Angelsen Trine Córka Morza 30 Na Dobre I Złe Dni

background image

TRINE ANGELSEN

NA DOBRE I ZŁE DNI

background image

Rozdział 1

Oniemiała ze zgrozy Elizabeth wpatrywała się w lensmana. Z trudem usiłowała

zrozumieć sens tego, co powiedział. Mówił o jakiejś katastrofie na morzu i o tym, że utonęło

ponad stu mężczyzn. Ale po co jej to mówił? Co to miało wspólnego z nią? Naturalnie, to

straszna tragedia, Jensa jednak nie było wśród tych, którzy zginęli. To niemożliwe. Już raz go

straciła. Potem Kristian zginął w Trolljordslaget. Jens nie mógł opuścić jej po raz drugi!

Ile bólu i cierpienia jest w stanie znieść człowiek? Słyszała o matkach, które

odprowadziły do grobu nawet pięcioro- sześcioro dzieci. Jak zdołały to przeżyć? Czy

kiedykolwiek potem doszły do siebie? Elizabeth słyszała, że lensman coś mówi, poczuła jego

wielką dłoń na swoim ramieniu i zdała sobie sprawę, że ktoś jeszcze stanął w drzwiach i też

słuchał. Ale skąd dochodził ów rozpaczliwy krzyk? Upłynęło kilka sekund, zanim się

zorientowała, że to ona krzyczy. Wtedy rzuciła się na lensmana, chwyciła go za poły płaszcza

i mocno nim potrząsnęła. Miała ochotę gryźć, drapać, bić, lecz czyjeś silne ręce ją

powstrzymały.

- Spokojnie, Elizabeth. Spokojnie.

Jego głos był głęboki i opanowany, ale nic to nie pomogło. Krzyk wyrywał się z jej

wnętrza niczym wycie, które rodziło się gdzieś w dole brzucha. Jej policzki stały się wilgotne

i poczuła słony smak w kącikach ust. Łzy!

- Tylko nie Jens! - szlochała. - Powiedz, że to nieprawda! Nie zniosę tego! Nie wolno

ci go zabierać, słyszysz?!

Przychodzisz tu raz za razem i opowiadasz rzeczy, o których nie chcę wiedzieć!

Zjawiła się Helene, objęła ją swymi pulchnymi ramionami, przytuliła do piersi i

gładziła po włosach.

- No, no, moje dziecko. Wszystko będzie dobrze. Tylko się już uspokój.

Elizabeth próbowała powstrzymać spazmy. Nigdy przedtem nie czuła takiej

bezsilności, takiego smutku, a zarazem tak ogromnej pustki jak teraz. Nic jej nie obchodziło.

Ogarnęła ją całkowita rezygnacja.

- Pomyśl o Williamie - szepnęła Helene. - Jeszcze on ci pozostał. Nie pozwól, żeby cię

zobaczył w tym stanie. No i masz też Signe. Nie zapominaj, ile ona straciła.

Powoli do Elizabeth docierał sens tych słów. Ostrożnie wyswobodziła się z objęć

Helene i rozejrzała dokoła. Zobaczyła dzieci, które wpatrywały się w nią wielkimi oczami,

trzymając się kurczowo za ręce. Dolna warga Signe lekko drżała.

- Gdzie jest tata? - szepnęła dziewczynka zachrypniętym głosem.

background image

- On... - Elizabeth musiała otrzeć łzy, żeby lepiej widzieć, a potem odchrząknęła. -

Będziemy się modlić do Boga, żeby miał tatę w opiece. - Wstrzymała oddech na kilka

sekund, bo nie była w stanie mówić dalej. Zaraz jednak zebrała się w sobie i spytała: -

Pamiętacie tę straszną burzę? Dzieci skinęły jednocześnie.

- Rozpętała się w Storvaagen i na morzu też. Wiele statków się przewróciło i wielu

rybaków utonęło.

- Ilu? - zapytał William. Jak miała powiedzieć małemu chłopcu, że zginęło ich ponad

stu? Potrafił liczyć tylko do pięciu.

- Zbyt wielu - odparła i przykucnęła przed dziećmi.

- Tata był wśród nich, prawda? - Signe nie spytała, tylko stwierdziła.

- Tego jeszcze nie wiemy. - W chwili gdy Elizabeth wypowiedziała te słowa, nagle

zapłonęła w niej nikła nadzieja. William przeniósł wzrok na kogoś, kto stał za nią.

- Może i Lars nie żyje. Albo Cornelius Arnoldy. Elizabeth poderwała się gwałtownie.

O tym nie pomyślała! Przerażona, utkwiła spojrzenie w lensmanie.

- Dlaczego właściwie tu przyszedłeś? - spytała. - Znasz jakieś nazwiska? Czy jest

wśród nich ktoś z naszych? Przełknął ślinę i przyjrzał się swoim butom. Potem znów podniósł

wzrok.

- Nie, nie mam żadnych nazwisk. Chciałem was tylko uprzedzić o tej katastrofie.

Chodzę od domu do domu, do rodzin, których mężczyźni wypłynęli w morze. Uznałem, że

powinienem wszystkich przygotować. Jeśli się czegoś dowiem, naturalnie zaraz was

powiadomię, ale może się zdarzyć, że wy wcześniej dostaniecie wiadomość. Może list... Albo

trzy. - Spróbował się uśmiechnąć, ale nie całkiem mu to wyszło.

Elizabeth wydmuchała nos w chusteczkę, którą znalazła w kieszeni. Musiała wziąć się

w garść, chociażby ze względu na dzieci. Poza tym nie tylko ona jedna będzie teraz miała o

kogo się martwić. W tym domu jeszcze dwie inne kobiety wysłały w morze swoich

mężczyzn.

- Może wejdziesz na chwilę? - spytała już spokojniej. Urzędnik pokręcił głową.

- Dziękuję, ale muszę iść dalej. Ukłonił się i podał im dłoń na pożegnanie.

Uścisnęły ją po kolei i życzyły mu powodzenia na dalszą drogę, po czym wróciły do

kuchni, milczące i zatopione we własnych bolesnych myślach. Wzrokiem wędrowały za

okno, ku brzegowi. Gdzie teraz byli ich mężczyźni? Czy żyli? Czas pokaże.

Stopniowo docierało do nich więcej informacji. Niektórzy twierdzili, że zginęło około

stu dwudziestu rybaków, inni że nawet stu pięćdziesięciu, ale nikt nie był niczego pewien.

Tylko Bóg znał dokładną liczbę zaginionych.

background image

- Teraz rozumiem sens tego, co widziałam w Wigilię - odezwała się któregoś dnia

Elizabeth, prasując pościel. Żelazko powoli i pewnie sunęło po materiale. Od czasu do czasu

podnosiła je i sprawdzała, czy jest dostatecznie gorące, po czym wymieniała na inne, którym

najpierw na próbę przesuwała po ścierce, żeby nie zostawić brudnych śladów na poszewkach.

- Co mówiłaś? - spytała Helene.

- Miałam wizję. To było wtedy, kiedy wyszłam za potrzebą tuż przed czytaniem

Ewangelii. Pamiętasz?

Helene skinęła głową w zamyśleniu. Podeszła bliżej, jak gdyby się bała, że nie usłyszy

całej historii, jeżeli będzie stała za daleko, a między jej brwiami utworzyła się głęboka

bruzda.

- Nie rozumiałam, dlaczego tylu ludzi jest na dworze tak późnym popołudniem.

Ciągnęli długim szeregiem. Jechali wozami konnymi. Niektórzy szli obok. Przyszło mi na

myśl, że poszaleli. Albo że może ja zapomniałam o czymś, co się wydarzyło. Wiesz, zebrało

się wtedy tyle spraw. Święta i w ogóle. - Uśmiechnęła się szybko. - Właściwie poczułam się

trochę głupio. Ale po chwili uświadomiłam sobie, co to takiego. Na jednym z wozów leżała

czarna trumna. To był kondukt żałobny! Helene cofnęła się o krok i położyła rękę na piersi.

- Co ty mówisz?! Elizabeth spuściła wzrok.

- To zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Po prostu rozpłynęło się w powietrzu.

Wtedy zrozumiałam, że to był znak. Ktoś miał umrzeć. - Zniżyła głos. - Ale nie wiedziałam,

że zginie ich ponad stu.

- Powiedziałaś o tym Jensowi?

- Nie. - Elizabeth pokręciła głową. - Miał niedługo wyruszyć w morze i nie chciałam

go niepokoić przed podróżą. W żadnym razie nie mogłam tego zrobić. Jesteś pierwszą osobą,

której o tym mówię. Ale nie powtarzaj tego nikomu. Po co? Tobie też bym o tym nie

wspomniała, musiałam się jednak komuś zwierzyć. To zwykle pomaga. I rzeczywiście, teraz

czuję, jakby spadł mi z ramion wielki ciężar. - Znowu spojrzała na Helene. Twarz przyjaciółki

ściągnęła się z przerażenia.

- Skoro ten orszak zobaczyłaś właśnie ty, to może oznaczać, że zginie wielu tych,

których znałaś. -Głos Helene zabrzmiał raczej jak szept. Elizabeth objęła przyjaciółkę

ramionami.

- Kochana, wcale nie musi tak być. Możliwe, że widziałam wszystkie kobiety, które

owdowiały. Wdowy po rybakach z całych Lofotów. Ale nasi mężczyźni mogli przeżyć. Jens

często mawiał, że teraz, kiedy się znów pobraliśmy, nigdy już mnie nie opuści. I nigdy nie

umrze.

background image

- Nie on o tym decyduje. A co z Larsem, Olavem, Jakobem, Danielem... - Głos Helene

się załamał, przycisnęła opuszki palców do oczu.

- Wiem o tym - odparła Elizabeth spokojnie. Otrząsnęła się już z szoku. - O nich też

myślałam. Cóż jednak możemy zrobić? Jedyne, co nam pozostaje, to czekać. Za tydzień

przyjdzie poczta. Może się czegoś dowiemy?

Helene skinęła głową i wyjrzała przez okno. Dzieci bawiły się na śniegu niedaleko

obory. Już się uspokoiły. Dorośli przecież powiedzieli, że ich ojcowie pewnie się uratowali.

No, może nie powiedzieli tego wprost, ale wierzyli, że Bóg nad nimi czuwa. Ciągle się o to

modlili i powtarzali, że Pan Bóg wszystko słyszy i widzi. W takim razie na pewno usłyszy te

modlitwy. A już sporo się ich uzbierało, bo modlili się co wieczór przed pójściem spać.

- Myślisz, że Panu Bogu i aniołom nie znudziło się nas słuchać? - spytał któregoś

wieczoru William, gdy Elizabeth siedziała z dziećmi w sypialni.

- Nie, nigdy im się nie znudzi - odparła. - Dawno temu, kiedy Pan Jezus jeszcze żył na

Ziemi, mieszkał w małej wsi daleko, daleko stąd - zaczęła opowiadać. - Któregoś letniego

dnia siedział na dworze i rozmawiał z ludźmi. Rozumiecie, znał mnóstwo historii.

- Więcej niż Arnolda?

- Tak, dużo więcej.

- O huldrach i morskich potworach też? - zdziwił się William.

- Hm, sądzę, że o nich nie opowiadał. Mówił raczej o tym, co jest dobre, a co złe, i że

ludzie powinni wierzyć w Boga, to wtedy będzie dobrze na świecie. Ale wracając do mojej

opowieści... Kiedy tak siedział i rozmawiał z ludźmi, podeszło kilkoro dzieci i też chciało

posłuchać. Dorośli odsunęli je jednak i powiedzieli, żeby poszły się bawić i nie przeszkadzały

Jezusowi, ale On się rozgniewał i rzekł: „Pozwólcie tym maluczkim przyjść do mnie,

albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie".

- Co to znaczy? - spytał William i spojrzał na matkę ze zmarszczonymi brwiami.

- To znaczy, że Bóg i Jezus zawsze chcą słuchać, co dzieci mają do powiedzenia.

Signe zagryzła wargę.

- Wydaje mi się, że nauczyciel w szkole opowiadał kiedyś podobną historię, ale to nie

było dokładnie tak, jak ty mówisz. Elizabeth się uśmiechnęła.

- Można o tym mówić na wiele sposobów. Najważniejsze, żebyście zrozumiały.

- A ja bardziej wierzę w to, co powiedziała nam Elizabeth - stwierdziła Kathinka,

pociągając za jeden ze swych loków.

Pozostałe dzieci przytaknęły na znak, że też tak uważają. Dzieci są tak cudownie

nieskomplikowane, pomyślała Elizabeth, składając fartuch.

background image

- Chyba się wybiorę do sklepiku Fredrika - powiedziała.

- Dzisiaj nie ma poczty. - Arnolda spojrzała na nią zdziwiona.

- Wiem. Ale może Fredrik słyszał coś nowego. Rozmawia z tyloma ludźmi. -

Nerwowo splotła dłonie.

- Dłużej nie zniosę tej niepewności. Tyle razy w ciągu dnia wyglądam przez okno, czy

czasem pastor albo lensman nie nadchodzi z wieściami. To już trwa cały tydzień. - Umilkła

nagle. - Przepraszam -dodała zakłopotana. - Wiem, że przeżywacie to samo, ale... Już trzeci

raz dostaję wiadomość o śmierci męża.

- Rozumiemy to - odezwała się Helene.

- Nie, nie rozumiecie. Smutku nie da się zmierzyć, tak jak nie można uodpornić się na

cierpienie. Za każdym razem, gdy się traci kogoś bliskiego, ból jest równie silny.

- Istnieją pewne granice wytrzymałości i w pewnym momencie sama możesz... -

Helene urwała.

- Boisz się, że mogę postradać zmysły, jeśli okaże się, że Jens zginął?

- Niezupełnie o to mi chodziło. Elizabeth uśmiechnęła się blado.

- A może jednak? No, przyznaj się.

Helene odwróciła się, udając, że jest bardzo zajęta. Jej plecy były wyprostowane i

nieprzystępne. Nic więcej nie powie, stwierdziła Elizabeth. Zbyt dobrze ją znała.

Elizabeth nie zabrała ze sobą żadnego z dzieci. Chciała im oszczędzić rozmów, które z

pewnością będą się toczyć w sklepiku.

Kiedy wyjeżdżała, padał drobny śnieg. Mróz nie był silny, ale zimno przenikało przez

spódnice, mimo że się ciepło ubrała. Wiele razy musiała ujmować lejce jedną ręką i

poprawiać baranicę na kolanach, ale futro ciągle się zsuwało i odkrywało jej łydki.

Koło sklepu stało kilku mężczyzn. Tupali nogami w długich do kolan butach z

drewnianymi podeszwami. Niektórzy zabijali ręce, inni wepchnęli dłonie głęboko w kieszenie

kurtek. Potem się pożegnali, przykładając dwa palce do czapki, i rozeszli każdy w swoją

stronę.

W sklepiku uderzyło ją przyjemne ciepło; pod jego wpływem aż zapiekła ją

zmarznięta twarz. Rozmowy na moment ucichły, niektórzy z klientów pozdrowili ją, po czym

wrócili do przerwanych wątków. Elizabeth odetchnęła z ulgą. A zatem nie wiedzieli nic, o

czym ona by nie słyszała. Stanęła przy ladzie obok Fredrika. - Masz jakieś wieści? - spytała.

Skinął głową.

- Dostałem dzisiaj list.

- List? - Elizabeth poczuła, że serce jej mocniej zabiło. Utkwiła wzrok w chłopaku. -

background image

Przyszła dzisiaj poczta? - Tak, ale niestety nie było nic dla ciebie.

- A kto do ciebie napisał?

- Daniel.

- No, nie stój tak. Mów, co napisał!

Poczuła, że ogarnęły ją jednocześnie irytacja i zniecierpliwienie. I potworny strach.

Fredrik przesunął coś na ladzie.

- Skreślił tylko parę linijek.

- I co?

- Napisał, że z pewnością doszły nas słuchy o szalejącym sztormie i o tym, że wielu

rybaków zginęło. Chciał tylko zawiadomić, że są cali i zdrowi.

- Że są cali i zdrowi - powtórzyła Elizabeth. - Nie wymienił żadnych imion? - Serce

podeszło jej do gardła, ledwie mogła oddychać. Fredrik pokręcił głową.

- Prosił jeszcze, żeby pozdrowić wszystkich w Heimly.

- A co z nami z Dalsrud? Nie kazał nas pozdrowić?

- Nie, o tym nie wspomniał. Na dole listu jest tylko jego podpis. Myślę, że bardzo mu

się śpieszyło, kiedy to pisał. -Tak, z pewnością - przyznała Elizabeth. Odwróciła się; nie była

w stanie spojrzeć w tej chwili na Fredrika. Targały nią sprzeczne uczucia, w głowie kłębiły

się tysiące myśli.

Danielowi, naturalnie, mogło się aż tak śpieszyć, że po prostu zapomniał przesłać im

pozdrowienia. A może uznał za oczywiste, że wieści o Jensie, Larsie i Corneliusie dotarły

wcześniej i wszyscy już wiedzą, że ocaleli? Ale dlaczego w takim razie żaden z nich trzech

nie przysłał listu? Jeżeli przeżyli, mogli skreślić choć kilka linijek, żeby uspokoić bliskich.

Jej ręka drżała, kiedy przyłożyła ją do czoła. Nagle zrobiło jej się słabo i najchętniej

pobiegłaby w śnieżną zamieć, zarazem jednak nie chciała wracać do domu z wieścią, że

Daniel i „oni" żyją. Musiała się dowiedzieć, kim są „oni". I czy wiadomość dotyczy jeszcze

innych rybaków oprócz tych z Heimly. Zorientowała się, że Fredrik coś do niej mówił, i

powoli odwróciła się do niego.

- Mówiłeś coś?

- Tak, spójrz tutaj. Worek nie jest pusty. Został jeszcze jeden list.

Dygocąc ze zdenerwowania, wzięła kopertę, a potem znowu przeniosła wzrok na

Fredrika. Może dostrzegł w jej spojrzeniu wyrzut, bo wyglądał na zawstydzonego.

- Przepraszam, ale każdemu może się to zdarzyć. Wywróciłem worek na drugą stronę,

ale list musiał się o coś zaczepić. Dopiero teraz, gdy chciałem worek złożyć, zauważyłem

kopertę.

background image

- Pozdrów swoich - rzuciła Elizabeth ochrypłym, obcym głosem. - Cieszę się, że

wszyscy z Heimly mają się dobrze - dodała i ruszyła do drzwi.

- Nie przeczytasz? - usłyszała jeszcze głos Fredrika, zanim zadźwięczał dzwonek u

drzwi, ale nie odpowiedziała i wyszła.

Koń potrząsnął długą grzywą, kiedy do niego podeszła. List, wsunięty pod ubranie,

drażnił skórę. Początkowo był zimny, ale szybko się ogrzał. Leżał na jej sercu i słyszał każde

jego uderzenie. W drodze powrotnej do domu nie czuła, że baranica zsunęła się z jej nóg. Nie

dbała o to. Myślała jedynie ó liście. Co zawierał? Pewnie niewiele, bo zauważyła, że jest

cienki. Z pewnością był pisany w największym pośpiechu. Mogło to oznaczać zarówno dobre

wieści, jak i złe. Może autor listu przepraszał i obiecywał, że później napisze więcej? Nawet

nie spojrzała na charakter pisma, bojąc się, że to nie od Jensa. Nagle poczuła, że nie jest w

stanie czekać dłużej. Zatrzymała konia, zdjęła rękawicę i wsunęła dłoń pod ubranie. Wolno

wyjęła list, wyciągnęła szpilkę do włosów i otworzyła kopertę.

Moja Najdroższa Elizabeth

Chciałem Cię tylko zawiadomić, że wszyscy jesteśmy zdrowi. Sztorm, o którym z

pewnością słyszałaś, dokonał spustoszenia i wielu rybaków Nasz Pan wezwał do siebie. Ale

wszyscy z Heimly i Dalsrud ocaleli.

Jens skreślił jeszcze kilka zdań, lecz ona nie była w stanie teraz tego czytać. Spuściła

głowę na kolana i szlochała głośno z radości.

- Dzięki Ci, Boże. Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję, że wysłuchałeś naszych

modlitw. Czy to dzieci Cię przebłagały? - Spojrzała w górę na szare niebo. Śnieg przestał

padać. Czy Bóg widział ją teraz tu, daleko w dole, z zapłakaną twarzą, ściskającą w dłoniach

cenny list? - Mam nadzieję, że mnie słyszysz, Boże. Jestem Ci dozgonnie wdzięczna. - Nagle

słowa wydały się jej takie ubogie. Ostrożnie złożyła kartkę i z powrotem wsunęła pod kurtkę.

Potem strzeliła lejcami i ruszyła do domu. Miała ważną wiadomość dla tych, którzy czekali!

background image

Rozdział 2

Źdźbła siana kłuły przez ubranie, kiedy Elizabeth pod-sypywała zwierzętom paszy

następnego ranka. Służące naniosły wody i napełniły beczki stojące przy drzwiach. To ciężka

praca, więc Elizabeth pozwoliła im, żeby zrobiły sobie przerwę i trochę odpoczęły. W

drzwiach obory Helene odwróciła się i powiedziała:

- Zastanawiam się, dlaczego żona lensmana... Nie, zresztą wszystko jedno. - Machnęła

ręką i wyszła. Niedokończone zdanie pobudziło ciekawość Elizabeth, postanowiła więc

później wypytać przyjaciółkę.

Jedna z krów odwróciła swój duży łeb i popatrzyła na nią błyszczącymi oczami.

Mówiono, że zwierzęta nie potrafią płakać, ale krowy roniły wielkie łzy. Sama widziała. To

zawsze przyprawiało ją o gęsią skórkę. Wiedziała przecież, że kiedyś trzeba będzie je zabić,

żeby mieć co jeść. Pogładziła krowę po grzbiecie, przemawiając do niej dobrotliwie, a

myślami powędrowała do wczorajszego dnia. Kiedy oznajmiła, że przyszedł list, i

powiedziała, co w nim było, w kuchni zapanował nastrój nieopisanej radości. Helene i

Arnolda rozpłakały się głośno. Tylko dzieci zachowały spokój.

- Przecież mówiłyśmy. - Signe spojrzała na Elizabeth z politowaniem i przewróciła

oczami. -Modliłyśmy się do Boga, więc nas wysłuchał.

Elizabeth poświęciła część popołudnia, żeby odpisać na list. Opowiedziała Jensowi o

wizycie lensmana i o modlitwach dzieci. O tym, jak bardzo się bali, i o wyprawie do sklepu

Fredrika. Na koniec doniosła, że czują się dobrze i radzą sobie z robotą. Jensowi to się

spodoba.

W swoim liście wspominał, że w czasie sztormu tamtego feralnego dnia utonęli

rybacy, których zdążył poznać. Ciężko to przeżył i jeszcze nie całkiem się otrząsnął.

Elizabeth współczuła mu i zapragnęła znaleźć się bliżej, by móc go pocieszyć. Jej myśli

podążyły też ku rodzinom tych, którzy zginęli. Dobrze wiedziała, co teraz przeżywają.

Jeszcze raz poklepała krowę po grzbiecie, otrzepała ubranie i wyszła z obory. Przy

drzwiach zatrzymała się jednak, bo na podwórzu stały sanie zaprzężone w konia. Nie słyszała,

kiedy zajechały.

Zaciekawiona, weszła do domu.

Nie zdążyła zapytać, gdy Helene wyjaśniła, kim jest ich gość.

- W salonie siedzi lensmanowa i czeka na ciebie - poinformowała, po czym otworzyła

drzwiczki pieca i rozrzuciła żar. - Arnoldo, wyjmij trochę solonego mięsa! -zawołała w stronę

spiżarni. Potem znów zwróciła się do Elizabeth: - Przygotuję wam trochę kanapek. I zaparzę

background image

kawę - dodała.

- Mówiła, czego chce? - spytała Elizabeth.

- Nie, zapytała o ciebie, a ja powiedziałam, że jesteś w oborze. I zaproponowałam,

żeby poczekała, jeśli chce. - Helene pokręciła nosem. - Trudno mi było zachować wobec niej

uprzejmość, możesz sobie wyobrazić. Z największą ochotę kazałabym jej wrócić tam, skąd

przyszła.

- Dobrze, że tego nie zrobiłaś. - Elizabeth zamknęła za sobą kuchenne drzwi i ruszyła

do salonu. Nagle uświadomiła sobie, że nadal ma na sobie robocze ubranie, więc szybko

pobiegła na poddasze, umyła się i przebrała. Na koniec wzięła kilka szpilek do włosów i

upięła warkocz w węzeł z tyłu głowy. Tak, to powinno wystarczyć.

- Dzień dobry - przywitała się z rezerwą, wchodząc do salonu.

Żona lensmana wstała i podała jej obie ręce.

- Moja droga, słyszałam, że cała załoga statku zginęła! Nie mogłam się więc

powstrzymać: musiałam do was przyjść i zobaczyć, jak sobie radzicie.

- Dziękuję, dobrze - odparła Elizabeth. - Wczoraj dostałyśmy list z wiadomością, że

wszyscy są cali i zdrowi. Lensmanowa szeroko otworzyła oczy.

- Naprawdę? A ja myślałam... - Urwała, pozwalając, by dalsza część zdania zawisła w

powietrzu. Następnie splotła swe pulchne białe dłonie i uśmiechnęła się z obłudną słodyczą. -

To najlepsze, co mogło się zdarzyć. Niesamowite. - Ponownie usiadła na krześle. Elizabeth

poczuła, jak irytacja pełznie w górę jej pleców. Weszła Helene z tacą, obsłużyła je szybko i

sprawnie, po czym opuściła salon.

- Proszę się częstować - zaproponowała Elizabeth, unosząc półmisek.

- Dziękuję bardzo. - Kobieta wzięła kanapkę i zaczęła jeść małymi kęsami. Wytarła

okruszki z kącików ust i utkwiła w gospodyni spojrzenie swych jasnoniebieskich oczu. - Jest

jeszcze jedna sprawa, o której przyszłam z tobą porozmawiać.

- Ach tak. - Elizabeth odstawiła filiżankę na spodeczek.

- To straszne patrzeć na tych wszystkich cierpiących ludzi w naszej wsi.

Elizabeth zastanowiła się, czy dobrze usłyszała. Od kiedy to żona lensmana przejmuje

się losem biednych? Milczała jednak, pozwalając jej mówić dalej.

- Tak, to po prostu okrutne. Ci biedacy marzną i głodują. Dlatego założyłam

stowarzyszenie.

- Co?

- Tak, żebyśmy my, lepiej sytuowani, mogli regularnie rozdzielać skarpety i rękawice,

które zrobimy na drutach. Czapki i szaliki są oczywiście również mile widziane. I swetry.

background image

- I to ty wpadłaś na ten pomysł? - Słowa wyrwały się Elizabeth, zanim zdążyła się

zastanowić.

- Tak! - Otyła kobieta włożyła do ust ostatni kęs chleba. Długo żuła, zanim podjęła

wątek: - Uważam, że musimy coś robić. Zgadzasz się z tym?

- Owszem. - Elizabeth przeciągała słowa. - My w Dalsrud zawsze robimy wszystko,

co w naszej mocy.

- Oczywiście. W takim razie przekażę pozostałym, że ty też się do nas przyłączasz.

Świetne kanapki, nawiasem mówiąc. Aha, zanim zapomnę: wszystko, co przygotujesz,

przekazuj mnie. A ja już się postaram rozesłać to dalej. I jeśli znasz jeszcze kogoś, kto też

chciałby pomóc, to daj mi znać. Z Bergette już rozmawiałam, więc jej nie bierz pod uwagę.

- Dlaczego nie możemy sami dzielić się z innymi, tak jak robiliśmy to do tej pory? -

spytała poirytowana Elizabeth. Lensmanowa roześmiała się krótko.

- Moja droga, chodzi o to, żeby istniał jakiś system podziału, żeby wszyscy dostawali

tyle samo. By nie dopuścić do tego, że jedna rodzina dostanie dużo, a inna nic. Rozumiesz?

Elizabeth ledwie dostrzegalnie skinęła głową. Musiała przyznać, że przy takim

przedstawieniu sprawy brzmiało to nawet rozsądnie. A jednak mimo wszystko czuła w sobie

jakiś sprzeciw.

- Słyszałam, że doszło do... Jak to powiedzieć? Zatargu między tobą i Steffenem jakiś

czas temu -zagadnęła nagle lensmanowa. - Jesienią, kiedy sprowadzaliście owce z gór.

Elizabeth mocno zacisnęła zęby. To temat, którego wolałaby nie poruszać. Steffen

najpierw próbował ją zgwałcić, a potem sam zranił się nożem i rozpowiadał, że

1

to Jens

chciał go zabić. Na domiar złego, lensman trzymał stronę Steffena.

- Zgadza się - przyznała sucho.

- Uff, to niedobrze. Ale, droga Elizabeth, nie pozwólmy, żeby to zepsuło stosunki

między nami kobietami. Dobrze?

Cóż miała na to odpowiedzieć? Nie mogła szczerze wyznać, że nie chce mieć z nimi

więcej do czynienia - ani z lensmanem, ani z jego żoną.

- Staram się już nie myśleć o tej historii - ucięła, nie wdając się w wyjaśnienia.

- To świetnie. - Lensmanowa uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w stronę dzbanka. -

Czy mogę się jeszcze poczęstować kawą?

Wreszcie niepożądany gość zdecydował się wyjść. Elizabeth odprowadziła otyłą

kobietę na korytarz i na pożegnanie uśmiechnęła się sztywno. Na szczęście w czasie wizyty

nie padło ani jedno przykre słowo. Przynajmniej tym mogła się pocieszać.

- Czego chciała? - spytała Helene, wysuwając głowę z kuchni. Elizabeth zdała jej

background image

krótką relację.

- A więc to dlatego - odparła przyjaciółka powoli.

- Co masz na myśli? Helene uśmiechnęła się szeroko.

- Słyszałam, że ta niezwykle dobra pani prawie przestała się liczyć w towarzystwie.

Ludzie mówią, że jest chciwa i samolubna. Musiała nieźle dać się im we znaki. - Helene

oparła się barkiem o framugę drzwi. - Dlatego rozpoczęła zbiórkę dla biednych we wsi, nie

zważając na to, że inni od dawna już się tym zajmują. Elizabeth uśmiechnęła się i wzruszyła

ramionami.

- W każdym razie wyniknie z tego coś dobrego, a o to przecież chodzi.

Helene wróciła do kuchni, ona zaś poszła na poddasze. Tam znalazła resztki włóczki i

kilka wełnianych skarpet, które były już tyle razy cerowane na piętach, że nie nadawały się do

użytku. Rozcięła je na dwie części, żeby wykorzystać górę. Gdy tylko miała coś do oddania,

zawsze dzieliła się z potrzebującymi. Dlaczego więc nie przekazywać tego przez żonę

lensmana? Czy nie dość już między nimi kłótni i niezgody? Nie traktowała tego jako porażki.

Gdyby była młoda, pewnie czułaby się pokonana. Ale nie teraz. Była już na to zbyt dojrzała.

Obiecała dać Arnoldzie kilka godzin wolnego, żeby dziewczyna mogła odwiedzić

rodziców. Odprowadziła ją do drzwi i życzyła szczęśliwej drogi. Helene zaś wysłała z listą

zakupów do sklepiku. Dzieciom pozwoliła jechać razem z nią. Służąca czuła się trochę

niepewnie, bo nie przywykła do samodzielnego powożenia.

- Poradzisz sobie - powiedziała Elizabeth spokojnie. - Nie po raz pierwszy pojedziesz

saniami, a taka wycieczka dobrze ci zrobi. Kiedy ostatnio wyrwałaś się z Dalsrud?

Niechętnie, z mocnymi wypiekami na twarzy, Helene wyruszyła w drogę.

Wtedy Elizabeth nakryła w salonie. Dołożyła do pieca dobrze przesuszonego drewna,

które natychmiast zajęło się ogniem i w mgnieniu oka ogrzało pokój. Wyjęła piękną zastawę

stołową i wspaniałe szkło. Potem poszła do obory pozbierać jajka, bo chciała upiec ciasto.

Właśnie skończyła, kiedy sanie z powrotem zajechały na podwórze. Zauważyła w nich

również Arnoldę, a więc Helene zabrała ją po drodze.

Wpadły z impetem do domu, roześmiane i rozgadane. Miały dużo do opowiadania.

Dzieci dostały od Fredrika po kawałku kandyzowanego cukru. Koniowi też się trafiło trochę

na spróbowanie, paplała Helene, zdejmując kubrak. No i spotkały Dorte, która przesyła

gorące pozdrowienia. Nagle przerwała ten potok słów i pociągnęła nosem.

- Piekłaś ciasto? - spytała. - Spodziewamy się gości?

- Tak, was - odparła Elizabeth. - Dzisiaj wy będziecie moimi gośćmi. Myślę, że zbyt

rzadko wam okazuję, jak bardzo was cenię.

background image

- Bzdury! - prychnęła Helene. - Skąd u ciebie te idiotyczne myśli? - Przewiesiła chustę

przez krzesło, żeby wyschła, a potem pomogła rozebrać się Kathince. - Że niby nas nie

cenisz? To może nie jesteś moją przyjaciółką? No, powiedz. Arnolda stała z tyłu.

- Uratowałaś mnie, kiedy byłam bez pracy - wtrąciła ostrożnie. - Jeżeli to nie

świadczy, że mnie cenisz, to już nie wiem co. -Ja też nie - odezwała się Kathinka, ściągając

rękawiczki.

- Tak czy owak, nakryłam w salonie - oznajmiła Elizabeth, czując nagły przypływ

wzruszenia. - Zostawcie zakupy w kuchni i chodźcie za mną - dodała. - Wszystko jest

przygotowane. - I ruszyła przodem. Musiała wyjść, bo czuła się zakłopotana. To dziwne,

pomyślała. Bez trudu potrafiła powiedzieć, kiedy coś ją rozzłościło, ale pochwał nie umiała

przyjmować.

- Słyszałam w sklepiku pewną historię - zaczęła Helene, kiedy usiadły. Elizabeth

nalała kobietom kawy, a dzieciom mleka.

- Związaną z katastrofą! Elizabeth podniosła wzrok. Nie wiedziała, czy chce tego

słuchać.

- Chyba tylko rybakom na Vaeroy sprzyjały wiatry i udały się połowy - ciągnęła

Helene.

-Tak?

- Cały czas mieli ładną pogodę i złowili sporo ryb. W pierwszych dniach wyszli na ląd

z pięcioma-sześcioma setkami, chociaż ceny były kiepskie. Tylko dziewięć do dziesięciu ore

za sztukę. - Zamilkła i tak mocno zaczerpnęła powietrza, że jej pierś uniosła się wysoko. - Ale

dwudziestego szóstego stycznia sztorm dotknął też Vaeroy. Człowiek, o którym jest ta

historia, miał na imię Anders. Tak samo jak mój tata, pomyślała Elizabeth, ale się nie

odezwała, pozwalając Helene mówić dalej.

- Wypłynęli o świcie. Był wśród nich stary rybak Anton, który powiedział, że będzie

sztorm, bo czuje to w kościach. Ale, rozumiecie, Anders się z nim nie zgodził. Chwilę później

znaleźli się na morzu i zarzucili sieci. Wtedy nadciągnął sztorm i przewrócił łódź.

Helene zerknęła na dzieci, jak gdyby nagle zdała sobie sprawę, że siedzą obok i pilnie

się przysłuchują.

Może nie słyszały tej opowieści, kiedy były w sklepiku, pomyślała Elizabeth.

- I co? - szepnął William, z trudem łapiąc oddech. -Utonęli? Helene pokręciła głową.

- Nie, udało im się dotrzeć na ląd, ale strasznie poranili ręce, gdy próbowali się

ratować. Gospodyni, do której trafili, posmarowała im rany łojem i parafiną. To pomogło. Ale

mimo troskliwej opieki martwili się o bliskich, którzy zostali w domach i o niczym nie

background image

wiedzieli. To tak jak my, pomyślała Elizabeth ze współczuciem dla tych obcych ludzi. Helene

mówiła dalej:

- Następnego ranka rybacy zobaczyli, że łódź jest zniszczona. Sami nie zdołaliby jej

naprawić, zwłaszcza tak poranionymi i zabandażowanymi rękami. -No i co zrobili? - spytała

Kathinka, patrząc na matkę wielkimi oczami.

- Naprawili ją mężczyźni z tego gospodarstwa. Pracowali sześć dni, aż w końcu łódź

była gotowa, by znów wypłynąć w morze. Po siedmiu godzinach wiosłowania rybacy wrócili

do domu. I co, jak myślicie? Kobieta, Jonetta, sądziła, że jej mąż wraz z załogą utonął, bo tak

długo nie miała od niego żadnych wieści. Szła właśnie na mszę żałobną, kiedy nagle

zobaczyła płynących fiordem rybaków. Co się tam działo! - Helene klepnęła się po udzie. -

Wszyscy, Jonetta i dzieci, zbiegli czym prędzej na brzeg, żeby ich przywitać. Śmiali się i

krzyczeli z radości. Sam Anders zdołał powstrzymać łzy do momentu, kiedy wszedł do domu

i zobaczył swoje maleńkie dziecko, leżące w kołysce. Wtedy przyłożył policzek do główki

córeczki i rozpłakał się, a potem wziął niemowlę na ręce. I podziękował Bogu, że dane mu

było wrócić cało...

- A widzisz - przerwał jej William. - Bóg strzeże wszystkich w czasie sztormu.

- Nie zawsze - rzekła cicho Signe. - Ponad stu rybaków utonęło. - Zamilkła i

zastanowiła się przez chwilę. -Ale widać Pan Bóg miał strasznie dużo pracy tego dnia, więc

nie zdążył do wszystkich.

- No pewnie - przytaknął skwapliwie William. - Bóg i Pan Jezus czasem też są

zmęczeni. Prawda, mamo? Elizabeth nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć, więc tylko

ledwo dostrzegalnie skinęła głową.

- O rety, ale pyszne ciasto zrobiłaś! - zauważyła Arnolda i wzięła jeszcze kawałek. -

Chyba dałaś dużo jajek? Elizabeth uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Tak, rzeczywiście. - Nagle spoważniała. - Czyżby zagrzmiało? Dzieci, które

siedziały przy stole i się przekomarzały, od razu ucichły. William skinął głową.

- Tak, zagrzmiało - szepnął i podbiegł do okna. - O, patrzcie tam! - Wskazał ręką.

Pozostałe maluchy podążyły za nim i odsunęły zasłonę.

- Schodzi lawina - wykrztusiła Helene. - Boże, a za nią następna, jeszcze większa!

Elizabeth patrzyła szeroko otwartymi oczami. Przypomniała sobie dzień, kiedy

ostatnio zeszła lawina i zabrała Pila Persę, ukochanego Helene.

- Boże Wszechmogący - załkała Arnolda. - Prosto na dom lensmana!

- Jesteś pewna? - niemal krzyknęła Helene.

- W każdym razie gdzieś tam w pobliżu - odparła Arnolda, jakby poirytowana. -

background image

Chociaż stąd nie widzę dokładnie. Elizabeth poczuła, że przeszywa ją lodowaty dreszcz.

- Dobry Boże - szepnęła. Nic więcej nie zdołała z siebie wydobyć. Przerażona,

wpatrywała się w chmury śniegu, wzbijające się aż pod niebo i skrywające wszystkie

zniszczenia.

background image

Rozdział 3

Było późne popołudnie. Ane siedziała przy kuchennym stole, na którym leżało kilka

napisanych listów. Lampa wisząca u sufitu rzucała żółty krąg światła na kartki papieru. Ane

opowiedziała w liście mężowi o strachu, który przeżyła na myśl, że mógł zginąć na morzu.

Nie starała się ubarwiać opisu; po prostu napisała mu o tym, żeby wiedział. Następnie

przeszła do zwyczajnych, codziennych spraw. Donosiła, że Alexandra postawiła pierwsze,

chwiejne kroki. Powinien tu być i to zobaczyć. Zagryzła obsadkę pióra i spojrzała w okno.

Zauważyła niewielki cień, który przemknął pod nim. Wstała z krzesła, żeby zobaczyć, co to.

W tym momencie drzwi do kuchni otworzyły się z impetem i do środka wbiegł chłopiec.

- Potrzebna akuszerka! - krzyknął, z trudem łapiąc oddech. Ane spojrzała na niego.

- Uspokój się - powiedziała i położyła mu ręce na ramionach. Mógł mieć zaledwie

dziesięć- dwanaście lat. -Opowiedz, co się stało. Kto rodzi? - spytała.

- Mama! Przyszła do niej sąsiadka, ale musiała wyjść coś załatwić. Wtedy mama

poprosiła, żebym sprowadził ciebie. Nie mamy pieniędzy, ale mama powiedziała, że

postaramy się oddać ci później.

Ane w pośpiechu chwyciła ubranie i zaczęła ubierać córeczkę.

- Czy twoja mama długo już leży?

- Tak, w ogóle nie wychodzi z pokoju.

- Chodzi mi o to, czy długo już ma bóle?

- Rzadko się skarży, ale słyszałem ją dziś w nocy. Wstawała i chodziła. Moja siostra

mówiła, że mama musi leżeć, ale ona odpowiadała, że nie może, bo coś jej się stało w plecy.

- Ma skurcze?

- Nie wiem. - Chłopiec wytarł nos rękawem kurtki. - Ale rano musiałem pobiec po

znachorkę Guri. Ane szybko zerknęła na niego. Na sam dźwięk tego imienia przeszedł ją

dreszcz.

- Ile masz rodzeństwa?

- Siedmioro. Ze mną jest ośmioro, a jedenaścioro z trójką, która nie żyje.

Ane postawiła Alexandrę na podłodze, ale mała natychmiast klapnęła na pupę, bo w

grubym ubranku z trudem mogła się utrzymać na nóżkach.

- Na co umarły? - zapytała Ane, wyjmując swoje rzeczy. Zwrócona plecami do

chłopca, wciągnęła jeszcze jedną parę skarpet i wełniane spodnie, które często wkładała,

kiedy musiała popłynąć łodzią albo odgarniać śnieg. Grzały lepiej niż cienkie bawełniane

reformy. Poza tym nikt nie będzie widział, co ma pod spódnicą.

background image

- Były bardzo małe i wątłe, kiedy się urodziły - odparł chłopiec. - Mama mówi, że Bóg

wybiera najładniejsze kwiaty na ziemi i zabiera je do siebie.

Elizabeth nie skomentowała tego. Pocieszała się w duchu, że kobieta już nie raz

rodziła i na pewno wie, jak sobie radzić.

- Zabierasz ze sobą dziecko? - zdziwił się chłopiec, kiedy zbiegali ścieżką w dół: Ane

przodem, a on truchcikiem z tyłu.

- Nie. Poproszę kogoś, żeby przypilnował małej. - Zatrzymała się koło Heimly. -

Gdzie mieszkasz? Jak się tu dostałeś?

- Przypłynąłem łodzią. Mieszkamy na wyspie.

Ane zacisnęła usta i mocniej chwyciła córeczkę i torbę z narzędziami akuszerskimi.

Poprosiła chłopca, żeby ujął jedno z wioseł. Wyjaśniła, że w ten sposób nie zmarznie.

Ma jednak powiedzieć, gdyby się zmęczył. Wtedy go zmieni.

- Jestem silny - zapewnił chłopak. - Wiosłuję codziennie. To ja dbam o to, żebyśmy

każdego dnia mieli świeże ryby. Jemy je przez siedem dni w tygodniu. Czasami dla odmiany

jadamy rybę soloną albo śledzie. Jeśli dopisuje mi szczęście, to dostaję halibuta na niedzielny

obiad. Jest pyszny. Ane zauważyła, że chłopiec starał się zanurzać pióro wiosła głęboko w

wodzie i wiosłował równo w tym samym rytmie co ona. Faktycznie musiał dużo pływać

łodzią, bo w jego drobnym ciele tkwiło sporo siły.

- Niedługo będziemy na miejscu - oznajmił, gdy minęli trzy małe wyspy. - Jesteś

zmęczona?

- Nie - odparła, choć nie była to prawda. Bolały ją ramiona i plecy, ale nie chciała

okazać się gorsza od chłopca. - Jak masz na imię? - spytała.

- Jakob. Uśmiechnęła się lekko.

- Znam kogoś o takim imieniu. Jakoba Myrana, który mieszka w Heimly. Znasz go?

Chłopiec skinął głową.

- Mama nadała nam wszystkim imiona z Biblii. Maria, Jakob, Sara, Adam, Eva,

Salomon, Izajasz... -Zaczął się śmiać. - Jeżeli urodzi więcej dzieci, będzie chyba musiała

nazwać je Jezus i Bóg. Ane chciała zwrócić mu uwagę, ale zrezygnowała. Chłopiec był bystry

i dowcipny.

- Pomyśl tylko, jak by to wyglądało, gdyby mały wszedł na drzewo - ciągnął Jakob - a

mama zawołałaby: „Jezusie, schodź stamtąd, bo spadniesz i się potłuczesz!". - Roześmiał się,

ale zaraz spoważniał. - Zresztą raczej by do tego nie doszło, bo mama jest ciągle bardzo

zajęta. Nie ma czasu nas pilnować i patrzeć, co robimy. O, jesteśmy na miejscu!

Wyciągnął łódź na brzeg, a Ane ruszyła szybko po śliskiej skale. Dom był mały i

background image

szary. Ściany nosiły ślady wielokrotnego łatania i naprawiania. Wyglądało na to, że materiał

do naprawy gospodarze znajdowali na brzegu.

Z daleka usłyszała krzyki, które przeszywały do szpiku kości. Wiedziała, że zapamięta

je do końca życia. Kobieta, która już rodziła, tak nie krzyczy; musiała więc potwornie

cierpieć, wywnioskowała Ane.

Na pierwszy rzut oka wydawało się, że kuchnia jest pełna dzieci. Stały i siedziały

wszędzie, przeważnie pod ścianami. Miały wielkie oczy i drobne buzie. Ane odniosła

wrażenie, że odetchnęły z ulgą, kiedy postawiła torbę i zdjęła dużą chustę.

Z głębi wnęki sypialnej dochodziły wrzaski pomieszane z modlitwą:

- Panie Jezu Chryste zlituj się nad tym oto człowiekiem, udręczonym i cierpiącym.

Spójrz łaskawie na swoją służebnicę.

- To znachorka Guri się modli - wyjaśniło jedno z dzieci. - Ale to nic nie pomaga.

Chyba Bóg stracił już rachubę i nie ogarnia wszystkich.

- Zobaczę, co się da zrobić - powiedziała Ane spokojnie i wzięła swoją torbę.

Znachorka klęczała na podłodze u stóp łóżka i modliła się gorliwie. Nie zamilkła,

chociaż musiała słyszeć, że ktoś wszedł do pokoiku.

Ane początkowo nie zwracała na nią uwagi. Podeszła bliżej i usiadła na brzegu

posłania, obok rodzącej.

- Już jestem - oznajmiła i pogładziła kobietę po policzku. - Wszystko będzie dobrze,

uwierz mi.

Kobieta chwyciła ją za rękę i mocno ścisnęła. Włosy miała mokre od łez i potu;

splątane, leżały bezładnie na poduszce.

- Nie mam już siły - szepnęła spękanymi wargami. -To koniec, poddaję się.

- Bzdury! Zaraz urodzisz dziecko i przekonasz się, czy to chłopiec, czy dziewczynka.

Nie znalazłaś jeszcze dla niego biblijnego imienia? Kobieta pokręciła głową.

- Jeszcze nie.

Znachorka nadal się modliła, ale teraz szeptała modlitwy w czarną chustę, którą wciąż

miała na głowie.

Ane otworzyła swoją torbę i wyjęła butelkę z przeźroczystym płynem. Napełniła nim

filiżankę stojącą na nocnym stoliku i podała starej.

- Masz - powiedziała. - Łyknij sobie, bo wydaje mi się, że tego właśnie ci trzeba.

Starucha chwyciła łapczywie filiżankę, wypiła wszystko jednym haustem, otrząsnęła

się i zwróciła Ane naczynie.

- Jeszcze kropelkę? - spytała z nadzieją.

background image

- Później - odparła Ane. - Kiedy urodzi się dziecko. Ale teraz chcemy zostać same. Idź

do kuchni i poczekaj.

- Nic tu nie poradzisz, nie wydostaniesz dziecka. Utkwiło na dobre, więc ani dla niego,

ani dla matki nie ma już nadziei.

Ane odsunęła ją i zamknęła drzwi. Przełknęła kąśliwy komentarz, który miała na

końcu języka. Teraz musiała się skupić. Osłuchała brzuch matki Jakoba i wyraźnie usłyszała

szybkie uderzenia serca. Odetchnęła. W każdym razie dziecko żyje. Sprawdziła też rozwarcie

i uznała, że poród nie powinien długo potrwać. Kazała dzieciom przynieść zimnej wody i

ścierkę oraz nagotować wody na później. Miały także przyszykować czyste prześcieradło i

ubranko dla dziecka.

Natychmiast się ożywiły. Słyszała, jak rozmawiały ze sobą na dworze. Trzaskały

drzwiami szafy i szufladami. Chwilę później przyniosły miskę z wodą i ścierkę. Ane obmyła

kobiecie twarz.

- No, teraz możesz się już uspokoić - powiedziała do niej z uśmiechem.

- Dziecko utknęło. Słyszałam, jak Guri mówiła.

- Ta starucha opowiada różne dziwne rzeczy. Dziecko wcale nie utkwiło. Wyczułam

jego główkę, więc za chwilę się urodzi.

Kobieta poczuła skurcz i krzyknęła głośno. Ane wiedziała, że to krzyk strachu i bólu, i

nie broniła jej tego. Często krzyk pomagał rodzącej.

- Zobaczmy - odezwała się znowu i zbadała kobietę po kolejnym skurczu. - Już

niedługo. - Przemawiała do niej łagodnie, pocieszała ją, dawała jej pić, kiedy o to prosiła,

schładzała jej czoło ścierką zamoczoną w zimnej wodzie.

Po chwili ujrzała główkę dziecka. Wyłaniała się powoli i kobieta znowu zaczęła

krzyczeć. To najbardziej bolało, ale wkrótce było po wszystkim. Na świat przyszła duża i

kształtna dziewczynka, była jednak sina i nie dawała oznak życia. Ane podniosła ją i

ostrożnie klepnęła w pośladki. Noworodek nadal zwisał bezwładnie w jej rękach!

Jego matka patrzyła apatycznie przed siebie, jak gdyby nie chciała tego dziecka. Tyle

ich już przecież straciła.

Ane poczuła, że ogarnia ją strach. Przez głowę przebiegło jej wszystko, czego

nauczyła się w szkole dla położnych. Szybko zanurzyła dziecko w zimnej wodzie, ale to też

nie pomogło. Torba! - pomyślała. Wyjęła z niej butelkę z wódką, włożyła palec do szyjki, a

potem szybko przytknęła do ust noworodka. Kilka kropel spłynęło mu do gardła, bo nagle

zakrztusił się i wybuchnął niepohamowanym krzykiem. Tego nie było w książkach,

pomyślała Ane i roześmiała się, uszczęśliwiona.

background image

- No, teraz możesz zobaczyć swoją dorodną córkę - oznajmiła i położyła dziecko na

piersi kobiety.

- Naprawdę żyje?

- Oczywiście. Chyba nie sądziłaś, że będzie inaczej? Jest duża i silna. Myślę, że to

dzięki pożywnym rybom, które Jakob dla was łowi.

Kobieta płakała i śmiała się na przemian. Drzwi otworzyły się wolno i ukazały się w

nich buzie pozostałych dzieci.

- Zaraz będziecie mogły przywitać się z siostrzyczką - obiecała Elizabeth. - Ale

najpierw trzeba ją umyć i przygotować mamę. A teraz wracajcie do kuchni.

Drzwi na powrót się zamknęły, lecz głosy, które zza nich dochodziły, zdawały się

głośniejsze. Ane przecięła pępowinę i podłożyła kobiecie kilka ręczników. Następnie poszła

do kuchni po ciepłą wodę i ubranko dla dziecka.

- Jak poszło? - spytała z kąta znachorka.

- Świetnie. Dziecko jest duże i silne. Możesz już iść do domu.

- A co z gorzałką?

Ane jeszcze raz napełniła filiżankę alkoholem i podała Guri. Znachorka wypiła

wszystko jednym haustem i zaraz wyszła.

Świeżo upieczonej matce Ane nakazała jeszcze przez dwa tygodnie pozostać w łóżku,

żeby odpoczęła i zregenerowała siły. Nie wolno jej zapominać, że przeszła cięż-' ki poród.

- O, wierz mi, nieprędko zapomnę ten dzień - odparła kobieta i uśmiechnęła się blado.

Przyłożyła córeczkę do piersi i mała natychmiast zaczęła łakomie ssać.

- I dobrze się odżywiaj, żebyś nie straciła pokarmu.

- Wiem, wszystko to wiem - przytaknęła kobieta. - Opiekuje się mną szwagierka.

Dziecko jest duże i silne, więc na pewno będzie zdrowo rosło.

Ane poprosiła Marię, żeby po nią przypłynęła, nie chciała bowiem, by chłopiec znów

przeprawiał się przez fiord. Musiała jednak chwilę poczekać na skalistym brzegu. Wiatr

szarpał jej spódnicę, owijał wokół ud i łydek, ale nie czuła zimna. Dzięki Bogu, miała na

sobie ciepłe skarpety i spodnie. Zerknęła na szary domek. W obu oknach paliło się światło.

Kobieta nie miała pieniędzy, żeby jej zapłacić, ale to, co powiedziała, miało dla Ane większą

wartość niż wszystkie dobra i złoto tego świata.

- Nazwę ją twoim imieniem - oznajmiła. - Będzie się nazywała Elise, jeśli nie masz nic

przeciwko temu. To także biblijne imię, wiesz? Ane spojrzała na nią zdumiona.

- Naprawdę?

- Tak, jeden z aniołów je nosił. Jestem tego pewna.

background image

Ane znów odwróciła twarz do wiatru. Usłyszała skrzypienie wioseł w dulkach i cichy

plusk za każdym razem, gdy wiosła uderzały o powierzchnię wody.

background image

Rozdział 4

Osłupiała Elizabeth wpatrywała się w chmurę śniegu. Wydawało się, jakby zastygła w

bezruchu. Nagle jednak otrząsnęła się, wybiegła do sieni i narzuciła kurtkę. Wszystkie

rękawice, czapki, skarpety, wełniane spodnie i inne ciepłe rzeczy schowała już w skrzyni.

Teraz otworzyła wieko i chwyciła w biegu coś dla siebie.

- Ktoś z was musi zostać i przypilnować dzieci! - rzuciła przez ramię.

- Bierzesz sanie? - usłyszała jeszcze, jak Arnolda krzyknęła, ale zbyt się śpieszyła,

żeby odpowiedzieć. Drzwi wejściowe zatrzasnęły się za nią z hukiem. Sanie, pomyślała. Nie,

nie było teraz na nie czasu.

Uniosła spódnicę, na ile pozwalała na to przyzwoitość, i pobiegła co sił w nogach, aż

poczuła dziwny smak w ustach - smak ołowiu. Miała wrażenie, że zaraz pękną jej płuca; łydki

stały się ciężkie i bolały przy każdym kroku. Mimo to biegła jeszcze chwilę, aż zatrzymała ją

kolka w boku. Jakiś koń zarżał głośno tuż obok.

- Wsiadasz?

To był jeden z parobków Bergette. Elizabeth skinęła głową i wskoczyła do sań.

Chwilę później pędzili na złamanie karku. Nie zamienili ani słowa. Elizabeth

zastanawiała się, czy parobek jechał gdzie indziej, czy też może widział schodzące masy

śniegu i od razu ruszył w tamtą stronę. Ale nie miała odwagi spytać. Podjechali do lawiny.

Elizabeth odniosła wrażenie, jak gdyby znaleźli się w innej rzeczywistości -w szarobiałym

świecie, w którym powoli wyłaniał się dom za domem. Z ulgą stwierdziła, że sporo

zabudowań ocalało. Może z okna w Dalsrud wyglądało to gorzej, niż naprawdę było? Bez

letniej obory lub bez stodoły można się przecież obyć. Sąsiedzi zawsze wyciągną pomocną

dłoń, jeśli będzie trzeba, nawet gdyby masy śniegu uniosły spiżarnię. Gorzej jeżeli lawina

porwała ludzi; w takim wypadku nie da się ich uratować. Zamknęła oczy i spróbowała modlić

się w duchu: Dobry Boże, spraw, żeby obora nie... Nie, chciałam powiedzieć: nie pozwól, żeby

pod śniegiem znaleźli się ludzie. A jeśli domy zniknęły, spraw, by ludzie przeżyli... Po chwili

zrezygnowała, bo słowa układały się w jakieś bzdury.

- Słyszałaś ten straszny huk, kiedy zeszła lawina? -spytał parobek. Elizabeth spojrzała

na niego. Wpatrywał się nieruchomo przed siebie. Skinęła głową, ale zdała sobie sprawę, że

pewnie tego nie zauważył.

- Tak, myśleliśmy, że grzmi. Nawet nie drgnął.

- Zeszło kilka lawin. Ta ostatnia była największa. Elizabeth poczuła ucisk w żołądku.

Jakie wyrządziła szkody?

background image

- Wygląda na to, że wszystkim się udało... - zaczął parobek, po czym urwał i wskazał

na lewo. - O, Boże...

Elizabeth też spojrzała w tamtą stronę. Wytężyła wzrok, aż zapiekły ją oczy. Serce

biło jej w piersi jak szalone.

- Gospodarstwo lensmana - szepnęła. - Domy znikły. - Poderwała się w saniach i

wyskoczyła w biegu.

- Nie uderzyłaś się? - zapytał przestraszony parobek, ale ona nie zwróciła na to uwagi.

Wydostała się z głębokiego śniegu i, potykając się, brnęła naprzód.

- Czy jest tu ktoś? Halo! - krzyknęła. - Słyszycie mnie? Chmura śniegu już opadła i

Elizabeth z przerażeniem przyglądała się zniszczeniom. Z domu lensmana zostały głównie

drzazgi. Spod zwałów śniegu wystawał gont dachu i trochę mebli. Ostało się też pół komina,

reszta zniknęła.

Elizabeth rozejrzała się dokoła. Altany, spiżarni i kilku innych budynków

gospodarczych nie było, ale obora stała nietknięta.

- Czy jest tu ktoś?! - krzyknęła. Wtedy ostrożnie uchyliły się drzwi obory i wysunęła

się głowa służącej. - Czy w domu byli ludzie? - spytała Elizabeth. Dziewczyna ledwie

dostrzegalnie przytaknęła. - Chyba wszyscy - dodała przerażona.

Elizabeth zauważyła, że w pobliżu zaczęli gromadzić się ludzie. Kobiety i dzieci z

innych gospodarstw. Niektóre płakały, inne nieruchomo przyglądały się zniszczeniom,

jeszcze inne krzyczały i gestykulowały.

- Musimy ich ratować! - zawołała Elizabeth. - Ci, którzy mają łopaty, niech je

przyniosą. A my będziemy odgarniać śnieg rękami.

- Bez pomocy mężczyzn? - spytała jakaś gospodyni. -Zostały prawie same kobiety.

- No to co? - Elizabeth utkwiła w niej wzrok, a potem powiodła spojrzeniem po

pozostałych. - Czyż nie macie dwojga zdrowych rąk? Pod śniegiem są ludzie i być może

jeszcze żyją. Kopcie, do diabła! Ruszcie się! Musimy ich wydostać, zanim się uduszą.

Rzuciła się na zwały śniegu i zaczęła odgarniać je co sił; z determinacją odrzucała

śnieżne grudy i fragmenty desek. Od czasu do czasu musiała się jednak poddać i zostawić

duże belki, których nie mogła ruszyć, ale zaraz zaczynała w innym miejscu.

Z obory dobiegało głośne, żałosne muczenie krów. Z pewnością są przerażone tym, co

się stało, pomyślała Elizabeth. Zwierzęta potrafią zwietrzyć niebezpieczeństwo, wiedziała o

tym.

Kilka kobiet podeszło bliżej i zaczęło jej pomagać. Dzieci też odgarniały śnieg z

zapałem, ale niewiele mogły zdziałać.

background image

- Szukajcie koło dużych kamieni i drzew! - zawołał parobek Bergette. - I od czoła

lawiny - dodał. Elizabeth ponagliła:

- No, do roboty! Szkoda czasu!

Rozejrzała się dokoła. To, co mówił parobek, brzmiało rozsądnie. Porwani przez

lawinę mogli się przecież zatrzymać przy drzewach lub innych przeszkodach. Zaczęła kopać

w innym miejscu, ale bolały ją już plecy i opuszczała odwaga. To taka ogromna masa śniegu!

Jak zdołają to wszystko przeszukać? W dodatku nie ma pewności, że ludzie znajdują się

właśnie tutaj, mogli przecież zostać zniesieni aż na brzeg. Obejrzała się przez ramię, powiodła

wzrokiem od drogi przez cały dziedziniec do samego morza. A nawet jeśli kogoś znajdą, to

pewnie od dawna martwego. Już była bliska rezygnacji, gdy nagle zauważyła skrawek

tkaniny.

- Wydaje mi się... - szepnęła i zaczęła kopać szybciej. - Chyba... - Może to tylko

zasłona albo fragment pościeli. Ale za materiałem wyczuła czyjeś ciało. - Znalazłam kogoś! -

krzyknęła, odgarniając śnieg ze zdwojoną siłą. Po chwili wyłoniła się twarz, blada, z

zamkniętymi oczami. Elizabeth poznała, że to młoda służąca.

- Słyszysz mnie? - Potrząsnęła dziewczyną. - Pytam, czy mnie słyszysz! Wargi

dziewczyny poruszyły się ledwo zauważalnie. Pozbawione krwi, jasnoniebieskie wargi.

- Zanieście ją do domu! - krzyknęła Elizabeth, wyciągając dziewczynę ze zwałów

śniegu. Podbiegł do nich jakiś parobek. Elizabeth rozpoznała go. On także pracował w

gospodarstwie lensmana.

- Gdzie byłeś? - spytała.

- W wychodku. Długo bałem się wyjść.

- Weź konia Bergette i zawieź tę dziewczynę do najbliższego domu. Trzeba ją

rozgrzać.

- Naprawdę żyje? Jest całkiem sina.

- Żyje. Rób, co mówię. Szybko! Elizabeth pobiegła z powrotem i zaczęła kopać w

pobliżu tego samego miejsca.

- Jak długo człowiek może przeżyć pod śniegiem? -spytała parobka Bergette.

- Nie wiem To zależy. Słyszałem, że jakieś trzy kwadranse. Ile czasu minęło?

Kwadrans. Dwa? Czas jakby stał w miejscu, a zarazem potwornie szybko im uciekał.

Zebrało się już sporo ludzi. Była wśród nich Arnolda, a to znaczyło, że z dziećmi

została Helene. Zjawiła się też kobieta ze Słonecznego Wzgórza. Pracowały ramię w ramię.

- Słyszę coś! - zawołała któraś i skręciła w lewo. - Tutaj! Tu ktoś jest! - Zaraz inne

rzuciły się do pomocy. Chwyciły za ciężkie kije i zsunęły chustki na tył głów. Po chwili

background image

wyciągnęły bezwładne ciało.

- Chyba nie żyje - uznała któraś z kobiet i stanęła bezradnie, z opuszczonymi rękami.

Elizabeth podbiegła, ściągnęła rękawicę i przyłożyła palce do szyi służącej, którą

odkopano. Wyczuła słabiutki puls. Niczym u pisklęcia.

- Żyje! - stwierdziła. - Zanieście ją do domu. Prędko! - Wyprostowała się.

- Czy ktoś mógłby zaprząc konia do sań? Będziemy musieli przewieźć tych, których

znajdziemy pod śniegiem. Trzeba też wezwać Torsteina, żeby ich zbadał.

Dwie kobiety skinęły głowami i pobiegły każda w swoją stronę. Jedna ruszyła do

obory, a druga na drogę. Elizabeth kopała dalej. Serce jej się ściskało, gdy znajdowała

koronkowe obrusy, sprzęty kuchenne, ubrania i resztki mebli. Całe życie legło pod zwałami

śniegu. Naturalnie, można te rzeczy zastąpić innymi, ale to przecież pamiątki czyjegoś życia.

Może niektóre z nich to prezenty ślubne? Albo ktoś dostał je pod choinkę od bliskich i

znajomych?

Wzdrygnęła się, kiedy niespodziewanie ujrzała bladą twarz mężczyzny. Szybko

odgarnęła z niej resztę śniegu. Mężczyzna nagle otworzył oczy i spojrzał na nią.

- Żyjesz! - zawołała i ze zdwojoną siłą zaczęła odrzucać grudy śniegu. Biedak miał na

sobie tylko koszulę i pewnie był całkiem wychłodzony. Łapał ustami powietrze i

nieprzytomnie rozglądał się dokoła.

- Co się stało? Usłyszałem hałas i wtedy...

- Zeszła lawina - odparła Elizabeth. - Chodź. - Pomogła mu się wydostać i usiąść w

saniach, które już czekały. Koń Bergette także już wrócił.

- Dajcie mu coś gorącego do picia i suche ubranie!

- Znalazłam jeszcze jednego! - zawołała któraś z kobiet. Następnie wyprostowała się i

dodała: - On... Jego ramię... Elizabeth w kilku susach znalazła się obok niej.

- Jest złamane - rzuciła krótko. - Przytrzymaj je. O, tak. - Zerwała z głowy chustkę i

zrobiła temblak. -Dasz radę iść? - spytała i popatrzyła na parobka.

Nie odpowiedział, tylko wpatrywał się przed siebie, dygocąc na całym ciele. Od czasu

do czasu bełkotał coś niezrozumiale, ale nawet nie ruszył nogą.

- Chyba dostał pomieszania zmysłów - zauważyła któraś.

- Sama też byś oszalała, gdybyś tak poleżała pod śniegiem! - prychnęła inna w

odpowiedzi.

- Chodź! - Elizabeth pociągnęła parobka za sobą, a on posłusznie podążył za nią. W

pewnej chwili zachwiał się nagle i byłby upadł, gdyby go kobiety nie podtrzymały.

Elizabeth znalazła służącą, która w czasie katastrofy była w oborze. Dziewczyna nadal

background image

stała, oparta o ścianę, i tępo patrzyła przed siebie.

- Ile osób było w domu? - spytała Elizabeth i chwyciła ją za ramiona. - Słyszysz? Ilu

was było? Muszę to wiedzieć! Dziewczyna jednak zdawała się nie słyszeć jej i nie widzieć.

Wpatrywała się nieruchomo w dal. Nawet nie drgnęła. Elizabeth zostawiła ją więc w spokoju

i pobiegła z powrotem. Znalazła parobka, który wyszedł za potrzebą, kiedy zeszła lawina, i

tylko dzięki temu ocalał.

- Ilu ludzi było w domu? - zapytała. Popatrzył na nią z przestrachem.

- Nie wiem. Ja...

- Spróbuj sobie przypomnieć. Ilu was tu pracuje?

- Ona... - Wskazał na służącą stojącą koło obory. -I jeszcze dwie.

- A ilu parobków?

- Ja i ten, którego właśnie odwieźliście, i... jeszcze jeden.

Elizabeth starała się myśleć jasno, ale miała uczucie, jakby jej myśli grzęzły w gęstym

syropie. Po chwili odetchnęła z ulgą.

- A więc całą służbę odnaleźliśmy żywą. - Potem znów zwróciła się do parobka: - A

co z lensmanem i jego żoną?

- Oni byli... - Dolna warga parobka zaczęła drżeć i rosły chłopak rozpłakał się jak

dziecko. - Byli w domu - wyszeptał. Elizabeth nie miała czasu go pocieszać.

- Pod śniegiem są jeszcze lensman i jego żona! - zawołała. - Szukajcie dalej. Czy ktoś

mógłby przynieść wełniany koc? Albo baranicę? Będą nam potrzebne, kiedy ich znajdziemy.

Starała się, żeby jej słowa tchnęły optymizmem, który był im teraz bardzo potrzebny.

Uratowali już tyle osób, ale zostały jeszcze dwie. Czuła, jak serce wali jej w piersi, oddychała

ze świstem. Zużyła już wszystkie siły; miała wrażenie, że dłużej nie da rady.

To na nic, uznała zrezygnowana. Nie sposób przeszukać takich mas śniegu, są takie

ciężkie i sięgają tak głęboko. Lensman i jego żona mogą być wszędzie. A jeśli są przytomni i

słyszą nawoływania wokół siebie, ale nie mogą się ruszyć? - uderzyło ją nagle. Jak strasznie

muszą się bać. To koszmarne - nie mieć powietrza i nie móc się ruszyć. To jakby leżeć w

trumnie głęboko pod ziemią. Te potworne myśli dodały jej nadludzkich sił i zaczęła kopać z

nową energią.

- Jest lensman! O mój Boże i Stwórco, znalazłam lensmana! - zawołała jakaś kobieta.

Elizabeth wyprostowała plecy.

- Żyje?

- Tak. Myślę, że tak, bo się odezwał. Spytał o żonę. Elizabeth musiała się roześmiać;

szybko otarła kilka łez.

background image

- „Myślę, że tak, bo się odezwał" - powtórzyła pod nosem. Zobaczyła, że ktoś

prowadzi lensmana do sań. Gdy byli już blisko, zaczął się jednak opierać. Elizabeth podbiegła

do nich.

Przerażony lensman wpatrywał się w lawinę. Ten potężny mężczyzna dygotał na

całym ciele. Miał sine wargi, a jego siwe, splątane włosy opadły na czoło.

- Proszę, tu jest wełniany koc - powiedziała mała dziewczynka. - I baranica.

- Dziękuję - odparła Elizabeth i wzięła od niej ciepłe okrycie. Położyła baranicę na

saniach, a koc owinęła wokół ramion lensmana. - Proszę usiąść - poleciła i zdecydowanym

ruchem posadziła go na baranicy.

Urzędnik pokornie zrobił, co kazała.

- Znajdziemy także żonę - obiecała Elizabeth, kiedy zostali sami. - Przyrzekam. Nie

spoczniemy, dopóki nie wydobędziemy jej spod śniegu.

Zauważyła, że lensman płacze. Ten duży, silny mężczyzna płakał! Lśniące łzy toczyły

się po jego pooranej bruzdami twarzy, docierały do siwej brody i ginęły w niej, po czym

pojawiały się następne, ale on zdawał się ich nie zauważać, bo nawet nie próbował ich

ocierać.

„Proszę nie płakać", chciała powiedzieć Elizabeth, ale nie zdołała wykrztusić z siebie

słowa. Zamiast tego niezdarnym ruchem poklepała go po ramieniu.

- Zimno ci? - spytała i w tej samej chwili zdała sobie sprawę, jak głupio musiało to

zabrzmieć. Lensman nie odpowiedział, może nawet nie dosłyszał jej pytania. -Dom można

odbudować - mówiła dalej. - Całe obejście znów będzie tak piękne jak przedtem. Altana,

którą tak lubiliście, także. Nadal nie reagował.

- Zwierzęta ocalały, lawina zeszła obok obory. Ani jedno nie zginęło. Pomożemy

wam, słyszysz? - ciągnęła, gładząc go po ramieniu. - Powinieneś się ruszać, bo zamarzniesz,

jeśli będziesz tak siedział nieruchomo.

Wiedziała, że to na nic. I tak jej nie słuchał. Zdjęła rękawice i próbowała je wciągnąć

na jego potężne ręce. Nie na wiele się to zdało, bo zakryły zaledwie połowę dłoni, ale lepsze

to niż nic.

- Trzeba go zawieźć do jakiegoś domu - oznajmiła. Wtedy spojrzał na nią.

- Nie, najpierw ją znajdźcie - szepnął.

Skinęła głową i ruszyła z powrotem do miejsca, gdzie zeszła lawina. Myślała tylko o

jednym: odnaleźć żonę lensmana.

Tam! Czy to nie skrawek sukni? Z zapałem odgarnęła śnieg, ale zaraz znów dopadło ją

rozczarowanie. Rzeczywiście, znalazła suknię, ale nic poza tym. Kilka razy napotykała coś,

background image

co, jak jej się wydawało, mogło być ludzkim ciałem, ale okazywało się, że to tylko domowe

sprzęty.

Zauważyła, że przyszedł Torstein. Powiedział coś do lensmana, pomógł mu wstać i

zaczął z nim chodzić wokół dziedzińca.

Nagle Elizabeth jęknęła przerażona. Czyżby to była...? Tak, ręka, ramię! Chciała

krzyknąć i obwieścić to innym, ale się powstrzymała. Musiała wykorzystać wszystkie siły na

kopanie, nie mogła marnować cennych oddechów. Palce miała zgrabiałe z zimna. Wcześniej

wkładała je do ust, żeby nieco je rozgrzać, ale teraz nie było na to czasu. Pozbawionymi

czucia pazurami rozdrapywała śnieg i kawałek po kawałku odkrywała nieruchome ciało.

Ujrzała twarz - jasnoniebieską i zesztywniałą. Całkiem zimną. Nie, ta kobieta nie może być

martwa! Jeszcze trochę. Tylko troszeczkę...

- Chodźcie mi pomóc!

Czy to rzeczywiście ona krzyczała? Skąd wzięła siły? Natychmiast zjawili się inni.

Razem wydobyli ciężką żonę lensmana. Elizabeth poklepała ją po policzku.

- Słyszysz mnie?

Powieki kobiety poruszyły się, przez twarz przebiegł skurcz. Nagle otworzyła oczy i

spojrzała na Elizabeth nieprzytomnym wzrokiem, jak gdyby jej nie poznawała.

- Boli cię coś? - spytała Elizabeth. Lensmanowa nie odpowiedziała.

- Proszę pójść z nami. - Poprowadzili ją między sobą. Lensman zauważył, co się

dzieje, i podszedł bliżej. Bez słowa objął żonę ramionami. Torstein podążył za nim, próbował

okryć oboje kocem, ale niezbyt mu się to udawało, bo koc był za mały.

- Trzeba ich jak najszybciej zaprowadzić do domu, żeby się rozgrzali - powiedział. -

Oni chyba najdłużej przebywali pod śniegiem? Elizabeth przytaknęła.

- Zawieziemy ich do Dalsrud.

Wreszcie wszyscy pięcioro znaleźli się w saniach. Elizabeth poprosiła gospodynię ze

Słonecznego Wzgórza, żeby zajęła się służbą lensmana, którą zostawili na miejscu. Obiecała,

że prześle później trochę jedzenia i jakieś ubrania. Dodała, że to tylko na jakiś czas, póki nie

znajdą lepszego rozwiązania. Kobieta zgodziła się z ochotą. Zapewniła, że wszystkim się

zajmie.

Lensman i jego żona trzęśli się z zimna i szczękali zębami. Dygotali przez całą drogę

do Dalsrud. Torstein i Arnolda wzięli ich między siebie i usiedli na skraju sań po obu

stronach. Elizabeth chwyciła za lejce. Czuła się dziwnie. Miała wrażenie, jakby jej myśli

także zamarzły pod masą śniegu, jakby lawina porwała również ją samą. Wszystko było takie

nierzeczywiste. Nie mogła jasno myśleć.

background image

Rozdział 5

W drzwiach przywitała ich Helene, za którą stała cała gromadka dzieci. Służąca bez

pytania zaprowadziła gości do środka i przegoniła dzieci do kuchni.

- Poszukam jakiegoś suchego ubrania - rzuciła tylko.

- Proszę tędy - odezwała się Elizabeth i wskazała lensmanowi i jego żonie drogę na

poddasze. - O tu, do środka. - Otworzyła drzwi do starannie przygotowanego pokoju

gościnnego, wyjęła parawan i kiwnęła na lensmana. - Proszę się rozebrać tutaj. Nic nie

odrzekł, tylko stanął za parawanem, zgarbiony niczym starzec.

- Ty też zdejmij z siebie mokre ubranie - zwróciła się do jego żony. - Wypiorę je i

wysuszę.

Kobieta nie zareagowała. Nadal stała nieruchomo i patrzyła gdzieś obok.

Elizabeth zaczęła rozpinać guziki jej sukni. Robiła to niezdarnie, bo palce ciągle miała

zgrabiałe z

zimna. Wreszcie ostrożnie zdjęła mokre ubranie z potężnej kobiety.

Drzwi otworzyły się cicho i do pokoju weszła Helene.

- Może pożyczyć moją nocną koszulę? - zaproponowała. - Właściwie jest na mnie za

duża, więc pewnie na nią będzie pasowała. I jeszcze wełniane skarpety. Dla obojga.

- Dziękuję.

Helene wymknęła się równie cicho, jak przyszła, i zamknęła za sobą drzwi.

Wkładając lensmanowej nocną koszulę, Elizabeth odnosiła wrażenie, jakby ubierała

krnąbrne dziecko. Zarazem czuła, że sama nie ma już sił. Ta władcza kobieta wydawała się

taka bezbronna, gdy stała tak naga i blada, z mokrymi włosami tworzącymi jedną plątaninę

wokół twarzy. Nadal dygotała z zimna.

- Chodź! - powiedziała Elizabeth i zaprowadziła ją do łóżka, a potem starannie okryła

pierzyną. Słysząc, że lensman wychodzi zza parawanu, odwróciła się do niego plecami, żeby

go nie krępować. Usłyszała kroki na schodach i po chwili do pokoju zajrzał Torstein.

- Wszystko w porządku? - spytał.

Elizabeth nie wiedziała, czy powinna przytaknąć. Czy rzeczywiście wszystko było w

porządku? W łóżku leżało blisko siebie dwoje silnych fizycznie ludzi, przemarzniętych i być

może nie w pełni jeszcze świadomych tego, co się stało.

Podeszła do pieca i zaczęła w nim rozpalać. Zrobiła niewielki kopczyk z suchych

gałązek, zaczekała, aż porządnie się zajmą płomieniem, po czym dołożyła drewna. Dorzuciła

go tyle, aż zahuczało w piecu. Wtedy wstała i otrzepała mokrą do kolan spódnicę. Dopiero

background image

teraz to zauważyła. Bolały ją palce; rozchodził się po nich gorący ból, który kłuł niczym igły.

- Oddychaj głęboko. Dziękuję. Obróć się, proszę, na bok. O, tak.

Głos Torsteina brzmiał jak balsam. Tak ciepło i przyjemnie. Elizabeth miała ochotę

zostać tu jeszcze chwilę, żeby tylko posłuchać, jak mówi. Jego słowa uspokajały. Zamiast

tego jednak szybko zebrała mokre rzeczy i wymknęła się na korytarz. Wtedy zauważyła, że

lensman nie włożył wełnianych skarpet, które przyniosła Helene. Trudno. Pierzyna miała

dość puchu i dobrze grzała. Na wierzch położyli jeszcze ciężkie, grube wełniane koce, więc

lensman z żoną nie powinni marznąć. Za chwilę w całym pokoju zrobi się ciepło.

Weszła do swojej sypialni i przebrała się w suche ubranie. Następnie wzięła coś na

zmianę dla Arnoldy. Kiedy zeszła na dół, wszyscy siedzieli przy kuchennym stole. Tylko

Helene stała przy piecu.

- Zaparzyłam kawę - powiedziała i spojrzała na czajnik. - Zaraz naciągnie.

- To dobrze. Myślę, że wszystkim nam dobrze zrobi coś rozgrzewającego. - Położyła

suche rzeczy na stole przed Arnoldą. - Idź do siebie i się przebierz. Rozchorujesz się, jeżeli za

długo będziesz chodzić w mokrym.

- Arnolda opowiedziała mi, co się stało - odezwała się Helene, kiedy służąca wyszła. -

To prawda, że wszystko z wyjątkiem obory i wychodka porwała lawina? Elizabeth osunęła

się na krzesło i pozwoliła, żeby William wdrapał się na jej kolana.

- Tak, stracili wszystko. Wszystko, co posiadali. Prawie nic nie ocalało. - Musnęła

ustami czarne włosy synka, a potem spojrzała na Helene. - Dom, sprzęty, nawet ubrania.

Pieniądze, meble, szczotki do włosów, mydło... Wszystko w jednej chwili zniknęło.

Zachowali tylko to, co mieli na sobie. -Wydawało się, jak gdyby dopiero teraz to sobie

uświadomiła. - Służące i parobcy też zostali bez niczego.

Arnolda wyszła z sypialni i Elizabeth postawiła Williama z powrotem na podłogę.

- Zaniosę kawę na górę. A ty, Arnoldo, kiedy się rozgrzejesz, rozpal pod kuchnią w

pralni i nanoś wody. Trzeba wyprać ubrania lensmana i jego żony.

- Ja mogę się tym zająć - zaofiarowała się Helene. -Posiedź sobie i odpocznij - dodała i

zniknęła za drzwiami. Arnolda podniosła Kathinkę i posadziła ją sobie na kolanach.

- Czy lawina porwała dom lensmana? - spytała dziewczynka.

- Tak, wszystko.

- A czy ktoś zginął?

- Nie, nikt. Wszystkich odkopaliśmy spod śniegu.

- Zwierzęta też?

- Były w oborze, a tam lawina nie sięgnęła.

background image

Elizabeth przypomniała sobie o bydle. Trzeba je niedługo wydoić i nakarmić. Nalała

kawy w dwa duże kubki. Na pewno ktoś już się tym zajął, uspokoiła samą siebie. Nie mogła

przecież robić wszystkiego. - Zaniosę tacę na górę - powiedziała i wyszła z kuchni. Kiedy

weszła do gościnnego pokoju, Torstein właśnie pakował swoje przybory do torby lekarskiej.

Uśmiechnął się przelotnie.

- Cudownie pachnie - zauważył i spojrzał na kubki.

- Pomyślałam, że lensman z żoną powinni napić się czegoś gorącego. Dla ciebie też

jest kawa. Na dole - wyjaśniła.

- Dziękuję, z przyjemnością wypiję. Będę mógł zamienić z tobą słowo przed

wyjściem?

- Naturalnie. Zaraz przyjdę. Lensman natychmiast wziął od Elizabeth kubek i małymi

łyczkami zaczął pić kawę, ale jego żona tylko pokręciła głową i nadal wpatrywała się przed

siebie pustym wzrokiem. Po jej bladym, okrągłym policzku stoczyła się na poduszkę łza i

wsiąkła w materiał. A więc już wie, co się stało, pomyślała Elizabeth i niemal odczuła ulgę.

Przed wyjściem z pokoju dołożyła do pieca jeszcze parę szczap drewna. Zatrzymała

się w drzwiach na chwilę i spojrzała na dwoje małżonków w średnim wieku. Lensman i jego

żona, tak zamożni i mający tak znaczącą pozycję we wsi, w jednej chwili zostali pozbawieni

wszystkiego, co posiadali. Oboje leżeli teraz w jej gościnnym łożu w Dalsrud. Jedno w

pożyczonej koszuli nocnej, drugie bez niczego, okryci pierzyną aż pod brodę.

Arnolda poczęstowała Torsteina kawą. Wkrótce wróciła też Helene. Wytarła nos i

schowała chusteczkę do kieszeni fartucha.

- Brr, ale zimno na dworze! - wzdrygnęła się i nalała sobie kawy do kubka.

Torstein odstawił bezgłośnie filiżankę na spodek. Elizabeth zauważyła, że dostał jedną

z wykwintnych filiżanek, i uśmiechnęła się pod nosem. Arnolda wiedziała, jak wyróżnić

szczególnych gości.

- Wygląda na to, że ani lensmanowi, ani jego żonie nic się nie stało - oznajmił. - Może

dostaną kataru, i tyle. Są zdrowi i silni. - Zamilkł i przesunął palcem po złoconym brzegu

talerzyka. - Prawdopodobnie jednak minie trochę czasu, zanim naprawdę zrozumieją rozmiar

tragedii, która ich dotknęła. To jest tak jak ze smutkiem, gdy umiera ktoś bliski.

- Ale przecież wszyscy przeżyli - zdziwiła się Arnolda. - Należy dziękować Bogu, że

nikt nie zginął.

- Wiem, ale my, ludzie, jesteśmy dziwnymi istotami i przywiązujemy się do

przedmiotów. A oni stracili wszystko, łącznie z domem. Zostali bez niczego, a to wymaga

czasu, żeby się z tym oswoiła przystosować do nowej sytuacji.

background image

- Mają przecież zwierzęta - mruknęła Helene. - A dom można odbudować.

Elizabeth oparła głowę na rękach. Odbudowanie domu trochę potrwa, pomyślała. Czy

do tego czasu lensmanostwo mają zostać w Dalsrud? A co z pieniędzmi? Postawienie domu i

wyposażenie go sporo kosztuje. Torstein zdawał się czytać w jej myślach.

- Naturalnie, dostaną środki z ubezpieczenia. Elizabeth wolno wypuściła powietrze i

wyprostowała plecy. Ogarnął ją wstyd z powodu własnych obaw.

- Na razie mogą mieszkać tutaj - powiedziała na głos. No, to słowo się rzekło, w

dodatku przy świadkach. Teraz już nie może się rozmyślić.

Helene spojrzała na nią surowo, ale się nie odezwała. W końcu skinęła głową, bardziej

do siebie niż na znak aprobaty.

- A co będzie z resztą domowników, tego nie wiem.

- Jedną lub dwie osoby możemy wziąć do siebie - zaproponował Torstein. - Myślę, że

znajdzie się dosyć miejsc do spania. Indianne na pewno ma również na zbyciu jakieś ubrania.

A właściwie tylko tego im trzeba. Postaram się, żeby ktoś zajął się zwierzętami. Elizabeth

napotkała jego spojrzenie.

- Dziękuję. Ale czy nie powinieneś najpierw porozmawiać z Indianne?

- Nie sądzę, dobrze ją znam. Miałaby mi za złe, gdybym nie pomógł tym, którzy

ucierpieli.

- Tak, to do niej podobne - mruknęła Elizabeth i wstała.

- Dziękuję za kawę - powiedział Torstein. - Pójdę już. Przy okazji zwrócę konia i

sanie, które pożyczyliśmy. W sieni zatrzymał się i oznajmił, zniżając głos:

- Jeśli chodzi o tych dwoje na poddaszu, to potrzebne im są tylko dobra opieka i

odpoczynek. Za dzień lub dwa powinni wstać z łóżka.

Dzieci wymknęły się za nimi, przywarły do uchylonych drzwi i zaciekawione

podsłuchiwały rozmowę. Arnolda wciągnęła je z powrotem do środka i skarciła, że to

nieładnie i że wypuszczają ciepło.

- Pomogę ci w praniu, Elizabeth - zaproponowała i włożyła ciepły kubrak.

Torstein obiecał, że przed powrotem do domu zajrzy jeszcze do innych uratowanych

spod lawiny. Elizabeth poprosiła, żeby pozdrowił Indianne.

W pralni było gorąco, woda w kociołku wiszącym nad ogniem gotowała się i

bulgotała. Helene poszła do domu przypilnować dzieci. Elizabeth wymieszała wrzątek z letnią

wodą i zanurzyła ubrania w baliach - osobno białe i czarne.

- Nie są brudne - rzekła. - Ale i tak były mokre, więc...

- Podała Arnoldzie kawałek mydła.

background image

Długo pracowały w milczeniu. Mimo wszystko było tu przyjemnie. Wokół unosiła się

lepka para, dająca poczucie bezpieczeństwa. Elizabeth wciąż jednak była zziębnięta. Jak

gdyby chłód przywarł mocno aż do kości. Wykręcała ostatnią rzecz, gdy usłyszała głos

Arnoldy:

- Myślę, że to Bóg ich pokarał! Elizabeth omal nie wypuściła z rąk ubrania.

- Co ty mówisz? - spytała przerażona.

- Ostatnio nie zachowywali się zbyt ładnie wobec ciebie - wyjaśniła niespeszona

Arnolda. - Pamiętasz, jak tam poszłaś, żeby powiedzieć o tym, co zrobił Steffen? - Ściągnęła

usta i odrzuciła głowę. Elizabeth wbiła w nią wzrok.

- Nie życzę sobie takiego gadania! Czy to jasne? - Starała się zachować spokój, ale

mimo woli podniosła głos.

- Stracili wszystko, co posiadali! Dom, sprzęty, wszystko. Nie mają nic. Te ubrania to

jedyne, co im pozostało. - Uniosła ociekające wodą spodenki.

- Helene mówiła, że ocalały ich zwierzęta - bąknęła Arnolda i spuściła wzrok.

- Nawet tego im żałujesz? Że ich bydło nie udusiło się pod śniegiem?

- Nie to miałam na myśli - broniła się służąca cienkim głosem. Elizabeth opuściła

ramiona.

- Mam nadzieję. Zanieś to nad rzekę i wypłucz - poleciła, kładąc spodenki na samej

górze wiadra. -Poproszę Helene, żeby ci pomogła.

- Dziękuję - odparła Arnolda i ruszyła do wyjścia. Po chwili zatrzymała się jednak. -

Przepraszam za to, co powiedziałam. Nikomu nie życzę nic złego. Naprawdę.

- No, już dobrze. - Elizabeth odwróciła się do niej plecami. Czuła się zbyt zmęczona,

by dłużej o tym rozmawiać. Miała inne zmartwienia.

Poprosiła Helene, żeby poszła nad rzekę i pomogła Arnoldzie, a sama ruszyła prosto

na strych i zaczęła przeglądać odłożone ubrania. Niestety, były zbyt zniszczone, żeby je nosić,

i nadawały się tylko do pocięcia na szmaty. Zrezygnowana, osunęła się na stołek. Nie miała

nic, co pasowałoby na lensmana i jego żonę. Ani na któregokolwiek z parobków czy służące.

Nagle poczuła się tak bezradna, że miałaby ochotę płakać, wyć i krzyczeć, aż by całkiem

opadła z sił i zasnęła, uwalniając się od kłopotów. Zarazem jednak wiedziała, że nie może tak

po prostu się poddać.

Wyprostowała się i oparła dłonie na plecach. Helene miała za mało ubrań, by

cokolwiek komuś oddać. Zresztą i tak nic by nie pasowało na otyłą żonę lensmana. Lensman

także potrzebował jakichś rzeczy, a w Dalsrud nie mieli niczego w jego rozmiarze. Kiedy ci

ludzie dostaną odszkodowanie z ubezpieczenia? Westchnęła zrezygnowana. Uszycie nowych

background image

ubrań zajmie sporo czasu, a przecież lensmanostwo już teraz potrzebowali nowej garderoby.

Usłyszała, że w kuchni przewróciło się krzesło, a potem rozległ się śmiech któregoś z

dzieci. Uznała, że najlepiej będzie wrócić na dół, zanim maluchy rozniosą cały dom.

Przechodząc obok pokoju gościnnego, przystanęła na chwilę i nasłuchiwała. Usłyszała

ciche chrapanie. Uśmiechnęła się do siebie i ruszyła na dół po schodach, starając się omijać

skrzypiące stopnie. Nagle rozległo się pukanie do drzwi wejściowych.

Na dworze stała Bergette. Była czerwona na twarzy, oczy miała wielkie z przerażenia.

- Moi drodzy, słyszałam, co się stało. Co u ciebie?

Elizabeth poczuła, że coś ścisnęło ją w gardle i zapiekło pod powiekami. Zamrugała

szybko. Z trudem zdołała się opanować. Nie chciała wzbudzać współczucia.

- Dziękuję, dobrze - odparła zdławionym głosem. Bergette położyła ręce na ramionach

przyjaciółki i przyjrzała się jej uważnie.

- Jesteś zmęczona - stwierdziła i smutno pokiwała głową. - Nie możesz się tak

zamęczać, Elizabeth. Jesteś tylko człowiekiem, pamiętaj o tym.

- Ale przecież trzeba innym pomagać w miarę możliwości - mruknęła. Nie podobało

jej się, że Bergette tak ją lustruje spojrzeniem. - Wejdź do środka! - zaproponowała i ruszyła

przodem do kuchni. Dzieci siedziały każde na swoim krześle i uśmiechały się jak małe,

grzeczne aniołki.

- Dzień dobry, Bergette - odezwały się niemal chórem.

Elizabeth posłała je do sypialni, gdzie miały swoje zabawki. Po chwili usłyszała, że do

domu weszły Helene i Arnolda. Pokręciły się trochę po sieni, a potem ich kroki oddaliły się w

stronę suszarni. Czajnik z kawą wrócił na piec, a na stole pojawiły się filiżanki. Musi

wystarczyć codzienna zastawa. Elizabeth nie miała siły podjąć Bergette bardziej uroczyście;

była na to zbyt zmęczona. Przyszło jej do głowy, że mogliby rozwiesić trochę ubrań nad

ogniem w kuchni, ale wtedy przeszłyby zapachem jedzenia. Poza tym nie wypadało, żeby

spodenki lensmana wisiały tak na widoku, chociaż tutaj na pewno dużo szybciej by wyschły.

- Lensman z żoną zamieszkają na razie u nas - poinformowała i odwróciła się do

Bergette. - Trochę się tego boję - przyznała szczerze. Bergette roześmiała się cicho.

- Nie masz powodu. Zrobiłaś więcej, niż można by od kogokolwiek w tej sytuacji

oczekiwać - powiedziała spokojnie i podeszła do niej. - No, usiądź sobie, a ja zaparzę kawę.

Wypijemy z cukrem? - Chwyciła miseczkę stojącą na blacie.

Elizabeth obserwowała jej ruchy z podziwem. Bergette sprawiała wrażenie takiej

energicznej, pełnej zapału. To dobrze, stwierdziła, zarazem jednak uświadomiła sobie, jak

bardzo sama jest zmęczona.

background image

- Ulokowałam u siebie jedną ze służących - oznajmiła Bergette i nasypała do wody

zmielonej kawy. -

Kilka innych znalazło miejsce u Trygvego i u Indianne, a parobcy u pastora. Mamy

ubrania i wszystko, co może być potrzebne, więc nie będzie z tym kłopotu. Jakoś się

wszystko ułoży, zobaczysz.

Elizabeth uśmiechnęła się z przymusem. Zatem i służbą już się zajęto, pomyślała z

ulgą, nadal jednak martwiła się, jak zdobyć ubrania dla tych dwojga, których gościła u siebie.

Mimo to nie zamierzała kłopotać tym Bergette.

Do końca dnia kursowała z kuchni na poddasze, dopytując, czy lensman i jego żona

czegoś potrzebują. Nie chcieli jeść, ale chętnie pili. Lensman wiele razy jej dziękował i

wyrażał wdzięczność, lecz Elizabeth zbywała te pochwały i nie chciała ich słuchać. Dokładała

drew do pieca, starając się ukryć zakłopotanie. Musiała dbać, żeby w piecu ciągle się palił

ogień i by uratowani spod śniegu nie marzli.

Zaniosła na górę kawę i dzbanuszek śmietany. Zaparzyła herbatę, która działała

uspokajająco, a zarazem była smaczna. Spytała, czy nie potrzebują więcej wełnianych koców.

Nie rozmawiali o tym, co się stało. Odłożyli ten temat. Jeszcze za wcześnie, by o tym mówić.

Może jutro albo pojutrze, pomyślała. W głębi duszy sprawiło jej to ulgę. Odczuwała również

ulgę, gdy spali, dając odpocząć umysłowi i ciału.

Tego wieczoru domownicy również wcześnie się położyli. Gdy tylko dzieci znalazły

się w łóżkach, kobiety posprzątały i zgasiły światła. Dla nich wszystkich był to długi i ciężki

dzień. Życzyły więc sobie tylko dobrej nocy i każda poszła do swojej sypialni.

Elizabeth zatrzymała się przy drzwiach gościnnego pokoju i nasłuchiwała.

Zawstydziła się, gdy usłyszała cichy płacz, a potem smutny głos lensmana:

- No, już dobrze. Wszystko się ułoży, zobaczysz. Jutro na pewno będzie lepiej.

Spojrzymy w przyszłość z większą nadzieją. - Zakasłał ochryple.

Elizabeth bezszelestnie odsunęła się od drzwi. Wkroczyła na cudzy teren. Podsłuchała

słowa, których nie powinna była usłyszeć, i wstydziła się tego. Nikt nie może się o tym

dowiedzieć. Nigdy. Śniło jej się, że szła pod górę łagodnym zboczem. Słońce grzało jej w

plecy. Ptaki świergotały na wierzchołkach drzew, a obok przefrunął motyl i usiadł na kwiecie

podbiału. Motyl miał brązowe skrzydła z okrągłymi żółtymi wzorami.

Wtedy nagle usłyszała huk, dochodzący ze szczytu. Odgłos zbliżał się i nasilał.

Musiała osłonić oczy ręką, żeby lepiej widzieć. Lawina! Poczuła chłód, drobinki śniegu i

podmuch wiatru. Nie zdążyła nawet pomyśleć, gdy nakryły ją masy śniegu i otoczyła

ciemność. Poczuła dławiący strach. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Usta miała pełne śniegu,

background image

ręce i nogi uwięzione. Była unieruchomiona. Teraz umrę, pomyślała, gotowa się poddać.

Wtedy jednak pojawiła się myśl o dzieciach i maleńkiej Alxandrze. Nie, nie chciała zginąć.

Pragnęła żyć, patrzeć, jak dorastają, wchodzą w dorosłość. Chciała czuć ciepło promieni

słońca, słyszeć śpiew ptaków. Spotkać się z Jensem, gdy wróci do domu z połowów, chciała...

Gwałtownie się przebudziła, poderwała i usiadła na łóżku. Koszula nocna kleiła się jej

do ciała, włosy na karku były mokre od potu. Oddychała szybko, jak gdyby brakowało jej

powietrza. Długo tak siedziała, żeby dojść do siebie i w pełni zrozumieć, że to był tylko sen.

Koszmar. Potem odkryła pierzynę, chwyciła szal i poczłapała do tkalni. Tam usiadła przy

oknie i podciągnęła bose stopy na krzesło.

Księżyc w pełni, wielki i żółty, lśnił na niebie i oświetlał wieś, jak gdyby chciał

dokładnie przyjrzeć się lawinie, która zostawiła wyraźny ślad na zboczu góry. Trudno oswoić

się z myślą, że nie ma już okazałego domu lensmana. Ze został roztrzaskany w drzazgi. Ktoś

by pewnie powiedział, że Bóg miał w tym jakiś zamysł. Elizabeth nie była o tym całkiem

przekonana. Broniła się przed myślą, że stały za tym inne siły. Co zrobili ci ludzie, że spotkał

ich taki los? A może po prostu tak już było, że od czasu do czasu tragedia dotykała

niewinnych? Świat nie jest sprawiedliwy, doskonale o tym wiedziała.

Długo tak siedziała, pogrążona w myślach. Nawet nie zauważyła, że spocona koszula

nocna zaczęła ziębić, a stopy zdrętwiały. Zbyt wiele wątpliwości nie dawało jej spokoju.

Kiedy w końcu wstała, ledwie mogła się ruszyć. Sztywno, niczym zgrzybiała staruszka,

powlokła się z powrotem do swojej sypialni.

- Jens - szepnęła w ciemności. - Wracaj szybko do domu, potrzebuję cię.

Tak bardzo za nim tęskniła. Ale do wiosny było jeszcze kilka miesięcy. To długo.

Zbyt długo.

Następnego dnia czuła się rozbita. Nie mogła wstać, choć dobiegające z dołu

uderzenia zegara przypominały jej, że już piąta. Trzeba obrządzić zwierzęta, zrobić dla

wszystkich śniadanie, umyć podłogi, nanosić wody. Niekończące się obowiązki czekały w

kolejce.

Woda była zimna, toteż Elizabeth szybko się umyła, wyszczotkowała włosy, włożyła

ubranie i zeszła na dół. Helene jeszcze nie było w kuchni, więc sama rozpaliła w piecu.

Będzie przynajmniej przytulniej, gdy przyjdzie reszta domowników. Lensman i jego żona

pewnie zwykle dłużej spali, musi więc nakazać dzieciom, żeby zachowywały się cicho.

Kiedy zjawiła się Arnolda, Elizabeth poprosiła Helene, żeby poszła z nią do obory.

Przyznała, że sama wolałaby tego dnia zostać w domu. Przecież dadzą sobie radę bez jej

pomocy.

background image

Helene wypuściła nosem powietrze i spojrzała na nią urażona, po czym ruszyła do

drzwi.

Elizabeth podała tego ranka na śniadanie wyjątkowo dużo smakołyków. Na samą myśl

o kaszy robiło jej się niedobrze. Wyjęła więc ze spiżarki gomme - masę karmelową, syrop,

śmietanę i cukier, do tego chleb i mięso, masło i ser. Ser był z jednego końca krzywo

odkrojony; domyśliła się, że to sprawka dzieci, ale udała, że nic nie zauważyła.

Na tacy przykrytej haftowaną serwetą postawiła dwie najładniejsze filiżanki dla

lensmana i jego żony.

Dodała również gotowane jajka, a obok ułożyła serwetki. Signe, przyglądając się tak

nakrytej tacy, spytała, czy i oni dostaną jajka w środku tygodnia.

- Naturalnie. - Elizabeth skinęła głową i włożyła do wrzątku jeszcze sześć jajek.

Wiedziała, że to rozrzutność, lecz teraz wszyscy potrzebowali czegoś na pociechę. Po

powrocie z obory służące otworzyły oczy ze zdumienia.

- Spodziewasz się gości? - spytała poważnie Arnolda, zerkając na przygotowane

przysmaki. Elizabeth cieszyła się jak dziecko, że udało jej się wszystkich miło zaskoczyć.

Jajka były ugotowane w sam raz i rozpływały się w ustach razem ze świeżo

zrobionym masłem i chlebem, który Helene upiekła dzień wcześniej.

- O której wyjeżdżamy? - spytał nagle William z buzią pełną jedzenia.

- Najpierw przełknij, zanim coś powiesz - upomniała go matka. Chłopiec pogryzł

jedzenie, przełknął i powtórzył pytanie.

- Wyjeżdżamy? - zdziwiła się Elizabeth. - Dokąd? Popatrzył na nią z politowaniem.

- Musimy przecież odkopać ubrania i rzeczy lensmana i jego żony, to chyba

zrozumiałe. Elizabeth długo mu się przyglądała, po czym przeniosła wzrok na służące.

Skończyły już jeść. Siedziały w milczeniu i z uwagą obserwowały Williama.

- No tak. A nie pojedziemy? - włączyła się Signe. - Pomyśleliśmy, że moglibyśmy

wam pomóc, bo dziś nie mamy lekcji. Jutro też nie.

Elizabeth poczuła, jak wzbiera w niej śmiech. Po chwili nie wytrzymała i roześmiała

się w głos, wypełniając kuchnię radością.

- Że też nie przyszło nam to do głowy! - powiedziała ze śmiechem.

- Co takiego? - spytała Kathinka. Odgryzła kawałek kanapki i białko jajka spadło na

spodeczek.

- Że moglibyśmy odkopać trochę ich rzeczy. Chyba nie wszystko zniszczyła lawina.

Co wy na to? -Znów zerknęła na służące. Uśmiechnęły się szeroko, a Arnolda upiła łyk kawy.

- Na pewno coś ocalało. Wyruszymy zaraz po śniadaniu. - Ożywiła się i

background image

wyprostowała. - W szopie jest łopata, a maluchy mogą kopać rękami.

Dzieci rozpromieniły się niczym słoneczka, gdy okazało się, że wpadły na pomysł,

który dorosłym nie przyszedł do głowy. Tylko William westchnął, zrezygnowany.

Elizabeth sama zaniosła tacę na górę. Zapach świeżo zaparzonej kawy i gotowanych

jajek wprawił lensmana i jego żonę w zdumienie.

Elizabeth odsunęła zasłony i spytała gości, jak się czują. Lensman zakasłał ochryple.

- Chyba się trochę przeziębiłem - odparł z zatkanym nosem. - Ale to przejdzie.

Jego żona milczała. Przymknęła powieki i leżała nieruchomo. Miała duży siniec na

policzku i na jednej ręce. Mocno się potłukła, pomyślała Elizabeth.

- Jeżeli do wieczora nabierzecie sił, to może spróbujecie wstać? Poproszę służące,

żeby wyprasowały wasze ubrania. - Zamilkła i uśmiechnęła się lekko. Chciała jeszcze trochę

poczekać z najnowszą wiadomością. Po chwili odchrząknęła. - Przed południem nie będzie

nas przez jakiś czas. Pójdziemy... Chcemy się wybrać do waszego gospodarstwa i sprawdzić,

czy nie uda się znaleźć pod lawiną jakichś rzeczy nadających się do użytku. Lensman spojrzał

na nią poważnie.

- Myślisz... że da się coś odkopać? Skinęła głową z przekonaniem.

- Na pewno. - Przypomniała sobie płacz, który wieczorem usłyszała pod drzwiami

pokoju gościnnego, i ponownie się zawstydziła. Tym razem piec znowu pomógł jej ukryć

zmieszanie. Rozrzuciła żar, dodała kilka szczap drewna, podłożyła gazetę i ogień. - Mam

nadzieję, że jedzenie będzie wam smakowało - powiedziała szybko, uśmiechnęła się i wyszła.

- Gdzie zaczniemy? - spytała Helene i z przerażeniem powiodła wzrokiem ponad

masami śniegu. Nie czekając na odpowiedź, dodała. - Boże, ile tu zniszczeń!

- Nie jestem pewna, czy On za tym stoi - mruknęła Arnolda.

Elizabeth udała, że tego nie dosłyszała. Wzięła łopatę, sprawdziła, czy dzieci włożyły

rękawiczki, i odparła:

- Wszystko jedno, gdzie zaczniemy. Chociaż dom stał tutaj, to rzeczy mogą być

rozrzucone daleko -wyjaśniła.

Kobiety skinęły głowami i wzięły się do kopania. Dzieci odgarniały śnieg rękami,

rzucając przy tym śnieżkami i płatając sobie figle.

Długo pracowali, ale nie znaleźli nic oprócz fragmentów desek. Kiedy Elizabeth po

raz pierwszy rozprostowała plecy, ujrzała grupę ludzi zmierzającą w dół drogi. Wszyscy

nieśli łopaty przerzucone przez ramię.

- Pomyśleliśmy, że przyda się wam pomoc - oznajmił parobek lensmana i podciągnął

wełnianą czapkę znad oczu. Elizabeth przywitała się z nimi.

background image

- Zacznijcie, gdzie chcecie - powiedziała i uśmiechnęła się do nich.

Pracowali ramię w ramię. Plecy wołały o odpoczynek, ramiona omdlewały z bólu.

Znajdowali powgniatane czajniki, części połamanych mebli i pogięte sztućce. Dzieci

traktowały to jak zabawę w poszukiwanie skarbów. Za każdym razem, gdy coś znalazły,

krzyczały z radości. Elizabeth prosiła, by odkładały wszystkie przedmioty na kupkę, żeby

potem mogli je odwieźć do Dalsrud. Mimo że wiele sprzętów było zniszczonych, to jednak,

należały do lensmana. Nie obawiała się, że wśród pomocników znajdzie się ktoś nieuczciwy,

kto próbowałby coś zabrać dla siebie, chociaż niektóre rzeczy błyszczały srebrem lub były

cenne z innego względu. W tak małej społeczności kradzież od razu wyszłaby na jaw, a poza

tym, kto by się odważył ukraść coś samemu lensmanowi?

- Chyba coś znalazłam! - zawołała Helene, ocierając nos rękawicą. - To wygląda jak

komoda. W każdym razie jak jej część. Albo może szafka.

Elizabeth podeszła do niej i pomogła jej odkopać mebel. Spod śniegu i z połamanych

szuflad wyciągnęły sporo ubrań.

- Połóż je na saniach - poleciła Elizabeth, z zapałem wydobywając kolejne rzeczy. To

niepojęte i dziwne, że wcześniej o tym nie pomyśleli. Po prostu skupili się na samej tragedii,

na odnalezieniu ludzi, a potem na zapewnieniu im schronienia. Dzieci miewały genialne

pomysły, nieraz się o tym przekonała.

W tej samej chwili zauważyła, że William przechodzi obok, trzymając pod pachą jakiś

przedmiot. Zatrzymała go.

- Co tam masz? - spytała.

- Nic takiego, to jakiś zniszczony grat - odparł i chciał iść dalej.

- Poczekaj! - zawołała i odebrała mu znaleziony skarb. Położę to na saniach -

powiedziała i na wszelki wypadek wsunęła przedmiot pod stos ubrań.

Prawie nie rozmawiali w czasie pracy. Musieli oszczędzać siły. Sanie powoli

zapełniały się rzeczami. Większość była połamana lub powgniatana, niektóre zniszczyła

wilgoć, ale część nadawała się jeszcze do użytku. Dzieciom wkrótce nowe zajęcie się

znudziło i zaczęły narzekać, że przemokły im rękawiczki i przemiękły buty. Dopytywały się,

czy mogłyby już wrócić do domu.

Elizabeth rozprostowała plecy i zdecydowała, że do jutra mogą zrobić przerwę.

Zrobiło się cieplej, a niebo zaciągnęły szare chmury. Może będzie deszcz?

Kiedy wracali do Dalsrud, Elizabeth czuła, że wstępuje w nią nadzieja. Na pewno

wszystko się jakoś ułoży. Musiała teraz pokazać, że jest silna.

Dzieciom kazano nakryć do drugiego śniadania, a Helene i Arnolda miały się zająć

background image

prasowaniem ubrań, które wisiały na strychu. Te, które znaleźli tego dnia, Elizabeth zaniosła

do pralni. Należało je wyprać, niektóre też pocerować, ale to mogło poczekać.

Lensman z żoną siedzieli w łóżku, okryci pierzyną po samą brodę. Lensman miał

zaczerwieniony nos i szklisty wzrok.

- Masz gorączkę? - spytała Elizabeth.

- Trochę, ale to minie. - Zakasłał, zasłaniając usta ręką. - Znaleźliście coś? Skinęła

głową.

- Część rzeczy jest niestety zniszczona, ale wszystkie zgromadziłam w pralni, więc

sami je potem przejrzycie i ocenicie. Udało się nam również odkopać trochę ubrań. A oprócz

tego także to. William to znalazł -dodała i podała lensmanowi metalową szkatułkę, której

wieko było mocno wgniecione. - Domyślam się, że nie macie już do niej klucza - dorzuciła. -

Ale uznałam, że pewnie chcielibyście ją odzyskać. Oboje rozpromienili się na widok

szkatułki, a żona lensmana sięgnęła po szpilkę do włosów, leżącą na nocnym stoliku.

- Spróbuję ją otworzyć.

Na bladej twarzy kobiety wystąpiły czerwone plamy. Chyba przeczesała włosy

palcami, zauważyła Elizabeth. Wyłożyła na komodę inne znalezione rzeczy.

- Tu jest grzebień i szczotka do włosów. - Odchrząknęła. - Zejdę na dół i zobaczę, jak

tam idzie praca. Poproszę Helene, żeby przyniosła wam wodę do mycia i ubrania. Może

chcecie, żeby podać wam posiłek do pokoju? Lensman spojrzał na nią.

- Wykluczone. Zaraz wstaniemy i zejdziemy na dół. Elizabeth podeszła do drzwi.

- Dziękuję - usłyszała ponownie głos lensmana.

- Nie ma za co. Nie mogłabym postąpić inaczej. Uniósł nieco szkatułkę.

- Mam tu pieniądze i papiery wartościowe - rzekł z powagą. - Pomogą nam stanąć na

nogi. Elizabeth nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc skinęła tylko głową i zostawiła gości w

spokoju.

background image

Rozdział 6

Zdążyła napalić w salonie i poprosić Helene, by przygotowała lensmanostwu coś do

jedzenia, zanim tu przyjdą.

- A dlaczego nie mogą zjeść razem z nami w kuchni? - spytała służąca. Starała się, by

jej głos brzmiał naturalnie, ale nie najlepiej jej to wyszło.

- Nie potrafię ci na to odpowiedzieć jednym zdaniem - odparła krótko Elizabeth.

Mogłaby wyjaśnić, dlaczego. Mogłaby powiedzieć, że lensman i jego żona nie przywykli do

jadania w kuchni. Że przeżyli koszmar, którego nikt nie jest w stanie zrozumieć, i dlatego

potrzebują szczególnego traktowania. Mogłaby wreszcie skłamać, że chce z nimi

porozmawiać sam na sam, ale dała temu spokój. Odwróciła się plecami i powitała gości w

korytarzu.

- Proszę bardzo, wejdźcie - zaprosiła. - Za chwilę będzie tu ciepło - dodała i dołożyła

do pieca parę szczap drewna. - Zaraz Helene przyniesie coś do jedzenia. - Odchrząknęła i

wskazała na krzesła. Usiedli, ale zachowywali się sztywno; najwidoczniej czuli się

niezręcznie. Elizabeth postanowiła od razu przystąpić do rzeczy.

- Trudno mi nawet sobie wyobrazić, jakie to musiało być potworne spędzić tyle czasu

pod śniegiem. Jak długo to trwało? Myślę, że co najmniej kwadrans. A może więcej? Pół

godziny? To dużo. Lensman skinął głową i patrzył przed siebie, jakby widział coś, czego nikt

inny nie mógł dostrzec.

- Za każdym razem, gdy wciągałem powietrze, czułem, że coś strasznie ciężkiego

przygniata moje plecy. -Uśmiechnął się szybko. - I tak też było. Chciałem krzyczeć, gdy

usłyszałem ludzi, lecz uznałem, że lepiej oszczędzać powietrze. - Zamilkł i wyjął chusteczkę

do nosa. - Leżała na komodzie - powiedział przepraszająco. - Kupię ci nową. Elizabeth

machnęła ręką.

- Nawet o tym nie myśl. Potrzeba wam teraz wielu rzeczy - dodała ostrożnie i zerknęła

na lensmanową, która unikała jej wzroku i rozglądała się po salonie. Elizabeth nagle

zrozumiała, że sytuacja może okazać się trudniejsza, niż początkowo sądziła. Lensman z żoną

nie przyjechali tu z wizytą na dwa lub trzy dni, lecz pozostaną w Dalsrud kilka miesięcy. I to

właśnie oni, z którymi do tej pory ciągle popadała w konflikty.

Kiedy Helene przyniosła posiłek, Elizabeth przeprosiła i szybko poszła na poddasze.

Usiadła na swoim łóżku i mocno zacisnęła dłonie na kolanach. Słyszała kiedyś, że na nic nie

zdadzą się modlitwy odmawiane z zaciśniętymi pięściami. Spuściła wzrok i zobaczyła, że

zbielały jej kostki dłoni. Ostrożnie rozluźniła palce i złożyła ręce.

background image

- Dobry Boże, daj mi siłę - wyszeptała. Musiała zrobić krótką przerwę i zastanowić się

nad następnymi słowami. - Jestem może okropnym człowiekiem i nie potrafię zmienić swoich

uczuć wobec tych dwojga, którzy będą tu mieszkać. Naturalnie, pomogę im, ale obawiam się,

że będzie mnie to wiele kosztować. Pomóż mi, Boże, i daj mi siłę, bym temu podołała. Amen.

Siedziała jeszcze chwilę, rozmyślając o tym, co powiedziała. Odczuła pewnego

rodzaju ulgę. Oby tylko wytrwać ten dzień, to jakoś się ułoży. Mimo wszystko współczuła

lensmanowi i jego żonie.

Naprawdę im współczuła. Teraz musi zapanować nad własną niechęcią i zrobić dla

nich, co tylko w jej mocy, postanowiła.

Wstała i ruszyła do drzwi. Położyła dłoń na klamce i nagle znieruchomiała. Odniosła

bowiem wrażenie, że oprócz niej ktoś jeszcze jest w pokoju. Czuła, jakby się jej przyglądał.

Pot spływał jej pod pachami, a serce biło szybciej, gdy wolno się odwracała. Pokój był pusty,

przynajmniej na pierwszy rzut oka, lecz nieprzyjemne wrażenie trwało.

- Czy ktoś tu jest? - szepnęła. Żadnej odpowiedzi.

- Odpowiedz mi! - zażądała, tym razem silniejszym głosem.

Już miała wyjść, gdy nagle dostrzegła jakiś cień głęboko w kącie, obok dużej szafy.

Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, czując, że dłoń, którą trzyma na klamce,

jest mokra. Mimo to nie zdobyła się na to, żeby wyjść z sypialni. Stała, jakby ktoś przybił jej

stopy gwoździami do drewnianej podłogi. Serce waliło, usta szybko łapały powietrze.

Z cienia wyszła stara kobieta ubrana na czarno. Elizabeth próbowała wyrównać

oddech. Widziała ją, chociaż zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę nikogo tam nie ma.

Zmarli nie chodzą wśród żywych. Ale już kiedyś przydarzyło się jej coś podobnego.

- Lina Laponka- szepnęła, czując, że język klei się jej do podniebienia.

Staruszka uśmiechnęła się do niej. W każdym razie tak się Elizabeth wydawało. Niska

kobieta była niezbyt wyraźna, niemal przeźroczysta.

- Biedne dziecko - usłyszała Elizabeth. - Ciężko ci, prawda? Elizabeth ledwo

dostrzegalnie skinęła głową.

- Czasem człowiek napotyka przeciwności. Nie wszystkie dni upływają równie łatwo,

ale musisz być silna.

- Nie wiem, czy podołam - odparła Elizabeth uczciwie.

- Musisz. W przeciwnym razie... - Zjawa zawiesiła głos.

- Nie możesz mi powiedzieć, co się stanie?

- Nie - odparła Laponka i uśmiechnęła się smutno. -Nie mogę. Ale powiem ci tyle, że

nie po raz ostatni pojawiają się na twojej drodze przeszkody. Doświadczysz czegoś

background image

przerażającego. O wiele gorszego niż to, co teraz przeżywasz.

- Czego? - Elizabeth puściła klamkę. - Powiedz, co złego mnie jeszcze spotka. Czyż

nie mam już dość zmartwień? - Zamilkła i rozejrzała się dokoła. Lina Laponka zniknęła.

Oszołomiona Elizabeth obeszła cały pokój, ale nigdzie nie znalazła śladu staruszki.

- Z kim rozmawiasz? - spytał William, który nagle stanął w drzwiach.

- Z nikim. To znaczy... mówiłam do siebie. - Zdobyła się na uśmiech. - Dorosłym

czasem się to zdarza - dodała.

- Jesteś jakaś dziwna. - Chłopiec przyglądał się jej badawczo. Wypchnęła go lekko za

drzwi.

- Po prostu mam strasznie dużo spraw na głowie -skłamała.

- Lensman chce z tobą pomówić - powiedział William, gdy schodzili na dół.

- Byłeś w salonie?

- Tak. Musiałem z nimi porozmawiać. Będą tutaj mieszkać, prawda? Dopóki nie

postarają się o nowy dom.

- Tak, na razie zamieszkają w Dalsrud. No, idź do kuchni, a ja zaraz do ciebie przyjdę.

- Wyprostowała się i poszła do gości.

Na szczęście lensman i jego żona sporo zjedli, zauważyła. Helene wyjęła filiżankę

również dla niej, więc Elizabeth nalała sobie kawy i upiła kilka łyków, po czym zwróciła się

do lensmana:

- Musimy ustalić kilka spraw - zaczęła. Pokiwał głową i zakasłał, zasłaniając usta

dłonią.

- Przepraszam! - Odchrząknął. - Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, to chciałbym na

kilka godzin dziennie wypożyczać twój gabinet.

- Naturalnie.

Przyjrzała mu się uważnie. Wyglądał na rozpalonego.

- Nie powinieneś jeszcze przez jakiś czas pozostać w łóżku?

- Nic mi nie jest. To tylko lekkie przeziębienie. - Zerknął na żonę i poklepał ją

delikatnie po białej dłoni. - Trzeba poukładać myśli po tak trudnym przeżyciu, ale już jest

lepiej, prawda? Przytaknęła i wreszcie spojrzała na Elizabeth.

- Jesteśmy ci wdzięczni za wszystko, co dla nas zrobiłaś. Teraz musimy zadbać o

naszą przyszłość. Straciliśmy wszystko i... - urwała, głos jej się załamał. Podniosła filiżankę

do ust.

- Mieliście ubezpieczenie? - spytała Elizabeth.

- Tak, oczywiście - potwierdził lensman. - Muszę przygotować dziś kilka pism i

background image

uporządkować wszystkie dokumenty. - Wytarł chusteczką nos. - Poza tym muszę zamówić

różne materiały, żebyśmy mogli otrzymać je na wiosnę.

- Dom będzie równie ładny jak poprzedni - oznajmiła stanowczo jego żona, jakby się

obawiała, że ktoś jej zaprzeczy.

- Naturalnie - przyznała szybko Elizabeth. - To najważniejsze.

- Twoja służąca... Helene, chyba tak jej na imię? - lensman spojrzał na Elizabeth, a

ona skinęła głową - powiedziała, że nasza służba została zakwaterowana w różnych domach.

U pastora, doktora i u Bergette.

- Tak. Dostali tam wszystko, czego potrzebują, zarówno jedzenie, jak i odzież.

Naturalnie, zajęto się również waszymi zwierzętami.

- Zapłacę za wszystko - obiecał lensman. - Tak, wam także. Nie chcemy być dla

nikogo ciężarem.

- Nie myśl o tym. Chętnie pomagam w potrzebie.

- Ale to dla ciebie spory kłopot. - Lensman wstał i znów zakasłał. - Jeżeli nie masz nic

przeciwko temu, to od razu zająłbym się dokumentami. Mogę...? - Spojrzał pytająco na

Elizabeth. Dopiero po chwili dotarło do niej, co miał na myśli.

- Tak, oczywiście. Korzystaj z mojego gabinetu, kiedy tylko chcesz. - Wstała, a wraz z

nią podniosła się także żona lensmana.

- Chciałabym się trochę przejść i obejrzeć... - zaczęła kobieta i urwała. Elizabeth

zrozumiała.

- My też zamierzaliśmy wybrać się tam dzisiaj, żeby poszukać jeszcze jakichś rzeczy.

Musisz się liczyć z tym, że większość jest zniszczona.

Lensman wyszedł. Elizabeth słyszała, jak jego kroki cichną w korytarzu i jak

zamykają się za nim drzwi gabinetu.

- Nie zamierzam gromadzić bezwartościowych rupieci - stwierdziła cierpko

lensmanowa. - Sprowadź mi kogoś, kto umie powozić. Chcę się wybrać do sklepu, żeby

zamówić towar. Potrzebuję mnóstwo rzeczy.

- Naprawdę czujesz się już na siłach, żeby tam jechać? Przecież przygniotła cię...

- Sama chyba wiem najlepiej.

- Oczywiście. - Elizabeth przełknęła ślinę, zaskoczona, że ktoś może się tak szybko

zmienić. Albo to tylko szok. Chciała w to wierzyć. Musiała w to wierzyć. Pocieszała się, że

później będzie lepiej. -Pójdę zobaczyć, czy uda mi się znaleźć jakiś obszerny szal, którym

mogłabyś się okryć - powiedziała, zamiast dyskutować. - I parę rękawiczek. Na szczęście na

dworze nie jest dziś zbyt zimno. Poszła do kuchni. Helene i Arnolda spojrzały na nią

background image

wyczekująco.

- Zjedliście już kanapki i wypiliście kawę? - spytał William.

- Żona lensmana wybiera się do sklepu - oznajmiła Elizabeth. - Chce, żeby ją

podwieźć. Postanowiłam sama z nią pojechać. Nie będę przecież szukać woźnicy. A wy

możecie już powoli zająć się obiadem. I pilnujcie ognia w piecu w salonie. - Mówiła szybko i

wydawała mnóstwo poleceń, żeby uniknąć pytań, na które być może nie umiałaby

odpowiedzieć. Albo nie chciałaby odpowiedzieć. Zauważyła, że służące wymieniły między

sobą porozumiewawcze spojrzenia. Bardzo się zaprzyjaźniły, stwierdziła, wychodząc. Obie

wybuchowe, ale i wrażliwe.

W sklepie Fredrika żona lensmana z energią zaczęła robić zakupy. Na jej życzenie

ściągano z półek jedną belę materiału za drugą i odmierzano odpowiednie ilości.

Lensmanowa życzyła sobie po kilka łokci każdej tkaniny. Potrzebowała nowych sukienek i

bielizny, nie mówiąc o ubraniu dla męża.

Odmierzano więc jedwabne wstążki, koronki, tasiemki, odliczano guziki, szpulki nici i

wkładano wszystko do papierowych toreb.

Elizabeth trzymała się z boku. Na szczęście w sklepiku było tylko kilku staruszków.

Spoglądali na żonę lensmana ze zdziwieniem i mamrotali coś między sobą, drepcząc w

miejscu na szeroko rozstawionych nogach, z rękoma w kieszeniach. Kiedy obie wyjdą, będą

rozprawiali o tym, ile to rzeczy nakupowała. „Fredrik zapewnił sobie roczny zysk na samych

zakupach lensmanowej", powiedzą, uśmiechając się złośliwie. A wtedy Fredrik weźmie w

obronę biedaków odkopanych spod lawiny i będzie przekonywał, że dotknęła ich straszna

tragedia i że to godne podziwu, iż kobieta się nie poddała i nie załamuje rąk.

„Jednego śmierć, drugiego chleb", przypomną mu może. To prawda, przyznała w

duchu Elizabeth, choć brzmi okrutnie.

Pogłoski o lawinie szybko się rozeszły. Fredrik opowiadał o tym, czekając, aż kobieta

wybierze to, czego potrzebowała.

- Pewnie będziecie chcieli sprowadzić do Dalsrud szwaczkę? - zagadnął, odmierzając

śliczny, błyszczący materiał. Żona lensmana utkwiła w nim wzrok.

- Chciałbyś mi jakąś polecić? Wcześniej szyła dla mnie Caspara, ale ona już nie bierze

większych zamówień.

- Może mama? - Fredrik zerknął na nią szybko. Lensmanowa zawahała się i

przesunęła czubkiem języka po wargach.

- Tak, słyszałam, że jest ponoć zdolna. Poproś ją, żeby przyszła jutro do południa

zdjąć miarę.

background image

- Nie wiem, czy... - zaczął Fredrik, ale mu przerwała.

- Niech weźmie ze sobą jakieś żurnale.

- Naturalnie. - Fredrik kilka razy skinął głową. - Postaram się przekazać wiadomość.

- Dobrze. Poza tym chciałabym jeszcze pięć tych guzików, które tam leżą.

Elizabeth odczuła ulgę, kiedy wyszły ze sklepu i mogły wreszcie wrócić do domu.

Fredrik musiał im pomóc zanieść zakupy do sań. Potem ukłonił się lekko i życzył

powodzenia.

Przez resztę dnia Elizabeth miała wrażenie, że Helene nie odrywa wzroku od jej

pleców. Żona lensmana udała się na poddasze, żeby odpocząć. Stwierdziła, że jest

wyczerpana zarówno wyprawą do sklepiku, jak i widokiem zniszczeń, i zostawiła wszystkie

pakunki w salonie.

- Wypiłabym w łóżku filiżankę herbaty - rzuciła, wchodząc na schody.

- Oczywiście - odparła Elizabeth pośpiesznie i w milczeniu zabrała się do

przyrządzenia napoju. Gdy tylko woda się zagotowała, spytała:

- Gdzie jest lensman?

- Nadal siedzi w gabinecie - odpowiedziała Helene. - Jak zareagowała? - spytała po

chwili.

- Na co?

- Że nie ma już jej domu.

Elizabeth zwlekała z odpowiedzią. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Żeby zyskać

na czasie, udawała, że nie może znaleźć odpowiedniego kubka, i długo szukała w szafce.

- Niewiele mówiła. Chodziła tylko, oglądała to, co odkopano, i od czasu do czasu coś

sobie wzięła. Wszyscy służący lensmana nadal tam szukają, a pomaga im kilku innych.

- Nie płakała? - zapytała Arnolda.

- Nie, nie zauważyłam. Arnolda spojrzała surowo.

- Nie wierzę, żeby była do tego zdolna.

- Co masz na myśli? - Elizabeth wbiła w nią wzrok.

- Że nie potrafi płakać. Woda wykipiała i Elizabeth musiała szybko się odsunąć, by

uniknąć oparzenia.

- Co kupiła w sklepiku? Widziałam, że musiałyście wracać kilka razy, żeby wnieść

wszystko do domu - zauważyła Helene.

- Materiał na nowe ubrania. Może Dorte jutro przyjedzie, żeby zdjąć miarę. - Elizabeth

wsypała zioła do wrzątku. - Nie da sobie ze wszystkim rady, więc chyba będę musiała jej

pomóc.

background image

- Na nas też możesz liczyć - stwierdziła Helene zdecydowanie.

Nie zdążyły dłużej porozmawiać, bo lensmanowa krzyknęła z korytarza na poddaszu,

że czeka na herbatę, a chciałaby ją jeszcze wypić, zanim zaśnie.

Elizabeth już miała odpowiedzieć, że nie jest jej służącą i jeżeli chcą tu mieszkać,

muszą sami się obsługiwać, ale ugryzła się w język. Jeszcze za wcześnie. Ci ludzie właśnie

stracili wszystko, co mieli. Ile razy powtórzyła już to zdanie? - pomyślała zmęczona.

Wyglądało na to, że przynajmniej żona lensmana szybko pogodziła się ze stratą. Wkrótce

wszystko się ułoży.. Była tego pewna. Następnego ranka Elizabeth wróciła właśnie z obory,

gdy otworzyły się drzwi do salonu.

- O, tu jesteś! Gdzie byłaś? Gdzie się wszyscy podziali w tym domu? - spytała

zniecierpliwiona lensmanowa.

- Pracowaliśmy w oborze. Musimy karmić i obrządzać zwierzęta trzy razy dziennie,

rozumiesz. A niedługo zaczną się kocić owce. Kobieta machnęła niechętnie ręką, jakby ją to

nudziło.

- Proszę mi przynieść do salonu kanapkę i filiżankę kawy. Widziałaś może Dorte?

Powinna już tu być. Elizabeth poczuła wzbierającą irytację.

- Dorte nie obiecała, że przyjedzie. Fredrik miał ją o to dopiero zapytać - odparła

sucho i zsunęła z głowy chustkę. Usłyszała czyjeś głosy na dworze i po chwili weszła Helene

z Dorte.

- No, jesteś wreszcie. - Żona lensmana zdobyła się na uśmiech.

- Tak, słyszałam, że szukaliście kogoś, kto pomógłby wam uszyć ubrania.

- Zgadza się. Dla mnie i mojego męża. Wejdźmy do pokoju - zaproponowała

lensmanowa i ruszyła przodem do salonu.

- Pewnie wam przeszkadzam w szykowaniu obiadu? -spytała Dorte domowników.

- Nie, ani trochę. Może zjesz z nami?

- Nie powiem „nie". - Uśmiechnęła się i zdjęła kurtkę. - Przy okazji chciałabym

przekazać pozdrowienia od wszystkich z Heimly. Macie może jakieś wieści od mężczyzn?

- Nie, nie przyszedł żaden list od ostatniego razu, kiedy się dowiedzieliśmy, że żyją.

- Idziesz? - Żona lensmana stanęła w drzwiach.

- Porozmawiamy później - przeprosiła Dorte i zniknęła w salonie, zabierając swoje

żurnale.

- A więc zostałaś jej służącą? - zauważyła Helene, gdy wróciły do kuchni. Elizabeth

spojrzała na nią uważnie.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Helene pociągnęła nosem.

background image

- I ty o to pytasz? Zdzierasz sobie buty, żeby dogodzić tej starej jędzy. No dobrze, jest

tutaj gościem, ale właśnie dlatego powinna się odpowiednio zachowywać. Brakuje jej

dobrych manier.

- Żal mi ich. - Elizabeth odwróciła się plecami i zaczęła kroić rybę.

- Zamęczysz się, jeżeli tak dalej pójdzie - dodała Helene łagodniejszym już tonem.

- Lensman obiecał, że zapłacą za opiekę. Jak myślisz, co powinnam zrobić? Helene

wzruszyła ramionami i wyjęła garnek na ziemniaki.

- Powiedz, że nie możesz im usługiwać.

- To nie jest takie proste, sama o tym wiesz. Helene zamierzała coś odpowiedzieć, lecz

w tej samej chwili do kuchni wpadła Arnolda z dziećmi.

- Wydaje mi się, że jedna z owiec zaczyna się kocić -oznajmiła przerażona. Elizabeth

wytarła ręce w fartuch.

- Zajmij się obiadem - rzuciła do Helene i w pośpiechu zaczęła znowu wkładać

robocze ubranie. Wcale się jednak nie zmieniło na lepsze. Nawet dzieci to zauważyły i

dopytywały się, dlaczego pani lensmanowa jest ciągle niezadowolona. Elizabeth wpadła na

pomysł, żeby poprosić jedną ze służących lensmana, by zamieszkała w Dalsrud i

towarzyszyła swojej pani. Szybko się jednak rozmyśliła. Nie chciała, by zaczęto mówić, że

nie radzi sobie z robotą. Ludzie i tak mieli o czym gadać. I to było głównym powodem, dla

którego zacisnęła zęby i postanowiła wytrzymać. A żona lensmana w plotkowaniu nie miała

sobie równych.

Na szczęście zbliżała się wiosna. Plac, na którym stał dom lensmana, uprzątnięto i

dotarły zamówione materiały. Urzędnik zadbał o to, żeby prace nabrały tempa.

Fredrik naprawdę musiał nieźle na nich zarobić. To, czego nie sprowadzono prosto z

Kristianii i z Bergen, sam załatwił. Zamówił ogromne partie towarów - od sprzętu domowego

po materiał na zasłony.

Lensman dał żonie wolną rękę, widać nie musiał się liczyć z pieniędzmi. Większość

zakupów postanowiono przechować na razie w Storvika, resztę zabrano do Dalsrud.

Elizabeth pomyślała o Marii, która sprzedała sklep i dom. „Jednego śmierć, drugiego

chleb". Tak, w tym powiedzeniu tkwiła gorzka prawda, czy się to komu podobało, czy nie.

Często Elizabeth wybierała się w góry, gdzie mogła wyładować irytację i wypłakać

się, jeżeli dni bywały zbyt trudne. Dobrze było stanąć tam w wietrzną pogodę, poczuć, jak

podmuchy wiatru smagają jej ciało, walczą z nią, szarpią ubranie i osuszają łzy złości. Nieraz

zdarzało się, że rozmawiała z sobą na głos. Wyrzucała z siebie wtedy to, co miałaby ochotę

wykrzyczeć żonie lensmana. Potem wracała do domu uspokojona i gotowa do dalszej walki.

background image

Któregoś dnia, gdy tak stała wysoko, zauważyła łódź. Żagiel był postawiony i łódź

szybko posuwała się do przodu. Elizabeth wstrzymała oddech z napięcia, wpatrując się w dal.

Tak, nie zdawało jej się.

Zdjęła czerwoną chustkę z szyi i zaczęła nią wymachiwać. Zobaczyli ją? Wspięła się

na duży głaz.

Tak, ktoś jej pomachał w odpowiedzi!

Stopy zdawały się lekkie jak piórko, kiedy zbiegała z góry, miejscami pokrytej jeszcze

śniegiem. Na podwórzu zawołała:

- Wracają! Mężczyźni płyną do domu!

Potem popędziła dalej. Chciała być pierwsza na brzegu i jak najprędzej zobaczyć

Jensa.

Kiedy wreszcie stanął na lądzie, nie dbała o to, że ludzie na nią patrzą. Objęła go

kurczowo za szyję i rozpłakała się ze szczęścia.

- Nie płacz - szepnął. - Przecież jestem już w domu. Powinnaś się cieszyć.

- Jestem taka szczęśliwa - szlochała. - Nawet nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłam.

Obiecaj mi, że już nigdy nie wypłyniesz w morze. Nigdy, nigdy więcej!

Roześmiał się i zakręcił nią dokoła, aż spódnice otoczyły ją niczym obłok. Krzyknęła

z radości. Kiedy się wreszcie zatrzymał, tak kręciło się jej w głowie, że musiał ją przez chwilę

podtrzymać. Rozkoszowała się tą chwilą. Teraz wszystkiemu podoła. Żadna przeszkoda nie

wydawała się już zbyt wielka - teraz, kiedy Jens wrócił wreszcie do domu. Odchyliła głowę i

spojrzała w jego ciemnoniebieskie oczy.

- Tak bardzo cię kocham - wyszeptała. Uśmiechnął się do niej.

- Jesteś najwspanialsza na świecie.

Potem przeniósł wzrok na ścieżkę. Dzieci z krzykiem zbiegały nad fiord, a tuż za nimi

podążały Helene i Arnolda. Niechętnie się rozdzielili. Inni też chcieli się przywitać.

background image

Rozdział 7

Maria wsunęła zgrabiałe dłonie pod ubranie, żeby odzyskać w nich czucie, tak jak

wiele lat temu uczyła ją Elizabeth. Woda spływająca z gór była lodowata przez cały rok,

również teraz, wiosną. Zerknęła na Ane i Hansine, które płukały ubrania nieco wyżej. Ane

wkładała palce do ust, ssała je przez chwilę, i znów wracała do pracy. Od czasu do czasu

oglądała się, żeby sprawdzić, co robi Alexandra. Akurat teraz dziewczynka zajmowała się

kotem. Dreptała za nim na swych pulchnych nóżkach i wydawała z siebie wysokie, ostre

dźwięki, które prawdopodobnie miały znaczyć: „Nie uciekaj, baw się ze mną"!

Hansine wyprostowała plecy i skierowała nieobecne spojrzenie w stronę wsi.

Następnie złapała rękawice, włożyła je i potarła ręce jedna o drugą.

- Kiedy wyjdę za mąż, nigdy więcej nie będę płukała ubrań w rzece - oznajmiła.

- Będziesz chodzić nago? - spytała Ane żartobliwie. Hansine prychnęła.

- Będę miała służącą do takich prac.

- Ach tak. - Ane również wyprostowała się i wykręciła szare spodenki Trygvego. - A

dlaczego w takim razie Maria i ja klęczymy tu nad rzeką, mimo że jesteśmy mężatkami?

- Phi, skąd mam wiedzieć! - Hansine zdjęła rękawice i wróciła do płukania.

- Dobra gospodyni daje przykład - ciągnęła Ane. - Bo żeby nad wszystkim zapanować,

trzeba samemu to poznać. Hansine zerknęła na nią z ukosa.

- Masz dość pieniędzy, żeby zatrudnić służącą. Nie musiałabyś wtedy ślęczeć nad tą

lodowatą wodą.

- Wydaje mi się, że mnie nie słuchasz - odparła Ane. - Chyba słyszysz tylko to, co

chcesz. Ale jeżeli jest tak, jak ty na to patrzysz, to powinnaś pracować dwa razy tyle co teraz,

a Maria w tym czasie mogłaby pójść do domu i napić się kawy razem z Dorte.

Hansine oblała się rumieńcem. Naciągnęła chustkę mocniej na czoło, ale nie dość

szybko. Maria zauważyła jej zmieszanie i uśmiechnęła się pod nosem. Ane miała cięty język i

pokazała służącej, gdzie jest jej miejsce. Była taka jak jej matka, i z wyglądu, i z charakteru.

Przez chwilę pracowały w milczeniu. Maria próbowała myśleć o czymś innym, co

pozwoliłoby jej zapomnieć o lodowatej wodzie. Tylko w ten sposób mogła wytrzymać ten

straszliwy ziąb. Od czasu do czasu jednak musiała ogrzać trochę ręce, żeby nie odmrozić

palców. Niezbyt dokładnie wykręcały ubrania, bo w dłoniach brakowało im siły. Poprawią,

kiedy wrócą do domu. Zwykle robiły to we dwie i każda wyżymała swój koniec. Tak było

dużo prościej.

- A więc będziesz wielką panią - zagadnęła Ane. Nie zamierzała tak łatwo odpuścić

background image

Hansine. - Tylko najpierw musisz znaleźć sobie takiego, który zechce z tobą pójść do ołtarza.

Hansine odzyskała rezon i przygotowała się na nowy atak.

- Już znalazłam. Wychodzę za Steffena!

Ane wbiła wzrok w służącą i z wrażenia upuściła prześcieradło. Maria podniosła je,

lecz nie od razu oddała Ane. Usiadła bez słowa i przyjrzała się Hansine. Czy ta dziewczyna

nie rozumiała, że przy nich nie należy wymieniać tego imienia?

W Heimly wiedziano już o planach służącej. Jej decyzja o poślubieniu Steffena nie

spotkała się bynajmniej z uznaniem. Dorte zaczęła popłakiwać, Jakob całymi dniami chodził

niczym chmura gradowa. Inni przez dłuższy czas ledwo się do niej odzywali. Nawet Fredrik

już się z nią nie przekomarzał. Hansine nadąsała się, nie rozumiejąc, dlaczego wszyscy są tak

wrogo nastawieni do Steffena.

Maria wyjaśniła jej to, co służąca powinna już o nim wiedzieć, ale Hansine była

głucha na jej słowa. Uważała, że to wszystko plotki i ludzka zawiść. Steffen był, jej zdaniem,

niewinny jak Baranek Boży. Tak go szykanowano, że wręcz zasługiwał na współczucie. A

czyż najżyczliwsza w świecie Elizabeth nie była narażona przez całe lata na kłamstwa i

ludzką zazdrość?

- Moja siostra nigdy nie doprowadziła nikogo do samobójstwa - odparła Maria, trzęsąc

się ze złości. -Po prostu ludzie nie darowali jej, że wyszła z biedy i żyje w dostatku. A to coś

zupełnie innego. To zaś, że potrafi zatamować krwotok i leczyć ziołami, wcale jej nie

pomaga. Hansine prychnęła.

- A ja myślałam, że jesteś moją przyjaciółką!

- Zawsze powtarzam, że nią jestem. Pracujesz ü mnie jako służąca, ale staram się

traktować cię po przyjacielsku. W miarę możliwości, żebyś nadal mogła u mnie pracować.

Jeśli jednak zbyt często będziesz wspominać o tym... człowieku, to nie wiem, co zrobię. W

czasie wolnym możesz robić, co chcesz, to twoja sprawa, ale w pracy nie wymieniaj nawet

jego imienia.

Hansine nic nie odparła. Nie mówiła więcej o Steffenie. Do czasu. Maria odłożyła

prześcieradło do wiadra, choć kapała z niego woda, i czekała, co powie Ane.

- Od dnia, gdy wyjdziesz za tego mordercę, nie masz czego szukać w Heimly! Hansine

poderwała się z miejsca, a Ane ruszyła za nią.

- Kiedy wyjdę za mąż, i tak się stąd wyprowadzę! Jeżeli nie słyszałaś, co przed chwilą

powiedziałam, to z przyjemnością powtórzę: nie zamierzam tyrać dla innych ani dnia dłużej,

gdy nadejdzie ta chwila. Maria również wstała.

- Skąd wiesz, że się z tobą ożeni?

background image

- Bo mi to przyrzekł i zaręczył się ze mną! - Hansine zadarła głowę, wysunęła brodę i

wystawiła rękę, na której błyszczał pierścionek zaręczynowy. Dostała go od Steffena już jakiś

czas temu, lecz nikt tego nie skomentował. Alexandra upadła i nie mogła się podnieść, leżała

więc na rękach i kolanach.

- Hansine - powiedziała Maria. - Zaprowadź ją do Trygvego. Zaraz tam przyjdziemy.

Ane chciała zaprotestować, ale Maria posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. Dopiero gdy

służąca wyszła, wyjaśniła:

- To się na nic nie zda, Ane. Nie mamy wpływu na to, co ona robi po pracy. Ale kiedy

wyjdzie za mąż, opuści Heimly. Co do tego nie mam wątpliwości. Ane w zamyśleniu

pokiwała głową.

- Niezależnie od tego, jaki Steffen jest i co zrobił, nie mogę pojąć, co on w niej widzi.

Mimo wszystko to bogaty i wpływowy człowiek, podczas gdy ona... - Ane spojrzała w stronę,

gdzie przed chwilą zniknęła służąca. -Nikt nie może o niej powiedzieć, że jest ładna. Ani

nawet, że ma wdzięk. Jest bezbarwna i pospolita. Nawet fryzurę ma zbyt gładką.

- On chce ją tylko wykorzystać - uznała Maria. - Obiecał jej małżeństwo jedynie po to,

żeby rozbudzić jej nadzieje. Nigdy się z nią nie ożeni. Wkrótce się znudzi i znajdzie sobie

inną. Zakręcił się koło Hansine, żeby zrobić nam na złość i znaleźć dojście do naszej rodziny.

Dobrze wie, że w ten sposób może dopiec nam wszystkim, a zwłaszcza Elizabeth. Z Arnoldą

mu się nie udało, bo w porę się opamiętała. Poza tym jest mężatką. Ane pokręciła głową.

- Ciągle ugania się za służącymi. A one są szczęśliwe, że w ogóle zechciał ha nie

spojrzeć. Co za bezduszny drań!

- Hansine wraca - szepnęła Maria. - Masz swoje prześcieradło. Gdy służąca nadeszła,

znów klęczały na brzegu i z zapałem pracowały.

- Już nam niedużo zostało, zaraz skończymy - rzuciła Maria beztrosko. - Myślę, że po

powrocie do domu możemy sobie pozwolić na kawę i ciasto.

Osiągnęła to, co chciała. Hansine więcej nie wspomniała o Steffenie, a więc jeszcze

przez jakiś czas im tego oszczędzi. Ale myśl o tym, co usłyszały, nie dawała Marii spokoju.

- Strasznie dużo dziś rozmyślasz - zauważył Olav, kiedy wieczorem położyli się spać.

Mówiąc to, ziewnął przeciągle, dlatego Maria pomyślała, że nie zależy mu na odpowiedzi. Po

chwili jednak obrócił się na bok i przyjrzał się jej uważnie. - Powiesz mi, o co chodzi?

Uśmiechnęła się lekko.

- Tak się cieszę, że znów jesteś w domu. Cały i zdrowy. Ostatnia zima była dla mnie

jedną z najcięższych w życiu.

- Dla mnie też - wyznał cicho. - Dobrze pamiętam ten rok, kiedy Jens zaginął, ale

background image

wtedy byłem jeszcze dzieckiem. Tym razem to nie ja zostałem w domu i czekałem, tylko ty i

inne kobiety. Chociaż muszę przyznać, że strasznie się bałem, kiedy nadciągnął sztorm. Po

raz pierwszy przeżyłem coś podobnego. Tego się nie da opisać.

- Nawet nie próbuj - powiedziała Maria i przytuliła twarz do jego piersi. - Bo będzie

mi to cały czas dźwięczeć w uszach, gdy następnym razem wypłyniesz w morze. Chcę się z

tobą zestarzeć, Olavie. Zestarzeć i zmęczyć życiem. Na starość będziesz sobie próżnował, a

Kristine z mężem zajmą się gospodarką. Czasem dla odmiany wybierzesz się do Storvika,

żeby poświntuszyć z innymi starymi piernikami.

- Starymi piernikami? - powtórzył i uśmiechnął się, ubawiony. - Jesteś okrutna.

Uważasz, że będę starym piernikiem?

- Oczywiście. - Olav zaczął ją łaskotać, a ona śmiała się tak, aż rozbolał ją brzuch.

Naraz uświadomiła sobie, że nie są sami na poddaszu i że inni chcą spać, więc się opanowała.

- Taka zuchwałość musi zostać ukarana - oznajmił Olav, przesuwając ręką po jej

brzuchu. Dotarł do piersi i objął ją dłonią.

- Nazywasz to karą? - spytała Maria. - Myślę, że to bardziej przypomina nagrodę.

- Wszystko jedno - szepnął zdławionym głosem i zaczął rozwiązywać u jej szyi

tasiemki nocnej koszuli.

Maria pomagała mu, łagodnie i z ochotą. Pozwoliła, by ściągnął z niej koszulę i rzucił

na podłogę. Bielizna, którą miał na sobie, pofrunęła tą samą drogą. Nadzy przylgnęli do

siebie. Gorąca skóra przy gorącej skórze. Wymieniali pocałunki i pieszczoty. Maria zamknęła

oczy, zapomniała o wszystkim, co trudne, i oddała się rozkoszy.

Rano czuła się wypoczęta, choć późno zasnęła. Nuciła, nakrywając do stołu. A kiedy

pozostali domownicy, ziewając, schodzili na dół, życzyła im po kolei dobrego dnia i

częstowała kawą.

- Muszę z tobą porozmawiać - szepnęła jej na ucho Dorte. - Na osobności - dodała.

Maria skinęła ledwie dostrzegalnie i jakby nigdy nic, nalewała kaszę.

Jedli w milczeniu, tak byli senni. Dopiero w ciągu dnia rozmowy się ożywiały. W

Heimly zwykle przy stole panował gwar. Chociaż właściwie, pomyślała Maria, teraz już nie.

Ostatnio dała się odczuć ponura atmosfera, a winę za to ponosiła Hansine. Nikt nie mógł jej

nakazać, co ma robić w czasie wolnym, nie można też było jej zwolnić. Kto inny zapewne

znalazłby jakikolwiek powód, żeby ją wyrzucić ze służby, ale Jakob i Dorte byli na to zbyt

uczciwi. Zacisnęli więc zęby i tylko wieczorami rozmawiali ze sobą półgłosem, gdy sądzili,

że nikt ich nie słyszy. Ale ściany z desek były cienkie, a Maria często nie mogła w nocy spać i

dużo rozmyślała.

background image

Jakob wyskrobał swój talerz do czysta, oparł przedramiona na stole i wyjrzał przez

okno. Długo siedział w milczeniu, a potem rzekł:

- Strasznie dziś spokojnie na fiordzie. No tak. - Podrapał się w brodę. Jego gęsty zarost

bardzo już posiwiał, podobnie jak kręcone włosy.

- Myślisz, że w Sieciach są ryby? - spytał Olav.

- Hm, to, zależy. - Jakob wyjął z kieszeni fajkę, ale jej nie zapalił. Pogrzebał w niej

tylko zapałką, uchylił okno i wyrzucił stary popiół. Następnie zamknął okno i z powrotem

schował fajkę do kieszeni. - Może byśmy popłynęli? Co ty na to, Olavie? Syn skinął głową i

wstał.

- Dziękuję za posiłek. - Uśmiechnął się do Marii i Dorte, pogładził Kristine po głowie

i ruszył za ojcem.

- Mam dzisiaj wolne - przypomniała Hansine, gdy sprzątały ze stołu. Nikt jej nie

odpowiedział, więc zmieszana zagryzła wargę. - Ale mogę wam najpierw pomóc w oborze.

- Najpierw? Czy to znaczy, że wychodzisz? - nie mogła się powstrzymać Maria.

- Zamierzam kogoś odwiedzić - odparła służąca wymijająco i odwróciła się plecami.

Maria nie pytała więcej.

Dorte i Maria były w kuchni same. Dorte szyła, a Maria robiła na drutach. Nagle

zniecierpliwiona Dorte odsunęła od siebie materiał i spojrzała na synową.

- Dłużej nie wytrzymam - odezwała się zdławionym głosem. - Po prostu nie mam już

siły.

- O czym ty mówisz? - Maria obeszła stół i objęła Dorte ramieniem. - Moja droga, co

się tym razem stało?

- To przez Hansine. Będzie musiała odejść. O tym właśnie chciałam z tobą

porozmawiać. Jakob jest na nią okropnie zły. Ja też, ale on ciągle krzyczy. Rozumiesz,

nazywa po imieniu to, co ta dziewczyna wyprawia. Za każdym razem, gdy zostajemy sami,

zaczyna o niej mówić. Ze zdradziła nas i was wszystkich, zadając się ze Steffenem.

Próbowałam mu tłumaczyć, że niewiele możemy na to poradzić, ale on mnie nie słucha. Mój

miły, rozsądny Jakob stał się taki... rozgoryczony. Szkoda, bo Hansine jest bardzo pracowita.

Silna, wytrzymała i potrafi pracować przez kilka dni z rzędu bez słowa skargi. Sama ją

widziałaś tej wiosny na torfowisku.

Maria przytaknęła. Dorte miała rację. Hansine rzeczywiście była niezmordowana i

drugiej takiej prędko nie znajdą.

- Gdyby tylko przejrzała na oczy i przekonała się, jaki Steffen jest naprawdę, wtedy

wszystko by się ułożyło - westchnęła Dorte i szybko otarła łzy. - Uff, nie chciałam się

background image

rozbeczeć, jestem już przecież starą babą. Ale musiałam ci to po prostu powiedzieć. Maria

zapatrzyła się przed siebie w zamyślenia.

- Chyba znalazłam sposób - odezwała się po chwili i zagryzła wargę.

- Jak to? - Dorte przyjrzała się jej badawczo.

- Może uda mi się rozdzielić tych dwoje, ale najpierw muszę z kimś porozmawiać.

- Mogłabym jakoś w tym pomóc? - W oczach Dorte rozbłysła nadzieja. Maria

pokręciła głową.

- Nie, raczej nie. - Uśmiechnęła się i pogładziła teściową po plecach. - Zresztą

zobaczymy; jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić.

Hansine wróciła, gdy wybierały się do obory na wieczorne dojenie. Spotkały ją na

podwórzu, kiedy szła zmęczona, powłócząc nogami.

- Przebiorę się tylko - rzuciła - i zaraz do was przyjdę. Dorte spojrzała na Marię.

- Wydaje się jakaś dziwna. Nie uważasz? Maria wzruszyła ramionami.

- Co masz na myśli?

- Nie cieszy się. A zwykle wracała szczęśliwa. Maria poszła do obory. Długo

obmyślała swój plan. Czy się uda? Czy inni się przyłączą? Zarazem jednak ogarnęły ją

wyrzuty sumienia, gdy Hansine weszła do obory, uśmiechnęła się przelotnie i zasiadła do

dojenia.

To dla dobra Hansine, uspokoiła się Maria w duchu. Przecież w gruncie rzeczy jest

dobrą dziewczyną. Tylko trochę za ufną i zbyt łatwowierną.

Przy kolacji Maria zastanawiała się, czy powiedzieć o swoim planie Olavowi. Nie,

jeszcze nie teraz. Lepiej z tym trochę poczekać, aż sama dokładnie wszystko dopracuje. I

przeprowadzi jeszcze kilka rozmów. Maria przechadzała się wzdłuż brzegu. Buty prawie nie

zapadały się w twardy, żółty piasek, zostawiały tylko odciski podeszew. Z lewej strony

minęła pokaźny stos drewna wyrzuconego na ląd, które po wysuszeniu będzie można zużyć

na opał. Uderzyła ją okrutna myśl: a może to szczątki statków, które zatonęły ostatniej zimy?

Wzdrygnęła się. Próbowała się skupić na czymś innym. Naciągnęła kurtkę mocniej pod szyję

i skuliła się, bo od morza wiał ostry, przenikliwy wiatr. Przed nią tańczyła Kristine, nuciła i

zbierała na przemian muszelki i drewienka.

- Mario! Mario, poczekaj! Odwróciła się w stronę, skąd dochodził głos, i zobaczyła, że

biegnie za nią Hansine.

- Zdaje się, że miałaś pomóc Dorte w gręplowaniu wełny? - spytała surowym tonem.

- Tak, ale najpierw muszę z tobą porozmawiać. To nie potrwa długo. Wiesz, że

wczoraj miałam wolny dzień?

background image

Maria skinęła głową. Pamiętała, że służąca była niezwykle milcząca przez resztę

wieczoru. Prawie się nie odzywała. Pod koniec dnia, gdy kładli się spać, Dorte odciągnęła

Marię na stronę.

- Myślisz, że z nią zerwał? - szepnęła.

- Kto?

- Steffen, oczywiście. Nie zauważyłaś, że Hansine wydaje się jakaś posępna?

- Faktycznie. Jeśli z nią zerwał, to dziwne, że Hansine nie płacze. Dorte się

zastanowiła, a po chwili uśmiechnęła szeroko.

- A może to ona z nim zerwała?! - Spojrzała na Marię wielkimi oczami. - Może

wreszcie przekonała się, jaki z niego drań. - Ożywiła się, lecz nadal mówiła szeptem. - Czy

powiedzieć o tym Jakobowi?

- Nie, poczekaj, aż się dowiemy prawdy. Jutro na pewno sama coś nam powie. A jeśli

nie, to ją wypytam. Dorte niechętnie przytaknęła.

- No dobrze. Jeden dzień wytrzymam. Teraz Maria spojrzała na Hansine.

- Przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłaś?

- Wiesz, wczoraj, gdy miałam wolne, poszłam do Steffena. Maria skinęła głową i

poprawiła deski, które niosła na ręku.

- Ach tak.

- I wtedy coś się stało - ciągnęła Hansine. - Coś takiego, że nie byłam w stanie od razu

wam tego powiedzieć. Rozmyślałam całą noc i zdecydowałam się z tobą porozmawiać.

Potrzebuję rady, rozumiesz. Maria poczuła, że ogarnia ją ciekawość.

- W jakiej sprawie? Hansine grzebała stopą w piasku.

- Steffen potwierdził, że chce się ze mną ożenić. Poprosił mnie o rękę, a ja zgodziłam

się za niego wyjść. Maria z zaskoczenia o mało nie upuściła drewna. Odniosła wrażenie,

jakby wszystko wokół znieruchomiało, i poczuła, że zmroził ją strach.

- Poprosił cię o rękę? - spytała szeptem. Musiała odchrząknąć, bo nagle zaschło jej w

gardle. A kiedy doszła do siebie, krzyknęła: - I ty powiedziałaś „tak"?! O czym ty myślisz,

dziewczyno, co?

- To moje życie i ja o nim decyduję, mimo że jestem tylko służącą.

- Tak, ale dłużej tu miejsca nie zagrzejesz, mogę ci to obiecać.

- Od momentu, kiedy mnie odprawicie, mam trzy tygodnie na wyprowadzkę - odparła

hardo Hansine, zadzierając nos. Maria zauważyła jednak, że służąca z trudem powstrzymuje

łzy, i trochę jej współczuła.

- Zresztą wtedy odbędzie się ślub, więc wszystko jedno. I tak się wyniosę.

background image

Maria musiała na chwilę się odwrócić. Miała wielką ochotę potrząsnąć służącą i tak jej

przemówić do słuchu, żeby wreszcie zrozumiała, jakie głupstwo zamierza zrobić.

- Nie myślałaś o tym, jak bardzo zranisz tych, którzy są ci życzliwi? O tym, jak się

teraz czują wszyscy w Heimly i tu, w Dalsrud?

- Oni nic nie wiedzą - odparła dziewczyna smutno.

- Ale niedługo się dowiedzą. Albo sama im o tym powiesz, albo ja to zrobię.

- Nie wolno ci.

- A kto mi zabroni?

- Ja.

Maria się roześmiała.

- Nie spodziewałam się tego po tobie, Hansine. Byłam pewna, że masz więcej

rozsądku.

Odwróciła się plecami i nie kryjąc złości, ruszyła wzdłuż brzegu długimi krokami.

Spódnica nasiąkła wodą, oblepiła się piaskiem i uderzała o buty. Maria powstrzymała pokusę,

żeby się obejrzeć i zobaczyć, czy Hansine nadal stoi w miejscu, w którym ją zostawiła.

Zatrzymała się dopiero, kiedy doszła do Kristine.

- Znalazłaś jakieś ładne muszelki? - spytała córeczkę łagodnie. Dziewczynka z dumą

pokazała swoje skarby. Jej małe rączki były czerwone z zimna.

- Schowaj to do kieszeni i włóż rękawiczki. Na dworze jest jeszcze zimno, chociaż

mamy już maj. -Mówiąc to, zerknęła ukradkiem za siebie.

Hansine poszła. Tylko ślady na piasku świadczyły o tym, że tam była. Gdy nadejdzie

przypływ, znikną.

W ciągu dnia Maria starała się zachowywać naturalnie, ale unikała służącej. Hansine

pracowała jeszcze więcej niż zwykle i trzymała się raczej na uboczu. Maria potrzebowała

czasu do namysłu. Czy mogła wprowadzić w życie swój plan? I czy wolno jej zrobić coś

takiego? Tak czy owak, czas naglił. Trzy tygodnie do ślubu! A co na to pastor? Cóż, Steffen

to wpływowy człowiek, niewielu ma odwagę mu się sprzeciwić, zwłaszcza gdy zabrzęczy

monetami. Pewnie nawet pastor by się na to nie zdobył. A Steffen to wykorzystuje i znów

posunął się za daleko. Była pewna, że się jeszcze wycofa. Albo odłoży to na jakiś

nieokreślony czas lub na kilka lat. Powie, że ze ślubem się nie śpieszy, że dobrze jest tak, jak

jest. A jeśli nie? Maria nigdy nie mogła rozgryźć tego człowieka. Zresztą jakie małżeństwo

czekałoby tych dwoje? Mnóstwo myśli kłębiło się w jej głowie; nie mogła ich zagłuszyć

nawet najcięższą pracą.

- Mam dla was nowinę - odezwała się nagle Mathilde przy obiedzie.

background image

Maria poczuła, że ją zmroziło. Czyżby Hansine zwierzyła się Mathilde i prosiła ją,

żeby to ona przekazała informację o ślubie?

Wszyscy skierowali spojrzenia na Mathilde - zaciekawione, pytające i wyczekujące.

Jakob podniósł szklankę z wodą, ale wolno odstawił ją z powrotem na stół. Dorte mocno

zaciskała widelec. Kawałek ryby leżał nietknięty na jej talerzu.

- Mama znalazła pracę! - oświadczyła Mathilde. Maria wolno wypuściła powietrze i

zauważyła, że jej serce znowu zaczęło bić normalnym rytmem.

- Pracę? - powtórzyła Dorte.

- Tak, zaczęła sprzątać u Fredrika. W sklepie i u niego w domu. Dorte uśmiechnęła się

i rozejrzała dokoła.

- To świetnie. Dla nich obojga. Wreszcie nie będę musiała tam jeździć. A trzeba

przyznać, że bałaganić to on potrafi, ale ze sprzątaniem jest dużo gorzej.

- My, mężczyźni, nie jesteśmy stworzeni do takiej roboty - mruknął Jakob i ułamał

kawałek chrupkiego chleba.

- Masz rację - przyznała szybko Dorte.

- W dodatku dostała dobrą pensję - ciągnęła uradowana Mathilde. - I świetnie się

rozumie z Fredrikiem. Mówi, że on jest zawsze w dobrym humorze.

- Kiedy się o tym dowiedziałaś? - spytała Dorte.

- Przed południem, kiedy robiłam zakupy. Ale chciałam to zatrzymać na chwilę dla

siebie, żeby się nacieszyć. Tylko Sofie powiedziałam od razu.

- A ja zdradziłam to Danielowi - przyznała Sofie i posłała mu uśmiech ponad stołem.

Jego pokryta piegami twarz również rozjaśniła się w uśmiechu.

- Skoro mamy niedługo się pobrać, musimy się dzielić wszystkimi tajemnicami -

usprawiedliwił dziewczynę. Dzięki tej dobrej wiadomości atmosfera w kuchni nieco zelżała.

Tylko Maria zwróciła uwagę na Hansine, która siedziała na samym końcu stołu i zgarbiona

jadła obiad, nie odzywając się ani słowem. Mimo wszystko Maria jej współczuła. Po obiedzie

Maria zaproponowała, żeby Dorte położyła się do łóżka. - Chyba oszalałaś, dziewczyno! -

prychnęła Dorte.

- Połóż się przynajmniej na chwilę w salonie - namawiała synowa. - Myślisz, że nie

widzę, jaka jesteś zmęczona? Odpocznij, a w tym czasie ja i Hansine pozmywamy. Wstaniesz

na popołudniową kawę. Tylko dzisiaj - dodała błagalnym tonem. Dorte podrapała się w kark.

- Namoczyłam pranie. Trzeba te rzeczy uprać.

- Ja się tym zajmę - obiecała Mathilde.

- A ja pomogę - dodała Sofie.

background image

Dorte musiała się poddać i poszła do salonu. Dopiero kiedy Maria usłyszała stamtąd

ciche pochrapywanie, wzięła Hansine na stronę.

- Kiedy zamierzasz o tym powiedzieć? - spytała.

- O czym?

- Nie udawaj. Kiedy Dorte wstanie, a Jakob wróci do domu, powiesz im, że

zamierzasz wyjść za mąż za tego diabła i wyprowadzić się za trzy tygodnie. Hansine

podniosła rękę, lecz zaraz powoli ją opuściła.

- Nie nazywaj go tak - syknęła z oczami pełnymi łez.

- Mówię prawdę i musisz ją znosić, skoro robisz takie głupstwa. Gdybym skorzystała

ze swojego prawa, z miejsca bym cię wyrzuciła. - Dużo o tym myślała i teraz nie wytrzymała:

- Już mnie nie zmusisz, żebym dłużej ich oszukiwała, Hansine. Od kilku godzin milczę, a to o

wiele za długo. Hansine odwróciła się, lecz Maria chwyciła ją za ramię i zwróciła z powrotem

ku sobie.

- Słuchaj, co mówię. Ja także potrafię wpaść w gniew, pamiętaj o tym. Kiedyś moja

cierpliwość się skończy!

Hansine odzyskała panowanie nad sobą, jej oczy zwęziły się i patrzyły hardo. Nozdrza

rozszerzyły się, oddychała ciężko.

- Dobrze, powiem im.

Wyrwała się Marii i podeszła do szuflady, z której wyjęła świeżą ścierkę do naczyń.

Dalej zmywały w milczeniu.

Kiedy po południu domownicy zeszli na podwieczorek, Hansine zasiadła przy stole z

zaciśniętymi ustami, które utworzyły wąską, surową kreskę. Dorte ziewnęła i przyznała ze

wstydem, że spała jak kamień. Narzekała, że teraz pewnie nie będzie mogła spać w nocy. I że

zmarnowała tyle dnia. Pokręciła głową, ale na jej policzki znów wróciły rumieńce. A kiedy

Jakob zapewnił ją, że potrzebowała tej odrobiny odpoczynku, poczuła się usprawiedliwiona.

- Hansine chciałaby wam o czymś powiedzieć - odezwała się donośnym głosem

Maria. Zaskoczony Jakob ściągnął brwi i z wrażenia rozlał gorącą kawę na spodeczek.

Hansine wpatrywała się w blat stołu, dłonie ukryła w fałdach spódnicy. Wszyscy zwrócili na

nią oczy, ale służąca milczała. Maria znów zabrała głos:

- Steffen poprosił ją o rękę, a Hansine się zgodziła i za trzy tygodnie wyprowadza się

stąd. W kuchni zapadła kompletna cisza. Nawet Kristine, która zwykle nuciła pod nosem lub

gawędziła ze sobą, gdy nikt nie chciał się z nią bawić, teraz umilkła.

Nagle Jakob wstał i długimi krokami opuścił kuchnię. Drzwi zamknęły się za nim z

trzaskiem. Maria zauważyła, że poszedł w stronę szopy na łodzie. Dorte również podniosła

background image

się z krzesła, lecz Maria poprosiła ją, żeby została.

- Pozwól mu, żeby przez chwilę pobył sam - powiedziała.

- Dziękuję za posiłek - odezwał się Olav. Wstał i zaraz też opuścił kuchnię.

T

Jeszcze

trochę kawy? - spytała Maria i przyniosła czajnik.

- Tak, poproszę - odparła Kristine i podstawiła swoją szklankę z mlekiem. Maria

nalała jej odrobinę.

- Stokrotne dzięki, dobra kawa. - Dziewczynka upiła łyczek i mlasnęła z

zadowoleniem.

Maria także dolała sobie do filiżanki gorącego napoju i spojrzała pytająco na innych.

W końcu i Dorte podniosła swoje naczynie.

- Fredrik sprowadził do sklepiku nowe figurki z porcelany - oznajmiła nieoczekiwanie

Mathilde.

- Co ty powiesz? Jak wyglądają? - Maria wykorzystała okazję, żeby podtrzymać

rozmowę. Musieli przetrwać jeszcze trzy tygodnie. Aż i tylko trzy tygodnie. Czy zdoła w tym

czasie zrealizować swój plan?

background image

Rozdział 8

Na dole trzasnęły jakieś drzwi, a potem rozległy się podniesione głosy Arnoldy i

Helene. Elizabeth przestała tkać i nasłuchiwała. Teraz dominował brzęk garnków, a głosy

nieco przycichły.

Z dziedzińca dobiegał gwar dziecięcych śmiechów i rozmów. Zaskrzeczały mewy.

Może odbywały gody albo się kłóciły. Trudno powiedzieć. Dla niej krzyk mew brzmiał

niemal zawsze tak samo.

Odcięła się od wszystkich dźwięków i skupiła na przeciąganiu czółenka między

nitkami osnowy.

Usiadła w tkalni na poddaszu, żeby mieć trochę spokoju i chwilę dla siebie. Lubiła

tkać, bo to zajęcie działało na nią kojąco.

Naturalnie, po kilku godzinach bolały ją plecy, ale prace domowe bardziej ją

wyczerpywały. Jeśli potrzebowała odpoczynku, nie znajdowała go na dole, choćby nie wiem

jak próbowała. Nawet gdy siadała z robótką na drutach albo szyła.

Dobrze, że Jens znowu był w domu. Już nie musiała się bać o to, jak się czuje albo czy

w ogóle żyje.

Poza tym miała z kim porozmawiać co wieczór. Stało się już zwyczajem, że wtulała

się w jego ramię, kładła rękę na jego piersi i mówili półgłosem o tym, jak im minął dzień.

Rozmawiali o tym, co dobre, i o tym, co sprawiło im przykrość.

Ostatniego wieczoru skarżyła się na żonę lensmana. Znowu, mogłaby powiedzieć. Czy

Jensowi sprzykrzyło się już tego słuchać? Możliwe, ale musiała się komuś wyżalić. Miała

wrażenie, jakby w ciągu dnia zapełniał się jakiś worek, który w końcu musiała opróżnić, bo

inaczej nazajutrz by pękł. A do tego nie mogła dopuścić. Musieli zachować maski,

wytrzymać! Wkrótce, już wkrótce lensman i jego żona wyprowadzą się i wszystko znów

wróci do normy. Wtedy będą mogli sobie usiąść, obejrzeć się za siebie i powiedzieć: „Tak,

dobrze sobie poradziliśmy. Nikt nie może nam niczego zarzucić. Nie padło ani jedno złe

słowo. Pomogliśmy dwojgu ludziom bez dachu nad głową, mimo że...".

No właśnie. Elizabeth głęboko nabrała powietrza i mocno zagryzła wargę. Zapewniła

im dom, biegała wokół nich niczym służąca, a co otrzymywała w zamian? Fochy i

niezadowolenie lensamanowej.

Dlaczego ich goście jadali posiłki w salonie, a nie w kuchni razem z innymi? Bo do

tego przywykli. A ich wielkopańskich zwyczajów nie wypadało łamać, bo ta otyła paniusia,

którą Helene nazywała Królową, bardzo by się oburzyła.

background image

Elizabeth musiała przyznać, że częściowo sama ponosiła za to winę. Jeśli służące na

coś się skarżyły, uspokajała je, mówiąc, że lensman i jego żona nie zostaną tu długo, że

wkrótce przeniosą się do swojego nowego domu. Poza tym, żeby załagodzić sytuację, brała

na siebie co cięższe prace.

W dodatku czuła się nie w porządku, że naraziła lensmana na nieprzyjemności. Kiedyś

stwierdził, że kuchnia to tak samo dobre miejsce na posiłek jak każde inne, ale wtedy jego

żona zacisnęła zęby i zrobiła się czerwona jak burak. A potem Elizabeth dobiegły z salonu

podniesione głosy i później nikt już nie wspomniał o jedzeniu w kuchni.

Może już od pierwszego dnia powinna być dla nich bardziej surowa? Nakrywać im w

kuchni, kazać, by sami zmieniali sobie pościel, zbierali swoje rzeczy, pomagali w domu. Ale

nie zdobyła się na to ze współczucia. Usprawiedliwiała ich, że ludzi, którzy stracili wszystko,

należy chronić. I rozpieszczać.

Jens nie o wszystkim wiedział. Właściwie niczego nie zauważał. On i Lars wpadali do

domu tylko na posiłki i zaraz znikali. Na dworze zawsze znalazło się coś do roboty: a to

trzeba było naprawić płot, a to zaorać ziemię, uszczelnić smołą łodzie czy nanosić wody do

obory. Obowiązki czekały w niekończącej się kolejce. Dzięki temu mężczyźni nie musieli

reagować na ostre spojrzenia przecinające pokój albo na kłótnie służących. Nie słyszeli płaczu

Arnoldy, która pomogła w czymś żonie lensmana, a ta w zamian obrzuciła ją obelgami. Dla

nikogo nie było tajemnicą, że obie kobiety nie darzą się sympatią. To dlatego Arnolda straciła

pracę u lensmana. A teraz Królowa najwyraźniej nie mogła znieść, że jej nielubianą

ekssłużącą zatrudniono w Dalsrud. Helene natomiast była zadowolona, że goście jadają

posiłki osobno.

- Tracę apetyt na widok jej skwaszonej miny - wyznała z pogardą któregoś dnia.

- Uważaj, co mówisz - zwróciła jej uwagę Elizabeth.

- Phi, przecież to prawda. Czy jest w tym domu ktoś, kto mógłby przysiąc na Biblię,

że lubi tę kobietę? Nikt nie odpowiedział i Helene uśmiechnęła się z triumfem.

- A widzisz?

- Lensman chciał dodatkowo zapłacić za opiekę - rzuciła szybko Elizabeth.

- I przyjęłaś?

- Nie.

- No to się nie liczy. A właściwie dlaczego nie wzięłaś od niego pieniędzy?

- Ponieważ... nie mogłam. Oni mają tak niewiele, a nam niczego nie brakuje.

- Pieniędzy akurat to mają całkiem sporo. Słyszałam, że dostali wysokie

odszkodowanie. Mieli też co nieco w szkatułce, którą znalazł William.

background image

- To prawda, ale mimo wszystko. Będą potrzebowali tych pieniędzy. Na nowy dom i

jego urządzenie.

- Patrząc na to, co Królowa kupuje i zamawia w sklepie, nie wydaje się, żeby to ją

jakoś szczególnie martwiło.

Elizabeth nie odpowiedziała, bo w tej samej chwili żona lensmana zawołała ją i

musiała pobiec, żeby zapytać, o co chodzi..

Od kiedy wyszła za mąż za Kristiana, nigdy nie czuła się w Dalsrud jak służąca. Ale

teraz tak było. Miała wrażenie, że jest służącą, której nigdy się nie docenia i która nigdy nie

ma wolnego. W ostatnim czasie jedna robota goniła następną - kociły się owce, potem było

strzyżenie, zbieranie torfu, sprzątanie i Bóg wie, co jeszcze. Czasem bywała tak zmęczona, że

zasypiała w wychodku i budziła się dopiero wtedy, gdy ktoś zapukał, bo chciał wejść.

Położyła głowę na krosnach i zamknęła oczy. Nic nie zaszkodzi, jeśli trochę

odpocznie. Tylko parę minut. Naturalnie, nie zamierzała spać, jedynie pozwolić odpocząć

oczom. Kark też miała obolały, nie mówiąc już o plecach.

Chwilę później wpełzła w nieprzeniknioną ciemność. Śniło jej się, że krzątała się po

swoim domu, a z każdego kąta dobiegał ją ostry głos żony lensmana: „Elizabeth! Elizabeth,

chodź tutaj! Nie zrobiłaś herbaty? Co z moimi pończochami, czy są suche? A buty? Chyba je

wyczyściłaś?". W końcu słyszała tylko swoje imię. Dochodzące z sufitu, ścian i podłogi.

Wybiegła na dwór. Miała wrażenie, jak gdyby dostała skrzydeł; unosiła się nad rozmiękłą

ziemią, wzdłuż brzegu u stóp wysokich gór. Frunęła razem z mewami i ostrygojadami, ale

głos nadal ją prześladował. Ostry jak szydło i zrzędliwy, ranił jej uszy. Nagle złagodniał.

- Elizabeth. Elizabeth, śpisz?

Zamrugała, wyprostowała się i oszołomiona rozejrzała wokoło. Jens podszedł bliżej.

- Zasnęłaś, moje biedactwo? - spytał z czułością i pogładził ją po włosach.

Uśmiechnęła się, zawstydzona.

- Chyba się zdrzemnęłam. Tylko parę minut.

- Zrobił ci się odcisk na policzku - powiedział z uśmiechem, lecz zaraz spoważniał. -

Zamęczasz się, Elizabeth. - Ostatnio za dużo pracujesz. Czy nie możesz przekazać części

obowiązków Helene i Arnoldzie?

- One i tak mają za dużo roboty.

- No to postaraj się o jeszcze jedną służącą.

- To nie takie proste.

- Sprowadź jedną z tych, które służyły u lensmana. Każ im biegać i usługiwać jego

żonie. Elizabeth energicznie pokręciła głową.

background image

- Nie. Myślałam już o tym. Nie chcę tu więcej obcych osób, zwłaszcza na tak krótki

okres.

- Dlaczego? Wzruszyła ramionami.

- I tak nie zrozumiesz.

- Przynajmniej spróbuj mi wytłumaczyć. Pocałowała go pośpiesznie.

- Nie, masz przecież dosyć własnych spraw. Popatrzył na nią i odgarnął jej z czoła

kosmyk włosów.

- Budowa domu bardzo się posunęła.

- Byłeś tam i widziałeś? Mnie się wydawało, że to strasznie długo trwa.

- Tylko na początku prace szły wolno, ale teraz nabrały rozpędu. Do końca lata

lensman z żoną powinni się wyprowadzić.

- Myślisz, że to możliwe? Skinął głową.

- Powinnaś się z tym liczyć.

Wolała nie robić sobie nadziei, dlatego się nie odezwała. Radość na coś, co być może

się nie spełni, tylko spotęguje rozczarowanie. W tym momencie Elizabeth usłyszała

przenikliwy głos żony lensmana:

- Ile razy mam ci powtarzać polecenia, żebyś zrozumiała? Nie ma drugiej takiej

nierozgarniętej jak ty. Ale przecież niczego lepszego nie mogłam się spodziewać...

Elizabeth nie dosłyszała dalszego ciągu, bo drzwi zamknęły się z trzaskiem.

Zagotowała się z wściekłości i zacisnęła pięści na kolanach.

- Co się tu, u diabła, dzieje? - mruknął Jens i spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem.

Elizabeth wstała.

- To nie pierwszy raz - bąknęła. - Muszę zejść na dół i dowiedzieć się, o co chodzi.

- Ona nie może tak traktować twoich służących - powiedział ze złością. Podrapała się

w przedramię.

- Zaraz to załatwię. Jens wyszedł, a ona ruszyła do kuchni.

- Co się stało? - spytała i spojrzała na Arnoldę, która siedziała z twarzą ukrytą w

fartuchu.

- Dobrze, że pytasz - odparła Helene, opierając ręce na swych krągłych biodrach. -

Królowa jest niezadowolona. Zwymyślała Arnoldę i wyzwała ją od najgorszych. Jak długo

jeszcze mamy znosić takie traktowanie? Co? Tylko pytam. Czekam na moment, kiedy mnie

coś powie. Wtedy, przysięgam, tak jej nagadam do słuchu, że przez kilka tygodni się nie

odezwie. Mogę ci to obiecać.

- Co takiego zrobiłaś, że się rozzłościła? - spytała łagodnie Elizabeth, podchodząc do

background image

Arnoldy. Dziewczyna pociągnęła nosem i wytarła łzy fartuchem.

- Wszystko źle robię - łkała. - Zawsze. A to nabrudzę, gdy dokładam do pieca, a to...

- Dokładasz do pieca? Już nie jest zimno. Słońce grzeje przez szyby.

- Ale ona mówi, że marznie. No i kawa jest za słaba, chleb za cienko posmarowany

masłem, mięso za grubo pokrojone. Albo...

- Wystarczy. Uspokój się. Nie płacz. - Elizabeth przytuliła ją i gładziła po plecach

niczym małe dziecko.

- Pójdziesz do niej, czy ja mam iść? - spytała Helene. Na jej policzkach pojawiły się

czerwone rumieńce, a oczy płonęły.

- Porozmawiam z nią.

- Kiedy?

- Później.

- Później! - prychnęła wzburzona Helene. - Cały czas to odwlekasz i w końcu nigdy jej

nie powiesz. Lepiej będzie, jeśli ja od razu to zrobię. Nie odbierzesz mi tej przyjemności.

- To moje zadanie - zauważyła Elizabeth stanowczo. - Musicie także pamiętać, że

wszystko, co powiemy lub zrobimy w tym domu, rozniesie się po całej wsi. Każde słowo. -

Zniżyła głos i zerknęła na drzwi. - A jeśli nie będzie miała o czym opowiadać, to zmyśli.

Jeżeli nie poskromicie języka, to tylko pogorszy sprawę. Poza tym będzie się mścić,

zwłaszcza na Arnoldzie. Helene zdjęła dłonie z bioder i skrzyżowała ręce na piersi.

- Cóż, może i masz rację - przyznała zrezygnowana.

- Ciągle pisze jakieś listy - ciągnęła Elizabeth. - Przynajmniej raz w tygodniu. A poza

tym prawie co drugi dzień odwiedza swoje kumoszki. Będziemy ostatnimi, które dowiedzą

się, o czym rozmawiają.

- Sądziłam, że nie przejmujesz się tym, co o tobie mówią - odezwała się Arnolda i

spojrzała na Elizabeth zapłakanymi oczami.

- To prawda, ale nie na wszystko się godzę. Plotki mogą uderzyć w was, a na to nie

mogę pozwolić.

- A więc porozmawiasz z nią? - spytała Arnolda z nadzieją. Fartuch w zieloną kratę

miał mokre plamy od łez i był cały wygnieciony.

- Tak, ale nie w tej chwili. Zrobię to dzisiaj, trochę później. Arnolda uśmiechnęła się z

nadzieją.

- Bardzo dziękuję, jesteś taka miła.

W tym momencie usłyszały, że lensman wraca. Zawsze coś załatwiał. Przeważnie

doglądał budowy domu. Lubił patrzeć, jak postępują prace. Jeździł też na wezwanie po

background image

okolicznych wsiach lub siedział w gabinecie nad „papierkową robotą", jak to nazywał.

Zapukał krótko do kuchennych drzwi i po chwili je otworzył.

- Mogę wejść? - Uśmiechnął się pod gęstą siwą brodą.

- Proszę. - Elizabeth wstała, a Arnolda czmychnęła do swojej klitki. Pewnie chciała

doprowadzić się do porządku i obmyć twarz zimną wodą. Helene zdjęła z pieca czajnik z

kawą.

- Napije się pan filiżankę? - spytała.

- Dziękuję, chętnie, jeśli masz zaparzoną. Nie rób nowej specjalnie dla mnie.

Elizabeth przyniosła cukiernicę, a Helene kilka razy zapewniła, że właśnie podgrzała

kawę i że to dla niej żaden kłopot.

Lensman z zadowoleniem skosztował kawy. Napój był jednak za gorący, więc

odstawił filiżankę z powrotem na talerzyk.

- Właśnie wracam z budowy - oznajmił. - Prace postępują bardzo szybko, naprawdę.

- Słyszałam. Jens też tak mówił - zauważyła Elizabeth ostrożnie. Nie chciała, by

pomyślał, że się ucieszyła.

- Dom wznosi kilku mężczyzn - rzekł. - I dobrze sobie radzą. A nawet bardzo dobrze.

Zastanawiam się, czy powinienem odbudować altanę. - Pociągał za brodę i patrzył zamyślony

przed siebie. - Tak czy owak, jeszcze nie teraz. Może pod koniec lata albo jesienią. -

Uśmiechnął się do kobiet. - A może dopiero w przyszłym roku. Z tym się nie śpieszy.

Najważniejszy jest dom. Będzie dokładnie taki jak poprzedni. Znowu spróbował kawy,

podmuchał i upił parę łyków.

- Tak, szkielet już stoi i zaczęto wznosić ściany. Powinniście wybrać się tam i

zobaczyć. Dom rośnie z dnia na dzień, to prawdziwy cud Ale mężczyźni ciężko harują. Od

rana do wieczora. Niemal nie mają czasu, żeby podrapać się w... - Uśmiechnął się szeroko. -

To znaczy, ledwie znajdują chwilę, żeby coś zjeść.

Elizabeth powstrzymała się od śmiechu. Nigdy nie słyszała, żeby lensman mówił w

ten sposób.

Zawsze zachowywał się sztywno i formalnie. Ten dom musiał dla niego wiele

znaczyć. Cieszyło ją to.

- Jakiego koloru będą ściany? - spytała Helene.

- Cóż, myślę, że białe. Zobaczymy. Tak, chyba białe. A jak ty uważasz, Arnoldo? -

Spojrzał na służącą, która wyszła z pokoiku, ale nie skomentował jej zapuchniętej twarzy.

- Tak, sądzę, że biały to odpowiedni kolor dla tak wspaniałego domu.

- Dziękuję, ładnie to powiedziałaś. Masz dobry gust - stwierdził. Podskoczyli, gdy

background image

nagle usłyszeli, że ktoś chrząknął przy drzwiach.

- Muszę z tobą porozmawiać - odezwała się żona lensmana i spojrzała surowo na

męża. Zawahał się kilka sekund, i to wystarczyło.

- Natychmiast! - rozkazała, a jej głos był ostry jak świeżo naostrzony nóż.

- Dziękuję za kawę. Była nadzwyczaj dobra. - Lensman zwrócił się do Helene, a

potem skinął głową dwom pozostałym kobietom i pośpiesznie opuścił kuchnię. Mimo to

Elizabeth zdążyła jeszcze dostrzec cień, który przebiegł przez jego twarz.

- Wielkie nieba, jego też tak strofuje! - zauważyła Helene, kiedy wyszedł. Wzięła

kawałek cukru i włożyła sobie do ust. Utworzył dużą gulę na jej prawym policzku.

Elizabeth pokiwała głową w zamyśleniu. Tak dłużej być nie może. Minie jeszcze kilka

tygodni, zanim lensman z żoną się wyniosą. Jak domownicy wytrzymają tyle czasu?

Do domu wbiegły z hałasem dzieci. Rozbierały się, mówiąc jedno przez drugie.

Elizabeth widziała je przez szparę w uchylonych drzwiach.

- Co wy tu robicie? - Usłyszała nagle głos Kathinki. Helene już się poderwała, ale

Elizabeth ją powstrzymała.

- Nic, tylko siedzimy i rozmawiamy - dobiegł je głos lensmana.

- O czym rozmawiacie? - zapytał William.

- Uważam, że... - zaczęła lensmanowa i urwała.

- Cóż, rozmawiamy o naszym nowym domu. Między innymi.

- Cieszysz się, że już niedługo się wyprowadzisz? -Tym razem był to głos Signe.

- Tak, chyba rozumiecie. Miło będzie zamieszkać znów we własnym domu, chociaż z

wami też jest przyjemnie.

- Mam je przyprowadzić? - spytała szeptem Arnolda.

- Nie, zostaw je. To ich dom - odparła szybko Elizabeth. Czuła, że cieszy ją ta

nieoczekiwana sytuacja.

- Dlaczego zawsze jecie w salonie? - zaciekawił się William i dodał: - My tam jemy w

pokoju tylko na Boże Narodzenie albo gdy mama bierze ślub i przy innych takich okazjach.

Możecie usiąść obok mnie, bo w kuchni przy stole jest dosyć miejsca. Zanim ktokolwiek

zdążył odpowiedzieć, odezwała się Kathinka:

- A jeśli czegoś nie lubicie, to po prostu wrzućcie to pod stół. Kot się ucieszy i chętnie

zje. Ja tak zwykle robię.

Lensman roześmiał się głośno i serdecznie. Jego śmiech wzbił się pod sufit i rozniósł

po korytarzu i kuchni. Helene krztusiła się ze śmiechu, aż musiała zasłonić usta dłonią.

- Uważam, że najwyższy czas, żebyście poszły już do kuchni - oznajmiła żona

background image

lensmana. - Dzieci nie powinny przeszkadzać dorosłym, kiedy rozmawiają. Ale ty się chyba

jeszcze tego nie nauczyłeś, dzieciaku.

Elizabeth poczuła mrowienie w karku, a serce zabiło jej mocniej. Nikt nigdy nie

mówił tak do jej dzieci. Nawet Królowej nie wolno!

- Wydaje mi się, że musisz się wcześniej położyć - odparł William. - Mama zawsze

tak mi radzi, kiedy się złoszczę.

Znowu rozległ się tubalny śmiech lensmana, ale tym razem brzmiał nieco ciszej.

Elizabeth wstrzymała oddech. Czy powinna zawołać dzieci? Nie, tym samym

zdradziłaby, że słyszała całą rozmowę.

- Chce mi się pić - powiedziała Kathinka. - Chodźmy już.

- Może później jeszcze przyjdziemy - dodał William, po czym na deskach podłogi

dały się słyszeć drobne kroki.

- Czy dzisiaj było lepiej? - spytał Jens, gdy wieczorem kładli się spać. Zawahała się,

zanim odpowiedziała.

- Nie, wręcz przeciwnie. Do tej pory lensmanowa mściła się tylko na Arnoldzie. Teraz

jej humory odbijają się także na dzieciach. Na szczęście są jeszcze za małe, żeby wszystko

zrozumieć, a poza tym William ma cięty język i potrafi się odgryźć. Jens roześmiał się cicho,

ale Elizabeth nie widziała w tym nic śmiesznego.

- Nie wytrzymam tego - powiedziała. Czuła, że miarka się przebrała. - Przyjęliśmy ich

pod swój dach, skaczemy wokół niej jak przestraszone kwoki, żeby tylko ją zadowolić, i takie

mamy podziękowanie! Nie chcę tego dłużej znosić! Nie dam rady, słyszysz?

- Ciii - uciszył ją Jens i przesunął palcem po jej wargach. - Jeszcze nas usłyszą.

- Nic mnie to nie obchodzi - syknęła, zniżając jednak odrobinę głos. - Jutro z nią

porozmawiam.

- Nie rób tego w gniewie - poprosił.

Nie odpowiedziała, tylko zmieniła temat. Zaczęli rozmawiać o pracy, którą Jens miał

jutro wykonać. Potem ułożyli się wygodnie i zasnęli.

Wszystkie poszwy i prześcieradła z łóżek zostały ściągnięte i zanurzone w wielkich

kadziach w pralni. Elizabeth rozcierała ręce. Miała na nich mnóstwo małych ranek, które

paliły jak ogień, gdy dostała się do nich woda z mydłem. Bolały ją plecy, po których

strużkami spływał pot. Zastanowiła się, czy nie zafundować sobie wieczorem kąpieli, ale

doszła do wniosku, że nie będzie miała na to czasu. Poza tym musiałaby wcześniej nanosić

dużo wody, a nie była pewna, czy jej plecy wytrzymają jeszcze taki wysiłek.

- Pójdę wypłukać pranie - powiedziała i wytarła twarz fartuchem. Potem wzięła w

background image

każdą rękę wiadro i wyszła.

- Elizabeth! - zawołała stojąca na schodach lensmanowa. Elizabeth udała, że nie

słyszy, i szła dalej.

- Elizabeth, ogłuchłaś? - zaskrzeczała kobieta niczym zachrypnięta wrona.

- Tak? Czy coś się stało?

- Chciałabym zamienić z tobą kilka słów.

- Idę nad rzekę wypłukać pranie.

- Zajmę ci tylko parę minut, a to dość ważne. Elizabeth na kilka sekund zamknęła oczy

i głęboko wciągnęła powietrze.

- Czy to nie może trochę poczekać? - spytała.

- Nie. Chodź. - Potężna kobieta odwróciła się i ruszyła przodem. Elizabeth podążyła

za nią. Nie odważyła się zostawić czystej pościeli na dworze, żeby mewy nie zabrudziły jej

swoimi odchodami. Weszły do salonu. Zona lensmana posadziła swoje wielkie pośladki w

fotelu.

- Usiądź - poprosiła łaskawie.

- Dziękuję, postoję.

- Jak chcesz. Posłuchaj. Będzie mi potrzebny komplet zasłon do nowego domu i

pomyślałam, że ty mogłabyś to zrobić. -Co?

- No, uszyć je. - Lensmanowa uśmiechnęła się szeroko, jak gdyby wręczyła Elizabeth

cenny prezent i czekała na podziękowanie.

- Chcesz powiedzieć, że ja mam uszyć zasłony na wszystkie okna w twoim domu?

- Tak, naturalnie. Posłuchaj, co wymyśliłam. Jutro wybieram się do sklepu, żeby

zrobić trochę zakupów. Mam już część materiału, więc mogłabyś zacząć od razu. - Wstała, bo

usłyszała krzyk przebiegających obok dzieci. - Co z tymi dzieciakami? Czy nigdy nie potrafią

być cicho?! -krzyknęła w kierunku okna. Elizabeth stanęła przed nią. Jej głos zabrzmiał jak

warkot, gdy nakazała:

- Siadaj! Otyła kobieta cofnęła się, przestraszona.

- Jesteś moim gościem. Przyjęłam cię do swojego domu z litości. I z jednego musisz

zdać sobie sprawę: nie jestem twoją służącą, nigdy nią nie byłam i nigdy nie będę. Moje

służące też nie są na twoje usługi. Masz je traktować z szacunkiem. I moje dzieci także. Żona

lensmana zaczerwieniła się strasznie na tłustej twarzy, a oczy wprost wyszły jej z orbit.

- Jeżeli nadal chcesz tu mieszkać, to od tej pory musisz sama przynosić sobie jedzenie

z kuchni i jeść, gdzie ci się, do cholery, podoba. W salonie albo w wychodku, gwiżdżę na to.

Nikt w tym domu nie będzie więcej biegał na twoje zawołanie. I trzymaj się z dala od dzieci.

background image

Rozumiesz?! - Ostatnie słowo niemal wykrzyczała.

- Co za bezczelność...!

Elizabeth oparła dłonie na biodrach i skuliła się, gotowa na nowy atak.

- A jeśli usłyszę, że pisnęłaś we wsi choćby słówko na nasz temat, żeby nas oczernić,

to własnoręcznie tak ci złoję skórę, aż będziesz błagała mnie o litość. Przez moment obawiała

się, że otyła kobieta dostanie zawału serca, bo nagle jej twarz przybrała kolor jasnoniebieski,

potem powoli na powrót poczerwieniała, aż w końcu zbielała. Wielkie piersi unosiły się i

opadały niczym miechy. Po chwili jednak lensmanowa zaczęła dochodzić do siebie.

- W życiu nie słyszałam czegoś równie wulgarnego! Nie ma mowy, żebym wysłuchała

takiej... takiej...

- Bez względu na to, jak mnie nazwiesz, pamiętaj, że ja przynajmniej nigdy nie

romansowałam ze starym doktorem - wypaliła Elizabeth. Jej słowa były niczym cios.

Lensmanowa z trudem łapała powietrze.

- Nie rozpowiem tego we wsi, jak to robią niektórzy. Jeśli się jednak zdenerwuję, to

nie ręczę za siebie - dorzuciła Elizabeth.

Następnie odwróciła się na pięcie i wyszła energicznym krokiem, zabierając ze sobą

wiadra. Szła szybko i zatrzymała się dopiero nad rzeką. Tam usiadła na kamieniu i ukryła

twarz w dłoniach. Trzęsła się na całym ciele, a z jej oczu pociekły łzy. Kiedy jednak opuściła

ręce i spojrzała w niebo, zaczęła śmiać się do rozpuku. Dawno już się tak nie śmiała. Śmiech

to przyjemne uczucie. Tak cudownie wyzwalające!

background image

Rozdział 9

Elizabeth przesuwała opuszkami palców po cyfrach, z przejęcia gryząc ołówek. Po

chwili przekreśliła rachunek dużym zygzakiem, znowu otworzyła dziennik, przewertowała go

i odłożyła. Potem utworzyła na kartce nową kolumnę i przeliczyła jeszcze raz. Nie, nie zgadza

się. Kilku pozycji brakuje. Zapatrzyła się przed siebie. Spojrzała na książki stojące na

półkach. Sięgały od podłogi po sufit. Czytała tylko niektóre z nich - te, których tytuł brzmiał

zachęcająco. Inne otworzyła, przebiegła wzrokiem kilka linijek i odłożyła na miejsce. Książka

musi nas uwieść od pierwszych wierszy, uznała, a przynajmniej od pierwszego rozdziału. Nie

miała cierpliwości przedzierać się przez pół książki, żeby wczuć się w akcję. Życie jest za

krótkie, żeby marnować czas na coś podobnego, skoro jest tyle innych rzeczy do zrobienia.

Niektóre egzemplarze były bardzo stare, wydrukowane wymyślnym pismem gotyckim, przez

co prawie niemożliwe do odczytania. One też niech sobie stoją. W gabinecie pachniało

atramentem, papierem, książkami i kurzem. Uwielbiała ten zapach, to był jej zapach. Ostatnio

niezbyt często tu przebywała, odkąd lensman również korzystał z tego pokoju. Teraz

wyjechał w jakiejś sprawie. Na pewno wiązało się to z jego nowym domem, bo najczęściej

zajmował się budową, niecierpliwy i ożywiony jak dziecko. Dobrze go rozumiała. Mógł

obserwować, jak jego dom wznosi się z popiołów. Belki i deski układały się w pokoje i dwie

kondygnacje. Mógł się tam przechadzać i mówić: „Tutaj będzie kuchnia, a tu salon. W tym

miejscu postawię nowe fotele, które zamówiliśmy, a tu tę wspaniałą biblioteczkę z drewna

brzozowego z przeszklonymi drzwiczkami i kluczem do zamykania kosztowności".

Westchnęła i położyła rękę na brzuchu. Czy naprawdę mogła być w ciąży? Nie

pamiętała, kiedy miała ostatnie krwawienie. Dni i tygodnie zlewały się w jedno. Zdarzało się,

że z zaskoczeniem uświadamiała sobie, że to już niedziela i trzeba odłożyć pracę na bok.

Prychnęła. Odłożyć na bok?! Zawsze znalazło się coś do roboty, niezależnie od tego, czy był

to dzień powszedni, czy święto. Nie było czasu, żeby zrobić sobie wolne. Jak wobec tego

miała pamiętać o swoich miesiączkach?

Wiedziała, że Helene zawsze to sobie notowała. Dowiedziała się od Indianne o tak

zwanych bezpiecznych okresach, bo ona i Lars nie chcieli mieć więcej dzieci. Tuż przed lub

po krwawieniu istniała najmniejsza szansa zajścia w ciążę, ale to też naturalnie nic pewnego.

To zależy od Boga, co On o tym myśli.

- Bardzo kochamy Kathinkę - powiedziała kiedyś Helene - ale uważam, że nie

powinniśmy wydawać na świat więcej dzieci. Nie mieszkamy w jakimś pałacu, choć jesteśmy

wdzięczni za naszą służbówkę, którą mogliśmy sobie rozbudować. Ale dzieci trzeba

background image

wychować i wyprawić w świat. Trzeba je wykarmić, ubrać i wykształcić - dodała,

wzdychając. - Konfirmacja i ślub też kosztują.

Elizabeth nie słuchała rozmowy między Helene i Arnoldą, którą prowadziły w kuchni.

Udawała, że jest pochłonięta krojeniem ryby. To wtedy uderzyła ją ta myśl: czy to możliwe,

żeby była w ciąży?

Czy to dlatego czuła się taka zmęczona, łatwo się denerwowała, stała się płaczliwa... i

ostatnio nie miała miesiączki? Ile to już trwa? Miesiąc? Dwa?

Jej brzuch nadal był płaski. Czy tak samo wyglądał w pierwszych miesiącach, gdy

spodziewała się Williama? Już nie pamiętała. Chociaż... No tak, na początku nic nie było

widać. Nagle zaświtała jej w głowie nowa myśl: wkrótce skończy trzydzieści dziewięć lat.

Miała dorosłą córkę i wnuczkę. Czyżby, będąc babcią dla jednego dziecka, miała jeszcze

urodzić własne? Wcale nie jestem za stara, pomyślała nagle. Wiedziała o kobietach, które

urodziły grubo po czterdziestce, mając już po kilkoro wnuków.

Jeśli była w ciąży, to tak czy siak nie miała wyboru. Próbowanie wywaru z ziół nie

wchodziło w rachubę. Pokręciła głową i położyła dłoń na brzuchu. Może tam w środku

kiełkowało nowe życie? Maleńka dziewczynka lub chłopczyk. Może malutki Jens?

Jeszcze mu tego nie wyznała. Najpierw sama musi się upewnić i spróbować ustalić,

kiedy dziecko przyjdzie na świat, zanim cokolwiek powie. Wtedy też będą mogli ogłosić

nowinę wszystkim innym.

A ci natychmiast zaczną pytać, kiedy maleństwo się urodzi, musi więc mieć

przygotowaną odpowiedź. Nie może powiedzieć, że nie wie.

Usłyszała czyjeś kroki pod drzwiami gabinetu. To na pewno lensmanowa, uznała, bo

służące chodziły w drewniakach, które głośno stukały. Kroki ucichły na schodach, a potem

ostrożnie zamknęły się drzwi do pokoju na poddaszu. Elizabeth splotła palce wokół kubka z

kawą, który zabrała ze sobą z kuchni. Kawa nie była już bardzo gorąca, więc nie parzyła w

dłonie. Elizabeth piła małymi łyczkami i rozkoszowała się smakiem.

Bała się rozmowy z żoną lensmana od czasu, gdy puściły jej nerwy. Nawet przyszło

jej na myśl, żeby przeprosić za swoje zachowanie, lecz coś ją powstrzymało. Duma? Może.

Ale to raczej lensmanowa jej unikała. Elizabeth rzadko ją widywała, bo tamta prawie nie

wychodziła z pokoju. Wiedziała od Helene, że znalazła sobie jakąś robótkę. Chyba haftowała

poduszkę, ale służąca nawet jej o to nie spytała.

- Cóż, takie rzeczy też im będą potrzebne, kiedy się wprowadzą do nowego domu -

skomentowała

Helene obojętnie. - Więcej już nie wspomina o pomocy biednym - dodała. - Teraz

background image

chyba sama jej potrzebuje. Dobrze, że ty i Bergette się nimi zajęłyście.

Elizabeth nie odpowiedziała. Myślała o lensmanie. Poszedł do salonu porozmawiać z

żoną, ale nie zajrzał przedtem do kuchni, jak to robił ostatnio.

Elizabeth szykowała się do odparcia zarzutów, które, jak sądziła, zaraz od niego

usłyszy. Czekała, nasłuchiwała jego głosu lub kroków, ale się nie zjawił. A więc może mimo

wszystko żona mu nic nie powiedziała? Czy to możliwe, żeby się wstydziła? Na tę myśl

Elizabeth poczuła się trochę pewniej, wolała jednak poczekać i na razie nie mówić nikomu,

jak potraktowała tę kobietę. Najpierw musiała to przetrawić, by móc uznać, że słusznie

zbeształa żonę lensmana. Wykrzyczała jej prosto w twarz, że jest nieznośna i leniwa. Na samą

myśl o tym chciało jej się śmiać.

Drzwi na poddasze otworzyły się i znowu zamknęły, następnie zaskrzypiały schody

pod dużym ciężarem również te stopnie, które zwykle nie wydają dźwięku. Teraz żaliły się

krótkimi westchnieniami. Usłyszała głos lensmanowej w kuchni, potem odgłos otwieranych

drzwi wejściowych, po czym zapadła cisza.

Elizabeth wstała, podarła kartki, na których robiła rachunki, i wrzuciła je do pieca.

Później je spali.

- Gdzie ona się wybiera? - spytała, patrząc przez kuchenne okno. Zobaczyła, że Lars

zaprzęga konia do powozu.

- W odwiedziny. Ale nie powiedziała, do kogo. - Helene sprzątała ze stołu

zamaszystymi ruchami. Nagle zatrzymała się i popatrzyła na Elizabeth. - Co jej się ostatnio

stało?

Elizabeth wzruszyła ramionami i wypiła z kubka resztkę kawy, która już wystygła i

była niesmaczna. Kawałek ziarenka dostał się jej do ust i teraz gryzła go przednimi zębami.

- Nie wiem, a coś jej się stało? - spytała bezwiednie. Helene podeszła do niej blisko i

spojrzała jej w oczy świdrującym wzrokiem.

- Coś jej powiedziałaś - stwierdziła i jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. - Mów!

- Nic jej nie powiedziałam - odparła Elizabeth, odwróciła się i postawiła kubek na

blacie.

- Mnie nie okłamiesz, widzę po tobie, że to zrobiłaś. - Helene przyczepiła się jak

natrętny komar do spoconej skóry i nie chciała zrezygnować. - No, co jej powiedziałaś?

Wygarnęłaś jej, że jest leniwa i że za wiele sobie pozwala? Elizabeth spojrzała na

przyjaciółkę.

- Oczywiście, że tego nie powiedziałam.

- No to co?! - Elizabeth w jednej chwili zrozumiała, że się zdradziła. Oczy Helene aż

background image

błyszczały z ciekawości. - Wykrzyczałam, że mam dość jej rozkazów. Ze od tej pory sama

będzie przynosić sobie jedzenie z kuchni i że ma się do was odnosić z szacunkiem.

- Powiedziałaś to?! O rany. Bardzo dobrze. - Helene zagryzła kostkę wskazującego

palca. - To dlatego przyszła po jedzenie. Nawet sama posmarowała sobie kanapki. Ale nadal

je w salonie. Wspomniałaś coś o tym?

- Powiedziałam, że może jeść nawet w wychodku, jeśli chce, to jej sprawa. Helene

roześmiała się w głos.

- Kłamiesz! Naprawdę tak powiedziałaś?

Elizabeth skinęła głową i się zawstydziła. Niezbyt ładnie się zachowała, niegrzecznie i

nieelegancko. Teraz tego pożałowała. Helene oparła się biodrem o blat.

- Mogę powiedzieć o tym Arnoldzie? Albo Larsowi?

- Nie wszystko. Przekaż im, że odbyłam krótką rozmowę z żoną lensmana. Spokojną i

grzeczną i że doszłyśmy do porozumienia w kilku sprawach. Helene przytaknęła.

- Tak. Tak będzie najlepiej. Ale nie boisz się, że Królowa rozgada we wsi, jak ją

potraktowałaś? Elizabeth z uśmiechem pokręciła głową.

- Nie. Mam mocnego asa w rękawie.

-Co?

- Znam pewną tajemnicę i zagroziłam, że ją ujawnię, jeżeli ona piśnie choć słówko.

- Co takiego?

- Tego nie zdradzę. - Uśmiechnęła się, żeby załagodzić trochę swoje słowa. - Mam

chyba prawo do pewnych sekretów. Helene wydawała się rozczarowana, ale tylko przez

moment.

- Mówiłaś już Jensowi?

- Nie, jeszcze nie. Powiem mu dzisiaj wieczorem, bo teraz chcę się wybrać do sklepu.

Mogę zostawić dzieci? Przypilnujesz ich?

- Naturalnie. Zostaw je. Tak ładnie się razem bawią.

- Dziękuję. - Elizabeth uśmiechnęła się i poszła na poddasze przygotować się do drogi.

Zdjęła spódnicę i została w samej koszuli. Wtedy właśnie do sypialni wszedł Jens. Zamknął

za sobą drzwi i oparł się o nie plecami.

- Wychodzisz gdzieś, że się tak stroisz? - spytał.

- Tylko do sklepiku, ale nie mogę przecież wyglądać, jakbym wyszła prosto z obory,

skoro mam się pokazać ludziom. - Roześmiała się i wciągnęła bluzkę.

- Też coś! - Podszedł bliżej, żeby jej pomóc. Jego wielkie dłonie z trudem radziły

sobie z maleńkimi guziczkami. - Zawsze jesteś ładna, nawet gdy idziesz dc obory. Zerknęła

background image

na niego i objęła dłońmi jego nadgarstki.

- Jest coś, do czego muszę ci się przyznać - powiedziała poważnie. Przestraszył się,

zdawało się, że nie chce tego słuchać.

- Nakrzyczałam na żonę lensmana - wyznała jednym tchem.

- Co jej powiedziałaś?

- Żeby sama przynosiła sobie posiłki i jadła je choćby w wychodku, jeśli tego chce.

Nie wytrzymałam.

- Wyrzuciła z siebie wszystko, żeby mieć to już za sobą. Jens długo na nią patrzył w

milczeniu. - Teraz mi wstyd, masz prawo być na mnie zły. Pokręcił głową.

- Nie poczekałaś, aż ochłoniesz, tak jak cię prosiłem.

- Nie, odkąd ona tu mieszka, wciąż jestem zdenerwowana. Byłam zmęczona tą ciągłą

robotą, a tu jeszcze ona przychodzi i każe mi uszyć zasłony na wszystkie okna swojego

nowego domu. Wtedy wybuchłam. Zmarszczył czoło, jakby się zamyślił.

- Rozumiem cię.

- Dziękuję.

- A teraz ona i lensman są na ciebie wściekli?

- Nie wiem, ale wydaje mi się, że o niczym mu nie powiedziała.

- Może ona również się wstydzi? Możliwe, że dobrze zrobiłaś - uznał, a w jego głosie

zabrzmiała ulga.

- Wstydzi się? Żałuje? - Elizabeth prychnęła i wróciła do ubierania się. - To do niej

niepodobne. Podejrzewam raczej, że coś knuje - dodała zamyślona. - To przebiegła kobieta,

rozumiesz. Nie odważy się wprawdzie rozpowiadać we wsi plotek, ale będzie chciała zemścić

się w inny sposób. Jestem tego pewna.

- Skąd wiesz?

- Po prostu przeczucie.

- Miałaś wizję?

- Nie, niezupełnie. Odnoszę wrażenie, jak gdyby ktoś mi o tym powiedział. Szepnął

mi na ucho. Wiem i już. Tak jak wiem, że będzie padać w czasie sianokosów. Rozumiesz?

Skinął głową.

- Chyba tak. Nagle wydał jej się tak smutny, że uśmiechnęła się i pogładziła go po

policzku.

- Nie myśl już o tym. W razie czego będę musiała jeszcze raz jej pokazać, gdzie jest

jej miejsce. A poza tym już niedługo się wyprowadzą. Wtedy wszystko się ułoży.

Elizabeth straciła już rachubę, ile razy pocieszali się w ten sposób. Na pewno wiele.

background image

Nagle przypomniała sobie, że być może jest w ciąży. Czy powinna teraz powiedzieć o tym

Jensowi? Nie, lepiej poczekać, tak jak wcześniej postanowiła.

- Muszę się pośpieszyć. Może w drodze powrotnej zajrzę do Indianne, jeśli starczy mi

czasu.

- Pozdrów ją ode mnie.

- Pozdrowię!

Zaskoczyło ją, że w sklepie było tylu ludzi. Większość z nich stała przy ladzie, inni

siedzieli na skrzyni i rozmawiali. Zawahała się przy drzwiach i rozejrzała, żeby zobaczyć, kto

tu jest. To przypadek, że zebrało się ich aż tylu, uznała. Po prostu chcieli pogadać. Poza tym

dzisiaj rozdzielano pocztę, a ci, którzy prenumerowali gazety, lubili podyskutować o

najnowszych wydarzeniach. Kilku stało z listami w ręku i czytało w milczeniu, poruszając

wargami.

Elizabeth przemykała między ludźmi, witała niektórych skinieniem głowy, aż dotarła

do działu z upominkami. Od razu uderzyło ją, że na półkach było czyściej, w każdym razie

odkąd sklep przejął Fredrik. Pojawiło się też więcej towaru i różnych drobiazgów, których

wcześniej tu nie widziała. Może to matka Mathilde utrzymywała taki porządek? Zauważyła,

że po drugiej stronie, w kąciku bibliotecznym, przybyło też trochę książek. Dobrze, że Fredrik

o to dba. To ważne, zwłaszcza dla Marii.

Niby przypadkiem podeszła do półek z belami materiału. Potarła palcami skrawek

cienkiej białej bawełny. Nadałaby się na koszulkę dla dziecka, bez względu na to, czy będzie

to chłopiec, czy dziewczynka. Może na taką z szerokim koronkowym wykończeniem przy

szyi? A z tego czarnego materiału trochę dalej byłaby wspaniała sukienka. Ale najpierw

powinna wybrać coś na koszulki i powijaki, może też na śpiworek. Te po Williamie już

dawno wypożyczyła lub oddała, potrzebowała więc nowych. No i jeszcze trzeba by kupić

jakiś materiał na sukienkę ciążową. Za kilka miesięcy urośnie jej brzuch i nic nie będzie już

na nią pasowało. Naturalnie, zamierzała poszerzyć spódnice w miarę możliwości, ale miło

mieć również coś nowego.

- Znalazłaś coś, co ci się podoba?

Podeszła do niej młoda dziewczyna i popatrzyła na nią z uśmiechem. Miała żywe

niebieskie oczy i dołeczek w jednym policzku. Jej bezpośrednie spojrzenie zdawało się

przenikać człowieka na wylot. Czy ona widzi, że jestem w ciąży? - pomyślała Elizabeth i

poczuła, że się poci. To przecież jeszcze nic pewnego, więc tym bardziej wyglądam głupio,

oglądając materiały.

- Nie, tylko czekam na swoją kolej. Przy ladzie było tak dużo ludzi - wyjąkała.

background image

- Jestem Lise. - Młoda kobieta wyciągnęła rękę.

Elizabeth podała jej swoją i poczuła, że uścisk dziewczyny był mocny i pewny, tak jak

spojrzenie. Ale skóra jej dłoni była czerwona i spękana.

- Elizabeth - odpowiedziała zaskoczona. Dziewczyna roześmiała się i uderzyła w

czoło.

- Wybacz mi śmiałość, ale jestem dziewczyną Fredrika. Elizabeth nadal wpatrywała

się w nią oszołomiona.

- Nie bardzo rozumiem...

- Nie wiedziałaś? Chodzimy ze sobą od jakiegoś czasu i niedawno się zaręczyliśmy. -

Pokazała pierścionek. - Na wiosnę będzie ślub - dodała, a jej dołeczek jeszcze się pogłębił. -

Fredrik opowiadał mi o tobie, więc wiem, kim jesteś - ciągnęła.

- Ach tak - bąknęła Elizabeth. Czuła się nieswojo. Zbyt wiele informacji naraz.

Prześlizgnęła szybko wzrokiem po dziewczynie, gdy tamta mówiła. Zauważyła, że Lise

odrzuciła gruby warkocz na plecy, jak gdyby ją irytował.

- Pomagam mu w sklepiku, kiedy trzeba - usłyszała znowu jej głos.

Miała brązowe, całkiem przeciętne włosy. Pasowały do całej reszty. Nie była ani

gruba, ani chuda, ani też szczególnie ładna. Po prostu zwyczajna. Ale miła. Sprawiała też

wrażenie szczerej. Może to dzięki oczom. Albo dołeczkowi w policzku? Powinna mieć dwa,

uderzyło Elizabeth, tak jak Lars.

- Dowiem się, czy jest dla was jakaś poczta - rzuciła Lise i przecisnęła się między

ludźmi, zanim Elizabeth zdołała cokolwiek powiedzieć.

Zaręczyli się? Dlaczego nic o tym nie słyszałam? - zastanowiła się. Ponieważ dawno

nie opuszczałam Dalsrud, odpowiedziała samej sobie i znów rzuciła wzrokiem na bele tkanin.

To idiotyczne, że już teraz ogląda materiały na ubranka dla dziecka. A jeśli mimo wszystko

nie jest w ciąży? W takim razie dlaczego dawno już nie krwawiła? Piersi również miała

bolesne. Poczuła to dziś, kiedy przebierała się przed wyjściem. Wydawały się też większe.

Tak jak w czasie poprzednich dwóch ciąż. Przebiegł ją radosny dreszcz i ogarnęła ochota,

żeby komuś o tym powiedzieć. Może jednak kupić trochę materiału?

- Proszę! - Znowu stanęła przed nią Lise. - Dziś jest tylko Lofoten Tidende. Nie

przyszedł żaden list, niestety.

- Nie spodziewałam się jeszcze żadnego - odparła Elizabeth, czując suchość w ustach.

- Mam znajomych w Ameryce, ale dopiero niedawno do nich napisałam. Dlaczego mówi o

tym komuś całkiem obcemu? Pożałowała i poczuła się głupio.

- Ja też mam znajomych, którzy tam wyjechali - wyznała Lise, ciągle się uśmiechając.

background image

- Kiedy dostaję list z dziwnymi znaczkami, czuję miłe mrowienie w całym ciele. Przeciągam

tę chwilę jak najdłużej, ale zawsze wytrzymuję tylko kilka minut i w końcu muszę go

otworzyć i przeczytać. Elizabeth musiała się roześmiać. Sama robiła dokładnie tak samo.

Podszedł do nich Fredrik.

- O, widzę, że się poznałyście - powiedział i objął Lise lekko ramieniem.

Wygląda na szczęśliwego, pomyślała Elizabeth. Nie tylko jest zakochany, ale i z całej

duszy cieszy się, że ma Lise u swego boku.

Elizabeth odchrząknęła.

- Muszę zrobić zakupy, bo mam jeszcze coś do załatwienia przed powrotem do domu.

- Ojej, a ja tu stoję i cię zagaduję! - Lise odsunęła się i ją przepuściła. - Musimy się

kiedyś spotkać - dodała szybko. Elizabeth skinęła głową.

- Niedługo będzie ślub Daniela i Sofie. Pewnie się wtedy zobaczymy.

Elizabeth wzięła swoje zakupy, pożegnała się z dwojgiem młodych i opuściła ciasny

sklepik. Na dworze oddychała głęboko, wciągając do płuc świeże powietrze. Pachniało latem.

Ciepłym piaskiem. Zapachy morza nieco złagodniały, zauważyła. Nie były już tak ostre jak

wiosną. Pachniało słońcem.

background image

Rozdział 10

Elizabeth zapukała do drzwi kilka razy, lecz nikt nie otwierał. Pod ścianą domu była

długa, wąska rabatka ogrodzona ciasno ułożonymi okrągłymi kamieniami. Drobne kwiatki

wychylały główki i kiwały nimi na łagodnej bryzie. Elizabeth nie znała nazwy żadnego z

nich, ale były śliczne. Żółte, niebieskie, a jeszcze inne białe. Wokół każdej roślinki ziemia

była wypielona i uporządkowana. Jak Indianne znajdowała na to czas? Niektórzy znajdowali

spokój, zajmując się ogródkiem. Ona sama najlepiej odpoczywała na skałach.

Zapukała znowu. Po chwili usłyszała płacz dziecka i trzask zamykanych drzwi. Potem

rozległ się wzburzony głos Indianne. Może powinnam zawrócić, pomyślała Elizabeth. Na

pewno są zajęci domem i dziećmi. Miała jednak nadzieję... Właśnie, na co właściwie liczyła?

Że zastanie Torsteina w domu i będzie mogła zapytać, niby przypadkiem, tak żeby nikt się nie

domyślił, czy brak krwawienia zawsze oznacza, że kobieta jest w ciąży.

Naturalnie, że była w ciąży. Brak miesiączki to przecież pierwsza tego oznaka. No i

mdłości. Ale tym razem nie miała mdłości, nie wymiotowała. I to ją właśnie niepokoiło. Była

tylko zmęczona, przez kilka dni z rzędu ciągle chciało jej się spać. Czy przy poprzednich

ciążach też się czuła zmęczona? Tak, jeśli dobrze pamięta. I nie miała siły.

- To ty? - Drzwi otworzyły się gwałtownie i Elizabeth spojrzała w żywe oczy

Indianne. - Właśnie mi się wydawało, że ktoś pukał. Biedactwo, pewnie sobie o nas

pomyślałaś, że całkiem nie mamy wstydu, każąc ci tak długo czekać.

- Wcale nie, ale może przyszłam nie w porę? - spytała, zerkając na zapłakane dziecko,

które Indianne trzymała na biodrze.

- Ależ skąd, wejdź. - Indianne otworzyła drzwi na oścież i wpuściła ją do środka.

Ragnhild przestała płakać i z zaciekawieniem spojrzała na Elizabeth

ciemnobrązowymi oczami. Miała kruczoczarne włosy, a nad każdym uchem białą kokardę.

Włosy były za krótkie, żeby dało się je wszystkie zebrać w kucyki, więc z tyłu część po

prostu luźno zwisała.

- Wyglądasz jak malutka Indianne - zauważyła Elizabeth.

- Wiele osób tak mówi, ale ja dostrzegam też podobieństwo do ojca. Co prawda nie

tak duże jak u tego brzdąca. - Skinęła w stronę synka, który siedział na najniższym stopniu

schodów. Miał nieco jaśniejsze włosy i oczy nie tak ciemne jak siostra.

- I pomyśleć tylko, że niedługo będą miały po dwa lata - westchnęła Elizabeth. - Czas

biegnie tak niewiarygodnie szybko.

- Tak, i to widać zwłaszcza po dzieciach. Sami o sobie myślimy, że będziemy

background image

wiecznie młodzi. - Roześmiała się i ruszyła przodem, a po drodze wzięła synka za rękę.

- Dobrze się czujesz jako matka? - spytała Elizabeth, kiedy usiadły w salonie. Indianne

przytaknęła i wytarła nosek Ragnhild.

- Oboje są jak noc i dzień. - Znowu się roześmiała. -No i mały ma na imię Dag, czyli

Dzień. Jest spokojny i rezolutny. Myślimy, że ukończy szkoły i może zostanie lekarzem, jak

jego ojciec. Ta zaś to istna dzikuska, ciągle gdzieś się wspina i spada. Sama widzisz. Będzie

miała wielkiego guza na czole, bo właśnie upadła na schodach.

- Nie myślałaś o tym, żeby zatrudnić opiekunkę do dzieci? - spytała Elizabeth.

- Phi, to nie dla mnie. Skoro je urodziłam, to powinnam sama się nimi zająć. Ty sobie

poradziłaś bez niani, prawda?

- Niezupełnie. Przez jakiś czas miałam przecież Pernille. Ale sama wiesz, jak to się

skończyło. - Pokręciła głową na samo wspomnienie.

- Na szczęście twoje dzieci już podrosły i najgorsze masz za sobą. - Indianne

westchnęła, mocniej zawiązała wstążkę na włosach Ragnhild i upomniała córeczkę, żeby

teraz bardziej uważała.

- Nie wiadomo, czy na pewno - zaczęła Elizabeth ostrożnie. - Wszystko się przecież

może zdarzyć... -Nie zdążyła dokończyć, bo do salonu weszła służąca z kawą i ciastem. W

milczeniu nakryła do stołu, dygnęła i bezgłośnie wymknęła się z powrotem. Indianne

spojrzała na Elizabeth.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Chyba nie zamierzasz mieć więcej dzieci? -

Roześmiała się perliście. - Czy to nie wydaje się dziwne, że kiedy ja byłam dzieckiem, ty

byłaś już kobietą, a teraz i ja nią jestem?

- A więc uważasz, że jestem stara? - Elizabeth uśmiechnęła się, ale słowa Indianne

trochę ją dotknęły.

- Nie, skądże! - Indianne roześmiała się znowu i podniosła półmisek z ciastem. -

Poczęstuj się, proszę. Elizabeth wzięła kawałek i położyła na swoim talerzyku.

- Tylko zdaje mi się, jakbyśmy się doganiały - ciągnęła Indianne. - To właśnie jest

takie dziwne. Ty właściwie też jeszcze masz małe dzieci. Przynajmniej jedno. William ma

dopiero sześć lat. No, a przecież jesteś już babcią. - Uśmiechnęła się i dała bliźniakom po

kawałku ciasta. - Usiądźcie sobie tam - powiedziała, wskazując na stolik stojący nieco dalej. -

Tylko nie nakruszcie za bardzo na podłogę.

Dzieci kiwnęły główkami i zaczęły dzielić ciasto na kawałki, które spadały na

podłogę, ubranie i stolik.

Elizabeth wolała nie ciągnąć dalej tego tematu. Czuła, że jest dla niej zbyt drażliwy i

background image

jeszcze zbyt świeży. Indianne wprawdzie już dorosła, ale nie były sobie bliskie. Może jest

jeszcze za młoda, żeby się rozumiały. Różnica wieku nadal wydawała się duża. Dzielił je

bagaż doświadczeń. Więcej łączyło z Indianne jej córkę Ane.

- Poznałam dziś w sklepie narzeczoną Fredrika - zagadnęła i ułamała kawałek ciasta.

- Prawda, że sympatyczna? - podjęła Indianne. - Nie widziałaś jej wcześniej?

- Nie, spotkałam ją po raz pierwszy. Nie wiedziałam nawet, że Fredrik znalazł sobie

dziewczynę.

- Naprawdę? Niemożliwe - zdumiała się Indianne i zerknęła na bliźnięta. - Jeżeli

chcecie mleka, idźcie do kuchni, to dostaniecie.

Dzieci natychmiast wybiegły z salonu. Ragnhild pognała przodem, śmiejąc się i

krzycząc. -Tak, jest bardzo sympatyczna i zaradna. Myślę, że pozwoli matce Mathilde nadal

sprzątać w sklepiku. Niech kobiecina zarobi parę ore, dopóki ma siły. Chociaż Lise wygląda

na silną i pracowitą. Taką, co to z powodzeniem chwyci za wiosła, żeby nałowić ryb, albo

wejdzie na drabinę po towar podwieszony gdzieś wysoko w magazynie. Myślę, że Fredrik

dokonał dobrego wyboru.

Elizabeth zebrała okruszki z talerzyka i włożyła je do ust.

- Elen też na początku była miła.

- Miła! - prychnęła Indianne. - Ale z Elen coś było nie tak. Zauważyłam to od

pierwszego dnia. -Zamyśliła się i zapatrzyła przed siebie. - Uff, jak dobrze, że się jej

pozbyliśmy - dodała i się wzdrygnęła. - Na szczęście wyprowadziła się daleko i mam

nadzieję, że już jej nie spotkamy. No, ale niedługo będzie weselisko - zmieniła temat i znowu

się uśmiechnęła.

- Wyobrażam sobie, jak Dorte się denerwuje. To przecież jej Daniel się żeni. A ślub

pierworodnego syna to zawsze szczególne przeżycie - podjęła Elizabeth. Indianne skinęła

głową.

- My też jesteśmy jej dziećmi, chociaż nie ona wydała nas na świat. Szybko

zaczęliśmy nazywać ją mamą i uważamy ją za matkę.

- Dorte była dla was dobrą matką.

- To prawda. Nigdy nikogo z nas nie wyróżniała. Co więcej, ona uważa się również za

matkę Jensa! Elizabeth się roześmiała.

- Dorte wzięłaby w ramiona cały świat, gdyby mogła. Mimo wszystko mieliście

szczęście. Indianne uniosła filiżankę do ust, ale zaraz na powrót ją opuściła.

- To niesamowite, jak szybko mija czas. Pamiętasz, jak żyła moja mama Ragna i

przychodziłam do was, do Da-len, żeby się bawić z Marią? Czy komukolwiek przyszłoby

background image

wtedy do głowy, że Maria wyjdzie za mąż za mojego brata? - Roześmiała się znowu. - A

wcześniej weźmie ślub ze sklepikarzem Pederem! Albo że ty zostaniesz zamożną panią

Dalsrud, a Dorte moją mamą? To niewiarygodne, prawda? Elizabeth skinęła głową i upiła

kilka łyków kawy.

- Tak, to dziwne. Brzmi jak bajka. Jak piękna bajka. Miejmy tylko nadzieję, że dla nas

wszystkich dobrze się skończy.

Indianne spoważniała.

- Słyszałam, że Maria ma kłopoty.

- Jak to?

- Z powodu Hansine. Dziewczyna zaręczyła się ze Steffenem, a on przecież nie ma

wstępu do Heimly.

- Dobre i to. - Elizabeth poczuła, że ogarnia ją złość. -Dla Marii to trudna sytuacja.

Jest z natury dobra i nie lubi konfliktów, ale ze względu na swoją obecną pozycję musi

wymagać od innych szacunku. Domyślam się, że nie zawsze łatwo jej to przychodzi.

- O, potrafi się odgryźć, kiedy ktoś jej nastąpi na odcisk.

- Co masz na myśli? Indianne wzruszyła ramionami.

- Nic szczególnego. Ale wszyscy mamy pewne granice wytrzymałości. Ona też. Poza

tym bardzo kocha swoją rodzinę i pragnie ją chronić za wszelką cenę. Chyba w tym jesteście

podobne.

- Czy nie dotyczy to nas wszystkich, gdy przyjdzie co do czego?

- Może. Poczęstuj się jeszcze ciastem.

Na korytarzu rozległ się radosny dziecięcy śmiech i po chwili do salonu wbiegła

Ragnhild. Jedna kokarda ześlizgnęła się z jej włosów, a na niebieskiej sukience pojawiły się

plamy. Za siostrą wolno podążał Dag. Miał na sobie spodenki do kolan z tego samego

materiału co sukienka Ragnhild oraz, identycznie jak siostra, białe skarpetki i czarne buciki.

Oboje wyglądają jak urocze laleczki, pomyślała Elizabeth trochę smutno. A co ona nosi pod

sercem? Chłopca czy dziewczynkę? A jeśli urodzi dwoje dzieci? Czy sobie poradzi? Czy

zresztą ma jakiś wybór? Co będzie, to będzie. Może będzie musiała zatrudnić kobietę do

pomocy. Wyciągnęła rękę do Daga.

- Przyjdziesz do mnie na kolana? - spytała. Kiwnął głową i wyciągnął do niej rączki.

- Ojej, ale jesteś ciężki. Chyba lubisz jeść. Przytaknął i spojrzał na nią dużymi

ciemnymi oczami otoczonymi gęstymi rzęsami.

- Myślę, że jest podobny do Williama - zauważyła. Indianne odchyliła głowę i się

roześmiała. Dużo się śmieje, uderzyło Elizabeth. Zastanowiła się, skąd ta dziewczyna czerpie

background image

siły. Ale Indianne nie miała wiotkiej skóry ani opadających powiek. Jej dłonie nie były

zniszczone, tak jak jej. Nie były jednak także białe i gładkie. Zatem pewnie również się nie

oszczędza, choć nie wykonuje najcięższych robót, które niszczą skórę. Od tego ma służbę.

- Czy Torstein jest w domu? - wyrwało się Elizabeth, zanim zdążyła powstrzymać

słowa. Indianne spoważniała, przekrzywiła głowę i spojrzała na nią podejrzliwie.

- Dlaczego pytasz? Chcesz z nim porozmawiać?

- Nie, nie, skądże. Po prostu jestem ciekawa. - Machnęła ręką i założyła nogę na nogę.

- Podtrzymanie konwersacji, tak to się chyba nazywa? - dodała z uśmiechem.

- Nauczyłaś się takich wyszukanych słów od żony lensmana? - zachichotała Indianne.

- Uff, nie wspominaj mi o niej.

- Dobrze się między wami układa?

- Tak sobie. Zawsze coś jest nie tak, gdy dwie rodziny mieszkają pod jednym dachem.

Poza tym nigdy z lensmanową nie żyłyśmy w przyjaźni. Mimo wszystko jakoś do tej pory

wytrzymujemy. - Urwała. Nie chciała więcej mówić. Nawet Indianne, chociaż wiedziała, że

może jej ufać. Dlatego skierowała rozmowę na inny temat. Postanowiła, że jeszcze chwilę

posiedzi - tyle, ile wypadało, żeby się ani nie narzucać, ani zbytnio śpieszyć.

Kiedy skręciła przy oborze, nadal myślała o tym, że nie udało jej się porozmawiać z

Torsteinem. Była niezadowolona, bo czegoś nie załatwiła, a chciała to już mieć za sobą.

Ogarnął ją irytujący, natrętny niepokój. Ale czego spodziewała się po Torsteinie? Co mógł jej

powiedzieć, czego sama nie wie? Uspokoiłby ją, że nie wszystkie kobiety wymiotują w ciąży,

i dodał, że powinna się cieszyć. Myśleć o swym małym skarbie.

Sama wyprzęgła konia i wprowadziła do obory. Potem wzięła koszyk z zakupami i

poszła w stronę domu.

Coś było nie tak. Zauważyła to natychmiast, gdy przekroczyła próg. Helene obierała

ziemniaki grubo i z zawziętością, wbijając nóż za głęboko i odkrawając zbyt dużo. To do niej

niepodobne, takie marnotrawstwo. Arnolda powolnymi ruchami zmywała naczynia. Za

starannie i za długo pocierała każdą filiżankę. Tylko dzieci zachowywały się jak zwykle,

siedziały przy stole i bawiły się muszelkami i kamykami.

Elizabeth wniosła zakupy i wbiła wzrok w Helene.

- Co się dzieje? - spytała. Służąca skinęła w stronę okna.

- Nie widziałaś?

- Czego? - Elizabeth wyjrzała na dziedziniec, długo wodziła po nim wzrokiem i

minęło sporo czasu, zanim wreszcie go zauważyła. Konia. Obcego konia. - Czyj to koń? -

spytała, odwracając się do Helene. Kosz postawiła na stole. Helene przestała obierać

background image

ziemniaki i wytarła ręce w fartuch.

- Dzieciaki, chyba powinnyście odetchnąć świeżym powietrzem. Idźcie na dwór.

- Ale dopiero co wróciliśmy - zaprotestowała Signe.

- Macie za mało dużych muszelek - stwierdziła Helene stanowczo. - A jeżeli chcecie

zbudować kamienne ogrodzenie dla zwierząt, musicie nazbierać więcej kamyków.

- I jeszcze będą nam potrzebne kurki - odezwała się Kathinka. Chwilę później dzieci

zniknęły z kuchni.

- To koń Steffena - wyjaśniła Helene, gdy zostały same. Elizabeth poczuła, że

zmroziło ją od czubka głowy po palce stóp. Chciała jeszcze o coś zapytać, ale głos odmówił

jej posłuszeństwa.

- Steffen siedzi w salonie i popija kawę z żoną lensmana - mówiła dalej Helene.

- Jak... jak to?

- Mężczyzn nie ma w domu, zostałyśmy same. Co mogłyśmy zrobić? - spytała

zdenerwowana służąca. Elizabeth odwróciła się na pięcie, z impetem otworzyła kuchenne

drzwi, ruszyła przez korytarz i tak mocno otworzyła drzwi do salonu, że z hukiem uderzyły o

ścianę.

- Won! - wyszeptała, wskazując na drzwi i nie odrywając wzroku od Steffena.

Podniósł filiżankę do ust, zamierzając się napić. Potem wolno odstawił ją z powrotem,

jak gdyby miał mnóstwo czasu.

- Won, powiedziałam. Już! - podniosła głos.

- Moja droga - zaczął. - Dlaczego tak się złościsz? Czy nie mogłabyś usiąść z nami na

chwilę i...

- Wynoś się! - krzyknęła i chwyciła to, co miała pod ręką. Zorientowała się, że to

wazon na kwiaty. - Już cię tu nie ma! - ryknęła z histerią w głosie dławionym płaczem.

Steffen wstał, zapiął kurtkę i skłonił się lekko żonie lensmana.

- Przykro mi, ale chyba muszę już iść. Porozmawiamy kiedy indziej.

Elizabeth zrobiło się ciemno przed oczami i przez moment miała uczucie, że zemdleje.

Po chwili jednak wzrok jej się wyostrzył i odzyskała równowagę. Zapachniało męskimi

perfumami, kiedy przeszedł obok niej. Wreszcie zniknął. Drzwi zamknęły się za nim z lekkim

skrzypnięciem. Elizabeth oddychała ciężko. Poczuła, że ręka, w której trzymała wazon, jest

mokra od potu, więc odstawiła go, żeby nie spadł na podłogę.

- Słuchaj - syknęła, wbijając wzrok w lensmanową. -Dobrze wiesz, że ten człowiek nie

jest w moim domu mile widziany.

- Naprawdę? Nie miałam o tym pojęcia. A dlaczegóż to?

background image

Elizabeth postąpiła krok w jej stronę, zaciskając pięści z wściekłości. Musiała nad

sobą zapanować, żeby nie wymierzyć tej bezczelnej kobiecie policzka. Jej głos drżał tylko

odrobinę, kiedy się odezwała:

- Pilnuj się - ostrzegła szeptem i oparła się o stół. - Bo może się zdarzyć, że niechcący

się wygadam, rozumiesz. Tajemnica łatwo może wymknąć się z rąk, jeżeli się jej dobrze nie

strzeże.

- Tylko spróbuj! - W jasnoniebieskich oczach lensmanowej pojawił się strach, a na jej

policzki wystąpiły czerwone plamy. - Poza tym nikt ci nie uwierzy. Elizabeth znów się

wyprostowała.

- Założysz się? A dlaczego ludzie nie mieliby uwierzyć? Oni lubią takie historie. Im

gorsze, tym lepiej. Kobieta zacisnęła usta, aż utworzyły wąską kreskę.

- Więc nie rób więcej takich głupstw, dopóki tu mieszkasz - zażądała Elizabeth. -

Jeszcze jeden taki wybryk, a twoja tajemnica obiegnie całą wieś.

- Grozisz mi?

Elizabeth uśmiechnęła się krzywo i wyszła z salonu. Cicho zamknęła za sobą drzwi.

Gdy tylko lensman wrócił do domu, poprosiła o rozmowę. Zaprosiła go do gabinetu,

uprzedzając, że to nie potrwa długo, zaledwie kilka minut. Posłusznie poszedł za nią, spytał,

czy coś się stało, i usiadł na wskazanym krześle.

- Pojechałam dzisiaj do sklepu po zakupy - zaczęła Elizabeth i zajęła miejsce za

biurkiem. - Kiedy wróciłam, był tutaj Steffen. Siedział razem z twoją żoną w salonie i pił

kawę.

- No i? - Lensman splótł ręce na brzuchu. Elizabeth zauważyła, że jest zdenerwowany.

Wiedział, co się stało, i czuł się nieswojo.

- Nic mi do tego, kto was odwiedza w waszym domu, ale oboje wiecie, że tutaj Steffen

nie jest mile widziany. Nie muszę tłumaczyć, dlaczego.

- Naturalnie. - Kiwnął kilka razy głową i spuścił wzrok.

- Cóż, to tylko tyle. Mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy. Lensman wstał.

- Porozmawiam z żoną.

- Zrobisz, jak uważasz. Żona zapewne powie ci, że wyprosiłam Steffena z domu, ale

wcale się tego nie wstydzę, bo uważam, że to było całkowicie zrozumiałe.

- Bardzo mi przykro. To się oczywiście więcej nie powtórzy. To wasz dom, a my

jesteśmy tutaj gośćmi. Elizabeth również wstała.

- Wina leży po obu stronach, można powiedzieć. Steffen doskonale wie, że po tym, jak

zgwałcił Linę i doprowadził ją do samobójstwa, a następnie próbował także mnie wziąć siłą,

background image

nie ma tutaj wstępu. Lensman zaczerwienił się i ponownie skinął głową.

- Dziękuję, zatem wszystko sobie wyjaśniliśmy - dodała Elizabeth i uśmiechnęła się

blado. Wyszedł w pośpiechu, a ona osunęła się na krzesło za biurkiem i ukryła twarz w

dłoniach. Teraz pozostało jej tylko porozmawiać z Jensem. Właściwie wiedziała, jak mąż

zareaguje. Najpierw wpadnie w gniew, a potem uspokoi się i przeprosi ją, że pozwolił, by do

tego doszło.

W gruncie rzeczy nie miała się czego obawiać. Większą przykrość sprawi jej wyraz

smutku w jego oczach. I to, że wróciły dawne bolesne wspomnienia.

background image

Rozdział 11

Maria przeciągnęła ścierką po stole i strzepnęła ją nad wiadrem z odpadkami stojącym

przy zlewie. Następnie wypłukała ją w wodzie po zmywaniu, mocno wykręciła i jeszcze raz

wytarła stół do sucha.

- Dobrze. Jak wyschnie, możesz tu położyć materiał.

Dorte rozstawiła maszynę do szycia, a potem przyniosła pudełko ze szpilkami i

nożyczkami. Materiał na suknię może na razie wisieć na oparciu krzesła.

W kuchni nadal pachniało po obiedzie soloną rybą i słoniną, więc Maria uchyliła okno

i zabezpieczyła haczykiem, żeby wiatr nie otworzył go na oścież i nie zbił szyby, uderzając o

ścianę domu. Wciągnęła głęboko do płuc świeże powietrze i wróciła do sprzątania.

- Au! - krzyknęła Dorte i włożyła palec wskazujący do ust.

- Ukłułaś się? - spytała Kristine.

- Tak.

- Leci krew?

- Trochę, ale zaraz przestanie.

- Dla kogo teraz szyjesz?

- Dla Sofie. Wiesz, niedługo wychodzi za mąż. Za Daniela. Ale będzie pięknie. - Ty

chyba też musisz mieć nową sukienkę, Kristine. Nieprawda? Dziewczynka roześmiała się,

zachwycona.

- Mama już kupiła materiał. Leży na strychu. Już nawet zaczęła. Prawda, mamo?

Maria skinęła głową.

- Tak, zgadza się. Ale sukienka będzie taka mała, że raz dwa skończę.

- Wcale nie jestem mała! - Kristine podparła się pod boki i spojrzała na matkę

obrażona.

- Nie, oczywiście, że nie jesteś mała. Jak mogłam zapomnieć, że masz już pięć lat.

Usłyszały kroki na schodach i po chwili w kuchni pojawiła się Hansine. Wystroiła się,

zauważyła Maria. Włożyła odświętną sukienkę, którą nosiła do kościoła, i wyszczotkowała

włosy. Nawet brud spod paznokci zniknął, w każdym razie prawie. Jeśli ktoś pracuje w

gospodarstwie, rzadko udaje mu się zmyć cały brud, choćby nie wiem jak się starał. Mycie

schodów, noszenie siana, obieranie ziemniaków i cała reszta zostawiały głęboko w porach

skóry ślady, które trudno doczyścić.

- To czysty brud - mawiała zwykle Dorte, kiedy ktoś się skarżył. Teraz patrzyła na

służącą oszołomiona.

background image

- Gdzie się wybierasz? Idziesz w środę do kościoła? -Roześmiała się niepewnie. Maria

znała prawdę, ale się nie odezwała. Wolała, żeby Hansine sama odpowiedziała.

- Mam dzisiaj wolne - oznajmiła służąca, zadzierając głowę.

- Zapomniałam. - Dorte zabrała się do szycia. - Daleko idziesz?

Hansine zwlekała z odpowiedzią. Podeszła do niewielkiego lustra i przyjrzała się

swojej fryzurze. Poprawiła biały kołnierzyk i strzepnęła niewidoczny pyłek. Następnie

zarzuciła szal na ramiona.

- Wybieram się do Steffena!

W kuchni zaległa cisza. Nawet Kristine milczała i wpatrywała się tylko w Hansine

wielkimi oczami. Być może już się zorientowała, że za każdym razem, gdy padało to imię,

działo się coś niedobrego. Dzieci są szczególnie wyczulone na nastrój panujący w domu, ton

głosu dorosłych i ich spojrzenia. W każdym razie ja taka byłam jako dziecko, przypomniała

sobie Maria.

- Ach tak. - Dorte pośliniła nitkę i ponownie usiłowała ją włożyć w ucho igielne. W jej

ruchach dało się dostrzec jakiś opór, coś, co nie zachęcało do dalszej rozmowy. Mimo to

Hansine dodała:

- Dzisiaj wszystko ustalimy.

Dorte milczała. Nagle jakby przestała słuchać i skoncentrowała się tylko na nitce. W

końcu udało jej się ją nawlec i zdjęła materiał z oparcia krzesła.

- A za tydzień się wyprowadzam - dodała Hansine. Maria nie wytrzymała i odwróciła

się do niej z miską wody w rękach.

- Muszę to wynieść. Możesz się przesunąć? Mogłaby poczekać, aż Hansine jej ustąpi,

ale wypchnęła ją przed sobą za drzwi.

- Nie musicie być na mnie tacy źli - powiedziała Hansine, kiedy wyszły na schody.

- A czego się spodziewałaś?

- Mimo wszystko niedługo stąd wyjadę i pozbędziecie się mnie. Chyba się z tego

cieszysz, jak się domyślam. Maria wylała wodę, bo miska jej ciążyła.

- Nie, nie cieszę się - przyznała szczerze. - Ale uważam, że to, co teraz wyprawiasz,

jest nie w porządku. Wiesz, o czym mówię. Hansine odwróciła się i naciągnęła szal na piersi.

- Muszę już iść, bo Daniel czeka. Podwiezie mnie kawałek. - Podeszła do konia,

którego chłopak wyprowadził ze stajni. Maria weszła do domu, ale w sieni na chwilę się

zatrzymała. Czy jej plan się powiedzie? Rozmawiała z Indianne, która zapewniła, że zobaczy,

co się da zrobić. „Nie mogę niczego obiecać - powiedziała. - Ale się postaram. - Zmrużyła

oczy. - Biedna mama, ona chyba cierpi najbardziej, bo niewiele mówi i całą złość i rozpacz

background image

tłumi w sobie".

Maria zgodziła się z nią, chociaż uważała, że każde z nich cierpi na swój sposób. Nie

odezwała się jednak. Najważniejsze, że Indianne nie odmówiła.

- O, co tak stoisz w przejściu? - zdziwiła się Sofie, która nagle stanęła w drzwiach,

zdyszana i zarumieniona na twarzy. - Tak się śpieszyłam - wyznała. - Czy Dorte zaczęła już

szyć? Nie przyszłam za późno?

- Nie - odparła Maria, pokręciła głową i weszła do kuchni. Sofie musiała stanąć na

krześle, kiedy Dorte podwijała brzeg spódnicy.

- Będziesz najpiękniejszą panną młodą w okolicy -stwierdziła Maria i cofnęła się o

kilka kroków, żeby lepiej widzieć.

Rękawy sukni były wąskie na całej długości, ale na samej górze Dorte zrobiła kilka

marszczeń, tak że powstały nieduże bufki. Sofie nie chciała wyglądać zbyt strojnie, bo nie

lubiła zwracać na siebie uwagi, ale zarazem pragnęła, żeby suknia była modna. Dlatego Dorte

lekko tylko zaznaczyła z tyłu turniurę i zostawiła niewielki tren, który zaledwie muskał

podłogę.

- Jak myślicie, co powie Daniel? - spytała Sofie, nie mogąc ustać w miejscu.

- Powie „tak"! - powiedziała Maria z uśmiechem.

- Ale nie w kościele! Chodzi mi o to, co powie, kiedy mnie zobaczy w tym stroju.

Nigdy jeszcze nie miałam tak pięknej sukni.

- Tego by tylko brakowało - mruknęła Dorte, trzymając szpilki w kąciku ust. -

Pamiętaj, że masz na sobie suknię ślubną. No, możesz już zejść i ją zdjąć, to podszyję dół.

- Jesteś najukochańsza na świecie - zapewniła Sofie, wkładając na powrót starą

sukienkę. Dorte uśmiechnęła się i ostrożnie wbiła igłę w materiał. Z każdym ściegiem

sprawdzała, czy nie widać nitki po prawej stronie.

- Wychodzisz za mąż za mojego syna i to zrozumiałe, że musisz być śliczna.

Maria słuchała tylko jednym uchem, bo myślami była przy Hansine. Nie mogła się

uspokoić, ciągłe podchodziła do okna i zerkała na dwór. W końcu Kristine zwróciła na to

uwagę.

- Czego tak wyglądasz, mamo?

- Niczego - odpowiedziała i uśmiechnęła się do niej. -Pójdę na górę i zmienię pościel.

Wyszła, zanim Dorte zdążyła cokolwiek powiedzieć. Musiała być sama, zająć się

czymś, by przestać myśleć i wyrzucić z siebie rozgorączkowanie. Czuła, jakby dostała

wysypki, jakby tysiące mrówek łaziło pod jej skórą. A jeśli plan się nie powiedzie i zostanie

zdemaskowana? Tak czy owak, to nie byłoby jeszcze najgorsze. Gorzej jeśli Steffen ożeni się

background image

z Hansine. Jakie życie czeka tę dziewczynę? Ile czasu upłynie, nim on pokaże swoje

prawdziwe oblicze, a ona stanie się jego niewolnicą i służącą, by mógł żyć jak król? Czegoś

takiego nie życzyła Hansine. Nie dopuści, by Steffen z triumfem poprowadził tę dziewczynę

do ołtarza.

Wszystkie poszwy i prześcieradła zaniosła do pralni. Potem wróciła na poddasze, żeby

powlec świeżą pościel. Bolały ją ramiona i plecy, kiedy przyszła Mathilde i zaproponowała

swoją pomoc.

- Nie może tak być, żebyś wszystkim zajmowała się sama - powiedziała. - Za co nam

płacisz? Sofie, chodź, też pomożesz! - zawołała w dół schodów.

- Co mam zrobić? - spytała dziewczyna, przechylając się przez poręcz.

- Nanoś wody do pralni! Pot spływał strużkami po jej plecach i brzuchu, gdy

otworzyła drzwi do pralni.

- Zaraz się uduszę - jęknęła i stanęła przy framudze. Poprzez kłęby pary dostrzegła

czyjąś postać przebiegającą przez dziedziniec. - Hansine! Hansine, co się stało? - zawołała za

nią. Serce waliło jej w piersi tak, że musiała na chwilę chwycić się klamki. - Zaraz wracam -

rzuciła przez ramię i pobiegła za służącą. Zdążyła właśnie wbiec na poddasze, gdy usłyszała,

jak Hansine przekręca klucz w drzwiach.

- Hansine, wpuść mnie. Odezwij się do mnie.

- Odejdź - usłyszała zdławiony głos.

- Czy coś się stało? - spytała Maria. Znała odpowiedź i miała nadzieję, że stało się

dokładnie tak, jak zaplanowała. Mimo to nie odczuwała satysfakcji, tylko ból i współczucie

dla dziewczyny po drugiej stronie drzwi. Nie dostała odpowiedzi. Usłyszała skrzypienie łóżka

i cichy, stłumiony szloch.

- Czy coś poszło nie tak ze Steffenem? - spróbowała znowu, lecz i tym razem Hansine

nie odpowiedziała. Z kuchni wyszła Dorte.

- Co się dzieje? - zapytała z dołu.

- Zaraz wrócę - rzuciła Maria w stronę sypialni i zeszła do sieni. - Chyba coś zaszło

między nią i Steffenem. - Dlaczego tak myślisz? - Dorte przyglądała się jej badawczo. W jej

zielonych oczach kryło się mnóstwo pytań. Maria odniosła wrażenie, że wzrok Dorte

przewierca ją na wylot. Dlatego obróciła się bokiem.

- Płacze. Może Steffen się rozmyślił? - rzuciła wymijająco.

- Mieliśmy taką nadzieję - mruknęła Dorte. - Czy mam z nią pomówić?

- Nie, to na nic. Nie chce teraz z nikim rozmawiać. Zostawmy ją w spokoju. Później

znowu spróbuję. Rozeszły się każda do swojej pracy - Dorte do kuchni, do szycia sukni

background image

ślubnej, Maria zaś do pralni, do prania pościeli. Sofie i Mathilde też chciały wiedzieć, co się

dzieje, ale Maria wzruszyła tylko ramionami. - Zdaje się, że Hansine pokłóciła się ze

Steffenem.

- Może zerwali ze sobą - odezwała się Mathilde z nadzieją w głosie. - Czy to brzydko,

że tak mówię? - spytała poważnie.

Maria uśmiechnęła się szybko.

- Nie, z naszego punktu widzenia nie.

- Pewnie strasznie jej smutno? - zmartwiła się Sofie.

- Chyba tak. Uważaj na pranie, już się gotuje - odparła Maria, wskazując na kocioł.

Kiedy przyszli do kuchni na podwieczorek, Hansine nadal siedziała na poddaszu.

Mężczyźni usłyszeli od Dorte o tym, co się stało.

- To Opatrzność Boska. Jeśli ze sobą zerwali, oczywiście - mruknął Jakob, opierając

przedramiona na stole.

- Nie mów tak - upomniała go Dorte i zaczerwieniła się na policzkach. - Sama też tak

zareagowałam, ale...

- I ja też - wtrąciła Mathilde. Olav uśmiechnął się krzywo.

- Ładne rzeczy, nie bardzo jej współczujecie.

- A ty? - spytała zaczepnie Sofie, nie odrywając od niego wzroku.

- Też nie - potwierdził, wyciągnął rękę po masło i posmarował kromkę.

Maria milczała. Dręczyły ją wyrzuty sumienia. Czy dobrze postąpiła? Może posunęła

się za daleko? Nie chciała nikogo skrzywdzić. Miała dobre intencje. Długo nad tym myślała i

zaplanowała wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Czy fakt, że Indianne brała w tym

udział, jakoś ją usprawiedliwiał? Czy mogła podzielić się z kimś swoją winą, żeby poczuć się

lepiej?

- Pójdę zanieść jej coś do jedzenia - zaproponowała Dorte i wzięła tacę, którą

wcześniej przygotowała. Maria podążyła za nią wzrokiem. To ona powinna zanieść Hansine

posiłek. Olav szturchnął ją w bok.

- No, uśmiechnij się - szepnął. - Nie smuć się tak. Może wreszcie pozbyliśmy się

Steffena. Maria ledwie dostrzegalnie skinęła głową, a potem wzięła kanapkę z półmiska,

który podała jej Sofie.

- Tak, być może.

W tym momencie wszedł Daniel. Zdjął buty, przytrzymując się klamki, a następnie

znalazł sobie miejsce przy stole.

- Aż w Neset poczułem zapach kawy - powiedział i wciągnął powietrze.

background image

- Przyniosę ci filiżankę - zaproponowała natychmiast Sofie i poderwała się z krzesła. -

Słyszałeś, co się przydarzyło Hansine? - spytała, podając mu również talerzyk i nóż.

- Nie. A coś się stało?

- Tak. Poszła dziś na spotkanie ze Steffenem - odparła i usiadła obok Daniela.

- A więc to tam się wybierała - skomentował, a między jego brwiami utworzyła się

głęboka bruzda. - Myślałem, że idzie do przyjaciółki.

- Teraz siedzi na górze i płacze. Przypuszczamy, że Steffen z nią zerwał. A w każdym

razie że się z nią pokłócił.

- To najlepsza wiadomość, jaką mogłem usłyszeć.

- Nie chce nic jeść - oznajmiła Dorte, wróciwszy z tacą. - Nie chciała też ze mną

rozmawiać ani otworzyć drzwi. - Odstawiła naczynia i głośno westchnęła. - Poddaję się,

zupełnie nie wiem, co robić.

- Usiądź sobie - poradził Jakob. - Sama zejdzie, jak zgłodnieje.

- Albo jak będzie musiała iść do wychodka - dodała Kristine. Maria nadal milczała.

Mathilde miała na górze i nocnik, i wodę, więc Hansine mogła tam zostać długo. A

jeśli ze sobą skończy? Ta myśl uderzyła ją niczym błyskawica i przyprawiła o dreszcz zgrozy.

- Musisz coś zjeść - powiedział Olav i pogładził ją po plecach.

Uśmiechnęła się przelotnie i spróbowała kawy. Czy powinna mu wszystko wyznać?

Może, ale jeszcze nie teraz. Nie miała odwagi. A jeśli on się rozgniewa i uzna, że posunęła się

za daleko?

Ledwie zwracała uwagę na to, co wkłada do ust; odpowiadała, kiedy ją o coś pytali, i

udawała, że słucha, co mówią. Nikt nie może nabrać podejrzeń, że to jej sprawka. Należała do

tych, którzy najbardziej sprzeciwiali się temu związkowi. Muszę zachowywać się tak jak inni,

pomyślała.

Próbowała skoncentrować się na tym, o czym rozmawiali przy stole.

O pogodzie. Zastanawiali się, jak długo się utrzyma. Sofie mówiła o praniu, które

wisiało na sznurach, i o bliskim już ślubie. Gdzie będą tańczyć, jeśli w dniu wesela będzie

padać?

W stodole, uznał Jakob. Bergette tak zrobiła. Jeszcze nie zwieźli siana, więc jest dosyć

miejsca. A skoro można tam jeść, to można i tańczyć - stwierdzili.

Śmiali się z tego i rozmawiali o pracy, która ich czeka w najbliższym czasie. Na kilka

minut zapomnieli o łzach Hansine i jej złamanym sercu. Tylko Maria nie przestawała o niej

myśleć.

Dorte mimo wszystko kilka razy zaszła na poddasze i próbowała nawiązać kontakt z

background image

Hansine, ale bezskutecznie. Mathilde i Sofie również parokrotnie udały się na górę, też bez

powodzenia. W końcu poszła Kristine.

Maria słyszała, jak dziewczynka zapukała do drzwi swą malutką piąstką.

- Hansine. Mogę do ciebie wejść? Nazbierałam kwiatów i muszelek. Są bardzo ładne.

Chcesz zobaczyć?

- Nie. Idź na dół - dobiegł ich glos z pokoiku służącej. Nie brzmiał już jednak tak

szorstko jak wtedy, gdy Hansine odmawiała dorosłym.

- Mogę je dla ciebie wsunąć pod drzwi - odparła Kristine i wcisnęła kwiaty i drobne

muszelki w wąską szczelinę. Za drzwiami nadal panowała całkowita cisza, więc Kristine z

powrotem zeszła na dół.

Maria trzymała się z boku. Wiedziała, że to na nic. Skoro służąca nie otworzyła

nikomu, jej też nie wpuści. A przecież tyle osób próbowało. Dorte skarżyła się w czasie

dojenia:

- To kara - westchnęła przy krowim brzuchu.

- Co za bzdury opowiadasz! - ofuknęła ją Maria. - Kara? Za co?

- Za to, że życzyłam im, żeby ze sobą zerwali.

- Wszyscy sobie tego życzyliśmy.

- Może po prostu powinni się pobrać. Hansine przecież i tak się kiedyś wyprowadzi -

dodała Dorte. Maria spojrzała na nią.

- Nie życzę Hansine małżeństwa z takim potworem.

- Co przez to rozumiesz? - spytała Dorte. Wymię krowy było puste, więc odsunęła

wiadro i wstała. Jej zielone oczy wpatrywały się w Marię badawczo.

- To w gruncie rzeczy dobra dziewczyna i nie zasłużyła sobie na małżeństwo z takim

diabłem. Dorte długo przyglądała się Marii. Jej wzrok ją obnażał, zdradzał, co czuła. Maria

nie wytrzymała tego badawczego spojrzenia i musiała się odwrócić. Dorte się domyśliła. A

może nie? W każdym razie nabrała podejrzeń. Wygadałam się, pomyślała Maria i się

zaczerwieniła. Dorte jednak nie zadawała więcej pytań, tylko do końca wieczora dziwnie na

nią patrzyła.

Maria położyła się spać wcześniej niż Olav. Wymówiła się silnym bólem głowy. W

szczelinie pod drzwiami pokoiku Hansine było ciemno, a więc służąca pewnie spała. Albo

tylko leżała w łóżku i płakała? Jeżeli zostały jej jeszcze jakieś łzy. Być może wpatrywała się

pustym wzrokiem w ścianę i rozmyślała, jak to się mogło stać, i to w dodatku w tak pięknym

dniu. Maria udawała, że śpi, kiedy Olav wszedł do sypialni. Cicho się rozebrał i wślizgnął pod

pierzynę.

background image

- Śpisz? - szepnął i objął ją ramieniem.

Nie odpowiedziała, tylko mocno zacisnęła oczy. Nic to nie pomogło, bo łzy i tak

wypłynęły spod powiek, a ciałem wstrząsnął szloch.

- Ależ, Mario, nie płacz - powiedział czule i przygarnął ją do sobie. Nie broniła się,

tylko mocno w niego wtuliła i głośno rozpłakała.

- Moje biedactwo - pocieszał ją. - Co cię tak zmartwiło?

- Hansine...

- To się ułoży. Powinnaś się raczej cieszyć, że się z nim rozstała. Jutro wyjdzie ze

swojego pokoju, nie może przecież zostać tam na zawsze.

- To moja wina - łkała.

- Jak to?

- To ja się postarałam, żeby ze sobą zerwali. Olav nieco się odsunął.

- Jak to zrobiłaś? - spytał łagodnie. Nie oskarża mnie, pomyślała i poczuła, że dodało

jej to odwagi.

- Porozmawiałam z Indianne. Poprosiłam, żeby znalazła jakąś kobietę, która

spróbowałaby uwieść Steffena. -Umilkła, żeby sprawdzić, jak Olav zareaguje, ale on tylko

leżał spokojnie. Mówiła więc dalej: - Indianne ma niezamężną przyjaciółkę, która zgodziła się

wziąć udział w naszym planie, kiedy się dowiedziała, jaki jest jego cel. Więcej z Indianne nie

rozmawiałam, ale przypuszczam, że Steffen uległ tamtej i zerwał dzisiaj z Hansine. Olav

uniósł jednym palcem brodę żony i zmusił ją, żeby na niego spojrzała. - Jesteś bardzo

przebiegła - powiedział, uśmiechając się jednym kącikiem ust.

- Nie gniewasz się na mnie? - spytała cienkim głosem.

- Ja miałbym się na ciebie gniewać? Niby dlaczego?

- Bo jestem taka zła.

- Wcale nie jesteś. Pomogłaś tylko Hansine uwolnić się od Steffena. Powinna być ci za

to wdzięczna. I jeszcze podziękować - dodał.

Maria uniosła się na łokciu.

- Nie wolno ci, na Boga, nic jej o tym powiedzieć. Ani nikomu innemu.

- To zrozumiałe, że ani pisnę. No, połóż się już. - Objął ją ramionami i przytulił do

piersi. - Nie myśl o tym więcej - rzekł. - Za kilka dni Hansine przeboleje stratę i wszystko

znów będzie jak dawniej. A za jakiś czas znajdzie sobie przyzwoitego chłopaka. Albo nigdy

nie wyjdzie za mąż i zostanie u nas, aż się zestarzeje.

Powiedział to z takim przekonaniem, że Maria zaczęła niemal sama w to wierzyć.

Więcej już o tym nie rozmawiali, tylko leżeli blisko siebie. Po chwili usłyszała, że Olav

background image

oddycha ciężko i równomiernie. Sama nie spała, ale leżała nieruchomo. W końcu pewnie na

krótko się zdrzemnęła, bo aż podskoczyła, słysząc skrzypienie schodów. Drzwi można

nasmarować, gdy zbyt wiele zdradzają, ale nie schody. Ostrożnie wyswobodziła się z objęć

męża, boso wymknęła się z sypialni i cichutko ruszyła na dół. Wiedziała, których stopni

unikać, udało jej się więc dotrzeć do kuchni bezszelestnie.

Hansine siedziała na rozkładanym łóżku z kolanami podciągniętymi pod brodę. Maria

usiadła obok niej i objęła ją ramieniem.

- Wszystko się ułoży, zobaczysz - próbowała ją pocieszyć. - Czas goi rany. Hansine

odwróciła głowę.

- Skąd wiesz, co się stało?

- Sama przeżyłam zawód miłosny. Większość z nas przez to przeszła, raz albo i więcej

razy. Ten smutek można porównać do bólu, gdy ktoś nam umiera. Musimy sobie wyobrazić,

że ci, którzy odeszli, idą dalej już bez nas. A może nawet z kimś innym. I to jest najgorsze.

Hansine zaczęła cicho płakać.

- Drań i łajdak jeden! Nigdy więcej nie chcę go widzieć na oczy. Nigdy!

Maria nadal gładziła ją po plecach, ale nic nie mówiła.

- Powiedział, że znalazł sobie inną. Dziewczynę z dobrego domu. I już mnie nie

potrzebuje. Mnie, ubogiej służącej. Wyznał mi wprost, że woli tamtą ode mnie. - Hansine

otarła oczy i załkała. - Wtedy spytałam, dlaczego mi się oświadczył. I obiecał różne rzeczy.

Mieliśmy wyjechać, i to w największej tajemnicy, a potem pójść do kawiarni, bo nigdy nie

byłam. I miał mi kupić piękną suknię, i... -Ukryła twarz na kolanach i znów się rozpłakała.

Maria rozejrzała się za jakąś chusteczką, ale nic nie znalazła. Nie chciała też opuszczać

Hansine.

- Nie rozumiem, dlaczego się rozmyślił. Nie, właściwie wiem, wszystko jasne. Tamta

jest bogata. Sam mówił.

- A powiedział, jak ma na imię?

- Nie, na szczęście. Wcale nie chcę tego wiedzieć.

- Może któregoś dnia zginie od własnej broni - westchnęła Maria, nie wyjaśniając, co

ma na myśli.

- Głęboko w to wierzę. Mam nadzieję, że ta jego nowa dziewczyna szybko się

przekona, jaki z niego obłudnik, i sama z nim zerwie. Żeby dać mu nauczkę. Maria ścisnęła

jej dłoń i nagle zauważyła, że Hansine nadal nosi pierścionek zaręczynowy.

- Jeszcze go nie zdjęłaś? - zdziwiła się.

- Co takiego? - Służąca podniosła głowę. - Ach, to... Całkiem zapomniałam. -

background image

Uśmiechnęła się przez łzy. Po chwili roześmiała się cicho. - Sprzedam go i będę miała parę

ore. To będzie moja zemsta. Maria wstała i znalazła chusteczkę w szufladzie kuchennej

szafki.

- No, otrzyj łzy, a jutro porozmawiamy z Dorte i Jakobem. Pomogą ci sprzedać

pierścionek. Fredrik na pewno ich z kimś skontaktuje. A Steffen niech żałuje. Za to ty kup

sobie coś ładnego.

- Myślisz, że zechcą mi pomóc? - Hansine spojrzała na Marię przestraszona. - Ostatnio

nie byłam dla nich zbyt miła.

- Jeśli tak sądzisz, to słabo ich znasz. Oczywiście, że zechcą. To porządni ludzie.

Hansine zdjęła pierścionek z palca.

- Dla nich też coś kupię za pieniądze, które dostanę. Zasługują na to. Maria

uśmiechnęła się i odetchnęła z ulgą.

background image

Rozdział 12

Elizabeth zerknęła w dół na swoje złożone ręce obejmujące psałterz. Przesunęła

kciukiem po okładce, po czym utkwiła wzrok w jakimś punkcie za plecami pastora.

Wiedziała, że duchowny przez cały czas obserwuje wiernych i patrzy, kto słucha, a kto

przysypia. Teraz z pewnością pomyślał o niej, że z zainteresowaniem przysłuchuje się jego

kazaniu.

Cofnęła rękę i dotknęła płaskiego brzucha, a myślami powędrowała do minionych dni.

Wciąż nie zwierzyła się Jensowi ze swoich przypuszczeń, chciała jeszcze poczekać. Dlatego

tego dnia wysprzątała ich sypialnię na poddaszu. Zmieniła pościel, otworzyła okno i wpuściła

do środka zapachy koniczyny, morza i słońca. Zabrała się do mycia podłogi. Bolały ją kolana,

a skóra na dłoniach była pomarszczona. Ale w ciągu wieczora, pomyślała, znów się wygładzi.

Zamierzała umyć się pachnącym mydłem i włożyć .czystą koszulę nocną, A gdy będą już

leżeć blisko siebie pod pierzyną, wyzna mu nowinę.

Długo ćwiczyła, jak mu to powie. „Jensie, czy uważasz, że jestem stara?" -

postanowiła spytać.

Natychmiast zaprzeczyłby, pocałowałby ją i zdziwił się, skąd u niej te idiotyczne

myśli. Wtedy ona zadałaby kolejne pytanie:

„Czy uważasz, że jesteśmy za starzy, by mieć więcej dzieci? To znaczy, skoro

jesteśmy już dziadkami?" „Naturalnie, że nie. A dlaczego pytasz?" „Jestem w ciąży, Jensie.

Już dawno nie miałam okresu".

Zrobiłby wielkie oczy, a potem porwał ją w ramiona i czule uściskał Do końca

wieczoru, dopóki nie zmorzyłby ich sen, rozmawialiby o tym małym cudzie. Zastanawialiby

się, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka, i wybierali imię dla dziecka. Chciała zostawić

Jensowi ostatnie słowo. To on powinien wybrać imię.

Marzenia były jasnoniebieskie i puszyste, jak obłoki na pogodnym letnim niebie.

Pełne słońca i ciepła.

Ale kiedy skończyła myć podłogę i wstała, poczuła ciepło płynące w dół uda. Przez

ułamek sekundy próbowała zdusić świadomość tego, co się stało. Nie chciała wiedzieć, nie

miała siły przyjąć tego do siebie. W końcu jednak musiała. Podciągnęła spódnice. Na białych

majtkach wzdłuż jednego uda biegła czerwona smuga.

Poroniłam, przebiegło jej przez głowę, ale nie czuła bólu. Nie w tamtej chwili. Ani

później, kiedy pojawił się ćmiący skurcz w dole brzucha i dobrze znana wrażliwość w krzyżu.

Nie mogła się pomylić. Dostała miesiączkę. Nie była w ciąży, to tylko opóźniające się

background image

krwawienie. Bóg zadrwił sobie z niej, może ją ukarał? Nie wiedziała, lecz jeśli Bóg uznał, że

zrobiła coś złego, to w okrutny sposób wymierzył jej karę. Niektórzy mawiali, że jeśli ktoś

jest zbyt szczęśliwy, to wkrótce to szczęście okupi. Czy to właśnie jej dotyczyło? Czy była

zbyt szczęśliwa? Może nie powinna za wcześnie się cieszyć.

Obezwładniona rozpaczą wyjęła czyste majtki i podpaskę z szuflady komody. Wiadro

z wodą zostawiła na środku pokoju. Przebrała się, zeszła na dół, a następnie, patrząc przed

siebie pustym wzrokiem, wyszła do sieni. Helene stanęła w drzwiach kuchni i spojrzała na nią

zdumiona. O nic jednak nie pytała.

Elizabeth minęła dziedziniec i poszła dalej, w stronę skał. Tam zatrzymała się, stanęła

nieruchomo jak słup soli, i spojrzała na morze. Chciałaby się wypłakać, ale nie mogła.

Dlaczego zresztą miałaby rozpaczać? Nic takiego się nie stało, żeby miała wylewać łzy.

Gdyby spodziewała się dziecka i poroniła, mogłaby się smucić, ale nie teraz. Po prostu

dostała okres, jak wszystkie kobiety. Najnaturalniej w świecie. To egoizm martwić się z

powodu czegoś, czego nie było. Powinna raczej współczuć niedoszłym matkom, które

poroniły. Albo tym, które w ogóle nie mogły zajść w ciążę.

Mimo wszystko miała uczucie, jakby coś straciła. Kogoś straciła. Ponieważ w myślach

już nosiła to dziecko pod sercem. Może maleńkiego Jensa? Prawie nadała mu imię. Omal nie

kupiła materiału na koszulki dla niego. Już planowała, że z delikatnej jagnięcej wełny, którą

schowała w tkalni, udzierga kaftanik i może skarpetki, jeśli starczy włóczki. Co teraz z tym

zrobi? Bez względu na to, na co ją przeznaczy, zawsze będzie pamiętała, że tę wełnę odłożyła

dla maleństwa.

Może mogłaby coś zrobić na drutach dla Alexandry? Byłoby w tym coś

symbolicznego. Wnuczka, poprzez córkę, była częścią jej samej.

Powinna odczuwać wdzięczność za tych dwoje, których urodziła. Inne kobiety w

ogóle nie miały dzieci i całe życie nad tym bolały. W tej chwili jednak nie umiała się

pocieszyć. Musiała się uporać z tym dziwnym cierpieniem i stratą tego, czego nie było.

Podskoczyła przestraszona, gdy nagle tuż obok stanęła Helene.

- Nie martw się - szepnęła. - Jeszcze będziesz miała szansę - pocieszyła ją. Elizabeth

spojrzała na nią. Skąd wiedziała?

- Znalazłam twoją bieliznę na poddaszu i jeśli jest tak, jak myślę...

Elizabeth ledwo dostrzegalnie skinęła głową, nie mając pewności, czy Helene

naprawdę rozumie.

- Przechodziłam przez to samo - wyznała przyjaciółka. To było tak niespodziewane, że

Elizabeth znów musiała na nią spojrzeć.

background image

- Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem. Helene przytaknęła.

- Tak, wydawało mi się, że jestem w ciąży, a jednak się pomyliłam. Rozmawiałam o

tym potem z Torsteinem. Powiedział, że to nic niezwykłego, że kobiety czasem przestają

krwawić, gdy są bardzo zmęczone albo gdy bardzo mocno pragną mieć dziecko.

- Marzyłaś o dziecku?

- Tak, ale to nie dlatego zatrzymał mi się okres. Ciężko wtedy pracowałam, a kiedy

dotarło do mnie, że mogę być w ciąży, naprawdę się ucieszyłam. Powiedziałam też o tym

Larsowi. Oboje cieszyliśmy się naszym szczęściem. A gdy się okazało, że jednak nie będę

mieć dziecka, czułam, że zostałam sama ze swoim smutkiem. Lars nie zrozumiał. - Spuściła

wzrok. - Mówił, że rozumie, ale tak nie było. Nie mógł wiedzieć, co to znaczy nosić dziecko

pod sercem. Mężczyźni są zupełnie inaczej skonstruowani niż my nie tylko pod względem

budowy, ale i psychiki. Potem zdecydowałam, że nie chcę mieć więcej dzieci. Lars uważał, że

jeszcze nic straconego, lecz ja już postanowiłam. Po prostu nie chcę. Teraz zresztą to i tak

mało prawdopodobne, żebym zaszła w ciążę, bo... wiele lat temu, jak wiesz, przeżyłam

koszmar. Poza tym jestem ostrożna. Wolę uniknąć rozczarowania. Zabrzmiało to tak gorzko,

że Elizabeth musiała jakoś zareagować.

- Nie możesz się bronić przed ciążą tylko z obawy przed rozczarowaniem. Helene

uśmiechnęła się blado.

- Nie tylko dlatego nie chcę więcej dzieci. Mamy już jedno i bardzo je kochamy. Jest

nam dobrze we trójkę. Elizabeth rozumiała.

- Nie mów nic Jensowi - poprosiła Helene. - Jest tylko mężczyzną, chociaż miłym.

Elizabeth rozśmieszyły jej słowa.

- Nie, nic mu nie powiem. To pozostanie naszą tajemnicą.

Wzięły się pod ręce i razem ruszyły do domu. Jak dwie dobre przyjaciółki.

Elizabeth drgnęła, gdy uświadomiła sobie, że jest już po ceremonii. Grały organy, para

młoda szła pod rękę przez środek kościoła, a za nią podążyli wszyscy wierni.

Na zewnątrz, w ostrym świetle słońca, Elizabeth dopiero po chwili zauważyła Jensa.

Uśmiechnęła się do niego i wyszła mu na spotkanie.

- To był piękny ślub, prawda? - powiedział.

- Tak, cudowny.

- I nawet kazanie pastora nie było nudne - dodał.

- Nie, ani trochę. - Czy Jens się zorientował, że nie słuchała kazania? Zerknęła na

męża. Nie, wygląda na to, że nie. Teraz, kiedy nabrała dystansu do tego, co przeżyła, cieszyła

się, że posłuchała rady Helene i nie powiedziała nic Jensowi. Wystarczy, że ona zadręczała

background image

się myślą o niedoszłej ciąży. Nie chciała i jego niepokoić.

- O, tam jest fotograf - Jens wskazał ręką.

Elizabeth zauważyła, że Jakob i Dorte o czymś dyskutowali, a potem podeszli do

fotografa, który natychmiast rozstawił aparat. Było to duże pudło przykryte czarną płachtą,

dokładnie takie, jakie widziała w Kabelvaag, kiedy wybrali się na targ.

Kiedy fotograf uwiecznił nowożeńców, Elizabeth i Jens podeszli do młodych i złożyli

im życzenia. Daniel i Sofie podziękowali. Ich oczy lśniły, a policzki płonęły.

- Sofie w ciągu jednej nocy przeistoczyła się w dojrzałą kobietę - powiedziała

Elizabeth nieco później, kiedy rozmawiała z Mathilde i Dorte. - Chyba to dzięki tej pięknej

sukni.

- To takie dziwne - westchnęła Mathilde zamyślona. -Wczoraj była jeszcze moją

córką, którą mogłam złajać, a teraz jest już mężatką. Po raz pierwszy będzie spała w swoim

własnym domu, w Neset. A za rok może zostanie mamą.

- Takie są koleje życia - odparła Elizabeth spokojnie.

- Przeżywałam dokładnie to samo, kiedy Maria i Ane wychodziły za mąż. Możesz się

jednak pocieszać tym, że codziennie będziesz się z Sofie widywać. Jesteście przecież

sąsiadkami. Mathilde zaśmiała się z samej siebie i jakby zawstydziła.

- Trudno mi się pogodzić z tym, że odchodzi z domu

- usprawiedliwiła się nieśmiało. - Zawsze byłyśmy we dwie: ona i ja.

- Boisz się, że bez niej będzie pusto?

- Tak, na pewno - odparła zamyślona. - Ale to minie.

- Wyprostowała się. - Jestem jednak szczęśliwa. Lepszego męża niż Daniel nie mogła

znaleźć. Będzie jej z nim dobrze.

Elizabeth zerknęła na nią. Mathilde wydawała się zadowolona, i nic bardziej się nie

liczyło. W Heimly rzeczywiście starannie przygotowano się na przyjęcie gości. Po obu

stronach schodów stały bańki na mleko wypełnione czerwonofioletowymi kwiatami

wierzbówki i białymi biedrzeńcami. Przez otwarte na oścież drzwi do stodoły widać było, że

w środku jest czysto i schludnie. Obiad był wyśmienity, chociaż podano tradycyjną zupę. To

najprostsze danie, którym można nakarmić dużą liczbę gości. Stół wypełniał całe

pomieszczenie. Po obu stronach siedzieli biesiadnicy, ramię przy ramieniu, tak blisko siebie,

że z trudem mogli poruszać łokciami.

Jakob wygłosił mowę, tak jak to zwykle czynił przy wielkich uroczystościach. Dorte

otarła łzy i musiała wydmuchać nos w chusteczkę. Potem uśmiechnęła się, ukazując drobne

białe zęby, i przeprosiła, że płacze, ale ślub jej dziecka to dla niej szczególna chwila. Nawet

background image

jeśli Daniel żeni się z tak wspaniałą dziewczyną jaką jest Sofie, dodała. Mathilde była dla niej

jak córka, kiedy przyszła na służbę do Heimly. A potem Sofie też traktowali jak własne

dziecko. Znowu się roześmiała, a jej twarz się zarumieniła i teraz już niewiele różniła się

kolorem od rudych włosów.

- No i ktoś jeszcze przybył w naszej rodzinie. Lise! Być może w przyszłym roku znów

się tu spotkamy przy okazji kolejnego ślubu. Mam tak wiele dzieci, wszystkie przygarnęłam i

gotowa jestem bronić ich jak lwica. - Ścisnęło ją w gardle, więc zamilkła i tylko podniosła

kieliszek.

- Na zdrowie! - zawołał Jakob gromkim głosem.

- Na zdrowie! - odpowiedzieli goście.

Po obiedzie Elizabeth miała ochotę się przejść. Wielu innych gości też chciało

rozprostować nogi i uciąć sobie pogawędkę. Służące mogły w tym czasie posprzątać ze stołu i

spokojnie pozmywać. Po drodze Elizabeth natknęła się na Hansine. Aż ją zmroziło na jej

widok i czym prędzej chciała pójść dalej. Nie miały o czym rozmawiać, zwłaszcza po tym,

jak służąca związała się ze Steffenem.

- Dzień dobry - pozdrowiła ją dziewczyna i uśmiechnęła się miło. - Dawno cię nie

widziałam. Elizabeth popatrzyła na nią wyczekująco i tamtej wyraźnie zrobiło się nieswojo.

Grzebała butem w piasku, aż czubek zakurzył się i poszarzał.

- Ceremonia w kościele była piękna - dodała Hansine. Elizabeth skinęła głową.

- Teraz młodzi przeprowadzą się do Neset.

- Tak - potwierdziła Elizabeth i odchrząknęła. - Muszę już iść. - Skinęła głową na

pożegnanie i poszła do wychodka. Kiedy wychodziła, spotkała Ane. Córka prowadziła

Alexandrę.

- A któż to idzie? Najukochańszy, złoty skarb babci? - zaszczebiotała i przykucnęła.

Alexandra roześmiała się w głos i przyśpieszyła kroku, a po chwili już siedziała na

rękach Elizabeth. Przed uroczystością zamieniły z Ane kilka słów, ale potem córka zniknęła

jej z oczu, a przy obiedzie siedziały tak daleko od siebie, że nie mogły porozmawiać.

- To był cudowny ślub - stwierdziła Ane. Elizabeth zmrużyła oczy i wystawiła twarz

ku słońcu.

- Przed chwilą to samo powiedziała Hansine.

- Rozmawiałaś z nią?

- Krótko.

Ane skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała surowym wzrokiem. Obserwując córkę,

Elizabeth odniosła wrażenie, jakby widziała samą siebie sprzed lat. Aż bił od niej

background image

młodzieńczy upór.

- Nie mam wprost odwagi powiedzieć tego na głos, ale to, co się stało, to prawdziwy

dar od Boga.

- O czym ty mówisz? - spytała Elizabeth. Alexandra tymczasem wsuwała jej do ust

swój malutki paluszek.

- Nie słyszałaś? - Ane spojrzała na matkę zaskoczona, po czym opowiedziała jej o

zerwanych zaręczynach Hansine. - Teraz to nie ta sama dziewczyna - stwierdziła na koniec. -

Czasem jeszcze bywa krnąbrna, lecz zna już swoje miejsce i wyraźnie się uspokoiła.

Elizabeth poczuła wyrzuty sumienia na myśl, jak przed chwilą potraktowała Hansine.

- Kim jest nowa wybranka Steffena? - spytała. Ane wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Nic o niej nie wiadomo oprócz tego, że ma mnóstwo pieniędzy.

- Biedna Hansine.

- Wcale mi jej nie żal. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, mówi przysłowie.

- Nie można tak pochopnie osądzać innych - upomniała ją Elizabeth. - Każdy może

popełnić jakieś głupstwo, którego później żałuje.

- Wszyscy mówiliśmy jej, jaki to człowiek, a ona i tak się z nim spotykała, chociaż

wiedziała, ile złego nam wyrządził - mówiła Ane, a jej oczy ciskały błyskawice.

- Wiem o tym. Czułam do niej taki sam żal jak ty. Jeszcze przed chwilą. Ale uważam,

że powinniśmy jej wybaczyć. A w każdym razie zapomnieć o tym, co było. - Elizabeth

przełożyła Alexandrę na drugą rękę, bo mała zaczęła jej ciążyć. - Zwłaszcza wy, którzy

mieszkacie po sąsiedzku.

Ane nie odpowiedziała. Patrzyła przed siebie zamyślona, ale w jej oczach nadal

błyszczała złość. Obok nich z krzykiem przebiegły dzieci. William znalazł na brzegu jakiegoś

robaka i teraz, trzymając go w wyciągniętej ręce, gonił Signe, a ta z wrzaskiem uciekała do

domu.

Elizabeth poznała jednak, że dziewczynka tylko udaje, że się boi. Przypomniała sobie,

że sama jako dziecko tak się zachowywała, gdy Jens straszył ją jakimś paskudztwem. William

wyrzucił robaka na rabatę z kwiatami pod ścianą domu, a Signe schowała się w sieni.

- Uważam, że Hansine powinna nas przeprosić - odezwała się Ane. Elizabeth spojrzała

na córkę.

- Na pewno żałuje, ale może trudno jej wyrazić to słowami. Myślę, że zrobi to w inny

sposób. Sama przecież mówiłaś, że znacznie spokorniała. Oczy Ane nieco złagodniały.

- No dobrze, skoro tak uważasz. - Ane uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie i

poprawiła Alexandrze skarpetki. - Nie chciałabyś mieć więcej dzieci? - spytała nagle.

background image

Elizabeth poczuła ucisk w żołądku.

- Owszem, czasem mi się zdarza, że o tym myślę, ale właściwie jestem zadowolona.

Mam ciebie i Williama, a oprócz was jeszcze to maleństwo. - W chwili gdy to powiedziała,

poczuła, że tak jest naprawdę, i od razu poprawił jej się nastrój. Oddała Alexandrę Ane. -

Muszę umyć Williamowi ręce -wyjaśniła. - Bawił się na brzegu.

Znalazła syna, kiedy pędził już w stronę szopy na łodzie.

- Williamie, chodź tu! - zawołała. Przybiegł bez protestów. Koło obory stało wiadro z

wodą. Elizabeth umyła mu w nim ręce, a potem wytarła je chusteczką. Następnie otrzepała

jego czarne spodnie z piasku. - Teraz postaraj się już nie brudzić. Wytrzymaj przynajmniej do

podwieczorku - powiedziała.

- Będzie jeszcze coś do jedzenia? - zdziwił się i poklepał po brzuchu. - A ja jestem taki

najedzony.

- Na pewno dostaniecie soku.

- Naprawdę? Właściwie mam tu jeszcze trochę miejsca - pokazał na jeden z boków.

Elizabeth odprowadzała go wzrokiem, gdy pędził poszukać Signe. Potem weszła do

domu. Służące uprzątnęły już ze stołów i położyły świeże obrusy, a teraz ustawiały serwis do

kawy. Zerknęła na stół uginający się od prezentów. Zauważyła, że ktoś podarował młodym

drewniane nosidło do wiader; na pewno przyda się Sofie, gdy będzie musiała nanosić wody.

Poza tym stały tam porcelanowe pojemniki z napisami: Cukier, Mąka, Masło. W innym

miejscu dostrzegła dwie miski z dziurką do zawieszenia na ścianie, na których wypisano:

Soda i Piasek

Wśród prezentów znajdowały się również lniane ręczniki, pościel, miseczki, kubki,

kilka obrazków, obrusy i sporo innych rzeczy. Młodym na pewno wszystko to się przyda,

stwierdziła. Podeszła do niej Dorte.

- Dostali dużo pięknych prezentów - zagadnęła z uśmiechem. - Spójrz tutaj. Czyż to

nie jest śliczne? -spytała, podnosząc cztery poszewki na poduszki, wszystkie ręcznie szyte, z

wyhaftowanymi na biało literami S i D, które splatały się ze sobą.

- Kto to zrobił? - spytała Elizabeth.

- Hansine. Możesz się domyślić, że poświęciła na to mnóstwo czasu.

Elizabeth pogładziła palcem wyhaftowany monogram. Dorte miała rację: to naprawdę

niezwykły upominek.

- Pokażę ci coś jeszcze - powiedziała Dorte. Pociągnęła Elizabeth za sobą na schody i

poprowadziła na poddasze.

- Patrz - oznajmiła, kiedy dotarły do sypialni, którą dzieliła z Jakobem. - Hansine nie

background image

chciała, żebyśmy położyli to tam, na stole. To prezent dla Jakoba i dla mnie. -Wzięła do ręki

Biblię z pozłacanymi kartkami, oprawioną w skórę. Otworzyła księgę i pokazała pierwszą

stronę. Widniał tam starannie wykaligrafowany napis: Dla Jakoba i Dorte. Z głęboką

wdzięcznością. Z poważaniem - Hansine. Heimly, czerwiec 1893 roku.

- Jak jej się udało zdobyć tyle pieniędzy? - zdumiała się Elizabeth. - To musiało

kosztować majątek.

- Dostała od Steffena pierścionek zaręczynowy, który sprzedała Fredrikowi. Elizabeth

musiała się roześmiać.

- A co na to Steffen? Dorte wzruszyła ramionami.

- Nie sądzę, żeby się jeszcze tym przejmowała. Na początku było jej bardzo ciężko, no

ale sama się o to prosiła. Muszę przyznać, że minęło trochę czasu, zanim byłam w stanie jej

współczuć. Teraz już tylko się cieszę, że jest po wszystkim. - Uśmiechnęła się szybko, jakby

przepraszająco. - Chyba musimy zejść na dół. Dorte starannie zawinęła Biblię w chustkę i

włożyła z powrotem do szuflady komody.

- A jak zareagował Jakob? - spytała Elizabeth, gdy wyszły na korytarz.

- Tak jak ja, też potrzebuje czasu, żeby wybaczyć Hansine. Wszystkim im jednak

powiedziałam: ona była zakochana i ślepa. Wreszcie otworzyły się jej oczy i powinniśmy się

teraz cieszyć. I nie wracajmy więcej do tego, co było.

Dorte to mądra kobieta, pomyślała Elizabeth, gdy schodziły na dół. Goście znów

zaczynali się gromadzić w salonie.

Słodkie ciasta i kawa kusiły. I może jeszcze odrobina czegoś mocniejszego w

filiżance. Potem ruszą do tańca. Elizabeth poczuła, jak wypełnia ją radość; odniosła wrażenie,

jakby ubyło jej lat. Dziś wieczorem zakręci się w tańcu z Jensem. Ale najpierw musi

porozmawiać z Hansine. Musi jej powiedzieć, że nie żywi do niej urazy. A później będzie się

już tylko bawić. Na kilka godzin zapomni o codziennym znoju. Helene, Lars i Hansine

zadbali o zwierzęta, więc ona i Jens mogą przetańczyć całą tę jasną letnią noc. Dopiero jutro

wrócą do domu.

Marię obudził jakiś dźwięk. Oszołomiona, rozejrzała się po ciemnym pokoju. Sama

wybrała grube zasłony i powiesiła je w oknach, żeby Kristine nie budziła się skoro świt.

Może to tylko sen? Olav spał mocno obok niej i nawet nie drgnął. Ułożyła się na boku,

zamknęła oczy i usiłowała ponownie zasnąć. Wtedy znów usłyszała ten odgłos, jakby drobne

kamyki uderzające o szybę. Gwałtownie poderwała się i usiadła na łóżku. Potem cicho wstała

i podeszła do okna. Nie, na dziedzińcu było cicho i pusto.

Zegar na dole w salonie uderzył trzy razy. A więc nadal jest noc, pomyślała i

background image

ziewnęła. Oczy ją piekły z niewyspania. Przed ślubem Daniela i Sofie miała dużo roboty i

późno się kładła. Czuła się potwornie zmęczona wszystkim, co się działo. Nie tylko pracą, ale

również całą tą historią z Hansine. Na szczęście jest już po wszystkim i jeśli tylko uda jej się

wrócić do dawnego rytmu, jakoś to będzie. Ale od wesela upłynęły dopiero dwa dni i minie

jeszcze trochę czasu, zanim odeśpi nieprzespane noce. Już miała z powrotem opuścić zasłonę,

gdy nagle odniosła wrażenie, że pod oknem przemknął jakiś cień. Przyłożyła policzek do

szyby, żeby lepiej widzieć. Czy powinna otworzyć okno? Nie, to obudziłoby Olava i Kristine.

A co to? Czyżby dosłyszała jakiś głos? Czyjś szept? Nasłuchiwała. Wokół jednak panowała

zupełna cisza.

Chyba mi się przyśniło, pomyślała i powlokła się z powrotem do łóżka. Poczuła, że

zmarzły jej stopy, więc kładąc się, uważała, żeby nie dotknąć nimi Olava. Natychmiast by się

obudził i spytał, co ona wyprawia w środku nocy.

Serce waliło jej w piersi ze zdenerwowania. Miarowo i mocno. Nasłuchiwała kroków

na żwirze, ale nie dobiegły jej żadne dźwięki czy głosy. A więc jednak jej się zdawało.

Westchnęła, zamknęła oczy i zaraz potem zapadła w sen.

Kiedy zegar wybił piątą, znowu się obudziła. Inni jeszcze spali, lecz ona wstała.

Bezszelestnie się ubrała i szybko umyła twarz. Potem zeszła na dół.

- Co ty tu robisz? - Podskoczyła przestraszona na widok Hansine, która siedziała przy

stole i ściskała w dłoniach filiżankę w kwiaty.

- Nie mogłam spać - odparła cicho służąca. - Jeszcze trochę za wcześnie, żeby zacząć

robić śniadanie albo iść do obory, więc po prostu usiadłam tu w kuchni. - Urwała i

przyglądała się zawartości filiżanki.

- Zaparzyłam kawę. Będzie jeszcze ciepła, kiedy wszyscy wstaną. Maria nalała sobie

kawy i usiadła po drugiej stronie stołu.

- Obudziłam cię? - spytała Hansine. Maria pokręciła głową.

- Usłyszałam uderzenia zegara w salonie. - Skosztowała gorącego napoju. - Poza tym

wydawało mi się, że ktoś kręcił się w pobliżu domu.

Hansine poderwała się i popatrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. Potem nieco się

opanowała i wyjrzała przez okno.

- A więc też to słyszałaś - stwierdziła od razu Maria. - Kto to mógł być? Czy to ty

wychodziłaś? Hansine zaprzeczyła i znów zaczęła wpatrywać się w okno.

- Powiedz mi, kto tu był. Służąca odwróciła się powoli.

- Steffen.

- Czego on jeszcze chce?

background image

- Nie wiem. Kazałam mu się wynosić. Powiedziałam, że jest noc i ludzie chcą spać.

Wtedy on nalegał, że musi ze mną porozmawiać, i twierdził, że to coś ważnego. Odparłam, że

nie mamy o czym gadać. Mówiłam szeptem. I dodałam jeszcze, że jeżeli przyszedł po

pierścionek zaręczynowy, to go sprzedałam i już go nie zobaczy.

- A co on na to?

- Nie wiem. Zamknęłam okno i się położyłam. Na szczęście więcej nie rzucał

kamykami w szybę ani nie nawoływał. Bałam się, że was obudzi. Denerwowałam się

zwłaszcza ze względu na Dorte i Jakoba.

Czego ten łajdak mógł chcieć? - zastanowiła się Maria. Pewnie chciał odzyskać

pierścionek zaręczynowy. Domyślała się, że musiał sporo kosztować, bo Biblia, którą kupiła

Hansine, była potwornie droga.

- Jak sądzisz, czy on wróci? - spytała służąca.

-Nie wiem - odparła Maria szczerze. - Raczej nie zjawi się za dnia, na to się nie

odważy, ale jeśli przyjdzie w nocy, udawaj, że go nie słyszysz. A jeśli obudzi Jakoba, to

będzie musiał zmykać, gdzie pieprz rośnie. - Maria roześmiała się cicho, gdy to sobie

wyobraziła. Hansine uśmiechnęła się blado, a Maria położyła rękę na jej ramieniu. - Gwiżdż

na niego. Dziś przed południem zjemy sobie ciasta do kawy. Po południu też - dodała. -

Zostało tyle jedzenia po weselu, że chyba obie porządnie utyjemy. Siedziały i żartowały do

świtu. A kiedy usłyszały skrzypienie desek podłogi nad głowami, uznały, że najwyższy czas

nastawić kaszę na śniadanie.

Maria czuła, że dostanie okres, bo rwało ją w krzyżu. W dodatku ciężko pracowała

cały dzień, a to jeszcze nasiliło dolegliwości. Budziła się w nocy kilka razy, wierciła się,

zmieniała miejsca, w końcu wstała z łóżka. Usiadła na brzegu posłania i pomasowała

kręgosłup. Obejrzała się przez ramię. Olav mocno spał.

Potem zarzuciła na nocną koszulę kubrak i wymknęła się z sypialni. Może poczuje

ulgę, gdy zrobi sobie ciepły kompres. Pamiętała, że Elizabeth tak robiła, gdy mieszkały razem

w Dalsrud. Wsunęła kilka szczap drewna do osmalonej kuchni i rozpaliła ogień. Szukając

rękawic, myślała, jak to dobrze, że Jakob i Dorte zdecydowali się zlikwidować palenisko i

zamiast niego postawić porządną kuchnię. Ane przyglądała się im, jak burzyli stare palenisko,

i kręciła głową. „A ja się cieszę, że ciągle jeszcze mam swoje" - powiedziała wtedy.

„Oj, ty chyba też będziesz musiała wymienić je na coś nowszego" - skomentował

Jakob z uśmiechem. „Nigdy w życiu! Zostawię wszystko w Dalen tak, jak było za czasów,

gdy mieszkali tam mama z Jensem. To, co im wystarczyło, nam też się nada".

Maria nie sprostowała, że przecież zbudowali większą oborę i postawili dodatkowe

background image

budynki. Ane była tak uparta jak kiedyś Elizabeth. Na pewno z czasem z tego wyrośnie i

trochę złagodnieje. Obok kuchni znalazła parę rękawic. Przyłożę je do krzyża, pomyślała. W

tej samej chwili dostrzegła coś kątem oka. Twarz za szybą? Czyjąś postać, która przemknęła

obok? Zostawiła rękawice, chwyciła pogrzebacz, który stał w pobliżu, i w dwóch susach

znalazła się przy oknie. W gardle miała sucho, ciężko przełknęła. Jeżeli to znowu Steffen, to

naprawdę mnie popamięta, pomyślała z wściekłością. Szybko wsunęła stopy w chodaki i

wyszła. Przywarła plecami do drzwi i nasłuchiwała. Wokół panowała zupełna cisza.

Powoli, przesuwając się wzdłuż ściany, dotarła za róg domu i czekała. Minuty płynęły

wolno. Drgnęła przestraszona, gdy w dole na brzegu zaskrzeczał ostrygojad. Na dziedzińcu

przysiadła mewa, zanurzyła dziób w niewielkiej kałuży i potrząsnęła łebkiem. Rozejrzała się

dookoła małymi, czarnymi oczkami. Czy widziała Steffena? -zastanowiła się Maria. Czy wie,

gdzie on teraz jest?

Nagle usłyszała chrzęst kroków na żwirze i wytężyła wzrok. Tak, to on. Był

odwrócony do niej plecami i gwizdał cicho w stronę okna. Potem schylił się i podniósł garść

drobnych kamyków. Maria wykorzystała okazję, bezszelestnie podeszła po porośniętym trawą

wąskim pasie przy ścianie domu i stanęła tuż za Steffenem.

- Dziwną porę wybrałeś, żeby złożyć nam wizytę - powiedziała. Odwrócił się

błyskawicznie i spojrzał na nią oszalałym wzrokiem.

- O Boże, ale mnie przestraszyłaś! - jęknął. Po chwili opanował się i szybko

wyprostował.

- Muszę porozmawiać z Hansine.

- To niemożliwe - odparła. Skrzyżowała ręce na piersi, nie ukrywając, że w prawej

dłoni trzyma pogrzebacz.

- Muszę jej powiedzieć coś ważnego.

- Wątpię w to. No, zabieraj się stąd! - rzuciła zniecierpliwiona.

Zrobił kilka kroków w miejscu i obejrzał się przez ramię. Maria zauważyła teraz

konia, uwiązanego dalej przy drodze. Poczuła, że jest jej zimno. Nawet w taką letnią noc nie

powinna wychodzić z domu w samej koszuli nocnej i cienkim kubraku.

Nie mogła dopuścić, by Steffen zauważył, że drży i się boi. Przede wszystkim jednak

odczuwała złość. Była wściekła, że ośmielił się tu przyjść po tym wszystkim, co im zrobił.

- Nie rozumiesz, co do ciebie mówię? - spytała. - Zawracaj i już cię tu nie ma!

- Chcę przeprosić - powiedział i spojrzał jej w oczy. Nie wyczytała w jego wzroku

skruchy, którą udawał. Zauważyła natomiast, że w głębi czaiło się coś złego.

- Zerwałem z... tą drugą. Popełniłem fatalny błąd i to właśnie chciałem powiedzieć

background image

Hansine.

- Popełniłeś wiele błędów w swoim czasie, Steffenie. Największym było pojawienie

się w Dalsrud. Następnym uwiedzenie Liny, a resztę sam wiesz najlepiej - rzekła Maria

spokojnie. - Odejście od Hansine było najrozsądniejszą rzeczą, jaką zrobiłeś. Wszyscy

wiemy, dlaczego chciałeś się ożenić z naszą służącą. Bo w ten sposób zbliżyłbyś się do naszej

rodziny i mógłbyś dalej nam szkodzić, stosując swoje diabelskie sztuczki. Bo czego innego

taki mężczyzna jak ty mógłby chcieć od tak ubogiej dziewczyny jak Hansine?

Przez wyrazistą twarz Steffena przebiegł grymas i Maria mocniej ścisnęła pogrzebacz,

którym zwykle zdejmowali z pieca fajerki.

- Hansine nie chce mieć z tobą już nic wspólnego. Przyjmij to do wiadomości i nie

udawaj bardziej skrzywdzonego, niż jesteś. Jego oczy pociemniały, odchylił do tyłu głowę i

spojrzał na nią jadowitym wzrokiem.

- Myślę, że to ty maczałaś w tym palce! - bardziej stwierdził, niż odgadł. Nie

przytaknęła, tylko się uśmiechnęła. W końcu nie wytrzymała:

- To tamta z tobą zerwała, prawda? Może już nawet następnego dnia?

Wiedziała, że tak było, ale musiała spytać. Sama to ustaliła z Indianne. Rozmawiały

niedawno w tajemnicy i dowiedziała się, że ich plan się powiódł. Przyjaciółka Indianne

niemal nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie powie Steffenowi, żeby zniknął z jej życia i

nigdy więcej się nie pokazywał. A ponieważ pochodziła z zamożnej i wpływowej rodziny, nie

musiała obawiać się jego zemsty.

- A więc to ty... - syknął i zacisnął pięści. Maria wysunęła przed siebie pogrzebacz.

- Nie zawaham się go użyć. I zapowiadam, że będę krzyczeć. Tu na górze śpią Olav i

Jakob, a mają lekki sen. Słyszeli, jak kręciłeś się w pobliżu dwa dni temu, ale uspokoiłam ich

i przekonałam, że to tylko lis się skradał. Lepiej stąd odejdź, Steffenie. Idź już, słyszysz? Jego

twarz się ściągnęła i przybrała surową maskę.

- Nie masz tu czego szukać. Zrozum, przegrałeś! Oddychał ciężko. Zauważyła, że jego

pierś unosiła się i opadała. Dłonie na przemian otwierały się i zaciskały. Widocznie wahał się,

co ma zrobić. W końcu wbił w nią wzrok.

- Nie przegrałem! - syknął. - Nigdy nie przegrywam! Potem odwrócił się na pięcie i

poszedł w stronę konia. Maria nie ruszyła się z miejsca, ale musiała oprzeć się o framugę,

żeby nie upaść. Stała tak, dopóki nie odjechał. Wtedy wślizgnęła się do środka, zamknęła za

sobą drzwi i poszła do kuchni.

Rękawice nadal leżały na blacie stołu, ale ból w krzyżu minął, jak ręką odjął. Zamiast

tego od nóg w górę po całym ciele zaczęło rozchodzić się drżenie. Dygotała ze strachu i

background image

zdenerwowania; w końcu osunęła się na podłogę niczym szmaciana lalka i rozpłakała jak

dziecko. Ogarnął ją suchy płacz, który pomógł rozładować lęk.

Nie trwało to długo, tylko tyle, by odzyskała nad sobą panowanie. Wtedy wstała z

poczuciem ogromnej dumy z tego, co zrobiła. Przez wszystkie te lata była potulna i spokojna,

zawsze pozostawała w cieniu Elizabeth... i Ane. A więc i we mnie drzemią niepojęte siły,

pomyślała z radością. Może mają je wszystkie kobiety i wykorzystują, gdy naprawdę zajdzie

taka potrzeba? Uśmiechnęła się, odłożyła pogrzebacz i poszła na górę.

Cieszyła się, że może się położyć za szerokimi plecami Olava, który dawał poczucie

bezpieczeństwa.

background image

Rozdział 13

Czubek stalówki skrobał po papierze. Elizabeth znów zanurzyła pióro w kałamarzu,

otarła je o brzeg buteleczki i napisała parę kolejnych słów. Postanowiła wysłać kilka listów.

Do Amandy i jej rodziny, Nilsa Włóczęgi, matki Liny oraz do Sary. Uznała, że najlepiej zająć

się tym teraz, bo za kilka dni zaczynają się sianokosy, a wtedy przez następne tygodnie na nic

nie będzie czasu. Na razie mogli trochę odetchnąć i robić tylko to, co konieczne.

Przez okno w salonie zobaczyła, że żona lensmana wraca z jednej ze swoich wypraw

do przyjaciółek.

Najwidoczniej się nudziła. Ale to jej chyba odpowiada, pomyślała Elizabeth. Mogłaby

się przecież włączyć w jakieś prace i zainteresować tym, co się działo dokoła. Wtedy

przynajmniej miałaby czym zająć ręce.

Elizabeth upiła trochę kawy. Już wystygła, ale to nic. Zresztą, nie powinnam narzekać,

stwierdziła w duchu. Po tym, jak wyrzuciła z siebie to, co leżało jej na sercu, wszystko

układało się lepiej.

Lensmanowa już tak bardzo nie zrzędziła i poza stałymi posiłkami sama przyrządzała

sobie coś do jedzenia i picia. Zdarzało się nawet, że zbierała brudne ubrania i zanosiła je do

pralni. I już samo to było - jak na nią - postępem.

Niedługo oboje powinni wyprowadzić się do swojego nowego domu. Elizabeth

wiedziała, że zaczęto już prace wewnątrz budynku, ale nie wiedziała, ile jeszcze zostało do

końca. W zamyśleniu gryzła obsadkę pióra, przyglądając się, jak lensmanowa każe Larsowi

zaprowadzić konia do stajni.

Skończyła pisać list do Sary, podmuchała na kartkę, żeby osuszyć atrament, po czym

złożyła list.

- O, tutaj jesteś! - Żona lensmana podskoczyła przestraszona, kiedy zauważyła

Elizabeth. Potem zaczerwieniła się i umknęła wzrokiem.

- Piszę listy - odparła Elizabeth krótko i włożyła kartki do kopert. - Chciałam to zrobić

teraz, zanim zaczniemy sianokosy.

Tamta skinęła głową, ściskając w rękach kurtkę, którą zdjęła.

Elizabeth przyglądała się jej ze zmarszczonymi brwiami. Co się z tą kobietą dzieje?

Żona lensmana sprawiała takie wrażenie, jakby na jej widok odczuwała nieprzyjemny smak w

ustach.

- Czy coś się stało? - spytała Elizabeth.

- Nie, nie, absolutnie nic - zaprzeczyła lensmanowa. Odchrząknęła i przewiesiła kurtkę

background image

przez oparcie krzesła, a potem usiadła w fotelu.

Wyjęła z koszyka robótkę, ale ręce tak jej się trzęsły, że nie mogła nawlec igły. Kilka

razy śliniła koniec nitki i próbowała od nowa, aż wreszcie jej się udało. Potem ukłuła się w

palec i włożyła go do ust. Elizabeth obserwowała każdy jej ruch. Coś było nie tak, widziała to

całkiem wyraźnie.

- Jak postępuje budowa domu? - spytała, żeby jakoś zacząć rozmowę.

- Co? Ach, budowa... Tak, wszystko w porządku. Mężczyźni postawili już wszystkie

ściany i ułożyli podłogi, a teraz zostały do przybicia tylko panele i listwy - odparła. Na

sekundę podniosła wzrok i Elizabeth zmroziło, gdy ich spojrzenia się spotkały.

- Czy zrobiłam ci coś złego? - wyrwało się jej. Żona lensmana ściągnęła usta, aż

utworzyły cienką różową kreskę.

- Mam straszną migrenę, więc chyba pójdę na górę i położę się na chwilę.

Elizabeth przyglądała się jej, jak odkłada robótkę z powrotem do koszyka i wychodzi

z salonu. Następnie przeniosła wzrok na kartki i koperty porozkładane na stole. Migrena,

pomyślała. Ktoś kiedyś o tym wspomniał, lecz nie pamiętała kto. Czy to nie ból głowy?

Dlaczego ona nie mogła po prostu powiedzieć, tak jak inni, że boli ją głowa? Ponieważ nigdy

nie miewała bólów głowy! To tylko wymówka, żeby uniknąć trudnych pytań.

Oparła czoło na wyprostowanych palcach i wytężyła pamięć. Co takiego powiedziała

lub zrobiła, czym mogłaby do tego stopnia wzburzyć żonę lensmana? Nic innego niż zwykle,

stwierdziła. Właściwie nawet dobrze się ostatnio dogadywały. Zdarzało się, że wszyscy razem

pili popołudniową kawę w salonie lub na powietrzu po słonecznej stronie domu. Rozmawiali

wtedy o tym i owym.

O weselu w Heimly, na które niestety lensman z żoną nie mogli przybyć, bo zostali

wcześniej zaproszeni do kogoś innego i już potwierdzili, że przyjdą. O nowym domu i

wszystkim, co kupili lub zamówili. Lensmanowa dużo opowiadała o tapetach i zasłonach. Po

awanturze z Elizabeth nakłoniła swoje służące, żeby uszyły zasłony. Niektóre dziewczęta

dobrze radziły sobie z igłą i nitką, poza tym żona lensmana osobiście doglądała, żeby

wszystko zostało zrobione tak, jak sobie życzyła. Elizabeth wetknęła korek do buteleczki z

atramentem i sprzątnęła papiery. Wyglądało na to, że tego dnia już nic więcej nie napisze. W

kuchni spotkała Helene, która siedziała przy końcu stołu i piła kawę. Elizabeth usiadła obok.

- Żona lensmana jest na mnie o coś zła - powiedziała. Helene zerknęła na nią.

- Czy to coś nowego?

- Tak, bo nie ma żadnego powodu.

- Ach tak? A czy zwykle ma powód?

background image

Elizabeth popatrzyła na nią zrezygnowana. Miała ochotę jęknąć, ale się powstrzymała.

- Będę szczęśliwa, kiedy się wreszcie wyprowadzą -wyznała Helene i wyjrzała przez

okno. Potem podniosła się ociężale. - No, muszę wracać do roboty.

Elizabeth bezwiednie skinęła głową. Myślami była jeszcze przy epizodzie w salonie.

Chwilę później do domu wrócił lensman. Był zaczerwieniony na twarzy, a jego siwa

broda poruszała się w górę i w dół, kiedy mówił. Opowiadał, jak postępują prace przy

budowie domu. Zachwycał się, że cieśle dokonują prawdziwych cudów. Pochwalił też

kobiety, że zamiatają podłogi, podają gwoździe i częstują kawą. Robią wszystko, żeby pomóc

mężczyznom. W ten sposób pozwalają im zaoszczędzić sporo czasu, stwierdził.

Elizabeth starała się nie okazywać zbytniego zachwytu. Nie mogła się zdradzić, jak

bardzo się cieszy, że wkrótce pozbędzie się przymusowych lokatorów, zwłaszcza jego żony.

- Czy ona jest w salonie? - spytał nagle lensman i wstał. - Muszę jej opowiedzieć, jak

idą prace. Nie może się doczekać, rozumiecie.

- Położyła się - odparła Elizabeth. - Boli ją gło... Ma migrenę.

Zmarszczył czoło, tak że przypominało teraz pofałdowany dywanik z gałganków, po

czym w zamyśleniu zaczął skręcać kosmyk brody.

- W takim razie pójdę do niej na górę.

Podczas podwieczorku Elizabeth zorientowała się, że coś się nie zgadza. Zona

lensmana dziwnie szybko pozbyła się bólu głowy i już od dłuższego czasu siedziała z mężem

w salonie. Helene poszła powiedzieć im, że dzisiaj poda kawę na dworze, bo jest ciepło i

słonecznie. Kiedy wróciła, spojrzała na Elizabeth i oznajmiła zniżonym głosem:

- Nie przyjdą!

- Jak to? Nie przyjdą?

- Oboje są jacyś źli. Powiedzieli, że sami sobie zrobią kawę. Smacznego,

odpowiedziałam. - Helene machnęła rękami. - A niech sobie tam siedzą, skoro taka ich wola.

- Wypuściła powietrze nosem i dodała już głośniej: - Naprawdę będę szczęśliwa, jak się

wreszcie wyprowadzą. Elizabeth nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo w tej samej chwili weszła

Arnolda.

- Już uprzedziłam Larsa i Jensa - oznajmiła. - Mam wynieść na dwór filiżanki, które

stoją na tacy?

- Tak, ale bez tych dwóch. - Elizabeth zabrała dwie filiżanki, spodki i talerzyki. -

Lensman z żoną nie będą pili z nami. Arnolda spojrzała na nią zdumiona.

- Dlaczego?

- Królową boli głowa i potrzebuje spokoju. - Kłamstwo łatwo jej przeszło przez

background image

gardło, jak gdyby dotyczyło jej samej.

Służąca więcej nie pytała i po chwili zniknęła za drzwiami. Dziwne to małżeństwo,

pomyślała Elizabeth. Żona lensmana zrzędzi i narzeka, a on znosi to w milczeniu. Poczuła

przypływ współczucia dla tego niemłodego mężczyzny.

Następnego dnia Elizabeth wybrała się do sklepu. Musiała kupić to i owo, między

innymi cukier i mąkę, które się kończyły. Pozdrowiła kobiety, które stały przed sklepem i

rozmawiały, lecz one odwróciły się do niej plecami i urwały rozmowę.

Elizabeth poczuła, że ciarki jej przeszły po plecach. Czy powinna spytać, co się stało?

Nie, postanowiła i weszła do środka. W sklepiku paru mężczyzn siedziało na skrzyni. Skinęli

krótko głowami, ale wydawali się zakłopotani, gdy ich pozdrowiła. Elizabeth zbliżyła się do

lady.

- Dzień dobry - przywitała Fredrika. - Jak idą interesy?

- Dziękuję, dobrze. A u was wszystko w porządku?

- Nie narzekam.

Podrapał się w kark i przesunął nieco ołówek, który wystawał mu zza ucha. On też

wydaje się jakiś dziwny, pomyślała Elizabeth i poruszyła się niespokojnie. Co się z nimi

dzieje? Czyżby była trędowata? Tak się w każdym razie zachowują. A może zrobiła coś, co

wzbudziło w nich zazdrość? Nie, nie we Fredriku. On nie jest taki.

- W czym mogę ci dzisiaj pomóc? - spytał, unikając jej wzroku. W roztargnieniu

przesuwał przedmioty na ladzie: książkę, kilka ołówków i słoiki z cukierkami.

- Poproszę worek mąki i worek cukru. Będziesz mi musiał pomóc je przenieść. I

chciałabym jeszcze to wysłać. - Podała mu list do Sary.

- Dobrze. - Sprawdził, czy nakleiła dosyć znaczków, włożył list do dużej szuflady i

rozejrzał się dokoła. - Mąkę mam, ale cukier musimy przynieść z magazynu. Chwycił worek z

mąką, zarzucił sobie na plecy i puścił Elizabeth przodem, by mu otworzyła drzwi. - No, to

został nam jeszcze cukier - rzekł i uśmiechnął się przelotnie. Tym razem ruszył pierwszy.

Kiedy mijali gromadkę kobiet, Elizabeth zwróciła uwagę, że rozmowy znowu ucichły.

Zatrzymała się na moment i pozdrowiła kumoszki, zmuszając je tym samym, by jej

odpowiedziały. Skinęły krótko i niepewnie głowami, a potem znów się odwróciły. To

niewiele, ale i tak się ucieszyła.

- Co się im wszystkim stało? - spytała i zagrodziła Fredrikowi drogę z magazynu.

Fredrik przesunął się nieco; worek, który miał na plecach, musiał mu ciążyć.

- Nie rozumiem, o czym mówisz. Czy coś jest z nimi nie tak?

- Tak. I ty też się dziwnie zachowujesz. Czy zrobiłam wam coś złego?

background image

- Nie... O ile mi wiadomo.

- Dlaczego więc się do mnie nie odzywacie? Ledwo mnie zauważacie.

- Muszę zanieść worek - odparł Fredrik i ruszył w jej stronę.

Odsunęła się na bok, bo nie mogła przecież pozwolić, żeby dłużej dźwigał taki ciężar.

Poszła jednak za nim, depcząc mu po piętach, a kiedy załadował cukier na wóz, położyła mu

rękę na ramieniu.

- Chciałabym, żebyś był ze mną szczery - rzekła spokojnie.

Spojrzał na nią, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz usłyszał, że ktoś go woła. To

Lise. Od razu się rozpromienił, a jego ciemne oczy odzyskały dawny blask.

- Klienci na ciebie czekają! - przypomniała mu Lise.

- Już idę! - zawołał. - Porozmawiamy kiedy indziej -zwrócił się do Elizabeth. -

Pozdrów wszystkich w Dalsrud. Pozwoliła mu odejść, ale sama jeszcze chwilę stała. Lise

uśmiechnęła się do niej i pomachała.

- Niestety, nie mam czasu na pogawędkę! - krzyknęła. - Może następnym razem.

Elizabeth skinęła głową bez słowa. Uśmiech Lise dodał jej otuchy. Niemal

zrównoważył niechęć wszystkich innych.

Tego wieczoru postanowiła porozmawiać z Jensem. Podciągnęła poduszkę na łóżku i

poprosiła go, żeby zrobił to samo.

- Zwróciłeś uwagę, że lensman i jego żona wyraźnie mnie unikają? - spytała. Pokręcił

głową.

- Od dawna?

- Od dwóch dni.

- Są po prostu dziwni, nie przejmuj się tym - odparł i chciał na powrót położyć

poduszkę, Elizabeth jednak powstrzymała go.

- Nie sądzę. To chyba coś więcej. Wszyscy, których spotykam, traktują mnie z

niechęcią. Nawet Fredrik.

- Mój brat?

-Tak.

- To do niego niepodobne.

- No właśnie. Klienci w jego sklepiku też się podejrzanie zachowywali. Urywali

rozmowy, kiedy znalazłam się w pobliżu, i patrzyli na mnie wrogo. Co złego im zrobiłam?

Jens zagryzł dolną wargę.

- Nic, o ile wiem. Ostatnio nie mają nawet powodu do zazdrości. - Co mam robić? -

spytała żałośnie i wzięła go za rękę.

background image

- Jutro porozmawiam z lensmanem.

- Nie, to moja sprawa.

- To nasza sprawa - poprawił ją. - Po śniadaniu poprosimy go na rozmowę. Każ

służącym wydoić krowy, a potem wypędzić bydło na pastwisko, żebyśmy zostali sami. Dzieci

niech idą z nimi. Niechętnie przytaknęła.

- Dobrze, jeżeli tak uważasz.

- To najlepsze rozwiązanie. Ale teraz kładźmy się już, bo rano musimy wcześnie

wstać. Potem obsypał ją pocałunkami, aż zaczęła się śmiać i prosiła, żeby przestał. Następnie

przytulili się mocno do siebie, ale Jens nie próbował jej rozbierać. Była mu za to wdzięczna.

Akurat teraz nie pragnęła takiej bliskości.

W nocy dręczyły ją sny o ludziach, którzy stali wokół niej i uśmiechali się drwiąco;

żona lensmana odnosiła się do niej najgorzej. Wszyscy poszturchiwali ją i obracali wkoło, aż

zakręciło się jej w głowie i dostała mdłości. Ten koszmar nie miał końca. Budziła się kilka

razy i znów zasypiała, a męczący sen powracał, tylko w innej wersji. Za którymś razem

wszyscy zebrali się w jej salonie. Grzebali w jej listach, uśmiechali się złośliwie i czytali na

głos to, co napisała.

Kiedy się znów obudziła, była mokra od potu. Cicho wstała z łóżka i napiła się wody

stojącej na stole, w której było mnóstwo bąbelków i smakowała śmiercią. Wróciła do łóżka.

Odwróciła pierzynę, żeby przykryć się chłodniejszą stroną. Potem ponownie zasnęła i spała

do rana snem bez marzeń sennych.

- Helene! Idźcie z Arnoldą wydoić krowy, a potem wygońcie je na pastwisko -

poleciła służącym w czasie śniadania. - I weźcie ze sobą dzieci - dodała.

Helene spojrzała na nią zaskoczona, ale nie zaprotestowała. Skinęła tylko krótko

głową i jadła dalej. Potem wszyscy wyszli i Elizabeth zebrała talerze po kaszy. Został tylko

Jens. Patrzył na nią ciepło, trzymając w dłoniach kubek z kawą. Lensman wstał wcześnie i pił

kawę w salonie, ale jego żona pewnie jeszcze spała. Elizabeth właściwie nie miała jej tego za

złe. To zbyt wczesna pora na wstawanie, gdy się nie ma nic do roboty. Tak wcześnie

rozpoczęty dzień mógł się naprawdę dłużyć. Jens wstał i postawił kubek na blacie.

- Chodź, porozmawiamy z nim, zanim wyjdzie z domu. Podążyła za mężem, czując,

jakby nogi miała z ołowiu. Lensman zerknął znad starej gazety, którą trzymał w rękach.

Uśmiechnął się szybko i odchrząknął.

- Ostatnio nie miałem czasu na czytanie gazet, ale dobry materiał nigdy nie jest za

stary. - Roześmiał się z przymusem.

- Musimy porozmawiać - zaczął Jens i usiadł. Elizabeth znalazła krzesło stojące na

background image

wprost.

- Dlaczego oboje z żoną jesteście na mnie tacy źli? -spytała od razu, zanim Jens zdążył

cokolwiek powiedzieć.

- Źli? - Lensman nerwowo kręcił w palcach kosmyk brody, który sterczał z jednej

strony niczym długi, cienki knot.

- Nie udawaj, że nie rozumiesz - odezwał się Jens zmęczonym głosem. - Znamy się

zbyt długo, żeby odstawiać teatr. Zresztą nie tylko wy wrogo traktujecie Elizabeth. Ludzie we

wsi też jej unikają. Co się stało?

Lensman znowu odchrząknął, ale tym razem zostawił brodę w spokoju.

- To nie jest łatwe. - Zamilkł. Elizabeth westchnęła.

- Proszę powiedzieć. Nie mam zbyt wiele czasu.

- We wsi mówią... - zaczął. - Cóż, wybacz mi, proszę. My naturalnie w to nie

wierzymy. Powtarzam tylko to, co słyszałem.

- A co takiego ludzie mówią? - spytał Jens.

- Że Elizabeth ma innych.

- Jakich innych? - Elizabeth nie rozumiała, co miał na myśli.

- Innych mężczyzn - wyrzucił jednym tchem, jakby chciał mieć to już za sobą. - I że

tak jest od wielu lat. Od czasu, gdy byłaś jeszcze żoną Kristiana. Są nawet tacy, którzy

twierdzą, że bierzesz za to pieniądze.

Wpatrywała się w niego długo, pewna, że źle usłyszała. Następnie przeniosła wzrok na

Jensa. On także jej się przyglądał z niedowierzaniem i zmarszczonymi brwiami. Po chwili

zaczęła się śmiać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. To było coś tak idiotycznego, tak

głupiego, że nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Kiedy się w końcu opanowała, musiała

otrzeć łzy.

- Kto opowiada takie bzdury? - zapytała.

- Steffen.

Wesołość ustąpiła miejsca złości.

- Steffen... - powtórzyła Elizabeth, a Jens poderwał się z krzesła.

- Gdzie on jest? - spytał. Jego blizna na policzku podeszła krwią. - Dość tego! Miarka

się przebrała. Ja tego... Ja tego... - chodził wkoło, zaciskając pięści. Lensman przesunął swą

wielką dłonią po siwych włosach.

- Uspokój się, Jensie - rzekł, nie podnosząc głosu. -Teraz już rozumiem, że to czcze

wymysły.

- Teraz już rozumiesz?! - Jens krążył po salonie.

background image

-A więc naprawdę w to uwierzyłeś?

- Nie, nie zrozum mnie źle. Byliśmy zaskoczeni i nie wiedzieliśmy, jak wam to

powiedzieć. Dlatego was unikaliśmy.

- Mogłeś nas jakoś uprzedzić - wybuchła Elizabeth, czując, że łzy cisną się jej do

oczu. - I to jest podziękowanie? Obmawiacie nas za plecami? Rozmawiałeś ze Steffenem?

- Nie, ale pomówię z nim dzisiaj.

- O do licha, cóż za szlachetność! - zakpił Jens, uśmiechając się krzywo. - Wielkie

dzięki, ale sami damy sobie radę.

- Pozwólcie, że ja się tym zajmę - oznajmił lensman. -To, co Steffen zrobił, jest

karalne. Jako przedstawiciel prawa mam większe możliwości niż wy. Pozwólcie, żebym to ja

go dopadł - mówił dalej prosząco. - Jako podziękowanie. Dla naprawienia krzywdy, którą

wam wyrządziliśmy. Elizabeth zerknęła na Jensa. Zauważyła, że się wahał, ale raczej nie był

skłonny ustąpić. Lensman jednak miał rację. Faktycznie, najlepszym wyjściem było pozwolić,

żeby zajął się tym on, stróż prawa. Bała się tego, co Jens mógłby zrobić, gdyby teraz spotkał

Steffena. Nie mniej obawiała się własnej reakcji.

- Dobrze - zgodziła się. Głos ją zawiódł, więc powtórzyła to jeszcze raz. Nagle

przyszła jej na myśl Laponka Lina. Czy właśnie to chciała jej przekazać, mówiąc, że spotka ją

wiele złego? Lensman wstał i uścisnął jej rękę.

- Bardzo dziękuję - powiedział. Następnie wyciągnął dłoń do Jensa i również jemu

podziękował. -Natychmiast udam się do Steffena i z nim porozmawiam - obiecał i wyszedł.

Pozostawił za sobą dziwną ciszę i zapach kawy.

Nieco później Elizabeth poprosiła wszystkich domowników, żeby zebrali się w

kuchni. Żona lensmana również zeszła, zaspana i niezbyt rozmowna. Elizabeth

zaproponowała zebranym, żeby usiedli, ale sama stała.

Jens stanął nieopodal na rozstawionych nogach i oparł się o blat stołu, gotów ją

wspomóc.

- We wsi krążą plotki na mój temat - zaczęła i zauważyła, że żona lensmana jakby

zapadła się głębiej w krzesło, na którym siedziała.

- Jakie plotki? - spytała Helene.

- Ludzi mówią, że zadaję się z innymi mężczyznami. Helene zaczęła się krztusić ze

śmiechu, ale Lars dał jej mocnego kuksańca w bok.

- Przepraszam - mruknęła i na powrót spoważniała.

- Te brednie rozpowiada Steffen - wyjaśniła Elizabeth i utkwiła spojrzenie w

lensmanowej. Tamta widocznie się speszyła, bo odwróciła wzrok.

background image

- Steffen? - zagrzmiał Lars, zaciskając pięść.

- Tak. I w związku z tym lensman pojechał właśnie do niego, by przeprowadzić z nim

rozmowę. Mówię to wam nie tylko dlatego, żebyście poznali prawdę, lecz również dlatego,

byście nie próbowali załatwiać porachunków ze Steffenem na własną rękę. Sami sobie

poradzimy. - Powiodła wzrokiem po zebranych. - No, to możecie wracać do pracy. Chwyciła

swój fartuch, który leżał na blacie, i odwróciła się plecami. Słyszała za sobą odgłos

odsuwanych krzeseł i oddalających się kroków. Co za ulga, pomyślała i uśmiechnęła się do

Jensa.

- No, mamy to już za sobą - rzuciła lekko.

- Jesteś zmęczona?

- Trochę.

Pozwoliła, żeby ją objął. Czuła, że należy jej się nieco tego ciepła, które od niego biło

i dodawało jej sił. Szła po wodę, kiedy na dziedziniec wjeżdżał lensman. Postawiła puste

wiadra na ziemi i wyszła mu na spotkanie.

- Rozmawiałeś z nim? - spytała i chwyciła konia za lejce. Urzędnik skinął głową i

wysiadł z wozu.,

- Tak, odbyliśmy długą rozmowę i zrozumiał powagę sytuacji. Ręczę, że nie będzie

cię więcej nękał.

- Co powiedział? Lensman położył rękę na końskim grzbiecie.

- Tego nie mogę powtórzyć. Rozumiesz, tajemnica zawodowa. Stłumiła westchnienie.

- No tak. Trudno. Ale na pewno nie będzie mnie więcej dręczył?

- Nie, gwarantuję.

Miała ochotę zapytać, skąd lensman może mieć taką pewność, ale zrezygnowała.

Pewnie i tak by jej nie odpowiedział. Musiała się więc zadowolić tym, co usłyszała.

- I naturalnie Steffen postara się, żeby prawda obiegła wieś równie szybko jak tamto

kłamstwo - dodał lensman. - A ja mu w tym pomogę. Przynajmniej tyle mogę zrobić.

- Dziękuję - odparła. Chwyciła wiadra i poszła nad rzekę.

Helene i Arnolda wzięły dzieci do lasu na jagody. Lars i Jens mieli przejrzeć narzędzia

przed sianokosami. Lensman z żoną wyjechali. Elizabeth zamierzała skorzystać z ciszy, która

zapanowała w domu. Wyjęła książkę z biblioteczki, żeby poczytać. Usiadła w fotelu, położyła

nogi na stołku, postawiła obok na stoliku duży kubek z herbatą, oparła się wygodnie i

rozejrzała dokoła. I wtedy usłyszała pukanie do drzwi. W pierwszym odruchu chciała zawołać

na Arnoldę, ale przypomniała sobie, że jest sama, i niechętnie wstała.

- Steffen! - Jego widok był jak policzek. - Czego chcesz?

background image

- Muszę z tobą porozmawiać - powiedział z naciskiem.

- Nie mamy o czym mówić - odparła i chciała zatrzasnąć drzwi, ale ją powstrzymał.

- Proszę. Tylko kilka minut. Nawet na schodach przed domem, jeśli chcesz. Nie muszę

wchodzić do środka. Elizabeth zawahała się, następnie skinęła głową i skrzyżowała ręce na

piersi.

- Dobrze, ale streszczaj się, mam mało czasu.

- Był u mnie lensman - zaczął.

- Wiem o tym.

- Wstyd mi. - Popatrzył na nią błagalnie. - Naprawdę, bardzo się wstydzę swojego

postępowania zarówno wobec ciebie, jak i twoich bliskich z Heimly. Zrobiłbym wszystko,

żeby naprawić wam wyrządzone krzywdy - zapewnił skruszony, obracając w palcach guzik

kurtki. -Nie proszę o wybaczenie. Ani o zrozumienie. Wcale.

- Dlaczego więc przyszedłeś? - spytała, udając bardziej surową, niż naprawdę była. W

oczach Steffena nie dostrzegła śladu zła. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, jakby patrzyła w

brązowe oczy Kristiana. Byli przyrodnimi braćmi, tak podobnymi do siebie, że aż ściskało w

dołku.

- Tylko po to, żeby powiedzieć, jak bardzo mi przykro. Może będzie wam z tym lżej i

pozwoli spokojnie żyć. - Zamilkł i spuścił wzrok. Po chwili znów na nią popatrzył. - Po

rozmowie z lensmanem poszedłem do pastora. Nigdy nie byłem dobrym chrześcijaninem.

Nigdy, aż do tej pory. Ale teraz żałuję za wszystko i dzięki temu odzyskałem wewnętrzny

spokój.

Elizabeth dopiero w tym momencie zauważyła, że Steffen ma wiele cech Kristiana. A

zarazem wiedziała, że przypominał go jedynie z wyglądu.

- Tylko tyle chciałem powiedzieć przed odjazdem. Wracam tam, skąd przybyłem, i

nigdy więcej tu nie wrócę. Zszedł o stopień niżej, a wtedy Elizabeth zatrzymała go.

- Zaczekaj! - poprosiła. Odwrócił się i spojrzał na nią pytająco.

- Szczęśliwej podróży - powiedziała ciepło.

- Dziękuję. - Uśmiechnął się. - Bardzo dziękuję. Podszedł do konia, wsunął stopę w

strzemię i wskoczył na grzbiet wierzchowca.

Chwilę później pędził galopem w dół drogi. Elizabeth stała przed domem i

odprowadzała go wzrokiem, aż zniknął. Również z jej życia.

- Postaram się nie chować urazy - szepnęła i weszła do środka.

background image

Rozdział 14

Elizabeth przyjrzała się swojej dłoni i zauważyła jeszcze jeden bąbel. Z kieszeni

fartucha wyjęła dużą chustkę do nosa, owinęła nią rękę i mocno zawiązała. Przynajmniej

zapobiegnie przebiciu pęcherzy. Za kilka dni dłonie stwardnieją, pomyślała i spojrzała na

pole.

Mężczyźni zrzucili koszule, a ich spocone ciała lśniły w słońcu. Kobiety podwinęły

rękawy bluzek i rozpięły kilka guzików pod szyją, odsłaniając bladą po zimie skórę.

Jens zrobił dla dzieci małe grabki, które teraz stały oparte o stóg siana, bo ich

właściciele rzucili się na poszukiwanie mysich gniazd i rozwrzeszczanych piskląt.

Elizabeth wróciła do pracy, rozmyślając o lensmanie i jego żonie.

Któregoś dnia, gdy siedziała w gabinecie i robiła rachunki, usłyszała, że ktoś ciągnie

coś po podłodze na poddaszu. Pomyślała, że to dzieci rozrabiają. Szybko więc poszła na górę,

żeby to sprawdzić.

- Co robisz? - spytała i spojrzała zaskoczona na żonę lensmana. - Chyba nie

zamierzasz ściągać tego wielkiego kufra po schodach?

- Dzisiaj się wyprowadzamy!

- Dzisiaj? Nic o tym nie wiedziałam. Kiedy się zdecydowaliście? Otyła kobieta

wyprostowała plecy. Twarz miała czerwoną z wysiłku.

- Wczoraj. Moje służące wysprzątały już parę pokoi w nowym domu, możemy się

więc wprowadzić.

- Ale przecież dom nie jest jeszcze wykończony.

- Istotnie, ale część nadaje się już do zamieszkania. Elizabeth poczuła wyrzuty

sumienia. To prawda, że chciała jak najszybciej pozbyć się z Dalsrud lensmana i jego żony,

ale nie tak miało wyglądać ich pożegnanie. Chyba nigdy nie podsłuchiwali pod drzwiami i nie

usłyszeli, jak się skarżyła? Czuła, że pali ją twarz, i nie miała śmiałości spojrzeć na kobietę

stojącą na szczycie schodów.

- Dlaczego tak się wam śpieszy? - spytała. - Czy nie jest tu wam wygodnie? Nie

możecie jeszcze trochę poczekać, aż wasz dom będzie całkiem gotowy?

- Naturalnie, że jest nam tu dobrze - zapewniła lensmanowa i oparła się o poręcz. - Ale

wiesz, już nie możemy się doczekać, kiedy będziemy u siebie. - Uśmiechnęła się, ukazując

drobne zęby. - To nasz dom. Sama rozumiesz, jak przyjemnie jest wejść do swojego domu po

długiej nieobecności. Elizabeth skinęła głową. Musiała przyznać jej rację. Uznała, że żona

lensmana faktycznie mówiła prawdę, bo w jej głosie nie dosłyszała ukrytego sarkazmu.

background image

- Rozumiem. Ale zostaw ten kufer, mężczyźni go zniosą. - Zmarszczyła czoło. - Skąd

go masz? Większość waszych rzeczy porwała przecież lawina.

- Kupiłam to od pewnego człowieka ze wsi. Musiałam przecież gdzieś schować

drobiazgi, które zgromadziłam.

- Naturalnie - zgodziła się z nią Elizabeth. Drobiazgi, pomyślała z przekąsem. Fredrik

przechowywał w magazynie mnóstwo rzeczy, które zamówili w Kristianii i w Bergen. A

pełno ich jeszcze leżało w piwnicy i w komórce w Dalsrud.

- Może mogłabym w czymś pomóc? - spytała nieśmiało. Lensmanowa przytaknęła i

upięła kosmyk włosów, który opadł jej na czoło.

- Zaczynamy dziś po południu. Niektórzy już tam są. Pomogą nam poukładać

wszystkie przedmioty na miejsce.

Elizabeth zawstydziła się, że o tym nie wiedziała. Ale przecież musiała pamiętać o

tylu sprawach, jak choćby rachunki, które trzeba było regularnie prowadzić. Wszystkie

pozycje musiały się zgadzać, to było dla niej sprawą honoru.

- Patrz, co znalazłam! - zawołała Signe i podbiegła do niej z maleńką skorupką jajka,

jasnoniebieską z drobnymi kropeczkami. - Czy naprawdę w środku było piskląt-ko? - spytała.

Elizabeth przyjrzała się skorupce.

- Tak, to jajko złożył jakiś mały ptak.

- A William znalazł gniazdo myszy. Powiedział, że zabierze te myszki do swojego

pokoju. Pozwolisz mu?

- Nie. Powiedz mu, żeby odniósł je tam, gdzie je znalazł, i to już. Mysia mama będzie

się niepokoić o swoje dzieci, jeżeli znikną. Poza tym zagłodzą się na śmierć, jeżeli William

zabierze je do domu. Opalona buzia Signe przybrała wyraz stanowczości. Jaka ta mała jest

podobna do Liny, pomyślała Elizabeth. Pewnie Lina tak właśnie wyglądała, gdy była

dzieckiem. Czy patrzyła teraz na nich z góry? Czy uważała, że jej córka jest dobrze

wychowywana? W każdym razie Elizabeth miała taką nadzieję. Starała się najlepiej, jak

potrafiła, i wychowywała Signe na równi z Williamem, traktując ją po śmierci Liny jak

własną córkę.

Zobaczyła, że Signe rozmawia z Williamem. Po chwili chłopiec wrócił w pośpiechu

do stogu siana i odłożył mysie gniazdo na miejsce. Elizabeth pokręciła głową i wróciła do

pracy. Słońce grzało w plecy. Cieszyła się, że już niedługo wieczór, chociaż lubiła sianokosy.

Przyjemność sprawiał jej też widok wozów wyładowanych sianem, zwożących je jeden za

drugim do stodoły. Napełniał spokojem, że starczy im paszy na całą zimę.

Myślami znów powędrowała ku nowemu domowi lensmana. Wszyscy mieszkańcy

background image

Dalsrud pomagali przy przeprowadzce. Wnosili meble i sprzęty. Fredrik zwołał kilku

mężczyzn ze Storvika, którzy zwieźli rzeczy zakupione przez lensmanostwo. Uwijali się

niezmordowani, a Królowa stała na środku i wskazywała, gdzie co postawić.

Dom okazał się wspaniały; jeśli nie taki sam jak poprzedni, to w każdym razie bardzo

podobny. Trzeba było dobrze tamten znać, żeby dostrzec różnice. Poza tym pachniał świeżym

drewnem, farbą i klejem do tapet. Salon był już gotowy, kuchnia także. Wykończono też

sypialnie na poddaszu. Tylko korytarze i niektóre pomieszczenia wymagały jeszcze nieco

pracy, ale lensman uznał, że da się z tym żyć. Tak czy owak, minie jeszcze trochę czasu,

zanim wszystko będzie w pełni gotowe. A trzeba jeszcze wyprasować obrusy i zasłony,

wszystko poskładać i ułożyć w szafach. Kiedy Elizabeth szła do wozu po kolejne rzeczy,

dogonił ją Fredrik.

- Czy mógłbym zamienić z tobą kilka słów? - spytał poważnie. Skinęła głową,

przestraszona wyrazem jego twarzy.

- Chciałbym cię przeprosić za swoje zachowanie wtedy w sklepiku.

- Mój drogi, już dawno o tym zapomniałam. Ciągle jeszcze o tym myślisz? -

Pogładziła go po policzku i w tej samej chwili uderzyło ją, jak bardzo wydoroślał. Z

podrostka zmienił się w mężczyznę.

- Miałem ci powiedzieć, co ludzie gadają, ale wiesz... -Machnął rękami. - Lise była na

mnie wściekła -wyznał ze wzrokiem utkwionym w ziemię. - Kiedy odjechałaś, spytała mnie,

czy ci o wszystkim powiedziałem. Kiedy się przyznałem, że nie, przez całe trzy dni robiła mi

wyrzuty. A musisz wiedzieć, że jak już zacznie, nie zna litości. - Spojrzał na Elizabeth

roześmianymi oczami. Elizabeth przyglądała mu się przez chwilę.

- Wierzyłeś w to, co o mnie opowiadano?

- Nie, ani trochę, a tym, którzy powtarzali te bzdury, mówiłem, że to wierutne

kłamstwo. Ale tobie nie wspomniałem o plotkach. Zachowałem się jak tchórz. Po prostu nie

wiedziałem, jak ci to powiedzieć. W Heimly też wszyscy słyszeli o tych oszczerstwach, ale i

oni nie mieli pojęcia, jak cię o tym uprzedzić.

- Rozumiem to. Nie ma sensu rozpamiętywać tego, co minęło.

- To wspaniałomyślne z twojej strony, że tak do tego podchodzisz.

- Nie - zaprzeczyła, wzruszając ramionami. - Wiem, że teraz, gdy Steffen wyznał

prawdę, wielu ludzi wstydzi się swojego zachowania. A ja po prostu chcę o tamtym

zapomnieć. Podszedł do niej Jens i wyrwał ją z zamyślenia.

- Czy grabienie jest takie zabawne? - spytał. - Cały czas się uśmiechasz.

- Nie, tylko o czymś myślałam. Długo jeszcze do przerwy? Jestem zmęczona, głodna i

background image

chce mi się pić.

- Jeszcze tylko zwieziemy to siano do stodoły. Jedziesz z nami? Odłożyła grabie i

poszła za nim. Dzieci też chciały pojechać furą i po chwili wahania Jens się zgodził.

- Ale musicie siedzieć spokojnie - upomniał je.

- Cieszysz się, że lensman z żoną się wyprowadzili? -spytała Elizabeth, kiedy wnosili

siano do stodoły. Skinął głową i uśmiechnął się do niej, lecz zaraz znów spoważniał.

- Najbardziej jednak cieszy mnie to, że Steffen przyznał się do kłamstwa. I że stąd

wyjechał. Wzięła go za rękę i bawiła się jego opalonymi palcami. - I tak nie mógłby tu zostać.

Jakie miałby życie? Ludzie długo nie zapomną mu zła, które wyrządził. Niewielu zresztą

wierzyło, że nie skrzywdził Liny. A ci, którzy z takim przekonaniem go bronili, teraz muszą

się wstydzić. Jens musnął ją palcem po policzku.

- Zapomnijmy o Steffenie i myślmy tylko o tym, co przed nami.

- Zgoda - odparła Elizabeth, czując, że dławi ją w gardle. - Przeżyliśmy tyle trudnych

chwil, ale na szczęście odeszły w przeszłość. Teraz zaczniemy wszystko od nowa. Od dnia,,

kiedy byliśmy młodzi i zakochani.

- A czy już nie jesteśmy młodzi i zakochani? - spytał i objął ją wpół. Przeszedł ją

dreszcz.

- Jesteśmy.

- To może byśmy tak wykąpali się dziś wieczorem? W morzu. Gdy wszyscy pójdą

spać? Zachichotała i rozejrzała się dokoła. Dzieci bawiły się na dworze; karmiły konia trawą,

którą zerwały.

- Kiedy wszyscy zasną - szepnęła.

Schodzili nad brzeg, trzymając się za ręce. Elizabeth wspominała chwile z młodości,

gdy jako szesnastolatka spotykała się z Jensem za oborą. Rodzice mieli mocny sen i niczego

nie podejrzewali. Teraz pod pachą niosła prześcieradło i mydło, żeby od razu mogli się umyć

i wytrzeć. Jens wziął czyste ubranie.

- Jak sądzisz, co o nas pomyślą, gdy zobaczą, że z samego rana lśnimy czystością? -

zagadnęła. Jens roześmiał się w głos, aż musiała go uciszyć, choć sama miała ochotę krzyczeć

z radości. Znaleźli zaciszną zatoczkę z białym, miękkim piaskiem na plaży. Szybko się

rozebrali. Elizabeth bojaźliwie oglądała się przez ramię.

- A jeśli ktoś nas zobaczy? - denerwowała się. - Jest tak jasno, że mam wrażenie, jakby

to było południe.

- Wszyscy normalni ludzie o tej porze śpią - uspokoił ją Jens.

- A więc my jesteśmy nienormalni?

background image

- Widocznie tak. Pośpiesz się. Co się tak ociągasz?

- Zimno mi - syknęła i roztarła ramiona, na których powstała gęsia skórka.

- W wodzie będzie jeszcze zimniej - ostrzegł Jens. Chwycił ją za rękę i pobiegli do

morza. Zaparło jej dech z zimna i aż krzyknęła. Mimo wszystko wytrzymała i dała się

wciągnąć do zabawy, gdy mąż pierwszy ją opryskał.

- Zapomnieliśmy mydła! - zauważył i wybiegł z wody na brzeg. Po chwili był z

powrotem. - Proszę. -Podał jej kostkę. Namydlili się nawzajem, dygocąc w lodowatej kąpieli.

- Będziemy musieli jeszcze wypłukać włosy w rzece - powiedziała. - Żeby od słonej

wody nie swędziała nas głowa.

- Później - odparł i dokładnie namydlił jej szyję i piersi. Sprawiło jej to prawdziwą

przyjemność. Potem wzięła mydło, żeby i jego umyć.

- Teraz będziesz pachniał jak róża - zażartowała.

- Zawsze tak pachnę.

- Wcale nie. Chyba że dziś na polu znalazłeś jakąś zwiędłą i gnijącą różę.

- Co za zuchwałość! - oburzył się i udał, że chce ją utopić.

Oplotła go mocno rękami i nogami. Ich ciała były śliskie i zimne, jego pocałunki

mokre. Lubiła to, pozwoliła mu przejąć inicjatywę, czuła się bezwolna w jego ramionach.

Ufała jego sile, mogła na nim polegać bez obawy, że upuści ją pod wodę. Spłukali mydło;

włosy przylgnęły do ciała miękko i gładko niczym wodorosty. - Wyjdźmy już, zanim się

przeziębisz - powiedział łagodnie i poprowadził ją na brzeg. Potem owinął ją prześcieradłem i

pomasował jej plecy, żeby się rozgrzała. Po chwili przyniósł drugie dla siebie.

- Siadaj - nakazał, wskazując na biały piasek.

Sam usiadł tuż obok, objął ją ramieniem i muskał wargami jej twarz.

Nie odzywali się do siebie, lecz mimo to znali swoje pragnienia. Uzupełniali się

nawzajem, rozumieli bez słów. Łydki, uda, ręce. Skóra przy skórze.

W nozdrza łaskotał zapach świeżo skoszonego siana i słonego morza. Słońce zaszło,

lecz zapachy nadal trwały w porach ich skóry. Kochali się łagodnie i namiętnie zarazem.

Niecierpliwie i z czułością. Ostrożnie i gwałtownie. W tej miłości było wszystko naraz,

właśnie tak, jak powinno. Potem leżeli, mocno przytuleni. Odpoczywali, czując, jak pot

stygnie na odsłoniętych częściach ciała.

- Pamiętasz ten dzień wiele lat temu, gdy poszliśmy się kąpać? Ragna była na nas zła,

jak wróciliśmy do domu. Roześmiał się.

- Tak, pamiętam. Spytała, co robiliśmy. Wyobrażasz sobie, co by było, gdybyśmy się

przyznali? -Roześmiał się jeszcze głośniej.

background image

- Uff, nawet nie próbuję. - Wyzwoliła się z jego objęć i wstała. - Będziesz mi musiał

pomóc wypłukać włosy -powiedziała, wkładając ubranie. Jens nadal leżał i przyglądał się jej,

aż się zawstydziła.

- Nie patrz tak na mnie - poprosiła i odwróciła się plecami.

- Dlaczego? Myślisz, że nie widziałem cię wcześniej nago?

- Owszem, widziałeś, ale teraz jest inaczej. No, ubieraj się. Wreszcie sięgnął po swoje

rzeczy. Potem złożyli mokre prześcieradła i poszli nad rzekę.

Elizabeth wypłukała włosy, wykręciła je i odrzuciła na plecy. Ruszyli w stronę domu.

Kury widocznie jeszcze spały, bo w kurniku panowała całkowita cisza. Jens zbudował dla

nich tego lata nową zagrodę, bo stara już się rozsypywała. Prosięta, które kupili ostatniej

wiosny, także dostały nowe ogrodzenie. Wyraźnie czuły się dużo lepiej na dworze niż w

ciemnym chlewiku.

Oboje krztusili się ze śmiechu, gdy skradali się po schodach na górę. Elizabeth

pokazywała stopnie, które skrzypią, a kiedy Jens mimo to nastąpił na któryś, chichotali jak

dzieci i umykali w pośpiechu dalej. Kiedy weszli do łóżka i otulili się ciepłą pierzyną,

Elizabeth powiedziała:

- Chyba dziś w nocy będzie padać.

- Bzdury. Śpij. Jesteś przemęczona.

- Nie, wiem na pewno. Powinniśmy byli zwieźć więcej siana. Nie pamiętasz, że już

nie raz to przewidziałam?

- Pamiętam, ale teraz i tak jest już za późno. Możemy tylko mieć nadzieję, że się

mylisz. Przełożyła nad sobą jego ramię.

- Wiem, że będzie deszcz. Czuję to.

- To nic. Siano na pewno wyschnie, gdy tylko wzejdzie słońce.

Zamknęła oczy. Wiedziała, że Jens ma rację. Teraz nie mogli nic zrobić. Po chwili już

spała. A w środku nocy obudził ją deszcz bębniący o szyby.

background image

Rozdział 15

Kury wychodziły dumnym krokiem z kurnika, trzepotały skrzydłami i gdakały

urażone na widok kałuż błota, które utworzyły się na ich terenie. Elizabeth rozśmieszyło ich

pełne godności zachowanie. Przekrzywiały swoje małe łebki z boku na bok, obserwując z

niesmakiem brudne podwórze. Potem zajęły się skubaniem ziarna, które Elizabeth im

rozrzuciła.

Świnie natomiast były bardzo zadowolone ze zmiany. Taplały się wesoło w błocie -

najwyraźniej sprawiało im to prawdziwą przyjemność. Elizabeth wyrzuciła odpadki z wiadra

do ich koryta, wyprostowała się i powiodła wzrokiem ponad polami. Miała rację, że będzie

padało. Dlaczego wcześniej tego nie przewidziała? Dlaczego to przeczucie pojawiło się

dopiero dziś w nocy? Cóż, teraz już nic na to nie poradzi. Otworzyły się drzwi do obory i

wyszły z niej Arnolda z Helene. Wyprowadzały krowy, a obok biegły dzieci, każde z gałązką

w ręku.

- No dalej, ruszajcie się! - wołały, wymachując witkami. Wielkie zwierzęta ledwie je

zauważały i dalej szły własnym tempem. Elizabeth uśmiechnęła się na wspomnienie tego, o

co spytała Helene przy śniadaniu.

- Umyłaś głowę, Elizabeth?

- Tak, wczoraj wieczorem. Nie pamiętasz?

- Czy pamiętam? Nawet o tym nie wiedziałam.

- No widzisz, masz zbyt dużo pracy - odparła Elizabeth beztrosko i wstała. - Czy ktoś

chce jeszcze kawy?

Wszyscy pokręcili głowami i skupili się na jedzeniu. Tylko Jens zerknął na nią

szybko. Dostrzegła w jego oczach błysk radości.

Helene prychnęła, ale nie wróciła już do tego wątku, bo właśnie Kathinka przewróciła

swoją szklankę z mlekiem.

Elizabeth zobaczyła, że na dziedzińcu Jens rozmawia z Larsem. Parobek coś

powiedział i uśmiechnął się, a potem szturchnął Jensa w bok. Po chwili mąż podszedł do niej.

- Z czego się śmialiście? - spytała i popatrzyła na niego badawczo.

- Lars widział nas wczoraj wieczorem, jak wracaliśmy znad fiordu. Elizabeth poczuła,

że się czerwieni. W zakłopotaniu obracała w palcach pałąk wiadra.

- Co mówił?

- Spytał, czy nie jestem zmęczony, skoro tak późno poszedłem nad fiord i pół nocy

skakałem. Wtedy ja spytałem, czy przypadkiem on nie jest zmęczony, skoro tak długo nie

background image

spał i nasłuchiwał.

Uśmiechnął się przy tym znacząco, a Elizabeth, oczywiście, zrozumiała jego żart. Lars

na pewno nic nie powiedział Helene. To pozostanie tylko między nim a Jensem. Odstawiła

wiadro.

- Musimy sprawdzić, jak tam siano - rzuciła, żeby zmienić temat.

Na szczęście zmokło tylko siano z wierzchu stogów. Deszcz nie trwał długo i nie

zdążył przeniknąć głębiej. Jeżeli dopisze im szczęście, siano wyschnie w ciągu dnia. Niebo

znów było błękitne i wróżyło dobrą, suchą pogodę. Za to całej pozostałej przyrodzie deszcz

dobrze zrobił, pomyślała Elizabeth i zauważyła, że las wyraźnie odżył. Soczyście zielone

liście lśniły, a mokre od rosy źdźbła trawy kołysały się leniwie.

Słyszała, jak dzwonki na szyjach krów cichły na wzgórzu, w miarę jak zwierzęta

oddalały się ścieżką prowadzącą pod górę. Niedługo służące i dzieci będą z powrotem i

zacznie się nowy dzień sianokosów. Zwieźli tylko jedną furę siana. Dużo im jeszcze zostało.

Kobiety wynajęte do pomocy poszły do domów, ale zaraz wrócą. Wszyscy trochę

odpoczną, zanim znów będą gotowi wziąć się do pracy.

Elizabeth budziła się i zapadała w drzemkę. Chwilami miała wrażenie, że coś jej się

śniło, ale cały czas wiedziała, że leży obok Jensa. W końcu na dobre usnęła. Ciężko i bez

marzeń sennych. Obudziły ją krzyki, które przeszyły dom. Piskliwe dziecięce głosy, które

miały jednak ogromną siłę.

- Maaamaaaa! Taaataa! Szybko!

Elizabeth przeciągnęła się, poirytowana, że ją obudzono, kiedy wreszcie udało jej się

usnąć. Czy nie mogła jeszcze kilka minut pospać? Odrobinę uchyliła powieki i stwierdziła, że

Jens też się obudził, ale udawał, że śpi. Zasłonił rękami uszy, żeby stłumić hałasy. Elizabeth

zrobiła to samo i zamknęła oczy.

- Mamo, pośpiesz się! - usłyszała krzyk Williama. Potem rozległy się drobne kroki na

schodach, na korytarzu i tuż obok sypialni. Następnie drzwi otworzyły się gwałtownie i z

hukiem uderzyły o ścianę.

- Dość tych wygłupów! - skarciła syna ze złością i usiadła na łóżku. - Koniec

wrzasków, niektórzy chcą spać!

Trzy pary dziecięcych oczu wpatrywały się w nią z przerażeniem. Coś za bardzo

przestraszone, uderzyło ją i natychmiast pożałowała, że tak wybuchła. Przeciągnęła się i

ziewnęła.

- Musisz iść na dół - powiedziała Kathinka zdyszana. - Obora się pali!

Elizabeth i Jens natychmiast zerwali się z łóżka. W drzwiach niemal się zderzyli,

background image

śpiesząc na dół. Elizabeth potknęła się o spódnice i spadłaby ze schodów, gdyby nie

przytrzymała się poręczy. Jens krzyczał przerażony. Błyskawicznie dopadł drzwi budynku dla

służby, otworzył je szarpnięciem i ryknął na Helene i Larsa, którzy ucięli sobie drzemkę. Z

kuchni wyjrzała Arnolda.

- Pali się! - wrzasnęła. Widocznie dopiero teraz zauważyła ogień. Miała potargane

włosy. Pewnie ona też zdrzemnęła się na pryczy.

Wszyscy wybiegli z domu i miotali się jak przestraszone kury, szukając wiader.

Płomienie buchały w górę na jednej ze ścian obory i ciągle wdzierały się głębiej.

- Zróbcie łańcuch! - nakazał Jens i popędził w stronę rzeki.

Jest nas za mało, pomyślała Elizabeth. Tylko pięcioro dorosłych. Nie wystarczy, żeby

zrobić łańcuch ani też by ugasić pożar.

- Czy w stogach śpią jacyś ludzie? - spytała, zanim pobiegła za Jensem.

- Nie, wszyscy poszli do domów!

Porwała wiadro stojące w spiżarni. Było w nim mleko i przez moment zastanowiła się,

kto je tu zostawił. Może Arnolda? Helene nie jest tak lekkomyślna. Elizabeth wylała mleko z

pływającymi w nim martwymi muchami.

Jens już wracał z wiadrem wody. Lars przebiegł obok niej i prędzej dotarł do rzeki.

- Musimy zrobić wszystko, żeby pożar się nie rozprzestrzenił! - krzyknął Lars. - Obory

i tak nie uda się uratować.

Elizabeth pomyślała o zwierzętach. Świnie kwiczały w oddali w swojej zagrodzie,

kury jak oszalałe trzepotały skrzydłami za ogrodzeniem. Na szczęście owce wypędzili już w

góry, a konie i krowy pasły się na pastwiskach. Lepiej nie myśleć, co by było, gdyby to się

stało o innej porze roku, kiedy w oborze są wszystkie zwierzęta. Co za tragedia!

Napełniła wiadro wodą. Wsunęła brzeg spódnicy za pasek z przodu, żeby wygodniej

było biec. Co tam, że wygląda nieprzyzwoicie. Nikt nie będzie teraz przyglądał się jej

majtkom.

Ta odrobina wody niewiele jednak pomogła; nawet nie zasyczało. Po prostu zginęła w

ogromnym pomarańczowym języku ognia, który jakby sobie z niej drwił.

Elizabeth zobaczyła, że w ich stronę pędzą jacyś ludzie. Zauważyli pożar i przybiegli

na ratunek. Przybyli nie tylko ci, którzy pomagali przy sianokosach. Wszyscy nieśli wiadra.

Cofnęła się trochę, czując, jak żar piecze w twarz.

- Signe! - zawołała w stronę dzieci, które przywarły do ściany domu. - Weź Williama i

Kathinkę i biegnijcie do Bergette. Zostańcie tam, aż ktoś po was przyjdzie.

Żadne z nich nie zareagowało. Stały, trzymając się kurczowo za ręce, i jak

background image

sparaliżowane wpatrywały się przed siebie.

- Słyszycie?! - Podbiegła do nich i chwyciła Signe za ramiona. - Dla was jest tu zbyt

niebezpiecznie. No, zmykajcie, słyszycie? Jesteście już duże i sprytne. Signe popatrzyła na

nią, a potem skinęła głową.

- To nie my... - szepnęła Kathinka. - To...

- Szybko! Trzymajcie się za ręce - przerwała jej Elizabeth i pocałowała dzieci na

drogę. Gdy zobaczyła, że pobiegły przez pole, powiedziała Jensowi i Helene, gdzie je

wysłała.

Helene uśmiechnęła się z wdzięcznością, a potem podała swoje wiadro dalej i wzięła

następne. Ręce pracowały automatycznie, jak w maszynerii. Brały wiadro, oddawały

następnym i przyjmowały nowe. Przekazywały z powrotem puste.

Elizabeth włączyła się do łańcucha. Powstało drobne zamieszanie, kiedy na moment

go przerwała, lecz po chwili wszyscy wrócili do poprzedniego rytmu.

Płomienie huczały, lizały niebo, tworzyły obłoki dymu, które unosiły się wysoko w

powietrze i znikały. Gorąco dokuczało, piekło niemiłosiernie.

Nagle Elizabeth usłyszała śmiech i ujrzała postać, która zjawiła się nie wiadomo skąd.

Znów rytm został zaburzony, ludzie szturchali się, tracili cenną wodę, aż w końcu przestali

przekazywać wiadra, tylko stanęli jak oniemiali.

- Myśleliście, żeście się mnie pozbyli, co?! - ryknął Steffen. Stał na szeroko

rozstawionych nogach, z rozłożonymi ramionami, niczym ukrzyżowany. Potem odchylił

głowę do tyłu i roześmiał się szyderczo ku niebu. - Nie, nie będziecie rządzić kimś takim jak

ja. Ja mam władzę. Władzę, słyszycie! To ja decyduję. Zawsze i o wszystkim. Do mnie

należy ostatnie słowo, również w tej sprawie. -Ciemne włosy opadły mu na twarz, lecz mimo

to nie przesłoniły jego oszalałego wzroku.

- Czy to ty, cholerny diable, podłożyłeś ogień pod oborę? - zawołał Jens.

- Używasz strasznie brzydkich słów. - Steffen pogroził mu wskazującym palcem.

Potem znów uśmiechnął się jadowicie, wyraźnie z siebie dumny. - Tak, to ja. Na pożegnanie.

Odwrócił się do Elizabeth.

- Chyba nie uwierzyłaś, że mówiłem szczerze, kiedy prosiłem cię o wybaczenie na

schodach twojego domu? Ty idiotko! - Splunął. - Jak można być tak głupim? Nie zrobiłem

nic złego. Kiedy wreszcie przyjmiesz to do swojej małej, durnej głowy? - Znowu roześmiał

się na całe gardło.

Jens ruszył na niego, lecz Steffen zorientował się w porę i chwycił płonącą deskę.

Wymachując nią przed sobą, zmusił Jensa, żeby się zatrzymał.

background image

- Chciałem odzyskać swoją reputację, ale mi nie wybaczyliście. Zresztą wszystko

jedno. - Zachichotał jak dziecko, lecz nagle spoważniał. - Zamierzałem się tylko trochę

zabawić z Liną. Właściwie nawet nie miała nic przeciwko temu, ale okazała się kosztowna.

Kosztowna! - wykrzyczał i spojrzał na Jensa. - Tej twojej taniej służącej zachciało się cenić,

słyszysz?! - Znowu się roześmiał. Elizabeth zawołała na męża.

- Jens, wracaj. Nie słuchaj tego, co on mówi - poprosiła. - Pomieszało mu się w

głowie.

- Czyżby?! - krzyknął Steffen. - Powtarzam wam, że to do mnie należy ostatnie słowo!

Myślicie, że zaraz mnie dostaniecie i wsadzicie do paki, ale tutaj znów się mylicie. - Pokręcił

głową z ubolewaniem. - Nikt na świecie nie zamknie mnie znowu w tych murach. Żegnajcie!

- I zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Steffen wbiegł do obory od strony, która

jeszcze nie stała w ogniu.

- Czyś ty całkiem rozum postradał?! - wrzasnął Jens i pobiegł za nim.

Ktoś krzyknął, żeby się zatrzymał, ale on nie słuchał. Czy to wołał Lars? - pomyślała

Elizabeth. Miała wrażenie, jakby wszystko docierało do niej w zwolnionym tempie.

- Steffen zrobił to z rozmysłem - odezwała się jakaś kobieta tuż obok. - Chciał odebrać

sobie życie. Elizabeth zawołała:

- Nie, Jens, wracaj!

Rzuciła się do przodu, ale ktoś ją przytrzymał.

- Nie rób tego - usłyszała męski głos, kiedy usiłowała się wyrwać. - To samobójstwo.

- Puszczaj mnie! - syknęła, wierzgając nogami. - Muszę pobiec do Jensa. Trzeba go

powstrzymać! Czy nie widzicie, co on robi?!

- To niebezpieczne. - Mężczyzna wzmocnił uścisk. -Znajdziesz tam pewną śmierć.

- Zamierzacie spokojnie patrzeć, jak Jens pali się żywcem? - ryknęła i zaczęła wić się

jak wąż w ramionach mężczyzny. Biła i kopała na oślep, aż nagle poczuła, że trafiła w coś

twardego. Mężczyzna krzyknął i nieco rozluźnił uścisk. Może trafiłam go w nos? - pomyślała

i kopnęła z całej siły w kość strzałkową. Wtedy całkiem ją puścił. Wykorzystała to i puściła

się pędem w stronę obory. Ktoś krzyknął, ktoś inny usiłował ją złapać, ale okazała się

szybsza. Zasłaniając usta przedramieniem, wpadła do środka.

- Jens! - zawołała, lecz jej krzyk zginął pośród huku ognia. Opuściła ramię i chciała

krzyknąć jeszcze raz. Gęsty, gryzący dym ją dusił. Dostała napadu kaszlu i musiała zgiąć się

wpół. Nic nie widziała. Nagle usłyszała trzask i zanim zdołała się obejrzeć, poczuła

przeszywający ból. Coś twardego uderzyło ją w tył głowy. I zapadła ciemność.

Ocknęła się i zastanowiła, gdzie jest. Próbowała sobie przypomnieć, co się stało, ale to

background image

sprawiło jej zbyt silny ból. W szarej mgle dostrzegła Torsteina. Siedział obok niej.

- Wypij to - powiedział i zamieszał coś w szklance. Nawet najdrobniejszy dźwięk

przeszywał jej głowę ostrym bólem.

Wypiła kilka małych łyczków, kiedy przystawił szklankę do jej ust. Smakowało

inaczej niż czysta woda.

- Co to jest? - wyszeptała.

- To ci dobrze zrobi - odparł doktor łagodnie.

- Zrób, co mówi. - To był głos Helene. Postanowiła usłuchać, wypiła jeszcze trochę i

zauważyła, że na dnie było to coś w rodzaju rozgotowanej, drobno zmielonej kaszki. Nie

wypiła wszystkiego, ale trudno. Oparła głowę na poduszkach i zamknęła oczy. Zanim zapadła

w sen, przypomniała sobie. Pożar! Jens! Chciała o niego spytać. Wykrzyczeć jego imię, ale

nie zdążyła, bo znów okrył ją ciemny, miękki koc.

Nie śniła; na wpół oprzytomniała, czuła, że ktoś obok jest, krząta się, szepcze, że

powinna odpoczywać i nie myśleć. Dudniło jej w głowie, piekło ramię.

Dzień i noc zlewały się w jedno. Od czasu do czasu widywała Torsteina, innym razem

przy jej łóżku siedziała Helene, ale nigdy Jens. Dlaczego nie było tu Jensa? A dzieci? Co się z

nimi działo? Dlaczego ona leży? Nieustający ból głowy, z którego powodu było jej niedobrze

i czuła się zmęczona, sprawiał, że nie mogła myśleć. Gdyby tylko uwolniła się od tego bólu,

spytałaby o bliskich. Dowiedziała się, co się z nimi stało.

Od jak dawna tak leżę? - zastanowiła się któregoś razu po przebudzeniu. W pokoju

panowała ciemność, ale śpiew ptaków na dworze świadczył, że był dzień. A więc ktoś

zasłonił okna. Więcej nie zdążyła pomyśleć, bo znowu usnęła.

Następnym razem czuła się nieco bardziej wypoczęta. Głowa nie wydawała się już tak

ciężka, mogła ją nieco unieść i spojrzeć w dół na zabandażowane ramię. Wtedy sobie

przypomniała. Pożar. Steffena, który wbiegł do obory. I Jensa, który podążył za nim.

Pamiętała, że go wołała, a potem zrobiło się ciemno. Prawda powaliła ją niczym ból nie do

zniesienia.

- Jens - szepnęła. - Jens, dlaczego to zrobiłeś? Pewnie jej głos dał się słyszeć gdzieś

dalej, poza pokojem, bo nagle zjawili się Helene i Torstein. Helene pochyliła się nad nią.

- Uspokój się, Elizabeth. Potrzebujesz odpoczynku.

Spadła ci belka na głowę i masz poparzone ramię. Torstein pośpiesz się.

- Gdzie jest Jens?

- Ciii - szepnęła Helene. Znowu ten dźwięk łyżeczki uderzającej o szkło.

- Wypij to - poprosił doktor i przysunął jej szklankę do ust. Zdrową ręką potrąciła

background image

szklankę, aż zawartość wylała się na pierzynę i spłynęła na podłogę.

- Gdzie on jest?! - krzyknęła, starając się opanować mdłości. Miała ochotę zerwać się

z łóżka, gdy nagle zobaczyła go w drzwiach.

- Jens... - szepnęła niepewnie, bojąc się, że zniknie, gdy tylko usłyszy swoje imię.

Uśmiechnął się i ruszył ku niej. Utykał, jedno ramię miał na temblaku. Ale podszedł

blisko, usiadł na brzegu posłania i pogładził ją po policzku.

- Żyjesz? - spytała i musiała go dotknąć. Tak, istniał naprawdę.

- Żyję - odparł z uśmiechem. - Dzieci także mają się dobrze. Ale ledwo udało mi się

ciebie uratować. Strasznie jesteś uparta.

- Dziękuję, nawzajem. - Uśmiechnęła się do niego blado. Nagle spoważniała. - A co ze

Steffenem?

- Nie ma go. Nie żyje. Przełknęła ślinę. Nie mogła o tym myśleć.

- Zostań przy mnie - poprosiła i poklepała miejsce obok siebie.

Obszedł łóżko i położył się obok niej. Helene i Torstein cicho się wymknęli. Wzięła

dłoń Jensa i przyłożyła ją do swoich ust.

- Czuję, jakbym dostała nowe życie w prezencie.

- Nowy start - przyznał. - Teraz możemy zacząć wszystko od nowa.

- Od nowa - powtórzyła.

background image

EPILOG

Opowiedzenie historii życia Elizabeth Andersdatter zajęło sporo czasu.

Jej prapraprawnuczka Elizabeth przechadzała się z matką po pokojach wielkiego

domu w Dalsrud.

Próbowała sobie wyobrazić, jak tu było, gdy zamieszkiwali go Kristian, Jens,

Elizabeth, Helene i wszyscy inni. Spacerowały wzdłuż brzegu, z którego Lina rzuciła się w

morze, poszły na skały - ulubione miejsce prapraprababki Elizabeth, gdzie mogła odetchnąć i

dać odpocząć myślom.

Niebieska kuchnia została nowocześnie wyposażona. Doprowadzono elektryczność i

lampa przy suficie rzucała ostre światło. Zainstalowano kuchnię elektryczną. Pomyślano też o

lodówce i kuchence mikrofalowej, ale zabudowano je i ukryto za drewnianymi drzwiami.

Matka bowiem za wszelką cenę pragnęła zachować jak najwięcej z dawnego wystroju.

Dlaczego nigdy nie spytała o powstanie tego domu? Był stary, należał do rodziny od

wielu pokoleń, ale nic więcej ponad to do tej pory jej nie interesowało.

Sypialnię na poddaszu, którą teraz zajmowała, dzieliły kiedyś Maria i Ane. Później

William i Signe. Rodzicom przypadł pokój Elizabeth i Jensa. Pozostałe przeznaczono na

pokoje gościnne. Zachowało się wiele spośród starych mebli. Zegar ścienny, który przywiózł

z Ameryki Nils Włóczęga. Krzesła i stoły. Ale niedźwiedzia skóra zniknęła dawno temu. Taki

sam los spotkał zasłony, poduszki i chodniki.

Wszystkie zastąpiono nowymi. Nadal jednak wisiały na ścianach czarno-białe zdjęcia.

Elizabeth długo im się przyglądała i rozpoznała postaci z opowieści matki. Patrzyły na nią

poważne i skupione. Obora, którą odbudowano po pożarze, została rozebrana wiele lat temu i

zastąpiona nowym, nowoczesnym budynkiem. Komórki też nie było, a dom dla służby

podupadł i dawno już powinien zostać wyremontowany. Przypomniała sobie, że ojciec

wspomniał o tym kiedyś. „W tym roku musimy coś zrobić z tą starą służbówką -powiedział. -

Nie ma mowy o niczym innym". Elizabeth nie przejęła się tym wtedy ani trochę. Dopiero

teraz to zrozumiała. To dom Helene i Larsa. Naturalnie, że trzeba go odnowić. Przystanęła

przy ogrodzeniu cmentarza i spojrzała na matkę.

- Pomyśleć tylko, że William i Kathinka mogliby się pobrać. On, syn możnego

gospodarza, i ona, córka służącej.

Matka się uśmiechnęła.

- Wszystkim się powiodło. Dzieci dorosły i dobrze sobie radzą. A Elizabeth

Andersdatter i Jens razem się zestarzeli. O, patrz, tu jest nagrobek.

background image

Elizabeth wolno podeszła bliżej i położyła na grobie kwiaty, które trzymała w ręku.

Zwykłe polne kwiaty, bo uznała, że właśnie takie podobałyby się jej prapraprababce

Elizabeth. Ostrożnie pogładziła dłonią czarną kamienną płytę. Wyryto na niej trzy imiona:

Kristian, Elizabeth i Jens. Jej prapraprababka spoczęła między swymi dwoma mężczyznami,

tak jak o to prosiła. Elizabeth zauważyła, że pod nazwiskami i datami wygrawerowano

jeszcze kilka słów. Przeczytała:

Amor vincit omnia.

Miłość wszystko zwycięży.

background image

Podziękowania autorki

Pisanie tej serii było długim procesem. To nie tylko lata pracy przy komputerze, ale

również wielki wysiłek umysłowy. Bez wsparcia i pomocy licznego grona ludzi historia o

Elizabeth nigdy by nie powstała.

Przede wszystkim ogromne podziękowania należą się mojej rodzinie. Mój mąż

Bjornar cały czas stał u mego boku, pocieszał mnie, wspierał i podtrzymywał na duchu.

Najbliżsi, zwłaszcza on, trwali przy mnie zarówno w chwilach radości, jak i zwątpienia i

frustracji.

Dziękuję mojemu synowi Espenowi i dzieciom moich przyjaciółek, które stały się

wzorem dla niektórych dziecięcych postaci serii. Skradłam im wiele zabawnych wypowiedzi.

Również w Bibliotece w Fauske spotykałam się z wielką serdecznością za każdym

razem, gdy się pojawiałam i prosiłam o pomoc.

Z LHL (Landsforeningen for Hjerte og Lungesyke -Krajowy Związek Chorych na

Serce i Płuca) otrzymałam dużą paczkę świątecznych numerów jednego z czasopism.

Znalazłam w nich mnóstwo ciekawych materiałów na temat obchodów świąt Bożego

Narodzenia w dawnych czasach.

Moja przyjaciółka Karen-Louise z Fredrikshavn poświęciła swój czas na

przetłumaczenie wszystkich duńskich dialogów. Bardzo jej dziękuję!

Dziękuję też Ingarowi Arntsenowi, specjaliście od akupunktury, który miesiącami

wbijał mi dziesiątki igieł, dzięki którym mogę pisać przez wiele godzin bez przerwy, nie

cierpiąc z bólu.

Dziękuję wszystkim osobom zaangażowanym w wydanie i sprzedaż serii. Nikt nie

został wymieniony, ale o nikim nie zapomniałam.

I wreszcie: serdeczne, stokrotne podziękowania dla moich wiernych czytelników. Za

telefony, wiadomości tekstowe, kartki, listy, e-maile i inne formy korespondencji. Jesteście

nadzwyczajni!

Trine Angelsen


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Angelsen Trine Córka morza 30 Na dobre i złe dni
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 30 Na dobre i złe dni
Angelsen Trine Córka morza Rozbitek
Angelsen Trine Córka morza Sztorm
Angelsen Trine Córka morza Niebezpieczne uczucia
Angelsen Trine Córka morza W płomieniach
Angelsen Trine Córka morza Zdradzona tajemnica
Angelsen Trine Córka morza Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza Wróg nieznany
Angelsen Trine Córka morza Żona dwóch mężów
Angelsen Trine Córka morza Niepokój serca
Angelsen Trine Córka morza Rywalki
Angelsen Trine Córka morza Czas ciemności
Angelsen Trine Córka morza Pod polarną zorzą
Angelsen Trine Córka morza Podejrzenia
Angelsen Trine Córka morza 12 Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza 01 Sztorm
Angelsen Trine Córka morza 05 Niepokój serca

więcej podobnych podstron