Laura MacDonald
Niezwykły weekend
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Mamo, co to za facet? Cia˛gle sie˛ na ciebie gapi.
– Siobhan odwro´ciła sie˛ od toru kre˛glarskiego, uste˛pu-
ja˛c miejsca bratu.
– Kto´ry? – Kate Ryan przerwała zawia˛zywanie
sznurowadła i spojrzała na co´rke˛.
– Tamten przy trzecim torze. Jest z dziewczynka˛
i chłopcem. Och, teraz zasłania go słup.
– Connor! – zawołała Kate do syna. – Gratuluje˛!
Podejrzewam, z˙e bez problemu rozłoz˙ysz nas na ło-
patki.
– To ten! – Co´rka chwyciła ja˛za łokiec´. – Znowu na
nas patrzy.
Kate odwro´ciła sie˛. Rzeczywis´cie, trzy tory dalej
ujrzała me˛z˙czyzne˛, kto´remu towarzyszyła dziewczyn-
ka w wieku Siobhan oraz nieco starszy chłopiec. Był
w dz˙insach oraz bluzie i w pierwszej chwili Kate go nie
poznała, dopiero gdy rzucił kule˛ i sie˛ wyprostował,
doznała lekkiego szoku.
– To Tom.
– Znasz go?
– Tak. – Kate przytakne˛ła. – To doktor Golding.
– Tom Golding? – zainteresował sie˛ Connor. – To
two´j szef.
– Kieruje moim oddziałem – rzuciła po´łgłosem.
– Idzie do nas – zauwaz˙yła Siobhan. – Nie mo´wi-
łam, z˙e sie˛ na nas gapi?
Kate pospiesznie poprawiła włosy. Nagle zdała so-
bie sprawe˛, z˙e nie wygla˛da schludnie. Była zgrzana
i potargana. Na pewno prezentuje sie˛ gorzej niz˙ w nie-
bieskim stroju piele˛gniarki.
– Czes´c´, Kate.
Zazwyczaj mo´wił do niej ,,siostro’’. Co wie˛cej, tym
razem sie˛ us´miechał. Miała go za człowieka bardzo
powaz˙nego, ale widocznie taki był w pracy, kiedy
w białym lub zielonym stroju przyjmował cie˛z˙arne
i odbierał porody. Teraz jednak nie był na dyz˙urze i sie˛
rozluz´nił.
– Nie byłem pewny, czy to ty.
Odwzajemniła us´miech.
– Jak sie˛ bawisz? – zapytała.
– Doskonale, mimo z˙e mo´j syn Joe strasznie nas
ograł.
– Widocznie wszyscy synowie tacy sa˛. My tez˙
niez´le dostajemy w kos´c´ od mojego syna. Skon´czylis´-
cie juz˙?
– Tak. A wy?
– Mama i ja mamy jeszcze po jednym rzucie –
oznajmiła Siobhan. – Mamo, twoja kolej.
Us´miechaja˛c sie˛ niepewnie, Kate wzie˛ła swoja˛kule˛.
Duz˙o by dała, z˙eby Tom Golding tego nie widział. De-
nerwował ja˛.
– Mamo, genialnie! – krzykna˛ł Connor. – Fantas-
tycznie. O nie, niezupełnie – je˛kna˛ł, gdy przewro´ciły
sie˛ tylko dwa kre˛gle. – Nie szkodzi, moz˙e innym razem
po´jdzie ci lepiej.
Juz˙ po wszystkim Kate odetchne˛ła z ulga˛. Gdy Sio-
bhan wykonywała swo´j ostatni rzut, podeszły do nich
dzieci Toma.
– Mo´wcie. – Tom zwro´cił sie˛ do nich. – Chce˛
poznac´ bolesna˛ prawde˛.
– Wygrałem. – Joe dumnie wypia˛ł piers´.
– A teraz powiedzcie mi cos´ nowego.
– Ty jestes´ drugi.
– A ja przegrałam – westchne˛ła dziewczynka.
– Nie przejmuj sie˛ – pocieszyła ja˛ Kate. – Ja na
pewno tez˙ jestem ostatnia.
– Owszem – potwierdził Connor, zerkaja˛c na tab-
lice˛ wyniko´w.
– Kate, to jest moja co´rka. – Tom Golding rozpocza˛ł
prezentacje˛. – Francesco, poznaj pania˛Ryan, kto´ra pra-
cuje jako piele˛gniarka na naszym oddziale.
– Dzien´ dobry. Czy pani tez˙ odbiera porody?
Kate przytakne˛ła.
– A to mo´j syn Joe.
Chłopiec podał jej re˛ke˛.
– Oto moje dzieci. Siobhan i Connor.
Po serii us´cisko´w ra˛k oraz powitalnych pomruko´w
zapadła nieprzyjemna cisza, jakby nikt nie wiedział, co
powiedziec´. Kate juz˙ miała zapytac´, czy Tom cze˛sto
przychodzi z dziec´mi do kre˛gielni, lecz na szcze˛s´cie on
sam wybawił ja˛ z kłopotu.
– Idziemy na pizze˛ – oznajmił. – Zapraszamy.
– Alez˙ nie, dzie˛kuje˛. – Co by to było, gdyby na od-
dziale rozeszła sie˛ wies´c´ o tym, z˙e jadła pizze˛ z samym
szefem?
– Bardzo be˛dzie nam przyjemnie spe˛dzic´ czas w wa-
szym towarzystwie, prawda? – Tom zwro´cił sie˛ do
swoich dzieci, kto´re grzecznie pokiwały głowami.
5
LAURA MACDONALD
Kate zerkne˛ła na swoje pociechy, licza˛c, z˙e be˛da˛
speszone propozycja˛ wspo´lnego posiłku z ludz´mi,
kto´rych dota˛d nie znały. Ku swojemu zdziwieniu w ich
oczach wyczytała zainteresowanie.
– Mamo, moz˙emy po´js´c´ na pizze˛. – Siobhan pod-
je˛ła ostateczna˛ decyzje˛. – Nie musimy jeszcze wracac´.
– A lekcje?
– Odrobiłam.
– Chciałas´ zadzwonic´ do Chloe. – Z tego powodu
Siobhan upierała sie˛, z˙e nie moz˙e pojechac´ z nimi na
kre˛gle. Koniecznie musiała porozmawiac´ z przyjacio´ł-
ka˛, kto´ra na weekend wyjechała do dziadko´w.
– Wys´le˛ jej sms-a – rzekła dziewczynka, wyjmuja˛c
z kieszeni komo´rke˛.
– Widze˛, z˙e sprawa załatwiona – orzekł Tom.
– Chyba tak. Dzie˛kujemy za zaproszenie. – Kate
nagle sie˛ przeraziła, z˙e jej wahanie mogło byc´ zinter-
pretowanie jako nieche˛c´.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e Francesca i Joe be˛da˛ mieli towarzy-
stwo, z˙e nie wspomne˛ o sobie – dodał Tom. – Czasami
mam wraz˙enie, z˙e strasznie sie˛ nudza˛, kiedy przyjez˙-
dz˙aja˛ do mnie na weekend – wyjas´nił.
Kate rozpaczliwie starała sie˛ przypomniec´ sobie, co
wie o Tomie Goldingu. Tak, jego słowa potwierdzały
to, o czym juz˙ słyszała. Jest rozwiedziony.
– Na pewno tak nie jest – zapewniła go. – Ale
wiem, co masz na mys´li. Nie jest łatwo samotnie wy-
chowywac´ dzieci.
W trakcie tej wymiany zdan´ cała szo´stka zmieniła
obuwie, a potem ruszyła w strone˛ pizzerii na tyłach
kompleksu. Dziewczynki wygla˛dały na pochłonie˛te
poro´wnywaniem swoich telefono´w komo´rkowych,
6
LAURA MACDONALD
a chłopcy rozmawiali o zakon´czonych partiach kre˛gli
z takim oz˙ywieniem, jakby znali sie˛ od lat, a nie od
kilku minut.
Gdy znalez´li stolik na szes´c´ oso´b, Tom zamo´wił
pizze oraz napoje, a dzieci poszły spro´bowac´ swoich sił
w grze komputerowej w rogu sali.
– Domys´lam sie˛, z˙e nie było ci łatwo przyja˛c´ role˛
samotnej matki – zauwaz˙ył Tom, sadowia˛c sie˛ na
ławie obok Kate. – Sam mam z tym trudnos´ci, ale
wyobraz˙am sobie, z˙e masz tysia˛c razy wie˛cej prob-
lemo´w.
– Zapewne. Z drugiej strony czasami mys´le˛ sobie,
z˙e gdyby nie dzieci, to nie wiadomo, jak bym to
przez˙yła. W najtrudniejszych chwilach z˙yłam dla nich.
Dzie˛ki nim wstawałam rano, chociaz˙ łatwiej byłoby
nacia˛gna˛c´ kołdre˛ na głowe˛ i nie wychodzic´ z ło´z˙ka.
– Two´j syn jest bardzo do ciebie podobny – zauwa-
z˙ył Tom.
– Wszyscy to mo´wia˛. – Popatrzyła na Connora, po
czym przeniosła wzrok na co´rke˛. – Za to Siobhan... Nie
ma wa˛tpliwos´ci, czyim jest dzieckiem. To wykapany
Liam. Ma jego karnacje˛ oraz ognisty irlandzki charak-
ter. Wybucha nagle, ale ułamek sekundy po´z´niej juz˙
jest po wszystkim.
– Tylko jeden raz miałem okazje˛ widziec´ Liama.
– Kiedy? – zdziwiła sie˛ Kate.
– Dawno temu w szpitalnym klubie. Nie pamie˛tam,
co to było... Jakies´ przyje˛cie poz˙egnalne. Ale pamie˛-
tam ciebie i twojego me˛z˙a.
– Nie, to nie był bankiet poz˙egnalny, to było Boz˙e
Narodzenie. Tak, byłam wtedy z Liamem. A ty z...
– Z z˙ona˛. Ile to juz˙ czasu od naszego rozwodu...
7
LAURA MACDONALD
– Oraz od wypadku Liama – dokon´czyła, gdy sie˛
zawahał.
– To było straszne. Bardzo ci wspo´łczułem. Wszys-
cy bylis´my wtedy z toba˛.
– Tak. – Kate zadumała sie˛. – Nieszcze˛s´liwy zbieg
okolicznos´ci – dodała powoli. – Liam pokonywał na
motorze ten odcinek szosy co wieczo´r od wielu lat, ale
wtedy było s´lisko. Zza zakre˛tu wyjechała cie˛z˙aro´wka
z naczepa˛...
– Liam był wzorowym policjantem. Pamie˛tam, co
pisały o nim wtedy gazety.
Kate pokiwała głowa˛. Nawet teraz było jej trudno
rozmawiac´ o niez˙yja˛cym me˛z˙u.
– Kiedy to sie˛ stało?
– Dwa lata temu.
– Dwa lata? – Unio´sł brwi, a ona przeraziła sie˛, z˙e
doda: ,,Juz˙ tyle?’’. Słyszała to nieraz.
Ludziom sie˛ wydaje, z˙e dwa lata mijaja˛ jak błyska-
wica, lecz dla niej były to najdłuz˙sze dwa lata w z˙yciu.
Tom nic nie powiedział, tylko cierpliwie czekał.
– A ty od jak dawna jestes´ sam? – odezwała sie˛
w kon´cu. Wiedziała, z˙e trwa to juz˙ jakis´ czas, słyszała
ro´z˙ne plotki, ale wydarzenia w jej z˙yciu osobistym
w pewnej chwili przesłoniły jej cały s´wiat.
– To juz˙ prawie pie˛c´ lat.
– Dzieci nie mieszkaja˛ z toba˛? – Popatrzyła na
grupke˛ pochylona˛ przy automacie do gier. Jej dwo´jka
oraz ciemnowłosy chłopiec i jego młodsza siostra
o egzotycznym imieniu.
– Niestety nie. Bardzo bym tego chciał, ale zostało
postanowione, z˙e matka be˛dzie je wychowywała.
– Cze˛sto je widujesz? – Zabrzmiało to troche˛ ner-
8
LAURA MACDONALD
wowo, poniewaz˙ nie wyobraz˙ała sobie nawet najkro´t-
szej rozła˛ki z Siobhan i Connorem.
– Tak. – Powiedział to tak szybko, jakby wyczuł jej
niepoko´j. – Ale nie tak cze˛sto, jak bym sobie z˙yczył.
Dzieci wro´ciły do stołu, a wkro´tce potem podano
ogromne pizze z ro´z˙nymi smakowitymi dodatkami.
Siobhan zapytała Joego, do kto´rej szkoły chodzi.
– Do Waterhouse – odparł. Była to ekskluzywna
prywatna szkoła pod Franchester. – A wy?
– Ja do gimnazjum we Franchester, a Connor jest
w podstawo´wce. Ale od wrzes´nia idzie do gimnazjum,
prawda?
Connor miał usta pełne jedzenia, wie˛c tylko wyma-
mrotał cos´, z czego trudno było wywnioskowac´, czy
cieszy sie˛, z˙e wkro´tce zmieni szkołe˛.
Po pizzy były lody. Na tym etapie Kate nagle zdała
sobie sprawe˛, jak wielka˛ przyjemnos´c´ sprawiał jej ten
wspo´lny posiłek. Gdyby wczes´niej ktos´ jej przepowie-
dział, z˙e be˛dzie jadła pizze˛ z Tomem Goldingiem i je-
go dziec´mi, nie uwierzyłaby, i prawde˛ mo´wia˛c, wcale
nie cieszyłaby jej perspektywa spe˛dzenia cennego wol-
nego czasu z szefem zespołu, z kto´rym pracowała na
co dzien´.
– Dzie˛kuje˛. Było bardzo miło – rzekła w drodze na
parking.
– Moz˙e jeszcze kiedys´ spotkamy sie˛ na kre˛glach –
powiedział Joe, gdy Kate otwierała drzwi do swojego
mocno zdezelowanego auta. Zwracał sie˛ do wszyst-
kich, lecz nie spuszczał wzroku z Siobhan.
Patrzyli na nich, gdy oddalali sie˛ w strone˛ nowego
czerwonego samochodu z nape˛dem na cztery koła.
Tom z daleka otworzył pilotem centralny zamek.
9
LAURA MACDONALD
– O kurcze˛! – je˛kna˛ł Connor, gdy rozbłysły reflek-
tory. – Nie moz˙emy kupic´ nowego samochodu? Jez´-
dzimy tym gruchotem od stu lat.
– To prawda – odrzekła Kate. – Ale w dalszym cia˛gu
pozwala nam przemieszczac´ sie˛ z punktu A do punktu B.
– Wiem – mrukna˛ł chłopiec i pomachał Goldin-
gom, kto´rzy wyjez˙dz˙ali z parkingu. – Ale fajnie byłoby
miec´ cos´ takiego.
– Na pewno maja˛ tez˙ wielki dom – zauwaz˙yła Sio-
bhan. – Prawda, mamo?
– Co takiego? – Kate włas´nie wła˛czała sie˛ do ruchu
na zatłoczonej autostradzie.
– Czy oni mieszkaja˛ w wielkim domu? – powto´rzy-
ła dziewczynka.
– Nie wiem. Nawet nie mam poje˛cia, gdzie miesz-
kaja˛.
– Przeciez˙ on jest twoim szefem. Musisz wiedziec´,
gdzie mieszka – nalegała co´rka.
– Tak, moz˙na powiedziec´, z˙e Tom Golding jest
moim szefem, poniewaz˙ jest gło´wnym połoz˙nikiem na
oddziale, ale mało o nim wiem. Chyba dzisiaj po raz
pierwszy tak długo ze soba˛ rozmawialis´my. On jest
bardzo zamknie˛ty. Wiedziałam, z˙e jest rozwiedziony,
ale dopiero dzis´ dowiedziałam sie˛, z˙e jego dzieci miesz-
kaja˛ z matka˛.
– Tak?
Kate zerkne˛ła w lusterko i zobaczyła, z˙e jej co´rka
ma szeroko otwarte oczy.
– Tak mi powiedział.
– Chodza˛do ekskluzywnej szkoły – zauwaz˙ył Con-
nor. – Widziałem dziewczynki stamta˛d. One musza˛no-
sic´ kapelusze!
10
LAURA MACDONALD
– Jeszcze pare˛ lat temu chłopcy tez˙ musieli do
szkoły przychodzic´ w kapeluszach, wie˛c ciesz sie˛, z˙e
teraz jest inaczej.
– Chłopcy? W kapeluszach?! – Connor patrzył na
nia˛ przeraz˙ony.
– No, w czapkach, ale obowia˛zkowo.
Po tej wymianie zdan´ kaz˙de z nich pogra˛z˙yło sie˛ we
własnych mys´lach na temat nieoczekiwanego obrotu
wydarzen´ tego dnia. Gdy dojez˙dz˙ali do domu, Siobhan
zapytała:
– Mamo, czy mys´lisz, z˙e jeszcze ich spotkamy?
– Nie wiem, kochanie. Sa˛dze˛ jednak, z˙e to mało
prawdopodobne – powiedziała zgodnie z własnym
przekonaniem.
– Przyj, Sue, przyj! O tak. Juz˙ widze˛ gło´wke˛. Teraz
dysz tak, jak uczyłas´ sie˛ w szkole rodzenia. Tak, włas´-
nie tak. – Kate zwro´ciła sie˛ z kolei do przeraz˙onego
me˛z˙czyzny, kto´ry siedział u boku swej partnerki. – To
juz˙ niedługo. Mys´le˛, z˙e wystarczy jeszcze tylko jedno
pchnie˛cie.
– Nie wiedziałem, z˙e to takie straszne – szepna˛ł.
– Dla ciebie? – wysapała Sue. – Zamien´my sie˛
miejscami, z˙ebys´ sam sie˛ przekonał, jakie to okropne.
– Jej twarz wykrzywiła sie˛ z bo´lu wraz z nowym
skurczem.
– Teraz przyj mocno, bardzo mocno. Jeszcze tro-
che˛. – Kate zrobiła miejsce dla praktykantki Melissy
Holmes, by ta jej asystowała. – Sue, bardzo dobrze.
Teraz dysz! Mam juz˙ gło´wke˛! – Odwro´ciła ja˛ lekko
i poleciła Mike’owi, by podparł plecy i ramiona Sue
tak, by mogła zobaczyc´ gło´wke˛ swojego dziecka.
11
LAURA MACDONALD
– Sine... – zaniepokoiła sie˛ dziewczyna.
– To normalne – zapewniła ja˛ Kate, po czym odez-
wała sie˛ do Melissy. – Sprawdz´, czy pe˛powina nie jest
owinie˛ta woko´ł szyi.
Tymczasem z kolejnym skurczem ukazało sie˛ ra-
mionko, a z naste˛pnym reszta ciałka. Kate połoz˙yła
noworodka na brzuchu matki.
– Niech tata tu podejdzie – zwro´ciła sie˛ do Mike’a.
– I niech powie Sue, co wam urodziła.
Oszołomiony i przeraz˙ony ojciec spojrzał na dzie-
cko.
– To jest... dziewczynka. Sue, mamy co´rke˛! – krzy-
kna˛ł w tej samej chwili, gdy noworodek zapłakał.
Melissa załoz˙yła klamre˛ na pe˛powine˛.
– Czy tata zechce to przecia˛c´? – zaproponowała
Kate.
– Ja?!
– Dlaczego nie? – Wre˛czyła mu stosowny instru-
ment i pouczyła, jak to zrobic´.
Gdy Melissa oczys´ciła nos i jame˛ ustna˛ noworodka,
Kate owine˛ła dziewczynke˛ kocykiem i podała ja˛ mat-
ce. Sue z westchnieniem rados´ci powiodła palcem po
pomarszczonej buzi.
– Ta mała jest pie˛kna – powiedziała Kate. – Popatrz
na jej oczy, spogla˛da na ciebie. I ma takie same ciemne
włosy jak tatus´. – Nie wiadomo dlaczego, przed ocza-
mi stana˛ł jej Joe Golding, tak podobny do ojca. Obaj
mieli ciemne włosy i powaz˙ne szare oczy.
Jak na zawołanie drzwi sie˛ otworzyły i do sali
porodowej wszedł Tom Golding we własnej osobie.
Tym razem nie w dz˙insach i bluzie, lecz w białym
fartuchu nałoz˙onym na ciemny garnitur.
12
LAURA MACDONALD
– Siostro, wszystko w porza˛dku? – Ich spojrzenia
spotkały sie˛. W normalnej sytuacji zapewne by sie˛ to
nie stało. Doktor Golding zadałby pytanie, a ona by mu
odpowiedziała słuz˙bowym tonem, bez potrzeby nawia˛-
zywania kontaktu wzrokowego.
Tego dnia jednak było inaczej, i tylko Kate oraz
Tom wiedzieli dlaczego.
– Tak, doktorze. W jak najlepszym porza˛dku. Pani
Richards powiła s´liczna˛ dziewczynke˛. Czy juz˙ wiado-
mo, jak ma na imie˛? – Zerkne˛ła na Sue oraz na Mike’a,
kto´ry jeszcze nie otrza˛sna˛ł sie˛ z szoku i nadal był blady
jak s´ciana.
– Alice – szepne˛ła kobieta. – Alice Marie.
– Gratuluje˛. – Lekarz us´miechna˛ł sie˛ do nich.
– Bardzo ładne imiona. – Kate podeszła bliz˙ej. –
Teraz, Melisso, musimy urodzic´ łoz˙ysko. – Nieco po´z´-
niej, gdy Sue poczuła sie˛ lepiej, a mała Alice Marie zo-
stała zmierzona i zwaz˙ona, Kate spostrzegła, z˙e Tom
juz˙ wyszedł z sali.
Poczuła dziwne ukłucie rozczarowania. Nie oczeki-
wała, z˙e nawia˛z˙e do weekendowego spotkania. Mimo
to pods´wiadomie chyba tego sie˛ spodziewała.
Po´ł godziny po´z´niej przeszła z porodo´wki do stano-
wiska piele˛gniarek w samym centrum oddziału. Za
biurkiem siedziała Natalie Aldridge, jej dobra przyja-
cio´łka, ze słuchawka˛ telefonu przy uchu. Pospiesznie
cos´ notowała. Skon´czywszy rozmowe˛, podniosła pyta-
ja˛ce spojrzenie na Kate.
– Sue Richards?
Kate przytakne˛ła.
– Tak, dziewczynka. Alice Marie.
– Ładnie. Nareszcie porza˛dne tradycyjne imiona
13
LAURA MACDONALD
– ucieszyła sie˛ piele˛gniarka. – W zeszłym tygodniu
mielis´my dwie dziewczynki o imieniu Kylie, jedna˛
Courtney oraz jedna˛ Sapphire.
– Melissa by z toba˛polemizowała! Była zawiedzio-
na. Stwierdziła, z˙e imie˛ Alice jest okropnie staros´wiec-
kie. Kolejny dowo´d na to, z˙e nie da sie˛ wszystkim
dogodzic´. – Kate spowaz˙niała. – Czy mamy szanse˛
przysia˛s´c´ na kawe˛?
– U ciebie?
– Chyba lepiej w pokoju dla personelu. U mnie nie
zaznamy ani chwili spokoju. Co nas czeka?
– Pani Broughton niedługo be˛dzie rodzic´, ale sa˛
z nia˛ Emily i Rachel i nie przewiduja˛ z˙adnych prob-
lemo´w. To jej czwarte dziecko. Dzwonił pan Fowler,
z˙e z˙ona znowu z´le sie˛ czuje. Lekarz rodzinny poradził
im do nas przyjechac´. Doktor Golding juz˙ wie o tym.
Był tu niedawno. Pytał, czy wyszłas´ z porodowej. –
Natalie podniosła wzrok. – O, znowu tutaj idzie.
Nim Kate sie˛ obejrzała, stana˛ł tuz˙ obok.
– Przestraszył mnie pan... Podobno pan mnie szu-
kał.
– Tak. Pani Fowler jest juz˙ w drodze. Obawiam sie˛,
z˙e tym razem be˛dziemy zmuszeni wykonac´ cesarskie
cie˛cie. Ona dłuz˙ej nie wytrzyma. Zwłaszcza z˙e znowu
podskoczyło jej cis´nienie. Zajmiesz sie˛ nia˛?
– Oczywis´cie. Wiem, jak bardzo oboje pragna˛ tego
dziecka, a po trzech poronieniach byli bliscy załama-
nia.
– Kto´ry to tydzien´? – Tom Golding sie˛gna˛ł po karte˛
pacjentki.
– Trzydziesty czwarty – rzekła Kate.
– Wobec tego przygotujmy sie˛. – Pokiwał głowa˛.
14
LAURA MACDONALD
– Przyjde˛ po ciebie, jak tylko ona sie˛ pojawi. Za ile to
be˛dzie? – Spojrzał na Natalie.
– Mys´le˛, z˙e za godzine˛.
– W porza˛dku. Teraz jestem w przychodni, wie˛c
zanim skon´cze˛, pani Fowler be˛dzie juz˙ przebadana.
– Zawahał sie˛. – Bardzo przyjemnie spe˛dzilis´my sobo-
te˛ – dodał. – Joe i Francesca byli w sio´dmym niebie.
– Siobhan i Connor ro´wniez˙. – Wzroku Kate nie
umkne˛ło zdumione spojrzenie kolez˙anki.
– Moglibys´my... – Kaszlna˛ł. – Moz˙e kiedys´ to po-
wto´rzymy?
– Che˛tnie. Moz˙emy to powto´rzyc´.
Tom Golding niespiesznym krokiem oddalał sie˛
w strone˛ przychodni.
– O czym on mo´wił? – dopytywała sie˛ Natalie.
– O co ci chodzi? – Kate doskonale wiedziała, o co
kolez˙anka pyta. Nikt do tej pory nie słyszał, by Tom
Golding choc´by słowem napomkna˛ł o swojej rodzinie
lub z˙yciu prywatnym.
– O doktora Goldinga! Wspomniał Siobhan i Con-
nora, i chyba mo´wił o swoich dzieciach... Joe i Fran-
cesca, tak maja˛ na imie˛, prawda?
– Tak.
– Gadaj, nie wygłupiaj sie˛.
– Chodz´my na kawe˛. Tam ci opowiem.
Kate poinformowała połoz˙na˛ Payne o swoich za-
miarach, po czym wraz z Natalie ruszyła do pokoju dla
personelu. Zasiadły na kanapce z widokiem na szpital-
ny ogro´d.
– Uff! – westchne˛ła, zsuwaja˛c buty. – Och, jak
dobrze...
Okna pokoju wychodziły na południowa˛ strone˛, na
15
LAURA MACDONALD
trawniki i rabaty na tyłach szpitala Eleanor James
Memorial, kto´ry wtajemniczeni nazywali po prostu
Ellie. Korzystaja˛c ze słonecznej pogody, wielu pac-
jento´w wyległo na dwo´r. Siedzieli w fotelach na
ko´łkach lub na ławeczkach ufundowanych przez To-
warzystwo Przyjacio´ł Szpitala. Na rabatach pyszniły
sie˛ krzewy ro´z˙ane we wszystkich wyobraz˙alnych bar-
wach.
– No to mo´w. – Natalie popijała kawe˛. – Umieram
z ciekawos´ci.
– Nie ma o czym mo´wic´. – Kate westchne˛ła.
– Pozwo´l, z˙e ja to ocenie˛.
– Pojechalis´my na kre˛gle. No wiesz, do tego nowe-
go kompleksu.
– Ty z dziec´mi?
– Tak. I oni tez˙ tam byli.
– I juz˙? – zdziwiła sie˛ Natalie.
– Powiedziałam ci, z˙e nie ma o czym mo´wic´.
– No tak. Ale ze sposobu, w jaki sie˛ do ciebie ode-
zwał, moz˙na by wywnioskowac´, z˙e porozmawialis´cie
albo poszlis´cie na drinka.
– Owszem.
– Rozmawialis´cie?!
– Rozmawialis´my i pilis´my. Zjedlis´my tez˙ pizze˛ –
uzupełniła Kate.
– Piłas´ i jadłas´ z Tomem Goldingiem?!
– Tak. – Kate odstawiła kubek. – Podszedł do nas,
kiedy skon´czylis´my grac´. Powiedział, z˙e ida˛ na pizze˛
i zaproponował, z˙ebys´my poszli razem. Nat, to nic
nadzwyczajnego.
– Moz˙liwe. Ale sama wiesz, z˙e z˙adna z nas nie
dosta˛piła zaszczytu takiej bliskos´ci wielkiego człowie-
16
LAURA MACDONALD
ka. Jaki on jest? Taki sam jak w pracy? Tak samo po-
waz˙ny i niedoste˛pny?
– Chyba tak. – Kate s´cia˛gne˛ła brwi. – Nie, wcale
taki nie był.
– No to jaki? – niecierpliwiła sie˛ Natalie.
– Przede wszystkim był w dz˙insach i czarnej blu-
zie.
– To jasne, z˙e nie był w operacyjnej zieleni! Na
kre˛glach?!
– Wygla˛dał bardzo sportowo, a nie oficjalnie. I za-
chowywał sie˛ swobodnie.
– Poszlis´cie na pizze˛. Wszyscy? – dra˛z˙yła Natalie.
– Tak, juz˙ ci mo´wiłam. – Kate niespodziewanie
poczuła, z˙e kolez˙anka zaczyna ja˛ irytowac´. Nie wiado-
mo dlaczego, bo Natalie zawsze ja˛ rozs´mieszała, traf-
nie wskazuja˛c zabawne aspekty przero´z˙nych sytuacji.
– Jakie sa˛ jego dzieci? Chyba nie wiem nawet, jak
wygla˛daja˛.
– Miłe. Bardzo grzeczne. Joe ma chyba czternas´cie
lat i jest podobny do ojca, a Francesca... jest urocza.
– Ona tez˙ jest do niego podobna?
– Nie. – Kate pokre˛ciła głowa˛. – Zapewne do matki.
Nie pamie˛tam jego z˙ony. Widziałam ja˛ tylko raz, kilka
lat temu na przyje˛ciu z okazji Boz˙ego Narodzenia.
– Jes´li dobrze sobie przypominam, wkro´tce potem
sie˛ rozstali. Czy wiesz, dlaczego od niego odeszła?
– Wiem tylko, z˙e sa˛ po rozwodzie.
– Ciekawe, co jej sie˛ w nim nie podobało? – za-
stanawiała sie˛ Natalie. – Czy mys´lisz, z˙e był tajem-
niczy i ponury? – Otrza˛sne˛ła sie˛ rozkosznie. – Uwiel-
biam takich. Oni zazwyczaj maja˛ ciemna˛ namie˛tna˛
strone˛ i sa˛ wspaniałymi kochankami.
17
LAURA MACDONALD
– Jak two´j Barrie? – Kate spojrzała na nia˛ wymow-
nie.
– Włas´nie tak. – Natalie rozes´miała sie˛. Juz˙ na
pierwszy rzut oka widac´ było, z˙e jej małz˙onek to
złotos´ci me˛z˙czyzna. – Mo´j Barrie jest kochany.
– Wiem o tym, wie˛c zapomnij o tych tajemniczych
i ponurych. Nie, Tom Golding wcale taki nie był. Duz˙o
sie˛ s´miał i z˙artował. Chociaz˙, powiedziałabym...
– Co bys´ powiedziała, co? – Re˛ka Natalie z kubkiem,
kto´ry podnosiła do ust, znieruchomiała w powietrzu.
– Wspomniał o Liamie. W jego głosie było duz˙o
wspo´łczucia...
– Domys´lam sie˛.
Kate milczała, wspominaja˛c łagodnos´c´, z jaka˛ Tom
wyraz˙ał sie˛ o jej me˛z˙u. Do tej pory na wzmianke˛ lub na
sama˛ mys´l o nim czuła ucisk w gardle, zwłaszcza gdy
ta mys´l dopadała ja˛ w nieoczekiwanym momencie. Jak
teraz. Czy to nie powinno juz˙ mina˛c´? Czy nadejdzie
wreszcie taki dzien´, kiedy be˛dzie w stanie wspominac´
wspo´lnie przez˙yte szcze˛s´liwe chwile, zamiast rozpa-
czac´?
– Cze˛sto?
Kate az˙ podskoczyła.
– Co cze˛sto?
– Pytałam, czy one cze˛sto widuja˛ ojca.
– Chyba tak.
– Mieszkaja˛ z matka˛. Tyle wiem. Usłyszałam kie-
dys´, jak wielki człowiek powiedział to komus´ w sali
operacyjnej.
– To moz˙liwe, ale zauwaz˙yłam, z˙e maja˛ z ojcem
bardzo dobry kontakt. Wydaje mi sie˛, z˙e cze˛sto go
odwiedzaja˛.
18
LAURA MACDONALD
– Co było po tym, jak juz˙ zjedlis´cie te˛ pizze˛?
– Nic ciekawego. Zamo´wilis´my jeszcze lody, a po-
tem poszlis´my na parking.
– Nie wspomniał, z˙e chciałby sie˛ znowu spotkac´?
– rzuciła Natalie od niechcenia.
– Wspomniał – przyznała Kate, wkładaja˛c buty. –
To zwykła uprzejmos´c´, wie˛c niczego sobie po tym nie
obiecuj.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi – obruszyła sie˛
Natalie.
– Wiesz doskonale. Natalie, znowu chcesz sie˛ ba-
wic´ w swatke˛. Daj sobie spoko´j.
– Alez˙ Kate...
– Nie udawaj. Wiem, z˙e masz szlachetne intencje,
ale juz˙ ci mo´wiłam, z˙e nie jestem zainteresowana To-
mem Goldingiem ani nikim innym. Od Liama dosta-
łam wszystko, o czym moz˙na marzyc´. I nikt mi go nie
zasta˛pi.
Natalie podniosła sie˛ z głe˛bokim westchnieniem
i wraz z Kate wyszła z pokoju.
19
LAURA MACDONALD
ROZDZIAŁ DRUGI
– Czy dziecko jest zdrowe? – Pani Fowler podnios-
ła na Kate zaniepokojony wzrok.
– Tak, zdrowe. Te˛tno jest silne, ale te bo´le, na kto´re
pani sie˛ skarz˙y, moga˛ oznaczac´ pocza˛tek przedwczes-
nej akcji porodowej – powiedziała Kate.
– To jest dopiero trzydziesty czwarty tydzien´ – za-
protestował ma˛z˙ pacjentki.
– Wiemy o tym. Jes´li dziecko urodzi sie˛ teraz,
be˛dzie musiało spe˛dzic´ jakis´ czas na oddziale wczes´-
niako´w.
– Kiedy przydarzyło mi sie˛ to samo dwa tygodnie
temu – mo´wiła kobieta – doktor Golding ostrzegł mnie,
z˙e konieczne moz˙e okazac´ sie˛ cesarskie cie˛cie.
– Jestes´my na te˛ okolicznos´c´ przygotowani. – Kate
zerkne˛ła na wskazania cis´nieniomierza. – Prosze˛ sie˛
niczego nie obawiac´. Be˛dzie pani w re˛kach jednego
z najlepszych połoz˙niko´w w kraju.
– Co do tego nie mam z˙adnych wa˛tpliwos´ci. – Pani
Fowler us´miechne˛ła sie˛. – Ja sie˛ nie martwie˛, ale
miałam cicha˛ nadzieje˛ urodzic´ siłami natury.
– To jeszcze nie jest wykluczone. Doktor Golding
musi najpierw pania˛ zbadac´. Decyzja nalez˙y do niego.
O, juz˙ jest!
Tom bezszelestnie wszedł do pokoju i stana˛ł w no-
gach ło´z˙ka.
– Musimy zaprzestac´ tych spotkan´ – zwro´cił sie˛ do
pacjentki s´miertelnie powaz˙nym tonem. – Pani mał-
z˙onek moz˙e nabrac´ podejrzen´. – Kobieta us´miechne˛ła
sie˛ słabo, Tom tymczasem przeja˛ł karte˛ pani Fowler od
Kate i zacza˛ł ja˛ przegla˛dac´. – Chyba powinienem
sprawdzic´, co porabia wasz dzidzius´ – oznajmił chwile˛
po´z´niej.
Kate kolejny raz miała okazje˛ obserwowac´ go przy
pracy, lecz dopiero tego dnia, nie wiadomo dlaczego,
zafascynowały ja˛ jego silne i wprawne dłonie.
– Nie be˛de˛ was dzisiaj wie˛cej me˛czył – oznajmił po
badaniu. – Siostro, jakie mamy cis´nienie?
Podała mu kartke˛ z zapisem najnowszego pomiaru,
kto´ry przekraczał norme˛.
– Co moz˙e mi pani powiedziec´ o tych skurczach?
– zapytał pacjentke˛.
– Sa˛ mniej wie˛cej co pie˛tnas´cie minut. Kilka było
bardzo silnych.
– Proponuje˛, z˙eby do jutra pani sobie u nas spokoj-
nie polez˙ała, a rano ponownie dokonamy oceny sytua-
cji. Chyba z˙e sprawy potocza˛ sie˛ szybciej.
Gdy znalez´li sie˛ poza zasie˛giem słuchu pan´stwa
Fowler, Tom popatrzył na Kate.
– Moz˙e to oznaczac´ cesarskie cie˛cie jutro na dzien´
dobry, ale przed podje˛ciem ostatecznej decyzji dajmy
sobie jeszcze dwadzies´cia cztery godziny.
– Wykluczasz poro´d siłami natury?
– W jej przypadku tak. Postanowiłem troche˛ po-
czekac´, bo byc´ moz˙e wszystko sie˛ uspokoi i pani
Fowler donosi cia˛z˙e˛ do wyznaczonego terminu. Siost-
ro, czy ktos´ jeszcze na mnie czeka?
– Nie, doktorze. Nie sa˛dze˛. Na pana miejscu jak
21
LAURA MACDONALD
najszybciej bym sie˛ ulotniła, zanim wydarzy sie˛ cos´
nowego.
– Dzie˛ki, Kate. – Powiedział to po´łgłosem, aby
tylko ona usłyszała swoje imie˛ w jego ustach. Nigdy
wczes´niej nie zrobił tego w szpitalu, lecz teraz ła˛czyła
ich nie tylko praca.
Po dyz˙urze Kate wsiadła do samochodu i wyjechała
droga˛ wysadzana˛ pie˛knymi bukami na gło´wna˛ szose˛.
Mieszkała z dziec´mi pod Franchester w okazałym za-
bytkowym domu z pocza˛tku dwudziestego wieku, na-
lez˙a˛cym do owdowiałej i bezdzietnej ciotki Bessie, sio-
stry jej babki. Po s´mierci Liama, gdy Kate zastanawiała
sie˛, jak poła˛czyc´ wychowywanie dzieci z praca˛ zawo-
dowa˛, starsza pani wybawiła ja˛ z kłopotu.
– Sprzedaj wasz dom – poradziła jej – i przeprowadz´
sie˛ do mnie. Oddam wam dwa go´rne pie˛tra, a sama be˛de˛
mieszkac´ na dole, bo schody bardzo mnie me˛cza˛. Za
jakis´ czas ten dom i tak be˛dzie two´j, wie˛c nie widze˛
powodu, dla kto´rego nie miałabys´ juz˙ w nim zamieszkac´
– przekonywała ja˛. – Dzieci miałyby tu do zabawy cały
ogro´d i bez problemu mogłyby zapraszac´ kolego´w i ko-
lez˙anki, a jak wro´ca˛ ze szkoły, zajme˛ sie˛ nimi.
Taki układ szybko sie˛ sprawdził. Kate dbała o zdro-
wie Bessie, jez´dziła po jej leki i sprawunki przy okazji
swoich zakupo´w, a dzieci nieodmiennie cieszyły sie˛,
gdy po szkole w ciepłej kuchni witał je zapach pieczo-
nego ciasta.
Kate nieche˛tnie rozstawała sie˛ z domem, w kto´rym
mieszkała z Liamem. Z
˙
al jej było nie tylko wspomnien´,
ale i ogrodu zaprojektowanego przez me˛z˙a. Nawet te-
raz serce jej sie˛ s´ciskało na mys´l o nim.
22
LAURA MACDONALD
Mimo to cała tro´jka wkro´tce zadomowiła sie˛ u cio-
tki Bessie. Za pienia˛dze ze sprzedaz˙y domu Kate prze-
budowała dwie go´rne kondygnacje, dostosowuja˛c je do
potrzeb trzyosobowej rodziny. Niepostrzez˙enie, nie-
mal bez jej woli, przeprowadzka do ciotki pomogła jej
przebolec´ s´mierc´ Liama.
Zastanawiaja˛c sie˛ nad tym, doszła do wniosku, z˙e od
tamtego tragicznego dnia pokonała bardzo długa˛ dro-
ge˛. Od szoku po tym, jak dwaj koledzy Liama zawia-
domili ja˛ o wypadku, przez gniew, potworny gniew,
i bezgraniczna˛ rozpacz. Musiała przy tym wspierac´
dzieci, zwłaszcza podczas pogrzebu i tradycyjnej sty-
py, bez kto´rej w Irlandii nie obejdzie sie˛ z˙aden po-
cho´wek, oraz z˙ałobnej mszy w katedrze, w kto´rej
uczestniczyli wszyscy policjanci z posterunku Liama.
Potem dłuz˙ej juz˙ nie hamowała rozpaczy.
Po´z´niej, gdy z˙ycie wro´ciło na normalne tory, przy-
najmniej dla innych, stane˛ła wobec na pozo´r niewyko-
nalnego zadania, jakim było odbudowanie z˙ycia dzieci
bez ojca. Nie obyło sie˛ bez problemo´w.
– Mamo, my nie potrzebujemy nian´ki – os´wiad-
czyła Siobhan, gdy Kate zastanawiała sie˛, jak be˛da˛
sobie radzic´ po lekcjach w pustym domu, lub jak be˛da˛
wygla˛dały ich zimowe ferie.
– Musze˛ wzia˛c´ wie˛cej dyz˙uro´w – stwierdziła przy-
tłoczona wysokos´cia˛ rachunko´w, kto´re otrzymywała
z przeraz˙aja˛ca˛ regularnos´cia˛.
Wtedy włas´nie na scene˛ wkroczyła ciotka Bessie,
za co Kate be˛dzie jej wdzie˛czna do kon´ca swoich
dni.
Zajez˙dz˙aja˛c przed dom z wypalanej cegły, popat-
rzyła na glicynie˛ pochylona˛ nad frontowymi drzwiami
23
LAURA MACDONALD
oraz na pysznia˛cy sie˛ pos´rodku trawnika złotokap
i nagle poczuła, z˙e to jest jej prawdziwy dom.
Westchne˛ła, wysiadła z auta i bezwiednie ruszyła na
tyły domu, do kuchennego wejs´cia prowadza˛cego do
mieszkania ciotki. Ogro´d starszej pani był pie˛kny i za-
dbany. Był to prawdziwy wielobarwny wiejski ogro´d,
w kto´rym kro´lowały dzwonki, łubiny, duz˙e białe sto-
krotki, karłowate goz´dziki oraz pachna˛ce po zmierz-
chu lewkonie. Na kuchennym parapecie wylegiwał
sie˛ wielki kot. Na odgłos kroko´w otworzył jedno oko,
wstał, ziewna˛ł i przecia˛gna˛ł sie˛ leniwie.
– Czes´c´, Timmy. – Kate pogłaskała go i rozes´miała
sie˛, gdy zacza˛ł ocierac´ sie˛ o jej dłon´ i podbijac´ ja˛
łebkiem.
Ciotka Bessie siedziała przy kuchennym stole i kroi-
ła warzywa. Z radia na kredensie płyne˛ła muzyka kla-
syczna. Przy tym samym stole Connor odrabiał lekcje.
Miał przed soba˛ rozłoz˙one ksia˛z˙ki i zeszyty oraz ta-
lerzyk z droz˙dz˙o´wka˛.
– Witaj. – Ciotka us´miechne˛ła sie˛ promiennie. –
Udany dzien´?
– Niezły. – Kate nasłuchiwała rytmicznego łomotu
dobiegaja˛cego z go´ry. – Od dawna tak hałasuje?
– Nie wiem – odparła Bessie. – Nie zwracam na to
uwagi.
– Od kiedy wro´ciła ze szkoły – mrukna˛ł Connor.
– Nie mo´wi sie˛ z pełnymi ustami. – Ciotka skarciła
go łagodnie. – Przygotowałam dla was warzywa na
kolacje˛.
– Ciociu, nie musiałas´. Rozpieszczasz mnie.
– Nie szkodzi. Poza tym czyms´ musze˛ sie˛ zaja˛c´.
Herbata?
24
LAURA MACDONALD
– Za chwile˛. Najpierw wezme˛ prysznic i sie˛ prze-
biore˛.
W miare˛ jak wchodziła po schodach, do jej uszu do-
biegał coraz głos´niejszy jazgot. Siobhan lez˙ała na po-
dłodze pos´ro´d porozrzucanych podre˛czniko´w. Obok niej
stał odtwarzacz nastawiony tak głos´no, z˙e pe˛kały be˛-
benki w uszach.
– Siobhan! – krzykne˛ła Kate. Nie doczekawszy sie˛
z˙adnej reakcji, wyła˛czyła radio.
– Ej! – Siobhan obejrzała sie˛ przez ramie˛. – Dlacze-
go to zrobiłas´?
– Bo było za głos´no.
– Ale ja tak lubie˛.
– Podobno odrabiasz lekcje.
– Odrabiam. – Dziewczynka gestem głowy wska-
zała otwarta˛ ksia˛z˙ke˛.
– W takim hałasie nie moz˙na sie˛ skupic´.
– Moz˙na. – Zabrzmiało to bardzo wojowniczo. – Na-
wet mi to pomaga – dodała wyzywaja˛cym tonem.
Kate westchne˛ła.
– Be˛de˛ ci dozgonnie wdzie˛czna, jes´li nastawisz te˛
muzyke˛ nieco ciszej. Poza tym to bardzo nieładnie wo-
bec ciotki.
– Ona nie ma nic przeciwko temu. – Siadaja˛c, Sio-
bhan wysoko uniosła brode˛.
– Bo nie ma wyboru – zauwaz˙yła Kate. – Usłysza-
łam to, jak tylko weszłam do domu. W kuchni na dole.
Siobhan, tak sie˛ nie robi. Jes´li nie be˛dziesz ciszej słu-
chac´ swoich ulubionych hito´w, be˛de˛ zmuszona zabrac´
ci odtwarzacz.
– Nie zrobisz tego – przestraszyła sie˛ Siobhan. – To
jest ostatni prezent od taty.
25
LAURA MACDONALD
Kate poczuła, jak serce jej sie˛ s´ciska, gdy dostrzegła
łzy w oczach co´rki na wzmianke˛ o ojcu.
– Wiem – powiedziała łagodnie. – Nie zrobie˛ tego,
jes´li na przyszłos´c´ be˛dziesz pamie˛tała, z˙e nalez˙y troche˛
pomys´lec´ o innych. Nie mieszkasz tu sama.
– Dobra – mrukne˛ła dziewczynka, ocieraja˛c oczy.
Kate juz˙ wczes´niej zda˛z˙yła sie˛ zorientowac´, z˙e co´r-
ka w dalszym cia˛gu bardzo przez˙ywa s´mierc´ ojca.
– Widziałas´ go?
– Kogo? – Kate zatrzymała sie˛ z re˛ka˛ na klamce.
– Jego. Pana Goldinga.
– Jasne. Pracuje˛ z nim.
– Powiedział cos´?
– Co miał powiedziec´? – Nie wiadomo dlaczego,
Kate wolała udawac´, z˙e nie domys´la sie˛, o co co´rce
chodzi.
– Nie proponował, z˙ebys´my spotkali sie˛ w kre˛gielni?
– Wspomniał cos´ na ten temat – przyznała Kate.
– Nie powiedział, z˙e znowu chciałby sie˛ z nami
zobaczyc´? – dra˛z˙yła Siobhan.
– Dziecko, nie przywia˛zuj tak wielkiej wagi do
tego, co ludzie mo´wia˛.
– Dlaczego? Jes´li tak powiedział...
– Nie wszystko, co ktos´ powie, nalez˙y traktowac´
dosłownie. Bardzo cze˛sto ,,Musimy sie˛ umo´wic´’’,
,,Wpadnij, jak be˛dziesz w pobliz˙u’’ to tylko grzecznos´-
ciowe zwroty bez znaczenia.
– Jes´li ktos´ tak mo´wi, a potem sie˛ nie odzywa, to nie
jest z˙adna uprzejmos´c´ – mrukne˛ła Siobhan. – Wspo-
mniał o tym w pracy? I nic wie˛cej?
– Prawde˛ mo´wia˛c, zacytował słowa Joego. Z
˙
e mo-
glibys´my to powto´rzyc´.
26
LAURA MACDONALD
– A jednak! – triumfowała dziewczynka. – Moz˙e za
pierwszym razem był wyła˛cznie uprzejmy, ale skoro
wspomniał o tym az˙ dwa razy... Za drugim razem na
pewno powiedział to szczerze.
– Siobhan, nie ro´b sobie wie˛kszych nadziei.
– Jestes´ okropna!
– Nie, kochanie. Nie jestem okropna. Po prostu nie
chce˛, z˙ebys´ liczyła na cos´, co sie˛ nie stanie. Nie chce˛,
z˙eby spotkał cie˛ zawo´d.
– Mam pomysł!
– Jaki? – Kate była juz˙ zme˛czona ta˛ wymiana˛zdan´.
– Zapros´ ich tutaj! Na lunch albo na kolacje˛.
Wczes´niej moz˙emy is´c´ razem na kre˛gle – trajkotała
Siobhan. – Zauwaz˙, z˙e teraz jest twoja kolej, bo on
postawił nam pizze˛. Nie uwaz˙asz, z˙e to jest kapitalne
rozwia˛zanie?
– Jestem za. – W drzwiach stał Connor.
– No widzisz, mamo – triumfowała dziewczynka.
– Nawet ten gła˛b sie˛ ze mna˛ zgadza. Mamo, prosze˛...
– Kate milczała. – No tak, uwaz˙asz, z˙e to jest zły
pomysł. Jestes´ niedobra. Nie dostarczasz nam z˙adnych
rozrywek. Nigdy. Szkoda, z˙e nie ma taty. On nam na to
pozwalał.
– Przykro mi – powiedziała Kate zme˛czonym gło-
sem. Nie dos´c´, z˙e miała za soba˛ wyczerpuja˛cy dyz˙ur
w szpitalu, to teraz doszła ta utarczka z co´rka˛, wymo´-
wki, z˙e czegos´ dzieciom nie daje oraz z˙e ojciec był dla
nich lepszy. – Robie˛, co moge˛.
– Wiem. – Siobhan nagle złagodniała, jakby w głe˛-
bi serca zdawała sobie z tego sprawe˛. – Zapros´ ich.
Kate westchne˛ła.
– Nie moge˛.
27
LAURA MACDONALD
– Ale dlaczego?
– Bo nie wypada. Doktor Golding jest moim prze-
łoz˙onym. Byłoby bardzo nieuprzejmie z mojej strony,
gdybym go tu zaprosiła. W sobote˛, kiedy ich spotkalis´-
my na kre˛glach, był to z jego strony gest wyła˛cznie
kurtuazyjny. Naprawde˛ wa˛tpie˛, z˙eby to sie˛ powto´rzyło.
Jes´li nawet tak sie˛ stanie, to inicjatywa be˛dzie nalez˙ała
do doktora Goldinga. Niestety. – Popatrzyła na dzieci.
– Nic na to nie poradze˛. I skon´czmy juz˙ te˛ rozmowe˛.
Dobrze?
– Mhm – mrukne˛ła Siobhan, a Kate pospiesznie
opus´ciła jej poko´j, po czym ruszyła do swojej sypialni.
Zamkne˛ła oczy i przez chwile˛ stała oparta plecami
o drzwi. Nienawidziła takich konfrontacji z dziec´mi.
Synowi zdarzało sie˛ to bardzo rzadko, za to co´rka
odziedziczyła po ojcu nie tylko karnacje˛, ale i wybu-
chowy temperament. Liam nauczył sie˛ nad tym pano-
wac´ przede wszystkim dzie˛ki słuz˙bie w policji. Sio-
bhan natomiast cze˛sto prowokowała awantury. Zły
humor mijał jej błyskawicznie, za to otoczenie jeszcze
długo dochodziło do siebie po takich scysjach.
Siobhan zapewne uwaz˙ała, z˙e matka powinna sie˛
zrewanz˙owac´ i zaprosic´ do siebie Toma Goldinga
z dziec´mi. Kate jednak była przekonana, z˙e to jest
niemoz˙liwe. Juz˙ sobie wyobraziła reakcje˛ personelu
oddziałowego. W najlepszym razie uznano by to za
dowo´d wielkiej zapobiegliwos´ci z jej strony. W uszach
juz˙ dz´wie˛czały jej uszczypliwe komentarze kolez˙anek,
zwłaszcza Natalie. Na domiar złego dziewczyny mog-
łyby powzia˛c´ podejrzenie, z˙e wykorzystuje dzieci jako
zasłone˛ dymna˛ dla swoich plano´w zdobycia sympatii
Toma Goldinga.
28
LAURA MACDONALD
Tom jest bardzo przystojny. Ma tez˙ wysokie stanowi-
sko. Ponadto jako rozwodnik jest do wzie˛cia, stanowi
tez˙ temat ro´z˙nych plotek oraz obiekt westchnien´ niejed-
nej piele˛gniarki z porodo´wki. Z
´
ro´dłem dodatkowych
domysło´w na pewno stałby sie˛ fakt, z˙e jest niezame˛z˙na.
Nie z˙yczyła sobie tego typu insynuacji. Miała tez˙
wa˛tpliwos´ci, czy juz˙ przebolała s´mierc´ Liama. Nawet
gdyby ta rana w jej sercu juz˙ sie˛ zagoiła, nie podje˛łaby
ryzyka naraz˙enia na szwank swojej opinii, zabiegaja˛c
o wzgle˛dy swojego szefa.
Widziała wiele podobnych sytuacji, kto´re zazwy-
czaj kon´czyły sie˛ wielkim płaczem. Na pewno nie obie-
rze tej drogi, ani nawet nie dostarczy kolez˙ankom pod-
staw do takich domysło´w.
Rozbieraja˛c sie˛, stane˛ła przed lustrem i uwaz˙nie
przyjrzała swojemu odbiciu. Schudła po s´mierci Lia-
ma, a dopiero niedawno zaczynała odzyskiwac´ apetyt.
Ciekawe, czy Liam teraz by ja˛ rozpoznał? Zmieniła na-
wet uczesanie. Dawniej miała długie włosy, bo Liam
lubił, gdy czesała sie˛ w kok. Teraz wybrała kro´tka˛
fryzure˛. Tylko oczy pozostały takie same. Wzruszyła
ramionami, odwro´ciła sie˛ i dokon´czyła rozbieranie.
– Doktor Golding ma rano cesarskie cie˛cie. Przy-
gotujcie pania˛ Fowler do operacji – poinstruowała
Kate swoje piele˛gniarki, po czym zadzwoniła na od-
dział noworodko´w, by wezwac´ neonatologa. Dowie-
działa sie˛, z˙e doktor Forrester juz˙ sie˛ przebiera.
– Asystujesz przy tej cesarce? – zapytała Natalie.
– Tak. Obiecałam to pani Fowler.
– Zauwaz˙yłam, z˙e kiedy zapadła ta decyzja, bardzo
sie˛ uspokoiła.
29
LAURA MACDONALD
– Teraz zalez˙y jej tylko na tym, z˙eby przytulic´
dziecko, jak tylko sie˛ urodzi. – Kate przegla˛dała liste˛
pacjentek. – Poradzicie sobie? Zanosi sie˛ na pracowity
dzien´.
– Na pewno, nie martw sie˛. Emily i Melissa zajma˛
sie˛ dziewczyna˛, kto´ra ma skurcze co pie˛c´ minut, Rachel
i ja pania˛ Vanerjee, kto´ra juz˙ rodzi, a Mary czuwa przy
pani Rossington.
– O matko! Ten poro´d jeszcze sie˛ nie skon´czył?!
Nie dzieje sie˛ tam nic złego? – zaniepokoiła sie˛ Kate.
– Wszystko w normie. Ustały skurcze, wie˛c we-
zwałam doktora Omara. Orzekł, z˙e dziecku nic nie jest.
,,Zrobiło sobie mała˛ przerwe˛’’ – powiedział.
– Co bys´my bez niego zrobiły? – Kate sie˛ roze-
s´miała. – Na dodatek jeszcze wszystkie mamy go u-
wielbiaja˛.
– A pod nieobecnos´c´ Omara zachwycaja˛ sie˛ dok-
torem Goldingiem. Nic dziwnego, z˙e zachodza˛ w ko-
lejne cia˛z˙e i stale do nas wracaja˛.
Ton tej pozornie beztroskiej uwagi sprawił, z˙e Kate
wzmogła czujnos´c´. Podejrzewała, z˙e Natalie oczekuje
komentarza lub, co gorsza, ro´wniez˙ ja˛ zalicza do grona
wielbicielek przystojnego połoz˙nika.
To nie jest jej do niczego potrzebne. Zaczynała
wre˛cz z˙ałowac´ zjedzonej razem pizzy oraz lodo´w, bo
od tej pory z tego powodu miała same kłopoty. Naj-
pierw ze strony dzieci, kto´re domagaja˛ sie˛ powto´rki,
a teraz ze strony Natalie, kto´ra sugeruje Bo´g wie co,
chociaz˙ dobrze wie, z˙e Kate cia˛gle opłakuje Liama
i nie jest gotowa, nigdy nie be˛dzie gotowa, drugi raz tak
sie˛ zaangaz˙owac´.
Moz˙e to wyolbrzymiam? – pomys´lała w drodze do
30
LAURA MACDONALD
sali operacyjnej. Moz˙e przywia˛zuje˛ do tego zbyt wiel-
ka˛ wage˛?
W zielonym stroju, drewniakach i masce znalazła
sie˛ w sali operacyjnej jeszcze przed połoz˙nikiem i neo-
natologiem.
– Czes´c´, Matt. Jak sie˛ miewa two´j pierworodny?
– powitała Matta Forrestera.
– Harry jest nieprzecie˛tnie inteligentny. – Us´mie-
chał sie˛ z duma˛ pod maska˛. – Nie ma takiego drugiego
dzieciaka.
– Poczekaj kilka lat – ostrzegł go ponuro Tom. –
Poczekaj, az˙ pewnego zimowego poranka wygoni cie˛
na boisko.
– Joe tak cie˛ traktuje? – zapytała Kate, nie licza˛c sie˛
ze słowami. Speszyła sie˛, gdy rzucił jej zdziwione
spojrzenie.
– Zdarza mu sie˛ – mrukna˛ł. – Oto i nasza pacjentka.
Pani Fowler otrzymała znieczulenie nadoponowe.
Towarzyszył jej małz˙onek, ro´wniez˙ w zielonym stroju
i masce. Oboje sprawiali wraz˙enie mocno przeje˛tych
i przestraszonych.
– Doktora Goldinga pan´stwo juz˙ znaja˛, prawda?
– powiedziała Kate. – A to jest doktor Forrester,
neonatolog, kto´ry zaraz po urodzeniu zbada wasze
dziecko.
– Czy znaja˛ pan´stwo jego płec´? – odezwał sie˛ Matt.
– Nie, nie chcielis´my tego wiedziec´ – stwierdził
pan Fowler.
– To znaczy, z˙e czeka nas niespodzianka – ucieszył
sie˛ Tom.
– Domys´lam sie˛, z˙e juz˙ pan´stwu wiadomo, z˙e
umies´cimy dziecko na oddziale intensywnej opieki
31
LAURA MACDONALD
– upewniał sie˛ Matt. – Powinno miec´ odpowiednia˛
wage˛, ale na wszelki wypadek wolimy je tam przez
jakis´ czas obserwowac´.
– Kiedy be˛de˛ mogła je odwiedzic´?
Kate przygotowała podbrzusze pacjentki do nacie˛cia.
– Gdy tylko załoz˙ymy pani szwy, zwieziemy pania˛
na do´ł, ale pan – zwro´ciła sie˛ do me˛z˙a – moz˙e malen´-
stwu od razu towarzyszyc´ w tej przeprowadzce.
Gdy Tom robił nacie˛cie, przyszły ojciec odwro´cił
głowe˛, lecz gdy połoz˙nik wyjmował dziecko z macicy,
patrzył na nie zafascynowany.
– Prosze˛ pan´stwa – oznajmił Tom – maja˛ pan´stwo
syna. Moje gratulacje.
Kate załoz˙yła klamre˛ na pe˛powine˛, potem Tom ja˛
przecia˛ł, a naste˛pnie przekazał noworodka Mattowi,
kto´ry zanio´sł go w drugi koniec sali, by wspo´lnie z pie-
le˛gniarka˛ dokonac´ ogle˛dzin.
– Kochanie, dobrze sie˛ czujesz? – dopytywał sie˛
troskliwie ma˛z˙, całuja˛c małz˙onke˛ w czoło.
– Tak, chyba tak – szepne˛ła kobieta. – Co z dziec-
kiem?
– Jane, mamy chłopczyka. Mamy syna! – W jego
głosie dz´wie˛czało niedowierzanie.
– Wiem, ale dlaczego nie płacze?
– Jest pod opieka˛ doktora Forrestera – wyjas´niła
Kate. – Najpierw nalez˙y mu oczys´cic´ drogi oddecho-
we. Z
˙
eby mo´gł oddychac´.
Tom usuna˛ł łoz˙ysko i sprawdził jego stan. Przez
cały ten czas młoda matka była bardzo niespokojna.
Rozluz´niła sie˛ i us´miechne˛ła, dopiero gdy w sali
rozległo sie˛ kwilenie jej synka. Matt zbadał go, po
czym owina˛ł w biała˛ chuste˛ i podszedł do rodzico´w.
32
LAURA MACDONALD
– Oto i naste˛pca tronu. Zdrowy i cały. Prosze˛ go
chwile˛ potrzymac´, bo spieszno mu do inkubatora. –
Połoz˙ył zawinia˛tko na matczynej piersi.
– Na pewno jest zdrowy? – dopytywał sie˛ wzruszo-
ny ojciec. Uja˛ł malen´ka˛ ra˛czke˛ i ze łzami w oczach
wpatrywał sie˛, jak drobne paluszki zaciskaja˛ sie˛ na
jego kciuku.
– Zdrowy jak rydz. – Matt pokiwał głowa˛. – Ale
musimy pomo´c mu oddychac´, wie˛c umies´cimy go
w inkubatorze i oddamy pod opieke˛ siostry Forrester
i jej zespołu. Idzie pan z nami?
– Tak, oczywis´cie. – Pan Fowler popatrzył na mał-
z˙onke˛. – Kochanie, zaraz do ciebie wro´ce˛.
– Wiem. Jedno z nas musi odprowadzic´ naszego
synka. A poniewaz˙ ja w tej chwili nie moge˛, wypadło
na ciebie. Czy dobrze słyszałam, z˙e on wspomniał
o siostrze Forrester? – zainteresowała sie˛ pacjentka.
– Bardzo dobrze – odrzekł Tom. – Siostra Forrester
jest przełoz˙ona˛ na oddziale wczes´niako´w, a zarazem
z˙ona˛ naszego neonatologa. Czy wybrali juz˙ pan´stwo
imie˛ dla synka?
– Tak. Jordan Thomas.
– Obydwa imiona bardzo mi sie˛ podobaja˛. – Tom
przygotowywał sie˛ do załoz˙enia szwo´w. – Prawda,
siostro? – Wymienili spojrzenia ponad maseczkami.
– Alez˙ tak. – W szarych oczach połoz˙nika było cos´,
co kazało jej pospiesznie odwro´cic´ wzrok.
Jeszcze nie tak dawno temu nie zwro´ciłaby na to
uwagi, albo nawet nic takiego by sie˛ nie wydarzyło.
Nie umiała sobie wytłumaczyc´, co sie˛ stało.
33
LAURA MACDONALD
ROZDZIAŁ TRZECI
Wyprostowała sie˛ z wysiłkiem, ocieraja˛c pot z czo-
ła. Było gora˛co, za gora˛co, by pracowac´ w ogrodzie,
ale postawiła sobie za punkt honoru włas´nie dzis´
wyrwac´ wszystkie chwasty z dwo´ch duz˙ych rabat. Po-
cza˛tkowo pomagała jej Siobhan, ale dosyc´ szybko
straciła serce do tej roboty i pod pretekstem, z˙e za-
pomniała o czyms´, czym nalez˙ało zaja˛c´ sie˛ natych-
miast, pobiegła do domu. Od tej pory mine˛ło juz˙ po´ł
godziny.
Ciotka Bessie ratowała ja˛ szklankami mroz˙onej le-
moniady domowej roboty, ale mimo to Kate czuła, z˙e
opada z sił. Jes´li sie˛ uprze, wypieli jedna˛ rabate˛. Upo-
rza˛dkowanie dwo´ch jest zdecydowanie zbyt ambit-
nym wyzwaniem.
Ciotka chciała do tej roboty kogos´ wynaja˛c´, lecz
dowiedziawszy sie˛, ile by to kosztowało, Kate uznała,
z˙e zrobi to sama. Teraz jednak, gdy juz˙ porza˛dnie
rozbolał ja˛ krzyz˙, ciotczyny pomysł przestał wydawac´
sie˛ jej niedorzeczny.
– Mamo!
Odwracaja˛c sie˛, nadziała sie˛ na wybujały oset.
– Cholera! – mrukne˛ła.
– Mamo!
– Co sie˛ stało? – S
´
cierała krew z ramienia.
– Telefon! – Głowa co´rki ukazała sie˛ pos´ro´d malw.
– Do ciebie – wysapała wyraz´nie podekscytowana
Siobhan.
– Dowiedz sie˛, o co chodzi, i powiedz, z˙e oddzwonie˛.
– Mamo, ty nic nie rozumiesz! To on!
– Kto? – Kate zmarszczyła czoło, zastanawiaja˛c
sie˛, jaka osobistos´c´ wprawiła jej dziecko w taki stan.
– On! Doktor Golding!
– Golding? Czego chce?
– Nie wiem. Porozmawiac´ z toba˛. Chodz´... moz˙e
chce nas zaprosic´!
– Dziecko, opanuj sie˛. – Kate zdje˛ła re˛kawice. – Na
pewno dzwoni ze szpitala.
– Cze˛sto mu sie˛ to zdarza?
– No nie, ale...
– Chodz´ juz˙! – Siobhan pognała do domu.
– Zawsze jest ten pierwszy raz – mrukne˛ła Kate
filozoficznie. Doktor Golding, ani ktokolwiek inny
z zespołu, nie maja˛ w zwyczaju telefonowac´ do niej
w sprawach zawodowych.
Weszła po schodach do saloniku, gdzie panował
przyjemny chło´d, a mie˛kka kanapa zapraszała jej
obolałe ciało. Lecz nie dane jej było zaznac´ spokoju, bo
Siobhan kre˛ciła sie˛ woko´ł niej, a Connor porzucił pa-
sjonuja˛ca˛ gre˛ komputerowa˛, co w sobotnie przedpołu-
dnia nigdy mu sie˛ nie zdarzało.
– No, mamo... – ponaglała ja˛ co´rka.
Kate wzie˛ła głe˛boki oddech.
– Witaj, Kate – usłyszała w słuchawce głos Toma.
– Przepraszam, z˙e zawracam ci głowe˛ w weekend.
Tym bardziej z˙e Siobhan powiedziała, z˙e jestes´ zaje˛ta.
– Pracowałam w ogrodzie. Troche˛ sie˛ zasapałam,
wchodza˛c na go´re˛. Brakuje mi kondycji.
35
LAURA MACDONALD
– Przepraszam, z˙e ci przeszkadzam.
– Nareszcie mam pretekst, z˙eby zrobic´ sobie prze-
rwe˛. – Us´miechne˛ła sie˛. – Tom, co sie˛ stało?
– Pomys´lałem... to znaczy pomys´lelis´my, z˙e mog-
libys´cie do nas przyjechac´. Jest strasznie gora˛co, a my
mamy basen, w kto´rym moz˙na przyjemnie sie˛ ochło-
dzic´. Potem zrobimy cos´ na grillu. Miło by nam było,
gdybys´cie do nas doła˛czyli.
W pierwszej chwili chciała powiedziec´ ,,nie’’, by
nie cia˛gna˛c´ dalej tego, co zacze˛ło sie˛ tydzien´ wczes´-
niej.
– Bardzo dzie˛kuje˛ – zacze˛ła powoli, jednoczes´nie
obserwuja˛c Siobhan, kto´ra promieniała ze szcze˛s´cia.
– Dzieci na pewno sie˛ uciesza˛ – dodała słabo. – O kto´-
rej mamy sie˛ stawic´?
– Jak tylko be˛dziecie mogli. – Wydawało sie˛ jej, z˙e
odetchna˛ł z ulga˛. – Pogoda chyba sie˛ nie popsuje, ale
szkoda byłoby zmarnowac´ taka˛ okazje˛.
– Dobrze, ale powiedz mi, jak sie˛ do was jedzie.
– Wies´ nazywa sie˛ Melbury. Wiesz, gdzie to jest?
Jakies´ dziesie˛c´ mil na zacho´d od Franchester.
– Wiem, wiem. – Siobhan juz˙ podawała jej długo-
pis i kartke˛. – Tam jest kos´cio´ł i sadzawka.
– Tak jest. Za kos´ciołem trzeba skre˛cic´ w lewo.
Mieszkamy w drugim domu po prawej stronie.
– Be˛dziemy... powiedzmy za godzine˛, dobrze?
– Czekamy na was. Aha, Kate...
– Tak?
– Nie zapomnijcie kostiumo´w ka˛pielowych.
– No i co? – zapytała Siobhan, gdy Kate odłoz˙yła
słuchawke˛.
– Zaprosił nas.
36
LAURA MACDONALD
– A nie mo´wiłam?!
– Mo´wiłas´ – westchne˛ła bezradnie.
Wcale nie była przekonana, z˙e posta˛piła słusznie,
przyjmuja˛c to zaproszenie. Z drugiej strony nie była
pewna, czy zniosłaby fochy co´rki, gdyby sie˛ wymo´wi-
ła. Po chwili zastanowienia uznała, z˙e nie ma z˙adnego
powodu, dla kto´rego powinna z tego zrezygnowac´.
– Oni tez˙ tam sa˛? Joe i Francesca? – upewniał sie˛
Connor.
Czy jemu tak samo zalez˙y na tym spotkaniu jak jego
siostrze? – pomys´lała Kate. To sa˛ dwie kompletnie
ro´z˙ne rodziny. Inny jest ich status maja˛tkowy, ranga
szko´ł, stan posiadania.
– Tak. Doktor Golding ma basen...
– Oni maja˛ basen? – Oczy Siobhan z przeje˛cia zro-
biły sie˛ okra˛głe.
– Na to wygla˛da. A potem be˛dzie grillowanie.
– Super!
– Connor, tobie sie˛ spodoba. Be˛dziesz mo´gł po-
pływac´.
– Fantastycznie! – Chłopiec zdobył mistrzostwo
szkoły w pływaniu stylem dowolnym i grzbietowym.
– Wobec tego zbierajmy sie˛. – W dalszym cia˛gu nie
wiedziała, czy cieszy sie˛ z takiego obrotu spraw. Co na
to powie Natalie? Na to, z˙e ona i jej dzieci spotykaja˛sie˛
na stopie towarzyskiej z kims´ takim jak doktor Gol-
ding.
– Uwaz˙am, z˙e nie ma w tym nic złego – oznajmiła
ciotka, gdy Kate podzieliła sie˛ z nia˛swoimi wa˛tpliwos´-
ciami. – Nic wam nie brakuje.
– Tak, wiem. – Kate rozes´miała sie˛. – Ale dzieli nas
ogromna przepas´c´. Chyba wiesz, co mam na mys´li.
37
LAURA MACDONALD
– Tylko materialna. Ale za tym parawanem dob-
robytu kryja˛ sie˛ ludzie, kto´rzy maja˛ takie same le˛ki
i oczekiwania.
– Oby moje kolez˙anki mys´lały tak samo jak ty.
– Sa˛dzisz, z˙e be˛dzie inaczej?
– Na pewno znajda˛ sie˛ i takie, kto´re uznaja˛, z˙e to za
wysokie progi na moje nogi, a inne zaczna˛ snuc´ nie-
stworzone domysły.
– Czy to waz˙ne? – zdziwiła sie˛ ciotka.
– Tak, bo nie o to mi chodzi. Zalez˙y mi tylko na
tym, z˙eby dzieci dobrze sie˛ bawiły. Tylko dlatego to
robie˛. I nie z˙ycze˛ sobie z˙adnych plotek.
– Dziecko drogie, uwaz˙am, z˙e i tobie nalez˙y sie˛
troche˛ przyjemnos´ci. Chyba juz˙ czas, z˙ebys´ znowu po-
czuła, z˙e z˙yjesz.
– Zobaczymy. A ty co be˛dziesz robiła? Nie be˛dzie
ci smutno?
– Nie be˛dzie. Musze˛ napisac´ kilka listo´w. Potem
po´jde˛ wrzucic´ je do skrzynki, a po drodze, byc´ moz˙e,
wpadne˛ do Dorothy na podwieczorek.
– Jest kos´cio´ł – oznajmił Connor.
– I sadzawka, a na niej kaczki – dodała Siobhan.
Jada˛c bocznymi drogami hrabstwa Sussex, mijali
sielankowe wioski, aleje wysadzane de˛bami, domy kry-
te strzecha˛ i obwieszone donicami z lobeliami, pelar-
goniami i petuniami.
– To be˛dzie tutaj – powiedziała Kate, skre˛caja˛c w ale-
je˛ za kos´ciołem. – Drugi dom po prawej.
– Mijamy pierwszy – relacjonował Connor. – Ten
drugi be˛dzie troche˛ dalej.
Dzieci wstrzymały oddech.
38
LAURA MACDONALD
– Jest! – zawołała Siobhan. – Widze˛ dach!
Jada˛c wzdłuz˙ wysokiego z˙ywopłotu, dotarli do po-
malowanej biała˛ farba˛ bramy. Stała otworem.
– Chyba nas oczekuja˛ – stwierdziła Siobhan. – Ma-
mo, wjez˙dz˙aj!
– Nie wiem, czy powinnam. – Zawahała sie˛, lecz
niemal w tej samej chwili na podjez´dzie zjawił sie˛
Tom.
– Witajcie! Zaparkuj obok czerwonego auta. – Był
w szortach i T-shircie. Miał mokre włosy, jakby wy-
szedł spod prysznica lub z basenu.
Kate zatrzymała samocho´d w miejscu, kto´re wska-
zał jej Tom, wyła˛czyła silnik i przez chwile˛ siedziała
nieruchomo, nie odrywaja˛c ra˛k od kierownicy. Z dru-
giej strony miała mercedesa, kto´rym Tom przyjez˙dz˙ał
do szpitala.
– Chodz´, mamo. – Siobhan juz˙ wysiadała.
Connor za to wcale sie˛ nie spieszył.
– O kurcze˛ – szepna˛ł na widok samochodu Toma.
Kate zdje˛ła okulary słoneczne, wysiadła i przy-
stane˛ła, by popatrzec´ na dom: dwupoziomowy, otyn-
kowany na biało, kryty czerwona˛ dacho´wka˛. Frontowa˛
s´ciane˛ porastał bluszcz, a drzwi strzegły dwa kamienne
lwy.
Tom zamkna˛ł brame˛ i podszedł do Kate.
– Zapraszam do s´rodka. – Wzia˛ł od niej torbe˛
z kostiumami ka˛pielowymi, podszedł do drzwi i szero-
ko je otworzył.
Znalez´li sie˛ w przestronnym, niemal kwadratowym
holu. Podłoga była tutaj z czarnej i koralowej glazury,
a s´ciany pokrywała kremowa boazeria. Potem przeszli
do salonu umeblowanego antykami. Stały tam tez˙ dwie
39
LAURA MACDONALD
rozłoz˙yste ciemnoczerwone kanapy. Z salonu przecho-
dziło sie˛ na oszklona˛ werande˛, a dalej na taras.
– Dzieci sa˛ w basenie.
Taras był wyłoz˙ony takimi samymi płytami jak hol,
kto´re pie˛knie kontrastowały z niebieska˛ woda˛ w base-
nie, z dwo´ch stron otoczonym starannie przystrzyz˙o-
nym z˙ywopłotem. Joe i Francesca machali im z wody
na powitanie.
Francesca błyskawicznie podpłyne˛ła do drabinki,
wyszła z basenu i sie˛gne˛ła po re˛cznik.
– Dzien´ dobry – przywitała sie˛. – Siobhan, chodz´,
pokaz˙e˛ ci, gdzie moz˙esz sie˛ przebrac´. Ty, Connor, idz´
z Joem.
Gdy dzieci znikne˛ły, Tom zwro´cił sie˛ do Kate:
– Czy chcesz natychmiast wskoczyc´ do wody, czy
najpierw czegos´ sie˛ napijesz?
– Che˛tnie czegos´ sie˛ napije˛. Jest strasznie gora˛co.
– Moz˙e byc´ dz˙in z tonikiem?
– Oczywis´cie. – Odrobina alkoholu pomoz˙e jej sie˛
zrelaksowac´. Nadal me˛czyło ja˛ przes´wiadczenie, z˙e
nie ma prawa przebywac´ w domu Toma Goldinga.
Niepotrzebnie, bo przeciez˙ sie˛ tu nie wprosiła. Została
zaproszona. I to dlatego, z˙e Tom chciał, by jego dzieci
miały towarzystwo. Zapewne dre˛czyły go w tej kwestii
tak samo jak Connor i Siobhan ja˛.
– Rozgos´c´ sie˛ – powiedział. – Zaraz wracam.
Kate przeszła na werande˛ i ostroz˙nie usiadła w jed-
nym z trzcinowych foteli. Moz˙e nie be˛dzie az˙ tak z´le,
pomys´lała. To zdecydowanie lepsze zaje˛cie niz˙ piele-
nie ogrodu.
Chwile˛ po´z´niej zjawiły sie˛ dzieci. Natychmiast
wskoczyły do wody, gdzie Connor dał popis pływacki,
40
LAURA MACDONALD
budza˛c zachwyt pozostałej tro´jki. Kate poczuła, z˙e
trema powoli ja˛ opuszcza.
– Pie˛kny kraul.
Tom stał tuz˙ obok z taca˛ z drinkami.
– Pływanie to jego pasja – odparła z duma˛. – Liam
nauczył oboje pływac´, kiedy jeszcze niezbyt pewnie
trzymali sie˛ na nogach.
Postawił tace˛ na stoliku i usiadł w drugim fotelu.
– Wzniesiemy toast? – zaproponował.
– Toast? – Czekała, co dalej nasta˛pi.
– Za nowa˛ przyjaz´n´.
Zdumiona spojrzała mu w oczy.
– Za nowa˛ przyjaz´n´ – powto´rzyła, po czym upiła
łyk dz˙inu.
Co on miał na mys´li? Dzieci? Czy takz˙e ich dwoje?
Byłoby to dosyc´ dziwne. Przeciez˙ znaja˛ sie˛, pracuja˛ ra-
zem od lat. Ale to jest praca, a on wspomniał o przy-
jaz´ni. To cos´ zupełnie innego. Moz˙e chodzi mu o przy-
jaz´n´ dwo´ch rodzin? Tak, na pewno o to, pomys´lała,
sie˛gaja˛c znowu po szklanke˛.
– Opowiedz mi, co robiłas´ w ogrodzie, kiedy do
was zadzwoniłem.
– Co robiłam w ogrodzie? – Zaskoczył ja˛ tym pyta-
niem. – Walczyłam z chwastami na rabatach. Bezna-
dziejna sprawa.
– Natychmiast wyrosna˛ nowe. Masz duz˙y ogro´d?
– Tak. Prawde˛ mo´wia˛c, to nie jest mo´j ogro´d, lecz
ciotki. Mieszkamy razem. My na go´rze, ciotka na dole.
– Umilkła, a w ciszy rozlegał sie˛ szum wiatraka pod
sufitem i krzyki dzieci w basenie. Tom czekał. – Po
s´mierci Liama ciotka zaproponowała, z˙ebys´my sie˛ do
niej przeprowadzili.
41
LAURA MACDONALD
– Dobrze wam razem?
– Bardzo. Ciotka jest zadowolona, poniewaz˙ była
sama w wielkim domu, a mnie rozwia˛zało to powaz˙ny
kłopot finansowy. Musiałabym tez˙ wynaja˛c´ opiekunke˛
do dzieci... – Nie chciała nudzic´ go takimi przyziem-
nymi sprawami.
– Chyba było ci bardzo cie˛z˙ko.
– Czasami. Samotny rodzic nie ma lekko, niezalez˙-
nie od okolicznos´ci. Tez˙ cos´ o tym wiesz.
– Jestem w nieco innej sytuacji – zauwaz˙ył.
W jej opinii ta sytuacja była diametralnie inna. Tom
nie musiał oszcze˛dzac´ ani zaprza˛tac´ sobie głowy opie-
kunkami.
– Mo´j problem polega na tym, z˙e bardzo za nimi
te˛sknie˛ – powiedział wprost.
Tego sie˛ po nim nie spodziewała. Natychmiast go za
to polubiła. Najwyraz´niej ciotka Bessie miała racje˛,
twierdza˛c, z˙e maja˛tek i stanowisko nie maja˛ wie˛kszego
znaczenia.
– Nie walczyłes´ o prawo opieki nad nimi? – Nie
znała szczego´ło´w towarzysza˛cych jego rozwodowi.
Wiedziała jedynie, z˙e to z˙ona go opus´ciła.
– Mogłem. Ale gdybym wygrał, te˛skniłaby do nich
matka.
– Tak, ale...
– A oni do niej. Nie chciałem naraz˙ac´ ich na szamo-
tanine˛. Gdybym wysta˛pił do sa˛du, wszyscy zaintereso-
wani doznaliby wielu przykros´ci.
– Jestes´ bardzo wspaniałomys´lny.
– Niezupełnie. – Us´miechna˛ł sie˛ lekko. – Z prak-
tycznego punktu widzenia jest im lepiej u matki.
Charakter mojej pracy skazałby je na jaka˛s´ opiekunke˛,
42
LAURA MACDONALD
bo kiedy sie˛ rozstalis´my, Joe miał dziewie˛c´ lat, a Fran-
cesca siedem. Poza tym wierze˛, z˙e małe dzieci powin-
ny byc´ z matka˛.
– Ich matka nie pracuje?
– Nie. – Sie˛gna˛ł po szklanke˛. Chyba nie lubił mo´-
wic´ o rozwodzie. – Ich matka nie musi pracowac´. Przez
cały czas moz˙e byc´ z dziec´mi.
– Szcze˛s´liwa kobieta – westchne˛ła Kate. – Nie
wiem, co bym zrobiła bez ciotki. Siobhan za nic
w s´wiecie nie zgadzała sie˛ na z˙adna˛ opiekunke˛. Po
s´mierci Liama woziłam ich do ciotki, a kiedy miałam
nocny dyz˙ur, szły do niej po szkole. Odka˛d mieszkamy
razem, z˙ycie stało sie˛ o wiele łatwiejsze.
– Nie bałas´ sie˛ rezygnowac´ z własnego domu?
– Nie. Bessie uczyniła mnie swoja˛ spadkobierczy-
nia˛, wie˛c z rados´cia˛ zrezygnowałam ze spłacania hipo-
teki.
– To dobrze, z˙e tak ci sie˛ ułoz˙yło.
Znowu zamilkli.
Kate zastanawiała sie˛, czy ze zdenerwowania nie za
bardzo rozgadała sie˛ na swo´j temat.
– Czy po rozwodzie musiałes´ sie˛ przeprowadzac´?
– Trzeba zainteresowac´ sie˛ gospodarzem. A moz˙e
niepotrzebnie cia˛gnie ten nieprzyjemny temat? – Tutaj
mieszkalis´cie?
– Nie.
Niespodziewanie dla samej siebie ucieszyła sie˛,
z˙e ten pie˛kny dom nie był scena˛ rozpadu jego mał-
z˙en´stwa.
– Kupiłem go niedawno. Znajomy zawiadomił
mnie, z˙e jest taka okazja. Od pierwszej chwili czułem,
z˙e chce˛ tu mieszkac´.
43
LAURA MACDONALD
– Pie˛kny dom. – Spojrzała w strone˛ salonu.
– Prawde˛ mo´wia˛c, troche˛ dla mnie za duz˙y – przy-
znał. – Ale chciałem tez˙, z˙eby dzieci dobrze sie˛ tu
czuły. – Dopił drinka. – Popływamy? Pokaz˙e˛ ci, gdzie
moz˙esz sie˛ przebrac´.
Z werandy poprowadził ja˛ do rozległego pomiesz-
czenia z kabina˛ prysznicowa˛, umywalka˛ z ro´z˙owego
marmuru i duz˙ym lustrem.
– Czekamy na ciebie.
Kate zdje˛ła sukienke˛, przebrała sie˛ w jednocze˛s´-
ciowy czerwony kostium i owine˛ła barwnym pareo.
Ma w tym stroju wysta˛pic´ przed Tomem i jego dzie-
c´mi? Nie wygłupiaj sie˛, pomys´lała. On nie be˛dzie na
ciebie patrzył. Interesuje go wyła˛cznie to, z˙eby jego
dzieci miały towarzystwo ro´wies´niko´w. Gdy wyszła,
ujrzała cała˛ pia˛tke˛ w wodzie. S
´
mieja˛c sie˛ i krzycza˛c,
bawili sie˛ duz˙a˛ kolorowa˛ piłka˛.
Pierwszy zobaczył ja˛ Connor.
– Mamo, chodz´! – zawołał. – Tu jest kapitalnie!
Teraz Tom odwro´cił sie˛ w jej strone˛. Przygla˛dał sie˛
jej takim wzrokiem, jak kiedys´ Liam: pełnym uwiel-
bienia. Lecz w oczach jej me˛z˙a była jeszcze miłos´c´,
a tego od Toma nie oczekiwała. Jednak juz˙ samo
uwielbienie wystarczyło, by dodac´ jej otuchy. Powoli
spus´ciła sie˛ po drabince, po czym kilkoma silnymi
pchnie˛ciami ramion znalazła sie˛ na s´rodku basenu.
Przez po´ł godziny druz˙yna dziewcza˛t rywalizowała
z druz˙yna˛ chłopco´w o piłke˛ i bramki na kran´cach
basenu.
– Wygralis´my! Wygralis´my! – krzyczał przeje˛ty
Joe, gdy przewidziany czas dobiegł kon´ca.
– Tylko kilkoma punktami – oznajmiła Siobhan.
44
LAURA MACDONALD
– Naste˛pnym razem my wygramy! – krzykne˛ła
jego siostra.
– Be˛dziemy musieli sie˛ spre˛z˙yc´! – rozes´miał sie˛
Tom.
W niczym nie przypominał skupionego doktora
Goldinga, kto´ry dostojnym krokiem przemierzał kory-
tarze porodo´wki lub wydawał polecenia w sali opera-
cyjnej. Zasugerował kolejne spotkanie! Jak ona opo-
wie o tym Natalie?
Gdy dzieci wyszły na brzeg, skorzystała z okazji
i kilka razy przepłyne˛ła cały basen, po czym połoz˙yła
sie˛ na plecach i wystawiła twarz do słon´ca.
– Widze˛, z˙e nie tylko two´j syn jest s´wietnym pływa-
kiem. – Gdy otworzyła oczy, tuz˙ obok ujrzała twarz
Toma.
– Od dziecka lubie˛ pływac´. Cze˛sto pływalis´my cała˛
rodzina˛.
– Z rodzicami? Czy z Liamem?
– Jedno i drugie. – Jakie to dziwne uczucie usły-
szec´ w jego ustach imie˛ Liama. Brzmiało to zupełnie
naturalnie.
– Ide˛ sie˛ przebrac´ i zajme˛ sie˛ grillem, a ty ciesz sie˛
pustym basenem.
Teraz ona obserwowała, jak Tom wychodzi z wody.
Był smukły, ładnie opalony, jego nogi pokrywał ciem-
ny zarost. Liam był inny. Miał złocistorude owłosienie
i był kre˛pej budowy. Dlaczego ich poro´wnuje? Nigdy
przedtem tego nie robiła. Moz˙e dlatego, z˙e ostatnimi
czasy nie widywała rozebranych me˛z˙czyzn.
Tak, na pewno dlatego. Przepłyne˛ła basen dwa razy,
wyszła na brzeg i owine˛ła sie˛ kolorowym re˛cznikiem.
Gdy sie˛ ubrała i wyszła na taras, Tom juz˙ pochylał
45
LAURA MACDONALD
sie˛ nad grillem, a dziewczynki ustawiały na dwo´ch
zestawionych stolikach sałaty, pieczywo i puszki z na-
pojami.
– Komu przyda sie˛ moja pomoc? – zapytała. –
Gdzie Connor?
– Gra z Joem na komputerze – odparła Siobhan,
wznosza˛c wzrok do nieba.
– Niech sobie graja˛ – rzuciła Francesca. – Oni be˛da˛
sprza˛tac´. Jeszcze o tym nie wiedza˛, ale w tym domu
obowia˛zuje taki regulamin.
– Tak powinno byc´ – stwierdziła Kate. – W czym
wam pomo´c?
– Trzeba dokon´czyc´ jeszcze jedna˛sałate˛. Pomidory
i papryka lez˙a˛ na stole w kuchni.
– Poradze˛ sobie. – Kate bez trudu znalazła droge˛
do luksusowo wyposaz˙onej kuchni.
Lunch, kto´ry składał sie˛ z grillowanych steko´w,
kawałko´w kurczaka, kiełbasek i hamburgero´w upłyna˛ł
w radosnej atmosferze. Potem chłopcy grzecznie po-
sprza˛tali ze stołu, wstawili talerze do zmywarki i znik-
ne˛li, by znowu zasia˛s´c´ przed komputerem.
Dziewczynki zamkne˛ły sie˛ w pokoju Franceski, by
zaja˛c´ sie˛ dziewczyn´skimi sprawami, takimi jak stroje,
chłopcy i gwiazdy muzyki młodziez˙owej.
Kate i Tom przenies´li sie˛ na werande˛, by skorzystac´
z ostatnich promieni słon´ca.
– Musze˛ przyznac´, z˙e jestes´ doskonale zorganizo-
wany. Zwłaszcza gdy chodzi o dzieci.
– Wiedza˛, co do nich nalez˙y i zazwyczaj dzien´
upływa bez z˙adnych zgrzyto´w, ale czasami pio´ra fru-
waja˛ w powietrzu.
– Byłabym zaniepokojona, gdyby było inaczej. Mo-
46
LAURA MACDONALD
je tez˙ sie˛ kło´ca˛, ale zapewne jest to nieodła˛czny ele-
ment dorastania.
– Z pewna˛ obawa˛ czekam na okres dojrzewania –
przyznał Tom. – Zwłaszcza gdy pomys´le˛ o tych nielet-
nich cie˛z˙arnych, z kto´rymi tak cze˛sto stykamy sie˛
w szpitalu. Dobrze, z˙e Francesca ma matke˛, kto´ra jest
w stanie pokazac´ jej włas´ciwa˛ droge˛.
– A mnie martwi, z˙e Connor nie ma me˛z˙czyzny
w domu – westchne˛ła. – Bardzo brakuje mu Liama, a ja
czasami czuje˛ sie˛ zupełnie bezradna...
– Uwaz˙am, z˙e wspaniale dajesz sobie rade˛. A przy-
szłos´c´ to wielka niewiadoma. Trzeba z˙yc´ teraz´niej-
szos´cia˛, nie sa˛dzisz?
– Chyba tak. – Rozejrzała sie˛. – Be˛dziemy sie˛ juz˙
zbierac´.
– Musicie sie˛ spieszyc´?
– Nie, włas´ciwie nie.
– Wobec tego jeszcze u nas zostan´cie.
– Nie chce˛ naduz˙ywac´ twojej gos´cinnos´ci...
– Daj spoko´j. Dzieci na razie dobrze sie˛ bawia˛, a ja
chciałbym z toba˛ jeszcze porozmawiac´.
– Naprawde˛?
– Chciałbym ci opowiedziec´ o Jennifer.
– Nie musisz – broniła sie˛.
Wcale nie chciała tego słuchac´.
– Mys´le˛, z˙e jest mi to potrzebne.
47
LAURA MACDONALD
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Wiesz juz˙ chyba, z˙e Jennifer ode mnie odeszła.
– Było to bardziej stwierdzenie niz˙ pytanie, lecz Kate
poczuła sie˛ zobowia˛zana odpowiedziec´.
– Tak. Ktos´ mi o tym wspomniał.
– Prawde˛ mo´wia˛c, do tej pory jeszcze z nikim o tym
nie rozmawiałem, ale jes´li pozwolisz, tobie chce˛ o tym
opowiedziec´.
Cisze˛, kto´ra ich otaczała, zakło´cał jedynie warkot
sportowego samolotu, kto´ry wykonywał nad nimi pod-
niebne akrobacje. Kate zastanawiała sie˛ w duchu, dla-
czego Tom opowiada jej o swoim nieudanym małz˙en´-
stwie, i dlaczego wybrał do tego włas´nie ja˛. Czuła jed-
nak, z˙e musi go wysłuchac´.
– Poznalis´my sie˛ w pewnym szpitalu w hrabstwie
Kent – cia˛gna˛ł. – Miałem tam praktyke˛, a Jennifer
pracowała jako sekretarka. To był tak zwany ognisty
romans. Wzie˛lis´my s´lub, jak tylko zrobiłem dyplom.
Stopniowo i w bardzo przykry sposo´b docierało do
mnie, z˙e nie powinnis´my sie˛ pobierac´ – oznajmił, sta-
rannie waz˙a˛c kaz˙de słowo.
– Ale na pocza˛tku byłes´ szcze˛s´liwy? – Kate zmar-
szczyła brwi.
– Tak, albo przynajmniej tak mi sie˛ wydawało – od-
parł. – Ale nie znałem fakto´w.
– Co przez to rozumiesz?
– Jennifer wyszła za mnie, z˙eby sie˛ pocieszyc´ po
poprzednim zwia˛zku. Moz˙e nawet mys´lała, z˙e mnie
kocha, nie wiem. A moz˙e miała nadzieje˛, z˙e wytrwa
przy mnie, mimo z˙e nie przestała kochac´ tamtego
człowieka. – Szukał włas´ciwych sło´w. – Nazywał sie˛
Max Oliver. – Kate spostrzegła drganie nerwu na jego
szyi. – Był prawnikiem w firmie jej ojca... Jest teraz
renomowanym adwokatem. Znali sie˛ od dziecka. Wie-
działem o tym, ale nie zdawałem sobie sprawy, jak
silna była ta zaz˙yłos´c´. Łudziłem sie˛, z˙e gdy nasza
rodzina sie˛ powie˛kszy, Jennifer sie˛ opamie˛ta.
– I tak sie˛ stało?
– Takie odniosłem wraz˙enie. Potem dowiedzielis´-
my sie˛, z˙e ro´wniez˙ Max sie˛ oz˙enił. Z
˙
ylis´my spokojnie,
chociaz˙ cze˛sto miałem wa˛tpliwos´ci, czy Jennifer mnie
kocha. Potem dotarły do nas plotki, z˙e zwia˛zek Maksa
sie˛ rozpadł. To był koniec naszego małz˙en´stwa. Jen-
nifer odeszła.
– Sa˛ szcze˛s´liwi?
– Chyba tak. Nie wiem. – Wzruszył ramionami. –
Z tego, co przekazuja˛ mi dzieci, domys´lam sie˛, z˙e jest
to burzliwy zwia˛zek... ale sama tego chciała.
– A ty? Co czułes´?
– Na pocza˛tku ja˛ kochałem – odparł z namysłem.
– To jasne. Inaczej bym sie˛ z nia˛ nie oz˙enił. Bardzo
chciałem, z˙eby to był udany zwia˛zek. Moz˙e jestem
staros´wiecki, ale chociaz˙ nie mamy kos´cielnego s´lubu,
uwaz˙am, z˙e małz˙en´stwo jest na całe z˙ycie.
– To wcale nie jest staros´wiecki pogla˛d. Ja tez˙ jes-
tem o tym przekonana.
– Z tym, z˙e to wymaga uczuciowego zaangaz˙owa-
nia, a Jennifer mnie nie kochała.
49
LAURA MACDONALD
– Co czułes´, gdy odeszła?
– Czułem sie˛ skrzywdzony, zdradzony... zły i roz-
goryczony. Ale z czasem to przechodzi. Człowiek uczy
sie˛ z tym z˙yc´. Inaczej by oszalał.
– Chyba masz racje˛. – Kate nie była pewna, czy
potrafiłaby poradzic´ sobie z taka˛ zdrada˛. Wprawdzie
przez˙yła piekło po s´mierci Liama, lecz zawsze towa-
rzyszyła jej absolutna pewnos´c´, z˙e ma˛z˙ ja˛ kochał.
Tom spojrzał jej w twarz.
– Teraz, po rozwodzie, mo´j bardzo powaz˙ny prob-
lem polega na tym, z˙e nie potrafie˛ nikomu zaufac´ –
wyznał.
– To zrozumiałe. Na twoim miejscu czułabym to
samo. Gdyby Liam mnie zdradził... chyba bym sie˛
kompletnie załamała.
– Na pewno nie – stwierdził. – Bo tak jak ja masz
dzieci i szybko bys´ sie˛ pozbierała, choc´by tylko przez
wzgla˛d na nie.
– To moz˙liwe. Ale byłoby mi wyja˛tkowo cie˛z˙ko.
Teraz... – Urwała niepewna, czy mo´wic´ dalej.
– Co chciałas´ powiedziec´?
– Niewaz˙ne.
– Powiedz, prosze˛. Zanosi sie˛ na godzine˛ wyznan´.
– Us´miechna˛ł sie˛ łagodnie.
– Chciałam sie˛ tylko poz˙alic´, z˙e od s´mierci Liama
wcale nie jest mi lekko. – Wahała sie˛. Ile mu powie-
dziec´? Jak szeroko otworzyc´ przed nim serce? – Rok
po wypadku jeden z dyrektoro´w szpitala zaprosił mnie
na kolacje˛. Nie miałam wielkiej ochoty, ale dziew-
czyny z oddziału przekonywały mnie, z˙e powinnam...
No wiesz, to co przyjaciele zawsze mo´wia˛ w takich
sytuacjach.
50
LAURA MACDONALD
– Poszłas´?
– Tak. Kompletna klapa. Ewidentnie tylko jedno
było mu w głowie, a ja nie mogłam. Bardzo kochałam
Liama, tyle lat bylis´my razem, a ten praktycznie cał-
kiem obcy facet oczekiwał, z˙e ja... – Z
˙
al chwycił ja˛ za
gardło.
– Ja to rozumiem.
– Naprawde˛?
– Oczywis´cie. Lepiej niz˙ ci sie˛ wydaje.
Wkro´tce potem na werande˛ wkroczyły dzieci, Kate
zas´ oznajmiła, z˙e pora z˙egnac´ sie˛ z gospodarzami.
Tom, Francesca i Joe odprowadzili ich do samo-
chodu. Gdy wyjez˙dz˙aja˛c, Kate spojrzała we wsteczne
lusterko, zobaczyła sylwetke˛ Toma, kto´ry patrzył za
nimi. O czym mys´li? Czy cieszy sie˛, z˙e nareszcie
be˛dzie w domu sam, czy uwaz˙a, z˙e bardzo przyjemnie
spe˛dzili ten dzien´? A moz˙e z˙ałuje, z˙e tyle jej opowie-
dział o nieudanym małz˙en´stwie? Z drugiej strony moz˙e
jest mu lz˙ej po tych zwierzeniach?
– Teraz nasza kolej – westchne˛ła Siobhan, sado-
wia˛c sie˛ wygodniej na siedzeniu.
– Co takiego?
– Teraz my musimy zaprosic´ ich do nas – wyjas´-
niła. – Mamo... – dodała błagalnym tonem, gdy Kate
nie odpowiadała.
– Ty głupia, przeciez˙ ich zaprosimy – odezwał sie˛
brat z tyłu samochodu. – Joe musi obejrzec´ moja˛ kon-
sole˛. Powiedziałem mu, z˙e moz˙e przyjs´c´ do mnie, kie-
dy zechce, wie˛c sprawa jest załatwiona.
– Mamo, zgadzasz sie˛? – Siobhan wygla˛dała na
mocno zaniepokojona˛.
– Zdaje sie˛, z˙e decyzja juz˙ zapadła.
51
LAURA MACDONALD
– Zauwaz˙, z˙e doktor Golding zafundował nam
pizze˛, i zaprosił nas do siebie...
– Dziecko, wiem o tym. Jestem tego samego zda-
nia. Musimy im sie˛ zrewanz˙owac´ i dlatego przyjada˛ do
nas na lunch w przyszły weekend.
– Juz˙ ich zaprosiłas´?! – Dziewczynka z westchnie-
niem ulgi opadła na oparcie i zamaszystym gestem
nacia˛gne˛ła na twarz czapeczke˛ baseballowa˛.
– Doktorze, to jest Kirsty Austin – powiedziała
Kate. – A to jej mama. – Gestem wskazała kobiete˛,
kto´ra siedziała na krzes´le przy ło´z˙ku. – Wczesna faza
porodu.
Tom czytał karte˛ pacjentki.
– Kirsty, czy jestes´ zapisana w naszej przychodni?
– Nie – odparła ponurym głosem dziewczyna.
– Dlaczego?
– Nie wiedziałam, z˙e jestem w cia˛z˙y.
– Wszyscy jestes´my w szoku – wtra˛ciła matka.
– Nie moge˛ w to uwierzyc´. Mys´lałam, z˙e po prostu
przytyła, a tu masz! Nie mam poje˛cia, jak zareaguje na
to mo´j ma˛z˙, kiedy sie˛ dowie.
– Nie wie jeszcze? – zainteresowała sie˛ Kate.
– Nie. Pracuje daleko, na wiez˙y wiertniczej. Co on
powie? – martwiła sie˛ kobieta.
– Kirsty, ile masz lat? – Tom przysiadł na ło´z˙ku,
nieco zasłaniaja˛c ja˛ matce.
– Czternas´cie.
– Domys´lam sie˛, z˙e cia˛z˙a przebiegała bezproble-
mowo.
– Tak.
– Nie miałas´ z˙adnych dolegliwos´ci? – upewniał sie˛.
52
LAURA MACDONALD
Przemawia do dziewczynki tak łagodnie, jakby
rozmawiał z własna˛ co´rka˛, pomys´lała Kate. Przypo-
mniała sobie, jak mo´wił jej, z˙e niepokoi sie˛ o Frances-
ce˛, kto´ra wkro´tce wejdzie w okres dojrzewania.
– Nie miałam okresu – przyznała sie˛ Kirsty. Nadal
była naburmuszona, lecz powoli rozbrajała ja˛ przy-
chylnos´c´ lekarza. – Ale przedtem tez˙ mi sie˛ to zdarzało,
wie˛c sie˛ nie przejmowałam.
– Cos´ jeszcze?
– Czasami piekło mnie tutaj. – Dotkne˛ła splotu sło-
necznego. – Po jedzeniu.
– I nic wie˛cej?
Dziewczyna pokre˛ciła głowa˛.
– A ojciec dziecka? – zapytał Tom tak beznamie˛t-
nym tonem, jakby chodziło o pogode˛.
Kirsty rzuciła matce niespokojne spojrzenie.
– Tego jeszcze nie wiemy – mrukne˛ła kobieta. – Ale
to nie be˛dzie trudne. Odrabiali lekcje w jej pokoju!
Jak ja mogłam byc´ taka naiwna?!
– Mys´le˛, z˙e w swoim czasie Kirsty sama nam to
powie. – Tom wstał. – Zapytałem o niego, poniewaz˙
ojcowie bardzo cze˛sto chca˛ byc´ przy narodzinach swo-
jego dziecka. Gdyby i tym razem tak było, nalez˙ało-
by sie˛ z nim skontaktowac´.
– Po moim trupie! – oburzyła sie˛ pani Austin. – Ten
dran´ juz˙ sie˛ nawet nie zbliz˙y do mojej co´rki. Ona jest
nieletnia. Ten łajdak złamał prawo!
– Doktor Golding – wtra˛ciła sie˛ Kate – be˛dzie teraz
badał pani co´rke˛, proponuje˛ wie˛c, z˙eby poszła pani do
bufetu na herbate˛.
Kobieta zebrała swoje rzeczy i mamrocza˛c cos´ pod
nosem, wyszła z pokoju.
53
LAURA MACDONALD
– Mama jest bardzo zdenerwowana. – Kate starała
sie˛ uspokoic´ dziewczyne˛, kto´ra była bliska płaczu. –
Przejdzie jej, jak zobaczy twoje dziecko.
– Jeszcze troche˛ to potrwa – oznajmił Tom, skon´-
czywszy ogle˛dziny. – Dziecko jest w porza˛dku. Zapew-
ne przed wieczorem dowiemy sie˛, czy to jest dziew-
czynka, czy chłopiec. Kirsty, moz˙e masz jakies´ pytania?
– Powiedział pan, z˙e ojciec moz˙e tu byc´.
– Owszem.
– Ja bym chciała...
– Wobec tego musimy sie˛ dowiedziec´, kto to jest. –
Us´miechna˛ł sie˛. – Podaj siostrze jego dane, a ona dopil-
nuje, z˙eby szpital z nim sie˛ skontaktował. Jeszcze jed-
no. Czy on o tym wie? O dziecku?
– Tak – szepne˛ła Kirsty. – Domys´lilis´my sie˛ tego
kilka tygodni temu.
– Ale nie zgłosiłas´ sie˛ do lekarza?
– Nie. Mys´lałam... Najpierw nie mogłam w to uwie-
rzyc´... i nie wiedziałam, z˙e to juz˙ tyle czasu. Ale dzi-
siaj w nocy zacze˛łam troche˛ krwawic´ i rozbolał mnie
brzuch, wie˛c poszłam do mamy. I ona mnie tu rano
przyprowadziła.
– A ojciec dziecka?
– Pewnie jest w szkole. Ma na imie˛ Scott. Mieszka-
my po sa˛siedzku. – Z je˛kiem chwyciła sie˛ za brzuch.
– W porza˛dku. Zostawiam cie˛ pod opieka˛ siostry
Kate, ale jeszcze sie˛ spotkamy – rzekł i opus´cił poko´j.
– Kirsty, chcesz, z˙eby Scott ci towarzyszył? – zapy-
tała Kate, a dziewczyna przytakne˛ła. – Wobec tego
przyniose˛ ci telefon, a ty zadzwonisz do szkoły i z nim
porozmawiasz. Proponuje˛ tez˙, z˙ebys´ o tym uprzedziła
mame˛.
54
LAURA MACDONALD
– Ws´cieknie sie˛.
– Ale i tak trzeba ja˛o tym poinformowac´. Czy zasta-
nawialis´cie sie˛, co be˛dzie z dzieckiem, kiedy juz˙ sie˛
urodzi?
– Nie. Nie mielis´my czasu, ale mama juz˙ sie˛ dener-
wowała, co ja zrobie˛ z dzieckiem. Powiedziałam jej,
z˙e be˛de˛ sie˛ nim opiekowac´. A ona, z˙e nie ma mowy,
z˙e nie mamy dla niego osobnego pokoju, z˙e to wszyst-
ko spadnie na nia˛, a ona juz˙ swoje dzieci odchowała
i nie ma zamiaru wie˛cej tego robic´.
– Poczekajmy, az˙ urodzisz. Moz˙e potrzebna be˛dzie
pomoc naszego pracownika społecznego, ale na razie
sie˛ nie spieszmy. Zaraz przyniose˛ ci telefon, a potem
dam ci zastrzyk us´mierzaja˛cy bo´l. A teraz spro´buj tro-
che˛ sie˛ rozluz´nic´.
Przy stanowisku piele˛gniarek zastała Toma pogra˛z˙o-
nego w rozmowie z Natalie.
– Nowe problemy? – zagadne˛ła.
– Brak ło´z˙ek trudno nazwac´ nowym problemem –
mrukne˛ła Natalie.
– Jeszcze godzine˛ temu dwa były wolne!
– Ale juz˙ ich nie ma. – Natalie westchne˛ła. – Od tej
pory przyje˛lis´my jedna˛ cia˛z˙e˛ zagroz˙ona˛, w drodze
mamy poro´d, kto´ry zanosi sie˛ na pos´ladkowy, z˙e nie
wspomne˛ o Kirsty. Jeszcze jedna cie˛z˙arna i zaczniemy
ustawiac´ przystawki na korytarzu.
– Nie na moim oddziale – os´wiadczyła stanow-
czym tonem Kate. – Poradzimy sobie.
– Ide˛ teraz na zebranie – przerwał im Tom – ale chce˛
byc´ przy porodzie małej Kirsty. Obawiam sie˛, z˙e moz˙e
miec´ trudnos´ci z urodzeniem siłami natury. W razie
czego w odpowiedniej chwili prosze˛ mnie wezwac´.
55
LAURA MACDONALD
Kate przytakne˛ła.
– Zaniose˛ go Kirsty – powiedziała, sie˛gaja˛c po
przenos´ny telefon. – Musze˛ podnies´c´ ja˛ na duchu oraz,
jak widze˛, nieco udobruchac´ jej matke˛. – Kobieta,
z mina˛ niczym gradowa chmura, włas´nie wracała na
oddział.
– Dobrze, z˙e na mnie to nie spadło. – Natalie wy-
szczerzyła wszystkie ze˛by. – Mam wraz˙enie, z˙e z˙a-
łujesz, z˙e dzisiaj przyszłas´ do pracy.
– Nienawidze˛ poniedziałko´w! – przyznała Kate
z westchnieniem.
– A włas´nie, jak mina˛ł wam weekend?
– Bardzo przyjemnie.
– Bez kre˛gli z doktorem Goldingiem i jego dzie-
c´mi? – zaz˙artowała Natalie, lecz gdy kolez˙anka nie
potwierdziła jej podejrzen´, rzuciła jej badawcze spoj-
rzenie. – Kate...?
– Słucham.
– Powiedziałam: bez kre˛gli z Goldingiem...
– Wiem, słyszałam.
– No wie˛c?
Kate westchne˛ła cie˛z˙ko. Nie umiała kłamac´. Zwła-
szcza Natalie.
– Bez kre˛gli.
– Aha. Domys´lam sie˛, z˙e były inne atrakcje.
– Ponieka˛d – odparła i z tajemniczym us´miechem
ruszyła w strone˛ pokoju Kirsty.
– Nie odchodz´! Umieram z ciekawos´ci!
– Nie moge˛. Mam pacjentke˛.
– Kate... – je˛kne˛ła przyjacio´łka.
– Pogadamy po´z´niej.
Kirsty rozmawiała z matka˛.
56
LAURA MACDONALD
– Powiedziałam mamie o Scotcie i z˙e chce˛, z˙eby tu
przyjechał – oznajmiła dziewczynka.
Kate podała jej telefon.
Teraz na twarzy pani Austin zamiast oburzenia ma-
lowała sie˛ rezygnacja.
– Mys´le˛, z˙e tak be˛dzie lepiej – zwro´ciła sie˛ do niej
Kate. – Nie powinno sie˛ młodych rozdzielac´. – Zacia˛g-
ne˛ła zasłonke˛ woko´ł ło´z˙ka, po czym razem ruszyły do
wyjs´cia.
– Co my zrobimy? – lamentowała kobieta.
– Jest pani teraz w szoku – perswadowała jej Kate.
– Z czasem oswoi sie˛ pani z tym faktem. Moz˙e
powinna pani skontaktowac´ sie˛ z me˛z˙em – zasugero-
wała.
– On tego nie przez˙yje. – Kobieta kre˛ciła głowa˛.
– Kirsty jest jego oczkiem w głowie. Nazywał ja˛ swoja˛
kro´lewna˛. Jak on to przyjmie?
– Gdy otrza˛s´nie sie˛ z wraz˙enia, moz˙e sie˛ okazac´
znacznie bardziej przychylny, niz˙ pani mys´li.
– Ona nie moz˙e zatrzymac´ tego dziecka. To wy-
kluczone. Oddamy je do adopcji.
– W tej chwili co´rka chce dziecko wychowywac´.
To be˛dzie pan´stwa wnuczek – zauwaz˙yła Kate. – Pani
ma˛z˙ moz˙e byc´ przeciwny oddawaniu wnuczka obcym
ludziom. Poza tym jest jeszcze Scott oraz jego rodzi-
na...
– Rodzina Armstrongo´w?! – O tym pani Austin
wczes´niej nie pomys´lała. – To nasi sa˛siedzi przez płot!
O Boz˙e, ale koszmar!
– W tej chwili najwaz˙niejsze jest, z˙eby dziecko
Kirsty i Scotta bezpiecznie przyszło na s´wiat. Dam jej
teraz s´rodek przeciwbo´lowy. Moz˙e pani z nia˛ zostac´.
57
LAURA MACDONALD
Uwaz˙am, z˙e nie nalez˙y jej niepokoic´ moralna˛ strona˛
tego wydarzenia ani tym, co be˛dzie potem. W tej chwili
co´rka najbardziej potrzebuje wsparcia i miłos´ci. Zwła-
szcza ze strony matki.
– Siostro, ale ona ma dopiero czternas´cie lat...
– Zdaje˛ sobie z tego sprawe˛. – Kate nie traciła
cierpliwos´ci. – Prosze˛ is´c´ do niej. – Zawro´ciła w strone˛
ło´z˙ka i odchyliła zasłonke˛, by sie˛ upewnic´, z˙e Kirsty
skon´czyła rozmawiac´ przez telefon. – Skontaktowałas´
sie˛ ze Scottem?
– Tak. Przyjedzie. Z rodzicami.
– Pierwszy krok mamy za soba˛. – Kate zerkne˛ła na
matke˛. – Ten młody człowiek nie uchyla sie˛ od odpo-
wiedzialnos´ci – zauwaz˙yła.
Zostawiwszy matke˛ z co´rka˛, Kate zgłosiła sie˛ do
stanowiska piele˛gniarek, gdzie az˙ wrzało. Zagroz˙ona
cia˛z˙a juz˙ przyjechała, a zszokowani tatusiowie dwo´ch
noworodko´w prowadzili nerwowe rozmowy telefoni-
czne z pozostałymi członkami swoich rodzin. Jedna˛
z pacjentek skierowano z przychodni na oddział
z oznakami przedwczesnej akcji porodowej. Do tego
wszystkiego telefon na biurku dzwonił jak ope˛tany.
Dopadłszy go, Kate dowiedziała sie˛ od ratownika
medycznego o porodzie w karetce, kto´ra za dziesie˛c´
minut be˛dzie w szpitalu.
– Potrzebujemy neonatologa oraz połoz˙nika – mo´-
wił me˛z˙czyzna.
– Sa˛ komplikacje? – zapytała Kate, jednoczes´nie
zastanawiaja˛c sie˛, gdzie połoz˙y nowo przybyłych.
– Dziecko ma kłopoty z oddychaniem, a kobieta
obficie krwawi.
– Dzie˛ki. Czekamy na was. – Odłoz˙yła słuchawke˛,
58
LAURA MACDONALD
po czym wystukała numer pagera doktora Goldinga.
Oddzwonił natychmiast. – Karetka w drodze. Ratow-
nicy odebrali poro´d – relacjonowała. – Kobieta ma
krwotok. Be˛da˛ za dziesie˛c´ minut.
– Juz˙ schodze˛. Doktor Richardson włas´nie operuje,
ale Matt Forrester jest wolny. Moge˛ go przyprowadzic´,
jes´li jest wam potrzebny neonatolog.
– Dzie˛kuje˛, doktorze. Przepraszam, z˙e wywołałam
pana z zebrania.
– Nie szkodzi. Juz˙ kon´czylis´my.
– Kirsty juz˙ rodzi – oznajmiła Melissa w chwili, gdy
Kate odkładała słuchawke˛.
– Juz˙ do niej ide˛. Chyba pora przewiez´c´ ja˛ na sale˛
porodowa˛. – Gdy wstawała zza biurka, w drzwiach
dostrzegła chłopca, kto´ry wchodził na oddział.
Miał jasna˛ karnacje˛ i włosy wysmarowane z˙elem.
Na jego widok przypomniał jej sie˛ Joe Golding. Towa-
rzyszył mu me˛z˙czyzna w s´rednim wieku, zapewne
ojciec.
– Widze˛, z˙e Kirsty ma gos´ci. Słucham pano´w –
zwro´ciła sie˛ do nich.
Obaj wygla˛dali na mocno przeraz˙onych.
– Sam Armstrong – przedstawił sie˛ ten starszy.
– A to mo´j syn Scott. Zadzwonili do mnie ze szkoły,
z˙e...
– Witam pano´w. Scott – zwro´ciła sie˛ do chłopca
– Kirsty bardzo sie˛ ucieszy. Pan niech zaczeka w poko-
ju dla krewnych, a ty chodz´ ze mna˛. – Ojciec z nie-
skrywana˛ ulga˛ ruszył we wskazanym kierunku. – Kirs-
ty juz˙ rodzi – poinformowała chłopca. – Moz˙esz byc´
przy niej, jak długo zechcesz.
– A co be˛dzie, jak ono sie˛ urodzi?
59
LAURA MACDONALD
– Zobaczymy. Ale teraz bardzo jest jej potrzebna
twoja pomoc.
– Jej matka tam jest?
– Tak. – Z trudem powstrzymała us´miech, gdy
chłopiec zakla˛ł pod nosem.
Reakcja pani Austin zbladła wobec rados´ci, z jaka˛
dziewczynka powitała Scotta.
– Mam wraz˙enie, z˙e ci młodzi naprawde˛ sie˛ kocha-
ja˛ – rzekła Kate do Mary, wro´ciwszy do stanowiska
piele˛gniarek.
– Wspo´łczuje˛ jego ojcu – zauwaz˙yła kolez˙anka,
gdy z sali wyszła matka Kirsty. – Sa˛siedzki konflikt.
To powaz˙na sprawa.
– Moz˙e wszystko dobrze sie˛ skon´czy?
– Wyobraziłas´ sobie wielka˛ rodzine˛ zapatrzona˛
w jedno malen´stwo?
– Cos´ w tym rodzaju. S
´
wiat widział wie˛ksze dziwy.
Mary, kto teraz?
– Pani Edgerton zaraz urodzi. Jest przy niej Natalie.
Doktor Golding zszedł juz˙ do pacjentki z karetki...
Włas´nie zajechała. – W drzwiach pojawili sie˛ ratow-
nicy z noszami.
– Pacjentka nazywa sie˛ Perren – mo´wił Paul, czło-
nek zespołu ambulansu. – Pani Perren zrobiła wszyst-
kim niespodzianke˛ i urodziła w naszym gronie. –
Us´miechna˛ł sie˛ do kobiety, kto´ra zme˛czona i bardzo
blada, zdołała tylko szepna˛c´:
– Oddajcie mi dziecko.
– Oczywis´cie, z˙e je oddamy. – Kate sprawdzała
kroplo´wke˛. – Teraz jest na oddziale noworodko´w, gdzie
zaopiekowała sie˛ nim siostra Forrester i jej zespo´ł. Trze-
ba pania˛ przygotowac´ na to spotkanie.
60
LAURA MACDONALD
Przeniesiono ja˛ do sali porodowej, poniewaz˙ ni-
gdzie indziej nie było wolnego miejsca, gdzie Tom
przysta˛pił do badania.
– Rozerwane łoz˙ysko. Natychmiast na sale˛ opera-
cyjna˛ – zaordynował. – Prosze˛ przygotowac´ pacjentke˛
do wyłyz˙eczkowania.
– Tak jest, doktorze.
– Siostro, boje˛ sie˛ – szepne˛ła pani Perren, chwyta-
ja˛c Kate za re˛ke˛.
– Nie trzeba. Niedługo be˛dzie po wszystkim.
– Co oni mi zrobia˛? Słyszałam, co doktor powie-
dział, ale zapomniałam.
– Najpierw dostanie pani taki usypiaja˛cy zastrzyk
w wierzch dłoni – tłumaczyła jej Kate – a potem doktor
Golding oczys´ci macice˛ z resztek łoz˙yska i zatrzyma
krwotok. Dostanie tez˙ pani krew, z˙eby uzupełnic´ to, co
pani straciła.
– A potem pokaz˙ecie mi dziecko? – Kobieta była
bliska łez.
– Oczywis´cie. Dzwonił pani ma˛z˙, z˙e jest w drodze
do szpitala, wie˛c jak sie˛ pani obudzi, to na pewno juz˙ tu
be˛dzie.
Nieprzytomna˛ pacjentke˛ przewieziono do sali ope-
racyjnej, a Kate w tym czasie uczestniczyła w prze-
prowadzce kolejnej młodej matki z noworodkiem na
oddział poporodowy. Gdy wro´ciła do stanowiska pie-
le˛gniarek, Mary poinformowała ja˛, z˙e mała Kirsty ma
kłopoty.
– Dostała tlen i znieczulenie, ale jest bardzo wy-
czerpana. Mam wraz˙enie, z˙e opada z sił i nie be˛dzie
przec´.
– Ide˛ do niej.
61
LAURA MACDONALD
Pobiegły do dziewczyny razem.
– Pomoz˙emy ci, Kirsty – powiedziała, zbadawszy
ja˛. – Wyjmiemy twoje dziecko specjalnymi szczyp-
cami. Scott, proponuje˛, z˙ebys´ teraz przeszedł do poko-
ju dla krewnych.
Chłopiec, kompletnie przeraz˙ony wzmianka˛o szczyp-
cach, znikna˛ł błyskawicznie. W drzwiach mina˛ł sie˛
z Tomem.
Połoz˙nik przemawiał spokojnie i łagodnie do prze-
raz˙onej dziewczynki, znieczulaja˛c ja˛ i nacinaja˛c, za-
nim posłuz˙ył sie˛ szczypcami, by pomo´c dziecku wydo-
stac´ sie˛ na s´wiat.
– Mamy dziewczynke˛! – obwies´cił zebranym.
Trzymaja˛c noworodka w dłoniach, rzucił szybkie
spojrzenie w strone˛ Kate. Wiedziała od razu, z˙e oboje
pomys´leli o swoich co´rkach: z˙e kiedys´ były takie
malen´kie, a wkro´tce osia˛gna˛ wiek tej młodej matki.
Gdy podał dziecko Kirsty, na jej twarzy malował sie˛
zachwyt i zdumienie.
– Czes´c´, malen´stwo – szepne˛ła. – Czes´c´, Lucy.
– Gdy noworodek wykrzywił twarzyczke˛, poprosiła:
– Nie płacz... mamusia jest z toba˛.
Jakis´ czas po´z´niej Tom wraz z Kate wszedł do
poczekalni dla krewnych, gdzie powitały ich pełne
wyczekiwania spojrzenia trzech par oczu.
– Wszystko w porza˛dku – zwro´cił sie˛ Tom do
Scotta. – Gratuluje˛ ci zdrowej co´reczki.
– Prosze˛ ze mna˛ – odezwała sie˛ Kate. – Zaprowa-
dze˛ pan´stwa do Kirsty i dziecka.
Ta troche˛ jeszcze oszołomiona siedziała na ło´z˙ku,
trzymaja˛c zawinia˛tko w ramionach.
– Scott, zobacz. – Uniosła delikatnie kocyk, by
62
LAURA MACDONALD
zobaczył mały łepek pokryty ciemnymi włoskami. –
S
´
liczna, prawda?
Tom i Kate ruszyli z powrotem do stanowiska pie-
le˛gniarek.
– Czy wtedy w sali mys´lałes´ o tym samym co ja?
– zagadna˛ł ja˛ Tom na korytarzu.
– O tym, z˙e Siobhan i Francesca sa˛ niewiele młod-
sze od tej dziewczynki? Tak.
– Joe tez˙ jest w podobnym wieku. Moz˙e nawet
w tym samym co Scott, kto´ry juz˙ został ojcem. To
bardzo otrzez´wiaja˛ce odkrycie.
Natalie obserwowała ich spod opuszczonych po-
wiek.
– Przyjechał pan Perren – oznajmiła, bacznie im sie˛
przygla˛daja˛c. – Czy jego z˙one˛ moz˙na przewiez´c´ juz˙ na
oddział?
– Zdecydowanie. – Kate przytakne˛ła. – Niech Me-
lissa zostanie przy niej. Natalie, wezwij sanitariusza.
– Czy mys´lisz, z˙e nareszcie moge˛ zaja˛c´ sie˛ pacjent-
kami w przychodni? – zapytał Tom, wzdychaja˛c.
– Niech pan spro´buje, doktorze. – Rzuciła mu roz-
bawione spojrzenie. – Ale prosze˛ sie˛ na mnie nie złos´-
cic´, jes´li znowu pana wywołam. Ostatnio cze˛sto mi sie˛
to zdarza.
– Siostrze wszystko wybacze˛. – Znowu ten nie-
zwykły us´miech, kto´rym obdarzał wyła˛cznie ja˛.
– Nasz doktorek jest dzisiaj w s´wietnym nastroju
– zauwaz˙yła Natalie, gdy Tom znikna˛ł w głe˛bi koryta-
rza. – Pewnie udał mu sie˛ weekend. A włas´nie... – Ro-
zejrzała sie˛ za Kate, kto´ra porwała z biurka plik do-
kumento´w i umkne˛ła do swojego pokoju, starannie za-
mykaja˛c za soba˛ drzwi.
63
LAURA MACDONALD
Dobrze jednak wiedziała, z˙e to przesłuchanie jej nie
ominie, bo gdy przyjacio´łka raz przypnie sie˛ do tematu,
nie odpus´ci z˙adnego szczego´łu. Ten moment nasta˛pił,
gdy szła na parking. Ktos´ ja˛ wołał, a gdy sie˛ odwro´ciła,
ujrzała zadyszana˛ Natalie.
– Dzwoniła Michelle z opieki specjalnej – wysapa-
ła, a Kate odetchne˛ła z pewna˛ ulga˛. – Mały Perren ma
problemy.
– O nie! Pani Perren była taka szcze˛s´liwa, gdy go
zobaczyła. Co sie˛ dzieje?
– Kłopoty z oddychaniem. Na tyle powaz˙ne, z˙e
wezwano ksie˛dza Collarda, z˙eby go ochrzcił.
– Miejmy nadzieje˛, z˙e z tego wyjdzie. Biedaczek
i tak miał juz˙ sporo przez˙yc´, przychodza˛c na s´wiat
w karetce.
– Jest teraz w najlepszych re˛kach na intensywnej
opiece. – Gdy dotarły do swoich samochodo´w, Natalie
oparła sie˛ o auto Kate. – Powiesz mi, czy nie?
– Co mam ci powiedziec´?
– Dobrze wiesz. Spe˛dziłas´ weekend z Tomem Gol-
dingiem? I jestes´ bardzo tajemnicza.
– Nie umo´wilis´my sie˛ na spotkanie w cztery oczy.
– Mo´w, jak było, bo naprawde˛ zaczne˛ snuc´ nie-
stworzone domysły – zagroziła jej przyjacio´łka.
– Zadzwonił. W sobote˛ rano.
– Naprawde˛? I co dalej?
– Zaprosił nas... mnie i dzieci do siebie.
– Na lunch?
– Moz˙na to tak nazwac´. Powiedział, z˙e zrobi dla
nas cos´ na grillu i wyraził przypuszczenie, z˙e dzieci
che˛tnie popływaja˛ w basenie. W sobote˛ był straszny
upał...
64
LAURA MACDONALD
– On ma basen?! – Natalie szeroko otworzyła oczy.
– Gdzie oni mieszkaja˛? Jaki ma dom?
– W Melbury, za kos´ciołem. Dom jest bardzo ładny
– odpowiadała cierpliwie Kate. – Było wyja˛tkowo mi-
ło, a dzieci szalały. Natalie, musze˛ juz˙ jechac´. Napraw-
de˛. Mam jeszcze do zrobienia zakupy.
Udało sie˛, lecz wyraz twarzy kolez˙anki nie wro´z˙ył
rychłego zamknie˛cia tego tematu. Na pewno go poru-
szy przy najbliz˙szej okazji. Ciekawe, jak by zareago-
wała na wiadomos´c´, z˙e Tom Golding wraz z dziec´mi
be˛dzie u Kate na sobotnim lunchu?
65
LAURA MACDONALD
ROZDZIAŁ PIA˛TY
Od s´rody lub nawet wtorku Kate szalała z niepokoju
z powodu nadchodza˛cego weekendu. Wszystko za-
cze˛ło sie˛ od pytania, jaki charakter ma miec´ sobotni
posiłek.
Wprawdzie zaprosiła Toma Goldinga na lunch, ale
skoro ma podja˛c´ czwo´rke˛ małych głodomoro´w, to czy
lepiej usadzic´ ich przy stole i podac´ pieczen´ z ro´z˙nymi
dodatkami, czy moz˙e raczej przygotowac´ obficie za-
opatrzony, mniej oficjalny bufet? Dzieci na pewno były-
by bardziej zadowolone z tego drugiego rozwia˛zania,
ale Tom? Ostatecznie zwycie˛z˙yła propozycja złoz˙o-
na przez ciotke˛ Bessie.
– Zakładaja˛c, z˙e ładna pogoda nadal sie˛ utrzyma,
co zapowiadaja˛ synoptycy, moz˙emy postawic´ pod
jabłonia˛ ten nasz stary sto´ł na kobyłkach – oznajmiła
rzeczowym tonem. – Wszyscy sie˛ przy nim pomiesz-
cza˛. Podamy cos´ na gora˛co, a do tego duz˙o ro´z˙nych
sałatek.
– Bessie, jestes´ niezasta˛piona – odparła wzruszona
Kate. – Zrobie˛ lasagne...
– A ja babeczki z jabłkami i wis´niami.
– Genialne! Zjesz z nami, prawda?
– No, nie wiem.
– Prosze˛ cie˛... – błagała ja˛ Kate. – Chciałabym,
z˙ebys´ mi powiedziała, co mys´lisz o naszych nowych
znajomych, a poza tym bardzo be˛de˛ potrzebowała two-
jego wsparcia.
– Skoro tak...
W pia˛tek Kate zrobiła ostatnie zakupy, a ciotka
upiekła babeczki. Teraz nalez˙ało juz˙ tylko modlic´ sie˛
o dobra˛pogode˛ oraz wybrac´ stosowny stro´j. Normalnie
rzadko zastanawiała sie˛ nad tym, co na siebie włoz˙y,
lecz gdy w mglisty i ciepły sobotni poranek stwier-
dziła, z˙e zanosi sie˛ na upał, bezradnie stane˛ła przed
otwarta˛ szafa˛.
Wczes´niej planowała ubrac´ sie˛ w białe spodnie
i T-shirt, lecz teraz popadła w rozterke˛. Od s´mierci
me˛z˙a prawie nie kupowała nowych rzeczy, wie˛c jej
garderoba miała co najmniej cztery, a nawet pie˛c´ lat.
Tom i tak sie˛ nie zorientuje, bo nigdy jej nie widział
w z˙adnej z tych kreacji. To włas´ciwie jest bez znacze-
nia, wmawiała sobie. To tylko zwyczajny rodzinny po-
siłek, rewanz˙ za okazana˛ gos´cinnos´c´.
Mimo to przymierzyła i odrzuciła kilka kombinacji.
Ostatecznie wybrała sukienke˛ w jaskrawe azteckie
wzory, kto´re ładnie kontrastowały z jej ciemnymi
włosami. Do tego kilka bransoletek i stosowny naszyj-
nik. Gdy wkładała złote sandałki, do jej pokoju zajrzała
Siobhan.
– Mamo... – zacze˛ła jak zawsze, po czym spojrzaw-
szy na nia˛, szeroko otworzyła oczy. – Nosiłas´ te˛ sukien-
ke˛... bardzo dawno.
Kate przytakne˛ła. Miała nadzieje˛, z˙e co´rka nie za-
cznie sobie przypominac´, kiedy ostatni raz miała ja˛ na
sobie.
– Jak wygla˛dam? – rzuciła od niechcenia.
– S
´
licznie. – Dziewczynka popatrzyła po sobie.
67
LAURA MACDONALD
– A ja? Moz˙e byc´? Zupełnie nie wiedziałam, jak sie˛
ubrac´.
Z lekkim przeraz˙eniem Kate uprzytomniła sobie, z˙e
jej malen´stwo przechodziło przed lustrem podobne ka-
tusze jak ona, z˙e Siobhan jest juz˙ całkiem duz˙a i bar-
dzo jej zalez˙y na tym, by ładnie wygla˛dac´. Zwłaszcza
z˙e przyjdzie Francesca i, co pewnie najwaz˙niejsze,
jej brat. Miała na sobie turkusowa˛ bluzke˛ z bufiastymi
re˛kawami w wiejskim stylu i rybaczki.
– Bardzo ci w tym ładnie – pochwaliła ja˛ matka.
– Dlaczego ja mam takie okropne włosy? Takie
idiotyczne loki i takie... rude?
– Kochanie, dlatego jestes´ taka wyja˛tkowa... inna.
– Nie chce˛ byc´ inna. Dlaczego nie mam takich ciem-
nych włoso´w jak ty albo Francesca?
– Bo masz karnacje˛ taty. Nie jestes´ z tego dumna?
– Tak... jestem. Ale jak tata był z nami, to było
zupełnie inaczej. Kaz˙dy widział, z˙e jestem do niego
podobna, z˙e mam jego włosy. A teraz zostałam sama.
I ludziom, kto´rzy taty nie znali, musze˛ sie˛ tłumaczyc´...
– Skarbie, nikomu niczego nie musisz wyjas´niac´
– pocieszała ja˛ Kate. – Chodz´my juz˙ na do´ł, nie dajmy
sie˛ zaskoczyc´ naszym gos´ciom. Pomo´z˙ mi przygoto-
wac´ sałatki.
Długi sto´ł pod jabłonia˛ w ukwieconym ogrodzie
oraz niespodziewany upał kojarzył sie˛ troche˛ z krajob-
razem Prowansji. Jes´li gospodynie miały jeszcze jakies´
wa˛tpliwos´ci, rozwiał je zachwyt maluja˛cy sie˛ na twa-
rzach gos´ci.
Tom przynio´sł butelke˛ wina oraz pie˛kne bukiety dla
obu pan´. Jego spoko´j i osobisty urok od razu podbiły
serce ciotki Bessie. Siobhan i Connor błyskawicznie
68
LAURA MACDONALD
ochłone˛li z wraz˙enia, po czym zabrali dzieci Toma na
obcho´d domu i ogrodu.
– Tu jest pie˛knie – powiedział Tom, sadowia˛c sie˛
na lez˙aku z kieliszkiem wina. – Zupełnie jak u moich
rodzico´w. Jestem przekonany, z˙e gdybym lepiej sie˛
wsłuchał, usłyszałbym odgłosy dobiegaja˛ce z kortu.
– Nie mamy kortu. – Kate rozes´miała sie˛. – Ale bez
fałszywej skromnos´ci podzielam twoja˛ opinie˛.
– Tato! – zawołała Francesca z wypiekami na po-
liczkach, gdy Kate zaprosiła wszystkich do stołu. –
One maja˛ prawdziwy las! Na kon´cu ogrodu!
– Och, to jest tylko zagajnik – mrukne˛ła Kate, spo-
gla˛daja˛c na Toma.
– Potem mi go pokaz˙esz – powiedział.
Nie wiadomo dlaczego mys´l o wyprawie z Tomem
do zagajnika nie opuszczała jej przez cały lunch. Czuła
sie˛ jak dziecko, kto´re nie moz˙e doczekac´ sie˛ niespo-
dzianki.
Przyje˛cie pod jabłonia˛ okazało sie˛ wielkim sukce-
sem. Po deserze ciotka Bessie przeprosiła towarzystwo
pod pretekstem poobiedniej drzemki, a dzieci ze swoi-
mi gos´c´mi rozbiegły sie˛ po pokojach. Tom i Kate zo-
stali sami.
– Ale jestem rozleniwiony – rzucił Tom, poprawia-
ja˛c sie˛ na krzes´le. Splo´tł re˛ce na karku.
– Nic w tym złego. Po to sa˛ weekendy – zauwaz˙yła.
– Jedzenie było pyszne. – Westchna˛ł. – Twoja ciot-
ka Bessie to prawdziwy anioł.
– O tak – przyznała. – Nie wiem, co bys´my bez niej
zrobili.
Milczeli przez chwile˛, delektuja˛c sie˛ swoim towa-
rzystwem i pie˛knym otoczeniem. W ogrodzie, ws´ro´d
69
LAURA MACDONALD
gałe˛zi drzew skrzeczały sroki, z oddali dobiegał przy-
tłumiony szum kosiarki sa˛siada.
Kate nie mogła sie˛ nadziwic´, jak dobrze sie˛ czuje
w obecnos´ci Toma. Gdyby miesia˛c wczes´niej ktos´ jej
powiedział, z˙e be˛dzie siedziała z nim pod jabłonia˛,
potraktowałaby to jak dobry z˙art.
– Zaprowadzisz mnie do tego waszego lasu? – za-
pytał nagle.
Serce zacze˛ło jej walic´ jak młot. Nie umiała sobie
tego wytłumaczyc´ inaczej jak tym, z˙e nie przestawała
mys´lec´ o tej przechadzce, od kiedy Tom przed lun-
chem wyraził takie z˙yczenie.
– Oczywis´cie. – Miała nadzieje˛, z˙e głos nie zdra-
dził jej emocji, kto´re uznała za wre˛cz absurdalne. To
tylko spacer z człowiekiem, kto´ry mimo wszystko jest
jej przełoz˙onym.
Nie ma czym sie˛ podniecac´, pomys´lała, gdy ruszyli
powoli s´ciez˙ka˛ pos´ro´d wielobarwnego przepychu wiej-
skiego ogrodu, pos´ro´d margerytek, lawendy, ostro´z˙ek
i malw. Takie emocje nie sa˛ dla niej. Umarły wraz
z Liamem i juz˙ nigdy ich nie zazna.
O co chodzi? – głowiła sie˛, czuja˛c, z˙e nie opusz-
cza jej nastro´j oczekiwania towarzysza˛cy jej od
lunchu.
W zagajniku panował lekki chło´d, a promienie słon´-
ca kładły sie˛ złotymi pasami na mie˛kkim mchu.
– Czy ten lasek tworzy posesje˛ wraz z domem?
– zapytał Tom. – Czy jest własnos´cia˛ gminy?
– To jest jedna działka. S
´
wie˛tej pamie˛ci ma˛z˙ ciotki
Bessie odziedziczył te˛ posiadłos´c´ po swoim ojcu.
– Niezwykłe miejsce. W dzisiejszych czasach rzad-
ko spotyka sie˛ takie rozległe działki.
70
LAURA MACDONALD
– Najpie˛kniej jest tu wiosna˛, kiedy zakwitaja˛
dzwonki.
Przystane˛li, by podziwiac´ widok.
– Gdzie mieszkałas´ przedtem?
– W bliz´niaku, na drugim kran´cu Franchester – od-
rzekła Kate. – Było tam całkiem ładnie i spokojnie, ale
nie tak jak tutaj...
– Mało brakowało, a nie przyjechalibys´my do was.
Kate wyczuła, z˙e wczes´niej Tom musiał głe˛boko sie˛
zastanowic´, zanim poruszył ten temat. Dotarli juz˙ do
płotu i bramy wyznaczaja˛cej koniec działki. Oparli sie˛
o ogrodzenie i spogla˛dali na cia˛gna˛ce sie˛ dalej pola.
– Czy moge˛ zapytac´ dlaczego? – zwro´ciła sie˛ do
Toma.
– Jennifer.
– Aha. Chcesz mi o tym opowiedziec´?
– Nawet nie bardzo jest o czym mo´wic´ – zacza˛ł.
– Ale mnie to zirytowało. – Znowu milczał. – W ten
weekend przyjazd dzieci do mnie nie był zaplanowany,
ale kiedy nas zaprosiłas´, zadzwoniłem do niej i zapyta-
łem, czy nie ma nic przeciwko temu, z˙eby zrobic´
wyja˛tek.
– Chyba nie protestowała?
– Nie. Na pocza˛tku – dodał. – Ale potem, wczoraj
po´z´nym wieczorem, zadzwoniła z wiadomos´cia˛, z˙e
dzisiaj przychodza˛ do niej gos´cie i bardzo zalez˙y jej na
obecnos´ci dzieci.
– Co jej powiedziałes´? – Temat zaczynał ja˛ wcia˛-
gac´.
– Z
˙
e to zostało juz˙ potwierdzone i nie wypada wpro-
wadzac´ zamieszania.
– Zgodziła sie˛ z toba˛?
71
LAURA MACDONALD
– Pro´bowała negocjowac´, ale powiedziałem jej, z˙e
nie be˛de˛ wymys´lał z˙adnych preteksto´w oraz z˙e dzieci
na pewno nie z˙yczyłyby sobie takiej niezapowiedzia-
nej zmiany plano´w. Bez słowa odłoz˙yła słuchawke˛.
– I rano przywiozła je do ciebie? – domys´liła sie˛
Kate.
– Nie. Ja po nie pojechałem. Ale nie widziałem sie˛
z nia˛.
– Dzieci cos´ wie˛cej mo´wiły? – Przygryzła wargi.
Nie chciała byc´ przyczyna˛ nieporozumien´ mie˛dzy To-
mem a jego była˛ małz˙onka˛.
– Były bardzo ciche, ale nie miałem cienia wa˛tp-
liwos´ci, z˙e bardzo chca˛ do was przyjechac´.
Obserwowali cia˛gnik, kto´ry pracowicie krza˛tał sie˛
na polu.
– Czy rozmawiaja˛c z Jennifer, powiedziałes´, doka˛d
sie˛ wybieracie? – odwaz˙yła sie˛ Kate.
– Nie. – Pokre˛cił głowa˛. – Powiedziałem, z˙e zo-
stalis´my zaproszenie na lunch do znajomych, ale podej-
rzewam, z˙e Francesca dostarczyła jej wie˛cej szczego´-
ło´w. Nie widze˛ w tym nic zdroz˙nego. Nie mam jej tego
za złe.
– Ale Jennifer odebrała to inaczej – szepne˛ła.
– Dlaczego? Przeciez˙ ma, czego chciała.
– Ona jest kobieta˛ – zauwaz˙yła Kate filozoficz-
nym tonem.
– Wie, z˙e spotykam sie˛ z kobietami. Raz nawet
sama mnie zache˛cała, z˙ebym umo´wił sie˛ z jedna˛ z jej
przyjacio´łek.
– Spotkałes´ sie˛ z nia˛?
– Tak.
– I co?
72
LAURA MACDONALD
– Nic z tego nie wyszło – wyznał. – To zupełnie
inna sprawa. Nadal nie rozumiem, dlaczego wczoraj
robiła mi takie trudnos´ci.
– Bo nic o mnie nie wie – wyjas´niła Kate. – Po
pierwsze nie wie, z˙e my tylko razem pracujemy, a po
drugie to sa˛ jej dzieci.
– Ro´wniez˙ moje. – Popatrzył jej w oczy. – Tak to
widzisz?
– Co?
– Te˛ znajomos´c´. Uwaz˙asz, z˙e ła˛czy nas tylko pra-
ca? Oraz z˙e mys´limy wyła˛cznie o dzieciach?
– Widzisz w tym cos´ innego?
– Na pocza˛tku... tak mi sie˛ wydawało – mrukna˛ł.
– Ale teraz nie jestem tego taki pewny. – Unio´sł
ramie˛ i delikatnie wierzchem dłoni pogładził ja˛ po
policzku.
Znieruchomiała. Ostatnim me˛z˙czyzna˛, kto´ry jej do-
tykał, był Liam, jes´li nie liczyc´ tego wstre˛tnego faceta
z dyrekcji szpitala, o kto´rym juz˙ dawno zapomniała.
Lecz palce Toma były inne. Ciepłe i delikatne. Obudzi-
ły w niej echo jej głe˛boko ukrytych pragnien´.
Nie wiadomo, co by sie˛ stało dalej, gdyby nie krzy-
ki i s´miechy dobiegaja˛ce z zagajnika. Chwile˛ po´z´niej
z krzako´w wypadły Francesca i Siobhan.
– Widzielis´cie chłopco´w? – zwro´ciła sie˛ do matki.
– Nie. – Głos Kate drz˙ał nieznacznie. – Zgubili sie˛
wam?
– Schowali sie˛ – wysapała Francesca. – Załoz˙yłys´-
my sie˛, z˙e na pewno ich znajdziemy.
– Wobec tego szukajcie dalej – odrzekł Tom. – Tu-
taj ich nie było.
Dziewczynki znikne˛ły ws´ro´d drzew, a oni znowu
73
LAURA MACDONALD
zostali sami. Lecz magiczna chwila sprzyjaja˛ca wy-
znaniom juz˙ prysła. Kate poczuła sie˛ nieswojo.
– Mys´le˛, z˙e powinnis´my wracac´ – powiedziała.
– Tak. Robi sie˛ po´z´no. – Kate odniosła wraz˙enie, z˙e
w głosie Toma słyszy z˙al. – Mie˛dzy pia˛ta˛ i szo´sta˛ mam
je odwiez´c´ do matki.
– Przemiły człowiek – stwierdziła ciotka Bessie,
gdy razem sprza˛tały po lunchu.
– Owszem. Jego dzieci tez˙ sa˛ wyja˛tkowo sympa-
tyczne.
– Odniosłam wraz˙enie, Kate, z˙e on cie˛ bardzo lubi
– zauwaz˙yła mimochodem ciotka, wycieraja˛c kuchen-
ny blat.
– Znamy sie˛ od dawna. Doskonale sie˛ z nim pracu-
je. – Kate wzmogła czujnos´c´.
– Wydaje mi sie˛, z˙e to cos´ wie˛cej. – Ciotka nie
miała w zwyczaju owijac´ niczego w bawełne˛.
– Nie. Nic z tych rzeczy.
– Co w tym złego? Przeciez˙ on jest rozwiedziony.
– Tak, ale czuje˛, z˙e jego była z˙ona nieche˛tnie po-
zwala mu z˙yc´ własnym z˙yciem – zauwaz˙yła Kate.
– Zdawało mi sie˛, z˙e ponownie wyszła za ma˛z˙.
– Ciotka popatrzyła na nia˛ sponad szkieł.
– Mhm.
– Wie˛c nic jej do tego, co robi jej były ma˛z˙!
– Mhm.
– Za kogo wyszła?
– Podobno za ukochanego z lat dziecinnych. Tom
uwaz˙a, z˙e powinna była od razu z nim sie˛ zwia˛zac´.
Oszcze˛dziłoby to rozpaczy wielu osobom.
– Pewnie ma racje˛... Zdaje sie˛, z˙e ta pani chciałaby
74
LAURA MACDONALD
zjes´c´ ciastko i dalej je miec´. Wiem z dos´wiadczenia, z˙e
pre˛dzej czy po´z´niej takie osoby odkrywaja˛, z˙e to nie-
moz˙liwe.
Zapanowała cisza brzemienna w niedopowiedzenia.
Bessie zerkne˛ła na Kate.
– Nie sa˛dzisz, moja droga, z˙e mogłabys´ juz˙ pomys´-
lec´ o przyszłos´ci? – zapytała w kon´cu.
– Nie – odparła pospiesznie Kate. – Jeszcze nie.
Liam...
– Dziecko, Liam nie z˙yje. Przepraszam, z˙e tak bru-
talnie o tym ci przypominam, ale taka jest prawda. Był
twoim me˛z˙em, dał ci dzieci, a ty przysie˛gałas´ kochac´
go do kon´ca, lecz wraz z jego s´miercia˛ zostałas´ zwol-
niona z tej przysie˛gi.
– Wiem, ale...
– Kate, jestes´ młoda, całe z˙ycie przed toba˛ – per-
swadowała ciotka. – Przykro pomys´lec´, z˙e miałabys´
sama przez nie is´c´. Wiem na pewno, z˙e Liam by sobie
tego nie z˙yczył.
– Ska˛d to wiesz? – Łzy napłyne˛ły Kate do oczu.
– Bo mi to powiedział.
– Nie mo´gł przewidziec´...
– Nie mo´gł, to prawda. Nie zapominaj jednak, z˙e był
policjantem, zdawał sobie sprawe˛ z tego, z˙e moz˙e
zgina˛c´. Kiedys´ o tym rozmawialis´my. Powiedział
wtedy, z˙e gdyby spotkało go najgorsze, cieszyłby
sie˛, gdybys´ znalazła nowe szcze˛s´cie z innym me˛z˙-
czyzna˛.
– Liam tego mi z˙yczył? – Ocierała łzy spływaja˛ce
po policzkach.
– Tak, Kate. Nie sugeruje˛, z˙e powinnas´ na siłe˛
kogos´ szukac´, bo rzadko tak sie˛ dzieje. Najcze˛s´ciej
75
LAURA MACDONALD
spada to na nas niespodziewanie i nierzadko jest to
ktos´, kogo znamy od dawna.
– Znowu robisz aluzje˛ do Toma Goldinga.
– Moz˙e to on, a moz˙e kto inny – odrzekła ciotka.
– Chce˛ ci tylko powiedziec´, z˙e nie powinnas´ sercem ani
umysłem odrzucac´ takiej moz˙liwos´ci. Jestes´ to winna
sobie, dzieciom, oraz pamie˛ci me˛z˙a. Powinnas´ poka-
zac´ s´wiatu, z˙e znowu moz˙esz byc´ szcze˛s´liwa.
Kate do po´z´nej nocy rozwaz˙ała słowa ciotki Bessie,
ostatecznie dochodza˛c do wniosku, z˙e jak zwykle
przemawia przez nia˛ zdrowy rozsa˛dek oraz z˙yciowa
ma˛dros´c´.
Moz˙e rzeczywis´cie nadeszła pora zacza˛c´ z˙ycie od
nowa? Moz˙e naprawde˛ jest gdzies´ drugi me˛z˙czyzna
stworzony dla niej? Tom Golding? Ciotka i Natalie
dawały jej to do zrozumienia, lecz co ona czuje do
niego? Lubi go, zawsze go lubiła. Od tylu lat pracuja˛
ramie˛ przy ramieniu... Ale czy Bessie nie powiedziała,
z˙e bardzo cze˛sto jest to ktos´ z najbliz˙szego otoczenia?
Ostatnimi czasy Tom przestał byc´ wyła˛cznie leka-
rzem z tego samego oddziału. Zacze˛li spotykac´ sie˛ po
pracy, rozmawiac´, wspo´lnie bawic´ z dziec´mi... Pojawi-
ło sie˛ tez˙ mie˛dzy nimi cos´ nieuchwytnego, a zarazem
bardzo rzeczywistego. A do tego ta zapieraja˛ca dech
w piersiach chwila, kiedy pogładził ja˛ po policzku.
Moz˙e bez z˙adnego istotnego znaczenia, lecz Kate
przeczuwała, z˙e moz˙e to byc´ moment zwrotny w tej
znajomos´ci – moment, kto´ry zadecyduje, czy na tym
poprzestana˛, czy posuna˛ sie˛ dalej.
Czy jednak Tom chce czegos´ wie˛cej? Wyjez˙dz˙aja˛c,
niczego nie zaproponował, ale byc´ moz˙e bardzo sie˛
76
LAURA MACDONALD
spieszył. Mo´gł tez˙ uznac´, z˙e nie warto brna˛c´ dalej.
Powiedział jej przeciez˙, z˙e stracił zaufanie do kobiet.
Czy jej tez˙ nie potrafi zaufac´? A jes´li boi sie˛ kom-
plikacji? Sa˛ przeciez˙ jego dzieci, jej dzieci, ciotka
Bessie, jego była z˙ona, oraz wspo´lna praca.
Jest jeszcze inna moz˙liwos´c´, pomys´lała, wchodza˛c
pod prysznic: nie podobam mu sie˛. I koniec. Nie jest
juz˙ dziewcze˛ciem i ma dwoje duz˙ych dzieci.
Owine˛ła sie˛ wielkim re˛cznikiem i wyszła z łazienki.
W tej samej chwili zadzwonił telefon w jej sypialni.
Podniosła słuchawke˛, zastanawiaja˛c sie˛, kto dzwoni
o tak po´z´nej porze.
– Kate? – Bez trudu rozpoznała ten głos. – Przepra-
szam, z˙e dzwonie˛ o tej godzinie. Nie obudziłem cie˛?
– Nie. Brałam prysznic.
– I robisz kałuz˙e˛ na dywanie?
Rozes´miała sie˛.
– Nie. Jestem juz˙ w sypialni. Zda˛z˙yłam wczes´niej
złapac´ re˛cznik.
– Chciałem was przeprosic´, z˙e tak szybko sie˛ zwi-
ne˛lis´my.
– Nie szkodzi. Wiem, z˙e czas was naglił. Nawet nie
poczułam, jak szybko nam mina˛ł.
– Nie przejmowałbym sie˛...
– Rozumiem, Jennifer sie˛ niepokoiła – weszła mu
w słowo.
– Nie to miałem powiedziec´. Joe bardzo nie lubi sie˛
spo´z´niac´.
– A spo´z´nilis´cie sie˛?
– Nie. Znajomi Jennifer jeszcze u niej byli... Przed
domem stał obcy samocho´d, wie˛c zakładam, z˙e dzieci
ich zastały.
77
LAURA MACDONALD
– Rozmawiałes´ z nia˛? – Dlaczego o to pyta? To nie
jej sprawa. Jednak z jakiegos´ powodu musi sie˛ tego
dowiedziec´.
– Nie, nie wyszła do nas. Wysłała Maksa.
– Mys´le˛, z˙e było ci bardzo przykro patrzec´ na swoje
dzieci z obcym me˛z˙czyzna˛...
– Juz˙ sie˛ z tym oswoiłem. Ale to nieistotne. Prze-
de wszystkim chciałem wam podzie˛kowac´ za pie˛kny
dzien´. Sprawilis´cie nam wielka˛ przyjemnos´c´.
– A wy nam.
– Koniecznie przekaz˙ moje podzie˛kowania Bessie.
– Nie zapomne˛.
– To wspaniała kobieta.
– Moglibys´cie załoz˙yc´ towarzystwo wzajemnej a-
doracji. – Parskne˛ła s´miechem. – Ona wyraz˙a sie˛
o tobie w samych superlatywach.
– Czy to znaczy, z˙e przypadłem jej do gustu? – spy-
tał z oz˙ywieniem.
– Zdecydowanie.
– Skoro juz˙ podbiłem serce ciotki Bessie, to czy
mam szanse˛ na cos´ wie˛cej? – Miał to byc´ z˙art, ale Kate
z wraz˙enia mocniej s´cisne˛ła słuchawke˛.
– To zalez˙y od twoich intencji – oznajmiła oficjal-
nym tonem.
– Hm... Wobec tego moz˙e znowu sie˛ spotkamy?
– Nie widze˛ przeszko´d. Kre˛gle? Piknik? Moglibys´-
my wszyscy razem...
– Nie, Kate, nie to miałem na mys´li. – Tym razem
jego ton zdecydowanie spowaz˙niał.
– Nie lubisz pikniko´w? – brne˛ła. – Ale na plaz˙y...
– Uwielbiam pikniki. Joe i Francesca ro´wniez˙.
Piknik na plaz˙y to genialny pomysł, ale na kiedy in-
78
LAURA MACDONALD
dziej. Chciałem ci zaproponowac´, z˙ebys´my gdzies´ sie˛
wybrali tylko we dwoje. – Kate wstrzymała oddech. –
Bessie zajmie sie˛ dziec´mi?
– Tak – szepne˛ła. – Bez wa˛tpienia.
– Wobec tego proponuje˛ pia˛tek. Przyjade˛ po ciebie
i po´jdziemy gdzies´ tylko we dwoje.
– Dobrze, bardzo che˛tnie – wykrztusiła.
– Zatem jestes´my umo´wieni – stwierdził, nie kryja˛c
zadowolenia. – Kon´cze˛, bo musisz is´c´ spac´. Do zoba-
czenia w poniedziałek. Dobranoc, Kate.
– Dobranoc.
79
LAURA MACDONALD
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
– Siostro!
Kate zmierzała włas´nie do swego pokoju, gdy zawo-
łała ja˛ jedna z pacjentek. Sare˛ Millington, dwudzie-
stokilkuletnia˛ drobna˛ blondynke˛ w trzydziestym o´s-
mym tygodniu cia˛z˙y, przyje˛to na oddział dwa dni
wczes´niej z powodu wysokiego cis´nienia.
– Co sie˛ stało? – zaniepokoiła sie˛ Kate na widok jej
pobladłej twarzy.
– Ta kobieta... – szepne˛ła Sara, wpatruja˛c sie˛ w sta-
nowisko piele˛gniarek.
– Kto´ra?
– Ta, kto´ra˛ przed chwila˛ przywiez´li.
– O co pani chodzi?
– Ja ja˛ znam.
– To sie˛ tutaj cze˛sto zdarza. – Kate juz˙ chciała
odejs´c´, poniewaz˙ czekało ja˛ mno´stwo pracy.
– Nie, siostro... Musze˛ pani cos´ wyznac´. – W głosie
dziewczyny brzmiała rozpacz.
Kate zawahała sie˛. Powinna zaja˛c´ sie˛ innymi spra-
wami, lecz tego przedpołudnia Tom planował wywo-
łac´ u tej pacjentki wczes´niejszy poro´d i na pewno nie
byłby zadowolony, gdyby z powodu stresu jej cis´nienie
podskoczyło jeszcze bardziej. Zerkne˛ła na zegarek,
zacia˛gne˛ła zasłonke˛ woko´ł ło´z˙ka Sary i usiadła przy
niej.
– Słucham.
– Poznała pani Philipa, mojego przyjaciela, pra-
wda?
– Tego, kto´ry wczoraj pania˛ odwiedził?
– Tak. – Dziewczyna była bliska płaczu. – Ta ko-
bieta, kto´ra˛ teraz przywiez´li... to jego z˙ona!
– Jego z˙ona? – Takie sytuacje zdarzały sie˛ na
porodo´wce, lecz tym razem Kate nie bardzo potrafiła
wyobrazic´ sobie ten tro´jka˛t. Nie wiadomo dlaczego,
wydawało sie˛ jej, z˙e Sara i Philip sa˛ szcze˛s´liwa˛ para˛,
kto´ra z ute˛sknieniem czeka na dziecko i wkro´tce sie˛
pobierze.
– Dlaczego ona tu jest? – dopytywała sie˛ pacjentka.
– Nic nie rozumiem. Jes´li znalazła sie˛ tutaj, to chyba
tylko dlatego, z˙e rodzi, a Philip powiedział mi... z˙e od
dawna ze soba˛ nie sypiaja˛. On sie˛ z nia˛ rozwodzi, z˙eby
poła˛czyc´ sie˛ ze mna˛... i naszym dzieckiem.
– Czy jego z˙ona wie o pani?
– Tak. Odkryła to jakis´ czas temu. Philip i ja razem
pracujemy. Kazała mu ze mna˛ zerwac´, ale on nie
chciał... zwłaszcza gdy okazało sie˛, z˙e jestem w cia˛z˙y.
– Ale czy ona wie, z˙e nadal jestes´cie razem, oraz z˙e
spodziewa sie˛ pani dziecka?
– Nie. – Sara pokre˛ciła głowa˛. – Philip miał jej
o tym powiedziec´, jak urodze˛. I miał sie˛ wtedy od niej
wyprowadzic´. On mnie kocha.
– Na pewno. – Kate za wszelka˛ cene˛ chciała za-
chowac´ neutralnos´c´.
– Ale ona jest w cia˛z˙y! Jak to moz˙liwe, jes´li ze soba˛
nie sypiaja˛?! Wyrzuciła go do pokoju gos´cinnego, a on
powiedział, z˙e nawet jest mu to na re˛ke˛, bo on nie ma
na nia˛ ochoty, poniewaz˙ kocha mnie. Nie odszedł od
81
LAURA MACDONALD
niej wczes´niej, bo ich synek był bardzo chory, ale juz˙
z tego wychodzi...
– Ile maja˛ dzieci?
– Dwoje. Dwo´ch chłopco´w. A teraz be˛da˛ mieli
trzecie. Nie przyjechała tu z z˙adnego innego powodu!
– Sara patrzyła na Kate błagalnym wzrokiem, jakby
chciała, by ta zapewniła ja˛, z˙e na tym oddziale moz˙na
znalez´c´ sie˛ z innych przyczyn.
– Saro, przykro mi, ale na porodo´wce jest sie˛ tylko
w jednym celu.
– Zadzwonie˛ do niego – postanowiła dziewczyna.
– On na pewno mnie nie okłamywał. Ona tez˙ ma ro-
mans! Tak, to o to tu chodzi! – Rozpogodziła sie˛. –
Wdała sie˛ w romans, z˙eby go ukarac´, i zaszła w cia˛z˙e˛.
To nie jest dziecko Philipa.
Nim Kate opus´ciła dziewczyne˛, ta juz˙ sie˛gała po
telefon, by skontaktowac´ sie˛ z Philipem Browne’em.
Nieopodal Nicole Browne czekała na jego przyjazd.
– Ma˛z˙ juz˙ jedzie – poinformowała Kate. – Bardzo
cze˛sto jez´dzi w delegacje, ale akurat teraz jest na
miejscu, a wody odeszły mi niedługo po tym, jak
wyjechał do firmy.
– Prosze˛ mi opowiedziec´, jakie były te skurcze.
– Na pocza˛tku bardzo silne, i dlatego wezwałam
karetke˛. Słyszałam, z˙e trzecie dziecko potrafi szybko
przyjs´c´ na s´wiat, ale teraz nie mam z˙adnych skurczy.
– To sie˛ zdarza. Zbadam pania˛. – Kate włoz˙yła
re˛kawiczki. – Rozwarcie wynosi szes´c´ centymetro´w
– oznajmiła po chwili – wie˛c nalez˙y sie˛ spodziewac´, z˙e
lada moment skurcze wro´ca˛. Te˛tno dziecka jest prawi-
dłowe.
– To dziewczynka. Mamy juz˙ dwo´ch chłopco´w,
82
LAURA MACDONALD
wie˛c byłam wniebowzie˛ta, kiedy sie˛ o tym dowiedzia-
łam. Mo´j ma˛z˙ ro´wniez˙ marzył o dziewczynce. Nasz
zwia˛zek przechodził pewien powaz˙ny kryzys, ale sta-
ralis´my sie˛ go zaz˙egnac´. To dziecko na pewno znowu
nas poła˛czy.
– Mamy na oddziale sytuacje˛, jakie niestety coraz
cze˛s´ciej nam sie˛ tu zdarzaja˛. W zwia˛zku z tym prosze˛
was o jak najwie˛ksza˛ dyskrecje˛.
Kate popatrzyła po zebranych. Dopiero wtedy za-
uwaz˙yła, z˙e nieopodal drzwi stoi Tom. Zazwyczaj nie
brał udziału w takich odprawach, jes´li nie dotyczyły go
bezpos´rednio. Jego nieoczekiwana obecnos´c´ na tym
zebraniu wytra˛ciła ja˛ z ro´wnowagi. Podejrzanie zmie-
nionym głosem podje˛ła przerwany wa˛tek.
– Dwa dni temu przyje˛lis´my pania˛ Millington.
Towarzyszył jej przyjaciel, pan Philip Browne. Dzisiaj
natomiast przywieziono tu pania˛ Browne. Jak sie˛ do-
mys´lacie, pani Browne jest małz˙onka˛ pana Browne’a.
Wie˛c by unikna˛c´ przykrych scen, zalecam wszystkim
traktowac´ obie pacjentki z ogromnym taktem i wy-
czuciem.
– Ska˛d mamy te informacje? – zapytała Natalie.
– Pani Millington rozpoznała pania˛ Browne. Łaska
boska, z˙e pani Browne przyjechała karetka˛, a nie z me˛-
z˙em. Pan Browne be˛dzie musiał podja˛c´ trudna˛ decy-
zje˛, kto´ra˛ z nich powinien odwiedzic´ pierwsza˛. Sa-
re˛, u kto´rej był wczoraj, czy małz˙onke˛. Moz˙e zapra--
gnie zajrzec´ do obydwu?
– O kurcze˛! – Natalie złapała sie˛ za głowe˛. – Ale
pasztet – westchne˛ła.
– Taka jest rzeczywistos´c´ – stwierdziła chłodno
83
LAURA MACDONALD
Kate. – Naszym obowia˛zkiem jest odbieranie porodo´w
oraz troska o matki. Nie do nas nalez˙y osa˛dzanie,
pote˛pianie ani krytykowanie moralnych aspekto´w ta-
kich sytuacji. – Czuja˛c na sobie spojrzenie Toma, po-
wiodła wzrokiem po sali. – Wszystko jasne?
Natalie poruszyła kwestie˛, kto´ra intrygowała zape-
wne kaz˙da˛ z jej kolez˙anek.
– Czy z˙ona pana Browne’a wie o istnieniu tej dru-
giej?
– Wiedziała, z˙e ma˛z˙ ma romans, ale jest przekona-
na, z˙e go zakon´czył. Z kolei pani Millington s´wie˛cie
wierzy, z˙e pan Browne odejdzie od z˙ony. Niezalez˙nie
od tego, co mys´la˛obie panie, musimy byc´ przygotowa-
ni na kłopoty. Przekazuje˛ wam te poufne informacje,
poniewaz˙ zalez˙y mi, aby na oddziale panował spoko´j.
Piele˛gniarki rozeszły sie˛ do swoich zaje˛c´, a w poko-
ju został tylko Tom.
– Słucham, doktorze. W czym moge˛ pomo´c? – za-
pytała oficjalnym tonem, tym bardziej z˙e zauwaz˙yła
ciekawskie spojrzenie Natalie.
– Kate, co sie˛ stało?
– Nic. Dlaczego pytasz?
– Od rana wydajesz mi sie˛ jakas´ zmieniona. Prawde˛
mo´wia˛c, od weekendu.
– Zmieniona w poro´wnaniu z czym?
– Z tym, jaka jestes´ normalnie. Jestes´ zupełnie inna
niz˙ w sobote˛. Moz˙e poczułas´ sie˛ uraz˙ona, z˙e zapro-
ponowałem ci spotkanie...
– Alez˙ nie. – Popatrzyła mu w oczy, s´wiadoma
jednoczes´nie, z˙e ich sylwetki sa˛dobrze widoczne przez
matowa˛ szybe˛ w drzwiach. – Nie zrobiłes´ nic niesto-
sownego.
84
LAURA MACDONALD
– To dlaczego przyje˛łas´ taki urze˛dowy ton?
– Uwaz˙am, z˙e powinnis´my nasze sprawy osobiste
oddzielic´ od spraw zawodowych.
– Zgadzam sie˛. Ale nie do tego stopnia, z˙ebym
odchodził od zmysło´w, dociekaja˛c, w czym ci uchybi-
łem.
Rozes´miała sie˛, wyobraz˙aja˛c sobie Toma Goldinga
w takim stanie.
– No, juz˙ lepiej – ucieszył sie˛. – To juz˙ jest ta Kate,
kto´ra˛ znam.
– Przepraszam, Tom, ale nie chce˛ plotek na od-
dziale, bo to psuje atmosfere˛ pracy i obawiam sie˛, z˙e
dziewczyny juz˙ wyczuły te wibracje. – Widza˛c jego
uniesione brwi, dodała: – Na przykład Natalie. Jest
moja˛ serdeczna˛ przyjacio´łka˛, ale tez˙ lubi bawic´ sie˛
w swatke˛... – Urwała w obawie, z˙e Tom opacznie ja˛
zrozumie, lecz on tylko sie˛ rozes´miał.
– Juz˙ nas widzi na s´lubnym kobiercu?
– Moz˙e nie az˙ tak... Ale na pewno bardzo by ja˛
zaintrygowała informacja, z˙e sie˛ umo´wilis´my.
– Wie o tym?
– Nie. Ani o tym, z˙e bylis´cie u nas w sobote˛ na lun-
chu, ale az˙ sie˛ dziwie˛, z˙e jeszcze tego ze mnie prze-
moca˛ nie wycia˛gne˛ła. Za to wie juz˙ o kre˛glach i o na-
szej wizycie u ciebie. Musiałam jej o tym powiedziec´.
To złotos´ci dziewczyna. – Czuła sie˛ w obowia˛zku
bronic´ Natalie. – Bardzo mi pomogła po s´mierci
Liama...
Gdy pochylił sie˛ nad nia˛, serce zabiło jej mocniej.
– Nie musisz z niczego sie˛ tłumaczyc´ – rzekł po´ł-
głosem. – Wcale nie przejmuje˛ sie˛, z˙e Natalie o tym
wie. Plotkami tez˙ bym sie˛ nie przejmował, ale skoro
85
LAURA MACDONALD
uwaz˙asz, z˙e zaburza˛ atmosfere˛ pracy, be˛de˛ dyskretny.
Byles´ sie˛ nie rozmys´liła co do naszego spotkania.
– Nie ma mowy.
– Wobec tego spokojnie oddale˛ sie˛ do swoich za-
je˛c´. Zajrze˛ do pani Browne oraz do pani Millington.
Nie wiem, czy nie powinienem załoz˙yc´ jakiegos´ twar-
dego kasku na głowe˛. – Us´miechna˛ł sie˛ szeroko akurat
w chwili, gdy Mary otworzyła drzwi.
– Kate – zacze˛ła piele˛gniarka. – Przyszedł pan
Browne. Czeka w pokoju dla rodzin.
– Juz˙ tam ide˛. – Westchne˛ła. – Zdaje sie˛, z˙e to ja
powinnam włoz˙yc´ ten kask.
– Po´jde˛ z toba˛ – zaproponował Tom.
– Nie trzeba. Poradze˛ sobie.
– W to nie wa˛tpie˛, ale pomys´lałem, z˙e be˛dzie ci
raz´niej.
– Moz˙e masz racje˛... Chodz´my.
Me˛z˙czyzna stał tyłem do drzwi i patrzył przez okno.
Ciekawe, co sobie mys´li, czekaja˛c az˙ z˙ona i przyjacio´ł-
ka urodza˛? Kate poznała go wczes´niej, gdy odwiedził
pania˛ Millington, i uznała, z˙e jest to zupełnie zwyczaj-
ny me˛z˙czyzna po trzydziestce. Nie wygla˛dał na roz-
pustnika.
Kate przywitała sie˛ z nim i przedstawiła mu doktora
Goldinga.
– Nie dzieje sie˛ nic złego, prawda? – zwro´cił sie˛ do
Toma.
– Nie, wszystko w porza˛dku. Za chwile˛ zbadam pan´-
ska˛ z˙one˛.
– Wezwała karetke˛...
– Na wszelki wypadek – wyjas´niła Kate. – W domu
odeszły jej wody, a od przyjazdu do szpitala skurcze
86
LAURA MACDONALD
osłabły, ale to nie jest powo´d do zmartwienia. – Spoj-
rzała na Toma.– Jedyny problem, jaki widzimy, to
fakt, z˙e wkro´tce urodzi ro´wniez˙ pani Millington.
– Czy Nicole wie, z˙e Sara jest tutaj? – Pan Browne
wygla˛dał na zaz˙enowanego.
– Nie – odparła Kate. – Ale Sara wie o Nicole.
– Ska˛d? – W jego oczach rozbłysło przeraz˙enie.
– Widziała, jak przywieziono Nicole.
– Jak... Sara zareagowała?
– Była zaskoczona – odrzekła Kate. – Ale to nie
nasza sprawa, panie Browne. Naszym zadaniem jest
opieka nad pan´ska˛ z˙ona˛ oraz pania˛ Millington.
– Sara ma bardzo wysokie cis´nienie – wła˛czył sie˛
Tom. – Zamierzamy wywołac´ akcje˛ porodowa˛, wie˛c
nie wolno naraz˙ac´ jej na niepotrzebny stres. Prosze˛,
rozmawiaja˛c z nia˛, o tym nie zapominac´.
– Moge˛ sie˛ postarac´, z˙eby pani Browne nie zoba-
czyła Sary, ani nawet nie dowiedziała sie˛ o jej obecno-
s´ci na naszym oddziale – rzekła Kate. – Ale decyzja
nalez˙y do pana. Z
˙
yczy pan sobie tego?
– Tak. – Odetchna˛ł głe˛biej.
– O ile wiem – podje˛ła Kate – przy porodzie pan´-
skiej z˙ony nie powinno byc´ z˙adnych komplikacji. To
jest jej trzecie dziecko. Mys´le˛, z˙e za kilka godzin wro´ci
do domu, jak poprzednim razem. Rozumiem, z˙e zaz˙y-
czyła sobie pana obecnos´ci podczas porodu.
– Tak. – Pan Browne nerwowym gestem przegarna˛ł
włosy.
– Ide˛ ja˛ zbadac´ – os´wiadczył Tom.
– Panie Browne, prosze˛ tu zaczekac´. – Kate ruszyła
do drzwi. – Za chwile˛ wro´ce˛ i powiem panu, co sie˛
dzieje.
87
LAURA MACDONALD
– Nie chciałbym byc´ na jego miejscu – mrukna˛ł
Tom, gdy znalez´li sie˛ na korytarzu.
– Przede wszystkim nie pakowałbys´ sie˛ w cos´ ta-
kiego – zauwaz˙yła Kate.
– Chyba nie. – Wzruszył ramionami. – Ale zdumie-
wa mnie, jak łatwo takie sytuacje potrafia˛ wymkna˛c´ sie˛
spod kontroli.
W sali porodowej okazało sie˛, z˙e Nicole znowu ma
skurcze.
– Nie rozumiem, dlaczego mojego me˛z˙a jeszcze
nie ma – denerwowała sie˛.
– Zapewne utkna˛ł w korku – powiedziała Kate.
Gdy wro´ciła do pokoju dla krewnych, pan Browne
siedział z twarza˛ ukryta˛ w dłoniach. Po raz pierwszy
mu wspo´łczuła.
– Co ja powiem Sarze? – Podnio´sł na nia˛ wzrok.
– Nie wiem, jak pan rozwia˛z˙e swoje problemy. –
Usiadła obok. – Ale, jak juz˙ to powiedział doktor
Golding, teraz najwaz˙niejsze jest to, z˙ebys´my odebrali
dwoje zdrowych dzieci.
– Na pewno siostra ma mnie za potwora. – Unio´sł
re˛ce w ges´cie rozpaczy. – Ale ja naprawde˛ tego nie
chciałem.
– Nie be˛de˛ prawic´ panu morało´w. Poza tym, stara-
ja˛c sie˛, z˙eby te panie sie˛ nie zobaczyły, jestes´my wolni
od zarzutu wspo´łudziału w tym wszystkim, poniewaz˙
naszym nadrze˛dnym celem jest zapewnienie jak naj-
lepszych warunko´w rodza˛cym.
Po tych słowach me˛z˙czyzna nagle sie˛ rozgadał,
jakby chciał sie˛ ze wszystkiego wytłumaczyc´ i wyja-
s´nic´, co sie˛ stało.
– Musze˛ pani o tym opowiedziec´.
88
LAURA MACDONALD
– Wcale pan nie musi – rzuciła pospiesznie. – Mam
duz˙o pracy.
– Musze˛. – Uderzył w błagalny ton.
– Słucham.
– Pracuje˛ z Sara˛. Nie zamierzałem sie˛ w niej za-
kochiwac´. Tak wyszło. W porze lunchu chodzilis´my
z kanapkami do parku. To było wtedy, kiedy nasze
małz˙en´stwo przestało sie˛ układac´. Potem zacza˛łem
umawiac´ sie˛ z Sara˛ po pracy. I... sam nie wiem. Nie
bylis´my zbyt dyskretni. Moja z˙ona sie˛ dowiedziała
i postawiła mi ultimatum: ona albo Sara. Chłopcy
błagali mnie, z˙ebym z nimi został. Koszmar... – Wy-
prostował sie˛, splataja˛c palce.
– I co pan zrobił?
– Zerwałem z Sara˛... Starałem sie˛. Aby ratowac´
nasz zwia˛zek, zdecydowalis´my sie˛ z z˙ona˛ na trzecie
dziecko, ale za jakis´ czas znowu zacza˛łem spotykac´ sie˛
z Sara˛. Trudno było tego unikna˛c´... pracuja˛c w tej
samej firmie.
– Ona takz˙e zaszła w cia˛z˙e˛.
Milczał przez dłuz˙sza˛ chwile˛, jakby sie˛ zastanawia-
ja˛c, co pocza˛c´.
– Nie powiedziała mi, z˙e odstawiła pigułke˛. Nie
pro´buje˛ sie˛ tłumaczyc´ – pospieszył. – Kocham Sare˛.
Szczerze. Ale kocham tez˙ Nicole... oraz moich syn-
ko´w.
– Drogi panie – powiedziała Kate łagodnym tonem.
– Tylko pan moz˙e rozwia˛zac´ ten problem.
– Zdaje˛ sobie z tego sprawe˛ – rzekł przez s´cis´nie˛te
gardło.
– Nie wiem, jak pan to zrobi, ani nie moge˛ panu
pomo´c. Wiem jedno. Dzisiaj to sie˛ nie stanie. Dzisiaj
89
LAURA MACDONALD
musimy obu tym kobietom pozwolic´ spokojnie uro-
dzic´.
– Tak, to prawda. – Wstał. – Gdzie mam po´js´c´ naj-
pierw?
– Do Nicole. Czeka na pana. Potem moz˙e pan byc´
przy Sarze.
– Dzie˛kuje˛, siostro.
– Za co?
– Za to, z˙e mnie pani wysłuchała.
– Dla mnie to zwykły dran´ – stwierdziła Natalie,
gdy duz˙o po´z´niej wraz z kilkom kolez˙ankami piły kawe˛
w pokoju dla personelu.
– Na pocza˛tku tez˙ tak go oceniłam – przyznała
Kate. – Potem jednak doszłam do wniosku, z˙e po
prostu tak sie˛ wmanewrował, z˙e juz˙ nie umiał sie˛ z tego
wywikłac´.
– Bronisz go? – oburzyła sie˛ Natalie.
– Ska˛dz˙e. Przede wszystkim nie powinien wdawac´
sie˛ w z˙aden romans.
– Ja uwaz˙am, z˙e wszystkiemu winna jest ta Sara
– os´wiadczyła Mary. – Jak moz˙na rozbijac´ szcze˛s´liwe
stadło?!
– Chyba nie było takie szcze˛s´liwe, skoro poszedł
rwac´ jabłka w drugim sadzie – trzez´wo zauwaz˙yła
Melissa, dolewaja˛c sobie kawy. – Z
˙
ona tez˙ nie jest bez
winy...
– Moz˙e kaz˙de z nich zawiniło? – zadumała sie˛
Kate. – Ale to nie nasza sprawa. Waz˙ne, z˙e Nicole
urodziła zdrowe dziecko, a Sara włas´nie rodzi.
– Wiadomo juz˙, gdzie ona sie˛ podzieje, jak ja˛ wy-
piszemy? – zainteresowała sie˛ Melissa.
90
LAURA MACDONALD
– Powiedziała, z˙e pojedzie do matki. W takiej
sytuacji to chyba najlepsze wyjs´cie.
– Jak mys´licie, co on jej powiedział? – Natalie
zmarszczyła czoło.
– Nie wiem – odparła Kate. – Sara uwaz˙a, z˙e Nicole
znalazła sobie kogos´ na boku, z˙eby zajs´c´ w cia˛z˙e˛. Mo-
z˙e pan Browne utrzymuje ja˛ w tym przekonaniu?
– Czy to moz˙liwe, z˙e uda mu sie˛ dalej tak z˙yc´
w dwo´ch stadłach? – odezwała sie˛ nagle Mary Payne.
– Sa˛dze˛, z˙e nareszcie do niego dotarło, z˙e musi
podja˛c´ ostateczna˛ decyzje˛ i jej sie˛ trzymac´ – orzekła
Kate.
– Czy to moz˙liwe, z˙eby naprawde˛ kochał obydwie?
– Melissa rozejrzała sie˛ po kolez˙ankach.
– Chyba tak – powiedziała powoli Natalie, wzru-
szaja˛c ramionami. – Ale nie o to chodzi. Nicole jest
jego z˙ona˛ i to wobec niej powinien byc´ lojalny.
– Ale obiecał Sarze, z˙e od z˙ony odejdzie – upierała
sie˛ Melissa.
– Tak tez˙ moz˙e byc´ – przyznała Mary. – Ale z mo-
ich obserwacji wynika, z˙e me˛z˙owie rzadko odcho-
dza˛ od z˙on, a zdarza sie˛ i tak, z˙e jes´li nawet odejda˛, to
wracaja˛. Znam taka˛ pare˛, kto´ra sie˛ rozwiodła, a ten
ma˛z˙ oz˙enił sie˛ powto´rnie, ale pie˛tnas´cie lat po´z´niej
wro´cił do pierwszej z˙ony.
Opowies´c´ Mary zmroziła Kate. Dlaczego? Czy dla-
tego, z˙e sama stoi u progu zwia˛zku z rozwodnikiem?
Czy moz˙na to nazwac´ ,,zwia˛zkiem’’? Przyjaz´n´, jaka
ła˛czy ja˛z Tomem, w najmniejszym stopniu nie wymaga
od niej zastanawiania sie˛, czy on kocha swoja˛była˛z˙one˛.
Wypiła ostatni łyk kawy, gdy odezwał sie˛ interkom:
Rachel informowała zespo´ł, z˙e Sara rodzi.
91
LAURA MACDONALD
– Ide˛ – oznajmiła Kate. – Dziewczyny, wezwijcie
doktora Goldinga. Prosił o to.
W sali porodowej Rachel krza˛tała sie˛ woko´ł rodza˛-
cej, przy kto´rej siedział pan Browne. Jak mu sie˛ udało
tak szybko i bez z˙adnych wyjas´nien´ odwiez´c´ do domu
z˙one˛ z co´reczka˛?
– Pełne rozwarcie – zameldowała Rachel, gdy Kate
zawia˛zywała plastikowy fartuch. – Pacjentka chce
przec´.
Dziesie˛c´ minut po´z´niej przyszedł Tom i zadecydo-
wał, z˙e konieczne jest nacie˛cie krocza.
– Co to znaczy? – przestraszył sie˛ pan Browne.
– Prosze˛ sie˛ nie niepokoic´ – powiedział lekarz. –
Nacinamy krocze w znieczuleniu miejscowym, z˙eby
dziecku było łatwiej wyjs´c´ na s´wiat.
– Philipie, niech robia˛, co nalez˙y. – Dziewczyna
zwro´ciła sie˛ do swojego towarzysza, po czym do Kate:
– On tak bardzo sie˛ o mnie troszczy...
Nie wiedza˛c, co powiedziec´, Kate odwro´ciła sie˛.
Podała Tomowi strzykawke˛ ze s´rodkiem znieczulaja˛-
cym. Odczekawszy chwile˛, az˙ znieczulenie zadziała,
Tom wykonał nacie˛cie. Gdy Sara parła z całych sił
ponaglana silnymi skurczami, pan Browne podtrzymy-
wał jej kark i ramiona, dodaja˛c otuchy i zache˛caja˛c jak
najlepszy z me˛z˙o´w.
– Saro, masz syna – oznajmił Tom, kłada˛c noworo-
dka na jej piersi. – S
´
licznego, zdrowego chłopczyka.
– Philipie, zobacz, jaki s´liczny. Ma takie same
włoski jak ty.
Gdy wzruszony me˛z˙czyzna na moment przenio´sł
wzrok na Kate, ta ujrzała w jego oczach łzy. Poje˛ła, z˙e
w tej chwili stana˛ł przed jeszcze trudniejsza˛ decyzja˛.
92
LAURA MACDONALD
Kate przecie˛ła pe˛powine˛ i zabrała noworodka, by
go umyc´, a Tom przez ten czas w skupieniu zakładał
Sarze szwy.
– Be˛dzie miał na imie˛ Philip, jak jego tatus´ – o-
s´wiadczyła dziewczyna. – A na drugie Thomas na czes´c´
pana doktora.
– Jestem zaszczycony.
Ciekawe, jaka˛ miałaby mine˛, gdyby dowiedziała
sie˛, ilu chłopco´w urodzonych w tej sali nosi imie˛ tego
przystojnego połoz˙nika, pomys´lała Kate.
– Przewieziemy teraz pania˛ na oddział.
– Z małym?
– Oczywis´cie. Tam, gdzie pani, tam on – uspokoiła
ja˛ Kate.
Gdy sanitariusz wywoził Sare˛, Philip Browne pod-
szedł do Kate i Toma.
– Bardzo dzie˛kuje˛. Za wszystko.
Dzie˛kował im nie tylko za udany poro´d, ale i za
dyplomatyczny sposo´b, w jaki rozwia˛zali te˛ skom-
plikowana˛ sytuacje˛.
– Jak mys´lisz, co on teraz zrobi? – zwro´cił sie˛ Tom
do Kate, gdy me˛z˙czyzna wyszedł.
– Sa˛dze˛, z˙e zostanie przy z˙onie. Podejrzewam, z˙e
zdecydował o tym, gdy dowiedział sie˛, z˙e ona jest
w cia˛z˙y, ale nie mo´gł sie˛ zdobyc´ na to, z˙eby przekazac´
te˛ wiadomos´c´ Sarze, kto´ra tez˙ spodziewała sie˛ jego
dziecka.
– Be˛dzie bardzo nieszcze˛s´liwa, gdy sie˛ w kon´cu
dowie.
– Z pewnos´cia˛.
– To był bardzo wyczerpuja˛cy dyz˙ur. – Tom s´cia˛-
gał re˛kawiczki. – Masz czas na drinka?
93
LAURA MACDONALD
– Niestety. Juz˙ dawno powinnam byc´ w domu, ale
chciałam byc´ przy porodzie Sary.
– Ja tez˙. – Us´miechna˛ł sie˛. – Nie szkodzi. A pia˛tek
cia˛gle aktualny?
– Oczywis´cie. Jasne – powto´rzyła, czuja˛c znowu to
przyjemne łaskotanie woko´ł serca.
W drodze do domu usilnie starała sie˛ nie mys´lec´
o nieprzyjemnej sytuacji, w jakiej znalazł sie˛ nie-
szcze˛sny Philip Browne. Po raz kolejny powtarzała
sobie, z˙e jej znajomos´c´ z Tomem w niczym nie przy-
pomina tro´jka˛ta, w jakim znalazł sie˛ ten me˛z˙czyzna.
Pan Browne jest z˙onaty, a Tom rozwiedziony i nie
kocha swojej byłej z˙ony. Wie˛c co ja˛ tak niepokoi? Nie
potrafiła tego wyjas´nic´.
94
LAURA MACDONALD
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
– To niesprawiedliwe! Dlaczego nie moz˙emy is´c´
z wami? – pytała Siobhan, nie kryja˛c oburzenia.
Kate nie z˙yczyła sobie konfrontacji z co´rka˛, zwłasz-
cza tuz˙ przed spotkaniem.
– Bo umo´wilis´my sie˛ inaczej – oznajmiła spokoj-
nym tonem.
– Dlaczego nas nie wez´miesz? – nalegała co´rka.
– Przede wszystkim dlatego, z˙e Joe i Francesca sa˛
u swojej mamy. I pewnie dlatego doktor Golding umo´-
wił sie˛ tylko ze mna˛.
– Ja mys´le˛, z˙e cie˛ zaprosił na kolacje˛, bo chce
zostac´ twoim chłopakiem – os´wiadczył z cała˛ powaga˛
Connor.
– Chyba zwariowałes´! – ofukne˛ła go siostra. – Ma-
ma nie potrzebuje chłopaka. Miała tate˛... – Dziewczyn-
ka nagle zrozumiała implikacje takiej sytuacji. – Ma-
mo...?
Kate zrobiła głe˛boki wdech.
– Wa˛tpie˛, z˙eby doktor Golding chciał zostac´ moim
chłopakiem – powiedziała powoli. – Po prostu umo´wił
sie˛ ze mna˛ na kolacje˛.
– Jak z dziewczyna˛ – zauwaz˙ył filozoficznie Con-
nor, po czym us´miechna˛ł sie˛ i znikna˛ł za drzwiami.
– Bardzo by ci przeszkadzało, gdybym miała przy-
jaciela? – Kate zwro´ciła sie˛ do co´rki.
– Nie wiem. – Siobhan czubkiem buta kopała brzeg
dywanika. – A tata? – spytała ze łzami w oczach.
– Wiesz co, kochanie? – Kate waz˙yła słowa. – Du-
z˙o o tym mys´lałam. Uwaz˙ałam, z˙e umawiaja˛c sie˛ z in-
nym me˛z˙czyzna˛, be˛de˛ nielojalna wobec taty. Podzie-
liłam sie˛ tym z ciotka˛ Bessie. I wiesz, co mi powie-
działa?
– Nie. Co? – Siobhan otarła oczy.
– Z
˙
e kiedys´ wasz tata jej wyznał, z˙e gdyby mu sie˛
cos´ stało, chciałby, z˙ebym odnalazła szcze˛s´cie u boku
innego me˛z˙czyzny.
– Mys´lisz, z˙e tak sie˛ stanie... z panem Goldingiem.
– Siobhan pocia˛gne˛ła nosem.
– Kochanie, nie mam poje˛cia. I prosze˛, nie wycia˛-
gaj pochopnych wniosko´w. Znam doktora Goldinga od
wielu lat, a dzisiaj spotykam sie˛ z nim jak z osoba˛
zaprzyjaz´niona˛.
– Be˛dziesz z nim spała?
– Siobhan! Jasne, z˙e nie. – Kate przeraziła sie˛ na
mys´l, z˙e cos´ podobnego przyszło jej dziecku do głowy.
– Ska˛d taki pomysł?
– Nie wiem. – Siobhan wzruszyła ramionami. –
Chloe mo´wi, z˙e jej kuzynka spała ze swoim chłopa-
kiem juz˙ na pierwszej randce.
– Zapewniam cie˛, z˙e tak nie be˛dzie, a kuzynka
Chloe powinna sie˛ lepiej zastanowic´, co robi, bo nagle
okaz˙e sie˛, z˙e jest w cia˛z˙y.
– Nie zajdzie. Mieli kondom.
Gdy Kate szukała stosownej odpowiedzi, co´rka sta-
ne˛ła przed lustrem zawieszonym nad kominkiem i za-
cze˛ła układac´ z włoso´w wymys´lna˛ fryzure˛.
– Włas´ciwie – powiedziała, podziwiaja˛c swoje od-
96
LAURA MACDONALD
bicie – byłoby całkiem fajnie, gdybys´cie sie˛ pobrali.
Kim byłby wtedy dla mnie Joe?
– Przyrodnim bratem. Ale...
– Czy przyrodnie rodzen´stwo moz˙e wzia˛c´ s´lub? –
Teraz Siobhan robiła przed lustrem zalotne miny.
– Chyba tak.
– To w porza˛dku.
Aby nie wdawac´ sie˛ w kolejna˛ dyskusje˛, Kate ru-
szyła do swojego pokoju, by jeszcze raz przyjrzec´ sie˛
sukience, kto´ra˛ niespodziewanie dla samej siebie kupi-
ła w drodze do domu. Nie mogła sie˛ zdecydowac´ co do
wyboru kreacji. Mimo z˙e przekonywała co´rke˛, z˙e idzie
tylko na kolacje˛ z kolega˛ z pracy, w głe˛bi serca czuła,
z˙e chce wygla˛dac´ jak najlepiej.
Zdecydowała sie˛ na klasyczna˛ ,,mała˛ czarna˛’’, po-
niewaz˙ pasuje do kaz˙dej okazji.
Wzie˛ła prysznic, zrobiła dyskretny makijaz˙ i włoz˙y-
ła sukienke˛. Poczuła sie˛ w niej jak dama. Jes´li w ogo´le
miała jakiekolwiek wa˛tpliwos´ci co do swojego wygla˛-
du, rozwiała je reakcja ciotki i dzieci, gdy weszła do
salonu.
– Masz nowa˛ sukienke˛! – zawołała Siobhan.
– Bardzo ci w niej do twarzy – zauwaz˙yła ciotka.
– Ktos´ miał taka˛ sama˛ w telewizji – stwierdził
Connor.
Był to w jego ustach ogromny komplement, ponie-
waz˙ nader rzadko zwracał uwage˛ na stroje.
– Uznałam, z˙e powinnam troche˛ sie˛ postarac´ – tłu-
maczyła sie˛ Kate.
– Teraz to on bankowo zechce zostac´ twoim chło-
pakiem – mrukna˛ł Connor, us´miechaja˛c sie˛ po´łge˛b-
kiem.
97
LAURA MACDONALD
– Connor, daj spoko´j – obruszyła sie˛ Kate. – Doktor
Golding jest moim przełoz˙onym. O, to on! – zawołała,
gdy rozległ sie˛ dzwonek u drzwi.
– Udanego wieczoru, skarbie – odezwała sie˛ ciotka.
– O nich sie˛ nie martw. Dopilnuje˛, z˙eby przed spaniem
odrobili lekcje.
Kate z rados´cia˛ umkne˛ła z pokoju, od znacza˛cych
us´miecho´w Bessie oraz badawczych spojrzen´ dzieci.
Sa˛ tak samo okropni jak Natalie, co gorsza wcale nie
złagodzili jej zdenerwowania, bo prawde˛ mo´wia˛c, czu-
ła sie˛ jak nastolatka, kto´ra idzie na pierwsza˛ randke˛.
Tom czekał na schodach.
– Czes´c´ – powiedział, omiataja˛c wzrokiem jej su-
kienke˛ i ro´z˙owy z˙akiet. – S
´
licznie wygla˛dasz.
Juz˙ od dawna z˙aden me˛z˙czyzna nie prawił jej kom-
plemento´w. Od tak dawna, z˙e prawie zapomniała, jak
powinna na to zareagowac´. Miała na kon´cu je˛zyka, z˙e
ta kiecka od dawna wisiała w szafie, a ona przebrała sie˛
w nia˛ w ostatniej chwili. W sama˛ pore˛ pohamowała sie˛
jednak, przechyliła wdzie˛cznie głowe˛ i z us´miechem
podzie˛kowała.
– Pomys´lałem – zacza˛ł, otwieraja˛c jej drzwi samo-
chodu – z˙e moglibys´my pojechac´ nad morze. Znam
tam pewna˛restauracje˛, kto´ra specjalizuje sie˛ w daniach
z owoco´w morza. Co ty na to?
– Fantastycznie. Uwielbiam frutti di mare.
Rozsiadła sie˛ wygodnie na sko´rzanym siedzeniu.
Miała wraz˙enie, z˙e gdy ruszali, w oknie salonu drgne˛ła
zasłona. Pewnie podgla˛da ich cała tro´jka, zwłaszcza
Siobhan.
Tom dostrzegł jej us´miech.
– Mamy publicznos´c´? – zapytał.
98
LAURA MACDONALD
– Na pewno.
– Miałas´ jakies´ problemy z wyrwaniem sie˛ z domu?
– Nie. – Nagle poczuła, z˙e całe jej zdenerwowanie
mine˛ło. – Ciotka nie miała z˙adnych obiekcji, by posie-
dziec´ z dziec´mi, a Connor... jak to Connor. On z˙yje
w swoim s´wiecie.
– A Siobhan? – Unio´sł brwi.
– Sioban jest zupełnie inna.
– Nie spodobało sie˛ jej, z˙e razem gdzies´ sie˛ wy-
bieramy?
– Chyba nie bardzo sie˛ tym przeje˛ła. Ale musiałam
jej wytłumaczyc´, z˙e nie s´wiadczy to z mojej strony o bra-
ku lojalnos´ci wobec jej ojca.
– Tak to potraktowała?
– To dla niej cos´ nowego. Z
˙
e umawiam sie˛ z obcym
me˛z˙czyzna˛. Najbardziej przez˙ywała to, z˙e nie została
zaproszona. Wydawało sie˛ jej, z˙e nasze kontakty po-
winny ograniczac´ sie˛ do spotkan´ rodzinnych.
– O rany. – Tom sie˛ rozes´miał. – Mam nadzieje˛, z˙e
jej powiedziałas´, z˙e Joe i Francesca tez˙ z nami nie ida˛.
– Oczywis´cie. – Uznała, z˙e zatrzyma dla siebie
pytania co´rki, czy po´jda˛ do ło´z˙ka oraz czy przyrodnie
rodzen´stwo moz˙e zawierac´ małz˙en´stwa. – Czy twoje
dzieci wiedza˛, z˙e sie˛ umo´wilis´my? Co o tym mys´la˛?
– Jeszcze im o tym nie mo´wiłem.
– Dlaczego?
– Bo sie˛ z nimi nie widziałem – wyjas´nił.
– Tylko dlatego?
– Ro´wniez˙ dlatego, z˙e w tej kwestii musze˛ byc´
bardzo ostroz˙ny, zwłaszcza wobec co´rki. Przez długi
czas po naszym rozwodzie z˙yła marzeniem, z˙e sie˛
pogodzimy.
99
LAURA MACDONALD
– Zdaje sie˛, z˙e wie˛kszos´c´ dzieci z rozwiedzionych
rodzin o tym marzy.
– Raz nawet sie˛ na to zanosiło. Po jednej z kar-
czemnych awantur, jakie im sie˛ zdarzaja˛, Jennifer
spakowała walizki, swoje oraz dzieci, i przyjechała do
mnie.
– Chyba postawiło cie˛ to w trudnej sytuacji.
– Owszem. Nie tylko mnie, ale wszystkich, ponie-
waz˙ wiedziałem, z˙e to sie˛ nie uda.
– Byłes´ skłonny przyja˛c´ ja˛ z powrotem?
Nie od razu odpowiedział. Kate domys´liła sie˛, z˙e
walczy z głe˛boko ukrywanymi emocjami, kto´rym do
tej pory nie dawał ujs´cia.
– Powiedzmy, z˙e byłem skłonny spro´bowac´ przez
wzgla˛d na dzieci.
– Jak to sie˛ skon´czyło?
– Wro´ciła do niego, czego sie˛ spodziewałem, po
czym wszystko było po staremu.
– Ale teraz, kiedy sie˛ pobrali, jest juz˙ spoko´j?
– Jennifer i Max nie maja˛ s´lubu.
– Jak to?
– Z
˙
ona Maksa nie chce dac´ mu rozwodu, wie˛c jes´li
chca˛ sie˛ pobrac´, musza˛ odczekac´ pie˛c´ lat.
– Ty zgodziłes´ sie˛ na rozwo´d.
– Tak. Po dwo´ch latach. Uznałem, z˙e nie ma sensu
tego cia˛gna˛c´.
Tom skupił sie˛ na obserwowaniu szosy, a Kate tra-
wiła dopiero co zdobyte informacje. Przede wszystkim
to, z˙e Francesca marzy o tym, z˙e rodzice do siebie
wro´ca˛, oraz z˙e Max i Jennifer nie maja˛ s´lubu.
Potem Tom zmienił temat rozmowy, przytaczaja˛c
kilka anegdot na temat członko´w szpitalnego perso-
100
LAURA MACDONALD
nelu i opatruja˛c je zabawnymi komentarzami. Gdy do-
jez˙dz˙ali nad morze, Kate zdała sobie sprawe˛, z˙e Tom
jest zdecydowanie bardziej interesuja˛cy, niz˙ mys´lała.
W kon´cu zajechali na niewielki parking przy przy-
stani. Gdy Kate wysiadła z samochodu, uderzył ja˛ sło-
ny zapach morskiego powietrza. Ws´ro´d krzyku mew
szli wa˛skimi brukowanymi uliczkami do restauracyjki
tak ukrytej w jednym z podwo´rek, z˙e nie znalez´liby jej,
gdyby Tom nie wiedział o jej istnieniu.
Usiedli przy stoliku w zacisznym wykuszu z wido-
kiem na morze.
– Musimy obejrzec´ zacho´d słon´ca. – Tom zerkna˛ł
na zegarek. – Zacznie sie˛ za po´ł godziny.
Jedzenie było pyszne: od musu z łososia i szpara-
go´w do kraba. Do tego białe wino, a na deser truskawki
z bita˛ s´mietana˛.
Rozmawiali przez cały czas. Tym razem nie o po-
przednich partnerach oraz dzieciach, lecz o sobie,
o swoich upodobaniach i uprzedzeniach. Dowiedzieli
sie˛ przy tym, z˙e lubia˛ te same ksia˛z˙ki, muzyke˛, filmy,
a nawet potrawy.
Wymieniali sie˛ wraz˙eniami z podro´z˙y zagranicz-
nych, kto´re w przypadku Kate ograniczały sie˛ do urlopu
we Francji i Hiszpanii, Tom natomiast był w Tajlandii
oraz Indiach, a takz˙e na nartach w Europie i Kanadzie.
Kate wyznała przy okazji, z˙e chciałaby jeszcze zwie-
dzic´ Włochy i Egipt, a Tom marzył o wyprawie do Peru.
– Jez´dzisz na nartach? – zapytał ja˛ przy kawie.
– Nie. Nie miałam okazji sie˛ nauczyc´.
– Wobec tego cie˛ naucze˛. – To stwierdzenie było
w pewnym sensie odpowiedzia˛ na pytanie, czy jest
przed nimi jakas´ przyszłos´c´.
101
LAURA MACDONALD
Wyszedłszy z lokalu, podziwiali bajeczny zacho´d
słon´ca, az˙ do ostatniej chwili, gdy złocista tarcza uto-
ne˛ła w wodzie, a potem poszli na spacer wzdłuz˙ nad-
morskiego wału. Gdy Tom wzia˛ł ja˛ za re˛ke˛, wydało sie˛
to całkiem naturalne.
Tylko raz Kate pomys´lała o Liamie i o tym, jak wy-
gla˛dały ich pierwsze randki, jak ojciec był przeciwny,
by jez´dziła z nim na motorze, oraz jak bardzo kole-
z˙anki zazdros´ciły jej takiego przystojnego narzeczo-
nego. Liam był zupełnie inny niz˙ me˛z˙czyzna u jej bo-
ku. Nie był mniej atrakcyjny, pomys´lała, us´miechaja˛c
sie˛ do wspomnien´, ale inny. Po prostu zupełnie inny.
Ale i ona bardzo sie˛ zmieniła od tamtej pory. Wie˛c
moz˙e... moz˙e jest jakas´ szansa?
– O czym mys´lisz? – Pytanie Toma wyrwało ja˛z za-
dumy.
– O tym, z˙e trudno mi uwierzyc´ w to, co sie˛ dzieje.
– Za nic w s´wiecie nie chciała, by dowiedział sie˛, z˙e
wspominała niez˙yja˛cego me˛z˙a. – Z
˙
e tu jestes´my.
– Ja tez˙ nie moge˛ sie˛ nadziwic´. Znamy sie˛ od lat,
razem pracujemy, widzimy sie˛ dzien´ w dzien´, a okaza-
ło sie˛, z˙e nic o sobie nie wiemy.
– Zaskoczyło mnie to, ile mamy wspo´lnego – doda-
ła. – Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, z˙e sie˛ tu razem
znajdziemy.
– Dlaczego? Bo nie jestem w twoim typie? Czy, jak
powiedziała Francesca, bo ci sie˛ nie podobam?
– Nie, nie – zaprzeczyła gora˛co. – Ale...
– Aaa, to znaczy, z˙e jednak ci sie˛ podobam – nie
pozwolił jej dokon´czyc´.
– Wydawało mi sie˛, z˙e dzieli nas przepas´c´ nie do
pokonania. Piele˛gniarki i lekarze to dwa ro´z˙ne s´wiaty.
102
LAURA MACDONALD
– O matko. – Skrzywił sie˛. – Uwaz˙asz, z˙e jestes´my
z innej planety?
– Nie. Po prostu poza naszym zasie˛giem. Ale w dru-
ga˛ strone˛ chyba jest podobnie, prawda? – Doszli juz˙
niemal do kon´ca wału.
– Jak mam to rozumiec´? – Tom s´cia˛gna˛ł brwi.
– Czy lekarze normalnie szukaja˛ partnerek ws´ro´d
piele˛gniarek, czy raczej w swoim lekarskim s´rodo-
wisku?
Przystane˛li i dosyc´ niespodziewanie dla obu stron
stane˛li twarza˛ w twarz.
– Zdziwiłabys´ sie˛, gdybys´ usłyszała, co mo´wia˛ moi
koledzy w pokoju lekarskim. Zapewniam cie˛, z˙e to nie
jest kwestia niedostrzegania przez nas personelu piele˛-
gniarskiego, ale w wie˛kszej mierze strach przed od-
mowa˛. Nie zapominaj, z˙e konsultanci sa˛ juz˙ zwykle
po pie˛c´dziesia˛tce, a wie˛kszos´c´ piele˛gniarek ma nie-
wiele ponad dwadzies´cia lat.
– Jestes´my zatem odste˛pstwem od reguły?
– Chyba tak. – W s´wietle portowej latarni Kate
ujrzała w jego oczach wesołe iskierki. – Zejdziemy na
plaz˙e˛? – zaproponował.
Zawahała sie˛, zdaja˛c sobie sprawe˛, z˙e jest w szpil-
kach, zupełnie nieprzydatnych w takiej sytuacji.
– Dobrze, chodz´my – odrzekła po chwili.
Nie puszczaja˛c jej dłoni, Tom poprowadził ja˛ scho-
dami na plaz˙e˛. Na dole Kate zdje˛ła buty i wsune˛ła je do
wieczorowej torebki. Pod stopami poczuła ciepły pia-
sek nagrzany w cia˛gu dnia.
Wzeszedł ksie˛z˙yc, a na niebie rozbłysły gwiazdy.
– Juz˙ dawno temu chciałem sie˛ z toba˛ umo´wic´ –
odezwał sie˛ w kon´cu Tom.
103
LAURA MACDONALD
– Naprawde˛?
– Tak, kilka razy – wyznał.
– Ale sie˛ do mnie nie odzywałes´.
– Nie byłem pewny, czy jestes´ gotowa – mo´wił po´ł-
głosem. – Po tym, co cie˛ spotkało, sprawiałas´ wraz˙e-
nie bardzo kruchej, wie˛c czekałem, az˙ do...
– Do spotkania w kre˛gielni?
– Tak. Mo´wie˛ ci, Kate, tego dnia wre˛cz nie mogłem
uwierzyc´ w swoje szcze˛s´cie. Tak, mogłem podejs´c´ do
ciebie w pracy, ale jakos´ nigdy nie było na to czasu. Ale
kiedy ujrzałem cie˛ wtedy z dziec´mi, uznałem, z˙e los sie˛
do mnie us´miechna˛ł.
Przystana˛ł, uwolnił jej re˛ke˛ i uja˛ł jej twarz w dło-
nie. Wiedziała, z˙e ja˛ pocałuje, ale nie była pewna,
czy tego pragnie. Moz˙e to za wczes´nie? Moz˙e jeszcze
nie jest zdolna odwzajemnic´ pocałunku innego me˛z˙-
czyzny?
Lecz wargi Toma sprawiły cud. Gdy wplo´tł palce
w jej włosy, nie tylko przyje˛ła go z rados´cia˛, ale poczu-
ła ro´wniez˙, z˙e budzi sie˛ w niej niemal juz˙ zapomniane
poz˙a˛danie. Z cichym westchnieniem obje˛ła go, a on
przygarna˛ł ja˛ do siebie.
Dawno nie miała okazji cieszyc´ sie˛ siła˛ me˛skich
ramion, a dopiero teraz uprzytomniła sobie, jak długo
te˛skniła za takim ciepłem, pragnieniem i bliskos´cia˛.
Jej reakcja musiała zaskoczyc´ Toma w ro´wnej mie-
rze co ja˛, bo gdy od niej sie˛ odsuna˛ł, na ich twarzach
malowało sie˛ zdumienie.
– Tego sie˛ nie spodziewałem – szepna˛ł.
Obja˛ł ja˛ i tak ruszyli schodami na wał, gdzie Kate
włoz˙yła buty, po czym powe˛drowali brukowanymi
uliczkami do samochodu.
104
LAURA MACDONALD
– Kawa u mnie czy u ciebie? – zapytał, wła˛czaja˛c
silnik.
– Jes´li nie masz ochoty na gora˛ca˛ czekolade˛ z ciot-
ka˛ Bessie, to chyba u ciebie – odparła wesoło.
Doskonale sie˛ zrozumieli. Kate nie mogła uwierzyc´,
z˙e na to przystała, ale jednoczes´nie postanowiła cie-
szyc´ sie˛ chwila˛. Te niezwykłe minuty na plaz˙y obudzi-
ły cos´, co trwało w niej us´pione od wielu miesie˛cy,
o czym mys´lała, z˙e wre˛cz przepadło. Instynktownie tez˙
wyczuwała, z˙e podobnie sprawy sie˛ maja˛ w przypadku
Toma. Czy to znaczy, z˙e oboje znalez´li sie˛ w punkcie
zwrotnym?
Gdy w kon´cu zajechali przed jego dom, jej podnie-
cenie niemal sie˛gało zenitu, a gdy pomagał jej wysia˛s´c´
z auta, dreszcz poz˙a˛dania gwałtownie przeszył ja˛ od
sto´p do gło´w.
Wprowadził ja˛ do domu, ale dotarli zaledwie na
s´rodek holu, gdy Tom z westchnieniem odwro´cił sie˛
w jej strone˛ i znowu wymo´gł na niej pocałunek, kto´-
remu z rados´cia˛ sie˛ poddała.
– Kate, pragne˛ cie˛ – szepna˛ł po chwili. – Od dawna.
– Ja ciebie tez˙. Moz˙e nie powinnis´my, ale mimo to
cie˛ pragne˛. Nic na to nie poradze˛.
Weszli na go´re˛. W połowie schodo´w Tom zno´w ja˛
obja˛ł.
– Jestes´ pewna?
– Absolutnie.
Rozbierał ja˛ powoli, starannie odkładaja˛c kolejne
cze˛s´ci jej garderoby na krzesło. Potem poprowadził ja˛
do wielkiego łoz˙a z kremowo-granatowa˛ pos´ciela˛. Gdy
pospiesznie zrzucał z siebie ubranie, ich napie˛cie
i oczekiwanie rosło z kaz˙dym spojrzeniem. Kate przez
105
LAURA MACDONALD
moment wahała sie˛, czy jest pocia˛gaja˛ca, lecz Tom
szybko rozwiał jej wa˛tpliwos´ci.
– Kate, jestes´ pie˛kna...
Godzine˛ po´z´niej, wpatruja˛c sie˛ w sufit, cia˛gle nie
mogła uwierzyc´ w to, co sie˛ stało. Popatrzyła na Toma.
– Szcze˛s´liwa? – zapytał, us´miechaja˛c sie˛ leniwie.
– O tak. – Przecia˛gne˛ła sie˛. – Bardzo szcze˛s´liwa.
– Nie z˙ałujesz?
– Ani troche˛.
– Kate, nie planowałem tego – tłumaczył sie˛ zakło-
potany. – Umawiaja˛c sie˛ z toba˛, w ogo´le sobie tego nie
wyobraz˙ałem.
– Ja tez˙ tego sie˛ nie spodziewałam. Ale to chyba
było... nieuchronne. Wolałabym jednak, z˙ebys´ nie
nabrał przekonania, z˙e jest to w moim zwyczaju.
– Co nie jest w twoim zwyczaju? – Przewro´cił sie˛
na brzuch, podparł brode˛ dłonia˛ i pochłaniał ja˛ wzro-
kiem.
– Spanie z kims´ na pierwszej randce.
– Ach, to. – Widza˛c, z˙e zdziwił ja˛ jego swobodny
ton, dodał: – Moz˙emy umo´wic´ sie˛, z˙e to nasze czwarte
spotkanie. Przeciez˙ juz˙ wczes´niej widywalis´my sie˛
w towarzystwie naszych dzieci.
– Włas´nie – podje˛ła Kate. – Czy wiesz, jakie pyta-
nie zadała mi Siobhan, kiedy dowiedziała sie˛, z˙e za-
prosiłes´ mnie na kolacje˛?
– Nie mam poje˛cia. Mo´w.
– Zapytała mnie, czy po´jdziemy do ło´z˙ka. – Teraz
juz˙ mogła mu o tym powiedziec´.
– Hm, jestem w szoku.
– Ja tez˙ byłam w szoku.
106
LAURA MACDONALD
– Jak mogła nas o cos´ takiego podejrzewac´?! – obu-
rzył sie˛ Tom.
Kate wybuchne˛ła s´miechem.
– Najbardziej zaskoczyło mnie, z˙e jej to w ogo´le
przyszło do głowy.
– No co´z˙, Kate, w dzisiejszych czasach dzieci do-
rastaja˛ w zastraszaja˛cym tempie. – Bawił sie˛ kosmy-
kiem jej włoso´w. – Niestety widac´ to choc´by na przy-
kładzie tych nastoletnich cie˛z˙arnych, kto´re do nas tra-
fiaja˛.
– Tak, ale najbardziej niepokoi mnie ten ich swobo-
dny stosunek do seksu... Bez z˙adnego zaangaz˙owania.
– Co powiesz co´rce, kiedy zapyta cie˛, co robilis´my?
– zapytał troche˛ rozbawiony.
– Nie wiem. Naprawde˛ nie wiem.
– Czy chcesz sie˛ w cos´ angaz˙owac´? – zapytał po´ł-
głosem.
– Tego tez˙ nie wiem – westchne˛ła, spogla˛daja˛c mu
w oczy. – Nie miałam czasu sie˛ zastanowic´.
– Chyba jednak powinnas´. – Jego dłon´ powoli po-
we˛drowała pod kołdre˛. – Moz˙e to pomoz˙e ci w tych
rozmys´laniach.
– Och, Tom...
– Mamo, s´pisz?
– Hm? – Kate zaspanym wzrokiem popatrzyła na
budzik.
Dochodziła dziewia˛ta.
– To dobrze. – Siobhan wkroczyła do pokoju i przy-
siadła w nogach ło´z˙ka. – Dobrze, z˙e nie s´pisz. Dzwoni-
ła Francesca. I wiesz co? Zapytała, czy moge˛ do niej
dzisiaj przyjechac´.
107
LAURA MACDONALD
– Doka˛d? – Kate odgarne˛ła włosy z twarzy i znowu
podniosła cie˛z˙kie powieki. Tom odwio´zł ja˛ bardzo
po´z´no, a potem jeszcze długo lez˙ała w ło´z˙ku, przy-
pominaja˛c sobie kaz˙da˛ chwile˛ tego czarownego wie-
czoru.
– Do jej domu. – Siobhan nie kryła zniecierpli-
wienia. – Czy ty wiesz, z˙e ona ma własnego kuca? Po-
wiedziała, z˙e da mi sie˛ na nim przejechac´. Zawieziesz
mnie?
– Nie wiem. – Zastanawiała sie˛, co pomys´li o tym
Tom, oraz czy w ogo´le ma ochote˛ tam jechac´.
– Mamo... Zrobisz to? Obiecałam, z˙e zaraz od-
dzwonie˛. Prosze˛ cie˛...
– Dobrze – rzekła Kate bez przekonania. – O kto´-
rej?
– O dziesia˛tej – odparła dziewczynka beztroskim
tonem.
Kate je˛kne˛ła.
– To znaczy, z˙e musze˛ sie˛ natychmiast zbierac´.
Siobhan juz˙ była w drzwiach, ale w ostatniej chwili
przystane˛ła.
– O kto´rej wro´ciłas´? – spytała znienacka.
– Po´z´no. Nie patrzyłam na zegarek.
– Poszlis´cie do ło´z˙ka? – Zanim Kate miała szanse˛
zastanowic´ sie˛ nad odpowiedzia˛, dziewczynka obron-
nym gestem podniosła dłonie. – To był z˙art. Ja wiem,
z˙e bys´cie tego nie zrobili... to jest takie wstre˛tne. –
I wypadła z pokoju.
Kate tymczasem zachodziła w głowe˛, co było takie
odraz˙aja˛ce dla jej co´rki. Czy to, z˙e jej matka przespała
sie˛ z kims´ juz˙ podczas pierwszej randki, czy z˙e jej
matka, osoba w tak zaawansowanym wieku, nadal jest
108
LAURA MACDONALD
zainteresowana seksem? Po namys´le doszła do wnios-
ku, z˙e bardziej prawdopodobne jest to drugie.
Godzine˛ po´z´niej Kate zajechała przed dom, w kto´-
rym mieszkali Francesca i Joe razem z Jennifer oraz
Maksem. Była to imponuja˛ca wiejska rezydencja po-
s´ro´d po´l. Trudno nas nie zauwaz˙yc´, pomys´lała Kate,
zatrzymuja˛c sie˛ przed domem.
– Mamo, patrz! – ekscytowała sie˛ Siobhan, gdy do
ogrodzenia podbiegł kuc najwyraz´niej zaintrygowany
nowo przybyłymi. – Jaki s´liczny! To na pewno jest Mr
McGee, kuc Franceski!
– A tam pasie sie˛ drugi – zauwaz˙yła Kate. W odleg-
łym ka˛cie wybiegu, w cieniu drzew, stał drugi kon´.
– Mys´le˛, z˙e oni wszyscy jez˙dz˙a˛ konno – westchne˛ła
Siobhan, wysiadaja˛c z auta. Nawet ona była pod wra-
z˙eniem stylu z˙ycia nowej kolez˙anki.
Niespodziewanie zza domu wypadły, ws´ciekle uja-
daja˛c, dwa psy, labrador i rottweiler. Kate i Siobhan
znieruchomiały.
– Nie bo´jcie sie˛! One nic wam nie zrobia˛! – wołała
biegna˛ca za nimi atrakcyjna platynowa blondynka
w stroju jez´dzieckim. – Jason! Oscar! Spoko´j!
Psy natychmiast umilkły, a obwa˛chawszy gos´ci, nie-
spiesznie wro´ciły tam, ska˛d przybiegły.
– Przepraszam za to powitanie. Jestem Jennifer
Golding – przedstawiła sie˛, ledwie dotykaja˛c dłoni
Kate.
– To moja co´rka Siobhan – zacze˛ła Kate, lecz z tej
niezre˛cznej sytuacji wybawiło ja˛ nagłe pojawienie sie˛
Franceski. Ona ro´wniez˙ była w bryczesach.
– Siobhan! Domys´liłam sie˛, z˙e przyjechałys´cie, bo
psy narobiły hałasu. Dzien´ dobry pani – zwro´ciła sie˛ do
109
LAURA MACDONALD
Kate z us´miechem tak podobnym do us´miechu Toma,
z˙e Kate poczuła, jak jej serce podskoczyło.
– Bardzo ci dzie˛kuje˛ za zaproszenie Siobhan na
konie, ale ona nie ma odpowiedniego stroju.
– Mamo! – sykne˛ła dziewczynka. – Przeciez˙ mam
dz˙insy i teniso´wki.
– Nie, Siobhan, twoja mama ma racje˛ – zwro´ciła jej
uwage˛ pani Golding. – Francesca w cos´ cie˛ ubierze.
Jestes´cie takiej samej budowy.
– O kto´rej mam po nia˛przyjechac´? – zapytała Kate.
– Mys´le˛, z˙e wystarczy koło czwartej.
Pani Golding zaprosiła Kate do s´rodka, lecz ta
wymo´wiła sie˛ innymi zaje˛ciami. W drodze powrotnej
Kate dziwnie sie˛ czuła: co innego odwiez´c´ co´rke˛ do
kolez˙anki, a zupełnie co innego korzystac´ z gos´ciny
byłej małz˙onki Toma, zwłaszcza po tym, co stało sie˛
minionej nocy.
Ciekawe, ile Joe i Francesca opowiedzieli matce
o swoich nowych znajomych. Na pewno Jennifer wie
o wzajemnych odwiedzinach, ale moz˙na tez˙ podej-
rzewac´, z˙e w konsekwencji długich rozmo´w telefoni-
cznych obu dziewczynek Jennifer wie tez˙ o wczoraj-
szej kolacji. Jeszcze poprzedniego dnia ich kontakty
odbywały sie˛ na płaszczyz´nie rodzinnej, ale teraz wkro-
czyły w nowa˛, znacznie bardziej osobista˛ faze˛.
110
LAURA MACDONALD
ROZDZIAŁ O
´
SMY
– Wygla˛dasz jak kot, kto´ry opił sie˛ s´mietanki – sze-
pne˛ła Natalie, gdy myły sie˛ do operacji.
– O co ci chodzi? – obruszyła sie˛ Kate.
– Wiesz dobrze.
– Nie mam zielonego poje˛cia.
– I twierdzisz, z˙e nie ma to z˙adnego zwia˛zku z pew-
nym lekarzem, ani z˙e nie zaczynasz mruczec´, gdy on
tylko znajdzie sie˛ w pobliz˙u.
– Natalie, przestan´! – Kate gwałtownie odwro´ciła
głowe˛, by sprawdzic´, czy nikt ich nie słyszy, ale tez˙ nie
mogła powstrzymac´ us´miechu.
– Przeciez˙ to prawda. – Natalie obstawała przy swo-
im, a nie doczekawszy sie˛ odpowiedzi, zapytała: –
Powiesz mi wreszcie, co sie˛ stało? Bo to dla mnie
oczywiste.
– Nie przecze˛, ale zaraz mam cesarke˛, wie˛c to nie
jest miejsce ani pora na takie przesłuchanie.
– Niech ci be˛dzie, ale spotkamy sie˛ po´z´niej. Moz˙e
po dyz˙urze, w kafejce u Angela?
– Zgoda.
Kate ruszyła do sali operacyjnej, doka˛d przywie-
ziono czterdziestodwuletnia˛ Maggie Sumner, kto´ra
spodziewała sie˛ pierwszego dziecka. Towarzyszył jej
ma˛z˙. Jako ,,stara pierwiastka’’ była w grupie duz˙ego
ryzyka, tym bardziej z˙e wczes´niej kilka razy poroniła.
W kon´cu dzie˛ki zapłodnieniu in vitro ponownie zaszła
w cia˛z˙e˛. Teraz, w trzydziestym o´smym tygodniu,
z powodu łoz˙yska przoduja˛cego Tom niespodziewanie
zdecydował sie˛ na cesarskie cie˛cie.
– Co to znaczy, doktorze? – Kobieta rozpłakała sie˛,
gdy jeszcze w gabinecie połoz˙nik poinformował ja˛
o tej decyzji.
– To znaczy, z˙e łoz˙ysko chce sie˛ urodzic´ przed
dzieckiem – wyjas´nił.
– A dziecku nic sie˛ nie stanie?
– Jest pewne ryzyko, jak przy kaz˙dej operacji, ale
zdecydowanie mniejsze, niz˙ gdybys´my sie˛ jej nie
podje˛li.
– Dostane˛ znieczulenie ogo´lne?
– Moz˙e sobie pani zaz˙yczyc´ nadoponowe.
– Chce˛ byc´ przytomna, gdy moje dziecko przyjdzie
na s´wiat – os´wiadczyła pacjentka.
Godzine˛ po´z´niej, juz˙ w sali operacyjnej, Kate u-
s´miechne˛ła sie˛ do niej sponad maski.
– To juz˙ niedługo – zapewniła ja˛.
– Gdzie jest doktor Golding?
– Idzie do nas.
– To on be˛dzie z˙one˛ operował, prawda? – upewniał
sie˛ pan Sumner. – Obojgu nam bardzo na tym zalez˙y.
– Tak – westchne˛ła pacjentka. – Był dla mnie bar-
dzo dobry przez cała˛ cia˛z˙e˛. To wspaniały człowiek.
– Bez wa˛tpienia – wtra˛ciła Natalie, wymieniaja˛c
spojrzenia z Kate. – Prawda, siostro Ryan?
Kate nie musiała odpowiadac´ na to pytanie, bo do
sali wszedł doktor Golding w asys´cie neonatologa Mat-
ta Forrestera.
Pomna uwag kolez˙anki Kate starała sie˛ unikac´ wzro-
112
LAURA MACDONALD
ku Toma, mimo z˙e nie mogła sie˛ doczekac´, kiedy go
zobaczy. Jej serce reagowało gwałtownie nawet na
sama˛ te˛ mys´l.
Trzeba to ukro´cic´, pomys´lała. Przynajmniej w pra-
cy. Nie wolno im dopus´cic´, by sprawy osobiste rzuto-
wały na ich układy zawodowe, tym bardziej teraz, kie-
dy Natalie czegos´ sie˛ domys´la.
– Maggie, jest pani gotowa? – Tom spojrzał na
pacjentke˛, kto´ra, przytakuja˛c, us´miechne˛ła sie˛ niepew-
nie. – Moz˙na wła˛czyc´ jakis´ akompaniament muzycz-
ny? – zwro´cił sie˛ do jej małz˙onka. – Cos´ z Bacha albo
Mozarta? Moz˙e jazz?
– Najbardziej lubimy country and western. – Pan
Sumner nieco sie˛ zawstydził.
– Niech be˛dzie country and western. Siostro, pro-
sze˛ sie˛ tym zaja˛c´ – polecił Kate, rzucaja˛c jej rozba-
wione spojrzenie.
Było w nim jednak cos´ jeszcze, co przyprawiło ja˛
o rozkoszny dreszcz. Po tym niespodziewanym inter-
ludium Tom wykonał cie˛cie i do wto´ru kowbojskich
rytmo´w z Nashville uwolnił dziecko Maggie.
– To jest chłopiec. Moje gratulacje – zwro´cił sie˛ do
obojga rodzico´w.
– Zdrowy? – niepokoiła sie˛ pani Sumner.
– Prosze˛ osobis´cie to sprawdzic´. – Gdy Kate prze-
cie˛ła pe˛powine˛, podał noworodka matce, po czym zaja˛ł
sie˛ oczyszczeniem macicy i zakładaniem szwo´w.
Do uszcze˛s´liwionych rodzico´w podszedł doktor For-
rester.
– Chciałbym zbadac´ małego – powiedział, biora˛c
dziecko w dłonie. – Jak ma na imie˛?
– Stuart Edward – odrzekła matka podejrzanie
113
LAURA MACDONALD
słabym głosem. Kate i Matt natychmiast spojrzeli na
urza˛dzenie monitoruja˛ce jej te˛tno i cis´nienie.
– To bardzo ładne imiona – oznajmił Tom, gdy
Matt odszedł zbadac´ noworodka. – Juz˙ kon´czymy...
Mama na pewno ma ochote˛ napic´ sie˛ herbaty.
– Cis´nienie krwi spada – niespodziewanie odezwał
sie˛ anestezjolog.
Pacjentka miała widoczne trudnos´ci z oddycha-
niem, a pisk monitora przemienił sie˛ w jednostajny
gwizd.
– Zatrzymanie akcji serca – relacjonowała Kate.
– Defibrylator! – zaordynował Tom. – Adrenalina!
Siostro, sztuczne oddychanie.
Tom wstrzykiwał adrenaline˛, Kate zacze˛ła uciskac´
klatke˛ piersiowa˛ pacjentki, a Natalie juz˙ podjez˙dz˙ała
z defibrylatorem. Potem odprowadziła me˛z˙a kobiety
na strone˛.
W drugim kon´cu sali Matt ułoz˙ył noworodka w in-
kubatorze, po czym pospiesznie wraz z piele˛gniarka˛
ruszył na oddział intensywnej opieki.
Tom przyłoz˙ył elektrody do piersi pacjentki.
– Uwaga!
Przez najbliz˙sze sekundy oczy wszystkich wpa-
trzone były w monitor, kto´ry nie przestawał piszczec´.
– Jeszcze raz. Uwaga. – Tom powto´rzył elektro-
wstrza˛s. Tym razem linia na monitorze drgne˛ła.
– Jest reakcja. – Wszyscy odetchne˛li z ulga˛.
– Co sie˛ stało? – Pan Sumner znowu znalazł sie˛
przy z˙onie.
– Jej serce na kro´tka˛ chwile˛ sie˛ zatrzymało – wyjas´-
nił Tom.
– Dlaczego?
114
LAURA MACDONALD
– Moz˙e byc´ tego wiele przyczyn – odparł Tom.
– Z
˙
eby to ustalic´, konieczne sa˛ specjalistyczne bada-
nia. W tym celu przewieziemy pan´ska˛ z˙one˛ na kardio-
logie˛.
– A co z dzieckiem?! – Pan Sumner był przeraz˙ony.
– Doktor Forrester juz˙ je zabrał na intensywna˛
opieke˛ – informowała go spokojnym tonem Kate.
– Pan´skim synkiem zajma˛ sie˛ tam wyja˛tkowo trosk-
liwie. Niedługo be˛dzie mo´gł pan do niego po´js´c´.
Gdy zamkne˛ły sie˛ drzwi za salowymi, kto´rzy w asy-
s´cie pana Sumnera odwiez´li pacjentke˛ na oddział
kardiologiczny, Tom s´cia˛gna˛ł re˛kawiczki i cisna˛ł je do
kubła.
– Nie lubie˛ takich przygo´d – mrukna˛ł.
– To nie twoja wina. – Kate starała sie˛ podnies´c´ go
na duchu.
– To dla mnie niewielka pociecha. Nie mam w zwy-
czaju tracic´ pacjento´w, matek ani dzieci. Poprosze˛
o jak najszybsze dostarczenie mi wyniko´w jej badan´.
– Z tymi słowami opus´cił sale˛, po drodze zdzieraja˛c
z siebie zielony uniform.
– To chyba nie jego wina – zauwaz˙yła wstrza˛s´nie˛ta
tym zajs´ciem Melissa, kto´ra pierwszy raz była s´wiad-
kiem cesarskiego cie˛cia.
– To mało prawdopodobne. Gdyby pani Sumner
chorowała na serce, byłoby to zanotowane w jej karcie
i doktor Golding odpowiednio by ja˛ prowadził. To, co
sie˛ stało, nie było do przewidzenia. Jednak doktor
Golding powinien obejrzec´ te wyniki, choc´by po to,
z˙eby sie˛ upewnic´, z˙e nie moz˙na było temu zapobiec.
– Łaska boska, z˙e udało sie˛ ja˛ reanimowac´ – wes-
tchne˛ła Melissa.
115
LAURA MACDONALD
– Tak, Melisso, łaska boska.
– Ciekawe, dlaczego doktor Forrester tak błyska-
wicznie sta˛d znikna˛ł z ich synkiem – zastanawiała sie˛
dziewczyna.
– Nie wiem. – Kate pokre˛ciła głowa˛. – Miejmy na-
dzieje˛, z˙e zrobił to z powodu zamieszania z jego mat-
ka˛, a nie z jego powodu.
– Wydawał mi sie˛ bardzo mały.
– I chyba nie płakał. – Natalie szukała wzrokiem
zaprzeczenia w oczach kolez˙anek.
– Nie przesa˛dzajmy fakto´w – stwierdziła Kate.
– Masz racje˛, ale chciałabym, z˙eby oboje byli
zdrowi. Tak długo czekali na to wydarzenie, z˙e byłoby
to strasznym okrucien´stwem ze strony losu, gdyby im
sie˛ nie udało. – Natalie głe˛boko westchne˛ła.
– Czy wiadomo, jak ma sie˛ ten mały z problemami
z oddychaniem? – zapytała Melissa, gdy sprza˛tały sale˛.
– Z synkiem pacjentki, kto´ra urodziła w karetce?
– W zeszłym tygodniu siostra Forrester powiedzia-
ła mi, z˙e mały jest bardzo dzielny i sie˛ nie poddaje
– poinformowała je Kate. – Dokon´czcie we dwie, bo
musze˛ zajrzec´ na oddział.
Zastała Toma przy stanowisku piele˛gniarek, gdzie
w komputerze czytał informacje na temat pani Sumner.
– Nic tu nie ma – os´wiadczył. – Z
˙
adnej wzmianki
ani teraz, ani w przeszłos´ci.
– Na pewno bys´ czegos´ takiego nie przeoczył.
– Mimo to nadal bardzo interesuja˛ mnie te wyniki.
Daj mi znac´, jak tylko je dostaniesz, dobrze?
– Oczywis´cie, ale to troche˛ potrwa. – Wspo´łczuła
mu z całego serca. – Trzeba jej zrobic´ EKG i echokar-
diogram, a poza tym ona jest s´wiez˙o po operacji.
116
LAURA MACDONALD
– Wiem. – Zamkna˛ł mysza˛ dokument z danymi
pacjentki i wstał od biurka.
– Mam wraz˙enie, z˙e przydałaby ci sie˛ kawa – szep-
ne˛ła Kate.
– Czy to jest propozycja, siostro? – Przez jego twarz
przemkna˛ł cien´ us´miechu.
– Tak, doktorze, to jest propozycja. – Poprowadziła
go do swojego pokoju, gdzie jak zawsze stał dzbanek
z gora˛ca˛ kawa˛. – Usia˛dz´ na chwile˛ i sie˛ zrelaksuj.
– Nie z˙ycze˛ sobie takich dni.
– Na szcze˛s´cie zdarzaja˛ sie˛ bardzo rzadko. W całej
mojej karierze spotkałam sie˛ tylko z jednym przypad-
kiem zejs´cia po cesarskim cie˛ciu.
Przez jakis´ czas siedzieli w milczeniu, pogra˛z˙eni we
własnych mys´lach.
– Kate... – Pierwszy odezwał sie˛ Tom. – Wczoraj
miałem dyz˙ur, ale kiedy przyjechałem do domu, za-
dzwoniła Francesca. Powiedziała mi, z˙e miałas´ okazje˛
poznac´ Jennifer.
– Odwiozłam Siobhan. Była zachwycona.
– Tak, Francesca tez˙ nie posiadała sie˛ ze szcze˛s´cia.
Zastanawiałem sie˛, czy Jennifer wie o naszym spot-
kaniu.
– Na podstawie uwag Siobhan podejrzewam, z˙e nie
omieszkała poinformowac´ o tym Franceski. Nie wia-
domo, co z tym zrobiła Francesca. Ale... odniosłam
wraz˙enie, z˙e Jennifer wie.
– To bardzo prawdopodobne. Jak ja˛ znam, posta-
rała sie˛ byc´ w domu, kiedy przyjedziecie. A nawet
mys´le˛, z˙e to ona, a nie Francesca, wpadła na pomysł
zaproszenia Siobhan.
– Czy to waz˙ne? – Zdziwił ja˛ jego niepoko´j. – Jen-
117
LAURA MACDONALD
nifer była w porza˛dku. Nie była wylewna, ale tego na-
wet nie oczekiwałam. Była po prostu uprzejma.
– Pre˛dzej czy po´z´niej i tak musiałybys´cie sie˛ po-
znac´ – przyznał, stawiaja˛c kubek na biurku. – Ale
dos´wiadczenie nauczyło mnie nie ufac´ intencjom Jen-
nifer. Nie przejmuj sie˛. To tylko moja paranoja daje
o sobie znac´. – Popatrzył na nia˛ łagodnie. – Czy mam
szanse˛ znowu sie˛ z toba˛ spotkac´?
– Nie wiem. Co proponujesz?
– W ten weekend dzieci be˛da˛ u mnie, wie˛c moz˙e
umo´wmy sie˛ wszyscy razem?
– To mi odpowiada.
– Ale ja nie moge˛ czekac´ az˙ tak długo, musze˛ cie˛
zobaczyc´ wczes´niej. – Jego chropawy głos wywołał
w niej ukłucie poz˙a˛dania. – Be˛dziesz wolna w s´rode˛
wieczorem? Czy Bessie zechce dogla˛dac´ dzieci?
– Ciotka na pewno sie˛ zgodzi, za to Siobhan nie
be˛dzie zachwycona, ale moz˙e da sie˛ obłaskawic´ obiet-
nica˛ weekendu z wami.
– Wobec tego do s´rody. – Dotkna˛ł jej policzka,
spogla˛daja˛c na nia˛ z tak czułym zdumieniem, jakby nie
wierzył w to, co dzieje sie˛ mie˛dzy nimi.
– Uwaz˙aj – szepne˛ła, zerkaja˛c na oszklone drzwi.
– Mys´le˛, z˙e juz˙ kra˛z˙a˛ o nas plotki.
– No to co? Ja sie˛ tym nie przejmuje˛. Wkro´tce nasi
koledzy zmienia˛ obiekt zainteresowania.
Włoska restauracja nieopodal gło´wnej ulicy Fran-
chester, nad sama˛ rzeka˛, była od dawna miejscem
spotkan´ pracowniko´w szpitala. Podobno Angelo i Ma-
ria Fabiano opro´cz podawania najpyszniejszych dan´
pod słon´cem znali absolutnie cały personel.
118
LAURA MACDONALD
Maria serdecznie powitała Kate i Natalie i od razu
poprowadziła je do stolika w głe˛bi sali.
– Dawno was nie widziałam – wyrzucała im. – Co
sie˛ z wami działo?
– Obowia˛zki, Mario, obowia˛zki – odparła Natalie.
– Remontujemy poko´j gos´cinny. A Kate... – Popatrzyła
powło´czys´cie na przyjacio´łke˛. – Kate tez˙ jest bardzo
zaje˛ta. Prawde˛ mo´wie˛?
– O tak, mam mno´stwo roboty – powiedziała Kate
ostroz˙nie, czuja˛c, z˙e sie˛ czerwieni. Kto to widział?!
Przeciez˙ jest dorosła!
– Me˛z˙czyzna? – zapytała domys´lnie Maria.
– Ska˛d wiesz? – Natalie parskne˛ła s´miechem.
– Ja sie˛ na tym znam. Cappuccino?
– Jak zwykle. – Jednak po chwili namysłu Na-
talie zmieniła zdanie w kwestii napojo´w. – Nie,
po takim wyczerpuja˛cym dniu zasłuz˙yłys´my sobie na
kieliszek wina. Nie sa˛dzisz, Kate? Wobec tego po-
prosimy dwa razy czerwone wino – powiedziała, gdy
Kate przytakne˛ła.
– No, siadaj. – Natalie wskazała jej krzesło. – I opo-
wiadaj. Tylko nie mo´w, z˙e nie ma o czym, bo i tak ci
nie uwierze˛. Widze˛ po twoich oczach, z˙e cos´ sie˛ stało.
Cos´ dobrego, jes´li sie˛ nie myle˛.
Kate zdawała sobie sprawe˛, z˙e nie uda sie˛ jej okła-
mac´ przyjacio´łki. Westchne˛ła.
– Masz racje˛. Spotykam sie˛ z Tomem.
– Wiedziałam! – ucieszyła sie˛ Natalie. – Kochana,
najwyz˙szy czas, z˙ebys´ znowu zaznała troche˛ miłos´ci
i rados´ci w z˙yciu.
– Czekaj, uspoko´j sie˛. Na razie spotkalis´my sie˛
tylko raz – wyjas´niła pospiesznie Kate.
119
LAURA MACDONALD
– Kiedy? Umieram z ciekawos´ci... – Urwała, po-
niewaz˙ zjawiła sie˛ Maria z taca˛ z drinkami.
– Zaraz doniose˛ zapiekanki. – Zaciekawionym spoj-
rzeniem obrzuciła Kate.
– W pia˛tek wieczorem. Przyjechał po mnie i poje-
chalis´my nad morze.
– Autem z nape˛dem na cztery koła, czy mercede-
sem?
– Mercedesem.
– Co było dalej? – Natalie juz˙ sie˛ do niej pochyliła,
lecz znowu przeszkodziła jej Maria, wie˛c odczekała, az˙
Włoszka ustawi talerze i przyprawy, po czym zacze˛ła
ponaglac´ Kate. – Mo´w!
– Zabrał mnie do restauracji, gdzie podaja˛ frutti di
mare, niedaleko przystani. Było cudownie.
– Co zamo´wiłas´?
– Najpierw mus z łososia, a potem kraba.
– Przyjemnie było? Duz˙o rozmawialis´cie?
– Rozmawialis´my o wszystkim. Nie moge˛ wyjs´c´
z podziwu, ile mamy wspo´lnych zainteresowan´. Lubi-
my te same ksia˛z˙ki i te same filmy...
– Co było potem?
– Poszlis´my na spacer wzdłuz˙ wału, a po´z´niej z pow-
rotem plaz˙a˛.
– Po piasku? Nie lubie˛ chodzic´ po piasku, bo wsze˛-
dzie sie˛ wsypuje.
– Zdje˛łam buty. Było bardzo romantycznie. – Roz-
marzyła sie˛, ale juz˙ sekunde˛ po´z´niej tego poz˙ałowała.
– Co było takie romantyczne? – dra˛z˙yła dociekliwa
przyjacio´łka.
– Ksie˛z˙yc, gwiazdy...
– Co jeszcze?
120
LAURA MACDONALD
– Jak to co?
– Nie mo´w, z˙e na tym sie˛ skon´czyło.
– Nie, oczywis´cie, z˙e nie, ale Nat, nie wiem, czy
chce˛ ci o tym opowiadac´...
– Pojechalis´cie jeszcze gdzies´?
– Do niego – przyznała sie˛ Kate.
– No, nareszcie jakies´ konkrety. – Natalie wes-
tchne˛ła z ulga˛.
– Nie moglis´my przeciez˙ wro´cic´ do mnie. Tam była
Bessie, Siobhan i Connor!
– To zalez˙y, co mielis´cie zamiar robic´ – zauwaz˙yła
Natalie z błyskiem w oku. – Kawe˛ moglis´cie wypic´ tam
spokojnie, ale co innego, to juz˙ nie byłoby w twoim
stylu. – Przechyliła głowe˛. – Dobrze, dalej nie be˛de˛ cie˛
wypytywac´, chyba z˙e chcesz mi sie˛ z tego zwierzyc´
– dodała z nadzieja˛ w głosie, po czym spogla˛daja˛c jej
w oczy, dodała łagodnie: – Rozumiem.
– Nat, nie o to chodzi, z˙e nie chce˛ o tym opowiadac´,
ale... chyba i tak powiedziałam za duz˙o. To dopiero
pocza˛tek – tłumaczyła sie˛ Kate. – Nie chce˛ zapeszyc´.
Jestem taka szcze˛s´liwa. Od s´mierci Liama upłyne˛ło
tyle czasu... Jes´li mam byc´ szczera, cos´ we mnie nie
moz˙e w to wierzyc´, podpowiada mi, z˙e to nic trwałego.
– Ale dlaczego?
– Nie wiem. Po prostu boje˛ sie˛, z˙e cos´ tak pie˛knego
nie moz˙e trwac´ długo.
– Kate, ty go kochasz. – Natalie spowaz˙niała.
– Chyba tak. Jak tylko go zobacze˛, serce mi wariu-
je, licze˛ minuty do chwili, kiedy be˛dziemy razem,
mys´le˛ o nim przez cały czas.
– To jest miłos´c´ – orzekła Natalie i z zapałem
wgryzła sie˛ w swoja˛ ciabatte˛, Kate zas´ wpatrywała sie˛
121
LAURA MACDONALD
w talerz, obracaja˛c w mys´lach jej słowa. Podejrzewała,
z˙e stopniowo zakochuje sie˛ w Tomie, lecz to, z˙e jej
domysły potwierdziła Natalie, głe˛boko nia˛ wstrza˛s-
ne˛ło.
– Co ci nakazuje taka˛ ostroz˙nos´c´?
– Nie wiem. Po prostu mam przeczucie, z˙e nic z te-
go nie be˛dzie.
– Trzeba przeanalizowac´ wszystkie elementy i mo-
z˙e w ten sposo´b uwolnisz sie˛ od tych le˛ko´w. – Natalie
przyje˛ła filozoficzny ton. – Tom jest wolny, tak?
– Rozwiedziony.
– To nie jest z˙aden problem. Zgodne z prawem.
Dzieci?
– Sprawiaja˛ wraz˙enie zachwyconych ta˛ sytuacja˛.
– Kate zawahała sie˛. – Siobhan boles´nie odczuwała
brak Liama, co jest całkiem zrozumiałe, ale chyba juz˙
sie˛ z tym uporała. Na dodatek chyba podkochuje sie˛
w synu Toma.
– W synu doktora Goldinga?
– Tak. Joe jest bardzo sympatyczny i nie dziwi
mnie, z˙e Siobhan tak go lubi, chociaz˙ uwaz˙am, z˙e jest
za młoda.
– Za młoda? – prychne˛ła Natalie. – Kate, masz
bardzo kro´tka˛ pamie˛c´. Nie pamie˛tasz, jak w szkole
podkochiwałys´my sie˛ w tym chłopaku z szo´stej klasy?
No, jak on sie˛ nazywał?
– Gavin Coombes.
– No włas´nie! Gavin Coombes. Szalałys´my na jego
punkcie. Wyryłas´ jego inicjały na pio´rniku, a ja napisa-
łam sobie na całym ramieniu jego imie˛ i nazwisko
niezmywalnym atramentem, za co mnie zawiesili. Nie
byłys´my starsze od Siobhan.
122
LAURA MACDONALD
– Moz˙e masz racje˛... – westchne˛ła Kate. – Niby
wszystko wiedza˛ o seksie i antykoncepcji, ale to jesz-
cze dzieci. Zrozumiesz to, kiedy twoja Sophie osia˛g-
nie ten wiek.
– Nie wspominaj o tym! – Natalie az˙ sie˛ otrza˛sne˛ła.
– Barrie najbardziej boi sie˛ tego, z˙e pewnego dnia ujrzy
Sophie na rozkłado´wce w ,,s´wierszczyku’’ – zachicho-
tała. – Rozumiem, z˙e Siobhan jest zadowolona z tej
sytuacji oraz z Joego, chyba z˙e on jak wie˛kszos´c´ me˛z˙-
czyzn, niczego sie˛ nie domys´la.
– Podejrzewam, z˙e cos´ zauwaz˙ył.
– No tak, twierdzisz, z˙e dzisiejsza młodziez˙ jest od
nas ma˛drzejsza. Wa˛tpie˛, z˙eby Gavin Coombes cokol-
wiek zauwaz˙ył, a nawet gdyby to do niego dotarło, to
na pewno nie wiedziałby, jak sie˛ zachowac´.
– A gdyby juz˙ na cos´ sie˛ zdecydował, pewnie
uciekłybys´my z wrzaskiem – zauwaz˙yła Kate. – Sio-
bhan by nie uciekała – westchne˛ła.
– A Connor?
– Znasz go. Connor jest bardzo pogodny. Pod
warunkiem, z˙e jego komputer działa oraz z˙e w pobliz˙u
jest basen.
– Jak reaguje na Toma?
– Lubi go. Gdy bylis´my u Toma i bawilis´my sie˛
w basenie, Connor był w swoim z˙ywiole.
– Rodzina... – Natalie pokiwała głowa˛. – Tego mu
teraz najbardziej brakuje. Me˛z˙czyzny w domu.
– Tak, wiem...
– A co´rka Toma? Francesca, tak? Jakie jest jej
miejsce w tej rozgrywce?
– Francesca to zupełnie inna historia.
– Dlaczego? Nie lubi was?
123
LAURA MACDONALD
– Nie o to chodzi. Mys´le˛, z˙e nas lubi. – Kate
zmarszczyła czoło. – Przypadły sobie z Siobhan do
serca. To było widac´ na przykład w sobote˛. Francesca
zaprosiła ja˛ na konie. Odwiozłam ja˛... Powitała nas jej
matka.
– Poznałas´ ja˛? Jak cie˛ przyje˛ła?
– Trudno to nazwac´ przyjaznym powitaniem, ale
tego sie˛ nie spodziewałam. Na pewno wie, z˙e sie˛ spoty-
kalis´my, nawet jes´li nie dotarło do niej nic na temat
Toma i mnie... ale nie jestem tego pewna.
– Wie˛c z czym masz problem?
– Nie wiem. Chyba z tym, o czym kiedys´ wspo-
mniał Tom.
– Powiesz mi?
Kate wzie˛ła głe˛boki wdech.
– To chyba nic powaz˙nego, ale Francesca z˙yje na-
dzieja˛, z˙e jej rodzice kiedys´ znowu sie˛ zejda˛.
– Chyba wszystkie dzieci z rozbitych rodzin o tym
marza˛– mrukne˛ła Natalie. – Czyli nie to cie˛ tak martwi?
– No nie...
– Wie˛c co? – Kate milczała. – Czy boisz sie˛, z˙e
Tom cia˛gle kocha swoja˛ była˛ z˙one˛?
– Nie, jasne, z˙e nie!
– Masz powody uwaz˙ac´, z˙e nadal jej pragnie?
– Nie, raczej nie, ale powiedział mi, z˙e jego była
z˙ona i facet, z kto´rym ona mieszka, nie maja˛ s´lubu,
oraz z˙e ona juz˙ raz do niego wro´ciła. Tom pro´bował
wtedy ratowac´ ten zwia˛zek... ze wzgle˛du na dzieci....
– Podejrzewasz, z˙e tak to uja˛ł, z˙eby nie powiedziec´
ci, z˙e cia˛gle ja˛ kocha?
– To nie jest wykluczone. – Kate wzruszyła ramio-
nami.
124
LAURA MACDONALD
– To ona go rzuciła, prawda?
– Tak. Z
˙
eby byc´ z Maksem Oliverem. Tom twier-
dzi, z˙e nie powinna była za niego wychodzic´, bo zawsze
kochała tylko tego Maksa. Nie moga˛ sie˛ pobrac´, bo
z˙ona Maksa nie daje mu rozwodu.
– Hm. Co sie˛ działo, gdy wro´ciła do Toma?
– Nie udało sie˛ im, wie˛c wybrała Maksa.
– To bardzo traumatyczne przez˙ycie dla dzieci –
zauwaz˙yła Natalie.
– Oraz dla Toma.
Natalie zmruz˙yła oczy.
– Wiesz, co mys´le˛?
– Nie wiem, ale podejrzewam, z˙e mi powiesz.
– Uwaz˙am, z˙e powinnas´ cieszyc´ sie˛ tym, co jest.
Nie ro´b niczego na siłe˛. Kto wie? Moz˙e wszystko ułoz˙y
sie˛ po twojej mys´li.
– Tak sa˛dzisz?
– Tak – odparła Natalie z przekonaniem i dopiła
wino. – A nawet jes´li be˛dzie inaczej, be˛dziesz mogła
wspominac´ cudowna˛ przygode˛ z tym niesamowitym
facetem. Zakładam, z˙e jest fantastyczny. – Uniosła
wysoko brwi.
– O tak, bez dwo´ch zdan´.
Natalie wstała od stołu.
– Zatem, moja droga, przestan´ sie˛ zadre˛czac´ tym,
co moz˙e sie˛ wydarzyc´, i zacznij cieszyc´ sie˛ z˙yciem.
125
LAURA MACDONALD
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
– Czy siostra ma dzieci?
Kate popatrzyła na młoda˛ matke˛, kto´ra pro´bowała
karmic´ piersia˛ swoje nowo narodzone dziecko.
– Tak, dwoje.
– To znaczy, z˙e siostra zna sie˛ na karmieniu piersia˛.
– Chociaz˙ było to jakis´ czas temu, przypominam
sobie, z˙e bałam sie˛, z˙e nigdy sie˛ tego nie naucze˛. Albo
raczej, z˙e to moja co´reczka nigdy nie opanuje tej umie-
je˛tnos´ci. Ale w kon´cu doszłys´my do porozumienia.
– Kate pogładziła malen´stwo po gło´wce. – Wam tez˙
sie˛ uda.
Kate z przyjemnos´cia˛ dwa razy dziennie obchodziła
oddział noworodko´w, poniewaz˙ panowała tam atmo-
sfera spokoju, tak ro´z˙na od dramatycznych sytuacji
w sali porodowej.
– Vicki, jak sie˛ dzisiaj czujesz? – zapytała kolejna˛
pacjentke˛.
– O wiele lepiej.
– Nadal krwawisz?
– Juz˙ mniej.
– Widze˛ tez˙, z˙e spadła ci gora˛czka. Jes´li dalej tak
po´jdzie, to chyba be˛dziecie mogli wro´cic´ jutro do
domu. A moz˙e nawet dzisiaj wieczorem, jes´li tak
zadecyduje doktor Golding. – Kate pochyliła sie˛ nad
ło´z˙eczkiem, w kto´rym słodko spał mały Bradley.
– Bardzo sie˛ ciesze˛ – powiedziała kobieta, sie˛gaja˛c
po ilustrowany magazyn. Odezwała sie˛ niespodziewa-
nie, gdy Kate była juz˙ przy drzwiach. – Siostro, prze-
praszam, z˙e o to pytam, ale czy doktor Golding jest pa-
ni me˛z˙em?
– Me˛z˙em? – Kate osłupiała. – Nie, ska˛dz˙e. Nosze˛
nazwisko Ryan.
– Tak, wiem, ale czasami zame˛z˙ne kobiety zatrzy-
muja˛ swoje rodowe nazwisko.
– To prawda. Ale to nie mo´j przypadek. Przyje˛łam
nazwisko me˛z˙a.
– Siostra jest rozwiedziona?
– Nie, jestem wdowa˛. – W tej samej chwili Kate
zdała sobie sprawe˛, z˙e po raz pierwszy od s´mierci me˛z˙a
to wyznanie nie sprawiło jej bo´lu.
– Och, przepraszam. – Kobieta była wyraz´nie spe-
szona. – Nie wiedziałam.
– Dlaczego przyszło ci do głowy, z˙e doktor Gol-
ding jest moim me˛z˙em? – zaciekawiła sie˛ Kate.
– Nie wiem... Nie, to nic powaz˙nego.
– Powiedz mi. Bardzo mnie to zaintrygowało.
Kobieta zaczerwieniła sie˛.
– Odniosłam wraz˙enie, z˙e ła˛czy was jakas´ nic´...
– Zwro´ciła sie˛ do swoich trzech towarzyszek na sali.
– Wszystkim nam tak sie˛ wydawało, prawda?
Kobiety zgodnie przytakne˛ły.
– Patrzy na siostre˛ – zacze˛ła jedna z nich – jakby
s´wiata za siostra˛ nie widział. Chciałabym, z˙eby mo´j
ma˛z˙ tak na mnie patrzył. Kiedys´ mu sie˛ to zdarzało, ale
to było dawno.
– Mojemu to chyba nigdy sie˛ nie przytrafiło – wes-
tchne˛ła druga.
127
LAURA MACDONALD
– To znaczy, z˙e intuicja nas zawiodła? – zapytała
Paula, lecz Kate milczała. – Siostro...?
– I tak, i nie. – Kate miała nadzieje˛, z˙e nie przyjdzie
jej z˙ałowac´ tego wyznania. – Nie jestes´my małz˙en´st-
wem, ale sie˛ spotykamy.
– A nie mo´wiłam?!
Nagle odezwała sie˛ Paula:
– O wilku mowa...
Wszystkie spojrzały w strone˛ drzwi. Tom wodził
wzrokiem po rozradowanych twarzach.
– Widze˛, z˙e jestes´cie dzisiaj w doskonałych humo-
rach – zauwaz˙ył nieco niepewnym tonem.
– W rzeczy samej, doktorze, w rzeczy samej – po-
wiedziała Vicki.
Kate uznała, z˙e lepiej be˛dzie zejs´c´ ze sceny, i pod
byle pretekstem umkne˛ła z sali. Obowia˛zek towarzy-
szenia Tomowi w obchodzie przekazała Natalie, a sa-
ma zamkne˛ła sie˛ w swoim pokoju.
Nawet pacjentki to zauwaz˙yły, pomys´lała, sie˛gaja˛c
po dzbanek z kawa˛. O tym, z˙e jej kolez˙anki dawno
zwe˛szyły pismo nosem, przekonała sie˛ juz˙ jakis´ czas
temu. Dzie˛ki Bogu przyje˛ły to w miare˛ spokojnie.
Teraz najwyraz´niej przyszła pora na pacjentki. Czy tak
łatwo ich przejrzec´, ja˛ i Toma? Ale czy to waz˙ne?
Chodzi przeciez˙ o to, by nie odbijało sie˛ to negatywnie
na ich pracy.
Popijaja˛c kawe˛, wro´ciła do wydarzen´ minionych
tygodni. Za rada˛ Natalie pozwoliła, by jej znajomos´c´
z Tomem toczyła sie˛ naturalnym torem. Po raz pierw-
szy od dwo´ch lat była szcze˛s´liwa. Spotykali sie˛ wielo-
krotnie, u Toma albo u niej. Drugi raz pojechali nad
morze, tym razem w pełnym składzie. Potem wszyscy,
128
LAURA MACDONALD
wła˛cznie z ciotka˛ Bessie, poszli na szkolne przed-
stawienie, w kto´rym Siobhan brała udział.
– Tak sie˛ ciesze˛, z˙e wszyscy tu jestes´cie – powie-
działa Siobhan po wyste˛pie, padaja˛c Kate w ramiona.
– Jakbys´my byli prawdziwa˛ rodzina˛.
Wspomnienie tych szcze˛s´liwych chwil zostanie
z nia˛na zawsze. Lecz najwaz˙niejsze sa˛dla niej godziny
spe˛dzone sam na sam z Tomem. Najlepiej czuła sie˛
z nim w jego domu, gdy Joe i Francesca byli u matki,
a Connor i Siobhan pod opieka˛ Bessie. Nie zostawała
wtedy u niego na noc, nie chca˛c naduz˙ywac´ dobroci
ciotki, wie˛c ten wspo´lny czas był tym cenniejszy.
– Nie chce˛, z˙ebys´ juz˙ jechała – mo´wił nieraz Tom,
przytulaja˛c sie˛ do niej, gdy kon´czyli sie˛ kochac´.
Duz˙o rozmawiali o tym, co ich ła˛czy, i o przyszło-
s´ci.
– Nie spieszmy sie˛ – powiedział Tom na pocza˛tku,
niewa˛tpliwie zdaja˛c sobie sprawe˛, z˙e Kate cia˛gle jest
w z˙ałobie. Kierował sie˛ zapewne ro´wniez˙ własnymi
obawami, czy potrafi znowu komus´ zaufac´. Lecz
z biegiem czasu zacze˛li rozwaz˙ac´ moz˙liwos´c´ wspo´lnej
przyszłos´ci.
– To strasznie skomplikowane – szepne˛ła kto´regos´
razu, wtulaja˛c sie˛ w niego. – Twoje dzieci, moje dzieci,
two´j dom, ciotka Bessie, oraz nasza posiadłos´c´. Nie
moge˛ zostawic´ Bessie samej.
– To zrozumiałe. Trzeba sie˛ nad tym powaz˙nie za-
stanowic´, ale po´ki co...
Us´miechne˛ła sie˛ na wspomnienie tego, co nasta˛piło
potem. Czy cos´ moz˙e zburzyc´ te˛ idylle˛?
– Kate...
Zaskoczona ujrzała go w drzwiach. Przyłapana na
129
LAURA MACDONALD
erotycznych mys´lach spiekła raka, co nie uszło jego
uwagi.
– O czym mys´lałas´?
– O niczym.
– Nieprawda. Mo´w. Ja tez˙ chce˛ wiedziec´ – nalegał.
– Mys´lałam o nas – odrzekła, spogla˛daja˛c mu
w twarz.
– Mhm. To dobrze. Byłas´ taka rozmarzona, z˙e
byłoby mi przykro, gdybys´ mys´lała o innym me˛z˙czyz´-
nie.
– Tom, nie ma innego me˛z˙czyzny. Ty wiesz o tym,
ja wiem, wszyscy wiedza˛. Nawet pacjentki.
– Nasze pacjentki? – Przeraził sie˛. – Ach, to o to
szło, tam na sali. – Gdy Kate przytakne˛ła nieche˛tnie,
wybuchna˛ł s´miechem. – Nie interesuje mnie, kto o tym
wie. Jes´li o mnie chodzi, jestem najszcze˛s´liwszym fa-
cetem pod słon´cem.
– Miło mi to usłyszec´, doktorze Golding. – Wstała.
– Ale czy tego chcemy, czy nie, musimy zaja˛c´ sie˛ praca˛.
– Naprawde˛? Czy to konieczne? Włas´nie zamie-
rzałem ci zaproponowac´, z˙ebys´my na godzinke˛ lub
dwie wymkne˛li sie˛ do mnie.
– Doktorze! Co jeszcze?! Pani Jackson urodzi za
moment, a pani Burton chwile˛ po niej obdarzy nas
bliz´nie˛tami. Jak pan moz˙e miec´ teraz takie mys´li?!
– Bez trudu. – Wyszczerzył ze˛by. – Ale widze˛, z˙e
na razie be˛de˛ zmuszony sie˛ pohamowac´. Ostrzegam
jednak, z˙e to nie potrwa długo. Albo przyjedziesz do
mnie po dyz˙urze, albo zostaniesz porwana.
Niedługo cieszyła sie˛ ta˛ mys´la˛. Jak to zazwyczaj
bywa, cios spadł na nia˛ zupełnie niespodziewanie.
130
LAURA MACDONALD
Dzien´ na oddziale niczym nie ro´z˙nił sie˛ od poprzed-
nich. Zacza˛ł sie˛ od dwo´ch porodo´w oraz jednego
cesarskiego cie˛cia. Potem nadeszła dobra wiadomos´c´,
z˙e dziecko pani Sumner jest juz˙ po udanej operacji
serca, podobnie zreszta˛ jak jego matka. Okazało sie˛
bowiem, z˙e pani Sumner miała bardzo rzadka˛ wrodzo-
na˛ wade˛ serca, kto´ra dała o sobie znac´ dopiero podczas
porodu. Tom z ogromna˛ ulga˛ przyja˛ł te˛ informacje˛,
kto´ra oznaczała, z˙e w najmniejszym stopniu nie przy-
czynił sie˛ do zapas´ci pacjentki.
– Bardzo sie˛ ciesze˛, z˙e oboje maja˛ juz˙ ten kryzys
za soba˛ – os´wiadczył podczas lunchu w szpitalnej
stoło´wce.
– Podejrzewam, z˙e zwykli s´miertelnicy nie maja˛
zielonego poje˛cia, co my czasami przez˙ywamy – za-
uwaz˙yła Kate.
Po dyz˙urze, do kon´ca kto´rego nie wydarzyło sie˛ juz˙
nic niezwykłego, Kate wro´ciła do domu. Ciotka Bessie
krza˛tała sie˛ w ogrodzie.
– Przebiore˛ sie˛ i przygotuje˛ podwieczorek – powie-
działa Kate. – Dzieci sa˛ w domu?
– Tylko Siobhan. Connor został po szkole na base-
nie.
W drodze do swojego pokoju Kate zauwaz˙yła, z˙e
co´rka lez˙y na swoim ło´z˙ku z komo´rka˛ przy uchu.
Rozczesywała włosy przed lustrem, gdy Siobhan sta-
ne˛ła w progu.
– Rozmawiałam z Francesca˛ – oznajmiła.
– Jak sie˛ miewa?
– Chyba nie najlepiej.
Kate popatrzyła na nia˛.
– Jej mama i Max znowu sie˛ pokło´cili.
131
LAURA MACDONALD
– Nie przejmowałabym sie˛ tym za bardzo. Przeciez˙
Francesca juz˙ ci mo´wiła, z˙e oni cze˛sto sie˛ kło´ca˛.
– Zdaje sie˛, z˙e tym razem to była bardzo powaz˙na
awantura. – Siobhan podziwiała brokatowy lakier na
paznokciach. – Krzyczeli, obrzucali sie˛ wyzwiskami
i trzaskali drzwiami. A potem Max sie˛ spakował i odje-
chał jaguarem w sina˛ dal.
– Mys´le˛, z˙e wro´ci.
– Zobaczymy. – Siobhan odwro´ciła sie˛ na pie˛cie
i wyszła, a Kate znowu popatrzyła w lustro. Poczuła
nieprzyjemny niepoko´j.
Uczucie to dre˛czyło ja˛ przez cały wieczo´r, az˙
w kon´cu zadzwonił Tom. Ucieszyła sie˛, słysza˛c jego
głos.
– Kate, mam problem.
– Z dziec´mi?
– W pewnym sensie. – Zawahał sie˛. – Czy juz˙ cos´
do ciebie dotarło?
– Tak. Dziewczynki sie˛ skontaktowały.
– Co mo´wiła Francesca?
– Z
˙
e mama i Max strasznie sie˛ pokło´cili oraz z˙e
Max wyjechał. Uspokoiłam Siobhan, z˙e Max na pewno
wkro´tce wro´ci.
– Obawiam sie˛, z˙e tym razem sprawa jest znacznie
bardziej powaz˙na. – Na te słowa serce Kate znowu
zadrz˙ało. – Jennifer dostała histerii, a dzieci sa˛ mocno
przeraz˙one. Musze˛ do nich pojechac´ i zaprowadzic´ tam
jakis´ porza˛dek. Uznałem, z˙e powinienem cie˛ o tym
uprzedzic´.
– Tom, nie ma sprawy.
– Zobaczymy sie˛ jutro.
– Tak.
132
LAURA MACDONALD
– Kate?
– Słucham.
– Kocham cie˛.
– Ja ciebie tez˙ kocham. – Mimo to, gdy odkładała
słuchawke˛, ogarne˛ły ja˛ złe przeczucia.
Spała bardzo niespokojnie, ne˛kana obrazami i pyta-
niami, kto´re nie dawały jej spokoju. Co Tom zastał,
przyjez˙dz˙aja˛c do domu Jennifer? Jak bardzo niespo-
kojne były dzieci? Jak rozwinie sie˛ ta sytuacja? Czy
Max wro´ci? A w ogo´le doka˛d pojechał?
Nad ranem zasne˛ła mocniej, i w rezultacie zaspała.
Obudziła sie˛ bardzo zme˛czona. Telefon milczał zło-
wro´z˙bnie, ale gdy w kon´cu wybrała numer Toma, nikt
nie podnio´sł słuchawki.
Moz˙e juz˙ wyjechał do pracy? – pocieszała sie˛, lecz
gdy zawitała do szpitala, dowiedziała sie˛, z˙e doktor Gol-
ding odwołał wszystkie zaplanowane wizyty i wzia˛ł kil-
ka dni urlopu.
– Kate, co ci jest? – zatroskała sie˛ Natalie w poło-
wie dyz˙uru. – Jestes´ zme˛czona?
– Tak. Z
´
le spałam.
– Z jakiegos´ konkretnego powodu? Czy ma to
zwia˛zek z pewnym połoz˙nikiem, kto´ry odwołał dzi-
siejszy dyz˙ur?
– W pewnej mierze. Ale, Natalie, nie zadawaj mi
wie˛cej pytan´. Nie chce˛ o tym rozmawiac´ nawet z toba˛.
– W porza˛dku, ale wiesz, gdzie mnie szukac´, gdy-
bys´ zmieniła zdanie? Powiem ci tylko, z˙e od lat nie
widziałam cie˛ takiej szcze˛s´liwej. Nie chce˛, z˙eby cos´ sie˛
popsuło.
Ja tez˙ nie, pomys´lała Kate, ruszaja˛c do sali porodo-
133
LAURA MACDONALD
wej. Nie ma powodu do zmartwienia, bo na pewno
kryzys został juz˙ zaz˙egnany.
Nola Ayles była po trzydziestce i rodziła trzecie
dziecko. Mie˛dzy skurczami opowiedziała Kate historie˛
swojego z˙ycia: ma˛z˙ porzucił ja˛, gdy urodziło sie˛ drugie
dziecko, a ostatnia cia˛z˙a była owocem zwia˛zku z dwu-
dziestoletnim partnerem.
– Be˛dzie pani asystował przy porodzie? – zapytała
Kate, kto´ra wraz z Mary przygotowywała sale˛ na
przyje˛cie dziecka.
– Nie. Zerwałam z nim.
– Naprawde˛? – zdziwiła sie˛ Mary.
– Tak. To był mo´j wielki bła˛d. Ten układ od pocza˛t-
ku nie miał szans. Wydawało mi sie˛, z˙e go kocham, ale
sie˛ pomyliłam. Było ciekawie, ale po´z´niej zrozumiałam,
z˙e nic powaz˙nego by z tego nie wyszło.
– Teraz jest pani sama?
– Nie. Kevin... mo´j ma˛z˙ do nas wro´cił. – Widza˛c
zdumione spojrzenia obu kobiet, pacjentka pospieszyła
z wyjas´nieniem: – Kiedy Kevin wyraził che˛c´ powrotu
na łono rodziny, rozstałam sie˛ z Justinem. Dzieci szale-
ja˛ z rados´ci. A to malen´stwo... – Popatrzyła na swo´j
wielki brzuch. – Kev, powiedział, z˙e be˛dzie je wy-
chowywał jak własne.
Kate zesztywniała. Czy Tom wro´ci do Jennifer przez
wzgla˛d na dzieci? Nie wolno o tym mys´lec´. Trzeba
skoncentrowac´ sie˛ na pracy. Poza tym to bardzo mało
prawdopodobne. Lecz wyznanie Noli wytra˛ciło ja˛ z ro´-
wnowagi.
– Och! – je˛kne˛ła pacjentka, gdy chwycił ja˛ kolejny
skurcz. – Nadchodzi. Siostro, teraz be˛de˛ przec´...
Chłopczyk przyszedł na s´wiat zdrowy i bardzo
134
LAURA MACDONALD
rozgniewany: płakał, dopo´ki sanitariusz nie wywio´zł
obojga na oddział noworodko´w. Kate jednak do kon´ca
dyz˙uru nie mogła pozbyc´ sie˛ niepokoja˛cych mys´li.
Zadzwoniła do Toma, gdy tylko dotarła do domu.
Ulga, jakiej doznała, słysza˛c jego głos, na moment ode-
brała jej mowe˛.
– Kate, jestes´ tam?
– Tak, Tom – wykrztusiła. – Co u was?
– Było dosyc´ dramatycznie – przyznał. – Jennifer
była tak roztrze˛siona, z˙e wezwałem jej lekarza. Zo-
stałem dłuz˙ej przez wzgla˛d na dzieci... oraz na nia˛.
– To zrozumiałe. – Zacisne˛ła palce na słuchawce.
– Jak sytuacja wygla˛da teraz?
– Odwiozłem dzieci do szkoły i wro´ciłem do siebie.
Niedługo znowu po nie pojade˛. Co be˛dzie dalej, nie
wiem.
– Czy wiesz, o co poszło? Dlaczego Max wyjechał?
– O to, co zawsze. Jego z˙ona wcia˛z˙ nie chce dac´ mu
rozwodu.
– Ale to nie jego wina – stwierdziła Kate ostroz˙nym
tonem.
– Wytłumacz to Jennifer – mrukna˛ł. – Ona nie
przyjmuje rzeczowych argumento´w. Mys´le˛, z˙e sie˛ boi,
z˙e Max wro´ci do z˙ony... jes´li juz˙ tego nie zrobił.
– Sa˛dzisz, z˙e to moz˙liwe? – Jej le˛k narastał z minu-
ty na minute˛.
– Dlaczego nie? Nikt nie wie, doka˛d pojechał.
Jennifer przyszło do głowy, z˙e jest w firmie, ale kiedy
tam zadzwonilis´my, powiedziano nam, z˙e w ogo´le
dzisiaj sie˛ nie pokazał.
– Ponura sprawa – rzekła po´łgłosem.
– Owszem. Ale to nie twoje zmartwienie, Kate. Nie
135
LAURA MACDONALD
chce˛, z˙eby ci to spe˛dzało sen z powiek. Postaram sie˛
w cia˛gu najbliz˙szych dni zaprowadzic´ tam jakis´ po-
rza˛dek, wie˛c prosze˛ cie˛, ba˛dz´ cierpliwa.
– Jasne. Daj mi znac´, gdybym do czegos´ była ci
potrzebna.
– Dzie˛ki, Kate. – Jego głos złagodniał. – Zawiado-
mie˛ cie˛, ale teraz juz˙ musze˛ jechac´ po dzieci.
Na poz˙egnanie powto´rzył, z˙e ja˛ kocha, lecz ona
nadal była niepocieszona, jakby cały jej szcze˛s´liwy
s´wiat zawalił sie˛ z hukiem.
Wieczorem, gdy Siobhan i Connor byli juz˙ w ło´z˙-
kach, zwierzyła sie˛ ze swoich obaw ciotce. Nie miała
takiego zamiaru, lecz starsza pani bez ogro´dek zapyta-
ła ja˛, co sie˛ stało.
– Przeciez˙ widze˛, z˙e cos´ cie˛ gryzie – oznajmiła
Bessie, gdy Kate pro´bowała zaprzeczyc´. – Nie zapomi-
naj, z˙e znam cie˛ od dziecka. Dobrze wiem, kiedy cos´
cie˛ trapi.
– Tom... – westchne˛ła Kate.
– Domys´lam sie˛. Ale powiedz, na czym polega
problem.
– Przyjaciel jego byłej z˙ony wynio´sł sie˛ od niej
i byc´ moz˙e wro´cił do swojej z˙ony.
– Jaki to ma zwia˛zek z Tomem?
– Jennifer dostała histerii i Tom wczoraj do nich
pojechał. Wezwał lekarza, kto´ry dał jej s´rodek uspoka-
jaja˛cy, i uwaz˙a, z˙e powinien zostac´ przez kilka dni
z Joem i Francesca˛.
– Bardzo roztropnie. Zwłaszcza jes´li ich matka jest
w złym stanie. – Popatrzyła na Kate. – Nadal nie ro-
zumiem, na czym polega ten problem.
– Ja tez˙ nie. – Kate pokre˛ciła głowa˛. – Tom powie-
136
LAURA MACDONALD
dział, z˙e jedzie po dzieci do szkoły. Moz˙e zawiezie je
do siebie... nie wiem.
– A ich matka?
– Moz˙e ja˛ tez˙. Nie powiedział.
– I to cie˛ martwi? Z
˙
e ta sytuacja moz˙e ich ponownie
zbliz˙yc´?
– Nie wiem. Moz˙e... – Rzuciła ciotce bezradne
spojrzenie. – Mam takie okropne przeczucie, kto´re
mnie nie opuszcza, od kiedy Siobhan doniosła mi o tej
awanturze... z˙e Tom i Jennifer sie˛ pogodza˛.
– Kate, to jest tylko twoje domniemanie – zauwa-
z˙yła ciotka rzeczowym tonem. – Nie masz przeciez˙
pewnos´ci, z˙e to sie˛ stanie.
– No nie mam.
– Czy Tom dał ci jakikolwiek powo´d, dla kto´rego
mo´głby zechciec´ przeprosic´ sie˛ ze swoja˛ rozwiedziona˛
małz˙onka˛?
– Nie. Ale przyszło mi do głowy, z˙e dla dobra
dzieci mo´głby chciec´ dac´ temu zwia˛zkowi druga˛ szan-
se˛. Ona juz˙ raz sie˛ do niego wprowadziła, ale nic z tego
nie wynikło.
– Kiedys´ nadchodzi kres takich we˛dro´wek – za-
uwaz˙yła przytomnie ciotka Bessie. – Uwaz˙am, z˙e nie
masz powodu do niepokoju.
– Obys´ miała racje˛.
– Kate, chciałabym cie˛ o cos´ zapytac´ – odezwała
sie˛ ciotka po chwili zastanowienia. – Masz prawo
powiedziec´ mi, z˙e to nie moja sprawa, ale zaryzykuje˛.
– Słucham.
– Czy ty go kochasz?
– Tak, chyba tak. Nie spodziewałam sie˛, z˙e znajde˛
kogos´ innego niz˙ Liam... i to nie spadło na mnie jak
137
LAURA MACDONALD
grom z jasnego nieba. Docierało to do mnie bardzo
powoli... Nie wiem, czy dobrze mnie rozumiesz.
– Rozumiem cie˛ doskonale – oz˙ywiła sie˛ ciotka.
– Tak było ze mna˛ i twoim wujem.
– Naprawde˛? Mys´lałam, z˙e pokochalis´cie sie˛ juz˙
w piaskownicy.
– Owszem. Ale potem poznałam kogos´ innego. To
było dokładnie jak grom z jasnego nieba. I bardzo
szybko zgasło. Wtedy znowu zjawił sie˛ two´j wujek
i wo´wczas stopniowo dotarło do mnie, z˙e to on jest
me˛z˙czyzna˛ mojego z˙ycia. – Ciotka na moment oddała
sie˛ wspomnieniom, z kto´rych wyrwała ja˛ nagła cisza.
– Twierdzisz, z˙e go kochasz? – zapytała pospiesznie,
by pokryc´ chwilowe zmieszanie. – A on? Kocha cie˛?
– Tak mo´wi...
– Wie˛c czego jeszcze chcesz? Dziecko, musisz mu
zaufac´. Jes´li naprawde˛ cie˛ kocha, jakos´ to wszystko
załatwi. A teraz wypij do kon´ca te˛ czekolade˛ i idz´ spac´.
Jutro wszystko be˛dzie wygla˛dało o wiele lepiej.
Szansa na to prysła w chwili, gdy Kate juz˙ na
krawe˛dzi snu usłyszała, z˙e otwieraja˛ sie˛ drzwi do jej
pokoju.
– Siobhan, o co chodzi? – zapytała sennie.
– Mamo, dzwoniła Francesca.
Kate az˙ usiadła.
– Co takiego?! O tej porze?
– Tak, wiem, juz˙ po´łnoc.
– Czego chciała?
– Powiedziała mi, z˙e mama i tata sie˛ pogodzili.
138
LAURA MACDONALD
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
Kate zaniemo´wiła. Jej najgorsze przeczucia włas´nie
sie˛ spełniły!
– Była chyba bardzo zadowolona – cia˛gne˛ła Sio-
bhan. – Ale... nam to nie wro´z˙y nic dobrego, prawda?
– Poczekajmy do jutra. Wtedy sie˛ upewnimy. – Ka-
te starała sie˛ zachowac´ zimna˛ krew.
– Francesca była tego pewna. Słyszała, jak jej
mama mo´wiła, z˙e chce, z˙eby znowu byli razem. Z
˙
e to
sie˛ nalez˙y dzieciom. Z
˙
e powinni spro´bowac´ jeszcze
raz.
– Siobhan, chyba nie powinnas´ tego powtarzac´...
– Ale ona tak powiedziała! Francesca to słyszała!
Z
˙
e dzieci sa˛ nieszcze˛s´liwe i z˙e znowu be˛da˛ razem!
– Dziewczynka zawahała sie˛. – Czy to znaczy, z˙e juz˙
nie be˛dziemy sie˛ z nimi spotykac´?
– Nie wiem. – Kate czuła, z˙e robi sie˛ jej niedobrze.
– Mys´le˛, z˙e nadal be˛dziecie mogły sie˛ odwiedzac´, ale
nie mam stuprocentowej pewnos´ci. – Dosyc´ nieudolnie
wypadła ta pro´ba rozwiania dziecie˛cych wa˛tpliwos´ci.
– Ale wszyscy razem juz˙ nie be˛dziemy sie˛ spotyka-
li? Jak rodzina?
– Nie be˛dziemy – powto´rzyła Kate jak echo. – Jes´li
Tom i mama Franceski sie˛ pogodza˛, ja na pewno nie
be˛de˛ sie˛ z nim spotykac´.
– Och, mamo – je˛kne˛ła Siobhan, gdy dotarły do niej
wszystkie komplikacje wynikaja˛ce z takiej sytuacji.
– Ja nie chce˛... Akurat kiedy zacze˛ło sie˛ nam układac´!
– No co´z˙, be˛dziemy musieli sie˛ dostosowac´.
– Uwaz˙am, z˙e mama Franceski jest niedobra – o-
znajmiła Siobhan. – Przeciez˙ miała tego Maksa. Nie
moz˙e byc´ z nim?
– To nie jest takie proste. – Ogarne˛ło ja˛ potworne
zme˛czenie, lecz czuła sie˛ w obowia˛zku rozmawiac´ z co´r-
ka˛ tak długo, jak ta be˛dzie tego potrzebowac´. – Z
˙
o-
na Maksa nie chce dac´ mu rozwodu. – Postanowiła
powiedziec´ dziecku prawde˛. – A to oznacza, z˙e Max
nie moz˙e oz˙enic´ sie˛ z mama˛ Franceski. I sta˛d te
kło´tnie.
– Dalej uwaz˙am, z˙e to nie jest w porza˛dku. – Sio-
bhan miała obraz˙ona˛ mine˛. – A Joe? – zapytała nagle.
– O co ci chodzi?
– Powiedziałas´, z˙e be˛de˛ mogła spotykac´ sie˛ z Fran-
cesca˛, a my jez´dzimy konno.
– No to co?
– Joe nie przepada za kon´mi. To znaczy, z˙e juz˙
nigdy go nie zobacze˛!
– Siobhan, to jeszcze nic pewnego – pocieszała ja˛
Kate. – Zaczekajmy do jutra, a teraz idz´ spac´.
Byc´ moz˙e Siobhan zasne˛ła, lecz Kate spe˛dziła dłu-
gie godziny, rozpamie˛tuja˛c zaistniała˛ sytuacje˛, o kto´-
rej dowiedziała sie˛ od co´rki: Francesca przekazała jej,
z˙e jej rodzice sie˛ pogodzili.
Czy Francesca moz˙e sie˛ mylic´? Skoro faktycznie
podsłuchała rozmowe˛ rodzico´w, czy to znaczy, z˙e Jen-
nifer jest teraz u Toma? W jego ło´z˙ku? Tym samym,
w kto´rym ona, Kate, zaznała tylu słodkich przez˙yc´? Czy
to moz˙liwe, by Tom od samego pocza˛tku czekał na te˛
140
LAURA MACDONALD
chwile˛, a Kate była dla niego tylko zabawka˛, kto´ra umi-
lała mu to czekanie?
Jes´li tak, co teraz z nia˛ be˛dzie? Ciekawe, jak on za-
kon´czy te˛ znajomos´c´. Przez telefon, kro´tko i zwie˛z´le?
Czy napisze przykry list?
Dzie˛ki Bogu naste˛pnego dnia miała wieczorny dyz˙ur,
wie˛c gdy zadzwonił telefon, była jeszcze w szlafroku.
– Kate? Mo´wi Tom. – Była przygotowana na naj-
boles´niejszy cios. – Be˛dziesz na oddziale dopiero wie-
czorem? – upewniał sie˛. – Ja juz˙ jestem w szpitalu, bo
wolałem nie tracic´ urlopu, ale zalez˙ało mi, z˙eby przed
obchodem z toba˛ sie˛ skontaktowac´.
Zaraz to nasta˛pi, pomys´lała przygotowana na naj-
gorsze.
– Chciałem ci powiedziec´, z˙e cie˛ kocham.
– Tom... – Omal nie upus´ciła słuchawki. – Mys´-
lałam...
– Oraz zaanonsowac´, z˙e zarezerwowałem dla nas
poko´j w Cotswolds na przyszły weekend. To miała byc´
niespodzianka, ale wiem, z˙e musisz sie˛ do tego przygo-
towac´. Do zobaczenia, skarbie, i nie zapominaj, z˙e cie˛
kocham.
Zakre˛ciło sie˛ jej w głowie.
Tom ja˛ kocha. To znaczy, z˙e Francesca nie miała
racji. To niemoz˙liwe, by Tom zamierzał wro´cic´ do
Jennifer i jednoczes´nie zamawiał poko´j w ich ulubio-
nym hotelu.
Gdy weszła do pokoju Siobhan, dziewczynka zbie-
rała sie˛ do szkoły. Nadal sprawiała wraz˙enie przygne˛-
bionej.
– Siobhan – zacze˛ła Kate. – Albo z´le zrozumiałas´,
co mo´wiła ci Francesca, albo sama Francesca cos´
141
LAURA MACDONALD
pomieszała. Przed chwila˛ rozmawiałam z Tomem, ale
on nie wspomniał słowem o tym, z˙e przeprosił sie˛
z Jennifer.
– Ale sie˛ przeprosił. Zadzwoniłam rano do France-
ski i ona wszystko potwierdziła. Powiedziała, z˙e pytała
mame˛ o to kilka razy. I mama nie zaprzeczyła. Cieka-
we, dlaczego ci o tym nie powiedział? – Przeniosła
wzrok na matke˛. – Chyba z˙e ma zamiar ro´wnoczes´nie
spotykac´ sie˛ z toba˛.
– Siobhan, nie mo´w tak.
– Przeciez˙ tak tez˙ sie˛ robi, moz˙e nie? – Siobhan
wzruszyła ramionami. – Chloe powiedziała, z˙e jej tata
ma przyjacio´łke˛, o kto´rej nie wie jej mama. Musze˛ juz˙
is´c´, bo mi autobus ucieknie. – Wypadła z pokoju, po
czym nagle zawro´ciła, by pocałowac´ Kate w policzek.
– Nie martw sie˛, mamo. Dawniej radzilis´my sobie bez
nich, to i teraz sobie poradzimy.
Gdy Siobhan pobiegła na przystanek, Kate opadła
na jej ło´z˙ko. Czy to moz˙liwe, by Tom wymys´lił sobie,
z˙e wro´ci do Jennnifer, ale nadal be˛dzie sie˛ z nia˛
umawiał? To mało prawdopodobne. Z drugiej jednak
strony, jes´li postanowił sie˛ przeprosic´ z Jennifer, to
dlaczego jej o tym nie powiedział? I dlaczego zarezer-
wował poko´j w ich ulubionym hoteliku? Im bardziej
nad tym sie˛ zastanawiała, tym bardziej utwierdzała sie˛
w przekonaniu, z˙e Siobhan ma racje˛.
Gdy jechała do pracy, jej wzburzenie osia˛gne˛ło punkt
kulminacyjny. Jak on s´mie tak ja˛ wykorzystywac´?! Co
on sobie wyobraz˙a?! Moz˙e jest genialnym lekarzem, ale
nie daje mu to prawa do deptania uczuc´ innych ludzi!
Nawet miał czelnos´c´ powiedziec´ jej, z˙e ja˛ kocha!
Wpadła na oddział gotowa do walki, ignoruja˛c zdzi-
142
LAURA MACDONALD
wione spojrzenie Natalie. Nie zamierzała niczego jej
wyjas´niac´, dopo´ki nie rozprawi sie˛ z Tomem.
Usłyszała jego głos, gdy wracała do stanowiska pie-
le˛gniarek po porodzie, podczas kto´rego sprawowała
nadzo´r nad Melissa˛. Był pogra˛z˙ony w rozmowie z dok-
torem Omarem Nahumem. Spostrzegłszy ja˛, natych-
miast poszukał jej wzroku.
– Witam siostre˛ – pozdrowił ja˛z wesołym błyskiem
w oku, jak gdyby nic sie˛ nie wydarzyło.
Kate poczuła, z˙e sie˛ czerwieni. Bezczelny typ! Czy
on nie zdaje sobie sprawy, z˙e ona cierpi? Jest az˙ tak
zaje˛ty swoimi sprawami, z˙e nie widzi, z˙e rani innych?
– Słucham, doktorze – odezwała sie˛ lodowatym
tonem, a na widok jego zdziwienia poczuła lekkie
ukłucie satysfakcji.
– Kate...? – Sprawiał wraz˙enie zaskoczonego jej
tonem.
Czego sie˛ spodziewał? Tego, z˙e nic sie˛ nie zmieni?
– Chciałem zapytac´... – mo´wił tak cicho, z˙e nawet
Omar, kto´ry stał nieopodal, nie mo´gł sie˛ domys´lic´, z˙e
nie rozmawiaja˛ o sprawach zawodowych – co sa˛dzisz
o wypadzie do Cotswolds?
– Obawiam sie˛, doktorze – wycedziła przez ze˛by
– z˙e wolałby pan nie słyszec´ mojej odpowiedzi.
– Doktorze – wtra˛cił sie˛ Omar. – Przypominam, z˙e
idziemy na zebranie.
– Tak, wiem – odparł Tom opryskliwym tonem. –
Kate, co sie˛ stało? O co chodzi?
– Dobrze wiesz – szepne˛ła bliska łez. – I bardzo sie˛
mylisz, jes´li mys´lisz, z˙e to niczego nie zmieni.
– Kate! – Był wre˛cz przeraz˙ony. – Dlaczego? Nic
nie rozumiem!
143
LAURA MACDONALD
– Rozumiesz. I chyba jest dla ciebie jasne, dlaczego
musimy przestac´ sie˛ spotykac´!
– Doktorze... – niecierpliwił sie˛ Omar.
– Tak, juz˙ ide˛! – Tom zrobił krok do tyłu. – Kate,
musze˛ is´c´. Ale jeszcze porozmawiamy.
Energicznym krokiem pomaszerowała do swojego
pokoju. Dopiero tam opadła na krzesło przy biurku.
Jej domysły sie˛ potwierdziły. Tom zamierza nadal
z nia˛ sie˛ spotykac´, mimo z˙e dogadał sie˛ z Jennifer.
Kiedy ja˛ o tym poinformuje? Gdy pojada˛ na wycieczke˛
z dziec´mi, podczas jakiejs´ romantycznej kolacji, czy
gdy be˛da˛ kochac´ sie˛ w hotelowym pokoju?
Musi sie˛ pozbierac´ i wzia˛c´ do pracy. Czuła sie˛
potwornie, lecz nie mogła zawies´c´ pacjentek, kto´re li-
czyły na jej pomoc.
Wzie˛ła głe˛boki oddech i juz˙ miała wstac´, gdy
w drzwiach stane˛ła Natalie.
– Kate, co ci jest? Co sie˛ stało?
Wystarczyło jedno spojrzenie na zatroskana˛ twarz
przyjacio´łki, by wojowniczy nastro´j Kate błyskawicz-
nie ja˛ opus´cił. Poczuła, z˙e do oczu napływaja˛ jej łzy.
Natalie cicho zamkne˛ła drzwi, nalała kawy do
dwo´ch kubko´w, po czym usiadła na wprost kolez˙anki.
– Nie mo´w, z˙e nic sie˛ nie stało, bo widze˛, z˙e jest
inaczej. I to juz˙ od paru dni. A dzisiaj wygla˛dasz jak
upio´r.
– Dzie˛ki. – Kate pocia˛gne˛ła nosem. – Musze˛ is´c´...
– Nie wypuszcze˛ cie˛, dopo´ki nie powiesz mi, co jest
grane. Wszystkie dzieci be˛da˛ musiały poczekac´.
– Chodzi o Toma... – Kate wytarła nos.
– Niemoz˙liwe.
– Wiedziałas´? – zdziwiła sie˛ Kate.
144
LAURA MACDONALD
– Powiedzmy, z˙e sie˛ domys´liłam. Byłas´ rozs´wier-
gotana jak skowronek, az˙ tu nagle jestes´ ponura jak nie
wiem co. Co on zrobił?
– To nie on, ale jego była z˙ona...
– Jennifer to juz˙ chyba zamierzchła przeszłos´c´?
– Tez˙ tak mys´lałam. Ale teraz okazało sie˛, z˙e zapra-
gne˛ła dac´ ich zwia˛zkowi jeszcze jedna˛ szanse˛.
– I on na to przystał? – Natalie nie dowierzała włas-
nym uszom.
– Na to wygla˛da – westchne˛ła Kate. – Natalie, oba-
wiałam sie˛ tego od samego pocza˛tku. Bałam sie˛, z˙e on
cia˛gle ja˛ kocha i tylko czeka na jej znak.
– A ten jej facet? Ten, dla kto´rego rzuciła Toma.
– Podobno wro´cił do z˙ony.
– O kurcze˛! – westchne˛ła Natalie. – Tak mi przy-
kro, Kate. Mys´lałam, z˙e ty i Tom...
– Ja tez˙ tak mys´lałam.
– Czy Tom powiedział ci wprost, z˙e to jest skon´-
czone?
– Nie, to ja jemu powiedziałam, z˙e zrywamy. Ale
wyobraz´ sobie, z˙e on uwaz˙a, z˙e nadal powinnis´my sie˛
spotykac´.
– Nie mo´w.
– Jak gdyby nigdy nic zaproponował mi wspo´lny
wyjazd. Natalie, mogłam sie˛ znalez´c´ w takiej samej
sytuacji jak Sara Millington i Philip Browne, pamie˛tasz?
– Jacy oni sa˛ podli, ci faceci! – Natalie kre˛ciła gło-
wa˛. – Mam nadzieje˛, z˙e mu to powiedziałas´. Wydaje
sie˛ im, z˙e wszystko im wolno.
– Oczywis´cie, z˙e mu to powiedziałam. W tej sytua-
cji nie ma mowy, z˙ebym sie˛ z nim dalej spotykała.
– Zdecydowanie. – Natalie dopiła kawe˛. – Musze˛
145
LAURA MACDONALD
juz˙ leciec´, ale, Kate... nie spiesz sie˛. Nie wychodz´ na
oddział, dopo´ki sie˛ nie pozbierasz. Staraj sie˛ o tym nie
mys´lec´. Pamie˛taj, na s´wiecie jest wie˛cej faceto´w.
– Zaraz do was przyjde˛.
Przez reszte˛ dnia udawało sie˛ jej schodzic´ Tomowi
z drogi. Oczywis´cie widziała go kilkakrotnie, ale uni-
kała kontaktu wzrokowego. Czuła jednak, z˙e on stara
sie˛ przycia˛gna˛c´ jej uwage˛. Co chciał przez to uzy-
skac´? Moz˙e pragnie ja˛ przeprosic´, pomys´lała ponuro,
ale ona nie zamierza wysłuchiwac´ ani przyjmowac´ ta-
kich przeprosin.
Powoli zaczynało do niej docierac´, z˙e bardzo trudno
be˛dzie jej w przyszłos´ci pracowac´ z Tomem, bo przy-
szłos´c´ oznaczała, z˙e Tom be˛dzie z Jennifer. Wracaja˛c
po dyz˙urze do domu, zastanawiała sie˛ powaz˙nie, czy
nie powinna poszukac´ nowej pracy. Nie us´miechała sie˛
jej taka zmiana, poniewaz˙ bardzo lubiła swo´j oddział,
a poza tym nowa praca wia˛załaby sie˛ z przeprowadzka˛
lub z wielogodzinnymi dojazdami. Ale czy z drugiej
strony potrafi codziennie go widywac´, słyszec´ jego
głos, czasami nawet przypadkiem go dotkna˛c´, wiedza˛c
przy tym, z˙e po dyz˙urze pojedzie do Jennifer?
Prawde˛ mo´wia˛c, powinna mu dobrze z˙yczyc´, a tak-
z˙e jego dzieciom, zwłaszcza Francesce, kto´ra marzyła,
by rodzice sie˛ zeszli. W normalnej sytuacji byłaby
zadowolona. Gdyby chodziło o jaka˛kolwiek inna˛ roz-
wiedziona˛ pare˛, byłaby wre˛cz zachwycona. Ale tu
chodziło o Toma, jedynego me˛z˙czyzne˛ od czaso´w
Liama, kto´remu powierzyła swoje serce...
W domu opro´cz ciotki Bessie zastała jej przyjacio´ł-
ke˛ Dorothy. Dzieci na go´rze ogla˛dały telewizje˛.
– Przyjdziesz do nas? – zapytała ciotka.
146
LAURA MACDONALD
– Nie, dzie˛kuje˛. Przejde˛ sie˛. – W tym stanie umysłu
nie miała najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie wspo-
mnien´ ciotki i jej gos´cia.
W zagajniku panował rozkoszny chło´d, a promienie
zachodza˛cego słon´ca przedzierały sie˛ przez korony
drzew, tworza˛c złociste wzory na s´ciez˙ce. Nad głowa˛
Kate pokrzykiwał ptak, kto´ry towarzyszył jej, prze-
skakuja˛c z gałe˛zi na gała˛z´. Spoko´j, jak tam panował,
powoli koił jej nerwy, tak z˙e gdy dotarła do bramy,
oparła sie˛ o drewniana˛ belke˛, by w pogodnym juz˙
nastroju podziwiac´ ro´z˙nobarwna˛ kratke˛ po´l.
Zamys´liła sie˛ tak głe˛boko, z˙e nie słyszała, z˙e ktos´
idzie przez zagajnik. Na dz´wie˛k swojego imienia az˙
podskoczyła.
– Och! Przestraszyłes´ mnie. Tu nikt obcy nie chodzi.
– Przepraszam, powinienem był cie˛ zawołac´ albo
zagwizdac´ – tłumaczył sie˛ Tom.
– Ska˛d wiedziałes´, z˙e tu jestem? – Była zła, z˙e
znalazł ja˛ w miejscu, do kto´rego uciekła, by odzyskac´
spoko´j umysłu, kto´ry on jej zburzył.
– Ciotka Bessie powiedziała mi, z˙e tu cie˛ znajde˛.
– Nie miała prawa. – Nie spodobało sie˛ jej nawet to,
z˙e tak nazwał jej krewna˛. – Chciałam byc´ sama.
– Kate... powiedz, jak powinienem był sie˛ zachowac´.
Przeniosła wzrok na czerwone maki wzdłuz˙ s´ciez˙ki
mie˛dzy łanami zboz˙a.
– Jak powinienes´ był sie˛ zachowac´? Ja mam ci to
mo´wic´?!
– Kate... – Rozłoz˙ył ramiona w bezradnym ges´cie.
– Nie wiem. Naprawde˛. Kiedy ostatnio bylis´my razem,
było cudownie, a dzisiaj po południu mo´wisz mi, z˙e
wszystko skon´czone. Czy moz˙esz mi to wyjas´nic´?
147
LAURA MACDONALD
Patrzyła mu prosto w oczy.
– Uwaz˙asz, z˙e nadal moz˙emy sie˛ spotykac´? – zapy-
tała nieprzychylnym tonem.
– Dlaczego miałoby byc´ inaczej? – S
´
cia˛gna˛ł brwi.
– Zastano´wmy sie˛ nad tym – zacze˛ła. – Gdybym na
to przystała, a zapewniam cie˛, z˙e tak nie be˛dzie, ale
przyjmijmy, z˙e zgodze˛ sie˛ z toba˛ spotykac´, teraz bez
wa˛tpienia po kryjomu...
– Dlaczego po kryjomu?
– Zakładam, z˙e nawet ty nie chciałbys´, z˙eby twoja
z˙ona dowiedziała sie˛, z˙e romansujesz za jej plecami
– odparła.
– Moja z˙ona? Nie mam z˙ony.
– Nie, ale...
– Kate! – Wzia˛ł głe˛boki wdech. – Zacznijmy od
pocza˛tku. Przestałem cokolwiek rozumiec´...
– Dobrze, zacznijmy od pocza˛tku.
– Najpierw powiedz, dlaczego wszystko jest mie˛-
dzy nami skon´czone.
– Z powodu Jennifer.
– Jennifer? Co ona ma do tego?
– Tom, prosze˛ cie˛... Ta rozmowa staje sie˛ absurdal-
na. Nie wyobraz˙am sobie, bym mogła dalej spotykac´
sie˛ z toba˛ w sytuacji, gdy ty jestes´ z Jennifer.
– Ja jestem z Jennifer?!
– Tak, Tom. Zanim cokolwiek powiesz, dowiedz sie˛,
z˙e rozumiem, dlaczego to zrobiłes´. Wiem, co to znaczy
dla twoich dzieci. Zwłaszcza dla Franceski. Nie chce˛ byc´
przeszkoda˛. Ale musisz tez˙ przyja˛c´ do wiadomos´ci, z˙e
mie˛dzy nami wszystko jest skon´czone. Prawde˛ mo´wia˛c,
dziwi mnie, z˙e cos´ takiego przyszło ci do głowy...
– Zaraz! Czekaj! – Chwycił ja˛ za re˛ce. – Kate, nic
148
LAURA MACDONALD
nie mo´w. Ska˛d ten pomysł, z˙e pogodziłem sie˛ z Jen-
nifer?
– Wiem o tym od Siobhan.
– A ona od kogo?
– Od Franceski.
– Czy Siobhan powiedziała ci, ska˛d o tym wie Fran-
cesca?
– Tak. Siobhan doniosła mi, z˙e Francesca podsłu-
chała rozmowe˛ mie˛dzy toba˛ i Jennifer. Słyszała, jak jej
mama mo´wiła, z˙e uwaz˙a, z˙e teraz powinnis´cie byc´ ra-
zem, albo cos´ w tym sensie. Tom, Francesca to słysza-
ła na własne uszy!
– Nie wa˛tpie˛, z˙e słyszała to, co mo´wi jej matka – o-
znajmił Tom – ale na pewno nie słyszała mojej odpo-
wiedzi.
– Jak to?! – Kate osłupiała.
– Rozmawialis´my przez telefon. Francesca mogła
słyszec´ tylko słowa Jennifer.
– Czy ona nie powiedziała, z˙e nadal cie˛ kocha i z˙e
powinnis´cie spro´bowac´ jeszcze raz?
– Owszem – przyznał. – Ale była wtedy bardzo
wzburzona. Max ja˛opus´cił... Przeciez˙ o tym ci mo´wiłem.
Przytakne˛ła.
– Tak, to prawda.
– Wiesz tez˙ o naszej wczes´niejszej pro´bie pojed-
nania. – Gdy znowu pokiwała głowa˛, cia˛gna˛ł: – Jen-
nifer nieodmiennie przypomina sobie o mnie, kiedy
dzieje sie˛ cos´ złego. Jestem jej opoka˛. Albo raczej,
kiedys´ byłem. Tym razem było inaczej.
– Dlaczego? – szepne˛ła.
– Poniewaz˙ tym razem miałem ciebie – odparł
z prostota˛. – Kiedy znowu wysta˛piła z propozycja˛, z˙e
149
LAURA MACDONALD
powinnis´my sie˛ zejs´c´ przez wzgla˛d na dzieci, i z de-
klaracja˛, z˙e tak naprawde˛ kocha tylko mnie, zgasiłem
ja˛ i powiedziałem, z˙e cos´ sie˛ zmieniło, z˙e spotkałem
i pokochałem ciebie. Os´wiadczyłem jej, z˙e moje uczu-
cie dla niej wygasło juz˙ dawno temu i rozniecanie go na
nowo nie ma sensu.
– Co ona na to? – zapytała przez s´cis´nie˛te gardło.
– Odłoz˙yła słuchawke˛ – odrzekł. – Kate, nic jej nie
be˛dzie. Jestem tego pewien. Jak i tego, z˙e przeprosi sie˛
z Maksem.
– Tak uwaz˙asz? – Nie była przekonana.
– Dam sobie głowe˛ ucia˛c´. Wie˛c nie masz powodu
czuc´ sie˛ czemukolwiek winna. Nie wyrzucaj sobie, z˙e
przez ciebie moje dzieci nie be˛da˛ s´wiadkami pojed-
nania rodzico´w. To sie˛ nie stanie. I nie zanosiło sie˛ na
to. Przede wszystkim z powodu tego, co Jennifer czuła
do Maksa, a nie z powodu mojej miłos´ci do ciebie.
Powoli docierało do niej, jak niesprawiedliwie go
oceniła.
– Och, Tom – zacze˛ła w poczuciu bezradnos´ci. –
Przepraszam. Powinnam była ci zaufac´, ale wydawało
mi sie˛, z˙e stało sie˛ to, czego najbardziej sie˛ obawiałam.
– Czego tak bardzo sie˛ bałas´? – Nie krył zdziwienia.
– Tego, z˙e nie przestałes´ kochac´ Jennifer i czekasz
na jej powro´t – wyznała.
– Kate, tak nie było – szepna˛ł.
– Wybaczysz mi to?
– Niczego nie musze˛ ci wybaczac´ – oznajmił. – Po-
dejrzewam, z˙e gdybym znalazł sie˛ na twoim miejscu,
miałbym podobne wa˛tpliwos´ci.
– Dałam sie˛ zwies´c´ Siobhan i Francesce. Były takie
pewne tego, co mo´wia˛. Tom, twoja co´rka była taka
150
LAURA MACDONALD
szcze˛s´liwa... Jeszcze dzisiaj rano powto´rzyła Siobhan,
z˙e mama kolejny raz zapewniła ja˛, z˙e juz˙ niedługo
be˛dziecie razem. Po co Jennifer opowiada jej takie
rzeczy?
– Nie wiem. Moz˙e liczyła, z˙e dotrze to do ciebie
i w ten sposo´b uda jej sie˛ zniszczyc´ nasza˛ miłos´c´?
Jennifer jest zawistna i trudno jej pogodzic´ sie˛ z tym, z˙e
jestes´my szcze˛s´liwi, zwłaszcza teraz, kiedy ona jest
sama. Moz˙e ubzdurała sobie, z˙e mnie przekona? – za-
stanawiał sie˛ ponuro. – Ale nawet gdyby jej sie˛ to
udało, trwałoby to do chwili, kiedy ponownie uznałaby
to za poraz˙ke˛. Musze˛ z nia˛ powaz˙nie porozmawiac´
– stwierdził. – Wytłumaczyc´ jej, z˙e nie wolno robic´
dzieciom nadziei na cos´, co sie˛ nie stanie.
– Biedna Francesca! – westchne˛ła Kate.
– Zostaw ja˛ mnie. Pogadam z nia˛. Zobaczysz,
wkro´tce sie˛ z tym pogodzi. Uwielbia nasze wspo´lne
spotkania i byłaby bardzo zawiedziona, gdyby miały
sie˛ nie powto´rzyc´.
– To było gło´wne zmartwienie Siobhan. Oraz to, z˙e
juz˙ nigdy nie zobaczy Joego.
– Kate... – Mocniej s´cisna˛ł jej dłonie. – Mys´le˛, z˙e
rozmawiaja˛c z dziec´mi, powinnis´my miec´ jasny obraz
naszej przyszłos´ci. Dzieci z reguły lubia˛ miec´ wszyst-
ko poukładane.
– Na pewno potrzebne jest im poczucie bezpie-
czen´stwa – uzupełniła Kate. – Podejrzewam, z˙e Fran-
cesca czuje sie˛ niepewnie z powodu burzliwego zwia˛z-
ku matki, a do tego dochodzi przykra s´wiadomos´c´, z˙e
ty jestes´ samotny. Wiem, z˙e ja˛ to niepokoi, bo kiedys´
powiedziała Siobhan...
– Moz˙e wobec tego jest juz˙ pora uspokoic´ ja˛, z˙e
151
LAURA MACDONALD
wkro´tce przestane˛ byc´ samotny oraz z˙e niedługo stanie
sie˛ cze˛s´cia˛ nowej, wie˛kszej rodziny? Co ty na to?
Kate wydawało sie˛, z˙e słyszy bicie własnego serca.
– Mys´le˛... – zacze˛ła, modla˛c sie˛, by ten łomot nie
dotarł do jego uszu – z˙e to na pewno by jej pomogło.
– Wobec tego, moja kochana Kate, czy chcesz zo-
stac´ moja˛ z˙ona˛? – Uja˛ł jej twarz w dłonie i spojrzał
głe˛boko w oczy. – Nie musisz natychmiast odpowia-
dac´. Chyba cie˛ zaskoczyłem, ale ja tez˙ inaczej to sobie
wyobraz˙ałem. Miałem w planie poprosic´ cie˛ o re˛ke˛
w naszym hoteliku, z szampanem. Ale prosze˛, obiecaj
mi, z˙e to sobie przemys´lisz.
– Niczego nie musze˛ przemys´liwac´! – Pocałowała
go w policzek. – Kocham cie˛ i wystarczy mi s´wiado-
mos´c´, z˙e ty czujesz do mnie to samo.
– Naprawde˛? – Na chwile˛ jego twarz oblał rumie-
niec, nadaja˛c jej niemal nies´miały, chłopie˛cy wygla˛d.
Kate wzruszyła sie˛ do głe˛bi serca. Oto ten me˛z˙czyz-
na, jej szef, bardzo waz˙na postac´ w miejscowym szpi-
talu, ukazał swoje kochaja˛ce i pełne czułos´ci oblicze.
Ale przeciez˙ ona od samego pocza˛tku wiedziała, z˙e
Tom Golding potrafi byc´ inny! Z cichym westchnie-
niem poddała sie˛ jego pocałunkom.
– Nie sa˛dzisz, z˙e poszło nam całkiem gładko? –
Tom us´miechał sie˛ do niej, gdy zasiedli na oszklonej
werandzie w jego domu. Z oddali dobiegały ich rados-
ne krzyki dzieci, kto´re szalały w basenie. Dwa minione
dni upłyne˛ły im na informowaniu bliskich o ich pla-
nach na przyszłos´c´. Najpierw razem przekazali te˛
wiadomos´c´ całej czwo´rce, potem kaz˙de z nich prze-
prowadziło osobna˛ rozmowe˛ ze swoimi dziec´mi. Obo-
152
LAURA MACDONALD
je bardzo uwaz˙ali, by nie zlekcewaz˙yc´ uczuc´, jakimi
Francesca i Joe darza˛ matke˛, a Siobhan i Connor nie-
z˙yja˛cego ojca.
Najwie˛cej zastrzez˙en´ miała oczywis´cie Francesca.
– Gdzie be˛dziemy mieszkac´? – zapytała natych-
miast.
– Ty i Joe nadal u mamy – wyjas´nił Tom – ale be˛-
dziecie nas odwiedzac´ tak cze˛sto, jak zechcecie.
– Super! – zawołała uradowania Siobhan.
– A czy be˛de˛ mo´gł pływac´ w basenie? – zaniepoko-
ił sie˛ Connor.
– Codziennie.
– Co stanie sie˛ z ciotka˛ Bessie, jak od niej sie˛ wy-
prowadzimy? – Siobhan poruszyła temat, kto´ry nie
dawał Kate spokoju od chwili os´wiadczyn Toma.
Ciotka okazała jej tyle serca w najtrudniejszych
chwilach, z˙e mys´l o opuszczeniu jej napawała ja˛ prze-
raz˙eniem. Rozwaz˙ali nawet moz˙liwos´c´ zamieszkania
u niej, lecz wo´wczas z powodu za małej liczby pokoi
nie mogłyby odwiedzac´ ich jego dzieci.
Ostatecznie problem rozwia˛zał sie˛ sam. Gdy Kate
i Tom udali sie˛ w tej sprawie do ciotki, ta od razu
poinformowała ich, z˙e zaproponuje mieszkanie na
go´rze swojej przyjacio´łce Dorothy, kto´ra włas´nie szu-
ka nowego locum.
– Kochani – podsumowała uradowana – nie martw-
cie sie˛ o mnie. Ja sobie poradze˛. Dzieci jak zawsze moga˛
do mnie przychodzic´ po szkole, a ten dom nadal jest
two´j, Kate. Mys´lcie teraz tylko o własnym szcze˛s´ciu.
Nietrudno sobie wyobrazic´, z˙e Natalie zareagowała
podobnie, aczkolwiek zdecydowanie bardziej entuzja-
stycznie.
153
LAURA MACDONALD
– Hura! – krzykne˛ła. – Wiedziałam, wiedziałam, z˙e
tak be˛dzie! O Kate, to fantastycznie! Nie masz poje˛cia,
jak sie˛ ciesze˛!
Teraz, na werandzie, spogla˛daja˛c na Toma z nieskry-
wana˛miłos´cia˛, Kate nadal nie mogła uwierzyc´ w to, co
ja˛ spotkało: dostała od losu druga˛ szanse˛.
– Szcze˛s´liwa? – zapytał Tom, ujmuja˛c jej dłon´.
– Jestem wniebowzie˛ta – westchne˛ła. – Bezgrani-
cznie szcze˛s´liwa. A ty?
– Ja tez˙. Ale...
– Ale co? – Wyprostowała sie˛. Czyz˙by jakis´ nowy
problem, kto´ry przeoczyli?
– Byłbym o wiele bardziej szcze˛s´liwy, gdybys´ tu
wro´ciła wieczorem – powiedział po´łgłosem.
– Doktorze Golding! – prychne˛ła. – Czy dobrze sie˛
domys´lam, co pan sugeruje?
– Nie wiem, siostro – odparł z pokerowa˛ twarza˛.
– Przyszło mi na mys´l, z˙e nalez˙ałoby zaja˛c´ sie˛ planami
zwia˛zanymi z naszym s´lubem.
– Ach tak, rozumiem. Wobec tego nie ma sprawy.
– Us´miechne˛ła sie˛. – Przez chwile˛ obawiałam sie˛, z˙e
pan´ska propozycja dotyczy czegos´ całkiem innego.
– Bron´ Boz˙e! – Us´cisna˛ł mocniej jej dłon´. – Ska˛d
przyszło to pani do głowy? A zatem... o kto´rej pani tu
zawita?
– O dziewia˛tej?
– Be˛de˛ niecierpliwie pani oczekiwał.
154
LAURA MACDONALD