego, że w kształcie piramidy? Chciałabym mieszkać w takim pałacu, mieć służbę,

ogrodników, organizować bale i wystawne przyjęcia dla wytwornych gości. Wyobrażałam

sobie, jak tańczę, a wszyscy bledną na widok mojej brylantowej biżuterii, jednakże jeszcze

bardziej zazdroszczą mi tego, czego nie da się kupić za żadne skarby - urody i talentu.

Przez cały czas trzymali się mnie Sebastian i Szymek, Szymka trzymała się Magda, a

na doczepkę łaziła za nami Anka. Chodziliśmy więc wszędzie całą pięcioosobową grupką, a z

zewnątrz wyglądało to tak, jakbyśmy stanowili zgraną paczkę. Ich interesowały głównie

muzea, wyciągnęli mnie nawet do Muzeum d’Orsay25 i zachwycali się jak durni dziełami

Moneta, Maneta, Renoira, Pissara, Degasa, Puvisa de Chavannes’a... Dla mnie to żadna

wielka sztuka. Zwykłe bazgroły. Dopiero trzeciego dnia wieczorem zaczęło być ciekawiej.

Sebastian jakoś zmylił pozostałych i zaprosił mnie na romantyczny spacer po Paryżu. Znał

miasto, a poza tym mówił biegle po francusku. Niestety, nie interesowały go sklepy ani centra

handlowe. Uwielbiał spacery po pełnym artystów Placu du Tertre lub przechadzki brzegiem

Sekwany wśród bukinistów. Ciągnął na Mont Martre, pokazywał rudery w których mieszkali

jacyś genialni pacykarze, kazał mi się nudzić w galeriach, i wszędzie pstrykał zdjęcia. Często

siadaliśmy na jakimś murku albo ławce, a wtedy wyjmował szkicownik i coś w nim bazgrał.

Generalnie rzecz biorąc, było nieciekawie. Znosiłam tę nudę, bo z innymi było jeszcze

nudniej. Cioci Agnieszce wpadł w oko ponoć dziany biznesmen z branży obuwniczej, niejaki

background image

pan Stefan, który miał przyjaciela pana Kazia. Razem z mamą utworzyli zgraną paczkę i

świetnie się bawili w swoim towarzystwie. Szybko zrezygnowali z oficjalnego programu

wycieczki i zaczęli zwiedzać miasto na własną rękę. Rzecz jasna, od strony

rozrywkowo-handlowej. Kilka razy poszłam z nimi, lecz w ich towarzystwie czułam się jak

piąte koło u wozu, ponadto pan Kazio, kiedy patrzył na mnie, prawie się ślinił, a raz nawet

próbował obmacywać moje kolana pod stołem. Stary obleśnik!

25 Muzeum d’Orsay - muzeum impresjonizmu.

Dupek żołędny! Sebastian przynajmniej był zakochany i romantycznie skupiony na

mojej osobie.

Któregoś dnia, gdy w małej kawiarence sączyliśmy sobie mazagran, nagle przerwał

milczenie.

- Mam dla ciebie prezent.

- Tak?

Z torby, którą trzymał na kolanach, wyjął szkicownik i wydarł z niego jedną kartkę.

Był to mój portret ujęty z półprofilu. Wspaniały Delikatna kreska idealnie oddawała owal

twarzy mistrzowsko uchwycone melancholijne spojrzenie wyrazistych oczu, soczystość ust, a

nawet połysk i miękkość włosów spływających na plecy. Tak, każdy, kto kiedyś spojrzy na

ten portret, będzie chciał poznać moje imię, a przecież Sebastian był dopiero studentem

trzeciego roku Akademii Sztuk Pięknych.

- Rany, to jest cudowne! - zawołałam. - Jestem oczarowana, naprawdę. Nikt dotąd nie

sprawił mi wspanialszego prezentu.

- Twoje portrety powinny być ozdobą największych muzeów świata - ujął mnie za

rękę spoczywającą na stole. - Takie dłonie to arcydzieło natury Namaluję je kiedyś.

Znał się chłopak na rzeczy, bo dłonie faktycznie mam rzadkiej urody: wąskie, o

smukłych palcach zakończonych idealnie owalnymi paznokciami.

- Pianistka powinna mieć... odpowiednie narzędzie pracy - powiedziałam skromnie,

jednak całkiem nieskromnie spojrzałam na niego spod rzęs. Nauczyłam się tego od mamy.

- Przepraszam, lecz muszę spytać. Czy jesteś z kimś związana uczuciowo?

- Ależ skąd!

Z założenia Sebastian nie był tym jednym, jedynym na całe życie, lecz uznałam go za

bardziej interesującego od Konrada, więc ten ostatni musiał pójść w odstawkę.

Dupek żołędny! Sebastian przynajmniej był zakochany i romantycznie skupiony na

mojej osobie.

Któregoś dnia, gdy w małej kawiarence sączyliśmy sobie mazagran, nagle przerwał

background image

milczenie.

- Mam dla ciebie prezent.

- Tak?

Z torby którą trzymał na kolanach, wyjął szkicownik i wydarł z niego jedną kartkę.

Był to mój portret ujęty z półprofilu. Wspaniały. Delikatna kreska idealnie oddawała owal

twarzy, mistrzowsko uchwycone melancholijne spojrzenie wyrazistych oczu, soczystość ust, a

nawet połysk i miękkość włosów spływających na plecy. Tak, każdy, kto kiedyś spojrzy na

ten portret, będzie chciał poznać moje imię, a przecież Sebastian był dopiero studentem

trzeciego roku Akademii Sztuk Pięknych.

- Rany, to jest cudowne! - zawołałam. - Jestem oczarowana, naprawdę. Nikt dotąd nie

sprawił mi wspanialszego prezentu.

- Twoje portrety powinny być ozdobą największych muzeów świata - ujął mnie za

rękę spoczywającą na stole. - Takie dłonie to arcydzieło natury Namaluję je kiedyś.

Znał się chłopak na rzeczy, bo dłonie faktycznie mam rzadkiej urody: wąskie, o

smukłych palcach zakończonych idealnie owalnymi paznokciami.

- Pianistka powinna mieć... odpowiednie narzędzie pracy - powiedziałam skromnie,

jednak całkiem nieskromnie spojrzałam na niego spod rzęs. Nauczyłam się tego od mamy

- Przepraszam, lecz muszę spytać. Czy jesteś z kimś związana uczuciowo?

- Ależ skąd!

Z założenia Sebastian nie był tym jednym, jedynym na całe życie, lecz uznałam go za

bardziej interesującego od Konrada, więc ten ostatni musiał pójść w odstawkę.

- Gdy tylko ujrzałem cię na lotnisku, kompletnie straciłem głowę. Jesteś wyjątkowa,

jesteś niezwykła...

Podobał mi się sposób, w jaki na mnie patrzył, lecz dopiero słowami przywrócił

porządek świata. Otrzymywałam namiastkę tego, co w przyszłości miało być normą, tylko

zwielokrotnioną milion razy, a nawet miliard. Uznałam, że Sebastian zasłużył sobie na moją

łaskawość i pozwoliłam się pocałować. Pozwoliłam i... doznałam wstrząsu. Jego pocałunek

nie był tym samym, co dziecinny całus Konrada. U Sebastiana stanowił jakby rytuał. Patrząc

mi prosto w oczy, ujął moją twarz w dłonie, pogładził po karku, po czym przywarł całą

powierzchnią ust, dotykał językiem moich warg, zębów, podniebienia... a była w tym taka

tkliwość i delikatność, że zaczęłam odczuwać rosnące podniecenie. Oddychałam coraz

szybciej, a moje serce przyśpieszyło, jakby chciało wyskoczyć z piersi.

„Oho, hormony nie będą mną rządzić!” - pomyślałam ze złością i odepchnęłam go od

siebie.

background image

- Pewien pisarz powiedział, że pocałunek to język, który nam pozostał z raju26.

Całować ciebie to zapomnieć, że kiedykolwiek ten raj opuściliśmy.

W odpowiedzi też chciałam rzucić jakimś cytatem, lecz cóż, nie znałam żadnego

stosownego tekstu na tę okoliczność, więc uznałam, że wystarczy słodki uśmiech.

Zastanawiałam się, jaką taktykę powinnam teraz przyjąć - rzucić mu kilka komplementów,

czy raczej zachować dystans, aby dalej się napalał i schnął z tęsknoty? Który sposób okaże się

skuteczniejszy żeby stracił głowę i oszalał na moim punkcie? Mojej naturze było bliżej do

drugiego stylu. Po komplementach mógłby nabrać przekonania, że już osiągnął wszystko, co

chciał, że ma mnie w swojej mocy i nie musi się więcej wysilać. „A guzik, facet! Nic z tego”

- usilnie podsycałam w sobie sceptycyzm, żeby wrócić do emocjonalnej równowagi po

uniesieniu wywołanym pocałunkiem.

26 Joseph Conrad Korzeniowski (1857-1924) - brytyjski pisarz polskiego

pochodzenia, tworzący w języku angielskim.

Sebastian, nieświadomy moich podstępnych myśli, najwidoczniej uznał, że tym

pocałunkiem namaściłam go na swojego oficjalnego chłopaka i pozbył się skrupułów, które

wcześniej powstrzymywały go przed wyznaniami, przytulaniem się do mnie i drobnymi

pieszczotami, dopuszczalnymi na bezpruderyjnej paryskiej ulicy

Z Paryża miałam przywieźć o wiele więcej zdjęć niż z Egiptu. Ich jakość też była

lepsza, bo talent Sebastiana na wszystkim odciskał swój ślad. Jeśli za kilkanaście albo

kilkadziesiąt lat jakiś mój biograf będzie zbierał materiały do książki, wpadnie w zachwyt.

Oto ja na wieży Eiffla, nad Sekwaną, przy kawiarnianym stoliku, w wesołym miasteczku, pod

pomnikiem Chopina, przed frontonem Olimpii... äwszystkie zdjęcia zdradzają artystyczny

kunszt, są małymi arcydziełami, są piękne.

Jednak żadne przeżycia nie stłumiły myśli o owym tajemniczym Fabianie Rawiczu,

który podstępnie wydarł mi zwycięstwo i był zagrożeniem w przyszłości. Z każdym dniem

coraz bardziej doskwierał mi fakt, że on gdzieś tam jest. Że może właśnie siada przy

fortepianie, gra powiedzmy Koncert fortepianowy Bdur Brahmsa27, ulicą przechodzi

przypadkowo słynny Jan Krez albo inny mistrz batuty i słyszy dobiegającą z otwartego okna

muzykę. Przystaje, słucha, a potem urzeczony grą postanawia osobiście poznać wykonawcę i

zaproponować mu wieloletni kontrakt na tournee po największych scenach świata. Ogarniało

mnie okropne przeczucie, że gdy wrócę do kraju, gazety będą pełne tekstów o Fabianie,

äwszystkie tytuły będą krzyczały: „WIELKIE ODKRYCIE! MŁODY WIRTUOZ PODBIJA

ŚWIAT! SZESNASTOLETNI POLAK SENSACJĄ MUZYCZNĄ! ŚWIAT OSZALAŁ NA

PUNKCIE GENIALNEGO MUZYKA!”. Z każdego słupa ogłoszeniowego będzie patrzyła

background image

na mnie jego gęba, a programy telewizyjne będą się zaczynały od wyliczenia jego sukcesów.

Boże! Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej wierzyłam, że moje wyobrażenia stały się już

faktem. Pod koniec wycieczki nie byłam w stanie o niczym innym myśleć, jak tylko o moim

śmiertelnym wrogu. Usilnie próbowałam go sobie wyobrazić, pewnie był małym, pękatym i

pryszczatym krótkowidzem na krzywych nogach. Jurek, Artek i Kacper poradzą sobie z nim

bez trudu. Wystarczyło połamać mu palce. Rety, co ja mówię, wystarczył jeden niesprawny

palec.

27 Johannes Brahms (1833-1897) - niemiecki kompozytor, pianista i dyrygent okresu

romantyzmu. Koncert fortepianowy Bdur należy do najtrudniejszych utworów w dziejach

całego gatunku.

Odetchnęłam w Ogrodzie Luksemburskim, na plenerowej operze Cyrulika

Sewilskiego Rossiniego. Klasyka jest piękna, genialna w swej logice i chaosie. Tylko taka

muzyka pozwala zapomnieć. Lepiej! Pozwala wznieść się ponad wszystkie obrzydlistwa

świata, a nawet ponad własne fobie. Słuchając w zachwycie genialnych fraz muzycznych,

równocześnie widziałam siebie na scenie, słyszałam aplauz tłumu, czytałam pełne zachwytów

recenzje.

Wreszcie nadszedł czas powrotu. Wciąż przekonany o mojej miłości Konrad,

przyjechał na lotnisko. Stał w hali przylotów z wielkim bukietem czerwonych róż. Udałam, że

go nie dostrzegam, chociaż usilnie zwracał na siebie uwagę, wymachując rękami. Głupek! Na

nieszczęście stał obok ojczyma, a tego buraka musiałam zauważyć. Szłam ramię w ramię z

nowym wielbicielem, i żeby Konrad nie miał wątpliwości, że z nim już koniec, poprosiłam

Sebastiana, aby mnie objął i pocałował w policzek.

Na twarzy Konrada najpierw pojawiło się niedowierzanie, a potem rozczarowanie.

Stał przez chwilę jak skamieniały, następnie odwrócił się i zniknął w tłumie. „No, dobrze, że

sobie poszedł” - pomyślałam z ulgą, bo myśl, że będę musiała wysłuchiwać jego skomleń,

była okropna. Radość okazała się przedwczesna, bo nazajutrz zatelefonował.

- Słuchaj, Blanko, mam nadzieję, że usłyszę od ciebie kilka słów wyjaśnienia.

- Nie widzę powodu, aby ci cokolwiek wyjaśniać. Z nami koniec. Definitywnie. Nie

dzwoń więcej. - Odłożyłam słuchawkę.

Nie zadzwonił, czym mnie trochę uraził, że tak szybko zrezygnował. Chyba jego

miłość nie była zbyt żarliwa. Zaczęłam nawet żałować, że nie podręczyłam go trochę

emocjonalnie, gdyż stracić mnie i nie cierpieć z tego powodu to... to... to skandal.

background image

Rozdział 19

W nowej szkole

Z powodu skąpstwa ojczyma reszta wakacji była do niczego. Zamierzałyśmy pojechać

jeszcze nad morze, lecz ten stary kutwa zaciął się i nie reagował. Nie pomogły ani dąsy

mamy, ani moje. Gorzej, bo w ogóle zdawał się ich nie zauważać, gdyż teraz częściej

przesiadywał w tej swojej śmierdzącej firmie niż w domu. Na znak protestu mama przestała

nawet chodzić do pracy

- Wystarczy, że ty pracujesz od rana do nocy. Wstaw kanapę do tej swojej kanciapy w

zakładzie i wcale nie wracaj do domu - strofowała go nocami.

- Mam kłopoty... jak wyjdę z dołka, to wszystko się unormuje.

- Co?! Myślałam, że jak przestanę u ciebie pracować, to firma stanie na nogi,

rozkwitnie, że zmaleją koszty, wzrosną aktywa, a tu proszę... Dołek. Nie wierzę! To nie może

być prawda. Ty pewnie kogoś masz, Karolu.

- Ależ Luizo, jak możesz...

- Jestem o ciebie zazdrosna i nic na to nie poradzę. Już mnie nie kochasz. Pewnie

wydajesz pieniądze na dziwki, a nam mydlisz oczy jakimś finansowym dołkiem! - mama

uderzała w płacz, trzaskała drzwiami, zamykała się w łazience, ale wszystko było

bezskuteczne.

Nic nie udało się wskórać. Nawet wydrzeć forsy na nową służącą i mama musiała

sama doprowadzić dom do ładu, bo podczas naszej nieobecności nikt nawet nie ścierał

kurzów. W tej sytuacji zaczęłyśmy sobie organizować czas na własną rękę.

Znajomość cioci Agnieszki z panem Stefanem przetrwała Paryż i nadal miała się

świetnie. Wpadali do nas niemal codziennie, a wraz z nimi zaglądał pan Kazio. Panowie

nauczyli mamę i ciocię grać w brydża, co okazało się świetnym sposobem na spędzanie

czasu. Przy kawce, koniaczku i przekąskach niemal codziennie siedzieli przy stole do

północy, a czasem nawet dłużej.

Ja w tym okresie spotykałam się z Sebastianem, jednak rzadko, bo kretyn znalazł

sobie pracę przy odnawianiu jakiegoś kościoła. Wszyscy gdzieś powyjeżdżali, nawet Jadźka,

więc do września wynudziłam się jak mops. Z ulgą poszłam do nowej szkoły

Moja klasa liczyła zaledwie dwadzieścia osób. Nieciekawe typy Pierwszą rzeczą, jaką

zrobiłam, było namierzenie tego cholernego Fabiana Rawicza. Poszło łatwo, gdyż chłopak

został przydzielony do mojej klasy Wyglądał jeszcze gorzej niż myślałam - chudy wysoki, z

background image

rozwianą czupryną i wystającą grdyką. Prawdziwy strach na wróble. Posiadał tylko jedną

rzecz godną pozazdroszczenia - cienkie i długie palce, z łatwością obejmujące dwie

oktawy28. Marzenie każdego pianisty. Jasne, że to za te łapy szanowna komisja dała mu

więcej punktów. Musiałam przywrócić właściwy porządek.

Osoby, które już się znały, potworzyły grupki wzajemnej adoracji. Reszta, jak to bywa

wśród dobrze wychowanych, młodych ludzi, próbowała robić dobre wrażenie. Podobnie jak

w przypadku Jadźki w gimnazjum, tak i tu przypadek sprawił, że przyszło mi siedzieć w

jednej ławce z Justyną Suską. Super. Wcześniej widziałam ją z Fabianem Rawiczem, a ze

sposobu, w jaki ze sobą rozmawiali, wywnioskowałam, że dobrze się znają. Justyna nie nosiła

markowych ciuchów tak jak ja i większość uczniów, i w ogóle była skromna, cicha i

nieatrakcyjna. Krótko mówiąc, szara myszka, doskonały materiał na nową przydupaskę w

stylu Jadźki. Jako skrzypaczka, mimo talentu, nie stanowiła dla mnie konkurencji.

Konkurencją był Fabian, a jego wyeliminowanie wymagało planu zupełnie innego niż w

przypadku Tośki. Mój plan musiał się cechować wielką finezją i przebiegłością.

Najlepiej jest podejść ofiarę znienacka. A jeszcze lepiej zdobyć jej zaufanie, uśpić

czujność, potem zaś ni stąd ni zowąd spuścić po brzytwie. Wydawało się to łatwe do

wykonania, gdyż Fabian był osobnikiem tak sformatowanym, jakby ulepiono go z

poświęconej gliny: uprzejmy, uśmiechnięty naiwniaczek. Już pierwszego dnia wystartował do

mnie z komplementem:

- Słyszałem na przesłuchaniu twoją fugę. Świetnie sobie poradziłaś.

28 Dwie oktawy - szesnaście klawiszy

- Gdyby nie trema, poradziłabym sobie jeszcze lepiej.

- Oboje będziemy w klasie profesora Baczyńskiego. Profesor Baczyński jest najlepszy

- Cieszę się.

Moja nienawiść sięgnęła zenitu, gdy zobaczyłam jego długie palce w akcji. Normalnie

pianiści potrafią każdy z czterech palców jednej ręki przełożyć tylko nad kciukiem,

tymczasem on z łatwością przekładał drugi palec nad trzecim, trzeci nad czwartym, czwarty

nad piątym, i odwrotnie. Niby dla żartów dał taki popis możliwości, lecz ja wiedziałam, że

oznaczało to: „Patrz i podziwiaj. Wiem, że tego nie potrafisz”.

Cham! Zarozumiały cham! Profesor Baczyński, który też był świadkiem tych

przechwałek, dobił mnie uwagą, że tak grać potrafił tylko Chopin. „No proszę, odbębni taki

kilka gam z pomocą cyrkowych sztuczek i zaraz stawiają go w jednym rzędzie z polskim

geniuszem fortepianu. Może jeszcze z Mozartem, Bachem i Beethovenem?”.

Wkrótce zaczęła też działać mi na nerwy Ewelina Tańska - wiolonczelistka z rodziny

background image

związanej z branżą muzyczną. Jej ojciec był dyrygentem w filharmonii, a matka harfistką.

Ewelinę powszechnie uważano za piękność, chociaż należała do grona tych płaskich, co to z

tyłu plecy, z przodu plecy Według osiedlowego żargonu to modelowy typ ABC, czyli

absolutny brak cycków. Miała też za małe oczy zbyt długi nos i wystający podbródek.

Pomijam fakt, że sylwetka kobiety z wiolonczelą między kolanami wygląda pokracznie,

jednak wszyscy byli ślepi na te mankamenty Chyba że już zawczasu dopieszczaniem córeczki

zabiegali o przyszłe profity u jej ustosunkowanych starych.

Ponieważ Sebastian we wrześniu skończył fuchę, a rok akademicki zaczynał się

dopiero w październiku, codziennie przychodził po mnie pod szkołę, towarzyszył mi w

drodze do domu, czasem zabierał do kina albo na dyskotekę. Wszystkie te starania nie wyszły

mu na dobre. Stawał się coraz bardziej męczący, a chwilami wręcz nudny jak flaki z olejem.

Z coraz większym trudem skrywałam irytację z powodu jego osoby, mimo że dzięki

Sebastianowi mogłam patrzeć z pogardą na Ewelinę, która niby była taka piękna i

utalentowana, a jakoś nie mogła znaleźć amatora na swoje płaskie wdzięki i uparcie

pozostawała singlem.

Wreszcie wrzesień dobiegł końca. Sebastian, wymusiwszy na mnie przyrzeczenie, że

będę o nim myśleć, odjechał do Krakowa, jednak nadal nękał mnie swoją osobą za pomocą

telefonów, i to dzwoniących w najmniej spodziewanych chwilach. Tymczasem ja byłam

gotowa na nawiązanie znajomości z kimś nowym, lecz na razie nie widziałam nikogo

godnego uwagi.

background image

Rozdział 20

Koncert charytatywny

Profesor Baczyński okazał się stokroć gorszą piłą od profesora Zawiej skiego. Chociaż

wychodziłam ze skóry, nie mogłam zasłużyć sobie u niego nawet na najmniejszą pochwałę.

- Blanko, źle, źle, źle! Fortepian powinien śpiewać, a on tymczasem szumi,

nadużywasz pedału! - krzyczał, stukając batutą w nuty. Albo: - Lewa ręka powtarza frazy po

prawej ręce, lecz pianissimo. Pianissimo! Jak dalekie echo! - Albo: - W tym akordzie nie

słychać cis! - Albo: - Za słabo unosisz piąty palec, uderzasz zewnętrzną stroną opuszki...

Pocieszałam się, że u profesora Baczyńskiego pewnie i sam Paderewski byłby kiepski.

Zaciskałam zęby i ćwiczyłam. W ten sposób wykuwa się wirtuozeria. W naszej szkole,

oprócz zajęć obowiązkowych, można było zapisać się do chóru, na dodatkowe lekcje śpiewu

lub drugi instrument, utworzyć jakiś zespół muzyczny albo cokolwiek. Uczniowie brali udział

w różnych koncertach, przesłuchaniach, festiwalach i konkursach, co stwarzało doskonałą

okazję, żeby błysnąć talentem i być zauważonym. Pod koniec listopada tradycyjnie szkoła

podłączała się do wielkiego koncertu charytatywnego, organizowanego przez jakieś powalone

organizacje pożytku publicznego. Tego roku organizacja zbierała kasę na sztuczną nerkę, ale

rzecz była o tyle godna uwagi, że koncert odbywał się w filharmonii, wystąpić miał sam

Konstanty Kulka, a na widowni spodziewano się bardzo ważnych osobistości. Uczniowie z

Malawskiego wypełniali kilka punktów programu. Ja, wraz z flecistą Jankiem Wodniakiem,

zostałam wytypowana do akompaniowania Fortunelli, trzeciorzędnej śpiewaczce operowej o

zdartym głosie analogowej płyty i z grubą szpachlą na obwisłej gębie. Jak na pierwszy raz i

tak było dobrze, bo na przykład Justyna w ogóle nie załapała się na występ. Fabian i Ewelina

mieli coś tam przygotować, ale nikt nie wiedział, co.

Jakoś tak wypadło, że zaprosiłam na ten koncert Jadźkę, licząc na to, że rozpowie po

osiedlu o tym, jak świetnie wypadłam.

Mama sprawiła mi na tę okoliczność długą, czarną spódnicę z kaszmiru i białą,

jedwabną bluzkę, wykończoną srebrną pikotką29, a także prześliczne lakierki na półszpilce.

Wyglądałam świetnie. Po oficjalnych przemówieniach, najpierw wystąpiły przedszkolaki,

potem kwartet smyczkowy z II klasy, a jeszcze później zespół akordeonistów z jakiejś

wiochy. Siedziałam wraz z Justyną na widowni i czekałam na swoją kolej. Nieoczekiwanie

konferansjer zapowiedział:

- Szanowni państwo, a teraz będą państwo mieli przyjemność usłyszeć mistrzowskie

background image

wykonanie Lotu trzmiela z baletu Szeherezada. Rimmskiego-Korsakowa. Przed państwem

genialnie utalentowana para ze szkoły muzycznej - prześliczna wiolonczelistka Ewelina

Tańska i pianista Fabian Rawicz!!!

29 Pikotka - drobne ozdobne oczka, pętelki, wzorki.

„Mógłby sobie facet oszczędzić tych dętych przymiotników, ale czego można się

spodziewać po ignorancie. Gdyby miał zielone pojęcie o muzyce, wiedziałby że Lot trzmiela

jest rozpisany na fortepian i flet” - pomyślałam ze złością.

Na scenę weszli Fabian Rawicz i Ewelina Tańska ze swoją wiolonczelą. Ich

pojawienie się na scenie, oprócz grzecznościowych oklasków, wywołało stłumione, uprzejme

śmiechy Fabian miał na sobie przyciasny frak, przykrótkie nogawki spodni odsłaniały białe

skarpetki, a jego głowa wyglądała jak miotła, w którą strzelił piorun. Nie lepiej prezentowała

się Ewelina w różowej sukience w niebieskie fiołki i z ogromną, żółtą kokardą we włosach.

Fabian usiadł przy fortepianie, Ewelina po prawej stronie i zaczęli grać. Wtem

Ewelina machnęła kilka razy smyczkiem, jakby chciała nim trafić przelatującą właśnie

muchę. Chwilę później od „muchy” zaczął opędzać się Fabian, robił to raz lewą, raz prawą

ręką, oczywiście w momentach pauz w basach lub wiolinach, lecz nawet mój absolutny słuch

nie wychwycił najmniejszej dysharmonii czy zmiany rytmu. Skurwiel jeden, równocześnie

grał i machał łapami! Widownia wybuchnęła śmiechem, lecz był to dopiero wstęp do

właściwych popisów, gdyż w pewnej chwili Fabian wykonał tak zamaszysty gest, że nuty

rozsypały się na wszystkie strony Wyglądało to na niezamierzony przypadek, bo Fabian

spojrzał przy tym na publiczność z przerażoną miną, następnie klęknął na taborecie i udawał,

że gra z kartek, które wpadły do pudła fortepianu. Ewelina w tym czasie nadal wymachiwała

smyczkiem, aż wreszcie, niby przypadkowo, walnęła Fabiana w wypięty tyłek. Fabian przez

kolejną minutę wykorzystywał pauzy, żeby rozcierać „bolące” pośladki, po czym zeskoczył z

taboretu i wychylając się na boki, grał z nut rozsypanych po scenie. Wykonywał przy tym

najdziwaczniejsze wygibasy, a gdy w którymś momencie usiłował nogą przyciągnąć kartkę,

która sfrunęła głęboko pod fortepian, zsunął przy tym but, odsłaniając wielką dziurę na pięcie.

Kartki nie dosięgnął, lecz przewrócił taboret. Wciąż grając, przez chwilę „siedział” w

powietrzu, potem, poniekąd niechcący klapnął na tyłek i z głową pod klawiaturą wykonał

efektowny finał.

Podczas tych wszystkich cyrkowych wygłupów nie zrobił chociażby sekundowej

pauzy, nie zgubił rytmu, nie pomylił żadnej nuty... Podobnie Justyna. Widownia szalała,

dostali brawa przy otwartej kurtynie i bisowali dwa razy Justyna, która siedziała obok mnie,

pękała ze śmiechu.

background image

- Blanko, ten Fabian jest niesamowity przecież to wirtuozeria najwyższej klasy...!

- Jezu, bo spadnę z fotela, bo mnie skręci, bo dostałam kolki... - wtórowała Justynie

Jadźka. - Ależ to jest szpenio! Tak grać! Tak grać!

- Błazenada. Zwykła błazenada - warknęłam, a w myśli dodałam: „Obywam ozory

zarosły szczeciną. Chamki! Świnie!”.

Cierpiałam. Ten gromki aplauz został mi podstępnie ukradziony, a śmiech publiki był

drwiną z mojego upokorzenia. Fabian i Justyna kłaniając się na zakończenie, śmiali się od

ucha do ucha. Pewnie ze mnie.

„To nie ujdzie wam płazem. Wysiudam was z gry. Najpierw ciebie, pajacu, nią zajmę

się później. Przysięgam! Przysięgam! Przysięgam!” - z trudem panowałam nad emocjami.

Gdy chwilę później wchodziłam na scenę, wszystko się we mnie trzęsło. Zagrałam niezbyt

dobrze, lecz nie miało to żadnego znaczenia, bo ta stara rampampura po pierwsze, miała już

na maksa rozbawioną publiczność, po drugie śpiewała walca z Zemsty nietoperza30, który

zawsze się podoba, choćby solistka skrzypiała jak zardzewiałe zawiasy. I to solistka dostała

brawa i kwiaty Nam pozostało tylko pochylanie głowy w głębi sceny a przecież wyglądałam

tego dnia piękniej niż to stare, rozdarte pudło, bez porównania piękniej niż ta czarownica

Ewelina ze swoją kretyńską kokardą, jednak to one skupiały na sobie większą uwagę.

Odpuściłam już sobie występ znanego skrzypka. Kiedy przeciskałam się do wyjścia,

ruszyła za mną Jadźka.

- Idziesz do toalety? Ja też muszę. Pójdziemy razem.

- Odwal się ode mnie raz na zawsze, przygłupie jeden - wrzasnęłam.

- Ależ Blanko...

- Spadaj!

Wróciłam do domu i pół nocy przepłakałam. Mama z początku myślała, że ktoś zrobił

mi jakąś krzywdę - zgwałcił, pobił czy coś podobnego - lecz gdy dławiąc się łzami,

opowiedziałam jej o swoim dramacie, westchnęła małodusznie:

- Blaneczko, niepotrzebnie tak histeryzujesz. Będziesz miała jeszcze niejedną okazję

do udowodnienia, że jesteś najlepsza.

30 „Zemsta nietoperza” - operetka Johanna Straussa (1825-1899) austriackiego

kompozytora, dyrygenta i skrzypka.

Boże! Jaka z tej mojej mamy wyłazi czasem prostaczka, aż dziw bierze, że urodziła

geniusza. Zostałam upokorzona, przeżywam z tego powodu kosmiczne katusze duszy a dla

niej to zbędna histeria. Ludzi wielkich i wrażliwych nikt nie rozumie!

Moja mordęga nie skończyła się wraz z nocą. Nazajutrz cała szkoła mówiła o

background image

występie Fabiana i Eweliny wszyscy gratulowali im, a koło południa powstał pomysł

założenia kabaretu muzycznego. Musiałam działać. Na szczęście miałam swoich gotowych na

każde skinienie zakapiorów, którzy tak urządzą tego błazna, że nie tylko nigdy nie usiądzie do

fortepianu, ale nawet nie zapnie sobie guzików w rozporku. Na Ewelinę też przyjdzie pora.

Co się odwlecze, to nie uciecze.

background image

Rozdział 21

Tymczasem w domu atmosfera gęstniała. Nie dość, że coraz trudniej było nam

wydzierać od ojczyma forsę, nie dość, że ciągle narzekał na kłopoty z firmą, nieustannie

gdzieś jeździł, a nocami przesiadywał nad rachunkami, to jeszcze zaczął narzekać na zdrowie.

Buc jeden! Wystarczyło tylko spojrzeć na tego byka, żeby wiedzieć, że nic mu nie jest. Mama

też powątpiewała w tę jego chorobę, jednak swoim zwyczajem zmiękczała go, okazując

wielką troskę.

- Och, Karolu, za dużo pracujesz. Proszę cię kochanie, spędź z nami dzisiejsze

popołudnie - prosiła słodziutko.

- Tak tatuśku, prawie cię nie widujemy Tęsknimy za tobą, pobądź trochę w domu -

wspierałam mamę udawanym współczuciem, bo skoro weszłam w ten układ, to trzeba było go

rozgrywać dalej.

- Chętnie bym z wami spędził czas, dziewczynki moje kochane, jednak muszę

najpierw wygrzebać się z finansowych kłopotów. Zima nie jest dobra dla mojej branży więc

przez jakiś czas będziemy oszczędzać.

„Buraku, zamiast mówić o oszczędzaniu, lepiej pomyśl, jak więcej zarobić!” -

myślałam ze złością, a głośno mówiłam:

- Spróbuj zagrać w totolotka, może los okaże się dla ciebie łaskawy.

- Totolotek to tylko forma podatku od głupoty. Nie stać mnie na takie marnotrawstwo.

- Och, Karolu, jaka szkoda, że nie jesteśmy w stanie ci pomóc, jednakże cały czas

wspieramy cię duchowo i życzymy powodzenia - mama spuentowała zgrabnie ponury

dyskurs i przytuliła się do niego, ja przytaknęłam i też dorzuciłam parę słów pociechy W

końcu ojczym wychodził, a my organizowałyśmy sobię czas po swojemu.

Romans cioci Agnieszki z panem Stefanem kwitł w najlepsze. Zapowiadało się na to,

że wkrótce wezmą ślub i będą żyli długo i szczęśliwie, aż tu któregoś dnia pękła bomba.

Okazało się, że pan Stefan nie jest wdowcem, nie jest nawet rozwodnikiem i nie ma nic, poza

wynajmowaną kawalerką i alimentami na dwoje dzieci. Cały, ogromny majątek - jak

zapewniał - zawłaszczyła pazerna żona, która na dodatek nie chce dać mu rozwodu.

Ciocia jakoś przepłakała kolejny zawód, po czym doszła do wniosku, że trzeba lepiej

zadbać o siebie i nadal liczyć na uśmiech losu.

- Luizo, powinnyśmy zacząć chodzić na siłownię i na basen. Jesteśmy w takim wieku,

że na zgrabną figurę trzeba pracować, bo w przeciwnym razie za rok czy dwa sflaczejemy

background image

Mama, rzecz jasna, kupiła ten pomysł, bo - jak stwierdziła - na biodrach i na brzuchu

zaczęły się jej robić fałdki sadełka. Obydwie sprawiły sobie efektowne i obcisłe stroje typu

swift suits oraz sportowe buty i z zapałem zabrały się za rzeźbienie sylwetki - trzy razy w

tygodniu forsowne ćwiczenia, a dwa razy relaksacyjne pływanie.

Ja w wolnych chwilach albo szłam z Justyną na koncert, albo po prostu na kawę do

stylowego klubu Undegrand, mieszczącego się w podziemiach zabytkowej kamienicy w

centrum miasta, albo dla zgrywy na zapiekanki koło dworca. Jedno z tych miejsc powinnam

ująć w swoim planie, żeby „akcja” Fabian wyglądała na przypadkową. Ot, zdarzył się

tragiczny wypadek. Filharmonię, jako świątynię muzyki odrzuciłam natychmiast ze

względów emocjonalnych, chociaż kusząca była myśl, żeby chłopakowi połamać paluchy w

miejscu, w którym mnie tak upokorzył.

Klub Undegrand znajdował się o rzut beretem od filharmonii i szkoły muzycznej, więc

przewijało się przez niego lepsze towarzystwo, dlatego tutaj, podobnie jak w filharmonii,

należało się pokazać. Nie wypadało kilka razy pod rząd przyjść w tych samych ciuchach, czy

siedzieć przy samej wodzie z bąbelkami. Kulturalnej i eleganckiej klienteli klubu nikt nie

będzie podejrzewał o kontakty z bandziorami. Swoje zalety miała też buda z zapiekankami.

Była czynna przez całą dobę, ponadto gromadziła najróżniejszych nabywców, poczynając od

forsiastych biznesmenów, aż po bezdomne łajzy, bowiem serwowane tu zapiekanki były i

najtańsze, i najlepsze na świecie. Justyna, która nie śmierdziała forsą, dzięki tej budzie nie

umierała z głodu, a ja, choć jedzenia miałam w bród, rozsmakowałam się w zapiekankach na

dobre. No i miało swój urok, że w każdej chwili, ot, tak sobie, bez makijażu i stosownej

fryzury można było pojechać na dworzec i stanąć w kolejce po zapiekankę, bo kolejki były

tam zawsze. Nikogo by nie zdziwiło, gdyby wśród oczekujących doszło do szarpaniny. A że

skutki okazałyby się dla Fabiana tragiczne? To straszne! Któż mógłby to przypuszczać?

Po głębokim namyśle wyeliminowałam budę z zapiekankami, ponieważ okolice

dworca nieustannie patrolowała policja, co zwiększało zbytecznie ryzyko. Pozostał klub.

Wszystko przemyślałam w najdrobniejszych szczegółach.

Po pierwsze, nikt nie powinien zobaczyć mnie ani na osiedlu, ani w towarzystwie

chłopaków. Zadzwoniłam do Jurka, bo tylko on miał komórkę. Po drugie, z rozmowy

telefonicznej nie mogło wynikać, że zlecenie napadu jest moją robotą.

- Cześć, mam do ciebie małą prośbę.

- Tak? Słucham.

- Wpadnij do mnie do domu. Tylko z Arkiem - podałam adres i godzinę.

Po trzecie, zrezygnowałam z Kacpra. Jego ciągoty do bicia dla samego bicia sprawiały

background image

że w zapamiętaniu tracił czujność, a rozgrywka z Fabianem musiała być szybka i skuteczna.

Po czwarte, żadnych notatek.

Chłopcy przyszli punktualnie. Dopiero w moim pięknym domu z całą ostrością

zobaczyłam, jakie są z nich łachmyty. I to była największa zmyła wynikająca z mojego planu:

nawet gdy oni wpadną, nikomu nie przyjdzie do głowy wiązanie tej sprawy z elegancką

dziewczyną z eleganckiej dzielnicy

W domu byłam akurat sama, więc mogłam przyjąć ich gdziekolwiek, lecz przyjęłam

w swoim pokoju, żeby pokazać, że traktuję ich jak kumpli. Niezbyt to wygórowana cena za

szczytny cel, jaki sobie wyznaczyłam. Byli speszeni.

- E, Blanka, mieszkasz sobie jak jakaś księżniczka - zawołał, pogwizdując z podziwu,

Jurek.

- Zgadza się, a z księżniczkami warto trzymać.

Poczęstowałam ich piwem i przystąpiłam do rzeczy.

- Jest taki nieciekawy facet, któremu trzeba połamać palce, ale tak, aby nigdy już nie

miał z nich pożytku.

- Same palce?

- Głównie jestem zainteresowana tylko palcami.

- Bez solidnego manta się nie obejdzie, bo trudno tak - ni z tego ni z owego - dobierać

się frajerowi do łap. Najpierw należałoby stuknąć go dobrze, żeby przynajmniej ogłuszyć, i

dopiero wtedy zająć się drobnicą. Bo graby to - było nie było - drobnica. Dla skuteczności

trzeba by je położyć na twardym podłożu i walnąć bejsbolem albo nawet młotkiem, co jest

pewniejsze - wyłożył Jurek.

- A najlepiej siekierką. Ścięgna pójdą w pizdu i z takimi łapami będzie mógł najwyżej

robić za żebraka pod kościołem - dorzucił Artek.

- O tak, siekiera! Pomysł jest wyśmienity Możecie odciąć mu paluchy nawet przy

samej dupie! - Chłopaki znały się na swojej robocie.

Uzgodniliśmy szczegóły Do mnie należało jedynie zwabienie Fabiana w wąską

uliczkę, a właściwie w przesmyk pomiędzy ulicą 3 Maja a Jagiellońską. Chłopcy

powiadomieni wcześniej SMSem, mieli zaczaić się w pobliżu. Miejsce było idealne z uwagi

na brak oświetlenia, a dwie ruchliwe ulice na wlocie i wylocie umożliwiały szybką ucieczkę i

zgubienie się w anonimowym tłumie. Ja zaś już na początku akcji miałam zrobić to, co robią

zagrożone niebezpieczeństwem dziewczyny czyli wziąć nogi za pas.

Zleceniobiorcy dostali sutą zaliczkę i czekali w pogotowiu. Tymczasem ja

przygotowywałam grunt. Poszło bajecznie łatwo. Najpierw, pod pozorem, że Fabian wpadł mi

background image

w oko, zaczęłam go kokietować, a nawet zwierzyłam się Justynie, że chętnie bym poderwała

go, gdybym wiedziała jak.

- Przesadzasz, chodziłaś przecież z tym przystojnym malarzem, więc chyba wiesz, jak

się zabrać do rzeczy.

- Problem w tym, że to on mnie poderwał. Dać się poderwać, a poderwać kogoś, to

zasadnicza różnica.

- No, niby tak. Też mam z tym problemy, ale podjąć się roli swatki mogę. To dużo

łatwiejsze.

Miała rację. Wystarczyło, że powtórzyła Fabianowi naszą rozmowę i ten zareagował

tak, jak należało. Na lekcjach raz po raz odwracał się w ławce i posyłał mi wymowne

spojrzenia, na przerwach zagadywał, i choć okazał się w tym niezdarny, przekaz był jasny.

Ofiara gładko połknęła haczyk. W czwartek, po popołudniowych zajęciach wyszliśmy we

trójkę z budy, Justyna zaproponowała, żeby wpaść do Undegrandu. Trudno sobie wyobrazić

lepszy zbieg okoliczności. Wyjątkowo sprzyjała mi również pogoda. Zapadł wczesny, późno

jesienny mrok, wiało mocno, a przechodnie, opatuleni po czubki nosów, spieszyli się do

ciepłych domów. Wzrosło więc prawdopodobieństwo, że zbagatelizują krzyki Fabiana, nawet

jeśli je usłyszą.

Gdy już zajęliśmy swoje miejsca i zamówiliśmy lody bakaliowe, wyjęłam przy stoliku

komórkę i wysłałam Jurkowi sygnał, żeby był gotowy. Dwie sekundy później otrzymałam

krótką odpowiedź: OK. Nadal szło mi jak po maśle. Ogarnęło mnie radosne podniecenie. Oto

patrzyłam w naiwnie ufne oczy kogoś, komu za chwilę miałam odebrać to, co kocha

najbardziej i pozostawić na resztę życia jedynie gorzką świadomość, że dobrze się

zapowiadał. Jeszcze dzisiaj jego długie palce, właśnie obejmujące pucharek z lodami, będą

tylko krwawą miazgą, a może nawet, potraktowane siekierą, skończą w błocie martwe i sine.

Poezja! Żałowałam, że plan zakładał moją rejteradę, gdyż od czasu wysiudania Tośki

z domu brakowało mi znajomego napięcia, tego narkotycznego uniesienia, tej duchowej

ekstazy jakie wyzwala cierpienie ofiary Trudno. Musiałam zadowolić się wyobraźnią i

satysfakcją, że oni wszyscy pozostają w mojej mocy, a ja pociągam za sznurki.

Pogadaliśmy sobie o tym i o owym, po czym przystąpiłam do realizacji kolejnego

punktu swojego planu.

- Muszę jeszcze wpaść do antykwariatu. Wujek z Kanady prosił, żebym sprawdziła,

czy można kupić jakieś starodruki. Pójdziecie ze mną?

- Jasne - potwierdzili jednocześnie.

Fabian, podając mi w szatni drogie futerko, niby przypadkiem dotknął mojego

background image

policzka, a potem znacząco ścisnął za rękę. Była w tym dotknięciu i uścisku delikatność, na

jaką stać tylko nieśmiałych, zakochanych chłopców. Bingo, teraz uzyskałam pewność, że

zaprowadzę go nawet do piekła.

Podczas układania z chłopakami planu nie było mowy o Justynie; powinnam ją

spławić, pomyślałam jednak, że jej osoba niczego nie zmieni. Ona ucieknie razem ze mną,

stanie się dodatkowym świadkiem. Przy okazji może potwierdzić, że napad był przypadkowy,

a tym samym dowieść mojej niewinności.

3 Maja, bardziej deptak niż ulica, była cudownie oświetlona, na wystawach sklepów

dominował bożonarodzeniowy wystrój, skojarzony marketingowo ze świętym Mikołajem.

Wiatr kołysał girlandami kolorowych lampek rozciągniętych między budynkami, a ekipa

robotników w granatowych kombinezonach instalowała na latarniach neonowe kompozycje:

gałązka świerku, gwiazdka, bombka i „płonąca” świeczka.

Justyna i Fabian przekomarzając się wesoło, szli za mną jak barany, prosto w

zasadzkę. Weszliśmy w wiadomy mi przesmyk. Światło padające z wysokich okien,

wspomagane poblaskiem latarń z pobliskich ulic, rozpraszało ciemności zaledwie na tyle,

żeby nie potknąć się na kocich łbach. Dwa cienie wyłoniły się zza załomu muru i ruszyły w

naszym kierunku. W brzuchu poczułam podniecające mrowienie. Szli wolno, z nonszalancją

zbirów świadomych swojej przewagi. Kiedy się zrównaliśmy, zastąpili nam drogę.

- E, stary wyskakuj z portfela - wycedził przez zęby Jurek i wysunął z rękawa kij

bejsbolowy Artek wyjął zza pazuchy siekierę.

- Spadajcie, bo zawołam policję! - zawołała bojowo Justyna.

- Z tobą nie gadam, pindo. Spieprzaj, bo dostaniesz w czerep. I to już!- dla lepszego

efektu tupnął nogą.

Jurek zamierzył się pałką na Fabiana, lecz niespodziewanie oberwał w głowę pudłem

ze skrzypcami. Sytuację uratował Artek, choć siekiera, zamiast w głowę, trafiła Fabiana

obuchem w ramię. Na szczęście siła uderzenia była tak wielka, że chłopak padł jak długi.

- Uciekajmy! - krzyknęłam i ruszyłam przed siebie, pewna, że pociągnę za sobą

Justynę. Zrobiłam nie więcej niż pięć kroków, gdy dobiegł mnie wrzask tej cholernej

kretynki:

- Policja!!! Ratunku!!! Policja!!! Bandyci!!!

Czułam, jak wysuwają mi się pazury. To cud, że nie skoczyłam i nie przegryzłam jej

gardła. Znieruchomiałam. Powinnam wrócić i coś zrobić z tą kretynką, zanim ściągnie na

mnie poważne kłopoty lecz byłoby szaleństwem stanąć po stronie napastników. Logika

wskazywała, że powinnam sprowadzić pomoc, jednak w tym przypadku o logicznym

background image

postępowaniu musiałam zapomnieć. Jakakolwiek przedwczesna interwencja popsułaby do

reszty cały misterny plan. W mojej głowie kłębiły się sprzeczne myśli, a ich rezultat był taki,

że wciąż stałam, jakbym wrosła w ziemię.

Tymczasem Justyna, wrzeszcząc i wymachując futerałem, osłaniała Fabiana, który z

wyraźnym wysiłkiem podniósł się na kolana i próbował uciekać na czworakach w stronę

rozświetlonej ulicy Jagiellońskiej. Daremnie. Z boku dopadł go Jurek i zdzielił pałą po

plecach. Niestety, bez większego efektu, gdyż gruba, puchowa kurtka złagodziła cios. Mało

tego, ten cholerny zafajdaniec błyskawicznie odwrócił się na plecy i z całej siły obiema

nogami kopnął Jurka w przyrodzenie. Jurek, który akurat brał znad głowy kolejny zamach,

poleciał do tyłu, potknął się i upadł na tyłek.

W tym samym czasie Artek, chcąc uciszyć Justynę, zaatakował ją siekierą, lecz trafił

w futerał, który od uderzenia rozpadł się na dwie części, a ze środka wypadły skrzypce i

smyczek. Ten idiota, ogłupiały nieprzewidzianym obrotem sprawy, natarł na nią jeszcze raz i

znów trafił w pudło, z którego teraz poszły tylko drzazgi. W efekcie Justyna rozdarła się

jeszcze głośniej, a jako nowej broni użyła torebki. Równocześnie Fabian nad podziw żwawo

powstał z ziemi i skoczył Artkowi na plecy Jakby tego było mało, nad naszymi głowami

otworzyło się okno i ktoś zawołał, że policja już jest w drodze. Ten okrzyk podziałał na

chłopaków jak kubeł zimnej wody. Ile sił w nogach pomknęli w kierunku ulicy Jagiellońskiej

i za dwie sekundy znikli z pola widzenia. Z niedowierzaniem patrzyłam, jak oto przez tę

idiotkę Justynę przepadł cały mój misterny plan. Jestem osobą inteligentną, więc wiedziałam,

że teraz pora poskromić emocje i zacząć improwizować. Podbiegłam do Fabiana, który

wyraźnie wyczerpany, siedział wsparty o mur.

- Jezu, kochanie, jak się czujesz? - Z wysiłkiem nasyciłam swoje słowa nutą troski,

gdyż najchętniej rozdarłabym go na pół.

- Chyba uszkodzili mi bark. Nie mogę ruszać lewą ręką.

- Justyna, a co z tobą?

- Nic, jednak skrzypce skasowane - przykucnęła przy Fabianie. - Trzymaj się stary. A

ty co tak gały wytrzeszczasz? Wyciągaj komórkę i dzwoń! Tylko na pogotowie - ostatnie

zdanie zabrzmiało jakoś dziwnie złowieszczo. Moja genialna intuicja podpowiadała, że coś

jest nie tak, niestety, dopiero czas pokazał, co.

background image

Rozdział 22

Gorzka pigułka

- Karetka przyjechała równolegle z policją. Sygnały dwóch syren zwabiły sporą grupę

gapiów. Jeden z trzech policjantów natychmiast zaczął na gorąco poszukiwać świadków,

którzy ewentualnie coś widzieli lub słyszeli. Mogli sobie szukać do usranej śmierci.

Przynajmniej tu byłam spokojna, bo nikt niczego nie widział i nikt niczego nie słyszał.

Po pobieżnym badaniu Fabiana sanitariusze umieścili go na noszach. W drodze do

karetki, ten nagle zawołał:

- Panie sierżancie, panie sierżancie, proszę podejść na chwilę!

- Słucham? - zareagował najmłodszy z policjantów, z rzymską piątką na pagonach.

- Zerwałem czapkę jednemu z napastników. Może się przyda w śledztwie.

- Oczywiście. To ważny dowód rzeczowy. - Czapka Artka wylądowała w dużej,

papierowej kopercie.

Policyjnym samochodem zawieziono nas na pobliską komendę i dokładnie spisano

nasze zeznania. Justyna dość dokładnie odtworzyła wygląd obu sprawców napadu, więc mnie

nie pozostawało nic innego, jak tylko namieszać. Gdy ona na przykład scharakteryzowała

Jurka jako wysokiego, około metr osiemdziesiąt wzrostu osiemnastolatka, w granatowej

kurtce z ortalionu, ja twierdziłam, że miał najwyżej metr sześćdziesiąt, trzydzieści lat i kurtkę,

owszem, ortalionową, lecz brązową z beżowymi wstawkami. Artek zdaniem Justyny był w

tym samym wieku co Jurek, tylko nieco od niego niższy Opisała go jako blondyna w

ciemnozielonej kurtce,- w moim wydaniu stał się wysokim i dużo starszym brunetem,

ubranym w czarny płaszcz.

Gdy wyszłyśmy z komendy, mimo wściekłości buzującej w trzewiach, powiedziałam

coś, co wypadało powiedzieć, czyli banał:

- Mamy szczęście, że wszystko dobrze się skończyło.

- Tak, pod warunkiem że odkupisz mi skrzypce.

- Co? - zamurowało mnie.

- No, chyba że odkupią je twoi kumple.

Niebieskawe światło neonów padało demonicznie na jej bezczelną twarz.

- Ty chyba zupełnie zwariowałaś!

- Nie, to ty jesteś wariatką, a ściślej rzecz biorąc, psychopatką. Takim dość

pospolitym, klinicznym przypadkiem świra, który pod powierzchownym urokiem i gładkością

background image

w zachowaniu skrywa chorobliwe poczucie własnej wartości. Jesteś patologiczną, bezduszną

manipulantką i kłamczuchą. Tak zazdrościsz Fabianowi talentu, że gotowa byłaś go zabić.

- Bredzisz. Marnujesz się, rzępoląc na tych swoich skrzypkach. Powinnaś pisać

powieści fantastyczne. A ode mnie wara! Mało mnie znasz i jeszcze mniej o mnie wiesz.

- Jesteś w błędzie. Znam cię lepiej, niż sądzisz. Pamiętasz Karolinę Suską?

Cholera! Poczułam mięknące kolana.

- Tę sprzątaczkę?

- A zarazem studentkę psychologii. Rozgryzła cię od razu. Gdy tylko powiedziałam

jej, że chodzimy do jednej klasy radziła na ciebie uważać. Więc uważałam, chociaż, prawdę

mówiąc, straciłam czujność. Nabrałam nawet przekonania, że Karolina źle cię oceniła. Ale

niestety miała rację, tobą powinien się zająć psychiatra. Przegięłaś Blanko, nasyłając zbirów

na Fabiana. Jutro masz mi oddać pieniądze za mój instrument. - Odwróciła się na pięcie, żeby

odejść, lecz jeszcze w ostatniej chwili rzuciła przez ramię słowa, które zabrzmiały jak utajona

pogróżka: -1 módl się, żeby Fabian wyszedł z tego cało.

Wszystko we mnie kipiało, a słowa tej wrednej Justyny wracały niczym bumerang i

huczały w mojej głowie jak rój wściekłych pszczół. Jasne. Źródłem wiedzy o mojej osobie

były te cholerne pogaduszki Karoliny z mamą i ojczymem. Karolina domyśliła się, kto

podrzucił jej bransoletkę mamy, lecz brakowało jej podstaw do tego, aby drogą dedukcji

mogła odgadnąć, że to ja zlecałam bicie Tośki, i to akurat Jurkowi i Artkowi. Na to nie

wpadłby sam Scherlock Holmes, a wątpię, żeby była jasnowidzem. Może Justyna tylko

blefowała i trafiła dobrze? Takie przypadki się zdarzają. „Tak, Justyna to wredna

szantażystka. Wygadywała same brednie i przypadkowo trafiła w kilka faktów. Zazdrośnica.

No cóż, ludzie wielkiego formatu, do których należę, sprawiają, że w przeciętniakach

odzywaj ą się kompleksy a wtedy plotą głupoty. Nazwała mnie nawet psychopatką. Też coś!

Z pewnością nie ma zielonego pojęcia, co to słowo znaczy. Bo tak już jest, że gdy brakuje

rzeczowych argumentów, pozostają inwektywy” - przez pół nocy rozmawiałam sama ze sobą,

aż wreszcie doszłam do wniosku, że niepotrzebnie panikuję. Justyna jest głupia, a Fabian

niech się cieszy, że ocalił swoje paluchy Jednak nie na długo.

Nazajutrz, jakby nigdy nic, lekko spóźniona, przyszłam na lekcje. Informacja o

napadzie chuliganów na naszą trójkę, zdążyła już lotem błyskawicy rozprzestrzenić się po

całej szkole, oczywiście za sprawą Justyny Ponieważ nikt nie patrzył na mnie krzywo, ani nie

czynił pod moim adresem żadnych głupich aluzji, wiedziałam, że Justyna swoje

przypuszczenia zachowała dla siebie, a skoro zachowała je dla siebie, nie była ich pewna.

Triumfowałam. Usiadłam w ławce, ignorując jej bezczelne, wyzywające spojrzenie.

background image

Czekałam na przeprosiny, tymczasem na długiej przerwie ta chamka spytała:

- Przyniosłaś pieniądze?

- Dalej trzymają się ciebie żarty? Zapomnij.

- Chcesz, abym poszła na policję i zasugerowała, że wczorajsi napastnicy to być może

ci sami, którzy regularnie tłukli twoją przyrodnią siostrę?

Poczułam, jak cała krew spływa mi do nóg. Nagle doznałam olśnienia. O tym, że

Tośka regularnie zbierała manto, Karolina pewnie dowiedziała się od mamy, która często

podawała ten przykład, żeby podkreślić, iż tego kocmołucha nikt nie lubił. Zupełnie nikt. A

ona mimo tego bardzo się starała zastąpić jej matkę. Bardzo. Naprawdę bardzo.

Były to domysły bez konkretnych dowodów, lecz niestety prawdziwe. Policja miała

czapkę Artka i dokładne portrety pamięciowe Justyny. W razie wpadki chłopaków moje

mataczenie w trakcie przesłuchania na komendzie podważyłoby moją wiarygodność.

Korzystniej było zostawić ten incydent w spokoju, aż drogą naturalną sam pójdzie w

zapomnienie.

- Dobrze, zapłacę za twoje skrzypce, jednak nie dlatego, że mam coś wspólnego z

tymi bandytami i boję się szantażu. Po prostu żal mi ciebie. Kilkaset złotych to pryszcz.

Wystarczyło poprosić mnie jak przyjaciółkę, zamiast wymyślać cuda na kiju i wianki na

lodzie.

Następnego dnia położyłam przed nią równowartość dobrych skrzypiec. Mogła

sprawić sobie dużo lepsze od tych, które straciła. Nadal siedziałyśmy razem, jednak dawna

zażyłość przeminęła bez śladu. Zawiodła mnie i z pewnością kiedyś tego pożałuje. Odczekam

i przy pierwszej okazji sprawię, żeby do końca życia zawsze miała pod górkę.

Fabian wrócił do szkoły już po dwóch dniach. Miał zaledwie stłuczony bark, co nawet

nie utrudniało grania. Zmiana w jego zachowaniu wskazywała na to, że Justyna już podzieliła

się z nim swoimi wrednymi podejrzeniami. I dobrze, nie musiałam przynajmniej

przywdziewać maski gęsi zauroczonej takim żołędnym dupkiem, jednak taktyka wymagała,

podważenia jego przekonania o mojej winie i w miarę możliwości skłócenia go z Justyną.

- Cieszę się, że nareszcie wróciłeś - wyczarowałam jeden ze swoich najpiękniejszych

uśmiechów, starannie wystudiowanych przed lustrem.

- Dziękuję, ja też - odpowiedział chłodno.

- Bardzo cię lubię i proszę, nie wierz tak do końca wszystkiemu, co mówi Justyna.

Przemawia przez nią zazdrość.

Jego jedyną reakcją było uniesienie prawej brwi. Oho, należało odpuścić.

Przynajmniej na razie. Grunt to zasianie ziarna zwątpienia, potem wystarczy tylko czekać, aż

background image

wykiełkuje i odpowiednio je pielęgnować. Odwróciłam się i odeszłam wolno.

Tego popołudnia zadzwonił do mnie Jurek.

- Słuchaj Blanka, musimy się rozliczyć...

- Rozliczyć? - byłam oburzona.

- No tak, należy się nam zwrot kosztów. W końcu to ty doprowadziłaś do sytuacji, że

tylko szare mydło i się pochlastać. Po co przyciągnęłaś tę nieobliczalną wariatkę? Miałaś z

nim być sama.

W mojej głowie zapłonęła ostrzegawczo czerwona lampka. Punkt drugi mojego planu

zakładał, że z rozmowy telefonicznej nie może wynikać, iż zlecenie napadu to moja robota.

„Już po akcji, ale licho nie śpi” - pomyślałam.

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Ej, księżniczko, nie podskakuj.

- Bo co?

- Bo to, że my jesteśmy gitludzie i biorąc zlecenia od takich mend jak ty zawsze

trzymamy asa w rękawie i nóż za cholewą. Pamiętaj o tym. Dajemy ci tydzień na

uregulowanie długu. Jeśli skrewisz, dopadniemy cię.

„Patałachy! Gnojki! Zamiast pomóc, narobili mi kłopotów, narazili na koszty i jeszcze

się odgrażają!” - zaczęłam biegać po pokoju, tupać, kopać meble i walić pięściami w ściany

żeby rozładować złość. Po chwili wzięłam się w garść i zebrałam myśli. „Jurek z Artkiem

pobili Fabiana i zniszczyli skrzypce Justynie. Popełnili przestępstwo, za które można trafić do

pierdla. Nie zmieni tego nawet fakt, że ja ich do tego czynu namówiłam. Byliby głupi, gdyby

poszli z tym na policję. Zresztą, niech idą. Powiem, że mnie szantażowali, że wymuszali

pieniądze, zastraszali. Będę bardziej wiarygodna, gdyż poza słowami, nie mają żadnych

innych dowodów. Wątpliwe też, czy odważą się napaść mnie i pobić. Strachy na lachy. A

nawet gdyby się odważyli i przyparli do muru, powiem, że mam telefon na podsłuchu, więc

dla dobra sprawy musiałam trochę nabajdurzyć, a oni są fajne chłopaki i, rzecz jasna, forsa

należy się im jak psu buda”. Ochłonęłam. Byłabym skończoną kretynką, gdybym pozwoliła,

żeby tacy zasrańcy zjedli mnie w kaszy

Chwilę później znów zadzwonił telefon, lecz tym razem był to Sebastian. Poczułam

ulgę.

- Cześć Blanko. Przyjechałem na kilka dni. Może się spotkamy?

Tak, to spotkanie było mi na rękę. Potrzebowałam kojącej rozmowy z kimś, kto

chociaż na mnie nie zasługuje, lecz zna moją wartość, a nawet stawia mnie na piedestale,- kto

ukoi nerwy nadszarpnięte podłością i zawiścią.

background image

- Nie za bardzo mam czas - powiedziałam wyraźnie znudzonym tonem, żeby sobie nie

pomyślał, że wystarczy zagwizdać i już pędzę.

- Może jutro?

Rany, co za dupek! Nawet nie chce mu się odrobinę wysilić, żeby mnie przekonać.

- Jutro zupełnie odpada. Może pojutrze?

- Pojutrze... posłuchaj, mam zorganizowaną pierwszą poważną wystawę swoich

obrazów, chciałem zaprosić cię na uroczyste otwarcie... jednak skoro nie możesz...

- Sztuka przez wielkie „S” jest u mnie na pierwszym miejscu. Przyjdę dzisiaj.

- Czekam na ciebie U Architektów. O której będziesz?

- Za godzinę.

Wybrańcom bogów szczęście sprzyja. Nie mogłam przepuścić okazji. Największy

talent, którego nikt nie zna, to talent zmarnowany. Na przykład w kawalerce na osiedlu mogli

sobie grywać i Padarewski, i Mozart, i Beethoven, a jedyną reakcją byłyby wrzaski

Kościelniakowej i najwyżej wzgardliwa obojętność tej starej rampampury Cebulowej.

*

Potrzebowałam słuchaczy wrażliwych na sztukę, a na wystawach malarstwa bywają

ważne osobistości, przedstawiciele wydziałów kultury prominentni urzędnicy uznani artyści,

znakomitości polityczne, dygnitarze i w ogóle śmietanka intelektualna i finansowa. Istniało

duże prawdopodobieństwo, że jakaś szycha zwróci na mnie uwagę, przez tę szychę poznam

jeszcze ważniejszą szychę, aż wreszcie trafię do światowej elity. Dopiero na tym poziomie

mój talent rozkwitnie w pełni i znajdzie właściwych odbiorców mojego muzycznego kunsztu.

U Architektów zwyczajowo bywała klientela z wyższej półki - artyści z pobliskiego

teatru Maska, redaktorzy z Supernowości, pracownicy Salonu Wystaw Artystycznych, no i

rzecz jasna projektanci i kreślarze z mieszczącego się w tym samym budynku ogromnego

biura projektów Architekt. W czasie wakacji bywaliśmy w kawiarenkach na świeżym

powietrzu. Wyprawa do tego typu miejsca wymagała nieco staranniejszego przygotowania.

Tam również mogłam wpaść w oko jakiemuś ważniakowi, który ułatwiłby mi przyszłą

karierę. Założyłam więc spodnie i lekko ażurową bluzkę, z tych prostych, lecz cholernie

drogich, skromnych, a zarazem obiecująco kuszących.

W oczach Sebastiana z satysfakcją odnalazłam ów błysk fascynacji, jaki po raz

pierwszy zobaczyłam w samolocie do Paryża. Siedział w głębi sali z dwoma kolegami, Kubą i

Grześkiem, z tym że ten pierwszy naprawdę był wart grzechu: jasna cera, cudownie regularne

rysy, wyraźnie zarysowane brwi i czarne, lekko pofalowane włosy. Jezu, gdybym z takim

przystojniakiem przyszła na szkolną imprezę, wszystkim zbielałoby oko. Tak anielsko piękny

background image

facet musiał wiedzieć, że działa na kobiety porażająco, więc żeby go zaintrygować, zagrałam

rolę chłodnej i wyniosłej, która nie wpada w cielęcy zachwyt na widok żadnego

przystojniaka, nawet gdyby był nim sam Apollo. Na razie szło dobrze. Gdy Sebastian nas

sobie przedstawił, już usłyszałam pierwszy komplement:

- Szczęściarz z ciebie, stary! - rzucił Kuba do Sebastiana i spojrzał na mnie z niemym

zachwytem. Jego oczy miały w sobie coś z oczu Amoroza, jednak Amorozo był takim

osiedlowym śmieciem, a Kuba towarem eksportowym i na dodatek pewnie kimś z mojej sfery

duchowej.

Zamówiłam sobie kawę cappuccino, gdy tymczasem chłopcy kontynuowali przerwany

przez moje przybycie temat.

- Obstaję przy swoim - mówił Grzesiek - powinieneś dołączyć grafiki do swojego

zbioru. Trzeba zrobić im osobną ekspozycję w małej sali albo nawet...

- Daj spokój, nie lubię eklektyzmu.

- Głupoty wygadujesz, grafika dobrze się sprzedaje.

Przysłuchiwałam się tej rozmowie, czekając, aż Kuba powie coś, co pozwoli mi

poznać go bliżej, ale on uparcie milczał i tylko od czasu do czasu spoglądał na mnie jakoś tak,

że w innych okolicznościach mogłyby mi puścić hamulce. Nagle wróciłam pamięcią do

pierwszego pocałunku z Sebastianem i gorąco zapragnęłam tak całować się z Kubą. Chciałam

więcej. Chciałam zarzucić mu ręce na szyję, przylgnąć do niego nagim ciałem, chciałam...

Poczułam na twarzy rumieniec, a w podbrzuszu rój motyli... Działała między nami chemia,

najprawdziwsza, najczystsza chemia, w której nie ma miejsca na fałsz, gdyż wszystko to

odbywało się bez słów.

Sebastian jest skończonym kretynem, skoro siada z dziewczyną, w której jest

zadurzony przy jednym stoliku z Kubą. Pewnie naiwnie ufa w siłę swojej miłości i

szlachetność serca przyjaciela. Sam jest sobie winien. Będę dla Sebastiana kobietą femme

fatale31, jakąś tam Dagny32, która złamała serce Edwarda Muncha i jeszcze kilku innych

artystów, ale ich nazwiska wyleciały mi z pamięci. Platoniczna miłość doda jego talentowi

skrzydeł. Może nawet się dla mnie zastrzeli?

Marzyłam na jawie. Czułam, że oto w moim życiu zaczyna się coś nowego, że lada

chwila przekroczę próg, za którym czeka już świetlana rzeczywistość z wyjątkowym

mężczyzną u boku. W doskonałym humorze wróciłam do domu i długo w nocy obmyślałam

strategię usidlenia Kuby. Tu nie mogłam popełnić najmniejszego błędu.

Nazajutrz odpuściłam sobie szkołę i pojechałam z mamą oraz ciocią Agnieszką na

zakupy. Obie wiedziały że muszę wyglądać bosko, gdyż jako doświadczone kobiety znały

background image

uwodzicielską siłę, jaką wywołuje pierwsze wrażenie. I za to kochałam je najbardziej.

Obeszłyśmy wszystkie najdroższe sklepy oraz butiki i nic, dosłownie nic. Wszystko raziło

sztampą, prowincjonalną byłe jakością. A ja potrzebowałam czegoś ekstra. W końcu

postanowiłyśmy skoczyć do Warszawy. Ojczyma, jak zwykle gdzieś poniosło, a że czasu było

mało, pojechałyśmy wieczornym pociągiem, przenocowałyśmy w hotelu, a rano udałyśmy się

na rekonesans po sklepach.

Dopisało nam szczęście. Już w pierwszym butiku przy Marszałkowskiej naszą uwagę

przyciągnęła sukienka z delikatnej tkaniny, czarnej w cudowne, stylizowane kwiaty

Przymierzyłam ją. Leżała jak ulał, a dodatkowo seksownie układała się na ciele, tworząc

ponętny dołek między piersiami.

31Femme fatale (fr.) - kobieta przynosząca zgubę, sprowadzająca nieszczęście,

łamiąca serce, karierę i życie mężczyzny

32Dagny Juel Przybyszewska (1861-1901) - Norweżka, muza artystów końca XIX

wieku, pianistka, tłumaczka, autorka dramatów, utworów poetyckich, prozy i wierszy.

Mama z ciocią postanowiły przy okazji jeszcze trochę pochodzić po sklepach i kogoś

odwiedzić, więc do domu wróciłam sama, autobusem pośpiesznym i ku swojemu zaskoczeniu

zastałam w nim ojczyma. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest pijany Siedział, a właściwie

półleżał na fotelu. Jego twarz była czerwona i mokra od potu. Sapał przy tym jak parowóz

jadący pod górkę.

- Blanko, córeczko, jak to dobrze, że już jesteś. Podaj mi szklankę wody i te małe,

niebieskie tabletki. Powinny być w łazience, w szafce. Gdzie jest mama?

- Mama zaraz przyjdzie.

Czasu zostało mi zaledwie tyle, żeby się przygotować do imprezy ale zniecierpliwiona

poszłam szukać tych tabletek. Powinny być, lecz ich nie było, były za to zielone. „Zresztą,

ojczym to daltonista, więc chyba mu wszystko jedno” - pomyślałam i miałam rację. Połknął,

przepił wodą i czekając na efekt działania, zamknął oczy. Poszłam do łazienki i zajęłam się

sobą. Włosy z prawej strony nad uchem spięłam złotą spinką z miniaturowymi rubinami. Tuż

nad linią górnych rzęs narysowałam cieniutkie, czarne kreski, powieki pociągnęłam beżową

kredką, a wewnętrzne kąciki oczu rozjaśniłam perłowym cieniem.

- Blanko, Blaneczko! - zawracać mi głowę akurat wtedy, gdy się spieszę, było

totalnym świństwem! Udałam, że ogłuchłam.

Usta mam naturalnie czerwone, więc wystarczyło musnąć je lekko błyszczykiem, lecz

najpierw przypudrowałam twarz i szyję.

- Blanko, pomocy, Blanko... przyjdź tu dziecko... - dziamgolił burak jeden, jakby coś

background image

go ukąsiło.

- Co się dzieje, tatuśku? - zajrzałam do salonu.

- Gdzie jest mama? Słabo mi. Rozrywa mi klatkę piersiową... Piecze... Dławi mnie...

Proszę, wezwij pogotowie - wysapał.

„No nie! Musiałam już wychodzić, a temu zachciewa się lekarza. Jeśli teraz wezwę

pogotowie, będę musiała czekać, aż przyjedzie, potem czekać, aż go przebadają, potem może

zabiorą go do szpitala, więc zanim zapakują na nosze, wsadzą do karetki, zanim pozamykam

za nimi drzwi, będzie już po imprezie” - kalkulowałam.

- Jak wróci mama, to się tobą zajmie, tatuśku. Ja muszę wyjść. Jestem już spóźniona.

Pa!

Wołał za mną, jednak nadaremnie. Wybiegłam przed dom i zatrzymałam

przejeżdżającą właśnie taksówkę.

background image

Rozdział 23

Wernisaż

Wytworny tłum wypełniał wielką salę Salonu Wystaw Artystycznych. Czułam dreszcz

emocji. Oto miałam sprawdzić, ile znaczę w takim towarzystwie. Sebastian, który tego dnia

był ubrany w fantazyjną koszulę bez kołnierza, żółtą, brokatową kamizelkę i jedwabne

spodnie, wyraźnie wyróżniał się wśród zaproszonych gości. Dyskretnie poszukałam

wzrokiem Kuby. Stał przy jednym z obrazów z jakąś dziewczyną w czerwonej sukience.

Rozpoczęła się część oficjalna. Wysoki grubas z kitką rzadkich włosów poprosił o

ciszę i uroczyście zagaił:

- Piękne panie i przystojni panowie. Mam dzisiaj wielki zaszczyt przedstawić państwu

młodego i wybitnie utalentowanego malarza portrecistę, Sebastiana Nikrasa, w moim

najgłębszym przeświadczeniu, przyszłą chlubę naszego pięknego miasta. Sebastian jest

jednym z najlepszych studentów Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Panie Sebastianie,

proszę do mnie podejść...

Rozległy się uprzejme brawa. Zostałam sama, więc wykorzystałam tę okazję, żeby

przybliżyć się do Kuby, który nadal stał z małpą w czerwonym przy boku i słuchał

przemówienia. Dziewczyna była nieciekawa. Miała krzywy nos i wystające mysio siekacze.

Rozejrzałam się po innych paniach i dziewczynach, żeby ocenić, jak wypadam na ich tle.

Wypadałam świetnie.

Wtem Kuba, jakby zmuszony siłą mojego wzroku, spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

Był to ten rodzaj wymownego uśmiechu, który mówi dziewczynie: pragnę cię.

Odpowiedziałam też uśmiechem, który powinien odczytać: kto wie... kto wie... może... Potem

na chwilę opuściłam oczy i przeniosłam wzrok na Sebastiana, całego w skowronkach,

oczywiście z powodu głównej roli, jaką akurat odgrywał.

Tymczasem przemówienie wreszcie dobiegło końca, weszły panienki z szampanem na

tacach i rozpoczęła się część nieoficjalna. Wrócił też Sebastian.

- Gratuluję. Zawsze w ciebie wierzyłam – pizy cukrzyłam mu.

- Chodź. Mam dla ciebie niespodziankę - ruszyliśmy w kierunku jednej ze ścian z

ekspozycjami. Drogę do celu opóźniali goście, którzy raz po raz zagadywali Sebastiana,

gratulowali mu talentu, i tak w ciągu kwadransa poznałam więcej osób niż normalnie wciągu

miesiąca. - Zamknij oczy

Wykonałam polecenie i dałam się prowadzić.

background image

- Długo jeszcze?

- Już.

Spojrzałam i oniemiałam z zachwytu. Stałam przed własnym portretem. Cudownym.

Zostałam ujęta z półprofilu, lecz wzrok miałam skierowany ku patrzącym. Obraz był

utrzymany w tonacji żółtozłotej i sprawiał wrażenie, że moją postać rozświetla blask

niewidocznego słońca. W mych ciemnych włosach tworzyły się migotliwe refleksy, a oczy

błyszczały niepokojąco. Pod portretem widniał podpis: PIĘKNA BLANKA. Na dodatkowej

kartce była informacja: Nie do sprzedania. No, już tym jednym obrazem zasłużył sobie na

akapit w mojej przyszłej biografii.

- Boże, Sebastianie, jestem pod wrażeniem! Doprawdy, nie wiem, co mam

powiedzieć...

Nie musiałam udawać, naprawdę byłam zaskoczona. Genialna intuicja mnie nie

zawiodła. Moje podobizny jego pędzla będą równie sławne jak ja sama. Przeżyją nas, a ich

reprodukcje znajdą się w katalogach malarstwa, no i rzecz jasna w książkach mnie

poświęconych, może też na okładkach płyt z moją muzyką. Sto lat, dwieście, tysiąc lat ludzie

będą na nie patrzeć i podziwiać bardziej niż tę tęgawą Mona Lizę czy tę drugą damę z jakimś

tam gryzoniem na kolanach. Potwierdzały to komentarze oglądających. Raz po raz ktoś

podchodził do nas, żeby powiedzieć, że portret jest najwyższej próby, a panowie dodawali

kurtuazyjnie, że w rzeczywistości jestem jeszcze piękniejsza.

Wszystko to było fascynujące, lecz ja czekałam na Kubę, bo prawdę mówiąc, mimo

wszechobecnego tłumu, czułam się tak, jakby nikogo nie było, poza tym anielsko pięknym

chłopakiem. Gdziekolwiek by nie stał, gdziekolwiek by się nie przechadzał, z kimkolwiek by

nie rozmawiał, jego wzrok był zawsze skierowany na mnie, tylko z jakiegoś powodu wciąż

trzymał się z daleka.

Szampan, który powoli sączyłam, spowodował w mojej głowie przyjemny szmerek.

Czułam się lekko i radośnie, do pełni szczęścia pragnęłam już tylko Kuby. Musiałam wziąć

inicjatywę w swoje ręce.

- Chcę obejrzeć wszystkie twoje obrazy. Oprowadzisz mnie? - zwróciłam się do

Sebastiana.

- Oczywiście.

Ruszyliśmy zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Poza moim portretem właściwie nic

nie było warte uwagi. Same nieciekawe typy, ale przynajmniej o modeli i modelki Sebastiana

nie musiałam być zazdrosna. Dla dobra sprawy udawałam, że wszystko jest zachwycające,

gdy tymczasem do celu było coraz bliżej, coraz bliżej. Podczas tych manewrów przyszło mi

background image

do głowy że powinnam mieszkać w Krakowie, kulturalnej stolicy Polski. Na pewno każde

konserwatorium przyjmie mnie z otwartymi ramionami, tam moja szansa na karierę będzie

stokroć większa, no i codziennie będę widywała Kubę. Ba, co ja mówię, zostaniemy

kochankami, potem weźmiemy ślub i zaczniemy podróżować po świecie. Ja, wielka pianistka,

on - mój piękny impresario.

Wreszcie osiągnęliśmy cel. Kubie, nadal towarzyszyła paskuda w czerwonej sukience,

lecz teraz dołączył do nich również Grzesiek, który już z daleka zawołał.

- O, jest nasz mistrz! Cześć Blanko. Prześlicznie dziś wyglądasz.

Dzięki Bogu, nie wypadało ich ominąć.

- Dziękuję - przystanęłam. Sebastianowi nie pozostało nic innego, jak tylko pójść w

moje ślady

Z bliska dziewczyna w czerwonej sukience była jeszcze brzydsza jak z oddali, a jej

sukienka to koszmarny sen krawcowej. Ohyda.

*

- Blanko, Kubę już znasz, poznaj teraz jego dziewczynę, Monikę. Moniko, to jest

Blanka - Sebastian dokonał prezentacji.

Podałyśmy sobie ręce i uraczyłyśmy się nic nieznaczącymi uśmiechami. To znaczy

mój uśmiech był ironiczny, lecz tę ironię przeznaczyłam dla Kuby Teraz zrozumiałam,

dlaczego nie podszedł wcześniej. Ta małpa go pilnowała. Jednak choćby przykuła go do

siebie kajdankami, jej ukochany zerwie się i pójdzie za mną. Już byłam tego pewna.

Wyczytałam to w jego urokliwych oczach.

Ruszyliśmy dalej. Dopiero teraz uznałam, że pytanie o kolegów zabrzmi niewinnie.

- Grzesiek też studiuje malarstwo?

- Rzeźbę. Malarstwo studiuje Monika.

- A Kuba?

- Kuba aktorstwo. Chodź, pokażę ci portrety mojej siostry i ojca.

„Aktor. Jasne, że ktoś tak przystojny powinien zostać aktorem, a jego twarz zdobić

wszystkie ekrany świata. Zostaniemy piękną parą. Tak, pojadę do Krakowa” -

monologowałam w duszy, całkowicie tracąc zainteresowanie dla obrazów.

Tymczasem atmosfera stawała się coraz luźniejsza, tu i ówdzie potworzyły się

rozdyskutowane grupki, ten i ów wychodził, impreza zmierzała ku końcowi. Znów

spotkaliśmy Grześka, Kubę i Monikę.

- Posłuchaj mistrzu, musimy równie pięknie zakończyć tak cudnie rozpoczęty dzień.

Co proponujesz? - spytał Grzesiek.

background image

- Jakiś nocny klub. Co ty na to, Blanko?

Zawahałam się. Czy nocna popijawa i obecność Moniki będzie właściwą sytuacją dla

uwiedzenia Kuby? Czy nie lepiej, wzorem Kopciuszka, zafascynować sobą mężczyznę i

zniknąć? Moja intuicja mówiła - znikaj.

- Przykro mi, Sebastianie, ale muszę wrócić do domu przed dwudziestą drugą.

Byłabym ci wdzięczna, gdybyś wezwał taksówkę.

- Może zadzwonię do mamy żeby cię wytłumaczyć. Przecież ona mnie zna - próbował

wpłynąć na moją nagłą decyzję.

- Mama tak, ale ojciec nie. Jest surowy w tych kwestiach. Jeśli chcesz mnie widywać

w przyszłości, dzisiaj lepiej sobie odpuść.

Sebastianowi nie wypadało wyjść przed ostatnim gościem, nie wypadało mu też

pozwolić odejść samotnie swojej dziewczynie, i to osobiście zaproszonej. Fajnie było

postawić go w tak niezręcznej sytuacji, liczyłam też na to, że któryś z jego kolegów zechce

wybawić go z kłopotu i że tym kolegą będzie Kuba.

- Mogę cię odwieźć - niespodziewanie zaoferowała się Monika. - Mam samochód i nie

piłam.

No tak! Powinnam to przewidzieć. Monice, która przecież miała oczy, zwykła babska

przezorność kazała trzymać Kubę z daleka ode mnie. Gdybym ja została, oni by wyszli.

Znalazłaby i na to sposób.

background image

Rozdział 24

Nawet śmierć sprzyja

W domu zastałam zapłakaną mamę i wielce przejętą ciocię Agnieszkę.

- Och, Blaneczko, jak to dobrze, że jesteś! Karol nie żyje! - zawołała na mój widok

mama.

W pierwszej chwili stanęłam jak wryta, lecz już w następnej pomyślałam, że jestem

niekwestionowaną faworytką fortuny Śmierć tego buraka rozwiązywała wszystkie moje

problemy Mogłyśmy teraz sprzedać dom i zamieszkać w Krakowie.

- Boże, jakim cudem? Przecież kilka godzin temu widziałam go całego i zdrowego.

- Przyjechałyśmy z Warszawy dwie godziny temu. Już nie żył.

Musiał pierdyknąć w kalendarz zaraz po moim wyjściu. „Co za przewrotność losu.

Tyle się natrudziłam, żeby wyeliminować Tośkę, a ona żyje. W sprawie starego nie kiwnęłam

nawet palcem, a ten wyeliminował się sam. Na amen” - pomyślałam.

- Szkoda tatusia.

- Szkoda. Bardzo szkoda - westchnęła współczująco ciocia. - Co ty Luizo, zamierzasz

teraz robić? Utrzymanie takiego dużego domu wymaga sporo pieniędzy. Mogłabym wynająć

swoją kawalerkę i zamieszkać u ciebie.

Mamę wyraźnie zaskoczyła ta propozycja. Mnie też.

- Firma przynosi spore dochody - rzuciłam mamie koło ratunkowe.

- Nie mam teraz głowy do interesów, lecz twoja propozycja jest ciekawa. Pomyślę o

niej później - mama zmieniała temat. - Z wrażenia zupełnie odebrało mi apetyt, lecz

wypadałoby zrobić jakąś kolację.

- Tak, zajmę się tym. Usmażę jajecznicę. - Ciocia z usłużną gorliwością pobiegła do

kuchni.

- Kiedy pogrzeb? - spytałam, gdy zostałyśmy same.

- Nie wiem, dopiero jutro będę załatwiać formalności.

- Zawiadomisz Tośkę?

- Kocmołuch z niej, bo kocmołuch, jednakże to jego krew

- A jak znowu zechce się tutaj wprowadzić?

- Ma prawo, tylko ciekawe, kto ją będzie utrzymywał. Ja na pewno nie. Ani to moja

córka, ani nawet daleka krewna. Żadna siła nie skłoni mnie do wypełniania najmniejszych

obowiązków. Nawet tycich, tyciuteńkich - mama pokazała czubek małego palca. - No i

background image

koniecznie trzeba powymieniać zamki w drzwiach. Jest niedopuszczalne, żeby ta stara

czerepacha właziła do domu, kiedy zechce. Koniec pobłażania.

Długo w nocy myślałam o Kubie. Przyszłość jawiła się jak piękna baśń, oto zaczynały

się spełniać moje marzenia. Wiedziałam, wiedziałam, że tak będzie, gdyż byłam geniuszem i

wiedziałam, że jestem geniuszem. I nareszcie się stało.

Nazajutrz znów nie poszłam do szkoły Teraz, gdy w moim życiu wszystko uległo

zmianie, nie musiałam nadwerężać nerwów widokiem tej fałszywej Justyny i tego błazna

Fabiana. Zresztą, grałam rolę pogrążonej w smutku pasierbicy Mama z samego rana poszła

załatwiać jakieś formalności, ja tymczasem przetrząsnęłam gabinet ojczyma. Niestety poza

teczkami z dokumentami, zabazgranymi notesami, starymi kalendarzami w biurku nie

znalazłam niczego wartościowego. Dopiero, gdy przeszukałam kieszenie marynarki wiszącej

na oparciu krzesła, znalazłam w portfelu pięć dwustuzłotowych banknotów, plik kart do

bankomatów oraz przekazów na adres babki Tośki. Ta stara kutwa wydzierała mu po bańce

miesięcznie! Jeszcze raz przetrząsnęłam biurko i przejrzałam papierzyska, w nadziei że

znajdę numer PINu, bez którego karty bankomatowe były tylko bezużytecznymi plastikami.

Niestety. Zabrałam pieniądze, a resztę poukładałam i pozamykałam, żeby nie zostawić po

sobie śladów.

Ledwie skończyłam tę robotę, zadzwonił Sebastian.

- Cześć, moje słoneczko, spotkamy się dzisiaj po południu?

- Chętnie Sebastianku, ale nie mogę - siorbnęłam nosem.

- Masz jakieś kłopoty?

- Tak, ogromne, zmarł mój ojciec.

- Rozumiem. Przyjmij moje wyrazy współczucia. Jest mi przykro z tego powodu. Czy

mogę ci w czymś pomóc?

- Nie wiem. Na razie mama załatwia różne sprawy.

- Gdybyś potrzebowała mojego wsparcia, dzwoń o każdej porze dnia i nocy Odezwę

się jeszcze.

Jakimś cudem wiadomość o śmierci ojczyma rozeszła się wśród znajomych, raz po raz

ktoś telefonował, żeby złożyć nam kondolencje i uzyskać jakieś informacje. Byłam

zdziwiona, że ojczym miał tylu znajomych, których w ogóle obchodziło, z jakiego powodu

zmarł. Kilku, podobnie jak Sebastian, zaoferowało swoją pomoc, lecz najbardziej ucieszył

mnie adwokat Kosowski, który powiedział wprost, że w każdej chwili służy nam poradą

prawną. Gdyby mama poderwała go, zostałaby panią adwokatową i nasz status społeczny

poszybowałby w górę, a szansa była ogromna. Kosowska przy mamie wygląda jak stara

background image

syrenka przy mercedesie klasy „S”, do tego Kosowski, wraz ze swoją brzydką żoną, miałby z

głowy i rudzielców, i poskręcaną jak chiński paragraf teściową.

Mama wróciła do domu dopiero o szesnastej. Była głodna i zmęczona, lecz

usatysfakcjonowana, że udało się jej załatwić większość spraw. Zaraz też wzięła się za

smażenie naleśników.

- Blaneczko, akt zgonu już mamy firma pogrzebowa jest ugadana, trumna wybrana,

msza zamówiona, klepsydry są rozklejone po całym mieście, dałam też krótkie anonse do

gazet. Jutro mam tylko wpaść do ZUSu po zasiłek pogrzebowy.

- A kiedy sam pogrzeb?

- Pojutrze. Tośkę i jej babkę powiadomimy w ostatniej chwili. Może nie zdążą

dojechać. Pomyśl, Blanko, w czym wystąpimy na pogrzebie. Prognozy przewidują mróz,

więc założę czarne karakuły, lecz kapelusz odpada, a biała czapka z lisa nie pasuje. Wyskoczę

jeszcze do modystki. A ty?

- Kup mi ciemną czapkę i ciemny szalik. Nie będę się sadzić na Bóg wie co.

Mama nie histeryzowała, co wcale mnie nie dziwiło, gdyż kobietę z jej urodą, a teraz

także sporym majątkiem, było stać na kogoś więcej niż producent armatury budowlanej.

Chyba wreszcie zatrybiła.

Niespodziewanie zadzwoniła Ewelina Tańska.

- Blanko, pragnę ci powiedzieć w imieniu naszej klasy, że bardzo współczujemy ci i

łączymy się z tobą w smutku po śmierci taty.

- Dziękuję. Jestem wzruszona - udałam wiarę w szczerość jej słów, choć doskonale

wiedziałam, że ich wszystkich, łącznie z tą podłą Justyną i wrednym Fabianem, cieszy moje

nieszczęście. Szkoda, że głupki nie wiedzą, kto się cieszy najbardziej.

Dwa dni później, pomimo panującego mrozu, świeciło słońce. Ponurą cmentarną

kaplicę wypełniał po brzegi tłum ciemnych postaci. Dębowa trumna na wysoki połysk

spoczywała na katafalku, tuż pod ogromnym krucyfiksem. Przez gotyckie witraże o żałobnej

tematyce sączyło się posępne światło. Wysokie gromnice w mosiężnych świecznikach, które

stały u wezgłowia trumny, świeciły tak anemicznie, że nawet barwa płomienia zdawała się

mieć trupi odcień. Tę symfonię mrocznej nudy dopełniał niewidoczny z mojego miejsca

organista, który grał chyba requiem własnej kompozycji, w założeniu werterowskie, a w

rzeczywistości godne pożałowania.

Siedziałyśmy z mamą samotnie w pierwszej ławce przeznaczonej dla najbliższej

rodziny. Z jakiegoś powodu Tośka z babką, które jednak zdążyły przyjechać, usiadły w

drugim rzędzie, razem z wieśniakami, wśród których rozpoznałam kilkoro uczestników

background image

pogrzebu dziadka Tośki. Dobrze, że siedzieli osobno, bo tacy „krewni” to popłoch i żenada, a

przecież przybyła na tę uroczystość delegacja z naszej klasy - Ewelina Tańska, Janek Porada

oraz Daniel Gęsicki. Szarpnęli się nawet na wieniec. W dalszych ławkach dostrzegłam

znajomych sąsiadów, Sebastiana, ciocię Agnieszkę, a nawet pana Stefana.

Wreszcie wyszedł ksiądz i rozpoczął odprawianie mszy. Owszem, bywam w kościele

jednakże tylko z okazji wielkich świąt. Zawsze wiało nudą, jednak teraz było osłabiająco

nudno. Powiedziałabym dosadnie: flaki z olejem. Niestety, charakter ceremonii wymagał ode

mnie zachowania cierpliwości. Właściwie byłam ją winna temu burakowi spoczywającemu w

dębowym pudle, przynajmniej za to, że wreszcie uwolnił nas od swojej prostackiej osoby

Mama, nawet w żałobnej czerni wyglądała zachwycająco. Bajerancki toczek z czarną

woalką nadawał jej postaci niemal królewską godność. Siedziała prosto, z lekko opuszczoną

głową, ściskając w ręku książeczkę do nabożeństwa oplecioną różańcem. Bez specjalnego

rozglądania się po kaplicy dostrzegłam, że niemal wszystkie oczy są skierowane na nas.

Wreszcie msza dobiegła upragnionego przeze mnie końca, a pracownicy firmy

pogrzebowej dźwignęli trumnę i poprzedzani przez ministranta z krzyżem oraz księdza,

ruszyli ku wyjściu. Ich śladem, w ustalonym przez tradycję porządku, podążyli żałobnicy.

Tuż za trumną, rzecz jasna, szła mama i ja, za nami Tośka z babką, dalej cała reszta,

obciążona wieńcami oraz kwiatami. Dość długo szliśmy pomiędzy pokrytymi śniegiem

grobami, aż dotarliśmy do świeżo wykopanego dołu, jak to się poetycko mówi, miejsca

ostatecznego spoczynku szanownego nieboszczyka.

Tak jakoś wypadło, że Tośka z babką stanęły po przeciwnej stronie grobu, więc

mogłam bez trudu ją obserwować. Nieco wyrosła, lecz dalej była paskudna jak noc

listopadowa. Nie płakała i w ogóle sprawiała wrażenie, że nie obchodzi jej śmierć ojca. Fakt,

że stary lał ją bez pamięci, jednak płacił na jej utrzymanie. Teraz kicha. A niechby jeszcze

babka kopnęła w kalendarz, to do końca życia będzie macać kury i pasać krowy, bo my nie

damy ani grosza na jej kształcenie i, rzecz jasna, nie wpuścimy jej do naszego domu.

Po księdzu, co było zdumiewające, zabrał głos mecenas Kosowski.

- Pogrążeni w smutku, spotykamy się dziś, żeby pożegnać Karola Drobnickiego,

którego śmierć jest dla nas wszystkich ogromnym ciosem i zaskoczeniem. Jest nam niezwykle

ciężko rozstać się z człowiekiem wielkiej uczciwości i otwartego serca. Spotkaliśmy się tu

przede wszystkim po to, aby wspólnotą naszych serc zaświadczyć, że pamięć o nim

pozostanie z nami na zawsze... - wygłaszał coraz bardziej koturnowe dytyramby33, a mnie

zalewała krew Wtem mój wzrok padł na Ewelinę Tańską i uświadomiłam sobie, że ta

gloryfikacja ojczyma, te wszystkie ochy i achy ten, krótko mówiąc, hymn pochwalny w

background image

wykonaniu zawodowego krasomówcy, ma swoje dobre strony. Niech ta wredna Ewelina

usłyszy na własne uszy, że mój ojciec to nie byle cieć.

Wreszcie oracja na cześć drogiego zmarłego dobiegła końca, trumna została

spuszczona na linach do grobu, a grabarze chwycili za łopaty „Baj, baj pieprzony buraku, śpij

sobie smacznie” - nuciłam w duchu, zaś głuchy łomot zamarzniętych grud, spadających na

trumnę, był najpiękniejszą muzyką dla moich uszu.

33 Dytyramb - oda lub pieśń pochwalna o charakterze patetycznym, wzniosłym,

niekiedy tragicznym.

background image

Rozdział 25

Szok

Gdy nad trumną ojczyma uklepano łopatami świeży kopczyk, gdy u szczytu grobu

wbito krzyż z tabliczką informacyjną, gdy wszyscy w ostatnim hołdzie złożyli już duże i małe

wieńce z fioletowymi szarfami, duże i małe wiązanki kwiatów z fioletowymi wstęgami,

zaczął się ostatni etap - okolicznościowe słowa smutku i pocieszenia. Większość osób

podchodziła tylko do nas, całkowicie ignorując Tośkę i jej babkę. Mało kto wiedział, że ten

chudy pipsztol w wieśniackiej kurtce stojący obok kaszalota w ludzkiej postaci ma coś

wspólnego z szanownym truposzem. A już, broń Boże, z nami. Dlatego też obie wybyły,

zanim żałobnicy ostatecznie zdążyli się rozejść. Wreszcie ceremoniał dobiegł końca, zaś przy

bogato ukwieconej mogile pozostali tylko mama, ciocia Agnieszka, pan Stefan, Sebastian i ja.

Pan Stefan z galanterią zaproponował podrzucenie nas do domów swoim lanosem.

- Dziękuję, ja też jestem zmotoryzowany i mogę kogoś podrzucić - Sebastian spojrzał

na mnie wymownie. Dzięki Bogu.

Stanęło na tym, że mama i ciocia Agnieszka pojechały samochodem pana Stefana, ja

zaś zabrałam się z Sebastianem. Pewnie sam pogrzeb wisiał mu obojętnym kalafiorem, a

jedynie stanowił okazję do tego, żeby mógł pokazać, jaki to jest z niego opiekuńczy facet i

pochwalić się swoją prawie nową mazdą.

- Szkoda, że nigdy nie poznałem twojego ojca. Pewnie był z niego porządny gość.

- Tak. Jego śmierć wiele zmieni w naszym życiu.

- Chyba ciężko jest ci wracać do domu, w którym już go nie ma.

- Oczywiście - skłamałam.

- Wobec tego może wpadniemy do jakiegoś lokalu? Porozmawiamy, albo po prostu

posiedzimy sobie w milczeniu.

- Dobry pomysł.

Pojechaliśmy do Bohemy. Zamówiliśmy kawę, kiedy nagle ogarnął mnie głód

muzyki. Pragnęłam usiąść przy swoim fortepianie i grać; poczuć pod palcami chłodny

aksamit kości słoniowej. To pragnienie było tak dojmujące, że pod jego wpływem

zobojętniałam na wszystko inne. Nie chciało mi się niczego robić, nawet rozmawiać. Z nikim.

No, najwyżej z Kubą, on by mnie zrozumiał, ale Kuba był daleko Tymczasem na

wyciągnięcie ręki miałam faceta, któremu tylko się wydawało, że swoim współczuciem ukoi

ból mojej duszy

background image

Gdy dwie godziny później wysiadłam przed domem i zobaczyłam na podjeździe

srebrnego volkswagena passata oraz siedzącego w nim tego wieśniaka, Tomka, poczułam

niepokój. Już za drzwiami wejściowymi usłyszałam, że ktoś gra, a właściwie brzdąka na

fortepianie. Wpadłam do swojego pokoju i... a jakże! Tośka jednym palcem wystukiwała na

klawiaturze prostą melodyjkę. Wszystko we mnie zawrzało.

- Zabieraj swoje parszywe łapy od mojego fortepianu! - wrzasnęłam.

- Czy fortepian jest twój, to się jeszcze okaże. Moim zdaniem, wątpliwe -

odpowiedziała bezczelnie, nie przestając grać.

Nagle w mojej głowie zaszumiały wszystkie oceany świata, a z kaloryfera doleciał

głos: „Zabij ją, zabij ją, zabij...!”. Poczułam napięcie nie do wytrzymania, myśli traciły

związek z obrazami, zamiast Tośki zobaczyłam ogromną, oślizgłą ropuchę, która pluła

szlamem na mój bezcenny instrument. Ohyda! Chwyciłam metronom z zamiarem

roztrzaskania temu monstrum czaszki, lecz niespodziewanie sama dostałam w twarz

obrzydliwie lepką łapą. Uderzyła mnie! MNIE?! MNIE?! Powróciła mi ostrość widzenia.

- Wynocha z mojego domu! - krzyknęłam, wskazując drzwi.

- Ty się wynoś, bo dom jest mój! - odpowiedziało hardo to zero.

Wybiegłam z pokoju w poszukiwaniu mamy. Zastałam ją w kuchni. Rozmawiała z

babką Tośki, chociaż na pierwszy rzut oka trudno to było nazwać rozmową, bo mama

szlochała, a babka, z miną jak gradowa chmura, gębowała wściekle.

- Mamo, ten wredny kocmołuch gra na moim fortepianie! - krzyknęłam.

- Tylko bez inwektyw, panienko. Nie masz tu nic do gadania. Właśnie powiedziałam

twojej mamie, że macie się spakować i natychmiast wynosić.

- Co? Jak pani śmie...!

- Przestań wywalać gały Właścicielką tego domu i wszystkiego, co w nim się

znajduje, jest Tosia. Jazda, pakować się!

- Ależ proszę pani, proszę zrozumieć, że my nie mamy gdzie - jęknęła mama.

- Są hotele.

- Nie stać nas na taki wydatek. Bardzo panią proszę... Chociaż na kilka dni, zanim

załatwimy sobie jakieś lokum. Co ludzie powiedzą, gdy zaraz po pogrzebie wyrzuci pani

170 wdowę prosto na ulicę? To nie po chrześcijańsku. Tak się nie godzi.

Nie poznawałam mamy. Zamiast walczyć o swoje, skamlała o łaskę jak pies.

Przejęłam inicjatywę.

- Nam się należy spadek po tatusiu.

- Oczywiście, lecz dom nigdy nie był jego własnością. Wybudowałam go ja z

background image

dziadkiem i zapisaliśmy go w testamencie Tosi.

„A więc właśnie to miała na myśli ta piekielnica, gdy odgrażała się ojczymowi, gdy

zabierała pobitą Tośkę - pojęłam z całą ostrością. - Dopóki żyła, mogła rozporządzać domem

według własnego uznania. Mogła wyrzucić na zbity pysk ojczyma i nas razem z nim. Ojczym

o tym wiedział i tego się bał!”.

Do kuchni weszła Tośka i stanęła, oparta o futrynę drzwi. W niej mama dojrzała

szansę ratunku.

- Tosieńko, przyznaj uczciwie, że próbowałam zastąpić ci mamusię. Może nie

wszystko wychodziło nam tak jak powinno, gdyż z natury takie rekonstruowane rodziny są

trudne, lecz przecież chciałam jak najlepiej. Jestem pewna, że gdyby tatusia nie zabił zawał...

- To nie zawał zabił tatusia. Tatuś śmiertelnie poślizgnął się na wazelinie - przerwała

jej Tośka, a słowo „tatuś” wypowiedziała z wyraźną drwiną. Ciekawe, co miała na myśli?

Mama puściła jej uwagę mimo uszu i kontynuowała płaczliwie:

- Tosieńko, przekonaj babcię, żeby dała nam kilka dni czasu. Mamy własne

mieszkanie, lecz je wynajęłyśmy Musimy wypowiedzieć umowę sublokatorowi, a tymczasem

nie mamy gdzie pójść.

- No dobrze, babciu, dajmy im trzy dni. Tylko trzy dni. W tym czasie zajmą pokój na

poddaszu.

Poczułam, jak cała krew uderza mi do głowy jak w uszach znów narasta szum, a przed

oczami zaczynają wirować czarne płatki. Takie upokorzenie przekraczało granicę mojej

wytrzymałości. Ten kocmołuch, ten chwast, to zero, to wielkie nic, ta paskuda wyrzucała nas

do lamusa, jak jakieś stare graty! Miałam spać na starej, zakurzonej kanapie? Poddasze nadal

nie było ogrzewane, miałam zmarznąć? Nie ma tam łazienki i kibla, miałam ganiać na parter?

No i nie było tam mojego fortepianu!

Wszystko to razem spowodowało takie emocjonalne ciśnienie, że wybuchnęłam.

Miałam jasną świadomość tego, że taktyka wymaga ukrywania za ugłaskanymi frazesami

nawet największego wzburzenia, jednakże wykrzykiwane słowa nie wynikały z mojej woli.

One same się wykrzykiwały, jakby w mej głowie siedział ktoś inny i przez moje usta miotał

obelgi:

- Ty wstrętna pokrako, ty kreaturo, prędzej cię zabiję, prędzej sfajczę ten dom, niż

dam się wypchać do tego gołębnika na strychu! Wybij to sobie z głowy! Nigdy! W życiu!!! -

gdy moja wściekłość osiągnęła pułap trudny do wytrzymania, zaczęłam tupać, krzyczeć i

zrzucać z szafki kubki, szklanki oraz podstawki.

- Blanka, spokój! Blanka!

background image

Odepchnąwszy mamę, która próbowała mnie powstrzymać, natarłam na Tośkę,

gotowa wydrapać jej oczy, udusić, rozerwać na kawałki, wdeptać w ziemię, rozetrzeć na

proch. Łaknęłam krwi. Niestety, na pomoc swojej ukochanej wnusi ruszyła ta babaczołg.

Chwyciła mnie za kark, jak kota uniosła do góry i podstawiwszy przed nos zaciśniętą pięść,

wycedziła z furiackim sykiem:

- Albo się uspokoisz, wariatko, albo zostanie z ciebie na ścianie mokra plama.

- Niech pani ją puści! - krzyknęła przeraźliwie mama. Baba brutalnie postawiła mnie

na podłodze, wróciła na swoje miejsce przy stole i powiedziała całkiem spokojnie:

- W tej sytuacji nie możecie zostać pod tym dachem ani jednej nocy. Proszę się

spakować.

- Pani jest niesprawiedliwa. Zastępowałam Tosi matkę, a teraz takie podziękowanie...

- Gdyby rzeczywiście była pani dla Tosi matką, dla mnie byłaby pani córką, a Blanka

wnuczką. Mogłybyście mieszkać tutaj do końca swojego życia. A tak, proszę nie obrażać

mojej inteligencji opowiastkami o samarytańskich odruchach! Trzeba mieć serce z kamienia,

żeby pozwolić na takie maltretowanie dziecka. Macie trzy godziny na to, żeby się wynieść.

- Nie zostawię tutaj swojego fortepianu.

- Zostawisz go, bo wszystko, co nie jest wyłączną własnością Tosi, wchodzi do masy

spadkowej - powiedziała babka. - Jazda do roboty, bo inaczej ja was spakuję!

- Dobrze. Nawet w najkoszmarniej szych snach nie śniłam, że taką dostanę zapłatę za

ulitowanie się nad sierotą. Ale nasza krzywda wyjdzie wam bokiem - w mamę wstąpił bojowy

duch. - Blaneczko, idziemy - Wyjęła komórkę i zatelefonowała do cioci Agnieszki.

- Agnieszko, proszę cię, bez pytań, wszystko ci wyjaśnię. Czy mogę dzisiaj z Blanką u

ciebie przenocować? - ulga na jej twarzy wskazywała, że uzyskała zgodę. - Wezmę taksówkę

i przyjeżdżamy za mniej więcej dwie, trzy godziny.

- I pamiętajcie, macie zabrać tylko to, co jest wasze. Bo sprawdzę - przestrzegła babka

Tośki, gdy opuszczałyśmy kuchnię.

Zbyłyśmy tę zniewagę pogardliwym milczeniem.

- Widzisz, widzisz, co narobiłaś, ciężka wariatko? - wystartowała z pretensjami mama,

gdy tylko zamknęłyśmy za sobą drzwi.

- Ja?

- A kto? Powinnam obciąć ci ten niewyparzony ozór przy samej dupie. Zawsze

wyskakujesz w najmniej oczekiwanym momencie.

- Nie odwracaj kota ogonem. Osobiście wyszłaś za mąż za gołodupca, więc teraz pij to

piwo, które sobie nawarzyłaś.

background image

- Tylko nie gołodupca. Tylko nie gołodupca. Jest jeszcze firma i pewnie spora forsa na

kontach.

Gdy wyrzuciłyśmy z szaf, szafek, półek oraz komódek swoje ubrania, buty, książki,

nuty i biżuterię, okazało się, że będziemy musiały wziąć sporą bagażówkę. A przecież, gdzie

by nie odwrócić oczu, było jeszcze tyle naszego dobra, które musiałyśmy zostawić - drogie

meble, piękne firanki, puchowe kołdry i poduszki, jedwabna pościel, tureckie dywany no i

mój cudowny fortepian.

- Fortepianu nie zostawię! - zawołałam, a w gardle wyrosła mi gula wielkości arbuza.

- Wykluczone, Blanko. Po pierwsze, mieszkanie cioci jest na to zbyt małe,- po drugie,

na razie nie wolno nam niczego ruszać. Lecz bądź spokojna. Odzyskamy go. Już moja w tym

głowa.

W całym domu brakowało torb i walizek, które pomieściłyby nasze rzeczy więc

zaczęłyśmy pakować je do poszew. Już po dwóch godzinach w przedpokoju piętrzyła się góra

tobołków.

- Niech pani sprawdzi, czy na pewno niczego nie ukradłyśmy! - zawołała wyniośle w

stronę drzwi mama.

- W porządku. Wynoście się czym prędzej, tylko zostawcie wszystkie klucze.

Zostałam wygnańcem z własnego domu.

background image

Rozdział 26

Ziftrty prysznic

Kawalerka cioci Agnieszki rzeczywiście była bardzo mała. Składała się z jednego

pokoju, wnęki kuchennej i mikroskopijnej łazienki. Gdy z pomocą taksówkarza wniosłyśmy

wszystkie swoje manele, zrobiło się ciasno.

- Ach, Agnieszko, straciłam dom! - zawołała mama, zanim ciocia zdążyła o cokolwiek

spytać, po czym wybuchnęła płaczem.

- Jakim cudem?!

- Okazało się, że właścicielką domu jest Tośka, a właściwie jej babka, co zresztą

niewiele zmienia. Dom nigdy nie należał do Karola.

- Twój mąż cię oszukał? Kto by pomyślał? A tak mu dobrze z oczu patrzyło. I co ty

teraz zamierzasz robić? Bo wiesz, Luizo, że dobrze ci życzę, ale u mnie miejsca jest niewiele.

Ciasnota. Rozumiesz...

- Rozumiem, oczywiście, że rozumiem - w mamy głosie zabrzmiała nuta

rozczarowania. - Potrzebuję paru dni na to, żeby wypowiedzieć sublokatorowi. Na szczęście

firma należy do Karola, więc mimo utraty domu, powinnam wyjść na swoje. Dobrze, że on

zdążył jeszcze zapłacić czesne za szkołę Blanki. Poczęstujesz nas herbatą, Agnieszko?

- Oczywiście - ciocia poszła do kuchni i po paru minutach przyniosła herbatę i słone

paluszki. - Nic więcej nie mam, nie oczekiwałam gości.

- Drobiazg, dobrze, że nas przynajmniej przenocujesz.

Noc spędziłyśmy na podłodze i to był koszmar. Złość na łajdactwo losu przepłoszyła

mój sen. W uszach mi szumiało, a głowa pękała od natłoku myśli. To myślałam o

pozostawionym na Przyrzeczu mięciutkim łóżku, to stawała mi przed oczyma brzydka twarz

Tośki, to oślizgła żabia łapa raz po raz spadała na mój policzek. No i bolał zawód sprawiony

przez mamę. Przed ślubem powinna sprawdzić, czy dom jest własnością tego buraka. Nie

sprawdziła, a skutki dotknęły mnie. Gdy już zdawało się, że nie wytrzymam emocjonalnego

ciśnienia, że wstanę i porozwalam ściany tego cholernego gołębnika, przyszło ukojenie.

Znienawidzoną gębę Tośki przesłoniła cudowna, anielska twarz Kuby. Była tak wyraźna, tak

realna i tak bliska, że aż wyciągnęłam rękę, żeby ją dotknąć.

„To niemożliwe, aby mnie, wybrańca fortuny, tak zupełnie bez powodu opuściło

szczęście. W zdarzeniach ostatnich dni jest ukryty sens, którego nie dostrzegam - szukałam

jakichś pozytywów w tym galimatiasie i nagle nowa myśl niczym błyskawica rozświetliła

background image

mój mózg. - Jasne, to jest tylko kolejny życiowy zakręt, za którym czeka nowe. Tak! To sam

los tak skomplikował sytuację, żeby uniemożliwić nam dalszy pobyt na Przyrzeczu. Teraz

mama wyciśnie ze spadku po Drobnickim tyle, ile się da, a ponieważ powrót na stare osiedle

byłby okropnym blamażem, rozejrzy się za nowym mieszkaniem. I znów kolejny łańcuszek

zależności: przeprowadzka do bloków byłaby deklasacją, na drugi dom w równie dobrej

dzielnicy pewnie zabraknie nam forsy, ale na ładne mieszkanie w Krakowie wystarczy

Kraków to Kraków. Lepsze szkoły muzyczne, no i Kuba jest na miejscu. Odbiorę go tej

wstrętnej Monice i będziemy żyli długo i szczęśliwie”. Zasnęłam uspokojona.

Rankiem, pokrzepiona nocnymi przemyśleniami, odzyskałam dobry humor. Ciocia

Agnieszka poszła do pracy, mama pojechała na osiedle, żeby wypowiedzieć umowę

sublokatorowi, ja zaś miałam jechać do szkoły jednak miłość lubi próżnowanie. Pomyślałam

sobie, że fajnie będzie poleżeć pod wygrzaną kołdrą i pomarzyć o Kubie. Kilka opuszczonych

lekcji nie pogrąży takiego geniusza jak ja.

Około jedenastej wróciła zdenerwowana mama. Sublokator uważał, że zgodnie z

umową powinien dostać wypowiedzenie z trzymiesięcznym wyprzedzeniem, lecz ostatecznie

zgodził się zwolnić mieszkanie zaraz po Nowym Roku.

- Jestem w kropce. Agnieszka nie będzie nas tak długo trzymała.

- W takim razie bierzmy szybko to, co należy się nam po ojczymie i uciekajmy stąd.

Najlepiej do Krakowa. Przecież, gdy wrócimy na stare śmieci, sąsiedzi zabiją nas śmiechem.

- Masz rację, Blanko! - mama wybuchnęła płaczem. - Jak już dostaniemy ten spadek,

coś postanowimy, lecz zanim to nastąpi, musimy zacisnąć zęby i przetrwać.

- Zapomniałam powiedzieć ci, że mecenas Kosowski obiecał, że w razie potrzeby

będzie służył nam pomocą prawną. Zrób się na bóstwo i idziemy do niego.

- Dzięki Bogu, że go znamy. To bardzo dobry prawnik. I życzliwy

Mama ubrała się starannie, poprawiła makijaż i pojechałyśmy Mecenas przyjął nas

bardzo szybko. Wyraził ubolewanie, że spotykamy się w tak przykrych okolicznościach i od

razu przystąpił do rzeczy, to znaczy spytał, w czym może pomóc.

- Znalazłam się wbardzo... kłopotliwej sytuacji. Po śmierci mojego ukochanego

Karola musiałam opuścić dom.

- Nie rozumiem.

- Wygoniła mnie pasierbica. Nie pozwoliła nam nawet przenocować. Zostałyśmy bez

dachu nad głową, lecz tym nie będę zawracać panu głowy. Muszę natychmiast kupić

mieszkanie, ale nie mam ani pieniędzy, ani zdolności kredytowej, więc chciałabym jak

najprędzej otrzymać swoją część spadku.

background image

- Co pani zdaniem wchodzi do masy spadkowej?

- Zakład produkcyjny samochody... no i to wszystko, co kupowaliśmy razem - meble,

wyposażenie domu, fortepian Blanki... Sporo tego jest, jednakże trudno przewidzieć, jak

podejdzie do sprawy Tosia.

- Wszystko, co państwo kupiliście w trakcie trwania małżeństwa, w połowie należy do

pani. Połowę męża dziedziczycie wspólnie z pasierbicą. Jeśli chodzi o firmę, polecam

najpierw sprawdzić, w jakim ona jest stanie.

- To znaczy?

- Jaka jest jej wartość księgowa, jakie są aktywa, pasywa i tym podobne rzeczy. Pan

Karol był solidnym i sprawnym przedsiębiorcą, jednak przezorności nigdy za wiele.

- Nie znam się na tym.

- Informację o stanie firmy można uzyskać bez problemu w Krajowym Rejestrze

Sądowym i w księdze wieczystej34. Może pani też porozmawiać z główną księgową męża i

poprosić ją o sporządzenie bilansu.

- Wolałabym załatwić tę sprawę bez dodatkowych formalności.

- Ostrożność wymaga skrupulatności. Kilka dni zwłoki w zamian za pewność, że nie

będzie żadnych przykrych niespodzianek, to doprawdy drobiazg. Zresztą, i tak potrzebuje

pani czasu, żeby przygotować wniosek do sądu o stwierdzenie nabycia praw do spadku.

- Jeszcze jedno... Czy dostanę rentę po mężu?

- Tylko w przypadku, gdy udowodni pani, że jest niezdolna do pracy i nie posiada

środków do życia.

34 Księgi wieczyste - rodzaj rejestru, który przedstawia stan prawny nieruchomości,

ich obciążeń itp.

- A Blanka?

- Jeżeli mąż ją adoptował.

- Mam rozumieć, że Tośka dostanie pieniądze, a ja nie? - oburzyłam się.

- Tak stanowi prawo.

Po wyjściu z kancelarii mama była skwaszona.

- Tak to jest zadać się z prawnikiem. Zaraz zaczyna szukać dziury w całym i rozbijać

gówno na atomy. Po co myśmy tutaj przyszły?

- A potrafisz przeprowadzić postępowanie spadkowe?

- Jeśli prawo jest po mojej stronie, to psu na budę zdają się te wszystkie ceregiele.

Przy akompaniamencie narzekań mamy dojechałyśmy do firmy ojczyma. Na bramie

wjazdowej wisiała kłódka, a na placu nie dało się zauważyć żadnego ruchu. Dopiero po

background image

chwili wyszedł ochroniarz.

- Dzień dobry, pani szefowo.

- Dzień dobry. Czy oprócz pana pracuje tu ktoś jeszcze?

- A tak. Główna księgowa i kierownik produkcji. Robią inwentaryzację - cały czas

mówiąc, otworzył bramę. - Proszę, bardzo proszę, pani szefowo, to naprawdę straszne, kto by

przypuszczał, że takiego zdrowego chłopa tak z nagła zmiecie. Wyrazy współczucia pani,

córce i reszcie rodziny

Weszłyśmy do budynku administracyjnego. Księgowa okazała się zasuszoną jak

śliwka, niewysoką kobietą, kierownik zaś podstarzałym łysolem w szarym kitlu. Oczywiście

znów musiałyśmy wysłuchać kondolencji i tych wszystkich głupstw, które ludzie muszą przy

takich okazjach odbębnić. Wreszcie mama wyłuszczyła, z czym przychodzi. Na twarzy

księgowej odbiło się zakłopotanie. Oho, coś wisiało w powietrzu.

- Proszę pani - wydukała wreszcie. - Długi hipoteczne firmy przekroczyły wartość

majątku. Po śmierci pana Drobnickiego dalszy los zakładu zależy już tylko od banku.

Zobaczyłam, jak mama blednie i osuwa się na podłogę. Na szczęście podtrzymał ją

kierownik i posadził na fotelu. Księgowa przyniosła jej szklankę zimnej wody.

- Były jeszcze samochody - przypomniałam.

- Samochody też zostały zastawione.

- Jak to możliwe? - wyjęczała mama.

- Wszyscy zachodzimy w głowę - powiedział kierownik.

- Przez tyle lat firma dobrze prosperowała, rozwijała się nawet, a tu nagle szef jakby...

jakby stracił zdrowy rozsądek.

- Co pan ma na myśli?

- Szef za dużo i za szybko wydawał. Szkoda, osiemdziesięciu czterech ludzi pójdzie

na bruk.

- Nie, nie wierzę! To niemożliwe! To bzdura! To nie mąż narobił tyle długów, tylko

wy wszystko rozkradliście! Rozdrapaliście! Już ja wiem, co jest grane! Nie ujdzie wam to

płazem! - mama mówiła coraz głośniej, wreszcie zaczęła krzyczeć.

Co mi mówiło, że ma rację. Tym ludziom nie należało ufać. Wciskali nam kit o

inwentaryzacji, a w rzeczywistości siedzieli i zacierali ślady swojego przestępstwa.

- Uważam mamo, że powinnyśmy wezwać policję.

- Wolno paniom - powiedziała oschle księgowa.

- Rozumiem, że ludziom w rozpaczy puszczają nerwy, jednak proszę nam wierzyć,

wykonujemy wyłącznie swoje obowiązki - nieco łagodniej szym tonem wyj aśnił kierownik.

background image

- Jeśli jednak uważa pani, że wprowadzamy ją w błąd, pani Drobnicka, może pani

sięgnąć do zewnętrznych źródeł informacji. Służę adresami.

- Bez łaski. Zajmie się tym prawnik. Wychodzimy Blanko.

Jeszcze tego samego dnia wróciłyśmy do mecenasa Kosowskiego. Mama powtórzyła

mu słowa księgowej i kierownika, a potem dodała własny komentarz.

- Żądam, żeby zaciągnął pan tych oszustów do sądu i zmusił ich do oddania nam

wszystkiego, co do grosza. Dam panu wszelkie pełnomocnictwa.

- Obawiam się, szanowna pani, że bez konkretnych dowodów to będzie strata czasu i

w dodatku narazi się pani na niepotrzebne wydatki. Mogę najwyżej sprawdzić rzeczywisty

stan majątku.

- Jak długo to potrwa?

- Dysponuję numerem pani komórki. Zadzwonię, gdy już ustalę fakty

- Myślę, że skuteczność tego Kosowskiego jest mocno przereklamowana. Dobry

prawnik powinien znaleźć sposób, aby każdą rzecz załatwić. Musimy poszukać kogoś innego.

A tymczasem nie mów przy cioci Agnieszce o naszych kłopotach.

- Dlaczego?

- Podejrzewam, że jak się dowie, że jestem bez pieniędzy szybko stracę jej przyjaźń.

Przez cały czas przyjmowałam ją w naszym domu obiadkami, kolacyjkami, płaciłam za

taksówki, pożyczałam pieniądze na wieczne oddanie, a wczoraj nawet o herbatę musiałam się

upomnieć. Dzisiaj rano, nie wspominając o śniadaniu, wypadła z domu, jakby goniło ją sto

diabłów.

- Z tego wniosek, że o obiad też musimy same się zatroszczyć.

Weszłyśmy do Sajgonu, małej restauracyjki, którą akurat mijałyśmy. Ledwie

usiadłyśmy przy stoliku i zamówiłyśmy sushi, mama zaczęła płakać.

- Boże, mój Boże, dlaczego Karol musiał odejść akurat teraz. Kto by pomyślał? Kto

by pomyślał? Mam żal do siebie, że bagatelizowałam te jego problemy zdrowotne. Miał

wysokie ciśnienie i bóle za mostkiem ale myślałam, że to nic wielkiego. Tak zdrowo przecież

wyglądał, był takim silnym mężczyzną... Boże, Blanko, co my teraz zrobimy?

„My? My? To jest przecież jej problem. To ona ma obowiązek wychować mnie i

wykształcić” - pomyślałam ze złością.

- Ja nic, ale ty możesz poderwać Kosowskiego.

- Co ci chodzi po głowie? Przecież on jest żonaty i dzieciaty

- No to co?

- Ledwie pochowałam Karola. Co by ludzie powiedzieli? - mama znów zalała się

background image

łzami.

- Też mi problem! Gdybyśmy wyjechały do Krakowa, mogliby sobie ozory strzępić do

woli. Odpuściłam jednak ten temat, jako przedwczesny

- Nigdy nie wspominałaś mi nic na temat naszej rodziny. Powinnam mieć jakichś

krewnych albo z twojej strony, albo ze strony taty.

Zawsze chciałam zadać jej to pytanie. W przeciwieństwie do innych ludzi, poza

mamą, nie znałam żadnej babki, żadnego dziadka, żadnego wujka, nawet żadnej ciotki, bo

ciotka Agnieszka nie jest moją krewną.

- Tak wyszło. Byłam jedynaczką, a moi rodzice dawno zmarli.

- Ze strony taty również?

- Również. Jesteśmy zdane wyłącznie na siebie. Fortuna to stara dziwka - rzuciła

całkiem bez sensu, po czym wsparła czoło na dłoni żeby ukryć nowe łzy. Chciałam zapytać

jeszcze o ojca, lecz nie zniosłabym faktu, gdyby okazało się, że mama bardziej rozpacza po

Karolu Drobnickim niż po Wacławie Cisowskim.

W milczeniu zjadłyśmy obiad

Po drodze zrobiłyśmy zakupy na kolację i wróciłyśmy do kawalerki cioci Agnieszki.

Ona sama przyszła z pracy o szesnastej.

- No i co załatwiłyście? - spytała już od progu.

- W porządku, sublokator opuści nasze mieszkanie lada dzień, a kancelaria pana

Kosowskiego załatwia formalności spadkowe. Chwilę to potrwa, bo trzeba wycenić zakład i

podzielić go na pół. A zakład jest ogromny

- Sprzedasz swoją część?

- Firma daje dobry dochód. Chyba zostanę bizneswoman. Pracowałam sporo z

Karolem i dużo się nauczyłam - mama łgała jak z nut.

- To może i mnie zatrudnisz po starej przyjaźni?

- Jasne. Przyjaźń zobowiązuje.

Takie zapewnienie wyraźnie poprawiło cioci humor, a gdy własnymi produktami

zastawiłyśmy stół do kolacji, do której zasiadła także i ona, atmosfera zrobiła się tak miła, jak

to bywało dawniej w naszym domu.

background image

Rozdział 27

Stracone złudzenia

Wróciłam na zajęcia i zauważyłam dziwną rzecz. Wszystko straciło znaczenie. Już nie

chciałam być najlepsza, przestali mnie obchodzić Fabian i Ewelina, zobojętniałam na Justynę,

a nawet przestałam się przejmować połajankami profesora Baczyńskiego. Wciąż myślałam o

Krakowie i o Kubie, który w tym Krakowie tkwił, a niedostępność mojego szczęścia czyniła

je jeszcze bardziej pożądanym. Chciałam, żeby już nadszedł ten dzień, kiedy tam wyjadę.

Mój apatyczny stan ogólnie usprawiedliwiano smutkiem spowodowanym śmiercią

ojca i traktowano mnie z wyrozumiałością. Nawet ta wredna Justyna jakby zapomniała o

napadzie na Fabiana i o zniszczonych skrzypcach.

Zaczęłam cieszyć się telefonami Sebastiana, gdyż dzwonił z miasta, w którym

mieszka mój Kuba. Wyobrażałam sobie, że chodzi po tych samych ulicach co Kuba, że

oddycha tym samym powietrzem i spogląda w to samo niebo. W pewnym sensie j a też byłam

już w Krakowie. Przecież Kuba nosił mnie w swoim sercu, w głowie i w marzeniach. Tu

pozostawała tylko moja pusta powłoka. Chodziłam, wykonywałam różne czynności, lecz

byłam żywym trupem.

Któregoś wieczoru, wracając ze szkoły, spotkałam Konrada, a właściwie można

powiedzieć, że wpadliśmy na siebie.

- Cześć Blanko.

- Cześć.

- Słyszałem, że zmarł twój ojczym. Przyjmij moje wyrazy współczucia.

Wzruszyłam ramionami. Co to za głupi zwyczaj tyle gadać o zmarłym.

- Dziękuję. Spieszę się.

- W takim razie wesołych świąt i pomyślnego Nowego Roku.

No tak, zbliżały się kolejne święta i wszystko wskazywało na to, że spędzimy je u

cioci Agnieszki, która chyba zaczęła już podejrzewać, że wpadłyśmy w tarapaty, gdyż z

każdym dniem coraz wyraźniej okazywała rozdrażnienie naszą obecnością. Użyła nawet

argumentu, że pana Stefana, z którym znów zaczęła romansować, irytuje taka sytuacja.

- Zrozum Luizo, nie chciałabym, żeby nasz związek rozpadł się z tak głupiego

powodu - mówiła niby to spokojnie, lecz jej głos drżał od tłumionego zdenerwowania.

- Agnieszko, przecież Stefan jest niebogaty i żonaty. Żadnej przyszłości z nim nie

będzie.

background image

- E tam, same pieniądze szczęścia nie dają. Ważne, że mnie kocha.

Był to argument nie do odparcia, poza tym temat, sam w sobie drażliwy, a od dobrego

humoru cioci zależał nasz dach nad głową, więc mama przytakiwała i potulnie milkła.

Zaczęła też szukać pracy lecz historia się powtórzyła. Najlepsze, co jej oferowano, okazało

się etatem kasjerki w supermarkecie.

- Ach, Blaneczko, nie przeżyję tego poniżenia! Tego, co zarobię, braknie nawet na sól

do kwaśnego mleka. Mój Boże, dlaczego Karol nas zostawił, jak on mógł! - powtarzała i

zaraz zaczynała płakać.

Nie pocieszałam jej, ponieważ sama była sobie winna. „Dała się oszukać, więc teraz

niech szuka wyjścia z tej matni. Mogła znaleźć sobie porządniejszego faceta, a zachciało się

jej buraka i bankruta - myślałam ze złością - to jej nierozważny krok spowodował, że teraz

piętrzył się przed nami ogromny stos problemów, które Bóg wie jak zagmatwają mój los.”.

Dwa dni przed Wigilią mama wróciła od Kosowskiego blada jak ściana. Drżały jej

usta, a głos grzązł w gardle. Chociaż nie powiedziała, co ją tak wzburzyło, ciotka Agnieszka

dostała furii.

- Słuchaj Luizo, skoro twoja sytuacja majątkowa jest taka dobra, nie powinnaś żyć na

mój koszt. Chyba stać cię na hotel. Przynajmniej jednogwiazdkowy Moja cierpliwość jest już

na wyczerpaniu.

- Jasne, tobie odpowiada tylko taka opcja, że to ty żyjesz na mój koszt. Szybko poszło

w niepamięć wszystko, co dla ciebie zrobiłam!

- Ty? Dla mnie? ja też mogę poczęstować was obiadem lub kawą, jeśli wpadniecie do

mnie od czasu do czasu. Ale nie, do cholery, na okrągły zegar!

Kłótnia przybierała na sile, a obie dotychczas serdeczne przyjaciółki wrzeszczały na

siebie, wypominały sobie nawzajem jakieś zamierzchłe historie, jakichś facetów, jakieś

niespłacone długi, wreszcie mama, bliska apopleksji, wrzasnęła:

- Dość tego, wyprowadzam się, małpo jedna! Jeszcze pożałujesz! Blanko, pakuj nasze

rzeczy

- Ależ, dokąd my pójdziemy? - na zewnątrz było mroźno i ponuro.

- Wszystko jedno, chociażby pod most!

Mama zadzwoniła po taksówkę, zebrałyśmy swoje tobołki i wyszłyśmy Mamie tak

puściły nerwy że kompletnie straciła zdrowy rozsądek i oto w jednej chwili zostałyśmy na

ulicy, bez dachu nad głową.

-1 co teraz?

- Jedziemy do Tośki. Na litość boską, może da nam schronienie na kilka dni.

background image

- Prędzej skoczę z mostu pod pociąg. W życiu! Rozumiesz? W życiu.

Nadjechała taksówka. Kierowca pomógł nam w zapakowaniu bagaży

- Dokąd panie zawieźć?

- Do jakiegoś hotelu, najtańszego w mieście - powiedziałam. Miałam swoje pieniądze,

które zabrałam ojczymowi, więc mogłyśmy przynajmniej na parę dni odsunąć widmo

bezdomności.

- To będzie Polonia przy dworcu.

- Dobrze.

Mama sprawiała wrażenie, jakby awantura z ciotką wycisnęła z niej wszystkie siły.

Całą drogę siedziała osowiała i nieobecna. Jej blada twarz wyglądała przynajmniej o dziesięć

lat starzej. Gdy dojechałyśmy na miejsce, wysiadła z taksówki jak automat i nie oglądając się,

poszła w kierunku wejścia. Uregulowałam należność i dałam kierowcy napiwek za wniesienie

bagaży.

Hotel był prawie pusty Opłaciłam dwuosobowy pokój na tydzień z góry. Było tanio,

lecz oferowano spartańskie warunki. Dwa wąskie tapczany ze zszarzałą pościelą, ława z

dwoma wytartymi fotelami, szafa we wnęce oraz łazienka z kabiną prysznicową i sedesem.

Na wieszaku sprane ręczniki. Oto, do czego doprowadziła nas ta wredna Tośka. Ja - osoba

piękna i utalentowana - w takim miejscu! W przyszłości moi biografowie będą wstrząśnięci,

gdy odkryj ą taki fakt w moim życiorysie.

Tymczasem mama rzuciła na stół swoje futro i, nie zdejmując butów, padła na łóżko.

Ukryła twarz w zgięciu łokcia i znów się rozszlochała. Nie! To przekraczało granice mojej

wytrzymałości. Zapragnęłam wyjść z tego obskurnego pokoju, uciec od tej dusznej atmosfery

beznadziei, znaleźć się gdziekolwiek, tylko nie tu. Jakby na zawołanie zadzwonił telefon.

- Blanka? Siedzę teraz U Adwokatów. Jest trochę późno, lecz może wpadłabyś na

chwilę?

U Adwokatów spotkałam Kubę, więc nagle nabrałam przekonania, że on tam również

jest, że cały czas czeka na mnie i zamartwia się, że nie przychodzę.

- Pora jest odpowiednia. Zaraz tam będę.

- Przyjechać po ciebie?

- Nie trzeba, wezmę taksówkę - skłamałam. Z Polonii do kawiarni było o rzut beretem,

najwyżej dziesięć minut drogi pieszo.

Cholera, wszystkie rzeczy poupychane w poszwy były okropnie wygniecione, a mama

nie byłaby w stanie niczego mi wyprasować, nawet gdyby dysponowała żelazkiem. Tego dnia

miałam na sobie biały sweter, dżinsy i drogie botki. Ten strój musiał wystarczyć. Poprawiłam

background image

tylko makijaż, narzuciłam futerko i bez słowa wyszłam.

Ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu, Sebastian siedział przy stoliku sam.

Poczułam tak silny zawód, że z trudem opanowałam chęć ucieczki. Powstrzymała mnie

jeszcze gorsza opcja spędzenia wieczoru z histeryzującą matką.

- Cieszę się, że cię widzę. Wyglądasz cudownie, chociaż smutno. No nie, muszę to

utrwalić dla potomności - pocałował mnie w policzek, potem jeszcze w końce palców. - Co ci

zamówić?

Uświadomiłam sobie, że jestem głodna. Nie jadłam obiadu.

- Galaretkę z drobiu i herbatę.

Sebastian złożył zamówienie, potem wyjął swój nieodłączny szkicownik i spoglądając

na mnie raz po raz, zaczął w nim szybko kreślić.

- Wyobraź sobie Blanko, że z powodu twojej świeżej żałoby zrezygnowałem z

sylwestra, na który zapraszali nas Monika z Kubą. Spędzę go z tobą, gdziekolwiek zechcesz.

„Co? Co ten kretyn zrobił? Zrezygnował z imprezy, na której będzie ON? Jezu! -

zaszumiało mi w głowie ze wzburzenia. - Głupek! Dureń jeden! Nie, to należało odkręcić”.

- Niepotrzebnie. To nie był mój prawdziwy ojciec. Chętnie poszłabym gdzieś, żeby

odpocząć od tego pogrzebowego smętku.

- Oczywiście. Da się zrobić.

Kelner postawił przede mną zamówioną porcję.

- A tak przy okazji, co u nich ciekawego?

- Jak to u nich, wciąż się kłócą i godzą.

„Wywołam między nimi taką kłótnię, że nie przeproszą się do końca życia” -

przyrzekłam sobie z radością.

- A co u innych chłopaków, których znam? - spytałam, by osłabić ważność

poprzedniego pytania.

- Grzesiek szykuje swoją wystawę, Magda z Szymkiem planują ślub, więc zaczęli

ostro chałturzyć, żeby utłuc trochę kasy. Malują bombki choinkowe. Nie jest to sztuka

wysokich lotów, lecz, trzeba przyznać, że intratna. Anka załatwia sobie pracę w Irlandii. W

jakiejś fabryce fajansu czy coś takiego.

- A ty? Czy ty też zamierzasz rozmienić swój talent na drobne? - Nie chciałam, aby

ktoś, kto maluje mnie dla potomności, skończył jako dekorator wystaw sklepowych.

- Ja na razie chcę trwać przy sztuce przez wielkie „S”. Chałtury tylko w wakacje.

Potem będę próbował zarabiać na życie pędzlem. Odpowiada ci taka wersja?

- Owszem, mam słabość do artystów - rzuciłam mu zalotne spojrzenie. Niech się

background image

cieszy dopóki jest potrzebny

Bez Kuby nic nie miało sensu, z coraz większym trudem wykrzesywałam z siebie

energię potrzebną do prowadzenia zwykłej rozmowy Chaos, który zapanował w moim życiu,

akurat w tej chwili osiągnął apogeum. Szumiało mi w głowie. Czułam, że jedynym sposobem

na rozładowanie stresu było zrównoważenie mojego cierpienia czynem o porównywalnym

ciężarze gatunkowym, na przykład pożarem domu na Przyrzeczu. I w Krzyżkowicach. Tak!

Niech ta okropna Tośka również odczuje ból straty. Niech cierpi. Niech z tą swoją babką

tułają się po ulicach. Niech obie zamarzną gdzieś pod płotem... „Spalić dom jest łatwo,

wystarczy kanister benzyny - moje myśli żwawo podążyły tym tropem. - Zakradnę się

drzwiami od ogrodu, rozleję paliwo, rzucę zapałkę, wyjdę i wrócę bocznymi ulicami do

hotelu. Muszę ten plan dopracować w szczegółach”. Wtem przyszło na mnie opamiętanie.

Rany! Zakładnikiem domu na Przyrzeczu był przecież mój fortepian. Już teraz cierpiałam na

samą myśl o tym, że plugawi go swoimi parszywymi łapskami Tośka, a może nawet jej

babka. Gdyby spłonął, nie przeżyłabym jego straty.

- Cóż tak zaprzątnęło twoje myśli, Blanko, że zapomniałaś o jedzeniu? Jeśli ci nie

smakuje, zamówię coś innego.

Dupek! Jak może mówić o żarciu, gdy moje serce rozrywa rozpacz. Co za brak

wyczucia. Na szczęście ból duszy łagodziła perspektywa spotkania się z Kubą.

- W porządku - zaczęłam jeść.

Sebastian uparł się, że odwiezie mnie do domu, a ja przecież nie mogłam ujawnić, że

mieszkam w obskurnym hotelu.

- Dziękuję, chętnie bym skorzystała, jednak muszę jeszcze wpaść do wujka, u którego

czeka na mnie mama - wymyśliłam na poczekaniu.

- Dobrze, podrzucę cię do tego wujka, a potem razem z mamą odwiozę was na

Przyrzecze.

- Niepotrzebnie, mama pewnie - jak zwykle - długo posiedzi, a ponadto wujek ma

samochód.

Dał się nabrać. Wysiadłam w pobliżu dworca, weszłam do pierwszej lepszej bramy,

poczekałam, aż Sebastian odjedzie, i wróciłam do hotelu. Mama w tym czasie zdążyła

ochłonąć. Siedziała przy stole i paliła papierosa.

- Pewnie jesteś głodna. Kupiłam drożdżówki i mleko. Zjesz? - spytała.

- Nie jestem głodna. - Rozebrałam się, usiadłam po przeciwnej stronie stołu i wtedy

poczułam zapach alkoholu. - Piłaś. A podobno jesteś bez grosza.

- Zastawiłam trochę biżuterii w lombardzie.

background image

- No, więc jak wygląda teraz nasza sytuacja?

- Beznadziejnie. Musimy odrzucić spadek, gdyż w przeciwnym razie musiałybyśmy

spłacać długi Karola. Nic nie ugramy. Nic.

- Pan Kosowski mówił, że wszystko, co zostało kupione podczas trwania małżeństwa,

w połowie należy do ciebie, więc po prostu zabierzmy to, co jest twoje i już.

- Najpierw należałoby się dogadać z Tośką. Przecież nie będziemy wszystkiego

piłować na pół. Niepotrzebnie cię poniosło. Teraz będzie trudniej z nią pertraktować.

- Ale fortepian jest mój. Ojciec kupił go dla mnie. Tylko dla mnie.

- Pytałam o to Kosowskiego. Sprawa byłaby prosta, gdyby sporządził akt darowizny.

- Coś pokręciłaś, nie może być tak, żeby ta pokraka Tośka była górą.

- Fortuna to stara dziwka - znów bez sensu powiedziała mama, bardziej do siebie niż

do mnie.

Ja, Blanka, musiałam wziąć sprawę w swoje ręce i znaleźć wyjście z tej parszywej

sytuacji. Powrót na osiedle byłby kompletną klęską. Zamykając oczy, widziałam ironiczną

minę Anety Podrackiej, słyszałam pogróżki Jurka i Artka, chamskie komentarze

Kościelniakowej i tych wszystkich starych jędz, babrających się w cudzych sprawach.

Amorozo nabierze bezczelnej śmiałości, rozumując, że skoro wróciłam z podkulonym

ogonem, jestem warta tyle co „Złota Rypka” albo Hanka Leżanka. Nawet Karpielakowie

powiedzą: „No! Myślały, głupie cwaniaczki, że urządzą się lepiej od nas!” - i z uciechy obalą

na to konto niejedną flaszkę. Nawet Jadźka będzie miała mnie gdzieś, bo po takiej degradacji

przestanę w jej oczach zasługiwać na uniżony szacunek. Osiedle jawiło mi się jako

zachwaszczony ogród. Ja, Blanka, rajski kwiat, potrzebowałam starannie wypielęgnowanej

rabaty Wśród dzikiego zielska zginę. A co najgorsze, na Przyrzeczu będzie sobie spokojnie

żyła triumfująca Tośka. Tak nie mogło się stać!

Mama tą swoją wizytą w lombardzie mimowolnie podsunęła mi inny pomysł.

„Sprzedamy kawalerkę i całą naszą biżuterię. Powinno starczyć na mieszkanie w Krakowie.

Gdy już będę bliżej Kuby wszystko się ułoży Tak, poczekam, aż mama wytrzeźwieje i

przekonam ją do swojego planu” - spłynął na mnie błogi spokój, jaki daje zbliżające się

szczęście.

Do Bożego Narodzenia nie spotkałam się już z Sebastianem. Przekonałam go, że

muszę nieustannie czuwać przy mamie, która jest w ciężkiej depresji, więc rozmowy

telefoniczne, to absolutnie wszystko, co dla niego mogę zrobić. Czekałam na sylwestra.

Beznadzieja wigilijnego wieczoru przypominała atmosferą rodzinny grobowiec.

Złożyłyśmy sobie życzenia, potem mama wyciągnęła z szafy butelkę alkoholu i po prostu się

background image

upiła. Najpierw wspominała dawne czasy, rozważała, ile mogłaby osiągnąć, gdyby miała

więcej szczęścia, potem psioczyła na ciocię Agnieszkę i na ojczyma, że zostawił nas w takiej

parszywej sytuacji, w końcu zaczęła płakać. Jej płacz przekształcił się w łzawy bełkot, z

którego nic nie można było zrozumieć, poza tym, że jest źle.

- Połóż się i spróbuj zasnąć - poradziłam jej.

- O tak, zasnąć. Najchętniej bym umarła, i to już teraz.

- Przestań wygadywać głupoty

Ułożyłam ją na tapczanie i przykryłam kocem.

- Blaneczko, jesteś aniołem. Teraz tylko ty mi zostałaś, mój skarbie złoty.

Mojaperełko, moja... - pomamrotała jeszcze chwilę i usnęła.

Pogrążyłam się w rozmyślaniach. Z rozmysłem unikałam spoglądania w okno, gdzie

raziła nieobecność ludzi, którzy siedzieli przy wspólnych stołach, łamali się opłatkiem,

słuchali kolęd i rozpakowywali prezenty A jeżeli nawet zdarzył się jakiś spóźniony

przechodzień, wiadomo było, że śpieszy do domu, w którym ktoś na niego czeka... Ja,

Blanka, siedziałam z pijaną matką w kiepskim pokoju hotelowym, bez choinki, bez

prezentów, bez tradycyjnych potraw, bez kolęd... To, co mnie spotkało, było okrutne i

niesprawiedliwe. Przez Tośkę, tego chwasta, straciłam wszystko. Dobrze, że został mi

przynajmniej Kuba.

W sprawie sylwestra Sebastian zadzwonił dwa dni po świętach.

- Blanko, załatwiłem bilety, zgadnij gdzie?

Kretyn.

- No, gdzieś w Krakowie, u Kuby i Moniki.

- Lepiej. W zajeździe Myśliwskim. W programie jest rano kulig, po południu wielkie

ognisko z pieczeniem barana, a wieczorem bal. Odpoczniesz i...

- Co? - Tylko głupcy mówią bez zastanowienia. Dobrze o tym wiem, ale zdarzyło się

to mnie. I to kolejny raz. - Co powiedziałeś? Gdzie mam z tobą jechać na ten bal? Do lasu?

Jesteś skończonym kretynem! Nienawidzę cię, nienawidzę, nie chcę cię więcej znać!

Wszystko popsułeś! Wiem, że zrobiłeś mi specjalnie na złość! Przejrzałam cię, pieprzony

dupku! Jeśli jeszcze raz pokażesz mi się na oczy, chamie jeden, to popamiętasz...!

Słowa wylatywały z moich ust niczym karabinowe kule i nie było sposobu, żeby

przejąć nad nimi kontrolę. Jakaś inna „ja” siedziała we mnie i darła się jak opętana. Wreszcie

wyłączyłam komórkę, lecz nie zahamowało to potoku słów. Wciąż krzyczałam, a do tego

zaczęłam kopać i okładać pięściami ściany.

- Blanko, co ci jest? Blanko! - Wyrwana ze snu mama próbowała pochwycić mnie za

background image

ręce i przytrzymać. Odepchnęłam ją na szafę, sama runęłam na podłogę i wrzeszczałam, a

ściślej to ta druga „ja” wrzeszczała coraz głośniej.

Ochłonęłam, gdy recepcjonistka zaczęła dobijać się do drzwi.

- Co się w tym numerze dzieje? Mordują kogoś, czy obdzierają ze skóry? Proszę

otworzyć, bo wezwę policję! - wołała, najwyraźniej przestraszona.

- Wszystko w porządku. Wszystko w porządku - zapewniła ją mama drżącym głosem.

- Proszę jednak otworzyć, muszę sprawdzić.

Podniosłam się z podłogi i położyłam na tapczanie. Mama wpuściła recepcjonistkę,

która, nie ukrywając podejrzliwości, zajrzała do szafy i do łazienki, po czym mrucząc coś pod

nosem, przeprosiła za najście i sobie poszła.

background image

Epilog

Ktoś włożył klucz w zamek i próbował go przekręcić. Najpierw pomyślałam, że

pomylił mieszkania i zaraz sobie pójdzie. Tymczasem po bezskutecznych próbach

przekręcenia klucza rozległo się pukanie. Niechętnie otworzyłam. Za drzwiami stał

mężczyzna w lichej kurtce i czapce z daszkiem. Mógł mieć ze czterdzieści pięć lat, jego twarz

była poorana bruzdami i nienaturalnie blada, tę bladość podkreślały jeszcze mocne sińce pod

oczyma.

- Słucham pana.

- Blanka? Ładna panienka z ciebie wyrosła.

- Kim pan jest? Nie znam pana.

- Jestem twoim ojcem. Dostałem przepustkę na podratowanie zdrowia.

- Coś pan pokręcił. Mój ojciec nie żyje.

- Tak ci powiedziała? - Po raz pierwszy się uśmiechnął i nie był to przyjemny

uśmiech.

- Dostał pan przepustkę? Skąd, jeśli można wiedzieć? Podejrzewam, że z domu

wariatów!

- Z więzienia, za dobre sprawowanie. Odsiedziałem połowę wyroku.

- Tym bardziej panu nie wierzę, że jest pan moim ojcem. Mama nie rzuciłaby wielkiej

kariery artystki dla jakiegoś... kryminalisty

- O ile wielką karierą jest śpiewanie w knajpie do kotleta. Mogę wejść?

- Nie - próbowałam zamknąć drzwi, ale przytrzymał je nogą.

- Słuchaj mała, to pytanie było czysto retoryczne. Mieszkanie jest bardziej moje niż

twoje i twojej matki. Jest moją własnością. Wciąż jestem tu zameldowany. Chcesz obejrzeć

dowód? Przy okazji przekonasz się, że jednak nosisz moje nazwisko.

Cofnęłam się w głąb pokoju i usiadłam na krześle. „Nie, to nie mogła być prawda!

Chciałam się uszczypnąć. Śniłam jakiś koszmarny sen. Ostatnia osoba, którą uważałam za

ostoję, pewność, za życiową kotwicę, zawiodła. Ojciec, ta legenda, ten wspaniały kapitan

żeglugi wielkiej, bohater, któremu nie dorównywał żaden facet powyżej trzydziestki, był

bandytą. Bandytą, bo na tak wysoki wyrok żaden sąd nie skazuje za włamanie się do cudzej

piwnicy Ja, Blanka, okazałam się córką przestępcy i knajpianej śpiewaczki.”.

Tymczasem gość zdjął wierzchnie ubranie, powiesił w przedpokoju obok mojego

futerka i usiadł naprzeciw mnie. W tym, co miał pod kurtką, wyglądał jak dziadyga - szary

garnitur z elanobawełny przedpotopowego kroju i źle wyprasowana, niebieska koszula.

background image

- Nie cieszysz się moim widokiem... Rozumiem, że przeżywasz szok. Zrobisz mi

przynajmniej herbaty?

- Jestem pianistką. Muszę dbać o ręce.

- Grasz w knajpie? To ładnie. W której?

Zbyłam jego pytanie wyniosłym milczeniem.

- Mama pewnie jest w pracy Kiedy wróci?

- Wieczorem.

- Więc pogadamy sobie, jak już przyjdzie. Jestem zmęczony. Prześpię się tymczasem -

powiedział i zległ na wersalce, zanim zdążyłam zaprotestować.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ewa Barańska Ja Blanka
Barańska Ewa Karla M
Transport wyrobisko Ewa i ja (1) (1)
Transport profil Ewa i ja (1)
Barańska Ewa Kamila
Barańska Ewa kosmiczna heca czyli wakacje z zielonym
Barańska Ewa Z kim płaczą gwiazdy
Tożsamość JA, poprawność polityczna
Czym jest afirmacja i jak ją poprawnie pisać, Kierunki nauki, Psychologia
TO NIE JA BYŁAM EWĄ
Edyta Górniak To nie ja byłam Ewą
Karla M Ewa Barańska ebook
Ewa Barańska Żegnaj Jaśmino
Oto Ja Ewa Farna i Kuba Molęda
Poprawna ekspozycja, jak ją ustawić
Ewa Farna Ja chcę spać

więcej podobnych podstron