Cook Robin Śmiertelny strach

background image

Robin Cook

Śmiertelny strach

(Mortal Fear)

Przełożyła Beata Paluchowska

background image

Mojemu starszemu bratu, Lee i mojej młodszej siostrze, Laurie.
Nigdy nie znalazłem się pomiędzy dwojgiem milszych ludzi.

background image

PODZIĘKOWANIA

Książka ta nie mogłaby zostać napisana bez pomocy i zachęty ze strony

wszystkich moich przyjaciół, którzy wspierali mnie w pewnym trudnym okresie.

Wszyscy wiecie, kim jesteście, i wszystkim wam serdecznie dziękuję.

background image

PROLOG

11 października, środa, po południu

Nagle pojawienie się obcego białka było molekularnym odpowiednikiem Czarnej

Śmierci. Oznaczało wyrok bez szans na ułaskawienie, ale Cedric Harring nie miał
pojęcia o dramacie, który miał się właśnie rozegrać w jego wnętrzu.

Za to poszczególne komórki ciała Cedrica Harringa dokładnie znały swoją fatalną

przyszłość. Tajemnicze cząsteczki nowego białka, przenikające przez błony
komórkowe do ich wnętrza, były zbyt liczne wobec niewspółmiernie małej ilości
enzymów, zdolnych walczyć z przybyszami. W przysadce mózgowej Cedrica nowe
śmiercionośne molekuły wiązały się z represorami, skutecznie dotąd blokującymi
geny odpowiedzialne za produkcję hormonu śmierci. Od momentu odsłonięcia
fatalnych genów wynik był przesądzony. Gruczoł zaczął wytwarzać hormon śmierci
w niespotykanych wcześniej ilościach. Obieg krwi dostarczał substancję do każdego
zakątka ciała Cedrica. Żadna komórka nie miała przed nią obrony. Koniec był tylko
kwestią czasu. W ciele Cedrica Harringa rozpoczął się proces rozkładu.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ból, jak uderzenie rozpalonego do białości noża narodził się gdzieś w klatce

piersiowej i szybko promieniował do góry w oślepiającym paroksyzmie, który
paraliżował żuchwę i lewe ramię. W tej samej chwili Cedric poczuł obezwładniający
strach przed śmiercią. Nigdy wcześniej nie doświadczył niczego podobnego.

Odruchowo uchwycił mocniej kierownicę i – łapiąc z wysiłkiem oddech –

utrzymał jakoś kontrolę nad roztańczonym pojazdem. Zjechał właśnie z Berkeley
Street, w centrum Bostonu, na Storrow Drive i pomknął na zachód, włączając się
w szaleńczy bostoński ruch. Obraz drogi ściemniał, a potem odpłynął, jakby w głąb
długiego tunelu.

Wysiłkiem woli Cedric oparł się ciemności, która usiłowała go pochłonąć.

Stopniowo obraz rozjaśnił się. Nadal żył. Nie zjechał na pobocze. Instynkt powiedział
mu, że jedyną szansą jest jak najszybciej dostać się do szpitala. Szczęśliwym
zbiegiem okoliczności klinika Good Health Plan była niedaleko. Trzymaj się, nakazał
sam sobie.

Razem z bólem pojawił się obfity pot, najpierw na czole, a potem na całym ciele.

Pot piekł oczy, ale Harring nie ośmielił się rozluźnić kurczowego uchwytu na
kierownicy, żeby otrzeć ściekające strugi. Właśnie zjechał z autostrady do Fenway,
parkowej dzielnicy Bostonu, kiedy ból powrócił, ściskając piersi stalową obręczą.
Samochody przed nim zwolniły na światłach. Nie mógł się zatrzymać. Nie było na to
czasu. Pochylił się do przodu, nacisnął klakson i przemknął przez skrzyżowanie,
o centymetry mijając stojące samochody. Widział twarze zaskoczonych
i rozwścieczonych kierowców. Jechał teraz Park Drive, mając Back Bay Fens
i zaniedbane ogrody po lewej stronie. Ból był stały, silny i obezwładniający. Cedric
z trudem oddychał.

Szpital znajdował się przed nim, po prawej stronie, w miejscu dawnego budynku

Searsa. Tylko kawałek drogi. Proszę... Wielka biała tablica z czerwoną strzałką
i czerwonymi literami OSTRY DYŻUR zamajaczyła przed nim.

Cedricowi udało się wjechać prosto na podjazd przed izbą przyjęć, zahamował

zbyt późno i uderzył w betonowy filar. Upadł na kierownicę, przyciskając klakson
i walcząc o każdy haust powietrza.

Pierwszą osobą, która dopadła do samochodu, był strażnik. Szarpnięciem

otworzył drzwi i ujrzawszy przerażającą bladość Cedrica, zawołał o pomoc.

– Ból w piersiach – z trudem wykrztusił Cedric.
Pojawiła się przełożona pielęgniarek, Hilary Barton, i zawołała o wózek do

przewożenia chorych. W czasie, kiedy pielęgniarki i strażnik wydobywali Cedrica
z wozu, nadszedł jeden z lekarzy i pomógł przenieść pacjenta na nosze. Nazywał się

background image

Emil Frank i był stażystą dopiero od czterech miesięcy. Kilka lat wcześniej nazwano
by go rezydentem. On także dostrzegł kremową bladość skóry Cedrica i obfity pot.

– Diaphoresis – rzucił autorytatywnie. – Prawdopodobnie zawał serca.
Hilary wzniosła oczy ku niebu. Jasne, że to zawał. Czym prędzej wyekspediowała

pacjenta do budynku, ignorując doktora Franka, który włożył do uszu końcówki
stetoskopu i starał się osłuchać serce Cedrica.

Natychmiast, gdy dotarli do pokoju zabiegowego, Hilary zaordynowała tlen,

kroplówki i ciągłą kontrolę pracy serca, osobiście zakładając trzy główne elektrody
do EKG. Kiedy tylko Emil podłączył kroplówkę, zasugerowała mu natychmiastowe
podanie dożylnie czterech miligramów morfiny.

Gdy ból zelżał odrobinę, umysł Cedrica rozjaśnił się. Chociaż nikt mu tego nie

powiedział, zdawał sobie sprawę, że ma atak serca. Wiedział także, że jest bardzo
bliski śmierci. Nawet teraz – patrząc na maskę tlenową, kroplówki
i elektrokardiograf, wypluwający papier na podłogę – czuł się tak wystawiony na
niebezpieczeństwo, jak jeszcze nigdy w życiu.

– Zamierzamy przenieść pana do oddziału intensywnej opieki kardiologicznej –

powiedziała Hilary. – Wszystko będzie dobrze. – Poklepała rękę Cedrica. Starał się
odpowiedzieć uśmiechem. – Zawiadomiliśmy pańską żonę. Jest już w drodze.

Dla Cedrica oddział intensywnej opieki kardiologicznej był podobny do izby

przyjęć ostrego dyżuru – i równie przerażający. Zapełniała go obca dla
niewtajemniczonych, ultranowoczesna elektronika. Słyszał bicie swojego serca,
powtarzane jak echo przez mechaniczny sygnalizator, a kiedy odwrócił głowę, mógł
widzieć fosforyzujący punkcik znaczący swój ślad na okrągłym ekranie.

Chociaż maszyny wyglądały groźnie, świadomość obecności wszystkich tych

urządzeń w pewien sposób uspokajała go. Jeszcze większą otuchą napełniał go fakt,
że wkrótce przyjedzie jego własny lekarz.

Harring był pacjentem doktora Jasona Howarda od pięciu lat. Zaczął do niego

chodzić, kiedy jego pracodawcy z Boston National Bank zarządzili coroczne
kontrolne badania pracowników zatrudnionych na wyższych stanowiskach
kierowniczych. Gdy przed kilku laty doktor Howard niespodziewanie zrezygnował ze
swojej prywatnej praktyki i dołączył do zespołu Good Health Plan (GHP), Cedric
posłusznie podążył za nim. Przeniesienie się wymagało zmiany jego systemu
ubezpieczenia zdrowotnego z Blue Cross na wariant płatny z góry, ale przyciągał go
tutaj doktor Howard, a nie GHP, i Cedric zaznaczył to wyraźnie swojemu lekarzowi.

– Jak się pan czuje? – zapytał Jason, ściskając rękę Cedrica, ale większą uwagę

poświęcając ekranowi EKG.

– Nie...najlepiej – chrapliwie odparł Cedric. Musiał kilka razy odetchnąć, zanim

udało mu się wypowiedzieć te dwa słowa.

background image

– Chciałbym, żeby się pan odprężył.
Cedric zamknął oczy. Odprężyć się! Co za żart!
– Bardzo boli?
Cedric przytaknął ruchem głowy. Łzy płynęły mu po policzkach.
– Następna dawka morfiny – polecił Jason.
W ciągu kilku minut po podaniu lekarstwa ból stał się łatwiejszy do zniesienia.

Doktor Howard rozmawiał ze stażystą, upewniając się, że pobrano wszystkie
konieczne próbki krwi i prosząc o pewien rodzaj cewnika. Cedric obserwował go,
uspokojony samym widokiem przystojnej twarzy Howarda o jastrzębim profilu
i roztaczaną przez niego aurą pewności i autorytetu. Najlepsze zaś było to, że
odczuwał troskę Howarda. Ten lekarz przejmował się swoim pacjentem.

– Musimy dokonać małego zabiegu – mówił Howard. – Chcemy wprowadzić

cewnik Swana-Ganza, żebyśmy mogli zobaczyć, co dzieje się w środku. Zastosujemy
miejscowe znieczulenie, więc to nie będzie bolało, dobrze?

Cedric skinął głową. Z jego strony doktor Howard miał carte blanche na robienie

wszystkiego, co uznał za konieczne. Cedric doceniał jego postawę. Nigdy nie
rozmawiał ze swoimi pacjentami z góry – nawet kiedy trzy tygodnie temu Cedric
przechodził badania i Howard robił mu wykład o jego wysokocholesterolowej diecie,
dwóch paczkach papierosów dziennie i braku ćwiczeń fizycznych. Gdybym tylko
słuchał, pomyślał. Ale pomimo złowieszczych proroctw na temat stylu życia
Harringa, lekarz przyznał, że testy są w porządku. Cholesterol nie jest zbyt wysoki,
a elektrokardiogram prawidłowy. Uspokojony pacjent zrezygnował z prób rzucenia
palenia i rozpoczęcia ćwiczeń.

A potem, mniej niż tydzień po badaniach, Cedric poczuł się, jakby złapał grypę.

Ale to był dopiero początek. Jego przewód pokarmowy zaczął kaprysić i okropnie
bolały go stawy. Nawet wzrok zdawał się pogarszać. Pamiętał, jak żona powiedziała,
że wygląda tak, jakby postarzał się o trzydzieści lat. Miał wszystkie objawy, jakie
pojawiły się u jego ojca podczas ostatnich miesięcy życia, które spędził w klinice.
Czasami, kiedy kątem oka zauważał swoje odbicie w lustrze, wydawało mu się, że
widzi ducha tego starego człowieka.

Pomimo morfiny Cedric poczuł gwałtowny atak palącego, miażdżącego bólu.

Czuł, że zapada się w głąb tunelu, jak się to zdarzyło w samochodzie. Nadal widział
Howarda, ale lekarz był bardzo daleko, a jego głos zamierał. Tunel zaczął wypełniać
się wodą. Cedric zakrztusił się i spróbował wypłynąć na powierzchnię. Jego ręce
szaleńczo chwytały powietrze.

Potem Cedric odzyskał świadomość na kilka chwil agonii. Kiedy z trudem

powrócił na powierzchnię, czuł rytmiczny ucisk na piersiach i coś w gardle. Ktoś
klęczał obok niego, miażdżąc mu rękami klatkę piersiową. Chory zaczął krzyczeć,

background image

kiedy w piersiach nastąpiła nagła eksplozja bólu i ciemność opadła jak ołowiany koc.

Śmierć zawsze była wrogiem doktora Jasona Howarda. Jako stażysta w szpitalu

Massachusetts General rozwinął w sobie to przekonanie do granic możliwości, nigdy
nie poddając się przy zatrzymaniu krążenia, dopóki przełożony nie nakazał mu
przerwać reanimacji.

Teraz nie mógł uwierzyć, że pięćdziesięciosześcioletni mężczyzna, którego badał

zaledwie przed trzema tygodniami i którego uznał za zdrowego, nie żyje. Była to
osobista zniewaga.

Patrząc na monitor, który nadal pokazywał normalną aktywność elektryczną

serca, Jason dotknął szyi Cedrica. Nie mógł wyczuć tętna.

– Proszę igłę dosercową – zażądał. – I niech ktoś zmierzy ciśnienie.
Kiedy starał się wymacać krawędź mostka, włożono mu do ręki długą igłę.
– Ciśnienie nieoznaczalne – oznajmił Philip Barnes, anestezjolog, wezwany

alarmem, który włączył się automatycznie, kiedy u Cedrica nastąpiło zatrzymanie
krążenia. Założył pacjentowi rurkę dotchawiczą i podawał mu tlen przy pomocy
worka Ambu.

Dla Jasona diagnoza była jasna: pęknięcie serca. Przy nadal rejestrowanym EKG

i braku czynności serca jako pompy rozkojarzenie elektromechaniczne było
oczywiste. To mogło oznaczać tylko jedno. Ta część serca Cedrica, która przestała
być zaopatrywana przez krew, rozerwała się jak zgniecione winogrono. Żeby
potwierdzić to straszne rozpoznanie, Jason zagłębił igłę w piersi mężczyzny,
nakłuwając worek osierdziowy. Kiedy cofnął tłoczek, strzykawka napełniła się krwią.
Nie było wątpliwości. Serce Cedrica pękło.

– Weźmy go na chirurgię – krzyknął Jason, chwytając krawędź łóżka. Barnes

skierował wzrok na Judith Reinhart, przełożoną pielęgniarek oddziału opieki
kardiologicznej. Oboje wiedzieli, że to bezcelowe.

W najlepszym wypadku mogli podłączyć Cedrica do sztucznego płucoserca, ale

co potem?

Lekarz przestał prowadzić sztuczne oddychanie. Zamiast jednak pomóc pchać

łóżko, podszedł do Jasona i delikatnie położył mu rękę na ramieniu, zatrzymując go.

– To musi być pęknięcie serca. Wiesz to. Ja też wiem. Straciliśmy go, Jason.
Internista zrobił gest protestu, ale anestezjolog wzmocnił uścisk. Jason spojrzał na

kredową twarz pacjenta. Wiedział, że Philip ma rację. Bez względu na to, jak
nienawidził tej myśli, Cedric był stracony..

– Masz rację – przyznał, niechętnie pozwalając Philipowi i Judith wyprowadzić

się z oddziału i pozostawiając przygotowanie ciała pielęgniarkom.

Kiedy podeszli do centralnego biurka, Jason powiedział, że Cedric był trzecim

background image

pacjentem, który umarł kilka tygodni po kontrolnym badaniu, które dało prawidłowe
wyniki. Pierwszy miał także zawał serca, drugi masywny udar.

– Może powinienem pomyśleć o zmianie zawodu – na wpół poważnie powiedział

Jason. – Nawet moi hospitalizowani pacjenci mają się kiepsko.

– Po prostu pech – odpowiedział Philip, dając Jasonowi przyjacielskiego

szturchańca w ramię. – Wszyscy miewamy złe okresy. Będzie lepiej.

– Tak, jasne – przytaknął Jason.
Philip poszedł z powrotem na chirurgię.
Jason znalazł puste krzesło i usiadł ciężko. Wiedział, że musi się przygotować do

spotkania z żoną Cedrica, która miała przybyć do szpitala lada chwila. Czuł się
wykończony.

– Myślałem, że do tej pory przyzwyczaiłem się trochę do śmierci – powiedział

głośno.

– Właśnie to, że się nie przyzwyczaiłeś, robi z ciebie tak dobrego lekarza –

odparła Judith, biorąc się za papierkową robotę, związaną ze zgonem.

Jason docenił komplement, ale wiedział, że jego stosunek do śmierci wykracza

poza sprawy zawodowe. Dokładnie przed dwoma laty śmierć zabrała to, co było dla
niego najdroższe. Nadal pamiętał dzwonek telefonu rozbrzmiewający kwadrans po
północy pewnej ciemnej listopadowej nocy. Zasnął w gabinecie, przeglądając
czasopisma medyczne. Pomyślał, że to jego żona, Danielle, dzwoni ze szpitala
dziecięcego, zawiadamiając go, że wróci później. Była pediatrą i tamtego wieczoru
została wezwana do wcześniaka z zaburzeniami oddechowymi. Okazało się jednak,
że to policja drogowa. Dzwonili, by mu powiedzieć, że duża ciężarówka, jadąca
z Albany z ładunkiem aluminiowych elementów budowlanych, przejechała pas
rozdzielający jezdnie i zderzyła się czołowo z samochodem jego żony. Kobieta nie
miała żadnej szansy.

Jason ciągle pamiętał głos policjanta, jakby to było wczoraj. Najpierw był wstrząs

i niedowierzanie, potem gniew. W końcu okropne poczucie własnej winy. Gdyby
tylko – jak to czasem robił – pojechał z Danielle i poczytał w bibliotece szpitalnej.
Albo gdyby nalegał, żeby spała w szpitalu.

Kilka miesięcy później sprzedał dom, ciągle wypełniony obecnością Danielle,

a także, swoją prywatną praktykę i gabinet, który dzielił z żoną. To wtedy przeniósł
się do Good Health Plan. Zrobił wszystko, co sugerował mu Patrick Quillan, znajomy
psychiatra. Pozostał jednak ból, a także gniew.

– Przepraszam, doktorze Howard?
Jason podniósł wzrok na szeroką twarz Kay Ramn, sekretarki oddziału.
– Pani Harring jest w poczekalni – oznajmiła Kay. – Powiedziałam jej, że wyjdzie

pan, żeby z nią porozmawiać.

background image

– O, Boże – westchnął Jason, przecierając oczy. Rozmowa z krewnymi po

śmierci pacjenta była trudna dla każdego lekarza, ale od czasu śmierci Danielle Jason
odczuwał ból rodziny jak swój własny.

Na przeciwko oddziału intensywnej opieki kardiologicznej znajdował się mały

salonik z nieaktualnymi pismami, wiklinowymi krzesłami i plastikowymi roślinami.
Pani Harring wyglądała przez okno, wychodzące na północ w stronę Fenway Park
i rzeki Charles. Była to drobna kobieta z włosami, którym pozwoliła naturalnie
posiwieć. Kiedy wszedł Jason, odwróciła się i spojrzała na niego przestraszonymi
oczami w czerwonych obwódkach.

– Doktor Howard – przedstawił się Jason, zachęcając ją gestem, by usiadła.

Zrobiła to, ale na samym brzeżku krzesła.

– Zatem jest źle... – zaczęła. Głos jej się załamał.
– Obawiam się, że jest bardzo źle – powiedział Jason. – Pan Harring odszedł.

Zrobiliśmy, co było w naszej mocy. Przynajmniej nie cierpiał. – Jason nienawidził
samego siebie za wypowiadanie tych oczekiwanych kłamstw. Wiedział, że Cedric
cierpiał. Widział na jego twarzy śmiertelne przerażenie. Agonia zawsze była walką,
rzadko spokojnym odpływem życia, prezentowanym w filmach.

Krew zniknęła z twarzy pani Harring i przez moment Jason myślał, że kobieta

zemdleje. W końcu powiedziała:

– Nie mogę w to uwierzyć.
Lekarz skinął głową.
– Wiem. – I naprawdę wiedział.
– To nie w porządku – powiedziała. Patrzyła na Jasona nieufnie, a jej twarz

czerwieniała. – Chcę powiedzieć, że wydaliście mu świadectwo zdrowia. Zrobił mu
pan te wszystkie testy i były prawidłowe! Dlaczego niczego nie znaleźliście?
Powinniście byli temu zapobiec!

Jason rozpoznał gniew, znajomy zwiastun rozpaczy. Bardzo współczuł tej

kobiecie.

– Właściwie nie dałem pani mężowi świadectwa zdrowia – powiedział delikatnie.

– Wyniki jego badań laboratoryjnych były zadowalające, ale ostrzegałem go, jak
zawsze, przed paleniem i dotychczasową dietą. Przypomniałem mu także, że jego
ojciec umarł na zawał serca. Wszystkie te czynniki przesuwały go do grupy
wysokiego ryzyka, pomimo wyników laboratoryjnych.

– Ale jego ojciec miał siedemdziesiąt cztery lata, kiedy zmarł, a Cedric tylko

pięćdziesiąt sześć! Jaki jest sens badań kontrolnych, jeśli mój mąż umiera zaledwie
trzy tygodnie później?

– Przykro mi – powiedział miękko Jason. – Nasze zdolności przewidywania są

ograniczone. Wiemy o tym. Możemy tylko robić jak najlepiej to, co leży w zakresie

background image

naszych możliwości.

Pani Harring westchnęła. Wąskie ramiona pochyliły się w przód. Jason widział,

jak jej gniew słabnie. Jego miejsce zajął obezwładniający smutek. Kiedy odezwała
się, głos jej drżał.

– Wiem, że zrobił pan wszystko, co można. Przepraszam.
Jason pochylił się do przodu i położył rękę na ramieniu kobiety.
Wydawała się taka delikatna pod cienką jedwabną sukienką.
– Wiem, jak jest pani ciężko.
– Czy mogę go zobaczyć? – zapytała przez łzy.
– Oczywiście – Jason zerwał się i podał jej ramię.
– Wiedział pan, że Cedric miał umówioną wizytę u pana? – zagadnęła pani

Harring, kiedy wyszli na korytarz. Wytarła oczy chusteczką, którą wyjęła z torebki.

– Nie, nie wiedziałem – przyznał Jason.
– Na następny tydzień. To był pierwszy wolny termin. Nie czuł się dobrze.
Jason poczuł kłopotliwe ukłucie niepokoju. Chociaż był pewien, że nie

popełniono błędu w sztuce, nie było to żadną gwarancją w sądzie.

– Czy kiedy dzwonił skarżył się na ból w klatce piersiowej? – zapytał Jason.

Zatrzymał panią Harring przed drzwiami oddziału kardiologicznego.

– Nie, nie. Po prostu mnóstwo nie powiązanych ze sobą objawów. Głównie

wyczerpanie.

Jason westchnął z ulgą.
– Bolały go stawy – ciągnęła pani Harring. – I niepokoiły go oczy. Miał kłopoty

z prowadzeniem samochodu nocą.

Kłopoty z prowadzeniem nocą? Chociaż taki objaw nie miał związku z zawałem

serca, uruchomił jakiś sygnał alarmowy w umyśle Jasona.

– I jego skóra stała się bardzo sucha. Stracił także mnóstwo włosów...
– Włosy wymieniają się naturalnie – mechanicznie odpowiedział Jason. Było

oczywiste, że ta litania niespecyficznych skarg nie ma żadnego związku z rozległym
zawałem serca. Pchnął ciężkie drzwi do oddziału i gestem zachęcił panią Harring, by
szła za nim. Skierował ją do właściwej izolatki.

Cedric był przykryty czystym białym prześcieradłem. Pani Harring położyła

swoją szczupłą, kościstą rękę na głowie męża.

– Czy chce pani zobaczyć twarz? – zapytał Jason.
Pani Harring potwierdzająco kiwnęła głową, a łzy znów pojawiły się w jej oczach

i popłynęły po twarzy. Jason odwinął prześcieradło i cofnął się.

– O, Boże – krzyknęła. – Wygląda tak samo, jak jego ojciec tuż przed śmiercią! –

Odwróciła się i wyszeptała – Nie wiedziałam, że śmierć tak postarza człowieka.

Zwykle tak nie jest, pomyślał Jason. Teraz, kiedy nie koncentrował się już na

background image

sercu Cedrica, dostrzegł zmiany na jego twarzy. Włosy były przerzedzone. Oczy
zapadnięte głęboko w oczodołach nadawały twarzy mężczyzny pusty, posępny
wygląd, bardzo odległy od tego, który Jason zapamiętał, kiedy robił Cedricowi
badania trzy tygodnie wcześniej. Lekarz z powrotem rozłożył prześcieradło
i ponownie zaprowadził panią Harring do małego saloniku. Posadził ją i usiadł
naprzeciwko.

– Wiem, że nie jest to odpowiednia pora, żeby poruszać tę kwestię – powiedział –

ale chcielibyśmy uzyskać pani zgodę na zbadanie ciała męża. Może dowiemy się
czegoś, co pomoże komuś w przyszłości.

– Myślę, że jeśli to może pomóc innym... – pani Harring przygryzła wargę. Było

jej ciężko myśleć, a co dopiero podjąć decyzję.

– Pomoże. I naprawdę doceniamy pani szlachetność. Jeśli będzie pani uprzejma

zaczekać tutaj, przyślę kogoś z formularzami.

– W porządku – odparła z rezygnacją pani Harring.
– Przykro mi – powtórzył Jason. – Proszę zadzwonić do mnie, gdybym mógł

w czymś pomóc.

Jason znalazł Judith i przekazał jej, że pani Harring zgodziła się na autopsję.
– Zadzwoniliśmy do biura anatomopatologa i rozmawialiśmy z jakąś doktor

Danforth. Powiedziała, że to oni chcą się zająć tym przypadkiem – poinformowała go
Judith.

– Cóż, upewnij się, żeby przysłali nam wszystkie wyniki. – Jason zawahał się. –

Czy nie zauważyłaś niczego dziwnego u pana Harringa? To znaczy, czy nie wyglądał
niezwykle staro, jak na pięćdziesięciosześcioletniego człowieka?

– Nie zwróciłam uwagi – odparła Judith, odchodząc w pośpiechu. Na oddziale

przebywało jedenastu pacjentów i uwagę pielęgniarki zaprzątał już następny pilny
przypadek.

Jason wiedział, że niespodziewane zajście z Cedrikiem zakłóciło mu plan dnia,

ale ta nagła śmierć nadal dominowała w jego myślach. Starając się uspokoić,
zadzwonił do doktor Danforth, obdarzonej głębokim, dźwięcznym głosem,
i przekonał ją, żeby pozwoliła dokonać badania pośmiertnego w szpitalu. Śmierć –
jego zdaniem – wiązała się z długą rodzinną historią chorób układu krążenia i chciał
porównać patologię serca z wysiłkowym EKG, które zrobiono wcześniej. Lekarka
łaskawie zgodziła się zrezygnować z tego przypadku.

Przed opuszczeniem oddziału Jason skorzystał z możliwości obejrzenia

pozostałych pacjentów, którzy nie czuli się najlepiej.

Sześćdziesięciojednoletni Brian Lennox był kolejną ofiarą ataku serca. Został

przyjęty trzy dni wcześniej i chociaż początkowo jego stan poprawił się, potem

background image

jednak sprawy nagle przybrały zły obrót. Tego ranka, podczas obchodu, Jason
postanowił przenieść Lennoxa z oddziału intensywnej opieki kardiologicznej,
pojawiły się jednak wczesne bóle związane z zastoinową niewydolnością serca. Był
to dla Jasona dotkliwy zawód, jako że musiał dopisać Briana Lennoxa do listy swoich
hospitalizowanych pacjentów, których stan ostatnio znacznie się pogorszył. Zamiast
przenieść chorego Jason musiał wdrożyć agresywne leczenie niewydolności serca.

Teraz stracił wszelką nadzieję na szybką poprawę u pana Lennoxa. Mężczyzna

siedział, oddychając gwałtownie i płytko pod maską tlenową. Jego twarz miała
złowrogą szarą barwę, której Jason nauczył się obawiać. Pielęgniarka wyprostowała
się znad zakładanej kroplówki.

– Co słychać? – zagadnął Jason, zmuszając się do uśmiechu. Nie musiał jednak

pytać. Lennox podniósł bezsilną rękę. Nie mógł mówić.

Całą jego uwagę pochłaniał wysiłek wkładany w oddychanie.
Pielęgniarka wyprowadziła Jasona z izolatki na środek sali. Jej plakietka

identyfikacyjna głosiła „Panna Levay, dypl. piel.”

– Zdaje się, że nic nie działa – powiedziała strapiona. – Ciśnienie zaklinowania

w tętnicy płucnej rośnie mimo leków. Dostał diuretyki, hydralazynę i nitroprusydek.
Nie wiem, co robić.

Jason zerknął ponad ramieniem panny Levay do izolatki. Pan Lennox dyszał jak

miniaturowa lokomotywa. Jason nie miał żadnej koncepcji ratunku poza
przeszczepem, a to, oczywiście, nie wchodziło w grę. Mężczyzna był nałogowym
palaczem i niewątpliwie oprócz kłopotów z sercem miał rozedmę. Jednak pan Lennox
powinien zareagować na leczenie. Jedynym wyjaśnieniem takiego stanu rzeczy, jakie
Jason mógł sobie wyobrazić, było rozszerzanie się strefy zawału.

– Zamówmy pilną konsultację kardiologiczną – powiedział. – Może będą mogli

powiedzieć, czy zajętych jest więcej naczyń wieńcowych. To jedyna rzecz, jaka
przychodzi mi do głowy. Może to jest kandydat do operacji pomostowej.

– Cóż, lepsze to, niż nic – odparła panna Levay. Bez wahania podeszła do

stojącego na środku biurka, żeby zatelefonować.

Jason wrócił do izolatki, żeby trochę pocieszyć Briana Lennoxa. Chciałby mieć

mu więcej do zaoferowania, ale leki moczopędne powinny zmniejszyć objętość
płynów, a hydralazyna i nitroprusydek – zredukować wstępne i następcze obciążenie
serca. Wszystko to miało na celu zmniejszenie wysiłku, jaki towarzyszył
pompowaniu krwi. To powinno pozwolić sercu zagoić się po urazie, jakim był zawał.
Ale nie działało. Stan zdrowia Lennoxa pogarszał się pomimo wszystkich wysiłków
i podłączonych urządzeń. Jego zapadnięte oczy były szkliste.

Jason położył dłoń na spoconym czole Briana i odgarnął włosy. Ku jego

zdziwieniu, część z nich została mu w ręce. Jason przyjrzał się im, a potem ostrożnie

background image

ujął kilka innych pasm. Wyszły również, niemal bez żadnego oporu. Oglądając
poduszkę za głową chorego, Jason zauważył więcej włosów. Nie była to jakaś
niezwykła ilość, ale więcej, niż by się spodziewał. Kazało mu się to zastanowić, czy
któreś z lekarstw, jakie zaordynował, mogło powodować jako efekt uboczny
wypadanie włosów. Odnotował w pamięci, żeby sprawdzić to wieczorem. Oczywiście
utrata włosów nie była wielkim problemem w tym momencie. Przypomniała mu
jednak uwagę pani Harring. Dziwne!

Prosząc, by zawiadomiono go o wynikach konsultacji kardiologicznej Briana

Lennoxa i rzucając masochistycznie jeszcze jedno spojrzenie na przykryte
prześcieradłem zwłoki Cedrica Harringa, Jason opuścił oddział kardiologiczny
i zjechał windą na drugie piętro, które łączyło szpital z budynkiem ambulatorium.
Centrum Medyczne GHP było imponującym ośrodkiem ogromnego, płatnego z góry
systemu ochrony zdrowia. Obejmowało szpital na czterysta łóżek z ambulatoryjnym
ośrodkiem chirurgicznym, oddzielną poradnię, niewielkie skrzydło badawcze i piętro
biur administracyjnych. Główny budynek, pierwotnie zaprojektowany jako gmach
biurowy Searsa, był utrzymany w stylu art deco. Został przebudowany i gruntownie
odnowiony, żeby pomieścić szpital i biura administracji. Budynek zajmowany przez
przychodnie i dział badań naukowych był nowy, ale zbudowano go tak, aby pasował
do starej konstrukcji i ozdobiono takimi samymi pieczołowicie wykonanymi
detalami. Wznosił się na kolumnach nad terenem parkingu. Gabinet Jasona znajdował
się na drugim piętrze, razem z resztą oddziału wewnętrznego.

W GHP pracowało szesnastu internistów. Większość była specjalistami, chociaż

kilku, tak jak Jason, pozostało lekarzami ogólnymi. Howard zawsze czuł, że
interesuje go całe spektrum ludzkich dolegliwości, a nie tylko niektóre organy czy
układy.

Pokoje lekarzy były rozmieszczone na obwodzie, pozostała przestrzeń była

poczekalnią, w której rozstawiono wygodne krzesła. Gabinety badań przedzielały
pokoje lekarzy. Na końcu mieściło się kilka niewielkich sal zabiegowych. Pracowała
tu grupa personelu pomocniczego, który według pierwotnego zamysłu miał się
rotacyjnie wymieniać, ale w rzeczywistości pielęgniarki i sekretarki starały się
pracować raczej z jednym lekarzem. Taka sytuacja zwiększała ich sprawność,
ponieważ mogły się przystosować do specyficznych zwyczajów każdego z nich.
Z Jasonem pracowały zazwyczaj pielęgniarka Sally Baunan i sekretarka Klaudia
Mockelberg. Współpraca z obu kobietami układała mu się dobrze, szczególnie
z Klaudią, która przejawiała niemal macierzyńską troskę o Jasona. Straciła swojego
jedynego syna w Wietnamie i utrzymywała, że Jason przypomina go, mimo różnicy
wieku.

Obie zauważyły wchodzącego lekarza i pospieszyły za nim. Sally trzymała plik

background image

kart oczekujących pacjentów. Miała porywcze usposobienie, a nieobecność Jasona
zburzyła cały jej pracowicie ułożony plan dnia. Była gotowa „urządzić scenę”, ale
Klaudia powstrzymała ją i odesłała z pokoju.

– Było tak źle, jak to po tobie widać? – zagadnęła.
– Czy to się tak rzuca w oczy? – zapytał Jason, myjąc ręce nad umywalką w rogu

gabinetu.

Skinęła głową.
– Wyglądasz, jakby cię dobrze trzepnęło.
– Zmarł Cedric Harring – rzucił. – Pamiętasz go?
– Słabo – przyznała Klaudia. – Po tym, jak zostałeś wezwany do OIOK-u,

wyjęłam jego kartę. Jest na twoim biurku.

Jason spojrzał na dokumentację. Sprawność Klaudii była czasami onieśmielająca.
– Dlaczego nie usiądziesz na chwilę? – zaproponowała. Lepiej niż ktokolwiek

inny w GHP Klaudia znała reakcję Jasona na śmierć. Była jedną z tych dwojga ludzi
w Centrum, którym Jason opowiedział o wypadku swojej żony.

– Musimy być naprawdę spóźnieni – westchnął Jason. – Sally będzie bardzo

kręciła nosem.

– Och, daruj sobie Sally. – Klaudia obeszła biurko Jasona i delikatnie posadziła

go na krześle. – Może się wstrzymać kilka minut.

Jason uśmiechnął się wbrew samemu sobie. Dotknął palcami karty Cedrica

Harringa.

– Pamiętasz dwóch pozostałych, którzy umarli w ciągu ostatniego miesiąca zaraz

po badaniach kontrolnych?

– Briggs i Connoly – odrzekła Klaudia bez wahania.
– Co powiesz na pomysł wyciągnięcia ich kart? Nie podoba mi się to.
– Zgoda, ale pod warunkiem, że nie będziesz – Klaudia przerwała, szukając słów

– zbytnio się tym przejmował. Ludzie umierają. Niestety, to się zdarza. Taki jest ten
zawód. Rozumiesz? Może filiżankę kawy?

– Proszę o karty – powtórzył Jason.
– Dobrze, dobrze – odparła Klaudia, wychodząc.
Otworzył kartę Cedrica Harringa, przejrzał historię choroby i wyniki badań.

Z wyjątkiem niezdrowych nawyków nie było tam nic istotnego. Przejrzał zwykły
i wysiłkowy EKG, zbadał wykresy, szukając jakichś zwiastunów nadciągającej
katastrofy. Nawet mądry po fakcie nie mógł nic znaleźć.

Klaudia wróciła i otworzyła drzwi bez pukania. Jason usłyszał jęk Sally:
– Klaudia...
Ta jednak zamknęła pielęgniarce drzwi przed nosem i podeszła do biurka Jasona.

Energicznie położyła przed nim karty Briggsa i Connoly’ego.

background image

– Tubylcy robią się niespokojni – zauważyła i wyszła.
Jason otworzył obydwie karty. Briggs zmarł na rozległy zawał serca,

prawdopodobnie podobny do tego, jaki miał Harring. Sekcja zwłok wykazała długie
odcinki niedrożności wszystkich naczyń wieńcowych, pomimo że zapis EKG,
robiony podczas badań kontrolnych cztery miesiące przed śmiercią, był równie
prawidłowy, jak Harringa. Także wysiłkowy EKG, podobnie jak Harringa, był
zupełnie normalny. Jason, zatrwożony, potrząsnął głową. Przecież badanie
wysiłkowe, bardziej nawet niż zwyczajny elektrokardiogram, powinno wychwytywać
takie potencjalnie tragiczne w skutkach, zmiany. A zdawało się dowodzić, że
profilaktyczne badania kadry kierowniczej są zupełnie bezcelowe. Nie dość, że nie
były w stanie wychwycić tak poważnych problemów zdrowotnych, to jeszcze dawały
pacjentom fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Przy prawidłowych wynikach testów
nie mieli żadnej motywacji do zmiany swojego niezdrowego trybu życia. Briggs,
podobnie jak Harring, miał ponad pięćdziesiąt lat, dużo palił i nie uprawiał żadnego
sportu.

Drugi pacjent, Rupert Connoly, umarł z powodu masywnego udaru. I tym razem

stało się to niedługo po obowiązkowych badaniach, które nie wykazały żadnych
odchyleń od normy. Na dodatek do ogólnie niezdrowego trybu życia Connoly pił
dużo, chociaż nie był nałogowym alkoholikiem. Jason miał już zamknąć kartę, kiedy
zauważył coś, co poprzednio umknęło jego uwadze. W protokole sekcji zwłok
patolog zaznaczył poważnie rozwiniętą zaćmę. Przekonany, że niedokładnie pamięta
wiek mężczyzny, Jason zajrzał na stronę z danymi personalnymi. Connoly miał
zaledwie pięćdziesiąt osiem lat. W tym wieku katarakta występuje, ale bardzo rzadko.
Wrócił do opisu badania przedmiotowego i sprawdził, czy odnotował zaćmę.
Z zakłopotaniem stwierdził, że pominął ją, opisując „oczy, uszy, nos i gardło” jako
pozostające bez odchyleń od stanu prawidłowego. Zaczął się zastanawiać, czy „na
starość” nie staje się niedbały. Potem jednak spostrzegł, że także opisał siatkówki
jako prawidłowe. W jaki sposób udało mu się zbadać dno oczu, jeżeli chory miał
zaćmę? Nie będąc okulistą Jason znał swoje ograniczenia w tym względzie. Nie
wiedział, czy pewne rodzaje zaćmy utrudniają przechodzenie światła bardziej, niż
inne. Dodał i to pytanie do listy rzeczy do zbadania, którą układał w pamięci.

Złożył karty. Trzech pozornie zdrowych ludzi umarło w ciągu miesiąca po

okresowych badaniach. Jezu, pomyślał. Ludzie często obawiali się pójścia do szpitala.
Jeśli to się rozniesie, mogą przestać przychodzić do kontroli.

Jason wyskoczył z gabinetu zabierając wszystkie karty. Zobaczył, jak Sally

podnosi się od swojego biurka, spoglądając wyczekująco. Przechodząc przez
poczekalnię powiedział do niej, bezgłośnie poruszając wargami: „dwie minuty”.
Minął kilkoro pacjentów, pozdrawiając ich uśmiechem i skinięciem głowy. Zajrzał do

background image

poczekalni gabinetu Rogera Wanamakera. Roger był internistą, który specjalizował
się w kardiologii i którego zdanie Jason wysoko cenił. Właśnie wychodził z jednego
z gabinetów przyjęć. Był to otyły mężczyzna o twarzy przypominającej starego
wyżła, z obwisłym podgardlem i mnóstwem niepotrzebnej skóry.

– Co powiesz na konsultację podczas spaceru? – zagadnął Jason.
– To cię będzie kosztować – zażartował Roger. – Co jest grane?
Jason wszedł za kolegą do jego zaniedbanego gabinetu.
– Niestety, pewne bardzo niepokojące fakty. – Jason otworzył karty swoich

trzech zmarłych pacjentów na odcinkach z zapisem EKG i położył je przed Rogerem.
– Wstydzę się nawet o tym mówić, ale ostatnio zmarło mi trzech mężczyzn w średnim
wieku zaraz po tym, jak wymyślne badania okresowe określiły ich jako całkiem
zdrowych. Jeden umarł dzisiaj. Nawet wiedząc to, co teraz, nie mogę znaleźć ani
śladu nieprawidłowości na żadnym z wykresów. Co o tym sądzisz?

Na moment zapadła cisza, kiedy Roger studiował elektrokardiogramy.
– Witaj w naszym klubie – powiedział w końcu.
– Klubie?
– Te EKG są w porządku – zapewnił go Roger. – Wszyscy mieliśmy ostatnio

takie same doświadczenia. Ja miałem cztery takie przypadki w ciągu ostatnich kilku
miesięcy. Prawie każdy, kto o tym mówi, miał co najmniej jeden lub dwa.

– Jak to się stało, że nic o tym nie było słychać?
– Sam mi to powiedz – odparł Roger z krzywym uśmieszkiem. – Ty też nie

rozgłaszałeś swoich przypadków, prawda? To nieprzyjemna sprawa. Wszyscy
staraliśmy się na to raczej nie zwracać uwagi. Ale ty jesteś ordynatorem. Dlaczego
nie zwołasz zebrania?

Jason chmurnie kiwnął głową. Pod egidą administracji GHP, która podejmowała

wszystkie ważniejsze decyzje organizacyjne, stanowisko szefa zespołu nie było
specjalnie godne pożądania. Zajmowali je kolejno na okres roku wszyscy interniści
i obowiązki te dwa miesiące temu spadły na barki Jasona.

– Zdaje się, że powinienem – powiedział, zbierając karty z biurka Rogera. –

Nawet jeśli nie przyniesie to innego efektu, lekarze powinni przynajmniej wiedzieć,
że nie są odosobnieni, jeśli zdarzy im się coś podobnego.

– Brzmi nieźle – zgodził się Roger. Dźwignął swoje ogromne cielsko. – Ale nie

spodziewaj się, że wszyscy będą równie otwarci, jak ty.

Jason skierował się do centralnego biurka, pokazując gestem Sally, że jest

gotowy na przyjęcie pacjenta. Sally poderwała się jak sprinterka. Potem zwrócił się
do Klaudii:

– Potrzebuję przysługi. Chciałbym, żebyś sporządziła listę wszystkich

corocznych badań kontrolnych, jakie zrobiłem w ciągu ostatniego roku. Wyjmij karty

background image

i sprawdź stan zdrowia pacjentów. Chcę być pewien, że nikt więcej nie ma
poważnych problemów zdrowotnych. Okazuje się, że kilku innych lekarzy miało
podobne przypadki. Myślę, że jest to coś, co powinniśmy zbadać.

– To będzie długi wykaz – ostrzegła Klaudia.
Jason był tego świadomy. W swoich staraniach promowania tego, co nazywa się

medycyną zapobiegawczą, GHP usilnie propagował badania kontrolne i usprawnił ten
proces, aby objąć opieką jak największą liczbę osób. Jason wiedział, że bada
tygodniowo średnio pięciu do dziesięciu takich pacjentów.

Przez następne kilka godzin Jason poświęcał całą uwagę swoim pacjentom,

którzy zalewali go niekończącym się strumieniem problemów i skarg. Sally była
bezlitosna, przysyłając do pokoju badań kolejnego pacjenta, gdy tylko poprzedni
zdążył go opuścić. Rezygnując z lunchu Jasonowi udało się w końcu nadrobić
zaległości.

Po południu, gdy wracał z jednego z gabinetów zabiegowych, gdzie wykonywał

sigmoidoskopię pewnemu pacjentowi z przewlekłym wrzodziejącym zapaleniem
jelita grubego, zatrzymała go Klaudia, gestem przywołując do swojego biurka. Kiedy
podszedł, uśmiechnęła się przekornie. Wiedział, że coś się kroi.

– Masz szacownego gościa – powiedziała ściągniętymi ustami, imitując Lily

Tomlin.

– Kto? – zapytał Jason, odruchowo obrzucając wzrokiem poczekalnię.
– Jest w twoim gabinecie – oznajmiła Klaudia.
Jason przeniósł wzrok na swój pokój. Drzwi były zamknięte. To nie pasowało do

Klaudii, żeby wpuszczać tam kogoś. Spojrzał z powrotem na swoją sekretarkę.

– Klaudia? – zapytał, przeciągając jej imię, jakby zawierało więcej, niż dwie

sylaby. – Jak mogłaś wpuścić kogoś do mojego gabinetu?

– Nalegał – odparła Klaudia – a kim ja jestem, żeby odmówić?
Niewątpliwie gość, ktokolwiek to był, zrobił na niej wrażenie.
Jason znał ją dobrze. Musiała to być z pewnością jakaś ważna figura w GHP. Był

jednak zmęczony grą.

– Powiesz mi, kto to jest, czy to ma być niespodzianka?
– Doktor Alvin Hayes – odpowiedziała Klaudia. Zamrugała oczami i uśmiechnęła

się szyderczo. Agnes, sekretarka pracująca z Rogerem, zachichotała.

Jason z niesmakiem machnął im ręką i skierował się do swojego gabinetu. Wizyta

doktora Alvina Hayesa stanowiła niezwykłe wydarzenie. Był symbolem i gwiazdą
działalności badawczej GHP, wynajętą w celu promowania programu zdrowotnego.
Posunięcie to przypominało zatrudnienie przez Humana Corporation Williama
DeVries, chirurga okrytego sławą w związku ze sztucznym sercem. GHP, jako
organizacja ochrony zdrowia, z założenia nie wspierał prac badawczych, jednak

background image

zatrudnienie Hayesa z olbrzymim wynagrodzeniem miało na celu podniesienie
prestiżu instytucji, zwłaszcza w środowisku akademickim Bostonu. W końcu, doktor
Alvin Hayes był światowej sławy biologiem molekularnym, którego zdjęcie ukazało
się na okładce tygodnika „Time” po tym, jak opracował metodę uzyskiwania
ludzkiego hormonu wzrostu przy użyciu techniki rekombinowanego DNA.

Wyprodukowany hormon był dokładnie taki, jak odmiana ludzka. Wcześniejsze

próby dawały jedynie substancje zbliżone, ale nie dokładnie takie same. Uważano to
za znaczące osiągnięcie.

Jason podszedł do gabinetu i otworzył drzwi. Nie mógł sobie wyobrazić powodu,

dla którego Hayes miałby składać mu wizytę. Ignorował Jasona od dnia, kiedy przed
ponad rokiem rozpoczął tu pracę, chociaż obaj byli na jednym roku medycyny na
Uniwersytecie Harvarda. Po ukończeniu studiów ich drogi rozeszły się, ale kiedy
Alvin Hayes został zatrudniony w GHP, Jason poszukał go i przywitał. Hayes był
sztywny, pod wrażeniem własnej ważności i nie ukrywał pogardliwego stosunku do
decyzji Jasona pozostania w medycynie klinicznej. Z wyjątkiem kilku
przypadkowych spotkań omijali się nawzajem. A dokładniej mówiąc, Hayes
ignorował wszystkich w GHP, coraz bardziej upodabniając się do obiegowego obrazu
zwariowanego naukowca. Skrajnie zaniedbywał swój wygląd. Nosił workowate, nie
odprasowane ubrania, a jego rozczochrane długie włosy nasuwały na myśl burzliwe
lata sześćdziesiąte. Chociaż ludzie plotkowali o nim i miał niewielu przyjaciół, był
jednak powszechnie szanowany. Hayes pracował długie godziny i produkował
niewiarygodne ilości papierów i artykułów naukowych.

Alvin Hayes siedział, rozparty niedbale, na jednym z krzeseł, stojących przed

zabytkowym biurkiem Jasona. Był mniej więcej wzrostu Howarda, miał miękkie,
chłopięce rysy i włosy zwisające niedbale wokół twarzy, która dziś wydawała się
bardziej ziemista, niż kiedykolwiek. Zawsze miał ten szczególny rodzaj akademickiej
bladości, który charakteryzuje naukowców, spędzających cały swój czas
w laboratoriach. Jednak wyćwiczone oko Jasona dostrzegło wzmożone zażółcenie
skóry, jak również rozlanie rysów, które nadawały gościowi chorobliwy i wyczerpany
wygląd. Jason zastanawiał się, czy jest to wizyta zawodowa.

– Przepraszam, że zawracam ci głowę – powiedział Hayes, wstając z trudem. –

Wiem, że musisz być zajęty.

– Ależ nie – skłamał Jason, obchodząc biurko i siadając. Zdjął stetoskop, wiszący

mu na szyi. – Czym mogę ci służyć? – Hayes wydawał się zdenerwowany
i zmęczony, jakby nie spał od kilku dni.

– Muszę z tobą porozmawiać – powiedział, ściszając głos i pochylając się

konspiracyjnie do przodu.

Jason cofnął się. Oddech Hayesa cuchnął, a jego oczy były szkliste i rozbiegane,

background image

co nadawało im szalony wyraz. Biały fartuch laboratoryjny był pognieciony
i wyplamiony. Oba rękawy zostały podwinięte powyżej łokci. Bransoleta zegarka
była tak luźna, że Jason zastanawiał się, jak można było go nie zgubić.

– Co masz na myśli?
Hayes pochylił się jeszcze bardziej, pięścią wspierając się na notesie Jasona.
– Nie tutaj – szepnął. – Chcę porozmawiać z tobą dziś wieczorem. Poza GHP.
Przez moment panowała napięta cisza. Zachowanie Hayesa było w rzucający się

sposób nienormalne i Jason zastanawiał się, czy nie powinien namówić tego
człowieka na rozmowę z Patrickiem Quillanem, przypuszczając, że psychiatra przyda
mu się bardziej niż on. Jednak jeśli Hayes chciał porozmawiać z dala od szpitala, nie
mogło to dotyczyć jego zdrowia.

– To ważne – dodał Hayes, niecierpliwie stukając w biurko Jasona.
– W porządku – zgodził się pospiesznie Jason, obawiając się, że dłuższe wahanie

rozwścieczy naukowca. – Może podczas obiadu? – Chciał spotkać się ze swoim
rozmówcą w jakimś publicznym miejscu.

– Dobrze. Gdzie?
– Wszystko jedno. – Jason wzruszył ramionami. – Może na North End w jakiejś

włoskiej knajpce?

– Zgoda. Kiedy i gdzie?
Jason przebiegł w myśli znane sobie restauracje w bostońskiej dzielnicy North

End. Była to plątanina krętych uliczek, sprawiająca, że przechodzień czuł się
w cudowny sposób przeniesiony na południe Włoch.

– Może w Carbonara? – podsunął. – To na Rachel Revere Square, naprzeciwko

Paul Revere House.

– Znam to miejsce – powiedział Hayes. – O której?
– Ósma?
– W porządku. – Naukowiec podniósł się i trochę chwiejnie podszedł do drzwi. –

I nie zapraszaj nikogo więcej. Chcę z tobą porozmawiać sam na sam. – Nie czekając
na odpowiedź, wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Jason pokręcił ze zdumieniem głową i wrócił do swoich pacjentów.
Już po kilku minutach ponownie wciągnęła go praca i dziwna wizyta Hayesa

wypadła mu z głowy. Reszta popołudnia upłynęła bez niemiłych niespodzianek.
Przynajmniej ambulatoryjni pacjenci Jasona byli w dobrym stanie i reagowali na
leczenie, które im zalecił. Wzmocniło to nieco jego pewność siebie, którą sprawa
Harringa mocno podkopała. Pozostało już tylko dwóch pacjentów do zbadania.

Po wykonaniu w jednej z sal zabiegowych drobnej interwencji chirurgicznej, gdy

szedł przez poczekalnię do swojego gabinetu, aby przepisać dalsze leczenie,
spostrzegł Shirley Montgomery, gawędzącą z sekretarkami. W środowisku

background image

szpitalnym Shirley wyróżniała się jak Kopciuszek na balu. W przeciwieństwie do
innych kobiet, które nosiły białe spódniczki i bluzki lub białe garnitury, Shirley
ubrana była w konserwatywną jedwabną sukienkę, pod którą na próżno usiłowała
ukryć swą atrakcyjną figurę. Chociaż niewielu ludzi widząc Shirley wpadłoby na to,
była dyrektorem administracyjnym całej organizacji Good Health Plan. Atrakcyjna
jak modelka, miała także doktorat z zakresu administracji służby zdrowia
z uniwersytetu Columbia i dyplom magisterski Harvard Business School.

Przy takich walorach fizycznych i umysłowych Shirley mogłaby onieśmielać

ludzi, udało jej się jednak tego uniknąć. Otwarta i wrażliwa, dawała sobie świetnie
radę ze wszystkimi: personelem technicznym, sekretarkami, pielęgniarkami, a nawet
chirurgami. W dużym stopniu atmosfera współpracy i sprawne działanie GHP były
osobistą zasługą Shirley Montgomery.

Spostrzegła Jasona i przeprosiła sekretarki. Podeszła do niego z lekkością

i wdziękiem tancerki. Jej gęste, brązowe włosy były sczesane z czoła i układały się
z boku twarzy jak ciężka grzywa. Makijaż został nałożony tak mistrzowsko, że
w ogóle się go nie dostrzegało. Ogromne niebieskie oczy lśniły inteligencją.

– Przepraszam, doktorze Howard – odezwała się formalnie. W kącikach warg

czaił się słaby ślad uśmiechu. Shirley i Jason od kilku miesięcy spotykali się, o czym
nie wiedział nikt z pracowników szpitala. Zaczęło się to podczas jednego
z półrocznych spotkań zespołu, kiedy poznali się nad cocktailami. Gdy Jason
dowiedział się, że jej mąż zmarł niedawno na raka, poczuł natychmiast łączącą ich
więź.

Potem był obiad, podczas którego opowiedziała Jasonowi, jak pewnego ranka

przed trzema laty jej mąż obudził się z silnym bólem głowy. Kilka miesięcy później
był już martwy z powodu guza mózgu, który nie zareagował na żadne leczenie. Do
tego czasu pracowali oboje w Humana Hospital Corporation. Później, podobnie jak
Jason, Shirley poczuła, że musi zmienić otoczenie i przeniosła się do Bostonu. Ta
historia wywarła tak duże wrażenie na Jasonie, że przełamał własny mur milczenia.
Tego samego wieczoru podzielił się z nią swoją udręką po wypadku i śmierci żony.

Ta niezwykła zbieżność emocjonalnych doświadczeń legła u podstaw ich

związku – ni to przyjaźni, ni to romansu. Każde z nich wiedziało, że druga strona
przeżyła zbyt duży uraz uczuciowy, żeby angażować się szybko.

Jason był zmieszany. Nigdy do tej pory nie odwiedzała go w ten sposób. Jak

zwykle, miał tylko bardzo blade pojęcie o tym, co działo się w jej niezwykłym
umyśle. Pod wieloma względami była najbardziej skomplikowaną kobietą, jaką
kiedykolwiek spotkał.

– W czym mogę być pomocny? – zapytał, szukając jakiejś wskazówki co do jej

zamiarów.

background image

– Wiem, że musisz być zajęty – odparła – ale zastanawiałam się, czy jesteś wolny

dziś wieczorem. – Ściszyła głos, odwracając się plecami do Klaudii, która nie
odrywała od nich wzroku. – Wydaję dziś improwizowany obiad dla kilkorga
znajomych z Harvard Business School. Chciałabym, żebyś się do nas przyłączył. Co
na to powiesz?

Jason natychmiast pożałował, że umówił się z Alvinem Hayesem. Gdybyż

zgodził się z nim spotkać tylko na drinka.

– Wiem, że to zbyt późne zaproszenie – dodała Shirley, wyczuwając wahanie

Jasona.

– Nie o to chodzi. Rzecz w tym, że obiecałem zjeść obiad z Alvinem Hayesem.
– Z naszym doktorem Hayesem? – Shirley powiedziała to ze szczerym

zdumieniem.

– Tak. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale mam wrażenie, że on oszalał. I chociaż nie

można powiedzieć, że był przyjacielski, ale zrobiło mi się go żal. Ten obiad to mój
pomysł.

– Cholera! – rzuciła Shirley. – Podobałoby ci się to towarzystwo. Cóż, następnym

razem...

– Będę cię trzymał za słowo – odparł Jason. Miała już odejść, kiedy przypomniał

sobie swoją rozmowę z Rogerem Wanamakerem. – Chyba powinienem ci
powiedzieć, że zamierzam zwołać zebranie zespołu. Kilku pacjentów zmarło
z powodu chorób serca, których nasze badania nie wykryły. Uważam, że jako
pełniący obowiązki ordynatora, powinienem się tym zająć. Zgon w miesiąc po
wystawieniu przez nas świadectwa znakomitego zdrowia nie zrobi nam dobrej prasy.

– Dobry Boże – westchnęła Shirley. – Nie rozpowszechniaj takich pogłosek.
– Cóż, to trochę deprymujące, kiedy ktoś, kogo bada się wszystkimi dostępnymi

środkami i uznaje za zdrowego, wraca do szpitala w katastrofalnym stanie i umiera.
Cały sens badań kontrolnych kadry kierowniczej polega na zapobieganiu takim
sytuacjom. Chyba powinniśmy zwiększyć czułość naszych testów wysiłkowych.

– To słuszna sugestia – zgodziła się Shirley. – Proszę cię tylko, żebyś nie nadawał

temu rozgłosu. Badania kontrolne grają główną rolę w naszej kampanii przyciągania
większych klientów zbiorowych na tym obszarze. Nie wyprowadzajmy tego poza
nasz zespół.

– Jasne – przytaknął Jason. – Przykro mi z powodu dzisiejszego wieczoru.
– Mnie też – powiedziała Shirley, zniżając głos. – Nie sądziłam, że doktor Hayes

prowadzi tak aktywne życie towarzyskie. O co tu chodzi?

– To dla mnie zagadka – przyznał Jason – ale dam ci znać.
– Bardzo proszę – rzekła Shirley. – To głównie ja przyczyniłam się do

zatrudnienia Hayesa. Czuję się odpowiedzialna. Wkrótce porozmawiamy. – Odeszła,

background image

uśmiechając się do oczekujących w pobliżu pacjentów.

Jason obserwował ją przez chwilę, potem zauważył spojrzenie Klaudii.

Z poczuciem winy spuściła oczy na swoją pracę. Jason zastanowił się, czy sekret już
się wydał. Wzruszając ramionami wrócił do swoich ostatnich pacjentów.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Późna jesień w Bostonie była dla Jasona wesołą porą roku, pomimo zimnego

wiatru, który przynosiła. Miękki kapelusz w stylu Indiany Jonesa i wygodny burberry
wystarczająco chroniły przez chłodem październikowej nocy.

Gwałtowne podmuchy wiatru podrywały pożółkłe resztki liści wiązów spod stóp

Jasona, kiedy wspinał się Mt. Vernon Street i przechodził okolonym kolumnadą
pasażem pod State House. Przecinając promenadę przy Centrum Rządowym minął
targowisko Faneuil Hall z jego ulicznymi aktorami i wkroczył do North End,
bostońskiej Little Italy. Ludzi widziało się tam wszędzie: stojący na rogach ulic
mężczyźni rozmawiali, gestykulując z ożywieniem; kobiety wychylały się z okien,
plotkując z przyjaciółkami z przeciwnej strony ulicy. Powietrze wypełniał aromat
mielonej kawy i wypieków pachnących migdałami. Tak jak Włochy, miejsce to było
źródłem rozkoszy dla zmysłów.

Minąwszy dwie przecznice Hannover Street Jason skręcił w prawo i po chwili

zobaczył skromny, szalowany drewnem dom Paula Revere’a. Brukowany kocimi
łbami plac otoczony był ciężkim, czarnym kotwicznym łańcuchem, zwisającym
pomiędzy metalowymi podporami. Dokładnie naprzeciwko domu Paula Revere’a
znajdowała się Carbonara, ulubiona restauracja Jasona. Na tym samym placu były
jeszcze dwie inne restauracje, ale żadna z nich nie mogła się z nią równać. Wszedł po
frontowych stopniach i został powitany przez szefa sali, który zaprowadził go do
stolika przy oknie z widokiem na malowniczy placyk. Jak w wielu miejscach
w Bostonie pejzaż ten był w jakiś sposób nierealny, jak dekoracje w letnim ogródku.

Jason zamówił butelkę białego wina Gavi i czekając na pojawienie się Hayesa

zjadł talerz antipasto. Nie minęło dziesięć minut, kiedy podjechała taksówka, z której
wysiadł naukowiec. Przez kilka chwil stał na chodniku, spoglądając w głąb North
Street w kierunku, z którego przybył. Jason obserwował to, zastanawiając się, na co
czeka. W końcu mężczyzna odwrócił się i wszedł do restauracji.

Gdy kelner odprowadzał nowego gościa do stolika, Jason zauważył, jak bardzo

nie na miejscu wydawał się Hayes w tym eleganckim wnętrzu, wśród modnie
ubranych gości. Zamiast wyplamionego fartucha laboratoryjnego miał na sobie
workowatą tweedową marynarkę z naderwaną łatą na łokciu. Zdawało się, że ma
kłopoty z chodzeniem i Jason zastanawiał się, czy jego kolega nie jest pijany.

Nie zwracając uwagi na obecność Jasona Hayes opadł na puste krzesło i wyjrzał

przez okno, znowu patrząc na North Street. Pojawiła się jakaś para, spacerująca pod
ramię. Hayes odprowadził ich wzrokiem, aż zniknęli w głębi Prince Street. Jego oczy
ciągle miały szklisty wyraz i Jason zauważył nową sieć czerwonych naczynek,
rozpościerających się wokół nosa jak gałązki koralowca. Skóra była blada jak kość

background image

słoniowa, prawie taka, jaką Jason widział u Harringa na oddziale kardiologicznym.
Z jednej z wypchanych kieszeni marynarki Hayes wygrzebał pogniecioną paczkę
Cameli bez filtra. Zapalił papierosa trzęsącymi się rękami i odezwał się z oczami
błyszczącymi pod wpływem jakiejś silnej emocji.

– Ktoś mnie śledzi.
Jason nie bardzo wiedział, jak ma zareagować.
– Jesteś pewien?
– Nie mam żadnych wątpliwości – odparł Hayes, zaciągając się głęboko

papierosem. Tlący się popiół spadł na biały obrus. – Ciemny facet, przystojny
elegancik, cudzoziemiec – dodał jadowicie.

– Czy to cię niepokoi? – zapytał Jason, próbując grać psychiatrę. Było widoczne,

że na dodatek do wszystkiego innego Hayes jest typem paranoidalnym.

– Chryste, tak! – krzyknął naukowiec. Kilka głów odwróciło się. Ściszył głos. –

Nie byłbyś zdenerwowany, gdyby ktoś chciał cię zabić?

– Zabić cię? – powtórzył jak echo Jason, pewien już, że Hayes oszalał.
– Tak. I mojego syna także.
– Nie wiedziałem, że masz syna. – W rzeczywistości Jason nie wiedział nawet, że

Hayes był żonaty. W szpitalu krążyły plotki, że w tych rzadkich przypadkach, kiedy
potrzebuje on jakiejś rozrywki, chodzi do dyskoteki.

Hayes zdusił papierosa w popielniczce, zaklął pod nosem i zapalił następnego,

nerwowo wydmuchując dym krótkimi porcjami. Jason uświadomił sobie, że jego
rozmówca znajduje się w krytycznym punkcie i musi być traktowany ostrożnie. Ten
człowiek był bliski psychicznego załamania.

– Przepraszam, jeśli to zabrzmi głupio – powiedział Jason – ale chciałbym

pomóc. Przypuszczam, że dlatego chciałeś ze mną porozmawiać. Szczerze mówiąc,
Alvin, nie wyglądasz zbyt dobrze.

Hayes oparł czoło na prawej ręce, trzymając łokieć na stole. Zapalony papieros

znalazł się niebezpiecznie blisko rozczochranych włosów. Jason czuł pokusę, żeby
odsunąć albo włosy, albo papierosa; bał się, że mężczyzna zapali się jak żywa
pochodnia. Obawiając się jednak podniecenia Hayesa nie zrobił niczego.

– Czy panowie chcieliby coś zamówić? – zapytał kelner, bezszelestnie pojawiając

się koło stolika.

– Na miłość boską! – warknął Hayes, którego głowa podskoczyła gwałtownie. –

Nie widzisz, że rozmawiamy?

– Proszę o wybaczenie, sir – kelner cofnął się, kłaniając.
Odetchnąwszy głęboko, Hayes znów zwrócił uwagę na Jasona.
– Zatem nie wyglądam dobrze?
– Nie. Masz niezdrową cerę i wydajesz się wyczerpany i zdenerwowany.

background image

– Ach, jasnowidzący klinicysta – skomentował ironicznie Hayes. – Przepraszam,

nie chciałem być taki wredny. Masz rację. Nie czuję się dobrze. Prawdę mówiąc,
czuję się po prostu okropnie.

– Na czym polega problem?
– Właściwie na wszystkim. Bóle stawów. Kłopoty żołądkowo-jelitowe,

zaburzenia widzenia. Nawet wysychanie skóry. Kostki swędzą mnie tak bardzo, że
doprowadza mnie to do szaleństwa. Moje ciało dosłownie rozpada się.

– Może lepiej byłoby spotkać się w moim gabinecie – zaproponował Jason. –

Chyba powinniśmy cię przebadać.

– Może kiedyś – ale to nie dlatego chciałem się z tobą zobaczyć. Dla mnie może

być już za późno, w każdym razie, gdybym mógł uratować swojego syna... – Przerwał
i wskazując na okno wrzasnął: – Tam jest!

Jason odwrócił się do okna i dostrzegł jakąś postać, znikającą w North Street.

Odwracając się z powrotem do Hayesa, zapytał: – Skąd wiesz, że to był on?

– Szedł za mną od chwili, kiedy opuściłem GHP. Myślę, że chce mnie

zamordować.

Nie mogąc w żaden sposób odróżnić faktu od urojenia Jason pilnie obserwował

swojego kolegę. Hayes zachowywał się dziwacznie, mówiąc delikatnie, ale w mózgu
Jasona odezwało się stare powiedzenie: „nawet paranoicy mają wrogów”. Może ktoś
faktycznie śledził Hayesa. Jason wyłowił schłodzoną butelkę Gavi z wiaderka
z lodem i napełnił kieliszki. – Może lepiej powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi.

Hayes wypił wino jednym haustem, jak wódkę, i otarł usta wierzchem dłoni.
– To całkiem zwariowana historia... Może jeszcze trochę wina?
Jason ponownie napełnił kieliszek, a Hayes mówił dalej.
– Nie przypuszczam, żebyś wiedział zbyt wiele o tym, czego dotyczą moje

zainteresowania naukowe...

– Mam pewne pojęcie.
– Wzrost i rozwój – powiedział Hayes. – Jak włączają się i wyłączają geny.

Dojrzewanie płciowe; co włącza odpowiednie geny. Rozwiązanie tego problemu
byłoby wielkim osiągnięciem. Nie tylko moglibyśmy potencjalnie wpływać na wzrost
i rozwój, ale prawdopodobnie bylibyśmy w stanie „wyłączać” nowotwory, a po
zawale „włączać” podziały komórkowe, żeby stworzyć nowy mięsień sercowy.
W każdym razie, upraszczając, ośrodkiem moich zainteresowań było włączanie
i wyłączanie genów wzrostu i rozwoju. Ale, jak to często bywa w badaniach, pewną
rolę odegrał łut szczęścia. Jakieś cztery miesiące temu, w trakcie doświadczeń,
dokonałem niespodziewanego odkrycia, ironicznego, ale zdumiewającego. Mówię
o wielkim przełomie naukowym. Wierz mi: to jest materiał na Nobla.

Jason pragnął stłumić niedowierzanie, chociaż zastanawiał się, czy Hayes nie

background image

rozwinął urojeń wielkościowych, żeby poradzić sobie ze swoją paranoją.

– Co to było za odkrycie?
– Chwileczkę – odparł Hayes. Odłożył papierosa do popielniczki i przycisnął

prawą dłoń do piersi.

– Dobrze się czujesz? – zaniepokoił się Jason. Zdawało się, że skóra Hayesa jest

o ton bardziej szara, a na linii włosów pokazały się krople potu.

– Nic mi nie jest – zapewnił go Hayes. Ręka opadła mu na stół. – Nie zgłosiłem

tego odkrycia, bo uświadamiałem sobie, że to pierwszy krok do jeszcze większego
przełomu. Mówię o czymś związanym z antybiotykami czy spiralną strukturą DNA.
Byłem tak podniecony, że pracowałem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale
potem stwierdziłem, że moje oryginalne odkrycie nie jest już tajemnicą. Ze zostało
wykorzystane. Kiedy powziąłem takie podejrzenie, ja... – Hayes przerwał w połowie
zdania. Wpatrywał się w Jasona z wyrazem twarzy, który początkowo był
zmieszaniem, ale szybko przemienił się w strach.

– Alvin, co się dzieje? – spytał Jason.
Hayes nie odpowiedział. Ponownie przycisnął prawą dłoń do piersi. Z jego warg

wydobył się jęk, mężczyzna wyrzucił obie ręce do przodu i zacisnął je na obrusie,
ściągając go do siebie. Kieliszki z winem przewróciły się. Zaczął się podnosić, ale nie
udało mu się tego dokonać. Z gwałtownym, krztuszącym się kaszlem chlusnął na stół
krwią, zalewając nią obrus i opryskując Jasona, który odskoczył do tyłu, przewracając
krzesło. Krew nie przestawała płynąć. Wydobywała się kolejnymi falami, ochlapując
wszystko wokół, gdy tymczasem goście przy sąsiednich stolikach zaczęli krzyczeć.

Jako lekarz Jason wiedział, co się stało. Krew miała jasnoczerwoną barwę i była

dosłownie wypompowywana z ust Hayesa. Znaczyło to, że pochodzi bezpośrednio
z serca. W ciągu następnych sekund Hayes pozostał wyprostowany w krześle,
a zdumienie i ból zastąpiły strach w jego oczach. Jason obszedł stół i chwycił go za
ramiona. Niestety, nie było żadnego sposobu na zatamowanie krwotoku. Jason nie
mógł zrobić nic więcej, jak tylko podtrzymywać mężczyznę, z którego wypływało
życie.

Kiedy ciało Hayesa zwiotczało, Jason pozwolił mu opaść na podłogę. Ludzki

organizm zawiera około czterech i pół litra krwi, ale wydawało się, że na stole
i podłodze jest jej o wiele więcej. Lekarz odwrócił się do sąsiedniego opuszczonego
już stolika i wziął serwetkę, żeby wytrzeć sobie ręce.

Pierwszy raz od początku katastrofy Jason uświadomił sobie istnienie otoczenia.

Pozostali goście restauracji poderwali się od swoich stolików i stłoczyli w odległym
kącie sali. Kilkoro dostało torsji.

Sam szef sali, zielony na twarzy, słaniał się na nogach.
– Zadzwoniłem po ambulans – zdołał wykrztusić z ręką przyciśniętą do ust.

background image

Jason popatrzył na Hayesa. Bez sali operacyjnej w zasięgu ręki, wyposażonej

w uruchomioną, gotową do użycia aparaturę do krążenia pozaustrojowego, nie było
żadnej szansy na uratowanie nieszczęśnika. Ambulans był już zupełnie bezużyteczny.
Ale przynajmniej będzie mógł zabrać zwłoki. Spoglądając jeszcze raz na nieruchome
ciało, Jason zdecydował, że Hayes musiał mieć raka płuc. Guz mógł naciekać aortę,
powodując krwotok. Jak na ironię, papieros Hayesa nadal palił się w popielniczce,
pełnej teraz spienionej krwi. Smużka dymu apatycznie unosiła się do sufitu.

Z pewnej odległości dobiegł Jasona modulowany sygnał zbliżającej się karetki.

Zanim jednak przybyła, przed lokalem zatrzymał się policyjny radiowóz, pulsujący
niebieskim światłem, a do sali jadalnej wpadło dwóch umundurowanych policjantów.
Obaj stanęli jak wryci w obliczu krwawej sceny. Młodszy, Peter Carbo, jasnowłosy
chłopak, wyglądający na jakieś dziewiętnaście lat, natychmiast pozieleniał. Jego
partner, Jeff Mario, pospiesznie wysłał go, żeby przepytał klientów. Jeff Mario był
mniej więcej w wieku Jasona.

– Co tu się, do diabła, stało? – zapytał, zdumiony ilością krwi.
– Jestem lekarzem – oświadczył Jason. – Ten człowiek jest martwy. Wykrwawił

się. Nic nie można było zrobić.

Przykucnąwszy obok Hayesa, Jeff Mario bardzo ostrożnie poszukał pulsu.

Usatysfakcjonowany, podniósł się i skupił uwagę na Jasonie.

– Pan jest przyjacielem?
– Raczej kolegą – rzekł Jason. – Obaj pracujemy dla Good Health Plan.
– To także lekarz? – spytał policjant, wskazując kciukiem Hayesa.
Jason przytaknął ruchem głowy.
– Był chory?
– Nie jestem pewien – odparł Jason. – Jeśli miałbym zgadywać, powiedziałbym,

że to nowotwór. Ale nie wiem.

Jason wyjął notes i ołówek. Otworzył notatnik.
– Nazwisko tego człowieka?
– Alvin Hayes.
– Czy pan Hayes ma rodzinę?
– Tak sądzę – powiedział Jason. – Prawdę mówiąc, nie wiem zbyt wiele o jego

prywatnym życiu. Wspominał o synu, więc przypuszczam, że ma rodzinę.

– Zna pan jego domowy adres?
– Obawiam się, że nie.
Oficer policji przez chwilę przyglądał się Jasonowi, potem sięgnął ręką

i ostrożnie przeszukał kieszenie Hayesa, wyciągając portfel. Przejrzał karty
kredytowe zmarłego.

– Ten facet nie miał prawa jazdy – zdziwił się. Spojrzał na Jasona, szukając

background image

potwierdzenia.

– Nie wiedziałem. – Jason czuł, że zaczyna drżeć. Okropność całego wydarzenia

zaczynała do niego docierać.

Dźwięk ambulansu, stopniowo coraz głośniejszy, niósł się za oknem. Teraz do

niebieskiego pulsującego światła dołączyło czerwone. W ciągu minuty do pokoju
wkroczyli dwaj sanitariusze w uniformach, jeden z nich trzymał metalową
walizeczkę, wyglądającą jak podręczny zestaw reanimacyjny.

– Ten pan jest lekarzem – poinformował ich Jeff Mario, wskazując swoim

ołówkiem Jasona. – Mówi, że już po wszystkim. Uważa, że ten człowiek wykrwawił
się z nowotworu.

– Nie jestem pewien, czy to był nowotwór – sprostował Jason. Powiedział to

głośniej, niż zamierzał. Trząsł się teraz w widoczny sposób, więc złożył razem dłonie.

Sanitariusze pokrótce zbadali Hayesa, potem wstali. Ten, który niósł walizeczkę,

kazał drugiemu iść po nosze.

– W porządku, tu jest jego adres – oznajmił Jeff Mario, który kontynuował

przeszukiwanie portfela Hayesa. – Mieszka niedaleko Bostońskiego Szpitala
Miejskiego.

Przepisał adres do notesu. Młodszy policjant zebrał nazwiska i adresy świadków,

w tym również Jasona.

Gdy byli gotowi do drogi, lekarz zapytał, czy mógłby pojechać z ciałem. Czułby

się źle, odsyłając Hayesa do kostnicy samego. Policjanci nie mieli nic przeciwko
temu. Kiedy wyszli na plac Jason zobaczył, że uformował się spory tłumek.
Wiadomości tego typu roznosiły się po North End lotem błyskawicy, ale tłum stał
cichy, pełen lęku w obliczu śmierci.

Oczy Jasona pochwyciły ubranego z przesadną elegancją mężczyznę, który

zdawał się wtapiać z powrotem w tłum. Wyglądał na biznesmena – bardziej Latynosa
czy Hiszpana, niż Włocha, zwłaszcza, jeśli chodzi o ubranie – i przez chwilę Jason
zastanawiał się, dlaczego właściwie zwrócił na niego uwagę.

– Chce pan jechać z przyjacielem? – upewnił się jeden z sanitariuszy. Skinął

głową i wsiadł do ambulansu. Zajął miejsce na niskim siedzeniu na wprost Hayesa,
przy jego stopach. Jeden z sanitariuszy usiadł na podobnym krzesełku bliżej głowy
zmarłego.

Zakołysawszy się, karetka ruszyła. Przez tylne okno Jason widział restaurację

i pozostający w tyle tłum. Kiedy skręcali w Hannover Street, musiał się przytrzymać.
Syrena była wyłączona, ale czerwone światło nadal pulsowało. Jason widział jego
odbicie w szybach wystaw sklepowych.

Podróż trwała krótko, około pięciu minut. Sanitariusze próbowali rozpocząć

pogawędkę, ale Jason dał do zrozumienia, że jest zajęty swoimi myślami. Wpatrując

background image

się w przykryte ciało Hayesa starał się przeanalizować ostatnie przejścia. Nie mógł
pozbyć się myśli, że jego tropem kroczy śmierć. Czuł się w dziwny sposób
odpowiedzialny za Hayesa, jakby ten człowiek mógł nadal żyć, gdyby nie miał pecha
spotkać się z Jasonem. Wiedział, że takie myśli są śmieszne z racjonalnego punktu
widzenia. Ale uczucia nie zawsze są racjonalne.

Po ostrym skręcie w lewo ambulans cofnął się, a następnie zatrzymał. Kiedy

otwarto tylne drzwi, Jason zorientował się, dokąd przyjechali. Znaleźli się na
dziedzińcu Massachusetts General Hospital. Jason znał ten szpital. Przed laty
odbywał tutaj staż w zakresie medycyny wewnętrznej. Wysiadł z karetki. Dwóch
sanitariuszy sprawnie wyładowało Hayesa i opuściło kółka pod noszami. W milczeniu
powieźli ciało do izby przyjęć, gdzie zawiadująca ruchem chorych pielęgniarka
skierowała ich do pustego pokoju zabiegowego.

Pomimo, że był lekarzem, Jason nie znał protokołu, obowiązującego w takich

przypadkach, jak śmierć Hayesa. Był trochę zaskoczony, że trafili do izby przyjęć,
ponieważ Hayes pozostawał poza możliwościami udzielenia jakiejkolwiek pomocy.
Jednak myśląc o tym uświadomił sobie, że zgon musi zostać dopiero formalnie
stwierdzony. Przypomniał sobie, że robił to jako stażysta.

Pokój zabiegowy urządzony był tak, jak zazwyczaj, z wszelkiego rodzaju

wyposażeniem gotowym do natychmiastowego użycia. W rogu znajdowała się
umywalka. Jason zmył z rąk krew Hayesa. Niewielkie lustro nad umywalką pokazało
sporą ilość zaschniętej krwi, która opryskała także jego twarz. Umywszy się, wytarł
twarz papierowymi ręcznikami. Krew była również na marynarce, a także na przodzie
koszuli i na spodniach, ale niewiele mógł z tym zrobić. Kiedy mył ręce, do pokoju
wpadł stażysta z notatnikiem w ręce. Bezceremonialnie zerwał prześcieradło,
zakrywające Hayesa, potem ściągnął wiszący na szyi stetoskop. Twarz zmarłego
wyglądała niesamowicie blado w świetle jarzeniówek.

– Krewny? – zapytał swobodnie stażysta, osłuchując pierś Hayesa.
Kiedy wyjął słuchawki z uszu, Jason odezwał się.
– Nie, jestem kolegą. Pracowaliśmy razem w Good Health.
– Pan jest lekarzem? – w głosie stażysty brzmiał tym razem większy szacunek.
Jason skinął głową.
– Co spotkało pana przyjaciela? – Zaświecił maleńką latareczką w oczy Hayesa.
– Wykrwawił się podczas obiadu – odparł Jason, świadomie szorstko, nieco

urażony gruboskórnością młodego lekarza.

– Bez żartów. Nie czas na to! Cóż, z pewnością jest martwy. – Stażysta

z powrotem naciągnął prześcieradło na twarz Hayesa.

Jason musiał zmobilizować cały swój zapas samokontroli, żeby nie powiedzieć

lekarzowi, co myśli o jego niewrażliwości, ale wiedział, że byłaby to strata czasu.

background image

Zamiast tego wyszedł na korytarz, obserwując krzątaninę w izbie przyjęć,
wspominając dni własnego terminowania. Wydawało się, że od tego czasu minęły
wieki, lecz tak naprawdę nic się nie zmieniło.

Trzydzieści minut później ciało Hayesa wjechało ponownie do ambulansu. Jason

podążył za nim i obserwował, jak było ładowane.

– Czy mieliby panowie coś przeciwko temu, żebym nadal im towarzyszył? –

zapytał, niepewny własnych motywów, uświadamiając sobie, że prawdopodobnie
działa w szoku.

– Jedziemy prosto do kostnicy – odparł kierowca – ale proszę być moim gościem.
Kiedy wyjeżdżali z dziedzińca Jason zdumiał się nagle, ujrzawszy człowieka

wyglądającego podobnie do wykwintnie ubranego biznesmena, którego zauważył
przed restauracją. Wzruszył ramionami. Zbyt dużo było zbiegów okoliczności.
Dziwne, że twarz mężczyzny była w tym samym hiszpańskim typie.

Jason nigdy nie był w miejskiej kostnicy. Kiedy zwłoki Hayesa wwieziono przez

porysowane, obtłuczone drzwi do przechowalni, żałował, że trafił tu przy takiej
okazji. Atmosfera tego miejsca była równie nieprzyjemna, jak jego poprzednie
wyobrażenia. Przechowalnia była ogromna, z obu stron znajdowały się rzędy
kwadratowych drzwiczek, przypominających drzwi lodówek, niegdyś białej barwy.
Ściany i podłogę pokrywały stare, poplamione i spękane kafelki. Stała tam także
pewna liczba wózków, niektóre zajęte były przez ciała przykryte prześcieradłami,
z których kilka było zakrwawionych. Pomieszczenie śmierdziało antyseptycznym,
rybim odorem, który odbierał Jasonowi chęć do oddychania. Masywnie zbudowany,
rumiany mężczyzna w gumowym fartuchu i rękawiczkach podszedł do Hayesa
i pomógł przenieść zwłoki na jeden ze starych i brudnych wózków. Wszyscy zniknęli,
żeby zająć się wypełnianiem koniecznych papierów.

Przez kilka chwil Jason stał w przechowalni ciał, rozmyślając o gwałtownym

końcu życia wybitnego naukowca. Potem, prześladowany żywym wspomnieniem
swojej podróży do szpitala po śmierci Danielle, poszedł za sanitariuszami.

Przed pół wiekiem, gdy zbudowano Bostońską Kostnicę Miejską, uważano ją za

dzieło sztuki. Wspinając się po szerokich stopniach prowadzących do biur Jason
zauważył kilka detali architektonicznych z motywami starożytnego Egiptu. W całym
budynku widoczny był jednak upływ lat. Teraz był on tylko ciemną, brudną
i niedostosowaną do przeznaczenia budowlą. Okropności, jakie musiała oglądać,
przechodziły wyobraźnię Jasona.

W nędznym biurze znalazł dwóch sanitariuszy i rumianego pracownika kostnicy.

Skończyli już papierkową robotę i zaśmiewali się z czegoś, kompletnie niepomni
przygniatającego nastroju śmierci.

Jason przerwał im rozmowę, pytając, czy w tej chwili znajduje się na miejscu

background image

któryś z anatomopatologów.

– Tak... – odparł jeden z mężczyzn. – Doktor Danforth kończy właśnie pilne

badanie w sali sekcyjnej.

– Jest tu jakieś miejsce, gdzie mógłbym na nią poczekać? – zapytał Jason. Nie był

w stanie oglądać sali sekcyjnej.

– Na górze jest biblioteka – odparł salowy. – Zaraz obok gabinetu doktor

Danforth.

Biblioteka okazała się ciemnym, przesyconym stęchlizną pomieszczeniem,

zapełnionym tomami powiązanych raportów z autopsji, sięgających w przeszłość aż
do osiemnastego wieku. Na środku pokoju stał wielki dębowy stół z sześcioma
krzesłami. Co ważniejsze, był tu także telefon. Po namyśle Jason postanowił
zadzwonić do Shirley. Wiedział, że jest właśnie w pełni zabawy, ale pomyślał, że
chciałaby o wszystkim wiedzieć.

– Jason! – wykrzyknęła. – Przyjeżdżasz do nas?
– Niestety, nie. Są pewne kłopoty.
– Kłopoty?
– To będzie wstrząs – ostrzegł Jason. – Mam nadzieję, że siedzisz.
– Przestań się ze mną drażnić – ucięła Shirley. Niepokój w jej głosie wzrósł

o stopień.

– Alvin Hayes nie żyje.
Nastąpił pauza. W tle słychać było niestosownie brzmiący śmiech.
– Co się stało?
– Nie jestem całkiem pewien – odrzekł, pragnąc oszczędzić jej okropnych

szczegółów. – Rodzaj internistycznej tragedii.

– Jak atak serca?
– Coś w tym rodzaju – padła wymijająca odpowiedź.
– Mój Boże! Biedny człowiek.
– Wiesz coś o jego rodzinie? Pytali mnie o to, ale nie bardzo mogłem im pomóc.
– Wiem niewiele więcej. Jest rozwiedziony. Ma dzieci, ale wydaje mi się, że

prawo opieki nad nimi przyznano żonie. Mieszka gdzieś niedaleko Manhattanu – i to
jest mniej więcej wszystko, co wiem. Ten człowiek był bardzo skryty, jeśli chodzi
o życie osobiste.

– Przepraszam, że teraz zawracam ci tym głowę.
– Nie żartuj. Gdzie jesteś?
– W kostnicy.
– Jak się tam dostałeś?
– Przyjechałem karetką, razem z ciałem Hayesa.
– Przyjadę i zabiorę cię.

background image

– Nie ma potrzeby – zaprotestował Jason. – Porozmawiam z patologiem i wezmę

taksówkę.

– Jak się czujesz? – zapytała się Shirley. – To musiało być straszne przeżycie.
– Cóż – przyznał Jason – bywało lepiej.
– To załatwia sprawę. Przyjeżdżam po ciebie.
– Co z twoimi gośćmi? – sprzeciwił się nieszczerze. Czuł się winny, niszcząc jej

przyjęcie, ale nie dość winny, żeby odrzucić jej propozycję. Wiedział, że nie jest
gotowy, żeby zostać sam na sam ze wspomnieniami dzisiejszej nocy.

– Mogą zadbać o siebie sami – zapewniła Shirley. – Gdzie dokładnie jesteś?
Jason udzielił jej wskazówek, potem odłożył słuchawkę. Pozwolił, żeby głowa

opadł mu na ręce i zamknął oczy.

– Przepraszam – rozległ się głęboki głos, złagodzony lekkim niemieckim

akcentem. – Czy pan doktor Jason Howard?

– Zgadza się – potwierdził Jason, prostując się na krześle.
Ciężko zbudowana postać wkroczyła do pokoju. Mężczyzna miał szeroką twarz

o oczach przysłoniętych powiekami, szeroki nos i kwadratowe zęby. Włosy miał
ciemne, z czerwonym połyskiem.

– Jestem detektyw Michael Curran, Wydział Zabójstw. – Wyciągnął szeroką,

pokrytą szorstką skórą dłoń.

Jason uścisnął ją, zdenerwowany nagłym pojawieniem się wywiadowcy

w cywilu. Uświadomił sobie, że oczy detektywa szacują go od twarzy do stóp i z
powrotem.

– Komisarz Mario doniósł, że był pan razem z ofiarą – zagaił detektyw Curran,

siadając na krześle.

– Prowadzi pan śledztwo w sprawie śmierci Hayesa?
– Po prostu rutynowe badania – stwierdził Curran. – To raczej dramatyczna

scena, zgodnie z opisem komisarza Mario. Nie chcę, żeby sierżant siedział mi na
karku, jeśli zostaną jakieś pytania na później.

– Och, rozumiem – odparł Jason.
W rzeczywistości pojawienie się detektywa Currana przypomniało mu, że Hayes

upierał się, jakoby ktoś usiłował go zabić. Chociaż jego śmierć wyglądała raczej na
naturalną tragedię, niż morderstwo, Jason uświadomił sobie, że częściowo to właśnie
przerażenie w oczach ofiary skłoniło go do przybycia do kostnicy, aby sprawdzić
przyczyny zgonu.

– W każdym razie – kontynuował Curran – muszę zadać rutynowe pytania. Czy

pańskim zdaniem można było oczekiwać śmierci doktora Hayesa? To znaczy, czy był
chory?

– Na nic, o czym bym wiedział – odparł Jason – chociaż, kiedy zobaczyłem go

background image

dziś po południu i potem znowu wieczorem, miałem wrażenie, że nie jest z nim
zupełnie dobrze.

Ciężkie powieki detektywa Currana podniosły się nieco.
– Co ma pan na myśli?
– Wyglądał okropnie. A kiedy zwróciłem mu na to uwagę, przyznał, że nie czuje

się dobrze.

– Jakie były objawy? – dopytywał się policjant. Wyjął niewielki notes.
– Zmęczenie, zaburzenia żołądkowe, dolegliwości stawów. Pomyślałem, że może

ma gorączkę, ale nie byłem pewien.

– Co pan sądzi o tych symptomach?
– Zaniepokoiły mnie – przyznał Jason. – Powiedziałem mu, że może byłoby

lepiej, żebyśmy spotkali się w moim gabinecie, gdzie mógłbym zrobić kilka testów.
On jednak nalegał, żebyśmy zobaczyli się poza szpitalem.

– Dlaczego?
– Nie jestem pewien.– Jason przeszedł do opisu tego, co było prawdopodobnie

paranoją Hayesa i do jego stwierdzeń o dokonaniu przełomowego odkrycia.

Zanotowawszy to wszystko, Curran podniósł wzrok. Zdawał się być bardziej

zaniepokojony.

– Co pan rozumie przez „paranoję”?
– Powiedział, że ktoś go śledzi i pragnie śmierci jego i jego syna.
– Czy powiedział, kto?
– Nie – zaprzeczył Jason. – Szczerze mówiąc, myślałem, że ma urojenia.

Zachowywał się dziwnie. Przypuszczam, że był bliski zdekompensowania się.

– Zdekompensowania?
– Załamania nerwowego.
– Rozumiem – mruknął Curran, wracając do swojego notatnika. Jason

obserwował go podczas pisania. Policjant miał szczególny zwyczaj oblizywania
końca ołówka w przerwach między zdaniami.

W tym momencie w drzwiach pojawiła się kolejna postać. Kobieta obeszła stół

i znalazła się po prawej stronie Jasona. Zarówno lekarz, jak i detektyw, poderwali się
na nogi. Nowo przybyła była drobna i niewysoka. Jej głos, którego siła kontrastowała
z jej wymiarami, wypełnił niewielkie pomieszczenie.

– Proszę usiąść – poleciła, uśmiechając się do Currana, którego najwidoczniej

znała.

Jason ocenił ją na ponad trzydzieści lat. Miała drobne, delikatne rysy, a wysoko

wygięte brwi nadawały jej niewinny wygląd. Nosiła ciemną, skromną sukienkę
z koronkowym kołnierzykiem. Jason miał kłopoty z powiązaniem jej wyglądu ze
stanowiskiem jednego z lekarzy sądowych miasta Bostonu.

background image

– O co chodzi? – zapytała, przechodząc od razu do rzeczy.
Wokół jej oczu widniały ciemne obwódki i Jason zgadywał, że pracowała tego

dnia od wczesnego ranka.

Detektyw Curran odchylił krzesło i zaczął huśtać się na jego dwóch nogach.
– Nagły zgon lekarza w restauracji na North End. Widać było, że zwymiotował

ogromną ilość krwi...

– Wykrztusił, byłoby lepszym określeniem – przerwał Jason.
– Zatem jak to było? – zapytał detektyw, opadając wraz z krzesłem z głośnym

stuknięciem. Oblizał koniec ołówka, żeby dokonać poprawki.

– Wymioty oznaczałyby, że krew pochodziła z układu pokarmowego – wyjaśnił

Jason. – Ta krew wyraźnie płynęła z płuc. Była jasnoczerwona i pienista.

– Pienista! Podoba mi się to słowo – zauważył Curran. Pochylił się nad notesem,

korygując zapiski.

– Przypuszczam, że to była krew tętnicza – upewniła się doktor Danforth.
– Tak uważam – potwierdził Jason.
– Co oznacza...? – dopytywał się Curran.
– Prawdopodobnie pęknięcie aorty – udzieliła odpowiedzi doktor Danforth.

Trzymała ręce na kolanach, jakby była na popołudniowej herbatce. – Aorta jest
głównym naczyniem, które opuszcza serca – dodała na użytek Currana. – Niesie
utlenowaną krew do całego organizmu.

– Dziękuję – rzekł policjant.
– Wygląda na raka płuc albo tętniak – dorzuciła pani doktor. – Tętniak jest

nieprawidłowym poszerzeniem naczynia krwionośnego.

– Jeszcze raz dziękuję – powtórzył policjant. – To takie pomocne, kiedy ludzie

wiedzą, że jestem laikiem.

Jasonowi w nagłym przebłysku przypomniał się Peter Falk w roli detektywa

Columbo. Był całkiem pewny, że Curran nie jest laikiem.

– Zgodzi się pan, doktorze? – zapytała Danforth, patrząc prosto na Jasona.
– Głosowałbym za rakiem płuca – odpowiedział Jason. – Hayes był nałogowym

palaczem.

– To zwiększa prawdopodobieństwo.
– Żadnych możliwości przestępstwa? – dopytywał się Curran, spoglądając na

panią patolog spod swoich ciężkich powiek.

Doktor Danforth zaśmiała się krótko.
– Jeśli diagnoza jest taka, jak przypuszczam, jedyne przestępstwo, wchodzące

w grę, byłoby popełnione przez Stwórcę – albo przemysł tytoniowy.

– Tak właśnie myślałem – potwierdził Curran, zatrzaskując notatnik i chowając

ołówek do kieszeni.

background image

– Czy zamierza pani dokonać autopsji teraz? – spytał Jason.
– Dobry Boże, nie – zaprotestowała doktor Danforth. – Jeśli byłyby jakieś

naglące powody, mogłabym. Ale nie ma. Zrobimy to zaraz z samego rana. Będziemy
mieć jakieś wyniki do dziesiątej trzydzieści, czy coś kolo tego, jeśli chciałby pan
zadzwonić w tej sprawie.

Curran oparł ręce na stole, jakby miał wstawać. Zamiast tego, powiedział:
– Doktor Howard twierdzi, że zmarły uważał, że ktoś próbuje go zabić. Mam

rację, doktorze?

Jason skinął głową.
– Zatem...– zaczął Curran. – Czy mogłaby pani mieć to na względzie, dokonując

sekcji?

– Dobrze – zgodziła się doktor Danforth. – Mamy szeroko otwarte oczy we

wszystkich przypadkach, które badamy. To nasza praca. Teraz, jeśli panowie mi
wybaczą, chciałabym pojechać do domu. Nie miałam nawet okazji zjeść obiadu.

Jason poczuł lekką falę nudności. Zastanawiał się, jak Margaret Danforth mogła

odczuwać głód po spędzeniu dnia na krojeniu trupów. Curran powiedział do niego
dokładnie to samo, kiedy schodzili na Parter. Zaofiarował Jasonowi podwiezienie, ale
ten odrzekł, że oczekuje na przyjaciela. Właśnie, gdy to mówił, drzwi prowadzące na
ulicę otworzyły się i weszła Shirley.

– Niezły przyjaciel – szepnął Curran i mrugnął, wychodząc.
Jeszcze raz Shirley zjawiła się jak fatamorgana. Na przyjęcie założyła czerwoną,

obcisłą jedwabną sukienkę, ściągniętą szerokim, czarnym skórzanym pasem. Jej
wygląd, silnie przypominający o życiu i witalności, stanowił tak wyraźny kontrast
z brudną trupiarnią, że Jason poczuł nieodparty przymus zabrania jej stąd jak
najszybciej, zanim dotknie ją jakaś diabelska siła. Ona jednak oparła się temu
pragnieniu. Objęła go ramionami i przycisnęła jego głowę do siebie w szczerym
odruchu współczucia. Jason zmiękł. Własna reakcja zaskoczyła go. Stwierdził, że
walczy z łzami jak młodzieniaszek. To było krępujące.

Odchyliła się do tyłu i spojrzała mu w oczy. Zdobył się na krzywy uśmieszek.
– Co za dzień – jęknął.
– Co za dzień! – zgodziła się. – Są jakieś powody, dla których musisz tu zostać?
Jason potrząsnął głową.
– Dobrze, zabieram cię do domu – oznajmiła wyprowadzając go na zewnątrz,

gdzie jej BMW stało zaparkowane w niedozwolonym miejscu. Wsiedli i samochód
ruszył.

– Dobrze się czujesz? – zapytała Shirley, kiedy jechali Massachusetts Avenue.
– Teraz dużo lepiej – Jason popatrzył na profil Shirley, oświetlany błyskami

miejskich świateł. – Jestem po prostu przygnieciony tymi wszystkimi zgonami.

background image

Muszę lepiej pracować.

– Jesteś zbyt twardy dla siebie. Nie możesz brać odpowiedzialności za

wszystkich. Poza tym, Hayes nie był twoim pacjentem.

– Wiem.
Jechali przez chwilę w milczeniu. Potem kobieta odezwała się.
– Sprawa Hayesa to tragedia. Był bliski geniuszu i nie mógł mieć więcej niż

czterdzieści pięć lat.

– Miał tyle lat, co ja – odparł Jason. – Był w mojej grupie na studiach

medycznych.

– Nie wiedziałam – zdziwiła się Shirley. – Wyglądał na dużo starszego.
– Zwłaszcza ostatnio – potwierdził Jason.
Minęli filharmonię. Skończył się właśnie jakiś koncert i mężczyźni w czarnych

krawatach wychodzili na wejściowe schody.

– Co miał do powiedzenia anatomopatolog? – spytała Shirley.
– Prawdopodobnie nowotwór. Ale nie zamierzają zrobić sekcji wcześniej, niż

jutro rano.

– Sekcji? Kto dał zgodę?
– Nie jest potrzebna, jeśli lekarz sądowy uważa, że są jakieś niejasności co do

zgonu.

– Ale jakie niejasności? Powiedziałeś, że ten człowiek miał zawał.
– Nie powiedziałem, że to był zawał. Powiedziałem, że to było coś w tym

rodzaju. Z pewnością istnieje przepis, nakazujący im przeprowadzenie badania
pośmiertnego w każdym przypadku nieoczekiwanej śmierci. Detektyw właściwie
mnie przesłuchiwał.

– Wygląda to na marnotrawienie pieniędzy podatników – stwierdziła Shirley,

kiedy skręcali w lewo w Beacon Street.

– Dokąd jedziemy? – zapytał raptem Jason.
– Zabieram cię ze sobą do domu. Moi goście nadal tam będą. Dobrze ci to zrobi.
– Nie ma mowy – sprzeciwił się mężczyzna. – Nie jestem w towarzyskim

nastroju.

– Na pewno? Nie chcę, żebyś to przeżuwał. Ci ludzie zrozumieją.
– Proszę – nalegał. – Nie mam siły do rozmowy. Po prostu potrzebuję snu. Poza

tym, popatrz na mnie, jestem ruiną.

– W porządku, jeśli tak to traktujesz – zgodziła się Shirley. Skręciła w lewo

w następną przecznicę, potem znowu w lewo w Commonwealth Avenue, kierując się
w stronę Beacon Hill. Po chwili milczenia, odezwała się: – Obawiam się, że śmierć
Hayesa będzie dużym ciosem dla GHP. Liczyliśmy, że dostarczy jakichś
interesujących wyników. Skutki będą szczególnie ciężkie dla mnie, jako że jestem

background image

odpowiedzialna za zatrudnienie.

– Zatem zastosuj się do jednej ze swoich własnych rad – rzekł Jason. – Nie

możesz brać na siebie odpowiedzialności za stan jego zdrowia.

– Wiem. Ale spróbuj to powiedzieć na zebraniu rady nadzorczej.
– W takim razie przypuszczam, że powinienem ci powiedzieć. Jest więcej złych

wieści. Okazuje się, że Hayes wierzył, że dokonał prawdziwie przełomowego
odkrycia. Coś niezwykłego. Wiesz coś o tym?

– Absolutnie nic – Shirley była widocznie poruszona. – Powiedział ci, co to było?
– Niestety, nie – stwierdził Jason. – A ja nie byłem pewny, czy mam mu wierzyć,

czy nie. Zachowywał się dość dziwacznie, oględnie mówiąc; oświadczył, że ktoś chce
go zabić.

– Myślisz, że miał załamanie nerwowe?
– Przeleciało mi to przez głowę.
– Biedny człowiek. Jeśli naprawdę coś odkrył, GHP poniesie Podwójną stratę.
– Ale jeśli dokonał jakiegoś ważnego odkrycia, czy nie będziecie mogli dojść, co

to jest?

– Najwyraźniej nie znałeś doktora Hayesa. To był niezwykle skryty człowiek,

pod względem osobistym i zawodowym. Połowę z tego, co wiedział, przechowywał
w głowie.

Minęli Boston Garden, potem okrężną drogą skierowali się do Beacon Hill,

willowej enklawy domów o ceglanych frontonach w centrum Bostonu, gdzie
jednokierunkowe uliczki czyniły jazdę koszmarem.

Przeciąwszy Charles Street Shirley wjechała w Mt. Vernon i wydostała się na

brukowany Louisburg Square. Kiedy Jason postanowił porzucić podmiejski żywot
i spróbować miasta, szczęście uśmiechnęło się do niego. Znalazł apartament z jedną
sypialnią, z widokiem na plac, w wielkiej kamienicy, której właściciel zostawił sobie
część budynku, ale rzadko tam mieszkał. Dla Jasona była to doskonała lokalizacja,
gdyż mieszkanie łączyło się z prawdziwym miejskim skarbem – miejscem do
parkowania.

Jason wysiadł z samochodu i wsadził głowę przez otwarte okienko.
– Dziękuję za podwiezienie. To wiele znaczyło. – Wyciągnął rękę i ścisnął

Shirley za ramię.

Dziewczyna nagle chwyciła go za krawat i przyciągnęła jego głowę do swojej.

Pocałowała go mocno, dodała gazu i zniknęła.

Jason stał przy krawężniku w smudze światła rzucanego przez latarnię

i obserwował ją, znikającą w Pinckney Street. Odwracając się do drzwi, poszukał
w kieszeni kluczy. Był zadowolony, że weszła w jego życie i pierwszy raz
uświadomił sobie, że istnieje między nimi możliwość prawdziwego związku.

background image
background image

ROZDZIAŁ TRZECI

To nie była dobra noc. Za każdym razem, kiedy Jason zamykał oczy, widział

dziwny wyraz twarzy Hayesa tuż przed tragedią i wciąż od nowa doświadczał uczucia
bezsilności, obserwując, jak życie ucieka z naukowca wraz z krwią, płynącą z jego
ust.

Scena ta prześladowała lekarza w drodze do pracy, aż przypomniał sobie coś,

o czym zapomniał powiedzieć zarówno Curranowi, jak i Shirley. Hayes stwierdził, że
jego odkrycie nie jest już tajemnicą i że zostało wykorzystane. Cokolwiek by to
znaczyło, jadąc do GHP Jason postanowił zadzwonić do detektywa, ale kiedy tylko
wszedł do budynku został wezwany bezpośrednio do oddziału kardiologicznego.

Brian Lennox miał się dużo gorzej. Po krótkim badaniu Jason uświadomił sobie,

że niewiele już może zrobić. Nawet konsultacja kardiologiczna, której zażądał dzień
wcześniej, nie dawała podstaw do optymizmu, chociaż Harry Sarnoff zaplanował
pilną koronarografię na dzisiejszy ranek. Jedyną nadzieją było to, że może chirurgia
będzie mogła coś pomóc.

Na zewnątrz izolatki Briana, pielęgniarka zapytała:
– Jeśli Lennox się zatrzyma, chce pan, żeby go reanimować? Zdaje się, że nawet

nerki nie są wydolne.

Jason nienawidził takich decyzji, ale odparł stanowczo, że życzy sobie, aby ten

człowiek był reanimowany przynajmniej do momentu, kiedy otrzymają wyniki
badania koronarograficznego.

Reszta obchodu była również przygnębiająca. Pacjenci cukrzycowi, z których

każdy miał powikłania wielosystemowe, czuli się bardzo źle. Dwóch z nich było
w stadium niewydolności nerek, a trzeci był nią zagrożony. Na domiar złego
u żadnego z nich dolegliwości te nie były powodem przyjęcia do szpitala.
Niewydolność nerek rozwinęła się wtedy, gdy Jason leczył ich inne schorzenia.

Dwóch pacjentów z białaczką wbrew oczekiwaniom niemal nie reagowało na

leczenie. Obaj znajdowali się w ciężkim stanie kardiologicznym, chociaż zostali
przyjęci z powodu objawów oddechowych. U dwójki chorych na AIDS nastąpiło
bardzo wyraźne pogorszenie. Jedynymi pacjentkami w dobrym stanie były dwie
młode dziewczyny z zapaleniem wątroby. Ostatnim badanym był
trzydziestopięcioletni mężczyzna przyjęty na badanie zastawek serca. W dzieciństwie
przechodził rzut gorączki reumatycznej. Na szczęście jego stan nie uległ zmianie.

Przychodząc do swojego biura Jason musiał być niewzruszony wobec Klaudii.

Wiadomości o śmierci Hayesa rozeszły się już po całym kompleksie GHP i sekretarka
wychodziła z siebie z ciekawości. Jason oświadczył jej, że nie zamierza o tym
rozmawiać. Nalegała. Kazał jej opuścić gabinet. Potem przeprosił ją i przedstawił

background image

w skrócie przebieg wydarzeń. Przed dziesiątą trzydzieści miał przygnębiający telefon
od Sarnoffa. Tętnice wieńcowe Briana Lennoxa przedstawiały się dużo gorzej, ale nie
było w nich ogniskowych zwężeń. Innymi słowy, w szybkim tempie wypełniały się
równomiernie blaszkami miażdżycowymi i nie było żadnej szansy na operację.
Sarnoff stwierdził, że nigdy nie widział tak gwałtownego postępu i prosił Jasona
o pozwolenie na opisanie tego przypadku. Lekarz odparł, że nie ma nic przeciwko
temu.

Po rozmowie z Sarnoffem Jason na kilka minut zamknął się w pokoju. Kiedy

poczuł się emocjonalnie przygotowany, zadzwonił na oddział intensywnej opieki
kardiologicznej i poprosił pielęgniarkę, zajmującą się Brianem Lennoxem. Kiedy
podeszła do telefonu, omówił z nią wyniki koronarografii. Zdecydował, że Brian
Lennox nie powinien podlegać reanimacji. Przy braku jakiejkolwiek nadziei
cierpienie tego człowieka nie powinno być przedłużane. Zgodziła się. Po odłożeniu
słuchawki wpatrywał się w aparat. Momenty takie, jak ten, kazały mu się
zastanawiać, dlaczego w ogóle poszedł na medycynę.

W porze lunchu Jason postanowił osobiście sprawdzić wyniki autopsji Hayesa.

W dziennym świetle kostnica nie była już tak niesamowitym miejscem – raczej
jeszcze jednym starzejącym się, popadającym w ruinę, niezbyt czystym budynkiem.
Nawet egipskie motywy architektoniczne były bardziej śmieszne, niż przytłaczające.
Mimo wszystko Jason unikał jednak sali, w której przechowywano ciała i skierował
się prosto do ciasnego biura Margaret Danforth, tuż obok biblioteki. Siedziała
przygarbiona nad biurkiem, zajadając coś, co wyglądało na Big Maca. Gestem
zaprosiła go do wejścia, uśmiechając się.

– Witam.
– Przepraszam, że jestem natrętny – zaczął Jason, siadając. Jeszcze raz zdumiał

się, jak drobna i kobieca wydawała się Margaret w porównaniu ze swoją pracą.

– Nie jest pan – odparła. – Zrobiłam sekcję doktora Hayesa dziś rano. – Odchyliła

się na oparcie krzesła, które skrzypnęło cicho. – Była mała niespodzianka. To nie był
rak.

– Co w takim razie?
– Tętniak. Tętniak aorty, który pękł do drzewa oskrzelowego. Ten człowiek nigdy

nie chorował na kiłę?

Jason pokręcił głową.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Raczej bym w to wątpił.
– Cóż, to wygląda dziwnie – stwierdziła Margaret. – Nie ma pan nic przeciwko

temu, żebym skończyła jeść? Za kilka minut mam następną autopsję.

– Ależ nic – odrzekł Jason, zastanawiając się, jak kobieta może jeść. Jego własny

żołądek trochę się buntował. W całym budynku unosił się lekki rybi odór. – Co jest

background image

takie dziwne?

Margaret przeżuła kęs, potem przełknęła.
– Aorta była krucha, trochę serowata. Podobnie tchawica. Nigdy nie widziałam

nic podobnego, z wyjątkiem jednego faceta, którego sekcjonowałam i który miał sto
czternaście lat. Uwierzy pan? Opisano to w „The Globe”. Miał czterdzieści cztery
lata, kiedy zaczęła się pierwsza wojna światowa. Zdumiewające.

– Kiedy będziecie mieli wyniki badań mikroskopowych?
Margaret zrobiła gest zakłopotania.
– Za dwa tygodnie – odparła. – Nie mamy funduszy na zatrudnienie

wystarczającej liczby personelu. Zrobienie preparatów trwa tylko chwilę.

– Gdyby mogła mi pani przekazać jakieś próbki, mógłbym dać je do opracowania

naszej patologii.

– Musimy zrobić to sami. Jestem pewna, że pan to rozumie.
– Nie chciałem sugerować zrobienia tego za was – tłumaczył Jason. – Chciałem

powiedzieć, że my możemy zrobić to także. To oszczędziłoby trochę czasu.

– Dlaczego nie? – Wstając, Margaret ugryzła następny potężny kęs hamburgera

i gestem poprosiła Jasona, żeby poszedł za nią. Schodami wspięli się na piętro, gdzie
mieściła się sala sekcyjna.

Było to długie, czworokątne pomieszczenie, z czterema stołami z nierdzewnej

stali, stojącymi prostopadle do dłuższej ściany. Wypełniał je silny zapach formaliny
i innych płynów o nieodgadnionym składzie. Dwa stoły były zajęte, pozostałe dwa
właśnie czyszczono. Margaret, świetnie tu zadomowiona, podprowadziła Jasona do
zlewu, kończąc jednocześnie jeść hamburgera. Przejrzała pewną liczbę butelek na
próbki, zamkniętych plastikowymi zakrętkami, i wybrała kilka. Potem, z każdej
kolejno, wyławiała zawartość, umieszczała ją na desce i odkrawała kawałek próbki
ostrzem, podobnym do typowego kuchennego noża. Następnie przygotowała nowe
naczynia, oznaczyła je, napełniła formaldehydem i umieściła w nich odpowiednie
próbki. W końcu zapakowała je w brązową papierową torbę, którą wręczyła
Jasonowi. Wszystko to zostało wykonane z rzucającą się w oczy wprawą.

W szpitalu Jason poszedł do zakładu patologii, gdzie znalazł doktora Jacksona

Madsena, pochylonego nad mikroskopem. Doktor Madsen, wysoki chudy mężczyzna,
który mając sześćdziesiątkę nadal z dumą brał udział w maratonach, wyraził mu
współczucie z powodu incydentu z Hayesem.

– Nic się tu nie ukryje – trochę kwaśno skomentował Jason.
– To oczywiste – odparł Jackson. – Socjologicznie szpital jest jak małe

miasteczko. Trzęsie się od plotek. – Zerkając na brązową papierową torbę dodał: –
Masz coś dla mnie?

– W pewnym sensie – Jason przeszedł do wyjaśnień, skąd pochodzi materiał

background image

i dodał, że ponieważ zabarwienie preparatów w miejskim laboratorium trwa dwa
tygodnie, zastanawiał się, czy Jackson nie miałby nic przeciwko opracowaniu ich
w laboratorium GHP.

– Z przyjemnością – odparł patolog, biorąc torbę. – Przy okazji, chciałbyś poznać

wyniki sekcji Harringa?

Jason przełknął ślinę.
– Oczywiście.
– Pęknięcie serca. Pierwszy przypadek, jaki widziałem od lat. Otworzyła się lewa

komora. Okazało się, że większa część serca objęta była zawałem, a kiedy je
sekcjonowałem, miałem wrażenie, że wszystkie naczynia wieńcowe są zajęte. Ten
człowiek miał najcięższą chorobę wieńcową, jaką widziałem od lat.

Oto nasze cudowne testy profilaktyczne, pomyślał Jason. Poczuł chęć

usprawiedliwienia się. Wyjaśnił Jacksonowi, że przejrzał kartę Harringa i nie mógł
znaleźć żadnych oznak zbliżającej się katastrofy w EKG, zrobionym zaledwie
miesiąc przed śmiercią pacjenta.

– Lepiej sprawdź swoje maszyny – poradził Jackson. – Mówię ci, serce tego

człowieka wyglądało bardzo źle. Skrawki mikroskopowe powinny być gotowe jutro,
jeśli cię to interesuje.

Idąc do siebie Jason rozważał uwagę Jacksona. Pomysł o uszkodzeniu

elektrokardiografu nie przyszedł mu wcześniej do głowy. Zanim jednak dotarł do
swojego gabinetu, odrzucił tę koncepcję. Było zbyt wiele metod sprawdzenia, czy
aparat do EKG funkcjonuje prawidłowo. Ponadto do zrobienia zapisu w spoczynku
i EKG wysiłkowego użyto dwóch różnych urządzeń. Jednak myśląc o tym,
uświadomił sobie, że przy przyjmowaniu do pracy w GHP również Hayes został
poddany kompletnemu badaniu lekarskiemu. Każdy temu podlegał.

Po przekazaniu przez Klaudię wiadomości o telefonach, Jason poprosił ją, żeby

sprawdziła, czy doktor Alvin Hayes miał kartę pacjenta. Chciał ją zobaczyć. Sam,
unikając Sally, poszedł na radiologię. Z pomocą jednej z sekretarek zlokalizował
teczkę Alvina Hayesa. Jak się tego spodziewał, zawierała rutynowe prześwietlenie
klatki piersiowej, zrobione przed sześcioma miesiącami. Spojrzał na nie pospiesznie.
Potem, uzbrojony w negatyw, odszukał jednego z czterech zatrudnionych tam
radiologów. Milton Perlman, lekarz, opuszczał właśnie pokój fluoroskopowy, kiedy
Jason złapał go za guzik i opisał śmierć Hayesa i wyniki autopsji, wręczając mu
zdjęcie klatki piersiowej. Milton zabrał kliszę z powrotem do swojego gabinetu,
umieścił ją w negatoskopie i włączył światło. Oglądał rentgen przez całą minutę,
zanim oddał go Jasonowi.

– Zero tętniaka – stwierdził. Pochodził z Zachodniej Virginii i lubił mówić tak,

jakby dopiero wczoraj opuścił farmę. – Aorta wygląda normalnie, bez zwapnień.

background image

– Jak to możliwe? – dopytywał się Jason.
– Musi tak być. – Milton sprawdził nazwisko i numer oddziału na negatywie. –

Przypuszczam, że zawsze istnieje jakaś szansa pomylenia nazwiska, ale wątpię w to.
Jeśli ten człowiek zmarł z powodu tętniaka, to rozwinął się on w ciągu ostatniego
miesiąca.

– Nigdy nie słyszałem o takim przypadku.
– Co mogę powiedzieć? – Milton rozłożył ręce.
Jason wrócił do swojego gabinetu, rozmyślając nad tym problemem. Tętniak

mógł się szybko powiększyć, zwłaszcza, jeśli u ofiary występowało połączenie
choroby naczyniowej i wysokiego ciśnienia tętniczego, ale kiedy badano Hayesa jego
ciśnienie krwi i tony serca były, tak jak się spodziewał, prawidłowe. Jason
uświadamiał sobie, że przy braku jakichkolwiek oznak choroby naczyniowej niewiele
mógł w tym momencie zrobić, poza czekaniem na wyniki badań mikroskopowych.
Może Hayes zaraził się jakąś dziwną infekcją, która zaatakowała jego naczynia
krwionośne, włączając w to aortę. Po raz pierwszy Jason zastanowił się, czy nie
obserwują właśnie początku nowej i groźnej choroby.

Zmieniwszy marynarkę na biały fartuch, opuścił gabinet, dosłownie zderzając się

z Sally.

– Wypadłeś z harmonogramu! – zbeształa go.
– Jeszcze coś nowego? – odparł Jason, kierując się do pokoju badań A.
Przez połączenie ciężkiej pracy i odrobiny szczęścia nadrobił zaległości,

mieszcząc się w rozkładzie. Szczęście polegało na tym, że nie miał żadnych nowych
pacjentów, którzy wymagaliby pełnego opracowania, ani starych pacjentów z nowymi
dolegliwościami. O trzeciej była nawet przerwa. Ktoś odwołał wizytę.

Przez całe popołudnie Jason nie mógł przestać myśleć o sprawie Hayesa.

Korzystając z nieoczekiwanej wolnej chwili pobiegł na szóste piętro, do laboratorium
badawczego Hayesa. Pomyślał, że może jego asystentka będzie wiedziała, czy wielki
przełom, o którym zmarły wspominał, miał jakieś realne podstawy.

Zaraz po wyjściu z windy Jason poczuł się jak w innym świecie. Jedną z zachęt

dla Hayesa, aby rozpoczął pracę w GHP, było wybudowanie mu nowego
laboratorium, które zajmowało większą część szóstego piętra.

Umeblowanie położonego obok windy hallu stanowiły komfortowe skórzane

fotele, puszyste dywany, a nawet wielka przeszklona szafa biblioteczna, zapełniona
ostatnimi pracami na temat biologii molekularnej. Za tym salonem recepcyjnym
znajdował się schludny pokój, gdzie, jak oczekiwano, goście powinni włożyć białe
fartuchy i ochraniacze na buty. Jason spróbował pchnąć drzwi. Były otwarte, więc
wszedł.

Włożył fartuch i ochraniacze i nacisnął klamkę wewnętrznych drzwi. Jak się

background image

spodziewał, były zamknięte na klucz. Obok futryny umieszczono przycisk dzwonka.
Nacisnął go i czekał. W nadprożu zamigotała czerwona lampka kamery telewizyjnej
wewnętrznego systemu obserwacji. Drzwi zabrzęczały, otwierając się, i Jason wszedł.

Laboratorium dzieliło się na dwie główne sekcje. Pierwsza, wykonana z białych

tafli termoodpornego tworzywa i białej glazury, obejmowała dużą salę centralną
i kilka gabinetów po jednej stronie. Przy zamontowanym na suficie oświetleniu
jarzeniowym efekt był oślepiający. Pomieszczenie wypełniała wyrafinowana
aparatura, której większości Jason nie rozpoznawał. Zamknięte stalowe drzwi
oddzielały pierwszą część od drugiej. Napis obok drzwi głosił: ZWIERZĘTARNIA
I INKUBATORY BAKTERII. WSTĘP WZBRONIONY!

Przy jednym z szerokich stołów laboratoryjnych siedziała jasna blondynka, którą

Jason widział przy kilku okazjach w szpitalnej kafeterii. Miała ostre rysy, trochę orli
nos, a jej włosy były ciasno ściągnięte do tyłu we francuski węzeł. Jason widział, że
miała czerwone oczy, jakby płakała.

– Przepraszam, jestem doktor Jason Howard – przedstawił się, wyciągając rękę.

Uścisnęła ją. Miała chłodną skórę.

– Helene Brennquivist – odpowiedziała z lekkim skandynawskim akcentem.
– Czy ma pani chwilę czasu?
Helene nie odpowiedziała. Zamiast tego, zamknęła notes i odsunęła stos szalek

Petriego.

– Chciałbym zadać kilka pytań – ciągnął Jason. Stwierdził, że kobieta ma

niesamowitą zdolność zachowania obojętnego wyrazu twarzy.

– To jest, czy raczej było, laboratorium doktora Hayesa? – zapytał, krótkim

machnięciem wskazując otoczenie.

Skinęła głową.
– I – jak przypuszczam – pracowała pani z nim?
Kolejne skinięcie głową, mniej wyraźne, niż poprzednio. Jason miał wrażenie, że

wzbudził już w swojej rozmówczyni gotowość do obrony.

– Przyjmuję, że słyszała już pani złe wieści o doktorze Hayesie – powiedział.

Tym razem zamrugała, a Jasonowi wydawało się, że dostrzegł błysk łez.

– Byłem z doktorem, kiedy umarł – wyjaśnił Jason, obserwując uważnie Helene.

Z wyjątkiem wilgotnych oczu wydawała się dziwnie pozbawiona uczuć i Jason
zastanawiał się, czy była to forma żalu. – Tuż przed śmiercią powiedział mi, że
dokonał znaczącego odkrycia naukowego...

Jason pozwolił, by jego uwaga zawisła w powietrzu, mając nadzieję na jakąś

właściwą odpowiedź. Nie było żadnej. Helene ledwie odwzajemniła jego spojrzenie.

– Czy tak było? – zapytał, pochylając się do przodu.
– Nie wiedziałam, że skończył pan mówić – odezwała się Helene. – To nie było

background image

pytanie, rozumie pan.

– Faktycznie – przyznał Jason. – Miałem tylko nadzieję, że Pani odpowie. Nadal

wierzę, że wie pani, o czym mówił doktor Hayes.

– Obawiam się, że nie. Inni ludzie z administracji już tu byli, zadając mi te same

pytania. Niestety, nie mam pojęcia, do czego mogła się odnosić uwaga doktora
Hayesa.

Jason wyobraził sobie, że odwiedzenie Helene było pierwszą czynnością Shirley

dziś rano.

– Jest pani jedyną osobą, oprócz doktora Hayesa, która pracuje w tym

laboratorium?

– Tak – potwierdziła kobieta. – Mieliśmy sekretarkę, ale doktor Hayes zwolnił ją

trzy miesiące temu. Uważał, że za dużo mówi.

– Obawiał, się, że o czym będzie mówić?
– O niczym i o wszystkim. Doktor Hayes wyjątkowo dbał o dyskrecję. Zwłaszcza

w zakresie swojej pracy.

– Tego właśnie wszędzie się dowiaduję – przytaknął Jason. Jego początkowe

wrażenie, że Hayes stawał się paranoikiem, zdawało się potwierdzać. Nalegał jednak:
– Co dokładnie pani robi, panno Brennquivist?

– Jestem biologiem molekularnym. Jak doktor Hayes, ale daleko mi do jego

możliwości. Używam technik rekombinacji DNA, żeby zmienić bakterie E. coli w ten
sposób, by produkowały różne proteiny, którymi interesował się doktor Hayes.

Jason skinął głową, jakby zrozumiał. Słyszał termin „rekombinowane DNA”, ale

miał tylko niejasne pojęcie, co on naprawdę znaczy. Odkąd ukończył medycynę, na
tym polu dokonała się prawdziwa rewolucja naukowa. Jedną rzecz pamiętał jednak
dokładnie, a były to obawy, że badania nad rekombinowanym DNA mogą
doprowadzić do wyprodukowania bakterii zdolnych spowodować nowe i nieznane
choroby. Mając świeżo w pamięci nagłą śmierć Hayesa, zapytał:

– Czy wyhodowaliście jakieś nowe, potencjalnie niebezpieczne szczepy?
– Nie – odparła bez wahania Helene.
– Jak może być pani taka pewna?
– Z dwóch powodów. Przede wszystkim, to ja robiłam całą pracę przy

rekombinowanych bakteriach, a nie doktor Hayes. Po drugie, używamy linii bakterii
E. coli, które nie mogą rosnąć poza laboratorium.

– Aha – rzekł Jason, zachęcająco kiwając głową.
– Doktor Hayes interesował się wzrostem i dojrzewaniem. Spędził większość

czasu izolując z osi podwzgórzowo-przysadkowej czynniki wzrostu, odpowiedzialne
za dojrzewanie i rozwój płciowy. Czynniki wzrostu są białkami. Jestem pewna, że
pan wie o tym.

background image

– Oczywiście – przytaknął Jason. Co za szczególna kobieta, pomyślał. Z początku

konwersacja przypominała wyrywanie zębów. Teraz, kiedy jego rozmówczyni
znalazła się na gruncie naukowym, okazała się niezwykle wymowna.

– Doktor Hayes dawał mi jakieś białko, a ja miałam wyprodukować je przy

pomocy technik rekombinacji DNA. To jest właśnie to, czym się tu zajmuję. –
Odwróciła się do stosu szalek Petriego i podniosła jedną, zdejmując pokrywkę.
Podała szalkę Jasonowi. Na powierzchni widniały białawe kępki kolonii
bakteryjnych.

Helene odłożyła szalkę na właściwe miejsce.
– Doktora Hayesa fascynowało włączanie i wyłączanie genów, równowaga

pomiędzy represją i ekspresją i rola białek represorowych, które łączą się z DNA.
Używał genu hormonu wzrostu jako prototypu. Chciałby pan zobaczyć jego ostatnią
mapę chromosomu 17?

– Jasne – zgodził się Jason, zmuszając się do uśmiechu.
W laboratorium zabrzmiał brzęczyk, na chwilę tłumiąc niskie buczenie sprzętu

elektronicznego. Ekran na wprost Helene ożywił się, pokazując w przedsionku
czworo ludzi i psa. Jason rozpoznał natychmiast dwoje z nich – Shirley Montgomery
i detektywa Michaela Currana. Pozostali dwaj byli obcy.

– O, Boże – mruknęła Helene, sięgając ręką do przycisku otwierającego drzwi.
Jason wstał, kiedy nowo przybyli wchodzili do pomieszczenia. Shirley poczuła

chwilowe zdumienie, widząc Jasona, ale spokojnie przedstawiła Helene detektywa
Currana. Kiedy policjant zaczął ją wypytywać, Shirley wzięła Jasona pod ramię
i poprowadziła go do najbliższego gabinetu, który musiał należeć do Hayesa. Ściany
pokrywały fotografie, przedstawiające zbliżenia ludzkich genitaliów
w poszczególnych stadiach anatomicznej ewolucji dojrzewania. Wszystkie były
staranie oprawione w ramy z nierdzewnej stali.

– Interesująca dekoracja – mruknął Jason.
Shirley zachowywała się tak, jakby nie dostrzegała zdjęć. Jej zwykle spokojna

twarz wyrażała obecnie niepokój i irytację.

– Ta sprawa wymyka się z rąk.
– Co masz na myśli? – zapytał Jason.
– Podobno ostatniej nocy policja dostała anonimową informację, że doktor Alvin

Hayes handlował narkotykami. Przeszukali jego mieszkanie i znaleźli znaczną ilość
heroiny, kokainy i gotówki. Teraz mają nakaz rewizji w laboratorium.

– Mój Boże! – Jason nagle zrozumiał obecność psa.
– A jakby tego było mało, stwierdzili, że mieszkał z jakąś kobietą, Carol Donner.
– To nazwisko brzmi znajomo – zauważył Jason.
– Cóż, nie powinno – powiedziała surowo Shirley. – Carol Donner jest erotyczną

background image

tancerką w Club Cabaret w Combat Zone.

– Zatem będę potępiony – zachichotał mężczyzna.
– Jason! – ucięła Shirley. – Tu nie ma nic do śmiechu.
– Ja się nie śmieję – zaprotestował. – Po prostu jestem zdumiony.
– Jeżeli uważasz, że ty jesteś zdumiony, to co powie rada dyrektorów?

I pomyśleć, że nalegałam, żeby zatrudnić Hayesa. Już sama śmierć tego człowieka
wystarczy. Wkrótce zacznie się koszmar z prasą.

– Co zamierzasz zrobić? – spytał Jason.
– Nie mam pojęcia – przyznała Shirley. – W tym momencie moja intuicja mówi

mi, że im mniej robimy, tym lepiej.

– Co myślisz o przełomowym odkryciu Hayesa?
– Uważam, że ten człowiek fantazjował. Pomyśl o narkotykach i tancerce topless,

na miłość boską!

Wściekła, wróciła do głównej sali laboratorium, gdzie detektyw Curran nadal

pilnie indagował Helene. Pozostali dwaj mężczyźni z psem metodycznie
przeszukiwali laboratorium. Jason obserwował ich przez pewien czas, potem
przeprosił, tłumacząc się nadchodzącym końcem godzin pracy. Miał jeszcze garstkę
pacjentów do zbadania, czekał go również obchód w szpitalu.

Jadąc do domu utwierdził się w przekonaniu, że Hayes był bliższy raczej

załamania nerwowego, niż przełomu w nauce. Zatrzymał się przy bibliotece
i wypożyczył cienki tom zatytułowany Rekombinowane DNA: wprowadzenie dla
nienaukowców.

Ruch w godzinach szczytu był, jak zawsze w Bostonie, brutalną walką i kiedy

Jason wysiadł z samochodu przed swoim domem czuł, jak zwykle, ulgę, że udało mu
się wyjść z tego bez szwanku. Zaniósł teczkę do mieszkania i położył ją na biurku
w małym gabinecie, którego okna wychodziły na plac. Bezlistne teraz wiązy
wyglądały na tle nocnego nieba jak szkielety. Zmieniono już czas na zimowy i na
zewnątrz panowała ciemność, chociaż była dopiero szósta czterdzieści pięć.
Przebrawszy się w strój do joggingu Jason pobiegł w dół Mt. Vernon Street,
przekroczył Storrow Drive po Arthur Fiedler Bridge i pobiegł wzdłuż rzeki Charles.
Dotarł do Boston University Brigde zanim skręcił. W przeciwieństwie do okresu
letniego było tam teraz niewielu biegaczy. W drodze powrotnej wstąpił do
supermarketu i kupił trochę świeżych owoców, miejscowego tasergala, rzeczy
potrzebne na sałatkę i butelkę kalifornijskiego chardonnay.

Jason lubił gotować i po wzięciu prysznicu przyrządził rybę, gotując ją

z niewielką ilością czosnku i oliwy. Przyprawił sałatkę i wyciągnął wino
z zamrażarki, gdzie włożył je, żeby się trochę zmroziło. Nalał sobie kieliszek. Kiedy
wszystko było gotowe, zaniósł jedzenie na tacy do swojej pracowni. Tak

background image

przygotowany otworzył niewielką książeczkę o rekombinacji DNA i naszykował się
na spędzenie nad nią wieczoru.

Pierwsza część książki była przypomnieniem ogólnych wiadomości. Jason

wiedział dobrze, że kwas dezoksyrybonukleinowy, lepiej znany jako DNA, był
molekułą w kształcie podwójnie plecionego, skręconego sznura. Zbudowany był
z powtarzających się podjednostek, zwanych zasadami, które miały właściwość
łączenia się w pary w bardzo specyficzny sposób. Poszczególne obszary DNA zwane
były genami, a każdy gen związany był z produkcją specyficznego białka.

Jason czuł się zachęcony do dalszej lektury i pociągnął łyk wina. Książka była

dobrze napisana i sprawiała, że przedmiot wykładu wydawał się jasny. Podobały mu
się ciekawostki, jak to, że każda ludzka komórka zawiera cztery miliardy par zasad.
Następna część książki zajmowała się bakteriami i faktem, że rozmnażają się one
łatwo i gwałtownie. W ciągu kilku dni z pojedynczej komórki wyjściowej można
otrzymać tryliony identycznych organizmów. Było to ważne, ponieważ w inżynierii
genetycznej bakterie służyły jako adresaci małych kawałków DNA. „Obce” DNA
było wbudowywane do własnego DNA bakterii, a potem, kiedy komórka ulegała
podziałowi, odtwarzała oryginalne fragmenty. Bakterie z nowo wbudowanym DNA
zwane były szczepem rekombinowanym, a nowa cząsteczka DNA była właśnie DNA
rekombinowanym. Jak dotąd szło nieźle.

Jason zjadł trochę ryby i sałatki, popijając winem. Następny rozdział był nieco

bardziej skomplikowany. Mówił o tym, jak geny w DNA sterują produkcją
właściwych im białek. Pierwsza część opisywała powstawanie kopii fragmentu DNA
w postaci cząsteczki, zwanej RNA przekaźnikowym. To RNA przekaźnikowe
kierowało później produkcją proteiny w procesie, zwanym transkrypcją. Jason wypił
jeszcze trochę wina. Ostatnia część rozdziału była szczególnie interesująca, jako że
wyjaśniała skomplikowane mechanizmy włączania i wyłączania genów.

Wstawszy od biurka, Jason przeszedł przez salon do kuchni. Otworzył lodówkę

i nalał sobie następny kieliszek. Z powrotem w gabinecie wyjrzał przez okno,
obserwując światła po przeciwnej stronie placu w Zgromadzeniu Świętej Małgorzaty.
Zawsze go zdumiewało, że w najmodniejszej willowej części Bostonu znajduje się
klasztor; porzucić świat materialny, zostać mniszką i wyprowadzić się do Louisburga!
Jason uśmiechnął się, otwierając ponownie swoją książkę o rekombinowanym DNA.
Usiadłszy, jeszcze raz przeczytał część o mechanizmach czasowych ekspresji genów.
Było to skomplikowane i fascynujące. Z książki wynikało, że odkryto mnóstwo
białek, które spełniały rolę represorów funkcji genów. Proteiny te wiązały się z DNA
lub powodowały jego skręcanie się, skrywając odpowiednie geny.

Jason zamknął książkę. Miał dość, jak na jeden wieczór. Poza tym rozdział

o kontroli genów był tym, czego nieświadomie szukał. Czytając tę część przypomniał

background image

sobie uwagę Hayesa, że jego głównym przedmiotem zainteresowań jest to, „jak geny
włączają się i wyłączają”. Helene powiedziała to samo innymi słowami.

Biorąc ze sobą wino Jason przeszedł do salonu. Z roztargnieniem pogładził

kryształowe lichtarze nad kominkiem, pozwalając swoim myślom rozważać
możliwości. Co mógł mieć na myśli Hayes, kiedy mówił, że dokonał przełomowego
odkrycia? Na chwilę Jason odsunął myśl, że jego rozmówca cierpiał na urojenia
wielkościowe. W końcu był światowej klasy badaczem i pracował zdumiewającą
liczbę godzin. Była więc szansa, że mówił prawdę. Jeśli dokonał odkrycia, powinno
ono dotyczyć włączania i wyłączania genów i prawdopodobnie wiązało się ze
wzrostem i dojrzewaniem. Wspomnienie fotografii genitaliów zdominowało na
chwilę umysł Jasona.

Z zadumy wyrwał go telefon. Dzwoniła przełożona pielęgniarek oddziału

kardiologicznego.

– Brian Lennox zmarł właśnie. Miał terminalny epizod migotania komór, które

przeszło w asystolię.

– Zaraz będę – odparł Jason. Odłożył słuchawkę i pomyślał o naukowym

żargonie pielęgniarki, rozpoznając, że był to jej sposób obrony przed uczuciami. Raz
jeszcze cień śmierci zawisł nad nim jak złowroga chmura.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Radiowy budzik wyrzucił Jasona z łóżka. Poprzedniego dnia wzmocnił siłę głosu,

obawiając się zaspać. Spędził znaczną część nocy pocieszając żonę Briana Lennoxa.
Podniósł gazetę ze stopni frontowych schodów, ogolił się i wziął prysznic, podczas
gdy ekspres dokonywał swojego zwykłego porannego cudu. Zanim się ubrał,
mieszkanie wypełnił aromatyczny zapach świeżo zaparzonej kawy. Z kubkiem
w dłoni wycofał się do pracowni, wyjmując „Boston Globe” z chroniącej go
plastikowej koperty.

Szukał działu sportowego, ale zatrzymał się na nagłówku pierwszej strony –

LEKARZ, NARKOTYKI I TANCERKA. Nie był to pochlebny artykuł o doktorze
Alvinie Hayesie. Autor wykorzystywał wstrząsającą śmierć Hayesa i nieuczciwie
wiązał ją z narkotykami znalezionymi w jego mieszkaniu, przyrównując nawet jego
romans z tancerką do sprawy profesora z Tufts Medical School, skazanego za
zamordowanie prostytutki. Artykułowi towarzyszyły dwie fotografie: zdjęcie Hayesa
z okładki „Time” i fotografia kobiety wchodzącej do Club Cabaret, zatytułowana
„Carol Donner wchodzi do swojego miejsca pracy”. Jason próbował dojrzeć, jak
wygląda Carol Donner, ale było to niemożliwe. Jedną rękę miała podniesioną,
osłaniając twarz. W tle widniał napis DZIEWCZĘTA Z COLLEGE’U TOPLESS.
Jasne, pomyślał z uśmiechem Jason.

Przeczytał resztę artykułu, współczując Shirley. Policja donosiła o dużej ilości

heroiny i kokainy, znalezionej w mieszkaniu na South End, które Hayes dzielił
z Carol Donner.

Howard udał się do szpitala, żeby stwierdzić, że jego pacjenci generalnie są

w złym stanie. U Matthew Cowena, któremu dzień wcześniej wykonano
cewnikowanie serca, wystąpiły dziwne objawy, alarmujące podobieństwem do
późnych symptomów Cedrica Harringa: zapalenie stawów, zaparcie, suchość skóry.
W normalnych warunkach żaden z nich nie zaniepokoiłby zbytnio Jasona. W świetle
ostatnich przypadków czuł się jednak nieswojo. Jeszcze raz dokonał przeglądu
nowych nieznanych chorób zakaźnych, których nie umiałby kontrolować. Miał
przeczucie, że stan Matthew niedługo się pogorszy.

Zamówiwszy konsultację dermatologiczną dla Cowena, lekarz ponuro udał się do

swojego gabinetu, gdzie Klaudia przywitała go informacją, że wyciągnęła badania
kontrolne do litery P. Dzwoniła do pacjentów i dowiedziała się, że tylko dwóch
skarży się na problemy zdrowotne.

Jason sięgnął po karty i otworzył je.
Pierwszą osobą była Holly Jennings, drugą Paul Klingler. Oboje przeszli badania

kontrolne w ciągu ostatniego miesiąca.

background image

– Zadzwoń do nich jeszcze raz – polecił Jason – i poproś, żeby przyjechali do nas

jak najszybciej nie niepokojąc ich.

– Trudno będzie ich nie zdenerwować. Co mam powiedzieć?
– Powiedz im, że chcemy powtórzyć niektóre testy. Użyj swojej wyobraźni.
W ciągu dnia postanowił sprawdzić, czy nie uda mu się wycyganić od laborantki

więcej wiadomości o Hayesie, ale w momencie, kiedy zobaczył Helene, zrozumiał
jasno, że nie da się oczarować.

– Czy policja coś znalazła? – zagadnął, wiedząc już, że odpowiedź jest przecząca.

Shirley telefonowała do niego i mówiła, że funkcjonariusze już odjechali, dodając:
„Bogu dzięki za każdy drobiazg”.

Helene pokręciła głową.
– Wiem, że jest pani zajęta – rzekł Jason – ale czy nie mogłaby mi pani poświęcić

minuty? Chciałbym zadać jeszcze kilka pytań.

Przerwała w końcu pracę i odwróciła się do gościa.
– Dziękuję – powiedział z uśmiechem. Wyraz jej twarzy nie zmienił się. Nie był

nieprzyjemny, po prostu obojętny.

– Nie chcę powracać do tego tematu – rzekł Jason – ale ciągle myślę o tym, co

doktor Hayes powiedział o naukowym przełomie. Czy jest pani pewna, że nie ma
żadnego pojęcia, co to mogło być? Byłoby tragiczne, gdyby prawdziwe odkrycie
medyczne zostało stracone.

– Powiedziałam panu wszystko, co wiem – odparła Helene. – Mogę panu pokazać

ostatnią mapę chromosomu 17, którą wykonał. Czy to pomoże?

– Spróbujmy.
Helene poprowadziła go do gabinetu Hayesa. Nie zwracała uwagi na pokrywające

ściany fotografie, ale Jasonowi się to nie udawało. Zastanawiał się, co za człowiek
mógł pracować w takim otoczeniu. Helene wyciągnęła wielką kartę, pokrytą
drobniutkim drukiem, na której przedstawiono sekwencję par zasad cząsteczki DNA,
tworzącej część chromosomu 17. Liczba par zasad była ogromna: setki i setki tysięcy.

– Obszar doktora Hayesa jest tutaj. – Wskazała dużą część, w której pary

oznaczone były czerwienią. – To są geny związane z hormonem wzrostu. Jest on
bardzo złożony.

– Całkowicie się z panią zgadzam – powiedział Jason. Wiedział, że musi dużo

więcej przeczytać, żeby to wszystko nabrało dla niego jakiegokolwiek sensu.

– Czy jest jakaś szansa, że to mapowanie doprowadziło do znaczącego odkrycia?
Helene myślała przez chwilę, potem pokręciła głową.
– Ta technika jest znana już od jakiegoś czasu.
– A co z rakiem? – zapytał Jason, strzelając. – Czy doktor Hayes mógł odkryć coś

na temat nowotworów?

background image

– Nie pracowaliśmy w ogóle nad nowotworami – zaprzeczyła Helene.
– Ale jeśli interesował się podziałem komórkowym i dojrzewaniem, możliwe, że

odkrył coś na temat raka. Zwłaszcza przy jego zainteresowaniu mechanizmem
włączania i wyłączania genów.

– Przypuszczam, że to możliwe – odparła kobieta bez entuzjazmu. Jason był

pewien, że nie pomaga mu tak, jak by mogła. Jako asystentka Hayesa powinna
wiedzieć więcej o tym, nad czym jej szef pracował. Nie było jednak żadnego
sposobu, w jaki mógłby wymusić od niej informacje.

– A co z księgami laboratoryjnymi?
Helene wróciła do swojego miejsca przy stole laboratoryjnym. Z szuflady wyjęła

księgę.

– To wszystko, czym dysponuję – powiedziała, wręczając ją Jasonowi.
Książka była w trzech czwartych zapisana. Jason widział, że jest to tylko księga

z danymi, a nie protokoły eksperymentów, bez których liczby te nie miały żadnego
znaczenia.

– Czy są inne książki laboratoryjne?
– Było kilka – przyznała Helene – ale doktor Hayes trzymał je u siebie, zwłaszcza

w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Przeważnie jednak przechowywał wszystko we
własnej głowie. Miał bajeczną pamięć, zwłaszcza do cyfr...– Przez krótki moment
Jason widział światło w oczach Helene i myślał, że może kobieta otworzy się, nie
uczyniła tego jednak.

Uciekła w ciszę. Odebrała od Jasona księgę z danymi i umieściła ją na powrót

w szufladzie.

– Pozwoli pani, że zadam jeszcze jedno pytanie? – poprosił Jason, z trudem

dobierając słowa. – Czy doktor Hayes zachowywał się normalnie przez ostatnie
tygodnie? Zdawał się zaniepokojony i przemęczony, kiedy go widziałem. – Jason
z rozmysłem bagatelizował stan Hayesa.

– Jak dla mnie, wydawał się normalny – powiedziała bezbarwnie Helene.
Aha, bracie, pomyślał Jason. Miał teraz pewność, że Helene nie była z nim

szczera. Niestety, nic z tym nie mógł zrobić. Podziękował jej, pożegnał się i opuścił
laboratorium Hayesa. Zjechał windą, unikając Sally, przeszedł przez główny budynek
i wjechał na oddział patologii.

Odnalazł Jacksona Madsena w laboratorium chemicznym, gdzie wystąpił jakiś

problem z jednym z automatów diagnostycznych. Było już tam dwóch monterów
i Jackson był uszczęśliwiony, wracając z Jasonem do swojego pokoju, żeby pokazać
mu skrawki serca Harringa.

– Zaczekaj, aż to obejrzysz – powiedział, umieszczając preparat pod

mikroskopem. Spojrzał w okular, zręcznie przesuwając kciukiem i palcem

background image

wskazującym szkiełko preparatu. Potem cofnął się i pozwolił popatrzeć Jasonowi.

– Widzisz to naczynie? – zapytał. Jason skinął głową. – Zauważ, że jego światło

jest prawie całkowicie zamknięte. To jeden z najgorszych przypadków miażdżycy,
jakie widziałem. Ta różowa substancja wygląda jak amyloid. To zdumiewające,
zwłaszcza, jeśli mówisz, że EKG był w porządku. Pozwól, że pokażę ci coś jeszcze. –
Jackson podłożył następny skrawek. – Spójrz teraz.

Jason zerknął w mikroskop.
– Co mam zobaczyć?
– Zwróć uwagę, jakie rozdęte są jądra komórkowe – naprowadził go Jackson. –

I ta różowa masa. To z pewnością amyloid.

– A co to znaczy?
– Wygląda to tak, jakby serce tego faceta było przez coś zaatakowane. Widzisz

komórki zapalne?

Przy swoim niewielkim doświadczeniu w ocenie preparatów mikroskopowych

Jason nie zauważył ich od razu, ale teraz rzuciły mu się w oczy.

– Jakie wnioski z tego wyciągasz? – spytał.
– Nie jestem pewien. W jakim wieku był ten człowiek?
– Pięćdziesiąt sześć lat. – Jason wyprostował się. – Czy jest szansa, twoim

zdaniem, że mamy do czynienia z jakąś nową chorobą zakaźną?

Jackson myślał przez chwilę, potem potrząsnął głową.
– Uważam, że stan zapalny jest na to zbyt mały. Wygląda raczej na schorzenie

metaboliczne, ale to wszystko, co mogę powiedzieć. Aha, jeszcze jedno – dodał,
wkładając następny skrawek. Nastawiając ostrość, powiedział: – To jest preparat
z jądra czerwiennego w mózgu. Powiedz mi, co widzisz.

Odchylił się, żeby przepuścić Jasona. Lekarz popatrzył w mikroskop. Zobaczył

neuron. We wnętrzu komórki rzucało się w oczy duże jądro i obszar pokryty
ciemnymi ziarnistościami. Opisał je Jacksonowi.

– To lipofuscyna – stwierdził Jackson. Wyjął szkiełko. Jason wyprostował się.
– Co to wszystko znaczy?
– Chciałbym wiedzieć – odparł Jackson. – Wszystko niespecyficzne, ale

z pewnością jest to jakaś sugestia, że twój pan Harring był poważnie chorym
gościem. Te preparaty mogłyby należeć do mojego dziadka.

– Już drugi raz słyszę coś takiego – rzekł powoli Jason. – Możesz powiedzieć coś

dokładniejszego?

– Przykro mi – zaprzeczył patomorfolog. – Chciałbym być bardziej pomocny.

Zrobię kilka testów, żeby sprawdzić, czy te złogi w sercu i gdzie indziej to amyloid.
Zawiadomię cię.

– Dzięki – odrzekł lekarz. – A co ze skrawkami Hayesa?

background image

– Jeszcze nie gotowe – przeprosił Jackson.
Jason wrócił na drugie piętro i poszedł do poradni dla pacjentów

ambulatoryjnych. Jako lekarz zawsze miał wątpliwości co do skuteczności pewnych
testów, procedur czy leków. Nigdy jednak nie miał powodu zasadniczo kwestionować
swoich kompetencji. W rzeczywistości w większości sytuacji zawsze myślał o sobie
jako o osobie wyrastającej ponad przeciętną. Teraz nie był już taki pewien. Tego typu
obawy były niepokojące, zwłaszcza, że od czasu śmierci Danielle uważał pracę za
główny cel swego życia.

– Gdzie byłeś? – dopytywała się Sally, złapawszy Jasona, kiedy próbował

wśliznąć się do swojego gabinetu. W ciągu kilku minut pielęgniarka zasypała go
mnóstwem drobnych problemów, które na szczęście pochłonęły jego uwagę. Zanim
mógł chwilę odetchnąć, było już po dwunastej. Zbadał swojego ostatniego pacjenta,
który prosił o kontrolę medyczną i szczepienia przed podróżą do Indii, a potem był
wolny.

Klaudia próbowała namówić go, żeby dołączył do niej i kilku innych sekretarek

podczas lunchu, Jason wymówił się jednak. Wrócił do swojego gabinetu i zaczął
rozmyślać. Najgorsza była dla niego bezsilność. Czuł, że coś jest straszliwie nie
w porządku, ale nie wiedział co, ani co ma z tym zrobić. Dopadła go samotność.

– Cholera – mruknął, uderzając otwartą dłonią blat biurka, dostatecznie mocno,

żeby luźne kartki papieru podskoczyły. Musi uniknąć obsuwania się w depresję. Musi
coś zrobić. Zmieniając biały fartuch na marynarkę, chwycił swój pager i zszedł do
samochodu. Jechał wzdłuż Fenway, mijając po prawej stronie Muzeum Ogrodnictwa
i Muzeum Sztuk Pięknych. Potem, kierując się na południe Storrow Drive, skręcił
w Arlington. Celem jego podróży była Bostońska Kwatera Główna Policji.

W Kwaterze Głównej jakiś policjant skierował go na czwarte piętro. Gdy tylko

wysiadł z windy ujrzał nadchodzącego korytarzem detektywa, balansującego pełnym
kubkiem kawy. Curran był bez marynarki, koszulę miał rozpiętą pod szyją, a krawat
rozluźniony. Pod lewym ramieniem wisiała znoszona kabura. Kiedy ujrzał Jasona
sprawiał wrażenie zakłopotanego, dopóki lekarz nie przypomniał mu, że spotkali się
w kostnicy, a potem w GHP.

– Ach, tak – przytaknął policjant ze swoim lekkim niemieckim akcentem. –

Sprawa Alvina Hayesa.

Zaprosił Jasona do swojego biura, urządzonego wyłącznie z myślą

o użytkowości, z metalowym biurkiem i metalową szafką na akta. Na ścianie wisiał
kalendarz z terminarzem rozgrywek drużyny koszykówki Celtics.

– Może trochę kawy? – zaproponował Curran, stawiając swój kubek.
– Nie, dziękuję – odmówił Jason.
– Ma pan wyczucie – pochwalił go Curran. – Wiem, że wszyscy narzekają na

background image

służbową kawę, ale ta tutaj jest po prostu śmiercionośna. – Przyciągnął spod ściany
metalowe krzesło i gestem zaprosił Jasona, żeby na nim usiadł.

– Zatem, co mogę dla pana zrobić, doktorze?
– Nie jestem pewien. Ta sprawa Hayesa niepokoi mnie. Pamięta pan, jak

mówiłem, że Hayes wspominał o dokonaniu ważnego odkrycia? Cóż, uważam teraz,
że jest spora szansa, iż naprawdę je zrobił. W końcu ten człowiek był światowej
sławy badaczem i w swojej dziedzinie pracował z całym poświęceniem.

– Chwileczkę. Czy nie powiedział mi pan także, że Hayes miał załamanie

nerwowe?

– Wtedy myślałem, że zachowuje się nieadekwatnie do sytuacji – tłumaczył

Jason. – Sądziłem, że zdradza objawy zespołu paranoidalnego i urojeń
wielkościowych. Teraz nie jestem już pewien. A jeśli naprawdę dokonał ważnego
odkrycia, którego nie ujawnił, ponieważ nadal je dopracowywał? Jeśli ktoś się o tym
dowiedział i z jakichś przyczyn chciał to ukryć?

– I zabił Hayesa? – przerwał protekcjonalnie Curran. – Doktorze, zapomina pan

o jednym istotnym fakcie: Hayes umarł z przyczyn naturalnych. Nie było żadnej
brudnej gry, żadnych ran postrzałowych w głowie, żadnego noża w plecach. I na
dodatek, handlował narkotykami. W jego gniazdku w South znaleźliśmy heroinę,
kokę i gotówkę. Nic dziwnego, że zachowywał się paranoicznie. Rynek narkotyków
rządzi się surowymi prawami.

– Czy ten anonimowy donos nie był trochę dziwny? – zapytał Jason, nagle

zaciekawiony.

– To się często zdarza. Ktoś puści o czymś farbę i dzwonią do nas z informacją.
Jason wpatrywał się w detektywa. Pomyślał, że powiązania z narkotykami nie

pasują do całej sprawy, ale nie wiedział, dlaczego. Potem przypomniał sobie, że
Hayes mieszkał z dziewczyną uprawiającą taniec erotyczny. Może to jednak
pasowało bardziej, niż przypuszczał.

Jakby czytając myśli Jasona, Curran odezwał się:
– Niech pan posłucha, doktorze, doceniam, że poświęcił pan swój czas,

przyjeżdżając tutaj, ale fakty są faktami. Nie wiem, czy ten facet dokonał jakiegoś
odkrycia, czy nie, ale coś panu powiem. Jeżeli handlował narkotykami, to sam także
ich używał. To jest reguła. Poprosiłem obyczajówkę, żeby poszukali jego nazwiska
w swoich komputerach. Nic nie znaleźli, ale to znaczy tylko, że nie był jeszcze nigdy
złapany. Miał szczęście, że umarł śmiercią naturalną. W każdym razie nie mogę
uzasadnić zajmowania czasu Wydziału Zabójstw sprawą tego zgonu.

– Nadal uważam, że coś w tym jest.
Curran pokręcił głową.
– Doktor Hayes próbował coś mi powiedzieć – upierał się Jason. – Myślę, że

background image

szukał pomocy.

– Jasne – rzekł Curran. – Prawdopodobnie chciał wciągnąć pana do swojego

narkotykowego kręgu. Niech pan posłucha mojej rady, doktorze. Proszę zapomnieć
o tej sprawie. – Podniósł się, dając do zrozumienia, że wizyta dobiegła końca.

Po wyjściu na ulicę Jason wyjął zza wycieraczki przedniej szyby Mandat za

niewłaściwe parkowanie. Siedząc za kierownicą rozmyślał o swojej rozmowie
z detektywem Curranem. Facet był miły, ale oczywiście nie dawał wiary
spostrzeżeniom i intuicji Jasona. Uruchamiając silnik przypomniał sobie coś jeszcze,
co Hayes powiedział o swoim odkryciu. Nazwał je „ironicznym”. To dziwny sposób
określania dużego odkrycia naukowego, zwłaszcza, jeśli ktoś wymyśla sobie taką
historyjkę.

Znalazłszy się ponownie w szpitalu Jason wrócił do swoich pacjentów,

przechodząc od sali do sali, słuchając, dotykając, rozdzielając współczucie i rady. To
właśnie kochał w medycynie. Ludzie otwierali się wobec niego, dosłownie i w
przenośni. Czuł się uprzywilejowany i potrzebny. Jego pewność siebie częściowo
powróciła.

Tuż przed czwartą poszedł do pokoju badań C i wziął kartę pacjenta. Pamiętał to

nazwisko. Paul Klingler, mężczyzna, którego już badał. Przed wejściem do gabinetu
Jason szybko przejrzał jego dane. Człowiek wydawał się zdrowy, z normalnym,
niskim poziomem cholesterolu i trójglicerydów i prawidłowym EKG. Jason wkroczył
do pokoju.

Klingler był szczupły, miał płowoblond włosy i charakteryzował się tą spokojną

pewnością siebie właściwą bogatym jankesom.

– Co było nie w porządku w moich wynikach badań? – spytał, zaniepokojony.
– Nic, naprawdę.
– Ale pańska sekretarka zadzwoniła do mnie z wiadomością, że chce pan niektóre

powtórzyć. Dlatego musiałem dzisiaj przyjechać.

– Przepraszam za to. Nie było potrzeby wszczynania alarmu. Kiedy usłyszała, że

nie czuje się pan dobrze, pomyślała, że powinniśmy to sprawdzić.

– Po prostu przechodzę grypę – oświadczył Paul. – Dzieciaki przyniosły ją do

domu ze szkoły. Teraz już czuję się dużo lepiej. Jedyny problem w tym, że nie
mogłem uprawiać sportu przez ponad tydzień.

Grypa nie wzbudziła niepokoju Jasona. Zdrowi ludzie nie umierają z tego

powodu. Mimo to zbadał starannie Paula Klinglera i powtórzył kilka badań
kardiologicznych. W końcu obiecał pacjentowi, że zadzwoni, jeśli testy krwi wykażą
jakieś odchylenia od normy.

Jako czwarta pacjentka stanęła przed Jasonem Holly Jennings,

piędziesięcioczteroletnia kobieta, pracująca na stanowisku kierowniczym w jednej

background image

z największych bostońskich firm doradczych. Nie była specjalnie zadowolona i z
pewnością niezbyt powściągliwa w wyrażaniu swoich uczuć. Czekając w gabinecie
lekarskim, paliła papierosa, chociaż umieszczono tam specjalną zakazującą tego
tabliczkę.

– Co się, do diabła, dzieje? – wybuchnęła, kiedy Jason wszedł do pokoju.

Badania sprzed miesiąca dały jej czyste świadectwo zdrowia, chociaż Jason ostrzegał
ją, żeby rzuciła palenie i pozbyła się zbędnych dziesięciu czy dwunastu kilogramów,
o które przytyła w ciągu ostatnich pięciu lat.

– Słyszałem, że nie czuła się pani dobrze – odezwał się łagodnie. Zauważył jej

zmęczony wygląd i dostrzegł ciemne koła pod oczami.

– Czy o to tylko chodzi? – warknęła. – Sekretarka powiedziała mi, że chce pan

powtórzyć kilka testów. Co było w nich złego?

– Nic. Po prostu chcemy zrobić następne badania kontrolne. Proszę opowiedzieć

mi o stanie swojego zdrowia.

– Jezu Chryste! Ściąga mnie pan tutaj, strasząc śmiertelnie, zmuszając do

odwołania dwóch ważnych wystąpień, po to tylko, żeby porozmawiać. Nie można
było zrobić tego przez telefon?

– Cóż, skoro pani tu jest, może powie mi pani, jak się czuje.
– Jestem zmęczona.
– Coś więcej?
– Po prostu ogólnie czuję się parszywie. Nie mogłam spać. Straciłam apetyt. Nic

szczególnego... nie, to nieprawda. Oczy mnie zawodzą. Muszę ciągle nosić okulary
przeciwsłoneczne, nawet w biurze.

– Coś jeszcze? – spytał Jason, czując nieprzyjemne ukłucie strachu.
Holly wzruszyła ramionami.
– Licho wie dlaczego wypadają mi włosy.
Jason zbadał kobietę tak starannie, jak to było możliwe. Jej tętno i ciśnienie krwi

były podwyższone, mogło to być jednak spowodowane stresem. Skóra była sucha,
zwłaszcza na kończynach. Powtórzywszy EKG stwierdził, że być może są w nim
dyskretne zmiany odcinka ST, sugerujące niedokrwienie serca. Kiedy zaproponował
wykonanie kolejnej próby wysiłkowej, pacjentka odmówiła.

– Czy mogę wrócić w tym celu później?
– Wolałbym raczej zrobić to teraz – odparł lekarz. – Właściwie, czy nie miałaby

pani nic przeciwko pozostaniu w szpitalu na kilka dni?

– Żartuje pan? Nie mam czasu. Poza tym nie czuję się aż tak źle. Dlaczego

w ogóle pan to sugeruje?

– Po prostu żeby zrobić wszystkie badania. Chciałbym również, żeby zbadał

panią kardiolog i okulista.

background image

– W następnym tygodniu. W poniedziałek albo wtorek. Mam kilka ważnych

spotkań.

Niechętnie, po pobraniu pewnej ilości krwi, Jason pozwolił Holly odejść. Nie

miał żadnego sposobu, żeby zmusić ją do zostania i nie znalazł w czasie badania nic
na tyle niepokojącego, żeby zapewnić ją, że znalazła się w tarapatach. To było po
prostu przeczucie: złe przeczucie.

Postępując zgodnie ze swoim codziennym zwyczajem, po powrocie do domu

Jason poszedł biegać, wstąpił do De Luca’s Market, gdzie kupił kurczaka, włożył
swój posiłek do piekarnika, wziął prysznic i z lodowatym piwem wycofał się do
swojej pracowni. Rozsiadłszy się wygodnie powrócił do lektury na temat DNA.
Zaczynał rozumieć, w jaki sposób Hayes mógł izolować poszczególne geny. To było
właśnie to, czym prawdopodobnie zajmowała się tego ranka Helene Brennquivist.
Kiedy raz znaleziono właściwą kolonię bakterii, można ją było hodować aż do
otrzymania trylionów osobników. Następnie przy użyciu enzymów oddzielano i cięto
na fragmenty DNA bakterii, a żądany gen był izolowany i oczyszczany. Potem można
go było wbudować różnym drobnoustrojom w takim regionie DNA, który mógł być
„włączony” przez badacza. W tej formie szczep rekombinowanych bakterii działał jak
miniaturowa fabryka, produkująca białko, które dany gen kodował. Tej właśnie
metody użył Hayes do otrzymania ludzkiego hormonu wzrostu. Zaczął od kawałka
ludzkiego DNA, genu wytwarzającego hormon wzrostu, klonował go przy pomocy
bakterii, a potem wbudował do bakteryjnego DNA w miejscu kontrolowanym przez
gen odpowiedzialny za przyswajanie laktozy. Dodając laktozy do pożywki Hayes
„uruchamiał” wytwarzanie przez bakterie ludzkiego hormonu wzrostu.

Jason dokończył swoje piwo i powędrował do kuchni po następne. Był pod

przemożnym wpływem tego, czego się właśnie dowiedział. Nic dziwnego, że
naukowcy, tacy jak Hayes, byli dziwakami. Wiedzieli, że dysponują władzą
manipulowania życiem. Technologia DNA dawała budzące lęk możliwości, które
można było wykorzystać do czynienia dobra lub zła. Kierunek, pomyślał Jason, był
wynikiem przypadku.

Uzbrojony w te informacje był jeszcze bardziej skłonny wierzyć, że Hayes, mimo

ogólnego stresu, mówił prawdę – przynajmniej o przełomowym odkryciu. Jason nie
miał tej pewności co do stwierdzenia, że ktoś chce zabić naukowca. Żałował, że nie
spędził z tym człowiekiem więcej czasu w ciągu ostatnich miesięcy. Chciałby
wiedzieć o nim więcej.

Otwierając piekarnik, Jason sprawdził kurczaka. Był ładnie zarumieniony

i wyglądał wspaniale. Wstawił wodę, żeby ugotować ryż i wrócił do pracowni.
Położył nogi na biurku i kołysząc się na tylnych nogach krzesła, zaczął następny
rozdział, poświęcony technikom laboratoryjnym stosowanym w inżynierii

background image

genetycznej. Pierwsza część mówiła o metodach rozdziału cząsteczek DNA przy
użyciu enzymów, zwanych endonukleazami restrykcyjnymi. Jason musiał przeczytać
ten fragment kilkakrotnie. Materiał był trudny.

Przenikliwy jęk wykrywacza dymu poderwał go na nogi. Wyskoczył zza biurka,

przy którym zasnął, i rzucił się do kuchni. Woda w garnku z ryżem wygotowała się
i warstwa teflonu zaczęła się palić, wypełniając kuchnię gryzącym dymem.
Podsunięte pod strumień wody naczynie pryskało i syczało. Mężczyzna włączył
wyciąg i otworzył okna w salonie, a powietrze w kuchni powoli zaczęło się
oczyszczać, aż w końcu detektor dymu ucichł. Jason był rad, że właściciela
mieszkania, jak zwykle, nie ma w mieście.

Kiedy obiad, choć bez ryżu, był w końcu gotowy, Jason zaniósł go do swojej

pracowni i postawił na biurku, odsuwając na bok papiery i książki. Gdy zaczął jeść,
stwierdził, że spogląda na pierwszą stronę „Boston Globe”, z rzucającym się w oczy
artykułem Lekarz, narkotyki i tancerka. Podniósłszy gazetę lewą ręką popatrzył
jeszcze raz na Carol Donner. Myśl, że Hayes żył z tą kobietą, zmieszała go.
Zastanawiał się, czy jego znajomy padł ofiarą starej jak świat fantazji o ratowaniu
prostytutki o złotym sercu. Doszedł do wniosku, że jest mało prawdopodobne, aby
człowiek o podobnym do jego własnego zapleczu intelektualnym, włączając w to
ukończenie tej samej szkoły medycznej, mógł ulec takiemu stereotypowi. Jak jednak
powiedział Curran, fakty są faktami. Nie ulega wątpliwości, że Hayes mieszkał z tą
dziewczyną. Jason odrzucił gazetę.

Przeczytawszy wszystko, co mógł znaleźć o suchej skórze, a nie było tego dużo,

odniósł brudne naczynia do kuchni i opłukał je. Obraz Carol Donner zasłaniającej
ręką twarz powracał bez przerwy w jego myślach. Spojrzał na zegarek. Była dziesiąta
trzydzieści.

– Dlaczego nie? – powiedział na głos.
W końcu, jeśli Hayes mieszkał z tą kobietą, to być może wiedziała ona coś, co

mogło naprowadzić Jasona na temat odkrycia. W każdym razie nie miał nic do
stracenia. Założywszy sweter i tweedową marynarkę, opuścił mieszkanie.

Beacon Hill leżało w odległości zaledwie piętnastu minut marszu od Combat

Zonę. W ciągu tego kwadransa Jason pokonał jednak olbrzymi dystans społeczny.
Beacon Hill, ze swoimi brukowanymi ulicami i gazowymi latarniami, było
przykładem wygodnego dobrobytu klasy średniej. Combat Zonę stanowiła jego
brudne przeciwieństwo. Żeby się tam dostać, Jason obszedł Boston Common,
pomaszerował Washington Street z jej rzędem podłych barów, a w końcu dotarł do
Boylston Street. Zapełniały ją gromady włóczących się ludzi, grupki hałaśliwych
studentów oraz odzianych w skórzane kurtki i niebieskie koszule robotników
z Dorchester. Club Cabaret znajdował się pośrodku rzędu budynków, wciśnięty

background image

między kino dla dorosłych i sex-shop, prezentujący w oknie wystawowym
różnorodność akcesoriów seksualnych. Napis DZIEWCZĘTA Z COLLEGE’U
TOPLESS lśnił farbą fluorescencyjną.

Jason podszedł do drzwi i wszedł do środka. Znalazł się w barze, długim

ciemnym pomieszczeniu, z oświetlonym drewnianym podestem w centrum. Sam bar
miał kształt litery U i otaczał wybieg. Z tyłu umieszczono małe kabiny, a rockowa
muzyka dudniła z głośników, ustawionych po obu stronach schodów, wiodących
z piętra na podest.

Powietrze cuchnęło papierosowym dymem i tym szczególnym chemicznym

odorem, przypominającym tani odświeżacz wnętrz. Lokal był niemal zapełniony
mężczyznami, zgarbionymi przy barze nad swoimi drinkami. Trudno było dostrzec
coś we wnętrzu kabin, ale przechodząc, Jason zauważył liczne kobiety w króciutkich
sukienkach z pasków materiału. Znalazł sobie stołek przy barze. Ubrana w białą
koszulkę i obcisłe czarne szorty barmanka niemal natychmiast przyjęła zamówienie.

W czasie gdy Jason otrzymywał swoje piwo i szklankę, półnaga tancerka zeszła

po schodach i przechadzała się dumnie po wybiegu. Jason popatrzył na nią, na krótką
chwilę spotykając się z nią wzrokiem. Wyglądała na znudzoną. Twarz kobiety
pokrywał gruby makijaż, a tlenione włosy przypominały trawę. Jason oceniał jej wiek
na ponad trzydzieści lat, z pewnością nie była to licealistka.

Rozglądając się po sali zauważył podobny wyraz znudzenia na twarzach

mężczyzn, którzy odruchowo śledzili wzrokiem tancerkę, przechadzającą się tam i z
powrotem po podeście. Jason popijał piwo z butelki. Zdecydowanie nie miał ochoty
pić ze szklanki.

Kiedy rock-and-roll się skończył, tancerka wyglądała na chwilowo zagubioną.

Zakłopotana, przenosiła ciężar ciała z jednego dziesięciocentymetrowego obcasa na
drugi, czekając na następny kawałek. Jason zauważył wytatuowane serce na jej
prawym udzie.

Zapowiadany mocnym biciem w bębny zaczął się następny numer, a blondynka

natychmiast wznowiła popis. Nie przerywając wirowania, zsunęła skąpy stanik. Miała
teraz na sobie tylko przepaskę na biodrach i buty. Mężczyźni przy barze nadal
sprawiali wrażenie wykutych z kamienia. Wykonywali jedynie ruchy niezbędne do
podniesienia do ust kieliszków czy papierosów. Przynajmniej dopóki tancerka nie
zaczęła przechodzić wzdłuż wybiegu. Wtedy kilku klientów wyciągnęło
jednodolarowe banknoty. Jason przyglądał się temu przez chwilę, potem z powrotem
zaczął przeszukiwać wzrokiem salę. Jakieś sześć metrów od niego znajdowała się
kabina zajmowana przez mężczyznę w ciemnym garniturze, z papierosem,
studiującego przez ciemne okulary księgę rachunkową. Jason nie miał pojęcia, jak ten
człowiek mógł cokolwiek widzieć, ale doszedł do wniosku, że musi to być szef

background image

lokalu. Kilka typów o wyglądzie kulturystów i szyjach mierzących jakieś czterdzieści
pięć centymetrów w obwodzie, ubranych w białe podkoszulki, stało po obu stronach
kabiny, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Ich głowy obracały się nieustannie,
jakby dokonywali inspekcji sali.

Gdy muzyka ucichła jasnowłosa stripteaserka podniosła swoje rzeczy i wbiegła

po schodach. Rozległy się pojedyncze oklaski. Muzyka zabrzmiała ponownie
i następna tancerka zeszła po schodach i zawirowała na wybiegu. Ubrana
w pretensjonalny, obszerny cygański kostium, mogła być siostrą poprzedniej
dziewczyny – starszą siostrą.

Bardzo szybko Jason zorientował się, o co chodzi w tym programie. Dziewczyna

pojawiała się w jakimś egzotycznym stroju i tańczyła, zdejmując z siebie większość
ubrania w czasie trwania numeru. Upłynęło czterdzieści pięć minut i lekarz
zastanawiał się, czy Carol Donner była przewidziana w programie dzisiejszej nocy.
Zapytał jedną z kelnerek.

– Powinna być następna. Jeszcze jedną kolejkę, proszę pana?
Jason potrząsnął głową. Był zadowolony, popijając wolno piwo przez całą wizytę

w barze. Rozglądając się zauważył, że kilka striptiserek wróciło na salę.
Zatrzymywały się i rozmawiały z mężczyzną w ciemnych okularach, a potem
wędrowały po lokalu, zagadując klientów. Jason próbował sobie wyobrazić Hayesa,
słynnego biologa molekularnego, tutaj, w tym barze. Nie wyszło mu to jednak, mimo
starań.

Muzyka ucichła i światła wybiegu przygasły. System głośników zatrzeszczał po

raz pierwszy, anonsując następną artystkę: słynną Carol Donner. Znudzeni klienci,
wsparci o bar, sprawiali wrażenie nagle obudzonych. Rozległo się kilka gwizdów.

Muzyka zmieniła się w łagodny rock i jakaś postać pojawiła się na Podeście.

Kiedy światła rozbłysły, Jason był oślepiony. Ku jego zdumieniu Carol Donner była
piękną młodą kobietą. Jej skóra miała zdrowy połysk, a oczy lśniły. Ubrana była
w trykot, opaskę na głowie i getry, jakby znajdowała się na zajęciach aerobiku. Stopy
miała bose. Poruszała się po podwyższeniu z naturalną gracją i Jason zauważył, że
dziewczyna uśmiecha się ze szczerą radością.

W miarę trwania występu, zdjęła getry, jedwabną szarfę zawiązaną w pasie,

a potem body. Pijana publiczność na chwilę poweselała, kiedy półnaga tańczyła,
wchodząc po schodach. Gdy tylko zniknęła, goście z powrotem zapadli
w odrętwienie. Jason czekał, aż Carol pojawi się na sali śladem innych dziewcząt, ale
po dwudziestu minutach zdecydował, że może się to nie zdarzyć. Odepchnął stołek
i podszedł do mężczyzny w ciemnych okularach. Jeden z goryli zauważył go
i rozłożył ramiona.

– Przepraszam – odezwał się Jason do mężczyzny z księgą. – Czy mógłbym

background image

porozmawiać z Carol Donner?

Mężczyzna odłożył papierosa.
– Kim pan, do diabła, jest?
Jason nie miał ochoty podawać swojego prawdziwego nazwiska, a kiedy się

wahał, mężczyzna w ciemnych okularach skinął na jednego z kulturystów. Jason
poczuł, jak ogromne ręce chwytają go za ramię i popychają w stronę drzwi.

– Chcę tylko..
Nie udało mu się powiedzieć nic więcej. Chwycono go za marynarkę, pospiesznie

przeprowadzono przez całą długość baru i przez ciemną kurtynę tak, że ledwo dotykał
stopami ziemi. Mocno upokorzony stwierdził, że został wyrzucony na ulicę.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Wyrwany ze snu przez radiowy budzik Jason musiał stać kilka minut pod

natryskiem, zanim poczuł się zdolny stawić czoło światu. Poprzedniej nocy, kiedy
wrócił po swojej nieprzyjemnej wizycie w Club Cabaret, został wezwany z powrotem
do szpitala. Jeden z jego pacjentów chorych na AIDS, Harvey Richman, miał
zatrzymanie krążenia. Kiedy Jason przybył na miejsce personel prowadził od
piętnastu minut reanimację. Kontynuowali ją jeszcze dwie godziny, zanim przyznali
się do porażki. Uwaga pielęgniarki oddziałowej, że przynajmniej człowiek nie cierpi
więcej, nie była wielkim pocieszeniem dla załamanego lekarza. Wydawało mu się, że
przegrywa w wyścigu ze śmiercią.

Jedynym pozytywnym momentem obchodu, jaki zrobił później tego ranka, było

wypisanie jednej z pacjentek z zapaleniem wątroby. Jasonowi żal było patrzeć, jak
dziewczyna odchodzi. Pozostał mu teraz tylko jeden pacjent w dobrym stanie.

Na oddziale kardiologicznym, u Matthew Cowena, nie nastąpiła poprawa. Na

dodatek do innych swoich dolegliwości miał teraz problemy z widzeniem. Ten objaw
zaniepokoił lekarza. Harring i Lennox kilka tygodni przed śmiercią także narzekali na
osłabienie wzroku. Jasona kolejny raz nawiedziła myśl o jakiejś nowej chorobie
wieloukładowej. Zaordynował konsultację okulistyczną. Po skończonym obchodzie
poszedł na patologię, żeby dowiedzieć się, czy skrawki z sekcji Hayesa są już gotowe.
Może te wyniki byłyby pomocne dla wyjaśnienia, dlaczego tak wielu pozornie
zdrowych ludzi spotyka katastrofalne załamanie układu sercowo-naczyniowego.

Musiał poczekać, gdy Jackson przesyłał telefonicznie na salę operacyjną raport

z badania zamrożonych próbek. Pochodziły z biopsji sutka i dały wynik pozytywny.

– Po czymś takim zawsze czuję się okropnie – stwierdził Jackson, odkładając

słuchawkę. Potem, pogodniejszym już głosem, dodał: – Zakładam, że chcesz obejrzeć
skrawki Hayesa. – Poszukał na biurku, aż znalazł właściwą teczkę. Otworzywszy ją,
wyjął preparat i umieścił go pod mikroskopem. – Poczekaj, aż to zobaczysz.

– To jest aorta Alvina Hayesa – wyjaśnił anatomopatolog, kiedy Jason patrzył

w okular. Śmierć komórek i rozpad były wyraźne nawet dla jego niewprawnego oka.
– Nic dziwnego, że pękła – ciągnął Jackson. – Nigdy nie widziałem takich zniszczeń
u nikogo przed siedemdziesiątką, z wyjątkiem zaawansowanej choroby naczyń.
Pozwól, że pokażę ci coś jeszcze. – Podłożył następne szkiełko. – To serce Hayesa.
Spójrz na naczynia wieńcowe. Przypominają te u Cedrica Harringa. Wszystkie tętnice
wieńcowe są niemal zamknięte. Gdyby aorta Hayesa nie pękła, umarłby na atak serca.
Ten człowiek był chodzącą bombą zegarową. I nie tylko to, miał jeszcze zapalenie
tarczycy, znowu podobnie, jak Harring. Prawdę mówiąc, było tyle zbieżności, że
wróciłem i przyjrzałem się aorcie Harringa. I wiesz co? Ona także była na skraju

background image

rozerwania.

– Co właściwie chcesz powiedzieć? – zapytał Jason.
Jackson rozłożył ręce.
– Nie wiem. Jest duże podobieństwo między tymi dwoma przypadkami. Rozlane

zapalenie – ale nie przypuszczam, żeby to była infekcja. Wygląda raczej na podłoże
autoimmunologiczne, jakby jego system odpornościowy zwrócił się przeciw własnym
organom.

– Chcesz powiedzieć, że tak, jak w toczniu?
– Tak, coś w tym rodzaju. W każdym razie Alvin Hayes był w okropnym stanie.

Prawie każdy jego narząd był uszkodzony. Rozpadał się w szwach.

– Powiedział, że nie czuł się zbyt dobrze – stwierdził Jason.
– Ha! – krzyknął Jackson. – To najlepszy eufemizm roku.
Jason opuścił pracownię histopatologiczną. Starał się wyciągnąć jakieś wnioski

z rozmowy z Jacksonem. Jeszcze raz rozważył możliwość nieznanej choroby
zakaźnej, pomimo opinii patologa. W końcu jaka choroba z autoagresji mogła toczyć
się tak szybko? Jason sam odpowiedział sobie na to pytanie: żadna.

Postanowił wstąpić do laboratorium Hayesa, zanim zacznie przyjmować

pacjentów ambulatoryjnych. Nie dlatego, żeby spodziewał się specjalnej pomocy od
Helene, ale przypuszczał, że mógł ją zainteresować fakt, że Hayes był tak poważnie
chory w ostatnich tygodniach swego życia. Ku swemu zaskoczeniu, zobaczył, że
Helene płacze.

– O co chodzi?
Potrząsnęła głową.
– O nic.
– Nie pracuje pani?
– Skończyłam – odparła.
Jason uświadomił sobie natychmiast, że bez Hayesa, który dawał jej instrukcje,

była zagubiona. Najwyraźniej nie znała całego planu badań, co obudziło w lekarzu
wątpliwości, czy wiedziałaby o odkryciu, gdyby faktycznie miało miejsce. Skłonność
tego naukowca do dyskrecji będzie stratą dla społeczeństwa.

– Czy nie miałaby pani nic przeciwko tego, żebyśmy porozmawiali przez kilka

minut? – zagadnął.

– Nie – odparła Helene na swój zwykły, lakoniczny sposób. Wskazała gabinet

Hayesa. Jason poszedł za nią, jeszcze raz zbulwersowany fotografiami genitaliów.

– Przychodzę prosto z histopatologii – zaczął, kiedy tylko usiadł. – Doktor Hayes

najwyraźniej był bardzo chorym człowiekiem. Jest pani pewna, że nie skarżył się, że
czuje się chory?

– Faktycznie – przyznała Helene, zaprzeczając swojemu poprzedniemu

background image

stwierdzeniu. – Powtarzał, że czuje się słabo.

Jason patrzył na nią. Wydawała się łagodniejsza, bardziej otwarta. Zwrócił też

uwagę, że w przeciwieństwie do ich poprzedniego spotkania, tym razem miała włosy
rozpuszczone, opadające na ramiona, nie zaś surowo sczesane do tyłu.

– Ostatnio mówiła pani, że jego zachowanie nie uległo zmianie.
– Tak było. Ale mówił, że fatalnie się czuje.
Sfrustrowany tym semantycznym rozróżnieniem, Jason jeszcze raz utwierdził się

w przekonaniu, że kobieta coś ukrywa. Zastanawiał się, dlaczego, ale czuł, że do
niczego nie dojdzie, wdając się z nią w spór.

– Panno Brennquivist – powiedział cierpliwie – chcę zapytać jeszcze raz. Czy jest

pani absolutnie pewna, że nie wie, co doktor Hayes miał na myśli, kiedy mówił mi, że
dokonał znaczącego odkrycia naukowego?

Pokręciła głową.
– Naprawdę nie wiem. Prawda jest taka, że w laboratorium nie szło dobrze. Jakieś

trzy miesiące temu szczury, które dostawały czynniki uwalniające hormon wzrostu,
zaczęły tajemniczo umierać.

– Skąd pochodziły czynniki wzrostu?
– Doktor Hayes izolował je sam ze szczurzych mózgów. Głównie z podwzgórza.

Potem ja produkowałam je za pośrednictwem technik rekombinowanego DNA.

– Zatem eksperymenty zakończyły się porażką?
– Zupełną – przyznała Helene. – Doktor Hayes jednak, jak każdy wielki

naukowiec, nie zniechęcał się. Zamiast tego pracował jeszcze więcej. Wypróbowywał
różne białka, ale – niestety – z tym samym fatalnym skutkiem.

– Uważa pani, że doktor Hayes kłamał, kiedy powiedział mi, że dokonał

odkrycia?

– Dr Hayes nigdy nie kłamał – Helene zaprzeczyła z oburzeniem.
– Więc jak to pani wytłumaczy? – zapytał Jason. – Początkowo myślałem, że

Hayes przechodzi kryzys nerwowy. Teraz nie jestem tego taki pewien. Co pani sądzi?

– Doktor Hayes nie miał kryzysu psychicznego – odparła kobieta, podnosząc się,

żeby dać jasno do zrozumienia, że rozmowa jest skończona. Jason dotknął jej czułego
miejsca. Nie miała zamiaru słuchać kalumnii rzucanych na zmarłego szefa.

Jason zszedł do swojego gabinetu, gdzie za sprawą Sally dwóch pacjentów

czekało już na badanie lekarskie. Między jednym a drugim Jasonowi udało się
umknąć Sally na wystarczająco długo, żeby sprawdzić wyniki laboratoryjnych badań
Holly Jennings. Jedyną znaczącą zmianą w stosunku do jej wcześniejszych analiz był
zwiększony poziom gamma globulin, który znowu kazał lekarzowi rozważyć jakąś
infekcję, inną, niż AIDS, ale także dotyczącą układu immunologicznego. Zamiast
wyłączać system odpornościowy, jak w AIDS, to schorzenie zdawało się uruchamiać

background image

go w niszczący sposób.

Późnym przedpołudniem Jason zadzwonił do Margaret Danforth, która

oświadczyła bez wstępów:

– Myślę, że powinien pan wiedzieć, że w moczu doktora Hayesa stwierdzono

umiarkowaną zawartość kokainy.

Zatem Curran miał rację, pomyślał Jason, odkładając słuchawkę. Hayes brał

narkotyki. Czy było to jednak związane z dokonaniem odkrycia, strachem przed
napaścią czy w końcu z jego śmiercią, tego Jason nie umiał powiedzieć.

Musiał odłożyć na później te spekulacje, a tłumny napływ pacjentów odsuwał je

coraz dalej. Napięcie zwiększyło się jeszcze po telefonie od Shirley, która widocznie
dowiedziała się o jego wizycie u Helene.

– Jason – powiedziała głosem, w którym brzmiało zdenerwowanie – proszę, nie

dolewaj oliwy do ognia. Pozwól po prostu, żeby sprawa Hayesa przycichła.

– Uważam, że Helene wie więcej, niż nam mówi.
– Po czyjej jesteś stronie? – spytała.
– Dobrze, dobrze – odrzekł, ucinając szorstko, ponieważ pojawiła się przed nim

Madaline Krammer, dawna pacjentka, która została upchnięta jako nagły przypadek.
Jak do tej pory stan jej serca był stabilny. Nagle pojawiły się obrzęki kostek i szmery
w klatce piersiowej. Pomimo intensywnego leczenia jej zastoinowa niewydolność
serca pogłębiła się do tego stopnia, że Jason nalegał na hospitalizację.

– Nie na ten weekend – zaprotestowała Madaline. – Mój syn przyjeżdża

z Kalifornii ze swoim nowo narodzonym dzieckiem. Nigdy nie widziałam mojej
wnuczki. Proszę! – Madaline była pogodną kobietą po sześćdziesiątce, ze srebrnymi
włosami. Jason zawsze uwielbiał tę pacjentkę, która rzadko narzekała i była
wyjątkowo wdzięczna za jego troskę.

– Przykro mi, Madaline. Nie robiłbym tego, gdybym nie był przekonany, że to

konieczne, jednak tylko przy ciągłym monitorowaniu możemy ustawić twoją terapię.

Zrezygnowana Madaline z niechęcią wyraziła zgodę. Jason obiecał, że przyjdzie

do niej później i zostawił ją w kompetentnych rękach Klaudii. Przed czwartą już
prawie nadrobił opóźnienie. Wychodząc z gabinetu wpadł na Rogera Wanamakera,
którego wielkie cielsko blokowało zupełnie wąski korytarz.

– Moja kolej – rzekł Roger. – Masz minutę na pogawędkę?
– Jasne – zgodził się Jason, który nigdy nie odmawiał koledze. Zaprowadził go

z powrotem do gabinetu. Roger uroczyście położył na biurku kartę pacjenta.

– Po prostu, żebyś nie czuł się osamotniony – powiedział. – To jest karta

pięćdziesięciotrzyletniego dyrektora z Data General, który został właśnie
przywieziony do izby przyjęć martwy jak kamień. Przeprowadziłem u niego jeden
z naszych pełnych programów badań mniej niż trzy tygodnie temu.

background image

Jason otworzył dokumentację i przejrzał wyniki, łącznie z EKG i badaniami

laboratoryjnymi. Cholesterol był wysoki, ale nie przerażający.

– Kolejny zawał serca? – zapytał, zaglądając do opisu prześwietlenia klatki

piersiowej. Było prawidłowe.

– Nie – zaprzeczył Roger. – Rozległy udar. Facet miał atak w trakcie posiedzenia

zarządu. Jego żona dostaje obłędu. Ja też. Ona mówi, że jej mąż czuł się marnie od
czasu wizyty u nas.

– Jakie miał objawy?
– Nic specyficznego. Głównie bezsenność i napięcie, ten rodzaj problemów, na

jaki dyrektorzy narzekają cały czas.

– Co się, u diabła, dzieje?
– Zabij mnie – odparł kardiolog – ale mam złe przeczucie – jakbyśmy byli

u progu jakiejś epidemii czy czegoś takiego.

– Rozmawiałem z Madsenem z patologii. Pytałem go o jakąś nieznaną chorobę

zakaźną. Powiedział „nie”. Twierdzi, że ta była metaboliczna, może
autoimmunologiczna.

– Chyba lepiej, żebyśmy coś zrobili. Co z zebraniem, które sugerowałeś?
– Jeszcze go nie zwołałem – przyznał Jason. – Klaudia wyciąga moje wszystkie

badania z ostatniego roku i sprawdza, jak czują się pacjenci. Może powinieneś zrobić
to samo.

– Dobry pomysł.
– Co z sekcją w tym przypadku? – spytał Jason, wręczając z powrotem papiery

Rogerowi.

– Robi ją lekarz sądowy.
– Daj mi znać, co stwierdzą.
Kiedy Roger wyszedł Jason zanotował, że ma zwołać spotkanie pozostałych

internistów na początku przyszłego tygodnia. Wiedział, że gdyby nawet nie chciał
sprawdzić, jaki jest zasięg problemu, nie mógłby siedzieć spokojnie i patrzeć, jak
pacjenci z pozornie prawidłowymi wynikami badań kończą w kostnicy.

Idąc do ostatniego chorego Jason stwierdził, że ponownie myśli o Carol Donner.

Powziąwszy nagle pewien pomysł skręcił do stojącego na środku biurka i odnalazł
Klaudię. Poprosił ją, żeby zeszła do kadr i spróbowała dostać domowy adres Alvina
Hayesa. Ufał, że jeśli ktokolwiek mógłby tego dokonać, to właśnie ona.

Wracając do swojego ostatniego pacjenta Jason zastanawiał się, dlaczego nie

pomyślał wcześniej o wydostaniu adresu Hayesa. Jeżeli Carol Donner mieszkała
z nim, byłoby dużo łatwiej porozmawiać z nią w jej mieszkaniu, niż w Club Cabaret,
gdzie personel był, jak widać, raczej opiekuńczy. Może miałaby jakieś pojęcie
o odkryciu Hayesa, albo przynajmniej o jego zdrowiu. Zanim zakończył badanie

background image

Klaudia miała już adres. Było to na South End.

Przyjąwszy wszystkich ambulatoryjnych pacjentów i podyktowawszy całą

niezbędną korespondencję, Jason skierował się do głównej windy i zaczął obchód.
Najpierw zajrzał do Madaline Krammer.

Wyglądała już lepiej. Zwiększona dawka diuretyków znacznie złagodziła obrzęki

stóp i rąk, ale podczas ponownego badania stwierdził ze zdumieniem, że źrenice
chorej są rozszerzone i nie reagują na światło. Odnotował to w karcie gorączkowej,
po czym ruszył dalej.

Zanim poszedł zobaczyć Matthew Cowena, wyciągnął jego historię choroby,

żeby sprawdzić, co konsultant okulistyczny napisał o oczach chorego. Zaskoczony,
przeczytał: „Umiarkowana zaćma obu oczu. Kontrola za sześć miesięcy.” Jason nie
wierzył własnym oczom. Zaćma w wieku trzydziestu pięciu lat? Pamiętał, że sekcja
wykazała kataraktę u Connoly’ego. Przypomniał sobie także rozszerzone źrenice
Madaline Krammer. Z czym mieli właściwie do czynienia? Był jeszcze bardziej
strapiony, kiedy odwiedził Matthew.

– Daje mi pan jakieś dziwne leki? – zapytał pacjent, kiedy tylko ujrzał lekarza.
– Nie. Dlaczego pan pyta?
– Bo wychodzą mi włosy. – Żeby to udowodnić, pociągnął kilka pasemek, które

faktycznie wypadły. Ułożył je na poduszce.

Jason podniósł jeden kosmyk, przesuwając go ostrożnie między kciukiem

i palcem wskazującym. Wyglądały normalnie, z wyjątkiem siwizny przy korzeniach.
Potem Jason zbadał owłosioną skórę głowy Matthew. Także była prawidłowa, bez
stanu zapalnego ani bolesności.

– Od jak dawna to trwa? – zagadnął, przypominając sobie niepokojąco wyraźnie

Briana Lennoxa, jak również komentarz pani Harring, że jej mężowi zaczęły wypadać
włosy.

– Pogorszyło się znacznie dzisiaj – odparł Matthew. – Nie chciałbym, żeby to

brzmiało paranoicznie, ale zdaje się, że przytrafia mi się wszystko.

– To po prostu przypadek – uspokoił go Jason, stając się podtrzymać w równym

stopniu pewność siebie swoją, jak i pacjenta. – Poproszę, żeby jeszcze raz zajrzał do
pana dermatolog. To może się wiązać z suchością skóry. Czy te dolegliwości się
zmniejszyły?

– Jeśli już, to raczej się pogłębiły. Nie powinienem był przychodzić do szpitala.
Jason miał ochotę przyznać mu rację, zwłaszcza że stan tak wielu pacjentów się

pogorszył. Zanim skończył obchód był wyczerpany. Niemal zapomniał, że pełni
dobrych chęci przyjaciele nalegali, żeby wziął tego wieczoru udział w obiedzie, na
którym mogliby go poznać z miłą, trzydziestoczteroletnią prawniczką, Penny
Lambert. Mając godzinę do zagospodarowania Jason zdecydował, że nie warto jechać

background image

do domu. Zamiast tego wyciągnął plan Bostonu, który trzymał w samochodzie,
i zlokalizował Springfield Street, gdzie znajdowało się mieszkanie Hayesa. Ulica
odchodziła od Washington Street. Przypuszczając, że powinna to być dobra pora na
złapanie Carol Donner, Postanowił pojechać bezpośrednio tam. Łatwiej było to
jednak powiedzieć, niż wykonać. Jadąc na południe utknął w rzędzie samochodów,
poruszających się zderzak przy zderzaku po Massachusetts Avenue. W końcu dotarł
do Washington Street i skręcił w lewo, a potem jeszcze raz w lewo, w Springfield.
Odszukał dom Hayesa, a potem znalazł miejsce do parkowania.

Osiedle stanowiło mieszaninę odrestaurowanych i wymagających remontu

budynków. Dom Hayesa należał do drugiej kategorii. Frontowe schody pokrywało
wymalowane sprayem graffiti. W hallu Jason zauważył, że kilka skrzynek na listy jest
zniszczonych, a wewnętrzne drzwi nie są zamknięte na klucz. Właściwie zamek
został wyłamany w odległej przeszłości i nigdy go nie wymieniono. Mieszkanie
Hayesa znajdowało się na trzecim piętrze. Jason zaczął wchodzić po kiepsko
oświetlonych schodach. W powietrzu unosił się stęchły, wilgotny zapach.

Był to olbrzymi budynek, z pojedynczymi apartamentami na każdym piętrze. Na

trzecim Jason potknął się o kilka numerów „Boston Globe”, nie wyjętych jeszcze
z plastikowych kopert. Nie było dzwonka, więc zapukał. Nie słysząc żadnej
odpowiedzi, zastukał jeszcze raz, mocniej. Drzwi z piskiem uchyliły się na centymetr.
Spoglądając w dół Jason zobaczył, że zamek został ostatnio wyłamany i brakuje
części futryny. Popychając je wskazującym palcem ostrożnie otworzył drzwi.
Skrzypnęły ponownie, jakby z bólu.

– Halo – zawołał. Nie było odpowiedzi. Wszedł do mieszkania. – Halo –

panowała cisza, z wyjątkiem szumu wody płynącej rurami w toalecie. Zamknął za
sobą drzwi i ruszył przez ciemny przedpokój.

Spojrzał w głąb mieszkania i omal nie uciekł. Wszystko było przewrócone do

góry nogami. Salon, kiedyś ozdobiony atrakcyjnymi antykami i reprodukcjami, był
ruiną. Szuflady biurka i szafki zostały wyciągnięte i opróżnione, poduszki kanapy
pocięte, a zawartość wielkiej szafy na książki leżała rozsypana na podłodze.

Ostrożnie wybierając drogę w bałaganie Jason zajrzał do niewielkiej sypialni,

która znajdowała się w takim samym stanie, jak salon, potem poszedł przez
przedpokój do czegoś, co uznał za główną sypialnię. Była także zrujnowana.
Zawartość każdej szuflady wyrzucono, a ubrania w garderobie zerwano z wieszaków
i ciśnięto na podłogę. Podnosząc kilka zauważył, że są to wyłącznie ubrania męskie.

Nagłe skrzypnięcie wejściowych drzwi sprawiło, że po plecach przebiegł mu

dreszcz. Upuścił ubrania na podłogę. Znów chciał zawołać, mając nadzieję, że to
Carol Donner, ale przez chwilę był zbyt przestraszony, żeby wydobyć głos. Zamarł,
wytężając słuch. Może to przeciąg pchnął drzwi... Potem dobiegł go stuk, jakby

background image

odgłos buta, uderzającego o książkę czy przewróconą szufladę. Z pewnością ktoś był
w mieszkaniu, a Jason miał wrażenie, że ktokolwiek to był, wiedział o jego
obecności. Pot pojawił mu się na czole i popłynął wzdłuż skrzydełek nosa. Przez myśl
przemknęło mu ostrzeżenie detektywa Currana, że świat narkotyków jest
niebezpieczny. Zastanawiał się, czy jest jakaś droga, którą mógłby się wymknąć.
Potem uświadomił sobie, że jest na końcu długiego korytarza.

W tej samej chwili jakaś olbrzymia postać pojawiła się w drzwiach. Nawet

w ciemnościach Jason mógł dostrzec broń.

Paniczny strach wprawił jego serce w szaleńczą gonitwę. Ciągle jednak nie ruszał

się. Druga, drobniejsza postać dołączyła do pierwszej i razem ruszyły przez pokój.
Zbliżały się do Jasona nieubłaganie, krok po kroku. Wydawało się, że trwa to
wieczność. Jason chciał krzyczeć albo uciekać.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

W następnej chwili Jason pomyślał, że umarł. Błysnęło. Potem jednak

uświadomił sobie, że to nie rewolwer, a żarówka nad jego głową. Nadal żył. Przed
nim stało dwóch umundurowanych policjantów. Jason chciał uściskać ich z radości.

– Tak się cieszę, że was widzę, chłopcy!
– Odwrócić się – rozkazał wyższy, lekceważąc uwagę Jasona.
– Mogę wyjaśnić... – zaczął Jason, ale kazano mu się zamknąć, oprzeć ręce

o ścianę i rozstawić nogi.

Drugi policjant przeszukał go, wyjmując portfel. Kiedy przekonali się, że jest

nieuzbrojony, pozwolili mu opuścić ręce ze ściany i założyli kajdanki. Potem
wyprowadzili go z mieszkania i po schodach sprowadzili na ulicę. Kilkoro
przechodniów przystanęło, przyglądając się, jak wpychają Jasona na tylne siedzenie
nieoznakowanego samochodu.

W drodze na komisariat policjanci zachowywali milczenie, a Jason uznał, że nie

ma sensu nic wyjaśniać, zanim nie dotrą na miejsce. Teraz, kiedy ochłonął, zaczął
myśleć o tym, co powinien zrobić. Przypuszczał, że będzie mógł zatelefonować
i zastanawiał się, czy powinien zadzwonić do Shirley, czy prawnika, z którego usług
korzystał, kiedy sprzedawał dom i prywatny gabinet.

Kiedy jednak dojechali, funkcjonariusze po prostu zaprowadzili Jasona do

małego pustego pokoju i zostawili go samego. Drzwi zatrzasnęły się za nimi i do
lekarza dotarło, że jest zamknięty. Nigdy wcześniej nie był w areszcie i nie czuł się
najlepiej.

Minuty mijały i Jason uświadomił sobie powagę sytuacji. Pamiętał prośbę

Shirley, żeby nie dolewał oliwy do ognia. Bóg jeden wie, jakie skutki może mieć dla
kliniki jego aresztowanie, jeśli wiadomość o nim dojdzie do prasy.

W końcu drzwi pomieszczenia otworzyły się i wszedł detektyw Curran, a za nim

niższy policjant. Jason ucieszył się, widząc znajomego, ale natychmiast zrozumiał, że
detektyw nie podziela jego uczuć. Zmarszczki na twarzy policjanta wydawały się
głębsze niż kiedykolwiek.

– Zdejmij mu kajdanki – polecił Curran bez uśmiechu. Jason podniósł się,

podczas gdy umundurowany policjant uwalniał go. Obserwował twarz Currana,
próbując odgadnąć jego myśli, jednak detektyw pozostał nieprzenikniony.

– Chcę z nim porozmawiać na osobności – powiedział do funkcjonariusza, który

skinął głową i wyszedł.

– Pański przeklęty portfel – odezwał się Curran, uderzając trzymanym

przedmiotem w dłoń Jasona. – Nie przyjmuje pan rad zbyt chętnie, prawda? Co mam
zrobić, żeby pana przekonać, że interes narkotykowy to poważna sprawa?

background image

– Próbowałem tylko porozmawiać z Carol Donner...
– Wspaniale. Zatem wtrąca się pan i miesza nam szyki.
– W jaki sposób? – zapytał Jason, czując, jak wzbiera w nim gniew.
– Wydział Narkotyków miał pod obserwacją mieszkanie Hayesa, odkąd

dowiedzieli się, że zostało przeszukane. Mieliśmy nadzieję, że wpadnie nam w ręce
ktoś bardziej interesujący niż pan.

– Przykro mi.
Curran potrząsnął głową, zawiedziony.
– Cóż, mogło być gorzej. Mogła pana spotkać krzywda. Proszę, doktorze – czy

mógłby pan wrócić do swojego leczenia?

– Jestem wolny? – spytał Jason z niedowierzaniem.
– Tak – potwierdził Curran, odwracając się do drzwi. – Nie będę pana spisywał.

Nie ma sensu marnować czasu.

Jason opuścił komisariat i taksówką wrócił na Springfield Street, skąd zabrał swój

samochód. Popatrzył na dom Hayesa i wstrząsnął się. To było zniechęcające
doświadczenie.

Mając teraz w krwiobiegu dość adrenaliny, by przebiec półtora kilometra

w cztery minuty, Jason rad był, że ma plany na dzisiejszy wieczór. Jego przyjaciele,
państwo Alic, zaprosili grupę uroczych ludzi, a jedzenie i wino były naprawdę dobre.
Raziło go, że dziewczyna, z którą chcieli go poznać, Penny Lambert, była w pewnym
sensie yuppie, ubrana konserwatywnie w niebieski kostium z szeroką jedwabną
kokardą pod szyją. Na szczęście, była wesoła i gadatliwa i ochoczo wypełniała lukę,
jaką pozostawiało w konwersacji milczenie Jasona, który nie mógł przestać myśleć
o apartamencie Hayesa i konieczności rozmowy z Carol Donner.

Po kawie i brandy Jason wpadł na pomysł. Gdyby zaproponował Penny, że

odwiezie ją do domu, może mógłby namówić ją, by wstąpili do lokalu Carol. Jasne
było, że tancerka nie mieszka już w apartamencie Hayesa, a Jason przypuszczał, że
jego szanse na rozmowę z nią zwiększą się, jeśli będzie mu towarzyszyć kobieta.
Penny z ochotą przyjęła propozycję podwiezienia jej, więc kiedy siedzieli
w samochodzie, zapytał, czy ma ochotę na przygodę?

– Co przez to rozumiesz? – zapytała ostrożnie.
– Pomyślałem, że może miałabyś chęć zobaczyć inne oblicze Bostonu.
– Jakaś dyskoteka?
– Coś w tym rodzaju – odparł Jason. Trochę przewrotnie pomyślał, że to

doświadczenie mogłoby dobrze zrobić Penny. Była wystarczająco miła, ale trochę
zbyt łatwo było przewidzieć jej postępowanie.

Odprężyła się, uśmiechała się i gawędziła, dopóki nie zatrzymali się przed Club

Cabaret.

background image

– Jesteś pewny, że to dobry pomysł? – spytała.
– Chodź, przekonasz się – ponaglił Jason. Po drodze udzielił jej pewnych

wyjaśnień, tłumacząc, że chce zobaczyć dziewczynę, z którą był związany doktor
Hayes. Penny pamiętała tę historię z gazet, była trochę spłoszona, ale Jasonowi udało
się namówić ją, by pozwoliła mu zaparkować i wejść do środka.

Piątkowy wieczór musiał należeć do najbardziej ruchliwych. Trzymając Penny za

rękę, Jason torował sobie drogę przez salę, mając nadzieję, że uniknie mężczyzny
w czarnych okularach i jego dwóch goryli-kulturystów. Za sprawą pięciodolarowego
banknotu jedna z kelnerek zaprowadziła ich do wzniesionej nieco nad podłogę kabiny
przy bocznej ścianie. Mogli widzieć scenę, sami pozostając częściowo ukryci przed
tancerkami za ciemnymi sylwetkami mężczyzn, stojących w głębi przy barze.

Weszli pomiędzy występami. Zamówili już drinki, kiedy głośniki ożyły. Oczy

Jasona przystosowały się już do ciemności i mógł zlokalizować twarz Penny. Widział
białka jej oczu. Prawie nie mrugała.

Pojawiła się striptiserka w zwojach przezroczystej krepy. Rozległo się kilka

gwizdów. Penny milczała. Płacąc za drinki Jason zapytał kelnerkę, czy Carol Donner
tańczy tej nocy. Kobieta poinformowała go, że jej pierwszy występ będzie
o jedenastej. Jason poczuł ulgę – nie aresztowano jej w mieszkaniu Hayesa.

Kiedy kelnerka odeszła, zobaczył, że tancerka ma już na sobie tylko przepaskę na

biodrach, a Penny mocno zaciska wargi.

– To odrażające – parsknęła.
– To nie Bostońska Orkiestra Symfoniczna – przytaknął.
– Przecież ona ma cellulitis.
Jason przyjrzał się uważniej tancerce wracającej na górę po schodach.

Rzeczywiście, jej uda były od tyłu poznaczone wyraźnymi dołkami. Lekarz
uśmiechnął się. To ciekawe, na co zwracają uwagę kobiety.

– Czy ci ludzie naprawdę się bawią? – spytała z niesmakiem Penny.
– Dobre pytanie. Nie wiem. Większość z nich wygląda na znudzonych.
Nikt jednak nie nudził się, gdy wyszła Carol. Tak jak poprzedniej nocy tłum

ożywił się, kiedy rozpoczęła występ.

– Co o tym myślisz? – zapytał.
– Jest dobrą tancerką, ale nie mogę uwierzyć, że twój przyjaciel był z nią

związany.

– Pomyślałem dokładnie tak samo – zgodził się Jason. Teraz jednak nie był już

taki pewien. Carol Donner miała zupełnie inną osobowość, niż to sobie wyobrażał.

Kiedy Carol skończyła i nie pojawiła się wśród klientów, Jason miał dość. Penny

chętnie wyszła i zauważył, że w drodze do domu miała niewiele do powiedzenia.
Domyślał się, że Club Cabaret nie zrobił na niej dobrego wrażenia. Kiedy zostawił ją

background image

przed drzwiami domu nie zatroszczył się nawet, żeby powiedzieć, że zadzwoni.
Wiedział, że Alicowie będą zawiedzeni, ale sądził, że powinni znać go na tyle dobrze,
żeby nie umawiać go z dziewczyną z kokardą.

W domu rozebrał się i wziął z pracowni książkę o DNA. Położył się do łóżka

i zaczął czytać. Pamiętając swoje wyczerpanie po południu przypuszczał, że zaśnie
szybko. Tak się jednak nie stało. Czytał o bakteriofagach, cząstkach wirusowych,
które zakażały bakterie i o tym, jak są używane w inżynierii genetycznej. Potem
przeczytał rozdział o plazmidach, o których nie słyszał nigdy, zanim nie zaczął czytać
o DNA. Zdumiało go, że plazmidy są małymi, kolistymi cząsteczkami DNA, które
egzystują w bakterii i reprodukują się biernie podczas podziałów bakteryjnych. One
także spełniały niezmiernie ważną rolę jako nośniki do wprowadzania do bakterii
fragmentów DNA.

Popatrzył na zegarek. Było po drugiej w nocy, a sen nie nadchodził. Wstał,

poszedł do salonu i popatrzył na Louisburg Square. Jakiś samochód zatrzymał się.
Wysiadł lokator, który zajmował w tym samym budynku apartament z ogrodem. On
także był lekarzem i chociaż zaprzyjaźnili się, Jason wiedział o nim niewiele więcej
ponad to, że spotykał się z mnóstwem pięknych kobiet. Zastanawiał się, gdzie je
znajduje. Zgodnie ze zwyczajem, mężczyzna wysiadł z samochodu w towarzystwie
atrakcyjnej blondynki. Śmiejąc się cicho zniknęli z pola widzenia obserwatora. Jason
słyszał, jak zamykają się wejściowe drzwi domu. Powróciła cisza. Nie mógł pozbyć
się myśli o Carol Donner. Tak bardzo chciał z nią porozmawiać. Spojrzał na zegarek
nad kominkiem. Pospiesznie wrócił do sypialni, ubrał się, wyszedł i wsiadł do
samochodu.

Nieco obawiając się możliwych konsekwencji tego kroku, Jason jechał

z powrotem do Combat Zone. W przeciwieństwie do reszty miasta ta dzielnica nadal
tętniła życiem. Przejechał obok Club Cabaret, potem zawrócił, skręcił w boczną
uliczkę i zaparkował. Wyłączył silnik. W drzwiach klubu i po przeciwnej stronie
ulicy kręciły się jakieś odpychające typy, budząc pewien niepokój. Upewnił się, że
wszystkie drzwi w samochodzie są zablokowane.

Po niespełna kwadransie duża grupa ludzi wyszła z klubu i rozeszła się, każdy

swoją drogą. Jakieś dziesięć minut później pojawiła się grupka tancerek. Rozmawiały
chwilę przed wejściem do lokalu, potem rozdzieliły się. Carol między nimi nie było.
Jason zaczynał się już niepokoić, że ją przegapił, kiedy wyszła w towarzystwie
jednego z kulturystów. Skręcili w prawo, idąc Washington Street w stronę Filene.

Jason uruchomił samochód, niepewny, co ma zrobić. Szczęśliwie ulica była

zatłoczona, pełna pojazdów i przechodniów. By nie stracić Carol z oczu jechał
trzymając się krawężnika. Policjant machnięciem ręki kazał mu jechać dalej. Carol
i jej przyjaciel skręcili w lewo, w Boylston Street, doszli do parkingu i wsiedli do

background image

ogromnego czarnego cadillaca.

Cóż, przynajmniej łatwo będzie mieć go na oku, pomyślał Jason. Nigdy

wcześniej nie śledził nikogo i stwierdził teraz, że nie jest to takie proste, jak sobie
wyobrażał, zwłaszcza, kiedy nie chce się być zauważonym. Cadillac skręcił za róg
Common i pomknął na północ Charles Street, potem pojechał w lewo, w Beacon,
mijając Hampshire House. Kilka przecznic dalej samochód przejechał na lewą stronę
ulicy i zaparkował. Była to część miasta zwana Back Bay, zabudowana ogromnymi
rezydencjami z przełomu wieków, z których większość zamieniono na budynki
czynszowe. Jason minął cadillaca w chwili; kiedy Carol wysiadała. Zwolniwszy,
obserwował ją we wstecznym lusterku, gdy wbiegała po schodach do domu z wielkim
wykuszowym oknem. Jason skręcił w lewo w Exeter, potem jeszcze raz w lewo
w Marlborough. Odczekawszy około pięciu minut, objechał cały kwartał. Wjeżdżając
ponownie na Beacon Street poszukał czarnego cadillaca. Już go nie było.

Zaparkował przy hydrancie przeciwpożarowym w połowie drogi między dwiema

przecznicami. O trzeciej nad ranem Back Bay było bardzo spokojne – żadnych
przechodniów i tylko czasami przejeżdżający samochód. Skręcając na chodnik
wiodący do budynku Carol Jason dokonał oględzin pięciopiętrowej fasady, nie
dostrzegał jednak światła w żadnym oknie. Wszedł do hallu budynku i przyjrzał się
nazwiskom umieszczonym obok przycisków dzwonków. Było ich czternaście. Ku
rozczarowaniu mężczyzny, Donner nie było wśród nich wymienione.

Wycofując się na zewnątrz Jason zastanawiał się, co powinien zrobić.

Przypomniawszy sobie, że jest jeszcze uliczka pomiędzy Beacon i Marlborough,
obszedł kwartał dookoła, licząc budynki, aż odnalazł dom Carol. W oknie na trzecim
piętrze paliło się światło. Domyślał się, że musi to być mieszkanie tancerki, bo mało
prawdopodobne było, żeby ktoś inny był o tej porze na nogach.

Z zamiarem powrotu do wejścia i naciśnięcia właściwego dzwonka zawrócił

i ruszył ponownie uliczką. Natychmiast dostrzegł samotną postać, ale szedł dalej,
mając nadzieję, że mężczyzna po prostu przejdzie obok. Kiedy odległość między nimi
zmniejszyła się, Jason zwolnił kroku, a potem stanął. Ku swojemu przerażeniu
stwierdził, że to kulturysta z baru. Jego skórzana kurtka motocyklowa była rozpięta,
ukazując biały podkoszulek, opięty na mocarnych mięśniach. Był to ten sam osobnik,
który poprzedniej nocy wyrzucił go z Club Cabaret.

Mężczyzna nadal szedł w stronę Jasona, zginając palce w widocznym

wyczekiwaniu. Doktor oceniał go na dwadzieścia kilka lat, a zaokrąglona twarz
sugerowała, że przyjmował steroidy. To oczywiście oznaczało kłopoty. Nadzieja
Jasona, że mężczyzna może go nie rozpoznać, rozwiała się, kiedy osiłek warknął:

– Co tu robisz, ty cholerna kreaturo?
To było wszystko, czego potrzebował. Obrócił się na pięcie i wystartował

background image

w stronę drugiego wylotu ulicy. Niestety, jego pantofle na skórzanej podeszwie nie
mogły się równać z nike’ami ochroniarza.

– Ty przeklęty zboczeńcu! – wrzasnął, zatrzymując Jasona.
Lekarz zanurkował pod zamaszystym hakiem i chwycił osiłka za udo, mając

nadzieję, że go wywróci. Niestety, z równym powodzeniem mógłby złapać nogę
fortepianu. Został wyprostowany szarpnięciem.

Brak równych szans w tym pojedynku stał się już jasny dla Jasona, który

postanowił spróbować jakiegoś dialogu.

– Dlaczego nie znajdziesz sobie kogoś o podobnych wymiarach! – krzyknął

rozjątrzony.

– Bo nie lubię zboczeńców – odrzekł kulturysta, praktycznie podnosząc

przeciwnika z ziemi.

Wykręcając się w jedną, potem w drugą stronę, Jason uwolnił się ze swojej

marynarki i rzucił w głąb uliczki, przewracając kosz na śmieci.

– Nauczę cię, żebyś nie węszył wokół Carol! – ryknął goryl, odrzucając

kopnięciem pojemnik, gdy ruszał na uciekinierem. Lata joggingu odpłaciły się teraz
Jasonowi. Chociaż osiłek jak na swą masę był szybki, Jason słyszał, że oddech jego
prześladowcy staje się coraz cięższy. Lekarz był już niemal na końcu ulicy, kiedy
pośliznął się na rozsypanych kamykach, natychmiast tracąc równowagę. Wygramolił
się właśnie na nogi, gdy ciężka ręka chwyciła go za ramię i obróciła dokoła.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Stać! Policja! – Głos rozbił ciszę bostońskiej nocy. Jason zamarł, podobnie

osiłek. Drzwi zaparkowanego u wylotu ulicy nieoznakowanego samochodu otworzyły
się nagle i wysiadło z nich trzech cywilów. Już po raz drugi tego dnia usłyszał:

– Do ściany. Rozstawić nogi! – Wykonał polecenie, ale kulturysta namyślał się

przez chwilę. W końcu warknął do Jasona:

– Masz szczęście, ty sukinsynu.
Potem podporządkował się.
– Zamknij się! – ryknął policjant.
Jason i jego prześladowca zostali szybko przeszukani, potem kazano im się

odwrócić i położyć ręce na karku. Jeden z policjantów wyjął latarkę i sprawdził ich
dokumenty.

– Bruno DeMarco? – zapytał, kierując światło na osiłka. Bruno przytaknął

ruchem głowy. Światło przesunęło się na Jasona.

– Doktor Jason Howard?
– Zgadza się.
– Co tu się dzieje? – indagował policjant.
– Ten pokurcz usiłował napastować moją dziewczynę – oświadczył

rozwścieczonym głosem Bruno. – Śledził ją.

Policjant przenosił wzrok z Jasona na Bruna i z powrotem, potem podszedł do

samochodu, otworzył drzwi i rozmawiał z kimś siedzącym na tylnym siedzeniu.
Kiedy wrócił, wręczył gorylowi jego portfel i kazał mu wracać do domu i kłaść się
spać. W pierwszej chwili Bruno zachowywał się, jakby nie zrozumiał, ale potem
wziął swoje dokumenty.

– Zapamiętam cię, dupku! – krzyknął Jasonowi, znikając na Beacon Street.
Doktor był oszołomiony. Nie mógł uwierzyć, że pozwolili odejść napastnikowi,

a nie jemu. Miał właśnie zaprotestować, kiedy policjant chwycił go za ramię i siłą
wsadził na tylne siedzenie samochodu.

– Zaczyna pan być cierniem w tyłku – odezwał się detektyw Curran. Siedział

flegmatycznie, paląc. – Powinienem był pozwolić, by ta góra mięsa załatwiła się
z panem.

Jason nie mógł wykrztusić słowa.
– Mam nadzieję, że ma pan pojęcie, jak bardzo miesza nam pan w tej sprawie –

ciągnął Curran. – Najpierw obserwowaliśmy mieszkanie Hayesa. Popsuł pan to. Teraz
mamy na oku Carol Donner i to też pan psuje. Równie dobrze moglibyśmy zwinąć
całą operację. W tej chwili z pewnością niczego się od niej nie dowiemy. Gdzie jest,
do diabła, pański samochód? Zakładam, że przyjechał pan samochodem?

background image

– Zaraz za rogiem – potulnie odpowiedział Jason.
– Radzę, żeby wsiadł pan do niego i pojechał do domu – powiedział wolno

Curran. – Potem sugeruję, żeby wrócił pan do leczenia i zostawił śledztwo nam.
Uniemożliwia nam pan pracę.

– Przykro mi – zaczął Jason. – Nie myślałem, że...
– Do widzenia! – detektyw odprawił go machnięciem ręki.
Wysiadając z policyjnego samochodu Jason czuł się dość głupio.
Jasne, że obserwowali Carol. Jeśli mieszkała z Hayesem, prawdopodobnie także

była zamieszana w narkotyki. Właściwie przy jej rodzaju pracy było to niemal pewne.
Wsiadając do własnego samochodu, Jason pomyślał o marynarce, powiedział sobie
„do diabła z nią” i pojechał do domu.

Była trzecia trzydzieści, kiedy z trudem wspiął się po schodach i w poczuciu

obowiązku zadzwonił do operatora sieci pagerów. Kiedy wychodził do Carol Donner,
nie wziął ze sobą urządzenia przywołującego, i miał nadzieję, że nie było żadnych
telefonów. Był zbyt zmęczony, żeby poradzić sobie z nagłym przypadkiem. Nie było
nic ze szpitala, ale Shirley zostawiła wiadomość, prosząc, żeby zatelefonował, kiedy
tylko wróci, obojętne, o jakiej porze. Operator powiedział mu, że to było pilne.

Zaskoczony, Jason wykręcił numer. Shirley odezwała się po pierwszym

dzwonku.

– Gdzie się podziewałeś?!
– To cała historia.
– Chcę prosić cię o przysługę. Przyjedź natychmiast.
– Jest trzecia trzydzieści – wymawiał się.
– Nie prosiłabym cię, gdyby to nie było ważne.
Jason założył inną marynarkę, wrócił do samochodu i wyjechał z Brooklynu,

zastanawiając się, jakaż to pilna sprawa nie może poczekać ani chwili dłużej. Pewne
było tylko, że dotyczy Hayesa.

Shirley mieszkała przy Lee Street, ulicy, która okrążała Brooklyn Reservoir

i wychodziła na starą willową dzielnicę. Dom przyjaciółki Jasona był budynkiem
z polnego kamienia, o łamanym dachu i dwóch identycznych ścianach szczytowych.
Wjeżdżając na brukowany podjazd zobaczył, że posiadłość zalana jest światłem.
Zatrzymał się przed wejściem i zanim wysiadł z samochodu, Shirley otworzyła drzwi.

– Dziękuję, że przyjechałeś – powiedziała, witając go uściskiem.
Miała na sobie biały kaszmirowy sweter i wyblakłe dżinsy i po raz pierwszy,

odkąd ją poznał, wyglądała na wytrąconą z równowagi.

Zaprowadziła go do przestronnego salonu i przedstawiła dwóm członkom zarządu

GHP, również wyraźnie zdenerwowanym. Jason uścisnął dłoń Boba Walthrowa,
niskiego, łysiejącego mężczyzny, a potem Freda Ingelnooka, sobowtóra Roberta

background image

Redforda.

– Może koktajl? – zaproponowała Shirley. – Wyglądasz, jakbyś go potrzebował.
– Tylko woda sodowa – odparł Jason. – Padam z nóg. Co się dzieje?
– Następne kłopoty. Miałam telefon od ochrony szpitala. Dzisiejszej nocy

włamano się do laboratorium Hayesa i praktycznie je zdemolowano.

– Wandalizm?
– Nie jesteśmy pewni.
– Raczej nie – powiedział Bob Walthrow. – Laboratorium zostało przeszukane.
– Czy coś zginęło?
– Jeszcze nie wiemy – odrzekła Shirley. – Ale nie na tym polega problem.

Chcemy uniknąć dziennikarzy. Good Health nie może pozwolić sobie na więcej złej
prasy. Dwóch zbiorowych klientów waha się, czy do nas przystąpić. Mogą się
przestraszyć, skoro policja będzie przypuszczać, że laboratorium Hayesa zostało
splądrowane w poszukiwaniu narkotyków.

– To prawdopodobne – przyznał Jason. – Lekarz dokonujący sekcji powiedział

mi, że w moczu Hayesa była kokaina.

– Cholera – jęknął Bob Walthrow. – Miejmy nadzieję, że gazety tego nie

wyciągną.

– Musimy ograniczyć szkody! – oświadczyła Shirley.
– Jak chcesz to zrobić? – spytał Jason, zastanawiając się, po co go wezwała.
– Zarząd chce, żeby ten ostatni incydent utrzymać w tajemnicy.
– To może być trudne. Gazety prawdopodobnie dowiedzą się tego z biuletynu

policyjnego.

– O to właśnie chodzi – rzekła Shirley. – Postanowiliśmy nie zawiadamiać

policji. Ale chcemy znać twoje zdanie.

– Moje? – zapytał Jason, zdumiony.
– Cóż – powiedziała Shirley – chcemy znać opinię personelu medycznego.

Pełnisz obowiązki ordynatora. Myśleliśmy, że mógłbyś dyskretnie wybadać, co sądzą
inni.

– Tak przypuszczam – zgodził się Jason, zastanawiając się, o co ma pytać

lekarzy, nie wyjawiając ostatniego zdarzenia. – Jeśli jednak chcecie znać moje
osobiste zdanie, nie uważam, żeby to był dobry pomysł. Poza tym nie będziecie mogli
podjąć ubezpieczenia, jeśli nie zawiadomicie policji.

– To fakt – przyznał Fred Ingelnook.
– Oczywiście – odparła Shirley – ale to i tak lepsze, niż problemy z prasą. Na

razie nie zgłosimy tego. Porozumiemy się z ubezpieczeniami i z szefami oddziałów.

– Moim zdaniem brzmi to nieźle – wyraził swoją aprobatę Ingelnook.
– Dobrze – przytaknął Bob Walthrow.

background image

Rozmowa znalazła się w martwym punkcie i Shirley pożegnała obu kierowników.

Jason chciał pójść w ich ślady, ale zatrzymała go, prosząc, żeby spotkał się z nią
o ósmej rano.

– Prosiłam Helene, żeby przyszła wcześnie. Może uda się nam dowiedzieć, o co

tu chodzi.

Jason skinął głową, nadal zastanawiając się, dlaczego Shirley nie mogła

powiedzieć mu tego przez telefon. Był jednak zbyt zmęczony, by się tym zajmować.
Dał jej całusa w policzek i zataczając się, dotarł do samochodu, mając nadzieję na
dwie lub trzy godziny snu.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Było tuż po ósmej w sobotę rano, kiedy Jason z zamglonymi oczami wkroczył do

biura Shirley. Pomieszczenie, wyłożone ciemnym mahoniem, z ozdobami z brązu
i ciemnozielonym dywanem, wyglądało raczej na siedzibę bankiera niż dyrektora
instytucji ochrony zdrowia. Shirley rozmawiała przez telefon z jednym z doradców
ubezpieczeniowych, więc Jason usiadł i czekał. – Miałeś rację co do ubezpieczenia –
odezwała się po odłożeniu słuchawki. – Nie mają zamiaru wypłacić, dopóki włamanie
nie zostanie zgłoszone policji.

– Zatem zgłoś je.
– Najpierw sprawdźmy, jak duże są szkody i czego brakuje. Przeszli do budynku

zajmowanego przez poradnie i pojechali windą na szóste piętro. Czekał tam na nich
strażnik, który otworzył wewnętrzne drzwi. Rozdzielili między siebie ochraniacze na
buty i białe fartuchy.

Podobnie jak mieszkanie Hayesa, laboratorium było w ruinie. Wszystkie szuflady

i szafki zostały opróżnione, ale skomplikowany sprzęt techniczny wydawał się być
nienaruszony, więc dla obojga było oczywiste, że celem tej wizyty było przeszukanie,
a nie zniszczenie. Jason zajrzał do gabinetu Hayesa. Panował w nim podobny
bałagan, zawartość biurka i kilku szaf na dokumentację leżała na podłodze.

W drzwiach zwierzętarni pojawiła się Helene Brennquivist, z bladą i wychudzoną

twarzą. Włosy miała znowu surowo ściągnięte do tyłu, ale bez zwykłego
bezkształtnego kitla Jason mógł stwierdzić, że kobieta ma atrakcyjną figurę.

– Może pani powiedzieć, czy czegoś brakuje? – spytała Shirley.
– Nie widzę moich ksiąg z danymi – powiedziała Helene. – Zniknęły także

niektóre hodowle bakteryjne E. coli. Ale najgorsze stało się ze zwierzętami.

– Co z nimi? – zapytał Jason. Zauważył, że nie wyrażająca zwykle uczuć twarz

asystentki Hayesa drży z przerażenia.

– Może powinien pan zobaczyć. Zabito wszystkie!
Jason ominął Helene i przez stalowe drzwi wszedł do pomieszczenia dla zwierząt.

Natychmiast dotarł do niego przenikliwy odór zwierzyńca. Włączył światło. To
pomieszczenie było większe, około piętnaście metrów długie i dziewięć szerokie.
Klatki dla zwierząt ustawiono w rzędach i spiętrzono jedne na drugich, czasem nawet
po sześć.

Jason zaczął iść wzdłuż najbliższego szeregu, zaglądając do poszczególnych

klatek. Za nim drzwi zamknęły się ze stanowczym stuknięciem. Helene nie
przesadzała: wszystkie zwierzęta były martwe, leżały w ohydnie poskręcanych
pozach, często z zakrwawionymi językami, jakby gryzły je w agonii.

Nagle przystanął. Przyglądając się grupie większych klatek zobaczył coś, co

background image

przyprawiło go o skurcz żołądka: szczury, jakich nigdy jeszcze nie widział. Były
wielkie, niemal rozmiarów świni, a ich nieowłosione, podobne do bicza ogony, były
grube jak nadgarstek Jasona. Odsłonięte zęby miały dziesięć centymetrów długości.
Idąc dalej mężczyzna zbliżył się do królików tej samej wielkości, a potem białych
myszy rozmiarów małego psa.

Ten aspekt inżynierii genetycznej przerażał Jasona. Chociaż bał się tego, co może

zobaczyć, chorobliwa ciekawość kazała mu iść dalej. Powoli zaglądał do pozostałych
klatek, odkrywając zniekształcenia znajomych stworzeń, które przyprawiały go
o mdłości. To była nauka, która oszalała: króliki z kilkoma głowami, myszy
z nadliczbowymi kończynami i dodatkowymi parami oczu. Dla Jasona genetyczna
manipulacja prymitywnymi bakteriami była jedną rzeczą, a wynaturzenia ssaków –
czymś zupełnie innym.

Wycofał się do centralnej części laboratorium, gdzie Shirley i Helene sprawdzały

hodowle znaczone pierwiastkami promieniotwórczymi.

– Widziałaś zwierzęta? – zapytał z obrzydzeniem Jason.
– Niestety – odparła Shirley. – Kiedy Curran tu był. Nie przypominaj mi o tym.
– Czy GHP wyraziło zgodę na te eksperymenty? – dopytywał się Jason.
– Nie – zaprzeczyła Shirley. – Nigdy nie zadawaliśmy Hayesowi pytań. Nie

przypuszczaliśmy, że musimy to robić.

– Moc sławy – zauważył cynicznie Jason.
– Zwierzęta były częścią pracy doktora Hayesa nad hormonem wzrostu –

zaprotestowała Helene.

– Obojętne – odparł Jason. Nie był teraz zainteresowany spieraniem się z Helene

o etykę. – W każdym razie wszystkie są martwe.

– Wszystkie? – spytała Shirley. – To dziwne. Jak sądzisz, co się im stało?
– Trucizna – wyjaśnił ponuro Jason. – Ale dziwi mnie, dlaczego ktoś szukający

narkotyków zawracał sobie głowę uśmiercaniem zwierząt laboratoryjnych.

– Może pani jakoś wyjaśnić to wszystko? – powiedziała gniewnie Shirley,

zwracając się do Helene.

Młodsza kobieta pokręciła głową, nerwowo obiegając wzrokiem pomieszczenie.
Shirley nie spuszczała z niej oczu. Teraz Helene niespokojnie przestępowała

z nogi na nogę. Jason przyglądał się temu, zaintrygowany nagłym agresywnym
zachowaniem przyjaciółki.

– Lepiej, żebyś współpracowała – rzekła Shirley – albo będziesz miała masę

kłopotów. Doktor Howard jest przekonany, że coś przed nami ukrywasz. Mam
nadzieję, że wiesz, co ten fakt będzie oznaczał dla twojej kariery, jeśli to prawda
i odkryjemy, o co chodzi.

Zdenerwowanie asystentki stało się w końcu oczywiste.

background image

– Wypełniałam tylko polecenia doktora Hayesa – powiedziała łamiącym się

głosem.

– Jakie polecenia? – indagowała Shirley, groźnie ściszając głos.
– Mieliśmy tu pewną robotę na boku...
– Jakiego rodzaju?
– Doktor Hayes pracował dodatkowo dla kompanii o nazwie Gene. Inc.

Wyhodowaliśmy dla nich rekombinowane szczepy E. coli do produkcji hormonu
wzrostu.

– Wiedziałaś, że tego rodzaju dodatkowe prace były specjalnie zabronione

w kontrakcie doktora Hayesa?

– Tak mi właśnie powiedział – przyznała Helene.
Shirley spoglądała na rozmówczynię przez następną minutę, w końcu odezwała

się:

– Nie życzę sobie, abyś rozmawiała o tym z kimkolwiek. Chcę, żebyś zrobiła

dokładną listę wszystkich zwierząt i przedmiotów brakujących albo zniszczonych
w tym laboratorium. Przynieś ją bezpośrednio do mnie. Rozumiesz?

Helene skinęła głową.
Jason w ślad za Shirley opuścił laboratorium. Najwyraźniej odniosła sukces tam,

gdzie jemu się nie powiodło – zdarła maskę Helene. Nie zadała jednak właściwych
pytań.

– Dlaczego nie naciskałaś na nią w sprawie odkrycia Hayesa? – zapytał, kiedy

podeszli do windy. Shirley uderzała przycisk raz po raz wyraźnie wściekła.

– Nie przyszło mi to do głowy. Za każdym razem, kiedy myślę, że problem

Hayesa jest opanowany, wypływa coś nowego. Szczególnie nalegałam, żeby
w umowie znalazła się klauzula zakazująca pracy na boku.

– To nie ma teraz dużego znaczenia – odrzekł Jason, wchodząc za Shirley do

windy. – Ten człowiek nie żyje.

Kobieta westchnęła.
– Masz rację. Może jestem przewrażliwiona. Po prostu chciałabym, żeby cała ta

sprawa już się skończyła.

– Ciągle uważam, że Helene wie więcej, niż nam mówi.
– Porozmawiam z nią jeszcze raz.
– Czy nie uważasz, po obejrzeniu tych zwierząt, że powinnaś wezwać policję?
– Razem z policją przyjeżdża prasa – przypomniała mu Shirley. – Razem

z gazetami przychodzą kłopoty. Pomijając zwierzęta, nie wydaje się, żeby zniszczono
coś bardzo wartościowego.

Jason powstrzymał się od komentarza. Oczywiście, zawiadomienie o włamaniu

było decyzją administracyjną. Bardziej troszczył się o odkrycie Hayesa, a wiedział, że

background image

policja i prasa nie pomogą w odnalezieniu go. Zastanawiał się, czy te przełomowe
badania były związane z potwornymi zwierzętami. Na myśl o tym przeszedł go
dreszcz.

Jason zaczął obchód od Matthew Cowena. Niestety, pojawiły się nowe objawy.

Matthew zachowywał się dziwacznie. Zaledwie kilka minut wcześniej pielęgniarki
zastały go spacerującego po korytarzu i mamroczącego do siebie jakieś nonsensy.
Kiedy Jason wszedł do pokoju pacjent był przywiązany do łóżka i spoglądał na
Jasona jak na obcego. Mężczyzna nie miał żadnej orientacji co do czasu, miejsca czy
osób. Mogło to oznaczać tylko jedną rzecz. W naczyniach mózgowych tego
człowieka powstał zator, prawdopodobnie ze skrzeplinek krwi, oderwanych z jego
uszkodzonych zastawek. Innymi słowy był to udar mózgu, może nawet
wieloogniskowy.

Nie zwlekając Jason poprosił przez telefon o konsultację neurologiczną.

Zadzwonił także do kardiochirurga, który oglądał ten przypadek. Chociaż rozważał
natychmiastowe podanie środków przeciwkrzepliwych postanowił zaczekać na opinię
neurologa. Tymczasem zaczął podawać aspirynę i persantin, żeby zmniejszyć
adhezyjność płytek. Udar był groźnym powikłaniem i zawsze bardzo pogarszał
rokowanie.

Jason szybko zakończył swój obchód i miał właśnie wyjść do domu, licząc na

jeszcze trochę tak bardzo mu potrzebnego snu, kiedy został wezwany do izby przyjęć
do jednej ze swoich pacjentek. Klnąc pod nosem zbiegł na dół schodami, mając
nadzieję, że szybko rozwiąże kolejny problem. Niestety, w tym przypadku było
inaczej.

Wpadłszy bez tchu do głównego pokoju zabiegowego, zastał tam grupkę

stażystów, prowadzących reanimację u kobiety w śpiączce. Szybki rzut oka na
monitor powiedział mu, że nie ma w ogóle żadnej czynności serca.

Lekarz podszedł do Judith Reinhart, która poinformowała go, że mąż znalazł

pacjentkę nieprzytomną, kiedy rano próbował ją obudzić.

– Czy urządzenia monitorujące pokazują jakąś aktywność krążeniową lub

oddechową?

– Żadnej – zaprzeczyła Judith. – Właściwie mnie ona wydaje się zimna.
Jason dotknął nogi kobiety i przytaknął. Jej twarz była odwrócona w drugą

stronę.

– Jak nazywa się ta kobieta? – zapytał, intuicyjnie przygotowując się na cios.
– Holly Jennings.
Jason poczuł się tak, jakby ktoś uderzył go w brzuch.
– Mój Boże! – wymamrotał.
– Dobrze się czujesz? – spytała Judith.

background image

Skinął głową, ale nalegał żeby zespół reanimacyjny prowadził resuscytację

znacznie dłużej, niż wynosił jakikolwiek rozsądny czas. Spodziewał się kłopotów,
gdy widział Holly w czwartek, ale nie teraz. Po prostu nie mógł pogodzić się
z faktem, że – podobnie jak Cedric Harring – Holly mogłaby umrzeć mniej niż
miesiąc po tym, jak skomplikowane badania GHP wykazały, że jest zdrowa – i dwa
dni po ponownej wizycie u niego.

Wstrząśnięty, podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer Margaret Danforth.
– Jeszcze raz żadnej przeszłości kardiologicznej? – spytała go Margaret.
– Zgadza się.
– Ludzie, co wy tam robicie? – zapytała z niedowierzaniem.
Jason nie odpowiedział. Chciał, żeby Margaret zrezygnowała z tego przypadku,

aby można było przeprowadzić sekcję w GHP, ale jego rozmówczyni wahała się.

– Zrobimy ten przypadek dzisiaj – nalegał Jason. – Będzie pani miała raport na

początku przyszłego tygodnia.

– Przykro mi – odparła Margaret, podejmując decyzję. – Mam pewne wątpliwości

i myślę, że jestem zobowiązana przez prawo do dokonania tej autopsji.

– Rozumiem. Ale przypuszczam, że nie będzie pani miała nic przeciwko

zaopatrzeniu nas w próbki, które moglibyśmy opracować u siebie.

– Tak sądzę – zgodziła się bez entuzjazmu Margaret. – Prawdę mówiąc, nie wiem

nawet, czy to legalne. Ale dowiem się. Wolałabym nie czekać dwa tygodnie na wynik
badania mikroskopowego.

Jason dotarł do domu i padł na łóżko. Spał przez cztery godziny. Obudził go

telefon w sprawie Matthew. Neurolog chciał podać leki przeciwkrzepliwe
z jednoczesną kontrolą czasu krwawienia i krzepnięcia. Jason błagał go, żeby robił,
co uzna za najlepsze.

Próbował usnąć ponownie, jednak nie mógł. Czuł niepokój i zdenerwowanie.

Wstał. Był posępny późnojesienny dzień z lekką mżawką, w której Boston wyglądał
okropnie. Walcząc z przygnębieniem mężczyzna chodził po mieszkaniu, szukając
czegoś, czym mógłby zająć myśli. W końcu stwierdził, że nie może tu zostać, założył
sportowe ubranie i zszedł do samochodu. Z pełną świadomością, że prawdopodobnie
sam prosi się o kłopoty, pojechał na Beacon Street i zaparkował przed apartamentem
Carol. Dziesięć minut później, jakby Bóg postanowił w końcu dać mu chwilę
przerwy, wyszła Carol. W dżinsach i golfie, z gęstymi brązowymi włosami zebranymi
w kucyki, wyglądała na licealistkę, jaką reklamował Club Cabaret. Czując lekki
deszczyk, otworzyła drukowaną w kwiaty parasolkę i ruszyła ulicą, mijając o kilka
metrów Jasona, który skulił się na siedzeniu samochodu, bezsensownie obawiając się,
że dziewczyna może go poznać.

Kiedy już odeszła na sporą odległość wysiadł z samochodu i pieszo podążył za

background image

Carol. Stracił ją z oczu na Dartmouth Street, ale dostrzegł ponownie na
Commonwealth Avenue. Idąc za tancerką, rozglądał się bacznie za postaciami
podobnymi do Bruna albo Currana. Na rogu Dartmouth i Boylston zatrzymał się przy
kiosku z gazetami i przekartkował kilka czasopism. Carol minęła go, zaczekała na
zmianę świateł, a potem pospiesznie przeszła na drugą stronę Boylston. Jason
obserwował ludzi i samochody, szukając czegoś podejrzanego. Nie było jednak
żadnego znaku wskazującego, że kobieta nie jest sama.

Przechodziła teraz obok Bostońskiej Biblioteki Publicznej i Jason domyślał się,

że zmierza do centrum handlowego Copley Plaza. Kupił magazyn, jak się okazało
„The New Yorker”, ruszył za dziewczyną. Kiedy złożyła parasolkę i weszła do
Copley Plaza, przyspieszył kroku. W wielkim zespole sklepów i hoteli łatwo było
zgubić Carol.

Przez następne trzy kwadranse zajęty był udawaniem, że studiuje okna

wystawowe, czytaniem „New Yorkera” i obserwowaniem tłumu. Carol beztrosko
krążyła od Vuittona do Laurena i Victoria’s Secret. W pewnym momencie Jason
pomyślał, że jest śledzona, ale okazało się, że idący za nią mężczyzna po prostu
próbuje ją poderwać. Najwyraźniej odrzuciła jego awanse, gdyż szybko zniknął.

Krótko po trzeciej trzydzieści Carol wzięła swoje torby i parasolkę i wycofała się

do Au Bon Pain. Jason poszedł za nią, stając w kolejce, aby złożyć zamówienie i przy
tej okazji zauważył uroczy owal jej twarzy, gładką, oliwkową cerę i ciemne, wilgotne
oczy. Była piękną młodą kobietą. Jason przypuszczał, że ma około dwudziestu
czterech lat.

– Odpowiedni dzień na kawę – zagadnął, mając nadzieję na nawiązanie rozmowy.
– Wolę herbatę.
Jason uśmiechnął się nieśmiało. Nie był dobry w podrywaniu ani przyjemnych

rozmówkach.

– Herbata też jest niezła – przytaknął, obawiając się, że robi z siebie głupca.
Carol zamówiła zupę, herbatę i rogalika, potem zaniosła tacę do jednego z dużych

wspólnych stołów.

Jason poprosił o capuccino, a potem, wahając się, jakby nie mógł znaleźć

wolnego miejsca, podszedł do stołu dziewczyny.

– Czy można? – spytał, odsuwając krzesło.
Kilkoro ludzi przy stole podniosło wzrok, w tym także Carol. Jakiś człowiek

przesunął kilka swoich paczek i Jason usiadł, obdarzając wszystkich niewyraźnym
uśmiechem.

– Co za zbieg okoliczności – odezwał się do Carol. – Znowu się spotykamy.
Dziewczyna zerknęła na niego znad filiżanki herbaty. Nic nie powiedziała, ale też

nie musiała. Irytacja była widoczna na jej twarzy.

background image

Jason zorientował się natychmiast, że całe jego zachowanie było chybione i zaraz

zostanie odesłany z kwitkiem.

– Przepraszam – zaczął. – Nie chcę być natrętny. Jestem doktor Jason Howard.

Byłem kolegą doktora Alvina Hayesa. Pani nazywa się Carol Donner i bardzo
chciałbym z panią porozmawiać.

– Jest pan z GHP? – spytała podejrzliwie.
– Pełnię obowiązki ordynatora. – Pierwszy raz Jason użył swojego tytułu.

W szpitalach akademickich miał on wielkie znaczenie, jednak w GHP to stanowisko
było jedynie nużącym obowiązkiem.

– Skąd mogę mieć pewność?
– Mogę pokazać pani moje dokumenty.
– Dobrze.
Jason sięgnął za siebie po portfel, ale kobieta chwyciła go za ramię.
– W porządku – powiedziała. – Wierzę. Alvin opowiadał mi o panu. Mówił, że

jest pan tu najlepszym klinicystą.

– To mi pochlebia – odrzekł Jason. Był także zaskoczony, biorąc pod uwagę, jak

mało miał do czynienia z Hayesem.

– Przepraszam za taką podejrzliwość – usprawiedliwiła się Carol – ale jest wokół

mnie sporo zamieszania, zwłaszcza w ciągu ostatnich kilku dni. O czym chciałby pan
porozmawiać?

– O doktorze Hayesie. Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, że jego śmierć

była dla nas prawdziwą stratą. Bardzo pani współczuję.

Carol wzruszyła ramionami.
Jason nie był pewien, jak ma rozumieć jej reakcję.
– Ciągle nie mogę uwierzyć, że Hayes był zamieszany w narkotyki. Pani o tym

wiedziała? – zapytał.

– Wiedziałam. Ale gazety nie podały prawdy. Alvin zażywał minimalne dawki,

zwykle marihuanę, ale czasem także kokainę. Z pewnością nie heroinę.

– Nie był handlarzem?, – Na pewno nie. Proszę mi wierzyć, wiedziałabym o tym.
– Jednak w jego mieszkaniu znaleziono mnóstwo narkotyków i gotówki.
– Jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi na myśl, jest takie, że to policja

musiała podrzucić zarówno narkotyki, jak i pieniądze. Alvinowi zawsze brakowało
jednego i drugiego. Jeśli miał jakąś dodatkową sumę, posyłał ją swojej rodzinie.

– Ma pani na myśli jego byłą żonę?
– Tak. Jej przyznano prawo opieki nad dziećmi.
– Dlaczego policja miałaby robić coś takiego? – spytał Jason, myśląc, że jej

uwaga jest echem paranoi Hayesa.

– Nie wiem, naprawdę. Ale nie mogę wymyślić żadnego innego sposobu, w jaki

background image

narkotyki mogły się tam dostać. Mogę pana zapewnić, że nie było ich, kiedy
wychodził o dziewiątej tamtego wieczoru.

Jason pochylił się do przodu, ściszając głos.
– Tej nocy, kiedy doktor Hayes umarł, powiedział mi, że dokonał wielkiego

odkrycia. Czy mówił coś pani na ten temat?

– Coś wspominał. Ale to było trzy miesiące temu.
Przez chwilę Jason pozwolił sobie na optymizm. Potem Carol wyjaśniła, że nie

wie, na czym polega to odkrycie.

– Nie ufał pani?
– Ostatnio nie. Jakoś oddaliliśmy się od siebie.
– Ale mieszkaliście razem – czy gazety podały to mylnie?
– Mieszkaliśmy razem – przyznała Carol – ale pod koniec tylko jako przyjaciele.

Nasz związek rozpadł się. Alvin naprawdę się zmienił. Nie tylko to, że czuł się
fizycznie chory; cała jego osobowość zmieniła się. Wydawał się wycofany, niemal
paranoidalny. Mówił bez przerwy, że musi się z panem zobaczyć i starałam się
sprawić, żeby to zrobił.

– Naprawdę nie ma pani żadnego pojęcia, czym mogło być to odkrycie? – nalegał

Jason.

– Przykro mi – rzekła Carol, rozkładając ręce przepraszającym gestem. –

Przypominam sobie tylko, jak powiedział, że to odkrycie jest ironiczne. Pamiętam, bo
to dziwne określenie sukcesu.

– Mnie powiedział to samo.
– Przynajmniej był konsekwentny. Poza tym mówił jedynie, że jeśli wszystko

pójdzie dobrze, powinnam to docenić, bo jestem piękna. To są dokładnie jego słowa.

– Nie wyjaśnił tego?
– To wszystko, co powiedział.
Pijąc capuccino Jason przyglądał się twarzy Carol. W jaki sposób ironiczne

odkrycie mogło pomóc jej piękności? Próbował połączyć to zdanie ze swym
przypuszczeniem, że odkrycie ma coś wspólnego z leczeniem raka. Nie pasowało.

Skończywszy herbatę Carol podniosła się.
– Miło mi było pana poznać – powiedziała, wyciągając rękę.
Jason wstał, niezgrabnie łapiąc upadające krzesło Zmartwiło go jej nagłe

odejście.

– Nie chcę być nieuprzejma – powiedziała – ale mam teraz spotkanie. Mam

nadzieję, że rozwiąże pan tę zagadkę. Alvin pracował bardzo ciężko. Byłoby tragedią,
gdyby odkrył coś ważnego i potem uległo to zapomnieniu.

– Jestem tego samego zdania – przytaknął Jason, rozpaczliwie starając się ją

zatrzymać. – Czy możemy spotkać się ponownie? O tylu sprawach chciałbym jeszcze

background image

porozmawiać.

– Myślę, że tak. Jestem jednak dość zajęta. O jakim terminie pan myślał?
– Może jutro? – powiedział szybko Jason. – Niedzielne drugie śniadanie.
– Będzie musiało być późne. Pracuję w nocy i sobota jest jednym z najbardziej

ruchliwych dni.

Jason mógł to sobie wyobrazić.
– Proszę – nalegał. – To może być ważne.
– W porządku. Powiedzmy o drugiej po południu. Gdzie?
– Może w Hampshire House?
– Dobrze – odparła Carol, zbierając swoje torby i parasolkę. Wyszła z kawiarni,

uśmiechając się na pożegnanie.

Carol spojrzała na zegarek i przyspieszyła kroku. Niespodziewana rozmowa

z Jasonem nie mieściła się w jej napiętym planie, a nie chciała się spóźnić na
spotkanie z promotorem swojej pracy doktorskiej. Spędziła późny wieczór i wczesne
popołudnie szlifując trzeci rozdział rozprawy i teraz niecierpliwie oczekiwała opinii
profesora. Zjechała windą na poziom ulicy, rozmyślając o swoim spotkaniu
z doktorem Howardem. Niespodziewane spotkanie tego mężczyzny, o którym tyle jej
opowiadano, ucieszyło ją. Alvin mówił, że Jason stracił żonę i zareagował na tragedię
całkowitą zmianą otoczenia i pogrążeniem się w pracy. Ta historia zainteresowała ją,
ponieważ jej doktorat dotyczył psychologii rozpaczy. Doktor Jason Howard wydawał
się znakomitym obiektem do badań.

Portier z Western Hotel dmuchnął w gwizdek, wydając przenikliwy dźwięk, który

prześwidrował uszy Carol, przyprawiając ją o dreszcz. Czekając na taksówkę
uświadomiła sobie, że jej reakcja na doktora Jasona Howarda nieco wykraczała poza
czysto zawodowe zainteresowanie. Zauważyła, że jest niezwykle atrakcyjnym
mężczyzną, a to, że wie o jego wrażliwości, przydaje mu tylko uroku. Nawet jego
brak obycia towarzyskiego budził sympatię.

– Harvard Square – powiedziała, wsiadając do taksówki. Zdała sobie sprawę, że

z niecierpliwością oczekuje wspólnego posiłku następnego ranka.

Siedząc nadal nad stygnącą kawą Jason stwierdził, że zaskakująca inteligencja

i czar Carol podbiły go zupełnie. Spodziewał się prostej dziewczyny z małego
miasteczka, którą ze szkolnej ławy zwabiły pieniądze lub narkotyki. Zamiast tego
spotkał uroczą, dojrzałą kobietę, która mogła swobodnie uczestniczyć w każdej
rozmowie. Jaka szkoda, że dziewczyna z tak oczywistymi zaletami wplątała się
w brudny światek, w którym przebywała...

Natarczywy, zgrzytliwy dźwięk pagera gwałtownie przywołał Jasona do

rzeczywistości. Wyłączył urządzenie i spojrzał na ciekłokrystaliczny wyświetlacz.
Dwukrotnie zamigało na nim słowo „pilne”, z potem ukazał się numer telefonu,

background image

którego Jason nie rozpoznał. Zobaczywszy jego identyfikator lekarza kierownik Au
Bon Pain pozwolił mu skorzystać z telefonu znajdującego się za kasą.

– Dziękuję za telefon, doktorze Howard. Mówi Farr. Mój mąż, Gerald Farr, ma

okropny ból w klatce piersiowej i trudności z oddychaniem.

– Niech pani wezwie ambulans – polecił Jason. – Proszę przywieźć go na ostry

dyżur GHP. Czy pan Farr jest moim pacjentem? – Jason miał wrażenie, że zna to
nazwisko, ale nie mógł go dokładnie skojarzyć.

– Tak – potwierdziła pani Farr. – Badał go pan dwa tygodnie temu. Jest

pierwszym zastępcą prezesa Boston Banking Company.

O, nie, pomyślał Jason, odkładając słuchawkę. Znowu to samo. Postanowił

zostawić samochód na Beacon Street. Wybiegł z kawiarni, przez przejście dla
pieszych popędził na drugą, hotelową stronę Copley Plaza i wsiadł do taksówki.

Przyjechał do izby przyjęć GHP przed Farrami. Powiedział Judith, czego się

spodziewa, i nawet zadzwonił na anestezjologię, słysząc z zadowoleniem głos Philipa
Barnesa.

Na widok Geralda Farra Jason wiedział natychmiast, że potwierdzają się jego

najgorsze obawy. Mężczyzną szarpał śmiertelny ból. Był blady jak odtłuszczone
mleko, a na czole osiadły mu kropelki potu.

Wstępne EKG pokazało, że uszkodzony został duży obszar mięśnia sercowego.

To nie będzie łatwy przypadek. Morfina i tlen pomogła uspokoić pacjenta, a lidokaina
zabezpieczała go przed zaburzeniami rytmu serca. A jednak Farr nie reagował na
leczenie. Oglądając kolejne EKG, Jason miał wrażenie, że objęta zawałem strefa
serca poszerza się.

Z rozpaczą próbował wszystkiego. Bez skutku! Pięć minut przed czwartą oczy

Geralda Farra przekręciły się do wewnątrz, a jego serce stanęło.

Jak zwykle nie chcąc dać za wygraną Jason zarządził postępowanie

resuscytacyjne. Udało się kilkakrotnie pobudzić serce do pracy, jednak za każdym
razem nie trwało to dłużej niż kilka minut.

Farr nie odzyskał już przytomności. O szóstej piętnaście Jason ostatecznie uznał

pacjenta za zmarłego.

– Cholera! – rzucił z obrzydzeniem do siebie i w ogóle do życia. Nie miał

zwyczaju przeklinać i tym razem nie przeszło to bez efektu. Judith Reinhart oparła się
czołem o ramię Jasona i zarzuciła mu ramię na szyję.

– Jason, zrobiłeś wszystko, co mogłeś – powiedziała miękko. – Nikt nie mógłby

zrobić więcej. Ale nasze możliwości są ograniczone.

– Ten człowiek miał tylko pięćdziesiąt osiem lat – odparł Jason przełykając łzy

rozczarowania.

Judith wyprosiła z pokoju pozostałe pielęgniarki i stażystów. Podchodząc

background image

z powrotem do Jasona położyła mu rękę na ramieniu. – Spójrz na mnie, Jason! –
powiedziała.

Niechętnie odwrócił twarz w kierunku pielęgniarki. Pojedyncza łza spłynęła mu

po twarzy. Cicho, ale zdecydowanie Judith powiedziała mu, że nie może traktować
tych przypadków tak osobiście.

– Wiem, że dwa w ciągu jednego dnia to okropne obciążenie – dodała. – Ale to

nie twoja wina.

Rozum Jasona mówił że Judith ma rację, ale nie uczucia. Poza tym nie miała

pojęcia, jak zły był stan hospitalizowanych pacjentów, zwłaszcza Matthew Cowena.
Jason nie chciał jej o tym mówić. Pierwszy raz poważnie rozważał porzucenie
medycyny. Niestety, nie wiedział, co innego mógłby robić. Nie nauczył się niczego
innego.

Zapewniwszy Judith, że czuje się dobrze, Jason poszedł stawić czoło pani Farr,

szykując się na przewidywany gniew. Jednak wdowa, pogrążona w rozpaczy,
postanowiła wziąć część winy na siebie. Jej mąż od tygodnia narzekał, że czuje się
chory, ale ona lekceważyła jego skargi, gdyż, prawdę mówiąc, zawsze był nieco
hipochondryczny. Jason próbował pocieszyć tę kobietę tak samo, jak Judith
próbowała pocieszyć jego. Z podobnym efektem.

Pewny, że miejski anatomopatolog będzie się chciał zająć tą sprawą, Jason nie

obarczał pani Farr prośbą o zgodę na zrobienie sekcji. Zgodnie z prawem lekarz
sądowy nie potrzebował zgody na dokonanie autopsji w przypadkach zgonów
budzących wątpliwości. Żeby być jednak pewnym, zadzwonił do Margaret Danforth.
Odpowiedź była taka, jak oczekiwał: faktycznie życzyła sobie zbadać ten przypadek,
a rozmawiając już z Jasonem, opowiedziała mu o Holly Jennings.

– Odwołuję złośliwą uwagę, jaką zrobiłam dziś rano. Macie po prostu pecha. Ta

kobieta, Jennings, była w równie złym stanie, jak Cedric Harring. Wszystkie jej
naczynia wyglądały fatalnie, nie tylko wieńcowe.

– To nie jest wielka pociecha – odparł Jason. – Robiłem jej właśnie badania

profilaktyczne, które wykazały, że wszystko jest w porządku. Zrobiłem kontrolne
EKG w czwartek, ale wykazywało tylko minimalne zmiany.

– Nie żartuje pan? Proszę zaczekać, aż zobaczy pan wycinki – Z grubsza biorąc,

naczynia wieńcowe są zamknięte w dziewięćdziesięciu procentach – zwężenia są
rozległe, nie ogniskowe. Chirurgia w niczym by nie pomogła. Aha, przy okazji,
sprawdziłam i nie ma przeciwwskazań, żebyśmy wam dali małe próbki ze zwłok
Jennings. Ale będę musiała mieć formalny raport na piśmie.

– Zrobione – odparł Jason. – To samo z Farrem?
– Jasne.
Jason wrócił taksówką po swój samochód i pojechał do domu, pomimo mgły

background image

i deszczu, po powrocie zdecydował się na jogging. Błoto i deszcz, a później gorący
tusz spełniły swoją oczyszczającą funkcję. Powoli opuszczało go przytłaczające
uczucie przygnębienia. Właśnie kiedy zaczynał myśleć o jedzeniu, zadzwoniła
Shirley, zapraszając go na obiad. Pierwszą reakcją Jasona było odmówić. Potem
jednak stwierdził, że jest zbyt przygnębiony, żeby być sam, więc przyjął propozycję.
Przebrawszy się w bardziej odpowiednie ubranie, zszedł do samochodu i pojechał do
Brooklynu.

Samolot linii Eastern, bezpośredni lot nr 409 z Miami do Bostonu, pochylił się

mocno, a potem wyrównał przed ostatecznym podejściem. Wylądował o siódmej
trzydzieści siedem i w tym momencie Juan Diaz zamknął czasopismo i wyjrzał na
zasnuty mgłą pejzaż Bostonu. Była to jego druga podróż do tego miasta i nie był
z niej specjalnie zadowolony. Zastanawiał się, dlaczego ktokolwiek z wyboru
mieszka w miejscu, w którym jest zawsze zła pogoda. Podczas jego poprzedniej
wizyty, kilka dni temu, padało. Spoglądając w dół na powierzchnię lotniska,
zobaczył, jak wiatr i deszcz burzą powierzchnię kałuż i pomyślał nostalgicznie
o Miami, gdzie późna jesień położyła w końcu kres upalnemu latu.

Wyjął torbę spod siedzenia przed sobą. Ciekawe, jak długo pozostanie

w Bostonie. Poprzednio był tu tylko dwa dni i nie musiał nic robić. Zastanawiał się,
czy tym razem tak samo dopisze mu szczęście. W końcu dostawał swoje pięć tysięcy
bez względu na wszystko.

Samolot podkołował do terminalu. Juan rozejrzał się po przedziale z uczuciem

dumy. Chciałby, żeby jego rodzina na Kubie mogła go teraz zobaczyć. Ależ byliby
zdumieni! Oto on, podróżujący pierwszą klasą. Skazany na dożywotnie więzienie
przez rząd Castro, został zwolniony zaledwie po ośmiu miesiącach i wysłany
najpierw do Mariel, a potem, ku swojemu zaskoczeniu, do Stanów Zjednoczonych.
To była jego kara za dowiedzione wielokrotne morderstwo i gwałt – Wysłanie do
USA! O ileż łatwiej było wykonywać tego typu zajęcie w Stanach Zjednoczonych!
Juan czuł, że jedyną osobą na świecie, której rękę chciałby uścisnąć, był plantator
orzeszków ziemnych gdzieś w Georgii.

Samolot zakołysał ostatni raz i znieruchomiał. Juan podniósł się i przeciągnął.

Wziął torbę podręczną i poszedł po bagaż. Odebrawszy walizkę pojechał taksówką do
Royal Sonesta Hotel, gdzie zameldował się jako Carlos Hernandez z Los Angeles.
Miał nawet kartę kredytową na to nazwisko, z prawdziwym numerem. Wiedział, że
numer jest dobry, bo spisał go z kwitu, który znalazł na deptaku handlowym Bal
Harbour w Miami.

Kiedy już był w pokoju, zupełnie zrelaksowany, z drugim jedwabnym garniturem

wiszącym w szafie, Juan usiadł przy biurku i wykręcił numer, który dostał w Miami.

background image

Gdy podniesiono słuchawkę, oznajmił rozmówcy, że potrzebuje broni, najchętniej
kaliber. 22. Zatroszczywszy się o tę sprawę, wyjął z notesu kartkę z nazwiskiem
i adresem swojej ofiary i sprawdził miejsce na planie, dostarczonym przez hotel. Nie
było daleko.

Wieczór z Shirley był wielkim sukcesem. Zjedli na obiad pieczonego kurczaka,

karczochy i brązowy ryż. Potem pili Grand Marnier w salonie przed płonącym
ogniem i rozmawiali. Jason dowiedział się, że ojciec Shirley był lekarzem i że
w szkole nosiła się z myślą pójścia w jego ślady.

– Ojciec jednak odradził mi to – powiedziała. – Twierdził, że medycyna się

zmienia.

– Miał rację.
– Przewidywał, że zostanie przejęta przez wielkie korporacje i jeśli ktokolwiek

myśli o tym zawodzie, powinien zająć się zarządzaniem. Przeniosłam się więc na
kursy ekonomiczne i wierzę, że zrobiłam właściwy wybór.

– Ja także jestem tego pewien – zgodził się Jason, myśląc o natłoku papierkowej

roboty i dylematach błędów w sztuce. Medycyna naprawdę się zmieniła. Fakt, że on
sam zarabiał teraz, pracując dla jednej z owych korporacji, był symbolem tych zmian.
Na studiach wyobrażał sobie zawsze, że będzie pracował na własny rachunek. Była to
jedna z rzeczy, które go przyciągały.

Pod koniec wieczoru powstała trochę niezręczna sytuacja. Jason chciał iść, ale

Shirley zachęcała go, by został.

– Uważasz, że to dobry pomysł? – spytał Jason.
Kiwnęła głową.
Nie był tego taki pewny, powiedział, że będzie musiał wstać wcześnie na obchód

i nie chciałby jej przeszkadzać. Shirley nalegała, tłumacząc, że zwykle wstaje
o siódmej trzydzieści, także w niedzielę.

Przez pewien czas wpatrywali się w siebie, a twarz Shirley pałała w blasku ognia.
– Nie ma żadnych zobowiązań – odezwała się cicho gospodyni. – Wiem, że oboje

nie możemy się z tym spieszyć. Po prostu bądźmy razem. Oboje mieliśmy dużo
stresów.

– W porządku – zgodził się Jason czując, że nie ma siły, żeby się opierać. Poza

tym pochlebiało mu, że Shirley tak nalega. Coraz bardziej podobało mu się, że nie
tylko jemu może zależeć na innej osobie, ale także komuś innemu – na nim.

Nie udało się jednak przespać całej nocy. O trzeciej trzydzieści poczuł czyjąś

rękę na swoim ramieniu i usiadł, przez chwilę nie wiedząc, gdzie się znajduje.
W półmroku majaczyła twarz Shirley.

– Przepraszam, że cię niepokoję – odezwała się delikatnie – ale obawiam się, że

background image

ten telefon jest do ciebie. – Wręczyła mu słuchawkę.

Jason wziął aparat i podziękował. Nie słyszał nawet dzwonka. Opierając się na

łokciu, przyłożył słuchawkę do ucha. Był pewien, że będzie to zła wiadomość – i miał
rację. Matthew Cowen został znaleziony martwy w łóżku, prawdopodobnie miał
ostateczny, masywny udar.

– Czy zawiadomiono rodzinę? – spytał Jason.
– Tak – powiedziała pielęgniarka. – Mieszkają w Minneapolis. Powiedzieli, że

przyjadą rano.

– Dziękuję – zakończył Jason, nieprzytomnie oddając słuchawkę Shirley.
– Kłopoty? – zapytała. Z powrotem odłożyła słuchawkę na widełki.
Jason skinął głową. Słowo „kłopoty” stawało się jego drugim imieniem.
– Umarł młody pacjent. Trzydzieści pięć lat czy coś koło tego. Miał reumatyczną

chorobę serca. Czekał w szpitalu na zakwalifikowanie do operacji.

– Jak poważna była choroba serca? – zapytała gospodyni.
– Poważna – przyznał Jason, przypominając sobie twarz Matthew wówczas, gdy

przyjmowano go do szpitala. – Trzy z czterech zastawek były zajęte. Trzeba by było
wymienić je wszystkie.

– Zatem nie było żadnej pewności? – spytała.
– Żadnej – zgodził się Jason. – Wymiana trzech zastawek może być ryzykowna.

Chory miał przez długi czas zastoinową niewydolność krążenia, niewątpliwie
uszkodzone były serce, płuca, nerki i wątroba Byłyby problemy, ale mógł się
spokojnie zestarzeć.

– Może tak było najlepiej – powiedziała Shirley. – Może zostało mu oszczędzone

mnóstwo cierpienia. Wygląda na to, że przez resztę życia połowę czasu spędzałby
w szpitalu.

– Może tak – zgodził się Jason bez przekonania. Wiedział, co robiła Shirley:

starała się poprawić jego samopoczucie. Doceniał jej wysiłki. Poprzez cienki materiał
szlafroka poklepał ją po udzie.

– Dziękuję za wsparcie.
Noc wydawała się okropnie zimna, kiedy Jason wybiegł do samochodu. Nadal

padało, nawet mocniej, niż poprzednio. Włączy} ogrzewanie i potarł uda, żeby
pobudzić krążenie. Przynajmniej na ulicach nie było dużego ruchu. W niedzielę
o czwartej nad ranem miasto było opustoszałe. Shirley starała się go namówić, żeby
został, tłumacząc, że Jason nic już nie może zrobić, a rodzina jest nieosiągalna.
Zgadzał się z tym ale czuł, że musi wypełnić to zobowiązanie wobec pacjenta. Poza
tym wiedział, że nie mógłby z powrotem zasnąć. Nie ze świadomością kolejnego
zgonu.

Parking GHP był prawie pusty. Howard mógł zaparkować blisko wejścia do

background image

szpitala, a nie przed budynkiem ambulatoryjnym, gdzie zwykle zostawiał samochód.
Wysiadł, zaprzątnięty myślami o Matthew Cowenie, i nie zauważył ciemnej postaci,
zgarbionej obok szpitalnych drzwi. Obszedłszy przód samochodu, człowiek ten wpadł
na Jasona. Zupełnie nie przygotowany lekarz krzyknął. Był to jeden z włóczęgów,
którzy przychodzili do izby przyjęć GHP, prosząc o drobne pieniądze. Trzęsącymi się
rękami Jason dał mu dolara, mając nadzieję, że mężczyzna kupi sobie przynajmniej
trochę jedzenia.

Shirley miała rację. Nie miał tu nic do roboty, z wyjątkiem wpisania ostatniej

notatki w historii choroby Matthew Cowena. Wszedł do środka i spojrzał na ciało.
Twarz Matthew wyglądała teraz spokojnie i – jak przypuszczała Shirley – nie czekały
go już dalsze cierpienia. W milczeniu Jason przeprosił zmarłego.

Wezwawszy pełniącego dyżur stażystę, Jason poinstruował go, żeby poprosił

rodzinę o zgodę na autopsję. On sam może być w najbliższym czasie nie osiągalny.
Potem, bezsilny, jak zawsze po podobnych zgonach, opuścił szpital i wrócił do
swojego mieszkania. Leżał przez pewien czas, wpatrując się w sufit i nie mogąc
zasnąć. Zastanawiał się, jaki rodzaj pracy mógłby dostać w przemyśle
farmaceutycznym.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Cedric Harring, Brian Lennox, Holly Jennings, Gerald Farr, a teraz Matthew

Cowen. Jason nigdy nie stracił tylu pacjentów w tak krótkim czasie. Przez całą noc
ich twarze pojawiały się w jego snach, a kiedy obudził się o jedenastej, był tak
wyczerpany, jakby nie spał w ogóle. Zmusił się do przebiegnięcia swoich
zwyczajowych niedzielnych dziesięciu kilometrów, potem wziął prysznic i ubrał się
starannie w bladożółtą koszulę z białym kołnierzykiem i mankietami, ciemnobrązowe
spodnie i marynarkę w kratkę w kolorze przytłumionego brązu, z lnu i jedwabiu.
Cieszył się ze spotkania z Carol, które mogło go rozerwać.

Hampshire House znajdował się na Beacon Street, z widokiem na Boston Public

Gardens. W przeciwieństwie do sobotniego deszczu niebo pełne było słonecznego
blasku i szybujących z wiatrem obłoków. Amerykańska flaga powiewała nad
wejściem do Hampshire, łopocząc w późnojesiennej bryzie. Jason przyszedł wcześnie
i poprosił o stolik we frontowej sali na pierwszym piętrze. Ogień trzaskał wesoło,
a pianista grał wiązankę starych przebojów.

Jason przypatrywał się ludziom siedzącym w sali. Wszyscy byli starannie ubrani

i zajęci ożywioną rozmową, nieświadomi, że jakaś nowa epidemia zalewa ich
miasto... Potem Jason przestrzegł sam siebie, by nie zaczęła go ponosić wyobraźnia.
Pół tuzina zgonów nie oznaczało epidemii. Poza tym nie był nawet pewien, czy to
zakaźne. Ciągle nie mógł przestać myśleć o tych gwałtownych przypadkach śmierci.

Carol pojawiła się pięć minut po drugiej. Jason podniósł się, machając ręką, żeby

zwrócić jej uwagę. Była ubrana w białą jedwabną bluzkę i czarne wełniane spodnie.
Jej świeży, młody i niewinny wygląd poza klubem zdumiewał Jasona. Zauważywszy
go, uśmiechnęła się szeroko i podeszła do stolika. Była lekko zdyszana.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała, układając swoje rzeczy, to znaczy

zamszową kurtkę, płócienną torbę pełną papierów i torebkę na ramię. Robiąc to,
zerkała często na wejście.

– Spodziewasz się kogoś? – zapytał Jason.
– Mam nadzieję, że nie. Jest jednak ten mój zwariowany szef, który upiera się,

żeby być nadopiekuńczym. Zwłaszcza od kiedy Alvin nie żyje. Posyła kogoś za mną
przez cały czas, przypuszczalnie dla mojej ochrony. Nocą nie mam nic przeciwko
temu, ale w ciągu dnia nie lubię takiego towarzystwa. Pan Mięsień pokazał się dziś
rano, ale odesłałam go w swoją stronę. Mógł za mną jednak iść.

Jason zastanawiał się, czy powinien wspomnieć, że spotkał już Bruna, ale

postanowił tego nie robić. Dopiero kiedy zostali obsłużeni, a cielsko Bruna nie
pojawiło się, zaczęli się oboje trochę odprężać.

– Prawdopodobnie powinnam być bardziej wdzięczna mojemu szefowi –

background image

stwierdziła Carol. – Był dla mnie taki dobry. Teraz mieszkam właśnie w jednym
z jego apartamentów na Beacon Street. Nie płacę nawet czynszu.

Jason nie chciał rozważać przyczyn, dla których szef Carol mógł życzyć sobie,

żeby miała ładne mieszkanie. Zakłopotany skupił uwagę na swoim omlecie.

– Zatem... – zaczęła Carol, machając widelcem. – O co jeszcze chciałby mnie pan

spytać? – Odgryzła spory kawałek grzanki.

– Pamiętasz coś jeszcze na temat odkrycia Alvina Hayesa?
– Nic – zaprzeczyła Carol. – Poza tym, nawet kiedy zdarzało mu się rozmawiać

ze mną o jego pracy, było to dla mnie niezrozumiałe. Zawsze zapominał, że nie każdy
jest fizykiem nuklearnym. – Carol roześmiała się, a jej oczy zaiskrzyły się
pociągająco.

– Mówiono mi, że Alvin pracował na boku dla innej firmy, zajmującej się

bioinżynierią – rzekł Jason. – Wiedziałaś coś o tym?

– Przypuszczam, że masz na myśli Gene. Inc. – Carol przerwała, a jej uśmiech

zbladł. – To miała być wielka tajemnica. – Pochyliła głowę na bok. – Ale teraz, kiedy
on odszedł, przypuszczam, że to nie ma znaczenia. Pracował dla nich około roku.

– Wiesz może, co dla nich robił?
– Właściwie nie. Coś z hormonem wzrostu. Ale ostatnio doszło między nimi do

awantury. Poszło o finanse. Nie znam szczegółów…

Jason uświadomił sobie, że mimo wszystko miał rację. Helene coś ukrywała. Jeśli

Hayes prowadził wojnę z Gene. Inc., ona musiała o tym wiedzieć.

– Co wiesz o Helene Brennquivist?
– To miła kobieta. – Carol odłożyła widelec. – Cóż... To nie jest zupełnie szczere.

Prawdopodobnie jest w porządku. Ale prawdę mówiąc, Helene jest powodem, dla
którego Alvin i ja przestaliśmy być kochankami. Ponieważ pracowali razem tak dużo,
zaczęła przychodzić do mieszkania. Potem odkryłam, że mieli romans. Tego nie
mogłam znieść. Drażniło mnie, że była taka dyskretna, zwłaszcza tuż pod moim
nosem, w moim własnym domu.

Jason był zdumiony. Domyślał się, że Helene ukrywała informacje, ale nigdy nie

powstało mu w głowie, że mogła sypiać z Hayesem. Jason studiował twarz Carol.
Widział, że wspomnienie tej sprawy przywołało z powrotem nieprzyjemne uczucia.
Ciekawe, czy Carol była równie zła na Hayesa, jak na Helene.

– A coś o rodzinie Alvina? – zapytał, celowo zmieniając temat.
– Nie wiem o nich wiele. Rozmawiałam przez telefon z jego byłą żoną raz czy

dwa, nigdy osobiście. Rozwiedli się jakieś pięć lat temu.

– Czy Hayes miał syna?
– Dwóch. Dwóch chłopców i dziewczynkę.
– Wiesz, gdzie mieszkali?

background image

– W małym miasteczku w New Jersey. Leonia czy jakoś tak. Pamiętam nazwę

ulicy – Park Avenue. Zapamiętałam ją, bo brzmiała tak pretensjonalnie.

– Czy kiedykolwiek mówił coś na temat tego, że jeden z jego synów jest chory?
Carol pokręciła głową. Przywoławszy gestem kelnerkę dała znać, że prosi

o jeszcze jedną kawę. Przez chwilę jedli w milczeniu, rozkoszując się posiłkiem
i miłą atmosferą. Kiedy włączył się pager Jasona, oboje wzdrygnęli się na jego
dźwięk. Na szczęście była to tylko centrala, informująca, że rodzina Cowena w końcu
przyjechała z Minneapolis i ma nadzieję spotkać się z lekarzem w szpitalu koło
czwartej.

Wracając od telefonu Jason zaproponował, żeby skorzystali z ładnej pogody

i pospacerowali po ogrodzie. Kiedy przeszli przez Beacon Street, zaskoczyła go,
biorąc pod ramię. Jego samego zdumiało, że sprawia mu to przyjemność. Pomimo
trochę podejrzanej profesji, Jason musiał przyznać, że towarzystwo tancerki sprawia
mu ogromną przyjemność. Pomijając zdrowy wygląd dziewczyny, jej witalność była
zaraźliwa.

Obeszli staw z łódkami, minęli wyniosłą statuę Waszyngtona z brązu, potem

przeszli mostek, spinający brzegi kanału. Łodzie zostały usunięte na zimę. Znalazłszy
pustą ławkę pod bezlistną wierzbą, Jason skierował rozmowę z powrotem na Hayesa.

– Czy on zrobił coś niezwykłego w ciągu ostatnich trzech miesięcy? Coś

niespodziewanego... co by do niego nie pasowało?

Carol podniosła kamyk i cisnęła go do wody.
– To trudne pytanie – odrzekła. – Jedną z rzeczy, które podobały mi się u Alvina,

była jego impulsywność. Robił wiele rzeczy bez chwili namysłu, na przykład
podróżował.

– Czy ostatnio dużo jeździł?
– O, tak – potwierdziła, szukając następnego kamienia. – W maju pojechał do

Australii.

– Pojechałaś także?
– Nie. Nie wziął mnie ze sobą. Powiedział, że to podróż ściśle służbowa – i że

potrzebuje Helene, żeby pomogła mu w różnych testach. Wtedy wierzyłam mu. Co ze
mnie za idiotka!

– Czy dowiedziałaś się kiedyś, na czym polegały te jego służbowe sprawy?
– Coś dotyczącego australijskich myszy. Pamiętam, jak mówił, że mają

szczególne zwyczaje. Ale to wszystko, co wiem. Miał w swoim laboratorium
mnóstwo myszy i szczurów.

– Wiem – potwierdził Jason, widząc wyraźnie odrażające, martwe zwierzęta.

Zapytał, czy Hayes zachowywał się dziwnie. Nagła podróż do Australii mogła być
dziwactwem, ale nie mógł być tego pewien nie znając przedmiotu badań. Będzie

background image

musiał poruszyć tę sprawę w rozmowie z Helene.

– Jakieś inne podróże?
– Musiałam jechać do Seattle.
– Kiedy to było?
– W połowie lipca. Widocznie stara Helene nie czuła się na siłach, żeby mu

towarzyszyć, a Alvin potrzebował kierowcy.

– Kierowcy?
– To jeszcze jedna ciekawostka na temat Alvina – rzekła Carol. – Nie umiał

prowadzić samochodu. Powiedział, że nigdy się nie uczył i nigdy nie będzie.

Jason przypomniał sobie, jak tamtej nocy, kiedy Hayes umarł, policja zwróciła

uwagę na to, że nie miał on prawa jazdy.

– Co zdarzyło się w Seattle?
– Niewiele. Byliśmy w mieście tylko dwa dni. Odwiedziliśmy uniwersytet

stanowy. Potem pojechaliśmy do wodospadów. To piękny kraj, ale jeśli myślisz, że
w Bostonie dużo pada, zaczekaj aż odwiedzisz północny Zachód. Byłeś tam?

– Nie – odparł z roztargnieniem Jason. Próbował wyobrazić sobie odkrycie, które

łączyło się z podróżą do Seattle i Australii. – Jak długo tam byliście?

– Za którym razem?
– Pojechaliście tam więcej niż jeden raz?
– Dwukrotnie – wyjaśniła Carol. – Pierwsza podróż trwała pięć dni.

Odwiedziliśmy Uniwersytet Stanu Washington i zwiedzaliśmy miasto. Podczas
drugiej podróży, kilka tygodni później, zatrzymaliśmy się tylko na dwie noce.

– Czy za każdym razem robiliście to samo?
Carol pokręciła głową.
– Podczas drugiej podróży ominęliśmy Seattle i pojechaliśmy prosto do

wodospadów.

– Co tam robiliście?
– Ja po prostu mieszkałam, relaksowałam się. Pojechaliśmy do domku

myśliwskiego. Było wspaniale.

– A co z Alvinem? Co on robił?
– Prawie to samo. Ale interesował się ekologią i takimi rzeczami. Wiesz, zawsze

naukowiec.

– Zatem to było jak wakacje? – spytał Jason, zupełnie zbity z tropu.
– Tak przypuszczam. – Carol rzuciła następny kamyk.
– Co robił Alvin na uniwersytecie stanowym? – spytał Jason.
– Zobaczył się ze starym przyjacielem. Nie mogę sobie przypomnieć nazwiska.

Ktoś, z kim studiował w Columbii.

– Genetyk molekularny, jak Alvin?

background image

– Tak sądzę. Ale nie byliśmy tam zbyt długo. Odwiedziłam Wydział Psychologii

podczas gdy oni rozmawiali.

– To musiało być interesujące – uśmiechnął się Jason, przypuszczając, że dla

asystentów z Wydziału Psychologii zabawienie się z kimś takim, jak Carol Donner,
mogło być przyjemną rozrywką.

– Do diabła – mruknęła, nagle spoglądając na zegarek. – Muszę lecieć. Mam

kolejne spotkanie.

Jason podniósł się, ściskając jej rękę. Zrobiła na nim wrażenie delikatność, z jaką

Carol określała swoją pracę. „Spotkanie” brzmiało bardzo profesjonalnie. Doszli do
skraju parku.

Dziękując za propozycję podwiezienia Carol pożegnała się i ruszyła w górę

Beacon Street. Jason obserwował jej oddalającą się postać. Wydawała się taka
beztroska i szczęśliwa. Co za tragedia, pomyślał.

Czas, który wydaje się jej młodzieńczemu umysłowi nieograniczony wkrótce ją

dopadnie. Co to za życie, być tancerką topless i spotykać się z mężczyznami? Nie
chciał o tym myśleć. Skręcając w przeciwną stronę, poszedł do supermarketu De
Luca’s i kupił produkty na prostą kolację: kurczaka z rusztu i zieleninę na sałatkę.
Przez cały czas rozmyślał o swojej rozmowie z Carol. Miała mnóstwo informacji, ale
dawały one więcej pytań, niż odpowiedzi. Ciągle jednak był pewien dwóch rzeczy.
Po pierwsze, że Hayes naprawdę dokonał swojego odkrycia. Po drugie, że kluczem
była Helene Brennquivist.

Przed upływem dwudziestu czterech godzin Juan miał opracowany cały plan.

Jako że nie miało to wyglądać jak tradycyjne zadanie, wymagało więcej myślenia.
Zwykły scenariusz polegał na złapaniu ofiary w tłumie, przyłożeniu jej do głowy
małokalibrowego pistoletu, a potem puf – i było po wszystkim. Ten rodzaj operacji
wymagał niewiele planowania, tylko właściwych okoliczności. Cała sprawa opierała
się na szczególnej mentalności tłumu. Po każdym wstrząsającym wydarzeniu wszyscy
byli tak zajęci ofiarą, że sprawca mógł nie zauważony wtopić się w grupę, udając
nawet, że jest jednym z ciekawskich widzów. Wszystko, co musiał zrobić, to pozbyć
się pistoletu.

Przy tej robocie instrukcje były jednak inne. Napad musiał być upozorowany na

gwałt, a to była specjalność Juana. Uśmiechnął się do siebie, zdumiewając się faktem,
że mogą mu zapłacić za coś, co kiedyś traktował jako sport. Stany Zjednoczone są
dziwnym i cudownym miejscem, gdzie prawo często bardziej troszczy się
o przestępcę, niż o poszkodowanego.

Tym razem Juan wiedział, że musi przyłapać swą ofiarę samą. To stawiało mu

wyzwanie. To także sprawiało, że było ono zabawne, bo bez świadków mógł zrobić
z tą kobietą, co mu się będzie podobało, o ile tylko zostawi ją martwą.

background image

Juan zdecydował się śledzić ofiarę i zaczepić ją w hallu jej domu. Groźba

natychmiastowego zranienia wypowiedziana cichym, rozsądnym głosem powinna
wystarczyć, żeby zmusić ją do wpuszczenia go do mieszkania. Kiedy już znajdzie się
w środku, reszta będzie zabawą i igraszką.

Szedł za swoim celem podczas krótkiej wyprawy po zakupy na Harvard Square.

Kupiła czasopismo w kiosku na rogu, potem poszła do sklepu spożywczego o nazwie
Sages. Juan kręcił się po przeciwnej stronie ulicy, oglądając wystawy księgarni,
zaskoczony, że takie miejsce jest otwarte w niedzielę. Obiekt wyszedł ze sklepu
z plastikową torbą zakupów, przeszedł na skos przez ulicę i zniknął we wnętrzu
kawiarni. Juan poszedł za kobietą – miał ochotę na kawę, nawet amerykańską. Wolał
kawę kubańską: gęstą, słodką i mocną.

Popijając wodnisty napar przypatrywał się swojej ofierze. Był zdumiony swoim

szczęściem. Ta kobieta była piękna. Domyślał się, że ma około dwudziestu pięciu lat.
Co za gratka, pomyślał. Czuł, jak twardnieje. Nie będzie musiał tego udawać.

Pół godziny później obiekt skończył, zapłacił i wyszedł z kawiarni. Juan rzucił na

stół dziesięciodolarowy banknot. Czuł się wielkodusznie. W końcu będzie o pięć
tysięcy bogatszy, kiedy wróci do Miami.

Ku jego zadowoleniu kobieta poszła dalej Brattle Street. Juan zwolnił kroku,

starając się tylko mieć ją w zasięgu wzroku. Kiedy weszła na Concord, przyspieszył,
wiedząc, że jest już niemal w domu. Gdy doszła do zespołu mieszkalnego Craigie
Arms, był tuż za nią. Szybki rzut oka w obie strony Concord Avenue upewnił go, że
wybór pory jest doskonały. Teraz wszystko zależało od tego, co zdarzy się wewnątrz
budynku.

Juan zatrzymał się wystarczająco długo, żeby mieć pewność, że wewnętrzne

drzwi są już otwarte. W ułamku sekundy znalazł się w hallu i postawił stopę na progu
wewnętrznych drzwi. Wtedy właśnie się odezwał.

– Panna Brennquivist?
Przez chwilę zaskoczona, Helene spojrzała w ciemną, przystojną hiszpańską

twarz.

– Ja – dał o sobie znać jej skandynawski akcent. Pomyślała, że nieznajomy musi

być sąsiadem z tego budynku.

– Nie mogłem się doczekać spotkania z panią. Na imię mi Carlos.
Na swoją zgubę Helene zatrzymała się, nadal z kluczami w ręce.
– Mieszka pan tutaj? – zapytała.
– Jasne – potwierdził Juan z wystudiowaną swobodą. – Drugie piętro. A pani?
– Trzecie – odrzekła Helene. Przeszła przez drzwi, a Juan tuż za nią.
– Miło było pana poznać – dodała.
Wahała się, czy użyć windy Czy schodów. W obecności tego mężczyzny czuła

background image

się nieswojo.

– Miałem nadzieję, że będziemy mogli porozmawiać – odezwał się Juan, idąc

obok niej. – Może zaprosi mnie pani na drinka?

– Nie sądzę, żeby... – Helene ujrzała broń i wstrzymała oddech.
– Proszę mnie nie złościć, panienko – powiedział uspokajającym głosem. – Kiedy

jestem rozgniewany, robię rzeczy, których później żałuję. – Nacisnął przycisk windy.
Drzwi otworzyły się. Gestem nakazał Helenie wejść do środka i wkroczył za nią.
Wszystko działało doskonale.

Gdy winda szczęknęła i z szarpnięciem ruszyła do góry, Juan uśmiechnął się

ciepło. Najlepiej było prowadzić wszystko spokojnie.

Paniczny strach sparaliżował Helene. Nie wiedząc, co zrobić, nie robiła nic. Ten

człowiek przeraził ją, chociaż wydawał się rozsądny i był bardzo dobrze ubrany.
Wyglądał jak businessman, któremu się nieźle powodzi. Może był związany z Gene.
Inc. i chciał przeszukać jej mieszkanie. Przemknęło jej przez myśl, żeby krzyknąć
albo spróbować uciec, ale przypomniała sobie pistolet.

Winda otworzyła się ze zgrzytem na trzecim piętrze. Juan z wdziękiem przepuścił

ją przodem. Z kluczami w drżącej ręce podeszła do drzwi i otworzyła je. Latynos
natychmiast postawił nogę na progu, tak samo, jak zrobił na dole. Kiedy oboje weszli
do środka, zamknął drzwi i zasunął wszystkie trzy rygle. Helene stała milcząco
w małym przedpokoju, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu.

– Proszę – odezwał się Juan, uprzejmie zapraszając ją do wejścia do salonu.

Zdumiał się, ujrzawszy pulchną blondynkę siedzącą na kanapie. Nic nie szkodzi,
pomyślał.

– Jakie jest to wasze powiedzenie? – wymamrotał. – Nieszczęścia zawsze chodzą

parami. To przyjęcie będzie dwa razy lepsze, niż się spodziewałem.

Machnął bronią, nakazując Helene usiąść obok współlokatorki. Kobiety

wymieniły zdenerwowane spojrzenia. Juan wyszarpnął ze ściany kabel telefonu,
pozostawiając trójkolorowe druty wiszące w powietrzu. Podszedł do aparatury stereo
i włączył radio. Zabrzmiała muzyka klasyczna. Wpatrując się w cyfrowy zapis
częstotliwości, wybrał stację nadającą hard-rock i zwiększył siłę dźwięku.

– Co to za przyjęcie bez muzyki? – krzyknął, wyciągając z kieszeni cienką linkę.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

W poniedziałek Jason przybył do szpitala wcześnie rano i z trudem przebrnął

obchód. Nikt nie czuł się dobrze. Przyszedłszy do swojego gabinetu zaczął w każdej
wolnej chwili dzwonić do Helene. Nie odbierała. W pewnym momencie wbiegł nawet
na szóste piętro, do laboratorium, tylko po to, żeby stwierdzić, że jest ciemne
i opuszczone. Zirytowany wrócił do swojego pokoju. Czuł, że Helene od początku
robiła trudności, a teraz, uniemożliwiając kontakt ze sobą, mnożyła je dodatkowo.

Jason podniósł słuchawkę, zadzwonił do kadr i poprosił o domowy adres i numer

telefonu Helene. Po odczekaniu około dziesięciu dzwonków, rozczarowany rzucił
słuchawkę. Ponownie zadzwonił do działu personalnego i poprosił o rozmowę
z dyrektorem, Jean Clarkson. Gdy kobieta znalazła się na linii, zapytał o Helene
Brennquivist.

– Czy zawiadamiała, że jest chora? Próbowałem ją złapać cały ranek.
– Jestem zaskoczona – odparła pani Clarkson. – Nie mieliśmy od niej żadnej

wiadomości, a zawsze można było na niej polegać. Nie sądzę, żeby opuściła jeden
dzień w ciągu półtora roku pracy.

– Ale jeśli byłaby chora – upewniał się Jason – spodziewałaby się pani, że

zadzwoni?

– Z pewnością.
Jason odłożył słuchawkę. Jego irytacja zmieniła się w niepokój. Miał złe

przeczucia co do nieobecności asystentki.

Drzwi gabinetu otwarły się i Klaudia wsunęła głowę.
– Doktor Danforth na drugiej linii. Chcesz z nią rozmawiać?
Jason skinął głową.
– Potrzebujesz czyjejś historii choroby?
– Nie, dziękuję – odrzekł, odbierając telefon.
W słuchawce zabrzmiał dźwięczny głos doktor Danforth:
– Powiedziałabym, że Good Health powinien lepiej dobierać swoich pacjentów.

Nigdy nie widziałam ciał w tak złym stanie. Gerald Farr był tak samo kiepski, jak
cała reszta. Nie było jednego narządu, który wyglądałby na mniej, niż sto lat!

Jason nie odpowiedział.
– Hallo? – zaniepokoiła się Margaret.
– Jestem tutaj – potwierdził lekarz. Nie miał ochoty jeszcze raz powiedzieć

Margaret, że miesiąc temu zrobił Farrowi kompletne badania i nie stwierdził nic
nieprawidłowego, z wyjątkiem niezdrowego stylu życia.

– Dziwię się, że nie miał udaru kilka lat wcześniej – stwierdziła Margaret. –

Wszystkie jego naczynia były objęte miażdżycą. Tętnice szyjne były ledwie otwarte.

background image

– A co z pacjentem Rogera Wanamakera? – zapytał Jason.
– Jak się nazywał?
– Nie wiem – przyznał. – Ten mężczyzna zmarł w piątek na udar mózgu. Roger

powiedział, że pani zajęła się tym przypadkiem.

– Ach, tak. On także prezentował rozległe zmiany degeneracyjne. Myślałam, że

plany opieki zdrowotnej są organizowane głównie w celu zapewnienia szerokiej
profilaktyki. Wy, ludzie, nie zarobicie wielkich pieniędzy, jeśli będziecie dobierać
sobie takich pacjentów. – Margaret roześmiała się. – Żarty na bok, to był kolejny
przypadek choroby wieloukładowej.

– Robicie rutynowe badania toksykologiczne? – spytał nagle Jason.
– Oczywiście. Zwłaszcza obecnie. Szukamy kokainy i temu podobnych rzeczy.
– A może jeszcze warto je zrobić u Geralda Farra? Czy to byłoby możliwe?
– Przypuszczam, że mamy jeszcze krew i mocz – powiedziała Margaret. – Czego

mielibyśmy szukać?

– Prawie wszystkiego. Próbujcie coś złapać, ale nie mam żadnego pomysłu, o co

tu chodzi.

– Mogę panu chętnie zrobić zestaw testów – zgodziła się Margaret – ale Gerald

Farr nie został otruty. Jestem tego pewna. On po prostu wyczerpał swój czas.
Wyglądało to tak, jakby był o trzydzieści lat starszy, niż wynosił jego faktyczny wiek.
Wiem, że to nie brzmi bardzo naukowo, ale to prawda.

– Będę jednak wdzięczny za testy toksykologiczne.
– Zrobimy je – potwierdziła Margaret. – I wyślemy kilka próbek do zbadania

przez waszych ludzi. Przepraszam, że zrobienie badań mikroskopowych zabiera nam
tak dużo czasu.

Jason odłożył słuchawkę i wrócił do pracy, odczuwając coś pomiędzy

kompletnym upadkiem wiary w siebie i przykrą pewnością, że nie rozumie tego, co
się dzieje. W każdej wolnej chwili wykręcał numer laboratorium Hayesa. Nadal nie
było odpowiedzi. Jeszcze raz zadzwonił do Jean Clarkson, która obiecała, że
zatelefonuje, jeśli dostanie jakąś wiadomość od panny Brennquivist. Prosiła, żeby
przestał zawracać jej głowę. Potem z trzaskiem odłożyła słuchawkę. Jason
nostalgicznie przypomniał sobie czasy, kiedy cieszył się większym szacunkiem
u personelu szpitala.

Przyjąwszy ostatniego pacjenta doktor usiadł przy biurku, nerwowo bębniąc

palcami. Nagle poczuł z absolutną pewnością, że nieobecność Helene jest nie tylko
znacząca, jest także poważna. Właściwie był przekonany, że jest na tyle poważna, iż
powinien zawiadomić natychmiast policję.

Zamienił biały fartuch na marynarkę i zszedł do samochodu. Zdecydował, że

będzie lepiej, jeśli zobaczy się z detektywem Curranem osobiście. Po ich ostatnim

background image

spotkaniu nie przypuszczał, żeby detektyw potraktował go poważnie przez telefon.

Z trudem przypomniał sobie drogę do biura Currana. Zajrzał do ascetycznie

umeblowanego pokoju i zobaczył, że policjant pracuje przy metalowym biurku nad
jakimś formularzem, ściskając wielką pięścią ołówek, jakby był to więzień, który
próbuje uciec.

– Curran – odezwał się Jason, z nadzieją, że mężczyzna będzie w lepszym

nastroju, niż ostatniej nocy.

Zagadnięty wzniósł oczy do góry.
– O, nie! – wykrzyknął, rzucając ołówek na nie wypełniony formularz. – Mój

ulubiony doktor! – Przywołał na twarz wyraz przesadnej rozpaczy, potem
machnięciem ręki zaprosił Jasona do swojego gabinetu.

Jason przysunął do biurka krzesło z metalowym oparciem. Detektyw spoglądał na

niego z widoczną obawą.

– Zaszły nowe okoliczności – zaczął Jason. – Myślałem, że powinien pan

wiedzieć.

– Myślałem, że wrócił pan do leczenia.
Nie zwracając uwagi na tę odprawę Jason kontynuował:
– Helene Brennquivist przez cały dzień nie była dzisiaj w pracy – Może jest

chora. Może jest zmęczona. Może była chora i zmęczona z powodu pana i wszystkich
pańskich pytań.

Jason starał się trzymać na wodzy swój temperament.
– Kadry twierdzą, że można było na niej całkowicie polegać. Nigdy nie brała

wolnego dnia bez uprzedzenia. A kiedy próbowałem zadzwonić do niej do domu, nikt
nie przyjmował telefonu.

Detektyw Curran rzucił Jasonowi pogardliwe spojrzenie.
– Brał pan pod uwagę możliwość, że atrakcyjna młoda kobieta mogła urządzić

sobie długi weekend z przyjacielem?

– Nie sądzę. Od kiedy widziałem się z panem, dowiedziałem się, że miała romans

z Hayesem.

Curran wyprostował się na krześle i po raz pierwszy poświęcił rozmówcy całą

uwagę.

– Zawsze miałem wrażenie, że ona kryje Hayesa – ciągnął Jason. – Teraz wiem,

dlaczego. Wierzę także, że o jego pracy wie o wiele więcej, niż mówi. Także o tym,
dlaczego przeszukano laboratorium. Myślę, że Hayes dokonał ważnego odkrycia
i ktoś szukał jego notatek...

– Jeżeli było jakieś odkrycie.
– Jestem tego pewien – odrzekł Jason. – I wzmaga to moje podejrzenia co do

śmierci Hayesa. Była ona zbyt wygodna.

background image

– Wyciąga pan pochopne wnioski.
– Hayes powiedział, że ktoś próbował go zabić – odparł Jason. – Myślę, że

dokonał ważnego odkrycia naukowego i został zamordowany z tego powodu.

– Stop! – krzyknął Curran, uderzając pięścią w biurko. – Lekarz sądowy

zapewnił, że Alvin Hayes umarł z przyczyn naturalnych.

– Dokładnie rzecz biorąc, z powodu tętniaka. Ciągle jednak był śledzony.
– Myślał, że jest śledzony – poprawił Curran, głosem, w którym brzmiał gniew.
– Ja podzielam jego pogląd – równie gwałtownie odrzekł Jason. – To był

wyjaśniało, dlaczego ktoś przetrząsnął jego mieszkanie i jego...

– Wiemy, dlaczego splądrowano jego mieszkanie – przerwał Curran. – Tyle

tylko, że my pierwsi znaleźliśmy narkotyki i pieniądze!

– Hayes mógł zażywać kokainę – krzyczał teraz Hayes. – Ale nie był

handlarzem! Uważam, że te narkotyki zostały podłożone i... – przypomniał sobie
rozmowę z Carol i urwał. Nie był przygotowany; żeby powiedzieć policjantowi, jak
upierał się przy spotkaniu z tancerką – W każdym razie – ciągnął spokojniej –
uważam, że przyczyną splądrowania laboratorium było to, że ktoś szukał protokołów
doświadczeń.

– Co stało się z tym laboratorium? – ciężkie powieki Currana uniosły się nad

szeroko otwartymi oczami, a twarz pokryły czerwone cętki.

Jason przełknął ślinę.
– Do diabła! – wrzasnął detektyw. – Chce pan powiedzieć, że laboratorium

Hayesa zostało splądrowane i nikt tego nie zgłosił? Jak myślicie, co wy wyrabiacie?

– Klinika obawiała się negatywnej prasy – odparł Jason, zmuszony bronić

decyzji, w której podejmowaniu nie brał udziału.

– Kiedy to się stało?
– W piątek w nocy.
– Co zginęło?
– Kilka książek z danymi i pewne kultury bakteryjne. Ale nic z wartościowego

sprzętu. To nie był rabunek. – Jason obserwował twarz Currana, podobną do pyska
myśliwskiego psa, w oczekiwaniu na jakiś znak potwierdzający, że jego niepokój
o Helene był usprawiedliwiony.

– Żadnych zniszczeń, wandalizmu? – to było wszystko, co usłyszał.
– Cóż, przewrócili pomieszczenie do góry nogami i wyrzucili wszystko na

podłogę. Laboratorium jest w ruinie. Ale jedyne celowo wyrządzone szkody
dotyczyły tych, hm, zwierząt.

– Dobrze – odrzekł Curran. – Te potwory powinny być zniszczone. Dostawałem

mdłości na ich widok. Jak je zabito?

– Prawdopodobnie otruto. Nasza patologia to sprawdza.

background image

Detektyw Curran rozgarnął palcami swoje niegdyś rude włosy.
– Wie pan co? Przy takiej współpracy, na jaką możemy liczyć ze strony was,

jajogłowych, jestem cholernie rad, że przekazaliśmy tę sprawę Wydziałowi
Obyczajowemu. Oni mogą to prowadzić. Może chciałby pan przejść na drugą stronę
hallu i tam wygłaszać tyrady i na nich się wściekać. Może oni zrobią użytek z faktu,
że pański zwariowany naukowiec rżnął swoją asystentkę, jak również stripteaserkę...

– Hayes i ta tancerka nie byli już kochankami.
– O, naprawdę? – spytał Curran z krótkim, głuchym śmiechem, który zakończył

się jako ryk. – Dlaczego nie pójdzie pan do obyczajówki i nie zostawi mnie samego,
doktorze? Mam mnóstwo prawdziwych zabójstw, nad którymi mogę rozmyślać.

Curran podniósł ołówek i wrócił do swojego formularza. Jason wściekły zszedł

na parter i oddał przepustkę. Potem wsiadł do samochodu. Jadąc wzdłuż Storrow
Drive, z rzeką Charles rozlewająca się leniwie po prawej stronie, zaczął się w końcu
uspokajać. Nadal był pewien, że Helene coś się stało, ale zdecydował, że jeśli policja
nie jest zainteresowana, to on niewiele może zrobić.

Zatrzymał się na parkingu GHP i poszedł do swojego gabinetu. Klaudia i Sally

nie wróciły jeszcze z przerwy na lunch. Kilku pacjentów już czekało. Jason
z powrotem przebrał się w biały fartuch i zadzwonił żeby sprawdzić wynik
konsultacji kardiologicznej Madaline Krammer. Harry Sarnoff zgodził się z oceną
Jasona i wykonywał właśnie Madaline angiogram.

Gdy tylko Sally wróciła Jason rozpoczął przyjmowanie umówionych pacjentów.

Był przy swoim trzecim popołudniowym chorym, kiedy do pokoju badań zajrzała
Sally.

– Masz gościa – zaanonsowała.
– Kto to? – zapytał Jason, oddzierając receptę.
– Nasza nieustraszona szefowa. Piana toczy się jej z ust. Myślałam, że powinnam

cię ostrzec.

Jason wręczył receptę pacjentowi, powiesił stetoskop na szyi i poszedł

korytarzem do swojego gabinetu. Shirley stała przy oknie. Bez wątpienia była
wściekła.

– Spodziewam się, że masz dobre usprawiedliwienie, doktorze Howard – zaczęła.

– Miałam właśnie telefon z policji. Zamierzają wnieść formalną skargę, że nie
zgłosiłam włamania do laboratorium Hayesa. Powiedzieli, że dowiedzieli się o tym od
ciebie – i straszą, że to utrudnianie pracy wymiaru sprawiedliwości.

– Przykro mi – odparł Jason. – To był przypadek. Byłem na komisariacie. Nie

miałem zamiaru o tym wspominać...

– A co, do diabła, robiłeś na komisariacie?
– Chciałem się widzieć z Curranem – z poczuciem winy przyznał się Jason.

background image

– Dlaczego?
– Była pewna informacja, którą, jak uważałem, powinien znać.
– O włamaniu?
– Nie – zaprzeczył Jason, opuszczając ręce wzdłuż ciała. – Helene Brennquivist

nie pokazała się dzisiaj w pracy. Dowiedziałem się, że ona i Hayes mieli romans i –
jak przypuszczam – pochopni wyciągnąłem wnioski. Włamanie po prostu mi się
wymknęło.

– Sądzę, że byłoby najlepiej, gdybyś pozostał przy leczeniu ludzi – poradziła

Shirley, głosem o ton łagodniejszym.

– To właśnie powiedział Curran – westchnął Jason.
– Cóż – odezwała się kobieta, wyciągając rękę i dotykając ramienia Jasona –

przynajmniej nie zrobiłeś tego celowo. Przez chwilę zastanawiałam się, po czyjej
jesteś stronie. Mówię ci, ta sprawa Hayesa żyje własnym życiem. Za każdym razem,
kiedy myślę, że problem jest opanowany, wychodzi coś nowego.

– Przepraszam – powiedział szczerze Jason. – Nie chciałem pogarszać sprawy.
– W porządku. Ale pamiętaj – śmierć Hayesa już szkodzi tej instytucji. Lepiej nie

pomnażajmy naszych kłopotów. – Ścisnęła rękę Jasona i poszła do drzwi.

Wrócił do swoich pacjentów, postanawiając stanowczo, że zostawi śledztwo

policji. Była prawie czwarta, kiedy Klaudia przerwała mu ponownie.

– Telefon do ciebie – szepnęła.
– Kto to? – zapytał nerwowo Jason. Zwykły tryb postępowania był taki, że

Klaudia przyjmowała wiadomość i Jason telefonował pod koniec dnia. Jeśli,
oczywiście, nie było to nic pilnego. Ale Klaudia nie powiedziała, że to pilna sprawa.

– Carol Donner – oznajmiła.
Jason zawahał się, potem powiedział, że odbierze w swoim gabinecie. Klaudia

poszła za nim, ciągle szepcząc.

– Czy to ta Carol Donner?
– Kto to jest ta Carol Donner?
– Tancerka z Combat Zone – wyjaśniła Klaudia.
– Nie mam pojęcia – odparł Jason, wchodząc do gabinetu. Zamknął drzwi przed

sekretarką i podniósł słuchawkę. – Doktor Howard – odezwał się.

– Jason, tu Carol Donner. Przepraszam, że cię zanudzam.
– Nie zanudzasz mnie – jej głos przywołał przyjemne wyobrażenie dziewczyny,

siedzącej przed nim w Hampshire House. Usłyszał trzask. – Chwileczkę, Carol. –
Położył słuchawkę na biurku, otworzył drzwi i spojrzał przez szerokość
pomieszczenia na Klaudię. Z wyrazem irytacji na twarzy gestem kazał jej odłożyć
słuchawkę.

– Przepraszam – powiedział, wracając do telefonu.

background image

– Nie dzwoniłabym do ciebie, gdybym nie uważała, że to może być ważne. Ale

natknęłam się na jakąś paczkę w mojej szafce w pracy. Przy okazji, jestem tancerką
w Club Cabaret...

– Och – mruknął niejasno Jason.
– W każdym razie – ciągnęła Carol – musiałam przyjść dzisiaj do klubu

i znalazłam to. Alvin prosił mnie przed kilkoma tygodniami żebym włożyła paczkę do
swojej szafki i zupełnie o tym zapomniałam.

– Co jest w środku?
– Oprawione książki, papiery i korespondencja. Takie rzeczy Nie ma narkotyków,

jeśli to cię interesuje.

– Nie – zaprzeczył Jason – nie o to mi chodzi. Cieszę się, że zadzwoniłaś. Te

księgi mogą być ważne. Chciałbym je zobaczyć.

– Dobrze – zgodziła się Carol. – Będę w klubie dziś wieczorem. Muszę

pomyśleć, w jaki sposób ci je dostarczyć. Mój szef sprawia mi mnóstwo kłopotów
swoją ochroną. Coś dziwnego się tu dzieje, o czym nie chcą mi powiedzieć, ale ten
osiłek chodzi za mną jak przyklejony. Wolałabym cię w to nie mieszać.

– Może mógłbym przyjść i je zabrać?
– Nie, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Powiem ci, co zrobimy. Jeśli dasz mi

swój numer telefonu, zadzwonię do ciebie, kiedy wrócę do domu dziś w nocy.

Jason podał jej numer.
– Jeszcze jedna rzecz – dodała Carol. – Poprzedniej nocy uświadomiłam sobie, że

jest jeszcze coś, o czym ci nie powiedziałam. Jakiś miesiąc temu Alvin oświadczył, że
chce zerwać z Helene. Mówił, że woli, żeby skoncentrowała się na pracy.

– Myślisz, że jej powiedział?
– Nie mam najmniejszego pojęcia.
– Helene nie pokazała się dzisiaj w pracy.
– Nie żartuj! – zareagowała Carol. – To dziwne. Z tego, co słyszałam, była

chorobliwie przywiązana do swojej pracy. Może to z jej powodu mój szef zachowuje
się jak wariat.

– Skąd twój szef mógłby wiedzieć o Helene Brennquivist?
– Ma wspaniałą sieć informacyjną. Wie o wszystkim, co dzieje się w całym

mieście.

Odkładając słuchawkę Jason rozmyślał nad zaskakującymi rozbieżnościami

pomiędzy pracą Carol i jej intelektualnym wyrafinowaniem. „Sieć informacyjna” to
wyrażenie ze świata komputerów – nikt by go nie oczekiwał od tancerki topless.

Wracając do swoich pacjentów Jason starannie unikał pytającego spojrzenia

Klaudii. Wiedział, że pożera ją ciekawość, ale nie miał zamiaru jej zaspokoić.

Gdy popołudnie miało się ku końcowi, doktor Jerome Washington, tęgi

background image

czarnoskóry internista, specjalizujący się w chorobach układu pokarmowego,
przerwał Jasonowi, prosząc o szybką konsultację.

– Oczywiście – zgodził się Jason, zabierając go do swojego gabinetu.
– Roger Wanamaker sugerował, żebym porozmawiał z tobą o tym przypadku. –

Wyjął spod pachy grubą historię choroby i położył ją na biurku. – Jeszcze kilka takich
wypadków i przeniosę się do branży konstrukcji aluminiowych.

Jason otworzył dokumentację. Pacjent był sześćdziesięcioletnim mężczyzną.
– Badałem pana Lamborna dwadzieścia trzy dni temu – powiedział Jerome. –

Facet miał trochę nadwagi, ale czy my wszyscy nie mamy? Poza tym uważałem, że
jest w porządku i tak mu powiedziałem. Tymczasem tydzień temu przyszedł
i wyglądał jak ledwie żywy. Stracił dziewięć kilogramów. Położyłem go w szpitalu,
sądząc, że ma jakiś nowotwór, który przeoczyłem. Zrobiłem mu każdy test, jaki
można znaleźć w książce. I nic. Umarł trzy dni temu. Wywarłem na rodzinę duży
nacisk, żeby uzyskać zgodę na sekcję. I co wykazała?

– Żadnego nowotworu.
– Zgadza się – przytaknął Jerome. – Żadnego nowotworu – ale każdy organ był

zupełnie zdegenerowany. Powiedziałem Rogerowi, a on poradził, żebym się z tobą
zobaczył; że ty to zrozumiesz.

– Tak, miałem trochę podobnych problemów – przyznał Jason. – Podobnie Roger.

Prawdę mówiąc, obawiam się, że jesteśmy na skraju nieznanej katastrofy medycznej.

– Co zrobisz? – spytał Jerome. – Dłużej już nie wytrzymam takiego obciążenia.
– Rozumiem cię. Przy wszystkich tych zgonach, jakie ostatnio miałem, także

myślałem o zmianie zawodu. Nie mam też pojęcia, dlaczego nie wyłapujemy
symptomów podczas naszych badań. Powiedziałem Rogerowi, że zwołam zebranie
w następnym tygodniu, ale teraz uważam, że nie możemy sobie pozwolić na zwłokę.
– W umyśle Jasona pojawił się obraz krwi Hayesa, wylewającej się falami na
zastawiony stół. – Spotkajmy się jutro po południu. Poproszę Klaudię, żeby to
przygotowała i powiem sekretarkom, żeby zestawiły listę wszystkich badań
profilaktycznych, jakie zrobiliśmy w ostatnim roku i sprawdziły, co stało się
z pacjentami.

– Niezły pomysł – stwierdził Jerome. – Przypadki takie, jak ten, nie dodają

człowiekowi wiary w siebie.

Po odejściu Jerome’a Jason podszedł do stojącego na środku hallu biurka, żeby

zaplanować zebranie personelu. Wiedział, że kilkoro ludzi będzie musiało pracować
w nadgodzinach i dziękował opatrzności za istnienie komputerów. Rozległo się kilka
jęków, gdy wyjaśnił, czego potrzebuje, włącznie z odwołaniem wszystkich
pacjentów, umówionych na popołudnie, ale Klaudia wzięła na siebie obowiązki
głównodowodzącego. Jason był pewien, że zrobi wszystko najlepiej jak można w tak

background image

krótkim czasie.

O piątej trzydzieści, przyjąwszy ostatniego pacjenta, Howard spróbował wykręcić

domowy numer telefonu Helene. Nadal nie było odpowiedzi. Pod wpływem impulsu
postanowił wstąpić do niej po drodze do domu. Spojrzał na adres, który dostał
w kadrach, i stwierdził, że asystentka mieszka w Cambridge, przy Concord Avenue.
Potem rozpoznał adres. To był budynek Craigie Arms.

Co za zbieg okoliczności, pomyślał. Zanim spotkał Danielle spotykał się

z dziewczyną z Craigie Arms.

Wsiadł do samochodu i skierował się do Cambridge. Na ulicach był okropny tłok,

ale dzięki znajomości terenu nie miał problemów ze znalezieniem domu. Zaparkował
samochód i wszedł do znajomego hallu. Przeglądając nazwiska znalazł Brennquivist
i nacisnął dzwonek. Zawsze była niewielka szansa, że Helene nie odbiera telefonu,
ale podejdzie do drzwi. Nie było odpowiedzi. Jason spojrzał na listę lokatorów, ale
nazwisko Lucy Hagen zniknęło. W końcu to było piętnaście lat temu.

Wreszcie wybrał guzik dzwonka dozorcy i nacisnął go. Mały głośnik nad

przyciskami zatrzeszczał i w wyłożonym kafelkami hallu zazgrzytał chrapliwy głos
pana Gratza.

– Tutaj nie ma kwestowania.
Jason przedstawił się pospiesznie, przyznając, że pan Gratz może go nie

pamiętać, gdyż bywał tu przed kilku laty. Niepokoi się teraz o koleżankę, która tu
mieszka. Pan Gratz nic nie powiedział, ale brzęczyk oznajmił, że drzwi zostały
otwarte. Jason musiał wejść po kilku stopniach, żeby się do nich dostać. Wewnątrz
powitał go nie dający się z niczym pomylić zapach, który ciągle pamiętał mimo
piętnastu lat. Była to woń smażonej cebuli. Otworzyły się metalowe drzwi w głębi
hallu i pojawił się pan Gratz, jak zwykle ubrany w podkoszulek i brudne dżinsy,
z dwudniowym zarostem na twarzy. Przyjrzał się Jasonowi, ponownie zażądał jego
nazwiska, a potem spytał:

– Czy nie spotykał się pan z tą dziewczyną, Hagen, z 2-J?
Jason był pod wrażeniem. Ten człowiek z pewnością nie wygrałby żadnego

konkursu piękności, ale widocznie miał archiwalną pamięć. Howard poznał go, gdyż
Lucy miała ciągłe problemy z kanalizacją i Larry Gratz bywał częstym gościem w jej
mieszkaniu.

– Czym mogę służyć? – zagadnął Larry.
Jason wyjaśnił, że Helene Brennquivist nie pokazała się w pracy i nie odbierała

telefonów. Dodał, że martwi się o nią.

– Nie mogę wpuścić pana do jej mieszkania. – Och, rozumiem – powiedział

Jason. – Chciałem się tylko upewnić, czy wszystko jest w porządku.

Gratz przyglądał mu się przez chwilę, chrząknął, a potem ruszył w kierunku

background image

windy. Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy, który wyglądał tak, jakby mógł wystarczyć
do otwarcia połowy drzwi w Cambridge. Nie rozmawiając wjechali windą na trzecie
piętro.

Apartament Helene znajdował się na końcu długiego korytarza. Zanim jeszcze

podeszli do drzwi usłyszeli głośnego rock-and-rolla.

– Brzmi tak, jakby wydawała przyjęcie – skomentował Gratz.
Przyciskał dzwonek przez pełną minutę, ale nie było żadnej odpowiedzi.
Larry przyłożył ucho do drzwi i zadzwonił ponownie. – Nawet nie słychać

dzwonka – stwierdził. – Ciekawe, że nikt nie skarżył się na tę muzykę.

Podnosząc owłosioną pięść, załomotał w drzwi. W końcu wybrał jakiś klucz

i przekręcił go w zamku. Kiedy drzwi się otworzyły, hałas wzmógł się dramatycznie.

– Cholera! – rzucił Gratz. Potem krzyknął: – Halo! – Nie było żadnej odpowiedzi.
Mieszkanie miało niewielki przedpokój z łukowatym przejściem lewej strony, ale

nawet z miejsca, gdzie stał, Jason rozpoznał nieomylny zapach śmierci. Zaczął
mówić, ale Gratz mu przerwał.

– Lepiej niech pan tu zostanie – powiedział, przekrzykując grzmiącą muzykę

i ruszył w kierunku salonu.

– O, Chryste! – wrzasnął sekundę później. Oczy miał otwarte szeroko, a na jego

twarzy odbiło się przerażenie. Jason spojrzał nad głową Larry’ego. To był koszmar.

Dozorca pobiegł do kuchni, z ręką przyciśniętą do ust. Nawet ze swoim

przygotowaniem medycznym Jason czuł, jak przewraca mu się żołądek. Helene
i jakaś inna kobieta leżały obok siebie na kanapie, nagie, z rękami związanymi na
plecach. Ich ciała były okaleczone w sposób nie dający się opisać. Wielki zaplamiony
kuchenny nóż tkwił wbity w stolik do kawy.

Jason odwrócił się i zajrzał do kuchni. Larry pochylał się nad zlewem,

wymiotując. Pierwszą myślą Jasona było, żeby mu pomóc, ale pomyślał, że lepiej się
z tym wstrzymać. Zamiast tego podszedł do drzwi wiodących na korytarz i otworzył
je, wdzięczny za odrobinę świeżego powietrza. Za kilka minut Larry wytoczył się za
nim.

– Może wezwie pan policję – zaproponował mu Jason, pozwalając, by drzwi

zamknęły się za nim. W porównaniu z wnętrzem mieszkania panowała tu
odświeżająca cisza. Mdłości zelżały.

Wdzięczny, że ma coś do zrobienia, Larry zbiegł po schodach Jason oparł się

o drzwi i starał się nie myśleć. Drżał.

Dwóch policjantów przybyło bez chwili zwłoki. Byli młodzi i twarze im

pozieleniały, kiedy zajrzeli do salonu. Zadbali jednak o opieczętowanie miejsca
zbrodni i dokładnie wypytali Jasona i Gratza. Starając się nie poruszyć niczego
więcej, w końcu wyciągnęli z gniazdka wtyczkę od aparatury nagłaśniającej.

background image

Przyjechało więcej policji, w tym ubrani po cywilnemu detektywi. Jason
zasugerował, że detektyw Curran może być zainteresowany tą sprawą i ktoś do niego
zadzwonił. Zjawił się policyjny fotograf i zaczął jedno po drugim robić zdjęcia
w zdewastowanym mieszkaniu. Potem przyjechał lekarz sądowy Cambridge.

Jason czekał na korytarzu, kiedy Curran nadszedł ciężkim krokiem.
Na widok Jasona zatrzymał się jedynie po to, żeby krzyknąć:
– Co pan tu, do diabła, robi?
Jason ugryzł się w język i Curran zwrócił się do stojącego przy drzwiach

policjanta:

– Gdzie jest dyżurny detektyw? – warknął, błyskając swoją odznaką. Policjant

wskazał kciukiem w kierunku salonu. Curran wszedł, zostawiając Jasona w korytarzu.

Pojawili się dziennikarze, jak zwykle z wielką liczbą kamer i notesów. Próbowali

wejść do mieszkania Helene, ale umundurowani policjanci w drzwiach powstrzymali
ich. Dziennikarze ograniczyli się do przeprowadzania wywiadów z każdym, kto
znalazł się w pobliżu, nie wyłączając Jasona. Lekarz powiedział im, że nic nie wie i w
końcu zostawili go w spokoju.

Po chwili znów pojawił się Curran. Nawet on zbladł trochę. Podszedł do Jasona.

Wyjął papierosa z pogniecionej paczki i zrobił całe przedstawienie z szukania
zapałek. W końcu spojrzał na doktora.

– Tylko niech pan nie powie „a nie mówiłem” – odezwał się.
– To nie było po prostu morderstwo na tle seksualnym? – zapytał spokojnie

Jason.

– Nie mnie o tym rozstrzygać. Jasne, że to był gwałt. Co każe panu sądzić, że szło

o coś jeszcze?

– Uszkodzeń dokonano po śmierci.
– Tak? Dlaczego pan tak uważa, doktorze?
– Z powodu braku krwi. Gdyby kobiety żyły, byłoby mnóstwo krwi.
– To zrobiło na mnie wrażenie – rzekł Curran. – I chociaż nie mam ochoty, muszę

to przyznać: nie uważamy, że to pana zwykły pomylony pomysł. Są dowody,
o których nie mogę dyskutować, ale to wygląda jak fachowa robota. Została użyta
broń małego kalibru.

– Zgadza się pan zatem, że śmierć Helene wiąże się z Hayesem.
– Prawdopodobnie – potwierdził Curran. – Powiedziano mi, że to pan odkrył

ciała.

– Z pomocą gospodarza domu.
– Co pana tu przyniosło, doktorze?
Jason nie udzielił odpowiedzi natychmiast.
– Nie jestem pewien – rzekł w końcu. – Jak panu mówiłem, miałem nieprzyjemne

background image

wrażenie, kiedy Helene nie zjawiła się w pracy.

Curran podrapał się w głowę, wędrując wzrokiem po korytarzu. Zaciągnął się

głęboko papierosem, wypuszczając dym przez nos. Wokół kłębił się tłum policji,
reporterów i ciekawych mieszkańców. Dwie pary noszy stały oparte o ścianę,
czekając na ciała.

– Może nie przekażę tego przypadku Wydziałowi Obyczajowemu – odezwał się

wreszcie Curran. Potem odszedł.

Jason zbliżył się do policjanta, strzegącego drzwi do apartamentu Helene.
– Chciałbym wiedzieć, czy mogę już odejść.
– Hej, Rosati! – krzyknął policjant. Pełniący służbę detektyw, szczupły

mężczyzna o zapadniętej twarzy, z burzą ciemnych niesfornych włosów, zjawił się
prawie natychmiast.

– On chce iść – poinformował funkcjonariusz, wskazując głową Jasona.
– Mamy pana nazwisko i adres? – spytał Rosati.
– Nazwisko, adres, numer telefonu, ubezpieczenia społecznego, prawa jazdy –

wszystko.

– W porządku – powiedział Rosati. – Będziemy w kontakcie.
Jason skinął głową, a potem na drżących nogach opuścił hall.
Kiedy wyszedł na Concord Avenue, był zaskoczony, że jest już ciemno. Zimne

wieczorne powietrze było ciężkie od spalin. Jak ostatni cios, Jason znalazł mandat za
złe parkowanie, zatknięty za wycieraczkę. Wyciągnął go zirytowany, uświadamiając
sobie, że zostawił samochód w strefie zastrzeżonej dla mieszkańców Cambridge.

Powrót do GHP zajął mu dużo więcej czasu, niż dotarcie do mieszkania Helene.

Na Storrow Drive był korek, który wychodził aż na Fenway, tak że było koło siódmej
trzydzieści, kiedy w końcu zaparkował i wkroczył do budynku szpitala. Wszedłszy na
górę do swojego gabinetu zastał na biurku ogromny wydruk komputerowy, na którym
widniały nazwiska wszystkich pacjentów GHP, jacy przeszli badania profilaktyczne
w ciągu ostatniego roku, wraz z uwagami o ich aktualnym stanie zdrowia. Sekretarki
zrobiły wspaniałą robotę, pomyślał Jason, wkładając wydruk do walizki.

Wszedł na górę, odwiedzić swoich pacjentów leżących na oddziale. Jedna

z pielęgniarek podała mu wynik arteriografii Madaline Krammer. Wszystkie naczynia
wieńcowe wykazywały znaczące, rozległe zmiany. Porównując ten rezultat
z wynikiem badania wykonanego przed sześciu miesiącami, można było dostrzec
znaczne pogorszenie. Harry Sarnoff, konsultant kardiologiczny, nie sądził, żeby ta
chora była kandydatką do zabiegu chirurgicznego, a przy jej niskich obecnie
poziomach zarówno cholesterolu, jak i kwasów tłuszczowych, miał niewiele sugestii
co do prowadzenia tego przypadku. Żeby uzyskać stuprocentową pewność, Jason
zamówił konsultację kardiochirurgiczną i poszedł zobaczyć Madaline.

background image

Jak zwykle, była w dobrym nastroju i bagatelizowała swoje objawy. Jason

poinformował ją o konsultacji kardiochirurga i obiecał, że wstąpi następnego dnia.
Miał okropne uczucie, że pacjentka nie pozostanie tu zbyt długo. Sprawdzając
obrzęki na kostkach, zauważył nieliczne zadrapanie naskórka.

– Drapałaś się? – spytał.
– Trochę – przyznała Madaline, chwytając prześcieradło i naciągając je

z powrotem, jakby zawstydzona.

– Swędzą cię kostki?
– Sądzę, że to ta wysoka temperatura. Jest bardzo sucho.
Jason nie rozumiał. W rzeczywistości klimatyzacja w szpitalu utrzymywała

wilgotność na stałym, normalnym poziomie.

Ze strasznym uczuciem deja vu, Jason wrócił do pokoju pielęgniarek i poprosił

o konsultację dermatologiczną, jak również badania biochemiczne, obejmujące jakieś
czterdzieści wykonywanych automatycznie testów.

Reszta obchodu była równie przygnębiająca. Wydawało się, że stan wszystkich

pacjentów się pogarsza. Kiedy opuszczał szpital postanowił rozpocząć trasę od
Shirley. Miał ochotę na rozmowę, a ona zapewniała, że będzie rada, widząc go. Czuł
także, że powinien przynieść jej wiadomości o zamordowaniu Helene, zanim dowie
się o tym z prasy. Wiedział, że ją to przygnębi.

Dwadzieścia minut później zatrzymał się na brukowanym podjeździe. Ucieszył

się, widząc światło.

– Jason! Co za miła niespodzianka – przywitała go Shirley, otwierając drzwi.

Miała na sobie czerwony trykot, czarne rajstopy i białą opaskę na głowie. – Właśnie
zajmowałam się aerobikiem.

– Powinienem był zadzwonić.
– Nonsens – przerwała, biorąc go za rękę i wciągając do środka. – Zawsze

szukam wymówki, żeby nie ćwiczyć.

Zaprowadziła go do kuchni, gdzie raporty i notatki piętrzyły się na stole.

Przypomniało to Jasonowi o ogromie pracy, jakiej wymagało prowadzenie instytucji
takiej, jak GHP. Jak zawsze, był pod wrażeniem umiejętności Shirley.

Kiedy przyniosła mu drinka zapytał, czy słyszała najnowsze wieści.
– Nie wiem – odparła, zdejmując opaskę i potrząsając gęstymi włosami. – Wieści

o czym?

– O Helene Brennquivist – wyjaśnił Jason. Zawiesił głos.
– Czy to wiadomość, która będzie mi się podobała? – spytała Shirley, podnosząc

swoją szklankę.

– Nie przypuszczam – odrzekł Jason. – Ona i jej współmieszkanka zostały

zamordowane.

background image

Shirley wypuściła szklaneczkę na sofę, a potem mechanicznie zajęła się

sprzątaniem bałaganu.

– Co się stało? – spytała po długiej chwili.
– To był gwałt i morderstwo. Przynajmniej na pokaz. – Zrobiło mu się niedobrze,

kiedy przypomniał sobie tę scenę.

– Co za potworność – jęknęła Shirley, przyciskając rękę do piersi.
– To było okropne – zgodził się Jason.
– To najgorszy koszmar każdej kobiety. Kiedy to się stało?
– Przypuszczają, zdaje się, że ostatniej nocy.
Shirley wpatrywała się w przestrzeń.
– Lepiej zadzwonię do Boba Walthrowa. To nowy kłopot w kontaktach z prasą.
Shirley chwiejnie podniosła się i drżąc, podeszła do telefonu. Jason słyszał

wzruszenie w jej głosie, gdy wyjaśniała, co się stało.

– Nie zazdroszczę ci twojej pracy – powiedział, kiedy odłożyła słuchawkę.

Widział w jej oczach nie skrywane łzy.

– To samo myślę o twojej – odparła. – Za każdym razem, kiedy widzę cię po tym,

jak umrze któryś z pacjentów, cieszę się, że sama nie wybrałam medycyny.

Chociaż nie byli szczególnie głodni, przyrządzili szybki obiad ze spaghetti.

Shirley próbowała namówić Jasona, żeby został na noc, ale chociaż dobrze czuł się
w jej towarzystwie i miał świadomość, że pomaga mu ono znieść koszmar śmierci
Helene, wiedział jednak, że nie może zostać. Musiał być w domu, czekając na telefon
Carol, wymówił się nawałem czekającej go pracy i pojechał do siebie.

Po późnym bieganiu i natrysku usiadł z wydrukami wszystkich pacjentów, którzy

mieli badania profilaktyczne w ciągu ostatniego roku. Z nogami na biurku starannie
przeglądał listę. Badania obciążyły równomiernie wszystkich internistów. Ponieważ
lista została wydrukowana w porządku alfabetycznym, a nie chronologicznym,
zabrało mu trochę czasu, zanim dotarł do niego fakt, że kiepskie efekty prognostyczne
były dużo częstsze w ostatnich sześciu miesiącach, niż na początku roku. Nawet bez
graficznego przedstawienia materiału było jasne, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy
nastąpił wzrost liczby niespodziewanych zgonów.

Jason zapisał numery kart zmarłych ostatnio pacjentów. Był wstrząśnięty ich

liczbą. Potem zadzwonił do głównego operatora w GHP i poprosił o połączenie
z archiwum. Dyżurującej sekretarce podał listę numerów i zapytał, czy karty
pacjentów ambulatoryjnych mogą być wyciągnięte i położone na jego biurko.
Sekretarka zapewniła, że nie widzi żadnych przeszkód.

Włożył wydruk komputerowy z powrotem do teczki, wyjął swój Podręcznik

endokrynologii Williamsa i przejrzał rozdział dotyczący hormonu wzrostu. Jak
w przypadku wielu innych tematów im więcej czytał, tym mniej wiedział. Problemy

background image

hormonu wzrostu i jego udział we wzroście i dojrzewaniu seksualnym były
wyjątkowo skomplikowane. Tak skomplikowane, prawdę mówiąc, że usnął z ciężkim
podręcznikiem przyciśniętym do brzucha.

Telefon obudził go gwałtownie – tak nagle, że strącił książkę na podłogę.

Poderwał słuchawkę, spodziewając się, że to operator pagera. Kolejną chwilę zabrało
mu uświadomienie sobie, że to Carol Donner. Spojrzał na zegarek – jedenaście po
trzeciej.

– Mam nadzieję, że nie spałeś – powiedziała Carol.
– Nie, nie! – skłamał. Oparte o biurko nogi zesztywniały. – Czekałem na twój

telefon. Gdzie jesteś?

– W domu.
– Czy mogę przyjechać po paczkę?
– Nie mam jej tutaj – wyjaśniła Carol. – Żeby uniknąć problemów dałam ją

przyjaciółce, z którą pracuję. Nazywa się Melody Andrews. Mieszka na Revere Street
69, na Beacon Hill. – Carol podała mu numer telefonu Melody. – Spodziewa się, że
zadzwonisz. Powinna już być w domu. Daj mi znać, co myślisz o tym materiale,
a gdybyś miał jakieś kłopoty, zadzwoń – wyrecytowała z kolei swój numer.

– Dzięki – Jason zapisał numer. Zaskoczyło go, jak bardzo jest zawiedziony, że

jej nie zobaczy.

– Uważaj – powiedziała Carol na pożegnanie.
Jason pozostał przy biurku, starając się dobudzić. Kiedy mu się to udało, dotarło

do niego, że nie wspomniał Carol o śmierci Helene. Cóż: to może być dobry pretekst,
żeby zadzwonić do niej, pomyślał, wykręcając numer przyjaciółki Carol.

Melody Andrews mówiła z silnym akcentem z południowego Bostonu.

Powiedziała Jasonowi, że ma paczkę, a on może w każdej chwili przyjechać i ją
odebrać. Nie położy się jeszcze przez jakieś pół godziny.

Jason założył sweter i kurtkę, wyszedł z domu i poszedł Pinckney Street wzdłuż

West Cedar, a potem Revere. Budynek Melody stał po lewej stronie ulicy. Zadzwonił,
a kobieta pojawiła się w drzwiach z wałkami na głowie. Jason nie przypuszczał, że
ktoś jeszcze używa takich rzeczy. Jej twarz była zmęczona i wychudzona.

Jason przedstawił się. Melody zaledwie skinęła głową i wręczyła mu

czterokilową paczkę, zawiniętą w brązowy papier i obwiązaną sznurkiem. Kiedy
Jason jej dziękował, wzruszyła po prostu ramionami i powiedziała:

– W porządku.
W domu Howard zdjął kurtkę i sweter. Niecierpliwie spoglądając na pakunek

przyniósł z kuchni nożyczki i przeciął sznurek. Potem zaniósł paczkę do swojej
pracowni i umieścił ją na biurku. Wewnątrz znalazł dwa notatniki zapełnione
odręcznymi opisami, diagramami i danymi z doświadczeń. Jeden z zeszytów miał

background image

napis „Własność Gene. Inc.”, wydrukowany na okładce. Na drugim widniało tylko
słowo Notes. Poza tym w paczce była jeszcze wielka brązowa koperta, wypełniona
korespondencją.

Pierwsze listy, które Jason przeczytał, były z Gene. Inc. i zawierały żądania, aby

Hayes stosował się do uzgodnień kontraktu i zwrócił opis technologii uzyskania
somatomedyny oraz rekombinowany szczep E. coli, który nielegalnie zabrał
z laboratorium. Czytając dalej Jason doszedł do wniosku, że Hayes miał odmienne
zdanie na temat praw do własności procedury i szczepu i że dążył do opatentowania
ich pod własnym nazwiskiem. Znalazł także pewną liczbę listów od prawnika,
Samuela Schwartza. Połowa z nich dotyczyła podania o patent na bakterie E. coli
produkujące somatomedynę, a reszta wiązała się z utworzeniem spółki. Wyglądało na
to, że Alvin Hayes miał pięćdziesiąt jeden procent akcji, podczas gdy pozostałe
czterdzieści dziewięć rozdzielone było pomiędzy jego dzieci i Samuela Schwartza.

Tyle o korespondencji, pomyślał Jason. Z powrotem włożył listy do koperty.

Następnie sięgnął po notatniki. Ten z napisem „Gene. Inc.” na okładce był chyba
opisem wspomnianym w korespondencji. Kartkując go, Jason zorientował się, że
zawiera szczegółowy opis wyhodowania rekombinowanego szczepu bakterii do
produkcji leku. Ze swoich lektur wiedział, że somatomedyny są czynnikami wzrostu
produkowanymi przez komórki wątroby w odpowiedzi na obecność hormonu
wzrostu.

Odłożył pierwszy zeszyt i wyjął drugi. Opisy eksperymentów były niekompletne,

ale dotyczyły produkcji przeciwciał monoklonalnych przeciw jakiemuś
specyficznemu białku. Białko to nie było nazwane, ale Jason znalazł diagram,
przedstawiający jego sekwencję amino-kwasową. Większość materiału leżała poza
zasięgiem jego zrozumienia, ale duża przekreślona partia i notatki na marginesach
wskazywały jasno, że praca nie postępowała dobrze i że do czasu ostatniego zapisu
Hayes nie uzyskał poszukiwanego przeciwciała.

Jason wstał od biurka. Był rozczarowany. Miał nadzieję, że paczka od Carol da

mu wyraźniejszy obraz odkrycia Hayesa. Poza dokumentacją sporu między
naukowcem i Gene. Inc., Jason wiedział niewiele więcej, niż przed jej otwarciem.
Miał z pewnością protokół powstania szczepów E. coli, produkujących
sometomedynę, ale nie było to raczej przełomowe odkrycie, a druga księga
laboratoryjna opisywała porażkę.

Wyczerpany wyłączył światło i poszedł do łóżka. To był długi, ciężki dzień.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Koszmarne sny, w których pojawiały się przerażające odmiany okropnej sceny

w mieszkaniu Helene, wygnały Jasona z łóżka, zanim blade słońce pokazało się na
wschodnim niebie. Nastawił ekspres do kawy i czekając, aż napar się przefiltruje,
podniósł sprzed drzwi gazetę i przeczytał o podwójnym morderstwie. Nie było tam
nic nowego. Tak jak się spodziewał, podkreślono sprawę gwałtu. Włożył do teczki
zeszyt Gene. Inc. i wyruszył do szpitala.

O tak wczesnej porze ruch przynajmniej nie był duży i mógł wybrać sobie

miejsce do parkowania. Nie było nawet chirurgów, którzy zwykle przyjeżdżali
o barbarzyńskiej godzinie.

Wszedłszy do GHP udał się prosto do swojego gabinetu. Tak jak sobie życzył, na

jego biurku piętrzył się stos kart. Zdjął marynarkę i zaczął je przeglądać. Pamiętając,
że są to pacjenci, którzy zmarli w ciągu miesiąca po otrzymaniu świadectwa zdrowia
od lekarzy, którzy wykonali najszersze badania, jakie GHP mógł zaoferować, Jason
szukał jakichś cech wspólnych. Nic nie rzucało się w oczy. Porównał
elektrokardiogramy i poziomy cholesterolu, kwasów tłuszczowych, immunoglobulin,
liczby krwinek. Nie było żadnych wspólnych elementów, składników czy anomalii
enzymatycznych, które układałyby się w możliwy do przewidzenia wzór. Jedynym
wspólnym rysem było to, że śmierć spotkała tych pacjentów w ciągu miesiąca od
badań profilaktycznych. Co gorsza, Jason zauważył, że liczba zgonów wzrosła
dramatycznie w ciągu ostatnich trzech miesięcy.

Podczas czytania dwudziestej szóstej karty, Jason nagle uświadomił sobie pewną

zbieżność. Chociaż nie było żadnych wspólnych objawów fizykalnych, historie
chorób wskazywały na przewagę społecznych czynników wysokiego ryzyka. Pacjenci
mieli nadwagę, dużo palili używali narkotyków, pili zbyt dużo i nie uprawiali
ćwiczeń fizycznych, albo łączyli niektóre lub wszystkie z tych niezdrowych praktyk.
Przeznaczeniem tych mężczyzn i kobiet musiały być w końcu poważne problemy
zdrowotne. Szokujący był fakt, że ich stan pogorszył się tak szybko. I skąd ten nagły
wzrost liczby zgonów? Nie używali sobie bardziej, niż rok wcześniej. Może był to
rodzaj statystycznego wyrównania: do tej pory mieli szczęście, a teraz cyfry ich
doganiały. Wszystko to jednak nie miało wielkiego sensu, gdyż zgonów było zbyt
wiele. Jason nie był doświadczonym statystykiem, więc postanowił poprosić
matematyka lepszego od siebie, żeby zerknął na te liczby.

Gdy wiedział, że już nie obudzi pacjentów, opuścił gabinet i rozpoczął obchód.

Nic się nie zmieniło. Wróciwszy do siebie, zanim przyjął pierwszego umówionego
pacjenta, zadzwonił do patologii i wypytał ich o martwe zwierzęta z laboratorium
Hayesa. Czekał kilka minut, podczas gdy technik szukał raportu.

background image

– A, jest – odezwał się kobiecy głos. – Wszystkie zostały otrute strychniną.
Jason rozłączył się i wykręcił numer Margaret Danforth z kostnicy miejskiej.

Odebrała jedna z laborantek, gdyż Margaret zajęta była przeprowadzaniem sekcji.
Jason zapytał, czy badania toksykologiczne Geralda Farra wykazały coś
interesującego.

– Toksykologia była negatywna – poinformowała go rozmówczyni.
– Jeszcze jedno pytanie. Czy zostałaby wykryta strychnina?
– Chwileczkę – odparła kobieta.
W tle Jason słyszał jej głos, gdy krzyczała do lekarza sądowego. Wróciła do

telefonu.

– Doktor Danforth powiedziała, że tak, strychnina zostałaby wykryta, gdyby była

obecna.

– Dziękuję – Jason odłożył słuchawkę, potem wstał. Przez okno widział

ożywiający się dzień. Zobaczył korek uliczny blokujący Riverway. Niebo było jasne,
ale zasnute chmurami. Początek listopada. W Bostonie nie jest to miły miesiąc. Jason
był niespokojny, zdenerwowany i zrozpaczony. Pomyślał o paczce od Carol
i zastanowił się, czy powinien przekazać ją Curranowi. Tylko w jakim celu? Policja
interesowała się Hayesem właściwie tylko jako handlarzem narkotyków.

Podszedłszy z powrotem do biurka Jason wyjął książkę telefoniczną i odszukał

numer Gene. Inc. Siedziba firmy mieściła się przy Pioneer Street, we wschodnim
Cambridge, obok kampusu MIT. Bez zastanowienia wykręcił numer. Telefon przyjęła
recepcjonistka z angielskim akcentem. Jason poprosił o połączenie z dyrektorem
kompanii.

– Chodzi panu o doktora Leonarda Dawena, prezesa?
– Może być doktor Dawen – zgodził się. Usłyszał długi dzwonek. Słuchawkę

podniosła sekretarka.

– Biuro doktora Dawena.
– Chciałbym rozmawiać z doktorem Dawenem.
– Kogo mam przedstawić?
– Doktor Jason Howard.
– Czy mogę wiedzieć, czego dotyczy sprawa?
– Chodzi o pewną księgę protokołów doświadczeń, która jest w moim posiadaniu.

Proszę powiedzieć doktorowi Dawenowi, że jestem z Good Health Plan i byłem
przyjacielem zmarłego Alvina Hayesa.

– Proszę chwilę zaczekać – powiedziała sekretarka głosem, który brzmiał jak

nagrany na taśmie magnetofonowej.

Jason otworzył środkową szufladę biurka i zaczął się bawić swoją kolekcją

ołówków. W słuchawce rozległ się trzask, a potem zabrzmiał silny głos:

background image

– Tu Leonard Dawen!
Jason wyjaśnił, kim jest i opisał księgę.
– Czy mogę spytać, jak znalazła się w pana posiadaniu?
– Nie sądzę, żeby to było istotne. Ważne jest, że ją mam.
– Ta księga jest naszą własnością – w spokojnym, nawykłym do rozkazywania

głosie doktora Dawena zabrzmiała ukryta groźba.

– Będę szczęśliwy, mogąc ją państwu zwrócić w zamian za trochę informacji

o doktorze Hayesie. Czy moglibyśmy się spotkać?

– Kiedy?
– Jak najszybciej – odrzekł Jason. – Mógłbym przyjechać tuż przed lunchem.
– Czy będzie pan miał ze sobą książkę?
– Oczywiście.
Przez resztę poranka Jason z trudem skupiał uwagę na nieprzerwanym strumieniu

pacjentów. Był zadowolony, że Sally nie zaplanowała wizyt w porze lunchu.
Natychmiast po ostatnim badaniu pobiegł do samochodu.

Dotarłszy do Cambridge minął MIT i wieżowce nowego East Cambridge.

Dramatycznie nowoczesna architektura niektórych z nich ostro kontrastowała ze
starszymi i bardziej tradycyjnymi ceglanymi budowlami Nowej Anglii. Skręcając
w końcu w Pioneer Street Jason odnalazł siedzibę Gene. Inc., mieszczącą się
w szokująco nowoczesnym budynku z polerowanego czarnego granitu.
W przeciwieństwie do sąsiednich budowli konstrukcja miała tylko sześć kondygnacji.
Jej okna były na przemian wąskimi szczelinami i kolami z brązowego lustrzanego
szkła. Miała równie solidny i mocny wygląd, jak zamek w filmie science fiction.

Jason wysiadł z samochodu z teczką w ręce i przyjrzał się zaskakującej fasadzie.

Przeczytawszy tak dużo o rekombinacji DNA i obejrzawszy ohydnie zdeformowany
zwierzyniec Hayesa, obawiał się, że może wkroczyć do pałacu okropności. Główne
wejście było koliste, otoczone promieniście rozbiegającymi się kolcami z granitu, co
dawało złudzenie gigantycznego oka, którego źrenicą były czarne drzwi. Hall także
wykonano z czarnego granitu: ściany, podłogę, nawet sufit. Na środku stała jaskrawo
oświetlona nowoczesna rzeźba, przedstawiająca podwójną helisę DNA, otwartą jak
suwak.

Jason podszedł do atrakcyjnej Koreanki, siedzącej za szklaną szybą przed tablicą

kontrolną o wyglądzie pulpitu statku kosmicznego. Dziewczyna miała maleńką
słuchawkę i mały mikrofon, który wychylał się spoza jej szyi. Przywitała Jasona,
wymieniając jego nazwisko i oznajmiła, że jest oczekiwany w sali konferencyjnej na
trzecim piętrze. Jej głos miał metaliczny podźwięk, gdy mówiła do mikrofonu.

Gdy tylko recepcjonistka skończyła mówić, otworzył się jeden z granitowych

paneli, ukazując windę. Dziękując kobiecie Jason wyobraził sobie nagle, że jest ona

background image

człekokształtnym robotem. Uśmiechając się wszedł do windy i poszukał przycisków.
Drzwi zamknęły się za jego plecami. Nie było żadnych guzików, pozwalających
wybrać piętro, ale winda ruszyła do góry.

Kiedy drzwi otwarły się ponownie Jason znalazł się w czarnym foyer bez

żadnych drzwi. Domyślał się, że cały budynek był kontrolowany centralnie,
prawdopodobnie przez recepcjonistkę w hallu wejściowym. Po jego lewej stronie
granitowa ściana odsunęła się. W wejściu stał mężczyzna o grubych rysach, ubrany
nienagannie w ciemny garnitur w delikatne prążki, białą koszulę i czerwony krawat
w drobny wzorek.

– Doktorze Howard, jestem Leonard Dawen – odezwał się, gestem zapraszając

Jasona do pokoju. Nie wyciągnął ręki na powitanie. Mówił tym samym rozkazującym
tonem, jaki Jason zapamiętał z rozmowy telefonicznej. W porównaniu z godną
grobowca surowością reszty budynku sala konferencyjna przypominała raczej
wyłożoną drewnem bibliotekę i wydawała się bardzo przytulna, dopóki nie wyjrzało
się przez czwartą ścianę, wykonaną ze szkła. Przez szybę widać było coś, co
wyglądało na ogromne, ultranowoczesne laboratorium. W pomieszczeniu znajdował
się jeszcze jeden człowiek, Azjata w białym kombinezonie, zapinanym na suwak.
Dawen przedstawił go jako pana Hong, inżyniera z Gene. Inc. Kiedy wszyscy usiedli
przy małym stole konferencyjnym, Dawen odezwał się:

– Przypuszczam, że ma pan książkę laboratoryjną...
Jason otworzył walizeczkę i wręczył księgę Dawenowi, który przekazał ją

inżynierowi. Hong zaczął przeglądać ją kartka po kartce. Zapadła ciężka cisza. Jason
przenosił wzrok z jednego mężczyzny na drugiego. Przypuszczał, że będą trochę
bardziej serdeczni. W końcu robił im przysługę.

Odwrócił się i wyjrzał przez szklaną ścianę. Podłoga sąsiedniego pomieszczenia

znajdowała się piętro niżej. Większą część przestrzeni zapełniały zbiorniki
z nierdzewnej stali, przywodzące Jasonowi na myśl wizytę, jaką złożył kiedyś
w gorzelni. Domyślał się, że są to inkubatory dla kultur rekombinowanych bakterii.
Było też mnóstwo innego sprzętu i skomplikowany system rur. Kręcili się tam ludzie
w białych kombinezonach i białych kapturach, sprawdzając wskaźniki i dokonując
regulacji.

Hong z trzaskiem zamknął książkę.
– Wydaje się kompletna – stwierdził.
– To miła niespodzianka – rzekł Dawen. Odwracając się do Jasona, dodał: – Mam

nadzieję, że jest pan świadomy, że wszystko w tej książce jest poufne.

– Proszę się nie martwić – odparł Jason, zmuszając się do uśmiechu. – Niewiele

z tego zrozumiałem. To, co mnie interesuje, to doktor Hayes. Tuż przed śmiercią
powiedział, że dokonał znaczącego odkrycia. Ciekaw jestem, czy to, co opisano na

background image

tych stronach, może być uważane za takie odkrycie.

Dawen i Hagen wymienili spojrzenia.
– To ma raczej handlowe znaczenie – odparł Hong. – Nie ma tu żadnej nowej

technologii.

– Tego się właśnie spodziewałem. Hayes był tak roztrzęsiony, że podejrzewałem,

iż nie mówi całkiem racjonalnie. Gdyby jednak dokonał ważnego odkrycia, nie
zniósłbym myśli, że zostało ono stracone dla ludzkości.

Szorstkie rysy Dawena złagodniały po raz pierwszy od przybycia Jasona.
Lekarz ciągnął dalej, skupiając uwagę na inżynierze.
– Ma pan jakieś pojęcie, o czym mógł mówić Hayes?
– Niestety, nie. Hayes zawsze był raczej tajemniczy. – Dawen złożył ręce na

stole, spoglądając prosto na gościa. – Obawialiśmy się, że będzie pan chciał wymusić
od nas pieniądze – że każe nam pan zapłacić za zwrot tego – powiedział, dotykając
okładki księgi. – Musi pan zrozumieć, że Hayes sprawiał nam sporo kłopotów.

– Jaka była tu rola doktora Hayesa?
– Zatrudniliśmy go do wyhodowania rekombinowanego szczepu bakterii –

wyjaśnił Dawen. – Chcieliśmy produkować pewien czynnik wzrostu w handlowych
ilościach.

Jason domyślił się, że była to somatomedyna.
– Zgodziliśmy się płacić mu za ten projekt stałe honorarium, jak również

pozwoliliśmy używać urządzeń Gene. Inc. do jego własnych badań. Mamy tu trochę
unikatowego sprzętu.

– Nie macie żadnej wskazówki co do jego własnych badań?
– Spędzał większość czasu na izolowaniu białkowych czynników wzrostu – tym

razem odezwał się Hong. – Niektóre z nich istnieją w tak małych ilościach, że do ich
otrzymania potrzebne są najbardziej wyrafinowane urządzenia.

– Czy wyodrębnienie jednego z tych czynników wzrostu byłoby uważane za

znaczące odkrycie naukowe? – zapytał Jason.

– Nie wiem, w jaki sposób – odrzekł Hong. – Nawet jeśli nie zostały jeszcze

wyizolowane, to znamy ich efekty.

Jeszcze jedna ślepa uliczka, pomyślał Jason, zniechęcony.
– Pamiętam jeszcze jedną rzecz, która może mieć znaczenie – powiedział Hong,

szczypiąc grzbiet nosa. – Jakieś trzy miesiące temu Hayes był bardzo podniecony
pewnym efektem ubocznym. Powiedział, że jest on ironiczny.

Jason wyprostował się. To słowo pojawiło się po raz trzeci.
– Nie wie pan, co spowodowało to jego podniecenie?
Hong pokręcił głową.
– Nie – odrzekł – ale po tym nie widzieliśmy go przez pewien czas. Kiedy

background image

pojawił się znowu, powiedział, że był na Wybrzeżu. Potem przeprowadzał
skomplikowany proces ekstrakcji na jakimś materiale, który ze sobą przywiózł. Nie
wiem, czy to wyszło, ale nagle przerzucił się na technologię przeciwciał
monoklonalnych. Zdaje się, że w tym momencie jego podniecenie skończyło się.

Słowa „przeciwciała monoklonalne” przypomniały Jasonowi drugą książkę

i zastanowił się, czy nie powinien był jej jednak przynieść. Może pan Hong mógłby
dowiedzieć się z tego więcej, niż on sam.

– Czy dr Hayes zostawił tutaj jakiś inny materiał badawczy? – spytał Jason.
– Nic znaczącego – odparł Leonard Dawen. – A sprawdziliśmy starannie, gdyż

wyniósł naszą księgą laboratoryjną i kultury bakteryjne. Właściwie wnieśliśmy skargę
przeciw doktorowi Hayesowi. Nigdy nie przypuszczaliśmy, że będzie próbował
twierdzić, iż jest właścicielem szczepów, do których wyprodukowania został
zatrudniony.

– Czy odzyskaliście swoje hodowle? – zainteresował się Jason.
– Tak.
– Gdzie je znaleźliście?
– Powiedzmy, że szukaliśmy we właściwym miejscu – wymijająco rzekł Dawen.

– Jednak mimo że mamy szczepy, nadal doceniamy odzyskanie księgi protokołów.
W imieniu kompanii, chciałbym panu podziękować. Mam nadzieję, że w jakimś
małym stopniu pomogliśmy panu.

– Być może – niejasno odrzekł Jason. Miał wrażenie, że już wie, kto przetrząsnął

laboratorium i mieszkanie Hayesa. Ale po co naukowcy z Gene. Inc. mieliby zabijać
zwierzęta? Zastanawiał się, czy tym ogromnym stworzeniom podawano
somatomedynę z Gene. Inc. – Dziękuję, że zechcieliście mi panowie poświęcić czas –
powiedział do Dawena. – Macie tu imponujące wnętrza.

– Dziękuję. Sprawy idą dobrze. Planujemy także uzyskać rekombinowane linie

zwierząt hodowlanych.

– Jak świnie czy krowy?
– Tak. Genetycznie możemy wyprodukować świnie z mniejsza ilością tkanki

tłuszczowej, krowy, które dają więcej mleka, i kurczaki zawierające więcej białka,
żeby ograniczyć się do kilku przykładów.

– Fascynujące – odparł bez entuzjazmu Jason. Jak daleko mogą być od

genetycznej inżynierii ludzi? Wstrząsnął się ponownie na wspomnienie
przerośniętych szczurów i myszy Hayesa, zwłaszcza tych z nadliczbowymi oczami.

Siedząc z powrotem w samochodzie spojrzał na zegarek. Miał jeszcze godzinę do

zebrania personelu, które zwołał w celu rozpatrzenia sprawy zgonów pacjentów,
postanowił więc odwiedzić Samuela Schwartza, prawnika Hayesa.

Uruchomił samochód, wycofał się z parkingu Gene. Inc. i ruszył Memoriał Drive.

background image

Przejechał przez rzekę Charles i zatrzymał się przy drogerii Philip’s na Charles
Circle. Zaparkował równolegle do stojącego już samochodu, włączył światła
awaryjne i wbiegł do sklepu, żeby sprawdzić adres Schwartza. Dziesięć minut później
był już w poczekalni prawnika, przerzucając strony starego „Newsweeka”.

Samuel Schwartz był wyjątkowo otyłym mężczyzną z lśniącą łysą głową. Gestem

zaprosił Jasona do swojego gabinetu, jakby dyrygował ruchem. Sadowiąc się na
krześle i poprawiając okulary w drucianych oprawkach przyglądał się swojemu
gościowi, który usiadł po przeciwnej stronie masywnego biurka z mahoniu.

– Jest pan więc przyjacielem zmarłego Alvina Hayesa...
– Byliśmy bardziej kolegami, niż przyjaciółmi.
– Wszystko jedno – stwierdził Schwartz, popierając te słowa kolejnym

machnięciem swojej pulchnej dłoni. – Zatem, co mogę dla pana zrobić?

Jason powtórzył opowieść o rzekomym odkryciu Hayesa. Wyjaśnił, że próbował

dowiedzieć się, nad czym naukowiec pracował i natrafił na korespondencję od
Samuela Schwartza.

– Był moim klientem. Co z tego?
– Nie ma się pan przed czym tak bronić.
– Nie bronię się. Po prostu jestem rozgoryczony. Zrobiłem mnóstwo roboty dla

tego dupka i będę musiał to wszystko spisać na straty.

– Nie zapłacił?
– Nigdy. Wrobił mnie w pracę w zamian za akcje jego nowej firmy.
– Akcje?
Samuel Schwartz roześmiał się bezradośnie.
– Niestety, teraz, kiedy Hayes nie żyje, akcje są bezwartościowe. Mogłyby być

bezwartościowe nawet, gdyby żył. Powinienem chyba pójść do psychiatry.

– Spółka Hayesa miała sprzedawać usługi czy produkt? – indagował Jason.
– Produkt. Hayes powiedział mi, że jest o krok od opracowania najcenniejszego

produktu zdrowotnego, jaki kiedykolwiek znano. A ja mu uwierzyłem. Myślałem, że
facet, który był na okładce „Time” nie może być gołosłowny.

– Ma pan jakieś wyobrażenie, co miało być tym produktem? – zapytał Jason,

starając się, by w jego głosie nie brzmiało ogarniające go podniecenie.

– Najmniejszego. Hayes mi nie powiedział.
– Nie wie pan, czy dotyczyło to przeciwciał monoklonalnych? – nalegał Jason,

nie chcąc się poddać.

Schwartz roześmiał się ponownie.
– Nie rozpoznałbym przeciwciała monoklonalnego nawet wtedy, gdybym się

o nie potknął.

– Nowotworów? – Jason strzelał na oślep, ale miał nadzieję, że pobudzi pamięć

background image

prawnika. – Czy ten towar mógł mieć coś wspólnego z leczeniem raka?

Gruby mężczyzna wzruszył ramionami.
– Nie wiem. To prawdopodobne.
– Hayes powiedział komuś, że to odkrycie powinno wspomóc piękność. Czy to

coś panu mówi?

– Niech pan posłucha, doktorze Howard. Hayes nie powiedział mi nic o tym

produkcie. Ja po prostu zakładałem spółkę.

– Występował pan także o patent.
– Patent nie miał nic wspólnego z firmą. Miał być na nazwisko Hayesa.
Pager Jasona zaskoczył ich obu. Lekarz spojrzał na malutki ekranik. Słowo

„pilne” zamigało dwukrotnie, potem pojawił się numer szpitala GHP.

– Czy mógłbym skorzystać z pańskiego telefonu? – zapytał Jason. Schwartz

pchnął aparat na drugą stronę biurka.

– Bardzo proszę, doktorze.
Telefon był z oddziału, na którym leżała Madaline Krammer. Miała zatrzymanie

krążenia i właśnie ją reanimowano. Jason obiecał, że zaraz tam będzie.
Podziękowawszy Samuelowi Schwartzowi wybiegł z biura prawnika i stanął,
niecierpliwie czekając na windę.

Kiedy dotarł do pokoju Madaline zobaczył zbyt dobrze znajomą scenę. Pacjentka

nie reagowała. Jej serce nie odpowiadało na nic, włącznie z zewnętrznym masażem.
Jason nalegał, żeby kontynuowano podtrzymywanie procesów życiowych, ale po
godzinie szaleńczych działań nawet on był zmuszony się poddać i niechętnie nakazał
przerwanie resuscytacji.

Pozostał przy łóżku Madaline, kiedy już wszyscy odeszli. To była stara

przyjaciółka, jedna z pierwszych pacjentek w jego prywatnej praktyce. Pielęgniarka
przykryła twarz zmarłej prześcieradłem, które układało się na nosie Madaline
w kształt miniaturowej, pokrytej śniegiem góry. Jason delikatnie odwinął materiał.
Chociaż kobieta była tuż po sześćdziesiątce, lekarz nie mógł się nadziwić, jak staro
wyglądała. Odkąd trafiła do szpitala jej twarz straciła całą swoją wesołą pulchność
i nabrała kościstego wyglądu, zwiastującego zbliżającą się śmierć.

Potrzebując trochę czasu dla siebie Jason wycofał się do gabinetu, unikając

zarówno Klaudii, jak i Sally, z których każda miała setkę nie cierpiących zwłoki
pytań w sprawie zbliżającej się konferencji i problemów z przełożeniem wizyt tak
wielu pacjentów. Jason zamknął drzwi na klucz i usiadł przy biurku. Odejście takiego
pacjenta, jak Madaline zrywało jeszcze jedną więź z poprzednim życiem Jasona. Czuł
przejmującą samotność, lecz także ulgę, że wspomnienie Danielle słabnie.

Rozległ się dzwonek telefonu, jednak Jason zignorował go.
Rozejrzał się po swoim biurku, które pokrywały stosy historii chorób zmarłych

background image

pacjentów, w tym także Hayesa. Mimo woli wrócił myślami do sprawy naukowca.
Rozczarowało go, że pakunek od Carol, w którym pokładał tyle nadziei, wniósł tak
niewiele informacji. Właściwie potwierdził tylko fakt, że Hayes dokonał odkrycia,
które przynajmniej on sam uważał za zdumiewające. Jason przeklinał tajemniczość
swojego kolegi.

Odchylając się do tyłu, założył ręce za głowę i zapatrzył się w sufit. Jego

pomysły na temat Hayesa wyczerpały się. Potem jednak przypomniał sobie uwagę
żółtoskórego inżyniera, że Hayes przywiózł coś z Wybrzeża, przypuszczalnie
z Seattle. Musiała to być jakaś próbka, ponieważ biolog poddał tę substancję
skomplikowanemu procesowi ekstrakcji. Z wypowiedzi Honga Jason wnosił, że
Hayes prawdopodobnie izolował jakiś czynnik wzrostu, który mógł stymulować
różnicowanie, dojrzewanie lub wzrost, albo wszystkie te trzy procesy jednocześnie.

Opadł do przodu z głośnym stukiem uderzających o podłogę nóg krzesła.

Pamiętał, że Carol wspominała o tym, jak Hayes odwiedził kolegę w uniwersytecie
stanowym. Mógł zatem przyjąć, że naukowiec otrzymał jakiś materiał od tego
człowieka.

W jednej chwili zdecydował się jechać do Seattle, oczywiście z Carol. Mogłaby

to zrobić. W końcu tylko ona byłaby kluczem do odnalezienia tego przyjaciela. Poza
tym kilkudniowy wyjazd mógł mieć dla Jasona znaczenie lecznicze. Mając jeszcze
chwilę czasu przed spotkaniem personelu, Jason postanowił wstąpić do Shirley.

Sekretarka Shirley utrzymywała początkowo, że jej szefowa jest zbyt zajęta, by

go przyjąć, ale Jasonowi udało się ją przekonać, żeby przynajmniej zaanonsowała
jego obecność. Chwilę później został wprowadzony do środka. Shirley rozmawiała
przez telefon. Jason usiadł i stopniowo zaczął chwytać sens rozmowy, której drugim
uczestnikiem był przywódca związkowy. Shirley znakomicie sobie radziła.
Z roztargnieniem przeczesała palcami swoje gęste włosy. Ten cudownie kobiecy gest
przypomniał Jasonowi, że pod powierzchownością profesjonalisty kryje się bardzo
atrakcyjna kobieta, skomplikowana, ale urocza.

Shirley odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się.
– Jak to miło – powitała go. – Jesteś ostatnio pełen niespodzianek, Jasonie.

Przypuszczam, że jesteś tutaj, żeby przeprosić, że nie spędziłeś ze mną więcej czasu
ostatniego wieczoru.

Jason roześmiał się. Jej bezpośredniość była rozbrajająca.
– Być może. Ale jest coś jeszcze. Myślę o tym, żeby wziąć kilka dni wolnego.

Dziś rano straciłem następnego pacjenta i uważam, że potrzebuję urlopu.

Shirley cmoknęła ze współczuciem.
– Czy można się było tego spodziewać?
– Tak przypuszczam. Przynajmniej przez ostatnie kilka dni. Ale kiedy

background image

przyjmowałem tę kobietę, nie miałem pojęcia, że jest w stanie terminalnym.

Shirley westchnęła.
– Nie mogę zrozumieć, jak sobie radzisz z takimi rzeczami.
– To nigdy nie jest łatwe – zgodził się Jason. – Ale to, z czym się ostatnio

najtrudniej pogodzić, to częstotliwość takich przypadków.

Zadzwonił telefon, ale Shirley nacisnęła przycisk, dając znać sekretarce, aby

odebrała wiadomość.

– W każdym razie – kontynuował Jason – postanowiłem wziąć kilka dni wolnego.
– Uważam, że to dobry pomysł – przytaknęła Shirley. – Nie miałabym nic

przeciwko zrobieniu tego samego, gdyby te przeklęte negocjacje ze związkami
zawodowymi zakończyły się porozumieniem. Dokąd planujesz jechać?

– Nie jestem pewien – skłamał Jason. Podróż do Seattle miała tak słabe szanse

powodzenia, że wstydził się o niej wspominać.

– Mam przyjaciół, którzy są właścicielami domu letniskowego na Brytyjskich

Wyspach Dziewiczych. Mogę do nich zadzwonić – zaproponowała.

– Nie, dzięki. Nie przepadam za słońcem. A co z zabójstwem Helene

Brennquivist? Jaka reakcja prasy?

– Nie przypominaj mi o tym – zaprotestowała Shirley. – Prawdę mówiąc, nie

mogłam stawić temu czoła. Bob Walthrow zajmuje się tą sprawą.

– Przez całą noc śniły mi się koszmary – przyznał Jason.
– Nic dziwnego – rzekła kobieta.
– Idę, mam zebranie – powiedział, wstając.
– Będziesz miał czas na obiad dziś wieczorem? – spytała Shirley. – Może uda

nam się pocieszyć się nawzajem?

– Pewnie. O której godzinie?
– Powiedzmy, koło ósmej.
– Niech będzie ósma – potwierdził Jason, kierując się do drzwi. Kiedy wychodził,

Shirley zawołała za nim:

– Naprawdę przykro mi z powodu twojej pacjentki.
Zebranie zostało przygotowane lepiej, niż się Jason spodziewał, wyznaczając tak

krótki termin. Obecnych było czternastu z szesnastu internistów, a kilku przyszło ze
swoimi pielęgniarkami. Wydawało się, iż wszyscy zdają sobie sprawę, że stoją przed
poważnym problemem.

Jason zaczął od statystyki, którą sporządził na podstawie komputerowych

wydruków historii chorób wszystkich pacjentów, którzy zmarli w ciągu miesiąca od
wykonania pełnych badań. Wskazał, że liczba zgonów wzrosła w ostatnich trzech
miesiącach i poinformował, że stara się sprawdzić wszystkich klientów GHP, którzy
przeszli profilaktyczne badania w ciągu ostatnich sześćdziesięciu dni.

background image

– Czy te badania były równo podzielone między nas wszystkich? – zapytał Roger

Wanamaker.

Jason skinął głową.
Zabrało głos kilku lekarzy, dając wyraźnie do zrozumienia, że obawiają się

epidemii o zasięgu krajowym. Nikt nie mógł zrozumieć związku z badaniami, ani
tego, dlaczego zejścia śmiertelne nie zostały przewidziane. Szef zespołu
kardiologicznego, doktor Judith Rolander, próbowała wziąć dużą część winy na
siebie, przyznając, że w większości EKG wykonanych podczas badań
profilaktycznych nie może znaleźć żadnych zapowiedzi nadciągającej katastrofy,
choć przejrzała je znając już dalsze losy chorych.

Ciężar dyskusji przeniósł się na badania wysiłkowe, jako główny klucz do

prognozowania zagrażających życiu problemów kardiologicznych. Było wiele opinii
w tej materii; wszystkie dość negatywne. Wyłoniono ad hoc komitet do opracowania
zmiany testów wysiłkowych w celu poprawy ich wartości prognostycznej.

Zabrał głos Jerome Washington. Podniósłszy się ociężale powiedział:
– Myślę, że nie doceniamy znaczenia niezdrowego stylu życia. Ten jeden czynnik

wydaje się powtarzać we wszystkich przypadkach.

Rozległo się kilka żartobliwych aluzji pod adresem wagi Jerome’a i jego

namiętności do cygar.

– W porządku, chłopcy – zgodził się. – Wiecie, że pacjenci powinni robić to, co

im mówimy, a nie to, co my sami robimy. – Wszyscy się roześmieli. – Poważnie –
kontynuował. – Wszyscy znamy niebezpieczeństwa złej diety, palenia, nadmiaru
alkoholu i braku ruchu. Te czynniki socjalne mają dużo większą wartość
prognostyczną, niż niewielkie zmiany w EKG.

– Jerome ma rację – potwierdził Jason. – Zestaw niekorzystnych czynników

ryzyka jest jedyną wspólną cechą, jaką mogę tu dojrzeć.

W głosowaniu postanowiono utworzyć drugi komitet, w celu zbadania udziału

czynników ryzyka w aktualnych problemach i wysunięcia szczegółowych zaleceń.

Harry Sarnoff, pełniący w tym miesiącu obowiązki konsultanta kardiologicznego,

podniósł rękę, a Jason udzielił mu głosu. Kiedy wstał, zaczął mówić o wzroście
zachorowalności i umieralność wśród swoich hospitalizowanych pacjentów. Jason
przerwał mu.

– Wybacz mi, Harry – przeprosił. – Doceniam twoją troskę i – mówiąc otwarcie –

miałem doświadczenia bardzo podobne do twoich. Jednakże to spotkanie dotyczy
problemu badań profilaktycznych u pacjentów ambulatoryjnych. Możemy
zaplanować drugie spotkanie, jeśli pracownicy chcą przedyskutować potencjalny
problem pacjentów leczonych w szpitalu. Obie sprawy mogą się ze sobą wiązać.

Harry rozłożył ręce i niechętnie usiadł z powrotem.

background image

Jason zachęcał wszystkich lekarzy, żeby zapewnili sekcję zwłok w każdym

przypadku niespodziewanego zgonu pacjenta, którym nie zajmie się lekarz z kostnicy
miejskiej. Następnie poinformował słuchaczy, że raporty badań pośmiertnych jego
pacjentów sugerowały, że ci ludzi cierpieli na jakąś wieloukładową chorobę,
wywołującą między innymi duże zmiany układu sercowonaczyniowego. Oczywiście,
wzmaga to tylko zaniepokojenie faktem, że ani spoczynkowy, ani wysiłkowy
elektrokardiogram nie wykazał tych zaburzeń. Jason dodał, że patologia stwierdziła
obecność komponenty autoimmunologicznej.

Po zakończeniu zebrania lekarze podzielili się na mniejsze grupki, dyskutując

dalej problem. Jason zebrał swoje wydruki i poszukał Rogera Wanamakera. Znalazł
go pogrążonego w ożywionej rozmowie z Jerome’em.

– Mogę wam przerwać? – zapytał. Odsunęli się, żeby Jason mógł do nich

dołączyć. – Wyjeżdżam na kilka dni.

Roger i Jerome wymienili spojrzenia.
– Wydaje się, że to raczej kiepska pora na wyjazd – odezwał się Roger.
– Potrzebuję tego – odrzekł Jason, nie wdając się w dalsze wyjaśnienia. – Ale

mam pięciu pacjentów na oddziale. Czy któryś z panów byłby uprzejmy mnie
zastąpić? Przyznam szczerze, że wszyscy są poważnie chorzy.

– To nie ma większego znaczenia – powiedział Roger. – I tak jestem tu dzień

i noc, próbując utrzymać przy życiu moje pół tuzina chorych. Z przyjemnością cię
zastąpię.

Rozwiązawszy ten problem Jason poszedł do swojego gabinetu i zadzwonił do

Carol Donner, przypuszczając, że późne popołudnie będzie dobrą porą, żeby ją
złapać. Telefon dzwonił długo i Jason miał się już poddać, kiedy odezwał się
zadyszany kobiecy głos. Carol wyjaśniła, że brała kąpiel.

– Chcę się z tobą zobaczyć dziś wieczorem – poprosił Jason.
– Och – niezobowiązująco odezwała się dziewczyna. Wahała się. – To może być

trudne. – Potem dodała gniewnie: – Dlaczego ostatniej nocy nie powiedziałeś mi
o Helene Brennquivist? Przeczytałam w gazecie, że byłeś jednym z tych, którzy
znaleźli ciała.

– Przepraszam – Jason próbował się usprawiedliwić. – Żeby być zupełnie

szczerym – ostatniej nocy obudziłaś mnie i jedyną rzeczą, o której mogłem myśleć,
była ta paczka.

– Dostałeś ją? – zapytała Carol, już łagodniejszym głosem.
– Dostałem – przytaknął Jason. – Dziękuję ci.
– I...?
– Ten materiał nie wyjaśnił tak dużo, jak się spodziewałem.
– Jestem zaskoczona – odrzekła Carol. – Te księgi musiały być ważne, inaczej

background image

Alvin nie prosiłby mnie, żebym je przechowała. Ale to nie ma znaczenia. Co za
okropność z Helene. Mój szef tak się martwi, że nie pozwala mi się nigdzie ruszyć
bez któregoś ze swoich goryli. W tej chwili jeden jest przed budynkiem.

– To ważne, żebym zobaczył się z tobą sam na sam – nalegał Jason.
– Nie wiem, czy będę mogła. Ten potwór przyjmuje rozkazy od mojego szefa, nie

ode mnie. A ja nie chcę żadnych kłopotów.

– Cóż, zadzwoń do mnie, kiedy tylko wrócisz do domu – poprosił Jason. –

Obiecaj! Coś wymyślimy.

– To znowu będzie późno w nocy – ostrzegła dziewczyna.
– Nie ma znaczenia. To ważna sprawa.
– W porządku – zgodziła się Carol i odłożyła słuchawkę.
Jason wykonał jeszcze jeden telefon, do United Airlines i sprawdził połączenia

z Bostonu do Seattle. Dowiedział się, że lot jest codziennie o czwartej po południu.

Wyszedł z gabinetu zabierając stetoskop i skierował się do szpitala na obchód.

Wiedział, że musi dokładnie uzupełnić historie choroby, jeśli Roger ma przejąć
pacjentów. Żaden z nich nie miał się zbyt dobrze i Jason zmartwił się widząc, że
u kilku innych chorych pojawiła się zaawansowana katarakta. Umówił konsultację
okulistyczną. Tym razem był pewien, że przy przyjęciu nie zauważył tego problemu.
To niemożliwe, żeby zaćma rozwinęła się tak szybko!

W domu przebrał się w strój do joggingu i pobiegał przez dobrą godzinę,

próbując uporządkować myśli. Potem wziął prysznic, przebrał się i wyjechał do
Shirley, już w lepszym nastroju.

Obiad Shirley przeszedł wszelkie oczekiwania i Jason zaczął myśleć, że należy ją

zaliczyć do kategorii superkobiet. Pracowała cały dzień, zarządzając firmą o kapitale
wielu milionów dolarów, prowadziła ostateczne rozmowy ze związkami
zawodowymi, a wróciwszy do domu przygotowała bajeczną ucztę z pieczonej kaczki
ze świeżym makaronem i karczochami. W dodatku ubrała się w czarną jedwabną
suknię, która byłaby odpowiednia do opery. Jason był speszony, gdyż po wyjściu
spod natrysku założył dżinsy i golf, a na to bluzę do rugby.

– Założyłeś to, na co miałeś ochotę, i ja zrobiłam tak samo – tłumaczyła mu ze

śmiechem Shirley. Podała mu kir royal i kazała umyć cykorię na sałatkę. Sprawdziła
kaczkę, stwierdzając, że już dochodzi. Jason uznał, że zapach jest niebiański.

Zasiedli do obiadu w jadalni, zająwszy miejsca na przeciwnych końcach długiego

stołu z sześcioma wolnymi krzesłami z każdej strony. Za każdym razem, kiedy Jason
dolewał wina, musiał wstawać i przejść kilka kroków. Shirley była zdania, że to
zabawne.

Podczas jedzenia Jason zdał relację z zebrania personelu i dodał, że lekarze mają

zamiar poprawić jakość prób wysiłkowych. Shirley była zadowolona i przypomniała

background image

mu, że program badań profilaktycznych dla kadry kierowniczej jest ważną częścią
oferty GHP adresowanej do zbiorowych klientów. Uprzedziła swojego rozmówcę, że
dodatkowy nacisk zostanie nałożony na prewencję schorzeń wśród ludzi na
kierowniczych stanowiskach.

Później, przy kawie, powiedziała:
– Michael Curran przyszedł dziś po południu.
– Doprawdy? Jestem pewien, że to musiało być nieprzyjemne. Czego chciał?
– Informacji o przeszłości pani Brennquivist. Daliśmy mu wszystko, czym

dysponowaliśmy. Przesłuchiwał nawet osobę z działu personalnego, która ją
zatrudniała.

– Czy wspomniał, że mają jakieś podejrzenia?
– Nic o tym nie powiedział – odparła Shirley. – Mam tylko nadzieję, że to już

skończone.

– Chciałbym móc jeszcze raz porozmawiać z Helene. Nadal uważam, że ona

kryła Hayesa.

– Ciągle sądzisz, że on coś odkrył?
– Jestem o tym przekonany – Jason zaczął opowiadać o księgach laboratoryjnych

i swojej wizycie w Gene. Inc. i u Samuela Schwartza. Powiedział Shirley, że
Schwartz miał założyć dla Hayesa spółkę, która zajmowałaby się sprzedażą nowego
odkrycia, czymkolwiek ono było.

– Ten prawnik nie wiedział, co miało być produkowane?
– Nie. Widocznie Hayes nie ufał nikomu.
– Ale potrzebowałby kapitału założycielskiego. Musiałby zaufać komuś, jeśli

planował produkcję i dystrybucję.

– Być może – przyznał Jason. – Ale nie mogę znaleźć nikogo komu powiedział –

przynajmniej na razie. Niestety, Helene była najlepszą kandydatką.

– Ciągle szukasz?
– Chyba tak – przyznał. – Czy to brzmi głupio?
– Nie głupio – zaprzeczyła Shirley – tylko niepokojąco. To byłaby tragedia,

gdyby jakieś ważne odkrycie zostało zagubione, ale stanowczo uważam, że czas
zostawić sprawę Hayesa w spokoju. Mam nadzieję, że wziąłeś urlop, żeby wypocząć,
a nie żeby kontynuować tę pogoń za chimerami.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytał Jason, zdumiony, jak łatwo go

przejrzeć.

– Bo wiem, że nie poddajesz się łatwo. – Podeszła i położyła mu rękę na

ramieniu. – Dlaczego nie pojedziesz na Karaiby? Może mogłabym wyrwać się na
weekend i dołączyć do ciebie...

Jason poczuł podniecenie, jakiego nie doświadczył od śmierci Danielle.

background image

Podsuwany przez wyobraźnię obraz gorącego słońca i chłodnej, czystej wody
wydawał się wspaniały, zwłaszcza, gdyby była tam także Shirley. Potem jednak
ogarnęły go wątpliwości. Nie wiedział, czy jest przygotowany na uczuciowe
zobowiązania, które wiązałyby się z takim wyjazdem. I co ważniejsze, obiecał sobie,
że odwiedzi Seattle.

– Chcę pojechać na Zachodnie Wybrzeże – powiedział w końcu. – Mam tam

starego przyjaciela, którego pragnę odwiedzić.

– To brzmi wystarczająco niewinnie. Ale moim zdaniem Karaiby brzmią lepiej.
– Może wkrótce. – Uścisnął ramię Shirley. – Co powiesz na koniak?
Gdy Shirley podniosła się, żeby podać courvoisiera, Jason obserwował ją ze

wzrastającym zainteresowaniem.

Kiedy Carol zadzwoniła o drugiej trzydzieści w nocy Jason był zupełnie

obudzony. Tak bardzo się denerwował, że dziewczyna może zapomnieć, że nie mógł
zasnąć.

– Jestem wykończona, Jasonie – oświadczyła na powitanie.
– Przykro mi, ale muszę się z tobą zobaczyć – powiedział. – Mogę być za

dziesięć minut.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Tak jak ci powiedziałam dziś po południu,

nie jestem sama. Ktoś pilnuje mnie na zewnątrz budynku. Dlaczego musisz się ze
mną zobaczyć dzisiejszej nocy? Może jutro będziemy mogli coś wymyśleć.

Jasonowi przyszło do głowy, żeby przez telefon poprosić ją o wyjazd do Seattle,

ale stwierdził, że będzie miał większe szanse, rozmawiając osobiście. Było to trochę
niezwykłe, zaledwie po dwóch spotkaniach prosić młodą kobietę, żeby towarzyszyła
mu do Seattle.

– Czy ten ochroniarz jest sam?
– Tak. Ale co to za różnica? Ten facet jest zbudowany jak bawół.
– Na tyłach twojego budynku jest alejka. Mogę wspiąć się po schodach

pożarowych.

– Po schodach pożarowych! To szaleństwo! Co właściwie jest takie ważne, że

musisz się ze mną spotkać dziś w nocy?

– Gdybym ci powiedział, nie musiałbym przychodzić.
– Cóż, nie bronię się szaleńczo przeciw nocnym wizytom mężczyzn w moim

mieszkaniu.

O, jasne, pomyślał Jason.
– Słuchaj – powiedział się głośno. – Powiem ci tylko tyle. Próbowałem

dowiedzieć się, co Hayes mógł odkryć i uparłem się na mój ostatni pomysł.
Potrzebuję twojej pomocy.

background image

– To stanowcze stwierdzenie, doktorze Howard.
– Tak. I jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc.
Carol roześmiała się.
– Kiedy tak to przedstawiasz, któż mógłby odmówić? W porządku, przyjedź. Ale

robisz to na własne ryzyko. Muszę cię ostrzec, że nie mam zbyt wielkiej kontroli nad
tym Atlasem na zewnątrz.

– Zapłaciłem składkę ubezpieczenia od następstw nieszczęśliwych wypadków.
– Mieszkam... – zaczęła Carol.
– Wiem, gdzie mieszkasz – przerwał Jason. – Właściwie, zdarzyła mi się już

bójka z Bruno, jeśli to jest ten czarujący stróż twoich drzwi.

– Spotkałeś Bruna? – niedowierzająco spytała dziewczyna.
– Uroczy człowiek. Jaki wspaniały z niego rozmówca.
– Pozwól, że cię ostrzegę – powiedziała Carol. – To właśnie Bruno odprowadził

mnie do domu.

– Na szczęście dość łatwo go zauważyć. Wyglądaj przez tylne okno. Nie

chciałbym czekać na twoich schodach pożarowych.

– To prawdziwe wariactwo – jęknęła Carol.
Jason przebrał się w ciemne spodnie i sweter. Będzie wystarczająco dobrze

widoczny na zewnętrznych schodach, nawet jeśli nie ubierze się w jasne kolory.
Włożył buty do biegania i zszedł do samochodu. Jadąc Beacon Street miał oko na
Bruna. Skręcił w lewo w Gloucester Street i jeszcze raz w lewo w Commonwealth.
Kiedy przeciął Marlborough zwolnił. Wiedział, że nie ma szans na znalezienie
miejsca do parkowania, więc zatrzymał się przy pobliskim hydrancie. Zostawił drzwi
nie zamknięte; gdyby zaszła taka potrzeba, strażacy mogliby przeciągnąć węże
bezpośrednio przez samochód.

Wysiadając z samochodu spojrzał w głąb alejki pomiędzy ulicami Beacon

i Marlborough. Światła z okien tworzyły oddzielne plamy, między którymi panowała
ciemność, a drzewa rzucały cienie podobne do sieci pająka. Jason dobrze pamiętał,
jak tą samą alejką próbował ostatnio uciec przed Brunem.

Zbierając odwagę ruszył uliczką tak napięty, jak sprinter oczekujący na sygnał

startu. Nagły ruch z lewej strony kazał mu wstrzymać oddech. Był to szczur wielkości
małego kota i Jason poczuł, jak włosy jeżą mu się na karku. Szedł dalej, szczęśliwy,
że nie widzi żadnego znaku obecności Bruna. Było tak cicho, że słyszał własny
oddech.

Dotarłszy do budynku Carol zauważył znajome światło w mieszkaniu na trzecim

piętrze, a potem przyjrzał się schodom pożarowym. Niestety, był to jeden z tych
mechanizmów, które muszą być opuszczone z pierwszego piętra. Rozejrzał się
wokoło w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby stanąć. Jedyną osiągalną rzeczą był

background image

pojemnik na śmieci, a to oznaczało, że trzeba go będzie przewrócić, wyrzucając
zawartość. Chociaż wiedział, że narobi w ten sposób mnóstwo hałasu, Jason
uświadamiał sobie, że nie ma wyboru. Wstrząsnął się jednak, gdy metal zadzwonił
o chodnik, a kilka puszek po piwie z brzękiem potoczyło się po ulicy.

Wstrzymując oddech, spojrzał w górę. Nie zapaliły się żadne światła.

Zadowolony, wspiął się na pojemnik i chwycił najniższy szczebel podniesionej
drabiny.

– Hej! – rozległ się czyjś krzyk. Jason odwrócił głowę i ujrzał znajomą zwalistą

postać, która zbliżała się biegiem, ciężko machając grubymi ramionami i sapiąc jak
silnik parowy. W tym momencie Bruno wyglądał jak obrońca z drużyny
waszyngtońskich Redskins.

– Cholera! – rzucił Jason. Z całej siły podciągnął się na drabinie, na wpół

spodziewając się, że opadnie pod jego ciężarem. Na szczęście tak się nie stało. Unosił
się dłoń po dłoni, aż mógł postawić stopę na pierwszym szczeblu i w końcu wspiął się
na pierwsze piętro.

– Hej, ty przeklęty mały zboczeńcu! – wrzeszczał Bruno. – Złaź stamtąd

natychmiast!

Jason zawahał się. Mógł powstrzymać mężczyznę, depcząc mu po palcach, jeśli

będzie próbował się wspiąć, ale to nie doprowadzi go do spotkania z Carol. I ktoś
mógłby wezwać policję, gdyby zrobili głośną burdę. Jason postanowił zaryzykować.
Wbiegł następne dwie kondygnacje i dotarł do okna Carol. Wypatrywała go
i podniosła ramę okienną, kiedy tylko go zauważyła. Zanim się odezwała, Jason
wysapał:

– Twój neonazista jest w drodze na górę. Myślisz, że on ma broń? – Jason

stwierdził, że stoi w olbrzymiej kuchni.

– Nie wiem.
– Będzie tu za chwilę – poinformował ją Jason, zatrzaskując okno i zamykając je

na zasuwę. To powinno opóźnić Bruna o jakieś dziesięć sekund.

– Może mogłabym z nim porozmawiać – zasugerowała Carol.
– A będzie słuchał?
– Nie mam pewności. To trochę głupek...
– Mam takie samo wrażenie – zgodził się Jason. – I wiem, że on nie przepada za

mną. Sądzę, że będę potrzebował czegoś w rodzaju kija baseballowego.

– Nie możesz go uderzyć, Jason.
– Nie chcę, ale nie przypuszczam, żeby Bruno zgodził się usiąść

i przedyskutować to spokojnie. Muszę mieć coś, żeby go zastraszyć i utrzymać
z daleka od siebie.

– Mam pogrzebacz.

background image

– Daj go.
Jason zgasił światło w kuchni. Przyciskając nos do szyby, widział Bruna,

próbującego z wysiłkiem podciągnąć się na pierwsze piętro. Był silny, ale zbyt
masywny. Carol wróciła z pogrzebaczem. Jason zważył go w dłoni. Przy niewielkiej
dozie szczęścia mogło mu się udać przekonać tego faceta, żeby słuchał.

– Wiem, że to był zły pomysł – odezwała się Carol.
Jason rozejrzał się po pomieszczeniu i zobaczył, że podłogę pokrywa staromodne

linoleum. Spojrzał na drzwi prowadzące z kuchni do reszty mieszkania. Były grube
i solidne, z zamkiem i kluczem. Z pewnością kiedyś ten pokój był czymś innym, nie
kuchnią.

– Carol, czy bardzo miałabyś mi za złe, gdybym zrobił ci bałagan? Oczywiście,

z przyjemnością wynajmę kogoś kto go posprząta.

– O czym ty mówisz?
– Masz dużą puszkę oleju roślinnego?
– Tak sądzę.
– Czy mógłbym ją dostać?
Zdezorientowana Carol otworzyła drzwi spiżarni i wyjęła puszkę, zawierającą

cztery i pół litra importowanej włoskiej oliwy.

– Doskonale – stwierdził Jason. Po jeszcze jednym szybkim zerknięciu za okno,

pospiesznie wyciągnął z kuchni dwa krzesła i stół. Carol obserwowała go z rosnącą
konsternacją.

– Dobra, wychodzimy – zakomenderował Jason. Dziewczyna wycofała się do

hallu.

Jason odkorkował oliwę i szerokimi, kolistymi ruchami zaczął ją wylewać na

podłogę. Zamknąwszy za sobą drzwi, usłyszał łomotanie do kuchennego okna,
a potem brzęk szkła.

Zaklinował stół pomiędzy ścianą hallu i drzwiami kuchni.
– Dalej – polecił, biorąc Carol za rękę. W drugiej ręce nadal trzymał pogrzebacz.

Zaprowadził dziewczynę do frontowych drzwi mieszkania, które były odpowiednio
zabezpieczone podwójnymi ryglami i metalowym zamkiem z policyjnym atestem.
Z kuchni dobiegł straszliwy trzask. Bruno przewrócił się po raz pierwszy.

– To było pomysłowe – zaśmiała się Carol.
– Kiedy waży się siedemdziesiąt dwa kilogramy, trzeba mieć solidny punkt

podparcia. – Serce Jasona nadal mocno waliło. – W każdym razie, nie mam pojęcia,
jak długo Bruno tam zabawi, więc lepiej się pospieszę. Potrzebuję ciebie. Moją
ostatnią szansą na odtworzenie odkrycia Hayesa jest pojechać do Seattle i spróbować
dowiedzieć się, co on tam robił. Najwyraźniej, on...

Rozległo się kolejne łupnięcie, a po nim potok ordynarnych słów, niektóre z nich

background image

prawdopodobnie włoskiego pochodzenia.

– Będzie w paskudnym nastroju – stwierdził Jason, otwierając zamki we

frontowych drzwiach.

– Chcesz zatem, żebym pojechała z tobą do Seattle. O to właśnie chodzi?
– Wiedziałem, że to zrozumiesz. Hayes przywiózł stamtąd jakiś materiał

biologiczny, który poddawał obróbce w Gene. Inc. Muszę się dowiedzieć, co to było.
Może wie o tym ten człowiek, z którym Hayes spotkał się na uniwersytecie
stanowym.

– Ten mężczyzna, którego imienia nie mogę sobie przypomnieć?
– Widziałaś go jednak i mogłabyś go rozpoznać, prawda?
– Prawdopodobnie.
– Wiem, że to zarozumialstwo, prosić cię, żebyś pojechała – powiedział. – Ale

naprawdę wierzę, że Hayes zrobił jakieś przełomowe odkrycie, a biorąc pod uwagę
zapiski z jego poprzednich doświadczeń można się spodziewać, że było ono
znaczące.

– I naprawdę uważasz, że podróż do Seattle może rozwiązać ten problem?
– Szansa jest niewielka. Ale tylko ten trop pozostał.
Drzwi kuchni zatrzęsły się i usłyszeli, że Bruno zaczął w nie równomiernie

bębnić.

– Myślę, że siedziałem za długo – powiedział Jason. – Bruno nie zrobi ci

krzywdy, prawda?

– Na Boga, nie. Mój szef obdarłby go żywcem ze skóry. To dlatego tak się teraz

wścieka. Sądzi, że jestem w niebezpieczeństwie.

– Carol, czy pojedziesz ze mną do Seattle? – zapytał Jason, odsuwając zasuwę

atestowanego zamka.

– Kiedy chcesz wyruszyć? – zapytała dziewczyna z wahaniem.
– Dzisiaj po południu. Nie zostaniemy długo. Czy będziesz mogła zwolnić się na

krótko?

– Robiłam to już w przeszłości. Mówię po prostu, że chcę pojechać do domu.

Poza tym po zabójstwie Helene mój szef może poczuć ulgę, że pozbędzie się mnie
z miasta.

– Zatem ustalone, że jedziesz? – upewnił się Jason.
– W porządku – Carol obdarzyła go serdecznym uśmiechem. – Dlaczego nie?
– Lot do Seattle jest dziś o czwartej po południu. Spotkamy się przy wejściu.

Będę miał bilety. Jak to brzmi?

– Po wariacku – odparła Carol – ale zabawnie.
– Do zobaczenia. – Jason zbiegł po schodach do swojego samochodu, obawiając

się, że Bruno mógłby zmienić kierunek i wyjść z powrotem przez okno.

background image
background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Jason obudził się wcześnie rano i zadzwonił do Rogera, żeby spytać o swoich

pacjentów. Nie wybierał się dziś do szpitala. Przed spotkaniem z Carol i lotem do
Seattle o czwartej chciał odbyć jeszcze jedną podróż. Spakował się pospiesznie,
pamiętając, by zabrać ubrania na deszczową, chłodną pogodę i taksówką pojechał na
lotnisko, docierając tam w samą porę, by oddać bagaż do przechowalni i wsiąść do
samolotu o dziesiątej, lecącego na La Guardia. Po przybyciu na miejsce wypożyczył
samochód i pojechał do Leonii, w New Jersey. Powodzenie tej podróży było jeszcze
mniej prawdopodobne, niż wyprawy do Seattle, ale chciał odwiedzić byłą żonę
Hayesa. Nie zamierzał pozostawić bez sprawdzenia nawet najsłabszego śladu.

Leonia okazała się sennym małym miasteczkiem, bez śladów bliskości Nowego

Jorku. W odległości dziesięciu minut jazdy od George Washington Bridge Jason
znalazł się na szerokiej ulicy, zabudowanej parterowymi pawilonami handlowymi,
z których każdy miał parking. Mogłaby to być ulica Główna gdzieś w USA. Zamiast
tego nosiła nazwę Broad Avenue. Była tam drogeria, sklep z artykułami żelaznymi,
piekarnia, a nawet restauracja. Wszystko to wyglądało jak dekoracje do filmu z lat
pięćdziesiątych. Jason wszedł do restauracji, zamówił koktajl waniliowy i skorzystał
z książki telefonicznej. Figurowała w niej jakaś Louise Hayes, mieszkająca przy Park
Avenue. Popijając koktajl Jason rozważał, czy roztropniej będzie zadzwonić, czy po
prostu wstąpić do pani Hayes. W końcu wybrał to drugie.

Park Avenue przecinała ulicę Broad i wspinała się po zboczu wzgórza,

wyznaczającego wschodnią granicę Leonii. Za skrzyżowaniem z Pauline Boulevard
łukiem skręcała na północ. Tam właśnie Jason znalazł dom Louise Hayes. Była to
skromna, ciemnobrązowa, kryta gontem budowla, wymagająca poważnego remontu.
Trawa przed domem wydała już nasiona.

Jason zadzwonił do drzwi. Otworzyła je uśmiechnięta kobieta w średnim wieku,

ubrana w wypłowiałą czerwoną domową sukienkę. Miała zaniedbane brązowe włosy,
a do jej uda przyciskała się mała, pięcio– czy sześcioletnia dziewczynka, która
wepchnęła sobie właśnie cały kciuk do buzi.

– Pani Hayes? – spytał Jason. Ta kobieta była słabym cieniem innych znanych

mu partnerek Hayesa.

– Tak.
– Jestem doktor Jason Howard. Byłem kolegą pani zmarłego męża. – Nie

przygotował sobie, co ma powiedzieć.

– Tak? – powtórzyła pani Hayes, odruchowo odsuwając za siebie dziewczynkę.
– Chciałbym porozmawiać z panią, jeśli ma pani wolną chwilkę – Jason wyjął

portfel i wręczył gospodyni swoje prawo jazdy, w którym znajdowało się jego

background image

zdjęcie, oraz legitymację pracownika GHP. – Studiowałem medycynę razem z pani
mężem – dodał dla jasności.

Louise spojrzała na dokumenty i oddała je gościowi.
– Zechce pan wejść?
– Dziękuję.
Wnętrze domu także domagało się odnowienia. Meble były zniszczone, a dywan

przetarty do osnowy. Na podłodze leżały porozrzucane dziecięce zabawki. Louise
pospiesznie oczyściła miejsce na kanapie i gestem zaprosiła Jasona, żeby usiadł.

– Napije się pan czegoś? Kawy, herbaty?
– Z przyjemnością napiłbym się kawy – odparł. Kobieta wyglądała na

zdenerwowaną i pomyślał, że uspokoi się trochę, jeśli się czymś zajmie. Gospodyni
wyszła do kuchni, skąd doleciał za chwilę odgłos lejącej się wody. Mała dziewczynka
poszła za nim, przyglądając się Jasonowi ogromnymi brązowymi oczami. Kiedy gość
uśmiechnął się do niej, uciekła do kuchni.

Rozejrzał się po pokoju. Salon był ciemny i mało przytulny, na ścianach wisiało

kilka reprodukcji, zamawianych z katalogów wysyłkowych. Wróciła Louise, ciągnąc
za sobą córeczkę. Podała Jasonowi kubek kawy i postawiła na małym stoliczku cukier
i śmietankę. Jason poczęstował się jednym i drugim.

Kobieta usiadła naprzeciwko Jasona.
– Przepraszam, że z początku mogłam się wydać mało gościnna – odezwała się. –

Niewielu ludzi odwiedza mnie, pytając o Alvina.

– Rozumiem – rzekł Jason. Przyjrzał się uważniej swojej rozmówczyni. Pod

zaniedbaną powierzchownością odkrył cień atrakcyjnej kobiety. Hayes miał dobry
gust, to pewne. – Przepraszam, że nachodzę panią w ten sposób, ale Alvin wspominał
o pani. Byłem w tej okolicy i pomyślałem, że wpadnę. – Zdecydował, że kilka
drobnych kłamstewek może tu pomóc.

– Doprawdy? – Louise zareagowała raczej obojętnie.
Jason postanowił być ostrożny. Nie był tu po to, żeby ożywiać bolesne uczucia.
– Powodem, dla którego chciałem z panią porozmawiać – rozpoczął – jest to, że

pani mąż mówił mi, jakoby dokonał ważnego odkrycia naukowego. – Zaczął
wyjaśniać okoliczności śmierci Hayesa i jak on, Jason, uczynił celem swojej osobistej
krucjaty sprawdzenie, czy Alvin faktycznie coś odkrył. Wyjaśnił, że byłoby tragedią,
gdyby coś, co mogłoby pomóc ludzkości, miało pójść w zapomnienie. Louise
przytakująco skinęła głową, ale kiedy Jason zapytał, czy ma jakiś pomysł, czego
mogło dotyczyć owo odkrycie, zaprzeczyła.

– Pani i Alvin nie rozmawialiście zbyt dużo?
– Nie. Tylko o dzieciach i kwestiach finansowych.
– Jak mają się wasze dzieci? – zainteresował się lekarz, mając w pamięci

background image

niepokój Hayes o syna.

– Oboje czują się świetnie, dziękuję.
– Dwoje?
– Tak – przytaknęła Louise. – Lucy, o tutaj – pogłaskała córkę po głowie – a John

jest w szkole.

– Myślałem, że mieliście państwo troje dzieci.
Jason zobaczył, jak oczy kobiety zaszły mgłą. Po chwili niezręcznej ciszy

odezwała się:

– Cóż... jest jeszcze jedno. Alvin junior. Jest poważnie opóźniony w rozwoju.

Mieszka w szkole w Bostonie.

– Przepraszam.
– W porządku. Przypuszczam, że do tej pory powinnam już przywyknąć, ale

obawiam się, że to nigdy nie nastąpi. Wydaje mi się, że to był powód, dla którego
Alvin i ja rozwiedliśmy się – nie mogłam sobie z tym poradzić.

– Gdzie dokładnie jest Alvin junior? – spytał Jason, wiedząc, że sonduje

wrażliwy obszar.

– W Hartford School.
– Jak się czuje? – Jason znał Hartford School. Instytucja ta została zakupiona

przez GHP, kiedy korporacja nabyła związany ze szkołą prywatny szpital. Jason
wiedział także, że obecnie szkoła wystawiona jest na sprzedaż. Przynosiła GHP same
straty.

– Dobrze, jak sądzę – odrzekła Louise. – Obawiam się, że nie odwiedzam go zbyt

często. Te wizyty łamią mi serce.

– Rozumiem – przytaknął Jason, zastanawiając się, czy to o tym synu wspominał

Hayes tej nocy, kiedy zmarł. – Czy moglibyśmy zadzwonić i spytać, jak chłopiec się
czuje?

– Myślę, że tak – zgodziła się Louise, wcale nie zaskoczona dziwnym

charakterem prośby. Podniosła się sztywno i – z córką nadal uczepioną jej nogi –
podeszła do aparatu i zadzwoniła. Poprosiła o połączenie z salą dzieci w wieku do
dziesięciu lat, a potem rozmawiała chwilę o stanie swojego syna. Odłożywszy
słuchawkę, poinformowała Jasona: – Mają wrażenie, że czuje się tak dobrze, jak
można się tego spodziewać. Jedynym nowym problemem są jakieś bóle stawów, które
przeszkadzają w fizykoterapii.

– Czy od dawna tam przebywa?
– Odkąd Alvin zaczął pracować dla GHP. Możliwość umieszczenia Alvina

juniora w Hartford była jedną z przyczyn, dla których przyjął tę pracę.

– A pani drugi syn? Powiedziała pani, że czuje się dobrze.
– Nie mógłby lepiej – z wyraźną dumą potwierdziła Louise. – Jest w trzeciej

background image

klasie i uważają go za jednego z najbystrzejszych uczniów.

– To wspaniale – zgodził się Jason, próbując wrócić myślą do nocy, której zmarł

Hayes. Alvin powiedział, że ktoś chciał zabić jego samego i jego syna. Że jest już za
późno dla niego, ale może jeszcze nie dla jego syna. Co to właściwie mogło znaczyć?
Jason założył, że jeden z jego synów jest fizycznie chory, ale najwyraźniej nie o to
chodziło.

– Jeszcze trochę kawy? – zaproponowała Louise.
– Nie, dziękuję – wymówił się Jason. – Jest jeszcze jedna rzecz, o którą

chciałbym zapytać. W momencie swojej śmierci Alvin zajmował się zakładaniem
spółki. Dzieci państwa miały być akcjonariuszami. Wiedziała pani o tym?

– Nie.
– No cóż – powiedział gość. – Dziękuję za kawę. Jeśli mógłbym zrobić coś dla

pani w Bostonie, na przykład zajrzeć do Alvina juniora, Proszę zadzwonić bez
wahania. – Wstał i mała dziewczynka ukryła głowę w spódniczce Louise.

– Mam nadzieję, że Alvin nie cierpiał – rzekła kobieta.
– Nie, z pewnością – skłamał Jason. Ciągle pamiętał wyraz twarzy konającego

Alvina.

Byli przy drzwiach, kiedy Louise odezwała się nagle:
– O, nie powiedziałem panu o czymś. Kilka dni po śmierci Alvina ktoś się tu

włamał. Na szczęście nie było nas w domu.

– Czy coś zniknęło? – Jason zastanawiał się, czy to mogli być ludzie z Gene. Inc.
– Nie – zaprzeczyła Louise. – Prawdopodobnie znaleźli tylko zwykły bałagan

i wycofali się. – Uśmiechnęła się. – Ale zdaje się, że przeszukali wszystko. Nawet
szafki z książkami dzieci.

Wyjeżdżając samochodem z Leonii i kierując się z powrotem w stronę George

Washington Bridge, Jason rozmyślał o swoim spotkaniu z Louise Hayes. Właściwie
powinien być bardziej zniechęcony, niż był w rzeczywistości. W końcu nie
dowiedział się niczego tak ważnego, co usprawiedliwiałoby tę podróż. Uświadomił
sobie jednak, że w jego chęci odwiedzenia Leonii było coś więcej. Był autentycznie
ciekawy żony Hayesa. Straciwszy tak gwałtownie własną żonę Jason nie rozumiał,
dlaczego ktoś taki jak Hayes rozwodzi się dobrowolnie. Jason jednak nigdy nie
doświadczył tragedii posiadania upośledzonego umysłowo dziecka.

Howardowi udało się złapać powrotny lot do Bostonu o drugiej po południu.

Próbował czytać na pokładzie, ale nie mógł się skoncentrować. Zaczął się martwić, że
Carol nie przyjedzie na spotkanie na bostońskim lotnisku, albo – co jeszcze gorsze –
że razem z nią pojawi się Bruno.

Niestety, samolot, który miał wystartować o drugiej i lądować w Bostonie

o drugiej czterdzieści, opuścił lotnisko La Guardia o drugiej trzydzieści. Kiedy Jason

background image

zszedł z pokładu, było piętnaście po trzeciej. Odebrał bagaż z przechowalni
i przebiegł z terminalu linii Eastern na United.

Przed kasą biletową była duża kolejka i Jason nie mógł zrozumieć, co robią

pracownicy linii lotniczych, że udaje im się przeciągnąć tak długo każdą transakcję.
Do czwartej zostało już tylko dwadzieścia minut, a nigdzie nie było śladu Carol
Donner.

W końcu nadeszła kolej Jasona. Rzucił swoją kartę American Express, prosząc

o dwa bilety powrotne do Seattle na lot o czwartej, z otwartym terminem powrotu.

Przynajmniej Jasona kasjer obsłużył sprawnie. W ciągu trzech minut klient

otrzymał bilety i karty pokładowe i pobiegł do stanowiska nr 19. Była za pięć
czwarta. Kończyła się właśnie odprawa pasażerów. Dotarłszy do kontuaru zdyszany
Jason zapytał, czy nikt go nie szukał.

Kiedy dziewczyna za biurkiem zaprzeczyła, pospiesznie opisał Carol i upewnił

się, czy kobieta nie widziała jej.

– Ona jest bardzo atrakcyjna – dodał.
– Jestem tego pewna – uśmiechnęła się dziewczyna. – Niestety, nie zauważyłam

jej. Ale jeśli planuje pan podróż do Seattle, lepiej, żeby wszedł pan na pokład.

Jason patrzył, jak długa wskazówka sunie po tarczy ściennego zegara, wiszącego

nad stanowiskiem odpraw. Pracownica United Lines zajęta była liczeniem biletów.
Inny pracownik obwieścił ostatecznie odlot do Seattle. Było dwie minuty po czwartej.

Z torbą podręczną na ramieniu Jason spojrzał poprzez główną halę w kierunku

właściwego terminala. W momencie, gdy miał już porzucić wszelką nadzieję, ujrzał
ją. Biegła w jego kierunku. Jason powinien się cieszyć. Ale kilka metrów za
dziewczyną wyłoniło się masywne cielsko Bruna. Dalej w hallu stał policjant,
kręcący się koło urządzenia prześwietlającego bagaż. Jason zanotował ten fakt
w pamięci: to będzie kierunek jego ucieczki, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Dziewczyna biegła z trudem, zawadzała jej podręczna torba. Bruno nie próbował

nawet jej pomóc. Carol zbliżyła się prosto do Jasona, który zobaczył, jak wyraz
szerokiej twarzy osiłka zmienia się z udręki w zmieszanie i gniew.

– Udało mi się? – wysapała.
Pracownik lotniska był teraz w drzwiach tunelu, odsuwając kopnięciem

przytrzymującą drzwi listwę.

– Co ty, do diabła, tu robisz, dupku? – wrzasnął Bruno, spoglądając na tablicę

informującą o kierunku lotu. Oskarżycielsko zwrócił się od Carol: – Powiedziałaś, że
jedziesz do domu, Carol.

– Chodź – przynagliła dziewczyna, chwytając ramię Jasona i ciągnąc go

w kierunku wejścia do rękawa, wiodącego do samolotu.

Jason ruszył tyłem, nie spuszczając wzroku z pyzatej twarzy Bruna, która pokryła

background image

się paskudną czerwienią. Żyły na skroniach nabrzmiały do rozmiaru cygara.

– Chwileczkę! – krzyknęła Carol do pracownika lotniska. Mężczyzna skinął

głową i krzyknął coś w głąb rękawa. Jason obserwował Bruna aż do ostatniej
sekundy. Zobaczył, jak osiłek podchodzi ciężko do rzędu aparatów telefonicznych.

– Lubicie wpadać w ostatniej chwili – skomentował pracownik, oddzierając

odcinek z każdej karty pokładowej. Jason w końcu odwrócił się, ostatecznie
upewniony, że Bruno postanowił nie robić sceny. Carol nadal ciągnęła Jasona za
ramię. Musieli zaczekać, podczas gdy operator załomotał do zamkniętych już drzwi
samolotu, żeby stewardessa otworzyła je ponownie. – To była naprawdę ostatnia
chwila – mruknął, marszcząc brwi.

Gdy tylko usiedli Carol przeprosiła za spóźnienie.
– Jestem wściekła – oświadczyła, wpychając torbę pod siedzenie przed sobą. –

Doceniam troskę Artura o moje dobro, ale to jest śmieszne.

– Kto to jest Artur?
– Mój szef – wyjaśniła z odrazą Carol. – Powiedział, że jeśli teraz wyjadę, może

mnie naprawdę wyrzucić. Sądzę, że zwolnię się, kiedy wrócimy.

– Będziesz mogła to zrobić? – spytał Jason, zastanawiając się, co jeszcze, poza

tańcem, wchodziło w zakres służbowych obowiązków Carol. Według jego orientacji,
kobiety takie jak ona tracą kontrolę nad swoim życiem.

– Tak czy inaczej planowałam odejść wkrótce – stwierdziła. Samolot szarpnął,

kiedy odciągano go od rękawa.

– Wiesz, na czym polega moja praca? – spytała Carol.
– Mniej więcej – odparł niejasno Jason.
– Nigdy o tym nie wspominałeś – zdziwiła się Carol. – Większość ludzi porusza

ten temat.

– Uważałem, że to twoja sprawa – odrzekł. Kim on był, żeby uważać się za

sędziego?

– Jesteś trochę dziwny – stwierdziła Carol – miły, ale dziwny.
– Myślałem, że jestem całkiem normalny – odpowiedział Jason.
– Ha! – skwitowała to żartobliwie dziewczyna.
Na pasach był duży ruch i czekali ponad dwadzieścia minut, zanim samolot

oderwał się od ziemi i skierował na zachód.

– Nie przypuszczałem, że nam się uda – powiedział Jason, w końcu zaczynając

się odprężać.

– Przepraszam – powtórzyła Carol. – Próbowałam zgubić Bruna, ale trzymał się

mnie jak przyklejony. Nie chciałam, żeby wiedział, że nie lecę do Indiany. Ale co
mogłam zrobić?

– To nie ma znaczenia – zapewnił ją, choć w głębi ducha niepokoiło go, że każdy,

background image

z wyjątkiem Shirley, wie, dokąd się udają. Chciał, żeby to była tajemnica.
Jednocześnie nie przypuszczał, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie.

Robiąc notatki w żółtym bloczku Jason zaczął wypytywać Carol o przebieg

każdej z dwóch podróży Hayesa do Seattle. Zatrzymali się wtedy w Mayfair Hotel
i między innymi odwiedzili klub o nazwie Totem, podobny do Club Cabaret
w Bostonie. Jason zapytał, jak tam wyglądało.

– Było w porządku – odparła Carol. – Nic specjalnego. Ale nie ma tam tego

smaczku, jak w Club Cabaret. Seattle wydaje się trochę konserwatywne.

Jason skinął głową, zastanawiając się, dlaczego Hayes miałby tracić czas w takim

miejscu, podróżując razem z Carol.

– Czy Alvin rozmawiał tam z kimś?
– Tak. Artur załatwił mu spotkanie z właścicielem.
– Twój szef? Alvin znał twojego szefa?
– Byli przyjaciółmi. To przez niego poznałam Alvina.
Jason przypomniał sobie plotki o upodobaniu Hayesa do dyskotek i podobnych

lokali. Widocznie pogłoski były prawdziwe. Jednak pomysł, że światowej sławy
biolog molekularny przyjaźni się z człowiekiem prowadzącym bar z tańcem topless,
wydał się Jasonowi śmieszny.

– Wiesz, o czym Alvin rozmawiał z tym mężczyzną?
– Nie, nie mam pojęcia – zaprzeczyła Carol. – To nie trwało długo. W tym czasie

oglądałam tancerki. Były całkiem dobre.

– Odwiedziliście też uniwersytet Washington, zgadza się?
– Tak jest. Poszliśmy tam pierwszego dnia.
– I uważasz, że możesz rozpoznać mężczyznę, z którym widział się Hayes? –

zapytał dla pewności Jason.

– Tak sądzę. To był wysoki, przystojny facet.
– A potem co robiliście?
– Pojechaliśmy w góry.
– I to były wakacje?
– Tak myślę.
– Czy Alvin spotkał się tam z kimś?
– Z nikim szczególnym. Ale rozmawiał z mnóstwem ludzi.
Kiedy obsługa podała napoje, Jason odchylił się na oparcie siedzenia. Myślał

o tym, co powiedziała mu Carol. Wierzył, że najważniejszym wydarzeniem był
wizyta na uniwersytecie. Jednak pójście do klubu było równie znaczące i zasługiwało
na sprawdzenie.

– Jeszcze jedno – odezwała się dziewczyna. – Podczas drugiej podróży

musieliśmy poświęcić trochę czasu na szukanie suchego lodu.

background image

– Suchego lodu? Po co, u diabła?
– Nie wiedziałam, a Alvin mi nie powiedział. Miał chłodziarkę i chciał wypełnić

ją suchym lodem.

Prawdopodobnie do przewozu próbki, pomyślał Jason. To brzmi obiecująco.
Kiedy wylądowali w Seattle, przestawili zegarki na czas Zachodniego Wybrzeża.

Jason wyjrzał przez okno samolotu. Zgodnie z przewidywaniami padało. Widział
krople deszczu w pociemniałych kałużach na pasie startowym. Wkrótce nawet okna
pokryły się smugami wilgoci.

Wypożyczyli samochód i gdy wydostali się z korka przy lotnisku, Jason

powiedział:

– Na wypadek, gdyby to mogło pomóc twojej pamięci, zatrzymamy się w tym

samym hotelu, w którym ostatnio mieszkaliście. W oddzielnych pokojach, rzecz
jasna.

W półmroku samochodu Carol spojrzała na niego. Jason chciał, żeby było jasne,

że to wyłącznie służbowa podróż.

O dwa samochody za nimi jechał ciemnoniebieski ford taurus. Za kierownicą

siedział mężczyzna w średnim wieku, ubrany w golf, zamszową kurtkę i spodnie
w kratkę. Telefonowano do niego zaledwie pięć godzin wcześniej, żeby wyszedł na
przylot samolotu linii United z Bostonu. Miał znaleźć czterdziestopięcioletniego
lekarza, któremu towarzyszyć będzie piękna młoda kobieta. Nazywali się Howard
i Donner. Miał ich śledzić. Ta operacja była łatwiejsza, niż się spodziewał. Sprawdził
ich tożsamość po prostu podchodząc za nimi do lady, przy której odbierano bagaż.

Teraz wszystko, co miał robić, to nie spuszczać ich z oka. Prawdopodobnie

skontaktuje się z nim ktoś, kto przyjedzie z Miami. Za to płacono mu jak zwykle
pięćdziesiąt dolarów za godzinę plus wydatki. Zastanawiał się, czy to jakieś
wewnętrzne problemy.

Hotel był elegancki. Sądząc z codziennego niechlujnego wyglądu Hayesa, Jason

nie spodziewał się, że ten człowiek ma tak kosztowne gusta. Wzięli oddzielne pokoje,
ale Carol nalegała, żeby otworzyli łączące je drzwi.

– Nie bądźmy pruderyjni – powiedziała. Jason nie wiedział, jak ma to rozumieć.
Ponieważ ledwie tknęli podane na pokładzie samolotu jedzenie, Jason

zaproponował obiad, zanim udadzą się do Totem Club. Carol przebrała się i kiedy
weszli do jadalni, jej młodzieńczy wygląd sprawił Jasonowi przyjemność. Szef sali
sprawdził nawet dowód osobisty dziewczyny, kiedy Jason zamówił butelkę
kalifornijskiego chardonnay. Ten epizod poruszył Carol, która narzekała, że w wieku
dwudziestu pięciu lat ma już najlepszy okres za sobą.

background image

Przed dziesiątą, czyli pierwszą w nocy czasu wschodnioamerykańskiego, byli

gotowi do drogi do Totem Club. Jason zaczął już być śpiący, ale jego towarzyszka
czuła się świetnie. Zostawili wypożyczony samochód na hotelowym parkingu i wzięli
taksówkę. Carol przyznała, że mieli z Hayesem trudności w znalezieniu miejsca do
parkowania.

Totem Club leżał poza centrum Seattle, na skraju przyjemnej, willowej dzielnicy,

i pozbawiony był podejrzanego kolorytu bostońskiej Combat Zonę. Klub otaczał
wielki asfaltowy parking, który nie był nawet zaśmiecony i nie było tu żebrzących
bezdomnych. Lokal wyglądał jak każda restauracja czy bar, z wyjątkiem kilku
imitacji słupów totemicznych, stojących po obu stronach wejścia. Wysiadłszy
z samochodu Jason poczuł uderzenie rockowej muzyki. W deszczu pobiegli do
wejścia.

W środku klub wydawał się bardziej konserwatywny, niż Cabaret. Pierwszą

rzeczą, jaką dostrzegł mężczyzna, był tłum, składający się w większości raczej z par,
niż z ostro pijących mężczyzn, którzy otaczali scenę w Bostonie. Był tu nawet
niewielki parkiet do tańca. Jedynym podobieństwem było rozplanowanie wnętrza,
które także miało kształt litery U, z podestem dla tancerek pośrodku.

– Tu nie tańczą topless – szepnęła Carol.
Wskazano im oddzielony od sali stolik na pięterku, z dala od baru. Kelnerka

położyła przed każdym z nich kartonową podstawkę i spytała, jakie napoje
zamawiają.

Kiedy zostali obsłużeni Jason zapytał swoją towarzyszkę, czy widzi właściciela.

Z początku nie mogła go dostrzec, ale po kwadransie chwyciła Jasona za ramię
i pochyliła się nad stołem.

– Jest tam. – Wskazała młodego mężczyznę, prawdopodobnie

trzydziestokilkuletniego, ubranego we frak z czerwoną muchą i szarfą. Miał
oliwkową cerę i gęste, czarne włosy z niebieskawym połyskiem.

– Pamiętasz jego nazwisko?
Pokręciła głową.
Jason wstał i podszedł do właściciela o wesołej, chłopięcej twarzy. Gdy Howard

zbliżył się do niego, tamten roześmiał się i klepnął po plecach siedzącego przy barze
mężczyznę.

– Przepraszam – zagadnął Jason. – Jestem doktor Jason Howard. Z Bostonu. –

Właściciel odwrócił się do niego z przyklejonym uśmiechem.

– Sebastion Frahn – przedstawił się. – Witamy w Totem.
– Czy mógłbym porozmawiać z panem przez chwilę?
Uśmiech mężczyzny zgasł.
– O co chodzi?

background image

– Wyjaśnienie zajmie tylko minutę czy dwie.
– Jestem bardzo zajęty. Może później.
Nieprzygotowany na tak szybką odprawę Jason stał przez chwilę, patrząc, jak

Frahn porusza się między klientami. Na jego twarz natychmiast powrócił uśmiech.

– Nie miałeś szczęścia? – spytała Carol, kiedy Jason wrócił do stolika i usiadł.
– Żadnego. Pięć tysięcy kilometrów i facet nie chce nawet ze mną rozmawiać.
– W tej branży ludzie muszą być ostrożni. Pozwól, że ja spróbuję.
Nie czekając na odpowiedź wyśliznęła się zza stolika. Jason patrzył, jak z gracją

podeszła do właściciela. Dotknęła jego ramienia i krótko z nim rozmawiała. Jason
widział, jak mężczyzna skinął głową, a potem rzucił spojrzenie w jego stronę. Skinął
głową ponownie i odszedł. Carol wróciła.

– Będzie tu za minutę.
– Co powiedziałaś?
– Pamiętał mnie – odparła po prostu.
Jason zastanawiał się, co to znaczy.
– Przypomniał sobie Hayesa?
– O, tak – zapewniła Carol. – Bez problemu.
W ciągu dziesięciu minut Sebastion Frahn zrobił rundę wokół sali i zatrzymał się

przy ich stoliku.

– Przepraszam, że byłem taki lakoniczny. Nie wiedziałem, że jesteście

przyjaciółmi.

– Wszystko w porządku – odparł Jason. Nie wiedział dokładnie, co mężczyzna

chciał przez to powiedzieć, ale brzmiało to życzliwie.

– Co mogę dla pana zrobić?
– Carol mówi, że pamięta pan doktora Hayesa. Sebastion zwrócił się do Carol.
– To ten facet, który ostatnio był tu z tobą? – zapytał.
Carol przytaknęła ruchem głowy.
– Jasne, że go pamiętam. Był przyjacielem Artura Koehlera.
– Jak pan myśli, czy pamięta pan, o czym rozmawialiście? To może być ważne.
– Jason pracował z Alvinem – wtrąciła Carol.
– Nie ma najmniejszego problemu, żeby powiedzieć, o czym rozmawialiśmy. Ten

człowiek chciał jechać na łososie.

– Na ryby! – wykrzyknął Jason.
– Tak. Powiedział, że pragnie złapać kilka dużych sztuk, ale nie chce jechać zbyt

daleko. Poradziłem mu, żeby wybrał się do Cedrowych Wodospadów.

– To wszystko? – spytał Jason z zamierającym sercem.
– Kilka minut rozmawialiśmy o drużynie Seattle Supersonics.
– Dziękuję panu – rzekł lekarz. – Jestem wdzięczny, że poświęcił mi pan swój

background image

czas.

– Nie ma sprawy – odparł z uśmiechem Sebastion. – Cóż, ruszam dalej. –

Podniósł się, uścisnął im dłonie i zaprosił, by ponownie odwiedzili lokal. Potem
odszedł.

– Nie mogę dać wiary – odezwał się Jason. – Za każdym razem, kiedy myślę, że

mam jakiś trop, okazuje się, że to żart. Łowienie ryb!

Na prośbę Carol zostali jeszcze pół godziny, żeby popatrzeć na pokazy, a zanim

wrócili do hotelu Jason był zupełnie wyczerpany. Według czasu Wschodniego
Wybrzeża, był czwartek, czwarta rano. Przygotował się do snu i z ulgą wsunął
między prześcieradła. Był rozczarowany wynikami odwiedzin w Totem Club, ale
ciągle jeszcze pozostawał uniwersytet. Miał właśnie zasnąć, kiedy rozległo się ciche
pukanie do drzwi łączących pokoje. To była Carol. Oznajmiła, że umiera z głodu i nie
może zasnąć. Czy mogliby zamówić jedzenie do pokoju? Zobowiązany do bycia
dobrym kompanem Jason zgodził się. Zamówili szampana i talerz wędzonego łososia.

Carol, w puszystym szlafroku, usiadła na skraju łóżka Jasona, zajadając łososia

z krakersami. Opowiedziała o swoim dzieciństwie pod Bloomington w Indianie.
Jason nigdy nie słyszał, żeby mówiła tak dużo. Mieszkała na farmie i rano, przed
pójściem do szkoły, musiała doić krowy. Jason mógł ją sobie wyobrazić przy tej
czynności. Była w niej jakaś świeżość, która kojarzyła się z takim życiem. Miał tylko
kłopoty z powiązaniem jej życia na wsi z tym obecnym. Chciał wiedzieć, dlaczego
sprawy przybrały tak zły obrót, ale bał się zapytać. Poza tym zmęczenie wzięło górę
i chociaż starał się ze wszystkich sił, nie mógł utrzymać otwartych oczu. Zasnął,
a dziewczyna, przykrywszy go kocem, wróciła do swojego pokoju.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Obudziwszy się nagle Jason spojrzał na zegarek, który wskazywał piątą rano.

Oznaczało to, że w Bostonie jest ósma, pora, o której zwykle wychodził do szpitala.
Rozsunął zasłony i przekonał się, że dzień jest kryształowo czysty. W oddali płynął
prom z Puget Sound do Seattle, zostawiając na wodzie lśniący ślad.

Po wzięciu natrysku zapukał do drzwi łączących go z pokojem Carol. Nie było

odpowiedzi. Zapukał ponownie. W końcu uchylił drzwi, wpuszczając do chłodnego,
ciemnego pokoju smugę słonecznego blasku. Jego towarzyszka nadal spała głęboko,
przytulona do poduszki. Jason przyglądał jej się przez chwilę. Wyglądała jak aniołek.
Cichutko zamknął drzwi, by jej nie budzić.

Wrócił do łóżka, zadzwonił do obsługi hotelowej i zamówił świeży sok

pomarańczowy, kawę i rogaliki dla dwóch osób. Potem zatelefonował do GHP
i poprosił Rogera Wanamakera.

– Wszystko w porządku?
– Niezupełnie – przyznał Roger. – Marge Todd miała ostatniej nocy duży zator.

Weszła w śpiączkę i zmarła. Niewydolność oddechowa.

– Mój Boże – jęknął Jason.
– Przykro mi, że mam smutne wieści – wyraził ubolewanie Roger. – Postaraj się

dobrze odpocząć.

– Zadzwonię do ciebie za dzień lub dwa – obiecał Jason.
Kolejna śmierć. Jeśli pominąć jedną młodą kobietę z zapaleniem wątroby, to

można by przypuszczać, że jego pacjenci mogą opuszczać szpital tylko w trumnie.
Zastanawiał się, czy nie powinien wrócić prosto do Bostonu. Roger miał jednak rację.
Nie mógł nic zrobić j równie dobrze może zajmować się sprawą Hayesa, nawet jeśli
nie budzi to w nim wielkiego optymizmu.

Dwie godziny później Carol zastukała do drzwi i weszła, z włosami jeszcze

mokrymi po prysznicu.

– Dzień dobry – przywitała go wesołym głosem. Jason zamówił świeżą kawę.
– Zdaje się, że mamy szczęście – powiedział, wskazując jasny blask słońca.
– Nie bądź taki pewny. Pogoda tutaj może się zmieniać wyjątkowo szybko.
Podczas, gdy dziewczyna jadła śniadanie Jason wypił jeszcze jedną filiżankę

kawy.

– Mam nadzieję, że nie zagadałam cię na śmierć ostatniej nocy – zaczęła Carol.
– Nie żartuj. Przepraszam, że zasnąłem.
– Co z tobą, doktorze? – spytała, smarując rogalik dżemem. – Nie powiedziałeś

mi zbyt wiele o sobie. – Nie wspomniała, że Hayes sporo jej o nim opowiadał.

– Właściwie to nie ma o czym mówić.

background image

Carol uniosła brwi. Kiedy zobaczyła jego uśmiech, roześmiała się także.
– Przez chwilę myślałam, że mówisz to poważnie.
Jason opowiedział dziewczynie o swoim dzieciństwie w Los Angeles, edukacji

w Berkeley i w Harvard Medical School, o stażu w Massachusetts General.
W pewnym momencie stwierdził, że chociaż nie miał takiego zamiaru, zaczął
opisywać Danielle i okropną listopadową noc, kiedy zginęła. Nikt wcześniej nie
wyciągnął go na zwierzenia tak, jak teraz Carol, nawet Patrick, psychiatra, którego
odwiedzał po śmierci żony. Jason ze zdumieniem usłyszał, jak opisuje nawet swoją
obecną depresję, związaną ze zwiększoną umieralnością pacjentów, i powtarza
najnowszą wiadomość od Rogera Wanamakera o śmierci Marge Todd.

– Cieszę się, że powiedziałeś mi o tym – szczerze rzekła Carol. Nie spodziewała

się takiej otwartości i zaufania. – Spotkało cię mnóstwo bólu.

– Życie może właśnie tak wyglądać – odparł z westchnieniem. – Nie wiem,

dlaczego zanudzałem cię tym wszystkim.

– To nie było nudne – zaprzeczyła. – Myślę, że w niezwykły sposób

przystosowałeś się do nowej sytuacji. Sądzę, że zmiana pracy i środowiska była
trudna, ale bardzo pozytywna.

– Tak uważasz? – spytał Jason. Nie przypominał sobie, żeby o tym powiedział.

Nie spodziewał się, że będzie taki otwarty wobec Carol, teraz jednak, gdy to
nastąpiło, poczuł się lepiej.

Świetnie czując się w swoim towarzystwie ubrali się i opuścili pokoje dopiero

o wpół do jedenastej. Jason poprosił hotelowego boya, żeby przyprowadził im
samochód pod główne wejście i windą zjechali do hallu. Zgodnie z przewidywaniami
Carol kiedy wyszli z hotelu niebo było zasnute chmurami i padał jednostajny deszcz.

Z pomocą planu miasta i wspomnień dziewczyny udało im się dojechać do szkoły

medycznej University of Washington. Carol wskazała gmach, który odwiedził Hayes.
Wkroczyli frontowym wejściem i natychmiast wyszedł im na spotkanie
umundurowany strażnik. Nie mieli plakietek identyfikacyjnych uniwersytetu.

– Jestem lekarzem z Bostonu – przedstawił się Jason, wyjmując portfel, żeby

pokazać swoje dokumenty.

– Hej, człowieku, nie dbam o to, skąd jesteś. Nie ma przepustki, nie ma wstępu.

To proste. Jeśli chcecie tu wejść, musicie iść do Centralnej Administracji.

Widząc, że dyskusja byłaby bezowocna, udali się do budynku administracyjnego.

Po drodze Jason zapytał, jak Hayes poradził sobie ze strażnikiem.

– Zadzwonił wcześniej do swojego przyjaciela – wyjaśniła Carol. – Ten

mężczyzna wyszedł po nas na parking.

Kobieta w administracji okazała się przyjacielska i uczynna i nawet pokazała

Carol księgę grona profesorskiego, żeby mogła w niej odnaleźć przyjaciela Hayesa.

background image

Same twarze jednak nie wystarczyły i dziewczyna nie mogła go rozpoznać. Tak więc,
uzbrojeni w przepustki, wrócili do budynku, w którym mieściły się laboratoria
badawcze.

Carol zaprowadziła Jasona na czwarte piętro. Korytarz zastawiony był

zapasowym wyposażeniem, a ściany wymagały szybkiego odmalowania. Panował
tam przenikliwy odór chemikaliów, spokrewnionych z formaldehydem.

– Tu jest laboratorium – poinformowała Carol, zatrzymując się przed otwartymi

drzwiami. Widniały na nich nazwiska doktorów medycyny: Duncana Sechlera
i Rhetta Shannona. Ta katedra zajmowała się, o ile Jason mógł się zorientować,
genetyką molekularną.

– Który z nich? – spytał.
– Nie wiem – odparła Carol, podchodząc do młodego technika z pytaniem, czy

któryś z uczonych jest obecny.

– Obaj. Są w zwierzętarni. – Młody mężczyzna wskazał punkt za swoimi

plecami, a gdy Carol odeszła, odwrócił się, by obejrzeć ją sobie od tyłu. Jason był
zaskoczony jego bezceremonialnością.

Przez przeszklone drzwi zwierzętarni zobaczyli, jak dwaj mężczyźni w białych

fartuchach pobierają krew od małpy.

– To ten wysoki z siwymi włosami – wskazała Carol. Jason podszedł bliżej do

szyby. Mężczyzna był przystojny i atletycznie zbudowany, mniej więcej w wieku
Jasona. Jego włosy miały nieskazitelny srebrny kolor, który nadawał mu szczególnie
dystyngowany wygląd. Drugi naukowiec, dla kontrastu, był niemal zupełnie łysy.
Włosy, jakie mu pozostały, zaczesywał na czubek głowy, w daremnym wysiłku
ukrycia obszaru nagiej skóry.

– Będzie cię pamiętał?
– Być może. Spotkaliśmy się tylko na chwilę, zanim odeszłam na Wydział

Psychologii.

Zaczekali, aż lekarze skończą pracę i wyjdą ze zwierzętarni. Wysoki siwowłosy

mężczyzna niósł probówkę z krwią.

– Przepraszam – zagadnął Jason. – Czy mógłby mi pan poświęcić chwilę?
Mężczyzna zerknął na plakietkę Jasona.
– Jest pan z firmy farmaceutycznej?
– Na Boga, nie. – Jason uśmiechnął się. – Jestem doktor Jason Howard, a to

panna Carol Donner.

– Czym mogę państwu służyć?
– Pogadamy później, Duncan – przerwał im łysiejący mężczyzna.
– Dobrze – przytaknął Duncan. – Zajmę się tą krwią bez zwłoki. – Potem,

odwracając się do Jasona, dodał: – Przepraszam.

background image

– Nic nie szkodzi. Chciałem z panem pomówić o pewnym starym znajomym.
– Tak?
– O Alvinie Hayesie. Przypomina pan sobie jego wizytę tutaj?
– Oczywiście – przytaknął Duncan i zwracając się do Carol, zapytał: – Czy to nie

pani była razem z nim?

Przytaknęła skinieniem głowy.
– Ma pan dobrą pamięć.
– Byłem wstrząśnięty na wieść o jego śmierci. Co za strata.
– Carol powiedziała, że Hayes przyszedł, aby zapytać pana o coś ważnego – rzekł

Jason. – Czy mógłby mi pan powiedzieć, czego to dotyczyło?

Duncan wyglądał na zmieszanego i rzucił nerwowe spojrzenie w stronę

techników.

– Nie jestem pewien, czy chcę o tym rozmawiać.
– Przykro mi to słyszeć. To była sprawa służbowa czy prywatna?
– Może lepiej przejdźmy do mojego gabinetu.
Jason z trudem ukrywał podniecenie. Wyglądało na to, że w końcu natknął się na

coś znaczącego.

Po wejściu do pokoju Duncan zamknął drzwi. Stały tam dwa krzesła

z metalowymi oparciami. Zdjąwszy z nich stosy pism, gospodarz gestem zaprosił
Jasona i Carol.

– Jeśli chodzi o pańskie pytanie, – zaczął – to Hayes przyszedł do mnie

z powodów osobistych, nie służbowych.

– Przebyliśmy pięć tysięcy kilometrów tylko po to, żeby z panem porozmawiać –

powiedział lekarz. Nie zamierzał poddać się tak łatwo, ale wszystko to nie brzmiało
zachęcająco.

– Gdyby pan zadzwonił, mógłbym oszczędzić państwu tej podróży. – Głos

Duncana był już trochę mniej przyjacielski.

– Może powinienem panu wyjaśnić, dlaczego tak się tym interesuję – rzekł Jason.

Opowiedział o tajemniczym odkryciu Hayesa i własnych bezowocnych wysiłkach
dowiedzenia się, czego mogło ono dotyczyć.

– Sądził pan, że Hayes przyszedł do mnie po pomoc w swoich badaniach? –

spytał Duncan.

– Taką właśnie miałem nadzieję.
Biolog zaśmiał się krótko i nieprzyjemnie. Spojrzał na Jasona kątem oka.
– Pan nie jest ćpunem, prawda?
Jason był zmieszany.
– W porządku, powiem panu, czego chciał Hayes. Adresu jakiegoś miejsca, gdzie

można kupić marihuanę. Powiedział, że bał się lecieć z towarem i nie mógł nic wziąć

background image

ze sobą. Traktując to jako przysługę, skontaktowałem go z jednym z chłopaków
z kampusu.

Jason był jak ogłuszony. Jego podniecenie ulotniło się niczym powietrze

z przekłutego balonika. Czuł się zupełnie bez sił.

– Przepraszam, że zabrałem panu czas...
– Nie ma za co.
Carol i Jason wyszli z gmachu, zwracając swoje przepustki strażnikowi.

Dziewczyna uśmiechała się filuternie.

– To nie jest zabawne, wiesz – zauważył Jason, kiedy wsiedli do samochodu.
– Ależ jest – zaprzeczyła. – Po prostu w tej chwili nie patrzysz na to pod

odpowiednim kątem.

– Równie dobrze możemy wracać do domu – powiedział ponuro.
– O, nie! Ciągnąłeś mnie całą drogę tutaj i nie wyjedziemy, dopóki nie zobaczysz

gór. To tylko krótki odcinek jazdy samochodem.

– Pozwól mi to przemyśleć – melancholijnie odparł Jason.
Zdanie Carol przeważyło. Wrócili do pokoju, spakowali bagaże i zanim Jason

zdążył się zorientować, byli już na autostradzie wyjazdowej z miasta. Dziewczyna
uparła się, że ona będzie prowadzić. Wkrótce przedmieścia ustąpiły miejsca
cienistym, zielonym lasom, a łagodne wzgórza stały się górami. Deszcz ustał i Jason
widział w oddali pokryte śniegiem szczyty. Krajobraz był tak piękny, że mężczyzna
zapomniał o swoim rozczarowaniu.

– Będzie jeszcze ładniej – zapewniła go Carol, kiedy opuścili autostradę, kierując

się w stronę Cedrowych Wodospadów. Przypominała sobie teraz tę trasę i radośnie
wskazywała widoki. Skręcili w jeszcze węższą drogę i Carol ruszyła wzdłuż rzeki
Cedar.

Była to bajeczna kraina, z gęstymi lasami, poszarpanymi skałami, górami

majaczącymi w oddali i rwącymi rzekami. Gdy zapadł zmierzch, Carol zjechała
z drogi i – przecinając podjazd z kruszywa – zatrzymała się przed malowniczym
schroniskiem górskim, wyglądającym jak ogromna, czteropiętrowa chata
z drewnianych bali. Dym snuł się leniwie z wielkiego komina, wymurowanego
z polnego kamienia. Szyld nad schodami, prowadzącymi na werandę, informował, że
jest to Zajazd pod Łososiem.

– Czy to tutaj zatrzymaliście się z Alvinem? – zapytał Jason, zaglądając przez

okno do olbrzymiej sali z meblami z surowej sosny.

– Właśnie tu. – Carol sięgnęła po torbę, leżącą na tylnym siedzeniu.
Wysiedli z samochodu. Powietrze było ostre i unosił się w nim przenikliwy

zapach dymu drzewnego. Jason słyszał daleki huk niespokojnej wody.

– Rzeka jest po drugiej stronie hotelu – objaśniła go Carol, wchodząc po

background image

schodkach. – Tylko kawałeczek w górę rzeki jest śliczny wodospad. Zobaczysz go
jutro.

Jason poszedł za nią, zastanawiając się, co on tu, do diabła, robi. Ta wyprawa

była pomyłką; należał do Bostonu i swoich ciężko chorych pacjentów. Był jednak
tutaj, w Cascade Mountains, z dziewczyną, której nie miał zamiaru podrywać.

Wnętrze gospody nie ustępowało w niczym fasadzie. W głównej,

dwupoziomowej sali, dominował gigantycznych rozmiarów kominek. Rustykalny
nastrój pomieszczenia uzupełniały perkale, głowy zwierzęce i rozrzucone na podłodze
skóry. Kilkoro ludzi siedziało, czytając, przy ogniu, a jakaś rodzina grała w scrabble.
Kilka głów odwróciło się, gdy Jason i Carol podeszli do recepcji.

– Macie rezerwację? – spytał człowiek za ladą.
Jason zastanawiał się, czy mężczyzna żartuje. Hotel wydawał się przestronny,

położony w środku głuszy, był początek listopada i środek tygodnia. Nie mógł sobie
wyobrazić niczego, co mogłoby spowodować tłumny napływ gości.

– Nie mamy rezerwacji – odrzekła Carol. – Czy to stanowi problem?
– Zaraz zobaczę – powiedział mężczyzna, sprawdzając w swojej księdze.
– Ile pokoi macie w tym hotelu? – spytał Jason, ciągle zdumiony.
– Czterdzieści dwa i sześć apartamentów – odparł recepcjonista, nie podnosząc

oczu.

– Jest tu jakiś zlot?
Mężczyzna roześmiał się.
– O tej porze roku zawsze jest komplet. Przypływają łososie.
Jason słyszał o łososiach i o tym, jak w tajemniczy sposób wracają do tych

samych słodkowodnych terenów lęgowych, w których wykluły się z ikry. Myślał
jednak, że to zjawisko ma miejsce na wiosnę.

– Macie szczęście – stwierdził recepcjonista. – Mamy pokój, ale być może

będziecie musieli przeprowadzić się jutro wieczorem. Ile nocy planujecie pozostać?

Carol spojrzała na swojego towarzysza. Jason czuł, jak ogarnia go gniew – tylko

jeden pokój! Nie wiedział, co powiedzieć. Zaczął się jąkać.

– Trzy noce – zadecydowała dziewczyna.
– W porządku. Jak regulujecie rachunek?
Tu nastąpiła pauza.
– Kartą kredytową – stwierdził w końcu Jason, grzebiąc w portfelu. Nie mógł

uwierzyć w to, co się działo.

Kiedy za chłopcem hotelowym wchodzili na pierwsze piętro, Jason zastanawiał

się, jak dał się w to wpuścić. Miał nadzieję, że będą przynajmniej dwa łóżka. Mimo,
że podziwiał wygląd Carol, nie był przygotowany na romans z tancerką topless, która
zajmowała się jeszcze Bóg wie czym.

background image

– Będziecie mieć piękny widok – zapewnił ich chłopak.
Ale Jason po wejściu do pokoju spojrzał natychmiast na miejsca do spania, nie na

okno. Poczuł ulgę, zobaczywszy oddzielne łóżka.

Kiedy chłopiec wyszedł, w końcu podszedł do okna, żeby podziwiać surowy

krajobraz. Rzeka Cedar, która w tym miejscu rozszerzała się w coś, co wyglądało jak
małe jeziorko, obrzeżona była wysokimi, zielonymi przez cały rok drzewami, które
w świetle zachodzącego słońca nabrały koloru ciemnego fioletu. Tuż pod ich oknem
znajdował się trawnik, schodzący aż do wody. Wzdłuż brzegu rzeki ciągnął się
labirynt przystani, gdzie cumowano dwadzieścia do trzydziestu łodzi wiosłowych. Na
stojakach, na brzegu, czekały czółna. Cztery duże gumowe łodzie z podwieszanymi
silnikami stały na końcu przystani. Jason stwierdził, że prąd musi być silny mimo
spokojnej powierzchni wody, gdyż stery wszystkich czterech pontonów skierowane
były w dół rzeki, a liny cumownicze naprężone.

– No i co o tym myślisz? – spytała Carol, klaszcząc w ręce. – Czy tu nie jest

rozkosznie?

Ściany pokrywała drukowana w kwiaty tapeta. Podłogę z szerokich sosnowych

desek przykryto szmacianymi dywanikami. Na łóżkach leżały narzuty, drukowane we
wzór imitujący pikowanie.

– Jest cudownie – odpowiedział Jason. Zajrzał do łazienki, mając nadzieję, że są

tam szlafroki. – Zdaje się, że jesteś przewodniczką tej wycieczki. Co teraz?

– Głosuję za natychmiastowym obiadem. Umieram z głodu. I wydaje mi się, że

jadalnia jest czynna tylko do siódmej. Ludzie tutaj wcześnie kładą się spać.

Restauracja miała wygiętą, przeszkloną ścianę, wychodzącą na rzekę. Pośrodku

znajdowały się podwójne drzwi, wiodące na szeroką werandę. Jason przypuszczał, że
latem tam się właśnie jada. Kilka stopni prowadziło z tarasu na dół, na trawnik i do
przystani, której latarnie oświetlały wodę.

Około połowy z dwóch tuzinów stolików było zajętych. Większość ludzi była już

przy kawie. Jasonowi wydało się, że wszystkie rozmowy ucichły na chwilę, kiedy
pojawili się z Carol.

– Dlaczego mam wrażenie, że jesteśmy na wystawie? – szepnął.
– Bo jesteś zdenerwowany, że śpisz w tym samym pokoju z młodą kobietą, którą

ledwie znasz – odparła szeptem dziewczyna. – Myślę, że przygotowujesz się do
obrony i czujesz się trochę winny i niepewny, czego się od ciebie oczekuje.

Jasonowi opadła szczęka. Spróbował spojrzeć w ciepłe, wilgotne oczy Carol,

żeby zrozumieć, co w niej siedzi. Wiedział, że się rumieni. Jak, u diabła, dziewczyna,
która tańczyła półnago, mogła być tak wrażliwa? Jason był zawsze dumny ze swojej
zdolności oceniania ludzi: w końcu to była jego praca. Jako lekarz musiał mieć
zdolność odczuwania wewnętrznej dynamiki swoich pacjentów. Ale dlaczego

background image

właściwie czuł, że w przypadku Carol coś nie pasuje?

Spoglądając na zaczerwienioną twarz mężczyzny, dziewczyna roześmiała się.
– Spróbuj po prostu odprężyć się i dobrze bawić. Nie bądź taki najeżony,

doktorze – na pewno cię nie ugryzę.

– W porządku – odrzekł Jason. – Zrobię to.
Zjedli na obiad łososia, którego oferowano w zdumiewającej rozmaitości. Po

długim namyśle oboje wybrali rybę zapiekaną w cieście. Dla autentyczności
spróbowali chardonnay ze stanu Washington, a nie z Kalifornii. Jason stwierdził, że
wino było zaskakująco dobre. W pewnej chwili usłyszał, jak śmieje się głośno. Od
dawna nie czuł się tak swobodnie. W tym momencie uświadomili sobie, że zostali już
sami w jadalni.

Później tej nocy, kiedy Jason leżał już w łóżku, wpatrując się w ciemny sufit,

ponownie poczuł się zakłopotany. Kładąc się spać odegrali coś w rodzaju komedii,
manipulując ręcznikami, żeby się okryć, rzucając monetą, kto pierwszy skorzysta
z łazienki, a końcu stając wobec konieczności wstania z łóżka, żeby zgasić światło.
Jason nie pamiętał, żeby kiedykolwiek czuł się tak świadomy swojego ciała.
Przewrócił się na bok. W ciemnościach widział zarys postaci Carol. Leżała na boku.
Słyszał słaby odgłos rytmicznego oddechu na tle szumu dalekiego wodospadu.
Dziewczyna najwyraźniej spała. Jason zazdrościł jej sposobu, w jaki szczerze
akceptowała samą siebie, a także tego niczym nie zakłóconego snu. Tym jednak, co
najbardziej dziwiło Jasona, nie były cechy osobowości Carol, lecz raczej fakt, że on
sam bawił się świetnie. A osobą, która to sprawiła, była właśnie Carol.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Mieli szczęście do pogody. Kiedy rano rozsunęli zasłony rzeka skrzyła się

w słońcu milionami brylantowych blasków. Natychmiast po śniadaniu Carol
oznajmiła, że idą na wycieczkę.

Zaopatrzeni w suchy prowiant wyruszyli w górę rzeki Cedar dobrze oznaczonym

szlakiem, rojącym się od małych zwierząt i ptaków. Około pół kilometra od hotelu
natrafili na wodospad, o którym dziewczyna wspominała. Składał się z kilku skalnych
półek, każda wysokości mniej więcej półtora metra. Dołączyli do kilkorga turystów,
stojących na drewnianej platformie widokowej, i zdumieni milcząc patrzyli na
spływające w dół kaskady wody. Tuż pod nimi spod niespokojnej powierzchni
wyskoczył wspaniały tęczowy łosoś, długości około metra, i wbrew prawu ciężkości
wyfrunął aż do pierwszego skalnego występu. Parę sekund później znów wyskoczył,
wysoko ponad drugi występ.

– O Boże! – wykrzyknął Jason. Przypomniał sobie, że gdzieś czytał o łososiach

płynących pod prąd wodospadów, ale nie miał pojęcia, że mogą pokonać tak wysokie
progi wodne. Stali jak zahipnotyzowani, patrząc, jak skoczyło jeszcze kilka ryb.
Można było tylko podziwiać żywotność tych zwierząt. Genetycznie determinowany
pęd do prokreacji to potężna siła.

– Niewiarygodne – mruknął lekarz, gdy wyjątkowo duża ryba zaczęła płynąć

w wodnej kipieli.

– Alvin też był zafascynowany – przypomniała sobie Carol.
Jason mógł sobie to doskonale wyobrazić, szczególnie przy zainteresowaniu

Hayesa dla hormonów wzrostu i rozwoju.

– Chodź – Carol pociągnęła go za rękę – Jest dużo więcej do zobaczenia.
Podążali dalej szlakiem, który oddalił się od brzegów rzeki w głąb lasu.

W miejscu, gdzie wrócili nad wodę, Cedar rozszerzała się w następne małe jeziorko,
takie samo jak to przed Zajazdem pod Łososiem. Miało czterysta metrów szerokości
i półtora kilometra długości, a jego powierzchnia roiła się od łodzi wędkarskich.

Drewniany domek, wyglądający jak miniatura hotelu, stał przytulony do

wysokich sosen. Przed budynkiem na brzegu jeziora znajdowała się niewielka
przystań, a w niej z pół tuzina wiosłowych łodzi. Wyłożonym kamiennymi płytkami
chodnikiem Carol poprowadziła Jasona do frontowych drzwi.

Chatka była wędkarską filią Zajazdu pod Łososiem. Po prawej stronie znajdowała

się długa, przeszklona lada, za którą władał niepodzielnie brodaty mężczyzna
w wełnianej koszuli w czerwoną kratkę, wytartych spodniach z czerwonymi szelkami
i w gumowych butach. Wyglądał na prawie siedemdziesiąt lat, jak przypuszczał
Jason, i mógłby być idealnym świętym Mikołajem w jakimś domu handlowym. Pod

background image

ścianą stało mnóstwo wędek. Carol przedstawiła Jasona starszemu człowiekowi,
który nazywał się Stooky Griffiths, dodając że Alvin lubił odwiedzać Stooky’ego,
kiedy przyjeżdżał na ryby.

– Hej – wykrzyknęła nagle. – A może byś tak spróbował złowić łososia?
– To nie dla mnie – odparł Jason. Polowanie i łowienie ryb nigdy go nie

interesowało.

– A ja chyba spróbuję. No chodź, nie bądź taki!
– Idź sama – zachęcił ją. – Dam sobie radę.
– Dobrze. – Odwróciła się do Stooky’ego i umówiła się co do wędki i przynęty.

Jeszcze raz spróbowała namówić Jasona, ale tylko potrząsnął przecząco głową.

– To tutaj łowiliście ryby z Alvinem? – zapytał, wyglądając przez okno na rzekę.
– Nie – zaprzeczyła, zbierając swój sprzęt. – Alvin był taki sam jak ty. Nie chciał

się do mnie przyłączyć, ale złapałam ogromną sztukę. Zaraz za przystanią.

– Alvin w ogóle nie chodził na ryby? – zapytał zdziwiony Jason.
– Nie – zapewniła dziewczyna. – Tylko je obserwował.
– Wydawało mi się, że powiedział Sebastionowi Frahn, że chce jechać na ryby.
– Co na to poradzę? Kiedy tu przyjechaliśmy, włóczył się tylko po okolicy

i obserwował ryby. Jak to naukowiec.

Jason potrząsnął głową z niedowierzaniem.
– Będę przy przystani – powiedziała wesoło Carol – Jeśli zmienisz zdanie, zejdź

do mnie. To świetna zabawa!

Patrząc, jak zbiega w dół po kamieniach, zastanawiał się, dlaczego Alvin tak

interesował się łowieniem ryb, skoro potem nawet nie zarzucił wędki. Coś było tu nie
w porządku. Dwaj klienci weszli do środka i spokojnie wynajmowali sprzęt, przynętę
i łódź. Jason wyszedł na ganek. Stało tam kilka foteli na biegunach. Stooky zawiesił
pod daszkiem karmnik, wokół którego krążyła chmara ptaków. Jason patrzył na nie
przez chwilę, a potem zszedł na dół do Carol. Woda była kryształowo czysta i widział
kamienie i liście na dnie. Nagle potężny łosoś wystrzelił z ciemnoszmaragdowej
głębi, kierując się na płytszą, zacienioną wodę piętnaście metrów dalej.

Patrząc za nim Jason zauważył coś na powierzchni wody. Podszedł bliżej wzdłuż

brzegu i zobaczył dużą rybę, leżącą na boku w płytkiej wodzie i słabo poruszającą
ogonem. Spróbował zepchnąć ją kijem na głębszą wodę, ale nic nie pomogło. Zwierzę
najwyraźniej było chore. Kilka metrów dalej dojrzał innego nieruchomego łososia na
przybrzeżnej płyciźnie i prawie wyrzuconą na brzeg martwą rybę jedzoną przez
dużego ptaka.

Howard wrócił na górę. Stooky wyszedł tymczasem na ganek i siedział w jednym

z bujanych foteli, z fajką w zębach. Oparłszy się o barierkę Jason zapytał o chore
ryby, zastanawiając się, czy w górnym biegu rzeki istnieje problem jakichś

background image

zanieczyszczeń.

– Nie – zapewnił go Spooky. – Żadnych zanieczyszczeń nie ma. – Puścił parę

dymków ze swojej wysłużonej fajki. – Właśnie złożyły ikrę i teraz muszą zdechnąć.

– Ach, tak – powiedział Jason, przypominając sobie, co czytał o cyklu życiowym

łososi. Ogromnym wysiłkiem wracają na tarło, ale gdy złożą i zapłodnią ikrę,
zdychają. Nikt nie wie dokładnie, dlaczego. Były teorie przypisujące winę istnieniu
fizjologicznych trudności przechodzenia ze słonej do słodkiej wody, ale nikt nie był
tego pewien. To była jedna z tajemnic natury.

Jason popatrzył na Carol. Usilnie próbowała zarzucić wędkę poza przystań.

Odwracając się do Stooky’ego, zapytał:

– Pamięta pan przypadkiem lekarza o nazwisku Alvin Hayes?
– Nie.
– Był mniej więcej mojego wzrostu – ciągnął Jason. – Długie włosy. Jasna cera.
– Widuję tu dużo ludzi.
– Na pewno – zgodził się Jason. – Ale człowiek, o którym mówię, był z tą

dziewczyną – wskazał na Carol. Miał wrażenie, że Stooky nie ma tu okazji widzieć
zbyt wielu kobiet o wyglądzie Carol Donner.

– Ta przy doku?
– Zgadza się. Ona chyba rzuca się w oczy.
Starszy mężczyzna kilkakrotnie pyknął fajką. Zmrużył oczy.
– Czy ten facet mógł być z Bostonu?
Jason kiwnął głową.
– Pamiętam go. Ale nie wyglądał na lekarza.
– Prowadził badania naukowe.
– Teraz rozumiem. Zachowywał się dziwnie. Zapłacił mi sto dolców za

dwadzieścia pięć łbów łososi.

– Chciał tylko łby?
– Tak. Dał mi swój numer telefonu w Bostonie. Miałem zadzwonić na jego

rachunek natychmiast, jak będę je miał.

– A potem przyjechał tu po nie? – upewnił się Jason, przypominając sobie, że

Hayes i Carol byli w górach dwukrotnie.

– Uhm. Kazał mi je dobrze oczyścić i zapakować w lód.
– Dlaczego zabrało to panu tak dużo czasu? Przy takiej masie ryb dwadzieścia

pięć łbów można było zdobyć w jedno popołudnie.

– Nie wszystkie się dla niego nadawały. Musiały być zaraz po złożeniu ikry,

a łososie podczas tarła nie biorą przynęty. Trzeba je łapać w sieć. Ci ludzie, tam,
łowią pstrągi.

– Chodziło o jakiś określony gatunek łososia?

background image

– Nie. Musiały tylko być zaraz po tarle.
– Czy mówił, do czego potrzebuje tych łbów?
– Nie mówił, a ja nie pytałem – odrzekł Stooky. – On płacił i ja uważałem, że to

jego sprawa.

– I interesował się tylko rybimi łbami, niczym więcej?
– Tylko łbami.
Jason zszedł z werandy rozczarowany i zaintrygowany. Myśl, że Hayes przebył

pięć tysięcy kilometrów po rybie głowy i marihuanę, wydawała się niedorzeczna.

Carol dostrzegła go na brzegu przystani i przywołała do siebie machnięciem ręki.
– Musisz spróbować, Jason. Omal nie złowiłam łososia.
– Tutaj łososie nie biorą na przynętę. To musiał być pstrąg.
Carol była wyraźnie zawiedziona. Przyglądał się jej ślicznej twarzy o wysokich

kościach policzkowych. Jeśli jego pierwotne założenie było słuszne, głowy łososi
musiały mieć związek ze staraniami Hayesa o wyprodukowanie przeciwciała
monoklonalnego. Ale w jaki sposób miało to dodać piękności Carol, jak zapewniał ją
Hayes? To było bez sensu.

– W końcu wszystko jedno – łosoś czy pstrąg. – Carol ponownie skupiła się na

wędce. – I tak świetnie się bawię.

Krążący jastrząb rzucił się w dół na płyciznę, próbując porwać zdychającego

łososia, ale ryba okazała się zbyt ciężka, więc musiał ją wypuścić ze szponów
i wznieść się z powrotem w niebo. Jason widział, jak łosoś przestał rzucać się
w wodzie i zdechł.

– Mam go! – krzyknęła Carol, ściskając wygięte w łuk wędzisko.
Emocje łowienia przerwały rozmyślania Jasona. Pomógł Carol wciągnąć do łodzi

sporego pstrąga – piękną rybę o stalowoczarnych oczach. Zrobiło mu się jej żal.
Wyjął haczyk z dolnej wargi zwierzęcia i namówił Carol, żeby wypuściła je
z powrotem do wody. Pstrąg zniknął błyskawicznie.

Lunch zjedli na skalistym cyplu, do którego dotarli idąc wzdłuż brzegów

rozszerzającej się w tym miejscu rzeki. Mieli stamtąd rozległy widok nie tylko na
rzekę, ale także na pokryte śniegiem szczyty Gór Kaskadowych. Panorama była
fascynująca.

Dopiero późnym popołudniem wyruszyli w drogę powrotną do Zajazdu pod

Łososiem. Przechodząc koło domku zobaczyli następną rybę w agonii. Leżała na
boku, odsłaniając błyszczący, biały brzuch.

– Jakie to smutne. – Carol wzięła Jasona pod ramię. – Dlaczego one muszą

umierać?

Nie znalazł odpowiedzi. Przyszedł mu do głowy stary frazes, że taka jest

naturalna kolej rzeczy, ale nie wypowiedział tych słów. Przez chwilę przyglądali się,

background image

jak kilka małych rybek podpłynęło do wspaniałego niegdyś zwierzęcia, by nakarmić
się żywym jeszcze mięsem.

– Okropne – zareagowała Carol, pociągając Jasona za rękę.
Poszli dalej. Chcąc zmienić temat, dziewczyna zaczęła mówić o innej atrakcji,

jaką oferował hotel – spływie pontonami – Jason jednak nie słuchał. Koszmarny
obraz małych drapieżców, żywiących się większą, zdychającą rybą, zapoczątkował
jakąś myśl w jego głowie. Nagle, niczym olśniony, zrozumiał, co odkrył Hayes. To
nie było ironiczne – było przerażające.

Krew odpłynęła mu z twarzy i przystanął.
– Co się stało? – spytała Carol.
Jason stał. Wpatrywał się nieruchomo w przestrzeń.
– Jason, o co chodzi? – zaniepokoiła się.
– Musimy wracać do Bostonu – powiedział naglącym głosem. Ruszył szybkim

krokiem, pociągając Carol za sobą.

– O czym ty w ogóle mówisz? – zaprotestowała.
Nie odpowiadał.
– Jason, co się dzieje? – szarpnęła się, zatrzymując go.
– Przepraszam – powiedział, jakby budząc się z transu. – Nagle zrozumiałem, na

co natrafił Alvin. Musimy wracać.

– Co? Dzisiaj?
– Natychmiast.
– Chwileczkę. Dzisiaj nie ma żadnych lotów do Bostonu. Tam jest trzy godziny

później. Możemy przenocować i wyjechać wcześnie rano, jeśli nalegasz.

Jason nie odpowiadał.
– Przynajmniej moglibyśmy zjeść kolację – dodała zirytowana Carol.
Pozwolił, by go trochę uspokoiła. W końcu, kto wie, może się mylę, pomyślał.

Jego towarzyszka chciała o tym porozmawiać, ale stwierdził, że nie zrozumiałaby
problemu.

– To bardzo lekceważące z twojej strony.
– Przepraszam. Powiem ci, jak będę pewien.
Zanim się wykąpała i ubrała doszli do wniosku, że Carol ma rację. Jeśli

pojechaliby do Seattle, dostaliby się na lotnisko około północy czasu bostońskiego
i nie mieliby do rana żadnych lotów.

Zeszli do jadalni, gdzie zaprowadzono ich do stolika ustawionego dokładnie

naprzeciwko drzwi na werandę. Jason posadził Carol twarzą do ganku, mówiąc, że
zasługuje na ten widok. Gdy dostali menu, przeprosił ją za swoje zachowanie
i zgodził się z nią w zupełności, że nie trzeba wyjeżdżać natychmiast.

– Cieszę się, że to przyznajesz – powiedziała.

background image

Dla odmiany zamówili pstrąga, zamiast łososia, i chardonnay z Napa Valley

zamiast wina z Washington. Na zewnątrz zmierzch powoli przechodził w noc, a na
przystani zapalały się światła.

Jason nie mógł się skoncentrować na posiłku. Zaczynał zdawać sobie sprawę

z tego, że Hayes został zamordowany, a Helene nie padła ofiarą przypadkowej
zbrodni. A jeśli Hayes miał rację i ktoś wykorzystał jego przypadkowe i przerażające
odkrycie, rezultat może być dużo groźniejszy od wszystkich epidemii.

Podczas, gdy umysł Jasona pracował intensywnie, Carol cały czas

podtrzymywała rozmowę, ale gdy zorientowała się, że jej partner jest nieobecny
myślami, sięgnęła przez stół i wzięła go za rękę.

– Nic nie jesz – powiedziała.
Niewidzącym spojrzeniem obrzucił jej dłoń, spoczywającą na jego ręce, a potem

przeniósł wzrok na swój talerz i w końcu na Carol.

– Przepraszam, zamyśliłem się.
– Nieważne. Jeśli nie jesteś głodny, to może pójdziemy dowiedzieć się o lot do

Bostonu jutro rano.

– Możemy poczekać, aż zjesz – odpowiedział. Carol rzuciła serwetkę na stół.
– Dziękuję. Już mi się nie chce jeść.
Jason rozglądał się, szukając kelnera. Jego wzrok, błądzący po sali, nagle

znieruchomiał, zatrzymując się na mężczyźnie, który właśnie wszedł do jadalni
i podszedł do szefa sali. Wodził teraz powoli wzrokiem po pomieszczeniu, od stolika
do stolika. Ubrany był w ciemnoniebieski garnitur i białą koszulę z rozpiętym
kołnierzykiem. Nawet z tej odległości Jason mógł zauważyć ciężki, złoty łańcuch na
szyi mężczyzny. Widział, jak błyszczy w świetle lamp.

Jason przyglądał się przybyszowi. Wydawał mu się znajomy, ale nie mógł

określić, skąd. Był w typie latynoskim – czarne oczy i ciemna opalenizna. Wyglądał
na bogatego businessmana. Nagle Jason przypomniał sobie. Widział twarz tego
człowieka owej strasznej nocy, kiedy zmarł Hayes. Stał przed restauracją i potem
przed izbą przyjęć Massachusetts General Hospital.

W tej właśnie chwili mężczyzna dostrzegł Jasona, któremu zimny dreszcz

przeszedł po plecach. Było oczywiste, że go rozpoznał, bo natychmiast ruszył w jego
kierunku, prawą rękę trzymając nonszalancko w kieszeni marynarki. Szedł pewnie,
szybko pokonując odległość. Jason pomyślał o morderstwie Helene Brennquivist
i wpadł w panikę. Intuicyjnie czuł zbliżające się niebezpieczeństwo, ale nie mógł się
poruszyć. Spojrzał tylko na Carol. Chciał krzyknąć, żeby uciekała, ale nie mógł
wydobyć głosu. Był jak sparaliżowany. Kątem oka dostrzegł mężczyznę przy
sąsiednim stoliku.

– Jason? – Carol pytająco przechyliła głowę na bok.

background image

Był już tylko parę kroków od nich. Jason zobaczył, jak wyjmuje rękę z kieszeni

i dostrzegł w niej metaliczny błysk pistoletu. Widok broni wreszcie pobudził Jasona
do działania. W nagłej eksplozji energii zerwał obrus ze stołu, zrzucając talerze,
kieliszki i sztućce na podłogę. Carol z krzykiem zerwała się na nogi.

Jason skoczył do mężczyzny i zarzucając mu obrus na głowę, pchnął go na

sąsiedni stolik, który przewrócił się, zasypując podłogę deszczem spadającego szkła
i porcelany. Ludzie przy stoliku z krzykiem próbowali odskoczyć, ale parę osób
przewróciło się o upadające krzesła.

W zamieszaniu Jason chwycił Carol za rękę i pociągnął ją przez drzwi na

werandę. Otrząsnąwszy się z paniki i odrętwienia działał teraz perfekcyjnie. Wiedział,
kim jest Latynos – zabójcą, który był na tropie Hayesa. Nie miał wątpliwości, że
następnym celem jest on i Carol.

Pociągnął dziewczynę w dół po wejściowych schodach, chcąc okrążyć hotel

i dobiec do parkingu, ale uświadomił sobie, że to im się nie uda. Większe szanse
powodzenia miała próba dotarcia do łodzi na przystani.

– Jason! – krzyknęła Carol, gdy zmienił kierunek, ciągnąc ją przez trawnik. –

Czyś ty zwariował?

Usłyszał, jak z hukiem otwierają się za nimi frontowe drzwi i zrozumiał, że są

ścigani.

Przy przystani Carol próbowała się zatrzymać.
– Szybciej, do cholery! – rzucił Jason przez zaciśnięte zęby.
Obejrzał się przez ramię i dostrzegł sylwetkę dobiegającą do barierki, a następnie

zbiegającą w dół po schodach.

Carol próbowała wyszarpnąć rękę, ale Jason jeszcze mocniej ją ścisnął

i pociągnął za sobą.

– On chce nas zabić! – krzyknął.
Potykając się dobiegli na koniec przystani, mijając łodzie. Jason krzyknął do

swojej towarzyszki, bo odcumowała trzy pontony i zepchnęła je na wodę. Gdy
ścigający dobiegł od przystani, już dryfowały w dół rzeki. Jason pomógł Carol wejść
do czwartego, wgramolił się za nią i nogą odepchnął ponton od przystani. Zaczęli
dryfować z prądem, najpierw powoli, potem nabierając prędkości. Jason zmusił
Carol, żeby położyła się płasko na dnie i przykrył ją swoim ciałem.

Rozległo się niewinne puknięcie, a po nim głuche uderzenie gdzieś w pontonie.

Prawie jednocześnie usłyszeli syk uciekającego powietrza. Jason jęknął. Mężczyzna
strzelał do nich z pistoletu z tłumikiem. Po kolejnym puknięciu rozległ się brzęczący
dźwięk pocisku, odbijającego się od silnika. Następny strzał zakończył się pluskiem
w wodzie.

Jason z ulgą uświadomił sobie, że ponton jest podzielony na komory. Nie mógł

background image

zatonąć, mimo że z jednej uszło powietrze. Padło jeszcze kilka strzałów, które już ich
nie dosięgły, ale za chwilę usłyszeli uderzenie drewna o pomost. Jason ostrożnie
uniósł głowę i obejrzał się. Mężczyzna odcumował jedno z czółen i spychał je na
wodę.

Lekarza ponownie ogarnął strach. Tamten mógł wiosłować znacznie szybciej, niż

oni dryfowali. Jedyną szansą było uruchomienie silnika – przestarzałego motoru,
podwieszonego za burtą i uruchamianego przez pociągnięcie linki. Mężczyzna
przesunął dźwignię na pozycję „start” i szarpnął linkę. Silnik nie wydał
najmniejszego dźwięku. Morderca siedział już w łodzi i zaczął wiosłować w ich
kierunku. Jason znowu pociągnął za linkę – bez rezultatu. Carol uniosła głowę
i odezwała się z niepokojem:

– Jest coraz bliżej.
Przez następne piętnaście sekund Jason w panicznym strachu raz po raz szarpał

za linkę. Widział sylwetkę czółna, bezgłośnie sunącego po wodzie. Sprawdził jeszcze,
czy dźwignia na pewno jest we właściwej pozycji, potem spróbował ponownie,
znowu na próżno. Przesunął wzrok na zbiornik paliwa. Modlił się, żeby był pełen.
Korek wlewu był obluzowany, więc go dokręcił. Tuż przy nim znajdował się
przycisk, który, jak się domyślał, służył do zwiększania ciśnienia w zbiorniku.
Nacisnął go kilkakrotnie, zauważając, że stawia coraz większy opór. Spojrzał za
siebie. Czółno było już bardzo blisko. Złapał mocno za linkę i szarpnął ją z całej siły.
Silnik zawył i zapalił. Jason sięgnął po dźwignię i przesunął ją do pozycji „wstecz”,
ponieważ spływali w dół rzeki rufą naprzód. Otworzył do końca przepustnicę,
a potem rzucił się na dno łodzi, przygniatając sobą Carol. Jak tego oczekiwał, znów
padła seria strzałów: dwa z nich trafiły w łódź. Kiedy ponownie odważył się obejrzeć,
dystans znacznie się powiększył.

– Nie wstawaj – polecił dziewczynie i sprawdził rozmiary szkód.
Z jednej komory po prawej stronie dziobu uszło trochę powietrza, podobnie jak

z górnej części lewej burty. Poza tym ponton był nietknięty.

Jason wrócił do silnika, zmniejszył obroty, ustawił dźwignię w pozycji „naprzód”

i przesunął rumpel, kierując łódź w dół rzeki. Wypłynął na środek nurtu. Władowanie
się na skały było ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnął.

– W porządku – zawołał do Carol. – Można już bezpiecznie usiąść.
Podniosła się ostrożnie z dna pontonu i przesunęła palcami po włosach.
– Nie mogę w to uwierzyć – przekrzykiwała silnik. – I co my teraz zrobimy?
– Będziemy płynąć w dół rzeki, aż zobaczymy światła. Muszą tu być jacyś ludzie.
Jason zastanawiał się, czy bezpiecznie byłoby przybijać do przystani. W końcu

ich prześladowca mógł przesiąść się w samochód i jechać za nimi wzdłuż rzeki. Może
na drugim brzegu będą jakieś światła, pomyślał.

background image

Obserwując sylwetki drzew, porastających brzegi podobnego do jeziora

rozlewiska, Jason mógł się zorientować w szybkości, z jaką się poruszali. Nie była
większa od prędkości idącego raźnym krokiem człowieka. Wydało mu się także, że
rzeka znowu stopniowo się zwęża, szczególnie wtedy, gdy ich prędkość wzrosła. Po
pół godzinie wciąż nie było żadnych świateł, tylko czarna puszcza pod usianym
gwiazdami, bezksiężycowym niebem.

– Nic nie widzę – denerwowała się Carol.
– Nie szkodzi – uspokoił ją Jason.
Po kwadransie granica drzew nagle znacznie się przysunęła, wskazując na koniec

rozlewiska. Gdy jeszcze bardziej zbliżyli się do brzegów, Jason uświadomił sobie, że
źle ocenił prędkość. Poruszali się dużo szybciej, niż myślał. Sięgnął za burtę
i zmniejszył obroty. Silnik zajęczał i gdy ucichł, mężczyzna usłyszał bardziej
złowieszczy dźwięk -■ głęboki pomruk spienionej wody.

– O, Boże! – jęknął cicho, przypominając sobie wodospady w górze rzeki.

Zepchnął silnik na bok i odwrócił łódź, po czym włączył maksymalną moc. Ku jego
zdziwieniu i konsternacji, zwolnili, ale nie przestali poruszać się z biegiem rzeki.
Próbował ustawić łódź bokiem i skierować ją do brzegu. Powoli ustawiła się ukosem,
ale po chwili rozpętało się piekło. Rzeka zwęziła się w ciasną gardziel i wessała ich,
pomimo oporu, jaki stawiali.

Wokół burty biegła krótka lina, umocowana do pontonu metalowymi oczkami.

Jason chwycił ją mocno z obu stron, rozciągając ramiona pomiędzy dwiema burtami
i krzyknął do Carol, żeby zrobiła to samo. Nie mogła tego usłyszeć poprzez huk
wody, ale zobaczyła, co zrobił i usiłowała pójść w jego ślady. Niestety, nie mogła
dosięgnąć liny. Trzymała się więc mocno jednej strony, zaczepiając nogę pod
drewnianym siedzeniem. W tym momencie natrafili na pierwszy próg i łódź została
wyrzucona w górę jak korek. Spadła na nich oślepiająca ściana wody. Jason zakrztusił
się. Nic nie widział z powodu ciemności i wody, która zalała mu oczy. Poczuł
uderzające w niego ciało Carol i próbował zatrzymać ją swoją nogą. W tym
momencie uderzyli w skały i łódź zaczęła wirować w kierunku przeciwnym do ruchu
wskazówek zegara. Jason cały czas miał przed oczami obraz wodospadów i wiedział,
że w każdej chwili mogą jak kamień spaść w dół, w śmierć.

Zdani na łaskę i niełaskę wody, w panicznym strachu przywarli do lin. W nagłych

zawirowaniach rzucało nimi od burty do burty i od rufy do dziobu. Woda wypełniła
kokpit. Było przeraźliwie zimno.

Po tym piekle, które wydawało się trwać całą wieczność, rzeka nagle się

uspokoiła. Łódź wirowała i przechylała się, ale już bez niespodziewanych wstrząsów.
Jason spojrzał na zewnątrz. Można było dojrzeć piętrzące się wzdłuż brzegów skały.
Wiedział, że to nie koniec.

background image

Nagle zaczęło się znowu, potężnym wstrząsem, który wyrzucił ich w górę.

Mężczyzna poczuł ból w palcach, spowodowany ciągłym napięciem mięśni
i przejmującym zimnem. Złapał się z całej siły uchwytów liny, usiłując jednocześnie
mocniej trzymać Carol nogami. Ból w rękach był nie do zniesienia i przez chwilę
myślał, że będzie musiał puścić linę.

Koszmar skończył się równie nagle, jak się zaczął. Wciąż wirując, łódź wpłynęła

na stosunkowo spokojną wodę. Ucichł grzmot katarakt. Brzegi rzeki oddaliły się,
otwierając nad nimi przestrzeń gwiaździstego nieba. Na dnie łodzi zebrało się sporo
lodowatej wody, ale silnik pracował tak gładko, jak gdyby nic się nie stało.

Drżącymi rękami Jason wyprowadził łódź z powodującej mdłości rotacji. Dotknął

guzika umieszczonego na pawęży. Zaryzykował i nacisnął go. Woda powoli spłynęła
z łodzi.

Jason obserwował sylwetki drzew na brzegach rzeki. Przed nimi rzeka ostro

zakręcała w lewo, a gdy minęli zakole w końcu ujrzeli światła. Jason sterował do
brzegu.

Zbliżając się widzieli kilka dobrze oświetlonych budynków, przystani i sporo

gumowych łodzi, takich jak ta, którą płynęli. Jason ciągle obawiał się, że morderca
mógł samochodem pojechać wzdłuż rzeki, żeby ich przechwycić, ale wiedział, że
muszą zejść na brzeg. Przybił do przystani i wyłączył silnik.

– W każdym razie na pewno wiesz, jak zabawić dziewczynę – odezwała się

Carol, szczękając zębami.

– Cieszę się, że nie opuściło cię poczucie humoru – odrzekł Jason.
– Nie licz długo na mój dobry humor. Chcę wreszcie wiedzieć, co, u diabła, się

dzieje.

Jason wstał sztywno, przytrzymując się pomostu i pomógł Carol wydostać się

z łodzi, po czym sam wysiadł i przycumował ponton. Z jednego z budynków
dobiegała muzyka country.

– To musi być jakiś bar – zauważył. Wziął dziewczynę za rękę. – Musimy się

ogrzać, zanim dostaniemy zapalenia płuc. – Poprowadził ją wysypaną żwirem
ścieżką, ale zamiast wejść do środka, skręcił na parking i zaczął oglądać stojące tam
samochody.

– Chwileczkę – zaprotestowała Carol. – A teraz co wyczyniasz?
– Szukam kluczyków. Potrzebny nam jest samochód.
– Nie do wiary – odrzekła Carol, unosząc w górę ręce. – Myślałam, że mamy się

ogrzać. Nie wiem, jak ty, ale ja wchodzę do tej restauracji. – Nie czekając na
odpowiedź ruszyła w stronę wejścia.

Jason dogonił ją i złapał za ramię.
– Obawiam się, że on może wrócić – ten człowiek, który do nas strzelał.

background image

– To zadzwonimy na policję. – Wyrwała się Jasonowi i weszła do środka.
Latynosa nie było, więc idąc za radą Carol zadzwonili po policję, której

przedstawicielem okazał się miejscowy szeryf. Właściciel restauracji nie mógł
uwierzyć, że przepłynęli w nocy przez Diabelską Rynnę.

– Nikt jeszcze tego nie zrobił – powiedział.
Znalazł dla nich do przebrania się biały fartuch kucharza i kuchenne spodnie

w biało-czarną kratkę i dał im plastikową torbę na śmieci, do której mogli włożyć
swoje mokre ubrania. Namówił ich także na gorący grog, po którym wreszcie
przestali się trząść.

– Jason, musisz mi powiedzieć, co się dzieje – nalegała Carol, kiedy czekali na

szeryfa. Siedzieli przy stoliku naprzeciw szafy grającej z muzyką z lat
pięćdziesiątych.

– Nie jestem niczego pewien, ale człowiek, który do nas strzelał, był przed

restauracją tej nocy, kiedy zginął Alvin. Wydaje mi się, że padł on ofiarą własnego
odkrycia, ale nawet gdyby wtedy nie umarł, ten mężczyzna i tak by go wkrótce zabił.
Tak więc mówił prawdę, że ktoś na niego poluje.

– To brzmi bardzo nieprawdopodobnie – zauważyła dziewczyna, próbując

przygładzić włosy, schnące w splątanych pierścieniach.

– Zdaję sobie z tego sprawę. Większość takich opowieści nie brzmi

prawdopodobnie.

– A co takiego odkrył Hayes?
– Jeszcze nie wiem na pewno, ale jeśli moja teoria jest słuszna, jest to zbyt

straszne, żeby o tym w ogóle myśleć. Dlatego chcę wracać do Bostonu.

W tej chwili otworzyły się drzwi i wszedł szeryf, Marvin Arnold. Był to ogromny

mężczyzna ubrany w pomięty brązowy mundur, ozdobiony taką liczbą sprzączek
i pasków, jakiej Jason jeszcze nie widział. Bardziej interesujący wydał mu się jednak
magnum 357, wiszący przy potężnym udzie szeryfa. Szkoda, że takiej broni nie mieli
w Zajeździe pod Łososiem.

Marvin już się dowiedział o zamieszaniu w hotelu i zdążył tam być, żeby

wszystko sprawdzić. Nie wiedział tylko nic o żadnym człowieku z pistoletem i nikt
nie słyszał żadnych strzałów. Jason, opisując po kolei zdarzenia, wyczuł, że Marvin
traktuje go bardzo sceptycznie. Zrobiła na nim jednak duże wrażenie wiadomość, że
przepłynęli przez Diabelską Rynnę.

– Niewielu ludzi w to uwierzy – kręcił z podziwem masywną głową.
Odwiózł ich do hotelu, gdzie ku zdumieniu Jasona zostali obciążeni kosztami

szkód w jadalni. Nikt nie widział żadnej broni. I co dziwniejsze, nikt nie pamiętał
mężczyzny o oliwkowej cerze, ubranego w ciemnoniebieski garnitur. W końcu
kierownictwo hotelu postanowiło zapomnieć o sprawie, decydując się na pokrycie

background image

strat z ubezpieczenia. Uważając sprawę za zakończoną Marvin nałożył kapelusz,
przygotowując się do wyjścia.

– A co z ochroną? – spytał Jason.
– Ochroną? Przed czym? – zdziwił się szeryf. – Nie uważa pan, że jeśli nikt nie

jest w stanie potwierdzić pańskiej historii, to jest to trochę żenujące? Już dosyć tej
nocy narozrabialiście. Myślę, że powinniście iść teraz do łóżka i dobrze się wyspać.

– Potrzebujemy ochrony – upierał się Jason. Starał się, by jego głos brzmiał

autorytatywnie. – A jeśli morderca wróci?

– Posłuchaj pan, ja nie mogę siedzieć tutaj i trzymać was za rączkę. Jestem sam

na tej zmianie i mam całą okolicę na głowie. Zamknijcie się w pokoju i prześpijcie
trochę.

Na pożegnanie skinął głową kierownikowi hotelu i jego zwalista sylwetka

zniknęła za frontowymi drzwiami.

Kierownik z kolei nieco pogardliwie uśmiechnął się do Jasona i wszedł do biura.
– Niebywałe – powiedział lekarz z mieszaniną irytacji i strachu. – Nie uwierzę, że

nikt nie zauważył tego Latynosa. – Podszedł do telefonu i sprawdził w książce
telefonicznej numery prywatnych agencji detektywistycznych. Znalazł kilka
w Seattle, ale gdy wykręcał numer, odpowiadała tylko automatyczna sekretarka.
Zostawił nazwisko i numer hotelu, ale nie miał nadziei, że uda mu się z nimi
skontaktować tej nocy.

Wyszedł z kabiny i oznajmił Carol, że natychmiast wyjeżdżają. Poszła za nim po

schodach.

– Jest wpół do dziesiątej – protestowała, wchodząc za Jasonem do pokoju.
– Nic mnie to nie obchodzi. Wyjeżdżamy najszybciej, jak się da. Pakuj się.
– Czy ja tu nie mam nic do powiedzenia?
– Nie. To był twój pomysł, żeby przenocować. Ty zdecydowałaś, żeby wezwać

wspaniałą lokalną policję. Teraz kolej na mnie. Wyjeżdżamy.

Przez chwilę Carol stała na środku pokoju, patrząc, jak Jason się pakuje, a potem

uznała, że widocznie wie, co robi. Dziesięć minut później, przebrani we własne
rzeczy, znieśli na dół bagaże i wymeldowali się.

– Muszą państwo uregulować rachunek za zniszczenia – poinformował ich

recepcjonista.

Jason nie chciał tracić czasu na utarczki. Poprosił natomiast, żeby

przyprowadzono ich samochód pod drzwi. Recepcjonista dostał pięć dolarów
napiwku i chętnie się zgodził.

Jason miał nadzieję, że w samochodzie będzie się czuł bezpieczniej i spokojniej.

Jednak ani niepokój, ani strach nie zniknęły. Kiedy odjechali sprzed hotelu i znaleźli
się na nieoświetlonej górskiej drodze, szybko zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo są

background image

osamotnieni. Po kwadransie we wstecznym lusterku zobaczył światła. Z początku
starał się je zignorować, ale po pewnym czasie stało się oczywiste, że samochód ich
dogania, chociaż Jason ciągle naciskał pedał gazu. Wróciło wcześniejsze przerażenie.
Zaczęły mu się pocić ręce.

– Ktoś za nami jedzie – oznajmił.
Carol odwróciła się na siedzeniu i spojrzała do tyłu. Minęli zakręt i światła

zniknęły, ale pojawiły się znowu na następnym prostym odcinku. Zbliżały się.
Kobieta usiadła sztywno.

– Mówiłam, żebyśmy zostali!
– Bardzo mi pomagasz – z sarkazmem zauważył Jason. Przycisnął pedał gazu,

chociaż jechali już ponad dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę drogą pełną
zakrętów. Uchwycił mocniej kierownicę i spojrzał w lusterko. Samochód był coraz
bliżej, światła błyszczały jak oczy potwora. Próbował zebrać myśli i zdecydować, co
można w tej sytuacji zrobić, ale jedyną rzeczą, jaka mu przychodziła do głowy, była
ucieczka. Przed nimi był następny zakręt. Jason skręcił gwałtownie kierownicę.
Kątem oka zobaczył otwarte w niemym krzyku usta Carol. Poczuł jak samochód
obraca się bokiem. Przyhamował i w poślizgu rzuciło ich najpierw na jedną, potem na
drugą stronę jezdni. Carol mocno złapała się tablicy rozdzielczej. Jason poczuł, jak
zaciskają się na nim pasy bezpieczeństwa.

Udało mu się utrzymać na szosie, ale jadący za nimi samochód znacznie się

przybliżył. Był teraz bezpośrednio za nimi, wypełniając wnętrze pojazdu
oślepiającym światłem.

W panice Jason przycisnął gaz do oporu, ostatecznie wyprowadzając samochód

z poślizgu. Pomknęli w dół drogą opadającą po zboczu wzgórza. Ścigający samochód
trzymał się jednak bezpośrednio za nimi, jak pies myśliwski goniący sarnę.

W tym momencie zdumieni ujrzeli, jak ich samochód zalewa czerwone, pulsujące

światło. Dopiero po chwili zorientowali się, że źródłem tego blasku jest lampa na
dachu drugiego pojazdu. Jason rozpoznał go i przyhamował, patrząc we wsteczne
lusterko. Tamten również odpowiednio zwolnił. Jason zjechał z drogi przed
rozjazdem i zatrzymał się na poboczu. Na czole perliły mu się krople potu. Ręce
drżały od kurczowego ściskania kierownicy. Drugi samochód zatrzymał się z tyłu,
błyskającym światłem omiatając przydrożne drzewa. Jason widział w lusterku, jak
otwierają się drzwi i wychodzi Marvin Arnold z odbezpieczonym magnum 357.

– A niech mnie diabli – powiedział, świecąc Jasonowi w oczy latarką. – To ty,

kochasiu.

Rozwścieczony Jason wrzasnął:
– Dlaczego, do cholery, od razu nie włączyłeś koguta?
– Chciałem wlepić mandat za przekroczenie prędkości. Nie wiedziałem, że gonię

background image

mojego ulubionego świra.

Po dłuższym wykładzie i po wypisaniu mandatu za nieostrożną jazdę pozwolił im

jechać dalej. Jason był tak wściekły, że nie odezwał się nawet słowem. W ciszy
dotarli do autostrady, gdzie oznajmił:

– Uważam, że powinniśmy się dostać samochodem do Portland. Bóg wie, co nas

jeszcze może czekać na lotnisku w Seattle.

– Rób jak chcesz – zgodziła się Carol, zbyt zmęczona, żeby się kłócić.
Zatrzymali się na parę godzin snu w motelu niedaleko Portland i o świcie

pojechali na lotnisko, skąd odlecieli do Chicago. Stamtąd polecieli do Bostonu,
lądując parę minut po wpół do szóstej w sobotę wieczorem.

Gdy siedzieli w taksówce przed domem Carol, Jason zaśmiał się nagle.
– Nie wiedziałbym nawet, jak cię przeprosić za wszystko, co przeze mnie

przeszłaś.

Carol zarzuciła torbę na ramię.
– Przynajmniej się nie nudziłam. Słuchaj, Jason, nie chciałabym, żeby to

zabrzmiało ironicznie, i nie chciałabym się narzucać, ale proszę, powiedz, co się
w ogóle dzieje.

– Jak tylko się upewnię – przyrzekł. – Obiecuję. Naprawdę. Tylko zrób coś dla

mnie. Nie ruszaj się z domu. Mam nadzieję, że nikt nie wie o naszym powrocie, ale
mogą się dziać straszne rzeczy, kiedy się dowiedzą.

– Nie zamierzam nigdzie wychodzić, panie doktorze – westchnęła Carol – Mam

dość.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Jason w ogóle nie wstąpił do domu. Kiedy Carol zniknęła za drzwiami, kazał

taksówkarzowi wysadzić się przy swoim samochodzie i pojechał prosto do szpitala.
Poszedł bezpośrednio do budynku ambulatorium. Była już siódma i duża poczekalnia
świeciła pustkami. Jason udał się do swojego gabinetu, zrzucił kurtkę i usiadł przy
komputerze. Szpital wydał fortunę na system komputerowy i był z niego dumny.
Każda stacja miała dostęp do głównej bazy danych, w której wprowadzano wszystkie
dane pacjentów. Chociaż najlepszym źródłem informacji wciąż były indywidualne
karty, większość danych można było uzyskać z komputera. I co najważniejsze,
skomplikowana maszyneria mogła skanować całą bazę pacjentów i wyświetlać
graficznie wszystkie możliwe analizy.

Jason najpierw obejrzał wykresy wskaźników przeżycia. Linia wyrysowana przez

komputer miała kształt stromego zbocza góry – zaczynała się wysoko, potem
zaokrąglała i spadała ostro. Wykres porównywał wskaźniki przeżycia w zależności od
wieku. Jak można się było spodziewać, najstarsi pacjenci mieli najniższy wskaźnik.
W ciągu ostatnich pięciu lat średni wiek pacjentów wzrósł, ale wykres przeżycia
pozostawał mniej więcej ten sam.

Następnie Jason wydał polecenie wydruku wykresów z ostatniego półrocza,

miesiąc po miesiącu. Tak jak się obawiał, umieralność pacjentów przed i po
sześćdziesiątce wzrastała, szczególnie w trzech ostatnich miesiącach.

Nagły hałas zerwał Jasona na nogi. Wyjrzał na korytarz – to tylko sprzątaczka.
Z ulgą wrócił do komputera. Żałował, że nie może wydzielić danych pacjentów,

którzy zostali poddani programowi badań profilaktycznych dla kadry kierowniczej.
Musiał się zadowolić jedynie ogólnymi zestawieniami. Następne wykresy
porównywały wiek i umieralność. Tym razem linia miała inny kierunek – zaczynała
się nisko i szła w górę w miarę rosnącego wieku pacjentów. Ale gdy Jason
wydrukował wykresy z ostatnich kilku miesięcy, znów miesiąc po miesiącu, rezultat
był uderzający, szczególnie dla dwóch ostatnich miesięcy. Wykres umieralności
powyżej pięćdziesiątki wznosił się gwałtownie.

Jason siedział przy komputerze jeszcze przez pół godziny, próbując jakoś zmusić

maszynę do wydzielenia danych o badaniach profilaktycznych. Spodziewał się
znaleźć w nich gwałtowny wzrost umieralności u ludzi w wieku pięćdziesięciu lat
i powyżej z wysokimi czynnikami ryzyka, paleniem, nadużywaniem alkoholu, złą
dietą, brakiem ruchu. Ale dane były nieosiągalne. W tym programie nie można ich
było uzyskiwać grupowo. Musiałby brać każde nazwisko oddzielnie i żmudnie sam
zbierać informacje, ale nie miał na to czasu. Poza tym całościowe zestawienia
wskaźników umieralności wystarczyły do potwierdzenia jego podejrzeń. Teraz

background image

wiedział, że ma rację. Istniała jeszcze jedna możliwość, żeby to udowodnić.
W ogromnym napięciu wyszedł z biura i wrócił do samochodu.

Wyjechał z Riverway, kierując się w stronę Roslindale. Im bardziej się tam

zbliżał, tym bardziej był zdenerwowany. Nie miał pojęcia, co zastanie, ale
podejrzewał, że nie będzie to przyjemne. Celem podróży była Hartford School,
instytucja dla upośledzonych prowadzona przez szpital. Jeśli Alvin Hayes nie mylił
się co do swojego stanu, musiał również mieć rację co do stanu swojego
upośledzonego syna. Gmach Hartford School stał na skraju Arnold Arboretum,
w idyllicznej scenerii przepięknych lesistych wzgórz, pól i stawów. Jason skręcił na
wypełniony samochodami parking i zatrzymał się piętnaście metrów od głównego
wejścia.

Zgrabny budynek w stylu kolonialnym wydawał się cudownie spokojny,– jednak

za tą fasadą kryły się rodzinne tragedie. Kontakt z głębokim upośledzeniem jest
ciężki do zniesienia, nawet dla lekarzy.

Jason przypomniał sobie badanie niektórych dzieci podczas poprzedniej wizyty

w szkole. W wielu przypadkach były doskonale zbudowane fizycznie, co tylko
czyniło ich umysłowy niedorozwój jeszcze bardziej przerażającym.

Drzwi wejściowe były zamknięte, więc Jason nacisnął dzwonek i czekał.

Otworzył mu gruby strażnik w poplamionym uniformie.

– W czym mogę pomóc? – zapytał tonem wyraźnie wskazującym, że nie ma na to

najmniejszej ochoty.

– Jestem lekarzem – próbował przepchnąć się obok strażnika, który przesunął się

i zastąpił mu drogę.

– Nie ma odwiedzin po szóstej, panie doktorze.
– Nie przyszedłem w odwiedziny. – Wyciągnął z kieszeni portfel i pokazał

legitymację ze szpitala.

Strażnik nawet na nią nie spojrzał.
– Żadnych odwiedzin po szóstej – powtórzył – I żadnych wyjątków.
– Ale ja... – zaczął Jason, po czym urwał w pół zdania. Z wyrazu twarzy strażnika

wywnioskował, że dyskusja na nic się nie zda.

– Proszę przyjść rano – powiedział strażnik, zatrzaskując mu drzwi przed nosem.
Jason zszedł po frontowych schodach i przyjrzał się budynkowi. Wzniesiono go

z cegły, z granitowymi obramowaniami okien. Nie zamierzał się poddawać.
Przekonany, że strażnik go obserwuje, podszedł do samochodu, wyjechał sto metrów
poza teren szkoły i zatrzymał się na poboczu. Wysiadł i przedostał się z powrotem do
szkoły przez las.

Okrążył budynek, kryjąc się w cieniu. Na wszystkich ścianach, z wyjątkiem

frontowej, znajdowały się schody przeciwpożarowe wiodące na dach. Niestety, tak

background image

jak u Carol, żadne z nich nie dochodziły do parteru, a nie mógł znaleźć niczego, co
pozwoliłoby mu dosięgnąć pierwszego stopnia.

Po prawej stronie dostrzegł schody prowadzące w dół do zamkniętych drzwi.

W ciemności namacał szybę na środku. Wrócił na górę i wodząc dłońmi po ziemi
znalazł kamień wielkości piłki tenisowej.

Wstrzymał oddech, wrócił do drzwi i rozbił szybę. W ciszy wieczoru brzęk szkła

wydawał się wystarczająco głośny, żeby obudzić umarłego. Jason uskoczył między
pobliskie drzewa i z ukrycia obserwował budynek. Kiedy po piętnastu minutach nikt
się nie pojawił, odważył się podejść do drzwi. Ostrożnie sięgnął do środka i podważył
haczyk. Nie odezwał się żaden alarm.

Przez następne pół godziny Jason potykając się wędrował po sporej piwnicy,

która, jak przypuszczał, służyła za magazyn. Znalazł drabinę i zastanawiał się, czy nie
użyć jej do wdrapania się na schody przeciwpożarowe, ale stwierdził, że nie jest to
dobry pomysł i potykając się dalej, po omacku szukał kontaktu. Natrafił wreszcie na
wyłącznik i zapalił światło.

Znajdował się w magazynie pełnym kosiarek, łopat i innego sprzętu. Tuż przy

kontakcie były drzwi. Otworzył je powoli. Za nimi znalazł słabo oświetloną
kotłownię.

Jason szybko przeszedł przez drugie pomieszczenie i wspiął się po stromych

stalowych schodach w górę. Otworzył drzwi i natychmiast zorientował się, że
znajduje się w hallu. Z poprzednich wizyt pamiętał, że na oddział wchodziło się
z prawej strony. Po lewej miał biuro, gdzie przy biurku kobieta w średnim wieku,
ubrana w opięty, biały uniform, czytała książkę. W hallu dostrzegł nogi strażnika,
leżące na krześle, twarzy jednak nie było widać.

Najciszej jak mógł Jason wyśliznął się przez drzwi piwnicy, które zamknęły się

za nim bezgłośnie. Przez moment był w polu widzenia kobiety w biurze, ale nie
podniosła oczu znad książki.

Zmuszając się do powolnych ruchów cicho przeciął hall i wszedł na schody.

Westchnął z ulgą, gdy wreszcie znalazł się poza zasięgiem wzroku zarówno strażnika,
jak i kobiety przy biurku. Na palcach przeskakiwał po dwa stopnie, kierując się na
trzecie piętro, na oddział dzieci w wieku od czterech do dwunastu lat.

Schody były marmurowe i nawet pomimo tego, że poruszał się najostrożniej jak

mógł, odgłos kroków odbijał się echem w ciszy ogromnej przestrzeni klatki
schodowej. Powyżej okno w dachu wyglądało jak czarny onyks wprawiony w sufit.

Na trzecim piętrze Jason ostrożnie otworzył drzwi wiodące ze schodów na

oddział. Przypomniał sobie, że po prawej stronie długiego korytarza jest oszklony
pokój pielęgniarek. Chociaż cały korytarz był ciemny, w tym pomieszczeniu jeszcze
paliło się światło. Siedział tam pielęgniarz, podobnie jak kobieta na dole, pogrążony

background image

w lekturze.

Po przeciwnej stronie korytarza Jason dostrzegł wejście do sali. Zauważył też, że

w drzwi wprawiono wzmocnioną drutem szybę. Jeszcze raz upewnił się, czy
pielęgniarz nie patrzy, po czym na palcach podkradł się do ciemnego pokoju.
Natychmiast uderzył go okropny zaduch. Odczekał chwilę, sprawdzając, czy
pielęgniarz nic nie usłyszał, i spróbował wymacać na ścianie kontakt. Musiał zapalić
światło, żeby potwierdzić swoje podejrzenia, nawet jeśli miałby być przyłapany.

Brudny pokój nagle wypełnił się ostrym światłem jarzeniówek. Pomieszczenie

miało około piętnastu metrów długości, po obu stronach wąskiego przejścia stały pod
ścianami dwa rzędy niskich żelaznych łóżek. Były tam okna, ale bardzo wysoko, tuż
pod sufitem. Na drugim końcu pokoju znajdowała się wyłożona glazurą łazienka ze
zwiniętym wężem do zmywania podłogi oraz zaryglowane drzwi przeciwpożarowe.
Jason przeszedł między rzędami łóżek, czytając tabliczki z nazwiskami: Harrison,
Lyons, Gessner... Dzieci, obudzone światłem, zaczęły wstawać, wpatrując się
w intruza szeroko otwartymi, pustymi oczami bez wyrazu.

Jason zatrzymał się pod wpływem nagłej fali obrzydzenia, które po chwili

przerodziło się w grozę. To było dużo gorsze niż mógł sobie wyobrazić. Wodził
oczami po żałosnych twarzyczkach, od jednej niechcianej istoty do drugiej. Nie
wyglądały jak dzieci, lecz jak miniaturowi stuletni starcy z małymi oczkami, suchą,
pomarszczoną skórą i przerzedzonymi siwymi włosami, poprzez które widać było
łyse, łuszczące się placki skóry. Zauważył nazwisko Hayes. Tak jak inne dzieci
chłopiec wyglądał, jakby się przedwcześnie zestarzał. Nie miał już prawie rzęs,
a dolne powieki były obwisłe. Źrenice miał przykryte białym szklistym bielmem.
Reagował na światło, ale poza tym nic nie widział.

Niektóre dzieci powstawały z łóżek, niepewnie balansując na wątłych nogach

i zaczęły się zbliżać do wstrząśniętego Jasona. Jedno z nich powtarzało w kółko
słowo „proszę” wysokim, chrapliwym głosem. Wkrótce dołączyły się do niego inne
dzieci, tworząc potworny, niesamowity chór.

Jason zaczął się cofać, bojąc się, by go nie dotknęły. Syn Hayesa wstał z łóżka

i po omacku przesunął się w jego stronę, macając przed sobą bezradnie i chaotycznie
cienkimi, kościstymi ramionami.

Tłumek dzieci przyparł Jasona do ściany, ciągnąc go za ubranie. Poczuł mdłości

i przerażony wydostał się na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Dzieci przycisnęły
do szyby swoje twarze podobne do twarzy mumii i nadal powtarzały słowo „proszę”,
którego już nie słyszał.

– Ej, ty tam! – usłyszał za sobą ochrypły głos.
Odwrócił głowę i zobaczył zdziwionego pielęgniarza stojącego przed służbówką,

machającego otwartą książką.

background image

– Co się tu dzieje? – krzyknął.
Jason dobiegł przez korytarz do schodów, ale zdążył przeskoczyć tylko parę

stopni, kiedy rozległ się drugi głos z dołu:

– Kevin? O co chodzi?
Przechylając się przez barierkę, Jason zobaczył strażnika na pierwszym

półpiętrze.

– A niech to! – zaklął tamten i popędził do góry, ściskając w ręku pałkę.
Jason odwrócił się i wbiegł z powrotem na trzecie piętro. Pielęgniarz wciąż stał

jak wryty w drzwiach dyżurki, zbyt zdumiony, żeby się ruszyć, patrząc jak Jason
sprintem przebiegł przez korytarz, a następnie przez oddział. Część dzieci chodziła
bez celu po sali, pozostałe położyły się na łóżko. Jason przywołał je gwałtownymi
gestami i otworzył drzwi. Kiedy pojawił się strażnik z pielęgniarzem, natychmiast
zostali otoczeni zwartą grupą dzieci.

Próbowali się przedostać przez tłum, ale dzieci przylgnęły do nich, wykrzykując

swoje straszne, monotonne „proszę”.

Tymczasem Jason dopadł drzwi przeciwpożarowych po przeciwnej stronie sali

i próbował odsunąć rygiel, umieszczony ze względów bezpieczeństwa prawie dwa
metry nad podłogą. Z początku nie chciały się otworzyć. Najwyraźniej od lat nikt ich
nie używał, były przyklejone grubą warstwą farby do framugi. Jason naparł na nie
barkiem i wreszcie ustąpiły. Wepchnął kilku idących za nim chłopców z powrotem do
sali i zamknął za sobą ciężkie drzwi.

Nie tracąc czasu, rzucił się na schody przeciwpożarowe. Teraz nie musiał już

dbać o zachowanie ciszy. Na poziomie drugiego piętra usłyszał, jak na górze
otwierają się drzwi. Znów dobiegły go krzyki dzieci. Po chwili poczuł wibracje,
wywołane tupaniem ciężkich buciorów na metalowych schodach.

Wyciągnął zawleczkę i ostatnia część schodów opadła z hukiem na asfalt, a Jason

stał już na niej, zanim dotknęła ziemi. Minimalne opóźnienie pozwoliło strażnikowi
znacznie zmniejszyć odległość między nimi.

Jednak gdy tylko znalazł się na trawniku bez trudu zdystansował otyłego

strażnika, dobiegł do samochodu i zdążył jeszcze spokojnie włączyć silnik, wrzucić
bieg i ruszyć. We wstecznym lusterku widział w świetle latarni, jak tamten dopadł do
jezdni, wygrażając bezradnie pięścią.

Jason z trudem powstrzymał obrzydzenie i furię z powodu tego, co zobaczył.

Pojechał prosto do Bostońskiej Kwatery Głównej Policji i bezczelnie zostawił
samochód w niedozwolonym miejscu tuż przed budynkiem.

– Chcę się widzieć z detektywem Curranem – powiedział oficerowi przy biurku,

potem przedstawił się.

background image

Policjant chłodno spojrzał na zegarek, a potem zadzwonił do Wydziału Zabójstw.

Rozmawiał przez minutę, po czym zakrył mikrofon ręką.

– Może być ktoś inny?
– Nie. Chcę się widzieć z Curranem. I to jak najszybciej, bardzo proszę.
Policjant rozmawiał przez telefon jeszcze przez kilka minut, potem odłożył

słuchawkę.

– Detektyw Curran nie jest teraz osiągalny, proszę pana.
– Sądzę, że będzie chciał ze mną rozmawiać. Nawet, jeśli nie jest na służbie.
– Nie w tym rzecz – wyjaśnił policjant. – Detektyw Curran jest zajęty przy

podwójnym morderstwie w Revere. Powinien zadzwonić mniej więcej za godzinę,
jeśli pan chce, może pan tu zaczekać, albo zostawić swój numer. To od pana zależy.

Jason namyślał się przez chwilę. Był na nogach większą część nocy, wyczerpany

nerwowo. Myśl o natrysku, zmianie ubrania i posiłku miała wiele uroku. Poza tym,
kiedy już skontaktuje się z Curranem, będzie zajęty przez pewien czas. Zostawił swój
domowy numer, prosząc, żeby Curran zatelefonował najszybciej, jak to będzie
możliwe.

Lot United Airlines z Seattle był znacznie opóźniony i zanim samolot wylądował

w Logan, Juan Diaz był już w kwaśnym humorze. Nie sfuszerował tak zadania od
czasu, gdy w Nowym Jorku zdarzyło mu się zastrzelić niewłaściwego człowieka.
Tamto niepowodzenie było wybaczalne, obecne – nie. Od zastrzelenia lekarza i tej
puta z nocnego klubu dzieliły go tylko sekundy, a Jason, amator, przechytrzył go.
Juan nie miał dla siebie usprawiedliwienia i to właśnie powiedział człowiekowi,
z którym się kontaktował. Wiedział, że musi uratować honor lub nawet coś więcej
i spieszno mu było do tego. Gdy tylko wysiadł z samolotu udał się do telefonu. Po
drugim sygnale ktoś podniósł słuchawkę.

Jason przejechał krótki odcinek z komisariatu do Louisburg Square, próbując

wymazać z pamięci okropny obraz przedwcześnie postarzałych dzieci ze szkoły. Nie
chciał nawet myśleć o Hayesie ani jego odkryciu, dopóki nie będzie bezpieczny
w obecności Currana.

Kiedy dotarł do domu dwukrotnie objechał kwartał, by się upewnić, że nikt nie

obserwuje jego mieszkania. W końcu, przekonując sam siebie, że strażnik ze szkoły
nie spojrzał na jego dokumenty i stąd nie ma pojęcia, z kim miał do czynienia, Jason
zaparkował samochód, zaniósł bagaż do mieszkania i zapalił światła. Z ulgą
stwierdził, że dom jest w takim samym stanie, w jakim go zostawił. Wyjrzał na plac,
który wydawał się spokojny jak zawsze.

Miał właśnie wziąć prysznic kiedy przypomniał sobie, że jest jeszcze jedna osoba

poza detektywem, którą powinien zawiadomić. Wykręcił numer Shirley. Odebrała

background image

słuchawkę dopiero po ósmym dzwonku. Jason słyszał ożywione głosy w tle.

– Jason! – wykrzyknęła. – Kiedy wróciłeś z wakacji?
– Dziś w nocy.
– Co się stało? – spytała, zauważając wyczerpanie i zdenerwowanie w jego

głosie.

– Duże kłopoty. Myślę, że wiem już nie tylko, co odkrył Hayes, ale także, jak to

zostało wykorzystane niezgodnie z przeznaczeniem. Łączy się to z GHP w sposób
dużo gorszy, niż mogłabyś kiedykolwiek przypuścić.

– Powiedz mi.
– Nie przez telefon.
– W takim razie przyjedź natychmiast. Mam tu gości, ale pozbędę się ich.
– Czekam na rozmowę z Curranem z Wydziału Zabójstw.
– Rozumiem... Już się z nim skontaktowałeś?
– Jest w terenie, ale powinien wkrótce zadzwonić.
– W takim razie może przyjadę do ciebie? Teraz naprawdę mnie przeraziłeś.
– Witam w klubie – Jason wydał krótki, gorzki śmiech. – Możesz przyjechać.

Prawdopodobnie powinnaś być obecna przy rozmowie z Curranem.

– Już jadę.
– Aha, jeszcze jedna rzecz. Pamiętasz, kto jest obecnie dyrektorem do spraw

medycznych w Hartford School?

– Doktor Peterson, jak sądzę – odpowiedziała Shirley. – Mogę się co do tego

upewnić jutro.

– Czy Peterson nie był ściśle związany z badaniami klinicznymi Hayesa? – spytał

Jason, przypominając sobie nagle, że to Peterson był lekarzem, który robił badania
profilaktyczne Hayesa.

– Chyba tak. Czy to ważne?
– Sam nie wiem – przyznał Jason. – Ale jeśli masz przyjechać, pospiesz się.

Curran może dzwonić w każdej chwili.

Jason odłożył słuchawkę. Ponownie wybierał się pod prysznic, kiedy uświadomił

sobie, że Carol także może być w niebezpieczeństwie. Jeszcze raz sięgnął po telefon
i wykręcił jej numer.

– Chcę, żebyś na pewno została w domu – powiedział w chwili, gdy odebrała

telefon. – Nie wygłupiam się. Nie wpuszczaj nikogo i nie wychodź.

– O co teraz chodzi?
– Tajemnica Hayesa jest gorsza, niż wszystko, co mógłbym wymyśleć.
– Wydajesz się zdenerwowany, Jasonie.
Wbrew sobie, Jason uśmiechnął się. Czasami Carol odzywała się jak psychiatra.
– Nie jestem zdenerwowany, jestem śmiertelnie przerażony. Ale wkrótce będę

background image

rozmawiał z policją.

– Powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi? – nalegała dziewczyna.
– Obiecuję. – Jason odłożył słuchawkę i w końcu poszedł do łazienki i odkręcił

prysznic.

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Zadźwięczał dzwonek i Jason zbiegł po schodach, by ujrzeć przez szybę

frontowych drzwi uśmiechniętą twarz Shirley. Cofnął się, żeby ją wpuścić,
podziwiając jej jak zwykle nienaganny strój. Tego wieczoru miała na sobie czarną
skórzaną spódniczkę mini i długi, czerwony zamszowy żakiet.

– Czy Curran dzwonił? – zapytała, kiedy wchodzili po schodach.
– Jeszcze nie – odparł Jason, starannie zamykając drzwi na oba zamki.
– Teraz wprowadź mnie w szczegóły – zakomenderowała Shirley, wyślizgując się

ze swojego żakietu. Pod spodem nosiła miękki kaszmirowy sweter. Usiadła na brzegu
sofy Jasona z rękami złożonymi na kolanach i czekała.

– Nie będzie ci się to podobać – zapowiedział Howard, siadając obok niej.
– Starałam się przygotować. Strzelaj.
– Najpierw pozwól, że dam ci pewne wprowadzenie. Jeśli nie rozumiesz

obecnych badań nad starzeniem się, to wszystko, co powiem, może nie mieć dla
ciebie większego sensu. W ciągu ostatnich kilku lat naukowcy, tacy jak Hayes,
poświęcili mnóstwo czasu próbom spowolnienia procesu starzenia się. Większość ich
pracy skupiała się na komórkach w hodowlach tkankowych, chociaż pewne
doświadczenia przeprowadzano na szczurach i myszach. Większość badaczy doszła
do wniosku, że starzenie się jest naturalnym procesem o podłożu genetycznym,
regulowanym przez czynniki neuroendokrynne, immunologiczne i humoralne.

– Już się zgubiłam – przyznała, podnosząc ręce w żartobliwym geście poddania

się.

– W takim razie, może drinka? – zasugerował Jason, podnosząc się.
– A co ty pijesz?
– Piwo. Ale mam wino, mocniejsze alkohole, powiedz tylko, na co masz ochotę.
– Piwo może być niezłe.
Jason poszedł do kuchni, otworzył lodówkę i wyjął dwie zimne butelki piwa coor.
– Wy, lekarze, wszyscy jesteście tacy sami – narzekała Shirley, popijając łyk. –

Sprawiacie, że wszystko brzmi tak skomplikowanie.

– To jest skomplikowane – odparł Jason, siadając z powrotem. – Genetyka

molekularna zajmuje się fundamentalnymi podstawami życia. Badania w tej
dziedzinie budzą lęk, nie tylko dlatego, że naukowcy mogą przypadkowo stworzyć
jakąś nową, śmiercionośną bakterię czy wirusa. Są równie przerażające, kiedy
wszystko idzie dobrze, bo igramy tu z samym życiem. Tragedią Hayesa nie była jego
porażka; problemem jest, że on odniósł sukces.

– Co on odkrył?
– Chwileczkę – rzekł Jason, popijając spory łyk piwa i wycierając usta

background image

wierzchem dłoni. – Pozwól, że będę opowiadał tę historię na mój sposób. My
wszyscy osiągamy dojrzałość płciową mniej więcej w tym samym czasie i jeśli nie
wmiesza się choroba albo wypadek, wszyscy starzejemy się i umieramy przeżywszy
w przybliżeniu ten sam okres.

Shirley potakująco kiwnęła głową.
– Okay – Jason pochylił się w jej kierunku. – Tak się dzieje, ponieważ nasze ciała

są genetycznie zaprogramowane na przestrzeganie wskazań wewnętrznego zegara.
Gdy się rozwijamy, różne geny są włączane, a inne wyłączane. To właśnie
fascynowało Hayesa. Studiował sposoby, w jakie sygnały humoralne z mózgu
kontrolują wzrost i dojrzewanie płciowe. Izolując te białka wewnątrzwydzielnicze
jedno po drugim badał ich działanie w tkankach obwodowych. Miał nadzieję odkryć,
co powoduje, że komórki zaczynają albo przestają się dzielić.

– Jak dotąd rozumiem – potwierdziła Shirley. – To jeden z powodów, dla których

go zatrudniliśmy. Mieliśmy nadzieję, że dokona przełomu w leczeniu nowotworów.

– Teraz pozwól, że na moment odbiegnę od tematu. Był pewien badacz,

nazwiskiem Denckla, który poszukiwał eksperymentalnie sposobów opóźnienia
procesu starzenia. Usuwał szczurom przysadki mózgowe i przy substytucji
niezbędnych hormonów odkrył, że czas życia szczurów wydłużył się. – Jason
przerwał i wyczekująco popatrzył na Shirley.

– Powinnam coś powiedzieć? – zapytała.
– Czy doświadczenie Denckli niczego ci nie sugeruje?
– Dlaczego po prostu mi tego nie powiesz?
– Denckla doszedł do wniosku, że przysadka wydziela nie tylko hormony wzrostu

i dojrzewania płciowego, lecz także hormon starzenia się. Denckla nazwał go
hormonem śmierci.

Shirley zaśmiała się nerwowo.
– To brzmi pocieszająco.
– Cóż, wierzę, że podczas badania czynników wzrostu Hayes natknął się na

hormon śmierci Denckli – rzekł Jason. – To właśnie nazwał ironicznym odkryciem.
Szukając stymulatorów wzrostu znalazł jakiś hormon, który powoduje gwałtowne
starzenie się i zgon.

– Co by się stało, gdyby podano komuś tę substancję? – zaniepokoiła się Shirley.
– Gdyby podano sam hormon, prawdopodobnie niewiele. Osobnik mógłby

doświadczyć pewnych objawów starzenia się, ale prawdopodobnie substancja
zostałaby zmetabolizowana i jej efekt byłby ograniczony. Jednak Hayes nie zajmował
się izolowanym hormonem. Miał świadomość, że zgodnie z tym samym
mechanizmem, w jakim wyzwalana jest sekrecja hormonów płciowych i wzrostu,
powinien także istnieć czynnik uwalniający hormon śmierci. Natychmiast zwrócił

background image

uwag na cykl życiowy łososi, które umierają w kilka godzin po złożeniu ikry.
Uważam, że zebrał łby łososi i wyizolował z ich mózgów czynnik uwalniający
hormon śmierci. To była ta jego prywatna robota, którą wykonywał w Gene. Inc.
Kiedy już uzyskał czynnik uwalniający, kazał Helene wyprodukować go w większych
ilościach techniką rekombinacji DNA – w laboratorium GHP.

– Dlaczego Hayes miałby chcieć go produkować?
– Sądzę, że miał nadzieję uzyskać przeciwciała monoklonalne, które

zapobiegałyby wydzielaniu śmiercionośnego hormonu i wstrzymywałyby proces
starzenia. – W tym momencie Jason zrozumiał, co miał na myśli Hayes mówiąc, że
jego odkrycie pomoże piękności. Chroniłoby ono młodzieńczy wygląd osób takich,
jak Carol.

– Co by się stało, gdyby podano komuś ten czynnik uwalniający?
– Włączyłby on gen śmierci, sterujący wytwarzaniem hormonu, tak samo, jak

u łososi – i z bardzo podobnymi efektami. Osobnik taki zestarzałby się i umarł
w ciągu trzech czy czterech tygodni. I nikt by nie wiedział, dlaczego. A to wiąże się
z najgorszą rzeczą, jaką mam do powiedzenia. Sądzę, że ktoś wszedł w posiadanie
hormonu, który Helene wyprodukowała w naszym laboratorium, i zaczął podawać go
pacjentom GHP. Ktokolwiek to jest, musi być szalony. Hayes to zrozumiał –
prawdopodobnie wtedy, kiedy odwiedził syna – i jemu samemu także zaaplikowano
czynnik starzenia. Myślę, że gdyby nie umarł tamtej nocy, zabito by go w jakiś inny
sposób. – Jason wzruszył ramionami.

– Jak to odkryłeś? – wyszeptała Shirley.
– Przejrzałem protokoły doświadczeń Hayesa. Kiedy Helene została

zamordowana domyśliłem się, że Hayes mówił prawdę zarówno o swoim odkryciu,
jak i o tym, że ktoś chce go zabić.

– Ależ Helene została zgwałcona przez nieznanego napastnika.
– Oczywiście. Ale tylko po to, żeby zmylić policję co do motywów zabójstwa.

Miałem zawsze wrażenie, że wiedziała o pracy swojego szefa więcej, niż nam
mówiła. Kiedy dowiedziałem się, że miała z nim romans, zdobyłem pewność.

– Tylko kto chciałby zabijać naszych pacjentów? – rozpaczliwie pytała Shirley.
– Jakiś socjopata. Taki sam, jak wariat, który dodał cyjanku do tylenolu. Dziś

wieczorem zrobiłem w klinice komputerowe wydruki krzywych przeżycia
i umieralności. Wyniki były niewiarygodne. Nastąpił znaczący wzrost wskaźnika
umieralności pacjentów po pięćdziesiątce, którzy byli przewlekle chorzy lub których
styl życia zawierał wiele czynników ryzyka. – Nagle Jason zamilkł. – Cholera!

– O co chodzi? – zapytała Shirley z wyrazem twarzy tak zdenerwowanym, jakby

niebezpieczeństwo czaiło się tuż za rogiem.

– Zapomniałem o czymś. Zrobiłem krzywe miesiąc po miesiącu – nie

background image

sprawdziłem ich dla poszczególnych lekarzy.

– Uważasz, że kryje się za tym jakiś lekarz? – z niedowierzaniem spytała Shirley.
– Musi tak być. Lekarz – lub może pielęgniarka. Czynnik uwalniający jest

polipeptydem – musi być wstrzyknięty. Gdyby podano go doustnie, uległby
strawieniu przez soki żołądkowe.

– O mój Boże! – Shirley ukryła twarz w dłoniach. – A ja myślałam, że do tej pory

mieliśmy kłopoty. – Zaczerpnęła głęboki oddech i podniosła wzrok. – Czy nie ma
jakiejś szansy, że możesz się mylić, Jason? Może komputer zrobił jakiś błąd. Bóg
świadkiem, że przetwarzanie danych zawodzi dostatecznie często...

Jason położył jej rękę na ramieniu. Wiedział, że jej z trudem zdobyte imperium

rozpada się w gruzy.

– Nie mylę się – powiedział delikatnie. – Zrobiłem coś jeszcze tej nocy.

Widziałem syna Hayesa w Hartford.

– I...?
– To przerażające. Wszystkie dzieci z tego oddziału musiały dostać czynnik

uwalniający. Widocznie u osobników przed okresem dojrzewania działa on wolniej.
Musi zachodzić jakiś rodzaj konkurencji z hormonem wzrostu. Jednak wszyscy
chłopcy wyglądają, jakby mieli sto lat.

Shirley wzruszyła ramionami.
– To dlatego chciałem znać nazwisko obecnego dyrektora do spraw medycznych.
– Myślisz, że Peterson jest za to odpowiedzialny?
– Jest głównym podejrzanym.
– Może powinniśmy pojechać do kliniki i jeszcze raz sprawdzić komputer.

Moglibyśmy nawet ponownie wykreślić twoje krzywe przeżycia według lekarzy.

Zanim Jason zdążył odpowiedzieć, ciszę przerwał dzwonek, na dźwięk którego

oboje podskoczyli. Jason z bijącym sercem zerwał się na nogi. Shirley postawiła
swoją szklankę na stole.

– Kto to może być?
– Nie wiem. – Jason prosił Carol, żeby nie przychodziła do niego do mieszkania,

a Curran zadzwoniłby przed przyjazdem.

– Co zrobimy? – nagląco spytała dziewczyna.
– Zejdę na dół i zobaczę.
– Czy to dobry pomysł?
– Masz lepszy?
Shirley potrząsnęła głową.
– Po prostu nie otwieraj drzwi.
– Myślisz, że zwariowałem? Och, nie powiedziałem ci jeszcze jednej rzeczy.

Ktoś próbował mnie zabić.

background image

– Nie! Gdzie?
– W pewnej odosobnionej wiejskiej gospodzie na wschód od Seattle.
Otworzył drzwi mieszkania.
– Może lepiej, żebyś nie schodził na dół – pospiesznie odezwała się Shirley.
– Muszę sprawdzić, kto to jest. – Jason wyszedł na otoczony balustradą podest

i spojrzał na dół, w stronę wejścia. Przez przeszklone drzwi dostrzegł jakąś postać.

– Bądź ostrożny – powiedziała Shirley.
Jason cichutko zaczął schodzić po schodach. Im bardziej się zbliżał, tym większy

stawał się cień osobnika w przedsionku. Oglądał on tabliczki z nazwiskami
i gniewnie naciskał dzwonek. Nagle odwrócił się i przycisnął twarz do szyby. Przez
chwilę Jason widział twarz obcego z odległości zaledwie kilku centymetrów. Nie
mogło być pomyłki co do grubych rysów i maleńkich, blisko osadzonych oczu.
Gościem był Bruno, kulturysta. Jason odwrócił się i wbiegł z powrotem na piętro,
a za nim niosło się wściekłe łomotanie do drzwi.

– Kto to?
– Znajomy zbir z przerostami mięśniowymi – poinformował, zamykając drzwi na

obie zasuwy – i zarazem jedyna osoba, która wie, że byłem w Seattle. – Uświadomił
sobie ten fakt z przerażającą jasnością. Pobiegł do gabinetu i chwycił słuchawkę. –
Cholera! – krzyknął po minucie. Rzucił słuchawkę i sprawdził następny aparat,
w sypialni. W tym także panowała cisza. – Telefony nie działają – powiedział
z niedowierzaniem do Shirley, która poszła za nim. Czuł, jak ogarnia go panika.

– Co zrobimy?
– Wychodzimy. Nie zamierzam dać się tu zamknąć jak w pułapce.
Przeszukawszy szafę w przedpokoju znalazł klucz do bramy, oddzielającej jego

budynek od wąskiej uliczki wychodzącej na West Cedar Street. Otworzył okno
sypialni, wspiął się na schody pożarowe i pomógł Shirley wyjść za nim. Kolejno
zeszli do małego ogródka, gdzie bezlistne białe brzozy majaczyły w ciemnościach jak
duchy. Podbiegli do bramy. Jason gorączkowo, drżącymi rękami starał się włożyć
klucz w zamek. Wydostali się na wąską uliczkę, cichą i pustą. Zmrok co kilka metrów
rozjaśniały światła gazowych latarni z Beacon Hill. Nie było nawet żywej duszy.

– Chodźmy! – zakomenderował Jason i ruszył West Cedar w stronę rzeki.
– Mój samochód jest z tyłu, na Louisburg Square – wysapała Shirley, starając się

dotrzymać mu kroku.

– Mój też. Ale jasne, że nie możemy wrócić. Mam przyjaciela, którego samochód

mogę wziąć.

Na Charles Street widać było kilku przechodniów przed otwartym sklepem. Jason

pomyślał, żeby zadzwonić na policję, ale teraz, kiedy wydostał się z mieszkania,
wrażenie, że jest w pułapce, osłabło. Poza tym chciał jeszcze raz sprawdzić komputer

background image

GHP, zanim porozmawia z Curranem.

Poszli w dół Chestnut Street, zabudowanej starymi budynkami. Kilkoro ludzi

spacerowało z psami i w ich obecności Jason poczuł się bezpieczniej. Tuż przed
Brimmer Street skręcił do garażu, gdzie dał dozorcy dziesięć dolarów i poprosił
o samochód należący do jego przyjaciela. Na szczęście mężczyzna poznał Jasona
i pozwolił mu zabrać niebieskie BMW.

– Myślę, że powinniśmy pojechać do mnie – zaproponowała Shirley, wślizgując

się na przednie siedzenie. – Możemy stamtąd zadzwonić do Currana i powiadomić
go, gdzie jesteś.

– Najpierw chcę wrócić do kliniki.
Przy niewielkim natężeniu ruchu udało im się dotrzeć do szpitala w niecałe

dziesięć minut.

– Będę tylko minutkę – obiecał Jason, podjeżdżając do wejścia. – Chcesz pójść ze

mną czy zaczekać tutaj?

– Nie żartuj – odparła Shirley, otwierając drzwi po swojej stronie samochodu. –

Chcę na własne oczy zobaczyć te wykresy.

Zamachali strażnikowi swoimi kartami identyfikacyjnymi i pojechali windą,

chociaż musieli się dostać tylko na pierwsze piętro.

Sprzątaczki zostawiły klinikę w idealnym stanie – czasopisma na stojakach,

kosze na papiery opróżnione, a podłogi lśniące świeżym woskiem. Jason skierował
się prosto do swojego gabinetu, usiadł przy biurku i włączył swoją końcówkę
komputera.

– Zadzwonię do Currana – powiedziała Shirley, wychodząc do stanowiska

pielęgniarek.

Jason machnął ręką, żeby zaznaczyć, że słyszał. Wprowadzał już dane do

komputera. Najpierw wywołał numery identyfikacyjne różnych lekarzy z kliniki. Był
szczególnie zainteresowany numerem Petersona. Następnie polecił komputerowi
podzielić grupę pacjentów GHP według ich lekarzy, a potem zaczął wykreślać
krzywe umieralności każdej z tych grup w ostatnich dwóch miesiącach, okresie,
w którym nastąpiły największe zmiany w liczbie zgonów. Spodziewał się, że
wskaźnik umieralności pacjentów Petersona będzie albo wyższy, albo niższy.
Przypuszczał, że psychopata będzie eksperymentował na własnych pacjentach albo
znacząco częściej, albo rzadziej.

Shirley wróciła do gabinetu i stanęła, przyglądając się, jak wprowadzał dane.
– Twój przyjaciel Curran jeszcze nie wrócił – poinformowała go. – Dzwonił na

komisariat i powiedział, że może być zajęty jeszcze przez kilka godzin.

Jason kiwnął głową. Bardziej interesowało go wykreślenie krzywych. Zrobienie

wszystkich wykresów zajęło jakieś piętnaście minut. Rozdzielił poszczególne kartki

background image

i poskładał je.

– Wszystkie wyglądają tak samo – zauważyła kobieta, pochylając się nad jego

ramieniem.

– Mniej więcej – przyznał Jason. – Nawet Petersona. To nie wyklucza jego

udziału, ale także nam nie pomaga. – Jason popatrzył na komputer, próbując
wymyśleć jakieś inne dane, które mogłyby być użyteczne. Nic więcej nie
przychodziło mu do głowy.

– Cóż, jak na razie to koniec genialnych pomysłów. Od tego momentu musi się

tym zająć policja.

– Zatem jedźmy – przynagliła Shirley. – Wyglądasz na wyczerpanego.
– I jestem – przyznał Jason. Podniesienie się z krzesła było dla niego poważnym

wysiłkiem.

– Czy to są wykresy, które zrobiłeś wcześniej? – zapytała kobieta, wskazując stos

wydruków leżący przy terminalu.

Jason skinął głową.
– Może je weźmiemy? Chciałabym, żebyś mi je objaśnił.
Jason włożył papiery do dużej koperty.
– Zostawiłam w biurze Currana mój numer telefonu – rzekła Shirley. – Myślę, że

to najlepsze miejsce, żeby zaczekać. Miałeś okazję coś zjeść?

– Jakiś wstrętny posiłek w samolocie, ale wydaje mi się, że to było wieki temu.
– Zostało mi trochę kurczaka na zimno.
– Wspaniale.
Kiedy szli do samochodu, Jason spytał Shirley, czy nie miałaby nic przeciwko

temu, żeby prowadzić, a on mógłby się odprężyć i trochę pomyśleć.

– Z przyjemnością – zgodziła się, biorąc kluczyki.
Jason usiadł po stronie pasażera i rzucił kopertę na tylne siedzenie. Zapiął pasy,

odchylił się na oparcie i zamknął oczy. Rozmyślał nad sposobami, w jakie czynnik
uwalniający hormon wzrostu mógł zostać podany pacjentom. Ponieważ nie można go
było zaaplikować doustnie, zastanawiał się, jak zbrodniarz mógłby wstrzyknąć go
pacjentom podczas badań okresowych. Pobierano krew do testów laboratoryjnych, ale
używane do tego celu próżniowe probówki nie dawały możliwości podania żadnej
substancji. Z pacjentami hospitalizowanymi sprawa miała się zupełnie inaczej –
zawsze dostawali jakieś zastrzyki i wlewy dożylne.

Nie doszedł do żadnego prawdopodobnego wniosku, a tymczasem Shirley

podjechała pod dom. Wysiadając z samochodu Jason zatoczył się i omal nie upadł.
Krótki odpoczynek nasilił tylko jego zmęczenie. Sięgnął na tylne siedzenie po
kopertę.

– Poczuj się jak w domu – powiedziała Shirley, wprowadzając go do salonu.

background image

– Najpierw upewnijmy się, czy Curran nie telefonował.
– Za chwilę sprawdzę u operatora. Może weźmiesz sobie coś do picia, a ja

tymczasem zakrzątnę się wokół tego kurczaka.

Zbyt zmęczony, żeby się spierać, Jason podszedł do barku, przygotował sobie

dewara z lodem, a potem upadł na kanapę. Czekając na Shirley, zaczął ponownie
rozmyślać nad drogami podania czynnika uwalniającego. Nie było zbyt wielu
możliwości. Gdyby nie został wstrzyknięty, musiano by go zaaplikować w czopku
doodbytniczym albo przez jakiś inny bezpośredni kontakt z błoną śluzową.
Większość pacjentów, którzy przechodzili pełny zestaw badań okresowych, miała
wykonywany wlew doodbytniczy z barytu. Jason zastanawiał się, czy tu właśnie
leżało rozwiązanie.

Zaczął popijać swoją szkocką, kiedy wkroczyła Shirley z kurczakiem i sałatką.
– Mogę zrobić ci drinka? – zaofiarował się Jason. Shirley postawiła tacę na

stoliku do kawy.

– Czemu nie? – Potem dodała jeszcze: – Nie wstawaj. Ja to zrobię.
Jason przyglądał się jej, jak dodawała do swojej wódki odrobinę wermutu i to

właśnie przywiodło mu na myśl krople do oczu. Wszyscy pacjenci, poddawani
badaniom profilaktycznym, przechodzili pełną kontrolę oczu, włącznie z podaniem
kropli rozszerzających źrenice. Gdyby ktoś chciał dostarczyć do organizmu czynnik
aktywujący gen śmierci, przez spojówki oczu wchłonąłby się on doskonale. Co
więcej, substancja ta mogła być potajemnie wprowadzona do rutynowego leczenia
okulistycznego, a śmiercionośne krople byłyby podawane przez nieświadome
pielęgniarki i lekarzy.

Jason poczuł pulsujący ból głowy. Znalezienie możliwego do przyjęcia

wyjaśnienia kwestii, która mogła być kluczem do całej sprawy, nagle przydało
realności koncepcji masowego morderstwa. Shirley odwróciła się od baru, kolistymi
ruchami szklaneczki mieszając alkohol. Jason postanowił oszczędzić jej najnowszych
rewelacji.

– Żadnej wiadomości od Currana? – spytał zamiast tego.
– Jeszcze nie – odpowiedziała gospodyni, dziwnie na niego spoglądając. Przez

chwilę zastanawiał się, czy umie czytać w myślach.

– Mam pytanie – zaczęła z wahaniem. – Czy ten przypuszczalny czynnik

uwalniający hormon śmierci nie jest składnikiem naturalnego procesu?

– Tak – przytaknął Jason. – Właśnie dlatego patologia nie okazała się bardzo

pomocna. Wszystkie ofiary, także Hayes, zmarły z przyczyn zwanych naturalnymi.
Czynnik uwalniający tylko uaktywnił w pełni geny, normalnie włączane w okresie
dojrzewania płciowego.

– Chcesz powiedzieć, że zaczynamy się starzeć w momencie dojrzewania? –

background image

w głosie Shirley brzmiało niedowierzanie.

– Takie są współczesne teorie. Ale oczywiście odbywa się to stopniowo,

nabierając szybkości dopiero w późniejszym okresie życia, kiedy poziom hormonów
płciowych i wzrostu spada. Czynnik uwalniający najwyraźniej włączył całkowicie
gen hormonu śmierci, a u dorosłych bez wysokiego miana hormonu wzrostu, który
mógłby przeciwdziałać, spowodowało to gwałtowne starzenie się, jak u łososi.
Przypuszczam, że trwa to trzy tygodnie. Narządem krytycznym wydaje się tu być
układ krążenia. Najwyraźniej on poddaje się pierwszy i powoduje zgon. Ale mógłby
to być równie dobrze inny układ.

– Ale starzenie się jest procesem naturalnym – powtórzyła Shirley.
– Starzenie się jest częścią życia – przyznał jej rację Jason. – Ewolucyjnie jest

ono równie ważne, jak wzrost. Tak, to jest proces naturalny. – Jason roześmiał się
głucho. – Hayes z pewnością miał rację, kiedy opisywał swoje odkrycie jako
ironiczne. Przy całym wysiłku, jaki włożono w spowolnienie starzenia się, jego praca
nad wzrostem zaowocowała przyspieszeniem tego procesu.

– Jeśli starzenie się i śmierć mają jakąś wartość ewolucyjną – obstawała przy

swoim Shirley – to być może mają też jakąś wartość społeczną.

Jason patrzył na nią z wzrastającym uczuciem niepokoju. Żałował, że jest taki

zmęczony. Jego mózg wysyłał sygnały alarmowe, ale on czuł się zbyt wyczerpany,
żeby je rozszyfrować. Biorąc milczenie za dobrą monetę, kontynuowała:

– Pozwól, że spojrzę na to z innej strony. Medycyna jako całość staje przed

zadaniem zapewnienia fachowej opieki możliwie niskim kosztem. Jednak w związku
z wydłużeniem się życia ludzkiego szpitale zapełnione są starszymi ludźmi, których
utrzymuje się przy życiu za olbrzymią cenę, wyczerpując nie tylko źródła
ekonomiczne, lecz również energię personelu medycznego. GHP, na przykład, radził
sobie bardzo dobrze na samym początku, ponieważ ogromna większość
podopiecznych była młoda i zdrowa. Teraz, dwadzieścia lat później, zestarzeli się
i wymagają o wiele większej opieki zdrowotnej. Gdyby starzenie się uległo
przyspieszeniu w pewnych okolicznościach, mogłoby to być najlepsze zarówno dla
szpitali, jak i dla pacjentów. Istotny jest fakt – podkreśliła Shirley – że starzy
i niedołężni powinni się szybko zestarzeć, żeby uniknąć cierpienia i oszczędzić
przeciążania nas kosztowną opieką medyczną.

Gdy odrętwiały mózg Jasona zaczął pojmować rozumowanie Shirley, lekarza

sparaliżowało przerażenie. Chciał krzyczeć, że to, co Shirley zakłada, jest
zalegalizowanym morderstwem, ale siedział bez słowa na skraju sofy, jak ptak
w obliczu jadowitego węża, zmrożony strachem.

– Jason, czy masz pojęcie, ile kosztuje utrzymanie człowieka przy życiu podczas

jego ostatnich miesięcy, spędzanych w szpitalu? Gdyby medycyna nie wydawała tyle

background image

na umierających, mogłaby zrobić o wiele więcej, żeby pomóc żywym. Gdyby GHP
nie było zatłoczone pacjentami w średnim wieku, skazanymi na chorobę przez ich
własny niezdrowy styl życia, pomyśl – co moglibyśmy zrobić dla młodych. A czy
ludzie, którzy nie dbają o siebie, jak nałogowi palacze lub alkoholicy, albo osoby
używające narkotyków, nie skracają własnego życia? Czy to tak źle – przyspieszyć
ich śmierć, aby nie byli ciężarem dla reszty społeczeństwa?

Jason w końcu otworzył usta, żeby zaprotestować, ale nie mógł znaleźć słów,

żeby obalić tę teorię. Wszystko, co mógł zrobić, to potrząsnąć głową
w niedowierzaniu.

– Nie wierzę, że nie akceptujesz faktu, iż medycyna nie wytrzyma dłużej pod

miażdżącym ciężarem przewlekłych problemów zdrowotnych u fizycznie
niedołężnych pacjentów – tych samych ludzi, którzy spędzili trzydzieści czy
czterdzieści lat, bezczeszcząc ciała, którymi obdarzył ich Bóg.

– Nie tobie ani mnie decydować o tym – krzyknął w końcu Jason.
– Nawet jeśli starzenie się zostaje przyspieszone przez jakąś naturalną

substancję?

– To morderstwo! – Jason zerwał się na nogi. Shirley podniosła się także, szybko

podchodząc do podwójnych drzwi, wiodących do jadalni.

– Proszę wejść, panie Diaz – powiedziała, otwierając je. – Zrobiłam, co mogłam.
Jason poczuł suchość w ustach, kiedy odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz

z mężczyzną, którego widział ostatnio w Zajeździe pod Łososiem. Ciemną przystojną
twarz Juana ożywiało oczekiwanie. Trzymał mały niemiecki pistolet automatyczny
z nałożonym tłumikiem wielkości cygara.

Jason cofał się niezdarnie, aż plecami uderzył o przeciwległą ścianę. Jego oczy

wędrowały z broni na zaskakująco przystojną twarz zabójcy, a potem na Shirley,
która patrzyła na niego tak spokojnie, jakby znajdowała się na spotkaniu zarządu.

– Tym razem nie ma obrusa – powiedział Diaz, szczerząc w uśmiechu swoje

doskonałe, jak u gwiazdora filmowego, zęby.

Zbliżył się do Jasona, aż wylot pistoletu znalazł się w odległości piętnastu

centymetrów od głowy ofiary. – Do widzenia – rzekł, przyjacielsko kiwając głową.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

– Panie Diaz – odezwała się Shirley.
– Tak – odpowiedział Juan, nie odrywając wzroku od Jasona.
– Proszę nie strzelać do niego, dopóki pana do tego nie zmusi. Lepiej będzie

pozbyć się go tak samo, jak pana Hayesa. Przyniosę panu jutro materiał z kliniki.

Jason wypuścił powietrze. Nie uświadamiał sobie, że wstrzymywał oddech.
Uśmiech zniknął z twarzy Juana. Nozdrza mu się rozdęły; był rozczarowany i zły.
– Myślę, że byłoby dużo bezpieczniej, gdybym zabił go już teraz, panno

Montgomery.

– Nie dbam o to, co myślisz – to ja ci płacę. Teraz zabierzemy go do piwnicy.

I bez głupstw – wiem, co robię.

Juan przysunął pistolet tak, że zimny metal dotknął skroni Jasona. Lekarz

wiedział, że zbir ma nadzieję na najsłabszy chociaż pretekst, żeby strzelić; pozostał
doskonale nieruchomy, skamieniały ze strachu.

– Dalej! – krzyknęła Shirley z wejściowego hallu.
– Ruszaj! – rozkazał Juan, cofając broń od głowy Jasona.
Lekarz ruszył sztywno, z rękami przyciśniętymi do boków. Juan szedł za nim, co

pewien czas pistoletem trącając więźnia w plecy.

Shirley otworzyła drzwi pod schodami, znajdujące się na wprost głównego

wejścia. Jason zobaczył stopnie prowadzące do sutereny.

Zbliżając się więzień próbował pochwycić spojrzenie Shirley, jednak kobieta

odwróciła się. Przeszedł przez drzwi, a Juan tuż za nim.

– Lekarze zdumiewają mnie – rzekła Shirley, zapalając światło w piwnicy

i zamykając za sobą drzwi. – Myślą, że medycyna jest po prostu sprawą pomagania
chorym. Prawda jest taka, że dopóki nie zrobi się czegoś z przewlekle chorymi, nie
będzie pieniędzy ani ludzi, żeby pomóc tym, którzy naprawdę mogą wyzdrowieć.

Patrząc na jej spokojną, ładną twarz i doskonały strój, Jason nie mógł uwierzyć,

że to ta sama kobieta, którą zawsze podziwiał.

Przerwała na moment, żeby wskazać Juanowi masywne dębowe drzwi na końcu

korytarza. Przecisnąwszy się obok mężczyzn, otworzyła je i zapaliła światło,
zalewając blaskiem duże, kwadratowe pomieszczenie. Jason został wepchnięty do
środka, gdzie ujrzał otwarte drzwi z lewej strony, warsztat i jeszcze jedne ciężkie
drzwi po prawej. Światło zgasło, drzwi zatrzasnęły się i otoczyła go nieprzenikniona
ciemność.

Przez kilka minut stał spokojnie, unieruchomiony szokiem i brakiem światła.

Dobiegały go ciche dźwięki: wody płynącej w rurach, włączonego systemu
ogrzewczego i kroków nad jego głową. Ciemność była całkowita; nie mógł nawet

background image

powiedzieć, czy ma oczy zamknięte, czy otwarte.

Gdy w końcu był w stanie się ruszyć, cofnął się do drzwi, którymi wszedł. Złapał

za gałkę i spróbował ją przekręcić. Pociągnął drzwi. Z pewnością były dobrze
zabezpieczone. Przesuwając rękami po futrynie, macał w poszukiwaniu zawiasów,
poddał się jednak, gdy uświadomił sobie, że drzwi otwierają się do hallu.

Porzucając drzwi Jason zaczął małymi kroczkami posuwać się wzdłuż ściany,

ostrożnie przesuwając po niej rękami. Doszedł do rogu i skręcił pod kątem
dziewięćdziesięciu stopni. Kontynuował swój marsz, kroczek po kroczku, aż
wymacał otwarte drzwi. Ostrożnie wyciągając rękę przed siebie szukał ściennego
wyłącznika. Znalazł go po lewej stronie, na wysokości piersi. Wcisnął wyłącznik. Nic
się nie zdarzyło.

Wkroczył do bocznego pomieszczenia i zaczął obmacywać ściany, próbując

zorientować się co do jego rozmiarów. Natrafił palcami na jakiś metalowy przedmiot,
umieszczony na ścianie, którego przednią powierzchnię stanowiło szkło. Macając na
wysokości pasa wyczuł umywalkę. Dalej na prawo była toaleta. Pomieszczenie miało
szerokość zaledwie półtora, a długość dwóch metrów.

Wróciwszy do głównej części Jason kontynuował swój powolny obchód ścian.

Tuż obok łazienki natknął się na drugie małe pomieszczenie z zamkniętymi drzwiami.
Gdy je otworzył, nos powiedział mu natychmiast, że jest to cedrowa szafa. W środku
znajdowało się kilka toreb na ubrania, wypełnionych odzieżą.

Jason dotarł do następnego rogu dużej piwnicy i znowu skręcił.
Przeszedłszy około tuzina małych kroczków, delikatnie uderzył o warsztat, który

miał szerokość mniej więcej metra. Obszedł jego róg, pomacał pod blatem i znalazł
tam szafki. Warsztat, jak oceniał, miał jakieś pięć metrów długości. Okrążywszy go,
wrócił do ściany, gdzie natknął się na półki z czymś, co przypominało puszki farby.
Za regałem znajdował się następny róg.

Na środku czwartej ściany Jason natrafił na drugie masywne drzwi, zamknięte

i zaryglowane. Czuł pod palcami zamek, ale potrzebny był klucz. Nie było zawiasów.
Kontynuując swoją wędrówkę, dotarł do czwartego narożnika. Po kilku minutach
wrócił do wejścia.

Opadł na kolana i zbadał podłogę. Była wylana betonem. Podniósłszy się,

próbował wymyśleć, co jeszcze mógłby zrobić. Nie przychodził mu do głowy żaden
dobry pomysł. Nagle poczuł obezwładniający, śmiertelny strach, jakby się dusił.
Nigdy nie cierpiał na klaustrofobię, teraz jednak dopadła go ona z miażdżącą siłą.

– NA POMOC! – krzyknął tylko po to, żeby usłyszeć echo swojego głosu. Tracąc

kontrolę nad sobą po omacku dotarł do drzwi i zaczął jak szalony walić w nie
pięściami. – PROSZĘ! – krzyczał.

Bił pięściami, dopóki nie uświadomił sobie bólu rąk. Raptownie przerwał,

background image

krzywiąc się z bólu i przycisnął posiniaczone dłonie do piersi. Pochylając się
w przód, oparł czoło o drzwi. Popłynęły łzy.

Jason nie pamiętał, żeby płakał od czasów, gdy był dzieckiem. Nawet po śmierci

Danielle. Wszystkie te lata, przez które zaprzeczał istnieniu takich emocji, wypłynęły
teraz, gdy kulił się w ciemnościach w piwnicy Shirley. Zupełnie utracił samokontrolę
i powoli opadł na podłogę, gdzie, łykając łzy, zwinął się pod drzwiami, jak uwięziony
pies.

Gwałtowność własnych uczuć zaskoczyła go. Po dziesięciu minutach łkania

zaczął odzyskiwać panowanie nad sobą. Był zawstydzony przed samym sobą, zawsze
bowiem wierzył, że ma więcej opanowania. W końcu usiadł, opierając się plecami
o drzwi. W ciemnościach ocierał łzy z wilgotnych policzków.

Przestał poddawać się rozpaczy i zaczął rozmyślać o pomieszczeniu, w którym

się znalazł. Próbował wyobrazić sobie jego wymiary i lokalizację przedmiotów, na
które natknął się w czasie swojej wyprawy badawczej. Zastanawiał się, czy nie było
tu innych wyłączników światła. Wstał i powoli wrócił do drugich, zamkniętych na
klucz drzwi po prawej stronie. Obmacał ściany po obu ich stronach, ale nie znalazł
żadnego przełącznika.

Ruszył szybko w poprzek pomieszczenia i wrócił do łazienki. Kilkakrotnie

spróbował włączyć światło. Potem obmacał instalację w nadziei, że będzie mógł
wymienić żarówkę, zakładając, że znajdzie lampę na suficie w głównym pokoju. Nie
było jednak żadnej instalacji, ani wbudowanej w szafkę, ani na suficie. Zniechęcony,
wrócił do dużego pomieszczenia.

– Auu!– krzyknął, kiedy wpadł na coś, rozbijając sobie nos o metalową

powierzchnię, średnicy piętnastu centymetrów. Natychmiast tracąc równowagę
poczuł, jak momentalnie zaczyna mu puchnąć nos. Kości grzbietu nosa były
przesunięte: zostały złamane. Jeszcze raz, wbrew woli, łzy napłynęły mu do oczu,
tym razem jednak był to odruch, a nie wynik emocji. Kiedy doszedł do siebie na tyle,
by ruszyć dalej, stwierdził, że stracił orientację. Wracając do malutkich kroczków,
poruszał się naprzód, aż dotarł do ściany. Tylko w ten sposób mógł odnaleźć warsztat.

Schyliwszy się, zaczął otwierać szafki i ostrożnie badać rękami ich wnętrza.

Każda miała ponad metr szerokości i zawierała pojedynczą, ruchomą półkę. Znalazł
więcej puszek, lecz żadnych narzędzi. Wyprostował się i przeszukał ścianę powyżej
blatu warsztatu. Z prawej strony było tam kilka wąskich półek z małymi słoikami
i pudełkami. Ponownie zaczął obmacywać ścianę, mając nadzieję, że natrafi na
tablicę z narzędziami. Interesowały go śrubokręty, młotki lub dłuta. Zamiast tego jego
ręka natrafiła na szklaną bańkę, sterczącą tuż przed nim. Zaciekawiony poszukał
dookoła, stwierdzając, że szklana kula przytwierdzona jest do metalowego pudełka,
do którego wchodziły przewody. Jason uświadomił sobie, że jest to licznik

background image

elektryczny.

Przesuwając się do lewego końca regału ponownie wrócił do ściany. Znalazł

jeszcze jeden regał, zawierający plastikowe i ceramiczne doniczki, ale znowu
żadnych narzędzi.

Zniechęcony, zastanowił się, co jeszcze mógłby zrobić. Wpadł na pomysł

znalezienia czegoś, na czym mógłby stanąć, żeby zbadać ściany tuż pod sufitem, na
wypadek, gdyby znajdowało się tam zaciemnione okno. Potem wrócił myślami do
licznika. Wspiąwszy się na warsztat odnalazł urządzenie i prześledził przebieg drutów
do drugiego, prostokątnego metalowego pudełka. Macając jego powierzchnię, trafił
na metalowe kółko. Lekkim szarpnięciem otworzył szafkę.

Wewnątrz znajdowała się tablica rozdzielcza domu. Powoli sięgnął ręką do

środka, mając nadzieję, że nie dotknie nieosłoniętych przewodów. Jego palce
natrafiły jednak na rząd bezpieczników.

Następne pięć minut zajęło Jasonowi rozmyślanie, jak wykorzystać nowe

odkrycie. Zszedł ze stołu, otworzył drzwi szafek, znajdujących się pod blatem
i usunął ich zawartość, ustawiając puszki po obu stronach warsztatu. Potem wyjął
półkę, która szczęśliwie nie była przytwierdzona i wcisnął się do środka. Miał
mnóstwo miejsca.

Wyszedł, z powrotem wdrapał się na warsztat i jeden po drugim wyłączył

wszystkie bezpieczniki. Potem zamknął obudowę tablicy rozdzielczej, wczołgał się
do pustej szafki, zamknął za sobą drzwi i pomodlił się. Jeśli poszli już spać, brak
prądu nikogo nie zaniepokoi.

Po czasie, który Jason oceniał na około pięć minut, usłyszał, jak otwierają się

drzwi. Dotarły do niego głosy, a przez szczelinę w drzwiach szafki zobaczył linię
migającego światła. Rozległ się zgrzyt klucza, przekręcanego w wejściowych
drzwiach, które następnie otworzyły się. Z okiem przyciśniętym do szpary widział
wyraźnie dwie postaci. Jedna niosła latarkę, której światłem powoli omiotła
pomieszczenie.

– On się schował – rzekł Juan.
– Nie musisz mi tego mówić – z irytacją odpowiedziała Shirley.
– Gdzie jest pani skrzynka z bezpiecznikami? – spytał mężczyzna. Światło

przesunęło się na warsztat.

– Proszę tu zostać – poradził Juan. Ruszył przez pokój, stając między Jasonem

i światłem, które musiało padać z latarki trzymanej przez Shirley. Jason spodziewał
się, że Juan ma ręce zajęte pistoletem.

Jason oparł się o tylną ścianę szafki i podniósł stopy. Kiedy tylko usłyszał trzask

przełączników, kopnął drzwi szafki całą siłą, na jaką mogły się zdobyć jego nogi
biegacza. Uderzające drzwi kompletnie zaskoczyły Juana, trafiając go w krocze.

background image

Jęknął z bólu i zatoczył się do tyłu, na szafę.

Jason nie tracił czasu. Wygramolił się na zewnątrz i pędem puścił się przez pokój,

dopadając drzwi zanim Shirley miała okazję je zamknąć. Uderzył w nie całym
ciężarem i wpadł prosto na kobietę, przewracając się wraz z nią na podłogę.
Krzyknęła, kiedy jej głowa uderzyła o beton. Wypuściła z ręki latarkę.

Zebrawszy się, Jason popędził korytarzem w kierunku schodów, wdzięczny

losowi, że ta część domu jest już oświetlona. Schwycił poręcz i przy jej pomocy odbił
się, przeskakując pierwsze stopnie. Wtedy usłyszał głuchy stuk. Jednocześnie poczuł
ból w udzie i prawa noga załamała się pod nim. Prostując się, przeskoczył na jednej
nodze resztę schodków. Był już prawie w hallu, nie mógł się poddać.

Ciągnąc za sobą prawą nogę, dokuśtykał do frontowych drzwi. Za sobą usłyszał,

jak ktoś zaczyna wbiegać po schodach.

Zasuwa otworzyła się i Jason wydostał się w zimną, listopadową noc. Wiedział,

że został postrzelony. Czuł, jak krew spływa z rany po nodze do buta.

Dotarł zaledwie do środka podjazdu, kiedy Juan dopadł go i kolbą pistoletu obalił

na bruk. Jason opadł na kolana, podpierając się dłońmi. Nim zdołał się podnieść, Juan
kopnął go w plecy. Jeszcze raz pistolet został skierowany prosto w głowę Jasona.

Nagle obu mężczyzn zalało jaskrawe światło. Trzymając lekarza na muszce Juan

próbował ręką osłonić oczy przed światłem dwóch reflektorów. Chwilę później
usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi samochodu, po czym nastąpił złowieszczy odgłos
odwodzonych kurków dubeltówek. Juan cofnął się kilka kroków, jak zwierzę
przyparte do ściany.

– Nie ruszaj się, Diaz – rozkazał nieznany Jasonowi głos.
Brzmiał w nim wyraźny akcent południowego Bostonu. – Nie rób żadnych

głupstw. Nie chcemy kłopotów z tobą ani z tymi z Miami. Chcemy tylko, żebyś
grzecznie i spokojnie wrócił do samochodu i odjechał. Możesz to zrobić?

Juan skinął głową. Lewą ręką nadal na próżno próbował osłonić oczy przed

światłem.

– W takim razie ruszaj! – padła komenda.
Zrobiwszy dwa czy trzy niepewne kroki do tyłu, Kubańczyk odwrócił się i uciekł

do samochodu. Uruchomił silnik i odjechał z podjazdu.

Jason przekręcił się na brzuch. Kiedy tylko Juan odjechał, w krąg światła wbiegła

Carol Donner i uklękła obok leżącego.

– Mój Boże, jesteś ranny! – Na udzie Jasona utworzyła się ogromna plama krwi.
– Tak myślę – odparł niepewnie mężczyzna. Wydarzyło się zbyt wiele i zbyt

szybko. – Ale to nie boli za bardzo – dodał.

Kolejna postać wyszła z oślepiającego światła; był to Bruno, wymachujący

winchesterem.

background image

– Och, nie! – jęknął Jason, próbując usiąść.
– Nie denerwuj się – uspokoiła go Carol. – On teraz już wie, że jesteś

przyjacielem.

W tym momencie na frontowym ganku pojawiła się Shirley. Ubranie miała

w nieładzie, a włosy nastroszyły się jak u punka. Przez chwilę mierzyła wzrokiem
całą scenę. Potem cofnęła się, zatrzaskując drzwi. Usłyszeli zgrzyt zamykanych
zamków.

– Musimy zabrać go do szpitala – powiedziała Carol, wskazując Jasona.
Pojawił się drugi kulturysta. Delikatnie podnieśli Jasona.
– Nie mogę w to uwierzyć – odezwał się ranny.
Został wyniesiony z kręgu oślepiającego blasku. Pojazd okazał się być białym

lincolnem z anteną telewizyjną w kształcie litery V na pokrywie bagażnika. Dwóch
osiłków ułożyło Jasona na tylnym siedzeniu, gdzie czekał mężczyzna w czarnych
okularach, o sczesanych do tyłu ciemnych włosach, z niezapalonym cygarem
w ustach. Był to Artur Koehler, szef Carol. Dziewczyna wskoczyła za Jasonem
i przedstawiła go Arturowi. Dwaj ochroniarze usiedli na przednich siedzeniach
i jeden z nich ruszył.

– Cieszę się, widząc was oboje – powiedział Jason. – Ale co, na Boga, was tu

przyniosło? – skrzywił się, kiedy samochód zarzucił, wyjeżdżając z podjazdu.

– Twój głos – wyjaśniła Carol. – Kiedy dzwoniłeś ostatnim razem, wiedziałam,

że znowu jesteś w kłopotach.

– Ale skąd wiedziałaś, że jestem tutaj, w Brooklinie?
– Bruno jechał za tobą – rzekła dziewczyna. – Po twoim telefonie zadzwoniłam

do mojego kochanego szefa. – Carol poklepała Artura po nodze.

– Skończ z tym! – zaprotestował tamten. To jego głos wystraszył Juana Diaza.
– Spytałam Artura, czy mógłby cię chronić, a on zgodził się pod jednym

warunkiem. Mam tańczyć co najmniej przez następne dwa miesiące, albo dopóki nie
znajdzie kogoś w zamian.

– Tak, ale ona wytargowała to do jednego miesiąca – poskarżył się mężczyzna.
– Jestem bardzo wdzięczny – rzekł Jason. – Naprawdę możesz przestać tańczyć,

Carol?

– Z niej jest cholerny dzieciuch – stwierdził Artur.
– Jestem zdumiony – powiedział Jason. – Nie myślałem, że dziewczęta takie jak

ty mogą przestać, kiedy tylko zechcą.

– O czym ty mówisz? – w głosie Carol brzmiało oburzenie.
– Powiem ci, co on ma na myśli – roześmiał się jej szef, wyciągając rękę

i odwzajemniając się Carol klepnięciem w udo. – Myśli, że jesteś panienką lekkich
obyczajów. – Artura ogarnął paroksyzm śmiechu, który przeszedł w kaszel. Carol

background image

musiała kilkakrotnie uderzyć go w plecy, zanim doszedł do siebie. – Obijano mnie tak
pięściami częściej, kiedy to paliłem – powiedział, podnosząc cygaro. Potem
w półmroku samochodu spojrzał na Jasona. – Myślisz, że pozwoliłbym jej jechać do
Seattle, gdyby była prostytutką? Człowieku, bądź rozsądny.

– Przepraszam – odparł Jason. – Po prostu myślałem...
– Myślałeś, że ponieważ tańczę w klubie, jestem dziwką – rzekła Carol z nieco

mniejszym oburzeniem. – Cóż, przypuszczam, że to nie całkiem w porządku. Kilka
z dziewcząt się tym zajmuje. Większość jednak nie. Dla mnie była to wielka okazja.
Donner, to nie jest moje prawdziwe nazwisko. Brzmi ono Kikonen. Jestem Finką,
a my mamy bardziej zdrowe podejście do nagości, niż wy, Amerykanie.

– Ona jest córką siostry mojej żony – uzupełnił Artur. – Dlatego dałem jej pracę.
– Wy dwoje jesteście krewnymi? – zapytał zdumiony Jason.
– Nie lubimy się do tego przyznawać – Artur znów zaniósł się śmiechem.
– Daj spokój – przerwała mu dziewczyna.
Mężczyzna jednak ciągnął dalej.
– Nie podoba nam się, że ktoś z naszych ludzi jest w Harvardzie. To psuje nasz

image.

– Ty studiujesz na uniwersytecie? – spytał Jason, odwracając się do Carol.
– Robię tam doktorat. Tańczenie pokrywa moje czesne.
– Przypuszczam, że powinienem wiedzieć, że Alvin nigdy nie związałby się ze

zwykłą dziewczyną tańczącą topless – przyznał Jason. – W każdym razie jestem
wdzięczny wam obojgu. Bóg wie, co stałoby się, gdybyście nie przybyli. Wiem, że
policja zajmie się Shirley Montgomery, ale wolałbym, żebyście nie pozwolili Juanowi
uciec.

– Nie przejmuj się – Artur machnął cygarem. – Carol opowiedziała mi, co stałe

się w Seattle. Nie będzie długo cieszył się wolnością. Ale nie chcę kłopotów z moimi
ludźmi z Miami. Pozbędziemy się Juana naszymi kanałami albo dam ci wystarczająco
dużo informacji dla policji w Miami, żeby mogli go zamknąć. Będą mieli dość
materiału przeciw niemu, żeby go zatrzymać. Wierz mi.

Jason spojrzał na Carol.
– Nie wiem, jak mogę wam to wynagrodzić.
– Mam kilka pomysłów – odparła dźwięcznie.
Artur miał następny atak śmiechu. Kiedy w końcu się opanował, Bruno opuścił

szybę, oddzielającą kierowcę.

– Hej, zboczeńcu – zachichotał. – Gdzie chcesz, żebyśmy cię zawieźli? Do izby

przyjęć GHP?

– Do diabła, nie – zaprotestował Jason. – Na jakiś czas mam dość ubezpieczeń

zdrowotnych. Zabierzcie mnie do Massachusetts General Hospital.

background image
background image

EPILOG

Jason nigdy nie lubił chorować, teraz jednak uwielbiał swoją sytuację. Został

w szpitalu przez trzy dni po zabiegu chirurgicznym na przestrzelonej nodze. Ból
znacznie osłabi, a pielęgniarki w Mass General były wyjątkowo fachowe
i uprzedzająco grzeczne. Niektóre z nich pamiętały jeszcze Jasona z czasów jego
stażu.

Najlepszą stroną pobytu w szpitalu było to, że Carol spędzała z nim większą

część dnia, czytając głośno, racząc go zabawnymi opowieściami lub po prostu siedząc
obok niego w milczeniu.

– Myślę, że kiedy już całkiem wyzdrowiejesz – oświadczyła drugiego dnia,

układając kwiaty przysłane przez Klaudię i Sally – wrócimy do Zajazdu pod
Łososiem.

– Po co, na Boga? – zdziwił się Jason. Po doświadczeniach, jakie przeszli, nie

wyobrażał sobie, żeby ktoś mógł pragnąć ponownie odwiedzić to miejsce.

– Chciałabym jeszcze raz spróbować Diabelskiej Rynny – wesoło poinformowała

go Carol. – Ale tym razem za dnia.

– Żartujesz!
– Naprawdę. Idę o zakład, że w blasku słońca to bułka z masłem.
Na dźwięk cichego kaszlu odwrócili się w stronę drzwi. Niedbale ubrane cielsko

detektywa Currana wydawało się wyjątkowo nie na miejscu w szpitalu. Ogromne ręce
ściskały nieprzemakalny kapelusz, który wyglądał tak, jakby przyjechała go
ciężarówka.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – odezwał się z nietypową dla niego

uprzejmością.

Jason domyślał się, że Curran w szpitalnym otoczeniu czuje się onieśmielony,

podobnie jak Jason na komisariacie policji.

– Wcale nie – zapewnił chory, podciągając się do pozycji siedzącej.
Carol przysunęła krzesło spod ściany i ustawiła je obok łóżka.
Curran usiadł, nadal mnąc w dłoniach kapelusz.
– Jak z pana nogą? – zagadnął.
– Świetnie – odparł Jason. – Uszkodzone zostały głównie mięśnie. To nie będzie

żaden problem.

– Cieszy mnie to.
– Cukierka? – zaproponowała Carol, podsuwając pudełko czekoladek od

sekretarek z GHP.

Curran przyjrzał im się starannie, wybrał wiśnię w czekoladzie i w całości wsunął

ją do ust. Przełknąwszy, rzekł:

background image

– Pomyślałem, że chciałby pan wiedzieć, jak się rozwija ta sprawa.
– Koniecznie – przytaknął Jason. Carol przeszła na drugą stronę łóżka

i przysiadła na brzeżku.

– Przede wszystkim Juana aresztowano w Miami. Teraz ze strachu robi w portki.

Pan wie lepiej, jak to się fachowo nazywa. Ten facet jest jednym z prezentów Castro
dla Ameryki. Wystąpimy o ekstradycję w związku z zabójstwem Brennquivist i Lund,
ale to będzie trudne. Zdaje się, że cztery czy pięć stanów, z Florydą włącznie,
poszukuje tego typa za podobne wyskoki.

– Nie mogę powiedzieć, żeby było mi go bardzo żal – przyznał się Jason.
– Ten facet to psychopata – zgodził się Curran.
– A co z GHP? – zainteresował się lekarz. – Byliście w stanie udowodnić, że

czynnik uwalniający hormon śmierci został wprowadzony do kropli do oczu,
używanych w gabinecie okulistycznym?

– Współpracujemy ścisłe z Drug Administration w tej sprawie – rzekł Curran. –

Okazuje się, że to cała historia.

– Jak uważacie, ile z tego zostanie podane do wiadomości publicznej?
– W tej chwili nie jesteśmy jeszcze pewni. Coś będzie musiało być ujawnione.

Hartford School została zamknięta, a rodzice tych dzieciaków nie są ślepi. Co więcej,
jak poinformowała nas Drug Administration, grupa rodzin wnosi przeciw GHP
żądania milionowych odszkodowań. Shirley i jej załoga są skończeni.

– Shirley... – powtórzył z zadumą Jason. – Wie pan, był taki czas, że gdybym nie

spotkał Carol, mógłbym się związać z tamtą panią.

Carol żartobliwie pogroziła mu pięścią.
– Przypuszczam, że jestem panu winien przeprosiny, doktorze – rzekł Curran. –

Z początku sądziłem, że jest pan po prostu cierniem w tyłku. Ale okazuje się pan
sprawcą zniszczenia najbardziej śmiercionośnego spisku, o jakim kiedykolwiek
słyszałem.

– To była głównie kwestia szczęścia – zbagatelizował sprawę Jason. – Gdybym

nie był z Hayesem tamtej nocy, kiedy umarł, my – lekarze – myślelibyśmy, że
walczymy z jakąś nową epidemią.

– Ten facet, Hayes, musiał być spryciarzem – stwierdził Curran.
– Geniuszem – uzupełniła Carol.
– Wiecie, co mnie najbardziej gryzie? – zapytał retorycznie Curran. – Hayes do

końca myślał, że pracuje nad odkryciem dla dobra ludzkości. Prawdopodobnie sądził,
że jest bohaterem, jak Salk. Nagroda Nobla i takie rzeczy. Zbawca świata. Nie jestem
naukowcem, ale wydaje mi się, że cała dziedzina badań Hayesa jest cholernie groźna.
Wiecie, co mam na myśli?

– Wiem dokładnie, co chce pan powiedzieć – zapewnił go Jason. – W naukach

background image

medycznych zawsze uważano, że wyniki badań będą ratować życie i zmniejszą
cierpienie. Teraz jednak nauka dysponuje możliwościami budzącymi lęk. Sprawy
mogą pójść w różnych kierunkach.

– Tak jak ja to rozumiem – powiedział detektyw – Hayes znalazł lek, który

powoduje, że ludzie starzeją się i umierają w ciągu kilku tygodni – a on nawet tego
nie szukał. To każe mi myśleć, że jajogłowi wymknęli się spod kontroli. Mam rację?

– Zgadzam się – przytaknął lekarz. – Może robimy się zbyt bystrzy, żeby to

mogło być dla nas dobre. To jak zjadanie wciąż od nowa zakazanego owocu.

– Tak, i zostaniemy wykopani z raju – dodał Curran. – A czy przypadkiem Wuj

Sam nie ma swoich psów łańcuchowych do nadzorowania facetów takich jak Hayes?

– Mają nie najlepszy wgląd w ten rodzaj spraw – wyjaśnił Jason. – Zbyt wiele

sprzeczności interesów. Poza tym, zarówno lekarze, jak i laicy łatwo wierzą, że
wszystkie badania medyczne są z założenia dobre.

– Cudownie – żachnął się policjant. – To przypomina samochód, pędzący po

autostradzie z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę – bez kierowcy.

– To chyba najlepsze porównanie, jakie kiedykolwiek słyszałem – stwierdził

Jason.

– No, cóż. – Detektyw wzruszył ramionami. – Przynajmniej możemy poradzić

sobie z GHP. Formalne oskarżenie wpłynie wkrótce. Oczywiście, cała ta zgraja
została zwolniona za kaucją. Jednak sprawa wyszła na światło dzienne i wszystkie te
grube ryby starają się wsadzić sobie wzajemnie nóż w plecy i ułożyć się z sądem.
Wydaje się, że nasz przyjaciel Hayes na początku odwiedził pewnego faceta,
nazwiskiem Ingelbrook.

– Ingelnook. To jeden z wiceprezesów GHP – Uściślił Jason. – Zdaje się, że

zajmuje się finansami.

– Chyba tak – przytaknął Curran. – Najwyraźniej Hayes poprosił go o kapitał

założycielski potrzebny do utworzenia jakiejś spółki.

– Wiem – przerwał Jason.
Detektyw rzucił mu ciężkie spojrzenie.
– Wie pan, teraz? A jak się pan właściwie o tym dowiedział, doktorze Howard?
– To nieistotne. Proszę mówić dalej.
– W każdym razie – ciągnął policjant – Hayes musiał powiedzieć Ingelnookowi,

że jest bliski wynalezienia czegoś w rodzaju eliksiru młodości.

– Tym właśnie byłyby przeciwciała przeciw czynnikowi uwalniającemu hormon

starzenia się – przyznał Jason.

– Chwileczkę – rzekł Curran. – Może w takim razie pan opowie tę historię.
– Przepraszam – powiedział lekarz. – W końcu wszystko to nabiera dla mnie

sensu. Proszę mówić.

background image

– Ingelnookowi hormon śmierci musiał się podobać bardziej, niż eliksir młodości

– kontynuował policjant. – Od jakiegoś czasu łamał sobie głowę, jak obniżyć koszty,
żeby GHP nadal był konkurencyjny. Jak do tej pory spisek obejmuje tylko sześcioro
ludzi, ale może ich być więcej. Są oni odpowiedzialni za wyeliminowanie wielu
pacjentów, którzy mogli – ich zdaniem – w przyszłości wymagać więcej, niż tylko
równego udziału w opiece medycznej. Miłe, co?

– Więc ich zabili – podsumowała z przerażeniem Carol.
– Cóż, powtarzali sobie, że to był naturalny proces – uzupełnił policjant.
– To też jakieś wyjaśnienie dla morderstwa – że wszyscy tak czy inaczej kiedyś

umrzemy – gorzko skomentował Jason. Jego wyobraźnię znowu zapełniły
prześladujące go ostatnio twarze zmarłych pacjentów.

– W każdym razie to już koniec GHP – zapewnił detektyw. – Poza sprawami

kryminalnymi lada chwila pojawią się oskarżenia o błędy w sztuce. GHP już teraz
podpada pod paragraf 11. Myślę więc, że będzie pan szukał sobie pracy.

– Na to wygląda. – Potem, spoglądając na Carol, Jason dodał: – Carol kończy

swoje studia z psychologii klinicznej. Myśleliśmy o otworzeniu wspólnego gabinetu.
Wydaje mi się, że chcę wrócić do prywatnej praktyki. Na jakiś czas koniec
z korporacjami.

– To brzmi nieźle – stwierdził Curran. – W takim razie będę mógł mieć w jednym

miejscu naprawione i serce, i głowę.

– Może pan być naszym pierwszym pacjentem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cook Robin Smiertelny strach
13 Cook Robin Smiertelny strach
Cook Robin Ĺšmiertelny strach
Robin Cook Śmiertelny strach
Cook Robin Oznaki zycia
12 Cook Robin Sfinks
Cook Robin Zabawa w boga
Cook Robin Rok interny
Cook Robin Zabawa w Boga 2
Cook Robin (1997) Toksyna
Cook Robin (1999) Uprowadzenie
Cook Robin Zabawa w Boga
Cook Robin (1997) Inwazja
Cook Robin (1995) Zaraza
Cook Robin Mózg
Cook Robin Laurie Montgomery Jack Stapleton 09 Interwencja
Cook Robin Stan Terminalny
Cook Robin Mozg

więcej podobnych podstron