PROLOG
Kilkudziesięciu mężczyzn tłoczyło się w barze „Ślepy Za
ułek", oficjalnym miejscu spotkań męskiej połowy miesz
kańców Temptation w Teksasie. Jedni rozsiedli się wygodnie
przy stołach, inni na barowych stołkach, stawiając zakurzone
buty na poprzeczkach. Nieszczęśnicy, którzy przybyli za
późno, by zdobyć jakiekolwiek miejsce, opierali się o ścianę
lub pochylali nad pokiereszowanym barem, wspierając się na
łokciach.
Większość przyszła tu prosto z pracy. Byli ubrani w dżinsy,
kombinezony brudne od smarów i bawełniane podkoszulki. Po
nieważ nigdzie w zasięgu wzroku nie było żadnej kobiety, która
mogłaby narzekać na brak manier z ich strony, wszyscy jak
jeden mąż mieli na głowach najrozmaitszego rodzaju kapelusze
i czapki reklamujące, maszyny rolnicze czy też pasze.
Harley Kerr przyszedł chyba ostatni. Wszedł do środka
i rozejrzał się dokoła. Cody Fipes, jego przyjaciel, a jedno
cześnie szeryf miasteczka Temptation, siedział przy stole
w drugim końcu sali. Harley opadł na krzesło, które zajął dla
niego Cody. Barman od razu podał mu piwo. Podziękował
skinieniem głowy, jednym palcem zsunął z czoła przepocony
kapelusz i objął dłonią chłodną butelkę.
- Zaczynałem się już niepokoić, że nie uda ci się tu do
trzeć - powiedział cicho Cody.
M O R E L A N D P E G G Y
O Z E N S I E Z E M N A, P R O S Z E !
-
,
,
,
,
6
- Miałem trochę kłopotów na pastwisku.
Był zgrzany i zmęczony. Przechylił głowę do tyłu, wypił
duży łyk piwa i odstawił butelkę. Potem spojrzał na Roya
Acresa, burmistrza Temptation.
Siedzący na wysokim stołku, dokładnie w połowie lady
barowej, burmistrz Acres przypominał tłustą żabę. Jego twarz
poczerwieniała od wysiłku, gdy usiłował przekrzyczeć skrzy
pienie krzeseł i gwar rozmów, nawołując do zachowania spo
koju. Tematem dzisiejszego spotkania miała być zmniejsza
jąca się liczba mieszkańców Temptation oraz zamykanie
miejscowych przedsiębiorstw.
Głowy mężczyzn pochyliły się nisko, gdy burmistrz czytał
listę firm, które zaprzestały swej działalności w ostatnim ro
ku. Usta wykrzywiły się w gorzkim grymasie, kiedy Acres
przedstawił wyniki ankiety przeprowadzonej w szkole śred
niej: jedynie siedemnaście procent absolwentów było zdecy
dowanych zostać po ukończeniu nauki w mieście.
Bar zazwyczaj pełen był gwaru i muzyki country, ale w to
sobotnie popołudnie było tam cicho jak w kościele, gdy ze
brani słuchali przygnębiających wiadomości o miasteczku,
w którym spędzili całe swoje życie. Jeśli czegoś nie zrobią
i to bardzo szybko, Temptation, jak wiele innych rolniczych
ośrodków, stanie się miastem wymarłym.
Harley Kerr i Cody Fipes doskonale to rozumieli. Od paru
lat nie rozmawiali o niczym innym niż o powolnym umiera
niu miasta. Ale, w przeciwieństwie do Harleya, Cody miał
pewien plan. Wprawdzie przyjaciel nie był nim zachwycony,
stwierdził jednak, że pomysł nie jest najgorszy.
Cody rzucił poważne spojrzenie w stronę Harleya, a po
tem wstał i ściągnął kapelusz z głowy.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
7
- Roy - zaczął, nerwowo uderzając nim o kolano. - Wy
daje mi się, że znalazłem rozwiązanie naszych problemów.
- No to mów - odparł z niecierpliwością burmistrz. -
Przecież po to się tu zebraliśmy.
Cody westchnął głęboko. Zupełnie nie wiedział, jak jego
pomysł zostanie przyjęty.
- Powinniśmy... - powiedział powoli - ...powinniśmy
dać ogłoszenie, że potrzebujemy kobiet.
Gdzieś w głębi lokalu stuknęły głośno o podłogę nogi
krzesła, a jeden z gości, pijący właśnie piwo, Zakrztusił się
z wrażenia.
- Do diabła, Cody! Jeśli cię przyparło, jedź do Austin
i znajdź sobie kogoś na noc - zawołał któryś z mężczyzn,
śmiejąc się, a jego słowa zyskały ogromny aplauz.
Cody zdenerwował się. Nie miał złudzeń, że jego po
mysł od razu się spodoba, ale nie przypuszczał, że go wy
śmieją.
- Nie o to mi chodzi - rzekł sucho. - Nie trzeba mieć
wyższych studiów, by zrozumieć, że jeśli się chce, by miasto
zaczęło się rozrastać, potrzeba do tego kobiet. O ile się orien
tuję - dodał, spoglądając ironicznie na kolegę, który przed
chwilą udzielił mu rady - mężczyźni na razie nie są w stanie
rozmnażać się bez nich.
Wyprostował się i ujął kapelusz w obie ręce.
- Sprawdźmy, jakich fachowców nam brakuje, jacy oka
żą się niezbędni w przyszłości, i dajmy ogłoszenia zachęca
jące kobiety, których potrzebujemy, by się tu osiedliły.
Na słowo „potrzebujemy" ktoś parsknął śmiechem i Cody
rzucił mu mordercze spojrzenie. Żałował teraz, że się w ogóle
odezwał. Wcisnął kapelusz na głowę.
8
OŻEN SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- To wszystko, co chciałem powiedzieć - wymamrotał
i usiadł.
Śmiech nie ustawał i twarz Cody'ego stawała się coraz
bardziej czerwona, aż wreszcie Harley poczuł się zmuszony
do obrony przyjaciela. Westchnął i podniósł się z krzesła.
- Możecie się śmiać, ale nikt z was, jak dotąd, niczego nie
wymyślił. Mnie osobiście nie obchodzi, czy jakieś kobiety spro
wadzą się tutaj, czy nie, ale Cody ma rację, że na pewno przy
czynią się do rozwoju miasta. - Położył rękę na ramieniu przy
jaciela. - Ja, w każdym razie, popieram jego pomysł, by dać
ogłoszenie, i mam nadzieję, że wy zrobicie to samo.
Nikt w barze nie zorientował się, że na sali siedzi reporter
z okręgowej gazety, który pilnie zanotował pomysł Cody'ego
i oświadczenie Harleya. Kiedy w środę ukaże się kolejny nu
mer gazety, cały okręg dowie się o zebraniu, które odbyło się
w maleńkim Temptation w stanie Teksas, gdzie liczba ludno
ści spadła do dziewięciuset siedemdziesięciu ośmiu osób.
W czwartek agencja informacyjna rozpowszechni tę wiado
mość na cały kraj.
W piątek pojawią się w miasteczku dziennikarze i fotore
porterzy. Ich samochody będą blokować wąskie uliczki, ka
mery pracować jak szalone, a każdy z nich będzie miał na
dzieję, że to właśnie jego opowieść o mężczyznach z miaste
czka poszukujących kobiet okaże się najlepsza.
Po czterdziestu ośmiu godzinach samotne kobiety we
wszystkich pięćdziesięciu stanach będą plotkować, a może
nawet marzyć o Temptation, gdzie na ośmiu mężczyzn przy
pada tylko jedna istota płci żeńskiej.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Houston, Teksas.
Telewizor stał na blacie kuchennym, a wystrojony w gar
nitur prezenter przekazywał z jego ekranu wiadomości.
W drugim końcu wąskiej jadalni, przy kuchennym stole sie
działa Mary Claire Reynolds, tuląc do siebie śpiącego,
ośmioletniego synka Jimmy'ego. Oparła podbródek na małej
główce, a z oczu płynęły jej łzy, wsiąkając w rude włosy
chłopca, mające identyczną barwę jak włosy matki.
Choć Jimmy był w nią wtulony, jego skaleczony policzek
i przecięta warga były dobrze widoczne. Po drugiej stronie
stołu siedziały dwie kobiety, które na wieść o pobiciu malca
przybiegły natychmiast, by, jak robiły to już wiele razy przed
tem, pocieszyć matkę i okazać jej współczucie.
Leighanna popatrzyła najpierw na Reggie, a potem po
chyliła się ponad stołem i uspokajającym gestem położyła
dłoń na ramieniu Mary Claire.
- To nie twoja wina - szepnęła cicho. - Nie możesz tak
myśleć.
Mary Claire przygryzła wargę, próbując zdławić szloch,
który narastał jej w gardle, i mocniej przytuliła dziecko.
- Ale to prawda - rzekła i znowu łzy popłynęły po jej
twarzy. - Gdybym była w domu, nic by się nie stało.
10
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Położyła dłoń na potarganych włosach synka, jakby tym
gestem mogła go ochronić przed atakiem bandy chłopaków,
którzy na niego napadli. Niechcący dotknęła rany na policzku
Jimmy'ego. Chłopiec drgnął i spróbował uwolnić się z objęć
matki. Przytuliła go mocniej i zaczęła lekko kołysać, mru
cząc cicho uspokajające słowa, aż znowu zapadł w sen.
Wtedy pocałowała go w główkę.
- Nie powinnam była rozwodzić się z Pete'em - szepnęła
z żalem. - Trzeba było słuchać mamy i udawać, że o niczym
nie wiem, kiedy mnie zdradzał.
Reggie wyprostowała się gwałtownie, a na jej twarzy po
jawił się wyraz zaskoczenia.
- Chyba nie mówisz poważnie!
- Owszem! - odpowiedziała ostro Mary Claire. - Gdy
bym z nim została, nie musiałabym pracować. Byłabym
w domu z dziećmi, gdzie moje miejsce.
- Przecież byłaś nieszczęśliwa jako żona Pete'a Reynold
sa - przypomniała jej Reggie. - To był obrzydliwy facet.
Mary Claire uniosła twarz mokrą od łez.
- Ale przynajmniej byliśmy bezpieczni. Chętnie poświę
ciłabym swoją dumę, byle tylko nic nie groziło dzieciom.
- A co z ich szczęściem? - zapytała Reggie. - Też byś je
poświęciła?
Mary Claire przymknęła oczy na to bolesne wspomnienie.
- Przecież mam rację - upierała się przy swoim Reggie.
- Dzieci są teraz dużo szczęśliwsze niż wtedy, gdy byliście
małżeństwem. Pete i tak nie poświęcał im zbyt wiele czasu.
Ciągle był zajęty pracą i gonitwą za spódniczkami. A gdy był
w domu, stale się kłóciliście.
- Ale dzieci były bezpieczne - upierała się Mary Claire.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 11
- A ja byłam w domu, by ich dopilnować. - Znowu po
całowała Jimmy'ego w główkę, a potem popatrzyła na
ekran telewizora. Nagle wyprostowała się i szeroko otwo
rzyła oczy. - Leighanna! Szybko! - krzyknęła. - Zrób głoś
niej!
Zaskoczona Leighanna odwróciła się i wyciągnęła dłoń
w stronę telewizora. Na ekranie reporter stał na tle tablicy,
na której widniał napis: Temptation, 978 mieszkańców.
- Temptation? To tam chyba mieszkała twoja ciotka Har
riet? - spytała zaciekawiona.
Mary Claire kiwnęła głową, a jednocześnie gestem dłoni
uciszyła przyjaciółkę, nie spuszczając wzroku z ekranu.
- ...podczas gdy inne rolnicze miasteczka w okręgu po
woli tracą mieszkańców na rzecz dużych miast, Temptation
w Teksasie postanowiło ocalić swoje istnienie. - Kamera po
kazywała teraz senne uliczki.
Mary Claire poczuła ucisk w gardle na widok znanego jej
miejsca. Pamiętała spokojne lata, jakie spędziła u ciotki Har
riet. Niewiele się tam zmieniło. Temptation nadal wyglądało
jak miasteczka z obrazów Normana Rockwella.
Flaga amerykańska powiewała, jak dawniej, nad sklepem
Cartera, pełniącym jednocześnie rolę poczty. Nad zakładem
fryzjerskim kręcił się biało-czerwony walec, a przed otwar
tymi drzwiami leżał pies. Jedynym ruchomym punktem była
zakurzona furgonetka, przesuwająca się wzdłuż ulicy.
- To jest właśnie to - szepnęła Mary Claire. Łzy jej obe
schły, a w oczach pojawił się błysk nadziei. - Temptation!
Przeprowadzimy się do Temptation!
Leighanna popatrzyła badawczo na przyjaciółkę.
- Do Temptation? - powtórzyła z niedowierzaniem.
12
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Tak. Do Temptation - z naciskiem potwierdziła Mary
Claire.
- Znasz tam kogoś?
Mary Claire pokręciła przecząco głową.
- Mieszkali tam wujek Bert i ciotka Harriet. Niestety,
zdążyli już umrzeć.
- Och, Mary Claire! - krzyknęła Leighanna. - Nie mo
żesz przeprowadzić się tam, gdzie nie znasz nikogo! Temp
tation to małe miasteczko. W jednym bloku w Houston mie
szka więcej ludzi niż w tej dziurze.
- No właśnie.
- Gdzie będziesz mieszkać? - zapytała Leighanna, pró
bując zdławić ogarniające ją uczucie paniki. - Gdzie praco
wać? Ten dziennikarz mówił, że miasteczko wymiera.
Mary Claire nie spuszczała wzroku z telewizora.
- Odziedziczyłam dom po ciotce. Ktoś go wynajmuje, ale
dam mu znać, żeby się wyprowadził. A jeśli chodzi o pracę,
to na pewno coś znajdę.
Wiedząc dobrze, że sama nie potrafi przekonać Mary Clai
re, jeśli ta się przy czymś uprze, Leighanna zwróciła się
o pomoc do Reggie. Z nich obu Reggie była bardziej rozsąd
na, a uporem dorównywała Mary Claire.
- Reggie, proszę cię - zaczęła - może ty przemówisz jej
do rozsądku. - Reggie z uporem wpatrywała się w ekran te
lewizora, więc Leighanna klepnęła ją mocno w ramię. - Reg
gie! Pomóż mi!
Koleżanka popatrzyła na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Słucham?
Leighanna westchnęła.
- Na litość boską, Reggie! Mary Claire deklaruje, że prze-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
13
prowadzi się do Temptation. Przemów jej do rozsądku. Mnie
nie chce słuchać. Słyszałaś, co ten dziennikarz mówił. Tam
nie ma nic! Miasteczko zupełnie wymiera.
Reggie powoli odwróciła się do Mary Claire.
- Chcesz wyjechać do Temptation? - zapytała, a jej twarz
i głos były zupełnie pozbawione jakiegokolwiek uczucia.
- Tak. Nawet gdybym musiała zostać praczką, by zarobić
na utrzymanie dla siebie i dzieci. Zrobię to. Zrobię wszystko,
by znaleźć się w bezpiecznym miejscu.
Chociaż Reggie wolałaby, żeby przyjaciółka wybrała so
bie inną miejscowość, rozumiała dobrze, że Mary Claire chce
oderwać się wreszcie od złych wspomnień. Pochyliła się ku
niej i położyła dłoń na jej ręce.
- Wobec tego, jedź - rzekła i ścisnęła jej dłoń. - A jeśli
będziesz potrzebować czegokolwiek: pieniędzy czy też ra
mienia, na którym mogłabyś się wypłakać, wystarczy, jeśli
zadzwonisz.
Leighanna ze zdziwienia omal nie spadła z krzesła. Mary
Claire chwyciła dłoń Reggie, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Dziękuję ci, Reggie. - Podniosła oczy na Leighannę,
oczekując jej reakcji.
Leighanna wahała się tylko przez moment, zanim położyła
rękę na dłoniach przyjaciółek.
- Wprawdzie uważam to za szaleństwo - wymruczała
- ale możesz na mnie liczyć tak jak na Reggie.
Temptation, Teksas.
Harley wrzucił ostatni worek paszy na ciężarówkę, ściągnął
rękawice i wcisnął je do kieszeni dżinsów. Przesunął dłonią
po czole i zmrużył powieki, chroniąc oczy przed ostrym,
14 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
czerwcowym słońcem. Było chyba czterdzieści stopni w cie
niu, a do południa brakowało jeszcze trochę czasu. Westchnął
i podciągnął nieco koszulę, by ochłodzić plecy. Zapowiadał
się ciężki dzień, a choć Harley wstał przed szóstą, nie zdążył
jeszcze uporać się z całą robotą. Po powrocie do domu będzie
musiał rozładować ciężarówkę i przepędzić cielaki na drugie
pastwisko.
Westchnął ponownie i zaczął podnosić klapę ciężarówki,
ale zatrzymał się, gdy usłyszał cieniutki głosik gdzieś za
swoimi plecami. Odwrócił się. Klapa ciężarówki spadła z hu
kiem. I wtedy zobaczył małą, może pięcioletnią dziewczyn
kę, kuśtykającą w jego stronę i pociągającą przy tym no
skiem. Nie znał jej, ale nie było w tym nic dziwnego, bo
odkąd Cody Fipes zaproponował, by zaprosić kobiety do
Temptation, miasto pełne było obcych ludzi. Rozejrzał się,
ale w pobliżu nie było nikogo poza nim, kto mógłby pomóc
dziecku.
- Hej, malutka - rzekł, przyklękając przed nią. - Co się
stało?
Dziewczynka zaszlochała krótko, potem uniosła ku niemu
buzię, a łzy zaczęły płynąć po jej policzkach.
- Mam drzazgę w nóżce - zapłakała głośniej.
- Nie płacz, popatrzymy, co się da zrobić - powiedział
łagodnie.
Dziewczynka leciutko oparła się o niego, by zachować
równowagę, a potem uniosła nogę. Chociaż pochylony jak
najniżej, Harley był zbyt wysoki, by dostrzec spód małej
stópki. Chwycił więc dziecko na ręce i ruszył w stronę fur
gonetki.
- Posadzimy cię tutaj, kotku, żebym lepiej widział - wy-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 15
jaśnił i uniósł jej nóżkę. W podbiciu stopy rzeczywiście
tkwiła duża, zielono-żółta drzazga.
Harley zmarszczył brwi, bo wiedział, że usunięcie jej bę
dzie dość bolesne.
- Umiesz liczyć do trzech? - zapytał.
Dziewczynka pociągnęła noskiem i wytarła go rączką.
- Umiem liczyć do dziesięciu - rzekła z dumą przez łzy.
- Zacznij więc liczyć, a gdy dojdziesz do trzech, wyciąg
nę drzazgę z twojej nóżki.
- Dobrze - odpowiedziała. - Jeden, dwa....
Harley pociągnął i drzazga wyszła wraz z okrzykiem bó
lu, który wyrwał się małej.
W tej samej chwili Harley poczuł, że ktoś z furią okłada
go po plecach. Zaskoczony tym natarciem odwrócił się, by
pochwycić napastnika. Ręka grubości cienkiej gałązki chwy
ciła go za szyję, a mała piąstka wybijała mocny rytm na jego
głowie. Harley wyciągnął ręce do tyłu i po kilku chwilach
trzymał za ramiona małego, rudego chłopca, który z twarzą
zaczerwienioną od gniewu usiłował wyrwać się z jego uści
sku. Mały nie zwracał najmniejszej uwagi na fakt, że prze
ciwnik był dużo od niego większy. Wymachiwał pięściami
i usiłował kopać Harleya.
- Puść moją siostrę! - krzyczał.
- Uspokój się - mruknął skonsternowany Harley, usiłując
odsunąć chłopca jak najdalej od siebie. - Przecież nie robię
jej krzywdy. Ja tylko...
Zanim udało mu się cokolwiek wyjaśnić, ktoś znowu
uderzył go od tyłu, ale tym razem napastnik był nieco sil
niejszy.
- Co u licha...? - Zachwiał się nieco, a w tej samej chwi-
16
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
li nieznany osobnik wskoczył mu na plecy i oplótł rękami
szyję tak mocno, że Harley prawie nie mógł oddychać.
- Zabieraj siostrę, Jimmy, i uciekaj! - krzyknął mu pro
sto w ucho kobiecy głos.
Harley próbował złapać powietrze. Po chwili udało mu się
wsunąć palce między duszące go ręce i własną szyję. Zoba
czył, że jego niedawny prześladowca zamiast uciekać, stoi
tuż przy nim i wpatruje się w niego, a właściwie w coś na
jego plecach, szeroko otwartymi oczyma. Harley miał już
naprawdę dość tej zabawy, więc chwycił dławiące go ręce,
odwrócił się gwałtownie i przerzucił napastnika ponad swo
im ramieniem prosto na chodnik. Wtedy zorientował się, że
ma przed sobą kobietę. Spod rudych włosów patrzyły na
niego z zaskoczeniem zielone oczy, a usta gwałtownie chwy
tały powietrze.
Dał jej chwilę czasu, by doszła do siebie, ale od razu tego
pożałował, bo zaczęła się wiercić, próbując się uwolnić z jego
uchwytu. Był pewien, że za chwilę zacznie krzyczeć, ściąga
jąc tu połowę miasta.
- Nawet o tym nie myśl - ostrzegł ją stanowczym tonem.
Nieznajoma zamknęła usta, ale nadal wpatrywała się
w niego ze złością przymrużonymi oczami.
- Niech mi pan pomoże, szeryfie! Ten mężczyzna chce mnie
zabić! - krzyknęła na widok nadchodzącego stróża prawa.
Harley odwrócił się i zaklął cicho, bo zobaczył Cody'ego
stojącego tuż za nim. Wiedział, że będzie mu trudno wyjaśnić
całe zajście.
Cody przykucnął przy nich.
- Co tu się dzieje? - zapytał jak zwykle ze stoickim spo
kojem.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 17
- Wcale nie chcę jej zabić - wyjaśnił zrozpaczony Har
ley. - Ja się tylko broniłem.
Cody omal nie parsknął śmiechem.
- Broniłeś się? - zapytał z niedowierzaniem, patrząc na
wątłą kobietę, którą Harley przyciskał do chodnika. - Może
w końcu panią puścisz - zaproponował spokojnie. - Chyba
jesteś już bezpieczny.
Harley zwolnił uścisk, podniósł się powoli, ale przez cały
czas miał napiętą uwagę. Cody podał kobiecie rękę i pomógł
jej wstać.
Otarła zakurzone dłonie o wytarte dżinsy i wskazała na
Harleya, wyciągając rękę.
- Szeryfie, proszę zaaresztować tego mężczyznę.
- Chwileczkę - zawołał Harley, czując, że znowu narasta
w nim gniew. - Przecież nie popełniłem, do licha, żadnej
zbrodni!
Kobieta odwróciła się do szeryfa, a jej oczy płonęły.
- Próbował uprowadzić moje dzieci. On...
Harley nie panował już nad sobą.
- To wariatka! Nie próbowałem nikogo porywać. Ja...
Nieznajoma tym razem odwróciła się do niego, oparła ręce
na biodrach i zaczepnym gestem uniosła podbródek.
- To dlaczego moja córka siedzi na masce twojego samo
chodu, a syn stoi tuż przy niej?
Harley zagryzł wargi. Zrozumiał, że to wszystko musiało
dość dziwnie wyglądać. A przecież chciał tylko zrobić dobry
uczynek. Popatrzył błagalnie na Cody'ego.
- Może wyjaśnisz nam, co się tu dzieje, Harley? '
- Ładowałem worki na furgonetkę, gdy ta dziewczynka
- wskazał na dziecko siedzące na masce jego samochodu
18 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- podeszła do mnie, kulejąc i płacząc. Nie było w pobliżu
nikogo, kto mógłby jej pomóc... - Zamilkł na chwilę, by
rzucić oskarżycielskie spojrzenie na kobietę, która nawet
przez chwilę nie spuściła z niego wzroku. - Posadziłem ją tu,
żeby wyciągnąć z jej nóżki drzazgę. Zanim się zorientowa
łem, ten chłopczyk skoczył mi na plecy. Ledwo udało mi się
go zrzucić, gdy ta wariatka napadła na mnie, krzycząc jed
nocześnie do chłopaka, by zabierał siostrę i uciekał.
Cody słuchał uważnie. Harley z ulgą stwierdził, że kobieta
pobladła i rzuciła się w stronę furgonetki. Mamrocząc jakieś
uspokajające słowa, pogłaskała małą po policzku, otarła
z niego łzę i obejrzała nóżkę.
- Już jest dobrze, mamusiu - rzekło radośnie dziecko.
- Ten miły pan wyciągnął taką wielką drzazgę.
Na słowa „ten miły pan" kobieta z zakłopotaniem spo
jrzała na Harleya, który poczuł satysfakcję, gdy zobaczył, że
napastniczka rumieni się ze wstydu. Opuściła powoli nóż
kę dziewczynki. Wzięła ją na ręce i przyciągnęła do siebie
chłopca.
- Przepraszam, szeryfie - powiedziała, próbując zacho
wać resztki godności. - Wygląda na to, że się pomyliłam.
Cody popatrzył na nią pytająco.
- Więc nie chce już pani, bym go aresztował? - zapytał
niewinnym tonem.
- Nie. Nie trzeba. - Kobieta zmarszczyła gniewnie brwi,
widząc rozbawienie w oczach stróża prawa.
- Dziękuję, że pomógł pan Stephie. I... przepraszam za
to nieporozumienie. - Widać było, że jest wściekła z powodu
takiego obrotu sprawy. Odwróciła się na pięcie i odeszła,
obejmując mocno dzieci.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 19
Stojąc koło Cody'ego, Harley wpatrywał się w całą trójkę,
gdy przechodzili przez jezdnię, kierując się w stronę zapar
kowanego przed sklepem samochodu.
- No cóż - powiedział - zachciało mi się zabawy
w samarytanina.
Cody roześmiał się i poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Wspaniale powitałeś nowych sąsiadów - zauważył.
- Sąsiadów? Jakich sąsiadów?
Cody wskazał głową kobietę, wsadzającą właśnie dzieci
do samochodu.
- To, przyjacielu, są nowi mieszkańcy starej posiadłości
Beachama.
Harley był pewien, że Cody żartuje.
- Przecież J.C. Vickers wynajmuje ten dom od śmierci
Harriet. - Dobrze o tym wiedział, bp od paru lat próbował
podnająć grunty należące do tej posiadłości, ale J.C. był
uparty jak osioł i nie chciał się na to zgodzić, choć sam nie
uprawiał tej ziemi. Twierdził, że lubi samotność i nie życzy
sobie, by stada krów zakłócały jego spokój.
Cody skinął potakująco głową, próbując zachować powagę.
- Tak było, ale parę tygodni temu Mary Claire Reynolds,
siostrzenica Harriet, kazała mu spakować rzeczy i wyprowa
dzić się.
Zachichotał, widząc zaskoczenie na twarzy Harleya. Znał
doskonale wszystkie problemy mieszkańców Temptation
i wiedział, jak bardzo Harley potrzebuje tej ziemi.
- Możesz ją później odwiedzić - zaproponował, pociera
jąc w zamyśleniu policzek. - To rozwódka z Houston. Może
okaże się rozsądniejsza niż J.C. i podnajmie ci ziemię.
Z pewnością bardziej potrzebne są jej pieniądze niż łąki. - Ze
20
OŻEN SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
śmiechem poklepał przyjaciela po plecach. - Ale dzieciaki
zostaw w spokoju, słyszysz? Nie chciałbym oskarżać cię
o porwanie.
Odszedł, śmiejąc się głośno, a biedny Harley stał koło
swojej furgonetki z miną zbitego psa.
- Dobrze postąpiłeś, Jimmy - powiedziała Mary Claire
i pochyliła się w stronę syna, by poklepać go po kolanie.
- Stanąłeś w obronie swojej siostrzyczki. I doskonale ci się
to udało, muszę to przyznać.
Słysząc słowa pochwały, Jimmy wyprężył dumnie pierś.
Jednocześnie uśmiechnął się porozumiewawczo do matki.
- Ty też nie byłaś najgorsza.
Mary Claire zadrżała na wspomnienie siły, z jaką niezna
jomy mężczyzna przygniótł ją do ziemi.
- Był bardzo duży, prawda? - rzekła niepewnym tonem.
- Większy niż niedźwiedź grizli i dwa razy bardziej
niebezpieczny - potwierdził Jimmy, nie domyślając się na
wet, że swoimi słowami wywołał u matki dreszcz przera
żenia.
- A ja uważam, że on był miły - odezwała się Stephie,
siedząca na tylnym siedzeniu samochodu.
Mary Claire zerknęła w lusterko i spojrzała na córkę. Miły?
Wcale tego nie zauważyła. Była pewna, że całe plecy będzie
mieć w siniakach na skutek upadku. Ale nie chciała straszyć
małej. Pragnęła, by dziewczynka czuła się w nowym miejscu
bezpiecznie. Uśmiechnęła się słabo do Stephie, próbując wy
myślić coś miłego na temat obcego mężczyzny.
- To bardzo ładnie z jego strony, że wyjął ci drzazgę
z nogi - rzekła wreszcie.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
21
- Nie trzeba by było tego robić, gdyby mnie posłuchała
i nie zdjęła butów - wymruczał pod nosem Jimmy.
Stephie wyprostowała się.
- Mama opowiadała, że zawsze biegała boso, gdy przy
jeżdżała tutaj na wakacje. Mówiła, że miło było czuć trawę
pod stopami. Ja też tak chciałam.
- Sama powiedziałaś „trawa" - rzekł z wyrzutem Jimmy.
- A tam były tylko chwasty i patyki.
Stephie już chciała mu coś odpowiedzieć, ale Mary Claire
przerwała tę wymianę zdań.
- Już wystarczy! - Pochyliła się, usiłując coś dojrzeć.
- Pomóżcie mi znaleźć dom cioci Harriet.
- A jaki on jest? - zapytał Jimmy, patrząc przez okno
samochodu.
- Duży, dwupiętrowy dom, nieco odsunięty od drogi,
otoczony białym płotkiem z krótkich, zaostrzonych palików.
- Czy to ten? - zawołał nagle chłopiec.
Mary Claire zwolniła i zatrzymała się na poboczu. Dom,
który pokazywał jej Jimmy, był ledwo widoczny w gęstwinie
dębów i cedrów rosnących wokół niego. Gdyby nie syn,
przejechałaby obok, nie zauważywszy go.
A to właśnie był dom ciotki Harriet, schowany za ogro
mnym dębem o tak grubym pniu, że nie mogła go objąć
rękami. Całe lato spędzała, łażąc po drzewach, bawiąc się
w chowanego z kuzynami, a nocą usiłując łapać robaczki
świętojańskie latające wokół domu, ocienionego potężnymi
konarami dębu.
- Chyba tak - rzekła niemal szeptem, a jej umysł cały
czas odnotowywał zmiany. Póki ciotka i wujek żyli, drzewa
były odpowiednio przycinane, a trawnik pokryty gęstą trawą.
22 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Klomby otaczające werandę były pełne kwiatów i krzewów
i stanowiły dumę ciotki. Wszystko wyglądało zupełnie ina
czej niż teraz.
Mary Claire skręciła na podjazd. Wzruszenie ściskało jej
gardło. Zastanawiała się, co powiedziałaby ciotka Harriet,
gdyby ujrzała swój dom w takim stanie, i ogarnęło ją poczu
cie winy, że wcześniej nie zainteresowała się swoim spad
kiem, który teraz umożliwił jej wyjazd z Houston.
- Chyba żartujesz - odezwał się Jimmy. Przytknął zmarsz
czony nosek do szyby i przyglądał się wszystkiemu z uwagą.
Mary Claire zmusiła się do uśmiechu. Zaparkowała samo
chód tuż przy przekrzywionej furtce.
- Tak! To właśnie jest to miejsce! Nasz nowy dom. Czyż
nie jest wspaniały?
Jimmy odwrócił się w jej stronę. Jego wykrzywione wargi
wyrażały niechęć.
- Jeśli tak uważasz... - wymruczał i otworzył drzwi sa
mochodu.
Mały paluszek postukał Mary Claire w ramię.
- Ja uważam, że jest śliczny, mamusiu. - Stephie doda
wała jej odwagi.
Mary Claire poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Po
klepała małą rączkę leżącą na jej ramieniu i popatrzyła na
odpadającą farbę, powybijane okna i olbrzymie chwasty.
- Dziękuję ci, Stephie. - Pociągnęła nosem i zmusiła się
do zachowania spokoju. - Będzie jeszcze ładniejszy, kiedy
zrobimy tu porządek. Zobaczysz. - Westchnęła głęboko. No,
zobaczmy, co też jest w środku.
Klucz, który miała w torebce, okazał się niepotrzebny, bo
drzwi były uchylone. Mary Claire niepewnie przestąpiła
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 23
próg. Dzieci przywarły do niej mocno. Chociaż trudno było
w to uwierzyć, wnętrze domu było w jeszcze gorszym stanie
niż fasada budynku i podwórko. Podłoga była pokryta śmie
ciami, tapeta pasmami odchodziła od ścian, a smród niemal
porażał. W myślach przeklęła J.C. Vickersa, byłego lokatora,
za to, że nie zadbał o dom, i powoli ruszyła w stronę kuchni.
Z każdym krokiem coraz bardziej traciła pewność siebie,
a radość z powodu opuszczenia Houston i powrotu do domu
z czasów dzieciństwa zniknęła.
Wystarczy tylko posprzątać, powiedziała do siebie i zaka
sała rękawy.
- Słuchajcie - zwróciła się do posmutniałych dzieci. -
Idźcie do samochodu i przynieście wszystkie proszki i płyny
do sprzątania, które kupiliśmy.
Gdy pobiegli, zaczęła otwierać okna. Kiedy poczuła świe
że powietrze, odkręciła kran przy zlewie i wyszeptała krótką,
dziękczynną modlitwę, gdy strumień czystej wody uderzył
o porysowaną porcelanową miskę. Przynajmniej studnia nie
wyschła.
Harley stał oparty o ogrodzenie z tyłu domu i patrzył na
pole, które oddzielało go od posiadłości Beachama. W my
ślach oceniał koszty napraw, jakich będzie musiał dokonać,
zanim wpuści bydło na łąki sąsiadów. Ogrodzenie było
w wielu miejscach uszkodzone, drut kolczasty obrósł pną
czami i wysokimi chwastami. Potrzebna będzie również bra
ma między obiema posiadłościami, aby łatwiej było przepę
dzać stado, a także trzeba będzie wykarczować dzikie drze
wka, które powyrastały w zupełnie nieoczekiwanych miej
scach. Można by zrobić jeszcze jedno ogrodzenie dzielące
24
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
pastwisko na dwie części. Przyda się, jeśli ceny bydła w tym
roku nadal nie pójdą w górę. W każdym razie, jedno było
pewne: potrzebował tej ziemi.
I wtedy przypomniał sobie jej nową właścicielkę.
Popatrzył na wysoki dom; słońce pobłyskiwało na me
talowym dachu. Na podjeździe stał samochód z pootwiera
nymi drzwiami. Dzieciaki, które przysporzyły mu tyle kło
potów, biegały tam i z powrotem jak mróweczki, nosząc ba
gaże.
Nagle otworzyły się drzwi kuchenne i kobieta nazwiskiem
Reynolds pojawiła się na wąskim ganku, pochylona pod cię
żarem wielkiego wiadra. Uniosła je i przechyliła. Strumień
mętnej wody chlusnął na chwasty otaczające ganek. Cofnęła
się, zawiesiła wiadro na ręce i uniosła drugą, by otrzeć pot
z czoła. W tym momencie biała bluzka zawiązana pod biu
stem uniosła się trochę wyżej, a stare dżinsy nieco opadły,
odsłaniając brzuch kobiety aż do pępka.
Harley zamarł w bezruchu. Nie mógł złapać tchu. Był zbyt
daleko, żeby widzieć szczegóły, ale dobrze pamiętał kształt
jej ciała, gdy parę godzin temu leżała pod nim na chodniku.
Miała szczupłe biodra, pełne piersi i długie nogi. Wtedy był
zbyt wściekły na nią, aby to docenić, ale wspomnienie tam
tego widoku prześladowało go do tej pory.
Z trudem wciągnął powietrze. Rozwódka, oświadczył mu
Cody. Przecież to nie ma żadnego znaczenia, pomyślał, chcę
tylko jej ziemi. Wskoczył na konia i jeszcze raz spojrzał na
dom Beachamów.
Da jej dzień lub dwa, by mogła się urządzić, a potem złoży
jej wizytę. Pewnie z radością zgodzi się na jego propozycję.
Uśmiechnął się do siebie. Poza tym, jako typowa mieszkanka
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 25
miasta, nie ma pewnie pojęcia, ile warta jest ta ziemia, i może
uda mu się wydzierżawić ją za grosze.
Z uśmiechem skierował konia w stronę stajni.
Dopiero po dwóch tygodniach Harley znalazł czas, by
złożyć wizytę Mary Claire. Szukał wymówek, tłumaczył so
bie, że jest zbyt zajęty, by zawracać sobie głowę takimi
sprawami, ale dobrze wiedział, że po prostu boi się tego
spotkania. Tłumaczenie, że w niczym wtedy nie zawinił, też
nie pomagało, bo ciągle pamiętał, jak pani Reynolds leżała
pod nim, usiłując się wyrwać, a w jej oczach czaił się strach.
Był bardzo łagodnym człowiekiem i wstyd mu było, że tak
potraktował kobietę.
Bardzo potrzebuję tej ziemi, tłumaczył sobie, jadąc wre
szcie do domu Beachamów. I muszę ją mieć, mimo że wiąże
się to ze spotkaniem z tą kobietą. Ciągle jeszcze odczuwał
wstyd na myśl o swoim zachowaniu.
Zaparkował samochód przy ogrodzeniu i zmarszczył czo
ło na widok krzywej furtki. Od strony domu płynęły głośne
dźwięki rocka. Nie otwierając furtki, oparł się o jeden z pa
lików i przeskoczył przez nią. Szedł teraz krętą, wyłożoną
kamieniami ścieżką. Chciał już mieć za sobą to spotkanie.
Jednym susem pokonał trzy schodki prowadzące na ganek
i omal nie spadł z nich, gdy ujrzał przed sobą Mary Claire
Reynolds. Stała na drabinie i pochylając się, myła okno. Mia
ła na sobie krótkie spodenki, które raz odsłaniały, raz zakry
wały jej pośladki, gdy biodra poruszały się w takt muzyki.
Nogi, które wydawały się nie mieć końca, opierały się mocno
o szczeble drabiny... Znowu powróciło wspomnienie ich
pierwszego spotkania.
26
OŻEN SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Spróbował się opanować, przełknął ślinę i odchrząknął.
- Pani Reynolds?!
Nie odpowiedziała, więc zawołał jeszcze raz, usiłując
przekrzyczeć muzykę.
- Proszę pani!
Drgnęła gwałtownie na dźwięk jego głosu i przytrzymała
się drabiny, która przechyliła się do tyłu. Harley chwycił
panią Reynolds w talii, by nie straciła równowagi.
Była tak zaskoczona, że przez moment wpatrywała się
w jego twarz. Po chwili poznała go. Odepchnęła go od siebie,
obrzucając zimnym spojrzeniem.
- Proszę mnie natychmiast puścić!
Harley z zawstydzeniem stwierdził, że ciągle ją trzyma,
więc opuścił ręce i cofnął się o krok.
- Przepraszam, ale bałem się, że pani spadnie.
- To dlatego, że mnie pan przestraszył. - Poprawiła bluz
kę i wyłączyła radio stojące u stóp drabiny.
Harley odetchnął z ulgą, gdy zapanowała cisza.
- Czego pan chce? - zapytała poirytowana Mary Claire.
Harley zdjął kapelusz i przesunął dłonią po włosach. Po
czątek rozmowy nie przebiegał zachęcająco.
- Przyszedłem porozmawiać o dzierżawie ziemi, która do
pani należy.
- A do czego ona jest panu potrzebna? - zapytała ostro.
- Chciałbym wypasać na niej swoje stado, jeśli pani się
zgodzi.
Mary Claire wytarła ręce o szorty, próbując jakoś zebrać myśli.
- Nie zastanawiałam się jeszcze nad tym, co z nią zrobić
- oświadczyła w zamyśleniu.
- A pani jej potrzebuje?
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 27
- Nie - odpowiedziała ostrożnie.
- Wobec tego, może zgodzi się pani oddać mi ją w dzier
żawę. - Odczekał chwilę i dodał: - To wstyd, żeby leżała
odłogiem, gdy może przynosić pani zyski.
Zauważył błysk zainteresowania w jej oczach, który szyb
ko zniknął.
- Kto panu powiedział, że potrzebuję pieniędzy?
Harley popatrzył na nią zaskoczony.
- Nikt - odrzekł. - To po prostu głupota nie wykorzystać
takiej ziemi.
Mary Claire wpatrywała się w niego bez słowa. Jej zielone
oczy zmieniły się w wąskie szparki.
Harley westchnął.
- Widzę, że moja propozycja nie została przyjęta. Prze
praszam, że panią niepokoiłem.
Już miał odejść, ale powstrzymał go głos Mary Claire.
- Nie powiedziałam, że mnie pana propozycja nie intere
suje. Po prostu muszę się nad nią zastanowić.
- Więc jak? Wydzierżawi mi pani ziemię?
Mary Claire zmarszczyła brwi. Nie była pewna, czy po
winna robić jakieś interesy z tym człowiekiem. Zawsze kie
rowała się pierwszym wrażeniem przy ocenie ludzi, a w jego
przypadku nie było ono przyjemne. Przypominał jej o tym
siniak - pamiątka ich poznania. Ale pieniądze były dla niej
bardzo ważne. Nie mogła odrzucić szansy ich zdobycia, więc
nieważne było, skąd będą pochodzić.
- To zależy. Właśnie miałam zrobić sobie przerwę w pra
cy, wobec tego proszę wejść do domu. Możemy porozmawiać
przy mrożonej herbacie - powiedziała i zaprosiła Harleya do
kuchni.
28
OŻEN SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Harley starał się panować nad emocjami. Nie powinien
okazywać, jak bardzo pragnie tej ziemi. Rozejrzał się zanie
pokojony ciszą.
- A gdzie są dzieci?
- Na górze. Jest tak gorąco, że kazałam im odpocząć. To
nie znaczy, oczywiście, że to robią - dodała. - Jimmy na
pewno gra w jakąś grę, a Stephie bawi się lalkami.
Harley skinął głową i usiadł przy stole. Patrzył, jak Mary
Claire wyjmuje z kredensu dwie szklanki i wrzuca do nich
kostki lodu. Postawiła je na stole i podeszła do lodówki po
dzbanek z herbatą.
Usiadła naprzeciwko gościa, napełniła szklanki, uniosła
swoją w niemym toaście i zaczęła pić. Harley jak zaczaro
wany wpatrywał się w jej długą szyję i smukłe palce trzyma
jące szklankę. Gdy skończyła pić, westchnęła głęboko i prze
szła do sedna sprawy.
- Ile?
Harley po chwili zastanowienia podał jej sumę o nieco
zaniżonej wartości.
Uniosła w górę brwi.
- Chyba pan żartuje!
Pochylił się, gotów się targować.
- No cóż, ziemia jest w nie najlepszym stanie. Trzeba
włożyć w nią wiele pracy, zanim wejdą tam krowy. Ogrodze
nie też wymaga naprawy - dodał, kiwając ze smutkiem gło
wą. Po chwili uśmiechnął się do niej uspokajająco. - Ale
proszę się tym nie martwić. Ja się wszystkim zajmę - rzekł
takim tonem, jakby wyświadczał jej przysługę.
- Na czyj koszt? - zapytała dociekliwie.
- Mogę wziąć to na siebie - odpowiedział.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
29
Mary Claire milczała przez chwilę, a potem wymieniła
swoją cenę.
Tym razem brwi Harleya powędrowały w górę.
- To rozbój w biały dzień! - krzyknął.
Mary Claire oparła się o krzesło ze złośliwym uśmiechem.
Nie znała się zupełnie na cenie ziemi, ale widząc reakcję
Harleya, zrozumiała, że trafiła w dziesiątkę, chociaż sumę
wzięła po prostu z sufitu.
- Przecież potrzebuje pan tej ziemi - stwierdziła.
- No... no, tak - zaczął się jąkać.
- Taka jest moja oferta. Jeśli to pana nie interesuje, jestem
pewna, że ktoś inny się na nią zgodzi.
Harley poruszył się z niepokojem. Dobrze wiedział, że jest
przynajmniej jeszcze jeden chętny na tę ziemię. Jack Barlow.
I już widział jego zadowoloną minę, jeśli uda mu się sprząt
nąć mu interes sprzed nosa.
Westchnął, wstał i włożył kapelusz.
- Zgadzam się na pani cenę - warknął.
- Oczywiście zrobi pan wszystkie naprawy - upewniła
się ze słodyczą w głosie.
- Dobra. Zgadzam się. Ale chcę dzierżawę na pięć lat albo
nici z interesu - zastrzegł, idąc w stronę drzwi.
- Jakie nazwisko mam umieścić w umowie? - zapytała,
nie chcąc, by ostatnie słowo należało do niego.
- Harley Kerr - mruknął i zatrzasnął za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Co robisz?
Harley podniósł wzrok i ujrzał małą dziewczynkę z sąsie
dztwa, która przyglądała mu się poprzez ogrodzenie. Uniósł
rękę, by otrzeć pot z czoła, a na jego wargach pojawił się
uśmiech. Mała była słodka. Miała guziczkowaty nosek i nie
winne niebieskie oczy, w których błyszczała ciekawość.
- Naprawiam płot. A co ty robisz? - zrewanżował się
pytaniem.
Zaczęła wiercić w piasku dziurę stopą obutą w tenisówkę.
- Nic. Patrzę na ciebie. - Podeszła bliżej, ostrożnie prze
łożyła rączkę między kolcami drutu i spojrzała na Harleya.
- Mama powiedziała, że mogę ci się przyglądać, pod warun
kiem, że nie będę ci przeszkadzać. A przeszkadzam ci?
Roześmiał się i przykląkł na jedno kolano, by móc patrzeć
dziewczynce prosto w oczy.
- Nie możesz mi przeszkadzać, bo ja pracuję po jednej
stronie płotu, a ty stoisz po drugiej.
Przygryzła lekko wargi, pomyślała chwilkę, a potem
uśmiechnęła się.
- To znaczy, że mogę popatrzeć?
- Możesz mi nawet pomagać.
- Naprawdę? - Oczy jej rozbłysły.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 31
- Oczywiście. - Wstał i wyciągnął do niej ręce ponad
ogrodzeniem. - Chodź, przeniosę cię na moją stronę.
Mała uniosła rączki i po chwili Harley stawiał ją już na
ziemi. Skinął głową w stronę worka pełnego gwoździ, który
stał obok ogrodzenia.
- Możesz podawać mi gwoździe.
Pochylił się i podniósł młotek. Potem zbliżył się do ogro
dzenia i wyciągnął rękę do dziewczynki.
- Poproszę o gwóźdź.
Mała uśmiechnęła się z dumą, sięgnęła do worka i podała
gwóźdź, a potem patrzyła, jak Harley przykłada go do ogro
dzenia i wprawnym ruchem przybija drut.
- Ojejku! - zawołała. - Ty chyba jesteś bardzo silny.
Harley mrugnął do niej.
- Siła jest na pewno potrzebna, ale najważniejsze jest
dobre oko.
- Mama nie ma dobrego oka - zaczęła mu się zwierzać.
- Przed chwilą zmiażdżyła sobie palec i powiedziała brzyd
kie słowo. - Mała zaśmiała się radośnie.
Harley również nie mógł powstrzymać śmiechu na myśl
o przeklinającej Mary Claire.
- Mnie też się to zdarzyło, zanim nabrałem wprawy. To
boli jak dia... To bardzo boli.
Stephie nawet nie zauważyła, że Harley omal nie zaklął,
bo zajęta była przesypywaniem gwoździ. Po chwili wes
tchnęła głęboko.
- Mama i Jimmy naprawiają płotek wokół domu. Ja też
chciałam pomagać, ale powiedzieli, że jestem za mała i tylko
będę im przeszkadzać.
Harley usłyszał żal w jej głosie i przypomniał sobie, jak
32 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
jego córeczka cierpiała, nie mogąc robić tego, czym zajmo-
wał się jej starszy brat. To wspomnienie zasmuciło go.
- Przecież pomagasz, tyle że mnie - przypomniał jej.
- No tak. - Usiadła po turecku na ziemi i przysunęła do
siebie worek. Wyciągnęła następny gwóźdź i podała go Har
leyowi.
- A ty masz córeczki? - spytała, zabawnie marszcząc
nosek.
Harley zamarł. Palce, w których trzymał gwóźdź, za
drżały.
- Jedną, ale ona już nie jest mała. Ma szesnaście lat
- szepnął.
- A może opiekuje się dziećmi? Mama mówiła, że będzie
potrzebowała kogoś do pilnowania nas, gdy zacznie praco
wać.
Harley przymknął oczy. Ból był zbyt silny. Mimo że mi
nęło już dziesięć lat, to żal, że nie uczestniczył w życiu
swoich dzieci, był bardzo wyraźny.
- To niemożliwe, maleńka. Ona stąd wyjechała. Mieszka
ze swoją mamą w San Antonio.
- Rozwiedliście się? - zapytała rzeczowo Stephie.
- Tak. Dziesięć lat temu.
- Moja mamusia i tatuś też się rozwiedli. Tatuś mieszka
w Houston, ale mama nie chciała tam dłużej zostać, bo tam
jest niebezpiecznie. - Dziewczynka oparła się na łokciach
i wyprostowała nóżki. - Jimmy kiedyś wracał ze szkoły
i ktoś go pobił. Mama bardzo płakała. Powiedziała, że dłużej
tego nie wytrzyma, i przeprowadziliśmy się tutaj.
Harley chciał zapytać, czego nie mogła dłużej znieść.
Houston? Tego, że pobito Jimmy'ego? Czy mieszkania
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 33
w tym samym mieście, w którym żyje jej były mąż? Ale
doszedł do wniosku, że nie powinien domagać się takich
odpowiedzi od dziecka.
- Było jej ciężko - zaczął niepewnym tonem.
Stephie westchnęła.
- Tak. Słyszałam, jak koleżanki mojej mamy mówiły, że
czuje się winna i dlatego chce się wyprowadzić.
- Winna? - Harley nie mógł się powstrzymać, żeby nie
zadać tego pytania.
- No. Kiedy mamusia i tatuś byli razem, mamusia nie
pracowała. Mogła być z nami w domu. Powiedziała koleżan
kom, że gdyby nie rozwiodła się z tatusiem i była w domu,
Jimmy nie zostałby pobity.
Chociaż Harley miał swoje zdanie na temat rozwodu i je
go skutków, jednak teraz potrząsnął głową.
- Pewnych rzeczy nie da się przewidzieć.
- Tak właśnie mówiły mamusi koleżanki. Ale mama nie
chciała ich słuchać. Więc przyjechaliśmy tu, do domu ciotki
Harriet, bo tu jest bezpiecznie. - Popatrzyła na wysoki dom,
który stał się teraz jej domem rodzinnym. - Jimmy mówi, że
ten dom nie nadaje się na mieszkanie, ale mamusia twierdzi,
że będzie ładny, jak wszystko naprawimy.
Harley powędrował za jej wzrokiem i popatrzył na od
padającą farbę, uszkodzone deski i porastające podwórze
chwasty.
- To prawda - wymruczał, ale w tej chwili nie myślał
o domu Beachamów, lecz o tym, co zdarzyło się przed skle
pem w miasteczku, gdy musiał się bronić przed Mary Claire.
Zaczynał rozumieć, dlaczego go zaatakowała.
34 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Cześć, mamusiu! Pomagałam Harleyowi naprawiać
płot.
Mary Claire spojrzała na Stephie biegnącą przez zarośnię
ty trawnik. Z trudem wstrzymała okrzyk, gdy za nią ujrzała
Harleya.
- Naprawdę? - zapytała, zmuszając się do uśmiechu.
Stephie wskoczyła na schodek.
- Tak! I powiedział, że jestem najlepszym pomocnikiem,
jakiego kiedykolwiek miał. - Posłała swemu mistrzowi sze
roki uśmiech. - Prawda, Harley?
Stanął za dziewczynką, położył jej dłoń na ramieniu
i uśmiechnął się.
- To prawda - potwierdził poważnie.
Spojrzał na Mary Claire i omal się nie przewrócił. Po
winno być jakieś prawo zabraniające kobietom pokazy
wania się w takich strojach. Znowu miała na sobie szor
ty ukazujące jej opalone nogi w całej okazałości. Ale za
miast bawełnianej koszulki włożyła skąpą bluzeczkę, któ
ra odsłaniała jej opalony brzuch. Szopę rudych włosów
ukryła pod czapeczką baseballową, której daszek osłaniał
jej oczy. Mimo to Harley zauważył w nich iskry gnie
wu, gdy spojrzała na jego dłoń spoczywającą na ramieniu
Stephie. Dzięki opowieści dziewczynki rozumiał jej reakcję,
ale nie zamierzał wycofać ręki. Nie stanowił żadnego zagro
żenia dla małej i Mary Claire powinna zdawać sobie z tego
sprawę.
Odwrócił od niej wzrok; o wiele łatwiej było mu patrzeć
na płotek niż na jej skąpo osłonięte ciało.
- Widzę, że ty też naprawiasz ogrodzenie.
Mary Claire popatrzyła na wykonaną robotę i westchnęła
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
35
ze smutkiem. Trzy godziny pracy i tylko parę metrów. W tym
tempie skończą za rok.
Widząc jej minę, Harley roześmiał się.
- Gdy się wpadnie w rytm, praca idzie szybciej. - Popa
trzył na Jimmy'ego. Chłopak pracowicie odrywał przegniłe
deski.
- Masz przecież świetnego pomocnika.
Mary Claire uśmiechnęła się z dumą, patrząc na syna; bez
niego nie wykonałaby nawet połowy.
- Tak, jest wspaniały.
- Może przydałby się ktoś jeszcze? - zapytał Harley, sam
nie wiedząc, dlaczego. Miał przecież dość roboty u siebie.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
- Nie mogę cię przecież prosić, żebyś rzucił swoje zajęcia
i pomagał mnie.
- Nie prosiłaś. Ja sam to zaproponowałem. - Ścisnął lek
ko ramię Stephie i wyjął zza pasa młotek. - Ja i mój pomoc
nik tanio oferujemy nasze usługi.
Nie czekając na odpowiedź, ujął rączkę dziewczynki,
w zamian otrzymując uśmiech, i ruszył w stronę płotu. Za
nim Mary Claire zdołała wyrazić swój sprzeciw, Jimmy po
dawał mu paliki, a Stephie gwoździe.
Mary Claire wiedziała, że zaproszenie Harleya na lunch
było najskromniejszym podziękowaniem, biorąc pod uwagę,
że cały ranek zabawiał Stephie, a potem przez dwie godziny
naprawiał ich płot. Ale wiedzieć i chcieć to dwie różne rze
czy. Nie wiadomo dlaczego, nie czuła się przy nim zbyt
pewnie.
Podczas gdy Stephie i Jimmy myli ręce na górze, Mary
36 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Claire wykładała wędlinę i sery na półmisek, jednocześnie
przyglądając się Harleyowi, który mył ręce nad zlewem
w kuchni.
Był bardzo męski. Patrzyła jak zafascynowana, gdy pod
suwał ręce pod kran, spłukując mydło. Potem opryskał wodą
twarz i kark i zaczął szukać po omacku ręcznika.
Podeszła i podała mu go. Gruba tkanina stłumiła jego
podziękowanie, gdy wycierał twarz i szyję. Odwrócił się i za
marł, trzymając ręcznik w dłoniach, gdy zobaczył, że Mary
Claire patrzy na niego.
Gdy ich oczy się spotkały, jakaś iskra przeskoczyła między
nimi. Miała tak wielką moc, że poraziła Harleya na chwilę.
Zanim zdążył pomyśleć, czy zostać, czy też uciec, Mary
Claire chwyciła róg ręcznika i starła krople wody, które
osiadły mu na wąsach. Jej ruchy były tak nerwowe, że przy
pominała ćmę krążącą nad płomieniem. Dotyk jej palców
sprawił, że serce Harleya przestało bić na chwilę, a krew
w jego żyłach zawrzała. Tak dawno już żadna kobieta nie
dotykała go w taki sposób. Nie pamiętał, ile czułości i pocie
chy niosą w sobie takie zwyczajne gesty.
Zamknął oczy i chwycił Mary Claire za rękę. Przytrzymał
jej dłoń i napawał się dotykiem miękkiej skóry. Czuł rytm jej
pulsu. Otworzył oczy i ujrzał rozchylone wargi i oczy peł
ne. .. Czyżby to była tęsknota? Ujął palce Mary Claire i przy
cisnął je do ust. Zobaczył, że jej oczy otwierają się jeszcze
szerzej, a ich zieleń staje się coraz ciemniejsza. I wtedy po
czuł nieprzepartą chęć, by pochwycić ją w ramiona.
- Hej! Co jest na lunch? - zawołała Stephie, wpadając do
kuchni.
Na dźwięk głosu dziewczynki Harley natychmiast puścił
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 37
rękę Mary Claire. Odwrócił się od niej i zaczął wpatrywać
się w zlew. Mary Claire, chcąc ukryć swoje uczucia, chwyciła
półmisek z wędliną, ale Harley zauważył, że jej palce drżały,
i wiedział, że i ona jest pod wrażeniem tego, co zaszło mię
dzy nimi.
Wydawało mu się, że trwało to wieki, ale w rzeczywisto
ści minęło tylko kilka sekund, zanim Mary Claire z uśmie
chem na twarzy zwróciła się do córki.
- Kanapki. I proszę nie marudzić - ostrzegła. - Jest zbyt
gorąco, by coś ugotować.
Stephie przysunęła sobie krzesło i rozsiadła się wygodnie.
- Nie szkodzi. Lubię kanapki. - Poklepała rączką krzesło
obok siebie. - Możesz usiąść obok mnie, Harley - rzekła
nieśmiało.
Harley nie wiedział, jak to zrobił, ale jakoś udało mu się
dotrzeć do krzesła, mimo że kolana się pod nim uginały.
- Jak tam twoja nowa sąsiadka?
Harley aż się zgarbił i natychmiast pożałował, że wstąpił
do baru na piwo. Nie chciał rozmawiać o Mary Claire. Pra
wdę mówiąc, przyszedł tu, by w piwie utopić jej obraz, który
go ciągle prześladował.
- Skąd mam wiedzieć? - zapytał z goryczą.
Cody powstrzymał uśmiech.
- Przecież wydzierżawiłeś od niej ziemię. Chyba widu
jesz ją od czasu do czasu.
Harley zmarszczył brwi. W miasteczku wielkości Temp-
tation wszyscy wiedzieli wszystko, mimo to nie mógł zrozu
mieć, w jaki sposób ta wiadomość rozniosła się tak szybko.
- Skąd wiesz, że to zrobiłem?
38
OŻEN SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Od June z banku. Powiedziała mi, że pani Reynolds
wpłaciła pieniądze. Czek opiewał na zgrabną sumkę i to
z twojego konta. Po prostu połączyłem te fakty i domyśliłem
się, że zgodziła się spełnić twoją prośbę.
Harley odwrócił się, by popatrzeć na przyjaciela.
- Jesteś geniuszem. Nic dziwnego, że zostałeś szeryfem.
Cody roześmiał się głośno i poklepał Harleya po plecach.
- Słyszałeś, Hank? - zawołał do mężczyzny stojącego za
barem. - Harley uważa, że jestem geniuszem. To chyba po
wód do napicia się piwa.
- Doskonały powód. - Hank z uśmiechem podstawił ku
fel pod kurek i pociągnął za dźwignię, a potem, po namyśle,
podsunął następny.
Wczesnym popołudniem nie było tu zbyt wielu klientów
i miał wtedy okazję napić się piwa z przyjaciółmi. Napełnił
kufle i wyszedł zza baru. Postawił jeden przed Codym
i usiadł na najbliższym stołku. Uniósł kufel, stuknął się nim
z Codym i wypił duży łyk.
Westchnął z rozkoszą i pochylił się w stronę Harleya.
Zaczął mu się bacznie przyglądać.
- Popatrz na tę twarz - zwrócił się do Cody'ego, potrzą
sając ze smutkiem głową. - Gdybym go nie znał, pomyślał
bym, że ten facet ma jakieś problemy sercowe. - Harley
spochmurniał jeszcze bardziej i podniósł kufel. Hank trącił
łokciem Cody'ego. - Teraz jestem już pewien. Facet napra
wdę ma takie problemy. - Cieszył się, że może trochę pożar
tować sobie z przyjaciela. Dotknął ręką czoła, a potem potarł
podbródek. - Zastanówmy się, kto to może być? Pewnie
wdowa Brown. - Z trudem utrzymywał powagę. - Już daw
no ma na ciebie oko.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 39
Wdowa Brown dobiegała osiemdziesiątki, ale Cody'emu
sprawiało przyjemność przyglądanie się męczarniom Har
leya, więc przyłączył się do zabawy.
- Nie. Wdowa Brown już z niego zrezygnowała. Słysza
łem, że w zeszłą sobotę flirtowała przy bingo z Duffym Smi
them. Ale jest jeszcze ta jego nowa sąsiadka - mówił, jakby
Harleya z nimi nie było. - Rozwódka. Nazywa się Mary
Claire Reynolds.
Hank zagwizdał cicho.
- Rety! Co za kobieta! Widziałem ją któregoś dnia
w sklepie. Wygląda jak modelka i...
Harley uderzył kuflem o stół, rozlewając piwo, i zerwał
się na równe nogi.
- Może wy dwaj nie macie nic lepszego do roboty, niż
siedzieć tutaj i plotkować jak stare baby - warknął - ale ja
mam ważniejsze zajęcie. - Wcisnął na głowę kapelusz, wyjął
z kieszeni parę dolarów i położył je obok kufla. Wyszedł,
zatrzaskując za sobą drzwi.
Cody zachichotał, słysząc warkot silnika.
- Wiesz, uważam, że coś zaczyna się wykluwać między
naszym przyjacielem a Mary Claire Reynolds.
Hank, który żartował z Harleya, nie mając najmniejszych
podejrzeń, spojrzał ze zdziwieniem na Cody'ego.
- Harley? Obawiam się, że jest to tylko jednostronne. Nie
ma na świecie drugiego mężczyzny, który mniej interesował
by się kobietami niż on. No, oczywiście poza mną - dodał
gwoli wyjaśnienia
- Ty nie interesujesz się kobietami?! - wykrzyknął Cody.
- Ty?
Hank uśmiechnął się chytrze.
40
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- No, może czasami.
Cody potrząsnął głową, włożył rękę do kieszeni i wyciąg
nął banknot.
- Założę się o tę dwudziestkę, że zanim skończy się lato,
Harley będzie załatwiony.
Sama myśl o tym była tak nieprawdopodobna, że Hank
z przyjemnością podjął wyzwanie, będąc pewny wygranej.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, popijając piwo.
- Wiesz co, Cody - odezwał się po chwili Hank - jeśli
Harley ma teraz kłopoty, to jest to twoja wina. Gdybyś nie
rzucił tej propozycji na zebraniu, pani Reynolds nigdy by się
tu nie pojawiła i Harley nie byłby zagrożony.
Cody położył uspokajająco rękę na ramieniu Hanka.
- Tak, ale pomyśl o tym, ile pieniędzy zarobiłeś dzięki
mojemu pomysłowi.
Hank zastanowił się i uśmiechnął się szeroko.
- Masz rację. I wiesz, że to jest bardzo pocieszające.
Mary Claire otaczała ciemność. Na niebie złocił się księ
życ w pełni, a spadające gwiazdy obiecywały spełnienie ma
rzeń. Dzieci leżały już w łóżkach, gdy wyszła na kuchenny
ganek. To był czas dla niej.
Głęboko odetchnęła nocnym powietrzem. Zeszła ze
schodków. Wiatr rozwiewał poły jej szlafroka i chłodził gołe
nogi. Szła w kierunku swojego ulubionego miejsca - starej
drewnianej huśtawki. Usiadła na poczerniałej desce i chwy
ciła rękami sznury przymocowane do grubej gałęzi. Ode
pchnęła się bosą stopą od ziemi i wprawiła huśtawkę w ruch.
Pochyliła się do tyłu i poddała pieszczocie wiatru, który
delikatnie poruszał gałęziami drzew. Kołysała się lekko. Czar
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
41
tej nocy sprawił, że jej zmartwienia uleciały, a zmęczenie
ustąpiło.
Dobrze zrobiłam, przyjeżdżając do Temptation, pomyślała
z zadowoleniem. Dzieci są szczęśliwe. Jestem z nimi przez
cały dzień. Nie muszę martwić się o opiekunki, nie ma tu
gangów ulicznych i innych niebezpieczeństw, czających się
w zaułkach Houston.
Dom zaczął nabierać porządnego wyglądu i coraz bardziej
przypominał miejsce, do którego chce się wracać. Wyszoro
wała go od góry do dołu. Wstawiła wybite szyby, wytapeto-
wała hol i łazienki. Wyczyściła wszystkie drewniane wykoń
czenia i pomalowała kuchnię. Nawet płot był już niemal
skończony. Harley miał rację. Gdy wpadło się w określony
rytm, praca szła o wiele szybciej.
Harley! Natychmiast przypomniała sobie, co zaszło mię
dzy nimi tamtego popołudnia w kuchni. Co w nią wtedy
wstąpiło? Co spowodowało, że wyciągnęła rękę i dotknęła
go? I dlaczego, gdy poczuła pod palcami jego wargi, zapra
gnęła, by znalazły się na jej ustach. Gdyby Stephie nie we
szła. ..
Mary Claire potrząsnęła głową, odsuwając od siebie
wspomnienia. Boże, nawet nie powinna o tym myśleć. Ma
przecież tylko jeden cel - dzieci. Tyle jest jeszcze przed nią
do zrobienia. Żaden mężczyzna nie może jej powstrzymać.
Chociaż dokonała już tak wiele, dostosowując dom ciotki
Harriet do swoich potrzeb, trzeba jeszcze pomyśleć o tym, z
czego mają żyć - ona i dzieci. Nigdy nie mogła pojąć, jak jej
byłemu mężowi udało się przekonać sędziego, że jest prawie
nędzarzem, w związku z czym zasądzone alimenty absolut
nie nie pokrywały kosztów utrzymania dzieci. Mary Claire
42
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
miała trochę oszczędności, ale wiedziała, że nie starczy ich
na długo. Przydał jej się bardzo czek od Harleya...
Znowu Harley, westchnęła. A przecież to powinien być
dla niej temat tabu. Całą swoją energię, wszystkie siły musi
skupić, by zapewnić byt i bezpieczeństwo swojej rodzime.
Chcąc pozbyć się myśli o nim, wstała z huśtawki i zaczęła
spacerować po podwórzu, z przyjemnością czując mokrą ro
sę na stopach. Zatrzymała się przy miejscu, gdzie kiedyś był
ogród warzywny ciotki Harriet. Wysokie do kolan, poplątane
chwasty rosły tam, gdzie kiedyś były warzywa. Pamiętała ten
ogród z dzieciństwa i radość, z jaką zrywała soczyste pomi
dory i łuskała groszek, siedząc razem z kuzynami na we
randzie.
Przechyliła się przez niski płotek, chwyciła garść chwa
stów i zaczęła je ciągnąć, aż uparte korzenie ustąpiły. Za
chwiała się. Po chwili odzyskała równowagę i uśmiechnęła
się. Założę na nowo ogród, pomyślała. Było już zbyt późno,
aby w tym roku posiać wszystkie warzywa, ale niektóre zdą
żą jeszcze urosnąć.
Usłyszała jakiś hałas na podjeździe i zobaczyła furgonet
kę, która przejechała obok domu i zakręciła przy garażu.
Reflektory jak noże przecinały ciemność. Harley? pomyślała
zaskoczona. Co on tu robi o tej porze? Nie zdążyła ukryć się
przed nim w domu. Przysłoniła oczy ręką, bo oślepiło ją
światło, a jednocześnie uświadomiła sobie, że jest w koszuli
nocnej i szlafroku.
Samochód zatrzymał się, silnik umilkł, reflektory zgasły.
Drzwi kabiny otworzyły się z metalicznym zgrzytem, a po
chwili zatrzasnęły z hukiem. Mary Claire stała nieruchomo,
czekając, aż gość podejdzie bliżej. Nie zauważyła, że cały jej
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
43
szlafrok z przodu jest brudny od ziemi, która osypała się
z korzeni chwastów.
Harley szedł wolnym, niemal leniwym krokiem. Kapelusz,
z którym nie rozstawał się ani na chwilę, przysłaniał mu twarz.
- Przepraszam - odezwał się nieco ochrypłym głosem.
- Nie chciałem cię przestraszyć. Czy nie jest przypadkiem
zbyt późno na pielenie?
Mary Claire popatrzyła na siebie i dopiero teraz zauważy
ła, że w ręku ściska chwasty. Odrzuciła je i ze złością zaczęła
otrzepywać ziemię ze szlafroka.
- Nie robiłam tego - stwierdziła. Harley uniósł pytająco
brwi, więc westchnęła z rezygnacją. - To prawda. Chciałam
tylko sprawdzić, w jakim stanie jest ogród, i zastanawiałam
się, czy mogę coś jeszcze posadzić w tym roku.
Uniósł lekko ramiona.
- Z pomidorami mogłabyś mieć kłopoty, bo jest już za
ciepło, ale zdążysz posiać groszek i fasolkę. I może kilka
gatunków sałaty, jeślibyś chciała.
Podszedł do płotka, oparł na nim dłonie i zaczął się z uwa
gą przyglądać gąszczowi chwastów.
- Nie dasz rady powyrywać ich ręcznie. Przydałby się
pług. - Harley odwrócił głowę i popatrzył na nią. - Masz coś
takiego?
Mary Claire poczuła rumieniec na policzkach; zrobiło jej
się głupio, że sama na to nie wpadła.
- Nie, nie mam.
Pokiwał w zamyśleniu głową i znowu skierował uwagę
na chwasty.
- Mogłabyś wypożyczyć pług w sklepie rolniczym. Zwy
kle mają kilka na składzie.
44 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Dzięki. Zapamiętam to. - Harley jakoś nie przejawiał
ochoty, by się pożegnać. Mary Claire wreszcie nie wytrzy
mała. - A co ty tu właściwie robisz? To jest teren prywatny,
chyba wiesz o tym.
Harley oderwał się od ogrodzenia.
- Tak, wiem. Ale gdy dzisiaj odjeżdżałem, trochę mi się
śpieszyło... - Zamilkł, bo gdy popatrzył na Mary Claire,
przypomniał sobie, dlaczego zniknął w takim pośpiechu
i dlaczego zwlekał z powrotem, aż zapadnie noc.
Szlafroczek, który Mary Claire miała na sobie, był wpraw
dzie długi, ale cieniutki i ukazywał wszystko, co było pod
nim. Światło księżyca podkreślało kobiecą figurę. To ciało
zostało stworzone do miłości, pomyślał.
- Zostawiłem u ciebie skrzynię z narzędziami dziś rano.
Wolałbym ją zabrać, zanim ktoś inny przyzna się do niej.
Mary Claire uniosła dumnie głowę.
- Zapewniam cię - powiedziała oburzona - że gdybym
znalazła tę skrzynię, z pewnością bym ci ją zwróciła. Nie
zabieram cudzych rzeczy.
- Do licha - zamruczał Harley, bo z tonu jej głosu
zorientował się, że zrobił jej przykrość. - Nie chciałem wca
le powiedzieć, że ty czy dzieci moglibyście cokolwiek
zabrać.
- To co miałeś na myśli?
- Ja... - Nie spuszczał wzroku z ogrodzenia. Bał się spo
jrzeć na Mary Claire. Był wystarczająco podniecony tym, co
już zdążył ujrzeć. - Och, nie wiem, co miałem na myśli.
Chciałem tylko zabrać moją skrzynkę z narzędziami.
- I nie mogłeś poczekać z tym do jutra?
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, popatrzył na nią.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 45
- Pewnie, że powinienem poczekać. Ale wtedy mógłbym
się natknąć na ciebie.
Wciągnęła gwałtownie powietrze... i Harley już wiedział,
że popełnił błąd. Nie powinien był na nią patrzeć. Przypo
mniał sobie to wszystko, o czym chciał zapomnieć.
- Na litość boską, Mary Claire! - warknął, próbując się
jakoś opanować. - Nie czułaś, co zaszło między nami dziś rano?
- Nie czekał na odpowiedź. Był pewien, że czuła to samo co
on. Skinął ręką w jej stronę. - Popatrz tylko na siebie. Włóczysz
się jedynie w szlafroczku. Wyglądasz jak wcielenie grzechu.
Jestem tylko mężczyzną. Ile można wytrzymać?
Mary Claire zatrzęsła się z wściekłości. Jak on śmiał tak
mówić? Postąpiła w jego stronę, zaciskając mocno pięści, by
powstrzymać chęć uderzenia go.
- Zapominasz o jednej rzeczy. Nie zapraszałam cię tutaj.
Ani teraz, ani rano. I mam prawo chodzić po swoim podwó
rzu, skoro mi się to podoba. To moje podwórze.
Stali teraz tuż przy sobie. Byli tak blisko, że Harley wi
dział w jej zielonych oczach błysk gniewu, widział też, jak
drży pod przezroczystym okryciem. Jej bliskość niosła z sobą
coś jeszcze. Zapach czegoś słodkiego, ulotnego i bardzo ko
biecego.
Uniosła dłoń i palcem wskazującym dotknęła jego piersi.
- I jeszcze jedno...
Ale nie miała już możliwości dokończenia tej groźby.
Harley chwycił za palec i przyciągnął ją do siebie. Zanim
zdołała go powstrzymać, zmiażdżył jej usta swoimi wargami.
Poczuł, jak zesztywniała, a jej dłonie z pasją próbowały
go odepchnąć. Wiedział, że powinien ją puścić, ale nie mógł
tego zrobić.
46 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Ta kobieta prześladowała go od chwili, gdy się spotkali.
Gdy zachowywała spokój, była piękna. Ogarnięta wściekło
ścią, z rozrzuconymi włosami, prawie naga pod cienkim szla
frokiem, była nieodparcie pociągająca. Myśl, że mógł jej
znowu dotknąć, doprowadziła go do szaleństwa. Zupełnie
stracił panowanie nad sobą.
Zacisnął palce na jej włosach, odchylił jej głowę do tyłu
i pogłębił pocałunek. Jej wargi rozchyliły się w niemym za
proszeniu. Po chwili znowu zesztywniała, a potem jej ciało
zaczęło powoli odprężać się, w miarę jak jego dłonie przesu
wały się po jej plecach.
Całowali się długo, aż wreszcie Mary Claire oplotła dłoń
mi kark Harleya i przyciągnęła go do siebie tak mocno, że
słyszała bicie jego serca.
Harley jeszcze nigdy nie pragnął kobiety z taką siłą. Ma
rzył, by przewrócić ją na ziemię i kochać, czując zapach
gniecionej trawy.
Z własnego doświadczenia wiedział jednak, jak okrutne
potrafią być kobiety. Dlatego też oderwał usta od jej warg
i wysunął się z jej objęć.
- Przepraszam - szepnął. - Nie powinienem tego robić.
Ja... to już nigdy się nie powtórzy.
Mary Claire przygryzła nabrzmiałe wargi, obronnym ru
chem skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała na niego.
- Nie powinieneś, to prawda - powiedziała drżącym gło
sem. Nie wiedziała, czy gniew, który czuła, był skutkiem
tego, że Harley ją całował, czy też tego, że przestał. - Co się
stało, to się stało. - Westchnęła głęboko, chcąc opanować się
i odzyskać choć trochę godności. - Chciałam ci jednak po
wiedzieć, że nie tylko mężczyźni mają swoje potrzeby i pra-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
47
gnienia. Kobiety również. - Zamilkła na chwilę, a potem
dodała: - Ale ja nad tym panuję. I mam nadzieję, że ty też
nauczysz się tego.
Odwróciła się i pobiegła do domu, a Harley stał w świetle
księżyca i patrzył za nią.
Mary Claire stała w kuchni oparta o drzwi. Wstrzymy
wała oddech. Przez otwarte okno nasłuchiwała, co robi Har
ley. Najpierw usłyszała metaliczny stuk, gdy wrzucił pudło
z narzędziami na tył furgonetki, potem trzask zamykanych
drzwi i dźwięk silnika. Patrzyła, jak światła reflektorów prze
suwają się po ścianie kuchni. Potem samochód skręcił na
drogę.
Dopiero teraz zaczęła oddychać normalnie. Nie mogła
jednak opanować drżenia nóg, więc osunęła się na krzesło
i ukryła twarz w dłoniach. Co w nią wstąpiło? zadała sobie
w duchu pytanie. Dlaczego odpowiedziała na jego po
całunek?
Wciągnęła głęboko powietrze i z trudem powstrzymywała
łzy, które pojawiły się wraz z odpowiedzią. Bo jest kobietą.
Też ma swoje potrzeby, pragnienia i już tak dawno żaden
mężczyzna nie dotykał jej z takim pożądaniem.
Próbowała stłumić szloch, a gdy to się nie udało, starała
się go uciszyć, żeby nie obudzić dzieci. Wyczuła, że Harleya
dręczy podobna samotność, która prześladowała ją, gdy wie
czorem kładła się do łóżka. Próbowała znaleźć jakieś racjo
nalne wyjaśnienie swoich poczynań i stwierdziła, że nie
mogła zareagować inaczej. Od tak dawna była sama. Tak
bardzo tęskniła za czyjąś bliskością, za uczuciem.
Postanowiła wziąć się w garść. Nie, nie będzie myślała
48 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
o tym, co się może zdarzyć. Tak nie wolno. Jest matką. Musi
przede wszystkim dbać o dzieci. Już kiedyś próbowała pole
gać na mężczyźnie. Potem długo i ciężko walczyła, by odzy
skać wolność i niezależność. I na pewno nie zamierzała po
święcić tego dla seksu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Mary Claire posłała ostrzegawcze spojrzenie Jimmy'emu,
który aż po łokieć zanurzył rękę w słoju z ciastkami w skle
pie Cartera.
- Tylko jedno - przypomniała mu stanowczym głosem.
Ruth Martin, właścicielka sklepu i naczelniczka poczty
w Temptation, popatrzyła na Mary Claire, która chowała za
kupy do torby.
- Proszę pozwolić mu wziąć więcej. - Pochyliła się przez
ladę i przesunęła dłonią po włosach Jimmy'ego. - Chłopcy
w tym wieku zazwyczaj mają chude nogi i żołądki bez dna.
Mimo zachęty ze strony pani Martin, Jimmy popatrzył
jednak na matkę, czekając na jej zgodę.
- No, dobrze - rzekła w końcu Mary Claire. - Ale tylko
dwa. Bo nie będziesz w stanie zjeść lunchu.
Jimmy uśmiechnął się, wziął dwa ciastka dla siebie i dwa
dla siostry.
- Co się mówi? - przypomniała dzieciom Mary Claire.
- Dziękujemy - wymamrotały z pełnymi buziami.
- Psuje je pani - stwierdziła Mary Claire, uśmiechając się
do właścicielki.
- Och, jedno ciasteczko od czasu do czasu nikomu nie
zaszkodziło. - Ruth pomogła Mary Claire schować ostatnie
50 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
paczki i przesunęła torby w jej stronę. - Słyszałam, że Har
ley Kerr wydzierżawił od pani ziemię.
Mary Claire nie była przyzwyczajona, by publicznie roz
trząsać swoje sprawy, więc zupełnie nie wiedziała, jak zare
agować. Podała torbę Jimmy'emu. Spojrzała na kobietę za
ladą i uznała, że trzeba jednak coś odpowiedzieć.
- Tak. To prawda.
- To dobrze. Odetchniemy, wiedząc, że jest blisko was
i może się wami opiekować.
Mary Claire nie była pewna, czy i ona odetchnie z ulgą.
Po tym, co stało się poprzedniego wieczoru, zaczęła się za
stanawiać, czy dobrze zrobiła, oddając Harleyowi ziemię.
- Tak. Chyba tak - odpowiedziała niepewnym tonem.
Pani Martin rozejrzała się, by sprawdzić, czy dzieci sły
szą, a potem jeszcze bardziej przechyliła się przez ladę w jej
stronę.
- Samotna kobieta zawsze musi być ostrożna. Ktoś wła
mał się do Virgie Scarborough, kiedy spała, i ukradł całe
srebro jej matki.
Oczy Mary Claire rozszerzyły się ze strachu.
- O mój Boże! Kiedy?
Pani Martin była uszczęśliwiona, że znalazła wdzięczną
słuchaczkę.
- W tym miesiącu miną trzy lata.
Mary Claire z trudem powstrzymała śmiech. W Houston
takie kradzieże zdarzały się co trzy sekundy. Pomyślała, że
w miasteczku wielkości Temptation, gdzie niemal nie by
ło przestępstw, taka błahostka urastała do rangi poważnej
sprawy.
- Będę o tym pamiętać - obiecała.
51
Przypomniała sobie o kartce, którą miała w torebce.
- Mogłabym wywiesić to ogłoszenie w oknie?
Pani Martin wyciągnęła ku niej rękę.
- Chciałabym poznać jego treść. - Zsunęła z czubka gło
wy okulary i umieściła je na nosie. - „M.C. Reynolds. Księ
gowość, rachunkowość" - przeczytała i popatrzyła na Mary
Claire. Na jej pomarszczonej twarzy pojawił się uśmiech.
- Chciałaby pani założyć własny interes?
- Tak. Mam nadzieję, że mi się uda. Czy mogłabym to
wywiesić w oknie wystawowym?
- Sama to zrobię - zapewniła ją pani Martin. Jeszcze
przez chwilę patrzyła na kartkę, a potem zdjęła okulary i zno
wu umocowała je na czubku głowy. - Dobrze by było zamie
ścić ogłoszenie w naszej gazecie. Co prawda wychodzi raz
w tygodniu, ale dużo ludzi ją czyta.
- Bardzo pani dziękuję. Zrobię tak, jak mi pani radzi.
- Uszczęśliwiona Mary Claire uścisnęła rękę pani Martin.
- To świetnie. I koniecznie proszę wkrótce mnie odwie
dzić wraz z dziećmi, dobrze? - zawołała za nimi.
Mary Claire zatrzymała samochód przed garażem, wrę
czyła każdemu z dzieci torbę z zakupami, sama też wzięła
jedną i nogą zatrzasnęła drzwi samochodu. Była już w poło
wie drogi do domu, gdy nagle zorientowała się, że coś się
zmieniło. Stanęła, by się rozejrzeć, i oczy jej rozszerzyły się
ze zdumienia, gdy popatrzyła na ogród. Nie myśląc o tym,
co robi, rzuciła torbę na ziemię i podbiegła do ogrodzenia.
Uchwyciła się sztachetki płotu i patrzyła zdumiona. Wszy
stkie chwasty zniknęły, a ziemia była porządnie zaorana
w sześć równoległych skib.
52 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Cofnęła się i położyła dłoń na sercu, by powstrzymać jego
przyspieszone bicie. To sprawka Harleya, pomyślała. Bo któż
inny mógłby to zrobić? Ale dlaczego?
Cofnęła się jeszcze o krok, potem o następny. Ciągle nie
mogła uwierzyć, że ten mężczyzna pomógł jej w tak miły
sposób, szczególnie po słowach, jakie usłyszał od niej po
przedniego wieczoru.
Mary Claire ułożyła ostatni talerz na suszarce, oparła się
o blat i popatrzyła w okno. Gdy postanowiła przeprowadzić
się do Temptation, zrezygnowała z wielu wygód: zmywarki,
młynka do niszczenia śmieci czy klimatyzacji. Ale widok
z okna i śpiew ptaków na podwórzu wynagradzał jej te braki.
Napawała się przez chwilę tym, co widziała. Zdążyła już
wiele zmienić. Uporządkowała wraz z dziećmi podwórko,
wyrzucając wszystkie śmieci, jakie udało się tu zgromadzić
J.C. Vickersowi. Zraszacz zwilżał trawę na klombie przed
domem. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to pod koniec lata
trawnik będzie wyglądał jak za czasów cioci i wujka.
Westchnęła i jej wzrok powędrował na tył posiadłości.
Harley zostawił tam otwór w ogrodzeniu, więc widziała łąki
i pastwiska, które rozciągały się w nieskończoność. Była tak
pogrążona w myślach, że drgnęła gwałtownie, gdy na hory
zoncie ukazał się traktor.
Chciało jej się śmiać z własnego przerażenia. Faktem jest,
że było to potężne urządzenie, które ciągnęło za sobą coś
w rodzaju kosiarki, niszcząc olbrzymie chwasty i małe samo
siejki drzew rosnących na pastwisku.
Zmrużyła oczy, usiłując dostrzec, kto siedzi w kabinie. Po
chwili rozpoznała kierowcę. To był Harley. Z niechęcią po-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
53
myślała, że musi znowu z nim rozmawiać, ale przecież wy
pada podziękować mu za zaoranie ogrodu. Odkładanie tego
na później uczyni całą sprawę jeszcze trudniejszą.
Chwyciła czapeczkę baseballową i otworzyła drzwi. Za
trzymała się na chwilę, by schować pod nią włosy. Wypro
stowała ramiona i zdecydowanym krokiem wyszła z domu.
Harley ujrzał Mary Claire, idącą przez podwórze, i wy
mamrotał przekleństwo, gdy okazało się, że kieruje się w je
go stronę. Zatrzymała się przed ogrodzeniem, gestem dając
mu znak, by się zbliżył. Skrzyżowała ręce na piersiach i cze
kała. Wyraz jej twarzy świadczył o tym, że nie była zadowo
lona, iż się pojawił, ale jego też nie uszczęśliwił jej widok.
Trudno jest żyć z wyrzutami sumienia, a jeszcze trudniej,
gdy widzisz powód tych wyrzutów.
Podjechał bliżej. Był przekonany, że Mary Claire powie
mu, iż zmieniła plany co do wynajęcia ziemi. Po tym, jak ją
potraktował poprzedniego wieczoru, potrafiłby to zrozumieć.
Cóż, trudno. Przecież nic nie poradzi na to, jeśli kobieta uprze
się działać wbrew zdrowemu rozsądkowi. Przeprosił ją i za
mierzał dotrzymać obietnicy, że nigdy więcej nie zachowa
się w podobny sposób.
Podjechał do ogrodzenia, otworzył drzwi kabiny i zesko
czył na ziemię.
- Dzień dobry, Mary Claire - powiedział, mając nadzieję,
że jego głos pozbawiony jest emocji.
- Dzień dobry, Harley. - Poczekała, aż znalazł się po
drugiej stronie ogrodzenia. Skinęła głową w stronę pola. -
Widzę, że zabrałeś się już do porządkowania terenu.
- Tak. Przecież mówiłem ci, że to zrobię- odpowiedział,
siląc się na spokój.
54
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Nie przypuszczałam, że uporządkujesz mój ogród.
Jednak... bardzo ci za to dziękuję - dokończyła pośpie
sznie.
W sumie nie było to najpiękniejsze podziękowanie, ale
przecież Harley nie po to pomógł jej, by usłyszeć miłe słowa.
Wyrwał te wszystkie chwasty, by przeprosić ją za wczorajszy
wieczór. Przez cały czas z niepokojem czekał, że wymówi
mu dzierżawę swojej ziemi.
Mary Claire w milczeniu wierciła czubkiem buta dziurę
w świeżo przystrzyżonym trawniku.
- To wszystko? - zapytał w końcu Harley.
Uniosła głowę. Ich oczy spotkały się i Harley znowu po
czuł, że przenika go dreszcz, jak zwykle, gdy na nią patrzył.
Zmarszczyła czoło i odwróciła wzrok. Nie mogła albo nie
chciała patrzeć mu w oczy.
- Cześć, Harley! - Dziecięcy głos przerwał tę męczącą
dla dorosłych ciszę.
Stephie pędziła przez trawnik w kierunku Harleya. Nie
mógł powstrzymać uśmiechu, który rozjaśnił mu twarz. Ta
mała była po prostu urocza.
- Cześć, malutka. Co robisz?
- Powinna teraz odpoczywać - odezwała się Mary Claire,
patrząc surowo na córkę.
Stephie przekrzywiła głowę i próbowała oczarować mamę
uśmiechem.
- Ale ja już odpoczęłam. Wyjrzałam przez okno i zoba
czyłam Harleya. To twój traktor? - zapytała.
- Tak.
- Zabierzesz mnie na przejażdżkę?
Mary Claire otworzyła ze zdumienia usta.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 55
- Stephie Reynolds! Przywołuję cię do porządku! Harley
ma ważniejsze rzeczy do zrobienia niż wożenie cię traktorem.
Harley, czując, że Mary Claire jeszcze mu nie wybaczyła,
ale nie chcąc też zrobić przykrości Stephie, próbował znaleźć
jakieś wyjście z sytuacji.
- Mnie to nie przeszkadza, Mary Claire. Chyba że ty
masz coś przeciwko temu. Mogę ją ze sobą zabrać na prze
jażdżkę po polu.
- Jesteś pewien, że to jest bezpieczne? - zapytała z wa
haniem, przygryzając wargę.
- Oczywiście.
- I mała naprawdę nie będzie ci przeszkadzać?
- Nie. - Pochylił się. Stephie wyciągnęła do niego rączki
i roześmiała się głośno, gdy uniósł ją w górę i przeniósł
ponad ogrodzeniem. Objęła go mocno i wycisnęła na jego
policzku gorący pocałunek. Harley poczuł, że jego serce
topnieje ze wzruszenia.
- Czy mogę prowadzić? - zapytała grzecznie.
- Stephie! - krzyknęła Mary Claire, chwytając się ogro
dzenia. Chciała ratować córkę przed niebezpieczeństwem.
Harley mrugnął porozumiewawczo do Mary Claire.
- Prowadziłaś już kiedyś taką wielką maszynę? - zapytał,
patrząc na dziewczynkę.
- Nie - przyznała się niechętnie.
Wsadził małą do kabiny. Sam wspiął się tam po wysokich
schodkach.
- Wobec tego będziesz siedzieć u mnie na kolanach, by
najpierw poznać wszystkie przyciski - oznajmił, zamykając
drzwi kabiny.
Mary Claire patrzyła na córkę. Wydawała się jej taka
56
malutka na tle potężnej sylwetki Harleya. Poczuła ściskanie
w żołądku. Nagle opanowała ją przemożna chęć, aby odebrać
mu dziecko, zanim będzie za późno. Ale wtedy silnik zaczął
hałasować. Na twarzyczce Stephie pojawił się szeroki
uśmiech. Pochyliła się do przodu i jak szalona zaczęła ma
chać rączkami do matki. Potem wyprostowała się i położyła
obie dłonie na kierownicy. Mary Claire zauważyła, że Harley
coś mówi, ale ryk silnika zagłuszył jego słowa. Traktor ruszył
w stronę jeszcze nie oczyszczonego pasa ziemi. Szerokie ra
miona mężczyzny zasłoniły drobną figurkę dziewczynki.
Tego popołudnia zamierzała zająć się kominkiem w salo
nie i porządnie go oczyścić, ale przez cały czas myślała
o Stephie jadącej na traktorze. W żaden sposób nie potrafiła
się zmusić do wejścia do domu. Musiała jednak czymś się
zająć, więc wzięła torebkę nasion, które, wiedziona jakimś
impulsem, kupiła rano w miasteczku. Poszukała w szopie
motyki, uklękła na ziemi i spojrzała na wskazówki wydruko
wane z tyłu torebki. Odczytała na głos instrukcję. Doszła do
wniosku, że to nic trudnego. Odłożyła torebkę i chwyciła
motykę. Wbijała ją w świeżo zaoraną ziemię, ciągle zerkając
na pole i wypatrując traktora. Znowu poczuła ściskanie w żo
łądku. Musisz się uspokoić, powiedziała do siebie. Przecież
Harley zapewnił ją, że jazda jest bezpieczna.
Wolałaby podbiec do ogrodzenia i czekać na powrót córki
i Harleya. Wiedziała, że nie powinna niepotrzebnie się mar
twić, więc zmusiła się do pracy, choć ręce jej drżały ze
zdenerwowania. Wrzucała nasionka do wykopanych przez
siebie rowków i zakrywała je ziemią. Dobrze, że choć mogła
słyszeć warkot traktora.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 57
Pracowała tak już kilka godzin, obserwując przez cały
czas, jak traktor porusza się po sąsiednim polu. Za każdym
razem, gdy znikał za wzgórzem, wstrzymywała oddech, do
póki znowu się nie pojawił. Przesuwała się od bruzdy do
bruzdy, sadząc groszek, fasolkę, paprykę i inne warzywa,
które zamierzała zebrać późnym latem. W duchu modliła się,
by dzieci zechciały chociaż ich spróbować, bo, jak większość
maluchów, nie lubiły tak wielu rzeczy. Oczami wyobraźni
widziała uginający się pod rozmaitymi warzywami stół i o-
szczędności, jakie będzie mogła poczynić w codziennym bu
dżecie.
Gdy skończyła siać, a Harley nadal nie wracał, odczepiła
z haczyka wąż ogrodowy i zaciągnęła go do ogrodu, by pod
lać świeżo posiane warzywa. I wtedy usłyszała nadjeżdżający
traktor. Upuściła wąż i zakręciła kran. Zanim zdążyła dobiec
do ogrodzenia, Harley wysiadł już z kabiny i wyciągnął ręce
po Stephie.
Mała wpadła w jego objęcia i chwyciła go rączkami za
szyję. Jej twarz rozjaśniona była uśmiechem, gdy odwróciła
się do mamy.
- Widziałaś? Prowadziłam traktor.
- Widziałam, kochanie. Dobrze się bawiłaś?
- Tak! Czy wiesz, że przez nasze łąki płynie strumyk?
Harley mi pokazał. Mówi, że to jest najlepsze na świecie
miejsce na piknik. Możemy zrobić piknik? Powiedz, że mo
żemy! No, powiedz!
- Zobaczymy - odpowiedziała Mary Claire niepewnym
głosem.
- I wiesz co? - mówiła dalej Stephie. - Harley ma kucy
ka i powiedział, że będę mogła na nim jeździć.
58 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Harley rzucił Mary Claire niepewne spojrzenie.
- Wspomniałem tylko, że będzie mogła się przejechać,
jeśli ty się na to zgodzisz.
Mary Claire nie była teraz w stanie dyskutować na ten
temat. Powoli uspokajała się, widząc Stephie całą i zdrową.
- Zobaczymy, kochanie - odpowiedziała z rezerwą.
- Ten kucyk jest jego córki, ale ona już na nim nie jeździ,
bo mieszka daleko stąd.
Córka?! Mary Claire popatrzyła zaskoczona na Harleya.
Nie wiedziała, że ma córkę.
- Czy Harley może zjeść z nami kolację? - zapytała
Stephie.
- No... no, nie wiem... - Mary Claire zaczęła się jąkać
w odpowiedzi.
Harley usłyszał niechęć w jej głosie.
- Dzięki, maleńka - zwrócił się do Stephie. - Ale nie
dzisiaj. Mam jeszcze sporo pracy.
- Mógłbyś przyjść, jak skończysz. My jemy późno, pra
wda, mamusiu? - Stephie popatrzyła na Mary Claire, szuka
jąc potwierdzenia.
Mary Claire zupełnie nie wiedziała, co robić. Nie bardzo jej
odpowiadał pomysł wspólnego posiłku z Harleyem, ale odmó
wić po tym, jak Stephie go zaprosiła, byłoby niegrzecznie.
- To prawda - rzekła z westchnieniem. - Jadamy dopiero
koło siódmej.
- Nie chciałbym się narzucać.
Mary Claire zmusiła się do uśmiechu, choć nie miała na
to chęci.
- Skądże znowu. Jemy dziś pieczeń. Starczy dla wszy
stkich.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
59
- No, jeśli jesteś pewna... - rzekł Harley z wahaniem, bo
dobrze wiedział, że Mary Claire wcale go nie chce zaprosić,
ale obawia się zrobić przykrość córce.
- Jestem pewna.
Stephie wydała okrzyk radości i zaczęła się wiercić, więc
Harley przeniósł ją nad ogrodzeniem i postawił na ziemi.
- Gdzie jest Jimmy? Chcę mu opowiedzieć o jeździe tra
ktorem!
Mary Claire popatrzyła na córkę z miłością i przygładziła
jej potargane włoski.
- A jak myślisz? Jak zwykle tkwi przy komputerze
w swoim pokoju.
Stephie pobiegła szybko w stronę domu, chcąc od razu
podzielić się swoimi wrażeniami z bratem. Zostawiona sam
na sam z Harleyem, Mary Claire zaczęła niepewnie przestę
pować z nogi na nogę, nie wiedząc, co powiedzieć.
Harley czuł się równie onieśmielony.
- To ja już chyba pójdę. Do zobaczenia o siódmej. - Od
wrócił się i wskoczył do kabiny traktora. Mary Claire patrzy
ła, jak bez najmniejszej trudności manewruje olbrzymią ma
szyną i rusza w stronę swojego obejścia.
Potem zaczęła iść w kierunku domu, w myślach przekli
nając Stephie za zaproszenie tego mężczyzny na kolację.
- Proszę, wejdź! - zawołała Mary Claire, wychylając się
zza drzwi. .
Harley zdjął kapelusz. Powitał go tak smakowity zapach
pieczonego mięsa i ziemniaków, aż ślina napłynęła mu do
ust. Ale na widok Mary Claire pochylonej nad piekarnikiem
poczuł znowu suchość w ustach.
60
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Ależ tu pięknie pachnie - powiedział z zachwytem.
Mary Claire odwróciła się. W dłoniach okrytych rękawi
cami mocno trzymała brytfankę.
- Dziękuję. Ja... - Słowa zamarły jej na ustach, gdy spo
jrzała na Harleya. Nigdy przedtem nie widziała go tak ele
gancko ubranego. Miał na sobie nowe dżinsy i wykrochma
loną niebieską koszulę, która sprawiała, że jego oczy wyda
wały się jeszcze bardziej błękitne. Widać było, że przygoto
wywał się do tej wizyty i rezultat był oszałamiający.
- No, no - powiedziała tylko. - Wyglądasz wspaniale.
Harley zaczerwienił się, słysząc komplement.
- Kiedy wróciłem do domu, musiałem zająć się chorą kro
wą. Pomyślałem sobie, że nie bylibyście zachwyceni, gdybym
zasiadł do kolacji przesiąknięty jej zapachem - wyjaśnił.
Mary Claire nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Powinniśmy ci wobec tego być wdzięczni.. - Przeszła
szybko przez kuchnię i postawiła brytfankę na blacie. - Prze
praszam. Trochę się spóźniłam. Kolacja będzie gotowa za
parę minut.
- Mogę ci pomóc?
Mary Claire odwróciła się do niego, zaskoczona tą propo
zycją. Nie pamiętała, żeby Pete kiedykolwiek jej pomagał.
Zawsze uważał, że kuchnia to miejsce dla kobiet. A teraz stał
przed nią Harley, ucieleśnienie prawdziwego mężczyzny,
i proponował pomoc.
- Nie, dziękuję. Panuję nad wszystkim. Dzieci oglądają
w salonie telewizję. Jeśli chcesz...
W tej samej chwili w kuchni pojawiła się Stephie.
- Cześć, Harley! - Chwyciła go za rękę. - Chcesz zoba
czyć mój pokój?
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
61
Harley popatrzył na Mary Claire, czekając na jej zgodę.
Skinęła głową, a potem zwróciła się do dziecka.
- Możecie iść. Ale nie siedźcie na górze zbyt długo. Ko
lacja będzie za parę minut.
Stephie ciągnęła Harleya przez hol, potem schodami, cały
czas paplając jak nakręcona. Harley słuchał jednym uchem,
bo całą uwagę skupił na zmianach, które pojawiły się w do
mu, odkąd Mary Claire w nim zamieszkała. Wiele razy gościł
tutaj, gdy jeszcze żyli Beachamowie, i zawsze był pełen po
dziwu dla tego domu. Ale najlepiej zapamiętał wygląd wnę
trza, gdy odwiedzał J.C. Vickersa, usiłując namówić starego
nicponia, by wydzierżawił mu ziemię. Nie był to typ, który
interesowałby się sprzątaniem czy gotowaniem. Vickers za
puścił dom tak, że śmierdział gorzej niż jego gospodarz.
Harley zawsze usiłował skracać wizyty u sąsiada do mini
mum.
Teraz pachniało tu bardzo przyjemnie - aromat piecze
ni mieszał się z zapachem farb i politury. Wchodząc po scho
dach zauważył, że tapeta została zmieniona. Jasnoczerwo-
ne pączki róż podkreślały ciemną barwę mahoniowej po
ręczy.
- To jest pokój mamy - rzekła Stephie, zatrzymując się
przed pierwszymi drzwiami na górze. - Wybrała ten najbliżej
schodów, żeby w razie czego pomóc nam zejść na dół w no
cy. Moglibyśmy przecież spaść ze schodów i skręcić sobie
kark.
Harley roześmiał się. Wiedział, że Stephie nie przesadza.
Zauważył spojrzenie Mary Claire, gdy wsadzał małą na tra
ktor i czuł, że zamartwiała się, kiedy razem na nim jeździli.
Po prostu taka już była. Ale nie uważał jej nadwrażliwości
62 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
za wadę, wprost przeciwnie, bardzo Mary Claire za to sza
nował.
Z poczuciem winy zajrzał do środka. W odległym kącie
stało mosiężne łóżko przykryte narzutą. U wezgłowia leżały
różnokolorowe poduszki. Tuż obok łóżka stała toaletka, a na
niej zdjęcia dzieci. Wiatr poruszał koronkowymi firankami,
przynosząc ten sam zapach kwiatów, który wydawał się sta
nowić nieodłączną część Mary Claire.
Był to typowy kobiecy pokój i Harley poczuł nie znane
dotąd ściskanie w klatce piersiowej.
- Chodź, pokażę ci mój pokój. - Stephie szarpnęła go
mocno za rękę.
Z lekkim ociąganiem poszedł za dziewczynką.
- To tutaj - rzekła z dumą. - Prawda, że ładny?
Pokój był piękny i tak podobny do pokoju jego córki
Jenny, że łzy napłynęły mu do oczu.
- Naprawdę jest śliczny.
Mała znowu chwyciła go za rękę i wciągnęła do środka.
- To są moje dzieci - powiedziała, podchodząc do łó
żeczka.
Cała grupka lalek opierała się o śnieżnobiałe poduszki.
Pamiętał, że Jenny tak samo usadzała zabawki u siebie. A te
raz, gdy odważył się zajrzeć do jej pokoju, widział tylko kurz
pokrywający meble.
Stephie wzięła jedną z lalek i mocno przytuliła do siebie.
- To jest Michelle. Ją lubię najbardziej - szepnęła. - Tyl
ko nie mów tego pozostałym lalkom. Nie chcę, żeby było im
przykro.
- Obiecuję, że nie pisnę na ten temat ani słowa. - Harley
położył rękę na sercu w geście przysięgi.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 63
- Kolacja gotowa - usłyszeli z dołu głos Mary Claire.
Stephie szybko odłożyła lalkę i uśmiechnęła się do Har
leya.
- Ścigamy się? - spytała z błyskiem w oczach. Zanim
zdążył odpowiedzieć, wybiegła z pokoju i po chwili była już
na dole. Harley jeszcze przez chwilę patrzył na lalki leżące
na łóżku. Jakże żałował, że nie poświęcał Jenny więcej czasu,
gdy była w wieku Stephie; że nie słuchał, jak opowiadała
o swoich lalkach. Dopiero gdy została zabrana z jego domu,
zrozumiał, jak cenne były lata, które spędzili razem. Zawsze
wydawało mu się, że mają przed sobą całe życie, a okazało
się, że tylko sześć lat.
Harley i Mary Claire siedzieli na bujanych fotelach usta
wionych na frontowej werandzie i kołysali się powoli, obser
wując Stephie i Jimmy'ego goniących świetliki w mrocznym
cieniu gałęzi masywnego dębu. Panowała między nimi nie
wymuszona cisza, a jednostajne skrzypienie płóz o podłogę
działało uspokajająco.
- Nie wiedziałam, że masz córkę - rzekła cicho Mary
Claire.
Słowa padły niespodziewanie.
- I syna - dodał.
- Ile mają lat?
- Jenny ma szesnaście, a Tommy w przyszłym miesiącu
skończy dziewiętnaście.
- Gdzie mieszkają?
- W San Antonio, z matką.
- Często ich widujesz?
- Nie tak często, jak bym chciał.
64 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Mary Claire usłyszała żal w jego głosie.
- Trudno powiedzieć, dla kogo rozwód jest trudniejszy.
Dla dzieci czy rodziców?
Harley zmarszczył czoło, wpatrując się w ciemność.
- Chyba najtrudniej jest temu, kto zostaje sam - powie
dział po chwili.
Mary Claire wyczuła gorycz w jego słowach i choć nie
zgadzała się z nim, powstrzymała się od komentarza.
Gdzieś w oddali odezwała się sowa, ale to krzyk Stephie
sprawił, że oboje zerwali się z foteli. Patrzyli, jak biegnie ku
nim, trzymając przed sobą złożone ręce.
- Złapałam jednego! Złapałam! - krzyczała podniecona.
Harley odetchnął z ulgą, gdy zorientował się, że małej nic
się nie stało. Podał jej słój, który stał przy jego fotelu.
- Włóż go tutaj.
Świetlik opadł na źdźbła trawy pokrywające dno słoika.
Jego odwłok to błyskał, to gasł jak światło latarni morskiej.
Harley szybko zakręcił pokrywę. Stephie wzięła od niego słój
i podniosła go wysoko.
- Jak on to robi? - szepnęła.
- To utlenianie - wyjaśnił Harley. Za wszelką cenę starał
się przystępnie wytłumaczyć małej całe zjawisko, ale było to
zbyt trudne. - To czarodziejski pył - powiedział w końcu,
nie zwracając uwagi na zaskoczoną minę Mary Claire. -
Wróżka posypała nim świetlikowi ogonek, żeby mógł oświet
lać sobie drogę.
Buzia małej rozjaśniła się uśmiechem. Oddała słój Har
leyowi.
- Złapię jeszcze jednego.
Była już w połowie schodów, gdy zatrzymał ją głos matki.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
65
- Nie biegnij tak szybko, Stephie - powiedziała łagodnie.
- Pora spać.
- Och, mamo, proszę. Jeszcze troszkę.
Ale Mary Claire była stanowcza.
- Już dawno powinnaś być w łóżku. - Wstała z fotela
i zaczęła wołać do Jimmy'ego: - Synku, pora spać.
Harley usłyszał jęk chłopca i wiedział, że również on nie
jest zachwycony rozkazem matki.
- Chyba już pójdę - powiedział.
- Poczytaj mi, zanim pójdziesz do domu - poprosiła
Stephie, patrząc mu w oczy.
- Chyba pozwolisz mi tu pobyć jeszcze trochę - zwrócił
się do Mary Claire. Nie był w stanie odmówić małej.
Stephie pędziła już do domu, żeby jak najszybciej znaleźć się
w łóżku. Jimmy wyszedł z ciemności i ruszył w stronę werandy,
powłócząc nogami. Nagle zatrzymał się i spojrzał na Harleya.
- Jeśli będzie ci jutro potrzebny ktoś do prowadzenia
traktora, to chętnie ci pomogę - zaproponował.
Harley słyszał w jego głosie nadzieję i choć właściwie
skończył już pracę na pastwisku, pomyślał, że zawsze można
jeszcze wyrównać ziemię.
- Czekaj przy ogrodzeniu z tyłu domu o dziewiątej. Przy
jadę po ciebie - powiedział do chłopca.
Jimmy uśmiechnął się od ucha do ucha i wbiegł na schody,
wydając z siebie okrzyki radości.
- Przecież już skończyłeś porządkować to pastwisko, pra
wda? - usłyszał głos Mary Claire.
Wzruszył ramionami.
- Dodatkowe uprzątnięcie terenu na pewno nie za
szkodzi.
66
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Mary Claire położyła mu rękę na ramieniu, a jemu serce
zabiło mocniej ze szczęścia.
- Nie musisz tego robić dla nich - rzekła miękko.
- Wiem. Ale chcę - odpowiedział cicho.
Mary Claire westchnęła i cofnęła rękę.
- Dziękuję - szepnęła.
- Za co? - zapytał Harley, podnosząc głowę.
- Za to, że dzięki tobie moje dzieci przeżyją przygody,
których nigdy nie zapomną.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Harley stał w drzwiach pokoju Jenny. Łzy, powstrzymy
wane przez tak wiele lat, płynęły wolno po policzkach, a on
patrzył na pusty pokój i usiłował sobie przypomnieć, jak to
było, gdy Jenny tu mieszkała.
Wtedy stało tu łóżko z białą kapą, taką jak u Stephie, a
u wezgłowia siedział cały rząd lalek. Na ścianach wisiały
plakaty ze zwierzętami, które tak uwielbiała. W rogu, przy
oknie, stał mały stolik. Spędzała przy nim deszczowe dni,
rysując obrazki dla ojca.
Gdy tylko zamykał oczy, słyszał jej dziecięce paplanie,
kiedy układał ją do snu. Łaskotał ją, aż, śmiejąc się, prosiła,
by przestał. Potem czytał jej bajki. Był to rytuał, o którym
niemal zapomniał.
To chyba czytanie bajki i sceny z normalnego rodzinnego
życia, z którym się zetknął dzięki zaproszeniu na kolację,
sprawiły, że przyszedł do tego pokoju. Mary Claire obserwo
wała go uważnie, gdy usiadł na łóżku Stephie, a mała przy
tuliła się do niego. Trzymała w ręku lalkę i oglądała rysunki
na każdej stronie, podczas gdy on czytał bajkę na głos. Od
czasu do czasu podnosiła na niego wzrok i uśmiechała się
radośnie.
Po powrocie do domu pobiegł natychmiast do pokoju
Jenny, choć od dawna już nie miał odwagi, by to zrobić. Gdy
68 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Susan wyprowadziła się, zabierając ze sobą dzieci, trudność
sprawiało mu nawet przejście obok zamkniętych drzwi do
ich pokojów. Przez wiele miesięcy sypiał więc na kanapie
w salonie. Unikał wszystkiego, co sprawiało mu ból.
Przesunął ręką po twarzy, wytarł łzy i ruszył korytarzem.
Po drodze zatrzymał się przy pokoju Tommy'ego i zajrzał do
środka. Podobnie jak pokój Jenny, to pomieszczenie było
niemal puste. Zostało tylko łóżko, krzesło i etażerka. Przed
tem ściany były pokryte plakatami przedstawiającymi naj
słynniejszych sportowców, a na specjalnej tablicy, którą Har
ley sam zrobił, wisiał kij i rękawica baseballowa. Susan,
odchodząc, zabrała niemal wszystko, zostawiając mu tylko
wspomnienia.
Harley z westchnieniem zamknął drzwi. Wszedł do swo
jego pokoju i zaczął się rozbierać. Ten pokój nie wywoływał
w nim żadnych wspomnień. Był opróżniony z wszystkiego,
co razem latami zbierali. Nie sprzeciwiał się temu, bo chciał,
żeby w San Antonio dzieci były otoczone znajomymi przed
miotami. Chociaż bardzo kochał żonę, potrafił się pogodzić
z jej odejściem, ale nie umiał sobie poradzić z nieobecnością
dzieci. To właśnie ich tak bardzo mu brakowało.
Punktualnie o dziewiątej Jimmy czekał przy ogrodzeniu,
tak jak kazał mu Harley. Mary Claire i Stephie pracowały
w ogrodzie. Na odgłos traktora obie jednocześnie podniosły
głowy i spojrzały w stronę Harleya. On z kolei patrzył na
całą trójkę z wysokości kabiny, na uniesione ku niemu,
oświetlone słońcem twarze i zastanawiał się, czy może Bóg
zesłał mu ich jako zadośćuczynienie za rodzinę, którą
stracił...
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
69
Gdy podjechał bliżej, Mary Claire wyprostowała się,
chwyciła Stephie za rączkę i podbiegły razem do ogrodzenia,
by czekać tam na niego wspólnie z Jimmym. Mary Claire
uśmiechała się wprawdzie trochę sztucznie, ale i to wystar
czyło, by Harley poczuł, że krew zaczyna mu szybciej krążyć
w żyłach.
- Dzień dobry, Harley - zawołała, gdy wyszedł z ka
biny.
Odpowiedział jej, a potem przeniósł wzrok na Stephie,
która, Przestępując z nogi na nogę, z niecierpliwością ocze
kiwała, aż ją zauważy. Uśmiechnął się i wyciągnął do niej
ręce ponad płotem. Uniósł małą w górę, a ona wycisnęła na
jego policzku całusa.
- Zabierzesz mnie na przejażdżkę? - zapytała z nadzieją
w głosie.
Harley roześmiał się i połaskotał ją po nosku.
- Jeśli ty też z nami pojedziesz, to kto dotrzyma mamie
towarzystwa?
Stephie pochyliła głowę z takim smutkiem, że czuł, jak
mu serce pęka.
- Tak. Rozumiem - szepnęła.
Harley uścisnął ją.
- Pomóż mamie, a jak wrócę, to może pozwoli ci przyjść
do mnie i zobaczyć kucyka.
- Naprawdę? - zapytała, otwierając szeroko oczy.
- Naprawdę. - Uścisnął małą jeszcze raz i postawił przy
Mary Claire.
- Jesteś gotowy? - zapytał Jimmy'ego.
- Tak jest - odpowiedział chłopiec.
Domyślając się, że na pewno nie chciałby zostać prze-
70
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
niesiony przez ogrodzenie jak jego młodsza siostra, Har
ley rozsunął druty i pomógł chłopcu prześliznąć się między
nimi.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu - zwrócił się teraz
do Mary Claire - to pomyślałem sobie, że moglibyśmy upo
rządkować odcinek między szosą a domem.
Choć z początku oburzyła się na taką zmianę planów, to
po chwili skinęła głową na znak zgody. Przynajmniej będzie
ich przez cały czas widziała.
Harley ruszył w stronę traktora. Jimmy już zaczął się wspinać
po wysokich stopniach. Głos matki ścigał go aż do kabiny.
- Jimmy, tylko słuchaj Harleya i nie naciskaj bez jego
zgody żadnych guzików.
Ruda głowa Jimmy'ego wychyliła się zza drzwi kabiny,
a jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Dobrze, obiecuję. - Potem schował się we wnętrzu
i drzwi zamknęły się za nimi, a Mary Claire znowu została
przy ogrodzeniu, z rękami zaciśniętymi na sztachetkach.
Nagle zdała sobie sprawę z tego, co robi, i pośpiesznie
opuściła dłonie.
- Przecież nie będę tak stać przez cały dzień i patrzeć, jak
ten głupi traktor jeździ tam i z powrotem - powiedziała,
wściekła na siebie za swoje obawy.
Stephie uniosła główkę i popatrzyła na matkę.
- To co chcesz robić? - zapytała z miną niewiniątka.
Mary Claire poczekała, aż traktor wyjedzie z bramy.
- Przygotujemy lunch na świeżym powietrzu - wpadła na
pomysł. Chwyciła małą za rękę i ruszyły w stronę domu. -
A gdy chłopcy wrócą, zrobimy sobie piknik tam, gdzie pro
ponował Harley.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 71
- Hura! - krzyknęła Stephie i co sił w nóżkach pobiegła
do kuchni.
Harley zatrzymał traktor na podjeździe, by Jimmy mógł
wysiąść, i ze zdziwieniem zauważył, że Mary Claire i Ste
phie idą w jego stronę, dźwigając kosz.
Czekały niecierpliwie, aż wyłączy silnik, a gdy wysiadł,
podeszły bliżej.
- Co takiego wymyśliłyście? Wyglądacie na bardzo z sie
bie zadowolone.
- Gotowałyśmy - rzekła z dumą w głosie Stephie. - Ma
my pieczone kurczęta, wspaniałą sałatkę z ziemniaków
i smażone jajka. Urządzamy piknik przy strumieniu w tym
miejscu, które mi pokazałeś.
Harley uniósł brwi.
- Naprawdę? To bardzo dobry pomysł. - Odwrócił się
i podał rękę Jimmy'emu, by chłopiec mógł zeskoczyć na
ziemię, a potem nałożył kapelusz. Dotknął palcem ronda
i skłonił się Mary. Claire. - To ja już pójdę. Bawcie się do
brze.
- Harley! Poczekaj!
Zatrzymał się i odwrócił.
Westchnęła, a rumieniec zabarwił jej policzki. Czuła się
bardzo niepewnie, zapraszając go.
- Chcielibyśmy, żebyś poszedł z nami... jeśli masz czas
- rzekła z wahaniem.
W kącikach warg Harleya pojawił się uśmiech. Cieszył
się, że Mary Claire uwzględniła go w swoich planach.
- Postaram się. Wiecie co? - dodał. - Odprowadzę tra
ktor, wezmę konia i kucyka, a potem spotkamy się przy stru-
Skan Anula, przerobienie pona.
72
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
mieniu. W ten sposób dotrzymam obietnicy i Stephie będzie
mogła wybrać się na przejażdżkę.
Chociaż Mary Claire nie była pewna, czy Stephie powinna
jeździć konno, skinęła głową na znak zgody.
- Do zobaczenia.
Stephie biegła przodem, a za nią szli Mary Claire i Jimmy.
Przeszli przez łąkę, potem minęli wzgórze i dotarli do miej
sca, którego Harley nie mógł uporządkować. Piętrzyły się
tam ogromne głazy, które w blasku słońca wyglądały jak
zrujnowane zamczysko. Mary Claire wybrała miejsce ocie
nione konarami dębu i rozłożyła tam koc. Dzieci brodziły po
płytkim strumyku, rzucając do wody kamienie, a Mary Claire
usiadła na kocu i zaczęła rozkładać jedzenie.
Stephie szybko się znudził strumień, więc zaczęła się
wdrapywać na skały. Potem dla zabawy zaczęła skakać z ka
mienia na kamień, szeroko rozkładając ręce dla złapania rów
nowagi.
Harley patrzył, jak wspina się na kolejną skałę, i uśmie
chał się na widok jej wysiłków. Zatrzymał konia i pomachał
do niej, gdy wreszcie go dostrzegła. Pomyślał, że może ją
podwieźć na miejsce pikniku, i skierował konia w jej stronę.
Śmiał się, patrząc na skoki dziewczynki, i omal nie spadł
z siodła, gdy koń się nagle zatrzymał.
- Spokojnie, mały - powiedział i ściągnął mocniej lejce.
I wtedy usłyszał ten dźwięk. Grzechotanie. Ogarnął spojrze
niem skały i w odległości około trzech metrów od Stephie
dojrzał niebezpiecznego węża, rozciągniętego na płaskim ka
mieniu. Natychmiast puścił lejce kucyka i ponaglił konia do
biegu.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
73
Mary Claire poczuła pod kolanami drżenie ziemi, uniosła
głowę i zobaczyła Harleya pędzącego na koniu.
- Co się dzieje? - zapytała i osłoniła ręką oczy, by lepiej
widzieć. Ujrzała Stephie stojącą na występie skały i zerwała
się na równe nogi, bo była pewna, że Harley na nią wpadnie.
- Zabijesz ją! - krzyknęła.
On chyba oszalał. Musi ostrzec Stephie, zanim stratują ją
końskie kopyta.
- Stephie! Uciekaj! - zawołała, biegnąc w stronę dziecka.
Nagle potknęła się i upadła. Wstając pospiesznie, wołała
przez cały czas do córki.
Ale było już za późno. Koń Harleya był tak blisko, że
wszystko zasłonił. Nie mogąc znieść widoku dziecka miaż
dżonego ciężarem potężnego zwierzęcia, Mary Claire zakryła
oczy i opadła z płaczem na kolana.
Rozległ się odgłos wystrzału. Na ten dźwięk Mary Claire
uniosła głowę i zobaczyła Harleya ze strzelbą w ręku...
i Stephie siedzącą przed nim na siodle.
Z płaczem rzuciła się w ich stronę. Chwyciła dziewczynkę
w objęcia i mocno przytuliła do siebie.
- Czyś ty oszalał?! - krzyknęła. - Mogłeś ją zabić!
Stephie objęła matkę za szyję. Po policzkach płynęły jej
łzy. Mary Claire przytuliła ją mocniej.
- Już dobrze, kochanie. Jesteś już ze mną.
- Och, mamusiu - łkała Stephie. - To był wąż. I chciał
mnie zaatakować.
Mary Claire uniosła wzrok i napotkała spojrzenie Har
leya.
- Wąż? - powtórzyła.
- Harley chwycił mnie i posadził na siodle, a potem za-
74 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
strzelił węża. Zupełnie jak w kinie. - Zwróciła pełne podzi
wu, choć mokre od łez oczy na swojego wybawiciela. - Pra
wda, że tak było?
Harley nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Strach ciągle
ściskał go za gardło. Wsunął strzelbę, którą zawsze ze sobą
nosił, do specjalnego pokrowca przy siodle, przerzucił nogę
przez grzbiet konia i zsunął się na ziemię. Musiał przytrzy
mać się siodła, bo kolana ugięły się pod nim. Przycisnął czoło
do końskiego boku. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek przed
tem się tak bał.
Ktoś dotknął jego ramienia. Odwrócił się i ujrzał Mary
Claire.
- Przepraszam - szepnęła. - Myślałam... - Zamilkła, bo
wstydziła się wyznać, że podejrzewała go o chęć wyrządze
nia Stephie krzywdy. Ale w jego oczach dostrzegła ból i wie
działa, że domyślił się, co chciała powiedzieć. - Dziękuję.
- Wspięła się na palce, by pocałować go w policzek. - Ura
towałeś Stephie życie.
Zawstydzony jej wdzięcznością, Harley wyciągnął ręce do
Stephie, która natychmiast objęła go za szyję, przytuliła się
do niego i również pocałowała go w policzek.
- Jesteś bohaterem, Harley - rzekła uroczystym tonem.
- Zawsze będę pamiętać, że ocaliłeś mi życie.
Harley nie mógł uskarżać się na brak wrażeń. Właściwie
odkąd przyjechała Mary Claire, ciągle coś się działo. A on,
nie wiadomo dlaczego, zazwyczaj był w centrum wydarzeń.
Czasami układało się nie najgorzej, jak na wczorajszym pik
niku. Chociaż przygoda z wężem nieco przytłumiła radość jego
uczestników, to dzięki niej zelżało trochę napięcie istniejące
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 75
między Harleyem a Mary Claire. Z przyjemnością obserwo
wał ją w otoczeniu dzieci. W każdym jej ruchu widział mat
czyną miłość i troskę, gdy we trójkę bawili się na łące. Był
szczęśliwy, gdy od czasu do czasu i jego obdarzała uśmie
chem. Ale za każdym razem, gdy przypomniał sobie o wężu,
który był już zwinięty i gotowy do ataku na nie spodziewa
jącą się niczego Stephie, oblewał się zimnym potem.
Następnego dnia Harley wybrał się do fryzjera. Koniecz
nie musiał już przystrzyc włosy.
- Cześć, Will - zawołał, wchodząc do zakładu, wziął ja
kieś czasopismo z półki i usiadł, czekając na swoją kolejkę.
Will, trzymając w ręku nożyczki, odwrócił się do niego
i skinął głową.
- Witaj, Harley. Zaraz się tobą zajmę.
Harley rozłożył gazetę i leniwym ruchem przewracał kartki.
Czasami coś przyciągnęło jego wzrok. Nagle wrócił do poprze
dniej strony, gdzie widniało zdjęcie sklepu Cartera, zajmujące
prawie pół szpalty. Przed sklepem stał Cody Fipes z rękami
opartymi na biodrach, patrzył spod przymrużonych powiek pro
sto w obiektyw, a gwiazda szeryfa na jego piersi błyszczała
w słońcu. Pod zdjęciem był napis: „Temptation w Teksasie za
prasza kobiety", a niżej widniał podtytuł: „Szeryf za wszelką
cenę pragnie ocalić umierające miasto". Harley roześmiał się,
złożył gazetę na pół i zaczął ją czytać.
Nie zdążył jeszcze skończyć lektury pierwszego akapitu,
gdy na stronę padł cień. Harley podniósł głowę. Przed nim
stał Cody, z rękami na biodrach i tym samym wyrazem twa
rzy co na zdjęciu.
- Wiesz co, Cody, jeśli chciałeś zachęcić kobiety, żeby tu
76 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
przyjeżdżały, to może trzeba było opublikować zdjęcie Han
ka zamiast wizerunku twojej paskudnej gęby.
Cody opadł ciężko na krzesło obok Harleya i tylko westchnął.
- Próbowałem go namówić. Nie chciał.
Harley znowu parsknął śmiechem.
- Prawdę mówiąc, trudno mu się dziwić.
- Przyszedłeś się ostrzyc? - zmienił temat Cody.
- Nie. Wyrwać ząb.
- Śmieszne. Bardzo śmieszne. - Cody rzucił mu ponure
spojrzenie.
Harley popatrzył na niego ze zdziwieniem.
- Czemu jesteś taki podminowany? Czy coś się stało?
- Przede wszystkim to. - Cody wskazał na gazetę w ręku
Harleya. - Jak tylko wychodzę na ulicę, pojawia się zaraz
jakiś reporter z mikrofonem, który podsuwa mi pod nos, lub
z aparatem, który mnie oślepia.
Harley pokręcił głową. Starał się zachować powagę.
- To bardzo kłopotliwe być sławnym.
- Nie jestem wcale sławny - ze złością powiedział Cody.
- Ja tylko próbuję ocalić nasze miasto. Chociaż mam z tym
cholernie dużo kłopotów, mój pomysł zaczyna się sprawdzać.
- Jak to? - Harley uniósł brwi ze zdziwienia.
- Dwie nowe rodziny przeprowadzają się do nas. Facet
z północy, z zawodu hydraulik, z żoną i dzieckiem, a drugi
przyjedzie w przyszłym tygodniu. Jego żona chce tu otwo
rzyć sklep z ubraniami.
- Myślałem, że chcesz tu ściągnąć tylko samotne kobiety
- zażartował Harley.
Cody popatrzył na niego ze złością. Gdyby spojrzenie
mogło zabijać, Harley leżałby już martwy.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 77
- Przyjechała przecież Mary Claire Reynolds - odrzekł
ze zjadliwym uśmiechem. Teraz on chciał się zrewanżować
Harleyowi za żarty. - Ona nie ma męża.
Harley natychmiast pożałował, że wdał się w rozmowę na
ten temat.
- Masz rację - skwitował wypowiedź Cody'ego.
- I zamierza tu pracować, a o to mi właśnie chodziło.
- Naprawdę? - Harley spojrzał na niego ze zdziwieniem.
Cody rozparł się wygodnie na krześle i założył ręce za
pasek od spodni. Był bardzo zadowolony, że wie o Mary
Claire coś, o czym nie ma pojęcia jej najbliższy sąsiad.
- Tak. Widziałem jej ogłoszenie na wystawie u Cartera.
Zamierza zająć się księgowością. - Spojrzał na fryzjera. -
Hej, Will! Jak długo to jeszcze potrwa?
- Spokojnie, Cody. Chyba nie chcesz, żebym skaleczył Lou?
Lou drgnął gwałtownie, a Will przytrzymał go za białą
pelerynę, którą był okryty.
Cody wstał.
- Chyba pójdę do biura i przejrzę pocztę. Zajrzę później,
gdy będzie mniej ludzi.
- Po co mi to mówisz? - zamruczał niechętnym tonem
Will. - Nie jestem twoją sekretarką.
- A właśnie, Harley, przecież ty tak nie lubisz papierko
wej roboty. Może wpadniesz do Mary Claire i zlecisz jej
prowadzenie swoich ksiąg rachunkowych? - Na widok miny
Harleya Cody uśmiechnął się z radością i wyszedł zadowo
lony, że ostatnie słowo należało do niego.
Harley usiłował wmówić sobie, że to nie słowa Cody'ego
sprawiły, iż tydzień później zebrał wszystkie rachunki oraz
78 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
dokumenty i ruszył z nimi do domu Mary Claire. Nie musiał
przecież szukać pretekstu, żeby się z nią zobaczyć. Wystar
czyło, że był na łąkach, które od niej wydzierżawił, a już
natykał się na nią lub dzieciaki.
Ale naprawdę potrzebował księgowej. Był farmerem i nie
miał zupełnie czasu na tę całą biurokrację. Bilanse, dochody,
wydatki i to, co najgorsze: podatki. Poza tym jej na pewno
przyda się parę groszy. Nie sądził, żeby w Temptation było
dużo ludzi potrzebujących pomocy księgowego. W sumie
wolał płacić Mary Claire niż temu bufonowatemu doradcy
podatkowemu w San Antonio.
Przycisnął mocniej pudło z papierami i ruszył pewnym
krokiem w stronę jej domu.
Zapukał do drzwi i czekał, pogwizdując melodię, którą
usłyszał rano w radiu.
Drzwi otworzyła mu Mary Claire. Na jej twarzy pojawił
się uśmiech.
- Cieszę się, że cię widzę - powiedziała. - Co tu ro
bisz w samym środku dnia? Czyżby zabrakło ci pracy na
farmie?
Harley uśmiechnął się do niej. Wcześniej nie zachowywa
ła się w ten sposób, ale odkąd ocalił Stephie, stała się dla
niego milsza i serdeczniej sza.
- Jestem tutaj oficjalnie - rzekł, wskazując pudło. - Wi
działem twoje ogłoszenie u Cartera i pomyślałem, że podrzu
cę ci trochę pracy.
Mary Claire wyraźnie się ucieszyła.
- W takim razie wchodź. - Wprowadziła go do gabinetu,
który urządziła sobie w małym saloniku ciotki Harriet. Przez
koronkowe firanki wpadało słońce, oświetlając kremowe
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
79
ściany. Mary Claire stanęła za biurkiem, a Harley postawił
swoje pudło na jego wypolerowanej powierzchni.
- Co to jest? - zapytała.
- Moje księgi.
Wzięła paczkę rachunków pobrudzonych kawą i spojrzała
na Harleya z niedowierzaniem.
- To są księgi? - zapytała ponownie, marszcząc z nie
zadowoleniem nos.
- Tak - rzekł z dumą. - Wszystkie rachunki, zamówie
nia, sprawozdania bankowe za ten rok.
Mary Claire wciąż grzebała w pudle. Tym razem wyciągnęła
list z banku. Miał stempel z dwudziestego trzeciego marca,
a koperta nawet nie była otwarta. Popatrzyła surowo na Harleya.
- Kiedy ostatnio zaglądałeś do tych swoich ksiąg?
- Nie wiem. Może miesiąc temu - odpowiedział, starając
się uniknąć jej spojrzenia.
- Mija już czerwiec, list jest z marca, a ty go nawet nie
otworzyłeś. Więc chyba jednak dłużej niż miesiąc.
Harley nachmurzył się. Nie było mu miło usłyszeć, że nie
prowadzi prawidłowo swojej księgowości. Przecież przy
szedł tutaj, by zaproponować jej pracę, a nie wysłuchiwać
uwag na swój temat.
- Może, ale nie jestem pewien - stwierdził niechętnym tonem.
- Przyznaj się, Harley. Jakie masz zaległości?
Nie mógł patrzeć jej w oczy, więc opuścił wzrok na pod
łogę i zaczął czubkiem buta unosić skraj dywanu.
- Prawdę mówiąc, nie najlepiej mi to idzie. Całą korespon
dencję wrzucam do tego pudła i gdy przychodzi nowy rok,
wiozę to wszystko do księgowego, a on oblicza moje podatki.
Mary Claire popatrzyła na pudło i zaczęła się zastanawiać,
80 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
jakiej to ogromnej sumy zażądałaby jej firma w Houston za
taką pracę.
- Mogę sobie wyobrazić, jakie kwoty bierze on od ciebie
za taką pracę i swój stracony czas.
Harley westchnął głęboko na wspomnienie rachunku od
księgowego za ubiegły rok.
- Fakt. Ale zasługuje na te pieniądze.
Mary Claire w pierwszym odruchu chciała oddać mu to
pudło, myśląc o koszmarnym wysiłku, jaki trzeba będzie
włożyć w uporządkowanie tego bałaganu. Ale potrzebowała
pracy i wiedziała, że jeśli jej się powiedzie, będzie mogła
poprosić Harleya o referencje.
- To cię będzie kosztować - ostrzegła go.
- Jakoś nigdy nie dostawałem nic za darmo - odparł.
Jeszcze przez chwilę się wahała.
- No, dobrze - powiedziała w końcu. - Masz już księgo
wą. Ale raz w tygodniu musisz przynosić mi wszystko, co
dostaniesz: rachunki, zamówienia, korespondencję z banku.
Policzę sobie za godziny pracy i pod koniec każdego miesią
ca prześlę ci rachunek. - Popatrzyła na pudło i pokręciła
głową, myśląc, ile czasu zajmie jej uporządkowanie tego
wszystkiego. - Uważaj, bo pierwszy rachunek może cię prze
razić - ostrzegła Harleya.
- Dobrze, że mi o tym mówisz. Zacznę już dziś oszczę
dzać, żeby go zapłacić. - Harley uśmiechnął się i wyciągnął
do niej rękę. - To przyjemność robić z tobą interesy.
Ku swemu zaskoczeniu Mary Claire roześmiała się i po
trząsnęła jego dłonią.
- Obawiam się, że po otrzymaniu pierwszego rachunku
jednak zmienisz zdanie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Dwa dni później Harley znowu znalazł się przed domem
Mary Claire, ale tym razem zamiast pudła z papierami przy
wiózł przyczepę pełną ryczących krów. Poprzedniego dnia
oddzielił je od cieląt i krowie mamy były bardzo nieszczęśli
we z tego powodu. Ryczały przez całą noc, nie pozwalając
Harleyowi zasnąć, i chodziły wzdłuż ogrodzenia, szukając
cieląt. Harley nie miał nawet do nich pretensji, że pozbawiły
go snu, bo wiedział, co czują. Sam też nie potrafił poradzić
sobie z bólem, gdy Susan zabrała mu dzieci.
Zatrzymał się przed bramą, spodziewając się, że Mary
Claire lub dzieci wybiegną z domu, by zapytać, po co przy
jechał. Jednakże nikt się nie pojawił, więc sam otworzył
bramę i zaczął się zastanawiać, czy nie słyszeli warkotu sil
nika. Popatrzył na dom, mrużąc oczy pod wpływem silnych
promieni słońca, ale nikogo tam chyba nie było.
Pewnie Mary Claire zajmuje się czymś z dziećmi w domu,
wytłumaczył sobie i wrócił do ciężarówki. Ale teraz już po
winni tu być. Nawet jeśli nie słyszeli samochodu, to krowy
tak hałasowały, że nie sposób było ich nie zauważyć.
Wjechał na podwórze i ustawił samochód tak, żeby tył
przyczepy był skierowany w stronę pastwiska, zatrzymał
wóz i wyłączył silnik.
Zamknął za sobą bramę i skierował się w stronę domu.
82 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Wiedział, że dzieci chciałyby zobaczyć wyładunek krów
i byłyby rozczarowane, gdyby zrobił to bez nich.
Zapukał dwukrotnie do drzwi i odwrócił się, by popatrzeć
na samochód i krowy. Po chwili usłyszał kroki, więc odwró
cił się ponownie i zobaczył Mary Claire. Miała czerwone
oczy i mokre od łez policzki. Harley, nie zastanawiając się
ani chwili, chwycił ją za ramiona.
- Co się stało? - zapytał przerażony.
Mary Claire pochyliła głowę i zacisnęła powieki. Po po
liczkach popłynął dalszy strumień łez.
- Dzieci - załkała i dodała łamiącym się głosem: - On
zabrał Stephie i Jimmy'ego.
Harley czuł, jak ogarnia go przerażenie, i jeszcze mocniej
ścisnął jej ramiona.
- Kto je zabrał?
Uniosła ku niemu twarz i w jej oczach pojawił się ból.
Musiał powstrzymać chęć, by porwać ją w ramiona i utulić.
Musiał wiedzieć, kto porwał dzieci. Potrząsnął nią mocno.
- Kto? - powtórzył. - Kto je zabrał?
- Pete - powiedziała cicho. - Ich ojciec. Przyjechał dziś
rano i zabrał je do Houston.
Harley nie mógł wymówić ani słowa. Słyszał, że ojcowie
czasami tak postępują. Wpadają niespodziewanie i zabierają
dzieci matkom, a potem znikają z nimi. Sam nawet kilkakrot
nie zastanawiał się, czy tak nie postąpić.
Niemal widział przerażoną buzię Stephie, jej rączki wy
ciągnięte do Mary Claire i słyszał jej płacz. Jimmy pewnie
usiłował walczyć. Ale to przecież dziecko i nie pokona do
rosłego mężczyzny. Był wściekły na siebie, że nie przyjechał
wcześniej. Gdyby tu był, powstrzymałby tego Pete'a.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 83
Nie mogąc dłużej znieść bólu Mary Claire, objął ją i przy
tulił do siebie.
- Nie martw się - uspokajał zrozpaczoną kobietę. - Za
bierzemy je od niego. Zatelefonuję zaraz do Cody'ego. On
będzie wiedział, co robić.
Pokręciła głową i uwolniła się z jego objęć.
- Nie - szepnęła i otarła łzy. - On ma do tego prawo. Jest
ich ojcem.
Harley nie wierzył własnym uszom.
- I pozwolisz mu je zabrać bez żadnego sprzeciwu?
Mary Claire pociągnęła nosem, otarła łzy i popatrzyła na
niego niepewnie.
- Ale on ma prawo wziąć je na weekend.
- Na weekend? - Harley stłumił przekleństwo i odsunął
się od Mary Claire. Na litość boską! Ta kobieta śmiertelnie
go wystraszyła. Myślał, że ojciec porwał dzieci, a on tylko
zabrał je na weekend, zgodnie z prawem. Te przywileje Har
ley znał bardzo dobrze. Sędzia w jego przypadku też wydał
podobne orzeczenie.
- On rzadko to robi - rzekła, znowu pociągając nosem.
- W ciągu roku, który minął od rozwodu, zabrał je tylko raz.
- Kiedy przywiezie je z powrotem? - zapytał z narasta
jącym gniewem.
- W niedzielę - odpowiedziała, nie rozumiejąc, dlaczego
Harley jest zdenerwowany.
- W niedzielę - powtórzył. - No cóż, jakoś wytrzymamy
te dwa dni bez nich. - Z wyrazu twarzy Mary Claire wyczy
tał, że ona nie jest tego taka pewna. Trzeba ją czymś zająć,
pomyślał. Z doświadczenia wiedział, że gdy się zabierze do
pracy, nie ma czasu na smutek czy rozmyślania.
84
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Chwycił Mary
Claire za łokieć i lekko popchnął w stronę drzwi.
- Chodź - rzekł, przepuszczając ją przed sobą. - Musimy
wyładować krowy.
Mary Claire nie pamiętała, żeby kiedykolwiek przedtem
była tak brudna. Kurz pokrywał jej twarz i każdy centymetr
ubrania. Małe drobinki piachu zgrzytały w zębach, gdy prze
suwała językiem po wyschniętych wargach z nadzieją, że uda
się jej je zwilżyć.
Westchnęła i usiadła na stopniu ciężarówki.
- Już skończone? - westchnęła.
- Prawie.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytała podejrzli
wie, z przerażeniem myśląc o dalszej pracy.
- Jedna z krów jest chora. Trzeba się nią zająć.
Mary Claire drgnęła. Na samą myśl o chorym zwierzęciu
robiło jej się niedobrze. Wstała i otrzepała się z kurzu.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to ja się wycofuję.
- Nie denerwuj się. Ja się zajmę krową. Ty tylko nakar
misz jej małe.
Mary Claire, która już szła w stronę domu, zatrzymała
się.
- Jej małe? - powtórzyła zaciekawiona.
- Tak. Cielaczek nie może ssać chorej matki. Jeśli nie
nakarmimy smarkacza, umrze z głodu.
Mary Claire przygryzła wargę. Jej serce już się rwało do
biednego zwierzęcia.
- A w jaki sposób karmi się cielaka? - zapytała, nie chcąc
się podejmować zadania ponad swoje siły.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 85
Harley roześmiał się, podszedł do niej i poklepał ją po
ramieniu.
- Nie martw się. Nie będziesz musiała pełnić roli zastę
pczej matki. - Roześmiał się głośniej, gdy Mary Claire udała,
że chce go uderzyć po głowie.
- Bardzo śmieszne - powiedziała, ale ruszyła w stronę
ciężarówki.
- Nie złość się. Chciałem cię tylko uspokoić - rzekł nie
winnym tonem.
- No to powiedz mi teraz prawdę. W jaki sposób karmi
się cielęta?
- Mam wiadro ze specjalnym smoczkiem z boku. - Po
mógł jej wejść do szoferki. - Musisz je tylko przytrzymywać.
A trzymanie wiadra, jak wkrótce zorientowała się Mary
Claire, nie było wcale takie proste. Cielak uderzał w nie
głową, rozchlapując lepką substancję na wszystkie strony
i oblewając nią dokładnie swoją karmicielkę.
- Fuj! Co to za świństwo? - krzyknęła, usiłując mocniej
uchwycić wiadro.
- Pokarm dla cieląt. Coś w rodzaju mieszanki dla nie
mowląt - wyjaśnił Harley, klęczący w boksie nad chorą kro
wą. - Weź trochę papki na rękę i zmocz smoczek, żeby cielak
poczuł zapach. Szybciej go chwyci.
Krzywiąc się, Mary Claire zanurzyła palce w żółtawej
cieczy i posmarowała nią smoczek.
- No, chodź tu, malutki - zachęcała, pocierając smocz
kiem nos cielaczka. - Wypij kolacyjkę.
Cielak chwycił smoczek i przyssał się do niego, ciągnąc
wiadro do siebie. Mary Claire przytrzymała je mocniej i za
parła się nogami. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
86
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Chyba już ssie - szepnęła, nie chcąc przestraszyć zwie
rzęcia.
Harley skończył już swoją pracę przy chorej krowie, stanął
obok ściany boksu i obserwował Mary Claire. Uśmiechnął
się dyskretnie. Miał rację, że ją czymś zajął. Już przez ponad
godzinę nie wspominała o dzieciach.
- Myślę, że tak - odpowiedział jej równie cicho.
Była zaskoczona, słysząc jego głos tak blisko. Obejrzała się
i zobaczyła, że stoi tuż obok desek boksu, przyglądając się jej
uważnie. Zaczerwieniła się i szybko odwróciła do cielaka.
Harley nagle znalazł się przy niej i chwycił razem z nią
krawędź wiadra.
- Trzeba je trochę przechylić, by malec nie nałykał się
zbyt dużo powietrza.
Zrobiła, jak jej kazał. Cielak ssał, aż wreszcie opróżnił
całe wiadro. Harley ciągle stał przy niej. Czuła ciepło jego
ramienia, uda i rąk.
- Już skończył - powiedział. - Pójdę umyć wiadro.
Odszedł, a Mary Claire poczuła się nagle bardzo samotna.
Pochyliła się nad cielaczkiem. Wyciągnęła rękę, by pogłaskać
go po wilgotnym nosie. Odsunął dłoń, dotknął pyszczkiem
jej twarzy i lekko popchnął. Mary Claire straciła równowagę
i z głośnym okrzykiem wylądowała na rozrzuconym sianie.
Gdy usłyszała za sobą śmiech, zmarszczyła groźnie brwi.
- Silny maluch, prawda?
Zerwała się na równe nogi, otrzepując resztki siana z i tak
już brudnych dżinsów.
- Powinieneś mnie ostrzec - mruknęła.
Harley otworzył drzwi obory i poczekał, aż Mary Claire
przez nie przejdzie.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 87
- I zniszczyć waszą zażyłość? - Znowu zachichotał, wi
dząc jej ponure spojrzenie. Objął Mary Claire za ramiona
i poprowadził przez podwórze.
- Może chcesz piwa? - zapytał przyjacielskim tonem.
Chociaż nie przepadała za alkoholem, z przyjemnością
pomyślała o zimnym napoju. Było jej gorąco i chciało jej się
pić, a świadomość powrotu do pustego domu była równie
pociągająca jak wyładowanie z ciężarówki kolejnej partii
krów.
- Chętnie - westchnęła.
Harley zaprowadził ją do domu, stojącego w odległości
kilkunastu metrów od stodoły. Był to duży budynek wznie
siony z kamieni, z metalowym dachem podobnym do tego,
jaki wieńczył jej dom, choć ten był nieco nowszy.
Wchodząc na pierwszy stopień, Harley zatrzymał się i wytarł
dokładnie błoto i kurz z butów, a potem ściągnął je z nóg.
Mary Claire popatrzyła na swoje tenisówki, które kiedyś
były białe, i zrozumiała, że żadne czyszczenie nic im nie
pomoże. Pochyliła się i po prostu je zdjęła.
Harley przytrzymał drzwi i przepuścił ją przed sobą. We
szła do kuchni i rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie było
czyste i niemal pozbawione mebli, a jednak panował tu nie
ład. Na blacie kuchennym leżały rozsypane listy, a stół sto
jący pośrodku pokrywały sterty papierów i gazety. Na suszar
ce stał samotny kubek i talerz, a ciemniejsze plamy na ścia
nach świadczyły o tym, że kiedyś musiały tam wisieć obrazy.
Zatrzymała się i rozglądała dokoła. Atmosfera samotności,
jaka tu panowała, zaciążyła jej na sercu.
- Nic ciekawego, ale to jednak dom - powiedział Harley
i wskazał na zlew. - Może chcesz się umyć?
88 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Odkręcił kran i podał jej mydło. Mary Claire zamoczyła
ręce po łokcie i zaczęła przesuwać mydło między palcami,
rozmyślając o mężczyźnie, który stał obok, i o pustym domu,
który był jego schronieniem. Harley spłukał ręce i sięgnął po
ręcznik. Mary Claire jeszcze raz popatrzyła na samotny ku
bek oraz talerz i poczuła, jak serce kurczy się jej z żalu.
Potem odwróciła się od zlewu. Woda z umytych rąk zaczęła
kapać na podłogę.
Harley rzucił jej ręcznik i ruszył w stronę stołu. Odsunął
krzesło.
- Siadaj. Zaraz podam piwo.
Podszedł do lodówki, wyjął dwie butelki, zdjął kapsle i wró
cił do stołu. Odsunął papiery, robiąc miejsce, żeby móc postawić
piwo dla Mary Claire, potem odwrócił sąsiednie krzesło i usiadł
na nim okrakiem. Niechcący dotknął kolanem Mary Claire,
która drgnęła gwałtownie.
- Przepraszam - powiedział, ale nie odsunął się. Uniósł
piwo w jej kierunku. - Dziękuję za pomoc. Dzięki tobie roz
ładunek poszedł szybciej i sprawniej.
Zacisnęła palce wokół szyjki butelki, by powstrzymać ich
drżenie, wywołane niespodziewaną bliskością Harleya.
- Nie ma za co. Czy zawsze się tak brudzisz przy pracy?
- zapytała, patrząc na swoje ubranie.
- Czasami jest jeszcze gorzej - roześmiał się Harley.
- Nienawidzę prania - jęknęła.
Znowu się roześmiał i wypił duży łyk piwa.
- Trzeba to sobie zorganizować jak najprościej - wyjaś
nił. - Gdy wracam do domu po pracy wieczorem, rozbieram
się tam, w pralni - skinął głową w stronę drzwi - i wkładam
wszystko do pralki, łącznie z bielizną. Gdy ubrania się piorą,
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
89
przygotowuję sobie kolację. W tym czasie pranie się kończy,
więc wrzucam wszystko do suszarki, zjadam kolację, biorę
prysznic i idę spać. Następnego dnia wyjmuję rzeczy z su
szarki, wkładam na siebie i wieczorem znowu zaczynam
wszystko od początku.
Mary Claire wyobraziła sobie, jak Harley nagi kręci się
po kuchni, przygotowując posiłek. Obraz ten spowodował,
że zakrztusiła się kolejnym łykiem piwa. Harley poklepał ją
po plecach, gdy zaczęła kaszleć.
- Co się stało?
- Wpadło nie tam, gdzie trzeba. - Wypiła kolejny łyk.
- Teraz lepiej? - zapytał, przyglądając się jej z uwagą.
- Tak - odpowiedziała - ale powinieneś mnie przeprosić.
- Za co?
- Za to, że krzyczałeś na mnie, że chodzę po podwórzu w szla
froku, a ty biegasz sobie po domu nagi jak cię Pan Bóg stworzył.
Harley roześmiał się.
- Ale tu mnie nikt nie zobaczy.
- A jeśli ktoś wpadnie niespodziewanie?
- Nikt tu nie przychodzi oprócz Cody'ego, a mogę cię
zapewnić - dodał z szerokim uśmiechem - że nie mam nic,
czego on by już wcześniej nie widział.
Policzki Mary Claire pokryły się rumieńcem, więc odwró
ciła wzrok. Ale jej oczy znowu spoczęły na tej przeklętej
suszarce z jednym kubkiem i talerzykiem, ewidentnym do
wodem na to, jak samotne życie pędził Harley. Zaczęła mieć
do siebie pretensje, że czasami tak niechętnie widziała go
u siebie. Poczuła wyrzuty sumienia. W dodatku przyłapał ją,
gdy płakała jak bóbr, bo jej dzieci wyjechały tylko na jeden
weekend, podczas gdy on od lat był sam jak palec.
90 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Bardzo się cieszę, że zaopiekowałeś się mną dzisiaj
- szepnęła. - Gdybyś tego nie zrobił, pewnie przez cały dzień
kręciłabym się bezczynnie po domu, myśląc o Stephie i Jim-
mym.
Harley skinął głową ze zrozumieniem.
- Ciężka praca bardzo pomaga w takich sytuacjach.
Mary Claire wiedziała, że przemawia przez niego jego
własne doświadczenie.
- Jak często widujesz swoje dzieci? - zapytała.
- Tak jak twój mąż mogę spędzać z nimi jeden weekend
w miesiącu. Ale ja, w przeciwieństwie do niego, korzystałem
z tego prawa. Niestety, nie trwało to długo. Gdy moje dzieci
przyzwyczaiły się do nowego miejsca, poznały nowych przy
jaciół, nie chciały już do mnie przyjeżdżać. Wobec tego ja
zacząłem jeździć do San Antonio. Wynajmuję pokój w hotelu
i cieszę się każdą chwilą, którą chcą mi poświęcić.
- Tak mi przykro. - Mary Claire położyła rękę na jego
dłoni.
Harley poczuł ogarniający go spokój. Ale gdy podniósł
wzrok i zatonął spojrzeniem w jej zielonych oczach, zrozu
miał, że chciałby od niej czegoś więcej niż współczucie.
Czuły na jej reakcję, powoli odwrócił dłoń i splótł jej palce
ze swoimi.
- Mary Claire - odezwał się lekko ochrypłym głosem.
- Wiem, że obiecałem, iż nigdy już tego nie zrobię, ale bar
dzo chciałbym cię teraz pocałować.
Czuła, jak ogarnia ją ciepło, i chociaż żołądek kurczył się
w niej ze strachu na myśl o pocałunku, wiedziała, że i ona
tego pragnie.
- Ja też, Harley - szepnęła.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 91
Chwycił rękami oparcie krzesła, uniósł się lekko i pochylił
nad nią. Zamknęła oczy i wtedy poczuła na wargach jego
usta. Dotknęła dłońmi jego twarzy, chcąc, by zrozumiał, że
nie jest sam. Przynajmniej nie dzisiaj. I że ona jest z nim.
Czuła drżenie jego warg, gdy jęknął. Potem odepchnął
krzesło i chwycił ją w ramiona. Przylgnęła do niego, a on
przesuwał dłońmi po jej plecach, by przytulić ją jeszcze
mocniej. W jego pieszczotach wyczuwała narastające pożą
danie i zareagowała na nie z podobną mocą i pragnieniem.
Harley wiedział, że za chwilę straci panowanie nad sobą.
Wsunął palce we włosy Mary Claire i uniósł jej twarz, by
popatrzeć jej w oczy.
- Tak bardzo chcę się z tobą kochać - szepnął.
Chwyciła go za ręce, uśmiechając się nieśmiało.
- Czy to nie jest zaskakujące, że ja też tego chcę?
Wyraz zaskoczenia, który pojawił się w jego oczach, zgasł
tak szybko, że Mary Claire nie była nawet pewna, czy go
rzeczywiście widziała. Nagle Harley pochylił się i chwycił ją
na ręce. Pisnęła zaskoczona i objęła go za szyję, by nie spaść,
gdy niósł ją przez ciemny hol.
- Harley - odezwała się cichutko. - Jesteśmy strasznie
brudni.
Uśmiechnął się, jednak szedł dalej.
- Wiem. - Popchnął drzwi tak gwałtownie, że uderzyły
o ścianę, ale nawet nie zwolnił kroku. Nacisnął łokciem kon
takt i światło zalało pomieszczenie, do którego wpadli z ta
kim impetem. Mary Claire uniosła głowę i rozejrzała się po
wyłożonej kafelkami łazience.
- Czy ty myślisz to, o co cię podejrzewam? - spytała
nerwowym szeptem.
92
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- To zależy, o czym myślisz - odpowiedział. Pocałował
ją w policzek i postawił na ziemi. Otworzył drzwi do kabiny
prysznicowej. Jedną ręką odkręcił kurek z wodą, podczas
gdy dragą rozpinał guziki koszuli.
- Za minutę albo dwie woda się nagrzeje - wyjaśnił
i znowu porwał Mary Claire w ramiona.
Serce waliło jej w piersi jak młotem. Przylgnęła do Har
leya, chcąc się uspokoić, bo ogarnął ją nagły strach. Co
innego kochać się w ciemnej sypialni, ale wspólna kąpiel
w jasno oświetlonej łazience wydawała się jej czymś zbyt...
onieśmielającym. Harley poczuł, że zaczęła drżeć.
- Zimno ci? - zapytał i odsunął ją nieco, by przyjrzeć się
jej dokładniej.
- Nie. Po prostu trochę się boję- odpowiedziała szczerze.
Na jego twarzy pojawił się pełen wyrozumiałości
uśmiech.
- Obiecuję, że nie będę ci pryskał mydłem w oczy.
Jego żarty troszeczkę ją uspokoiły, ale męczyło ją jasne
światło.
- Masz jakieś świece? - zapytała niepewnym tonem.
- Świece? - powtórzył Harley, ale po chwili w myślach
przeklął swój brak wrażliwości. Taka kobieta jak Mary Claire
z pewnością wolałaby bardziej romantyczne otoczenie ani
żeli wykafelkowana łazienka oświetlona jarzeniówką i za
pach mydła „Irlandzka wiosna". - Zostań tu. Zaraz wracam.
Kiedy Mary Claire została sama w łazience, złożyła ręce
na piersiach i patrzyła na strumień wody uderzający o drzwi
kabiny. Zaczęła się zastanawiać, czy nie pospieszyła się zbyt
nio, zgadzając się na zbliżenie. Harley podobał jej się i trudno
to było ukryć, ale tak naprawdę wcale go nie znała.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
93
Nagle zgasło światło. Zaskoczyło ją to, więc niepewnie
oparła się o drzwi kabiny. Usłyszała trzask zapałki, odwróciła
się i ujrzała Harleya, który zapalał knot lampy.
Uśmiechnął się do niej nieśmiało i lekko wzruszył ramionami.
- Nie mam świec, więc pomyślałem, że to może je zastąpić.
W tej właśnie chwili Mary Claire zrozumiała, że rzeczy
wiście prawie nic o nim nie wie. Był taki łagodny, miły,
troskliwy i taki przystojny. Wyciągnęła do niego ręce.
Harley postawił lampę na podłodze i wsunął się w jej
ramiona, przyciągając ją do siebie. Dotyk jego ciała rozwiał
resztę obaw Mary Claire. Odważnie wysunęła się z jego objęć
i zaczęła rozpinać bluzkę.
Harley patrzył. Jego niebieskie oczy pociemniały, gdy
zsunęła bluzkę ze szczupłych ramion i pozwoliła opaść jej na
podłogę. Uniósł dłoń i dotknął piersi Mary Claire, okrytych
koronką staniczka.
- Jesteś taka piękna - westchnął cicho. - Tak sobie ciebie
wyobrażałem.
Jego dłoń przesunęła się niżej, do zapięcia dżinsów. Guzik
odskoczył pod jego palcami i zaraz potem rozległ się meta
liczny odgłos odsuwanego zamka błyskawicznego. Harley
dotknął palcami nagiej skóry Mary Claire. Zadrżała. Pod
szedł jeszcze bliżej i pomógł jej zdjąć spodnie. Wpatrywał
się w jej oczy. Poczuła jego wargi na swoich ustach, podczas
gdy ręce walczyły z zapięciem jej stanika. Gdy udało mu się
go odpiąć, odrzucił skrawek materiału na bok i pospiesznie
zdjął dżinsy. Stał przed Mary Claire nagi, ciągle wpatrzony
w jej oczy, i czekał. Był taki spokojny i odprężony mimo
nagości. Mary Claire westchnęła głęboko i podała mu rękę.
Razem weszli pod strumień wody i przytulili się do siebie.
94 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Wokół nich unosiła się para, która, pokrywając ściany
kabiny, tworzyła mały, prywatny raj dla kochanków. Harley,
nie odrywając ust od warg Mary Claire, zaczął pieścić jej
ciało. Chciała odpłacić mu taką samą pieszczotą, więc zaczę
ła naśladować jego ruchy. Słyszała szybkie bicie jego serca.
Uniosła wzrok. To, co zobaczyła w głębi pociemniałych oczu
Harleya, dodało jej odwagi.
Jęknął i chwycił jej dłoń.
- Już dłużej nie mogę - wyszeptał.
Mary Claire zlekceważyła jego ostrzeżenie i mocniej
przytuliła się do niego.
- Nie chcę, żebyś się powstrzymywał.
Harley oparł się o ścianę kabiny i uniósł Mary Claire.
Chciała go czuć w sobie. Oplotła go nogami i dotykiem warg
mówiła bez słów, czego pragnie.
- O Boże! Mary Claire - zawołał, gdy poczuł, jak jej
gorące, aksamitne ciało zamyka się wokół niego. Oddychał
coraz szybciej, a jego ramiona coraz mocniej zaciskały się
wokół niej. Woda oblewała im twarze i ramiona, ale oni nie
czuli niczego poza rozkoszą.
Potem przyszła eksplozja, ogłuszająca swoją intensywno
ścią. Harley, trzymając Mary Claire w objęciach, osunął się
po ścianie kabiny. Dotknął czołem jej czoła i trzymał ją tak
długo, aż oboje przestali drżeć.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Harley?
- Słucham?
- Woda robi się zimna.
Otworzył jedno oko i pozwolił powiece znów opaść, jak
by ten mały wysiłek wyczerpał całą jego energię.
- Rzeczywiście - szepnął i znalazł nieco siły, by potrzeć
policzkiem szyję Mary Claire.
- Zamarzniemy, jeśli się nie wyniesiemy stąd jak najszyb
ciej - powiedziała, śmiejąc się radośnie.
Westchnął i przysunął ją bliżej do siebie.
- Chyba masz rację - rzekł z żalem. Oparł się ręką o ścia
nę i wstał. Wsunął głowę pod zimny strumień i zakręcił wo
dę, a potem otrząsnął się, rozpryskując naokoło kropelki
wody.
Mary Claire stała, drżąc z zimna. Harley ściągnął ręczniki
przewieszone przez drzwi, jeden podał Mary, a drugim zaczął
się szybko wycierać, uśmiechając się do niej przez cały czas.
- Jesteś czysta? - zapytał.
Roześmiała się, patrząc na swoją pomarszczoną skórę.
- Wyglądam jak suszona śliwka.
Harley parsknął śmiechem, chwycił Mary Claire za rękę,
otworzył drzwi i poprowadził ją dalej, zatrzymując się jedy
nie na chwilę, by podnieść z podłogi lampę.
96
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Zatrzymał się przy łóżku, umieścił lampę na nocnym sto
liku. Odrzucił kołdrę, odwrócił się i przyciągnął Mary Claire
do siebie.
- Teraz, gdy już oboje jesteśmy czyści - wyszeptał
ochrypłym głosem - mogę się zacząć wreszcie z tobą kochać.
Mary Claire popatrzyła zaskoczona najpierw na drzwi do
łazienki, potem na Harleya.
- Przecież przed chwilą to robiliśmy.
W kącikach jego warg pojawił się uśmiech. Przytulił ją do
siebie mocno.
- To, moja droga - powiedział rozmarzonym głosem -
była tylko gra wstępna.
W sobotnie popołudnie Mary Claire siedziała na podłodze
w swoim salonie z pudłem pełnym dokumentów, które przy
niósł jej Harley. Wokół niej leżały maleńkie stosiki, a ona
metodycznie opróżniała pudło, sortując przy tym całą jego
zawartość.
Choć noc spędzili w domu Harleya. Mary Claire chciała
wrócić do siebie rano, bo spodziewała się telefonu od dzieci.
- Harleyu Kerr, powinieneś się wstydzić - powiedziała
z powagą.
- Czego? - zapytał, spoglądając na nią z zaciekawie
niem. Leżał wyciągnięty leniwie na kanapie i oglądał w te
lewizji walkę dwóch drużyn: New York Yankees i Texas Ran
gers.
Odwróciła się do niego z groźną miną.
- Że w sposób tak beznadziejny prowadzisz swoje inte
resy.
- Słucham?
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
97
Harley popatrzył na nią z oburzeniem.
Mary Claire wskazała leżące przed nią papiery.
- A jak inaczej można to nazwać?
Harley podłożył sobie rękę pod policzek i spojrzał na
ekran.
- Panuje tu niewielki bałagan - wyjaśnił. - Ale to nie
oznacza, że nie potrafię prowadzić interesów.
Mary Claire westchnęła z rezygnacją, pokręciła głową,
sięgnęła do pudła i wyciągnęła grubą księgę. Otworzyła ją
i zaczęła uważnie przeglądać. Widniała na niej data trzydzie
stego pierwszego grudnia ubiegłego roku i z pewnością to
nie Harley ją wypełniał. Była prowadzona bardzo starannie.
Aktywa. Pasywa. Wydatki. Dochody. Wszystko wydrukowa
ne komputerowo i wypełnione długimi rzędami cyfr.
Chcąc poznać metody prowadzenia ksiąg przez poprze
dniego księgowego Harleya, Mary Claire zaczęła uważniej
przyglądać się poszczególnym stronom. W rubryce „aktywa"
widniał jego dom, ziemia, budynki rozsiane po całej posiad
łości. Potem wymienione były traktory i sprzęt rolniczy,
liczba sztuk bydła, jaką wtedy posiadał, i sumy złożone na
kilku kontach bankowych. Liczby były imponujące, a ich
podsumowanie zaskakujące. Majątek tego człowieka, przy
najmniej na papierze, był wart około miliona! A zachowywał
się tak normalnie, że nawet przez chwilę nie przypuszczała,
że posiada aż tyle. Rzuciła mu ukradkowe spojrzenie. Leżał
z zamkniętymi oczami.
Kręcąc głową ze zdumienia, przeszła do następnej rubry
ki. Spodziewała się znaleźć jeszcze dłuższą kolumnę cyfr, ale
były tu odnotowane tylko dwie pożyczki. Jedna z banku
w Temptation na dziesięć tysięcy dolarów. Szybko przeszu-
98
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
kała papiery piętrzące się na podłodze i znalazła całą kore
spondencję z banku. Porównała ją z zapisem w księdze
i okazało się, że podpis Harleya wystarczył jako gwarancja.
Ponownie zajrzała do księgi i stwierdziła, że druga poży
czka była brana na nazwisko Susan Kerr Hendrix. Suma, jaką
ujrzała, sprawiła, że zabrakło jej tchu. Zaczęła się zastana
wiać, dlaczego Harley jest winien swojej byłej żonie tak
niewiarygodnie dużo pieniędzy.
Przejrzała potem zestawienie dochodów i wydatków. Su
my dochodów pochodziły na ogół ze sprzedaży bydła i siana.
Natomiast wydatki to była zupełnie inna historia. Oczy
wiście były wśród nich normalne, przyziemne rachunki za
paszę i ziarno, pieniądze za wizyty weterynarza, sprzęt spro
wadzany z miasta i inne. Ale nagle uwagę Mary Claire zwró
ciła suma wypłacana co miesiąc na ręce pani Susan Kerr
Hendrix.
Alimenty? Zastanowiła się i znowu popatrzyła na Har
leya, Spał z ręką podłożoną pod policzek, jego pierś podno
siła się i opadała w równym rytmie. Starała się sama przed
sobą wytłumaczyć, że jej ciekawość to nic złego, że przecież
Harley sam dał jej wszystkie dokumenty. Znowu zagłębiła
się w papierach. To nie są pieniądze na dzieci, pomyślała,
patrząc na sumy i dostrzegając regularność, z jaką były wy
syłane. Alimenty dla żony? Nie, odrzuciła tę myśl. Skoro
nazwisko Hendrix następowało po Kerr, jego była żona
z pewnością po raz drugi wyszła za mąż i alimenty już jej
nie przysługiwały. Dlaczego więc jej płacił?
Odłożyła księgę i znowu sięgnęła do pudła. To nie moja
sprawa, pomyślała. Mam prowadzić mu księgi i kropka. Nie
powinnam interesować się pieniędzmi, które wysyła żonie.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 99
Ale choć starała się bardzo, ciekawość nie dawała jej
spokoju.
Zabrała księgę i tyle papierów, ile tylko zdołała unieść,
wyszła na palcach z salonu i weszła do swojego gabinetu.
Włączyła komputer, a potem wróciła do salonu po resztę
papierów. Poukładała je na biurku w równe stosiki i zaczęła
porządkować finanse Harleya zgodnie z doświadczeniem, ja
kie zdobyła, pracując na komputerze w pewnej firmie finan
sowej w Houston.
Była tak pogrążona w pracy, że nie słyszała kroków Har
leya, który kilka godzin później wsunął się do gabinetu i sta
nął za jej krzesłem.
Przytulił policzek do jej twarzy.
- Złodziej mógłby wynieść z domu wszystko, a ty i tak
nie zwróciłabyś na niego uwagi.
Mary Claire oderwała wzrok od ekranu komputera, wy
prostowała się i westchnęła. Przyłożyła dłoń do jego drugie
go policzka.
- Wcale nie.
Podobał mu się dotyk jej delikatnej ręki. Odwrócił głowę,
przytrzymał jej dłoń i pocałował.
- Chcesz trochę pofiglować? - zapytał.
- Harleyu Kerr! Jesteś szalony! - stwierdziła ze zdumie
niem.
Uśmiechnął się i rumieniec pokrył mu policzki.
- Nie. Ja po prostu nie mogę się tobą nasycić.
Odwróciła się i chwytając go za pasek u spodni, zmusiła,
by usiadł jej na kolanach.
Starał się zrobić to jak najdelikatniej, by nie zmiażdżyć jej
ud swoim ciężarem.
1 0 0 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Czy nie powinno być odwrotnie? - zapytał. - To sekre
tarka powinna siedzieć na kolanach szefa.
- Ja nie jestem sekretarką, tylko księgową - spokojnie
wyjaśniła mu Mary Claire, całując go w policzek.
- Nie robi mi to żadnej różnicy - stwierdził, przesuwając
wargami po jej ustach.
Zadrżała. Czuła rosnące w niej pragnienie.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że przeszkadzasz mi w pra
cy? - zapytała, choć jej słowa nie były zupełnie szczere.
- Nie szkodzi. Zapłacę ci za nadgodziny.
Mary Claire roześmiała się.
- Czy ty przypadkiem nie powinieneś zajrzeć do krów?
Westchnął.
- Chyba tak. Pojedziesz ze mną? - zapytał z nadzieją
w głosie.
Mary Claire zerknęła na ekran komputera, na którym le
niwie mrugał kursor, i pomyślała, że woli jechać z Harleyem,
niż siedzieć samotnie w domu.
- Czy trzeba nakarmić cielaczka?
- Chyba ci pozwolę to zrobić.
Wyłączyła komputer i po chwili oboje szli w stronę fur
gonetki zaparkowanej koło ogrodzenia. Harley otworzył
drzwi od strony kierowcy i przytrzymał je, by Mary Claire
mogła wsiąść do środka, ale sam został na zewnątrz.
- Najpierw sprawdzimy, co się dzieje na pastwisku, a potem
pojedziemy do mnie. Otworzę bramę, a ty prowadź samochód.
Mary Claire nigdy dotąd nie siedziała za kierownicą fur
gonetki, ale udało jej się bez kłopotów zapalić silnik i wrzu
cić pierwszy bieg. Zadowolona z siebie, uśmiechnęła się do
Harleya, przejeżdżając obok niego przez otwartą bramę.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 0 1
Gdy otworzył drzwi furgonetki, by wsiąść, zaczęła prze
suwać się na miejsce pasażera, ale przytrzymał ją za ramię.
Była szczęśliwa, że chce ją mieć tak blisko siebie. Oparła
mu rękę na ramieniu i jechali w milczeniu, a Harley liczył
napotkane krowy. Gdy okazało się, że żadnej nie brakuje,
skierował samochód ku swojej farmie.
W czasie drogi Mary Claire myślała o tych ogromnych
sumach pieniędzy, które płacił byłej żonie. Wiedziała, że nie
da to jej spokoju, więc postanowiła po prostu zapytać Har
leya, dlaczego to robi. I uczyniła to natychmiast, jak tylko
znaleźli się w oborze.
- Harley? - zapytała, wysiadając z samochodu. - Gdy prze
glądałam twoje księgi, zauważyłam, że co miesiąc wysyłasz
swojej żonie pieniądze. Jak powinnam je zaksięgować?
Harley drgnął i odwrócił się, by ściągnąć z furgonetki
kłąb drutu kolczastego.
- Jako spłatę zadłużenia - rzucił krótko.
- To wiem. Ale za co?
Gdy popatrzył na nią, jego spojrzenie było surowe i ponure.
- Czy to ważne?
- N-nie - wyjąkała, ale zaraz zganiła się w myślach za
tchórzostwo. - Oczywiście, że tak. Jeśli mam prowadzić two
je finanse, to muszę wiedzieć, na co i dlaczego wydajesz
pieniądze.
Harley wpatrywał się w nią przez moment.
- To część naszej umowy rozwodowej - stwierdził krót
ko. Odwrócił się i poszedł do stodoły.
- Umowy rozwodowej? - powtórzyła Mary Claire, doga
niając go. - Przecież rozwiedliście się wiele lat temu.
- Dokładnie dziesięć lat temu - odparł szorstko. Rzucił
102
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
drut kolczasty w kąt, wziął wiadro i zaczął przygotowywać
mieszankę dla cielaka. - Gdy się rozwodziliśmy, Susan zażą
dała połowy wszystkiego, co miałem. Nieważne było, że
farma od początku należała do mojej rodziny. Sąd stwierdził,
że moja była żona ma prawo do połowy jej wartości. Nie
miałem pieniędzy, a nie chciałem sprzedawać ziemi, by spła
cić Susan, więc na naleganie sądu zgodziłem się wyrównać
dług w miesięcznych ratach. - Z obrzydzeniem odrzucił kij,
którym mieszał mleko. - Tak, jak mówiłem - wzruszył ra
mionami - jest to zadłużenie.
Podał Mary Claire wiadro z mieszanką i odszedł do bo
ksu, w którym leżała chora krowa.
Mary Claire miała wrażenie, że jego gniew skierowany
jest i na nią. Ruszyła więc w stronę cielaka. Słyszała, jak
Harley łagodnie przemawia do jego matki.
- Masz, malutki - szepnęła. - Pij.
Cielak natychmiast chwycił smoczek i zaczął ssać. Mary
Claire patrzyła na Harleya przez szparę w deskach. Przykuc
nął przy krowie. Wyczuwała, że jest spięty, i wiedziała, że to
skutek jej pytań. Ale do zwierzęcia przemawiał cichym, ła
godnym głosem, by je uspokoić. Poczuła, że łzy napływają
jej do oczu. Wiedziała, jaki jest łagodny i delikatny. Teraz
dowiedziała się, że jest sprawiedliwy i uczciwy, o czym
świadczyły wysyłane regularnie kwoty. A ona zrobiła mu
przykrość swoją nadmierną dociekliwością.
- Harley? - odezwała się cicho.
- Słucham? - padło szorstkie pytanie.
- Przepraszam.
Patrzyła, jak jego ramiona uniosły się i opadły w bezrad
nym geście.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 0 3
- Nie musisz przepraszać.
Cielę potrąciło ją z niecierpliwością, dając jej znak, że
wiadro jest puste. Odstawiła je na bok i przeszła do boksu,
gdzie przebywał Harley.
- Muszę - stwierdziła i położyła mu rękę na ramieniu.
Czuła, jak pod jej dotykiem napinają mu się mięśnie. Nie
zdejmując ręki, mówiła dalej: - Poruszyłam temat, który jest
dla ciebie bardzo bolesny, i przepraszam cię za to.
Powoli odprężał się. Odwrócił się i popatrzył na nią.
- To, co wydarzyło się między Susan a mną, nie ma nic
wspólnego z tobą. Tylko mnie potwornie denerwuje, że płacę
jej z dochodów przynoszonych przez farmę, której nienawi
dziła i z której za wszelką cenę chciała się wydostać. - Po
trząsnął ze smutkiem głową. - Nigdy mi nie pomagała. Przez
cały dzień siedziała w domu i w sekrecie planowała uciecz
kę, podczas gdy ja harowałem jak głupi, żeby zapewnić jej
i dzieciom utrzymanie.
Mary Claire nie wiedziała, jakich słów użyć, by go pocie
szyć, więc uklękła przy nim i oparła głowę na jego ramieniu.
- Mamo! Wróciliśmy!
Mary Claire zerwała się od stołu, nieomal przewracając
Harleya, i pobiegła witać dzieci. Przebiegła przez hol i chwy
ciła Stephie na ręce.
- Ależ się za tobą stęskniłam! - mówiła, przytulając ją
mocno.
Harley stał za nimi, uśmiechając się i cierpliwie czekając
na swoją kolej. Drzwi frontowe trzasnęły po raz drugi i zo
baczył Jimmy'ego biegnącego do matki. Tuż za nim szedł
jakiś mężczyzna. Harley zaczął żałować, że nie został w ku-
104
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
chni. Mężczyzna miał wygląd ugrzecznionego sprzedawcy
używanych samochodów, a ubrany był jak żigolak- Włosy
posmarowane brylantyną sczesał do tyłu jak włoski aktor
filmowy, jedwabna rozpięta koszula odsłaniała pozbawioną
włosów pierś, na której wisiał gruby złoty łańcuch. Harley
miał chęć splunąć z obrzydzenia na ten widok.
Stephie wyciągnęła rączki do Harleya.
- Harley! W Houston było najprzepiękniej.
Harley spojrzał na skrzywioną twarz mężczyzny, który teraz
mierzył go wzrokiem, i wyciągnął ręce do malej. Stephie pobiegła
ku niemu, a Mary Claire tuliła Jimmy'ego. Grymas na twarzy
przybysza pogłębił się, gdy Stephie objęła Harleya za szyję.
- Naprawdę? - Popatrzył na nią z uśmiechem. - Po
wiedz, co tam robiłaś?
- Poszliśmy na łyżwy, potem do muzeum, jedliśmy me
ksykańskie potrawy w fajnej restauracji i byliśmy w kinie
- wyliczała jednym tchem.
- A miałaś czas na spanie? - zażartował.
Stephie roześmiała się i klepnęła Harleya w ramię.
- No pewnie.
- Kim jest twój przyjaciel, Mary Claire? - zapytał grze
cznie gość.
Mary Claire podniosła wzrok znad głowy Jimmy'ego.
Miała oczy szeroko otwarte ze zdumienia. Nigdy dotąd nie
słyszała nuty zazdrości w głosie byłego męża. Zresztą nie
dawała mu ku temu powodów.
- To jest nasz sąsiad, Harley Kerr. - Spojrzała w jego
stronę. - A to ojciec moich dzieci, Pete Reynolds.
Chociaż Harley wolałby zignorować przybysza, posadził
sobie Stephie na biodrze i wyciągnął rękę.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 0 5
- Miło mi pana poznać - powiedział grzecznie, choć wie
dział, że kłamie.
Mężczyzna ścisnął jego dłoń mocniej, niż potrzeba, więc
Harley odpłacił mu się jeszcze mocniejszym uściskiem i
z przyjemnością zauważył, że były mąż Mary Claire skrzywił
się z bólu.
Pete cofnął się, rozcierając palce.
- Rzeczy dzieci są w bagażniku - odezwał się kwaśnym
tonem.
Mary Claire rzuciła się w stronę drzwi.
- Pomogę ci - zawołała.
- Ja to zrobię - zaproponował Harley, stawiając Stephie
na podłodze.
- Nie, dziękuję. - Mary Claire zatrzymała go gestem ręki.
- Lepiej ja pójdę.
Harley patrzył, jak wychodzi z Pete'em, i poczuł ukłucie
zazdrości.
- Na stole są ciasteczka, prosto z pieca, świeżutkie -
zwrócił się do dzieci, a gdy pobiegły do kuchni, podszedł do
drzwi.
Oparł się o framugę i przyglądał się, jak Pete Reynolds
podnosi klapę bagażnika lśniącego lexusa i wyciąga torby.
Widział, że porusza ustami, rzucając bagaże na ziemię, ale
nie słyszał słów.
Widać było, że jest wściekły, bo jego ruchy były dość
gwałtowne. Z trzaskiem zamknął bagażnik i odwrócił się do
Mary Claire z twarzą wykrzywioną złością. Ona buntowni
czym gestem oparła ręce na biodrach.
Gdy Harley usłyszał słowo „dziwka", gwałtownie otwo
rzył drzwi. Nie czekał dłużej. Ten człowiek ośmielił się ob-
106 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
razić Mary Claire. Patrzył na tych dwoje i ciężkim krokiem
szedł w ich stronę.
Pete uniósł dłoń zwiniętą w pięść i Harley zaczął biec.
Przeskoczył płotek i chwycił rękę mężczyzny, zanim dosięg
nęła celu - twarzy Mary Claire.
- Na twoim miejscu nie robiłbym tego - ostrzegł.
- To nie twój cholerny interes - odpowiedział Pete, pró
bując się uwolnić.
- A właśnie, że mój. - Głos Harleya był spokojny, ale
czaiła się w nim groźba. - Wsiadaj do swojego ślicznego
autka i zjeżdżaj, zanim uszkodzę ci tę piękną buźkę.
Pete wreszcie uwolnił się i masował obolałą rękę, a jego
oczy rzucały błyskawice. Widać było, że ma ochotę się bić,
ale widocznie musiał dostrzec w oczach Harleya coś takiego,
co kazało mu zmienić zamiar. Odwrócił się, podszedł do
samochodu, otworzył drzwi i wsiadł do środka. Włączył sil
nik który zaryczał głośno, wrzucił wsteczny bieg i ruszył
z impetem, aż żwir uleciał spod kół.
Harley usłyszał, jak Mary Claire odetchnęła z ulgą. Od
wrócił się do niej.
- Dobrze się czujesz? - zapytał troskliwie.
Popatrzyła na niego z podziwem.
- Tak. - Westchnęła i spojrzała na oddalający się samo
chód. - Nigdy wcześniej tego nie robił - rzekła tak cicho,
jakby mówiła tylko do siebie. - Czasami się wściekał, ale
nigdy nie podniósł na mnie ręki.
Harley również patrzył na znikający samochód i ze wstrę
tem myślał o jego kierowcy.
- Nazwał cię dziwką - zauważył.
- Nazywał mnie kiedyś jeszcze gorzej.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 0 7
- Ale nie przy mnie - rzekł Harley z gniewem. Delikat
nie dotknął jej policzka. - Był wściekły, że tu jestem?
Mary Claire skinęła głową.
Teraz dopiero nastąpiła u niej reakcja. W oczach pojawiły
się łzy, broda drżała.
- Jakie to dziwne - powiedziała łamiącym się głosem.
- Nigdy go nie zdradzałam, podczas gdy on to robił przy
każdej nadarzającej się sposobności. A mimo to śmie nazy
wać mnie dziwką.
Harley przytulił ją do siebie. Nie mógł znieść jej bólu.
- Nie jesteś dziwką, Mary Claire. Nie wierz w to, co on
mówi. Jesteś damą w pełnym tego słowa znaczeniu.
Dziwka! Dziwka!
Harley nie mógł wyrzucić z pamięci brzmienia głosu Pe
te'a. Słowo to cały czas dźwięczało mu w głowie i gryzł się
tym, bo wiedział, że to jego obecność była przyczyną całej
tej sceny.
Nie mógł spać, więc osiodłał konia i pognał przez pastwi
ska do Mary Claire, znajdując drogę w świetle księżyca. Wie
dział, że z pewnością już zasnęła, ale chciał choć chwilę
pobyć blisko niej. Nie musiał jej widzieć ani z nią rozma
wiać, chciał tylko popatrzeć w okno jej pokoju.
Gdzieś w okolicy ryknęła jakaś krowa. Na pobliskim drze
wie pohukiwała sowa. Ale Harley nie zwracał uwagi na te
odgłosy, tylko zachęcał konia do szybszej jazdy.
Tak jak przypuszczał, okna w budynku były ciemne. Ze
skoczył z konia i przywiązał go do bramy. Przeskoczył przez
płot i zbliżył się do domu. Okno w pokoju Mary Claire było
otwarte. Lekki wiaterek poruszał koronkową firanką. Wie-
108
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
dział, że jej łóżko stoi tuż obok okna. Złożył ręce na piersiach,
zamknął oczy i wyobraził sobie ją śpiącą, przytuloną do nie
go, tak jak to było przez dwie ostatnie noce.
Westchnął i otworzył oczy.
I nagle zobaczył ją stojącą w oknie za firanką.
- Harley? - szepnęła.
- Tak, to ja - odpowiedział zawstydzony.
- Co ty tu robisz?
- Nie mogłem spać.
- Ja również - rzekła cicho. - Poczekaj. Zaraz do ciebie
zejdę.
Czuł przyspieszone bicie swego serca. Powoli wszedł na
werandę. Zatrzymał się na dźwięk otwieranych drzwi. Mary
Claire jak duch płynęła do niego w świetle księżyca. Uniosła
ręce i ujęła jego twarz, a srebrzysty blask księżyca padł na
jej policzki.
- Przytul mnie - szepnęła. - Proszę, przytul mnie.
Harley oplótł ją ramionami i przytulił do siebie, kołysząc
delikatnie jak małe dziecko.
Westchnęła i oparła rękę o jego pierś.
- Tęskniłam za tobą - powiedziała.
- Ja też za tobą tęskniłem - szepnął w odpowiedzi.
Roześmiała się.
- Jak długo cię nie było? Trzy godziny? Cztery?
- Całą wieczność.
Cofnęła się, ale nie odsunęła ręki.
- Tobie też wydawało się to wiecznością? - zapytała z za
chwytem w oczach.
- Co najmniej wiecznością. Nie mogłem spać. Pra
gnąłem, żebyś była ze mną.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
109
- Ja też.
I znowu przytuliła się do niego.
- Mary Claire?
Uniosła twarz i zobaczyła jego pełne pożądania spoj
rzenie.
- Nie możemy - rzekła z żalem w głosie. - Dzieci. Nie
wiedziałabym, jak im wytłumaczyć rano twoją obecność
w moim pokoju.
Opuścił głowę. Wiedział, że ma rację.
Ujęła go palcem pod brodę i uniosła jego głowę.
- Ale są jeszcze inne możliwości - powiedziała i pociąg
nęła go za sobą na tył domu, gdzie wcześniej została zainsta
lowana huśtawka. Usadziła go na niej. Uniosła koszulę nocną
i usiadła mu na kolanach.
Od razu wyczuł, że nie ma niczego pod spodem.
- Mary Claire! Co ty robisz? - Nie mógł złapać tchu.
Przyłożyła palec do jego ust, a po chwili zastąpiła go
swoimi wargami. Powoli zaczęła rozpinać guziczki koszulki.
Harley jęknął, gdy zrozumiał jej zamiary. Delikatnie dotknął
jej piersi. Opuszkami palców zaczął je wolno pieścić. Mary
Claire wygięła się do tyłu pod jego dotykiem. Mruczała z roz
koszy, czując delikatny dreszcz, który przenikał jej ciało.
- O Boże, Harley! - Mary Claire oddychała głęboko. -
Jak cudownie.
Jej słowa tylko wzmogły jego pragnienie. Zaczął przesu
wać wargami po jej delikatnym ciele. Czuł, jak drży pod
dotykiem jego ust. Chwyciła rękami jego ramiona, wbiła
paznokcie w jego ciało.
- Harley! - przynagliła go.
Ale on nie chciał jej jeszcze dać tego, czego pragnęła.
1 1 0 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Pragnął doprowadzić ją do szaleństwa. Huśtawka, na której
siedzieli, poruszała się w rytmie kołysania się ich ciał, które
ogarnął płomień.
- Teraz, Mary Claire! - wyszeptał ochryple. - Teraz! -
I zanurzył się w niej cały.
Wygięła się w łuk i jeszcze głębiej wbiła palce w jego
ramiona. Nie istniało dla nich już nic oprócz żaru dwojga
ciał. Potem powoli uspokajali się. Napięcie ich opuszczało.
- Chyba teraz będę już potrafiła zasnąć - stwierdziła ci
cho. - A ty?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Stephie podskakiwała, klaszcząc w ręce.
- Mogę się przejechać? - wołała, patrząc to na kucyka,
to na Harleya. W jej oczach było i podniecenie, i nadzieja.
Harley z uśmiechem zsiadł z konia. Kiedy ostatnim razem
obiecał Stephie przejażdżkę, grzechotnik tak wystraszył ku
cyka, że obawiał się posadzić dziewczynkę na jego grzbiecie.
Ale zawsze dotrzymywał danego słowa.
- Po to go przyprowadziłem.
Stephie podeszła bliżej i wyciągnęła rączkę do kucyka,
który stał cierpliwie obok konia Harleya. Mała roześmiała się
ze szczęścia, gdy aksamitny nos konika wtulił się w jej dłoń.
- On mnie lubi! - krzyknęła i popatrzyła na Harleya
oczami pełnymi zachwytu.
Harley parsknął śmiechem i odwinął linę przytroczoną do
siodła.
- Oczywiście, że cię lubi. Tak jak wszyscy. - Przywiązał
swojego konia do bramy i podniósł Stephie. - Gotowa?
- Oczywiście!
Posadził ją w siodle.
- Trzymaj się tego uchwytu, a ja poprowadzę konika.
Kiedy złapiesz rytm, sama będziesz mogła nim kierować.
Jej twarz rozjaśniła się uśmiechem. Skinęła ze zrozumie
niem główką.
1 1 2 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Ale pierwszy postój będzie przy drzwiach kuchennych
- zapowiedział. - Musimy zapytać, czy mama nam na to
wszystko pozwoli.
Stephie jeszcze raz skinęła głową i mocniej chwyciła róg
siodła. Harley poprowadził kucyka przez podwórze.
Mary Claire widocznie zmywała naczynia, bo zanim Har
ley zdążył zapukać, wyszła na ganek, wycierając ręce.
Uśmiechnęła się do Stephie, a potem przeniosła wzrok na
Harleya i jej oczy pociemniały, jak wtedy, gdy się kochali.
- Dzień dobry - powiedziała lekko ochrypłym głosem, a
Harley poczuł, że krew zaczyna mu szybciej krążyć w żyłach.
Jej głos i jej widok, gdy stała tak w porannym słońcu,
doprowadzały go do szaleństwa.
- Dzień dobry, Mary Claire - odpowiedział, zdejmując
kapelusz. Napawał się jej widokiem i marzył o tym, by
znaleźć się z nią sam na sam. Ale przynajmniej w tej chwili
było to niemożliwe. Skinął na kucyka.
- Pozwolisz, żebym przewiózł Stephie na kucyku?
Mary Claire złożyła ręce na piersiach i roześmiała się.
- Przecież już to robisz.
- Mogę ją zdjąć z grzbietu konika, jeśli każesz - odparł,
czerwieniąc się.
Mary Claire pokręciła przecząco głową.
- I złamać jej serce? Nie. Może się przejechać.
- Dobrze. Pojeździmy po podwórku, a potem trochę na
podjeździe, by sprawdzić, czy potrafi sama kierować koniem.
Będziesz tu, gdy wrócimy?
- Będę - obiecała cicho.
Skinął głową, zszedł ze stopni, a potem zaczął prowadzić
kucyka przez podwórze.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 1 3
Mary Claire patrzyła za nimi, przyciskając ściereczkę do piersi.
Westchnęła. Nie przypuszczała, że jeszcze kiedyś się zakocha. Nie
po tym, co przeszła z Pete'em. Ale jej uczucie do Harleya rosło
z każdym dniem. Jeśli nie była to jeszcze miłość, to wszystko
wskazywało na to, że już wkrótce w nią się przerodzi.
Przerażało ją to. Nie była pewna, czy potrafi znowu zaufać
mężczyźnie.
Usiadła na stopniu i patrzyła, jak Harley tłumaczy coś
Stephie. Spostrzegła, z jaką uwagą mała go słucha. Harley
potrafił obchodzić się z dziećmi. Lubił je, a one go szanowały
i także lubiły, co dla Mary Claire było bardzo ważne. Nie
miała wątpliwości, że byłby wspaniałym ojcem.
Przypomniała sobie jego przerażenie, gdy myślał, że Pete
uprowadził Stephie i Jimmy'ego. Pamiętała też, co powie
dział, gdy mu wyjaśniła, że dzieci wrócą w niedzielę. Rzekł
wtedy, że jakoś wytrzymają do tego czasu. Liczba mnoga,
której użył, mówiąc o tęsknocie, najlepiej świadczyła o tym,
jak bardzo kochał jej pociechy.
Oparła głowę na dłoni i obserwowała dziecko i mężczy
znę krążących po podwórzu. Z przyjemnością patrzyła, jak
Harley się poruszał. Był wysoki, dobrze zbudowany, chodził
powoli, a jego wysokie buty wzniecały za każdym krokiem
obłok kurzu. Patrzył na Stephie, jedną rękę położył na jej
nodze i przez cały czas to udzielał jej wskazówek, jak ma
trzymać wodze, to chwalił. Od czasu do czasu jego wzrok
biegł ku werandzie, a Mary Claire czuła wtedy ogarniające
ją ciepło. Od tygodnia byli kochankami i wystarczyło tylko
jedno jego spojrzenie, by rozbudzić w niej żar.
Harley oprowadził kucyka wokół podwórza i podszedł do
schodów.
1 1 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Jak myślisz, możesz już nim sama kierować? - zapytał
Stephie, przytrzymując kucyka za uzdę,
Dziewczynka zaczerwieniła się z wrażenia i skinęła
głową.
- Pamiętaj - ostrzegł ją. - Ty tu jesteś szefem. Ciągnij
rzemień w prawo, jeśli chcesz skręcić w tę stronę, a jeśli
chcesz zatrzymać konika, pociągnij delikatnie lejce i po
wiedz: prr.
- Wszystko pamiętam - powiedziała zaabsorbowana.
Niecierpliwiła się, bo chciała już spróbować samodzielnej
jazdy.
Harley odpiął linę.
- No, dobrze. Teraz kucyk należy do ciebie.
Chociaż Mary Claire zmartwiała na myśl, że jej córka
będzie sama jeździć konno, nie odezwała się ani słowem.
Harley wiedział, co robi, i z pewnością nie chciałby, aby
Stephie coś się stało.
Wolny od obowiązków, usiadł obok niej na schodach.
Położył rękę na jej kolanie. Razem patrzyli, jak Stephie za
wraca kucyka i znowu rusza w drogę, którą dopiero co prze
jechała.
- Ma to we krwi - stwierdził Harley, patrząc na nią
z dumą.
- Nie jestem tego pewna, ale z pewnością dobrze się bawi
- odpowiedziała Mary Claire i położyła rękę na dłoni Har
leya. - Pamiętam, że kiedy byłam mała, też marzyłam o ku
cyku. Na każde Boże Narodzenie prosiłam Świętego Miko
łaja o konika i w Wigilię biegłam rano do okna z nadzieją,
że mnie wysłuchał. Płakałam rozpaczliwie, gdy okazywało
się, że podwórko jest puste.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 115
Harley odwrócił głowę, by na nią popatrzeć. W jego
oczach ujrzała współczucie dla małej dziewczynki i jej nie
spełnionych marzeń.
- Tak mi przykro.
Mary Claire roześmiała się, potargała mu włosy i pocało
wała w policzek.
- Nie żałuj mnie. Mikołaj wiedział, co robi. Miasto takie
jak Houston nie jest najlepszym miejscem dla koni.
Harley skinął, a potem wskazał na Stephie.
- Niech zatrzyma kucyka tak długo, jak chce. Możecie
go trzymać u siebie albo u mnie, ale to już zależy od was.
Jeśli będzie chciała się przejechać, to niech da mi znać.
- A jej mama? - zapytała cicho Mary Claire, przysuwając
się do niego. - A jeśli ona czegoś będzie chciała?
Harley spojrzał na nią i poczuł ukłucie w sercu. Uśmiech
nął się i przytulił ją do siebie.
- To zależy tylko od życzenia.
Harley siedział przy barze w „Ślepym Zaułku" i chłodził
ręce o wysoki kufel piwa. To nie upał sprawił, że szukał
u Hanka ochłody. Winna była Mary Claire. Wystarczyło, by
o niej pomyślał, a już jego ciało płonęło żywym ogniem,
którego nie mógł ugasić ze względu na obecność dzieci.
Kochał jej dzieciaki, ale nawet kradzież małej chwilki na
pocałunek stawała się przy nich niemożliwa. Westchnął z go
ryczą. Podniósł kufel i napił się piwa.
Hank, który obok wycierał szklanki, usłyszał to wes
tchnienie i badawczo popatrzył na Harleya.
- Nie było cię w piątek - stwierdził.
Harley drgnął. Tak bardzo był zajęty Mary Claire, że
1 1 6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
zapomniał o partii pokera, którą rozgrywali w barze zawsze
w pierwszy piątek miesiąca.
- Krowa mi zachorowała - wymruczał.
Hank uniósł brwi i stłumił uśmiech. Znał Harleya na tyle,
że wiedział, kiedy ten człowiek kłamie.
- Tak myślałem. - Wycierał powoli kieliszek, oglądając
go pod światło. - Chcieliśmy nawet z Codym wpaść do
ciebie...
Serce Harleya na chwilę przestało bić, a potem zaczęło
walić jak szalone.
Dobrze wiedział, że gdyby przyjechali do niego, zastaliby
go w łóżku z Mary Claire. Dlaczego ta myśl tak go przera
ziła, nie wiedział. Przecież teraz też chciałby tam być.
- ... ale pomyśleliśmy, że chyba nie potrzebujesz pomocy
- dokończył Hank.
Trudno było nie dostrzec rozbawienia w jego oczach,
więc Harley poczuł się obrażony.
- Zawsze sobie daję radę sam - stwierdził krótko.
Hank skinął głową, odstawił kieliszek i sięgnął po na
stępny.
- Widziałem cię wczoraj w mieście z tą Reynolds i jej
dziećmi.
Harley poczuł, że się czerwieni. Związek z Mary Claire
był czymś nowym i zbyt cennym dla niego, by o nim wszy
stkim opowiadać.
- Musiała przywieźć z miasta trochę rzeczy, które nie
zmieściłyby się w jej samochodzie.
Hank przerwał wycieranie i otworzył szeroko oczy.
- Ależ z ciebie dobry sąsiad, Harley. Pomagasz biednej,
samotnej kobiecie. - Zaśmiał się i wrócił do przerwanej pra-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
117
cy. - Gdyby jednak pani Reynolds potrzebowałaby czegoś
innego niż ciężarówka, to daj mi znać - zażartował. - Będę
bardzo szczęśliwy, mogąc spełnić jej życzenia.
Harley przechylił się przez bar i chwycił Hanka za koszu
lę, zanim zdążył pomyśleć, co robi.
- Nawet nie śmiej się do niej zbliżyć, słyszysz? - cedził
słowa przez zaciśnięte zęby. - Jeśli to zrobisz, rozkwaszę ci
gębę.
Hank podniósł ręce w geście poddania.
- Uspokój się, stary. Nie wiedziałem. Powinieneś mi po
wiedzieć, jakie masz wobec niej zamiary.
Harley odepchnął Hanka, aż ten wpadł na półki z alkoho
lem. Potem odwrócił się i ruszył do wyjścia. W drzwiach
zderzył się z Codym.
- Cześć, Harley! Co u ciebie?
Harley zignorował go zupełnie. Przeszedł obok, mrucząc
cicho jakieś przekleństwa.
Cody patrzył za nim, jak ruszył furgonetką tak gwałtow
nie, że żwir posypał się spod kół. Wzruszył ramionami
i wszedł do baru.
- Co mu się stało? - zapytał Hanka, wskazując palcem za
siebie.
Hank pokręcił ze smutkiem głową, sięgnął po kufel, na
pełnił go i podał Cody'emu.
- Wygląda na to, że miałeś rację, jeśli chodzi o Harleya
i tę Reynolds. - Postawił piwo przed szeryfem, a potem oparł
się o bar. Miał taką minę, jakby stracił najlepszego przyja
ciela.
- Coś z nim nie w porządku - rzekł ze smutkiem.
118
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Harley wcisnął mocniej pedał gazu, jadąc polną drogą
w stronę domu. Kilkakrotnie uderzył zaciśniętą pięścią
w kierownicę, przeklinając. Dlaczego tak postąpił z Han-
kiem? Przecież to jego przyjaciel! Wiele razy już słuchał
podobnych komentarzy. Hank był urodzonym kobieciarzem.
Ciągle na kogoś polował i zawsze wychodził z tego zwycię
sko. Nie było to trudne z jego urodą gwiazdora filmowego
i czarującym uśmiechem. Problem polegał na tym, że gdy
Hank powiedział, że chętnie pomoże Mary Claire, Harley na
myśl o nich dwojgu razem zawył w duchu. Obraz Mary Clai
re w objęciach innego mężczyzny doprowadzał go do szaleń
stwa.
Ale przecież Hank nie wiedział, że coś go łączy z Mary
Claire. Nie zwierzał mu się przecież. A teraz czuł się winny,
że nie powiedział prawdy. Poza tym nie miał przecież żad
nego
prawa do Mary Claire. Wprawdzie byli kochankami,
ale nie stała się jego własnością. Żadne z nich nie złożyło
jakichkolwiek obietnic. Byli po prostu parą samotnych ludzi,
którzy cieszyli się nawzajem swoją obecnością.
Harley niczego nie planował. Nie chciał mieć drugiej żo
ny. Miał już jedną i to mu w zupełności wystarczało. Po jej
odejściu zamknął się w sobie i postanowił, że nigdy więcej
nie otworzy swego serca dla nikogo.
- Nie możemy tak się spotykać. Ukradkiem i tylko na
chwilę - jęknęła Mary Claire.
Harley uśmiechnął się i przytulił ją mocno do siebie.
- A co w tym złego?
- To jest takie... denerwujące - powiedziała i położyła
rękę na jego piersi.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
119
Harley udawał, że nie rozumie, o co jej chodzi. Chwycił
ją za ręce i przyciągnął do siebie.
- Jeśli nadal jesteś zdenerwowana, to może spróbujemy
jeszcze raz - zaproponował.
W świetle księżyca Mary Claire dostrzegła iskierki prze
kory i rozbawienia w jego oczach. Roześmiała się.
- Jesteś szalony. Naprawdę.
- Masz rację - przyznał i zaczął ją całować.
Mary Claire westchnęła i objęła dłońmi jego twarz.
- Chodzi mi o to - powtórzyła, a jej oddech stawał się
coraz szybszy - że nie wystarczają mi takie kradzione chwile.
Harley wypuścił ją z objęć. Przypomniał sobie słowa Han
ka i zaczął się zastanawiać, dokąd prowadzi ta rozmowa.
- Ale... już na ten temat rozmawialiśmy - rzekł z waha
niem. - Nie powinienem tu sypiać, kiedy dzieci są w domu.
Mary Claire oparła głowę o jego ramię.
- Wiem, ale to jest męczące - szepnęła. - Chciałabym
kłaść się z tobą spać i budzić się z tobą rano, a nie wykradać
się po ciemku z domu.
Harley milczał.
Mary Claire westchnęła i objęła go w pasie.
- Przytul mnie, Harley - poprosiła. - Po prostu przytul
mnie.
Wydawało się, że nie zauważyła, iż jego uścisk był niezbyt
mocny, a ciało nieco sztywne. Jeszcze raz westchnęła, przy
mknęła oczy i przytuliła się do niego, chłonąc jego ciepło
i siłę.
Harley był tak wyczerpany, że nie miał siły posłać sobie
łóżka. Postanowił, że tej nocy nie odwiedzi Mary Claire. Był
120
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
zbyt stary, by gonić każdej nocy za kobietą jak jakiś nastola
tek. Przecież miał już ponad czterdzieści lat, wstawał o świcie
i pracował na farmie aż do zmierzchu. Potrzebował odpo
czynku, jeśli miał sprostać zadaniom, jakie stawiała przed
nim hodowla bydła.
Jęknął. Zdawał sobie sprawę z tego, że wiek i praca były
jedynie usprawiedliwieniem i to nieprzekonywującym. Pra
wda była taka, że po prostu się bał. Bał się jak nigdy dotąd.
Słowa Mary Claire utwierdzały go w przekonaniu, że chcia
łaby czegoś bardziej stałego niż krótkie chwile kradzionej
rozkoszy.
Mówiła coś o wspólnym kładzeniu się spać i budzeniu się
rano u jego boku. Przycisnął dłoń do serca. Żona, dzieci,
dom. Zawsze tego pragnął. Ale już raz zaufał kobiecie, a ona
złamała mu serce, gdy odeszła i zabrała dzieci. Starał się
uspokoić, przytulając do siebie poduszkę. Tak, jak to robił
w przeszłości. Teraz nie znalazł ukojenia. Ogarnęła go tęsk
nota za Mary Claire i jej ciałem przytulonym do niego.
Nie zaskoczyło go to, że pragnął jej tak bardzo. Przecież
jest normalnym człowiekiem. Ale dlaczego przez cały dzień
myślał tylko o niej? Gdy Susan odeszła, obiecał sobie, że już
nigdy się nie zakocha. Czyżby pokochał Mary Claire?
Za oknem zaczynała się burza tak silna jak ta, która wrzała
w nim. Słuchał wycia wiatru i huku gałęzi uderzających
o miedziany dach. Miłość! To krótkie, proste słowo przera
żało go ogromnie.
Choć się bał, to czuł, że chce być z Mary Claire, nawet
gdyby pozwoliła mu tylko się kręcić w pobliżu.
Westchnął i sięgnął po spodnie.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 2 1
Niebo było czarne; ani księżyc, ani gwiazdy nie oświetlały
mu drogi i Harley mógł dostrzec, co się dzieje, zaledwie
kilkadziesiąt centymetrów przed łbem konia. Gdzieś w odda
li odezwał się grzmot. Czuć było zapach zbliżającego się
deszczu. Za chwilę zacznie lać.
Błyskawica rozdarła ciemne niebo. Harley ścisnął kolana
mi konia, zachęcając go do biegu.
Chyba zwariowałem, mówił do siebie. Gonię po polu
w środku nocy jak jakiś młodzik oszalały z miłości. Chyba
naprawdę jestem nienormalny. A przyczyna jego szaleństwa,
jeśli tylko zachowała rozsądek, śpi sobie spokojnie w swoim
łóżku.
W świetle kolejnej błyskawicy dostrzegł jakąś postać
w bieli przy bramie pastwiska. Na jego twarzy pojawił się
uśmiech, gdy poznał Mary Claire. Wiatr okręcał jej nocną
koszulę wokół nóg. Harley ponaglił konia do galopu.
Zatrzymał się przy bramie.
- Co ty tu robisz? - zapytał.
- Przecież widzisz. Czekam na ciebie - wyjaśniła, uśmie
chając się radośnie. Szybko otworzyła bramę, by Harley mógł
wprowadzić konia. - Bałam się, że nie przyjedziesz z powo
du burzy.
- Nie przeszkodziłaby mi.
Mary Claire pocałowała go w policzek, a Harley przytulił
ją do siebie.
- Czy mogę wprowadzić konia do tej starej szopy przy
garażu? Nie chcę, żeby zmókł.
- Oczywiście. Zrób to.
Razem poszli do szopy, Harley szybko rozsiodłał konia,
zamknął go w środku, po czym wraz z Mary Claire skierował
1 2 2 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
się ku frontowej werandzie. Zdążyli wejść na schody, gdy
zaczęło lać. Ze śmiechem schronili się pod daszek, a potem
rzucili się sobie w ramiona. Deszcz spływał po ich twarzach.
- Och, Harley! Tak się bałam, że nie przyjedziesz - sze
pnęła Mary Claire.
- Nie mogłem nie przyjechać - powiedział ochrypłym
głosem. Dotknął jej mokrych od deszczu włosów i odsunął
je z jej twarzy. Uroda Mary Claire oślepiła go i nie wiadomo
który raz zaczął się zastanawiać, co ona widzi w takim starym
wieśniaku jak on.
Zadrżała, więc przytulił ją do siebie mocniej.
- Przemokłaś - rzekł, czując, że ogarniają ją dreszcze.
- Musisz włożyć na siebie coś suchego i położyć się do łóżka.
- Ale ty musisz pójść ze mną - szepnęła.
- Jesteś tego pewna?
W odpowiedzi ujęła go za rękę i pociągnęła za sobą.
Na palcach poszli na górę, starając się stąpać jak najciszej.
Weszli do pokoju Mary Claire.
Znowu niebo przecięła błyskawica i rozległ się ogłuszają
cy grzmot. Usłyszeli cichy jęk. Harley zamarł.
- To nic - szepnęła Mary Claire. - To tylko Stephie. Za
jrzę do niej, a ty zdejmij to mokre ubranie.
Harley został sam w pokoju pełnym zapachu Mary Claire.
Wciągnął go głęboko, chcąc wypełnić swoje płuca wonią,
która była nieodłączną częścią Mary Claire.
Podszedł do toaletki i wziął jedno ze zdjęć. Mrużąc oczy,
zaledwie rozpoznał Mary Claire, Stephie i Jimmy'ego uśmie
chających się do niego z fotografii. Za nimi stała choinka.
Poczuł ściskanie serca, gdy pomyślał, że mógłby spędzać
z nimi święta. Obudzić się w pierwszy dzień Bożego Naro-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 2 3
dzenia przy boku Mary Claire. Widzieć dzieci buszujące
wśród prezentów. Jeść późne śniadanie, a potem siedzieć na
kanapie z Mary Claire i patrzeć na dzieci, bawiące się nowy
mi zabawkami. Westchnął i odstawił zdjęcie. Nagle zdał so
bie sprawę z głębi swoich uczuć do nich wszystkich. Kiedy
to się stało? zadał sobie to pytanie. Kiedy otworzył swoje
serce przed nimi?
Powoli podszedł do łóżka i zaczął rozpinać guziki koszuli.
Gdy był już nagi, a mokre rzeczy leżały w niedbałym stosie
na podłodze, podniósł kołdrę i wsunął się do łóżka. Ułożył
poduszki i czekał.
Usłyszał w holu ciche kroki Mary Claire, a potem zoba
czył, jak wchodzi do pokoju, zatrzymuje się na moment przy
drzwiach, żeby je zamknąć. Podeszła do łóżka z przeciwnej
strony, zrzuciła z siebie mokrą koszulę i położyła się obok
Harleya. Drżąc, wtuliła się w zagłębienie jego ramienia i po
łożyła mu rękę na sercu. Przykrył ją swoją dłonią.
- Wszystko w porządku?
Kiwnęła głową.
- W porządku. Stephie się nie obudziła. Jęczała przez sen.
Odetchnął i przyciągnął ją bliżej.
Uniosła ku niemu twarz, szukając w ciemności jego ust.
- Och, Harley - szepnęła, wzdychając.
Zaczął ją pieścić. Najpierw delikatnie, a potem coraz
gwałtowniej. Całował ją, aż straciła oddech i osłabła. Po
chwili unosiła się nad nim. Jej wilgotne włosy opadły mu na
twarz, przynosząc zapach deszczu. Za każdym razem, kiedy
jej dotykał, jej ciało tuliło się do niego w niemym błaganiu,
by uwolnił ją od tego ciągle nie gasnącego pragnienia jego
bliskości.
1 2 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Usłyszał, jak głośno wciąga powietrze, i szybko zakrył jej
usta swoimi wargami, by stłumić krzyk. Harley nie mógł już
dłużej czekać. Zapamiętali się w sobie, nie widząc i nie sły
sząc niczego dookoła. Po chwili Mary Claire opadła na niego,
a on tulił ją do siebie, podczas gdy burza nadal szalała na
zewnątrz.
Harley obudził się jak zwykle o świcie, przytulił Mary
Claire i uśmiechnął się, gdy westchnęła i umościła się wy
godniej w jego objęciach. Deszcz już osłabł, ale jego krople
ciągle wystukiwały swój rytm na dachu.
Wiedział, że powinien odejść, zanim obudzą się dzieci.
Nie chciał, przynajmniej na razie, brać na siebie obowiązku
wyjaśniania im, co robi w łóżku ich mamy.
Uniósł się na łokciu i odsunąwszy pasmo włosów z poli
czka Mary Claire, pocałował ją. Zamruczała coś przez sen
i przytuliła się mocniej do niego. Harley z uśmiechem wysu
nął się delikatnie z łóżka i otulił Mary Claire kołdrą, by nie
zmarzła. Wolałby zostać przy niej, ale wiedział, że mimo
deszczu ma dużo roboty.
Wziął buty, w samych skarpetkach podszedł na pal
cach do drzwi i wymknął się z pokoju. Zatrzymał się jed
nak, by jeszcze raz zerknąć na łóżko, w którym spała
Mary Claire. Wiedział, że właśnie tam chciałby być, teraz
i zawsze.
Mary Claire siedziała za biurkiem, a deszcz spływał po
szybach. Patrzyła na księgi Harleya rozłożone przed nią na
blacie. Zmarszczyła czoło, bo dopiero dziś zauważyła w nich
wpłaty na konto bankowe na nazwisko R.M. Kerr. Zaskoczo-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 2 5
na, zaczęła przeszukiwać zawiadomienia bankowe i znalazła
wśród nich jedno z tym samym nazwiskiem.
I nazwisko, i numer konta zgadzały się z zapisem w księ
gach.
Zmarszczki na jej czole pogłębiły się, gdy studiowała
sprawozdanie kwartalne. Cztery wpłaty, żadnych wypłat i su
ma, która ją zaszokowała. Zupełnie nie rozumiała, o co tu
chodzi.
Przeglądała teraz notatki bankowe z ubiegłego roku, wy
ciągała te, które dotyczyły tego dziwnego konta. Wszystkie
były takie same. Cztery wpłaty, żadnych wypłat, a suma na
koncie rosła.
Może założył konto dla dzieci, zastanawiała się, ale po
chwili odrzuciła tę myśl. Już odszukała ich konta, na które
odkładał pieniądze na ich wykształcenie.
Kimże jest R.M. Kerr? znowu zadała sobie to pytanie.
Zadzwonił telefon, machinalnie więc sięgnęła po słucha
wkę, ale myślami ciągle była przy tajemniczym koncie.
- Halo? - powiedziała z roztargnieniem.
- Cześć, Mary Claire!
Słysząc głos swej przyjaciółki Leighanny, Mary Claire
odrzuciła papiery i z uśmiechem rozsiadła się wygodniej
w fotelu.
- Leighanna! Jak miło cię słyszeć!
- Ja też się cieszę. Tak się o ciebie martwimy, a ponieważ
nie dałaś znaku życia, postanowiłyśmy z Reggie zatelefono
wać do Temptation.
- Reggie jest z tobą? '
- Nie, pokazuje jakimś ludziom mieszkanie. Znasz ją.
Tylko praca, praca, praca.
1 2 6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Mary Claire roześmiała się na myśl o przyjaciółce, która
była właścicielką kilku mieszkań. W jednym z nich miesz
kała wcześniej ona sama.
- Tak. To cała Reggie.
- Przesyła ci ucałowania - dodała Leighanna.
- Ucałuj ją ode mnie.
- Jak ci się wiedzie?
- Dobrze. A nawet lepiej niż dobrze - poprawiła się po
spiesznie. - Wspaniale! Budynek, w którym mieszkamy, co
raz bardziej przypomina prawdziwy dom, a dzieci doskonale
się tu czują.
- Wydajesz się szczęśliwa.
Mary Claire uśmiechnęła się, słysząc ulgę w głosie przy
jaciółki.
- Jestem szczęśliwa. - Przygryzła wargę. Większą część
tego szczęścia zawdzięczała Harleyowi, ale nie wiedziała,
czy powinna o nim wspominać.
- Poznałam kogoś - rzekła z wahaniem i niemal roze
śmiała się głośno, gdy Leighanna ze zdziwienia oniemiała.
- Co takiego? - wydusiła z siebie po chwili.
- Jest cudowny.
- Och, Mary Claire. Nie mogę uwierzyć własnym uszom.
Kto to jest?
- Sąsiad. Farmer i najdelikatniejszy, najwspanialszy
mężczyzna na świecie.
- I? - nalegała Leighanna.
- I jest również wspaniałym kochankiem.
- Do licha, Mary Claire, to do ciebie zupełnie niepodob
ne. Muszę ci powiedzieć, że nie tracisz czasu. Czy to coś
poważnego?
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 2 7
Mary Claire zastanowiła się, marszcząc czoło.
- Chyba tak - odparła.
- Kiedy go poznamy?
- Kiedy chcecie.
- Może wpadnę do ciebie, ale nie na ten weekend. Na
przyszły, jeśli pozwolisz?
- Oczywiście. Czy Reggie przyjedzie z tobą?
- Nie. Znasz ją. Uważa, że jej biuro natychmiast splajtuje,
jeśli jej tam nie będzie.
Mary Claire westchnęła. To była jedyna wada Reggie.
Pracowała jak szalona. Dzieliła czas między biuro a swoje
mieszkania do wynajęcia i rzadko pozwalała sobie na chwilę
odpoczynku. Z nich trzech najlepiej prosperowała pod
względem finansowym, choć Mary Claire zawsze się dziwiła,
że przyjaciółka mieszka w niewielkim mieszkaniu, zamiast
sprawić sobie coś lepszego.
- Tak, wiem - rzekła ze smutkiem. - Ale może namówisz
ją, żeby choć na trochę oderwała się od pracy. Powiedz jej, że
zapraszam ją serdecznie, bo chciałabym zobaczyć was obie.
- Skoro mówimy o pracy... Znalazłaś coś?
- Tak. Pomagam ludziom prowadzić księgowość. Pracuję
w domu i mogę być z dziećmi.
- Mary Claire! To wspaniale!
- Mam dopiero jednego klienta, ale wierzę, że dzięki
ogłoszeniu, które dałam do gazety, będzie ich więcej,
- Czemu o tym nie pomyślałaś w Houston? Nie musiała
byś się wyprowadzać.
Mary Claire zastanowiła się przez chwilę.
- Właściwie to nie wiem - powiedziała powoli. - Chyba
na to nie wpadłam.
Skan Anula, przerobienie pona.
1 2 8 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Jeszcze nie jest za późno. Zawsze możesz wrócić do
domu.
- Wrócić do Houston? - spytała Mary Claire zaskoczona,
bo wcale nie miałaby na to ochoty.
- Tak. Pomyśl, ilu tu możesz mieć klientów. Houston to
kopalnia złota!
Jakiś ruch przy drzwiach zwrócił uwagę Mary Claire. Zo
baczyła Harleya, który stał w nich ze zmarszczonym czołem.
Pod pachą trzymał jakąś teczkę.
- Zastanowię się nad tym, ale teraz muszę już kończyć.
Właśnie przyszedł mój klient.
- Trudno. Do zobaczenia. Opowiesz mi wtedy o swoim
romansie. Kocham cię, Mary Claire.
- Ja też cię kocham.
Odłożyła słuchawkę.
- Koleżanka z Houston - wyjaśniła Harleyowi i odchyli
ła się na krześle. - Co tam masz? - zapytała, wskazując na
teczkę.
- Rachunki, które przyszły w tym tygodniu. Pomyślałem,
że mogą ci być potrzebne.
Mary Claire sięgnęła po teczkę i otworzyła ją.
- Bardzo dobrze, że je przyniosłeś. Ułatwi mi to pracę
- rzekła, przeglądając papiery, a potem popatrzyła na Har
leya. Dopiero teraz zauważyła jego minę. - Co się stało?
- zapytała z troską w głosie.
- Nic. Dlaczego pytasz?
Zaśmiała się i wskazała jego czoło.
- W tych bruzdach można by sadzić kartofle.
Pokręcił głową i roztargnionym gestem odsunął włosy
z czoła.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
129
- Mam dużo spraw na głowie.
Pomyślała, że deszcz musiał mu przysporzyć wiele dodat
kowej pracy.
- Dobrze, że wpadłeś. Chciałabym cię o coś zapytać. -
Zamknęła teczkę i wyciągnęła spod niej zawiadomienie
z banku. - Co to jest?
Harley pochylił się nad biurkiem i znowu zmarszczył
brwi.
- Konto oszczędnościowe - odpowiedział.
- To widzę - odparła. - Ale kto to jest R.M. Kerr?
- Moja siostra. - Widząc jej zdziwione spojrzenie, dodał:
- Moja przyrodnia siostra.
- Nigdy mi o niej nie mówiłeś.
- Jakoś się nie składało.
- Gdzie ona jest? Dlaczego założyłeś dla niej konto?
- Nie wiem, gdzie jest. Uciekła z domu dziesięć lat temu.
Od tego czasu nie miałem od niej żadnych wiadomości.
Mary Claire wyczuła w jego głosie ból i wiedziała, że
odejście tej dziewczyny pozostawiło nie zaleczoną ranę
w sercu Harleya.
- A to konto? - pokazała na papier.
- To jest jej udział w dochodach z farmy.
Oczy Mary Claire rozszerzyły się ze zdumienia.
- Przez te wszystkie lata, nie wiedząc, co się z nią dzieje,
odkładałeś dla niej pieniądze?
Harley wzruszył ramionami.
- Przecież to są jej pieniądze. Może wróci i wtedy je
sobie odbierze.
Mary Claire pokręciła głową. Podziwiała uczciwość
i szczodrość mężczyzny, którego kochała. A była pewna, że
1 3 0 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
on nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki wspaniały ma
charakter. Zerwała się z fotela i oparła ręce na biurku.
- Podejdź do mnie - nakazała łagodnie Harleyowi.
Zawahał się lekko, ale podszedł.
- Tak?
- Bliżej - nalegała.
Kiedy się pochylił, chwyciła go za szyję i przyciągnęła do
siebie.
- Jesteś najlepszym, najuczciwszym i najwspanial
szym człowiekiem na świecie. - Przycisnęła wargi do jego
ust.
Nie potrafił się jej oprzeć, więc natychmiast odpowiedział
na pieszczotę gorącym pocałunkiem. A potem nagle ją puścił
i odwrócił się od niej. Mary Claire była zaskoczona gniewem,
jaki w nim wyczuwała.
- Harley? Co się stało?
- Nic - stwierdził krótko.
Ale Mary Claire wiedziała, że coś jest nie tak. Jednak nie
domyślała się, o co mu może chodzić. Wyszła zza biurka
i stanęła za Harleyem, położywszy lekko rękę na jego ra
mieniu.
- Harley?
Odsunął się od niej gwałtownie.
- Wyjeżdżam na weekend - powiedział cicho. - Jadę do
San Antonio zobaczyć się z dziećmi.
- Dobrze - odpowiedziała, zastanawiając się, dlaczego
dopiero teraz jej o tym mówi. - Kiedy wrócisz?
- W niedzielę. Późnym wieczorem. - Odwrócił się i po
patrzył na nią badawczo. Mary Claire aż zadrżała. Jego spo
jrzenie było zimne jak lód. - Poproszę Cody'ego, żeby pil-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 3 1
nował gospodarstwa. - Odwrócił od niej wzrok. - Jeśli bę
dziesz czegoś potrzebowała, telefonuj do niego.
I poszedł. Mary Claire usłyszała trzask zamykanych
drzwi. Ogarnął ją strach.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Och, tato. Szkoda, że nie zatelefonowałeś przed przy
jazdem.
Harley opadł na hotelowe łóżko. Serce mu się ścisnęło.
- Wiem, Jenny. Ale decyzję o przyjeździe podjąłem
w ostatniej chwili.
- Tommy wyjechał dziś rano, by spędzić weekend z ko
legami z uniwersytetu, a ja za kilka minut jadę z koleżanka
mi na mecz, a potem nocujemy u Rachel.
Harley przesunął ręką po twarzy.
- Nic nie szkodzi, malutka - rzekł, próbując ukryć roz
czarowanie. - Rozumiem. - Popatrzył w sufit, by powstrzy
mać łzy. - A jutro? Masz trochę czasu?
- No cóż... - zaczęła niepewnie Jenny. - Pewnie pośpi-
my dłużej. Wiesz, jak to jest, gdy się nocuje u koleżanki.
Nie, nie wiedział, co pogłębiło jeszcze bardziej jego fru
strację.
Usłyszał, jak westchnęła.
- A jutro po południu chcemy iść do centrum na zakupy.
Potem moglibyśmy zjeść razem kolację, jeśli zostaniesz tak
długo.
Wizja spędzenia samotnie całego dnia w hotelu nie była
pociągająca, ale Harley miał do wyboru tylko powrót, a na
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 3 3
to nie był jeszcze gotowy. Ból, jaki wywoływała myśl o do
mu, był silniejszy niż obecne rozczarowanie.
- To dobry pomysł - powiedział.
Głos prowadzącego licytację wybijał się ponad gwar roz
mów zgromadzonej publiczności. Konie, od królewskich ara
bów począwszy po zwykłe muły, rozbijały kopytami kurz.
Harley znalazł wolne miejsce i usiadł.
Licytator prowadził aukcję, stojąc na podium na środku are
ny. Harley nie przyszedł tutaj, aby coś kupić, ale spędził już
ponad godzinę, obserwując licytację i patrząc na konie różnych
ras wyprowadzane na wybieg. Choć przyglądał się aukcji, jego
myśli były o prawie dwieście kilometrów stąd, w Temptation,
a właściwie skupione na Mary Claire. Odtwarzał w kółko w pa
mięci rozmowę telefoniczną, którą usłyszał przez przypadek
w piątkowy ranek. Historia znowu się powtarzała. Tracił uko
chaną osobę, którą ciągnęło wielkie miasto.
Westchnął, poprawił się na metalowym siedzeniu i przy
cisnął rękę do serca, jakby chciał w ten sposób złagodzić ból.
Ale obrazy nie znikały i w końcu całkowicie opanowały jego
pamięć. Mary Claire, Jimmy i słodka, malutka Stephie.
Potrząsnął głową, pragnąc się od nich uwolnić. Nie chciał
przeżywać tego wszystkiego jeszcze raz. Gdy Susan odeszła,
myślał, że oszaleje. By jakoś przeżyć, przyrzekł sobie, że już
nigdy się nie zakocha. Ale, nie wiadomo jak, Mary Claire
i jej dzieci wślizgnęły się do jego serca i postanowiły zostać
tam na zawsze.
Jeszcze nie jest za późno, powiedział sobie. Zakończy tę
sprawę i będzie żył jak przedtem. Potrafi to zrobić. Na pew
no. Nie ma zresztą innego wyboru.
1 3 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Popatrzcie teraz na tę klacz - zawołał licytator.
Harley zmusił się, by spojrzeć na gniadego konia, którego
wprowadzono na wybieg. Klacz poruszała się nerwowo, trzy
mała wysoko głowę, a grzywa i ogon powiewały jak poru
szane wiatrem. Oprowadzający zatrzymał ją na środku areny.
Była bardzo niespokojna, a w oczach miała lęk.
Co za piękne zwierzę, pomyślał Harley. Wspaniale zbu
dowana, z charakterem. Miała gładką, połyskującą sierść
o barwie tak podobnej do koloru włosów Mary Claire, że
zacisnął mocno pięści.
„Pamiętam, jak byłam małą dziewczynką", opowiadała
mu jednego wieczoru, „i marzyłam, żeby mieć konia. Co
roku prosiłam o niego Mikołaja i w dzień Bożego Narodze
nia biegłam do okna swojego pokoju, patrzyłam na podwó
rze, i płakałam, że jest puste".
Jej głos, w którym brzmiał smutek nie spełnionego marzenia
małej dziewczynki, rozbrzmiewał teraz w głowie Harleya.
- Kto da więcej? - krzyczał śpiewnie licytator.
Klacz odwróciła głowę i popatrzyła prosto na Harleya.
Nie zastanawiając się, wyciągnął z kieszeni kartę z numerem
i podniósł ją do góry.
- Mamy tysiąc. Kto da dwa?
Licytacja toczyła się dalej, aż wreszcie na placu boju
został Harley i jakiś mężczyzna z pierwszego rzędu. Gdy
tylko podnosił kartę, Harley pokazywał swoją. W końcu
mężczyzna odwrócił się i popatrzył na konkurenta. Mierzyli
się wzrokiem przez długą chwilę i wreszcie przeciwnik Har
leya pokręcił z rezygnacją głową i schował kartę do kieszeni.
W ten sposób Harley kupił konia.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
135
Deszcz padał przez cały weekend i Mary Claire wraz
z dziećmi musiała siedzieć w domu. Była pewna, że Harley
zadzwoni, że pomyliła się, oceniając jego nastrój i rezerwę,
z jaką ją pożegnał, więc milczący telefon był dla niej wielkim
rozczarowaniem.
Dzieci również tęskniły za Harleyem i ciągle pytały o nie
go. Powiedziała im tylko, że pojechał zobaczyć się ze swoją
rodziną, a wszystkie obawy zachowała dla siebie.
Przyjechał Cody, by sprawdzić, czy wszystko w porządku
z krowami na pastwisku przy domu Mary Claire. Patrzyła
przez kuchenne okno, jak mężczyzna brodzi w głębokim bło
cie. Była już tak zdenerwowana, rozmyślając o Harleyu, że
postanowiła porozmawiać z jego przyjacielem. Może Harley
coś mu powiedział przed wyjazdem. Chwyciła pelerynę i cze
kała na werandzie na powrót Cody'ego z pastwiska.
Gdy zobaczyła, że Cody idzie do swojej furgonetki, po
biegła przez podwórze, wołając go.
Zatrzymał się i obejrzał za siebie. Krople deszczu spływa
ły mu po twarzy.
- Mary Claire, co ty tu robisz w taką pogodę?
Zatrzymała się przed nim i nagle jej ciało zmieniło się
w kłębek nerwów, a głos zamarł w gardle. Czy może pytać
tego mężczyznę, którego właściwie prawie nie zna, czy Har
ley mu coś mówił? Jej obawy minęły, gdy spojrzała w jego
łagodne oczy.
- Gdy Harley wyjeżdżał, wydawał się czymś zdenerwo
wany. Zastanawiam się tylko... czy przypadkiem nie mówił
ci czegoś o mnie albo o tym, co go niepokoiło.
Cody zmarszczył brwi.
- Nie. Nic takiego nie mówił. Poprosił mnie tylko, bym
136
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
zajrzał do krów, kiedy go nie będzie. Wyjaśnił, że jedzie do
San Antonio odwiedzić dzieci.
Mary Claire nie umiała ukryć rozczarowania.
- Tak. Mnie też to powiedział. Ale gdy wyjeżdżał, był
taki... nieswój. Martwię się o niego.
Cody położył rękę na jej ramieniu.
- Nie zawracałbym sobie takiej pięknej główki podobny
mi głupstwami. Harley nigdy nie opowiada o swoich proble
mach. Może po prostu tęsknił za dziećmi.
- Chyba masz rację. - Mary Claire zmusiła się do uśmie
chu. - Dziękuję, Cody.
- Nie musisz dziękować. A teraz wracaj, zanim się
utopisz.
Mary Claire pobiegła przez podwórze, machając mu ręką
na pożegnanie. Ale nie przestała się martwić.
W niedzielę wieczorem siedziała w nocnej koszuli przy
oknie, patrząc na deszcz spływający po szybach, i czekała na
Harleya, pewna, że przyjdzie pod osłoną ciemności tak, jak
dotąd to robił. Gdy zegar na kominku wybił drugą, wstała
z westchnieniem i położyła się do łóżka.
Nie przyjechał. Nie przyjedzie dziś ani jutro. Coś jej mó
wiło, że już nigdy do niej nie wróci.
Cały następny tydzień Mary Claire usiłowała zachować
spokój przy dzieciach. Gdy pytały o Harleya, mówiła im, że
pewnie ma dużo pracy i nie może ich odwiedzić. Musi odro
bić zaległości, bo nie było go przez cały weekend. Ale pod
koniec tygodnia czuła, że przestały jej wierzyć. Jimmy już
nie zadawał pytań, ale Mary Claire przyłapała go, jak patrzył
na nią ze współczuciem.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 3 7
Stephie zachowywała się zupełnie inaczej. Błagała matkę,
by zatelefonowała do Harleya, i rozpłakała się, gdy jej od
mówiła. Snuła się po domu, wyglądając jak obraz nędzy
i rozpaczy. Mary Claire chciało się płakać na jej widok.
Zresztą płakała. Ale tylko w nocy, w zaciszu swego poko
ju. Leżała skulona na łóżku, moczyła łzami poduszki, tęsk
niąc za mężczyzną, któremu tak głupio oddała serce, i zasta
nawiała się, co złego zrobiła.
Mary Claire usłyszała warkot starego samochodu na
podjeździe, szybko rzuciła ścierkę i wybiegła przed dom. Na
jej twarzy ukazał się uśmiech, gdy zobaczyła Leighannę wy
siadającą z odrapanego chevroleta. Podbiegła do niej
z otwartymi ramionami.
- Tak się cieszę, że przyjechałaś. Bałam się, że ten stary
grat nie wytrzyma tak dalekiej drogi.
Leighanna jęknęła.
- Ja też. W połowie podróży wysiadła klimatyzacja.
- Biedactwo, pewnie umierasz z pragnienia. Przygotowa
łam właśnie mrożoną herbatę.
- To brzmi cudownie! - wykrzyknął trochę spocony
gość.
W kuchni czekał na nie Jimmy.
- Cześć, Leighanno! - powiedział z uśmiechem, ale od
sunął się, gdy chciała go uściskać.
Leighanna roześmiała się i potargała mu włosy.
- Och, już niedługo będziesz tęsknił za uściskiem ko
biety.
- Oj, bo ci uwierzę. - Jimmy wzniósł oczy w górę.
Mary Claire roześmiała się i dała mu lekkiego klapsa.
1 3 8 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Powiedz Stephie, że przyjechała Leighanna. - Zaprosi
ła przyjaciółkę gestem, żeby usiadła, i nalała jej herbaty. -
Z cytryną czy z cukrem?
- Z jednym i drugim. Muszę odzyskać siły.
Mary Claire znowu zaśmiała się i wrzuciła do szklanki
plasterek cytryny. Podała Leighannie łyżeczkę i usiadła na
przeciw niej, podsuwając cukiernicę.
- No i co? Gdzie on jest?
Serce Mary Claire na moment przestało bić, bo z bólem
zdała sobie sprawę, o kim Leighanna mówi.
- No cóż - odpowiedziała niepewnym tonem - odszedł.
To znaczy nie dosłownie - zaczęła tłumaczyć, widząc zdu
mione spojrzenie przyjaciółki. - Po prostu przestał przycho
dzić.
- A ja myślałam...
Oczy Mary Claire wypełniły się łzami.
- Ja też...
- Mamo?
Otarła łzy i odwróciła się. Jimmy stał w drzwiach.
- Co, synku?
- Nie mogę znaleźć Stephie.
Mary Claire zmarszczyła brwi.
- Zaglądałeś do jej pokoju?
- Tak. I byłem na podwórzu. Nigdzie jej nie ma.
Mary Claire zerwała się na równe nogi, przewracając
krzesło. Serce podeszło jej do gardła.
- Gdzieś przecież musi być! - krzyknęła.
- Szukałem wszędzie. - Jimmy bezradnie rozłożył ręce.
Mary Claire zaczęła się zastanawiać, dokąd mogła pójść
Stephie.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 3 9
- Harley - zawołała, bo to imię jako pierwsze przyszło
jej do głowy.
- Słucham? - zapytała Leighanna.
Mary Claire podniosła oczy na przyjaciółkę.
- Harley. Nasz sąsiad. Stephie była bardzo nieszczęśliwa,
bo przestał przychodzić. Założę się, że poszła do niego. -
Podbiegła do blatu i chwyciła kluczyki. - Zostaniesz z Jim-
mym? - zapytała. - Postaram się wrócić jak najszybciej.
- Oczywiście. Myśl tylko o Stephie.
Harley cofnął traktor i włączył hydrauliczny podnośnik,
który zsunął belę siana na ziemię. Deszcz zmienił pastwisko
w wielkie pole błota. Trzeba było też zabrać stado z łąki,
przez którą płynął wezbrany strumień. Harley rzucał tu siano,
bo postanowił dokarmiać krowy, by nie wyjadały resztek
trawy. Wiele dni upłynie, nim wszystko wróci do normy.
Chociaż siedział w zamkniętej kabinie, usłyszał dźwięk
klaksonu. Spojrzał przez przednią szybę i zobaczył samo
chód Mary Claire, pędzący z ogromną szybkością.
- Co, do diabła... ? - wymruczał.
Mary Claire zatrzymała samochód po drugiej stronie ogro
dzenia. Wysiadła z niego, machając rękami. Harley włączył
silnik i ruszył w stronę płotu.
Gdy podjechał bliżej, ujrzał łzy na twarzy Mary Claire
i zauważył, że z rozpaczą ściska ręce. Zahamował i wysko
czył z kabiny.
- Co się stało? - krzyknął, przeskakując ogrodzenie.
- Stephie - płakała Mary Claire. - Nie ma jej.
- Jak to: nie ma? - Harley chwycił ją za ramiona i mocno
potrząsnął. - A gdzie jest?
140
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Nie wiem! - Mary Claire ze złością uwolniła się z jego
uścisku. - Myślałam, że jest u ciebie.
Harley nic nie rozumiał.
- U mnie? Nie widziałem jej.
Mary Claire zacisnęła dłonie w pięści. W jej oczach po
jawił się gniew.
- To twoja wina! - krzyknęła i uderzyła go w pierś.
- Moja? - Harley cofnął się ze zdziwieniem.
- Tak, twoja! Przez cały tydzień była nieszczęśliwa, bo
nie przychodziłeś. - Drżała, patrząc na niego oskarżyciel
skim wzrokiem. - Sprawiłeś, że cię pokochaliśmy, a gdy tyl
ko dostałeś ode mnie to, co chciałeś, rzuciłeś nas.
Uderzyła go pięściami w pierś raz jeszcze.
- To twoja wina! To przez ciebie moja córka uciekła!
Harley chwycił ją za ręce.
- Mary Claire, przestań! - rozkazał jej. - To nie pomoże
odnaleźć Stephie.
Złość opuściła Mary Claire i łzy zaczęły płynąć jej po
policzkach. Wyrwała ręce z uścisku Harleya i zakryła twarz.
Harley z trudem powstrzymał się, by nie porwać jej w ra
miona.
- Dzwoniłaś do Cody'ego? - zapytał.
Potrząsnęła głową.
- Byłam pewna, że znajdę ją tutaj.
Harley pomyślał o olbrzymim obszarze ziemi rozciągają
cej się między ich domami i o niebezpieczeństwach, jakie na
niej czyhały. Były tam odkryte studnie, do których dziew
czynka mogła wpaść, grzechotniki, wezbrany strumień. Jego
serce skurczyło się ze strachu. Chwycił Mary Claire pod rękę
i zaprowadził do samochodu.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 141
- Wracaj do domu i zatelefonuj do Cody'ego. Niech zor
ganizuje grapę poszukiwawczą. Zostało jeszcze kilka godzin
do zmierzchu. A ja osiodłam konia i zacznę szukać po tej
stronie. Powiedz Cody'emu, że spotkamy się tam, gdzie prze
biega granica między naszymi polami.
Harley jechał konno, badając okolicę i szukając jakiego
kolwiek śladu Stephie. Od czasu do czasu wykrzykiwał jej
imię. Za każdym razem nasłuchiwał uważnie, modląc się, by
usłyszeć jej głos i odnaleźć ją całą i zdrową. Gdy odpowia
dała mu cisza, ruszał w dalsze poszukiwania. Minęła prawie
godzina, gdy znalazł się przy płocie, gdzie czekał Cody i trzej
inni mężczyźni, gotowi ruszyć na poszukiwanie. Konie były
osiodłane, ekwipunek spakowany. Mieli strzelby, latarki, ko
ce. Przyjechali dobrze przygotowani.
Harley przywitał się z przyjacielem.
- Sprawdziłem środkowe pastwisko. To, które sięga aż
do zabudowań. Musimy podzielić się na dwie grupy i prze
szukać resztę. Hank i Charlie pojadą na północ. Cody i Mar-
vin na południe, aż do ziemi Jacka Barlowa. Ja ruszę wzdłuż
strumienia, aż do domu Mary Claire. Jeśli ktokolwiek z was
odnajdzie Stephie, niech wystrzeli raz w powietrze.
Nie czekając na odpowiedź, ściągnął lejce, zawrócił konia
i zmusił go do galopu w stronę rzędu drzew rosnących
wzdłuż strumienia. Już z daleka słyszał ryk wezbranej wody.
Deszcz, padający przez tydzień, podniósł poziom wody do
stanu krytycznego. Trzy krowy utonęły, próbując się prze
dostać na drugi brzeg. Poczuł, że ogarnia go panika na samą
myśl, że Stephie mogłaby się poślizgnąć i wpaść do wezbra
nej wody, której silny prąd porwałby jej wątłe ciałko.
1 4 2 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Stephie! - krzyknął i czekał, nasłuchując. Modlił się
w myślach, by usłyszeć jej głos, ale słyszał tylko szum wody.
Podjechał bliżej brzegu i skierował się na wschód, w stronę
domu Mary Claire. Bez przerwy obserwował oba brzegi.
Jechał już jakiś czas, który wydał mu się wiekiem, choć
z pozycji słońca wynikało, że minęła godzina.
Zatrzymał się znowu i krzyknął głosem ochrypłym z wy
siłku:
- Stephie!
Stanął w strzemionach, oparł dłonie na siodle, czekając na
jakiś odzew. Z rozpaczą znowu przynaglił konia. Wiedział,
że gdy słońce zajdzie, szansa, by znaleźć dziewczynkę żywą,
zmaleje.
Nagle jakaś niebieska plama na drugim brzegu przyciąg
nęła jego wzrok. Zatrzymał konia i zsunął się z siodła.
Wszedł do strumienia. Woda sięgała mu do pasa. Potknął się
dwukrotnie i omal nie przewrócił, zanim dotarł do gałęzi
drzewa, z której zwisał kawałek materiału. Zdjął go i rozpo
znał natychmiast - był to oderwany fragment ulubionej ba
wełnianej koszulki Stephie.
Mocno chwycił materiał i wrócił na brzeg do swego ko
nia. Wsiadł na niego i ruszyli dalej. Harley przez cały czas,
aż do bólu gardła, wykrzykiwał imię dziewczynki.
- Harley! Pomóż mi! Tu jestem! - usłyszał w pewnej
chwili słaby głosik.
Zatrzymał się i zaczął uważnie przyglądać się drugiemu
brzegowi strumienia.
I wtedy ją zobaczył, w odległości trzydziestu metrów, za
słoniętą zwalonym drzewem, do którego przywarła.
- Już idę, Stephie! Trzymaj się!
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 4 3
Przedarł się przez gęstwinę krzewów, zeskoczył z konia
i szybko rozwinął grubą linę przytroczoną do siodła. Wszedł
w pętlę i zacisnął ją mocno wokół pasa, a drugi koniec przy
mocował do siodła. Zebrał resztę liny i chwycił ją w rękę.
Pospiesznie wymruczał polecenie dla konia, a gdy pociągnął
za linę, koń się cofnął, naprężając ją.
Harley zdjął buty i wszedł do wody. Z przerażeniem
stwierdził, że sięga mu ponad głowę. Płynął, wykonując ru
chy jedną ręką, drugą unosząc zwój, aż poczuł, że ramię
odmawia mu posłuszeństwa. Gdy podpłynął wystarczająco
blisko, wyciągnął rękę, by chwycić gałąź drzewa, którego
trzymała się Stephie, ale konar wyśliznął mu się z dłoni.
Spróbował jeszcze raz i udało mu się złapać garść cienkich
gałązek. Zacisnął zęby i zaczął ciągnąć ze wszystkich sił.
Powoli, centymetr za centymetrem przedzierał się przez gę
stwinę splątanych gałęzi, aż znalazł się kilka metrów od Ste
phie. Wtedy stwierdził, że na dalszą drogę zabrakło mu liny.
- Stephie? Dobrze się czujesz? - spytał, z trudem łapiąc
powietrze.
- Tak - zaszlochała. - Ale boli mnie ręka. Już dłużej nie
wytrzymam...
- Wytrzymasz - rzekł stanowczym tonem. - Teraz spró
buj dostać się do mnie.
- Nie! - krzyknęła. - Nie mogę.
Zobaczył w jej oczach przerażenie i próbował ją uspokoić.
- Możesz. Chwyć się tej gałęzi. Przecież tu jestem i złapię
cię, dobrze?
Wystraszone oczy Stephie mierzyły odległość, jaka dzie
liła ją od Harleya, i wydawało jej się, że jest ona prze
ogromna.
1 4 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Uda ci się, kochanie - powiedział. - Wiem, że potrafisz
to zrobić.
Dziewczynka przełknęła ślinę i poluzowała uchwyt jednej
ręki, podczas gdy drugą chwyciła mocno gałąź. Wolniutko
odwróciła się, bijąc stopami w wodę. Wyciągnęła rączkę do
swego wybawcy, lecz choć Harley bardzo się starał, nie mógł
jej dosięgnąć.
Stłumił przekleństwo.
- Potrafisz pływać, prawda, Stephie? - zapytał spokoj
nym głosem.
- Troszeczkę - usłyszał odpowiedź. Głos dziewczynki
drżał z przerażenia.
- To dobrze. Puść gałąź i płyń z całej siły do mnie, a ja
cię złapię. Liczę do trzech. Jesteś gotowa?
Pociągnęła noskiem, ale odważnie skinęła główką.
- Raz... dwa... trzy...
Stephie rozluźniła pobielałe z wysiłku palce i zaczęła po
spiesznie machać rękami. Ale nie mogła pokonać silnego
prądu, który zaczął ją znosić daleko od Harleya. Mężczyzna
rzucił się do przodu, czując, jak lina, którą jest obwiązany,
wpija mu się w brzuch, i chwycił dziewczynkę za rękę. Wal
cząc z prądem, ciągnął ją do siebie, aż wreszcie przytulił do
piersi.
Szlochając histerycznie, Stephie chwyciła go za szyję
i przylgnęła do niego.
- Już dobrze - zaczął ją uspokajać. - Nie płacz. Już jesteś
bezpieczna. Trzymam cię.
Jeszcze mocniej objęła go za szyję i wtuliła twarz w jego
ramię. Harley chwycił linę i szarpnął jeden raz.
- Cofaj się! - krzyknął do konia. - Cofaj!
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 4 5
Olbrzymie zwierzę ruszyło do tyłu i po chwili Harley
i Stephie znaleźli się na brzegu.
Otoczony grupą poszukiwaczy, Harley przejechał przez
bramę, ze Stephie owiniętą starannie kocem i siedzącą przed
nim na siodle. Usłyszał huk gwałtownie otwieranych drzwi,
gdy uderzyły w ścianę domu, i w zapadającym zmierzchu
ujrzał Mary Claire biegnącą ku nim przez podwórze.
- Stephie, córeczko! - krzyknęła i wydarła małą z rąk
Harleya. - Nic ci się nie stało?
Na widok matki Stephie znowu zaczęła płakać.
- Chciałam odwiedzić Harleya, mamusiu, ale wpadłam
do strumienia. Tak mi zimno - mówiła żałośnie.
Mary Claire tuliła córeczkę i płakała razem z nią.
- Już dobrze, dziecinko. Cicho. Już dobrze. Jesteś już
bezpieczna. Zrobię ci gorącą kąpiel i zaraz poczujesz się le
piej. - Odwróciła się i pobiegła w stronę domu, nie wypo
wiadając ani słowa podziękowania i zostawiając Harleya
i resztę mężczyzn na podwórzu.
Cody zauważył smutek w oczach przyjaciela i okropne
poczucie winy, które malowało się na jego twarzy. Pochylił
się ku niemu i poklepał go po plecach.
- Nic jej nie będzie - rzekł pocieszająco. - Wystarczy
gorąca kąpiel i matczyna miłość, a jutro będzie zdrowa jak
rybka.
Harley nie spuszczał wzroku z dwóch sylwetek niknących
w ciemności.
- To moja wina - szeptał. - To wszystko moja wina.
Mary Claire otuliła dokładnie Stephie, potem cofnęła się
od łóżka i przesunęła dłonią po twarzy, by otrzeć łzy.
1 4 6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
- Nic jej nie będzie - szepnęła Leighanna.
- Wiem - odparła Mary Claire. - Nigdy dotąd tak się nie
bałam.
Leighanna popatrzyła na śpiącą spokojnie dziewczyn
kę.
- Ja też - powiedziała cicho.
- Pomyśl tylko, co mogło się stać. Gdyby nie Harley...
- Mary Claire pochyliła się, by jeszcze raz spojrzeć na śpiącą
córkę. - Nawet mu nie podziękowałam. Chwyciłam Stephie
i uciekłam.
- Jestem pewna, że on to zrozumie - szepnęła Leighanna.
Mary Claire machnęła ręką.
- Nie. Nagadałam mu takich niemiłych rzeczy dziś po
południu. Stwierdziłam między innymi, że to jego wina. -
Chwyciła Leighannę za ręce i ścisnęła je mocno. - Chcę po
jechać do niego. Muszę go przeprosić za to, co powiedziałam.
Popilnujesz dzieci?
- Oczywiście. Chętnie.
Mary Claire znalazła Harleya w oborze. Klęczał przy cie-
laczku, trzymając wiadro z mieszanką. To tu wszystko się
zaczęło, pomyślała. Tu pokochała Harleya pewnego dnia,
który teraz wydawał jej się bardzo odległy. Od napływają
cych łez zapiekły ją oczy. Tęskniła za tym mężczyzną. Boże,
jak bardzo tęskniła!
- Harley? - zawołała cicho, podchodząc do boksu.
Na dźwięk jej głosu zerwał się na równe nogi, wyciągając
smoczek z pyska cielaka. Odrzucił wiadro.
- Coś się stało? - zapytał głosem pełnym przerażenia.
- Czy coś się stało Stephie?
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 4 7
Na jego widok Mary Claire poczuła ściskanie w gardle
i mogła jedynie pokręcić przecząco głową.
- Nie, z nią wszystko w porządku - udało się jej wreszcie
wydobyć z siebie głos. Gdy zobaczyła, że Harley się odprę
żył, zrozumiała, jak bardzo zależy mu na Stephie. Ogarnęło
ją tym większe poczucie winy z powodu przykrych słów,
którymi go obrzuciła.
- Przyszłam cię przeprosić za to, co powiedziałam dziś
po południu, i podziękować za uratowanie życia mojej córce.
Harley zarumienił się i pochylił głowę.
- Nie musisz przepraszać. Miałaś rację. To moja wina, że
Stephie uciekła.
Mary Claire wyciągnęła do niego rękę, chcąc go uspokoić,
ale Harley nie zbliżył się do niej. Stał, jakby wrósł w ziemię.
Powoli opuściła rękę.
- Nie, nie miałam racji - rzekła ze smutkiem. - I to było
bardzo okrutne z mojej strony, by winić cię za to.
- To była moja wina - powtórzył Harley ze złością i spo
jrzał na Mary Claire. Ból i poczucie winy, jakie ujrzała w je
go oczach, raniły jej serce. - Obudziłem w niej fałszywe
nadzieje, w was wszystkich, i bardzo za to przepraszam.
Mary Claire myślała, że zemdleje.
- Fałszywe nadzieje? - powtórzyła. - Tak nazywasz to,
co nas łączyło?
- Tak - odpowiedział krótko.
Mary Claire czuła, że Harley kłamie. To, co ich łączyło,
nie zawierało fałszu. Tak uczciwy i szczery człowiek jak on
nie potrafiłby udawać uczucia i czułości tylko po to, by za
ciągnąć kobietę do łóżka. Jego słowa obudziły w niej gniew.
- Jesteś po prostu tchórzem.
148
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
Harley podniósł głowę i spojrzał na nią, mrużąc oczy. Po
chwili jednak potwierdził jej słowa skinieniem głowy.
- Chyba masz rację. Jestem tchórzem. Ale nie chcia
łem ciebie skrzywdzić, Mary Claire. Ani ciebie, ani twoich
dzieci.
Nie przypuszczała, że słowa mogą tak głęboko ranić.
- Wydaje mi się, że chcesz mi powiedzieć, że to ty nie
chcesz zostać skrzywdzony. O to ci chodzi?
Jej słowa trafiły w sedno i Harley zacisnął usta w wąską
linię.
- Już raz utraciłem rodzinę. Nie przeżyję, jeśli coś takiego
miałoby mi się przydarzyć po raz drugi.
- Skąd ten pomysł, że miałbyś nas utracić?
- Słyszałem, jak rozmawiałaś przez telefon z kimś z two
ich przyjaciół z Houston - odpowiedział, kładąc tak silny
nacisk na te słowa, że Mary Claire zrozumiała, iż był pewien,
że rozmawiała z mężczyzną. - Usłyszałem, że zastanawiasz
się nad powrotem do Houston, i dotarły do mnie również
słowa „kocham cię".
Mary Claire zatrzęsła się ze złości, słysząc te niesprawied
liwe oskarżenia. Jak mógł pozwolić, by zwykła rozmowa
telefoniczna zniszczyła wszystko! Jak mógł bez żądania wy
jaśnień zarzucać jej czyny, których nie popełniła!
- Ten ktoś z moich przyjaciół to Leighanna Farrow, która
teraz jest u mnie i pilnuje dzieci. A o powrocie do Houston
powiedziałam przez grzeczność, bo coś trzeba było powie
dzieć. Nie zamierzam tam wracać. Tutaj jest nasz dom.
Choć jej wyjaśnienia zaskoczyły Harleya i zawstydziły go
trochę, nie zmienił postanowienia. Nie pozwoli swojemu ser
cu jeszcze raz ulec miłości. To zbyt mocno boli.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 4 9
- Lepiej dajmy sobie spokój, Mary Claire - rzekł, potrzą
sając głową. - Nie mogę się jeszcze raz zaangażować.
- Nie możesz czy nie chcesz?
- Przestań! - krzyknął. - Czy ty nie rozumiesz, co ja
straciłem i jak bardzo mnie zraniło, gdy żona i dzieci ode
szły? Nie masz pojęcia, jak to boli.
Mary Claire spojrzała na niego.
- Nie mam? - zapytała z furią. - Tylko ty masz monopol
na cierpienie? Zapominasz, Harley, o jednym. Ja też mam za
sobą rozwód. Fakt, że to ja o niego wystąpiłam, nie oznacza,
iż nie cierpiałam z tego powodu. Kochałam Pete'a. Kocha
łam nasze wspólne życie i kocham nasze dzieci. Ale Pete nie
umie zadowolić się jedną kobietą. On pragnie każdej. My
ślisz, że to nie boli, kiedy wiesz, iż twój mąż jest z inną i nic
nie możesz na to poradzić? Nie chciałam się w tobie zako
chać. Podobnie jak ty bałam się tego uczucia. Ale muszę ci
to powiedzieć. Ponieważ chodziło o ciebie, postanowiłam
zaryzykować.
Zanim zdążył odpowiedzieć, odwróciła się, wyszła z o-
bory i wsiadła do samochodu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tej nocy, gdy Mary Claire odeszła, Harley leżał w łóżku
i przypominał sobie to, co powiedziała.
Nie chciałam się w tobie zakochać. Tak jak ty, bałam się
nowego uczucia. Ale ponieważ chodziło o ciebie, postanowi
łam zaryzykować.
Harley jęknął i usiadł. Próbował zapomnieć o jej słowach,
ale nie było to takie proste.
Jesteś tchórzem, Harleyu Kerr.
Aż skulił się na wspomnienie tego oskarżenia. Wiele razy
słyszał słowa krytyki, ale nigdy nie został nazwany tchórzem.
Wprost przeciwnie, był uważany za bardzo odważnego czło
wieka. Mając siedemnaście lat, po śmierci ojca, sam popro
wadził farmę, która zaczęła przynosić dochody, o jakich się
jego ojcu nawet nie śniło. Przejął również opiekę nad przy
rodnią siostrą i choć uciekła z domu, nikt go za to nie winił.
Wszyscy uważali, że stało się tak za sprawą jego żony, i nie
mylili się. Susan nie lubiła jej do tego stopnia, że nawet nie
chciała razem z nią mieszkać. To ona właściwie wyrzuciła
dziewczynę z domu.
A potem stracił rodzinę. Niektórzy byli pewni, że się za
łamie. Ale stało się inaczej. Poświęcił się całkowicie swojej
pracy, odwiedzał dzieci w uzgodnionych sądownie termi-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ! 1 5 1
nach i powoli leczył złamane serce, zamykając je jednocześ
nie na jakiekolwiek uczucie.
I gdy był już pewien, że panuje nad własnym życiem,
pojawiła się Mary Claire i jej dzieci. I stało się - pokochał
ich, a potem schował się jak wystraszone zwierzę, gdy do
szedł do wniosku, że może ich utracić.
Miała rację. Jest tchórzem. Śmierdzącym tchórzem.
Natomiast Mary Claire Reynolds jest najbardziej odważną
kobietą na świecie. Inaczej nie spakowałaby się i nie przyje
chała z dwojgiem dzieci do miasteczka, gdzie nie znała ni
kogo, nie wprowadziłaby się do zdewastowanego domu, nie
mając środków do życia, po to tylko, by jej dzieci były
bezpieczne.
Jeśli ona zaryzykowała, to może zrobić to i on.
Te myśli pojawiły się znikąd i zupełnie wytrąciły go
z równowagi. Czy znów ma postawić wszystko na jedną
kartę, zapytywał sam siebie, a w końcu przeklął swoją głu
potę. Przecież już stracił serce dla Mary Claire. Cóż jeszcze
ma do stracenia?
Wyskoczył z łóżka i szybko się ubrał. Nie tylko Mary
Claire chciała podjąć ryzyko, on też zamierzał to zrobić.
Osiodławszy swojego konia, Harley wszedł do boksu,
gdzie stała klacz. Uniosła głowę i cofnęła się.
- Spokojnie, malutka - rzekł łagodnie i wyciągnął rękę,
by mogła ją powąchać. - Musimy komuś coś wyjaśnić - do
dał, zakładając jej uprząż. - Pomożesz mi?
Noc była przepojona zapachem lata. Harley skierował
konia ku domowi Mary Claire, prowadząc obok klacz. W cie
mnościach słychać było tylko stukot końskich kopyt. Lekki
1 5 2 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
wiatr poruszał gałęziami kapryfolium rosnącego przy domu.
Przystanął na chwilę i pomyślał o kobiecie, która tu mieszka,
o jej odwadze i determinacji, z jaką stworzyła dom dla siebie
i swoich dzieci. Pomyślał też o swoim braku odwagi. Wes
tchnął i ruszył dalej.
Zatrzymał się przy płocie i zsiadł z konia. Przywiązał go
do sztachetek, a potem wziął klacz i przeprowadził ją przez
wąską furtkę. Zatrzymał się pod oknem pokoju Mary Claire
i spojrzał w górę. Serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe.
Koronkowe firanki poruszały się na wietrze. Pewnie jest już
za późno, pomyślał. Czy Mary Claire zechce raz jeszcze
zaryzykować?
Nie chciał, by opanował go strach, więc pochylił się
i wziął garść kamyków. Rzucił nimi w okno. Czekał, wstrzy
mując oddech. Po kilku chwilach, które wydały mu się wie
cznością, zobaczył cień wśród firanek.
- Mary Claire? - zawołał.
Cień przysunął się bliżej okna.
- Harley? To ty?
- Tak - odpowiedział głosem ochrypłym ze zdenerwo
wania. - Czy możesz zejść na chwilę na dół?
Wahała się tak długo, że był pewien, iż odmówi.
- Dobrze. Poczekaj - odezwała się w końcu.
Harley poprowadził klacz bliżej werandy. Mary Claire
wysunęła się zza drzwi, a rąbek koszuli nocnej tańczył wokół
jej bosych stóp. Doszła do krawędzi werandy i stanęła, zło
żywszy ręce na piersiach w obronnym geście.
Popatrzyła podejrzliwie na klacz, potem na Harleya.
- Czego chcesz? - zapytała niezbyt grzecznie.
- Wiem, że to nie Boże Narodzenie, ale gdy byłem w San
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
153
Antonio, zauważyłem tę klacz na aukcji. Jej sierść jest tego
samego koloru co twoje włosy i gdy ją zobaczyłem, pomy
ślałem o tobie. Gdy prezentowano ją kupującym, była taka
dumna, a jednocześnie bardzo samotna. Nie zamierzałem ni
czego kupować, ale widok tego zwierzęcia przypomniał mi
twoją opowieść o tym, jak prosiłaś Świętego Mikołaja o ko
nia i jak bardzo byłaś rozczarowana, nie znajdując go na
podwórzu. - Ośmielił się spojrzeć na Mary Claire i zobaczył
łzy w jej oczach. - Wiem, że nie jesteś już małym dzieckiem
i pewnie już dawno przestałaś wierzyć, że Mikołaj przyniesie
ci wymarzony prezent, ale ja chciałbym dać ci tę klacz.
Pragnę być tym, który spełnia twoje marzenia.
Wyciągnął ku niej rękę z lejcami.
Mary Claire ruszyła ku niemu. Widział, że toczy wewnętrzną
walkę. Gdy zatrzymała się, podszedł bliżej i nieśmiało stanął
u stóp schodów.
- Jest bardzo łagodna, chociaż ostatnio nikt na niej nie
jeździł. Podobnie jak ja, może nie być łatwa w prowadzeniu.
- Dlaczego, Harley? - zapytała Mary Claire, a jej głos
zabrzmiał szorstko. - Dlaczego to robisz?
- Bo cię kocham, Mary Claire - odpowiedział cicho.
Gwałtownie westchnęła i wtedy Harley spojrzał na nią. W jej
oczach było zdziwienie i ból, który ranił mu serce. - Wiem,
że pewnie jesteś zaskoczona moim wyznaniem po tym wszy
stkim, co przeze mnie przeszłaś. Ale to jest prawda. Przy
sięgam.
Gdy ciągle jeszcze wahała się, postanowił, że musi wszy
stko postawić na jedną kartę.
- Chcę, żebyś za mnie wyszła, Mary Claire - rzekł gło
sem ochrypłym od emocji. - Jeśli się zgodzisz, obiecuję, że
154
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ, PROSZĘ!
będę zawsze kochał ciebie i twoje dzieci. Zapewnię wam
bezpieczeństwo.
Powoli wyciągnęła do niego dłoń i wsunęła ją drżącą
w jego rękę. Harley westchnął z ulgą i uścisnął ją.
- Och, Boże! Mary Claire, myślałem, że będzie już za późno.
Zbiegła ze schodów, a on puścił lejce i chwycił ją w ra
miona. Trzymając ją mocno przy sobie, pokrywał jej twarz
pocałunkami, scałowując łzy płynące z jej oczu.
- Przepraszam, kochanie, że byłem takim tchórzem.
- Nie przepraszaj - szepnęła, patrząc z miłością w jego
oczy. - Jesteś tutaj i tylko to się liczy.
Chwycił jej ręce i ucałował je z czcią i miłością. Nagle
aksamitny nos uderzył go w plecy i pchnął na Mary Claire.
Śmiejąc się, odsunął się na bok, pozwalając klaczy podejść
do Mary Claire. Na twarzy kobiety pojawił się wyraz szczę
ścia. Uniosła rękę i pogłaskała białą plamkę na łbie klaczy.
- Nie musiałeś mi kupować konia, by móc się mi oświad
czyć. Wiesz o tym, prawda?
Harley roześmiał się.
- Ale pomyślałem, że to nie zaszkodzi.
Mary Claire, śmiejąc się, ujęła go pod rękę i przytuliła do
siebie. Potem spojrzała na klacz.
- Jak ma na imię?
Harley zastanawiał się przez moment, patrząc na ukochaną
kobietę i konia, który tak dobrze sprawił się tej nocy.
- Kupido - rzekł miękko. - Możemy nazwać ją Kupido.