Barbara Cartland
FORELLA
Od Autorki
Książę Walii, późniejszy Edward VII, miał swój specjalny sposób
na odnajdowanie sypialni pięknej kobiety, którą się interesował.
Ponieważ domy, w których bywał Jego Wysokość, były zwykle
olbrzymie, sugerował on, że róża wystawiona na zewnątrz danej
sypialni ułatwi jego poszukiwania i zapobiegnie kłopotliwym
pomyłkom.
Książę ożenił się z piękną Aleksandrą Duńską w 1863 roku, ale
już pięć lat później, gdy przyszło na świat ich trzecie dziecko,
księżniczka Viktoria, jego romanse ożywiały plotki. Mówiło się o
ponętnych pięknościach w Rosji, gdzie książę był obecny na ślubie
Dagmary, siostry księżniczki Aleksandry, z carewiczem Aleksandrem
i kuszących księżniczkach, a także aktorkach w Paryżu, dokąd
pojechał sam następnego roku.
Tam książę wodził rej, a młodsi członkowie towarzystwa chętnie
naśladowali go. Dla wielu z nich był to mile widziany bunt przeciwko
powadze i dokładności Księcia Pana, a po jego śmierci, przeciwko
przygnębieniu, nudzie i nieustającej żałobie Królowej Wiktorii w
Zamku Windsor.
Rozdział 1
Rok 1870
Po obiedzie panie przeszły do wielkiego salonu ozdobionego
kryształowymi kandelabrami i ogromną ilością egzotycznych
kwiatów. Ubrane w suknie spiętrzone z tyłu na tiurniurach, które
według wskazówek Frederica Wortha zajęły miejsce krynolin,
wyglądały jak wspaniałe łabędzie. Tiurniury idealnie akcentowały ich
cienkie talie, a ponad nimi opięte gorsety doskonale podkreślały
wypukłość i krągłość piersi, które przyciągały wzrok dzięki znów
modnym głęboko wyciętym dekoltom.
Kogoś, kto nie wiedział, że gospodarzem przyjęcia jest książę
Janos Kovac, mógłby zdziwić widok tak wielu pięknych kobiet
zebranych w jednym pokoju. Zdawało się, że całe Alchester otoczone
jest aurą bogactwa. Niewielu zapewne z przybyłych tu na weekend
gości mogło pamiętać jak wyglądał zamek, zanim duke Alchester
sprzedał go księciu.
— Jedyne pocieszenie — powiedziała starsza bogata dama w
stroju mieniącym się diamentami — to to, że Alchesterowie nie tylko
byli w stanie zapłacić swoje rachunki, ale odkąd pozbyli się zamku,
wiedli swoje życie we względnym komforcie.
— Moja droga, czy pamiętasz jak tu było? — zawołała jej
rozmówczyni. — Zimą przejmujący chłód, a sufit i ściany wilgotne z
powodu cieknącego dachu! Nic nie było reperowane ani poprawiane
od blisko pięćdziesięciu lat! I to niezjadliwe jedzenie!
Damy roześmiały się ironicznie.
— Zupełnie inaczej, niż dziś wieczór!
Zamilkły nagle obydwie zdając sobie sprawę, jak wspaniała była
kolacja i jaką radością dla każdego smakosza było wino podawane do
kolejnych dań.
Książę Janos, właściciel ponad tysiąca akrów ziem we
wschodnich Węgrzech, przyjechał do Anglii przede wszystkim po to,
by polować. Tak bardzo jednak zauroczył go sport, który uprawiał z
ogromnym entuzjazmem w Shires, że nie tylko został członkiem kilku
klubów, lecz stał się także posiadaczem stajni dla koni wyścigowych,
które na dokładkę bardzo szybko zaczęły odnosić zwycięstwa.
Gdyby udało się to jakiemuś innemu młodemu człowiekowi,
rozsiewałby wokół siebie zazdrość i nienawiść. Jednak nie książę
Janos. Był coraz bardziej popularny nie tylko wśród tych, którzy
dosiadali jego koni i kibicowali mu, ale także w Klubie Jeździeckim,
którego stał się członkiem. Zaproszenia na jego przyjęcia były wręcz
rozchwytywane, a on znalazł sposób na to, jak to ktoś zauważył trochę
złośliwie, by pomieścić więcej piękności na jednym metrze
kwadratowym, niż udało się to kiedykolwiek innym gospodarzom.
Rozglądając się po pokoju, widząc te wszystkie blondynki,
brunetki i rude, nikt nie miał wątpliwości, że nawet Parysowi, gdyby
mógł być tam obecny, trudno byłoby zdecydować, której z nich należy
się złote jabłko.
Książę znał mnóstwo pięknych kobiet i nie było wątpliwości, że
one były nim zafascynowane, zaintrygowane i zaślepione, i z całą
pewnością znajdował się w centrum ich uwagi. Tym więc dziwniejsze
było to, że nawet najbardziej wścibscy intryganci towarzystwa mogli
powiedzieć tak niewiele o nieskandalizującym i dyskretnym księciu
Janosu, co bynajmniej nie odnosiło się do jego gości.
W momencie, gdy lady Esme Meldrum podchodziła do jednego
ze zdobionych złotymi ramami luster, markiza Claydon śledziła jej
ruchy wzrokiem pełnym nienawiści. Bez wątpienia lady Esme była
nadzwyczaj piękna, a jej uroda podziwiana przez współczesnych
artystów. Wydawało się niemożliwe, by mógł gdzieś istnieć ktoś
cudowniejszy od niej, złotowłosej, z oczami koloru miodu, o cerze jak
przeźroczysta porcelana.
Poruszała się pięknie, a jej figura przypominała figurę bogini. Z
prawdziwej miłości poślubiła Sir Richarda Meldrum. Co prawda jej
rodzice oczekiwali że znajdzie lepszą partię, ale gdy o Sir Richardzie
Meldrum zaczęto mówić jako o jednym z najbardziej obiecujących
ambasadorów w Europie, pogodzili się z wyborem córki. Jednak po
ośmiu latach małżeństwa z mężczyzną który był coraz bardziej
pochłonięty swoimi obowiązkami, lady Esme zaczęła szukać
rozrywki.
Hrabia Sherburn zwrócił uwagę na jej piękność w tym samym
momencie, w którym ona stwierdziła, że niewątpliwie jest on szalenie
atrakcyjną partią. Osmond Sherburn był bogaty, przystojny, odrobinę
już znudzony odnoszonymi sukcesami i absolutnie nie zainteresowany
małżeństwem. Dużo ambitnych matek uważało, że właśnie ich córki z
wdziękiem zdobiłyby klejnoty Sherburnów i na pewno byłyby
czarującymi paniami rodzinnego domu hrabiego i innych jego
posiadłości.
Wykazał on jednak na tyle sprytny, by kierowe swoją uwagę ku
kobietom zamężnym. Narażał się przez to ich małżonkom, czasami do
tego stopnia nawet, iż gotowi byli wyzwać go na pojedynek. Jednak
przyjaźń hrabiego z Księciem Walii i jego pozycja w towarzystwie,
zmuszały ich do pewnych ustępstw i słusznych przemyśleń, że
prowokowanie go byłoby na pewno błędem.
Tym to sposobem hrabia mógł bawić się na całego, dokonując
przy tym odkrycia, że tylko nieliczne kobiety odmawiały spełnienia
jego życzeń. Właśnie zakończył krótkotrwały, acz przyjemny romans
z markizą Claydon. Jak zwykle, to on ochłonął pierwszy i zastanawiał
się, jak wyswobodzić się z jej kurczowo zaciśniętych i zaborczych
objęć, gdy na horyzoncie pojawiła się lady Esme.
Mówienie, że stracił dla niej głowę byłoby przesadą gdyż hrabia
zawsze stał twardo na ziemi. Jego sercem zawsze rządził rozum, gdyż
nawet w najbardziej żarliwych i burzliwych romansach zachowywał
ostrożność. To właśnie, bardziej niż cokolwiek innego sprawiało, że
zakochane w nim kobiety zawsze zdawały sobie sprawę, że nigdy w
pełni nim nie zawładną.
— Nie mogę zrozumieć, dlaczego straciłam Osmonda —
szlochała do markizy jakaś piękność, zanim ona i hrabia zwrócili na
siebie uwagę.
— Moja droga, może byłaś zbyt uległa — odparła Kathie
Claydon.
— A jak inaczej można zachowywać się przy Osmondzie? —
zapytała piękność. — On jest taki dominujący, taki władczy, a i jego
przygniatająca przewaga sprawia, że nie sposób odmówić mu
czegokolwiek.
Markiza trafnie oceniła sytuację i stwierdziła, że tym razem
hrabiemu potrzebne jest wyzwanie.
Kiedy więc spotkali się na przyjęciu, na którym żadne z nich nie
było zainteresowane nikim innym, posyłała mu zagadkowe spojrzenia.
Była w swym zachowaniu prowokująca, a jednocześnie intrygująca,
zachęcająca i tajemnicza. Ale gdy zostali już kochankami, jej siła
osłabła i nie była już w stanie dłużej go prowokować, tak jak
wcześniej zamierzała. Stała się absolutnie uległa i posłuszna
wszystkiemu, czego od niej żądał.
Kiedy więc zdała sobie sprawę, a była bardzo doświadczona w
sztuce miłości, że hrabia oddala się od niej, ogarnęła ją rozpacz.
Uświadomiła sobie, że pokochała hrabiego tak, jak nigdy dotąd
nikogo w całym swoim życiu nie kochała. Jej małżeństwo było
zaaranżowane przez rodziców i chociaż pochlebiał jej fakt bycia
markizą Claydon, nie zdarzyło się, by nawet w bardziej intymnych
chwilach doznała przyjemności.
Dopiero wtedy, gdy obdarowała męża dwoma synami i córką i
gdy wzięła swojego pierwszego kochanka, odkryła namiętność.
Zrozumiała jak wiele w życiu straciła, ale przecież i tak nigdy nie była
naprawdę zakochana. Aż do chwili, dopóki w jej życiu nie pojawił się
hrabia.
Potem, gdy już zakochała się tak bardzo, że gotowa była błagać
hrabiego by uciekł gdzieś razem z nią odkryła, że żyła dotąd w
świecie złudzeń. Fakt, że jej miejsce zajęła lady Esme, był dla niej
bardziej gorzki, niż gdyby chodziło o jakąś nieznaną piękność
należącą do tego samego kręgu towarzyskiego, w którym
nieuchronnie widywali się prawie każdego dnia.
W ciągu ostatnich kilku lat Książę Walii znów zaczął cieszyć się
wolnością. Otaczał się młodymi, żądnymi rozrywki, najbogatszymi i
nie szanującymi etykiety członkami towarzystwa londyńskiego. W
1863 roku poślubił piękną Aleksandrę Duńską ale już w 1868 roku,
kiedy to przyszło na świat ich trzecie dziecko, księżniczka Viktoria,
liczba jego romansów była na tyle duża, że nie sposób było je
tuszować lub choćby ignorować.
Już dwa lata wcześniej, gdy odwiedził St. Petersburg, by wziąć
udział w przyjęciu weselnym siostry księżniczki Aleksandry,
Dagmary, z carewiczem Aleksandrem, dużo ludzi szeptało, że nie
poprzestawał tylko na flirtach z ponętnymi pięknościami rosyjskiej
stolicy. Jeszcze więcej opowieści dotarło z Paryża, dokąd samotnie
udał się następnego roku.
Odtąd jego podboje i ich efekty, dosyć barwnie opisywane,
szybko następowały po sobie. Pierwszą z wielu aktorek, które
zaistniały w jego życiu, była ponętna Hortensja Schneider. Po niej
były też inne piękne kobiety, poczynając od debiutujących w
towarzystwie panien, które miał okazję spotkać na balach, aż do
dojrzałych, zamężnych piękności Beau Monde.
Książę Walii miał swój styl — całkiem inny niż jego ojciec czy
matka uważaliby za właściwy — i nie sposób było mu się oprzeć.
Ułatwiło to bardzo życie innym dżentelmenom, którzy dotąd dbali o
pozory porządnego zachowania. W istocie, dopóki nie umarł ojciec
księcia zawsze narażeni byli na burę lub wykluczenie z dworu z
powodu najmniejszego nawet skandalu.
Nikt już nie stawiał barier, a romanse Księcia Walii były jawne i
akceptowane prawie przez wszystkich, z wyjątkiem niektórych rodzin
z zasadami, jak na przykład rodzina markizy Salisbury. Życie tym
samym stało się łatwiejsze i znacznie przyjemniejsze dla arystokratów
w wieku księcia lub nieco od niego starszych.
Nie ułatwiało to markizie Claydon pogodzenia się z faktem, że
hrabia Sherburn znudził się nią. Próbowała oszukiwać samą siebie i
wierzyć, że to tylko chwilowy nastrój i że on wróci do niej. Jednak
przerwy między jego odwiedzinami stawały się coraz dłuższe, a
tłumaczenia, że jakiś niecierpiący zwłoki interes wymagał jego
obecności, nie były już przekonywające.
Wkrótce, gdy stało się jasne, że tym „interesem" był lady Esme
Meldrum, złość i zazdrość markizy osiągnęły szczyt. Jeszcze nigdy w
życiu nie darzyła nikogo taką nienawiścią, jak lady Esme. Godzinami
wpatrując się w lustro zastanawiała się, dlaczego nie zdołała utrzymać
hrabiego, mimo że w opinii innych, z burzą ciemnych włosów,
błyszczącymi oczami i szlachetnymi rysami, była daleko bardziej
atrakcyjna od swojej rywalki.
W końcu jednak musiała pogodzić się z faktem, że hrabia odszedł.
Nie widziała go od miesiąca, aż do chwili, gdy dzisiaj znaleźli się
wśród innych gości w zamku Alchester. Sama skarciła siebie w duchu,
gdy przed kolacją na widok hrabiego wchodzącego do salonu, jej
serce podskoczyło i poczuła, że jest jej ciężko oddychać. Była zbyt
dumna, by się skarżyć, tak jak to czyniły inne kobiety po utracie
hrabiego. Udawała, nawet jeśli nikt w to nie wierzył, że ona pierwsza
zakończyła ten romans, ponieważ już jej nie bawił.
Markiza miała wiele wad, ale na pewno nie była typem kobiety,
która zdruzgotana przeciwnościami losu szlochałaby i lamentowała,
nawet jeśli utraciła coś, co było dla niej najważniejsze w życiu.
Przyrzekła sobie, że będzie walczyła, i nawet jeśli hrabia nie wróci do
niej, znajdzie sposób na to, by pożałował tego, jak z nią postąpił.
Prędzej czy później, myślała, odegra się także na Esme Meldrum i
sprawi, by cierpiała tak, jak ona teraz.
Być może wśród przodków markizy znalazł się jakiś
gorącokrwisty Włoch lub Hiszpan, którzy dobrze wiedzieli co znaczy
vendetta. Wszystkie inne kobiety porzucone przez hrabiego płakały
straciwszy nadzieję, ale nie działały. Markiza zdecydowała, że będzie
inna.
— Ukaram go — mówiła do swojego odbicia w lustrze — nawet
jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jaką uczynię w moim życiu.
W nocy leżała z otwartymi oczami i myślała o nieszczęściach i
katastrofach, które ściągnie na głowę hrabiego, aż pewnego dnia ten
przypełznie do niej na kolanach błagając o litość. Fantazje te, choć na
krótko, koiły ból po stracie, ból, który był jak otwarta rana w sercu.
Teraz, gdy obserwowała go jak wszedł do salonu i witał się z księciem
miała pewność, że z żadnym mężczyzną, który ją całował, nie czuła
się tak dobrze, jak z nim.
Gardziła sobą wierząc, że gdyby w tym momencie wyciągnął do
niej ręce, bez wahania pobiegłaby do niego. Zamiast tego jednak,
sztywno wyprostowana i cała oficjalna w swej pozie odezwała się do
niego gdy podszedł:
—Dobry wieczór, Osmondzie, miło cię tu widzieć.
—Chyba nie muszę ci mówić, że wyglądasz piękniej niż
kiedykolwiek — odparł hrabia lekko...
To co powiedział brzmiało szczerze, ale wyraz jego oczu tylko
utwierdził markizę w przykrym przekonaniu, że hrabia nie jest już nią
zainteresowany. Jej nienawiść wzmogła się. Z wysiłkiem, gdyż trudno
jej było wydobyć z siebie głos, powiedziała:
— George cieszy się na spotkanie z tobą, ale najpierw poznaj jego
bratanicę, córkę zmarłego brata Petera, która właśnie przyjechała, by
zamieszkać z nami.
Mówiąc to wskazała na stojącą obok niej bardzo młodą i
schowaną w cieniu dziewczynę.
— Forello — ciągnęła markiza — to jest hrabia Sherburn,
właściciel najświetniejszych koni wyścigowych w Anglii, jak również
słynny sportowiec.
Ton głosu markizy sprawił, że charakterystyka ta zabrzmiała jak
obelga. Hrabia doceniając jej sarkazm, skłonił się lekko w stronę
bratanicy i przesunął w kierunku lady Esme, która stała po drugiej
stronie pokoju. Sposób w jaki podała mu rękę i wyraz oczu, z jakim
na niego patrzyła potwierdził tylko to, czego markiza była już pewna.
Gdy odwróciła się, by z przesadną wylewnością przywitać się z
innymi znanymi sobie gośćmi, pałała żądzą zemsty.
Stojąc obok ciotki i bacznie obserwując Forella zastanawiała się,
skąd pochodzi źródło tej złości. Podczas dziwnego życia jakie wiodła
ze swoim ojcem, nauczyła się oceniać ludzi nie tylko po tym co
mówią ale także wyczuwając wibracje pochodzące od nich.
Zorientowała się szybko, gdy zjawiła się tydzień temu w domu
swojego wuja na Park Lane, że jej ciotka nie ucieszyła się z tej
wizyty. Markiza sprzeciwiała się zamieszkaniu z bratanicą męża pod
jednym dachem.
Mimo, że nie była obecna przy kłótniach toczących się na temat
jej osoby, doskonale zdawała sobie z nich sprawę. Od momentu
przyjazdu z Włoch, gdzie w czasie epidemii tyfusu zmarł jej ojciec,
wiedziała, że ciotka nie przyjmie jej życzliwie.
— Czy chcesz mi powiedzieć, George — zapytała markiza z
niedowierzaniem — że córka twojego brata, której nie widziałam w
życiu na oczy, zamieszka razem z nami i że to ja będę musiała
przedstawiać ją na Dworze i wprowadzić do towarzystwa?
— Nie pozostaje nam nic innego do zrobienia, Kathie —
odpowiedział markiz krótko. — Teraz, po śmierci Petera, stałem się
opiekunem tej dziewczyny, a ponieważ ona ma dziewiętnaście lat,
powinna była zostać wprowadzona do towarzystwa już prawie rok
temu.
— Ależ to było niemożliwe, bo szalała po świecie ze swoim
ekscentrycznym ojcem — odrzekła markiza ostro.
— Wiem o tym — odparł markiz — dotąd jednak nie była to
nasza sprawa, że Peter wiódł życie według własnego widzimisię.
Teraz jednak my musimy zrobić to, co jest najwłaściwsze dla jego
córki.
— Ona z pewnością musi mieć jeszcze jakąś rodzinę, która
chętnie przejęłaby opiekę nad nią, gdybyś im dobrze zapłacił.
— Ich pozycja jest inna niż nasza — odparł markiz. — Uważam,
że opieka nad nią jest moim obowiązkiem aż do chwili, gdy wyjdzie
za mąż.
Zapadła cisza, a po chwili markiza wybuchła:
— Więc tak naprawdę chodzi ci o to, żebym to ja znalazła dla niej
męża!
— Czemu nie? — zapytał markiz. — Masz mnóstwo znajomych,
którzy plączą się tu, piją moje wino i korzystają z mojej gościnności.
Na pewno któryś z nich nadawałby się na męża mojej bratanicy!
— Bratanicy bez posagu i bez obycia towarzyskiego, sądząc po
sposobie życia jakie prowadził twój brat? — spytała urażona markiza.
— Jest piękną dziewczyną — odpowiedział markiz — i
przypuszczam, że możesz zadbać o jej wygląd i nauczyć tego, co
powinna wiedzieć.
Jego żona nic nie odpowiedziała, a dopiero po chwili on dodał już
bardziej pojednawczym tonem:
— No, Kathie, przecież nie tak dawno temu też byłaś młoda. Nie
moglibyśmy przecież zostawić tej dziewczyny w slamsach Neapolu
bez nikogo, kto mógłby się nią zająć, poza starym sługą Petera, który
podróżował razem z nimi przez wszystkie te lata.
— Chyba nie masz zamiaru i jego tutaj sprowadzić? — zapytała
markiza.
— Nie, zamierzam dać mu odprawę — odpowiedział markiz. —
Jest dobrym człowiekiem i podaruję mu domek na wsi.
Po chwili ciszy jaka zapadła markiza spytała:
— A dziewczyna?
— Przyjedzie za trzy tygodnie. W drodze przez Francję
towarzyszyć jej będzie siostra zakonna i kurier. Uważałem za
stosowne dać jej trochę czasu, by mogła dojść do siebie po śmierci
ojca...
Słowo „śmierć" zapaliło światełko w mroku tego wszystkiego, o
co prosił ją mąż.
— Jeśli Forella jest w żałobie, nie może się spodziewać, że będzie
uczestniczyła w balach. Nikt nie chce widzieć małej, czarnej wrony na
przyjęciach.
— Tym nie musisz się martwić — odrzekł markiz.
— Czemu?
— Ponieważ wiesz, że Peter był zawsze niezwykły. Otóż
zaznaczył w swoim testamencie, że nikt nie powinien być po nim w
żałobie, czy też ubierać się na czarno. Życzył sobie również, żeby
pochować go bez żadnego zamieszania.
Markiz zamilkł na chwilę, po czym dodał:
— Mój brat napisał do mnie: „Wiodłem cholernie dobre życie i
cieszyłem się każdą jego chwilą. Jeśli ktokolwiek zatęskni za mną, to
mam nadzieję, że wypije szklankę szampana w imię mojej pamięci i
będzie życzyć mi szczęścia, gdziekolwiek znajdowałbym się w
przyszłości".
Jego głos załamał się lekko po przytoczeniu słów brata, ale
markiza tylko prychnęła:
— To brzmi dokładnie tak nonsensownie, jak tylko można się
było spodziewać po twoim bracie, ale myślę, że w znacznym stopniu
ułatwi mi to właściwe zajęcie się jego dzieckiem. Jednocześnie nie
myśl, George, że będzie to dla mnie łatwe, bo wcale nie będzie.
— Chcesz powiedzieć — odrzekł markiz — że nie za bardzo
podoba ci się pomysł bycia opiekunką debiutantki i ponieważ nie
jestem głupcem, naprawdę doceniam to. Najlepszą więc rzeczą jaką
możesz zrobić, jest wydanie jej za mąż tak szybko, jak tylko się da.
Wtedy oboje będziemy mieli ją z głowy.
Zamilkł, zanim po chwili dodał:
— Dam jej trzysta gwinei rocznie, co powinno wszystko ułatwić,
a poza tym możesz wydać na jej wyprawę tyle, ile zechcesz.
Dopiero teraz spojrzenie markizy jakby trochę złagodniało.
— To wyjątkowo hojnie, George.
— Byłem dumny z Petera — powiedział markiz zamyślony — i,
możesz mi wierzyć lub nie, często zazdrościłem mu.
Nie mówiąc nic więcej wyszedł z pokoju, podczas gdy markiza
patrzyła za nim zdumiona. Jak to możliwe żeby George, który miał
wszystko: tytuł, bogactwo i pozycję zarówno na Dworze, jak i w
towarzystwie, zazdrościł swojemu bratu? Nie widywała Petera zbyt
często i nie darzyła sympatią, czego powodem było głównie to, że go
po prostu nie rozumiała.
Peter był trzecim z kolei potomkiem poprzedniego markiza, a tym
samym nie miał najmniejszej szansy na dziedziczenie tytułu. W
czasie, gdy George ożenił się i miał syna, Peter zaczął wieść życie
zupełnie inne niż reszta rodziny. Było tradycją, że młodsi synowie
otrzymywali niewiele, podczas gdy wszystkie pieniądze i dobra
przypadały dziedzicowi.
Wiedząc, że nie mógłby prowadzić życia towarzyskiego, które
interesowało i bawiło jego dwóch braci, postanowił wyruszyć na
podbój świata. Niezadługo wydał swój mały kapitał i musiał polegać
na pensji, którą otrzymywał co sześć miesięcy od prawników rodziny.
Było to jednak wystarczająco dużo, by mógł podróżować a także
ożenić i być szczęśliwym z żoną, której podobał się ten sam dziwny
styl życia.
Ich jedyne dziecko, Forella, przemierzyła pustynie na grzbiecie
wielbłąda zanim jeszcze zaczęła chodzić. Dotarła z rodzicami do tylu
dziwnych i ciekawych miejsc, gdzie angielska kobieta i mężczyzna
byli rzadkością i gdzie tubylcy przyglądali im się z lękiem. Czasami
żona nakłaniała Petera, by napisał do Królewskiego Towarzystwa
Geograficznego o swoich podróżach i niezwykłych rzeczach jakie
oglądał. Ale zazwyczaj, choć wspominał nawet o książce, jego czynny
tryb życia pochłaniał go bez reszty, i brakowało stale czasu by usiąść i
przelać wspomnienia na papier.
— Zrobię to, kiedy będę już stary — mówił śmiejąc się, a potem
znów jechali w jakieś inne miejsce, które Peter uznał za ekscytujące i
warte odwiedzenia.
Życie Forelli było kalejdoskopem barw, nowych ludzi, dziwnych
zwyczajów i tak jak ojciec uwielbiała podróże. Dopiero po śmierci
matki zdała sobie sprawę, że teraz ona jest odpowiedzialna za ojca i
musi dbać o niego, ponieważ było jasne, że on nie był w stanie dbać o
nią. Nigdy w swoim życiu Peter Claydon nie martwił się o dzień
następny. Podporządkował je pewnej filozoficznej sentencji: „Ciesz
się dniem dzisiejszym, bo nie wiadomo, czy jutrzejszy nadejdzie".
Dopadło go, gdy z braku pieniędzy musieli zatrzymać się w
prawdziwych slumsach Neapolu. Co prawda ostrzegano ich, że było
kilka przypadków tyfusu w mieście, ale on śmiał się:
— Jestem niezniszczalny — chwalił się, a w tydzień później już
nie żył.
To Jackson, sługa Petera, miał na tyle rozsądku, by napisać do
markiza. Forella nie była zadowolona, gdy dowiedziała się o tym.
— Czemu to zrobiłeś? — spytała. — Wuj George nie interesował
się nami przez lata. Czemu miałby martwić się teraz?
— Ktoś musi zatroszczyć się o panienkę, Forello — odparł
Jackson.
—Dlaczegóż to?
— Dlatego, że teraz, gdy ojciec panienki nie żyje, Bóg niech
świeci nad jego duszą, Jego Wysokość jest jedynym opiekunem
panienki i on musi coś postanowić.
Forella spojrzała smutnym wzrokiem na kościstego, małego
człowieka.
— Co przez to rozumiesz? Ja wcale nie chcę, żeby ktokolwiek się
mną opiekował.
— Niech panienka posłucha — powiedział Jackson — teraz,
kiedy mistrza nie ma już z nami, musimy robić to, co jest dobre i
właściwe, i czego matka, ta cudowna kobieta, pragnęłaby dla
panienki, gdyby żyła.
— Nie wiem, o czym mówisz — odrzekła Forella, ale wiedziała
jednak i przerażało ją to.
Jak można się było tego spodziewać, dwa tygodnie później w
odpowiedzi na list Jacksona markiz zjawił się w Neapolu. Ponieważ
przypominał jej z wyglądu tatę i był przy tym bardzo wyrozumiały,
Forella rozpłakała się po raz pierwszy od śmierci ojca.
— Brakuje mi go, wuju George — powiedziała przez łzy. — Było
z nim tak wesoło i dobrze, a już na pewno nigdy więcej tak nie będzie.
— Wiem, moja droga — odparł markiz — ale teraz musisz zacząć
nowe życie, a to oznacza wyjazd ze mną do Anglii.
— O nie! — Forella krzyknęła mimochodem.
— Nie podoba ci się ten pomysł?
— Przeraża — wyjaśniła. — Tata zwykł śmiać się i opowiadać,
jacy ty i ciocia Kathie jesteście mądrzy.
Zamilkła na chwilę, zanim zaczęła mówić dalej:
— Czasem czytaliśmy o was w starych gazetach, gdzieś w
Singapurze czy Hongkongu i tata wtedy mówił: „Widzisz Forello, mój
brat George panuje nad nimi wszystkimi, a ja jestem z niego dumny,
bardzo dumny. Ale dzięki Bogu, że nie muszę prowadzić takiego
życia jak on, nawet jeśli jest kimś tak ważnym".
Markiz roześmiał się.
— Zupełnie jakbym słyszał Petera. On zawsze uważał
towarzystwo za żart.
Po chwili Forella odezwała się cichym, proszącym głosikiem:
— Błagam, wuju George... czy mogłabym... zostać tu... z
Jacksonem?
Markiz wziął ją za rękę i powiedział:
— Posłuchaj mnie, Forello, Jackson to niewątpliwie bardzo miły
staruszek, podczas gdy ty jesteś młoda, bardzo młoda i masz jeszcze
całe życie przed sobą. Uścisk jego dłoni był pocieszający, gdy mówił
dalej: — Teraz musisz zostać damą w pełnym tego słowa znaczeniu.
Tak będzie dla ciebie najlepiej i wierzę, że twój ojciec myślałby tak
samo.
Forella nie mogła znaleźć argumentów, by temu zaprzeczyć, gdyż
miała niejasne przeczucie, że jednak była to prawda. Pamiętała jak
podczas jakiejś kolejnej wyprawy matka powiedziała:
— Kiedy Forella będzie miała osiemnaście lat, wrócimy do Anglii
kochanie, by dać jej szansę cieszyć się tym wszystkim co ty
porzuciłeś, a czego ja nigdy nie pragnęłam.
Słuchając tego Forella była pewna, że ojciec sprzeciwi się
gwałtownie, ale on tylko odpowiedział:
— Czy rzeczywiście wyobrażasz sobie nas w Pałacu Buckingham
wyelegantowanych w te sztywne stroje i Forellę w śmiesznych
piórach na głowie, próbującą dygać bez potykania się o swój tren.
— Tak, mogę — odpowiedziała stanowczo jego żona.
Po krótkiej chwili ojciec dodał:
— Tak czy owak, jeśli już będę musiał znosić te niewygody, z
pewnością dużo gorsze od obecnych, przynajmniej będą mi
towarzyszyły dwie najpiękniejsze kobiety przy wejściu do Sali
Tronowej.
Forella nigdy więcej nie myślała o tej rozmowie, aż do dziś. Nie
dyskutowała dłużej z markizem. On zaś zorganizował dla niej i
Jacksona eskortę do Londynu, zaraz po tym jak przejdą kwarantannę,
nałożoną od czasu epidemii tyfusu na mieszkańców Neapolu.
Trzy tygodnie później zjawiła się na Park Lane, lecz gdy ujrzała
swoją ciotkę natychmiast wyczuła, że nie była tu mile widziana.
Mimo to, markiza zrobiła wszystko czego od niej oczekiwano, i
chociaż Forella nie była tego świadoma, ciotka wzięła sobie do serca
sugestie męża, by wydać dziewczynę jak najszybciej za mąż. Wybrała
się z Forellą do najlepszych sklepów, gdzie kupiła dla niej eleganckie
suknie i rękawiczki. Jej włosy zostały ostrzyżone i uczesane przez
najlepszych i najdroższych fryzjerów w Londynie, a wszystko, co
przywiozła ze sobą z Włoch, zostało wyrzucone lub spalone.
„Nie jestem już sobą — myślała Forella dziesiątki razy — ale
kukłą, której sznurki pociąga ciotka Kathie i to sprawia, że nie myślę
już sama i nie mogę powiedzieć niczego, co nie byłoby wcześniej
przez nią zaaprobowane".
Jej wykształcenie było bardzo kosmopolityczne. Nauczyła się w
różnych częściach świata dwunastu języków, umiała szybko liczyć i
gotować lepiej, niż większość kucharzy. Teraz ciotka skoncentrowała
się na lekcjach tańca. Nauczyciel dobrych manier przychodził
codziennie, by uczyć Forellę jak wchodzi się do pokoju, jak używa
wachlarza, i jak należy dygać i podawać rękę. Umiała już siadać tak,
żeby nie pokazywać kostek i aby czubek buta był jak najmniej
widoczny.
W rzeczywistości nauczyła się wielu tańców na Wschodzie, chcąc
sprawić przyjemność swemu ojcu. Nauczyciel uważał ją za uczennicę
nadzwyczaj pojętną pełną wdzięku i giętkości, które to cechy
wyróżniały ją spośród innych, często niezdarnych panienek.
— Czy mogę ci pokazać jak Japończycy witają swoich gości? —
pytała Forella. — A tak robią to mieszkańcy Wysp Mórz
Południowych.
Najpierw nauczyciel cofał się, niby ze strachu, a potem śmiali się
oboje na głos. Markiza wchodziła wówczas do pokoju, by sprawdzić
czemu robią tyle hałasu.
Kiedy nadszedł dzień, gdy była już gotowa by uczestniczyć w
swoim pierwszym w życiu balu, Forella czuła jakby została
przemieniona z ostrego i surowego kamienia w wygładzony i
wypolerowany klejnot, tak samo twardy, myślała sobie, jak i
nieciekawy. Gdy pozwolono jej wreszcie poznać niektórych
znajomych ciotki, odkryła, że najlepsze co mogła robić, to milczeć.
Szybko zresztą zdała sobie sprawę, że oni w ogóle nie byli nią
zainteresowani.
Stosunek ciotki do niej odkąd zamieszkała na Park Lane nie
zmienił się nawet odrobinę, więc Forella schodziła jej z drogi gdy
tylko mogła. Wuj natomiast był zawsze miły i często, gdy wracał do
domu z Izby Lordów, wślizgiwała się do jego pokoju, gdzie
odpoczywał i czytał gazetę. Lubiła z nim porozmawiać.
Ku jej zdziwieniu on rzeczywiście interesował się podróżami jej
ojca. Prosił nawet, by opowiedziała mu o wyprawie ojca do źródeł
Nilu i wytłumaczyła, w jaki sposób dawali sobie radę w Sudanie z
różnymi, rzekomo agresywnymi, plemionami.
— Raz czy dwa — mówiła Forella z uśmiechem — mama
myślała, że wybiła nasza ostatnia godzina, ale tata umiał postępować z
tymi ludźmi i znał ich język, co całkiem zmieniało naszą sytuację.
— Ciekawe skąd on miał ten dar? — zastanawiał się markiz. —
Ja nie opanowałem nawet francuskiego. Te żabojady mówią zbyt
szybko, bym z tego potoku mowy zrozumiał choć słowo.
Forella śmiała się.
— Tata zawsze umiał sobie poradzić, a mama uważała, że
wszystkie języki są tak samo łatwe jak jej własny.
— Oczywiście — zgodził się markiz — ale ona była
cudzoziemką.
Chciał, by zabrzmiało to łagodnie, jakby nie stanowiło żadnego
problemu. Ciotka dała jej natomiast jasno do zrozumienia, że
narodowość matki Forelli powinna być zapomniana, jeśli dziewczyna
ma odnieść sukces w towarzystwie.
— Cudzoziemcy, chyba że są to Francuzi lub członkowie rodzin
królewskich, nie są tak naprawdę akceptowani — mówiła wyniosłym
tonem. — Oczywiście, królowie i książęta to zupełnie co innego. Tym
samym musimy ci znaleźć angielskiego męża i zapomnieć, że niestety
nie jesteś w pełni Angielką.
Nie było sensu wdawać się w dyskusję, więc Forella tylko
potulnie odpowiedziała:
— Tak, ciociu Kathie.
— Nie ma potrzeby wnikać w szczegóły. Jesteś bratanicą swojego
wuja i to jest twoim głównym atutem, z tym, że niestety nie masz zbyt
dużo pieniędzy. Trzeba jak najbardziej wykorzystać fakt, że
pochodzisz z Claydonów, a nikt nie może zaprzeczyć, że jest to jedna
z najbardziej arystokratycznych rodzin w kraju.
Forella próbowała nie myśleć o tym, jak jej ojciec zwykł śmiać się
ze snobów i tych, którzy wspinali się po stopniach drabiny społecznej,
więc odparła tylko:
— Tak, ciociu Kathie.
Nie była świadoma faktu, że dla większości gości stanowiło
wielką niespodziankę ujrzeć tak młodą osobę na przyjęciu
wydawanym przez księcia Janosa. Było bowiem regułą, że spotykali
się u niego wybrani przyjaciele, mniej więcej w jego wieku. Kobiety
mogły być odrobinę młodsze, ale zawsze zamężne. Miały przeważnie
te same zainteresowania, bawiły je te same żarty i obracały się w tych
samych kręgach co reszta, nie trzeba więc było wysilać się na
wyszukane uprzejmości. Wyjątkiem na przyjęciach u księcia była
zawsze obecność jakiejś starszej kobiety, która pełniła rolę gospodyni
i zajmowała miejsce jego żony.
Tym razem była to lady Roehampton. Cieszyła się sympatią znała
wszystkie intrygi i orientowała się kto kogo lubi i kto z kim się nie
znosi. Takiej właśnie wiedzy oczekiwano od dobrej gospodyni. Lady
Roehampton była zbulwersowana, gdy książę poinformował ją, iż
markiz pytał o zgodę na przyprowadzenie swojej bratanicy.
—Młodą dziewczynę? Ależ to absurdalny pomysł!
— Wiem o tym — odrzekł książę — ale nie mogłem odmówić
Claydonowi po tym wszystkim, co dla mnie zrobił. Jeśli dobrze
pamiętasz, to właśnie George wprowadził mnie do White's Club,
kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Anglii i to on był moim
sponsorem, gdy chciałem przyłączyć się do Klubu Jeździeckiego.
Mam wobec niego dług wdzięczności, a to jest dobry sposób, by go
spłacić.
— Rozumiem, ale przecież to młoda dziewczyna! Co mam z nią
na Boga począć?
— Z tego, co mówił George, zrozumiałem, że ona dopiero co
przyjechała z zagranicy i nic nie wie o Anglii. Nie powinniśmy sobie
zawracać nią głowy.
Książę roześmiał się, po czym dodał:
— Moim zdaniem, będzie ona zdziwiona i zarazem zaskoczona
tym wszystkim, i to co zobaczy i pozna uzna za coś absolutnie
niezrozumiałego, tak jak jestem pewny i ty uznałaś będąc w jej wieku.
— To było tak dawno temu, że nie pamiętam — odrzekła lady
Roehampton i położyła mu rękę na ramieniu:
— Masz całkowitą rację Janos, nie mogłeś Georgowi tego
odmówić, ale założę się, że Kathie jest wściekła, iż musi ciągnąć ze
sobą tę młodą dziewczynę.
— W takim razie współczuję temu dziecku — odparł książę.
— Zapewne słyszałeś — lady Roehampton ciągnęła dalej — że
Kathie straciła Osmonda?
— Chcesz powiedzieć, że ich romans się skończył?
— Oczywiście, jakieś trzy tygodnie temu, zaraz po tym jak
wyjechałeś do Paryża. Doszły mnie słuchy, choć mogę się mylić, że
aktualnie zajęty jest Esme Meldrum.
— Dobry Boże! — zawołał książę. — I oni wszyscy mają
przyjechać w ten weekend! Powinnaś była mnie uprzedzić.
Lady Roehamptom rozłożyła ręce w znaczącym geście.
— Czym się przejmujesz? Przecież muszą prędzej czy później
spotkać się, natomiast innym da to dobry pretekst do rozmowy.
Książę westchnął.
— Mam nadzieję, że się nie mylisz, ale chętnie poprosiłbym Esme
Meldrum, by przyjechała tu innym razem.
— Myślę, że byłoby to bardzo niegrzeczne — odparła lady
Roehampton — a poza tym nie jestem pewna, czy rzeczywiście jest
coś między Esme i Osmondem.
Zmarszczyła brwi i mówiła dalej:
— To na razie szepty, ale podejrzewam, że Osmond zwróci
uwagę na Esme, i wtedy na pewno nie będzie mógł się oprzeć jej
urodzie i wdziękowi.
—Nieodpartemu — dodał książę.
Lady Roehampton spojrzała na niego surowo.
— Co to znaczy... co chcesz przez to powiedzieć Janos?
—Nie, nic — odparł książę — to by tylko jeszcze bardziej
pogmatwało i tak już skomplikowane sprawy.
Uśmiech gościł na jego twarzy, gdy opuszczał pokój i patrząc za
nim lady Roehampton zastanawiała się, czy kiedykolwiek jakaś
kobieta usidli serce Janosa Kovaca. Pomimo że znała go całkiem
nieźle, pozostawał dla niej zagadką.
Rozdział 2
Gdy tylko panowie dołączyli do pań, hrabia wcale nie siląc się na
dyskrecję przesunął się w stronę Esme Meldrum. Obserwując ją, gdy
tak stała naprzeciw niego na tle egzotycznych kwiatów i patrzyła
mimochodem na ostatnie promienie zachodzącego słońca pomyślał, że
jest bardzo piękna.
U księcia, w przeciwieństwie do innych gospodarzy, nie
zasłaniano zasłon, dopóki rzeczywiście nie zapadła noc. Świece paliły
się w kandelabrach, a ich blask odbijał się w diamentach na szyi
Esme. Dla hrabiego ten blask nie był jednak tak silny, jak światło w
jej oczach. Mając duże doświadczenie w obcowaniu z kobietami
doskonale wiedział, że w jej ciepłym uśmiechu było niezaprzeczalne
zaproszenie.
Stał przez chwilę patrząc na nią w milczeniu, lecz żeby zbytnio go
nie przedłużać powiedział zaraz:
— Chyba obydwoje wiemy, że choć patrzysz na zachód słońca,
jest on dla nas preludium świtu.
— Czy jesteś pewien, że tego... właśnie chcesz? — spytała.
— Ponieważ jest to zupełnie niepotrzebne pytanie, odpowiem na
nie później — odparł, a po chwili zapytał:
— W którym pokoju będziesz spała?
Spojrzała na niego dając jasno do zrozumienia, że pragnie go tak
samo mocno jak on jej. Pomyślał, że to dar niebios, iż Richard
Meldrum miał przyjechać dopiero nazajutrz. Szybko, zanim zdążyła
odpowiedzieć, zaproponował:
— Ponieważ jest tu bardzo dużo pokoi, lepiej weźmy przykład z
Księcia Walii.
Obydwoje wiedzieli, że gdy książę starał się o względy ładnej
dziewczyny w domu którego nie znał, proponował zawsze, by
zaznaczyła swoją sypialnię stawiając różę przed drzwiami.
— Masz całkowitą rację — zgodziła się Esme — nie chciałabym
absolutnie, żebyś się zgubił.
Po sposobie w jaki wypowiedziała te słowa, hrabia wiedział już
wszystko co chciał wiedzieć i pomyślał, że teraz rozsądnie byłoby
odejść od niej. Mógłby przyłączyć się np. do kilku innych mężczyzn,
lub zaszczycić swoją uwagą wiele innych kobiet. Ale ponieważ był
zepsuty i zawsze robił to na co miał ochotę, zdecydował, że w tym
momencie istnieje tylko jedna osoba z którą chciałby rozmawiać i
pozostał tam gdzie był.
Książę Janos wskazał gościom stolik do kart przygotowany dla
nich w sąsiednim pokoju i rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy kogoś nie
przeoczył. Wtedy to spostrzegł markizę stojącą obok kominka.
Podążając w jej stronę zauważył, że ona wcale nie patrzy na niego,
lecz obserwuje dwoje ludzi rozmawiających ze sobą przy oknie.
Wściekłość malująca się w jej oczach była tak wyraźna, że książę nie
musiał zgadywać powodu.
Zamiast tego podszedł do niej z wdziękiem i biorąc ją za ręką
powiedział:
— Nie muszę ci chyba mówić Kathie, że jesteś tu najpiękniejszą
kobietą i że za każdym razem gdy cię widzę jestem przekonany, że
stajesz się coraz piękniejsza.
Na chwilę oczy markizy rozszerzyły się ze zdumienia. Książę
zawsze był dla niej uprzejmy, była mu bardzo wdzięczna za to, że tak
często zapraszał ją i Georga na swoje przyjęcia. Jednak nigdy jej nie
wyróżniał i ani przez chwilę nie pomyślała, że mógłby zostać jej
kochankiem. Nie przegapiłaby oczywiście najmniejszej choćby szansy
na to, gdyż zawładnięcie sercem księcia Janosa Kovaca byłoby
powodem do chwały dla każdej kobiety. Przemknęło jej nawet przez
myśl, że jeśli rzeczywiście uważa ją za atrakcyjną, byłby na pewno
bardzo odpowiednim następcą hrabiego.
Przymknęła oczy i spojrzała na niego tajemniczo. Wypróbowała
to już na innych mężczyznach i zawsze działało.
— Drogi Janos, jesteś zawsze tak miły. Chciałabym wierzyć, że to
co mówisz jest prawdą.
— Jak możesz w to wątpić — spytał książę i dodał — Kathie,
właśnie kupiłem obraz i chciałbym zasięgnąć twojej opinii. Myślę, że
spodoba ci się, bo w pewien sposób przypomina ciebie.
Nie czekając na odpowiedź, książę wyprowadził markizę z salonu
i poszli przez hall do pięknej bawialni, gdzie obraz o którym mówił
wisiał nad kominkiem. Był to portret nieznanej weneckiej kobiety.
Namalowano go w początkach XVIII wieku. Kobieta była piękna, a w
ciemnych włosach i oczach modelki markiza zauważyła niewątpliwe
podobieństwo do siebie samej. Wygięła szyję w sposób, który
wiedziała że podkreślał jej piękną linię i będąc świadoma, że książę na
nią patrzy powiedziała:
— Dziękuję Janos. Pochlebiasz mi.
— Jak mógłbym to robić — spytał książę — kiedy wiesz dobrze,
że jesteś pięknością każdego balu w jakim bierzesz udział.
Zauważyłem, że nie było nikogo, kto by dorównał ci tamtego
wieczoru w Marlbolugh House i słyszałem, że książę Albert mówił to
samo.
— Powinnam udawać zawstydzoną? — spytała markiza — Czy
też poprosić byś mówił dalej?
— Uczyniłbym to bardzo chętnie — odparł książę — ale
przedtem muszę zająć się moimi gośćmi. Niemniej, Kathie, mamy
cały weekend przed sobą.
Delikatnie ujął jej dłoń i pocałował. W wykonaniu takiego mistrza
jak książę, był to gest pełen wdzięku i zmysłowości. To sprawiło, że
markiza wstrzymała oddech i gdy zmierzali w stronę drzwi trzymając
się za ręce, uśmiechała się i wyglądała zupełnie inaczej niż wcześniej
w salonie. Książę odprowadził ją do stolika baccarata. Inni goście już
go oczekiwali. Posadził markizę po swojej prawej stronie mówiąc:
— Czuję, że przyniesiesz mi szczęście, więc dzisiaj będziemy
grać razem.
Markiza była zachwycona. Tym razem on pokryje jej straty,
podczas gdy każda następna wygrana należeć będzie do niej.
Jakkolwiek nie byliby bogaci członkowie towarzystwa, nigdy nie
odmówili sobie możliwości wzbogacenia się jeszcze bardziej. Markiza
zaczynając grać, planowała już kupno sobolowej etoli, którą pragnęła
mieć, a której George odmówił jej uważając za zbyt drogą.
Ponieważ książę był bardzo bogaty i większość jego gości
również, stawki przy stole baccarata były wysokie. Jak na świetnego
gospodarza przystało, książę Janos potrafił tak wszystkich usadzić,
żeby ci, których nie stać było na przegrane, znaleźli się przy stoliku
brydżowym, nie czując się tym absolutnie urażeni.
Po pewnym czasie markiza znów powróciła myślami do hrabiego
i Esme Meldrum. Stos żetonów przed nią był już pokaźny. Dopiero
gdy przy ostatnim rozdaniu przegrała, pomyślała, że może szczęście
odwróciło się od niej i że byłoby rozsądnie odejść z ciągle jeszcze
dużą wygraną. Książę jakby domyślił się tego i powiedział:
— Jestem pewien, że masz ochotę na kieliszek szampana. Może
pójdziemy na szklaneczkę, zanim zaczniemy nową partię?
— Byłoby cudownie — odpowiedziała markiza.
Podnieśli się od stołu, a jeden z gości zapytał:
— Chyba nas nie opuszczasz Kovac?
— Nie, oczywiście, że nie — odparł książę. — Rozprostujemy
tylko nogi i ugasimy pragnienie.
— Być może będziesz mógł wznieść toast za siebie samego —
padła odpowiedź — ale spiesz się, mam zamiar się odegrać.
— Będziesz miał okazję — odparł książę rozbawiony.
Udał się z markizą w stronę drzwi prowadzących do salonu, a gdy
już tam weszli zauważył, że na samym końcu siedzi hrabia z Esme
Meldrum i rozmawia z nią cicho. W pokoju były jeszcze jakieś inne
dwie osoby i markiza spostrzegła ze zdumieniem, że to jej mąż i
Forella. Rozmawiali z ożywieniem, i gdy książę z markizą
podchodzili do nich, Forella śmiała się spontanicznie dźwięcznym
śmiechem.
Wyglądała uroczo, a markiza znów uświadomiwszy sobie jak
bardzo hrabia zainteresowany był jej rywalką poczuła, że musi na
kimś odreagować. Zatrzymała się obok męża i odezwała się do
Forelli:
— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę iż powinnaś już spać i
nie przeszkadzać biednemu wujowi, który z pewnością bardzo tęskni
za stolikiem karcianym.
— I tu się mylisz — rzekł markiz, zanim jego bratanica zdążyła
coś powiedzieć. — Prowadzimy z Forellą bardzo interesującą
rozmowę i bawimy się doskonale.
— Miło to słyszeć — odparła markiza, nie słuchając jednak
dokładnie tego, co mówi jej mąż, ponieważ kątem oka obserwowała
hrabiego stojącego po drugiej stronie pokoju.
Książę nadszedł od bocznego stolika, gdzie napełnił dwa kieliszki
szampana. Podając jej jeden spytał:
— Może tobie George zrobić drinka?
— Nie, dziękuję — odrzekł markiz. — Zrobię sobie sam.
Przyznam, że twoje wina podane do kolacji były wyśmienite.
— Miałem nadzieję, że będą wam smakowały.
Markiza zauważyła, że Forella stoi przy swoim wuju czekając, by
mogła powiedzieć dobranoc. Specjalnie więc odwróciła się, by
rozmawiać z księciem. Jednak i tak usłyszała jak Forella mówi:
— Dziękuję wuju George, że byłeś tak miły. Bawiłam się tego
wieczoru lepiej niż potrafię to wyrazić.
Pocałowała go w policzek, a potem chcąc uciec przed krytyką
ciotki, w pośpiechu skierowała się w stronę drzwi. Markiza
pomyślała, że im szybciej wyda tę dziewczynę za mąż tym lepiej, i to
właśnie wtedy przyszedł jej niespodziewanie do głowy pewien
pomysł.
Kiedy Forella znalazła się w hallu, przestała się spieszyć.
Wchodząc powoli po wspaniale rzeźbionych schodach myślała o tym,
że zamek był jedną z najświetniejszych budowli, jakie widziała, a już
na pewno największą z tych, w jakich mieszkała. Stwierdziła, że bez
względu na to co inni mieli zamiar robić nazajutrz, ona znajdzie kogoś
kto oprowadzi ją po zamku i pokaże obrazy.
Jej matka bardzo interesowała się sztuką i Forella odwiedzała
muzea za każdym razem, gdy znaleźli się w mieście, które je
posiadało. To ona nauczyła ją rozumieć i doceniać prawdziwe piękno.
„Piękno jest wszędzie, kochanie — powiedziała kiedyś — nie musisz
mieć go na własność, wystarczy, że będziesz je miała w myślach i
wtedy bez względu na to, czy będziesz bogata czy biedna, ono będzie
twoje na zawsze".
Forella nie zapominała o tym. Teraz idąc korytarzem, w którym
stały wspaniałe meble, a na ścianach wisiały rzeźbione lustra i obrazy
pędzli wielkich mistrzów, mówiła sobie, że to wszystko jest jej.
„Następnym razem, gdy będę spała w namiocie na pustyni, pomyślała,
albo w ciasnej kajucie małego zatęchłego parowca, wyczaruję sobie to
wszystko co teraz widzę".
Potem przypomniała sobie z bólem serca, że to koniec z
podróżami w nieznane, koniec z trudami i przygodami, które były
zawsze ekscytujące. W zamian za to, będzie wiodła życie towarzyskie
z ciotką i wujem, życie, które czasem uważała za nudne, innym znów
razem za niezrozumiałe:
„Oni jedzą i mówią, mówią i jedzą i tak biegnie dzień po dniu,
pomyślała, nic dziwnego, że mężczyźni tyją a kobiety stają się
fałszywe". Była bardzo inteligentną dziewczyną i szybko zorientowała
się, jak dwulicowi bywają goście i przyjaciele ciotki, i jakie gierki
prowadzi ona sama. Forella nie rozumiała ich żartów, a wszystkie
insynuacje puszczała mimo uszu. Jednocześnie miała uczucie, że
wszystko wokół niej jest marne, nieważne i ulotne.
Tęskniła do rozmów ze swoim ojcem o zwyczajach Berberów,
znaczeniu Mekki dla muzułmanów, czy planowania z nim wyprawy,
która zawiodłaby ich na terytoria, gdzie dotarło zaledwie kilku
Europejczyków. „Och tato, zapłakała z głębi serca, dlaczego musiałeś
mnie tak zostawić?"
W sypialni czekała na nią pokojówka, by pomóc się jej rozebrać.
To był ten luksus, na który nie zgodziła się w domu wuja na Park
Lane i powiedziała szybko:
— Przepraszam, powinnam była powiedzieć, żebyś nie czekała na
mnie.
— To mój obowiązek, panienko — odpowiedziała pokojówka.
— Czy nie jesteś zbyt zmęczona? — zapytała Forella ciekawie.
— Czasem mam szansę, panienko, położyć się po południu. To
tylko w weekendy dom jest tak wypełniony ludźmi i musimy być na
nogach do późna.
Nie czekała, aż Forella się odezwie tylko mówiła dalej:
— Panienka wróciła wcześnie. Reszta gości będzie się bawić do
godzin rannych.
Kiedy pokojówka wieszała jej suknie w garderobie, ona przeszła
przez pokój do wewnętrznych drzwi łączących jej pokój z pokojem
ciotki, żeby sprawdzić, czy są dobrze zamknięte. Gdy już to zrobiła
pomyślała z uśmiechem, że jeśli ciotka znalazłaby najmniejszy nawet
powód do narzekania, że np. przeszkadzało jej chrapanie lub odgłosy
dochodzące z pokoju, nie zawaha się by ją obwiniać i rugać przez cały
poranek.
Sypialnia Forelli była ogromna i miała wielkie łóżko z
udrapowanym jedwabnym baldachimem, robiącym niewątpliwie duże
wrażenie.
— Widzę, że masz pokój obok wuja i mnie — powiedziała
markiza, gdy przyjechali. — Myślę, że to bardzo rozważnie ze strony
lady Roehampton, gdyż zwykle młode dziewczyny są umieszczone w
pojedynczych pokojach w drugiej części zamku.
Sposób w jaki to powiedziała, zabrzmiał raczej jak wymówka niż
uznanie. Markiza dała jej jasno do zrozumienia, że obecność takiej
młodej dziewczyny jak ona, była bardzo niezwykła na przyjęciu ludzi
starszych.
— Jeśli chodzi o księcia Janosa — dodała — nie słyszałam, żeby
zaprosił kiedykolwiek kogoś tak młodego.
Forella milczała, ponieważ nie przyszło jej do głowy nic, co
mogłaby na to odpowiedzieć.
— Mam nadzieję, że rozumiesz jakie spotkało cię szczęście —
zakończyła ciotka twardym głosem, jakim zwykle zwracała się do
niej.
— Jestem naprawdę bardzo wdzięczna, ciociu Kathie.
— Powinnaś być! Pomyśl o poniesionych na ciebie wydatkach.
Bóg raczy wiedzieć, co powie twój wuj, kiedy zobaczy rachunki.
Forella słyszała tę uwagę tak często, że nie dotknęła już jej tak,
jak za pierwszym razem. Prawdę mówiąc zwróciła się kiedyś do wuja,
gdy byli sami:
— Dziękuję wuju George, że jesteś tak dobry i hojny, i dajesz mi
tak wiele pięknych sukien, ale jestem pewna, że wystarczyłoby mi
tylko kilka.
Jej wuj uśmiechnął się serdecznie:
— Jesteś bardzo ładna, kochanie, a kobiety potrzebują pięknych
strojów.
— Wiem, ale są tak strasznie drogie.
— Nie martw się, nie zbankrutuję przez ciebie, a kiedy już będę
cię prowadził do ołtarza, byś poślubiła kogoś ważnego, sprawi mi to
ogromną przyjemność.
Forella wiedziała, że mówiąc „ważny", miał na myśli kogoś z
tego samego towarzystwa, do którego należeli oni sami. Chciała
powiedzieć, że wolałaby raczej poślubić odkrywcę lub cudzoziemca,
ale wiedziała, jakby to przeraziło jej ciotkę. Od kiedy tylko zjawiła się
w Londynie, ta wbijała jej dzień po dniu do głowy, że sposób życia jej
ojca był ekscentryczny, wręcz skandaliczny, i że miała dużo szczęścia,
iż została uratowana.
Nie sposób było protestować mówiąc, że czuje się uwięziona w
czterech ścianach i że bez tego miękkiego łóżka można się obejść, że
tęskni za szerokimi przestrzeniami pod usianym gwiazdami niebem i
za kołyszącymi falami morza. „Ciotka Kathie nigdy by nie
zrozumiała" — myślała z rozpaczą i wiedziała, że nie było sensu
nawet próbować mówić jej o tym, co czuła.
Teraz odsłoniła ciężkie brokatowe zasłony, podciągnęła żaluzje i
otworzywszy wszystkie okna wpuściła do środka nocne powietrze.
Było chłodne i orzeźwiające po upale, jaki panował w pokoju na dole.
Forella wychyliła się. Niebo usiane było gwiazdami, ale miała
wrażenie, że nie taką ilością i nie takimi świecącymi jak te, które
błyszczały nad nią na Wschodzie. Księżyc dawał jednak
wystarczająco dużo światła, by można było zobaczyć jego odbicie w
jeziorze przed domem i odróżnić stare dęby daleko na końcu parku.
„Gdyby tata tu był — powiedziała do siebie — pomógłby mi
przestudiować historię zamku, docenić jego bogactwo, a jednocześnie
nie traktowałby zgromadzonych tu ludzi tak całkiem serio!"
Pomyślała, że jej przygnębienie brało się ze zbyt poważnego podejścia
do nowego życia z ciotką i wujem. Tę część mojego życia,
powiedziała do siebie, można porównać do wspinania się pod górę z
bolącym bąblem na stopie, albo do spania w jednym z tych baraków z
wężami pod stopami.
Pamiętała, jak pewnego razu złapał ich w Turcji okropny sztorm i
musieli skryć się w jaskini, w której czuć było jeszcze zapach dzikich
zwierząt. Po niedługim czasie wszyscy drapali się po ukąszeniach
insektów, które zwierzęta pozostawiły po sobie. Jej ojciec przeklął
parę razy dosadnie i kiedy jej mama napominała go ze śmiechem,
odpowiedział: „Kilka brytyjskich przekleństw nigdy nikomu nie
zaszkodziło. Mam tylko nadzieję, że te cholerne muchy rozumieją
angielski". Wszyscy roześmieli się, wspominając potem całe
zdarzenie jak niezły żart.
„Muszę bardziej humorystycznie traktować to, co mi się
przydarza", powiedziała do siebie Forella. Położyła się do łóżka i
patrząc na gwiazdy zasnęła.
Śniło się jej, że była ze swoim ojcem, gdy nagle obudził ją dźwięk
otwieranych drzwi. Ponieważ tak często sypiała w różnych dziwnych
miejscach, jej sen był bardzo czujny. Nauczyła się nawet budzić na
szelest kobry na podłodze, lub na prychanie dzikiego zwierza na
zewnątrz. Zauważyła ku swojemu zdumieniu, że ktoś stoi w drzwiach.
Nie mogła rozpoznać kto to, bo światło gwiazd i księżyca, które
wpadały przez okno nie sięgało tak daleko. Była jeszcze na wpół
pogrążona we śnie i chociaż wiedziała, że ktoś tam jest, nie bała się.
Potem, gdy wysoka postać mężczyzny zaczęła zbliżać się do jej
łóżka, westchnęła lekko próbując spytać:
—Kim... jesteś? Czego... chcesz?
— Esme, to ty? — usłyszała.
W tym momencie, gdy otworzyła usta żeby krzyknąć, wewnętrzne
drzwi otworzyły się i jej ciotka weszła do pokoju niosąc srebrny
świecznik z zapalonymi świecami. Była ubrana w wytworny,
satynowy szlafrok z koronkami i wyglądała, jak pomyślała Forella,
imponująco i niezaprzeczalnie pięknie. Markiza jednak nie patrzyła na
nią ale na mężczyznę stojącego koło jej łóżka. Teraz dopiero Forella
dostrzegła, że ten który ją przestraszył, to hrabia Sherburn. Mężczyzna
wpatrywał się w nią w absolutnym zdziwieniu.
— Osmondzie, jak mogłeś próbować uwieść tak młodą osobę jak
Forella? — spytała markiza.
Przez chwilę hrabia nie mógł wydobyć głosu, w końcu
powiedział:
— Oczywiście pomyliłem pokoje!
— Nie możesz się chyba spodziewać, żebym w to uwierzyła.
Mówiła to w kpiący sposób i Forella zauważyła, że jakiś
nieprzyjemny triumfalny uśmiech pojawił się na jej ustach. Ciotka
odwróciła się by zawołać:
— George, proszę, przyjdź tu szybko, mówiłam ci, że ktoś jest w
pokoju Forelli.
Słowa te jakby zmusiły hrabiego do działania. Stanął przed
markizą. Chociaż mówił cichym głosem, Forella wszystko słyszała:
— Wiesz dobrze Kathie, jaka jest prawda i byłoby wielkim
błędem z twojej strony, gdybyś zrobiła scenę!
— Nie wiem o czym mówisz — odpowiedziała takim samym
niskim głosem markiza.
Potem bez odwracania się, czując, że jej mąż wszedł do pokoju i
stoi za nią powiedziała:
— Nie mogę wyobrazić sobie nic bardziej haniebnego niż znaleźć
cię tutaj.
— O co tu chodzi? Co się dzieje? — zapytał markiz.
— Dobrze, że pytasz George — odpowiedziała jego żona. —
Usłyszałam hałas, tak jak ci mówiłam, przyszłam sprawdzić i oto
znalazłam Osmonda przy łóżku Forelli.
Markiz przez moment wydawał się być zaskoczony.
— O co tu chodzi Sherburn? — spytał — Poznałeś tę dziewczynę
dopiero dziś!
Markiza zaśmiała się nieprzyjemnie.
— Z tego co wiemy George, mogli się spotykać w Londynie, albo
gdziekolwiek indziej. Co zamierzasz z tym zrobić?
— Co masz na myśli? — spytał markiz. Po chwili jakby domyślił
się, że oczekiwano od niego czegoś więcej, powiedział: — Uważam
Sherburn, że powinieneś przeprosić.
— Już wytłumaczyłem — odparł hrabia — że pomyliłem się i
wszedłem do niewłaściwego pokoju. Oczekuję, że wierzysz mi
George, nawet jeśli twoja żona mi nie wierzy.
— Tak, oczywiście jeśli... — zaczął markiz, ale markiza
przeszkodziła mu.
— Mój drogi George, musisz zdawać sobie sprawę, że jedyną
rzeczą jaką w tych okolicznościach nasz przyjaciel hrabia Sherburn
może zrobić, to zachować się z honorem. Nie możesz pozwolić, żeby
reputacja twojej bratanicy była zszargana i żeby on tego nie naprawił
we właściwy sposób.
— Dobry Boże, chyba nie myślisz, że... — zaczął markiz
pytająco.
— Tak — odparła markiza zdecydowanie — jedyne co Osmond
może zrobić w tych okolicznościach, to poślubić Forellę.
Po jej słowach zapadła cisza, a Hrabia wstrzymał oddech. Forella,
która siedziała na łóżku krzyknęła przerażona.
— Nie, nie! Oczywiście, że... nie! To była... pomyłka, ciociu
Kathie! Oczywiście, że to była pomyłka!
Mówiąc to miała przed oczami hrabiego z piękną lady Meldrum i
przypomniała sobie, że gdy rozmawiała z wujem, myślała o tym jak
oni pięknie razem wyglądają. Prawie tak, jakby byli bohaterami
jakiejś sztuki. Wiedziała, choć nie mogła ich słyszeć, że hrabia
flirtował z lady Esme i że ona flirtowała z nim spojrzeniami, ustami i
drobnymi gestami.
To było tak fascynujące, że Forella nie miała ochoty odrywać od
nich wzroku, lecz czułaby się zażenowana, gdyby oni zorientowali się,
że są obserwowani. Teraz oczywiście rozumiała, że hrabia chciał być
sam na sam z lady Esme, co było niemożliwe na dole. Chciał iść do jej
sypialni, ale przez pomyłkę wszedł do niej. Gdy usiłowała to
wyjaśnić, markiza wyraźnie wściekła powiedziała:
— Ty bądź cicho! Jesteś bez wątpienia tak samo winna temu
niemoralnemu zachowaniu jak i on! Zwracam ci uwagę Forello, że
żaden mężczyzna nie przyszedłby do twojej sypialni bez zachęty z
twojej strony!
Atak jej ciotki był tak zdumiewający, że przez chwilę Forella
mogła tylko patrzeć na nią z otwartą buzią i gdy próbowała znaleźć
odpowiednie słowa by wyrazić swoją niewinność, markiz powiedział:
— Nie mogę pozwolić na splamienie reputacji mojej bratanicy
przez zamieszanie jej w tak młodym wieku w jakikolwiek skandal...
Znów zapadła cisza i Forella patrząc na hrabiego uważnie,
pomyślała, że nigdy nie widziała tak zawziętego, a jednocześnie tak
pełnego pogardy mężczyzny. Patrząc na ciotkę powiedział:
— Dobrze, wygrałaś! Poślubię twoją bratanicę i mam nadzieję, że
ucieszy ją fakt, iż zostanie moją żoną!
Jego słowa zdały się wibrować w pokoju. Po chwili wyszedł
trzasnąwszy drzwiami.
Forella odzyskawszy głos powiedziała:
—Nie... proszę... wuju George... To jest wszystko okropna
pomyłka...
— Przypuszczam, że mówisz prawdę — rzekł markiz — ale twoja
ciotka ma rację. Nie możesz pozwolić sobie na zszarganie reputacji,
zanim w ogóle zostałaś komukolwiek przedstawiona.
Forella patrzyła na niego z rozpaczą.
— Poczekaj... proszę poczekaj... wuju George — krzyczała.
Markiza podeszła do jej łóżka mówiąc:
— Ucisz się i nie bądź taką idiotką! Załatwiłam ci męża, dla
którego poślubienia wiele dziewcząt oddałoby wszystko i chociaż bez
wątpienia będziesz miała z nim ciężkie życie, zostaniesz hrabiną
Sherburn!
Wydawało się, że pluła tymi słowami na Forellę. Potem, jakby już
nie mogła znieść jej widoku, odwróciła się szybko i podążyła za
mężem zabierając ze sobą świecznik.
Forella krzyknęła ze strachu. Trudno jej było uwierzyć, że to co
się stało nie było nocnym koszmarem. Wiedziała jednak, że to
niemożliwe, kompletnie i absolutnie niemożliwe, żeby ona poślubiła
mężczyznę, którego nie znała i który w dodatku, czego była pewna,
kochał kogoś innego. „Nie mogę tego zrobić! Och, tato, uratuj mnie!"
modliła się. Wyszła z łóżka i podeszła do okna, żeby popatrzeć na
gwiazdy.
Gdy hrabia dotarł do swojej sypialni czuł podobnie jak Forella,
jakby dostał się w nocny koszmar, z którego nie można się wydostać.
Rozumiał nawet zbyt jasno co się stało. Kiedy już wszyscy poszli
spać, Kathie musiała sprawdzić, czy przy drzwiach Esme jest
wystawiona róża. Teraz przypomniał sobie, jak przy jakiejś okazji
oboje śmiali się z uzgodnień księcia z kobietą, którą ten był
zainteresowany.
Zrozumiał, iż Kathie odgadła, że wykorzystał on ten znak do
rozpoznania sypialni Esme. To był z jej strony rewanż, powiedział
sam do siebie, ale jakże wyrafinowany. Poza tym, wszystkie affaire de
coeur w które się angażował nie trwały zbyt długo i było niezwykłe by
kobiety, które porzucił, stały się jego wrogami. Zawsze starał się,
podobnie jak Książę Walii, aby pozostały jego przyjaciółkami. Było
zrozumiałe, że gdy romans się kończył, on pozostawał lojalny wobec
damy z którą się rozstawał, tak jak i ona wobec niego.
Sporadycznie zdarzało się by dama, którą nie był już więcej
zainteresowany robiła mu sceny i groziła. Jednak żadna z tych
pogróżek, nawet najbardziej dramatyczna, nigdy nie stała się
rzeczywistością. Tym razem, pomyślał, markiza zwyciężyła tam,
gdzie inne przegrały.
Nie miał zamiaru, przynajmniej przez wiele jeszcze lat, żenić się,
a już na pewno, myślał wściekły, nie z tak młodą dziewczyną która co
prawda mogłaby być pokorną żoną, ale którą zanudziłby się już po
miesiącu trwania ich związku. Co więcej, każdy nerw w nim oburzał
się przed naciskaniem go do małżeństwa, lub powiedzmy to jasno
przed złapaniem go w sidła, jak to się właśnie stało.
„Nie zrobię tego na pewno! — mówił do siebie z bezsilną
wściekłością. Markiza miała wszystkie atuty w ręku i oczywiście
robiła z nich użytek. Przy tym wiedział, że jeśli ma zacząć działać,
musi to zrobić szybko. Był pewien, że jutro Kathie zawiadomi lady
Roehampton, jeśli nawet nie księcia, że on oświadczył się Forelli.
Ze względu na dobro dziewczyny nie wytłumaczy w jakich
okolicznościach do tego doszło, ale przewidując jej rozumowanie,
będzie pewnie insynuowała, że spotykali się w Londynie od czasu,
gdy Forella przyjechała z Neapolu. Później zapewne powie, że
skorzystał ze sposobności ostatniej nocy, gdy wszyscy byli w zamku,
żeby poinformować jej ciotkę i wuja o swych zamiarach.
W głowach tych, którzy obserwowali jego zachowanie wobec
lady Esme zalęgną się wątpliwości. Jednak będą oni zachwyceni, że
został złapany nareszcie w więzy małżeństwa — tak, więzy to
najbardziej odpowiednie określenie. Już jakby słyszał wylewne
gratulacje i cyniczne życzenia wszystkiego dobrego na przyszłość.
„Co ja do diabła mogę zrobić" — zapytywał samego siebie w
ciemności. Przemknęło mu przez myśl, że mógłby wyjechać za
granicę, ale to niczego by nie rozwiązało, bo przecież nie zostanie tam
na zawsze. Był pewien, że zwrócenie się do Forelli nie ma sensu, gdyż
jest ona całkowicie podporządkowana swojej ciotce i wujowi.
Wiedział, że Kathie będzie zachwycona, gdy pozbędzie się tej
dziewczyny. Hrabia dobrze znał się na kobietach i gdy usłyszał plotkę
o przyjeździe bratanicy Georga Claydona wiedział, że Kathie będzie
wściekła.
— Nienawidzę młodych dziewczyn — powiedziała mu kiedyś,
gdy byli razem. — Nie mogę wyobrazić sobie, w jaki sposób stają się
one zabawnymi i dowcipnymi kobietami.
— Ty sama musiałaś być kiedyś bardzo młoda — powiedział
kpiąco.
— Nigdy! — zawołała Kathie. Urodziłam się dojrzała i mądra, od
razu znając się na wszystkim co ma jakieś znaczenie, a także ze
znajomością czarów, na co zresztą ty sam się skarżyłeś.
— Oczywiście — ochoczo zgodził się hrabia — zaczarowałaś
mnie od pierwszego momentu, gdy cię ujrzałem.
To była odpowiedź, jakiej oczekiwała i kiedy oplotła rękoma jego
szyję i poczuł bliskość jej ciała i... pomyślał, że rzeczywiście miała w
sobie nieodparty czar. Ale czarownice mogą być niebezpieczne i teraz
zdał sobie sprawę, że nigdy nie powinien był zadać się z Kathie.
Zawsze wolał jasnowłose kobiety o niebieskich oczach, kobiety, które
zazwyczaj nie grzeszyły inteligencją.
Podczas gdy markizę można było bez wątpienia zaliczyć do
najbardziej
intrygujących
czarnowłosych
piękności,
jakie
kiedykolwiek widział, to jej oczy powinny były go ostrzec, że może
ona okazać się bardzo mściwa i nieprzejednanie niebezpieczna, jak
przekonał się teraz na własnej skórze. Było za późno. Dał się złapać w
pułapkę, którą na niego zastawiła i żadne szarpanie nie mogło go z
niej uwolnić.
Rozdział 3
Książę wstawał zwykle wczesnym rankiem i około szóstej udawał
się na przejażdżkę. Tego dnia jednak obudził się o godzinę wcześniej.
Otworzył oczy i zobaczył promienie słońca wpadające przez okno.
Poprzedniego wieczoru położył się z jakimś dziwnym niepokojem, a
jego węgierska intuicja podpowiadała mu, że coś jest nie w porządku.
Nie był pewien co to mogło być, ale miał nieodpartą świadomość, że
w jakiś sposób dotyczyło to markizy i lady Esme.
Ponieważ zaraz po przebudzeniu się lubił być aktywny, więc
wstał i ubrał się bez dzwonienia po lokaja, zszedł na dół i udał się w
kierunku stajni. O tej porze kilka młodszych sprzątaczek ubranych w
czepki i sukienki w kratkę zaczynało odsłaniać zasłony i czyścić
paleniska. Książę zauważył także, że lokaje sprzątali szklanki i
kieliszki w salonie i pokoju karcianym, gdzie były pozostawione
poprzedniego wieczoru.
Później dopiero pojawią się starsi służący, by ich dopilnować, dać
instrukcje i upewnić się, że wszystko jest w doskonałym porządku na
czas, gdy zjawi się on lub jego goście. Fakt, że pojawił się nadzwyczaj
wcześnie sprawił, że służący patrzyli na niego pytającym wzrokiem,
jakby przeczuwali, że coś jest nie tak. Książę przeszedł jednak
zdecydowanym krokiem do stajni, czując, że to czego mu najbardziej
potrzeba, to przejażdżka na jednym z jego najszybszych koni.
Potem będzie cieszył się walką o przewagę, w której będzie
niezmiennie odnosił zwycięstwo, czerpiąc satysfakcję z faktu, że je
wywalczył. Regularnie sprowadzał z Węgier konie, które były
półujeżdżone. Wiedział, że jego doświadczenie z końmi było
doceniane nie tylko przez jego przyjaciół, ale przez wszystkich
których zatrudniał.
Doszedł do stajni, która od czasu gdy kupił zamek została
całkowicie przebudowana. Zawsze winszował sobie nie tylko
zaprojektowania budynku tak, by pasował do architektury zamku, ale
także tego, że jego konie były otoczone znacznie większym
komfortem niż u kogokolwiek innego w tym kraju.
Ponieważ przyszedł tak wcześnie, zastał tylko pomocnika, który
rzucił na niego przestraszone spojrzenie, po czym pośpieszył
zawiadomić stajennego. Książę ruszył wzdłuż przegród dla koni by
zdecydować, którego wybrać na dzisiejszą jazdę i zauważył z
przyjemnością że koń przywieziony poprzedniego tygodnia z Węgier
uspokoił się. Przynajmniej nie walczył już o wolność, nie próbował
kopaniem rozbić przegrody, tak jak to robił po przyjeździe. Książę
zdecydował, ponieważ był jakoś dziwnie zaniepokojony, że tego
ranka będzie jeździł na Aspadzie.
Miał właśnie otworzyć jego przegrodę, gdy przybiegł zadyszany
stajenny.
— Dzień dobry, Wasza Wysokość — powiedział z szacunkiem.
— Nie spodziewałem się pana tak wcześnie.
— Wiem Barton — odparł — ale jest taki piękny ranek, że przyda
mi się trochę gimnastyki.
Książę samowolnie poddawał się rygorowi, by utrzymać swoje
ciało i emocje pod ścisłą kontrolą. Odkrył, że całkiem dobrze czuje się
po trzech godzinach snu, podczas gdy inni mężczyźni potrzebowali go
dwa razy tyle.
— Pomyślałem sobie Barton — powiedział — że miałbym ochotę
pojeździć dzisiaj na Aspadzie. Widzę, że jest dużo spokojniejszy niż
zaraz po przyjeździe.
— Dobrze Wasza Wysokość — odpowiedział stajenny — To
najświetniejszy koń, jakiego kiedykolwiek widziałem, a gdy książę go
wytrenuje, będzie fantastyczny.
— I ja tak myślę — odrzekł książę i postąpił za Bartonem, żeby
otworzyć drzwi przegrody, ale ku jego zdziwieniu mężczyzna
zatrzymał się.
— O co chodzi? — zapytał książę.
—
Właśnie
miałem
powiedzieć
Wasza
Wysokość
—
odpowiedział Barton. — Była już tu dziś rano pewna dama i nalegała,
żeby pojeździć na Gyorgy.
Książę patrzył na niego w zdumieniu.
— Gyorgy! — zawołał.
— Tak Wasza Wysokość, oczywiście gdybym o tym wiedział, nie
zgodziłbym się, ale był tu tylko ten przygłupi stajenny. Gyorgy nie
jest bezpiecznym koniem dla kobiety.
Książę wiedział, że to była prawda. Gyorgy był koniem, którego
on sam ujeżdżał ostatnio, ale stale jeszcze był bardzo dziki i czasem
trudny do opanowania.
— Myślę, że musiała tu zajść jakaś pomyłka, Barton. Czy Jeb wie
kim była ta kobieta, która poprosiła o Gyorgy?
— On nie znał jej imienia, Wasza Wysokość — odparł Barton, ale
powiedział, że była bardzo ładna i dużo młodsza od gości księcia,
którzy zwykle tu przyjeżdżają.
— Osiodłaj szybko Joska, a ja dowiem się od Jeba, w którą stronę
pojechała ta pani.
Książę odszedł szybkimi krokami, a Barton pośpieszył do
przegrody Joska. Był on jednym z najszybszych i największych koni
w stajni i gdziekolwiek trzeba, zawiezie księcia szybciej, niż każdy
inny.
Książę odnalazł Jeba, gdy ten niósł wiadra z wodą.
— Czy może wiesz — spytał spokojnie — w którą stronę
pojechała panna Claydon na Gyorgy?
— Tak, Wasza Wysokość — Jeb położył wiadra na ziemi,
wskazał na daleki koniec parku i wyjaśnił: — Widziałem jak
odjeżdżała, Gyorgy wariował i martwiłem się, że może ją zrzucić, ale
ona jechała na nim tak, jakby znała się na tym.
— Mam nadzieję — odparł książę prawie bez tchu.
Odwrócił się w stronę Bartona, który prowadził Joska ze stajni na
podwórze. Szybko dosiadł konia i gdy duży czarny ogier zaczął
niespokojnie ciągnąć wodze by ruszyć, on poprowadził go przez park
we wskazanym przez Jeba kierunku. Jadąc myślał z niedowierzaniem,
że jakakolwiek młoda dziewczyna wybrała Georgy na przejażdżkę
uważając, że jest w stanie utrzymać się na koniu, który jemu samemu
przysparzał tak wiele problemów. Nie tylko trudno go było utrzymać
pod kontrolą, ale także płoszyło go wszystko, co było mu nie znane.
Książę myślał, że znajdzie pannę Claydon, nie mógł sobie
przypomnieć jej imienia, leżącą gdzieś na ziemi, nieprzytomną a gdy
odwiezie ją do domu, będzie musiał wysłać dużo służby w
poszukiwaniu konia. Nie przyszłoby mu nigdy do głowy, że
ktokolwiek będzie chciał pojeździć konno tak wcześnie, gdy nie
będzie jeszcze Bartona, który by nie dopuścił, by jakikolwiek
niebezpieczny koń opuścił stajnię.
Wiedział, że stało się tak, bo Jeb był zbyt głupi, by obudzić
Bartona i spytać o radę i że Claydon na pewno zachwycona wyglądem
Gyorgy poprosiła właśnie o niego. Kiedy myślał o niej, próbował
przypomnieć sobie jak wyglądała, i jednego był pewien: na pewno nie
była typem jeźdźca. Mógł tylko mieć nadzieję, że kiedy Gyorgy zrzuci
ją co bez wątpienia nastąpi tak szybko jak to możliwe, upadnie na
miękki grunt, najlepiej na łąkach, gdzie raczej nie złamie sobie
niczego. To na pewno wywoła poruszenie i popsuje przyjęcie, no i
będzie musiał przepraszać markizę, tłumaczyć, dlaczego tak się stało.
Książę dojechał do granicy parku, potem pozwolił Josce na galop
przez płaską część pola, którą ogier pokonał z szybkością jakiej nikt
nie dorównałby mu na żadnych wyścigach. Zmierzał do najwyższego
miejsca, skąd mógł mieć widok na kilka mil nad doliną przez którą
przepływał mały strumień. Ścigając cugle spowodował, że Joska
wspiął się na ostre wzniesienie wolniej i gdy dojechali na szczyt
zatrzymał się.
Książę najpierw rozejrzał się w oczekiwaniu, że zobaczy w
zasięgu ręki leżące nieruchomo ciało i Gyorgy biegającego dziko w
oddaleniu. Nie było śladu żadnego z nich i dopiero, gdy popatrzył
dalej, na wprost ponad drzewami w kierunku strumienia zobaczył ich
w odległości jakichś dwóch mil. Ku jego zdziwieniu dziewczyna
wciąż jeszcze trzymała się w siodle i spokojnie jechała wzdłuż
strumienia.
Wyglądało, że chce znaleźć miejsce do jego przekroczenia,
chociaż nie miał pojęcia po co. W ostatnim miesiącu spadło dosyć
dużo deszczu i strumień zwykle płytki, wezbrał podwójnie. Teraz, gdy
już ją zobaczył, książę nie tracił czasu by zastanawiać się nad jej
zamiarami, ale wiedział, że im prędzej dotrze do niej, tym lepiej.
Zjechał ze wzgórza znów pozwalając Josce na galop, który przywiódł
go do doliny i który pozwolił na pokonanie odległości dzielącej go od
Forelli w mniej niż piętnaście minut.
Ciągle jechała wzdłuż strumienia próbując znaleźć odpowiednie
miejsce do przekroczenia go. Wymyśliła, że skoro Londyn był na
północ od rzeki, najkorzystniej dla niej będzie jechać na południe.
Chociaż zupełnie nie znała angielskiej wsi ani okolic posiadłości
księcia, pomyślała, że ziemia po drugiej stronie wody wygląda na
bardziej dziką i zaniedbaną.
Była skoncentrowana na jednym, chciała uciec i wiedziała, że
miała dużo szczęścia mogąc jechać na tak silnym i wytrzymałym
koniu. Musiała ściągnąć wodze i zatrzymać Gyorgy w miejscu, gdzie
po raz pierwszy mogła dojrzeć dno strumienia. Wiedziała, że nie było
tu zbyt głęboko i koń brodząc mógłby łatwo przedostać się na drugi
brzeg.
W pewnym momencie spojrzała za siebie i zobaczyła mężczyznę
zbliżającego się do niej na koniu. Instynktownie poczuła, że jest w
niebezpieczeństwie i nie brnąc już dalej w strumień zawróciła Gyorgy
i popędziła, w kierunku w jakim jechali wcześniej. Koń jakby tylko
czekał na to, by pokazać co potrafi. Żeby jednak zademonstrować
swoją niezależność najpierw stanął dęba, mając nadzieję, że jeździec
spadnie, a potem ponieważ się to nie udało, posłuszny ostrogom
ruszył dzikim galopem.
Obserwując wierzgającego konia książę wstrzymał dech,
spodziewając się, że zobaczy Forellę spadającą na ziemię. Wiedział,
że w takiej sytuacji niedoświadczony jeździec bardzo łatwo mógł być
zrzucony. Kiedy zobaczył, że Forella nadal utrzymuje się w siodle,
aczkolwiek z bardzo dużym wysiłkiem, pomyślał że to cud, a
jednocześnie wyzwanie dla Joska. Książę nie musiał go nawet lekko
dotykać batem czy użyć ostróg. Ogier naprężając każdy mięsień
skoczył do przodu z grzmotem kopyt.
Forelli trudno było uwierzyć, że jakiekolwiek zwierzę mogło
dorównać temu, na którym jechała ona. Nie zatrzymała się jednak, aż
w końcu książę na Josce zrównał się z nią i wtedy rozpoznała, kto
podążał za nią. Widok księcia sprawił jej ulgę, gdyż przypuszczała, że
był to wysłany przez ciotkę markiz, który miałby ją sprowadzić z
powrotem. Ponieważ nie było już sensu się ścigać, powoli i co
zauważył książę, bez większego wysiłku, zwolniła tempo. On postąpił
tak samo.
Po tak morderczej jeździe zadał całkiem inne pytanie niż
zamierzał:
— Gdzie na litość boską nauczyłaś się jeździć w ten sposób?
Ponieważ było to tak niespodziewane odezwanie, Forella
roześmiała się:
— Gyorgy jest cudowny! Zobaczyłam jego imię napisane na
przegrodzie, więc wiedziałam, że przyjechał z Węgier.
— Oczywiście — odparł książę — ale ja chciałbym wiedzieć
panno Claydon, dokąd się na nim wybierasz?
Forella chciała odpowiedzieć, że właściwie nigdzie, gdy
uświadomiła
sobie,
że
książę
zauważył
zwinięty
węzełek
przytroczony do jej siodła. Nie było tego dużo, ale pomyślała, że nie
może wyjechać zupełnie bez niczego. Ponieważ Jeb nie rozumiał o co
jej chodziło, sama aczkolwiek z pewnymi trudnościami, ponieważ
Gyorgy był zniecierpliwiony, przyczepiła węzełek do siodła.
Była ekspertem w tych sprawach, ponieważ bardzo często musiała
pakować wszystko co posiadała na konia, muła czy wielbłąda, gdy
podróżowała ze swoim ojcem. W jednej kieszeni siodła miała
szczotkę i grzebień, a szczoteczkę do zębów, gąbkę i kawałek mydła
w drugiej. Ponieważ zwykła podróżować z niewielkim bagażem,
wiedziała, że przynajmniej przez jakiś czas nie będzie musiała
kupować tych niezbędnych rzeczy i tym samym naruszać niewielką
sumę pieniędzy, jaką miała ze sobą.
Zastanawiała się desperacko co odpowiedzieć, lecz książę
uprzedził ją i pomyślała, że było to nadzwyczaj domyślne z jego
strony:
— Jeśli uciekasz to myślę, że mam przynajmniej prawo zapytać,
dokąd zabierasz mojego konia?
Zobaczył jak rumieniec zalewa jej twarz, zanim odparła cicho:
— Ja przepraszam... że kradnę go... ale przysięgam... oddałabym
go tak szybko... jak tylko byłoby to możliwe.
Po chwili książę rzekł:
— Zastanawiam się, czy moglibyśmy o tym porozmawiać,
chociaż nie mogę cię zmusić, żebyś mi zaufała. Jest coś, o co
chciałbym cię prosić ze względu na Gyorgy.
Ponieważ sposób, w jaki to mówił nie był potępiający ani
nieprzyjemny, a wydawał się być wręcz życzliwy, Forella powiedziała
szybko:
— Byłoby dużo prościej, Wasza Wysokość... jeśli mógłbyś...
udać, że mnie nie widziałeś i pozwolił mi... uciec.
— Czy wyobrażasz sobie, jakie byłoby to dla mnie frustrujące —
zapytał książę — zastanawiać się co się stało z tobą i Gyorgy, i nie
być w stanie pomóc wam w kłopotach?
Małe światełko zabłysło nagle w oczach Forelli, gdy spytała:
— Czy mógłbyś... pomóc mi... jeśli powiedziałabym... co się
stało?
— Mogę cię zapewnić — odpowiedział książę — że spróbuję z
całej mocy zrobić to, co dla ciebie najlepsze.
Poczuł, że Forella odetchnęła z ulgą zanim powiedziała:
— Bałam się, że będziesz... bardzo zły na mnie, że zabrałam
Gyorgy, ale myślę, że żaden inny koń nie mógłby jechać szybciej...
niż on.
— To dlatego go wybrałaś?
— Jak mogłam się oprzeć czemuś tak pięknemu, a poza tym
jestem pewna, że mógłby prześcignąć każdego konia.
— Skąd mogłaś to wiedzieć... — zaczął książę, po czym
zatrzymał się. — Panno Claydon, ponieważ musimy porozmawiać,
czy nie zjadłabyś ze mną śniadania na jednej z moich farm, niedaleko
stąd?
Forella zawahała się, gdyż przyszło jej do głowy, że być może
szuka on możliwości, by zabrać jej konia, żeby nie mogła odjechać,
lub by w jakiś inny sposób zmusić ją do powrotu z nim do zamku.
— Nie knuję żadnego podstępu — powiedział — i jak już
przyrzekłem wcześniej, pomogę ci jeśli będę mógł i mam nadzieję, że
mi zaufasz.
Spojrzała na niego, a on pomyślał, że jej oczy mają bardzo
dziwny kolor. Było w nich trochę zieleni, chociaż mogło to być tylko
złudzenie odbitej trawy po której jechali.
— Ja... ufam ci — powiedziała cicho po pewnej przerwie.
— Dziękuję — odparł książę — farma jest tam. — Wskazał na
miejsce, gdzie w pewnej odległości widać było jakieś stogi siana, a za
nimi dym unoszący się z komina.
Dotknął lekko Joska swoim batem i gdy ogier ruszył do przodu,
Gyorgy podążył za nim. Jechali szybko w stronę farmy i książę
stwierdził, że jeszcze nigdy nie znał kobiety, która umiałaby tak
dobrze jeździć konno i która w jakiś magiczny sposób mogła
utrzymać kontrolę nad koniem tak dzikim jak Gyorgy.
Dopiero kiedy dotarli do farmy i książę skierował się w stronę
stajni, gdzie Gyorgy już kiedyś był, koń zaprotestował. Zaprezentował
rutynowe płoszenie się, stawanie dęba, wierzganie, ale książę który
już zsiadł, obserwował tylko Forellę. Ona nie tylko pewnie siedziała w
siodle, ale utrzymywała nad koniem kontrolę w sposób, w jaki on sam
nie umiałby lepiej i jednocześnie mówiła do Gyorgy:
— No chodź, odpoczniesz sobie trochę, nie chcę, żebyś się za
bardzo zmęczył przez te wygibasy, bo będziesz zbyt wyczerpany, by
zawieźć mnie tam, dokąd będę chciała.
W jej głosie było coś miłego i hipnotyzującego i Gyorgy wiedząc,
że nie uda mu się jej zrzucić, stał się nagle łagodny. Pozwolił nawet
bez żadnych dalszych protestów zaprowadzić się do stajni. Książę w
milczeniu udał się do domu, gdzie w drzwiach czekała już rumiana
kobieta w średnim wieku, która schyliła się w ukłonie, gdy zbliżyli się
do niej.
— Dzień dobry, Wasza Wysokość, miło pana widzieć. Mieliśmy
nadzieję, że książę znów nas niedługo odwiedzi.
— No i oto jestem pani Hickson — odpowiedział książę — i
przywiozłem ze sobą tę młodą damę na śniadanie. Jest ona tak samo
głodna jak i ja.
Pani Hickson skłoniła się w stronę Forelli i ciągle mówiąc
poprowadziła ich do wygodnego pokoju ze stołem przy oknie.
Wprawnie zasłała stół czystym obrusem.
— Przyjechałeś w dobrym czasie, Wasza Wysokość. Mój mąż
zabił świniaka, a ja uwędziłam szynkę w zeszłym tygodniu, wiem że
będzie ci smakowała, panie.
— Jestem pewny, że tak — odpowiedział książę. — Zawsze to
powtarzam, że nikt w całej posiadłości nie potrafi tak wędzić szynki
jak pani.
Z uśmiechem zadowolenia pani Hickson wyszła spiesznie z
pokoju. Książę spostrzegł, że Forella zdjęła z głowy swój kapelusz,
stanęła na palcach i przeglądała się w lusterku. Kiedy odwróciła się w
jego stronę pomyślał, że jest bardzo atrakcyjna. Wyglądała zupełnie
inaczej niż kobiety, które przedtem widywał.
Sprawiały to nie tylko jej włosy z domieszką złota i pojedynczymi
loczkami wymykającymi się z koczka, które zresztą daremnie
usiłowała utrzymać na miejscu, bo i tak układały się po swojemu.
Było też coś niesamowitego w jej ogromnych, zielonkawych oczach.
Miała bardzo długie rzęsy, ciemne na początku, zawinięte i złote na
końcach.
Uśmiechnęła się nieśmiało, potem usiadła przy stole mówiąc:
— Muszę przyznać, że teraz czuję się głodna.
Książę usiadł naprzeciwko niej i powiedział:
— Mamy dużo spraw do omówienia, ale wszystko będzie
prostsze, jeśli powiesz mi najpierw, jak masz na imię.
— Forella.
— A poza tym — mówił dalej — powiedz, gdzie nauczyłaś się
jeździć lepiej niż jakakolwiek kobieta jaką znam.
Po chwili milczenia dodał:
— Wyruszając na poszukiwanie ciebie byłem pewien, że znajdę
cię gdzieś nieprzytomną i Gyorgy biegającego gdzieś daleko i zajmie
godziny, jeśli nie dni, złapanie go.
— Jeździłam od dziecka — odpowiedziała Forella po chwili —
ale żaden z koni nie był tak świetny jak Gyorgy. Po chwili ciszy
dodała impulsywnie. — Odesłałabym go... z powrotem.
— Nie rozumiem, dlaczego musiałaś uciekać z zamku zaraz po
swoim przyjeździe? — potem, jakby szukając słów dodał — Czy
jestem rzeczywiście takim złym gospodarzem?
Mówił to lekko, ale ku jego zdumieniu, Forella wyglądając przez
okno odezwała się z desperacją w głosie:
— Ja... ja... muszę jechać.
— Dlaczego?
— Lepiej, żebym ci o tym nie mówiła.
— Wolałbym dowiedzieć się od ciebie co się stało, niż usłyszeć o
całej historii od twojego wuja i ciotki gdy wrócę.
— Myślę... że nie powiedzą... prawdy.
— Więc chyba powinienem wiedzieć?
Domyślał się, że stało się coś bardzo złego i pochylając się nad
stołem nadał swojemu głosowi brzmienie, któremu dotychczas nie
mogła się oprzeć żadna kobieta:
— Proszę, zaufaj mi Forello, przysięgam, że to co mi powiesz
będzie naszą tajemnicą i nie zrobię nic, co mogłoby cię zranić lub
pogorszyć sytuację.
Powoli odwróciła głowę ku niemu. Czuł, że potrzebuje ona
jakiegoś zapewnienia, iż może mu zaufać.
— Nie pozostaje mi nic innego... jak tylko uciec i ukryć się.
— Przed czym?
— Przed tym, co stało się... ostatniej nocy.
— Czy powiesz mi, co się wydarzyło?
Forella wstrzymała na chwilę oddech, po czym powiedziała ledwo
słyszalnym głosem:
— Hrabia.. Sherburn... wszedł do mojej sypialni przez pomyłkę,
myśląc, że to... pokój lady Esme.
Książę zesztywniał, gdyż trudno mu było uwierzyć, że to co
słyszy jest prawdą, ale kiedy Forella mówiła dalej zrozumiał.
— Spałam — mówiła — i kiedy się obudziłam przestraszyłam
się, bo w moim pokoju... był mężczyzna, ale zanim... zdołałam coś
powiedzieć, do pokoju weszła ciotka Kathie.
Książę nie musiał słuchać dalej by wiedzieć, co nastąpiło później.
Był to rewanż Kathie Claydon planowany już wtedy, gdy widział z
jaką nienawiścią patrzy na Esme Meldrum w bawialni. To był rewanż,
któremu instynktownie chciał przeszkodzić zabierając ją do innego
pokoju i pokazując obraz, który kupił. Gdy Forella trochę chaotycznie
opowiedziała mu co się zdarzyło, zgadł, że hrabia pomylił, zgodnie z
planem Kathie, pokój Forelli z sypialnią zajmowaną przez Esme. A
Kathie czekała na niego jak kot na mysz przy mysiej dziurze.
— Jak... ja mogę poślubić mężczyznę... z którym... nigdy nawet
nie rozmawiałam? — spytała Forella. To właśnie dlatego... musiałam
uciekać.
— Rozumiem, co czujesz — powiedział książę cicho.
— Ro-rozumiesz mnie... naprawdę?
— Oczywiście, że tak — odpowiedział — ale dokąd się
wybierałaś?
Forella wykonała mały bezradny gest, który był w jakiś sposób
bardzo patetyczny.
— Jestem w Anglii... dopiero od dwóch tygodni... ale myślałam,
że znajdę jakieś miejsce, gdzie mogłabym się ukryć przed ciotką
Kathie, dopóki to wszystko nie pójdzie w zapomnienie.
A masz ze sobą jakieś pieniądze?
— Mam... trochę.
Po czym dodała niechętnie, jakby czytała mu w myślach:
— Prawie pięć funtów.
— I myślisz, że rzeczywiście wystarczyłoby ci, żebyś nie
głodowała?
— Mogłabym znaleźć... jakąś pracę — odpowiedziała broniąc się
Forella.
— A co umiesz robić?
— Zastanawiałam się nad tym — powiedziała. — Umiem
gotować, chociaż być może nikt nie zatrudniłby mnie bez żadnych
referencji, a poza tym znam dobrze kilka obcych języków, także
arabski.
Książę zdumiony zapytał:
— Gdzie się tego nauczyłaś?
— Byłam w wielu dziwnych miejscach z moim ojcem.
— Obawiam się, że nic o tobie nie wiem — powiedział książę. —
Proszę, opowiedz mi o swoich rodzicach. Jestem ciekaw, jacy byli.
— Mój ojciec pod koniec lutego zmarł na tyfus w Neapolu. Gdy
to powiedziała, zauważyła lekkie zdziwienie w oczach księcia, tak
jakby zastanawiał się, dlaczego Forella nie nosi żałoby, wyjaśniła
więc szybko:
— Tata prosił, żeby nikt nie nosił żałoby po nim, bo... on nie
wierzył w śmierć.
Zamilkła na chwilę, po czym dodała:
— Na Wschodzie, gdzie spędziliśmy dużo czasu, wszyscy wierzą
w reinkarnację. Tata był pewien, że ponieważ tak bardzo kochali się z
mamą spotkają się znów w innym życiu... Mówił, że miłość jest
niezniszczalna i nie może umrzeć!
—Więc kiedy umarł twój ojciec, przyjechałaś z powrotem do
Anglii?
— Nie napisałabym do wuja Georga — powiedziała Forella —
ale zrobił to nasz sługa. Znam go od dawna, gdy byłam jeszcze małym
dzieckiem i uważał, że tak powinien postąpić.
— Miał rację — zgodził się książę.
— Ale ja nie chcę prowadzić życia, z jakiego śmiał się tata.
Mówił, że towarzystwo jest wielkim nonsensem i składa się z głupich
ludzi, którzy ścigają się ze sobą o większe i lepsze tytuły, tracąc czas i
energię na hazard, narzekania i plotki.
Mówiła to w tak zabawny sposób, że książę musiał się roześmiać.
— Myślę, że twój ojciec miał rację, ale jednocześnie nie ma
specjalnej alternatywy dla takiej młodej damy jak ty.
— Ja nie chcę być „młodą damą" — powiedziała Forella
przekornie. — Chciałabym nadal żyć tak, jak żyłam z tatą, tylko nie
jestem pewna, jak mogę to zrobić... sama.
— A jak żyłaś; ze swoim ojcem?
Uśmiechnęła się do niego psotnie, dając tym do zrozumienia, że
będzie zdziwiony gdy się dowie.
— Urodziłam się w namiocie Beduinów — odpowiedziała —
próbowałam dotrzeć do źródeł Gangesu, wspinałam się po niższych
partiach Himalajów, widziałam łowców głów w Sarawah, a na
dokładkę jadłam obiad z plemieniem, którego ulubionym daniem jest
upieczony chrześcijanin.
Książę patrzył na nią niedowierzająco, a ona roześmiała się
widząc jego minę. Pomyślał, że jej śmiech brzmi tak naturalnie i
spontanicznie, jak śmiech dziecka.
— Spytałeś mnie, ale nie musisz mi wierzyć — powiedziała,
zanim zdążył się odezwać.
—Myślę, że poznałbym, gdybyś kłamała — odparł książę.
—Dlaczego tak uważasz?
— Mam intuicję i chociaż brzmi to nieprawdopodobnie, wiem że
mówisz prawdę.
—Więc jeśli mi wierzysz, wiesz, że nie chcę spędzić mojego
życia z ludźmi, którzy głównie zajmują się obgadywaniem swoich
nieobecnych przyjaciół.
Usta księcia ściągnęły się i powiedział:
— Myślę, że to dosyć surowy osąd.
— Poza tym — ciągnęła Forella innym tonem — nienawidzę
siedzieć całymi dniami w przegrzanym, przeperfumowanym pokoju,
przymierzając ubrania i jedząc w regularnych odstępach czasu.
Zamilkła na chwilę, po czym zapytała: — Czy masz pojęcie, ile mogą
zjeść codziennie tacy ludzie jak wuj George i ciotka Kathie? Jeśli
włożyłbyś to wszystko razem do wiadra, można byłoby nakarmić setki
głodujących w Indiach dzieci.
Mówiła to dosyć zapalczywie, więc książę chcąc załagodzić
napiętą atmosferę, powiedział:
— Rozumiem, że jest to dla ciebie pewien szok, nawet kulturowy.
Forella wzruszyła lekko ramionami, zanim odparła:
— Od momentu przyjazdu do Anglii nosiłam się z zamiarem jak
najszybszego wyjazdu stąd, a teraz tym bardziej nie mogę tu pozostać.
— Nie uważasz, że poślubienie hrabiego Sherburn dałoby ci w
towarzystwie pozycję, którą większość młodych kobiet uznałaby za
godną pozazdroszczenia? — spytał książę.
— To właśnie powiedział wuj George, ale moja odpowiedź brzmi
„nie". Jak mogłabym poślubić mężczyznę, którego nie kocham? A
poza tym, hrabia jest zakochany w kimś innym.
Książę nawet nie próbował się spierać.
— Cały ten pomysł wydania mnie na siłę za mąż, ponieważ ciotka
Kathie chce się mnie pozbyć, jest poniżający i wstrętny — ciągnęła
Forella. — W żadnym razie nie chcę pozycji w towarzystwie za cenę
bycia kukiełką która pociągana za odpowiednie sznurki będzie mówiła
właściwe rzeczy, a także zachowywała się i myślała w sposób, jaki jej
się powie by myślała! Chcę być wolna... chcę być sobą!
— Czy jesteś pewna, że jest to całkiem niewykonalne w
otoczeniu, w jakim żyją twój wuj i ciotka?
Książę zadał to pytanie poważnie i ku jego zdziwieniu, zamiast
popatrzeć na niego ze złością Forella zastanowiła się zanim
odpowiedziała:
— Jest to problem, który zwykliśmy dyskutować z tatą. Myślę, że
każdy może być sobą wszędzie w świecie tak długo, jak długo nie jest
zmuszany do robienia rzeczy, które on sam uważa za złe. Tata mówił,
że całe życie jest poszukiwaniem samego siebie, a ponieważ on i
mama byli tak szczęśliwi razem, nie miało to znaczenia, jakie
niewygody musieli znosić, ponieważ mogli się z nich śmiać, a każdy
nowy dzień był dla nich odkryciem.
—A cóż takiego spodziewali się oni odkryć? — spytał książę.
— Myślę, że prawdziwą odpowiedzią na to są ich Dusze —
odpowiedziała Forella.
Mówiła prosto i książę znów pomyślał, że to dziwne, iż ktoś mógł
mówić takie rzeczy, nie będąc tym zażenowany. W tym momencie
drzwi otworzyły się i do pokoju weszła pani Hickson niosąc tacę z
jedzeniem. Chwilę później Forella odezwała się:
— Tata opowiadał, jak wspaniałe są angielskie jaja na bekonie.
Spróbowałam ich po raz pierwszy i teraz dopiero wiem, co
rzeczywiście miał na myśli. Mówiąc to poczęstowała się jeszcze
jednym kawałkiem chleba i posmarowała go masłem.
Książę nalał sobie filiżankę herbaty, zanim powiedział:
—
Myślę
Forello,
że
teraz
powinniśmy
wrócić
do
najważniejszego pytania, a mianowicie co masz zamiar zrobić.
— Zgodziłeś się przecież, że powinnam wyjechać — odparła
szybko Forella.
— Powiedziałem, że rozumiem dlaczego chcesz to zrobić.
— Ale nie zatrzymasz mnie?
— Myślę, że tak naprawdę to powinienem to uczynić —
odpowiedział książę.
Forella odłożyła kromkę chleba i odezwała się zupełnie innym
tonem:
— Po tym jak mnie tu przywiozłeś i kiedy ci zaufałam, nie
możesz mnie zdradzić.
— Mam nadzieję, że nadal będziesz mi ufać — odpowiedział
książę. — Jednocześnie musisz zdać sobie sprawę, że twoja ucieczka
jest prawie niewykonalna.
— Zrobię to i nie masz prawa mi przeszkodzić.
— Nawet nie mam zamiaru, ale dostrzegam ogrom trudności,
jakie mogą cię czekać.
— Pokonywałam już różne trudności.
— Ale nie sama.
To była niezbita prawda i Forella milczała, gdy on mówił dalej:
— Na samotną kobietę czyha tak wiele niebezpieczeństw, że
trudno byłoby je policzyć. Bez wahania ktoś ukradłby ci Gyorgy, a
wtedy znalazłabyś się w biedzie, bez pieniędzy i zdana na samą siebie.
— Dlaczego mam w to wierzyć? — spytała Forella wrogo.
— Dlatego, że taka właśnie jest prawdziwa Anglia —
odpowiedział książę.
— Więc im szybciej wyjadę z tego kraju, tym lepiej —
odpowiedziała Forella.
— To, co mam zamiar ci zaproponować jest prostsze. Rozumiem,
że nie możesz się zwrócić o pomoc do rodziny ojca, ale na pewno
musisz mieć w kraju jakąś rodzinę ze strony matki? — zapytał książę.
Po chwili ciszy Forella powiedziała ostro:
— Moja matka nie była Angielką!
Ku jej zdziwieniu książę wykrzyknął:
— Miałem rację! Czułem, że jest w tobie coś innego.
Przypuszczam, że twoja matka była Węgierką!
— Dlaczego tak uważasz?
— Bo chyba tylko osoba, w których żyłach płynie węgierska
krew, potrafi tak dobrze jeździć konno. Jest też coś w twojej twarzy,
co mnie zastanowiło, ale teraz już wiem.
— Tak, moja matka była Węgierką — przyznała Forella — ale
ciotka Kathie powiedziała, żebym nikomu o tym nie mówiła.
Mogłoby to podobno sprawić, że żaden mężczyzna nie zechciałby
mnie poślubić.
Książę odwrócił głowę i zaśmiał się:
—
Nigdy
nie
słyszałem
czegoś
równie
śmiesznego!
Przypuszczam iż wiesz, że także jestem Węgrem?
— Tak, oczywiście.
— Więc czemu nie opowiedziałaś mi o swojej matce?
— Nie myślałam, że to by mogło cię zainteresować.
— Oczywiście, że tak! Jak się nazywała, zanim poślubiła twojego
ojca?
— Rakozi, ale nie sądzę, żeby ci to coś mówiło. Jej rodzina
pochodziła ze wschodnich Węgier.
— Oczywiście, że słyszałem o nich — odparł książę. — Są słynną
węgierską rodziną i tak się składa, że ich ziemie sąsiadują z moimi.
— Matka uciekła z tatą więc jeśli masz to na myśli, Rakozi na
pewno nie powitają mnie z radością.
— Wątpię, rzeczywiście — głośno zastanawiał się książę —
jednocześnie myślę, że zabrałoby to bardzo dużo czasu, żeby
sprawdzić jaki jest ich stosunek do tej sprawy. Mam całkiem inny
pomysł.
— Jaki? — spytała Forella.
W jasności jej oczu mógł prawie zobaczyć kłębiące się w głowie
myśli. Powiedział bardzo cicho:
— W obojgu nas płynie węgierska krew Forello i chociaż byłem
gotowy już przedtem ci pomóc, teraz uważam, że jestem do tego
zobowiązany honorem jako twój krajan.
— Naprawdę, pomożesz mi?
Stale nie była go pewna, ale zauważył w jej oczach błysk nadziei,
którego nie było wcześniej.
— Rozumiem — książę mówił powoli — że byłoby niemożliwe,
czując to co czujesz, poślubić hrabiego Sherburn, nawet jeśli ze
społecznego punktu widzenia byłby to znakomity i nieoczekiwany
ślub.
— Ale on kocha lady Esme — odpowiedziała Forella.
Książę pomyślał, że były inne, bardziej adekwatne określenia
uczuć łączących hrabiego i Esme Meldrum, lecz Forella, pomimo
włóczęg po świecie, była zbyt niewinna by to zrozumieć.
— To byłby rzeczywiście bardzo nieszczęśliwy dla ciebie sposób
zamążpójścia — powiedział — a to co jest dla mnie ważne, to twoje
uczucia. Więc zamiast jechać sama w nie znany kraj i stawiać czoła
niebezpieczeństwom, niedostatkowi, a może i głodowi mając tylko
pięć funtów w kieszeni, chcę ci coś zaproponować.
— Jeśli myślisz o rozmowie z ciotką Kathie mogę ci zaręczyć, że
nie będzie słuchać — powiedziała Forella szybko. — Chce mnie
wydać za mąż i myślę, chociaż mogę się mylić, że także w jakiś
sposób chce ukarać tym ślubem hrabiego.
— Sama to wymyśliłaś? — dopytywał się książę.
— Wywnioskowałam to ze sposobu, w jaki patrzyła na mnie
ostatniej nocy i z tonu jej głosu — odpowiedziała Forella. — Nie
wiem dlaczego, ale jestem pewna, że była zła na niego nie tylko z tego
powodu, że znalazł się w mojej sypialni, ale z zupełnie jeszcze jakichś
innych przyczyn.
Teraz, odkąd książę wiedział że jest Węgierką był pewien, że jej
intuicja jest tak samo silna jak jego, ale nie było sensu o tym mówić,
odparł więc tylko łagodnie:
— Chcę ci zaproponować i wiem że będzie to bezpieczniejsze i
wygodniejsze, niż twój plan, żebyś schroniła się w domu, który
znajduje się jakieś pięć mil stąd.
— Dom? — spytała Forella.
— Mieszka w nim moja krewna — odpowiedział książę — która
ponieważ jest częściowo sparaliżowana, sama prowadzi tam spokojne
i ciche życie w dworku, który kupiłem jej pięć lat temu, gdy po raz
pierwszy przyjechała z Węgier.
— Jest Węgierką?
— Tak jak powiedziałem, jest moją krewną.
— I... mogłabym z nią zostać?
— Myślę, że byłaby tym zachwycona. Nie mówi dobrze po
angielsku i tak naprawdę nic nie wie o życiu towarzyskim w tym
kraju, który ty uznałaś za nieprzyjazny. Jest bardzo oczytaną i
inteligentną osobą i myślę, że spodobacie się sobie.
Forella popatrzyła na niego, zanim zapytała:
— Czy rzeczywiście nie powiesz wujowi George i ciotce Kathie,
gdzie się ukrywam?
— Daję ci słowo, a kiedy okaże się w zamku, że zniknęłaś, będę
udawał ogromne zdziwienie.
— Co ze stajennym, on na pewno powie, że zabrałam Gyorgy?
— Zostaw to mnie — powiedział książę — znajdę jakieś
wytłumaczenie, może że znalazłem Gyorgy włóczącego się po polu i
zostawiłem go pod opieką przyjaciół — uśmiechnął się, zanim dodał.
— Spodziewam się, że chciałabyś móc na nim jeździć, gdy będziesz
w Dworku Ledbury?
— Czy właśnie tak się nazywa ten dom, do którego mnie
zawieziesz?
Książę przytaknął, a Forella zaklaskała:
— Czy możesz być rzeczywiście tak miły... i wyrozumiały... nie
wiem jak ci dziękować.
— Tak jak ci powiedziałem — odpowiedział książę — Węgier nie
może pozostać obojętny na głos innego Węgra wołającego o pomoc.
— Dziękuję... dziękuję.
Książę sięgnął do kieszeni kamizelki po swój zegarek i
powiedział:
— Ponieważ droga do Ledbury zabierze nam trochę czasu, więc
myślę, że powinniśmy ruszać niezwłocznie. Muszę być na śniadanie
w zamku, by stawić czoła nowinom, gdy ogłoszą twoje zniknięcie.
Oczy Forelli miały figlarny wyraz, gdy powiedziała:
— Jest przynajmniej jedna osoba, którą na pewno zachwyci moje
zniknięcie i która będzie miała nadzieję, że jestem już nieżywa. Tym
kimś jest hrabia Sherburn.
Książę roześmiał się, zanim powiedział:
— Nie mam zamiaru temu zaprzeczać. Osmond Sherburn mówił
od lat, że nie ma zamiaru się żenić.
— On będzie zadowolony, natomiast ciotka Kathie wściekła.
— Moja kuzynka zajmie się tobą — obiecał książę — a tak przy
okazji, nazywa się księżniczka Maria Dabas.
Forella uśmiechnęła się do niego zachwycona i powiedziała:
— To jakby przeznaczenie, że mama opuściła dom i wszystko co
węgierskie by być z tatą i teraz ja wracam, żeby być uratowana przez
Węgra przed czymś, co byłoby dla mnie bez wątpienia piekłem.
— Z tego co mówisz, Forello — odpowiedział książę — myślę że
los odgrywa bardzo znaczącą rolę w twoim życiu.
— Ależ oczywiście — przytaknęła dziewczyna.
— Mogę cię tylko zapewnić, że to było zrozumiałe — rzekł
książę — a teraz chodź i pokaż mi jeszcze raz, jak dobrze dajesz sobie
radę z Gyorgy.
Wstał od stołu i nie zastanawiając się nad tym, wyciągnął do niej
rękę jak do dziecka. Gdy ona wsunęła swoją dłoń w jego pomyślał, że
właściwie pomagając jej w ucieczce zachowuje się karygodnie. Ale
jego instynkt i węgierska intuicja mówiły mu, że nie tylko było to
słuszne, ale też nie było innego wyjścia.
Rozdział 4
Przejechali już kawałek drogi, zanim książę odezwał się:
— Myślałem o nowej tożsamości dla ciebie.
— Tak, rzeczywiście, to bardzo ważne — zgodziła się Forella.
— Wydaje mi się, że najlepszą rzeczą i na pewno najbardziej
wiarygodną jest przedstawić cię jako córkę mojego węgierskiego
przyjaciela, który zamierzał przyjechać do mnie.
— Węgierskiego? — przerwała Forella.
— Chcę ci zasugerować, żebyś przybrała nazwisko twojej matki
— odparł książę — a jeśli się nie mylę, miała też i tytuł.
— Była hrabianką — potwierdziła Forella — ale oczywiście
nigdy się tym nie posługiwała.
— Teraz się przyda — stwierdził książę. — Będziesz hrabiną
Forellą Rakozi.
Forella roześmiała się.
— Ależ ja usiłuję właśnie uciec od towarzystwa i tych wszystkich
błyszczących głupstw.
Książę pokręcił głowę.
— W tym przypadku musisz zgodzić się na te frywolności...
Zakładam, że umiesz mówić po węgiersku na tyle dobrze, że nikt nie
będzie mógł zakwestionować twojego pochodzenia.
— To mnie obraża — odpowiedziała Forella. — Mama mówiła
po węgiersku, gdy byłyśmy same, po to, by nie wyjść z wprawy. Tata
też dobrze nim władał, tak jak i wieloma innymi językami.
Mówiła to z odrobiną prowokacji w głosie i książę już się nie
spierał z nią, tylko powiedział prawie uniżenie:
— Przepraszam.
— Myślę, że wyśmiewasz się ze mnie — odparła Forella — ale
ponieważ mam tak mało rzeczy należących tylko do mnie, moja
inteligencja jest mi szczególnie droga.
To była tak oryginalna uwaga, że książę roześmiał się i pomyślał,
że jego kuzynka, która jak już wspomniał była bardzo inteligentną
kobietą, uzna Forellę za pociechę w swojej monotonnej w tych dniach
egzystencji.
— Teraz musimy to wszystko poukładać w głowach —
powiedział książę — tak, żeby wersje naszych opowiadań zgadzały
się.
Wiedział, że Forella słucha z przejęciem, gdy mówił dalej:
— Opuściliście Węgry około miesiąca temu, żeby przyjechać do
Anglii i zamieszkać ze mną, ale gdy przyjechaliście do Triste, twój
ojciec nagle zmarł.
Forella zauważyła, że trzyma się on możliwie blisko prawdziwej
wersji wydarzeń.
— Więc przyjechałaś do Anglii sama — kontynuował książę —
ponieważ jesteś w żałobie, nie chcesz być w Londynie, ale wolisz
raczej zamieszkać na wsi w ciszy, to znaczy właśnie tam gdzie cię
teraz zabieram.
— To jest bardzo dobra i wiarygodna opowieść — przytaknęła
Forella. — Muszę bardzo uważać, żeby zapamiętać swoje nowe
nazwisko.
— Jestem pewien, że nie będzie z tym żadnych trudności, a kiedy
dojedziemy na miejsce chciałabym, żebyś napisała krótką kartkę do
swojego wuja.
— Kartkę? — strach znów pojawił się w oczach Forelli.
— Tylko po to, żeby mu dać znać, że odjechałaś by zamieszkać z
jakimiś przyjaciółmi — powiedział książę szybko — że jesteś całkiem
bezpieczna i nie ma potrzeby martwić się o ciebie.
Gdy Forella milczała, on po chwili dodał:
— W innym razie, jeśli okaże się że po prostu zniknęłaś, jest
bardzo prawdopodobne, że twój wuj wyśle policję i detektywów w
poszukiwaniu ciebie.
Forella krzyknęła ze strachu.
— Nie można do tego dopuścić!
—Nie, oczywiście, że nie — zgodził się książę — dlatego właśnie
jest tak ważne, żebyś napisała list w którym oczywiście nie podasz
adresu.
—Myślę, że jesteś bardzo mądry — powiedziała po chwili
zastanowienia się. — Jestem ci bardzo wdzięczna.
Potem, ponieważ książę miał niewiele czasu, jeśli chciał wrócić
do zamku o rozsądnej godzinie, jechali dosyć szybko i gdy konie
galopowały łeb w łeb, nie dawało się rozmawiać. W pewnym
momencie książę powiedział:
— Przed nami Little Ledbury!
Przez chwilę Forella widziała tylko drzewa i potem między nimi
kilka krytych słomą dachów. Dalej odkryła małą wioskę, gdzie czarne
i białe domki z krytymi słomą dachami wyglądały jak z bajki. Przed
każdym z nich był mały ogródek mieniący się kwiatami. Poza małym
sklepem z oknami w kształcie łuków i kościołem z szarego kamienia
nie było nic więcej.
Jakieś pięćdziesiąt jardów za kościołem wjechali w bramę, gdzie
po obu jej stronach niby strażnicy siedziały dwa kamienne lwy. Kiedy
Forella zobaczyła już Dworek Ledbury zrozumiała, że pochodzi on z
tego samego okresu co kościół, czyli XVII w. Wybudowany także z
szarego kamienia i z wysokimi kominami był bardzo piękny. Nad
wejściem umieszczona była kamienna tablica z datą „1623"
upamiętniającą jego pierwszego właściciela.
Dom nie był duży. Miał trzy piętra i szybki w oknach w kształcie
rombów. Z jednej strony ogrodzony był wysokim murem. Kłębiące
się na dachu i trzepocące wokół ogromne ilości gołębi sprawiały
wrażenie, że dom wyglądał jak ze snu. Były tak piękne, że Forella z
zachwytem powiedziała:
— Gołębie! Towarzysze Afrodyty!
Gdy zsiedli z koni pojawiło się dwóch stajennych, którzy
przywitali księcia z szacunkiem, po czym odprowadzili konie do
stajni. Gyorgy próbował wierzgać, ale stajenny szybko go uspokoił.
Forella obserwowała go z niepokojem.
— Nic mu nie będzie. Thomas jest bardzo doświadczonym
człowiekiem, inaczej nie powierzyłbym mu stajni, powiedział książę.
Wskazywało to, że w posiadłości znajduje się więcej koni i gdy
wchodzili do domu Forella zastanowiła się, jak sobie radzi z tym
wszystkim częściowo sparaliżowana kuzynka księcia. Jednak nie
wypadało pytać o to, czy nawet myśleć o czymś innym niż o swojej
nowej tożsamości. Książę po powitaniu się z kamerdynerem rzekł:
— Jestem pewien, że chciałabyś się trochę odświeżyć, a dla mnie
będzie zręczniej najpierw porozmawiać z kuzynką na osobności zanim
przedstawię jej ciebie.
— Tak, oczywiście — zgodziła się Forella.
Książę zwrócił się do kamerdynera:
— Newman, czy możesz poprosić swoją żonę, by zajęła się moim
gościem? — Potem przyprowadź panią do saloniku, gdzie jak się
spodziewam znajdę Jej Wysokość.
— Tak jest — odpowiedział Newman i poprowadził ją schodami
na górę, gdzie czekała już na nich starsza kobieta.
Ukłoniła się lekko i powiedziała:
— Witam panią, bardzo się cieszymy, że książę znów nas
odwiedził.
Nie czekając na odpowiedź skierowała się do pięknej sypialni.
Okno ozdobione kwiecistymi zasłonami wychodziło na starannie
utrzymany ogród, który jak spostrzegła Forella, prowadził do małego
strumienia. Pani Newman nie przestawała mówić, pomagając Forelli
zdjąć kapelusz, a potem żakiet.
— Jest bardzo gorąco, proszę pani — powiedziała. — Jej
Wysokość zrozumie, że będzie się pani lepiej czuła tylko w samej
bluzce.
Była to w istocie bardzo ładna bluzka. Uszyta z białego batystu z
wstawką z prawdziwej koronki, o której sprzedawca zapewniał, że
właśnie nadeszła z Paryża. Na wzór francuski zrobiona była z zielonej
piki i zakończona białą wstążką. Forella dostała ją od ciotki.
— To jest coś, co nie nadaje się na polowanie — powiedziała
markiza.
Forella była zbyt zajęta ucieczką, by jeszcze myśleć o ubraniach, i
teraz dopiero uzmysłowiła sobie, że miała tylko jedną suknię w
pakunku przytroczonym do siodła Gyorgy. Pomyślała jednak, że
najlepiej będzie nie mówić o tym, co ze sobą przywiozła, dopóki nie
będzie pewna, że kuzynka księcia pozwoli jej tu zostać. Umyła więc
twarz i ręce, a pani Newman uczesała ją. Potem czując się już trochę
lepiej podeszła do schodów, gdzie w hallu czekał na nią Newman.
Gdy schodziła na dół modliła się, żeby nie było żadnych nagłych
zmian w planach i żeby nie musiała po tym wszystkim wyruszyć
znów sama w drogę. Teraz myśląc o tym, zdała sobie sprawę, jakie to
było przerażające przedsięwzięcie. Kiedy uciekała, w potwornej
panice nie miała czasu myśleć o szczegółach ani o tym, jak da sobie
radę z Gyorgy i bardzo małą sumą pieniędzy.
„Książę ma rację i jest bardzo... bardzo... dobry" — stwierdziła
wchodząc do hallu. Pomyślała nagle z lękiem, że być może gdy do
niego podejdzie okaże się, że on zmienił zdanie, ale gdy ukazała się w
pięknym saloniku do którego słońce wpadało przez okna złotą
powodzią, wiedziała gdy wstał na jej widok, że wszystko jest w
porządku. Jakby domyślał się, co ona może czuć, podszedł do niej i
wziął za rękę.
— Kuzynko Mario, to jest Forella Rakozi o której ci mówiłem.
Mówił po węgiersku i księżniczka odezwała się w tym samym
języku wyciągając do niej rękę:
— Biedne dziecko, tak mi cię szkoda, oczywiście, że możesz
zostać ze mną tak długo jak sobie życzysz. Dla mnie będzie to
cudownie mieć tu kogoś, z kim mogłabym rozmawiać w moim
języku.
Forella dygnęła.
— To bardzo miło ze strony Waszej Wysokości — powiedziała
myśląc jednocześnie, że księżniczka musiała być kiedyś bardzo
piękna, Forella czuła, że coś instynktownie ciągnie ją do księżniczki i
była prawie pewna, że tamta odczuwa to samo.
Potem kiedy już usiadła, księżniczka powiedziała:
— Jesteś bardzo piękna i nic w tym dziwnego, Rakozi słynął
przecież z tego, czyż nie tak Janos?
— Zawsze tak mówiono — odpowiedział książę — i oczywiście
zgadzam się z tym.
— Obawiam się, że możesz się tu nudzić — rzekła księżniczka —
ale Janos powiedział mi, że jesteś w żałobie i potrzebujesz ciszy.
— Mam nadzieję ją tu znaleźć — odparła Forella — i mogę tylko
być wdzięczna za gościnę.
— To ja powinnam dziękować tobie — odpowiedziała
księżniczka — nie mogę udawać, że to miejsce kipi wesołością.
Wyglądało to na wymówkę, ale książę roześmiał się:
— Chcesz, żeby było mi ciebie żal kuzynko Mario —
zaprotestował — ale tak samo dobrze jak ja wiesz, że doktor kazał ci
odpoczywać.
Księżniczka położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała:
— Tak naprawdę to ja nie narzekam Janos, i wiesz, że jestem ci
niezmiernie wdzięczna za to wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
— Teraz czuję się zażenowany — zaprotestował książę. —
Zostawiam ci Forellę, podczas gdy ja wracam dopilnować mojego
przyjęcia.
— Czy jest to jak zwykle kolekcja pięknych kobiet szukających
rozrywki i kobiet poszukujących przystojnych mężczyzn? —
dopytywała się księżniczka.
Książę roześmiał się.
— Nie mógłbym tego wyrazić lepiej.
Pocałował ją w rękę i powiedział:
— Wybacz mi, że zabiorę na chwilę Forellę do pokoju dziennego.
Ma adresy ludzi, z którymi powinienem skontaktować się w jej
imieniu.
— Tak, oczywiście — odparła księżniczka. — Znajdziesz tam
wszystko co potrzeba.
Forella wstała, a księżniczka zwróciła się do księcia:
— Kiedy znów cię zobaczymy?
— Całkiem niedługo — może gdy skończy się przyjęcie, zanim
jeszcze wyjadę do Londynu.
— Będę zachwycona — odpowiedziała księżniczka, usiadła i
patrzyła jak Forella wychodzi z księciem, potem wzięła do rąk gazetę,
którą czytała zanim jej przerwano i uważnie zaczęła studiować
„Wiadomości Dworskie", szukając imienia swojego kuzyna.
Książę i Forella weszli do pokoju dziennego i gdy zamknął drzwi
powiedział:
— Napisz list do swojego wuja. Chcę także, żebyś podała mi
swoje wymiary.
— Wymiary? — spytała Forella zdziwiona.
— Nie sądzę, żebyś miała zamiar codziennie ubierać się w to
samo.
— Rzeczywiście, zapomniałam o tym — powiedziała Forella — i
podejrzewam, że księżniczka mogłaby to uznać za dziwne, że nie
mam żadnych strojów.
— Nawet bardzo — zgodził się książę. — Dlatego muszę posłać
po jakieś do Londynu.
Zapadła cisza i rumieńce napłynęły na policzki Forelli, gdy ta
odezwała się speszona:
— Uważam, że to jest... przesada.
— Chcesz przez to powiedzieć, że to nie jest zwyczajne, ale
przecież wszystko co robisz, czy zrobiłaś dotąd Forello, jest
niecodzienne i nie ma sensu, byśmy ulegając konwenansom
zaprzepaścili cały plan.
Podobał mu się sposób, w jaki odpowiedziała:
— Pomagasz mi, bo jesteś Węgrem, może pewnego dnia ja jako
Węgierka, też będę mogła ci pomóc.
— Uważam to za swój obowiązek po prostu dlatego, że
nieszczęśliwe okoliczności w jakich się znalazłaś zdarzyły się w
moim domu.
— Osobą przez którą znalazłam się w tym ambarasie jest hrabia
Sherburn — odparła Forella — i to właściwie powinien być jego
obowiązek, a nie twój.
Książę uśmiechnął się.
— Myślę jednak, że nie jesteś gotowa wytknąć mu jego
obowiązków.
Forella wydała okrzyk na półprzerażenia, a na półżartobliwy:
— Napiszę list i będę się modliła, żeby wuj George uwierzył, że
wszystko w porządku i nie wysłał za mną detektywów.
Stolik do pisania stał przy oknie. Usiadła, wyjęła kartkę papieru
listowego ze skórzanej oprawy, która, co zauważyła, nosiła insygnia
księcia. Nożyczkami odcięła adres zwrotny z górnej części kartki.
Uważnie napisała to, co podyktował jej książę:
„Drogi Wuju George
Uciekłam, gdyż uważałam, że nie mogę poślubić hrabiego
Sherburn, skoro on nie chciałby poślubić mnie. Jedyne co mogę zrobić
to szybko zniknąć, by nikt nie dowiedział się co zaszło. Mieszkam z
przyjaciółmi i nie próbuj mnie szukać. Dziękuję za okazanie mi serca.
Pozostaję z szacunkiem.
Twoja kochająca bratanica Forella".
Gdy to napisała, przeczytała całość raz jeszcze, żeby sprawdzić
czy nie zrobiła błędów. Potem podała kartkę księciu. Wziął ją od niej,
przeczytał i oddał z powrotem:
— Bardzo dobrze! Uważaj tylko i włóż do koperty bez znaku z
tyłu.
Forella znalazła jedną w bibularzu, włożyła kartę do środka i
zalepiła. Potem napisała na innym kawałku papieru swoje wymiary,
które po tylu zakupach w Londynie znała na pamięć. Wstała od
stolika, podała obie kartki księciu, po czym powiedziała:
— Obawiam się, że nie mam nic poza jedną sukienką i koszulą
nocną, ale proszę nie wydawaj za dużo pieniędzy, w przeciwnym razie
zbyt dużo czasu zajmie mi ich zwrot.
— Myślałem, że wyraziłem się jasno, iż to co przyślę masz
potraktować jako podarunek. Zastanawiam się tylko co byś wolała,
ubierać się jak angielska, czy też węgierska debiutantka! — spytał
książę.
— Nie widzę potrzeby odpowiadać na to pytanie — uśmiechnęła
się Forella. — Byłam szczęśliwa w ubraniach, które nosiłam będąc z
tatą, a które ciotka Kathie uznała, że nadają się tylko na śmietnik,
gdzie zresztą rzeczywiście je wyrzuciła.
— Rozumiem dokładnie co masz na myśli — odparł książę — ale
zawsze uważałem, że piękny obraz wymaga pięknej ramy.
— Teraz mówisz jak aktor w jakiejś sztuce — powiedziała
Forella. — Myślałam ostatniej nocy, że to wszystko co się działo nie
może być rzeczywistością, lecz rozgrywa się na jakiejś scenie.
Zauważyła że wyglądał na zdziwionego, lecz kontynuowała
opowieść:
— To bawiło publiczność, ale nawet przez chwilę nie pomyśleli
oni, że aktorzy i aktorki były prawdziwe lub, że pokazują coś, co
rzeczywiście pochodzi z ich serc.
Książę spostrzegł, że wyśmiewa się z niego, więc powiedział:
— Zastanawiam się tylko Forello, dlaczego uważasz się za
krytyka, sędziego i ławę przysięgłych za jednym zamachem i jakim
prawem
wydajesz
oceny
i
formułujesz
takie
absurdalne
przypuszczenia.
Zapadła cisza, a po chwili dziewczyna odrzekła:
— Masz... absolutnie rację. Jestem... impertynencka i...
przepraszam! Zapomniałam... przez chwilę, że nie... rozmawiam z
tatą. Zwykliśmy pojedynkować się na słowa... zawsze próbowaliśmy...
ogrywać się nawzajem.
Gdy to mówiła zarumieniła się i książę zrozumiał, że był tylko
zbyt surowy wobec osoby tak młodej i jak to teraz odczuł, bardzo
wrażliwej.
— Podoba mi się pojedynkowanie z tobą, jak to nazwałaś —
powiedział szybko — i jest to coś, czego nie robiłem w ten sposób z
nikim innym.
Zauważył, że jej to nie uspokoiło więc dodał:
— Chcę, żebyś nadal była ze mną szczera i mówiła to co myślisz.
Nie uważam, żeby towarzystwo w którym żyję było tak
zdeprawowane jak to przedstawiasz, ale muszę się przyznać, że jest
dużo prawdy w tym co mówisz.
Nic nie odpowiedziała, ale książę zauważył, że z jej ust zniknął
uśmiech, a z oczu psotność i zapytał sam siebie, jak mógł być tak
niezdarny. Jednocześnie jeszcze bardziej uświadomił sobie, że ta
dziewczyna nie poradzi sobie sama w świecie.
Kiedy pożegnał się, Forella podziękowała mu raz jeszcze i jej
wdzięczność była rzeczywiście szczera. Gdy stała na schodkach
patrząc jak dosiada Joska przyprowadzonego ze stajni, książę
popatrzył na nią po raz ostatni i pomyślał, że wygląda tak młodo i
zarazem samotnie. Odjeżdżał z nadzieją, że zrobił dobrze pomagając
jej tak, jak go o to poprosiła.
Jednocześnie wiedział, że wziął na siebie ciężki obowiązek i
zachował się w sposób jaki większość ludzi uznałaby za co najmniej
nieodpowiedzialny. W końcu, w towarzystwie, żadna młoda
dziewczyna nie pragnęła nic więcej, jak zostać żoną hrabiego
Sherburn bez względu na okoliczności, które zmusiłyby go do ślubu.
Książę wiedział, że w Anglii tak jak w większości krajów, córki
arystokratów nie miały wiele do powiedzenia w sprawie małżeństwa.
Ślub był w rzeczywistości taką samą transakcją, jakie prowadzono w
czasach rzymskich i które oznaczały wymianę pieniędzy czy ziem.
Zakładano, że królowie poślubiają królów, więc arystokrata powinien
poślubić arystokratę. Z tego punktu widzenia, Osmond Sherburn był
świetną partią dla Forelli.
„Sądzę, że gdybym myślał jak Anglik i zachowywał się tak jak
Anglik — powiedział książę do siebie samego — to zmusiłbym
Forellę, by wróciła ze mną do zamku".
Ale był Węgrem i raz dając Forelli słowo, nie złamałby go...
„Poza tym, próbował uspokoić swoje wyrzuty sumienia, ona jest
zupełnie inna niż angielskie panny... Oczywiście dlatego, że płynie w
niej także węgierska krew".
Do zamku dotarł przed dziewiątą, o której to godzinie
dżentelmeni będą stopniowo schodzić chwiejnym krokiem na
śniadanie. Panie zadzwonią dużo później po swoje pokojówki i
większość z nich nie pojawi się przed lunchem. Zatem książę mógł
bardzo łatwo dotrzeć do sypialni Forelli, by zostawić na stoliku przy
jej drzwiach napisany przez nią do wuja list.
Było mało prawdopodobne, aby szybko go znaleziono i oddano
markizowi. Do tego czasu, planował książę, zdąży już powiedzieć
Bartonowi, że nie widział śladu Gyorgy ani jeźdźca, zatem wrócił do
zamku mając nadzieję, że wrócili inną drogą. Zobaczywszy się z
Bartonem napisał do krawcowej na Bond Street, u której wydał w
przeszłości ogromne sumy pieniędzy.
Przeszedł później do biblioteki, gdzie tak jak oczekiwał większość
jego męskiej części gości zebrała się i czytała gazety. Był między nimi
i markiz. Książę pomyślał z satysfakcją, że zapewne on i jego żona
zaplanowali wystrzelenie fajerwerków na później. Nie było śladu
hrabiego i dopiero po jakiejś godzinie książę dowiedział się, że
pojechał on na przejażdżkę w towarzystwie lady Esme.
Jedną z przyczyn powodzenia, jakim cieszyły się przyjęcia księcia
było to, że jego goście mogli robić dokładnie to, na co mieli ochotę.
Mieli udostępnione konie i powozy, łódki na jeziorze, dwa pola do
krykieta, kilka kortów tenisowych i ostatnio zainstalowany kryty kort,
który był cudownym wynalazkiem, gdy padał deszcz. Można było
również grać w golfa, a w zamku czekał stół bilardowy.
Książę myślał o tym, czego może dotyczyć rozmowa hrabiego i
lady Esme i stwierdził, że tego jeszcze dnia czeka hrabiego miła
niespodzianka.
Jechali wolno przez las, w którym dróżki były wycięte tak, by
dokładnie dwa konie mogły zmieścić się obok siebie, gdy hrabia
odezwał się:
— Co mam zrobić Esme? Co do diabła mam z tym zrobić?
— Uważam, że to co wymyśliła Kathie jest haniebne, a poza tym
zachowała się podstępnie! — krzyknęła lady Esme. — Czuję, że nie
będę mogła już z nią rozmawiać.
Wyglądała nadzwyczaj pięknie, choć była blada z powodu nie
przespanej połowy nocy, gdy zastanawiała się dlaczego hrabia nie
przyszedł do jej pokoju, tak jak to obiecał. Gdy otrzymała od niego
liścik zaraz po przebudzeniu, wiedziała, zanim zdążyła go przeczytać,
że coś się stało:
„Muszę cię zobaczyć niezwłocznie. Proponuję, żebyśmy wybrali
się na przejażdżkę. Będę czekał w stajniach za pół godziny".
Esme trudno było ubrać się tak szybko, nawet z pomocą bardzo
doświadczonej pokojówki, ale jakoś się udało. Gdy dołączyła do
hrabiego i spojrzała na niego z lekką wymówką w niebieskich oczach,
zdziwił ją wyraz jego twarzy. Chociaż było to niemożliwe, wyglądał
tak, jakby znacznie postarzał się od momentu, gdy widziała go po raz
ostatni. Wokół jego ust pojawiły się zmarszczki, a w oczach
niezrozumiały mrok.
Dopiero gdy powiedział jej co się stało, krzyknęła z gniewu i
frustracji, a to sprawiło, że zapragnął wziąć ją w ramiona i utulić.
— To jest szatańskie! Absolutnie szatańskie! Kathie jest diabłem
planując coś takiego!
— To moja wina — powiedział hrabia. — Nie powinniśmy byli
używać znaków Księcia Walii, z których śmieje się każdy klub i jak
przypuszczam każdy buduar.
— W moim wazonie w pokoju nie było róż — wyjaśniła Esme —
więc wystawiłam zamiast nich lilie.
Przez głowę hrabiego przemknęła myśl, że ten wybór kwiatów
mógł rozzłościć Kathie jeszcze bardziej. Wiedział bowiem, że podczas
gdy Kathie miała wielu kochanków od czasu gdy stała się niewierną
żoną, on byłby pierwszym kochankiem Esme i wtedy lilie byłyby w
jakiś sposób adekwatne.
— Gdybym przyszedł do ciebie ostatniej nocy, kochanie, po tym
wszystkim co się stało i opowiedział ci o wszystkim, czułbym się
znacznie lepiej, niż gdy poszedłem do mojego pokoju i zostałem sam
na sam z tymi wszystkimi demonami, które szydziły, że dałem się
złapać w pułapkę.
— Tak dokładnie było — krzyknęła Esme oburzona. — Pułapka
zastawiona przez Kathie! Nienawidzę jej!
— Czuję dokładnie to samo — zgodził się hrabia — Pytanie
tylko, jak mogę uchronić się przed marszem do ołtarza, gdy z
wszystkiego czego pragnę, to pozostać wolnym człowiekiem.
Pomyślał jednak, że zabrzmiało to dosyć niegrzecznie, więc dodał
szybko:
— I być z tobą moja najmilsza!
— Ja też tego pragnę — powiedziała Esme miękko — ale poza
wszystkim kochany Osmondzie, jeśli będziesz miał żonę tak jak ja
mam męża, nie sprawi to większej różnicy.
Była już prawie pora lunchu, gdy markiza poprawiając swój
wygląd przed wyjściem odezwała się do pokojówki:
— Jones, idź i powiedz pannie Forelli, że chcę z nią
porozmawiać, a jeśli zeszła już na dół przekaż któremuś z służących,
by ją odszukał.
— Tak, milady — odpowiedziała Jones — ale nie słyszałam
żadnego hałasu, spodziewam się więc, że ciągle jeszcze śpi.
— Więc obudź ją! — powiedziała markiza ostro, uśmiechając się
do swojego odbicia w lustrze.
Dokonała tego, że hrabia zapłaci za to, jak ją potraktował.
Upewniła się także tego ranka, zanim George zszedł na dół na
śniadanie, że nie cofnie on swojej decyzji i hrabia będzie musiał
poślubić Forellę.
— Jeśli chcesz znać moje zdanie, to było bardzo nieostrożne ze
strony Sherburna, żeby pomylić pokoje — powiedział markiz.
— Masz rację, George — odpowiedziała jego żona — było
nieostrożne, ale jakkolwiek na to patrzeć, przez tę wielką pomyłkę
właśnie Forella musiałaby pokutować.
Spojrzała szybko na męża, czy ją słucha i ciągnęła dalej:
— Dobrze wiesz tak jak ja, że jeśli rozejdzie się choćby
najmniejsza pogłoska o tym, że on był w jej sypialni i widziano go jak
stamtąd wychodzi, wszyscy liczący się gospodarze wykreślą to
dziecko z list gości.
Ucichła, po czym dodała dramatycznym głosem:
— Nigdy nie znaleźlibyśmy jej męża, który wybaczyłby coś
podobnego.
— Dobrze, Kathie, rozumiem co mówisz — odpowiedział markiz
niecierpliwie — ale jednocześnie lubię Osmonda i czuję, że jest to
raczej chamskie zagranie postąpić z nim w ten sposób.
— Cokolwiek myślisz George — odpowiedziała markiza — jest
jakaś satysfakcja w tym, że wiedząc o fortunie Osmonda nie będziesz
musiał dawać Forelli posagu. Stać go na to, by zaopiekować się swoją
żoną.
— Nie myślałem o pieniądzach — ostro odpowiedział markiz. —
Miałem na myśli Sherburna i oczywiście Forellę, która nie da sobie z
nim rady.
Nie czekając na odpowiedź żony, wyszedł z pokoju głośno
trzaskając drzwiami. Nie zaniepokoiło to markizy. Zaśmiała się cicho
i pomyślała, że od tej pory hrabia będzie żałował, że ją kiedykolwiek
porzucił.
W tym czasie Jones zapukała do drzwi Forelli i ponieważ nikt nie
odpowiadał, weszła cicho do środka. Słońce wpadało przez nie
zasłonięte okno i jedno spojrzenie wystarczyło, żeby zorientować się,
że Forelli nie ma. Poszła więc na górę, przywołała jednego z gońców i
kazała mu ją odszukać.
— Słyszałem od jej pokojówki — odpowiedział goniec, że
pojechała rano na przejażdżkę i jeszcze nie wróciła.
— Dobrze, więc powinna być niedługo z powrotem — odparła
Jones. — Gdy się pojawi powiedz jej, że pani chce ją widzieć.
Jones wróciła do markizy.
— Sprawdziłam proszę pani, wydaje się, że panna Forella jest na
przejażdżce.
Markiza zerknęła na zegar.
— Spóźni się na lunch — odpowiedziała. — Doprawdy, jakie te
dziewczyny potrafią być męczące! Puste miejsce przy stole rozzłości
księcia.
— Jeszcze jest dużo czasu. Na pewno panienka zdąży wrócić i
przebrać się — powiedziała Jones uspokajająco.
W tym czasie chociaż markiza nie wiedziała o tym, pokojówka,
która odkurzała korytarz znalazła list zaadresowany przez Forellę do
jej wuja. Oddała go gońcowi, by ten przekazał go kamerdynerowi.
Kamerdyner włożył na siebie smoking, położył list na srebrnej tacy i
bez specjalnego pośpiechu udał się do biblioteki, gdzie spodziewał się
znaleźć markiza.
O tej porze goście zaczęli gromadzić się na lunch. Chwilę
wcześniej dołączył do nich hrabia, a chwilę później lady Esme.
— Masz dużo energii Sherburn — zauważył jeden z gości —
Miałem zamiar pojeździć dzisiejszego ranka, ale po tym jak późno
poszliśmy spać i oczywiście po świetnym winie gospodarza, wysiłek
ten przewyższył moje zamiary!
Hrabia wymruczał jakąś niezrozumiałą uwagę i skrył się za gazetą
„The Times". Ponieważ zdawał się być nie w sosie, pozostawiono go
samego sobie. Kiedy pojawiła się Esme, markiza zauważyła z
fałszywym uśmieszkiem:
— Jak świeżo wyglądasz! To musi być wynik tak rannej i
szybkiej jazdy!
— Było rzeczywiście bardzo przyjemnie — odpowiedziała lady
Esme jakimś sztucznym głosem mając cichą nadzieję, że nienawiść do
markizy nie pojawiła się w jej oczach.
Potem przeszła przez pokój, żeby porozmawiać z dwiema innymi
kobietami, które uznały za daleko przyjemniejsze leżenie w łóżku niż
spotkanie ze słońcem.
Kamerdyner podał list markizowi, a ten biorąc go do ręki przez
moment zastanowił się dlaczego mu go przysłano, skoro dał wyraźne
instrukcje służbie na Park Lane, że ponieważ nie będzie go w domu
tylko przez weekend nie życzy sobie, żeby przesyłać mu jakąkolwiek
korespondencję.
Wyjął list Forelli z koperty, przeczytał i wykrzyknął prawie bez
tchu:
— Dobry Boże!
Przeczytał list raz jeszcze, żeby mieć pewność, że się nie pomylił,
zanim podszedł do rozmawiającej z księciem żony i odciągnął ją na
bok.
— Co się stało, George? — spytała go uważając, że jego
zachowanie było bardzo niestosowne.
— Muszę ci coś pokazać — powiedział markiz cicho.
Zdecydowanym ruchem wziął ją pod rękę i poprowadził w róg
pokoju, gdzie nikt nie mógłby ich podsłuchać. Nie pozostało jej nic
innego jak podporządkować się i pójść za nim. Dopiero gdy
przeczytała list od Forelli wpatrzyła się w papier tak, jakby nie mogła
uwierzyć własnym oczom.
— Myślałam, że ona nie ma przyjaciół w Anglii — powiedziała
przeciągle.
— Jeśli ma, nie wiem kim są.
— Co zamierzasz zrobić?
— A co byś radziła? — odpowiedział pytaniem markiz.
Markiza zwinęła list i włożyła z powrotem do koperty, po czym
powiedziała:
— Jeśli to spisek między nią i Osmondem Sherburn, zabiję go.
— Nie możesz zrobić tu sceny — powiedział markiz szybko.
— Nie, oczywiście, że nie — odpowiedziała jego żona — ale
porozmawiam z Osmondem po lunchu.
Teraz nie było już na to czasu, bo Newman podszedł do lady
Roehampton i powiedział:
— Lunch podany milady...
Lady Roehampton, która rozmawiała z księciem w drugim końcu
pokoju zaczęła zapraszać panie, by przeszły do pokoju stołowego.
Podchodząc do markizy odezwała się takim tonem jakby ona sama
była najważniejszą tu damą:
— Proszę bardzo, Kathie kochanie!
— Obawiam się, chociaż uznasz to za złe wychowanie —
powiedziała markiza — że Forella nie będzie obecna na lunchu. Mogę
tylko przeprosić, że nie powiedziałam ci tego wcześniej, ale później
wyjaśnię wszystko.
Lady Roehampton bez żadnych komentarzy poinformowała lokaja
by zabrał jedno nakrycie ze stołu, a gdy zbliżali się do jadalni,
zastanawiała się jak porozsadzać gości przy stole, by mężczyźni nie
siedzieli obok siebie. Szybko zdecydowała, że będzie to niemożliwe.
Zamiast tego udało się jej zręcznie usadzić obok siebie dwóch
miłośników wyścigów.
Obserwując hrabiego markiza zauważyła, że rozgląda się przy
stole tak, jakby szukał Forelli. Była prawie pewna, że to tylko wybieg
i że on dobrze wie o jej zniknięciu. Namówił ją by odjechała, żeby
mógł w jakiś sposób uwolnić się od zaręczyn — kalkulowała — ale
nigdy do tego nie dopuszczę! Ożeni się z nią, nawet jeśli George
będzie musiał wyzwać go na pojedynek!
Była pewna, że do tego nie dojdzie, bo zarówno hrabia jak i
markiz bali się skandalu lub opisania w gazecie w uwłaczający im
sposób. Markiza cieszyła się na myśl o małżeństwie hrabiego, a
jednocześnie satysfakcjonował ją fakt wygranej. Cokolwiek
przyniesie przyszłość, on zawsze będzie wiedział, że ona śmieje się z
niego.
„Wygrałam! Wygrałam! — mówiła do siebie triumfalnie. — Za
każdym razem gdy spojrzy na kobietę, która będzie nosiła jego
nazwisko będzie żałował, że mnie zostawił".
Gdy panie opuszczały pokój stołowy udało jej się mijając
hrabiego odezwać się tak, żeby tylko on mógł usłyszeć.
— Muszę się z tobą widzieć Osmondzie! To ważne!
Zauważyła, że chciał jej odmówić, ale gdy panowie weszli do
biblioteki, chwilę później przesunęła się w jego stronę i powiedziała:
— Chodźmy do ogrodu, chcę ci coś pokazać!
Wiedziała, że chce się jej pozbyć i nie słuchać tego, co ma mu do
powiedzenia, ale czując że to tylko mogłoby pogorszyć sytuację,
zgodził się. Ponieważ dobrze go znała, wiedziała co czuł nawet nie
patrząc na jego zaciśnięte szczęki i twardy wzrok. Przeszli przez łąkę,
aż znaleźli się poza zasięgiem uszu tych, którzy wyszli na taras.
Markiza bez słowa podała mu list Forelli. Poczekała aż skończył
czytać i powiedziała:
— Jeśli to twoja sprawka, życzę sobie byś powiedział dokąd ją
wysłałeś.
— Nie mam z tym nic wspólnego i nie mam pojęcia dokąd ta
dziewczyna pojechała — ostro odpowiedział hrabia.
— Myślisz, że ci w to uwierzę?
— Wierz w co chcesz — odparł. — Mogę sobie tylko wyobrazić,
że miała dość dobrego smaku, by zgorszyć się twoim zachowaniem
ostatniej nocy. Była zbyt zawstydzona, by znosić twoje, czy moje
towarzystwo.
— Jesteś bardzo elokwentny — powiedziała markiza szyderczo
— ale jak możesz sobie wyobrazić, George jest bardzo poruszony
tym, co przydarzyło się Forelli. Nie była nigdy wcześniej w Anglii,
nie ma przyjaciół i z tego co wiem od służby, pojechała przed
śniadaniem na jednym z koni księcia i dotąd nie wróciła.
Po raz pierwszy hrabia okazał zainteresowanie:
— Pojechała sama?
— Oczywiście, że sama — warknęła markiza. — Nie zna nikogo
w domu poza mną i wujem.
—Wszystko co mogę powiedzieć — to to, że wykazała dużo
zdrowego rozsądku.
— Nie mów tak — odpowiedziała markiza wściekle. — Powiedz
mi lepiej dokąd pojechała.
— Mogę tylko powtórzyć, że nie mam bladego pojęcia —
odpowiedział hrabia. — Nie wiem nic o twojej bratanicy, oprócz tego
co już powiedziałem, że wykazała dużo zdrowego rozsądku.
— Czy chcesz mi powiedzieć, że to wszystko co wiesz w tej
sprawie? — spytała markiza.
— A na co liczysz, że ci powiem? — odparł hrabia. — Czy
chcesz żebym wziął psy i zapolował na nią jak na lisa?
Zamilkł, po czym po chwili dodał:
— Jeśli chodzi o mnie, może ona nie pokazywać się tak długo, jak
tylko zechce, ponieważ ogłoszenie naszych zaręczyn w czasie
nieobecności przyszłej panny młodej byłoby bez sensu i
przyczyniłoby się do wielu komentarzy.
Na twarzy hrabiego pojawił się wyraz satysfakcji, który sprawił,
że markiza miała ochotę go uderzyć. Ponieważ nic nie mogła na to
odpowiedzieć i wiedziała, że mimo wszystko ma rację, odeszła.
Rozdział 5
Forella zsiadła z Gyorgy przed drzwiami frontowymi i odezwała
się do Thomasa, który towarzyszył jej w przejażdżce:
— Dziękuję, było bardzo przyjemnie.
— Mnie również, milady — odpowiedział Thomas.
Gdy odjeżdżał w stronę stajni, zdjął czapkę z głowy, a Forella
idąc do domu pomyślała, że to bardzo miły człowiek. Przestraszyła się
kiedy okazało się, że jeśli chce pojeździć na Gyorgy, musi jej
towarzyszyć stajenny. Pomyślała, że pewnie będzie zwalniał tempo i
narzekał, jeśli ona będzie jechała zbyt daleko przed nim.
Ku swojemu zdziwieniu odkryła, że stajnie Ladbury posiadają
wiele wyjątkowo dobrych koni i że Thomas, który był za nie
odpowiedzialny, różnił się od przeciętnego angielskiego stajennego,
jakiego oczekiwała tu zastać. Był przystojnym mężczyzną około
czterdziestki, o bardzo dobrych manierach i chyba jak na
wykonywaną pracę za dobrze wykształconym.
Oczywiście nie znała angielskich stajni, ale przynajmniej umiała
rozpoznać eksperta znającego się na koniach, a Thomas bez wątpienia
nim był. Doceniła go i, co zauważyła od pierwszej chwili przejażdżki,
Thomas także poznał się na jej umiejętnościach. Gdy Gyorgy był
mniej więcej pod kontrolą, Thomas powiedział:
— Gratuluję milady.
Forella posłała mu uśmiech.
— Gyorgy tylko tak się bawi, a ja nigdy nie cieszyłam się jazdą
konną ani nie czekałam na nią tak bardzo, jak dzisiejszego ranka.
— Jestem pewien, że się panienka nie zawiedzie — powiedział
Thomas.
Zabrał ją na daleką przejażdżkę, a ponieważ wiedziała, że jadą w
przeciwnym kierunku, niż zamek, nie obawiała się spotkać
jakiegokolwiek gościa z przyjęcia księcia. Zresztą spotykali tylko
nieliczne osoby, samych mężczyzn pracujących na polu i czasem
dwukółkę lub farmerski wóz toczący się po wąskich dróżkach.
Dwa dni później Forella nabrała wystarczająco odwagi, żeby
zapytać:
— Dlaczego Jego Wysokość trzyma tutaj tak dużo koni i kto na
nich jeździ?
Thomas odpowiedział dopiero po chwili:
— Niektóre z nich są końmi zaprzęgowymi milady, a inne Jego
Wysokość zostawił bym je ujeżdżał, gdy on sam nie ma na to czasu.
— Czy od dawna dla niego pracujesz? — spytała Forella i znów
musiała trochę poczekać na odpowiedź:
— W zasadzie jestem z Jego Wysokością prawie trzy lata.
Było oczywiste, że Thomas nie życzy sobie być indagowany i
pomyślała, że to było natrętne z jej strony zadać mu tak wiele pytań.
Jednocześnie była nim zainteresowana coraz bardziej, tak jak i
wieloma innymi rzeczami w miarę upływających dni.
Nie mogła zrozumieć organizacji dworku samego w sobie, który
zresztą od początku uznała za piękny. Pani Newman przynosiła jej
śniadanie do sypialni sugerując, że ponieważ księżniczka spożywa je
zawsze w łóżku, ona też będzie się lepiej czuła tu, niż sama w pokoju
stołowym.
— Tak będzie bardziej wytwornie — zgodziła się Forella.
Przyszło jej do głowy, gdy to powiedziała, że w ciągu ostatnich
lat po śmierci mamy, zwykle wstawała wcześnie, by sama
przygotować śniadanie dla swojego ojca. Nawet gdy mieli służbę, nie
zawsze podane dania mu smakowały. Kiedy indziej, zwłaszcza
podczas podróży, śniadania były często przygotowywane nad
ogniskiem lub składały się z kukurydzy i orzechów, którym smaku
dodawało mleko kokosowe.
Cokolwiek by to nie było, choćby tylko świeży owoc prosto z
drzewa, Forella zawsze przynosiła go ojcu i czekała, aż jej powie czy
mu smakował. Czasem prawie nostalgicznie mówił: „Mam dosyć tego
jedzenia, mam ochotę na dobre angielskie śniadanie, jaja na bekonie i
do wyboru pół tuzina srebrnych półmisków na bocznym stole, jak to
bywało w domu, a potem śmiał się i dodawał:
— Muszę się robić zgrzybiały, jeśli nawet zaczynam o tym
myśleć! Ale nie ma wątpliwości, co się ze mną stanie na stare lata".
Potem mówił podekscytowany o nowych krajach do zwiedzenia
lub o wyprawie, która wymagała wielkiego planowania i zawsze
kosztowała więcej niż mogli wydać.
Drugiego ranka, gdy Forella skończyła śniadanie usłyszała ciche
gruchanie dobiegające z otwartego okna i zobaczyła białego gołębia
siedzącego na parapecie, patrzącego na nią ciekawie. Wyszła z łóżka,
uważnie, by go nie wystraszyć, wzięła do ręki kawałek chleba ze
srebrnej tacy i przeszła przez pokój rozdrabniając go.
Gołąb wcale się nie bał i spokojnie czekał, aż położy pierwszy
okruch przed nim. Zjadł go, a potem wziął resztę z jej dłoni. Gdy
odtruwał, pani Newman weszła do pokoju.
— Czy zjadła panienka śniadanie? — spytała.
— Tak, dziękuję — odpowiedziała Forella — a to czego już nie
mogłam, zjadł jeden z tych ślicznych białych gołębi.
Zaśmiała się, ale pani Newman zmarszczyła brwi.
— Myślę, że nie powinna ich panienka karmić. — One należą do
biednej pani.
— Do biednej pani — spytała Forella.
Pani Newman odwróciła się, zabrała tacę i powiedziała szybko:
— Nie, jestem pewna, że wszystko jest w porządku, niech
panienka zapomni o tym, co przed chwilą powiedziałam, popełniłam
błąd.
Wyszła z pokoju zanim Forella mogła zapytać o coś więcej, ale
patrzyła w ślad za nią zastanawiając się, kim też mogła być biedna
pani. Może odnosiło się to do księżniczki, ale jak dotychczas nie
widziała jej karmiącej gołębie. Nawet, pomyślała Forella, nie dalej jak
wczoraj narzekała, że robią one tyle hałasu i że budzą ją rano, a w
ogóle, to jest ich za dużo.
— Ale są takie ładne — zaoponowała Forella.
— Może i tak, ale bałaganią — odparła księżniczka i zmieniła
temat.
Więc, jeśli nie chodziło o Księżniczkę, to kim mogła być biedna
pani? Forella zauważyła, że w domu było dosyć dużo służby, dużo
więcej niż się spodziewała. Nie interesowała się organizacją
angielskich domów, chociaż ojciec opowiadał jej o wielkich zastępach
służby, jakie zatrudniał jego ojciec, a jej dziadek, w ich rodzinnym
domu w Huntingtonshier.
Pamiętała jak wyliczał wszystkich, zaczynając od pomywacza a
kończąc na kamerdynerze, który był tak ważny, że służba bała się go
jak swojego pana. Ponieważ lubił opowiadać o rodzinnym domu i
przodkach, Forella żeby mu zrobić przyjemność prosiłaby robił to
często. Opisywał jej więc ze szczegółami jak był wychowywany, gdy
był małym chłopcem i o dużych przyjęciach, które wydawano w
Claydon Park.
Gdy przebywała z mamą zachęcała ją do opowiadań o życiu na
Węgrzech, o pałacu w którym żyła jej rodzina, o ziemiach, które
posiadali we wschodnich Węgrzech. Od samego początku gdy
znalazła się w Anglii żałowała, że nie ma przy niej ojca, który umiał
żartować z wszystkich narzucanych i wymaganych reguł. Wiedziała
jednocześnie, że to dzięki tym właśnie regułom w tak wielkim domu
księcia wszystko działało jak w zegarku.
Dworek natomiast był mały. Pokojówki w pasiastych sukniach
sprzątały dom każdego ranka, a młodzi lokaje ze zdobnymi guzikami
przy swoich liberiach pomagali Newmanowi podawać do stołu
księżniczce. Forella często zastanawiała się, czym zajmowały się
pokojówki po skończonej pracy w jadalni, ale podejrzewała, że
Newman, który cieszył się dużym autorytetem, zawsze znalazł im
jakieś zajęcie.
Jeśli chodziło o nią, każdy dzień był oczarowaniem wszystkim, co
działo się dookoła. Tuż po śniadaniu, gdy księżniczka nie wymagała
jej towarzystwa, zawsze cieszyła się przejażdżką. Po południu każda
chwila rozmowy z księżniczką przynosiła radość. Była to mądra i
wyrozumiała kobieta. Forella odnosiła wrażenie, że słucha kogoś, kto
opowiada jej baśnie.
Było to we wtorek i obie miały nadzieję, że przyjęcie się
skończyło i że książę przyjedzie odwiedzić je, gdy nagle księżniczka
spytała:
— Czy Janos opowiadał ci o mnie?
— Powiedział, że jesteś jego kuzynką i że dał ci ten dom, gdy
przyjechałaś do Anglii.
— Nie powiedział, dlaczego musiałam tu przyjechać?
— Nie.
— Więc być może już wiesz, że jeśli istnieje jakiś anioł na tej
ziemi, to jest nim Janos Kovac!
— Nie myślałam o nim w ten sposób, chociaż był dla mnie bardzo
dobry — odpowiedziała Forella.
— Jest dobry dla wszystkich — uśmiechnęła się księżniczka. —
Nie ma nikogo, kto zwrócił się do Janosa o pomoc i nie otrzymał jej.
Czasem leżę nie śpiąc w nocy i myślę, dlaczego człowiek o takim
sercu nie może być szczęśliwy.
— On nie jest szczęśliwy? — spytała Forella zdziwiona.
Wydawało jej się, że księżniczka chce coś jeszcze dodać, ale nagle
zmieniła zdanie i powiedziała zamiast tego:
— Bogaci nie zawsze są tak szczęśliwi, jak to sobie ludzie
wyobrażają.
— Opowiedz mi o tym, w jaki sposób książę był dobry dla ludzi
— poprosiła Forella.
Po chwili księżniczka odparła:
— Nie ma powodu, żebyś nie wiedziała. Tak jak ci powiedział,
jestem jego kuzynką, ale z innej generacji. Podejrzewam, że tak jak
wszystkie węgierskie rodziny, Kovacowie trzymają się razem na
dobre i złe, chyba że ktoś taki jak ja specjalnie zerwie więzy, które
łączą nas ze sobą.
Forella słuchała z zainteresowaniem.
— Co masz na myśli? — spytała.
Księżniczka uśmiechnęła się i powiedziała:
— Poślubiłam mężczyznę, którego kochałam.
— I Kovacowie nie pogodzili się z tym.
— Więcej, bo niemalże z furią wyrazili swój protest.
— Ale dlaczego?
— O tym właśnie chcę ci opowiedzieć, kochanie — odparła
księżniczka. — Mój mąż nie był arystokratą, nie był też człowiekiem
z ludu, lecz rewolucjonistą.
— Jak wspaniale!
Forella patrzyła na księżniczkę szeroko otwartymi oczami i
starsza pani ciesząc się, że ma tak uważnego słuchacza ciągnęła dalej:
— Kiedy zagrozili, że zastrzelą Imbe Dabas, jeśli się do mnie
zbliży, uciekłam z nim.
— Jak odważnie z twojej strony! — powiedziała Forella i
pomyślała, że może łatwiej jest uciec z kimś, kogo się kocha niż
samotnie tak jak próbowała ona.
— Wykradłam się pewnej nocy, zupełnie jak bohaterka
romantycznej noweli — mówiła księżniczka — niosąc wszystko co
miałam wartościowego owinięte w szalu. Imbe czekał na mnie i
odjechaliśmy z pałacu ojca, wiedząc, że gdyby nas złapali, Imbe na
pewno zostałby stracony, a ja byłabym ni mniej ni więcej tylko
uwięziona w pałacu bez szansy na ucieczkę.
— Ale jednak wam się udało! — krzyknęła Forella.
— Jechaliśmy dwa dni bez snu — opowiadała księżniczka — aż
opuściliśmy ziemie ojca, a potem wzięliśmy ślub.
— Gdzie to się odbyło?
— W małym kościółku u stóp gór.
— I nigdy nie żałowałaś ucieczki?
— Nigdy, przenigdy! — krzyknęła księżniczka. — Kochałam
Imbe, a on mnie uwielbiał. Myślę, że można powiedzieć, że byliśmy
dla siebie stworzeni. Razem tworzyliśmy jedność.
— Jakie to romantyczne — powiedziała Forella — to samo czuli
do siebie mój ojciec i mama.
— Mówimy o prawdziwej miłości — powiedziała księżniczka —
i cokolwiek zdarzyło się później wiedziałam, że od momentu gdy
Imbe wziął mnie za żonę, stałam się najszczęśliwszą kobietą na całym
świecie.
Mówiła bardzo wzruszonym głosem.
— Co się stało potem? — spytała Forella.
— Zaczęliśmy żyć na Węgrzech — odpowiedziała księżniczka —
ale Imbe stał się już znany z tego, że stale atakował zadowolony z
siebie rząd, żądając reform, biorąc w obronę tych, którzy byli uciskani
i traktowani niesprawiedliwie.
— Czy pomagałaś mu? — spytała Forella.
— Pomagałam kochając go i utrzymując życie domowe z dala od
spraw publicznych.
Forella musiała wyglądać na trochę rozczarowaną, bo księżniczka
powiedziała:
— Tego właśnie chciał. Ponieważ byłam mu tak droga, nie
pozwoliłby mi działać w świecie, gdzie on sam był obrażany i nie
zrozumiany.
— Myślę, że tak dzieje się z wszystkimi reformatorami —
wymruczała Forella.
— Masz rację — odpowiedziała księżniczka — i gdy dużo ludzi
potępiało go i nienawidziło, on nie zgadzał się z nimi i naprawił wiele
nadużyć, co przecież nigdy by się nie zdarzyło, gdyby nie walczył za
tych, którzy byli za słabi by sami walczyć o swoje prawa.
— Brzmi cudownie.
— Też tak myślałam — odpowiedziała księżniczka — więc nic
mnie nie obchodziło, że nikt z mojej rodziny nie będzie ze mną
rozmawiał, i że moi tzw. przyjaciele wyprą się mnie jeśli mnie
zobaczą, ponieważ nikt tak naprawdę nie był ważny w moim życiu
poza Imbe.
Domyśliła się, że Forella jej nie zrozumiała, więc wyjaśniła:
— Szybko zdałam sobie sprawę, że ludzie, którzy pracowali z nim
i podążali za nim, patrzyli na mnie podejrzliwie.
— Dlaczego?
— Należałam do wyższej klasy, której po prostu nienawidzili —
odpowiedziała księżniczka.
Wykonała ekspresyjny gest dłońmi i dodała:
— Ich zachowanie jednak nie znaczyło dla mnie więcej, niż
zachowanie mojej rodziny. Istniał tylko Imbe, który przychodził do
mnie i mówił jak bardzo mnie kocha. W jego ramionach mogłam
zapomnieć
o
wszystkich
innych
sprawach
przynoszących
zmartwienia.
Księżniczka uśmiechnęła się mówiąc:
— Gdy będziesz w moim wieku dziecko, dowiesz się, że to co
warto pamiętać, to tylko chwile szczęścia, a to znaczy czas, gdy ktoś
dawał i otrzymywał miłość.
— Ale dostali go w końcu — powiedziała księżniczka smutno —
mały błąd popełniony przez jednego z ludzi, któremu ufał, dał im
możliwość skazania go na śmierć.
— O nie! — Forella krzyknęła z przerażenia.
— Zabili mojego Imbe — i nie pozwolili mi nawet pożegnać go
przed śmiercią.
— To okrutne i bezlitosne!
— Bali się, że jeśli pozwoliliby mu na jakiekolwiek ustępstwo, to
w jakiś sposób udałoby mu się uciec w ostatnim momencie.
— To musiało... być... okrutne dla ciebie.
— Uważano, że ja także powinnam być wtrącona do więzienia —
ciągnęła księżniczka cicho — a gdyby to się stało, wiedziałam, że
nawet jeśli nie byłabym publicznie potępiona, umarłabym.
— I książę uratował cię? — spytała Forella tak, jakby znała już
odpowiedź.
— Tak, Janos zjawił się, gdy byłam zdesperowana i wywiózł
mnie z Węgier, zanim ktokolwiek zrozumiał, co się dzieje i przywiózł
mnie do Anglii — westchnęła zanim powiedziała dalej. — Zawsze
istniała szansa, że rząd Węgier zażąda mojej repatriacji, więc
przywiózł mnie tu, bym żyła w ciszy z nadzieją, że nikt się o mnie nie
dowie, nie znajdą mnie i wkrótce zapomną o moim istnieniu. Myślę,
że tak się też stało.
— To jest najbardziej fascynująca i ekscytująca opowieść, jaką
kiedykolwiek słyszałam — zawołała Forella — i podziwiam cię za
twoją odwagę.
— Nie chcę być podziwiana. Cieszę się, że mogłam uszczęśliwić
najbardziej kontrowersyjnego człowieka w moim kraju. To wszystko
— odpowiedziała księżniczka prosto, a po chwili dodała. — Teraz
chcę tylko umrzeć, żebym mogła być znów z nim.
— Co na pewno się stanie — krzyknęła Forella. — Tata zawsze
był pewien, że gdy umrze, spotka się z moją mamą.
— Jeśli kocha się kogoś tak bardzo, nie ma możliwości, by go
stracić — odpowiedziała księżniczka cicho i dodała: — Mojemu
drogiemu Janosowi też życzę, żeby odnalazł swoją miłość.
— Myślałam, że jest żonaty — powiedziała Forella.
— Tak, jest — odpowiedziała księżniczka. — Zaaranżowano ten
ślub, gdy Janos był jeszcze bardzo młody i niestety nie przyniósł mu
szczęścia.
Forella wyczuła, że księżniczka nie bardzo ma ochotę na
rozwijanie tego tematu, więc powiedziała taktownie:
— To nie w porządku, że ktoś tak przystojny i tak dobry nie jest
szczęśliwy. Jestem pewna, że gdzieś musi być kobieta która czeka na
niego, tak jak twój mąż czekał na ciebie, i da mu to wszystko, na co
książę zasługuje.
— O to modlę się każdego ranka i każdej nocy — odpowiedziała
księżniczka. — Zawsze, kiedy o nim myślę.
Kładąc się tego wieczora spać Forella przyłapała się na tym, że
myśli o księciu i była zdumiona, gdy odkryła, że jest on zupełnie inny
niż przewidywała. Ponieważ był otoczony przez ludzi z towarzystwa
takich jak wuj, ciotka, hrabia czy lady Esme i wszystkich innych
gości, których poznała w zamku, myślała, że chociaż był dla niej miły,
odpowiada mu jednak styl życia, z którego śmiał się jej ojciec.
— Kto chce jechać do Pałacu Buckingham? — spytał raz jej
mamę.
— Chcę tam pojechać tylko raz — odpowiedziała — i przekonać
się, czy jest rzeczywiście tak wielki i wspaniały, jak sobie zawsze
wyobrażałam.
— Zobaczycie wielu wystrojonych głupków — odparł ojciec —
czekających na uśmiech króla, czy klepanie po ramieniu, tak jak lwy
morskie czekają na rybę.
Mama śmiała się.
— Jesteś złośliwy, kochanie.
— Bo to prawda — odparł — mężczyźni i kobiety, którzy
wydawałoby się mają trochę rozumu w głowie czołgaliby się do
bieguna, byle tylko otrzymać królewską łaskę, lub jeszcze lepiej
kawałek metalu, który nazywają medalem, by powiesić go sobie na
piersi.
— Nie mów tak przy Forelli — protestowała matka.
— Dlaczego nie? — spytał ojciec. — Kiedy przyjdzie jej czas by
mogła zostać przedstawiona Jej Wysokości Królowej, sama
zadecyduje czy jest to najwspanialsza rzecz, jaka jej się przytrafiła,
czy nie wolałaby raczej ścigać się ze mną jadąc wzdłuż plaży na
koniu, któremu przydałoby się trochę ruchu.
Jej matka śmiała się mówiąc:
— Obie będziemy się z tobą ścigać!
Potem nie było już więcej rozmów o Pałacu Buckingham, ale
kpiny jej ojca pozostały w pamięci Forelli i przyjechała do Anglii
uprzedzona do życia towarzyskiego, które miała wieść z wujem i
ciotką. To co wydarzyło się później, gdy hrabia Sherburn wszedł
przez pomyłkę do jej sypialni, potwierdziło to przekonanie, że jej
ojciec miał rację. Wszystko co miało coś wspólnego z towarzystwem
było nieprzyjemne i raczej przerażające.
To co usłyszała o księciu sprawiło, że zrewidowała swoją opinię o
nim. „To dlatego, że jest Węgrem — powiedziała do siebie. Rozumie
co czuję i o czym myślę, tak jak żaden Anglik nie potrafiłby".
Następnego dnia zdarzyło się coś, co sprawiło, że znów pomyślała
jak zupełnie inny był książę. Zerwała w ogrodzie kilka pięknych
pachnących żółtych róż dla księżniczki i niosła je, mając zamiar wejść
do saloniku, gdy nagle usłyszała czyjąś rozmowę. Nie wiedziała, kto
to mógł być i czy można przeszkodzić. Potem usłyszała mężczyznę
mówiącego po francusku.
— Proszę się nie martwić księżniczko, dobrze, że pani mnie
zawołała, ale to nic groźnego.
Wtedy Forella zorientowała się, że księżniczce towarzyszy doktor
i pomyślała, że powinna zaczekać na zewnątrz aż wyjdzie.
Jednocześnie była zdziwiona, że mówił po francusku, ale
prawdopodobnie księżniczce łatwiej było go zrozumieć, gdyż nie
mówiła zbyt dobrze po angielsku. I wtedy gdy już odwróciła się żeby
odejść, usłyszała jak dodał:
— Biedna pani, nie mogę nic więcej dla niej zrobić poza
uspokajaniem jej. Dałem jej coś na sen i gdy się obudzi, nie będzie
pamiętała co się stało.
Na te słowa Forella znieruchomiała. „Biedna pani", były to słowa,
których już użyła pani Newman. Zaciekawiona weszła do saloniku i
księżniczka ujrzawszy ją odezwała się łamanym angielskim:
— O, tu jesteś moje dziecko, chcę żebyś poznała doktora Bouvais,
który mi towarzyszy i jest zawsze mile widzianym gościem, zarówno
zawodowo jak i prywatnie.
— Wasza Wysokość jest bardzo łaskawa — powiedział doktor i
wyciągnął rękę do Forelli.
— Enchante, mademoiselle.
Nie tylko sposób mówienia, ale i jego wygląd powiedział Forelli,
że był on Francuzem, więc odpowiedziała w jego języku:
— Jestem zachwycona, że mogę pana poznać mounsieur.
— Mówiono mi, że jesteś Węgierką — powiedział zdziwiony —
ale mówisz po francusku jak paryżanka.
— To jest komplement, jakiego mi nie powiedział nigdy —
odezwała się księżniczka. — Mój gość, mounsieur, jest bardzo
utalentowaną młodą damą.
— I doskonałym jeźdźcem — dodał doktor. — Cała okolica
mówi, że nikt nie widział dotąd, żeby jakaś kobieta jeździła na koniu
księcia tak dobrze.
Forella, która nie miała pojęcia, że ktokolwiek zauważył ją poza
dworkiem pomyślała z nadzieją, że nie będzie to niebezpieczne.
Przecież pomysł księcia, by napisała do swojego wuja i zawiadomiła
go że wszystko w porządku, zapobiegnie poszukiwaniom.
— Muszę cię teraz opuścić, madame — powiedział doktor.
Francuskim zwyczajem pocałował księżniczkę w rękę, ze szczerym
zachwytem w oczach obdarzył Forellę komplementem i wyszedł.
Forella wręczyła księżniczce róże mówiąc:
— To na pewno bardzo niezwykłe mieć francuskiego lekarza w
wiosce.
Księżniczka roześmiała się.
— Oczywiście rozumiesz, że jest to jeszcze jedna osoba ze stadka
drogiego Janosa?
— Z jakiej przyczyny znalazł się on w Little Ledbury?
— To fakt — odpowiedziała księżniczka — że praktycznie
wszyscy wokół są z jakichś przyczyn zagrzebani w tej zabitej dechami
dziurze. Jak możesz zgadnąć, jestem ogromnie ciekawa, dlaczego i ty
jesteś tutaj.
Forella odwróciła od niej wzrok i powiedziała szybko:
— Proszę, opowiedz mi o doktorze.
— Czemu nie — odparła księżniczka — nie robi z tego sekretu,
że gdyby nie Janos, czekał go proces sądowy we Francji i na pewno
dostałby wyrok kilkunastu lat więzienia.
— Co zrobił? — spytała Forella.
Księżniczka wzruszyła ramionami.
— Nie opowiadał mi szczegółów, ale zgaduję, że przeprowadzał
nielegalną operację, i że odkryto to lub pacjent zmarł.
Forella nic nie powiedziała, a księżniczka mówiła dalej:
— Ale cokolwiek się zdarzyło, jestem pewna, że nie był winny,
bo nie spotkałam lepszego, bardziej rozsądnego człowieka i chociaż
cieszę się, że go tu mam, nie mogę pozbyć się uczucia, że on się tu
marnuje.
Forella miała wiele spraw do przemyślenia, gdy znalazła się sama
i pomyślała, że znów coś na kształt sztuki rozgrywa się przed jej
oczami. Była to „sztuka" całkiem inna niż ta, którą widziała w zamku.
Mogła bardzo dokładnie wyobrazić sobie księcia wywożącego
księżniczkę z Węgier i upewniającego się, że nie tylko była ona
zadowolona, ale i bezpieczna w jego pięknym dworku. Nie można
było się też dziwić, że doktor był mu wdzięczny za to, co dla niego
zrobił. Potem zapytała sama siebie, ilu innym jeszcze ludziom książę
pomógł i była pewna, że jednym z nich jest Thomas.
„Mam nadzieję, że opowie mi swoją historię — pomyślała — lub
zrobi to księżniczka". Ale było jeszcze inne pytanie, na które bardzo
chciała znać odpowiedź. Kim była biedna pani i jeśli żyła ona w
pałacu, dlaczego jej jeszcze nie spotkała.
W środę nadeszła w końcu przesyłka, na którą Forella czekała.
Dotarła pocztą konną z Londynu i jak tylko zobaczyła co zostało
przyniesione do jej pokoju pomyślała, że było to typowe dla
drobiazgowości księcia. Były tam dwie skrzynie. Na każdej z nich nad
literą „R" przystęplowana była korona. Sznurki zostały rozcięte,
skrzynie otwarte i pani Newman z pokojówką zaczęły je
rozpakowywać.
Wtedy Forella zobaczyła ubrania kupione dla niej przez księcia.
— Już zaczynałam myśleć milady, że pani bagaż nigdy nie
przyjedzie — zawołała pani Newman.
Forella nie podtrzymywała rozmowy, zbyt była zajęta oglądaniem
sukien. Widziała, że są piękne i będą pasowały lepiej niż te, które
kupiła ciotka. Markiza chciała sprawić, by Forella wyglądała
oszałamiająco i żeby przyciągała wzrok ewentualnych kandydatów na
bogatego męża. Książę zaś, pomyślała, musiał użyć swojej
węgierskiej intuicji, żeby wiedzieć w czym będzie czuła się dobrze i
co według jego własnych słów będzie „najlepszą ramą dla jej
piękności".
Suknie były stosunkowo proste, ale różniły się od tych
wszystkich, jakie na kimkolwiek wcześniej widziała. Nie były białymi
sukniami angielskich panien, ale swoimi kolorami przypominały
alpejskie kwiaty, jakie pokrywają stoki, gdy stopnieje śnieg i o
których często opowiadała jej matka. Blado-niebieskie i różowe,
złocistożółte żyły swoim życiem i pozostawały nieskalane dotykiem
człowieka. Każda suknia miała oryginalny krój i była tak piękna, że
Forella tęskniła, by zobaczyć się we wszystkich jednocześnie.
Zdecydowała, że najpierw przymierzy suknię bladozieloną, która
jak się wydawało podkreśli jeszcze bardziej zieleń jej oczu i sprawi,
że cera jej będzie jeszcze jaśniejsza niż w rzeczywistości. Pani
Newman pomogła jej zapiąć guziki i powiedziała:
— Teraz wyglądasz pani jak powiew wiosny, którą wniosłaś nam
od chwili, gdy jesteś we dworku.
— Dziękuję pani Newman — odpowiedziała Forella zdziwiona.
— Mówię prawdę, milady. Gdy słyszę twój śmiech i widzę cię
zbiegającą po schodach, czuję się znów naprawdę młoda.
— Nic milszego nie mogłaś mi powiedzieć — uśmiechnęła się
Forella.
Ponieważ chciała pokazać księżniczce swoją nową suknię
pospieszyła w stronę schodów, ale gdy do nich dobiegła zdała sobie
sprawę, że ktoś stoi za frontowymi drzwiami. Zatrzymała się i
zobaczyła mężczyznę wchodzącego do hallu. Poczuła jak jej serce
skoczyło. Był to książę, który tak jak miały nadzieję, przyjechał
zobaczyć się z nimi.
Już go miała zawołać, ale nie było potrzeby. Tak jakby to, co
czuła przyciągnęło jego wzrok i spojrzał do góry. Uśmiechnął się, gdy
zobaczył ją, jak wychyla się przez balustradę. Zeszła szybko na dół, a
on obserwował jej ruchy, czekając aż dojdzie do hallu. Potem
wyciągnął obie dłonie by uścisnąć ją.
— Czy wszystko w porządku? — spytał.
— Oczywiście i tak bardzo się cieszę, że cię widzę! —
odpowiedziała Forella. — Myślałyśmy z księżniczką, że być może
zapomniałeś o nas.
— To byłoby niemożliwe — odpowiedział. — Pozwól, że
powiem, iż wyglądasz ślicznie!
Forella spojrzała na swoją suknię.
— Dopiero co przyjechały i tak się cieszę, że mogę ci się pokazać.
— Pasuje ci.
— Też tak mi się wydaje, chociaż przypuszczam, że to
niemożliwe, iż wybrałeś je... specjalnie... dla mnie.
— Czy mam powiedzieć, że opisałem jak wyglądasz i czego
szukam komuś, kto wiedziałem że zrozumie?
— Jesteś tak samo mądry, jak dobry — powiedziała Forella.
Sposób, w jaki wypowiedziała ostatnie słowa sprawiły, że książę
odparł:
— Mam przeczucie, że moja kuzynka rozmawiała z tobą.
— To było bardzo interesujące posłuchać, co księżniczka miała
do powiedzenia.
— Niech zgadnę, żadna kobieta nie potrafi dotrzymać tajemnicy
— zauważył książę prowokująco, gdy szli w stronę saloniku.
— Ja trzymam mój sekret—powiedziała Forella cicho — i proszę,
musisz mi opowiedzieć co się dzieje.
— Oczywiście — odpowiedział książę — ale najpierw przywitam
się z kuzynką.
Weszli do saloniku i księżniczka widząc księcia krzyknęła z
radości.
— Janos, tak się bałam, że pojedziesz z powrotem do Londynu
nie przyjeżdżając się z nami zobaczyć.
— Musiałem poczekać, choć muszę powiedzieć, dość niechętnie,
aż ostatni z moich gości odjedzie — odpowiedział książę.
— Tego właśnie się spodziewałam — rzekła księżniczka — oni
narzucają się tobie, tak jak my wszyscy.
— To nieprawda, a nawet jeżeli tak, to lubię to.
Księżniczka spojrzawszy na Forellę zawołała:
— Twoje ubrania przyjechały! Och, jak się cieszę i jaka piękna
suknia! Wyglądasz w niej wspaniale, czyż nie tak Janos?
— Właśnie to powiedziałem — odparł książę.
Gdy to mówił, jego oczy napotkały oczy Forelli i z jakiejś
niezrozumiałej przyczyny nie mogła czy też nie chciała umknąć
wzrokiem.
Przyjechał tak jak się spodziewała i pomyślała, że w swoich
wypastowanych oficerkach i płaszczu wyglądał tak elegancko i tak
niesamowicie przystojnie, jak z obrazu przedstawiającego eleganta z
czasów księcia Jerzego. Wiedziała, że jakkolwiek konwencjonalnie
nie byłby ubrany, i tak nie wyglądał na Anglika. Było w nim coś
uderzająco cudzoziemskiego, czego nie umiała określić słowami.
Newman przyszedł z pośpiechem do saloniku, a za nim jeden z
lokai przyniósł tacę z butelką szampana w srebrnym pojemniku z
lodem.
— Czy świętujemy dzisiaj coś specjalnego? — spytała
księżniczka.
— Celebrujemy to, że wyglądasz lepiej niż ostatnio, kuzynko
Mario — odpowiedział książę — i Forella wygląda na szczęśliwą.
— Jestem szczęśliwa! — zawołała Forella.
— I ja także — wtrąciła księżniczka. — Przez te ostatnie kilka dni
bawiłam się lepiej z Forellą niż przez całe lata będąc tu prawie sama.
— Miałem nadzieję, że to powiesz.
Newman napełnił szampanem kieliszki i kiedy już miał swój w
dłoni, książę wzniósł toast:
— Za szczęście — powiedział prosto — bo cóż mogłoby być dla
nas ważniejszego?
Upił trochę szampana, postawił kieliszek na stole i spytał:
— Czy pozwolisz mi kuzynko Mario zabrać Forellę do ogrodu?
Mam kilka osobistych spraw do omówienia z nią.
— Tak, oczywiście — odpowiedziała księżniczka — ale uważaj,
by nie pobrudziła swojej nowej sukni.
— Będę bardzo ostrożny — odpowiedział książę udając powagę.
Wyszli przez oszklone drzwi do ogrodu, a gdy byli już na łące
Forella powiedziała:
— Musisz mi opowiedzieć, co się wydarzyło.
— Mogę dać ci na to jedyną i najlepszą odpowiedź — odparł
książę — po prostu nic.
— Nic?
— Myślę, że twój wuj był zdziwiony, a ciotka zła, gdy
przeczytała list.
— A hrabia?
— Podejrzewam, że ciotka pokazała mu go, bo był znacznie
weselszy pod koniec dnia niż rano i spędzał każdą chwilę z lady
Esme, aż do przyjazdu jej męża.
Gdy skończył mówić, zauważył, że Forella wpatruje się w niego z
wielkim zdziwieniem.
— Jej... jej męża? — spytała jakby myślała, że źle zrozumiała. —
Czy chcesz powiedzieć, że... lady Esme.. jest mężatką?
— Oczywiście, że tak. Myślałem, że o tym wiesz! — odparł
książę. — Jej mężem jest Sir Richard Meldrum, bardzo znany
dyplomata.
— Ale... nie miałam pojęcia! — krzyknęła Forella: — Więc, jeśli
ona ma męża... dlaczego... flirtowała z hrabią? I czemu on szukał jej
sypialni?
Niewinność pytania sprawiła, że książę zanim odpowiedział wziął
głęboki oddech.
— Myślę, Forello, że nie powinnaś interesować się lub martwić o
tych, których zostawiłaś za sobą po to, by zacząć nowe życie. Ty i ja
znamy siłę myśli i być może, myśląc o nich zbyt dużo, ściągniesz na
siebie ich uwagę.
Forella krzyknęła lekko przestraszona.
— Tego bym nie chciała... i jestem pewna, że masz rację.
Pomyślała chwilę, zanim powiedziała dalej:
— Kiedy byliśmy w Indiach tata mówił mi, że niektórzy Hindusi
wiedzieli, albo świadomie albo instynktownie wyczuwając, kiedy coś
działo się setki mil dalej w tym danym momencie.
— To prawda — powiedział książę — dlatego chcę, żebyś
przestała myśleć po pierwsze o ciotce i wuju, po drugie o hrabim. Nie
ma powodu, by znów wtargnęli w twoje życie.
— Czy chcesz powiedzieć — spytała Forella po chwili — że
powinnam tu zostać... na zawsze?
— Nie oczywiście, że nie — odpowiedział książę. — Mam
pewien plan dla ciebie, chociaż nie chciałbym o nim teraz mówić.
Wiedział, że patrzy na niego zaciekawiona.
— Prosiłem cię, byś mi zaufała.
— Ufam ci — odpowiedziała Forella. — Jak mogłoby być
inaczej, kiedy byłeś dla mnie tak dobry? W przyszłości będę
pilnowała nie tylko mojego języka... ale i myśli.
Książę roześmiał się.
— Jestem pewny, że to bardzo rozsądne — powiedział — a to
wielka sztuka udawać i wcielać się w rolę, którą musisz grać.
— Staram się to robić! — odrzekła Forella. — Księżniczka jest
przekonana, wiem o tym, że jestem Węgierką i wszyscy w domu też
tak myślą.
— Jesteś Węgierką!
— Tak i jednocześnie nigdy nie byłam na Węgrzech i zawsze boję
się, że się... pomylę.
— Co się stało z tą błyskotliwą inteligencją, która jak mi mówiłaś
jest ci tak droga? — spytał książę.
— Teraz próbujesz mnie przestraszyć — odpowiedziała Forella.
— Chociaż skoro do tej pory miałam tyle szczęścia... jestem pewna,
że i w przyszłości mi ono dopisze.
— Jestem pewien, że tak — uśmiechnął się książę.
— Moje szczęście zawdzięczam tobie — szepnęła Forella cicho
— i nigdy, nigdy nie zapomnę, że ocaliłeś mnie, gdy byłam taka...
samotna i przestraszona możliwością... powrotu... w niełasce do
zamku... i poślubienia hrabiego.
— Zapomnij, zapomnij o tym wszystkim! — zawołał książę.
— Spróbuję... ponieważ mnie o to prosisz... a ja... chcę cię
zadowolić — odparła Forella.
— Zadowalasz mnie — rzekł książę — i chciałbym tylko móc
zostać i patrzeć na ciebie, ubierającą inne suknie, które dla ciebie
wybrałem.
— Zostawisz... nas?
To był prawie płacz.
— Muszę jechać dzisiaj do Londynu — odpowiedział książę —
ale przyjadę najszybciej jak tylko będę mógł.
— Przyrzeknij mi... że tak zrobisz.
Forella nie wiedziała czemu, ale miała chęć nie puszczać go,
jakby chciała zapobiec, żeby nie jechał, żeby został.
— Obiecuję — odpowiedział książę — i być może następnym
razem będę mógł zostać dłużej.
— Wiesz jak to dużo znaczy dla... księżniczki — i nie mogąc się
powstrzymać dodała — i dla... mnie.
Książę nic nie odpowiedział, ale miał bardzo dziwny wyraz
twarzy. Gdy zawrócili w stronę domu, kilka gołębi wzbiło się w górę
tuż przed nimi i odleciało trzepocąc skrzydłami.
— Przypomniałam sobie, o co miałam się ciebie zapytać —
powiedziała Forella. — Doktor i pani Newman mówili o kimś, o kim
oboje wyrażali się „biedna pani". Kogo mieli na myśli?
W momencie wypowiadania tych słów zdała sobie sprawę, że
popełniła błąd. Książę zmarszczył brwi i jego twarz przybrała smutny
wyraz, jakiego przedtem nie widziała.
Kiedy chciała przeprosić za swoją dociekliwość, odparł głosem
bez żadnego wyrazu:
— Mówili o mojej żonie.
Rozdział 6
Przez chwilę Forella nie mogła wymówić słowa. Potem zdołała
tylko powtórzyć:
— Twoja... żona?
Nie wyobrażała sobie nawet przez chwilę, że księżniczka
mogłaby mieszkać w dworku, czy w ogóle przebywać w Anglii. Ale
przecież było to bardzo odpowiednie miejsce dla żony księcia, która
najpewniej była kaleką. Dotarli do domu, ale zamiast wejść przez
oszklone drzwi, tak jak wyszli, książę nagle zawrócił. Ujął Forellę pod
rękę i poprowadził przez trawnik z powrotem do ogrodu do miejsca, w
którym była tylko raz. Rosło tu więcej krzaków niż kwiatów i stał
mały domek letni, który jak Forella domyśliła się, był raczej rzadko
używany.
Książę przystanął i spostrzegła, że tuż pod krytym słomą dachem,
obrośniętym pnącymi różami, zostało umieszczone drewniane
siedzenie z poduszkami. To była dokładność, ewidentna we
wszystkim co go dotyczyło. Służący musi codziennie latem kłaść
poduszki na drewnianym siedzeniu na wypadek, gdyby ktoś zapragnął
tam odpoczywać.
Teraz jednak jej myśli skoncentrowane były na tym, co
powiedział książę. Niespodziewana wiadomość, że mieszka pod
jednym dachem z jego żoną wytrąciła ją z równowagi. Usiedli, a
książę rzekł:
— Chcę ci opowiedzieć o mojej żonie, Forello i wolę zrobić to
sam, niż gdybyś miała usłyszeć jakąś zniekształconą wersję od kogoś
innego.
Ponieważ odczuła ból w jego głosie zaprotestowała:
— Proszę... nie opowiadaj mi... jeśli nie chcesz. Przykro mi... jeśli
byłam... zbyt ciekawa.
— To zrozumiałe.
Nie uśmiechał się, lecz siedział patrząc przed siebie nie
widzącymi oczyma. Potem, po bardzo niezręcznej dla niej przerwie
zaczął:
— Ożeniłem się, gdy byłem bardzo młody z córką sąsiada —
posiadacza ziemskiego. Rodzina ta była w hierarchii równie ważna co
moja. Chociaż ślub był zaaranżowany przez mojego ojca i ojca panny
młodej, gdy zobaczyłem Gisellę, która była nadzwyczaj piękna,
zakochałem się w niej.
Z jakiegoś powodu, choć nie wiedziała jeszcze dlaczego, Forella
poczuła się dziwnie, słuchając opowieści o jego żonie.
— To było tuż po ślubie, ponieważ przedtem widywaliśmy się
bardzo rzadko — mówił książę — kiedy zrozumiałem, że Gisella była
bardzo niedojrzała jak na swój wiek, a w wielu sprawach reagowała
zupełnie jak dziecko.
Westchnął głęboko zanim powiedział dalej:
— To jest praktycznie cała opowieść. Gisella nigdy nie dorosła i
chociaż myślę, że jej rodzice musieli wiedzieć o jej chorobie, byli tak
zadowoleni z tego ślubu, że nie powiedzieli nic, co mogłoby temu
przeszkodzić.
Forella krzyknęła lekko, ale nic nie odrzekła. Książę po chwili
ciągnął dalej:
— Dopiero kiedy zrozumiałem, że Gisella nie była zupełnie w
stanie skoncentrować się na czymkolwiek dłużej niż przez parę
sekund, i że kwiat, czy motyl bawił ją, podczas gdy dla mnie, jako
mężczyzny nie było tak naprawdę miejsca w jej życiu, musiałem
stawić czoło prawdzie.
— Czy były szanse... że coś się polepszy? — udało się Forelli
spytać.
— Jak możesz sobie wyobrazić — odparł książę — zabrałem ją
do wszystkich lekarzy na Węgrzech, Austrii i Francji, ale oni jedynie
potwierdzali to, co już wiedziałem, czyli że jest dzieckiem, które
nigdy nie dorośnie. Powiedzieli mi, że przeszła uszkodzenie mózgu,
może przy porodzie, może gdy była upuszczona jako dziecko, ale
sami nie byli pewni przyczyn.
Głos księcia przepełniony był bólem i gdy Forella instynktownie
wyciągnęła ręce w jego kierunku, powiedział ostrzegającym tonem:
— To jeszcze nie wszystko.
— Cóż jeszcze?
— Gdy Gisella stawała się starsza, nie była w stanie kontrolować
siły swojego gniewu i zaczynała być groźna.
— O... nie! — krzyk strachu wyrwał się z ust Forelli.
— To właśnie dlatego — książę ciągnął dalej jakby nic nie słyszał
— dwie pielęgniarki muszą być zawsze przy niej i nie można jej
pozwolić, by widywała się z kimkolwiek. Może żyć tydzień, miesiąc
czy dwa bez ataku, ale gdy ten przychodzi jest wręcz przerażający.
Znów wziął głęboki oddech.
— To wszystko, wybacz, ale chciałem, żebyś znała prawdę.
— Dobrze... że mi powiedziałeś— powiedziała Forella — ale to
tak boli kiedy myślę, ile musiałeś... przejść.
— Nie chcę współczucia — odrzekł książę twardo. — Los nie
obszedł się ze mną aż tak źle.
Pomyślała, że odnosi się to do jego koni, jego bogactwa, pozycji
zarówno na Węgrzech jak i w Anglii, ale teraz po raz pierwszy dotarło
do niej, że poza zewnętrzną powłoką bogactwa i świetności, musi być
bardzo samotnym człowiekiem.
— W ten sposób, w jaki... pomogłeś... tak wielu ludziom —
powiedziała Forella miękko — chciałabym mieć możliwość...pomóc
tobie.
Po raz pierwszy odkąd usiedli w letnim domku spojrzał na nią a
jego oczy miały wyraz, którego nie rozumiała:
— Robię przygotowania, żeby wysłać cię gdzieś, gdzie będziesz
bezpieczniejsza. Na Węgry, gdzie, jeśli nie twoja rodzina, to moja cię
przyjmie.
— Na Węgry? — krzyknęła Forella prawie bez tchu. — Ale to
jest tak daleko... Będę się bała... proszę... czy nie mogę zostać tutaj?
Jestem tak szczęśliwa z księżniczką... i mogę też... czasem widywać
ciebie.
Książę spojrzał na nią i poczuła, że jego oczy wydają się rosnąć,
aż wszystko inne zniknęło i wypełniły cały świat, niebo, cały
wszechświat! Na sekundę — czy na wiek — czas stanął w miejscu.
Potem książę powiedział głosem, jakiego nigdy przedtem nie słyszała:
— Na litość boską nie utrudniaj jeszcze bardziej już i tak trudnych
spraw! Musisz jechać! I powinnaś wiedzieć dlaczego.
Forella lekko westchnęła. Potem prawie tak gwałtownie jak
gwałtowny był jego głos, książę podniósł się z krzesła i odszedł
szybko. Zniknął między krzewami, zanim ona zdała sobie sprawę z
tego, co się wydarzyło. Dopiero gdy był już poza zasięgiem jej
wzroku, zrozumiała co się stało, a jego głos wibrował w powietrzu.
Dotarło do niej to, o czym mówił i zrozumiała, że go kocha.
Książę pojechał konno przez Regents Park na północ w stronę
Saint John's Wood, gdzie stało kilka małych ładnych domków z
ogródkami. Zbliżył się do jednego z większych i podał lejce
stajennemu.
— Odprowadź konie, Higson, — powiedział — nie powinienem
być długo.
— Dobrze, Wasza Wysokość.
Książę podszedł do drzwi i poruszył srebrną kołatkę. Po chwili
drzwi otworzyła pokojówka ubrana w stary koronkowy fartuch i
wykrochmalony biały czepek, także ozdobiony koronką. Zdziwiła się
na jego widok, dygnęła w ukłonie i powiedziała:
— Dzień dobry, Wasza Wysokość! Mademoiselle nie spodziewa
się pana.
— Wiem o tym — odparł książę wchodząc do małego hallu.
Położył kapelusz i rękawiczki, a pokojówka czekająca przy
schodach spytała:
— Czy Wasza Wysokość pójdzie do mademoiselle, czy mam
powiedzieć, że pan tu jest?
Książę zatrzymał się na chwilę, zanim odpowiedział:
— Powiedz mademoiselle, że chciałbym z nią rozmawiać w
saloniku.
— Dobrze Wasza Wysokość.
Książę wszedł do pięknie umeblowanego pomieszczenia, którego
okna wychodziły zarówno na front, jak i tył domu. Poza kwiatami w
wazonach, a było ich mnóstwo, stały również wielkie kosze orchidei.
Jeden z nich z czerwonymi pąkami całkowicie wypełniał kominek,
inny na stole przy oknie częściowo zasłaniał widok ogrodu.
Książę położył na małym bocznym stoliku dwie rzeczy, które
przyniósł ze sobą. Potem stanął nieruchomo, a z jego twarzy można
było wyczytać ogromny ból. Po jakichś pięciu minutach dobiegł go
odgłos stóp zbiegających szybko na dół i drzwi się otworzyły.
Lucille de Pre weszła do pokoju. Jej wdzięk i sposób w jaki się
poruszała powiedziałyby każdemu obserwatorowi, który nie
wiedziałby o jej sławie, że była baletnicą. Była również piękna. Jej
twarz miała prawie idealne rysy, a duże oczy okolone były długimi
rzęsami. Ubrana była w szlafrok narzucony na koszulę nocną a jej
ciemne włosy sięgające pasa były zebrane z tyłu różową satynową
wstążką.
— Mon cher, co za niespodzianka — zawołała po francusku i
wyciągnęła ręce do księcia.
On jednak nie dopuścił, by zbliżyła się zbyt blisko, ujął jej dłonie
w swoje i ucałował jedną po drugiej.
— Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie — powiedziała
Lucille po chwili — i właściwie jestem zła, ponieważ tak długo nie
przyjeżdżałeś, by się ze mną zobaczyć.
— Słyszałem jednak o twoim sukcesie — odparł książę.
— Fantastique, czyż nie? Gazety pisały o mnie, a dyrektor prosił
mnie na kolanach, żebym przedłużyła kontrakt — mówiła z
uniesieniem w głosie, co dało mu do zrozumienia, ile to dla niej
znaczy.
— Cieszę się, bardzo się cieszę — odpowiedział książę — i
przywiozłem coś.
— Powinnam ci podziękować za kwiaty i za prezent, który
przysłałeś mi pierwszego wieczoru.
— To jest inny upominek — odwrócił się do bocznego stolika,
wziął do ręki kwadratowe pudełeczko obciągnięte welwetem i
otworzył je.
Lucille westchnęła. Wewnątrz, na środku pudełka leżał
diamentowy naszyjnik, który mienił się na czarnym welwetowym tle.
Obok leżały dwa wiszące kolczyki i do kompletu szeroka bransoleta.
— C’est magnifique! — zawołała Lucille. — Jak mam wyrazić
swoją wdzięczność?
Znów chciała zbliżyć się do księcia, ale ten zrobił unik i wziął do
ręki drugą rzecz leżącą na stoliku. Ta zawierała jakieś pergaminowe
kartki związane czerwoną taśmą które książę podał Lucilli mówiąc:
— Moim drugim prezentem dla ciebie są akta własności tego
domu.
Wpatrywała się w niego zdumiona, ale nic nie mówiła, a on
ciągnął dalej:
— Zdeponowałem również pewną kwotę pieniędzy w twoim
banku, która zapewni ci komfort przez długi czas, nawet jeśli nie
zarabiałabyś takich astronomicznych sum jak teraz.
Lucille spojrzała na niego i spytała:
— Dlaczego dajesz mi to wszystko?
— To podziękowanie za szczęście, którego doznaliśmy razem.
— Za trzy lata? — wymruczała.
— Tak jak mówisz, za trzy lata.
Po chwili ciszy Lucille spytała:
— Czy chcesz mi powiedzieć, że odchodzisz ode mnie?
— Oboje uzgodniliśmy — odparł książę cicho — że jeśli
kiedykolwiek któreś z nas zapragnie zerwać to, co było bardzo bliską i
doskonałą przyjaźnią rozstaniemy się bez tłumaczeń i wzajemnego
obwiniania się.
— Wiem, że tak powiedzieliśmy — odrzekła Lucille — ale nigdy
nie przypuszczałam... nigdy nie wyobrażałam sobie...
Zamilkła, a po chwili powiedziała:
— To co mi mówisz, świadczy o tym, że jest ktoś inny.
— Jest, ale nie chcę o tym mówić — odpowiedział książę. —
Chcę ci tylko życzyć dużo szczęścia, Lucille, które jestem pewien
znajdziesz i oczywiście dalszych sukcesów i oklasków, które już
odbiły się echem w Londynie.
Lucille nic nie odpowiedziała. Patrzyła tylko na biżuterię w
pudełku, które trzymała w rękach.
Książę położył akta domu z powrotem na stoliku. Potem popatrzył
na nią przez dłuższą chwilę, zanim powiedział cicho:
— Do widzenia Lucille i dziękuję.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim wydawało się, że obudziła
się z transu, który trzymał ją w ciszy.
— Poczekaj! Poczekaj! — krzyczała.
Pobiegła przez pokój, żeby otworzyć drzwi, które zamknęły się za
nim, ale on wyszedł już z domu. Gdy dobiegła do frontowych drzwi,
on już odjeżdżał, i mogła tylko dojrzeć zarys jego sylwetki znikającej
na końcu drogi. Wtedy dopiero cisnęła pudełeczko z biżuterią na
podłogę i zalała się łzami.
Zastanawiam się, kiedy Janos znów do nas przyjedzie —
powiedziała księżniczka, gdy Forella zamknęła książkę, którą czytała
na głos. Wiedziała, że księżniczka wcale jej nie słuchała, a jeśli miała
być szczera, jej myśli też błądziły wokół innych spraw, czy może
raczej jednej... Odkąd książę odjechał, nie mogła się na niczym
skoncentrować. Gdy wróciła do dworku, jego już niestety nie było.
— Teraz możemy go nie widzieć całymi tygodniami —
powiedziała — ale chyba nie powinnam narzekać. To tylko dzięki
jego dobroci jestem tutaj bezpieczna.
— Myślę, że.... on wybiera się... do Londynu — z trudem
powiedziała Forella.
— Oczywiście — odparła księżniczka — a to oznacza jego
przyjaciół z towarzystwa, w tym księcia i księżnę Walii. Czekają na
niego tak niecierpliwie jak my.
Gdy Forella położyła się tego wieczora, myślała o księciu czując,
że jej miłość do niego wzrosła i że za każdym uderzeniem serca kocha
go coraz bardziej. Mówiła sobie, że to jest śmieszne, absurdalne, coś,
na co nie powinna pozwolić by się zdarzyło. Podczas, gdy jej rozum
próbował oczernić go jako część towarzystwa, którego nie lubiła i nie
ufała, jej serce mówiło, że on jest inny.
Walczyła z jego magnetyzmem i z faktem, że był
najprzystojniejszym mężczyzną jakiego kiedykolwiek widziała.
Nawet zanim dowiedziała się o jego wyjątkowej dobroci, współczuciu
i zrozumieniu ludzi, którzy mu ufali, wiedziała gdy przywiózł ją do
dworku, że czeka na jego wizytę tak samo niecierpliwie jak
księżniczka.
Dzisiaj, gdy weszła do hallu, jej serce podskoczyło na jego widok.
Gdyby miała być szczera, przyznałaby już wtedy, że to co czuła było
miłością i chociaż on nie wyraził tego w tak wielu słowach, wiedziała
że też ją kocha. Przyczyną, dla której chciał żeby wyjechała, była
przecież miłość do niej.
Forella jednak nie oszukiwała siebie ani przez moment, że
mogłoby nastąpić szczęśliwe zakończenie tej historii. Po pierwsze,
książę był żonaty. Po drugie, jeśli byłby wolny, cóż mogłaby mu
ofiarować przy bogactwie jakie już posiadał, sile, posiadłościach, a
przede wszystkim przy nim samym?
„Jestem nikim, ignorantką jego świata i wszystkiego co go
interesuje, no, poza końmi oczywiście. Kiedy wyśle mnie na Węgry...
zapomni o mnie... ale ja... go nigdy nie zapomnę".
Co więcej, gdy słuchała opowiadań księżniczki o jego sukcesach
w Londynie, Paryżu i wszędzie w świecie przypuszczała, że uczucie
księcia do niej musi być tylko chwilowe.
— Jest podziwiany i szanowany — mówiła księżniczka — nie
tylko przez polityków i sportowców każdego kraju, ale także przez ich
piękne kobiety.
Ponieważ księżniczka nie miała zbyt wielu spraw na głowie poza
myśleniem o swoim kuzynie, który uratował ją od więzienia i być
może od śmierci, ślęczała nad rubrykami towarzyskimi gazet, żeby
dowiedzieć się co robi książę Janos, kogo gości i kto podejmuje jego.
Wycinała z gazet każdą wzmiankę na jego temat i Forella odkryła
w saloniku szufladę, która była już w połowie wypełniona wycinkami
prasowymi, artykułami z magazynów i szkicami robionymi przez
artystów i przez samego księcia. Często występował na tylu rysunkach
jako prowadzący do zwycięstwa w słynnych wyścigach, w których
zdobył puchar, lub nagrodę pieniężną ścigając się z zawodnikami z
najświetniejszych stajni całego kraju.
Forella zachęcała księżniczkę, żeby pokazywała jej reportaże w
czasopismach i asystowała jej w wyszukiwaniu nowych.
— Posłuchaj tego — powiedziała triumfalnie księżniczka, zaraz
po rozpakowaniu gazet. — „Ostatniej nocy na balu u księżnej
Manchesteru, Księżniczka Walii wyglądająca oszałamiająco pięknie w
szarej jedwabnej sukni zdobnej wenecką koronką rozmawiała z
przystojnym Janosem Kovac. Później książę, jeden z odnoszących
największe sukcesy w Europie i w Anglii właściciel stajni
wyścigowych, zaprosił piękną markizę Sheer na kolację. Jej
znakomita twarz została uwieńczona na przynajmniej trzech
portretach wystawionych tego roku w Akademii Królewskiej".
Księżniczka odłożyła na chwilę gazetę.
— Markiza Sheer — powiedział zamyślona — to jest nowa
piękność i jestem gotowa założyć się o duże pieniądze, że wkrótce
będzie ona gościem zamku.
— Czy Jego Wysokość zaprasza... tylko piękne kobiety... by mu
towarzyszyły? — spytała Forella cicho.
— Ależ oczywiście — odpowiedziała księżniczka — dlaczego
miałby zajmować się brzydkimi? Janos bardziej niż jakikolwiek inny
mężczyzna oczekuje perfekcji.
Roześmiała się lekko i dodała:
— Od swoich koni, domów i oczywiście od swoich kobiet!
— Swoich kobiet!
Słowa te odbiły się echem w głowie Forelli, powtarzały się i
wracały same przez całą noc. Dni, które przedtem były pełne
zachwytu, teraz wydawały się płynąć wolno, podczas gdy noce były
nieskończenie długie. Gdziekolwiek by nie spojrzała, cokolwiek
słyszała, wszystko o czym myślała, wydawało się być cząstką księcia.
„Zawładnął mną" powiedziała do siebie i w pewnym sensie była
to przerażająca myśl, ale coś radosnego i drżącego wydawało się
skakać w niej jak mały płomyk i łaskotać ją.
Dni mijały, a on nie przyjeżdżał do dworku i jej uniesienie
zaczęło słabnąć. Opisy bali w których uczestniczył, przyjęć na których
był obecny, dawały jej do zrozumienia, jak ona była nieważna i nie
znacząca w porównaniu z tym i że książę zapomniał o niej. Być może
przypomni sobie znów, gdy otrzyma odpowiedź z Węgier i potem
zostanie tam wysłana. Będzie przynajmniej uratowana przed
zabraniem jej z powrotem przez wuja i ciotkę i zmuszona do
poślubienia hrabiego Sherburn, ale będzie także odcięta od księcia,
teraz jedynej osoby znaczącej coś w jej życiu.
„Jak mogę... zostawić go... jak mogę... go stracić..." — pytała
zrozpaczona. Wiedziała, że gdy każe jej odjechać, ona będzie mu
posłuszna i to będzie oznaczało koniec. Ponieważ nie zaznaczył, żeby
nie wspominała jego żony w rozmowach z księżniczką, po trzech
dniach utrzymywania tajemnicy tylko dla siebie Forella powiedziała
na próbę:
— Gdy Jego Wysokość był tutaj... spytałam kogo dotyczy
określenie... „biedna pani" i on powiedział mi, że to... chodzi o jego
żonę.
Księżniczka odetchnęła z ulgą.
— To dobrze, że ci powiedział, nie chciałam ci sama o tym
mówić ze strachu, że to go rozzłości, a ponieważ ona jest tu ukryta
wiedziałam, że będę bezpieczna przed wysłaniem na Węgry i przed
tymi, którzy chcieliby mnie zranić ponieważ nienawidzili mojego
męża.
Zaśmiała się krótko i powiedziała:
— Zaufaj Janosowi. On zawsze znajdzie wyjście i pomoc dla
ludzi w trudnej sytuacji — jak np. dla doktora, Thomasa, dla mnie i
oczywiście biednej Giselli.
— Czy znałaś ją? — spytała Forella.
— Tak naprawdę nigdy z nią nie rozmawiałam — odpowiedziała
księżniczka — ponieważ opuściłam dom dużo wcześniej, nim Janos ją
poślubił, ale widziałam ją kiedyś z daleka i wydawała mi się piękną i
bardzo odpowiednią dla Janosa panną młodą, dopóki oczywiście nie
poznałam prawdy.
Nie czekając na odpowiedź Forelli mówiła dalej:
— Mój drogi, biedny Janos! Modlę się co noc, żeby pewnego dnia
stał się wolny i miał rodzinę tak, jak zawsze tego pragnął.
Jej głos był wzruszony, gdy mówiła:
— Powinien mieć synów, którzy odziedziczyliby jego tytuł i jego
wielkie posiadłości, a także córki, które kochałby i które byłyby na
pewno piękne, ponieważ on otacza się tylko pięknem.
— To zdaje się być... okrutne... że nic nie można zrobić —
zająknęła się Forella.
— Zupełnie nic — zgodziła się księżniczka. — Są związani „aż
śmierć ich nie rozłączy", a doktor Buvais powiedział mi, że
księżniczka może żyć nawet dłużej niż sam Janos!
Forelli chciało się krzyczeć z rozpaczy, ale nie mogła wyjawiać
przed księżniczką swoich uczuć.
— Czy kiedykolwiek... odwiedzasz biedną panią? — spytała.
— Nie — odpowiedziała księżniczka — Janos prosił mnie żebym
tego nie robiła, bo goście mogą ją zdenerwować, a to byłoby
szkodliwe dla niej.
— Ona ma swoje gołębie?
— Tak, to jej gołębie, chociaż jest ich teraz o wiele za dużo —
odparła księżniczka ostro. — To niebezpieczne dla niej mieć inne
zwierzęta, a gołębie zawsze mogą odlecieć.
Teraz Forella była w pełni świadoma obecności biednej pani w
innej części domu i rozumiała też, dlaczego było tam tak dużo służby.
„Spotkał ją okrutny los, a jeszcze okrutniejszy jego", myślała
Forella. Chociaż modliła się za nich oboje, gdy dni mijały i książę nie
przyjeżdżał do dworku, jej modlitwy stawały się coraz bardziej
rozpaczliwe.
Któregoś ranka, gdy pani Newman pomagała jej się ubierać
powiedziała:
— Nie oddalaj się zbytnio od domu milady, widziałam cię
wczoraj przez okno, jak szłaś w stronę lasu...
— Stamtąd jest taki piękny widok — odpowiedziała Forella.
— Hm, byłoby jednak dobrze, gdybyś trzymała się ogrodu.
— Dlaczego?
Zapadła cisza i Forella czując, że coś jest nie w porządku spytała
szybko:
— Dlaczego mówisz mi o tym? Co się stało?
— Może nie powinnam o tym wspominać milady —
odpowiedziała pani Newman — ale jakiś mężczyzna kręci się wokół
dworku... Thomas widział go włóczącego się przy stajniach, a gdy
spytał go co tu robi odparł, że jest gościem, który pomylił drogę...
Forella poczuła jak zabiło jej serce. Pomimo optymizmu księcia
zawsze czuła, że prędzej czy później, wuj zniecierpliwi się, że nie
wraca, poczuje się za nią odpowiedzialny i postanowi odnaleźć. Była
tak skoncentrowana na myśleniu o księciu, tak szczęśliwa i
zrelaksowana ciszą i spokojem dworku, że zapomniała o minionych
wydarzeniach.
Nie była bezpieczna, oczywiście, że nie była bezpieczna od kiedy
jej wuj, który był bardzo odpowiedzialnym człowiekiem, poczuł że
odnalezienie jej jest jego obowiązkiem. Potem byłaby odwieziona do
Londynu, ciotka Kathie natychmiast ogłosiłaby jej zaręczyny z hrabią
Sherburn i nigdy więcej nie udałoby jej się już uciec.
„Co mogę zrobić? Co mogę zrobić? — myślała szaleńczo. Chciała
porozmawiać z księżniczką, ale to by ją tylko zmartwiło. Zresztą, jak
mogłaby pomóc, przywiązana do swojego fotela i bezsilna jeśli chodzi
o prawo. Książę byłby bezsilny również, ponieważ jak Forella zdążyła
się zorientować, opiekun miał całkowitą i absolutną władzę nad nią.
Jeśli jej wuj i ciotka nadal chcieli, by ona poślubiła hrabiego, będzie
mu poślubiona bez względu na to jak bardzo by protestowała.
Teraz w obliczu niebezpieczeństwa zrozumiała, że książę miał
rację przygotowując jej wyjazd na Węgry. Gdy znajdzie się poza
granicami kraju, żaden detektyw nie znajdzie jej i im szybciej
wyjedzie tym lepiej, ale tymczasem może się okazać, że i tak jest już
za późno.
Zanim wyszła frontowymi drzwiami na zewnątrz, gdzie
wiedziała, że Thomas czeka na nią z Gyorgy, pobiegła do biblioteki i
szybko napisała list do księcia.
„Wasza Wysokość,
Jakiś mężczyzna kręci się koło domu i zadaje dużo pytań.
Denerwuje wszystkich i jestem pewna, że jest to ktoś wynajęty przez
wuja George by mnie odszukać. Proszę, przyjedź jak najszybciej i
powiedz mi co mam zrobić. Boję się, bardzo się boję i czuję, że tylko ty
możesz mnie ocalić. Forella".
Włożyła list do koperty i zaadresowała do księcia na adres jego
domu w Londynie, po czym wyszła do hallu, gdzie czekał Newman.
— Czy możesz wysłać to niezwłocznie do księcia? — spytała. —
Myślę, że byłoby szybciej, gdyby ktoś... mógł zawieźć to do Londynu.
To zajmie tylko dwie i pół godziny a wydaje mi się, że książę
powinien otrzymać to niezwłocznie.
Niewzruszona twarz Newmana nie zdradzała zdziwienia na to
życzenie.
— Tak, oczywiście, milady — odpowiedział — zorganizuję, żeby
jeden z posłańców pojechał natychmiast.
— Dziękuję — odpowiedziała Forella i pospieszyła na zewnątrz
do Gyorgy.
Gdy odjeżdżała z Thomasem, który jechał na innym cudownym
ogierze należącym do księcia, powiedziała:
— Słyszałam, że jakiś mężczyzna kręci się koło domu i zadaje
dużo pytań, czy widziałeś go? Jak wygląda?
— Widziałem go — odparł Thomas — ale nie rozmawiał ze mną
wywnioskowałem, chociaż mogę się mylić, że on nie jest
zainteresowany stajniami, za co jestem mu bardzo wdzięczny, ale
raczej domem.
Forella czuła, że je serce zatrzymało się na moment zanim
powiedziała:
— Nie masz pomysłu, kogo on może szukać?
— Nie, milady — odparł Thomas — może być oczywiście tylko
wścibskim przechodniem, lub być może złodziejem szukającym
okazji.
— Myślę, że włamywacz nie zadawałby pytań i nie ryzykowałby,
by ludzie go zauważyli — odparła Forella.
—Nie, oczywiście, masz rację milady.
Zmarszczył brwi z niezadowolenia, mimo to Forella powiedziała
impulsywnie:
— Myślę, że wiesz, iż praktycznie każdy tutaj ukrywa się przed
czymś i że dotyczy nas wszystkich.
— To prawda — zgodził się Thomas — też nie chcę zostać
rozpoznany.
— Tak myślałam... że być może ukrywasz się., tak jak i ja —
powiedziała Forella.
— Tak, ukrywam się — odpowiedział Thomas — i to tylko dzięki
Jego Wysokości jestem wolnym człowiekiem.
Ponieważ rozmawiali, Gyorgy zaczął płoszyć się wszystkim co
zauważył i Forella musiała ściągnąć wodze.
— Pozwólmy im pobiec, milady — zaproponował Thomas — i
porozmawiamy później. Myślę, że są zazdrosne, bo nie zwracamy na
nie uwagi.
Forella roześmiała się i pozwoliła Gyorgy galopować tak długo,
aż się zmęczył. Potem, gdy mogli rozmawiać, Thomas opowiedział jej
o tym jak był trenerem w Newmarket u bardzo znanego człowieka
Klubu. Jeden z dżokejów bardzo chciał wygrać dwa tysiące gwinei i
pod nieobecność Thomasa podał koniowi na którym jechał doping.
Wygrał wyścig, ale inny dżokej, zazdrosny o jego sukces, wniósł
skargę do sędziego i ten wszczął śledztwo.
Dżokej, żeby zachować twarz przysiągł, że jest niewinny i że
Thomas-trener zdopingował konia, by zwierzę było szybsze. To była
jedna z tych bardziej skomplikowanych spraw, powiedział Thomas
sucho, i werdykt zależał od tego, w czyje słowo uwierzy organizator
zawodów.
— I oni nie uwierzyli tobie! — zawołała Forella.
— Istniała możliwość, że będę poniżony i skreślony z listy —
powiedział cicho Thomas.
— Cóż za niesprawiedliwość — krzyknęła Forella.
— To się często zdarza na wyścigach konnych — odparł Thomas
filozoficznie. — Jego Wysokość namówił mnie, że najlepszą rzeczą,
jaką mogę zrobić, jest zrezygnować z zajmowanej przeze mnie
posady, a tym samym uniknąć dochodzenia i sprawy w sądzie.
Coraz ciszej mówił dalej:
— Pomógł mi napisać list zapewniający o mojej niewinności i
dający jasno do zrozumienia, że uważam, iż najlepszą rzeczą z punktu
widzenia wyścigów konnych, jako wspaniałego sportu jest uniknięcie
skandalu.
Zaśmiał się sucho.
— To był mądry list i rozumiem, dlaczego moje zachowanie
zostało zaaprobowane przez cały Klub Dżokejów.
— Dlatego przyjechałeś tu — powiedziała Forella.
— Tak, Jego Wysokość przywiózł mnie tu i dał kilka wspaniałych
koni pod opiekę, co sprawiło, że życie stało się dużo bardziej
przyjemne dla mnie, niż byłoby w innych okolicznościach.
— A co z przyszłością? — spytała Forella.
Thomas uśmiechnął się i Forella uświadomiła sobie, jak rzadko to
robił:
— Jego Wysokość obiecał mi, że gdy wszystko ucichnie i nie
będzie mowy o rozpoznaniu mnie, umieści mnie jako trenera w
Paryżu, gdzie ma ogromne stajnie, które stale chce powiększać.
Forella zawołała z zachwytem:
— To będzie dla ciebie wspaniałe!
— Czekam na to milady, ale Jego Wysokość nalega, żebym
odczekał jeszcze przynajmniej pięć lat, aż będę całkiem zapomniany
w Newmarket i nie będzie możliwości, bym we Francji był związany
z trenerem, którego metody były kwestionowane przez Klub
Dżokejów.
Pomyślała, jak dużo racji miała księżniczka opisując wszystkich
mieszkańców dworku, jako stadko księcia. Ponieważ wszyscy oni
mieli coś do ukrycia, było oczywiste, że każdy obcy snujący się koło
domu i zadający pytania, będzie ich denerwował i niepokoił.
Jednocześnie była całkiem pewna, że skoro nikt ich wcześniej nie
szpiegował, ona jest za to odpowiedzialna, bo to poszukiwania jej
przywiodły tu tego człowieka.
Książę wszystko załatwi, gdy przyjedzie, stwierdziła. Złapała się
na myśleniu o tym, jak długo zajmie posłańcowi droga do Londynu,
co zrobi książę, gdy przeczyta jej list i jak szybko będzie mógł
przyjechać do dworku. Minęło dziesięć dni od czasu, gdy widziała go
i pomyślała, że dla niej było to jak całych dziesięć wieków. Miała
wrażenie, że unika jej, a ona stale przypominała sobie jak powiedział,
że ona utrudnia i tak już trudne sprawy. Ale co rzeczywiście miał na
myśli?
Forella poczuła się nagle bardzo samotna. Prowadząc dziwne
życie ze swoim ojcem i mamą, co mogła wiedzieć o człowieku takim
jak książę Janos? I co w ogóle mogła wiedzieć o Anglii? Spotkała
sułtanów, hersztów band i szejków arabskich, ludzi, którzy żyli po to,
by walczyć, plądrować i zabijać. I dopóki nie przyjechała do Anglii,
nigdy nie spotkała mężczyzn takich jak wuj, lub hrabia i oczywiście
nigdy kogoś takiego, jak książę. Trudno było na początku uwierzyć,
że są prawdziwymi ludźmi, a nie tylko elegancko ubranymi
postaciami z opowiadań.
Teraz gdy pomyślała o księciu, wydał się bardzo realny.
Wiedziała, że tylko przebywanie z nim niosło radość i uniesienie,
które było niemożliwe do wyrażenia słowami, pewnie dlatego, że było
to coś, co nigdy nie przydarzyło się jej przedtem. Później śmiała się z
własnych mrzonek o nim. „Żałuje mnie, jest mu mnie szkoda. Nie
jestem dla niego atrakcyjną kobietą jak te, które wypełniają jego dom
w Londynie i jego zamek, które bawią go tak, jak ja nie potrafię".
Nocą myślała o każdej rozmowie kiedykolwiek przeprowadzonej
z księciem i uznała, że była głupia kłócąc się i bez wątpienia nudząc
go swoimi przemowami o towarzystwie. Powinnam była siedzieć
cicho i pozwolić mu mówić, beształa się. Rozpaczliwie pragnęła, tak
jak wiele kobiet przed nią, by mogła cofnąć czas i zachować się
inaczej niż to zrobiła.
Nie mogła zasnąć, aż gwiazdy prawie zniknęły i pozostała już
tylko godzina do świtu. Potem zapadła w drzemkę i śniło się jej, że
książę był z nią i że wszystko wyglądało inaczej. Spacerowali razem,
z dłonią w dłoni i ona już się nie bała. Obudziła się nagle
zaniepokojona i wstała, by zasłonić zasłony. Jej sypialnia wychodziła
na ogród i w poświacie nocy strumień i wszystko wokół spowite było
leciutką mgiełką. Było cicho i nieruchomo tak jak zawsze, tuż przed
świtem.
Po chwili Forella rozpamiętując jeszcze swój sen, spojrzała na
dół. W cieniu krzewów, które ogradzały część łąki, wyróżniał się jakiś
ciemniejszy i większy kształt. Trudno było dojrzeć dokładnie, ale po
chwili wiedziała, że był to człowiek! Człowiek, który, była pewna,
patrzył w okna domu. Mimo, że nie mogła dokładnie widzieć jego
twarzy czuła, że wpatruje się w jej okno.
Ponieważ bała się, chociaż było mało prawdopodobne, by mógł ją
zobaczyć, cofnęła się w głąb pokoju. Gdy to zrobiła zauważyła, że się
trzęsie. Była teraz absolutnie pewna, że kogokolwiek wynajął jej wuj
by ją odszukać, człowiek ten odkrył, że była we dworku i
zdemaskował pod fałszywym imieniem.
Rozdział 7
Idąc z ogrodu z kilkoma różami, które zerwała dla księżniczki,
Forella myślała podekscytowana, że być może książę przyjedzie
dzisiaj. Była pewna, że nie zignoruje jej wezwania, ale obawiała się,
że mogło go nie być w Londynie. Mógł gdzieś daleko obserwować
zwycięstwa swoich koni na wyścigach. Ale ponieważ była szansa, że
go spotka, założyła jedną z najładniejszych sukien, jakie jej przysłał.
Wiedziała, gdy popatrzyła w lustro, że jej oczy jaśniały z
podniecenia i miały wyraz, który zawstydzał ją, a który był
nieomylnie wyrazem miłości. Wydawało się niemożliwe, by mogła
pokochać go tak absolutnie i nieoczekiwanie, jednocześnie wiedząc o
nim tak mało. Jej ojciec jednak tak samo zakochał się w mamie w
momencie, gdy ją zobaczył, a i mama nie pozostała obojętna.
„Uznałam go za najprzystojniejszego człowieka, jakiego
kiedykolwiek widziałam, opowiadała jej potem, a gdy spojrzał na
mnie czułam, jakby moje serce miało wyskoczyć do niego i chociaż
nawet teraz wydaje się to ciągle niemożliwe, zakochałam się!"
„Rozumiem — mówiła Forella do siebie — tak jak mama kochała
tatę przez całe życie, tak i ja już nikogo nie będę mogła pokochać w
ten sam sposób, w jaki kocham księcia Janosa". Potem przypomniała
sobie biedną panią na górze i poczuła jakby jakiś cień przesłonił
słońce. W tym momencie jednak liczyła się tylko jedna rzecz:
prawdopodobieństwo, że ktoś ją śledzi. Jeśli książę nie będzie w
stanie jej uratować, musi wrócić do Londynu.
Poczekam na niego do jutra, a jeśli nie przyjedzie, wtedy ucieknę
— pomyślała Forella. Teraz jednak nie mogła brać pod uwagę
wyruszenia w drogę sama na Gyorgy i bez pieniędzy, tak jak to
zrobiła wcześniej. „Książę przyjedzie, wiem że przyjedzie do mnie",
pocieszała samą siebie.
Gdy weszła przez oszklone drzwi do saloniku, on już tam był. Nie
spodziewała się go tak wcześnie i przez moment wydawało się jej, że
to sen, ale on był naprawdę i stał patrząc na nią spojrzeniem, które
zapierało dech. Nie miała pojęcia, ponieważ stała tyłem do słońca, że
czerwone światła w jej włosach tańczyły jak małe języki ognia i że
wyglądała oszałamiająco pięknie.
Po dłuższym czasie udało jej się wykrztusić:
— Jesteś... tu!
Jej głos przełamał przestrzeń między nimi i książę podszedł do
niej.
— Tak, jestem tutaj — powiedział miękkim głosem —
przyjechałem najszybciej jak mogłem.
— Jest... tak wcześnie — powiedziała Forella — że księżniczka...
nie będzie gotowa... spotkać się z tobą.
Nie myślała o tym co mówi. Patrzyła tylko na niego, jaki jest
przystojny i jego bliskość sprawiła, że czuła jak słońce przenika ją i
zamienia się w płomyki dotykając jej ciała.
— To ciebie chcę widzieć — powiedział książę cicho — ale
najpierw chcę się dokładnie dowiedzieć, co się tu dzieje i jaka jest
tego przyczyna.
Gdy skończył mówić, ku zdziwieniu Forelli jakiś mały chłopiec
wbiegł do pokoju.
— Znalazłem je, wujku Janos! — krzyczał podniecony — i teraz
chcę je wypróbować!
Książę uśmiechnął się i powiedział:
— Miklos, niech cię przedstawię bardzo czarującej damie.
Forello, to mój siostrzeniec, który właśnie przyjechał do Anglii do
szkoły, gdzie w przyszłości będzie znany jako „Michael".
Forella wyciągnęła rękę do Miklosa, który mógł mieć około
dwunastu lat, a on skłonił się w najbardziej elegancki sposób i
odezwał się tak, jakby chciał, żeby też się z nim cieszyła:
— Czy wiesz co tu mam? — spytał wskazując na pudełko, które
trzymał w rękach.
Forella odpowiedziała:
— Nie mam pojęcia.
— Wujek Janos mówił mi, że to teleskop, który był używany w
bitwie o Trafalgar, a ponieważ ja chcę być marynarzem gdy dorosnę,
muszę wiedzieć jak go używać.
— W zasadzie — odezwał się książę — w pudełku są dwa
teleskopy i myślę, że mógłbyś pokazać hrabinie jak działają.
— Oczywiście — zgodził się Miklos.
Książę spojrzał na Forellę.
— Zabierz Miklosa do ogrodu — powiedział — a kiedy spotkam
się z Thomasem po którego posłałem, będę znał więcej szczegółów i
później porozmawiamy.
Forella położyła na bocznym stoliku róże, które przyniosła, a
Miklos pobiegł do ogrodu.
— Nie bój się — rzekł książę miękkim głosem — wiesz przecież,
że będę cię pilnował.
— Widziałam mężczyznę ostatniej nocy... obserwującego moje...
okno — powiedziała Forella. — Jestem pewna, że wuj George...
wysłał go... żeby mnie odnalazł.
— Zaufaj mi — odpowiedział książę — być może nie jest to
wszystko tak niebezpieczne jak myślisz.
— Mam nadzieję... że nie.
Chciała zostać z nim, chciała dalej rozmawiać i czuć jego
bliskość. Ktoś zapukał do drzwi i domyśliła się, że to pewnie Thomas.
Nie mówiąc nic więcej wyszła szybko do ogrodu w poszukiwaniu
Miklosa. Kiedy przyłączyła się do niego poprosiła:
— Musisz mi opowiedzieć całą historię teleskopów.
— Wuj Janos mówi, że są bardzo dokładne i w tamtym czasie
były najsilniejszymi teleskopami, jakie kiedykolwiek wykonano.
Otworzył pudełko i Forella zobaczyła dwa teleskopy leżące obok
siebie:
— Myślę — powiedziała — że moglibyśmy pójść w stronę lasu,
skąd jest dobry widok i sprawdzić, jak daleko przez nie widać.
— Dobrze, zróbmy to — zgodził się Miklos.
Był ładnym małym chłopcem i Forella pomyślała, że jednak los
okrutnie obszedł się z księciem i nie dał mu własnego syna. Była
prawie pewna, że gdyby miał chłopca, byłby on bardzo przystojny.
Książę nauczyłby go jeździć konno, tak dobrze jak on sam i zajmować
się rzeczami, w których, była pewna, był ekspertem. Pomyślała też, że
to musi być marna namiastka dla niego interesować się dziećmi
siostry. Od księżniczki wiedziała, że nie miał braci.
— Do jakiej szkoły będziesz chodził? — spytała Miklosa.
— Wuj Janos załatwił mi szkołę w Eton — odpowiedział —
mówi, że jest to najlepsza szkoła na świecie i że mam dużo szczęścia.
Ale najpierw będę chodził na kurs przygotowujący...
— Jestem pewna, że spodoba ci się w Eton tak bardzo jak
mojemu tacie — odpowiedziała Forella.
W tym czasie doszli do schodków przy końcu ogrodu, które
prowadziły do lasu. Gdy wspięli się trochę Forella pomyślała, że
rozsądnie byłoby nie iść dalej, tak na wszelki wypadek, by nie natknąć
się na człowieka, który obserwował dom. Zatrzymała się więc i
powiedziała:
— Sprawdźmy jak daleko widać stąd.
Miklosowi nie trzeba było powtarzać. Położył pudełko na ziemi i
wyjął dwa teleskopy z których jeden podał Forelli:
— Mam nadzieję, że wiesz jak go ustawić.
— Myślę, że tak — uśmiechnęła się.
Wzięła od niego teleskop i rozejrzała się nad doliną. Zauważyła
mgłę, która psuła nieco widoczność. Obróciła teleskop w stronę domu,
chcąc zobaczyć księcia i wtedy wpadła na pewien pomysł.
— Powiem ci, co możemy zrobić Miklos — powiedziała — jeśli
popatrzymy oboje przez teleskopy, możemy zobaczyć białe gołębie na
dachu i na oknie. Zróbmy zawody, kto policzy ich więcej.
— Podoba mi się ten pomysł—zawołał Miklos. —A jaka będzie
nagroda?
— O to będziesz się musiał spytać wuja Janosa — odpowiedziała
Forella. — Powiedz kiedy będziesz gotowy, żeby zacząć.
— Już!
— Bardzo dobrze — odparła Forella przykładając teleskop do
prawego oka i zamykając drugie — Jeden, dwa, trzy start!
Teleskopy były całkiem silne i mogła widzieć bardzo dokładnie
białe gołębie trzepoczące skrzydłami na szczycie. Później zauważyła
ich dużo na parapecie okna na trzecim piętrze i pomyślała, że to tam
biedna pani musi je karmić. Bez zastanawiania się nad tym zaczęła
liczyć te, które dziobały coś na parapecie.
W tym momencie ktoś podszedł do okna. Była to kobieta. Forella
mogła zobaczyć jej twarz dosyć wyraźnie i domyśliła się, że patrzy na
żonę księcia. Bez wątpienia była wciąż ładna, ale miała twarz dziecka
i nawet z daleka wyglądała bardzo młodo. Później, gdy wpatrywała
się w nią zapominając przez moment o gołębiach, rozległ się trzepot
skrzydeł i zobaczyła, że księżniczka trochę za bardzo się wychyliła
przez okno.
Forelli przemknęło przez myśl, że to może być niebezpieczne i
łatwo w ten sposób wypaść. Gdy tylko zdążyła to pomyśleć
zobaczyła, jak ręce biednej pani wyciągnęły się w przestrzeń, jakby
próbowała się czegoś chwycić i wtedy zrozumiała z przerażeniem, że
ktoś ją popychał. Za nią stał mężczyzna. Mogła dostrzec jego ręce i
ramiona.
Potem, gdy biedna pani wypadła z okna, Forelli wydawało się, że
prawie słyszy krzyk, który na pewno wydarł się jej z ust. Wszystko to
stało się szybko, trzepot bieli, który był jak skrzydła gołębi i potem
biedna pani zniknęła. Wydawało się koszmarnym snem.
Potem, ponieważ Forella stale tam jeszcze patrzyła, zobaczyła w
oknie mężczyznę i dokładnie mogła przyjrzeć się jego twarzy. Nigdy
przedtem go nie widziała. Ciemnowłosy, z ciężkimi czarnymi wąsami.
Spojrzał w dół, potem cofnął się i zniknął w głębi pokoju.
Miklos zawołał w tym momencie:
— Ktoś wypadł przez okno! Widziałaś? Ona wypadła! Jestem
tego pewien.
— Tak... mi się wydawało.
— I w oknie był mężczyzna, dlaczego jej nie uratował?
— Może to było niemożliwe...
Ponieważ to, co zobaczyła było tak przerażające i jednocześnie
nierealne, jakby to był trik teleskopu powiedziała:
— ...Myślę Miklos, że powinniśmy... wrócić do domu.
— Musimy iść i powiedzieć wujowi Janosowi, co widzieliśmy —
odpowiedział Miklos — czy myślisz, że kobieta, która wypadła
zraniła się?
— Nie... wiem — odparła Forella— ale... musimy się dowiedzieć.
Gdy doszli do trawnika, zaczęła prawie biec. Miklos biegł za nią
mocno trzymając swój teleskop. Dopiero, gdy byli bliżej domu,
Forella zwolniła trochę, żeby złapać oddech. Chciała jak najszybciej
dobiec do księcia, ale jednocześnie obawiała się, że cała ta sprawa
była dziwnym złudzeniem. Wiedziała jednak, że to się rzeczywiście
stało. Miklos też to widział.
Dotarli do okna saloniku i Miklos już miał biec do przodu, by
opowiedzieć wszystko wujowi, gdy Forella usłyszała głosy i
wyciągnęła rękę, by go przytrzymać.
— Poczekaj chwilę — wyszeptała.
Nie chciała mówię księciu o tym co się stało w obecności innych.
Gdy tak stała niezdecydowanie, próbując poukładać kłębiące się
myśli, usłyszała go jak zdenerwowany mówi głosem, który wydał jej
się zupełnie obcy:
— Co ty mówisz Jacques! I jeszcze nie wytłumaczyłeś mi,
dlaczego tu jesteś.
Mówił po francusku i gdy Forella zastanawiała się kim był obcy
mężczyzna odezwał się:
— Masz dokładnie dwie minuty Kovac, żeby zdecydować co
zrobisz. Wybór należy do ciebie!
— O czym ty do diabła mówisz?
— Powiem ci to jasno — Lucille jest tu ze mną.
— Lucille jest tutaj?
— Słuchaj, nie mam czasu na rozmowy. Powiedziała
pielęgniarkom pilnującym twojej żony, że skręciła kostkę i gdy one
wyszły z pokoju, ktoś wypchnął tę biedną zwariowaną kreaturę przez
okno!
— O czym ty mówisz! — zawołał książę.
— Wybór jest taki: albo przysięgniesz, że poślubisz moją siostrę
— ciągnął Jacques, albo będziesz oskarżony o morderstwo! Jestem
gotowy zeznać, że widziałem cię jak wypychałeś swoją żonę przez
okno, gdy nie było nikogo innego w pokoju.
— Myślę, że zwariowałeś lub jesteś pijany — odparł książę. —
Mój lokaj był ze mną do ostatniej sekundy, zanim tu wszedłeś.
— Zeznania twojego sługi nie będą dopuszczalne w sądzie, jeśli
w grę wchodzi sprawa o morderstwo — powiedział Jacques
pogardliwie. — Więc co wybierasz Kovac, ślub czy proces na Old
Bailey?
Wtedy Forella wzięła głęboki oddech i trzymając Miklosa za rękę
weszła z nim przez otwarte drzwi do saloniku. Zauważyła, że chłopiec
nie rozumiał francuskiego. Gdy weszli do środka zobaczyła tam, tak
jak oczekiwała, że mężczyzna stojący twarzą do księcia ma ciężkie,
czarne wąsy i jest tym samym osobnikiem, którego widziała w oknie.
Książę podniósł na nich wzrok i zanim Forella zdążyła coś
powiedzieć, Miklos pobiegł w stronę swojego wuja.
— Wujku Janos — krzyczał — patrzyłem przez teleskop i
widziałem kobietę ubraną na biało jak wypadała przez okno!
Widziałem ją!
— Masz jeszcze minutę — powiedział Francuz, jakby chciał
zignorować to zamieszanie.
— Ja też widziałam, co się stało — powiedziała Forella po
francusku. — Biedna pani wypadła z okna, ale została wypchnięta
przez mężczyznę, który potem wychylił się, żeby zobaczyć, gdzie
upadła.
Zamilkła na chwilę, potem wskazała na Francuza i powiedziała:
— To był człowiek, którego tam widziałam!
Jacques drgnął, potem powiedział z furią:
— Jeszcze jedno zeznanie służby? Wątpię, czy będą miały
jakąkolwiek wagę przed sędzią i ławą przysięgłych.
— Nazywam się, jeśli to cię interesuje mounsieur — powiedziała
Forella po francusku — Forella Claydon, a moim wujem jest markiz
Claydon, członek Izby Lordów na Dworze Jej Wysokości, Królowej
Wiktorii...
Mówiła tak dobitnie, że Francuz prawie skruszył się pod jej
wzrokiem. Wiedział, że jest pokonany i chociaż dalej chciał grać
pewnego siebie, książę powiedział rozkazującym głosem:
— Masz minutę, ty i Lucille, żeby wynieść się z tego domu i
kraju! Jeśli pozostaniecie w okolicy, będziesz oskarżony o
morderstwo i mój gość, który widział co się zdarzyło złoży zeznania,
a to oznacza, że będziesz wisiał!
Jacques otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale książę powiedział
stanowczo:
— Jedna minuta!
I prawie tak szybko jak biedna pani leciała, Jacques wybiegł z
pokoju trzaskając drzwiami.
Ponieważ była tak spięta i jednocześnie bała się o księcia, Forella
poczuła że ściany kręcą się wokół niej i że otaczają ciemność, ale
ramiona księcia podtrzymały ją i pomógł jej dojść do sofy.
Miklos zapytał:
— Dlaczego ten mężczyzna uciekł? Widziałem go w oknie po
tym, gdy ta kobieta wypadła.
— Miklos — powiedział książę cicho — chcę żebyś coś dla mnie
zrobił.
— Co wuju Janos?
— Chcę, żebyś poszedł do stajni popatrzeć na konie i żebyś zabrał
ze sobą hrabinę.
— Dobrze, wuju Janos.
— Nie mów nic, rozumiesz? — nic o tym co widziałeś, czy
słyszałeś, aż porozmawiamy. To bardzo ważne i wiem że zrobisz tak,
jak cię o to proszę.
— Oczywiście, wuju Janos.
Książę zwrócił się znów do Forelli.
— Czy dobrze się czujesz? — spytał. — Jeśli tak, chciałbym, byś
wyszła z tego pokoju tak szybko jak możesz.
— Tak... dobrze się czuję... — odpowiedziała Forella szeptem.
— Ocaliłaś mnie — powiedział książę — a teraz ja chcę ocalić
ciebie i wszystkich innych od wielu czekających nas nieprzyjemności.
Forella wstała. Słabość minęła i rzeczywiście czuła się już dobrze.
To dlatego, że książę był blisko niej, dotykał ją a ona kochała go.
Wyciągnęła rękę do Miklosa.
— Chodź ze mną — powiedziała — wiem, że spodoba ci się
oglądanie koni twojego wuja.
Książę podszedł do drzwi i otworzył je:
— Dziękuję — powiedział miękko, gdy Forella mijała go i słowa
jego były jak miła pieszczota.
W hallu nie było nikogo. Gdy Forella i Miklos skręcili w lewo
korytarzem, który prowadził ich do bocznych drzwi najbliższych
stajni, zobaczyła Newmana nadchodzącego z przeciwka. Ruszał się
dużo szybciej niż zwykle i usłyszała jak mówił do księcia.
— Muszę poprosić Jego Wysokość, by szedł ze mną natychmiast.
Zdarzył się okropny wypadek.
Później Forella z trudem mogła sobie dokładnie przypomnieć, co
się działo i w jakiej kolejności, ale wszystko było tak dramatyczne, że
aż nierealne. Wydawało się nieprawdopodobne, że biedna pani nie
żyła i że książę jest wolny. Gdy była w stajni z Miklosem karmiącym
konie udawała, że słucha jak Thomas rozmawia z małym, ale jej myśli
krążyły wokół księcia. Być może jego żona przeżyła tylko szok i nie
zabiła się, jak to planował Francuz.
Myślała, kim on był i kim mogła być Lucille, i właściwie
dlaczego szantażowali księcia. Potem stwierdziła, że stało się
sprawiedliwie, bo tak jak on uratował ją przed poślubieniem hrabiego,
tak ona uratowała go przed poślubieniem kogoś, kto zaplanował ze
swoim bratem morderstwo pani. Wszystko to wydawało się takie
skomplikowane i okropne, że nadal nie mogła opanować małego
drżenia, a jednocześnie przepełniającego ją szczęścia, że książę jest
wolny. „Nawet jeśli on... mnie nie zechce, myślała odkąd go
kocham... pragnę dla niego... wszystkiego co najlepsze".
Thomas wsadził Miklosa na grzbiet jednego z cudownych
ogierów.
— Chcę jeździć na tym koniu — powiedział Miklos. — Myślisz,
że wuj Janos mi pozwoli?
— Będziesz musiał sam go o to zapytać — odparł Thomas.
— Dzisiaj nie ma na to czasu — odparł Miklos — ponieważ
mama czeka na mnie w zamku, by zabrać mnie do szkoły....
— Być może w następne wakacje — odpowiedział Thomas z
uśmiechem.
— Tak, oczywiście, w następne wakacje! — zgodził się Miklos.
Forella zastanowiła się, gdzie też ona będzie gdy nadejdą
wakacje. Jej myśli wydawały się krążyć w kółko i stale widziała
wyprostowane ramiona biednej pani, gdy próbowała znaleźć coś
czego mogłaby się chwycić, gdy Jacques wypychał ją z okna.
Teraz mogła myśleć jasno o tym i wiedziała, że książę każąc mu
wynieść się z domu i kraju nie miał zamiaru ratować go od
konsekwencji przestępstwa, ale chciał uniknąć skandalu i rozgłosu,
które przyniosłaby sprawa o morderstwo. To było nie tylko coś przed
czym on by się wzbraniał, ale ponad wszystko nie chciał pozwolić na
cierpienie tak wielu innych ludzi jak księżniczka, doktor, Thomas i
ona sama. Gdyby wezwano policję, wszyscy musieliby złożyć
zeznania i ich anonimowość zostałaby ujawniona.
„Wtedy wuj George wiedziałby, gdzie jestem i nie musiałby mnie
już szukać" — pomyślała Forella z przerażeniem. Zrozumiała, że
ostatniej nocy, gdy widziała Jacquesa patrzącego jak się wtedy
zdawało w jej okno, patrzył on w rzeczywistości nieco wyżej. Była
pewna, że przez ostatnie parę dni, gdy kręcił się tu i wypytywał
służbę, próbował poznać dokładnie jak gospodarstwo było
zorganizowane. Dowiedział się, że gdy jedna pielęgniarka jadła, druga
pełniła dyżur sama. Sprawa była prosta do wykonania.
To była jedna szansa na milion, że będziemy akurat patrzeć przez
teleskopy, pomyślała Forella i być może dlatego, że to moc większa
niż przypadek zapewniła, że książę nie będzie oskarżony o uczynek,
którego przy szlachetności swojego serca nigdy nie popełniłby. Było
to tak, jakby jej prośby zostały wysłuchane dokładnie i gdy ona
prosiła o jego szczęście, Bóg usłyszał i przyszedł, by uratować ich
oboje. „Jeśli tylko... to mogłaby być... prawda" — wyszeptała Forella
do siebie i przestraszyła się, że może za dużo by chciała.
Gdy skończyli oglądać konie, jeden z lokajów przyszedł do stajni
mówiąc, że Jego Wysokość prosi by wrócili do domu, gdzie czeka na
nich w bawialni. Zdenerwowana i przestraszona, że stało się coś czego
nie przewidywała, blada weszła do pokoju. Książę stał tyłem do
kominka i gdy weszli odezwał się:
— Miklos, chcę żebyś poszedł na górę i poznał swoją krewną
księżniczkę Marię Dabas, o której ci opowiadałem w drodze.
— Z przyjemnością ją poznam, wuju Janos — odpowiedział
Miklos — czytałem o Imbe Dabas i o tym jak był stracony.
— Nie rozmawiaj z nią o tym — ostrzegł książę — ona bardzo się
niecierpliwi, by cię poznać i spiesz się, bo musimy niedługo wracać
do zamku. Newman czeka przy schodach, żeby pokazać ci drogę do
księżniczki.
Gdy tylko Miklos wyszedł, książę wyciągnął ręce do Forelli:
— Posłuchaj moja droga, ponieważ będzie tu wiele rzeczy do
załatwienia, chociaż wiem, że doktor Bouvais sprawi by wszystko
poszło gładko, chcę żebyś opuściła dom niezwłocznie i pojechała do
mojej posiadłości na drodze do Southampton.
Forella popatrzyła na niego zdumiona i on powiedział:
— Przyjadę do ciebie później, ale musisz być wystarczająco
dzielna i pojechać tam sama. Zrobisz to?
— Wiesz, że tak... wszystko cokolwiek mi powiesz, żebym
zrobiła — odpowiedziała Forella — ale... nie... rozumiem.
— Potem wytłumaczę — rzekł książę — ale ważne jest to, żeby
nikt cię tu nie zobaczył. Wyjawiłaś swoje prawdziwe imię a poza tym,
wokół wypadku i pogrzebu będzie dużo szumu i niepotrzebnych
plotek.
— Rozumiem i... będę czekała na... ciebie.
Książę uniósł jej dłoń i pocałował.
— Dziękuję ci, moja kochana — powiedział miękko. — Teraz idź
i przygotuj się, a ja wytłumaczę księżniczce, co się wydarzyło. Powóz
będzie czekał na ciebie, a ja postaram się opóźnić wszystko aż
odjedziesz.
— Dziękuję... dziękuję ci — powiedziała Forella półgłosem.
Pocałował ją jeszcze raz w rękę, a potem poszła na górę do swojej
sypialni. Nie zdziwiła się, że pani Newman już tam jest.
— Jego Wysokość powiedział, że musisz zaraz wyjechać milady
— powiedziała — i to po tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło,
jest jeszcze bardziej smutne.
— Przykro mi z powodu biednej pani — powiedziała Forella
cicho.
— Musimy wierzyć, że Bóg wiedział lepiej — odparła pani
Newman.
— Tak też myślę — zgodziła się Forella, zastanawiając się w jaki
sposób jej modlitwy zostały wysłuchane.
Przebrała się szybko w strój podróżny i zjadła lekki posiłek
przyniesiony jej na tacy. Zauważyła, idąc pożegnać się z księżniczką
że książę opuścił już dworek i zabrał Miklosa do zamku. Potem miał
spotkać się z szefem policji, by poinformować go o wypadku.
— Jeśli chcesz wiedzieć co myślę — powiedziała księżniczka —
to jest to ogromna ulga nie tylko dla Giselli, ale także dla drogiego
Janosa, chociaż oczywiście nie są to w takiej chwili odpowiednie
słowa.
— Nie... oczywiście, że nie — wymamrotała Forella.
— Myślę, że wszyscy boimy się dostania do gazet — ciągnęła
księżniczka cicho. — Jeśli oni doniosą kim jesteśmy i dlaczego tu
jesteśmy, wiele złego może się zdarzyć.
— Jestem pewna, że książę załatwi to tak, żeby nie było skandalu
— odpowiedziała Forella.
— Dlaczego miałby być? — spytała księżniczka. — To był
wypadek chociaż wiem, że biedne pielęgniarki obwiniają siebie za to,
że zostawiły ją samą nikt poza kompletnym hipokrytą udawałby, że to
była tragedia.
— Muszę jechać... Wasza Wysokość.
— Janos powiedział mi, że wysyła cię stąd — odparła
księżniczka. — Było cudownie gościć cię tutaj i jedyną rzeczą jakiej
żałuję to to, że nie wyjawiłaś mi swojego sekretu, co uważam za
nieuprzejme z twojej strony biorąc pod uwagę, że znasz mój.
— Opowiem ci wszystko następnym razem, gdy się spotkamy —
obiecała Forella i księżniczka roześmiała się.
— Mam przeczucie, chociaż nie jestem jasnowidzem, że to może
być o wiele szybciej niż to wydaje się możliwe i może twoja sytuacja
będzie całkiem inna niż w tej chwili.
Forella nie odpowiedziała. Wiedziała, że oczy księżniczki jaśniały
z ciekawości, gdy ona schyliła się, by pocałować ją w policzek.
— Obiecuję, że jeśli będę mogła — powiedziała — napiszę i
powiem ci wszystko to, co chcesz wiedzieć.
— Więc zrób to niedługo — odparła księżniczka — inaczej umrę
z czystej ciekawości.
Forella roześmiała się. Potem zbiegła na dół, gdzie czekał na nią
kryty powóz, a skrzynie ze wszystkimi jej pięknymi sukniami były
przyczepione z tyłu. Zauważyła, że woźnica powozi czterema
dorodnymi końmi i gdy ruszyli pomyślała, że powóz jest bardzo lekki.
Wiedziała, że podróż nie będzie długa, ale jakże wygodna.
Było to dziwne uczucie ruszać w nieznane, ale ponieważ
wszystko zorganizował książę, nie bała się, a raczej była lekko
podekscytowana. Późnym popołudniem konie skręciły w drogę, na
końcu której ukazał się bardzo piękny dom. Był tej samej wielkości co
dworek, ale wybudowany z czerwonej cegły. Jego porty ko we drzwi i
okna wskazywały na to, że został wybudowany w czasach królowej
Anny.
Służba czekała, by ją przywitać i Forella pomyślała, że posłaniec
musiał jechać przodem, by zawiadomić o jej przyjeździe. Kamerdyner
był nieco młodszy od Newmana, ale przywitał ją równie elegancko:
— Witamy, milady.
To dało Forelli do zrozumienia, że stale jeszcze ma używać tytułu
swojej matki. Gdy rozejrzała się dookoła po przepięknym,
marmurowym hallu, nie mogła powstrzymać okrzyku:
— Jaki piękny dom!
— Jego Wysokość kupił go w tym samym czasie co i jacht, który
trzyma w Southampton.
Lokaj uśmiechnął się i ciągnął dalej:
— Jego Wysokość, co stwierdzam z radością, nie interesuje się
tymi modnymi i niebezpiecznymi pociągami jako środkiem
transportu. Kocha konie.
— Konie są dużo przyjemniejsze — potwierdziła Forella.
— Tak też i ja myślę, milady — odparł kamerdyner. — Znajdzie
pani świetne konie w stajniach, chociaż jestem pewien, że Jego
Wysokość będzie chciał je sam pokazać.
Ponieważ książę miał dołączyć do niej, Forella poszła na górę jak
we śnie. Wiedziała, że każda dzieląca ich chwila przedłuża się w
nieskończoność. Starsza pokojówka czekała na nią i zasugerowała
odpoczynek po podróży i rzeczywiście, ponieważ wydarzenia tego
dnia były wyczerpujące, Forella usnęła.
Gdy obudziła się zobaczyła, że jest dużo później niż się
spodziewała. Wykąpała się, ubrała w jedną z pięknych sukien
przesłanych jej przez księcia z Londynu i zeszła na dół oczekując, że
zje kolację w samotności. Jednak gdy doszła do hallu kamerdyner
powiedział:
— Posłaniec właśnie przyjechał milady, by powiedzieć, że Jego
Wysokość jest w drodze i jak sądzę, powinien być z nami za jakąś
godzinę. Myślałem, że może będziesz wolała zaczekać z kolacją na
niego.
— Tak... oczywiście — zgodziła się Forella.
Zeszła do salonu, który był wielkim, wysokim pokojem
umeblowanym luksusowo i ze smakiem, w sposób charakterystyczny
dla wszystkich posiadłości księcia. W powietrzu czuć było zapach
kwiatów. Okno, gdzie zasłony nie były jeszcze zaciągnięte,
wychodziło na ogród pełen róż.
„To jest zachwycające", pomyślała Forella. Czuła, że jej serce bije
w takt zegarka i powtarza za każdym razem imię księcia, znów i
znów.
Trochę później drzwi otworzyły się. Oczekiwała, że książę zjawi
się w swoim stroju jeździeckim, w którym zwykle podróżuje. Jednak
on musiał przybyć do domu, gdy o tym nie wiedziała i zdążył się
przebrać w strój wieczorowy. Wyglądał tak cudownie i był tak
przystojny, że aż krzyknęła z zachwytu nie tylko dlatego, że tam był,
ale i z powodu jego wyglądu. Drzwi za nim zamknęły się i nie
zastanawiając się, pełna radości pobiegła ku niemu.
Gdy dobiegła do niego opanowała się, ale jego ramiona otuliły ją i
przytrzymały tak blisko, że mogła czuć jak bije jego serce.
— Moja kochana, moja słodka — powiedział miękko —
przepraszam że jestem tak późno.
— Czy... wszystko... w porządku? — Z trudem mogła wymówić
słowa i głos, jakim zadawała pytania nie brzmiał jak jej własny.
— Wszystko dobrze — odparł — chodź, usiądź, a ja ci opowiem.
Udała się w kierunku sofy, tak jak tego oczekiwał. Gdy usiadła,
drzwi otworzyły się i weszli służący z szampanem. Napełnili
kryształowe kieliszki z wygrawerowanymi na nich insygniami księcia.
— Kolacja będzie gotowa za kilka minut, Wasza Wysokość,
powiedział lokaj wychodząc z pokoju.
— Musisz być głodna — rzekł książę. — Nie spodziewałem się,
że będziesz czekała na mnie.
Mówił zwyczajnie, ale to co mówił nie było ważne. Liczyło się
spojrzenie jego oczu i głęboka nuta w jego głosie. Fakt, że był blisko
sprawiał, że Forella drżała z podniecenia i czuła, jakby się unosiła w
powietrzu. Nie potrafiła później odtworzyć tego co jadła, czy piła w
pokoju stołowym, lub tego o czym rozmawiali. Wiedziała tylko, że
anioły śpiewały nad nimi i że muzyka była pieśnią miłości, która
złączyła ich tak mocno, że mogli się dotknąć.
Gdy wrócili do salonu zasłony były zaciągnięte i w kandelabrach
paliły się świece. Książę odezwał się:
— Mamy sobie tyle do powiedzenia.
— Czy... to prawda?
— Myślę, że bez słów wiesz jak bardzo cię kocham — powiedział
książę — i moja węgierska intuicja mówi mi, chociaż nigdy tego nie
powiedziałaś, że to co czujesz do mnie, to początek miłości.
— Ja... cię kocham — powiedziała Forella — ale... nigdy... nie
myślałam, że będę mogła... ci to powiedzieć.
— Powinniśmy zaufać losowi, czy może Bogu, który nas pilnuje
— westchnął głęboko zanim powiedział dalej. — Gdy wiedziałem, że
muszę cię wysłać stąd, czułem jakbym wyrywał sobie serce, ale
musiałem to zrobić.
— Dokąd... teraz mnie... wyślesz? — spytała Forella.
To było pytanie, które błądziło w jej głowie cały dzień. Książę
uśmiechnął się i było tak, jakby cały pokój rozjaśnił się.
— Nigdzie cię nie wysyłam, moja najdroższa — odpowiedział. —
Zabieram cię na Węgry zaraz po ślubie.
— Ś... lub?
Forella ledwo mogła to wymówić.
— To nie będzie ślub o jakim być może marzyłaś, z druhnami i
wielkim przyjęciem — odparł książę. — Ponieważ musimy być
bardzo dyskretni, zaplanowałem, że weźmiemy ślub jutro rano w
małym kościele tu w wiosce, zanim pojedziemy na jacht do
Southampton i ruszymy w podróż poślubną.
Forella zaklaskała:
— Ja... nie mogę uwierzyć... w to, co mówisz.
— To jest oczywiście — powiedział książę — pod warunkiem, że
chcesz mnie za męża — zamilkł na chwilę, żeby dodać cicho. —
Myślę moja droga, że moc silniejsza od nas samych połączyła nas i że
byłoby niemożliwe, abyśmy dalej żyli bez siebie.
— To prawda... ale nie myślałam... że mnie poślubisz.
— Jesteś tą, której szukałem przez całe moje życie —
odpowiedział książę — i cokolwiek by ktoś myślał, nie mam zamiaru
stracić cię, gdy cię odnalazłem.
— Czekałam... żebyś to powiedział — odparła — ale... czy jesteś
całkiem pewny... że wybrałeś odpowiednią osobę... odpowiednią na
żonę... i że... nie zawiodę cię?
— Jestem całkowicie pewien — powiedział. — Trochę czasu mi
to zabierze, abym mógł ci dowieść, jak bardzo cię kocham, a już na
pewno nie przeżyłbym utraty ciebie.
Sposób w jaki to mówił był wzruszający. Potem łagodnie objął
Forellę i przyciągnął blisko siebie. Patrzył na nią przez dłuższą
chwilę.
— Jak możesz być tak doskonała, tak nadzwyczajna — spytał —
że nawet gdy cię dotykam trudno mi wierzyć, że jesteś prawdziwa?
Nie czekał na jej odpowiedź. Jego usta napotkały jej i ona poczuła
dotykając ich, że tęskniła za tym i pragnęła odkąd uświadomiła sobie,
że go kocha. Na początku całował ją bardzo delikatnie, ale gdy
poczuł, że cała wiotczeje i jej usta poddały mu się, jego pocałunek stał
się mocniejszy, bardziej namiętny i wręcz zaborczy. Przyciągnął ją
bliżej i bliżej, aż poczuła jak ogarnia ją dzika namiętność, która
wypełnia piersi, gardło i usta, a płomień wzniecony przez księcia
zapłonął także i w niej.
Było to tak zachwycające, że trudno jej było uwierzyć, że
rzeczywiście się dzieje. Potem, gdy wciąż ją całował, nie była już w
stanie nawet myśleć. Czuła tylko, że uniósł ją do nieba, gdzie byli
sami i dotknęli bóstwa.
Gdy w końcu książę podniósł głowę, Forelli udało się wyszeptać:
— Kocham cię... kocham! Czy to rzeczywiście może się... dziać?
Myślę... że śnię!
— Więc ja śnię także — odparł książę — ale nasz sen stał się
jawą. Znalazłem cię, moja najdroższa i tak bardzo się bałem, że cię
stracę, ponieważ nie byłem wolny i nie mogłem cię prosić, byś została
moją żoną.
Poznała po sposobie w jaki to mówił, że bał się naprawdę.
Przypomniała, w jakiej ona była rozpaczy, że jest tak wiele pięknych
kobiet. Wiedziała, że ich miłość jest inna niż cokolwiek mogliby czuć
lub myśleć o innych ludziach, gdyż tak jak książę powiedział, byli
jedną osobą. Patrzył jej w oczy, jakby wiedział co myśli i powiedział:
— Moja kochana, moja panna młoda, moje serce, moja dusza i
bez wątpienia najlepszy jeździec, jakiego kiedykolwiek widziałem.
Ponieważ było to tak dalekie od tego, co spodziewała się usłyszeć,
Forella zaśmiała się.
— Czy rzeczywiście... jestem dobrym jeźdźcem? — spytała.
— Oczywiście — odpowiedział. — Będziemy razem jeździć na
najlepszych i najszybszych koniach.
Forella wciągnęła powietrze mówiąc:
— To wszystko brzmi tak cudownie... ale wiesz że jedyna rzecz
jaka się liczy... to, że ty będziesz ze mną. Nie chciałam jechać na
Węgry, kiedy powiedziałeś, że mnie... wyślesz, bo to znaczyło
opuszczenie cię.
— Już tego więcej nie zrobię — powiedział książę. — Moja
kochana, nigdy nie myślałem, że mógłbym tak nieoczekiwanie
znaleźć szczęście po tylu latach samotności.
Forella nagle poczuła się za niego odpowiedzialna, delikatnie
dotknęła dłonią jego policzka:
— Nigdy już... nie pozwolę... byś czuł się samotnie — szepnęła
— i pragnę... bardziej niż czegokolwiek... innego w świecie... dać ci...
syna.
Książę spojrzał na nią, jakby trudno było uwierzyć w to co
usłyszał. Potem nic już nie mówiąc pocałował ją namiętnie.
Wiedziała, że podniecała go i jednocześnie mogła mu ofiarować to, za
czym tęsknił i wypełnić jego życie tak, jak żadna inna kobieta nie
byłaby zdolna.
— Kocham cię... kocham cię... — powiedziała, bo nie było
innych słów, które mogłyby wyrazić to co czuła.
— A ja cię uwielbiam — mruczał jej do ucha książę. — Jutro
moja kochana będziesz moja i zakończą się wszystkie nasze problemy
— po czym dodał — i nie będzie więcej samotnych, bezsennych nocy
spędzonych na myśleniu o tobie, ze świadomością, że nie ma
możliwości byś była moja. Chcę cię nauczyć tylu rzeczy moja
najdroższa, tak wiele uczuć obudzić w twoim sercu, myślach i w
twoim cudownym węgierskim ciele.
Forella wiedziała, co miał na myśli i zaśmiała się ze szczęścia.
Potem całował ją znów i nie dało się myśleć o niczym innym, jak o
tym, że nic nie liczy się w przyszłości oprócz tego, że on będzie z nią.
Była jego, a on jej na wieki. Teraz, gdy spełniły się ich marzenia, nikt
nie mógł ich rozdzielić, czy zniszczyć ich miłości, która dla nich
wypełniała cały świat i była im dana przez Boga.