Barbara Cartland
FORELLA
(N
ajpiękniejsze miłości
Rozdział 1
Rok 1870
P
o obiedzie panie przeszły do wielkiego salonu ozdobionego kryształowymi
kandelabrami i ogromną ilością egzotycznych kwiatów. Ubrane w suknie spiętrzone z tyłu na
tiur
niurach, które według wskazówek Frederica Wortha zajęły miejsce krynolin, wyglądały jak
wspaniałe łabędzie. Tiurniury idealnie akcentowały ich cienkie talie, a ponad nimi opięte gorsety
doskonale podkreślały wypukłość i krągłość piersi, które przyciągały wzrok dzięki znów modnym
głęboko wyciętym dekoltom.
Kogoś, kto nie wiedział, że gospodarzem przyjęcia jest książę Janos Kovac, mógłby
zdziwić widok tak wielu pięknych kobiet zebranych w jednym pokoju. Zdawało się, że całe
Alchester otoczone jest au
rą bogactwa.
Niewielu zapewne z przybyłych tu na weekend gości mogło pamiętać jak wyglądał
zamek, zanim duke Alchester
sprzedał go księciu.
— Jedyne pocieszenie —
powiedziała starsza bogata dama w stroju mieniącym się
diamentami —
to to, że Alchesterowie nie tylko byli w stanie zapłacić swoje rachunki, ale odkąd
pozbyli się zamku, wiedli swoje życie we względnym komforcie.
—
Moja droga, czy pamiętasz jak tu było? — zawołała jej rozmówczyni. —Zimą
przejmujący chłód, a sufit i ściany wilgotne z powodu cieknącego dachu! Nic nie było repero-
wane ani poprawiane od blisko pięćdziesięciu lat! I to niezjadliwe jedzenie!
Damy roześmiały się ironicznie.
—
Zupełnie inaczej, niż dziś wieczór!
Zamilkły nagle obydwie zdając sobie sprawę, jak wspaniała była kolacja i jaką radością
dla każdego smakosza było wino podawane do kolejnych dań.
Książę Janos, właściciel ponad tysiąca akrów ziem we wschodnich Węgrzech, przyjechał
do Anglii przede wszyst
kim po to, by polować. Tak bardzo jednak zauroczył go sport, który
uprawiał z ogromnym entuzjazmem w Shires, że nie tylko został członkiem kilku klubów, lecz
stał się także posiadaczem stajni dla koni wyścigowych, które na dokładkę bardzo szybko zaczęły
odnosić zwycięstwa.
Gdyby udało się to jakiemuś innemu młodemu człowiekowi, rozsiewałby wokół siebie
zazdrość i nienawiść. Jednak nie książę Janos. Był coraz bardziej popularny nie tylko wśród tych,
którzy dosiadali jego koni i kibicowali mu, ale
także w Klubie Jeździeckim, którego stał się
członkiem. Zaproszenia na jego przyjęcia były wręcz rozchwytywane, a on znalazł sposób na to,
jak to ktoś zauważył trochę złośliwie, by pomieścić więcej piękności na jednym metrze kwadrato-
wym, niż udało się to kiedykolwiek innym gospodarzom.
Rozglądając się po pokoju, widząc te wszystkie blondynki, brunetki i rude, nikt nie miał
wątpliwości, że nawet Parysowi, gdyby mógł być tam obecny, trudno byłoby zdecydować, której
z nich należy się złote jabłko.
Książę znał mnóstwo pięknych kobiet i nie było wątpliwości, że one były nim
zafascynowane, zaintrygowane i za
ślepione, i z całą pewnością znajdował się w centrum ich
uwagi. Tym więc dziwniejsze było to, że nawet najbardziej wścibscy intryganci towarzystwa
mogli powiedzieć tak niewiele o nieskandalizującym i dyskretnym księciu Janosu, co bynajmniej
nie odnosiło się do jego gości. W momencie, gdy lady Esme Meldrum podchodziła do jednego ze
zdobionych
złotymi ramami luster, markiza Claydon śledziła jej ruchy wzrokiem pełnym
nienawiści. Bez wątpienia lady Esme była nadzwyczaj piękna, a jej uroda podziwiana przez
współczesnych artystów. Wydawało się niemożliwe, by mógł gdzieś istnieć ktoś cudowniejszy od
niej, złotowłosej, z oczami koloru miodu, o cerze jak przeźroczysta porcelana. Poruszała się
pięknie, a jej figura przypominała figurę bogini.
Z prawdz
iwej miłości poślubiła Sir Richarda Meldrum. Co prawda jej rodzice
oczekiwali że znajdzie lepszą partię, ale gdy o Sir Richardzie Meldrum zaczęto mówić jako o jed-
nym z najbardziej obiecujących ambasadorów w Europie, pogodzili się z wyborem córki. Jednak
p
o ośmiu latach małżeństwa z mężczyzną który był coraz bardziej pochłonięty swoimi
obowiązkami, lady Esme zaczęła szukać rozrywki.
Hrabia Sherburn zwrócił uwagę na jej piękność w tym samym momencie, w którym ona
stwierdziła, że niewątpliwie jest on szalenie atrakcyjną partią.
Osmond Sherburn był bogaty, przystojny, odrobinę już znudzony odnoszonymi
sukcesami i absolutnie nie zaintere
sowany małżeństwem. Dużo ambitnych matek uważało, że
właśnie ich córki z wdziękiem zdobiłyby klejnoty Sherburnów i na pewno byłyby czarującymi
paniami rodzinnego
domu hrabiego i innych jego posiadłości. Wykazał on jednak na tyle sprytny,
by kierowe swoją uwagę ku kobietom zamężnym. Narażał się przez to ich małżonkom, czasami
do tego stopnia nawet, iż gotowi byli wyzwać go na pojedynek. Jednak przyjaźń hrabiego z
Księciem Walii i jego pozycja w towarzystwie, zmuszały ich do pewnych ustępstw i słusznych
przemyśleń, że prowokowanie go byłoby na pewno błędem.
Tym to sposobem hrabia mógł bawić się na całego, dokonując przy tym odkrycia, że
tylko nieliczne kobiety odma
wiały spełnienia jego życzeń.
Właśnie zakończył krótkotrwały, acz przyjemny romans z markizą Claydon. Jak zwykle,
to on ochłonął pierwszy i zastanawiał się, jak wyswobodzić się z jej kurczowo zaciśniętych i
zaborczyc
h objęć, gdy na horyzoncie pojawiła się lady Esme.
Mówienie, że stracił dla niej głowę byłoby przesadą gdyż hrabia zawsze stał twardo na
ziemi. Jego sercem zawsze rządził rozum, gdyż nawet w najbardziej żarliwych i burzliwych
romansach zachowywał ostrożność. To właśnie, bardziej niż cokolwiek innego sprawiało, że
zakochane w nim kobiety
zawsze zdawały sobie sprawę, że nigdy w pełni nim nie zawładną.
—
Nie mogę zrozumieć, dlaczego straciłam Osmonda — szlochała do markizy jakaś
piękność, zanim ona i hrabia zwrócili na siebie uwagę.
—
Moja droga, może byłaś zbyt uległa — odparła Kathie Claydon.
—
A jak inaczej można zachowywać się przy Osmondzie? — zapytała piękność. — On
jest taki dominujący, taki władczy, a i jego przygniatająca przewaga sprawia, że nie sposób
od
mówić mu czegokolwiek.
Markiza trafnie oceniła sytuację i stwierdziła, że tym razem hrabiemu potrzebne jest
wyzwanie.
Kiedy więc spotkali się na przyjęciu, na którym żadne z nich nie było zainteresowane nikim
innym, posyłała mu zagadkowe spojrzenia. Była w swym zachowaniu prowokująca, a jednocześnie
intrygująca, zachęcająca i tajemnicza.
Ale gdy zostali już kochankami, jej siła osłabła i nie była już w stanie dłużej go
prowokować, tak jak wcześniej zamierzała. Stała się absolutnie uległa i posłuszna wszystkiemu,
czego od niej żądał. Kiedy więc zdała sobie sprawę, a była bardzo doświadczona w sztuce
miłości, że hrabia oddala się od niej, ogarnęła ją rozpacz.
Uświadomiła sobie, że pokochała hrabiego tak, jak nigdy dotąd nikogo w całym swoim
życiu nie kochała.
Jej małżeństwo było zaaranżowane przez rodziców i chociaż pochlebiał jej fakt bycia
markizą Claydon, nie zdarzyło się, by nawet w bardziej intymnych chwilach doznała
przyjemności. Dopiero wtedy, gdy obdarowała męża dwoma synami i córką i gdy wzięła
swojego pierwszego ko
chanka, odkryła namiętność. Zrozumiała jak wiele w życiu straciła, ale
przecież i tak nigdy nie była naprawdę zakochana. Aż do chwili, dopóki w jej życiu nie pojawił
się hrabia.
Potem, gdy już zakochała się tak bardzo, że gotowa była błagać hrabiego by uciekł gdzieś
razem z nią odkryła, że żyła dotąd w świecie złudzeń. Fakt, że jej miejsce zajęła lady Esme, był
dla niej bardziej gorzki, niż gdyby chodziło o jakąś nieznaną piękność należącą do tego samego
kręgu towarzyskiego, w którym nieuchronnie widywali się prawie każdego dnia.
W ciągu ostatnich kilku lat Książę Walii znów zaczął cieszyć się wolnością. Otaczał się
młodymi, żądnymi rozrywki, najbogatszymi i nieszanującymi etykiety członkami towarzystwa
londyńskiego.
W 1863 ro
ku poślubił piękną Aleksandrę Duńską, ale już w 1868 roku, kiedy to przyszło
na świat ich trzecie dziecko, księżniczka Viktoria, liczba jego romansów była na tyle duża, że nie
sposób było je tuszować lub choćby ignorować.
Już dwa lata wcześniej, gdy odwiedził St. Petersburg, by wziąć udział w przyjęciu
weselnym siostry księżniczki Aleksandry, Dagmary, z carewiczem Aleksandrem, dużo ludzi
szeptało, że nie poprzestawał tylko na flirtach z ponętnymi pięknościami rosyjskiej stolicy. Jeszcze
więcej opowieści dotarło z Paryża, dokąd samotnie udał się następnego roku.
Odtąd jego podboje i ich efekty, dosyć barwnie opisywane, szybko następowały po
sobie.
Pierwszą z wielu aktorek, które zaistniały w jego życiu, była ponętna Hortensja
Schneider. Po niej były też inne piękne kobiety, poczynając od debiutujących w towarzystwie pa-
nien, które miał okazję spotkać na balach, aż do dojrzałych, zamężnych piękności Beau Monde.
Książę Walii miał swój styl — całkiem inny niż jego ojciec czy matka uważaliby za
właściwy — i nie sposób było mu się oprzeć.
Ułatwiło to bardzo życie innym dżentelmenom, którzy dotąd dbali o pozory porządnego
zachowania. W istocie, dopóki nie umarł ojciec księcia zawsze narażeni byli na burę lub wyklu-
czenie z dworu z powodu najmniejszego nawet skandalu.
Nikt już nie stawiał barier, a romanse Księcia Walii były jawne i akceptowane prawie
przez wszystkich, z wyjątkiem niektórych rodzin z zasadami, jak na przykład rodzina markizy
Salisbury. Życie tym samym stało się łatwiejsze i znacznie przyjemniejsze dla arystokratów w
wieku księcia lub nieco od niego starszych.
Nie ułatwiało to markizie Claydon pogodzenia się z faktem, że hrabia Sherburn znudził
się nią. Próbowała oszukiwać samą siebie i wierzyć, że to tylko chwilowy nastrój i że on wróci do
nie
j. Jednak przerwy między jego odwiedzinami stawały się coraz dłuższe, a tłumaczenia, że jakiś
niecier
piący zwłoki interes wymagał jego obecności, nie były już przekonywające. Wkrótce, gdy
stało się jasne, że tym „interesem" był lady Esme Meldrum, złość i zazdrość markizy osiągnęły
szczyt. Jeszcze nigdy w życiu nie darzyła nikogo taką nienawiścią, jak lady Esme.
Godzinami wpatrując się w lustro zastanawiała się, dlaczego nie zdołała utrzymać
hrabiego, mimo że w opinii innych, z burzą ciemnych włosów, błyszczącymi oczami i szla-
chetnymi rysami, była daleko bardziej atrakcyjna od swojej rywalki. W końcu jednak musiała
pogodzić się z faktem, że hrabia odszedł. Nie widziała go od miesiąca, aż do chwili, gdy dzisiaj
znaleźli się wśród innych gości w zamku Alchester.
Sama skarciła siebie w duchu, gdy przed kolacją na widok hrabiego wchodzącego do
salonu, jej serce podskoczyło i poczuła, że jest jej ciężko oddychać. Była zbyt dumna, by się
skarżyć, tak jak to czyniły inne kobiety po utracie hrabiego. Udawała, nawet jeśli nikt w to nie
wierzył, że ona pierwsza zakończyła ten romans, ponieważ już jej nie bawił.
Markiza miała wiele wad, ale na pewno nie była typem kobiety, która zdruzgotana
przeciwnościami losu szlochałaby i lamentowała, nawet jeśli utraciła coś, co było dla niej
najważniejsze w życiu. Przyrzekła sobie, że będzie walczyła, i nawet jeśli hrabia nie wróci do
niej, znajdzie sposób na
to, by pożałował tego, jak z nią postąpił. Prędzej czy później, myślała,
odegra się także na Esme Meldrum i sprawi, by cierpiała tak, jak ona teraz.
Być może wśród przodków markizy znalazł się jakiś gorącokrwisty Włoch lub Hiszpan,
którzy dobrze wiedzieli co znaczy vendetta.
Wszystkie inne kobiety porzucone przez hrabiego płakały straciwszy nadzieję, ale nie
działały. Markiza zdecydowała, że będzie inna.
— Ukaram go —
mówiła do swojego odbicia w lustrze — nawet jeśli miałaby to być
ostatnia rzecz, jaką uczynię w moim życiu.
W nocy leżała z otwartymi oczami i myślała o nieszczęściach i katastrofach, które
ściągnie na głowę hrabiego, aż pewnego dnia ten przypełznie do niej na kolanach błagając o
litość. Fantazje te, choć na krótko, koiły ból po stracie, ból, który był jak otwarta rana w sercu.
Teraz, gdy obserwowała go jak wszedł do salonu i witał się z księciem miała pewność, że
z żadnym mężczyzną, który ją całował, nie czuła się tak dobrze, jak z nim. Gardziła sobą wierząc,
że gdyby w tym momencie wyciągnął do niej ręce, bez wahania pobiegłaby do niego. Zamiast tego
jednak, szty
wno wyprostowana i cała oficjalna w swej pozie odezwała się do niego gdy
podszedł:
—
Dobry wieczór, Osmondzie, miło cię tu widzieć.
—
Chyba nie muszę ci mówić, że wyglądasz piękniej niż kiedykolwiek — odparł hrabia
lekko...
To co powiedział brzmiało szczerze, ale wyraz jego oczu tylko utwierdził markizę w
przykrym przekonaniu, że hrabia nie jest już nią zainteresowany. Jej nienawiść wzmogła się. Z
wysiłkiem, gdyż trudno jej było wydobyć z siebie głos, powiedziała:
—
George cieszy się na spotkanie z tobą, ale najpierw poznaj jego bratanicę, córkę
zmar
łego brata Petera, która właśnie przyjechała, by zamieszkać z nami.
Mówiąc to wskazała na stojącą obok niej bardzo młodą i schowaną w cieniu
dziewczynę.
— Forello —
ciągnęła markiza — to jest hrabia Sherburn, właściciel najświetniejszych
koni wyścigowach w Anglii, jak również słynny sportowiec.
Ton głosu markizy sprawił, że charakterystyka ta zabrzmiała jak obelga. Hrabia doceniając
jej sarkazm, skłonił się lekko w stronę bratanicy i przesunął w kierunku lady Esme, która stała po
drugiej stronie pokoju. Spo
sób w jaki podała mu rękę i wyraz oczu, z jakim na niego patrzyła
potwierdził tylko to, czego markiza była już pewna.
Gdy odwróciła się, by z przesadną wylewnością przywitać się z innymi znanymi sobie
gośćmi, pałała żądzą zemsty.
Stojąc obok ciotki i bacznie obserwując Forella zastanawiała się, skąd pochodzi źródło tej
złości. Podczas dziwnego życia jakie wiodła ze swoim ojcem, nauczyła się oceniać ludzi nie tylko
po tym co mówią ale także wyczuwając wibracje pochodzące od nich.
Zorientowała się szybko, gdy zjawiła się tydzień temu w domu swojego wuja na Park
Lane, że jej ciotka nie ucieszyła się z tej wizyty. Markiza sprzeciwiała się zamieszkaniu z
bratanicą męża pod jednym dachem.
Mimo, że nie była obecna przy kłótniach toczących się na temat jej osoby, doskonale
zdawała sobie z nich sprawę.
Od momentu przyjazdu z Włoch, gdzie w czasie epidemii tyfusu zmarł jej ojciec,
wiedziała, że ciotka nie przyjmie jej życzliwie.
—
Czy chcesz mi powiedzieć, George — zapytała markiza z niedowierzaniem — że
córka twojego brata, której nie
widziałam w życiu na oczy, zamieszka razem z nami i że to ja będę
musiała przedstawiać ją na Dworze i wprowadzić do towarzystwa?
— Nie pozostaje nam nic innego do zrobienia Kathie —
odpowiedział markiz krótko. —
Teraz, po śmierci Petera, stałem się opiekunem tej dziewczyny, a ponieważ ona ma dziewiętnaście
lat, powinna była zostać wprowadzona do towarzystwa już prawie rok temu.
—
Ależ to było niemożliwe, bo szalała po świecie ze swoim ekscentrycznym ojcem —
odrzekła markiza ostro.
— Wiem o tym —
odparł markiz — dotąd jednak nie była to nasza sprawa, że Peter wiódł
życie według własnego widzimisię. Teraz jednak my musimy zrobić to, co jest najwłaściwsze dla
jego córki.
—
Ona z pewnością musi mieć jeszcze jakąś rodzinę, która chętnie przejęłaby opiekę nad
nią, gdybyś im dobrze zapłacił.
—
Ich pozycja jest inna niż nasza — odparł markiz. — Uważam, że opieka nad nią jest
moim obowiązkiem aż do chwili, gdy wyjdzie za mąż.
Zapadła cisza, a po chwili markiza wybuchła:
—
Więc tak naprawdę chodzi ci o to, żebym to ja znalazła dla niej męża!
— Czemu nie? —
zapytał markiz. — Masz mnóstwo znajomych, którzy plączą się tu, piją
moje wino i korzystają z mojej gościnności. Na pewno któryś z nich nadawałby się na męża
mojej bratanicy!
— Bratanicy bez posagu i bez
obycia towarzyskiego, sądząc po sposobie życia jakie
prowadził twój brat? — spytała urażona markiza.
—
Jest piękną dziewczyną— odpowiedział markiz — i przypuszczam, że możesz
zadbać o jej wygląd i nauczyć tego, co powinna wiedzieć.
Jego żona nic nie odpowiedziała, a dopiero po chwili on dodał już bardziej
pojednawczym tonem:
—
No, Kathie, przecież nie tak dawno temu też byłaś młoda. Nie moglibyśmy przecież
zostawić tej dziewczyny w slamsach Neapolu bez nikogo, kto mógłby się nią zająć, poza starym
sługą Petera, który podróżował razem z nimi przez wszystkie te lata.
—
Chyba nie masz zamiaru i jego tutaj sprowadzić? — zapytała markiza.
—
Nie, zamierzam dać mu odprawę — odpowiedział markiz. — Jest dobrym człowiekiem
i podaruję mu domek na wsi.
Po chwili ciszy jaka
zapadła markiza spytała:
— A dziewczyna?
—
Przyjedzie za trzy tygodnie. W drodze przez Francję towarzyszyć jej będzie siostra
zakonna i kurier. Uważałem za stosowne dać jej trochę czasu, by mogła dojść do siebie po
śmierci ojca... Słowo „śmierć" zapaliło światełko w mroku tego wszystkiego, o co prosił ją mąż.
—
Jeśli Forella jest w żałobie, nie może się spodziewać, że będzie uczestniczyła w
balach. Nikt nie chce widzieć małej, czarnej wrony na przyjęciach.
—
Tym nie musisz się martwić — odrzekł markiz.
— Czemu?
— Pon
ieważ wiesz, że Peter był zawsze niezwykły. Otóż zaznaczył w swoim
testamencie, że nikt nie powinien być po nim w żałobie, czy też ubierać się na czarno. Życzył
so
bie również, żeby pochować go bez żadnego zamieszania. Markiz zamilkł na chwilę, po czym
dod
ał:
—
Mój brat napisał do mnie: „Wiodłem cholernie dobre życie i cieszyłem się każdą jego
chwilą. Jeśli ktokolwiek zatęskni za mną, to mam nadzieję, że wypije szklankę szampana w imię
mojej pamięci i będzie życzyć mi szczęścia, gdziekolwiek znajdowałbym się w przyszłości".
Jego głos załamał się lekko po przytoczeniu słów brata, ale markiza tylko prychnęła:
—
To brzmi dokładnie tak nonsensownie, jak tylko można się było spodziewać po twoim
bracie, ale myślę, że w znacznym stopniu ułatwi mi to właściwe zajęcie się jego dzieckiem.
Jednocześnie nie myśl, George, że będzie to dla mnie łatwe, bo wcale nie będzie.
—
Chcesz powiedzieć — odrzekł markiz — że nie za bardzo podoba ci się pomysł bycia
opiekunką debiutantki i ponieważ nie jestem głupcem, naprawdę doceniam to. Najlepszą więc
rzeczą jaką możesz zrobić, jest wydanie jej za mąż tak szybko, jak tylko się da. Wtedy oboje
będziemy mieli ją z głowy.
Zamilkł, zanim po chwili dodał:
— Dam jej trzysta gwinei rocznie, co powinno wszystko
ułatwić, a poza tym możesz
w
ydać na jej wyprawę tyle, ile zechcesz.
Dopiero teraz spojrzenie markizy jakby trochę złagodniało.
—
To wyjątkowo hojnie, George.
—
Byłem dumny z Petera — powiedział markiz zamyślony — i, możesz mi wierzyć lub
nie, często zazdrościłem mu.
Nie mówiąc nic więcej wyszedł z pokoju, podczas gdy markiza patrzyła za nim
zdumiona. Jak to możliwe żeby George, który miał wszystko: tytuł, bogactwo i pozycję zarówno
na Dworze, jak i w towarzystwie, zazdrościł swojemu bratu? Nie widywała Petera zbyt często i nie
darzyła sympatią, czego powodem było głównie to, że go po prostu nie rozumiała.
Peter był trzecim z kolei potomkiem poprzedniego markiza, a tym samym nie miał
najmniejszej szansy na dziedzi
czenie tytułu. W czasie, gdy George ożenił się i miał syna, Peter
zaczął wieść życie zupełnie inne niż reszta rodziny. Było tradycją, że młodsi synowie
otrzymywali niewiele, pod
czas gdy wszystkie pieniądze i dobra przypadały dziedzicowi. Wiedząc,
że nie mógłby prowadzić życia towarzyskiego, które interesowało i bawiło jego dwóch braci,
postanowił wyruszyć na podbój świata. Niezadługo wydał swój mały kapitał i musiał polegać na
pensji, którą otrzymywał co sześć miesięcy od prawników rodziny. Było to jednak wystarczająco
dużo, by mógł podróżować a także ożenić i być szczęśliwym z żoną, której podobał się ten sam
dziwny styl życia. Ich jedyne dziecko, Forella, przemierzyła pustynie na grzbiecie wielbłąda
zanim jeszcze zaczęła chodzić. Dotarła z rodzicami do tylu dziwnych i ciekawych miejsc, gdzie
angielska
kobieta i mężczyzna byli rzadkością i gdzie tubylcy przyglądali im się z lękiem.
Czasami żona nakłaniała Petera, by napisał do Królewskiego Towarzystwa Geograficznego o
swo
ich podróżach i niezwykłych rzeczach jakie oglądał. Ale zazwyczaj, choć wspominał nawet o
książce, jego czynny tryb życia pochłaniał go bez reszty, i brakowało stale czasu by usiąść i
przelać wspomnienia na papier.
—
Zrobię to, kiedy będę już stary — mówił śmiejąc się, a potem znów jechali w jakieś
inne miejsce, które Peter uznał za ekscytujące i warte odwiedzenia.
Życie Forelli było kalejdoskopem barw, nowych ludzi, dziwnych zwyczajów i tak jak
ojciec uwielbiała podróże. Dopiero po śmierci matki zdała sobie sprawę, że teraz ona jest
odpowiedzialna za ojca i musi dbać o niego, ponieważ było jasne, że on nie był w stanie dbać o
nią. Nigdy w swoim życiu Peter Claydon nie martwił się o dzień następny. Podporządkował je
pewnej filozoficznej sentencji: „Ciesz się dniem dzisiejszym, bo nie wiadomo, czy jutrzejszy
nadejdzie".
Dopadło go, gdy z braku pieniędzy musieli zatrzymać się w prawdziwych slamsach
Neapolu. Co prawda ostrzegano
ich, że było kilka przypadków tyfusu w mieście, ale on śmiał się:
— Jestem niezniszczalny —
chwalił się, a w tydzień później już nie żył.
To Jackson, sługa Petera, miał na tyle rozsądku, by napisać do markiza. Forella nie była
zadowolona, gdy dowie
działa się o tym.
—
Czemu to zrobiłeś? — spytała. — Wuj George nie interesował się nami przez lata.
Czemu miałby martwić się teraz?
—
Ktoś musi zatroszczyć się o panienkę, Forello — odparł Jackson.
—
Dlaczegóż to?
—
Dlatego, że teraz, gdy ojciec panienki nie żyje, Bóg niech świeci nad jego duszą, Jego
Wysokość jest jedynym opiekunem panienki i on musi coś postanowić.
Forella spojrzała smutnym wzrokiem na kościstego, małego człowieka.
— Co prze
z to rozumiesz? Ja wcale nie chcę, żeby ktokolwiek się mną opiekował.
—
Niech panienka posłucha — powiedział Jackson — teraz, kiedy mistrza nie ma już z
nami, musimy robić to, co jest dobre i właściwe, i czego matka, ta cudowna kobieta, pragnęłaby
dla panie
nki, gdyby żyła.
— Nie wiem, o czym mówisz —
odrzekła Forella, ale wiedziała jednak i przerażało
jato.
Jak można się było tego spodziewać, dwa tygodnie później w odpowiedzi na list Jacksona
markiz zjawił się w Neapolu. Ponieważ przypominał jej z wyglądu tatę i był przy tym bardzo
wyrozumiały, Forella rozpłakała się po raz pierwszy od śmierci ojca.
— Brakuje mi go, wuju George —
powiedziała przez łzy. — Było z nim tak wesoło i
dobrze, a już na pewno nigdy więcej tak nie będzie.
— Wiem, moja droga —
odparł markiz — ale teraz musisz zacząć nowe życie, a to
oznacza wyjazd ze mną do Anglii.
— O nie! —
Forella krzyknęła mimochodem.
—
Nie podoba ci się ten pomysł?
—
Przeraża — wyjaśniła. — Tata zwykł śmiać się i opowiadać, jacy ty i ciocia Kathie
jesteście mądrzy.
Zamilkła na chwilę, zanim zaczęła mówić dalej:
—
Czasem czytaliśmy o was w starych gazetach, gdzieś w Singapurze czy Hongkongu i
tata wtedy mówił: „Widzisz Forello, mój brat George panuje nad nimi wszystkimi, a ja jestem z
niego dumny, bardzo dumny. Ale dzięki Bogu, że nie muszę prowadzić takiego życia jak on,
nawet jeśli jest kimś tak ważnym".
Markiz roześmiał się.
—
Zupełnie jakbym słyszał Petera. On zawsze uważał towarzystwo za żart.
Po chwili Forella odezwała się cichym, proszącym głosikiem:
—
Błagam, wuju George... czy mogłabym... zostać tu... z Jacksonem?
Markiz wziął ją za rękę i powiedział:
—
Posłuchaj mnie, Forello, Jackson to niewątpliwie bardzo miły staruszek, podczas gdy ty
jesteś młoda, bardzo młoda i masz jeszcze całe życie przed sobą.
Uścisk jego dłoni był pocieszający, gdy mówił dalej: - Teraz musisz zostać damą w
pełnym tego słowa znaczeniu. Tak będzie dla ciebie najlepiej i wierzę, że twój ojciec myślałby
tak samo.
Forella nie mogła znaleźć argumentów, by temu zaprzeczyć, gdyż miała niejasne
prz
eczucie, że jednak była to prawda. Pamiętała jak podczas jakiejś kolejnej wyprawy matka
powiedziała:
—
Kiedy Forella będzie miała osiemnaście lat, wrócimy do Anglii kochanie, by dać jej
szansę cieszyć się tym wszystkim co ty porzuciłeś, a czego ja nigdy nie pragnęłam.
Słuchając tego Forella była pewna, że ojciec sprzeciwi się gwałtownie, ale on tylko
odpowiedział:
—
Czy rzeczywiście wyobrażasz sobie nas w Pałacu Buckingham wyelegantowanych w te
sztywne stroje i Forellę w śmiesznych piórach na głowie, próbującą dygać bez potykania się o
swój tren.
—
Tak, mogę — odpowiedziała stanowczo jego żona.
Po krótkiej chwili ojciec dodał:
—
Tak czy owak, jeśli już będę musiał znosić te niewygody, z pewnością dużo gorsze od
obecnych, przynajmniej
będą mi towarzyszyły dwie najpiękniejsze kobiety przy wejściu do Sali
Tronowej.
Forella nigdy więcej nie myślała o tej rozmowie, aż do dziś. Nie dyskutowała dłużej z
markizem.
On zaś zorganizował dla niej i Jacksona eskortę do Londynu, zaraz po tym jak przejdą
kwarantannę, nałożoną od czasu epidemii tyfusu na mieszkańców Neapolu.
Trzy tygodnie później zjawiła się na Park Lane, lecz gdy ujrzała swoją ciotkę natychmiast
wyczuła, że nie była tu mile widziana. Mimo to, markiza zrobiła wszystko czego od niej
oczekiwano, i chociaż Forella nie była tego świadoma, ciotka wzięła sobie do serca sugestie męża,
by wydać dziewczynę jak najszybciej za mąż. Wybrała się z Forella do najlepszych sklepów,
gdzie kupiła dla niej eleganckie suknie i rękawiczki. Jej włosy zostały ostrzyżone i uczesane przez
naj
lepszych i najdroższych fryzjerów w Londynie, a wszystko, co przywiozła ze sobą z Włoch,
zostało wyrzucone lub spalone.
„Nie jestem już sobą— myślała Forella dziesiątki razy — ale kukłą, której sznurki
pociąga ciotka Kathie i to sprawia, że nie myślę już sama i nie mogę powiedzieć niczego, co nie
byłoby wcześniej przez nią zaaprobowane".
Jej wykształcenie było bardzo kosmopolityczne. Nauczyła się w różnych częściach świata
dwunastu języków, umiała szybko liczyć i gotować lepiej, niż większość kucharzy. Teraz ciotka
skoncentrowała się na lekcjach tańca. Nauczyciel dobrych manier przychodził codziennie, by
uczyć Forellę jak wchodzi się do pokoju, jak używa wachlarza, i jak należy dygać i podawać rękę.
Umiała już siadać tak, żeby nie pokazywać kostek i aby czubek buta był jak najmniej
widoczny.
W rzeczywistości nauczyła się wielu tańców na Wschodzie, chcąc sprawić
przyjemność swemu ojcu. Nauczyciel uważał ją za uczennicę nadzwyczaj pojętną pełną wdzięku
i giętkości, które to cechy wyróżniały ją spośród innych, często niezdarnych panienek.
—
Czy mogę ci pokazać jak Japończycy witają swoich gości? — pytała Forella. —A tak
robią to mieszkańcy Wysp Mórz Południowych.
Najpierw nauczyciel cofał się, niby ze strachu, a potem śmiali się oboje na głos.
Markiza wchodziła wówczas do pokoju, by sprawdzić czemu robią tyle hałasu.
Kiedy nadszedł dzień, gdy była już gotowa by uczestniczyć w swoim pierwszym w życiu
balu, Forella czuła jakby została przemieniona z ostrego i surowego kamienia w wygładzony i
w
ypolerowany klejnot, tak samo twardy, myślała sobie, jak i nieciekawy.
Gdy pozwolono jej wreszcie poznać niektórych znajomych ciotki, odkryła, że najlepsze co
mogła robić, to milczeć. Szybko zresztą zdała sobie sprawę, że oni w ogóle nie byli nią
zainteresowani.
Stosunek ciotki do niej odkąd zamieszkała na Park Lane nie zmienił się nawet odrobinę,
więc Forella schodziła jej z drogi gdy tylko mogła. Wuj natomiast był zawsze miły i często,
gdy wracał do domu z Izby Lordów, wślizgiwała się do jego pokoju, gdzie odpoczywał i czytał
gazetę. Lubiła z nim porozmawiać. Ku jej zdziwieniu on rzeczywiście interesował się podróżami
jej ojca. Prosił nawet, by opowiedziała mu o wyprawie ojca do źródeł Nilu i wytłumaczyła, w jaki
sposób dawali sobie radę w Sudanie z różnymi, rzekomo agresywnymi, plemionami.
— Raz czy dwa —
mówiła Forella z uśmiechem — mama myślała, że wybiła nasza ostatnia
godzina, ale tata umiał postępować z tymi ludźmi i znał ich język, co całkiem zmieniało naszą
sytuację.
—
Ciekawe skąd on miał ten dar? — zastanawiał się markiz. — Ja nie opanowałem nawet
francuskiego. Te żabojady mówią zbyt szybko, bym z tego potoku mowy zrozumiał choć słowo.
Forella śmiała się.
—
Tata zawsze umiał sobie poradzić, a mama uważała, że wszystkie języki są tak samo
łatwe jak jej własny.
—
Oczywiście — zgodził się markiz — ale ona była cudzoziemką.
Chciał, by zabrzmiało to łagodnie, jakby nie stanowiło żadnego problemu. Ciotka dała
jej natomiast jasno do zro
zumienia, że narodowość matki Forelli powinna być zapomniana, jeśli
dzi
ewczyna ma odnieść sukces w towarzystwie.
—
Cudzoziemcy, chyba że są to Francuzi lub członkowie rodzin królewskich, nie są tak
naprawdę akceptowani — mówiła wyniosłym tonem. — Oczywiście, królowie i książęta to
zupełnie co innego. Tym samym musimy ci znaleźć angielskiego męża i zapomnieć, że niestety
nie jesteś w pełni Angielką.
Nie było sensu wdawać się w dyskusję, więc Forella tylko potulnie odpowiedziała:
— Tak, ciociu Kathie.
—
Nie ma potrzeby wnikać w szczegóły. Jesteś bratanicą swojego wuja i to jest twoim
głównym atutem, z tym, że niestety nie masz zbyt dużo pieniędzy. Trzeba jak najbardziej
wykorzystać fakt, że pochodzisz z Claydonów, a nikt nie może zaprzeczyć, że jest to jedna z
najbardziej arystokratycznych rodzin w kraju.
Forella próbowała nie myśleć o tym, jak jej ojciec zwykł śmiać się ze snobów i tych,
którzy wspinali się po stopniach drabiny społecznej, więc odparła tylko:
— Tak, ciociu Kathie.
Nie była świadoma faktu, że dla większości gości stanowiło wielką niespodziankę
ujrzeć tak młodą osobę na przyjęciu wydawanym przez księcia Janosa. Było bowiem regułą,
że spotykali się u niego wybrani przyjaciele, mniej więcej w jego wieku. Kobiety mogły być
odrobinę młodsze, ale zawsze zamężne. Miały przeważnie te same zainteresowania, bawiły je
te
same żarty i obracały się w tych samych kręgach co reszta, nie trzeba więc było wysilać się
na wyszukane uprzejmości. Wyjątkiem na przyjęciach u księcia była zawsze obecność jakiejś
starszej kobiety,
która pełniła rolę gospodyni i zajmowała miejsce jego żony.
Tym razem była to lady Roehampton. Cieszyła się sympatią znała wszystkie intrygi i
orientowała się kto kogo lubi i kto z kim się nie znosi. Takiej właśnie wiedzy oczekiwano od
dobrej gospodyni.
Lady Roehampton była zbulwersowana, gdy książę poinformował ją, iż markiz pytał o
zgodę na przyprowadzenie swojej bratanicy.
—
Młodą dziewczynę? Ależ to absurdalny pomysł!
— Wiem o tym —
odrzekł książę — ale nie mogłem odmówić Claydonowi po tym
wszystkim, co dla mnie zrobił. Jeśli dobrze pamiętasz, to właśnie George wprowadził mnie do
White's Club, kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Anglii i to on był moim sponsorem, gdy
chciałem przyłączyć się do Klubu Jeździeckiego. Mam wobec niego dług wdzięczności, a to jest
dobry sposób, by go spłacić.
— Rozumiem, ale przec
ież to młoda dziewczyna! Co mam z nią na Boga począć?
—
Z tego, co mówił George, zrozumiałem, że ona dopiero co przyjechała z zagranicy i nic
nie wie o Anglii. Nie po
winniśmy sobie zawracać nią głowy.
Książę roześmiał się, po czym dodał:
— Moim zdaniem, b
ędzie ona zdziwiona i zarazem zaskoczona tym wszystkim, i to co
zobaczy i pozna uzna za
coś absolutnie niezrozumiałego, tak jak jestem pewny i ty uznałaś będąc
w jej wieku.
—
To było tak dawno temu, że nie pamiętam — odrzekła lady Roehampton i położyła mu
rękę na ramieniu:
—
Masz całkowitą rację Janos, nie mogłeś Georgowi tego odmówić, ale założę się, że
Kathie jest wściekła, iż musi ciągnąć ze sobą tę młodą dziewczynę.
—
W takim razie współczuję temu dziecku — odparł książę.
—
Zapewne słyszałeś — lady Roehampton ciągnęła dalej — że Kathie straciła
Osmonda?
—
Chcesz powiedzieć, że ich romans się skończył?
—
Oczywiście, jakieś trzy tygodnie temu, zaraz po tym jak wyjechałeś do Paryża. Doszły
mnie słuchy, choć mogę się mylić, że aktualnie zajęty jest Esme Meldrum.
— Dobry
Boże! — zawołał książę. — I oni wszyscy mają przyjechać w ten weekend!
Powinnaś była mnie uprzedzić.
Lady Roehamptom rozłożyła ręce w znaczącym geście.
—
Czym się przejmujesz? Przecież muszą prędzej czy później spotkać się, natomiast
innym da to dobry pretekst do rozmowy.
Książę westchnął.
—
Mam nadzieję, że się nie mylisz, ale chętnie poprosiłbym Esme Meldrum, by
przyjechała tu innym razem.
—
Myślę, że byłoby to bardzo niegrzeczne — odparła lady Roehampton — a poza tym
nie jestem pewna, czy rze
czywiście jest coś między Esme i Osmondem.
Zmarszczyła brwi i mówiła dalej:
— To na
razie szepty, ale podejrzewam, że Osmond zwróci uwagę na Esme, i wtedy na
pewno nie będzie mógł się oprzeć jej urodzie i wdziękowi.
— Nieodpartemu —
dodał książę.
Lady Roehampton spojrzała na niego surowo.
—
Co to znaczy... co chcesz przez to powiedzieć Janos?
— Nie, nic —
odparł książę — to by tylko jeszcze bardziej pogmatwało i tak już
skomplikowane sprawy.
Uśmiech gościł na jego twarzy, gdy opuszczał pokój i patrząc za nim lady Roehampton
z
astanawiała się, czy kiedykolwiek jakaś kobieta usidli serce Janosa Kovaca.
Pomimo że znała go całkiem nieźle, pozostawał dla niej zagadką.
Rozdział 2
Gdy
tylko panowie dołączyli do pań, hrabia wcale nie siląc się na dyskrecję przesunął się
w stronę Esme Meldrum. Obserwując ją, gdy tak stała naprzeciw niego na tle egzotycznych
kwiatów i patrzyła mimochodem na ostatnie promienie zachodzącego słońca pomyślał, że jest
bardzo piękna.
U księcia, w przeciwieństwie do innych gospodarzy, nie zasłaniano zasłon, dopóki
rzeczywiście nie zapadła noc. Świece paliły się w kandelabrach, a ich blask odbijał się w
diamentach na szyi Esme. Dla hrabiego ten blask nie był jednak tak silny, jak światło w jej
oczach. Mając duże doświadczenie w obcowaniu z kobietami doskonale wiedział, że w jej
ciepłym uśmiechu było niezaprzeczalne zaproszenie. Stał przez chwilę patrząc na nią w
milczeniu, lecz żeby zbytnio go nie przedłużać powiedział zaraz:
—
Chyba obydwoje wiemy, że choć patrzysz na zachód słońca, jest on dla nas
preludium
świtu.
—
Czy jesteś pewien, że tego... właśnie chcesz? — spytała.
—
Ponieważ jest to zupełnie niepotrzebne pytanie, odpowiem na nie później — odparł, a
po chwili zapytał:
—
W którym pokoju będziesz spała?
Spojrzała na niego dając jasno do zrozumienia, że pragnie go tak samo mocno jak on jej.
Pomyślał, że to dar niebios, iż Richard Meldrum miał przyjechać dopiero nazajutrz. Szybko,
zanim zdążyła odpowiedzieć, zaproponował:
—
Ponieważ jest tu bardzo dużo pokoi, lepiej weźmy przykład z Księcia Walii.
Obydwoje wie
dzieli, że gdy książę starał się o względy ładnej dziewczyny w domu
którego nie znał, proponował zawsze, by zaznaczyła swoją sypialnię stawiając różę przed
drzwiami.
—
Masz całkowitą rację — zgodziła się Esme — nie chciałabym absolutnie, żebyś się
zgubił.
Po sposobie w jaki wypowiedziała te słowa, hrabia wiedział już wszystko co chciał
wiedzieć i pomyślał, że teraz rozsądnie byłoby odejść od niej. Mógłby przyłączyć się np. do
kilku innych mężczyzn, lub zaszczycić swoją uwagą wiele innych kobiet. Ale ponieważ był
zepsuty i zawsze robił to na co miał ochotę, zdecydował, że w tym momencie istnieje tylko jedna
osoba z którą chciałby rozmawiać i pozostał tam gdzie był.
Książę Janos wskazał gościom stolik do kart przygotowany dla nich w sąsiednim pokoju i
rozej
rzał się, żeby sprawdzić, czy kogoś nie przeoczył. Wtedy to spostrzegł markizę stojącą
obok kominka. Podążając w jej stronę zauważył, że ona wcale nie patrzy na niego, lecz
obserwuje dwoje ludzi rozmawiających ze sobą przy oknie. Wściekłość malująca się w jej
oczach była tak wyraźna, że książę nie musiał zgadywać powodu. Zamiast tego podszedł do niej
z wdziękiem i biorąc ją za ręką powiedział:
—
Nie muszę ci chyba mówić Kathie, że jesteś tu najpiękniejszą kobietą i że za każdym
razem gdy cię widzę jestem przekonany, że stajesz się coraz piękniejsza.
Na chwilę oczy markizy rozszerzyły się ze zdumienia. Książę zawsze był dla niej
uprzejmy, była mu bardzo wdzięczna za to, że tak często zapraszał ją i Georga na swoje
przyjęcia. Jednak nigdy jej nie wyróżniał i ani przez chwilę nie pomyślała, że mógłby zostać jej
kochankiem. Nie prze
gapiłaby oczywiście najmniejszej choćby szansy na to, gdyż zawładnięcie
sercem księcia Janosa Kovaca byłoby powodem do chwały dla każdej kobiety. Przemknęło jej
nawet
przez myśl, że jeśli rzeczywiście uważa ją za atrakcyjną, byłby na pewno bardzo
odpowiednim następcą hrabiego. Przymknęła oczy i spojrzała na niego tajemniczo. Wypróbowała
to już na innych mężczyznach i zawsze działało.
—
Drogi Janos, jesteś zawsze tak miły. Chciałabym wierzyć, że to co mówisz jest
prawdą.
—
Jak możesz w to wątpić — spytał książę i dodał — Kathie, właśnie kupiłem obraz i
chciałbym zasięgnąć twojej opinii. Myślę, że spodoba ci się, bo w pewien sposób przypomina
ciebie.
Nie czekając na odpowiedź, książę wyprowadził markizę z salonu i poszli przez hall do
pięknej bawialni, gdzie obraz o którym mówił wisiał nad kominkiem. Był to portret nieznanej
weneckiej kobiety. Namalowano go w początkach XVIII wieku. Kobieta była piękna, a w
ciemnych włosach i oczach modelki markiza zauważyła niewątpliwe podobieństwo do siebie
samej. Wygięła szyję w sposób, który wiedziała że podkreślał jej piękną linię i będąc świadoma,
że książę na nią patrzy powiedziała:
—
Dziękuję Janos. Pochlebiasz mi.
—
Jak mógłbym to robić — spytał książę — kiedy wiesz dobrze, że jesteś pięknością
każdego balu w jakim bierzesz udział. Zauważyłem, że nie było nikogo, kto by dorównał ci
tamtego wieczoru w Marlbolugh House i słyszałem, że książę Albert mówił to samo.
—
Powinnam udawać zawstydzoną? — spytała markiza— Czy też poprosić byś mówił
dalej?
—
Uczyniłbym to bardzo chętnie — odparł książę — ale przedtem muszę zająć się moimi
gośćmi. Niemniej, Kathie, mamy cały weekend przed sobą.
Delikatnie ujął jej dłoń i pocałował. W wykonaniu takiego mistrza jak książę, był to gest
pełen wdzięku i zmysłowości. To sprawiło, że markiza wstrzymała oddech i gdy zmierzali w
stronę drzwi trzymając się za ręce, uśmiechała się i wyglądała zupełnie inaczej niż wcześniej w
salonie. Książę odprowadził ją do stolika baccarata. Inni goście już go oczekiwali. Posadził
markizę po swojej prawej stronie mówiąc:
—
Czuję, że przyniesiesz mi szczęście, więc dzisiaj będziemy grać razem.
Markiza była zachwycona. Tym razem on pokryje jej straty, podczas gdy każda następna
wygrana
należeć będzie do niej. Jakkolwiek nie byliby bogaci członkowie towarzystwa, nigdy
nie odmówili sobie możliwości wzbogacenia się jeszcze bardziej. Markiza zaczynając grać,
planowała już kupno sobolowej etoli, którą pragnęła mieć, a której George odmówił jej
uważając za zbyt drogą. Ponieważ książę był bardzo bogaty i większość jego gości również,
stawki przy
stole baccarata były wysokie. Jak na świetnego gospodarza przystało, książę Janos
potrafił tak wszystkich usadzić, żeby ci, których nie stać było na przegrane, znaleźli się przy stoli-
ku brydżowym, nie czując się tym absolutnie urażeni.
Po pewnym czasie markiza znów powróciła myślami do hrabiego i Esme Meldrum. Stos
żetonów przed nią był już pokaźny. Dopiero gdy przy ostatnim rozdaniu przegrała, pomyślała,
że może szczęście odwróciło się od niej i że byłoby rozsądnie odejść z ciągle jeszcze dużą
wygraną. Książę jakby domyślił się tego i powiedział:
—
Jestem pewien, że masz ochotę na kieliszek szampana. Może pójdziemy na
szklaneczkę, zanim zaczniemy nową partię?
—
Byłoby cudownie — odpowiedziała markiza. Podnieśli się od stołu, a jeden z
gości zapytał:
— Chyba nas nie opuszczasz Kovac?
—
Nie, oczywiście, że nie — odparł książę. — Rozprostujemy tylko nogi i ugasimy
pragnienie.
—
Być może będziesz mógł wznieść toast za siebie samego — padła odpowiedź — ale
spiesz się, mam zamiar się odegrać.
—
Będziesz miał okazję — odparł książę rozbawiony.
Udał się z markizą w stronę drzwi prowadzących do salonu, a gd y już tam weszli
zauważył, że na samym końcu siedzi hrabia z Esme Meldrum i rozmawia z nią cicho. W pokoju
były jeszcze jakieś inne dwie osoby i markiza spostrzegła ze zdumieniem, że to jej mąż i Forella.
Rozmawiali z ożywieniem, i gdy książę z markizą podchodzili do nich, Forella śmiała się
spontanicznie dźwięcznym śmiechem. Wyglądała uroczo, a markiza znów uświadomiwszy sobie
jak bar
dzo hrabia zainteresowany był jej rywalką poczuła, że musi na kimś odreagować.
Zatrzymała się obok męża i odezwała się do Forelli:
—
Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę iż powinnaś już spać i nie przeszkadzać
biednemu wujowi, który z pew
nością bardzo tęskni za stolikiem karcianym.
—
I tu się mylisz — rzekł markiz, zanim jego bratanica zdążyła coś powiedzieć. —
Prowadzimy z Forellą bardzo interesującą rozmowę i bawimy się doskonale.
—
Miło to słyszeć — odparła markiza, nie słuchając jednak dokładnie tego, co mówi jej
mąż, ponieważ kątem oka obserwowała hrabiego stojącego po drugiej stronie pokoju.
Książę nadszedł od bocznego stolika, gdzie napełnił dwa kieliszki szampana. Podając jej
jeden spytał:
—
Może tobie George zrobić drinka?
—
Nie, dziękuję — odrzekł markiz. — Zrobię sobie sam. Przyznam, że twoje wina podane
do kolacji były wyśmienite.
—
Miałem nadzieję, że będą wam smakowały.
Markiza zauważyła, że Forella stoi przy swoim wuju czekając, by mogła powiedzieć
dobranoc. Specjalnie więc odwróciła się, by rozmawiać z księciem. Jednak i tak usłyszała jak
Forella mówi:
—
Dziękuję wuju George, że byłeś tak miły. Bawiłam się tego wieczoru lepiej niż
potrafię to wyrazić.
Pocałowała go w policzek, a potem chcąc uciec przed krytyką ciotki, w pośpiechu
skierowała się w stronę drzwi. Markiza pomyślała, że im szybciej wyda tę dziewczynę za mąż
tym lepiej, i to właśnie wtedy przyszedł jej niespodziewanie do głowy pewien pomysł.
Kiedy
Forella znalazła się w hallu, przestała się spieszyć. Wchodząc powoli po
wspaniale rzeźbionych schodach myślała o tym, że zamek był jedną z najświetniejszych budow-
li, jakie widziała, a już na pewno największą z tych, w jakich mieszkała. Stwierdziła, że bez
względu na to co inni mieli zamiar robić nazajutrz, ona znajdzie kogoś kto oprowadzi ją po
zamku i pokaże obrazy. Jej matka bardzo interesowała się sztuką i Forella odwiedzała muzea za
każdym razem, gdy znaleźli się w mieście, które je posiadało. To ona nauczyła ją rozumieć i
doceniać prawdziwe piękno.
„Piękno jest wszędzie, kochanie — powiedziała kiedyś — nie musisz mieć go na
własność, wystarczy, że będziesz je miała w myślach i wtedy bez względu na to, czy będziesz
bogata czy biedna, ono będzie twoje na zawsze".
Fore
lla nie zapominała o tym. Teraz idąc korytarzem, w którym stały wspaniałe meble, a na
ścianach wisiały rzeźbione lustra i obrazy pędzli wielkich mistrzów, mówiła sobie, że to
wszystko jest jej.
„Następnym razem, gdy będę spała w namiocie na pustyni, pomyślała, albo w ciasnej
kajucie małego zatęchłego parowca, wyczaruję sobie to wszystko co teraz widzę". Potem
przypomniała sobie z bólem serca, że to koniec z podróżami w nieznane, koniec z trudami i
przygodami, które były zawsze ekscytujące. W zamian za to, będzie wiodła życie towarzyskie z
ciotką i wujem, życie, które czasem uważała za nudne, innym znów razem za niezrozumiałe:
„Oni jedzą i mówią, mówią i jedzą i tak biegnie dzień po dniu, pomyślała, nic dziwnego,
że mężczyźni tyją a kobiety stają się fałszywe".
Była bardzo inteligentną dziewczyną i szybko zorientowała się, jak dwulicowi bywają
goście i przyjaciele ciotki, i jakie gierki prowadzi ona sama. Forella nie rozumiała ich żartów, a
wszystkie insynuacje puszczała mimo uszu. Jednocześnie miała uczucie, że wszystko wokół niej
jest marne,
nieważne i ulotne. Tęskniła do rozmów ze swoim ojcem o zwyczajach Berberów,
znaczeniu Mekki dla muzułmanów, czy planowania z nim wyprawy, która zawiodłaby ich na te-
rytoria, gdzie dotarło zaledwie kilku Europejczyków.
„Och tato, zapłakała z głębi serca, dlaczego musiałeś mnie tak zostawić?"
W sypialni czekała na nią pokojówka, by pomóc się jej rozebrać. To był ten luksus, na
który nie zgodziła się w domu wuja na Park Lane i powiedziała szybko:
— Przepraszam, powinnam
była powiedzieć, żebyś nie czekała na mnie.
—
To mój obowiązek, panienko — odpowiedziała pokojówka.
—
Czy nie jesteś zbyt zmęczona? — zapytała Forella ciekawie.
—
Czasem mam szansę, panienko, położyć się po południu. To tylko w weekendy dom
jest tak wypełniony ludźmi i musimy być na nogach do późna.
Nie czekała, aż Forella się odezwie tylko mówiła dalej:
—
Panienka wróciła wcześnie. Reszta gości będzie się bawić do godzin rannych.
Kiedy pokojówka wieszała jej suknie w garderobie, ona przeszła przez pokój do
we
wnętrznych drzwi łączących jej pokój z pokojem ciotki, żeby sprawdzić, czy są dobrze za-
mknięte. Gdy już to zrobiła pomyślała z uśmiechem, że jeśli ciotka znalazłaby najmniejszy nawet
powód do narzekania,
że np. przeszkadzało jej chrapanie lub odgłosy dochodzące z pokoju, nie
zawaha się by ją obwiniać i rugać przez cały poranek.
Sypialnia Forelli była ogromna i miała wielkie łóżko z udrapowanym jedwabnym
baldachimem, robiącym niewątpliwie duże wrażenie.
—
Widzę, że masz pokój obok wuja i mnie — powiedziała markiza, gdy przyjechali. —
Myślę, że to bardzo rozważnie ze strony lady Roehampton, gdyż zwykle młode dziewczyny są
umieszczone w pojedynczych pokojach w drugiej
części zamku.
Sposób w jaki to powiedziała, zabrzmiał raczej jak wymówka niż uznanie. Markiza dała
jej jasno do zrozumienia, że obecność takiej młodej dziewczyny jak ona, była bardzo niezwykła
na przyjęciu ludzi starszych.
—
Jeśli chodzi o księcia Janosa — dodała — nie słyszałam, żeby zaprosił kiedykolwiek
kogoś tak młodego.
Forella milczała, ponieważ nie przyszło jej do głowy nic, co mogłaby na to
odpowiedzieć.
—
Mam nadzieję, że rozumiesz jakie spotkało cię szczęście — zakończyła ciotka
twardym głosem, jakim zwykle zwracała się do niej.
—
Jestem naprawdę bardzo wdzięczna, ciociu Kathie.
—
Powinnaś być! Pomyśl o poniesionych na ciebie wydatkach. Bóg raczy wiedzieć, co
powie twój wuj, kiedy zobaczy rachunki.
Forella słyszała tę uwagę tak często, że nie dotknęła już jej tak, jak za pierwszym
razem. Prawdę mówiąc zwróciła się kiedyś do wuja, gdy byli sami:
—
Dziękuję wuju George, że jesteś tak dobry i hojny, i dajesz mi tak wiele pięknych
sukien, ale jestem pewna, że wystarczyłoby mi tylko kilka.
Jej wuj uśmiechnął się serdecznie:
—
Jesteś bardzo ładna, kochanie, a kobiety potrzebują pięknych strojów.
— Wi
em, ale są tak strasznie drogie.
—
Nie martw się, nie zbankrutuję przez ciebie, a kiedy już będę cię prowadził do ołtarza,
byś poślubiła kogoś ważnego, sprawi mi to ogromną przyjemność.
Forella wiedziała, że mówiąc „ważny", miał na myśli kogoś z tego samego towarzystwa,
do którego należeli oni sami. Chciała powiedzieć, że wolałaby raczej poślubić odkrywcę lub
cudzoziemca, ale wiedziała, jakby to przeraziło jej ciotkę. Od kiedy tylko zjawiła się w
Londynie, ta wbijała jej dzień po dniu do głowy, że sposób życia jej ojca był ekscentryczny,
wręcz skandaliczny, i że miała dużo szczęścia, iż została uratowana. Nie sposób było protestować
mówiąc, że czuje się uwięziona w czterech ścianach i że bez tego miękkiego łóżka można się
obejść, że tęskni za szerokimi przestrzeniami pod usianym gwiazdami niebem i za kołyszącymi
falami morza.
„Ciotka Kathie nigdy by nie zrozumiała" — myślała z rozpaczą i wiedziała, że nie było
sensu nawet próbować mówić jej o tym, co czuła.
Teraz odsłoniła ciężkie brokatowe zasłony, podciągnęła żaluzje i otworzywszy wszystkie
okna wpuściła do środka nocne powietrze. Było chłodne i orzeźwiające po upale, jaki panował w
pokoju na dole. Forella wychyliła się. Niebo usiane było gwiazdami, ale miała wrażenie, że nie
taką ilością i nie takimi świecącymi jak te, które błyszczały nad nią na Wschodzie. Księżyc dawał
jednak wystarczająco dużo światła, by można było zobaczyć jego odbicie w jeziorze przed
domem i odróżnić stare dęby daleko na końcu parku.
„Gdyby tata tu był — powiedziała do siebie — pomógłby mi przestudiować historię
zamku, docenić jego bogactwo, a jednocześnie nie traktowałby zgromadzonych tu ludzi tak
całkiem serio!" Pomyślała, że jej przygnębienie brało się ze zbyt poważnego podejścia do nowego
życia z ciotką i wujem. Tę część mojego życia, powiedziała do siebie, można porównać do
wspinania się pod górę z bolącym bąblem na stopie, albo do spania w jednym z tych baraków z
wężami pod stopami. Pamiętała, jak pewnego razu złapał ich w Turcji okropny sztorm i musieli
skryć się w jaskini, w której czuć było jeszcze zapach dzikich zwierząt. Po niedługim czasie wszyscy
drapali
się po ukąszeniach insektów, które zwierzęta pozostawiły po sobie. Jej ojciec przeklął parę
razy dosadnie i kiedy jej mama
napominała go ze śmiechem, odpowiedział:
„Kilka brytyjskich przekleństw nigdy nikomu nie zaszkodziło. Mam tylko nadzieję, że te
cholerne muchy rozumieją angielski". Wszyscy roześmieli się, wspominając potem całe zdarzenie
jak niezły żart.
„Muszę bardziej humorystycznie traktować to, co mi się przydarza", powiedziała do
siebie Forella. Położyła się do łóżka i patrząc na gwiazdy zasnęła.
Śniło się jej, że była ze swoim ojcem, gdy nagle obudził ją dźwięk otwieranych drzwi.
Ponieważ tak często sypiała w różnych dziwnych miejscach, jej sen był bardzo czujny. Nauczyła
się nawet budzić na szelest kobry na podłodze, lub na prychanie dzikiego zwierza na zewnątrz.
Zauważyła ku swojemu zdumieniu, że ktoś stoi w drzwiach. Nie mogła rozpoznać kto to, bo
światło gwiazd i księżyca, które wpadały przez okno nie sięgało tak daleko. Była jeszcze na wpół
po
grążona we śnie i chociaż wiedziała, że ktoś tam jest, nie bała się. Potem, gdy wysoka postać
mężczyzny zaczęła zbliżać się do jej łóżka, westchnęła lekko próbując spytać:
—
Kim... jesteś? Czego... chcesz?
— Esme, to ty? —
usłyszała.
W tym momencie, gdy otworzyła usta żeby krzyknąć, wewnętrzne drzwi otworzyły się i jej
ciotka weszła do pokoju niosąc srebrny świecznik z zapalonymi świecami. Była ubrana w
wytworny, satynowy szlafrok z koronkami i wyglądała, jak pomyślała Forella, imponująco i
niezaprzeczalnie
pięknie. Markiza jednak nie patrzyła na nią ale na mężczyznę stojącego koło jej
łóżka. Teraz dopiero Forella dostrzegła, że ten który ją przestraszył, to hrabia Sherburn. Męż-
czyzna wpatrywał się w nią w absolutnym zdziwieniu.
—
Osmondzie, jak mogłeś próbować uwieść tak młodą osobę jak Forella? — spytała
markiza.
Przez chwilę hrabia nie mógł wydobyć głosu, w końcu powiedział:
—
Oczywiście pomyliłem pokoje!
—
Nie możesz się chyba spodziewać, żebym w to uwierzyła.
Mówiła to w kpiący sposób i Forella zauważyła, że jakiś nieprzyjemny triumfalny
uśmiech pojawił się na jej ustach. Ciotka odwróciła się by zawołać:
—
George, proszę, przyjdź tu szybko, mówiłam ci, że ktoś jest w pokoju Forelli.
Słowa te jakby zmusiły hrabiego do działania. Stanął przed markizą. Chociaż mówił cichym
głosem, Forella wszystko słyszała:
—
Wiesz dobrze Kathie, jaka jest prawda i byłoby wielkim błędem z twojej strony,
gdybyś zrobiła scenę!
— Nie wiem o czym mówisz —
odpowiedziała takim samym niskim głosem markiza.
Potem bez odwracania się, czując, że jej mąż wszedł do pokoju i stoi za nią powiedziała:
—
Nie mogę wyobrazić sobie nic bardziej haniebnego niż znaleźć cię tutaj.
—
O co tu chodzi? Co się dzieje? — zapytał markiz.
—
Dobrze, że pytasz George — odpowiedziała jego żona. — Usłyszałam hałas, tak jak ci
mówiłam, przyszłam sprawdzić i oto znalazłam Osmonda przy łóżku Forelli.
Markiz przez moment wydawał się być zaskoczony.
— O co tu chodzi Sherburn? —
spytał — Poznałeś tę dziewczynę dopiero dziś!
Ma
rkiza zaśmiała się nieprzyjemnie.
—
Z tego co wiemy George, mogli się spotykać w Londynie, albo gdziekolwiek indziej.
Co zamierzasz z tym zro
bić?
—
Co masz na myśli? — spytał markiz. Po chwili jakby domyślił się, że oczekiwano od
niego czegoś więcej, powiedział:
—
Uważam Sherburn, że powinieneś przeprosić.
—
Już wytłumaczyłem — odparł hrabia — że pomyliłem się i wszedłem do
niewłaściwego pokoju. Oczekuję, że wierzysz mi George, nawet jeśli twoja żona mi nie wierzy.
—
Tak, oczywiście jeśli... — zaczął markiz, ale markiza przeszkodziła mu.
—
Mój drogi George, musisz zdawać sobie sprawę, że jedyną rzeczą jaką w tych
okolicznościach nasz przyjaciel hrabia Sherburn może zrobić, to zachować się z honorem. Nie
możesz pozwolić, żeby reputacja twojej bratanicy była zszargana i żeby on tego nie naprawił we
właściwy sposób.
—
Dobry Boże, chyba nie myślisz, że... — zaczął markiz pytająco.
— Tak —
odparła markiza zdecydowanie — jedyne co Osmond może zrobić w tych
okolicznościach, to poślubić Forellę.
Po jej słowach zapadła cisza, a Hrabia wstrzymał oddech. Forella, która siedziała na łóżku
krzyknęła przerażona.
—
Nie, nie! Oczywiście, że... nie! To była... pomyłka, ciociu Kathie! Oczywiście, że to
była pomyłka!
Mówiąc to miała przed oczami hrabiego z piękną lady Meldrum i przypomniała sobie, że
gdy rozmawiała z wujem, myślała o tym jak oni pięknie razem wyglądają. Prawie tak, jakby byli
bohaterami jakiejś sztuki. Wiedziała, choć nie mogła ich słyszeć, że hrabia flirtował z lady Esme i
że ona flirtowała z nim spojrzeniami, ustami i drobnymi gestami. To było tak fascynujące, że
Forella nie miała ochoty odrywać od nich wzroku, lecz czułaby się zażenowana, gdyby oni zo-
rientowali się, że są obserwowani. Teraz oczywiście rozumiała, że hrabia chciał być sam na sam z
lady Esme, co było niemożliwe na dole. Chciał iść do jej sypialni, ale przez pomyłkę wszedł do
niej. Gdy usiłowała to wyjaśnić, markiza wyraźnie wściekła powiedziała:
—
Ty bądź cicho! Jesteś bez wątpienia tak samo winna temu niemoralnemu zachowaniu
jak i on! Zwracam ci uwa
gę Forello, że żaden mężczyzna nie przyszedłby do twojej
sypialni bez zachęty z twojej strony!
Atak jej ciotki był tak zdumiewający, że przez chwilę Forella mogła tylko patrzeć na nią z
otwartą buzią i gdy próbowała znaleźć odpowiednie słowa by wyrazić swoją niewinność, markiz
powiedział:
—
Nie mogę pozwolić na splamienie reputacji mojej bratanicy przez zamieszanie jej w tak
młodym wieku w jakikolwiek skandal...
Znów zapadła cisza i Forella patrząc na hrabiego uważnie, pomyślała, że nigdy nie
widziała tak zawziętego, a jednocześnie tak pełnego pogardy mężczyzny. Patrząc na ciotkę
powiedział:
—
Dobrze, wygrałaś! Poślubię twoją bratanicę i mam nadzieję, że ucieszy ją fakt, iż
zostanie moją żoną!
Jego słowa zdały się wibrować w pokoju. Po chwili wyszedł trzasnąwszy drzwiami.
Forella odzyskawszy głos powiedziała:
—
Nie... proszę... wuju George... To jest wszystko okropna pomyłka...
—
Przypuszczam, że mówisz prawdę — rzekł markiz — ale twoja ciotka ma rację. Nie
możesz pozwolić sobie na zszarganie reputacji, zanim w ogóle zostałaś komukolwiek
przedstawiona.
Forella patrzyła na niego z rozpaczą.
—
Poczekaj... proszę poczekaj... wuju George — krzyczała.
Markiza podeszła do jej łóżka mówiąc:
—
Ucisz się i nie bądź taką idiotką! Załatwiłam ci męża, dla którego poślubienia wiele
dziewcząt oddałoby wszystko i chociaż bez wątpienia będziesz miała z nim ciężkie życie,
zostaniesz hrabiną Sherburn!
Wydawało się, że pluła tymi słowami na Forellę. Potem, jakby już nie mogła znieść jej
widoku, odwróciła się szybko i podążyła za mężem zabierając ze sobą świecznik. Forella
krzyknęła ze strachu. Trudno jej było uwierzyć, że to co się stało nie było nocnym koszmarem.
Wiedziała jednak, że to niemożliwe, kompletnie i absolutnie niemożliwe, żeby ona poślubiła
mężczyznę, którego nie znała i który w dodatku, czego była pewna, kochał kogoś innego.
„Nie mogę tego zrobić! Och, tato, uratuj mnie!" modliła się. Wyszła z łóżka i podeszła
do okna, żeby popatrzeć na gwiazdy.
Gdy
hrabia dotarł do swojej sypialni czuł podobnie jak Forella, jakby dostał się w nocny
koszmar, z którego nie można się wydostać. Rozumiał nawet zbyt jasno co się stało. Kiedy już
wszyscy poszli spać, Kathie musiała sprawdzić, czy przy drzwiach Esme jest wystawiona róża.
Teraz przypomniał sobie, jak przy jakiejś okazji oboje śmiali się z uzgodnień księcia z kobietą,
którą ten był zainteresowany. Zrozumiał, iż Kathie odgadła, że wykorzystał on ten znak do
rozpoznania sy
pialni Esme. To był z jej strony rewanż, powiedział sam do siebie, ale jakże
wyrafinowany. Poza tym, wszystkie affaire
de coeur w które się angażował nie trwały zbyt długo
i było niezwykłe by kobiety, które porzucił, stały się jego wrogami. Zawsze starał się, podobnie
jak Książę Walii, aby pozostały jego przyjaciółkami. Było zrozumiałe, że gdy romans się kończył,
on pozostawał lojalny wobec damy, z którą się rozstawał, tak jak i ona wobec niego.
Sporadycznie zdarzało się by dama, którą nie był już więcej zainteresowany robiła mu sceny i
groziła. Jednak żadna z tych pogróżek, nawet najbardziej dramatyczna, nigdy nie stała się
rzeczywistością. Tym razem, pomyślał, markiza zwyciężyła tam, gdzie inne przegrały. Nie miał
zamiaru, przynajmniej przez wiele jeszcze lat, żenić się, a już na pewno, myślał wściekły, nie z tak
młodą dziewczyną która co prawda mogłaby być pokorną żoną ale którą zanudziłby się już po
miesiącu trwania ich związku. Co więcej, każdy nerw w nim oburzał się przed naciskaniem go do
małżeństwa, lub powiedzmy to jasno przed złapaniem go w sidła, jak to się właśnie stało.
„Nie zrobię tego na pewno! — mówił do siebie z bezsilną wściekłością.
Markiza miała wszystkie atuty w ręku i oczywiście robiła z nich użytek. Przy tym
wiedział, że jeśli ma zacząć działać, musi to zrobić szybko. Był pewien, że jutro Kathie zawiadomi
lady Roehampton, jeśli nawet nie księcia, że on oświadczył się Forelli. Ze względu na dobro
dziewczyny nie wytłumaczy w jakich okolicznościach do tego doszło, ale przewidując jej
rozumowanie, b
ędzie pewnie insynuowała, że spotykali się w Londynie od czasu, gdy Forella
przyjechała z Neapolu. Później zapewne powie, że skorzystał ze sposobności ostatniej nocy, gdy
wszyscy byli w zamku, żeby poinformować jej ciotkę i wuja o swych zamiarach. W głowach tych,
którzy obserwowali jego zachowanie wobec lady Esme
zalęgną się wątpliwości. Jednak będą oni
zachwyceni, że został złapany nareszcie w więzy małżeństwa — tak, więzy to najbardziej
odpowiednie określenie. Już jakby słyszał wylewne gratulacje i cyniczne życzenia wszystkiego
dobrego
na przyszłość.
„Co ja do diabła mogę zrobić" — zapytywał samego siebie w ciemności. Przemknęło mu
przez myśl, że mógłby wyjechać za granicę, ale to niczego by nie rozwiązało, bo przecież nie
zostanie tam na zawsze. Był pewien, że zwrócenie się do Forelli nie ma sensu, gdyż jest ona
całkowicie podporządkowana swojej ciotce i wujowi. Wiedział, że Kathie będzie zachwycona,
gdy pozbędzie się tej dziewczyny. Hrabia dobrze znał się na kobietach i gdy usłyszał plotkę o
przyjeździe bratanicy Georga Claydona wiedział, że Kathie będzie wściekła.
—
Nienawidzę młodych dziewczyn — powiedziała mu kiedyś, gdy byli razem. —Nie
mogę wyobrazić sobie, w jaki sposób stają się one zabawnymi i dowcipnymi kobietami.
—
Ty sama musiałaś być kiedyś bardzo młoda — powiedział kpiąco.
— Nigdy! —
zawołała Kathie. Urodziłam się dojrzała i mądra, od razu znając się na
wszystkim co ma jakieś znaczenie, a także ze znajomością czarów, na co zresztą ty sam się
skarżyłeś.
—
Oczywiście — ochoczo zgodził się hrabia — zaczarowałaś mnie od pierwszego
momentu, gdy cię ujrzałem. To była odpowiedź, jakiej oczekiwała i kiedy oplotła rękoma jego
szyję i poczuł bliskość jej ciała i... pomyślał, że rzeczywiście miała w sobie nieodparty czar. Ale
czarownice mogą być niebezpieczne i teraz zdał sobie sprawę, że nigdy nie powinien był zadać
się z Kathie. Zawsze wolał jasnowłose kobiety o niebieskich oczach, kobiety, które zazwyczaj
nie
grzeszyły inteligencją. Podczas gdy markizę można było bez wątpienia zaliczyć do najbardziej
intrygujących czarnowłosych piękności, jakie kiedykolwiek widział, to jej oczy powinny były go
ostrzec, że może ona okazać się bardzo mściwa i nieprzejednanie niebezpieczna, jak przekonał się
teraz
na własnej skórze. Było za późno. Dał się złapać w pułapkę, którą na niego zastawiła i żadne
szarpanie nie mogło go z niej uwolnić.
Rozdział 3
Ks
iążę wstawał zwykle wczesnym rankiem i około szóstej udawał się na przejażdżkę.
Tego dnia jednak obudził się o godzinę wcześniej. Otworzył oczy i zobaczył promienie słońca
wpadające przez okno. Poprzedniego wieczoru położył się z jakimś dziwnym niepokojem, a jego
węgierska intuicja podpowiadała mu, że coś jest nie w porządku.
Nie był pewien co to mogło być, ale miał nieodpartą świadomość, że w jakiś sposób
dotyczyło to markizy i lady Esme. Ponieważ zaraz po przebudzeniu się lubił być aktywny, więc
wstał i ubrał się bez dzwonienia po lokaja, zszedł na dół i udał się w kierunku stajni. O tej porze
kilka
młodszych sprzątaczek ubranych w czepki i sukienki w kratkę zaczynało odsłaniać zasłony i
czyścić paleniska. Książę zauważył także, że lokaje sprzątali szklanki i kieliszki w salonie i
pokoju karcianym, gdzie były pozostawione poprzedniego wieczoru. Później dopiero pojawią się
starsi służący, by ich dopilnować, dać instrukcje i upewnić się, że wszystko jest w doskonałym
porządku na czas, gdy zjawi się on lub jego goście. Fakt, że pojawił się nadzwyczaj wcześnie
sprawił, że służący patrzyli na niego pytającym wzrokiem, jakby przeczuwali, że coś jest nie
tak. Książę przeszedł jednak zdecydowanym krokiem do stajni, czując, że to czego mu
najbardziej pot
rzeba, to przejażdżka na jednym z jego najszybszych koni. Potem będzie cieszył
się walką o przewagę, w której będzie niezmiennie odnosił zwycięstwo, czerpiąc satysfakcję z
faktu, że je wywalczył. Regularnie sprowadzał z Węgier konie, które były półujeżdżone.
Wiedział, że jego doświadczenie z końmi było doceniane nie tylko przez jego przyjaciół, ale
przez wszyst
kich których zatrudniał. Doszedł do stajni, która od czasu gdy kupił zamek została
całkowicie przebudowana. Zawsze winszował sobie nie tylko zaprojektowania budynku tak, by
pasował do architektury zamku, ale także tego, że jego konie były otoczone znacznie
większym komfortem niż u kogokolwiek innego w tym kraju.
Ponieważ przyszedł tak wcześnie, zastał tylko pomocnika, który rzucił na niego
przestraszone spojrzenie, po czym
pośpieszył zawiadomić stajennego. Książę ruszył wzdłuż
przegród dla koni by zdecydować, którego wybrać na dzisiejszą jazdę i zauważył z
przyjemnością, że koń przywieziony poprzedniego tygodnia z Węgier uspokoił się. Przy-
najmniej
nie walczył już o wolność, nie próbował kopaniem rozbić przegrody, tak jak to robił po
przyjeździe. Książę zdecydował, ponieważ był jakoś dziwnie zaniepokojony, że tego ranka
będzie jeździł na Aspadzie. Miał właśnie otworzyć jego przegrodę, gdy przybiegł zadyszany
stajenny.
—
Dzień dobry, Wasza Wysokość — powiedział z szacunkiem. — Nie spodziewałem
się pana tak wcześnie.
— Wiem Barton —
odparł — ale jest taki piękny ranek, że przyda mi się trochę
gimnastyki. Książę samowolnie poddawał się rygorowi, by utrzymać swoje ciało i emocje pod
ścisłą kontrolą. Odkrył, że całkiem dobrze czuje się po trzech godzinach snu, podczas gdy inni
mężczyźni potrzebowali go dwa razy tyle.
—
Pomyślałem sobie Barton — powiedział — że miałbym ochotę pojeździć dzisiaj na
Aspadzie. W
idzę, że jest dużo spokojniejszy niż zaraz po przyjeździe.
—
Dobrze Wasza Wysokość — odpowiedział stajenny — To najświetniejszy koń, jakiego
kiedykolwiek widziałem, a gdy książę go wytrenuje, będzie fantastyczny.
—
I ja tak myślę — odrzekł książę i postąpił za Bartonem, żeby otworzyć drzwi
przegrody, ale ku jego zdziwie
niu mężczyzna zatrzymał się.
— O co chodzi? —
zapytał książę.
—
Właśnie miałem powiedzieć Wasza Wysokość — odpowiedział Barton. — Była już
tu dziś rano pewna dama i nalegała, żeby pojeździć na Gyorgy.
Książę patrzył na niego w zdumieniu.
— Gyorgy! —
zawołał.
—
Tak Wasza Wysokość, oczywiście gdybym o tym wiedział, nie zgodziłbym się, ale był
tu tylko ten przygłupi stajenny. Gyorgy nie jest bezpiecznym koniem dla kobiety. — Książę
wiedział, że to była prawda. Gyorgy był koniem, którego on sam ujeżdżał ostatnio, ale stale
jeszcze był bardzo dziki i czasem trudny do opanowania.
—
Myślę, że musiała tu zajść jakaś pomyłka, Barton. Czy Jeb wie kim była ta kobieta,
która poprosiła o Gyorgy?
—
On nie znał jej imienia, Wasza Wysokość — odparł Barton, ale powiedział, że była
bardzo ładna i dużo młodsza od gości księcia, którzy zwykle tu przyjeżdżają.
—
Osiodłaj szybko Joska, a ja dowiem się od Jeba, w którą stronę pojechała ta pani.
Książę odszedł szybkimi krokami, a Barton pośpieszył - do przegrody Joska. Był on
jednym z najszybszych i
największych koni w stajni i gdziekolwiek trzeba, zawiezie księcia
szybciej, niż każdy inny.
Książę odnalazł Jeba, gdy ten niósł wiadra z wodą.
—
Czy może wiesz — spytał spokojnie — w którą stronę pojechała panna Claydon na
Gyorgy?
—
Tak, Wasza Wysokość — Jeb położył wiadra na ziemi, wskazał na daleki koniec
parku i wyjaśnił.
—
Widziałem jak odjeżdżała, Gyorgy wariował i martwiłem się, że może ją zrzucić, ale
ona jechała na nim tak, jakby znała się na tym.
—
Mam nadzieję — odparł książę prawie bez tchu. Odwrócił się w stronę Bartona, który
prowadził Joska ze stajni na podwórze.
Szybko dosiadł konia i gdy duży czarny ogier zaczął niespokojnie ciągnąć wodze by
ruszyć, on poprowadził go przez park we wskazanym przez Jeba kierunku. Jadąc myślał z
niedowierzaniem, że jakakolwiek młoda dziewczyna wybrała Georgy na przejażdżkę uważając,
że jest w stanie utrzymać się na koniu, który jemu samemu przysparzał tak wiele problemów.
Nie tylko trudno g
o było utrzymać pod kontrolą, ale także płoszyło go wszystko, co było mu
nieznane
. Książę myślał, że znajdzie pannę Claydon, nie mógł sobie przypomnieć jej imienia,
leżącą gdzieś na ziemi, nieprzytomną a gdy odwiezie ją do domu, będzie musiał wysłać dużo
służby w poszukiwaniu konia. Nie przyszłoby mu nigdy do głowy, że ktokolwiek będzie chciał
pojeździć konno tak wcześnie, gdy nie będzie jeszcze Bartona, który by nie dopuścił, by
jakikolwiek niebezpieczny koń opuścił stajnię. Wiedział, że stało się tak, bo Jeb był zbyt głupi, by
obu
dzić Bartona i spytać o radę i że Claydon na pewno zachwycona wyglądem Gyorgy poprosiła
właśnie o niego. Kiedy myślał o niej, próbował przypomnieć sobie jak wyglądała, i jednego
był pewien: na pewno nie była typem jeźdźca. Mógł tylko mieć nadzieję, że kiedy Gyorgy
zrzuci ją co bez wątpienia nastąpi tak szybko jak to możliwe, upadnie na miękki grunt,
najlepiej na łąkach, gdzie raczej nie złamie sobie niczego. To na pewno wywoła poruszenie i
po
psuje przyjęcie, no i będzie musiał przepraszać markizę, tłumaczyć, dlaczego tak się stało.
Książę dojechał do granicy parku, potem pozwolił Josce na galop przez płaską część pola,
którą ogier pokonał z szybkością, jakiej nikt nie dorównałby mu na żadnych wyścigach. Zmierzał
do najwyższego miejsca, skąd mógł mieć widok na kilka mil nad doliną, przez którą przepływał
mały strumień. Ścigając cugle spowodował, że Joska wspiął się na ostre wzniesienie wolniej i
gdy dojechali na szczyt zatrzymał się.
Książę najpierw rozejrzał się w oczekiwaniu, że zobaczy w zasięgu ręki leżące
nieruchomo ciało i Gyorgy biegającego dziko w oddaleniu. Nie było śladu żadnego z nich i do-
piero, gdy popatrzył dalej, na wprost ponad drzewami w kierunku strumienia zobaczył ich w
odległości jakichś dwóch mil. Ku jego zdziwieniu dziewczyna wciąż jeszcze trzymała się w
siodle i spokojnie jechała wzdłuż strumienia. Wyglądało, że chce znaleźć miejsce do jego
przekroczenia, cho
ciaż nie miał pojęcia po co. W ostatnim miesiącu spadło dosyć dużo deszczu i
strumień zwykle płytki, wezbrał podwójnie. Teraz, gdy już ją zobaczył, książę nie tracił czasu by
zastanawiać się nad jej zamiarami, ale wiedział, że im prędzej dotrze do niej, tym lepiej. Zjechał
ze wzgórza znów
pozwalając Josce na galop, który przywiódł go do doliny i który pozwolił na
pokonanie odległości dzielącej go od Forelli w mniej niż piętnaście minut.
Ciągle jechała wzdłuż strumienia, próbując znaleźć odpowiednie miejsce do
przekroczenia go. Wymyśliła, że skoro Londyn był na północ od rzeki, najkorzystniej dla niej
będzie jechać na południe. Chociaż zupełnie nie znała angielskiej wsi ani okolic posiadłości
księcia, pomyślała, że ziemia po drugiej stronie wody wygląda na bardziej dziką i zaniedbaną.
Była skoncentrowana na jednym, chciała uciec i wiedziała, że miała dużo szczęścia mogąc
jechać na tak silnym i wytrzymałym koniu. Musiała ściągnąć wodze i zatrzymać Gyorgy w
miejscu, gdzie po raz pierwszy mogła dojrzeć dno strumienia. Wiedziała, że nie było tu zbyt
głęboko i koń brodząc mógłby łatwo przedostać się na drugi brzeg. W pewnym momencie
spojrzała za siebie i zobaczyła mężczyznę zbliżającego się do niej na koniu. Instynktownie
poczuła, że jest w niebezpieczeństwie i nie brnąc już dalej w strumień zawróciła Gyorgy i
popędziła, w kierunku w jakim jechali wcześniej. Koń jakby tylko czekał na to, by pokazać co
potrafi. Żeby jednak zademonstrować swoją niezależność najpierw stanął dęba, mając nadzieję,
że jeździec spadnie, a potem ponieważ się to nie udało, posłuszny ostrogom ruszył dzikim
galopem.
Obserw
ując wierzgającego konia książę wstrzymał dech, spodziewając się, że zobaczy
Forellę spadającą na ziemię. Wiedział, że w takiej sytuacji niedoświadczony jeździec bardzo łatwo
mógł być zrzucony. Kiedy zobaczył, że Forella nadal utrzymuje się w siodle, aczkolwiek z
bardzo dużym wysiłkiem, pomyślał że to cud, a jednocześnie wyzwanie dla Joska. Książę nie
musiał go nawet lekko dotykać batem czy użyć ostróg. Ogier naprężając każdy mięsień skoczył do
przo
du z grzmotem kopyt. Forelli trudno było uwierzyć, że jakiekolwiek zwierzę mogło
dorównać temu, na którym jechała ona. Nie zatrzymała się jednak, aż w końcu książę na Josce
zrównał się z nią i wtedy rozpoznała, kto podążał za nią. Widok księcia sprawił jej ulgę, gdyż
przypuszczała, że był to wysłany przez ciotkę markiz, który miałby ją sprowadzić z powrotem.
Ponieważ nie było już sensu się ścigać, powoli i co zauważył książę, bez większego wysiłku,
zwolniła tempo. On postąpił tak samo. Po tak morderczej jeździe zadał całkiem inne pytanie niż
zamierzał:
— Gdzie
na litość boską nauczyłaś się jeździć w ten sposób?
Ponieważ było to tak niespodziewane odezwanie, Forella roześmiała się:
—
Gyorgy jest cudowny! Zobaczyłam jego imię napisane na przegrodzie, więc
wiedziałam, że przyjechał z Węgier.
-
Oczywiście — odparł książę — ale ja chciałbym wiedzieć panno Claydon, dokąd się na
nim wybierasz?
Forella chciała odpowiedzieć, że właściwie nigdzie, gdy uświadomiła sobie, że książę
zauważył zwinięty węzełek przytroczony do jej siodła. Nie było tego dużo, ale pomyślała, że nie
może wyjechać zupełnie bez niczego. Ponieważ Jeb nie rozumiał o co jej chodziło, sama
aczkolwiek z pewnymi trud
nościami, ponieważ Gyorgy był zniecierpliwiony, przyczepiła węzełek
do siodła. Była ekspertem w tych sprawach, ponieważ bardzo często musiała pakować wszystko
co posiada
ła na konia, muła czy wielbłąda, gdy podróżowała ze swoim ojcem. W jednej kieszeni
siodła miała szczotkę i grzebień, a szczoteczkę do zębów, gąbkę i kawałek mydła w drugiej.
Ponieważ zwykła podróżować z niewielkim bagażem, wiedziała, że przynajmniej przez jakiś czas
nie będzie musiała kupować tych niezbędnych rzeczy i tym samym naruszać niewielką sumę
pieniędzy, jaką miała ze sobą. Zastanawiała się desperacko co odpowiedzieć, lecz książę uprzedził
ją i pomyślała, że było to nadzwyczaj domyślne z jego strony:
—
Jeśli uciekasz to myślę, że mam przynajmniej prawo zapytać, dokąd zabierasz
mojego konia?
Zobaczył jak rumieniec zalewa jej twarz, zanim odparła cicho:
—
Ja przepraszam... że kradnę go... ale przysięgam... oddałabym go tak szybko... jak
tylko byłoby to możliwe.
Po chwili książę rzekł:
—
Zastanawiam się, czy moglibyśmy o tym porozmawiać, chociaż nie mogę cię
zmusić, żebyś mi zaufała. Jest coś, o co chciałbym cię prosić ze względu na Gyorgy.
Ponieważ sposób, w jaki to mówił nie był potępiający ani nieprzyjemny, a wydawał się
być wręcz życzliwy, Forella powiedziała szybko:
— B
yłoby dużo prościej, Wasza Wysokość.. .jeśli mógłbyś... udać, że mnie nie
widziałeś i pozwolił mi... uciec.
—
Czy wyobrażasz sobie, jakie byłoby to dla mnie frustrujące — zapytał książę—
zastanawiać się co się stało z tobą i Gyorgy, i nie być w stanie pomóc wam w kłopotach?
Małe światełko zabłysło nagle w oczach Forelli, gdy spytała:
—
Czy mógłbyś... pomóc mi... jeśli powiedziałabym... co się stało?
— Mog
ę cię zapewnić — odpowiedział książę — że spróbuję z całej mocy zrobić to, co
dla ciebie najlepsze.
Poczuł, że Forella odetchnęła z ulgą zanim powiedziała:
—
Bałam się, że będziesz... bardzo zły na mnie, że zabrałam Gyorgy, ale myślę, że
żaden inny koń nie mógłby jechać szybciej... niż on.
—
To dlatego go wybrałaś?
—
Jak mogłam się oprzeć czemuś tak pięknemu, a poza tym jestem pewna, że mógłby
prześcignąć każdego konia.
—
Skąd mogłaś to wiedzieć... — zaczął książę, po czym zatrzymał się. — Panno
Claydon, ponieważ musimy porozmawiać, czy nie zjadłabyś ze mną śniadania na jednej z moich
farm, niedaleko stąd?
Forella zawahała się, gdyż przyszło jej do głowy, że być może szuka on możliwości, by
zabrać jej konia, żeby nie mogła odjechać, lub by w jakiś inny sposób zmusić ją do powrotu z
nim do zamku.
—
Nie knuję żadnego podstępu — powiedział — i jak już przyrzekłem wcześniej, pomogę
ci jeśli będę mógł i mam nadzieję, że mi zaufasz.
Spojrzała na niego, a on pomyślał, że jej oczy mają bardzo dziwny kolor. Było w nich
tr
ochę zieleni, chociaż mogło to być tylko złudzenie odbitej trawy po której jechali.
— Ja... ufam ci —
powiedziała cicho po pewnej przerwie.
—
Dziękuję — odparł książę — farma jest tam. — Wskazał na miejsce, gdzie w pewnej
odległości widać było jakieś stogi siana, a za nimi dym unoszący się z komina.
Dotknął lekko Joska swoim batem i gdy ogier ruszył do przodu, Gyorgy podążył za nim.
Jechali szybko w stronę farmy i książę stwierdził, że jeszcze nigdy nie znał kobiety, która
umiałaby tak dobrze jeździć konno i która w jakiś magiczny sposób mogła utrzymać kontrolę
nad koniem tak
dzikim jak Gyorgy. Dopiero kiedy dotarli do farmy i książę skierował się w
stronę stajni, gdzie Gyorgy już kiedyś był, koń zaprotestował. Zaprezentował rutynowe
płoszenie się, stawanie dęba, wierzganie, ale książę który już zsiadł, obserwował tylko Forellę.
Ona nie tylko pewnie siedziała w siodle, ale utrzymywała nad koniem kontrolę w sposób, w
jaki on sam nie umiałby lepiej i jednocześnie mówiła do Gyorgy:
—
No chodź, odpoczniesz sobie trochę, nie chcę, żebyś się za bardzo zmęczył przez te
wygibasy, bo będziesz zbyt wyczerpany, by zawieźć mnie tam, dokąd będę chciała.
W jej głosie było coś miłego i hipnotyzującego i Gyorgy wiedząc, że nie uda mu się jej
zrzucić, stał się nagle łagodny. Pozwolił nawet bez żadnych dalszych protestów zaprowadzić się
do stajni. Książę w milczeniu udał się do domu, gdzie w drzwiach czekała już rumiana kobieta w
średnim wieku, która schyliła się w ukłonie, gdy zbliżyli się do niej.
—
Dzień dobry, Wasza Wysokość, miło pana widzieć. Mieliśmy nadzieję, że książę
znów nas niedługo odwiedzi.
— No i oto jestem pani Hickson —
odpowiedział książę — i przywiozłem ze sobą tę
młodą damę na śniadanie. Jest ona tak samo głodna jak i ja.
Pani Hickson skłoniła się w stronę Forelli i ciągle mówiąc poprowadziła ich do wygodnego
pokoju ze stołem przy oknie. Wprawnie zasłała stół czystym obrusem.
—
Przyjechałeś w dobrym czasie, Wasza Wysokość. Mój mąż zabił świniaka, a ja
uwędziłam szynkę w zeszłym tygodniu, wiem że będzie ci smakowała, panie.
—
Jestem pewny, że tak — odpowiedział książę. — Zawsze to powtarzam, że nikt w
całej posiadłości nie potrafi tak wędzić szynki jak pani.
Z uśmiechem zadowolenia pani Hickson wyszła spiesznie z pokoju. Książę spostrzegł,
że Forella zdjęła z głowy swój kapelusz, stanęła na palcach i przeglądała się w lusterku. Kiedy
odwróciła się w jego stronę pomyślał, że jest bardzo atrakcyjna.
Wyglądała zupełnie inaczej niż kobiety, które przedtem widywał. Sprawiały to nie
tylko jej włosy z domieszką złota i pojedynczymi loczkami wymykającymi się z koczka, które
zresztą daremnie usiłowała utrzymać na miejscu, bo i tak układały się po swojemu. Było też
coś niesamowitego w jej ogromnych, zielonkawych oczach. Miała bardzo długie rzęsy, ciemne
na początku, zawinięte i złote na końcach. Uśmiechnęła się nieśmiało, potem usiadła przy
stole
mówiąc:
—
Muszę przyznać, że teraz czuję się głodna.
Książę usiadł naprzeciwko niej i powiedział:
—
Mamy dużo spraw do omówienia, ale wszystko będzie prostsze, jeśli powiesz mi
naj
pierw, jak masz na imię.
— Forella.
— A poza tym —
mówił dalej — powiedz, gdzie nauczyłaś się jeździć lepiej niż
jakakolwiek
kobieta, jaką znam.
Po chwili milczenia dodał:
—
Wyruszając na poszukiwanie ciebie byłem pewien, że znajdę cię gdzieś nieprzytomną
i Gy
orgy biegającego gdzieś daleko i zajmie godziny, jeśli nie dni, złapanie go.
—
Jeździłam od dziecka — odpowiedziała Forella po chwili — ale żaden z koni nie był
tak świetny jak Gyorgy. - Po chwili ciszy dodała impulsywnie. — Odesłałabym go... z
powrotem.
— N
ie rozumiem, dlaczego musiałaś uciekać z zamku zaraz po swoim przyjeździe? —
potem, jakby szukając słów dodał — Czy jestem rzeczywiście takim złym gospodarzem?
Mówił to lekko, ale ku jego zdumieniu, Forella wyglądając przez okno odezwała się z
desperacją w głosie:
—
Ja... ja... muszę jechać.
— Dlaczego?
—
Lepiej, żebym ci o tym nie mówiła.
—
Wolałbym dowiedzieć się od ciebie co się stało, niż usłyszeć o całej historii od
twojego wuja i ciotki gdy wrócę.
—
Myślę... że nie powiedzą... prawdy.
—
Więc chyba powinienem wiedzieć?
Domyślał się, że stało się coś bardzo złego i pochylając się nad stołem nadał swojemu
głosowi brzmienie, któremu dotychczas nie mogła się oprzeć żadna kobieta:
—
Proszę, zaufaj mi Forello, przysięgam, że to co mi powiesz będzie naszą tajemnicą i
nie
zrobię nic, co mogłoby cię zranić lub pogorszyć sytuację.
Powoli odwróciła głowę ku niemu. Czuł, że potrzebuje ona jakiegoś zapewnienia, iż
może mu zaufać.
—
Nie pozostaje mi nic innego... jak tylko uciec i ukryć się.
— Przed czym?
—
Przed tym, co stało się... ostatniej nocy.
—
Czy powiesz mi, co się wydarzyło?
Forella wstrzymała na chwilę oddech, po czym powiedziała ledwo słyszalnym głosem:
—
Hrabia.. Sherburn... wszedł do mojej sypialni przez pomyłkę, myśląc, że to... pokój
lady Esme.
Książę zesztywniał, gdyż trudno mu było uwierzyć, że to co słyszy jest prawdą, ale kiedy
Forella mówiła dalej zrozumiał.
—
Spałam — mówiła — i kiedy się obudziłam przestraszyłam się, bo w moim pokoju...
był mężczyzna, ale zanim... zdołałam coś powiedzieć, do pokoju weszła ciotka Kathie.
Książę nie musiał słuchać dalej by wiedzieć, co nastąpiło później. Był to rewanż Kathie
Claydon planowany już wtedy, gdy widział z jaką nienawiścią patrzy na Esme Meldrum w
bawialni. To był rewanż, któremu instynktownie chciał przeszkodzić zabierając ją do innego
pokoju i pokazując obraz, który kupił. Gdy Forella trochę chaotycznie opowiedziała mu co się
zdarzyło, zgadł, że hrabia pomylił, zgodnie z planem Kathie, pokój Forelli z sypialnią zajmowaną
przez Esme. A Kathie czekała na niego jak kot na mysz przy mysiej dziurze.
—
Jak... ja mogę poślubić mężczyznę... z którym... nigdy nawet nie rozmawiałam? —
spytała Forella. - To właśnie dlatego... musiałam uciekać.
— Rozumiem, co czujesz —
powiedział książę cicho.
— Ro-
rozumiesz mnie... naprawdę?
—
Oczywiście, że tak — odpowiedział — ale dokąd się wybierałaś?
Forella wykonała mały bezradny gest, który był w jakiś sposób bardzo patetyczny.
— Jestem w Anglii... dopiero od dwóch tygodni... ale
myślałam, że znajdę jakieś
miejsce, gdzie mogłabym się ukryć przed ciotką Kathie, dopóki to wszystko nie pójdzie w
zapomnienie.
-
A masz ze sobą jakieś pieniądze?
—
Mam... trochę.
Po czym dodała niechętnie, jakby czytała mu w myślach:
—
Prawie pięć funtów.
—
I myślisz, że rzeczywiście wystarczyłoby ci, żebyś nie głodowała?
—
Mogłabym znaleźć... jakąś pracę — odpowiedziała broniąc się Forella.
—
A co umiesz robić?
—
Zastanawiałam się nad tym — powiedziała. — Umiem gotować, chociaż być może nikt
nie zatrudniłby mnie bez żadnych referencji, a poza tym znam dobrze kilka obcych języków,
ta
kże arabski.
Książę zdumiony zapytał:
—
Gdzie się tego nauczyłaś?
—
Byłam w wielu dziwnych miejscach z moim ojcem.
—
Obawiam się, że nic o tobie nie wiem — powiedział książę. — Proszę, opowiedz mi o
swoich rodzicach. Jestem ciekaw, jacy byli.
— Mój ojciec pod koni
ec lutego zmarł na tyfus w Neapolu.
Gdy to powiedziała, zauważyła lekkie zdziwienie w oczach księcia, tak jakby zastanawiał się,
dlaczego Forella nie
nosi żałoby, wyjaśniła więc szybko:
—
Tata prosił, żeby nikt nie nosił żałoby po nim, bo... on nie wierzył w śmierć.
Zamilkła na chwilę, po czym dodała:
—
Na Wschodzie, gdzie spędziliśmy dużo czasu, wszyscy wierzą w reinkarnację. Tata był
pewien, że ponieważ tak bardzo kochali się z mamą spotkają się znów w innym życiu. .. Mówił,
że miłość jest niezniszczalna i nie może umrzeć!
—
Więc kiedy umarł twój ojciec, przyjechałaś z powrotem do Anglii?
—
Nie napisałabym do wuja Georga — powiedziała Forella — ale zrobił to nasz sługa.
Znam go od dawna, gdy
byłam jeszcze małym dzieckiem i uważał, że tak powinien postąpić.
— M
iał rację — zgodził się książę.
—
Ale ja nie chcę prowadzić życia, z jakiego śmiał się tata. Mówił, że towarzystwo jest
wielkim nonsensem i składa się z głupich ludzi, którzy ścigają się ze sobą o większe i lepsze
tytuły, tracąc czas i energię na hazard, narzekania i plotki.
Mówiła to w tak zabawny sposób, że książę musiał się roześmiać.
—
Myślę, że twój ojciec miał rację, ale jednocześnie nie ma specjalnej alternatywy dla
takiej młodej damy jak ty.
—
Ja nie chcę być „młodą damą" — powiedziała Forella przekornie. — Chciałabym
nadal żyć tak, jak żyłam z tatą, tylko nie jestem pewna, jak mogę to zrobić... sama.
—
A jak żyłaś; ze swoim ojcem?
Uśmiechnęła się do niego psotnie, dając tym do zrozumienia, że będzie zdziwiony gdy
się dowie.
—
Urodziłam się w namiocie Beduinów — odpowiedziała — próbowałam dotrzeć do
źródeł Gangesu, wspinałam się po niższych partiach Himalajów, widziałam łowców głów w
Saraw
ah, a na dokładkę jadłam obiad z plemieniem, którego ulubionym daniem jest upieczony
chrześcijanin.
Książę patrzył na nią niedowierzająco, a ona roześmiała się widząc jego minę. Pomyślał,
że jej śmiech brzmi tak naturalnie i spontanicznie, jak śmiech dziecka.
—
Spytałeś mnie, ale nie musisz mi wierzyć — powiedziała, zanim zdążył się
odezwać.
—
Myślę, że poznałbym, gdybyś kłamała — odparł książę.
—
Dlaczego tak uważasz?
—
Mam intuicję i chociaż brzmi to nieprawdopodobnie, wiem że mówisz prawdę.
—
Więc jeśli i mi wierzysz, wiesz, że nie chcę spędzić mojego życia z ludami, którzy
głównie zajmują się obgadywaniem swoich nieobecnych przyjaciół.
Usta księcia ściągnęły się i powiedział:
—
Myślą, że to dosyć surowy osąd.
— Poza tym —
ciągnęła Forella innym tonem — nienawidzę siedzieć całymi dniami w
przegrzanym, przeperfumo
wanym pokoju, przymierzając ubrania i jedząc w regularnych odstępach
czasu.
Zamilkła na chwilę, po czym zapytała:
— Czy masz
pojęcie, ile mogą zjeść codziennie tacy ludzie jak wuj George i ciotka Kathie?
Jeśli włożyłbyś to wszystko razem do wiadra, można byłoby nakarmić setki głodujących w Indiach
dzieci.
Mówiła to dosyć zapalczywie, więc książę chcąc załagodzić napiętą atmosferę,
powiedział:
—
Rozumiem, że jest to dla ciebie pewien szok, nawet kulturowy.
Forella wzruszyła lekko ramionami, zanim odparła:
—
Od momentu przyjazdu do Anglii nosiłam się z zamiarem jak najszybszego wyjazdu
stąd, a teraz tym bardziej nie mogę tu pozostać.
—
Nie uważasz, że poślubienie hrabiego Sherburn dałoby ci w towarzystwie pozycję,
którą większość młodych kobiet uznałaby za godną pozazdroszczenia? — spytał książę.
—
To właśnie powiedział wuj George, ale moja odpowiedź brzmi „nie". Jak mogłabym
poślubić mężczyznę, którego nie kocham? A poza tym, hrabia jest zakochany w kimś innym.
Książę nawet nie próbował się spierać.
—
Cały ten pomysł wydania mnie na siłę za mąż, ponieważ ciotka Kathie chce się mnie
pozbyć, jest poniżający i wstrętny — ciągnęła Forella. — W żadnym razie nie chcę pozycji w
towarzystwie za cenę bycia kukiełką która pociągana za odpowiednie sznurki będzie mówiła
właściwe rzeczy, a także zachowywała się i myślała w sposób, jaki jej się powie by myślała! Chcę
być wolna... chcę być sobą!
—
Czy jesteś pewna, że jest to całkiem niewykonalne w otoczeniu, w jakim żyją twój
wuj i ciotka?
Książę zadał to pytanie poważnie i ku jego zdziwieniu, zamiast popatrzeć na niego ze
złością Forella zastanowiła się zanim odpowiedziała:
—
Jest to problem, który zwykliśmy dyskutować z tatą. Myślę, że każdy może być sobą
wszędzie w świecie tak długo, jak długo nie jest zmuszany do robienia rzeczy, które on sam
uważa za złe. Tata mówił, że całe życie jest poszukiwaniem samego siebie, a ponieważ on i mama
byli tak szczęśliwi razem, nie miało to znaczenia, jakie niewygody musieli znosić, ponieważ
mogli się z nich śmiać, a każdy nowy dzień był dla nich odkryciem.
—
A cóż takiego spodziewali się oni odkryć? — spytał książę.
—
Myślę, że prawdziwą odpowiedzią na to są ich Dusze — odpowiedziała Forella.
Mów
iła prosto i książę znów pomyślał, że to dziwne, iż
ktoś mógł mówić takie rzeczy,
nie będąc tym zażenowany. W tym momencie drzwi otworzyły się i do pokoju weszła pani
Hickson niosąc tacę z jedzeniem. Chwilę później Forella odezwała się:
—
Tata opowiadał, jak wspaniałe są angielskie jaja na bekonie. Spróbowałam ich po raz
pierwszy i teraz dopiero
wiem, co rzeczywiście miał na myśli.
Mówiąc to poczęstowała się jeszcze jednym kawałkiem chleba i posmarowała go
masłem. Książę nalał sobie filiżankę herbaty, zanim powiedział:
—
Myślę Forello, że teraz powinniśmy wrócić do najważniejszego pytania, a mianowicie
co masz zamiar
zrobić.
—
Zgodziłeś się przecież, że powinnam wyjechać — odparła szybko Forella.
—
Powiedziałem, że rozumiem dlaczego chcesz to zrobić.
— Ale nie zatrzymasz mnie?
—
Myślę, że tak naprawdę to powinienem to uczynić — odpowiedział książę.
Forella odłożyła kromkę chleba i odezwała się zupełnie innym tonem:
— Po tym jak mnie tu przy
wiozłeś i kiedy ci zaufałam, nie możesz mnie zdradzić.
—
Mam nadzieję, że nadal będziesz mi ufać - odpowiedział książę. — Jednocześnie
musi
sz zdać sobie sprawę, że twoja ucieczka jest prawie niewykonalna.
—
Zrobię to i nie masz prawa mi przeszkodzić.
- Nawet nie mam zamiaru, ale dostrzegam ogrom trud
ności, jakie mogą cię czekać.
—
Pokonywałam już różne trudności.
— Ale nie sama.
To była niezbita prawda i Forella milczała, gdy on mówił dalej:
—
Na samotną kobietę czyha tak wiele niebezpieczeństw, że trudno byłoby je policzyć.
Bez wahania ktoś ukradłby ci Gyorgy, a wtedy znalazłabyś się w biedzie, bez pieniędzy i zdana
na samą siebie.
—
Dlaczego mam w to wierzyć? — spytała Forella wrogo.
—
Dlatego, że taka właśnie jest prawdziwa Anglia — odpowiedział książę.
—
Więc im szybciej wyjadę z tego kraju, tym lepiej — odpowiedziała Forella.
—
To, co mam zamiar ci zaproponować jest prostsze. Rozumiem, że nie możesz się
zwrócić o pomoc do rodziny ojca, ale na pewno musisz mieć w kraju jakąś rodzinę ze strony
matki? —
zapytał książę.
Po chwili ciszy Forella powiedziała ostro:
—
Moja matka nie była Angielką!
Ku jej zdziwieniu książę wykrzyknął:
—
Miałem rację! Czułem, że jest w tobie coś innego. Przypuszczam, że twoja matka
była Węgierką!
—
Dlaczego tak uważasz?
— Bo chyba t
ylko osoba, w których żyłach płynie węgierska krew, potrafi tak dobrze
jeździć konno. Jest też coś w twojej twarzy, co mnie zastanowiło, ale teraz już wiem.
—
Tak, moja matka była Węgierką— przyznała Forella — ale ciotka Kathie
powiedziała, żebym nikomu o tym nie mówiła. Mogłoby to podobno sprawić, że żaden
mężczyzna nie zechciałby mnie poślubić.
Książę odwrócił głowę i zaśmiał się:
-
Nigdy nie słyszałem czegoś równie śmiesznego! Przypuszczam iż wiesz, że także jestem
Węgrem?
—
Tak, oczywiście.
—
Więc czemu nie opowiedziałaś mi o swojej matce?
—
Nie myślałam, że to by mogło cię zainteresować.
—
Oczywiście, że tak! Jak się nazywała, zanim poślubiła twojego ojca?
—
Rakozi, ale nie sądzę, żeby ci to coś mówiło. Jej rodzina pochodziła ze wschodnich
Węgier.
—
Oczywiście, że słyszałem o nich — odparł książę. — Są słynną węgierską rodziną i
tak się składa, że ich ziemie sąsiadują z moimi.
—
Matka uciekła z tatą więc jeśli masz to na myśli, Rakozi na pewno nie powitają mnie
z radością.
—
Wątpię, rzeczywiście — głośno zastanawiał się książę — jednocześnie myślę, że
zabrałoby to bardzo dużo czasu, żeby sprawdzić jaki jest ich stosunek do tej sprawy. Mam
całkiem inny pomysł.
— Jaki? —
spytała Forella.
W jasności jej oczu mógł prawie zobaczyć kłębiące się w głowie myśli. Powiedział
bardzo cicho:
—
W obojgu nas płynie węgierska krew Forello i chociaż byłem gotowy już przedtem ci
pomóc, teraz uważam, że jestem do tego zobowiązany honorem jako twój krajan.
—
Naprawdę, pomożesz mi?
Stale nie była go pewna, ale zauważył w jej oczach błysk nadziei, którego nie było
wcześniej.
— Rozumiem —
książę mówił powoli — że byłoby niemożliwe, czując to co czujesz,
poślubić hrabiego Sherburn, nawet jeśli ze społecznego punktu widzenia byłby to znakomity i
nieoczekiwany ślub.
— Ale on kocha lady Esme — od
powiedziała Forella. Książę pomyślał, że były inne,
bardziej adekwatne okre
ślenia uczuć łączących hrabiego i Esme Meldrum, lecz Forella, pomimo
włóczęg po świecie, była zbyt niewinna by to zrozumieć.
—
To byłby rzeczywiście bardzo nieszczęśliwy dla ciebie sposób zamążpójścia—
powiedział — a to co jest dla mnie ważne, to twoje uczucia. Więc zamiast jechać sama w
nieznany
kraj i stawiać czoła niebezpieczeństwom, niedostatkowi, a może i głodowi mając tylko
pięć funtów w kieszeni, chcę ci coś zaproponować.
—
Jeśli myślisz o rozmowie z ciotką Kathie mogę ci zaręczyć, że nie będzie słuchać —
powiedziała Forella szybko. — Chce mnie wydać za mąż i myślę, chociaż mogę się mylić, że
także w jakiś sposób chce ukarać tym ślubem hrabiego.
—
Sama to wymyśliłaś? — dopytywał się książę.
—
Wywnioskowałam to ze sposobu, w jaki patrzyła na mnie ostatniej nocy i z tonu jej
głosu — odpowiedziała Forella. — Nie wiem dlaczego, ale jestem pewna, że była zła na niego
nie tylko z tego powodu, że znalazł się w mojej sypialni, ale z zupełnie jeszcze jakichś innych
przyczyn.
Teraz, odkąd książę wiedział że jest Węgierką był pewien, że jej intuicja jest tak samo silna
jak jego, ale nie było sensu o tym mówić, odparł więc tylko łagodnie:
—
Chcę ci zaproponować i wiem że będzie to bezpieczniejsze i wygodniejsze, niż twój
plan, żebyś schroniła się w domu, który znajduje się jakieś pięć mil stąd.
— Dom? —
spytała Forella.
— Mieszka w nim moja krewna —
odpowiedział książę — która ponieważ jest
częściowo sparaliżowana, sama prowadzi tam spokojne i ciche życie w dworku, który kupiłem jej
pięć lat temu, gdy po raz pierwszy przyjechała z Węgier.
—
Jest Węgierką?
—
Tak jak powiedziałem, jest moją krewną.
—
I... mogłabym z nią zostać?
—
Myślę, że byłaby tym zachwycona. Nie mówi dobrze po angielsku i tak naprawdę nic
nie wie o życiu towarzyskim w tym kraju, który ty uznałaś za nieprzyjazny. Jest bardzo oczytaną
i inteligentną osobą i myślę, że spodobacie się sobie.
Forella popatrzyła na niego, zanim zapytała:
—
Czy rzeczywiście nie powiesz wujowi George i ciotce Kathie, gdzie się ukrywam?
—
Daję ci słowo, a kiedy okaże się w zamku, że zniknęłaś, będę udawał ogromne
zdziwienie.
—
Co ze stajennym, on na pewno powie, że zabrałam Gyorgy?
— Zostaw to mnie —
powiedział książę — znajdę jakieś wytłumaczenie, może że
znalazłem Gyorgy włóczącego się po polu i zostawiłem go pod opieką przyjaciół — uśmiechnął
się, zanim dodał. — Spodziewam się, że chciałabyś móc na nim jeździć, gdy będziesz w Dworku
Ledbury?
—
Czy właśnie tak się nazywa ten dom, do którego mnie zawieziesz?
Książę przytaknął, a Forella zaklaskała:
—
Czy możesz być rzeczywiście tak miły... i wyrozumiały... nie wiem jak ci
dziękować.
—
Tak jak ci powiedziałem — odpowiedział książę — Węgier nie może pozostać
obojętny na głos innego Węgra wołającego o pomoc.
—
Dziękuję... dziękuję.
Książę sięgnął do kieszeni kamizelki po swój zegarek i powiedział:
—
Ponieważ droga do Ledbury zabierze nam trochę czasu, więc myślę, że powinniśmy
ruszać niezwłocznie. Muszę być na śniadanie w zamku, by stawić czoła nowinom, gdy ogłoszą
twoje znik
nięcie.
Oczy Forelli miały figlarny wyraz, gdy powiedziała:
—
Jest przynajmniej jedna osoba, którą na pewno zachwyci moje zniknięcie i która
będzie miała nadzieję, że jestem już nieżywa. Tym kimś jest hrabia Sherburn.
Książę roześmiał się, zanim powiedział:
—
Nie mam zamiaru temu zaprzeczać. Osmond Sherburn mówił od lat, że nie ma
zamiaru się żenić.
—
On będzie zadowolony, natomiast ciotka Kathie wściekła.
—
Moja kuzynka zajmie się tobą— obiecał książę — a tak przy okazji, nazywa się
księżniczka Maria Dabas.
Forella uśmiechnęła się do niego zachwycona i powiedziała:
—
To jakby przeznaczenie, że mama opuściła dom i wszystko co węgierskie by być z tatą i
teraz ja wracam, żeby być uratowana przez Węgra przed czymś, co byłoby dla mnie bez
wątpienia piekłem.
— Z tego co mówisz, Forello —
odpowiedział książę — myślę że los odgrywa bardzo
znaczącą rolę w twoim życiu.
—
Ależ oczywiście — przytaknęła dziewczyna.
—
Mogę cię tylko zapewnić, że to było zrozumiałe — rzekł książę — a teraz chodź i
pokaż mi jeszcze raz, jak dobrze dajesz sobie radę z Gyorgy.
Wstał od stołu i nie zastanawiając się nad tym, wyciągnął do niej rękę jak do dziecka.
Gdy ona wsunęła swoją dłoń w jego pomyślał, że właściwie pomagając jej w ucieczce za-
chowuje się karygodnie. Ale jego instynkt i węgierska intuicja mówiły mu, że nie tylko było to
słuszne, ale też nie było innego wyjścia.
Rozdział
4
P
rzejechali już kawałek drogi, zanim książę odezwał się:
—
Myślałem o nowej tożsamości dla ciebie.
—
Tak, rzeczywiście, to bardzo ważne — zgodziła się Forella.
— Wyd
aje mi się, że najlepszą rzeczą i na pewno najbardziej wiarygodną jest
przedstawić cię jako córkę mojego węgierskiego przyjaciela, który zamierzał przyjechać do
mnie.
—
Węgierskiego? — przerwała Forella.
—
Chcę ci zasugerować, żebyś przybrała nazwisko twojej matki — odparł książę — a jeśli
się nie mylę, miała też i tytuł.
—
Była hrabianką— potwierdziła Forella — ale oczywiście nigdy się tym nie
posługiwała.
—
Teraz się przyda — stwierdził książę. — Będziesz hrabiną Forella Rakozi.
Forella roześmiała się.
— Ale
ż ja usiłuję właśnie uciec od towarzystwa i tych wszystkich błyszczących
głupstw.
Książę pokręcił głowę.
—
W tym przypadku musisz zgodzić się na te frywolności... Zakładam, że umiesz mówić
po węgiersku na tyle dobrze, że nikt nie będzie mógł zakwestionować twojego pochodzenia.
—
To mnie obraża — odpowiedziała Forella. — Mama mówiła po węgiersku, gdy
byłyśmy same, po to, by nie wyjść z wprawy. Tata też dobrze nim władał, tak jak i wieloma
in
nymi językami.
Mówiła to z odrobiną prowokacji w głosie i książę już się nie spierał z nią, tylko
powiedział prawie uniżenie:
— Przepraszam.
—
Myślę, że wyśmiewasz się ze mnie — odparła Forella — ale ponieważ mam tak mało
rzeczy należących tylko do mnie, moja inteligencja jest mi szczególnie droga.
To była tak oryginalna uwaga, że książę roześmiał się i pomyślał, że jego kuzynka, która
jak już wspomniał była bardzo inteligentną kobietą, uzna Forellę za pociechę w swojej
monotonnej w tych dniach egzystencji.
—
Teraz musimy to wszystko poukładać w głowach — powiedział książę — tak, żeby
wersje naszych opowiadań zgadzały się.
Wiedział, że Forella słucha z przejęciem, gdy mówił dalej:
—
Opuściliście Węgry około miesiąca temu, żeby przyjechać do Anglii i zamieszkać ze
mną, ale gdy przyjechaliście do Triste, twój ojciec nagle zmarł.
Forella zauważyła, że trzyma się on możliwie blisko prawdziwej wersji wydarzeń.
—
Więc przyjechałaś do Anglii sama — kontynuował książę — ponieważ jesteś w żałobie,
nie chcesz być w Londynie, ale wolisz raczej zamieszkać na wsi w ciszy, to znaczy właśnie tam
gdzie cię teraz zabieram.
—
To jest bardzo dobra i wiarygodna opowieść — przytaknęła Forella. — Muszę bardzo
uważać, żeby zapamiętać swoje nowe nazwisko.
—
Jestem pewien, że nie będzie z tym żadnych trudności, a kiedy dojedziemy na miejsce
chciałabym, żebyś napisała krótką kartkę do swojego wuja.
—
Kartkę? — strach znów pojawił się w oczach Forelli.
—
Tylko po to, żeby mu dać znać, że odjechałaś by zamieszkać z jakimiś przyjaciółmi
—
powiedział książę szybko — że jesteś całkiem bezpieczna i nie ma potrzeby martwić się o
ciebie.
Gdy Forella milczała, on po chwili dodał:
—
W innym razie, jeśli okaże się że po prostu zniknęłaś, jest bardzo prawdopodobne, że
twój wuj wyśle policję i detektywów w poszukiwaniu ciebie.
Forella krzyknęła ze strachu.
—
Nie można do tego dopuścić!
—
Nie, oczywiście, że nie — zgodził się książę — dlatego właśnie jest tak ważne, żebyś
napisała list w którym oczywiście nie podasz adresu.
—
Myślę, że jesteś bardzo mądry — powiedziała po chwili zastanowienia się. — Jestem ci
bardzo wdzięczna.
Potem, ponieważ książę miał niewiele czasu, jeśli chciał wrócić do zamku o rozsądnej
godzinie, jechali dosyć szybko i gdy konie galopowały łeb w łeb, nie dawało się rozmawiać. W
pewnym momencie książę powiedział:
— Przed nami Little Ledbury!
Przez ch
wilę Forella widziała tylko drzewa i potem między nimi kilka krytych słomą
dachów. Dalej odkryła małą wioskę, gdzie czarne i białe domki z krytymi słomą dachami
wyglądały jak z bajki. Przed każdym z nich był mały ogródek mieniący się kwiatami. Poza małym
sklepem z oknami
w kształcie łuków i kościołem z szarego kamienia nie było nic więcej.
Jakieś pięćdziesiąt jardów za kościołem wjechali w bramę, gdzie po obu jej stronach niby
strażnicy siedziały dwa kamienne lwy. Kiedy Forella zobaczyła już Dworek Ledbury zrozumiała,
że pochodzi on z tego samego okresu co kościół, czyli XVII w. Wybudowany także z szarego
kamienia i z wy
sokimi kominami był bardzo piękny. Nad wejściem umieszczona była kamienna
tablica z datą „1623" upamiętniającą jego pierwszego właściciela. Dom nie był duży. Miał trzy
piętra i szybki w oknach w kształcie rombów. Z jednej strony ogrodzony był wysokim murem.
Kłębiące się na dachu i trzepocące wokół ogromne ilości gołębi sprawiały wrażenie, że dom
wyglądał jak ze snu. Były tak piękne, że Forella z zachwytem powiedziała:
—
Gołębie! Towarzysze Afrodyty!
Gdy zsiedli z koni pojawiło się dwóch stajennych, którzy przywitali księcia z szacunkiem,
po czym odprowadzili ko
nie do stajni. Gyorgy próbował wierzgać, ale stajenny szybko go
uspokoił. Forella obserwowała go z niepokojem.
—
Nic mu nie będzie. Thomas jest bardzo doświadczonym człowiekiem, inaczej nie
powierzyłbym mu stajni, powiedział książę.
Wskazywało to, że w posiadłości znajduje się więcej koni i gdy wchodzili do domu
Forella zastanowiła się, jak sobie radzi z tym wszystkim częściowo sparaliżowana kuzynka
księcia. Jednak nie wypadało pytać o to, czy nawet myśleć o czymś innym niż o swojej nowej
tożsamości. Książę po powitaniu się z kamerdynerem rzekł:
—
Jestem pewien, że chciałabyś się trochę odświeżyć, a dla mnie będzie zręczniej
najpierw porozmawiać z kuzynką na osobności zanim przedstawię jej ciebie.
—
Tak, oczywiście — zgodziła się Forella.
Książę zwrócił się do kamerdynera:
—
Newman, czy możesz poprosić swoją żonę, by zajęła się moim gościem? — Potem
przyprowadź panią do saloniku, gdzie jak się spodziewam znajdę Jej Wysokość.
— Tak jest —
odpowiedział Newman i poprowadził ją schodami na górę, gdzie czekała
już na nich starsza kobieta. Ukłoniła się lekko i powiedziała:
—
Witam panią, bardzo się cieszymy, że książę znów nas odwiedził.
Nie czekając na odpowiedź skierowała się do pięknej sypialni. Okno ozdobione
kwiecistymi zasłonami wychodziło na starannie utrzymany ogród, który jak spostrzegła Forella,
prowadził do małego strumienia. Pani Newman nie przestawała mówić, pomagając Forelli zdjąć
kapelusz, a potem żakiet.
—
Jest bardzo gorąco, proszę pani — powiedziała. — Jej Wysokość zrozumie, że będzie
się pani lepiej czuła tylko w samej bluzce.
Była to w istocie bardzo ładna bluzka. Uszyta z białego batystu z wstawką z prawdziwej
koronki, o której sprzedaw
ca zapewniał, że właśnie nadeszła z Paryża. Na wzór francuski
zrobiona była z zielonej piki i zakończona białą wstążką. Forella dostała ją od ciotki.
—
To jest coś, co nie nadaje się na polowanie — powiedziała markiza.
Forella była zbyt zajęta ucieczką, by jeszcze myśleć o ubraniach, i teraz dopiero uzmysłowiła
sobie, że miała tylko jedną suknię w pakunku przytroczonym do siodła Gyorgy. Pomyślała
jednak, że najlepiej będzie nie mówić o tym, co ze sobą przywiozła, dopóki nie będzie pewna, że
kuzynka księcia pozwoli jej tu zostać. Umyła więc twarz i ręce, a pani Newman uczesała ją.
Potem czując się już trochę lepiej podeszła do schodów, gdzie w hallu czekał na nią Newman. Gdy
schodziła na dół modliła się, żeby nie było żadnych nagłych zmian w planach i żeby nie musiała
po tym wszystkim wy
ruszyć znów sama w drogę. Teraz myśląc o tym, zdała sobie sprawę, jakie
to było przerażające przedsięwzięcie. Kiedy uciekała, w potwornej panice nie miała czasu myśleć o
szcze
gółach ani o tym, jak da sobie radę z Gyorgy i bardzo małą sumą pieniędzy.
„Książę ma rację i jest bardzo... bardzo... dobry" — stwierdziła wchodząc do hallu.
Pomyślała nagle z lękiem, że być może gdy do niego podejdzie okaże się, że on zmienił zdanie,
ale gdy ukazała się w pięknym saloniku do którego słońce wpadało przez okna złotą powodzią,
wiedziała gdy wstał na jej widok, że wszystko jest w porządku. Jakby domyślał się, co ona może
czuć, podszedł do niej i wziął za rękę.
— Kuzynko Mario, to jest Forella Rakozi o której ci mó
wiłem.
Mówił po węgiersku i księżniczka odezwała się w tym samym języku wyciągając do niej
rękę:
—
Biedne dziecko, tak mi cię szkoda, oczywiście, że możesz zostać ze mną tak długo jak
sobie życzysz. Dla mnie będzie to cudownie mieć tu kogoś, z kim mogłabym rozmawiać w moim
języku.
Forella dygnęła.
—
To bardzo miło ze strony Waszej Wysokości — powiedziała myśląc jednocześnie, że
księżniczka musiała być kiedyś bardzo piękna, Forella czuła, że coś instynktownie ciągnie ją do
księżniczki i była prawie pewna, że tamta odczuwa to samo. Potem kiedy już usiadła, księżniczka
powie
działa:
—
Jesteś bardzo piękna i nic w tym dziwnego, Rakozi słynął przecież z tego, czyż nie tak
Janos?
— Zawsze tak mówiono —
odpowiedział książę — i oczywiście zgadzam się z tym.
—
Obawiam się, że możesz się tu nudzić — rzekła księżniczka — ale Janos powiedział
mi, że jesteś w żałobie i potrzebujesz ciszy.
—
Mam nadzieję ją tu znaleźć — odparła Forella — i mogę tylko być wdzięczna za
gościnę.
— To
ja powinnam dziękować tobie — odpowiedziała księżniczka — nie mogę udawać,
że to miejsce kipi wesołością.
Wyglądało to na wymówkę, ale książę roześmiał się:
—
Chcesz, żeby było mi ciebie żal kuzynko Mario — zaprotestował — ale tak samo
dobrze jak ja wies
z, że doktor kazał ci odpoczywać.
Księżniczka położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała:
—
Tak naprawdę to ja nie narzekam Janos, i wiesz, że jestem ci niezmiernie wdzięczna
za to wszystko, co dla mnie
zrobiłeś.
—
Teraz czuję się zażenowany — zaprotestował książę. — Zostawiam ci Forellę,
podczas gdy ja wracam dopil
nować mojego przyjęcia.
—
Czy jest to jak zwykle kolekcja pięknych kobiet szukających rozrywki i kobiet
poszukujących przystojnych mężczyzn? — dopytywała się księżniczka.
Książę roześmiał się.
— Ni
e mógłbym tego wyrazić lepiej.
Pocałował ją w rękę i powiedział:
—
Wybacz mi, że zabiorę na chwilę Forellę do pokoju dziennego. Ma adresy ludzi, z
którymi powinienem skontak
tować się w jej imieniu.
—
Tak, oczywiście — odparła księżniczka. — Znajdziesz tam wszystko co potrzeba.
Forella wstała, a księżniczka zwróciła się do księcia:
—
Kiedy znów cię zobaczymy?
—
Całkiem niedługo — może gdy skończy się przyjęcie, zanim jeszcze wyjadę do
Londynu.
—
Będę zachwycona — odpowiedziała księżniczka, usiadła i patrzyła jak Forella
wychodzi z księciem, potem wzięła do rąk gazetę, którą czytała zanim jej przerwano i uważnie
zaczęła studiować „Wiadomości Dworskie", szukając imienia swojego kuzyna.
Książę i Forella weszli do pokoju dziennego i gdy zamknął drzwi powiedział:
— Napisz
list do swojego wuja. Chcę także, żebyś podała mi swoje wymiary.
— Wymiary? —
spytała Forella zdziwiona.
—
Nie sądzę, żebyś miała zamiar codziennie ubierać się w to samo.
—
Rzeczywiście, zapomniałam o tym — powiedziała Forella — i podejrzewam, że
księżniczka mogłaby to uznać za dziwne, że nie mam żadnych strojów.
— Nawet bardzo —
zgodził się książę. — Dlatego muszę posłać po jakieś do Londynu.
Zapadła cisza i rumieńce napłynęły na policzki Forelli, gdy ta odezwała się speszona:
—
Uważam, że to jest... przesada.
— Ch
cesz przez to powiedzieć, że to nie jest zwyczajne, ale przecież wszystko co robisz,
czy zrobiłaś dotąd Forello, jest niecodzienne i nie ma sensu, byśmy ulegając konwenansom
zaprzepaścili cały plan.
Podobał mu się sposób, w jaki odpowiedziała:
— Pomagasz mi
, bo jesteś Węgrem, może pewnego dnia ja jako Węgierka, też będę
mogła ci pomóc.
—
Uważam to za swój obowiązek po prostu dlatego, że nieszczęśliwe okoliczności w
jakich się znalazłaś zdarzyły się w moim domu.
—
Osobą przez którą znalazłam się w tym ambarasie jest hrabia Sherburn — odparła
Forella —
i to właściwie powinien być jego obowiązek, a nie twój.
Książę uśmiechnął się.
—
Myślę jednak, że nie jesteś gotowa wytknąć mu jego obowiązków.
Forella wydała okrzyk na półprzerażenia, a na półżartobliwy:
—
Napiszę list i będę się modliła, żeby wuj George uwierzył, że wszystko w porządku i
nie wysłał za mną detektywów.
Stolik do pisania stał przy oknie. Usiadła, wyjęła kartkę papieru listowego ze skórzanej
oprawy, która, co zauważyła, nosiła insygnia księcia. Nożyczkami odcięła adres zwrotny z górnej
części kartki. Uważnie napisała to, co podyktował jej książę:
„Drogi Wuju George
Uciekłam, gdyż uważałam, że nie mogę poślubić hrabiego Sherburn, skoro on nie
chciałby poślubić mnie. Jedyne co mogę zrobić to szybko zniknąć, by nikt nie dowiedział się co
zaszło. Mieszkam z przyjaciółmi i nie próbuj mnie szukać. Dziękuję za okazanie mi serca.
Pozostaję z szacunkiem.
Twoja kochająca bratanica Forella".
Gdy to napisała, przeczytała całość raz jeszcze, żeby sprawdzić czy nie zrobiła błędów.
Potem podała kartkę księciu. Wziął ją od niej, przeczytał i oddał z powrotem:
—
Bardzo dobrze! Uważaj tylko i włóż do koperty bez znaku z tyłu.
Forella znalazła jedną w bibularzu, włożyła kartę do środka i zalepiła. Potem napisała na
in
nym kawałku papieru swoje wymiary, które po tylu zakupach w Londynie znała na pamięć.
Wstała od stolika, podała obie kartki księciu, po czym powiedziała:
—
Obawiam się, że nie mam nic poza jedną sukienką i koszulą nocną, ale proszę nie
wydawaj za dużo pieniędzy, w przeciwnym razie zbyt dużo czasu zajmie mi ich zwrot.
—
Myślałem, że wyraziłem się jasno, iż to co przyślę masz potraktować jako
podarunek. Zastanawiam się tylko co byś wolała, ubierać się jak angielska, czy też węgierska
debiutantka! —
spytał książę.
—
Nie widzę potrzeby odpowiadać na to pytanie — uśmiechnęła się Forella. — Byłam
szczęśliwa w ubraniach, które nosiłam będąc z tatą, a które ciotka Kathie uznała, że nadają się
tylko na śmietnik, gdzie zresztą rzeczywiście je wyrzuciła.
—
Rozumiem dokładnie co masz na myśli — odparł książę — ale zawsze uważałem, że
piękny obraz wymaga pięknej ramy.
—
Teraz mówisz jak aktor w jakiejś sztuce — powiedziała Forella. — Myślałam ostatniej
nocy, że to wszystko co się działo nie może być rzeczywistością, lecz rozgrywa się na jakiejś
scenie.
Zauważyła że wyglądał na zdziwionego, lecz kontynuowała opowieść:
—
To bawiło publiczność, ale nawet przez chwilę nie pomyśleli oni, że aktorzy i aktorki
były prawdziwe lub, że pokazują coś, co rzeczywiście pochodzi z ich serc.
Książę spostrzegł, że wyśmiewa się z niego, więc powiedział:
—
Zastanawiam się tylko Forello, dlaczego uważasz się za krytyka, sędziego i ławę
przysięgłych za jednym zamachem i jakim prawem wydajesz oceny i formułujesz takie absurdalne
przypuszczenia.
Za
padła cisza, a po chwili dziewczyna odrzekła:
—
Masz... absolutnie rację. Jestem... impertynencka i... przepraszam! Zapomniałam...
przez chwilę, że nie... rozmawiam z tatą. Zwykliśmy pojedynkować się na słowa... zawsze
próbowaliśmy... ogrywać się nawzajem.
Gdy to mówiła zarumieniła się i książę zrozumiał, że był tylko zbyt surowy wobec osoby
tak młodej i jak to teraz odczuł, bardzo wrażliwej.
—
Podoba mi się pojedynkowanie z tobą, jak to nazwałaś — powiedział szybko — i jest
to coś, czego nie robiłem w ten sposób z nikim innym.
Zauważył, że jej to nie uspokoiło więc dodał:
—
Chcę, żebyś nadal była ze mną szczera i mówiła to co myślisz. Nie uważam, żeby
towarzystwo w którym żyję było tak zdeprawowane jak to przedstawiasz, ale muszę się przyznać,
że jest dużo prawdy w tym co mówisz.
Nic nie odpowiedziała, ale książę zauważył, że z jej ust zniknął uśmiech, a z oczu
psotność i zapytał sam siebie, jak mógł być tak niezdarny. Jednocześnie jeszcze bardziej
uświadomił sobie, że ta dziewczyna nie poradzi sobie sama w świecie. Kiedy pożegnał się, Forella
podziękowała mu raz jeszcze i jej wdzięczność była rzeczywiście szczera. Gdy stała na
schodkach patrząc jak dosiada Joska przyprowadzonego ze stajni, książę popatrzył na nią po raz
ostatni i pomyślał, że wygląda tak młodo i zarazem samotnie. Odjeżdżał z nadzieją, że zrobił
dobrze pomagając jej tak, jak go o to poprosiła. Jednocześnie wiedział, że wziął na siebie ciężki
obowiązek i zachował się w sposób jaki większość ludzi uznałaby za co najmniej
nieodpow
iedzialny. W końcu, w towarzystwie, żadna młoda dziewczyna nie pragnęła nic więcej,
jak zostać żoną hrabiego Sherburn bez względu na okoliczności, które zmusiłyby go do ślubu.
Książę wiedział, że w Anglii tak jak w większości krajów, córki arystokratów nie miały wiele do
powiedzenia w sprawie małżeństwa. Ślub był w rzeczywistości taką samą transakcją, jakie
prowadzono w czasach
rzymskich i które oznaczały wymianę pieniędzy czy ziem. Zakładano, że
królowie poślubiają królów, więc arystokrata powinien poślubić arystokratę. Z tego punktu
widzenia, Osmond Sherburn był świetną partią dla Forelli.
„Sądzę, że gdybym myślał jak Anglik i zachowywał się tak jak Anglik — powiedział
książę do siebie samego — to zmusiłbym Forellę, by wróciła ze mną do zamku".
Ale był Węgrem i raz dając Forelli słowo, nie złamałby go...
„Poza tym, próbował uspokoić swoje wyrzuty sumienia, ona jest zupełnie inna niż
angielskie panny... Oczywiście dlatego, że płynie w niej także węgierska krew".
Do zamku dotarł przed dziewiątą, o której to godzinie dżentelmeni będą stopniowo
schodzić chwiejnym krokiem na śniadanie. Panie zadzwonią dużo później po swoje pokojówki i
większość z nich nie pojawi się przed lunchem. Zatem książę mógł bardzo łatwo dotrzeć do
sypialni Forelli, by
zostawić na stoliku przy jej drzwiach napisany przez nią do wuja list. Było
mało prawdopodobne, aby szybko go znaleziono i oddano markizowi. Do tego czasu, planował
książę, zdąży już powiedzieć Bartonowi, że nie widział śladu Gyorgy ani jeźdźca, zatem wrócił do
zamku m
ając nadzieję, że wrócili inną drogą. Zobaczywszy się z Bartonem napisał do krawcowej
na Bond Street, u której wydał w przeszłości ogromne sumy pieniędzy. Przeszedł później do
biblioteki,
gdzie tak jak oczekiwał większość jego męskiej części gości zebrała się i czytała gazety.
Był między nimi i markiz. Książę pomyślał z satysfakcją, że zapewne on i jego żona zaplanowali
wystrzelenie fajerwerków na później. Nie było śladu hrabiego i dopiero po jakiejś godzinie książę
dowiedział się, że pojechał on na przejażdżkę w towarzystwie lady Esme.
Jedną z przyczyn powodzenia, jakim cieszyły się przyjęcia księcia było to, że jego goście
mogli robić dokładnie to, na co mieli ochotę. Mieli udostępnione konie i powozy, łódki na
jeziorze, dwa pola do krykieta, kilka kortów tenisowych i ostatnio zainstalowany kryty kort,
który był cudownym wynalazkiem, gdy padał deszcz. Można było również grać w golfa, a w
zamku czekał stół bilardowy. Książę myślał o tym, czego może dotyczyć rozmowa hrabiego i
lady
Esme i stwierdził, że tego jeszcze dnia czeka hrabiego miła niespodzianka.
Jechali wolno przez las, w którym dróżki były wycięte tak, by dokładnie dwa konie
mogły zmieścić się obok siebie, gdy hrabia odezwał się:
—
Co mam zrobić Esme? Co do diabła mam z tym zrobić?
—
Uważam, że to co wymyśliła Kathie jest haniebne, a poza tym zachowała się
podstępnie! — krzyknęła lady Esme. — Czuję, że nie będę mogła już z nią rozmawiać.
Wyglądała nadzwyczaj pięknie, choć była blada z powodu nie przespanej połowy nocy,
gdy zastanawiała się dlaczego hrabia nie przyszedł do jej pokoju, tak jak to obiecał. Gdy
otrzymała od niego liścik zaraz po przebudzeniu, wiedziała, zanim zdążyła go przeczytać, że coś
się stało:
„Muszę cię zobaczyć niezwłocznie. Proponuję, żebyśmy wybrali się na przejażdżkę. Będę
czekał w stajniach za pół godziny".
Esme trudno było ubrać się tak szybko, nawet z pomocą bardzo doświadczonej
pokojówki, ale jakoś się udało. Gdy dołączyła do hrabiego i spojrzała na niego z lekką wymów-
ką w niebieskich oczach, zdziwił ją wyraz jego twarzy. Chociaż było to niemożliwe, wyglądał
tak, jakby znacznie po
starzał się od momentu, gdy widziała go po raz ostatni. Wokół jego ust
pojawiły się zmarszczki, a w oczach niezrozumiały mrok. Dopiero gdy powiedział jej co się
stało, krzyknęła z gniewu i frustracji, a to sprawiło, że zapragnął wziąć ją w ramiona i utulić.
—
To jest szatańskie! Absolutnie szatańskie! Kathie jest diabłem planując coś takiego!
— To moja wina —
powiedział hrabia. — Nie powinniśmy byli używać znaków
Księcia Walii, z których śmieje się każdy klub i jak przypuszczam każdy buduar.
—
W moim wazonie w pokoju nie było róż — wyjaśniła Esme — więc wystawiłam
zamiast nich lilie.
Przez głowę hrabiego przemknęła myśl, że ten wybór kwiatów mógł rozzłościć Kathie
jeszcze bardziej. Wiedział bowiem, że podczas gdy Kathie miała wielu kochanków od czasu gdy
stała się niewierną żoną, on byłby pierwszym kochankiem Esme i wtedy lilie byłyby w jakiś
sposób adekwatne.
—
Gdybym przyszedł do ciebie ostatniej nocy, kochanie, po tym wszystkim co się stało i
opowiedział ci o wszystkim, czułbym się znacznie lepiej, niż gdy poszedłem do mojego pokoju i
zostałem sam na sam z tymi wszystkimi demonami, które szydziły, że dałem się złapać w
pułapkę.
—
Tak dokładnie było — krzyknęła Esme oburzona. — Pułapka zastawiona przez
Kathie! Nienawidzę jej!
—
Czuję dokładnie to samo — zgodził się hrabia — Pytanie tylko, jak mogę uchronić się
przed marszem do ołtarza, gdy z wszystkiego czego pragnę, to pozostać wolnym człowiekiem.
Pomyślał jednak, że zabrzmiało to dosyć niegrzecznie, więc dodał szybko:
—
I być z tobą moja najmilsza!
—
Ja też tego pragnę — powiedziała Esme miękko — ale poza wszystkim kochany
Osmondzie, jeśli będziesz miał żonę tak jak ja mam męża, nie sprawi to większej różnicy.
B
yła już prawie pora lunchu, gdy markiza poprawiając swój wygląd przed wyjściem
odezwała się do pokojówki:
—
Jones, idź i powiedz pannie Forelli, że chcę z nią porozmawiać, a jeśli zeszła już na
dół przekaż któremuś z służących, by ją odszukał.
— Tak, milady —
odpowiedziała Jones — ale nie słyszałam żadnego hałasu, spodziewam
się więc, że ciągle jeszcze śpi.
—
Więc obudź ją! — powiedziała markiza ostro, uśmiechając się do swojego odbicia w
lustrze.
Dokonała tego, że hrabia zapłaci za to, jak ją potraktował. Upewniła się także tego ranka,
zanim Geo
rge zszedł na dół na śniadanie, że nie cofnie on swojej decyzji i hrabia będzie musiał
poślubić Forellę.
—
Jeśli chcesz znać moje zdanie, to było bardzo nieostrożne ze strony Sherburna, żeby
pomylić pokoje — powiedział markiz.
—
Masz rację, George — odpowiedziała jego żona — było nieostrożne, ale jakkolwiek
na to patrzeć, przez tę wielką pomyłkę właśnie Forella musiałaby pokutować.
Spojrzała szybko na męża, czy ją słucha i ciągnęła dalej:
— Dobrze wiesz
tak jak ja, że jeśli rozejdzie się choćby najmniejsza pogłoska o tym, że
on był w jej sypialni i widziano go jak stamtąd wychodzi, wszyscy liczący się gospodarze
wykreślą to dziecko z list gości.
Ucichła, po czym dodała dramatycznym głosem:
—
Nigdy nie znaleźlibyśmy jej męża, który wybaczyłby coś podobnego.
— Dobrze, Kathie, rozumiem co mówisz —
odpowiedział markiz niecierpliwie — ale
jednocześnie lubię Osmonda i czuję, że jest to raczej chamskie zagranie postąpić z nim w ten
sposób.
—
Cokolwiek myślisz George — odpowiedziała markiza — jest jakaś satysfakcja w
tym,
że wiedząc o fortunie Osmonda nie będziesz musiał dawać Forelli posagu. Stać go na to,
by zaopiekować się swoją żoną.
—
Nie myślałem o pieniądzach — ostro odpowiedział markiz. — Miałem na myśli
Sherburna i oczywiście Forellę, która nie da sobie z nim rady.
N
ie czekając na odpowiedź żony, wyszedł z pokoju głośno trzaskając drzwiami. Nie
zaniepokoiło to markizy. Zaśmiała się cicho i pomyślała, że od tej pory hrabia będzie żałował,
że ją kiedykolwiek porzucił.
W tym czasie Jones
zapukała do drzwi Forelli i ponieważ nikt nie odpowiadał, weszła
cicho do środka. Słońce wpadało przez niezasłonięte okno i jedno spojrzenie wystarczyło, żeby
zorientować się, że Forelli nie ma. Poszła więc na górę, przywołała jednego Z gońców i kazała
mu ją odszukać.
—
Słyszałem od jej pokojówki — odpowiedział goniec - że pojechała rano na
przejażdżkę i jeszcze nie wróciła.
—
Dobrze, więc powinna być niedługo z powrotem — odparła Jones. — Gdy się
pojawi powiedz jej, że pani chce ją widzieć.
Jones wróciła do markizy.
—
Sprawdziłam proszę pani, wydaje się, że panna Forella jest na przejażdżce.
Markiza zerknęła na zegar.
—
Spóźni się na lunch — odpowiedziała. — Doprawdy, jakie te dziewczyny potrafią być
męczące! Puste miejsce przy stole rozzłości księcia.
—
Jeszcze jest dużo czasu. Na pewno panienka zdąży wrócić i przebrać się —
powiedziała Jones uspokajająco.
W tym czasie chociaż markiza nie wiedziała o tym, pokojówka, która odkurzała korytarz
znalazła list zaadresowany przez Forellę do jej wuja. Oddała go gońcowi, by ten przekazał go
kamerdyner
owi. Kamerdyner włożył na siebie smoking, położył list na srebrnej tacy i bez
specjalnego pośpiechu udał się do biblioteki, gdzie spodziewał się znaleźć markiza. O tej porze
goście zaczęli gromadzić się na lunch. Chwilę wcześniej dołączył do nich hrabia, a chwilę później
lady Esme.
—
Masz dużo energii Sherburn — zauważył jeden z gości — Miałem zamiar pojeździć
dzisiejszego ranka, ale po
tym jak późno poszliśmy spać i oczywiście po świetnym winie
gospodarza, wysiłek ten przewyższył moje zamiary!
Hrabia w
ymruczał jakąś niezrozumiałą uwagę i skrył się za gazetą „The Times". Ponieważ
zdawał się być nie w sosie, pozostawiono go samego sobie. Kiedy pojawiła się Esme, markiza
zauważyła z fałszywym uśmieszkiem:
—
Jak świeżo wyglądasz! To musi być wynik tak rannej i szybkiej jazdy!
—
Było rzeczywiście bardzo przyjemnie — odpowiedziała lady Esme jakimś sztucznym
głosem mając cichą nadzieję, że nienawiść do markizy nie pojawiła się w jej oczach. Potem
przeszła przez pokój, żeby porozmawiać z dwiema innymi kobietami, które uznały za daleko
przyjemniejsze le
żenie w łóżku niż spotkanie ze słońcem. Kamerdyner podał list markizowi, a ten
biorąc go do ręki przez moment zastanowił się dlaczego mu go przysłano, skoro dał wyraźne in-
strukcje służbie na Park Lane, że ponieważ nie będzie go w domu tylko przez weekend nie
życzy sobie, żeby przesyłać mu jakąkolwiek korespondencję. Wyjął list Forelli z koperty,
przeczytał i wykrzyknął prawie bez tchu:
—
Dobry Boże!
Przeczytał list raz jeszcze, żeby mieć pewność, że się nie pomylił, zanim podszedł do
rozmawiającej z księciem żony i odciągnął ją na bok.
—
Co się stało, George? — spytała go uważając, że jego zachowanie było bardzo
niestosowne.
—
Muszę ci coś pokazać — powiedział markiz cicho. Zdecydowanym ruchem wziął ją
pod rękę i poprowadził w róg pokoju, gdzie nikt nie mógłby ich podsłuchać. Nie pozostało jej
nic innego jak podporządkować się i pójść za nim. Dopiero gdy przeczytała list od Forelli
wpatrzyła się w papier tak, jakby nie mogła uwierzyć własnym oczom.
—
Myślałam, że ona nie ma przyjaciół w Anglii — powiedziała przeciągle.
—
Jeśli ma, nie wiem kim są.
—
Co zamierzasz zrobić?
—
A co byś radziła? — odpowiedział pytaniem markiz.
Markiza zwinęła list i włożyła z powrotem do koperty, po czym powiedziała:
—
Jeśli to spisek między nią i Osmondem Sherburn, zabiję go.
—
Nie możesz zrobić tu sceny — powiedział markiz szybko.
—
Nie, oczywiście, że nie — odpowiedziała jego żona — ale porozmawiam z Osmondem
po lunchu. Teraz nie było już na to czasu, bo Newman podszedł do lady Roehampton i
powiedzia
ł:
— Lunch podany mi lady...
Lady Roehampton, która rozmawiała z księciem w drugim końcu pokoju zaczęła
zapraszać panie, by przeszły do pokoju stołowego. Podchodząc do markizy odezwała się takim
tonem jakby ona sama była najważniejszą tu damą:
—
Proszę bardzo, Kathie kochanie!
—
Obawiam się, chociaż uznasz to za złe wychowanie — powiedziała markiza — że
Forella nie będzie obecna na lunchu. Mogę tylko przeprosić, że nie powiedziałam ci tego
wcześniej, ale później wyjaśnię wszystko.
Lady Roehampton bez żadnych komentarzy poinformowała lokaja by zabrał jedno
nakrycie ze stołu, a gdy zbliżali się do jadalni, zastanawiała się jak porozsadzać gości przy stole,
by mężczyźni nie siedzieli obok siebie. Szybko zdecydowała, że będzie to niemożliwe. Zamiast
tego udało się jej zręcznie usadzić obok siebie dwóch miłośników wyścigów. Obserwując
hrabiego markiza zauważyła, że rozgląda się przy stole tak, jakby szukał Forelli. Była prawie
pewna, że to tylko wybieg i że on dobrze wie ojej zniknięciu.
Namówił ją by odjechała, żeby mógł w jakiś sposób uwolnić się od zaręczyn —
kalkulowała — ale nigdy do tego nie dopuszczę! Ożeni się z nią, nawet jeśli George będzie mu-
siał wyzwać go na pojedynek!
Była pewna, że do tego nie dojdzie, bo zarówno hrabia jak i markiz bali się skandalu lub
opisania w gazecie w uwłaczający im sposób. Markiza cieszyła się na myśl o małżeństwie
hrabiego, a jednocześnie satysfakcjonował ją fakt wygranej. Cokolwiek przyniesie przyszłość, on
zawsze będzie wiedział, że ona śmieje się z niego.
„Wygrałam! Wygrałam! — mówiła do siebie triumfalnie. — Za każdym razem gdy
spojrzy na kobietę, która będzie nosiła jego nazwisko będzie żałował, że mnie zostawił".
Gdy panie opuszczały pokój stołowy udało jej się mijając hrabiego odezwać się tak, żeby
tylko on mógł usłyszeć.
—
Muszę się z tobą widzieć Osmondzie! To ważne!
Zauważyła, że chciał jej odmówić, ale gdy panowie weszli do biblioteki, chwilę później
przesunęła się w jego stronę i powiedziała:
—
Chodźmy do ogrodu, chcę ci coś pokazać!
Wiedziała, że chce się jej pozbyć i nie słuchać tego, co ma mu do powiedzenia, ale
czując że to tylko mogłoby pogorszyć sytuację, zgodził się. Ponieważ dobrze go znała, wiedziała co
czuł nawet nie patrząc na jego zaciśnięte szczęki i twardy wzrok. Przeszli przez łąkę, aż znaleźli
się poza zasięgiem uszu tych, którzy wyszli na taras. Markiza bez słowa podała mu list Forelli.
Poczekała aż skończył czytać i powiedziała:
—
Jeśli to twoja sprawka, życzę sobie byś powiedział dokąd ją wysłałeś.
— Nie mam z tym nic wspólnego i nie mam poj
ęcia dokąd ta dziewczyna pojechała —
ostro odpowiedział hrabia.
—
Myślisz, że ci w to uwierzę?
— Wierz w co chcesz —
odparł. — Mogę sobie tylko wyobrazić, że miała dość dobrego
smaku, by zgorszyć się twoim zachowaniem ostatniej nocy. Była zbyt zawstydzona, by znosić
twoje, czy moje towarzystwo.
—
Jesteś bardzo elokwentny — powiedziała markiza szyderczo — ale jak możesz sobie
wyobrazić, George jest bardzo poruszony tym, co przydarzyło się Forelli. Nie była nigdy
wcześniej w Anglii, nie ma przyjaciół i z tego co wiem od służby, pojechała przed śniadaniem na
jednym z koni księcia i dotąd nie wróciła.
Po raz pierwszy hrabia okazał zainteresowanie:
—
Pojechała sama?
—
Oczywiście, że sama — warknęła markiza. — Nie zna nikogo w domu poza mną i
wujem.
—
Wszystko co mogę powiedzieć — to to, że wykazała dużo zdrowego rozsądku.
— Nie mów tak —
odpowiedziała markiza wściekle. — Powiedz mi lepiej dokąd
pojechała.
—
Mogę tylko powtórzyć, że nie mam bladego pojęcia — odpowiedział hrabia. — Nie
wiem nic o twojej bratanicy, oprócz tego c
o już powiedziałem, że wykazała dużo zdrowego
rozsądku.
—
Czy chcesz mi powiedzieć, że to wszystko co wiesz w tej sprawie? — spytała
markiza.
—
A na co liczysz, że ci powiem? — odparł hrabia. — Czy chcesz żebym wziął psy i
zapolował na nią jak na lisa?
Zamilk
ł, po czym po chwili dodał:
—
Jeśli chodzi o mnie, może ona nie pokazywać się tak długo, jak tylko zechce,
ponieważ ogłoszenie naszych zaręczyn w czasie nieobecności przyszłej panny młodej byłoby bez
sensu i przyczyniłoby się do wielu komentarzy.
Na twarzy
hrabiego pojawił się wyraz satysfakcji, który sprawił, że markiza miała ochotę
go uderzyć. Ponieważ nic nie mogła na to odpowiedzieć i wiedziała, że mimo wszystko ma rację,
odeszła.
Rozdział 5
F
orella zsiadła z Gyorgy przed drzwiami frontowymi i odezwała się do Thomasa, który
towarzyszył jej w przejażdżce:
—
Dziękuję, było bardzo przyjemnie.
—
Mnie również, milady — odpowiedział Thomas. Gdy odjeżdżał w stronę stajni, zdjął
czapkę z głowy, a Forella idąc do domu pomyślała, że to bardzo miły człowiek. Przestraszyła się
kiedy okazało się, że jeśli chce pojeździć na Gyorgy, musi jej towarzyszyć stajenny. Pomyślała,
że pewnie będzie zwalniał tempo i narzekał, jeśli ona będzie jechała zbyt daleko przed nim. Ku
swojemu zdziwieniu od
kryła, że stajnie Ladbury posiadają wiele wyjątkowo dobrych koni i że
Thomas, który był za nie odpowiedzialny, różnił się od przeciętnego angielskiego stajennego,
jakiego oczeki
wała tu zastać. Był przystojnym mężczyzną około czterdziestki, o bardzo dobrych
manierach i chyba jak na wykonywa
ną pracę za dobrze wykształconym. Oczywiście nie znała
angielskich stajni, ale przynajmniej umiała rozpoznać eksperta znającego się na koniach, a
Thomas bez wątpienia nim był. Doceniła go i, co zauważyła od pierwszej chwili przejażdżki,
Thomas także poznał się na jej umiejętnościach. Gdy Gyorgy był mniej więcej pod kontrolą,
Thomas powiedział:
—
Gratuluję milady.
Forella posłała mu uśmiech.
—
Gyorgy tylko tak się bawi, a ja nigdy nie cieszyłam się jazdą konną ani nie czekałam
na nią tak bardzo, jak dzisiejszego ranka.
—
Jestem pewien, że się panienka nie zawiedzie — powiedział Thomas.
Zabrał ją na daleką przejażdżkę, a ponieważ wiedziała, że jadą w przeciwnym kierunku,
niż zamek, nie obawiała się spotkać jakiegokolwiek gościa z przyjęcia księcia. Zresztą spotykali
tylko nieliczne osoby, samych mężczyzn pracujących na polu i czasem dwukółkę lub farmerski
wóz toczący się po wąskich dróżkach.
Dwa dni później Forella nabrała wystarczająco odwagi, żeby zapytać:
—
Dlaczego Jego Wysokość trzyma tutaj tak dużo koni i kto na nich jeździ?
Thomas odpowiedział dopiero po chwili:
—
Niektóre z nich są końmi zaprzęgowymi milady, a inne Jego Wysokość zostawił bym
je ujeżdżał, gdy on sam nie ma na to czasu.
— Czy od dawna dla niego pracujesz? —
spytała Forella i znów musiała trochę
poczekać na odpowiedź:
—
W zasadzie jestem z Jego Wysokością prawie trzy lata.
Było oczywiste, że Thomas nie życzy sobie być indagowany i pomyślała, że to było
natrętne z jej strony zadać mu tak wiele pytań. Jednocześnie była nim zainteresowana coraz bar-
dziej, tak jak i wieloma innymi rzeczami w miarę upływających dni. Nie mogła zrozumieć
organizacji dworku samego w sobie, który zresztą od początku uznała za piękny. Pani Newman
przynosiła jej śniadanie do sypialni sugerując, że ponieważ księżniczka spożywa je zawsze w
łóżku, ona też będzie się lepiej czuła tu, niż sama w pokoju stołowym.
—
Tak będzie bardziej wytwornie — zgodziła się Forella.
Przyszło jej do głowy, gdy to powiedziała, że w ciągu ostatnich lat po śmierci mamy,
zwykle wstawała wcześnie, by sama przygotować śniadanie dla swojego ojca. Nawet gdy mieli
służbę, nie zawsze podane dania mu smakowały. Kiedy indziej, zwłaszcza podczas podróży,
śniadania były często przygotowywane nad ogniskiem lub składały się z kukurydzy i orzechów,
który
m smaku dodawało mleko kokosowe. Cokolwiek by to nie było, choćby tylko świeży owoc
prosto z drzewa, Forella zawsze przynosiła go ojcu i czekała, aż jej powie czy mu smakował.
Czasem prawie nostal
gicznie mówił:
„Mam dosyć tego jedzenia, mam ochotę na dobre angielskie śniadanie, jaja na bekonie i
do wyboru pół tuzina srebrnych półmisków na bocznym stole, jak to bywało w domu, a potem
śmiał się i dodawał:
—
Muszę się robić zgrzybiały, jeśli nawet zaczynam o tym myśleć! Ale nie ma wątpliwości,
co się ze mną stanie na stare lata".
Potem mówił podekscytowany o nowych krajach do zwiedzenia lub o wyprawie, która
wymagała wielkiego planowania i zawsze kosztowała więcej niż mogli wydać.
Drugiego ranka, gdy Forella skończyła śniadanie usłyszała ciche gruchanie dobiegające z
otwartego okna i zobaczyła białego gołębia siedzącego na parapecie, patrzącego na nią ciekawie.
Wyszła z łóżka, uważnie, by go nie wystraszyć, wzięła do ręki kawałek chleba ze srebrnej tacy i
przeszła przez pokój rozdrabniając go. Gołąb wcale się nie bał i spokojnie czekał, aż położy
pierwszy okruch przed nim. Zjadł go, a potem wziął resztę z jej dłoni. Gdy odtruwał, pani Newman
weszła do pokoju.
—
Czy zjadła panienka śniadanie? — spytała.
—
Tak, dziękuję — odpowiedziała Forella — a to czego już nie mogłam, zjadł jeden z
tych ślicznych białych gołębi.
Zaśmiała się, ale pani Newman zmarszczyła brwi.
—
Myślę, że nie powinna ich panienka karmić. One należą do biednej pani.
— Do biednej pani? —
spytała Forella.
Pani Newman odwróciła się, zabrała tacę i powiedziała szybko:
—
Nie, jestem pewna, że wszystko jest w porządku, niech panienka zapomni o tym, co
przed chwilą powiedziałam, popełniłam błąd.
Wyszła z pokoju zanim Forella mogła zapytać o coś więcej, ale patrzyła w ślad za nią
zastanawiając się, kim też mogła być biedna pani. Może odnosiło się to do księżniczki, ale jak
dotychczas nie widziała jej karmiącej gołębie. Nawet, pomyślała Forella, nie dalej jak wczoraj
narzekała, że robią one tyle hałasu i że budzą ją rano, a w ogóle, to jest ich za dużo.
—
Ale są takie ładne — zaoponowała Forella.
—
Może i tak, ale bałaganią—odparła księżniczka i zmieniła temat.
Więc, jeśli nie chodziło o Księżniczkę, to kim mogła być biedna pani? Forella zauważyła,
że w domu było dosyć dużo służby, dużo więcej niż się spodziewała. Nie interesowała się
organizacją angielskich domów, chociaż ojciec opowiadał jej o wielkich zastępach służby, jakie
zatrudniał jego ojciec, a jej dziadek, w ich rodzinnym domu w Huntingtonshier. Pamiętała jak
wyliczał wszystkich, zaczynając od pomywacza a kończąc na kamerdynerze, który był tak ważny,
że służba bała się go jak swojego pana. Ponieważ lubił opowiadać o rodzinnym domu i przodkach,
Forella żeby mu zrobić przyjemność prosiłaby robił to często. Opisywał jej więc ze szczegółami jak
był wychowywany, gdy był małym chłopcem i o dużych przyjęciach, które wydawano w Claydon
Park. Gdy przebywała z mamą zachęcała ją do opowiadań o życiu na Węgrzech, o pałacu w
którym żyła jej rodzina, o ziemiach, które posiadali we wschodnich Węgrzech. Od samego
początku gdy znalazła się w Anglii żałowała, że nie ma przy niej ojca, który umiał żartować z
wszystkich narzu
canych i wymaganych reguł. Wiedziała jednocześnie, że to dzięki tym właśnie
regułom w tak wielkim domu księcia wszystko działało jak w zegarku.
Dworek natomiast był mały. Pokojówki w pasiastych sukniach sprzątały dom każdego
ranka, a młodzi lokaje ze zdobnymi guzikami przy swoich liberiach pomagali Newmanowi
podawać do stołu księżniczce.
Forella często zastanawiała się, czym zajmowały się pokojówki po skończonej pracy w
jadalni, ale podejrzewała, że Newman, który cieszył się dużym autorytetem, zawsze znalazł im
jakieś zajęcie. Jeśli chodziło o nią, każdy dzień był oczarowaniem wszystkim, co działo się
dookoła. Tuż po śniadaniu, gdy księżniczka nie wymagała jej towarzystwa, zawsze cieszyła się
przejażdżką. Po południu każda chwila rozmowy z księżniczką przynosiła radość. Była to
mądra i wyrozumiała kobieta. Forella odnosiła wrażenie, że słucha kogoś, kto opowiada jej
baśnie.
Było to we wtorek i obie miały nadzieję, że przyjęcie się skończyło i że książę przyjedzie
odwiedzić je, gdy nagle księżniczka spytała:
—
Czy Janos opowiadał ci o mnie?
—
Powiedział, że jesteś jego kuzynką i że dał ci ten dom, gdy przyjechałaś do Anglii.
—
Nie powiedział, dlaczego musiałam tu przyjechać?
— Nie.
—
Więc być może już wiesz, że jeśli istnieje jakiś anioł na tej ziemi, to jest nim Janos
Kovac!
—
Nie myślałam o nim w ten sposób, chociaż był dla mnie bardzo dobry —
odpowiedziała Forella.
— Jest dobry dla wszystkich —
uśmiechnęła się księżniczka. — Nie ma nikogo, kto
zwrócił się do Janosa o pomoc i nie otrzymał jej. Czasem leżę nie śpiąc w nocy i myślę, dlaczego
człowiek o takim sercu nie może być szczęśliwy.
—
On nie jest szczęśliwy? — spytała Forella zdziwiona. Wydawało jej się, że księżniczka
chce coś jeszcze dodać, ale nagle zmieniła zdanie i powiedziała zamiast tego:
—
Bogaci nie zawsze są tak szczęśliwi, jak to sobie ludzie wyobrażają.
—
Opowiedz mi o tym, w jaki sposób książę był dobry dla ludzi — poprosiła Forella.
Po chwili
księżniczka odparła:
—
Nie ma powodu, żebyś nie wiedziała. Tak jak ci powiedział, jestem jego kuzynką, ale z
innej generacji. Podejrzewam, że tak jak wszystkie węgierskie rodziny, Kovacowie trzymają się
razem na dobre i złe, chyba że ktoś taki jak ja specjalnie zerwie więzy, które łączą nas ze sobą.
Forella słuchała z zainteresowaniem.
—
Co masz na myśli? — spytała. Księżniczka uśmiechnęła się i powiedziała:
—
Poślubiłam mężczyznę, którego kochałam.
—
I Kovacowie nie pogodzili się z tym.
—
Więcej, bo niemalże z furią wyrazili swój protest.
— Ale dlaczego?
—
O tym właśnie chcę ci opowiedzieć, kochanie — odparła księżniczka. — Mój mąż nie
był arystokratą, nie był też człowiekiem z ludu, lecz rewolucjonistą.
— Jak wspaniale!
Forella patrzyła na księżniczkę szeroko otwartymi oczami i starsza pani ciesząc się, że ma
tak uważnego słuchacza ciągnęła dalej:
—
Kiedy zagrozili, że zastrzelą Imbe Dabas, jeśli się do mnie zbliży, uciekłam z nim.
—
Jak odważnie z twojej strony! — powiedziała Forella i pomyślała, że może łatwiej jest
uci
ec z kimś, kogo się kocha niż samotnie tak jak próbowała ona.
—
Wykradłam się pewnej nocy, zupełnie jak bohaterka romantycznej noweli — mówiła
księżniczka — niosąc wszystko co miałam wartościowego owinięte w szalu. Imbe czekał na mnie
i odjechaliśmy z pałacu ojca, wiedząc, że gdyby nas złapali, Imbe na pewno zostałby stracony, a ja
byłabym ni mniej ni więcej tylko uwięziona w pałacu bez szansy na ucieczkę.
—
Ale jednak wam się udało! — krzyknęła Forella.
—
Jechaliśmy dwa dni bez snu — opowiadała księżniczka — aż opuściliśmy ziemie ojca,
a potem wzięliśmy ślub.
—
Gdzie to się odbyło?
—
W małym kościółku u stóp gór.
—
I nigdy nie żałowałaś ucieczki?
— Nigdy, przenigdy! —
krzyknęła księżniczka. — Kochałam Imbe, a on mnie uwielbiał.
Myślę, że można powiedzieć, że byliśmy dla siebie stworzeni. Razem tworzyliśmy jedność.
— Jakie to romantyczne —
powiedziała Forella — to samo czuli do siebie mój ojciec i
mama.
—
Mówimy o prawdziwej miłości — powiedziała księżniczka — i cokolwiek zdarzyło
się później wiedziałam, że od momentu gdy Imbe wziął mnie za żonę, stałam się najszczęśliwszą
kobietą na całym świecie.
Mówiła bardzo wzruszonym głosem.
—
Co się stało potem? — spytała Forella.
—
Zaczęliśmy żyć na Węgrzech — odpowiedziała księżniczka — ale Imbe stał się już
znany z tego, że stale atakował zadowolony z siebie rząd, żądając reform, biorąc w obronę tych,
którzy byli uciskani i traktowani niesprawiedliwie.
—
Czy pomagałaś mu? — spytała Forella.
—
Pomagałam kochając go i utrzymując życie domowe z dala od spraw publicznych.
Forella musiała wyglądać na trochę rozczarowaną, bo księżniczka powiedziała:
—
Tego właśnie chciał. Ponieważ byłam mu tak droga, nie pozwoliłby mi działać w
świecie, gdzie on sam był obrażany i niezrozumiany.
—
Myślę, że tak dzieje się z wszystkimi reformatorami — wymruczała Forella.
—
Masz rację — odpowiedziała księżniczka — i gdy dużo ludzi potępiało go i
nienawidziło, on nie zgadzał się z nimi i naprawił wiele nadużyć, co przecież nigdy by się nie
zda
rzyło, gdyby nie walczył za tych, którzy byli za słabi by sami walczyć o swoje prawa.
— Brzmi cudownie.
—
Też tak myślałam — odpowiedziała księżniczka — więc nic mnie nie obchodziło, że
nikt z mojej rodziny nie
będzie ze mną rozmawiał, i że moi tzw. przyjaciele wyprą się mnie jeśli
mnie zobaczą, ponieważ nikt tak naprawdę nie był ważny w moim życiu poza Imbe.
Domyśliła się, że Forella jej nie zrozumiała, więc wyjaśniła:
—
Szybko zdałam sobie sprawę, że ludzie, którzy pracowali z nim i podążali za nim,
patrzyli na mnie podejrzliwie.
— Dlaczego?
—
Należałam do wyższej klasy, której po prostu nienawidzili — odpowiedziała
księżniczka.
Wykonała ekspresyjny gest dłońmi i dodała:
—
Ich zachowanie jednak nie znaczyło dla mnie więcej, niż zachowanie mojej rodziny.
Istniał tylko Imbe, który przychodził do mnie i mówił jak bardzo mnie kocha. W jego ramionach
mogłam zapomnieć o wszystkich innych sprawach przynoszących zmartwienia.
Księżniczka uśmiechnęła się mówiąc:
—
Gdy będziesz w moim wieku dziecko, dowiesz się, że to co warto pamiętać, to tylko
chwile szczęścia, a to znaczy czas, gdy ktoś dawał i otrzymywał miłość.
—
Ale dostali go w końcu — powiedziała księżniczka smutno — mały błąd popełniony
przez jednego z ludzi, któ
remu ufał, dał im możliwość skazania go na śmierć.
— O nie! —
Forella krzyknęła z przerażenia.
— Zabili mojego Imbe — i nie pozwolili mi
nawet pożegnać go przed śmiercią.
— To okrutne i bezlitosne!
—
Bali się, że jeśli pozwoliliby mu na jakiekolwiek ustępstwo, to w jakiś sposób udałoby
mu się uciec w ostatnim momencie.
—
To musiało... być... okrutne dla ciebie.
—
Uważano, że ja także powinnam być wtrącona do więzienia — ciągnęła księżniczka
cicho —
a gdyby to się stało, wiedziałam, że nawet jeśli nie byłabym publicznie potępiona,
umarłabym.
—
I książę uratował cię? — spytała Forella tak, jakby znała już odpowiedź.
—
Tak, Jano zjawił się, gdy byłam zdesperowana i wywiózł mnie z Węgier, zanim
ktokolwiek zrozumiał, co się dzieje i przywiózł mnie do Anglii — westchnęła zanim powiedziała
dalej. —
Zawsze istniała szansa, że rząd Węgier zażąda mojej repatriacji, więc przywiózł mnie
tu, bym żyła w ciszy z nadzieją, że nikt się o mnie nie dowie, nie znajdą mnie i wkrótce zapomną
o moim istnieniu. Myślę, że tak się też stało.
—
To jest najbardziej fascynująca i ekscytująca opowieść, jaką kiedykolwiek słyszałam —
zawołała Forella — i podziwiam cię za twoją odwagę.
—
Nie chcę być podziwiana. Cieszę się, że mogłam uszczęśliwić najbardziej
kontrowersyjnego człowieka w moim kraju. To wszystko — odpowiedziała księżniczka prosto, a
po
chwili dodała. —Teraz chcę tylko umrzeć, żebym mogła być znów z nim.
— Co na pewno s
ię stanie — krzyknęła Forella. — Tata zawsze był pewien, że gdy
umrze, spotka się z moją mamą.
—
Jeśli kocha się kogoś tak bardzo, nie ma możliwości, by go stracić — odpowiedziała
księżniczka cicho i dodała:
—
Mojemu drogiemu Janosowi też życzę, żeby odnalazł swoją miłość.
—
Myślałam, że jest żonaty — powiedziała Forella.
— Tak, jest —
odpowiedziała księżniczka. — Zaaranżowano ten ślub, gdy Janos był
jeszcze bardzo młody i niestety nie przyniósł mu szczęścia.
Forella wyczuła, że księżniczka nie bardzo ma ochotę na rozwijanie tego tematu, więc
powiedziała taktownie:
—
To nie w porządku, że ktoś tak przystojny i tak dobry nie jest szczęśliwy. Jestem
pewna, że gdzieś musi być kobieta, która czeka na niego, tak jak twój mąż czekał na ciebie, i da
mu to wszystko, na co k
siążę zasługuje.
—
O to modlę się każdego ranka i każdej nocy — odpowiedziała księżniczka. — Zawsze,
kiedy o nim myślę.
Kładąc się tego wieczora spać Forella przyłapała się na tym, że myśli o księciu i była
zdumiona, gdy odkryła, że jest on zupełnie inny niż przewidywała. Ponieważ był otoczony
przez ludzi z towarzystwa takich jak wuj, ciotka, hrabia czy
lady Esme i wszystkich innych gości,
których poznała w zamku, myślała, że chociaż był dla niej miły, odpowiada mu jednak styl życia, z
którego śmiał się jej ojciec.
—
Kto chce jechać do Pałacu Buckingham? — spytał raz jej mamę.
—
Chcę tam pojechać tylko raz — odpowiedziała — i przekonać się, czy jest rzeczywiście
tak wielki i wspaniały, jak sobie zawsze wyobrażałam.
—
Zobaczycie wielu wystrojonych głupków — odparł ojciec — czekających na uśmiech
króla, czy klepanie po ra
mieniu, tak jak lwy morskie czekają na rybę.
Mama śmiała się.
—
Jesteś złośliwy, kochanie.
— Bo to prawda —
odparł — mężczyźni i kobiety, którzy wydawałoby się mają trochę
rozumu w głowie czołgaliby się do bieguna, byle tylko otrzymać królewską łaskę, lub jeszcze
lepiej kawałek metalu, który nazywają medalem, by powiesić go sobie na piersi.
— Nie mów tak przy Forelli —
protestowała matka.
— Dlaczego nie? —
spytał ojciec. — Kiedy przyjdzie jej czas by mogła zostać
przedstawiona Jej Wysokości Królowej, sama zadecyduje czy jest to najwspanialsza rzecz, jaka
jej się przytrafiła, czy nie wolałaby raczej ścigać się ze mną jadąc wzdłuż plaży na koniu,
któremu przydałoby się trochę ruchu.
Jej matka śmiała się mówiąc:
—
Obie będziemy się z tobą ścigać!
Potem nie było już więcej rozmów o Pałacu Buckingham, ale kpiny jej ojca pozostały w
pamięci Forelli i przyjechała do Anglii uprzedzona do życia towarzyskiego, które miała wieść z
wujem i ciotką. To co wydarzyło się później, gdy hrabia Sherburn wszedł przez pomyłkę do jej
sypialni, po
twierdziło to przekonanie, że jej ojciec miał rację. Wszystko co miało coś wspólnego
z towarzystwem było nieprzyjemne i raczej przerażające. To co usłyszała o księciu sprawiło, że
zrew
idowała swoją opinię o nim.
„To dlatego, że jest Węgrem — powiedziała do siebie. Rozumie co czuję i o czym myślę,
tak jak żaden Anglik nie potrafiłby".
Następnego dnia zdarzyło się coś, co sprawiło, że znów pomyślała jak zupełnie inny
był książę.
Zerwała w ogrodzie kilka pięknych pachnących żółtych róż dla księżniczki i niosła je,
mając zamiar wejść do saloniku, gdy nagle usłyszała czyjąś rozmowę. Nie wiedziała, kto to mógł
być i czy można przeszkodzić. Potem usłyszała mężczyznę mówiącego po francusku.
—
Proszę się nie martwić księżniczko, dobrze, że pani mnie zawołała, ale to nic
groźnego.
Wtedy Forella zorientowała się, że księżniczce towarzyszy doktor i pomyślała, że powinna
zaczekać na zewnątrz aż wyjdzie. Jednocześnie była zdziwiona, że mówił po francusku, ale
prawdopodobnie księżniczce łatwiej było go zrozumieć, gdyż nie mówiła zbyt dobrze po
angielsku. I wtedy
gdy już odwróciła się żeby odejść, usłyszała jak dodał:
—
Biedna pani, nie mogę nic więcej dla niej zrobić poza uspokajaniem jej. Dałem jej coś
na sen i gdy się obudzi, nie będzie pamiętała co się stało.
Na te słowa Forella znieruchomiała. „Biedna pani", były to słowa, których już użyła pani
Newman. Zaciekawiona we
szła do saloniku i księżniczka ujrzawszy ją odezwała się łamanym
angielskim:
—
O, tu jesteś moje dziecko, chcę żebyś poznała doktora Bouvais, który mi towarzyszy i
jest zawsze mile widzianym
gościem, zarówno zawodowo jak i prywatnie.
—
Wasza Wysokość jest bardzo łaskawa — powiedział doktor i wyciągnął rękę do
Forelli.
— Enchante, mademoiselle.
Nie tylko sposób mówienia, ale i jego wygląd powiedział Forelli, że był on Francuzem,
więc odpowiedziała w jego języku:
—
Jestem zachwycona, że mogę pana poznać mounsieur.
—
Mówiono mi, że jesteś Węgierką — powiedział zdziwiony — ale mówisz po
francu
sku jak paryżanka.
—
To jest komplement, jakiego mi nie powiedział nigdy — odezwała się księżniczka. —
Mój gość, mounsieur, jest bardzo utalentowaną młodą damą.
—
I doskonałym jeźdźcem — dodał doktor. — Cała okolica mówi, że nikt nie widział
dotąd, żeby jakaś kobieta jeździła na koniu księcia tak dobrze.
Forella, która nie miała pojęcia, że ktokolwiek zauważył ją poza dworkiem pomyślała z
nadzieją, że nie będzie to niebezpieczne. Przecież pomysł księcia, by napisała do swojego wuja i
zawiadomiła go że wszystko w porządku, zapobiegnie poszukiwaniom.
—
Muszę cię teraz opuścić, madame — powiedział doktor. Francuskim zwyczajem
pocałował księżniczkę w rękę, ze szczerym zachwytem w oczach obdarzył Forellę komple-
mentem i wyszedł. Forella wręczyła księżniczce róże mówiąc:
—
To na pewno bardzo niezwykłe mieć francuskiego lekarza w wiosce.
Księżniczka roześmiała się.
—
Oczywiście rozumiesz, że jest to jeszcze jedna osoba ze stadka drogiego Janosa?
—
Z jakiej przyczyny znalazł się on w Little Ledbury?
— To fakt — odpowiedzi
ała księżniczka — że praktycznie wszyscy wokół są z jakichś
przyczyn zagrzebani w tej
zabitej dechami dziurze. Jak możesz zgadnąć, jestem ogromnie
ciekawa, dlaczego i ty jesteś tutaj.
Forella odwróciła od niej wzrok i powiedziała szybko:
—
Proszę, opowiedz mi o doktorze.
— Czemu nie —
odparła księżniczka — nie robi z tego sekretu, że gdyby nie Janos,
czekał go proces sądowy we Francji i na pewno dostałby wyrok kilkunastu lat więzienia.
—
Co zrobił? — spytała Forella.
Księżniczka wzruszyła ramionami.
— Nie opo
wiadał mi szczegółów, ale zgaduję, że przeprowadzał nielegalną operację, i że
odkryto to lub pacjent
zmarł.
Forella nic nie powiedziała, a księżniczka mówiła dalej:
—
Ale cokolwiek się zdarzyło, jestem pewna, że nie był winny, bo nie spotkałam
lepszego, ba
rdziej rozsądnego człowieka i chociaż cieszę się, że go tu mam, nie mogę pozbyć się
uczucia, że on się tu marnuje.
Forella miała wiele spraw do przemyślenia, gdy znalazła się sama i pomyślała, że znów
coś na kształt sztuki rozgrywa się przed jej oczami. Była to „sztuka" całkiem inna niż ta, którą
widziała w zamku. Mogła bardzo dokładnie wyobrazić sobie księcia wywożącego księżniczkę z
Węgier i upewniającego się, że nie tylko była ona zadowolona, ale i bezpieczna w jego pięknym
dworku. Nie można było się też dziwić, że doktor był mu wdzięczny za to, co dla niego zrobił.
Potem zapytała sama siebie, ilu innym jeszcze ludziom książę pomógł i była pewna, że jednym z
nich jest Thomas.
„Mam nadzieję, że opowie mi swoją historię — pomyślała — lub zrobi to księżniczka".
Ale było jeszcze inne pytanie, na które bardzo chciała znać odpowiedź. Kim była biedna pani i
jeśli żyła ona w pałacu, dlaczego jej jeszcze nie spotkała.
W środę nadeszła w końcu przesyłka, na którą Forella czekała. Dotarła pocztą konną z
Lond
ynu i jak tylko zobaczyła co zostało przyniesione do jej pokoju pomyślała, że było to
typowe dla drobiazgowości księcia. Były tam dwie skrzynie. Na każdej z nich nad literą „R"
przystęplowana była korona. Sznurki zostały rozcięte, skrzynie otwarte i pani Newman z
pokojówką zaczęły je rozpakowywać. Wtedy Forella zobaczyła ubrania kupione dla niej przez
księcia.
—
Już zaczynałam myśleć milady, że pani bagaż nigdy nie przyjedzie — zawołała
pani Newman.
Forella nie podtrzymywała rozmowy, zbyt była zajęta oglądaniem sukien. Widziała, że
są piękne i będą pasowały lepiej niż te, które kupiła ciotka. Markiza chciała sprawić, by Forella
wyglądała oszałamiająco i żeby przyciągała wzrok ewentualnych kandydatów na bogatego męża.
Książę zaś, pomyślała, musiał użyć swojej węgierskiej intuicji, żeby wiedzieć w czym będzie
czuła się dobrze i co według jego własnych słów będzie „najlepszą ramą dla jej piękności".
Suknie były stosunkowo proste, ale różniły się od tych wszystkich, jakie na kimkolwiek wcześniej
widziała. Nie były białymi sukniami angielskich panien, ale swoimi kolorami przypominały
alpejskie kwiaty, jakie pokrywają stoki, gdy stopnieje śnieg i o których często opowiadała jej
matka. Blado-
niebieskie i różowe, złocistożółte żyły swoim życiem i pozostawały nieskalane
dotykiem człowieka. Każda suknia miała oryginalny krój i była tak piękna, że Forella tęskniła,
by zobaczyć się we wszystkich jednocześnie. Zdecydowała, że najpierw przymierzy suknię
bladozieloną, która jak się wydawało podkreśli jeszcze bardziej zieleń jej oczu i sprawi, że cera
jej będzie jeszcze jaśniejsza niż w rzeczywistości. Pani Newman pomogła jej zapiąć guziki i
powiedziała:
—
Teraz wyglądasz pani jak powiew wiosny, którą wniosłaś nam od chwili, gdy jesteś
we dworku.
—
Dziękuję pani Newman — odpowiedziała Forella zdziwiona.
—
Mówię prawdę, milady. Gdy słyszę twój śmiech i widzę cię zbiegającą po schodach,
czuję się znów naprawdę młoda.
—
Nic milszego nie mogłaś mi powiedzieć — uśmiechnęła się Forella.
Ponieważ chciała pokazać księżniczce swoją nową suknię pospieszyła w stronę schodów,
ale gdy do nich dobiegła zdała sobie sprawę, że ktoś stoi za frontowymi drzwiami. Zatrzymała się
i zobaczyła mężczyznę wchodzącego do hallu. Poczuła jak jej serce skoczyło. Był to książę,
który tak
jak miały nadzieję, przyjechał zobaczyć się z nimi. Już go miała zawołać, ale nie było
potrzeby. Tak jakby to, co czuła przyciągnęło jego wzrok i spojrzał do góry. Uśmiechnął się, gdy
zobaczył ją, jak wychyla się przez balustradę. Zeszła szybko na dół, a on obserwował jej ruchy,
czekając aż dojdzie do hallu. Potem wyciągnął obie dłonie by uścisnąć ją.
—
Czy wszystko w porządku? — spytał.
—
Oczywiście i tak bardzo się cieszę, że cię widzę! — odpowiedziała Forella. —
Myślałyśmy z księżniczką, że być może zapomniałeś o nas.
— To b
yłoby niemożliwe — odpowiedział. — Pozwól, że powiem, iż wyglądasz
ślicznie!
Forella spojrzała na swoją suknię.
—
Dopiero co przyjechały i tak się cieszę, że mogę ci się pokazać.
— Pasuje ci.
—
Też tak mi się wydaje, chociaż przypuszczam, że to niemożliwe, iż wybrałeś je...
specjalnie... dla mnie.
—
Czy mam powiedzieć, że opisałem jak wyglądasz i czego szukam komuś, kto
wiedziałem że zrozumie?
—
Jesteś tak samo mądry, jak dobry — powiedziała Forella. Sposób, w jaki
wypowiedziała ostatnie słowa sprawiły, że książę odparł:
—
Mam przeczucie, że moja kuzynka rozmawiała z tobą.
—
To było bardzo interesujące posłuchać, co księżniczka miała do powiedzenia.
—
Niech zgadnę, żadna kobieta nie potrafi dotrzymać tajemnicy — zauważył książę
prowokująco, gdy szli w stronę saloniku.
— Ja trzymam mój sekret—
powiedziała Forella cicho — i proszę, musisz mi
opowiedzieć co się dzieje.
—
Oczywiście — odpowiedział książę — ale najpierw przywitam się z kuzynką.
Weszli do saloniku i księżniczka widząc księcia krzyknęła z radości.
—
Janos, tak się bałam, że pojedziesz z powrotem do Londynu nie przyjeżdżając się z
nami zobaczyć.
—
Musiałem poczekać, choć muszę powiedzieć, dość niechętnie, aż ostatni z moich gości
odjedzie —
odpowiedział książę.
—
Tego właśnie się spodziewałam — rzekła księżniczka — oni narzucają się tobie, tak
jak my wszyscy.
—
To nieprawda, a nawet jeżeli tak, to lubię to.
Księżniczka spojrzawszy na Forellę zawołała:
—
Twoje ubrania przyjechały! Och, jak się cieszę i jaka piękna suknia! Wyglądasz w niej
wspaniale, czyż nie tak Janos?
— W
łaśnie to powiedziałem — odparł książę. Gdy to mówił, jego oczy napotkały oczy
Forelli i z jakiejś niezrozumiałej przyczyny nie mogła czy też nie chciała umknąć wzrokiem.
Przyjechał tak jak się spodziewała i pomyślała, że w swoich wypastowanych oficerkach i
płaszczu wyglądał tak elegancko i tak niesamowicie przystojnie, jak z obrazu przedstawiającego
eleganta z czasów księcia Jerzego. Wiedziała, że jakkolwiek konwencjonalnie nie byłby ubrany, i
tak nie wy
glądał na Anglika. Było w nim coś uderzająco cudzoziemskiego, czego nie umiała
określić słowami. Newman przyszedł j z pośpiechem do saloniku, a za nim jeden z lokai
przyniósł I tacę z butelką szampana w srebrnym pojemniku z lodem.
—
Czy świętujemy dzisiaj coś specjalnego? — spytała księżniczka.
— Celebru
jemy to, że wyglądasz lepiej niż ostatnio, kuzynko Mario — odpowiedział
książę - i Forella wygląda na szczęśliwą.
—
Jestem szczęśliwa! — zawołała Forella.
—
I ja także — wtrąciła księżniczka. — Przez te ostatnie kilka dni bawiłam się lepiej z
Forella niż przez całe lata będąc tu prawie sama.
—
Miałem nadzieję, że to powiesz.
Newman napełnił szampanem kieliszki i kiedy już miał swój w dłoni, książę wzniósł
toast:
—
Za szczęście — powiedział prosto — bo cóż mogłoby być dla nas ważniejszego?
Upił trochę szampana, postawił kieliszek na stole i spytał:
—
Czy pozwolisz mi kuzynko Mario zabrać Forellę do ogrodu? Mam kilka osobistych
spraw do omówienia z nią.
—
Tak, oczywiście — odpowiedziała księżniczka — ale uważaj, by nie pobrudziła
swojej nowej sukni.
—
Będę bardzo ostrożny — odpowiedział książę udając powagę.
Wyszli przez oszklone drzwi do ogrodu, a gdy byli już na łące Forella powiedziała:
—
Musisz mi opowiedzieć, co się wydarzyło.
—
Mogę dać ci na to jedyną i najlepszą odpowiedź — odparł książę — po prostu nic.
— Nic?
—
Myślę, że twój wuj był zdziwiony, a ciotka zła, gdy przeczytała list.
— A hrabia?
—
Podejrzewam, że ciotka pokazała mu go, bo był znacznie weselszy pod koniec dnia niż
rano i spędzał każdą chwilę z lady Esme, aż do przyjazdu jej męża.
Gdy skończył mówić, zauważył, że Forella wpatruje się w niego z wielkim
zdziwieniem.
—
Jej... jej męża? — spytała jakby myślała, że źle zrozumiała. — Czy chcesz
powiedzieć, że... lady Esme.. jest mężatką?
—
Oczywiście, że tak. Myślałem, że o tym wiesz! — odparł książę. — Jej mężem jest Sir
Richard Meldrum, bardzo znany dyplomata.
—
Ale... nie miałam pojęcia! — krzyknęła Forella: — Więc, jeśli ona ma męża...
dlaczego... flirtowała z hrabią? I czemu on szukał jej sypialni?
Niewinność pytania sprawiła, że książę zanim odpowiedział wziął głęboki oddech.
—
Myślę, Forello, że nie powinnaś interesować się lub martwić o tych, których
zostawiłaś za sobą po to, by zacząć nowe życie. Ty i ja znamy siłę myśli i być może, myśląc o
nich zbyt dużo, ściągniesz na siebie ich uwagę.
Forella krzyknęła lekko przestraszona.
—
Tego bym nie chciała... i jestem pewna, że masz rację.
Pomyślała chwilę, zanim powiedziała dalej:
—
Kiedy byliśmy w Indiach tata mówił mi, że niektórzy Hindusi wiedzieli, albo
świadomie albo instynktownie wyczuwając, kiedy coś działo się setki mil dalej w tym danym
momencie.
— To prawda —
powiedział książę — dlatego chcę, żebyś przestała myśleć po pierwsze o
ciotce i wuju, po drugie o hra
bim. Nie ma powodu, by znów wtargnęli w twoje życie.
—
Czy chcesz powiedzieć — spytała Forella po chwili — że powinnam tu zostać...
na zawsze?
—
Nie oczywiście, że nie — odpowiedział książę. — Mam pewien plan dla ciebie,
chociaż nie chciałbym o nim teraz mówić.
Wiedział, że patrzy na niego zaciekawiona.
—
Prosiłem cię, byś mi zaufała.
— Ufam ci —
odpowiedziała Forella. — Jak mogłoby być inaczej, kiedy byłeś dla mnie
tak dobry? W przyszłości będę pilnowała nie tylko mojego języka... ale i myśli.
Książę roześmiał się.
—
Jestem pewny, że to bardzo rozsądne — powiedział — a to wielka sztuka udawać i
wcielać się w rolę, którą musisz grać.
—
Staram się to robić! — odrzekła Forella. — Księżniczka jest przekonana, wiem o tym,
że jestem Węgierką i wszyscy w domu też tak myślą.
—
Jesteś Węgierką!
—
Tak i jednocześnie nigdy nie byłam na Węgrzech i zawsze boję się, że się... pomylę.
—
Co się stało z tą błyskotliwą inteligencją, która jak mi mówiłaś jest ci tak droga? —
spytał książę.
—
Teraz próbujesz mnie przestraszyć — odpowiedziała Forella. — Chociaż skoro do tej
pory miałam tyle szczęścia... jestem pewna, że i w przyszłości mi ono dopisze.
—
Jestem pewien, że tak — uśmiechnął się książę.
—
Moje szczęście zawdzięczam tobie — szepnęła Forella cicho — i nigdy, nigdy nie
zapomnę, że ocaliłeś mnie, gdy byłam taka... samotna i przestraszona możliwością... powrotu... w
niełasce do zamku... i poślubienia hrabiego.
— Zapomnij, zapomnij o tym wszystkim! —
zawołał książę.
—
Spróbuję... ponieważ mnie o to prosisz... a ja... chcę cię zadowolić — odparła
Forella.
— Zadowalasz mnie —
rzekł książę — i chciałbym tylko móc zostać i patrzeć na ciebie,
ubierającą inne suknie, które dla ciebie wybrałem.
— Zostawisz... nas?
To był prawie płacz.
—
Muszę jechać dzisiaj do Londynu — odpowiedział książę — ale przyjadę
najszybciej jak tylko będę mógł.
—
Przyrzeknij mi... że tak zrobisz.
Forella nie wiedziała czemu, ale miała chęć nie puszczać go, jakby chciała zapobiec, żeby
nie jechał, żeby został.
—
Obiecuję — odpowiedział książę — i być może następnym razem będę mógł zostać
dłużej.
—
Wiesz jak to dużo znaczy dla... księżniczki — i nie mogąc się powstrzymać dodała
— i dla... mnie.
Książę nic nie odpowiedział, ale miał bardzo dziwny wyraz twarzy. Gdy zawrócili w stronę
domu, kilka gołębi wzbiło się w górę tuż przed nimi i odleciało trzepocąc skrzydłami.
—
Przypomniałam sobie, o co miałam się ciebie zapytać — powiedziała Forella. —
Doktor i pani Newman mówili
o kimś, o kim oboje wyrażali się „biedna pani". Kogo mieli na
myśli?
W momencie wypowiadania tych słów zdała sobie sprawę, że popełniła błąd. Książę
zmarszczył brwi i jego twarz przybrała smutny wyraz, jakiego przedtem nie widziała.
Kiedy chciała przeprosić za swoją dociekliwość, odparł głosem bez żadnego wyrazu:
—
Mówili o mojej żonie.
Rozdział 6
P
rzez chwilę Forella nie mogła wymówić słowa. Potem zdołała tylko powtórzyć:
—
Twoja... żona?
Nie wyobrażała sobie nawet przez chwilę, że księżniczka mogłaby mieszkać w dworku, czy
w ogóle przebywać w Anglii. Ale przecież było to bardzo odpowiednie miejsce dla żony księcia,
która najpewniej była kaleką. Dotarli do domu, ale zamiast wejść przez oszklone drzwi, tak jak
wyszli, ksi
ążę nagle zawrócił. Ujął Forellę pod rękę i poprowadził przez trawnik z powrotem do
ogrodu do miejsca, w którym była tylko raz. Rosło tu więcej krzaków niż kwiatów i stał mały
domek letni, który jak Forella domyśliła się, był raczej rzadko używany. Książę przystanął i
spostrzegła, że tuż pod krytym słomą dachem, obrośniętym pnącymi różami, zostało umieszczone
drewniane siedzenie z poduszkami. To była dokładność, ewidentna we wszystkim co go dotyczyło.
Służący musi codziennie latem kłaść poduszki na drewnianym siedzeniu na wypadek, gdyby ktoś
zapragnął tam odpoczywać. Teraz jednak jej myśli skoncentrowane były na tym, co powiedział
książę. Niespodziewana wiadomość, że mieszka pod jednym dachem z jego żoną wytrąciła ją z
równowagi. Usie
dli, a książę rzekł:
—
Chcę ci opowiedzieć o mojej żonie, Forello i wolę zrobić to sam, niż gdybyś miała
usłyszeć jakąś zniekształconą wersję od kogoś innego.
Ponieważ odczuła ból w jego głosie zaprotestowała:
—
Proszę... nie opowiadaj mi... jeśli nie chcesz. Przykro mi... jeśli byłam... zbyt
ciekawa.
—
To zrozumiałe.
Nie uśmiechał się, lecz siedział patrząc przed siebie niewidzącymi oczyma. Potem, po
bardzo niezręcznej dla niej przerwie zaczął:
—
Ożeniłem się, gdy byłem bardzo młody z córką sąsiada — posiadacza ziemskiego.
R
odzina ta była w hierarchii równie ważna co moja. Chociaż ślub był zaaranżowany przez
mojego ojca i ojca panny młodej, gdy zobaczyłem Gisellę, która była nadzwyczaj piękna,
zakochałem się w niej.
Z jakiegoś powodu, choć nie wiedziała jeszcze dlaczego, Forella poczuła się dziwnie,
słuchając opowieści o jego żonie.
—
To było tuż po ślubie, ponieważ przedtem widywaliśmy się bardzo rzadko — mówił
książę — kiedy zrozumiałem, że Gisella była bardzo niedojrzała jak na swój wiek, a w wielu
sprawach reagowała zupełnie jak dziecko.
Westchnął głęboko zanim powiedział dalej:
—
To jest praktycznie cała opowieść. Gisella nigdy nie dorosła i chociaż myślę, że jej
rodzice musieli wiedzieć o jej chorobie, byli tak zadowoleni z tego ślubu, że nie powiedzieli nic,
co mogłoby temu przeszkodzić.
Forella krzyknęła lekko, ale nic nie odrzekła. Książę po chwili ciągnął dalej:
—
Dopiero kiedy zrozumiałem, że Gisella nie była zupełnie w stanie skoncentrować się
na czymkolwiek dłużej niż przez parę sekund, i że kwiat, czy motyl bawił ją, podczas gdy dla
mnie, jako mężczyzny nie było tak naprawdę miejsca w jej życiu, musiałem stawić czoło
prawdzie.
—
Czy były szanse... że coś się polepszy? — udało się Forelli spytać.
—
Jak możesz sobie wyobrazić — odparł książę — zabrałem ją do wszystkich lekarzy na
Węgrzech, Austrii i Francji, ale oni jedynie potwierdzali to, co już wiedziałem, czyli że jest
dzieckiem, które nigdy nie dorośnie. Powiedzieli mi, że przeszła uszkodzenie mózgu, może przy
porodzie, może gdy była upuszczona jako dziecko, ale sami nie byli pewni przyczyn.
Głos księcia przepełniony był bólem i gdy Forella instynktownie wyciągnęła ręce w jego
kierunku, powiedział ostrzegającym tonem:
— To jeszcze nie wszystko.
—
Cóż jeszcze?
—
Gdy Gisella stawała się starsza, nie była w stanie kontrolować siły swojego gniewu i
zaczynała być groźna.
— O... nie! —
krzyk strachu wyrwał się z ust Forelli.
—
To właśnie dlatego — książę ciągnął dalej jakby nic nie słyszał — dwie pielęgniarki
muszą być zawsze przy niej i nie można jej pozwolić, by widywała się z kimkolwiek. Może żyć
tydzień, miesiąc czy dwa bez ataku, ale gdy ten przychodzi jest wręcz przerażający.
Znów wziął głęboki oddech.
—
To wszystko, wybacz, ale chciałem, żebyś znała prawdę.
—
Dobrze... że mi powiedziałeś— powiedziała Forella — ale to tak boli kiedy myślę,
ile musiałeś... przejść.
—
Nie chcę współczucia — odrzekł książę twardo. — Los nie obszedł się ze mną aż
tak źle.
Pomyślała, że odnosi się to do jego koni, jego bogactwa, pozycji zarówno na Węgrzech jak
i w Anglii, ale teraz po raz pierwszy dota
rło do niej, że poza zewnętrzną powłoką bogactwa i
świetności, musi być bardzo samotnym człowiekiem.
—
W ten sposób, w jaki... pomogłeś... tak wielu ludziom — powiedziała Forella
miękko — chciałabym mieć możliwość.. .pomóc tobie.
Po raz pierwszy odkąd usiedli w letnim domku spojrzał na nią a jego oczy miały
wyraz, którego nie rozumiała:
—
Robię przygotowania, żeby wysłać cię gdzieś, gdzie będziesz bezpieczniejsza. Na
Węgry, gdzie, jeśli nie twoja rodzina, to moja cię przyjmie.
—
Na Węgry? — krzyknęła Forella prawie bez tchu. — Ale to jest tak daleko... Będę
się bała... proszę... czy nie mogę zostać tutaj? Jestem tak szczęśliwa z księżniczką... i mogę
też... czasem widywać ciebie.
Książę spojrzał na nią i poczuła, że jego oczy wydają się rosnąć, aż wszystko inne
zniknęło i wypełniły cały świat, niebo, cały wszechświat! Na sekundę — czy na wiek — czas
stanął w miejscu. Potem książę powiedział głosem, jakiego nigdy przedtem nie słyszała:
—
Na litość boską nie utrudniaj jeszcze bardziej już i tak trudnych spraw! Musisz
jechać! I powinnaś wiedzieć dlaczego.
Forella lekko westchnęła. Potem prawie tak gwałtownie jak gwałtowny był jego głos,
książę podniósł się z krzesła i odszedł szybko. Zniknął między krzewami, zanim ona zdała sobie
sprawę z tego, co się wydarzyło. Dopiero gdy był już poza zasięgiem jej wzroku, zrozumiała co
się stało, a jego głos wibrował w powietrzu. Dotarło do niej to, o czym mówił i zrozumiała, że go
kocha.
K
siążę pojechał konno przez Regents Park na północ w stronę Saint John's Wood, gdzie
stało kilka małych ładnych domków z ogródkami. Zbliżył się do jednego z większych i podał lejce
stajennemu.
—
Odprowadź konie, Higson, — powiedział — nie powinienem być długo.
—
Dobrze, Wasza Wysokość.
Książę podszedł do drzwi i poruszył srebrną kołatkę. Po chwili drzwi otworzyła
pokojówka ubrana w stary koronko
wy fartuch i wykrochmalony biały czepek, także ozdobiony
koronką. Zdziwiła się na jego widok, dygnęła w ukłonie i powiedziała:
—
Dzień dobry, Wasza Wysokość! Mademoiselle nie spodziewa się pana.
— Wiem o tym —
odparł książę wchodząc do małego hallu.
Położył kapelusz i rękawiczki, a pokojówka czekająca przy schodach spytała:
—
Czy Wasza Wysokość pójdzie do mademoiselle, czy mam powiedzieć, że pan tu jest?
Książę zatrzymał się na chwilę, zanim odpowiedział:
— P
owiedz mademoiselle, że chciałbym z nią rozmawiać w saloniku.
—
Dobrze Wasza Wysokość.
Książę wszedł do pięknie umeblowanego pomieszczenia, którego okna wychodziły
zarówno na front, jak i tył domu. Poza kwiatami w wazonach, a było ich mnóstwo, stały również
wielkie kosze orchidei. Jeden z nich z czer
wonymi pąkami całkowicie wypełniał kominek,
inny na
stole przy oknie częściowo zasłaniał widok ogrodu. Książę położył na małym bocznym
stoliku dwie rzeczy, które przy
niósł ze sobą. Potem stanął nieruchomo, a z jego twarzy można
było wyczytać ogromny ból. Po jakichś pięciu minutach dobiegł go odgłos stóp zbiegających
szybko na dół i drzwi się otworzyły. Lucille de Pre weszła do pokoju. Jej wdzięk i sposób w
jaki się poruszała powiedziałyby każdemu obserwatorowi, który nie wiedziałby o jej sławie, że
była baletnicą. Była również piękna. Jej twarz miała prawie idealne rysy, a duże oczy okolone
były długimi rzęsami. Ubrana była w szlafrok narzucony na koszulę nocną a jej ciemne włosy
sięgające pasa były zebrane z tyłu różową satynową wstążką.
— Mon cher, co za niespodzianka —
zawołała po francusku i wyciągnęła ręce do
księcia. On jednak nie dopuścił, by zbliżyła się zbyt blisko, ujął jej dłonie w swoje i ucałował
jedną po drugiej.
—
Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie — powiedziała Lucille po chwili — i
właściwie jestem zła, ponieważ tak długo nie przyjeżdżałeś, by się ze mną zobaczyć.
—
Słyszałem jednak o twoim sukcesie — odparł książę.
— Fantastiq
ue, czyż nie? Gazety pisały o mnie, a dyrektor prosił mnie na kolanach,
żebym przedłużyła kontrakt — mówiła z uniesieniem w głosie, co dało mu do zrozumienia, ile
to dla niej znaczy.
—
Cieszę się, bardzo się cieszę — odpowiedział książę — i przywiozłem coś.
—
Powinnam ci podziękować za kwiaty i za prezent, który przysłałeś mi pierwszego
wieczoru.
— To jest inny upominek —
odwrócił się do bocznego stolika, wziął do ręki
kwadratowe pudełeczko obciągnięte welwetem i otworzył je. Lucille westchnęła. Wewnątrz, na
środku pudełka leżał diamentowy naszyjnik, który mienił się na czarnym welwetowym tle. Obok
leżały dwa wiszące kolczyki i do kompletu szeroka bransoleta.
— C’est magnifique! —
zawołała Lucille. — Jak mam wyrazić swoją wdzięczność?
Znów chciała zbliżyć się do księcia, ale ten zrobił unik i wziął do ręki drugą rzecz
leżącą na stoliku. Ta zawierała jakieś pergaminowe kartki związane czerwoną taśmą które książę
podał Lucilli mówiąc:
—
Moim drugim prezentem dla ciebie są akta własności tego domu.
Wpatrywała się w niego zdumiona, ale nic nie mówiła, a on ciągnął dalej:
— Zdepon
owałem również pewną kwotę pieniędzy w twoim banku, która zapewni ci
komfort przez długi czas, nawet jeśli nie zarabiałabyś takich astronomicznych sum jak teraz.
Lucille spojrzała na niego i spytała:
— Dlaczego dajesz mi to wszystko?
—
To podziękowanie za szczęście, którego doznaliśmy razem.
— Za trzy lata? —
wymruczała.
— Tak jak mówisz, za trzy lata.
Po chwili ciszy Lucille spytała:
—
Czy chcesz mi powiedzieć, że odchodzisz ode mnie?
—
Oboje uzgodniliśmy — odparł książę cicho — że jeśli kiedykolwiek któreś z nas
zap
ragnie zerwać to, co było bardzo bliską i doskonałą przyjaźnią rozstaniemy się bez tłumaczeń
i wzajemnego obwiniania się.
—
Wiem, że tak powiedzieliśmy — odrzekła Lucille — ale nigdy nie przypuszczałam...
nigdy nie wyobrażałam sobie...
Zamilkła, a po chwili powiedziała:
—
To co mi mówisz, świadczy o tym, że jest ktoś inny.
—
Jest, ale nie chcę o tym mówić — odpowiedział książę. — Chcę ci tylko życzyć dużo
szczęścia, Lucille, które jestem pewien znajdziesz i oczywiście dalszych sukcesów i oklasków,
które już odbiły się echem w Londynie.
Lucille nic nie odpowiedziała. Patrzyła tylko na biżuterię w pudełku, które trzymała w
rękach.
Książę położył akta domu z powrotem na stoliku. Potem popatrzył na nią przez dłuższą
chwilę, zanim powiedział cicho:
— Do widzenia L
ucille i dziękuję.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim wydawało się, że obudziła się z transu, który
trzymał ją w ciszy.
— Poczekaj! Poczekaj! —
krzyczała.
Pobiegła przez pokój, żeby otworzyć drzwi, które zamknęły się za nim, ale on wyszedł już
z domu. Gdy
dobiegła do frontowych drzwi, on już odjeżdżał, i mogła tylko dojrzeć zarys jego
sylwetki znikającej na końcu drogi. Wtedy dopiero cisnęła pudełeczko z biżuterią na podłogę i
zalała się łzami.
-
Zastanawiam się, kiedy Janos znów do nas przyjedzie — powiedziała księżniczka, gdy
Forella zamknęła książkę, którą czytała na głos. Wiedziała, że księżniczka wcale jej nie słuchała, a
jeśli miała być szczera, jej myśli też błądziły wokół innych spraw, czy może raczej jednej...
Odkąd książę odjechał, nie mogła się na niczym skoncentrować. Gdy wróciła do dworku, jego
już niestety nie było.
—
Teraz możemy go nie widzieć całymi tygodniami — powiedziała — ale chyba nie
powinnam narzekać. To tylko dzięki jego dobroci jestem tutaj bezpieczna.
—
Myślę, że.... on wybiera się... do Londynu— z trudem powiedziała Forella.
—
Oczywiście — odparła księżniczka — a to oznacza jego przyjaciół z towarzystwa, w
tym księcia i księżnę Walii. Czekają na niego tak niecierpliwie jak my.
Gdy Forella położyła się tego wieczora, myślała o księciu czując, że jej miłość do niego
wzrosła i że za każdym uderzeniem serca kocha go coraz bardziej. Mówiła sobie, że to jest
śmieszne, absurdalne, coś, na co nie powinna pozwolić by się zdarzyło. Podczas, gdy jej rozum
próbował oczernić go jako część towarzystwa, którego nie lubiła i nie ufała, jej serce mówiło, że
on jest inny. Walczyła z jego magnetyzmem i z faktem, że był najprzystojniejszym mężczyzną
jakiego
kiedykolwiek widziała. Nawet zanim dowiedziała się o jego wyjątkowej dobroci,
współczuciu i zrozumieniu ludzi, którzy mu ufali, wiedziała gdy przywiózł ją do dworku, że czeka
na
jego wizytę tak samo niecierpliwie jak księżniczka. Dzisiaj, gdy weszła do hallu, jej serce
podskoczyło na jego widok. Gdyby miała być szczera, przyznałaby już wtedy, że to co czuła
było miłością i chociaż on nie wyraził tego w tak wielu słowach, wiedziała że też ją kocha.
Przyczyną, dla której chciał żeby wyjechała, była przecież miłość do niej. Forella jednak
nie oszukiwała siebie ani przez moment, że mogłoby nastąpić szczęśliwe zakończenie tej historii.
Po pierwsze, książę był żonaty. Po drugie, jeśli byłby wolny, cóż mogłaby mu ofiarować przy
bogactwie ja
kie już posiadał, sile, posiadłościach, a przede wszystkim przy nim samym?
„Jestem nikim, ignorantką jego świata i wszystkiego co go interesuje, no, poza końmi
oczywiście. Kiedy wyśle mnie na Węgry... zapomni o mnie... ale ja... go nigdy nie zapomnę".
Co więcej, gdy słuchała opowiadań księżniczki o jego sukcesach w Londynie, Paryżu i
wszędzie w świecie przypuszczała, że uczucie księcia do niej musi być tylko chwilowe.
— Jest podziwiany i szanowany —
mówiła księżniczka — nie tylko przez polityków i
sportowców każdego kraju, ale także przez ich piękne kobiety.
Ponieważ księżniczka nie miała zbyt wielu spraw na głowie poza myśleniem o swoim
kuzynie, który uratował ją od więzienia i być może od śmierci, ślęczała nad rubrykami to-
warzyskimi gazet, żeby dowiedzieć się co robi książę Janos, kogo gości i kto podejmuje jego.
Wycinała z gazet każdą wzmiankę na jego temat i Forella odkryła w saloniku szufladę, która była
już w połowie wypełniona wycinkami prasowymi, artykułami z magazynów i szkicami robionymi
przez
artystów i przez samego księcia. Często występował na tylu rysunkach jako prowadzący do
zwycięstwa w słynnych wyścigach, w których zdobył puchar, lub nagrodę pieniężną ścigając się z
zawodnikami z najświetniejszych stajni całego kraju.
Forella zachęcała księżniczkę, żeby pokazywała jej reportaże w czasopismach i
asystowała jej w wyszukiwaniu nowych.
—
Posłuchaj tego — powiedziała triumfalnie księżniczka, zaraz po rozpakowaniu gazet.
— „Ostatniej nocy na balu
u księżnej Manchesteru, Księżniczka Walii wyglądająca oszałamiająco
pięknie w szarej jedwabnej sukni zdobnej wenecką koronką rozmawiała z przystojnym Janosem
Kovac. Później książę, jeden z odnoszących największe sukcesy w Europie i w Anglii właściciel
stajni wyścigowych, zaprosił piękną markizę Sheer na kolację. Jej znakomita twarz została
uwieńczona na przynajmniej trzech portretach wystawionych tego roku w Akademii
Królewskiej".
Księżniczka odłożyła na chwilę gazetę.
— Markiza Sheer —
powiedział zamyślona — to jest nowa piękność i jestem gotowa
założyć się o duże pieniądze, że wkrótce będzie ona gościem zamku.
—
Czy Jego Wysokość zaprasza... tylko piękne kobiety... by mu towarzyszyły? —
spytała Forella cicho.
—
Ależ oczywiście — odpowiedziała księżniczka — dlaczego miałby zajmować się
brzydkimi? Janos bardziej niż jakikolwiek inny mężczyzna oczekuje perfekcji.
Roześmiała się lekko i dodała:
— Od swoich koni, domów
i oczywiście od swoich kobiet!
— Swoich kobiet!
Słowa te odbiły się echem w głowie Forelli, powtarzały się i wracały same przez całą noc.
Dni, które przedtem były pełne zachwytu, teraz wydawały się płynąć wolno, podczas gdy noce
były nieskończenie długie. Gdziekolwiek by nie spojrzała, cokolwiek słyszała, wszystko o czym
myślała, wydawało się być cząstką księcia.
„Zawładnął mną" powiedziała do siebie i w pewnym sensie była to przerażająca myśl, ale
coś radosnego i drżącego wydawało się skakać w niej jak mały płomyk i łaskotać ją.
Dni mijały, a on nie przyjeżdżał do dworku i jej uniesienie zaczęło słabnąć. Opisy bali w
których uczestniczył, przyjęć na których był obecny, dawały jej do zrozumienia, jak ona była
nieważna i nie znacząca w porównaniu z tym i że książę zapomniał o niej. Być może przypomni
sobie znów,
gdy otrzyma odpowiedź z Węgier i potem zostanie tam wysłana. Będzie
przynajmniej uratowana przed zabraniem jej
z powrotem przez wuja i ciotkę i zmuszona do
poślubienia hrabiego Sherburn, ale będzie także odcięta od księcia, teraz jedynej osoby znaczącej
coś w jej życiu.
„Jak mogę... zostawić go... jak mogę... go stracić..." — pytała zrozpaczona. Wiedziała, że
gdy każe jej odjechać, ona będzie mu posłuszna i to będzie oznaczało koniec. Ponieważ nie
z
aznaczył, żeby nie wspominała jego żony w rozmowach z księżniczką, po trzech dniach
utrzymywania taje
mnicy tylko dla siebie Forella powiedziała na próbę:
—
Gdy Jego Wysokość był tutaj... spytałam kogo dotyczy określenie... „biedna pani" i on
powiedział mi, że to... chodzi o jego żonę.
Księżniczka odetchnęła z ulgą.
—
To dobrze, że ci powiedział, nie chciałam ci sama o tym mówić ze strachu, że to go
rozzłości, a ponieważ ona jest tu ukryta wiedziałam, że będę bezpieczna przed wysłaniem na
Węgry i przed tymi, którzy chcieliby mnie zranić ponieważ nienawidzili mojego męża.
Zaśmiała się krótko i powiedziała:
—
Zaufaj Janosowi. On zawsze znajdzie wyjście i pomoc dla ludzi w trudnej sytuacji —
jak np. dla doktora, Thoma
sa, dla mnie i oczywiście biednej Giselli.
— C
zy znałaś ją? — spytała Forella.
—
Tak naprawdę nigdy z nią nie rozmawiałam — odpowiedziała księżniczka —
ponieważ opuściłam dom dużo wcześniej, nim Janos ją poślubił, ale widziałam ją kiedyś z
daleka i wydawała mi się piękną i bardzo odpowiednią dla Janosa panną młodą, dopóki oczywiście
nie poznałam prawdy.
Nie czekając na odpowiedź Forelli mówiła dalej:
—
Mój drogi, biedny Janos! Modlę się co noc, żeby pewnego dnia stał się wolny i miał
rodzinę tak, jak zawsze tego pragnął.
Jej głos był wzruszony, gdy mówiła:
—
Powinien mieć synów, którzy odziedziczyliby jego tytuł i jego wielkie posiadłości, a
także córki, które kochałby i które byłyby na pewno piękne, ponieważ on otacza się tylko
pięknem.
—
To zdaje się być... okrutne... że nic nie można zrobić — zająknęła się Forella.
—
Zupełnie nic — zgodziła się księżniczka. — Są związani „aż śmierć ich nie
rozłączy", a doktor Buvais powiedział mi, że księżniczka może żyć nawet dłużej niż sam Janos!
Forelli chciało się krzyczeć z rozpaczy, ale nie mogła wyjawiać przed księżniczką
swoich uczuć.
—
Czy kiedykolwiek... odwiedzasz biedną panią? — spytała.
— Nie —
odpowiedziała księżniczka—Janos prosił mnie żebym tego nie robiła, bo goście
mogą ją zdenerwować, a to byłoby szkodliwe dla niej.
—
Ona ma swoje gołębie?
— Tak, to jej g
ołębie, chociaż jest ich teraz o wiele za dużo — odparła księżniczka
ostro. — To niebezpieczne dla
niej mieć inne zwierzęta, a gołębie zawsze mogą odlecieć.
Teraz Forella była w pełni świadoma obecności biednej pani w innej części domu i
rozumiała też, dlaczego było tam tak dużo służby.
„Spotkał ją okrutny los, a jeszcze okrutniejszy jego", myślała Forella. Chociaż modliła się
za nich oboje, gdy dni mi
jały i książę nie przyjeżdżał do dworku, jej modlitwy stawały się coraz
bardziej rozpaczliwe.
Któregoś ranka, gdy pani Newman pomagała jej się ubierać powiedziała:
—
Nie oddalaj się zbytnio od domu milady, widziałam cię wczoraj przez okno, jak szłaś
w stronę lasu...
—
Stamtąd jest taki piękny widok — odpowiedziała Forella.
—
Hm, byłoby jednak dobrze, gdybyś trzymała się ogrodu.
— Dlaczego?
Zapadła cisza i Forella czując, że coś jest nie w porządku spytała szybko:
—
Dlaczego mówisz mi o tym? Co się stało?
—
Może nie powinnam o tym wspominać milady — odpowiedziała pani Newman — ale
jakiś mężczyzna kręci się wokół dworku... Thomas widział go włóczącego się przy stajniach, a
gdy spytał go co tu robi odparł, że jest gościem, który pomylił drogę...
Forella poczuła jak zabiło jej serce. Pomimo optymizmu księcia zawsze czuła, że prędzej
czy później, wuj zniecierpliwi się, że nie wraca, poczuje się za nią odpowiedzialny i postanowi
odnaleźć. Była tak skoncentrowana na myśleniu o księciu, tak szczęśliwa i zrelaksowana ciszą i
spokojem
dworku, że zapomniała o minionych wydarzeniach. Nie była bezpieczna, oczywiście, że
nie była bezpieczna od kiedy jej wuj, który był bardzo odpowiedzialnym człowiekiem, poczuł że
odnalezienie jej jest jego obowiązkiem. Potem byłaby odwieziona do Londynu, ciotka Kathie
natychmiast ogłosiłaby jej zaręczyny z hrabią Sherburn i nigdy więcej nie udałoby jej się już uciec.
„Co mogę zrobić? Co mogę zrobić? — myślała szaleńczo. Chciała porozmawiać z
księżniczką, ale to by ją tylko zmartwiło. Zresztą, jak mogłaby pomóc, przywiązana do
swojego fotela i bezsilna jeśli chodzi o prawo. Książę byłby bezsilny również, ponieważ jak
Forella zdążyła się zorientować, opiekun miał całkowitą i absolutną władzę nad nią. Jeśli jej wuj i
ciotka nadal chcieli, by ona poślubiła hrabiego, będzie mu poślubiona bez względu na to jak
bardzo by pro
testowała. Teraz w obliczu niebezpieczeństwa zrozumiała, że książę miał rację
przygotowując jej wyjazd na Węgry. Gdy znajdzie się poza granicami kraju, żaden detektyw nie
znajdzie jej i im szybciej wyjedzie tym lepiej, ale tymcza
sem może się okazać, że i tak jest już za
późno.
Za
nim wyszła frontowymi drzwiami na zewnątrz, gdzie wiedziała, że Thomas czeka na
nią z Gyorgy, pobiegła do biblioteki i szybko napisała list do księcia.
„Wasza Wysokość,
Jakiś mężczyzna kręci się koło domu i zadaje dużo pytań. Denerwuje wszystkich i jestem
pewna, że jest to ktoś wynajęty przez wuja George by mnie odszukać. Proszę, przyjedź jak
najszybciej i powiedz mi co mam zrobić. Boję się, bardzo się boję i czuję, że tylko ty możesz
mnie ocalić. Forella".
Włożyła list do koperty i zaadresowała do księcia na adres jego domu w Londynie, po
czym wyszła do hallu, gdzie czekał Newman.
—
Czy możesz wysłać to niezwłocznie do księcia? — spytała. — Myślę, że byłoby
szybciej, gdyby ktoś... mógł zawieźć to do Londynu. To zajmie tylko dwie i pół godziny a
wydaje m
i się, że książę powinien otrzymać to niezwłocznie.
Niewzruszona twarz Newmana nie zdradzała zdziwienia na to życzenie.
—
Tak, oczywiście, milady — odpowiedział — zorganizuję, żeby jeden z posłańców
pojechał natychmiast.
—
Dziękuję — odpowiedziała Forella i pospieszyła na zewnątrz do Gyorgy. Gdy
odjeżdżała z Thomasem, który jechał na innym cudownym ogierze należącym do księcia, po-
wiedziała:
—
Słyszałam, że jakiś mężczyzna kręci się koło domu i zadaje dużo pytań, czy
widziałeś go? Jak wygląda?
—
Widziałem go — odparł Thomas — ale nie rozmawiał ze mną wywnioskowałem,
chociaż mogę się mylić, że on nie jest zainteresowany stajniami, za co jestem mu bardzo
wdzięczny, ale raczej domem.
Forella czuła, że je serce zatrzymało się na moment zanim powiedziała:
— Nie masz po
mysłu, kogo on może szukać?
— Nie, milady —
odparł Thomas — może być oczywiście tylko wścibskim
przechodniem, lub być może złodziejem szukającym okazji.
—
Myślę, że włamywacz nie zadawałby pytań i nie ryzykowałby, by ludzie go zauważyli
—
odparła Forella.
— N
ie, oczywiście, masz rację milady.
Zmarszczył brwi z niezadowolenia, mimo to Forella powiedziała impulsywnie:
—
Myślę, że wiesz, iż praktycznie każdy tutaj ukrywa się przed czymś i że dotyczy nas
wszystkich.
— To prawda —
zgodził się Thomas — też nie chcę zostać rozpoznany.
—
Tak myślałam... że być może ukrywasz się., tak jak i ja — powiedziała Forella.
—
Tak, ukrywam się — odpowiedział Thomas — i to tylko dzięki Jego Wysokości
jestem wolnym człowiekiem.
Ponieważ rozmawiali, Gyorgy zaczął płoszyć się wszyskim co zauważył i Forella
musiała ściągnąć wodze.
— Pozwólmy im pobiec, milady —
zaproponował Thomas — i porozmawiamy później.
Myślę, że są zazdrosne, bo nie zwracamy na nie uwagi.
Forella roześmiała się i pozwoliła Gyorgy galopować tak długo, aż się zmęczył. Potem,
gdy mogli rozmawiać, Thomas opowiedział jej o tym jak był trenerem w Newmarket u bardzo
znanego człowieka Klubu. Jeden z dżokejów bardzo chciał wygrać dwa tysiące gwinei i pod
nieobecność Thomasa podał koniowi, na którym jechał doping. Wygrał wyścig, ale inny dżokej,
zazdrosny o jego sukces, wniósł skargę do sędziego i ten wszczął śledztwo. Dżokej, żeby zacho-
wać twarz przysiągł, że jest niewinny i że Thomas-trener zdopingował konia, by zwierzę było
szybsze. To była jedna z tych bardziej skomplikowanych spraw, powiedział Thomas sucho, i
werdykt zależał od tego, w czyje słowo uwierzy organizator zawodów.
— I oni nie uwierzyli tobie! —
zawołała Forella.
—
Istniała możliwość, że będę poniżony i skreślony z listy — powiedział cicho Thomas.
—
Cóż za niesprawiedliwość — krzyknęła Forella.
—
To się często zdarza na wyścigach konnych — odparł Thomas filozoficznie. — Jego
Wysokość namówił mnie, że najlepszą rzeczą, jaką mogę zrobić, jest zrezygnować z zajmowanej
przeze mnie posady, a tym samym uniknąć dochodzenia i sprawy w sądzie.
Coraz ciszej mówił dalej:
—
Pomógł mi napisać list zapewniający o mojej niewinności i dający jasno do
zrozumienia, że uważam, iż najlepszą rzeczą z punktu widzenia wyścigów konnych, jako
wspa
niałego sportu jest uniknięcie skandalu.
Zaśmiał się sucho.
—
To był mądry list i rozumiem, dlaczego moje zachowanie zostało zaaprobowane przez
cały Klub Dżokejów.
—
Dlatego przyjechałeś tu — powiedziała Forella.
—
Tak, Jego Wysokość przywiózł mnie tu i dał kilka wspaniałych koni pod opiekę, co
sprawiło, że życie stało się dużo bardziej przyjemne dla mnie, niż byłoby w innych oko-
licznościach.
—
A co z przyszłością? — spytała Forella.
Thomas uśmiechnął się i Forella uświadomiła sobie, jak rzadko to robił:
—
Jego Wysokość obiecał mi, że gdy wszystko ucichnie i nie będzie mowy o rozpoznaniu
mnie, umieści mnie jako trenera w Paryżu, gdzie ma ogromne stajnie, które stale chce
powiększać.
Forella zawołała z zachwytem:
—
To będzie dla ciebie wspaniałe!
—
Czekam na to milady, ale Jego Wysokość nalega, żebym odczekał jeszcze przynajmniej
pięć lat, aż będę całkiem zapomniany w Newmarket i nie będzie możliwości, bym we Francji był
związany z trenerem, którego metody były kwestionowane przez Klub Dżokejów.
Pomyślała, jak dużo racji miała księżniczka opisując wszystkich mieszkańców dworku,
jako stadko księcia.
Ponieważ wszyscy oni mieli coś do ukrycia, było oczywiste, że każdy obcy snujący się
koło domu i zadający pytania, będzie ich denerwował i niepokoił. Jednocześnie była całkiem
pewna, że skoro nikt ich wcześniej nie szpiegował, ona jest za to odpowiedzialna, bo to
poszukiwania jej przywio
dły tu tego człowieka.
Książę wszystko załatwi, gdy przyjedzie, stwierdziła. Złapała się na myśleniu o tym, jak
długo zajmie posłańcowi droga do Londynu, co zrobi książę, gdy przeczyta jej list i jak szybko
będzie mógł przyjechać do dworku. Minęło dziesięć dni od czasu, gdy widziała go i pomyślała, że
dla niej było to jak całych dziesięć wieków. Miała wrażenie, że unika jej, a ona stale
przypominała sobie jak powiedział, że ona utrudnia i tak już trudne sprawy. Ale co rzeczywiście
miał ńa myśli? Forella poczuła się nagle bardzo samotna. Prowadząc dziwne życie ze swoim
ojcem i mamą, co mogła wiedzieć o człowieku takim jak książę Janos? I co w ogóle mogła wie-
dzieć o Anglii? Spotkała sułtanów, hersztów band i szejków arabskich, ludzi, którzy żyli po to,
by walczyć, plądrować i zabijać. I dopóki nie przyjechała do Anglii, nigdy nie spotkała mężczyzn
takich jak wuj, lub hrabia i oczywiście nigdy kogoś takiego, jak książę. Trudno było na początku
uwie
rzyć, że są prawdziwymi ludźmi, a nie tylko elegancko ubranymi postaciami z opowiadań.
Teraz gdy pomyślała o księciu, wydał się bardzo realny. Wiedziała, że tylko przebywanie z nim
niosło radość i uniesienie, które było niemożliwe do wyrażenia słowami, pewnie dlatego, że było
to coś, co nigdy nie przydarzyło się jej przedtem. Później śmiała się z własnych mrzonek o
nim.
„Żałuje mnie, jest mu mnie szkoda. Nie jestem dla niego atrakcyjną kobietą jak te, które
wypełniają jego dom w Londynie i jego zamek, które bawią go tak, jak ja nie potrafię". Nocą
myślała o każdej rozmowie kiedykolwiek przeprowadzonej z księciem i uznała, że była głupia
kłócąc się i bez wątpienia nudząc go swoimi przemowami o towarzystwie.
Powinnam była siedzieć cicho i pozwolić mu mówić, beształa się. Rozpaczliwie pragnęła,
tak jak wiele kobiet przed
nią, by mogła cofnąć czas i zachować się inaczej niż to zrobiła.
Nie mogła zasnąć, aż gwiazdy prawie zniknęły i pozostała już tylko godzina do świtu.
Potem zapadła w drzemkę i śniło się jej, że książę był z nią i że wszystko wyglądało inaczej.
Spacerowali razem, z dłonią w dłoni i ona już się nie bała. Obudziła się nagle zaniepokojona i
wstała, by zasłonić zasłony. Jej sypialnia wychodziła na ogród i w poświacie nocy strumień i
wszystko wokół spowite było leciutką mgiełką. Było cicho i nieruchomo tak jak zawsze, tuż
przed świtem.
Po chwili Forella rozpamiętując jeszcze swój sen, spojrzała na dół. W cieniu krzewów,
które ogradzały część łąki, wyróżniał się jakiś ciemniejszy i większy kształt. Trudno było
dojrzeć dokładnie, ale po chwili wiedziała, że był to człowiek! Człowiek, który, była pewna,
patrzył w okna domu. Mimo, że nie mogła dokładnie widzieć jego twarzy czuła, że wpatruje się w
jej okno. Ponieważ bała się, chociaż było mało prawdopodobne, by mógł ją zobaczyć, cofnęła się
w głąb pokoju. Gdy to zrobiła zauważyła, że się trzęsie. Była teraz absolutnie pewna, że
kogokolwiek wynajął jej wuj by ją odszukać, człowiek ten odkrył, że była we dworku i zde-
maskował pod fałszywym imieniem.
Rozdział 7
Idąc z ogrodu z kilkoma różami, które zerwała dla księżniczki, Forella myślała
podekscytowana, że być może książę przyjedzie dzisiaj. Była pewna, że nie zignoruje jej we-
zwania, ale obawiała się, że mogło go nie być w Londynie. Mógł gdzieś daleko obserwować
zwycięstwa swoich koni na wyścigach. Ale ponieważ była szansa, że go spotka, założyła jedną z
najładniejszych sukien, jakie jej przysłał. Wiedziała, gdy popatrzyła w lustro, że jej oczy jaśniały
z pod
niecenia i miały wyraz, który zawstydzał ją, a który b ył nieomylnie wyrazem miłości.
Wydawało się niemożliwe, by mogła pokochać go tak absolutnie i nieoczekiwanie, jednocześnie
wiedząc o nim tak mało. Jej ojciec jednak tak samo zakochał się w mamie w momencie, gdy ją
zobaczy
ł, a i mama nie pozostała obojętna.
„Uznałam go za najprzystojniejszego człowieka, jakiego kiedykolwiek widziałam,
opowiadała jej potem, a gdy spojrzał na mnie czułam, jakby moje serce miało wyskoczyć do
niego i chociaż nawet teraz wydaje się to ciągle niemożliwe, zakochałam się!"
„Rozumiem —
mówiła Forella do siebie — tak jak mama kochała tatę przez całe życie,
tak i ja już nikogo nie będę mogła pokochać w ten sam sposób, w jaki kocham księcia Janosa".
Potem przypomniała sobie biedną panią na górze i poczuła jakby jakiś cień przesłonił
słońce. W tym momencie jednak liczyła się tylko jedna rzecz: prawdopodobieństwo, że ktoś ją
śledzi. Jeśli książę nie będzie w stanie jej uratować, musi wrócić do Londynu.
Poczekam na niego do jutra, a jeśli nie przyjedzie, wtedy ucieknę — pomyślała Forella.
Teraz jednak nie mogła brać pod uwagę wyruszenia w drogę sama na Gyorgy i bez pieniędzy, tak
jak to zrobiła wcześniej.
„Książę przyjedzie, wiem że przyjedzie do mnie", pocieszała samą siebie.
Gdy weszła przez oszklone drzwi do saloniku, on już tam był. Nie spodziewała się go tak
wcześnie i przez moment wydawało się jej, że to sen, ale on był naprawdę i stał patrząc na nią
spojrzeniem, które zapierało dech. Nie miała pojęcia, ponieważ stała tyłem do słońca, że
czerwone
światła w jej włosach tańczyły jak małe języki ognia i że wyglądała oszałamiająco
pięknie. Po dłuższym czasie udało jej się wykrztusić:
—
Jesteś... tu!
Jej głos przełamał przestrzeń między nimi i książę podszedł do niej.
— Tak, jestem tutaj —
powiedział miękkim głosem — przyjechałem najszybciej jak
mogłem.
—
Jest... tak wcześnie — powiedziała Forella — że księżniczka... nie będzie gotowa...
spotkać się z tobą.
Nie myślała o tym co mówi. Patrzyła tylko na niego, jaki jest przystojny i jego bliskość
sprawiła, że czuła jak słońce przenika ją i zamienia się w płomyki dotykając jej ciała.
—
To ciebie chcę widzieć — powiedział książę cicho — ale najpierw chcę się dokładnie
dowiedzieć, co się tu dzieje i jaka jest tego przyczyna.
Gdy skończył mówić, ku zdziwieniu Forelli jakiś mały chłopiec wbiegł do pokoju.
—
Znalazłem je, wujku Janos! — krzyczał podniecony — i teraz chcę je wypróbować!
Książę uśmiechnął się i powiedział:
—
Miklos, niech cię przedstawię bardzo czarującej damie. Forello, to mój siostrzeniec,
który właśnie przyjechał do Anglii do szkoły, gdzie w przyszłości będzie znany jako „Michael".
Forella wyciągnęła rękę do Miklosa, który mógł mieć około dwunastu lat, a on skłonił się w
najbardziej elegancki spo
sób i odezwał się tak, jakby chciał, żeby też się z nim cieszyła:
— Czy wiesz co tu mam? —
spytał wskazując na pudełko, które trzymał w rękach.
Forella odpowiedziała:
—
Nie mam pojęcia.
—
Wujek Janos mówił mi, że to teleskop, który był używany w bitwie o Trafalgar, a
ponieważ ja chcę być marynarzem gdy dorosnę, muszę wiedzieć jak go używać.
— W zasadzie —
odezwał się książę — w pudełku są dwa teleskopy i myślę, że mógłbyś
pokazać hrabinie jak działają.
—
Oczywiście — zgodził się Miklos.
Książę spojrzał na Forellę.
— Zabierz Miklosa do ogrodu —
powiedział — a kiedy spotkam się z Thomasem po
którego posłałem, będę znał więcej szczegółów i później porozmawiamy.
Forella położyła na bocznym stoliku róże, które przyniosła, a Miklos pobiegł do ogrodu.
—
Nie bój się — rzekł książę miękkim głosem — wiesz przecież, że będę cię pilnował.
—
Widziałam mężczyznę ostatniej nocy... obserwującego moje... okno — powiedziała
Forella. — Jestem pewna,
że wuj George... wysłał go... żeby mnie odnalazł.
— Zaufaj mi —
odpowiedział książę — być może nie jest to wszystko tak niebezpieczne
ja
k myślisz.
—
Mam nadzieję... że nię.
Chciała zostać z nim, chciała dalej rozmawiać i czuć jego bliskość. Ktoś zapukał do drzwi
i domyśliła się, że to pewnie Thomas. Nie mówiąc nic więcej wyszła szybko do ogrodu w
poszukiwaniu Miklosa. Kiedy przyłączyła się do niego poprosiła:
—
Musisz mi opowiedzieć całą historię teleskopów.
—
Wuj Janos mówi, że są bardzo dokładne i w tamtym czasie były najsilniejszymi
teleskopami, jakie kiedykolwiek wykonano.
Otworzył pudełko i Forella zobaczyła dwa teleskopy leżące obok siebie:
—
Myślę — powiedziała — że moglibyśmy pójść w stronę lasu, skąd jest dobry widok i
sprawdzić, jak daleko przez nie widać.
— Dobrze, zróbmy to —
zgodził się Miklos.
Był ładnym małym chłopcem i Forella pomyślała, że jednak los okrutnie obszedł się z
księciem i nie dał mu własnego syna. Była prawie pewna, że gdyby miał chłopca, byłby on
bardzo przystojny. Książę nauczyłby go jeździć konno, tak dobrze jak on sam i zajmować się
rzeczami, w których, była pewna, był ekspertem. Pomyślała też, że to musi być marna namiastka
dla niego interesować się dziećmi siostry. Od księżniczki wiedziała, że nie miał braci.
—
Do jakiej szkoły będziesz chodził? — spytała Miklosa.
—
Wuj Janos załatwił mi szkołę w Eton — odpowiedział — mówi, że jest to najlepsza
szkoła na świecie i że mam dużo szczęścia. Ale najpierw będę chodził na kurs przygotowujący...
—
Jestem pewna, że spodoba ci się w Eton tak bardzo jak mojemu tacie —
odpowiedziała Forella.
W tym czasie doszli do schodków przy końcu ogrodu, które prowadziły do lasu. Gdy
wspięli się trochę Forella pomyślała, że rozsądnie byłoby nie iść dalej, tak na wszelki wypadek,
by nie natknąć się na człowieka, który obserwował dom. Zatrzymała się więc i powiedziała:
—
Sprawdźmy jak daleko widać stąd.
Miklosowi nie trzeba było powtarzać. Położył pudełko na ziemi i wyjął dwa teleskopy, z
których
jeden podał Forelli:
—
Mam nadzieję, że wiesz jak go ustawić.
—
Myślę, że tak — uśmiechnęła się.
Wzięła od niego teleskop i rozejrzała się nad doliną. Zauważyła mgłę, która psuła nieco
widoczność. Obróciła teleskop w stronę domu, chcąc zobaczyć księcia i wtedy wpadła na pewien
pomysł.
—
Powiem ci, co możemy zrobić Miklos — powiedziała — jeśli popatrzymy oboje
przez teleskopy, możemy zobaczyć białe gołębie na dachu i na oknie. Zróbmy zawody, kto
policzy i
ch więcej.
—
Podoba mi się ten pomysł — zawołał Miklos. —A jaka będzie nagroda?
—
O to będziesz się musiał spytać wuja Janosa — odpowiedziała Forella. — Powiedz
kiedy będziesz gotowy, żeby zacząć.
—
Już!
— Bardzo dobrze —
odparła Forella przykładając teleskop do prawego oka i zamykając
drugie — Jeden, dwa, trzy start!
Teleskopy były całkiem silne i mogła widzieć bardzo dokładnie białe gołębie trzepoczące
skrzydłami na szczycie. Później zauważyła ich dużo na parapecie okna na trzecim piętrze i
pomyślała, że to tam biedna pani musi je karmić. Bez zastanawiania się nad tym zaczęła liczyć te,
które dzio
bały coś na parapecie. W tym momencie ktoś podszedł do okna. Była to kobieta. Forella
mogła zobaczyć jej twarz dosyć wyraźnie i domyśliła się, że patrzy na żonę księcia. Bez
wątpienia była wciąż ładna, ale miała twarz dziecka i nawet z daleka wyglądała bardzo młodo.
Później, gdy wpatrywała się w nią zapominając przez moment o gołębiach, rozległ się trzepot
skrzydeł i zobaczyła, że księżniczka trochę za bardzo się wychyliła przez okno. Forelli
przemknęło przez myśl, że to może być niebezpieczne i łatwo w ten sposób wypaść. Gdy tylko
zdążyła to pomyśleć zobaczyła, jak ręce biednej pani wyciągnęły się w przestrzeń, jakby
próbowała się czegoś chwycić i wtedy zrozumiała z przerażeniem, że ktoś ją popychał. Za nią stał
mężczyzna. Mogła dostrzec jego ręce i ramiona. Potem, gdy biedna pani wypadła z okna, Forelli
wydawało się, że prawie słyszy krzyk, który na pewno wydarł się jej z ust. Wszystko to stało się
szybko, trzepot bie
li, który był jak skrzydła gołębi i potem biedna pani zniknęła. Wydawało się
koszmarnym snem. Potem, ponieważ Forella stale tam jeszcze patrzyła, zobaczyła w oknie
mężczyznę i dokładnie mogła przyjrzeć się jego twarzy. Nigdy przedtem go nie widziała.
C
iemnowłosy, z ciężkimi czarnymi wąsami. Spojrzał w dół, potem cofnął się i zniknął w głębi
pokoju.
Miklos zawołał w tym momencie:
—
Ktoś wypadł przez okno! Widziałaś? Ona wypadła! Jestem tego pewien.
—
Tak... mi się wydawało.
— I
w oknie był mężczyzna, dlaczego jej nie uratował?
—
Może to było niemożliwe...
Ponieważ to, co zobaczyła było tak przerażające i jednocześnie nierealne, jakby to był
trik teleskopu powiedziała:
—
...Myślę Miklos, że powinniśmy... wrócić do domu.
—
Musimy iść i powiedzieć wujowi Janosowi, co widzieliśmy — odpowiedział Miklos —
czy myślisz, że kobieta, która wypadła zraniła się?
— Nie... wiem —
odparła Forella— ale... musimy się dowiedzieć.
Gdy doszli do trawnika, zaczęła prawie biec. Miklos biegł za nią mocno trzymając swój
teleskop. Dopiero, gd
y byli bliżej domu, Forella zwolniła trochę, żeby złapać oddech. Chciała
jak najszybciej dobiec do księcia, ale jednocześnie obawiała się, że cała ta sprawa była dziwnym
złudzeniem. Wiedziała jednak, że to się rzeczywiście stało. Miklos też to widział. Dotarli do okna
saloniku i Miklos już miał biec do przodu, by opowiedzieć wszystko wujowi, gdy Forella
usłyszała głosy i wyciągnęła rękę, by go przytrzymać.
—
Poczekaj chwilę — wyszeptała.
Nie chciała mówię księciu o tym co się stało w obecności innych. Gdy tak stała
niezdecydowanie, próbując poukładać kłębiące się myśli, usłyszała go jak zdenerwowany mówi
głosem, który wydał jej się zupełnie obcy:
— Co ty mówisz Jacq
ues! I jeszcze nie wytłumaczyłeś mi, dlaczego tu jesteś.
Mówił po francusku i gdy Forella zastanawiała się kim był obcy mężczyzna odezwał
się:
—
Masz dokładnie dwie minuty Kovac, żeby zdecydować co zrobisz. Wybór należy do
ciebie!
—
O czym ty do diabła mówisz?
— Powiem ci to jasno —
Lucille jest tu ze mną.
— Lucille jest tutaj?
—
Słuchaj, nie mam czasu na rozmowy. Powiedziała pielęgniarkom pilnującym twojej
żony, że skręciła kostkę i gdy one wyszły z pokoju, ktoś wypchnął tę biedną zwariowaną kreaturę
przez okno!
— O czym ty mówisz! —
zawołał książę.
—
Wybór jest taki: albo przysięgniesz, że poślubisz moją siostrę — ciągnął Jacques, albo
będziesz oskarżony o morderstwo! Jestem gotowy zeznać, że widziałem cię jak wypychałeś
swoją żonę przez okno, gdy nie było nikogo innego w pokoju.
—
Myślę, że zwariowałeś lub jesteś pijany — odparł książę. — Mój lokaj był ze mną do
ostatniej sekundy, zanim tu
wszedłeś.
—
Zeznania twojego sługi nie będą dopuszczalne w sądzie, jeśli w grę wchodzi sprawa o
morderstwo — powie
dział Jacques pogardliwie. — Więc co wybierasz Kovac, ślub czy proces na
Old Bailey?
Wtedy Forella wzięła głęboki oddech i trzymając Miklosa za rękę weszła z nim przez
otwarte drzwi do saloniku.
Zauważyła, że chłopiec nie rozumiał francuskiego. Gdy weszli do
środka zobaczyła tam, tak jak oczekiwała, że mężczyzna stojący twarzą do księcia ma ciężkie,
czarne wąsy i jest tym samym osobnikiem, którego widziała w oknie. Książę podniósł na nich
wzrok i zanim Forella zdążyła coś powiedzieć, Miklos pobiegł w stronę swojego wuja.
— Wujku Janos —
krzyczał — patrzyłem przez teleskop i widziałem kobietę ubraną na
biało jak wypadała przez okno! Widziałem ją!
—
Masz jeszcze minutę — powiedział Francuz, jakby chciał zignorować to
zamieszanie.
—
Ja też widziałam, co się stało — powiedziała Forella po francusku. — Biedna pani
wypadła z okna, ale została wypchnięta przez mężczyznę, który potem wychylił się, żeby
zobaczyć, gdzie upadła.
Zamilkła na chwilę, potem wskazała na Francuza i powiedziała:
—
To był człowiek, którego tam widziałam!
Jacq
ues drgnął, potem powiedział z furią:
—
Jeszcze jedno zeznanie służby? Wątpię, czy będą miały jakąkolwiek wagę przed sędzią
i ławą przysięgłych.
—
Nazywam się, jeśli to cię interesuje mounsieur — powiedziała Forella po francusku —
Forella Claydon, a moim
wujem jest markiz Claydon, członek Izby Lordów na Dworze Jej
Wysokości, Królowej Wiktorii...
Mówi
ła tak dobitnie, że Francuz prawie skruszył się pod jej wzrokiem. Wiedział, że jest
pokonany i chociaż dalej chciał grać pewnego siebie, książę powiedział rozkazującym głosem:
—
Masz minutę, ty i Lucille, żeby wynieść się z tego domu i kraju! Jeśli pozostaniecie
w okolicy, będziesz oskarżony o morderstwo i mój gość, który widział co się zdarzyło złoży
zeznania, a to oznacza, że będziesz wisiał!
Jacq
ues otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale książę powiedział stanowczo:
— Jedna minuta!
I prawie tak szybko j
ak biedna pani leciała, Jacques wybiegł z pokoju trzaskając
drzwiami.
Ponieważ była tak spięta i jednocześnie bała się o księcia, Forella poczuła że ściany kręcą
się wokół niej i że otaczają ciemność, ale ramiona księcia podtrzymały ją i pomógł jej dojść do
sofy. Miklos zapytał:
—
Dlaczego ten mężczyzna uciekł? Widziałem go w oknie po tym, gdy ta kobieta
wypadła.
— Miklos —
powiedział książę cicho — chcę żebyś coś dla mnie zrobił.
— Co wuju Janos?
—
Chcę, żebyś poszedł do stajni popatrzeć na konie i żebyś zabrał ze sobą hrabinę.
— Dobrze, wuju Janos.
— Nie mów nic rozumiesz —
nic o tym co widziałeś, czy słyszałeś, aż porozmawiamy. To
bardzo ważne i wiem że zrobisz tak, jak cię o to proszę.
—
Oczywiście, wuju Janos.
Książę zwrócił się znów do Forelli.
—
Czy dobrze się czujesz? — spytał. — Jeśli tak, chciałbym, byś wyszła z tego pokoju
tak szybko jak możesz.
—
Tak... dobrze się czuję... — odpowiedziała Forella szeptem.
—
Ocaliłaś mnie — powiedział książę — a teraz ja chcę ocalić ciebie i wszystkich innych
od wielu czekających nas nieprzyjemności.
—
Forella wstała. Słabość minęła i rzeczywiście czuła się już dobrze. To dlatego, że książę
był blisko niej, dotykał ją a ona kochała go. Wyciągnęła rękę do Miklosa.
—
Chodź ze mną — powiedziała — wiem, że spodoba ci się oglądanie koni twojego
wuja.
Książę podszedł do drzwi i otworzył je:
—
Dziękuję — powiedział miękko, gdy Forella mijała go i słowa jego były jak miła
pieszczota.
W hallu nie było nikogo. Gdy Forella i Miklos skręcili w lewo korytarzem, który
prowadził ich do bocznych drzwi najbliższych stajni, zobaczyła Newmana nadchodzącego z
przeciwka. Ruszał się dużo szybciej niż zwykle i usłyszała jak mówił do księcia.
—
Muszę poprosić Jego Wysokość, by szedł ze mną natychmiast. Zdarzył się okropny
wypadek.
P
óźniej Forella z trudem mogła sobie dokładnie przypomnieć, co się działo i w jakiej
kolejności, ale wszystko było tak dramatyczne, że aż nierealne. Wydawało się nieprawdopodobne,
że biedna pani nie żyła i że książę jest wolny. Gdy była w stajni z Miklosem karmiącym konie
udawała, że słucha jak Thomas rozmawia z małym, ale jej myśli krążyły wokół księcia. Być może
jego żona przeżyła tylko szok i nie zabiła się, jak to planował Francuz. Myślała, kim on był i kim
mogła być Lucille, i właściwie dlaczego szantażowali księcia. Potem stwierdziła, że stało się
sprawiedliwie, bo tak jak on uratował ją przed poślubieniem hrabiego, tak ona uratowała go przed
poślubieniem kogoś, kto zaplanował ze swoim bratem morderstwo pani. Wszystko to wydawało się
takie skomplikowane i okro
pne, że nadal nie mogła opanować małego drżenia, a jednocześnie
przepełniającego ją szczęścia, że książę jest wolny. „Nawet jeśli on... mnie nie zechce, myślała
odkąd go kocham.. . pragnę dla niego... wszystkiego co najlepsze".
Thomas wsadził Miklosa na grzbiet jednego z cudownych ogierów.
—
Chcę jeździć na tym koniu — powiedział Miklos. — Myślisz, że wuj Janos mi
pozwoli?
—
Będziesz musiał sam go o to zapytać — odparł Thomas.
— Dzisiaj nie ma na to czasu —
odparł Miklos — ponieważ mama czeka na mnie w
zamku, by zabrać mnie do szkoły....
—
Być może w następne wakacje — odpowiedział Thomas z uśmiechem.
—
Tak, oczywiście, w następne wakacje! — zgodził się Miklos.
Forella zastanowiła się, gdzie też ona będzie gdy nadejdą wakacje. Jej myśli wydawały
się krążyć w kółko i stale widziała wyprostowane ramiona biednej pani, gdy próbowała znaleźć
coś czego mogłaby się chwycić, gdy Jacques wypychał ją z okna. Teraz mogła myśleć jasno o
tym i wiedziała, że książę każąc mu wynieść się z domu i kraju nie miał zamiaru ratować go od
konsekw
encji przestępstwa, ale chciał uniknąć skandalu i rozgłosu, które przyniosłaby sprawa
o morderstwo. To było nie tylko coś przed czym on by się wzbraniał, ale ponad wszystko nie
chciał pozwolić na cierpienie tak wielu innych ludzi jak księżniczka, doktor, Thomas i ona sama.
Gdyby wezwano policję, wszyscy musieliby złożyć zeznania i ich anonimowość zostałaby
ujawniona.
„Wtedy wuj George wiedziałby, gdzie jestem i nie musiałby mnie już szukać" —
pomyślała Forella z przerażeniem. Zrozumiała, że ostatniej nocy, gdy widziała Jacquesa patrzącego
jak się wtedy zdawało w jej okno, patrzył on w rzeczywistości nieco wyżej. Była pewna, że przez
ostatnie parę dni, gdy kręcił się tu i wypytywał służbę, próbował poznać dokładnie jak
gospodarstwo było zorganizowane. Dowiedział się, że gdy jedna pielęgniarka jadła, druga pełniła
dyżur sama. Sprawa była prosta do wykonania. To była jedna szansa na milion, że będziemy
akurat patrzeć przez teleskopy, pomyślała Forella i być może dlatego, że to moc większa niż przy-
padek
zapewniła, że książę nie będzie oskarżony o uczynek, którego przy szlachetności swojego
serca nigdy nie popełniłby. Było to tak, jakby jej prośby zostały wysłuchane dokładnie i gdy ona
prosiła o jego szczęście, Bóg usłyszał i przyszedł, by uratować ich oboje.
„Jeśli tylko... to mogłaby być... prawda" — wyszeptała Forella do siebie i przestraszyła
się, że może za dużo by chciała.
Gdy skończyli oglądać konie, jeden z lokajów przyszedł do stajni mówiąc, że Jego
Wysokość prosi by wrócili do domu, gdzie czeka na nich w bawialni. Zdenerwowana i prze-
straszona, że stało się coś czego nie przewidywała, blada weszła do pokoju. Książę stał tyłem do
kominka i gdy we
szli odezwał się:
—
Miklos, chcę żebyś poszedł na górę i poznał swoją krewną księżniczkę Marię Dabas,
o
której ci opowiadałem w drodze.
—
Z przyjemnością ją poznam, wuju Janos — odpowiedział Miklos — czytałem o Imbe
Dabas i o tym jak był stracony
—
Nie rozmawiaj z nią o tym — ostrzegł książę — ona bardzo się niecierpliwi, by cię
poznać i spiesz się, bo musimy niedługo wracać do zamku. Newman czeka przy schodach, żeby
pokazać ci drogę do księżniczki.
Gdy tylko Miklos wyszedł, książę wyciągnął ręce do Forelli:
—
Posłuchaj moja droga, ponieważ będzie tu wiele rzeczy do załatwienia, chociaż wiem,
że doktor Bouvais sprawi by wszystko poszło gładko, chcę żebyś opuściła dom niezwłocznie i
pojechała do mojej posiadłości na drodze do Southampton.
Forella popatrzyła na niego zdumiona i on powiedział:
—
Przyjadę do ciebie później, ale musisz być wystarczająco dzielna i pojechać tam
sama. Zrobisz to?
—
Wiesz, że tak... wszystko cokolwiek mi powiesz, żebym zrobiła — odpowiedziała
Forella — ale... nie... rozumiem.
—
Potem wytłumaczę — rzekł książę — ale ważne jest to, żeby nikt cię tu nie zobaczył.
Wyjawiłaś swoje prawdziwe imię a poza tym, wokół wypadku i pogrzebu będzie dużo szumu i
niepotrzebnych plotek.
—
Rozumiem i... będę czekała na... ciebie.
Książę uniósł jej dłoń i pocałował.
—
Dziękuję ci, moja kochana — powiedział miękko. — Teraz idź i przygotuj się, a ja
wytłumaczę księżniczce, co się wydarzyło. Powóz będzie czekał na ciebie, a ja postaram się
opóźnić wszystko aż odjedziesz.
—
Dziękuję... dziękuję ci — powiedziała Forella półgłosem.
Pocałował ją jeszcze raz w rękę, a potem poszła na górę do swojej sypialni. Nie zdziwiła
się, że pani Newman już tam jest.
—
Jego Wysokość powiedział, że musisz zaraz wyjechać milady — powiedziała — i to po
tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło, jest jeszcze bardziej smutne.
— Przykro mi z powodu biednej pani —
powiedziała Forella cicho.
— Mu
simy wierzyć, że Bóg wiedział lepiej — odparła pani Newman.
—
Tak też myślę — zgodziła się Forella, zastanawiając się w jaki sposób jej modlitwy
zostały wysłuchane.
Przebrała się szybko w strój podróżny i zjadła lekki posiłek przyniesiony jej na tacy.
Zau
ważyła, idąc pożegnać się z księżniczką że książę opuścił już dworek i zabrał Miklosa do
zamku. Potem miał spotkać się z szefem policji, by poinformować go o wypadku.
—
Jeśli chcesz wiedzieć co myślę — powiedziała księżniczka— to jest to ogromna ulga
nie tylko dla Giselli, ale
także dla drogiego Janosa, chociaż oczywiście nie są to w takiej
chwili odpowiednie słowa.
—
Nie... oczywiście, że nie — wymamrotała Forella.
—
Myślę, że wszyscy boimy się dostania do gazet — ciągnęła księżniczka cicho. — Jeśli
oni donio
są kim jesteśmy i dlaczego tu jesteśmy, wiele złego może się zdarzyć.
—
Jestem pewna, że książę załatwi to tak, żeby nie było skandalu — odpowiedziała
Forella.
—
Dlaczego miałby być? — spytała księżniczka. — To był wypadek chociaż wiem, że
biedne pielęgniarki obwiniają siebie za to, że zostawiły ją samą nikt poza kompletnym hipokrytą
udawałby, że to była tragedia.
—
Muszę jechać... Wasza Wysokość.
—
Janos powiedział mi, że wysyła cię stąd — odparła księżniczka. — Było cudownie
gościć cię tutaj i jed yną rzeczą jakiej żałuję to to, że nie wyjawiłaś mi swojego sekretu, co
uważam za nieuprzejme z twojej strony biorąc pod uwagę, że znasz mój.
—
Opowiem ci wszystko następnym razem, gdy się spotkamy — obiecała Forella i
księżniczka roześmiała się.
—
Mam przeczucie, chociaż nie jestem jasnowidzem, że to może być o wiele szybciej
niż to wydaje się możliwe i może twoja sytuacja będzie całkiem inna niż w tej chwili.
Forella nie odpowiedziała. Wiedziała, że oczy księżniczki jaśniały z ciekawości, gdy ona
schyliła się, by pocałować ją w policzek.
—
Obiecuję, że jeśli będę mogła — powiedziała — napiszę i powiem ci wszystko to, co
chcesz wiedzieć.
—
Więc zrób to niedługo — odparła księżniczka — inaczej umrę z czystej ciekawości.
Forella roześmiała się. Potem zbiegła na dół, gdzie czekał na nią kryty powóz, a skrzynie
ze wszystkimi jej pięknymi sukniami były przyczepione z tyłu. Zauważyła, że woźnica powozi
czterema dorodnymi końmi i gdy ruszyli pomyślała, że powóz jest bardzo lekki. Wiedziała, że
podróż nie będzie długa, ale jakże wygodna. Było to dziwne uczucie ruszać w nieznane, ale
ponieważ wszystko zorganizował książę, nie bała się, a raczej była lekko podekscytowana.
Późnym popołudniem konie skręciły w drogę, na końcu której ukazał się bardzo piękny dom.
Był tej samej wielkości co dworek, ale wybudowany z czerwonej cegły. Jego porty ko we drzwi i
okna wskazywały na to, że został wybudowany w czasach królowej Anny.
Służba czekała, by ją przywitać i Forella pomyślała, że posłaniec musiał jechać przodem,
by zawiadomić o jej przyjeździe. Kamerdyner był nieco młodszy od Newmana, ale przywitał ją
równie elegancko:
— Witamy, milady.
To dało Forelli do zrozumienia, że stale jeszcze ma używać tytułu swojej matki. Gdy
rozejrzała się dookoła po przepięknym, marmurowym hallu, nie mogła powstrzymać okrzyku:
—
Jaki piękny dom!
—
Jego Wysokość kupił go w tym samym czasie co i jacht, który trzyma w Southampton.
Lokaj uśmiechnął się i ciągnął dalej:
—
Jego Wysokość, co stwierdzam z radością, nie interesuje się tymi modnymi i
niebezpiecznymi pociągami jako środkiem transportu. Kocha konie.
—
Konie są dużo przyjemniejsze — potwierdziła Forella.
—
Tak też i ja myślę, milady — odparł kamerdyner. — Znajdzie pani świetne konie w
stajniach, chociaż jestem pewien, że Jego Wysokość będzie chciał je sam pokazać.
Ponieważ książę miał dołączyć do niej, Forella poszła na górę jak we śnie. Wiedziała, że
każda dzieląca ich chwila przedłuża się w nieskończoność.
Starsza pokojówka czekała na nią i zasugerowała odpoczynek po podróży i rzeczywiście,
ponieważ wydarzenia tego dnia były wyczerpujące, Forella usnęła. Gdy obudziła się zobaczyła,
że jest dużo później niż się spodziewała. Wykąpała się, ubrała w jedną z pięknych sukien
przesłanych jej przez księcia z Londynu i zeszła na dół oczekując, że zje kolację w samotności.
Jednak gdy doszła do hallu kamerdyner powiedział:
—
Posłaniec właśnie przyjechał milady, by powiedzieć, że Jego Wysokość jest w drodze
i jak sądzę, powinien być z nami za jakąś godzinę. Myślałem, że może będziesz wolała zaczekać
z kolacją na niego.
— Tak..
. oczywiście — zgodziła się Forella.
Zeszła do salonu, który był wielkim, wysokim pokojem umeblowanym luksusowo i ze
smakiem, w sposób charak
terystyczny dla wszystkich posiadłości księcia. W powietrzu czuć było
zapach kwiatów. Okno, gdzie zasłony nie były jeszcze zaciągnięte, wychodziło na ogród pełen
róż.
„To jest zachwycające", pomyślała Forella.
Czuła, że jej serce bije w takt zegarka i powtarza za każdym razem imię księcia, znów i
znów.
T
rochę później drzwi otworzyły się. Oczekiwała, że książę zjawi się w swoim stroju
jeździeckim, w którym zwykle podróżuje. Jednak on musiał przybyć do domu, gdy o tym nie
wiedziała i zdążył się przebrać w strój wieczorowy. Wyglądał tak cudownie i był tak przystojny,
że aż krzyknęła z zachwytu nie tylko dlatego, że tam był, ale i z powodu jego wyglądu. Drzwi za
nim zamknęły się i nie zastanawiając się, pełna radości pobiegła ku niemu. Gdy dobiegła do
niego
opanowała się, ale jego ramiona otuliły ją i przytrzymały tak blisko, że mogła czuć jak bije
jego serce.
— Moja kocha
na, moja słodka — powiedział miękko — przepraszam że jestem tak
późno.
—
Czy... wszystko... w porządku?— Z trudem mogła wymówić słowa i głos, jakim
zadawała pytania nie brzmiał jak jej własny.
— Wszystko dobrze —
odparł — chodź, usiądź, a ja ci opowiem.
Udała się w kierunku sofy, tak jak tego oczekiwał. Gdy usiadła, drzwi otworzyły się i
weszli służący z szampanem. Napełnili kryształowe kieliszki z wygrawerowanymi na nich
insygniami księcia.
— Kolacja b
ędzie gotowa za kilka minut, Wasza Wysokość, powiedział lokaj
wychodząc z pokoju.
—
Musisz być głodna — rzekł książę. — Nie spodziewałem się, że będziesz czekała na
mnie.
Mówił zwyczajnie, ale to co mówił nie było ważne. Liczyło się spojrzenie jego oczu i
głęboka nuta w jego głosie. Fakt, że był blisko sprawiał, że Forella drżała z podniecenia i czuła,
jakby się unosiła w powietrzu. Nie potrafiła później odtworzyć tego co jadła, czy piła w pokoju
stołowym, lub tego o czym rozmawiali. Wiedziała tylko, że anioły śpiewały nad nimi i że muzyka
była pieśnią miłości, która złączyła ich tak mocno, że mogli się dotknąć. Gdy wrócili do salonu
zasłony były zaciągnięte i w kandelabrach paliły się świece. Książę odezwał się:
— Mamy sobie tyle do powiedzenia.
— Czy... to prawda?
—
Myślę, że bez słów wiesz jak bardzo cię kocham — powiedział książę — i moja
węgierska intuicja mówi mi, chociaż nigdy tego nie powiedziałaś, że to co czujesz do mnie, to
początek miłości.
—
Ja... cię kocham — powiedziała Forella — ale... nigdy... nie myślałam, że będę
mogła... ci to powiedzieć.
—
Powinniśmy zaufać losowi, czy może Bogu, który nas pilnuje — westchnął głęboko
zanim powiedział dalej. — Gdy wiedziałem, że muszę cię wysłać stąd, czułem jakbym wyrywał
sobie serce, ale musiałem to zrobić.
—
Dokąd... teraz mnie... wyślesz? — spytała Forella. To było pytanie, które błądziło w
jej głowie cały dzień. Książę uśmiechnął się i było tak, jakby cały pokój rozjaśnił się.
—
Nigdzie cię nie wysyłam, moja najdroższa — odpowiedział. — Zabieram cię na
Węgry zaraz po ślubie.
—
Ś... lub?
Forella ledwo mogła to wymówić.
—
To nie będzie ślub o jakim być może marzyłaś, z druhnami i wielkim przyjęciem —
odparł książę. — Ponieważ musimy być bardzo dyskretni, zaplanowałem, że weźmiemy ślub jutro
rano w małym kościele tu w wiosce, zanim pojedziemy na jacht do Southampton i ruszymy w
podróż poślubną.
Forella zaklaskała:
—
Ja... nie mogę uwierzyć... w to, co mówisz.
—
To jest oczywiście — powiedział książę — pod warunkiem, że chcesz mnie za męża
—
zamilkł na chwilę, żeby dodać cicho. — Myślę moja droga, że moc silniejsza od nas samych
połączyła nas i że byłoby niemożliwe, abyśmy dalej żyli bez siebie.
—
To prawda... ale nie myślałam... że mnie poślubisz.
—
Jesteś tą, której szukałem przez całe moje życie — odpowiedział książę — i cokolwiek
by ktoś myślał, nie mam zamiaru stracić cię, gdy cię odnalazłem.
—
Czekałam... żebyś to powiedział — odparła — ale... czy jesteś całkiem pewny... że
wybrałeś odpowiednią osobę... odpowiednią na żonę... i że... nie zawiodę cię?
—
Jestem całkowicie pewien — powiedział. — Trochę czasu mi to zabierze, abym mógł
ci dowieść, jak bardzo cię kocham, a już na pewno nie przeżyłbym utraty ciebie.
Sposób w jaki to mówił był wzruszający. Potem łagodnie objął Forellę i przyciągnął
blisko siebie. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
—
Jak możesz być tak doskonała, tak nadzwyczajna — spytał — że nawet gdy cię
dotykam trudno mi wierzyć, że jesteś prawdziwa?
Nie czekał na jej odpowiedź. Jego usta napotkały jej i ona poczuła dotykając ich, że
tęskniła za tym i pragnęła odkąd uświadomiła sobie, że go kocha. Na początku całował ją bardzo
delikatnie, ale gdy poczuł, że cała wiotczeje i jej usta poddały mu się, jego pocałunek stał się
mocniejszy, bardziej
namiętny i wręcz zaborczy. Przyciągnął ją bliżej i bliżej, aż poczuła jak
ogarnia ją dzika namiętność, która wypełnia piersi, gardło i usta, a płomień wzniecony przez
księcia zapłonął także i w niej.
Było to tak zachwycające, że trudno jej było uwierzyć, że rzeczywiście się dzieje. Potem,
gdy wciąż ją całował, nie była już w stanie nawet myśleć. Czuła tylko, że uniósł ją do nieba,
gdzie byli sami i dotknęli bóstwa. Gdy w końcu książę podniósł głowę, Forelli udało się
wyszeptać:
—
Kocham cię... kocham! Czy to rzeczywiście może się... dziać? Myślę... że śnię!
—
Więc ja śnię także — odparł książę — ale nasz sen stał się jawą. Znalazłem cię, moja
najdroższa i tak bardzo się bałem, że cię stracę, ponieważ nie byłem wolny i nie mogłem cię
prosić, byś została moją żoną.
Poznała po sposobie w jaki to mówił, że bał się naprawdę. Przypomniała, w jakiej ona była
rozpaczy, że jest tak wiele pięknych kobiet. Wiedziała, że ich miłość jest inna niż cokolwiek
mogliby czuć lub myśleć o innych ludziach, gdyż tak jak książę powiedział, byli jedną osobą.
Patrzył jej w oczy, jakby wiedział co myśli i powiedział:
—
Moja kochana, moja panna młoda, moje serce, moja dusza i bez wątpienia najlepszy
jeździec, jakiego kiedykolwiek widziałem.
Ponieważ było to tak dalekie od tego, co spodziewała się usłyszeć, Forella zaśmiała się.
—
Czy rzeczywiście... jestem dobrym jeźdźcem? — spytała.
—
Oczywiście — odpowiedział. — Będziemy razem jeździć na najlepszych i
najszybszych koniach.
Forella wciągnęła powietrze mówiąc:
—
To wszystko brzmi tak cudownie... ale wiesz że jedyna rzecz jaka się liczy... to, że ty
będziesz ze mną. Nie chciałam jechać na Węgry, kiedy powiedziałeś, że mnie... wyślesz, bo to
znaczyło opuszczenie cię.
—
Już tego więcej nie zrobię — powiedział książę. — Moja kochana, nigdy nie
myślałem, że mógłbym tak nieoczekiwanie znaleźć szczęście po tylu latach samotności.
Forella nagle poczuła się za niego odpowiedzialna, delikatnie dotknęła dłonią jego
policzka:
— Nigdy
już... nie pozwolę... byś czuł się samotnie — szepnęła — i pragnę... bardziej
niż czegokolwiek... innego w świecie... dać ci... syna.
Książę spojrzał na nią, jakby trudno było uwierzyć w to co usłyszał. Potem nic już nie
mówiąc pocałował ją namiętnie. Wiedziała, że podniecała go i jednocześnie mogła mu ofiarować
to, za czym tęsknił i wypełnić jego życie tak, jak żadna inna kobieta nie byłaby zdolna.
—
Kocham cię... kocham cię... — powiedziała, bo nie było innych słów, które mogłyby
wyrazić to co czuła.
—
A ja cię uwielbiam — mruczał jej do ucha książę. — Jutro moja kochana będziesz
moja i zakończą się wszystkie nasze problemy — po czym dodał — i nie będzie więcej sa-
motnych, bezsennych nocy spędzonych na myśleniu o tobie, ze świadomością, że nie ma
możliwości byś była moja. Chcę cię nauczyć tylu rzeczy moja najdroższa, tak wiele uczuć
obudzić w twoim sercu, myślach i w twoim cudownym węgierskim ciele.
Forella wiedziała, co miał na myśli i zaśmiała się ze szczęścia.
Potem całował ją znów i nie dało się myśleć o niczym innym, jak o tym, że nic nie liczy się
w przyszłości oprócz tego, że on będzie z nią. Była jego, a on jej na wieki. Teraz, gdy spełniły się
ich marzenia, nikt nie mógł ich rozdzielić, czy zniszczyć ich miłości, która dla nich wypełniała
cały świat i była im dana przez Boga.