Penny Jordan
Ożeń się ze mną
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Guard, czy ożenisz się ze mną?
Rosy przemierzała z kąta w kąt niewielką przestrzeń
swojej sypialni. Patrzyła nieobecnym wzrokiem gdzieś
przed siebie i miała napięty wyraz twarzy. W jej dużych
oczach, rozświetlonych zazwyczaj szczerością i ufnością,
zalegały posępne cienie. Zwieszone po bokach ręce zaciś
nięte były w pięści. Wyrzucała z siebie szeptem kołowrót
kilku słów:
- Ożenisz się ze mną? Ożenisz się ze mną? Ożenisz się
ze mną?
Przypominało to uczenie się kwestii przez aktorkę. Wre
szcie za piątym czy szóstym razem pytanie wynurzyło się
z niewyraźnego szeptu i zabrzmiało głośno i dobitnie.
Przynajmniej to jedno miała już za sobą. Poczuła się śmiel
sza i pewniejsza. Zaczęła wierzyć, że da sobie radę z całą
resztą.
Spojrzała na aparat telefoniczny przy łóżku. Podjęła już
decyzję i dalsza zwłoka nie miała najmniejszego sensu.
Musiała doprowadzić sprawę do samego końca.
Ale nie tutaj, w sypialni, w tej atmosferze...
Oderwała wzrok od białej, usianej różyczkami kapy,
pokrywającej łóżko. Wybrała ją przed ośmioma laty jako
czternastoletnia dziewczynka. Lecz cóż z tego, że od tam
tego dnia minęło tyle czasu? Nadal pozostawała naiwną
6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
i nieśmiałą licealistką. Przynajmniej tak twierdził pewien
dobrze jej znany mężczyzna. Poczuła nerwowe dławienie
w gardle. Mężczyzna ów wciąż zresztą obrzucał ją tego
rodzaju wątpliwymi komplementami.
Otworzyła drzwi sypialni i zbiegła po schodach na
dół. Postanowiła, że zadzwoni z aparatu stojącego w ga
binecie, który niegdyś należał do jej ojca, a jeszcze przed
tem do dziadka. Gabinet był pełen książek, a słowa, któ
re miała wypowiedzieć, wymagały przestrzennej oprawy.
Ich doniosłość musiała być podkreślona rangą i znacze
niem miejsca.
Podniosła słuchawkę i nerwowymi ruchami wykręciła
z pamięci siedmiocyfrowy numer.
- Mówi Rosy Wyndham - rzuciła, gdy rozległ się
uprzejmy głos sekretarki. - Proszę z Guardem Jamie-
sonem.
Czekając na połączenie, skubała palcami dolną wargę
- przyzwyczajenie nabyte w dziecięcych jeszcze latach,
z którego dotąd nie udało się jej wyzwolić.
- Tylko małe dziewczynki obgryzają paznokcie czy
wyczyniają takie rzeczy z wargami - zbeształ ją Guard,
gdy miała osiemnaście lat. - Natomiast kobiety...
Przerwał, a w jego oczach pojawiło się rozbawienie.
- Co robią kobiety? - zapytała, nie mając zielonego
pojęcia, na co się tym pytaniem naraża.
- Naprawdę nie wiesz? - Spoglądał na nią wzrokiem
egzaminatora-prześmiewcy. - Kobiety, moja kochana, nie
winna Rosy, jeżeli już czują potrzebę dotknięcia swych
ust... - Przeciągnął opuszkiem palca po jej dolnej wardze,
co miało ten skutek, iż natychmiast stanęła w ogniu dziw
nie przyjemnego doznania. - Zatem kobiety dotykają
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
7
swych ust wyłącznie po to, ażeby sprawdzić, jak bardzo są
one obrzmiałe po ostatnim spotkaniu z kochankiem, dodaj
my, gorącym kochankiem.
I oczywiście na widok ceglastych rumieńców, które za
lały jej twarz, hałaśliwie roześmiał się. Bo Guard był właś
nie taki. W tamtych dniach przypominał korsarza, pirata,
bajronowskiego buntownika, kogoś, kto ustanawia swoje
własne prawa i nie liczy się z nikim i z niczym. Przynaj
mniej tak twierdził jej dziadek. Ale chociaż jej dziadek
nigdy się do tego nie przyznał, Rosy podejrzewała, że miał
do Guarda słabość.
- Rosy, jesteś tam? Co się stało?
Ścisnęła kurczowo wiśniowy bakelit słuchawki.
W szorstkim głosie Guarda pobrzmiewał niepokój zmie
szany z irytacją. Za chwilę, być może, ustąpią one miejsca
gryzącej ironii. Tak, Guard wykorzystywał każdą okazję,
aby podroczyć się z nią i osmagać żartem i kpiną. W obe
cności innych kobiet przeobrażał się nie do poznania. Był
wówczas uprzejmy, czuły, delikatny i zmysłowo ciepły. Bo
oczywiście w niej, Rosy, nie dostrzegł jeszcze dojrzałej
kobiety.
Chwyciła głęboki oddech.
- Tak, jestem tu, Guard. I dzwonię do ciebie z pewną
sprawą. Otóż...
- Wybacz, Rosy, ale nie mogę w tej chwili z tobą roz
mawiać. Czekam na bardzo ważny telefon. Wpadnę do
ciebie wieczorem i wówczas przedstawisz mi swoją spra
wę, a ja ci udzielę pożytecznych rad.
- Nie - wykrztusiła w panice, woląc zadać mu swoje
pytanie z bezpiecznej odległości kilku kilometrów.
Ale było już za późno. Guard rozłączył się.
8 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Boże, i jak ona teraz stanie z nim twarzą w twarz?!
Odłożyła słuchawkę gestem lunatyczki i prawie z roz
paczą w oczach rozejrzała się po pokoju.
Zgromadzone tu były, jak też w całym domu, cztery
wieki historii. Budynek wzniesiony został pod koniec szes
nastego stulecia na terenach podarowanych przodkowi Ro
sy przez królową Elżbietę. Oficjalna wersja głosiła, że
w ten sposób królowa wynagrodziła dyplomatyczne zasłu
gi Piersa Wyndhama. Natomiast szeptany i pokątny wa
riant tej historii wspominał coś o zasługach poniesionych
w królewskiej sypialni.
Piers Wyndham nazwał swoją posiadłość Łąką Królo
wej, pragnąc w ten sposób upamiętnić hojność ofiarodaw
czyni. Sam dom nie miał w sobie nic z pałacu czy zamku
i był jedynie dość obszernym dworkiem. Dostatecznie ob
szernym, by zamieszkująca w nim samotna osoba lub na
wet cała rodzina mogła czuć się w pozycji wyraźnie uprzy
wilejowanej w stosunku do większości innych ludzi, nie
mówiąc już o bezdomnych, z którymi Rosy niemal co
dziennie spotykała się w schronisku. I właśnie ich widok,
ludzi bez dachu nad głową, wywoływał w niej coś w ro
dzaju poczucia winy.
- Więc cóż zrobiłabyś, mając wolny wybór? - pewnego
razu zapytał ją Guard. - Sprowadziłabyś tutaj tę całą hała
strę i patrzyłabyś, jak odzierają ściany ze starych boazerii
i palą szlachetnym drewnem w kominku?
- Jak możesz w ogóle tak mówić? - Rzadko ogarniał
ją gniew, ale tym razem nie posiadała się z oburzenia.
Ale nawet Ralph, dyrektor schroniska, niejednokrotnie
wytykał jej idealizm oraz zbyt miękkie serce. Poza tym
podejrzewała, że okazywana jej przez Ralpha sympatia
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
9
podszyta jest lekką pogardą, czemu dawał wyraz, wyśmie
wając się z jej pochodzenia i arystokratycznego akcentu.
Dostało się jej też kilka prztyczków z racji względnego
bogactwa i stylu życia opiekunki bezdomnych.
- Kontakt z tą biedotą, skrzywdzonymi i poniżonymi,
sprawia zapewne, że urastasz w swoich własnych oczach?
- kpił sobie z niej niemiłosiernie.
- Chyba wyssałeś to sobie z palca - sprzeciwiła się.
- Nie odczuwam potrzeby dowartościowywania siebie. Co
się zaś tyczy moich mitycznych bogactw, to całe pieniądze
mam zdeponowane w banku i nawet gdybym chciała, nie
mogę ruszyć podstawowego kapitału.
W sumie jednak ona i Ralph współpracowali ze sobą
bez większych zgrzytów. Bez wątpienia gorzej układały się
stosunki pomiędzy Ralphem i Guardem. Dominowała
w nich wyraźna niechęć. Chociaż to raczej Ralph nie cier
piał Guarda, jako że Guard nigdy by nie dopuścił, by
owładnęła nim jakaś silniejsza namiętność. Nawiasem
mówiąc, Rosy wątpiła, czy Guard jest w ogóle zdolny do
odczuwania, tak jak większość ludzi.
Wiedziała, jak ciężko było Ralphowi zwracać się do
Guarda z prośbą o pieniądze na prowadzenie schroniska.
Bądź co bądź, Guard był najbogatszym człowiekiem
w okręgu i jego interes rozwijał się wspaniale.
- Jest dość rzadką kombinacją całkowicie sprzecznych
pierwiastków - pewnego razu powiedział jej ojciec.
- Przebojowym przedsiębiorcą, który potrafi walczyć
o zysk, oraz uczciwym człowiekiem, który nie wyrzekł się
swych zasad.
Natomiast Ralph określił Guarda krótko i węzłowato:
„Arogancki bubek". Jeszcze bardziej lapidarna ocena padła
10
OZEN SIĘ ZE MNĄ
z ust jednej ze szkolnych przyjaciółek Rosy: „Ależ se
ksowny!." Zamężna i już znudzona swym mężem, wodziła
za Guardem łakomym spojrzeniem kobiety spragnionej
zmysłowych rozkoszy. Rosy czuła się wręcz upokorzona.
Jak gdyby Sara specjalnie w jej obecności nie mogła po
wstrzymać się od niezbyt subtelnych seksualnych aluzji
i tym samym próbowała podkreślić jej płciową niedojrza
łość, potwierdzając prawdziwość tych wszystkich urągli
wych docinków, których Guard od lat nie szczędził pod jej
adresem.
W sposób oczywisty traktował ją jak zasklepioną
w dziewictwie pannicę, której zmysłowości nie rozbudził
jeszcze żaden mężczyzna. Ale cóż na to mogła poradzić?
Jasne, że jego uwagi i żarciki działały jej na nerwy, a nie
kiedy nawet bolały. Przed wielu laty przysięgła sobie jed
nak, że zdecyduje się na seksualną inicjację dopiero wów
czas, gdy będzie na to gotowa pod względem uczuciowym.
Seks dla samego seksu nie interesował jej. W jej głębokim
przekonaniu koniecznym uzupełnieniem miłości fizycznej
była miłość duchowa. I dlatego czekała na mężczyznę,
który pokochałby ją całym sercem i z którym mogłaby
odkrywać czułą, wrażliwą i romantyczną stronę swej oso
bowości.
Niestety, jak dotąd nie pojawił się przed nią taki męż
czyzna, bo gdyby go spotkała, na pewno rozpoznałaby go
od jednego rzutu oka. Nie musiała zresztą się śpieszyć. Jej
ostatni pociąg jeszcze nie odchodził. Miała dopiero skoń
czone dwadzieścia jeden lat. Dwadzieścia jeden lat niena
gannego dziewictwa! Dwadzieścia jeden lat i mocne po
stanowienie oświadczenia się Guardowi, który, o ironio,
był przeciwieństwem...
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 11
Zerknęła na zegarek. Dochodziła czwarta. Wiedziała, że
Guard opuszcza biuro długo po swoich pracownikach. Od
wiedzi ją więc nie wcześniej niż o siódmej, a może nawet
o ósmej. Tak czy inaczej, pozostawało kilka godzin nerwo
wego oczekiwania na moment, gdy zdobędzie się na od
wagę i przedstawi mu swoją propozycję.
Jak Guard zareaguje? Co powie? Mogła iść o zakład, iż
wybuchnie drwiącym śmiechem. I z taką plastycznością
wyobraziła sobie tę scenę, że aż pobladła w poczuciu upo
korzenia.
A wszystkiemu był winien jej adwokat. Gdyby Peter nie
zasugerował jej...
Podeszła do okna, usiłując przypomnieć sobie ze szcze
gółami ostatnie ich spotkanie.
- Obiecaj mi, że przynajmniej go zapytasz, Rosy - po
wiedział Peter.
- Mam się poświęcić dla tego domu? Niby z jakiej ra
cji? - zapytała tonem pełnym gniewnego oburzenia.
- Przecież nawet nie chcę zachować go dla siebie. Dobrze
znasz mój stosunek...
- A ty dobrze wiesz - przerwał jej Peter - co się stanie,
gdy wszystko to odziedziczy Edward. Zniszczy to miejsce
dla samej przyjemności burzenia.
- I z czystej zemsty - dodała. - Tak, wiem.
Edward był dość bliskim kuzynem jej ojca. Kiedyś,
bardzo dawno temu, jeszcze przed jej urodzeniem, on i jej
dziadek straszliwie się pokłócili. Poszło o pieniądze i za
sady moralne. W rezultacie dziadek zabronił Edwardowi
przekraczać próg swojego domu. Było to równoznaczne
z banicją.
W każdej rodzinie znajdzie się jakaś czarna owca.
12 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Wyndhamowie nie byli pod tym względem wyjątkiem.
I nawet teraz, gdy Edward dobiegał już czterdziestki, oże
nił się, spłodził dwóch synów i na pozór cieszył się społe
cznym szacunkiem, otaczała jego osobę pewna nieprzy
jemna aura. Obecnie mógł prowadzić swoje interesy zgod
nie z prawem, lecz jego przeszłość, jak to często ujmował
jej ojciec, rzucała ponury cień na teraźniejszość.
Jej ojciec.
Rosy przeniosła wzrok na ciężkie dębowe biurko. Foto
grafia ojca wciąż tam stała. Prezentował się na niej jeszcze
w wojskowym mundurze, który schował do szary tuż po
śmierci starszego brata. Wrócił do domu, by opiekować się
swoim ojcem.
Dla tych dwóch mężczyzn Łąka Królowej znaczyła nie
mal wszystko. Ona, Rosy, również kochała ten dom - któż
zresztą mógłby go nie kochać? - lecz jego szacowna bryła
nigdy nie budziła w niej instynktu posiadania.
Przemierzając liczne pokoje, nie odczuwała dumy, a tyl
ko coś w rodzaju pełnego winy zażenowania.
Gdybyż tylko nie znalazła się w tej pułapce. Gdyby
Edward był innym człowiekiem, wówczas ona mogłaby
przenieść się do miasta, kupić lub wynająć tam jakieś mie
szkanko i całkowicie oddać się pracy w schronisku dla bez
domnych nędzarzy.
Ale teraz miała związane ręce.
- Edward dokona tu dzieła zniszczenia - ostrzegł ją
Peter. - Stopniowo wyprzeda wszystko, mebel po meblu,
cegłę po cegle, a na koniec opchnie za bezcen ziemię, kto
wie, może jednemu ze swoich kumpli.
- Nie może tego zrobić - zaprotestowała. - Posiadłość
jest wciągnięta na listę zabytków i...
OZEN SIĘ ZE MNĄ
13
- Znając Edwarda, możemy obawiać się, iż znajdzie
jakąś lukę w prawie i chytrze prześlizgnie się przez nią.
Nienawidził twojego dziadka, a nienawiść to bardzo silne
uczucie. On gotów jest mścić się nawet na umarłych. Wie
dobrze, ile Łąka Królowej znaczyła dla człowieka, który
go przeklął i przepędził.
- Znaczyła stanowczo zbyt dużo - westchnęła Rosy.
- Nie, to miejsce to anachronizm, podobnie jak surdut
i cylinder lub szpada u boku. I to bez względu na jego
wartość estetyczną i historyczną. Och, dlaczego dziadek
nie posłuchał mnie i nie przekazał tego domu na cele do
broczynne...
- Czy mam stąd wnioskować, iż w ogóle nie obchodzi
cię, co z tym miejscem może uczynić Edward? Że wcale
nie dbasz o trwałość tych czterech wieków historii?
- Ależ dbam, dbam - odparła rozdrażnionym tonem.
- Tylko co mogę zrobić? Znasz przecież warunki testamen
tu dziadka. W przypadku gdyby jego dwaj synowie umarli
przed nim, Łąka Królowej przypada w spadku najbliższej
mu więzami krwi osobie, z zastrzeżeniem wszakże, że jest
to osoba zamężna lub żonata i zdolna pod względem fizy
cznym kontynuować linię rodu, czyli po prostu zdolna
płodzić dzieci. Na dzień dzisiejszy warunek ten spełnia
tylko Edward.
Pomyślała o ojcu i jego nagłej i niespodziewanej śmier
ci wskutek zawału serca. Ukradkowo otarła łzę.
- Tylko że to ty jesteś najbliżej spokrewniona z testa-
torem - przypomniał jej Peter nieco ściszonym głosem.
- Ale ja jestem panną. I choćbym stanęła na głowie, po
zostanę nią w przeciągu tych trzech miesięcy, jakie dzielą nas
jeszcze do momentu uprawomocnienia się testamentu.
14 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
- Mogłabyś pójść na czysto formalne małżeństwo
- rzekł Peter z oczami wbitymi w podłogę - takie, które
można szybko zawrzeć i rozwiązać.
Minęła dobra minuta, zanim dotarł do Rosy rzeczywisty
sens słów adwokata.
- Nie - odparła, potrząsając głową tak gwałtownie, że
jej czarne, długie, kręcące się włosy aż przesłoniły jej twarz
żałobną woalką.
Te włosy były prawdziwą zmorą jej życia. Rosły niczym
chwast w opuszczonym ogrodzie: niepowstrzymane, buj
ne, gęste i niesforne. Na drugi dzień po wizycie u fryzje
ra wszelki ślad nożyczek, lakieru i wałków ulatniał się
z nich w jakiś niewytłumaczalny sposób. Przez pewien
czas próbowała poskramiać ich dzikość, by w końcu pod
jąć niesławną decyzję o kapitulacji. „Moja mała Cygane
czka", nazywał ją pieszczotliwie dziadek.
- Nie wydaje mi się to szczęśliwym pomysłem, a poza
tym do małżeństwa potrzeba dwóch osób, ja zaś nie znam
nikogo, kto mógłby...
- Ja znam. - Głos Petera zniżył się już prawie do
szeptu.
Spojrzała podejrzliwie.
- G kim mówisz?
- O Guardzie Jamiesonie.
Z wrażenia aż zabrakło jej tchu.
- Och, nie, nie, nigdy!
- Byłby idealnym kandydatem. - Widać było, że Peter
zaczyna zapalać się do swojego pomysłu, jak gdyby w ogó
le nie słyszał jej zaprzeczeń. - Poza wszystkim innym,
Guard nigdy nie krył, jak bardzo chciałby mieć ten dom
na własność.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 15
- Wykluczone. - Jasne, że pamiętała wszystkie te pod
chody i oblężenia, jakich nie szczędził Guard jej dziadko
wi, gdy jeszcze miał nadzieję, że ten sprzeda mu Łąkę
Królowej. - Jeżeli Guard tak bardzo choruje na ten dom,
to zawsze może kupić go od Edwarda.
Na twarzy Petera odmalowało się zdziwienie.
- Daj spokój, Rosy. Dobrze wiesz, że Edward nienawi
dzi Guarda prawie w tym samym stopniu, co twojego
dziadka.
Rosy westchnęła. Niestety, Peter nie mylił się. Guard
i Edward od lat konkurowali ze sobą w interesach i nie
było między nimi takiej potyczki, z której Guard nie wy
chodziłby zwycięsko.
- Skoro tak, to teraz myślę sobie, że znając sentyment
Guarda do tego domu, Edward z tym większą ochotą zrów
na go z ziemią.
- Przypominam, Rosy, że rozmawiamy wyłącznie
o czysto prawnym układzie. Po pewnym czasie będzie
można załatwić rozwód. Sprzedasz dom Guardowi i...
- Po pewnym czasie? To znaczy, jakim? - Znów
owładnęła nią podejrzliwość.
- Musi upłynąć rok, może najwyżej dwa lata. - Peter
wzruszył ramionami, ignorując jej pełen trwogi cichy
okrzyk. - Oczywiście przez cały czas zakładamy, że
w twoim życiu nie ma kogoś innego, mężczyzny, którego
chciałabyś poślubić z potrzeby serca. Bo wówczas nie by
łoby najmniejszego sensu wplątywać w to Guarda.
- Mimo wszystko cały ten pomysł wydaje mi się śmie
szny, by nie powiedzieć odrażający.
- W takim razie pozostaje ci tylko pogodzić się z fa
ktem dziedziczenia przez Edwarda.
16
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
- Nie mogę tego zrobić - powiedziała z rozpaczą
w głosie. - Nigdy nie zdobędę się na oświadczenie się
mężczyźnie, a szczególnie jeżeli tym mężczyzną ma być
Guard.
Peter roześmiał się.
- To tylko zwykły biznes. Spróbuj spojrzeć na całą tę
sprawę właśnie z tego punktu widzenia. Wiele zyskujesz,
niczego nie tracąc.
- Tracę moją wolność.
Ponownie rozległ się śmiech Petera.
- Wątpię, ażeby Guard stanowił pod tym względem
jakieś zagrożenie. Jest zbyt zajęty interesami, by wtrą
cać się do twojego prywatnego życia. Przynajmniej obie
caj mi, że gruntownie to wszystko przemyslisz. Kieruje
mną troska o ciebie, Rosy. Jeśli pozwolisz buldożerom Ed
warda przemienić to miejsce w pustynię, zadręczą cię wy
rzuty sumienia.
- Peter, a czy zdajesz sobie sprawę, że twoje słowa
niczym się nie różnią od moralnego szantażu?
Zmieszał się i z trudem przełknął ślinę, ale nic nie od
powiedział.
- W porządku. Przemyślę wszystkie za i przeciw.
W rezultacie zrobiła coś więcej, niż tylko dokonała inte
lektualnej analizy sytuacji, w jakiej postawiła ją śmierć
najbliższych.
„Kłopot z tobą polega na tym, że masz zbyt miękkie
serce". - Jakże często słyszała z ust innych ludzi taką oce
nę własnej osoby. Bodaj nawet zbyt często.
Ale Peter miał rację. Nie mogła pozwolić bez kiwnięcia
palcem na barbarzyński najazd Edwarda na Łąkę Królowej.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
17
Musiała przynajmniej spróbować jakiejś obrony. Cóż, jej
przodkowie poświęcali się, to i ona może.
Mimo przytłaczającego ją brzemienia, uśmiechnęła się.
Uśmiech ten nie był pozbawiony pewnej dozy złośliwości.
Jakiegoż upokorzenia doświadczyłby Guard, gdyby znał jej
myśli. Ostatecznie ileż kobiet myślało w ten sposób o mał
żeństwie z nim? Tylko jedna. Rosy Wyndham. Z tego, co
słyszała, wszystkie inne poczytałyby sobie jego małżeńskie
„tak" za prawdziwy dar niebios.
W porządku, była inna. Była odmieńcem. Była ślepa na
fizyczne walory Guarda, na których widok pozostałe ko
biety przemieniały się w marcowe kotki. Była całkiem uod
porniona na działanie jego sławetnych fluidów, od których
niewieście nóżki zginały się w kolanach, jakby były z gu
my. Zaledwie zauważała jego szerokie ramiona, płonące
oczy, strzelistą sylwetkę, pełne usta i charyzmatyczną aurę,
która otaczała go na podobieństwo przesyconego światłem
oparu. Dla niej, dla tego odmieńca, Guard był tylko aro
ganckim, sarkastycznym potworem, który czerpał jakąś sa
dystyczną przyjemność ze strojenia sobie z niej żartów.
Miała świeżo w pamięci ostatnie przyjęcie, na którym
w pewnym momencie gospodyni domu zwierzyła się jej
w zaufaniu, że w przeddzień jej kuzyn błagał ją, by posa
dziła go przy stole obok Rosy. Pech chciał, że Guard usły
szał te słowa i od razu sięgnął do swego arsenału sarkazmu
i złośliwej ironii.
- Cóż, jeżeli on ma nadzieję, że odnajdzie kobietę pod
tą stertą włosów i szarą skorupą fatałaszków, to będzie,
biedaczysko, mocno rozczarowany.
Zimny drań! „Szarą skorupą fatałaszków" nazwał jej
utrzymaną w gołębio-popielatych tonacjach kreację, którą
18 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
skompletowała w różnych sklepach z tanią używaną
odzieżą, każdą część odnawiając, piorąc i prasując z samo
zaparciem godnym lepszej sprawy.
Gdyby można było zabijać spojrzeniem, Guard już by
padł trupem.
- Nie wszyscy mężczyźni osądzają kobietę na podsta
wie tego, jak zachowuje się w łóżku, Guard - powiedziała
przez zaciśnięte zęby.
- Na twoje szczęście - odparował cios z niewzruszoną
miną. - Bo jak głosi wieść gminna, nie masz najmniejszego
pojęcia, jak trzeba się zachować na tej szczególnej scenie,
która z reguły nie posiada widowni.
Rzecz jasna, zaczerwieniła się jak piwonia, choć wcale
nie było jej wstyd z powodu faktu, że nie tarzała się dotąd
w łóżku ze wszystkimi mężczyznami w okolicy. Jej zmie
szanie spowodowało coś innego. Nagle bowiem wyobrazi
ła sobie Guarda z jakąś bezimienną kobietą, splecionych
w zwierzęcym uścisku, nagich, spoconych, jęczących...
Wizja ta była tak sugestywna i plastyczna, iż przypominała
scenę z filmu pornograficznego. Minęło sporo czasu, nim
zdołała się od niej uwolnić.
Ich sprzeczka przeciągnęła się do późnego wieczoru.
Rosy wyszła z niej właściwie pokonana. Nie nadążała z ar
gumentami. Nie została nawet przy ostatnim słowie, gdyż
ugodziwszy ją celnym sztychem, Guard nagle odszedł i do
łączył do olśniewająco pięknej blondynki, z którą zresztą
niebawem opuścił przyjęcie.
I taki człowiek miał teraz zostać jej mężem! Oczywiście
tylko na papierze, ale wobec prawa! Chyba kompletnie
oszalała, pozwalając Peterowi zapędzić się w sytuację bez
wyjścia. Ale stało się i obecnie najważniejsza była kwestia,
OZEN SIĘ ZE MNĄ
19
czy Guard na tyle jest spragniony Łąki Królowej, by pójść
na ten oszukańczy układ.
- W porządku, Rosy, o co chodzi? Bo jeśli o nowy
datek na twoich biedaków, to uprzedzam, że nie jestem
dzisiaj w nastroju do otwierania kiesy.
W milczeniu pobiegła za nim wzrokiem, gdy przemierzał
hol i wchodził do salonu. Przyszedł trochę wcześniej, niż to
sobie obliczyła, i jak zwykle ubrany był z nienaganną elegan
cją. Poza tym biła z niego siła, siła woli i siła mięśni, która
nawet na tak uprzedzonej do niego osobie, jak ona, robiła
pewne wrażenie. W sumie jednak nie był mężczyzną w jej
typie. Lubiła mężczyzn opiekuńczych, miłych, o ciepłym,
życzliwym uśmiechu, mniej może bezbłędnych w doborze
koloru skarpetek i krawata, ale za to szlachetnych i wielko
dusznych. I zdecydowanie mniej seksownych.
Dołączyła do Guarda, a kiedy usiedli, nerwowo od
chrząknęła.
- Czy coś nie tak? - zapytał chłodnym tonem. - Wpa
trujesz się we mnie jak królik w psa myśliwskiego.
- Nie budzisz we mnie strachu, Guard.
- No to mnie uspokoiłaś. Posłuchaj, lecę jutro z samego
rana do Brukseli, a przedtem jeszcze muszę przestudiować
całą teczkę ważnych dokumentów. Więc bądź miłą dziew
czynką, nie kołuj, nie wycofuj się, nie rób długich wstępów,
tylko mów, co masz do powiedzenia. Oboje wiemy, że nie
zadzwoniłabyś do mnie, gdybyś nie miała ważnej sprawy,
przynajmniej w swoim własnym mniemaniu.
Mówiąc to, patrzył na nią ze zwykłą ironią w oczach,
ale chyba naprawdę się śpieszył, gdyż niecierpliwymi ru
chami to odpinał, to znów zapinał guziki marynarki.
20 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Spoglądała na jego dłonie i czuła pogłębiający się
skurcz żołądka.
- Dalej, Rosy! Nie baw się ze mną w podchody czy
zgaduj-zgadulę. Dzisiaj nie jestem w odpowiednim nastro
ju do gierek.
Zmierzył ją spojrzeniem surowego sędziego, który pa
trzy na jawnogrzesznicę.
Przełknęła ślinę. Za późno było na odwrót.
Utkwiła wzrok w dołku na jego brodzie.
- Guard, czy... czy ożenisz się ze mną?
ROZDZIAŁ DRUGI
Rosy wyrzuciła to z siebie z zamkniętymi oczami, jed
nak cisza, jaka zapadła po jej pytaniu, zająkliwym i bardzo
nieśmiałym, zmusiła ją do ich otwarcia.
- Co... powiedziałaś?
Te dwa słowa, oddzielone krótkim interwałem milcze
nia, nie miały właściwie charakteru dźwięków, lecz raczej
fizycznych razów, które odczuła całym ciałem i które łą
czyły się z doznaniem prawdziwego bólu.
Opanowało ją pragnienie ucieczki. Chciała wstać i wy
biec z tego pokoju, z tego domu, byle najdalej od tego
człowieka.
- Zapytałam cię, czy ożenisz się ze mną - powtórzyła
najszybciej, jak mogła.
- Czy to jakiś żart?
Na jego twarzy pojawił się gniew, co raczej zdumiało ją.
W przeciągu ostatnich kilku godzin niejednokrotnie próbo
wała wyobrazić sobie, jak Guard zareaguje, jednak gniewne
żachnięcie się z jego strony ani razu nie przyszło jej do głowy.
Rozbawienie, drwina, ironiczna pogarda, stanowcza odmo
wa, owszem, to wchodziło w rachubę, ale gniew nie.
- Nie żartuję, Guard, choć przyznaję, że chciałabym,
żeby tak było.
Milczał. Najwidoczniej czekał na dalsze wyjaśnienia.
- To pomysł Petera, i już sama nie wiem, czy szalony,
22
OZEN SIĘ ZE MNĄ
czy też nie pozbawiony rozsądku. Chodzi o to, by nie
dopuścić do dziedziczenia przez Edwarda Łąki Królowej,
gdyż istnieje obawa, że Edward dokona tu dzieła zniszcze
nia. Znasz zresztą warunki testamentu dziadka.
- Owszem, jednak nie spodziewałem się, że to miejsce
obchodzi cię tak bardzo, iż jesteś gotowa na coś takiego.
Zawsze przecież twierdziłaś, że nie wyobrażasz sobie mał
żeństwa bez miłości. Skąd więc ta zmiana? Czyżby realna
możliwość utraty tego domu obróciła w proch i pył dziew
częcy idealizm?
- Nic z tych rzeczy, Guard - zaprzeczyła z gniewem.
- P o prostu...
Guard zrzucił marynarkę i podszedł do dużego kamien
nego kominka, zionącego paszczą wygasłego paleniska.
Ten mężczyzna pasował do tego miejsca, musiała mu to
przyznać. O wiele bardziej niż ona sama. Miał postawę
dawnego feudała, na poły wyniosłą i dumną, na poły dziką
i barbarzyńską. Rosy odniosła wrażenie, że jej przodkowie
z portretów spoglądają nań z aprobatą i życzliwością.
Czuła się zresztą bardziej spadkobierczynią rodziny mat
ki niż rodziny ojca. To po matce odziedziczyła typ urody,
kolorystykę, a nawet figurę. W niczym nie przypominała
Wyndhamów, krępych, krzepkich, mocno trzymających
się ziemi. Była drobna i szczupła. „Skóra i kości", jak to
powiedział Guard przy jakiejś okazji, a miał przy tym minę,
jakby patrzył na suchotnicę w ostatnim stadium choroby.
Ale to był ciągle jej dom, cząstka jej osoby. Czy miała
do niego sentyment, czy nie, tego faktu przynależności nie
miała zamiaru podważać. Była też na tyle szczera wobec
siebie, żeby wiedzieć, iż w rękach Guarda dom Wyndha
mów będzie bezpieczny.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
23
- Po prostu co? - zapytał. - Po prostu kochasz to miej
sce i nie chcesz stąd wyjeżdżać? I kochasz mnie tak bar
dzo, że...
Oczywiście znał prawdę i tylko drażnił się z nią. Wolała
jednak, by co do tej ostatniej kwestii nie było żadnych
wątpliwości.
- Miłość nie wchodzi tu w rachubę. Wyłącznie interes.
Popatrzył na nią przenikliwym wzrokiem.
- Czyli ślub ze mną ma ci zapewnić zatrzymanie domu?
- Chcę go raczej uratować, zabezpieczyć, nazwij to zre
sztą jak chcesz, bo i tak w końcu ty się staniesz jego właści
cielem. Ten formalny układ między nami odsunie Edwarda,
a wraz z nim niebezpieczeństwo uczynienia z tego miejsca
żałosnej ruiny. Powtarzam, for-mal-ny - wyakcentowała sy
laby tak dobitnie, jakby Guard miał kłopoty ze słuchem.
Patrzyła na widoczne za oknem drzewo. Nie czuła się
na siłach patrzeć Guardowi w twarz.
- Nasz związek nie musi trwać długo - ciągnęła, wie
dząc, że im szybciej wyjaśni wszystkie rzeczy, tym szybciej
otrzyma jakąś wiążącą odpowiedź. - Peter zapewnił mnie,
że już po roku możemy złożyć wniosek o rozwód i że samo
małżeństwo do niczego nas nie zobowiązuje.
- Wypełniając te ogólniki konkretną treścią, rozumiem,
że nie zobowiązuje nas do współżycia cielesnego, czy tak?
Więc nie będziemy spali w jednym łóżku, jak na małżeńską
parę przystało?
Jak ona nienawidziła tych jego ciągłych aluzji do seksu!
- Oczywiście, że nie. A fakt, że małżeństwo nie zostało
skonsumowane, posłuży nam jako pretekst do starania się
o rozwód.
- To mylisz się, moje złotko. Ty chyba w ogóle nie
24
OZEN SIĘ ZE MNĄ
znasz mężczyzn. Jakiż mężczyzna stanąłby w sądzie i
z własnej woli się przyznał, że przez rok nie udało mu się
oddziewiczyć zaślubionej kobiety. Zresztą mówimy
o mnie, a ja nie pójdę na taki warunek nawet w przypadku
znalezienia innego pretekstu do rozwodu. Przecież
w oczach świata bylibyśmy prawdziwym małżeństwem
i gdyby później pojął cię ktoś jako dziewicę, straciłbym
honor i musiałbym chyba strzelić sobie w łeb. Jak widzisz,
sprawy cokolwiek się komplikują.
Czy ta uwaga równoznaczna była z odmową? Chyba
nie, choć może i tak. Rosy niepewnie spojrzała na człowie
ka, z którym ona i Peter wiązali tyle nadziei. Czuła, że
płoną jej policzki. Wdepnęli w temat, którego najchętniej
w ogóle by nie poruszała.
Jak zwykle, niczego nie mogła wyczytać z jego ironi
cznie uśmiechniętej twarzy.
- Dlaczego mamy oszukiwać świat? Przecież mogliby
śmy nie robić tajemnicy z faktu, że nie jesteśmy...
- Kochankami. - Widocznie już przyzwyczaił się wy
ręczać ją przy trudniejszych słowach. - Tak, trudno jest
sobie wyobrazić ciebie i mnie jako kochanków. Raz tylko
trzymałem cię w ramionach i wówczas o mało nie wydra-
pałaś mi oczu.
- Przestraszyłeś mnie. I było tak ciemno, że nie widzia
ło się własnej ręki.
- Clem Angers kłusował w strumieniu twojego dziad
ka, a ty mu pomagałaś napełniać worek łososiami.
- Bzdura. Clem wyciągnął mnie tamtego wieczoru, że
by pokazać mi borsuczą norę. I nagle ty się przyplątałeś
i zepsułeś wszystko. Ta borsuczą nora miała być czymś
w rodzaju prezentu od Clema na moje szesnaste urodziny.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 25
- Doprawdy? Cudowne szesnaście lat i ani jednego po
całunku. Nieskazitelne dziewczątko. Zielone jabłuszko bez
śladu linii papilarnych. A teraz ile masz lat?
- Prawie dwadzieścia dwa - rzuciła niecierpliwie.
- Hmm, sześć lat to dostatecznie długi okres, by opa
nować do perfekcji sztukę całowania. Jak również wiele
innych sztuk. W każdym razie ufam, że spodobała ci się
tamta wprawka w ostatnią noc sylwestrową u Lewisha-
mów na balu. Byłem i widziałem.
Rosy spłonęła rumieńcem. Dobrze pamiętała ów przykry
epizod. Jeden z podchmielonych młodych mężczyzn, spo
krewniony zresztą dość blisko z gospodarzami balu, który
bardzo długo adorował ją wzrokiem z drugiego końca sali,
w pewnym momencie przeszedł do działania i zastąpiwszy
jej drogę w ciemnym korytarzu, zaczął całować wbrew jej
woli, siłą przełamując opór. Bardziej tu zresztą był winny
alkohol niż sam napastnik. Na drugi dzień bowiem zjawił się
u niej ze skruszoną miną i błagał o wybaczenie. Zapropono
wał wspólny spacer, lecz zręcznie wymówiła się. Nie miała
jednak pojęcia, że Guard był świadkiem tamtej sceny. Ponie
waż rozegrała się w półmroku, mogła faktycznie wyglądać
na scenę namiętnego pocałunku.
Wstała, podeszła do komody i zaczęła nakręcać stojący
na niej majolikowy zegar.
- Dlaczego, do diaska, nie kupujesz sobie jakichś przy
zwoitych sukienek? - dobiegło ją z tyłu pytanie Guarda.
- Ostatecznie chyba możesz sobie na nie pozwolić. Twój
ojciec nie zostawił cię przecież bez grosza przy duszy.
A może obawiasz się, że zmieniając się z dziecka w kobie
tę zgorszysz świętoszkowatego Ralpha?
26 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
wem. - A co do moich ubrań... - Spojrzała na swoje dżin
sy i robiony na drutach gruby sweter, który należał niegdyś
do jej ojca. - Ubieram się wyłącznie dla własnej przyje
mności i jedynie w rzeczy, w których czuję się swobodnie.
Obcisłe sukienki, wysokie obcasy i w ogóle wszystkie te
głupstwa zostawiam twoim przyjaciółkom. Zresztą
mężczyźni w twoim wieku stają się bardzo konserwatywni
i zaczynają tolerować tylko jeden styl.
- Mam trzydzieści pięć lat, Rosy - przypomniał jej
z przekąsem - a to nie jest jeszcze dostateczna podstawa
dla bycia konserwatywnym. Co się zaś tyczy moich gustów,
to przyznaję, że lubię, kiedy kobieta ubiorem cokolwiek
podkreśla swoją płeć, ażeby przynajmniej było jasne, z kim
mamy do czynienia. Ale ty jeszcze nie jesteś kobietą, pra
wda, Rosy?
Tym razem pytanie to, które zresztą należało do rzędu
pytań kardynalnych, rytualnych wręcz, dotknęło ją szcze
gólnie boleśnie.
- Jestem kobietą, tylko ty do tej pory nie raczyłeś jesz
cze tego zauważyć - odparła wzburzonym głosem. - Zwy
kłeś bowiem myśleć o kobietach wyłącznie w kategoriach
seksualnych. Im więcej kobieta jest seksy, tym bardziej jest
kobietą. I dlatego ostrzegam cię...
Nagle przerwała, uderzona jakimś absurdalnym fatali
zmem, ciążącym na ich wzajemnym stosunku. Dlaczego
wciąż musieli się kłócić, sprzeczać, walczyć ze sobą na
noże?
- Więc przed czym mnie ostrzegasz? - zapytał wyzy
wającym tonem.
- Ach, nieważne.
Ależ była durna, idąc za radą Petera! Owszem, zgadzała
OZEN SIĘ ZE MNĄ
27
się z nim w kwestii, że formalne małżeństwo było tu jedy
ną gwarancją uratowania Łąki Królowej. Lecz wybór kan
dydata należał do najgorszych z możliwych. Każdy inny
mężczyzna byłby lepszy od tego aroganckiego, wzgardli
wego, sadystycznego, strasznego człowieka, który w tej
chwili stał przed nią i mierzył ją przenikliwym wzrokiem
tych swoich bursztynowych oczu hipnotyzera.
- W porządku, wycofuję się - powiedziała z goryczą.
- To był fatalny pomysł. Okazałam się kompletną idiotką,
licząc na twoją zgodę. W tej sytuacji dam chyba matrymo
nialne ogłoszenie do prasy.
W jego oczach pojawiły się dwa złociste ogniki. Na
tychmiast jednak zgasły.
- Jeszcze nie dałem ci mojej odpowiedzi.
Machnęła ręką, jakby formalna odpowiedź nie była tu
niezbędna.
- Planujesz akcję tyleż delikatną, co niebezpieczną -
ciągnął, nie zrażony tym gestem. - Edward to piekielnie
podejrzliwy facet.
- Jeśli nawet taki jest, to co z tego? W sensie prawnym
niczego nie będzie mógł podważyć.
- Nie byłoby rozsądne nie doceniać jego sprytu i prze
biegłości. W twoim planie jest wszakże element oszustwa.
- Oszustwa? - spytała z niepokojem.
- Wracam z Brukseli pojutrze i wówczas dam ci osta
teczną odpowiedź. Do tego czasu wstrzymaj się z dawa
niem ogłoszeń do prasy.
Włożył marynarkę i bez pożegnania opuścił salon. Po
chwili usłyszała trzask frontowych drzwi, a potem stłumio
ny pomruk silnika jego samochodu.
Czuła do siebie niesmak. Guard traktował ją jak nasto-
28
OŻEN SIĘ ZE MNĄ
latkę, ona zaś w jego obecności faktycznie dawała się spy
chać do granic infantylizmu.
- I znów zapomniałaś osłodzić mi kawę - powiedział
Ralph tonem nagany, marszcząc po belfersku swoje płowe
brwi. - Nawiasem mówiąc, w ostatnich dniach wydajesz
się jakby czymś zaabsorbowana. Czy coś się stało?
- Nie, nic szczególnego - odparła, mijając się
z prawdą.
- Wiesz, wielka szkoda, że nie przycisnęłaś mocniej
swojego dziadka, żeby zapisał Łąkę Królowej na nasze
charytatywne cele. Powoli zaczyna brakować nam łóżek
i pomieszczeń. Kiedy pomyślę o twojej rezydencji i jej li
cznych pokojach...
- Tak, wiem - przyznała Rosy w poczuciu winy.
Nie zapoznała dotąd Ralpha z wszystkimi klauzulami te
stamentu dziadka, a ponieważ Edward, nie czekając na osta
teczny wyrok sądowy, już zaczął zachowywać się jak właści
ciel domu, Ralph był przeświadczony, że utraciła Łąkę Kró
lowej na zawsze i bezpowrotnie. Dziwne, ale teraz właśnie
przypomniała sobie, iż Guard ostrzegał ją kiedyś przed Ral
phem, że ten, jak na fanatyka dobroczynności przystało, bę
dzie się starał przejąć cały jej majątek dla swoich nędzarzy.
Wówczas zaprotestowała, nie wierząc, by stosunkowo bliski
jej człowiek mógł planować zamach na jej prywatną włas
ność, lecz dzisiaj, słysząc wyrzuty Ralpha, że nie wpłynęła
w dostatecznym stopniu na dziadka, gotowa była nawet go
zrozumieć. Gdy bowiem codziennie rano wchodziła do zni
szczonego, ponurego, obdrapanego budynku na skraju mia
sta, w którym mieściło się schronisko dla bezdomnych, nie
zmiennie towarzyszyły jej wyrzuty sumienia.
OZEN SIĘ ZE MNĄ
29
Ona i Ralph zrobili wszystko, by wnętrza wyglądały
w miarę przyzwoicie, jednak nie udało im się oczyścić sal
z atmosfery szkolnego internatu czy też wręcz przytułku.
Tamtej wiosny, zaraz na początku swej pracy w schro
nisku, przyjechała tu pewnego dnia z całym naręczem nar
cyzów, zaś bagażnik jej małego samochodu wypełniały po
brzegi najróżniejsze wazony i flakoniki, które „wypoży
czyła" z domu.
Ralph pojawił się w drzwiach, gdy ustawiała ostatni
wazon.
- Marnujesz pieniądze na kwiaty - zauważył głosem peł
nym tłumionego gniewu - podczas gdy zaledwie stać nas na
wyżywienie naszych pensjonariuszy, a i to nie zawsze.
Już więcej nie powtórzyła tego błędu, ale czasami kla
sztorna surowość tego miejsca ciążyła jej nieznośnie, co
jeszcze pogłębiało jej bolesne współczucie dla młodych
ludzi, którzy coraz częściej pojawiali się na liście lokato
rów schroniska.
Dzisiaj natomiast miała dodatkowy powód, by winić
samą siebie i dręczyć się wyrzutami. Otóż jej własne pro
blemy jak gdyby przyćmiły troskę o bezdomnych. Guard
miał wrócić z Brukseli późnym popołudniem. Z jaką poja
wi się decyzją? A z jakiej jego decyzji ona byłaby najbar
dziej zadowolona?
Wiedziała bardzo dobrze, co Ralph powiedziałby jej,
gdyby zwróciła się do niego po radę. Że na tym świecie są
ważniejsze sprawy od jakiegoś budynku z kamienia, cegły
i drewna. Że potrzeby innych ludzi, jej bliźnich, sprowa
dzają się, bywa, do czegoś tak podstawowego, jak kawałek
chleba i szklanka gorącej herbaty. Niegodną jest więc rze
czą zaprzątać sobie głowę portretami przodków czy jakimiś
30 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
porcelanowymi bibelotami z osiemnastego wieku. I mó
wiąc tak, nie musiałby jej przekonywać. Właściwie już była
przekonana.
A jednak nie mogła pogodzić się z myślą o możliwości
zburzenia ścian, wśród których wyrosła. Nie chodziło
o materialną wartość budynku i zgromadzonych w nim
rzeczy. Szkoda jej było artyzmu dawnych rzemieślników,
malarzy i rzeźbiarzy, jaki przesycał każdy detal rodzinnego
domu. Niektóre z ich dzieł zniewalały wręcz swoim uro
kiem i nieprzemijającą artystyczną wartością. Musieli być
niegdyś z nich dumni i nigdy nie wybaczyliby jej, że po
zwoliła zmarnieć świadectwom ich talentu, natchnienia
i wyobraźni. Ralph nie dostrzegał tej drugiej strony zagad
nienia. Dla niego liczyły się tylko rzeczy wymierne.
Na korytarzu spotkała dwóch młodych mężczyzn, wła
ściwie jeszcze chłopców.
- I co, Rosy? Przyjaciel dał ci się we znaki? - zapytał
jeden z nich, chudy i opryszczony jak nieboskie stworzenie.
Zmusiła się do uśmiechu, lecz zanim zdążyła odpowie
dzieć, jego towarzysz pośpieszył z chichotliwym komen
tarzem:
- Idę o zakład, że gdyby faktycznie dał się jej we znaki,
byłaby wesoła jak sikoreczka.
I rzecz dziwna, wysłuchała tych słów bez śladu rumień
ców na policzkach, podczas gdy najmniejsza tego typu
aluzja w ustach Guarda niechybnie powodowała, że czer
wieniła się niczym licealistka.
- Czy już wiesz coś konkretnego o tej pracy, Alan, którą
interesowałeś się w zeszłym tygodniu? - zapytała prysz
czatego.
- Słaba nadzieja.
OZEN SIĘ ZE MNĄ
31
- A nie spróbowałbyś podnieść swoich kwalifikacji,
zapisać się na jakieś wieczorowe kursy? - zasugerowała.
Chłopak potrząsnął głową. Na jego twarzy malowało się
znużenie. Tak, oni wszyscy dawno już przestali wierzyć;
że nauka, samozaparcie, wyrzeczenie i wewnętrzna dyscy
plina doprowadzą ich do czegoś, otworzą przed nimi jakieś
drzwi. Zbyt dużo było rozczarowań w ich życiu.
Chłopcy kiwnęli na pożegnanie głowami i zniknęli
w drzwiach salki telewizyjnej.
Kiedy godzinę później jechała do domu, myślała o Gu-
ardzie i jego ewentualnej decyzji. Ze zdenerwowania aż
bolał ją żołądek. Droga dłużyła się jej, a na domiar złego
u jej końca czekała ją niespodzianka. Skręciwszy bowiem
z ulicy na wiodącą na podjazd aleję, ujrzała przed swoim
domem lśniącego czerwonego rolls-royce'a. Nie kojarzyła
samochodu tej marki z żadną ze znanych sobie osób. Któż
więc mógł to być? Na wszelki wypadek weszła do środka
tylnymi drzwiami. Jakież było jej zdumienie, gdy w głów
nym holu ujrzała Edwarda. Był odwrócony do niej plecami
i z jakimś obcym jegomościem wpatrywał się w wiszący
nad nimi żyrandol. W świetle żarówek łysina Edwarda sa
ma wydawała się być źródłem światła.
- Przypuszczam, że można otrzymać za niego całkiem
okrągłą sumkę - powiedział nieznajomy mężczyzna - ale
radziłbym wywieźć go za granicę i tam szukać nabywcy.
W naszym kraju ostatnio trudno sprzedać tak kosztowną
rzecz. Recesja dała się we znaki nawet elitom finanso
wym... - przerwał i dotknął ramienia Edwarda. Oczami
pokazał na stojącą w drzwiach Rosy.
- Ach, Rosy, kochanie... - Podszedł i uprzejmie się
przywitał.
32
OŻEN SIĘ ZE MNĄ
Nienaganne maniery Edwarda nie mogły zwieść Rosy.
Właściwie w pełni dzieliła nieprzyjazną nieufność, z jaką jej
ojciec i dziadek od iluś tam lat traktowali tego człowieka.
- Co tu robisz, Edwardzie? - zapytała głosem pełnym
podejrzliwego dystansu.
Nieznajomy taktownie odszedł w drugi kąt holu, by za
pewnić im pełną swobodę rozmowy, i zaczął studiować
płaskorzeźby.
Czując nieufność Rosy, Edward zmierzył ją stalowym
spojrzeniem.
- Robię przegląd mojej spuścizny.
- Ten dom jeszcze nie jest twój! - przypomniała mu,
tłumiąc wściekłość.
Wzruszył ramionami. W odróżnieniu od jej ojca i dziadka,
zaczął tyć po czterdziestce i teraz jego tłusta twarz jeszcze
bardziej nabrzmiała od tłoczonej do policzków krwi.
- Masz rację, tyle że wkrótce stanie się moim - wysa
pał. - I ani ty, ani nikt inny niech nie wtyka nosa w moje
sprawy. Raz jeden w swoim długim życiu ten staruch wy
kazał pewną klasę. Jak sądzisz, Charlie, za ile pójdą te
schody? - spytał podniesionym, a nawet nieco afektowa
nym głosem swego towarzysza.
Rosy wiedziała już. Miała czarne na białym, że gdy
tylko dom dostanie się w ręce Edwarda, na tym skończą
się jego wielowiekowe dzieje. Nadzieja, że w gruncie rze
czy Edward jest inny, wcale nie taki zły, jak go malowano,
prysła w jednej chwili jak bańka mydlana.
Usłyszała, że ktoś otwiera frontowe drzwi. Odwróciła
się, niemal pewna, iż ujrzy kolejnego „finansowego dorad
cę" Edwarda. Jednak po drugiej stronie holu stał Guard.
Jednym rzutem oka ogarnął sytuację. Zmarszczył brwi.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 33
Na twarzy Edwarda odmalowała się obawa. Pojawił się
oto przeciwnik, który już wielokrotnie z nim wygrywał.
Czy i teraz pomiesza mu szyki?
Ale Guard nawet na niego nie patrzył. Rosy uświadomiła
sobie, że kieruje wzrok prosto na nią. I w tym jego spo
jrzeniu było coś, co ją równocześnie zawstydziło i bezgra
nicznie zdumiało.
W oczach Guarda ujrzała ni mniej, ni więcej tylko
zmysłowe pożądanie. Przebiegł ją dreszcz. Były to w ogóle
dziwne oczy, które w jednej chwili potrafiły utracić
swój przejmujący chłód i zabłysnąć ciepłem bursztynu.
Tyle że Guard nie mógł jej pożądać, a tym bardziej
nie mógł jej pożądać tak publicznie. Coś tu więc nie pa
sowało.
- Guard! - wykrzyknęła. - Nie sądziłam, że wrócisz
tak wcześnie.
- I ja nie sądziłem. Aż do chwili, gdy uświadomiłem
sobie, że już dłużej nie zniosę naszego rozstania.
Wlepiła w niego oczy. Rozdziawiła usta. I już chcia
ła uszczypnąć się, by sprawdzić, czy czasami nie śni,
gdy Guard odrzucił teczkę, którą trzymał do tej pory w rę
ku, i szybkim krokiem przemierzywszy hol, chwycił ją
w ramiona.
Poczuła jego ciało tuż przy swoim ciele, a jego oddech
na swoim policzku.
Zaczęła się dusić. Świat zawirował.
- Boże, jak ja tęskniłem za tobą.
Chwytała otwartymi ustami powietrze. Ogień palił jej
skórę.
- Czy już podzieliłaś się z Edwardem naszą dobrą no
winą, najukochańsza?
34
OZEN SIĘ ZE MNĄ
Jaką dobrą nowiną? Chyba jednak śniła albo ktoś tu
dostał pomieszania zmysłów. Szarpnęła się, by uwol
nić się z uścisku. Bo tylko wolna i oddzielona od Guar-
da bezpiecznym dystansem mogła uspokoić rozszalałe
serce, zebrać rozbiegane myśli i zażądać od niego wy
jaśnień.
Nie dał jej na to żadnych szans. Przeciwnie, pocałował
ją. Jego usta dotknęły jej zdrętwiałych warg i roztopiły je
swoim żarem. Fala gorąca wniknęła w jej ciało i rozlała się
w nim obezwładniającą rozkoszą odprężenia.
O zgrozo! Poczuła, że nabrzmiewają jej sutki, a w nogi
wsącza się jakaś chorobliwa słabość.
Zaprotestowała jękiem.
- Masz rację - powiedział, odrywając usta. - To nie jest
czas i miejsce. - Jego głos był ciepły, miły, przyjemnie
kojący. Pociągnął kciukiem po jej dolnej wardze.
- Co tu, do diabła, się dzieje?
Oszołomiona, oderwała wzrok od bursztynowych oczu
Guarda i spojrzała na Edwarda, który zadał to pytanie
z wściekłością w głosie.
- To nie wiesz? Rosy nie powiedziała ci? - zapytał
Guard miodopłynnym głosem. - Pobieramy się, a ty, Ed
wardzie, patrzysz na zakochaną parę.
Edward, owszem, patrzył, ale czy widział cokolwiek,
było to co najmniej wątpliwe. Jego oczy nabiegły krwią,
a twarz upodobniła się do purpurowej maski.
Guard zignorował wściekłość Edwarda i zwrócił się do
Rosy:
- Nasz ślub będzie dokładnie taki, jak to sobie wyma
rzyłaś. Cichy, skromny, kameralny. I oczywiście staniemy
na ślubnym kobiercu w kościele.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
35
W kościele! Poczuła, że jeśli natychmiast nie weźmie
się w garść, to na pewno zemdleje.
- Nie zrobicie tego! Nie możecie tego zrobić! - wybu
chnął Edward niczym granat z opóźnionym zapłonem.
- Znam takich gagatków jak wy i potrafię przeciwstawić
się waszym intryganckim zamysłom...
- Edwardzie... - Guard nawet nie podniósł głosu i nie
odwrócił głowy, ale zawarł w tym jednym słowie taki ładunek
groźby, iż tamten zamilkł, jakby odjęło mu mowę. - Myślę,
że już czas na ciebie. Drzwi są dokładnie za twoimi plecami.
To było jak policzek. Wyraz upokorzenia na twarzy
Edwarda nie pozostawiał co do tego żadnych wątpliwości.
Lecz Rosy nie jego zrobiło się żal, tylko jego towarzy
sza, który, zmieszany i zdezorientowany, wodził wzrokiem
po ścianach, podłodze i suficie i już zupełnie nie wiedział,
co ze sobą począć.
- Jeszcze mi to odszczekasz, Guard! - wykrzyknął Ed
ward, zabierając się do wyjścia. - Pamiętaj, że ty i ona nie
jesteście jeszcze małżeństwem!
- Do widzenia, Edwardzie - powiedział Guard, zamy
kając za dwoma mężczyznami drzwi.
Zapadła głucha cisza. Rosy dłużej nie mogła milczeć.
- Co to wszystko ma znaczyć? Całe to twoje zachowa
nie i to, co powiedziałeś o naszym ślubie?
Guard uśmiechnął się i znów zobaczyła przed sobą do
brze znany jej sardoniczny wyraz twarzy Guarda.
- A niby co takiego powiedziałem? Czyżbyś się rozmy
śliła?
Spojrzała na żyrandol, a potem na schody. W milczeniu
potrząsnęła głową. Była zbyt wzburzona, by zaufać swo
jemu głosowi.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Czy to koniecznie musi być kościelna ceremonia?
- zapytała Rosy znękanym głosem, po czym wstała
z krzesła i podeszła do okna.
Był pogodny sobotni ranek. Dopiero co zdążyła zjeść
śniadanie i ta wczesna wizyta Guarda, pomijając inne spra
wy, cokolwiek wyprowadziła ją z równowagi.
Jakże od śmierci dziadka wszystko się zmieniło. Gdy
jeszcze ten dom wypełniały głosy, kroki i inne oznaki co
dziennej krzątaniny, sobotnie śniadania spożywali w jadal
ni i to zawsze w atmosferze trochę uroczystej i oficjalnej.
Później Rosy przeniosła się do kuchni, a i pani Frinton
uznała, że nie ma już dla kogo sprzątać i gotować i ogra
niczyła swoje wizyty do jednej w tygodniu. To całkiem
wystarczało, a nawet, zdaniem Rosy, i tak graniczyło z lek
ką przesadą. Ostatecznie nie uważała się za księżniczkę,
była młoda, zdrowa i miała obie ręce, więc nikt nie musiał
za nią pichcić kurczaka czy odkurzać dywanów i mebli.
Kiedy więc rozległ się dzwonek u drzwi, szybko prze
łknęła ostatni kęs grzanki z dżemem i pobiegła otworzyć.
- To ty? Tak wcześnie?! - wykrzyknęła na widok Gu
arda stojącego na progu, zaraz też uświadamiając sobie, że
ten człowiek będzie odtąd przez jakiś czas niepodzielnie
rządził jej życiem.
- Wcześnie? Moja mała Rosy, ty i ja mamy się pobrać,
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 37
jesteśmy więc w oczach świata rozpaczliwie zakochaną
w sobie parą. Co tutaj wydaje się dziwne, to nie moja
wczesna wizyta, tylko fakt, że nie zostałem wczoraj na noc.
Oczywiście zarumieniła się, co nie poprawiło jej hu
moru.
- Dlaczego inni mają interesować się tym, co robimy?
- zapytała opryskliwie, prowadząc Guarda do biblioteki.
- A może jest tak, że mówiąc „oczy świata", masz na myśli
oczy swoich przyjaciółek?
Guard nic nie odpowiedział, tylko obrzucił ją takim
spojrzeniem, iż szczerze pożałowała ostatniego pytania.
Ale poruszyć kwestię ślubu kościelnego po prostu mu
siała. Była to sprawa zbyt istotna, kto wie, czy nie decy
dująca nawet, aby mogła przejść nad nią do porządku. Stała
więc teraz przy oknie i czekała na odpowiedź Guarda.
- Tak, koniecznie - odparł po chwili milczenia. - Czy
masz coś przeciwko takim zaślubinom?
Jasne, że miała. Nie była wprawdzie gorliwym człon
kiem Kościoła, zjawiała się na mszy świętej od przypadku
do przypadku i raczej z okazji większych świąt, wiedziała
wszakże bardzo dobrze, że nie godzi się urządzać fałszy
wych ceremonii przed ołtarzem, bo nie wolno obrażać
świętego sakramentu małżeństwa. A przecież, tak czy ina
czej, miał to być ślub na niby i Guard nie mógł mieć co do
tego żadnych wątpliwości.
- Po prostu... No, wiesz... Ślub kościelny łączy się z...
To zbyt poważna ceremonia... Tyle z tym kłopotów...
A w ogóle...
Dlaczego te róże tak marnie rosną? - zapytała się w du
chu, patrząc na kwietną rabatę za oknem. Och, jakże nie
nawidziła siebie za tę podszytą tchórzostwem jąkaninę.
38 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
- Przestań kołować, Rosy - upomniał ją Guard ostrym
głosem. - Nie chcesz wziąć ślubu w kościele, bo wiesz, że
nasze małżeństwo nie będzie prawdziwe. I taka postawa
wydaje się całkiem normalna u osoby, która ogląda i oce
nia rzeczywistość przez pryzmat swojej wiary czy ideologii
i moralności. Lecz spójrz na sprawę z punktu widzenia
zwykłej ludzkiej logiki. Czy chcesz tego, czy nie, stanowi
my cząstkę lokalnej społeczności. Edward, usłyszawszy to,
co usłyszał, nie może czuć się dzisiaj szczęśliwym facetem.
Oczywiście, nie wierzy nam, podejrzewa fortel, my zaś nie
możemy podsycać jego podejrzeń. Skromny, kameralny
ślub w kościele pasuje tu jak najbardziej, chociażby z uwa
gi na twoją żałobę po ojcu i dziadku. Jednak wyłącznie
cywilny ślub już by nas stawiał w bardzo dwuznacznym
świetle. Byłby przerwaniem rodzinnej tradycji i stąd pro
wokowałby innych do stawiania pytań. Co zaś się tyczy
kłopotów, o których wspomniałaś, to biorę je na siebie.
Przy okazji mam prośbę. Skontaktuj się z panią Frinton
i poproś ją, by znów zaczęła przychodzić codziennie.
- Po co? Korzystam tylko z kilku pomieszczeń.
- Być może, lecz po naszym ślubie będziemy musieli
liczyć się z przyjmowaniem gości. Zajmując się interesami,
mam sporo znajomych, którzy zapewne zechcą poznać
moją młodą małżonkę. I jeśli nie zamierzasz porzucić swo
jej pracy w schronisku, to chyba sama rozumiesz...
- Oczywiście, że nie zamierzam - przerwała mu gwał
townie.
- W takim razie wszystko się zgadza. Zadzwonisz do
pani Frinton i powiesz jej, że wychodzisz za mąż. Dorzu
cisz też prośbę, żeby zechciała gotować dla dwóch osób.
- Czy to oznacza, że masz zamiar sprowadzić się tutaj?
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 39
- Jak najbardziej, kochanie. Przecież normalne małżeń
stwa żyją pod jednym dachem i śpią w jednym łóżku.
Boże! Co ten człowiek wygadywał? Był jak ten urwa
ny z postronka dziki mustang, który gna przed siebie, podczas
gdy ona chciała widzieć tylko to, co pod stopami i w najbliż
szym otoczeniu. Guard odsłaniał przed nią perspektywę,
o której istnieniu nawet jeszcze dotąd nie pomyślała.
Chwycił ją za gardło spazm lęku.
- Ale my przecież nie możemy spać w jednym...
w jednej sypialni. - Słowo „łóżko" w żadnym wypadku
nie chciało przejść jej przez usta.
- Przestań, Rosy. Nie bądź naiwna. Ile masz lat? Powinnaś
przecież wiedzieć, że oddzielne przemieszkiwanie świeżo po
ślubionych małżonków natychmiast wywołałoby masę podej
rzeń i komentarzy. Nie trać więc zdrowego rozsądku.
- Nie wybiegałam dotąd myślami tak daleko. Chciałam
tylko...
- Chciałaś zabezpieczyć dom przed Edwardem. Wiem
o tym. Masz dwadzieścia dwa lata, Rosy. Najwyższy czas
dorosnąć - dodał zjadliwie.
Syknęła. Ten człowiek równie łatwo wywoływał jej
gniew, jak pianista dźwięk przez naciśnięcie klawisza.
- Jestem dorosła. Jestem już...
- Kobietą? To chyba chciałaś powiedzieć.
- Tak - potwierdziła z dzikim błyskiem w oku.
- W takim razie spójrz w lustro i powiedz mi, kogo
widzisz.
To wszystko nie miało najmniejszego sensu, lecz prze
ważyła przekora i ciekawość. Lustro wisiało obok, dlacze
go więc nie miałaby spojrzeć. Ostatecznie nie było aż tak
źle, żeby wstydziła się swojego wyglądu.
40
OŻEN SIĘ ZE MNĄ
Spojrzała.
Przede wszystkim zauważyła ogromny kontrast. Kon
trast pomiędzy swoją drobną sylwetką a mocną i wyniosłą
posturą Guarda, który stanął obok. Wręcz nikła przy tym
olbrzymie. A jednak kształt jej piersi, linia talii i bioder,
wszystko to zaprzeczało tezie tego aroganta, że mała Rosy
ma jeszcze mleko pod nosem.
- Też mi kobieta! Chyba sama widzisz, że wyglądasz
jak dziecko. - Kpił sobie z niej niemiłosiernie. - Być może
za ileś tam lat staniesz się kobietą, ale obecnie wciąż koja
rzysz się bardziej z małolatą, gumą do żucia i szkolnym
tornistrem. - Dotknął palcem jej ust. Gniewnie odtrąciła
jego rękę. - I żadnej szminki. Ani śladu makijażu.
- Jest sobota rano.
Mogła jeszcze dodać, że zaspała, gdyż minionej nocy
bardzo długo nie mogła zasnąć. Po cóż jednak mówić
zbędne rzeczy.
- Ani śladu makijażu - powtórzył bezlitośnie. - I czy
ktoś widział, żeby się tak ubierać? Żeby maskować nawet
tę krztynę kobiecego powabu, którą uważne oko mogłoby
w tobie odnaleźć? Czy jakiś mężczyzna widział twoje cia
ło, Rosy? Dotykał go? Dotykał cię tutaj?
I Guard dotknął dłonią jej piersi. Natychmiast jednak
został przykładnie ukarany. Walnęła go w rękę z taką
wściekłością i mocą, że o mało co nie złamała swojej.
- Nie muszę przepraszać ciebie ani kogokolwiek inne
go, że nie taplam się w seksie! - wybuchnęła. - I bynaj
mniej nie czyni mnie to mniej kobietą, że nie wskakuję do
łóżka z każdym, kto mnie o to poprosi.
- Trudno mi się z tobą nie zgodzić, Rosy - rzekł, bła-
zeńsko dmuchając na swoją dłoń - ale sposób, w jaki się
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 41
rumienisz, na każdą wzmiankę o tych sprawach, sposób,
w jaki wyślizgujesz się z moich ramion, sposób, w jaki
odsłaniasz brak doświadczenia seksualnego, wszystko to
niebawem stanie się dla innych dowodem, że pomiędzy
tobą a twoim mężem nie ma normalnego współżycia.
- Ale cóż ja mogę na to poradzić? - zapytała na poły
smutnym, na poły poirytowanym głosem. - Bo chyba nie
sugerujesz mi, że powinnam iść i poszukać sobie jakiegoś
partnera do łóżka, by otrzaskawszy się z tymi sprawami
i nabywszy wprawy, nie przynosić ci wstydu przez swój
brak doświadczenia seksualnego.
Chwycił ją za ramiona i potrząsnął jak szmacianą lalką.
Był teraz śmiertelnie blady i poważny.
- Nie kpij sobie, proszę! Zaczęliśmy bardzo niebezpie
czną grę. Czy pomyślałaś, co by się stało, gdyby Edward
zdemaskował nasze małżeństwo i wpadł na trop oszustwa?
- To niemożliwe - powiedziała z głębokim przeko
naniem.
- A widziałaś jego minę, kiedy dowiedział się, że może
się pożegnać z nadzieją na odziedziczenie Łąki Królowej?
Najmniejszy dowód na to, że nasze małżeństwo jest zwykłą
inscenizacją, a dostaniemy się za jego sprawą w tryby ma
chiny sądowej, która nas zmiele na proszek.
- Ale przecież niczego nie będzie mógł nam udo
wodnić.
- O ile będziemy ostrożni, to znaczy, o ile będziesz
pamiętała, że w oczach ludzi jestem twoim prawdziwym
mężem. I że łączy nas tak silne uczucie, że biegiem udali
śmy się do kościoła.
Rosy nerwowo przełknęła ślinę. Nigdy nie narzekała na
swoją wyobraźnię, jednak wyobrażenie sobie siebie usy-
42 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
chającej z miłości do Guarda i Guarda odwzajemniającego
tę miłość stanowczo przekraczało jej zdolności.
- Czy już skończyłeś krytykę mojej osoby? - spytała
wyzywająco.
- Na dzisiaj tak.
Nagle Rosy zaczęła mieć wszystkiego dość.
- Wiesz dobrze, że nikt do niczego cię nie zmusza. Nikt
nie przykłada ci pistoletu do głowy i nie mówi: „Ożeń się
z nią!". Ja naprawdę nie palę się do zostania twoją teatralną
żoną. Więc może odłożylibyśmy całą tę sprawę na półkę
i zapomnieli o niej? Co ty na to, Guard?
- Dlaczego, zanim coś powiesz, najpierw nie pomy
ślisz? - zapytał z gniewną irytacją. - Czy już zapomniałaś
0 Edwardzie? Przecież kilkanaście godzin temu wmówili
śmy w niego, że znajdujemy się w trakcie przygotowań do
ślubu.
Wzruszyła ramionami.
- Zainscenizowaliśmy tamto, zainscenizujemy coś inne
go. Udamy kłótnię narzeczonych. Repertuar prosto z życia.
Pokręcił głową.
- Kochankowie kłócą się i godzą. Nie, Rosy, zaczęli
śmy coś i musimy konsekwentnie przeprowadzić to do
końca. Za późno na wycofywanie się.
- Przynajmniej co do jednego Peter miał rację - powie
działa ze sztuczną wesołością. - Ty musisz autentycznie
chorować na ten dom, skoro nie zawahałeś się wziąć udzia
łu w tej farsie.
Poczuła przypływ smutku i goryczy. Och, jakże to
wszystko było żałosne.
- Tak - zgodził się z ponurą miną. - Chcę tego domu.
1 a propos. Rozmawiałem już z księdzem. Zgodził się ze
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 43
mną, że cicha ceremonia w jakiś powszedni dzień będzie
najlepszym rozwiązaniem.
Otworzyła szeroko oczy.
- Co? Rozmawiałeś już z księdzem?
- A dlaczego by nie? Ostatecznie to ty byłaś tą stroną,
która pierwsza wystąpiła z oświadczynami - przypomniał.
Zacisnęła zęby. Miała ochotę krzyczeć, tupać nogami,
rzucić się na tego drania. Jednak bez względu na to, co by
uczyniła, Guard i tak przechytrzyłby ją. Ale nadejdzie
dzień, choćby miała czekać całymi latami, kiedy to ona
uzyska przewagę nad Guardem. W tej chwili przysięgła to
sobie.
- A może oblubieniec ustalił już z wielebnym datę ślu
bu? - zapytała z jadowitą słodyczą.
- Ślub się odbędzie w następną środę.
- Co? Tak szybko? - Znów stała się igraszką lęków.
- Nie ma sensu tego odwlekać. Zresztą zostało niewiele
czasu do uprawomocnienia się testamentu. Poza tym w naj
bliższym czasie czeka mnie kilka ważnych wyjazdów w in
teresach. Już nazajutrz po ślubnej ceremonii wylatuję do
Brukseli. Praktycznie oznacza to, że ominie nas przypisany
tradycją miesiąc miodowy. - Uśmiechnął się na widok jej
zmieszanej miny. - Szybki termin pozwoli nam również
ograniczyć liczbę zaproszonych gości do niezbędnego mi
nimum. Przyjęcie weselne wydamy później, w jakimś do
godnym czasie, by udobruchać naszych krewnych i przy
jaciół. Jak widzisz, wszystkie przygotowania biorę na sie
bie. Z wyjątkiem jednej rzeczy. Twojej sukni...
- Naprawdę sądzisz, że zechcę marnować pieniądze na
jakieś koronki, tiule i welony? - zapytała, domyślając się,
do czego Guard zdąża.
44 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
- Więc w czym masz zamiar wystąpić? Wierzę, że nie
w tych łaszkach, które masz na sobie.
Odruchowo spojrzała na swoją podomkę.
- Nie bądź śmieszny.
- Zrozum, Rosy, że już jestem zmęczony serwowaniem
ci coraz to innych argumentów. Zrozum też, że twoja ro
dzina osiągnęła w naszym hrabstwie wysoką i całkiem za
służoną pozycję społeczną. Cieszyła się i cieszy szacun
kiem otoczenia. Wiem, iż jesteś młodą osóbką o dość no
woczesnych poglądach, ale niekiedy musimy iść na kom
promis z konwenansami społecznymi, szczególnie
w przypadku gry o tak wysoką stawkę.
- Czy z tej twojej patetycznej przemowy mam wyciąg
nąć wniosek, że w obawie przed kompromitacją chcesz,
ażeby twoja narzeczona zjawiła się w kościele w tradycyj
nej, białej, długiej sukni?
- A jednak źle mnie zrozumiałaś! - krzyknął i zama
chał rękami. Najwidoczniej tracił panowanie nad sobą.
- Dla mnie możesz stanąć u mego boku nawet w worze
pokutnym i z popiołem we włosach! Naprawdę chodzi
o to, że im bardziej wszystko będzie zgodne z obowiązu
jącą tradycją, tym mniej będzie podejrzane. Nikt, ale to
nikt, włącznie z Ralphem Southernem, nie może domyślić
się prawdziwych powodów tego małżeństwa.
Dlaczego wymienił właśnie Ralpha? Co on miał do
rzeczy? Już widziała wzgardliwą i potępiającą minę Ral
pha, gdyby pozwoliła mu zajrzeć za kulisy całej tej sprawy.
- W porządku, Guard - powiedziała wyczerpana tą
przepychanką. - Zobaczysz mnie całą w zwiewnej bieli.
Poczuła, że zbiera się jej na płacz. Łzy zakręciły się jej
w oczach i Guard je zauważył.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 45
Zbladł i jakby uczynił ruch ku niej, zaraz jednak powie
dział szorstko:
- Przykro mi, jeśli cię zraniłem, ale pewnych spraw
musisz być świadoma.
- Rzecz w czymś, o czym w ogóle nie pomyślałeś
- odparła, wycierając łzy wierzchem dłoni. - Po prostu
zawsze wyobrażałam sobie, że kiedy będę wybierała moją
suknię ślubną, obojętnie, skromną czy jakąś bajkową, będę
robiła to z myślą o mężczyźnie, który będzie mnie kochał
i w którym ja będę... zakochana.
Uniosła głowę i spojrzała na Guarda. Zauważyła pulso
wanie mięśni jego szczęk. Kto wie? Może jednak trochę
różnił się od tego wizerunku, który wymalowała sobie na
własny użytek podczas tych długich lat ich znajomości.
Być może on również wyobrażał sobie swój ślub w atmo
sferze miłości, wierności i wzajemnego oddania. Zrobiło
się jej jeszcze bardziej przykro i szybko dodała ze sztucz
nym ożywieniem:
- Jednak wciąż nie tracę nadziei, że tak właśnie będzie...
- Następnym razem - dokończył za nią głosem, który
bynajmniej nie należał do miło brzmiących w uchu.
Zastanowiła się, co w jej słowach mogło go tak roz-
wścieklić, lecz żadna sensowna odpowiedź nie chciała jej
przyjść do głowy.
- Pewnie uważasz mnie za głupią idealistką, naiwną
romantyczkę i uważając tak, masz w gruncie rzeczy rację.
Jestem idealistką, Guard, i jestem romantyczką. Prawdo
podobnie mając twoje lata, zgromadzę pewien zapas pra
ktycznego sceptycyzmu i przestanę głosić pogląd, że mi
łość jest najważniejsza. Ba, niewykluczone, iż nawet po
sunę się do kpin i szyderstw z miłości. Ale dzisiaj jest, jak
46 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
jest. Nie możemy dojść do porozumienia, bo po prostu
inaczej czujemy.
- A cóż ty możesz wiedzieć o moich uczuciach
- zaoponował z jakąś bolesną ironią, która ją zaskoczyła.
- Jakie ty masz pojęcie o moim wnętrzu, moim życiu
intymnym...
Guard był doświadczonym, wybitnie atrakcyjnym i nad
zwyczaj zmysłowym mężczyzną. Jakkolwiek by go jednak
oceniać, musiała być w jego życiu kobieta, przynajmniej
jedna kobieta, z którą związany był również uczuciowo.
Tak, Guard na pewno doświadczył już miłości. Dziwne
tylko, że uświadomiła to sobie dopiero w tej chwili.
Wynikało stąd, że straciła mnóstwo okazji, aby móc mu
dokuczyć. Bo zamiast dawać się miażdżyć jego autorytar
nym stwierdzeniom, mogła po prostu niewinnie zapytać,
dlaczego, skoro ma tak bogate doświadczenie, skoro mieni
się znawcą spraw męsko-damskich, w wieku trzydziestu
pięciu lat nadal jest kawalerem. Teraz zresztą również nie
skorzystała z szansy, by rzucić mu tego rodzaju wyzwanie.
Zwyczajnie zabrakło jej odwagi.
- Zmuszony jestem ostrzec cię, Rosy. Twoje poszuki
wanie romantycznej miłości może zakończyć się bolesnym
rozczarowaniem, a już na pewno nie powinno odnosić się
do naszego związku. Na gorące, nieskalane uczucia musisz
poczekać, aż doprowadzimy naszą sprawę do szczęśliwego
końca.
Rosy obrzuciła go niepewnym spojrzeniem. Zazwyczaj
tego rodzaju słowom towarzyszyło u niego sarkastyczne roz
bawienie, teraz jednak nie zauważyła ani śladu drwiny, wprost
przeciwnie, twarz Guarda pozostawała surowa i poważna.
- I przypominam - kontynuował. - W okresie trwania
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 47
naszego małżeństwa będziemy jakby na scenie. Publicz
ność ma widzieć zakochaną w sobie parę, i to w każdym
tego słowa znaczeniu.
Rosy, niejako wbrew sobie, poczuła dreszcz podniece
nia. Wyobraziła sobie tę grę, to aktorstwo, dostatecznie
sugestywne, by inni mogli pozostać w przeświadczeniu, że
widzą autentycznych kochanków. Zastanowiło ją tylko,
gdzie będzie przebiegać granica pomiędzy udawaniem
a prawdą, bo że jakaś wyrazista granica będzie musiała
przebiegać, to rozumiało się samo przez się.
- Nie musisz się obawiać. Nie zepsuję twojego publi
cznego wizerunku świetnego kochanka. Choć swoją drogą
prawda jest nieco zabawna. Playboy żeni się z kobietą,
która go nie chce.
- Powiedziałbym, że chodzi raczej o moją reputację
jako biznesmena - odparował jej ironię. - Bądź co bądź,
dopuszczamy się oszustwa. A oszust nie jest mile widzia
nym partnerem w świecie interesów. A co do małżeńskiego
związku z kobietą, która mnie nie chce, to przypominam,
że nie jesteś kobietą. Jesteś dziewczynką, Rosy, i chyba nie
będę miał trudności ze znalezieniem kobiet, które mnie
pocieszą.
W butnej arogancji, musiała mu to przyznać, nie miał
sobie równych.
Sięgnął do kieszeni marynarki.
- Chyba przyda ci się to - powiedział rzeczowo, wrę
czając jej maleńkie aksamitne pudełeczko.
Rosy drżącymi dłońmi otworzyła je. Z jej ust wydobył
się okrzyk zachwytu. Patrzyła na prześliczny złoty pier
ścionek z szafirem okolonym brylancikami.
- Jest piękny - powiedziała. Szafir miał barwę przed-
48 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
wieczornego nieba, podobnie jak jej oczy. - Nie mogę go
przyjąć. Z pewnością kosztował majątek.
- Rzecz w rym, że nie tylko musisz go przyjąć, ale
również nosić - oświadczył z naciskiem. - Ludzie ocze
kują po narzeczonych właśnie takich widomych symboli
miłości.
Czy wybór szafiru był z jego strony świadomy, czy też
stanowił rezultat przypadkowo podjętej decyzji? Raczej
chyba to drugie, gdyż nie podejrzewała go o to, że w ogóle
zauważył kolor jej oczu.
- No, daj mi rękę.
Z widocznym wahaniem wyciągnęła dłoń. Po chwili na
jej palcu mieniła się intensywna niebieskość okolona mie
niącymi się gwiazdeczkami.
- Jest po prostu cudowny - powtórzyła z ciepłym
uśmiechem. - Dziękuję.
- Czy tym jednym słówkiem chciałabyś załatwić wszy
stko? Zachowujesz się jak dziecko, które dziękuje rodzico
wi za kieszonkowe. Utarło się na mocy prawa zwyczajo
wego, że za taki podarek wyraża się wdzięczność przyszłe
mu mężowi w bardziej intymny sposób.
Przeniósł wzrok na jej usta. Oczywiście drażnił się z nią,
znowu chciał ją zawstydzić, była tego pewna. Ale tym
razem postanowiła przyjąć wyzwanie. Pokaże mu, że nie
jest dziewczynką, którą można bezkarnie prowokować,
a potem wyśmiewać się z jej niewinności.
Zamknęła oczy i z zaciśniętymi ustami uniosła ku nie
mu twarz. Czekała... Minęła cała wieczność, a ona, o dzi
wo, wciąż czekała.
Cisza. Żadnego ruchu z jego strony. Uniosła powieki
i spojrzała na Guarda ze złością. Nie wydawał się zbyt
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 49
przejęty morderczymi zamiarami, które w tej chwili wy
zierały jej z oczu.
- Na szczęście jesteśmy w domu i nikt nas nie widzi
- powiedział. - Bo z taką sceną pocałunku nie radziłbym
wychodzić na widok publiczny. Ostatecznie pocałunek na
rzeczonych, ludzi zakochanych w sobie nawzajem, nie po
winien kojarzyć się z łykaniem rycyny albo czegoś jeszcze
bardziej ohydnego. A ty masz taką minę, jakby właśnie
groziło ci coś w tym rodzaju...
- Ale my nie jesteśmy w sobie zakochani - przypomniała.
- Tyle że nikt prócz nas nie może o tym wiedzieć, moja
mała Rosy. Edward nie jest głupcem. Jeśli zobaczy jaką
kolwiek szansę podania w wątpliwość twojego prawa do
tego domu, z pewnością uczyni to.
- Więc co mam zrobić? Zapisać się do szkoły teatralnej
na lekcje całowania? Ani mi się śni. Nie mam zdolności
aktorskich. Nie potrafię na rozkaz udać wniebowziętej.
- Ten pomysł z lekcjami wcale nie jest zły. Wszystkie
go można się nauczyć. I chyba najwyższy czas zacząć pier
wszą lekcję.
Wciąż trzymał ją za rękę i stał tak blisko, że czuła sub
telny zapach wody kolońskiej, jakiej używał po goleniu.
Za chwilę obejmie ją i przytuli, pomyślała, by zaraz stwier
dzić z pewną dozą gorzkiego samokrytycyzmu, źe jest zbyt
słaba, aby się oprzeć temu silnemu mężczyźnie. Ale on
zrobił całkiem co innego. Uniósł wolną rękę i delikatnym
gestem odgarnął pasemko włosów, które zabłąkało się
gdzieś w okolicach jej policzka.
- Oto, jak mężczyzna dotyka ukochanej kobiety, Rosy
- powiedział tak łagodnie, jakby tłumaczył coś dziecku. -
Ona wydaje mu się tak droga, tak upragniona, tak krucha i tak
50 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
bezcenna w swojej urodzie, że wręcz obawia się naruszyć swo
im dotykiem jej wspaniałą duchowo-cielesną harmonię. Lęka
się również samego siebie, gdyż jego pragnienia mają wymiar
zmysłowego pożądania, a nie chciałby utracić kontroli nad so
bą. Wypełniają go dwa sprzeczne, a zarazem jakże bliskie sobie
uczucia: fizyczna żądza i duchowe uwielbienie. Pragnąłby ją
pochłonąć, rzucić na łóżko, z drugiej zaś strony osnuć wonią
kadzideł i wynieść na ołtarze. W jego dotyku więc niecierpli
wość miesza się z delikatnością. Spogląda w jej oczy, te zwier
ciadła duszy, aby przekonać się, że jego namiętność, jego miłość
jest odwzajemniana. Chciałby też wiedzieć, czy ukochana istota
świadoma jest jego samodyscypliny i docenia ją. Sygnałem
tego może być równie delikatny i namiętny dotyk z jej strony.
Zahipnotyzowana tonem jego głosu, Rosy nawet nie
drgnęła, gdy ujął jej dłoń i zbliżył ją do swojego policzka.
Poczuła pod opuszkami palców lekką szorstkość jego cie
mnego zarostu. Przeszył ją dreszcz, ale nie cofnęła ręki.
Pochylił głowę i przywarł ustami do zagłębienia jej dło
ni. Po chwili całował już nadgarstek, w miejscu, gdzie bije
puls. A jej puls zdradzał czterdziestostopniową gorączkę,
mogła co do tego założyć się z każdym.
- Zakochany mężczyzna konsekwentnie zdąża do za
garnięcia i zdobycia przedmiotu swych pragnień. - Głos
Guarda wciąż się rozpływał w łagodnych tonach półszeptu.
- Trzymając w ramionach ukochaną, całuje jej szyję, poli
czki, uszy...
Ciało Rosy pokryło się gęsią skórką. Doznawało na
przemian gorąca i zimna, dreszczu i omdlałości.
Nagle ich usta znalazły się tak blisko siebie, iż oddycha
jąc, zdawali się dzielić pomiędzy siebie poszczególne czą
steczki powietrza.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 51
- Ale ostatecznym celem są usta. Jej usta przyciągają
go jak magnes. Wabią i obiecują rozkosze. Wydają się być
kiścią winogron, zdolną zaspokoić głód i pragnienie.
W istocie zaspokajają tylko pierwszy głód. Bo zarazem
czynią bardziej głodnym. Są obietnicą posiadania całego
ciała...
Drżała. Nie chciała tego słuchać, ale zarazem słowa
Guarda sprawiały jej jakąś szczególną przyjemność. Złapał
ją w pułapkę nieumiejętności zdecydowania. Wahała się
między ucieczką a zostaniem, walką a poddaniem się i nie
mogła tego rozstrzygnąć. Po jej plecach wzdłuż kręgosłupa
spływały fale ciepła.
- A więc całuje ją z delikatnością, z jaką motyl muska
pąk róży. Mniej więcej tak...
Pocałował ją jeszcze delikatniej. Poczuła raczej tchnie
nie wiosennego powiewu niż skrzydło motyla. I w tej sa
mej sekundzie zapragnęła więcej. Zapragnęła czegoś kon
kretnego, co by nie tyle drażniło, ale zaspokajało jej zmy
sły. Chciała wręcz sczepić się z nim ustami.
- I jedna iskra może przemienić się w płomień...
Uczynił właśnie to, co było jej skrytym pragnieniem.
Westchnęła. Zalała ją najczystsza rozkosz. Doznała czegoś,
czego jeszcze nigdy dotąd nie przeżyła. Po raz pierwszy
tak namacalnie doświadczyła druzgocącej przewagi Guar
da w sferze erotycznego doświadczenia.
- Otwórz usta, Rosy. Tylko dziecko całuje z zamknię
tymi ustami. Czyżbyś nie wiedziała tego?
- Oczywiście, że wiem - szepnęła, świadoma, że dalej
w zaprzeczaniu nie może się posunąć, jeżeli nie chce po
paść w żenujące kłamstwo.
Całe jej doświadczenie erotyczne sprowadzało się do
OZEN SIĘ ZE MNĄ
wymiany pocałunków ze szkolnymi kolegami. Za każdym
razem koniec był taki sam - rozczarowanie i zdziwienie.
Nie odnajdywała bowiem w tych intymnych młodzień-
czych zbliżeniach uniesień i zawrotów głowy, jakie, my-
ślała powinny być jej udziałem.
Z Guardem było całkiem inaczej. Guard przesunął jej
horyzonty doświadczenia. Wlał w nią pasję, podniecenie,
tęsknotę, niecierpliwość...
Cofnęła się z cichym okrzykiem, przerażona sobą.
-
A teraz odwróć się, Rosy - rozkazał.
Wykonała jego polecenie z automatyzmem mechanicz-
nej lalki.
-
Spójrz w lustro.
Stał za nią, trzymając dłonie na jej ramionach. Jego
nieprzenikniona twarz przypominała maskę.
- I co widzisz, Rosy? Na to pytanie już sama musisz
sobie odpowiedzieć.
- Ujrzała swoje odbicie. Pozornie niczym nie różniło się
od poprzedniego. Nastąpiła jednak zasadnicza zmiana
w wyrazie, w emanacji. Spowijała ją jakaś nieuchwytna
aura. Miała lekko rozszerzone oczy, zamglony wzrok, roz-
paloną twarz i... Sutków nie widziała, ale czuła ich gru
watą twardość.
Chciała coś powiedzieć, unieważnić choćby słowem ten
dziwny, na poły zasnuty oparem snu obraz swojej osoby,
ale jej umysł opanowało rozkoszne rozleniwienie.
Guard odwrócił się, szybkim krokiem przemierzył bib-
liotekę i zatrzymał się przy drzwiach.
- Za późno już - powiedział z ręką na klamce - żeby
odwrócić to, co zaczęliśmy. Pamiętaj o tym, Rosy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Dziewczyno, co ty wyprawiasz najlepszego?
Patrząc na Ralpha, nikt nie mógł mieć najmniejszych
wątpliwości, że złość miesza się w nim z irytacją.
Minął cały tydzień, nim Rosy zdecydowała się powie
dzieć Ralphowi o swoich planach małżeńskich. I nie dla
tego, żeby obawiała się takiej właśnie reakcji, lecz z lęku
przed demaskacjąz jego strony. Ralph bowiem był w grun
cie rzeczy bardzo spostrzegawczym facetem.
Peter, podobnie jak Guard, ostrzegał ją, że jeśli ludzie
zaczną domyślać się prawdziwych powodów tego związku,
Rosy znajdzie się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
- My dwoje możemy znać altruistyczne motywy, jaki
mi się kierujesz - zauważył Peter - ale inni wytłumaczą to
sobie po swojemu.
- Guard twierdzi, że Edward może wytoczyć nam spra
wę o oszustwo. A jakie jest twoje zdanie?
- Dopuszczałbym taką możliwość - odparł prawnik
z nutą wahania w głosie. - Z tym, że musi mieć mocny,
niepodważalny dowód, że wasze małżeństwo jest blagą,
fikcją, zwykłym pozorem. Na przykład zaatakuje was od
najbardziej w tym wszystkim wątpliwej strony... progeni-
tury. Wiesz, co to znaczy? Chodzi o wasze potomstwo.
- Ale przecież wiesz... - zaczęła Rosy.
54 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
- Ja wiem, ty wiesz i Guard wie - przerwał jej Peter
- ale nikt inny nie wie i nie może wiedzieć.
W sumie więc Rosy odkładała z dnia na dzień zasa
dniczą rozmowę z Ralphem, pełna wątpliwości, czy potra
fi zagrać przekonująco rolę zakochanej do szleństwa ob
lubienicy.
Lecz podejrzenia Ralpha akurat ominęły tę kwestię.
Przyczepił się do zupełnie czegoś innego. Opatrzył ogro
mnym znakiem zapytania miłość Guarda do niej.
- Przetrzyj oczy, Rosy. Czy nie widzisz, o co mu chodzi
naprawdę? Chce jednej jedynej rzeczy, której nie kupi za
swoje pieniądze, za żadne pieniądze.
- Czy moją osobę masz na myśli? - zapytała, zgrywa
jąc się na pierwszą naiwną.
- Ależ skąd. Mówię o Łące Królowej - oświadczył, po
nuro cedząc sylaby. - Od dawna dla nikogo nie jest taje
mnicą, że ma hopla na punkcie tej posiadłości. W swoim
czasie zwrócił się z ofertą kupna do twojego dziadka, ale
ten mu stanowczo odmówił.
- Ja i on kochamy się, Ralph. - Ledwie wydusiła z sie
bie to kłamstwo.
- Och, Rosy, niepoprawna romantyczko. Tacy
mężczyźni jak Guard nie zakochują się w... - Urwał, lekko
zmieszany. - Nie chciałbym cię zranić, Rosy. Jesteś bardzo
atrakcyjną dziewczyną, lecz jeśli chodzi o erotyczne do
świadczenie, ty i Guard zamieszkujecie jakby dwie od
dzielne planety.
- Kochamy się - powtórzyła słabym głosem.
- Mam wrażenie, że używasz tego słowa niczym wy
trychu do każdych drzwi. Między innymi masz nadzieję,
że Guard nauczy cię wszystkiego. Mówię tu o sprawach
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 55
łóżkowych i poza łóżkowych. Wierutna bzdura. I jeśli na
prawdę w to wierzysz, to w takim razie ja myliłem się
dotąd w ocenie twojej osoby. Guard pobawi się tobą przez
kilka tygodni, no, powiedzmy, miesięcy, po czym... Wy
znaję, że wolę nie kończyć. Po prostu nie wchodź w to,
Rosy. Wycofaj się, dopóki nie jest za późno. Przecież nie
musisz go poślubiać.
- Muszę...
Jej szept prawdopodobnie nie dotarł do uszu Ralpha,
gdyż w tym samym momencie drzwi gabinetu otworzyły
się i weszła do środka energicznym krokiem szczupła ko
bieta w towarzystwie dwójki małych dzieci.
Liz Phillips była osobą bardzo dobrze znaną w schroni
sku, gdzie przenosiła się co jakiś czas po zatargach z po-
pędliwym i cholerycznym małżonkiem. Po każdej takiej
scysji przysięgała na wszystkie świętości, że już nigdy do
niego nie wróci, ale mijał czas, który goi rany, również te
na duszy, i Liz wyruszała do domu z misją chrześcijańskie
go przebaczenia.
- Musi go bardzo kochać - powiedziała Rosy zaraz na
początku swej pracy w schronisku, gdy zapoznała się z hi
storią tej kobiety.
- Tak jak alkoholik kocha swoją wódę, a narkoman
pełną strzykawkę - odpowiedział Ralph. - Przywykła już
do niego i w jakimś sensie akceptuje przemoc na sobie. Ale
na jedną taką Liz mamy sto innych kobiet, które pragną
zerwać nieudane związki i zacząć wszystko od początku.
Oczekują też od nas, że im w tym pomożemy.
- Jak rozpoznajesz te wszystkie subtelne psychologicz
ne różnice? - zapytała.
- Pomaga mi w tym doświadczenie - odpowiedział.
56
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Pomyślała wówczas, że Ralph jest może trochę zbyt
apodyktyczny w swoich sądach. Teraz jednak, gdy już cał
kiem dobrze orientowała się w tej gmatwaninie spraw in
nych ludzi, pech chciał, że nie potrafiła się nimi należycie
przejąć, gdyż zaabsorbowana była samą sobą i Guardem.
A Guard nie wydawał się zachwycony, gdy powiedziała
mu, że chce zaprosić Ralpha na ślub. Obstawała jednak
twardo przy swojej decyzji i musiał ustąpić.
Poza tym byli zgodni co do pierwotnej idei ślubu kame
ralnego, tak iż w rezultacie niewiele osób miało pojawić
się w kościele. Natomiast powiadomiono wszystkich, za
mieszczając ogłoszenie w prasie.
Tak więc za dwa dni będą małżeństwem. Mężem i żo
ną. Sytuacja, z którą jej wyobraźnia nie mogła jeszcze
sobie poradzić. Ona i Guard... mąż i żona... pan i pani...
Dwójka hochsztaplerów, którzy, jeżeli prawda zostanie
odkryta...
Siedziała w limuzynie u boku Petera, który w zastę
pstwie nieżyjącego ojca miał ją oddać panu młodemu,
a kiedy samochód zatrzymał się przed kościołem, zadała
sobie pytanie, czy wszystkie narzeczone przeżywają w ten
sposób tę chwilę. Miała bowiem lodowate dłonie, sparali
żowany, jakby uśpiony umysł i odrętwiałe ciało. Ale bo też
ten ślub miał być ślubem szczególnym.
Dziś rano, wkładając ślubną suknię swej zmarłej matki
i stojąc przed lustrem, podczas gdy pani Frinton krzątała
się wokół niej, zajęta już to ostatnimi retuszami fastryg, już
to zapinaniem stu i więcej guziczków w linii biegnącej od
szyi wzdłuż kręgosłupa poprzez turniurę, Rosy czuła się
tak udręczona i zbolała, tak przepełniona poczuciem winy,
OZEN SIĘ ZE MNĄ
57
że aż kusiło ją, żeby porwać na sobie te wszystkie atłasy
i uciec, zniknąć, zapaść się pod ziemię... Lecz kiedy zjawił
się Peter z kwiatami od Guarda i sprawy potoczyły się
własnym biegiem, zdusiła w sobie strach i opór i, chcąc
nie chcąc, poddała się konieczności.
W konsekwencji znalazła się tutaj, w półmroku i chło
dzie kłującego niebo szpikulcami swych wieź parafialnego
kościoła. Uniosła wzrok ku witrażowi, ufundowanemu
przez jednego z jej przodków, i pomyślała o swojej matce,
której ślubną suknię miała właśnie na sobie. Zaledwie zdo
łała się wcisnąć w ten firmowany przez Diora kremowy
atłas, tak szczupłą kobietą była jej matka. I teraz ta zmarła
ukochana istota na powrót ożyła w swojej pysznej kreacji
i w zapachu perfum, który przesycał wszystkie zakładki,
marszczenia i falbanki. Rosy poczuła się nagle niejako
w dwóch osobach i o mało co nie oblała się gorącymi
łzami.
Welon, niegdyś nieskazitelnie biały, a teraz pożółkły ze
starości, należał jeszcze do prababki. I te wszystkie zew
nętrzne oznaki miłości, materialne symbole serc przepeł
nionych uczuciem do wybranych mężczyzn, podziałały na
Rosy trochę jak rekompensata za kupiecką niejako prakty-
czność jej własnego małżeństwa.
Małżeństwo. Ależ to nie było wcale małżeństwo, tylko
najprawdziwsza handlowa umowa, formalny układ, który
obu stronom ma przynieść pewne wymierne korzyści.
Kościół przejmował swym chłodem, a kamienne płyty
posadzki i wyniosłe nawy zwielokrotniały echo stuku jej
pantofelków o cienkich podeszwach i wysokich obcasach.
Czcigodne wnętrze świeciło pustkami, jedynie dwa pier
wsze rzędy ławek były zajęte. Ktoś, prawdopodobnie Gu-
58
OŻEN SIĘ ZE MNĄ
ard, zadbał o kwietną dekorację, tak iż herbaciane róże
i białe gerbery rozświetlały panujący tu półmrok ciepłem
pąków i rozet.
Rosy ujrzała Guarda i w tym samym momencie w rytm
jej kroków wdarła się jakaś chwiejność i nieregularność.
Cicho westchnęła. Guard odwrócił się ku niej.
Wydawał się odległy i przerażająco obcy. Nie mogła
wręcz uwierzyć, że już niebawem zostanie jego żoną. Za
drżała, lecz na szczęście welon częściowo przesłaniał nie
szczęśliwy wyraz jej twarzy.
- Edward obserwuje cię - szepnął Peter. - Uśmiech
nij się.
Edward. Zupełnie o nim zapomniała, lecz teraz chciwie
poszukała go wzrokiem. Przyszedł w towarzystwie żony
i synów, dwóch bladych wyrostków w szkolnych mundur
kach, uderzająco podobnych do matki.
Jednego z nich, starszego i wyższego, pozbawiała swo-
im ślubem z Guardem praw do dziedziczenia Łąki Królo
wej. Był w tym, bo ostatecznie chodziło o dziecko, jakiś
niezawiniony rys nikczemności. Jedyną pociechę stanowił
fakt, że Edward jako spadkobierca i tak nie pozostawiłby
niczego synowi, burząc i roztrwaniając wszystko w odwe
cie za własne upokorzenie.
Pokrzepiona tą myślą, Rosy dotarła do stóp ołtarza i sta
nęła u boku pana młodego.
Gdzieś z wysoka, niemal spod nieba, spadło na nich
wraz ze światłem słonecznym ogłuszające i radosne bicie
dzwonów. Rosy zamrugała powiekami, kiedy Guard uniósł
jej welon i spojrzał w oczy z taką miłością, że gdyby nie
znała kulis tej osobliwej pantomimy, mogłaby poczuć się
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 59
naprawdę kochaną aż do samej śmierci, a nawet poza
śmierć.
Nagle otoczył ich tłum ludzi. Kto ich tu wyczarował?
Bo cała ta scena miała w sobie coś z sympatycznej bajki.
A już najmilszym zaskoczeniem były twarze mieszkańców
i bywalców schroniska, dla których, okazało się, była nie
tylko pracownicą filantropijnej instytucji. Rozpoznała też
znajomych ojca i dziadka i wszyscy oni uśmiechali się,
licytowali w najlepszych życzeniach, nie szczędząc żartob
liwych aluzji do nagłości tego ślubu. Wszyscy, z wyjątkiem
Edwarda.
Nie lubił jej, zawsze o tym wiedziała, ale bynajmniej
nie spędzało jej to snu z powiek. Odpłacała mu bowiem
takim samym brakiem życzliwości. Ale teraz ujrzała w je
go oczach zupełnie co innego. To już nie było nielubienie.
To była...
Zadrżała.
- Co się stało? Czy źle się czujesz?
Guard autentycznie zaskoczył ją swoją spostrzegawczo
ścią i troską. Zajęty rozmową z Peterem, właściwie nie
miał prawa zauważyć cienia lęku, który przemknął po jej
twarzy.
- Wręcz przeciwnie - odparła z uśmiechem, świadoma,
że Edward wwierca w nią oczy w złudnej nadziei dotarcia
do jej myśli.
- Co za piękna suknia - usłyszała z prawej strony miły
komplement, powiedziany równie miłym głosem.
- Dziękuję. Miała ją na sobie moja matka w dzień
swojego ślubu - odpowiedziała z nieobecnym wyrazem
twarzy.
- Właśnie zdawało mi się, że ją rozpoznaję.
60 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Słowa te wyszły z ust Guarda i na dźwięk jego głosu
otrzeźwiała cokolwiek. Spojrzała nań pytająco.
- Na biurku twego ojca stała przez długi czas fotografia
twojej matki w tej sukni - wyjaśnił Guard. - Ale i tobie
bardzo w niej do twarzy. Ten delikatny krem atłasu wspa
niale harmonizuje z karnacją twojej skóry. Ten sam cie
pły odcień... - Wyciągnął rękę i dotknął opuszkami pal
ców jej szyi.
- Edward obserwuje nas - ostrzegła go półgłosem.
- Dobrze wiem o tym.
- Czy sądzisz, że coś podejrzewa? - Pytanie to pody
ktowało jej ogromne napięcie nerwowe.
- Jeżeli nawet, to pewna rzecz powinna go pohamo
wać w jego detektywistycznych zapędach - odparł
z uśmiechem.
- Jaka rzecz?
Dopytywała się niepotrzebnie. Bo oto Guard wziął ją
w ramiona i złączył się z nią na oczach publiczności, ludzi
życzliwych im i nieżyczliwych, w tak namiętnym pocałun
ku, że nawet najbardziej zatwardziali sceptycy powinni z tą
chwilą stracić grunt pod nogami.
Nieoczekiwanie dla samej siebie poczuła gorące łzy pod
powiekami.
Lecz nie był to właściwy moment na głupie sentymenty,
na porównywanie ślubu jej matki z jej własnym ślubem.
- Och, to była bardzo romantyczna scena - zauważyła,
zbliżając się, żona Edwarda. Miała bladą, jakby udręczoną
twarz i duży kościsty nos. - Szkoda tylko, że twój ojciec...
- John znał moje uczucia do Rosy - wtrącił Guard ze
zgrabnie udanym podnieceniem człowieka patrzącego na
świat przez różowe okulary.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 61
W sensie formalnym Guard nie mijał się z prawdą, przy
znała mu w duchu Rosy. Faktycznie jej ojciec orientował
się cokolwiek w sercowych sprawach Guarda, o czym cho
ciażby świadczyła pewna jego uwaga, rzucona w jej obe
cności. Ojciec wówczas powiedział, nie bez nutki zazdro
ści, że Guard może mieć każdą kobietę, której zapragnie.
Miała wtedy siedemnaście lat i zareagowała stosownie
do swojego wieku.
- Ze mną by mu się nie udało - rzuciła tonem wyz
wania.
Ojciec roześmiał się.
- Nie jesteś jeszcze kobietą, mądralo, tylko dojrzewa
jącym podlotkiem. Poza tym wątpię, by Guard kiedykol
wiek powziął wobec ciebie tego rodzaju zamiary. Zna cię
zbyt dobrze i wie, jakim czasami potrafisz być ziółkiem.
- Gdzie planujecie spędzić miesiąc miodowy? Oczywi
ście, jeżeli nie jest to tajemnicą nowożeńców. - W głosie
Edwarda wyczuwało się gwałt zadawany samemu sobie.
- Staramy się mieć jak najmniej tajemnic - odparł Gu
ard. - Z klasycznym miesiącem miodowym musimy jed
nak trochę poczekać. Za dwa dni mam ważne spotkanie
w Brukseli. Ja i Rosy wylatujemy jutro rano.
Jakimś cudem udało się jej ukryć zaskoczenie. Nic nie
słyszała dotąd o wspólnej podróży do Brukseli. Guard roz
mawiał właśnie z żoną pastora, więc poczekała ze swoim
pytaniem do momentu, gdy znaleźli się w limuzynie.
- Co to za pomysł z tą Brukselą? Gdy Edward odkryje,
że zostałam w domu, zacznie zastanawiać się, skąd ta roz
bieżność pomiędzy naszymi planami a ich realizacją. - Po
wiedziała to szeptem, nie bardzo dowierzając dźwięko-
szczelności szyby, oddzielającej ich od szofera.
62 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Oto, do czego mogą doprowadzić kłamstwa, pomyślała.
Jeśli tak dalej pójdzie, to niebawem zacznie obawiać się
podsłuchów i jeszcze gotowa zachorować na manię prze
śladowczą.
- Edward niczego nie odkryje - odparł Guard. - Wie
działem, co mówię.
- Czyli, rozumiem, z góry założyłeś, że zgodzę się z to
bą wyjechać, mimo że nawet nie zapytałeś mnie o zdanie?
- Była wręcz oburzona. - Tylko że ja po prostu jestem tu
uwiązana. Moja praca w schronisku nakłada na mnie okre
ślone obowiązki.
- Nie bądź śmieszna, Rosy. Ralph jest, jaki jest, lecz
w tym wypadku bynajmniej nie oczekuje, że już od jutra
zakaszesz rękawy,
- Aleja chcę je zakasać. - W głosie Rosy pobrzmiewa
ła nutka dziecinnej agresywności.
- Łączyłoby się to z dużym ryzykiem wpadki. Małżeń
stwo to coś więcej niż tylko ślub kościelny.
Z gniewem odwróciła od niego głowę. Wiedziała bardzo
dobrze, jakie powinności obu stron łączą się z małżeń
stwem, ale wyjątkowy charakter ich związku zwalniał ją
z tych najważniejszych. I Guard dobrze o tym wiedział.
- Na pewno zaobserwowałaś już kiedyś u nowożeńców
intymną aurę, jaka ich spowija. Ów gorący klimat jest
skutkiem godzin spędzonych w łóżku, godzin rozkoszy
i absolutnych zbliżeń. My musimy dopracować się czegoś
podobnego z pominięciem małżeńskiej sypialni. Słowem,
musimy wejść w rolę, a nie ją tylko markować.
Milczała. Miała wrażenie, jakby pokazał jej dojrzałą,
soczystą brzoskwinię i zaraz powiedział, że będzie musiała
zadowolić się jej plastikową atrapą.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 63
- Ostatecznie to ty wyskoczyłaś z pomysłem tego mał
żeństwa...
- Żeby uratować dom, a nie uczyć się aktorstwa z my
ślą o zdobyciu Oscara.
W głębi serca przyznawała Guardowi rację. Wiedziała,
że musi ćwiczyć tę rolę, by nie zdradzić się w pewnym
momencie i nie popełnić jakiejś fatalnej gafy. Ale nie czuła
się na siłach i nawet wręcz nie chciała dzielić odtąd życia
ze swoim fałszywym małżonkiem na podobieństwo auten
tycznej żony. W jej przekonaniu skomplikowałoby to tylko
problem, zamiast go rozwiązać.
- Nie chcę z tobą wyjeżdżać, Guard - zdobyła się na
szczerość. - Nie chcę bowiem, żeby inni ludzie, kiedy
wrócimy, patrzyli na nas, wyobrażając sobie... różne nie
stworzone rzeczy.
- To znaczy, jakie? - spytał prowokacyjnym tonem,
unosząc brwi.
- Wiesz dobrze, o czym mówię - wybąkała, unikając
jego spojrzenia.
- Że na przykład spaliśmy w jednym łóżku, czy tak?
Większość z nich już jest przekonana, że dostąpiliśmy tego
obopólnego wtajemniczenia. A pozostali niech właśnie so
bie myślą, że moje brukselskie interesy są zwykłym myd
leniem oczu i że o niczym innym w tej chwili nie marzę,
tylko o poznawaniu centymetr po centymetrze twojego cia
ła, pieszczeniu go i całowaniu, penetrowaniu najintymniej-
szych jego zakątków, których nawet ty nie znasz.
Rosy stanęła w ogniu zażenowania.
- Ależ okropne rzeczy wygaduje ten twój świeżo upie
czony mąż, nieprawdaż? - ciągnął Guard z kpiącym
uśmieszkiem na twarzy. - Spiekłaś takiego raka, że tylko
64 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
podać cię z sałatką na podłużnym talerzu. Jednak chyba
zamieniłabyś się w popiół z palącego wstydu, gdybym po
wiedział, czego oczekuję od kochanki w łóżku. Ale czy ty
w ogóle widziałaś nagiego mężczyznę, Rosy?
- Oczywiście, że widziałam - skłamała. - I wiem, jak
lubisz się ze mnie natrząsać. To jasne, że krępuje mnie
rozmowa o tych sprawach. Rzecz, uważam, całkiem natu
ralna, gdyż wstyd przyrodzony jest człowiekowi. Zresztą
nie mam zamiaru dorównywać twojemu doświadczeniu.
Wolę własną odrębność, może wyjątkowość. Nietrudno jest
zdobyć seksualną praktykę. Mnie jednak interesuje tylko
pewien jej rodzaj.
- Wdzięczny byłbym za jakąś bardziej konkretną in
formację.
- To zbędne. Jesteś domyślnym i inteligentnym fa
cetem.
- A więc moja inteligencja podpowiada mi, że zacho
wujesz siebie dla mężczyzny, o którym marzysz codzien
nie wieczorem przed snem. A co będzie, jeżeli kogoś ta
kiego w ogóle nie spotkasz w swym życiu?
Co było najdziwniejsze w tym wszystkim, to prawie
dziki gniew, z jakim zadał jej to pytanie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Ależ to nie jest hotel - powiedziała Rosy, gdy Guard
zahamował na wyżwirowanym podjeździe przed nastrojo
wym, wzniesionym z kamienia zameczkiem.
Odkąd oświadczył, że wybierają się razem do Brukseli,
Rosy mnożyła argumenty przeciwko tej wspólnej podróży,
lecz na nic to się zdało.
- I co niby mam tam robić, gdy będziesz załatwiał te
swoje interesy?
- Nigdy nie wyglądałaś mi na osobę, która potrafi się
nudzić. Wprost przeciwnie. Twoje życie duchowe jest na
ryle bogate, że wyklucza nudę.
Spojrzała nań podejrzliwie. Nie do wiary! Guard i kom
plementy! Musiał kierować się jakimiś ukrytymi moty
wami i bodaj nawet domyślała się ich. Nie była zupełną
idiotką.
- Tak czy inaczej, nie jadę. Choćbym miała się przykuć
łańcuchem do tej poręczy.
Jednak była to groźba rzucona na wiatr, a i inne protesty
też okazały się niewiele warte. I oto była tutaj, po konty
nentalnej stronie kanału La Manche, rozwścieczona i
z kompletnym chaosem w głowie.
A przede wszystkim miała dość tej jego ustawicznej
pretensji do odgrywania kierowniczej roli w ich śmiesz-
66 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
nym, teatralnym małżeństwie. Najwyraźniej zamierzał
podporządkować ją sobie i przejąć wszystkie decyzje ty
czące się ich dwojga.
- Nie, to nie jest hotel - przyznał jej rację. - Patrzysz
na prywatną rezydencję. Właścicielką tego stylowego za
meczku jest Francuzka. Po śmierci męża postanowiła pod
reperować swoją sytuację materialną i część apartamentów
przeznaczyła dla gości, którzy płacą. Jak większość Fran
cuzek, nie jest najlepszą kucharką, określiłbym ją jednak
jako cudowną gospodynię, która opanowała do perfekcji
sztukę uprzyjemniania gościom czasu.
Rosy wodziła ponurym spojrzeniem po wykuszach
i gzymsach fasady. Rozdrażniło ją to, co Guard powiedział
o tej Francuzce. Wyobraziła sobie elegancką, kulturalną
i błyskotliwą kobietę, wobec której ona, Rosy, okaże się
już w pierwszej minucie prowincjuszką i prostaczką.
- Ale celem naszej podróży miała być Bruksela, tym
czasem dzieli nas od tego miasta jeszcze szmat drogi.
- Nie przesadzaj. Można dojechać tam w przeciągu
dwóch godzin. I jest to dystans, który od dawna traktuję
jak pretekst do wykręcania się od wszelkich prób wciąg
nięcia mnie w wir tamtejszej sceny politycznej. Mam na
dzieję, że spodoba ci się tutaj. Zawsze twierdziłaś, iż wolisz
wieś od miasta.
Wszystko się zgadzało. Faktycznie wolała życie na pro
wincji od życia w mieście. Z pewnością też w normalnych
okolicznościach tego rodzaju wycieczka sprawiłaby jej du
żą przyjemność. Ale w normalnych okolicznościach nie
byłoby z nią Guarda, ona zaś nie byłaby jego żoną.
Guard wysiadł już z ich wypożyczonego samochodu
i obszedł go od przodu, by z kolei pomóc jej wysiąść.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 67
W ogóle najdziwniejsze w nim było to, że łączył w sobie
okrucieństwo sadysty z manierami dżentelmena.
Gdy postawiła obie stopy na chrzęszczącym żwirze,
otworzyły się ciężkie rzeźbione drzwi i ukazała się w nich
ta Francuzka Guarda.
Ubrana była w wełnianą spódnicę, atłasową bluzkę i ka
szmirowy sweterek, wszystko utrzymane w głębokiej czer
ni. Jej dekolt olśniewał potrójnym sznurem pereł, i Rosy
nie miała wątpliwości, iż są prawdziwe. Podobnie zresztą
jak brylantowe kolczyki, skrzące się w jej uszach, czy pier
ścionek na palcu lewej dłoni.
Lecz nie wytworność i elegancja Francuzki oddziałały
na nią najsilniej, tylko jej wiek. Oczekiwała kobiety dobie
gającej sześćdziesiątki, a w każdym razie co najmniej pięć
dziesięcioletniej. Tymczasem już pierwszy rzut oka wystar
czył, żeby ocenić właścicielkę zameczku na najwyżej czter
dzieści, czterdzieści dwa lata. Czyli że Guard i ona byli
bardzo zbliżeni wiekiem.
Dlaczego spostrzeżenie to wzbudziło w niej wrogość do
Francuzki, tego Rosy w żaden sposób nie umiała sobie
wytłumaczyć. Okazało się jednak, że w tamtej widok jej
osoby również nie wzbudził zachwytu i entuzjazmu. Popa
trzyła na nią zimnym wzrokiem, po czym zwróciła się do
Guarda.
- Zaskoczyłeś mnie, Guard - powiedziała z manierą
osoby wysoko urodzonej. - Nie miałam pojęcia, że zjawisz
się z przyjaciółką.
- Madame, Rosy jest moją żoną - objaśnił ją Guard
takim tonem, jakby stawiał sprawę pokoju lub wojny, po
czym dokonał prezentacji.
Przyjaciółka czy żona, to najwidoczniej nie robiło Fran-
68
OZEN SIĘ ZE MNĄ
cuzce żadnej różnicy. Nadal traktowała Rosy, jak gdyby ta
była przezroczystą szybą.
- Dostaniesz swój zwykły apartament - powiedziała do
Guarda, ustawiając się do Rosy niemal plecami.
W rezultacie Rosy odczuła pokusę, żeby uszczypnąć się
i sprawdzić, czy jest naprawdę cielesna i widoczna.
Rozmowa od początku toczyła się po francusku, Rosy
zaś miała ten język opanowany aż do perfekcji, przynaj
mniej w zakresie codziennego, zwykłego słownictwa.
W ogóle nauka obcych języków przychodziła jej z dużą
łatwością. Być może sprzyjało temu dzieciństwo spędzone
za granicą, a konkretnie w Niemczech, gdzie jej ojciec sta
cjonował jako oficer wojsk brytyjskich.
Zauważyła, że we francuskim bije Guarda na głowę, co
sprawiło jej nawet pewnego rodzaju przyjemność.
- Jeślibyś jednak wolał inny pokój...
Inny pokój. Serce Rosy przyspieszyło swój rytm.
Zakładała dotąd, że zatrzymają się w jakimś dużym,
standardowym, anonimowym hotelu, gdzie wynajmą, co
rozumiało się samo przez się, dwa oddzielne pokoje. Osta
tecznie żadne z nich nie paliło się do przeżywania koszma
ru wspólnej sypialni.
- Nie, dziękuję. Mój dawny apartament całkiem nam
wystarczy - zapewnił Guard gospodynię.
Weszli do przestronnego holu, od którego kamiennych
ścian i posadzki ciągnęło przeraźliwym chłodem. Rosy po
myślała, że musi być nie lada problemem ogrzewanie tej
budowli. W porównaniu z nią Łąka Królowej wydawała
się przytulnym buduarem.
A potem zaczęli wchodzić po schodach, przy czym go
spodyni i Guard poszli przodem, zostawiając Rosy o kilka
OZEN SIĘ ZE MNĄ
69
stopni za sobą. Madame, zwracając się do Guarda, wyraziła
żal, że obecność jego żony uniemożliwi im tym razem
spożywanie posiłków w atmosferze kameralnego, intym
nego tete-a-tete.
- Sądzę, że masz rację. - Guard przeszedł na angielski.
- Mam jednak nadzieję, że moją żonę w pełni usatysfa
kcjonują twoje kulinarne talenty.
Doprawdy, pomyślała Rosy, nie było najmniejszego po
wodu, by Guard odgrywał również tutaj rolę kochającego
i troskliwego małżonka.
Miała już na końcu języka, że daje im pełne prawo do
wspólnych śniadań, obiadów i kolacyjek w jakimś zacisz
nym, cieplutkim kąciku, w ostatniej jednak chwili poha
mowała się i w płynnej francuszczyźnie wyraziła tylko
nadzieję, a zaraz potem pewność, że będzie zadowolona ze
swojego tutaj pobytu.
Madame powolnym ruchem odwróciła głowę, zmierzy
ła ją spod opuszczonych powiek badawczym spojrzeniem
i... zasznurowała usta. Widocznie trudno jej było rozma
wiać z przedstawicielkami tej samej płci i wolała mieć
mężczyzn za interlokutorów. Tak czy inaczej, odkąd oka
zało się, że język francuski nie jest dla Rosy zlepkiem
niezrozumiałych dźwięków, zachowywała się już do sa
mych drzwi apartamentu mniej impertynencko.
Zatrzymawszy się przy którychś z rzędu dębowych,
masywnych drzwiach, zdobyła się wreszcie na grzecz
nościową formułkę, wyrażoną jednak bez większego prze
konania.
- Mam nadzieję, że spodoba się pani w moim skro
mnym pensjonacie.
Tym razem to Rosy była tą, która skwitowała czyjeś
70 OŻEŃ SIE. ZE MNĄ
słowa milczeniem. Gdy zaś gospodyni zostawiła ich sa
mych, pomyślała, że sądząc po pewnych oznakach, zwią
zek pomiędzy Guardem a Francuzką musiał przekraczać
ramy zakreślone zwyczajowo dla gościa i właścicielki ho
telu. Z jakichś niejasnych dla siebie przyczyn powstrzyma
ła się jednak przed wyrażeniem tego podejrzenia.
Jej porywczość była zawsze przedmiotem żartów w ro
dzinie. Dobrze zresztą wiedziała, że ma szybszy język od
pomyślunku. Jednak w przypadku prywatnego życia Guar-
da i jego seksualnych doświadczeń, zachowywała się po
wściągliwie bynajmniej nie z powodu nabytej przez lata
samodyscypliny.
Po prostu reagowała na tę ciemną i w zasadzie tajemni
czą stronę jego osobowości jak najdosłowniej fizycznie
- nerwowym skurczem żołądka, gorącym dreszczem, su
chością w gardle. Tam, za zasłoną, czaiło się jakieś okropne
niebezpieczeństwo i Rosy wołała nie drażnić bestii. Wolała
też nie narażać się na złośliwe i sarkastyczne docinki ze
strony Guarda, którymi niezmiennie piętnował jej naiw
ność i ignorancję w tej sferze ludzkiego doświadczenia.
A przecież, i to stanowiło prawdziwą zagadkę, w kon
takcie z innymi mężczyznami nie doświadczała ani cienia
tego dyskomfortu, który zdominował jej stosunki z Guar
dem. Wręcz przeciwnie.
Weszli do środka. Pierwszy pokój miał charakter ba
wialni i unosił się w nim intensywny zapach perfum. Rosy
rozpoznała perfumy Madame, ale nie poświęciła temu naj
mniejszej uwagi. Zainteresowały ją złocone meble, ogrom
ne lustro nad kominkiem w rokokowej ramie, wazony peł
ne aromatycznych lilii, a wreszcie wyblakły, lecz wciąż
pyszny dywan na podłodze.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 71
- Zazwyczaj korzystam z tej sypialni - rzekł Guard,
otwierając drzwi po prawej stronie kominka. - Sąsiaduje
z nią łazienka, co wydaje się rzeczą nie do pogardzenia.
Natomiast ta sypialnia - przeszedł do następnych drzwi
-już nie posiada takich udogodnień. Lecz jeśli wolisz...
- Wszystko mi jedno - odparła, wzruszając ramionami,
po czym nie omieszkała dodać: - Chociaż uważam, że to
raczej ty powinieneś wziąć tę z łazienką. Ostatecznie na
intymne spotkanko z Madame wypadałoby się stawić do
kumentnie wyszorowanym.
- Zazdrosna?
Czy ten człowiek kompletnie zbzikował? Z osłupienia
aż zabrakło jej słów. Zazdrosna... Niby z jakiego powodu?
Guard nic dla niej nie znaczył. Wszystko, co do siebie
czuli, to zaprawione pogardą lekceważenie z jego strony
oraz bezsilna niechęć, jeśli chodzi o nią.
Zazdrosna... Bardziej fantastyczną rzecz trudno było
sobie wyobrazić. Zazdrość w ogóle tu nie wchodziła w ra
chubę, podobnie jak fakt, że za chwilę znajdą się w Austra
lii. Więc dlaczego Guard zadał jej to pytanie?
Potrząsnęła głową. To powinno starczyć za wszystkie
słowne zaprzeczenia. Równocześnie uznała, że warto mu
o czymś przypomnieć.
- Pamiętaj, że nie chciałam tu przyjeżdżać, Guard.
- Jednak jesteś tutaj. Jesteśmy tutaj, a kiedy tutaj jeste
śmy... - Nie zamierzała go słuchać. Ruszyła ku najbliż
szym drzwiom, ale zabiegł jej drogę. - Spójrz na mnie,
Rosy. Wprawdzie daleko ci jeszcze do bycia kobietą, ale
nie zachowuj się jak niemądre dziecko, które widząc swoją
przegraną, ucieka od argumentów w zwykły upór, by za
chować twarz.
72 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
- Argumentów? - popatrzyła nań z goryczą. - A kie-
dy to dopuściłeś kogoś do dyskusji ze sobą? Uważasz sie
bie za wszechmocnego i wszechwiedzącego. A więc dalej,
dokończ. Kiedy jesteśmy tutaj, to co? Mam siedzieć jak
trusia i firmować ekscesy pani tego zamku z biznesmenem
z Anglii?
- Pomiędzy mną a księżną nic absolutnie nie ma - od
parł ponuro.
- Być może taki jest stan na dzień dzisiejszy, ale ona
bardzo, bardzo chciałaby, żeby się zmienił - powiedziała,
ufając własnej intuicji.
- Powtarzam, między nami nic nie ma - powiedział,
przechodząc do porządku nad jej sugestią. - A nawet gdy-
by istniała jakaś bardziej intymna zażyłość, to...
- To nie moja sprawa, czy tak? - rzuciła z sarkastycz
nym uśmiechem.
- Nie to chciałem powiedzieć. Cieszyłbym się, gdybyś
zrezygnowała na jakiś czas z pielęgnowania uczucia wro
gości do mnie i poskromiła związane z tym wybryki
wyobraźni, a zaczęła kierować się logiką i rozumem. Ob
stawałem przy naszym wspólnym wyjeździe, gdyż ujrza
łem w nim szansę bliższego poznania się i psychologicz
nego dopasowania do ról, jakie sobie narzuciliśmy. Czy
w takiej sytuacji zjeżdżałbym z tobą pod dach swojej ko
chanki? Czysty absurd. Dorzucę jeszcze, że mogłabyś za
chować swoje zmartwienia i gniewy raczej na moment,
kiedy to przestanę proponować ci wspólne wyjazdy.
Uśmiechnął się i z jakiegoś powodu ten jego uśmiech
wprawił ją w stan prawdziwej furii. Jej twarz pałała gnie
wem, a dłonie konwulsyjnie zaciskały się w pięści.
- Jak ta mała dziewczynka potrafi się wściekać - za-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 73
uważył żartobliwie, dotykając palcem jej gorącego po
liczka.
- Wypraszam sobie takie protekcjonalne traktowanie!
- wybuchnęła niczym wulkan. - Nie jestem małą dziew
czynką!
- Nie? - Uśmiech znikł z jego twarzy, ustępując miej
sca skupionej uwadze. - Gdyby tylko było to prawdą.
- Nie, dziękuję. Dwa kieliszki wina, które wypiłam, to
aż nadto. - Rosy próbowała stłumić ziewanie.
Guard nie wyolbrzymiał wprawdzie kulinarnych ta
lentów Madame, okazały się jednak mniej niż przeciętne.
Rosy jadła jedynie przez grzeczność. Poza tym konsekwen
cja, z jaką Francuzka wykluczała ją z rozmowy, zwracając
się tylko do Guarda, z początku przez jakiś czas nawet
bawiła, by następnie stać się źródłem nudy i napierającej
senności.
Wypadało jednak oddać sprawiedliwość Guardowi,
który robił wszystko, by Rosy wyszła z ciemnego kącika,
gdzie zepchnęła ją niegrzeczna i uprzedzona do niej go
spodyni. Jednak jego wysiłki spełzły na niczym chociażby
z tej prostej przyczyny, że Rosy poczuła się znużona tą grą
i marzyła jedynie o łóżku.
- Przepraszam, lecz jeśli nie macie nic przeciwko temu,
pójdę się położyć - zdobyła się wreszcie na stanowczą
decyzję.
Guard wydawał się kompletnie zaskoczony.
- Idę z tobą - rzekł po chwili milczenia, odkładając
serwetkę.
- Nie, zostań tutaj.
Ale on już wsunął dłoń pod jej ramię i podziękowa-
74
OŻEN SIĘ ZE MNĄ
wszy księżnej za „cudowny" wieczór, wyszedł z Rosy na
korytarz.
- Trafię sama. Wcale nie musisz mnie odprowadzać
- burknęła, odsuwając się na odległość dwóch kroków.
- Co? Mam puszczać cię samą w dzień po ślubie?
Wszystko wskazywało na to, że z roli męża czerpie
masę przyjemności, szkoda tylko, że ona miała ponosić
koszty tego ubawu. Zacisnęła usta.
- Całkiem zbędny sarkazm. Nie jestem idiotką. Wiem
dobrze, że ty...
Przerwała, lecz on natychmiast podjął wątek.
- Że ja?
Nie miała zamiaru pozwolić mu ciągnąć się za język.
Potrząsnęła głową. Nie było sensu rozprawiać o sprawach
oczywistych. Że w gruncie rzeczy zlepiono to małżeńskie
stadło, dokonując wyboru najgorszego z możliwych. Gu-
ard w takim samym stopniu pasował do niej, jak ona do
niego. Czyli wcale.
- Zupełnie nie mam pojęcia, po co mnie tu przywlokłeś
- podjęła ograny temat, ale tym razem tonem gniewnej
pretensji. - Co niby mam robić ze sobą, kiedy ty będziesz
w Brukseli? Poprosić Madame o jakiś przepis na kisiel czy
budyń?
- Nie zamierzam cię tu zostawiać - oświadczył Guard.
- Wszędzie będziemy wypuszczali się razem.
- Co? - Wlepiła w niego oczy.
- Mam nadzieję, że pan Dubois wyda ci się interesują
cym człowiekiem, a ponieważ mój francuski znacznie
ustępuje twojej biegłości w posługiwaniu się tym języ
kiem, przydasz mi się jako asystentka.
Co to wszystko, do diaska, miało znaczyć? Ten pan
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
75
Dubois i jej nowa rola asystentki? Przecież Guard dobrze
wiedział, że o tym, czym się zajmował, to znaczy o całej
masie zagadnień związanych z oprogramowywaniem sy
stemów komputerowych, ona nie miała zielonego pojęcia.
Guard zdawał się czytać w jej myślach.
- Pasją pana Dubois jest ochrona środowiska natural
nego. Występuje publicznie jako rzecznik szeregu wpły
wowych towarzystw ekologicznych. Skądinąd wiem, że
sprawa degradacji wód, ziemi i powietrza leży ci bardzo
na sercu. Znajdziesz więc z panem Dubois wspólny język.
Tak rzadko Guard zwracał się do niej na serio, że teraz
jego słowa, oczyszczone z nalotu ironii, wydały się jej miłą
niespodzianką.
- I oczywiście - dodał - nie bez znaczenia jest tu rów
nież fakt, że korzystając z twojej pomocy, oszczędzę na
tłumaczu.
Zalała ją fala goryczy. Bo już myślała, że Guard zaczął
traktować ją jak partnerkę, osobę dorosłą. Mogła wpraw
dzie w odwecie odmówić mu wyświadczenia przysługi, na
którą zdawał się liczyć, ale to wiązało się z perspektywą
nudzenia się jak mops w tym nieprzytulnym, wyziębionym
zamku.
- Muszę dziś jeszcze trochę popracować - powiedział
Guard, kiedy znaleźli się w apartamencie - skorzystaj więc
pierwsza z łazienki.
Jeżeli była to uprzejmość, to powinna była mu za nią
podziękować. Poczuła się jednak raczej jak dziecko, które
dorośli wysyłają do łóżka, by pozbyć się kłopotliwego
świadka. Gest Guarda mógł być kamuflażem, za którym
kryła się jego chęć powrotu na dół, gdzie już czekała stę
skniona Madame.
76 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Po co jednak miał kłamać, skoro nie wiązały go żadne
wobec niej zobowiązania? A z drugiej strony, dlaczego
prześladował ją i dręczył obraz tej Francuzki, pochylonej
ku Guardowi i szepczącej mu coś na ucho swymi karmi
nowymi, gorącymi wargami? Na pytania te, jak zresztą na
wiele innych, nie umiała w tej chwili sobie odpowiedzieć.
Gdy wyrażała zgodę na plan Petera, nie przeczuwała
nawet, na jakie stresy i psychiczne powikłania się naraża.
Te dwa tygodnie, które upłynęły od tamtego dnia, wyda
wały się teraz prawdziwym koszmarem. I nie było nadziei,
żeby ów koszmar szybko się skończył.
Weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi, zabez
pieczając je zasuwką. Odkręciła czerwony kurek nad
wanną. Szum wody sprawił, że tym głębiej pogrążyła się
w myślach.
Pomyślała o wczorajszym weselnym przyjęciu, ujrzała
zgromadzone przy stole twarze, powiodła po nich wzro
kiem i ponownie zatęskniła za ojcem i dziadkiem. Kiedy
żyli, świat wydawał się jej bezpieczną, spokojną przystanią.
Dziś nie widziała żadnych drogowskazów i nie doświad
czała opiekuńczego wsparcia. Była skazana na siebie. Łzy
napłynęły jej do oczu i potoczyły się nieprzerwanymi
strużkami po policzkach.
Madame mogła serwować na stół obfite posiłki, ale na
pewno oszczędzała na gorącej wodzie. Toteż Rosy wyką
pała się w tempie prawdziwie błyskawicznym, po czym
wytarła ciało grubym białym ręcznikiem.
Włożywszy majteczki i biustonosz, a na to bawełnianą
koszulkę typu T-shirt, sięgającąjej do połowy ud, obrzuciła
siebie w lustrze spojrzeniem tak samokrytycznym, że pra
wie bezlitosnym.
OZEN SIĘ ZE MNĄ
77
Jedno było pewne - nikt, patrząc na nią w tej chwili,
nie zobaczyłby w niej szczęśliwej oblubienicy, która do
piero co wyszła za mąż.
Kiedy Guard naprawdę się ożeni, o ile w ogóle w przy
szłości zdecyduje się na ten krok, z pewnoscią jego świeżo
poślubiona małżonka nie będzie przedstawiała sobą obrazu
kobiety kompletnie załamanej.
Zebrała swoje rzeczy, po czym, przykładając usta pra
wie do samych drzwi, zawołała:
- Guard, skończyłam i wychodzę. Nie odwracaj się.
Cisza. Chyba nie usłyszał. Mogła wprawdzie uchylić
drzwi i krzyknąć raz jeszcze na całe gardło, ale wygląda
łoby to już na prawdziwą farsę.
Zobaczyła go w salonie, gdzie zajrzała tak na wszelki
wypadek - a nuż czeka na zwolnienie łazienki i niecierpli
wi się?
Siedział przy biurku, pochylony nad jakimiś papierami.
Musiał być bardzo zaprzątnięty lekturą, gdyż nie zareago
wał na jej wejście. Uznała więc, że ma niepowtarzalną
okazję przypatrzyć mu się z ukrycia.
Był niewątpliwie bardzo przystojnym mężczyzną, a
w dodatku naznaczonym typowo męską charyzmą. Wię
kszość kobiet byłaby w siódmym niebie, mając go za męża.
Ale nie ona. Ona wplątała się w sytuację...
- Co się stało, Rosy? - spytał cichym, spokojnym głosem,
nie unosząc głowy znad czytanego właśnie dokumentu.
A więc od początku wiedział o jej obecności! Zaiste,
w naiwności ustępowała co najwyżej sześciolatkom.
- Jeśli przyszłaś powiedzieć mi, że nie możesz zasnąć
bez swojego ukochanego pluszowego misia, to obawiam
się, że nic na to dzisiaj nie poradzimy.
78
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Aż zadygotała z gniewu. Na chwilę ciemność przesło
niła jej wzrok.
- Przyszłam poinformować cię, że łazienka jest wolna
- powiedziała drżącym głosem, lecz ze śladami godności
w akcencie i intonacji.
- A może, zanim pójdziesz spać, napijemy się jeszcze
po kieliszku?
To była prawdziwa niespodzianka. Faktycznie miała
ochotę na drinka.
Wstał od biurka i odwrócił się. Przypomniała sobie
o swojej kusej koszulce i zalała się rumieńcem.
- Pójdę lepiej po szlafrok - wybąkała.
Uniósł brwi w charakterystycznym dla siebie wyrazie
ironicznego zdziwienia.
- To bardzo rozważne z twojej strony, ale zgoła niepo
trzebne. Myślę, że widząc cię w tym lekkim negliżu, po
trafię mimo wszystko zapanować nad swoimi żądzami.
Ostatecznie ta siermiężna koszulina nie należy do najbar
dziej ponętnych kobiecych fatałaszków.
- Ja mam swoją „siermiężną koszulinę", a ty masz swo
je jedwabne piżamy - odparowała z wyrazem dzikości
w oczach i na twarzy.
Guard wybuchnął niepowstrzymanym śmiechem. Wła
ściwie nigdy jeszcze nie widziała go tak rozbawionego.
- Z czego się śmiejesz? - spytała podejrzliwie.
Minęła długa chwila, zanim opanował śmiech. Lecz
jego oczy nadal jarzyły się złocistymi iskierkami humoru.
- Och, Rosy, skąd ci przyszły do głowy te jedwabne
piżamy? Nie noszę żadnych. Śpię, wyobraź sobie, zupeł
nie nago.
Miała już tego dość. Chciał ją po prostu zamęczyć.
OZEN SIĘ ZE MNĄ
79
Zapalał ją i gasił niczym lampę z abażurem. Abażur ten
miał kolor intensywnej czerwieni. Rumieniła się na jego
rozkaz. Bladła na jego rozkaz. Wściekała się na jego roz
kaz. Igrał z nią wedle własnego widzimisię. A teraz wywo
łał w jej wyobraźni obraz swojego ciała, brutalnie obnażo
nego, spęczniałego od pożądania. I z pewnością, znając
przenikliwość jego spojrzenia, domyślił się z wyrazu jej
twarzy powodu tej erotycznej iluminacji.
- Idź do łóżka, Rosy - powiedział, nagle zmieniając
front. - Doświadczyłaś ostatnio mocnych wrażeń i należy
ci się wypoczynek.
Uniosła rękę w jakimś patetycznym, karzącym geście.
- O, nie, Guard! Jestem już dojrzałą kobietą i najwyż
szy czas, żebyś to zauważył. -I tą samą ręką, którą zdawała
się mu grozić, otarła cisnące się do oczu łzy.
- Nie kuś mnie, Rosy, nie kuś mnie - usłyszała jak
przez mgłę.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- A więc nareszcie Guard się ożenił. Kiedy widzi się
panią, trudno mu się dziwić. - Pan Dubois promieniował
serdecznością, potrząsając wylewnie ręką Rosy. - Od jak
dawna jesteście małżeństwem? - zapytał, kierując to pyta
nie do Guarda.
- Od przedwczoraj, przyjacielu, i nie ma w tym żadnej
przesady.
- W takim razie czuję się okropnym intruzem. Pocie
szam się tylko myślą, że jest pani z pewnością zbyt wiel
koduszna, aby się na mnie gniewać. Guard bowiem jest
jedyną osobą, której mogę powierzyć to ważne i odpowie
dzialne zadanie. Bo nasze czasy wymagają tyleż kompe
tencji, co elokwencji. Jeśli chce się przeforsować jakąś
sprawę, trzeba mieć w sobie coś z poety i komputera zara
zem. Precyzja i jeszcze raz precyzja, droga pani, precyzję
zaś obiecuje nam elektronika. Czy Guard zapoznał panią
wstępnie z charakterem naszej pracy? - zapytał, wprowa
dzając ich do ogromnego gabinetu na jednym z ostatnich
pięter wieżowca w centrum Brukseli.
- Bardzo powierzchownie - odparła zgodnie z prawdą.
Obcowanie z panem Dubois sprawiało jej wielką przy
jemność. Cieszyła się, że ktoś apelował do jej umysłu,
zdolności językowych i w ogóle psychicznej dojrzałości.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 81
Usiadłszy wraz z nimi przy bocznym niskim stoliku, na
którym po chwili pojawiła się przyniesiona przez sekretar
kę kawa, pan Dubois przystąpił do prezentacji zasadnicze
go problemu. Używał dość skomplikowanych terminów
technicznych, Rosy musiała więc dość często odwoływać
się do swojej intuicji bądź kontekstu zdaniowego. Rzecz
jasna, nie wszystko trzeba było tłumaczyć Guardowi. Ale
w chwilach, gdy spostrzegała, jak marszczy brwi, a w jego
oczach pojawia się niepokój, świadczący o niezrozumieniu
lub zgubieniu wątku, włączała się błyskawicznie, prawie
zawsze znajdując prostszy odpowiednik dla trudnego ter
minu i od czasu do czasu podsumowując dla jasności spra
wy już poruszone.
W końcu pan Dubois przerwał, spojrzał na zegarek,
okazał zdziwienie i jął gorąco przepraszać, że zabrał im
tyle czasu. Rosy również była zdziwiona, jak szybko
upłynęły jej te godziny i jaką radość sprawiły. Przy okazji
zrewidowała też swój pogląd na komputery, które trakto
wała dotąd z daleko posuniętą rezerwą i nieufnością.
Kiedy powstali z miękkich skórzanych foteli, pan Du
bois wystąpił z propozycją.
- Ja i moja żona wydajemy dziś wieczór skromne ro
dzinne przyjęcie. Żaden tam ważny powód, po prostu chce
my oblać i uczcić dyplom naszej starszej córki. Więc jeśli
państwo nie macie innych planów, będę naprawdę rad go
ścić was u siebie.
- Dziękujemy za zaproszenie - odpowiedział Guard.
- Żadnych planów nie mamy, więc proszę tylko powie
dzieć, o której trzeba się zjawić.
Kiedy zostali sami, Rosy gwałtownym tonem wyraziła
swój sprzeciw.
82 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
- Nie mogę pójść z tobą na to przyjęcie. Nie wzięłam
ze sobą niczego, co by nadawało się na taką okazję.
- Doprawdy? Spieszę więc z wyjaśnieniem, że w tym
mieście, prócz gmachów użyteczności publicznej, są rów
nież sklepy. Niektóre z nich zasługują nawet na nazwę
ekskluzywnych. Chociaż muszę cię ostrzec, Rosy. Pan Du
bois to gość konserwatywny i raczej staroświecki. Jego
wysoka o tobie opinia mogłaby ulec pewnym zasadniczym
korektom, gdybyś pojawiła się w jego domu w jakimś ciu
szku z działu przecen i wyprzedaży. Niewykluczone, że
potraktowałby to jako osobistą zniewagę.
Rosy miała powyżej uszu jego pouczeń.
- Daruj sobie, Guard, te wykłady na temat mody i sa-
voir-vivre'u. Poradzę sobie bez nich.
Wprawdzie nie spakowała niczego eleganckiego na tę
podróż, lecz przecież nie była hippisówą, za jaką uważał
ją Guard, i w domu w szafie miała dwie „małe czarne",
różniące się w zasadzie tylko materiałem i długością ręka
wów, które wkładała przy różnych okazjach towarzyskich
wypadów z ojcem lub dziadkiem. Jasne, że swobodniej
czuła się w sztruksach, dżinsach czy legginsach, lecz go
towa była na to małe poświęcenie, by dogodzić gustom
i nie skompromitować kochanych przez siebie mężczyzn.
Jednak Guard to była całkiem inna sprawa. O niego nie
musiała się troszczyć.
Zgadzała się z nim przynajmniej w jednej kwestii. Pan
Dubois, którego szczerze polubiła, faktycznie wydawał się
trochę staroświecki.
- Niestety, czeka mnie niebawem jeszcze jedno spotka
nie - rzekł Guard, zerkając na zegarek. - Inaczej poszedł
bym z tobą i być może doradził coś sensownego.
OZEN SIĘ ZE MNĄ
83
- Stokrotne dzięki. - Ostatnią rzeczą, o jakiej marzyła,
było włóczenie się z Guardem po sklepach i wysłuchiwa
nie jego rad.
- A co z naszym lunchem? - zapytał.
- Nie jestem głodna.
Euforia i optymizm, które odczuwała w gabinecie pana
Dubois, gdzieś się ulotniły. Znowu uświadomiła sobie swo
ją fałszywą sytuację, absurdalność tego pobytu w Brukseli
i w ogóle beznadziejność życia, które obiecywało tak mało.
- Jeśli potrzebujesz pieniędzy...
Potrząsnęła głową.
- Stać mnie na własne ciuszki, Guard.
- Wspaniale. Wiesz co, Rosy? Kiedy już spotkasz tego
doskonałego i wymarzonego faceta, to uosobienie cnót
i zalet, nie zapominaj, że na większość męskiej populacji
składają się typy o cechach zdecydowanie barbarzyńskich
i tradycyjnych.
- Co masz na myśli? - spytała podejrzliwie.
- To po prostu, że wciąż i od nowa odkrywamy w sobie
potrzebę psucia kobiety i dogadzania jej we wszystkim.
- Nagradzając jej posłuszeństwo jakimś łaszkiem czy
świecidełkiem mniej więcej w ten sam sposób, w jaki na
gradza się klacz wyścigową kostką cukru. - Oczy Rosy
płonęły wzgardą i gniewem. - Mężczyzna, którego poko
cham, będzie traktował mnie jak partnerkę, i to na wszy
stkich płaszczyznach. W naszych wzajemnych stosunkach
nie będzie miejsca na wdzięczność. Obopólne dawanie
i branie będzie na zasadzie całkowitej dobrowolności.
Spojrzał na nią z tak dziwnym wyrazem twarzy, że aż
to ją zaniepokoiło.
- Patrzysz, jakby w jednej sekundzie wyskoczyła mi
84 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
krosta na czubku nosa - powiedziała z niepewnością
w głosie.
- Masz nadal piękny nosek - odpowiedział chrapliwie.
- Ale pewnego dnia, Rosy, będziesz musiała dorosnąć
i przywyknąć do bólu, który towarzyszy niezmiennie
wszelkim formom idealizmu. Choć może poszczęści ci się
i natrafisz na kogoś, kto cię ochroni przed cierpieniem.
- I na pewno tym kimś nie będziesz ty - odburknęła
niewyraźnie.
Minęła godzina, odkąd Guard wysadził ją w handlowej
dzielnicy miasta, a nie znalazła do tej pory niczego, co by
na dłużej przykuło jej wzrok. Wreszcie, przechodząc obok
niewielkiego butiku, dostrzegła na wystawie sukienkę. By
ła uszyta z czarnego aksamitu oraz tafty w tym samym
kolorze. Aksamit nadawał jej głębię, tafta zaś delikatny
połysk. Patrząc na nią, wręcz słyszało się miły szelest je
dwabnej spódnicy przy obcisłym staniku o długich, wą
skich rękawach i śmiało wykrojonym dekolcie. Poza tym
sukienka miała w sobie dużo młodzieńczego wdzięku, co
też nie było bez znaczenia.
Nie chcąc na razie domyślać się ceny, weszła do środka.
Po chwili stała już przed lustrem i patrzyła na siebie
szeroko otwartymi oczami. Sukienka leżała jak ulał, jak
by czekała tu specjalnie na nią. Czarny aksamit podkre
ślał kremowy odcień jej skóry, zaś połysk czarnych wło
sów w jakiś tajemniczy sposób upodobnił się do poły
sku tafty.
Spytała o cenę, a usłyszawszy ją, jęknęła w duchu.
- Bardzo droga.
- Ale kupując ją, dokona pani dobrej inwestycji - po-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
85
wiedziała sprzedawczyni. - Sukienki tego typu, zarazem
klasyczne i nowoczesne, nigdy nie wychodzą z mody.
Cóż miała robić? Sięgnęła po portmonetkę. A potem
sięgnęła po nią jeszcze kilka razy przy zakupie butów,
torebki, kaszmirowego szala oraz pięknego siedemnasto
wiecznego emaliowanego puzdereczka, które znalazła
w jednym z antykwariatów i które wydało się jej idealnym
prezentem dla córki pana Dubois, mimo że przecież nie
znała tej osoby.
Mało brakowało, by spóźniła się na spotkanie z Guar-
dem w umówionym miejscu przy jakimś pomniku, ale on
również zjawił się po czasie, podobno z powodu korków
ulicznych.
- Widzę, że coś jednak udało ci się kupić - zauważył,
gdy kładła pakunki na tylnym siedzeniu.
Nic nie odpowiedziała i przez chwilę jechali w zupeł
nym milczeniu.
Nagle Guard otwartą dłonią uderzył się w czoło.
- Cholera! Całkiem zapomniałem. Miałem zamiar po
prosić cię, żebyś wyszukała coś na prezent dla córki Ge
rarda. - Spojrzał na zegar na tablicy rozdzielczej. - Teraz
jest
już za późno. Zbliża się godzina zamykania sklepów.
- Mam coś, co może sprawić jej przyjemność. - Poka
zała mu puzderko.
Nie skomentował jej zakupu ani jednym słowem. Rosy
poczuła, że wewnętrznie gaśnie. Widocznie jej wybór nie
zyskał jego akceptacji.
- Wiesz co, Rosy, zadziwiasz mnie - powiedział po
dłuższej chwili milczenia. - Z jednej strony odrzucasz tra
dycję, a wszystko, co dawne i czcigodne, chciałabyś prze
robić na pożyteczne i służące ludziom, szczególnie tym
86
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
biednym i nieszczęśliwym, jak chociażby Łąkę Królowej,
z drugiej zaś strony kupujesz coś takiego...
- Jeżeli nie podoba ci się... - zaczęła, gotując się do
kłótni.
- Ależ podoba, bardzo podoba. To puzderko jest po
prostu cudowne.
Kompletnie zaskoczona, uniosła głowę i spojrzała
w oczy Guardowi. Patrzył na nią, jak gdyby... jak gdyby...
Dziwne, obce, bolesne doznanie przeszyło na wskroś jej
serce, które zaczęło łomotać.
- Rosy...
Tyle razy słyszała swoje imię w jego ustach, więc dla
czego właśnie teraz tak zareagowała - dreszczem, który
spłynął po krzyżu? A może stało się tak dlatego, że po raz
pierwszy zabrzmiało równocześnie jak pomruk tygrysa,
szelest jedwabiu i szept mężczyzny trzymającego w ramio
nach kochankę?
Pragnęła jak najszybciej odepchnąć od siebie te ry
zykowne, niebezpieczne skojarzenia. Zaczęła paplać
jak najęta:
- Pamiętałam nawet o papierze i kartce. Znasz jej imię?
Powinnam była spytać o nie pana Dubois. Mam nadzieję,
że nie powita nas jak intruzów. Ostatecznie jest to jej wie
czór i może nie życzyć sobie na nim jakichś obcych An
glików.
- O ile pamiętam, ma na imię Heloise - odparł Guard
dziwnie zgaszonym głosem. - I nie obawiaj się, że na nasz
widok uczyni piekielną awanturę ojcu, iż nas zaprosił. Jest
to tak samo mało prawdopodobne jak to, że jutro wody
oceanów zaleją Himalaje.
Zamilkł i już do samego zamku nie odezwał się ani
OZEN SIĘ ZE MNĄ
87
jednym słowem. Dopiero kiedy znaleźli się w chłód
wnętrzu kamiennej budowli, powiedział, że ponieważ nie
jedli lunchu, poprosi Madame, by podano im jakiś lekki
posiłek do apartamentu.
- Nareszcie. Nie mamy zbyt wiele...
Przerwał i utkwił w niej wzrok. Rosy poczuła, że pod
tym jego przenikliwym spojrzeniem traci wszelką pewność
siebie. Wsparła się ręką o framugę drzwi sypialni.
Wychodząc z butiku była przeświadczona, że dokonała
właściwego zakupu. Teraz zalały ją najróżniejsze wątpli
wości. Milczenie Guarda, sposób, w jaki na nią patrzył...
Przełknęła ślinę.
- Czy coś nie tak? Czy twoim zdaniem ta sukienka nie
pasuje na taką okazję?
- Wręcz przeciwnie. - Sięgnął po wiszącą na poręczy
krzesła marynarkę i włożył ją. - Jest idealna.
Zanim jednak ciemny granat marynarki zlał się z gra
natem spodni, ujrzała pod błękitną popeliną koszuli grę
mięśni na jego barkach i ramionach. Zareagowała pod
nieceniem.
Odchrząknęła.
- W takim razie idziemy. Jest to pierwsza nasza wizyta
i nie wolno nam się spóźnić.
- Ale też nie wolno nam zjawić się przed czasem - po
wiedział, podchodząc do niej tak blisko, że spodniami do
tknął tafty jej spódnicy, która wydała delikatny szelest.
- Bądź co bądź, jesteśmy nowożeńcami.
Nie bardzo pojęła, o co mu chodzi i dała temu wyraz
przechyleniem głowy.
- Odwołaj się do swojej inteligencji, Rosy. Czy nowo-
88
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
żeńcy tak znowu chętnie opuszczają swoje gniazdko? Czy
tak bardzo spragnieni są kontaktów ze światem i ciągnie
ich do innych ludzi? Otóż, gdybyśmy byli tymi, za których
nas uważają, to najprawdopodobniej w tej chwili ta twoja
elegancka, wręcz prześliczna sukienka leżałaby na podło
dze w sypialni, ty sama zaś wiłabyś się na łóżku w moich
ramionach.
- Przestań, Guard, przestań. Nie kochamy się i po co
wciąż rozszczepiać włos na czworo.
Mówiła tak, ale jej ciało mówiło całkiem co innego.
Drżało, zaś lekkie wybrzuszenia w miejscu, gdzie pod at
łasem stanika znajdowały się nabrzmiałe i stwardniałe pier
si, zdradzały ten erotyczny niepokój, który od początku
wiązał się ściśle z dwuznacznością ich sytuacji.
- Czy jest ci zimno? - zapytał Guard, wskazując oczami
na szal, którym przykryła zdradliwe piersi. - Bo równocześ
nie wyglądasz, jakby diabeł rozpalił w tobie ognisko.
- To ty jesteś tym diabłem! - rzuciła z wściekłością,
omijając go i wybiegając na korytarz.
Straszne, ale chyba naprawdę przestała panować nad
swoją wyobraźnią. Kiedy Guard wspomniał o tej sukience
leżącej na podłodze, ujrzała siebie i jego całkowicie obna
żonych, splecionych w uścisku, oszalałych z pożądania...
A najgorsze było to, że wizja ta wciąż trwała i nie dawała
się unicestwić, mimo iż Rosy, zbiegając po schodach, po
trząsała głową jak marionetka.
Wszystkie obawy związane z ewentualną nieprzychylną
reakcją córki pana Dubois na ich pojawienie się okazały
się płonne. Serdeczność, z jaką ich powitano, promienio
wała wręcz szczerością i Rosy od razu poczuła się jak
OZEN SIĘ ZE MNĄ
89
u siebie w domu. Heloise natychmiast porwała ją i otoczy
ła gronem swoich młodych przyjaciół, podczas gdy Guard
kontynuował rozmowę z gospodarzem i jego małżonką.
Co przede wszystkim stało się jasne, to fakt, że tutaj
wszystkie umysły pochłaniała idea zjednoczonej Europy,
Europy bez granic, państw i oddzielnych walut. Przyjaciele
Heloise, bez wyjątku mili, inteligentni i bezpretensjonalni
ludzie, mieli trochę za złe Anglikom, że zamiast wspoma
gać i przyśpieszać, opóźniają zjednoczenie, ale wyrażali
swoje zastrzeżenia w formie tak nienagannej, że Rosy nie
miała powodu czuć się urażoną.
Okazało się jednak, że zjednoczona Europa odziedziczy
po Europie państw trapiące ją przeklęte problemy. Jednym
z nich była bez wątpienia bieda i bezdomność. I Rosy na
wet nie spostrzegła się, jak w kącie salonu zaczęła żywo
dyskutować na ten temat z jednym z młodych ludzi.
Renauld, mimo iż pod względem fizycznym stanowił
przeciwieństwo Ralpha, dzielił z nim te same ideały. Tyle
że przedstawiał je tonem na pewno mniej apodyktycznym.
- Wydaje mi się - mówił Renauld, patrząc na nią śmie
jącymi się orzechowymi oczami - że z tym problemem,
choć w różnej skali, borykają się wszystkie państwa i na
rody. W związku z tym bezcenną rzeczą byłoby stworzenie
warunków dla wymiany doświadczeń i opinii.
- Czy masz na myśli organizowanie corocznych
międzynarodowych konferencji? - zapytała nie bez nutki
ironii.
- No, może coś mniej oficjalnego. Na początek wystar
czą dwustronne kontakty. Regularnie odwiedzam Anglię
w interesach, więc jeśli to możliwe, chętnie zwiedziłbym
to wasze schronisko.
90
OŻEN SIĘ ZE MNĄ
- Nie ma sprawy. Ralph, mój szef, będzie zachwycony
twoją wizytą,
- Zdaje się, że wspomniałaś, iż mieszkasz na prowincji.
Czy jest tam jakiś hotel?
- Po co hotel? Zamieszkasz u nas, mamy duży dom
- wypaliła bez namysłu.
- W takim razie już od tej chwili zaczynam z niecierpli
wością oczekiwać dnia naszego spotkania - zapewnił ją Re-
nauld, młody mężczyzna o brązowych kręcących się włosach,
migdałowych oczach i ujmującym wyrazie twarzy.
- Nie traktuj go zbyt serio - ostrzegła ją Heloise żar
tobliwym tonem, dołączając do nich dziesięć minut
później. - To niepoprawny flirciarz.
- A ty jesteś niepoprawną paplą - odciął się Renauld,
bynajmniej nie stropiony słowami przyjaciółki. - Jestem,
jaki jestem, a w tym, czym jestem, jestem dobry.
Wybuchnęli zgodnym śmiechem i wciąż jeszcze się
śmiali, gdy pojawił się Guard.
- Na nas już czas, kochanie - powiedział do Rosy, po
czym zwracając się do Renaulda i Heloise wyjaśnił: - Wy
latujemy jutro wczesnym rankiem.
Rosy nie udało się ukryć rozczarowania. Ten wieczór
naprawdę okazał się przemiły.
W samochodzie Guard zauważył:
- Ty i ten młody Renauld Bresee wydawaliście się tak
zajęci rozmową, że gdyby wam tylko na to pozwolono,
dotrwalibyście w tym kąciku do bladego świtu.
„Młody" Renauld? Rosy zmarszczyła brwi. Renauld, wie
działa to od niego samego, ukończył dopiero dwadzieścia pięć
lat i faktycznie w porównaniu z Guardem wydawał się dość
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 91
młody, nie usprawiedliwiało to jednak w niczym wzgardy,
którą usłyszała w głosie swojego „małżonka".
- Zajmuje się mniej więcej tym samym, co ja i Ralph,
choć może trochę mniej zawodowo. W sposób naturalny
więc zainteresował się naszą pracą, osiągnięciami i poraż
kami. Dość często wpada do Londynu, więc zaprosiłam go
do nas, on zaś przyjął zaproszenie. - Mówiąc to, unikała
przez cały czas wzroku Guarda.
- I to ma być jedyny cel jego wizyty? - spytał scepty
cznie. - Spotkanie z Ralphem?
Tym razem nie mógł dostrzec jej rumieńca. Wewnątrz
wozu panowała ciemność.
- Oczywiście. A czym innym mógłby się kierować?
- Och, proszę, przestań, Rosy. Nawet ty nie jesteś aż
tak naiwna - zauważył zjadliwie. - Jasne jak słońce, że
Bressee bardziej jest zainteresowany inspekcją twojej sy
pialni niż inspekcją sal i łóżek w schronisku.
- Wierutna bzdura! - wybuchnęła. - A nawet gdyby
faktycznie tak było, to... - Przerwała, gdyż nagle uświa
domiła sobie, iż oświadczenie, że to nie jego sprawa, od
pewnego czasu przestało być prawdziwe. W ich wzaje
mnym stosunku pojawiła się bowiem ostatnio jakaś nowa
jakość, którą trudno jej było sprecyzować. Nie mówiąc już
o tym, że byli związani ze sobą formalnymi więzami mał
żeństwa i każda zdrada jednej strony godziła bezpośrednio
w stronę drugą. Przynajmniej tak to powinno wyglądać,
gdyby przyjąć perspektywę otoczenia, obserwującego
z zewnątrz.
- To i tak Renauld ci się nie podoba, z pewnością to
chciałaś powiedzieć. Ja jednak nie odniosłem podobnego
wrażenia, patrząc na was u Gerarda.
92
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
- Rozmawialiśmy, to wszystko.
Co się z nim działo? Zachowywał się, jakby zżerała go
zazdrość. Niemożliwe. Zazdrość jest rewersem, sprofano
waną formą miłości, a przecież Guard nie kochał jej.
Wzdrygnęła się, przypominając sobie odpowiedź Pete
ra, gdy zapytała go, kiedy ona i Guard mogą wystąpić o
unieważnianie tego fikcyjnego związku.
- W każdym razie nie przed upływem roku, jeśli nie
chcecie wzbudzić podejrzeń - odpowiedział jej wówczas
adwokat. - Na początek podejmiecie starania o separację,
by później przejść do etapu rozwodu.
Nie przed upływem roku. Czyli co najmniej rok. Jaki
ogromny kawał czasu.
- Nie ma co od razu wpadać w zły humor, Rosy - po
wiedział Guard rzeczowym tonem. - Znasz naszą sytuację.
Sama ją wybrałaś. Od naszego ślubu minęło zaledwie kil
kadziesiąt godzin. Taka świeżutka żonka nie ignoruje swo
jego męża, by flirtować z innym mężczyzną.
- Nie flirtowałam z Renauldem, po prostu rozmawiali
śmy. Ileż razy mam ci to powtarzać?! - zawołała na poły
z gniewem, na poły w poczuciu rozpaczliwej bezsilności.
- Rozumiem, że ty możesz nie wyobrażać sobie rozmowy
z kobietą bez uwodzenia jej, ale na szczęście nie wszyscy
mężczyźni są tacy.
- Zgoda, nie wszyscy mężczyźni są podobni do mnie
- rzekł, nie odrywając oczu od oświetlonego reflektorami
pasma asfaltowej drogi. - Wątpię na przykład, by twój
wspaniały Ralph lub Renauld Bressee gotowi byli narazić
swoje dobre imię, pakując się w oszukańcze małżeństwo,
ponieważ...
- Ponieważ co? - wpadła mu w słowo, gotując się do
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
93
ataku. - Ponieważ poprosiłam cię o to? Nie jesteś fair,
Guard. Oboje wiemy, dlaczego zgodziłeś się na ten układ.
Poślubiłeś mnie, ponieważ dostrzegłeś szansę przejęcia Łą
ki Królowej na własność.
Opanowała ją nagle wielka żałość. Nie chciała tego
wszystkiego. Nie chciała fikcyjnego małżeństwa i męża,
który jej nie lubił, nie mówiąc już o kochaniu. Nie chciała
tych wszystkich kłamstw i stwarzania złudnych pozorów,
tej atmosfery wzajemnej krytyki i podejrzliwości. Idąc za
radą Petera, postąpiła wbrew swym najgłębiej wpojonym
zasadom moralnym i teraz miała za swoje.
- Nie oszukuj samej siebie, Rosy. Światem rządzą
w tym samym stopniu uczucia, co interesy. Twój Ralph nie
tyle poszedłby, co pobiegłby z tobą do ołtarza, gdybyś
w zamian zaproponowała mu Łąkę Królowej. I przykład
z innego podwórka. Renauld i Heloise są sobie przezna
czeni, tak orzekły ich skoligacone i zaprzyjaźnione ze sobą
rodziny. Po obu bowiem stronach znajdują się majątki
i konta bankowe, które rozsądek nakazuje połączyć. Mając
w ten sposób zaklepaną żonę, Renauld na razie używa
życia. Dziś w jego planach łóżkowych ty się pojawiłaś.
- Przestań! Przestań! - wykrzyknęła, zakrywając dłoń
mi uszy. - Dlaczego musisz być zawsze taki cyniczny?
Dlaczego wszystko musisz zbrukać, popsuć, odrzeć z war
tości? Nie jestem głupia, Guard, cokolwiek byś o mnie
sądził. Nie jest bowiem głupotą widzieć w innych ludziach
to, co jest w nich najlepsze. W porządku, być może Ralph
zgodziłby się poślubić mnie w zamian za Łąkę Królowej,
ale przynajmniej nie chciałby tego domu dla siebie.
- Wiem, przeznaczyłby go dla tych swoich biedaków.
I w rezultacie zniszczyłby go równie dokumentnie jak Ed-
94
OŻEN SIĘ ZE MNĄ
ward. Wydoroślej, Rosy. Czy naprawdę wierzysz, że Ralph
odniósłby się z całą pieczołowitością do historycznych
i artystycznych pamiątek, tak licznych w Łące Królowej?
Bo ja idę o zakład, że rozebrałby na przykład te bezcenne
drewniane schody z myślą o schodach bardziej funkcjonal
nych. Ze wszystkim innym postąpiłby podobnie. W rezul
tacie z domu pozostałyby tylko ściany i dach, natomiast
jego niepowtarzalne wnętrze zmieniłoby się w jasną, anty-
septyczną przestrzeń charytatywnej instytucji. Oto, jak wi
dzę Ralpha jako właściciela.
- Nigdy go nie lubiłeś. Zawsze podśmiewałeś się z nie
go. Sądzisz, że nie wiem, dlaczego?
Spojrzała na Guarda, chcąc zbadać jego reakcję. Ujrzała
twarz pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu. Tylko muskuły
jego szczęk pulsowały pod gładko ogoloną skórą.
- Mów dalej, Rosy...
Musiała. Zagalopowała się już zbyt daleko.
- Nie możesz znieść, że jest ktoś, kto nie ceni i nie
lubi takich ludzi jak ty, ktoś całkiem bezinteresowny, kto
nie przykłada żadnej wagi do pieniędzy i materialnych
korzyści.
Usłyszała jego głośny śmiech i zdrętwiała. Spodziewała
się każdej reakcji, prócz właśnie wybuchu śmiechu.
- Ralph nie dba o pieniądze? Więc dlaczego od lat bom
barduje mnie petycjami o datki na to swoje schronisko?
- Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy interesow
nością egoistyczną a interesownością z myślą o dobru
publicznym.
- Mów to dzieciom w przedszkolu. Jasne, że Ralph nie
zamierza chować tych pieniędzy do własnego portfela, ale
na pewno spragniony jest sukcesów i sławy na polu swej
OZEN SIĘ ZE MNĄ
95
działalności charytatywnej. Otóż tak się składa, że warun
kiem tych sukcesów są właśnie pieniądze, które pozwoli
łyby mu skończyć z amatorszczyzną i przejść do etapu
profesjonalnych działań.
Rosy zagryzła dolną wargę. Jakkolwiek słowa Guarda
brzmiały okrutnie, nie były pozbawione ziarna prawdy.
Szczerość wobec samej siebie nakazywała jej przyznać mu
rację.
- I cóż ma znaczyć to twoje milczenie? - zapytał Gu
ard, gasząc silnik, gdyż dojechali właśnie na miejsce. -
Czyżbyś zobaczyła tego swojego wspaniałego Ralpha od
trochę innej strony?
Nie odpowiedziała. Wysiadła z samochodu. Kilka słów
więcej czy mniej nie miało tu już żadnego znaczenia.
Kiedy znaleźli się w salonie, Guard oświadczył, że ma
jeszcze trochę pracy, po czym usiadł przy biurku, odwra
cając się do niej plecami. Czyli akurat tak się zachował, jak
powinna była tego pragnąć. Dlaczego więc poczuła się
rozdrażniona tą manifestacją obojętności? Być może zawa
żył na tym fakt, że Guard miał swoją pracę, autonomiczną
sferę przeżyć, w którą zagłębiał się, zapominając o ich
małżeńskiej teatralnej rzeczywistości, podczas gdy ona by
ła po prostu na nią skazana.
Tak czy inaczej, chcąc znaleźć się w łóżku, przede
wszystkim musiała się rozebrać. I tu okazało się, że prze
śladuje ją pech. Błyskawiczny zamek sukienki rozpiął się
tylko w jednej czwartej i na wysokości łopatek zablokował
na amen.
Rosy znalazła się w pułapce. Miała do wyboru: albo
spędzić tę noc w sukience, albo poprosić Guarda o pomoc.
Namyślała się pełny kwadrans, szarpiąc zamkiem to
96
OZEN SIĘ ZE MNĄ
w górę, to w dół, by niezmiennie stwierdzać bezowocność
tych prób. Gdy opadła już z sił, udała się do salonu.
Guard nadal siedział przy biurku i wiecznym piórem
o złotej skuwce wprowadzał do leżących przed nim doku
mentów jakieś poprawki.
Zawahała się, czy w ogóle ma prawo mu przeszkadzać,
lecz on usłyszał ją.
- Tak, Rosy, o co chodzi? - Odłożył pióro i odwrócił
się ku niej.
- Zaciął się zamek błyskawiczny w mojej sukience.
W żaden sposób nie mogę sobie z nim poradzić.
- Więc nie stercz tak w drzwiach, tylko stań pod lampą.
Muszę dokładnie widzieć pole bitwy.
Wstąpiła w krąg pełnego światła, on zaś zbliżył się ku
niej i biorąc za ramiona odwrócił do siebie plecami.
Utkwiła wzrok w podłodze. Czuła dotyk jego palców,
lecz jeszcze bardziej intensywnie, a nawet namacalnie, bli
skość jego całego ciała. Gdyby w tej chwili wszedł ktoś do
pokoju, nie mógłby nie odnieść wrażenia, że oto kochanek
przygotowuje kochankę do aktu miłości.
- Więc kiedy to się stało, Rosy? - zapytał Guard. -
Kiedy dorosłaś? Innymi słowy, odkąd to trosce o swoją
nową sukienkę dajesz pierwszeństwo przed wrogością
ku mnie?
- Nie rozumiem - skłamała.
Bo właściwie częściowo rozumiała. O dojrzałości, we
dług Guarda, świadczył tu fakt, że zamiast drzeć i niszczyć
sukienkę, wolała zwrócić się do niego o pomoc.
On zaś tymczasem poczyniał sobie „na polu bitwy"
z całkowitą swobodą. Odgarnął jej włosy, by nie przesła
niały mu widoku, tak iż w rezultacie poczuła na karku jego
\
OZEN SIĘ ZE MNĄ
97
gorący oddech. Przeszedł ją rozkoszny, obezwładniający
dreszcz. Poruszyła się niespokojnie.
- Nie wierć się, Rosy - upomniał ją. - Zdaje się, że już
wiem, w czym tkwi problem. Suwak zablokował się na
kawałku materiału i trzeba...
Ale jej już zabrakło cierpliwości. Stanowczo trwało to
zbyt długo. Stanowczo zbyt wiele miłych, a więc niebez
piecznych wrażeń wiązało się z tą sytuacją.
Szarpnęła się do przodu i w tym samym momencie za
mek puścił. Rozpięty z tyłu stanik zsunął się z jej ramion,
odsłaniając piersi. Szok był tak duży, że wprawdzie odru
chowo chwyciła dłońmi za materiał, lecz już nie mogła,
nie miała siły zasłonić nim obnażonego biustu.
Stała jak sparaliżowana. Ogień wystąpił na jej policzki,
lecz ciało przepełniał jakiś przejmujący chłód. Po raz pier
wszy, półnaga, znalazła się pod obstrzałem męskiego wzro
ku i bynajmniej nie było to spojrzenie kochanka.
- Przestań, Guard... przestań tak na mnie patrzeć - wy
szeptała zdrętwiałymi, zbielałymi wargami.
Chciała stąd uciec, oddzielić się od Guarda jakąś nie
przeniknioną ścianą, ale nogi odmawiały jej posłuszeń
stwa. Znajdowała się w stanie podobnym do hipnozy.
- To znaczy, niby jak patrzeć? - zapytał Guard nieco
chrapliwym głosem. - Ostatecznie jestem twoim mężem
i czy w ogóle masz choćby jakieś ogólne pojęcie o tym, co
na moim miejscu w takiej sytuacji uczyniłby prawdziwy
mąż? Nawet gdybyś to sobie obmyśliła w każdym szcze
góle, nie mogłabyś przyjąć bardziej nęcącej i prowokacyj
nej pozy. Wstyd i niewinność każą ci się zasłonić, gdy
równocześnie twoja zmysłowość, od której przecież nie ma
ucieczki, sprawia, że stać cię tylko na połowiczny, nie
98 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
dokończony gest. Tak więc stoisz przede mną zasłonięta
i odsłonięta zarazem, dziewica-kusicielka, dziewczynka
i wamp. - Skoncentrował swój wzrok na białych pagór
kach jej piersi, inkrustowanych różowymi kamykami bro
dawek. - Więc gdybym naprawdę był twoim mężem, nie
stałbym tak bezczynnie i nie gadałbym po próżnicy, tylko
miażdżył ustami twoje wargi, ssał i pieścił twoje piersi, aż
wydobyłbym z ciebie ów jęk rozkoszy, który prędzej czy
później, w takich czy innych okolicznościach, i tak prze
cież kiedyś zabrzmi.
- Nie! - wykrzyknęła i, otrzeźwiona własnym krzy
kiem, uwolniwszy się z odrętwienia, wybiegła z salonu.
Zatrzasnęła za sobą drzwi swojej sypialni i oparła się
o nie. Dyszała, a serce jej waliło, jakby miała za sobą nie
kilka kroków, a wiele kilometrów biegu.
Z jej oczu zaczęły płynąć łzy, a do uczuć gniewu, wsty
du, oszołomienia i strachu dołączyło się podniecenie wy
wołane psikusami wyobraźni, która jęła podsuwać jej ob
razy najróżniejszych erotycznych scen.
I cóż z tym miała począć? Co miała począć z samą
sobą? Jak miała wymazać z tych obrazów twarz Guarda?
Poczuła, że wszystko staje się coraz mniej przejrzyste
i zaczyna zmierzać ku jakiejś katastrofie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Coś taka naburmuszona? Czy nadal dąsasz się na
mnie, bo przerwałem ci ten flircik z Renauldem Bressee?
- zapytał Guard oschłym tonem.
Rosy spojrzała nań z ukosa, ale w tym samym momen
cie stewardesa, zapowiedziawszy lądowanie, poprosiła pa
sażerów o zapięcie pasów. Ta prosta czynność nie wyma
gała na szczęście żadnego skupienia, gdyż w przeciwnym
wypadku Rosy mogłaby jej nie sprostać. Czuła się całkiem
rozkojarzona i rozbita. Przeżycia minionego wieczoru
wciąż tkwiły w jej pamięci niczym uparty wyrzut sumie
nia. Zasnęła dopiero nad ranem, napastowana przez wybit
nie plastyczne i sugestywne wizje fizycznego stosunku
z Guardem. To on zresztą rozbudził jej wyobraźnię i pono
sił przez to część winy. Co najdziwniejsze jednak, zacho
wywał się dzisiaj jakby nigdy nic. Jakby nie powiedział jej
wczoraj tego wszystkiego i nie wlepiał w jej piersi tych
swoich bursztynowych oczu. Wręcz przeciwnie, traktował
ją od śniadania niczym ojciec niegrzeczną córkę. Strofował
ją na każdym kroku.
- Rozchmurz się, Rosy - powiedział, gdy samolot do
tknął kołami płyty lotniska. - Pokaż naszemu angielskiemu
grajdołkowi twarz pogodną i wesołą.
- Jestem trochę zmęczona...
- Zmęczona? Czyżbyś wracała z podróży dookoła
1 0 0 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
świata? Zresztą mniejsza z tym. Podrzucę cię do domu,
a potem muszę jeszcze wpaść do biura. Czy przed naszym
wyjazdem zleciłaś pani Frinton, które pokoje ma dla nas
przygotować?
Potrząsnęła głową. Wiedziała, że powinna była to zro
bić, lecz nagięcie się do roli zapobiegliwej, praktycznej
gospodyni przechodziło na razie jej możliwości.
W tę noc, oddzielającą ich ślub od wyjazdu do Brukseli,
spała w swoim pokoju, który zajmowała od dziecka, Guard
zaś zainstalował się w jednym z pokoi gościnnych. Było
jasne, że nie stworzą pozorów małżeństwa z miłości, jeśli
nocami będzie ich dzielił korytarz długości niemal pół
kilometra.
- Myślałam, że pani Frinton...
- Że pani Frinton długo nie domyśli się, co my tam
wyprawiamy na górze. Otóż mylisz się, Rosy. Takie rzeczy
osoba zżyta do tego stopnia z tym domem jak pani Frinton
zauważy prawie natychmiast. O konsekwencjach tym ra
zem nie będę się rozwodził. Edward, adwokaci, skandal.
Rosy zadrżała. Guard konsekwentnie szantażował ją Ed
wardem i był to szantaż nader skuteczny.
- Głowa do góry - powiedział kilka godzin później,
gdy dojeżdżali już prawie na miejsce. - Pamiętaj, to potrwa
tylko rok i, kto wie, może ci się jeszcze spodoba.
- Nigdy - odparła impulsywnie, lecz zaraz zarumieniła
się, przypominając sobie wczorajsze erotyczne wizje.
- Uważaj, Rosy, na to, co mówisz. Słysząc taką
odpowiedź, niejeden mężczyzna przyjąłby ją jako wyzwa
nie, zachętę do bardziej skutecznych działań.
Skręcili z szosy na drogę dojazdową.
OZEN SIĘ ZE MNĄ
101
- Czy to czasami nie samochód Edwarda? - zapytał
Guard.
W milczeniu skinęła głową.
- Ciekawe, co go tu sprowadziło? A może zamierza
odegrać wzruszającą scenę powitania? Byłoby to bardzo
uprzejmie z jego strony.
- Edward niczego nie robi przez zwykłą uprzejmość
- zauważyła z ponurą miną. - Kieruje się zawsze egoisty
cznymi pobudkami.
- Cóż, wydaje się, że w tym konkretnym wypadku można
te jego pobudki określić nawet nieco bliżej - powiedział
Guard, a widząc jej pytające spojrzenie, natychmiast dorzucił:
- Dom, Rosy, wciąż chodzi mu po głowie ten dom.
- Ale przecież jest już po herbacie. Mam męża, co
automatycznie przekreśla Edwarda jako spadkobiercę.
W takim razie pytanie, co robił tutaj Edward, wydawało
się tym bardziej niepokojące. Wychodząc z samochodu
i idąc w kierunku drzwi frontowych, Rosy stawiała je sobie
na różne sposoby. Przecież Edward wiedział, że nie mógł
liczyć na sympatię z jej strony, a mimo to ośmielił się przy
jechać. Wobec tego sprowadzić go tutaj musiał jakiś ważny
powód, sęk w tym, iż nie wiedziała, jaki.
- Uśmiechnij się, Rosy - przypomniał jej Guard, kładąc
dłoń na klamce. - Musisz pokazać mu szczęśliwą, pogodną
twarz. - Kiedy zaś zmusiła się do sztucznego uśmiechu, do
dał: - Tak już lepiej. A teraz przytul się do mnie i spójrz mi
w oczy, jakbyś prosiła mnie o jeszcze jeden pocałunek.
Dobre sobie! Jeszcze jeden pocałunek! Ta sztuka napra
wdę graniczyła z farsą.
Do holu wbiegła pani Frinton. Wydawała się czymś
wzburzona i jakby przestraszona.
102
OZEN SIĘ ZE MNĄ
- Och, Rosy... przepraszam... pani Jamieson...
- Proszę nadal zwracać się do mnie po imieniu, pani
Frinton - powiedziała Rosy do starszej kobiety. - Wygląda
pani na zdenerwowaną. Czy coś się stało?
Zanim jednak pani Frinton zdążyła opanować zadyszkę
i cokolwiek powiedzieć, skrzypnęły na górze stopnie scho
dów. Wszyscy troje spojrzeli w tamtym kierunku i zoba
czyli Edwarda, który schodząc ku nim, witał nowożeńców
obłudnym uśmiechem intryganta.
Gdy grubas znalazł się na dole, starł swój uśmiech
i przywdział na twarz maskę boleści.
- Złe wiadomości, moi drodzy. Mój dom, okazało się,
obsunął się na skutek jakichś ukrytych wad fundamentów.
Z początku zbagatelizowałem ten fakt, lecz rzeczoznawcy
uświadomili mi, że moja rodzina, pozostając w nim, ryzy
kuje życiem. Na czas remontu zmuszeni więc zostaliśmy
do opuszczenia domu. Margaret, ma się rozumieć, podnio
sła wielki krzyk, gdy powiedziałem jej, że musimy schro
nić się pod waszym dachem, lecz w końcu dała się prze
konać. Bo ostatecznie do kogo mamy zwracać się o pomoc
w nagłej potrzebie, jak nie do członków rodziny? Pobyt
w hotelu z góry musiałem wykluczyć z uwagi na charakter
mojej pracy oraz migreny Margaret. Zresztą, czyż w hotelu
możliwe jest normalne rodzinne życie lub chociażby zbli
żone do normalności? Słowem, licząc na waszą życzliwość
i zrozumienie, postawiliśmy was wobec faktu niejako już
dokonanego. Margaret dogląda jeszcze pakowania rzeczy,
ale niebawem tu się zjawi. Wydałem pani Frinton polece
nie, żeby przygotowała nam apartament dziadka. Oczywi
ście zdajemy sobie sprawę, że jesteście świeżo upieczonym
małżeństwem, i będziemy zachowywać się jak myszki pod
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 0 3
miotłą, byleby wam tylko nie zakłócać najszczęśliwszych
chwil. Poza tym Margaret, jako rasowa i doświadczona
gospodyni, zna się na wielu domowych rzeczach i na pew
no jej pomoc nie ograniczy się tylko do słownych rad.
W Rosy jakby uderzył grom. Stała oniemiała, zdrętwiała,
półprzytomna. Nie wierzyła własnym uszom. Chciała uszczy
pnąć się, żeby sprawdzić, czy czasami nie śni. W końcu nie
pewnie spojrzała na Guarda. Dzięki Bogu był przy niej i sły
szał całą tę ociekającą blagierstwem mowę. Guard mógł ją
uratować, chociażby tylko pokazując Edwardowi drzwi.
Ale on, ku jej bezmiernemu zdumieniu, uczynił coś
wręcz przeciwnego.
- Apartament, o którym wspomniałeś, Edwardzie,
przysługuje na mocy tradycji właścicielowi tego domu,
czyż nie tak? - zapytał niemal koleżeńskim tonem.
- Chyba masz rację - skwapliwie zgodził się Edward.
- Po prostu pani Frinton zauważyła, że nie korzystaliście
jeszcze z tych pokoi. W ogóle trudno jej było określić,
którą, by tak rzec, przestrzeń mieszkalną zarezerwowali
ście dla siebie.
- Jak dobrze wiesz, na podjęcie konkretnych decyzji
w tej kwestii nie mieliśmy jeszcze czasu. Do tej pory,
z oczywistych względów, byliśmy zajęci wyłącznie sobą,
no, pomijając pewne moje handlowe zobowiązania zwią
zane z Brukselą. Wiem jednak przynajmniej tyle, że bę
dziesz musiał dla siebie i swoich najbliższych poszukać
jakichś innych pomieszczeń w tym domu.
Rosy szeroko otworzyła oczy. Co ten Guard wygady
wał? Zamiast najzwyczajniej przepędzić intruza, namawiał
go do pozostania. I jakby jeszcze tego było mało, objął ją
w pasie i przyciągnął ku sobie.
1 0 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
- Ja ze swej strony - kontynuował - sugerowałbym ci
pokoje na górnym piętrze. Są bez wątpienia najmniej krę
pujące i chociaż niewielkie rozmiarami, tak iż na pewno
nie można jeździć po nich na rowerze, to jednak widne,
suche i ciepłe.
- Czy mówiąc o górnym piętrze masz na myśli pod
dasze i dawne służbówki? - zapytał Edward, mierząc Gu-
arda takim spojrzeniem, jakby chciał go uśmiercić samą
siłą woli.
- Mniejsza o nazwy. Dawna służbówka może wydawać
się prawdziwym salonem w porównaniu z klitką w jakimś
nowoczesnym hotelu, za którą w dodatku trzeba słono pła
cić - powiedział Guard z miną niewiniątka. - I skoro już
mamy mieszkać przez pewien czas pod wspólnym dachem,
dobrze byłoby, Edwardzie, gdybyśmy umówili się co do
kilku spraw. Przede wszystkim ty i twoja rodzina będziecie
mieli status raczej domowników niż gości, więc nie ocze
kujcie względów należnych tym ostatnim. Przeciwnie,
spadną na was wszystkie obowiązki związane z zamieszki
waniem w tak starym i dużym domu. Z kolei zajmijmy się
gabinetem i biblioteką. Na pewno liczyłeś, że będziesz
mógł z nich korzystać, muszę jednak rozczarować cię w tej
kwestii. Oba te pomieszczenia będą poza twoim zasięgiem.
Jako świeżo upieczony żonkoś, pragnę spędzać u boku mo
jej małżonki nie tylko noce, ale i dnie, co po prostu ozna
cza, że zamierzam sprowadzić się ze swoją pracą do gabi
netu, gdziejuz niebawem zainstalowany zostanie komputer
i faks. Mam nadzieję, iż jako człowiek rozumny nie bę
dziesz miał mi za złe tych wszystkich ograniczeń ani też
tego, że idąc teraz z Rosy coś przekąsić, nie zapraszam cię,
byś nam towarzyszył, wiem bowiem, jaki musisz być za-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
105
jęty. Cóż, współczuję wam w związku z waszym domem
i że jesteście chwilowo bezdomni - dokończył Guard swo
ją perorę, która formalnie bez zarzutu, była aż przeładowa
na upokarzającymi aluzjami i stwierdzeniami.
Kiedy drzwi przytulnego saloniku, dokąd pani Frinton
miała im przynieść lunch, zamknęły się za nimi, Rosy
wybuchnęła:
- Dlaczego pozwoliłeś Edwardowi tu zostać? Dlaczego
zrobiłeś tak wiele, by usprawiedliwić jego zamach na moje
życie prywatne? Mieszkanie z nim pod jednym dachem
będzie dla mnie prawdziwą katuszą. Nie wierzę ani jedne
mu jego słowu. Zwalił się nam na głowę wyłącznie z za
miarem śledzenia nas.
- A zamierza nas śledzić, ponieważ już powziął pewne
podejrzenia - postawił Guard kropkę nad i.
Rosy pobladła. Teraz dopiero w pełni uświadomiła sobie
całą niegodziwość intencji Edwarda oraz niebezpieczeń
stwo, jakie czaiło się z jego strony.
- Niczego nie może wiedzieć. Co najwyżej zgaduje.
- Zaczęła nerwowo krążyć po pokoju.
- Oczywiście, że tylko zgaduje. Kieruje się intuicją.
I na tym właśnie polega istota wszelkiego typu podejrzeń.
Niczego nie wiemy z absolutną pewnością, lecz jakiś we
wnętrzny głos podszeptuje nam, iż rzeczy przedstawiają się
tak a tak. Dlatego też nie lekceważyłbym Edwarda. To
bardzo niebezpieczny przeciwnik.
- Więc pytam raz jeszcze, dlaczego pozwoliłeś mu tu
zostać? Niebezpiecznych ludzi trzymamy wszak jak najda
lej od siebie.
- Nie sposób odmówić twemu rozumowaniu pewnej
1 0 6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
logiki, ale wypędzając go stąd, narazilibyśmy się na różne
podchody z jego strony, nad którymi nie mielibyśmy żad
nej kontroli. Natomiast dając mu schronienie, właściwie
już w pewnej mierze zachwialiśmy go w jego nieufności.
Zresztą uprzedzałem cię, Rosy, że coś podobnego może się
wydarzyć.
Zatrzymała się jak wryta.
- Nie przypominam sobie żadnych tego typu ostrzeżeń
- zaprzeczyła w uniesieniu. - Nigdy nie mówiłeś, że Ed
ward może z całą rodziną zwalić się nam na głowę.
- Przyznasz chyba jednak, iż niejednokrotnie wskazy
wałem ci na ryzyko, jakie łączy się z naszym małżeństwem
na niby. Mówiłem ci też niejednokrotnie, że nie chcę na
rażać na szwank mojego dobrego imienia, co by niewątpli
wie się stało w przypadku demaskacji czystej formalności
naszego związku. Nie łudź się, Rosy. Najlepiej znać kon
sekwencje własnych czynów. Możemy przegrać nie tylko
Łąkę Królowej. Możemy stracić wolność. Gdyby doszło
do rozprawy sądowej i Edwardowi udałoby się przedstawić
niezbite dowody, kto wie, czy nie musielibyśmy stawić
czoło więzieniu.
- Więzieniu? - Z twarzy Rosy odpłynęła wszystka
krew, a siły opuściły ją do tego stopnia, że musiała usiąść.
- Nie, ty po prostu próbujesz mnie przestraszyć.
Nagle zmartwiała i przycisnęła dłoń do serca. Ktoś za
pukał do drzwi.
Ale była to tylko pani Frinton, która przyniosła im po
siłek. Ta zazwyczaj pogodna osoba była dzisiaj wyraźnie
nie w sosie. Jej twarz wyrażała lęk, wstyd, gniew, dezorien
tację i ogólne podenerwowanie. Dała temu wyraz, gdy roz
stawiwszy wszystko na stole, mogła odłożyć tacę.
OZEN SIĘ ZE MNĄ
107
- Oczywiście, nic mi do prywatnego życia innych ludzi
i nie zwykłam też obmawiac bliźnich, ale zanim państwo
przyjechaliście, pan Edward zadał mi mnóstwo pytań. - Jej
dłonie bawiły się nerwowo rąbkiem białego fartuszka.
- Jakiego rodzaju były to pytania? - zapytał Guard.
Skąd ten człowiek brał spokój, którym zdawał się dys
ponować w nadmiarze, gdy równocześnie ona, Rosy, cała
aż dygotała z niepokoju i niepewności? A miarą tego spo
koju mogło być to chociażby, że najzwyczajniej w świecie
zaczął opychać się kanapkami.
- Na przykład chciał wiedzieć, który pokój przeznaczy
liście państwo na sypialnię małżeńską lub przynajmniej
zamierzacie przeznaczyć. Powiedział, iż interesuje się tym
pod kątem wyboru pomieszczeń dla siebie i swojej rodziny.
Zauważył też, że pani wszystkie rzeczy są jeszcze w jej
dawnym pokoju.
Rosy aż fuknęła w przypływie wściekłości. Jak ten gru
bas śmiał wdzierać się w święty krąg jej intymności? Gdy
by żył jej dziadek, dałby mu do wiwatu.
Z tym, że gdyby żył jej dziadek, cały ten łańcuch przy
czyn i skutków nie mógłby zaistnieć. Nie musiałaby wy
chodzić za Guarda. Nie musiałaby kłamać i oszukiwać.
- A kiedy odpowiedziałam mu - ciągnęła pani Frinton
- że nic nie wiem o państwa planach, posunął się do zapy
tania mnie, gdzie spędziliście noc poślubną...
Było jasne, że pani Frinton mówi to przez zwykłą lojal
ność. Jej zaczerwieniona twarz wskazywała jednoznacznie,
jak bardzo czuje się upokorzona faktem, że ktoś w ogóle
śmiał zwracać się do niej z podobnymi pytaniami.
- Dziękuję, pani Frinton - powiedział Guard z ciepłym
uśmiechem w oczach. - Co zaś się tyczy wyboru sypialni,
108
OŻEN SIĘ ZE MNĄ
to właśnie chcielibyśmy zasięgnąć pani rady. Są tu pokoje,
których ze względów emocjonalnych Rosy wolałaby nie
zajmować. Na przykład sypialnie ojca i dziadka. Mnie
z kolei udało się wytłumaczyć mojej małżonce, że łóżko
w jej dawnym pokoju w żaden sposób nie nadaje się na
łoże małżeńskie.
Kompletny idiota, pomyślała Rosy. Akurat tej rzeczy nie
trzeba było tłumaczyć ani jej, ani też nikomu innemu.
Wystarczył bowiem jeden rzut oka, aby zdyskwalifikować
jej koję jako ewentualne łoże małżeńskie.
Guard jeszcze długo rozwodził się na temat sypialni,
łazienek i wanien, jak również swoich planów związanych
z modernizacją domu. Gdy jednak skończył i pani Frinton
odeszła, Rosy wybuchnęła:
- Zdaje się, że ustaliliśmy raz na zawsze, które sypial
nie zajmujemy.
- Sytuacja uległa zmianie, i to w sposób diametralny.
Bystre i podejrzliwe oczka Edwarda muszą widzieć każde
go wieczoru, że znikamy oboje za tymi samymi drzwiami.
Gwałtownie pokręciła głową, również w reakcji na pod
sunięty jej przez Guarda talerz z kanapkami, na które spo
jrzała ze szczerą odrazą.
- Co to, to nie! Żadnej wspólnej sypialni! Ty chyba
postradałeś zmysły, Guard.
- Bynajmniej, Rosy. Prawdę mówiąc, nie mamy innego
wyboru. Warunki dyktuje nam sytuacja. Więc albo bę
dziesz spać ze mną w jednym łóżku, albo będziesz spać
sama na pryczy w jednym z tych ponurych budynków
zwanych więzieniami.
- Straszysz, Guard. Chcesz, żebym ze strachu zgodziła
się na każde warunki, każdy układ.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 09
- Czy naprawdę sądzisz, że muszę uciekać się do tak
skomplikowanych intryg, by pójść z kobietą do łóżka? Wy
doroślej, Rosy. Nie seks w tej chwili mi w głowie, tylko
oszustwo, nasze wspólne oszustwo.
Zagryzła dolną wargę. Strach, przed którym się dotąd
broniła, spłynął cieniutkim strumyczkiem do jej serca.
- Ale chyba nie myślisz na serio o tym więzieniu? Prze
cież nie dopuściliśmy się żadnego ciężkiego przestępstwa.
- Nazywaj to, jak chcesz, lecz podstępne wyzucie ja
kiejś osoby z jej słusznych praw do dziedziczenia było, jest
i będzie poważnym przestępstwem, przynajmniej
w oczach prawa. Kiedy zaś staniesz przed trybunałem, nie
licz, że zmiękczysz serca sędziów swoją niewinną twarzy
czką. - Zlustrował ją zimnym spojrzeniem. - Lecz, oczy
wiście, jeżeli wolisz przejść do porządku nad moją radą
i podjąć ryzyko...
- Nie - zaprzeczyła najszybciej, jak mogła.
- Sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, ciąży mi w rów
nym stopniu, jak tobie - powiedział Guard. - Zgodziłem
się ożenić z tobą, Rosy, lecz w naszej umowie nie było ani
słowa o dzieleniu łóżka. To Edward wymusza na nas zmia
nę układu. Wyproszenie go stąd, moim zdaniem, nie wcho
dziło w ogóle w rachubę. Musimy go w jakiś sposób zneu
tralizować i strzec się podsycania jego podejrzeń.
Zapewnienie Guarda, że ani myślał włączać do ich oszu
kańczego związku spraw łóżkowych, powinno było wła
ściwie ją ucieszyć. Rzecz dziwna jednak, podziałało ni
czym dowód wzgardy i odrzucenia. Nie byłaby jednakże
sobą, gdyby w takiej sytuacji dała dostęp rozdrażnieniu
i upokorzeniu.
110
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Godzinę później wyruszyli na obchód domu, by wy
brać dla siebie sypialnię. Otwierali coraz to inne drzwi,
zaglądali do środka, dzielili się uwagami, a Rosy czuła
się jak we śnie. Trudno jej było uwierzyć w realność te
go wszystkiego. Realność gróźb Guarda, realność niebez
pieczeństwa ze strony Edwarda, realność perspektywy spa
nia w jednym łóżku z mężczyzną, który kroczył obok
i z którym ją nic nie wiązało, prócz sekretnej umowy. Cała
ta ponura rzeczywistość musi prędzej czy później oka
zać się senną fantasmagorią, nocnym koszmarem. Wystar
czy obudzić się, otworzyć oczy i rozejrzeć się wokół sie
bie, aby zobaczyć świat, do którego przywykła i który
akceptowała.
- Powiedz, Guard, czy naprawdę groziłoby nam wię
zienie? - zapytała, ogarniając spojrzeniem duże wygodne
łóżko z kolumienkami, kominek, jasne tapety i gruby dy
wan. Było jasne, że sypialnia, do której właśnie weszli, jest
tą, której szukali.
- Czego ty właściwie oczekujesz ode mnie? Żebym
pocieszył cię jakimś cukierkowym kłamstewkiem? Tego
właśnie dzieci oczekują od dorosłych, ty zaś, zdaje się,
utrzymujesz, że podobno nie jesteś już dzieckiem.
- Ale gdy Edward wreszcie przekona się, iż jesteśmy
prawdziwym małżeństwem, to czy wówczas przestanie być
groźny?
- Trudno tu cokolwiek z góry rozstrzygnąć. Niewątpli
wie bezpieczniej dla nas byłoby raczej przeceniać Edwar
da, niż go nie doceniać. To łgarz i oszust i, podobnie jak
wszyscy łgarze i oszuści, dość szybko rozpoznaje kłam
stwa i oszustwa popełnione przez innych.
- Nie sądzę, aby spał tutaj ktoś przez ostatnie dwadzie-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
111
ścia lat - powiedziała Rosy, podchodząc do okna i rozsu
wając zasłonę z seledynowego aksamitu.
Słoneczne światło dnia wdarło się do środka i ukazało
świetność materiałów, sprzętów i zwykłych detali.
- Słyszałam, że ten aksamit moi dziadkowie przywieźli
z Wenecji, gdzie spędzili miesiąc miodowy.
- Tak, wiem - potwierdził Guard stłumionym głosem.
Mogła się mylić, lecz wydało się jej, że usłyszała w jego
głosie nutę współczucia. Tak jakby żałował jej, iż znalazła
się w tak trudnym położeniu i musi robić rzeczy, przeciw
ko którym wewnętrznie się buntuje.
- Rosy, wiem, że to nie jest łatwe dla ciebie...
Postąpił krok w jej stronę, ona zaś tak się zlękła, że za
chwilę ją dotknie, pogładzi, obejmie, czy też wręcz przy
tuli, iż wyciągnęła przed siebie ręce w obronnym geście.
- Trzeba pomyśleć o obleczeniu świeżej pościeli. Mam
nadzieję, że znajdzie się prześcieradło, które zakryje ten
ogromny materac.
- Tak, łóżko naprawdę jest gigantyczne. Nie tylko wy
starczy tu miejsca na jedną małżeńską parę, lecz jeszcze
na kilka pluszowych wałków.
- Wałków? O jakich wałkach mówisz? - zapytała
w bezmiernym zdumieniu.
- Chyba widziałaś w życiu taki wałek? Bardzo pożyte
czna rzecz. Zazwyczaj służy za coś w rodzaju walcowatej
tapicerskiej poduszki, ale można też nim rozdzielić łóżko,
by uzyskać w ten sposób dwie oddzielne kwatery. Wałek
poza tym to wypróbowany rekwizyt w romantycznych po
wieściach.
Obdarzyła go bladym uśmiechem.
- Nawet gdyby w tym domu były jakieś wałki, nie mo-
112
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
glibyśmy ich użyć. Czy zapomniałeś o Edwardzie? Już
przecież zajrzał do mojego pokoju, może też wścibić nos
i tutaj. - Nagle jej głos załamał się, a w oczach zabłysły
łzy. - Szczerze wyznaję, iż nie przewidziałam, że dojdzie
do czegoś takiego. Chciałam tylko uratować ten dom. - Sa
ma była zdumiona przejmującą żałością, jaka zabrzmiała
w jej głosie.
- Rosy, widzę twój ból i twoje z nim zmagania. Ale
pozwól popłynąć łzom. Wypłacz się, a na pewno przynie
sie ci to ulgę.
Podszedł do niej, objął i przytulił z delikatnością, której
w ogóle u niego nie podejrzewała. Ona zaś, na przekór
tamtemu wyciągnięciu rąk w obronnym geście, przyjęła
jego bliskość niczym dobroczynny dar losu. Złożyła głowę
na jego ramieniu i faktycznie pozwoliła popłynąć łzom.
Szlochała, czując równocześnie, że jest w tej chwili jakby
mniej samotna i opuszczona, bo ktoś wreszcie zaofiarował
się chronić ją i wspierać, tak jak chronili ją i wspierali
ojciec i dziadek, dopóki nie zabrała ich bezlitosna śmierć.
- To miało być zupełnie inaczej - powiedziała pochli
pując. - Guard, tak się boję. I co my teraz zrobimy?
- Jest tylko jeden sposób, który pozwoli nam raz na
zawsze pozbyć się Edwarda.
Rosy uniosła głowę i spojrzała na Guarda z niedowie
rzaniem w oczach.
- Chyba nie chcesz powiedzieć mu prawdy? Nie zamie
rzasz przyznać się przed nim do oszustwa?
Guard skrzywił się, wypuścił ją z ramion i odwrócił się
do niej plecami. I znów wszystko było po staremu. Ona
była samotna, a Guard był tylko wspólnikiem w pewnym
przedsięwzięciu.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 1 3
- Oczywiście, że nie. Nie po to przyjąłem rolę
w tej sztuce, aby w środku drugiego aktu zejść ze sce
ny i pójść sobie do pobliskiego pubu na piwo. Tak czy
inaczej, na jakiś czas rozstajemy się, gdyż muszę jeszcze
wpaść do biura. Przy odrobinie szczęścia będziesz miała
z głowy również Edwarda, gdyż zajęty przeprowadzką,
pewnie odłoży sobie dręczenie cię na nieco późniejsze
godziny.
Powiedziawszy to, skinął jej głową i wyszedł.
Co się stało z tą atmosferą ciepła i bliskości, która jesz
cze minutę temu wydawała się czymś tak realnym? Dlacze
go musiała tak szybko się ulotnić? Bo jednego Rosy była
pewna: Guard w pewnym momencie szczerze chciał ją
pocieszyć, podtrzymać na duchu, nawiązać z nią bardziej
intymny, bardziej ludzki kontakt. Ale była też pewna rze
czy wręcz przeciwnej: Guard przeklinał chwilę, w której
wyraził zgodę na to małżeństwo. Gra okazała się zbyt ry
zykowna i zaczęła przypominać chodzenie po linie nad
przepaścią.
- Mam nadzieję, że doceniasz, co dla ciebie robimy
- szepnęła, zwracając się do ścian starego domostwa
i wsłuchując się w zalegającą po kątach ciszę stuleci.
Pani Frinton przyklepała poduszki, raz jeszcze naciąg
nęła prześcieradło, wygładziła kołdrę i cofnąwszy się o kil
ka kroków dla uzyskania krytycznego dystansu, spojrzała
na swoje dzieło z wyrazem satysfakcji w oczach.
Zresztą nie tylko łoże lśniło czystością. Błyszczały rów
nież okna, podłoga, okucia, blaty i wszystkie uchwyty.
Nietrudno było się domyślić, że przez ostatnie godziny
działał tu odkurzacz, a zapobiegliwe ręce myły, szorowały,
1 1 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
pastowały, polerowały. Były to zresztą dwie pary rąk. Rosy
i pani Frinton.
- Łoże królewskie, łoże dla całej rodziny - skomento
wała zadowolona z siebie gospodyni.
W oczach Rosy pojawił się cień smutku. Nie miała
rodziny i czuła się rozpaczliwie samotna. Nikt nie dzielił
z nią życia, nikt nie planował z nią wspólnej przyszłości,
nikt nie poślubił jej na dobre i na złe. Przysięga małżeńska
była od początku do końca skłamana. Była grzechem, za
który przyjdzie jej jeszcze odpokutować.
Kiedy dziadek spisywał swoją wolę, kierował się pra
gnieniem, ażeby dom pozostał w rodzinie, która miała
w nim żyć, a zarazem kochać go i troszczyć się o niego.
I niewątpliwie kimś takim, takim idealnym spadkobiercą
będzie Guard Jamieson. Guard na pewno nie będzie skąpił
pieniędzy na niezbędne remonty i jego dzieci będą tu
szczęśliwie dorastały.
Dzieci Guarda... co bynajmniej nie oznaczało, że to
będą i jej dzieci. Jeśli w ogóle kiedykolwiek będzie miała
dzieci, poznają ten dom wyłącznie z jej opowiadań, zdjęć
i wspominek rodzinnych.
I nagle Rosy poczuła się wewnętrznie rozdarta. Nigdy
wprawdzie przedtem nie doświadczała w stosunku do tego
domu czegoś takiego jak instynkt posiadania, ale teraz
zrobiło się jej żal swoich dzieci, oderwanych od historycz
nych źródeł i rodzinnych korzeni.
A w ogóle to wszystkiemu był winien ten okropny Ed
ward. Odkąd zjawił się pod tym dachem, straciła już resztki
pewności siebie i żyła samymi nerwami. A przecież tortura
dopiero się zaczęła.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Podejrzewam, że chcielibyście już umknąć do swoje
go kącika.
Uśmiech, jaki towarzyszył tym niby żartobliwym sło
wom Edwarda, spowodował, że Rosy poczuła nieprzyjem
ny ucisk w żołądku.
- Ale ty, Margaret - zwrócił się Edward do żony już
z poważną twarzą - nie licz na podobną gotowość z mojej
strony. Zostało jeszcze mnóstwo rzeczy do przeniesienia
i rozpakowania. A w ogóle to po raz kolejny uświadomiłaś
mi, jak niezaradną i fajtłapowatą mam żonę.
Chude, pożółkłe policzki Margaret powlekły się bladym
rumieńcem, zaś ona sama poderwała się zza stołu. Wido
cznie reprymendy męża miały dla niej wagę rozkazów i oto
śpieszyła je wypełnić.
Również Rosy odsunęła swoje krzesło.
- Dlaczego nie zostawisz tego do jutra, Margaret? - za
pytała w nagłym przypływie współczucia dla tej kobiety.
- Wybieram się do schroniska dopiero po południu, więc
będziemy miały dość czasu, by wspólnie temu podo
łać. A i pani Frinton z pewnością nie odmówi nam swojej
pomocy.
- Czy dobrze słyszę? Do schroniska?! - wykrzyknął
Edward, wykrzywiając twarz w wyrazie bezmiernego zdu
mienia. - Moja droga, to twój małżonek nie zakazał ci
116
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
jeszcze kontaktów z tą hołotą, mętami i szumowinami spo
łecznymi?
- Nie nazywaj ich tak, Edwardzie, bo krzywdzisz nie
winnych ludzi - zaoponowała z gniewem. - Bezdomność
dotknęła ich w formie nieszczęścia, a nie kary za jakieś tam
przewiny.
Nie spodziewała się wsparcia ze strony Guarda, którego
opinię w tej kwestii dobrze znała, ale właśnie takie wspar
cie, ku jej miłemu zaskoczeniu, z jego strony nadeszło.
- Rosy ma rację, Edwardzie. Ci ludzie nie potrzebują
naszej sympatii ani litości, oni potrzebują konkretnej, wy
miernej pomocy. Ale nawet gdybym nie akceptował ucze
stnictwa Rosy w tej charytatywnej inicjatywie, to i tak nie
mam prawa wtrącać się i czegokolwiek jej zabraniać. Rosy
jest moją żoną, co oznacza partnerstwo, nie zaś podległość.
Mam szacunek dla jej ideałów i pasji. Bo ostatecznie tam,
gdzie nie ma szacunku i zaufania pomiędzy kobietą a męż
czyzną, czyż może istnieć miłość?
Rosy spojrzała na Guarda ze zdumieniem w oczach. Nie
spodziewała się po nim takich poglądów. Kompletnie nie
pasowały do tego wizerunku Guarda, który naszkicowała
sobie przed laty dla własnego użytku. I teraz ten arogancki,
dominujący Guard, który traktował swoje kobiety niczym
niewolnice, mówi coś o partnerstwie, szacunku i zaufa
niu... Nie do wiary!
A potem uchwyciła kątem oka zgaszoną i przygnębioną
twarz Margaret.
Biedna Margaret. Jakim koszmarem musiało być dla
niej życie z takim potworem jak Edward. A może nawet
tragedią, jeśli kochała tego potwora.
W ogóle cały ten incydent wstrząsnął Rosy tak dogłęb-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 1 7
nie, że kiedy we dwójkę opuścili jadalnię, postanowiła
powrócić do tematu i wyjaśnić do końca pewne sprawy.
- Czy mówiłeś to całkiem serio? Że miłość albo wspie
ra się na fundamencie szacunku i zaufania, albo wcale jej
nie ma?
Obrzucił ją chmurnym spojrzeniem.
- Tak. Wierzę głęboko, że bez szacunku i zaufania nie
ma miłości, prawdziwej miłości, a nie jakiegoś tam pocią
gu fizycznego, który tak wielu ludzi myli z miłością. Al
bowiem kochać kogoś, to akceptować go takim, jakim jest,
z jego wadami i zaletami, a nie próbować przykroić go do
idealnego wzorca, którego wyobrażenie w sobie nosimy.
Kocha się zawsze konkretną, cielesno-duchową osobę,
a nie jej wyimaginowany wizerunek. Ta druga postawa,
z gruntu niesłuszna i błędna, bywa najczęściej źródłem
bólu, rozczarowań i zgryzot.
Rosy przebiegł dreszcz. Bała się spojrzeć Guardowi
w oczy, żeby nie odgadł wewnętrznego pomieszania, w ja
kie wtrąciły ją jego słowa. Przede wszystkim narzucało się
tu pytanie, czy ktoś już ją tak kochał, całym sercem, z od
daniem, widząc w niej nie księżniczkę z bajki, ale Rosy
Wyndham z szopą czarnych włosów? Zaś najdziwniejsze
było to, że Guard był tym pierwszym, który opisał prawdzi
wą miłość słowami, których i ona by użyła. Tenże sam
Guard, którego ona do tej pory uważała za niezdolnego do
zrozumienia tej sfery uczuć.
- Wyglądasz na zmęczoną - zauważył, lustrując jej
twarz. - Dlaczego nie pójdziesz do łóżka, zanim Edward
zdecyduje się narzucić nam swoje towarzystwo? Prawdo
podobnie znużył się już zadręczaniem Margaret.
- Czy myślisz, że go kiedyś kochała? - Pytanie było
1 1 8 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
bardzo naiwne, ale Rosy z jakichś względów musiała je
postawić.
- Jego? Nie - odparł pewnym siebie tonem. - Być mo
że kochała kogoś, kogo, zwiedziona i zaślepiona, widziała
w tym człowieku. Biedna kobieta...
- To dlaczego żyje z nim i pozwala, żeby się nad nią
pastwił?
- Prawdopodobnie zniszczył w niej instynkt samoza
chowawczy i poczucie własnej wartości. A poza tym są
jeszcze synowie.
- Co za straszny człowiek. Czerpie jakąś sadystyczną
przyjemność z dręczenia jej.
- Tak - zgodził się Guard i dodał w formie ostrzeżenia:
-I jest to nic w porównaniu z akcją, jaką rozwinąłby prze
ciwko nam, gdyby odkrył prawdę o naszym małżeństwie.
- Przestań, Guard. - Patrzyła nań z lękliwym błaga
niem w oczach.
- W porządku. Uspokój się. Jeśli będziemy ostrożni
i rozsądni, nie ma obawy, aby cokolwiek wywąchał.
A w ogóle to masz się zachowywać jak szczęśliwa, upojo
na zmysłami żonka, a nie pełna bólu i zgryzoty wdowa.
Rosy zdobyła się na słaby uśmiech.
- Myślę, że mogłoby być jeszcze gorzej - powiedziała.
- Bo gdybyśmy byli w sobie naprawdę zakochani, to już
w ogóle nie moglibyśmy znieść Edwarda ani zresztą kogo
kolwiek innego.
- Pewnie tak - zgodził się Guard i coś w jego spojrze
niu, jak również w tonie jego głosu, kazało jej się za
czerwienić.
- A jednak czuję się zmęczona i chyba najrozsądniej
będzie, jak pójdę do łóżka.
OZEN SIĘ ZE MNĄ
119
- Dołączę za dwie godziny. Mam jeszcze kilka rzeczy
do zrobienia.
- Zatem dobranoc - powiedziała, unikając jego wzroku
i odchodząc szybkim krokiem.
Idąc korytarzem pierwszego piętra, usłyszała swoje
imię. Rozpoznała głos Edwarda. W pierwszej chwili zmar
twiała, lecz zaraz wzięła się w garść i postanowiła stawić
czoło niebezpieczeństwu.
- Idziemy spać z kurami? - zapytał z właściwym so
bie specyficznym poczuciem humoru, podchodząc do
niej kołyszącym się krokiem, charakterystycznym dla ludzi
otyłych.
Ona również w takich razach reagowała we właściwym
dla siebie stylu, lecz tym razem w ostatniej chwili ode
pchnęła cisnące się na usta słowa buńczucznej odpowiedzi.
Postanowiła obrać inną taktykę.
- Przy obiedzie odniosłam wrażenie, że Margaret jest
bardzo zmęczona. Ta cała przeprowadzka musiała być dla
niej ciężką próbą.
- To u niej normalka robić wiele hałasu o nic. Posiada
wrodzoną skłonność do przerysowywania spraw i proble
mów - odparł wymijająco. - Gdzie Guard? - zapytał z na
ciskiem.
- Został na dole, by skończyć jakąś papierkową robotę.
Edward zmierzył ją spojrzeniem, które wzbudziło
w niej tyle samo niepokoju, co gniewu.
- A jeśli jest już tobą zmęczony? Nie możesz spuszczać
go z oka, Rosy. Mężczyzna z jego reputacją uwodziciela...
- Guard wziął mnie za żonę świadomie i dobrowolnie
- odparła, nie kryjąc swego oburzenia. - Wszystkie jego
1 2 0 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
dawne erotyczne podboje należą do raz na zawsze za
mkniętej przeszłości.
Poczuła się dumna ze swojej odpowiedzi, którą w do
datku zbiła Edwarda z tropu.
Widząc swoją przewagę i jego zakłopotaną minę, za
pytała:
- Co tu właściwie robisz na tym piętrze?
- Część paczek zostawiliśmy w garażu i teraz kursuję,
by wnieść je wszystkie na górę. Zajmie mi to jeszcze co
najmniej dwie godziny. Wiesz, Rosy, powinnaś była dobrze
się zastanowić, zanim zdecydowałaś się wyjść za Guarda.
Wzięłaś na siebie poważne ryzyko.
Poczuła, że serce zaczyna walić jej w piersi niczym młot
kowalski.
- Co masz na myśli? - zapytała, wiedząc, że podejmuje
temat co najmniej tak samo ryzykowny, jak jej decyzja
o zamąż pójściu.
- Chyba nie muszę tłumaczyć ci abecadła. Guard
opanował sztukę uwodzenia kobiet do perfekcji i dla nie
go to żaden problem wybrać sobie kandydatkę na żo
nę, a potem zaciągnąć ją do ołtarza. Czy jednak postawi
łaś sobie pytanie, dlaczego właśnie na ciebie padł jego
wybór?
- To proste. Ponieważ zakochał się we mnie - odparła
bez chwili namysłu.
Było jasne, że Edward coś podejrzewał. Ale wiedziała
teraz przynajmniej tyle, iż błądził po omacku i że nie wszy
stkie jego podejrzenia były tramę. Tak czy inaczej, nie było
sensu kontynuować tej rozmowy. Więc odwróciła się i bez
słowa odeszła.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
121
Wykąpawszy się, wyszła z wanny i sięgnęła po ręcznik.
Czuła się odświeżona, lekka, a zarazem półsenna, zaś nie
zbitym dowodem nastroju odprężenia i chwilowej ulgi był
uśmiech na jej twarzy.
Znikł jednak dokładnie w chwili, gdy uświadomiła sobie
po otwarciu szafy, że wszystkie jej nocne koszule, a także
komplety bielizny, zostały w jej dawnym pokoju. W gorą
czce sprzątania tej sypialni zapomniała całkiem o przenie
sieniu swych osobistych rzeczy.
Zastanawiała się właśnie, czy przed wyprawą po nocną
koszulę naciągnąć z powrotem na siebie dopiero co zrzu
cone ubranie, czy też zadowolić się samym ręcznikiem,
kiedy drzwi otworzyły się i do sypialni wszedł Guard.
Sprawdziła szybkim spojrzeniem, czy ręcznik szczelnie
zasłania jej nagość.
- Miałeś zjawić się tu dopiero po dwóch godzinach.
- Tak, lecz przykleił się do mnie Edward i zaczął raczyć
niesmacznymi komentarzami na temat pracujących męż
czyzn i nagich kobiet, niecierpliwie oczekujących na nich
w łóżku.
- Czy nadal się tam kręci? - zapytała z niepokojem.
- Tak, wnosi jakieś paczki na górę. Dlaczego pytasz?
Przełknęła ślinę.
- Zapomniałam wziąć moją osobistą bieliznę.
Wzruszył ramionami.
- Więc weźmiesz ją jutro rano. Jeśli natkniesz się na
Edwarda i on zahaczy cię jakimś pytaniem, powiesz mu po
prostu, że nie miałaś czasu zająć się tym przed ślubem.
Rosy niespokojnie poruszyła się.
- Nie rozumiesz, Guard. Ja tutaj nie mam niczego, do
słownie niczego. Nie mam nawet w czym spać. W tym
122
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
zamęcie, jaki wywołał Edward swoim pojawieniem się,
całkiem zapomniałam o nocnej koszuli. Nie mam wyboru.
Po prostu muszę iść po nią.
- Nie.
- Nie możesz mi tego zabronić. Przecież nie będę spała
nago - powiedziała z rozpaczą w głosie.
- A dlaczego by nie? Trzecia czy czwarta noc to ciągle
noc poślubna i nie zdarza się, by nowożeńcy włóczyli się
wówczas po korytarzach w poszukiwaniu nocnych koszul
czy piżam. Nie. Spędzisz tę noc w tym, w czym jesteś, to
znaczy we własnej skórze.
Rosy patrzyła nań jak zahipnotyzowana.
- Nie mogę...
- Oczywiście, że możesz. Ja robię to co noc.
Jęknęła.
- I mamy spać nago pod jedną kołdrą? Przecież to się
nie godzi...
Guard uniósł brwi.
- W takim razie masz bardzo dziwny pogląd na mał
żeństwo. Właśnie w przypadku współmałżonków godzi się
to jak najbardziej. - Zlustrował ją uważnym spojrzeniem
od palców stóp po czubek głowy. - I zapewniam cię, że
nie ma nic przyjemniejszego od zetknięcia ciał dwojga
kochających się ludzi.
Ciało obok ciała, ciało przy ciele, ciało spojone z cia
łem. .. Ta sugestywna wizja...
- Co się z tobą dzieje, Rosy? - zapytał Guard sarkasty
cznym tonem. - Czyżby twoje spuszczone ze smyczy żą
dze chciały rzucić się na moje nagie, bezbronne ciało i roz
szarpać je na kawałki?
Rosy wiedziała, że Guard po prostu nabija się z niej, a jed-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 2 3
nak w jego żarcie był bez wątpienia okruch prawdy, a nic
tak nas nie wyprowadza z równowagi, jak wytknięcie nam
czegoś, do czego żadną miarą nie chcemy się przyznać;
Chwyciła więc poduszkę i cisnęła nią w żartownisia.
Złapał ją w locie z kuglarską zręcznością, wybuchając
szczerym, niepowstrzymanym śmiechem.
- Dziecino, bardzo ci do twarzy z tym buntowniczym
błyskiem w oczach.
Podbiegł, objął ją wpół i zakręcił się z nią wokół włas
nej osi.
Przypominał teraz jej ojca, który zawsze dawał się na
mówić swojej córce na zabawę w karuzelę.
Ale Rosy nie była w nastroju do zabawy. Wyrywała się,
zapierała nogami, syczała z bezsilnego gniewu.
Wciąż śmiejąc się, w końcu zlitował się nad nią i posta
wił na podłodze. W tym samym momencie obluzowany
w trakcie szarpaniny węzeł ręcznika rozwiązał się i już
miało dojść do powtórki sytuacji z wieczorową sukienką,
gdy Rosy w ostatniej sekundzie szybkim ruchem ocaliła
własną skromność. Miała jednakże pewne wątpliwości, czy
naprawdę tego chciała, czy też zadziałał tu zwykły odruch.
Guard przestał się śmiać i spoważniał.
- Być może masz rację, Rosy. Być może spanie w jed
nym łóżku nie jest najlepszym pomysłem, ale obawiam się,
że nie mamy innego wyjścia. Cóż, pozostaje nam potulnie
dostosować się do sytuacji i we względnej zgodzie zasnąć.
Przynajmniej mamy na tyle szerokie łóżko, by każde z nas
mogło wydzielić dla siebie skrawek prywatności.
Poklepał ją po ramieniu, po czym odwrócił się i zniknął
w drzwiach łazienki, ona zaś czym prędzej wślizgnęła się
pod kołdrę.
124
OŻEN SIĘ ZE MNĄ
Wiedziała przynajmniej jedno - jej półnagie ciało nie
wywarło na Guardzie żadnego wrażenia. To oczywiście
mieściło się jak najbardziej w klauzulach ich szczególnego
ślubnego kontraktu i z formalnego punktu widzenia nie
mogła mieć o to do niego najmniejszej pretensji, a jednak
wypełniał ją smutek i żal. Guard nie pożądał jej, nie była
obiektem pożądania ani dla niego, ani dla żadnego innego
mężczyzny. A przecież sama pożądała. Pomimo rozpaczli
wych prób, by zepchnąć ten fakt do podświadomości,
w końcu musiała się do niego przyznać. Gdyby zresztą
było inaczej, nie nadsłuchiwałaby w takim napięciu szumu
prysznica dochodzącego z łazienki i nie pozwoliłaby
wyobraźni nakładać na te dźwięki plastycznych obrazów
męskiego, operlonego wodą ciała.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Ktoś natarczywie dobijał się do drzwi. Otworzyła oczy
i zobaczyła ciemność. Głos wołającego w ciemności wy
dał się jej znany. Tak, to był głos Edwarda. Usłyszała swoje
imię, a potem imię mężczyzny, który leżał obok.
Guard. Przerażona, sięgnęła w jego kierunku ręką. Ale
on już też się obudził i zapaliwszy nocną lampkę, wysko
czył nagi z łóżka. Spojrzała gdzieś w kąt sypialni, ale nie
zrobiła tego na tyle szybko, by nie dostrzec w przelocie
wspaniałych proporcji jego obnażonego ciała. Po chwili
przesłoniły go zresztą poły bordowego szlafroka.
- Zostań tutaj, a ja pójdę i zapytam go, co tak się tłucze
po nocy. - Podszedł do drzwi i zwolnił zasuwę. - Tak,
Edwardzie? O co chodzi?
- Margaret! Czy Rosy... - Z tymi słowami na ustach
Edward wdarł się do pokoju.
Drapieżnym wzrokiem spojrzał na łóżko, a ujrzawszy
w nim Rosy, niewątpliwie nagą pod wysoko pod brodę
naciągniętą kołdrą, zrobił minę człowieka, którego właśnie
spotkał dotkliwy zawód.
- No, wyduś wreszcie z siebie, co się stało? - powie
dział doń Guard, a w jego oczach nie było ani śladu ży
czliwości.
- Margaret rozbolała głowa i właśnie przyszedłem za
pytać, czy Rosy ma tu pod ręką jakieś środki przeciwbólo-
1 2 6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
we. W tym rozgardiaszu, okazało się, zapomnieliśmy o na
szej apteczce.
- - Rozbolała ją głowa? - Guard gniewnie ściągnął brwi.
- Budzisz nas o drugiej w nocy, bo twoją żonę rozbolała
głowa?
- Może źle się wyraziłem. Jest to bardziej atak migreny
niż ból głowy.
- Jeśli Margaret cierpi na migrenę, to zwykłe środki
przeciwbólowe nic tu nie pomogą.
Upewniwszy się, że kołdra szczelnie zasłania jej nagość,
Rosy uniosła się na łokciach.
- Przykro mi, Edwardzie, lecz tutaj na górze nie mam
nawet aspiryny. Wszystkie lekarstwa trzymam w kreden
sie kuchennym. Znajdziesz je bez mojej pomocy. Biedna
Margaret. Słyszałam, jakie straszne bóle głowy wywołuje
migrena.
- W takim razie już biegnę na dół i może uda mi się
znaleźć coś, co przyniesie jej ulgę. Przepraszam, że zerwa
łem was ze snu w środku nocy.
Sądząc po jego minie, nie wydawało się, żeby drę
czyły go z tego powodu jakieś wyrzuty sumienia. Prze
klinał raczej w duchu kompletne fiasko swojej nocnej
akcji.
Gdy za Edwardem zamknęły się drzwi, Rosy i Guard
spojrzeli na siebie.
- Biedna Margaret - szepnęła Rosy, bojąc się wypowie
dzieć na głos swych prawdziwych myśli.
- Owszem, biedna, o ile faktycznie cierpi na migrenę,
w co jednak ośmielam się wątpić.
- Dlaczego? Czyżbyś chciał powiedzieć, że Edward
obudził nas, żeby sprawdzić...
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 2 7
- Żeby przekonać się na własne oczy, że śpimy ze sobą.
Tak, myślę, iż jest to bardzo prawdopodobne.
Rosy zaczęła skubać nerwowo dolną wargę, a kiedy
Guard zgasił światło, zapytała w ciemnościach:
- Guard, powiedz mi, do jakich granic może posunąć
się Edward w swojej podejrzliwości? Przecież na pewno
coś przeczuwa, a intuicja, oboje to wiemy, bynajmniej nie
zwodzi go.
- Lecz nam z kolei sprzyja szczęście. W rezultacie to,
co przed chwilą zobaczył, musiało podkopać jego zaufanie
do tego głosu wewnętrznego, którym się dotąd kierował.
Myślę więc, że z jego strony nie grozi nam teraz żadne
bezpośrednie niebezpieczeństwo. Poszedł sobie i już na
pewno nie powtórzy tego kabaretowego triku. Postaraj się
więc zasnąć.
- Wątpię, by mi się to udało. Boję się, że za którymś
razem szczęście odwróci się od nas.
Usłyszała szelest wykrochmalonej pościeli, po czym
znowu zabłysła nocna lampka.
- Nie ma powodu do obaw - rzekł, siadając na łóżku.
Jego obnażony tors odcinał się złocistym brązem od białej
poszwy poduszki, którą wcisnął pomiędzy swoje plecy
a ścianę. - Litości, Rosy, chyba nie masz zamiaru płakać?
Potrząsnęła głową, lecz wiedziała, że zdradzają ją jej
błyszczące łzami oczy.
- Powiedziałeś, że pójdziemy do więzienia.
- Powiedziałem, że możemy pójść do więzienia - po
prawił ją z łagodnym uśmiechem.
To było silniejsze od niej. Jej wzrok, gdziekolwiek by
spojrzała, i tak w końcu musiał spocząć na jego umięśnio
nym torsie.
128
OZEN SIĘ ZE MNĄ
- Nigdy nie myślałam, iż kiedykolwiek będę się bała
kogoś takiego jak Edward.
- Ja zaś nigdy nie myślałem, iż doczekam dnia, kiedy
wyznasz mi, że czegoś lub kogoś się boisz. Lecz chcę cię
uspokoić. Wszystko jest na jak najlepszej drodze.
Pochylił się i wziął ją w ramiona. Poddała się temu jak
dziecko.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że Edward zdobył się na
coś
takiego. Żeby odważyć się wtargnąć w środku nocy do
małżeńskiej sypialni, trzeba naprawdę wielkiej bezczelno
ści i... determinacji.
- Przestań myśleć o nim. Nie ma go, poszedł sobie,
potraktuj go jako marę senną.
- Gdybym tylko mogła. - Spojrzała mu w oczy. - Ale
gdybym przeforsowała swoje pomysły i ty spałbyś na przy
kład w fotelu...
- Powiedziałem, daj spokój temu wszystkiemu.
- Nie mogę. - Ukryła twarz w zgięciu jego ramienia.
- Rosy.
Wypowiedział jej imię jak nigdy dotąd. Nuta, jaka za
brzmiała w jego głosie, normalnie wywołałaby u niej od
ruch ucieczki, tym razem jednak Rosy poczuła, że nie chce
wracać do chłodu i samotności swojej połowy łóżka.
- Rosy.
Jego gorący oddech owionął jej ucho i kark. Przeszedł
ją dreszcz rozkoszy.
- Rosy.
Jego głos zmieniał się z sekundy na sekundę. Teraz był
głęboki, chropawy i nieco zdławiony, a równocześnie nie
pewny i czuły.
Guard musnął ustami jej szyję.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 129
Usłyszała bicie swego serca, które poczęło wyrywać się
z piersi.
- Rosy, na pewno wiesz, co się stanie, jeżeli natych
miast nie każesz mi się odwrócić do siebie plecami...
Kazać mu się odwrócić? Wyrzec się jego ust, dotyku
jego dłoni, ciepła jego ciała? Przenigdy! Z miejsca, gdzie
się znalazła, mogła iść tylko prosto przed siebie. Zaraz też
uczyniła pierwszy krok. Oplotła go ramionami i przylgnęła
piersią do jego owłosionego torsu.
- Guard.
Jego oczy ściemniały, a w źrenicach pojawiły się nie
bezpieczne błyski. Dostrzegła w tym rozkoszną groźbę,
która tyleż wabiła, co napełniała lękiem.
Zagryzła dolną wargę.
- Nie rób tego - szepnął, zlewając dźwięki.
A potem jego usta same ustanowiły podział i rozłącz-
ność jej warg, stając się autonomicznym źródłem nieziem
skiej przyjemności.
Nikt jeszcze jej tak nie całował. Tak namiętnie, żarliwie,
z taką niecierpliwością. Ale zdumiała ją przede wszystkim
gwałtowność własnej namiętności. Jak gdyby jej uwolnio
ne spod kontroli zmysły chciały wziąć odwet za lata uwię
zienia w karbach dyscypliny czy też raczej uśpienia w hi
pnotycznym transie.
Wpiła się wargami w jego usta, wczepiła palcami w je
go ciało i wciąż było jej mało. Chciałaby wręcz przenik
nąć go językiem na wskroś i opleść mackami niczym
ośmiornica.
Kiedy na chwilę ich usta rozłączyły się, Guard zanurzył
twarz w pierzastej puszystości jej włosów i wyszeptał:
- Mój Boże, Rosy, ty czarodziejko...
1 3 0 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Nie dokończył. Nie pozwoliła mu na to. Odrzuciła do
tyłu głowę, wygięła się w łuk i podała mu swoje piersi.
Na chwilę zamarł. A potem jął ssać, drażnić i gryźć
różowe zwieńczenia sutek.
Poczuła, że krążące w niej soki spływają ku tym dwóm
punktom jej ciała. I stała się rzecz dziwna, a przecież w ja
kimś sensie zrozumiała. Im szczodrzej dzieliła się swymi
sokami, tym coraz większy ogień ją trawił, tym silniejsze
przepełniało ją pragnienie. Wbiła się paznokciami w ciało
mężczyzny.
Wyczuł jej wzrastającą gotowość i ruchem dłoni prze
sunął centrum dręczącego pożądania z piersi na wzgórek
łonowy. Jęknęła, zdumiewając się, że posiada struny, o ist
nieniu których nawet nie śniła. Po chwili cała już roz
brzmiewała rytmiczną melodią. Wibrowała. Wiła się. Ko
łysała się jak wodorost poruszany głębinowymi prądami.
Zalała ją fala rozkosznego gorąca. Zwilgotniała i zaczę
ła parować. Konwulsyjnie ścisnęła udami jego pośladki,
a potem kilka razy w rytmicznych odstępach ponowiła
uścisk. Całe jej ciało roztapiało się w drżącej ekstazie.
Poczuła, że całym swoim jestestwem rozchyla się i roz
wiera. Jej serce waliło w pościgu za rozkoszą, a wzrok
omdlewał w przyzwoleniu. Wszystko w niej drżało, płonę
ło, przeobrażało się. Jego oddech owiewał jej skórę, lecz
nie przynosił ukojenia, tylko jeszcze wzmagał pragnienie.
- Guard, teraz, teraz... proszę... już dłużej nie wy
trzymam.
Wykrzykiwała te słowa, lecz chyba nawet nie była tego
świadoma. Coś działo się poza nią, niezależnie od jej woli,
czucia i chcenia, coś, co uzyskało pełną autonomię i do
magało się, żądało należnej sobie daniny. Guard drażnił się
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 3 1
z tym czymś, gdyż uklęknąwszy pomiędzy jej nogami
i prezentując swoją gotowość, powiedział:
- Powtórz, Rosy, powtórz, że mnie pragniesz.
Od podbrzusza po jej ciele rozchodziły się fale upojnego
gorąca. Sutki napęczniały, jakby za chwilę miały trysnąć
sokiem. Krzyż zdawał się być rozpalonym prętem. Czuła
mrowienie, palenie w wielu różnych miejscach. Jeśli za
chwilę to nie ustanie, zacznie chyba wyć i rzucać się jak
opętana.
- Tak, tak, tak, chcę ciebie.
Spoglądał na nią z wyżyn swej triumfującej męskości.
- Jesteś taka mała, Rosy, taka maleńka...
Wyciągnęła ku niemu ręce, a on opadł na jej brzuch
i piersi. Oplotła go ramionami i nogami. Przywarła do nie
go, niczym bluszcz do ściany. Wstrzymała oddech.
Czekała całą wieczność. Przynajmniej tak się jej wyda
wało. A potem nagle rozdarł ją piorun. I cisza. Bezruch.
Uspokojenie. Guard był w niej i oczekiwał, aż ona go za
akceptuje.
Uderzyły na nią poty. Wyrzuciła biodra do przodu.
Wówczas i on drgnął, a z tego drgnienia narodził się rytm,
cała gama cielesnego ruchu.
Kiedy udało się jej dostroić do ruchów kochanka, po
dziękował jej najdzikszym z pocałunków.
- Guard-jęknęła.
- Rosy...
Wbiła paznokcie w skórę na jego plecach. Gryzła jego
ucho. Opanowała ją wizja, iż Guard chowa się w niej cały.
Ich ruchy stawały się coraz szybsze i szybsze. Zaczę
ła wydawać dziwne, ochrypłe dźwięki. Wiedziała, że umie
ra, lecz było to rozkoszne umieranie. Miało w sobie
132
OZEN SIĘ ZE MNĄ
słodycz omdlenia, jasność fajerwerków i uniesienie zwy
cięstwa.
Nagle pchnął raz i drugi tak silnie, że niemal przebił ją
na wylot. Krzyknął. Palące soki wypełniły jej wnętrze
i wylały się na pośladki i uda.
Znieruchomieli, dysząc. Dopiero teraz poczuła ciężar
jego ciała. Jednak on jakby to odgadł i nieznacznie uniósł
się na łokciach. Patrzył z góry na jej wpółomdlałą twarz.
Ale ona właśnie wydobywała się z omdlenia. Zalała ją
jasna świadomość tego, co się stało przed chwilą. Boże, jak
w ogóle mogło do tego dojść! Oddała się mężczyźnie,
który jej nie kochał, który jej nawet nie lubił.
- Rosy...
Odwróciła głowę i zawiesiła wzrok na krawędzi nocne
go stolika.
- Cóż, teraz już Edward nie będzie mógł utrzymywać,
że nasze małżeństwo jest czystą fikcją.
Poczuła, że Guard sztywnieje.
- Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? - spy
tał zdławionym głosem.
Milczała. Miała do powiedzenia dużo, dużo więcej, lecz
okazało się, że wbrew pozorom nic nie jest tak trudne jak
mowa.
Guard przesunął się na własną połowę i zgasił światło.
- Śpij, Rosy. Najwyższy czas zasnąć.
Zwinęła się w kłębuszek. Po kilku minutach usłyszała
jego regularny oddech. Guard spał. Czy przed zaśnięciem
coś pojął, coś zrozumiał? Czy zrozumiał, że nigdy, ale to
przenigdy nie oddałaby się tak zupełnie mężczyźnie, które
go by nie kochała?
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
133
Rosy powoli uniosła powieki. Odetchnęła z ulgą. Była
sama. Sama w łóżku i sama w pokoju.
Usiadła, na wszelki wypadek zasłaniając swą nagość.
W jednym błysku przypomnienia odtworzyła wypadki mi
nionej, szalonej nocy. Zarumieniła się. Była oto kimś in
nym, a niewielka strefa ćmiącego bólu, którą odnajdowała
w swym wnętrzu, stanowiła niezbity dowód, iż żadnej
z przypomnianych rzeczy nie wyśniła sobie.
- Jesteś taka ciasna - wyszeptał Guard, zanim szybki
mi, zdecydowanymi, a jednak w jakimś sensie delikatnymi
pchnięciami zaczął przebijać się w głąb niej.
Spojrzała na puste, wystygłe miejsce po jego stronie. Kie
dy wstał? Gdzie się znajdował w tej chwili? Co porabiał?
Odrzuciła kołdrę i w tym samym momencie uświadomi
ła sobie, że nie ma czystych rzeczy na zmianę. Żeby więc
w ogóle wyjść z sypialni, będzie musiała włożyć wczoraj
sze ubranie, a potem dopiero przebrać się w swoim daw
nym pokoju.
Ale nie! Już ktoś pomyślał o tym i zaradził wszystkie
mu. Utkwiła wzrok w pedantycznie uformowanej kupce
czystej bielizny, która bieliła się na jednym z krzeseł. Nie
musiała zgadywać, czyje ręce to zrobiły. Uśmiech sam
wypłynął na jej wargi.
Kiedy zaś pół godziny później opuściła łazienkę, gdzie
osmagawszy ciało prysznicem, ubrała się i uczesała, przy
znała się śmiało i bez żenady przed samą sobą, że koszula
tej nocy faktycznie była jej niepotrzebna. Byłaby tylko
zbyteczną zawadą. I tak by ją zdjęła lub pozwoliła Guar-
dowi ściągnąć ją z siebie. Wybrała bowiem coś, co nie
tolerowało żadnych przeszkód, pancerzy i osłon. Wybrała
fizyczne zespolenie.
1 3 4 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Zerknęła w lustro wiszące nad toaletką. Jeżeli wczoraj
była pąkiem, to dzisiaj kwiatem w fazie rozkwitu. Świad
czyła o tym jej zaróżowiona twarz i błyszczące oczy, lekko
rozchylone usta i wysunięty do przodu biust. Całe jej ciało
emanowało zmysłową gorączką. I był to stan, który łączył
się z uniesieniem i szczęściem, a także dumą z powodu
spełnionej kobiecości.
W holu na dole spotkała panią Frinton.
- Gdzie jest Guard? - zapytała ją głosem osoby, którą
obudził śpiew ptaków i która spodziewa się przeżyć kolej
ny szczęśliwy dzień.
Gospodyni lekko się zmieszała.
- Wyjechał do Londynu. Ma tam dzisiaj ważne spotka
nie z jakimś klientem. Powiedział, że wróci dopiero wie
czorem. I na odchodnym poprosił mnie, żebym cię nie
budziła i pozwoliła ci spać choćby do południa.
Mówią, że od radości do smutku jeden krok, i właśnie
Rosy doświadczyła na sobie prawdziwości tego powiedze
nia. Dotkliwie odczuła kontrast pomiędzy miłosną nocą
a dniem, który obiecywał jedynie pustkę samotności i tor
turę oczekiwania.
Dlaczego Guard nie obudził jej? Dlaczego opuścił ją tak
bez słowa? Dlaczego skazał na długie godziny chodzenia
z kąta w kąt?
- Czy zrobić ci śniadanie?
Nie czuła głodu. Nie byłaby zresztą w stanie niczego
przełknąć. Podziękowała ruchem głowy.
Dziesięć minut później stała oparta o parapet okna bib
lioteki i posępnym wzrokiem patrzyła na ogród. Nagle
usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. W pierwszej chwili po
myślała, że to może Guard zmienił swoje plany, i odwróci-
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
135
ła się z uśmiechem. Uśmiech jednak szybko znikł z jej
twarzy. Zobaczyła Edwarda, swojego dręczyciela.
- Przepraszam, że mój widok rozczarował cię - powie
dział Edward. - Niestety, nie jestem Guardem. Tylko mi
nie mów, że nie ostrzegałem cię. Chyba zdajesz sobie spra
wę, dlaczego się z tobą ożenił?
„Wynoś się stąd w tej chwili", chciała rzucić mu
w twarz, ale słowa utknęły jej w gardle. Więc tylko
spojrzała nań jak na krzesło bądź konsolę i zaraz z pogardą
zwróciła wzrok gdzie indziej.
Usłyszała jego nieprzyjemny śmiech.
-
Widzę, że nie chcemy znać prawdy, brakuje nam od
wagi zmierzenia się z twardą rzeczywistością? Moja droga
Rosy, obawiam się, że od czasu do czasu wszyscy musimy
przeżyć jakiś niepomyślny dla nas obrót koła fortuny,
mniejszą lub większą osobistą klęskę. Na przykład fakt, że
nie odziedziczę tego domu był dla mnie nader bolesnym
ciosem.
- Przecież znałeś warunki testamentu dziadka.
- Oczywiście, lecz nie tylko ja je znałem. Czy kiedy
Guard ci się oświadczał, nie nasunęły ci się żadne wątpli
wości, żadne podejrzenia? Bądź co bądź, znacie się od
bardzo dawna. Aż trudno uwierzyć, żeby po tylu latach
znajomości zakochał się w tobie dopiero teraz, nagle i nie
oczekiwanie.
- Nie mam zamiaru roztrząsać z tobą tych problemów.
Nasze małżeństwo, łączące nas uczucia, to absolutnie nasza
prywatna sprawa. Nic ci do niej.
- Nic mi do niej? Dobre sobie! - wykrzyknął Edward
z jakąś zawziętością. - Spójrz na fakty, Rosy. Ożenił się
z tobą wyłącznie z jednego powodu, a nazywa się on Łąka
1 3 6 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Królowej. Ale sam ożenek to nie wszystko. Bo żeby spełnić
warunki testamentu, musisz jeszcze zajść w ciążę. Dopiero
uzasadniona nadzieja na potomstwo daje mu na własność
Łąkę Królowej. A zatem śpi z tobą, pieści cię i bierze w ra
miona wyłącznie dla tego jednego celu. Wybij sobie z gło
wy, żeby cię pragnął dla samej ciebie. Gdyby naprawdę
odczuwał coś do ciebie, nie kryłby się z tym do śmierci
twojego dziadka i ogłoszenia testamentu. Dlaczego zresztą
człowiek pokroju Guarda miałby akurat na ciebie zwrócić
swoją uwagę? Nie należysz do kobiet, które podobają się
akurat takim mężczyznom. Wiem, że mówiąc to wszystko,
ranie cię, ale powoduje mną troska o ciebie, Rosy. Pragnę
służyć ci pomocą, ochronić cię przed niechybnym rozcza
rowaniem. Możesz porzucić go, zanim jeszcze nie jest za
późno. Pokaż mu, że rozszyfrowałaś jego niecne zamiary.
Jak zresztą możesz ryzykować z nim wspólne życie, wie
dząc, że traktuje cię niejako cel sam w sobie, tylko środek
do celu. Przecież widzisz, że w ogóle się z tobą nie liczy.
Gdyby cię kochał, byłby teraz tu z tobą. A ty nawet nie
wiesz, gdzie i z kim przebywa.
Rosy znów patrzyła na ogród, odwrócona do Edwarda
plecami. Nie widziała jednak ani drzew, ani krzewów. Po
chłaniały ją bez reszty poruszone przez Edwarda sprawy.
Guard faktycznie ożenił się z nią dla Łąki Królowej. Taki
po prostu był ten kontrakt i nikt tu nie owijał rzeczy w ba
wełnę. Tyle że po ostatniej nocy odmieniły się wszy
stkie proporcje i perspektywy. Nagle coś, co było akcepto
wanym fundamentem ich umowy, zaczęło dokuczać ni
czym cierń.
- Edwardzie, czy mogę cię prosić na chwilę? Nie mogę
znaleźć kluczyków do samochodu.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
137
Rosy z ulgą rozpoznała bojaźliwy i nieśmiały głos Mar-
garet, zagłuszony sarkaniami odchodzącego Edwarda. To
uczucie ulgi natychmiast jednak wyparł lęk. Przerażająca
bowiem wydała się jej nagle zbieżność sytuacji, w jakiej
obydwie się znajdują. Otóż obie były kobietami nie kocha
nymi, które kochały. Bo ona, Rosy, jednak kochała. Ko
chała od niedawna, od kilku godzin, ale z całą pewnością
kochała. Beznadziejną, żałosną, nie chcianą miłością.
Pobiłaby rekord głupoty, gdyby łudziła się, że Guard ją
kocha lub mógłby pokochać. Z faktu, że jej uczucia do
niego zmieniły się, nie wynikało bynajmniej, że jego uczu
cia do niej przeszły podobną metamorfozę.
Nocne pieszczoty Guarda, czułość, z jaką ją wiódł na
szczyt ekstazy, umiejętność dzielenia się rozkoszą, wszy
stko to o niczym jeszcze nie świadczyło. Uszczęśliwił
w ten sposób w swoim życiu zapewne wiele kobiet.
Zaszlochała.
Jak mogła być taką głupią gęsią? Na szczęście Edward
uświadomił jej prawdziwy stan rzeczy, zanim wyznała
Guardowi swoją miłość. Wiedząc teraz to, co wiedziała,
przynajmniej miała szansę uratować swoją dumę. Serca nie
mogła już ocalić.
Jeżeli Guard nawiąże w rozmowie do ostatniej nocy,
powie mu, że jej zachowanie było rezultatem strachu przed
Edwardem. Człowiek zastraszony zdolny jest do różnych
nieobliczalnych zachowań.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Zaczęły
płynąć dni i powoli życie Rosy nabrało swoi
stego rytmu. Guard wracał z pracy wieczorami, ona zaś tak
ustawiła swoje dyżury w schronisku, by wracać do domu
jeszcze później i tym samym sprowadzić swoje kontakty
z Guardem do niezbędnego minimum.
Z uwagi na Edwarda i Margaret nadal dzielili, rzecz
jasna, sypialnię i łóżko, ale Guard zawsze czekał w gabi
necie na dole, aż ona rozbierze się, położy i zaśnie. Rzadko
zasypiała przed jego przyjściem. Gdy rozlegały się na ko
rytarzu kroki Guarda, zamykała oczy, udając, że pogrążona
jest we śnie. A kiedy kładł się obok, czyniła rozpaczliwe
wysiłki, by uprawdopodobnić tę komedię regularnym od
dechem. Było to tym trudniejsze, iż musiała równocześnie
walczyć z rozpaczą, gniewem i pożądaniem.
Lecz bez wątpienia najgorsza była noc, która nastąpiła
bezpośrednio po tej pierwszej nocy miłosnej.
Rosy, załamana i smutna, poszła wtedy do łóżka bardzo
wcześnie i kiedy pojawił się Guard, po raz pierwszy zasto
sowała swój trik z zamkniętymi oczami. Jednak bynaj
mniej nie zwiodła nim Guarda. Stanął bowiem nad nią
i powiedział:
- Wiem, że nie śpisz, Rosy. Musimy porozmawiać.
- Nie! - wykrzyknęła na granicy histerii, dobrze wie
dząc, co Guard chce jej powiedzieć.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 3 9
Znała go i mogła iść o zakład, iż ma zamiar rozbić
w proch i pył jej złudzenie, że w ich wczorajszym stosun
ku miłosnym było jednak coś więcej niż tylko seks, żądza
i zmysły. Nie zniosłaby tego. Mogłaby nie podnieść się po
takim ciosie. Zbyt świeża była jej miłość.
Długo patrzył na nią, a mięśnie jego szczęk pulsowały.
- Jak sobie życzysz, Rosy - powiedział wreszcie, twar
do akcentując sylaby.
Nie odpowiedziała. Zwinęła się tylko w kłębuszek, jak
gdyby w takiej pozycji łatwiej jej było znosić ból odrzu
cenia. Pragnęła tylko jednego - miłości Guarda, jednak to
właśnie zostało jej odmówione z całą bezwzględnością.
- Rosy.
Zatrzymała się jak wryta na środku holu, przyciskając
dłoń do serca. Rozpoznała głos Guarda. Wrócił dziś z pracy
trzy godziny wcześniej, ona zaś nie była psychicznie przy
gotowana na spotkanie z nim. Najchętniej uciekłaby ok
nem lub kuchennymi drzwiami, lecz było już za późno.
Oto szedł ku niej od drzwi frontowych.
- O co chodzi, Guard? Właśnie wychodzę. Dziś wieczór
pracuję w schronisku. Muszę już iść, bo inaczej się spóźnię.
- Na dziś wieczór weźmiesz sobie urlop. Musimy po
rozmawiać.
- Nie mogę wystawić Ralpha do wiatru - powiedzia
ła, czując, że zanosi się na coś niedobrego. - Liczy na
mnie, a poza tym znaleźliśmy się w tarapatach finanso
wych i Ralph musiał ograniczyć personel do niezbędnego
minimum.
Właściciel budynku, w którym mieściło się schronisko,
ostatnio uprzedził ich, że z chwilą wygaśnięcia dzierżawy
140
OZEN SIĘ ZE MNĄ
zamierza sprzedać dom. Ralph stawał na głowie, by zdobyć
potrzebne pieniądze, lecz rezultat jego działań okazał się
nader mizerny. Zaproponował nawet Rosy, by namówiła
Guarda do kupienia budynku. Z przykrością musiała mu
odmówić tej przysługi.
- Nie, Guard, dzisiaj stanowczo nie mogę wybrać roz
mowy z tobą kosztem pracy. Możemy porozmawiać jutro.
- Doprawdy? - zapytał z sarkastycznym uśmieszkiem
na twarzy. - Jesteś pewna, że kiedy to jutro nadejdzie, nie
wymyślisz jeszcze ważniejszych zobowiązań? Nie, Rosy.
Tego rodzaju uniki do niczego nas nie doprowadzą. Nasze
małżeństwo, które wedle umowy miało być postrzegane
jako związek dwojga kochających się osób, stało się paro
dią małżeństwa. Bo, zaiste, nie jest rzeczą normalną, aby
w parę tygodni po ślubie małżonkowie prawie się nie wi
dywali i nie rozmawiali ze sobą.
- A kogo nigdy nie ma w domu? - spytała napastliwym
tonem. - Kto wyjeżdża rano, a wraca wieczorami?
- Ja? Skąd możesz wiedzieć, kiedy wracam, gdy za
wsze zastaję dom pusty? Rzecz jasna, jeżeli nie liczyć
Edwarda i jego zastraszonej żony.
To właśnie Edward nie omieszkał jej poinformować, że
Guard ściąga zazwyczaj do domu między ósmą a dziewiątą
wieczór. Kiedy zaś Rosy wracała ze schroniska około je
denastej, siedział zamknięty w bibliotece i zagrzebany
w swoich papierach.
- Zawarliśmy układ, ty zaś nie kiwnęłaś dotąd palcem,
ażeby go uprawdopodobnić. Przedkładasz schronisko
ponad dom.
- Bo tam przynajmniej robię coś pożytecznego - od
parła z wyzwaniem w głosie.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 4 1
- Owszem, tyle że przydałoby się zrobić coś pożytecz
nego również dla tego domu. Ludzie już zaczynają plotko
wać. Dziwią się naszemu niekonwencjonalnemu współży
ciu. Zadają sobie pytanie, co nas właściwie wiąże. I nawet
tknięty litością nasz szczerozłoty Edward narzuca mi się
z przyjacielskimi ostrzeżeniami, że za dużo czasu spędzasz
z Ralphem, sugerując mi między zdaniami, iż twój szef
upatrzył sobie ciebie, w nadziei, że wspomożesz finansowo
jego przedsięwzięcie.
- Czy właśnie o tym chciałeś ze mną porozmawiać?
- O tym i o czymś innym jeszcze.
O czym? Co to były za inne rzeczy? Zaledwie wczoraj
Edward powiedział jej, swoim zwyczajem udając współ
czucie, że wygląda, jak gdyby usychała z tęsknoty za uko
chanym, który właśnie ją porzucił. A potem dodał, iż Gu-
ard, bez wątpienia typ bardziej myśliwego i uwodziciela
niż strażnika domowego ogniska, poczuł się już zapewne
znudzony jej wierną miłością.
- Czy Ralph prosił cię o pieniądze? - zapytał Guard
z naciskiem.
- Ralph od pewnego czasu szamoce się jak w klatce.
Nie ma funduszów, a sprawa dzierżawy i sprzedaży budyn
ku ma się już niebawem rozstrzygnąć. Nasze rozliczne
potrzeby...
- Potrzeby! - przerwał jej urągliwym tonem. - Poza
tym swoim schroniskiem niczego już nie dostrzegasz.
A może jesteś tak ślepa, dlatego że... - Zamilkł, gdyż
w holu pojawił się Edward.
- Czy nie przeszkadzam? - zapytał z uśmiechem, prze
nosząc swój badawczy wzrok sędziego śledczego z po
bladłej twarzy Rosy na zagniewaną twarz Guarda.
142 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
- Czego chcesz, Edwardzie? - zapytał Guard, nie za
dając sobie nawet trudu spojrzenia nań.
- Chciałbym zamienić z tobą słówko, o ile nie miałbyś
nic przeciwko temu. Niedługo zaczynają się wakacje, moi
chłopcy wracają ze szkoły, a poddasze nie ma dostatecz
nych zabezpieczeń przeciwpożarowych. Margaret histery
zuje z tego powodu, ja zaś tym razem w całej rozciągłości
podzielam jej obawy. Gdybyśmy więc za waszą zgodą
mogli przenieść się niżej, bylibyśmy wam bardzo zobowią
zani...
Rosy już dłużej nie słuchała. Odwróciła się i szybkim
krokiem opuściła dom. Po chwili siedziała już w samocho
dzie i drżącą ręką wkładała kluczyk do stacyjki.
Guard powiedział, że chce z nią porozmawiać. Do roz
mowy jednak nie doszło. I chwała Bogu. Panicznie lękała
się tego, co mogłaby usłyszeć z jego ust. Jaką na przykład
miała gwarancję, że Guard przed chwilą nie chciał jej
powiedzieć, że ma już wszystkiego dość i zrywa umowę?
Lecz czy to nie byłoby w gruncie rzeczy najlepszym
rozwiązaniem? Bo ona, Rosy, już nie wytrzymywała tej
presji udawania. Nie dość, że musiała udawać przed Ed
wardem, iż kocha męża, to jeszcze musiała udawać przed
Guardem, że w jej stosunku do niego nie ma ani cienia
miłości. Tamto udawanie miało zapobiec demaskacji ich
oszukańczego układu, to nowe udawanie brało się z prze
świadczenia, iż nie ma u Guarda żadnych szans, że nie
może liczyć na jego wzajemność. Żyła więc w ustawicz
nym napięciu, niepewności i rozterce.
To, rzecz jasna, musiało odbijać się niekorzystnie na jej
pracy, którą wykonywała mechanicznie i bez należytego
skupienia. Tak również było i dzisiaj. Kiedy więc wybiła
OZEN SIĘ ZE MNĄ
143
jedenasta i mogła już opuścić schronisko, odczuła wielką
ulgę.
Gdy zajechała przed dom, zauważyła, że na podjeździe
nie ma samochodu Guarda. Przyjęła to jako bardzo przykrą
niespodziankę. Ból głowy, który dręczył ją już od paru
godzin, gwałtownie przybrał na sile. Toteż natychmiast
udała się do kuchni, by poratować się aspiryną.
Właśnie popijała tabletki wodą kiedy wszedł Edward.
- Źle się czujesz? - zapytał.
- Rozbolała mnie głowa - odparła.
Nienawidziła tych jego nagłych pojawień się, które mia
ły w sobie coś niesamowitego. Nie mówiąc już o tym, że
budziły strach.
- Guard wyjechał - oświadczył Edward, uważnie ob
serwując jej twarz.
- Tak, wiem - przyznała beznamiętnym głosem.
Uczyniła ruch w kierunku drzwi, ale zagrodził jej drogę
swym zwalistym ciałem.
- Wyniósł się zaraz po odebraniu telefonu od jakiejś ko
biety. Prosił, ażeby ci przekazać, że nie będzie go całą noc.
Widzę, iż mienisz się na twarzy, moje ty biedactwo, lecz
zrozum w końcu, że nie możesz wygrać. Prędzej czy później
Guard porzuci cię. Znudził się tobą i gdy tylko potwierdzi
swoje prawa do tego domu, wystąpi o rozwód. Niech tylko
przekona się, że zaszłaś w ciążę... Właśnie, czy jesteś w cią
ży, Rosy? Wyglądasz ostatnio tak mizernie...
Zakipiał w niej gniew.
- Żaden twój interes - wybuchnęła z wściekłością.
- Ależ mylisz się, moja droga. Nie kryję, iż żywo ob
chodzi mnie ten dom, a więc tym samym i twoja ciąża.
Mimo wszystko mam nadzieję, że nie spodziewasz się
144 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
dziecka. Jesteś krucha, delikatna, nerwowa, mieszkasz
w domu, w którym czyhają na ciężarną kobietę różne nie
bezpieczeństwa, w sumie twoja ciąża mogłaby skończyć
się jakimiś tragicznymi powikłaniami. Guard, rzecz prosta,
nie byłby zachwycony, gdybyś straciła dziecko. Bo to ozna
czałoby, że musi zacząć wszystko od początku, i to teraz,
kiedy ma już kogoś innego. Minął zaledwie miesiąc od
waszego ślubu, a ten niesyty erotycznych przygód uwodzi
ciel zdążył się już tobą znudzić. Więc póki jeszcze nie jest
za późno, machnij na niego ręką. On pragnie tylko tego
domu. Nie chce ciebie. Nigdy nie myślał o tobie na serio.
Rosy już dłużej nie mogła tego słuchać. Szloch rozpiera}
jej piersi. Ominęła swojego dręczyciela i wybiegła z kuch
ni. Po chwili była już na górze i rzuciła się na łóżko. Teraz
dopiero pozwoliła popłynąć łzom.
Co by było, gdyby faktycznie nosiła w łonie dziecko
Guarda? Paniczny strach chwycił ją za gardło. Co miał na
myśli Edward, kiedy wspomniał o niebezpieczeństwach
czyhających w tym domu? Czyżby w istocie groził jej,
chciał jej zrobić krzywdę? Jeżeli tak, to musiał być szalony,
chory umysłowo. Zresztą minęło jeszcze zbyt mało czasu,
aby wiedziała z absolutną pewnością, czy jest, czy też nie
jest w ciąży...
Gdzie jednak miała się podziać, schronić przed tymi
wszystkimi zagrożeniami? W schronisku? Niczym jakaś
porzucona, wygnana i bezdomna istota?
Bolesny uśmiech rozjaśnił jej twarz.
- Nie zjadłaś śniadania.
- Nie jestem głodna.
Był sobotni poranek i po raz pierwszy Guard wyjeżdżał
OZENSIĘKEMNĄ
z domu trochę później. Z tamtej nocy sprzed kilku dni nie
wytłumaczył się, ona zaś była zbyt dumna, by żądać od
niego wyjaśnień.
- Nie wiem, kiedy dziś wrócę, więc nie licz się ze mną
w swoich planach. A w ogóle, to co masz zamiar porabiać?
- Cóż, prawdopodobnie wybiorę się po zakupy - od
parła, unikając jego wzroku.
Doprawdy, ostatnio niewiele mieli sobie do powiedze
nia i nawet tak konwencjonalna rozmowa szła im jak po
grudzie.
Godzinę później Guarda nie było już w domu, lecz Ed
ward nie zasypiał gruszek w popiele. Zastąpił jej drogę na
schodach.
- Wyrwij się wreszcie z tej mami, Rosy - powiedział
głosem spowiednika i zaufanego doradcy. - Porzuć go. On
nawet nie kryje się z tym, jak niewiele dla niego znaczysz
i jak bardzo zaabsorbowany jest tamtą...
- Tamtą? - powtórzyła zbielałymi wargami.
- Och, przestań udawać naiwną. Jeżeli mąż nie wraca
na noc do domu, to może być tego tylko jedna przyczyna.
Musi mieć kochankę. Pół biedy, jeśli tylko jedną.
I znów powtórzyło się to, co ostatnio dość często się
zdarzało. Tłumiąc szloch, Rosy uciekła do swojej sypialni.
Ich sypialni. Tutaj doświadczyła pełni szczęścia, ale też
tutaj zwykła w ostatnim okresie rozpaczać w samotności
i prosić Boga o odmianę losu na lepszy.
Tak i teraz chwyciła poduszkę Guarda i zanurzywszy
w niej twarz, rozpłakała się jak mała dziewczynka. Podu
szka nie została wybrana przypadkowo. Przesycał ją za
pach ukochanego mężczyzny, który dla Rosy stanowił jak
gdyby namiastkę jego obecności. Gdy ktoś umiera z pra-
146 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
gnienia, odwraca naczynie i spija chciwie nawet tę ostatnią
kroplę.
- Rosy, co się stało? Dlaczego leżysz w łóżku?
Guard. Przecież odjechał. Więc skąd się tutaj wziął?
Pewnie musiał czegoś zapomnieć.
- Rosy, czy źle się czujesz? Odpowiedz mi, proszę.
Stanął przy łóżku. Teraz patrzył na nią z góry. Czuła jego
wzrok niczym coś materialnego. Oderwała twarz od poduszki.
- Płaczesz?
Usiadł na materacu. Bardzo blisko niej, nie na
ryle jed
nak blisko, by poczuła go swoim ciałem.
- Co się stało?
- Nic, o czym warto mówić.
- Czy to w związku z Ralphem? Schroniskiem?
Ralphem? Dlaczego miałaby płakać z powodu Ralpha?
- Oczywiście, że nie.
Serce jej biło jak oszalałe.
- Więc jeśli nie Ralph, to co? A raczej kto? - dopyty
wał się nieubłaganie.
Pomimo iż dzielił ich pewien dystans, odsunęła się na
bardziej bezpieczną odległość.
- Myślałam, że wyjechałeś.
- Nie zmieniaj, proszę, tematu. I nie chcę słyszeć po
raz drugi słówka „nic". Dlaczego płaczesz, Rosy?
Nagle nachylił się i z czułością dotknął jej policzka. Czy
jednak aby na pewno była to czułość? Tyle już razy pomy
liła się, próbując odgadnąć jego uczucia.
Nie mogła powiedzieć mu całej prawdy.
Nagle zdrętwiała. Z korytarza dobiegły jej uszu czyjeś
szybkie kroki.
OZEN SIĘ ZE MNĄ
147
- To Edward! - wykrzyknęła z lękiem, który wykrzy
wił jej twarz. -Nie pozwól mu tu wejść!
- Czy to Edward doprowadził cię do takiego stanu, że
zastaję cię w łóżku tonącą we łzach? - zapytał, delikatnie
gładząc ją po policzku.
Wybuchnęła płaczem, lecz jemu nie wystarczała tego
typu odpowiedź. Chciał słownego potwierdzenia.
- Chcę wiedzieć, co tu, do diabła, się dzieje? Co on
takiego ci zrobił?
- Chcę tylko, by sobie stąd poszedł, żeby przestał mnie
szpiegować. Nienawidzę jego głosu, jego uśmiechów, spoj
rzeń, którymi mnie przewierca. Ciągle mnie przed czymś
ostrzega, wciąż mi grozi...
- Grozi ci? - Twarz Guarda wyrażała gniew
pomieszany z niepokojem. - Rosy, zrozum, ten czło
wiek nic nie może. Praktycznie jest bezsilny. Ma zwią
zane ręce. Bez względu na powody, jakimi kierowali
śmy się, zawierając nasz związek małżeński, Edward
nie ma już możliwości zrobienia nam jakiejkolwiek
krzywdy. Rozbroiliśmy go tamtej nocy, która fikcję
przemieniła w rzeczywistość i która niejako uwolniła
nas od ciężaru kłamstwa. Dziś żaden sąd nie wysłucha
Edwarda...
- Tak, żaden sąd - powtórzyła cichym, zgnębionym
głosem.
Guard ściągnął brwi.
- Rosy, co to wszystko ma znaczyć? Mam wrażenie, że
w ogóle mnie nie słuchasz.
Drżała. Czuła lodowaty chłód w stopach i dłoniach.
Ogarnęła ją taka słabość, jakby naprawdę zapadła na jakąś
ciężką chorobę.
148
OŻEN.SIĘ ZE MNĄ
- Rosy!
Pokręciła głową.
- Namawia mnie, żebym zerwała nasze małżeństwo.
Mówi, iż zadajesz się z jakąś kobietą. Nie kryje się z oba
wami, że moglibyśmy mieć dziecko, które umocniłoby
twoje prawa do tego domu. Domyśla się intencji, jakimi
się kierowałeś, biorąc mnie za żonę. A wreszcie ostatnio
powiedział mi, że w takim domu jak ten bardzo łatwo jest
kobiecie stracić dziecko.
- Co?! - huknął Guard z niepowstrzymaną furią, po
czym dodał nieco spokojniejszym głosem: - Nie ruszaj się
stąd. Zaraz wracam.
Jednak wrócił dopiero po półgodzinie. Jego ściągnięta,
pobladła twarz nie mówiła nic ponadto, że nie były to ani
łatwe, ani przyjemne dwa kwadranse.
- Edward wyjechał - oświadczył znużonym głosem. -
I już nigdy nie wróci.
Rosy utkwiła w nim zdumione spojrzenie. Jak w ogóle
udało mu się osiągnąć to tak szybko? Edward wydawał się
niczym polip, rakowata narośl, którą usunąć można wyłącznie
za pomocą skomplikowanych zabiegów chirurgicznych.
- Wyjechał? Tak po prostu?
Łzy spłynęły jej po policzkach, ale tym razem były to
łzy ulgi.
- Na miłość boską, Rosy, nie płacz...
Ruszył ku niej od drzwi, lecz ona zareagowała, jak
gdyby spodziewała się jakiegoś brutalnego ataku z jego
strony. Gwałtownym ruchem przesunęła się na środek łóż
ka, skąd, skulona i drżąca, wysłała ku niemu zastraszone
spojrzenie szeroko otwartych oczu.
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 4 9
- Nie patrz na mnie jak na upiora, Rosy. Nie zamierzam
cię dotknąć.
- Tak, wiem - odparła niemal szeptem.
- Skoro wiesz, to dlaczego uciekasz ode mnie?
Przełknęła ślinę. Musiała wreszcie zdobyć się na odwa
gę powiedzenia mu prawdy.
- Ponieważ chcę, żebyś mnie dotknął, i boję się włas
nych pragnień. Ponieważ cię kocham. Ponieważ już dłużej
nie mogę tego znieść... Och, Guard... Guard...
Ostatnie słowa wyszeptała, czując jego wargi na swoich
ustach, a w sercu takie uniesienie, jakby z głębokiej cie
mności rzucona została w jasność majowego poranka.
Nie, to nie mógł być ten sam Guard. Bo czyż praw
dziwy Guard całowałby w ten sposób jej twarz, szyję
i ramiona? Czy gładziłby ją tak czule po włosach?
Czy mówiłby jej, jak bardzo ją kocha i że pół życia cze
kał na tę chwilę, na słowa miłości, które właśnie padły
z jej ust...
- Rosy... Rosy...
- Ale przecież nie mogłeś mnie kochać - powiedziała,
odsuwając się od niego na odległość wyciągniętych ra
mion, ażeby móc spojrzeć mu w oczy. - Nawet nie darzyłeś
mnie sympatią. Zawsze wyczuwałam w tobie zasadniczą
niechęć do mnie.
- Och, Rosy, jedynie ty mogłaś tak myśleć. Jak sądzisz,
po jaką cholerę ożeniłem się z tobą?
Ściągnęła brwi.
- Ponieważ przedstawiłam ci pewną propozycję, którą
uznałeś za korzystną dla siebie.
- Mylisz się. Nie chciałem domu, chciałem ciebie. Za
wsze, przez wszystkie minione dni. I przyszłość nie zmieni
150
OŻEN SIĘ ZE MNĄ
niczego w moich pragnieniach - skandował swoje wyzna
nie miłosne, całując koniuszki jej palców.
- Ale przecież nie chciałeś ożenić się ze mną. Musiałam
cię o to prosić. Zażądałeś czasu do namysłu.
- Czasu, żeby wziąć się w garść i przygotować ogólny
plan postępowania. Miałaś wówczas piekielne szczęście,
że nie chwyciłem cię na ręce i nie zaniosłem do łóżka.
Byłby to z mojej strony najbardziej spontaniczny i szczery
wyraz tego, co myślałem o twoim pomyśle zawarcia for
malnego związku małżeńskiego. Zresztą teraz żałuję, że
nie poszedłem za tym pierwszym odruchem. .
Rosy nie mogła ukryć wzruszenia. Pogładziła z czuło
ścią jego dłoń.
- Och, Guard, jak to było możliwe, że kochałeś mnie,
a ja nic o tym nie wiedziałam, ba, nawet nie domyślałam
się niczego?
- Kochałem cię, ale nie była to miłość szczęśliwa, gdyż
połączona z gehenną zazdrości.
- Zazdrości? O kogo?
- Na przykład o Ralpha, a nawet o Renaulda Bressee,
choć był to tylko krótki epizod. Mój Boże, gdy zobaczyłem,
jak flirtujesz z nim, pomyślałem, że chyba oszaleję. Zawsze
uważałem siebie za stworzenie rozumne i logiczne, lecz tam
tego wieczoru w Brukseli wstąpiła we mnie bestia. Pamiętam,
iż nawet nawiedziła mnie całkiem już obłąkańcza myśl, żeby
wycisnąć ci na czole pieczęć, coś w rodzaju piętna, że jesteś
tylko i wyłącznie własnością Guarda Jamiesona.
Roześmieli się i pocałowali.
- Edward wbijał mi wciąż do głowy - powiedziała Rosy
- iż nie kochasz mnie i że zależy ci tylko na domu. Dowodem
tego miałaby być tamta noc, którą, jak utrzymywał, spędziłeś
OZEN SIĘ ZE MNĄ
151
z kobietą, swoją najnowszą kochanką. Przyznaję, iż ugo
dził mnie tym w samo serce. Ta sugestia Edwarda wydała
mi się tym bardziej prawdopodobna, że nawet nie próbo
wałeś się wytłumaczyć, dlaczego nie wróciłeś na noc.
- Och, Rosy, jak ty mało wiesz. Byłem wściekły na
siebie, że tak wszystko wymyka mi się z rąk i zaczynam
tracić kontrolę nad sobą. Przecież tamtej pierwszej naszej
nocy w tej sypialni zwróciłaś się do mnie o pociechę
i wsparcie, ja zaś wykorzystałem twój stan zalęknienia i sa
motności i dałem upust swoim długo tłumionym pragnie
niom. W rezultacie wbiłem sobie do głowy, iż z pewnością
zorientowałaś się w moich uczuciach do ciebie, a nie po
dzielając ich, tym bardziej stałaś się dla mnie nieosiągalna
i niedostępna. Słowem, spędziłem tamtą noc nad butelką
whisky, w czterech ścianach swojego mieszkania, bijąc się
z myślami.
Spojrzała nań z wyrazem niepewności w oczach.
- Więc kiedy kochaliśmy się, niczego nie wyczułeś?
Nie domyśliłeś się, jak bardzo jesteś mi drogi i bliski?
- Rosy, przyznaję, że na moje pieszczoty odpowiadałaś
z namiętnością i pasją, tyle że wszystko, co do tej pory
robiłaś, robiłaś właśnie w ten sposób... wkładając w to ca
łe swoje serce. Twoją gotowość kochania się ze mną od
czytałem więc jako impuls chwili, próbę osłabienia lęku.
Poza tym dręczyły mnie wyrzuty sumienia...
- Wyrzuty sumienia? Z jakiego powodu?
- Och, powodów było bez liku. Przede wszystkim wy
rzucałem sobie, że tak skwapliwie zgodziłem się na two
ją propozycję zawarcia oszukańczego związku, zamiast
podsunąć ci jakiś mniej ryzykowny sposób rozwiązania
problemu. Poza tym winiłem siebie, iż dojrzałem w obecno-
1 5 2 OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
ści tutaj Edwarda szansę na osiągnięcie całkiem realnych
korzyści...
- Czegoś tu nie rozumiem. Edward zawsze mi się ko
jarzył tylko i wyłącznie ze stratą, i to zarówno w sferze
materialnej, jak i psychicznej.
- Masz rację, tyle źe właśnie dlatego, iż Edward objawił
się nam jako niewątpliwe niebezpieczeństwo, miał nas po
pchnąć ku sobie i zbliżyć. I tak się właśnie stało. Bo to
Edward poniekąd rzucił cię w moje ramiona, rozebrał i po
zostawił nagą. Potraktowałem to jako wspaniałą okazję do
uczynienia zasadniczego przełomu w naszym wzajemnym
stosunku. W innym wypadku pozbyłbym się intruza w jed
nej chwili i pod byle pretekstem. Ale ja chciałem jednego
i każdy sposób, który zbliżał mnie do tego upragnionego
celu, wydawał mi się dobry. Chciałem całować cię, doty
kać, kochać się z tobą. Zbulwersowana? Zaskoczona?
Kiwnęła głową.
- Tak, wszystko to dla mnie jest prawdziwym zaskocze
niem i całkowitą nowością. Nie miałam o niczym pojęcia.
- Myślę, że zakochałem sie w tobie tamtej nocy, gdy
nakryłem ciebie i tego chłopaka na kłusowaniu nad rzeką.
Znajdowałaś się wówczas dokładnie na granicy pomiędzy
dziewczęcością a kobiecością. Już nie dziewczyna, a jesz
cze nie kobieta. Umorusana smarkula, którą wystarczyłoby
umyć, uczesać i ubrać w elegancką sukienkę, żeby stała się
królową balu. Wybrałaś się z myślą o borsukach czy łoso
siach, a twoim łupem stał się Guard Jamieson. Oczywiście,
byłaś jeszcze zbyt młoda, ażebym mógł przedsięwziąć ja
kieś konkretne kroki w celu zdobycia cię. No i nie znosiłaś
mnie. A potem coraz bardziej mnie nie znosiłaś...
- Aż w końcu zakochałam się w tobie.
OZEN SIĘ ZE MNĄ
153
- Naprawdę, Rosy? - zapytał z nutką ironii, ażeby pod
rażnić ją i sprowokować.
-Nie, nie zakochałam się w tobie. Zakochanie się pa
suje bardziej do nastolatek, a ja jestem kobietą. Ja ciebie,
Gnard, pokochałam. I kocham cię, jak tylko kobieta potrafi
kochać mężczyznę... całkowicie, z oddaniem, na zawsze.
I jakby dla potwierdzenia swych słów, przylgnęła do
niego całym ciałem i pocałowała namiętnie w usta.
Po półgodzinie, już naga i tym razem bynajmniej nie
zawstydzona własną nagością, zapytała go z jakimś dzie
cięcym zdumieniem na twarzy:
- Naprawdę byłeś zazdrosny o Ralpha?
- Jak ten wariat. Zresztą Edward miał tyle w sobie
z szekspirowskiego Jagona, że jeszcze tydzień lub dwa,
a stałbym się Otellem.
- Manipulował nami, jak chciał. A jak się go pozbyłeś?
- Bardzo prosto. Powiedziałem, że jeśli kiedykolwiek
zrobi lub powie coś, co w jakiś sposób cię poruszy, to
będzie żałował tego do końca życia. Powiedziałem mu też,
że jeśli nie wyniesie się z tego domu w przeciągu pół go
dziny, to sprawię, iż jego finanse znajdą się pod tak dro
biazgową kontrolą urzędników Izby Skarbowej, że jeszcze
pod koniec tego roku pójdzie z torbami i trafi z pewnością
do schroniska Ralpha...
Pochylił głowę i pocałował jej pierś.
Mruknęła i przeciągnęła się.
Dotknął dłonią jej wzgórka łonowego.
Rozchyliła nogi, głęboko wzdychając.
- A jak byś to przyjął - spytała z pomrukiem kotki
- gdybym to ja zaczęła ci robić takie rzeczy?
- Spróbuj - zaprosił ją do działania.
154
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ
Z początku myślała, że Guard żartuje, lecz wystarczył
jeden rzut oka na jego twarz, by mogła się przekonać
o szczerości tego zaproszenia.
Jej pierwsze ruchy były bardzo niezręczne i sparaliżowane
wstydem. Prędko jednak ośmieliła się, licząc na pobłażliwość
Guarda wobec tych jej inicjacyjnych prób. To instynkt pod
powiadał jej, co zrobić, by sprawić przyjemność mężczyźnie.
I podpowiadał bezbłędnie. Schodziła w pieszczotach coraz
niżej i niżej. Gdy dotarła do ud, Guard wyprężył się z jawno
ścią pożądania. Ten widok na chwilę przykuł jej spojrzenie.
Miał w sobie coś zagadkowego, tajemnicę nagłej przemiany,
cudowność natychmiastowego pęcznienia i wzrostu. Opano
wała ją prawdziwie dziecięca ciekawość. Penetrowała teraz
sferę dotąd zupełnie jej obcą. Dziwiła się miękkości runi, twar
dości obelisku, niebieskości żyłkowania. Szybko jednak cieka
wość ustąpiła miejsca podnieceniu. Moszna w dotyku przypo
minała brzoskwinię, a połyskliwa gładkość żołędzi zdawała się
mienić różowością wina w kryształowym kielichu. Panował
tropikalny upał, w którym zapachy i intensywne wonie nabie
rały konsystencji gęstej zawiesiny. Powierzchnie lśniły, zwilżo
ne śliną i potem. Jej dłoń omdlała i zsunęła się na udo. Zresztą
zmęczenie nadeszło w momencie, który dla Guarda był mo
mentem przełomowym. Chrapliwie dysząc, chwycił ją za ra
miona i odwrócił na plecy. Wszedł w nią błyskawicznie, ona
zaś oplotła go nogami. Tak zespoleni, szybko zharmonizowali
swe ruchy, natarczywe tym razem i ponaglające.
- Czy nadal mnie kochasz?
Rosy uniosła ociężałe powieki. Ześlizgnęła się kilka
minut temu po gładkiej krawędzi snu i teraz odnalazła
OŻEŃ SIĘ ZE MNĄ 1 5 5
siebie w tej samej pozycji, w jakiej zapadła w tę płytką
drzemkę - z nogą przerzuconą przez brzuch Guarda.
- Mmm... bardziej niż kiedykolwiek. A ty mnie
kochasz?
- Ponad wszystko w życiu, ponad samo życie. Bo jesteś
moim życiem, Rosy. Moim życiem i moją miłością. Dziś,
jutro, zawsze. I nic już nas nie rozłączy.