PRAWDZIWA HISTORIA O PRAWDZIWEJ MOCY
SPIS TREŚCI
WYJAŚNIENIE SKRÓTÓW BIBLIJNYCH
1. PROBLEMY STWARZANE PRZEZ DUCHY
3. PODRÓŻ W ŚWIAT NADPRZYRODZONY
7. OD KULTU DEMONÓW DO STUDIOWANIA BIBLII
8. PONIEDZIAŁKOWY WIECZÓR U GROSSE'ÓW
9. STUDIOWANIE SŁOWA BOŻEGO W OBLICZU ŚMIERCI
WYJAŚNIENIE SKRÓTÓW BIBLIJNYCH:
STARY TESTAMENT
Biblia Warszawska skrót
Biblia Tysiąclecia
skrót
I Księga Mojżeszowa I Mojż.
Księga Rodzaju
Rdz
II Księga Mojżeszowa II Mojż.
Księga Wyjścia
Wj
III Księga Mojżeszowa III Mojż.
Księga Kapłańska
Kpł
IV Księga Mojżeszowa IV Mojż.
Księga Liczb
Lb
V Księga Mojżeszowa V Mojż.
Księga Powtórzonego Prawa
Pwt
Księga Jozuego Joz.
Księga Jozuego
Joz
Księga Sędziów Sędz. Księga Sędziów
Sdz
Księga Rut Rut Księga Rut
Rt
I Księga Samuela I Sam.
1 Księga Samuela
1 Sm
II Księga Samuela II Sam.
2 Księga Samuela
2 Sm
I Księga Królewska I Król.
1 Księga Królewska
1 Kri
II Księga Królewska II Król.
2 Księga Królewska
2 Kri
I Księga Kronik I Kron.
1 Księga Kronik
1 Krn
II Księga Kronik II Kron.
2 Księga Kronik
2 Krn
Księga Ezdrasza Ezdr.
Księga Ezdrasza
Ezd
Księga Nehemiasza Neh.
Księga Nehemiasza
Ne
Księga Estery Est. Księga Estery
Est
Księga Joba Job Księga Hioba
Hi
Księga Psalmów Ps.
Księga Psalmów
Ps
Księga Przypowieści Przyp.
Księga Przysłów
Prz
Księga Kaznodziei Salomona Kazn.
Księga Koheleta
Koh
Pieśń nad Pieśniami P. n. P.
Pieśń nad Pieśniami
Pnp
Księga Izajasza Iz.
Księga Izajasza
Iz
Księga Jeremiasza Jer.
Księga Jeremiasza
Jr
Treny Tr.
Lamentacje
Lm
Księga Ezechiela Ez.
Księga Ezechiela
Ez
Księga Daniela Dan. Księga Daniela
Dn
Księga Ozeasza Oz.
Księga Ozeasza
Oz
Księga Joela Joel Księga Joela
Jl
Księga Amosa Am. Księga Amosa
Am
Księga Abdiasza Abd.
Księga Abdiasza
Ab
Księga Jonasza Jon.
Księga Jonasza
Jon
Księga Micheasza Mich.
Księga Micheasza
Mi
Księga Nahuma Nah.
Księga Nahuma
Na
Księga Habakuka Hab.
Księga Habakuka
Ha
Księga Sofoniasza Sof.
Księga Sofoniasza
So
Księga Aggeusza Ag.
Księga Aggeusza
Ag
Księga Zachariasza Zach.
Księga Zachariasza
Za
Księga Malachiasza Mai.
Księga Malachiasza
Ml
NOWY TESTAMENT
Ewangelia Mateusza
Mat.
Ewangelia Mateusza
Mt
Ewangelia Marka
Mar.
Ewangelia Marka
Mk
Ewangelia Łukasza
Łuk.
Ewangelia Łukasza
Łk
Ewangelia Jana
Jan
Ewangelia Jana
J
Dzieje Apostolskie
Dz. Ap.
Dzieje Apostolskie
Dz
List do Rzymian
Rzym.
List do Rzymian
Rz
I List do Koryntian
I Kor.
1 List do Koryntian
1 Kor
II List do Koryntian
II Kor.
2 List do Koryntian
2 Kor
List do Galacjan
Gal.
List do Galatów
Ga
List do Efezjan
Ef.
List do Efezjan
Ef
List do Filipian
Fil.
List do Filipian
Ftp
List do Kolosan
Kol.
List do Kolosan
Kol
I List do Tesaloniczan
ITes.
1 List do Tesaloniczan
1 Tes
II List do Tesaloniczan
II Tes.
2 List do Tesaloniczan
2 Tes
I List do Tymoteusza
I Tym.
1 List do Tymoteusza
1 Tm
II List do Tymoteusza
II Tym.
2 List do Tymoteusza
2 Tm
List do Tytusa
Tyt.
List do Tytusa
Tt
List do Filemona
Fi lem.
List do Filemona
Flm
List do Hebrajczyków
Hebr.
List do Hebrajczyków
Hbr
List Jakuba
Jak.
List Jakuba
Jk
I List Piotra
I Piotra
1 List Piotra
1 P
II List Piotra
II Piotra
2 List Piotra
2 P
I List Jana
I Jana
1 List Jana
1 J
II List Jana
II Jana
2 List Jana
2 J
III List Jana
III Jana
3 List Jana
3 J
List Judy
Judy
List Judy
Jud
Objawienie Jana
Obj.
Apokalipsa Jana
Ap
O ile nie zaznaczono inaczej, cytaty biblijne zaczerpnięto z Biblii Warszawskiej - Nowego
Przekładu Pisma Świętego, wydanej przez Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne
w Polsce. Skrót BG oznacza Biblię Gdańską, wydaną przez Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo
Biblijne, skrót BT - Biblię Tysiąclecia, wydaną przez Wydawnictwo Pallottinum.
Mam wielką przyjemność wyrazić swą wdzięczność Pani
June Strong, która jako zawodowa pisarka udzieliła mi po-
mocy i wskazówek przy pisaniu tej książki. Bez jej wsparcia
do dziś nie przelałbym na papier tego, co wiem na temat
duchowego boju.
Słowa podziękowania należą się również Pastorowi Willia-
mowi R. Lawsonowi, który przekonał mnie, zanim jeszcze
powstał pomysł napisania tej książki, że dla dobra innych
ludzi powinienem zapisać swe doświadczenia z duchami.
Jestem również wdzięczny Państwu Ellen i Maynardowi
Cadym, którzy pomagali mi wielokrotnie podczas powsta-
wania rękopisu, pozwalając odetchnąć od ponownego prze-
żywania przeszłości w górach w stanie Pensylwania, dokąd
zabierali mnie swym samochodem, gdzie spędzaliśmy przy-
jemny dzień w ich chacie na szczycie góry.
Większość imion i nazwisk w tej książce została zmienio-
na, aby ochronić prywatność osób występujących w opisy-
wanych wydarzeniach.
Problemy stwarzane przez duchy
Gdy tylko sięgnąłem po książkę i pogrążyłem się w lektu-
rze, kartka od Rolanda z prośbą o telefon do niego zaczęła
latać po całym pokoju, a następnie uderzyła w otwartą
książkę z taką siłą, że ta wypadła mi z rąk i wylądowała na
moich kolanach. W pierwszym odruchu chciałem powie-
dzieć duchowi, co o nim myślę, ale postanowiłem, że bez
względu na wszystko, co się dookoła mnie dzieje, nie będę
się z nim słownie komunikował. Wsunąłem kartkę między
stronice i czytałem dalej. Chwilę później jakaś siła wyrwała
książkę z moich rąk i cisnęła nią o ścianę po drugiej stronie
pokoju.
Nie ze względu na to, co wyprawiał duch, ale przez szacu-
nek dla przyjaciela zdecydowałem się do niego zadzwonić.
W korytarzu znajdował się automat telefoniczny, ale w tej
sytuacji nie zamierzałem z niego korzystać, dlatego posze-
dłem do restauracji mieszczącej się dalej przy ulicy. Gdy tyl-
ko wszedłem do budki telefonicznej, spojrzałem na zegarek
- była godzina pierwsza w nocy. Nim zdążyłem wykręcić
numer, nagle dwa razy zabrzęczał dzwonek telefonu. Pod-
niosłem słuchawkę.
9
- Halo! Morneau, jesteś tam?
- Jestem przy telefonie.
- Morneau, ty chyba oszalałeś... Hmmm... co ja mówię...
Przepraszam, nie chciałem tak zacząć. Miałem ci powie-
dzieć, że ryzykujesz własne życie. Czy postradałeś rozum?
- Chyba za bardzo się denerwujesz - odpowiedziałem.
- Masz jakiś problem?
- Jaki problem? Nie mam żadnego problemu. Człowieku,
to ty masz wielki problem, a rozmawiasz sobie ze mną tak
spokojnie, jakby to w ogóle ciebie nie obchodziło. Morneau,
zawsze podziwiałem twego odważnego ducha. Tym razem
jednak posunąłeś się za daleko, o wiele za daleko. Wystąpi-
łeś przeciwko duchom, dzięki którym tak wiele zdobyłeś,
ale teraz one zniszczą ciebie - przez to, że je zdradziłeś. Dzi-
wię się, że jeszcze żyjesz. Człowieku, naprawdę martwię się
o ciebie. Zależy mi na tym, żeby ci się w życiu powodziło.
Siedzę przy telefonie cały dzień, czekając, aż się odezwiesz.
Czy masz mi coś do powiedzenia?
- Oczywiście, tylko jak mogę ci coś powiedzieć, jeśli nie
dajesz mi dojść do głosu?
Ale on, nie zważając na moje słowa, ciągnął dalej:
- Roger, nie zdajesz sobie sprawy, jak wielkie niebezpie-
czeństwo ci grozi. Do środy wieczorem - według satani-
stycznego kapłana - miałeś bardzo poważne problemy
z duchami. Ale teraz jest już za późno, naprawdę za późno.
- Roland - przerwałem - jeśli się uspokoisz, będzie nam
o wiele łatwiej zrozumieć się wzajemnie. Teraz, proszę, wy-
jaśnij mi, co miałeś na myśli, mówiąc, że do środy miałem
poważne problemy z duchami.
Po krótkiej chwili przyjaciel odzyskał panowanie nad sobą.
- W zeszłą środę, kiedy wszedłem do naszego miejsca kul-
tu, natychmiast zabrano mnie do biura najwyższego kapła-
na. Chciał wiedzieć, czy widziałem się z tobą w tygodniu.
10
Z jego wyrazu twarzy poznałem, że stało się coś okropnego.
Spytałem, czy umarłeś albo czy przydarzył ci się jakiś wypa-
dek. Kapłan oświadczył, że chodzi o coś znacznie gorszego.
We środę o północy, czyli w naszej świętej godzinie, obja-
wił mu się duch doradca i powiedział, że studiujesz Biblię
z ludźmi świętującymi sobotę - a więc z tymi, których nasz
mistrz najbardziej na Ziemi nienawidzi. Kapłan poprosił,
żebym spróbował się z tobą skontaktować i bym ci uświado-
mił, na jak wielkie niebezpieczeństwo się narażasz. Niestety,
nie mogłem cię wcale złapać.
- Wszystko jest pod kontrolą - uspokoiłem go. - Nie grozi
mi żadne niebezpieczeństwo.
- Tak tylko ci się wydaje - mówił coraz bardziej podnie-
sionym tonem. - Dzisiaj o osiemnastej trzydzieści najwyż-
szy kapłan poinformował mnie, że według duchów spędzi-
łeś dzień w kościele wśród ludzi święcących sobotę i że to
ogromnie zdenerwowało naszego pana. Co masz do powie-
dzenia w tej sprawie?
- Rzeczywiście, studiuję Biblię i poszedłem na nabożeń-
stwo do kościoła, w którym traktuje się sobotę jako dzień
święty. Ale wcale nie troszczę się o to, co sądzi o mnie upa-
dły cherub. Jeśli chcesz wiedzieć więcej, co robiłem w minio-
nym tygodniu, może spotkasz się ze mną jutro rano.
Po powrocie do domu pomodliłem się i położyłem do
łóżka. Dwadzieścia minut później światła w pokoju nagle
się zapaliły. Wyłączyłem je. Prawie natychmiast znowu się
zapaliły. Dlatego zdecydowałem się spać przy włączonym
świetle. Po dwóch minutach nieomal wszystkie przedmioty
w pokoju zaczęły się przesuwać. Wiszący na ścianie obraz
uniósł się w powietrzu i przeleciawszy przez cały pokój,
znalazł się na przeciwległej ścianie, zaś lampa z biurka zawi-
sła na pewnej wysokości, nie podtrzymy wana przez żadną
widzialną postać. Gdy tak obserwowałem, co wyprawiały
11
duchy, zdałem sobie sprawę, że moje modlitwy sprawiły,
iż ich działania miały ograniczony charakter. Nie mogły ze
mną rozmawiać, chociaż jak sądziłem, miały na to ochotę.
Natychmiast rozkazałem im odejść w imieniu Jezusa Chry-
stusa. W tej samej chwili lampa i obraz spadły na podło-
gę. Podniosłem lampę, prostując wygięty abażur, ale szkło
z rozbitego obrazu zostawiłem na podłodze do sprzątnię-
cia rano. Podziękowałem Jezusowi za Jego miłość i opiekę,
a potem wróciłem do łóżka.
Na myśl o tym, że potężne duchy demoniczne na rozkaz
uciekły z tego miejsca w imieniu Jezusa, poczułem wielkie
zadowolenie. Spotkanie z nadnaturalnymi siłami utwierdzi-
ło mnie w przekonaniu, że wszystko znajduje się - tak jak
powiedziałem wcześniej przyjacielowi - pod kontrolą.
Godzinę później duchy wróciły. Jeszcze raz wezwałem imię
Jezusa i zmusiłem demony do opuszczenia tego miejsca. Bez
chwili wahania odeszły, a ja usiłowałem się zdrzemnąć.
Ku memu zdziwieniu około czwartej nad ranem znowu
zaczęły się dziać nadzwyczajne, irytujące zjawiska. Usiad-
łem na łóżku i zastanawiałem się, dlaczego Pan pozwala
złym duchom na powrót. Doszedłem do wniosku, że być
może chodzi o to, żebym na własne oczy przekonał się, jak
bardzo denerwuje demony przyjęcie przeze mnie Jezusa
jako osobistego Pana i Zbawiciela.
- Chcecie ze mną rozmawiać. Dobrze, mówcie, czego chce-
cie.
- Dlaczego uporczywie unikasz rozmawiania z nami?
- zapytał duch głosem odbijającym się po całym pokoju.
- Znalazłem lepszego Pana.
- Czemu nas porzuciłeś? Dzięki nam już wkrótce staniesz
się bardzo bogaty.
- Zwodziliście mnie przez wiele lat, dlatego nie będę się
już z wami zadawał.
12
- Traktowaliśmy cię dobrze, ponieważ dzięki nam przyłą-
czyłeś się do ludzi, którzy najlepiej wiedzą, gdzie znajduje
się prawdziwe źródło bogactwa i władzy - powiedział duch
głosem budzącym szacunek i zaufanie.
Uświadomiłem sobie, że rozmawiam z głównym duchem
doradczym. Miejsce, z którego przemawiał, zdawało się na-
ładowane energią i jego obecność robiła imponujące wraże-
nie. Zdawszy sobie sprawę, że sam nie mam najmniejszych
szans w konfrontacji z jego mocą, w milczeniu zacząłem się
modlić: „Jezu, proszę, pomóż!". Wtedy przyszedł mi do
głowy fragment Pisma - ten sam, który kilka godzin temu
pokazał mi pastor Taylor. „Do swej własności przyszedł, ale
swoi go nie przyjęli. Tym zaś, którzy go przyjęli, dał prawo
stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego"
(Jan 1, 11-12). Natychmiast poczułem, że Bóg poprowadzi
mnie do zwycięstwa w tym spotkaniu. Ogarnął mnie wielki
spokój. Dopiero później uświadomiłem sobie, w jak wielkim
byłem niebezpieczeństwie, usiłując rozmawiać z duchami.
W trakcie dalszej rozmowy zauważyłem, że duch przeży-
wał jakiś kryzys. Odczułem, że ogarnęła go jakby fala rozpa-
czy, kiedy uświadomił sobie, że wszystkie jego wysiłki, by
odzyskać moją uległość, spełzły na niczym.
- Posłuchaj mnie uważnie - powiedział duch. - Mówię
prawdę. Mistrz przygotował dla ciebie wielkie bogactwo,
jeśli tylko przestaniesz spotykać się z ludźmi, których nie-
nawidzi, a także powstrzymasz się od obchodzenia siódme-
go dnia tygodnia - soboty, tak pogardzanej przez naszego
pana.
- Duchu, wierzę, że to, co mówisz, jest prawdą, ale nie chcę
waszego bogactwa. Dla mnie to nie wszystko. Otrzymałem
lepszą ofertę za moją uległość - całe złoto, jakiego tylko za-
pragnę, i życie wieczne, żeby się nim cieszyć. Zdecydowa-
łem się oddać Jezusowi Chrystusowi.
13
- Przestań wspominać to imię - wybuchnął duch. - Mu-
szę z tobą porozmawiać, ale proszę, przestań wymieniać
to imię. Jestem głównym doradcą. Duchy towarzyszące
i ja opracowaliśmy sposób, żeby mistrz mógł obsypać ciebie
bogactwami. To dzięki nam George zyskał sławę i szacunek.
Dlatego zaaranżowaliśmy wasze spotkanie, żebyś mógł się
przekonać, jaką wspaniałą przyszłość przygotowaliśmy dla
ciebie. Błagam, nie rezygnuj z tego.
- Duchu - powiedziałem - dziesięć dni temu może bym
w to uwierzył, ale nie dzisiaj. Teraz jestem, jak to mógłbyś
zapewne określić, oświeconym byłym czcicielem demonów.
Obecnie to Jezus jest moim Panem i z Jego pomocą będę za-
chowywał przykazania, przyłączywszy się do ludzi święcą-
cych sobotę, których tak bardzo nienawidzisz. Co się tyczy
ciebie i towarzyszących ci duchów, w rzeczywistości two-
rzycie bandę oszustów. Proponujecie mi złoto w zamian za
rezygnację z życia wiecznego. Nie ma mowy, będę czekał
na przyjście Pana. Wtedy posiądę całe złoto, jakiego będę
potrzebował na Nowej Ziemi.
Przez jakieś dwie minuty ciszę przerywało jedynie tykanie
budzika. Najwidoczniej duch doradczy nie oczekiwał takie-
go oporu z mojej strony. Przegrawszy batalię, potrzebował
chwili czasu, żeby opracować nową strategię.
- Bardzo dobrze - oświadczył w końcu. - Rezygnujesz
z bogactwa i sławy, jakie chce ci ofiarować pan. Dlatego bie-
da będzie twoim przeznaczeniem. Pod warunkiem, że uda ci
się przeżyć dłuższy czas. Od tej chwili będziesz żył w cieniu
śmierci.
Następnie rozległ się przeraźliwy śmiech, jakiego jeszcze
nie słyszałem w swoim życiu. Brzmiała w nim dojmująca
radość płynąca z zadawania cierpienia. Natychmiast pomy-
ślałem, że tak zapewne śmiał się Neron, gdy na rzymskiej
arenie lwy rzuciły się na chrześcijan. Po plecach przebiegł
14
mi dreszcz i zapewne bardzo bym się przeraził, gdybym nie
znał zapewnień o Bożej opiece.
- Duchu - oświadczyłem - chcę, abyś wiedział, że powie-
rzyłem siebie opiece Chrystusa na Golgocie i że jestem przy-
gotowany na to, by kroczyć w cieniu śmierci tak długo, jak
On będzie ze mną. Teraz rozkazuję ci w Jego imieniu, żebyś
mnie zostawił i nie przychodził już więcej.
Drzwi prowadzące na balkon otworzyły się, gdy duch
wychodził, po czym z wielkim hukiem uderzyły o gipsową
ścianę tak mocno, że klamka prawie przebiła ją na wylot.
15
Urodziłem się osiemnastego kwietnia 1925 roku w St.
Jacques, w małej osadzie leżącej na wschodzie Kanady
w prowincji Nowy Brunszwik blisko granicy z prowincją
Quebec jako piąte dziecko w rodzinie żarliwych francuskich
katolików. W sumie było nas ośmioro rodzeństwa. W rodzi-
nie ze strony ojca dwie siostry zostały zakonnicami, a młod-
szy brat księdzem, który później piastował wysoki urząd
w Kościele rzymskokatolickim.
Nawet teraz wspominam z wielkim podziwem moich ro-
dziców skrupulatnie przestrzegających wszystkich nauk
i wymagań Kościoła. Jak daleko sięgnę pamięcią, w na-
szym domu codziennie odbywały się rodzinne nabożeń-
stwa. Najbardziej utkwiła mi w pamięci wieczorna modli-
twa. Jej najważniejszą część stanowił różaniec, ale wtedy
również odmawialiśmy „Litanię do wszystkich świętych".
Polegało to na wzywaniu imion ponad setki świętych, któ-
rych prosiliśmy o wstawiennictwo za nami. Nasze dzie-
cięce kolana były całe obolałe od długiego klęczenia. Ale
rodzice radzili nam, żebyśmy cierpienia ofiarowali Bogu.
Nasze poświęcenie miało ubłagać Go, żeby choć na krótko
16
ulżył biednym duszom cierpiącym męki w płomieniach
czyśćcowych.
Nasza rodzina praktykowała wiele sposobów cielesnych
umartwień w celu osiągnięcia przychylności Boga. W każdy
piątek nie jedliśmy mięsa. W pierwszy piątek miesiąca, jeśli
wierzący poszedł do spowiedzi i przyjął komunię, otrzymy-
wał odpust - mianowicie Bóg skracał cierpienia czyśćcowe
poszczególnej duszy o 5000 dni. W tamtych dniach oznacza-
ło to powstrzymanie się od jedzenia i picia od wieczora aż
do chwili przyjęcia Komunii Świętej następnego dnia rano.
(Obecnie Kościół zmienił tę praktykę).
W pewnych okresach roku członkowie naszej rodziny mie-
li zwyczaj odprawiania całonocnego czuwania. Na zmianę
klęczeliśmy przez godzinę pod figurą i odmawialiśmy róża-
niec albo inne modlitwy. Okres postu poprzedzający Wiel-
kanoc był również czasem wielkiego samoumartwiania. Ro-
dzice byli ludźmi miłującymi Boga i stąd wszystkie zajęcia
koncentrowały się na Stwórcy. Ich głównym celem było za-
dowolenie Boga.
Kiedy miałem trzy lata, zachorowałem na niezwykle po-
ważną chorobę i lekarze orzekli, że niestety nie wyzdrowieję.
Tata ustalił już nawet wszystkie szczegóły mojego pogrzebu.
Wtedy mama uczyniła Bogu obietnicę, że jeśli wyzdrowieję,
zrobi wszystko, co będzie w jej mocy, żebym w przyszłości
został księdzem żyjącym ku chwale Bożej i żebym przypro-
wadzał innych do służby dla Niego. Wtedy to, według niej,
natychmiast poczułem się lepiej i w krótkim czasie całkowi-
cie wyzdrowiałem.
Później nadszedł czas przygotowania do przyjęcia Pierw-
/
szej Komunii Świętej. Jednak im bardziej uczyłem się na
pamięć katechizmu, tym trudniej mi było pogodzić jego
nauki z tym, czego się dowiedziałem z Ewangelii Chrystu-
sa.
17
Przed kazaniem podczas mszy niedzielnej ksiądz czytał
jeden rozdział z którejś Ewangelii, albo z listów w Nowym
Testamencie. Zawsze te czytania sprawiały mi wielką ra-
dość. Pewnego razu, a było to pięknego zimowego dnia,
gdy miałem siedem lat, wracaliśmy do domu z kościoła.
Słońce jasno świeciło, a około dwudziestu par sań zaprzę-
żonych w konie jechało jedne za drugimi. Dźwięk dzwon-
ków przyczepionych do sań nie pozwalał na prowadzenie
rozmów, tak więc wszyscy jechali w milczeniu. Nagle prze-
rwałem ciszę, pytając mamę, dlaczego Jezus był tak dobry
dla ludzi, gdy żył na Ziemi, a stał się taki srogi po wstąpie-
niu do Nieba.
- Skąd ci przyszło do głowy takie pytanie? - zdziwiła się.
- Dlaczego dobry Bóg miałby palić ludzi ogniem w czyść-
v
cu przez setki lat za niewielkie przewinienia? - dociekałem.
- Z pewnością Bóg nie robi tego, czego nauczał na Ziemi. Ty
i tata żyjecie zgodnie z tym, czego nas uczycie - dlaczego
więc Bóg tak nie postępuje? Uczycie nas, żeby przebaczać
sobie wzajemnie różne występki. Czy Bóg nie mógłby rów-
nież całkowicie wybaczać ludziom ich przewinień?
Gdy spojrzałem w twarz mamy, dostrzegłem, że moje ro-
zumowanie zastanowiło ją. Ojciec usiłował jej pomóc, powo-
łując się na wyższe autorytety Kościoła.
- Widzisz, synu, dobrze kiedyś powiedział twój wujek
Felix, który jest księdzem: „Bóg nienawidzi grzechu tak bar-
dzo, że chciał zniechęcić ludzi do grzeszenia i dlatego mu-
siał ustanowić wielką karę za każde jego popełnienie". Poza
tym nasz Ojciec Święty, papież, zna jeszcze inne powody, dla
których Bóg stworzył czyściec, a my przecież nie możemy
podważać jego autorytetu.
Poznawszy doktrynę transsubstancjacji, przyjąłem ją bez
zastanowienia, tak jak każde inne dziecko w moim wieku,
wierząc, że w czasie Eucharystii ksiądz zmienia chleb i wino
18
w rzeczywiste ciało i krew Jezusa Chrystusa. Ale w czasie
niedzieli wielkanocnej usłyszałem coś, co spowodowało, że
zacząłem inaczej o tym myśleć. Było to w 1937 roku, kiedy
umarła moja mama.
Ksiądz przeczytał fragment Ewangelii mówiący o zmar-
twychwstaniu Chrystusa. Bardzo zafascynowało mnie to, że
Jezus miał ogromne problemy, aby przekonać uczniów, iż
naprawdę zmartwychwstał - że nie był duchem, tylko istotą
posiadającą rzeczywiste ciało i kości. W umyśle pojawiło mi
się kilka interesujących pytań. Czy to możliwe, że Niebo jest
prawdziwym miejscem podobnym do Ziemi, gdzie żyją lu-
dzie posiadający rzeczywiste ciało i kości, a nie duchy uno-
szące się wśród chmur? Ale jeśli Jezus nie jest duchem, to w
jaki sposób może przebywać w hostii?
Prawdopodobnie trudno niektórym zrozumieć, jak małe
dziecko może stracić wiarę w Boga i wystąpić przeciwko re-
ligii, tak jak to się stało w moim przypadku. Być może uda
mi się wyjaśnić ten problem, jeśli opowiem o kilku wydarze-
niach z mego życia.
Gdy byłem młodym chłopakiem, to co usłyszałem i zo-
baczyłem w życiu dorosłych, odcisnęło na mnie głębokie
piętno. Nasz dom był miejscem, w którym panował pokój
i radość. Rodzice stanowili dobry przykład tego, jak ludzie
powinni żyć razem w zgodzie. Zawsze odnosili się do in-
nych z uprzejmością i szacunkiem, i od nas także oczeki-
wali wzajemnego wybaczania własnych niedoskonałości
oraz szacunku dla wszystkich. Rodzice nieustannie poma-
gali biednym i potrzebującym. W moim odczuciu Bóg po-
winien przynajmniej być tak uprzejmy i współczujący wo-
bec ludzi, jak sam wymagał tego od nich we wzajemnych
relacjach.
Jedno szczególne wydarzenie dało mi niezwykle wiele
do myślenia. W tamtych czasach ludzie nie używali zimą
19
samochodów, i czasami wymagało to dość dużego nakładu
pracy, żeby doprowadzić samochód do stanu nadającego się
do jazdy, gdy nadeszły cieplejsze miesiące.
Tata postanowił wynająć mechanika mieszkającego
w Edmundston, żeby spędził kilka dni w naszym domu na
przeglądzie jego forda i przywrócił go do pełnej sprawności.
Zanim ojciec poszedł, aby spotkać się z tym człowiekiem,
oznajmił:
- Ten mechanik jest protestantem, ale to porządny czło-
wiek i doskonały fachowiec. A teraz, dzieci, posłuchajcie.
Może się zdarzyć, że gdy będziemy odmawiali modlitwę
„Anioł Pański" w południe przed obiadem, nie pojawi się on
na nabożeństwie. Proszę, nie gapcie się na niego, a przede
wszystkim nie zadawajcie mu kłopotliwych pytań dotyczą-
cych jego religii. Zrozumiano? - I kiedy skończył, popatrzył
w moim kierunku.
Wszyscy chórem odpowiedzieliśmy:
- Tak, tato.
Przez trzy dni ten człowiek pracował przy samochodzie,
a ja lubiłem go obserwować. Rzeczywiście, wszystko, co tata
powiedział o mechaniku, było prawdą, a nawet dostrzegłem
w jego zachowaniu coś więcej. Ten uprzejmy człowiek, jak
mi się zdawało, lubił ze mną rozmawiać. Nigdy też nie uży-
wał przekleństw.
Ojciec posiadał trzy gospodarstwa, którymi zarządzał,
i oczywiście musiał zatrudniać wielu ludzi. Wielokrotnie
słyszałem, co mówił, gdy zdecydował się nająć jakiegoś
człowieka.
- Przyjacielu, wiem, że będzie nam się dobrze współpra-
cowało. Nietrudno mnie zadowolić. Ale chcę, żebyś nie
zapomniał o jednej rzeczy. Razem z żoną nie tolerujemy
u ludzi pracujących dla nas bluźnienia przeciwko Bogu lub
świętym w Niebie. Mamy dzieci, które chcemy wychować
20
w szacunku do Boga. Dlatego prosimy, żebyś zważał na
swoje słowa.
Mimo jego prośby często ci ludzie zapominali się podczas
pracy i wzywali wszystkich świętych w Niebie, używając
przy tym bluźnierstw.
Co się zaś tyczy modlitwy „Anioł Pański", to zauważy-
łem, że mechanik był bardziej pobożny niż my. Kiedy tata
powiedział: „Módlmy się", ten człowiek pochylał nabożnie
głowę, zamykał oczy i składał ręce. My natomiast nigdy nie
zamykaliśmy oczu i pośpiesznie zmawialiśmy modlitwę,
żeby tylko jak najszybciej skończyć.
Gdy mechanik wyjechał po wykonaniu swej pracy, pewna
rzecz bardzo mnie zaczęła nurtować i nie dawać spokoju.
Było to zdanie, jakie zapamiętałem z katechizmu katolic-
kiego: „Poza Kościołem rzymskokatolickim nie ma zbawie-
nia".
Mama poznała, że coś mnie gnębi, i zapytała o to.
- Mamo, gdzie dobrzy protestanci pójdą po swej śmierci?
- Dobre pytanie, synu. Skąd ci to przyszło do głowy?
Przytoczyłem jej zapamiętany z katechizmu cytat. Mama
przyznała, że nie wie, i zasugerowała, że powinniśmy zapy-
tać o tę sprawę wujka, kiedy przyjedzie nas odwiedzić. Moje
pytanie musiało chyba zaniepokoić również i ją, gdyż pod-
czas kolacji powiedziała ojcu, o czym rozmawialiśmy tego
dnia, i zapytała o jego zdanie na ten temat.
Ojciec niewiele miał do powiedzenia, ale przyznał, że
według niego Bóg przyjmie do Nieba każdego dobrego
człowieka bez względu na to, czy jest katolikiem, czy pro-
testantem.
- Prawdopodobnie - zasugerował - kiedy umiera prote-
stant, wtedy aniołowie wprowadzają go do Nieba tylnymi
drzwiami. - Protestanci nie mają też tego przywileju, że
w bramie wita ich osobiście święty Piotr, ale to nie powin-
21
no ich martwić, ponieważ najważniejsze jest, że znaleźli się
w Niebie. Nie powinni też oczekiwać, że będą traktowani
jako wielkie osobistości. Albowiem założyciele kościołów
protestanckich popełnili straszny błąd, odchodząc od Ko-
ścioła katolickiego. Z tego powodu protestanci mogą spo-
dziewać się pewnych przykrości.
Chociaż jego argumentacja wydała mi się w zasadzie prze-
konująca, nieustannie mnie nurtowało pełne powagi stwier-
dzenie katechizmowe: „Poza Kościołem rzymskokatolickim
nie ma zbawienia".
Minęło kilka miesięcy i pewnego dnia dowiedzieliśmy się,
że nasz wujek ksiądz będzie odwiedzał wszystkich swoich
krewnych. Zapytałem ojca, czy mógłby, kiedy nadarzy się
taka okazja, zapytać go, co dzieje się po śmierci z dobrymi
protestantami.
Kiedy wujek Felix odwiedził nas i spędził z nami pewien
czas, tata zwrócił się do niego z pytaniem:
- Feliksie, powiedz mi, gdzie idą dobrzy protestanci po
swojej śmierci?
- Dlaczego o to pytasz?
Tata wyjaśnił, że to jest moje pytanie i ma związek ze
stwierdzeniem znajdującym się w katechizmie katolickim.
- Rzeczywiście, to co Roger zacytował z katechizmu, jest
prawdą - odparł wujek Felix. - Nie ma zbawienia poza Ko-
ściołem rzymskokatolickim bez względu na to, jaka była ta
osoba.
Jego oświadczenie spowodowało wielką dyskusję. Ojciec
twierdził, że to nie byłoby sprawiedliwe ze strony Boga,
gdyby odmówił dobrym protestantom wstępu do Nieba,
podczas gdy wujek złagodził swoje stanowisko w dyskusji,
sugerując, że dusze dobrych protestantów mogłyby w chwi-
li śmierci udać się do Otchłani, czyli do miejsca, gdzie trafią
po śmierci dusze nieochrzczonych niemowląt.
22
- Jedno wiem na pewno - zakończył dyskusję wujek Fe-
lix. - Według Kościoła żaden protestant, dobry czy zły, nie
pójdzie do Nieba ani też nigdy nie będzie oglądał Boga.
I pamiętajcie o tym, że to nie ja ustanawiam zasady wiary,
ja tylko ich nauczam. Jeśli byłby możliwy jakiś sposób, żeby
protestanci szli do Nieba, nasz papież, Ojciec Święty, z pew-
nością by nam o tym powiedział.
Ta rozmowa w moim odczuciu postawiła pod wielkim
znakiem zapytania Bożą sprawiedliwość.
Czas płynął i dwa lata później ponownie zaintrygowała
mnie kwestia Bożej sprawiedliwości.
Pewnego pięknego lipcowego dnia jakiś człowiek prze-
chodzący obok wstąpił do naszego domu, aby powiadomić
rodziców, że sąsiad zmarł nagle, gdy pracował osiem kilo-
metrów poza domem. Jedna jego wypowiedź wszystkich
bardzo poruszyła.
- Biedak zmarł bez księdza, który udzieliłby mu ostatnie-
go sakramentu Kościoła.
Wspomniawszy, że brat zmarłego pojechał, żeby przy-
wieźć ciało do domu, nieznajomy opuścił nasz dom, kręcąc
głową z boku na bok i powtarzając:
- To takie smutne, smutne, smutne.
Owo wydarzenie pamiętam, jakby to było wczoraj. W nie-
długim czasie zobaczyliśmy rozpadający się wóz ciągnięty
przez konie, gdy jechał drogą obok domu. Koc przykrywał
ciało zmarłego, jego nogi zwisały z wozu, a z przodu siedział
woźnica. Na twarzy mężczyzny malowała się rozpacz.
Para sąsiadów, którzy przyszli do nas, żeby skorzystać
z telefonu (nasza rodzina miała jeden z dwóch dostępnych
telefonów w okolicy rozciągającej się na wiele kilometrów),
siedziała wraz z nami, obserwując tę scenę. Kiedy wóz
z ciałem minął nasz dom, mama powiedziała ze smutkiem:
- Jaka szkoda, że nie było księdza, który przebaczyłby mu
23
śmiertelne grzechy, żeby mógł uniknąć ognia piekielnego.
Mam tylko nadzieję, że ten człowiek popełnił lekkie grze-
chy. Wtedy jego duszę czekają jedynie lata w oczyszczają-
cym ogniu czyśćca.
- Będziemy musieli zebrać pewną sumę pieniędzy i prze-
znaczyć ją na odprawienie mszy w intencji pokoju dla jego
duszy - oświadczył ojciec - gdyż nie wiem, czy stać będzie
na to wdowę po nim i dzieci.
Wtedy jeden z sąsiadów powiedział:
- Radzę wam, abyście nie poświęcali dla zmarłego żadnych
pieniędzy. Sądzę, że jego dusza poszła do piekła. Wiedzcie
o tym, drodzy państwo Morneau, że ten człowiek miał lep-
kie ręce. Mam na myśli to, co mówiono w okolicy, że czasa-
mi przywłaszczał sobie nie swoje rzeczy.
- To ciężkie oskarżenie - odpowiedział ojciec - i jeśli nie
można go udowodnić, wolałbym, żebyś raczej zachował je
dla siebie.
- Przykro mi to mówić, ale czy pamiętacie, jak w ubiegłym
roku o tej porze nie mogliście znaleźć łańcucha do ciągnięcia
drzewa, który wtedy niedawno kupiliście? Jeśli poszlibyście
do jego stodoły i zajrzeli w jedno szczególne miejsce, zoba-
czylibyście swój łańcuch. Ujrzałem go tam zaledwie kilka
dni temu. Faktycznie, powiedziałem mu nawet o tym łań-
cuchu, na co ów człowiek odpowiedział, że pożyczył go od
was, tylko bez waszej wiedzy.
Tata przez moment wydawał się zaskoczony. Ale szybko
odzyskał panowanie nad sobą i rzekł:
- To żadna rewelacja dla mnie. Posłuchajcie wszyscy, pra-
gnę, abyście wiedzieli, że w obecności Boga daję temu zmar-
łemu łańcuch, jaki ode mnie pożyczył, nawet jeśli nie miał
wcale zamiaru mi go oddawać. I jeżeli wziął jeszcze jakąkol-
wiek inną rzecz należącą do mnie, o której nie wiem, daję
mu to również.
24
W ten sposób jego dusza została uwolniona od potępienia,
jakie mógł na siebie ściągnąć przed obliczem Bożym.
- Nie zamierzam być zuchwały wobec Boga - odparł są-
siad - ale uważam, że okazujesz mu większą uprzejmość,
niż na to zasługuje, bo on nie zachował się wobec ciebie
uprzejmie. Muszę przyznać, że to jeden z najpiękniejszych
gestów w stosunku do istoty ludzkiej, o jakim słyszałem lub
jaki widziałem. Faktycznie, być może jesteś pierwszym czło-
wiekiem, który zmusi Boga, żeby zabrał grzesznika z ognia
piekieł i umieścił go w czyśćcu, aż oczyści się na tyle, żeby
mógł pójść do Nieba.
To wydarzenie wywarło na mnie wielkie wrażenie. Przez
wiele dni wciąż myślałem o tym, co się stało. Kiedy tak roz-
myślałem, zgodziłem się z sąsiadem, że tata okazał szlachet-
niejszy charakter od Boga, któremu służył. Doszedłem do
wniosku, że Bóg był najbardziej okrutną istotą, ponieważ
zmuszał dusze do cierpienia w czyśćcu tylko dlatego, że
rodzina nie miała pieniędzy, by zamówić mszę w intencji
zmarłej osoby.
Pewne doświadczenie związane ze śmiercią mamy
sprawiło, że całkowicie odwróciłem się od Boga. Wiosną
w 1937 roku moja mama poszła do szpitala na operację.
Po kilku tygodniach lekarze posłali ją do domu, żeby tam
spędziła ostatnie dni swego życia. Miałem wówczas zale-
dwie dwanaście lat, a więc byłem w wieku podatnym na
wpływy.
Pewnego dnia wróciłem do domu ze szkoły, wszedłem do
sypialni mamy, żeby pocałować ją w czoło, tak jak zazwyczaj
robiłem każdego dnia.
- Usiądź, proszę - powiedziała. - Chcę ci powiedzieć coś,
co uważam za ważne dla nas obojga. Jak wiesz, zostanę
z wami jeszcze tylko krótką chwilę i pragnę, żebyś zapamię-
tał moją radę. Gdy będziesz borykał się w życiu z różnymi
25
problemami, okazuj ludziom wdzięczność za dobre serce
wobec ciebie. Dziękuj im, nawet jeśli dali ci szklankę wody.
Ludzie, którzy okazują wdzięczność za drobiazgi, otrzymu-
ją dużo więcej.
W tamtych czasach panował zwyczaj, że do chwili pogrze-
bu zmarłych można było oglądać w domu, a nie jak obecnie
w zakładzie pogrzebowym. Przez trzy dni przyjaciele, krew-
ni i sąsiedzi odwiedzali nasz dom, by złożyć hołd mamie
i pomodlić się za jej duszę. W dniu pogrzebu wiele osób
uważało, że mama znajduje się w Niebie obok Boga, ponie-
waż zmówiono w jej intencji wiele modlitw różańcowych.
Ale najwięcej ufności pokładaliśmy w tym, ze ojciec zamó-
wił msze gregoriańskie za spokój jej duszy.
Wujek Felix wyjaśnił nam, że msze gregoriańskie mogą
zdziałać najwięcej dobra dla duszy zmarłego. Oświadczył,
że ustanowił je papież Grzegorz, który szczególnie się
troszczył o dusze cierpiące w czyśćcu. Rodzina zamówiła
300 mszy odprawionych w tym samym czasie w specjalnie
wybranym dniu w różnych parafiach, klasztorach żeńskich
i męskich, a także w innych miejscach. Według wujka te
msze odznaczają się szczególną zbawienną mocą, wystar-
czającą do tego, by dusza poszła od razu do Nieba, unikając
w ten sposób ognia czyśćcowego.
Tego samego dnia usłyszałem, jak jeden kuzyn mówił,
że każda taka msza kosztuje dolara, a więc innymi słowy,
wszystkie zamówione msze kosztowały w sumie 300 dola-
rów. Pomyślałem wtedy, że jesteśmy wielkimi szczęściarza-
mi, gdyż tatę było stać na to, by pomóc mamie dostać się
bez żadnych problemów do Nieba. Następnie przypomnia-
łem sobie o kobiecie, która zmarła sześć miesięcy wcześniej
w naszej parafii. Ponieważ rodzina była zbyt biedna, żeby
zamówić mszę odprawioną w intencji jej duszy, musiała
cierpieć karę w czyśćcu. Ustalenia dotyczące pogrzebu tej
26
kobiety bardzo zbulwersowały tatę, gdyż był członkiem ko-
mitetu opieki społecznej w naszej parafii.
Później pod koniec dnia ojciec zasiadł do wieczornego po-
siłku, ale nagle zdecydował, że nie będzie nic jadł. Mama,
wyczuwając jego nastrój, zapytała, czy coś się stało.
- Dobrze, chyba muszę ci powiedzieć. Spędziłem dzisiejsze
popołudnie na plebanii, mieliśmy posiedzenie parafialnego
komitetu opieki społecznej i wraz z innymi członkami komi-
tetu omawialiśmy problemy, z jakimi borykają się ubodzy
w naszej parafii. Zajmowaliśmy się głównie zakupem trum-
ny dla poczciwej Anny Nie miałem nic przeciwko temu,
żeby zaoszczędzić trochę pieniędzy, ale gdy ojciec Paquin
zapytał osobę odpowiedzialną za organizację pogrzebu, ile
można oszczędzić, jeśli przed pogrzebaniem zmarłej wyjmie
się z trumny krucyfiks i metalowe rączki, zdenerwowałem
się i miałem ochotę powiedzieć księdzu, co o tym myślę.
Jednak powstrzymałem się ze względu na szacunek, należ-
ny kapłanowi. Żeby zakończyć dyskusję, zobowiązałem się
do pokrycia różnicy kosztów. Tego rodzaju historie poru-
szają mnie do głębi. To bardzo przykre, naprawdę przykre
być biednym w dzisiejszych czasach, szczególnie, w chwili
śmierci.
Gdy myślałem o tych obydwu wydarzeniach, nie mogłem
powstrzymać się od wrażenia, że Bóg jest najbardziej nie-
sprawiedliwą istotą, zezwalającą na to, by cierpienia ludzi
biednych trwały dalej po śmierci. Wraz z upływem czasu stra-
ciłem ufność do Boga i Kościoła. Postanowiłem, że jak tylko
dorosnę i będę mógł sam o sobie decydować, zerwę zupełnie
z religią. Jesieniąl937 roku ojciec wysłał mnie i mojego brata
Edgara do szkoły z internatem prowadzonej przez zakonni-
ce z L'Hôtel Dieu de St. Basil, gdzie zdobyłem jeszcze bardzo
wiele religijnego wykształcenia, które tylko spowodowało,
że moje serce stało się bardziej nieczułe. Przez długi czas
27
zachowywałem pozory, tak iż nikt nie wiedział o konflikcie
toczącym się wewnątrz mojej duszy. I tak krok po kroku od-
wróciłem się od Boga z niesmakiem i nienawiścią. Minęło
jeszcze kilka lat, wybuchła druga wojna światowa, a wraz
z nią otrzymałem powołanie do służby wojskowej.
28
Kanadyjska Flota Handlowa zawsze mnie pociągała,
ponieważ pewien znajomy zaciągnął się tam i opowiadał
mi dużo dobrego o tego rodzaju służbie. Królewska Mary-
narka Wojenna i Siły Powietrzne już upominały się o mnie
(żegluga handlowa była czymś w rodzaju krwiobiegu dla
sił zbrojnych), dlatego postanowiłem wstąpić do floty han-
dlowej, gdyż służba tam zapewniała mi większe poczucie
bezpieczeństwa.
Przez dwa i pół roku pracowałem w maszynowniach róż-
nych statków, do jakich zostałem przydzielony, najczęściej
jako strażak. Przypominam sobie, jak obejmowałem wachtę,
mówiąc te słowa: „Mam nadzieję, że żadna torpeda nie ude-
rzy w bojlery, kiedy tutaj stoję". Wielu ludzi, których zna-
łem, zginęło na morzu. Doświadczenia związane ze służbą
w marynarce handlowej uczyniły mnie jeszcze bardziej za-
twardziałym wobec Boga i człowieka.
Po wojnie trudno było o dobrą pracę w Montrealu, po-
nieważ tysiące zwolnionych z wojska żołnierzy przybyło
29
do miasta w jej poszukiwaniu. Postanowiłem zdobyć jakiś
zawód. Chciałem jednak, żeby dawał mi satysfakcję i wy-
magał pewnej dozy kreatywności. Nie zależało mi na zajęciu
dającym pieniądze tylko na życie. Z tego względu zdecydo-
wałem, że nie będę się śpieszył i przyjmę pracę, w której na
pewno poczuję się dobrze.
W tym czasie, żeby się nie nudzić, zatrudniłem się
w centrum rozrywki Windson Bowling Alleys, położonym
w dzielnicy Ste. Catherine Street West. W owych latach było
to najlepsze miejsce na różnego rodzaju rozrywki. Zostałem
zastępcą kierownika pokoju bilardowego. Praca nie była
ciężka, spotykałem tu wielu ludzi, ponieważ był to przyjem-
ny i popularny sposób spędzania wolnego czasu.
Nie pracowałem tam długo, gdy zobaczyłem, jak w sali
bilardowej zjawił się mój stary kumpel, z którym pływałem
na statku na początku mojej służby w marynarce handlowej.
Ucieszywszy się z faktu, że obaj przeżyliśmy wojnę, tego
wieczora zjedliśmy razem kolację i rozmawialiśmy o wielu
sprawach.
Mój przyjaciel Roland z wielkim entuzjazmem opowiadał
o swym zainteresowaniu światem nadnaturalnym. Mówił,
jak był szczęśliwy, gdy zapoznał się z grupą ludzi, którzy na-
leżeli do towarzystwa kontaktującego się z duchami. Przez
medium spirytystyczne Roland rozmawiał ze swoim ojcem,
który zmarł, jak chłopak miał zaledwie dziesięć lat. Duch ojca
przekazał mu wiele cennych rad dotyczących przyszłości.
Chociaż z zainteresowaniem słuchałem opowieści Rolanda
o świecie nadnaturalnym, czułem się nieswojo. W pewnym
momencie zapytał, czy chciałbym wziąć udział w seansie
spirytystycznym.
- Być może dzięki medium porozmawiasz ze swoją zmarłą
mamą. Chciałbyś przecież spotkać się ze swoją mamą, czyż
nie tak?
30
Jego entuzjazm trochę przygasł, kiedy uświadomił sobie,
że byłem tak wstrząśnięty, iż nie mogłem wydusić z siebie
słowa. Gdy milczałem przez kilka sekund, on ciągnął dalej:
- Przecież nie bałbyś się chyba rozmawiać z duszą twojej
zmarłej mamy, prawda?
Jakoś zebrałem się w sobie, by mu odmówić, ale dodałem,
iż chciałbym mieć trochę czasu, żeby się nad tym zastanowić,
ponieważ nigdy w życiu nie myślałem o takich sprawach.
Popatrzył mi prosto w oczy i rzekł:
- Morneau, boisz się. Widać to w twoim wzroku - strach
masz wypisany na twarzy. Człowieku, zmieniłeś się od cza-
su, gdy widzieliśmy się ostatni raz. Roger Morneau, jakiego
znałem kiedyś, nie bał się niczego. Pamiętam, gdy byliśmy
marynarzami pokładowymi razem z sześcioma innymi żół-
todziobami i przyszedł pierwszy oficer, mówiąc, że potrze-
buje ochotnika, który następnego dnia wspiąłby się wysoko
i pomalował górną część masztu. „Kto byłby chętny podjąć
się tego zadania? - zapytał. - To nieduża wysokość, tylko
około 21 metrów, ale rzeczywiście praca wymaga żelaznych
nerwów, gdy już się jest na samej górze masztu. Ochotnik
zostanie wciągnięty na szczyt za pomocą liny, potem będzie
musiał się położyć na brzuchu na samym wierzchołku (tego
typu maszt miał około 60 centymetrów średnicy), żeby po-
malować górną część masztu znajdującą się z drugiej stro-
ny".
Wszyscy byliśmy nieźle wystraszeni i wcale nie chcieliśmy
wspinać się tam wysoko, dlatego bardzo się ucieszyliśmy,
gdy zgłosiłeś się na ochotnika. Tak więc, przyjacielu, kiedyś
naprawdę byłeś odważny. Dlatego nie mów, że masz cykora
i z tego powodu nie pójdziesz ze mną na seans spirytystycz-
ny, bo nie uwierzę.
Po takiej przemowie nie mogłem odmówić. Nagle musia-
łem zacząć zachowywać się stosownie do wizerunku Rogera
31
Morneau - człowieka, który niczego się nie boi. Połknąłem
haczyk.
W ten sposób pewnego sobotniego wieczora wraz z przy-
jacielem znalazłem się w jakimś domu, w którym jako ho-
norowy gość miało wystąpić znane medium spirytystyczne.
Po wejściu przedstawiono nam niektórych z obecnych tu lu-
dzi. Szczególne wrażenie zrobiło na nas jedno małżeństwo.
Mężczyzna o imieniu George był zawodowym muzykiem,
liderem zespołu jazzowego, który obecnie cieszył wielką po-
pularnością. Jego zespół koncertował w najbardziej eleganc-
kich miejscach.
Późnym wieczorem po zakończeniu seansu, gdy niektórzy
goście szykowali się do wyjścia, lider zespołu muzycznego
podszedł do żony i powiedział:
- Kochanie, może już wyjdziemy, robi się późno.
Kobieta rozmawiała właśnie z medium spirytystycznym
i widać było, jak bardzo mocno pochłonęła ją rozmowa.
- George, a może sam pojedziesz do domu i odpoczniesz
- odparła - a ja zostanę trochę dłużej. Poproszę państwa Be-
langerów, żeby mnie odwieźli, dobrze?
Znany muzyk przystał na jej sugestię i skierował się do
drzwi właśnie w tej samej chwili, kiedy wychodziliśmy.
Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, George podszedł do nas
i zapytał:
- Jesteście samochodem?
- Nie, pojedziemy tramwajem, przystanek znajduje się
dwie przecznice dalej - odpowiedziałem.
- Będzie mi miło was tam podwieźć. Wsiadajcie - rzucił.
W czasie wieczornego seansu wszyscy dowiedzieli się przez
medium, że ja i Roland podczas wojny odbywaliśmy służbę
wojskową w marynarce handlowej. Duch, z jakim skontakto-
wało się medium, był rzekomym duchem jednego z kolegów
Rolanda. Zginął po zatonięciu statku, na którym pracował.
32
Jak wsiedliśmy do samochodu George'a, zadał nam kilka
pytań dotyczących niebezpieczeństw związanych z naszą
pracą na morzu w czasie wojny Ale nie zdążyliśmy wiele
powiedzieć, gdyż bardzo szybko dojechaliśmy do celu. Wte-
dy muzyk zaproponował:
- Czy zgodzilibyście się pojechać ze mną do restauracji coś
przekąsić? Opowiecie mi o waszych wojennych przygodach
na morzu. Takie opowieści mnie fascynują. Za wszystko ja
zapłacę, a potem odwiozę was do domu.
Georgie zawiózł nas do dzielnicy Ste. Catherine Street
West, a więc w ten rejon Montrealu, który słynie wśród miej-
scowych z wyśmienitych restauracji. Nagle skręcił swym
luksusowym lincolnem w wąską uliczkę prowadzącą do
tylnego wejścia ulubionej restauracji, po czym zaparkował
samochód za czarnym cadillakiem, mówiąc:
- Właściciel tej knajpki, Joe, jest tutaj. Wspaniały czło-
wiek.
Kiedy weszliśmy do środka, hostessa poinformowała, że
musimy poczekać w salonie, aż zwolni się stolik. Gdy tam
szliśmy, Joe z daleka zauważył George'a i podszedł do nie-
go, by się przywitać.
Dowiedziawszy się, że czekamy na wolne miejsce, Joe
oświadczył, że nie będzie to konieczne. Dwie minuty wcze-
śniej zadzwonił ktoś, rezygnując z zarezerwowanego stolika.
Właściciel restauracji powiedział, że możemy skorzystać ze
zwolnionego miejsca. Poszliśmy za Joe, który zdjął tabliczkę
z napisem „rezerwacja" i posadził nas przy stoliku.
Następnie podeszła do nas barmanka i przyjęła zamówie-
nie na drinki. Dodała, że będziemy musieli poczekać trochę
dłużej niż zazwyczaj na zamówienie posiłku, ponieważ
restauracja jest przepełniona ludźmi. George poprosił o po-
dwójną ilość swego ulubionego alkoholowego drinka, żeby
czymś się zająć w tym czasie. Następnie odpowiadaliśmy
33
na jego pytania dotyczące służby w marynarce handlowej
i mówiliśmy o naszym zainteresowaniu światem nadnatu-
ralnym.
Minęło dość dużo czasu, zanim na stoliku pojawiły się za-
mówione przez nas potrawy. Do tej chwili zdążyliśmy już
wypić drugą kolejkę drinków. To sprawiło, że George stał
się bardziej rozmowny i zaczął dzielić się z nami różnymi
sprawami ze swego życia, o których w normalnych oko-
licznościach z pewnością by nie wspomniał. Na przykład
zadałem George'owi pytanie, jak udało mu się zyskać sławę
w zawodzie muzyka. Chciałem, by chociaż krótko o tym
opowiedział.
- Bardzo chętnie wam opowiem - zapewnił. - Opowiem
wam o prawdziwych przyczynach mego sukcesu, czyli
o czymś, o czym nie wie nawet moja własna żona. Ale obie-
cajcie, że zachowacie wszystko w głębokiej tajemnicy.
Zapewniliśmy go, że nie powiemy o tym nikomu.
- Czy wiecie coś na temat kultu demonów?
- Nic o tym nie wiem - odparłem. - Ale dlaczego pytasz?
Zbył moje pytanie i dociekał dalej:
- Jak długo zajmujecie się uprawianiem czarów?
- George, zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi? Co masz
na myśli?
- Moje pytanie brzmi, jak długo udajecie, że porozumie-
wacie się ze zmarłymi?
- Ja zainteresowałem się tym dopiero niedawno - odpo-
wiedziałem.
- Widzę, że jeszcze musicie się dużo uczyć, aby dowie-
dzieć się czegoś o świecie nadnaturalnym. Obydwaj tracicie
czas, chodząc na seanse spirytystyczne. Nie zrozumcie mnie
źle. Uważam, że są one potrzebne. To przyjemny sposób
na spędzanie wolnego czasu przede wszystkim dla kobiet,
chociażby z powodu komfortu psychicznego, jaki zapewnia
34
im przekonanie, że otrzymują od zmarłych bliskich im osób
wskazówki dotyczące ich życia. Wiedzcie o tym, że powo-
dem, dla którego wziąłem udział w dzisiejszym wieczornym
seansie spirytystycznym, było sprawienie przyjemności mej
żonie. Kilka razy w roku wybieram się na takie seanse, aby
czuła, jak bardzo interesuję się jej sprawami - to jest właści-
wie jedyny powód. Ale ona nie wie, że poznałem, gdzie leży
prawdziwe źródło mocy i gdzie każdy człowiek odnajdzie
rzeczywistą moc sprawczą - kult demonów to jest to!
Z tego wszystkiego, co powiedział George, w pamięci
utkwił mi zwłaszcza jeden szczegół.
- George, czy mógłbyś objaśnić bliżej pytanie, jakie zada-
łeś nam przed chwilą: „Jak długo udajecie, że kontaktujecie
się z duchami zmarłych? Co miałeś na myśli, mówiąc „uda-
jecie ?
Uśmiechnął się, spojrzał na zegarek i powiedział:
- Już za późno, żeby to teraz w nocy wyjaśniać. Powiem
wam tylko, że to nie są duchy zmarłych - rzucił krótko,
a następnie zajął się dalszym omawianiem swego życiowego
sukcesu. - Słuchajcie, przez całe lata byłem nieudacznikiem
- nie udawało mi się zorganizować ani utrzymać własnego
zespołu jazzowego. Ale pewnego dnia szczęście się do mnie
uśmiechnęło i zostałem wprowadzony w tajniki kultu de-
monów. Dzięki wielkiej mocy, jaką uzyskałem, osiągnąłem
w życiu wszystko, czego zapragnąłem. Oczywiście, najpierw
poznałem pewne rytuały, których później musiałem prze-
strzegać, żeby duchy zaczęły wykonywać dla mnie pracę.
Jego twarz rozpromienił wielki uśmiech.
- Natychmiast osiągnąłem wielki sukces - ja i mój zespół.
Z dnia na dzień zdobyliśmy uznanie. Właściwie bez żadne-
go wysiłku z naszej strony zostaliśmy nagle odkryci i uzna-
ni za jeden z lepszych zespołów w tej kategorii muzycznej,
chociaż istnieliśmy już jako zespół przez długi czas. W nie-
35
wytłumaczalny sposób radio, telewizja i prasa oszalały na
naszym punkcie. Wszędzie o nas rozmawiano. Najpoważ-
niejsi radiowi krytycy muzyczni mówili o naszym zespole
i w krótkim czasie zdobyliśmy wielkie uznanie.
George wypił następny łyk z kieliszka, zaciągnął się papie-
rosem i mówił dalej:
- Od tamtej pory nasz zespół jest wszędzie zapraszany. Pie-
niądze płyną do nas szerokim strumieniem. Nasze honoraria
są największe w tej branży. Ludzie uwielbiają tańczyć przy
naszej muzyce. Tak naprawdę to duchy demoniczne przeję-
ły kontrolę nad naszymi sprawami - dzięki temu możemy
wywierać na ludzi ogromny wpływ. Lubią to, co otrzymują,
i wciąż zwracają się do nas po więcej tego rodzaju muzyki.
Rozparł się wygodnie na krześle i, zapalając następnego
papierosa, zachichotał, a następnie dodał:
- Muszę wam o tym powiedzieć. Około miesiąca temu
miałem wywiad w radiu i naprawdę dobrze się bawiłem.
W studiu było sześciu najważniejszych w świecie radiowym
dziennikarzy muzycznych z Montrealu i Toronto, którzy ze
mną rozmawiali. Zdawało się, że wszystko, co mówiłem, fa-
scynowało ich. Faktycznie, ja też byłem zdziwiony, z jak wiel-
ką swadą odpowiadałem na ich pytania. W życiu nie byłem
tak dowcipny. Cieszyłem się, z jaką uwagą słuchają moich wy-
powiedzi, graniczyło to niemalże z uwielbieniem. W dodatku
usiłowali się dowiedzieć, co kryje się za moim sukcesem. Kie-
dy się pożegnaliśmy, wciąż nie potrafili mnie rozgryźć.
Spojrzał na zegarek i stwierdził:
- Koledzy, już bardzo późno. Chyba najwyższy czas, żeby
zbierać się do domu, prawda?
Gdy czekaliśmy na rachunek, George oświadczył:
- Sukces, jaki osiągnąłem, można łatwo zrozumieć, kiedy
się sobie uświadomi potężną moc duchów i cały proces po-
trzebny, by demoniczne siły działały na naszą korzyść.
36
Zdumieni tym, co usłyszeliśmy, poprosiliśmy George'a,
żeby powiedział nam więcej na ten temat, gdy jechaliśmy
samochodem do domu.
- Czuję potrzebę, żeby opowiedzieć wam o zdobytej prze-
ze mnie wiedzy, ponieważ wierzę, że szukacie jakiejś po-
tężnej mocy, która pomogłaby wam w życiu osiągnąć jakąś
korzyść. A wiem jedno: nie osiągnięcie nic, biorąc udział
w seansach spirytystycznych takich jak ten dzisiejszego wie-
czora. Ujmę to tak: po co grać w podrzędnej lidze, gdy moż-
na zagrać w ekstraklasie?
Przyjaciel zapytał wówczas, w jaki sposób można dostać
się do ekstraklasy świata duchów.
- Wy dwaj jesteście naprawdę odważnymi młodymi ludź-
mi - odparł George - i wiele zrobiliście dla dobra kraju. Te-
raz ja uczynię coś wspaniałego dla was. Poczynię starania,
żebyście mogli wziąć udział w mającym się niedługo odbyć
nabożeństwie ku czci demonów.
Następnie George zaczął spoglądać niepewnie to na mnie,
to na Rolanda, i w końcu oświadczył:
- Muszę się jednak upewnić co do jednej rzeczy. Przypusz-
czam, że nie żywicie żadnej czci dla Jezusa Chrystusa - mam
rację? Powód, dla którego o to pytam, wynika stąd, że na na-
szym spotkaniu nie może być nikt, kto okazuje jakiekolwiek
posłuszeństwo wobec Chrystusa Boga, ponieważ to może
okazać się niebezpieczne.
Obydwaj zapewniliśmy go, że bluźniliśmy przeciwko Bogu
i znaleźliśmy się w miejscu, z którego nie ma już odwrotu.
- Zdałem sobie sprawę dzisiejszego wieczora - konty-
nuował - że wzywane duchy traktowały was z większą
przychylnością niż innych ludzi obecnych na seansie. Mam
nadzieję, iż nie czujecie się urażeni moim pytaniem? Musia-
łem o to zapytać, aby być absolutnie pewnym, że jesteście
odpowiednimi ludźmi.
37
Chociaż czułem jakąś niechęć do uczestniczenia w tego
typu zgromadzeniach czcicieli demonów, mój przyjaciel Ro-
land nie miał żadnych oporów. Przekonywał, że ponieważ
i tak mamy iść do piekła, żeby cierpieć męki w wiecznym
ogniu, możemy zapoznać się z ludźmi, z którymi będziemy
tam spędzać czas.
Przypuszczałem, że George nigdy się z nami nie skontak-
tuje, ponieważ gdy nas zapraszał, był mocno wstawiony
i najprawdopodobniej następnego ranka już zapomniał po-
łowę z tego, co mówił poprzedniego wieczora. Ale kilka dni
później zostaliśmy obydwaj poinformowani telefonicznie,
byśmy byli gotowi następnego dnia o dwudziestej, kiedy to
przyjedzie zabrać nas swym samochodem.
Ten niezapomniany wieczór zaczął się od tego, że George
zapoznał nas szczegółowo z tajemnym stowarzyszeniem, do
którego należał. Nie śpieszył się, jadąc samochodem, nawet
nie starał się wyprzedzać jadących przed nim aut. W drodze
na spotkanie zatrzymaliśmy się chyba ponad sto razy. Z tego
powodu mieliśmy dość czasu na rozmowę, zanim dojechali-
śmy do celu podróży.
George powiedział, żebyśmy nie zdziwili się, jak spotkamy
znanych ludzi z Montrealu, którzy odnieśli w życiu wielki
sukces, i wymienił co najmniej pół tuzina nazwisk słynnych
osób. Jego słowa bardzo mnie zdumiały, ponieważ sądziłem,
że spotkamy się raczej z grupą twardych i szorstkich ludzi.
Ale na miejscu zobaczyliśmy osoby o wielkiej ogładzie,
świetnie ubrane i odznaczające się ujmującą osobowością.
Wszyscy odnosili się do nas niezwykle przyjaźnie, jakby-
śmy znali się od wielu lat i należeli do ich towarzystwa.
Gdy przyjechaliśmy, spotkanie trwało już około piętnaście
minut. Miało charakter jak najbardziej nieformalny. Ludzie
przez dwie godziny rozmawiali o swych fantastycznych
sukcesach, jakie udało im się osiągnąć przy pomocy duchów.
38
Głównie chodziło o transakcje biznesowe, które przyniosły
wielki dochód dzięki jasnowidzeniu lub umiejętności umy-
słowej telepatii (przekazanej przez duchy), aby wpłynąć na
ludzi podejmujących ważne decyzje.
Jeden z obecnych opowiedział o tym, że jako astrolog
wykorzystuje umiejętność przepowiadania przyszłości,
dlatego został doradcą pewnej zamożnej osoby w sprawach
związanych z inwestowaniem pieniędzy i dzięki temu sam
stał się bardzo bogaty. Wyjaśnił, że duch demoniczny unosił
się u jego boku w trakcie każdej sesji doradczej, przekazując
mu precyzyjne informacje - słyszalne tylko dla niego - w co
należy inwestować i kiedy.
- Bogacze dysponują wielkimi środkami - stwierdził. - Ale
ja mam wiedzę, jak je wykorzystać, żeby się opłaciło.
Mój przyjaciel, będący pod wielkim wrażeniem tych
słów, zapytał, czy nie obawiał się kiedykolwiek, że zostanie
oszukany w sprawie przysługującej mu umówionej części
zysków.
- Doradzam ludziom, domagając się pewnego ustalonego
procentu od osiągniętych profitów z inwestycji. Jak zapew-
ne dobrze wiesz, astrologia to taki chwyt reklamowy, więc
się zupełnie nie martwię. Mój zaprzyjaźniony duch trosz-
czy się o to, żebym nie był stratny. Pozwól, że to wyjaśnię
na jednym przykładzie. Pewne małżeństwo usiłowało po-
zbawić mnie należnego udziału z jednej niezwykle udanej
transakcji związanej z nieruchomością przemysłową. Za
usługę wręczyli mi czek opiewający na całkiem sporą kwotę.
Byłem z niej bardzo zadowolony, dopóki duch usługujący
nie powiedział mi, żebym spytał, kiedy dostanę brakujące
1700 dolarów, które stanowi ustaloną wcześniej należną mi
procentową kwotę od zysków z tej konkretnej inwestycji.
Gdy to usłyszeli, żona zemdlała, a mąż potwornie się wy-
straszył. Pośpieszył z wyjaśnieniem, że wcale nie zamierza-
39
li mnie oszukać i że reszta pieniędzy zostanie dostarczona
w ciągu dwudziestu czterech godzin.
Po każdej takiej opowieści mówiącej o osiągnięciu wielkie-
go sukcesu opowiadający wychwalał określonego z imienia
ducha i przypisywał mu wielkie zasługi, wielokrotnie na-
zywając go panem swego życia. W czasach, gdy byłem już
bardziej zaangażowany w kult demonów, spostrzegłem, że
ci, którzy dzielili się swymi świadectwami o tym, jak duch
pracował na ich rzecz, często zwracali się do danego demona
jako do „pana boga". Na przykład nieraz ktoś przyznawał:
„To było wspaniałe zobaczyć, jak moc pana boga Belzebuba
dokonała dla mnie tego i tego dnia wielkich rzeczy". Albo
ktoś pytał: „Sam, jak ci się powodziło przez ten czas, gdy
się nie widzieliśmy?" i padała odpowiedź: „Bardzo dobrze,
dziękuję. Bogowie naprawdę wyświadczyli mi wiele dobre-
go w cudowny sposób".
Tamtego wieczora zwłaszcza jedna osoba zrobiła na mnie
ogromne wrażenie. Pewien lekarz tłumaczył, jak duchy ob-
darzyły go wielką hipnotyczną mocą i zdolnością uzdrawia-
nia, w tym także umiejętnością uśmierzania bólu i hamowa-
nia krwawienia z poważnych ran i niegroźnych skaleczeń.
Kiedy już podzielił się z nami fascynującymi relacjami
o uzdrowieniu ludzi z chorób, oświadczył, że musi udać się
do miejsca kultu znajdującego się w pomieszczeniach na
dole.
- Mam nadzieję, przyjaciele, że mnie rozumiecie - po-
wiedział przepraszająco. - Muszę tam pójść i spełnić kilka
uczynków świadczących o moim oddaniu, żeby pan bóg
Nechusztan zregenerował mnie. Moje umiejętności uzdra-
wiania i pobudzania do życia zależą od jego ożywiającej
mocy.
W godzinę po rozpoczęciu spotkania zjawiła się jakaś
spóźniona osoba, którą wielu ludzi pozdrowiło, określając
40
mianem „Charmer"
1
. Gdy wieczorem jechaliśmy z powro-
tem do domu, zapytałem George'a:
- Co to za dostojnie wyglądający dżentelmen, który zja-
wił się później? Niektórzy zwracali się do niego „Charmer".
Czy to imię ma jakieś szczególne znaczenie?
- Tak, ale teraz nie mogę nic o nim mówić. Jak weźmiecie
udział w kilku naszych spotkaniach i faktycznie staniecie
się częścią naszej grupy, przypomnijcie, żebym powiedział
więcej na jego temat. To fascynująca osobowość. W rzeczy
samej, uważamy go za największego czarodzieja lub hipno-
tyzera, jaki chodził ulicami Montrealu. Przy okazji, koledzy,
byłem zachwycony tym, jak wszyscy na was patrzyli. Bar-
dzo to mnie ucieszyło. Zrozumcie jedno: tworzymy dobrze
zgraną grupę. Muszę przyznać, że miałem duże trudności,
aby uzyskać zgodę na wasz udział w spotkaniu. Na po-
czątku odmówiono mi. Następnie dzięki wstawiennictwu
ducha doradczego, jaki pojawił się liderowi grupy przeby-
wającemu na wakacjach w USA, otrzymałem telefonicznie
zgodę. Tak więc dostaliście zielone światło na przyłączenie
się do naszej grupy i będziecie mieli wielką szansę, żeby zo-
stać pełnoprawnymi członkami naszego towarzystwa. Ale
dopiero później powiem wam o tym więcej.
Poczułem się trochę nieswojo, kiedy usłyszałem, jak Geor-
ge snuł przypuszczenia, że wkrótce stanę się jednym z nich.
Ale Roland bardzo ucieszył się z tego faktu.
- Po kilku spotkaniach - rzekł George - będziecie mieli
okazję udać się do miejsca kultu znajdującego się w po-
mieszczeniu na dole. Sądzę, że zrobi to na was wielkie wra-
żenie. Jednakże będziecie mogli odwiedzić pomieszczenie
kultu bogów jedynie w obecności kapłana satanistycznego,
a także po uprzedniej aprobacie ze strony duchów.
1
Charmer (ang.) - osoba, która potrafi oczarować - przyp. tłum.
41
Te spotkania odbywały się w domu prywatnym, w luk-
susowej rezydencji w Montrealu. Kiedy przebywaliśmy na
parterze, z pomieszczeń znajdujących się w piwnicy dobie-
gały dźwięki przypominające typową muzykę hinduską
z charakterystycznym dla niej monotonnym skandowa-
niem. Od czasu do czasu niektórzy uczestnicy spotkania
schodzili na dół i powracali po mniej więcej trzydziestu
minutach. Obserwowane przez nas zachowania sprawiły,
że George nachylił się do mnie, gdy usiedliśmy na kanapie,
i powiedział łagodnie:
- Nasze miejsce kultu znajduje się na dole w piwnicy. Po-
wiem wam więcej na ten temat, kiedy stąd wyjdziemy.
Około sześciu tygodni po tym, jak widzieliśmy po raz
pierwszy osobę określaną jako „Charmer", zapytałem Geor-
ge'a, czy chciałby coś o nim powiedzieć.
- Ach, oczywiście, powinniście dowiedzieć się czegoś wię-
cej o tej fascynującej osobowości. Ale na wstępie chciałbym
podkreślić, że jesteśmy, ogólnie rzecz ujmując, grupą oby-
wateli przestrzegających prawa. Nie znam nikogo z nas,
kto nie pośpieszyłby z pomocą drugiemu w potrzebie. I tak
naprawdę nie wykorzystujemy mocy, jakiej udzielają nam
duchy, by szkodzić innym ludziom. Ale w przypadku Char-
mera - no cóż, on jest w pewnym sensie innym człowiekiem
niż my. Wydaje się, że ma pewną słabość charakteru i z tego
powodu wykorzystuje swoją wielką moc hipnotyczną albo
inaczej dar do celów, do jakich nie powinien. Chcę przez to
powiedzieć, że stracił na krótką chwilę poczucie właściwego
kierunku. To ostro grający biznesmen, właściciel dwóch klu-
bów nocnych, któremu bardzo dobrze się wiedzie. I tak jak
wcześniej powiedziałem, dysponuje wielką mocą hipnotyzo-
wania. Potrafi zauroczyć innych ludzi albo wprawić w trans
hipnotyczny w ciągu dziesięciu sekund, jeśli tylko pozwoli
mu się spojrzeć prosto w oczy. Jako właściciel dwóch klubów
42
nocnych ma wiele znajomości w show-biznesie. Większość
grup muzycznych dostaje angaż na okres od czterech do
sześciu miesięcy, a potem udaje się w inne miejsce. Zdaliśmy
sobie sprawę, że niektóre z tych grup rozpadają się albo tracą
swych członków po występach w jednym z jego klubów. Za-
wsze chodzi o kobietę. Około sześciu miesięcy temu mont-
realska policja obyczajowa przeszukała pewien luksusowy
dom publiczny i okazało się, że wszystkie znajdujące się tam
dziewczyny należały wcześniej do zespołów, występujących
w jego nocnych klubach, a więc każda pracowała przedtem
dla niego. Musicie wiedzieć - kontynuował George - że te
dziewczęta nigdy nie znalazłyby się w takiej sytuacji, gdyby
nie zgodziły się na zahipnotyzowanie. Później nie były już
nigdy w stanie oprzeć się mocy hipnotyzera.
43
Podczas naszej trzeciej wizyty na spotkaniu czcicieli demo-
nów George poinformował mnie i Rolanda, że dziś pojawi
się kapłan satanistyczny, który powrócił właśnie ze Stanów
Zjednoczonych. George żywił przekonanie, że kapłan bę-
dzie do nas przychylnie nastawiony i że z pewnością zgodzi
się, byśmy odwiedzili pomieszczenie kultowe bogów.
Kiedy zjawiliśmy się na zgromadzeniu, zostaliśmy przed-
stawieni kilku osobom, których wcześniej tutaj nie widzie-
liśmy, a następnie podeszli do nas inni, życząc miłego wie-
czoru, i zaczęliśmy z nimi rozmawiać. Krótko potem zjawił
się kapłan. Ściskał wszystkim ręce na powitanie, mówiąc
każdemu kilka słów, a później skierował się w naszą stronę.
Gdy był już blisko, George powiedział:
- Czcigodny kapłanie, chciałbym przedstawić ci tych
dwóch miłych dżentelmenów.
W czasie krótkiej rozmowy kapłan zaskoczył nas swoją
wiedzą na nasz temat. Na przykład, gdy George wspomniał,
że służyliśmy w marynarce handlowej, kapłan wymienił na-
zwy statków, na jakich pływaliśmy, a do tego wspomniał kil-
ka nikomu nie znanych szczegółów. Muszę przyznać, że to
44
zrobiło na nas ogromne wrażenie. Następnie przeprosił, iż
musi nas opuścić, ale dodał, że z największą przyjemnością
porozmawia z nami jeszcze przez chwilę tego wieczora.
Nie tylko jego słowa, ale też sama prezencja miały w sobie
coś zagadkowego i tajemniczego. Był to człowiek o niezwy-
kle przenikliwym wzroku, z łysiną na głowie, miał głęboki,
niski głos i podczas rozmowy od czasu do czasu śmiał się
basem. Odznaczał się potężną i przytłaczającą posturą. Po-
wiedziałbym, że wzrostem dorównywał zmarłemu genera-
łowi Charlesowi de Gaulle'owi.
Po dość długiej części poświęconej na świadectwa wy-
chwalające moc bogów kapłan znowu przyłączył się do nas,
aby kontynuować przyjacielską pogawędkę. Poinformował,
że duchy zapoznały go z dotyczącymi nas sprawami i że
wyraziły pragnienie ubogacenia naszego życia przez obda-
rowanie nas swymi wielkimi darami.
Kiedy większość ludzi wyszła, kapłan zaprosił nas do
miejsca kultu bogów.
To, co wkrótce zobaczyłem, było dla mnie najbardziej
zadziwiające i szokujące. Przeczyło moim wyobrażeniom
dotyczącym diabła i upadłych aniołów, jakie uzyskałem na
skutek katolickiego wychowania. Gdy byłem mały, dorośli
uczyli mnie, że diabeł i jego aniołowie znajdują się w ogniu
piekielnym gdzieś w głębi ziemi, asystując przy zadawaniu
nigdy nie kończących się tortur duszom zmarłych w stanie
grzechu śmiertelnego. Dorośli przedstawiali demony jako
istoty półludzkie i półzwierzęce, z rogami, kopytami oraz
ognistym oddechem. Kiedy osiągnąłem nastoletni wiek,
uznałem, że to wszystko jest zbyt niedorzeczne i że z pewno-
ścią stanowi wymysł kogoś z wybujałą wyobraźnią, kto żył
w minionych wiekach i chciał wykorzystać przesądy żywe
wśród niewykształconych mas. Wkrótce przestałem wierzyć,
że takie istoty jak diabeł i jego aniołowie w ogóle istnieją.
45
Zeszliśmy na dół po schodach wraz z kapłanem zadowolo-
nym z faktu, że może nas zabrać na obchód po swojej świą-
tyni. Gdy z nim szliśmy, cały czas mówił o tym, jak duchy
wykonały projekt architektoniczny tego miejsca.
Wskazał ręką na prześliczne, misterne dzieła znajdujące
się wzdłuż głównych schodów. Jeszcze dzisiaj pamiętam
metalowe rzeźby ozdabiające masywną poręcz, wspaniałe
ozdoby ścienne, a także imponujący żyrandol nad pierw-
szym podestem.
Ogrom świątyni wzbudził mój wielki podziw. Całe miej-
sce było wypełnione zagadkową tajemniczością, sprawiającą
wrażenie, że nad jej budową czuwała istota o niezwykłej in-
teligencji, a to w celu olśnienia ludzkiego umysłu tak, aby go
zmusić do uległości i czci bez zadawania zbędnych pytań.
Pomieszczenia zostały urządzone z budzącym zachwyt
wielkim przepychem. Wszędzie widać było ozdoby ze złota.
Elementy oświetlenia oraz wiele innych przedmiotów miały
złocenia. Kapłan powiedział, że niektóre rzeczy w całości
zostały zrobione ze złotego kruszcu. Mimo iż pomieszcze-
nie nie było jasno oświetlone, zdawało się, że pokryte złotem
przedmioty i elementy lśniły pełnią blasku .
Ale, jak sądzę, najbardziej przykuła moją uwagę mnogość
przepięknych obrazów olejnych. Na ścianach wisiało sie-
demdziesiąt pięć dzieł malarskich o wielkości około 120 na
80 centymetrów.
Kapłan satanistyczny wspomniał, że jeśli będziemy mieli
jakieś pytania, chętnie na nie odpowie.
- Kim są ci dostojnie wyglądający osobnicy sportretowani
na tych malowidłach? - zapytałem.
- To są bogowie, o których zapewne słyszeliście w trak-
cie sesji przedstawiana świadectw o wielkiej mocy bogów.
Są nimi główni doradcy, mający władzę nad legionami
duchów. Zrobiono im zdjęcia, kiedy przybrali materialną
46
postać, a potem na ich podstawie wykonano te portrety
Ponieważ zasługują na wielką cześć, pod każdym obrazem
znajduje się ołtarz, umożliwiający oddanie im czci przez
palenie świeczek i kadzideł, a także odprawienie innych
rytuałów, jakich żądają duchy.
Gdy wolno przesuwaliśmy się wzdłuż ściany, doszliśmy
do ołtarza, na którym znajdowała się laska z mosiężnym
wężem owiniętym wokół niej. Kapłan wspomniał, że ten
ołtarz jest poświęcony bogowi Nechusztanowi. Jego moc,
jak słyszeliśmy od lekarza podczas naszej pierwszej wizyty,
czyni prawdziwe cuda. Nasz przewodnik wypowiedział kil-
ka uwag na temat wielkich cudów dokonanych przez boga
z mosiądzu, gdy dzieci Izraela paliły kadzidła przed mosięż-
nym wężem, wykonanym kilka stuleci wcześniej z nakazu
Mojżesza (zob. II Król. 18, 4).
Przy końcu pomieszczenia stał wielki ołtarz z obrazem
przedstawiającym majestatyczną postać naturalnych roz-
miarów. W odpowiedzi na dociekania mego przyjaciela
kapłan oświadczył:
- To ołtarz poświęcony panu nas wszystkich.
- Jak go nazywacie? - zapytałem zaciekawiony.
Z dumą odpowiedział:
- Bóg z nami.
Dzisiaj, gdy przypominam sobie ten obraz, który tyle razy
miałem okazję podziwiać, muszę przyznać, że istota na nim
sportretowana odznaczała się cechami charakterystycznymi
dla ponadprzeciętnej inteligencji: wysokie czoło, przenikli-
we oczy i postawa sprawiały wrażenie, że to osoba czynu,
mająca ogromny majestat.
Nie takiej odpowiedzi kapłana się spodziewałem i była
ona dla mnie bardzo niejasna. Z pewnością nie odnosiła się
do Jezusa Chrystusa. Z całą pewnością nie. Ale, czy to w ta-
kim razie może być...?
47
- Czy twierdzi pan, że ten obraz przedstawia prawdziwe
oblicze szatana? - zdołałem w końcu z siebie wydusić.
- Tak, w rzeczy samej. I prawdopodobnie zastanawia się
pan, gdzie się podziały te ohydne, niemal zwierzęce cechy
charakterystyczne dla jego wyglądu? - zaśmiał się i dodał:
- Przepraszam za ten śmiech. Ale, uwierzcie mi, drodzy
dżentelmeni, że nie śmieję się z waszego wielkiego oszoło-
mienia. Jestem naprawdę zachwycony i rozbawiony myślą,
że duchy demoniczne okazały się tak sprytne - ukryły swą
prawdziwą tożsamość i nawet teraz, w wieku postępu na-
ukowego i rozwoju nauki ogromna większość chrześcijan
wciąż wierzy w diabła z rogami i kopytami.
Po czym wyraz jego twarzy zmienił się na głęboko zatro-
skany.
- Dzisiaj należy poczynić wszelkie starania, aby przyszłe
pokolenia uwierzyły, że mistrz i duchy, które mu towa-
rzyszą, w rzeczywistości nie istnieją. Jedynie w ten sposób
będziemy mogli w nadchodzących dekadach skutecznie
przejąć władzę nad mieszkańcami tej planety.
Na jego twarzy pojawiła się ufność.
- Nic bardziej nie intryguje duchy, jak znalezienie najlep-
szych sposobów, by uczynić ludzi poddanymi zbliżającego
się królestwa szatana.
Gdy oglądaliśmy różne ołtarze i obrazy, najwyższy kapłan
wyjaśnił, że duchy demoniczne są tak naprawdę specjalista-
mi w różnych dziedzinach. Z uwagi na to, że mają bogate
doświadczenie liczone w tysiącach lat, są zaangażowane
w zażarty konflikt o przejęcie kontroli nad ludzkim umy-
słem, konflikt przeciwko siłom z góry.
Kiedy Roland zastanawiał się, dlaczego duchy poświęcają
tyle wysiłku na zwiedzenie ludzkości, kapłan oświadczył:
- Każdy, kogo uda się skłonić, by wykluczył się z królestwa
Chrystusa, automatycznie staje się członkiem wielkiego kró-
48
lestwa szatana. W niedługim czasie zostanie ono ustanowio-
ne na Ziemi. Ludzie, którzy umarli, uznając szatana za pana,
zostaną pewnego dnia przywróceni do życia. Chrystus i jego
naśladowcy będą chcieli zakończyć tę zażartą wojnę toczoną
pomiędzy dwoma wielkimi siłami, zsyłając ogień z Nieba na
zwolenników szatana, ale to nie wyrządzi im żadnej krzyw-
dy, gdyż duchy demoniczne potrafią obecnie kontrolować
ogień, tak więc nie ma on żadnej mocy niszczącej ludzkie
istoty. - I dodał, że jeśli wątpię w jego słowa, powinienem
pojechać do Indii albo w inne rejony Ziemi, gdzie rozkwitła
czarna magia, by zobaczyć ludzi chodzących po rozżarzo-
nych węglach, którzy nie odnoszą przy tym żadnych ran ani
nawet nie zostaje spalony jeden włos na ich nogach.
Jak tylko opuściliśmy miejsce kultu, oświadczyłem, że
mam mieszane uczucia wobec szatana i jego zastępów. Ka-
tolickie wychowanie nauczyło mnie, że szatan i aniołowie
przebywają w piekle razem z duszami ludzi, którzy umarli
w stanie grzechu śmiertelnego.
- Czy to prawda? - zapytałem.
Kapłan satanistyczny zgodził się poświęcić nam swój czas
i przedstawić to, co można nazwać prawdziwym obrazem
rzeczy.
- Dżentelmeni, zdaję sobie sprawę, że wizyta w takim
miejscu kultu wzbudziła pewne wątpliwości i pytania
w waszych umysłach. Po pierwsze, pozwólcie, że zapewnię
was, iż członkowie naszej tajemnej wspólnoty tutaj w Mont-
realu stanowią elitę czcicieli duchów. Kiedy zakończy się
walka pomiędzy siłami z góry i tymi opowiadającymi się
po stronie naszego wielkiego pana, nastanie jego królestwo
na Ziemi. Wszyscy otrzymamy wtedy wysokie stanowiska
oraz różne zaszczyty. Zostaniemy sowicie wynagrodzeni za
to, że sprzymierzyliśmy się z tymi, którzy teraz wydają się
przegrani - chyba domyślacie się, co mam na myśli. Przed
49
tysiącami lat nasz pan sprawował jurysdykcję nad niezli-
czoną liczbą istot w ogromnym wszechświecie. Został nie-
zrozumiany i zmuszony do opuszczenia swego królestwa
wraz z innymi duchami, które opowiedziały się za nim.
Mieszkańcy tej planety uprzejmie powitali naszego pana.
Z racji swego potężnego intelektu słusznie stał się prawowi-
tym władcą Ziemi, przyczyniając się do tego, że pierwotni
jej właściciele zrzekli się swojej własności, wierząc, że jego
słowa były faktycznie prawdą. Niektórzy mogliby określić
to mianem zwiedzenia, ale on jedynie postępował według
zasady przetrwania, czyli zgodnie z instynktem charaktery-
stycznym dla wielkich przywódców. Kiedy stało się jasne,
że nasz wróg - Chrystus - przyjdzie na Ziemię, przyjmując
postać człowieka, żeby przyciągnąć ludzi do siebie, nasz
pan i jego główni doradcy postanowili zastosować strategię
podobną do tej, jaka pierwotnie umożliwiła mu zdobycie
panowania nad nowym dominium.
Ten zaplanowany sposób postępowania wymaga od
wszystkich duchów demonicznych, żeby skrupulatnie do-
radzały ludziom tryb życia, który wykluczy ich z królestwa
Chrystusa. Duchy zachęcają ludzi, aby wsłuchiwali się bar-
dziej w swe uczucia niż w słowa Jezusa i Jego proroków. To
najpewniejsza droga do osiągnięcia przez demony pełnej
kontroli nad ludzkim życiem, tak by mieszkańcy Ziemi nie
zdawali nawet sobie sprawy, co się dzieje. Duchy sugerowa-
ły różnego rodzaju błędne doktryny i idee, a ludzkość chęt-
nie je przyjmowała, ponieważ bardzo jej się podobały.
Na twarzy najwyższego kapłana widoczna była fascynacja
tym, co nam przekazywał. Poprosił, abyśmy zechcieli posłu-
chać go cierpliwie przez kilka minut, a on postara się jeszcze
lepiej zilustrować swoje słowa. Kiedy zapewniliśmy go, że
bardzo nas to interesuje i chętnie dowiemy się więcej szcze-
gółów o działalności duchów, ciągnął dalej swą opowieść.
50
- Moi dżentelmeni, przypomnijcie sobie postać Salomona,
króla izraelskiego, człowieka obdarzonego wielką mądro-
ścią zwracającą uwagę wielu potężnych władców. W tym
samym czasie nasz wielki pan zaniepokoił się faktem, że
Salomon budzi tak duże zainteresowanie, i postanowił do-
łożyć wszelkich starań, aby zdobyć władzę nad całą Ziemią.
Do tego czasu udało mu się rozkrzewić praktyki bałwo-
chwalcze w każdej części globu ziemskiego, z wyjątkiem
ziemi izraelskiej. Dlatego zdecydowano, że duchy doradcze
powinny szczególnie postarać się, by Salomon zaczął wy-
wyższać się ponad innych. Po drugie, powinny zaszczepić
mu silne przekonanie, że w interesie jego narodu leży, by
stworzyć sojusze z ościennymi narodami, mimo iż jego oso-
biści doradcy mu to odradzali.
Plan naszego pana okazał się ogromnym sukcesem. Kiedy
Izrael, idąc za przykładem Salomona, oddał cześć Asztarcie
- bogini Sydończyków, Kemoszowi - bogu Moabu i Miko-
mowi - bogu Ammonitów (zob. I Król. 11, 33) - kiedy ludzie
pokłonili się bóstwom reprezentującymi duchy demonów
- nasz pan uznał, że odniósł całkowite zwycięstwo. Osiągnął
swój wielki cel. Cały świat dostał się pod jego panowanie.
Panowie, wierzę, że teraz już zdajecie sobie sprawę, iż
ukrywanie prawdziwej tożsamości jest wyrazem wiel-
kiej mądrości i przebiegłości naszego pana. Dzięki temu
jego oddani słudzy mogą być pewni jednego - ich gorli-
wość zostanie sowicie nagrodzona w dniu, gdy zobaczą
całe pokolenia Ziemian, jak stoją przed szatanem w pokor-
nym posłuszeństwie i uznają swego pana za prawdziwego
boga. Wielki pan - ciągnął dalej kapłan - nic nie zostawia
przypadkowi. Obmyśla niezwykle skomplikowane plany
i z wielką starannością zakłada sidła, żeby zniewolić miliony
najtęższych ludzkich umysłów i by w ten sposób zapewnić
uległość ludzi zarówno w tym życiu, jak i na wieczność.
51
Uniesiony entuzjazmem dla sprawy szatana kapłan prze-
szedł do tematu, który określił jako: „Budzące największą
grozę zgromadzenie istot duchowych, jakie odbędzie się
w jednym miejscu w całej historii Ziemi".
- Na początku osiemnastego wieku - powiedział - szatan
i jego duchy doradcze zwołały wielką radę generalną, żeby
przygotować się na nadejście ery gwałtownego rozwoju
przemysłowego na świecie. Szatan przewidział, że wkrótce
nadejdzie wiek odkryć naukowych i intelektualnego oświe-
cenia. To zapoczątkuje czasy ostateczne kończące zmagania
między siłami dobra i zła. Ponieważ szatan studiuje pro-
roctwa biblijne, dobrze rozumie znaczenie słów zapisanych
w Księdze Daniela (zob. Dan. 12,4). Opisują one czasy końca,
czasy, w których wielu będzie usiłowało to badać i wzrośnie
poznanie. Uznał, że teraz jest idealny moment, aby odwieść
ludzi od swego Stwórcy i w ten sposób prowadzić wielkie
rzesze na wieczne potępienie. To stworzy dogodne warunki
do ustanowienia w niedługim czasie jego królestwa, które
będzie tak wielkie, że tylko niewielu ludzi opuści tę planetę,
gdy zjawi się Chrystus, by ich zabrać podczas tajemnego po-
chwycenia wybranych przy końcu chrześcijańskiej ery.
Na stronie kapłan przechwalał się, że Chrystus tak napraw-
dę nie powróci na Ziemię w potędze i chwale, ale abdyku-
je i zrzeknie się wszystkich roszczeń do Ziemi, wiedząc, że
zgodnie z prawem ta planeta słusznie należy się szatanowi.
- Potem wielki pan wskrzesi swych ludzi z grobów, a na-
stępnie ustanowi swe niekończące się królestwo na Ziemi.
Kapłan powrócił teraz do tematu wielkiej rady generalnej
zwołanej przez szatana:
- Po długich namysłach zakończyła się ona przyjęciem pla-
nów, dotyczących przygotowania zwiedzeń, jakie wykluczą
rzesze ludzi z królestwa Chrystusa. W ten sposób staną się oni
bezwiednie członkami szatańskiego królestwa. Komitet wy-
52
konawczy rady przyjął trzyczęściowy plan. Pierwsza część
planu przewidywała przekonanie istot ludzkich, że szatan
i jego aniołowie w rzeczywistości w ogóle nie istnieją.
Druga część zakładała uzyskanie całkowitej kontroli nad
ludźmi przez uczynienie z hipnotyzmu nowej i korzyst-
nej dla człowieka dziedziny nauki. Ludzie o wielkim wy-
kształceniu - kontynuował kapłan - będą mogli pod kierun-
kiem przyjaznych duchów utrwalić wśród innych doktrynę
o nieśmiertelności duszy, sprawiając, że osoby pod wpły-
wem hipnozy rzekomo cofną się do czasów poprzednich
wcieleń. Tacy ludzie będą dokładnie opisywać wydarzenia
z przeszłości, o których by nic nie wiedzieli, gdyby nie zosta-
li wprowadzeni w trans hipnotyczny. Żeby zwiedzenie sta-
ło się jeszcze bardziej wiarygodne - ciągnął spirytystyczny
kapłan - od czasu do czasu duchy sprawią, że osoba zahip-
notyzowana będzie potrafiła płynnie mówić w obcym języ-
ku, choć wcześniej go wcale nie znała. To pomoże szatanowi
w dechrystianizacji świata zachodniego. Trzeci element sza-
tańskiego planu stanowi podważenie autorytetu Biblii bez
potrzeby fizycznego jej zniszczenia. Szatan usunie Boga
z milionów umysłów ludzkich za pomocą teorii ewolucji.
Kapłan twierdził, że do realizacji swego planu szatan wy-
brał ludzi o wspaniałym intelekcie.
- Wybrał między innymi austriackiego lekarza Franza Me-
smera, który dołożył wszelkich starań, by hipnotyzm przestał
być traktowany jako swego rodzaju okultystyczna zabawa,
a stał się raczej nową dziedziną nauki. Mesmer zapocząt-
kował teorię zwaną zwierzęcym magnetyzmem. Duchy
przekonały go, że ludzkie ciało przenika tajemniczy fluid
pozwalający, aby pewne osoby wywierały potężny wpływ
na innych. W momencie śmierci Mesmera w 1815 roku hip-
notyzm jako środek znieczulający zaczął zdobywać uznanie
wśród wielu europejskich lekarzy. Odkryto, że praktyka le-
53
karska stała się bardziej skuteczna niż kiedykolwiek w prze-
szłości.
Kapłan przerwał na chwilę swą opowieść, uśmiechnął się
szeroko i kontynuował:
- Lekarze nie mieli pojęcia, że tak naprawdę energia, jaką
otrzymywali, pochodziła od przyjaznych duchów. Plan
szatana, żeby podważyć autorytet Biblii, nie uciekając się
do jej zniszczenia, należy do najbardziej inteligentnych,
o jakim kiedykolwiek słyszałem - powiedział ze śmiechem.
- Urodzony w 1809 roku Karol Darwin i urodzony w roku
1825 Thomas Henry Huxley ulegli wpływowi duchów już
jako małe dzieci, ponieważ lekarze używali hipnozy do ich
znieczulania. Duchy postanowiły, że kiedy chłopcy dorosną,
staną się narzędziem do stworzenia religii znanej pod nazwą
teorii ewolucji. Wiążąc jej powstanie z wybuchem rewolucji
naukowej, jaka dokonała się na całym świecie, większość
ludzi nigdy nie uznała tej teorii za religię, która stanowi po-
most ponad wszystkimi podziałami wyznaniowymi, a także
jest gorliwie wyznawana przez świat laicki.
Ku memu zaskoczeniu i zdziwieniu kapłan twierdził, że
„duchy uważają każdego, kto naucza teorii ewolucji, za gło-
siciela stworzonego przez nie wielkiego systemu religijnego
i ta osoba otrzymuje szczególne namaszczenie z rąk samego
szatana, który obdarza ją wielką mocą wywoływania ducho-
wej ślepoty wśród ludzi, a także udziela daru przekonywa-
nia, skłaniającego wielu do przyjęcia tej religii. W rzeczy-
wistości szatan tak bardzo ceni głosicieli teorii ewolucji, że
przydziela im specjalną asystę aniołów. Mają oni towarzy-
szyć im przez cały życie. To wyraz największego uznania,
jakie szatan może okazać człowiekowi w całej galaktyce.
Kapłan wyjaśnił, iż szatan i jego doradcy doszli do wnio-
sku, że mogą wykorzystać teorię ewolucji do zniszczenia sa-
mych podstaw, na jakich został oparty autorytet Biblii.
54
- Ta teoria może zostać wykorzystana do podważenia bi-
blijnego tygodnia stworzenia, upadku człowieka w raju oraz
planu odkupienia. Stawka, o jaką toczy się gra, jest tak wy-
soka, że duchy przekazały nam, iż szatan osobiście pouczał
Darwina przy tworzeniu podstawowych zasad jego koncep-
cji naukowych.
Następnie kapłan z widoczną dumą przeszedł do wyja-
śniania, jak duchy potrafią wpłynąć na człowieka pozornie
przeciętnego i wynieść go wysoko, aby zyskał szacunek
i cieszył się autorytetem. Nazwisko takiej osoby staje się czę-
sto na zawsze sławne.
- Dobrym tego przykładem - stwierdził - jest Thomas
Henry Huxley, który był zwykłym chirurgiem w marynarce
brytyjskiej. Dopiero gdy na jego życie zaczęły oddziaływać
duchy, stał się sławnym zoologiem, wykładowcą i pisarzem.
Dokonał prawdziwych cudów, by przekonać ogół ludzi
o prawdziwości nauk Darwina, mimo iż twierdził, że we-
dług teorii ewolucji człowiek pochodzi od małp. Jako były
ksiądz katolicki - zakończył nasz przewodnik - twierdzę, że
to niemożliwe, aby ktoś wierzył w biblijny tydzień stworze-
nia, upadek człowieka w raju i plan odkupienia i zarazem
aby uważał za prawdziwą teorię ewolucji. Taka mieszanina
idei musi być największym bluźnierstwem dla Stwórcy.
(Tutaj muszę nadmienić, że to towarzystwo spirytystów
nigdy nie mówiło o Bogu, ale zawsze o Stwórcy. Jedynie sza-
tana i jego aniołów określało mianem bogów).
W tym wszystkim jedna rzecz stanowiła dla mnie zagadkę.
- Jak u licha można uważać teorię ewolucji za doktrynę re-
ligijną? - zapytałem. - Przecież każdy wie, że to jedynie teo-
ria, pewne założenie, gdyż wydaje się najlepiej wyjaśniać,
skąd się wzięło życie na Ziemi.
Oczy kapłana zalśniły jeszcze większym podekscytowa-
niem, gdy odpowiedział:
55
- Doktryna religijna to każda teoria, która bardziej przybli-
ża człowieka do jego boga. To może być pewna koncepcja,
działalność albo nawet coś na pozór zupełnie niezwiązane-
go z religią. Ale jeśli służy propagowaniu zasad bliskich sza-
tanowi, wielkiemu bogu tego świata, to wtedy rzeczywiście
stanowi doktrynę religijną w najpełniejszym znaczeniu tego
słowa. W rzeczy samej ta definicja pochodzi wprost od du-
cha doradczego.
Po zaakceptowaniu przeze mnie Jezusa jako swego Zba-
wiciela zacząłem studiować Biblię, by przekonać się, w jaki
sposób wiara w ewolucję może wykluczyć człowieka z Bo-
żego królestwa. Gdy rozważałem słowa Jezusa o grzechu
przeciwko Duchowi Świętemu, zacząłem wówczas rozu-
mieć, dlaczego tak może się stać (zob. Mat. 12, 31-32).
Otóż gdy ktoś deklaruje, że przestał wierzyć w stworzenie
świata przez Boga, że nie traktuje poważnie biblijnej koncep-
cji upadku człowieka w raju, a także uważa, że rodzaj ludzki
stanowi jedynie trochę bardziej rozwinięty w procesie ewo-
lucji gatunek zwierząt - wówczas ten człowiek faktycznie
s
oskarża Ducha Świętego, że mówi nieprawdę. Ponieważ
Biblia została napisana bezpośrednio z natchnienia Ducha
Świętego, taka osoba, podważając prawdy w niej zawarte,
oskarża Go, że nie jest godny zaufania.
Gdy jeszcze porozmawialiśmy przez chwilę z kapłanem spi-
rytystycznym, zapytał, czy chcielibyśmy wiedzieć coś więcej.
Oglądając obrazy, zauważyłem, że wielki ołtarz poświęco-
ny szatanowi został wykonany w całości z czystego marmu-
ru. Miał w przybliżeniu 2, 7 metra długości, 90 centymetrów
wysokości i 75 centymetrów szerokości.
- Wydaje się, że ołtarz pana został wykonany z jednego
bloku marmuru - zauważyłem. - Jak udało się przetrans-
portować tutaj na dół tak ciężki blok skalny?
Kapłan uśmiechnął się.
56
- Jest pan bardzo spostrzegawczy, panie Morneau. A może
to sam szatan natchnął pana taką myślą, żeby mógł objawić
swą wielką moc? Powiem wam coś, młodzi przyjaciele. Je-
den z duchów doradczych przekazał mi, że nasz mistrz ma
szczególny plan do wykonania w waszym życiu. Dlatego
opowiem wam o wielkiej mocy duchów. Ale pozwolicie, że
najpierw zapalę cygaro.
W tym czasie siedzieliśmy na sofie przy oknie panoramicz-
nym, z którego rozciągał się przepiękny widok na miasto
skąpane w morzu świateł. Miałem wrażenie, że kapłanowi
sprawiało wiele radości opowiadanie o tym, co stanowiło
jego główne zainteresowanie w życiu - działalność duchów
demonicznych. A my mieliśmy czas, by go słuchać.
- Ołtarz pana został przeniesiony na obecne miejsce w ten
sam sposób i za pomocą tej samej metody, jakiej używali ka-
płani druidowie, wznosząc budowlę Stonehenge - wykorzy-
stywali moc duchów albo, mówiąc inaczej, proces lewitacji.
Duchy objawiły mi, że druidowie odznaczali się wielkimi
umiejętnościami wśród starożytnych Celtów zamieszkują-
cych obszary współczesnej Francji, Anglii i Irlandii 2800 lat
temu. Pokazano mi, że w południe i o północy podczas peł-
ni księżyca druidowie wykorzystywali proces lewitacji do
przenoszenia bloków szarego piaskowca ważących nawet
28 ton w precyzyjnie określone miejsca przy wznoszonych
przez nich budowlach kultowych.
Kapłan zaciągnął się dwa razy cygarem przypominającym te,
jakie palił Churchill, rozparł się na siedzeniu i ciągnął dalej:
- Świadomy ich wielkich umiejętności czułem, że i ja mogę
skorzystać z tego samego przywileju. Dlatego powiadomi-
łem grupę wyznawców o moich zamiarach, by ofiarować
naszemu panu dowód miłości w postaci pięknego ołtarza.
Uznali, że jeśli mam dostateczną wiarę, iż duchy umieszczą
ołtarz w wyznaczonym miejscu, to oni zajmą się kosztami
57
zakupu i dostarczenia ołtarza pod tylne drzwi domu, który-
mi wchodzimy do naszego miejsca kultu. Natychmiast po-
wiedziałem, żeby złożyli zamówienie na ołtarz wykonany
z białego włoskiego marmuru wydobywanego z okolic Car-
rary. Nasz pan musi mieć to, co najlepsze.
Wiem z doświadczenia, że moc duchów jest nieograni-
czona dla tych, którzy wierzą w słowa pana. I muszę przy-
znać, że duchy sowicie wynagrodziły moją wiarę. Podczas
nabożeństwa odprawianego o północy bogowie przenieśli
marmurowy ołtarz w obecne miejsce za pomocą lewitacji.
Muszę powiedzieć, moi dżentelmeni, że dzisiejszego wie-
czora spotkał was wielki zaszczyt, chociaż może nie jesteście
tego świadomi. Kiedy zatrzymaliśmy się przy ołtarzu pana,
przyglądając się wspaniałemu portretowi, oddającemu za-
ledwie w nikłej części jego piękno i chwałę, szatan objawił
mi się i ponad trzy minuty stał przy drugim końcu ołtarza,
przysłuchując się naszej rozmowie. To dlatego zapropono-
wałem, żebyśmy oddali pokłon przed ołtarzem. Fakt, że
posłuchaliście mego wezwania, ogromnie uradował serce
naszego pana.
Może zainteresuje was, że od trzech miesięcy pan nie za-
szczycił nas swoją obecnością,, gdyż był bardzo zajęty pracą
w siedzibie Narodów Zjednoczonych, gdzie przygotowy-
wane są plany pokojowe. To wymagało poświęcenia szcze-
gólnej uwagi z jego strony, ponieważ ta praca nie mogła być
powierzona żadnemu innemu aniołowi.
Pokój na Ziemi nie leży w interesie jego królestwa, z tego
powodu ma do wykonania gigantyczną pracę, która polega
na zlecaniu legionom duchów specjalnych zadań krzyżują-
cych realizację planów pokojowych przez prowokowanie
osobistych ambicji w przywódcach ludzkości.
Wśród tych jego wynurzeń zwłaszcza jedna rzecz zwróciła
moją uwagę: stwierdzenie, że obraz szatana jedynie w nikłej
58
części wyraża jego chwałę i piękno. Postanowiłem nawiązać
do tego tematu raz jeszcze. Używając słów, jakie uznałem
wtedy za właściwe, zapytałem:
- Wielebny kapłanie, czy mógłbyś objaśnić jedną rzecz,
0 jakiej wspomniałeś? Nie całkiem dobrze zrozumiałem, co
miałeś na myśli, mówiąc, że ten portret tylko w niewielkim
stopniu oddaje piękno i chwałę pana.
- Tak, przyjaciele, portret pana zaledwie w mglisty spo-
sób go objawia. Kiedy duch przybiera postać materialną,
zazwyczaj ukrywa prawdziwe piękno i chwałę obecne, gdy
przebywa w swej naturalnej postaci. Gdyby duch uczynił
siebie widocznym, nie ukrywając blasku chwały, nie byliby-
śmy w stanie patrzeć na niego, gdyż po prostu stracilibyśmy
wzrok.
Na przykład podczas mej ostatniej wizyty wakacyjnej
w Stanach Zjednoczonych w Chicago w moim apartamencie
hotelowym zjawił się duch doradczy. Przyniósł pilną wiado-
mość, że człowiek, którego wyznaczyłem do zastępowania
mnie tutaj na miejscu, może zniweczyć całą pracę wykony-
waną przez duchy, mającą na celu skontaktowanie was z na-
szym towarzystwem. Ale powiem o tym więcej trochę póź-
niej. W każdym razie blask bijący od ducha tak olśniewał,
że nie mogłem spojrzeć w jego kierunku. Po przekazaniu
w kilku słowach rady zniknął. Ale z powodu niezwykłej ja-
sności doznałem takiego szoku, że byłem częściowo oślepio-
ny przez ponad trzydzieści minut. Chwilę później usiłowa-
łem wykręcić numer telefonu, ale nie byłem w stanie tego
uczynić. Musiałem poprosić kogoś o pomoc.
Rozmawialiśmy z kapłanem jeszcze przez jakiś czas.
Zapoznał nas z wieloma szczegółami dotyczącymi kultu
demonów. Potem, zanim wyszliśmy późno w nocy, kazał
nam przysiąc, że nikomu nie powiemy, co tu widzieliśmy
1 słyszeliśmy.
59
Najwyższy kapłan wyrecytował zaklęcie, które częściowo
kazał nam za sobą powtórzyć, a potem przypieczętowali-
śmy pakt, kładąc szczyptę sproszkowanego kadzidła nad
ogniem płonącym w czarnej gromnicy Płomień świecy od
razu żywiej zajaśniał, a cały pokój napełnił się intensywnym
zapachem kadzidła.
Po powrocie do domu nie byłem w stanie zasnąć w nocy,
gdyż wciąż nie przestawałem myśleć o miejscu kultu, ja-
kie widzieliśmy. Świadomość tego, że szatan i jego anioło-
wie naprawdę istnieją i że są cudownymi istotami - a nie
ohydnymi stworami - była trudna do zaakceptowania. Wy-
chowanie w tradycji katolickiej sprawiło, że miałem bardzo
wypaczony obraz rzeczywistości i dlatego nie mogłem w to
wszystko uwierzyć. Upłynęły dwa miesiące - w tym czasie
byłem świadkiem wielu nadnaturalnych objawień - zanim
uznałem, że upadli aniołowie rzeczywiście są przepięknymi
i nadzwyczajnie inteligentnymi istotami.
60
Dwa czy trzy tygodnie po wizycie w miejscu kultu de-
monów nadarzyła się kolejna okazja, żeby porozmawiać
z najwyższym kapłanem o szatanie i jego aniołach. Kiedy
wspomniałem, że jadąc na to miejsce, spodziewałem się
spotkać grupę bezwzględnych ludzi, uśmiechnął się i za-
chichotał.
- Czciciele duchów, tak jak członkowie każdej wspólno-
ty, bardzo się między sobą różnią. Często odzwierciedlają
kulturę lokalnej społeczności. Kiedy podróżujesz w różne
miejsca, zauważasz zapewne, że pośród osób o niskim po-
ziomie wykształcenia dominuje przywiązanie do różnych
przesądów. Tacy ludzie angażują się w najbardziej upadlają-
ce formy kultu. I dlatego duchy z największą przyjemnością
zaszczepiają im upodobanie do różnego rodzaju praktyk,
gdyż wiedzą, że to najbardziej boli ich największego wro-
ga - Chrystusa, który twierdził, że pociągnie wszystkich do
siebie. Ale duchy udowodniły w trakcie minionych wieków
niezliczoną ilość razy, jak bardzo się mylił. Wiele milionów
ludzi zeszło do grobu, nie wierząc w Jezusa ani nawet nie
słysząc o Nim.
61
Gdy kapłan mówił, powstał zza biurka i zaczął przecha-
dzać się po pokoju. Splótł ręce na plecach i uśmiechnięty
wpatrywał się w podłogę, od czasu do czasu spoglądając na
mnie.
- Co się tyczy naszej grupy tutaj w Montrealu, uważamy
się w pewnym sensie za jaśniejszą część tego spektrum. Na-
tura obdarowała nas intelektem znacznie przewyższającym
poziom intelektualny, jakim charakteryzują się tysiące miej-
scowych mieszkańców. Z tego powodu pan uczynił dla nas
wyjątek, zapoznając z rzeczywistością świata duchowego.
Ma on dla nas specjalne zadanie do wykonania - i proszę,
przestań patrzeć na mnie, jakbyś w ogóle mi nie wierzył!
Niewątpliwie wyraz mojej twarzy zdradzał zaskoczenie
z powodu jego słów.
- Wybacz, jeśli obraziłem cię w czymkolwiek - powiedzia-
łem. - Naprawdę wierzę w to, co mówisz. Ale muszę jeszcze
dowiedzieć się tylu rzeczy o zamierzeniach szatana - prze-
cież wszystko, czego doświadczyłem w waszym domu kul-
tu, jest dla mnie takie nowe i odmienne od tego, czego mnie
nauczono, że czasami trudno mi ukryć zaskoczenie.
- Nie chciałem podnosić na ciebie głosu, uwierz mi - od-
parł - i wcale mnie nie uraziłeś. Wynika to po prostu z faktu,
że czasami irytuję się niepotrzebnie. Nie zamierzałem prze-
chwalać się w żaden sposób, jaką to wyjątkową grupę sta-
nowimy tutaj w Montrealu. Mówiłem tylko to, co sam pan
osobiście mi wyjaśnił.
Rozsiadł się wygodnie w swym fotelu przy biurku, zapalił
cygaro i zaciągnął się.
- Co się tyczy ciebie i twego przyjaciela Rolanda, pan obja-
wił mi rok temu, że spotkam was tutaj w domu kultu, ale za-
pomniałem o tym zupełnie. I jak wspomniałem przed chwi-
lą, odpoczywałem w hotelowym apartamencie w Chicago
na wakacjach, gdy zjawił się główny doradca, przypomina-
62
jąc mi o was. Powiedział, żebym natychmiast połączył się
telefonicznie z kimś, kto zastępował mnie tutaj w Montrealu
podczas mej nieobecności. Właśnie miał zniweczyć całą
pracę duchów, jaką wykonały, by skontaktować was z nami.
Zadzwoniłem do tego człowieka od razu i zanim zdołałem
coś powiedzieć, wspomniał, że George poprosił o zgodę, że-
byś wraz ze swoim przyjacielem mógł wziąć udział w sesji
sławiącej moc bogów, ale że odmówił wam tego zaszczytu.
Oczywiście powiadomiłem go o woli głównego doradcy.
Następnie zadzwoniłem do George'a, by powiedzieć, że
z największą przyjemnością powitamy was w naszym miej-
scu kultu. Jak widzisz, pan wiele myśli o każdym z nas, więc
przestań tak nisko siebie cenić.
Kiedy wróciłem do domu i położyłem się do łóżka, znów
doświadczyłem kolejnej prawie bezsennej nocy - odtwarza-
jąc w myślach wieczorną rozmowę z kapłanem.
Pewnego szczególnego dnia mój przyjaciel Roland musiał
pracować po godzinach aż do późnego wieczora i z tej przy-
czyny nie miał możliwości, by skontaktować się ze mną te-
lefonicznie przed moim wyjściem na spotkanie. Jadąc tram-
wajem do domu, stwierdził, że jeśli pojedzie bezpośrednio
na miejsce, to prawdopodobnie się nie spóźni. Zdecydował
się wysiąść z tramwaju na skrzyżowaniu ulicy Ste. Catheri-
ne i bulwaru St. Laurent i tam zadzwonić do mnie, gdy będę
już w domu kultu. Ale nie wziął ze sobą numeru telefonu.
Bardzo chciał przypomnieć sobie choć adres miejsca spotka-
nia, wtedy mógłby uzyskać potrzebny numer w informacji.
Dlatego wyciągnął mały notatnik z kieszeni wraz z długopi-
sem, ale mimo że bardzo się starał, nie był w stanie przed-
stawić sobie wizualnie numeru ulicy, jaki widział wiele razy
na budynku. Jednak ku swemu wielkiemu zdziwieniu, gdy
szepnął cicho do siebie: „Gdyby tylko duchy mogły mi po-
móc", jakaś niewidzialna siła zaczęła poruszać długopisem
63
w jego ręku, zapisując pięknym charakterem pisma nie tylko
numer domu, ale także nazwę ulicy.
Roland przez chwilę był zachwycony swymi zdolnościami,
ale trochę się rozczarował, gdy dowiedział się w informacji
telefonicznej, że potrzebny mu numer jest zastrzeżony.
W tym samym czasie ja wraz z George'em zastanawialiśmy
się, co się dzieje z naszym przyjacielem. Wtedy George'owi
przyszedł do głowy pewien pomysł.
- Poprosimy Gerarda obdarzonego zdolnością jasnowidze-
nia, żeby ustalił, gdzie Roland obecnie jest - zaproponował.
Wypowiedziawszy krótkie zaklęcie, Gerard zamknął oczy
i położył palce na skroni, po czym rzekł:
- Widzę, jak Roland wszedł do sklepu z cygarami znajdu-
jącego się na skrzyżowaniu ulicy Ste. Catherine i bulwaru St.
Laurent. W tej chwili zadzwonił do informacji telefonicznej.
Chce się dowiedzieć, jaki jest numer naszego telefonu, ale
powiedziano mu, że numer jest zastrzeżony. Postaram się
przy pomocy zaprzyjaźnionego ducha przesłać mu pewną
myśl. Już dostał wiadomość. Teraz dzwoni do George'a, idź
odebrać telefon, zaraz ciebie poprosi.
George skierował się do telefonu na drugim końcu po-
koju. Gdy usłyszeliśmy pierwszy dzwonek, ktoś podniósł
słuchawkę i po przywitaniu się z rozmówcą powiedział
George'owi, że to telefon do niego.
Kiedy zjawił się Roland, był zachwycony swym doświad-
czeniem z duchami. Pokazał nam notatkę zapisaną pięknym
charakterem pisma i oświadczył:
- Oprawię to w ramki. Nigdy w życiu nie widziałem pięk-
niejszego pisma ręcznego. - Następnie, zwracając się w stro-
nę kapłana, zapytał: - Zastanawiam się, dlaczego duch nie
podał mi adresu razem z numerem telefonu?
- Nie poprosiłeś o to - odparł kapłan. - Duch działał
zgodnie z zasadą: „Niechaj się stanie według wiary waszej".
64
Twoje doświadczenia z dzisiejszego wieczora są dziecin-
ną igraszką w porównaniu z tym, co bogowie planują dla
was obu, moi dżentelmeni. Ale musicie wierzyć duchom
i oczekiwać od nich dokonania wielkich rzeczy. Potrze-
bujecie doświadczyć kilka razy przejawów wielkiej mocy
inteligencji ze strony duchów, potem, jak sądzę, będziecie
potrafili wierzyć im na tyle mocno, że duchy będą w stanie
pomagać wam w jeszcze bardziej spektakularny sposób.
Dwa albo trzy tygodnie później, kiedy Roland i ja weszli-
śmy do tej pięknej rezydencji, przywitał nas kapłan satani-
styczny, po czym oświadczył:
- Tego wieczora będziecie świadkami bardzo interesujące-
go seansu. Do Montrealu przyjechał mój stary znajomy. To
wybitny profesor historii, historyk w najlepszym znaczeniu
tego słowa. Jest stowarzyszony w wielu wiodących francu-
skich uniwersytetach. Jego wiedza na temat fascynujących
szczegółów historycznych sprawia, że uważa się go za wy-
bitnego eksperta w swej dziedzinie. Powinienem raczej po-
wiedzieć, że sławę zawdzięcza duchom. To one przekazały
mu wiele nieznanych wcześniej faktów historycznych. Dzi-
siaj wieczorem będzie za pomocą medium odkrywał nowe
szczegóły dotyczące wojen prowadzonych przez cesarza
Napoleona Bonapartego. W tej chwili odprawia nabożeń-
stwo w sali kultu. Tymczasem wyjaśnię, jak będzie wyglądał
seans spirytystyczny.
Rozsiedliśmy się wygodnie i z uwagą zaczęliśmy słuchać
kapłana mówiącego o mającym wkrótce się odbyć niezwy-
kle ekscytującym seansie.
- Medium jest wprowadzone w trans pozwoli, by duch
przeniknął ciało, przejmując całkowitą kontrolę nad jego
fizycznymi i umysłowymi zdolnościami. W ten sposób
medium zostanie wykorzystane przez duchy jako dosko-
nałe narzędzie do porozumiewania się z ludźmi. Pod-
65
czas wcześniejszych seansów w ciało medium pogrążone
w transie wchodziło w różnym czasie od sześciu do dwu-
nastu duchów. Poszczególne duchy znają tylko pewną część
faktów związanych z danym wydarzeniem historycznym,
często brakuje im wiedzy dotyczącej innych jego aspektów.
Wtedy na miejsce jednego ducha wchodzi w ciało medium
inny, który był obecny podczas konkretnych wydarzeń,
a nawet czynnie brał w nich udział. Duchy posiadają bardzo
precyzyjną wiedzę, dlatego potrafią przytaczać nie tylko
słowa, ale też wiernie naśladują intonację i brzmienie głosu
osoby, której słowa cytują.
Kilka minut później kapłan poszedł sprawdzić, czy jego
przyjaciel zakończył oddawanie czci duchom. Niedługo potem
powrócił, by powiedzieć, że wszyscy zainteresowani uczest-
nictwem w seansie powinni udać się na dół do miejsca kultu.
Kapłan przedstawił zgromadzeniu przybyłego do Mont-
realu historyka, następnie poprosił sześciu ochotników, by
wystąpili do przodu. Duchy miały wybrać jednego z nich
jako kanał komunikacji podczas wieczornego seansu. Sze-
ściu ochotników stanęło przed kapłanem, który wezwał
bogów, by objawili swą wielką moc i sprawili, aby duchy
towarzyszące Napoleonowi Bonapartemu w trakcie jego
kampanii wojskowych zechciały ujawnić szczegóły histo-
ryczne, o jakie poprosi je goszczący w domu kultu historyk.
Podczas gdy kapłan odprawiał krótki rytuał, duchy weszły
w ciało jednego z mężczyzn i zaczęły mówić po francusku
z wyraźnym paryskim akcentem i brzmieniem, które przy-
ciągały uwagę.
Duch poinformował nas, że był głównym doradcą specja-
lizującym się w sprawach wojskowych i sprawującym nad-
zór nad legionami duchów. Dodał też, że ze względu na to,
iż temat jest bardzo skomplikowany, będzie potrzebował
jeszcze dwóch ochotników z pozostałych pięciu, aby służyli
66
jako kanały komunikacji. Dwaj mężczyźni zaczęli się trochę
trząść, oczy im się zamknęły, a duchy zaproponowały, żeby
zwracać się do nich Remi i Alfons. Oczy ochotnika, którym
zawładnął główny doradca, pozostały otwarte, ale w ogóle
się nie poruszały, a powieki nawet nie mrugnęły przez całe
czterdzieści pięć minut seansu.
Kapłan zwrócił się do historyka:
- Bogowie są gotowi, by odpowiedzieć na twe prośby.
Gość powstał, trzymając w ręku długopis i podkładkę do
pisania z klipsem. Najpierw zaczął schlebiać duchom, dzię-
kując, że w przeszłości już wielokrotnie udzieliły mu infor-
macji, jakie uczyniły go jednym z największych uczonych
w swej dziedzinie. Rozmawiał z duchami przez kilka minut,
zwracając się do nich: „panie Remi" i „panie Alfonsie" oraz
„panie doradco". Następnie zadawał jedno pytanie za dru-
gim, na każde natychmiast przychodziły odpowiedzi.
W pewnym punkcie wywiadu z duchami odniósł się do
rozmowy między Napoleonem a jednym z jego oficerów do-
wodzących. Główny doradca oświadczył, że byłoby wskaza-
ne, gdyby Alfons i Remi odtworzyli dialog, jaki miał miejsce
pomiędzy tymi dwoma osobami, aby nie uronić ani słowa.
Głosy zmieniły się całkowicie i nagle usłyszeliśmy rozmowę
dwóch ludzi.
Zwracając się do George'a rzuciłem:
- To fantastyczne!
George odparł z uśmiechem:
- Jeśli sądzisz, że to imponujące, poczekaj, aż usłyszysz,
jak duchy odtwarzają głosy ludzi dawno nieżyjących, któ-
rych dobrze znałeś - to dopiero robi piorunujące wrażenie.
Historyk, uzyskawszy odpowiedzi na swe pytania o osią-
gnięcia militarne Napoleona Bonapartego, poinformował
głównego doradcę, że potrzebuje jeszcze dodatkowych
informacji na temat przemowy, jaką wygłosił burmistrz Ca-
67
millien Houde na stopniach montrealskiego ratusza przed
przystąpieniem Kanady do wojny podczas drugiej wojny
światowej.
Główny doradca oświadczył, że ani on, ani jego pomocni-
cy nie mogą mu pomóc, ponieważ do obszaru ich działania
należała tylko Europa, ale dodał, że gdy odejdą, zjawi się
inny doradca, który udzieli mu potrzebnych informacji.
Ciała dwóch mężczyzn wybranych wcześniej na media za-
częły dygotać, oczy im się otwarły i swymi własnymi głosami
ochotnicy zapytali, jak długo byli kanałami komunikacyjny-
mi duchów. Natomiast mężczyzna, którym zawładnął duch
doradczy, wzdrygnął się troszeczkę, jego oczy zamknęły się
i otworzyły ponownie, po czym inny duch przemówił:
- Z przyjemnością pomogę ci dowiedzieć się o rzeczach
nieznanych. Byłem obecny w tym czasie, gdy burmistrz
Camillien Houde wygłosił przemowę przeciwko wcieleniu
do sił zbrojnych Kanadyjczyków pochodzenia francuskiego.
Co chciałbyś wiedzieć?
Historyk ponownie wyraził wdzięczność duchowi dorad-
czemu za nieustanne prowadzenie go w życiu przez duchy.
- Ze względu na to, że nie było nikogo, kto zrobiłby steno-
graficzny zapis przemówienia burmistrza Houde'a, obecnie
krąży kilka wersji. Doradco Noble, czy mógłbyś mi pomóc
w wyjaśnieniu tej sprawy?
- Z radością odtworzę dla ciebie słowo w słowo przemó-
wienie burmistrza Houde'a.
Coś, co się następnie wydarzyło, zdumiało mnie ogromnie,
tak iż nie umiałem tego w żaden sposób wytłumaczyć. Nie
mogłem uwierzyć własnym uszom. Otóż usłyszałem głos,
jaki słyszałem w radiu prawdopodobnie setki razy w przecią-
gu kilku lat. Camillien Houde należał do niezwykle kontro-
wersyjnych polityków. Zawsze śmiało wyrażał swe zdanie na
temat innych ludzi i we wszelkich ważnych sprawach.
68
Pod koniec lat trzydziestych Camillien często pojawiał
się we francuskojęzycznych mediach informacyjnych. Jego
działalność jako burmistrza Montrealu była nieustannie re-
lacjonowana w serwisach informacyjnych. Stacje radiowe
rejestrowały jego przemówienia, a potem ciągle odtwarza-
ły, stąd jego głos był łatwy do rozpoznania. I teraz miałem
okazję znowu go usłyszeć ale tym razem za pośrednictwem
ducha demonicznego. Słuchaliśmy odtwarzanego przemó-
wienia około dwudziestu minut.
Kiedyś wspomniałem komuś o owym zdarzeniu i ta osoba
stwierdziła, że to mógł mówić duch zmarłego burmistrza
Camilliena. Jednak w tym czasie Camillien żył i cieszył się
dobrym zdrowiem. Umarł dopiero dwunastego września
1958 roku. Tak jak powiedział duch demoniczny, było to
przemówienie szczegółowo odtworzone przez niego z wier-
ną imitacją charakterystycznego dla Camilliena głosu.
Tego wieczora George zawiózł nas do domu i oświadczył,
że według niego ktoś, kto umiera, odchodzi z tego świata
całkowicie i nie żyje już w żadnej innej formie. Dlatego gdy
ludzie twierdzą, że kontaktują się z duchami zmarłych,
w rzeczywistości są w kontakcie z duchami demonów przy-
bierających postać bliskich zmarłych.
Wtedy potraktowałem to jako ciekawe stwierdzenie, ale
nie przywiązałem do niego wielkiej wagi. George nie chciał
rozwodzić się na ten temat, natomiast wspomniał, że jeśli
czas pozwoli, kapłan wyjaśni nam tę kwestię bardziej szcze-
gółowo.
Okazja do rozmowy z kapłanem na ten temat nadarzyła
się w następną niedzielę wieczorem, kiedy opowiadał in-
teresujące historie, jak duchy demoniczne podawały się za
duchy zmarłych. Według niego świetnie to ilustrowało ich
wielką przebiegłość w zwodzeniu ludzkości. Miałem wra-
żenie, że ten człowiek czerpał wielką rozkosz i zadowolenie
69
z przytaczanych przez siebie konkretnych opowieści, w któ-
rych duchy zwodziły wybitnych przywódców.
Kapłan odniósł się do trzech albo czterech relacji biblij-
nych, ale ponieważ wtedy nie znałem zupełnie Biblii, nie
wywarło to na mnie żadnego wrażenia, z wyjątkiem historii
dotyczącej króla Izraela, Saula, i czarownicy z Endor, którą
określił jako arcydzieło zwiedzenia. Kapłan opowiedział
o tym, jak duchy sprawiły, że Saul zaczął kierować się
w życiu swymi uczuciami, odrzuciwszy zasady Słowa Boże-
go. Wspomniał również o tym, że duchy zupełnie odizolo-
wały go od Stwórcy, doprowadzając do popełnienia wielkiej
obrzydliwości na oczach Boga Hebrajczyków i przez to spo-
wodowały jego upadek.
- Przez doprowadzenie Saula do upadku, który będąc naj-
wyższym rangą człowiekiem w królestwie izraelskim, od-
dał pokłon duchowi demonicznemu na oczach wszystkich
mieszkańców galaktyk całego wszechświata, szatan przy-
sporzył sobie w tych odległych czasach wielkiej chwały.
Przywódca spirytystów przyznał, że duchy demoniczne
przez całe wieki czyniły wysiłki, aby przekonać ludzi do
koncepcji, iż istoty ludzkie mają z natury nieśmiertelną
duszę. Wyjaśnił, jak duchy znajdują wielką przyjemność
w podawaniu się za bliskich zmarłych lub sławnych osób -
a to wszystko w celu przekonania ludzi, że osobowość czło-
wieka nie przemija wraz z jego śmiercią.
Wyjaśniając, dlaczego ludzie tak łatwo zaakceptowali
idee życia po śmierci, stwierdził, że wielkie zmiany zaszły
w intelekcie człowieka po tym, jak Adam i Ewa uwierzyli
w kłamstwo szatana.
- Nieufność i brak wiary wobec Stwórcy stały się nieod-
łączną częścią natury ludzkiej - powiedział. - Z drugiej
strony, naturalną skłonnością człowieka jest słuchanie głosu
naszego pana i duchów z nim współpracujących.
70
Kapłan zdziwił mego przyjaciela i mnie, kiedy oświad-
czył, że wiara w życie po śmierci jest formą bałwochwalstwa
z powodu nekromancji. Niemal spadłem z fotela, gdy po-
wiedział, że duchy demoniczne stale profanują chrześci-
jańskie kościoły, nęcąc miliony chrześcijan tą odmianą
spirytyzmu, która niepostrzeżenie prowadzi ich do bałwo-
chwalstwa.
- Wbrew powszechnej wierze - kontynuował - nekroman-
cja nie polega jedynie na wywoływaniu duchów zmarłych,
żeby się z nimi kontaktować. Ponieważ istoty ludzkie są cał-
kowicie śmiertelne i nie mają nieśmiertelnej duszy, nekro-
mancja jest nierozłącznie związana z ideą zakładającą istnie-
nie jakiejś wyższej formy egzystencji, do której przechodzi
się po śmierci. Według naszego wielkiego pana - wyjaśnił
kapłan spirytystyczny - ludzie nawet nie muszą szukać po-
mocy u domniemanych duchów zmarłych, żeby uwikłać się
w nekromancję. Wiara w życie po śmierci - dowodził - sama
w sobie stanowi przejaw nekromancji, gdyż pozwala du-
chom demonicznym na podawanie się za zmarłych. Kiedy
ludzie wierzą ich kłamstwom, okazują naszemu panu cześć
i uznanie, jakie należą się jego chwalebnemu imieniu. Jedno-
cześnie bawi duchy i sprawia im przyjemność fakt, że udało
się doprowadzić ludzi do bałwochwalstwa.
Gdy kapłan nie przestawał wysławiać szatana i jego mą-
drości, ogarnął mnie wielki smutek. Me serce krwawiło, kie-
dy przypomniałem sobie, jak rodzice i dziadkowie modlili
się za zmarłych krewnych. Poświęcali się i odmawiali sobie
wiele, żeby za zaoszczędzone pieniądze zamówić msze za
dusze zmarłych, które miały skrócić ich pobyt w czyśćcu
i szybko zapewnić im wieczną szczęśliwość.
W następną niedzielę kapłan spirytystyczny wygłosił
wykład zatytułowany: „Chrześcijańskie bałwochwalstwo".
Dotyczył on w dużo większej mierze kwestii związanych ze
71
stanem człowieka w momencie śmierci i wyjaśniał, w jaki
sposób duchy demoniczne zaszczepiły człowiekowi wiarę
w czyściec, dbając o to, by ta wiara był wciąż żywa - a to
wszystko w celu odciągnięcia ludzi od Chrystusa. Mówca
z dumą podkreślał, jak wielką przewagę mają duchy nad
Stwórcą, ponieważ ludzie znacznie chętniej im wierzą.
- Stwórca - oświadczył kapłan - nie kłamie. Nie wyko-
rzystuje emocji do przekonania ludzi, by uwierzyli w Jego
słowo. Wprost przeciwnie, pragnie, żeby ludzie przyjęli
Jego nauki, ponieważ ufają, że mówi tylko prawdę. Z dru-
giej strony, duchy bez ograniczeń posługują się kłamstwem,
w ten sposób uzyskując przewagę, gdyż istoty ludzkie
kierują się w życiu uczuciami. Duchy doskonale wyko-
rzystują tę słabość, wpływając na ludzi, by ci byli mocno
przywiązani do kłamstw, jakie im się podsuwa. Duchy na-
pełniają błędnymi teoriami umysły śmiertelników, którzy
z natury łatwo przyjmują te idee i to się nigdy nie zmieni.
Umiejętność zwodzenia ludzi przez szatana zachwyciła
grupę czcicieli duchów i kiedy mówca wspomniał, że szatan
i jego aniołowie w rzeczywistości doprowadzili do sytuacji,
w jakiej miliony chrześcijan bezwiednie praktykują bałwo-
chwalstwo, publiczność zgromadzona na wykładzie przyję-
ła to z aplauzem, bijąc brawo na stojąco.
Jeszcze raz kapłan z dumą podkreślił, że szatan, przeko-
nując ludzi do uwierzenia w nieśmiertelność duszy, zwiódł
cały świat mimo rozwoju naukowego i nastania wieku
oświecenia. W tym momencie stała się zadziwiająca rzecz.
Pomogła mi ona przyjąć Chrystusa i w końcu przyłączyć się
do Kościoła adwentystów dnia siódmego. Mianowicie ktoś
z sali zadał pytanie:
- A jak to jest z adwentystami? Nie może pan chyba twier-
dzić, że ulegli wielkiemu zwiedzeniu jak reszta świata. Dla-
czego oparli się temu?
72
- Ma pan rację - odparł kapłan. - Adwentyści nie ulegli
zwiedzeniu. Po pierwsze, wyjaśnię, dlaczego nic nie wspo-
mniałem na ich temat. Kościół ten liczy sobie niewielu wy-
znawców, jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę ludności na
świecie. Stanowią oni nic nie znaczący odsetek ludzi, tak
iż uznałem, że nie ma potrzeby o nich mówić. Po drugie,
adwentyści nie ulegli zwiedzeniu, gdyż stanowią niezwykłą
grupę ludzi. Pozwólcie, że wytłumaczę to bliżej. To, co po-
wiem, może oburzyć część z was, ale to prawda, czy to się
wam podoba, czy też nie.
Fakt, że adwentyści przestrzegają biblijnego sabatu na pa-
miątkę stworzenia, sprawia, że duchy nie mogą ich zwieść.
Stwórca udziela im szczególnej pomocy, a także daje im
zdolność docierania do prawdy. Z tego względu nie są zwy-
kłymi ludźmi.
To wyjątkowe zdarzenie miało decydujący wpływ na moją
decyzję zaakceptowania Chrystusa. Po przyjęciu Jezusa
jako mego Pana i Zbawcy zacząłem gorliwie studiować Bi-
blię. Jako były spirytysta uznałem, że powinienem bardzo
dokładnie zapoznać się ze Słowem Boga, by pomóc innym
w poznaniu prawdy o spirytyzmie.
Byłem pod wielkim wrażeniem tego, że według Biblii ne-
kromancja, czyli wiara, że ludzkie istoty po śmierci są świa-
domymi bytami i mogą się komunikować - stanowi obrzy-
dliwość dla Boga. Uświadomiłem sobie, że faktycznie jest
to bluźniercza forma bałwochwalstwa, pozbawiająca Boga
chwały należnej Jego imieniu. Dopuszczamy się tego, gdy
przypisujemy ludziom nieśmiertelność, stanowiącą jedy-
nie atrybut Boga. W Liście do Tymoteusza czytamy, że Bóg
jest jedyną istotą mającą nieśmiertelność, która zamieszkuje
światłość niedostępną (zob. I Tym. 6, 16).
Moje zetknięcie się ze spirytyzmem sprawiło, że stałem
się w najwyższym stopniu świadomy tego, iż wiara w życie
73
po śmierci stanowi jeden z dziewięciu elementów zaintere-
sowań człowieka i czyni go podatnym na wpływ nadnatu-
s
ralnego świata duchów. Pismo Święte nazywa je wszystkie
obrzydliwością.
Przez Mojżesza Bóg powiedział swemu ludowi: „Niech
nie znajdzie się u ciebie taki, który przeprowadza swego
syna czy swoją córkę przez ogień, ani wróżbita, ani wieszcz-
biarz, ani guślarz, ani czarodziej, ani zaklinacz, ani wywoły-
wacz duchów, ani znachor, ani wzywający zmarłych. Gdyż
obrzydliwością dla Pana jest każdy, kto to czyni, i z powodu
tych obrzydliwości Pan, Bóg twój, wypędza ich przed tobą"
(V Mojż. 18, 10-12).
Bóg uważał praktyki okultystyczne za szczególnie niebez-
pieczne, dlatego każdy zaangażowany w te działania miał
być ukarany śmiercią przez ukamienowanie (zob. III Mojż.
20, 26-27).
Ponieważ tak naprawdę studiowałem Biblię po raz pierw-
szy w życiu, byłem zdumiony, gdy przekonałem się, jak
dobitnie Bóg oświadcza, że zmarli nie mają świadomości.
W Księdze Kaznodziei Salomona czytamy zdumiewającą
rzecz: „Wiedzą bowiem żywi, że muszą umrzeć, lecz umarli
nic nie wiedzą i już nie ma dla nich żadnej zapłaty, gdyż ich
imię idzie w zapomnienie. Zarówno ich miłość, jak ich nie-
nawiść, a także ich gorliwość dawno minęły; i nigdy już nie
mają udziału w niczym z tego, co się dzieje pod słońcem"
(Kazn. 9, 5-6).
Ale największe wrażenie zrobiły na mnie teksty pochodzą-
ce z Księgi Joba: „Człowiek urodzony z niewiasty żyje krót-
ko i jest pełen niepokoju. Wyrasta jak kwiat i więdnie; ucieka
jak cień i nie ostaje się. [...] Jego dzieci zdobywają szacunek
- lecz on o tym nie wie; gdy żyją w poniżeniu, on na to nie
zważa" (Job. 14, 1-21).
74
Przyjazne duchy demoniczne
Wielokrotnie użyłem terminu „przyjazne duchy". Być
może powinienem to szerzej wyjaśnić. Najwyższy kapłan
spirytystyczny wyraźnie stwierdził, że armie szatana są do-
brze zorganizowane. Tworzą różne oddziały, którym przy-
dziela się zadania zgodnie z ich naturalnymi umiejętnościa-
mi. Kapłan przyznał, że aniołowie dzielą się na trzy charak-
terystyczne grupy.
Przyjazne duchy określił jako istoty odznaczające się wiel-
kim intelektem. Mają one zdolność przybierania postaci
zmarłych. W rzeczywistości sprawia im wielką rozkosz
pojawianie się pod postacią rzekomych duchów naszych
bliskich zmarłych.
- Działają one zwłaszcza w świecie religijnym. W ten
sposób utrwalają stare błędy, jakie dobrze przysłużyły się
szatanowi przez tak długi okres, a także są zawsze chętne
rozpowszechniać nowe fałszywe doktryny, jeśli zajdzie taka
potrzeba. Inna grupa to wojownicy - oświadczył kapłan. -
Oni z kolei koncentrują się na sianiu niezgody wśród rodzin
i nieporozumień między przyjaciółmi, krewnymi i sąsia-
dami. Tego rodzaju duchy uwielbiają doprowadzać do tarć
między rasami i różnymi grupami społeczeństwa. Mają na
swym koncie najlepsze osiągnięcia w dzieleniu ludzi i pro-
wokowaniu ich do nienawiści i przemocy. Ostatnia grupa
określana jako prześladowcy lub ciemięzcy - powiedział -
jest wyjątkowa przez to, że ma wielkie upodobanie w mno-
żeniu nieszczęść i sianiu zniszczenia wśród rodzaju ludz-
kiego. Te demony przeżyły coś na podobieństwo załamania
psychicznego, kiedy nasz wielki pan wraz ze swymi zastę-
pami spotkał się z niezrozumieniem i został wypędzony na
tę planetę, nigdy też nie podniosły się z tego stanu. Zawzię-
cie nienawidzą Stwórcy, uważając, że jedyny sposób na to,
75
by boleśnie Go zranić, to niszczyć życie istot stworzonych
na Jego obraz.
Kilka miesięcy później informacje, jakie kapłan przekazał
mnie i Rolandowi tego wieczora, odegrały decydującą rolę
w podjęciu przeze mnie decyzji, by zerwać z kultem demo-
nów.
76
Pewnego szczególnego wieczora, gdy Roland i ja rozma-
wialiśmy z kapłanem satanistycznym, ten napomknął, że
nadszedł już czas, byśmy zaczęli praktykować wiarę w moc
duchów, ponieważ dostał takie polecenie od pana.
- Zostaniecie obdarzeni darem, jakim tylko zechcecie
- oświadczył - pod warunkiem, że z własnej woli otwarcie
wyznacie wiarę w pana.
Wyznanie wiary było rytuałem satanistycznym, deklaro-
wało się wtedy przed zgromadzeniem, że uznaje się szata-
na za wielkiego boga, najwyższego władcę planety Ziemia,
pragnącego obdarzać swych wyznawców cudownymi da-
rami. Następnie prosiło się o pożądany dar. W końcu na-
stępowało przypieczętowanie wyznania wiary przez złoże-
nie na ołtarzu szatana szczypty sproszkowanego kadzidła
i przyklęknięcie przed tym ołtarzem.
Mój przyjaciel nie wahał się ani chwili. Mimo iż czułem, że
powinienem sprawę dobrze przemyśleć, zanim podejmę de-
cyzję, Roland przedstawił wiele powodów, dla których ten
wieczór był najlepszym dla mnie momentem, by podjąć tak
ważną decyzję życiową.
77
Chociaż teraz wstydzę się tego, muszę się przyznać, że
uległem namowom i wziąłem udział w rytuale. Poprosiłem
o dar przepowiadania przyszłości. Planowałem wykorzy-
stać go w następujący sposób: chciałem, żeby w nocy przy-
śniły mi się nazwy i numery koni wyścigowych, które miały
wygrać na torze następnego dnia. Wtedy przed wyścigiem
poszedłbym do zakładu bukmacherskiego i obstawiłbym
zwycięskie numery. Jeszcze tej samej nocy, na trzy dni
przed zawodami, jakie miały się odbyć w najbliższą sobotę,
faktycznie przyśnił mi się upragniony sen. Niezwykle wy-
raziście zobaczyłem zwycięskie konie w trzech kolejnych
wyścigach.
Wyznaczonego dnia udałem się do zakładu bukmacherskie-
go i rzeczywiście ujrzałem na tablicy nazwy koni widziane we
śnie. Ponieważ nie dysponowałem wielką sumą pieniędzy,
małą kwotą obstawiłem dwa pierwsze wyścigi i wygrałem
60 dolarów. Za trzeciego konia, którego nazwę zobaczyłem
we śnie, płacono 21 do 1, ponieważ nie zaliczał się do grona
faworytów. Uświadomiwszy sobie, że jak do tej pory zosta-
łem właściwie poinformowany przez ducha, postanowiłem
zainwestować tym razem 20 dolarów. I rzeczywiście ten koń
przybiegł pierwszy, więc jako jedyny zwycięzca poszedłem
do kasy, odbierając 420 dolarów wygranej. Podziękowałem
i wyszedłem z zakładu z wysoko podniesionym czołem.
Skierowałem się na ulicę Ste. Catherine do jednego z najele-
gantszych sklepów z odzieżą męską, gdzie kupiłem szyte na
miarę ubrania za kwotę około 200 dolarów.
Podobne wydarzenia miały miejsce podczas następnych
sobotnich wyścigów i w niedługim czasie właściciel za-
kładu bukmacherskiego nakazał swemu kierownikowi, by
przyprowadził mnie do swego biura. Chciał ze mną poroz-
mawiać. Po krótkiej pogawędce zorientował się, że nie znam
się na wyścigach konnych.
78
- Jestem zdumiony - oświadczył - ponieważ pan, nie ma-
jąc żadnej wiedzy na temat wyścigów konnych, tak dobrze
potrafi wytypować zwycięskie konie. Czy może mi pan
zdradzić, kto udziela panu takich informacji?
Kiedy zorientował się, że niczego się ode mnie nie dowie,
powiedział:
- Zbyt dużo pan kosztuje naszą firmę. Proszę, żeby już pan
nigdy tutaj nie przychodził. Jeśli chciałby pan adresy innych
zakładów bukmacherskich w Montrealu, chętnie dam całą
listę.
Przyjemnie było doświadczyć nagłego dobrobytu, ale tak
naprawdę wcale nie czułem się szczęśliwy. Nie przyniosło
mi to żadnego zadowolenia. Jednak Roland przeżywał, jak
to określił, najlepsze chwile swego życia, ponieważ duchy
fantastycznie mu pomagały.
Pewnego wieczora stało się coś, co mnie mocno poruszy-
ło.
Gdy wiele osób podzieliło się opowieściami o tym, jak
wielką pomoc otrzymało od duchów, kapłan zaproponował,
żebyśmy wszyscy zeszli na dół do miejsca kultu i odprawili
pochwalne nabożeństwo ku czci duchów.
- Będziemy mówili językiem nieba - powiedział - co bar-
dzo uraduje naszego pana i głównych doradców.
Jego oświadczenie niezwykle mnie zdziwiło, ale to nie był
najlepszy moment, by pytać, w jaki sposób czciciele diabła
mogą mówić językiem nieba.
Po zajęciu miejsc w pomieszczeniu, gdzie zazwyczaj od-
bywały się nabożeństwa, wszyscy otrzymaliśmy kościelne
śpiewniki, czyli chrześcijańskie zbiory hymnów. Kapłan
wymienił nawet trzy wyznania chrześcijańskie, używające
tego typu śpiewników podczas nabożeństw. Po wykonaniu
pewnego krótkiego rytuału przed ołtarzem powiedział, by
zgromadzenie otworzyło śpiewniki na podanej stronie i za-
79
częło śpiewać wskazaną pieśń. Śpiewanie trwało przez dwa-
dzieścia minut. Siedziałem mocno zaskoczony, nie potrafiąc
wydusić z siebie choćby jednego słowa.
Potem, gdy szliśmy po schodach na górę, kapłan podszedł
do mnie i powiedział z uśmiechem:
- Zauważyłem, że nie wziąłeś udziału w naszej sesji śpie-
wania pieśni pochwalnych ku czci bogów. Czy możesz mi
powiedzieć dlaczego?
- Nie byłem w stanie profanować tych chrześcijańskich
pieśni w taki sposób, jak wy to czyniliście. Fakt, że nie lubię
Tej Osoby, nie oznacza, że powinienem śpiewać bluźnier-
stwa przeciwko Niej.
- Rozumiem twoje uczucia, ale po chwili wspólnego śpie-
wania nie miałbyś już żadnych skrupułów. Podobnie ma się
rzecz ze świadkami składania ofiar z żywych zwierząt. Za
pierwszym razem to szokujący widok, ale gdy ci sami ludzie
po raz kolejny uczestniczą w obrzędach, nie robi to już na
nich żadnego wrażenia. Przy okazji powiem, że planujemy
zaprosić ciebie i Rolanda na wielkie święto ku czci bogów,
jakie będziemy obchodzili w naszym ośrodku wypoczyn-
kowym w Górach Laurentyńskich. Otóż pierwszy listopada
to szczególnie święty dzień dla naszego zgromadzenia. Ale
powiem o tym więcej w czasie naszego kolejnego spotkania
w przyszłym tygodniu.
Kiedy wracaliśmy do domu tego wieczora, poprosiłem
George'a, by wyjaśnił mi pewną rzecz, jaką zaobserwowa-
łem podczas sesji pochwalnej ku czci bogów. Gdy zgroma-
dzenie śpiewało przez pewien czas, niektórzy zaczęli uży-
wać innego języka niż francuski, jednak wciąż trzymali się
melodii pieśni chrześcijańskiej.
George wytłumaczył nam, że duchy przejmują kontrolę
nad umysłami śpiewających i sprawiają, że sławią oni sza-
tana i jego głównych doradców w języku duchów, w ten
80
sposób umożliwiając im oddawanie czci oraz wielbienie ich
w bardziej podniosły sposób.
- Taki rodzaj nabożeństwa - oświadczył - ma podwójny
cel. Po pierwsze, fakt, że czciciele demonów śpiewali pieśni
chrześcijańskie, sam w sobie był już przejawem szyderstwa
z imienia Chrystusa. Po drugie, kiedy duchy demoniczne
przejmowały kontrolę nad umysłami śpiewających, którzy
zaczynali chwalić szatana i jego głównych doradców w ję-
zyku duchów do melodii pieśni chrześcijańskiej, stanowiło
to najwyższą formę bluźnierstwa przeciwko Stwórcy w Nie-
bie, a to niezmiernie radowało szatana.
Kilka wzmianek kapłana dotyczących ofiar z żywych
zwierząt wzbudziło moją szczególną ciekawość, dlatego po-
prosiłem George'a, żeby opowiedział mi o tych praktykach.
Wyjaśnił, że ofiary ze zwierząt składa się w dniu pierwszego
listopada w określonym miejscu w Górach Laurentyńskich,
ale dodał, że lepiej będzie, jeśli zapytamy o to kapłana. Jed-
nak pewne wydarzenia sprawiły, że już nigdy więcej nie
rozmawiałem z kapłanem na ten temat.
Wtedy jeszcze nic o tym nie wiedziałem, ale upadli anio-
łowie zdawali sobie sprawę, że Bóg czynił starania, by przy-
prowadzić mnie jak najszybciej w miejsce, gdzie będę mógł
usłyszeć o Jego wielkiej miłości do niegodnych tego grzesz-
ników, o Jego planie zbawienia i Jego sprawiedliwym trak-
towaniu rodzaju ludzkiego Duchy postanowiły wywrzeć
na mnie presję, żebym jak najszybciej zaangażował się głę-
boko w kult demonów. Chciały, bym znalazł się w punkcie,
z którego nie będzie już odwrotu, jak to za chwilę pokrótce
wyjaśnię.
Pewnej szczególnej środy wieczorem, gdy zjawiłem się na
miejscu kultu, nie przypuszczałem nawet, że czynię to po
raz ostatni. Gdy ściskałem dłonie tych przyjaźnie nastawio-
nych do nas osób, które po to, by zadowolić duchy, robiły
81
wszystko, żebyśmy się dobrze czuli w ich towarzystwie,
nigdy w życiu bym nie pomyślał, że dziesięć dni później ci
sami ludzie staną się moimi najbardziej zawziętymi wroga-
mi, planującymi moją zgubę, i że będą gotowi zapłacić duże
pieniądze za moją głowę.
Sesja poświęcona składaniu świadectw o wielkiej mocy du-
chów zrobiła na mnie ogromne wrażenie, a po zakończeniu
tej części kapłan odbył ze mną i Rolandem krótką rozmowę.
Przekonywał, że duchom bardzo zależy, by ubogacić nasze
życie w szczególny sposób. Oświadczył, iż pierwszego listo-
pada - od którego dzieliły nas wtedy dwa tygodnie - jeśli
tylko zdecydujemy się ostatecznie oddać swe życie duchom
podczas nabożeństwa inicjacyjnego, jakie miało wprowa-
dzić nas do ich tajemnego zgromadzenia, duchy objawią
nam swe plany dotyczące naszej przyszłości.
Kiedy zapytałem kapłana, dlaczego najpierw musimy
przejść obrzęd inicjacyjny, zanim duchy wyjawią, co dla nas
przygotowały, wyjaśnił, że to kwestia praktykowania wiary
w duchy. Bez wiary nie można podobać się panu tej Ziemi,
ale jeśli sprawimy radość szatanowi, on w zamian obdarzy
nas wieloma dobrami.
- Pójdźcie ze mną, chciałbym, żebyście zobaczyli, w jaki
sposób nasz pan wynagradza ludzi.
Poszliśmy z nim razem do pewnego pokoju, obok którego
już wcześniej tego wieczora przechodziłem i słyszałem wte-
dy fantastycznie szybki stukot maszyn do pisania. Zapukał
do drzwi i ktoś odpowiedział, że można wejść do środka.
Kiedy znaleźliśmy się wewnątrz, zobaczyliśmy człowieka
wkładającego do wielkich brązowych kopert sterty doku-
mentów napisanych na maszynie.
- Julien, już zapewne wcześniej widziałeś tych dżentel-
menów - powiedział kapłan. - Ale wątpię, żeby wiedzieli,
czym się zajmujesz. Chętnie też dowiedzą się, jak dzięki
82
duchom bardzo poprawiła się twoja sytuacja życiowa przez
to, że pomagasz innym ludziom. Dlatego przyprowadziłem
ich tutaj, aby osobiście usłyszeli o twoim doświadczeniu
z duchami, gdy zostałeś przyjęty do naszego zgromadze-
nia.
Człowiek opowiedział nam, że jako młody stażem praw-
nik był przekonany, że całe życie spędzi w pewnej wielkiej
firmie prawniczej, wykonując pracę polegającą na poszuki-
waniu materiałów źródłowych lub akt spraw sądowych. Ale
szczęście uśmiechnęło się do niego, gdy dzięki prowadzeniu
duchów poznał kult demonów. Wtedy jego życie zmieniło
się z dnia na dzień. Po wprowadzeniu go do zgromadzenia
duchy powiedziały, że mają dla niego specjalne zadanie do
wykonania. Miał pomagać ludziom, którzy popełnili prze-
stępstwa przeciwko społeczeństwu i nie byli w stanie otrzy-
mać pomocy prawnej, by uniknąć więzienia.
Duchy chciały, by założył swą własną firmę. Jego praca
miała polegać na oferowaniu prawnikom wyjątkowych
usług w postaci specjalnie przygotowanych dokumentów
pomocnych podczas rozpraw sądowych w sprawach kar-
nych. Większą część pracy miały wykonywać same du-
chy.
Duchy poinformowały go, że koperty z dokumentami będą
przesyłane do pewnej grupy francuskojęzycznych praw-
ników w całej Kanadzie. Dzięki tym materiałom adwokaci
mogą skutecznie walczyć przed sądami o uniewinnienie
swych klientów. W przeszłości często nie mieli dostatecznie
dużo czasu, żeby się dobrze przygotować i dlatego przegry-
wali sprawy przed sądem. Po otwarciu firmy w krótkim cza-
sie zaczęły napływać zgłoszenia od prawników.
Następnie duchy przekazały Julienowi, że jedyne, co mia-
ło teraz do niego należeć, to praca w domu kultu demonów
w dowolną środę, gdy będzie potrzebował ich pomocy.
83
Jego zadanie miało polegać jedynie na wkładaniu papieru
do trzech maszyn do pisania i czekaniu, aż duchy napiszą
w całości dany dokument.
Na stole przed nim widać było maszyny do pisania i około
pięćdziesięciu plików z materiałami. Wielkość plików pod
względem grubości wahała się od 3,5 do 8 centymetrów.
Julien wyjaśnił, że szybkość, z jaką były pisane dokumen-
ty, zależała od szybkości podawania papieru do trzech ma-
szyn jednocześnie. Wszystkie te materiały były napisane
zgodnie z sądowymi wymaganiami, zawierały także infor-
macje dotyczące podobnych spraw sądowych z przeszłości
i wiele innych pomocnych szczegółów.
Kiedy kapłan zapytał, jak adwokaci zareagowali na jego
usługi, mężczyzna oświadczył, że bardzo sobie chwalili tę
pomoc, bo przynosiła im wspaniałe rezultaty.
W odpowiedzi na pytanie kapłana, ile otrzymuje za swo-
ją pracę, której rezultatem są sterty dokumentów leżących
przed nim na stole, Julien odparł, że jego usługi są warte
wiele tysięcy dolarów. Kiedy skierowaliśmy się do wyjścia,
zachęcał nas, byśmy odwiedzili go jeszcze kiedyś w tym po-
koju, gdy będzie przygotowywał materiały, by popatrzeć na
duchy przy pracy.
Kapłan powtórzył swą prośbę, abyśmy zgodzili się na
udział w obrzędzie inicjacyjnym, jaki miał wprowadzić
nas w tajniki kultu demonów. Mój przyjaciel odpowiedział
„tak", ale ja nie byłem w stanie tego uczynić.
- Przykro mi, lecz nie mogę tak od razu się zgodzić
- stwierdziłem. - W następnym tygodniu o tej porze udzielę
ostatecznej odpowiedzi.
Ściskając na pożegnanie dłoń kapłana, nie zdawałem so-
bie wtedy sprawy, że czynię to po raz ostatni. Gdy tej nocy
położyłem się do łóżka, nie mogłem w ogóle zasnąć. Cały
czas nie dawała mi spokoju myśl o obrzędzie inicjacyjnym
84
wprowadzającym w kult demonów. „Czy powinienem się
na to zgodzić, czy też nie?"
Doświadczenia ostatnich kilku miesięcy przelatywały
przed moimi oczami, zastanawiałem się także nad pozo-
stającymi bez odpowiedzi pytaniami o działanie sił dobra
i zła. Mimo iż dowiedziałem się wielu zadziwiających fak-
tów o świecie nadnaturalnym, czułem, że kryje się w tym
wszystkim znacznie więcej tajemnic, o których nie mam
najmnieszego pojęcia. Uświadomiłem sobie, że nie można
całkowicie ufać demonom, gdy twierdzą
/
że Bóg obszedł się
z nimi niesprawiedliwie. „Tylko gdzie człowiek może zna-
leźć prawdę? Z pewnością nie można jej odnaleźć w żad-
nym chrześcijańskim kościele - pomyślałem - bo inaczej już
bym ją dawno poznał".
Skonsternowany czułem w jakiś sposób, że podjęcie
mądrej decyzji wymaga pomocy z zewnątrz i w poczuciu
wszechogarniającej bezradności wykrzyknąłem głośno:
- Jeśli jest Bóg na Niebie, który się o mnie troszczy, niech
mi pomoże!
Krótko po wypowiedzeniu tych słów przewróciłem się na bok
i zasnąłem. Rano obudził mnie dźwięk budzika. Tego czwart-
kowego ranka szedłem do pracy pogrążony w myślach.
Wkrótce po pierwszym spotkaniu z Rolandem i udziale
w seansach spirytystycznych znalazłem zatrudnienie w pew-
nej firmie, o co ubiegałem się od pewnego czasu. Oznaczało
to, że musiałem zająć się moim nowym fachem - haftowa-
niem na maszynie w zakładzie specjalizującym się w tego
typu usługach dla firm odzieżowych w Montrealu.
Podczas gdy pracowałem przy maszynie haftującej, wciąż
i wciąż rozmyślałem nad decyzją, jaką musiałem podjąć do
końca tego tygodnia. W południe w piątek zdecydowałem,
że nie mam innego wyboru i muszę się zgodzić na obrzęd
inicjacji.
85
O trzeciej po południu jak zawsze o tej porze zadzwonił
dzwonek, sygnalizujący początek piętnastominutowej prze-
rwy. Gdy przechodziłem obok biura, kierując się w stronę
wyjścia, Harry, jeden z właścicieli zakładu, poprosił mnie,
żebym zaszedł do niego, kiedy będę wracał.
Później, gdy znalazłem się w jego biurze, poczęstował
mnie papierosem, po czym powiedział:
- Roger, chciałbym, żebyś wyświadczył mi pewną przy-
sługę. Z pewnością zauważyłeś, jak dzisiaj rano chodziłem
po zakładzie z młodym człowiekiem, pokazując mu, czym
się tutaj zajmujemy. No cóż, zatrudniłem go u nas. Rozpocz-
nie pracę rano od przyszłego poniedziałku.
- Szefie, to ciekawe, co pan mówi, ale jaki to ma związek
ze mną?
- Posłuchaj uważnie, co chcę ci powiedzieć. To bardzo dla
mnie ważne. Od jego wyjścia stąd nie jestem w stanie o ni-
czym innym myśleć, tylko o jego prośbie. Ten człowiek to
chrześcijanin, ale zachowuje sobotę jako dzień święty. Przed
86
podjęciem tutaj pracy wspomniał o tym, ponieważ zgodnie
ze swymi religijnymi przekonaniami chciałby kończyć pracę
o piętnastej trzydzieści w piątek, w zamian zostanie dłużej
w pozostałe dni tygodnia. Jest to dla niego ważne, aby do-
brze się przygotować do święcenia sabatu.
- Harry, słucham cię uważnie, ale nie rozumiem, o co cho-
dzi.
- Widzę, że nie wiesz, że biblijna sobota zaczyna się
o zachodzie słońca w piątek i kończy o zachodzie w sobo-
tę. Ponieważ jestem Żydem, dokładnie zrozumiałem, o co
mu chodzi i oświadczyłem, że ułożymy mu pracę tak, by był
zadowolony. Ale było mi niezręcznie pytać się o jego przy-
należność wyznaniową. Teraz wyjaśnię, co chciałbym, żebyś
dla mnie zrobił. Ten człowiek ma na imię Cyryl i będzie pra-
cował obok ciebie na maszynie. Kiedy poznacie się ze sobą,
proszę, dowiedz się, jakiego jest wyznania i jakie ma zasady
wiary. Tylko nie zdradź, że to ja wspomniałem ci o tym. Bądź
taktowny, nie śpiesz się, nawet jeśli będziesz musiał czekać
tydzień albo dwa, zanim poruszysz ten temat. Ta sprawa na-
prawdę mnie intryguje - chrześcijanin zachowujący biblijną
sobotę. Nigdy w życiu nie słyszałem o czymś takim.
Poczuwając się w obowiązku, żeby uświadomić Harry'emu,
który dzień jest świętem, czyli siódmym dniem tygodnia,
powiedziałem:
- Czyżbyś nie wiedział, że niedziela to siódmy dzień ty-
godnia? Dowiedziałem się o tym w szkole jako dziecko. Za-
konnice wyjaśniły uczniom, że Bóg stworzył świat w ciągu
sześciu dni, a następnie odpoczął dnia siódmego. Ale w ka-
lendarzu gregoriańskim zdarzył się błąd. W rzeczywistości
niedziela powinna być tam na miejscu soboty.
Uśmiechając się, Harry otworzył szufladę, wyjął słownik
i odszukał hasło „sobota", po czym poprosił, bym przeczy-
tał definicję.
87
- Sobota - siódmy i ostatni dzień tygodnia - przeczyta-
łem.
Następnie wyjaśnił, że Żydzi nigdy nie przestali obchodzić
siedmiodniowego cyklu i że biblijny sabat to w rzeczywisto-
ści siódmy dzień tygodnia, inaczej sobota, tak jak wskazuje
na to kalendarz.
- Co się zaś tyczy kalendarza gregoriańskiego - oświad-
czył - to mimo iż rzeczywiście dokonano w nim pewnej
korekty, w najmniejszym stopniu nie naruszył on ani nie
zmienił siedmiodniowego cyklu. Korekta miała jedynie na
celu zlikwidowanie 10-dniowego opóźnienia, jakie narosło
w okresie 1600 lat między obowiązującym wtedy kalenda-
rzem juliańskim a rokiem słonecznym.
Harry zaproponował, żebym sprawdził te informacje
w dobrej encyklopedii i zdał mu relację z wyników swoich
poszukiwań w niedzielę po południu - w tym dniu mieli-
śmy się spotkać na partyjkę bilardu.
Przyznałem szefowi rację, że moja wiedza dotycząca reli-
gii jest niepełna, podziękowałem za przekazanie ciekawych
faktów z historii i obiecałem, że w przyszłym tygodniu, jak
zjawię się w pracy, postaram dowiedzieć się czegoś więcej
o przekonaniach religijnych Cyryla.
Po powrocie do pracy nie mogłem myśleć o niczym in-
nym, tylko o mojej rozmowie z Harrym, i z wielką niecier-
pliwością czekałem na zakończenie zmiany. Chciałem czym
prędzej iść do biblioteki publicznej i zebrać materiały na ten
temat. Wtedy pomyślałem: „Właściwie po co zawracać so-
bie głowę religią? Jaką będę miał z tego korzyść? To strata
czasu". Ale po chwili poczułem znowu wielkie pragnienie,
żeby zająć się tą kwestią.
Po pracy poszedłem prosto do biblioteki miejskiej i w krót-
kim czasie udało mi się zebrać wszystkie fakty dotyczące ka-
lendarza gregoriańskiego. Stwierdziłem, że szef się nie mylił.
88
Papież Grzegorz XIII zarządził, że dniem następującym
po czwartku 4 października 1582 roku będzie piątek 15 paź-
dziernika tego samego roku. Papież chciał sprawić, by świę-
ta wielkanocne z powrotem przypadały w czasie ustalonym
przez Sobór Nicejski, kiedy to zarządzono, że Wielkanoc
powinna być obchodzona w pierwszą niedzielę po pierw-
szej pełni księżyca, przypadającej po wiosennym zrównaniu
dnia z nocą.
W poniedziałek rano Harry przedstawił nowego pracow-
nika wszystkim pracującym w zakładzie.
- Poznajcie Cyryla Grosse'a, znakomitego hafciarza. Wi-
tamy serdecznie w naszym zakładzie, wierzymy, że twoja
praca tutaj przyczyni się do wzrostu prestiżu naszej firmy.
Następnie zaprowadził Cyryla do jego stanowiska pracy
tuż obok mojego i powiedział, że praca na tak nowoczesnej
maszynie będzie dla niego wielką przyjemnością. Następnie
zwracając się w moją stronę, rzekł:
- Cyrylu, przedstawiam ci Rogera. Powinniście się zaprzy-
jaźnić, gdyż będziecie pracowali nad tymi samymi projek-
tami. Roger, proszę, staraj się odpowiedzieć na wszystkie
pytania, jakie Cyryl może ci zadać w związku ze zleconymi
zadaniami. Jeśli będziecie potrzebowali jakiejkolwiek pomo-
cy, wezwijcie mnie, proszę.
Około czterdziestu pięciu minut później zacząłem mieć
problemy z moją maszyną do haftowania. Między innymi
gubiła ścieg. Oznaczało to, że musiałem przerywać rozpo-
czętą pracę i zaczynać od nowa. Kiedy wadliwe działanie
maszyny powtórzyło się wiele razy, zniecierpliwiłem się
i zacząłem, jak to dawniej miałem w zwyczaju, wzywać
wszystkich świętych w Niebie na pomoc.
W końcu poprosiłem szefa o naprawienie maszyny. Pod-
szedł do niej, wyregulował napięcie w szpulkach, po czym
sprawdził jeszcze wiele innych elementów, jakie mogły
89
przyczyniać się do wadliwego działania maszyny, niestety,
w niczym to nie pomogło.
O dziesiątej rano podczas przerwy śniadaniowej wraz
z Cyrylem wyszliśmy na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego
powietrza, i rozmawialiśmy na temat psującego się urządze-
nia. Zapytałem, czy mógłby mi doradzić, jak mam rozwiązać
ten problem. Podrapał się po brodzie, a potem oświadczył:
- Ponieważ pytasz mnie o zdanie, wierzę, że istnieje roz-
wiązanie. Roger, proszę, zdaj się na Boga. Słyszę mimo
hałasu maszyn, jak coś wołasz, lecz to nie jest modlitwa
o pomoc.
Jego odpowiedź zaskoczyła mnie, ale powiedział to w taki
sposób, że nie poczułem się zirytowany. W tym, co mówił,
dostrzegłem okazję, aby dowiedzieć się tego, co chciał wie-
dzieć Harry.
- Cyryl, przepraszam, jeśli powiedziałem coś, co mogło cię
dotknąć - odparłem natychmiast. - Nie chciałem cię urazić.
Jak widzę, jesteś bardzo religijnym człowiekiem. Czy ze-
chciałbyś mi powiedzieć, do jakiego kościoła należysz?
- Jestem adwentystą dnia siódmego - odrzekł.
- A czy mógłbyś powiedzieć mi coś więcej o tym, w co
wierzysz i dlaczego?
Cyryl wyjaśnił, że w nazwie kościoła są zawarte dwa po-
wody, dla jakich został powołany do istnienia.
- Adwentyści dnia siódmego - oświadczył - z gorliwością
głoszą światu dwie wielkie prawdy biblijne. Po pierwsze,
przypominają o konieczności zachowywania soboty - siód-
mego dnia tygodnia jako pamiątki stworzenia, wzywając
wszystkich ludzi, by powrócili do oddawania czci Temu,
kto stworzył niebo, ziemię, morze i źródła wód (zob. Obj. 14,
6-7). Po drugie, adwentyści oczekują na szybkie powtórne
przyjście Jezusa i wypełnienie Jego obietnicy wskrzeszenia
sprawiedliwych umarłych i przyobleczenie ich w nieśmier-
90
telność. Posiadając nieśmiertelne ciała, sprawiedliwi udadzą
się wraz z Panem w kosmos do Bożej własności, gdzie Zba-
wiciel przygotował mieszkania dla tych, którzy oczekują na
ten cudowny moment.
Piętnastominutowa przerwa szybko się skończyła i po-
wróciliśmy do pracy. Wspomniałem Cyrylowi, że chociaż
tak naprawdę nie interesuje mnie chodzenie do kościoła, to
chętnie dowiem się więcej o jego przekonaniach religijnych.
- Roger, z przyjemnością odpowiem na każde pytanie do-
tyczące zasad wiary.
Tego szczególnego październikowego dnia panowała
piękna pogoda i pewna myśl przyszła mi do głowy.
- Cyryl, a może zjemy dzisiaj obiad razem? Usiądziemy
sobie na rampie z tyłu budynku, a ja będę mógł posłuchać
o twojej religii.
- Dobrze, możemy tak zrobić.
Gdy wróciłem do zakładu, zauważyłem ku swojemu zdu-
mieniu, że maszyna działa bez zarzutu.
Zacząłem zastanawiać się nad tym, co usłyszałem. We-
zwanie Stwórcy, by ludzkość pamiętała o Nim jako Daw-
cy Życia i okazywała wdzięczność przez zachowywanie
soboty, pamiątki stworzenia, wydało mi się czymś nie-
zwykle interesującym. Zaciekawiło mnie też, co Cyryl
powiedział o powtórnym przyjściu Chrystusa na Ziemię
i zmartwychwstaniu sprawiedliwych, a także fakt, że lu-
dzie posiadający nieśmiertelne ciała będą podróżować
w przestrzeni do rzeczywistego Nieba. Sposób, w jaki Cy-
ryl mówił o tych rzeczach, sprawił, że wszystko brzmiało
przekonująco.
Okazało się, że pora obiadu wydała mi się bardzo krótka.
Jak zwykle mieliśmy do dyspozycji sześćdziesięciominuto-
wą przerwę, ale z taką łapczywością chłonąłem Słowo Boże,
które dawało odpowiedzi na wszelkie tajemnice dotyczące
91
życia, że godzina minęła zbyt szybko, jakby to była piętna-
stominutowa przerwa.
- Cyryl, to co mi powiedziałeś, było bardzo interesujące,
ale też spowodowało, że w moim umyśle zrodziło się wiele
pytań - rzekłem. - Czy mógłbyś na nie odpowiedzieć?
- Oczywiście. Powiedz mi tylko, co masz na myśli - od-
parł, sadowiąc się wygodnie. - Może będę mógł ci w czymś
pomóc.
Żeby się upewnić, czy dobrze zrozumiałem, powtórzyłem
raz jeszcze głośno to, co usłyszałem:
- Wspomniałeś o zmartwychwstaniu zmarłych przy przyj-
ściu Chrystusa, a także o ludziach mających ciała przyoble-
czone w nieśmiertelność, którzy udają się do prawdziwego
Nieba. Oświadczyłeś, że to stanowi wypełnienie obietnicy
Jezusa danej uczniom. Teraz, proszę, powiedz, co dzieje się
z nieśmiertelnymi duszami ludzi po ich śmierci i gdzie one
wtedy przebywają, czekając na zmartwychwstanie?
Opierając się ścianę budynku, ugryzłem duży kawałek
kanapki i myślałem, że minie trochę czasu, zanim zdoła od-
powiedzieć na to pytanie.
Ale Cyryl natychmiast udzielił mi odpowiedzi:
- Roger, czy rozczarujesz się, jeśli ci powiem, że nie masz
nieśmiertelnej duszy?
- Nie, wcale, ale znam wielu ludzi, którzy z pewnością
poczuliby się zawiedzeni. Jak byś to wyjaśnił?
- Słowo „nieśmiertelny" pojawia się w całej Biblii tylko raz
(zob. I Tym. 1, 17) i Pismo określa nim Boga. Teraz przyznaj
uczciwie, czy naprawdę uważasz za właściwe twierdzenie,
że mamy nieśmiertelną duszę, kiedy Biblia oświadcza, że je-
dynie Bóg jest nieśmiertelny? (zob. I Tym.6, 15-16).
Kiedy usłyszałem jego słowa, nieomal wypuściłem ka-
napkę z rąk. Nie oczekiwałem takiej odpowiedzi, ale to, co
powiedział, miało sens.
92
- Czy chcesz powiedzieć - ciągnąłem dalej - że gdy czło-
wiek umiera, wtedy ginie całkowicie? Ze nie posiada już
żadnej świadomości po śmierci?
- Właśnie tak. Rzeczywiście Apostoł Paweł w Liście do
Rzymian zachęca wszystkich chrześcijan, żeby dążyli do
nieśmiertelności (zob. Rzym. 2, 7). Oczywiste wydaje się, że
Paweł nie zachęcałby do szukania nieśmiertelności, gdyby
ludzie już ją mieli.
Tok rozumowania Cyryla wywarł na mnie wielkie wra-
żenie, zwłaszcza dlatego że nigdy wcześniej nie słyszałem
chrześcijan mówiących w ten sposób. Nalegałem, żeby po-
wiedział mi jeszcze więcej na ten temat.
Cyryl wyjaśnił, że Jezus podczas swej służby na Ziemi od-
niósł się do śmierci jak do snu: „Łazarz, nasz przyjaciel, za-
snął; ale idę zbudzić go ze snu. Tedy rzekli uczniowie do nie-
go: Panie! Jeśli zasnął, zdrów będzie. Ale Jezus mówił o jego
śmierci; oni zaś myśleli, że mówił o zwykłym śnie. Wtedy to
rzekł im Jezus wyraźnie: Łazarz umarł" (Jan 11,11-14).
Następnie przytoczył równie przekonujący fragment z Pi-
sma Świętego, mówiący o tym, że Jezus Chrystus „zniszczył
śmierć, a żywot i nieśmiertelność na jaśnię wywiódł przez
ewangelię" (II Tym 1,10).
Kiedy poprosiłem, żeby objaśnił ten fragment Pisma, Cy-
ryl powiedział, że szatan i jego duchy demoniczne czerpią
wielką radość z wywoływania zamieszania wśród ludzi
i wyprowadzania ich na manowce. Od dnia, w którym za
sprawą szatana pierwsi rodzice rodzaju ludzkiego sprowa-
dzili nieszczęście na siebie i swoich potomków, okazując
Bogu nieposłuszeństwo, złe duchy działają według staran-
nie opracowanego planu, mającego na celu doprowadzenie
ludzi do koncentrowania się na ludzkiej filozofii i ideach.
W ten sposób rodzaj ludzki zapomniał o wielkich błogosła-
wieństwach obiecanych przez Boga.
93
- To bardzo przykre, ale plany złego odniosły zadziwiają-
cy sukces.
„Znalazłem człowieka, który rozumie sztukę wojenną,
jaką stosują złe duchy przeciwko człowiekowi" - pomyśla-
łem i nalegałem, żeby opowiadał dalej.
- Największe błogosławieństwo miało się wypełnić przy
pierwszym przyjściu Mesjasza na Ziemię. Znowu przykro to
powiedzieć, ale naród izraelski, który otrzymał Boże proroc-
twa, miał tak bardzo mieszane opinie na temat Mesjasza, gdy
ten przebywał wśród nich, że ostatecznie większość narodu
wybranego odrzuciła Jezusa, krzycząc: „Ukrzyżuj Go!".
Jedna z najcenniejszych Bożych obietnic dotyczyła zmar-
twychwstania tych, którzy pomarli w nadziei na życie wiecz-
ne. Jednak w czasach apostołów Saduceusze, wykształcona
grupa Żydów, wierzyli i nauczali prostych ludzi, że nie bę-
dzie zmartwychwstania (Dz. Ap. 23, 8). Natomiast wiele są-
siednich narodów wyznawało pogląd, że z chwilą śmierci
ludzie przechodzą na wyższy poziom egzystencji. Na pod-
stawie Listu do Tymoteusza można sądzić, że nauczanie Je-
zusa Chrystusa i Jego ofiara na Golgocie zniszczyły śmierć
i obaliły wszelkie błędne nauki na ten temat (zob. II Tym.
1, 10). Ewangelia Jezusa wyraźnie wskazuje, że życie wiecz-
ne i nieśmiertelność zostaną przyznane albo inaczej dane
sprawiedliwym przy zmartwychwstaniu podczas drugiego
przyjścia Chrystusa, a nie wcześniej. Dowiadujemy się z niej
również, że gdy człowiek umiera, nie ma świadomości w
tym czasie, ale doświadcza snu śmierci.
- Cyrylu, Duch Boży to sprawił, że ty i wszyscy adwen-
tyści dnia siódmego unikają pułapek, jakie kryje w sobie
doktryna o nieśmiertelnej duszy. Dochodzę do wniosku, że
to najbardziej zwodnicza doktryna, jaką duchy demonicz-
ne wpoiły człowiekowi. Naprawdę jestem ci wdzięczny za
otwarcie mi oczu.
94
Miałem ochotę przyznać mu się do moich związków
z duchami, ale pomyślałem, że jeślibym to uczynił, mógł-
bym za to zapłacić życiem. Zamiast tego zadałem jeszcze
jedno pytanie:
- Mam nadzieję, że wybaczysz mi moją natarczywość
i opowiesz trochę więcej o powrocie Jezusa i zmartwych-
wstaniu?
Mój nowy kolega z pracy zacytował fragment Listu do
Tesaloniczan, dobrze opisujący interesujące mnie kwestie:
„A nie chcemy, bracia, abyście byli w niepewności co do
tych, którzy zasnęli, abyście się nie smucili, jak drudzy,
którzy nie mają nadziei. Albowiem jak wierzymy, że Jezus
umarł i zmartwychwstał, tak też wierzymy, że Bóg przez Je-
zusa przywiedzie z nim tych, którzy zasnęli. [...] Gdyż sam
Pan na dany rozkaz, na głos archanioła i trąby Bożej zstąpi
z nieba; wtedy najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chry-
stusie, potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem
z nimi porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spo-
tkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem. Przeto pocie-
szajcie się nawzajem tymi słowy" (II Tes. 4,13-14; 16-18).
Gdy razem z Cyrylem powróciliśmy do naszych maszyn,
zauważyłem:
- Masz wspaniałe rozumienie życia. Każdy, kto ma taką
nadzieję, naprawdę znalazł niezwykle cenną rzecz.
Kiedy pracowałem tego popołudnia przy maszynie, robiąc
ściegi, mój umysł stał się niewidocznym dla innych polem
bitwy, na którym zaciętą walkę toczył Boży Duch Święty
z upadłymi zastępami szatana. Po pierwsze, zrozumiałem,
dlaczego demony tak bardzo nienawidzą Odkupiciela Świa-
ta. Pojąłem również, dlaczego duchy demoniczne stworzyły
setki teorii, by namieszać ludziom w głowach i wprowadzić
ich w błąd, w tym najbardziej oszukańczą doktrynę o nie-
śmiertelności duszy. Aby uwiarygodnić diabelską teorię,
95
duchy zwodnicze - jak już mogłem się o tym wcześniej prze-
konać - pojawiają się ludziom, twierdząc, że są duchami
zmarłych bliskich.
Po raz pierwszy w życiu odkryłem Boga miłości. Jednocze-
śnie uświadomiłem sobie, że jestem zgubiony. Gdy patrzę
na to z dzisiejszej perspektywy, do pewnego stopnia do-
świadczyłem tego samego uczucia, jakiego doznają ludzie
przed murami Nowego Jeruzalem, kiedy patrzą w górę
na zbawionych znajdujących się wewnątrz niebiańskiego
miasta. Niepobożni będą wówczas krzyczeć: „Już za późno,
jesteśmy zgubieni!".
Gdy zdałem sobie sprawę, że jestem duchowo upadłym
człowiekiem, zacząłem się obficie pocić, mimo iż wewnątrz
budynku było umiarkowanie chłodno. Rozpiąłem koszulę
pod szyją i podwinąłem rękawy, ale to wcale nie pomogło.
Jak wspominam, postanowiłem pójść do toalety. Tam za-
mknąłem drzwi i, cierpiąc męczarnie duszy, złapałem się rę-
koma za pokrywę rezerwuaru z wodą do spłukiwania, żeby
odzyskać równowagę, gdyż zrobiło mi się bardzo słabo. Po
twarzy grubymi kroplami ściekał pot, kapiąc regularnie na
wodę w muszli klozetowej.
W głowie kołatała mi się uporczywa myśl, że jest już dla
mnie za późno i że jestem zgubiony. Chciało mi się krzyczeć
z całych sił, ale zdusiłem krzyk w zarodku. Przestałem nie-
nawidzić Boga i oczyma duszy ujrzałem całe swoje bezbożne
życie. Jednocześnie uświadomiłem sobie, że stałem się ofiarą
szatańskiego prześladowania. Duchy demoniczne dręczyły
mnie, napełniając niezwykle silnym uczuciem zniechęcenia,
jakiego jeszcze nigdy przedtem nie zaznałem w swym ży-
ciu, ani nigdy później. Odczuwałem ich obecność w sposób
niezwykle dojmujący do tego stopnia, że nie mogłem złapać
oddechu, tak jakby ktoś pozbawił mnie tlenu.
W poczuciu bezradności bezgłośnie wydyszałem:
96
- Boże, ulituj się nade mną.
To nie miała być modlitwa, ale ku memu zdziwieniu uczu-
cie duszności natychmiast zniknęło, a także opuściło mnie
poczucie bezradności.
Po umyciu twarzy zimną wodą powróciłem do maszyny.
W trakcie pracy do głowy przyszła mi myśl, że być może
Dawca Życia usłyszał moje wołanie i odpędził złe duchy.
Jeśli tak było, dlaczego to zrobił? Przecież nienawidziłem
Boga i bluźniłem przeciwko Jego imieniu. W żaden sposób
Bóg nigdy nie będzie mógł mi wybaczyć moich grzechów.
Ale jednak tylko Bóg z Nieba mógł uwolnić mnie w taki spo-
sób od ataku złych duchów.
Przez głowę przemknęła mi też inna myśl - że chociaż
nie zasługuję na przebaczenie i na życie wieczne, o jakim
wspominał Cyryl, całkiem możliwe, że Stwórca zamierzał
wykorzystać nic niewartą osobę, taką jak ja, do przyniesie-
nia błogosławieństw w życiu innych ludzi, których miłował
i pragnął zobaczyć na Nowej Ziemi.
Miałem jednak przeczucie, że Bóg celowo uczynił tak, bym
spotkał się z Cyrylem, mającym dużą wiedzę o sprawach
związanych z wiecznością. Tak, zupełnie możliwe, że Bóg
z Nieba usłyszał moje wołanie o pomoc kilka dni wcześniej,
gdy leżąc w łóżku, powiedziałem: „Jeśli jest Bóg na Niebie,
który troszczy się o mnie, niech mi pomoże!"
„On troszczy się, troszczy się" - chciałem wykrzyknąć te
słowa na całe gardło do wszystkich ludzi znajdujących się
w zakładzie, ale powstrzymałem się. Teraz, gdy byłem prze-
konany, że Bogu na mnie zależy, pomyślałem, że powinie-
nem poprosić Cyryla, by opowiedział mi więcej o tym, co
mówi Biblia. Jeśli Bóg darzy mnie szacunkiem - mimo iż
jestem nic niewartym człowiekiem - to musi się On także
troszczyć o innych, dobrych ludzi, nieświadomych tego, co
Bóg dla nich zamierza.
97
Być może, jeśli zaangażuję się w pracę dla wiecznego
dobra innych ludzi, wówczas Bóg uwolni mnie od mocy
duchów demonicznych i mimo iż sam nie mogę być zba-
wiony, to przynajmniej do końca swych dni będę cieszył się
z możliwości informowania mieszkańców Ziemi o toczącym
się za kulisami duchowym boju i w ten sposób skłonię ich
do podjęcia mądrej decyzji o przyjęciu Chrystusa.
Po chwili odczułem wielkie oburzenie faktem, że demony
zwiodły rodzaj ludzki. Wtedy postanowiłem zerwać z nimi
raz na zawsze.
Tego dnia po skończonej pracy powiedziałem Cyrylowi,
że chciałbym pójść z nim do tramwaju i porozmawiać. Gdy
szliśmy wolno do przystanku, zapytałem, czy zechciał-
by studiować ze mną Pismo Święte. Odparł, że z wielką
przyjemnością. Następnie zapytał, czy moglibyśmy zacząć
w przyszłym tygodniu, wtedy moglibyśmy spotykać się raz
lub dwa razy w tygodniu.
- Cyryl, z powodów, jakich nie mogę teraz wyjawić, to dla
mnie bardzo ważne, byśmy zaczęli jeszcze dzisiejszego wie-
czora. Czy możemy się spotkać u ciebie, czy u mnie?
Cyryl zaprosił mnie do swojego domu na godzinę dzie-
więtnastą. Kiedy się rozstawaliśmy, widziałem jego wielkie
zdumienie spowodowane moim naleganiem. Wtedy jeszcze
nie wiedzieliśmy, że tydzień później będziemy mieli za sobą
serię dwadziestu ośmiu lekcji biblijnych.
98
Poniedziałkowy wieczór u Grosse'ów
Gdy Cyryl przedstawił mnie swojej żonie, Cynthii, spędzi-
liśmy kilka minut na pogawędce. Wspomniał, że chciał wy-
jaśnić swoje związki z Kościołem adwentystów dnia siód-
mego. Wcześniej z braku czasu nie mógł tej kwestii szerzej
wyjaśnić w pracy. Przyznał, że tak naprawdę nie był człon-
kiem Kościoła, ale regularnie uczęszczał na nabożeństwa
i zaplanował swój chrzest na najbliższą sobotę.
W tajemnicy przed żoną przez wiele miesięcy czytał
wszystkie kościelne publikacje, jakie Cynthia miała w domu,
i z tego powodu stał się gorliwym studentem Biblii. Swe głę-
bokie zrozumienie Pisma Świętego zawdzięczał także stu-
diowaniu nauk biblijnych z pastorem L.W. Taylorem - i to
dzięki jego zachęcie postanowił przyłączyć się do Kościoła.
Cyryl zaproponował, żeby lekcje poprowadziła jego żona.
Zgodziłem się, że to dobry pomysł, i skłoniłem głowę wraz
ze swymi nowymi przyjaciółmi do krótkiej modlitwy.
Cynthia zasugerowała, żebyśmy skorzystali z nowego
przewodnika z lekcjami zatytułowanego „Dwadzieścia
osiem lekcji biblijnych dla zapracowanych ludzi". Pod każ-
dą lekcją, na którą mieliśmy poświęcić do godziny, było od
99
piętnastu do dwudziestu pytań na dany temat. Przystałem
na ten plan i natychmiast zaczęliśmy studiować pierwszą
lekcję zatytułowaną „Słowo Boże".
Czas zleciał bardzo szybko i zakończyliśmy studium. To,
czego się dowiedziałem o Bożych objawieniach dla czło-
wieka, zachwyciło mnie. Lekcja druga dotyczyła drugiego
rozdziału Księgi Daniela i omawiała powstanie i upadek
wielkich światowych imperiów, a także drugie przyjście
Chrystusa. Wtedy Cyryl zaproponował, abyśmy przezna-
czyli pewien czas na wspólne zbadanie proroctw Daniela.
Natychmiast zapytałem, czy moglibyśmy przestudiować je
jeszcze teraz. Cyryl i Cynthia zgodzili się, więc nasze spo-
tkanie trwało dalej.
Szczególne wrażenie wywarł na mnie jeden wiersz biblij-
ny: „Za dni tych królów Bóg niebios stworzy królestwo, któ-
re na wieki nie będzie zniszczone, a królestwo to nie przej-
dzie na inny lud; zniszczy i usunie wszystkie owe królestwa,
lecz samo ostoi się na wieki" (Dan. 2, 44).
Po przeczytaniu tego tekstu chciałem dowiedzieć się, co
jeszcze prorok Daniel wiedział o ustanowieniu królestwa
Chrystusowego na Ziemi. Zona Cyryla zwróciła moją uwagę
na rozdział siódmy: „Królestwo, władza i moc nad wszyst-
kimi królestwami pod całym niebem będą przekazane ludo-
wi Świętych Najwyższego. Jego królestwo jest królestwem
wiecznym, a wszystkie moce jemu będą służyć i jemu będą
poddane" (Dan. 7, 27).
Cynthia wspomniała, że wypełnią się wówczas słowa Je-
zusa z Nowego Testamentu: „Błogosławieni cisi, albowiem
oni posiądą ziemię" (Mat. 5, 5). Odkryłem również, że na
Nowej Ziemi zamieszkają ludzie wskrzeszeni i przemienie-
ni podczas przyjścia Chrystusa.
Czas płynął błyskawicznie i zakończyliśmy omawianie
trzeciej lekcji. Nigdy przedtem nie słyszałem o tego rodzaju
100
rzeczach. To, czego się dowiedziałem, chwyciło mnie za ser-
ce i zapragnąłem wiedzieć jeszcze więcej.
- O czym będzie następna lekcja?
Teraz już nie umiem przypomnieć sobie tytułu tej lekcji,
ale dobrze pamiętam, że obudziła we mnie pragnienie usły-
szenia, co Słowo Boże ma do powiedzenia na ten szczególny
temat. Poczułem, że muszę jakoś skłonić Grosse'ów, byśmy
przestudiowali i tę lekcję.
Zapaliwszy kolejnego papierosa i zaczerpnąwszy kilka
głębszych oddechów, zasugerowałem, że jeśli Cyryl będzie
tak miły i opróżni popielniczkę, wtedy spędzę z nimi jeszcze
godzinę. Cyryl uprzejmie opróżnił popielniczkę i przyniósł
ją z powrotem. Wówczas rzekłem:
- Kochani, nie traćmy czasu, byście nie poszli spać zbyt
późno.
Odparli, że zazwyczaj chodzą spać około jedenastej
w nocy.
- Świetnie - ucieszyłem się na te słowa. - Jest teraz kilka
minut po dwudziestej pierwszej. Nieźle nam idzie studio-
wanie lekcji, tak więc nie traćmy ani chwili.
Dobrze pamiętam ich reakcję, jakby to się zdarzyło wczo-
raj. Cynthia, ogromnie zdziwiona, spojrzała pytającym
wzrokiem na męża. Wtedy on powiedział, żebyśmy w takim
razie kontynuowali omawianie lekcji. W tym czasie z ner-
wów zaciągnąłem się tak mocno papierosem, że została mi
tylko połowa. Dlatego uprzejmie zapytałem, czy zgodzą się,
bym zapalił kolejnego. Było to dla mnie ważne, ponieważ w
tamtym czasie traktowałem papieros nawykowo jako rodzaj
nagrody, kiedy udało mi się zrobić coś szczególnego. Studio-
wanie razem z nimi Biblii uważałem za jedną z najbardziej
pożytecznych rzeczy, jakiej dokonałem w życiu.
Bez chwili wahania Cyryl odparł:
- Czuj się jak u siebie w domu. Możesz zapalić.
101
Wtedy sięgnąłem po kolejnego papierosa i wkrótce powie-
trze w pokoju stało się szare od dymu.
Mam zdecydowane przekonanie, że towarzyszył mi Duch
Święty, który przekonywał ich, by okazywali zrozumienie
dla mego nałogu tytoniowego, od jakiego byłem wówczas
bardzo mocno uzależniony. Znosili cierpliwie konieczność
przebywania w zadymionym pomieszczeniu tylko po to,
żeby zapoznać mnie z Jezusem Chrystusem.
Przez wiele lat dziękowałem Bogu za sposób, w jaki mnie
potraktowali w tak delikatnej sprawie. Podczas siedmiu
kolejnych dni studiowaliśmy Biblię około czterech godzin
każdego wieczoru. I dopiero gdy doszliśmy do lekcji oma-
wiającej zdrowe życie, uświadomiłem sobie zgubny wpływ
nałogu tytoniowego i jak uprzejmie wszystko znosili przez
tak wiele godzin. A muszę powiedzieć, że temat zdrowia po-
jawił się prawie na samym końcu.
Gdy zapytałem, dlaczego tolerowali moje palenie, Cynthia
wyjaśniła:
- Cieszyliśmy się z twojego towarzystwa, a kiedy pod-
czas pierwszego wieczoru wyraziłeś pragnienie kolejnego
spotkania, wraz z Cyrylem zdecydowaliśmy, że nawet jeśli
z powodu dymu tytoniowego będziemy żyli kilka lat krócej,
nie mamy nic przeciwko temu pod warunkiem, że będziesz
studiował Słowo Boże i staniesz się naśladowcą Chrystusa.
Powrócę jeszcze do czwartej lekcji, jaką studiowaliśmy
tego wieczora. Muszę przyznać, że Słowo Boże otwierało
przede mną wieczną rzeczywistość, i dlatego pragnąc do-
wiedzieć się czegoś więcej, poprosiłem:
- Czy moglibyśmy przestudiować teraz jeszcze tę czwartą
lekcję? Jak skończymy, wyjdę, a wy będziecie mogli pójść
spać.
Na twarzach obojga zobaczyłem wyraz wielkiego zdumie-
nia. Cyryl zasugerował:
102
- A może przyjdziesz do nas innego wieczora i wtedy się
nią zajmiemy?
- Mam nadzieję, że pozwolicie mi przyjść jutro na piątą
lekcję. To znaczy, jeśli dożyję jutrzejszego dnia.
Podskórnie czułem, że duchy demoniczne będą chciały
mnie zabić. Chociaż nie powiedziałem Cyrylowi i jego żo-
nie, jak naprawdę się czuję, oni zrozumieli, że odczuwam
pilną potrzebę poznania Słowa Bożego, i zgodzili się prze-
studiować ze mną czwartą lekcję jeszcze tego wieczora.
Gdy wraz z mym przyjacielem Rolandem po raz pierwszy
w życiu odwiedziłem wieczorem pomieszczenie kultu bo-
gów, kapłan nakazał nam przysiąc, że zachowamy w tajem-
nicy wszystko, co widzieliśmy i słyszeliśmy. Powtórzyliśmy
za nim słowa zaklęcia i przypieczętowaliśmy pakt, kładąc
wolno szczyptę sproszkowanego kadzidła nad płomieniem
z czarnej świecy. Kapłan z naciskiem powiedział, że nie wol-
no nam nic mówić o tych sprawach na zewnątrz, bo inaczej
narazimy się na wielki gniew duchów.
W jakiś czas później, gdy braliśmy udział w czymś, co
czciciele demonów określali jako „sesja pochwalna ku czci
bogów", kapłan ostrzegł, że każdy, kto wzbudzi gniew du-
chów, naraża się na wielkie niebezpieczeństwo. Aby to zilu-
strować, wspomniał o osobie, która popełniła, jak można by
sądzić, nic nieznaczącą nielojalność. Mimo iż ów człowiek
mieszkał w budynku uważanym przez wszystkich za od-
porny na działanie ognia, duchy spaliły to miejsce wraz ze
wszystkim, co znajdowało się w środku, łącznie ze zdrajcą
i jego żoną. George przyznał, że znał tych ludzi osobi-
ście.
Innym razem duchy przez godzinę terroryzowały nielo-
jalnego członka zgromadzenia w jego domu. Z ogromną
siłą rzucały o ściany wszystkimi rzeczami znajdującymi się
r
w środku, a nawet roztrzaskały wielkie meble. Ow człowiek
103
został odwieziony przez sąsiadów do szpitala w stanie po-
twornego szoku i nieomal postradał zmysły.
Mając zakodowane gdzieś głęboko w swej świadomości
te wszystkie historie, uważałem czas studiowania Pisma za
rzecz na wagę złota, dlatego tak bardzo nalegałem na kolej-
ną czwartą lekcję. Odwaga, z jaką rzuciłem się do badania
Biblii w takich okolicznościach, nie była moją zasługą. Gdy
patrzę na te wydarzenia dzisiaj, wiem, że śmiałość wynikała
z faktu, iż tego dnia cały czas byłem karmiony przemienia-
jącym Słowem Bożym. Słowem Bożym, w którym jest życie
i które ma moc zmotywowania człowieka do tego stopnia,
że ten nie boi się narazić na gniew księcia ciemności. Bóg po-
stanowił, że mam usłyszeć wielkie prawdy z Jego świętego
Słowa i tak się właśnie stało, a duchy demoniczne w żaden
sposób nie mogły temu przeszkodzić.
Pod koniec czwartej lekcji zgodziliśmy się spotkać następ-
nego wieczora o godzinie dziewiętnastej. Przed wyjściem
zaproponowałem, żeby Cyryl przeczytał kilka wierszy z Bi-
blii i zmówił krótką modlitwę. Otworzył Pismo na Księdze
Psalmów: „Bóg jest ucieczką i siłą naszą, pomocą w utra-
pieniach najpewniejszą. Przeto się nie boimy, choćby ziemia
zadrżała i góry zachwiały się w głębi mórz. Choćby szumia-
ły, choćby pieniły się wody, choćby drżały góry z powodu
gniewu jego" (Ps. 46, 1-3).
Właśnie gdy wychodziłem i kładłem rękę na klamce, po-
myślałem, że zapytam Cynthię, jakich lekcji mogę się jutro
spodziewać. Jedna z nich była zatytułowana: „Stan ludzi po
śmierci".
Ledwie się pożegnałem, a już z wielką niecierpliwością za-
cząłem oczekiwać na kolejne studium lekcji biblijnych. Ale
tak naprawdę to nie czekanie na rozpoczęcie następnej lekcji
było moim głównym zmartwieniem. Gdy jechałem tramwa-
jem do domu, zastanawiałem się, czy jeszcze będę wśród ży-
104
wych do godziny dziewiętnastej następnego dnia we wto-
rek. Spodziewałem się wizyty duchów jeszcze w poniedzia-
łek nocą - przeciwko ich atakom nie miałem żadnej szansy
obrony ani też nie znałem żadnych metod obrony. Jednak
nie bałem się śmierci. Duch Boży błogosławił mi w życiu,
mimo iż nie zasługiwałem na Bożą przychylność. Działo się
tak ze względu na Jezusa Chrystusa.
Kiedy położyłem się spać, zacząłem powtarzać w myślach
słowa z Biblii, jakie przeczytał Cyryl. Szybko zapadłem
w błogi sen, aż obudził mnie dźwięk budzika. Nastał wtorek
rano i niedługo miałem udać się do pracy. Do dzisiejszego
dnia słowa Psalmu 46 znaczą dla mnie bardzo dużo, ponie-
waż nauczyły mnie patrzeć w górę na Boga. On jest źródłem
życia i wszelkiej władzy, a także Tym, który potrafi cudow-
nie odmienić nasze beznadziejne i zniechęcające położenie
oraz ocalić nieszczęśników z ręki niszczyciela.
105
We wtorek wieczorem, punktualnie o godzinie dziewięt-
nastej zjawiłem się w mieszkaniu państwa Cyryla i Cynthii
Grosse'ów. Zajęliśmy się badaniem, co mówi Pismo o sta-
nie albo inaczej mówiąc, o kondycji ludzi po śmierci. Do-
wiedziałem się, że Biblia jasno wypowiada się na ten temat
i odpowiada na pytania: Czy ludzkie istoty są nieśmiertelne?
Czy zmarli chwalą Boga? Czy rzeczywistość, w jakiej prze-
bywają zmarli, może stanowić potencjalne źródło wiedzy?
Precyzyjną i dobitną odpowiedź na pierwsze pytanie
uzyskaliśmy, czytając Pierwszy List do Tymoteusza: „ Pan
Panów [...], jedyny, który ma nieśmiertelność" (I Tym.
6,15-16). Dowiedzieliśmy się, że człowiek to istota w pełni
śmiertelna.
Odpowiedź na drugie pytanie spadła niczym grom z ja-
snego nieba: „Umarli nie będą chwalili Pana ani ci, którzy
zstępują do krainy milczenia" (Ps. 115, 17). Ten cytat roz-
trzaskał na tysiące kawałków wpojone mi w dzieciństwie
nauki religijne.
106
Odpowiedź na trzecie pytanie objawiła miłość i sprawie-
dliwość Bożą wobec nas, biednych śmiertelników. Praw-
dę tę odkryliśmy w Księdze Hioba: „Człowiek urodzony
z niewiasty żyje krótko i jest pełen niepokoju. Wyrasta jak
kwiat i więdnie; ucieka jak cień i nie ostaje się. [...] Jego
dzieci zdobywają szacunek - lecz on o tym nie wie; gdy żyją
w poniżeniu, on na to nie zważa" (Job. 14, 1-2, 21).
Po przeczytaniu tego fragmentu poczułem wielką ulgę,
a następnie stwierdziłem:
- To wspaniale wiedzieć, że nasi ukochani zmarli nie cier-
pią obecnie żadnych mąk w czyśćcu ani nie patrzą z Nieba
na cierpienia swych bliskich na Ziemi, ale śpią w grobach,
oczekując na poranek zmartwychwstania.
r
Wówczas Duch Święty pozwolił mi zrozumieć, że śmierć
to przeciwieństwo życia - stan, który można by określić
jako całkowite zgaśnięcie albo brak egzystencji. W tym mo-
mencie uświadomiłem sobie, jak straszliwy błąd kryje się
w koncepcji, że człowiek ma nieśmiertelną duszę, zwłaszcza
gdy przeczytałem fragment Księgi Rodzaju dotyczący stwo-
rzenia Adama: „Ukształtował Pan Bóg człowieka z prochu
ziemi i tchnął w nozdrza jego dech życia. Wtedy stał się czło-
wiek istotą żywą" (I Mojż. 4, 7). Wyraźnie zrozumiałem, że
Boski dech życia stanowi siłę, przez którą Bóg ożywia i pod-
trzymuje ludzką fizyczną egzystencję. Ten dech powoduje,
że płuca pracują, serce bije, krew płynie, a ręce i nogi ruszają
się. Ale gdy tylko Bóg zabiera dech, życie ginie.
Bóg oświadczył w Biblii, że człowiek stał się duszą żyjącą
- w przeciwieństwie do popularnego przekonania, że czło-
wiek otrzymał duszę - dlatego było dla mnie oczywiste, że
w ten sposób Bóg pozbawia szatana i jego zastępy duchów
demonicznych możliwości zwodzenia ludzi poprzez poda-
wanie się za drogie naszemu sercu osoby zmarłe, które rze-
komo osiągnęły wyższy poziom egzystencji.
107
Na zakończenie naszego studium dotyczącego stanu ludzi
umarłych ujrzałem Boży charakter w całkowicie nowym
świetle. Byłem wstrząśnięty, że świat chrześcijański przed-
stawia straszliwie błędny obraz Boga.
Żebyście mogli lepiej zrozumieć i docenić to, czego do-
świadczyłem tamtego tygodnia poświęconego na studium
Słowa Bożego, musicie wyobrazić sobie, jak mógł się w ta-
kiej sytuacji zachowywać człowiek, który nigdy przedtem
nie miał Biblii i nie zgłębiał jej nauk. Zycie tak naprawdę nie
oferuje żadnej radości, ponieważ nawet jeśli znajdzie się ja-
kaś rzecz, która sprawia radość, wówczas momentalnie na-
chodzi człowieka myśl, że śmierć może tę radość unicestwić
następnego dnia. Zawsze stoimy w obliczu wieczności,
tylko rodzi się pytanie: Jakiej wieczności? Inni ludzie wokół
ciebie nie wiedzą wiele więcej niż ty. Aż nagle w najbar-
dziej nieoczekiwany sposób spotykasz osobę, która trzyma
w ręku Księgę napisaną przez samego Dawcę Życia. Wszyst-
kie trudne pytania, na jakie nie mogłeś przez całe lata uzy-
skać żadnej odpowiedzi, teraz znajdują mądre wyjaśnienie
- a nawet zyskujesz dużo większą wiedzę.
Odkryłem, że biblijna doktryna o zmartwychwstaniu wska-
zuje człowiekowi drogę do osiągnięcia nieśmiertelności. Jak
czytamy: „Oto tajemnicę wam objawiam: Nie wszyscy za-
śniemy, ale wszyscy będziemy przemienieni w jednej chwili,
w okamgnieniu, na odgłos trąby ostatecznej; bo trąba zabrzmi
i umarli wzbudzeni zostaną jako nie skażeni, a my zostanie-
my przemienieni. Albowiem to, co skażone, musi przyoblec
się w to, co nieskażone, a to, co śmiertelne, musi przyoblec
się w nieśmiertelność. A gdy to, co skażone, przyoblecze się
w to, co nieskażone, i to, co śmiertelne, przyoblecze się w nie-
śmiertelność, wtedy wypełni się słowo napisane: Pochłonięta
jest śmierć w zwycięstwie! Gdzież jest, o śmierci, zwycięstwo
twoje? Gdzież jest, o śmierci, żądło twoje?" (I Kor. 15, 51-56).
108
Jezus, Książę Życia, gdy pojawi się podczas drugiego
przyjścia wraz z zastępami aniołów, obdarzy nieśmiertelno-
ścią tych, którzy uczynili Go swoim Panem. On przywró-
ci życie ludziom, którzy je dla Niego oddali. Zmartwych-
wstanie to wielkie wydarzenie. Święci pisarze czekali na nie
z utęsknieniem, składając w nim całą swoją nadzieję.
Apostoł Paweł, chociaż doświadczył utraty wszystkiego
ze względu na Chrystusa, wciąż odczuwał radość, kieru-
jąc swe nadzieje ku zmartwychwstaniu (zob. Fil. 3, 7-8;
10-11). Nieustannie rozmyślał o Niebie: „Nasza zaś ojczy-
zna jest w niebie, skąd też Zbawiciela oczekujemy, Pana
Jezusa Chrystusa, który przemieni znikome ciało nasze
w postać podobną do uwielbionego ciała swego, tą mocą,
którą też wszystko poddać sobie może" (Fil. 3, 20-21). Zain-
teresowało mnie również, że gdy Apostoł Paweł opowiadał
o tym, co go spotkało w Azji, iż był nawet o krok od śmierci,
mimo wszystko ufał Bogu, który jest w stanie wzbudzić go
z martwych (zob. II Kor. 1, 8-9). Apostoł nie uczynił żad-
nej wzmianki, że spotka Pana natychmiast po swej śmierci,
jak uczy współczesna teologia, lecz opierał swą nadzieję na
zmartwychwstaniu.
Szukając w Piśmie Świętym informacji dotyczących czasu,
kiedy sprawiedliwi otrzymają obiecaną nagrodę, a niespra-
wiedliwi karę, odkryłem, że nie stanie się to przy śmierci, ale
podczas dwóch zmartwychwstań mających miejsce w róż-
nym czasie. Słowa Jezusa wprowadziły mnie w osłupienie:
„Lecz gdy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych,
chromych, ślepych. I będziesz błogosławiony, bo nie mają ci
czym odpłacić. Odpłatę bowiem będziesz miał przy zmar-
twychwstaniu sprawiedliwych" (Łuk. 14,13-14).
Stwierdziłem, że Apostoł Paweł koncentrował swą uwagę
na drugim przyjściu Pana i na tym, że z Jego rąk otrzyma,
jak to określił, koronę sprawiedliwości. Pod koniec swego
109
życia Apostoł był żołnierzem krzyża, mocno poturbowanym
w licznych bojach, jego plecy pokrywały blizny po ranach
zadanych od bicza, pięć razy po czterdzieści uderzeń (zob. II
Kor. 11, 24). Ale nadzieja, jaką pokładał w zmartwychwsta-
niu, podtrzymywała go na duchu. Mimo iż doskonale wie-
dział, że zginie od katowskiego miecza, Paweł głosił wieść,
która stanowiła zachętę dla przyszłych pokoleń Bożych lu-
dzi, wskazując na czas, kiedy wszyscy otrzymają nagrodę
życia wiecznego. ,
„Albowiem już niebawem będę złożony vv ofierze, a czas
rozstania mego z życiem nadszedł. Dobry bój bojowałem,
biegu dokonałem, wiarę zachowałem; a teraz oczekuje mnie
wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sę-
dzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, któ-
rzy umiłowali przyjście Jego" (II Tym. 4, 6-8).
W trakcie całego studium biblijnego dotyczącego wskrze-
szenia ciała w głębi mej podświadomości czaiła się myśl, że
jeśli pisarze Nowego Testamentu wierzyliby w nieśmiertel-
ną duszę człowieka, która po śmierci idzie do Nieba, wtedy
z pewnością wspomnieliby o duszy Chrystusa wracającej do
swego dawnego ciała, by się z nim ponownie zjednoczyć.
Jednak nigdzie nie znalazłem potwierdzenia słuszności takiej
koncepcji, natomiast w wielu miejscach Biblii można znaleźć
dowody na coś wręcz przeciwnego. Na przykład w 15 roz-
dziale I Listu do Koryntian, w którym Apostoł Paweł mówi
bardzo wiele o sprawiedliwych umarłych i zmartwychwsta-
niu, wielokrotnie oświadcza, że ci ludzie zapadli w sen i że
gdy Jezus powróci na Ziemię, obudzi ich do życia.
Ostatnie z moich odkryć - jedno z tych, jakie zrobiło na
mnie największe wrażenie - dotyczyło zmartwychwstania
i znalazłem je w Liście do Hebrajczyków. Jedenasty rozdział
opisuje bohaterów wiary na przestrzeni wielu wieków,
a także opowiada o próbach i ciężkich doświadczeniach,
110
jakie przeszli, o ich odwadze i nadziei pokładanej w zmar-
twychwstaniu i życiu wiecznym, jaka podtrzymywała ich
nawet w obliczu śmierci.
„[...] Inni zaś zostali zamęczeni na śmierć, nie przyjąwszy
uwolnienia, aby dostąpić lepszego zmartwychwstania. Dru-
dzy zaś doznali szyderstw i biczowania, a nadto więzów
i więzienia; byli kamienowani, paleni, przerzynani piłą,
zabijani mieczem, błąkali się w owczych i kozich skórach,
wyzuci ze wszystkiego, uciskani, poniewierani; ci, których
świat nie był godny, tułali się po pustyniach i górach, po
jaskiniach i rozpadlinach ziemi. A wszyscy ci, choć dla swej
wiary zdobyli chlubne świadectwo, nie otrzymali tego, co
głosiła obietnica, ponieważ Bóg przewidział ze względu na
nas coś lepszego, mianowicie, aby oni nie osiągnęli celu bez
nas" (Hebr. 11, 35-40).
„Jak bardzo chciałbym mieć taką cudowną nadzieję na
zmartwychwstanie i życie wieczne" - pomyślałem. Ale
w następnej chwili rodzący się w moim umyśle wspaniały
entuzjazm został gwałtownie wyparty przez ponure myśli.
„Jakże głupio z mojej strony robić sobie nadzieje, że Bóg
kiedykolwiek wybaczy moją zagorzałą nienawiść do Niego
przez tak długi czas. Nie, to niemożliwe. Lepiej będzie, je-
śli przestanę żywić nadzieję na życie wieczne. W dodatku
zadawałem się z duchami. Bóg nigdy mi tego nie wybaczy.
Morneau, zapomnij o tym, już za późno".
Przypadkiem zdarzyło się, że Cynthia przeczytała na
zakończenie tej lekcji fragment z Listu do Tytusa. Apostoł
Paweł doradza tu chrześcijanom, aby: „[...] wyrzekli się
bezbożności i światowych pożądliwości i na tym docze-
snym świecie wstrzemięźliwie, sprawiedliwie i pobożnie
żyli, oczekując błogosławionej nadziei i objawienia chwały
wielkiego Boga i Zbawiciela naszego, Chrystusa Jezusa"
(Tyt. 2, 12-13).
111
To sprawiło, że wyraziłem Grosse'om wdzięczność, że
uprzejmie zgodzili się studiować ze mną Biblię. Wspomnia-
łem także, że chciałbym mieć nadzieję na zobaczenie chwa-
lebnego przyjścia Pana, ale niestety moje dotychczasowe ży-
cie uniemożliwia to.
- Mimo wszystko jest nadzieja - oświadczyła Cynthia.
- Mamy cudownego Najwyższego Kapłana, Jezusa Chry-
stusa, wstawiającego się za nami w najświętszym miejscu
w świątyni, w Niebie. On przyszedł na Ziemię i umarł na
krzyżu na Golgocie, żeby mógł zostać naszym Najwyższym
Kapłanem. On jest jedyną drogą do zbawienia.
„Gdyby tylko wiedziała, że zadawałem się z duchami - po-
myślałem - nie twierdziłaby, że jest dla mnie jakaś nadzieja".
- Z pewnością i ty także możesz mieć nadzieję - konty-
nuowała swą wypowiedź Cynthia. - W Jezusie każdy może
znaleźć nadzieję. Ale ta nadzieja jest możliwa pod warun-
kiem, że zaczniemy wołać do Niego o pomoc. Pokażę ci
pewien fragment Biblii.
Otworzyła Pismo i przeczytała: „Nie mamy bowiem arcy-
kapłana, który by nie mógł współczuć ze słabościami naszy-
mi, lecz doświadczonego we wszystkim, podobnie jak my,
z wyjątkiem grzechu. Przystąpmy tedy z ufną odwagą do
tronu łaski, abyśmy dostąpili miłosierdzia i znaleźli łaskę ku
pomocy w stosownej porze" (Hebr. 4, 15-16).
Wyrwałem z jej rąk Biblię, wykrzykując:
- Muszę to zobaczyć!
Wierzę, iż zachowałem się tak tylko dlatego, że Duch Boży
chciał wlać w me serce nadzieję. W trakcie służby w Kana-
dyjskiej Marynarce Handlowej pewnego razu rzuciłem linę
ratowniczą człowiekowi, który wypadł za burtę. Chwycił
się mocno liny i trzymał się jej rozpaczliwie. Podobnie i ja,
czując się straconym człowiekiem, zobaczyłem nadzieję
i szybko się jej chwyciłem.
112
Ponieważ było już bardzo późno, zaproponowałem, żeby
Cyryl krótko pomodlił się, gdyż muszę już iść do domu.
Zapytałem również, czy będę mógł studiować z nimi Słowo
Boże następnego wieczoru. Zgodzili się, a ja wyszedłem po
krótkiej modlitwie zmówionej przez Cyryla.
Kiedy jechałem tramwajem - w hałasie zgrzytających kół,
otwieranych i zamykanych drzwi, wsiadających i wysiada-
jących ludzi oraz konduktora wykrzykującego nazwy ulic
- patrzyłem przez okno na chodnik. Myśli koncentrowały
się wokół tego, co powiedziała Cynthia. Wciąż powracały
do mnie jej słowa: „Z pewnością i ty także możesz mieć na-
dzieję. W Jezusie każdy może znaleźć nadzieję. Ale pod wa-
runkiem, że zaczniemy wołać do Niego o pomoc". Potem
usłyszałem jakiś głos szeptczący w moim sercu, że jest na-
dzieja dla straconych, dla ludzi nie zasługujących na łaskę
- nawet dla czcicieli duchów.
Trzydzieści dwa lata później państwo Cynthia i Cyryl
Grosse'owie spotkali się ze mną i moją żoną w Toronto
w Kanadzie. Wkrótce po moim nawróceniu przeprowadzi-
li się do Stanów Zjednoczonych i przez te wszystkie lata
nie widzieliśmy się. Gdy wspominaliśmy jesienne dni 1946
roku, Cyryl powiedział coś, co przyprawiło mnie o dresz-
czyk emocji, ponieważ dostrzegłem w tym miłosierne dzia-
łanie Ducha Bożej miłości.
- Po kilku miesiącach małżeństwa - powiedział Cyryl - za-
cząłem studiować Biblię wraz z Warrenem Tylorem, pasto-
rem angielskiego zboru w Montrealu. Nie miałem problemu
z uwierzeniem w prawdy, o jakich mówił mi pastor Taylor,
gdyż wszystko znajdowało potwierdzenie w biblijnych cy-
tatach. Ale pewnego wieczora pastor przedstawił lekcję o sa-
bacie. To sprawiło, że pamięcią powróciłem do wydarzenia,
jakie miało miejsce pewnego dnia w Halifaksie, gdy zapyta-
łem babcię, który dzień jest dniem świętym. Lekcja poświę-
113
eona sabatowi nie przekonała mnie w pełni. Tej samej nocy,
nie wspominając o tym nikomu, modliłem się do Boga, żeby
pomógł mi uwierzyć w sabat. Poprosiłem Go, aby udzielił
mi zdolności do przekonania jednej osoby, że sobota to
dzień święty. Wtedy obiecałem, że przyjmę to jako znak od
Boga, wskazujący, że należy zachowywać sobotę jako dzień
święty. W następny poniedziałek poszedłem jak zazwyczaj
do pracy. Jednakże czułem się znużony i poirytowany tym,
co robiłem, więc nagle postanowiłem rzucić to zajęcie. Usły-
szawszy o nowym zakładzie potrzebującym pracowników
ze szczególnymi umiejętnościami, jakie ja posiadałem, zde-
cydowałem się pójść tam wieczorem i odbyłem rozmowę
kwalifikacyjną. Ku swemu zdumieniu zostałem przyjęty,
a nawet zaproponowano mi większą pensję. Potem wró-
ciłem do starego miejsca zatrudnienia i powiadomiłem
zgodnie z obowiązującymi przepisami o dwutygodniowym
wypowiedzeniu, że odchodzę.
W końcu nadszedł dzień rozpoczęcia nowej pracy. Kiedy
przyszedłem w poniedziałek do swojego nowego zakładu,
zająłem miejsce obok człowieka, który miał dwa dziwne na-
wyki. Po pierwsze, palił jak smok. Na szczęście mogliśmy
w pracy szeroko otwierać okna. Jego drugim przyzwyczaje-
niem było to, że za każdym razem, gdy maszyna przestawa-
ła działać, wzywał wszystkich świętych, bluźniąc przy tym
niemiłosiernie. Zdążyłem już zapomnieć o swojej modlitwie,
ale Bóg nie zapomina modlitw swych dzieci. Nigdy bym nie
przypuszczał, że ten młody człowiek pracujący obok mnie
będzie prosił, ba, wręcz domagał się lekcji biblijnych jeszcze
tego samego wieczora. Nie wiedziałem wtedy, z jak poważ-
nymi problemami borykał się Roger Morneau, kiedy zasiadł
do pracy przy maszynie tego rana w Montrealu.
Prawie bezsenna noc na kilka dni przed spotkaniem Cyry-
la i jedno zdanie modlitwy wypowiedziane we wczesnych
114
godzinach porannych zostały przewidziane wcześniej przez
Dawcę Życia, który posłał mi na pomoc właściwą osobę.
Kiedy Cyryl rozmawiał z Bogiem o tym, że potrzebuje
zachęty do zachowywania sabatu, a także o swym pragnie-
niu podzielenia się z drugą osobą swymi przekonaniami,
Wszechmocny powiedział: „Mam dla ciebie odpowiednią
osobę". Następnie zaczął działać Duch Święty, skłaniając
Cyryla do zmiany pracy.
Gdy wywierano na mnie coraz większą presję, żebym
podjął najważniejszą decyzję swego życia, Bóg pośpieszył
s
z pomocą. Duch Święty przygotował wszystko doskonale
w każdym szczególe. Myślę tutaj o moim szefie żydowskie-
go pochodzenia Harrym i jego obsesji, by poznać, jakiego
wyznania jest Cyryl, a także o przysłudze, jaką miałem wy-
świadczyć Harry'emu. Polegała ona na podpytaniu nowego
kolegi o interesujące mojego szefa sprawy.
Lekcje biblijne, które przestudiowałem z Grosse'ami we
wtorkowy wieczór, odsłoniły przede mną panoramiczny
obraz kwestii związanych z wiecznością. Duch Boży ob-
darzył mój umysł niezwykłą jasnością myślenia, żebym nie
musiał zagłębiać się w teologiczne badania, które wymaga-
łyby dłuższego czasu na ich przyswojenie. Ponieważ znaj-
dowałem się w bardzo trudnym położeniu, nie miałem do
dyspozycji tyle czasu, ile bym sobie życzył. Wiedziałem, że
wkrótce dojdzie do konfrontacji z duchami.
Czułem się tak, jakbym żył z przeświadczeniem, że w każ-
dej chwili mogę umrzeć.
115
Zapewne pamiętacie, jak pewnej środy obiecałem kapłano-
wi satanistycznemu, że wkrótce zdecyduję, czy przyłączyć
się do tajemnego zgromadzenia, czy też nie. Duchy przy-
sięgły działać w mym życiu w szczególnie korzystny spo-
sób. Ale w przeciągu dwóch dni zapoznałem się z wielkimi
obietnicami Słowa Bożego.
Zatem we środę rano poszedłem do pracy, rozmyślając
o obietnicach i o tym, jak powinienem postąpić, znając już te
prawdy. To był dzień przeznaczony na zastanowienie. Bar-
dzo dużo rozmyślałem, a niewiele mówiłem. Przez głowę
przeleciało mi tysiąc jeden myśli. O godzinie siedemnastej
zdecydowałem pójść do domu pieszo, zamiast jak zwykle
pojechać tramwajem. Czułem się zbyt spięty, żeby cokol-
wiek jeść, dlatego darowałem sobie obiad. Musiałem wyko-
nać najbardziej nieprzyjemny telefon do swego przyjaciela
z wyjaśnieniem, że z pewnych powodów nie będę mógł
wziąć udziału w środowej sesji pochwalnej ku czci bogów,
i poprosiłem go również, żeby przekazał kapłanowi, iż
wkrótce się z nim skontaktuję.
116
Idąc powoli na północ ulicą Bleury, mijałem różne sklepy,
nie zwracając na nie żadnej uwagi. Ale z trudnych dla mnie
do wyjaśnienia powodów przypadkiem rzuciłem okiem na
jedną z wystaw. Po przejściu jeszcze około siedmiu metrów
nagle uświadomiłem sobie, że na wystawie zobaczyłem Bi-
blię. Zawróciłem i spojrzałem ponownie. Tak, w witrynie
obok nic niewartych przedmiotów leżała Biblia.
Nazwa tego sklepu brzmiała zdaje się Sam's Pawnshop
& Bargain Store
1
.
s
Tuż za egzemplarzem Pisma Świętego stała ręcznie napi-
sana informacja: „Biblia w promocyjnej cenie. Wejdź i sko-
rzystaj z prawdziwej okazji".
Wszedłem do sklepu. Posuwałem się wolno, bo dookoła
było mnóstwo różnych rzeczy. Ciasno wypełnione towarami
gabloty wystawowe ustawiono w taki sposób, żeby klient nie
bardzo wiedział, dokąd się udać. Część powierzchni sklepo-
wej zajmowały wieszaki z garniturami, natomiast z sufitu
zwisały gitary i różnego rodzaju instrumenty muzyczne.
Wokół znajdowało się mnóstwo wywieszek ogłaszających
okazje i jeszcze więcej wyjątkowych okazji.
Podszedł do mnie pewien człowiek niskiego wzrostu
i zapytał:
- Mogę w czymś pomóc?
- Interesuje mnie Biblia leżąca na wystawie. Ile pan sobie
za nią życzy?
- Ach, ta Biblia. Zaraz ją przyniosę.
- Proszę pana, nie chcę, żeby pan po nią szedł. Chcę je-
dynie wiedzieć, ile kosztuje, ponieważ nie mam przy sobie
dużo pieniędzy - chciałem go powstrzymać, ale nie zważa-
jąc na moje słowa, mimo wszystko poszedł po Biblię.
- Na pewno ma pan tyle, ile potrzeba. Umieściłem ją na
wystawie z godzinę temu. Ustaliłem specjalnie niską cenę
1
(ang.) Lombard Sama i sklep z okazjami - przyp. tłum.
117
- cały czas mówił, nie dając mi dojść do słowa. Starałem się
być uprzejmy ze względu na jego wiek.
- Jeśli pan chce tanio kupić Biblię, nie powinien pan jej szu-
kać w księgarniach biblijnych. Zawsze niech pan przychodzi
do takich miejsc jak to.
W tym czasie udało mu się prześliznąć obok tandetnych
towarów wypełniających sklep i wrócić, nie strąciwszy żad-
nej rzeczy. „Chyba musiał być za młodu akrobatą" - pomy-
ślałem.
Podał mi Biblię, mówiąc:
- Piękne wydanie, prawda?
- Ile kosztuje? - naciskałem.
- Zapewniam, że nie zapłaci pan za nią tyle, ile musiał-
by pan zapłacić w księgarni biblijnej. Tego rodzaju Biblia
kosztuje tam około 15 dolarów, a może nawet więcej. Po-
każę panu dlaczego - powiedział, po czym otworzył Nowy
Testament i dodał: - Nie znam się za wiele na Bibliach, ale
wiem jedno - tego rodzaju wydania z czerwonym drukiem
są najbardziej cenione.
Znowu zacząłem go pytać, ile żąda za Biblię, ale zignoro-
wał moje pytanie.
- Miałem zamiar wytargować dobrą cenę za ten egzem-
plarz, ale im dłużej z panem rozmawiam, cena spada coraz
bardziej.
- To wspaniale. Niech pan mówi jak najdłużej, aż cena
spadnie do jednego dolara i pięćdziesięciu centów, wtedy
sięgnę do kieszeni i zapłacę za nią.
- Biblia sprzedana. Poproszę dolara i pięćdziesiąt centów.
Tak naprawdę to tylko żartowałem i zacząłem mu wy-
jaśniać, że nie chcę go naciągać i bez wahania zapłacę mu
później cenę, jakiej zażąda.
- Nie, nie wezmę ani centa więcej. Gdy raz podam cenę,
już jej nie zmieniam.
118
Kiedy wręczałem mu pieniądze, powiedział:
- Oczywiście, nie zapakuję jej! Za taką cenę nie stać mnie
zapakowanie Biblii. Chyba to panu nie będzie przeszkadza-
ło, prawda?
- W żadnym razie - odparłem i skierowałem się do wyj-
ścia.
Gdy już miałem zamknąć za sobą drzwi, zatrzymałem się na-
gle, a potem zawróciłem. Przyszła mi do głowy pewna myśl.
- Coś się stało? - zapytał niski człowiek.
- Proszę pana, to jedna z najbardziej niezwykłych transak-
cji w moim życiu. Niech mi pan powie uczciwie, dlaczego
sprzedał pan Biblię za tak niską cenę? Miałem wrażenie,
jakby pan chciał się jej szybko pozbyć.
Popatrzył mi prosto w oczy.
- Synu, to niewątpliwie kradziona Biblia. Kupiłem ją
w ubiegłym tygodniu wraz z innymi rzeczami od jakichś
dwóch typów. Do tamtej pory przez cały miesiąc miałem bar-
dzo dobry utarg. Na godzinę przed pana przyjściem odkry-
łem, że sprzedaż towarów gwałtownie spadła od chwili, gdy
kupiłem tę Biblię. Natychmiast umieściłem ją na wystawie.
Weź ją, synu, idź do domu i czytaj, a Bóg ci pobłogosławi.
Natychmiast przyszedł mi do głowy tekst z Listu do He-
brajczyków (zob. Hebr. 4, 15-16). Podziękowałem sprze-
dawcy i opuściłem sklep. Szedłem z moją Biblią pod pachą,
a w sercu miałem prawdziwą radość. Już dawno nie czu-
łem się tak wspaniale, ostatni raz podobna radość rozpiera-
ła mnie, gdy byłem młodym chłopcem. Mimo że wcześniej
ogarnął mnie nastrój przygnębienia, teraz otrząsnąłem się
z tego. Czułem się tak wspaniale, że powrócił mi apetyt.
Przechodząc obok baru z żydowską kuchnią, postanowiłem
kupić kanapkę, by zjeść ją w domu. Chciałem jeszcze poczy-
tać sobie moją nowo zakupioną Biblię przed udaniem się do
Cyryla na studiowanie lekcji.
119
Wtedy stało się coś, co zwiększyło moje zainteresowanie
Listem do Hebrajczyków.
Gdy wszedłem do mieszkania, uświadomiłem sobie, że
było później, niż sądziłem. Szybko położyłem Biblię na
bujanym fotelu i odwróciłem się w kierunku okna, żeby
podnieść rolety. Jak to zrobiłem, przypadkowo uderzyłem
łokciem w fotel i Biblia spadła na podłogę.
- Ach, nie! Moja nowa kradziona Biblia leży na podłodze!
- wykrzyknąłem.
r
Pismo Święte wylądowało grzbietem do dołu, otwarte na
siódmym rozdziale Listu do Hebrajczyków: „Ale Ten spra-
wuje kapłaństwo nieprzechodnie, ponieważ trwa na wieki.
Dlatego też może zbawić na zawsze tych, którzy przez Nie-
go przystępują do Boga, bo żyje zawsze, aby się wstawiać
za nimi" (Hebr. 7, 24-25). Wzrokiem powędrowałem do
dalszych wersetów i znowu zacząłem czytać: „Główną zaś
rzeczą w tym, co mówimy, jest to, że mamy takiego Arcy-
kapłana, który usiadł po prawicy tronu Majestatu w niebie
jako sługa świątyni i prawdziwego przybytku, który zbudo-
wał Pan, a nie człowiek" (Hebr. 8, 1-2).
Przeczytane wiersze pokazywały Jezusa, jak oświadcza, że
jest żyjącym, kochającym i potężnym Odkupicielem, mają-
cym moc, aby całkowicie zbawić tych, którzy przychodzą do
Boga. A także, że sprawuje władzę nad demonami.
Gdy jechałem do Grosse'ów, przeczytałem cały List do He-
brajczyków. W drodze powrotnej do domu przeczytałem go
raz jeszcze. A po przyjeździe po raz trzeci. Byłem nim zafa-
scynowany. Ta księga pokazała mi, że wstawiennicza służba
Chrystusa w świątyni niebieskiej na rzecz ludzi ma zasad-
nicze znaczenie dla zbawienia, podobnie jak Jego śmierć na
krzyżu. Byłem pod wielkim wrażeniem swojego odkrycia.
Zobaczyłem Jezusa jako Osobę kochającą tych, których
trudno pokochać. A także jako Osobę mającą moc, aby
120
wszystkie rzeczy obrócić ku dobremu. Uświadomiłem so-
bie, że Pan chwały pozwolił na to, by ludzie przybili Jego
ręce i nogi do krzyża „[...] aby przez śmierć zniszczyć tego,
który miał władzę nad śmiercią, to jest diabła" (Hebr. 2, 14).
Teraz zrozumiałem, że moją jedyną nadzieją było pokłada-
nie ufności w zbawiennej mocy przelanej na krzyżu krwi
Jezusa Chrystusa. On może wybawić wszystkich, którzy
przychodzą do Niego.
Z czterech lekcji biblijnych przestudiowanych przeze mnie
w środę wieczorem w mieszkaniu Cyryla jedna szczególnie
zapadła mi w pamięć ze względu na ważne treści, jakie nio-
sła. Jej tytuł brzmiał: „Przeznaczenie bezbożnych".
Do tamtej pory Biblia objawiła mi Dawcę Życia jako Boga
miłości, Boga, który pokochał świat tak bardzo, że dał swego
Syna, „by każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot
wieczny" (Jan 3, 16). Dwa dalsze wiersze biblijne, których
nigdy nie zapomnę, dobitnie to poświadczają. W wierszu
siedemnastym trzeciego rozdziału Ewangelii Jana czytamy,
że Bóg nie posłał swego Syna, by potępił świat, ale by go
zbawił. Drugi tekst mówi, że Bóg pragnie zbawić wszystkich
ludzi (zob. I Tym. 2, 4). W ten sposób odkryłem, że wszyst-
kie Boże relacje z ludzkością oparte są na miłości.
„W jaki sposób Bóg obchodzi się z tymi, którzy odrzucają
jego ofertę? - zastanawiałem się. - Czy zmienia się w istotę,
która z upodobaniem zadaje bezbożnym wieczne cierpie-
nia, jak uważa większość chrześcijan?" Bardzo mi zależało
na szybkim dowiedzeniu się, co Biblia ma do powiedzenia
na ten temat.
Nasza pierwsza lekcja dotyczyła pochodzenia zła, twór-
cy zła, a także omawiała, jak Bóg postąpi z szatanem, gdy
grzech zakończy swe panowanie. W Księdze Izajasza czy-
tamy: „O, jakże spadłeś z nieba, ty, gwiazdo jasna, synu ju-
trzenki! Powalony jesteś na ziemię, pogromco narodów!"
121
(Iz. 14, 12). Prorok Ezechiel opisuje wielki umysł Lucyfera
i wysoką pozycję, jaką zajmował w Niebie: „[...] Tak mówi
Wszechmocny Pan: Ty, który byłeś odbiciem doskonałości,
pełnym mądrości i skończonego piękna, Byłeś w Edenie,
ogrodzie Bożym; okryciem twoim były wszelakie drogie ka-
mienie [...]. Obok cheruba, który bronił wstępu, postawiłem
cię; byłeś na świętej górze Bożej, [...]. Nienagannym byłeś
w postępowaniu swoim od dnia, gdy zostałeś stworzony, aż
dotąd, gdy odkryto u ciebie niegodziwość" (Ez. 28, 12-15).
Lucyfer przestał podziwiać piękno Bożego charakteru i od-
wrócił się od Boga i popadł w samouwielbienie. Następnie
owo samouwielbienie zmieniło się w samo wychwalanie:
„Twoje serce było wyniosłe z powodu twojej piękności. Zni-
weczyłeś swoją mądrość skutkiem swojej świetności" (Ez.
28, 17). Zaczął gonić jedynie za własnymi korzyściami. Ego-
izm stał się dominującą cechą jego charakteru, aż nadszedł
czas, kiedy postanowił, że będzie równy Bogu, stawiając sie-
bie wyżej od Chrystusa.
Prorok Izajasz powiedział: „A przecież to ty mawiałeś
w swoim sercu: Wstąpię na niebiosa, swój tron wyniosę po-
nad gwiazdy Boże i zasiądę na górze narad, na najdalszej
północy. Wstąpię na szczyty obłoków, zrównam się z Naj-
wyższym" (Iz. 14, 13-14).
Chociaż biblijne wzmianki o buncie szatana są bardzo
interesujące, ze szczególną uwagą przeczytałem o tym, co
Bóg zrobi z upadłym cherubem, gdy szatan i jego zastępy
aniołów objawią swój prawdziwy charakter przed całym
wszechświatem.
Prorok Ezechiel oświadcza: „[...] Dlatego wywiodłem
z ciebie ogień i ten cię strawił; obróciłem cię w popiół na zie-
mi na oczach wszystkich, którzy cię widzieli. Wszyscy, któ-
rzy cię znali pośród ludów, zdumiewali się nad tobą; stałeś
się odstraszającym przykładem, przepadłeś na wieki" (Ez.
122
28,18-19). Stwórca zakończy życie sprawcy grzechu i śmier-
ci. Diabeł przestanie istnieć.
Po przeczytaniu tego fragmentu Pisma po raz pierwszy po-
myślałem o czymś, co potem powtórzyłem Grosse'om: „Na
jakiej podstawie część teologów chrześcijańskich uważa, że
szatan będzie wiecznie żył w jeziorze ognia? Przecież Biblia
wyraźnie stwierdza, że stanie się coś wręcz odwrotnego".
Pani Grosse wyjaśniła, że nie powinienem się temu dziwić.
Jedna trzecia aniołów, istot obdarzonych wielkim intelektem,
przyjęła błędne poglądy szatana i stanęła po jego stronie, na-
rażając się na utratę wiecznego życia (zob. Obj. 12, 4. 9).
Wówczas przyjrzeliśmy się temu, co Biblia mówi na te-
mat wiecznego przeznaczenia bezbożnych istot ludzkich.
W Psalmach można przeczytać: „Zaiste, bezbożni wyginą,
a nieprzyjaciele Pana są jak ogień w piecu, zniszczeją, pójdą
z dymem" (Ps. 37, 20). Ten ustęp Pisma wyraźnie wskazuje,
w jaki sposób zostaną zniszczeni ci, którzy odrzucili Bożą ła-
skę i uparcie trwali w swych autodestrukcyjnych działaniach.
W myślach powróciłem do mego dzieciństwa. Ludzie
żyjący na wsi w tamtych czasach zazwyczaj sami wyrabia-
li mydło do prania. Mój tata robił mydło zwykle podczas
chłodnych zimowych miesięcy, kiedy znacznie wygodniej
było utrzymywać w piecu rozpalony ogień. Wyrób mydła
wymagał stopienia wielkich ilości zwierzęcego tłuszczu
i gotowania go przez wiele godzin na potężnym, opalanym
drewnem piecu ustawionym w stodole.
Wraz z moim bratem Edgarem bawiliśmy się, wrzucając
kawałki zwierzęcego tłuszczu do huczącego od płomieni
pieca. Cieszyliśmy się, widząc, jak szybko tłuszcz zostaje
pochłonięty przez ogień i znika.
Biblia oświadcza, że tak jak tłuszcz znika w ogniu, tak
samo Bóg wypleni czyniących zło, a także usunie wszelkie
ślady grzechu z naszej planety.
123
Studium lekcji zakończyliśmy, zastanawiając się nad frag-
mentem Pisma, który dobrze ilustruje zapłatę bezbożnych.
W Księdze Malachiasza czytamy: „Bo oto nadchodzi dzień,
który pali jak piec. Wtedy wszyscy zuchwali i wszyscy, któ-
rzy czynili zło, staną się cierniem. I spali ich ten nadchodzą-
cy dzień - mówi Pan Zastępów - tak, że im nie pozostawi
ani korzenia, ani gałązki. Ale dla was, którzy boicie się mo-
jego imienia, wzejdzie słońce sprawiedliwości z uzdrowie-
niem na swoich skrzydłach. I będziecie wychodzić z pod-
skakiwaniem, jak cielęta wychodzące z obo/y. I podepczecie
bezbożnych tak, że będą prochem pod waszymi stopami
w dniu, który Ja przygotowuję - mówi Pan Zastępów" (Mai.
3, 19-21).
Cyryl oświadczył, że chociaż Władca Wszechświata jest
Bogiem miłości, to jednocześnie do Niego należy wymierza-
nie sprawiedliwości. Mimo że Istota Boska kieruje się zasa-
dami miłości, nie można zapomnieć, iż ci, którzy odrzucają
Jego miłość, Jego niepojętą ofiarę uczynioną na krzyżu przez
śmierć Jezusa na Golgocie, sami siebie skazują na potępie-
nie. To na nich spada odpowiedzialność za odrzucenie Du-
cha łaski.
- Nastanie dzień, kiedy Bóg wykona wyrok śmierci na
ludziach, którzy sami sobie zgotowali ten los. Zapłatą dla
bezbożnych będzie wieczna śmierć, „albowiem zapłatą za
grzech jest śmierć" (Rzym. 6, 23).
Wtedy zrozumiałem, że doktryna o wiecznych cierpie-
niach głoszona z chrześcijańskich ambon spowodowała, że
setki tysięcy ludzi usunęło Boga ze swych umysłów i swego
życia. We wczesnym etapie życia ja także padłem ofiarą tych
sofizmatów.
Podobnie zdałem sobie sprawę, że każda osoba pragnąca
studiować z właściwym zrozumieniem przeznaczenie bez-
bożnych na podstawie Bożego Świętego Słowa, musi zacząć
124
od uzmysłowienia sobie faktu, że Boża władza opiera się na
prawie miłości. Wszystkie Boże działania wobec ludzi wy-
wodzą się z tej przesłanki. Tak więc jest niemożliwe, żeby
wierzyć w doktrynę wiecznych mąk. Owo szczególne stu-
dium biblijne posłużyło, abym usunął ze swego serca uczu-
cie rozgoryczenia wobec Boga.
Później Cyryl wyjaśnił, że tysiące lat ludzkiego cierpienia
na Ziemi to rezultat działań Lucyfera zainicjowanych w Nie-
bie podczas wielkiego buntu. Wysoka pozycja, jaką zajmo-
wał w Bożym rządzie, przydała mocy jego słowom, a także
uwiarygodniła jego twierdzenia. Prawdziwe motywy postę-
powania szatana pozostawały ukryte. Mieszkańcy Nieba nie
mogli przewidzieć końcowych efektów działań Lucyfera.
Obecność grzechu była odczuwalna we wszystkich strefach
boskiego rządu. Lucyfer pożądał czci i władzy, które były
przywilejami przysługującymi jedynie Bogu.
Aniołowie w Niebie i mieszkańcy wszechświata nie mo-
gli zrozumieć natury i ostatecznych następstw grzechu.
Bóg musiał dać dostatecznie dużo czasu na to, by przez
bezbożne działania Lucyfera i jego zastępów ujawniły się
niezwykle zgubne skutki i ohyda grzechu. Mieszkańcy
wszechświata obserwowali cierpienia rodzaju ludzkiego
z milczącym przerażeniem. Wydarzenia, jakich byli świad-
kami, pozostały na zawsze w ich umysłach.
Zachwycony przedstawianym przez Cyryla opisem wiel-
kiego duchowego konfliktu miałem ochotę słuchać go go-
dzinami, ale on przerwał, twierdząc, że nie chce, bym dostał
„duchowej niestrawności", jak to sam określił. Po podziele-
niu się ze mną jeszcze jednym punktem skierował mą uwa-
gę na inny temat.
- Kiedy wszystkie ślady zła zostaną wymazane z oblicza tej
małej planety - powiedział - i Chrystus stworzy ją na nowo,
Nowa Ziemia będzie jeszcze piękniejsza niż była, za pierw-
125
szym razem. Wtedy cały rozległy wszechświat stworzony
przez Boga będzie pulsował jednym rytmem szczęścia i har-
monii. Jakaż wspaniała epoka wówczas nastanie.
Sposób, w jaki Cyryl i Cynthia odkrywali przede mną rze-
czywistość dotyczącą wielkiego duchowego boju toczącego
się pomiędzy siłami dobra i zła, wzbudził we mnie podziw
dla cudownej i potężnej pracy Ducha Świętego nade mną na
przestrzeni wielu lat - pracy, która zaowocowała przypro-
wadzeniem mnie właśnie do tego miejsca, gdzie znajdowa-
łem się tego wieczora.
Przypominam sobie, że spojrzałem wtedy na zegarek - była
godzina dwudziesta pierwsza dwadzieścia. Gdyby nie inge-
rencja Ducha Bożego w moje życie, teraz zapewne rozma-
wiałbym z czcicielami demonów. A tak cieszyłem się z bło-
gosławionych chwil, kiedy mogłem trzymać Biblię w swych
dłoniach. I wtedy właśnie dzięki Bożej pomocy ostatecznie
zdecydowałem zerwać z kultem duchów. W momencie poja-
wienia się tej myśli po plecach przeszedł mi dreszcz, a gęsia
skórka na ramionach sprawiła, że włosy stanęły dęba.
Na zakończenie studium biblijnego o przeznaczeniu bez-
bożnych wspomniałem Grosse'om, że w trakcie uczenia się na
pamięć katechizmu katolickiego napotkałem tam wiele sfor-
/
mułowań z Pisma Świętego, które były wykorzystywane do
potwierdzenia rzekomo wiecznej kary dla bezbożnych. Przy-
pomniałem sobie słowa, takie jak: „wieczny ogień", „wieczna
kara" czy „dym ich męczarni unosił się na wieki".
Cynthia i Cyryl przyznali, że w Biblii rzeczywiście znajdu-
ją się takie słowa i że zrozumienie ich właściwego znaczenia
wymagałoby poświęcenia jeszcze wiele czasu na studiowa-
nie, ale byłoby to niezwykle pożyteczne studium. Okazało
się, że trzy dni później odbyliśmy bardzo interesujące spo-
tkanie, podczas którego studiowaliśmy właśnie ten temat.
Prowadził je pastor L. W. Taylor, co później opiszę.
126
Kiedy tego wieczora udawałem się do domu, miałem już
niezachwianą pewność, że Bóg Cyryla to naprawdę Dawca
Życia, Ten, któremu nawet duchy demoniczne zawdzięczały
swoją egzystencję. Fakt, że mogłem studiować Słowo Boże,
a one mi nie przeszkadzały, był tego najdobitniejszym do-
wodem.
Ale w czwartek wieczorem po powrocie ze spotkania bi-
blijnego przekonałem się, że mój dom odwiedziły duchy.
Podobnie i w piątek po wejściu do domu zdałem sobie wy-
raźnie sprawę, że duchy usiłowały coś mi przekazać.
127
Obiecałem szefowi w pracy, że dowiem się, dlaczego Cy-
ryl zachowywał biblijny sabat. Żeby nie rozpisywać się za
bardzo, pominę to, co studiowaliśmy w czwartek i piątek,
z wyjątkiem studium lekcji dotyczącej siódmego dnia tygo-
dnia - sabatu.
/
Na początku Cyryl stwierdził, że zgodnie z Pismem Świę-
tym biblijny sabat to siódmy dzień tygodnia.
- Faktycznie, czwarte przykazanie Dekalogu podanego
osobiście przez Boga nakazuje człowiekowi, aby pamiętał
o zachowywaniu sabatu. To wezwanie wynika prawdopo-
dobnie z faktu, że ludzie ze względu na swe różne codzien-
ne zajęcia mają skłonność do zapominania nawet o ważnych
życiowych sprawach.
Następnie sięgnęliśmy po nasze Biblie i razem przeczyta-
liśmy czwarte przykazanie: „Pamiętaj o dniu sabatu, aby go
święcić. Sześć dni będziesz pracował i wykonywał wszelką
swoją pracę, ale siódmego dnia jest sabat Pana, Boga twego:
Nie będziesz wykonywał żadnej pracy ani ty, ani twój syn,
ani twoja córka, ani twój sługa, ani twoja służebnica, ani
twoje bydło, ani obcy przybysz, który mieszka w twoich
128
bramach. Gdyż w sześciu dniach uczynił Pan niebo i ziemię,
morze i wszystko, co w nich jest, a siódmego dnia odpoczął.
Dlatego Pan pobłogosławił dzień sabatu i poświęcił go" (II
Mojż. 20, 8-11).
Byłem ogromnie zdumiony, że przykazanie zachowywa-
niu dnia pobłogosławionego przez Boga bardzo różniło się
od przykazania, jakiego nauczyłem się z katolickiego kate-
chizmu. Natychmiast powiedziałem o tym Grosse'om:
- To nie jest przykazanie, jakiego nauczyłem się na pamięć,
gdy byłem małym chłopcem.
Potem odnalazłszy drugi wiersz tego samego rozdziału,
zacząłem czytać przykazania biblijne od początku:
- „A Pan mówił wszystkie te słowa i rzekł: Jam jest Pan,
Bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej, z domu
niewoli. Nie będziesz miał innych bogów obok mnie. Nie
czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek, co jest na
niebie w górze, i na ziemi w dole, i tego, co jest w wodzie
pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał i nie będziesz im słu-
żył, gdyż Ja Pan, Bóg twój, jestem Bogiem zazdrosnym [...]"
(II Mojż. 20, 1-17).
Przeczytałem wszystkie Dziesięć Przykazań i odkryłem,
że zawierają więcej szczegółów niż katechizmowa wersja
Dekalogu, jaką kiedyś poznałem.
- Trudno mi uwierzyć, że to są prawdziwe przykazania
Boże - wyrwało mi się.
Cyryl subtelnie, choć jednocześnie z wielką powagą
oświadczył, że słowa, jakie przeczytałem, to rzeczywiście
przykazania Boże przekazane Izraelitom przez Mojżesza.
Następnie wypowiedział zdanie w formie pytania, które
otworzyło mi oczy na tę sprawę.
- Roger, nie chcę zgrywać mądrali, ale może przykazania,
jakie poznałeś w dzieciństwie, zostały stworzone przez in-
nego boga?
129
Nagle olśniło mnie, gdy przypomniałem sobie, jak wy-
glądało tak zwane pomieszczenie kultowe bogów: upadły
cherub, demoniczny bóg w minionych wiekach ingerował
w Boże przykazania, by zwieść rodzaj ludzki. Następnie
wyobraziłem sobie mieszkańców Ziemi, jak zostali oszukani
przez arcyzwodziciela.
Wracając do studium lekcji poświęconej biblijnemu sabato-
wi, muszę przyznać, że uderzyło mnie, jak wielką wagę Bóg
przywiązuje do siódmego dnia tygodnia - dnia, który na-
leży uhonorować: „I ukończył Bóg w siódmym dniu dzieło
swoje, które uczynił, i odpoczął dnia siódmego od wszelkie-
go dzieła, które uczynił. I pobłogosławił Bóg dzień siódmy,
i poświęcił go, bo w nim odpoczął od wszelkiego dzieła swe-
go, którego Bóg dokonał w stworzeniu" (I Mojż. 2, 2-3).
Ogromne wrażenie wywarło na mnie, z jak wielką powagą
i świętością Bóg traktował dzień sobotni. Świadczy o tym
fakt, że przez czterdzieści lat Pan dawał pokarm Izraelitom
w postaci manny codziennie, z wyjątkiem sabatu: „Na to
rzekł Pan do Mojżesza: Oto Ja spuszczę wam jako deszcz
chleb z nieba! I wyjdzie lud, i będzie codziennie zbierał, ile
mu potrzeba, abym go doświadczył, czy chce postępować
według prawa mojego, czy też nie. Lecz gdy szóstego dnia
przygotują to, wtedy to, co przyniosą, będzie podwójną ilo-
ścią tego, co zbierają codziennie. [...] Przez sześć dni będzie-
cie to zbierać, ale dnia siódmego jest sabat. W tym dniu tego
nie będzie" (II Mojż. 16, 4-5, 26).
Zainteresowało mnie, że Bóg pragnął uzmysłowić Hebraj-
czykom świętość swego sabatu. I jak czytaliśmy historię
o zesłaniu manny na pustyni, nie mogłem powstrzymać
się od stłumionego śmiechu na myśl, że niektórzy ludzie
w swoim uporze wciąż zastanawiają się, czy Bóg rzeczywiście
zrobi to, co zapowiedział: „A dnia siódmego wyszli niektórzy
z ludu, aby zbierać, lecz nic nie znaleźli" (II Mojż. 16, 27).
130
Gdy poznałem wypowiedzi Mojżesza i proroków sta-
rotestamentowych na temat biblijnego sabatu, skierowa-
liśmy uwagę na Nowy Testament, by zobaczyć, jak Jezus
i pierwsi uczniowie odnosili się do tej kwestii. Ewangelista
Łukasz, mówiąc o Jezusie, stwierdził: „I przyszedł do Naza-
retu, gdzie się wychował, i wszedł według zwyczaju swego
w dzień sabatu do synagogi, i powstał, aby czytać" (Łuk.
4, 16). Jezus powiedział także ludowi żydowskiemu, że jest
Panem sabatu (zob. Mar. 2, 28).
Pan Sabatu nigdy nie zamierzał zmienić świętego dnia
swego Ojca na inny. Na przykład podczas kazania na gó-
rze nie pozostawił żadnych wątpliwości odnośnie solidnych
fundamentów, na jakich spoczywa święte Boże prawo: „Nie
mniemajcie, że przyszedłem rozwiązać zakon albo proro-
ków; nie przyszedłem rozwiązać, lecz wypełnić. Bo zapraw-
dę powiadam wam: Dopóki nie przeminie niebo i ziemia,
ani jedna jota, ani jedna kreska nie przeminie z zakonu, aż
wszystko to się stanie" (Mat. 5, 17-18).
Przyjrzeliśmy się również relacjom biblijnym uczniów Je-
zusa dotyczącym zachowywania przez nich sabatu. Po prze-
czytaniu wielu tekstów ze Słowa Bożego o przestrzeganiu
soboty jako pamiątki stworzenia zapytałem Cyryla, czy wie,
jak to się stało, że ludzie zaczęli święcić pierwszy dzień ty-
godnia - niedzielę, i obchodzić ją jako dzień odpoczynku.
Odpowiedział, że Kościół rzymskokatolicki utrzymuje, iż
dokonał tej zmiany w minionych wiekach na mocy prawa
udzielonego mu przez Boga.
- W rzeczy samej Kościół otwarcie przyznaje się do zmia-
ny przykazań Bożych.
W niedzielę nazajutrz udałem się do biblioteki miejskiej
w Montrealu i przeprowadziłem niewielkie badanie w dzia-
le z literaturą religijną. Wkrótce natknąłem się na katechizm
katolicki wydany w 1930 roku. Tam znalazłem komentarze
131
odnoszące się zgodnie z katolicką klasyfikacją Dekalogu do
trzeciego przykazania:
Pytanie: Jakie jest trzecie przykazanie?
Odpowiedź: Trzecie przykazanie brzmi: Pamiętaj, abyś
dzień sabatu święcił.
Pytanie: Który dzień to dzień sabatu?
Odpowiedź: Sobota to dzień sabatu.
Pytanie: Dlaczego święcimy niedzielę zamiast soboty?
Odpowiedź: Święcimy niedzielę zamiast soboty, ponieważ
Kościół katolicki przeniósł odpoczynek z soboty na niedzie-
lę.
Pytanie: Dlaczego Kościół katolicki zastąpił odpoczynek
w sobotę odpoczynkiem w niedzielę?
Odpowiedź: Kościół zastąpił odpoczynek w sobotę odpo-
czynkiem w niedzielę, ponieważ w niedzielę zmartwych-
wstał Jezus Chrystus, a także Duch Święty zstąpił na apo-
stołów.
Pytanie: Na mocy jakiego autorytetu Kościół zmienił od-
poczynek w sobotę na odpoczynek w niedzielę?
Odpowiedź: Kościół zmienił odpoczynek w sobotę na
odpoczynek w niedzielę dzięki niezmierzonemu Boskiemu
autorytetowi udzielonemu Kościołowi przez Jezusa Chry-
stusa.
Pytanie: Co nakazuje trzecie przykazanie?
Odpowiedź: Trzecie przykazanie nakazuje, by święcić nie-
dzielę jako dzień Pański.
Będąc pod wrażeniem rezultatu mojego dociekania, stara-
łem się dobrze zapamiętać treść tego rozdziału katechizmu.
We wczesnych latach pięćdziesiątych nabyłem egzemplarz
tego właśnie wydania, które do dziś bardzo sobie cenię.
Podczas gdy moim pierwszym zadaniem było uzyskanie
dla szefa informacji dotyczącej przekonań religijnych Cyry-
la, to następne polegało na poznaniu, w jaki sposób i dla-
132
czego chrześcijanie zaczęli zachowywać niedzielę jako dzień
święty. Przez kilka następnych miesięcy przeprowadziłem
intensywne badania i poczyniłem pewne zdumiewające
odkrycia.
Nie tylko mój szef zainteresował się sabatem Cyryla i mo-
imi nagłymi, całkiem świeżymi dociekaniami w kwestiach
biblijnych - ale także duchy demoniczne. Wieczorem w so-
botę, kiedy wróciłem do domu, duchy usiłowały wznowić
ze mną kontakty (zob. Rozdział 1).
Dzień wcześniej w piątek wieczorem na zakończenie stu-
dium lekcji dotyczącej sabatu Grosse'owie zaprosili mnie do
kościoła na sobotnie nabożeństwo. Cyryl wyjaśnił, że będzie
ochrzczony przez zanurzenie i przyłączy się do Kościoła ad-
wentystów dnia siódmego. Przyjąłem zaproszenie i ustali-
liśmy, że rano przyjdę do ich mieszkania, a stamtąd udamy
się do kościoła.
133
W sobotę rano zjawiłem się w mieszkaniu Grosse'ów i spo-
tkałem tam parę ich przyjaciół, którzy także mieli udać się
z nami na nabożeństwo. Jak tylko Cyryl i Cynthia przed-
stawili nas sobie, przez chwilę rozmawialiśmy, a ja, jak to
miałem w zwyczaju, wyciągnąłem paczkę papierosów i po-
częstowałem ich. Oni jednak uprzejmie odmówili.
Wtedy przyszła mi do głowy myśl, że adwentyści w ogóle
nie palą papierosów. Chwilę potem, gdy wychodziliśmy
z mieszkania, spytałem o to Cyryla. Powiedział, że adwen-
tyści zwracają baczną uwagę na zdrowy tryb życia nie po to,
by sobie zaskarbić względy u Boga, ale dla zachowania do-
brego zdrowia. Zdrowi ludzie mogą bardziej cieszyć się ży-
ciem. Wspomniał również, że jedna z nadchodzących lekcji
biblijnych będzie poświęcona zdrowemu życiu i że będzie
tam mowa o korzyściach wynikających z powstrzymywania
się od palenia tytoniu.
Natychmiast zapewniłem go, że nie będę więcej palił
w obecności wiernych kościoła tego dnia. „Ale jak mi się to
uda zrobić?" — pytałem siebie w duchu. Jednocześnie po-
wiedziałem sobie w myślach, że miałem szczęście, iż młodzi
134
małżonkowie nie zabronili mi palenia na początku naszych
spotkań. Byłem tak bardzo przywiązany do swego nałogu,
że to spowodowałoby odmowę studiowania z nimi.
W późniejszym czasie, jak rozmawiałem z Cyrylem o tyto-
niu, od którego tak bardzo byłem uzależniony, i powiedzia-
łem, że bez wątpienia odmówiłbym studiowania lekcji biblij-
nych z nimi, gdyby na początku poruszyli ten temat, oświad-
czył, że razem z żoną modlili się w tej sprawie. Duch Święty
przekonał ich, by od razu nie zmuszali mnie do zerwania
z nałogiem, ale by najpierw zapoznali z Jezusem Chrystu-
sem.
W tym czasie nie zdawałem sobie sprawy, że Cyryl i Cyn-
thia usiłowali pogodzić Rogera Morneau z Dawcą Życia i że
w tym prowadził ich Duch Boży.
Na przykład, kiedy powiedziałem w sobotę rano, że po-
wstrzymam się od palenia tytoniu w obecności wyznawców
kościoła, Cyryl bardzo się ucieszył, widząc, że modlitwy
jego i Cynthii zostały wysłuchane. Zanim zaprosili mnie do
kościoła na nabożeństwo sobotnie, prosili Boga, by pobłogo-
sławił moje życie w szczególny sposób. W swej modlitwie
prosili o dwa cuda.
Po pierwsze, żebym uznał świętość dnia sobotniego i zdał
sobie sprawę z ważności zachowywania tego dnia jako dnia
odpoczynku. Jeśli tak się stanie, zaproszą mnie, bym udał
się razem z nimi do kościoła. Gdybym przyjął ich zaprosze-
nie, miało to być znakiem, że Bóg dokonuje cudu zbawienia.
I po drugie, prosili Boga, żeby sprawił, iż nie będę odczuwał
potrzeby palenia tytoniu tego dnia.
Jakże cudownie Bóg odpowiedział na ich modlitwy. Do
godziny siódmej wieczorem całkowicie zapomniałem
o papierosach. Potem przez dwie godziny mój organizm prze-
żywał straszne katusze, jakich nigdy przedtem nie doświad-
czyłem, co doprowadziło mnie do wniosku, że bardzo potrze-
135
buję Zbawiciela - Tego, który ma moc dokonywania cudów
miłości, by usunął z mego życia boginię nikotynę, która jak
dotąd rządziła niepodzielnie każdą komórką mego ciała.
Był przepiękny sobotni poranek październikowy roku
1946 w Montrealu w Kanadzie. Panowała przepiękna pogo-
da, powietrze było rześkie, a jasne promienie słońca przebi-
jały się przez konary drzew i zasypywały ziemię tysiącami
pocałunków miłości.
Tego dnia miasto wydawało się jakby szczęśliwsze,
a wszędzie dookoła widzieliśmy dowody Bożej miłości
i opieki. Mając świeżo w pamięci wiele różnych tekstów Pi-
r
sma Świętego dotyczących sabatu jako pamiątki stworzenia,
stwierdziłem, że ten dzień niesie ze sobą dla mnie nowe zna-
czenie.
Ja, spirytysta, szedłem z ludźmi zachowującymi sobotę do
adwentystycznego kościoła. Moi nowi przyjaciele nie byli
jeszcze świadomi faktu, że powoli opuszczałem obóz upa-
dłego Lucyfera, ich najbardziej zawziętego wroga. Zaledwie
przed kilkoma dniami miałem ostatni kontakt z demonami.
Jak zbliżyliśmy się do kościoła, ku swemu zdumieniu zo-
baczyłem, że prawie wszyscy ludzie skręcali z chodnika
w stronę świątyni. Ktoś uprzejmie przywitał mnie na pierw-
szej części nabożeństwa zwanej „szkołą sobotnią" i wręczył
kościelny biuletyn. W pobliżu zauważyłem stelaż z czasopis-
mami i broszurami. Wyciągnąłem rękę po biuletyn kościel-
ny. Wielkie wrażenie wywarła na mnie duża liczba wiernych
obecnych na nabożeństwie w kościele.
Po usadowieniu się na krześle zacząłem czytać broszurę
przy delikatnych dźwiękach spokojnej muzyki. Znalazłem
tu szczegółowe informacje dotyczące kościelnych organiza-
cji i różnych obszarów działalności Kościoła.
Nabożeństwo „szkoły sobotniej" zaczęło się od serdecz-
nego przywitania obecnych. Czas poprzedzający studium
136
Słowa Bożego był wypełniony inspirującymi i bogatymi
w treści informacjami, zwłaszcza dla osoby odwiedzającej
Kościół adwentystów dnia siódmego po raz pierwszy. Zo-
baczyłem ludzi z poświęceniem usługujących swym współ-
wyznawcom.
Nabożeństwo przeznaczone na studium Biblii trwało około
czterdziestu minut. Pastor L.W. Taylor uczył w klasie prze-
znaczonej dla gości. Tematem tamtej lekcji biblijnej było ży-
cie Chrystusa, a myśl przewodnia dotyczyła twierdzenia, że
Jezus z Nazaretu w czasie swego życia ziemskiego kierował
się zasadami Słowa Bożego, pozostawiając nam przykład
do naśladowania. Pastor Taylor wypowiedział zdanie, które
dobrze pamiętam do dzisiaj:
- Jeśli weźmiemy przykład z Jezusa, wtedy będziemy mie-
li pokój, zadowolenie i mądrość, jakiej świat nie może nam
dać ani zabrać.
Jego słowa nie mogły przyjść w lepszym czasie. Lekcje bi-
blijne studiowane w ostatnich kilku dniach, a zwłaszcza jed-
na dotycząca biblijnego sabatu, wywołały u mnie pragnienie
oddania życia Chrystusowi i zachowywania siódmego dnia
tygodnia jako dnia sobotniego odpoczynku.
O godzinie jedenastej nadszedł inspirujący moment nabo-
żeństwa, w którym miał miejsce uroczysty chrzest. Jednym
z kandydatów do chrztu był mój nowo poznany przyjaciel
Cyryl.
Gdy wrócił na swoje miejsce po chrzcie, oświadczyłem, że
- jeśli tylko Bóg pozwoli - w następny sabat przyjdę tu po-
nownie na nabożeństwo. Powiedziałem również, że chciał-
bym porozmawiać z pastorem Taylorem, jeśli nadarzy się
taka możliwość.
Opuszczając świątynię, Cyryl zapytał pastora, czy byłoby
możliwe z jego strony, żeby poświęcił nam trochę czasu po
południu. Wyjaśnił, że ja spędzę ten dzień u nich w domu.
137
Pastor Taylor uprzejmie zgodził się nas odwiedzić, zamiast
kazać nam przychodzić do swego biura na „plebanii".
Wychodząc z kościoła, nie mogłem się powstrzymać
i podziękowałem Grosse'om za okazywaną mi troskę.
W tym momencie nie mieli możliwości w pełni zrozumieć,
jak wiele im zawdzięczam. Duch Boży pokierował nimi,
żeby przyprowadzili mnie do duchowej oazy, gdzie Jezus
Chrystus mnie odnowił i sprawił, że tamtego dnia jesień po-
kazała się w całej swej krasie. Można ją było ujrzeć w zmie-
niających się barwach liści.
O czternastej trzydzieści zjawił się u Grosse'ów pastor
Taylor i nasza rozmowa szybko zeszła na tematy religijne.
Wspomniałem, że w minionym tygodniu razem z Grosse'ami
studiowałem Biblię. Pastor zapytał, ile lekcji już nam się
udało przestudiować i jakie tematy poruszyliśmy.
Po wymienieniu niektórych tematów rzuciłem, że w ciągu
tygodnia przestudiowaliśmy w sumie ponad dwadzieścia
lekcji biblijnych. Pamiętam ten moment, jakby to było wczo-
raj. Zdumiony pastor Taylor zrobił wielkie oczy, następnie
upewnił się, czy dobrze usłyszał.
Kiedy zapewniłem go, że to prawda, powiedział:
- Czy mógłby mi pan zdradzić, co pana skłoniło do takiego
pośpiechu?
Chociaż nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, jakie po-
wody wtedy podałem, jednak dobrze pamiętam, że bardzo
zaskoczyła mnie jego reakcja, gdy usłyszał, iż w trakcie ty-
godnia przestudiowaliśmy tak dużą liczbę lekcji biblijnych.
Uważałem wtedy, że każdy poznający prawdy biblijne stu-
diuje je z tak wielką pasją jak ja.
Zanim udałem się tego wieczora do domu, Grosse'owie
wyjaśnili, dlaczego pastor zdumiał się, słysząc o pośpie-
chu, z jakim studiowaliśmy Biblię. Niedawno pewna liczba
wyznawców kościoła wyraziła chęć dzielenia się z ludźmi
138
innych wyznań swymi religijnymi przekonaniami. Poprosili
pastora, żeby przeprowadził z nimi zajęcia przygotowujące
do tego typu spotkań.
Pastor Taylor doradzał umiarkowanie przy studiowa-
niu Biblii z osobami, które wcześniej nie miały z nią nic do
czynienia. Stwierdził, że jedna bądź dwie lekcje biblijne
w tygodniu w zupełności powinny wystarczyć, gdyż oso-
ba poznająca prawdy Pisma ma wtedy czas, by je właściwie
zrozumieć i docenić. Pastor miał rację, sugerując ostrożne
i powściągliwe podejście. Ale mój przypadek stanowił wy-
jątek i Duch Boży prowadził Grosse'ów w ten sposób, że
dostosowali się do moich potrzeb.
Wspomniałem pastorowi, że poranne nabożeństwo w ko-
ściele zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Po czym zapytałem,
dlaczego inne kościoły protestanckie nie święcą biblijnego
sabatu. Przecież Bóg zalecił obchodzenie tego dnia jako spo-
sób na otrzymanie szczególnych błogosławieństw, jakich nie
można otrzymać, obchodząc inny dzień.
Pastor Taylor oświadczył, że Kościół adwentystów dnia
siódmego to kościół profetyczny. Tak jak Bóg powołał Jana
Chrzciciela, by ogłaszał ludziom żyjącym w tamtym czasie
- którzy zapomnieli o proroctwach mesjanistycznych - że
Zbawca Ludzkości znajduje się pośród nich, tak samo po-
wołał do życia Kościół adwentystyczny, aby był współcze-
snym głosem wołającego na pustyni.
Odnosząc się do faktu, że wiele kościołów protestanckich
nie zachowuje biblijnego sabatu, pastor wyjaśnił, że Bóg nie
narzuca ludziom swej woli. Wręcz przeciwnie, pragnie od
wszystkich służby miłości i poddania, wynikającej ze świa-
domego docenienia Jego boskiego charakteru. Pan nie ma
upodobania w przymuszaniu ludzi do uległości i z tych po-
wodów przyznaje wszystkim wolność wyboru, aby każdy
mógł dobrowolnie odpowiedzieć na Jego wezwanie.
139
Gdy rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, zdałem sobie
sprawę, że nie mogę utrzymywać w tajemnicy mego zaan-
gażowania w kult duchów. Okazywane przeze mnie głę-
bokie zainteresowanie sprawami religijnymi wskazywało
w oczywisty sposób, że skłaniały mnie do tego jakieś nie-
zwykle ważne pobudki. Mimo iż odczuwałem wielką nie-
chęć do wyjawienia swych związków z demonami, jednak
zdecydowałem się na to, aby uzyskać od pastora wiele cen-
nych wskazówek.
Kiedy przyznałem się do działalności spirytystycznej, pa-
stor Taylor skierował moją uwagę na Źródło wszelkiej mocy
i życia, na Jezusa Chrystusa. Zacytował za Apostołem Paw-
łem: „w nim mieszka cieleśnie cała pełnia boskości i macie
pełnię w nim; On jest głową wszelkiej nadziemskiej władzy
i zwierzchności" (Kol. 2, 9. 10). Następnie przytoczył wiele
innych cytatów z Pisma, świadczących o władzy Odkupicie-
la nad demonami i Lucyferem.
Odkrycie, że wszystkie moce, w tym upadły cherub i jego
zastępy, zawdzięczają swą egzystencję Chrystusowi, dodało
otuchy i pomogło w spotkaniu z duchami, jakie przeżyłem
jeszcze tej nocy.
Teraz szukałem sposobności, żeby poprosić pastora o wy-
jaśnienie pewnych biblijnych sformułowań wykorzystywa-
nych przez osoby, które głosiły nieśmiertelność duszy czło-
wieka. Nie musiałem długo czekać. Gdy zapytał, czy mam
jakieś dodatkowe pytania, pokrótce nawiązałem do prawd,
jakie odkryłem, studiując Słowo Boże w minionych dniach.
Wspomniałem, iż teksty biblijne wskazują na człowieka jako
istotę całkowicie śmiertelną, zaprzeczając powszechnemu
przekonaniu, jakoby w chwili śmierci nieśmiertelna dusza
zmarłej osoby udawała się albo po karę, albo po nagrodę.
Biblia mówi, że jedynie Bóg ma nieśmiertelność. Przeczyta-
liśmy wiele fragmentów świadczących o tym, że Bóg obda-
140
rzy nieśmiertelnością zbawionych przy zmartwychwstaniu
sprawiedliwych. Niesprawiedliwi nie mający nieśmiertelno-
ści przestaną istnieć, kiedy zostanie im wymierzona wyzna-
czona kara. Ale mimo że Słowo Boże jasno mówi o zagładzie
bezbożnych, niektóre fragmenty Pisma wydają się wskazy-
wać na coś przeciwnego.
- Jako dziecko uczyłem się katolickiego katechizmu na
pamięć i napotkałem tam sformułowania rzekomo potwier-
dzające, że bezbożni będą cierpieć wieczne męki. Przypo-
minam sobie na przykład takie wyrażenia: „wieczny ogień"
czy „wieczna kara" albo zdanie: „Dym ich katuszy na wie-
ki wieków się wznosi". Tak więc, pastorze, byłbym bardzo
wdzięczny za wyjaśnienie tych sprzeczności.
Poczułem wielką radość, kiedy pastor oświadczył, że tak
naprawdę nie ma tutaj żadnej sprzeczności, tylko błędne
zrozumienie wyżej wymienionych sformułowań biblijnych
ze strony osób głoszących doktrynę o nieśmiertelności
duszy. Wyjaśnił, że wielu ludzi niewłaściwie rozumie sło-
wo „kara", które często mylnie bywa określane jako świa-
dome odczuwanie cierpień cielesnych. Ludzie ci wierzą,
że gdy zmysły nie odczuwają już żadnego bólu, wówczas
kara przestaje istnieć. Ale gdy przyjrzymy się stosowa-
nym karom, zauważymy, że dolegliwość kary jest oce-
niana według tego, jak wielkie poczucie straty powoduje,
a nie według wielkości zadawanych cierpień.
- Na przykład, dlaczego za najwyższą karę uważa się wy-
rok śmierci? Nie z powodu strasznych cierpień, ponieważ
niektóre rodzaje tortur, np. biczowanie, sprawiają znacznie
więcej bólu niż ucięcie głowy czy powieszenie. Ale kara
śmierci to najwyższy wymiar kary ze względu na jej trwałe
skutki. Natychmiast całkowicie pozbawia ona skazanego re-
lacji z ludźmi i wszelkich przyjemności, jakie niesie ze sobą
życie. Karę tę oceniamy przez pryzmat lat, które skazany
141
na śmierć mógłby jeszcze przeżyć na ziemi. Tak właśnie jest
z karą śmierci, nie ma od niej wybawienia - mam tutaj na
myśli zmartwychwstanie. A zatem to kara nieustająca, czyli
wieczna. Druga śmierć pozbawia grzesznika na zawsze pro-
miennych lat wieczności. I tak jak życie odkupionych będzie
trwało wiecznie, tak samo i strata bezbożnych, inaczej mó-
wiąc kara.
- Pastorze - powiedziałem - podoba mi pana rozsądne po-
traktowanie tego tematu. Nie chcę się narzucać, ale czy ze-
chciałby pastor wyjaśnić mi to szerzej. Praw Ję mówiąc, przez
długi czas się nad tym głowiłem, nie mogąc tego pojąć.
/
- W Piśmie Świętym - ciągnął pastor - terminy: „niekoń-
czący się" i „wieczny" znajdują się w połączeniach z innymi
słowami, takimi jak „ogień" lub „kara" i oznaczają jedynie
rezultat zastosowania ognia lub kary. W żaden sposób nie
wskazują na czas, przez jaki będzie palił się ogień lub trwała
kara.
Słuchałem pastora z wielką uwagą. Podniecony niecierpli-
wie czekałem na słowa, które miały sprawić, że moje lęki
jeszcze z czasów dzieciństwa odejdą w niebyt.
- Czy coś się panu stało? - nagle zaniepokoił się pastor.
- Nie, nic mi nie jest - odpowiedziałem. - Po prostu chcia-
łem usiąść inaczej. Proszę kontynuować.
- Podam trzy przykłady - podsumował pastor. - W pią-
tym rozdziale Listu do Hebrajczyków czytamy o „zba-
wieniu wiecznym" (zob. Hebr. 5, 9) oznaczającym, że zba-
wienie jest wieczne lub, inaczej mówiąc, „wiecznotrwałe"
w swym ostatecznym rezultacie - a nie, że zbawienie trwa
przez wieki i nigdy nie można go osiągnąć. Natomiast
w szóstym rozdziale Listu do Hebrajczyków jest mowa
o „sądzie wiecznym" (zob. Hebr. 6, 2). Znowu nie oznacza
on wiecznie trwającego sądu, ale taki, który osądzi wszyst-
kich ludzi i wyda nieodwołalne wyroki, powodujące wiecz-
142
ne skutki dla każdego z nas. I na koniec można wskazać tekst
z dziewiątego rozdziału tego samego listu. Czytamy w nim
o „wiecznym odkupieniu". Nie ma tu mowy o odkupieniu,
do którego mamy wiecznie się zbliżać i którego nigdy nie
możemy w pełni osiągnąć, ale o odkupieniu, jakie uwalnia
wszystkich raz na zawsze od władzy grzechu i śmierci.
Pastor powiedział, że gdy Biblia wspomina wieczny ogień,
odnosi się to do ognia powodującego wieczne, nigdy nie
kończące się rezultaty.
- Jest powiedziane w Liście Judy, że Sodoma i Gomora sta-
nowią przykład kary „ognia wiecznego" (Judy 1, 7). Apostoł
Piotr mówi, że Bóg „miasta Sodomę i Gomorę spalił do cna
i na zagładę skazał jako przykład dla tych, którzy by mieli
wieść życie bezbożne" (II Piotra 2, 6).
Sposób, w jaki Biblia wyjaśnia samą siebie, wprawił mnie
w zachwyt. Nigdy nie słyszałem nikogo, kto by z takim
znawstwem i swobodą dyskutował na ten temat. Pastor Tay-
lor na potwierdzenie każdego swego słowa znajdował ra-
cjonalne uzasadnienie w odpowiednich tekstach biblijnych,
nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do Bożej dobroci
i miłości wobec ludzi stworzonych na obraz Boga.
Jednakże wciąż miałem wątpliwości odnośnie jedne-
go zwrotu biblijnego, jaki szczególnie mocno utkwił mi
w pamięci w trakcie mojej religijnej edukacji w czasach dzie-
ciństwa. Przez chwilę wahałem się, czy o nim wspomnieć.
Przypuszczałem, że pastor nie znajdzie żadnego rozsądne-
go wytłumaczenia dla tego fragmentu tekstu biblijnego. Ale
wtedy pomyślałem, że gdyby jednak znalazł logiczne wy-
jaśnienie, to już na dobre utrwali się w mym umyśle prze-
konanie, że Bóg jest Bogiem miłości w pełnym tego słowa
znaczeniu.
- Pastorze, co oznacza fragment Pisma, mówiący: „A dym
ich męki unosi się w górę na wieki wieków" (Obj. 14, 11).
143
Rozparłem się w wygodnym salonowym fotelu i niecierpli-
wie oczekiwałem na odpowiedź.
Pastor Taylor wyjaśnił, że Biblia stosuje słowa: „wieczny", „na
zawsze" lub „na wieki wieków", kiedy określa rzeczy, które
trwają przez długi czas lub nieskończony okres. Na przykład
Pismo Święte używa słów: „wieczny" albo „na wieki wieków"
w odniesieniu do żydowskiego kapłaństwa, prawa mojżeszowe-
go, zamieszkania w Kanaanie, pagórków i wzgórz, ziemi i czasu
oraz służby wykonywanej przez niewolnika. Każde z tych sfor-
mułowań oznacza czas trwania lub ciągłość. W odniesieniu do
czasu wskazuje na długość czasową ograniczoną naturą danych
rzeczy, względem których używa się tych określeń. W nawią-
zaniu do nie mających końca rzeczy, o jakich dowiadujemy się
z innych fragmentów biblijnych, sformułowania te wskazują na
wieczne ich istnienie. Ale kiedy Słowo Boże używa tych wyrażeń
w stosunku do przedmiotów czy zjawisk, które po pewnym
czasie przestają istnieć, w takim samym stopniu znaczenie tych
sformułowań jest ograniczone i nie należy ich traktować do-
słownie.
Pastor zilustrował swój wywód kilkoma tekstami Pisma
Świętego. II Księga Mojżeszowa podaje, że według prawa
Mojżeszowego, jeśli Hebrajczyk nabył niewolnika, w siód-
mym roku służby niewolnik mógł odzyskać wolność. Ale
w przypadku, gdy niewolnik nie chciał odejść od swego
pana, wówczas mógł zrzec się przysługującego mu prawa do
wolności, przechodząc pewien szczególny rytuał. Mianowi-
cie Pan przyprowadzał swego sługę przed oblicze sędziów
lokalnej społeczności. W ich obecności stawiał niewolnika
przy drzwiach i następnie przekłuwał jego uszy szydłem.
Wtedy niewolnik już na zawsze miał służyć swemu panu.
W tym przypadku określenie „na zawsze" oznaczało czas
trwania służby od jednego dnia do wielu lat, w zależności
od tego, jak długo żył niewolnik.
144
Pastor Taylor zacytował jeszcze jeden interesujący przy-
kład użycia sformułowania „na zawsze" bądź „na wieki
wieków" z Psalmu 21. Król Dawid odczuwał wdzięczność
wobec Boga za to, że wielokrotnie ocalił go od śmierci.
Z radości głośno Mu dziękował: „Panie! Król raduje się mocą
twoją I weseli się bardzo zbawieniem twoim! [...] Prosił cię
o życie, dałeś mu je, Długie dni na zawsze, na wieki" (Ps. 21,
2-5). Dawid żył do późnej starości, dlatego słowa „na wie-
ki i na zawsze" użyte tutaj prawdopodobnie oznaczają czas
trwania życia przez wiele lat.
Po przedstawieniu dwóch przykładów z Biblii wskazują-
cych na ograniczony zakres czasowy określeń „na wieki"
czy „na zawsze", jeśli odnosiły się do czegoś, co ma cha-
rakter przemijający, Pastor Taylor wskazał teksty z Biblii,
w których te sformułowania faktycznie oznaczają wieczny
okres trwania.
Drugi rozdział Księgi Daniela przedstawia dokonaną przez
proroka interpretację snu Nebukadnesara o wielkim posą-
gu. Prorok oświadcza, że „za dni tych królów Bóg niebios
stworzy królestwo, które na wieki nie będzie zniszczone,
a królestwo to nie przejdzie na inny lud; zniszczy i usunie
wszystkie owe królestwa, lecz samo ostoi się na wieki" (Dan.
2, 44). W rozdziale siódmym prorok stwierdza, że „Święci
Najwyższego otrzymają królestwo i posiądą królestwo na
wieki, na wieki wieczne" (Dan. 7, 18).
Podobnie jak Pismo Święte zapewnia, że królestwo Chry-
stusa po ustanowieniu na Ziemi będzie trwało na zawsze
i że sprawiedliwi posiądą życie wieczne, które trwać będzie
bez końca, tak samo Biblia uczy nas, że bezbożni nie będą
żyli na wieki, ale zginą w jeziorze ognia w czasie drugiej
śmierci (zob. Obj. 2, 18).
W trakcie tego studiowania Biblii z mego umysłu zniknęły
już na dobre góry ciemności i błędnych wyobrażeń. Te tak
145
zwane tajemnice, które nie dawały spokoju moim rodzicom
- gorliwym katolikom, gdy usiłowali pogodzić charakter
Boga miłości z doktryną wiecznych mąk, przestały istnieć
niczym topniejący lód pod wpływem upalnego słońca tropi-
ków. Uzyskałem pewność, że Słowo Boże nie przeczy sobie.
Nagle o godzinie dziewiętnastej poczułem gwałtowną po-
trzebę zapalenia papierosa. Zdziwiony uświadomiłem sobie,
że nie paliłem cały dzień i wcześniej nawet o tym nie myśla-
łem. Najwidoczniej przez te wszystkie godziny mój umysł
był bardzo pochłonięty religijnymi sprawami i przeżyciami.
W świetle tego doświadczenia doszedłem do przekonania,
że mogę przestać myśleć o nikotynie i usunąć ją ze swoich
płuc, jeśli tylko będę się intensywnie zajmował innymi rze-
czami.
Tak więc kontynuowaliśmy naszą dyskusję o duchowych
sprawach. Zadawałem pastorowi pytania, które od długiego
czasu nie dawały mi spokoju. Fakt, że pastor miał zawsze
odpowiedź popartą cytatami z Biblii, wywarł na mnie wiel-
kie wrażenie.
Ale stawałem się coraz bardziej niespokojny z powodu
głodu nikotyny. Strasznie pragnąłem zapalić papierosa.
Ślina w ustach zgęstniała tak bardzo, że nie mogłem mó-
wić. Odczuwałem silne pieczenie w nosie - podobny objaw
mam wtedy, gdy złapie mnie silny katar. Po chwili stałem
się zdenerwowany i często zmieniałem pozycję. W końcu
odczułem silny ból głowy, który mam niezwykle rzadko.
Rozbolała mnie również cała szyja i kark.
Wskutek mego nalegania pastor dyskutował z nami na te-
maty religijne aż do godziny dwudziestej pierwszej. Po jego
wyjściu natychmiast zapaliłem papierosa - jednego, potem
drugiego. Paliłem papierosy bez przerwy przez całą godzi-
nę. Ku mojemu zdziwieniu wszystkie fizyczne dolegliwości
od razu ustąpiły.
146
Zanim poszedłem do domu tego wieczora, Grosse'owie
zapoznali mnie z lekcją biblijną dotyczącą zdrowego życia,
obejmującą również palenie nikotyny. Uświadomiłem sobie,
że dostałem się w niewolę szkodliwego dla zdrowia nałogu.
Natychmiast postanowiłem rzucić palenie, zdając sobie do-
brze sprawę, że czeka mnie straszna walka - chyba że Pan
Sabatu, który sprawił, że nie czułem głodu nikotyny przez
wiele godzin, zechce mnie trwale uwolnić od tego nałogu.
Krótko potem podziękowałem moim przyjaciołom i uda-
łem się do domu. Jadąc tramwajem, wciąż rozmyślałem
o wydarzeniach tamtej soboty, a szczególnie o tym, że Bóg
na cały dzień odebrał mi chęć palenia papierosów. Zdałem
sobie sprawę, że miałem więcej potężnych wrogów czyhają-
cych na mnie. Jednocześnie obmyśliłem plan, który z pew-
nością wyeliminuje mój problem nikotynowy.
Pastor Taylor podkreślił, jak wielka moc zbawcza kryje się
w zasługach krwi Chrystusowej przelanej na Golgocie. Fak-
tycznie, dzięki pastorowi zrozumiałem, że możemy zwycię-
żyć upadłego cheruba i jego zastępy jedynie przez moc krwi
Chrystusa, jak to stwierdza fragment ostatniej księgi Pisma
Świętego: „A oni zwyciężyli go przez krew Baranka" (Obj.
12,11).
Wróciłem do domu o dwudziestej trzeciej trzydzieści.
W drzwiach znalazłem wetkniętą kartkę z notatką, bym za-
dzwonił do swego przyjaciela Rolanda bez względu na porę.
„To będzie musiało chwilę poczekać" - pomyślałem. Kiedy
wszedłem do mieszkania, zauważyłem, że duchy musiały
być bardzo zdenerwowane. Większość rzeczy nie leżała na
swoim miejscu. Ponieważ przywykłem do niezwykłych zja-
wisk, wcale się tym nie przejąłem.
Najpierw wyjąłem z szafy trzy kartony z papierosami i po-
stawiłem je na stole. Następnie otworzyłem Biblię na dwu-
dziestym siódmym rozdziale Ewangelii Mateusza i przeczy-
147
tałem wiersze mówiące o ukrzyżowaniu Jezusa Chrystusa
(zob. Mat. 7, 24-54). Potem położyłem Biblię na kartonach
z paczkami papierosów, ukląkłem przy stole i zacząłem roz-
mawiać z Najwyższym Kapłanem o swoich problemach.
Podziękowałem Mu za liczne błogosławieństwa, otrzymy-
wane nawet wtedy, gdy byłem Jego największym wrogiem,
bluźniącym Jego świętemu imieniu. Później wyznałem swe
grzechy i uznałem, że moje złe serce wymaga przemiany.
W trakcie dyskusji z pastorem Taylorem dowiedziałem
się, że Jezus Chrystus usługuje w świątyni niebiańskiej,
wstawiając się za ludźmi mającymi kłopoty, a zwłaszcza
za osobami zaliczanymi do tak zwanych „beznadziejnych
przypadków". Zdawałem sobie sprawę, że właśnie ja jestem
takim szczególnym, beznadziejnym przypadkiem, któremu
On może pomóc, dlatego uchwyciłem się nadziei zawartej
w słowach Taylora. Zmagałem się z wrogami dużo mądrzej-
szymi i potężniejszymi ode siebie.
Podziękowawszy Bogu za zachętę, uznałem fakt, że moc
Jego miłości powstrzymywała duchy demoniczne. I z tego
powodu chciałem Mu oddać swe życie i służyć Mu w spo-
sób, jaki uzna za najbardziej dla mnie właściwy. Następnie
rozkoszowałem się w Panu, przypominając sobie chwile
przeżyte w Jego dniu odpoczynku. Wskazawszy na karton
z papierosami, powiedziałem:
- Panie Jezu, proszę, uwolnij mnie od tego potężnego
wroga. Wyrwij mnie ze szponów nałogu, gdyż już dzisiaj
objawiłeś mi swą moc, żeby to uczynić. Proszę, Boże, usuń
z mego serca nienasycone pożądanie nikotyny.
Rozmawiałem z Bogiem jeszcze jakiś czas, a następnie po-
dziękowałem Mu za wysłuchanie moich próśb i za błogo-
sławieństwa, jakie od Niego otrzymuję. Po czym powstałem
z kolan, zaniosłem kartony z papierosami do toalety, roze-
rwałem je na strzępy i wrzucałem partiami do muszli kloze-
148
towej, spłukując wodą. Od tego czasu nie miałem w ustach
choćby jednego papierosa i nigdy nawet nie odczuwałem
potrzeby zapalenia. W cudowny sposób Jezus dokonał cudu
miłości
1
.
1
Czytelniku, aby dowiedzieć się o wydarzeniach, jakie miały miejsce
owej sobotniej nocy, zajrzyj do pierwszego rozdziału tej książki.
149
W niedzielę rano obudziłem się do nowego życia. Zamiast
sięgnąć po paczkę z papierosami na nocnym stoliku, co było
moim niezwykle silnym przyzwyczajeniem, uświadomiłem
sobie, że nie odczuwam głodu nikotyny.
Ogarnął mnie nagły przypływ radości na myśl, że mam
nowego potężnego Przyjaciela w Jezusie Chrystusie. Przy-
pomniałem sobie, w jak zdumiewający sposób Duch Boży
pobłogosławił mój umysł i wspierał w trakcie spotkania
z duchami kilka godzin wcześniej.
Zdając sobie dobrze sprawę z kruchości ludzkiego życia,
poprosiłem Pana, żeby dodał mi sił w oczekującym mnie
tej nocy duchowym boju. W przeszłości pod wpływem in-
nych podejmowałem błędne decyzje. Wiele razy ulegałem
namowom swego przyjaciela Rolanda, przez którego zna-
lazłem się wśród czcicieli demonów. Podczas następnych
kilku minut modliłem się, nie otwierając ust. Odkrywszy,
że demony nie mogą podsłuchać cichej modlitwy, chciałem
o jeden krok wyprzedzać swoich wrogów. Sprawiało mi wie-
le radości, że duchy musiały zgadywać, o czym rozmawiam
z Bogiem. Na dodatek czułem się ogromnie zaszczycony, że
150
ja - człowiek nie zasługujący na łaskę, mogłem rozmawiać
z najpotężniejszą Istotą we wszechświecie, a demony nie są
w stanie podsłuchać mojej modlitwy.
Powiedziałem Bogu, że nie wiem, jak mam zacząć roz-
mowę z Rolandem i przedstawić mu prawdę o duchowej
rzeczywistości. Prawdopodobnie nie będzie chciał słuchać,
ponieważ nie odważy się narazić duchom. A przede wszyst-
kim zapytałem Boga, czy będę w stanie znieść wywieraną
na mnie presję.
Na kilka chwil zatrzymałem się w swych myślach
i gdy to zrobiłem, przyszedł mi do głowy fragment Biblii
z pierwszego rozdziału Ewangelii Jana: „Do swej własności
przyszedł, ale swoi go nie przyjęli. Tym zaś, którzy go przy-
jęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą
w imię Jego" (Jana 1, łl-12). Wtedy poczułem, że Duch
Boży zwycięsko przeprowadzi mnie przez zbliżające się
spotkanie z Rolandem.
Na nocnym stoliku leżała Biblia. Sięgnąwszy po nią, za-
cząłem przerzucać kartki jedną ręką, po czym otworzyłem
ją, nie zwracając uwagi na stronę. Na otwartych dwóch kart-
kach Pisma Świętego znajdowała się moc, która dosłownie
uratowała mi życie.
Krótko potem zdecydowałem się wstać z łóżka. Podniósł-
szy Biblię, zacząłem czytać w miejscu, gdzie się otworzyła,
na trzydziestym siódmym rozdziale Księgi Izajasza.
Ten fragment opowiadał o królu Hiskiaszu, który otrzymał
niepokojącą wiadomość od zaślepionego wielką pychą tyra-
na Sancheryba, zbliżającego się do granic królestwa Izraela
ze swymi wojskami. Zdumiawszy się sposobem, w jaki Bóg
pomógł Hiskiaszowi uporać się z trudną sytuacją, zacząłem
patrzeć z ufnością na oczekujące mnie spotkanie z przyjacie-
lem. Wiedziałem, że już nie muszę się o nic martwić, chociaż
pewien niepokój pozostał.
151
O umówionej porze zjawił się Roland.
- Człowieku, wyglądasz na bardzo zmęczonego. Może je-
steś chory? - zapytałem Rolanda, gdy go ujrzałem.
-Morneau, przez ciebie jesteśmy razem z George'em strasz-
nie wykończeni. Trudno nam uwierzyć - że mimo tego, co
zrobił George, by tobie i mnie dobrze się żyło, zachowujesz
się tak wrogo i niewdzięcznie i że odwracasz się od naszego
pana i znieważasz go, odmawiając bogactwa, które dla cie-
bie przygotował.
- Kiedy o tym usłyszałeś?
- O piątej trzydzieści dzisiaj rano. George zadzwonił
do mnie po tym, jak główny doradca przekazał mu twoją
głupią decyzję. Poprosił mnie, żebym wybił ci ją z głowy,
w przeciwnym razie stracisz oczekujące na ciebie bogactwo.
- Widzę, że musiałem bardzo zdenerwować głównego do-
radcę sposobem, w jaki się go pozbyłem.
- Co? Czy dobrze usłyszałem, że wyrzuciłeś głównego do-
radcę? Nie rozumiem cię.
- Dobrze usłyszałeś. Około czwartej nad ranem rozmawia-
łem z głównym doradcą i kiedy stał się niemiły, wezwałem
na pomoc Ducha Bożego, żeby go wyrzucił. Zostawił ślad
swego pobytu na ścianie, gdy trzasnął drzwiami balko-
nowymi - powiedziałem, wskazując wgniecenie zrobione
przez klamkę.
- Ty... ty, Roger Morneau, rozmawiałeś z duchem dorad-
cą? Czy wiesz, że niektórzy z naszego zgromadzenia czczą
duchy i wywołują je od wielu lat i nie otrzymali jeszcze
przywileju rozmawiania z głównych duchem doradczym?
A ty masz kontakt z duchami przez bardzo krótki czas, a już
dostąpiłeś tego wielkiego zaszczytu. To świadczy o tym, jak
wysoko nasz pan ciebie ceni.
Na jego twarzy widać było podekscytowanie, gdy wy-
krzyknął:
152
- Ciebie i mnie czeka fantastyczna przyszłość! Proszę, za-
pomnij teraz na chwilę o chrześcijaństwie i chodź ze mną
na spotkanie z najwyższym kapłanem. On sprawi, że znów
odzyskasz przychylność duchów i wszystko będzie tak jak
przedtem. Kapłan okaże ci wyrozumiałość i nie będzie miał
za złe, że chcesz się przyjrzeć innym religiom. Tak naprawdę
on ciebie lubi i rozumie cię. Powiedział, że z natury jesteś
poszukiwaczem przygód. Kapłan uznaje, że to całkiem na-
turalne, iż poszukujesz dla siebie lepszej drogi życiowej, ma
jedynie za złe, że zacząłeś szukać sensu życia u ludzi świę-
cących sobotę - ludzi, których nasz pan nienawidzi najbar-
dziej na całej Ziemi. Czemu nie zainteresowałeś innymi wy-
znaniami chrześcijańskimi? Człowieku, nawet nie zdajesz
sobie sprawy, jak bardzo zdenerwowałeś bogów. Ale mam
zapewnienie najwyższego kapłana, że ujdzie ci to na sucho,
jeśli pójdziesz ze mną teraz do jego biura, w którym w tej
chwili nas oczekuje. Co powiesz na to, abyśmy tam teraz po-
szli, stary kumplu?
Kiedy wyciągnął paczkę papierosów i poczęstował mnie
jednym, odmówiłem, dodając, że już przestałem palić. Moc-
no zdziwiony Roland rzucił uwagę:
- Morneau, nie poznaję cię, właściwie już w momencie,
kiedy tutaj wszedłem, odniosłem wrażenie, że się zmieniłeś.
Prawdę mówiąc, czuję się jakoś nieswojo w twojej obecności.
Może uznasz to za niemądre albo wręcz głupie - ale czuję
się tutaj źle i wolałbym stąd już wyjść.
Gdy to powiedział, uświadomiłem sobie, że Chrystus spra-
wił, iż w moim życiu wypełniają się słowa Apostoła Jana:
„Do swej własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli. Tym
zaś, którzy go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi,
tym, którzy wierzą w imię Jego" (Jana 1, 11-12). Czułem, że
odbijający się we mnie chwalebny majestat Jezusa Chrystusa
tworzył niewidzialną atmosferę mocy i dostojeństwa, którą
153
niepostrzeżenie został otoczony mój przyjaciel, co powodo-
wało takie, a nie inne jego odczucia.
- To, co odczuwasz w mojej obecności, wynika z faktu, że
Duch, jaki mi towarzyszy, jest potężniejszy od ducha towa-
rzyszącego tobie. A jeśli chodzi o twoją opinię, iż jestem teraz
inną osobą, masz rację. Nigdy już nie będę Rogerem Morneau,
którego znałeś poprzednio. Podczas jednego krótkiego ty-
godnia zdobyłem wiedzę wartą znacznie więcej niż złoto
i srebro na całym globie ziemskim. To jest powód, dla któ-
rego nie przyjmę bogactwa oferowanego przez duchy. Gdy-
bym tak uczynił, oszukałbym samego siebie. Nie zrozum
mnie źle, zdaję sobie sprawę, że oferta złożona mi przez
duchy jest z pewnością bardzo hojna, ale brakuje w niej
najbardziej istotnego elementu, jaki powinien jej towarzy-
szyć - życia. Życia danego w wystarczającej ilości, które by
sprawiło, że posiadanie tego bogactwa będzie się opłacało.
Otrzymałem znacznie lepszą ofertę. Całe złoto i srebro i do
tego niekończące się życie.
Następnie przeszedłem do roztaczania przed nim wspa-
niałej wieczności. Chociaż brakowało mi umiejętności, żeby
udokumentować to biblijnymi cytatami tak jak Grosse'owie,
jednak Duch Boży działał na serce Rolanda, że ten siedział
zauroczony, nie odzywając się całe czterdzieści pięć minut.
W tym czasie przedstawiałem mu to, co uważałem za naj-
bardziej istotne. W jednym momencie, gdy przerwałem swój
wywód, oczekując na jego odpowiedź, ograniczył się tylko
do powiedzenia:
- Teraz rozumiem.
Nie zadał jednak żadnego pytania ani nie skomentował
tego, co powiedziałem, dlatego mogłem powiedzieć mu
wszystko, co chciałem.
- Widzę, że nie zamierzasz udać się ze mną do najwyż-
szego kapłana - powiedział w końcu. - Jednak musimy to
154
zrobić. Powinieneś stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością.
Wszystkie te twoje cudowne obietnice nie są ani dla mnie,
ani dla ciebie, tak więc zapomnij o nich. Po pierwsze, nie
zamierzam tak długo czekać na wspaniałe życie - chcę już
teraz mieć bogactwo. A co się tyczy ciebie - Morneau - nie
masz dużego wyboru w tej sprawie. Tylko ci się wydaje, że
masz wybór, ale uwierz mi, to nieprawda. Oszukujesz sa-
mego siebie. Spójrz prawdzie w oczy, Roger, nie jesteś pa-
nem samego siebie. Życzyłbym ci, żebyś był, ale tak nie jest.
Duchy sprawują nad tobą całkowitą władzę - im szybciej to
sobie uświadomisz, tym lepiej na tym wyjdziesz.
Niezwykle podekscytowany przybrał ton zwiastujący
nieuchronnie zbliżające się nieszczęścia. Zaczął nerwowo
chodzić po pokoju, załamując ręce.
- Mam do wykonania najtrudniejsze zadanie w swoim
życiu. To, co muszę ci przekazać, wolałbym powiedzieć
wrogowi, a nie staremu przyjacielowi.
W tym momencie Roland zaczął się obficie pocić, chociaż
w pokoju wcale nie było gorąco.
- Morneau, twoje dni są policzone - długo nie pożyje też
ta młoda para, która odwiodła cię od naszego pana. Jednak
muszę powiedzieć, że możesz zapobiec temu planowi znisz-
czenia zainicjowanemu przez duchy, jeśli zgodzisz teraz
pójść ze mną do najwyższego kapłana. On sprawi, że od-
zyskasz względy u duchów i wszystko dobrze się skończy.
W ten sposób nic nikomu się nie stanie.
Musiał przerwać na kilka sekund. Z czoła spływały mu
wielkie krople potu, więc wytarł twarz chusteczką.
- Najwyższy kapłan pragnie, żebyś jasno zdał sobie
sprawę szczególnie z jednej rzeczy, otóż nikomu nie udało
się opuścić tajnego zgromadzenia czcicieli duchów i ujść
z życiem. Duchy przyprowadziły nas do tego zgromadzenia
i musimy im teraz być posłuszni. Pozwól, że coś wyjaśnię. Aż
155
do tej chwili sądziliśmy, że spotkanie z George'em i jego za-
proszenie nas do restauracji to był czysty przypadek. Jednak
to nieprawda. Poprzedniej nocy duch objawił się George'owi
podczas świętej godziny o północy i nakazał mu, żeby udał
się ze swą żoną na ten konkretny seans spirytystyczny. Duch
powiedział mu, że tam nas spotka, przekazał, że służyliśmy
w marynarce handlowej oraz podał inne szczegóły z nasze-
go życia. Wyjaśnił George'owi drobiazgowo, co ma powie-
dzieć i zrobić. Duchy wszystko zaaranżowały, nawet to, że
jego żona wdała się w rozmowę z medium spirytystycznym,
aby George mógł sam wracać do domu. Przekonały też Be-
langerów, by zgodzili się odwieźć jego żonę w nocy.
Tak więc, przyjacielu, chodźmy już na spotkanie z kapła-
nem. Czas ucieka.
W tym momencie położył rękę na klamce, oczekując, że
pójdę za nim. Wskazałem na krzesło i zaproponowałem,
żeby usiadł na kilka minut, a ja w tym czasie wyjaśnię mu,
dlaczego nie zamierzam spotkać się z najwyższym kapła-
nem. Odmówił, twierdząc, że nie może znieść atmosfery
panującej w tym miejscu. Nadnaturalna Boska moc obecna
w mieszkaniu, obca dla niego, sprawiała, że nie był w stanie
usiąść i rozluźnić się.
Powiedziałem, że to miejsce jest wypełnione obecnością Du-
cha Świętego, który mnie wspiera w odpowiedzi na moją po-
ranną prośbę o pomoc skierowaną do Boga przed spotkaniem
z tobą. Nalegałem, żeby Roland zerwał kontakty z demonami
i oddał się pod opiekę o wiele potężniejszej mocy Boga. Zapew-
niłem też, że nic mu się nie stanie, jeśli podejmie taką decyzję.
Odczułem nawet potrzebę, żeby posunąć się o jeden krok dalej
i zaprosić wszystkich przyjaciół ze zgromadzenia czcicieli de-
monów do pójścia za moim przykładem. Ponownie oświad-
czyłem, że żadnemu z nich nie będzie groziło najmniejsze
niebezpieczeństwo, jeśli zdecydują się uczynić to co ja.
156
- Wy wszyscy lubicie, jak otacza was podziw i szacunek
- powiedziałem. - Wiem, co zrobię - zadzwonię do pastora
i zarezerwuję miejsca w kościele na najbliższe sobotnie na-
bożeństwo. Najlepsze miejsca z obu stron centralnego przej-
ścia. Zarezerwuję sto miejsc, to wystarczająco dużo, żeby
każdy miał gdzie usiąść.
- Nie zadawaj sobie trudu - odparł Roland. - Dobrze mi
tam, gdzie teraz jestem.
Znowu przerwał, żeby wytrzeć pot obficie spływający mu
z czoła.
- Wiem też, że pozostali myślą to samo, co ja.
- No cóż, odczułem potrzebę, żeby zaoferować wam
wszystkim życie wieczne i by nikogo nie pominąć - powie-
działem, po czym zmieniłem temat rozmowy, powracając do
jego ultimatum. - Mówisz, że dni mojego życia są policzone,
a także dwojga moich nowych przyjaciół. Twierdzisz też,
że duchy demoniczne mają zamiar wykonać na nas wyrok
śmierci. No więc mam wiadomość dla ciebie, dla kapłana
i wszystkich, którzy knują coś złego przeciwko mnie i moim
przyjaciołom. Tak jak powiedziałem to duchowi doradczemu
minionej nocy, powierzyłem siebie i moich przyjaciół opiece
Dawcy Życia, Jezusa Chrystusa, który oddał za nas życie na
Golgocie. Jestem gotowy, by chodzić w cieniu śmierci pod
warunkiem, że towarzyszył mi będzie Jezus przez Ducha
Świętego.
Przyjaciel, wstrząśnięty i przerażony, nie potrafił wydusić
z siebie słowa przez całą minutę. Pobladł na twarzy, a jego
oczy wpatrywały się we mnie nieruchomo. Myślałem, że
zaraz zemdleje.
- Jak się czujesz?
Nie było żadnej odpowiedzi.
- Roland, czy coś ci się stało? - zapytałem, ale znowu nie
usłyszałem żadnej odpowiedzi.
157
Wtedy cichutko skierowałem do Boga błaganie:
- Drogi Jezu, proszę, pomóż!
Kręcąc głową, Roland w końcu odezwał się:
- Nie wiem sam, co się stało. Wydaje mi się, jakbym na mo-
ment stracił przytomność. Morneau, wiem, że Duch towa-
rzyszący tobie jest potężny i wielki. Proszę, nie wspominaj
już o tym, to mnie przeraża.
Kiedy doszedł do siebie, poprosiłem, żeby przekazał naj-
wyższemu kapłanowi moją wiadomość.
- Morneau, chyba nie wyraziłem się dość jasno w sprawie
ultimatum. Groźba dotycząca twego życia nie ogranicza się
jedynie do tego, co mogą zrobić ci duchy. Komitet nadzo-
rujący zdecydował, że twoja ucieczka z naszych szeregów
może doprowadzić do przecieku sekretnych informacji na
zewnątrz, powodując wielką szkodę sprawie naszego pana.
Odbyła się rozmowa, żeby wynająć płatnego mordercę. Je-
den człowiek był gotów wyłożyć nawet 10 tysięcy dolarów
za twoją głowę. Ale uznaliśmy jego propozycję za niemą-
drą i odrzuciliśmy ją. Decyzja została jednak podjęta. Jeśli
duch poinformuje, że rozmawiałeś z kimkolwiek z zewnątrz
o działalności naszego tajemnej społeczności, trzy osoby
zgłosiły się na ochotnika, by zastrzelić cię w dogodnym cza-
sie. Komitet nadzorujący uznał to za mądrzejsze posunięcie,
gdyż wszystko pozostanie wewnątrz zgromadzenia i w ten
sposób nie narazimy się na kłopoty z policją. Przedstawili-
śmy plan duchowi doradczemu i otrzymaliśmy jego pełną
aprobatę, a także zapewnienie, że pomoże w wykonaniu
zadania, wspierając ochotników darem jasnowidzenia, żeby
wiedzieli, gdzie przebywasz w określonych porach dnia.
Miałem nadzieję, że nie będę musiał ci o tym mówić, ale
twoja odmowa, by podporządkować się życzeniom najwyż-
szego kapłana, nie pozostawiła mi innego wyboru. Bardzo
mi przykro.
158
Pierwszego sabatu, gdy miałem już opuścić mury świąty-
ni adwentystów, prosiłem Pana, żeby umożliwił mi udział
w nabożeństwie w następnym tygodniu. I kiedy tam po-
wróciłem, wzniosłem serce do Boga w podziękowaniu za
wszystko, co dla mnie uczynił w minionych ciniach.
Rzeczywiście, cały sabat był czasem radości w Panu i licze-
nia Jego błogosławieństw.
Wówczas doświadczyłem wielkich korzyści związanych
z tym, że człowiek wspomina i zlicza wszystkie błogosła-
wieństwa otrzymane od Boga. Przykazanie, by pamiętać
o święceniu dnia sabatu, postrzegałem jako dar, dzięki któ-
remu człowiek może odpocząć od nieustannej presji prze-
mijających problemów życia i w ten sposób znaleźć czas na
policzenie otrzymanych błogosławieństw. Dzięki temu isto-
ta ludzka znajduje się bliżej Boga i może zostać odnowiona
zarówno fizycznie, jak i duchowo.
Po stawieniu czoła duchom, gdy moje nowe życie zaczę-
ło biec normalnym rytmem, natychmiast skierowałem swą
uwagę na poszukiwanie w kościelnej i świeckiej litera-
turze historycznej informacji o tym, jak to się stało, że ko-
159
ściół chrześcijański zaczął zachowywać niedzielę jako dzień
święty, przestał święcić biblijną sobotę i przyjął doktryny
o nieśmiertelności duszy i wiecznych mękach w piekle. Pra-
wie cały swój czas wolny spędzałem, siedząc w bibliotece
miejskiej w Montrealu. Ciągnęło się to blisko pięć miesię-
cy. Z wielkim zainteresowaniem czytałem dzieła Kościoła
rzymskokatolickiego i porównywałem je z proroctwami
Pisma Świętego. Czytałem szczegóły z życia świętych uwa-
żanych za filary wczesnego Kościoła katolickiego i badałem
ich wpływ na chrześcijaństwo. Historia papieży nabrała dla
mnie nowego znaczenia. Szczególnie zafascynowała mnie
postać Orygenesa z Aleksandrii, ojca greckiego kościoła
wczesnochrześcijańskiego, żyjącego w latach 185 - 254 n.e.,
któremu udało się połączyć pewne elementy filozoficzne
eklektycznych szkół neoplatońskich z doktrynami chrześci-
jaństwa. Ten okres poszukiwań i badań posłużył do umoc-
nienia mojej wiary w Biblię.
Pewnego pięknego kwietniowego dnia sobotniego w 1947
roku odbyła się szczęśliwa dla mnie uroczystość chrztu przez
zanurzenie, w czasie której stałem się wyznawcą Kościoła
adwentystów dnia siódmego. Tego samego dnia spotkałem
młodą kobietę - Hildę Mousseau.
Ponieważ niektórzy opuszczali kościół po wieczornym
spotkaniu, pastor Taylor oświadczył, że osoby udające
się w kierunku wschodnim będą mogły podjechać z nim
samochodem kilka przecznic do miejsca parkingowego,
gdzie zamierzał zostawić swój pojazd na noc. Czworo
z obecnych, w tym i ja, skorzystało z jego propozycji i po
dojechaniu na miejsce udaliśmy się na najbliższy przysta-
nek tramwajowy.
W ten sposób poznałem Hildę i potem wielokrotnie razem
udawaliśmy się pieszo do przystanku. Wkrótce stwierdzili-
śmy, że mamy wiele wspólnych zainteresowań, upodobań
160
i rzeczy, jakie się nam nie podobają. Niedługo potem zaczę-
liśmy się ze sobą spotykać.
Pewnego dnia pomyślałem, że warto przekonać Hildę, by
zgodziła się zostać moją żoną. W tamtych czasach popro-
szenie młodej kobiety o rękę wymagało wiele zachodu ze
strony kawalera. Należało dobrze rozważyć czas i miejsce
przedstawienia tej prośby. Zastanawiając się wielokrotnie
nad planem działania, doszedłem do wniosku, że najlepiej
poprosić Hildę o rękę pewnej niedzieli wieczorem.
To najważniejsze pytanie życia powinno paść w odprężają-
cej atmosferze. Pomyślałem, że idealnym momentem byłby
czas oczekiwania na nocnego dozorcę, który przychodził
otworzyć Hildzie bramę. Zawsze trzeba było dzwonić dwa
albo nawet trzy razy, aby dozorca przyszedł otworzyć wej-
ście, co zajmowało czasami do dziesięciu minut w zależno-
ści od tego, jak daleko przebywał w budynku.
Hilda pracowała wówczas jako pielęgniarka w montreal-
skim szpitalu dla rekonwalescentów i mieszkała na kwaterze
znajdującej się na terenie szpitalnym. Wszystkie mieszkają-
ce tam pielęgniarki musiały zjawić się na miejscu najpóźniej
do dwudziestej trzeciej. Im bliżej tej godziny przychodziła
dana osoba, tym krócej musiała czekać na dozorcę. Dlatego
wymyśliłem sobie, że gdy zjawimy się przy wejściu o godzi-
nie dwudziestej drugiej trzydzieści, będzie to idealna pora
na oświadczyny.
Był piękny czerwcowy dzień. Tak jak zaplanowałem, spę-
dziliśmy razem przyjemne niedzielne popołudnie i wieczór,
którego kulminację stanowiła przejażdżka po Montrealu
otwartym tramwajem.
Gdy tramwaj zatrzymywał się, a następnie ruszał, nabiera-
jąc prędkości, długie blond włosy Hildy unosiły się na wie-
trze, a jej błękitne oczy skrzyły się odbitym blaskiem wielu
neonowych reklam znajdujących się wzdłuż ulicy. Im dłużej
161
patrzyłem w jej twarz, tym bardziej byłem przekonany, że
powinna nazywać się Hilda Geraldine Morneau.
Tego wieczoru około godziny dwudziestej drugiej trzy-
dzieści znaleźliśmy się przy wejściu do mieszkań kwate-
runkowych dla pielęgniarek i tak jak bywało wielokrotnie
przedtem, Hilda wcisnęła guzik dzwonka, a potem oparła
się ramionami o drzwi, spodziewając się długiego oczeki-
wania na dozorcę. Natychmiast poprosiłem ją, by się zasta-
nowiła, czy chce mnie poślubić. Gdy tylko wypowiedziałem
te słowa, od razu zjawił się dozorca. Otworzywszy drzwi,
zrobił około dziesięciu kroków do tyłu, skrzyżował ręce
i wpatrywał się we mnie, jakby chciał powiedzieć: „Spróbuj
pocałować ją na pożegnanie w mojej obecności".
Zarówno moje pytanie, jak i szybkie przybycie zazwyczaj
wolno przychodzącego dozorcy sprawiły, że Hilda była tym
wszystkim bardzo zaskoczona. Stwierdziła, że zastanawia-
ła się nad małżeństwem i spodziewała się oświadczyn, ale
w bardziej odległej przyszłości. Ja zapewniłem ją ze swej
strony, że będę cierpliwie czekał na chwilę, kiedy powie
„tak", i że możemy porozmawiać o tym później w bardziej
dogodnym czasie.
Jak tylko to powiedziałem, dozorca warknął:
- Młoda damo, wchodzisz do środka czy też zostajesz na
zewnątrz? Mam robotę do wykonania i jeśli nie zamierzasz
wejść, zamknę drzwi.
Hilda powiedziała szybko „tak", pocałowała mnie i pobie-
gła, prawie płacząc.
- Muszę nauczyć was, dziewczyny, że kiedy otwieram
drzwi, to natychmiast macie wchodzić do środka - warknął
dozorca.
- Nie każdego dnia - odparła Hilda - dziewczyna bywa
proszona o rękę.
Dozorca spojrzał zaskoczony.
162
- Przykro mi. Dlaczego nie powiedziałaś, że to taki ważny
moment? Dałbym ci więcej czasu.
Hilda zdecydowała wtedy, że się stamtąd wyprowadzi. Jej
mama miała mieszkanie przy ulicy Queen Mary. W nim po-
stanowiła zamieszkać bez względu na to, jak daleko będzie
miała do pracy.
W tym samym czasie szedłem do domu i czułem się głu-
pio, że wybrałem tak niefortunny moment na oświadczyny.
Gdy tylko Hilda dobiegła do telefonu, zadzwoniła do
mamy, żeby powiadomić ją o moich oświadczynach.
- Mamo, muszę powiedzieć ci wspaniałą wieść.
- Naprawdę, co takiego?
- Wkrótce wychodzę za mąż.
- Czy ty oszalałaś? Masz dopiero dwadzieścia jeden lat.
A poza tym, kogo zamierzasz poślubić?
- Wychodzę za Rogera, tego młodego człowieka z kościo-
ła, z którym się spotykam. Wiesz kogo, spotkałaś go już
kilkakrotnie.
- Tak, ale wy znacie się dopiero od niedawna. Czy nie za
szybko decydujecie się na małżeństwo?
Wtedy, jak opowiadała mi Hilda, z jej oczu popłynęła fon-
tanna łez i zaczęła wypłakiwać swe serce. Rozmowa zakoń-
czyła się tak: mama powiedziała jej, że nie powinna płakać
i że porozmawiają, kiedy się spotkają.
Następnego wieczora, gdy zadzwoniłem do Hildy, przed-
stawiła mi zdanie swej mamy na ten temat. Zaproponowa-
łem, żebyśmy oboje odwiedzili panią Mousseau w najbliższą
niedzielę i tam poproszę ją o rękę córki. Powiedziałem, że
porozmawiamy razem z jej mamą, a także ustalimy ważne
szczegóły, aby wszystko mogło dobrze się skończyć.
Na szczęście mama Hildy wykazała duże zrozumienie dla
naszych zamiarów i zdecydowaliśmy, iż ślub odbędzie się
20 września.
163
Szybko skończyło się lato i nastała jesień, która jakby
zamierzała prześcignąć lato pod względem ciepła, piękna
i uroku. Wstałem wcześnie rano w sobotę w dzień naszego
ślubu. Zauważyłem, że cała przyroda tętni życiem. W mo-
mencie, gdy wychodziliśmy z kościoła po porannym nabo-
żeństwie, temperatura sięgała prawie 30°C. Kilka zeschłych
liści unosiło się na delikatnym wietrze.
Nasi przyjaciele Ruth i Arthur Cheesmanowie udostępnili
swój dom na ceremonię zaślubin. Zaplanowaliśmy małe
przyjęcie z udziałem tylko kilku przyjaciół. Wśród zaproszo-
nych gości było dwóch pastorów z żonami: Andre Rochat,
pastor kościoła francuskiego, i L.W. Taylor, pastor kościoła
angielskiego, który przewodniczył ceremonii ślubnej.
Panie Cheesman i Mousseau wraz z innymi niewiastami
cudownie przystroiły dom na tę okazję. Gdy z panną młodą
powtórzyliśmy za kaznodzieją słowa przysięgi małżeńskiej,
wyprostowałem się z dumą. Nie po to, by zaimponować
przyjaciołom, ale z powodu wielu niewidzialnych istot
przyglądających się tej uroczystości: aniołów przybyłych
wprost od tronu Bożego, by radować się z nami, a także
demonów, jakie zjawiły się tu, jak sądzę, z rozkazu swego
bezdusznego przywódcy, którego wielkie wysiłki spełzły na
niczym, gdy dzięki łasce Jezusa Chrystusa opuściłem szere-
gi czcicieli demonów.
W dodatku miałem na sobie wspaniały garnitur - ten sam
garnitur robiony na zamówienie przez krawca, kupiony za
pieniądze wygrane na wyścigach z pomocą demonów.
164
Czterdzieści siedem lat minęło od czasu, gdy zaangażo-
wałem się w działalność zgromadzenia mającego związki
z nadnaturalnym światem złych duchów. Obecnie już posu-
nąłem się w latach i niedługo skończę siedemdziesiąty rok
życia
1
.
To, że wciąż żyję, jak wierzę, zawdzięczam nieustannej opie-
ce Dawcy Życia, Jezusa Chrystusa, Pana Chwały. Zdecydo-
wałem się oddać życie Chrystusowi w wieku dwudziestu je-
den lat, kiedy duchy oferowały mi bogactwo, sławę i władzę,
i muszę powiedzieć, że był to najmądrzejszy wybór, jakie-
go w życiu dokonałem. Postanowiłem ściśle związać się
z Jezusem Chrystusem i podobnie jak Apostoł Paweł „zna-
leźć się w Nim, nie mając własnej sprawiedliwości, opartej
na zakonie, lecz tę, która się wywodzi z wiary w Chrystusa,
sprawiedliwość z Boga, na podstawie wiary, żeby poznać
Go i doznać mocy zmartwychwstania Jego [...]" (Fil. 3, 9-10)
- to wszystko wlało w moje życie obfity pokój, zadowolenie
i radość w Panu, jakich za żadne pieniądze nie mógłbym ku-
pić.
Jak stwierdziłem w mojej najnowszej książce
2
, gdyby nie
Boża moc miłości, rak zabrałby mnie do grobu w 1989 roku.
W dodatku Bóg błogosławił w cudowny sposób mojej służ-
bie modlitwy wstawienniczej, do której mnie powołał. Duch
Boży przekształca życie, znajdując rozwiązania w sytuacjach
pozornie bez wyjścia, i pomaga osiągnąć zwycięstwo lu-
dziom zaliczanym, wydawałoby się, do tak zwanych „bez-
nadziejnych przypadków". Podam tutaj jeden przykład.
1
Roger J. Morneau pisał te słowa w 1993 roku, mając 68 lat. Zmarł w 1998
roku - przyp. red.
2
„More Incredible Answers to Prayer", Review & Herald Publishing As-
sociation 1993 - przyp. red.
165
Pewna przyjaciółka napisała do Hildy i do mnie list. Pro-
siła w nim o modlitwę za swojego męża, który miał zostać
poddany operacji usunięcia nerki. Z powodu podeszłego
wieku mężczyzny i faktu, że pół roku wcześniej doznał
wylewu, lekarze obawiali się, iż może nie przeżyć operacji.
Z drugiej strony nie mogli jednak dopuścić, aby zaatakowa-
na rakiem nerka pozostała w organizmie.
Jak wiele razy przedtem Duch Boży wspierał moją wiarę
w moc zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, dlatego popro-
siłem mego Pana, czy zechciałby sprawić, gdyby przyniosło
to chwałę Bogu, żeby moc „Ducha, który daje życie w Jezu-
sie Chrystusie" (Rzym. 8, 2) przeniknęła ciało naszego przy-
jaciela i usunęła tkanki śmierci, niszczące jego nerkę.
Kiedy chory obudził się w dniu poprzedzającym zabieg,
poczuł się tak dobrze, iż głośno zastanawiał się, czy rzeczy-
wiście potrzebuje operacji. Po serii badań lekarz stwierdził
ku swemu wielkiemu zdumieniu, że nerka jest zupełnie
zdrowa, a ogromny guz rakowy całkowicie zniknął. Następ-
nego dnia nasz przyjaciel został wypisany ze szpitala.
Otrzymanie tak wspaniałych odpowiedzi na moje modli-
twy jest warte więcej niż wszystko, co duchy byłyby w sta-
nie mi ofiarować. Jedyne, co mogę powiedzieć, to: „Chwała
Bogu na wysokościach!".
166