TRINE ANGELSEN
W PŁOMIENIACH
Rozdział 1
Elizabeth poczuła, że język przywarł jej do podniebienia. Musiała odkaszlnąć, zanim
mogła się znów odezwać.
- Nikoline – starała się mówić stanowczo, jednak sama słyszała, że głos jej drży. – I
czego tak stoisz? Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty. Spakowałaś się już?
- Chciałam najpierw… - zaczęła dziewczyna, lecz Elizabeth jej przerwała.
- Nie, posłuchaj mnie i rób, co mówię. – Popchnęła lekko Nikoline, chcąc się jej
pozbyć jak najszybciej, ale Kristian chwycił ją za ramię.
- Chcę usłyszeć, co ona ma do powiedzenia.
Elizabeth czuła, jak serce wali jej w piersi. Nie miała wyjścia, musiała pozwolić
służącej opowiedzieć o wszystkim. Wytarła spocone dłonie o spódnice.
- No już dobrze. proszę, Nikoline, mów. – Spuściła wzrok. Nie miała odwagi spojrzeć
w oczy Helene.
- Przechodziłam tędy przypadkiem – zaczęła opowiadać dziewczyna. – Drzwi były
otwarte i usłyszałam, jak Helene rozmawia z Elizabeth.
- Czemu się zatrzymałaś? – zapytał Kristian. – Nie wiesz, że nie powinno się
podsłuchiwać pod drzwiami?
Elizabeth ukryła dłonie w fałdach spódnicy, czując, jak paznokcie boleśnie wbijają się
jej w skórę.
- Oczywiście, nie powinno się – zgodziła się Nikoline. – Ale to, co usłyszałam, tak
mnie zaskoczyło, że stanęłam jak wryta. Poza tym pomyślałam, że chętnie poznasz treść tej
rozmowy.
Gospodarz Dalsrud wbij spojrzenie w służącą.
- To może wreszcie, powiesz, co takiego usłyszałaś? Nie mogę tu stać do rana.
- One mówiły, że twój ojciec… Leonard, którego zawsze tak szanowałam… że on
był… złym człowiekiem.
Kristian przeniósł wzrok na Helene. Ta nieśmiało podniosła oczy. Elizabeth chciała
powiedzieć coś na jej obronę, ale nie potrafiła znaleźć właściwych słów.
- Wymyślały najgorsze kłamstwa, jakie sobie można wyobrazić – ciągnęła Nikoline. –
Nie mam nawet odwagi tego powtarzać. Mówiły, że twój ojciec wiele kobiet wziął siłą, a
nawet robił to ze zwierzętami!
Nagle pobladły Kristian spojrzał na żonę.
- Kłamstwo! – syknęła Elizabeth i wymierzyła Nikoline policzek. Uderzenie nie było
zbyt mocne, ale odniosło ten skutek, że dziewczyna cofnęła się o krok z ręką uniesioną ku
twarzy. Zaskoczona wpatrywała się w gospodynie, jakby nie docierało do niej, co się stało.
- Że też masz czelność – warknęła Elizabeth, nie pojmując, jak znajduje słowa. – Że
też masz odwagę tak zmyślać przed moim mężem!
- To prawa, wiesz o tym tak samo dobrze jak ja – próbowała się bronić służąca. –
Słyszałam wszystko!
- Milcz i idź do swojego pokoju! I nie wychodź do jutra rana – rozkazała Elizabeth,
drżącą dłonią wskazując drzwi.
Oczy Nikoline błysnęły.
- Jeszcze się policzymy! – mruknęła, po czym odwróciła się na pięcie i
wymaszerowała z pokoju.
Helene odchrząknęła. Na jej policzki wystąpiły czerwone plamy, ale gdy zwróciła
oczy na Kristiana, jej spojrzenie było spokojne.
- Elizabeth mówi prawdę.
- Precz! – rzucił mężczyzna drżącym głosem.
- Rób, co ci każe, Helene – odezwała się Elizabeth łagodnie. Przyjaciółka oddaliła się
niechętnie.
- Nikoline rzuca poważne oskarżenia – stwierdził Kristian, gdy zostali sami. Elizabeth
zrobiła głęboki wdech, zmuszając się, by spojrzeć mężowi w oczy,
- Jej złośliwość nie przestaje mnie zaskakiwać – odrzekła szczerze, ale w tej samej
chwili poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Postanowiła je zignorować. Dziewczyna
powiedziała prawdę, jednak lepiej zrobiłaby, gdyby milczała.
Kristian nie odpowiedział, tylko przyglądał się jej zmrużonymi oczyma. Widziała, jak
zaciska szczęki. Ogarnął ją lek. Czyżby uwierzył służącej? Gdy się wreszcie odezwała, jej
głos był cichy i błagalny:
- Chodźmy do łóżka. Już ciemna noc, a juto musimy wstać bardzo wcześnie. –
Położyła dłoń na ramieniu męża i poczuła, jak bardzo jest spięty.
- Idę na dół – burknął i opuścił pokój.
Elizabeth stała jeszcze chwilę, nasłuchując, aż dobiegł ją odgłos zamykanych drzwi od
kantoru.
Ciężkim krokiem ruszyła do sypialni. W pomieszczeniu było zimno, ale nie miała sił,
by napalić w piecu. Położyła się na skraju łóżka z kolanami podciągniętymi pod brodę.
Gdyby tyko mogła wiedzieć, o czym w tej chwili myśli Kristian! Wszystko wskazywało na
to, że uwierzył w słowa Nikoline.
Co tu robić? Objęła łydki ramionami i ukryła twarz w kocach. Niezależnie od tego, co
sądzi Kristian, ona musi obstawać przy swoim. Poza tym niewiele może zrobić. Pozostaje jej
tylko czekać na powrót męża.
Czas jej się dłużył, wstała więc z łóżka i wyciągnęła ze schowka książek i
magazynów. Niektóre były napisane po duńsku, ale zrozumienie ich treści nie sprawiało jej
większych kłopotów. Przeglądała Wskazówki i porady dla duńskich gospodyń domowych. Na
pierwszej stronie ktoś napisał piórem: Ta książka należy do Rebeki. Od Leonarda, 1868.
Rebeka? To pewnie matka Kristiana. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że chyba nigdy
wcześniej nie słyszała tego imienia. Otworzyła książkę na przypadkowej stronie i zaczęła
czytać:
Musisz wiedzieć i nigdy Ne zapominać, że zajmować powinnaś zawsze drugie miejsce
w domu. Pierwsze należy do twego małżonka/
Zdumiona przesuwała wzrokiem po tekście.
A także wiedzieć musisz, że twój mąż, pan i władca, ważniejszy jest niż twoje własne
życie.
Potrząsnęła głową z rezygnacją.
A także wiedzieć musisz, że nie wolno ci podejmować żadnych ważnych decyzji, jeśli
wcześniej nie poradzisz się swojego męża. Nigdy niczego przed małżonkiem nie ukrywaj! Ma
on prawo wiedzieć o wszystkim…
Zamknęła książkę i pozwoliła jej upaść na podłogę. Co za wspaniały prezent,
pomyślała, i prychnęła cicho. Czyżby matka Kristiana stosowała się do tych rad? Nie, ta
młoda piękna kobieta z obrazu na pewno nie dała się stłamsić żadnemu mężczyźnie.
Elizabeth zaczęła niespokojnie przewracać się na łóżku. Co się stanie, jeśli Kristian
uwierzy Nikoline? Czy zażąda rozwodu i odprawi ją i dzieci tylko dlatego, że oczernia jego
ojca? Sama myśl była nie do zniesienia. Muszę twardo obstawać przy tym, co powiedziałam,
zdecydowała. Niezależnie od tego, co się wydarzy.
W końcu chyba się zdrzemnęła, nagle bowiem poczuła obok siebie silne, ciepłe ciało
Krisiana i usłyszała jego głęboki głos:
- Przepraszam, Elizabeth. Nie powinienem tak się unosić. Odwróciła się do niego i
szybko musnęła wargami jego usta.
- Wybaczam ci – wyszeptała i zadrżała, gdy mąż wsunął dłoń pod jej nocną koszulę i
pogładził ją po plecach.
- Dziś jesteś moja – wymamrotał ochryple i przycisnął ją do siebie. – Moja i tylko
moja. – Podwinął koszule jeszcze bardziej.
- Poczekaj, zdejmę ją – szepnęła i szybko się rozebrała.
Rzucił się na nią natychmiast. Był duży, ciepły i twardy. Jego członek napierał na jej
udo, Elizabeth poczuła, że robi się wilgotna.
- Boże, jak ja cię pragnę. – Kristian wcisnął kolano pomiędzy jej uda, próbując je
rozsunąć.
Elizabeth poruszała się niespokojnie.
- Poczekaj – powiedziała, przyciskając pięści do jego piersi.
- O nie, tej nocy nie mam zamiaru czekać. – Jedną ręką chwycił obie jej dłonie i
przytrzymał za jej głowę. Wolną dłoń na jej piersi i objął sutek ustami.
Elizabeth pisnęła. Czuła, że opuściły ją wszystkie siły, teraz była w mocy Kristiana.
To, że unieruchomił ją i trzymał tak mocno, podniecało ją do granic szaleństwa.
- Chodź – szepnęła. – Wejdź we mnie.
Kristian zaśmiał się cicho, gładząc palcami jej wilgotne łono. Wiedział, że gdzieś
głęboko w niej zaczynała szaleć burza,
- Jeszcze – błagała, gdy znieruchomiał.
- To ja tu decyduję – wymamrotał i złożył na jej ustach długi pocałunek. Poczuła
jednocześnie, że się w nią wsuwa, wypełnia ją, drażni ją, sprawiając
niewypowiedzianą rozkosz. Pocałunkami próbował stłumić jej przepełnione
namiętnością okrzyki. Wchodził w nią i wycofywał się, zatrzymywał się, czekał, aż wreszcie
jęknął i całym ciałem mocno do niej przywarł.
Jakiś czas później Elizabeth zwinęła się w kłębek i przytuliła policzek do silnego
ramienia męża. Słyszała jego cichy, spokojny oddech. Ostatnią jej myśla przed zaśnięciem
było to, że wiatr przybrał na sile.
Szpetnymi słowy Andreas przeklinał samego siebie za to, że nie zabrał latarni. Nawet
największy głupiec wiedział, co to znaczy wypływać o tej porze roku i do tego w ciemną noc.
Północny wiatr rzucał łódką jak łupiną, sprowadzając ją w końcu z kursu. Andreasowi
przyszło do głowy, że właśnie to są jego ostatnie chwile na tym świecie: umrze na morzu.
Może jego śmierć została przesądzona już w momencie narodzin, może koniec w odmętach
był mu pisany? Ostatnim razem udało mu się śmieć oszukać, lecz teraz chyba się jej już nie
wywinie.
Nie chciał stracić wioseł, więc położył je na dnie łódki. Zgrabiałymi palcami uczepił
się burty i pochylił głowę, czując, jak kolejne podmuchy smagają go po plecach.
Rozbryzgujące się fale moczyły już i tak przemokłe ubranie. Wiatr wył, pędząc po niebie
czarne, złowieszcze chmury.
Nie wiedział, ile czasu spędził na morzu, czy było to tylko kilka godzin. Czy może
cała doba. Gdy jednak spróbował puścić się burty, stwierdził, że rękawice przymarzły do
łodzi. Oderwał je, z trudem poruszając zmarzniętymi palcami. Miał wrażenie, że krew
przestała w nich krążyć. Ale gdyby tak się stało, dawno już zamarzł. Z drugiej strony
wydawało mu się, że niewiele już do tego brakuje.
Ostrożnie wsunął wiosła w dulki i poruszał nimi na próbę. Było ciemno, nie miał
pojęcia, która może być godzina. Próbował pocieszać się myślą, że udało mu się dożyć do tej
chwili, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że może znajdować się na samym środku
Vestfjprden. Jeśli okazałoby się to prawdą, miałby przed sobą powolną, bolesną śmierć z
głodu i pragnienia. Przymknął oczy, próbując oddalić od siebie ponure myśli. Nie takie rzeczy
już się przeżyło, poradzę sobie, chociaż z trudem utrzymuje wiosła. Patrzył, jak pióra
muskają powierzchnię wody. Nie miał siły, by zanurzyć je głębiej.
- Wiosłuj! – krzyknął. – Wiosłuj, inaczej zamarzniesz na śmierć!
Napiął wszystkie mięśnie, lecz po krótkiej chwili musiał zrezygnować. Znów wciągnął
wiosła do łodzi i próbował niezdarnie ułożyć je na dnie. Miał wrażenie, że jego ramiona są
zbyt grube i sztywne, zupełnie jakby należały do kogoś innego. Zdjął rękawice, wsunął dłoń
pod ubranie i przycisnął do brzucha. Mięśnie skurczyły się z zimna, ale czucie w palcach
powoli zaczęło wracać. Nagle coś sobie przypomniał: ktoś mówił mu kiedyś, by nigdy nie
wkładać zamarzniętych palców w śnieg ani pod zimną wodę. Zgrabiałych członków nie
należało także rozcierać, już lepiej rozgrzać je ogniem lub ciepłem własnego ciała. Skąd
właściwie to wiedział? Może od kobiety o imieniu Elizabeth? Gdzie ona się podziewała?
Przymknął oczy i pomyślał o swoim śnie. Kobieta miała długie, jasne, miękkie jak jedwab
włosy, była szczupła i smakowała jak leśne maliny…
- Elizabeth – wyszeptał – Elizabeth, gdzie jesteś?
Wsunął z powrotem dłoń w rękawice i rozejrzał się dookoła. Na wschodzie zaczęło
już dnieć. Wszędzie widać tylko mrze, pomyślał z rozpaczą, czując, jak ogarnia go lęk.
Zerknął jeszcze szybko przez ramię i zesztywniał. Przez chwilę wydawało mu się, że to
omamy. Przytrzymał się burty i zmarszczył czoło. Czyżby widział tam dom?
- Dobry Boże, nie pozwól, bym znów skończył na Wyspie Topielca – szepnął,
wytężając wzrok.
Dom oznaczał stały ląd. A jeśli mieszkali w nim ludzie, był ocalony. Ale… czyżby
dostrzegał nie jeden a kilka domów? Poczuł, jak rośnie w nim nadzieja, serce zabiło mu
szybciej. To naprawdę b y ł y domy! Chwycił za wiosła, zacisnął zęby i z trudem zanurzył
pióra głęboko w wodzie. Po kilku powolnych, bolesnych ruchach poczuł wreszcie, ze dno
szoruje o kamienie. Drżąc na całym ciele, odetchnął i ponownie obejrzał się przez ramię. Tak,
tu na pewno mieszkali ludzie, nie dobił do Wyspy Topielca.
Niepewnymi dłońmi zacumował łódź i ruszył przed siebie. Skierował kroki do
szarego, nieco zniszczonego przez pogodę małego domu z dachem pokrytym torfem. W
okienku paliło się światło. A więc ktoś tam był.
Zapukał do drzwi i wszedł do środka, nie czekając na odpowiedź. Osunął się na
podłogę z plecami opartymi o ścianę.
- Dzięki Bogu – szepnął i zdjął czapkę i rękawiczki. Poczuł ciepłą, miękką dłoń na
policzku i usłyszał głos:
- Biedaku, jesteś zmarznięty na kość! Skąd przybywasz?
Powoli uniósł powieki, napotykając zatroskane oczy i szczupłą twarz. Musi mieć
czterdzieści kilka lat, pomyślał. Jej twarz była naznaczoną ciężką pracą i długoletnim
wysiłkiem, stwierdził, czując nagle wzruszenie.
- Mam na imię Andreas. Zawierucha spotkała mnie na morzu – wysypiał i zorientował
się, jak bardzo jest spragniony.
- Przypłynąłeś łodzią? – spytała kobieta.
- Tak. – Przymknął oczy w nadziei, że nie będzie musiał opowiadać na więcej pytań. –
Mógłby, dostać coś do picia?
- Oczywiście! Lina, przynieś gorącego mleka! – poleciła kobieta. Już po chwili
trzymał w dłoniach ciepły kubek.
Krowie mleko, stwierdził, i wypił duszkiem.
- Dziękuję – szepnął.
- Chodź, położysz się przy palenisku. – Kobieta pomogła mu podnieść się z podłogi.
Dopiero teraz zauważył, że w chałupie roiło się od dzieci. Nieproszone przez nikogo,
przygotowały przed paleniskiem posłanie z siana, skór i wełnianych koców.
- Za wszystko zapłacę – wymamrotał, czując bolesne pulsowanie w palcach dłoni i
stóp.
- Nie myśl o tym teraz – odrzekła kobieta. Zdjęła mu buty i mokry płaszcz i okryła go
kocem, jakby był małym dzieckiem.
Uśmiechnął się blado i pomyślał, że oto opiekuje się nim anioł zesłany na ziemię przez
samego Stwórcę.
- Gdzie jestem? – zapytał.
- W Kabelvaag – odparła kobieta. – Byłeś ty już kiedyś?
- Nie. – Potrząsnął głową. Faktycznie ta nazwa nic mu nie mówiła. Później, gdy trochę
się prześpi, odpocznie i rozgrzeje, opowie tym dobrym ludziom całą swoją historię. Może
znali Elizabeth?
Jego oczy napotkały nagle spojrzenie osoby siedzącej w drugim końcu izby. Była to
młoda dziewczyna, siedemnasto – lub osiemnastolatka, jak uznał. Słodka, pomyślał
natychmiast. Jej spojrzenie i uśmiech nie pozostawiały wątpliwości. Ona także uważała go za
atrakcyjnego.
Przymknął powieki i zapadł w sen bez marzeń i lęków.
Rozdział 2
Elizabeth drgnęła gwałtownie i obudziła się. przez chwilę leżała, nasłuchując. Na
zewnątrz panowała absolutna cisza. Burza musiała się już skończyć. Czyżby to zawierucha
była przyczyną jej niepokoju?
- Nikoline – szepnęła i przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego wieczora.
Odrzuciła kołdrę i spuściła nogi na zimna podłogę. Kristian wymamrotał coś przez
sen, odwrócił się na drugi bok i zachrapał. Być może ich wczorajsze zbliżenie było dla
niego równoznaczne z wybaczeniem, pewnie już o wszystkim zapomniał. W przypadku
Elizabeth nie było to jednak takie łatwe. Okłamała go i sumienie nie dawało jej spokoju.
Jednocześnie wiedziała, że nie miała innego wyboru.
Ubrała się szybko i wymknęła na palcach do kuchni. Wprawnymi dłońmi rozpaliła
ogień w piecu i nastawiła wodę na kawę, od której była już właściwie uzależniona.
Właśnie rozlewała ciemny płyn do kubków, gdy do kuchni weszła Helene.
-A więc to ty wstałaś dziś pierwsza – wymamrotała służąca, przyjmując podany
kubek.
Elizabeth upiła nieco kawy i usiadła przy stole.
- Nie mogłam spać. Czy to możliwe, żeby człowieka obudziła cisza? – spytała ni to
przyjaciółkę ni to siebie.
Helene nie odpowiedziała, posłała jej tylko zaskoczone spojrzenie.
- Jak poszło wczoraj z Nikoline, gdy już zostałyście same? – spytała Elizabeth.
Służąca ostrożnie wysunęła krzesło, nie chcąc nikogo obudzić.
- coś ją opętało – wyszeptała, siadając. – Złorzeczyła i wrzeszczała, że dobrze wie, o
czym mówiłyśmy. Ale ja obstawałam przy swoim i twierdziłam, że nic takiego nie mogła
usłyszeć. Szybko wczoraj zareagowałaś – dodała w zamyśleniu.
Elizabeth wstała od stołu i powiesiła nad paleniskiem garnek z wodą na kasze.
- Musiałam coś powiedzieć – stwierdziła niechętnie.
- Masz wyrzuty sumienia? – spytała Helene. Podniosła się z krzesła i zaczęła
nakrywać stół.
Elizabeth zwlekała chwilę z odpowiedzią.
- Tak, w pewnym sensie. Ale zrobiłam, co musiałam. Przyjaciółka chwyciła ją za
ramie.
- Nigdy nie wycofuj się z tego, co raz powiedziałaś – szepnęła, patrząc jej w oczy. –
Nigdy!
Nikoline była podejrzanie spokojna, gdy pojawiła się już w kuchni. Twarz miała
kamienną, a głos zupełnie bez wyrazu. Na pytania odpowiadała pojedynczymi sylabami.
Elizabeth wolałaby, żeby dziewczyna pokrzykiwała i trzaskała garnkami, wiedziałaby wtedy
przynajmniej, czego może się po niej spodziewa. Poczuła ulgę, gdy na dół zeszli pozostali
domownicy i można było siadać do stołu.
- Gdy skończysz śniadania, zawiozę cię z Olem na łódź – odezwał się Kristian, który
dotąd jadł w ciszy.
Nikoline skinęła głową i przez kilka sekund patrzyła mu w oczy. Jej spojrzenie wydaje
się puste, stwierdziła Elizabeth. Zadrżała i zerknęła na męża. On chyba wyczuł jej niepokój,
bowiem podniósł wzrok i posłał jej przelotny, uspokajający uśmiech. Od razu zrobiło jej się
lepiej.
Po wyjeździe Kristiana i służących zapanowała przyjemna cisza, zupełnie jakby cały
dom wstrzymywał oddech i dopiero teraz mógł się trochę odprężyć. Elizabeth pomogła
Gurine posprzątać kuchnię, a w tym czasie Amanda i Helene oporządziły zwierzęta w oborze.
- Coś takiego – zdziwiła się Elizabeth, zaglądając nieco później do kuchennej szafki. –
Nie został nam już żaden kaganek. Pójdę do spiżarni i przyniosę kilka.
Chwyciła świecę, zarzuciła szal na ramiona i wyszła na podwórze. Gdy przekroczyła
róg spiżarni, odstawiła świecę na beczkę. Kaganki stały na półce dość wysoko pod sufitem,
musiała więc stanąć na palcach, by ich dosięgnąć. Wyciągnęła rękę, gdy nagle na podłogę za
jej plecami padł długi cień.
Wzdrygnęła się i odwróciła. Słyszała kiedyś, że Zły potrafi przyoblec się w ludzkie
ciało, dlatego przez krótką chwilę wydawało się jej, że stoi przed nią sam diabeł. Mężczyzna
w progu był bardzo wysoki i szeroki w barach, miał czarne, faliste włosy opadające na
ramiona. Przede wszystkim jednak zwróciła uwagę na jego przedziwny uśmiech i
przenikliwie parzące niebieskie oczy. Zdawały się ją przewiercać na wylot, lecz gdy
zatrzymały się na chwilę na jej piersiach, Elizabeth poczuła, jak jej poirytowane zastępuje lęk.
- Kim jesteś? – spytała i wzięła się pod boki.
Nieznajomy uśmiechnął się jeszcze szerzej, obnażając zdrowe, białe zęby. Skłonił się
głęboko.
- Mówią na mnie Nils Wędrowiec.
Elizabeth powtórzyła przydomek, uważnie przyglądając się przybyszowi. Nie
wydawał się groźny, sprawiał wrażenie spokojnego i pewnego siebie.
- Wędruję po okolicy i pracuję w zamian za trochę jedzenia i miejsce do spania. Może
w Dalsrud przydadzą się moje usługi?
Po raz kolejny omiótł ją spojrzeniem, Elizabeth zrozumiała zaś, że jego oferta jest co
najmniej dwuznaczna.
- Kristiana nie ma teraz w domu, ale pewnie niedługo wróci.
- Widzę, że jesteś blisko ze swoim gospodarzem – odparł Wędrowiec i zaśmiał się
ochryple.
Myśli, że jestem służącą, stwierdziła Elizabeth, i postanowiła nie wyprowadzać
przybysza z błędu. W każdym razie jeszcze nie teraz.
- Byłeś tu już kiedyś? – spytała.
- Tak, ale jeszcze nigdy nie widziałem takiej ślicznotki, jak ta, co teraz przede mną
stoi. Dalsrud wybiera sobie najładniejsze dziewczęta do pracy.
- Możliwe – wymamrotała. – Chodź ze mną do kuchni, dostaniesz coś do jedzenia.
- Serdeczne dzięki, szlachetna panno.
Elizabeth Ne odpowiedziała, wzięła świecę i pudełko z kagankami, po czym wyszła ze
spiżarni, zamykając za sobą drzwi. Wędrowiec czekał na nią. Puścił ją przodem, ale gdy
miała otworzyć drzwi do domu, chwycił nagle jej pośladek i mocno go ścisnął.
Elizabeth podskoczyła i wysyczała przez zęby:
- Trzymaj łapy przy sobie albo stracisz to, co nosisz między nogami! – Wbiła wzrok w
twarz zuchwalca i zobaczyła, jak jego pewny siebie uśmiech znika.
- Przepraszam – powiedział Nils i podniósł dłonie w obronnym geście. Jego oczy
błysnęły. – Zostawiam piękną pannę w spokoju. – Uśmiech wrócił na miejsce, ale Elizabeth
nie miała zamiaru go odwzajemniać.
- Ja ci dam piękną pannę – wymamrotała i weszła do środka.
- Mam tu gościa, którego trzeba nakarmić – oznajmiła głośno, gdy już znaleźli się w
ciepłej kuchni.
- Znów do nas przychodzisz, Nilsie? Myślałam, że znalazłeś sobie babę i się
ustatkowałeś?
- Żonę? – Mężczyzna rozłożył ręce. – Moje serce bije dla takiej jednej, ale ona mnie
nie chce. Co można wtedy począć?
- Znaleźć sobie inną – odparła służąca oschle.
- A więc odmawiasz mi jeszcze raz? – zapytał Wędrowiec, udając załamanego.
- Tego akurat możesz być pewien- rzuciła Helene.
Gurine postawiła na stole ser, masło i chleb. Elizabeth znalazła swoją robótkę i usiała
naprzeciwko gościa. Ten zaś nie żałował sobie jedzenia, smarował kromki grubą warstwą
masła i kroił wielkie plastry sera. Wydawał się niepoważny, mimo to szczerze mu
współczuła. Taka tułaczka od domu do domu musiała być straszna. Zwłaszcza teraz, zimą.
Czy powinna zaryzykować i pozwolić mu przenocować w kuchni? A jeśli coś ukradnie?
Miałby stąd dostęp do całego domu. Jednak w stodole byłoby mu przecież strasznie zimno,
pomyślała, i aż wstrząsnął dreszcz.
Do kuchni lekkim krokiem weszła Amanda. Wzdrygnęła się, gdy Wędrowiec z
hukiem odstawił kubek i wykrzyknął:
- Co też widzą moje piękne oczy? Ta piękna mała istotka musiała zostać nam zesłana
prosto z nieba.
- Byłam tylko w wychodku – odparła zaskoczona służąca. Śmiech wypełnił kuchnię, a
dziewczyna pokraśniała.
- Chciałem powiedzieć, że jesteś piękna jak anioł – wyjaśnił Nils, zerkając z ukosa na
Elizabeth.
- Jedz, nie gadaj – upomniała go, nagle głośniej drutami.
Nils mrugnął do Amandy, lecz ona odwróciła się do niego plecami i udawała bardzo
zajętą czymś przy ławie.
Nie, pomyślała Elizabeth, na pewno nie będzie spał w kuchni. Dziewczęta mają
sypialnie na piętrze, to nie byłoby bezpieczne. Ale gdzie go w takim razie położyć?
W tej samej chwili drzwi się gwałtownie otworzyły i do kuchni wmaszerowała Ane, a
za nią przydreptała Maria.
- Mamo, prawda, że Pusia ma małe w brzuszku? I dlatego jest taka gruba?
- Mamo? – rozległ się głos zza stołu. – To twoje dzieci?
- A ty kim jesteś? – zapytała Maria, uważnie przyglądając się nieznajomemu.
- Ma na imię Nils – odrzekła Elizabeth. – I owszem, to moje dzieci – zwróciła się do
gościa. Nie wspomniała, że Maria jest jej siostrą. Nic mu do tego, pomyślała.
- Nie rozumiem, jak służąca… - Wędrowiec zamilkł i podrapał się po głowie.
- To nie służąca – przerwała mu Maria. – Kristian jest jej mężem.
Mężczyzna zamilkł. Pochylił się nad kubkiem z mlekiem i skinął głową, gdy Helene
zaproponowała mu dolewkę. Zanurzył swoje nie do końca czyste palce do cukiernicy.
- Prawda, że Pusia ma małe w brzuszku? – Ane nie miała zamiaru się poddawać.
- Nie, nieprawda, bo jest kocurem, jednak nie wiedzieliśmy o tym, gdyby był mały, i
pozwoliliśmy co go tak nazwać.
- Ale jest taka gruba!
- Dlatego, że tyle je, Ane poza tym to on.
Dziewczyna zamilkła i wgramoliła się na kolana Gurine, która siedziała przy
palenisku. Starej kucharce wciąż było zimno. Elizabeth zauważyła także, że wykonywanie
obowiązków przychodziło kobiecie z coraz większym trudem.
Maria podeptała do stołu i zajęta miejsce koło gościa. Siedziała przez chwilę,
wpatrując się w niego.
- Skąd przychodzisz i gdzie idziesz?
- Tam, gdzie mnie nogi poniosą – odpowiedział i mrugnął.
Dziewczynka pokiwała głową zamyśleniu.
- A więc sam decydujesz, co się z tobą dzieje.
- Jesteś bardzo mądra, młoda damo, i na pewno daleko zajdziesz – stwierdził
Wędrowiec.
- Możesz tu na trochę zamieszkać, jeśli chcesz – zaproponowała Maria. Elizabeth
wtrąciła się, zanim gość zdążył odpowiedzieć.
- Byłeś w Storli albo w innych gospodarstwach?
- Moja stopa już nigdy nie postanie w Storli – odrzekł Nils zdecydowanie. Rozejrzał
się szybko i zamilkł.
Elizabeth domyśliła się, że nie został tam przyjęty zbyt dobrze, dlatego nie pytała
więcej.
- Czemu twoja stopa nie stoi? – zdwoiła się Ane.
- Chyba nie o to mu chodziło – odparła jej Amanda, która od dłuższego czasu starała
się powstrzymać śmiech.
Dobry Boże, pomyślała Elizabeth, obyśmy jak najszybciej pozbyli się z domu tego
jegomościa.
Lavina czuła, że wszystkie jej mięśnie drżą z wysiłku. Wciągnęła wiosła do łodzi.
Odkorkowała butelkę zębami i zaczęła łapczywie pić.
- Cholerne chłopy! – zaklęła i otarła usta wierzchem dłoni. – Żaden ode mnie nie
ucieknie w ten sposób! – Zerknęła w stronę lądu. Niedługo znajdzie się już na wysokości
Dalsrud.
Znów chwyciła za wiosła. Było tak zimno, że nie miała odwagi siedzieć zbyt długo w
bezruchu. Mogłaby zamarznąć na śmierć. Drżąc na całym ciele, wiosłowała tak szybko, jak
tylko mogła, serdecznie przeklinając Andreasa, który zwiódł ją w tak podły sposób.
Lavina obudziła się w nocy i odkryła, że miejsce w łóżku koło niej jest puste. Gdy
zmarznięta wyszła przed dom, zdążyła jeszcze zobaczyć, jak łódź z Andreasem niknie w
ciemnościach. W pierwszej chwili chciała go zawołać, była bowiem pewna, że zabrał łódź
należącą do niej. Ale coś ją powstrzymało. Może próbuje przezwyciężyć swój lęk, pomyślała.
Na pewno wróci przed świstem.
Całą noc spacerowała niespokojnie po izbie pogrążona w rozmyślaniach.
Najwyraźniej Andreas znalazł swoją łódź albo może zabrał którąś z tych, które przycumowały
do wyspy. Jej własna była na swoim miejscu, sprawdziła to od razu.
Gdy nastała poranek, zdecydowała się wypłynąć na poszukiwania był albo w Dalsrud,
najbliższym gospodarstwie, albo też utonął podczas burzy. Jeśli jednak przeżył, już ona mu
pokaże, tego akurat mógł być pewien!
Ostatkiem sił dobiła do lądu, wyskoczyła z łodzi i zacumowała ją przy wielkim głazie.
Rozejrzała się dookoła i ruszyła w stronę podwórza.
Wędrowiec wciąż żartował ze służącymi, ale Elizabeth przestała go już słuchać.
Wyjrzała na podwórze i zatrzymała wzrok na budynku dla parobków. Oczywiście, pomyślała,
Nils będzie mógł tam spać razem z Olem. Chłopakowi wielokrotnie już proponowano miejsce
w domu, ale on zawsze grzecznie odmawiał. Twierdził, że podoba mu się tam, gdzie mieszka.
Amanda troszczyła się, by było mu ciepło i przytulnie, zmieniała także pościel, gdy uznawała
to za stosowne.
Elizabeth już miała przedstawić swoją propozycję gościowi, gdy nagle dostrzegła na
podwórzu kobieca sylwetkę. Czarna chusta skrywała twarz, ale sprężysty krok zdradzał
młody wiek przybyłej. Zaintrygowana, odłożyła robótkę i wstała z miejsca. Widziała, jak
nieznajoma zajrzała na chwilę do komórki, po czym ruszyła w stronę obory. -Czy to nie
Lavina? – zapytała Helene, która podeszła do stołu.
- Chyba tak – odpowiedziała Elizabeth z wahaniem. – Co ona wyprawia?
- Nie pytaj mnie.
- Wyjdę z nią porozmawiać.
- Tylko uważaj – usłyszała głos Gurine, gdy już zamykały się za nią drzwi. Elizabeth
wpadła na Lavinę, gdy ta wychodziła z obory.
- Czy mogę zapytać, co robisz w moim obejściu? – zwróciła się do niej ostro. Kobieta
nie wydawała się szczególnie zawstydzona.
- Myślałam, że ktoś jest w środku, chciałam poprosić o kubek gorącego mleka –
odparła szybko.
- Kłamie, a nawet jej powieka nie drgnie, pomyślała Elizabeth. Może szuka czegoś, co
mogłaby zwędzić?
- Mleko możesz dostać w kuchni. Zastanawiam się jednak, co też robiłaś w komórce?
- Wypuściłam kota. Ktoś go tam zamknął.
Elizabeth mogłaby przysiąc, że widziała kona na podwórzu krótko przed pojawieniem
się Laviny. Już miała zaprotestować, gdy opasły mruczek wyłonił się zza węgła komórki z
podniesionym ogonem.
- Masz ze sobą coś do sprzedania? – zapytała. Kiedy zbliżały się już do domu.
- Nie! – odpowiedź kobiety zabrzmiała jak szczeknięcie. Elizabeth wzruszyła
ramionami.
- Tak czy inaczej, dostaniesz poczęstunek. Nikt nie opuszcza Dalsrud z pustym
żołądkiem. Będziesz dziś naszym drugim gościem, pierwszy siedzi jeszcze w kuchni.
Lavina zatrzymała się gwałtownie i utkwiła spojrzenie w gospodyni.
- A co to za jeden?
- Mówi, że nazywa się Nils Wędrowiec. Kobieta zwilżyła wargi końcem języka.
- Jak wygląda?
Elizabeth zmarszczyła brwi. Lavina sprawiała wrażenie, jakby nagle coś ją
wystraszyło.
- Jest wysoki, barczysty, ma czarne, długie włosy…
- Ach tak. No to go nie znam – przerwała jej w pół słowa. – A nikt inny was dziś nie
odwiedził?
- Nie, nie było żywej duszy. Czemu pytasz?
- Tak sobie. Ludzie się chyba u was często zatrzymują?
- Zdarza się – odparła Elizabeth, zerkając z ukosa na idącą obok kobietę. Ledwo
weszły do kuchni, Wędrowiec wstał z krzesła. Lavina zdjęła chustkę i szal.
Uśmiechnęła się szeroko i wbiwszy wzrok w nieznajomego, podała mu rękę.
- Dzień dobry, jestem Lavina – szepnęła miękko.
- Dzień dobry – wymamrotał mężczyzna, nie spuszczając z niej wzroku.
- Proszę, siadaj. – Elizabeth wskazała przybyłej krzesło.
- Dziękuję.
Lavina okrążyła Niasa. Elizabeth mogłaby przysiąc, że kobieta przycisnęła swoje
obfite piersi do jego pleców i przystanęła tak na chwilę, zanim opadła na wskazane jej
miejsce.
- Słyszałam, ze na imię ci Nils – odezwała się i zdjęła z siebie robiony na drutach
sweter.
Mężczyzna skinął głową i głośno przełknął ślinę.
- Ale tu ciepło – ciągnęła Lavina, rozpinając górne guziki bluzki.
Elizabeth widziała, że specjalnie się pochyliła, by Nils mógł zajrzeć jej w dekolt. Co
za bezwstydnica, pomyślała, nie mogąc opanować ciekawości.
- Ale żeś ucichł – zażartowała Helene i klepnęła Wędrowca w ramię, stawiając przed
Lavina kubek i talerzyk.
Nils wypił łuk mleka i odchrząknął.
- Ucichłem, a jakże! Bo pomyślałem, ze to jakaś rusałka zawitała w te gościnne progi!
Lavina zaśmiała się cicho, nawijając niesforny lok na palec.
- Ty też nie stałeś zbyt daleko w kolejce, gdy Pan Bóg rozdawał urodę – odparła.
- Wstydliwa też szczególnie nie jest – szepnęła Helene, przechodząc obok Elizabeth.
- Chodźcie, dzieci – odezwała się Gurine, z trudem wstając z miejsca. – Napalimy w
jadalni. Wasz ojciec lubi, gdy jest ciepło, tak samo jak ja.
Wasz ojciec, powtórzyła Elizabeth w myślach. coraz częściej ludzie mówili o
Kristianie ojciec albo tata. Dzieci wciąż zwracały się do niego jednak po imieniu.
Przy kuchennym stole nadal toczyła się rozmowa. Lavina opowiadała o swoim
samotnym życiu na Wyspie Topielca, Wędrowiec zaś komentował jej słowa z właściwym
sobie wdziękiem.
- Taka piękna kobieta nie powinna mieszkać sama. Elizabeth już ich nie słuchała.
Wolałaby usiąść przy krosnach na stryszku, ale nie
miała ochoty zostawiać gości sam na sam ze służbą.
- Pytałeś o pracę, Nilsie – zaczęła. Mężczyzna zajrzał do pustego kubka. Helene
zaniedbała go trochę, w ten sposób
chciał jej pewnie dać do zrozumienia, że przyszedł czas na dolewkę.
- Skoro już zjadłeś, możesz iść po torf. A jeśli dobrze się spiszesz dostaniesz więcej
kawy po zakończonej pracy.
Wędrowiec zerknął na Lavinę, która uśmiechnęła się do niego zachęcająco i wypiła
pierś. Niechętnie podniósł się z krzesła.
- Zaraz wracam – wymamrotał i zniknął za drzwiami.
- Najadłaś się? – zapytała Elizabeth Lavinę.
- Mhm. Dziękuję za poczęstunek. Gospodyni zaczęła sprzątać ze stołu, ale zostawiła
na nim kubki. Poszła do domowej
spiżarki i przygotowała niewielkie zawiniątko z chlebem, palonymi ziarnami kawy i
suszonym mięsem. Nie miała serca odsyłać kobiety bez jedzenia.
Gdy wróciła do kuchni, na środku stał Nils. W ramionach trzymał wielką skrzynię na
ryby wypełnioną po brzegi torfem. Postawił ją z hukiem koło paleniska.
Lavina dźwignęła się powoli. Jak zadowolony kto, który opił się śmietaną, pomyślała
Elizabeth.
- Nigdy jeszcze nie widziałam, by ktoś mógł tyle unieść – zamruczała Lavina, gładząc
Wędrowca po ramieniu.
- Naprawdę? – zdziwił się, nie mogąc oderwać spojrzenia od kuszącego rowka
pomiędzy jej piersiami.
- Tak, naprawdę. – Kobieta zakołysała biodrami i zwilżyła wargi końcem jeżyka.
Elizabeth poczuła, że się rumieni. Nigdy wcześniej nie była świadkiem równie
bezwstydnego zachowania.
- Może mnie odprowadzisz do łódki? – zapytała Lavina i mrugnęła.
- Oczywiście, że pomogę szlachetnej dziewicy w potrzebie – odpowiedział Nils, po
czym skłonił się wytwornie i podsunął jej ramię.
Elizabeth stanęła przy oknie, obserwując dziwaczną parę idącą w stronę brzegu.
Lavina niosła w jednej ręce węzełek z jedzeniem. Drugą wsunęła pod ramię Niasa.
Mężczyzna mówił coś do niej, co chwilę obnażając białe zęby, ona zaś śmiała się, patrząc mu
w twarz.
Także Helene podeszła do okna.
- Szlachetna dziewica w potrzebie – parsknęła. – Taka z niej dziewica jak ze mnie! A
jak się do niego wdzięczy!
Elizabeth nie skomentowała jej słów.
- Pójdę pościelić mi w izbie dla parobków – powiedziała tylko.
Następnego dnia Nils wcześnie wstał z łóżka i natychmiast zabrał się do noszenia
torfu.
- Czy w czymś pomóc pięknym paniom? – zapytał, gdy kolejny raz wszedł do kuchni,
śląc tęskne spojrzenie stojącemu na ogniu czajnikowi z kawą.
- Nie, dziękujemy. Siadaj, dostaniesz śniadanie – odparła Elizabeth. – Kristian nie ma
już dla ciebie żadnej roboty – oznajmiła. Gdy zauważyła, że mężczyzna nie zrozumiał aluzji,
dodała: - Zakładam, że pójdziesz dalej, gdy już zjesz.
Wędrowiec skinął niechętnie głowa i wypił łyk kawy.
- Pozdrów Lavinę z Wyspy Topielca – rzekł Kristian po skończonym śniadaniu.
- Tak, to piękna i niewinna kobieta – stwierdził Nils i wbił tęskne spojrzenie w
kuchenną ścianę.
- Cóż, taka niewinna to ona nie jest, jeśli mam być szczery – wymamrotał Kristian, nie
zgłębiając jednak tej kwestii. – Słyszałem, ze długo się z nią wczoraj żegnałeś.
- Mieliśmy dużo do obgadania – odburknął Nils. – Potrzeba jej na wyspie mężczyzny
do pomocy, więc zaprosiła mnie do siebie.
- Nie zgodziłeś się? – Elizabeth była wyraźnie zaskoczona.
- Musze się nad tym zastanowić. Ale teraz już czas iść dalej. – Wędrowiec przeciągnął
się, ukłonił kilka razy i podziękował.
Elizabeth westchnęła z ulgą, gdy wreszcie zniknął za drzwiami.
Rozdział 3
Gdy Ole i Kristian wypłynęli na zmowy połów do Storvaagen, w domu zapanowała
niemal przytłaczająca cisza. Chociaż przyszedł już luty i przez kilka godzin dziennie było
widno, wydawało się, że mrok jeszcze nie ustąpił. Z reguły niebo było zachmurzone, a słońce
pokazywało się tylko na chwilę. Czasami chmury barwiły się tylko na czerwono, po czym
znów zapadła ciemność.
Tego dnia kuchnia wciąż pachniała soloną rybą, chociaż wszystko dokładnie wymyto i
wyszorowano. Gurine poczłapała do swojego pokoju, zamierzając położyć się do łóżka.
Podeszły wiek naprawdę zaczynał dawać się jej we znaki.
Elizabeth i Helene usiadły nad robótkami, a Amanda łatała ubrania. Z podwórza
dobiegł radosny śmiech dziewczynek bawiących się na śniegu.
- To nie ciemność tak ci dokucza – przerwała ciszę Helenę. Elizabeth odwróciła się do
okna i posłała jej pytające spojrzenie.
- Widzę przecież, jaja jesteś przybita – wyjaśniła przyjaciółka. – To przez to, że
myślisz o wszystkich, którzy muszą mieszkać w wyziębionych chatach i wypływać na połów
bez względu na pogodę. Wciąż się tym zamartwiasz.
Gospodyni skinęła głową.
- Tak, chyba masz rację.
- W marciu i kwietniu będzie już lepiej – pocieszała ją Helene. – Zrobi się widniej.
Zawsze jest ktoś, komu źle się powodzi. Pomyśl o tych, którzy muszą spać na łodziach.
Elizabeth wzdrygnęła się. biedni ludzie, pomyślała. Ci, których nie stać było na
wynajęcie chat, nocowali na łodziach pod zadaszeniami przypominającymi prowizoryczne
namioty. Dobry Boże, co też musieli przeżywać mężczyźni wypływający zimą w morze.
Nagle służąca zmieniła temat rozmowy.
- Słyszałaś, kto się przeniósł na Wyspę Topielca? – zapytała i sama udzieliła
odpowiedzi: Nils Wędrowiec! Kto by pomyślał: on i Lavina! Co za para! Słyszałam, że ona
biega po domach i wypytuje o kogoś, kto od niej uciekł. Może właśnie dlatego przypłynęła do
nas. W każdym razie teraz Nils może ją pocieszyć.
- Wcale mnie nie dziwi, że tych dwoje zamieszkało razem – stwierdziła Elizabeth
oschle. – Niczego innego się nie spodziewałam. – Odłożyła robótkę. – Zaparz kawę, a ja
przyniosę kilka naleśników – zwróciła się do Amandy.
- Nie za wcześnie jeszcze na podwieczorek? – zapytała dziewczyna ostrożnie,
jednocześnie podnosząc się z miejsca.
- Będziemy mieli gości – rzuciła gospodyni przez ramię.
- Nic o tym nie słyszałam – wtrąciła Helene.
Elizabeth nic nie odpowiedziała, tylko wślizgnęła się do spiżarni. Długo stała przy
półkach, uważnie przyglądając się stojącemu na nich jedzeniu.
Cóż, faktycznie nie zostali uprzedzeni o żadnych odwiedzinach. Przed paroma
chwilami jeszcze sama o tym nie wiedziała. Nagle jednak ta myśl pojawiła się w jej głowie,
jakby ktoś szepnął jej do ucha, że ma spodziewać się gości. Dawno już jej się to nie zdarzyło/
wizja zaskoczyła ją i wystraszyła.
- Bergette ma do nas wpaść – wyjaśniła, wróciwszy do kuchni, przekonana, że ma
rację.
Helene zaczęła wyjmować z szafki serwis do kawy używany na co dzień. Naczynia, na
których jedzono na Boże Narodzenie i w inne większe święta, stały w jadalni.
- Kiedy z nią rozmawiałaś? – spytała.
- Nie rozmawiałam. Bergette przysłała wiadomość Kristianowi już jakiś czas temu –
skłamała Elizabeth. Nie było powodu, by niepokoić przyjaciółki. – Nakryjemy w kuchni.
Przyniosę obrus.
Znów się wymknęła, tym razem na strych, gdzie przechowywano bieliznę stołową.
Spędziła tam kilka minut, próbując się uspokoić. W głębi duszy miała nadzieję, że straciła
umiejętność przewidywania. Teraz zrozumiała jednak, że się myliła. Westchnęła, wzięła
obrus i zeszła na dół.
Wraz z przybyciem Bergette do kuchni wdarło się zimne powietrze, a na podłodze, w
miejscach, gdzie rozpuścił się śnieg, pojawiły się mokre ślady.
- Dzień dobry, dzień dobry - zawołała uśmiechnięta i zarumieniona od mrozu
sąsiadka. - Jak się miewacie? Pomyślałam, że złoże wam krótka wizytę. Chłopy wypłynęły na
morze, w domu taka cisza. Człowiek nie wie, jak bardzo mu potrzeba mężczyzny, dopóki nie
zostanie sam - zaśmiała się.
- Helene, weź od niej chustę - rzuciła Elizabeth szybko, obawiając się, by przybyła nie
odkryła jej niewinnego kłamstwa.
- Obudzić Gurine? - spytała Amanda, stawiając na kuchni czajnik z wodą.
- Nie, niech sobie biedaczka śpi, potrzeba jej tego - odparła gospodyni. - Proszę,
Bergette, siadaj! Dziś przyjmujemy gości w kuchni.
- Pewnie, przecież tak też jest bardzo miło - odrzekła kobieta. - Zobaczcie, co
przyniosłam. Widzicie, porządkowałam książki. To znaczy zaczęłam. A potem znalazłam to
cudo i zamiast pracować, to czytała. Mogę ci ją pożyczyć.
Elizabeth spojrzała na okładkę: Dziewczyna ze Słonecznego Wzgórza Bjørnstjerne
Bjørnsona.
- Ciekawe? -zapytała.
- Tak, to wspaniała książka. Wy też możecie przeczytać - dodała Bergette, zerkając na
obie służące. - Ale zobaczcie, co jeszcze znalazłam - zaśmiała się sama do siebie. - To
niewiarygodne, co też stoi w tym gabinecie. Starocie, które nie wiem nawet, skąd się tam
wzięły. Na przykład to, napisane w 1814 roku przez jakiegoś pastora Erika Andreasa
Colbana. Był chyba proboszczem w Kabekvaag. Posłuchajcie tylko. - Odchrząknęła i zaczęła
czytać na głos: Mieszkańcy Lofotów i Vesteraalen wyróżniają się wyjątkowym hartem ducha.
- Co to znaczy? - zapytała Amanda?
- Że jesteśmy charakterni - odparła Helene i szturchnęła ją w bok. Bergette czytała
dalej:
- Melancholia jest wobec tego rzadkością, związaną tylko i wyłącznie z dolegliwości
cielesnymi. W przypadku choroby i cierpiący, i jego krewni modlą się o jak najszybszą śmierć.
- No i co w tym dziwnego? - wtrąciła Elizabeth. - Kto by chciał patrzeć, jak inny
człowiek się męczy? To chyba oczywiste, że biedni i chorzy nie powinni cierpieć i że
bzyczymy i, by przekroczyli bramy raju - powiedziała i wypiła łyk kawy.
- Dalej jest jeszcze gorzej, posłuchajcie tylko tego - zaśmiała się Bergette. - Pijaństwo
stało się powszechny, grzechem na Północy. Mówi się, że po wódce człowiek nie czuje nic i
niezdolny jest do wyrażania radości.
- I pomyśleć, że to pastor, przedstawiciel Boga, mógł wypisywać o nas takie rzeczy
-nie mogła się nadziwić Helene.
- Pokaż mi to - Elizabeth zwróciła się do sąsiadki. - Moim zdaniem ten człowiek
chciał nas tylko ośmieszyć. - Chwyciła książkę i przerzuciła szybko kilka stron. Nagle
wybuchnęła śmiechem. - Słuchajcie tego! Za brak czystości w domostwach winić należy
kobiety. Ich izby i inwentarz śmierdzą brudem. Ubrań się nie pierze, a płucze je. A jedzenie
mają obmierzłe… No tyle to już chyba wystarczy! – Zamknęła książkę z hukiem i oddała ją
właścicielce, która zdążyła się już popłakać ze śmiechu.
- Że też cię to bawi – dziwiła się Elizabeth, ale sama także nie potrafiła zachować
powagi.
- Ten klecha pisze też, że mamy gęstą krew i że nie możemy zabrać się do roboty,
dopóki nie rozrzedzimy jej odrobiną ognistych trunków – dodała Bergette.
- Chyba żartujesz?
- Wcale nie, możecie sobie poszukać w książce.. poza tym potrafimy w siebie wlać
podobno tyle, że przechodzi to ludzkie pojęcie. I pijemy także dlatego, że mamy taką ponurą i
smutną naturę.
- Dolej mi kawy, Helene – poprosiła Elizabeth.
- To przecież straszne. Rzeczywiście trudno uwierzyć, że człowiek Kościoła mógł
napisać coś takiego! Musiał to być jakiś szaleniec!
- Może i tak, ale miło czasami się pośmiać z naszego ponurego i smutnego życia –
odrzekła Bergette z szerokim uśmiechem. – A gdzie podziały się dzieci?
Elizabeth zerknęła w okno.
- Chyba bawią się na śniegu. Ale nie, już wracają.
Po chwili do kuchni weszły Ane i Maria z zarumienionymi policzkami, całe oblepione
śniegiem. Obie dygnęły i przywitały się grzecznie z gościem.
- Oj, jak wy wyglądacie! – zaśmiała się Elizabeth i poprowadziła je do paleniska. –
Dobrze się bawiłyście?
- O tak, wykopałyśmy jamę i zjeżdżałyśmy na sankach! – opowiadała zachwycona
Ane.
- Dobrze jest chodzić do szkoły, ale jeszcze lepiej być w domu – orzekła Maria.
Elizabeth dała dziewczynkom po kubku mleka i naleśniku.
- Co to za książka? – spytała Maria, pokazując palcem leżący na stole tom.
- Napisał ją pastor Erik Andreas Colban. Opowiada o tym, jak straszni są mieszkańcy
Północy.
- Słyszałam o nim – stwierdziła dziewczynka z powagą. – Wszyscy mówili o nim złe
rzeczy przez to, co napisał, ale tak naprawdę to był dobry człowiek.
- Skąd to wiesz? – spytała Elizabeth.
- Pan w szkole nam mówił. Podobno na początku wieku panował u nas straszny głód,
ludzie nie mieli co jeść i umierali. Dzieci przychodziły na świat, ale przeżywały tylko kilka
dni. Z Bergen nie przychodziło zboże i wtedy ten Colban napisał list do innych pastorów i
porosił ich o pomoc. A gdy to też nie pomogło, sam zaczął rozdawać jedzenie i ubrania tym,
którzy tego najbardziej potrzebowali. Ryby i woda nie wystarczały. Ludzie chorują, jeśli nie
jedzą niczego innego.
Elizabeth siedziała zamyślona, przyglądając się młodszej siostrze. Wstydziła się teraz
tego, że śmiała się z zapisków pastora. Może i miał swoje powody, by uwiecznić
mieszkańców Północy w ten sposób. Poza tym takim czasie wiele rzeczy można zrozumieć
opacznie.
- Mądra z ciebie młoda dama – zwróciła się do dziewczynki Bergette. Maria
wzruszyła ramionami.
- Szybko się uczę. Jak pan w szkole nam coś mówi, to od razu to zapamiętuję.
Bergette posłała Marii i Ane przeciągle spojrzenie.
- Masz szczęście, Elizabeth, dwie takie istotki w domu to błogosławieństwo.
Gospodyni nie wiedziała, co powiedzieć. Sąsiadka wyszła za mąż dawno temu, wciąż
jednak nie zanosiła się na to, by miała zostać matką. Nietrudno było się domyśleć, że
Bergette bardzo cierpi z tego powodu. Jej samej było przykro, gdy ludzie wypytywali, czy
Kristian nie chciałby mieć syna, który przedłużyłby ród Dalsrud. Coż można odpowiedzieć na
takie pytanie? Ludzka ciekawość wyprzedza czasem rozsądek. Dawniej nie myślała o tym, by
mieć więcej dzieci, z czasem jednak zmieniła zdanie. Na razie nie udało jej się ponownie
zajść w ciążę. Na cóż, Bóg miał z pewnością wobec niej swoje plany.
Nagle otworzyły się drzwi i na progu kuchni stanęła Gurine. Sprawiała wrażenie
zawstydzonej tym, że spała tak długo.
- Dzień dobry – przywitała się cicho. – Jak miło, że mamy gości. – Przyniosła sobie
talerzyk, usiadła przy stole i przyłączyła się do rozmowy.
Wkrótce Bergette stwierdziła, że na nią już czas.
- Dziękuję za pogawędkę, smaczne naleśniki i mocną kawę. Musimy się niedługo
znów zobaczyć – dorzuciła zdecydowanym głosem. Zaraz potem jej postać rozpłynęła się w
panującym na podwórzu półmroku.
- Gdybym wiedziała, że będziemy mieli gościa, to bym się w ogóle nie kładła –
stwierdziła Gurine, zanurzając naleśnik w kawie.
- Zapomniała ci powiedzieć – usprawiedliwiła się Elizabeth.
- Ano trudno. – Kucharka nie zadawała więcej pytań.
Rozdział 4
Jak zawsze dobrze było zobaczyć mężczyzn powracających z połowu całych i
zdrowych. Mogli wreszcie zabrać się do roboty w obejściu. Prze całą wiosnę pomagali im w
pracy dzierżawcy z Dalsrud, którzy w ten sposób odbierali pańszczyznę. Zebrano torf,
ostrzyżono i wyprowadzono w góry owce. W dużym gospodarstwie nigdy nie było za wiele
rąk do pracy.
Chociaż Elizabeth i obie dziewczęta dawały sobie radę, nie było wątpliwości, że
przydałaby się jeszcze jedna służąca. Zarówno Helene , jak i Amanda wciąż były zmęczone.
Ich gospodyni także się nie oszczędzała, mimo próśb męża, by się nie nadwerężała. Nawet
Maria i Ane musiały pomagać.
Ani się obejrzeli, gdy nadszedł czerwiec. Czekała ich chwila wytchnienia, a potem
ciężka robota przy żniwach. Elizabeth rozkoszowała się możliwością odpoczynku. Minęło
wiele czasu, odkąd wszyscy mogli usiąść przy stole i spokojnie ze sobą porozmawiać.
- Pewnego dnia, po skończonym śniadaniu, Ane zapytała:
- Kristianie, w jakie bawiłeś się zabawy, jak byłeś mały?
- Hm… - zadumał się mężczyzna. – Chyba nie było ich wiele. Dużo pływałem
łódka i pomagałem w obejściu. A czasami, kiedy byłem pewien, że nikt mnie nie widzi,
brałem i jeździłem po okolicy.
- Pozwalali ci na to?
- Nie, ale i tak to robiłem, aż w końcu rodzice musieli wyrazić zgodę. Dostałem nawet
własnego konia.
- A gdzie on teraz jest?
- Okulał i trzeba go było zastrzelić.
- To prawie zupełnie jak z ta owieczką, co ją dostałam na wiosnę – stwierdziła
dziewczynka. – Czekaliście do jesieni, a potem ją zjedliście.
Maria wybuchnęła śmiechem tak raptownie, że zakrztusiła się mlekiem. Ane posłała
jej wściekła spojrzenie, po czym znów zwróciła się do ojczyma.
- Zjedliście tego konia?
- Nie, pewnie, że nie! Ale zawsze bardzo kochałem zwierzęta. Także te, które trzeba
było zaszlachtować i zjeść. Jesteśmy pod wpływem bardzo podobni.
Nieoczekiwanie zimno przeniknęło Elizabeth, przez chwilę nie miała odwagi spojrzeć
w oczy domownikom. A więc Kristian i Ane mieli podobny stosunek do zwierząt. Nic
dziwnego, byli w końcu przyrodnim rodzeństwem. Oby tylko dobry Bóg sprawił, by nigdy się
o tym nie dowiedzieli.
- Mario, nie ociągaj się. chcesz chyba zdążyć do szkoły na czas? – spróbowała
skierować rozmowę przy stole na inne tory.
- Opowiedz jeszcze o zwierzętach. – Ane nie miała zamiaru tak łatwo się poddać.
- Przypomniałem sobie, że chyba miałem jakieś zabawki. – Kristian uśmiechnął się. –
Konie, krowy i kilka świń wystruganych z drewna. Pewnie leżą jeszcze gdzieś na strychu.
- A mógłbyś mi je przynieść? – dziewczynce zaświeciły się oczy. – Wejdź tylko na e
wąskie, straszne schodki, a ja będę czekać na dole.
Kristian zaśmiał się i odsunął pusty talerz po kaszy.
- Nie, dziś będę stawiał z Olem kamienne ogrodzenie.
- A ty byś mogła? – Ane przywołała na twarz swój najbardziej przymilny uśmiech i
zerknęła na matkę.
- Zobaczymy. Ale musiałabyś czekać na dole. Dziewczynka pokiwała z zapałem
głową.
Na widok wąskich stopni prowadzących na górę Elizabeth natychmiast pożałowała
złożonej obietnicy. Westchnęła, podkasała spódnice, wzięła świecę i rozpoczęła wspinaczkę.
Przez małe okienka osadzone w przeciwległych ścianach do pomieszczenia wpadało
słabe światło. Płomień świecy oświetlał jedynie przedmioty w najbliższym otoczeniu.
Pachniało dziwnie i nieprzyjemnie, kurzem i starymi ubraniami. Wszędzie stały pudła i
skrzynki, ułożone w wysokie stosy. Uwagę Elizabeth przykuła wielka szafa. Drzwi
skrzypnęły żałośnie, gdy je otwierała. W środku wisiało mnóstwo nieużywanych ubrań.
Płócienne koszule i spodnie, sukienki i spódnice z brązowej wełny. Od dawna nikt w nich nie
chodził, ale pewnie wciąż doskonale nadawały się do noszenia, pomyślała, unosząc świecę,
by się im lepiej przyjrzeć.
Gdy powinna rozpocząć swoje poszukiwania? Nawet gdyby stał tu gdzieś żywy koń,
miałabym problemy z jego odnalezieniem, pomyślała zrezygnowana. Podeszła do
poustawianych jedno na drugim pudeł i odstawiła świecę. Jej wzrok padł na stos kawałków
płótna leżące na samej górze i przyjrzała mu się. Ktoś uwiecznił na nim alejkę, po obu
stronach której rosły wysokie brzozy. Promienie słońca błyskały pomiędzy liśćmi. Na środku
alejki stała młoda dziewczyna o włosach czarnych jak skrzydło kruka. Jej śnieżnobiały strój
przypominał bardziej koszulę nocną niż sukienkę, pomyślała Elizabeth. W całej scenie było
coś anielskiego.
Oglądała Płotno za Płotnem. W prawym dolnym rogu każdego z nich widniały litery
R.K.D. Przeważały piękne krajobrazy, dzień polarny i morze, falująca na wietrze trwa i
pasający się koń, zimowa sceneria z saniami. Każdy obraz był podobnie poruszający. Miał w
sobie coś niewinnego, stwierdziła Elizabeth. Nie znała się co prawda na malarstwie, ale
instynktownie czuła, że oglądanie przez nią dzieła są wyjątkowe.
Odłożyła ostatnie Płotno na miejsce i otworzyła pierwszą skrzynkę. Jeśli w ogóle
zamierzała coś znaleźć przed zapadnięciem zmroku, nie mogła marnować więcej czasu.
Skrzynia pełna była starych książek o pożółkłych, nieprzyjemnie pachnących kartkach.
Elizabeth już miała zatrzymać wieko, gdy jej spojrzenie padło na gruby tom obwiązany
jedwabną wstążką. Pewnie jakiś album z poezją, pomyślała, podnosząc go ostrożnie. Z
zewnątrz wyglądał dokładnie tak samo jak ten, który dostała od kuzynki Kristiana z Bergen.
Na pierwszej strunie przeczytała: Ten pamiętnik należy do Rebekki Kristiane Dalsrud.
- Dobry Boże – wyszeptała – to przecież matka Kristiana! To ona namalowała obrazy.
– Inicjały nie pozostawiały wątpliwości: R.K.D.
Sumienie nakazywało jej odłożyć pamiętnik na miejsce, tam, gdzie go znalazła, ale
ostatecznie zwyciężyła ciekawość. Drżącymi palcami przewróciła kartkę.
Lipiec 1846
Drogi Pamiętniku.
A więc zostałam żoną Leonarda, wypełniając w ten sposób ostatnią wole mojego ojca.
Leonard zasnął wreszcie, a ja wymknęłam się do mojego dawnego pokoju, w którym
mieszkałam przed ślubem. Tu czuję się wolna, zaś małżeńskie łoże już zawsze będzie mi się
kojarzyć z tym koszmarem. Spędziliśmy razem pierwszą noc, czuje się okaleczona i obolała.
Nienawidzę jego dotyku. Jego grubych, białych palców, które… nie, nie potrafię nawet o tym
pisać. Może z czasem będzie lepiej? Mój ojciec twierdził. Że to małżeństwo będzie udane.
Teraz moja przyszłość jest pewna i wiem, że nigdy nie będę cierpieć ubóstwa. Oby Bóg
sprawił, by było lepiej…
Elizabeth przypomniała sobie chwilę, w której dowiedziała się, że małżonka Leonarda
była od niego dużo młodsza. Zastanawiała się wtedy, co Rebekka mogła w nim widzieć, co
sprawiło, że zgodziła się zostać jego żoną. Teraz już wiedziała.
Jej spojrzenie przyciągnęły kolejne zapisane linijki.
Październik 1847
Drogi Pamiętniku
Czuję się uwięziona w mojej nowej roli. Wolna jestem tylko wtedy, gdy siedzę na
skałach o spoglądam w bezkres morza. Tam właśnie pogrążam się w marzeniach, patrząc na
skrzeczące mewy. One są wolne. Gdybym tylko mogła odlecieć z tego miejsca… Ale marzeń
nikt mi nie odbierze.
Skały, pomyślała Elizabeth. Sama często na nie chodziła, jeszcze w czasach, gdy była
służącą w Dalsrud. Jakie to dziwne, że w tym samym miejscu siadywała kiedyś matka
Kristiana, marząc o lepszej przyszłości. Obie chciały uciec od Leonarda i Dalsrud, stwierdziła
ze smutkiem i wróciła do lektury.
Styczeń 1848
Drogi Pamiętniku
Leonard często daje mi prezenty. Powinnam być mu wdzięczna, lecz za każdym razem,
gdy przyjmuję od niego jakiś podarek, robi mi się niedobrze. Wczoraj dostałam lalkę. Jest
piękna. Niestety słowa męża wciąż dźwięczą w moich uszach: „Moja mała niewinna
dziewczynka. Pobawisz się ze mną?”, pytał, rozdzierając moją halkę.
To pewnie ta lalka, która siedzi na toaletce w pokoju gościnnym, domyśliła się
Elizabeth. Helene wspomniała, że należała ona do matki Kristiana.
Gdy chciałam mu się wyrwać, rozzłościł się i wymierzył mi policzek, że aż upadła,.
Wciąż mam czerwony ślady na twarzy, a minęły już trzy dni.
Elizabeth zrobiło się niedobrze. Pobawisz się ze mną… Biedna Rebekka, musiała żyć z
tym potworem dzień i nic, co roku. Opuściła pamiętnik na kolana i przełknęła ślinę. Jaże ta
nieszczęsna kobieta musiała cierpieć.
Styczeń 1848
Drogi Pamiętniku
Prawie ze sobą nie rozmawiamy od tego fatalnego dnia. Siedzę w swojej sypialni, nie
chce, by dziewczęta dojrzały ślady na moim policzku. Ale ostatniej nocy znów wziął mnie siłą.
Czuję, że za każdym razem, gdy mi to robi. Zatraca się gdzieś cząstka mnie samej. On wyrywa
coś ze mnie i wiem, ze nigdy nie będzie można tego naprawić. Każdego wieczoru modlę się do
Boga o pomoc, ale On mi nie odpowiada. Może wymagam zbyt wiele/
Maj 1848
Drogi Pamiętniku
Dziś znowu dostałam od niego prezent. Sztalugi, Płotna i wszystko, czego dusza
artysty może zapragnąć. Szalałam ze szczęścia, ale wtedy padły te słowa: „Dostałaś ode mnie
podarek, a teraz ja oczekuję czegoś od ciebie. Proszę cię. Byś nie snuła się dłużej po domu z
tą ponurą miną. Nie toleruję takiego zachowania”. Próbowałam wytłumaczyć, że to dlatego,
że mnie uderzył, że czułam się zrozpaczona. Nie chciał mnie słuchać. Udawał, że nic nie
rozumie, twierdził, że nigdy nie podniósł na mnie ręki. Że misze być szalona, skoro wymyślam
takie rzeczy. Czy naprawdę wszystko to sobie zmyśliłam?
Sierpień 1848 Drogi Pamiętniku
Leonard dowiedział się o mich wycieczkach na skały i surowo mi ich zabronił. Teraz
pozostaje mi tylko praca nad moimi obrazami. Tylko ona daje mi radość…
Mamo! Mamo, jesteś tam? – rozległ się z dołu głos Ane. Elizabeth wzdrygnęła się i z
hukiem zamknęła pamiętnik.
- Tak, jestem – odpowiedziała.
- Znalazłaś drewniane koniki i krówki, i inne zwierzątka?
Przez chwilę sens słów córki nie docierał do niej, potem przypomniała sobie, po co tu
w ogóle przyszła.
- Nie, jeszcze nie. taki tu bałagan, ze nie sposób ich znaleźć. Poprosimy Kristiana,
żeby wystrugał ci nowe.
- Idę do ciebie.
- Nie, zostań, gdzie jesteś. – Zapłakała szybko kawałek materiału i zawinęła go wokół
pamiętnika. Z trudem podniosła się, gdyż od tak długiego siedzenia na podłodze nogi jej
zdrętwiały. – Już schodzę – krzyknęła, chwytając świecę.
- Po co ci właściwe drewniane zwierzątka, skro masz i kota, i oborę pełną żywych
krów? – zapytała córkę, gdy już znalazła się na dole.
- Ale to nie to samo. Upiekłam z Helene ciasto. Chcesz spróbować? Krystian i Ole już
wrócili. O tam masz? – Ane wskazała na zawiniątko, które matka trzymała pod pachą.
- To? Nic, to tyko kawałek materiału, który chcę pociąć na szmatki. Biegnij do kuchni,
zaraz przyjdę.
Gdy tylko dziewczynka zniknęła jej z oczu, Elizabeth poszła do tkalni i ukryła
pamiętnik w koszu z materiałem. Tu go na pewno nikt nie znajdzie, pomyślała zadowolona.
Rozdział 5
Elizabeth nie mogła się skupić na tym, co do niej mówiono. Wszystkie jej myśli
krążyły wokół pamiętnika. Podejrzewała, że Kristian nie domyślała się nawet, jakim
człowiekiem był jego ojciec i jak wyglądało życie jego matki. Rebekka starała się pewnie
ukryć swoje cierpienie. A niedługo po jej odejściu marł także Leonard.
Rzadko się o nich mówiło. Helene wspomniała kiedyś, że Rebekka była piękną
kobietą.
Przez cały dzień Elizabeth nie miała czasu, by przeczytać chociażby krótki fragment
pamiętnika. Po przygotowaniu jedzenia trzeba było pomóc Marii z lekcjami, potem przyszła
pora kolekcji, zmywania i cerowania pończoch. Ciągle było coś do zrobienia, tak, że mogła
położyć się spać dopiero późnym wieczorem.
Będąc w sypialni, odczekała chwilę, by upewnić się, że Kristian śpi, po czym wstała z
łóżka i na palcach poszła do tkalni. Postawiła świecę na stoliku i przygotowała krosna. Jeśliby
ktoś ją tu zaskoczył,. Powie po prostu, że nie mogła spać i postanowiła chwilę potkać. Wyjęła
z kosza pamiętnik i odnalazła stronę na której skończyła czytać.
Listopad 1849
Drogi Pamiętniku
Jestem w ciąży, nie potrafię opisać swojego szczęścia! Leonard także się ucieszył i
posłała po artystę malarza, który przebywał akurat w sąsiedniej wsi. Teraz w naszej sypialni
wisi mój portret. Może to właśnie odpowiedź od Boga? Może teraz między mną a Leonardem
wszystko się ułoży?
Elizabeth przerzuciła kilka kartek, przebiegając wzrokiem kolejne wpisy. W
większości opowiadały o codziennych wydarzeniach. Kilka stron w ogóle pominęła.
Rebekka nie mogła się doczekać przyjścia dziecka na świat, dużo spędzała na szyciu i
robieniu ubranek na drutach. Elizabeth domyśliła się, że raczej nie była ona angażowana do
praco domowych. to Leonard musiał tak postanowić. Czytając kolejne wpisy, zrozumiała, że
to on zarządzał pieniędzmi, podejmował decyzję dotyczące gospodarstwa i zatrudniał służbę,
a niektóre dni wydawały się jej wlec w nieskończoność.
Jedynie, co pozwala mi żyć, to myśl o dziecku, które noszę pod sercem. Mam nadzieję,
że urodzi się chłopiec, wtedy będę mogła nazwać go Kristian, po mnie. Kristian i Kristine, to
prawie to samo imię. To moje dziecko i niczyje inne.
20 czerwca 1850
Drogi Pamiętniku
Bóg mnie wreszcie wysłuchał. Dziś w nocy urodziłam dużego, zdrowego syna. Jego
włosy są czarne, tak samo jak moje, ale oczy ma niebieskie, jak wszystkie noworodki.
Wyglądają jednak ciemne i myślę, że niedługo staną się brązowe. Nigdy nie myślałam, że gdy
pierwszy raz wezmę moje dziecko w ramiona, wzbudzi to we mnie tyle różnych uczuć. Ciepłe,
malutkie ciałko. Mały chłopiec, tylko mój. Kocham go ponad wszystko na tym świcie, chcę go
chronić przed wszystkim, co złe. To na niego przeleję całą moją miłość. Dziękuję, dobry Boże.
Kilka stron dalej Elizabeth przeczytała:
Leonard, który zostawił mnie w spokoju, gdy zaszłam w ciążę, teraz gwałci mnie
każdej nocy. Nienawidzę tego człowieka! Czuję, ze jest zazdrosny o dziecko, a przecież brzmi
to jak zupełne szaleństwo.
Rok pański 1862
Drogi Pamiętniku
Widzę, że Leonard próbuje mnie karać, przenosząc swoją złość na Krystiana i
ignorując go, ale chłopiec zdaje się tego nie dostrzegać. Jest taki silny. Gdy tylko ma okazję,
wychodzi z dom, by coś zrobić. Staram się go powstrzymywać, ale bez skutku. Śmieje się ze
mnie wtedy, głaszcze mnie po policzku albo ramieniu i mówi: „Kochana mamusiu, nie bój się
o mnie. Jestem już duży, dam sobie radę”. Ma już dwanaście lat i wciąż jest podobny do mnie.
Dzięki Bogu.
Elizabeth podciągnęła pod siebie nogi i położyła na kolanach ciepły wełniany pled.
Czerwiec 1864
Drogi Pamiętniku
Wiele już razy miałam okazję zobaczyć, jak Leonard obmacuje służące. Zawsze robiło
mi się żal tych biednych dziewcząt, najwyraźniej im się to nie podobało. Próbowała,
rozmawiać o tym z Leonardem, ale on tylko ze mnie szydzi. Mówi, że jestem głupia i wszystko
zmyślam.
Listopad 1864
Drogi Pamiętniku
To, co widziałam, było takie straszne, że nie mogłam wręcz uwierzyć własnym oczom.
Przez wiele dni zastanawiałam się, czy o tym napisać, ale przecież tylko tobie, Drogi
Pamiętniku, mogę się zwierzyć.
Elizabeth poczuła ostry, przeszywający ból i musiała oprzeć się o krosna. Czytała, jak
Leonard dotykał służące i wymuszał na nich milczenie. Co to był za człowiek? Potwór w
ludzkiej skórze? Zawahała się przez chwilę, jednak postanowiła czytać dalej.
To wszystko było tak obrzydliwe, że zwymiotowałam, na śnieg. Może i jestem złym
człowiekiem, ale nie potrafię modlić się do Boga, by przebaczył Leonardowi coś takiego.
Postanowiła, pomówić z mężem, jednak szybko tego pożałowałam. Zepchnął mnie ze
schodów prowadzących na strych, z wściekłością, której nigdy wcześniej u niego nie
widziałam. Na szczęście nic mi się nie stało. kości mam całe, a sińce ukrywam pod ubraniem.
Domownikom powiedziano, ze zrobiło mi się słabo i zemdlałam. Ten człowiek nie ma serca.
Sierpień 1867 Drogi Pamiętniku
Wydaje mi się, że Leonard zrobił krzywdę Helene, służącej, która ma tylko 17 lat. jest
taka cicha i smutna. A mój mąż ma na czole wielkiego, sinego guza. Mówi, że kopnął go koń,
gdy chciał mu wyczyścić kopyta. Nie wierzę mu. Tak bardzo chciałabym porozmawiać z
Helene, ale nie mogę się na to zdobyć. Co miałabym jej powiedzieć? I tak pewnie nie
zdradziłaby mi całej prawdy. Wydaje się silną dziewczyną, która zapracowała sobie na
szacunek Leonarda.
Elizabeth zorientowała się, ze zostało już Tylka kilka zapisanych stron. Miała
wrażenie, ze coraz bardziej poznaje matkę Kristiana. To niewiarygodne, ze Leonard nie
wyrzucił jej pamiętnika. Może po prostu o nic o nim nie wiedział?
Ostatnie strony, z datami od stycznia 1869, zostały zapisane w ciągu kilku zaledwie
tygodni. Ręka kobiety drżała najwyraźniej, tu i ówdzie widocznych było kilka kleksów.
Elizabeth czytała i czuła, że robi jej się zimno.
W oszczędnych słowach Rebekka opisywała, jak pewnego wieczora zaskoczyła na
stryszku stodoły Leonarda z dzieckiem. W przypływie wściekłości rzuciła się na męża z
widłami. Dziecko – nie zdążyła się zorientować, czy był to chłopiec, czy dziewczynka –
uciekło, ale Rebekka musiała spędzić t e lodowatą zimową noc na dworze. Za karę, jak
twierdził Leonard. Reszta domowników nigdy się o niczym nie dowiedziała, byli więc
zaskoczeni, gdy gospodyni zapadła nagle na zapalenie płuc.
Elizabeth przypomniała sobie, że Helene wspominała jej coś o tym, gdy przybyła do
Dalsrud jako służąca.
Rozumiem, że niedługo umrę. Śmierć będzie wyzwoleniem od tego żałosnego i
smutnego życia. Czuję jednak nieopisany smutek na myśl, że będę musiała zostawić mojego
syna, którego kocham bardziej niż kogokolwiek innego na tym świecie. Pociesza mnie tylko,
że kiedyś znów się spotkamy. Wiem, że mój chłopiec sobie poradzi, że jest zdecydowany i
potrafi o siebie zadbać. Nie mam już sił, by trzymać pióro w dłoni, niech więc o będzie
ostatnie pożegnanie. Gurine obiecała, że schowa cię na strychu, Drogi Pamiętniku. Tam
możesz leżeć, skrywając w sobie historię mojego życia i tych ostatnich lat w Dalsrud.
Elizabeth zamknęła pamiętnik i poczuła, że policzki ma mokre od łez. Otarła twarz
wierzchem dłoni. W pierwszej chwili pomyślała, że musi odłożyć pamiętnik na miejsce, ale
zmieniła zdanie. przyciągnęła gruby tom do piersi. Jeśli Kristian dowie się kiedykolwiek, że
Ane jest córką Leonarda, pewnie będzie mu trudno w to uwierzyć. Jak można w ogóle przyjąć
do wiadomości coś takiego, że własny ojciec brał służące siłą? W takim przypadku śmietnik
może okazać się bardzo przydatny. Elizabeth miała nadzieję, że nigdy nie będzie musiała się
na niego powoływać. Nie miała zamiaru burzyć wspomnień Kristiana o szczęśliwym
dzieciństwie. Poza tym chodziło jeszcze o Ane; dziewczynka nigdy nie powinna się
dowiedzieć ani o tym, że Jens nie jest jej prawdziwym ojcem, ani że jej matka została
zgwałcona.
Elizabeth wsunęła pamiętnik na samo dno swojego kufra, ostrożnie zamknęła wieko,
przekręciła klucz i przypięła go do pęku innych, który nosiła przy pasku. Pamiętnik będzie
tam bezpieczny!
Rozdział 6
Ulice w Kabelvaag pachniały latem i kurzem. Przemierzał je powoli zaprzężony w
konia powóz. To doktor, stwierdził Andreas. Skłonił się krótko i zszedł na pobocze. Dostrzegł
tego wytwornego pana w kościele. Siedział na galerii – albo na chórze, jak to nazywają
niektórzy – razem z innymi bogaczami: gospodarzami, kupcami i nauczycielami ze szkoły.
Andreas kopnął kamień i patrzył, jak leci przez drogę. Ciekawe, jakie życie on sam
miał w przeszłości? Może też był bogaty i miał własną ławkę w kościele? Myśl ta wydawała
mu się tak niedorzeczna, że uśmiechnął się pod wąsem.
- Z czego tak się cieszysz? – zapytała Lina.
- Z niczego takiego – odrzekł krótko i zerknął na idącą u jego boku dziewczynę. Była
urocza, miała rudawe włosy i zadarty nosek upstrzony mnóstwem piegów. Mała w sobie coś
niewinnego i dziecięcego, mimo, że skończyła już dwadzieścia lat.
Już wiele tygodni temu Andreas zrozumiał, że Lina się w nim zakochała, ale sam nie
odwzajemniał jej uczuć.
Była dla niego przyjaciółką i nikim więcej. Szanował bardzo jej rodzinę, która
pomagała mu na wszelkie możliwe sposoby, od dnia gdy na chwiejnych nogach przekroczył
próg ich domu.
- Czemu nie chcesz mi powiedzieć, o czym myślisz? – zapytała z nadąsaną miną.
- Myślałem tylko o tym, jacy jesteście dla mnie dobrzy – odparł i zerwał rosnące przy
skraju drogi źdźbło trawy. Chciał je wsunąć je do ust, ale było tak zakurzone, że zadowolił się
obracaniem go w palcach. – Nie wiedzieliście przecież, kto przybył do was tamtego
zimowego poranka – ciągnął. – Równie dobrze mogłem być niebezpiecznym mordercą.
Lina zaśmiała się perliście.
- Ty, niebezpieczny? Nie, od razu wiedzieliśmy, że nie może być o tym mowy. Byłeś
co najwyżej zmarznięty na kość i wycieńczony. – Spoważniała nagle. – Mama to dobra
kobieta. Dzieli się z innymi wszystkim co ma, dopóki jej starcza. Zawsze taka była, ale odkąd
tata zginął na morzu, jest jej bardzo ciężko. – Zamilkła.
Andreas także nie powiedział nic więcej. Widział, że dziewczyna z trudem
powstrzymuje szloch i łzy, które napłynęły jej do oczu na samo wspomnienie o ojcu. Położył
jej dłoń na ramieniu, chcąc ją pocieszyć. Wydawała się chuda i kanciasta pod tą swoją czarną
sukienka. Jeszcze z konfirmacji, jak mi się kiedyś przyznała. W tym momencie pomyślał o
innej konfirmacyjnej sukience. Wydawała się odległa, jak w śnionym dawno śnie. Pojawiła
się przed nim na chwilę, tylko po to, by zaraz zniknąć.
Milczenie trwało już tak długo, że Andreas postanowił je przerwać. Pogładził Linę
lekko po ramieniu i wsunął dłoń do kieszeni.
- Twój wuj także był dla mnie bardzo dobry. Użyczył mi swojej chaty, to wspaniały
gest.
- A tam, przecież pracujesz na siebie – rzuciła lekko.
- Ano tak, nawet pieniądze dostaję. Dość, by sobie jakoś radzić.
Wuj Liny nie tylko zapewnił mu miejsce do spania, ale także załatwił robotę przy
zimowym połowie i obiecał, że zatrudni go przy żniwach. Andreas garnął się poza tym do
każdej pracy, jaką tylko mógł w okolicy znaleźć. Postanowił zostać tu dopóty, dopóki nie
odzyska pamięci. O ile w ogóle to kiedyś nastąpi.
Lina wzięła go pod ramię i zatrzymała. Z jednego z domów przy Cognacgaten
dobiegał śmiech i wesołe nawoływania.
- Posłuchaj, co oni tam wyprawiają – mruknęła ze zwężonymi oczyma. – Że też
kobiety mogą brać pieniądze za to, by… - Zamilkła, rumieniąc się nieznacznie.
- To wszystko z biedy – odpowiedział z namysłem. – Pamiętam, że w czasie
zimowych połowów baby zawsze się do tego brały. Przyjeżdżały ze wszystkich stron, żeby
tylko zarobić na życie.
- To dlatego, że tylu tu teraz rybaków – stwierdziła Lina. W jej głosie słychać było
jakiś nieprzyjemny, obcy ton. – Byłeś kiedyś z taką kobietą? – zapytała.
Jest o mnie zazdrosna, domyślił się Andreas.
- Nie – odrzekł, uświadamiając sobie natychmiast, że mówi prawdę. – Nigdy nie
byłem z ulicznicą.
- Myślisz czasami o Lavinie z Wyspy Topielca?
- Tak – odpowiedział szczerz. – Czasami. Nie tęsknię za nią, lecz mam nadzieję, że
wszystko u niej dobrze.
- Ale nie byłeś w niej zakochany?
- Już mnie o to pytałaś, odpowiedź wciąż brzmi nie. nie pamiętam zbyt wiele, często
jednak myślałem, że to nie tam jest moje miejsce. ale Lavina potrzebowała towarzystwa.
Mieszkanie w samotności… Nie mam ochoty już o niej gadać – dodał nieco ostrzejszym
tonem, niż zamierzał.
Zapadła na chwilę cisza, która znów Lina przerwała:
- Naprawdę niczego nie pamiętasz ze swojej przeszłości?
- Cóż, coś mi się kołacze. Nic innego poza tym, co już ci powiedziałem. Dziewczyna
ściągnęła jego ramię, a na jej wąskiej twarzy pojawił się uśmiech. Nie wspomniał jej jeszcze
nic o Elizabeth, czy jak też tam miała na imię ta kobieta,
którą wciąż widywał w swoich snach. Może to źle? Może gdyby wyznał całą prawdę,
dowiedziałby się, kim ona naprawdę jest? Może jego ukochaną? Albo jego żoną? Sugerował
Linie, że w jego życiu pewnie była jakaś kobieta, ale wyglądało na to, że dziewczyna nie
przyjmowała do wiadomości nawet myśli o jego domniemanym małżeństwie.
Rozpytywał się w Kabelvaag, jednak nikt, z zagadniętych nie widział go nigdy
wcześniej i nie znał żadnej Elizabeth. Mieszkańcy nie kojarzyli także by ktoś taki jak on
zginął na morzu. Żarłocznie fale pochłaniały wielu, ale gdyby Andreas pochodził z
Kabelvaag, z pewnością ktoś by go rozpoznał.
- Wydaje mi się, że już wcześniej byłem tu na zimowym połowie – rzucił przed siebie.
- Czemu tak uważasz?
- Rozpoznałem ołtarz w kościele.
- Może popłyniemy do innych wsi? Moglibyśmy wziąć łódź i powiosłować do
Storvaagen i Sandviken – zaproponowała Lina.
- Byłem tam na wiosnę – odpowiedział. – Nikt mnie nie rozpoznał.
- Powinniśmy się wybrać zimą, gdy wszyscy rybacy są w domu. Może spotkałbyś
kogoś znajomego. Mam na myśli, że na pewno nie pochodzisz stąd, bo ludzie by cię
przecież zaraz poznali.
- Tak, możliwe. – Poczuł się zniechęcony, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. W
końcu tak bardzo starała mu się pomóc. Zresztą cała jej rodzina okazywała mu wiele
serdeczności.
Lina zmarszczyła czoło, spoglądając w kierunku małej, szarej chałupki krytej torfem.
- Muszę iść do domu i przebrać się w codzienny stój. Widzę, że mama już wróciła,
pewnie trzeba jej pomóc.
Andreas skinął głową, wiedział, że niedziela to jej jedyny dzień wolny od pracy.
Marzyła o tym, by zatrudnić się kiedyś w wielkim, bogatym gospodarstwie. Mogłabym wtedy
zarabiać tyle, by słać pieniądze swojej rodzinie, zwierzyła mu się kiedyś. Teraz harowała
tylko ca coś do zjedzenia.
Lina zawahała się i pogładziła palcem grzbiet jego dłoni. Skórę miała zaczerwienioną i
popękaną od pracy.
- Możemy się spotkać później? – zapytała. – Może wieczorem? – W jej głosie dało się
słyszeć błagalną nutę. – Mogłabym ci pomoc coś sobie przypomnieć – dodała szybko i
posłała mu pełne wyczekiwania spojrzenie.
Andreas cofnął dłoń i lekko poklepał dziewczynę po ramieniu. Zupełnie jakby była
jego kolegą.
- Od tego przypominania boli mnie głowa – rzucił krótko. Nie było to kłamstwo, ale
też nie do końca prawda. Chciał pamiętać, lecz gdyby zgodził się spotykać z Liną
wieczorami, mógłby jej dać fałszywą nadzieję. Zobaczył rozczarowanie malujące się na jej
twarzy i dodał pospiesznie: - Może innego dnia.
Skinęła głową.
- Tak, innego dnia. – Uśmiechnęła się blado.
Stał jeszcze przez chwilę, spoglądając za nią, dopóki nie zniknęła w drzwiach chałupy.
Potem odwrócił się i ruszył przed siebie. Nogi zaprowadziły go pod budynek więzienia –
trzymasztowca, jak nazywali go miejscowi z racji trzech wielkich kamiennych kominów.
Zacisnął pięści w kieszeniach, spoglądając na piętrową budowlę. Okna na piętrze były
zakratowane. Czemu więzienie tak go do siebie przyciągało? Gdy zobaczył budynek po raz
pierwszy, po plecach przeszły mu ciarki. Czyżby zrobił kiedyś coś niedozwolonego? Popełnił
jakiś grzech, który powinien odpokutować?
Spróbował dostrzec przeszłość, przedostać się za ciężką zasłonę. Zobaczył, jak
lensman i jego pomocnicy wiosłują w jego stronę, jak zabierają go do więzienia. Jego ręce
skute były kajdanami, tak by już nie mógł zrobić niczego złego. Czy tak właśnie było? Czy to
jego przeszłość? Odsunął od siebie ten obraz. To nie miało sensu. Poczuł pulsowanie w
skroniach i nieznośny ból głowy.
Gdy w końcu ruszył w kierunku użyczonej mu chaty, mięśnie miał napięte jak
postronki. Dziesięć czy dwanaście chałup stało w rzędzie, wszystkie jednakowo szare, z
dachem, krytym torfem. Co by było, gdyby wybuchł to pożar, pomyślał, i poczuł. Że mimo
przypiekającego letniego słońca zrobiło mu się zimno.
Rozdział 7
Krople deszczu bębniły o szyby, a wiatr gwizdał w kominie. Elizabeth zerknęła za
okno, ale zobaczyła tylko nieprzeniknioną ciemność. Aż się wzdrygnęła, gdy pomyślała, że
wkrótce nadejdzie kolejna długa zima. Noc polarna! Dźwięk tych słów sprawiał, że traciła
dobry nastrój.
Kołowrotek powoli i miarowo. Zupełnie jakby śpiewał, pomyślała, i na chwilę
odwróciła spojrzenie od pracy. Była już w niej wyćwiczona, że przędza wychodziła równa
niezależnie od tego, czy patrzyła na nią, czy też nie. Porozstawiane w całej kuchni lampy
rzucały niesamowite cienie na podłogę.
- Proszę – powiedziała Ane i włożyła do kosza trochę wełny.
- Nie, nie tak – zaprotestowała Maria i wyjęła ją na powrót. – Zobacz, pokaże ci, jak
oddzielić czarne od białego. Sprytne, prawda?
Dziewczynka posłała jej powątpiewające spojrzenie, więc Maria dodała szybko:
- Sortowanie wełny to bardzo ważna robota, prawda, Elizabeth?
- Owszem. – Gospodyni skinęła głową. – Nie każda pięcioletnia dziewczynka radzi
sobie z takimi rzeczami. Jesteście wspaniałe.
Ane uśmiechnęła się i zerknęła na Kristiana, który siedział przy palenisku i naprawiał
sieci. O tej porze roku często przynosił pracę do domu.
Elizabeth wciąż czuła smak brązowego sera i chleba, który zjedli na kolację. Dzieci
dostały kawę z mnóstwem mleka. Białkę, jak to określiła Ane. Chwila była niemal urocza,
pomyślała, przypominające sobie czasy, gdy mieszkali w Dalen. Małe przyjemności były
wtedy dla nich istnym świętem. Tu w Dalsrud nie brakowało im nigdy ubrań ani jedzenia, ale
dobrej atmosfery, która panowała w domu, nie można byłoby kupić za pieniądze. Właśnie ta
świadomość najbardziej ją cieszyła.
- Gurine, mogę trochę z tobą posiedzieć? – zapytała Ane i ziewnęła.
Stara kucharka nie usłyszała pytania i uśmiechnęła się zaskoczona, gdy mała wdrapała
się nieproszona na jej kolana.
- Och, moja mała księżniczka mnie odwiedziła – powiedziała i usadowiła
dziewczynkę tak, by móc jednocześnie robić na drutach.
- Opowiesz nam historię, kiedy byłaś mała! – wrzasnęła jej Ane prosto do ucha.
- Oj, nie musisz krzyczeć – upomniała ją Gurine łagodnie. – Nie jestem przecież
głucha.
Amanda i Ole wymienili spojrzenia i zaśmiali się cicho.
- Nie ciesz się tak, ciebie też to kiedyś czeka – rzekła Elizabeth do parobka, który
strugał trzonek noża.
- Historię? – powtórzyła Gurine i wbiła spojrzenie w ścianę przed sobą. – Hm, tylko o
czym? Właściwie zawsze tylko pracowałam od rana do wieczora.
- Nigdy się nie bawiłaś?
- Chyba miałam na to mało czasu.
- A jak chodziłaś do szkoły? Wtedy się chyba bawiłaś? Staruszka zamilkła na dłuższą
chwilę.
- Nie chodziłam do szkoły.
- Czemu nie?
- W tamtych czasach nie było jeszcze szkół. Zdarzało się, że do wsi przyjeżdżali
wędrowni nauczyciele. Prowadzili lekcje w największym gospodarstwie i wszystkie dzieci
mogły tam chodzić. Ale nauczyciele nie pojawiali się zbyt często, a jak już przyjeżdżali, to
zawsze było dużo roboty. Musiałam wiec zostawać w domu i pomagać.
- Biedna Gurine – westchnęła Ane ze współczuciem.
Elizabeth nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak t jest nie umieć pisać ani czytać, a
nawet dodawać czy odejmować. Jak ludzie dawali sobie radę, pozbawienie tej wiedzy? Od
kiedy zamieszkała w Dalsrud i uzyskała dostęp do wszystkich książek w kantorze, nie
potrafiła wyobrazić sobie życia bez nich. gdy tylko miała wolną chwilę, siadała wygodnie z
nowym tomem i przenosiła się w inny świat.
- Widziałam kiedyś, jak piszesz swoje imię – wtrąciła się Maria. – Jak się tego
nauczyłaś, skoro nie chodziłaś do szkoły?
Gurine uśmiechnęła się tajemniczo.
- Pani pastorowa pokazała mi, jak to się robi. Była wspaniałym człowiekiem. Tak, tak.
- To opowiedz o niej – poprosiła Ane i rozsiadła się wygodniej.
- Miałam tylko jedenaście lat, gdy trafiłam na plebanię jako służąca. Musiałam
chodzić do obory, szorować podłogę, nosić wodę i robić wiele innych rzeczy. Było ciężko, ale
podobało mi się. gospodarze byli dobrzy, dawali nam smaczne i pożywne jedzenie. A każdej
niedzieli chodziliśmy do kościoła. – Zamilkła na chwilę. – Pastor był surowym człowiekiem.
Wciąż powtarzał w kazaniach, jacy jesteśmy grzeszni. Nikt nie był według niego bez winy,
każdy po śmierci miał trafić do piekła. No, każdy oprócz niego samego. Ale gospodarz był z
niego dobry – dodała szybko. – Dawał nam jedzenie i ubrania. Gdy miałam czternaście lat,
urodził mu się synek. Biedactwo, był taki mały i mizerny, że ledwo przeżył. Pani pastorowa
już wcześniej straciła dwoje dzieci, więc cieszyła się bardzo z tego chłopca. Każdego
wieczora w domu odprawiane było małe nabożeństwo, a my wszyscy modliliśmy się o jego
zdrowie. A Bój Ojciec pewnie nas wysłuchał tam na górze, bo mały rósł zdrowy i tłuściutki.
- Przystąpiłam do konfirmacji? – spytała Maria.
- Tak, ale o mały włos by mnie nie dopuścili.
- Czemu?
- Nie umiałam przecież czytać, a poza tym wielu rzeczy trzeba się było uczyć na
pamięć.
- I co się stało? – Zaciekawiona dziewczynka przysunęła sobie krzesło, by usiąść
bliżej Gurine.
- No cóż, pewnej zimy mały zachorował. Miał wtedy dopiero roczek. Kasłał i był
rozpalony. Jedna pokojówka znała się na ziołach i chciała mu podać wywar, ale pastor jej
zabronił. Powiedział, że chłopiec zachorował z woli Boga i to od Pana będzie zależeć, czy
wyzdrowieje, czy nie. biedna pastorowa zupełnie odchodziła od zmysłów. Stałam pod
drzwiami i słyszałam, jak strasznie płacze, a w tym czasie pastor przechadzał się po pokoju i
mówił, żeby milczała albo się modliła. Och i modliła się, możecie mi wierzyć! Ale nic to nie
pomagało. Chłopczyk miał się coraz gorzej. Wtedy już nie wytrzymałam, wybiegłam na
dwór, prosto w zamieć. Leciałam co sił w nogach aż do domu doktora. Wiedziałam, ze
pewnie za moje nieposłuszeństwo wypowiedzą mi służbę, ale nie obchodziło mnie to.
Małemu trzeba było pomóc.
- Co powiedział doktor? – wrzasnęła Ane do ucha Gurine.
- Nie było go w domu, zastałam tylko jego żonę. Wyjechał do innej wsi i miał wrócić
dopiero za kilka dni.
Maria wstrzymała oddech i spojrzała na kucharkę wielkimi oczyma.
- I co wtedy zrobiłaś?
- Wróciłam, skąd przyszłam, i pierwsze co, pobiegłam do stajni. Klacz proboszcza
właśnie się oźrebiła, więc udoiłam kubek mleka.
- Tak ci się chciało pić? – zdziwiła się Ane.
- Nie. słyszałam kiedyś, że końskie mleko jest dobre na kaszel. Klacz bała się o
swojego źrebaka, myślałam, że mnie kopnie. Ale w końcu spojrzała tylko na mnie swoimi
wielkimi, brązowymi oczami i pozwoliła mi się wydoić. Poszłam z mlekiem do żony pastora.
Jego samego przy niej nie było. Dałam jej kubek i powiedziałam: Daj to małemu, to na pewno
wyzdrowieje. Zrobiła, jak jej kazałam, i chłopiec wydobrzał. Nie wiem, czy to dlatego że
dostał końskie mleko, czy też dzięki tym wszystkim modlitwom. Tak czy inaczej, jego matka
nigdy mi tego nie zapomniała. Zachowała wszystko w tajemnicy i obiecała, że kiedyś mi się
odwdzięczy.
Wreszcie przyszła chwila, że mogła to zrobić. Miałam przystąpić do konfirmacji, ale,
jak już mówiłam, nie umiałam czytać. Tak się tego wstydziłam, że nikomu się do tego nie
przyznała,. A kiedy został tylko jeden dzień do egzaminu, zaczęłam płakać. Zobaczyła mnie
gospodyni. Spytała, co się stało, a ja wyznałam jej całą prawdę. Wtedy ona poszła do męża i
wyciągnęła od niego, o co mnie spyta w kościele.
- I co pytał?
- O ósme przykazanie: nie będziesz mówić fałszywego świadectwa przeciwko
bliźniemu swemu.
- Co to znaczy? – zastanawiała się Ane.
- Że nie wolno kłamać. Żona pastora nauczyła mnie potem jeszcze rozpoznawać kilka
liter, ale to nie wystarczyło, żeby czytać i pisać. Najważniejsze, że potrafię napisać swoje
imię. Jestem już stara, niczego więcej mi nie potrzeba.
- Nigdy nie jest się za starym, by uczyć się nowych rzeczy – oświadczyła Maria. –
Elizabeth tak mówi.
Gurine uśmiechnęła się smutno.
- No, może to i prawda, ale w moim wieku nauka zajmuje o wiele więcej czasu.
- Najwyższa pora iść do łóżka, Ane – odezwała się Elizabeth. Dziewczynka udała, że
jej nie słyszy i pogłaskała dłoń kucharki.
- Czemu masz takie grube żuły?
- Bo jestem już stara. Ale ty masz za to takie piękne, delikatne rączki, jak z jedwabiu.
Ane się rozpromieniła.
- I co jeszcze? – zapytała.
- I koronkowe oczy – ciągnęła kucharka. Dziewczynka zaśmiała się radośnie.
- Gurine tak zabawnie opowiada, że można umrzeć ze śmiechu!
- Słuchaj, co do ciebie mówię – upomniała ją matka i wstała z miejsca.
- Nie chcę jeszcze spać – wrzasnęła Ane i objęła Gurine za szyję.
- No już kochanie, idź do łóżka, skro mama cię o to prosi. Przecież wiesz, że małe
księżniczki muszą dużo spać.
- Maria też musi – rzuciła Ane pospiesznie.
- Oczywiście, że tak. Obie jesteście księżniczkami, ale Maria jest od ciebie trochę
starsza. Mogę iść z tobą na stryszek, jeśli chcesz.
- Ja też chyba pójdę – oświadczyła Maria i zwinęła. – Kot wyszedł dziś w nocy do
domu i parę razy mnie obudził.
Elizabeth odprowadziła całą trójkę spojrzeniem.
- To nie ja wpuściłam Pusię. Ale na dworze zimno i Pusia mogła zmarznąć – usłyszała
jeszcze pokrętne tłumaczenia Ane.
Gospodyni usiadła na powrót do pracy. Uprzędła już dość wełny, by zacząć zwijać ją
w motek.
- Ufarbujesz ją? – spytała Helene. Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Może.
Zapadła cisza. Kobiety pochyliły się nad przędzą. Kristian dalej naprawiał sieć. Jego
palce poruszały się prędko, z dużą wprawą. Wykonywał tę pracę już od najwcześniejszego
dzieciństwa. Jego rodzicom nie podobało się co prawda, że przesiadywał na przystani z
innymi chłopakami i rybakami, ale on nie przejmował się tym zanadto. Zawsze pewnie był
taki jak teraz, pomyślała Elizabeth, niezłomny i pracowity, nigdy nie bał się postawić na
swoim.
Gurine wróciła do kuchni po kilku chwilach.
- Zrobione, księżniczki leżą w łóżkach.
Kucharka poruszała się z trudem. Kiedyś, dawno temu, zanim jeszcze Elizabeth na
stałe przeniosła się do Dalsrud, położyła ręce na bolącym biodrze Gurine, co przyniosło
tamtej wyraźną ulgę. Teraz jednak wyglądało na to, że staruszka znów cierpi/ gdy tylko
zostaną same, ponownie zaoferuje jej pomoc.
- Aż sama się zmęczyłam. – Kucharka musiała się wesprzeć na oparciu krzesła. Miała
za sobą długi dzień.
- Dobrej nocy, Gurine – zawołał do niej Ole.
- Co tam mówisz? –Starsza kobieta posłała parobkowi serdeczny uśmiech. Amanda
zachichotała.
- Dobry Boże, jacy wy wszyscy jesteście zabawni – wymamrotała Elizabeth i podeszła
do Gurine. – Wszyscy życzymy ci dobrej nocy. Też zaraz idziemy spać.
- A tak, pewnie. Śpijcie dobrze. – Staruszka poczłapała do swojej sypialni. Po krótkim
czasie na spoczynek udali się pozostali domownicy.
Kilka dni później Elizabeth obudziła się wczesnym rankiem i zobaczyła wpełzającą do
łóżka Ane.
- Gdzieś ty była? – zapytała zaspana, gdy poczuła małe, lodowate stópki córki
przyciskające się do jej uda.
- Na dole u Gurine – odpowiedziała Ane i zwinęła się w kłębek pod kołdrą.
- Wiesz przecież, że nie wolno ci biegać po domu bez ubrania. Możesz się
rozchorować.
Dziewczynka udała, że jej nie słyszy.
- Jak ja mogłam wejść ci do brzucha? – zapytała ni stąd ni zowąd. Elizabeth
zesztywniała. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek usłyszy tak
bezceremonialne sformułowane pytanie, zupełnie nie była na to przygotowana. Bawiła
się nerwowo cienkimi warkoczykami córki, chcąc zyskać na czasie.
- To Bóg wdmuchnął ziarenko do mojego brzucha – odezwała się wreszcie.
- A czemu to zrobił?
- Bo modliłam się do niego i prosiłam, by zesłała mi małą dziewczynkę o imieniu Ane,
a on mnie wysłuchał.
- Wiedziałaś, że będę tak miała na imię, zanim się jeszcze urodziłam?
- Cicho – szepnęła Elizabeth. – Kristian jeszcze śpi. Tak, wiedziałam, że jesteś
dziewczynką i że dam ci na imię Ane, po mojej matce Ane-Margrethe. Twój tata Jens
powiedział, że masz się nazywać Ane – Elsie, tak żebyś nosiła także moje imię.
- Mam dwóch tat. Jednego w niebie, a drugiego tu w łóżku, Kristiana.
- Hm, ale mówi się tatusiów, a nie tat.
- I jeszcze dwie babcie w niebie i Gurine na dole w pokoju.
- Gurine to twoja babcia? – zdziwiła się Elizabeth.
- Tak, rozmawiałyśmy o tym. Będzie babcią moją i Marii. Ząb m się rusza – wypaliła
dziewczynka jednym tchem i wsadziła palec do buzi.
- Chyba czas wstawać, kochanie – szepnęła Elizabeth. – Idź do pokoju i się ubierz, ale
nie budź Marii. Jest jeszcze bardzo wcześnie.
- To chyba jeszcze nos – stwierdziła Ane, gdy chwilę później zeszły ręka w rękę do
kuchni. – Tylko my jesteśmy na nogach. Ale może zrobić niespodziankę i nakryć do stołu
albo napalić w piecu, prawda?
- Służące chyba już wstały. W każdym razie Gurine na pewno – odparła Elizabeth. W
kuchni panowało przejmujące zimno. Nie było czuć zapachu kawy ani gotowanej
kaszy.
Ane wślizgnęła się do pokoju kucharki, po czym wyszła z niego z palcem przy ustach.
- Musimy być cicho, Gurine jeszcze śpi – szepnęła.
- Zostań tu nakazała jej Elizabeth surowo i sama weszła do sypialni. Jej podejrzenia
potwierdziły się, gdy ujęła Gurine za rękę. Dłoń była lodowata i zesztywniała. Staruszka
zasnęła na wieki.
Rozdział 8
Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i odwróciła się do czekającej Ane. W milczeniu
przycisnęła córkę do piersi.
- Co się stało? – spytała dziewczynka, próbując uwolnić się z objęć.
- Gurine nie żyje – odpowiedziała Elizabeth.
- Jak to nie żyje? Przecież śpi.
Elizabeth Ne potrafiła teraz jej tego wytłumaczyć.
- Obudzimy Kristiana – powiedziała i pociągnęła córkę za sobą. Gdy weszły do
sypialni, Kristian już nie spał.
- Gurine odeszła od nas tej nocy – poinformowała go Elizabeth i pozwoliła, by Ane
wgramoliła się do łóżka.
- Wcale nigdzie nie poszła, leży u siebie na dole – zaprotestowała dziewczynka.
Kristian wyprostował się gwałtownie.
- Znalazłaś ją teraz? Elizabeth skinęła głową.
- Cała noc u siebie leżała, a jak do niej poszła rano, to jeszcze spała – wtrąciła Ane.
Matka pogładziła ją po głowie.
- Ane, posłuchaj mnie. Gurine już nigdy się nie obudzi. Była stara, a teraz przylecą po
nią anioły i zabiorą ją do nieba. – Nie znalazła lepszego wyjaśnienia i mogła mieć tylko
nadzieję, ze dziewczynka ją zrozumie. Kiedy mała nie zareagowała, rzekła: - Pójdę obudzić
Marię.
Gdy skończyła mówić, siostra wpatrywała się w nią jeszcze przez chwilę zaskoczona.
- To nieprawda – wykrztusiła wreszcie.
- Owszem, to prawda, kochanie, ale pamiętaj, że ona była stara i…
- Wcale nie taka stara. Chciałam, żeby jeszcze trochę mogła ze mną być. Najlepiej na
zawsze!
- Mario, kochanie, posłuchaj mnie. Gurine…
- Nie mów do mnie „kochanie”! – wrzasnęła dziewczynka i odepchnęła ją od siebie. –
Wynoś się, chcę zostać sama.
Elizabeth zesztywniała, poczuła bolesny ucisk w gardle i, choć niechętnie, opuściła
pokój siostry. Szybkim krokiem ruszyła do tkalni. Tam opadła na krzesło i ukryła twarz w
dłoniach. Nie płacz, nie płacz, powtarzała sobie. Gurine odeszła, lecz ty musisz sobie dalej
radzić. Załatwić sprawy związane z pogrzebem i zająć się domem, dziećmi, zwierzętami i…
Niedługo potem Elizabeth wstała, przygładziła włosy i wyszła z tkalni z
wyprostowanymi plecami.
W kuchni czekali już na nią wszyscy domownicy poza Maria. Musiała kilka razy
przełknąć ślinę, zanim zdołała wydobyć głos.
- Idźcie do swoich obowiązków. Teraz zjemy, a potem zajmę się Gurine.
- Zbiję trumnę – odezwał się Kristian.
- A kiedy przyjdzie aniołek? – spytała Ane, która stała z nosem przyciśniętym do
okiennej szyby.
Nikt nie był w stanie jej odpowiedzieć.
Elizabeth skończyła właśnie myć i ubierać Gurine, gdy do pokoju wszedł jej mąż. -
Trumna gotowa – oświadczył.
Posłała mu pytające spojrzenie.
- Deki miałem przygotowane – wyjaśnił. – Gurine już dawno mnie o to prosiła. Chyba
się tego spodziewała.
Elizabeth westchnęła ciężko.
- Tak, pewnie masz rację. To takie dziwne, że już jej z nami nie ma. To tu zawsze było
jej miejsce.
Krystian wziął żonę w ramiona. Poczuła, że jego nieprzemakalna kurtka jest wilgotna.
A więc na dworze padało. Nie zważając na nic, przycisnęła się do męża ze wszystkich sił.
- Będziemy za nią tęsknić – wyszeptał z ustami w jej włosach. – Gurine była tu
przecież od zawsze. Gdy do nas przybyła, byłem jeszcze małym dzieckiem. Miałem
nadzieję, że Maria i Ane będą mogły spędzić z nią jeszcze kilka lat, ale okazuje się, że
oczekiwałem zbyt wiele. Nikt przecież nie może żyć wiecznie.
- To prawda. – Elizabeth odchrząknęła i zrobiła głęboki wdech, chcąc powstrzymać
cisnące się do oczu łzy. – Poproś Olego, by pomógł ci ułożyć ją w trumnie. Musze iść na górę
i porozmawiać z Marią. Biedactwo, ciężko to zniosła.
Tego dnia, gdy wieźli Gurine na miejsce jej ostatniego spoczynku, las mienił się
wszystkimi odcieniami czerwieni, żółci i brązu. Powietrze było zimne, wyglądało na to, że
lada dzień może spaść śnieg. Dobrze w każdym razie, że nie deszcz, pomyślała Elizabeth, i
okryła kolana futrem.
Zerknęła na Ane i Marię. Starsza z dziewczynek siedziała jak skamieniała i patrzyła
sztywno przed siebie. Przeżyła już śmierć wielu bliskich osób, ale nigdy się tak nie
zachowywała. Teraz snuła się po domu jak lunatyczka, jadła niewiele, a mówiła jeszcze
mniej. Za to Ane była jak zawsze ożywiona i nie mogła się nadziwić, czemu anioły jeszcze
nie przybyły do Dalsrud.
- Dzieci już takie są – stwierdziła Amanda. – Z moim młodszym rodzeństwem było
tak samo. Po prostu nie pojmują, co się wokół nich dzieje. Mają szczęście.
Elizabeth miała ochotę zapytać, czy służąca potrafi wytłumaczyć także zachowanie
Marii, ale zrezygnowała. Rozmawiała już o tym z Kristianem, on także nic nie rozumiał.
Stwierdził, że dziewczynka potrzebuje pewnie czasu.
Wielu chciało odprowadzić Gurine do grobu. Wszyscy żałobnicy przybyli najpierw do
Dalsrud. Trumna stała w salonie, wieko było uchylone, a kir odsłonięty, tak by można było
zmarła zobaczyć. Specjalnie nie palono w piecu, goście trzęśli się z zimna. Zdaniem Elizabeth
Gurine wyglądała jakby spała, mimo to Maria kategorycznie odmówiła wejścia do pokoju.
- Nie chce patrzeć, jak tam leży nieżywa! – wykrzyknęła. – Chcę ją pamiętać, jak żyła
i jak się z nami śmiała. – Odwróciła się na pięcie i popędziła na piętro.
Na pogrzeb przybyli wszyscy z rodzinnej wsi Elizabeth. Miło było zobaczyć
znajomych, zwłaszcza dzieci, które tak szybko się zmieniły.
- Rośnie jak na drożdżach – stwierdziła gospodyni i ukucnęła przed Fredrikiem. –
Jesteś coraz bardziej podobny do ojca – zwróciła się do chłopca i rozczochrała jego ciemne
loki.
- Będzie silny jak jego tato – oświadczyła z dumą Dorte. – Ma tylko dwa lata, a
wygląda na co najmniej trzy.
Maria wciąż była smutna i zamknięta w sobie. Nie chciała rozmawiać nawet z
Indianne i Olavem. Przywitała się grzecznie ze wszystkimi, ale potem snuła się tylko po
domu z bladą twarzą i pustym spojrzeniem.
- Ciężko to znosi – powiedziała Bergette, gdy wszyscy jedli zupę.
- Nie tylko to zauważyłaś – odparła Elizabeth. - Maria zachowuje się zupełnie jak nie
ona.
- Pamiętaj, że ostatnim razem, gdy odszedł ktoś jej bliski, była dużo młodsza. Ona też
się zmienia, tak samo jak wszyscy dookoła. Daj jej trochę czasu, na pewno się z tym upora.
Kobiety zamilkły na chwilę.
- Trudno będzie zastąpić kogoś takiego jak Gurine – odezwała się wreszcie Elizabeth.
Zaraz jednak zawstydziła się swoich słów. Gurine nie można było nikim zastąpić.
Konie ruszyły stępa na cmentarz, gdzie trumna została zdjęta z wozu i poniesiona do
grobu. Pastor wygłosił długie, piękne kazanie. Rzadko się zdarzało, by ktoś ze służby miał tak
wystawny pogrzeb, ale Gurine była powszechnie uważana za członka rodziny Dalsrud.
Gdy składano trumnę do grobu, Maria zasłoniła usta dłonią, próbując powstrzymać
szloch.
Pastor chwycił łopatę i sypnął do grobu odrobinę ziemi, mówiąc:
- Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.
Kristian sowicie zapłacił duchownemu za odprawienie ceremonii, za co Elizabeth była
mu bardzo wdzięczna.
Przez cały dzień w domu panowała niezwykła cisza. Elizabeth łapała się na tym, że co
chwila pyta o Gurine.
- Pewnie myślisz, że postradałam zmysły – zwróciła się wreszcie roztrzęsiona do
Helene.
- Nie, wiem, co czujesz. Sama czekam tylko, kiedy wyjdzie z sypialni w swoich
ulubionych pantoflach. W końcu się przyzwyczaimy.
Zanim Elizabeth poszła spać, zajrzała do dziewczynek, jak to miała w zwyczaju. Ane
leżała na plecach z rękoma za głową i głęboko spała. Elizabeth otuliła ją kołdrą, pocałowała
delikatnie w policzek i podeszła na palcach do łóżka siostry.
Maria naciągnęła kołdrę na głowę, ale i tak słychać było jej szloch. Elizabeth odkryła
ją ostrożnie, podniosła i przytuliła do siebie. Głaskała ja po włosach i kołysała w ramionach.
Dziewczynka rozpłakała się głośniej, jakby uznała, że nie musi się już powstrzymywać.
Łkała, aż zabrakło jej powietrza, twarz miała spuchniętą i czerwoną.
- Proszę. – Elizabeth podała jej chusteczkę. Przycisnęła siostrę do piersi i zanuciła
piosenkę, której dawno temu nauczyła ją matka.
Maria uspokoiła się trochę, uniosła ku niej spojrzenie, wciąż bez słowa.
- Jesteś taka smutna, bo Gurine od nas odeszła? – zapytała Elizabeth miękko i
odgarnęła mokre od łez włosy z twarzy dziewczynki.
- Chciałabym tylko, żeby pożyła jeszcze trochę. Mogłabym wtedy się z nią pożegnać.
- Rozumiem. To samo sobie myślała, gdy odszedł Jens. Nie miałam okazji
porozmawiać z nim ostatni raz,
Maria nic na to nie odrzekła, więc Elizabeth ciągnęła:
- Pamiętasz, jak kiedyś, dawno temu, mówiłam do ciebie Maryjko? Powtarzałam ci
wtedy, że niezależnie od tego, co się stanie, możesz do mnie przyjść, a ja ci pomogę.
Siostra skinęła głową.
- Może powinniśmy do tego wrócić, co ty na to? Będziesz moja Maryjką i powiesz mi,
co się trapi?
Dziewczynka zastanawiała się tak długo, że Elizabeth uznała już, że nic nie powie, w
końcu jednak wyszeptała:
- Krótko przed śmiercią Gurine byłam na nią bardzo zła. Za to, że rozpieszczała Ane.
Powiedziałam, że jej nienawidzę, że jest stara i brzydka.
- Ach tak.
Maria zerknęła na nią.
- Przecież to straszne! Pomyśl, kilka godzin później już nie żyła. To na pewno Bóg
mnie ukarał.
- Bóg nikogo nie karze, Mario. To, co mówisz, to bzdury, Bóg jest przecież dobry. A
Gurine i tak była przygłucha, więc pewnie nawet nie usłyszała, co mówisz. Pamiętaj, miała
już swoje lata. Zwierzała mi się nawet kiedyś, że czeka na śmierć.
- Powiedziała ci coś takiego? Jak można w ogóle tak myśleć?
- Ludzie, którzy są bardzo chorzy albo starzy, nie chcą już cierpieć. W niebie nie będą
czuli bólu ani smutku/
- I tak żałuję tego, co powiedziałam. – Maria ponownie wybuchnęła płaczem.
- Rozumiem – szepnęła Elizabeth. – Gdy zmarła Ragna, miałam wyrzuty sumienia, bo
kilka dni wcześniej pokłóciłam się z nią. Tak samo było, gdy odeszli nasi rodzice i Jens. Ale
niezależnie od tego, jak bardzo trudne wydaje ci się teraz to wszystko. jedno mogę ci obiecać:
z czasem będzie coraz lepiej. Będziesz myślała o Gurine, o tym, jaka była dobra i jak bardzo
za nią tęsknisz. I te myśli nie sprawią ci bólu. Będą dobre.
- Jak to możliwe, że coś tak smutnego może być dobre?
- Nie wiem, ale tak już jest. Jeśli chcesz, możemy się razem pomodlić do Boga i
poprosić, by przekazał Gurine, że prosisz ją o przebaczenie.
- Myślisz, że Bóg jej to przekaże?
- Na pewno. Gurine wybaczała ci wszystko, gdy chodziła po tej ziemi, więc w niebie
pewnie zachowa się tak samo.
- Mam nadzieję, że jak dorosnę, będę tak samo mądra jak ty – wymamrotała Maria i
złożyła dłonie. Pomodliła się w milczeniu, po czym przytuliła policzek do piersi Elizabeth.
Płakała jeszcze przez chwilę, aż wreszcie zmorzył ją sen.
Rozdział 9
- Nie, już nie mogę! – Helene wykrzyczała te słowa tak nagle, że Elizabeth stanęła jak
wryta, wbijając w nią wzrok. – Mówię poważnie – dodała służąca i z hukiem odstawiła
wiadro z wodą na ziemię.
Elizabeth nie wiedziała, co powiedzieć. Głos przyjaciółki wydawał się obcy,
pobrzmiewała w nim gorycz i rezygnacja, coś, czego jeszcze nigdy w nim nie słyszała.
Helene zawsze była chętna do pracy, nie obawiała się najcięższego nawet wysiłku. Ból i żal
znosiła z dumnie podniesioną głową. Elizabeth bała się wręcz pytać, o co może chodzić.
- Czego już nie możesz?
- Nie daje sobie rady z całą tą pracą – odrzekła przyjaciółka drżącym głosem. Czyżby
zbierało się jej na płacz? Nie, przecież Helene nigdy nie płakała. Elizabeth
zerknęła na Amandę, która przed chwilą ugniatała placki widelcem. Dziewczyna
sprawiała wrażenie, jakby zupełnie zapomniała o robocie. Zawstydzona, wbiła wzrok w blat
stołu.
Maria przeniosła spojrzenie z jednej kobiety na drugą, Ane zaś wykorzystała okazję i
wepchnęła sobie do buzi cała garść surowego ciasta.
- Coś ci się pali! – Helene skinęła głową w kierunku pieca.
- O Boże! – jęknęła Elizabeth. Chwyciła szybko kuchenną rękawicę i podniosła tackę.
Nie lubiła zostawić tej roboty innym. Pieczenie ciastek na węglach nie było łatwym
zadaniem, wymagało ciągłej uwagi. Wyglądało jednak na to, że tę partię spaliła.
- Nadają się tylko na ciastka kuchenne – stwierdziła Maria, cytując Gurine. Ciastka
kuchenne, powtórzyła Elizabeth w duchu. Stara kucharka mówiła tak o
wypiekach, które nie nadawały się do postawienia przed gośćmi. Roztargniona,
odłożyła kuchenną rękawicę i spojrzała w oczy Helene.
- Rozumiem, że jesteś zmęczona – zaczęła. – Boże Narodzenie za pasem, a i tak mamy
o dwie dziewczęta mniej niż w zeszłym roku. Rzecz jasna najmę pomoc do sprzątania i
pieczenia chleba, i…
Służąca rozłożyła ręce.
- Nie to miałam na myśli. – Opadła na krzesło. – Cały rok jest o tym mowa. Trzy
kobiety w tak dużym gospodarstwie to za mało, Elizabeth. Nie dajemy sobie radę. Nie mam
do ciebie pretensji, przecież widzę, jak sama harujesz. Ale jeszcze jedna dziewczyna i niczego
by nam do szczęścia nie brakowało.
Elizabeth wiedziała, że Helene ma rację, mimo to jej słowa zabolały. Sama powinna
była o tym pomyśleć, a nie zmuszać służące do pracy ponad siły.
- Ty też tak uważasz? – zwróciła się do Amandy.
Dziewczyna skinęła głową, wciąż patrząc w stół w końcu jednak wyprostowała się i
spojrzała gospodyni w oczy.
- Tak, jestem zmęczona, ale… - przerwała, jakby obawiała się dokończyć.
- Najmę jeszcze jedną służącą – zdecydowała Elizabeth. – Obiecuję. A teraz zróbmy
sobie przerwę. Maria i Ane mogą posprzątać ze stołu, nastawić wodę na kawę i przynieść
nakrycia. Spróbujemy kuchennych ciastek.
Po tym zapewnieniu zarówno Helene, jak i Amanda odetchnęły z ulgą. Tymczasem
ich gospodyni zachodziła w głowę, jak też uda jej się znaleźć kogoś do pomocy o tej porze
roku. Wieś nie była zbyt duża, a wszystkie dziewczęta, które znała, miały już zajęcie.
- Wiesz już kogo zatrudnisz? – zapytała Helene jakiś czas później. Elizabeth zawahała
się i odparła, nie patrząc na nią:
- Będę musiała się rozejrzeć. Ale jakoś to będzie. Obiecałam wam, że kogoś najmę, i
mam zamiar dotrzymać słowa.
Elizabeth nie spała tej nocy, leżała w łóżku i rozmyślała. Próbowała rozpytywać we
wsi o dziewczynę do pracy, ale ludzie tylko potrząsali głowami i zmieniali temat. Można by
podejrzeć, że próbują coś przed nią ukryć.
Jak zawsze przed świętami w obejściu było teraz szczególnie dużo do zrobienia, ale
Helene miała rację, potrzebowali kogoś do pomocy przez cały rok. Trzy kobiety w tak dużym
gospodarstwie to zdecydowanie za mało.
Kristian poruszył się niespokojnie.
- Nie śpisz? – zapytał zaspanym głosem. Twarz miał wtuloną w poduszkę.
Nie odpowiedziała od razu. W głowie kłębiły jej się myśli. Czy powinna wyznać, co ją
dręczy? Nie, to gospodyni jest odpowiedzialna za służące, gospodarz ma dość własnych
kłopotów.
- Muszę jechać do kupca – odrzekła wreszcie.
- Ach tak? A po co?
- Trzeba zrobić przedświątecznie zakupy. Przyprawy i… - Nic innego nie przyszło jej
do głowy. Jeszcze przed chwilą w ogóle o tym nie myślała.
- I może trochę koronek jedwabnych wstążek, cukru i rzecz jasna nowy grzebień –
dodał mąż i przyciągnął ją do siebie.
Odwzajemniła jego pocałunek i posłała mu uśmiech.
- Wyłuskam z kieszeni ostatniego miedziaka, żeby, moja piękna mogła sobie kupić to,
na co tylko ma ochotę – zapewnił Kristian. – Ale pod jednym warunkiem.
- A to jakim? – zdziwiła się.
- Takim, że dostanę… - Nie dokończył zdania, tylko zaczął gładzić ją po brzuchu i
piersiach.
- Nie, Kristianie, nie mam ochoty.
Mąż rozpiął jej nocną koszulę i zaczął pieścić językiem jej nagą skórę. Elizabeth
zadrżała z pożądania.
- A może jednak mam – wyszeptała i przytuliła się do niego z całych sił.
- Może najpierw się rozbierzesz? – zapytał cicho, ściągając jej koszulę przez głowę.
Jego usta błądziły po jej piersiach. – Mówiłem ci już, że twoje ciało jest idealne?
Elizabeth nie odpowiedziała, przyjęła komplement z dumą i wdzięcznością.
- Skórę masz białą jak mleko. Trudno uwierzyć, że wydałaś na świat dziecko. –
Rozchylił jej uda i zaczął delikatnie je gładzić.
Elizabeth drżała na całym ciele. Kristian całował jej piersi i brzuch, pieścił językiem
kark i przygryzał płatki uszu. Doskonale wie, jak doprowadzić mnie do szaleństwa,
przemknęło jej przez głowę. W końcu nakrył ją swym muskularnym, silny, ciałem. Była
zamknięta w jego uścisku, a świadomość własnej niemocy podniecała ją jeszcze bardziej.
Rozchyliła uda, by mógł w nią wejść. Wsuwał się w nią cal za calem, wypełniając jej ciało
niewypowiedzianą rozkoszą. Poruszał się coraz szybciej i gwałtowniej, aż wreszcie z twarzą
przyciśniętą do jego piersi Elizabeth wydała z siebie głośne westchnienie. Chwilę po tym
Kristian opadł na nią, a następnie ostrożnie się zsunął. Odgarnął jej z czoła kilka wilgotnych
pasemek i objął ją mocno.
Elizabeth czuła, że przepełnia ją niewypowiedziana radość i wdzięczność.
- Dziękuję – wyszeptała ledwo słyszalnie.
Wzięła kasztanową klacz, którą uznała za najposłuszniejszą. Kristian uważał, że
powinna zabrać kogoś ze sobą albo pozwolić się zawieźć Olemu, jednak Elizabeth
zdecydowanie się temu sprzeciwiła.
- Przecież nie pierwszy raz będę powozić. Nie jestem już dzieckiem.
- Nie, nie – Kristian uniósł dłonie w obronnym geście. – Zrobisz, jak uważasz. Tak jak
zresztą zawsze – dodał. – Bądź ostrożna.
Elizabeth naciągnęła na dłonie rękawiczki z cienkiej skóry.
- Powinieneś mi raczej życzyć miłej wyprawy – odcięła się z uśmiechem. Pozwoliła,
by klacz biegła własnym tempem, było dość ciepło i nie musiała się
spieszyć. Po drodze mijała mniejsze i większe gospodarstwa. Brązowe ściany
drewnianych domów były oszronione, a szare chałupki dzierżawców niemal niknęły w
śnieżnych zaspach. Tu i ówdzie widziała dzieci i zgiętych wpół mężczyzn odśnieżających
przejścia pomiędzy domem a obora. Kiedyś i ona była zaganiana do tej roboty i musiała
machać ciężką drewnianą szufladą, aż plecy i ramiona odmawiały posłuszeństwa. Teraz na
szczęście mieli w gospodarstwie pług śnieżny.
Zastanawiała się, czy nie wpaść do Dorte i Jakoba, skoro i tak była w okolicy, albo
nawet zobaczyć, jak się miewa Mathilde, ale po chwili odrzuciła ten pomysł. Musiałaby
nadłożyć drogi, a wizyta potrwałaby pewnie kilka godzin. Nie wypuściliby jej z domu bez
porządnego poczęstunku i długiej rozmowy. Poza tym widzieli się przecież niedawno na
pogrzebie Gurine.
Nie, najlepiej będzie, jeśli pojedzie prosto do kupca, tam zawsze można było
posłuchać najnowszych plotek. Jeżeli w ogóle była w okolicy jakaś dziewczyna szukająca
pracy, to tam na pewno już o niej słyszeli.
Po przeprowadzce do Dalsrud rzadko sama wybierała się po zakupy. Wspomnienia z
czasów, gdy mieszkała w Dalen i musiała błagać, by zapisywano jej towary na zeszyt, nie
były przyjemne. Wynajdowała argumenty, że droga do kupca jest zbyt długa albo, że Ole czy
Kristian mogą kupić to, co jest potrzebne do domu. Wiedziała jednak, że tak naprawdę nie
chciała jeździć do sklepu dlatego, że w przeszłości przeżyła tam tak wiele upokorzeń.
U Pedra Binasena robiło się od ludzi. Niektórzy stali przy ladzie i gawędzili z kupcem,
inni ogrzewali się przy piecu. Na ławie pod ścianą siedziały dzieci. Elizabeth kiwała
przyjaźnie głową na prawo i lewo, witając się ze znajomymi, nie miała zamiaru się spieszyć.
Specjalnie omijała wzrokiem Pedera i jego ladę. Podeszła do półki, na której leżało kilka bel
materiału, i zaczęła je oglądać.
- No tak, kupujesz teraz tylko gotowe tkaniny – kwaśno zauważyła jedna z kobiet.
Elizabeth miała wielką ochotę się odciąć, ale ugryzła się w język.
- Nie tylko, ale owszem, czasami kupuje. To, co się utka w domu, jest przecież
najlepsze, prawda?
Kobieta posłała jej zdziwione spojrzenie, po czym skinęła głową.
- Owszem, ja też tak uważam. Ale ty masz teraz tyle pieniędzy, że możesz chodzić w
samych koronkach i jedwabiach.
Zazdrość bywa naprawdę straszna, pomyślała Elizabeth. Zrobiło jej się przykro.
- Koronki nie najlepiej sprawdzają się w oborze, a chodzę tam jak wszystkie inne
kobiety.
- Nie za dużo służących ci zostało – zauważyła rozmówczyni.
- Nie, tylko dwie – przyznała Elizabeth, siląc się na swobodny ton. – Ale chciałabym
to jak najszybciej zmienić. Może znasz kogoś, kto szuka pracy?
Kobieta odrzuciła głowę w tył i wybuchnęła krótkim, szyderczym śmiechem, po czym
odeszła. Wielu z obecnych obserwowało zajście, wszyscy odwrócili się jednak, gdy tylko
gospodyni Dalsrud na nich spojrzała.
Co się, do diabła, z tymi ludźmi dzieje, pomyślała, starając się ukryć złość i
rozczarowanie. Czyżby faktycznie zazdrość obróciła przeciw niej jej dawnych sąsiadów?
Potoczyła wzrokiem po zebranych, po czym ruszyła zdecydowanie w stronę lady.
- Przyprawy, cukier, kawa i miód – spokojnym głosem wymieniła potrzebne jej
towary. – I wezmę jeszcze z łokieć tek koronki. – Zerknęła przez ramię. Nie miała zamiaru
kupować niczego takiego, ale po tym, jak zetknęła się z jawną zawiścią, nie mogła się
powstrzymać. – W oborze trzeba w końcu dobrze wyglądać – dodała.
Zapłaciła, skinęła głową na pożegnanie i wyszła. Była pewna, że ledwo zadźwięczał
dzwonek i za jej plecami zatrzasnęły się drzwi, zebrani w sklepie ludzie zaczęli ją obmawiać.
Przez chwilę miała ochotę się cofnąć, ale ostatecznie porzuciła tę myśl. Nie było sensu
narażać się na kolejne upokorzenia.
Helene i Amanda nie przestawały pytać, czy znalazła wreszcie nową służącą.
Elizabeth nie wiedziała, co ma im powiedzieć, jej wyjaśnienia były zawsze ogólnikowe. W
końcu Elizabeth spytała wprost, czy w ogóle zaczęła szukać.
- Oczywiście, że tak – odrzekła Elizabeth. – Ale chyba rozumiesz, że znalezienie
kogoś, kto się naprawdę nadaje, może zając trochę czasu.
Przyjaciółka chciała chyba zapytać o coś jeszcze, ale Elizabeth ją uprzedziła.
- Zobacz, idzie do nas Bergette.
- Jak miło, że znalazłaś czas, by do nas zajrzeć – powitała sąsiadkę w korytarzu i
wzięła od niej płaszcz. – Możemy usiąść w salonie.
- Ależ nie, po co, w kuchni też będzie miło. – Gdy służące podały kawę i świąteczne
wypieki, Bergette uśmiechnęła się ciepło.
- Mam teraz tyle dziewcząt do pomocy, że mogę sobie zrobić wolne.
- A Helene nie ma już sił – palnęła Ane. – Mówi, że jest wykończona.
Bergette uniosła wąską brew, Elizabeth tymczasem posłała córce surowe spojrzenie.
- Widzę, że już skończyłyście tu z Marią, możecie iść do salonu i sobie poczytać.
- Ale tam jest zimno – zauważyła Ane.
- Wcale nie, sama przed chwilą napaliłam w piecu. No już, zmykaj.
- A tak dobrze nam się rozmawiało – wymamrotała nadąsana dziewczynka i wyszła z
kuchni razem z zaśmiewającą się z niej Marią.
- Potrzebujemy dodatkowej służącej – oświadczyła Elizabeth, gdy za dziećmi
zamknęły się drzwi.
Amanda kruszyła swój kawałek ciasta na talerzyku. Helene także najwyraźniej czuła
się niezręcznie.
- Dobrze to rozumiem – stwierdziła sąsiadka. – Wiele razy się zastanawiałam, jak wy
w ogóle dajcie sobie radę. Przecież zostałyście tylko we trzy.
Kątem oka Elizabeth dostrzegła, że Helene odetchnęła z ulgą. Bergette zawsze
potrafiła sprawić, że ludzie czuli się dobrze w jej towarzystwie. Zupełnie tak jak Dorte,
chociaż obie kobiety tak bardzo się od siebie różniły.
- Chcesz kogoś nająć?
- Tak, znalazłam już kilka dziewcząt do pomocy przy świętach, ale trzeba pomyśleć co
dalej. Potrzebujemy kogoś na cały rok. – Elizabeth zamilkła i wypiła kogoś na cały rok. –
Elizabeth zamilkła i wypiła łyk kawy, po czym opowiedziała o wyprawie do kupca i o tym, że
nie znalazła nikogo chętnego. Czy to możliwe, żeby w całej okolicy nie było ani jednej
służącej? – Trzeba mi tylko jednej osoby – zakończyła.
- Przeprowadzka do Dalsrud byłaby dla wielu dziewcząt spełnieniem marzeń –
stwierdziła Bergette. – Nie każda służąca może siadać do stołu z gospodarzami i jeść z nimi
bożonarodzeniowe przysmaki.
Powiedziała to serdecznym tonem, z uśmiechem na ustach, jednak Elizabeth
dostrzegła, że Amanda zarumieniła się nieznacznie.
- Myślę, że tak właśnie powinno być – oświadczyła, podnosząc się z miejsca. Czuła
się niezręcznie, rozmawiając o swoich służących w ich obecności. Sama kiedyś była pomocą
domową i wiedziała, jak nieprzyjemnie można się czuć w takiej sytuacji. – Jeszcze kawy? –
zapytała i nalała gościowi kolejny kubek. Obie służące pokręciły głowami. Z salonu
dobiegały fałszywe tony pianina.
- Dzieci się znów bawią – stwierdziła Amanda. – Pójdę do nich.
- Tak, ja też muszę wracać do roboty – powiedziała Helene i zerwała się z miejsca.
Służące podziękowały za ciastka i kawę, i wyszły.
- Chyba je uraziłam – Bergette była niepocieszona. – Naprawdę nie chciałam
- Nie przejmuj się- odrzekła Elizabeth. – Później z nimi porozmawiam. – Podniosła się
i wzięła formę do babki. – Musze tylko to skończyć. – Zaczęła smarować blachę tłuszczem.
Sąsiadka odchrząknęła i upiła nieco kawy.
- A więc nikt nie chce do ciebie przyjść – stwierdziła. Elizabeth westchnęła
zrezygnowana.
- Domyśliłaś się? Nie, nie udało mi się nikogo przekonać. Słyszałaś może o jakiejś
wolnej dziewczynie?
- Tak. To znaczy nie, ja… Gospodyni odłożyła formę.
- Jeśli coś wiesz, to mów!
- Jedna ze służących w Stroli ma odejść z pracy – oznajmiła Bergette z wahaniem.
- W takim razie mogłaby przenieść się do nas. – Elizabeth zapaliła się do tego
pomysłu. – Jak ona się nazywa?
- Klausie, ma siedemnaście lat. – Bergette wbiła wzrok w kubek z kawą. – W Storli
już jej nie chcą?
- Nie?
- Zdarza się, że dziewczęta chciałyby odejść ze służby, ale zostają, bo nigdzie indziej
nie ma dla nich miejsca. A z tą Klasusine jest odwrotnie.
- A tam – prychnęła Elizabeth. – Pewnie po prostu wie, czego chce, a tamtym
gospodarzom się to nie podoba. Cóż, wybacz, ze tak o nich mówię, mam nadzieję, że zostanie
to między nami.
- Możesz mi ufać – zapewniła brwi i zaczęła się zastanawiać.
- Nie ,mogę przecież jechać do niej do Stroi i spytać, czy chciałaby dla nas pracować.
- Jeśli naprawdę chcesz ją zatrudnić, zatroszczę się, by ta wiadomość do niej dotarła –
zaofiarowała się Bergette.
Zapadła cisza. Elizabeth odgadła, ze jej gość próbuje coś przed nią ukryć.
- O czym myślisz? – zapytała. Bergette zaczęła się niespokojnie wiercić.
- O niczym – odparła i spłonęła rumieńcem.
- Widzę przecież, że coś się dzieje – naciskała Elizabeth. Kobieta przygryzła wargę,
wreszcie zdecydowała się odpowiedzieć.
- Ludzie o was gadają.
- Ach tak? – Gospodyni usiadła. – A o czym tak gadają?
- O tym, czemu wypędziliście Nikoline.
- No już, mów bez owijania w bawełnę.
- Gadaj, że Kristian zrobił jej dzieciaka, a jak ty się o tym dowiedziałaś, to wyrzuciłaś
ją za drzwi.
Elizabeth potrząsnęła głową z niedowierzaniem. Poczuła przypływ złości i
jednocześnie smutku.
- I w to właśnie wierzą ludzie? – zapytała ochryple. Bergette wzruszyła ramionami.
- Nie wszyscy. Staram się, jak mogę, zadać kłam tej plotce. Mówię, ze Nikoline
sprawdziła się w pracy. Że kradła. Bo to dlatego się jej pozbyliście, prawda? – zapytała
niepewnie.
- Owszem, dlatego – potwierdziła Elizabeth cicho.. – Nagle wszystko stało się jasne. –
To dlatego nie udało mi się znaleźć kogoś do pomocy – powiedziała sama do siebie.
- Na to wygląda. – Sąsiadka skinęła głową. – A poza tym pamiętaj, że zazdrość
prawdziwą zarazą. Pochodzisz z biednego domu, wyszłaś bogato za mąż. Na takich jak ty
krzywo się patrzy.
Elizabeth siedziała zamyślona, wpatrując się wprost przed siebie.
- Mam nadzieję, ze nie jesteś na mnie zła za to, że ci powiedziałam? – spytała
Bergette, wyrywając ją z zadumy.
- Nie, cieszę się, że już wiem, o co chodzi, dziękuję. Wygląda na to, że jesteś w tej wsi
jedyną osobą, której mogę ufać.
Wieści o tym, że w Dalsrud szukają służącej, dotarły do Storli już po czterech dniach.
Elizabeth wychodziła właśnie ze spiżarni, niosąc dwa duże kawałki sera i osełkę masła, gdy
zobaczyła na podwórzu nieznajomą dziewczynę. Jej czarne wełniany szal był oblepiony
śniegiem, a spod zniszczonej chustki wymykały się kosmyki brązowych włosów. Uwagę
zwracały też duże usta i małe oczy.
- Dzień dobry, mam na imię Klausie – oznajmiła dziewczyna i wyciągnęła rękę,
jednocześnie dygając głęboko.
Gospodyni uścisnęła jej dłoń i przedstawiła się. Natychmiast wyrobiła sobie zdanie na
temat przybyłej. Jest w niej coś bezczelnego, stwierdziła. Obrzuciła ją badawczym
spojrzeniem.
- Słyszałam, że potrzeba wam służącej – ciągnęła Klausie.
- Tak, zgadza się – potwierdziła Elizabeth.
Głos dziewczyny miał dziwny ton, zupełnie jakby próbowała się popisywać. Elizabeth
nie była przekonana, czy powinna ją zatrudnić, ale nie mogła jej przecież odprawić od razu.
Rozpaczliwie potrzebowała pomocy, musiała wiec wykorzystać okazję, która zesłała jej los.
Była to winna Helene i Amandzie.
- Wejdźmy do środka – zaproponowała i ruszyła w stronę domu. Miała co do tej
dziewczyny poważne wątpliwości, jednak postanowiła o nich teraz nie myśleć.
Klausie została przedstawiona Amandzie i Helene. Obie przywitały się z nią
uprzejmie, Elizabeth dostrzegła jednak, że wszystkie mierzyły się nawzajem spojrzeniami.
- Zanim cię oprowadzę, chciałabym porozmawiać z tobą w cztery oczy – zwróciła się
dziewczyny. – Wejdźmy do salonu, a gdy już się tam znalazły, rzekła, wskazując krzesło
stojące obok pieca: - Proszę, siadaj. Przede wszystkim muszę zapytać, czy masz referencje od
poprzednich pracodawców.
Klausie wbiła wzrok w dłonie. Były duże i szerokie, wydawały się wręcz męskie.
- Wszystko się spaliło – odpowiedziała cicho i zaczęła bawić się nerwowo frędzlami
szala.
- jak to? – spytała Elizabeth.
- Nasz dom spłonął. A mama razem z nim. Ojciec zmarł na płuca, jak byłam mała. Ale
rodzeństwo uratowało się z pożaru. - Klausie przetarła oczy wierzchem dłoni. – Bracia i
siostry rozjechali się po całym kraju. Nie wiem, gdzie mieszkają ani jak im się powodzi.
Dziewczyna o dużych dłoniach wzbudziła nagle współczucie w sercu Elizabeth.
- Proszę – powiedziała i podała jej czystą chustkę do nosa. – Zachowaj ją.
- Dziękuję.
- Co stało się potem?
- Dostałam miejsce w Storligarden jako dziewczyna od krów. – Klausie dokładnie
wytarła twarz, zamilkła na chwilę, po czym powiedziała: - Przepraszam, że się rozkleiła,.
Życie biegnie dalej, jak mówią ludzie, a mama i tata już nie będą cierpieć.
Gospodyni siknęła głową, nie komentując jej słów. Gospodyni skinęła głowa, nie
komentując jej słów.
- Pytała pani o referencje. Jeśli pani chce, mogę o nie poprosić w Storli. To znaczy,
jeśli w ogóle chce mnie pani w tym domu.
Elizabeth nie odpowiedziała. Coś ją powstrzymywało.
- Praca jest ciężka. Traktujemy ludzi sprawiedliwie, ale każdy musi robić to, co do
niego należy. Przede wszystkim wymagamy szacunku.
- Pracowała, od małego, wiem, jak to jest.
- Świetnie. Do twoich obowiązków należałoby oporządzanie obory i pomaganie
Amandzie w cięższych pracach domowych.
- A więc chce mnie pani zatrudnić? Gospodyni złożyła dłonie i odchyliła się na
krześle.
- Jeszcze się nie zdecydowałam.
- Ach, rozumie. Przepraszam. – Klausie zaczęła się znów bawić frędzlami. Elizabeth
nie mogła przejrzeć tej dziewczyny. Wydawała się wręcz podejrzanie
szczera. A może to ona sama odniosła się do niej zbyt podejrzliwie? Wstała z miejsca i
podeszła do okna.
Klausie odchrząknęła.
- Amanda była kiedyś służącą w Storli, prawda? Elizabeth odwróciła się i wbiła w nią
spojrzenie.
- Tak, zgadza się, ale chciałabym, być zachowywała to, co słyszysz, dla siebie. Tu w
Dalsrud nie rozpowiadamy plotek, mam nadzieję, e byłabyś w stanie się do tego dostosować.
- Oczywiście. Nie słucham ludzkiego gadania.
- Świetnie. Płacimy służącym talara rocznie. Miałabyś u nas poza tym wyżywienie i
własny pokój.
Klausie pokraśniała i otworzyła usta.
- Bardzo państwo hojni – powiedziała. Elizabeth wyciągnęła do niej rękę.
- W takim razie zgoda. Praca jest twoja. Kiedy możesz zacząć?
- Dzisiaj.
- Już?
- Właśnie skończyłam pracę w Storli. Gospodyni skinęła głową w zamyśleniu.
- A więc nie chciałabyś zostać w Storligarden. Dlaczego?
Gdy Klausie zaczęła wyjaśnić, jej spojrzenie było zdecydowane, a głos spokojny:
- Sama pani powiedziała, ze w Dalsrud nie rozpowiada się plotek. Ale jeśli chce pani
usłyszeć odpowiedź, to mogę rzez, że w Storli dzieje się dużo niedobrego i moja stopa więcej
tam nie postanie.
- Rozumiem – odrzekła Elizabeth i wskazała nowo zatrudnionej służącej drogę na
korytarz. – Nie musisz mi przynosić żadnych referencji – dodała. – Spiszemy umowę. I mów
do mnie po imieniu. Możesz się teraz rozgościć w pokoju. Może chcesz coś zjeść?
Klausie skinęła głową.
- Owszem, dawno nie miała niczego w ustach.
- Zaraz będzie obiad. Jeśli chciałabyś coś przekąsić teraz, idź do kuchni. Helene
pokaże ci, gdzie co leży. Powiedz jej, że będziesz spała w pokoju Gurine. Masz ze sobą jakieś
rzeczy?
- Wszystko stoi przed domem.
- Zabierz cały bagaż do środka. Musze jeszcze na chwilę iść do kantoru, ale zaraz
wrócę.
- Właśnie najęłam nową służącą – poinformowała męża Elizabeth, siadając na skraju
jego biurka.
Kristian podniósł wzrok znad rachunków, które właśnie studiował.
- Ach tak? Gdzie ją znalazłaś? – zapytał bez większego zainteresowania.
- W Storli. Mówi, że nie mogła tam już dłużej pracować.
Kristian odsunął papiery, odchylił się na krześle i posłał żonie spojrzenie tak
przeciągłe, że poczuła się nieswojo.
- O co dzidzi? – spytała zaskoczona.
- Chcesz przyjąć do pracy służącą ze Storligarden? Czy ona w ogóle ma jakieś
referencje?
- Powiedziałam jej, że ich nie wymagam. – Elizabeth poczuła, że ogarnia ją złość. To
ona była odpowiedzialna za służące, niezależnie od tego, czy przychodziły ze Storli, czy też
nie.
Wydawało się, że Kristian czyta w jej myślach. chwycił ją i posadził sobie na
kolanach.
- Żebyś tylko nie żałowała – powiedział – Podpisz z nią umowę na miesiąc czy dwa,
na okres próbny. Zobaczymy, co z tego będzie.
Elizabeth skinęła głową i przytuliła policzek do jego ramienia. Od razu zrobiło jej się
lżej na duszy. Poczuła dłonie męża błądzące po jej biodrach.
- Kristianie – zaprotestowała. – Przyszłam tu, żeby spisać tę umowę, a nie…
- Cicho – rzucił ochrypłym głosem.
Przestała stawiać opór dopiero gdy, udało mu się wsunąć rękę pod jej spódnice.
Umowa mogła poczekać.
Rozdział 10
- Idziesz do obory? – zapytała Helene, odwracając na chwilę wzrok od garnka z rybą.
- Tak, dziewczyna późno się zabrała do pracy, a zbliża się już pora obiadowa.
Dochodzi pierwsza – odrzekła Elizabeth.
Służąca wbiła widelec w kartofel.
- Jeszcze chwila – mruknęła do siebie. – Wszystko będzie stało na stole, jak wrócicie.
– Nagle coś jej przyszło do głowy. – A może ty popilnujesz jedzenia, a ja pójdę do krów?
- Nie, zostań tu – odparła Elizabeth, zawiązując chustkę pod brodą. – Już i tak się
przebrałam.
Kristian zaprzągł konia do pługu i odśnieżał właśnie drogę. Uśmiechnęła się do niego i
pomachała mu, ale nie była pewna, czy zobaczył ją z tak dużej odległości.
Klausie szybko wdrożyła się w swoje nowe obowiązki, pomyślała, kierując się do
obory. Nikt garnęła się do roboty, ale nigdy nie mogła jej skończyć na czas. Już wiele razy
musiała ją upomnieć, by przestała paplać, a zajęła się tym, co do niej należy.
Elizabeth zatrzymała się przed wejściem i zaczęła się rozglądać za wiadrem na mleko,
gdy usłyszała głos Amandy.
- W ogóle nie masz krewnych, Klausie?
- Nie, jestem zupełnie sama.
- Skąd właściwie pochodzisz?
- Z małej wioski niedaleko Kabelvaag.
- Wydawało mi się, że mówiłaś, że jesteś z Vesteraalen? Z Victoriahavn. Gospodyni
zapomniała o dobrych manierach i postanowiła posłuchać rozmowę. Przez
szparę w drzwiach wiedziała Olego, który czyścił właśnie czarnego ogiera. Koń
odwrócił łeb i spojrzał w jej stronę, strzygąc uszami. Cofnęła się gwałtownie i poczuła, jak
serce łomocze jej w piersi. Gdyby ktoś ją tu zobaczył, nie potrafiłby się nawet wytłumaczyć.
- Mówiłam tak? – zdziwiła się Klausie i odchrząknęła. – Chyba źle usłyszałaś.
- Nie, jestem pewna, że mi to powiedziałaś.
- Można się przecież pomylić, Amando – wtrącił się Ole. – Może w Victoriahavna
mieszkała jakaś Ina twoja znajoma?
Elizabeth zrobiło się żal Amandy. Czemu Ole wziął stronę Klausie, a nie swojej
ukochanej? Typowe męskie zachowanie. Chłopy potrafią być zupełnie bezmyślne. Klausie
ciągnęła:
- Cóż, mój wuj kiedyś tam mieszkał.
Elizabeth zajrzała przez szparę w drzwiach i zobaczyła Amandę, która właśnie wstała
z miejsca i zaczęła przecedzać mleko.
- Ale przecież wspominałaś, że nie masz żadnej rodziny. Chyba że zdaniem Olego co
do tego też się przesłyszałam.
Klausie nie pozwoliła parobkowi dojść do głosu.
- Nie, tak właśnie mówiłam. To nie jest mój prawdziwy wuj, tylko dobry przyjaciel
rodziny. Teraz zresztą wyjechał do Ameryki.
- Coś takiego! – Oparłszy dłoń na końskim boku, Ole przysłuchiwał się opowieści
nowej służącej z wyraźnym zainteresowaniem.
Amanda posłała mu pełne urazy spojrzenie, po czym zaczęła oporządzać kolejną
krowę.
Najwyższy czas się ujawnić, stwierdziła Elizabeth. Pchnęła drzwi, udając, że dopiero
co przyszła.
- Pomyślałam, że wam pomogę – powiedziała i omiotła obecnych spojrzeniem. –
Helene zaraz nakrywa do obiadu. – Chwyciła stołek i zabrała się do dojenia.
- Klausie ma znajomego, który się przeniósł do Ameryki – poinformował gospodynię
Ole, podchodząc do kasztanowej klaczy.
- Ach tak – Elizabeth starała się, by jej głos zabrzmiał obojętnie.
- Musi być strasznie bogaty – ciągnął parobek.
- W takim razie należy do tych nielicznych, którym się tam poszczęściło – stwierdziła.
– Ludzie, którzy tam jeżdżą, w większości mieszkają w ziemiankach i harują latami, zanim
się dorobią. Teraz jednak uporamy się z naszą pracą, bo obiad pewnie już czeka.
- Mówiła… - zaczął Ole, ale Elizabeth szybko mu przerwała:
- Zostawcie sobie te historie na później. Najpierw obowiązki.
Może odtąd Klausie zacznie się trzymać prawdy, skoro została tak ostro upomniana.
- Elizabeth, tak dalej być nie może! – wykrzyknęła Helene, potkawszy przyjaciółkę w
drodze na stryszek.
- Co się znowu dzieje.
- Chodzi o Klausie. – Służąca zniżyła głos i zerknęła przez ramię.
- Wymiguje się od pracy? – spytała Elizabeth.
- Nie, ale kłamie jak z nut. Elizabeth nic na to nie powiedziała.
- Plecie bzdury, a jak się ją na tym złapie, próbuje się wymigać jeszcze większym
kłamstwem.
- Mówi coś o nas albo o sąsiadach? Helene potrząsnęła głową.
- Nie, tylko o sobie. To nie do pojęcia, ile nieszczęść na nią spadło ostatnimi czasy.
Gdyby naprawdę doświadczyła pewnie ze sto lat.
- Po prostu jej nie słuchaj. – Elizabeth pogładziła przyjaciółkę po ramieniu. – Nic
innego ci nie pozostaje. Dopóki wykonuje swoje obowiązki, nie mogę jej przecież stąd
wyrzucić.
Służąca westchnęła zrezygnowana.
- Nie, przecież wiem. Nie chodzi mi o to, żebyś ją odprawiła, tylko martwię się o
biedną Amandę. Chyba jest o nią zazdrosna.
- Zazdrosna?
- Zachowuje się jak nie ona. Zawsze była taka pogodna i pełna życia, a teraz snuje się
po domu z nosem spuszczony, na kwintę. To się udziela na wszystkim.
- I co twoim zdaniem powinnam zrobić?
Helene podeszła do szafki z pościelą i zaczęła wyciągać z niej prześcieradła.
- Nie wiem. Chyba w ogóle nie da się z tym nic zrobić. Nie powinnam była co o tym
mówić. Wybacz.
- Nie przepraszaj mnie. Dobrze, że mi powiedziałaś, porozmawiam z Kristianem,
może razem znajdziemy jakieś rozwiązanie. – Elizabeth poczuła nieprzyjemny ucisk w
żołądku. Czy w tym domu nigdy nie będzie spokoju?
Idąc do salonu, wzięła czajnik z kawą i tacę ciasteczek. Jej mąż dokładał właśnie torfu
do pieca. Elizabeth podniosła ciastko do ust, ale zaraz odłożyła je na talerzy.
- Kristianie, co myślisz o Klausie?
Mężczyzna wziął kubek z kawą, podszedł do okna i stanął plecami do żony.
- A co mogę myśleć… czyżby wymigiwała się od roboty?
- Nie… - Elizabeth zwlekała z odpowiedzią - … ale strasznie kłamie.
- Na jaki temat?
- Na każdy możliwy. Wymyśla niestworzone historie.
- Aha. – Kristian odstawił kubek na parapet i wsunął dłonie do kieszeni.
Na parapecie zostanie brzydki ślad, pomyślała Elizabeth, ale nic nie powiedziała.
Odkąd to irytują ją takie błahostki? Dlaczego dopiero teraz zaczęła zauważać, że mąż nigdy
nie odwiesza swoich ubrań na miejsce, tylko rzuca je gdzie popadnie albo że po skończonym
posiłku zgarnia okruchy ba podłogę? Przesunęła dłonią po twarzy. Cóż, pewnie robił tak
zawsze, ale dopiero ostatnio tego typu zachowanie zaczęło wyprowadzać ją z równowagi.
- Nie mogę ufać osobie, która tak bezwstydnie łże – stwierdziła zrezygnowana.
- A plotki rozpowiada? – głos Kristiana nie zdradzał zbyt wielkiego zainteresowania.
- Z tego, co wiem, to nie, ale Ole zawsze bierze jej stronę, a Amanda staje się wtedy
zazdrosna.
Kristian odwrócił się ponownie do okna.
- Tej zimy będzie pewnie dużo śniegu – rzekł.
- Słuchasz, co do ciebie mówię? – Elizabeth zrobiło się gorąco ze złości.
- Oczywiście. Słyszę, że nasze służące powariowały. – Mężczyzna przeciągnął się i
ziewnął. – Chyba muszę iść do gabinetu i przejrzeć rachunki. Przynieść ci więcej kawy?
- Nie, dziękuję – rzuciła Elizabeth przez zaciśnięte zęby.
- Jesteś na mnie zła? – spytał zaskoczony.
- Jestem zmęczona – odparła i przymknęła oczy, chcąc uniknąć dalszych pytań.
Właściwie nie kłamała. Była strudzona, ale przede wszystkim zła, a nie chciała powiedzieć
jednego słowa za dużo.
- Przykryj się – powiedział Kristian, rzucając jej koc.
Otworzyła oczy, dopiero gdy mąż wyszedł z salonu. Kiedyś tak między nimi nie było,
pomyślała ze smutkiem. Nie kłóciliśmy się o takie bagatele. Czy rzeczywiście dzieje się tak
tylko przez tę nową służącą? Nie o wszystko można było winić Klausie.
Znów przymknęła oczy. Zaczęła oddychać spokojniej i już po chwili osunęła się w
dziwny sen: widziała w nim nową służącą tańczącą na podwórzu w samej koszuli nocnej.
- Co ty wyprawiasz? – zapytała ją we śnie. – Nie powinnaś wychodzić z domu
półnaga.
- Mam przecież na sobie szal i wełniany sweter, i nieprzemakalną kurtkę Kristiana! –
zaśmiała się Klausie.
- Przecież widzę, że biegasz w samej koszuli – odparła poirytowana Elizabeth. – Nie
kłam w żywe ozy. Ole może ci i wierzy, ale ja na pewno nie.
Dziewczyna parsknęła śmiechem i zaczęła się obracać wokoło.
- Ole mi nie wierzy, ale lubi mnie słuchać. Jesteście tacy nudni! Poza tym ty chyba nie
powinnaś wypominać mi kłamstwa?
- Co masz ba myśli? – Elizabeth robiło się na przemian zimno i gorąco.
- Przecież sama jesteś zakłamana. Zwodzisz Kristiana, Ane i wszystkich pozostałych!
Sama dobrze wiesz, o co chodzi!
Elizabeth drgnęła gwałtownie i powiodła wzrokiem po salonie. Zaschło jej w gardle,
więc łyknęła nieco wystygłej kawy. Jak długo spała? Z poczuciem winy pomyślała o
czekającej ją robocie. Zerwała się na równe nogi i wyszła na korytarz, nagle jednak
przystanęła. Z pokoju Amandy dochodziło głośne łkanie. Drzwi otworzyły się gwałtownie i
stanął w nich Ole.
- Co tu się dzieje? – spytała Elizabeth.
Parobek nie odpowiedział, tylko próbował ją wyminąć.
- Jeśli zrobiłeś Amandzie jakąś krzywdę, to będziesz miał ze mną do czynienia –
syknęła i chwyciła go za ramię.
- Baby! – parsknął, wyrwał się jej i zniknął za drzwiami wejściowymi.
Elizabeth bez pukania weszła do pokoju. Zastała Amandę leżącą na brzuchu łóżka i
zanoszącą się płaczem.
- Kochana, co się stało? – spytała miękko i pogładziła dziewczynę po szczupłych
plecach.
W odpowiedzi rozległo się przeraźliwe łkanie.
- Powiedz mi, o co chodzi – Elizabeth nie dała za wygraną. – Niezależnie od tego, jak
bardzo jest źle i jak beznadziejna wydaje nam się sprawa, zawsze da się znaleźć jakieś
wyjście.
- Nie z tego – wyłkała Amanda
- Owszem, z tego na pewno także – odrzekła Elizabeth zdecydowanym głosem,
wyciągając rękę z chusteczką. – Proszę, otrzyj łzy, nie możesz przecież tak wyglądać.
Służąca popłakiwała jeszcze, wycierając mokre policzki, Elizabeth zaś starała się
uspokoić walące serce. Jeśli Ole próbował zrobić dziedzinie krzywdę, jego dni w
gospodarstwie były policzone. To, że pracuje tu od dziecka, nic mu nie pomoże, myślała
wzburzona. Ale co jeśli Amanda już jest w ciąży?
- Proszę, napij się wody – powiedziała, podając służącej emaliowany kubek, który
znalazła na nocnym stoliku. Amanda opróżniła kubek w kilku łykach.
- No już, mów, co się stało między tobą a Olem. – Elizabeth pogłaskała ją po policzku.
- Kiedy się wstydzę – wyznała cicho.
- Nie powinnaś. Tyle już w życiu przeżyła, i widziałam, że nic mnie nie zdziwi.
- Ale zachowałam się jak… - Służąca zamilkła i pokraśniała.
- Usiądź porządnie i powiedz, co się stało – nakazała jej Elizabeth. – Czy Ole zrobił ci
coś złego?
Amanda potrząsnęła głową.
- Dotykał cię? Robił coś, co ci się nie podobało?
- Nie, on… to znaczy, to ja chciałam…
Elizabeth posłała jej zaskoczone spojrzenie. Dopiero po chwili zrozumiała, co
dziewczyna miała na myśli.
- To ty chciałaś… żeby on… Amanda skinęła głową.
- Tak, poprosiłam, żeby mnie dotykał – jej głos był ledwo słyszalny, trzeba było
wysilić słuch, by zrozumieć poszczególne słowa.
- I posłuchał cię?
- Tak, na początku, ale potem powiedział, że musimy przestać, bo traci nad sobą
panowanie. Nie chciałam, żeby przestawał. A wtedy on się rozzłościł i wyszedł. – Wargi
dziewczyny zadrżały, a po jej policzkach popłynęły nowe strumienie łez.
Elizabeth objęła ją delikatnie. A więc Ole ma więcej oleju w głowie, niż się
spodziewałam, stwierdziła i natychmiast pożałowała swojego zachowania w korytarzu.
- Jeszcze nawet nie zostałaś konfirmowana, Amando – powiedziała ostrożnie. –
Przystępujesz do egzaminu dopiero na wiosnę. Masz przed sobą całe życie. gdyby Ole zbliżył
się do ciebie w ten sposób, mogłabyś zajść w ciążę. Wiesz o tym przecież?
- Oczywiście, tyle to wiem – odparła służąca.
Elizabeth usłyszała w jej głosie nutkę złości. Pewnie rozumie dużo więcej niż ja w jej
wieku, uświadomiła sobie.
- A mimo to chcesz ryzykować urodzenie dziecka jeszcze przed konfirmacją?
- Nie myślałam o tym – przyznała dziewczyna ze wstydem. – Ale Klausie i Ole, oni…
- Tak?
- Bardzo się zaprzyjaźnili. Ole wierzy we wszystko, co ona powie. Wiem, ze wiele
razy go okłamała, ale nie potrafię tego udowodnić – wyrzuciła z siebie Amanda i popatrzyła
na gospodynię ponuro.
A więc, o to chodziło. Powinnam była się domyślić, stwierdziła Elizabeth. Nie mogła
pohamować uśmiechu.
- Nie przejmuj się tym – rzuciła lekko.
- Ne przejmować się? Niedługo stracę narzeczonego! Klausie pewnie się w nim
zakochała. A ja mam się zachowywać jak gdyby nigdy nic?
Elizabeth zrozumiała, że ta rozmowa nie będzie łatwa.
- Proszę, by to, co powiem, zostało między nami. – Amanda skinęła głową. – Nawet
Ole nie może się o tym dowiedzieć – zastrzegła.
- Czemu nie? – zdziwiła się dziewczyna.
- Bo jest chłopcem, a chłopy myślą zupełnie inaczej niż my. Możesz mi wierzyć. W
końcu jestem mężatką.
Amanda zaśmiała się krótko wytarła nos.
- Po pierwsze, Ole na pewno nie jest w niej zakochany. Nie mam co do tego
najmniejszych wątpliwości, przecież takie rzeczy rzucają się w oczy. A poza tym jesteś o
wiele ładniejsza od Klausie.
- Ale też młodsza. I nie mam tyle do powiedzenia co oba.
- Tak, lecz przecież sama uważasz jej historie za kłamstwa. Myślę, ze Klausie jest
bardzo niepewna siebie. Może też zazdrości ci, że jesteś taka młoda. Kto wie, może czuje się
samotna i popłakuje po nocach, bo nie ma rodziny. I dlatego zmyśla to wszystko.
- Dlaczego tak uważasz?
- Słyszałam kiedyś o ludziach, którzy tak robią, wymyślają różne bzdury, żeby
ubarwić sobie życie.
- Zupełna z niej wariatka! A do ego jest brzydka i kłamie – zawyrokowała Amanda
silniejszym już głosem. – Co za głupek z Olego, że w to wszystko wierzy!
- Na pewno nie we wszystko – stwierdziła Elizabeth. – Po prostu lubi jej słuchać. Nie
słyszałaś nigdy, jak mężczyźni opowiadają sobie różne historie? Przechwalają się i
przesadzają, aż pusty śmiech ogarnia. Dla Olego to zabawa, urozmaicenie dnia.
- Nie wiedziałam, że jesteś taka mądra – powiedziała Amanda, wpatrując się w
gospodynie.
- Żaden ze mnie mędrzec, ale znam życie. potraktuj to doświadczenie jako nauczkę. A
teraz wytrzyj buzię, wszystko jakoś się ułoży. Zobaczysz.
Gdyby tylko życie było takie proste, pomyślała Elizabeth. Wiedziała, ze problemy z
reguły nie rozwiązują się same.
Pewnego późnego wieczoru Ane obudziła się, przybiegła do sypialni rodziców i
oznajmiła, że chce jej się pić. Wsunęła się do małżeńskiego łoża, a tymczasem Elizabeth
zeszła na dół po wodę.
W kuchni było ciemno, że oko wykol, a mimo to gospodyni dostrzegła niewyraźną
sylwetkę przycupniętą przy palenisku. Wzdrygnęła się i zapytała drżącym głosem:
- Jest tu ktoś?
- Tak, to ja – odpowiedziała Klausie.
Elizabeth podeszła do niej, trzymając przed sobą lampę.
- Moja droga, co tu robisz w środku nocy?
- Przepraszam, że cię wystraszyłam. Już idę do łóżka.
Dziewczyna podniosła się, zamierzając odejść, ale Elizabeth chwyciła ją za ramię.
- Zostań jeszcze chwilę. Napijesz się ciepłego mleka?
- Nie, dziękuję.
-Źle się u nas czujesz? – spytała gospodyni.
- Tęsknie za moją rodziną – odpowiedziała służąca z wahaniem.
Najwyraźniej Klausie zapomniała, że wszem wobec oświadczyła, że nie ma żadnej
rodziny, pomyślała Elizabeth, ale postanowiła zachować to dla siebie.
- Rozumiem – powiedziała. – Nie masz nikogo, do kogo mogłabyś napisać? To
zazwyczaj pomaga, gdy człowiek jest smutny. Nie wspominając już o tym, co się czuje, gdy
samemu dostaje się listy. To istne lekarstwo. Pamiętaj, że sama kiedyś byłam służącą i
mieszkałam z dala od domu. Tęsknota i smutek to cierpienie, z którym nie ma żartów – rzekła
poważnie.
- Nie mam przyborów do pisania – wymamrotała Kalusie.
- Ale ja mam. Jeśli obiecasz mi, że trochę się prześpisz, to chętnie ci je jutro pożyczę.
Dostaniesz papier, pióro i atrament.
- Dziękuję, Elizabeth, jesteś taka dobra.
- No już, marsz do łóżka. – Elizabeth popchnęła dziewczynę lekko.
Dopiero gdy sama wpełzła pod kołdrę, przypomniała sobie, że nie przyniosła wody.
Ale Ane już dawno zasnęła.
Któregoś grudniowego dnia Kristian wrócił od kupca z nowinami.
- Mam tu list do Klausie – powiedział, wtykając głowę do kuchni.
Służąca, która właśnie szorowała podłogę, zerwała się na równe nogi, wytarła dłonie
w fartuch i z czcią przyjęła kopertę z rąk gospodarza. Wydawało się, że nie wierzy własnym
oczom. Ostrożnie przeciągnęła palcem po białym papierze.
Elizabeth zauważyła natychmiast, że list nie mógł zostać przysłany przez dobrze
sytuowanych ludzi, papier wyglądał na tani.
- Usiądź w sypialni i przeczytaj sobie w spokoju – zwróciła się do dziewczyny.
- Nie, najpierw skończę tutaj. – Klausie wsunęła list do kieszeni fartucha. Elizabeth
przypomniała sobie, jak sama była służącą w Dalsrud i jak dostawała listy
od ojca i Jensa. Zazwyczaj odkładała ich czytanie na wieczór, by przedłużyć chwilę
radosnego oczekiwania. Sprawdzała tylko, czy zawartość koperty była gruba, czy cienka. A
gdy wreszcie list otwierała, czytała go szybko od początku do końca, by się dowiedzieć, czy
przesyłane jej wiadomości są dobre, czy złe. Dopiero potem smakowała powoli każde słowo.
Westchnęła na samo wspomnienie.
- Muszę stąd odejść!
Klausie umyła już podłogę i przeczytała list. Wypowiedziała te słowa tak nagle, że
Elizabeth nie była pewna, czy dobrze usłyszała.
- Co ty mówisz? Odejść stąd? – spytała z niedowierzaniem.
- List jest od mamy. Urodził mi się braciszek, więc musze pomóc w domu. Poza tym
w sąsiednim gospodarstwie szukają służącej. Mogłabym postarać się o tę pracę i mieszkać w
domu, tak żeby być przy mamie.
Gospodyni wbiła w nią spojrzenie, ale nie odezwała się ani słowem. W tym momencie
Klausie uświadomiła sobie, co powiedziała. Zacisnęła wargi.
- A więc twoja matka jednak żyje? – spytała Elizabeth łagodnym głosem. Dziewczyna
skinęła głową.
- Tata i rodzeństwo także. Mieszkają kilka godzin stąd, jeśli jedzie się wozem.
Elizabeth nabrała powietrza, zastanawiając się, czy powinna dać służącej burę.
Opanowała się jednak.
- W takim razie gratuluję ci braciszka.
- Tym razem mówię prawdę – wymamrotała Klausie. – Możesz sama przeczytać list.
-Nie, wierzę ci. – Elizabeth przywołała na wargi uśmiech. – Wypłacę ci zaległa pensję,
a potem postaram się o jakiś pojazd dla ciebie. Klausie zapadła się w sobie.
- Nie, Ole nie może mnie odwieźć! Zrozumiałaby wtedy, że go okłamałam.
- Porozmawiam z Bergette, żeby ktoś od nich cię zabrałam nie przejmuj się – odparła
Elizabeth. – Powiemy wszystkim prawdę: że dostałaś nową pracę bliżej miejsca, gdzie kiedyś
mieszkałaś, że tęsknisz do tamtych stron i chciałabyś do nich wrócić. Nie będzie to kłamstwo,
chociaż część faktów pominiemy.
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś – wyszeptała Klausie. – Ze Storli
wyrzucili mnie właśnie za to, ze tak strasznie kłamałam. Tak czy inaczej, praca dla nich była
straszna. A ja już nie potrafię przestać zmyślać.
Gospodyni uciszyła ją stanowczo.
- Zdążyłam się tego domyślić. Nie musisz mówić nic więcej. Obiecaj mi tylko, że
postrasz się mówić prawdę. Bo tylko tak do czegoś dojdziesz.
Sama przypomniała sobie kłamstwo, o którym wiedziała tylko ona i Helene: że
Leonard był ojcem Ane. Ale to już zupełnie inna sprawa. Prawda sprawiłaby zbyt wielki ból
jej bliskim.
Pożegnanie z Klausine przyszło jej trudniej, niż się spodziewała. Zajrzała do sypialni
dziewczyny, gdy ta pakowała swoje rzeczy.
- Proszę – powiedziała. – Znalazłam trochę ubranek po Ane, może będą pasować na
twojego braciszka. – Podała opakowanie w szary papier i przewiązane sznurkiem zawiniątko.
– Masz tu becik, kaftanik i kilka innych rzeczy, które mogą się przydać na początku.
Wystawiłam ci też referencje, które będziesz mogła spokojnie pokazywać.
Klausie przyjęła paczkę i podziękowała, wyraźnie poruszona.
- Na pewno nam się przydadzą, te ubranka, które mamie zostały, są już strasznie
zniszczone.
Elizabeth poczuła ucisk w gardle, gdy obejmowała służącą na pożegnanie.
- Może jeszcze kiedyś się spotkamy – szepnęła wyraźnie zawstydzona dziewczyna.
Zanim gospodyni zdążyła odpowiedzieć, Helene wetknęła głowę przez drzwi.
- Przyjechał parobek Bergette.
- Nie rozumiem, dlaczego ja nie mogłem jej odwieźć – odezwał się Ole, gdy już
wszyscy pomachali Klausie na pożegnanie.
- Będziesz mi potrzebny na przystani – wyjaśnił mu Kristian i posłał żonie znaczące
spojrzenie.
Elizabeth odciągnęła parobka na stronę.
- Ole, przepraszam cię, że się na ciebie tak rozzłościłam. Wtedy, gdy pokłóciłeś się z
Amandą.
Wzruszył ramionami.
- Nic nie szkodzi. Już się dogadaliśmy.
Elizabeth odprowadziła go wzrokiem, gdy ruszył w ślad za Kristianem.
Kiedy Helene i Amanda pytały ją zaskoczone, czemu Klausine odchodzi właśnie teraz,
tuż przed świętami, odpowiadała im wymijająco. Mężowi wyjawiła jednak całą prawdę.
Tylko tak się do czegoś dojdzie, powtarzała sobie w myślach.
Życie płynęło dalej. Elizabeth jakoś dawała sobie radę z dwiema służącymi. Wiedziała
jednak, że powinna jak najprędzej nająć kogoś do pomocy. Tym razem jednak na pewno
zastanowi się dwa razy.
- Amando, chodź ze mną do tkalni- zwróciła się któregoś dnia do służącej. – Są tam
dwa duże kufry z ubraniami. Jeden z nich już przejrzałam, wszystko z niego trzeba pociąć na
szmaty, ale chciałabym, żebyś ty zajęła się drugim… - przerwała, gdy zobaczyła, że
dziewczyna wykrzywiła usta i wbiła wzrok w podłogę. - Coś się stało? – spytała ostrożnie. –
Źle się czujesz?
Amanda potrząsnęła głową.
- Nie, chodzi o to, że… obiecywałaś, że dasz mi dziś kilka godzin wolnego.
Chciałabym wybrać się do domu.
Gospodyni plasnęła się dłonią w czoło.
- Och, zupełnie o tym zapomniała, oczywiście, skoro ci obiecałam to dostaniesz
wolne.
Dziewczyna zawahała się.
- Tak, ale…
- Żadnych ale. Już, zmykaj. – Elizabeth popchnęła ją w stronę drzwi. – Przyślij do
mnie Ane i Marię. I weź coś dobrego z kuchni.
Amanda aż pokraśniała z radości.
- Jesteś taka dobra!
- Nie żartuj. Należy ci się. weź kawę i trochę cukru. Sama zresztą wiesz, czego wam
najbardziej potrzeba. Tylko wróć przed wieczorem, żeby jeszcze zdążyć do obory! –
krzyknęła za służącą, która już zbiegała po schodach.
- Potrzebujesz pomocy? – spytała Maria i Ane, gdy wspięły się na stryszek.
- Tak. Mario, potniesz ze mną materiał, a ty, Ane, posortujesz ubrania według
kolorów.
Pracowały przez kilka godzin i podeszła do kosza z wełną.
0 Ile mamy wełny z owieczek – dziwiła się. – Pamiętam, że Kristian wziął latem
barany i popłynął z nimi na wyspę. Czumy panowie owce musieli tam zostać, a panie owce
były w górach?
Elizabeth musiała zastanowić się nad odpowiedzią, na szczęścia Maria wybawiła ją z
kłopotu.
- Dlaczego, że czasami muszą od siebie odpocząć. A gdy spotykają się na jesieni, mają
sobie mnóstwo do opowiedzenia.
Ane zachichotała.
- Przecież owce nie umieją mówić.
- Ależ tak. Gadają po owczemu. A poza tym barany tak bardzo lubią się bić, ze
czasami trzeba je zostawić samym sobie.
- Widziałam, jak się biją – oświadczyła radośnie dziewczynka/ - Na wyspie przyszedł
kiedyś baran z innego gospodarstwa i zaczął walczyć z naszym. Ale Kristian i ten drugi pan
wyrzucili oba barany do morza. Uspokoiły się dopiero, jak były przemoczone. Ciekawe
dlaczego, mamo?
Elizabeth zerknęła na córkę.
- Skąd to wszystko wiesz?
- Wzięłyśmy z Marią łódkę i powiosłowałyśmy za nimi.
- Pozwolił wam ktoś na to?
- Oj! – Maria posłała Ane wściekła spojrzenie, ta zaś zasłoniła usta rączką. – Chyba
Tristan powiedział, że możemy, ale pewnie już o tym zapomniał. Ciekawe, czemu wrzucił
barana do morza?
Elizabeth dalej ciągnęła materiał. Maria wspaniale radziła sobie z wiosłowaniem już
od najwcześniejszego dzieciństwa, ale nie podobało jej się, że siostra zabrała ze sobą Ane bez
pozwolenia kogoś z dorosłych. Będzie musiała z nią o tym porozmawiać, gdy zostaną same.
- Jak baran wpadnie do morza, to wełna nasiąka mu wodą i nie ma się już siły bić.
- Ale jakby powalczyły trochę, to pewnie by się zaraz zaprzyjaźniły – stwierdziła Ane.
– Ojej, ale jestem zmęczona. Mogę zejść na dół?
Elizabeth zobaczyła, że na dłoniach Marii porobiły się czerwone odciski od nożyczek.
- Tak, idźcie już obie. Bardzo mi pomogłyście.
Sama pracowała jeszcze jakiś czas, tkanina stawała się szersza i dłuższa z każdą
chwilą. W przeciwieństwie do jej rodzinnego domu w Dalsrud mogła przebierać w
rozmaitych materiałach i kolorach. To będzie dla Helene i Amandy, zdecydowała. Ani się
obejrzała, a przyjaciółka już stała w drzwiach.
- Wieczorna kasza podana – oznajmiła. – Ojej, utkałaś to wszystko? – spytała,
wyciągając szyję.
- Nie patrz. To niespodzianka – zaśmiała się Elizabeth i nakryła krosna kawałkiem
materiału.
- Prawie nic nie widziałam – oświadczyła Helene. Elizabeth uszczypnęła ją w biodro.
- Na pewno nic?
- No, może troszkę.
- Gdzie jest Amanda? – zapytała gospodyni, gdy wszyscy usiedli do stołu.
- Chyba zostanie w domu do jutra – stwierdził Ole – Ne widzisz, co się dzieje na
dworze?
Elizabeth podeszła do okna i osłoniła oczy dłonią, by lepiej widzieć. Wiatr wył
wściekle, w śnieżnej zadymie niewiele można było zobaczyć.
- Długo już tak wieje? – spytała zaskoczona. – Cały czas siedziałam przy krosnach.
- Zaczęło się chyba, jak Helene wychodziła do obory.
Elizabeth wróciła do stołu. Nagle ogarnął ją dziwny niepokój. Gdy Kristian odmawiał
modlitwę w ogóle go nie słuchała. To niepodobne do Amandy tak się spóźniać. Może w jej
domu zdarzyło się coś złego? Ktoś z rodziny zachorował? A może dumny ojciec rozzłościł
się, że córka przyniosła ze sobą jedzenie, i zakazał je powrotu do Dalsrud?
- Czy Amanda zabrała coś ze sobą? – spytała Helene. Służąca wzruszyła ramionami.
- Torebkę kawy i trochę cukru, w każdym razie tyle widziała,
Czy to dość, by rozzłościć jej ojca, zastanawiała się Elizabeth. Już wcześniej Amanda
zanosiła do domu jedzenie i ubrania, chociaż obie wiedziały, ze jej rodzice patrzą na to
krzywo. Czyżby mała paczuszka kawy okazała się kropla, która przelała kielich?
- Jesteś taka cicha – zauważył Kristian i przykrył jej dłoń swoją.
- Tak, martwię się o Amandę. Miała wrócić przed wieczorem.
- Uspokój się, przecież mówiła, dokąd idzie. Pewnie zdecydowała, że zostanie w
domu do jutra.
- Może powinniśmy po nią jechać i…
- W taką pogodę? Lepiej poczekać do jutra, zresztą dziewczyna na pewno się znajdzie.
Jeśli wciąż będzie tak strasznie padało, to po nią pojadę. Teraz jest już za ciemno.
Elizabeth umilkła, ale była coraz bardziej zaniepokojona.
W roztargnieniu odmówiła z dziewczętami wieczorna modlitwę i położyła je spać.
Dorzuciwszy drewna do pieca w salonie, zaczęła nerwowo spacerować od okna do okna.
Czuła nieprzyjemny, bolesny ucisk w piersiach, jakby coś w niej wzbierało. W końcu
zdawało jej się, że zaraz wybuchnie.
- Kristianie – zwróciła się do męża, gdy zjawił się w salonie – proszę, posłuchaj mnie.
Wiem, że musiało się stać coś złego, to niepodobne do Amandy nie wrócić na umówioną
godzinę.
- Ależ, kochanie, co się mogło stać? – spytał i przyciągnął ją do siebie.
- Wydajemy się, że ktoś z jej rodziny zachorował i potrzebuje pomocy – odparła
cicho.
- Jeśli nawet ktoś zachorował, to mają przecież sąsiadów. Tak czy inaczej niewiele
możemy zrobić. Nie martw się tyle – rzekł Kristian z uśmiechem i pogładził ja po twarzy.
Elizabeth przygryzła wargę i skinęła głową.
- Cóż, pewnie masz rację. – Uwolniła się z jego objęć i podeszła do pieca.
- Dobrze się czujesz?
- Tak, oczywiście.
- Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia w kantorze.
- Oczywiście, idź – odparła pospiesznie. – Nie przejmuj się mną. Odczekała chwilę, aż
usłyszała trzask zamykanych drzwi, po czym wymknęła się z
salonu. W korytarzu włożyła nieprzemakalną kurtkę Kristiana i wysokie ciepłe buty.
Owinęła się szalem, włożyła grube rękawiczki i niepostrzeżenie wyszła na dwór.
Podmuch wiatr uderzył w nią tak gwałtownie, że zabrakło jej powietrza w płucach. Po
chwili jednak ruszyła przez podwórze w kierunku drogi biegnącej obok gospodarstwa.
Z początku było całkiem nieźle, mimo zadymki wciąż widziała zarysy budynków. Gdy
jednak oddaliła się od domu, zdało jej się, że ma przed sobą białą ścianę. Grubą i
nieprzeniknioną. Słychać było tylko wycie wiatru. Rozejrzała się bezradnie, ale nie dostrzegła
niczego, co wskazywałoby jej drogę.
Czuła, jak przenika ją lodowate zimni, mróz szczypał policzki. Szła dalej, zgięta wpół,
szczelnie owinięta szalem. Droga, którą Krystian odśnieżył w ciągu dnia, już nie istniała.
Elizabeth brodziła w śniegu po kolana. Pożałowała, że nie włożyła pod spódnicę grubych
spodni. Wełniane pończochy się gały jej tylko do połowy id, a bielizna w ogóle nie grzała.
Dopiero gdy jedną ręką zebrała spódnicę. Zrobiło jej się trochę lepiej.
Nieoczekiwanie wpadła w głęboką zaspę. Krzyknęła rozpaczliwie, czując, jak śnieg
dostaje się pod pończochy majtki. Zaczęła wymachiwać ramionami, aż wreszcie udało się
jej podnieść. Na nowo spróbowała rozejrzeć się po okolicy, ale daje niż na wyciągniecie ręki
nic nie było widać. Mogła tylko ostrożnie posuwać się do przodu i mieć nadzieję, że idzie we
właściwym kierunku. Wiedziała, ze nie może sobie pozwolić na błądzenie. Jeśli zostanie na
dworze za długo, może nabawić się odmrożeń albo nawet zamarznąć na śmierć. Jako dziecko
nasłuchała się o ludziach, którzy zginęli w takie zimowe wieczory nieopodal swoich domów.
Przez chwilę pożałowała swojej decyzji. Powinna była powiedzieć komuś, ze
wychodzi. Na przykład Helene. Kristian pewnie by jej zakazał wyjścia. Helene zresztą także,
o ile znała swoją przyjaciółkę. Oby tylko udało jej się dotrzeć do domu Amandy i dowiedzieć,
co się stało! dopiero wtedy zdoła się uspokoić. Kristian na pewno się domyśli, gdzie poszła.
Może zostanie na noc u rodziców Amandy, a rano wróci do Dalsrud razem z nią. Musi
trzymać się tej myśli.
Kilka razy źle postawiła stopę u i upadła. W końcu zgubiła rękawicę. Próbowała
schować dłoń w rękawie kurtki, ale śnieg i wiatr dostały się pod materiał, przez co palce
zupełniej jej zdrętwiały. Nogi drżały pod nią z zimna i wyczerpania. Straciła czucie w udach,
spódnice dawno już zesztywniały od mrozu.
Poczuła, że po policzkach płyną jej gorące łzy, i szybko otarła twarz.
- Nie płacz, to nic nie pomoże – upomniała surowo samą siebie. – To ty chciałaś wyjść
z domu w taką zamieć. I ty wydostaniesz się z tych tarapatów.
Ciekawe, czy było jeszcze daleko, wiedziałaby przynajmniej, w którą stronę iść. Miała
wrażenie, że porusza się po omacku, jej ciało było coraz bardziej przemarznięte i obolałe.
Wiedziała, że nie da rady brnąć w tym śniegu już zbyt długo.
Miała coraz większą ochotę przycupnąć gdzieś i odpocząć. Tylko na krótką chwilę, by
odzyskać nieco siły. Zdawała sobie jednak sprawę, ze grozi to śmiercią. Jeśli usiądzie,
zamarznie.
Oczywiście, że nie umrę, uspokajała samą siebie. Usiądę tylko na moment, a potem
wstanę i pójdę dalej, by nie tracić ciepła. Już nie mogę muszę odpocząć.
Stopy miała jak z ołowiu, kręciło jej się w głowie. Przymknęła oczy i powoli upadła
na twarz. Jak cudownie było móc się położyć! Nie było jej wcale zimno. Już miała zapaść w
błogi sen, gdy poczuła, że leży na czymś twardym. Z trudem otworzyła oczy. Nie było
wątpliwości: w śniegu leżał człowiek. Dłonią w rękawiczce Elizabeth zaczęła odgarniać
śnieg, wkrótce dostrzegła skraj nieprzemakalnego płaszcza.
- Amando, to ty? Amando, nie śpij. Obudź się, słyszysz! – Potrząsnęła bezwładnym
ciałem i zbliżyła ucho do twarzy dziewczyny. Dzięki Bogu, oddychała. – No już, wstajemy i
idziemy – wymamrotała.
Niewiarygodne, jak się nagle ożywiła. Próbowała podnieść dziewczynę ze śniegu.
Chude ciało było o wiele cięższe, niż można było przypuszczać. Ogarnął ją strach. Jeśli
zarzuci sobie Amandę na plecy, powinna ją donieść do domu. Tylko w którym kierunku ma
iść.. rozejrzała się zdezorientowana. Jeśli Bóg był przy niej, poprowadził ją właściwą ścieżką.
Czy uda jej się dotrzeć do zabudowań, zanim Amanda zamarznie na śmierć?
- Kochana mamo, kochany tato, Jensie i wszyscy święci – modliła się – pomóżcie mi.
Mam w domu dwie dziewczynki, które mnie potrzebują. A Amanda jest taka młoda, ma przed
sobą całe życie… - Słowa uwięzły jej w gardle. Nie mogła się teraz modlić, musiała zebrać
wszystkie siły i iść przed siebie.
Wiele razy upadała. Z trudem podniosła się z ciężarem na plecach. Wreszcie się
poddała. A więc to już koniec, pomyślała, i runęła w śnieg. W ostatnim świadomym odruchu
przyciągnęła Amandę do siebie.
- Biedno dziecko – wymamrotała z ustami przy jej policzku. – Nie bój się, będę na
ciebie uważać. – Nie mogła już mówić. Rozejrzała się dookoła. A więc tak to jest, kiedy
czeka się na śmierć.
Nagle wydało jej się, ze widzi w oddali wielki, czarny cień. Może to jednak jakieś
zabudowania? Tak czy inaczej nie miała już siły iść. Pewnie mam zwidy, pomyślała w
następnej chwili, cień zaczął się bowiem poruszać. Czyżby to śmierć? Czy to prawda, ze
umierający widzi Boga przychodzącego po jego duszę? Cień zbliżał się coraz bardziej. Był
już tuż obok niej. Elizabeth zobaczyła, ze to koń. Jej koń!
- Kristianie – chciała krzyczeć, ale z jej gardła dobyło się tylko rzężenie. Chwilę
potem poczuła, ze Amanda gdzieś się usuwa, a ją podnoszą czyjeś silne ramiona. Ktoś
posadził ją na końskim grzbiecie, tuż za pochyloną do przodu dziewczyną.
- Trzymaj się mocno – nakazał Kristian i chwycił uprząż. Jak on widzi drogę,
zastanawiała się. Nie miała już nawet siły myśleć. Zamknęła oczy,
otoczyła Amandę ramionami i przylgnęła do jej pleców. Były bezpieczne. Krystian je
uratował.
Rozdział 11
- Pomyśleć, że wyszłyście z domu w taką zamieć – powtórzył Kristian już trzeci raz
tego bożonarodzeniowego wieczoru.
Amanda wyciągnęła chusteczkę i wytarła nos. Długo leżała chora w łóżku, na
szczęście cała historia skończyła się tylko silnym przeziębieniem. Nie doszło do zapalenia
płuc, tak jak się wszyscy obawiali.
- No cóż – westchnęła zawstydzona Elizabeth. – Byłam pewna, że coś jest nie tak, i
nie mogła sobie znaleźć miejsca, musiałam sprawdzić, co się stało.
- A ja głupi powtarzałem, że Amanda na pewno jest u rodziców. – Ole pogładził
ukochana po policzku.
- Bo miałam być – potwierdziła dziewczyna i zakasłała. – Ale dopadły mnie wyrzuty
sumienia i pomyślałam, że śnieg nie sypie aż tak mocno.
- Tak to jest z babami – wymamrotał Kristian. – Ale… - dodał. – Gdyby Elizabeth nie
była taka uparta, mogłoby dojść do tragedii.
Amanda skinęła głową.
- Gdyby nie ona, byłabym teraz martwa.
- No już, nie rozmawiajmy o takich rzeczach w święta – przerwała im Elizabeth. –
Chyba mam końskie zdrowie, nawet się nie przeziębiłam.
- Chyba tak – zgodziła się Helene, gładząc pieszczotliwie rękawice, które dostała w
prezencie. – Gurine zawsze wyganiała nas do łóżek, gdy prezenty były już rozdane.
Pamiętacie?
Elizabeth dobrze pamiętała. Pokiwała głową ze smutkiem.
- Tak. Dziękowała co roku za wszystko, co od nas dostała, i życzyła nam
błogosławionych świąt.
- I to od kiedy pamiętam – dodał Kristian.
- A ja myślę, że to szkoda, że Gurine już z nami nie ma- wtrąciła się do rozmowy Ane.
– Była taka zabawna. Ciągle opowiadała jakieś historie. A wiecie, że kiedyś była bogata jak
królowa, a jej mężem był…
- Tak – przerwała dziewczynce matka – wspominała kiedyś. Ole położył ramię na
oparciu sofy, tuż za głową Amandy.
- Ciekawe, jak się miewa Klausie. Może wyjechała do Ameryki, do swojego bogatego
wuja?
Dziewczyna parsknęła.
- Wuja, no jasne. Wciąż wierzysz w tej jej bzdury?
- Nie, tak naprawdę to nie – zaśmiał się Ole. – Ale przyjemnie się jej słuchało. Niezła
była zabawa, nie uważasz?
- Zabawa, zabawa – zaśpiewała Ane, usiłując upchnąć kota w wózku dla lalek. Ole
zerwał się miejsca.
- Nie, nie, co ty robisz?
Elizabeth patrzyła na domowników, ale słuchała ich żartów i śmiechów jednym
uchem. Zapach świerkowych gałązek, przyprawy i kawy sprawiał, że przepełniał ją cudowny
spokój. Tak jak zawsze w Boże Narodzenie.
W Dalsrud nigdy nie brakowało ubrań ani jedzenia. Mimo to gdy przyszedł Nowy
Rok, Elizabeth wybrała się do spiżarni, by sprawdzić ilość zapasów. Przez całe życie
zmuszona była oszczędzać i wciąż nie potrafiła się uwolnić od starych nawyków. Może już
zawsze tak będzie.
Nagle zesztywniała i uniosła świecę, by lepiej widzieć w ciemnościach. Nie zdawało
jej się, wyraźnie ktoś odkroił wielki kawał sera. Brakowało też porządnej porcji suszonego
mięsa. Przejrzała szybko resztę zapasów, po czym pospieszyła na zewnątrz, zamykając za
sobą drzwi.
- Gdzie jest Helene? – zwróciła się do Amandy, gdy tylko przekroczyła próg kuchni.
- Chyba poszła przynieść pościel. Zawołać ją?
- Nie. czy brałaś coś ze spiżarni?
- Nie, w ogóle tam nie wchodziłam. To należy do obowiązków Helene.
- Co takiego należy do moich obowiązków? – spytała służąca, która właśnie zeszła z
piętra.
- Brałaś jedzenie ze spiżarni? – spytała ją Elizabeth.
- Przecież to ty masz klucz – odparła przyjaciółka. – Wiesz, że nie zaglądam tam bez
twojej zgody. Czemu pytasz?
- Brakuje nam kilku rzeczy.
- Jesteś pewna?
- Tak, zniknął ser i suszone mięso. Amanda wybałuszyła oczy.
- Może to duchy!
Helene zaśmiała się, aż jej obfity biust zafalował.
- A słyszałaś kiedyś, żeby umarlaki cokolwiek jadły?
- Może wcale nie chciały jeść. Tylko się na nas zemścić.
Elizabeth wzdrygnęła się i pomyślała o matce Kristiana. Ale zmarli nie kradli
zapasów. To musiała być sprawka żyjącego człowieka.
- Przestańcie żartować. Pewnie po prostu zapomniałam zamknąć drzwi na klucz i
jakoś włóczęga się poczęstował.
Służące nie odezwały się już więcej. Elizabeth odwróciła się i zaczęła wycierać blat
stołu. Włóczęga zabrałby też chleb i bekon, pomyślała, i wcale nie odkrajałby sobie
kawałków mięsa i sera. Złodziej na pewno nie był wędrowcem. Ale kim w takim razie?
- Może to ten sam człowiek, co chodził po śniegu? – spytała Amanda ostrożnie.
Gospodyni odwróciła się gwałtownie.
- O czym ty mówisz?
- Ten włóczęga, o którym mówisz. Ole spytał nas kiedyś rano, czy ktoś z nas
wychodził wcześnie z domu. Zobaczył ślady na śniegu, gdy szedł do wychodka.
- Dawno to było? – spytała Elizabeth, siląc się na spokój.
- Jakieś dwa albo trzy dni temu – odparła Amanda.
Elizabeth poczuła na sobie spojrzenie Helene i powiedziała szybko:
- Tak, to na pewno ta sama osoba.
Elizabeth wielokrotnie zamierzała porozmawiać z Kristianem o tym, co widziała i
słyszała, ale dogodna okazja się nie pojawiła. Nie sądziła poza tym, by mąż potraktował jej
rewelacje poważnie. Powiedziałby pewnie to samo, co ona służącym – że jakiś biedny
włóczęga poczęstował się ich zapasami.
Przytuliła policzek do ciepłego krowiego brzucha i słuchała, jak mleko strzyka
rytmicznie do wiadra. Wyglądało na to, że paszy powinno wystarczyć na całą zimę, ale wcale
nie było to takie pewne. Słysząc, jak krowa przeżuwa spokojnie, Elizabeth pomyślała, że w
oborze zawsze czuła się bezpiecznie. Gdy była dzieckiem miała w zwyczaju opowiadać
zwierzętom o swoich smutkach. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie. Kozy w Nymark
nasłuchały się o jej uczuciu do Jensa, o surowej matce i Marii, która zawsze dokazywała i
psociła.
Amanda opróżniała już swoje wiadro. Usiadła przy kolejnej krowie, dotknęła
wymienia, wymamrotała coś i wstała z miejsca.
- Zostawiasz ją? – spytała zaskoczona Elizabeth. Służąca obrzuciła ją zdziwionym
spojrzenie.
- Przecież już ją wydoiłaś. Wymię ma puste. Czy to ty próbujesz sobie z nami
żartować, Ole? – Wbiła w parobka ostre spojrzenie.
- Nawet nie dotknąłem krów – odparł. – To przecież babska robota.
- To na pewno topielica – zawyrokowała dziewczyna ponuro. – Jak duchy się
złoszczą, to kradną mleko albo krowy. Albo podstawiają na ich miejsce własne zwierzęta. Ale
te mają niebieską sierść, więc krowę nam zostawiły w spokoju.
Elizabeth nic nie powiedziała. Czyżby Amanda stroiła sobie z niej żarty? A może
naprawdę wierzyła w te wszystkie brednie? Wiedziała, że dziewczyna drży i rozgląda się
niespokojnie dookoła.
- Nie, to na pewno nie topielica – oświadczyła i wymieniła spojrzenia z Olem.
Parobek został przy koniach po skończony, udoju.
- Idź do domu, Amando – powiedział – zaraz przyjdę. Gospodyni poczekała, aż
służąca wyszła z obory.
- Chcesz ze mną pomówić, Ole?
- Skąd wiesz?
- Można w tobie czytać jak w otwartej księdze. Co cię dręczy? Parobek odchrząknął i
wsunął dłonie w kieszenie.
- Gdy dziś rano przyniosłem siano, zauważyłem, że ktoś na nim spał.
- Jesteś pewien?
- Siano było ugniecione, jakby leżał na nim człowiek, a gdy go dotknąłem, poczułem,
że jest jeszcze ciepłe. – Rozejrzał się dookoła, jakby obawiał się, że ktoś nagle wyskoczy z
ciemności i szepnie: to byłem ja.
Elizabeth poczuła, że udziela jej się niepokój parobka, ale nie chciała tego po sobie
pokazać. Ruszyła w stronę drzwi.
- Nie mówmy o tym w oborze, nigdy nie wiadomo, kto może nas słyszeć. Ole drgnął.
- Spokojnie, to pewnie jakiś ubogi człowiek, który nie ma odwagi się nam pokazać.
Porozmawiam z Kristianem i zobaczymy, co on postanowi. Może trzeba będzie wystawić
nocne straże.
Ole skinął głową i przywołał na wargi słaby uśmiech.
- Nie jestem tchórzem, jeśli o to mnie podejrzewasz – odrzekł zuchowato. – Mogę
zawsze popilnować obejścia.
Elizabeth popatrzyła mu w oczy.
- Tylko głupcy się nie boją – oświadczyła poważnie. – Może to jakaś zupełnie
nieszkodliwa istota, ale skoro nie jesteśmy pewni… - nie dokończyła.
Ole zmarszczył czoło i uważnie jej się przyjrzał, po czym zlustrował wzrokiem ciemne
podwórze.
- Wiem, co masz na myśli – odezwał się cicho.
Próbowała porozmawiać z Kristianem, gdy już położyli się do łóżka.
- Z początku myślałam, że to zbieg okoliczności, ale teraz okazuje się, ze ktoś spał w
naszym sianie. Tak dalej nie może być.
- Oczywiście, że nie – odparł, próbując ją do siebie przyciągnąć.
- Kristianie, daj spokój – przywołała go do porządku. – Próbuję ci powiedzieć, że po
obejściu kręcą się jacyś obcy.
Kristian uniósł się na łokciu.
- Porozmawiam z sąsiadami. Wystawimy nocą straże i dowiemy się, kto nas odwiedza.
Jesteś zadowolona?
- Zadowolona? – powtórzyła z ironią w głosie. – A ty się nie zastanawiasz, kto to
może być?
Skinął głową.
- Owszem, jestem zaniepokojony, ale powiedziałem przecież, że wystawimy straże, na
razie niewiele więcej możemy zrobić. – Pogładził ją po ramieniu. – Może zajmiemy się
czymś przyjemniejszym? – zapytał.
- Co masz na myśli? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Ze też był jeszcze w
stanie myśleć… o czymś takim.
- Połóż się na brzuchu i zdejmij koszulę. Pomasuję cię tylko trochę, to wszystko.
Zrobiła, jak jej kazał, i już wkrótce jęczała z bólu i zadowolenia, gdy uciskał napięte
mięśnie jej ramion.
- Gdzie się tego nauczyłeś? – zapytała.
- Cicho, rozluźnij się – upomniał ją. Jego dłonie przesuwały się po jej plecach pewnie i
z wyczuciem.
Elizabeth czuła, jak jej ciało poddaje się jego ruchom. Kristian gładził ją, szczypał,
uciskał, masował plecy i biodra. Gdy dotknął pośladków, rozsunęła nogi. Dłonie
powędrowały w górę, po czym wróciły na dół. Poruszała się niespokojnie i jęknęła cicho.
Chciała, by ją tam dotykał. Gdy w końcu przesunął palcem po jej łonie, pisnęła z rozkoszy.
Kristian chwycił poduszkę i położył pod jej brzuchem. Oczyma wyobraźni Elizabeth
zobaczyła samą siebie leżącą z wypiętymi pośladkami i owładnęło nią podniecenie. Poczuła
wargi męża i przycisnęła twarz do poduszki, unosząc biodra. Chwilę potem Kristian już w
niej był. Wszedł w nią mocno, zdecydowanie.
Miał nad nią pełną kontrolę – doprowadził ją do granic szaleństwa, tylko po to, by za
chwilę się wycofać. Lubi mnie dręczyć, uświadomiła sobie. Chce, żebym błagała o jeszcze.
W końcu dotarła na szczyt rozkoszy i opadła na pościel, wycieńczona, rozluźniona i
szczęśliwa. Chwilę potem oboje małżonkowie zasnęli.
Elizabeth obudziła się nagle. Czyżby nadszedł już ranek? Długo leżała, nasłuchując,
ale z kuchni nie dochodziły żadne odgłosy. Panowała zupełna cisza. Nie słychać bardzo nawet
krzyku mew. A więc była jeszcze noc. Co w takim razie ją obudziło? Może miała jakiś sen?
Ta, teraz sobie przypomniała: śnił jej się Jens, który wrócił do Dalsrud. Wprowadził się do
obory i twierdził, że tam mu będzie najlepiej. Elizabeth drgnęła. A jeśli to naprawdę był Jens?
Jeśli to on kręcił się po gospodarstwie, nie chcąc się ujawnić? Robiło jej się na przemian
zimno i gorąco.
Dobry Boże, czyżby popadła w obłęd? To przecież niemożliwe, by Jens nachodził
ich obejście. Przewracała się niespokojnie z boku na bok, aż stwierdziła, że już na pewno nie
zaśnie, i postanowiła wstać. Naciągnęła na stopy ciepłe wełniane skarpety i zarzuciła sweter
na ramiona. Zapaliła kaganek i wymknęła się na korytarz.
W połowie schodów podskoczyła ze strachu. Czyżby dobiegł ją jakiś dźwięk?
Wstrzymała oddech i zaczęła nasłuchiwać. W bladym świetle kaganka niewiele było widać,
zaczęła żałować, że nie zabrała ze sobą lampy. Miała wrażenie, że mignął jej jakiś cień. Nie,
na pewno tylko sobie wmawiała. A może to kot, który nie został wypuszczony na noc i
harcował w domu? Uczepiła się tej myśli i ruszyła dalej. Jeden ze stopni zaskrzypiał pod jej
stopami i znów podskoczyła.
Weź się w garść, upomniała surowo samą siebie. Przecież nigdy nie bała się
ciemności. Dość już tych bzdur… Może w piecu żarzą się jeszcze jakieś węgle, będzie mogła
przy nich usiąść i… Nie zdążyła niczego więcej zaplanować, bowiem nagle zderzyła się z
ciepłym ludzkim ciałem. Krzyk uwiązł jej w gardle, miała wrażenie, że zaraz się udusi.
Uniosła powieki i zobaczyła przed sobą Helene. Musiała przełknąć ślinę, żeby odzyskać głos.
- Masz zamiar przyprawić mnie o atak serca? – zapytała.
- O mój Boże! – jęknęła służąca, nie mogąc pohamować śmiechu. – Nie mogłam spać
i usłyszałam, że ktoś się tu skrada. Cóż, sama wiesz, co było dalej. Może zaparzymy sobie
kawy, skoro i tak obie tu już jesteśmy?
- Po kawie nie będę mogła zasnąć – stwierdziła Elizabeth.
- Ależ będziesz, dolejmy dużo mleka, będzie dobrze, zobaczysz.
- Pamiętasz, jak siedziałyśmy przy piecu i jadłyśmy ciasta w środku nocy? – zapytała
Helene, gdy dorzuciły do ognia i usiadły przy stole z kubkami gorącego napoju.
Elizabeth skinęła głową. Dobrze pamiętała. Właśnie takie chwile przechowywała z
zakamarkach swojej pamięci niczym największe skarby. Leżały w malutkich szufladach, do
których tylko ona miała klucz. Gdyby nawet pokazała je inny,, nie zrozumieliby, jak bardzo
są cenne.
- Nie mogę się już doczekać wiosny – ciągnęła Helene – będzie można wieszać pranie
na słońcu, słuchać kukułki i patrzeć, jak lasy się zielenią.
- Mhm. – Elizabeth skinęła głową. – Mam ochotę uszyć nowe zasłony do kuchni. Co o
tym myślisz? Widziałam u kupca ładne materiały. Były… - przerwała, gdy usłyszała dziwne
odgłosy dochodzące z korytarza. Wbiła wystraszone spojrzenie w przyjaciółkę. – Też to
słyszałaś? – wyszeptała.
Służąca skinęła głową.
- To na pewno któraś z dziewczynek. Pójdziemy zobaczyć?
- Nie, siedź tutaj. Ja pójdę. – Elizabeth wstała i ruszyła na korytarz, nie miała zamiaru
dawać po sobie poznać, że jest zaniepokojona. Po tych wszystkich dziwnych rzeczach, które
tu się wydarzyły, mam chyba prawo się bać, pomyślała.
Korytarz był pusty. Zajrzała do pokoju, w którym spała Amanda. Miała już wracać do
kuchni, ale postanowiła sprawdzić, czy dziewczynki lekaż w swoich łóżkach. To na pewno
któraś z nich, doszła do wniosku. Czyżby Maria albo Ane miały w zwyczaju chodzić nocą po
domu? Wpięła się na stryszek. Dzieci spały. Ane postawiła koło łóżka wózek dla lalek, a
Maria była prawie niewidoczna pod grubą, puchową kołdrą.
Wróciła do kuchni, ale nie mogła się uspokoić.
- Obie śpią, nie widziałam też żadnych duchów – zaśmiała się wymuszonym
śmiechem. – Czy dziewczynki wstawały już kiedyś w nocy? – spytała i spoważniała. Nie było
sensu udawać przed Helene.
- Parę razy słyszałam, że ktoś się tu kręci, ale pomyślałam, że to one.
- Czemu? – zapytała Elizabeth z niepokojem. Służąca wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Kroki, które słyszałam, były lekkie, jakby dziecko tu biegało. Tak mi się
wydaje.
- Wydaje?
- Przepraszam, nie wiedziałam, że to takie ważne. A czemu w ogóle pytasz? Elizabeth
zrozumiała, że najwyższy czas wtajemniczyć przyjaciółkę i opowiedzieć o
dziwnych wydarzeniach ostatnich dni.
- Ktoś śpi w naszym sianie – powiedziała cicho. – Ktoś do nasze krowy, a Ole widział
przed domem ślady stóp wcześnie rano, zanim jeszcze ktokolwiek z nas wyszedł na
podwórze.
Helene pobladła.
- Naprawdę?
- Tak. Rozmawiałam z Kristianem, będziemy stawiać noca straże. To pewnie nikt
groźny.
Służąca zmarszczyła czoło.
- Groźny?
- Wydaje mi się, że tylko się nawzajem straszymy – powiedziała Elizabeth i odstawiła
kubek na ławę. – Za parę dni będziemy przynajmniej wiedzieć, kto się tu kręci. A teraz
chodźmy spać. Tylko nie mów nic Amandzie – dodała, gdy już stały na korytarzu.
- Oczywiście, że nie – odparła Helene. Skinęła głową i poczłapała do swojej sypialni.
W tym momencie do Elizabeth podszedł tłusty kot Ane i otarł się o jej odsłonięte łydki.
- A więc to ciebie słyszałam. – Uśmiechnęła się. – Może położymy cię w nogach Ane,
tylko na tę noc? Wiesz, jak się ucieszy jutro rano?
W salonie trzasnęło okno. Elizabeth weszła do pokoju i zamknęła je na haczyk.
Zaskoczona zauważyła, że ma mokre stopy. Spojrzała w dół i ujrzała kilka małych kałuż tuż
pod parapetem.
- Chyba nie tylko ja nie mogę spać tej nocy – wymamrotała z twarzą przytuloną do
ciepłego kociego futerka. – Zostaniesz w domu, ale okno będzie otwarte.
Kot zwinął się w kłębek i zaczął mruczeć z zadowoleniem, gdy został ułożony w
wygrzanym łóżku. Elizabeth pomyślała o kałużach pod oknem. To niemożliwe, żeby do
środka napadało śniegu, noc była przecież bezwietrzna. Pewnie ktoś podlewał kwiaty i wylał
wodę, doszła do wniosku, i zapadła w sen.
Rozdział 12
Elizabeth spała niespokojnie. Znów męczyły ją koszmary. Tym razem śniło jej się, że
pojechała do sklepu kupić materiał na sukienkę. Stanęła przy ladzie, ale zamiast sprzedawcy
podeszła do niej Lina-Laponka.
- Kup raczej wodę – poradziła zdecydowanie.
- Wodę? – powtórzyła Elizabeth. – Przecież nie mam jej w czym zabrać.
- To wody potrzebujesz. Możesz ją przelać do tego wiaderka – rzekła Lina i podała jej
dziurawy cebrzyk.
Elizabeth podziękowała i przyjęła cebrzyk. Cała woda od razu z niego wyciekła.
Obudziła się i długo patrzyła w ciemność. Kristian leżał spokojnie, odwrócony do niej
plecami. Przytuliła się do niego, próbując zasnąć, ale udało jej się to dopiero po jakimś czasie.
Znów osunęła się w dziwny sen. Była w Dalen i szorowała podłogę, gdy kolejny raz pojawiła
się przed nią Lina-Laponka.
- Nie myj podłogi, lepiej wyczyść palenisko – poleciła w swoim śpiewnym dialekcie.
- Nie mogę dotykać teraz paleniska, bo się poparzę – odparła Elizabeth. Lina pokiwała
głową.
- Ostrzegam cię, moja droga. Ostrzegam cię, teraz wszystko w twoich rękach.
Elizabeth obudziła się gwałtownie. Przetarła mokre od potu czoło.
- To bez sensu – wymamrotała i spuściła nogi na podłogę. Zimno szybko ją
otrzeźwiło. Umyła się w lodowatej wodzie, ubrała, ale nie splotła na nowo warkocza, tylko
poczłapała do kuchni.
Na dole panowało przenikliwe zimno, podeszła wiec do paleniska i dołożyła do ognia.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zaparzyć sobie kawy, ale zrezygnowała. Odwróciła się
i wyjrzała przez kuchenne okno. Miała wrażenie, że serce przestało bić w jej piersi. Zobaczyła
płomienie trawiące szopę z torfem. Ogień oświetlał zasypane śniegiem podwórze i ściany
budynków niczym olbrzymia latania.
Nagły krzyk Elizabeth wypełnił całą kuchnię, dźwięk odbił się od belek sufitu i dotarł
do wszystkich pomieszczeń w domu.
- Pożar! Pali się! – wrzeszczała. Pochylona w przód nie mogła oderwać wzroku od
widoku za oknem.
Obie służące po chwili stanęły u jej boku.
- Co ty mówisz? – szepnęła Helene i z niedowierzaniem wyjrzała na podwórze. –
Dobry Boże! – jęknęła.
Gospodyni otrząsnęła się z odrętwienia.
- Amando, idź po dzieci. Ja obudzę Kristiana. Helene, leć po Olego, tylko się najpierw
ubierz – nakazała przyjaciółce. – Nie chcę, żebyś się rozchorowała.
Zderzyła się z Kristianem na schodach. Długa grzywka zasłaniała mu oczy, które
spoglądały ponuro.
- Gdzie się pali?
- W szopie na torf – rzuciła, odwróciła się i ruszyła przed siebie pędem. Wiedziała, że
nic więcej nie musi mówić. Niemal czuło już ciepło ognia. ściany budynków wyschły przez
lata na wiór. Wiedziała, że pożar łatwo może się przenieść na inne zabudowania. Wszystko
zależało od wiatru.
Ole zdążył już znaleźć jakieś wiadro i biegał teraz w szaleńczym tempie pomiędzy
rzeką a szopą.
- To bez sensu! Równie dobrze można szczekać pod wiatr! – wrzasnął, gdy pozostali
domownicy wybiegli na schody.
- Nie przestawaj! – odkrzyknęła Elizabeth. Próbowała oszacować odległość między
domem a oborą. Niezbyt daleko, ale na szczęście wiatr nie wiał zbyt mocno. Może się uda.
Helene przeciągnęła się obok niej z wiadrem.
- Chyba ludzie idą na pomoc – rzuciła pospiesznie i wskazała na drogę, na której
majaczyły już cienie sąsiadów, a także koni. Pewnie zobaczyli łunę. Gdy szli do obory,
pomyślała Elizabeth.
- Dzięki Bogu! – szepnęła i wróciła do gaszenia z nowymi siłami.
- Znajdziecie wiadra w oborze, ale zwierzęta jeszcze zostawcie. Oszaleją, jeśli je teraz
wypuścimy. Stańmy w łańcuchu! – krzyczała, nie przestając biec.
W tej samej chwili zajęła się stara, nieduża komórka. Na szczęście Kristian opróżnił ją
niedawno. Ogień coraz bardziej się rozprzestrzeniał. Płomienie trzaskały i syczały, żar palił w
twarz. Ludzie podchodzili tak blisko, jak tylko mogli, chlustali wodą, niektórzy próbowali
chronić twarze szalikami. Starali się zasłaniać usta i nos.
Elizabeth pomyślała o torfie, który miał im wystarczyć na całą wiosnę i lato. Teraz
wszystko przepadło. Nie miała pojęcia, jak sobie poradzą bez opały.
Pożar gasiło osiem czy dziesięć osób, to jednak nie wystarczyło. Łańcuch okazał się za
krótki.
Elizabeth otarła pot z czoła. Jej oddech pracował na mrozie, gdy krzyknęła:
- To na nic! Jest nas za mało! – Nikt nie zareagował. Zwinęła dłonie w trąbkę i
podniosła je do ust. – To na nic! –wrzasnęła głośniej. – Przestańcie gasić! Szopa na torf i tak
zaraz się spali – dodała, gdy sąsiedzi stanęli przed nią zaskoczeni. Dopiero wtedy zauważyła,
ze Kristian wpatruje się w płomienie jak urzeczony. Przewrócone wiadro leżało u jego stóp.
Widać dawno zrozumiał, że nie ma sensu się wysilać.
Nagle Elizabeth zauważyła wyłaniającą się z ciemności sylwetkę. Krzyknęła
przerażona, gdy rozpoznała Nikoline. Po plecach przeszły jej ciarki. Otworzyła usta, by coś
powiedzieć, ale nie była w stanie wydusić słowa. Rozejrzała się i zobaczyła, że inni także
rozpoznali dziewczynę.
Miała na sobie ciemną sukienkę, która w żarzącej łunie wydawała się czarna jak
smoła. Zmierzwione włosy opadały w strąkach na jej bladą twarz. Nikoline zbliżała się
powoli, z rękoma splecionymi na plecach. Na jej wargach igrał złośliwy uśmieszek.
Spojrzenie miała szalone i nienawistne.
- Nikoline! – szepnęła Elizabeth. Służąca wbiła w nią wzrok.
- Myślałaś pewnie, że już nigdy mnie nie zobaczysz? – spytała drwiąco. Nie czekała
jednak na odpowiedź. – Elizabeth mnie wypędziła, bo była zazdrosna! – Głos dziewczyny był
wysoki i nieprzyjemny. Obrzuciła obecnych spojrzeniem. – Nie mogła pogodzić się z tym, ze
Kristian się we mnie zakochał. Biedak, popełnił błąd. To ze mną powinien się ożenić, a nie z
nią!
Gospodarz zbliżył się do niej.
- Co ty, do diabła, wygadujesz? Zupełnie postradałaś zmysły?
W tej samej chwili dziewczyna chwyciła płonący kawałek deski i uniosła go przed
sobą jak pochodnię.
- Nie podchodź – ostrzegała i zamachnęła się groźnie. Kristian przystanął.
- Chodź, Nikole, wejdziemy do domu i porozmawiamy – zaproponował łagodnie.
Dziewczyna odrzuciła głowę w tył i zaśmiała się drwiąco.
- Do domu, mówisz? A co na to powie ta dziwka? – Spojrzała na Elizabeth.
Gospodyni przełknęła ślinę. Wyglądało na to, że Nikoline ostatecznie zwariowała.
Może było z nią coś nie tak już wtedy, gdy mieszkała w Dalsrud. W końcu podobno
nie raz opowiadała, ze dzieliła z Kristianem łoże.
Nikoline przerwała jej zadumę.
-Od dawna mam was na oku. – Zachichotała jak dziecko. – To ja wypijałam wasze
mleko i brałam jedzenie ze spiżarni. Wchodziłam nawet do domu, gdy spaliście. –
Uśmiechnęła się i dodała z czułością w głosie: - Jesteś taki piękny, gdy śpiesz, Kristianie.
Elizabeth potrząsnęła głową. Nikoline była szalona, co do tego nie był już
wątpliwości. Powinno się ją zamknąć w domu dla obłąkanych. Na samą myśl o tym, ze
chodziła w nocy po ich domu, wywracały jej się wnętrzności.
- Byłam też w moim pokoju – ciągnęła służąca. – Wiem, Kristianie, że to ty kazałeś,
by moje meble wciąż tam stały. Domyśliłam się, że w końcu przyjmiecie na moje miejsce
inną dziewczynę, ale… - Wbiła wzrok w ziemię, by po chwili znów spojrzeć na Elizabeth. –
Będziesz musiała się teraz wynieść. Ty, dzieci i Helene. Wszyscy niech idą precz. Zajmę
wasze miejsce. Będę tu mieszkać z Kristianem. Zostaniemy w domu we dwoje. – Obróciła się
w miejscu, opuściła płonącą deskę, przekrzywiła głowę i z czułością zwróciła się do
Kristiana: - Wiem, przez co musiałeś przechodzić, mieszkając tu z tą dziwką. Ale teraz
wszystko będzie dobrze. Nie będziesz musiał już niczego udawać. Przyznaj tylko przed tymi
wszystkimi ludźmi, że to mnie zawsze kochałeś.
Sąsiedzi jak sparaliżowani obserwowali zajście. Nikt nie wyrzekł słowa, nikt się nie
poruszył. Plotkarze na własne oczy mogą się teraz przekonać, że Nikoline to wariatka,
pomyślała Elizabeth. Może po tym wszystkim zastanowią się dwa razy, zanim znów zaczną
wygadywać głupoty.
Dym unosił się nad podwórzem niczym wielka, szara chmura. Ludzie zaczęli
pokasływać. Spiżarni i obory nie było już widać.
Elizabeth zwilżyła wargi, wyciągnęła przed siebie rękę i odezwała się błagalnym
głosem:
- Nikoline, posłuchaj mnie, bardzo cię proszę.
- Nie! – rzuciła służąca. – Nie będę cię już więcej słuchać. Nigdy! Jesteś wiedźmą i…
i… - Szukała właściwych słów, wymachując pochodnią niebezpiecznie blisko ściany domu.
Elizabeth zrozumiała, że dziewczynie nie można już przemówić do rozumu.
Postanowiła udawać,, że jest po jej stronie.
- Wybacz mi – poprosiła pokornie. – Przepraszam, ze zajęłam twoje miejsce. teraz
rozumiem, że to ciebie Kristian naprawdę kocha. – Poczuła na sobie spojrzenie sąsiadów i
zaczęła modlić się w duchu, by nikt jej nie przerwał.
Nikoline zerknęła na nią podejrzliwie, z zaciśniętymi wargami.
- Kiedy to zrozumiałaś? – zapytała wreszcie.
- Teraz – odparła Elizabeth. – Dopiero teraz, gdy zobaczyłam, jak Kristian na ciebie
patrzy. To musi być prawdziwa miłość. – Miała nadzieję, ze jej słowa brzmią wiarygodnie i
że Nikoline pozwoli się wciągnąć w jej grę.
Wydawało się, że służąca zastanawia się nad jej słowami. Zerknęła na Kristiana, jakby
szukała u niego potwierdzenia.
Oby tylko zrozumiał, modliła się Elizabeth w duchu. Błagam, Kristianie, podejmij grę!
Nikoline nie wie, co robi, może podpalić całe nasze gospodarstwo/
- To prawda – odezwał się wreszcie gospodarz, kiwając głową. – Jestem w tobie
zakochany.
Elizabeth usłyszała, jak pusto brzmią te słowa. Nie odważyła się spojrzeć na
dziewczynę, w obawie, ze mogłaby się zdradzić. Żeby tylko odrzuciła pochodnię! Nagle
zrobiło jej się zimno. Dopiero teraz zorientowała się, ze stoi na mrozie jedynie w cienkiej
sukience.
- Wygonisz stąd Elizabeth? – spytała Nikoline.
- Oczywiście – odparł Kristian – natychmiast.
- Czemu się z nią ożeniłeś?
- Zostałem zwiedziony. Ale teraz będę z tobą, już na zawsze. – Kristian nabrał
powietrza. – Marzyłem o tobie, tęskniłem do ciebie, Nikoline. Tak bardzo żałowałem, że
pozwoliłem ci odejść. Ale to Elizabeth mnie oszukała, kłamała mi w żywe oczy. Teraz to
rozumiem.
Elizabeth wiedziała, że jej mąż odgrywa przedstawienie, a mimo to jego słowa ją
zabolały.
- Chodź do mnie – powiedział Kristian, wyciągając ramiona.
Nikoline z wahaniem wypuściła pochodnie z rąk i przetarła oczy. Jej wargi drżały.
Czyżby płakała, zdziwiła się Elizabeth. Dziewczyna sprawiała teraz wrażenie smutnej
i bezradnej. Nie była już nieobliczalna, szaloną podpalaczką. Stało przed nimi teraz
dziecko, dziecko w ciele kobiety, pragnące tylko ciepła i miłości.
- Będziesz się mną opiekował, prawda? – Nikoline pociągnęła nosem i zerknęła na
Kristiana.
- Oczywiście, że tak. – Skinął głową. Dziewczyna zaczęła wygładzać fałdy spódnicy i
przestępować z nogi na nogę, jakby
nagle poczuła się zawstydzona. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Dach szopy
zawalił się do środka, pociągając za sobą ściany, cały budynek złożył się jak domek z kart, a
na podwórze spadł prawdziwy deszcz iskier. Nikoline wrzasnęła przeraźliwie. Jedna z belek
podtrzymujących strop spadła wprost na jej plecy. Sukienka natychmiast się zajęła.
Przytłoczona ciężkim kawałem drewna i wyjąca z bólu dziewczyna zamieniła się w żywą
pochodnię.
Elizabeth stała jak sparaliżowana, nie mogła ruszyć się miejsca. Miała wrażenie, ze
czas się zatrzymał. Że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Widziała twarz Nikoline,
jej rozdziawione usta przypominające czarną jamę, oczy błyszczące w śmiertelnym strachu.
Dziewczyna krzyczała, nie będąc w stanie pojąc niczego poza niewyobrażalnym bólem. Po
chwili ucichła. Dopiero wtedy Elizabeth doskoczyła do niej i wylała na płonące ciało wiadro
wody. Ktoś inny zdusił płomienie wilgotnym kawałkiem żagla. Ogień został ugaszony.
Nikoline leżała przed nimi jak szmaciana lalka, która ktoś cisnął na śnieg. Elizabeth
padła na kolana. Z jej piesi dobył się krótki szloch. Co za straszna śmierć, pomyślała. Nikt,
absolutnie nikt nie zasługiwał na coś takiego. Nagle poczuła, że podnoszą ją silne ramiona, i
usłyszała szept Kristiana:
- Chodź, Elizabeth. Nie siedź tak, rozchorujesz się. przecież nawet nie jesteś ubrana. –
Poczuła, że mąż zarzuca na jej ramiona swój płaszcz.
Ktoś powiedział, ze zwłoki trzeba zanieść na przystań, ktoś inny okręcił głową,
twierdząc, że dziewczyna była zupełnie zwariowana.
- Zabierzemy ją do domu – oświadczyła nagle Elizabeth, ucinając wszelkie dyskusje. –
Nikoline będzie leżeć w swoim pokoju. I niech ktoś zbije dla niej trumnę.
- Kochanie – odezwał się Kristian ostrożnie – nie możesz…
- Owszem, mogę. Rób, co mówię.
Mąż posłał jej przeciągłe spojrzenie, po czym skinął głową. Elizabeth ruszyła do
domu. Ciepło uderzyło ją od drzwi. Widać Amanda zdążyła
napalić w piecu.
- Gdzie dzieci? – zapytała.
- W swoim pokoju. Nie widzą stamtąd podwórza – odparła służąca i dodała szybko:
-zaraz znów do nich zajrzę. Ane na szczęście śpi.
Elizabeth skinęła głową.
- Nikoline… Nikoline nie żyje. – Najlepiej będzie jak najszybciej z tym skończyć,
pomyślała. Słyszała, że Amanda stara się powstrzymać płacz, ale nie miała siły jej pocieszać.
– To ona chodziła po domu nocą. Gdy szopa na torf się zawaliła, spała na nią płonąca belka.
- O Boże.
- Na szczęście miała szybką śmierć. Ale ani słowa dzieciom. Zajmę się nimi – dodała
pospiesznie i wyszła z kuchni.
Kristian i Ole właśnie wnieśli zawinięte w końską derką zwłoki. Przepuszczającej ich
w korytarzu Elizabeth wydawały się one dziwnie małe.
- Połóżcie ją tutaj – powiedziała, wskazując łóżko. W pokoju rozszedł się drażniący
zapach dymu i spalenizny.
- Elizabeth, jesteś tego pena? – zapytał Kristian, gdy Ole już wyszedł. – Może lepiej
zanieść ją na przystań?
- Będzie tak, jak powiedziałam – odparła zdecydowanie. – Może pójdziesz sprawdzić,
czy gdzieś się jeszcze nie pali? – zapytała, chcąc skłonić męża do wyjścia. Miała mnóstwo
spraw, które wolała przemyśleć w samotności.
- Dobre. – Skinął głową. Przed wyjściem jeszcze spytał: - Przynieść ci jakieś ubrania?
- Nie. chciałabym przez chwilę zostać sama.
Elizabeth zostawiła ciało przykryte derką, nie chciała jeszcze raz oglądać zwęglonych
zwłok. Chciała pamiętać Nikoline taką, jaka była za życia, ale wiedziała, że będzie mieć z
tym kłopoty. W jej pamięci wypalił się już straszliwy obraz szalonej kobiety krzyczącej z
bólu i strachu.
Opadła na kolona obok łóżka. Płacz wypełniał ją cała, dobywał się z brzucha i sięgał
piersi, powodując ucisk i ból. Z oczu płynęły łzy. Szlochała, drżąc na całym ciele, wtuliła
twarz w koc, którym kiedyś okrywała się Nikoline. Myślała o dziecięcej duszy, która
mieszkała w ciele służącej, o jej nieszczęściu rozpaczy, o niewyobrażalnym cierpieniu u
strasznej śmieci. Wreszcie wyprostowała się, złożyła dłonie i zaczęła się modlić.
- Dobry Boże, nie znam wielkich słów. Nie modlę się o siebie, ale o Nikoline. Błagam
cię na kolanach, byś wziął ją do siebie. Ludzie powiadają, ze w raju jest dobrze. a NIkoline
zasługuje na to, by było jej dobrze. może już tam u ciebie jest? Jeśli tak, to proś ją ode mnie o
przebaczenie za wszystkie krzywdy, jakie jej wyrządziłam. Mam nadzieję, ze odpuści mi
moje winy. Amen.
Rozległo się pukanie, Kristian uchylił drzwi.
- Trumna gotowa – oznajmił cicho.
Elizabeth podniosła się i otarła mokre od łez policzki.
Rozdział 13
Pachnie wiosną, pomyślał Kristian, wciągając słone morskie powietrze głęboko do
płuc. Zima, którą mieli za sobą, była jego zdaniem szczególnie ciężka. Niełatwo było mu
wyruszać na połów po pożarze i tragicznej śmierci Nikoline. Stał w te miesiące więcej listów
niż kiedykolwiek wcześniej, chciał też wiedzieć o wszystkim, co się działo w domu.
Niektóre sprawy udało się załatwić, jeszcze zanim wyruszył.
Torf dostali od sąsiadów, przede wszystkim od Bergette.
- Trzeba sobie pomagać w ciężkich czasach – stwierdziła. – Sami też byście tak
postąpili.
Był tym tak poruszony, że zdołał jej odpowiedzieć tylko skinieniem głowy.
Ziemia nie była w tej zimy przemarznięta, mogli więc od razu pochować Nikoline.
Wyprawili także na jej cześć skromną stypę. Niewiele osób żegnało służącą na cmentarzu. Ci,
którzy przyszli, kręcili ze smutkiem głowami, mamrocząc, ze to straszna tragedia i że gdyby
gospodarze Dalsrud potrzebowali pomocy, zawsze mogą się do nich zwrócić.
Kristian nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Męczyły go wyrzuty sumienia.
Nikoline musiała zachorować na długo przedtem, zanim opuściła Dalsrud. Gdyby
odpowiednio wcześnie zrozumiał, co jej dolegało, może mógłby zapobiec nieszczęściu/
To, co się stało, wywarło wstrząsające wrażenie na Marii. Nie było sensu próbować
ukrywać przed nią prawdy. I tak prędzej czy później dowiedziałaby się wszystkiego od
sąsiadów. A choć Elizabeth próbowała opowiedzieć o wszystkim tak, by oszczędzić jej
cierpienia, dziewczynka przez wiele nocy budziła się z płaczem.
W ostatnich listach jednak Elizabeth pisała, że obie dziewczynki uspokoiły się i chyba
już nie myślą o tamtym strasznym dniu. Kristian bardzo się z tego cieszył.
Spojrzał na fiord, przy okazji lustrując wzrokiem wszystkie łodzie. Już dawno nie
cieszył się tak na myśl o wyprawie do kościoła. Może jego dobry nastrój wiązał się z
nadejściem wiosny. Nie miał tej zimy zbyt wiele okazji, by uczestniczyć we mszy. Każdej
niedzieli miał wrażenie, że jego ciało odlane jest z ołowiu – było ciężkie i obolałe. Wolał
więc skorzystać z wolnego dnia i porządnie się wyspać. Dobrze zresztą wiedział, że nie tylko
on odwracał się na drugi bok, rezygnując z nabożeństwa.
Ale tej niedzieli wielu pewnie czuło to samo co on, biorąc pod uwagę, ile łodzi płynęło
do kościoła. Kristian obejrzał się przez ramię i zobaczył, że już niedługo dobiją do brzegu w
miejscu, które na wyrost nazywano dzielnicą portową. Łatwo było się domyśleć dlaczego.
Budynki stały przyciśnięte jedne do drugiego, obok zakładu pogrzebowego, gdzie trafiały
trumny w oczekiwaniu na złożenie w ziemi, znajdowała się kawiarnia i kram, który bywał
otwarty po mszy. Może warto byłoby się tam przejść i obejrzeć towary? Mógłby poszukać
kolejnych prezentów dla domowników.
W jego kufrze leżało już kilka torebek z cukrem, koronki dla służących i materiał na
sukienkę dla Elizabeth. A na samym dnie schował drewnianego konia i krowę pomalowane w
najpiękniejsze kolory, jakie można było sobie wyobrazić – prezent dla Ane. Dziewczynka
uwielbiała zwierzęta, z radości na pewno rzuci mu się na szyję. To dziwne, ale zapałał do Ane
ogromną miłością. Zaraz po ślubie marzył o własnym dziecku, najlepiej rzecz jasna chłopcu.
Jakiś czas myśl ta nie dawała mu spokoju, ale w końcu ją od siebie oddalił. Owszem, wciąż
bardzo chciałby mieć syna, lecz zdążył już przyzwyczaić się do życia, które wiedli. To Bóg
decydował o takich rzeczach; on sam niewiele mógł w tej sprawie począć.
Niektóre kobiety przebierały się przed zejściem na ląd w odświętne ubrania. On i
reszta jego załogi miała na sobie gumowce sięgające aż do uda. Pospiesznie zmienili je na
bardziej stosowne buty i dołączyli do ludzkiego strumienia płynącego w stronę kościoła.
- Do diaska, ale ścisk – burknął Jakob idący obok Kristiana. – Ponoć pastor jest tu
bardzo lubiany. Nazywa się Christoffer Frimann Daae. – Wypowiedział imię i nazwisko
powoli, akcentując każdą sylabę, jakby długo się tego uczył i cieszył się, że może podzielić
się informacją z przyjacielem.
Na kościelnym wzgórzu panował tłok, ludzie zbili się w grupki i gawędzili ściszonymi
głosami. Krystian zdjął czapkę i przystanął. Po tym, jak w Oscarskaret położono nową drogę,
ludzie zaczęli masowo przychodzić tu na piechotę. Przypomniał sobie historię o tym, jak sam
król Oscar przyjechał z wizytą i wyrył swoje imię w skale.
- Jeśli chcemy mieć dobre miejsca, to musimy chyba wchodzić – odezwał się Ole.
- Dobrze, zawołaj pozostałych.
- Mamy szczęście – zauważył parobek, gdy już usiedli.
Kristian skinął głową i zerknął na cisnących się w nawie ludzi. Mówiło się, że
kościelne ławy są w stanie pomieścić nawet pięćset osób, lecz dziś wiernych przyszło dwa
razy tyle. Wielu stało pod ścianami, ale siedzący chętnie ściskali się w ławkach, by zrobić
dodatkowe miejsce.
Organista zaczął grać, Kristian wyjął książkę do nabożeństwa i ostrożnie ją otworzył.
Na lewo od niego wisiała tablica z numerami stron. Odnalazł właściwą pieśń i dołączył do
śpiewających. Dźwięki organów i ludzki głosy mieszają się ze sobą jak szum fal i gwizdanie
wiatru, pomyślał, i poczuł, jak bardzo tęskni za domem.
- Módlmy się – zaintonował pastor, a wierni złożyli dłonie.
Krystian zerknął na swoich sąsiadów i zauważył wielkie ręce splecione do modlitwy.
Jakob odmroził sobie palce, wskutek czego miał siny paznokieć. Niedługo pewnie odpadnie.
Ktoś inny miał zastrzał. Na szczęście doktor był akurat wtedy w Storvaagen i zbadał
nieszczęśnika. Inaczej mogłoby się to skończyć zakażeniem. Z rozmyślań wyrwał go śpiew
pastora.
- Pan z wami! Niech się zmiłuje nad wami Bóg Wszechmogący! Niech Jego twarz
jaśnieje nad wami i ześle na was łaskę. Niech oczy Pana dostrzegą was i napełnią wasze czasy
pokojem.
Kristian rozejrzał się ukradkiem. Drewniane ściany odnowione zostały na biało.
Natychmiast pomyślał o Zahlu Kjarringo. Ludzie szeptali, że pomalował swój dom na biało
od strony morza, skąd budynek był widoczny dla przybijających do portu, ale już tylne ściany
pokrył tanią farbą w kolorze ochry. Aż miał ochotę się roześmiać. Co też niektórzy byli w
stanie zrobić, żeby zaimponować innym!
Zauważył, że na chórze rozsiedli się bogacze. Zerknął na nich ukradkiem. To ci,
którzy płacili za własne miejsca. Rozpoznał Wolffa, kupca ze Storvaagen, i szybko
odwrócił spojrzenie. W mojej wsi sam jestem możnym gospodarzem, pomyślał, ale tu
wszyscy jesteśmy równi.
- Napisano – pastor otworzył Biblię – jeśli na przykład brat lub siostra nie mają
odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: Idźcie w pokoju, ogrzejcie
się i najedzcie do syta! – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała, to na co
się to przyda? I cóż to znaczy, moi drodzy parafianie? Otóż tyle, że musimy pomagać
ludziom, którzy są w gorszej sytuacji niż my sami.
Kristian rozumiał, czego parafianie tak cenią swojego pastora. Duchowny nie męczył
ich kazaniami o diable i wiecznym potępieniu. Jego słowa sprawiły, że człowiek czuł się
szczęśliwy i spokojny. Dawały nadzieję na wieczne życie, nagrodę za znoszenie ziemskich
katuszy.
Przeniósł spojrzenie na wiszący nad ołtarzem obraz przedstawiający cztery postacie.
Na samej górze królowały trzy pulchne aniołki o dziecięcych twarzach. W środku artysta
namalował anioła o złotych włosach. Kiedyś słyszał, że modelką była jakaś kobieta z
Vesteraalen, ale nie mógł sobie przypomnieć jej imienia.
Dźwięk organów rozległ się tak nagle, że aż drgnął. Chciał śpiewać razem z resztą
wiernych, gdy nagle słowa psalmu uwięzły mu w gardle. Z trudem łapał powietrze. Jego
spojrzenie padło na człowieka siedzącego kilka rzędów przed nim, mężczyznę o jasnych
włosach. To niemożliwe, pomyślał, i przymknął oczy. Boże, nie pozwól… nie dokończył
prośby i uniósł powieki. Jego serce waliło, jakby miało zaraz wyrwać się z piersi. Otarł twarz
dłonią. Nie było wątpliwości: kilka rzędów przed nim siedział Jens. Czyżby widział upiora w
biały dzień i to do tego w Domu Bożym?
To na pewno był Jens. A więc on żył! Zestarzał się co prawda i zapuścił brodę, ale
Kristian rozpoznał charakterystyczną bliznę na twarzy w miejscu, gdzie zarost się
przerzedzał. Tysiące myśli kłębiło się mu w głowie. Co Jens mógł tu robić? Przecież już od
kilku lat uchodzi za zmarłego. Jak to możliwe, ze objawia się nagle, cały i zdrowy, w kościele
w Kabelvaag? A może miał brata, który… Nie, oczywiście, że nie, przecież ma na twarzy
bliznę – pozostałość po ranie, którą osobiście mu zadał, gdy pokłócił się o Elizabeth.
Nagle w jego głosie pojawiła się nowa wątpliwość: czy w świetle prawa Elizabeth i
Jens wciąż byli małżeństwem? Nie wydawało mu się. tak czy inaczej, musiał powiedzieć
żonie, że Jens żyje… ciekawe, czy ona jeszcze go kocha? Był przecież jej pierwszą miłością,
jest ojcem jej dziecka. Kristian dobrze pamiętał, jak błagał ją o rękę. Elizabeth była wtedy
pogrążona w żałobie, można było odnieść wrażenie, że wolałaby żyć w nędzy, niż opuszczać
dom, w którym mieszkała razem z Jensem.
- Idziemy? – Głos Olego podziałał na niego otrzeźwiającego. – Już po nabożeństwie.
Kristian rozejrzał się zdezorientowany.
- Dobrze się czujesz? – Ole obrzucił go badawczym spojrzeniem. – Jesteś blady jak
ściana. I cały spocony. Może masz gorączkę?
- Muszę się przewietrzyć – odrzekł Kristian ochryple i łokciami utorował sobie drogę
do wyjścia. Najchętniej popędziłby prosto do łodzi, ale przypomniał sobie, że był z nim
Jakob. On nie może przecież zobaczyć Jensa, pomyślał gorączkowo rozglądając się dookoła.
Jakob na pewno pozna swojego przybranego syna. Podobnie Olav, chociaż od zniknięcia
pierwszego męża Elizabeth minęły już cztery lata.
Kristian poczuł, że dłonie ma wilgotne od potu. Zerwał rękawice i zaczął szukać
wzrokiem Jakoba, jednak zamiast niego ujrzał wychodzącego z kościoła Jensa. Nie było
żadnych wątpliwości, że to on. Mężczyzna posłał komuś uśmiech, obnażając równe, białe
zęby. Kristia ukrył się za placami parafian, nie chcą tracić kontaktu z oczu. Ostatnie, czego
sobie życzył, to zderzyć się z nim przypadkiem w drodze do przystani. Cały czas, się
zastanawiał, co Jens robi w Kabelvaag. Najwyraźniej znał tu ludzi, musiał tu więc mieszkać
przynajmniej jakiś czas, czemu nie wrócił do Elizabeth i Ane, czemu pozwolił, żeby cała wieś
uznała go za zmarłego? Zdezorientowany, potrząsnął głową. Może Jens popełnił jakieś
przestępstwo i dlatego się ukrywał? Chociaż słowo :ukrywał się” nie bardzo tu pasowało,
wziąwszy pod uwagę, że mężczyzna spokojnie spacerował po kościelnym wzgórzu.
Może powinienem podejść do niego i się ujawnić? Wzdrygnął się, poczuł, jak pot
spływa mu po plecach. Nie, jeśli to zrobię, wszystko runie. Elizabeth zabierze Marię i Ane, i
odejdzie. Na samą myśl o tym zakręciło mu się w głowie. Podskoczył ze strachu, gdy nagle
wyrosła przed nim zwalista sylwetka Jakoba.
- Chyba musimy już iść. – Kristian chwycił go za ramię.
- Teraz? – zdziwił się mężczyzna. – Nie spiesz się, poczekajmy chwilę. Spotkałem
znajomych, chciałbym z nimi porozmawiać.
Kristian poczuł, jak ogarnia go panika.
- Tak czy inaczej musimy się zbierać – oświadczył zdecydowanym głosem o wbił w
Jakoba spojrzenie. Kątem oka dostrzegł zbliżającego się Jensa. – Nie czuję się najlepiej –
dodał i pomyślał, że przynajmniej to nie jest kłamstwem.
- Zjadłeś coś, co ci zaszkodziło? – zapytał Jakob, gdy już zbliżali się do przystani.
- Chyba nie, odsapnę tylko chwilę i wszystko będzie dobrze. – Znalazł oparta o ścianę
przewróconą beczkę i usiadł na niej. Delikatny powiew od fiordu chłodził mu twarz.
Drżącymi palcami rozpiął górne guziki kurtki i zaczął głęboko oddychać.
- Lepiej ci? – spytał Jakob.
- Tak, dziękuję. Jeśli masz jeszcze coś do załatwienia, to idź. Posiedzę tu i poczekam.
- Chętnie zajrzałbym do kramu. O ile możesz na chwilę zostać sam?
- Nie jestem dzieckiem – odrzekł Kristian, próbując zebrać myśli. Powinienem był mu
powiedzieć, kogo widziałem, stwierdził w głębi ducha, i
zmarszczył czoło, zwracając twarz ku słońcu.
- Możemy sobie zagotować trochę kawy. – Jakob uśmiechnął się szeroko.
Kristian zobaczył, że grupka ludzi rozpaliła w pobliżu ognisko i jadła przy nim drugie
śniadanie. Zerknął na drogę i zobaczył Jensa idącego w ich kierunku. U jego boku kroczyła
młoda kobieta z długim, rudawym warkoczem. Śliczna stwierdził, gdy dziewczyna
uśmiechnęła się i ujęła swego towarzysza pod ramię. Dobry Boże, pomyślał nagle, czyżby
mąż Elizabeth założył tu nową rodzinę? Czy to dlatego się nie odzywał? Szybko jednak
odrzucił tę możliwość. Nie, za takie rzeczy wymierzano surowe kary. To musi chodzić o coś
innego.
- Przepraszam, ale nie mogę tu dłużej siedzieć – jęknął i podniósł się z miejsca. Miał
na sobie kilka warstw ubrań, a mimo to było mu zimno.
- Chyba będziemy musieli sprowadzić do ciebie doktora – rzekł Jakob, gdy szli już w
stronę łodzi. – Chodźcie, chłopy! – wrzasnął do reszty załogi. Kristian źle się czuje, trzeba go
odwieźć do Storvaagen. Kawy się napijecie w domu.
- Nie chcę doktora odparł Kristian. – Nie będę o tym dyskutował – dodał, gdy
zobaczył, że Jakob zamierza protestować. – Dopiero gdy zostawili dzielnicę portową daleko
za sobą, a ludzie na brzegu zaczęli przypominać małe punkciki, odetchnął z ulgą. Dłonie
wciąż mu jednak drżały.
- Chcę dziś włożyć kościołową sukienkę – oświadczyła Ane z rękoma skrzyżowanymi
na piersi.
- Co to za pomysły? – Elizabeth trzymała w dłoniach codzienne ubranie córeczki. –
Przecież mamy poniedziałek, będziemy robić pranie, po co się stroić. Chodź, ubiorę cię.
- Ale chcę wyglądać ładnie na przyjazd Kristiana.
- Kochanie – westchnęła Elizabeth. – Jeszcze wiele dni zostało do jego powrotu.
- A co będzie, jak wróci dzisiaj, a ja będę wyglądać zwyczajnie?
Elizabeth jęknęła zrezygnowana i otworzyła drzwi szafy. Ane miała dużo ubrań, nic
się nie stanie, jeśli włoży na siebie jakąś ładniejszą sukienkę.
- Chce tę kościołową z koronkami! – powtórzyła dziewczynka.
- Nie, dość już tego! – Elizabeth chwyciła ją za ramię i wbiła w nią spojrzenie. – Albo
włożysz tę tutaj, albo będziesz siedzieć na stryszku, aż zmienisz zdanie.
- No dobrze – westchnęła Ane i wciągnęła sukienkę przez głowę. – Ale Kristianowi na
pewno spodobałaby się tamta.
Matka udała, że nie słyszała ostatniej uwagi, i zaczęła układać sobie włosy.
- Jak myślisz, co Kristian na to powie? – Dziewczynka otworzyła buzię, demonstrując
dwie szczerby po dolnych mleczakach.
- Stwierdzi pewnie, ze wyglądasz jak stara bezzębna baba – zażartowała Maria,
zawiązując wstążkę na warkoczu.
- Na pewno tak nie powie! – zaprotestowała Ane, wyraźnie urażona.
- No już, idźcie do kuchni – rzuciła Elizabeth niecierpliwie.
W pralni pełno było pary. Helene rozpięła górne guziki bluzki, obnażając rowek
pomiędzy obfitymi piersiami. Rękawy podwinęła tak wysoko, jak tylko mogła, wilgotne
kosmyki włosów lepiły jej się do czoła. Elizabeth przetarła twarz przedramieniem. Nagle
drzwi stanęły otworem.
- Wracają! – wrzasnęła radośnie Ane. – Wraca Kristian z Olem!
Gospodyni wrzuciła ubrania do balii i posłała córce pełne zaskoczenia spojrzenie.
- Jesteś pewna? – zapytała.
- Tak, to prawda. Pospiesz się, to zdążysz ich przywitać na przystani. Szkoda, że się
ładniej nie ubrałaś – dodała dziewczynka.
Elizabeth wytarła dłonie o fartuch.
- Helene, idź do domu i przygotuj coś do zjedzenia. Amando, ty… - chciała
powiedzieć dokończ pranie, ale zreflektowała się. – chodź ze mną i przywitaj się z Olem.
Gospodyni pierwsza podbiegła do powracających mężczyzn u uścisnęła im dłonie,
zaraz potem przyskoczyła do nich Amanda. Elizabeth zobaczyła, że dziewczyna wierci się i
odwraca zawstydzone spojrzenie, rozmawiające cicho z Olem. Że też kilka miesięcy rozłąki
może tak podziałać!
Na chwilę nie wypuszczając jej dłoni, Kristian przyciągnął żonę do siebie.
- Żebyś tylko wiedziała, moja Elizabeth, jak bardzo cię kocham – wymamrotał,
obejmując ja mocno.
- Chyba się domyślam – odrzekła i rozejrzała się zawstydzona. Kristian nie miał w
zwyczaju tak demonstracyjnie okazywać jej uczuć. Już miała coś na ten temat powiedzieć,
gdy do rozmowy wtrąciła się Ane.
- Wystroiłam się na twój przyjazd, Kristianie, ale mam powiedziała, ze nie mogę
włożyć sukienki z koronkami. Do czego to podobne?
Mężczyzna wybałuszył oczy.
- Co ty też mówisz? Nie dali ci się wystroić w koronki?
Elizabeth wzięła męża pod ramię, a wolną rękę podała Marii. Poczuła, że przepełnia ją
radość. Miała teraz przy sobie wszystkich swoich bliskich, bo Ane uczepiła się Kristiana z
drugiej strony.
Kilka tygodni później Elizabeth stała w kuchni, mieszając ciasto, gdy niespodziewanie
zjawił się Kristian.
- Mmm, jak pięknie pachnie – westchnął i przyciągnął ją do siebie.
- Nawet nie próbuj, nie dam ci posmakować ciasta. – Posłała mu promienny uśmiech.
- Przynajmniej posmakuję tego – odrzekł i pocałował ją w czoło. Ostrożnie uwolniła
się z jego uścisku.
- Nie teraz. Muszę wstąpić do Bergette i zanieść jej to wszystko.
- Od kiedy roznosisz jedzenie po sąsiadach? – zapytał.
- Od dzisiaj! Dali nam przecież tyle torfu i nie chcieli wziąć ani grosza, więc
postanowiłam okazać im naszą wdzięczność w inny sposób. uszyłam na przykład trochę
ubrań. A jak ci idzie stawianie nowej szopy? – zapytała, chcąc zmienić temat.
- Dobrze – odparł, próbując zanurzyć palce w misie z ciastem.
- Zostaw! – upomniała go. Wstawiła formę do pieca i przesunęła pogrzebaczem węgle.
– Bergette przysłała mi służącą z wiadomością, że mam ją odwiedzić. Chyba chce ze mną o
czymś pomówić.
- Babskie plotki – wymamrotał Kristian.
- Ja ci dam plotki – zaśmiała się Elizabeth i uszczypnęła go w bok. – I spróbuj tylko
jeszcze raz nazwać mnie babą.
Chwycił ją za nadgarstki i jeszcze raz przyciągnął do siebie.
- Jesteś teraz w mojej mocy – oznajmił z szelmowskim uśmiechem. Elizabeth poczuła,
że robi jej się gorąco.
- Myślisz, że jestem starą babą? – zapytała w nadziei na pochlebne słowa.
- Nie i dobrze o tym wiesz. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką chodzi po tej ziemi –
odpowiedział jej z powagą. – Każdego dnia myślę o tym, jakie mam szczęście, ze zostałaś
moją żoną.
- Dziękuję. A ja mam szczęście, że jesteś przy mnie – powiedziała cicho i przytuliła
policzek do jego piersi. Serce Kristiana biło mocno i szybko.
- Nigdy mnie nie zostawiaj – usłyszała nagle głos męża. Odsunęła się nieznacznie.
- Oczywiście, że cię nie zostawię, Kristianie. Ale teraz muszę iść i doprowadzić się do
porządku.
Jeszcze długo potem czuła na sobie jego spojrzenie, wciąż słyszała jego głos.
Płomienne wyznanie powinno ją właściwie cieszyć, ale nie wiedzieć czemu miała wrażenie,
że cos się pod nim kryje. Zostało wypowiedziane tonem, którego nigdy wcześniej nie
słyszała. To ją zaniepokoiło.
Bergette przyjęła ją z otwartymi ramionami.
- Witam, witam. Jak miło, że znalazłaś czas, by mnie odwiedzić. Pomyślałam, że
mogłybyśmy usiąść w oranżerii. Cały dzień przygrzewa słońce, jest ciepło i miło. Spójrz na
moje kwiaty, jak dobrze tu rosną – wskazała porozstawiane wszędzie doniczki – możesz
dostać kilka szczepek. Wybierz sobie tylko, które chcesz.
Zupełnie jakby wciąż panowało tu lato, pomyślała Elizabeth. Będzie musiała
zaproponować Kristianowi zbudowanie czegoś podobnego.
- Piękna masz sukienkę – pochwaliła sąsiadka.
- Dziękuję. Materiał dostałam od Krystiana na Boże Narodzenie, a Caspara,
przepraszam panienka Caspara, uszyła z niego suknię.
Bergette zaśmiała się.
- Tak, świetnie sobie radzi z takimi rzeczami. Dużo ci rzecz uszyła?
- Była u nas zaraz potem, jak się przeniosłam do Dalsrud. Moja suknia ślubna to jej
dzieło. Ale jak wiesz, z reguły sama sobie szyję.
- Tak, chyba że akurat dobosz coś dla mnie. Proszę, siadaj. Elizabeth wyciągnęła
formę z ciastem.
- Przyniosłam coś na ząb. Upiekłam na poczekaniu – dodała skromnie.
- jak miło. – Bergette uśmiechnęła się i podała formę służącej, która akurat pojawiła
się w oranżerii. – Wyłóż to na półmisek i przynieś kawę – poleciła, po czym usiadła przy
stole.
Początkowo rozmawiały o nowej szopie na torf. Wkrótce służąca przyniosła kawę i
ciasto. Dopiero gdy wyszła, gospodyni zmieniła temat:
- Jak się miewają dzieci?
- Dziękuję, bardzo dobrze. Ane koniecznie chciała przyjść…
- Chyba jestem w ciąży – przerwała jej Bergette.
- Gratulacje! – wykrzyknęła Elizabeth i klasnęła w dłonie. – Co za niespodzianka! Od
dawna już jesteście małżeństwem i… - przerwała. – Cóż, nie wszystkim przypada w udziale
takie błogosławieństwo!
- No właśnie, i ja już myślała, że mnie to nie spotka – przyznała sąsiadka ze
spuszczonym wzrokiem. – Nie jestem jeszcze pewna, więc proszę ani słowa nikomu.
- Oczywiście, ze nie. ty sama powinnaś wszystkim powiedzieć – odparła Elizabeth
miękko. Przez chwilę pomyślała o tym, jak ona się czuła, gdy zaszła w ciążę. Zazdrościła
kobietom, które mogły rozpowiadać o swoim szczęściu i przyjmować gratulacje. Sama
musiała ukrywać rosnący brzuch tak długo, jak tylko się dało. Co nie znaczyło bynajmniej, że
przyjście Ane na świat nie było dla niej wielką radością. – Tak się cieszę – powiedziała. –
mam nadzieję, ze naprawdę jesteś w ciąży. Będę się o to modlić. Niedługo będziesz już szyć
dziecięce ubranka, sama zobaczysz.
Bergette uśmiechnęła się niepewnie.
- Tak, miejmy nadzieję. Jeśli faktycznie okaże się, ze to prawda… czy będę mogła po
ciebie posłać, gdy zacznę rodzić?
- Po mnie? Nie wolałabyś mieć przy sobie lekarza i…
- Akuszerki? Nie, dziękuję. Chciałabym, żeby był ze mną ktoś, komu ufam i przy kim
czułabym się bezpiecznie.
- Tak, oczywiście – odparła Elizabeth i poczuła, że robi jej się ciepło na sercu.
Patrzyła, jak na świat przychodziła Maria, a gdy ona sama rodziła Ane, towarzyszył jej tylko
Jens.
Siedziały przez chwilę, każda pochłonięta własnymi myślami. Ciszę przerwała
Bergette.
- To straszne, co stało się z Nikoline. Elizabeth skinęła głową.
- Ludzie długo jeszcze potem gadali – ciągnęła gospodyni. – trudno byłoby się
spodziewać czegoś innego, w końcu wielu wszystko widziało.
- Co masz na myśli? – spytała Elizabeth.
Sąsiadka wzruszyła ramionami i nałożyła sobie jeszcze kawałek ciasta.
- Niektórzy mówili, że dziewczyna rzuciła się w płomienie, bo miała złamane serce i
że była zakochana w Olem. Inni twierdzili, ze chodziło o Kristiana, a jeszcze inni, że jakiegoś
żonatego mężczyznę.
W tej samej chwili Elizabeth zobaczyła w drzwiach Sigvarda, męża Bergette. Musiał
przyjść już jakiś czas temu i stał przez nikogo niezauważony. Przypomniało jej się, jak
zobaczyła go z Nikoline w budynku dla parobków w Dalsrud. Czyżby usłyszał, o czym przed
chwilą rozmawiały? Poczuła, że spociły jej się dłonie i odstawiła filiżankę na spodek.
Bergette jeszcze nie dostrzegła męża, który stał za jej plecami – ukryty za futryną, jakby
chciał, by nikt go nie zobaczył. Elizabeth odchrząknęła
- Ubranie Nikoline zapaliło się w wyniku nieszczęśliwego wypadku – powiedziała. –
Potem uderzyła ją belka, gdy zawaliła się szopa. I tyle. – Nie wspomniała o szaleństwie, które
ogarnęło służąca, ani o tym, że to w Krystianie była zakochana. Nie chciała kalać pamięci
zmarłej.
Gospodyni zaczęła opowiadać o czymś bez znaczenia, ale Elizabeth słuchała jej
jednym uchem. Wciąż zerkała ukradkiem na Sigvarda. Czyżby nie miał zamiaru się ujawnić?
Może powinna go zdemaskować?
- Co byś zrobiła, gdybyś się dowiedziała, że Kristian nie jest ci wierny? – spytała
nagle Bergette.
- Co? – Elizabeth spojrzała na nią zaskoczona. Czemu coś takiego w ogóle przyszło
przyjaciółce do głowy? – Nie wiem – odpowiedziała szczerze. – Może byłabym mu w stanie
wybaczyć, ale nigdy bym o tym nie zapomniała. Żeby jednak móc na ten temat mówić, trzeba
chyba samemu coś takiego przeżyć.
- Gdybym ja odkryła, że mój mąż był mi niewierny, to skończyłabym nasze
małżeństwo raz na zawsze – oświadczyła Bergette i z hukiem odstawiła filiżankę.
Elizabeth z trudem przełknęła ślinę.
- Cóż, brzmi to właściwie i rozsądnie. Chyba muszę się zbierać do domu. – Powoli
wstała z miejsca. Kątem oka zobaczyła, że Sigvard się wycofuje. – Dziękuję za miął
pogawędkę i pyszną kawę, Bergette. Tera to ty będziesz musiała mnie odwiedzić. I jeszcze
jedno ściszyła głos. – Daj znać, jak tylko będziesz wiedzieć coś na pewno. – Przyłożyła dłoń
na brzuchu przyjaciółki.
Już stała w progu, gdy Bergette klasnęła w dłonie i zawołała:
- Kochana, zapomniałam o najważniejszym! Przecież dlatego właśnie cię zaprosiłam.
- A nie dlatego, że może jesteś… - zdziwiła się Elizabeth.
- Nie, nie tylko. Przecież potrzebujesz nowej służącej, bo ta dziewczyna ze Stroli wam
uciekła. Chyba mogę ci pomóc.
- Naprawdę?
- Tak, ale ta służąca mogłaby zacząć dopiero za miesiąc, w czerwcu. Z tego, co wiem,
jest bardzo dobra. Słyszałam o niej od znajomych, a to godni zaufania ludzie. Tak czy inaczej,
mogłabyś podpisać z nią umowę na czas próbny.
- Jesteś wspaniała – ucieszyła się Elizabeth i uścisnęła dłonie sąsiadki. – Gdybym
tylko mogła ci się jakoś odwdzięczyć.
- Wciąż mi się odwdzięczasz, tylko sama o tym nie wiesz.
Elizabeth szła do domu i z uśmiechem na ustach. Nowa służąca, pomyślała. Nie mogła
się już doczekać, by ją poznać. Ktokolwiek to będzie, po Nikoline i Klausine już nic jej nie
zaskoczy.
Rozdział 14
- Nigdy się tego nie nauczę na pamięć, Ole. Nigdy w życiu. Ośmieszę się tylko przed
wszystkimi i zostawią mnie na przyszły rok. – Głos należał do Amandy.
Elizabeth dobrze pamiętała, jak sama przystępowała do konfirmacji i musiała wyuczyć
się na pamięć psalmów oraz katechizmu Pontoppidana, zawierającego nie mnie niż 759 pytań
i odpowiedzi. Nauka zawsze przychodziła jej z łatwością, została więc dopuszczona do
sakramentu i od tamtej chwili mogła uważać się za dorosłą. Mogła upinać włosy, chodzić w
długich spódnicach i pojawiać się na potańcówkach. Uśmiechnęła się smutno. W jej
przypadku to ostatnie i tak nie wchodziło w grę, bo w rodzinnej wsi nikt nie urządzał zabaw.
Poza tym zdaniem rodziców nie miała czasu na takie bzdury. A włosy zaplatała w warkocz aż
do zamążpójścia, nawet teraz zdarzało się jej to robić. Wiedziała jednak, ze nie dla wszystkich
zdanie egzaminu konfirmacyjnego było takie łatwe. Znała biedaków, który wygrywali batalię
z pastorem dopiero w wieku trzydziestu kilku lat.
- To niesamowite, sam tytuł tej książki jest niemożliwy – dziwił się Ole. – Posłuchaj,
Amando: Prawda i pobożność, czyli proste i możliwe krótkie, a dostateczne wyjaśnienie
Małego Katechizmu Doct. Mart. Lutra, zawierające wszystko, co ten, kto pobożnym pragnie
być, powinien wiedzieć i robić.
- Ach przestań – westchnęła dziewczyna. – Tylko mnie jeszcze bardziej denerwujesz.
Poza tym można na tę książkę mówić po prostu Ostrzeżenia Pontoppidana.
- Wiem, przecie sam ją czytałem – oświadczył parobek. – Ale zastanawiałem się
zawsze, co znaczy Doct. Mart.
- To pewnie coś, co Pontoppidan wymyślił, żeby dokuczać takim głupim biedakom jak
ja – stwierdziła Amanda.
- Nie bredź! Nauczyłaś się przecież czytać, to z tym też sobie poradzisz. Skoro mnie w
końcu dopuścili do konfirmacji, to ciebie też nie zostawią. No dalej, przeczytaj tę stronę, a
później cię przepytam.
Elizabeth uśmiechnęła się i wyszła na palcach na słoneczne podwórze. Śnieg już
prawie stopniał, tuż pod ścianą domu żółciły się kwiaty podbiału. Podeszła do pościeli, która
suszyła się na lekkim wietrze, była jeszcze wilgotna, więc Elizabeth zostawiła ją na
sznurkach. Niech po wisi jeszcze na słońcu.
Z drogi prowadzącej na nabrzeże dochodziły śmiechy i odgłosy rozmowy.
- Możesz zbudować wielkie gospodarstwo! – mówiła Maria. Ane dostrzegła Elizabeth
jako pierwsza.
- Mamo, zobacz, co znalazłyśmy! – Dziewczynka pokazała wiaderko muszelek. –
Maria, mówi, że to krowy i kury, i owce, i inne zwierzęta!
Elizabeth zobaczyła, że siostra uśmiecha się zawstydzona. Maria miała dwanaście lat i
właściwie była już za duża na takie zabawy, przynajmniej sama tak twierdziła. Ale kiedy
pilnowało się Ane, trudno było oprzeć się pokusie.
- Pamiętasz, Mario, jak uczyłam cię o muszelkach? – Elizabeth zmrużyła oczy, słońce
tego dnia świeciło szczególnie jasno, jego promienie odbijały się od leżącego jeszcze tu i
ówdzie śniegu. Kilka mew siedziało na dachu szopy na łodzie. Ptaki wyciągały szyje,
krzycząc przenikliwie. Do ich koncertu dołączyły się kolejne mewy, a siedzące na dachu
przodownice co jakiś czas łopotały dumnie skrzydłami.
Ane podążyła za wzrokiem matki.
- Ciekawe, czy się nawzajem rozumieją?
- Na pewno – stwierdziła Maria.
- Chciałabym wam coś pokazać – oznajmiła Elizabeth. – Chodźcie! Wzięła dzieci za
ręce i poprowadziła na skały.
Kiedy się zatrzymała, Ane rozejrzała się ze zdziwieniem.
- Co chciałaś nam pokazać?
- To miejsce – odparła Elizabeth. – Gdy byłaś jeszcze w moim brzuchu, byłam służącą
w Dalsrud. Twój ociec, Jen, był wtedy moim narzeczonym. Gdy za nim bardzo tęskniła,,
przychodziła tutaj i siadałam na mchu. Jens zawsze mówił mi przed wypłynięciem, że gdy
będę patrzeć w morze, mam myśleć tylko o nim.
Maria uścisnęła dłoń siostry i przysunęła się bliżej.
- Nigdy nam tego nie mówiłaś.
- Nie było okazji – odparła Elizabeth cicho.
- Wciąż myślisz o Jensie, gdy patrzysz na morze?
- Czasami. Jens nazwał mnie kiedyś córką morza. – Z lekkim zawstydzeniem
Elizabeth zerknęła na siostrę.
Maria uśmiechnęła się.
- Ślicznie – stwierdziła.
- Czy Kristian też patrzył w morze i myślał o Jensie? – wtrąciła się Ane.
- Ty mała trzpiotko – zaśmiała się Elizabeth. – Tak, Kristian kiedyś tu przyszedł, ale
raczej nie po to, żeby myśleć o Jensie. Powiedział mi wtedy, że mam włosy jak złoto.
- Jego narzeczoną też byłaś? – dopytywała się dziewczynka.
- Nie, nie byłam. – Elizabeth zaczęła żałować, że powiedziała tak dużo. Maria była na
tyle dojrzała by zrozumieć, że dla niej to miejsce było szczególnie ważne. Równie dobrze
jednak obie dziewczynki mogły potraktować jej opowieść jak przyznanie się do zdrady
Kristiana.
- Zimno mi, poza tym to nudne miejsce – oświadczyła Ane.
- Zatem wracamy – odrzekła jej matka.
- A mi się bardzo podoba – stwierdziła Maria. – Pewnie dobrze się tu myśli. Starsza
siostra mocno uścisnęła jej dłoń.
- Owszem, doskonale – odparła.
Dzień konfirmacji zbliżał się nieubłaganie. Gospodyni zadbała o ty, by z tej okazji
upieczono i ugotowano coś wyjątkowego; na stół miało trafić ciasto, świeży chleb i inne
przysmaki.
- To stary zwyczaj w Dalsrud, że na cześć pracowników, którzy przystępują do
konfirmacjo wyprawiana jest mała uczta – zapewniała Elizabeth, modląc się w duchu, by Pan
wybaczył jej drobne kłamstwa, które tak często serwowała Amandzie.
- Pomyśleć, że dostałam od was to wszystko tylko za to, że będę konfirmowana. –
dziewczyna uśmiechnęła się, patrząc na zawartość kufra. – Na dodatek zdjęłaś dla mnie ze
strychu najpiękniejszy kufer, Elizabeth. Wygląda zupełnie, jakby był nowy.
- No cóż, kilka lat to on ma – zauważył Kristian. – Wydaje mi się, że należał do
służącej, która mieszkała tu przed laty. Nie mam pojęcia, czemu go zostawiła. – Dmuchnął w
kubek z kawą, przelał odrobinę napoju na spodek i wypił go. Korzystając z okazji, Ane
podkradła się do stołu i zawędziła kawałek brązowego cukru, wywołując tym uśmiech na
twarzy Kristiana.
- teraz masz już przynajmniej kufer na posag – dodał, mrugając do Amandy, która
pokraśniała jak borówka.
- Pójdę przymierzyć sukienkę – rzuciła i wybiegła z kuchni. Po jakimś czasie wróciła
wystrojona w odświętne ubranie.
- Dawno jej na sobie nie miałam, zrobiła się za ciasta w… w górnej części, więc
wszyłam pod pachami dwie szare kliny. Nie miałam czarnego materiału, ale jeśli będę tak
trzymać ręce… - przycisnęła łokcie do boków - … to nikt nie zobaczy, prawda? – wyrzuciła z
siebie szybko, jakby chciała przekonać innych i samą siebie, że sukienka jest ładna. – I
właściwe trochę za krótka, sięga mi za kolano. Inne dziewczęta będę pewnie miały spódnice
do ziemi, bo są już dorosłe – głos Amandy zadrżał. Przygryzła dolną wargę i wbiła spojrzenie
w podłogę.
- I tak będziesz najpiękniejsza ze wszystkich – stwierdził Ole.
- Ja też tak uważam – zgodził się Kristian. – Ale nie mów tego Elizabeth.
- I tak słyszała! – wrzasnęła Ane, przenosząc wzrok z matki na ojczyma.
- Twoja sukienka jest bardzo ładna – stwierdziła Elizabeth. – I jest taj, jak mówią:
będziesz najpiękniejszą ze wszystkich. Mimo to chciałabym, byś przyjęła prezent ode mnie i
Kristiana. – Wymknęła się na chwilę do dawnego pokoju Gurine i przyniosła czarną, długą d
ziemi sukienkę. – Proszę! Może nie jest nowa, ale prawie nieużywana. Poleciłam ją uszyć dla
siebie, jednak okazała się za mała.
Nie była to do końca prawda. Sukienkę spokojnie może było poszerzyć, ale Elizabeth
nie znalazła czasu, by zdobyć materiał na nowy strój dla służącej, dlatego postanowiła
skłamać kolejny raz.
- Zdjęłam miarę z innej twojej sukienki, więc ta powinna pasować.
Oczy Amandy wypełniły się łzami, a wargi zaczęły drżeć. Dziewczynka ze wszystkich
sił próbowała powstrzymać płacz. W końcu otarła twarz dłonią.
- Nie będę się musiała wstydzić mojej starej sukienki w kościele. Jak ja się wam
odwdzięczę? – zdołała wykrztusić, po czym głos się jej załamał i po policzkach pociekły łzy.
Gospodyni podeszła do niej i mocno ją objęła. - Wystarczy, że zechcesz u nas zostać,
Amando. Drugiej takiej wspaniałej dziewczyny jak ty można ze świecą szukać!
Służąca przełknęła ślinę i tylko skinęła głową.
Kościół pękał w szwach – wszędzie tłoczyli się krewni konfirmantów i gapie. Od razu
było widać, że to nie jest zwyczajne nabożeństwo. Mówiono, że przy ołtarzu stają zazwyczaj
najzdolniejsi młodzi ludzie, ale w rzeczywistości chodziło także o rangę. Najbliżej pastora
mogli znaleźć się bogacze, najbiedniejszym pozostało miejsce pod drzwiami.
Ku swej radości Elizabeth zobaczyła, że Amanda nie znalazła się na samym końcu,
chociaż niewiele brakowało. Za jej plecami stało tylko dwoje konfirmantów.
Przyjęcie miało się odbyć w niewielkiej chacie dzierżawców. Elizabeth chętnie
wyprawiłaby je w Dalsrud, ale zdawała sobie sprawę, że nie został oby to dobrze odebrane.
Wiedziała, że Amanda i jej matka doceniają jej szczodrość, natomiast ojciec patrzy na to
krzywo. Był surowym i dumnym człowiekiem, który dawno już pewnie zdemaskował
wszystkie jej niewinne kłamstewka. Gdy spotkali się na kościelnym wzgórzu, mężczyzna
burknął coś o tym, że chrzestni nie mają w zwyczaju dawania prezentów konfirmantom. A
kiedy Elizabeth chciała się wytłumaczyć, przerwał jej, pożegnał się i odszedł.
Helene długo ćwiczyła z Amandą, by w tym ważnym dniu dziewczyna potrafiła dama
upiąć włosy, tak jak wszystkie inne dorosłe damy.
Elizabeth potrząsnęła głową. Pomyśleć, że to ta sama mała trzpiotka, którą poznała
któregoś dnia w Dalsrud przy okazji robienia prania. To niewiarygodne, pomyślała, i poczuła,
że jej oczy wilgotnieją. Amanda stała się młodą kobietą, gotową w wkroczenia w dorosłe
życie. dla córki dzierżawcy był to z pewnością wielki dzień.
Pastor podszedł do Amandy. Założył ręce na plecach i obrzucił ją spojrzeniem.
- Czy możesz mi powiedzieć, co napisano w Ewangelii świętego Jana, rozdziale
trzecim, wersecie szesnastym?
Elizabeth zesztywniała. Jak duchowny mógł w ogóle zadawać takie trudne pytania?
Na własne uszy słyszała, że ci, którzy stali z przodu, pytani byli o rzeczy zupełnie banalne, na
przykład przykazania. Chwyciła dłoń Helene i przygryzła wargę. Jak biedna Amanda to
przyjmie? Tak się bała, że będzie musiała podchodzić do egzaminu za tok.
Nagle usłyszała czysty głos dziewczyny:
- Napisano tam: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego
dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.
Elizabeth nie wierzyła własnym uszom. Z trudem powstrzymała śmiech. Ma za swoje,
przemądrzały pastor! W głębi duszy nie miała wątpliwości, ze dziewczyna sobie poradzi.
Była dostatecznie bystra. Jeśli już się na coś zdecydowała, niezmordowanie dążyła do celu.
Sama często jej powtarzała: możesz osiągnąć wszystko, czego tylko zapragniesz, Amando.
Nie zapominaj o tym.
Rozdział 15
Helene powoli drapała bąble po ukąszeniach komarów.
- Ciekawe, jaka oba będzie, ta nowa dziewczyna. Oby tylko nie okazała się taka jak
Klausie albo Nikoline.
- Cicho – przerwała jej Elizabeth. – Nie mówi się źle o nieobecnych.
- Przepraszam, masz rację – zreflektowała się Helene. – tak czy inaczej, nie mogę się
doczekać i dobrze wiesz, co mam na myśli. Wydaje mi się, że ty też jesteś ciekawa.
Elizabeth udawała, ze nie słucha. Helene była jej przyjaciółką, więc łączyły je inne
stosunki niż gospodarzy i służących w innych domach. Helene miała w zwyczaju mówić to,
co myślała. Nie wszystkim się to podobało, ale Elizabeth doceniała tę szczerość. Przynajmniej
zawsze wiedziała, o co służącej chodzi.
- Czy to nie parobek lensmana? – zapytała, wskazując przez okno chłopaka, który
właśnie wjechał na podwórze.
Amanda zaraz do niej podeszła.
- Zdaje się, że tak. Ciekawe, o co chodzi?
- Kristian! – zawołała gospodyni. Mężczyzna wyszedł z kantoru.
- Przyjechał do nas parobek lensmana – odparła i ruszyła do drzwi.
- Byk nam się znarowił! – wrzasnął chłopak i otarł spocone czoło brudną pięścią. –
Lensman prosił sprowadzić z gospodarstwa z Dalsrud! Mówi, że pan sobie poradzi z tym
sukinsy… że da pan radę z bykiem! – poprawił się.
Elizabeth ukryła uśmiech. Mężczyźni często tak mówili między sobą, ale niektóre
rzeczy nie nadawały się dla kobiecych uszu.
Już idę – odpowiedział Kristian pospiesznie. – Zostaw konia, weźmiemy jednego z
naszych.
- A co ze służącą? Miałeś po nią jechać! – przypomniała mężowi Elizabeth, ale on już
zniknął za drzwiami obory.
Wkrótce patrzyła, jak Kristian i parobek wyjeżdżają z podwórza, a spod kół wozu
strzela żwir. W duchu modliła się, by nikomu nic się nie stało. ze unarodowionymi
zwierzętami nie było żartów, sama słyszała o ludziach, których byk zabódł na śmierć.
- Ole! – krzyknęła, gdy parobek wrócił z przystani. – Podjedź, proszę. Kristian
pojechał pomóc lensmanowi ze znarowionym bykiem, więc ty musisz jechać po nową
służącą.
- Teraz? Zaraz?
- A masz co innego do roboty?
- Właściwie nie, ale myślałem…
- Myślałeś, że pogawędzisz przy kawie z Amandą? Później znajdziecie na to czas. Ona
i tak ma jeszcze dużo pracy. Kristian wziął ogiera, więc tobie zostaje drugi koń. Wiesz, gdzie
masz jechać? – krzyknęła za parobkiem, gdy ten ruszył do obory.
- Tak, tak, dziewczyna przypłynęła wczoraj i zatrzymała się u Jagodowej Artine.
Elizabeth skinęła głową i weszła do domu. Że też niektóry noszą takie dziwne
przydomki. Artine dorobiła się swojego po tym, jak uzbierała w lesie cały kosz jagód i
zaniosła go pastorowi. Dowiedziawszy się, że Artine przyjmuje na noc gości, za odpowiednią
opłatą, Elizabeth postanowiła u niej umieścić nową dziewczynę.
- Gdzie jedzie Ole? – spytała Amanda, gdy tylko stanęła w drzwiach kuchni.
- Po służącą, Kristian musiał pomóc lensmanowi ze znarowionym bykiem. – Elizabeth
dostrzegła błysk niezadowolenia w oczach dziewczyny, ale postanowiła to zignorować. –
Wytrzyj podłogę na korytarzu – rzuciło krótko.
- Przyjeżdża do nas król czy służąca? – spytała Amanda ze złością. Elizabeth wbiła w
nią spojrzenie.
- Możesz się zamienić z Helene i ubijać masło, tam też się przydasz. Służąca zacisnęła
wargi i zniknęła za drzwiami.
- Z zazdrością nie ma żartów – zaśmiała się Helene i wróciła do pracy.
- Faktycznie – odparła Elizabeth, wpatrując się przed siebie w zamyśleniu. – Ale
chyba nie powinnyśmy się z tego śmiać. Nic dobrego z tego nie wyniknie, ani dla Amandy,
ani dla Olego.
Niedługo później na podwórzu zachrzęściły koła wozu. Elizabeth wyjrzała przez okno.
- To ona – rzuciła przez ramię, Helene zaraz przyskoczyła do parapetu.
- Wydaje się bardzo młoda – zauważyła. – Myślałam, że Bergette poleci nam kogoś
dorosłego.
- Ma dwadzieścia jeden lat – odparła Elizabeth.
Ole wskazał drzwi i powiedział coś służącej. Podniósł jej kufer i poszedł odprowadzić
konia do obory.
- Wejdź. – Elizabeth wyszła na schody.
- Dzień dobry, pokój temu domowi – powiedziała dziewczyna, dygnęła głęboko i
wyciągnęła rękę.
- Nazywam się Lina Monsdatter i będę pani nową służącą.
- Witaj, Lino – odrzekła Elizabeth, mocno ściskając jej dłoń.
Przybyła przedstawiła się wszystkim po kolei, za każdym razem dygając. Nawet Ane i
Maria usłyszały od niej kilka miłych słów.
- Masz ładne włosy – stwierdziła Ane, zerkając na długi, rudawy warkocz służącej.
- Dziękuję – odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem. – A ty jesteś pewnie córką
gospodarzy?
- Mhm, a Mara to moja ciocia.
Lina skinęła głową, najwyraźniej nie zamierzają wypytywać o szczegóły rodzinnych
koneksji, Elizabeth bardzo się z tego ucieszyła.
- Ole opowiedział mi po drodze o was wszystkich. A ty, Amando, jesteś dokładnie
taka, jak cię opisał. Piękna jak anioł.
Amanda pokraśniała i zaczęła w pośpiechu zbierać naczynia z ławy.
- Może jesteś głodna? – spytała Elizabeth, chcąc zmienić temat.
- Nie, dziękuję, ale chętnie bym się czegoś napiła. Na dworze straszny skwar, a
przecież mamy dopiero czerwiec.
- Miejmy nadzieję, że pogoda się utrzyma – rzuciła lekko gospodyni, podając Linę
szklankę wody. – Usiądź i opowiedz nam coś o sobie – poprosiła i sama opadła na krzesło.
- Proszę, to referencje z mojego poprzedniego miejsca pracy w Kabelvaag. – Służąca
wyciągnęła dokumenty z płóciennej torebki.
Elizabeth rzuciła okiem na pismo. Poprzedni gospodarz chwalił Linę za miłe
usposobienie i uczciwość. Zaświadczał, że dziewczyna jest obowiązkowa i pracowita.
- Całkiem nieźle – podsumowała, gdy już skończyła czytać. – Czemu zrezygnowałaś z
tej pracy?
- Moi gospodarze mają się przeprowadzić – wyjaśniła Lina, patrząc gospodyni prosto
w oczy. – Moja rodzina jest uboga, nie mam zamiaru tego ukrywać. Jest nam ciężko,
zwłaszcza odkąd tata zginął na morzu. Mam trójkę młodszego rodzeństwa. Muszę pracować.
Wyjeżdżała, z domu z ciężkim sercem. Nie chcę być niewdzięczna, ale będę tęsknić do moich
bliskich – wyznała i po raz pierwszy od przyjazdu spuściła wzrok.
- To przecież zrozumiałe – powiedziała Elizabeth łagodnym głosem. W kuchni
pojawił się Ole. Sprawdził, czy czajnik wciąż jest gorący, i posłał gospodyni
pytające spojrzenie.
- Tak, kawa jest świeżo zaparzona. – Uśmiechnęła się do niego. – Helene, przyniesiesz
filiżanki? Myślę, że możemy się napić wszyscy razem. Lubisz kawę, Lino?
- Kiedyś próbowałam i pamiętam, że smakowała mi z mlekiem. Gdy już na stole
stanęły filiżanki i taca z ciastkami, nie pytana przez nikogo
dziewczyna oznajmiła:
- Najgorsze, że musiałam zostawić w domu narzeczonego. Ale obiecaliśmy sobie, że
będziemy pisać listy, i kto wie, może kiedyś mnie tu odwiedzi?
- Masz na twarzy takie same czerwone kropki jak Daniel i Dorte – stwierdziła Ane,
wpatrując się w nową służącą.
- Ane! – wykrzyknęła Maria, szturchając ją w bok. Lina zaśmiała się serdecznie.
- A kto to Dorte i Daniel?
- Mieszkają tam, gdzie my mieszkaliśmy kiedyś. Zanim poznaliśmy Kristiana. Ale oni
mają dużo więcej kropek niż ty, bo ty masz je tylko na nosie. Ładnie są te kropki, sama bym
takie chciała.
- Nazywają się piegi – wyjaśniła jej Lina. – I bardzo się cieszę, ze ci się podobają, ale
ja ich nie lubię.
- Będziesz spała w pokoju Gurine, bo ona jest w niebie – poinformowała ją Ane.
- Gurine była tu kucharką – wyjaśniła Elizabeth, zastanawiając się, czy nie odesłać
córki do pokoju, plotła bowiem, co jej ślina na język przyniosła. – Była bardzo stara – dodała
pospiesznie.
- A Nikoline też umarła, chociaż wcale nie była stara – zauważyła Ane.
- Zdarza się, że młodzi ludzie umierają – odrzekła jej Lina poważnie.
- Oj, co to za tematy – wtrącił się do rozmowy Ole. – Może lepiej dolejemy sobie
kawy?
Amanda zerwała się z miejsca i napełniła filiżanki.
- Podpiszemy umowę? – spytała Lina po chwili.
- Tak – odrzekła Elizabeth, kończąc kawę. – Ale jeszcze nie teraz. Dokumenty nie są
gotowe. – Postanowiła, że wykreśli klauzulę o okresie próbnym. Cos jej podpowiadało, że
przybyła dziewczyna okaże się służącą na wagę złota.
Kristian wjechał na podwórze, zsiadł z konia i niespiesznie zaprowadził go do obory.
Na szczęście udało im się schwytać byka bez większych kłopotów. Rozsiodławszy ogiera,
zatrzymał się przy nim, poklepując go i rozmyślając o Jensie. Czy kiedykolwiek zdoła o nim
zapomnieć? Spotkanie z nim było prawdziwym koszmarem. Za każdym razem, gdy
przychodził list do Elizabeth, serce przestawało mu bić. A jeśli nadawcą był Jens? Wiele razy
wydawało mu się, ze widzi go we wsi albo u kupca.
Przeczesał palcami ciemne włosy i wbił ponury wzrok w ścianę. Oby dobry Bóg
sprawił, by Elizabeth i Jens się nie spotkali. Otrząsnął się z zamyślenia i wtedy przypomniał
sobie, że miała przyjechać do nich nowa służąca. Podszedł do brązowej klaczy. Zwierzę
musiało dopiero co wrócić z drogi, było jeszcze zgrzane i spocone. A więc to Ole pojechał po
dziewczynę. Dobry z niego parobek. Dzięki niemu Dalsrud słynęło ze zdrowych, zadbanych
koni.
Kristian ruszył do domu i aż podskoczył, gdy nagle otworzyły się przed nim kuchenne
drzwi.
- O, jesteś, Kristianie. Jak poszło u lensmana? – spytała Elizabeth.
- Całkiem nieźle. Byk się już wybiegał i kiedy po niego poszliśmy, był potulny jak
baranek.
- To świetnie. Poznaj naszą nową służącą, Linę.
Elizabeth wydawała się szczęśliwa. Może nareszcie znalazła kogoś, z kogo będzie
zadowolona, pomyślał Kristian.
Na jego widok młoda kobieta zerwała się z miejsca, wyciągnęła rękę i dygnęła.
- Dzień dobry, panie Dalrud. Nazywam się Lina Monsdatter.
Kristian poczuł, że rob mu się gorąco. Spojrzał w bystre, niebieskie oczy dziewczyny,
po czym przeniósł wzrok na jej rudawy warkocz. to niemożliwe… nie, to na pewno nie ta
sama osoba, którą widział w towarzystwie Jensa na kościelnym wzgórzu w Kabelvaag. Wziął
się w garść i odchrząknął.
- Dzień dobry. Witaj w naszym domu, Lino. Nie bądźmy już tacy oficjalni. Wszyscy
domownicy mówią mi po imieniu. - Przełknął ślinę. - Skąd do nas przyjechałaś? Elizabeth
chyba nic mi o tobie nie mówiła.
- Z Kabelvaag - odrzekła dziewczyna z uśmiechem.
Kristian oddychał z trudem, musiał rozluźnić kołnierzyk koszuli.
- Aż z Kabelvaag - powtórzył, mając wrażenie, że wszyscy obecni czytają w jego
myślach. - Nie było ci ciężko zostawić rodzinę? A może jesteś zaręczona i masz w domu
kogoś, kto na ciebie czeka? - Uchwycił ostre spojrzenie żony i natychmiast pożałował swoich
słów. Zachował się nad wyraz niestosownie, pewnie Elizabeth zasypie go niepotrzebnymi
pytaniami, gdy tylko zostaną we dwoje.
- Och tak, mam rodzinę i narzeczonego - odpowiedziała Lina chętnie. - Ale sam wiesz,
jak to jest, nie można mieć wszystkiego. Przynajmniej nie zawsze.
- Nie, masz rację - wymamrotał gospodarz. - Pójdę się przebrać - oświadczył i opuścił
kuchnie.
Dobry Boże, pomyślał, gdy znalazł się już w sypialni. Czy naprawdę los był tak
okrutny, że przysłał narzeczoną Jensa pod jego dach? Splótł palce i wyszeptał:
- Co zrobiłem, że zasłużyłem na cos takiego? Co zrobiłem?
Elizabeth patrzyła na pola. Następnego dnia mieli zacząć żniwa. Wiedziała, że czeka
ją ciężka praca od rana do wieczora. Najpierw zrobią się jej na dłoniach wielkie bąble od
grabi, słońce będzie przypiekać obolałe plecy, a komary ciąć niemiłosiernie. Mimo to się
cieszyła. Od zawsze lubiła pracować na świeżym powietrzu.
Spojrzała na Kristiana, który szedł właśnie przez podwórze. Ostatnio zachowywał się
bardzo dziwnie, jakby coś go dręczyło. Czasami łapała go na tym, że siedział przy stole,
mierząc ją spojrzeniem. Gdy pytała, o co mu chodzi, uśmiechał się tylko i mówił, że bardzo ją
kocha. Z początku cieszyły ją te słowa, ale po jakimś czasie powtarzane wyznania stały się
trochę nużące.
Raz tylko spytał, jak sprawuje się nowa służąca z Kabelvaag. Jego zdaniem wszystko
leciało jej z rak i powinni znaleźć na jej miejsce kogoś, kto lepiej radzi sobie z robotą.
Elizabeth zaśmiała się wtedy w głos, przekonana, ze mąż stroi sobie z niej żarty. Gdy jednak
zobaczyła, ze jest poważny, spytała, co ma do zarzucenia Linie. Wszystkim domownikom
dziewczyna bardzo się podobała. W odpowiedzi Kristian potrząsnął tylko głową i zmienił
temat. Na szczęście ostatnio wrócił mu humor.
Elizabeth odsunęła od siebie te myśli, gdy doszła do domu i zobaczyła Linę na
schodach.
- czemu tu siedzisz? Mam nadzieję, ze dobrze się czujesz? – zapytała.
- Owszem, świetnie. Po prostu żal mi się kłaść w taki piękny letni wieczór.
- Tak, masz rację.
Nocne faktycznie były piękne. Szczególnie gdy dopisywała pogoda. Elizabeth miała
nadzieję, że nie zacznie padać, dopóki nie zwiozą całego siana. Spostrzegła parę ptaków
przelatujących pomiędzy spiżarnią a stodoła. Czyżby zwierzęta w ogóle nie spały?
- Ach wspaniale byłoby skosztować świeżego czarniaka z chrupkim chlebem. –
Służąca przymknęła oczy na samą myśl. – Tak świeżego, ze rozpływała się w ustach. A do
tego dobre masło!
Elizabeth natychmiast poczuła smak ryby na języku i skinęła głową.
- Może popłyniemy i sprawdzimy, czy uda nam się coś złowić? – spytała nagle Lina,
patrząc na nią z wyczekiwaniem.
Gospodyni wybuchnęła śmiechem. Rozbawiła ją bezpośredniość pytania i dziecięcy
zapał służącej.
- Teraz?
- Tak, czemu nie? – Lina przygryzła wargę. – Mam nadzieję, że nie jestem bezczelna?
- W żadnym wypadku. – Elizabeth popatrzyła na ścieżkę prowadzącą do przystani. –
No, czemu nie? – rzuciła lekko. – Powiedz tylko Helene, że idziemy, a ja znajdę sieci.
Ruszyła przed siebie biegiem. Piasek i muszelki chrzęściły pod podeszwami butów.
Od dawna nikt nie sprzątał ścieżki. Od dawna nikt nie sprzątał ścieżki. Powinno się to zrobić.
Postanowiła zająć się tym po skończonych żniwach.
W szopie na łodzie pachniało mokrymi liniami, wodorostami i smołą – wszystkie te
zapachy wiązały się nieodłącznie z tym właśnie miejscem. Niektórym przeszkadzały, ale
Elizabeth bardzo je lubiła. Znalazła sieci, wiadro na ryby i nóż do patroszenia. Po chwili
usłyszała odgłos lekkich kroków w drzwiach pojawiła się Lina.
- Gotowe – oznajmiła Elizabeth. – Weź to ode mnie, a ja przytrzymam łódkę. Co
powiedziała Helene?
- Że obie oszalałyśmy – zachichotała Lina, gramoląc się na pokład.
Może i tak. Pomyślała gospodyni, czując się jak niesforne dziecko. Miejscowe panie
domu nie miały w zwyczaju wypływać w morze w środku nocy, do tego w towarzystwie
służących. Ale ja jestem przecież inna niż wszyscy, stwierdziła, i usiadła na tej samej ławce
co Lina. Obie chwyciły wiosła powoli odpłynęły od brzegu.
Jaki był twój pierwszy mąż? – zapytała Lina po jakimś czasie. Elizabeth musiała się
przez chwilę zastanowić.
- Jens był moim pierwszym chłopakiem – zaczęła powoli, dziwiąc się samej sobie, że
w ogóle komuś opowiada takie rzeczy. Jak dotąd całą historię znała tylko Helene. – Nie –
poprawiła się – nie tylko chłopakiem. Bawiliśmy się razem jako dzieci, a potem został moim
najlepszym przyjacielem. Jens i ja byliśmy jednym. Tego się nie da opisać słowami.
Dziewczyna skinęła głową.
- Chyba rozumiem. To samo czuję, gdy myślę o moim pierwszym narzeczonym. Na
pewno nie, stwierdziła Elizabeth w duchu. Tylko ktoś, kto doświadczył wielkiej
miłości, a później ją utracił, byłby w stanie to zrozumieć.
Lina rzuciła sieci na dno łodzi. Wiadro było do połowy wypełnione rybami.
- A jak on wyglądał?
- Miał niebieskie oczy. Ciemnoniebieskie, o dużych źrenicach – odpowiedziała
Elizabeth cicho. – To właśnie najlepiej pamiętam: jego oczy. Rzęsy były czarne, chociaż
włosy miał jasne. – Zamilkła, nie miała siły mówić dalej. Słońce niknęło w morzu, mewy
krzyczały nad ich głowami, w nadziei na chociaż kawałek ryby. To właśnie jego oczy
najbardziej pamiętam, pomyślała Elizabeth. I jego zapach. Jens pachniał słońcem, wiatrem,
trawą i ziemią.
- Może już wrócimy? – zaproponowała Lina.
Jej gospodyni skinęła głową. Całą drogę powrotną siedziała zatopiona w myślach.
Cały dzień pracowali w polu. Chociaż wszystko wskazywało na to, że dobra pogoda
się utrzyma, woleli się spieszyć. Dzierżawcy poszli już do domu. Elizabeth odesłała też
służące i Olego. Sama jeszcze grabiła ostatnie źdźbła siana. Nie zauważyła, że Krstian zakradł
się od tyłu, dopóki nagle nie objął jej wpół.
- Wiesz, że zostaliśmy zupełnie sami – szepnął jej do ucha.
Poczuła ciarki przebiegające po jej skórze i w milczeniu skinęła głową.
- I co z tym zrobimy? – spytał, rozpinając powoli guziki jej bluzki.
Po chwili stała już z obnażonymi piersiami. Sutki stwardniały na chłodnym wietrze.
Wciąż stojąc za jej plecami, Kristian ujął jej piersi i zaczął je pieścić i ściskać tak mocno, że
Elizabeth jęczała z bólu i rozkoszy. Czuła jego członek przyciskający się do jej pleców.
Ocierała się o niego podniecona.
- Jesteś moją małą wiedźmą, wiesz? – zapytał Kristian ochrypłym głosem. Elizabeth
westchnęła. Gdy zaczął rozpinać guziki jej spódnicy, poddała mu się
bezwolnie. Wkrótce stała przed nim w samych pończochach i rozpiętej koszuli. Czuła
dotyk szorstkiego materiału jego spodni. Bardzo ją to podniecało, o wiele bardziej, niż gdyby
był nagi.
- Gdyby ktoś nas teraz zobaczył – wyszeptała gdy zbliżał palce do jej łona.
- Znikąd nas nie widać. Przecież stoimy za stogiem.
Nie protestowała już, przyciśnięta do Kristiana i poddała pieszczotom. Jego palce
błądziły po całym jej ciele.
- Jeszcze – błagała, napierając na niego. Cofnął się o krok.
- Połóż się – rozkazał, a ona bez wahania to uczyniła. Z plecami opartymi o stóp siana
patrzyła, jak mąż zdejmuje spodnie. Koszulę już dano z siebie zrzucił. Jego silne, opalone
ciało lśniło w popołudniowym słońcu. W końcu stanął przed nią, tak jak go Pan Bóg stworzył.
Członek sterczał sztywny i nabrzmiały.
Powoli Kristian położył się na niej i delikatnie w nią wsunął. Poruszał się w niej coraz
szybciej. Nagle się zatrzymał.
- Nie, nie przestawaj – wyszeptała, ale on nie odpowiedział.
Przesuwał się coraz niżej, cały czas ją całując. Wiatr chłodził mokrą od jego śliny
skórę. Nagle Elizabeth poczuła jego oddech na swym łonie, ciepły i drażniący. Przycisnęła się
do Kristiana, a wtedy on znów w nią wszedł, natychmiast osiągając szczyt. Po chwili
równocześnie opadli bez tchu.
Kristian ostrożnie zsunął się na bok, jakiś czas leżeli nadzy, spoceni i zmęczeni.
Elizabeth poczuła na sobie spojrzenie męża.
- Tak bardzo, bardzo cię kocham. Mam nadzieję, ze zawsze będziemy razem, dopóki
śmierć nas nie rozdzieli.
- Nic nie zdoła nas rozdzielić – odpowiedziała mu z przekonaniem. – Nawet śmierć.
W końcu spotkamy się w niebie, przecież wiesz.
W drodze do domu trzymali się za ręce. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, barwiąc
niebo na czerwono. Powietrze było chłodne. Elizabeth wciągnęła je do płuc i westchnęła
zadowolona. Czuła się jak największa szczęściara na świecie.
W kuchni czekało już na ich jedzenie.
- Spóźniliście się. – Helene zmierzyła gospodarzy wzrokiem.
Elizabeth poczuła, że się czerwieni.
- Tak, mieliśmy jeszcze coś do zrobienia.
- Rozumiem. Bluzkę masz rozpiętą – chichocząc, szepnęła jej do ucha przyjaciółka.
- Dostałam list! – oznajmiła Lina z radością. – Od mojego narzeczonego z Kabelvaag!
Pisze, że był u nich fotograf, i wysłał mi swoje zdjęcie! Przystojny, prawda? – zapytała z
uśmiechem, pokazując fotografię Elizabeth i Kristianowi.
Posłowie
W rozdziale szóstym Jens wyobraża sobie, że został zakuty w kajdany i osadzony w
więzieniu w Kabelvåg. W ten sposób traktowano tam najbardziej niebezpiecznych
przestępców. Jeszcze w 1932 roku jeden z więźniów został przykuty do ściany celi żelaznym
pasem i kajdanami. Mężczyzna ten został oskarżony o gwałt i morderstwo na młodej
dziewczynie.
Zdarzyło się, że więźniom udawało się uciec z tego więzienia. Po okolicy wciąż krąży
historia o jednych z nich, który zbiegł przez komin. Nikt nie wie do końca, w jaki sposób
udało mu się tego dokonać, więzienie jest bowiem piętrowe i ma dobudowany strych. Inny
mężczyzna przepiłował podobno kraty za pomocą żyletki, ale nie zdołał zbiec – w ostatniej
chwili został schwytany.
W czasach, w których rozgrywa się nasza powieść, często trzymano przestępców o
chlebie i wodzie. Jednego z nich zapytano, co myśli o takim wikcie. :Nie jest najgorzej”,
odpowiedział. „Ale ta woda, to było straszne. Każdego dnia wstawiali mi do celi całe
wiadro.”
Więzienie w Kabelvåg zostało założone w roku 1866, a zamknięte w 1977, po 122
latach działania. Szacowany gmach wciąż stoi na swoim miejscu, dziś mieści się w nim
szkoła plastyczno – filmowa.
W ostatnich latach funkcjonowania więzienia warunki w nim panujące stały się
bardziej ludzkie. Osadzeni mogli pomagać miejscowym gospodarzom w zbieraniu torfu,
kosili trawę w ogrodzie sędziego. Gdy przychodziła pora na drugie śniadanie, strażnik
dzwonił dzwonkiem, a więźniowie posłusznie wracali do zakładu.
Na strychu otwarto warsztat stolarski i pracownię malarską. Zabawki, które wyrabiali
osadzeni, były sprzedawane. Autorka tej książki sama stała się tym sposobem dumną
posiadaczką konia na biegunach.
Chciałabym podziękować Torbjørnowi Høydalowi, burmistrzowi Kabelvåg, za jego
pomoc i informacje o miejscowym więzieniu. Jego ojciec był mistrzem malarskim, swego
czasu nauczycielem osadzonych.
Trine Angelsen