TRINE ANGELSEN
ŻONA DWÓCH MĘŻÓW
Rozdział 1
W kuchni zaległa kompletna cisza. W końcu Lina wrzasnęła:
- Czy to prawda? Jutro przyjedzie tutaj Andreas? – zerwała się z krzesełka tak
gwałtownie, że z hukiem runęło na podłogę.
- Andreas przyjeżdża! Andreas przyjeżdża! – wyśpiewywała, a potem odtańczyła na
kuchennej podłodze najprawdziwszą polkę. – Och, Elizabeth, jakaś ty dobra! Z radości czuję
mrowienie pod skórą.
- Skąd przyszedł ci do głowy pomysł, żeby zrobić cos takiego? – śmiała się Maria do
siostry.
Pozostali domownicy też przyglądali się Elizabeth zaskoczeni, że posunęła się do tego,
by napisać list do narzeczonego Liny w Kabelvaag i zaprosić go na święta do Dalsrud.
Gospodyni wzruszyła ramionami.
- A dlaczego nie? Przecież Andreas wkrótce i tak się tutaj sprowadzi. Pomyślałam
sobie, że powinniście mieszkać we dworze aż do ślubu, to będziecie mieli czas na
wykończenie swojego nowego domu i przygotowanie wszystkiego. Możecie sobie tam
chodzić, Andreas będzie miał czas na zrobienie jakichś mebli i w ogóle.
Lina opadła na krzesło.
- W głowie mi się od tego kręci – śmiała się.
- Uważam, że powinniśmy to uczcić kawą i ciastem – oznajmiła Ane.
- No właśnie, tak trzeba zrobić – przytaknęła Elizabeth. – Maria, zajmij się kawą, a ja
przyniosę ciasto.
Siedzieli przy stole i gadali jedno przez drugie, dopiero krojąc ciasto, Elizabeth
zauważyła, że Kristiana z nimi nie ma.
- A gdzie gospodarz? – spytała Larsa.
- Nie wiem, wspomniał coś o sprawie do załatwienia, a potem już go nie widziałem.
Poczuła, że robi jej się gorąco. Powinien był mieć tyle przyzwoitości, żeby razem ze
wszystkimi usiąść do stołu, cieszyć się z Liną. Prychnęła gniewnie, układając ciasto na
tacy. Jeśli dobrze zna swojego męża, to może się domyślać, że jest zirytowany, bo nie
poradziła się go, wysyłając list z zaproszeniem dla Andreasa. Ale skoro Kristian chce się
zachowywać jak uparty dzieciak, to proszę bardzo!
Zmusiła się do szerokiego uśmiechu, potem wyszła ze śpiżarni i dołączyła do reszty
domowników.
- Oto ciasto, zapraszam – powiedziała, stawiając tacę na stole.
- A gdzie tata- Kristian? – spytała Ane zaniepokojona. – Może po niego pójdę?
- Nie, siedź spokojnie. Pewnie miał jakieś pilne zajęcie. Jak skończy, to przyjdzie.
Maria, co z tą kawą?
Helene usiadła obok Larsa, a Elizabeth spostrzegła, że ujęli się pod stołem za ręce.
Przepełniło ją radosne uczucie. Lina zasługuje na jak największe szczęście, ale po tych
bolesnych doświadczeniach, jakie były niedawno udziałem Helene, to naprawdę wspaniale, że
i ona spotkała nareszcie mężczyznę, którego będzie mogła pokochać i który odwzajemni jej
miłość.
- Jeżeli on ma spać ze mną w izbie czeladnej, to pewnie powinienem tam posprzątać –
powiedział Lars, częstując się kolejnym kawałkiem ciasta.
- Nie – odparła Elizabeth. – Lina przygotuje dla niego pokój gościnny na górze.
Andreas jest naszym gościem.
Służąca wytrzeszczyła oczy.
- Andreas będzie mieszkał w tym pięknym pokoju, który należał do matki Kristiana?
Elizabeth, to szaleństwo! Pomyślała, co twój mąż na to powie?
- Myślisz, że w ogóle coś powie? – Czyż nie ma w Dalsrud zwyczaju, że goście nocują
właśnie tam?
Lina odłamała kawałek ciasta.
- No, ale mimo wszystko…
- Tak będzie tym razem. Wtrąciła się Maria:
- A czy ktoś pomyślał o prezencie gwiazdkowym dla niego? Bo z tego, co
zrozumiałam, spędzi z nami także Wigilię.
Lina podskoczyła.
- O Boże, nie przyszło mi to do głowy. Ale będzie wspaniale! Tylko nie szykujcie
niczego specjalnego. Nie trzeba zachodu. A może byśmy spędzili święta w naszym, nowym
domu?
- Słyszeliście, jakie głupstwa wygaduje ta dziewczyna? – skrzywiła się Elizabeth. –
Czy nie mówi się o Dalsrud, że ludzie tutaj są bardzo gościnni? dlaczego nagle mielibyśmy to
zmieniać?
Lina zaczerwieniła się, obracała na spodeczku filiżankę z kawą.
- Ja bym tylko nie chciała przysporzyć ci kłopotów, Elizabeth. Już u tak bardzo dużo
zrobiłaś.
Elizabeth poklepała ją po dłoni.
- Głuptas z ciebie, Andreas i ty spędzicie święta z nami wszystkimi. A prezenty też się
znajda. Mamy dopiero piętnasty grudnia, tak czy inaczej zdążymy.
Rozmowa przy stole tłoczyła się dalej. Elizabeth myślała o tacy, która przed kilkoma
dniami schowała. Lina i Andreas dostaną tę tace, kiedy będą się wyprowadzać do siebie.
„Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” – wypisano na niej złoconymi literami. Ona
sama bardzo ją lubiła, zauważyła jednak, że Lina też. Ucieszy się, kiedy ją dostanie,
pomyślała. Elizabeth zebrała także sporo innych domowych sprzętów i włożyła je do dużej
skrzyni. Ane i Maria wyhaftowały dla Lny dwa obrusy.
- Mamo, dlaczego ty tak siedzisz i parzysz przed siebie uśmiechnięta? – spytała Ane.
Elizabeth otrząsnęła się.
- A bo pomyślała, że dzisiaj ty pójdziesz z Marią do obory, Ane skrzywiła się.
- A ty?
- ja pomogę Linie przygotować pokój dla Andreasa.
- To niesprawiedliwe – burknęła Ane, ale więcej nie protestowała. Bo w gruncie
rzeczy lubiła pracę w oborze, przy ukochanych zwierzętach.
- No, to chyba nieprzyzwoite, inaczej nie można powiedzieć – oznajmiła Lina.
Elizabeth poprawiła jeszcze narzutę na łóżku.
- Co jest nieprzyzwoite? – spytała.
- Że Andreas będzie tu spał z jedwabnymi tapetami i grubym dywanem na podłodze!
Elizabeth wyprostowała się i spytała ze śmiechem:
- Uważasz, że mu to zaszkodzi?
- Nie, nie to chciałam powiedzieć – uśmiechnęła się Lina. – Ja się z tego strasznie
cieszę, Elizabeth. No bo powiesz, on, który mieszka w rybackiej chacie! I nie zna innego
życia!
Elizabeth usiadła na krawędzi łóżka, ostrożnie, żeby nie pognieść narzuty.
- Bardzo mało mi powiedziałaś o Andreasie. Jedyne, co wiemy, to jak się nazywa i że
mieszka w Kabelvaag. No i dawno temu widzieliśmy jeszcze kawałek fotografii.
Lina poruszyła się.
- I niewiele więcej jest do opowiadania. Andreas jest miły i dobry… ma niebieskie
oczy i jasne włosy – dziewczyna przygryzła dolną wargę, jakby nie wiedziała, co mówić. – A
jutro przyjedzie, to na pewno sam opowie więcej. Mnie się zdaje, że nie byłoby w porządku
tak gadać o kimś, kogo tu nie ma; to jakby plotkować za plecami,
- Plotkować o czym?
- Ech, o jego życiu.
Elizabeth wstała i pogłaskała służącą po policzku.
Ale jedno jest pewne; dostanie najmilszą na świecie żonę.
Lina zarumieniła się z radości.
- Dziękuję, Elizabeth. Jak pięknie to powiedziałaś!
Kiedy wróciły na dół, gospodarza nie zastały. Elizabeth zajrzała pospiesznie do obu
izb i kantoru, ale stwierdziła, że Kristiana jak nie było, tak nie ma. Trzeba go znaleźć, zanim
ludzie zaczną zadawać pytania! Samodziałowa kurtka, czapka i rękawice męża też zniknęły,
zauważyła, władając okrycie. Z kuchni docierały rozmowy i śmiech. Dziewczyny cieszą się z
powodu jutrzejszej wizyty, pomyślała. Choć najbardziej podniecona jest Lina, to wszyscy
chętnie spotkają kogoś nowego. Zwłaszcza Andreasa, o którym tyle słyszeli.
Położyła rękę na brzuchu. Wyraźnie wyczuwała już maleńkie wzniesienie. Ale
pozostało jeszcze pół roku do czasu, kiedy maleństwo ujrzy dzienne światło. Sześć długich
miesięcy czekania. Uśmiechnęła się i zawzięła chusteczkę pod brodą. czas szybko przeleci. I
zresztą, co to jest sześć miesięcy wobec długich lat nadziei i tęsknoty za jeszcze jednym
dzieckiem.
Na dworze zaczynało zmierzchać. Mimo to Elizabeth nie wzięła latarki. Przecież zna
w tym obejściu każdy zakątek, a światło niepotrzebnie zwracałoby uwagę. Nie chciała
żadnych nieprzyjemnych pytań ze strony służby, dlatego wolała iść w ciemnościach.
Stanęła przy ścianie śpichlerza i nasłuchiwała. Panowała jednak kompletna cisza. Taka
gęsta, wyjątkowa cisza, jaka bywa tylko zimną, kiedy spanie dużo śniegu.
Wzrok gospodyni zatrzymał się przy szopie na łodzie. Zdecydowanym gestem ujęła
spódnicę tak, aby skraj się nie zamoczył w śniegu, i ruszyła ścieżką w dół.
Kristian siedział na stołku i reperował sieci. Obok, na beczce, stała latarka, rzucając
delikatne żółte światło na ręce i kolana mężczyzny.
- A, tutaj siedzisz? – Elizabeth weszła, zamykając za sobą drzwi na haczyk.
- Na to wygląda – odparł, nie podnosząc wzroku.
- Czy ty się nie wstydzisz? – spytała. Nie to sobie zaplanowała. Miała być miła,
wychodzić mu naprzeciw, ale złość przeważyła i Elizabeth nie panowała nad słowami.
- Dlaczego miałbym się wstydzić. –s pytał. Odciął zawiązaną nić, wyjął kolejną.
Pracował szybko, tak jak Elizabeth, kiedy tka lub robi na drutach.
Z rozmysłem udawał, że nie rozumie, Elizabeth była tego pewna. Nie wątpiła, że chce
ją rozdrażnić.
- Dlaczego sobie poszedłeś, nic nikomu nie mówiąc?
- Mam robotę, która nie może czekać. Elizabeth nie mogła się z tym pogodzić.
- Wszyscy uważają, że zachowałeś się co najmniej dziwnie, Kristian. Pytali, dlaczego
tak wybiegłeś, jakbyś nie mógł ścierpieć, ze ma do nas przyjechać ten narzeczony Liny.
To akurat nie była prawda, miała jednak nadzieję, że w ten sposób zmusi do jakiejś
reakcji.
Zauważyła, że na moment zesztywniał. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia i mało
brakowało, a byłaby się wycofała, ale zacisnęła wargi, nie powiedziała nic więcej.
- I co ty im powiedziałaś?
- A co miałam powiedzieć. Żeby ciebie pytali.
Kristian pracował nadal. Elizabeth widziała, że zbliża się do końca, ale zwleka z tym. I
chyba nie wiedział, co zrobi, jeśli ona wciąż będzie nad nim stała.
- Ale jeśli ty mi odpowiesz, to mogłabym przekazać wiadomość dalej – rzekła,
krzyżując ręce na piersi.
- Tylko że ja wcale nie uważam, żebym był komukolwiek winien jakieś wyjaśnienia.
- No pewnie. W takim razie siedź tu sobie naburmuszony jak jakiś rozpieszczony
dzieciak – powiedziała i ruszyła ku drzwiom. Haczyk się zaciął i musiała się z nim przez
chwilę mocować.
- Nie powinnaś była robić czegoś takiego bez naradzenia się ze mną – burknął
Kristian.
Coś w jego głosie sprawiło, że się odwróciła. Robił wrażenie naprawdę zmartwionego.
Wpatrywała się w męża poprzez mrok. Było bardzo cicho. Słyszała tylko chlupot fal,
rozbijających się na oblodzonych kamieniach.
- A to dlaczego?
Zwlekał z odpowiedzią. Tak długo, że nagle ogarnął ją niepokój.
- Czasem lepiej się tak nie spieszyć. To się może opłacić – rzekł w końcu.
- Czy robiłoby jakąś różnicę, gdybym najpierw ci powiedziała, jaki mam zamiar?
- Nie wiem.
Nareszcie udało jej się otworzyć haczyk.
- Niedługo kolacja.
Potem wyszła, nie mówiąc nic więcej. Kristian długo siedział i patrzył w ślad za nią.
Wreszcie pochylił głowę i ciężko westchnął. W chwilę później wstał i poszedł za żoną.
W czasie posiłku zachowywał się normalnie, żartował z Ane, rozmawiał z Larsem o
łowieniu ryb. I tylko Elizabeth wiedziała, że nie wszystko jest jak powinno. Dostrzegała to w
jego wzroku. Pociemniałym, zwróconym do wewnątrz, jakby Kristian pogrążony był w
głębokich myślach.
Tego wieczora długo znajdowała sobie jakieś zajęcia w kuchni w końcu została sama,
bo wszyscy poszli już spać. Dla pewności wstąpiła jeszcze do izby tkackiej i popracowała
trochę. Wreszcie uznała, że teraz to Kristian już na pewno śpi. Wyjęła z koszyka kłębek
włóczki u ściskała go mocno, potem odłożyła na miejsce i podeszła do okna. U dołu szyby
utworzyła się cieniutka warstwa lodu. Elizabeth poczuła, że marznie. Trudno, trzeba iść do
łóżka.
Jutro mamy gościa, myślała. Muszę być wypoczęta, nie mogę chodzić z workami pod
oczyma. To zwyczajnie nie wypada.
Po ciemku zdjęła z siebie ubranie i niemal bezszelestnie położyła się na swojej
połowie łóżka. Oddychała ostrożnie, przez nos, żeby nie obudzić Kristiana. Akurat teraz nie
miała ochoty na rozmowę. Nie chciała się więcej kłócić o to, dlaczego nie przyszła do niego
po poradę, zanim napisała ten list. I tak zniszczył. Przynajmniej częściowo, radość z
niespodzianki, jaką przygotowała dla Liny, i to ją złościło.
- Dlaczego kładziesz się tak późno? Elizabeth drgnęła. Była przekonana, że mąż śpi.
- Ja… - bąknęła. Musiała odchrząknąć. – Ja miałam robotę, która nie mogła czekać –
powiedziała i zdała sobie sprawę, że posługuje się tą samą wymówką, co on.
- Takie to było ważne, że nie mogło poczekać do jutra? – przysunął się bliżej.
- Nie. a zresztą jakie to ma znaczenie?
Objął ją mocno w pasie, drugą rękę położył na brzuchu. Z czułością, jakby on
ochraniał.
- Przepraszam, Elizabeth.
Nie wiedziała, co powiedzieć, więc milczała. Kristian mówił dalej:
- Nadal jesteś na mnie zła? Odwróciła się do niego.
- Nie, Kristian. Nie jestem na ciebie zła – zmoknęła go lekko w policzek. Poczuła
ukłucie twardego zarostu. – Jutro musisz się ogolić – rzekła.
- Czy ty zawsze będziesz moja, Elizabeth?
- Oczywiście, że będę.
- Niezależnie od tego, co się stanie?
- Co ty za głupstwa wygadujesz? – roześmiała się dobrodusznie, przysuwając się do
niego.
- Naprawdę chcę to wiedzieć! Mówię poważnie.
- Ja też mówię poważnie: Gadasz głupstwa.
- Ja i to maleństwo zawsze będziemy przy tobie.
I Maria, i Ane też. I wszyscy inni. – Zachichotała, słysząc jak dziecinne brzmią te jej
wyznania. W taki sposób mówiła do dziewczynek, kiedy jeszcze były małe.
Ale nagle zdała sobie sprawę, że on nadal jest poważny, po chwili westchnął i objął ją
mocno.
- Moja Elizabeth – szeptał, nagryzając jej ucho.
Odchyliła głowę i przyjmowała pocałunki, którymi obsypywał jej szyję i ramiona, w
końcu wargi pochwyciły brodawkę piersi. Elizabeth przeniknął słodki dreszcz, jęknęła
cichutko. Równocześnie poczuła jego rękę na brzuchu, potem na biodrze i na udach. Była
gotowa, zanim poczuła w sobie jego palce. Zadrżała, kiedy dotarł do punktu, z którego
płynęła największa rozkosz. Wpiła dłonie we włosy męża, tuliła się do jego ciała i rozsuwała
uda.
- Chodź – szepnęła spazmatycznie, unosząc w górę biodra.
- Z drugiej strony – nakazał, przewracając ją na brzuch. – Na kolana! Oszołomiona i
lekko zawstydzona, zrobiła, co chciał. Poczuła, że w nią wchodzi.
Najpierw bardzo wolno, ostrożnie, ale potem zaczął przyspieszać i wkrótce ogarnęło ją
wrażenie, że oboje opadają w dół, w mroczną otchłań.
Kiedy w jakiś czas potem leżeli mocno do siebie przytuleni, szczęśliwi, rozgrzani i
spoceni, szepnęła mu do ucha:
- Zawsze będę twoja, Kristian. Zawsze!
Rozdział 2
Jeszcze na schodach Elizabeth słyszała, że Lina śpiewa. Zatrzymała się i słuchała.
Piosenka opowiadała nieszczęśliwej miłości – dziewczyna, po długiej i ciężkiej chorobie,
umiera w ramionach ukochanego.
- Opuściłaś mniee, odeszłaś do Pana, ale kiedyś spotkamy siee, moja ukochana –
wyśpiewywała Lina przejmującym głosem. Elizabeth ze śmiechu łzy spływały po policzkach.
Nigdy jeszcze nie słyszała, żeby ktoś aż tak fałszował. Ale też nigdy przedtem nie słyszałam,
jak Lina śpiewa, pomyślała. I, jak się okazuje, dzięki Bogu, że nie słyszałam.
- Widzę, że humor to ci naprawdę dzisiaj dopisuje – powiedziała z uśmiechem,
wchodząc do kuchni.
- O tak! Jestem taka szczęśliwa, że Andreas przyjedzie dziś wieczorem i że niedługo
Boże Narodzenie! Pomyśl, dzisiaj mamy szesnastego grudnia! To już naprawdę niedługo.
Tyle jakoś wytrzymamy.
- Ale ja nie wytrzymam, jeśli nadal będziesz tak okropnie śpiewać – westchnęła Ane
teatralnie, przewracając oczami.
Elizabeth tłumiła śmiech. Wiedziała, że powinna skarcić córkę, ale służąca ją
uprzedziła.
- Bezczelny bachor! – prychnęła Lina, wymachując chochlą. Ale odpowiedziała jej
salwa śmiechu, więc sama też musiała się roześmiać.
Elizabeth i Helene zaczęły nakrywać do stołu. Przyszedł Lars, a wkrótce po nim
Kristian. wszyscy usidli, odmówili krótką modlitwę i zaczęli jeść poranną kaszę.
- Jesteś dzisiaj zmęczony? – spytała Helene, przyglądając się Kristianowi.
- Nie… Chociaż tak, trochę – odparł z przelotnym uśmiechem i znowu pochylił się
nad talerzem.
Elizabeth stwierdziła, że mąż istotnie wygląda na zmęczonego, i to chyba nie tylko z
powody ich wczorajszych pieszczot, które przeciągnęły się do późna w noc. Widziała, że coś
go gnębi, ale przy wszystkich pytać nie mogła. Jeśli to coś ważnego, z pewnością sam jej
opowie we właściwym czasie.
- Jak ty będziesz w oborze, Lina to ja ci w pralni nagrzeję wody do kąpieli. I pomogę
ci umyć włosy, jakbyś chciała.
- Mogłabym? Tak w środku tygodnia?
- A nie spodziewasz się czasem wizyty narzeczonego? Lina zarumieniła się i spuściła
wzrok.
- I przez resztę dnia będziesz pracować w domu, żeby ci włosy znowu nie przesiąkły
zapachem obory.
- Och, dziękuję!
- Dobrze, dobrze, nie spiesz się z podziękowaniami. Mam długą listę rzeczy, które
powinny zostać zrobione. Nie będziesz się nudzić, mogę cię zapewnić.
Lina roześmiała się po prostu bez słowa i zjadła kaszę w rekordowym tempie.
Śnieg skrzypiał pod podeszwami, kiedy wracała znad rzeki. Skraj sukni ociekał wodą i
uderzał rytmicznie po nogach. Nosidła uwierały w kark. Ucieszyła się, widząc, że Kristian
idzie jej na spotkanie.
- Pomogę ci z tą wodą. Nie możesz się tak przemęczać, moja kochana.
Zdyszana, nie była w stanie mu odpowiedzieć, skinęła tylko głową i poszła przed nim
do pralni. Tam przysiadła na ławeczce pod ścianą, żeby chwilę odpocząć, masowała
zdrętwiały kark i ramiona. Po chwili przyszedł Kristian i przelał wodę z wiader do kociołka.
- Posiedź tu sobie i odpocznij, ja nanoszę ile trzeba – oznajmił i pospiesznie wyszedł,
zamykając starannie drzwi.
Bardzo dobrze, pomyślała Elizabeth. Nie wolno wypuszczać drogocennego ciepła.
Kristian, kiedy skończył, miał wilgotne od potu włosy i musiał rozpiąć koszulę pod szyją.
- No to chyba ci tej wody starczy – powiedział, dostałabym skrzywienia kręgosłupa i
ręce wydłużyłyby mi się do ziemi – cmoknęła go lekko w usta i objęła czule w pasie. – Taki
byłeś milczący dzisiaj przy stole – powiedziała, patrząc mu w oczy.
Kristian zwilżył wargi i przytulił żonę.
- Tak, ja… jest coś, o czym powinienem był powiedzieć ci już dawno temu, ale…
- Naprawdę? Mówisz jakoś tak poważnie.
- Bo widzisz, złożyło się tak, że…
W tym momencie drzwi się otworzyły i roześmiana Lina zajrzała do środka.
- Już skończyłam w oborze. Oj, czy ja nie przeszkadzam? Zaraz uciekam, nie chciałam
tak wpadać, bez pukania.
- Chodź, chodź, Lina, ja tylko pomagałem Elizabeth przy noszeniu wody. – Rzucił
żonie przeciągłe spojrzenie, zanim wyszedł. Drzwi zamknęły się z hałasem.
Lina wyglądała na zawstydzoną, ale Elizabeth udawała, że tego nie widzi.
- Przyniosłam ci pachnące mydło – powiedziała łagodnie. – Wejdź do balii, to pomogę
ci z włosami.
Służąca pospiesznie zrzuciła ubranie, ułożyła je staranie na ławie i zanurzyła się w
kąpieli.
- O rany boskie, jaka gorąca woda! – jęknęła. – To zwyczajna rozrzutność! – jęczała,
śmiejąc się zadowolona.
Elizabeth polała wodą jej rudoblond włosy i zaczęła je delikatnymi ruchami namydlać.
- Czas najwyższy, żebyś zaczęła więcej jeść – powiedziała. – Kręgosłup sterczy ci pod
skórą.
Lina roześmiała się w odpowiedzi.
- Jem i jem bez końca, ale grubsza się nie robię. Moja mama też jest taka chuda,
myślę, że to u nas rodzinne. – Wzięła myjkę i zaczęła nacierać ręce i kark. – Myślisz, że będę
miała z tego powodu kłopoty przy porodzie?
- Nie, dlaczego? Tusza nie ma z tym nic wspólnego. A chciałabyś mieć dzieci?
- O tak, całą gromadkę. A przynajmniej czworo. Po dwoje każdej płci. Ale tak
naprawdę to jest mi wszystko jedno, co się urodzi. Każde dziecko jest darem od Boga; byleby
tylko były zdrowe, to sowa nie pisnę. Czy ty masz jakieś drugie imię, Elizabeth? Bo ja
strasznie bym chciała dać jednemu z moich dzieci imię po tobie.
- Nie mam, niestety. I bardzo dobrze, bo jak by mi nadali tak jak to jest w zwyczaju,
po babce, to bym była Kentura. Na szczęście mamie się to nie podobało.
Dziewczyna zachichotała.
- Trudno się dziwić. Może pierwsze dziecko powinniśmy ochrzcić po Andreasie. Co
byś powiedziała na dziewczynkę o imieniu Andrea? Czy to nie za bardzo podobne do imienia
ojca?
- Przechyl głowę w tył. Będę spłukiwać mydło nie zamykały. Elizabeth szumiało w
głowie, kiedy upomniała się surowo:
- Tylko nie wychodź na dwór z mokrymi włosami. Powiem Larsowi, żeby wyniósł
brudną wodę.
Tego dnia Lina miała więcej niż dość prac domowych. Elizabeth przyniosła ze strychu
wieki stos suchej bielizny i złożyła jej w objęcia.
- Przejrzyj wszystkie koszule Kristiana, zanim zaczniesz prasować – powiedziała. –
Sprawdź, czy kołnierzyki i mankiety są białe jak trzeba i nie poprzecierane. Gdyby tak, to
trzeba je przeszyć na drugą stronę, przynajmniej w tych wyjściowych. I w ogóle obejrzyj, czy
czegoś nie trzeba pocerować. Lina roześmiała się.
- Nie musisz mi tak dokładnie tłumaczyć, nie robię tego pierwszy raz. – Przyniosła
stojące na piecu żelazko i sprawdziła wilgotnym palcem czy jest dostatecznie gorące.
Elizabeth obserwowała dziewczynę, patrzyła jak na próbę przesuwa żelazko po
specjalnej szmatce, zanim przyłoży je do koszuli. Bystre ma służące, pomyślała. Złego słowa
powiedzieć nie można.
- Mam wielką ochotę na nowy piec kuchenny – westchnęła. – Słyszałaś, Lina o tych
nowych wynalazkach? Piec jest czarny, z żelaza, na płycie ma fajerki, ogień pali się w środku,
w zamknięciu. Słyszałam, że mniej brudzi i daje więcej ciepła. A jedzenie na nim gotuje się w
mig. Muszę porozmawiać z Kristianem, powiem mu, że na wiosnę powinniśmy sobie taki
sobie kupić. Uznała, że decyzja jest rozsądna i zadowolona pokiwała głową.
Wyjrzała przez okno i zobaczyła Marię, biegnącą do małego domku. Dziewczynka
otulała się szczelnie chustką. Czy coś mi się przywidziało, czy też siostra robi ostatnio
wrażenie przygnębionej? Może martwi ją to, że Olav żeni się z Elen? Będę musiała przy
okazji, porozmawiać z nią, pomyślała.
- Ale piękna muzyka – westchnęła Lina.
- Gdzie? – Elizabeth skupiła się i zaczęła słuchać. muzyka dobiegała z salonu.
Podkradła się na palcach do drzwi, uchyliła je leciutko i przystanęła na zewnątrz.
Ane siedziała. Szczuplutka i wyprostowana, przy fortepianie, a palce zwinnie biegały
po klawiaturze. Kristian stał za nią, odwrócony plecami do drzwi, żadne nie zauważyło, że
mają słuchacza.
Muzyka sprawiała, że Elizabeth zaczęła sobie wyobrażać rozgrzane w słońcu
kamienie, delikatny letni wietrzyk, spokojny, gładki niczym lustro fiord i kwitnącą różową
wierzbówkę.
- Dobrze zagrałam? – spytała Ane, zwracając się do Kristiana. Elizabeth ocknęła się i
zaczęła klaskać.
- To najpiękniejszy kawałek jaki kiedykolwiek słyszałam. Jak ty się tego nauczyłaś?
- Od Kristiana. Ćwiczyłam przeważnie, jak nikogo nie było w domu. A wiesz, jak się
ten utwór nazywa? Dla Elizy. To prawie tak, jakby się nazywał Dla Ane- Elise, no nie? – Ane
śmiała się szczerze. Napisał go jeden pan o nazwisku Ludwig Beethoven. I wyobraź sobie, że
miał tylko trzynaście lat, kiedy napisał pierwszą… Jak to się nazywało? – mała spojrzała na
Kristiana.
- Sonata. Pierwszą sonatę.
- Sonata? Dla mnie brzmi jak nazwa jakiejś choroby – roześmiała się Elizabeth.
- Choroby, no wiesz co! Tak ci się wydaje, bo się na tym nie znasz – prychnęła Ane i
wzięła znowu parę tonów.
- To co będziemy ćwiczyć teraz?
- Zagraj jeszcze raz to samo. Nigdy nie zaszkodzi zrobić coś jeszcze lepiej. Elizabeth
wycofała się cicho. O tak, to piękna muzyka, nie ulega wątpliwości, a córka
jest z pewnością zdolna. Czasem tylko martwiła się, że Ane tak mało interesują
robótki ręczne i prowadzenie domu. Nie lubi robić na drutach, ubojów i absolutnym
ekspertem jeśli chodzi o unikanie prania. Elizabeth westchnęła. Co wyrośnie z tej
dziewczyny? Nie żeby nie umiała tych wszystkich rzeczy, ale najtrudniej nakłonić ją, żeby
zaczęła. Potem już idzie dobrze, trzeba tylko pokonać początkową niechęć. Ale przecież nie
można żyć z gry na fortepianie, wielu tak mówi.
Maria wróciła, trzęsąc się z zimna i trzasnęła drzwi.
- Rany boskie, ale ziąb – otrząsała się, wieszając chustkę na haku.
- Muszę z tobą porozmawiać – powiedziała Elizabeth, ale zaraz tego pożałowała.
Może to nie jest właściwy moment? Było jednak za późno.
- Tak? – Maria spoglądała na siostrę pytająco.
- Chodź. – Elizabeth usiadła na schodach i wskazała siostrze miejsce obok siebie. –
Nie bardzo wiem, jak zacząć, Maryjko… Chodzi o to, że Olav się żeni z Elen… Czy ciebie to
martwi?
Maria wyskubała jakąś nitkę ze swetra. Potem drugą. Próbowała je związać tak, żeby
oczka nie poleciały, ale nie bardzo jej się to udawało.
- Tak, trochę.
- Tylko trochę? Żeby to o mnie chodziło, to bym się zalewała łzami z rozpaczy. Maria
roześmiała się niemal bezgłośnie.
- Niełatwo mi będzie patrzeć, jak on się żeni z inną, ale przecież nie mogę decydować,
w kim kto ma się zakochać. A skoro on już wybrał inną, nie mnie, to ja się cieszę, że padło na
Elen.
Elizabeth musiała przyjrzeć się jej uważniej.
- Naprawdę tak myślisz?
- Tak. Bo ja lubię go tak bardzo, że życzę mu wszystkiego najlepszego. A myślę, że z
Elen będzie szczęśliwy.
- To bardzo wielkoduszne z twojej strony – stwierdziła Elizabeth, czując dławienie w
gardle. Mrugała pospiesznie, żeby powstrzymać łzy. – Gdybym ja była taka, nie musiałabym
się tak bardzo zmagać ze światem, to pewne.
- No nie myśl sobie, ja te też miewałam brzydkie myśli, zanim doszłam do tego
ostatniego przekonania – wyznała Maria szczerze. Potem wstała. – I nie martw się o mnie,
Elizabeth. Dam sobie radę.
Elizabeth kiwnęła głową i nie zatrzymywała siostry. Owszem, Maria da sobie radę.
Ale trzeba czasu, żeby przejść przez taki ból. Wiedziała o tym z doświadczenia.
Zimowy zmierzch powoli zapadał nad dworem, zbliżała się pora kolacji, Maria, Ane i
Helene zaczynały nakrywać do stołu, kiedy do kuchni wpadła Lina z takim impetem, że bryły
śniegu spod jej drewniaków rozleciały się po podłodze niczym białe myszy. Pościągała przy
okazji szmaciane chodniki, Helene musiała je poprawiać, Lina jednak niczego nawet nie
zauważyła.
- Myślę, że teraz to już naprawdę jadą – wykrztusiła zdyszana. – Co tam, jestem tego
pewna. To znaczy, widziałam łódź. Wybiegła za drzwi, ale zaraz wróciła. – No, nie stójcie tak
wszyscy. Musicie też iść i… - Nie kończąc zdania, pobiegła.
- To chyba ja powinnam iść na brzeg i witać gościa – rzekła Elizabeth ze śmiechem. –
Ale wy zaczekajcie w domu. Moim zdanie, jest za zimno.
Pokręciła się w sieni, zaczęła wkładać ciepłe okrycie. Kristian wyszedł z kantorka i
obserwował żonę – niechętnie, jakby miał ochotę wrócić tam, skąd przyszedł, pomyślała
Elizabeth. Twarz miał białą, wyglądał jak chory. A może coś wypił – zastanawiała się.
- Chodź – powiedziała, podając mu rękę. – Pójdziemy razem powitać naszego gościa.
Dla Liny tak wiele to znaczy.
Skinął głową, włożył okrycie i wyszedł za żoną. Każde miało swoją latarkę, trzymali
je wysoko, żeby lepiej oświetlić drogę. Na wzniesieniu Elizabeth przystanęła.
- Pozwól, żeby Lina jako pierwsza przywitała Andreasa – powiedziała. – Obyczaj każe
co prawda, żeby pierwszymi byli gospodarze, ale nic się nie stanie, jak zrobimy trochę
inaczej.
Poczuła, że mąż zaciska rękę na jej ramieniu i popatrzyła na niego z usmieche,.
Powiedział coś, czego nie dosłyszała, jej uwagę przykuły głosy z nadbrzeża.
- No to już wylądowali – stwierdziła. – Chodźmy, trzeba ich przyjąć.
- O, jak dobrze widzieć cię znowu, Andreas – dotarły do nich słowa Liny. I w
następnym zdaniu: - Ale dlaczego zgoliłeś brodę?
Gość mruknął coś w odpowiedzi, ujął dłoń dziewczyny, ale patrzył gdzieś w dal,
ponad jej głową.
Elizabeth szła tuż za Kristianem, wyciągnęła rękę.
- Witaj w Dalsrud.
Nagle zaczęła rozpaczliwie chwytać powietrze, przyciskała dłonie do serca. To nie
może być… spojrzała ponownie. Ileż to razy śniła ten sen… marzyła, że on wróci? Tak, to
musi być kolejny sen…
- Jens – wyszeptała ledwie dosłyszalnie i mrugając, przyglądała się przybyszowi.
Zdała sobie sprawę, że on też się w nią wpatruje, jakoś dziwnie, ale że się nie uśmiecha. A
przecież w jej snach zawsze się uśmiechał.
- Jens… - chciała powiedzieć o wiele więcej, ale z jej gardła wydobywał się jedynie
pisk, który ją dławił, nie chciał przemienić się w słowa.
Nagle ziemia zaczęła się pod nią uginać, rozpaczliwie, po omacku, szukała jakiegoś
oparcia, a potem wszystko pogrążyło się w mroku.
Rozdział 3
Elizabeth miała wrażenie, że unosi się na fali. Że pochwyciła ją rozkołysana woda,
podrzuca, ją, obraca, pieści… Poprzez mroczną mgłę znowu przedzierały się głosy.
- Elizabeth, Elizabeth, słyszysz mnie? – To Kristian, ale ona nie była w stanie
otworzyć oczu. Nie chciała. Coś ją powstrzymywało, coś mówiło, że najlepiej będzie dalej
spać. Sen – teraz go sobie przypomniała. W tym śnie wydawało jej się, że Jens wrócił i stoi
przed nią.
I wtedy usłyszała, że Lina krzyczy łamiącym się głosem:
- Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedziałeś?
Jakiś mężczyzna coś tłumaczył i Elizabeth natychmiast rozpoznała głos. Jens! A więc
on wrócił, ten, który tam stoi, żywy człowiek. To Jens. Jej mąż. I ojciec Ane.
Z wolna zaczęła otwierać oczy. Jens pochylał się nad nią. A przy nim Kristian.
kawałek dalej stała Lina z oczyma pełnymi łez.
- Jens – wyszeptała. – To ty? Mężczyzna skinął głową.
- Żyjesz, czy to tylko sen?
- Żyję!
Chciała się podnieść, ale nagle straszny ból przeszył jej ciało. Chyba krzyknęła, bo
Kristian chwycił ją wpół i mocni trzymał.
- Co się dzieje, Elizabeth? Masz bóle?
W odpowiedzi jęknęła ochryple, bo fala bólu wróciła ze zdwoją siłą. Potem kolejna.
- Gdzie cię boli? – pytał.
- W… w Bruchu. O Boże, ratuj mnie, chyba tracę… Jens ukląkł przy niej, ale wzrok
wciąż wbijał w Kristiana.
- Czy ona jest w ciąży? – głos brzmiał nieprzyjemnie.
Kristian przytaknął. Kurtkę miał rozpięta przy szyi, Elizabeth zauważyła, że jabłko
Adama porusza się, kiedy mąż przełyka ślinę.
- W takim razie zanieś ją do domu. Natychmiast!
Kristian wziął żonę na ręce, a ona zarzuciła mu ramiona na szyję. Kiedy chwycił ją
kolejny ból, ukryła twarz w samodziałowej kurtce. Tuliła się do wełnianej tkaniny, która
tłumiła krzyk.
Miała wrażenie, ze otworzył drzwi kopniakiem, ale nie była pewna, jego wołanie
wypełniło wszystkie pomieszczenia:
- Chodźcie, pomóżcie mi! Elizabeth poroniła! Szykujcie gorącą wodę i co tam trzeba,
byle szybko!
Elizabeth słyszała stukot drewniaków i głos biegnącej Helene:
- Zanieś ją na górę, ja zaraz przyjdę. Lina, nastawiaj wodę! Nie stój tu i nie becz,
dziewczyno! Maria, leć po świeżą bieliznę pościelową. Słowa sypały się na głowy
oniemiałych domowników niczym grad.
Kristian położył Elizabeth na łóżku, a ona ciężko opadła na poduszki.
- Nie odchodź – prosiła. – Zostań przy mnie. Ja mogę stracić nasze dziecko – szlochała
boleśnie, chwytając kołnierz jego kurtki. – Nie mogę stracić dziecka, na które tak długo
czekałam. Pomóż mi! Boże zmiłuj się nade mną…
Kristian otworzył zaciśnięte pięści i głaskał ją po włosach.
- Uspokój się, Elizabeth, moja kochana. Wszystko się ułoży. No już, już… Poczuła
strumień ciepłej wilgoci między udam, stanęła przy niej Helene, a Kristian wolno wycofywał
się w stronę drzwi. Bąknął jeszcze coś o doktorze i zniknął.
Helene nie traciła czasu na gadanie, ściągnęła z leżącej spódnice i rozpięła bluzkę,
żeby jej było lżej oddychać.
Elizabeth nie zauważyła, co się wokół niej dzieje. Myśli były niczym wzburzone
morze, ból bezlitosnymi szponami szarpał brzuch i krzyż. Przypomniał skurcze, kiedy rodziła
Ane, i to ją śmiertelnie przerażało. Krzyczała z bólu i ze strachu. Bluźniła przeciw Bogu, ze
mógł jej coś takiego zrobić i szarpała się z Helene, kiedy ta chciała ją przytrzymać w pozycji
leżącej. Ledwie odnotowała, że weszła Maria z miednicą i czystą bielizną pościelową. Nie
widziała poszarzałej twarzy siostry, zbierającej zakrwawione prześcieradła.
Czas przestał istnieć, sama nie wiedziała, jak długo to już trwa, w końcu Helene
zgarnęła coś w dużą szmatę i powiedziała.
- No to jest po wszystkim.
Elizabeth skuliła się i opadła na poduszki, wyczerpana walką. „Jest po wszystkim” –
dźwięczało jej w uszach. „Moje małe dziecko…” Gorące łzy spływały po policzkach, a ona
pustym wzrokiem patrzyła przed siebie. Było po wszystkim.
Nie wiedziała, jak długo leży, nie była w stanie myśleć o niczym innym prócz
utraconego dziecka. Dłoń spoczywająca ba brzuchu była lepka od potu, mimo to jej nie
odsunęła. Dlaczego przecież nie ma już czego chronić, pomyślała z bólem w sercu.
Musiała na chwilę przysnąć, może tylko na kilka minut, w każdym razie łzy na
policzkach obeschły. Wargi same ułożyły się w słowo „Jens”. Jens wrócił. Ale gdzie się
podziewał przez tyle lat? Dlaczego nie dawał znaku życia? Nie była w stanie pojąć, że godził
się, by wierzyła w jego śmierć. Jens nie jest taki.
Kiedy Helene wróciła, Elizabeth już nie płakała. Miała tylko wrażenie, że oczy
wypełnia jej piasek.
- Co zrobiłaś z tym…? – spytała przyjaciółkę ochryple.
- Włożyłam do skrzynki i później pochowam między kamieniami w murku,
otaczającym kościół.
- Dziękuję ci, Helene. Bałam się, że spaliłaś, albo zakopałaś w… jakimś miejscu…
-umilkła. Nie była w stanie wypowiedzieć tego słowa.
Helene usiadła na krawędzi łóżka i wzięła ją za rękę.
- Ja wiem, że ludzie zwykle zakopują takie rzeczy w gnojowisku, Elizabeth. Ale twoje
maleństwo powinno trafić do nieba, a później Pan Bóg ześle ci inne. Teraz już wiesz, że
będziecie mieć więcej dzieci.
Elizabeth skinęła głową, chociaż w tej chwili słowa Helene nie przynosiły pociechy.
Zwilżyła wargi końcem języka. były spierzchnięte i obolałe. Nagle wróciło do niej wszystko,
co się ostatnio wydarzyło. Jęknęła boleśnie i uniosła się na łokciu.
- Helene, Jens wrócił! Widziałam go na brzegu, on… Helene popchnęła ją łagodnie z
powrotem na posłanie.
- Wiem o tym, Elizabeth. Jens siedzi teraz w kuchni.
- Musze z nim porozmawiać.
- Nie, nie musisz. Teraz powinnaś odpoczywać. Już i tak za dużo przeszłaś jak na
jeden dzień.
- Ale skąd on się tutaj wziął? Gdzie się podziewał przez cały czas?
- Połóż się, mówię. Elizabeth uległa.
- No a co z Andreasem Liny? czy on też przyjechał razem z Jensem? Helene zaczęła
się przyglądać swoim dłoniom, w końcu westchnęła głęboko i
skierowała wzrok na Elizabeth.
- Andreas to Jens.
- Co ty wygadujesz?
- Nie zdążyłam się zbyt wiele dowiedzieć. Tylko tyle, że Jens stracił pamięć. i
myślała, że ma na imię Andreas.
Elizabeth wpatrywała się w przyjaciółkę przerażona, informacje powoli zaczynały
układać się w całość.
- To dlatego tam na brzegu Lina tak strasznie krzyczała? Bo dowiedziała się, że… No
tak, to się zgadza…
Słyszałam przecież, że mówiła do niego Andreas i pytała, dlaczego zgolił brodę.
Zapukano do drzwi i Maria wsunęła głowę.
- Doktora nigdzie nie można znaleźć – oznajmiła cicho. Helene odwróciła się do niej.
- No to przyjedzie, jak będzie miał czas.
- Maria, chodź no tu. – Elizabeth wyciągnęła rękę i siostra zrobiła parę kroków w głąb
pokoju.
- Spotkałaś…. Jensa?
- Tak.
- I Ane też?
- Ona też. – Maria umilkła na chwilę. – Elizabeth, teraz powinnaś odpocząć.
- A co się dzieje z Liną?
- W porządku. Przyniosła, ci trochę herbaty… - siostra postawiła kubek na stoliku i
wycofała się pospiesznie.
- Ona się zachowuje, jakbym była trędowata – jęknęła Elizabeth, czując bolesny ucisk
w gardle.
Helene poklepała ją po ręce.
- Maria jest po prostu przerażona, musisz to zrozumieć. Masz, teraz wypij herbatę,
którą dla ciebie zrobiła.
Piła posłusznie, małymi, szybkimi łyczkami, dopóki nie opróżniła kubka. Potem i
otarła usta wierzchem dłoni i ponownie opadła na poduszki.
- To miała być Rebeka albo Andres – powiedziała głucho. – A teraz nie żyje.
Dlaczego?
- W odpowiedzi na to pytanie nie dostaniemy nigdy. – Helene głaskała ją delikatnie po
włosach i policzkach.
- Co Kristian mówi na to, że Jens wrócił?
- Nie wiem. Myślę, że bardziej martwi się o ciebie.
- Przyślij mi go tutaj.
- jeszcze nie teraz, Elizabeth.
- Tylko mi znowu nie powtarzaj, że mam się uspokoić i odpoczywać.
- Nie będę. Obiecuję.
Elizabeth nie wiedziała, czy to działanie herbaty, czy też skutek tego, co dzisiaj
przeżyła, ale nagle poczuła się senna. Ciężkie powieki same się zamykały i wkrótce pogrążyła
się w głębokim, pozbawionym marzeń śnie.
Rozdział 4
Elizabeth otworzyła oczy i przecisnęła się. powoli wracały wspomnienia minionego
dnia. Utracone dziecko, Jens, który wrócił. Skuliła się, próbując uporządkować myśli.
Z pokoju obok docierały głosy Ane i Marii. Ciekawe, o czym rozmawiają. Mała Ane,
która tak się cieszyła, że będzie mieć braciszka, albo siostrzyczkę… Płacz dławił matkę w
piersi, uparcie przełykała ślinę, żeby się go pozbyć.
„Ja mam dwóch tatusiów” – zwykła była mawiać Ane. – „Jeden ma na imię Jens i jest
w niebie…” Jak dziecko przyjęło fakt, że Jens wrócił? No a Maria… Miała osiem lat, kiedy
zaginął na morzu. Co dziewczyna czuje teraz?
Elizabeth pamiętała, jak ojciec opowiadał jej o nieszczęściu, wtedy na brzegu, całą
historię o tym, jak to Jens próbował ratować praktykanta, którego fala zmyła z pokładu, i sam
został wciągnięty przez ryczący żywioł. Maria rzuciła się ojcu na szyję i wypłakiwała żal w
jego samodziałową kurtkę. Drobnym ciałem dziecka wstrząsał szloch. Czy ona to jeszcze
pamięta? I co myśli teraz, dziesięć lat później? Wprost trudno uwierzyć… Czy naprawdę Jens
mieszkał przez cały czas w Kabelvaag?
Głosy cichły na korytarzu i schodach na dół. Dziewczynki schodziły cicho, jakby się
bały, że ją obudzą. Ale to musi już być ranek, myślała, bo słychać było hałasy i rozmowy
służących w kuchni. Odgłosy budzącego się dnia.
Przewróciła się na drugi bok i stwierdziła, że nadal krwawi. Dziewięć lat ona i
Kristian byli małżeństwem, zanim Elizabeth zaszła w ciążę, ale oto Jens wrócił, a ona
poroniła.
- Boże kochany, jaki jest w tym sens? – spytała głośno.
- Bóg daje i Bóg zabiera, przypomniała sobie słowa Gurine, starej kucharki w tym
dworze. Furie zawsze miała na podorędziu jakieś przysłowie albo cytat z Biblii.
Na korytarzu znowu słychać było kroki. Drzwi się uchyliły i weszła Helene, z pełnym
wody dzbanem i szmatami.
- Nie śpisz? – spytała stłumionym głosem i odstawiła przyniesione rzeczy.
- Nie, nie śpię. I chyba zaraz wstanę. Helene patrzyła na nią zaskoczona.
- Mowy nie ma. Musisz leżeć. Co najmniej tydzień.
- Kto tak powiedział?
- Ja! – Przyjaciółka usiadła na krawędzi łóżka. – Poronienie trzeba traktować prawie
jak poród, Elizabeth. Wciąż mocno krwawisz. Ciało potrzebuje spokoju, zanim dojdzie do
siebie.
- Co się dzieje na dole? – spytała, nie komentując słów Helene.
- To co zwykle. – Helene wstała, umoczyła szmatę w wodzie i wykręciła ją. – Proszę
umyj się teraz.
Elizabeth zrobiła, co jej kazano. Helene pomogła jej zdjąć nocną koszulę. W pokoju
było zimno, chora dostała gęsiej skórki.
- Zaraz dołożę do pieca, żebyś nie marzła. – Ponownie zanurzyła szmatę w wodzie.
- Ale to, co dzieje się na dole, nie jest normalne – stwierdziła Elizabeth stanowczo. –
Gdzie Jens spał dzisiejszej nocy? A Kristian? Jak widzisz, jego część łóżka jest nietknięta.
- Kristian pościelił sobie w kantorze, uważał, że potrzebujesz spokoju. A Jens zajął
pokój gościnny, który przecież na niego czekał.
Elizabeth skinęła głową i chwilę milczała. Helene pomagała jej przy myciu i
przebraniu.
- Czujesz się już lepiej? – spytała, zaplatając włosy chorej w warkocz.
Elizabeth przytaknęła, chociaż wcale nie było z nią tak dobrze. sytuacja zrobiła się po
prostu ponura. Na nic się zda mycie wodą i pachnącym mydłem, na nic czyste podpaski,
skoro całe jej życie zostało wywrócone na nice, ostroi brutalnie, niczym stara ścierka do
podłogi, zanim zostanie ciśnięta z powrotem do wiadra z pomykami. Ale akurat tego nie
mogła powiedzieć Helene, bo ona życzy jej jak najlepiej i Elizabeth dobrze o tym wie. Mimo
to musiała z całej siły zagryzać drżącą wargę i odwracać twarz, by Helene nie dostrzegła łez
w jej oczach. Najbardziej ze wszystkiego pragnęła przytulić się do poduszki, naciągnąć kołdrę
na głowę i po prostu spać. A kiedy się znowu obudzi, żeby wszystko okazało się snem. Żeby
dzieciątko nadał żyło w jej brzuchu, a Jens pozostał jedynie wspomnieniem z dawnych lat. ale
tak nie będzie. Widziała go przecież na własne oczy, słyszała, co do niej mówił. Potwornego
bólu, kiedy traciła dziecko, też nie da się zapomnieć.
- Jak Ane przyjmuje to wszystko? – spytała, chrząkając, żeby oczyścić gardło. Helene
położyła szmatę obok miski z wodą.
- Uważa, ze to niezwykłe, iż Jens wrócił, ale bardzo przeżywa fakt, że straciłaś
dziecko.
Elizabeth skinęła głową i pustym wzrokiem patrzyła przed siebie.
- A jak inni? – spytała w końcu. – I bądź ze mną szczera, Helene.
Wyglądało na to, że tamta nie bardzo wie, co powiedzieć, wahała się bowiem długo.
- Maria, jak dotychczas mówiła niewiele, wygląda jednak, że przyjmuje te sprawy ze
zrozumieniem. No a Jens i Kristian… oni też mówią mało co.
- Czy Jens powiedział coś więcej o tym, gdzie się podziewał przez cały ten czas, i jak
sobie radził?
- O ile wiem, to nie.
- A Lina, biedactwo?
- Ona wciąż płacze.
- Może ja powinnam z nią porozmawiać.
- Ty powinnaś odpoczywać, już ci mówiła. Poza tym Lina potrzebuje czasu, żeby się z
tym wszystkim uporać. Jak my wszyscy, zresztą.
Elizabeth wiedziała, że nie ma sensu protestować, ułożyła się więc wygodnie na
poduszkach i okryła ramiona kołdrą.
Słyszała, jak Helene hałasuje drzwiczkami piecyka, a w chwilę potem ogień zaczął
wesoło trzaskać na palenisku. Jeszcze trochę i pokój wypełni przyjemne ciepło.
- Dziękuję, Helene. – W oczach Elizabeth znowu pojawiły się łzy, a ona mrugała
pospiesznie, żeby nad nimi zapanować.
Przyjaciółka podeszła do łóżka i ujęła jej rękę.
- Myślę, że rozumiem, jak się teraz czujesz, Elizabeth. Ja z rozmysłem pozbyła się
swojego dziecka, ale potem żałowała. Wciąż tego żałuję, chociaż wiem, że nie miałam innego
wyjścia. Ty swoje utraciłaś z powodu nieszczęścia, więc ból jest pewnie jeszcze większy….
nie wiem.
Elizabeth uścisnęła jej dłoń.
- Taka jest wola Pana. I my nie mamy na nią wpływu, ani ty, ani ja. W każdym razie ja
tam myślę.
Helene przytaknęła, wstała, żeby wyjść. Przy drzwiach odwróciła się jeszcze z
miednicą w rekach.
- Mam przysłać do ciebie Marię z czymś do jedzenia?
- Dziękuję, przyślij ją.
Czekając na siostrę, Elizabeth próbowała się trochę zdrzemnąć, ale zbyt wiele i zbyt
różnych myśli kłębiło jej się w głowie. Zbyt wielu fragmentów brakowało, by mogła jakoś
odpowiedzieć sobie na pytania, dlaczego Jens tak długo pozostawał poza domem i dlaczego
nikt go nie rozpoznał. Helene mówi, że przez cały ten czas był pewien, iż ma na imię
Andreas. Ale kiedy spotkali się na brzegi i ona zapytała, czy jest Jensem, natychmiast
potwierdził. Coś się tu nie zgadza. Czy kłamie wszystkim innym? Tylko dlaczego miałby to
robić?
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi i Maria wsunęła głowę do środka.
- Śpisz?
- Nie. – Elizabeth usiadła na łóżku i wzięła tacę, którą podawała jej siostra, mleko,
kawa, talerz kaszy.
- I jak ty się czujesz? – Maria usiadła na brzeżku krzesła obok toaletki.
- Dobrze. A ty?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Dziwnie było zobaczyć znowu Jensa. Była pewna, że zapomniała, jak on wygląda,
ale okazuje się, że bardzo dużo zapamiętałam.
Elizabeth milczała, pozwalała jej mówić, bała się przerywać myśli, którymi siostra
chciała się z nią podzielić.
Maria w zamyśleniu przesuwała palcem po policzku.
- Pamiętam, że miał ranę na twarzy. Blizna jej wyraźnie widoczna. Ale nie wiem, skąd
się to wzięło?
Elizabeth wypiła łyk kawy, żeby zyskać na czasie.
- Pobił się z jakimś człowiekiem w Storvaagen. Porozmawiałaś z nim już? – spytała
pospiesznie, zanim Maria zdąży zadać więcej pytań w sprawie blizny. Bo to Kristian go
zranił. A teraz ona już od dziesięciu lat jest żoną Kristiana, nie Jensa. Albo nadal jest żoną
Jensa? Bolesne myśli pojawiały się jedna za drugą.
- Niespecjalnie – mówił dalej głos Marii. – Jens powiedział tylko, ze dziwnie jest mnie
znowu widzieć. I że wyrosłam przez te lata. Ane bardzo się stara opowiedzieć mu jak
najwięcej o dworze. O swoim kocie, o zwierzętach w oborze, i kim będzie, jak dorośnie. Ane
wciąż jest trochę dziecinna – zakończyła z uśmiechem wyższości.
Kasza nie smakowała, ale Elizabeth zjadła wszystko do końca. Wiedziała, że w
najbliższym czasie będzie potrzebować sił. Zerknęła ukradkiem na Marię. Siostra patrzyła
przed siebie, nieobecna myślami.
- Nad czym się tak zastanawiasz? Dziewczyna podskoczyła.
- Nad niczym, tak sobie siedzę. – Wygładziła kołdrę i podsunęła tacę trochę bliżej
Elizabeth.
Ta przyglądała jej się uważnie.
- To był szok, taki nieoczekiwany powrót Jensa, prawda?
Maria wzruszyła ramionami. Splatała i rozplatała dłonie, spoczywające na kolanach.
- Może. Ale jakoś się z tym uporamy. Najważniejsze, żebyś ty znowu stanęła na nogi.
Elizabeth odstawiła tacę na nocny stolik i wzięła siostrę za rękę.
- Ale nie powinnaś zapominać o sobie, moja mała Maryjko – rzekła z powagą. – Szok
musiał być równie duży dla ciebie, jak dla mnie.
Maria długo się wpatrywała w swoje kolana, w końcu podniosła głowę i spojrzała
Elizabeth w oczy.
- Tak, to był szok – zgodziła się. – Po tych wszystkich latach, kiedy pogodziłam się
już z myślą, że Jens nie żyje on nagle zjawia się jakby nigdy nic. Ale z drugiej strony to
bardzo się cieszę. Dobrze jest go znowu widzieć. Chociaż ja byłam mała, kiedy zniknął, to ty
ciągle na nam o nim opowiadałaś, podtrzymywałaś pamięć o nim, w twoich opowieściach żył
naprawdę.
Umilkła na chwilę, a potem mówiła dalej:
- Wszystko mogło się tak dobrze ułożyć, żebyś tylko ty mogła zachować swoje
dziecko. – Musiała się odwrócić, nie chciała pokazać łez.
Elizabeth przysunęła się bliżej krawędzi łóżka i pogłaskała siostrę po policzku.
- Moja kochana, takie rzeczy się zdarzają. Taka jest wola Boża, nawet jeśli my nie
zawsze to rozumiemy. Mam nadzieję, że niedługo zajdę w ciąże, wiec i tak zostaniesz ciocią.
Czy to nie piękne?
Maria pokiwała głową, uśmiechając się niepewnie.
- Wybacz mi. Powinnam tu przyjść, żeby cię pocieszyć, a tymczasem to ty pocieszasz
mnie.
- Zawsze chciałabym to robić – rzekła Elizabeth łagodnie. – Pamiętaj, że jesteś moją
małą Maryjką.
Maria wzięła tace, zostawiła tylko kubek z kawą.
- Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić?
- Owszem, poproś Kristiana, żeby tu do mnie przyszedł. Maria skinęła głową.
- Dobrze, zaraz mu powiem.
Kiedy siostra wyszła, Elizabeth z powrotem opadła na poduszki. Przymknęła oczy.
Dobrze jest być tą silniejsza, nawet jeśli to trwa tylko parę minut.
Wkrótce przyszedł Kristian.
- No i co z tobą, moja kochana?
Miała ochotę zawołać, żeby przestali ja ciągle pytać o to samo, ale dostrzegła
niepewność w jego spojrzeniu i dała spokój. Poklepała natomiast miejsce przy sobie, na
brzegu łóżka.
- Usiądź, Kristian. bardzo za tobą tęskniłam.
- Naprawdę? – uśmiechnął się, zadowolony z jej słów.
- Dlaczego nie spałeś przy mnie dzisiejszej nocy? Naprawdę nie było powodu, żebyś
sobie ścielił w kantorze.
- Potrzebowałaś spokoju. Prychnęła gniewnie.
- Nie chcę więcej słuchać takich tłumaczeń. Dzisiaj będziesz spał tutaj.
- Bo to było takie… takie smutne… ta sprawa z dzieckiem – jąkał się. – Ale później…
później będziemy próbować znowu, prawda?
- Tak. – Musiała odchrząknąć i napić się kawy. Zdążyła wystygnąć, ale to bez
znaczenia. Dzięki temu uniknęła dalszej rozmowy na temat, co ma być później. Dziecka które
straciła, nic nigdy nie zastąpi. Chociaż to tylko maleńka istotka, nie w pełni jeszcze
rozwinięta, to przecież było jej dziecko.
- Dla ciebie to też musiał być wstrząs, że Jens nieoczekiwanie wrócił – zmieniła temat.
- Tak, to prawda.
- I czyją ja właściwie teraz jestem żoną? – prawie nie słyszała swojego głosu. Ale tak
czy inaczej zostało to powiedziane. Część tego, co zajmowało jej myśli.
- Moją!
- Jesteś pewien?
- Jens nie ma żadnych pretensji. Tylko tyle że pastor musi zostać poinformowany o
tym, co się stało. I lensman też. Z pewnością trzeba będzie załatwić mnóstwo papierów, ale
tym zajmę się później, to chyba nie jest aż takie pilne. Na razie i tak mamy o czym myśleć,
prawda, Elizabeth? – Wzrok miał błagalny, niczym mały szczeniak. Mówił lekko ochrypłym
głosem, za dużo, i za szybko.
- O co chodzi, Kristian.
- O nic. Dlaczego pytasz?
- Co ty przede mną ukrywasz? Powiedz zaraz! – Usiadła na łóżku, dysząc ciężko.
Kristian wstał i zaczął chodzić po pokoju. Wziął i obejrzał jej grzebień, leżący na toaletce,
wygładził bluzkę na oparciu krzesła, przez cały czas nie patrzył jej w oczy, nie patrzył nawet
w stronę łóżka.
- Oczekuję odpowiedź!
- Elizabeth, ty wiesz, ze wszystko, co robię, robię jedynie dla twojego dobra. Jest tak
dlatego, że bardzo cię kocham i…
- Do rzeczy, Kristian! domyślam się, że to ma coś wspólnego z Jensem. – Sama
słyszała, że głos jej się zmienił. Zrobił się twardy, mroczny, bezlitosny, jakby oczekiwała
jakiejś bolesnej wiadomości.
- Ja wiedziałem, ze Jens żyje.
Zaległa kompletna cisza. Słychać było jedynie jej ciężki oddech. Długo trwało, zanim
się znowu odezwała.
- Co ty mówisz?
- Od ponad sześciu lat wiedziałem, że on żyje. Ale musisz mi uwierzyć, Elizabeth, nie
powiedziałem ci ze strachu, ze cię stracę.
- Ale gdzie go spotkałeś? – Jej głos teraz po prostu skrzypiał, myślała, że musi
powtórzyć pytanie, ale on zrozumiał wszystko.
- W kościele w Kabelvaag, podczas zimowych połowów. Widziałem go z Liną. –
Kristian ściskał w ręce szczotkę do włosów, drugą nieustannie przeczesywał swoją czarną
czuprynę. – I później jeszcze raz, w Sorvaagen. Nie oczekiwanie podszedł do mnie i spytał,
czy nie zna mnie z przeszłości. Zaprzeczyłem i powiedziałem, że nazywam się Peder Olsen.
Jens powiedział wtedy, że jest z Kabelvaag i nazywa się Andreas Sandberg.
Elizabeth spoglądała na Kristiana, jakby go nie widziała. Ale zauważyła, ze odłożył
szczotkę i wsunął rękę do kieszeni. Zaraz jednak wyjął ją z powrotem i zaczął się bawić
guzikiem od koszuli.
- Domyśliłem się wtedy, ze on nic nie pamięta – mówił dalej. – To dlatego nie
chciałem, żeby tu przyjeżdżał.
Początkowo Elizabeth nie zdawała sobie sprawy z tego, że to nie ona krzyczy. Wrzask
wypełnił pokój. Elizabeth chwyciła kubek z kawą i z całej siły cisnęła w męża, zdążyła
zauważyć przerażenie w jego twarzy, kiedy odskakiwał, żeby uniknąć ciosu. Ale kawa
roztrysnęła się na wszystkie strony, a kubek w zderzeniu ze ścianą rozpadł na mnóstwo
kawałków.
- Ty przeklęty głupcze! Ty gówniarzu! – wrzeszczała. – Niech cię piekło pochłonie!
Nie chcę cię więcej widzieć na oczy ! Wynoś się – wyrwała się wściekle, kiedy chciał ją
powstrzymać.
- Elizabeth, posłuchaj mnie… ja naprawdę nie chciałem…
- Czy ci uszy brudem zarosły? – krzyknęła. – Nie dotykaj mnie swoimi wstrętnymi
łapami. - Nie wygłaszaj kolejnych kłamstw! Już dosyć się nasłuchałam!
Przybyła Helene z Larsem. Ubrania mieli zimne, pachnące wiatrem. Elizabeth, mimo
wściekłości, zastanawiała się dlaczego. Helene coś mówiła, ale treść do niej nie docierała.
Lars objął ją ramieniem i mocno trzymał. Pot oblewał cicho Elizabeth, warkocz fruwał, kiedy
chciała się wyrwać z uścisku.
- Ty diable! – prychnęła jeszcze, wbijając wzrok w Kristiana i wtedy zdała sobie
sprawę z tego, że w pokoju znajduje się też doktor. – Czego ty tu szukasz? – wrzasnęła, zanim
znowu zwróciła się do Kristiana i opowiedziała wszystkim, co on przed nią ukrywał. Że
pozwolił Jensowi żyć przez tyle lat w nieświadomości, pozwolił, by rywal nie znał nawet
swojego prawdziwego nazwiska, bo się bał, że straci żonę. Doktor przyszedł i przyłożył jej do
twarzy nasączoną czymś szmatkę. Pachniało obco. Elizabeth poczuła się nieswoje…. Siły
zaczęły z niej uchodzić, kręciło jej się w głowie. Miała wrażenie, że Helene kołysze się przed
nią na wietrze, Lars miał bardzo dziwny głos…
Ostatnie, co widziała, to to, że doktor W odpowiedzi wkłada coś do swojej torby. I
pogrążyła się we śnie.
Rozdział 5
Język kleił się do podniebienia, była zmęczona i oszołomiona. Podniosła się chwiejnie
i usiadła na łóżku. Na nocnym stoliku stała szklanka i karafka z wodą. Napiła się łapczywie i
z powrotem opadła na poduszki. Mdliło ją, pamiętała, że doktor przykładał jej coś do twarzy.
Czy to dlatego tak szybko zasnęła? Podał jej coś znieczulającego? Oblizała spierzchnięte
wargi i znowu przymknęła oczy. Doktor pojawił się w odpowiedniej, akurat wtedy, gdy
zachowywała się jak szalona. Pokręciła głową. co tam, nic jej nie obchodzi, co sobie kto
pomyśli. O ile pamięta, to powiedziała zebranym, co zrobił Kristian. albo, ściślej czego nie
zrobił.
Odrzuciła kołdrę na bok i postawiła stopy na zimnej podłodze. Najwyraźniej Helene
przychodziła tutaj w nocy i dokładała do pieca, bo w pokoju wciąż było ciepło. Zataczając
się, podeszła do toaletki, musiała się o nią oprzeć i poczekać, Az minie zawrót głowy. Potem,
powłócząc nogami, podeszła do szafy, wyjęła stamtąd czarną suknię. Na komodzie leżała
świeżo uprasowana bielizna i czyste podpaski. Potrzebowała też świeżej halki.
Woda wydawała się zimna na nagiej skórze, mimo to Elizabeth myła się długo i
starannie. Zwłaszcza uszy i szyję. W końcu poczuła się jak po kąpiel, stanęła przed lustrem i
przyglądała się sobie. Włosy mogą pozostać, jak są, zaplecione w długi warkocz, spływający
po plecach. Taką fryzurę lubiła najbardziej.
Na dole w kuchni, było całkiem cicho. Albo służące jeszcze nie wstały, albo też
poruszają się bezszelestnie, żeby nikogo nie budzić. Ostrożnie zajrzała do pokoju Ane i Marii.
Było ciemno, ale wyraźnie dostrzegała postacie na łóżkach. Niech sobie śpią, Elizabeth wolno
poszła przed siebie korytarzem.
Za następnymi drzwiami znajdował się Jens. Zatrzymała się i przeciągnęła palec po
drewnie. Oparła go na klamce i dopiero potem podniosła drugą rękę, żeby zapukać. Nie za
mocno. No mogłaby pobudzić śpiących, ale wystarczająco, by Jens usłyszał.
Musiał już nie spać, Bi odpowiedział natychmiast.
- Proszę wejść. Otwarte,
Zauważyła, że łóżko jest zasłane, ale nie tak starannie, jakby to zrobiła Helene.
Kiedy weszła, on właśnie wziął sznurowadła. Spojrzał, wyprostował się i zrobił parę
kroków w jej stronę. Mogli się teraz nawzajem sobie przyjrzeć. Jens się postarzał, tak jak
mówiła Maria. Miał drobne zmarszczki wokół oczu. Ma teraz trzydzieści lat. rok więcej niż
ona. Włosy wciąż jasne. Grzywka trochę za długa, jak zawsze. Wyraźnie widoczna blizna na
policzku, ale najbardziej jej uwagę przykuwały oczy. Tak samo niebieskie jak dawniej.
Niebieskie niczym morze, w otoczeniu gęstych czarnych rzęs.
To on odezwał się pierwszy.
- Córka morze – powiedział szeptem.
Poczuła skurcz w sercu i kłucie pod powiekami, musiała kilka razy zamrugać.
- Pamiętasz, że tak mnie kiedyś nazywałeś? Przytaknął skinieniem.
- A masz jeszcze ten jedwabny szal?
- Mam. Maria strasznie mi go zazdrościła, chciała dostać taki sam na konfirmację…
--umilkła i zastanawiała się, dlaczego mu to opowiada. I nie chciała dokończyć, że Maria
dostała szal od Kristiana, kiedy wrócił do domu z zimowych połowów. – A to jest twoja
Biblia – powiedziała, podając mu świętą księgę. – Zapomniałeś, wyjeżdżając. Przypominasz
sobie?
- Tak, skoro tak twierdzisz. – Wziął książkę głaskał zniszczoną skórę okładki. –
Dostałem ją od moich rodziców i powiedziałem, że Ane ją po mnie odziedziczy. Zgadza się?
- Zgadza się. - Elizabeth rozważała, czy powinna wspomnieć, co zostało ręcznie
napisane na pierwszej stronie. Amor omnia vincit. Miłość zwycięży. Po chwili zrezygnowała.
- Dziękuję - powiedział Jens i odłożył książkę na łóżko.
- Moglibyśmy zejść na dół? - spytała Elizabeth. - Chyba nie wypada, żebyśmy tak
tutaj stali.
- To do ciebie niepodobne, żeby się zastanawiać nad tym, co inni powiedzą.
Roześmiała się prawie bezgłośnie.
- To prawda. Ale trochę kręci mi się w głowie. Chciałabym usiąść. Schodził przed nią
po schodach, ale do izby ona weszła pierwsza.
- Rozpalę w piecu - powiedział Jens i najpierw zapalił kilka naftowych lamp. Przy
fortepianie znajdowały się dwa świeczniki. Świece z nich też zapalił.
- Ane uczy się gry na fortepianie - poinformowała. - Umie już sporo, nawet parę
kolęd.
Ogień w piecu rozpalił się szybko i Jens wstał.
- Dziwnie się czuje, widząc ją znowu. Małą Elizabeth.
- Dużo pamiętasz…
- Wciąż wracają nowe sprawy.
Elizabeth zwijała w rękach chusteczkę do nosa, ale nie mogła sobie przypomnieć, czy
ma ją od początku od kiedy wyszła z sypialni. Jens usiadł na krześle dokładnie naprzeciwko
niej. Rozdzielał ich tylko jeden niewielki stolik.
- Kiedy przypomniałeś sobie, że masz na imię Jens?
- Kiedy ostatnim razem Lina wyjeżdżała z Kabelvaag.
- I nic nie powiedziałeś? Nie napisałeś listu?
- Nie. Bo pamiętałem niezbyt wiele. Tylko to imię i kim byli moi przybrani rodzice z
czasem przypomniałem sobie coraz więcej, ale kiedy przyszedł list od ciebie, wciąż nie
wiedziałem, że ty… to ty. Miałem zamiar tylko odwiedzić Line i powiedzieć jej, że w Dalsrud
mieszka ktoś o imieniu Elizabeth. I że ta kobieta była moją żoną. A potem zastanowię się, co
dalej, myślałem. Kiedy jednak zobaczyłem cię na brzegu, dotarła do mnie prawda.
-Przyglądał się swoim rękom i zdrapywał jakiś strupek.
Elizabeth miała ochotę zapytać, co ma na myśli, mówiąc „dotarła do mnie prawda”,
ale milczała. Nie bardzo była pewna, czy rzeczywiście chce to wiedzieć. Jens jest tym samym
człowiekiem co przedtem, a mimo to w jakimś sensie nie jest. Dziesięć lat to dużo. Dla
obojga.
- Jak to się mogło stać, że wyszłaś za mąż za Kristiana Dalsruda? Akurat za niego… ?
- Oświadczył się. Wielokrotnie, ale ja zawsze odmawiałam. - teraz z kolei ona
studiowała swoje paznokcie. Jakoś łatwiej było rozmawiać, kiedy nie musiała patrzeć mu w
oczy.
- W Dalen obie z Ane głodowałyśmy. Ta odrobina jedzenia, jakie miałyśmy, nie
starczała nawet dla dziecka. Nie mogłyśmy tak żyć. Kristian dawał nam szansę. Nie mogłam
wciąż mówić nie.
- Nie dostawałyście jedzenia z Heimly ani od twojego ojca? No tak, on też nie miał w
nadmiarze. - Jens sam odpowiedział sobie na pytanie.
- Nikt nie wiedział, jak nam się powodzi - rzekła Elizabeth cicho. - Była, zbyt dumna,
żeby o tym mówić, starałam się raczej ukrywać naszą sytuację na wszystkie sposoby.
- Więc ty i Kristiana nie kochałaś? Elizabeth zwlekała z odpowiedzią.
- No chyba jednak tak, w końcu…
Wciągnął powietrze tak głęboko, ze ubranie poruszyło się na piersi. Milczał przez
chwilę.
- Czy ty straciłaś dziecko dlatego, że ja wróciłem?
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Przeżyłaś szok.
Możliwe, że to dlatego. Sama się nad tym zastanawiała, słyszała kiedyś, że tak bywa.
Ale przecież nie może oskarżać Jensa za spowodowanie nieszczęścia.
- Nie, poronienie się zdarza od czasu do czasu – powiedziała. – Widocznie Bóg tak
chciał.
- W którym miesiącu byłaś?
- W trzecim.
- Nie macie dzieci, ty i Kristian.
- Nie.
Przez dłuższą chwilę Jens się nie odzywał, a ona była mu wdzięczna, bo zbierało jej
się na płacz. Nad sobą. I nad Jensem, i nad dzieckiem, które utraciła.
Z kuchni docierały odgłosy rozmów słychać było szybkie kroki i stukanie garnkami.
Zegar wybił piąta.
Musiała znowu na niego popatrzeć, jakby się przestraszyła, że nagle rozpłynie się
przed nią w powietrzu, a ona ocknie się ze snu.
- Mieszkałeś w Kabelvaag przez te wszystkie lata?
- Nie. kiedy wypadłem z kutra, udało mi się wbić nóż w burtę roztrzaskanej łodzi.
Trzymałem się tego noża i unosiłem na fali, w końcu sztorm wyrzucił mnie na brzeg jakiejś
wyspy. Wyspa Topielca, tak się nazywała.
- Byłeś u Laviny? – pytanie zabrzmiało jak szloch i nagle pojawiło się wspomnienie
wyrobów z drewna, które kupiła od Laviny. Wtedy Elizabeth przyglądała się ukradkiem
chochlom i czerpakom, i myślała, że Jens robił takie same. To samo rzemiosło. Teraz różne
fragmenty wspomnień znalazły się na swoich miejscach. Futerał do noża, który znalazła na
Wyspie Topielca. Był na nim monogram JR. Należał do Jensa!
I tamten dzień, kiedy Lavina była chora i chciała rozmawiać z pastorem… Elizabeth
podsłuchiwała pod drzwiami, słyszała strzępy jej wyznań. Lavina mówiła, ze przez jakiś czas
żyła z żonatym mężczyzną. Czy Lavina wiedziała, kim jest jej kochanek? Z pewnością tak,
uznała Elizabeth, ale teraz za późno na pretensje. Lavina umarła, nie ma jej wśród żywych.
- Znałaś ją? – spytał Jens.
- Wyspa leży niedaleko stąd – odparła Elizabeth dziwnie skrzekliwym głosem. – Ale
Lavina nie żyje.
- Jak to? Kiedy umarła? Z jakiego powodu?
Opowiedziała mu krótko o wizytach Laviny w Dalsrud, o tym, że wymieniała różne
drewniane przedmioty domowego użytku na mąkę i inne produkty.
- Ja robiłem, te wszystkie sprzęty – powiedział Jens. Elizabeth przytaknęła.
-Tak, teraz wiem. Zawsze mi one tak bardzo przypominały twoje wyroby, ze
zastanawiałam się, czy może jeszcze żyjesz. No i żyłeś – dodała niemal bezgłośnie.
Po chwili podjęła znowu swoje opowiadanie.
- Lavina zapewniała, że wcale nie czuje się samotna na swoje wyspie, ale jak tylko
pojawił się Nils Wędrowiec, oboje ją opuścili.
- To musiało być już po moim odejściu – westchnął Jens i zaczął opowiadać, jak
uciekł od Laviny. – To wtedy przełamałem strach przed morzem – zakończył.
Elizabeth nie mogła wprost pojąć, ze Jens bał się morza, ale chyba nie ma w tym nic
dziwnego, że po katastrofie i wielu godzinach dryfowania w stanie między życiem i śmiercią,
specjalnie go ono nie kusiło. Postanowiła więc opowiedzieć mu o losie Laviny. Postanowiła
więc opowiedzieć mu o losie Laviny.
- Pewnego dnia, kiedy wybrała się do nas z jakimś interesem, nie dotarła do dworu.
Nieoczekiwanie znaleźliśmy ją nieżywą na brzegu. Doktor powiedział, że musiała poślizgnąć
się na kamieniu, upadła, uderzyła się w tył czaszki i zginęła.
- Biedna Lavina. Było w niej i zło, i dobro. Elizabeth musiała się uśmiechnąć.
- Tak, to właściwe określenie. I dobro, i zło. Jens przyglądał jej się spod oka.
- Wiesz, że twoje imię wielokrotnie pojawiało się w mojej pamięci, kiedy żyłem na
Wyspie Topielca. Lavina zawsze wtedy zapewniała, że to moja matka była Elizabeth…
Ogarnęła ją nieprzeparta chęć, żeby go dotknąć, pogłaskać bliznę, przeczesać palcami
włosy, poczuć po prostu, że on jest rzeczywisty. Wyciągnęła rękę i w tej chwili rozległo się
pukanie do drzwi.
Rozdział 6
To Helene.
- A więc wstałaś – stwierdziła, patrząc na Elizabeth. Potem przeniosła wzrok na Jensa,
jakby chciała wybadać, co między nimi zaszło.
- Tak.
Helene pokręciła głową.
- Zaraz przyniosę wam coś do jedzenia. – Drzwi się zamknęły, słychać było tylko
kroki oddalające się w stronę kuchni.
- Bardzo się złościłaś wczoraj wieczorem – rzekł Jens.
- Złościłam? To mało powiedziane! Dowiedziałam się, że Kristian od wielu lat
wiedział, że ty żyjesz.
Jens przytaknął. Pewnie on też przypomina sobie ich spotkanie, pomyślała. Zresztą
widocznie słyszał wczoraj jej wściekłe wrzaski. Musiała spytać.
- Słyszałeś wszystko, co mówiliśmy?
- Tak, trudno było tego uniknąć. Ale nie powinnaś oskarżać Kristiana, Elizabeth, jak
bym postąpił tak samo.
W tej sprawie akurat miała wątpliwości. Jens jest zbyt uczciwy i prostolinijny, żeby
okłamywać kogoś przez tyle lat.
Jakby czytał w jej myślach, mówił dalej:
- A czy ty wiesz, że Leonard umarł śmiercią naturalną? To nie ty go otrułaś. Chciałem
ci o tym opowiedzieć po powrocie z łowiska, ale… - umilkł.
- Tak, w buteleczce po lekarstwie była czysta woda. Dowiedziałam się tego później…
- przerwała. Nie chciała opowiadać, że sprawa wyjaśniła się podczas wesela Dorte i Jakoba. –
Dowiedziałam się tego wiele lat później. A ty skąd wiesz?
- Jakob mi o tym mówił wieczorem przed katastrofą. Opowiadał o buteleczce z
lekarstwem, która dał dzieciom, a która nagle zniknęła, i że była w niej czysta woda.
- Leonard zatruł się zepsutymi błękitnymi małżami.
- Przynętą? – Jens skrzywił się z obrzydzeniem.
Elizabeth musiała się roześmiać. W tej samej chwili weszła Helene z dużą tacą.
- Zrobiłam wam kanapki – oznajmiła. – A tu jest kawa. I proszę cię, Elizabeth, byłoby
dobrze, gdybyś jadła, ile trzeba, jeśli masz szybko dojść do siebie. Chleb solidnie
posmarowałam masłem, do kanapek też niczego nie szczędziłam. No to jedzcie.
- Dziękuję ci, Helene, jesteś bardzo miła. – Elizabeth uśmiechnęła się do przyjaciółki i
poklepała ją po ręce.
Długo jedli w milczeniu, a kiedy skończyli, zostały tylko dwa kawałki chleba.
- Od kiedy jesteście małżeństwem? – spytał Jens.
- Ty zaginąłeś w kwietniu 1873. A za Kristiana wyszłam w grudniu następnego roku.
Pamiętała ten dzień, kiedy w końcu powiedziała Kristianowi „tak”. To było po ataku
Esaiasa, zbiegłego więźnia, który próbował ją zamordować. Skończyło się na tym, że
Kristian zabił jego, ale dosłownie w ostatniej chwili, zanim… Nie, z tą historią trzeba
zaczekać na jakąś późniejszą okazję. Tylu rzeczy nie powiedziano i o tylu trzeba teraz
rozmawiać. Ale wszystko w swoim czasie.
Nagle straciła pewność siebie, nie wiedziała, co mówić. Zanim wyszła za mąż za
Kristiana, wielokrotnie wyobrażała sobie, jak to będzie, kiedy wróci Jens. Powita go
wystrojona, świeżo wykąpana, będzie miała piękne włosy, a na sobie świąteczną suknię.
Teraz poczuła, że pot spływa jej po plecach i musiała odejść od pieca. Ale to nie
pomogło, widocznie ze zdenerwowania tak jej gorąco. Pragnęła móc patrzeć otwarcie na
Jensa i żeby jej się to nie wydawało dziwne. Musiała się jednak zadowolić ukradkowymi
spojrzeniami. Tyle lat jego życia upłynęło bez niej. On chyba odczuwa to tak samo, też jest
skrępowany.
- Uważasz, że zbyt krótko byłam wdową? – spytała. I nagle zaczęła się bać
odpowiedzi. Zagryzła wargi. – Jens, ja nie mogłam wiedzieć, że ty żyjesz. Przez długi czas
wierzyłam, że wrócisz, ale ludzie przekonali mnie, że powinnam się pogodzić, przyjąć do
wiadomości, że umarłeś, że trzeba patrzeć w przyszłość.
Bała się, ze on zacznie robić jej wymówki, ale nic takiego się nie stało. Jens dolał
sobie kawy i rozejrzał się po izbie.
- Żyjecie tu bardzo wygodnie, niczego wam nie brakuje.
- Tak, to prawda – Elizabeth napiła się kawy. – Przez wszystkie lata opowiadałam Ane
o tobie, żeby cię nie zapomniała.
Uśmiechnął się, jakby chciał okazać wdzięczność.
- Zdążyłem się zorientować. A ona wie, że to Leonard jest jej….?
- Kristian wie i to wystarczy. Ane nigdy nie pozna prawdy. Jej ojcem jesteś ty. Tak
zapisano w kościelnych księgach.
Jens skinął głową.
- Rozumiem.
- A rozmówiłeś się już z Liną po przyjeździe? Jej z pewnością nie jest teraz łatwo, ona
też przeżyła wstrząs, kiedy pojęła prawdę.
Elizabeth poczuła ukłucie w sercu, coś w rodzaju zazdrości. Lina i Jens. Razem.
Skuliła się. Jens wstał i podszedł do pieca, długo dokładał do ognia. potem wyprostował się i
popatrzył na Elizabeth.
- Próbowałem rozmawiać, ale ona mnie nie słucha.
- Widocznie za słabo próbowałeś. Roześmiał się cicho i wrócił na miejsce.
- Elizabeth, czy ty uważasz, że ja wyglądam staro? Pokręciła głową.
- Nie, jesteś tym samym Jensem, ale oczywiście postarzałeś się od ostatniego
spotkania. A ja? Jak czas obszedł się ze mną?
Zdała sobie sprawę, że oczekuje od niego komplementów i zawstydziła się.
- Ty, Elizabeth, po prostu wydoroślałaś – odparł z powagą. Uznała, że podoba mu się
to, co widzi. Rozległo się delikatne pukanie do drzwi, po chwili uchyliły się i weszła Ane.
- Czy mogłabym z wami posiedzieć?
- Oczywiście, że możesz. – Elizabeth zrobiła jej miejsce na małej kanapce. Nagle
poczuła się skrępowana. To Kristian powinien tu teraz być, bo to on stanowią rodzinę. Jens
jest… jest… szukała właściwego słowa. Gościem? Nie, to nie tak. Przyglądała mu się
ukradkiem, kiedy rozmawiał z Ane. To jest ten sam Jens. Jej mąż. Strasznie wydanie tamtego
chłopca, z którym dorastała, bawiła się, w którym się potem zakochała i w końcu wyszła za
niego za mąż, zanim zaginął na morzu. A teraz siedzi tutaj, w izbie w Dalsrud, i żyje. Na
moment przymknęła oczy.
- Mama opowiadała mi o tym, jak to było, kiedy mieszkaliśmy w Dalen. Ja i ona, i ty.
O tej pięknej choince, i o wszystkim innym.
Elizabeth uśmiechała się do córki i przytakiwała.
- Teraz dom w Dalen stoi pusty – powiedziała, zwracając się do Jensa. – Ale w domu
taty mieszka jedna taka, co ma na imię Mathilde, i jej córka Sofie.
Jens spojrzał jej w oczy.
- Teraz nie rozumiem…
- Nasz tata nie żyje, Jens. Skaleczył się haczykiem na ryby i doszło do skażenia krwi –
tłumaczyła. – Mathilde jest służącą w Heimly, pozwoliła jej i córce mieszkać w domu, żeby
nie popadał w ruinę.
Jens pokręcił głową.
- Jak widzę, o bardzo wiele rzeczach nie mam pojęcia. Pomyśleć, że twój tata nie żyje!
Wprost trudno mi uwierzyć.
- I nie znasz też swojego małego braciszka – wtrąciła Ane.
- Ane! – upomniała ją Elizabeth. – masz siedzieć cicho. Jens potrzebuje czasu, żeby to
wszystko jakoś ogarnąć. Nie możemy mu mówisz wszystkiego na raz.
- To Ragna urodziła dziecko?
- Ragna też nie żyje. Umarła zaraz po urodzeniu Fredrika – rzekła Elizabeth z
westchnieniem. – Dziewięć lat temu. – Zdała sobie sprawę, że mówi to za szybko.
Wiadomości o śmierci nie powinno się przekazywać w taki sposób. No ale trudno, stało się.
Jens przenosił wzrok z Elizabeth na Ane i z powrotem, jakby czekał, że któraś z nich
roześmieje się i powie, że to żart. Elizabeth zarumieniła się.
- Bardzo mi przykro, Jens. Powinieneś był dowiedzieć się tego w inny sposób. Nie
chciałam, żeby…
Jens wstał i podszedł do okna. Stał tam długo, odwrócony do nich plecami. Elizabeth
widziała kątem oka, że Ane skuliła się i ukryła głowę w ramionach.
- Bardzo przepraszam – szepnęła dziewczynka. Elizabeth objęła ją i głaskała wolno po
plecach.
- A wiec Ragna umarła w połogu – mruknął w końcu Jens.
- I Mruczek też nie żyje – wtrąciła Ane niepewnie. Jens uśmiechnął się do niej.
- Jaka ty jesteś podobna do mamy! Nazywałem cię Mała Elizabeth. Twarz Ane
rozjaśniła się.
- A wielu to uważa, że jestem podobna do Kristiana. Myślę, że to dlatego, bo
mieszkamy razem. Słyszałem, ze często tak bywa. Dziwnie jest tylko to, że mamy jednakowe
zęby. – Postukała paznokciem w siekacz, zachodzący wyraźnie na sąsiedni ząb.
Jens z wielką powagą długo kiwał głową.
- Ja też tak słyszałem. Że ludzie stają się do siebie podobni, jeśli razem mieszkają.
- Jest jeszcze więcej… - rzekła Elizabeth.
- Więcej ludzi nie żyje?
- Nie, tylko Jakob widzisz, Jakob ożenił się z Dorte. Jens pytająco uniósł brwi:
- Z Dorte z Neset?
- Tak.
Jeden z kącików ust Jensa zaczął drgać, potem rozległ się śmiech. Głośny,
wyzwalający śmiech. Ane spojrzała na niego przestraszona, ale po chwili wtórowała mu
radośnie.
- Jakob ożenił się z Dorte. Tak, tak, i z pewnością jest im razem dobrze. – Głęboko
zaczerpnął powietrza. – Powoli, powoli sobie z tym poradzę.
Elizabeth wstała i popatrzyła Jensowi w oczy.
- Teraz musisz rozmówić się z Liną.
- Pytanie tylko, czy to się na coś zda – rzekł zmęczony, głosem, jakby czekała go
naprawdę ciężka praca.
- Musisz!
Jens razem z Ane zniknął w kuchni. Elizabeth wstała i poszła za nimi, ale w korytarzu
natknęła się na Kristiana. Stanęli i mierzyli się nawzajem wzrokiem.
- Wciąż jesteś na mnie zła? – spytał.
- Jestem. To, co zrobiłeś, jest niewybaczalne. – Myślę, że nigdy nie zdołam
zapomnieć.
- Rozumiem cię, Elizabeth. Mimo to proszę o wybaczenie. – Zdenerwowany
wyciągnął do niej rękę. – Próbuj zrozumieć. Tak się bałem, że mogę cię stracić! Od
początku chciałem ci wszystko opowiedzieć, tylko że nie nadarzyła się odpowiednia chwila…
- Jens o wszystkim wie. Mimo wszystko uważam, że sam powinieneś z nim
porozmawiać.
Rozległy się szybkie kroki na końcu korytarza, Elizabeth domyślała się, że to Lina
idzie do kuchni.
- Czekałeś trochę za długo – rzekła urażona, spoglądając na Kristiana. Nagle poczuła
się tym wszystkim strasznie zmęczona. Jaki sens ma ta wymiana zdań? Co się stało, to się nie
odstanie. Nikt nie cofnie czasu.
- Elizabeth, moja kochana, ja wiem… Dałby wszystko, żeby sprawy mogły potoczyć
się inaczej.
- Zapomnij o tym – odparła, opierając się o poręcz schodów.
- Czy ty się źle czujesz? Nie powinnaś się położyć.
- Nic mi nie jest – odparła niechętnie, ale nie do końca tak było. Nadal krwawi,
chociaż Ne tak bardzo, żeby było się czym niepokoić. I chyba nie straciła tak dużo krwi, jak
twierdzi Helene. Mimo wszystko jest bardzo wyczerpana, w głowie kręci się tyle myśli, nad
którymi nie jest w stanie zapanować.
Z kuchni dały się słyszeć podniesione głosy i płacz.
- Musimy porozmawiać z Liną – powiedziała. – Chodź, poprosimy ją i Jensa do
salonu. Tam nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Rozdział 7
Elizabeth pierwsza weszła do kuchni.
- Lina i Jens, chodźcie z nami do salonu – porosiła łagodnym głosem, spoglądając na
plecy Liny. Dziewczyna grzebała w piecu i udawała bardzo zajętą. Cała jej postać zdawała się
krzyczeć: „Dajcie mi święty spokój!”.
- Moim zdaniem nie ma już o czym rozmawiać – burknęła, przecierając ręką twarz.
Elizabeth zaprotestowała stanowczo:
- Tutaj ja będę decydować.
Skinęła na Kristiana i oboje wyszli na korytarz. Lina odłożyła pogrzebacz i wpatrując
się w podłogę, chwiejnym krokiem podążyła za
nimi. Jens podniósł się wolno i też wyszedł. W salonie usiedli wszyscy z wyjątkiem
Elizabeth. Nie mogła się uspokoić, czuła, że najlepiej będzie stać.
- Rozumiem, ze to był dla ciebie wieli wstrząs, Lina – zaczęła. – Podobnie jak dla nas
wszystkich.
Lina przyglądała się swoim dłoniom. Były czerwone i po ostatnim praniu bardzo
spierzchnięte.
Elizabeth odchrząknęła.
- Na nic się nie zda, jeśli nadal będziesz tylko płakać i oskarżać Jensa o to, co się stało.
on jest tak samo niewinny jak my, pozostali. Ja sama wierzyłam, ze Jens nieżywe. Wszyscy w
to wierzyli! Tak zostało zapisane w urzędowych papierach.
Ponieważ Lina nadal się nie odzywała, Elizabeth rzucała niespokojne spojrzenia na
Jensa i Kristiana.
- Jedziemy jakby na tym samy wózku, Lina. Ty i ja – rzekł Kristian niepewnie.
Służąca nie odpowiedziała, więc umilkł, zawstydzony. Przecież to prawda, pomyślał. Chociaż
zdawał sobie sprawę, że mówienie o tym nie jest właściwe.
Lina otarła no w rękaw bluzki. Elizabeth westchnęła głośno.
- Lina, gdybyśmy wiedzieli, że twój Andreas to Jens… chodzi mi o to, że gdyby Jens...
– urwała i podeszła do okna. Oparła ręce o parapet i wyglądała na dziedziniec. Gdyby tylko
Lavina chciała być uczciwa od pierwszej chwili i powiedzieć Jensowi prawdę! Mogła mu
pomóc w odzyskiwaniu pamięci, a nie kłamać przez tyle lat. Dlaczego nigdy nie powiedziała
im o Jensie, kiedy przychodziła do Dalsrud? Wielu ludzi uniknęłoby dzięki temu cierpienia.
„Nie płacz nad rozlanym mlekiem”, zwykła była mawiać stara Gurine. A ja wtedy
uważałam, że to przysłowie nie ma sensu, pomyślała Elizabeth. Teraz wiem, że ma. Nikt nie
może odwrócić przeszłości. Gdyby wiedzieli o tym wcześniej, Lina nigdy by nie spotkała
Jensa i uniknęłaby nieszczęścia.
Zerwała z rośliny w doniczce suchy liść i zgniotła go w dłoni. Tamci troje siedzieli jak
przedtem. przyglądała im się taksująco. Jens wyglądał na zmartwionego. Kristian
przeczesywał palcami włosy jak zawsze, kiedy nie wie, jak się zachować. Z pewnością wciąż
rozważa jej oskarżenia. Ale gdyby był wobec niej szczery…
Znowu westchnęła.
- Lina, myślę, że możesz wracać do pracy. Rozumiem, że potrzebujesz więcej czasu,
żeby sobie to wszystko przemyśleć.
Służąca zerwała się i natychmiast wybiegła. Drzwi zamknęły się za nią bezszelestnie.
- Trzeba dać jej więcej czasu – powtórzyła Elizabeth. – To bez sensu zmuszać ją, by
przestała płakać.
Jens wstał.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli stąd wyjadę.
Elizabeth widziała, że Kristian chce coś powiedzieć. Nie miała pojęcia, o co chodzi,
ale go ubiegła.
- Cóż to znowu za głupstwa! Nigdzie nie pojedziesz, to jasne, zresztą czemu by to
miało służyć?
Wzruszył ramionami.
- Przynajmniej nie będzie musiała na mnie patrzeć. Lina jest na mnie wściekła, a poza
tym… - nie dokończył.
Elizabeth wiedziała, co myśli. To rzeczywiście bardzo trudne. Czy maja tak mieszkać?
Ona i jej dwaj mężowie…? Czuła łzy pod powiekami, ale starała się nie rozpłakać.
- Sytuacja nie poprawi się w żadnym razie, jeśli znowu pójdziesz własną drogą –
powiedziała. – Przeciwnie, myślę, że najlepiej, abyś tu został. Lina musi się po prostu
przyzwyczaić. Podobnie jak my wszyscy. Poza tym przecież po nowym roku macie wziąć
ślub. – Umilkła i zaczęła się zastanawiać. – Ty masz chyba w Kabelvaag jakieś rzeczy, które
trzeba tu przywieźć.
Jens przytaknął.
- Umówiłem się z jednym właścicielem kutra, że przywiezie mi cały dobytek po
nowym roku – uśmiechał się jakby przepraszająco. – W sumie nie ma tego dużo.
Elizabeth wbiła spojrzenie w Kristiana, jakby chciała go zmusić do potwierdzenia
tego, co powiedziała. Natychmiast zrozumiał, o co jej chodzi.
- Elizabeth ma rację.
Popatrzyła na resztki uschłego liścia.
- Pójdę zobaczyć, czy nie potrzebują mnie w kuchni.
Minął mniej więcej tydzień. Elizabeth czuła się już całkiem zdrowa, w każdym razie
fizycznie. Z duszą bowiem było inaczej. Wciąż nosiła w sobie żal, wiedziała, że będzie się z
nim zmagać jeszcze bardzo długo, któregoś dnia szła do salonu, gdy w korytarzu spotkała
Helene, niosącą duży stos białej, świeżo uprasowanej bielizny. Były to głównie koszule
Kristiana, którymi zajmowała się Lina.
- Wezmę to – powiedziała. – Co się dzieje z Liną? Helene wykrzywiła twarz w
niechętnym grymasie.
- Nie myśl o tym, Elizabeth, Lina da sobie radę. Dbaj raczej o siebie. Uważaj, żeby nie
dźwigać ciężarów,.
- Głupstwo, sama wiem, na co mogę sobie pozwolić, i jestem zdrowa. Zamyśliła się na
chwilę i dodała:
- Najgorsze, co miałabym zrobić, to siedzieć w fotelu i rozpamiętywać nieszczęścia. Z
pewnością bym zwariowała. Na zmartwienia najlepsza jest praca.
- Rozumiem, ale mimo to dbaj o siebie.
Elizabeth uśmiechnęła się z wdzięcznością, Helene opowiedziała tym samym.
Na górze w sypialni nieoczekiwanie zaczęła myśleć o futerale noża, który znalazła na
Wyspie Topielca. Pośpiesznie odłożyła na łóżko bieliznę, która przyniosła. Futerał nadal leżał
na dniej jej skrzyni. Znajduje się na nim monogram JR. Jens Rask. Przypomniała sobie, że
tamtego dnia od razu pomyślała o Jensie, ze to jego monogram został wycięty na skórze.
Teraz odda go właścicielowi. Pośpiesznie wsunęła futerał do kieszeni spódnicy i zajęła się
koszulami Kristiana. Lina jest bardzo staranną służącą. Elizabeth była zadowolona.
Kołnierzyki koszul są sztywne, dobrze uprasowane, mankiety podobnie. Zaczęła układać
koszule w szafie męża. Nagle w głębi na półce natrafiła na coś twardego. Z bijącym sercem
wyjęła fiński nóż. Na rękojeści zobaczyła te same litery. JR. To nóż, który Nils Wędrowiec
przyniósł z Wyspy Topielca i sprzedał Kristianowi. Nóż musi należeć do Jensa! Wsunęła go
do futerału i stwierdziła, że pasuje jak ulał.
Poczuła dławiący gniew, pulsowała jej w skroniach, kiedy zbiegała po schodach.
Drzwi do kantoru były uchylone, Kristian musi być w środku.
- Czy możesz mi to wytłumaczyć? – spytała, wbijając nóż w blat biurka. Kristian
zmrużył oczy, zdenerwowany, że Elizabeth znalazła nóż, i chyba tym, że
wbiła go w piękny mebel.
- Tak, mogę wytłumaczyć.
- Świetnie! – Elizabeth ujęła się pod boki. Kristian wstał, okrążył raz i drugi pokój,
potem wrócił, usiadł, nie spuszczając z niej
wzroku.
- Bardzo cię przepraszam, Elizabeth. To oczywiste, że powinienem był ci o tym
powiedzieć – dodał.
- I to wszystko?
- Tak, ale ja… jest mi bardzo przykro, ale wcześniej nie byłem w stanie z tobą o tym
rozmawiać. Jak tylko Nils zaproponował mi ten nóż, schowałem go głęboko, i nie miałem
zamiaru nigdy o nim mówić. Domyśliłem się od razu, że należał do Jensa.
- No pięknie! Że też ty się nie wstydzisz! Ile jeszcze takich tajemnic masz przede mną,
Kristian? ile spraw ukrywałeś?
- Nie ma nic więcej, zapewniam cię. Prychnęła gniewnie. Kiedy jednak spojrzała w
jego pełne żalu oczy, pojawiło się
współczucie. Ale druga część jej osobowości nie była w stanie tak szybko wybaczyć.
Wzięła nóż i ruszyła do drzwi.
- Oddam mu to.
Jens bardzo się ucieszył, że nóż się odnalazł.
- Dziękuję ci! Skąd on się tu wziął? – pytał, gładząc palcami ostrze, i futerał.
- Futerał ja znalazłam na Wyspie Topielca po śmierci Laviny. Nóż przyniósł tu
któregoś dnia Nils.
Na szczęście Jens nie wypytywał o szczegóły.
- Dziękuję, Elizabeth, to tak, jakby kolejny fragment przeszłości do mnie wrócił.
Kiedy patrzę na ten nóż, pamiętam więcej. Przypominam sobie, kiedy go zrobiłem.
Mieszkałem jeszcze wtedy w domu, w Heimly. – Opadł na fotel i w zamyśleniu patrzył przed
siebie. – teraz powinienem odwiedzić Jakoba – rzekł w końcu. – To już tydzień, jak tu
przyjechałem, a jeszcze nie odezwałem się do nich.
- Boisz się tego?
- Nie, chyba się nie boję, ale… dziwnie będzie zobaczyć znowu całą rodzinę.
- Rozumiem cię, Jens, ale chyba nie powinieneś dłużej czekać. Później będzie tylko
gorzej.
Patrzył na nią uważnie, głęboko wciągał powietrze i wolno je wypuszczał.
- Jak myślisz, co oni powiedzą, kiedy mnie znowu zobaczą? Ponieważ nie
odpowiedziała natychmiast, mówił dalej:
- Najpierw was wszystkich wprawiłem w szok, a teraz to samo czeka moją rodzinę w
Heimly. Bardzo bym chciał tego uniknąć. Chciałbym zrobić to w inny sposób.
Elizabeth przytaknęła.
- Spotkanie będzie dla nich wstrząsem, to pewne. Ale później przeżyją też radość.
Uśmiechnęła się, chcąc dodać mu otuchy.
- A gdyby teraz ktoś o mnie pytał, to powiedz, że pojechałam do sklepu. Mam do
załatwienia parę spraw.
Jens przytakiwał, ale nie była pewna, czy zrozumiał, co do niego mówi.
Stał przy oknie i patrzył na Elizabeth idącą do stajni. Wciąż jeszcze rozważał radę,
której mu udzieliła, by nie odwlekać wyjazdu do Heimly. Elizabeth ma rację, mimo wszystko
czuł, że potrzebujesz jeszcze trochę czasu. Chociaż drugiej strony… jeśli będzie czekał zbyt
długo, to po okolicy rozjedzie się, że jest w Dalsrud. A tego by nie chciał. Nie może dopuścić,
żeby rodzina dowiedziała się o jego powrocie od innych.
Ciekawe jako oni teraz wyglądają? Indianne i Olav byli dziećmi, kiedy widział ich po
raz ostatni, teraz są już dorośli. I Jakob, ciekawe czy posiwiał? Jens wpatrywał się w parapet i
oddychał ciężko.
- Ragna – szepnął. – Gdyby wszystko ułożyło się inaczej, spotkalibyśmy się, zanim
odeszłaś.
Zdecydowanie odsunął od siebie ponure myśli. Tyle spraw powinno było ułożyć się
inaczej, ale nikt nie może zmienić tego, co się stało.
Kiedy znowu spojrzał na dziedziniec, zobaczył, że Elizabeth wychodzi ze stajni,
prowadząc za sobą gniadego konia. Uśmiechnął się na widok tej drobnej kobiety,
zdecydowanie kierującej wielkim zwierzęciem. Zawsze umiała wymusić dla siebie respekt
bez użycia siły i głośnych słów. Elizabeth była łagodna. Najczęściej wykorzystywała swoją
dobroć i dzięki temu najczęściej dostawała to, na czym jej zależało. oparł się o futrynę okna i
obserwował dziedziniec. Koń posłusznie stanął przy saniach. Elizabeth wprawnymi ruchami
wiązała uprząż.
Nagle usłyszała, że ktoś otwiera drzwi i odwrócił się.
- Tak myślałem, że jeszcze cię tu zastanę – rzekł Kristian. – Mogę wejść? Jens
wyciągnął rękę w zapraszającym geście.
- To twój dom.
Kristian zamknął drzwi, chwilę stał niezdecydowanie, a potem podszedł do stolika, na
którym znajdowały się karafki i kieliszki. Nalał sobie do jednego z nich, potem zwrócił się do
Jensa.
- Napijesz się?
- Nie, dziękuję.
- Jak chcesz.
Kristian opróżnił kieliszek jednym haustem i napełnił go ponownie. Potem usiadł w
fotelu. Wyciągnął przed siebie swoje długie nogi, obracając kieliszek w palcach.
- Chciałbym z tobą chwilę porozmawiać.
Jens usiadł niechętnie. Położył łokcie na oparciu fotela i splótł dłonie na piersiach.
Czuł się źle w tej sytuacji i szukał wymówki, aby wyjść. Mógł się znajdować w jednym
pokoju z Kristianem w obecności innych ludzi, ale takie sam na sam było trudne do
zniesienia.
- Czy po nowym roku twój ślub odbędzie się tak jak planowaliście, zanim to się stało?
– spytał Kristian.
- Oczywiście.
Kristian skinął głową i upił łyk brunatnej cieczy z kieliszka. Jens domyślał się, że to
koniak.
- Rozumiem, ze zmagasz się teraz z mnóstwem trudnych myśli – mówił dalej Tristan.
Jens nie bardzo wiedział, co dopowiedzieć. Jeśli Kristian spodziewa się jakichś
długich zwierzeń, to przeżyje rozczarowanie.
- Oczywiście tak jest. Przez dziesięć lat byłem człowiekiem bez nazwiska i bez
przeszłości. Teraz nagle pamięć mi wróciła i wiem wszystko. nadal jednak wieli sądzi, że nie
żyję, wkrótce będę musiał się z nimi spotkać.
- Na to trzeba odwagi – stwierdził Kristian.
Odwagi?, zdziwił się Jens. To trzeba po prostu zrobić, niezależnie od tego, czy ma się
odwagę, czy nie.
- Moim zdaniem najciężej będzie z tym, z którymi mam się spotkać – powiedział.
Kristian pochylił się do przodu i wbił w niego spojrzenie swoich ciemnych oczu. Jens
natomiast odchylił się w tył.
- Ty naprawdę jesteś taki, czy tylko udajesz? – spytał Kristian.
- O co ci chodzi?
Kristian przeczesał włosy palcami i znowu upił łyk.
- No, że zachowujesz się jak jakiś święty, zawsze myślisz najpierw o innych, nie o
sobie.
Jens nie wiedział, czy powinien odpowiedzieć złośliwe, czy lepiej być szczerym.
- A jak powinienem zachowywać się twoim zdaniem? Jestem tym, kim jestem, a jeśli
ktoś nie chce tego uznać, to jego sprawa.
Kristian uśmiechnął się blado. Ukazał się jego krzywy ząb i przypomniał
pokrewieństw Kristiana z Ane.
- Rozumiem, dlaczego Elizabeth przez tyle lat o tobie nie zapomniała – powiedział
gospodarz. Opróżnił kieliszek i odstawił na stolik.
Jens miał ochotę zapytać, co Elizabeth o nim mówiła. Chciałby się też dowiedzieć, jak
im się układa wspólne życie, ile razy Kristian prosił ją o rękę, zanim się zgodziła, jednak
zwyciężył rozsądek. Rozumiał, że Kristian jest zazdrosny i nie chciał jątrzyć.
- Czy ty żywisz do mnie urazę? – spytał nagle Kristian.
- Z jakiego powodu? – Jens celowo udawał, że nie rozumie, żeby nie powiedzieć
czegoś, czego nie powinien.
Kristian spoglądał na niego ponuro. - Ja przecież wiedziałem, że ty żyjesz. Od wielu
lat. Najpierw widziałem cię z Liną pewnej niedzieli w kościele. Później spotkaliśmy się w
Storvaagen. Pamiętasz to.
- Pamiętam. Ale nie żywię urazy.
- Kłamiesz! – Kristian potrząsnął głową.
- Nie, nie kłamię. Gdybym był na twoim miejscu, zachowałbym się tak samo.
Przypuszczam, że się bałeś. Bałeś się, że stracisz Elizabeth, jeśli wyjdzie na jaw, że ja żyję.
Jens widział, że Kristian go obserwuje. Po chwili gospodarz powiedział.
- Do licha, uważam, że mówisz prawdę.
Jens milczał. Nie spodziewał się też, że Kristian coś jeszcze powie. Minęła dłuższa
chwila, ale w końcu tamten chrząknął, pocierając brodę.
- Na twój widok wpadłbym w panikę, nie byłem w stanie rozsądnie myśleć. Potem
oczywiście chciałem powiedzieć o wszystkim Elizabeth, ale jakoś właściwy moment się
nigdy nie nadarzył.
- To prawda, o takich rzeczach niełatwo mówić – zgodził się Jens. – Nie można z
czymś takim wyskoczyć po prostu przy obiedzie.
Kristian roześmiał się i spojrzał mu w oczy. Nastrój w izbie trochę złagodniał.
- Czy mogłoby być dla ciebie pociechą to, ze gdyby sprawa wyjaśniła się wcześniej,
nigdy byś nie mógł ożenić się z Liną?
- Tak, to może być pociecha – Jens wstał i wyciągnął rękę do Kristiana. Ten też się
podniósł i uścisnął rękę mocno i zdecydowanie.
- Jesteś wspaniałym człowiekiem, Jens.
- Dziękuję i nawzajem.
Nie wiadomo dlaczego powróciło dawne napięcie. Kristian wsunął ręce do kieszeni
spodni.
- No cóż, mam jeszcze sporo roboty. Musisz mi wybaczyć.
Jens skinął głową.
Przy drzwiach Kristian jeszcze się odwrócił.
- A gdzie się podziała Elizabeth?
- Miała jechać do sklepu.
- Ach tak.
Kiedy drzwi się zamknęły, Jens znowu podszedł do ona. Ślady na śniegu świadczyły,
że Elizabeth wyjechała.
- Elizabeth – szepnął. – Córka morza. – Uśmiechnął się na wspomnienie tamtego dnia,
kiedy po raz pierwszy tak ją nazwał. Kristian z pewnością o tym nie wie. I bardzo dobrze.
Mróz szczypał w policzki. Co za ulga wyrwać się na chwilę z Dalsrud. Czasem
Elizabeth miała wrażenie, że ściany ją dławią, że trudno jej oddychać. Ciągła rozpacz Liny też
zaczynała działać jej na nerwy. Podobnie jak troskliwość Helene i przemilczenia Kristiana.
Nagle poczuła, że ma tego wszystkiego dość i musi stąd uciec.
Na szczęście w sklepie było sporo ludzi, więc Peder nie od razu zwrócił na nią uwagę.
Nie lubiła być zbyt szybko obsłużona. Chętnie chodziła trochę po sklepie, rozglądając się
spokojnie. Ostatnio Peder sprowadził dużo nowych towarów, pewnie dlatego, że zbliża się
Boże Narodzenie i wyjazd mężczyzn na zimowe łosika też za pasem. Sklepikarz pozwala
ludziom kupować na kredyt pod warunkiem, że zapłacą wszystko wiosną. Ona sama, kiedy
mieszkała w Dalen, też kupowała na kreskę – i nienawidziła wiążącego się z tym
upokorzenia.
Peder uwijał się jak w ukropie. Wchodził na drabinę, żeby zdjąć towary wiszące na
belkach pod sufitem, pochylał się nad szufladami, ściągał różne rzeczy z półek, z ołówkiem
gotowym do zapisania sprawunków.
Elizabeth wodziła wzrokiem to tomiku poezji, lokówce do włosów, książkach
kucharskich i romansach, haczykach na ryby i kłębach włóczki. Pod sufitem wisiały ciężkie
buty, zielone szklane kule i inne dziwne rzeczy. Z półek unosił się zapach kawy i syropu. Na
ladzie stała taca z ozdobami i broszkami i szpilkami. Może powinna kupić dla Liny coś
ładnego? Pomysł pojawił się nagle, Elizabeth uśmiechnęła się sama do siebie. Tak, to sprytne,
dziewczyna na pewno bardzo się ucieszy. Nie należy jednak kupować koronek czy wstążek,
to zbyt pospolite. Tom wierszy do niczego jej się nie przyda. Lina stroi się rzadko, więc kupić
jej broszkę to też jakby strata pieniędzy. Co by tu znaleźć? Chodziła dalej, rozglądając się na
wszystkie strony. Nagle, przy półkach w głębi sklepu, przystanęła i patrzyła. Stały tam
rzędami filiżanki do kawy – białe w niebieskie kwiaty, ze złoconymi brzeżkami. I
spodeczkami do kompletu. Nie było tylko talerzyków do ciasta, ale nie szkodzi to akurat nie
takie ważne. Sprawdziła karteczkę przyczepioną do uszka. Nie, filiżanki wcale nie są drogie.
No bo i nie jest to najdelikatniejsza porcelana, choć całość dekorowana złotem.
Czyż filiżanki nie będą pasować do starej tacy na pieczywo? Czyż nie będzie to
elegancki prezent? Uśmiechnęła się na myśl o tym, że Lina ustawi serwis ze złoceniami w
swoim małym domku.
Ile tych filiżanek kupić? Sześć? Nie, to chyba za dużo, byłaby to przesada. Trzy
wystarczą, a Lina, jeśli zechce, sama może sobie dokupić więcej. Jest ich w sklepie pod
dostatkiem. Wzięła trzy filiżanki ze spodeczkami.
- Dzień dobry, pani Elizabeth. Głos był cieniutki, można powiedzieć przestraszony.
Mimo to Elizabeth drgnęła, o
mało nie opuściła filiżanek.
- Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć.- Kobieta patrzyła z poczuciem winy.
- Nic się nie stało – zapewniała Elizabeth, przyglądając się tamtej. Gdzie już ją
widziała.
- Pani mnie nie poznaje?
Elizabeth niechętnie kręciła głową. głupia sytuacja, przecież rzadko zapomina twarze.
- Jestem matką Mathilde.
- Ach tak, oczywiście, teraz to widzę. Co tam u was słychać? Często odwiedzacie
Mathilde?
Kobieta przytakiwała.
- To szczęście od Boga, że pani wynajęła jej dom swojego ojca. Mathilde tak się tam
dobrze czuje, że wprost trudno ją poznać. Ale nie będę dłużej przeszkadzać swoim gadaniem.
Życzę, aby Bóg miał panią zawsze w swojej opiece. Pani jest aniołem na ziemi.
Elizabeth chciała protestować, powiedzieć coś miłego w zamian, ale tamta już
wmieszała się w tłum, zachwalę odezwał się dzwonek nad drzwiami sklepu i kobieta
zniknęła.
Lekko oszołomiona Elizabeth podeszła do lady. Został przed nią już tylko jeden klient,
mężczyzna kupujący tytoń.
- Dzień dobry, pani Dalsrud – kłaniał się Peder. – Co to, kupuje pani nowe filiżanki do
kawy?
- Czasem trzeba – odarła krótko, uśmiechając się uprzejmie. – A do tego poproszę
dużą torebkę kawy – dodała, rozglądając się wokół. Potrzebowała różnych przypraw,
wskazywała po kolei, które to mają być. Peder sprawnymi palcami robił śpiczaste torebki z
papieru, pakował przyprawy, zapisywał ceny, a potem wkładał ołówek za ucho.
- I to wszystko? – spytał, kiedy umilkła.
- A co to? Goście przyjechali do Dalsrud? – spytał. Układając towary w skrzynce.
Elizabeth poczuła, że sztywnieje.
- Goście? Co Peder ma na myśli?
- No, słyszałem, ze przyjechał gość, ukochany jednej z waszych służących. Elizabeth
podniosła głowę.
- Tak, to jej narzeczony. – Podziękowała za zakupy i szybkim krokiem wyszła. Jak, na
Boga, sklepikarz zdążył się już dowiedzieć, co się dzieje w Dalsrud. Zamyślona, stała przez
chwilę przy koniu, klepiąc go po karku. Mokry pysk przesuwał się po jej spódnicy, szukając
cukru schowanego w kieszeniach.
Dzwonek nad drzwiami sklepu znowu się odezwał i Peder zawołał.
- Pani Dalsrud, przyszedł do was list. I nowy numer Lofoten Tidene.
- Dziękuję! – Chwyciła podawane jej rzeczy. – Zapomniałam, że to dzisiaj dzień
pocztowy. – Dodała z uśmiechem. Teraz trzeba zachowywać się miło i uprzejmie, bo w
przeciwnym razie plotki będą się rozchodzić jeszcze szybciej. – A czy mogłabym zapytać…
-Ale Peder biegł już z powrotem do sklepu. Może to i lepiej, nie ma sensu rozstrzygać
sprawy. Zresztą nieostrożnie jest pytać, skąd sklepikarz wie o przyjeździe Jensa. Zacznie się
zastanawiać dlaczego to taka tajemnica.
- Coś pani mówiła? – Peder znowu się odwrócił. Czarna kamizelka ciasno opinała
sterczący brzuch. Z kieszonki na zegarek zwisał błyszczący łańcuszek.
- Nic, ani słowa – skłamała z uśmiechem.
Sklepikarz podrapał się po lśniącej łysinie, mamrocząc coś pod nosem.
- No to szczęśliwej podróży – ukłonił się i zawrócił do sklepu.
Koń szedł wolno, a Elizabeth siedziała pogrążona w myślach. od przyjazdu Jensa nikt
z domowników nigdzie nie chodził, nie rozmawiał z obcymi. W Dalsrud też nikt nie bywał.
Jak zatem, u licha, Peder wywąchał, ze mają gości? I tak dobrze, że nie zna całej prawdy.
Elizabeth westchnęła ciężko. Pewnego dnia jednak prawda wyjdzie na jaw, a wtedy ludzie
będą mieli o czym gadać. I to bardzo długo: pomyślcie, pierwszy mąż Elizabeth jednak nie
umarł, a teraz ma się żenić z Liną. A na razie mieszka w Dalsrud z Elizabeth i jej nowym
mężem!... Będą zmyślać jak nęci, żeby upiększyć historię, a pewnie też i po to, by jak
najmocniej oczernić Elizabeth. Wystarczająco wielu sąsiadów jej nie lubi i tylko czeka na
jakiś soczysty skandal. Mnie to akurat specjalnie nie obchodzi, myślała. Gorzej, że plotki
dotrą też do Ane i Marii. Z pewnością obie będą musiały się bronić. Ane nasłucha się niemało
w szkole.
Spojrzała na skrzynkę, którą postawiła przy sobie, i znowu ogarnęła ją radość. Może
Lina otrze łzy na widok pięknego prezentu? W każdym razie będzie to jakaś pociecha, w tym,
co ją tak wzburzyło. Elizabeth ostrożnie ściągnęła lejce i koń natychmiast ruszył kłusem.
Rozdział 8
Sama odprowadziła konia do stajni, wyczyściła go i wytarła do sucha. Czarny ogier
radośnie witał swojego współtowarzysza i wyciągał szyję do Elizabeth w oczekiwaniu na
jakiś smakowity kąsek.
- Dzisiaj nic dla ciebie nie mam – tłumaczyła. – Tylko Ane trwoni pieniądze na cukier
dla was.
Ogromne zwierzę mrugało czarnymi jak węgiel oczami i przesuwało aksamitne chrapy
po jej włosach.
W zamian Elizabeth dała obu zwierzętom po wiązce siana. W domu, Helene powitała
ją słowami:
- Lina zniknęła!
- Zniknęła? – powtórzyła Elizabeth, zdejmując chustkę z głowy.
- No tak, dług jej nigdzie nie było, aż zaczęłam się niepokoić, no bo ktoś w takiej
rozpaczy…
Elizabeth usiadła na stołku i zaczęła zdejmować buty.
- Mam nadzieję, że daleko nie odeszła – bąknęła.
Z kuchni wyszedł Jens. Jego widok nadal był dla Elizabeth szokiem. Ciekawe, kiedy
w końcu przywyknie, że on żyje? Kiedy ustąpi niepewność i ból? Stwierdziła, że Jens
wygląda na przestraszonego.
- A sprawdzaliście, czy czegoś nie brakuje? Helene przechyliła głowę.
- Brakuje? czego ma brakować?
- No ubrań, jedzenia…
- Nie sprawdzałam, ale zaraz zobaczę. – Helene znowu zniknęła.
- Nie martw się tak – powiedziała Elizabeth do Jensa, podnosząc z podłogi skrzynkę,
którą przywiozła ze sklepu. – A ja właśnie kupiłam dla was prezent. Do nowego domu.
- Nie trzeba było, Elizabeth.
- Dlaczego nie? Nie odpowiedział.
- Peder ze sklepu wie, że ty tutaj jesteś – oznajmiła. – Pytał, czy gościmy u siebie
ukochanego Liny. Masz jakieś podejrzenia, skąd może o tym wiedzieć?
- Ci ludzie, którzy mnie tutaj przywieźli, to znajomi Pedera. Oni musieli mu
powiedzieć.
Wróciła Helene.
- Wszystkie rzeczy Liny są na miejscu w jej izbie, ale w spiżarni brakuje jedzenia.
Klucz do spichlerza masz tylko ty, więc stamtąd nie mogła nic wziąć.
- W takim razie poszła pewnie do swojego domu – stwierdziła Elizabeth przekonana,
że ma rację.
- No to ja też tam idę – Jens zdjął kurtkę z wieszaka.
- Nie, zostaw ją w spokoju – Elizabeth położyła mu rękę na ramieniu. – Widocznie
chciała pobyć sama. Na pewno zaraz wróci.
Jens opuścił rękę.
- Skoro tak uważasz…
Z kantoru wyszedł Kristian.
- Masz tutaj Lofoten Tidene – podała mu gazetę. – Przyszedł też list – mówiła,
oglądając znaczek i stempel pocztowy – od Bertine. – Napotkała pytające spojrzenia Jensa i
wyjaśniła:
- To cioteczna siostra Kristiana. Mieszka w Bergen ze swoim mężem Simonem. –
Przypomniała sobie pierwsze spotkanie z Bertine i uśmiechała się, mówiąc: - Pierwszy raz
spotkałam Bertine na pogrzebie Ragny. Myślałam… - umilkła gwałtownie i zaczęła zbierać
swoje rzeczy. O mało mu nie powiedziała, że podejrzewała wówczas, iż Bertine jest ukochaną
Kristiana. Głupio byłoby mówić o tym Jensowi, poza tym pogrzeb Ragny to też nie żadne
miłe wspomnienie, żeby je tu przywoływać. Nieoczekiwanie zdała sobie sprawę, że Bertine i
Simon nie mają dzieci. Ja mam przynajmniej Ane, pomyślała rękę na płaskim brzuchu.
Otrząsnęła się szybko. – Masz, weź to – podała Jensowi skrzynkę z filiżankami – ale nie
zaglądaj jeszcze do środka. To ma być niespodzianka.
- Będziemy szukać Liny? – spytała Maria, kiedy weszli do kuchni.
- Nie, ona poszła tylko do swojego domu. Widocznie chce pobyć trochę w samotności,
każdy tego potrzebuje od czasu do czasu, powinniśmy zostawić ją w spokoju. A teraz
zaparzymy kawy i przeczytamy wspólnie list od Bertine, który przywiozła,
List z Bergen był gruby i budził nadzieję na ciekawą lekturę. Nawet Jens, który
przecież nie zna Bertine, sprawiał wrażenie zaciekawionego. Jakoś zdumiewająco szybko się
u nas zadomowił, pomyślała Elizabeth. Jakby nie wiadomo ile czasu spędził już w Dalsrud.
- Ty będziesz czytać, Maria – powiedziała, podając siostrze kopertę.
- Ja? – Maria wyglądała na onieśmieloną. – Przecież zawsze czytałaś ty…
- To prawda, a teraz kolej na ciebie.
Maria z uroczystą miną rozłożyła list i zaczęła czytać.
Kochani wszyscy mieszkańcy Dalsrud. Mali i duzi.
Elizabeth odchyliła się w tył i oparła głowę o ścianę. Dobór słów Bertine sprawił, że
się uśmiechnęła.
Czas najwyższy napisać do was parę słów i opowiedzieć jak my tu, w Bergen, żyjemy.
Simon większość swego czasy poświęca interesom, które ja uważam, za nudne i męczące. Ale
przecież musimy z czegoś żyć, więc nie mogę narzekać. Mój mąż jest taki dobry i miły, nie
protestuje, kiedy odwiedzam krawcowe i modystki, których w Bergen mamy wiele. Ach,
Elizabeth, żebyś tak mogła przyjechać do nad na trochę. Pomyśl, jak miło spędzałybyśmy
razem czas.
Bertine kontynuowała opowieści o tym, jak spędza dnie. Prowadzi życie kompletnie
odmienne, od tego, co oni znają w Dalsrud. Opowiadała o spotkaniach, sklepach, kawiarniach
i modzie. O brukowanych ulicach i o tym, jak trudno chodzi się po kamieniach w butach na
cieniutkich obcasach. Opisywała wszystkich tych interesujących ludzi, których spotyka na
wielkich przyjęciach w zamożnych domach.
Jedną z nich jest kobieta imieniem Amalie. To niezwykła istota, odczuwam dla niej
wieli szacunek. Ona i jej mąż opłynęli na żaglowcu całą ziemię, próbowała też szczęścia jako
autorka sztuk scenicznych. Za to jednak musiała zapłacić wysoką cenę, bo pięć lat temu
została zamknięta na wiele tygodni w domu na nerwowo chorych.
Elizabeth zerknęła na Kristiana. Spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się. ona też
odpowiedziała uśmiechem, jakby chciała mu powiedzieć bez słów, że nie jest już na niego
zła, że wybaczyła mu tę sprawę z nożem. Biednemu Kristianowi też nie jest lekko.
Zdała sobie sprawę, że Maria wciąż czyta list, a ona nie słucha.
…i na tym przyjęciu usłyszałam przerażającą historię. Wszystko zaczęło się w roku
1869, kiedy pewna służąca imieniem maren ciężko zachorowała. Dostała wymiotów i
biegunki, a po czterech dnia umarła. Później, w roku 1872 zmarła na tę samą chorobę
gospodyni tego domu. I wierzcie mi albo nie, ale w trzy lata później umarł też gospodarz,
hurtownik i handlarz drewnem, Niell Ankerstang, też z powodu biegunki i wymiotów.
Elizabeth poczuła, że się poci na myśl o tym, iż wszyscy oni zmarli taką samą śmiercią
jak Leonard. Bogu dzięki, że w końcu dowiedziała się, że nie zginął z jej ręki. Nie miała
odwagi spojrzeć na Jensa, wiedziała, że on myśli o tym samym.
Wkrótce potem inna służąca imieniem Mathilde zachorowała, ale przeżyła. W czasie
jej choroby w domu wybuchł pożar, na szczęście Mathilde została razem z innymi uratowana.
Długotrwałe dochodzenie wykazało, że to służąca Sophie wytruła ich wszystkich trutką
na szczury czy, jak to ona nazwała, szczurzym prochem. Wyjawiła, że miała romans ze swoim
chlebodawcą i że to zazdrość pchnęła ją do takich strasznych czynów.
Maria odłożyła list.
- Rany boskie, a to ci historia. Ciekawe, czy to prawda?
- Z całą pewnością – Ane kiwała głową, wytrzeszczając oczy. – Bertine nie kłamie.
- Nie, oczywiście, że nie, ale mogła całą opowieść trochę ubarwić.
- Co pisze dalej? – spytała Elizabeth.
Sophie osądzona, za swoje czyny zapłaciła głową. ale nie chcę was dłużej męczyć
swoimi historiami. Życzę wam wszystkiego najlepszego, teraz i na Boże Narodzenie. Czy
paczka, którą wysłała na północ, dotarła?
- Paczka? – spytała Ane, spoglądając w napięciu na Kristiana i Elizabeth.
Oboje kręcili przecząco głowami, twierdzili, że nic im nie wiadomo o paczce z Brgen.
Po chwili Elizabeth spojrzała wymownie na Kristiana, żeby mu dać do zrozumienia, iż
powinien lepiej schować skrzynkę na wypadek, gdyby ciekawość Ane okazałą się nie do
opanowania.
Najlepsze pozdrowienia od Bertine. Simon też wszystkich pozdrawia serdecznie
pozdrawia
– zakończyła Maria i starannie złożyła wszystkie arkusiki.
- Przeczytaj jeszcze raz opowieść o tych wszystkich otrutych ludziach – domagała się
Ane.
Elizabeth popatrzyła na Jensa.
- No więc sam widzisz. Za jej anielskim wyglądem ukrywa się wcale nie taka anielska
natura.
- A moim zdaniem powinniśmy jeszcze raz przeczytać cały list – powiedział Kristian.
– Najpierw jednak napijemy się kawy. Helene, zajmiesz się tym?
Rozdział 9
Elizabeth wyjęła z szafy białą bluzkę i czarną spódnicę. Pod szyję przypięła srebrną
broszkę, którą kilka lat temu dostała od Kristiana w prezencie gwiazdkowym. Przez chwilę
zastanawiała się, czy nie narzucić na ramiona jedwabnego szala od Jensa, ale zrezygnowała.
Potem zawstydziła się tego pomysłu, sama nie wiedząc czemu. Włosy, jak zwykle, zaplotła w
warkocz. od dawna jest dorosłą kobietą, powinna chyba zrezygnować z tej dziewczęcej
fryzury, mimo to opuściła pokój z warkoczem na plecach. Na korytarzu zderzyła się z
Kristianem, który wybiegł z kantoru potargany i nieogolony. Popatrzyła na niego uważnie.
- Od dzisiaj będziesz sypiał we własnym łóżku. Nie ma powodu, żebyś wciąż ścielił
sobie w kantorze. Zresztą to nie wypada.
Bez słowa skinął głową i poszedł na strych, żeby się ogarnąć.
W kuchni Helene stała przy piecu i gotowała kaszę. Maria nakrywała do stołu, Ane
rozmawiała z Jensem.
- Opowiedz mi jeszcze – prosiła, tuląc się do niego – opowiedz, dlaczego on się
nazywał Enok- Dwa Szylingi?
- No bo on zawsze brał dwa szylingi za prace, niezależnie od tego, co robił.
- Przestań już męczyć Jensa i pomóż Marii – upomniała ją Elizabeth. Ane posłała
matce urażone spojrzenie.
- Nie widziałam taty przez tyle, tyle lat, a ty mówisz, że ja go męczę – energicznie
odwróciła się do Jensa. – Ty też tak uważasz?
Jens roześmiał się z czułością.
- Nie, absolutnie nie.
Elizabeth nie powiedziała już nic więcej, ale chodząc po kuchni, obserwowała ich
ukradkiem. Ane wpatrywała się w Jensa wielkimi, pełnymi podziwu oczyma, jakby to sam
król przy niej siedział. I zaczęła się ostatnio stroić. Dzisiaj włosy spływały falami na plecy,
podtrzymywane ciemnoniebieską wstążką. Elizabeth już chciała powiedzieć, że trzeba będzie
zmienić tę fryzurę przed pójściem do obrządku, ale do kuchni wszedł Lars.
- Szczęść Boże – podszedł do Helene i pogłaskał ją po policzku. – Jak ty się dzisiaj
masz?
- Dobrze – Helene zarumieniła się, ale najwyraźniej zachowanie Larsa sprawiało jej
przyjemność, bo uśmiechnęła się do niego czule.
- Lina jeszcze nie wróciła? – spyta Lars. Helene pokręciła głową.
- Nie i musze powiedzieć, ze wcale mi się to nie podoba. Nie wiem, jak ona się czuje,
sama jedna w domu na wzgórzu. A przecież ta, nie ma nawet porządnego łóżka.
Jens chciał coś powiedzieć, ale Elizabeth go ubiegła.
- W ciągu dnia z pewnością wróci. Dzisiaj Lars pójdzie zamiast niej do pobory. Kiedy
przyszedł Kristian, odmówili krótką modlitwę przed posiłkiem, potem w
milczeniu zjedli śniadanie. Na koniec Jens powiedział:
- Postanowiłem, że dzisiaj wybiorę się do Heimly. Wszystko już przygotowałem. Chcę
tylko zapytać, czy mógłbym pożyczyć konia? – zwrócił się do Kristiana.
Gospodarz odpowiedział, nie podnosząc wzroku.
- Oczywiście, weź ogiera. On jest silniejszy.
- Dziękuję bardzo. – Znowu pochylił się nad talerzem.
- Ja też chcę jechać! – zawołała Ane. Jens spoglądał po zebranych.
- Jeśli o mnie chodzi, to…
Kristian chrząknął, odłożył łyżkę i oznajmił:
- Moim zdaniem Elizabeth i ja też powinniśmy jechać, jeśli nie masz nic przeciwko
temu. Dawno tam nie byliśmy i może tobie będzie łatwiej… innym zresztą też, jeśli my.. –
przerwał.
Elizabeth długo patrzyła na męża. Czy to z jego strony próba naprawienia
popełnionych błędów? Skinęła głową, zadowolona, że Kristian tak myśli.
Kristian pozwolił. Elizabeth postarała się, żeby Ane siedziała między nią a Jensem.
Potrzebowała tego dystansu. Nie tylko ze względu na Kristiana, choć wiedziała, że jemu musi
być teraz trudno. Potrząsnęła lekko głową, próbowała zrozumieć, co mąż czuje. Przez wiele
lat żył w strachu, że Jens się pojawi i tak się właśnie stało.
Wiedziała jednak, że jeszcze nie potrafi mu wybaczyć. Jens stracił wiele lat życia, a
może było oszczędzić mu bólu, gdyby Kristian zachował się uczciwie. Niezależnie od tego,
jak bardzo się bał, że ją utraci. Okazuje się, ze myślał tylko o sobie.
Ane gadała niemal bez przerwy, a Jens wysłuchiwał cierpliwie jej opowieści – o tym,
co Fredrik powiedział i zrobił, o Marii, której podobał się Olav, ale on znalazł sobie inną
imieniem Elen, więc Maria musiała zrezygnować. Ona sama nie zamierza nigdy wychodzić
za mąż, oznajmiła Ane stanowczo.
Elizabeth szturchnęła ją mocno w bok.
- Przestałabyś już, Ane. Gdyby Maria słyszałam co wygadujesz, byłaby na ciebie zła.
- Przepraszam – Ane mocno zacisnęła wargi, ale po chwili zaczęła znowu.
- Ale ty nikomu tego nie powiesz, prawda?
- Obiecuję ci, że nie – odparł Jens szeptem. Elizabeth musiała się uśmiechnąć. Mimo
wszystko dobrze jest widzieć tych dwoje
razem.
Kątem oka Elizabeth dostrzegła, jak bardzo Jens jest skoncentrowany. Siedział
sztywno, dosłownie chłonął wzrokiem widok pokrytego lodem brzegu, wyniosłych gór i
fiordu. Uśmiechnął się, widząc swoją szopę na łodzie i szczególnie długo przyglądał się
domowi w Dalen. Kiedy dotarli do Heimly, ledwie mógł się ruszyć.
Elizabeth płonęła z chęci wypytywania, czy wszystko jest takie, jak zapamiętał, ale
rozsądek wziął górę i milczała. To są jego chwile, nikt nie powinien mu przeszkadzać.
Na schodach ukazał się Olav. Wyglądał na zaskoczonego, zawrócił do domu i po
chwili wyszedł w ciepłej kurtce. Uśmiechał się i machał do Elizabeth, Kristiana i Ane. Potem
popatrzył na Jensa i wyciągnął rękę.
Nie zdążyli nic powiedzieć, bo z domu wybiegł Jakob.
- Dzień dobry, dzień dobry, witajcie – wołała radośnie. – A co to za bieda was tu
przygnała? – Skakał przy tym po śniegu, bo wciąż próbował porządnie włożyć wysoki
but. – Tak rzadko was widujemy, że… I nagle jakby ktoś uciął słowa, uśmiech zastygł mu na
wargach, a on kołysał się niepewnie w tył i przód. Jeden kącik ust uniósł się w górę, jakby na
próbę, na twarzy pojawił się wyraz niepewności. Jakob roześmiał się krótko.
- Najpierw pomyślałem, że to jest… - znowu zamilkł, a wtedy Jens odwrócił głowę
tak, że ukazała się blizna na policzku.
Jako odskoczył chwiejnie.
- Najświętsza Panienko i Ojcze Syna – mamrotał. – Czy to… Czy to ty, Jens? Jens
skinął głową.
- Tak, to ja. Przeżyłem katastrofę.
Jakob odzyskał równowagę i ruszył ku niemu.
Otworzył ramiona i przycisnął Jensa do piersi. Wielkie dłonie klepały przybranego
syna po plecach, głaskały i klepały znowu. Potem musiał go trochę od siebie odsunąć.
Przyjrzał mu się, i ponowie zaczął poklepywać. Szorstkimi, spracowanymi dłońmi, pełnymi
blizn i zgrubień przetarł pospiesznie twarz.
- Stoję tu i mażę się jak jakaś baba – powiedział. Chciał śmiechem pokryć łzy. – To
prawdziwy cud od Boga, nic innego. – Przyciągnął ku sobie Olava. – Poznałeś swojego brata.
Jensa?
Olav niepewnie pokręcił głową.
- Tak od razu to nie.
Podali sobie nawzajem ręce, a Jens powiedział, że Olav bardzo wydoroślał od
ostatniego spotkania i on też jest nie do poznania.
Elizabeth spoglądała na pozostałych mieszkańców Heimly, tłoczących się w drzwiach
domu. Ciekawi, wyciągali szyję, żeby zobaczyć, co to się dzieje.
- Odprowadzę konia do stajni – powiedział Kristian i zaczął wyprzęgać. – Było jasne,
że jest w tej sytuacji zakłopotany.
Jakob patrzył tylko na Jensa, oczu nie mógł od niego oderwać.
- Gdzieś ty się podziewał? I dlaczego nie dałeś znaku życia, przecież minęło tyle
czasy!
- To bardzo długa historia – powiedział Jens.
Jakob wciąż nie spuszczał z niego wzroku, jakby każdy rys jego twarzy chciał
ponownie wryć sobie w pamięć.
- A gdzieście wy go znaleźli? – spytał i Elizabeth domyśliła się, że pytanie skierowane
jest do niej.
Roześmiała się.
- To też jest długa historia, myślę, że Jens sam ją opowie.
- Zimno mi – skarżyła się Ane. – Nie moglibyśmy wejść do środka?
- Co ty mówisz? - zdziwił się Jakob. – No tak, oczywiście. Tata małej Piri nie może
zamarznąć na śmierć.
Ane przewracała oczami i śmiała się, słysząc swoje dawne przezwisko, wzięła Jensa
za rękę i oboje wolno poszli w stronę domu.
- Jens? – jęknęła stojąca w drzwiach Dorte. – To naprawdę ty?
Jens przytakiwał i wyciągnął do niej rękę. Dorte przeżegnała się i ujęła ją w obie
dłonie. Potem pośpiesznie puściła i zakryła twarz fartuchem. Plecy jej się trzęsły, Jakob
musiał ją pocieszać.
- No już, Dorte, nie płacz tak strasznie. – Dobrze już, dobrze. to chwila radości, a nie
rozpaczy.
Otarła łzy, wyjęła z kieszeni chusteczkę do nosa.
- Więc jednak tym razem pan Bóg mnie wysłuchał – wyszeptała. Jens spoglądał na nią
zakłopotany, a ona mówiła dalej:
- Każdziutkiego wieczora odkąd zaginąłeś, modliłam się do Boga. Błagałam go, żebyś
wrócił. No i jesteś! – rozszlochała się znowu, ocierała oczy na przemian to chusteczkę, to
skrajem fartucha.
Elizabeth poczuła pieczenie pod powiekami, musiała mrugać, żeby nie pójść w ślady
Dorte.
- Tylu ludzi cię opłakiwało – mówiła dalej Dorte. – tylu za tobą tęskniło. Chociaż ja
nigdy nie odważyłam się nikomu powiedzieć, że modlę się o twój powrót. Nawet Jakob nie
wiedział. Ktoś mógłby pomyśleć, że jestem kompletną wariatką. Przed ludźmi udawałam, ze
wierzę w twoją śmierć. Przed Elizabeth też, kiedy nie chciała pogodzić się z tym, że ciebie nie
ma. Bo inni to byli całkiem pewni, że nie żyjesz. No a ty wracasz! Gdzie się podziewałeś
przez ten cały czas? Dlaczego nie przyjechałeś do domu?
- Mieszkałem na Wyspie Topielca, a potem w Kabelvaag – rzekł Jens pospiesznie.
Wrócił Kristian.
- To tutaj macie zamiar się gościć? – próbował żartować. Dorte nagle odzyskała
panowanie nad sobą.
- Chodźcie, chodźcie do środka, nie stójcie, bo całkiem przemarzniecie. Uff, gdzie ja
mam rozum? Indianne, przywitaj się ze swoim bratem. I ty Fredrik też – umilkła, spoglądając
na Jensa. – Chyba słyszałeś, że Jakob i ja.. I że Ragna…
Przerwał jej z uśmiechem:
- Tak, tak, wiem o wszystkim.
Podeszła Indianne i skrępowana podała mu rękę.
- Dzień dobry, Jens. Przyglądał jej się uważnie.
- Ciebie to bym chyba nie poznał. Miałaś ledwie dziewięć lat, kiedy widziałem cię
ostatnio, a teraz masz dziewiętnaście. Potarł twarz i znowu przyjrzał się siostrze, aż się
zarumieniła i nie wiedziała, gdzie podziać oczy.
- Dzień dobry, Jens. A ja mam na imię Fredrik. Mama i tata tyle o tobie opowiadali, ze
właściwie to ja ciebie znam.
Jens opadł na krzesło i Elizabeth stwierdziła, że oczy mu się zaszkliły. Przełykał ślinę
i odchrząkiwał raz po raz.
- Więc to ty jesteś ten Fredrik, którego nigdy nie widziałem. Mój mały braciszek!
Chłopiec przytakiwał, potrząsając swoimi ciemnymi lokami.
- Nasza pierwsza mama umarła, kiedy ja się urodziłem, ale zaraz dostaliśmy nową. I to
jest Dorte. Ona przedtem była już mamą Daniela. Chodź Daniel, ty też się przywitaj.
Daniel podszedł, podając rękę Jensowi, ukłonił się i natychmiast znowu wycofał.
Elizabeth popatrzyła na Ane. Dziewczynka stała, oczy jej płonęły, najwyraźniej podobała jej
się ta scena. Żaden gest, żadne spojrzenie czy łza nie uszły jej uwagi.
- Tak, ja wiem o tym wszystkim – powiedział Jens, spoglądając na najmłodszego
brata. – A może wiosną pójdziemy obaj na grób Ragny, posprzątamy tam, powstańmy
kwiaty? Co ty na to?
Fredrik przytakiwał energicznie.
- A jak będę duży, to chciałbym zostać rybakiem – oznajmił. Tak hak tata. Dorte
znowu musiała ocierać oczy.
- No, ale dosyć już tego płakania. Siadajcie do stołu. Zaraz będzie kawa. Indianne,
pomożesz mi? – I niemal na tym samym oddechu: - Powinnam was zaprosić do izby, ale
ponieważ nie wiedzieliśmy, że jadą do nas goście, to nie napaliliśmy.
- No ale kto mógł przypuszczać, że tata Jens mimo wszystko żyje? – wtrąciła
nieoczekiwanie Ane.
Elizabeth zerknęła w stronę Kristiana, ale on nie patrzył jej w oczy. Zawstydzony,
odwrócił wzrok.
Zauważyła, że nikt nie spuszcza oczy z Jensa. Jakby się bali, że im znowu zniknie,
rozpłynie się powietrzu.
Ane usiadła tuż obok Jensa, Fredrik po jego drugiej stronie o oboje, przekrzykując się
nawzajem opowiadali z zapałem o wszystkim, co ich zdaniem mogło go zainteresować.
Dopiero kiedy Indianne i Dorte przygotowały posiłek i same też usiadły przy stole,
Jakbo poprosił Jensa, żeby opowiedział, co się z nim działo. Opróżniono jeden dzbanek kawy,
zaparzono drugi, a on mówił o dziesięciu ostatnich latach swojego życia, od chwili katastrofy
na morzu i dnia, kiedy został przez fale wyrzucony na brzeg na Wyspę Topielca, opowiadał o
życiu z Laviną, a potem o latach spędzonych w Kabelvaag. Elizabeth domyślała się, że wiele
faktów pomija. Nie mówi o wydarzeniach nie przeznaczonych dla obcych uszu i takich, które
chce zachować tylko dla siebie.
Na koniec opowiedział i pożarze i o tym, że to on właśnie wtedy zaczął odzyskiwać
pamięć.
- Ale wciąż jeszcze nie wszystko pamiętam – westchnął. – Czy raczej nie wiem, że o
czymś zapomniałem, dopóki inni mi o tym nie przypomną – roześmiał się. – Dosyć to
wszytko dziwne. Ale najdziwniejsze teraz jest to, że widzę was znowu wszystkich razem. Ty,
Olav, byłeś dziesięcioletnim chłopcem, kiedy widziałem cię po raz ostatni, a teraz jesteś
dorosłym mężczyzną. O tylu rzeczach musicie mi opowiedzieć – rzekł w zamyśleniu,
wpatrując się w blat stołu. W Tylku sprawach nie uczestniczyłem. I tyle mogłoby potoczyć
się inaczej. – Spojrzał na Kristiana, ale pospiesznie cofnął wzrok.
Elizabeth popatrzyła po zebranych. Niemal wiedziała, o czym każde z nich myśli.
Rozdział 10
W kuchni w Dalsrud uderzył ich w nosy zapach solonej ryby u pieczonego mięsa.
Skroplona para spływała po szybach, Helene miała zarumienione policzki. Wytarła ręce w
fartuch i witała ich z uśmiechem.
- No i jak poszło w Heimly? – spytała. – Oni pewnie też przeżyli szok? Szok z radości.
Jens przytaknął i usiadł przy końcu długiego stołu.
- Bez tego się nie obeszło. Zresztą dla mnie to też było przeżycie. Chociaż wiedziałem,
ze rodzeństwo dorosło przez te lata, to jednak trudno się przyzwyczaić. Zostawiłem ich jako
dzieci, a kiedy teraz wracam, oni są dorośli, gotowi do żeniaczki.
- A pomyśl, jaka byłam, malutka – wtrąciła Ane, siadając mu na kolanach. – A
Fredrik! On to był jeszcze maleńkim ziarenkiem w niebie u Boga.
Helene zaczęła nakrywać do stołu. Ustawiała talerzyki i szklanki. Kładła noże i
widelce. Nad salaterkami z rybą i ziemniakami unosiła się para. W dużej misce pływały w
tłuszczy kawałki mięsa. Elizabeth poczuła, że ślina jej cieknie. Ludzie, którzy narzekają, że
muszą jadać ryby przesz sześć dni w tygodniu, z pewnością nie mają takich kucharek jak
Helene. Ona jest po prostu mistrzynią w wyczarowywaniu najpyszniejszych dań z tego, co
daje morze.
Nieoczekiwanie Jens podniósł się z miejsca.
- Muszę przed obiadem porozmawiać z Liną – obracał w rękach czapkę. – Wybaczcie
mi, ale pójdę do domu zobaczyć, co z nią.
- Przecież ty nawet nie wiesz, jak tam trafić – powiedziała Elizabeth. Jens wzruszył
ramionami.
- Jeśli mi wytłumaczycie, na pewno dotrę na miejsce. Żal mi jej, biedaczki. Elizabeth
znowu poczuła ukłucie w sercu. Dziwnie jest słyszeć, że Jens tak mówi o
innej kobiecie.
- To raczej ja pójdę i przyprowadzę ją tutaj – rzekł Kristian stanowczo.
- Najpierw zjedz – protestowała Elizabeth. – Przecież nie ma aż takiego pośpiechu.
Kristian zerknął spod oka na Jensa, który stał i miął czapkę.
- Nie jestem głodny, Elizabeth. Zjem, jak wrócę. Tym razem zaprotestował Jens.
- Posłuchaj, co mówi Elizabeth, Kristian. powiedz mi tylko, jak mam iść, to sam ją
przyprowadzę. Moim zdaniem tak będzie najlepiej.
- Siedź cicho i słuchaj, kiedy starsi do ciebie mówią – roześmiał się Kristian, wstając i
wkładając kurtkę. – Już jestem w drodze.
Drzwi się za nim zatrzasnęły.
- Nie ma sensu z nim dyskutować, jak sobie coś wbije do głowy – westchnęła
Elizabeth.
- Każdy sądzi według siebie – odparł Jens z krzywym uśmiechem.
- Co chcesz przez to powiedzieć, zuchwalcze? – roześmiała się.
- Nic takiego.
- Mam nadzieję, że wziął ze sobą… - zaczęła Helene, przyciskając nos do szyby. – Że
włożył takiety śnieżne.
Elizabeth nalała wody do dzbanka i postawiła na stole. Poruszała się lekko, Jens
sprawił, że znowu potrafi się szczerze śmiać. Kiedy ostatnio tak było? Chyba bardzo dawno
temu, myślała. Tyle się teraz wydarzyło. Najpierw ten szok z powodu powrotu Jensa, i ból po
stracie dziecka, z którym wciąż się zmaga. Potrzebowała czasu na uporządkowanie uczuć, a
to nie jest dobra pora na śmiech i żarty.
Czasami miała wrażenie, że rozpada się na kawałki. Dziewczynki jej potrzebowały,
każda na swój sposób, służące też wciąż czegoś chcą. Kristian jest jej mężem, ona go kocha,
ale przecież nie może przejść do porządku dziennego nad tym, ze ją oszukał. To
niewybaczalne, tak to odczuwa. Jens w dalszym ciągu jest jej mężem, on też, choć
równocześnie należy do Liny. Nie jest już bolesnym zmartwieniem i tęsknotą, nie jest
przeszłością, którą można wspominać w trudnych chwilach, jest żywym człowiekiem i należy
do innej.
Dziesięć lat życia trzeba przejrzeć, przemyśleć i uporządkować. Tego się nie da zrobić
w jednej chwili. Zbyt wiele drobiazgów, zbyt wiele uczuć się na nie składa. Nie można tego z
siebie wyrwać, ze wspomnieniami trzeba się obchodzić ostrożnie.
- Co się tak rozmarzyłaś? – spytała Maria. – Co tak bardzo zajmuje twoje myśli?
Elizabeth wróciła do stołu.
- Nic takiego, myślę o tym, co powiedziano dzisiaj w Heimly. Biedna Dorte, wyobraź
sobie, że ona od zaginięcia Jensa każdego wieczora błagała Boga o jego powrót. Nie miała o
tym pojęcia.
- Czy to prawda? – Maria spoglądała na nią z powątpiewaniem.
- Prawda. Czyż to niepodobne do Dorte? To kobieta dobra do szpiku kości, ona
zawsze najpierw myśli o innych.
Jens potarł bliznę na policzku.
- A jak im się żyje razem, Dorte i Jakobowi?
- Dobrze – odparła Elizabeth po prostu. – Skoro już musiał znaleźć sobie nową żonę,
to nie mógł trafić lepiej. Możesz mi wierzyć, im nie było łatwo, ani jemu, ani dzieciom…
Ragna umarła tak nagle. Ale Dorte zajęła się nimi, jakby były jej własne. Od czasu do czasu
mówią do niej „ mama”, ale Dorte dba, żeby nie zapomniały o rodzonej matce. Nigdy w tym
domu nie padło ani jedno złe słowo o Ragnie.
Widziała, że Jens słucha z zadowoleniem i uśmiechnęła się. potem złożyła ręce.
- Teraz odmówimy modlitwę przed jedzeniem. Dzięki, ci Boże, za jedzenie, które nam
dajesz. Amen.
Modlitwa była prosta, nawet się nie umywała do tek którą Kristian zwykle odmawia,
ale Elizabeth się nie przejmowała. Ja postępuje po swojemu, pomyślała, obracając ziemniaka.
- Zapomnieliśmy powiedzieć Dorte i reszcie o tym, ze straciłaś dziecko – zawołała
Ane.
Ból w sercu zepsuł miły nastrój.
- Nie, ja nie zapomniała – odparła, stukając nożem w brzeg talerza. – Oni nie musza o
tym wiedzieć.
- Dlaczego nie?
- Dlatego… - chciała powiedzieć, że o takich rzeczach nie rozmawia się przy stole,
zresztą gdzie indziej też nie, jeśli już o to chodzi, ale zrezygnowała. – Dlatego.. bo uważam,
ze to bardzo przykra sprawa, a oni nie muszą mieć z tym nic wspólnego. I akurat teraz mają
wiele innych spraw na głowie.
- Tak, ale…
- A ty ogłuchłaś? – przerwała jej ostro Maria.
Ane umilkła natychmiast i przez dłuższy czas słychać było tylko stukanie sztućców o
talerze.
Jens się zakrztusił i musiał popić wody. Kocur wylazł z kąta i ocierał się o nogi
siedzących przy stole. Normalnie Ane zaczęłaby go karmić kawałkami ryby, ale nie tym
razem. Żuła wolno, jakby jedzenie rosło jej w ustach. Elizabeth miała wyrzuty sumienia.
Będzie musiała porozmawiać z córką.
Teraz wyciągnęła rękę i pogłaskała małą po plecach.
- Ja po prostu nie chcę, żeby obcy ludzie o tym wiedzieli, Ane, zależy mi, żeby cała
sprawa została między nami, tutaj we dworze. Zgadasz się ze mną?
Ane kiwała głową, wyszeptała, że się zgadza, a potem wyglądało na to, ze jedzenie
smakuje jej bardziej. Na talerzy został tylko kawałek ryby, kiedy odłożyła widelec i
powiedziała, ze ma dość.
Zegar w izbie wskazywał drugą, kiedy Kristian wrócił do domu. Był czerwony od
mrozu, musiał się rozgrzać za nim mógł coś powiedzieć.
- Liny w domu nie ma!
- Co ty mówisz? – zatrwożyła się Elizabeth. – Rozglądałeś się po obejściu? może
gdzieś wyszła? Może zbierała w lesie chrust na opał, albo…
Kristian wolno kręcił głową. oczu mu pociemniały, kiedy spojrzał na Jensa.
- Jej tam nigdy nie było!
Elizabeth chciała spytać, czy jest tego pewien, ale on mówił dalej:
- Nie ma żadnych śladów, które by świadczyły, że odwiedziła dom. Że w ogóle
ktokolwiek tam był.
- Ale przecież jej nie ma od wczoraj – wtrąciła Maria piskliwie. Jakby nikt prócz niej
nie zdawał sobie z tego sprawy. Elizabeth potrząsała głową, rozglądając się po czubi. Stół był
uprzątnięty i wytarty, brudne naczynia stały na blacie, obłok pary unosił się nad kociołkiem z
wodą, którą Helene grzała do zmywania. Na stole został tylko nakrycie dla Kristiana.
- Muszę się rozejrzeć, czy gdzieś jej nie ma – oznajmił Jens głosem zmienionym nie
do poznania.
Elizabeth zerwała się z miejsca.
- Wszyscy musimy szukać – rzekła stanowczo. – Musimy znaleźć Linę. – Nagle
poczuła, że kolana się pod nią uginają, miała ochotę położyć się po prostu na podłodze i
zasnąć. Jak ten kot, który skulił się na skrzyni z torfem i spał bez żadnych zmartwień.
- Kristian, musisz najpierw coś zjeść – powiedział Lars – chyba przebrać się w coś
suchego. A my tymczasem zaczniemy,
Elizabeth pocierała twarz, jakby chciała zdjąć z siebie ten ciężar, który ją przytłaczał.
- Czy ty się dobrze czujesz? – spytał Kristian z troską w głosie. Zmusiła się do
uśmiechu.
- Tak, wszystko w porządku. Zjedz teraz, przebierz się i przyjdź do nas. Elizabeth
najpierw zajrzała do spichlerza. Z uniesioną wysoko latarką zaglądała do
wszystkich kątów i zakamarków. Stosy podpłomyków i gliniane garnki z masłem stały
rzędami na półkach, pod powała rozwieszono kiełbasy i suszone baranie udźce, a pod
ścianami znajdowały się czeki z peklowanym mięsem. Tylko ona miała klucz do tego
pomieszczenia, mimo to uważała, że powinna przejść je starannie. Przypomniała sobie, że
zauważyła brak jedzenia w spiżarni, zanim jeszcze zaczęli się zastanawiać, co się stało z Liną.
A może się wtedy pomyliła? Wyszła na dwór, drzwi zamknęła za sobą na klucz. Na
dziedzińcu zderzyła się z Larsem.
- My z Helene przeszukaliśmy oborę – poinformował. – Maria sprawdza w szopie na
opał i w pralni, natomiast Ane.. Ane poszła gdzieś z Jensem.
- A czy ktoś był w szopie na siano? – spytała Elizabeth. – Zdarza się, że ludzie tam się
chętnie ukrywają.
Poszli razem do szopy.
- Lina! Ona jest tutaj, to gdzieś przy brzegu – rzekł Lars. Zaczęli przekopywać siano.
Źdźbła wpadały pod ubrania, wkrótce oboje byli spoceni od ciężkiej pracy.
- Tutaj jej nie ma – stwierdziła Elizabeth zmartwiona. Otrzepali się i znowu wyszli na
zewnątrz.
Wszyscy domownicy kręcili się po dworze i nawoływali, przykładając dłonie do ust.
Elizabeth podeszła do Marii.
- Nie krzycz. Jeśli nawet Lina jest w pobliżu, to i tak nie odpowie. Tylko zwrócimy
uwagę sąsiadów, że coś się u nas dzieje.
Z domu wyszedł Kristian.
- czy ktoś sprawdzał w szopie na łodzie? Elizabeth pokręciła głową.
- Jeszcze nie. chodź, pójdziemy tam razem.
Szopa była od zewnątrz zamknięta na kłódkę, ale mimo to otworzyli i weszli do
środka.
- To nie ma sensu – uznał Kristian, machając ręką. – Ona mogła się schować naprawdę
wszędzie.
Elizabeth uniosła latarkę i mrużąc oczy, rozglądała się przed nami. Trzeba szukać we
dworze, to oczywiście ukrywa się przed nami. Trzeba szukać jakichś śladów jej obecności.
W końcu musieli dać za wygraną, wszyscy. Elizabeth była rozczarowana. Może
jednak trzeba wezwać sąsiadów? Ale coś jej mówiło, że to nierozsądne. Skończy się tylko na
plotkach i gadaniu. Poza tym nie chciała, aby ludzie się dowiedzieli, że Jens wrócił. Jeszcze
nie teraz.
- Zaraz zrobi się kompletnie ciemno – stwierdził Kristian.
Elizabeth nie odpowiedziała. Nie chciała pogodzić się z myślą, że wkrótce muszą
wrócić do domu.
- Przejdę się jeszcze wzdłuż brzegu – powiedziała.
- Mogę iść z tobą?
- Nie, to nie jest konieczne.
Wiedziała, że Kristian stoi i patrzy w ślad za nią, ale się nie odwróciła. Było go jej żal,
miała wyrzuty sumienia, chyba powinna być dla niego lepsza. Ale nie umiała. To raczej on
powinien zadbać o mnie, uważała. Bo to on ukrywał, że Jens żyje. Gdyby jej o tym
powiedziała, byłaby przygotowana… i może nie straciła dziecka.
Stanęła i wpatrywała się w ciemny fiord. Przed chwilą słyszała jego kroki zmierzające
w stronę domu, ciężki kroki, jakby się wahał, czy nie zawrócić i nie zostać z żoną.
- Lina – wyszeptała w mrok okrywający ziemię. – Lina, jeśli jesteś w pobliżu, to się
odezwij. Bądź tak miła, bo Jens.. – nagle sobie sprawę, że nie wie, co Jens czuje do Liny. Czy
kocha ją jeszcze po tym, co przeżył? A co z dziewczyną? Co ona czuje oprócz bólu?
Znowu ruszyła przed siebie, ostrożnie, żeby nie poślizgnąć się na jakimś oblodzony,
kamieniu. Jeszcze kawałek i znajdzie się na palenisku, tam będzie bezpieczna.
- Boże Wszechmogący, ty, który wszystko widzisz i wszystko wiesz, odnajdź Linę!
Dlaczego zsyłasz na nas jeszcze i to doświadczenie?
Ale jedyną odpowiedzią był chlupot wody, uderzającej o nadbrzeżne kamienie.
Elizabeth spojrzała ku niebu, na którym pokazały się już gwiazdy. Czy Bóg siedzi tam w
górze spogląda na nią, w przekonaniu, że wszystko to ludzie ściągnęli na siebie sami?
Dlaczego Bóg nie utrudnia życia ludziom, kiedy kłamią, oszukują i przemilczają ważne
informacje? Kiedy zazdrość i zawziętość kierują ich uczuciami?
Usiadła na wysokim kamieniu i ukryła twarz w dłoniach. Dobrze jest tak siedzieć i
płakać, dopóki starczy łez. Płacz jest wyzwoleniem, to tak, jakby ktoś zdjął z jej ramion
wielkie brzemię, które długo dźwigała.
Nie miała pojęcia, jak długo tu jest, nagle drgnęła, czując na ramieniu czyjąś ciężką
dłoń.
- Elizabeth, nie powinnaś siedzieć na kamieniu. To niebezpieczne. Zaziębisz się i
rozchorujesz!
Jens pomógł jej wstać, patrzył na nią z troską w błękitnych oczach.
- Powinnaś bardziej o siebie dbać – powiedział.
- Znaleźliście Linę?
- Nie, przepadła bez śladu.
- Ja tego nie rozumiem, Jens! – rozglądała się wokół i zdała sobie sprawę, że zaszła
dalej niż sądziła. Aż do dworu lensmana.
- To moja wina – powiedział Jens bez śladu żalu w głosie. Po prostu to stwierdził.
- Dlaczego? Przecież nie domyślałeś się nawet, jak to wszystko jest ze sobą splecione.
- Nie, ale gdybym miał dość czasu, to mógłbym jej powiedzieć, że jestem żonaty z
kobietą imieniem Elizabeth, i że mieszkaliśmy w Dalen. Wtedy ona by zorientowała, o kogo
chodzi. Wiedziałem o tym jeszcze w Kabelvaag, przypomniałem sobie. Mogłem napisać do
niej list. Ale nie było czasu – westchnął. – Gdyby świat był inny, to nikt by nie cierpiał. A tak,
to ja też ponoszę winę. Powinienem był znaleźć sposobność, żeby porozmawiać z Liną już
tutaj, chociaż ona nie chciała mnie słuchać.
Uśmiechnął się blado, pokazując swoje równe, piękne zęby. Wciąż były takie, jak
zapamiętała. Miała ochotę pogłaskać go po policzku, ale się powstrzymała. Takie gesty łatwo
źle zrozumieć.
- Wracajmy, zanim domownicy podejmą akcję poszukiwawczą, tym razem z naszego
powodu – roześmiał się Jens. – Poza ty, zmarzłaś.
- Tylko w ręce. Zapomniałam rękawic. – Próbowała się roześmiać, ale z jej gardła
wydobył się tylko żałosny pisk.
- Weź moje – Jens podał jej duże, ciepłe rękawice. Z pewnością prezent od Liny.
Kiedy wyciągnął ramię, oparła się o nie.
- Żebyś się nie przewróciła – powiedział.
Przy szopie na łodzie stanęli. Oboje spoglądali w stronę dziedzińca, skąd wciąż
dochodziło wołanie:
- Liiinaaa!
- Trzeba skończyć na dzisiaj – rzekła Elizabeth. – Już jest za ciemno. Jens spojrzał jej
w oczy.
- Nie, ja muszę znaleźć Linę. Mogę sam szukać dalej. Pomyśl, a może ona jest na
dworze i…
- gdyby była na dworze, to już nie żyje, Jens. – Słowa były brutalne, ale szczere. –
Jeśli nie przerwiemy, wszyscy się rozchorują, a to nie pomoże Linie, niezależnie od tego,
gdzie jest. Jutro wezwiemy pomoc. – Poklepała go po ramieniu. – Znajdziemy ją. Gdybyśmy
nawet musieli zaglądać pod każdy kamień na ziemi, to odnajdziemy Linę. Obiecuję ci.
- Nie powinnaś obiecywać zbyt wiele – odparł trzeźwo.
Kiedy zbliżali się do domu, puściła jego ramię. Tu nie ma już śliskich kamieni.
Rozdział 11
Wszyscy stali na dziedzińcu z twarzami czerwonymi od mrozu. Zgnębieni, wpatrywali
się w Elizabeth.
- Nigdzie jej nie znaleźliśmy – jęknęła Ane z rozpaczą w głosie. – Gdzie ona
przepadła?
- Ja też nie wiem – przyznała Elizabeth. Napotkała spojrzenie Kristiana. Czy to
podejrzliwość i zazdrość, że to nie on, a Jens sprowadził ją do domu? Nie zamierzała się tym
przejmować. Nie teraz.
- Jest już za późno na dalsze poszukiwania – stwierdziła zmęczona. – Zaczniemy
znowu od rana, a teraz wracajcie do domu, zanim się po przeziębiacie.
Kiedy wszyscy włożyli suche ubrania i ciepło wróciło do przemarzniętych członków,
zebrali się w salonie, niczym na mocy jakiegoś milczącego porozumienia. Jens był cichy,
nieobecny myślami. Ane wciąż go zagadywała, ale rzadko jej odpowiadał. Jeśli już się
odezwał, to po to, by przedstawić kolejny pomysł, gdzie Lina mogła pójść.
- Czy wszystkie łodzie są na miejscu? – spytał, a mężczyźni. Sprawdzali to oczywiście
na początku. Czy nikt nie widział śladów na śniegu? Przeczące ruchy głowami w odpowiedzi.
Zresztą od czasu zaginięcia Liny świeży śnieg nie padał. Jens zaczął nerwowo chodzić
między salonem i kuchnią, tam i z powrotem. Raz i drugi zajrzał też na strych, Elizabeth
domyślała się, że potrzebuje samotności.
Ona sama wstała, podeszła do okna i wpatrywała się w ciemność. Gdzie lina jest
teraz? Czy marznie? Może jest głodna? Bo przecież chyba nie rzuciła do morza, nie utopiła
się? Na myśl o tym przeniknął ją lodowaty dreszcz, skuliła się mimo woli.
Podszedł Kristian i stanął za nią.
- On się naprawdę o Linę martwi – powiedział.
- Oczywiście, że się martwi. W końcu ma się z nią żenić.
- Tak, jeśli ją znajdziemy – rzekł Kristian ponuro. Odwróciła się do niego gwałtownie.
- Jeśli ją znajdziemy, Kristian, jeśli znajdziemy? Oczywiście, że tak będzie!
Spojrzał na nią uważnie.
- Co daje ci tę pewność?
Z powrotem odwróciła się do okna.
- Jeśli człowiek traci wiarę, traci wszystko.
- A wierzyłaś kiedyś, że Jens wróci? – spytał niepewnie.
Zwlekała z odpowiedzią. Najchętniej powiedziałaby to, co on chciałby usłyszeć, ale to
by oznaczało kłamstwo. A kłamać nie chciała.
- Wiele razy było tak, że wierzyłam. Choćby wtedy, kiedy Lavina przyniosła te
wyroby z drewna, albo kiedy Lina pokazała nam szkatułkę od ukochanego z Kabelvaag.
- To Jens zrobił te wszystkie przedmioty stwierdził Kristian stanowczo.
- Tak. Którejś nocy obudziłam się z pewnością, że on nie umarł. Nie mogłam tylko
pojąć, dlaczego nie daje znaku życia, skoro się nie utopił. Odczuwałam to jako zdradę. Że nie
chce do nas wrócić. Że o nas zapomniał. No i w jakimś sensie to akurat była prawda.
W ostatnich słowach krył się cień wyrzutu. Mogliby otrzymać odpowiedź wiele lat
temu, gdyby Kristian nie… Złożyła ręce na piersiach, głęboko zaczerpnęła powietrza i znowu
popatrzyła na męża.
- Nie chcę stracić nadziei, że znajdziemy Linę. Żywą!
- Ty nigdy nie straciłaś nadziei, że jeszcze zobaczysz Jensa żywego.
- Nie to powiedziałam. Nie to.
Zmusiła się do tego, żeby na niego popatrzeć. Kristian ma rację, ale sposób, w jaki to
mówi, jest nieodpowiedni, chociaż wyraża jego ból.
- Musimy dodawać Jensowi odwagi – powiedziała, zmieniając temat. Kristian
uśmiechnął się blado, uznał, że jego też chciała pocieszyć.
- Tak, musimy. Żeby po nowym roku mogło się odbyć wesele, jak planowaliśmy.
Tej nocy Kristian spał w małżeńskim łóżku. Elizabeth rozbierała się odwrócona do
niego plecami, wciągnęła nocną koszulę przez głowę i wślizgnęła się pod kołdrę.
- Na szczęście w pokoju było ciemno, bo nagle poczuli się jak dwoje obcych w
jednym łóżku. Złożyła ręce i odmówiła wieczorny pacierz, tak jak zawsze. Potem długo leżała
i wpatrywała się w sufit. Wiedziała, że Kristian robi to samo, poznawała to po jego oddechu.
W jakiś czas potem położył rękę na jej dłoni. Nie zaprotestowała.
- Jesteś na mnie zła – stwierdził.
- Nie, Kristian, jestem tylko zmęczona i wyczerpana.
- Masz powody się na mnie gniewać, po tym, co zrobiłem. Ja nie zmyślam, nie wolno
ci tak sądzić. Mówię tylko prawdę. Teraz rozumiem, jakie to było okropne z mojej strony, że
milczałem tyle lat.
- Ale mnie to dręczy teraz najbardziej – odparła Elizabeth i tak było w istocie. – Teraz
najbardziej boję się o Linę. Tyle świadczy, że mogła odebrać sobie życie. Pomyślałeś o tym?
- To do Liny nie podobne. Nic na to nie wskazywało.
- A czy ktoś ma napisane na czole, że nosi się z takim zamiarem? Jeśli rozpacz jest
wielka, to człowiek jest w stanie zrobić różne rzeczy. Nikt z nas nie wie, co Lina przeżywała.
Spróbuj wyobrazić sobie, co czuła.
- To właśnie robię.
- Przewróciła się na bok i wpatrywała się w męża poprzez mrok.
- Przepraszam cię, Kristian, powiedziała łagodnie.
- Za co?
- Że nie jestem bardziej… że nie jestem dla ciebie lepsza. Pogłaskał ją po policzku.
- Moje małe złotko, za dużo masz ostatnio zmartwień. I dziecko, które utraciliśmy…
Helene była na cmentarzu i włożyła skrzyneczkę między kamienie w murze, powiedziała mi o
tym. Pojechali saniami.
- Oni?
- Helene i Lars.
- Myślisz, że dziecko trafiło do nieba? Usiadł na posłaniu i zapalił świecę na nocnym
stoliku. Potem na coś stamtąd wziął.
- Tak, jestem tego całkowicie pewien. Posłuchaj. – Przewracał kartki w Biblii, aż
znalazł odpowiedni fragment:
Pozwólcie dziatkom przyjść do mnie, nie wzbraniajcie im, bo do nich należy Królestwo
Niebieskie.
- Ale przecież ono nie było jeszcze prawdziwym dzieckiem – szepnęła Elizabeth ze
ściśniętym gardłem.
- W niebie mieszka jako prawdziwe,
Mówił z taką pewnością, że musiała chwycić go za rękę.
- Dziękuję ci. Myślałam, że ja cierpię bardziej niż ty, może nawet mi się zdawało, że
tylko ja cierpię…
Przysunął się bliżej, domyślała się, o co mu chodzi.
- Ja jeszcze nie mogę. Jeszcze nie jestem całkiem zdrowa.
- Wiem, ale chciałem tylko trochę cię popieścić.
- Nie, nie jestem w stanie.
Poczuła, że Kristian zastyga. Głos miał całkiem inne brzmienie, kiedy zapytał:
- Czy to ma coś wspólnego z Jensem? Czy ty wciąż go kochasz?
- Przestań! Lina zniknęła, nie wiemy, czy nie leży gdzieś martwa, a jedyne, co ty masz
w głowie, to pieszczoty i w dodatku jesteś zazdrosny o Jensa.
Odsunął się od niej.
- Przepraszam, Elizabeth. To głupie z mojej strony.
- Chwilę milczał. – To nieprawda, że ja nie myślę o Linie, i że się o nią nie boję.
- Przecież ja wiem – odparła łagodniej. Pogłaskała go po policzku, potem poklepała po
dłoni. – Teraz spróbujemy trochę się przespać, jutro czeka nas długi dzień,
Powiedzieli sobie „dobranoc”, każde ułożyło się na czas. Szybko się uspokoił i
wkrótce spał głęboko. Ona sama leżała, wpatrując się w nocne ciemności. Zegar w izbie
wybił dwunastą, a do niej sen wciąż nie przychodził. Jeśli Lina jeszcze żyje, to co robi w tej
chwili? Śpi, a może czuwa i rozmyśla? Może płacze…
Elizabeth skuliła się, nagle pragnęła być przy tamtej, móc ją pocieszyć, zapewnić, że
wszystko się ułoży, że nie powinna czynić Jensowi wyrzutów, bo przecież on o niczym nie
wiedział.
Zaczęło wiać. Mój Boże, a jeśli Lina znajduje się teraz w którejś z letnich obór? Albo
w jakimś obejściu, gdzieś w pobliżu? Nieoczekiwanie pojawiła się iskierka nadziei. Jeśli
służąca wzięła ze sobą odpowiednio dużo jedzenia, to może nawet przez kilka dni urywać się
w jakiejś pobliskiej szopie na siano.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie obudzić Kristiana, ale zrezygnowała. Zegar
wybił pierwszą. Elizabeth była podniecona tą nową nadzieję, która się w niej rozpaliła. Za
cztery godziny wstaną, zjedzą śniadanie, zrobią obrządek, a potem będzie można rozpocząć
poszukiwania.
W końcu nie była w stanie uleżeć w łóżku. Wstała i boso wyszła z pokoju, ruszyła w
stronę schodów. Przystanęła przy dziwach pokoju gościnnego, przyłożyła do nich ucho i
nasłuchiwała. Czy Jens także nie śpi? Leży i myśli o Linie? Uniosła rękę, żeby zapukać, gdy
nagle coś z tyłu zaszurało. Podskoczyła ze zgrozą, obracała się w kółko, próbując dojrzeć coś
z tyłu ciemnościach i poczuła miękkie kocie furo na bosych nogach.
- Śmiertelnie mnie wystraszyłeś – prychnęła cicho.
- Poza tym o tej porze powinieneś być w obejściu. Wynoś się!
Może to był jakiś znak, pomyślała, kiedy kot wolno schodził na dół. Odwiedzenie
Jensa w środku nocy to był naprawdę głupi pomysł. Gdyby Kristian to zobaczył, nie
uwolniłby się od podejrzeń, i nie mogłaby mieć mu tego za złe. Pospiesznie wróciła do
sypialni, bezszelestnie wślizgnęła się pod kołdrę. Leżała na brzeżku tak, żeby nie obudzić
Kristiana. Gdyby poczuł, jakie ma zimne nogi, zacząłby się dopytywać, gdzie była. A prawdy
powiedzieć mu nie może.
Przy śniadaniu opowiedziała o swoich nocnych rozmyślaniach.
- Uważam, że Lina ukryła się gdzieś w którejś z sąsiednich zagród – powiedziała,
biorąc z rak Helene talerz z kaszą. Dostrzegła w oczach Jensa błysk nadziei.
- Skąd ci to przyszło do głowy? Wzruszyła ramionami.
- Żadnej pewności nie mam, ale musimy brać pod uwagę każdą możliwość. Lina
chciała pewnie mieć trochę czasu dla siebie, żeby w spokoju przemyśleć sytuację. Nie poszła
do swojego nowego domu, bo wiedziała, że zaraz ktoś będzie jej tam szukał, tu we dworze też
byśmy ją szybko znaleźli. A teraz zimą nie ma zbyt wielu innych kryjówek.
Jens potakująco kiwał głową, w zamyśleniu patrzył przed siebie, potem znowu
spojrzał na Elizabeth.
- A ty w to wierzysz?
Musiała zebrać siły, żeby wyraźnie odpowiedzieć „tak”. Jens ją zna, wie, kiedy się
waha lub jest niepewna. Mimo to długo patrzył jej w oczy. Tak długo, że wtrącił się Kristian.
- Powinniśmy przekazać wiadomość wszystkim sąsiadom niezależnie od tego, czy
wywoła to plotki, czy nie. nie ma innej rady.
- Ja też pojadę – zgłosił się Lars. – Jeżeli każdy weźmie konia, szybko objedziemy
okolicę.
Elizabeth musiała się z nimi zgodzić.
Mężczyźni wyruszyli zaraz po śniadaniu, Helene, Maria i Ane poszły do obory.
Elizabeth miała tymczasem posprzątać w kuchni. Jens wciąż siedział przy stole, milczący i
zamyślony.
Jego obecność sprawiała jej ból. Jakby coś się w niej zaciskało. W ostatnich dniach
wyraźnie się do siebie zbliżyli, Elizabeth rozumiała, jakie uczucia nim teraz szarpią: rozpacz,
strach, wyrzuty sumienia.
Wstał i zaczął chodzić po kuchni, wielokrotnie podchodził do okna i wciąż powtarzał
to samo:
- Coś długo nie wracają.
- Dlaczego nie pójdziesz pomóc w oborze? – spytała Elizabeth. Drgnął, nagle jakby
zmalał.
- Lepiej się czymś zając, kiedy człowiek czeka – powiedziała łagodnie. – Trzeba
czasu, żeby objechać z wiadomością wszystkie dwory.
Zgodził się z nią i wyszedł na dwór, gdzie zaczynał się szary zimowy dzień, a
Elizabeth wróciła do pracy. Odczuła ulgę.
Szybko skończyła i teraz ona wciąż podchodziła do okna.
Dwudziesty grudnia – rzekła w pewnym momencie. – Za cztery dni święta.
Jakie będą? Przypomniała sobie list, który wysłała do „Andreasa”, żeby zrobić Linie
niespodziankę, sprawić jej radość. Chciała jedynie zaprosić ukochanego służącej do Dalsrud,
żeby spędził z nimi święta, a doszło do takiej tragedii. Nagle ogarnęło ją niewypowiedziane
zmęczenie. Może zdążyłaby się zdrzemnąć, zanim tamci wrócą z obory? Zaraz jednak,
zawstydzona, uniosła głowę. To przecież nie wypada. Trzeba też pamiętać, że przy okazji
dowiedzieli się, iż Jens żyje. Przynajmniej Ane jest uszczęśliwiona, a to już dobrze. dziecko
odzyskało ojca.
Nagle zobaczyła, że ktoś obcy zbliża się do dworu. Chyba mężczyzna. Narzuciła
pospiesznie gruby wełniany sweter i wyszła na ganek.
- Gregus, to ty? – spytała zaskoczona i uradowana. - Jak tam twoja noga po tym
skaleczeniu siekierą?
- Dziękuję, jakoś sobie radzę. Tak dobrze mnie pielęgnowałaś, że żaden doktor nie
sprawiłby się lepiej. – Gregus spoważniał. – Słyszałem, że Lina zaginęła co się stało?
- Wejdźmy do środka – zapraszała Elizabeth. – A co masz w tej skrzynce?
- Koguta!
Elizabeth wbiła w niego wzrok.
- Po co ci kogut? – spytała, choć w duszy rodziło się podejrzenie.
- Jeśli Lina rzuciła się do morza, to ptak nam o tym powie.
Elizabeth westchnęła. Wiedziała, że ludzie wykorzystują koguty w takich sytuacjach.
Biorą ptaka do łodzi i wiosłują w poszukiwaniu zwłok. Jeśli natrafią, kogut głośno i wyraźniej
zapieje. Metoda sprawdza się prawie zawsze.
- Mam nadzieję, że nie będziemy musieli z niego korzystać – rzekła, otwierając drzwi.
– Postaw skrzynkę w sieni, żeby kogut nie zamarzł na śmierć.
- Nic mi nie będzie, nakładłem do skrzyni siana – mamrotał Gregus, podążając za nią
do kuchni.
Elizabeth nalała kawy do dużego, emaliowanego kubka i postawiła przed gościem.
Jego rękawice położyła na skrzyni z torfem, żeby były ciepłe, kiedy będzie ich znowu
potrzebował.
- No to co, opowiedz mi, co tej Liniew przyszło do głowy? – spytał w końcu Gregus.
Elizabeth usiadła i opowiedziała mu wszystko po kolei.
Słuchając, marszczył czoło tak, że pojawiły się na nim głębokie bruzdy.
- Więc Jens, twój zmarły małżonek, znowu żyje i poszedł do obory, pomagać
dziewczynom? – spytał gość.
- Tak, tak można by powiedzieć – przytaknęła Elizabeth. – Wolałabym jednak, żebyś
nikomu o tym nie mówił – dodała z prośbą w głosie. – Nikt nie musi o niczym wiedzieć. W
każdym razie jeszcze nie teraz.
- Bądź spokojna, Elizabeth, nie posnę ani słówka – dopił kawę, gdy na dziedziniec
wpadły galopem oba konie.
- O, wrócili – powiedział, wstając. – Zaraz się dowiemy, czy ją znaleźli.
- Ludzie przeszukują teraz obejścia – oznajmił, klepiąc spoconego konia po karku. – A
potem, jeśli jej nie znajdą, wszyscy przyjdą tutaj.
- Tutaj? - - powtórzyła Elizabeth. Choć dobrze zrozumiała, co mąż ma na myśli.
- Wszyscy razem będziemy przeszukiwać okolicę!
- Rozumiem, przyszedł Gregus z kogutem – dodała. Kristian wpatrywał się w ziemię.
Oczy mu pociemniały.
- Oni zaraz tu będą – skinął Gregus głową i poszedł.
Elizabeth patrzyła w ślad za nim i Larsem, kiedy wprowadzili konie do stajni. Oni
zaraz tu będą, powiedział Kristian. To oznacza, ze nie wierzy, iż ktoś znajdzie Linę w swoim
obejściu.
Na dziedzińcu roiło się od ludzi. Elizabeth cieszyła się, że nagle tacy są chętni do
pomocy. Przeważnie przyszli biedni ludzie, którzy zwykle pomagają we dworze. Niektórzy
przynieśli pochodnie, ale jeszcze ich nie zapalali. To bardzo dobrze, myślała Elizabeth, bo o
tej porze roku dzień jest szary i szybko gaśnie.
Na szczęście nikt nie pytał, kim jest Jens. Paru starszych mężczyzn podchodziło do
niego, żeby się przedstawić, wtedy on też wymieniał swoje nazwisko, ale nikt nie reagował.
Wszyscy wiedzieli, że Elizabeth była wdową, kiedy wychodziła za Kristiana, ale pewnością
nikt nie pamięta, jak się jej pierwszy mąż nazywał.
- Nasze łódki znajdują się na wodzie – powiedział Kristian do zgromadzonych. –
Chciałbym, żeby kilku z was przeszukiwało fiord. Inni niech chodzą wzdłuż brzegu, trzeba
też stworzyć grupę, która będzie szukać na torfowisku. Tam nie ma zbyt dużo śniegu.
Rozdzielał zadania, grupki ubranych na czarno postaci odchodziły w swoją stronę i
znikały.
Elizabeth chciała powiedzieć Jensowi coś dodającego otuchy, ale nic nie przychodziło
jej do głowy. Miała wrażenie, że wszystkie słowa są zużyte. Przytuliła do siebie Ane.
- Marzniesz, córeczko? Dziewczynka pokręciła głową.
- Tylko tak strasznie mi żal taty Jensa. On jest teraz żywy, to nagle Lina zniknęła i
może umarła.
- Nie wolno tak mówić – rzekła Elizabeth. – Jens nigdy nie był martwy i wciąż nic nie
wiemy, co z Liną. Idź do domu i pomagaj w kuchni przygotować posiłek. Ludzie muszą
dostać podobiadek. Będą jeść tutaj, w domu. Ane poszła, Elizabeth jednak stała, opierając się
o ścianę spichlerza. Widziała z daleka, że ludzie zapalali pochodnie. Światła migotały na
bagnach i w dole, na kamienistym brzegu. Kilka łodzi pływało wolno po fiordzie. Zewsząd
docierały monotonne wołania: - Liina! Liina! – powtarzali na jednej nucie, niczym jakąś
pieśń. Pieśń żałobną…
Kiedy przemarznięta, ze łzami na twarzy, wchodziła do domu, nikt jeszcze na wołania
nie odpowiedział.
Ludzie przyszli, żeby zjeść i ogrzać się. mężczyźni chcieli zostawiać okrycia na
ganku, zakłopotani zdejmowali ciężkie buty, odsłaniając dziurawe wełniane skarpety.
- Weźcie ubrania do kuchni – powiedziała Elizabeth stanowczo, ułóżcie je przy piecu,
to trochę podeschną i ogrzeją się. a jeśli komuś brakuje skarpet, to ja tu mam spory zapas.
Oddacie później.
Nikt nie miał odwagi wejść jako pierwszy. Ocierali nosy, przeczesywali włosy
palcami i spoglądali ukradkiem jeden na drugiego. Na korytarzu utworzyła się długa kolejka
przygarbionych mężczyzn. Lina nie została odnaleziona, nie wiadomo, czy oni zasłużyli na
jedzenie.
Elizabeth widziała ich skrępowanie i bez słowa zaczęła rozdzielać wełniane skarpety.
Potem Helene sadzała wszystkich wokół dużego kuchennego stołu. Było ich tak wielu, że
niektórzy musieli jeść w izbie. Wytrzeszczali oczy z podziwu dla wspaniałości tego
pomieszczenia i w milczeniu siadali na brzeżkach krzeseł.
Kobiety roznosiły dzbanki z kawą i tacę z kanapkami. Trzeba było wielokrotnie
zapraszać zebranych do jedzenia.
- Musicie mieć siły, żeby szukać dalej – zachęcała Elizabeth.
Mężczyźni rozgrzewali się, humory zaczynały się poprawiać. Jedzący rozmawiali
coraz głośnie. Ustalili, że trzeba szukać jeszcze tylko w górach. Chociaż to wątpliwe, żeby
Lina zdołała przebrnąć przez zalegający tam śnieg. Ale dla pewności trzeba sprawdzić, należy
też przeszukać wszystkie letnie obory.
Dyskutowali coraz śmielej.
- Człowiek nie może tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu – powiedział któryś. Inni
zapewniali, że znajdą Linę, nawet gdyby trzeba było zaglądać pod każdy kamień okolicy.
Tylko Jens prawie się nie odzywał. Elizabeth widziała, jak bardzo zmartwienie go
przytłacza i pragnęła jakoś mu pomóc.
- Mówiłeś, że skąd pochodzisz? – spytał nagle Jensa ktoś z obecnych.
- Z Kabelvaag – odparł pośpiesznie.
- Ano tak. Prawda. – Mężczyzna rozejrzał się wokół, ale sąsiedzi zajęci byli jedzeniem
i rozmowami.
Jens wstał, żeby dołożyć torfu do pieca. Elizabeth domyślała się, że pragnie uniknąć
dalszych pytań.
Ludzie zjedli i wypili, nie pozostawało nic innego, jak tylko ubrać się i znowu wyjść
na mróz. Większość ruszyła w stronę letnich obór.
Elizabeth patrzyła, jak znikają na drodze, potem wróciła. Helene zbierała naczynia ze
stołu.
- Usiądź i teraz wypij filiżankę kawy – powiedziała, uśmiechając się do Elizabeth.
Elizabeth poszła za nią do kuchni. Ane siedziała z kotem na kolanach, który mruczał
cichutko.
Elizabeth opadła na krzesło. Helene postawiła przed nią filiżankę kawy, ale ona nie
była w stanie nic przełknąć.
- A może Lina wróciła do Kabelvaag – westchnęła Ane.
Elizabeth zerwała się z miejsca i chwyciła ją za ramię. Ane drgnęła, kot zeskoczył na
podłogę.
- Au. Co ty robisz, mamo?
- Skąd ci przyszło do głowy, ze Lina mogła pojechać do Kabelvaag? – spytała
Elizabeth. – Czy ona ci coś na ten temat mówiła?
Ane energicznie kręciła głową.
- Tak tylko pomyślała. Chodzi o to, że jeśli jej było przykro z powodu tego, co się
stało, to może chciała wrócić do domu, do swojej mamy. Jak bym tak zrobiła, bo ja zawsze
przychodzę do ciebie, jak mi jest smutno. W żadnym razie nie leciałabym w góry ani nie
zaszywała w starej letniej oborze.
Elizabeth puściła rękę córki i popatrzyła na Helene. Tamta wolno kiwała głową.
- Mógł podwieźć ją koś, kto jechał w tamtą stronę. Elizabeth zaczęła się zastanawiać.
- Ale powiedzieliby nam o tym, teraz, kiedy wiedzą, że Lina zniknęła.
- Ale to mógł być ktoś z Kabelvaah, który był tutaj, za interesami.
- Tak, oczywiście!
Ane, wytrzeszczając oczy, spoglądała to na jedną, to na druga.
- Myślicie, że mam rację? – spytała.
Elizabeth uśmiechnęła się i pogłaskała ją po policzku.
- To możliwe. Zaraz zbadam tę sprawę. I dziękuję ci, Ane, jesteś mądrą dziewczynką.
A teraz ja pojadę porozmawiać z lensmanem.
Ane wyprostowała się, rozjaśniona niczym słoneczko.
- Zobaczycie, jak się tata Jens ucieszy, kiedy wróci! – powiedziała.
Elizabeth widziała u podnóża gór gromadę mężczyzn idących w stronę letnich obór.
Byli tak daleko, że nie słyszała, czy wciąż wołają Linę, ale z pewnością tak.
Daj Boże, żeby znaleźli dziewczynę, i żeby wszystko z nią było w porządku! Bo teraz
zdała sobie sprawę, ze lensman nie uczestniczy w poszukiwaniach. Nie pokazał się też w
Dalsrud. Może Kristian i Lars nie przekazali mu wiadomości? Może na razie nie chcieli
włączać go do akcji? Teraz jednak trzeba z nim porozmawiać. Żebym tylko nie natknęła się
na lensmanową, myślała. Na tej babie nie można polegać, zresztą Elizabeth nie miała ochoty
opowiadać jej o tragedii. Do południa cała okolica wiedziałaby, co się stało.
Musiała zapukać dwa razy. Otworzyła jej ta sama służąca, która była taka oczarowana
Nilsem. Teraz dygnęła głęboko u uśmiechnęła się do Elizabeth.
- Dzień dobry – Elizabeth też odpowiedziała uśmiechem, - Zastałam lensmana?
- Nie, wcześnie rano wyjechał w interesach. Nie wiem, co robi, nie wiem też, kiedy
wróci. Czy mam mu coś przekazać?
Elizabeth westchnęła zniechęcona.
- Nie, sama muszę z nim porozmawiać – odwróciła się z wahaniem. Jakiś parobek
podszedł do drzwi i wyglądał zza pleców dziewczyny.
- Lensman miał wrócić najpóźniej o dwunastej oznajmił, po czym zniknął w kuchni.
Służąca zarumieniła się i spuściła wzrok. Coś pewnie jest między nią a tym
parobkiem, pomyślała Elizabeth. Dobrze, że dziewczynie wrócił rozsądek, bo Nils był
dla niej stanowczo za stary.
- Pani lensmanowej też niestety nie ma w domu – powiedziała służąca, ale może pani
posiedzieć w izbie i poczekać.
Elizabeth znowu się zawahała, po chwili jednak skinęła głową i weszła do środka.
Rozglądała się po paradnym pomieszczeniu. Ściany pokryte były tapetami w duży, szarobiały
wzór. W jednym narożniku stała szafa na książki, a obok niewielkie biureczko. Z brzozowego
drewna, zauważyła Elizabeth. Na ścianach wisiały wielkie pejzaże w złotych ramach.
Na korytarzu rozległy się kroki. Gdzieś otworzyły się drzwi, a potem zamknęły,
słychać było dziewczęce śmiechy, ktoś hałasował garnkami. Stojący zegar uderzył raz.
Elizabeth podniosła wzrok. Wpół do pierwszej. Wstała, podeszła do okna i wyjrzała. Fiord
był spokojny, nad wodą przy brzegu unosiła się leciutko mgła. Dziedziniec pokryty był
śniegiem. Altanka miała na sobie białą czapkę.
Odwróciła się i poprawiła firanki. Wyjęła rękawice i zapięła kurtkę. Nie może tu
dłużej siedzieć. Nie wiadomo, kiedy lensman wróci, poza tym niedługo obiad, powinna być w
domu. Może tymczasem ludzie znaleźli Linę.
Nagle drzwi się otworzyły i w progu stanęła lensmanowa.
- Dzień dobry – witała się z uśmiechem na pełnej twarzy. Podwójny podbródek opiera
się niemal na piersi, zauważyła Elizabeth. Gospodyni miała rumieńce, wciąż ubrana w
futrzaną pelerynę.
- Służąca powiedziała mi, że pani czeka na mojego męża. – Niebieskie oczy
lensmanowej płonęły z ciekawości. – Może ja mogłaby w czyś pomóc.
Elizabeth pokręciła głową.
- Nie, muszę porozmawiać z lensmanem osobiście. Ale dziękuję – dodała uprzejmie i
chciała wyjść.
Lensmanowa jednak zastąpiła jej drogę.
- Czy to ma może coś wspólnego z tym Nilsem? Elizabeth przyjrzała się jej
zaskoczona i pokręciła głową.
- Nie, ale teraz muszę już wracać do domu. Wkrótce obiad, państwo też pewnie będą
jedli – mówiła tym razem ostrzejszym głosem, dając wyraźnie do zrozumienia, że zamierza
wyjść.
- A czy pani wie, gdzie on się podziewa? – spytała lensmanowa. – To znaczy Nils.
Elizabeth znowu pokręciła głową, czując, że ogarnia ją złość.
- Nie mam najmniejszego pojęcia. Lensmanowa wciąż stała jej na drodze,
- Jaka to tragedia, w dodatku tajemnicza, to, co się stało z Laviną – powiedziała. – Nie
mówiąc już o Mikkaelu. – Przyglądała się swoim paznokciom, ale równocześnie zerkała spod
jasnych rzęs na Elizabeth.
Elizabeth uniosła głowę.
- Zupełnie nie rozumiem, co lensmanowa ,a na myśli. Mikkel potłukł się. bo nie był
całkiem trzeźwy. A Lavina poślizgnęła się na nadbrzeżnych kamieniach. Powtarzam tu słowa
lensmana i doktora. I chyba nie ma co dłużej tego roztrząsać.
Tamta uśmiechnęła się krzywo, a jej podwójny podbródek się zatrząsł.
- No tak, tak, takie jest oficjalne wyjaśnienie – oznajmiła.
- Co lensmanowa chce przez to powiedzieć? Nie mogę i nie chcę uwierzyć, by
przedstawiciel władzy, ktoś taki, jak lensman albo doktor, biegał po wsi i mówił nieprawdę.
- Oczywiście, że żaden z nich nie kłamie. Co pani insynuuje?
Proszę, ile ona zna pięknych słów, pomyślała Elizabeth, chociaż nie bardzo jej to
odpowiadało.
- Ja nic – powiedziała głośno. – Ale lensmanowa insynuuje sama, że istnieje jakieś
nieoficjalne wyjaśnienie i inne, które może tylko lensmanowa zna?
Tamta gniewnie potrząsnęła głową.
- Gdyby to stary doktor Lavinę, to… A zresztą, stary a stary, on jest przemieć
wystarczająco energiczny… - nagle oblała się płomiennym rumieńcem od korzonków włosów
Aż do podbródka. – Dobrze, to już wszystko jedno – rzekła. Wzrok miała rozbiegany.
Elizabeth przyglądała jej się ze złośliwą radością.
- Jak powiedziałam, trochę mi się spieszy – rzekła, przeciskają się między grubą
gospodynią i futryną drzwi.
Zdążyła wyjść na schody, gdy na dziedziniec wjechał lensman. Uniósł rękę w geście
powitania i zatrzymał konia. Lekko zeskoczył na ziemię. Elizabeth ruszyła mu na spotkanie.
- Dzień dobry. Chciałabym zamienić z lensmanem parę słów.
- Naprawdę? W takim razie wejdźmy do środka. Ja się, niestety, trochę spóźniłem,
mam nadzieję, ze nie czeka pan długo.
Elizabeth pośpiesznie zerknęła przez ramię, za firanką dostrzegła twarz lensmanowej.
- A nie moglibyśmy tutaj? – poprosiła, wyciągając głęboko powietrze. – Chodzi o to,
że zaginęła Lina.
Lensman zmarszczył brwi.
- To nasza służąca, pochodzi z Kabelvaag. Miała tam narzeczonego, imieniem
Andreas… - Elizabeth zdawała sobie sprawę, że lensman musi wiedzieć wszystko, jeśli ma
pomóc. – Lensman ma obowiązek zachowania, tajemnicy, prawda? – spytała dla pewności.
On przytaknął, ściągając lejce. Koń stał niespokojnie, najwyraźniej chciał jak
najszybciej znaleźć się w ciepłej stajni. Elizabeth odetchnęła i zaczęła:
- Jakiś czas emu ja napisałam do tego Andreasa list i zaprosiłam go do nas na święta.
Kiedy przyjechał, okazało się, że to Jens Ras, mój pierwszy mąż.
Przez chwilę bała się, że lensman dostanie ataku serca. Twarz mu poszarzała, chwiał
się na nogach.
- Jens Rask! Jak to.. – wykrztusił.
- Jens przeżył katastrofę, ale w jej wyniku stracił pamięć. potem przybrał imię
Andreas. Dopiero niedawno, po pożarze w Kabelvaag, pamięć zaczęła mu wracać. Coś spadło
na dół i uderzyło go w głowę. Od tamtej chwili zaczął sobie przypominać coraz więcej i
więcej rzeczy z przeszłości. Jens opowiedział jej o tym któregoś dnia, kiedy byli sami. Potem
dowiedziała się, że była ostatnią osobą, której o tym mówił, ale nie miała mu tego za złe.
- Rozumiem – rzekł lensman. Gładził swoje długie wąsy. – Niech pani mówi dalej –
poprosił.
- To był szok dla nas wszystkich. Po kilku dniach Lina zniknęła. Mężczyźni z całej
okolicy szukają jej dzisiaj od wczesnego rana, ale bez rezultatu. Jak pomyślałam sobie, że
może ona po prostu wróciła do Kabelvaag, do swojej matki.
- To jest oczywiście możliwe – zgodził się lensman.
Koń szarpał uprzężą i niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Lensman
potrzebował czasu, żeby go uspokoić.
- Gdyby lensman zadał sobie trud zbadania tej sprawy, bylibyśmy wdzięczni..
- Naturalnie. Natychmiast poślę kogoś do Kabelvaag.
- Dziękuję. – Podała mu rękę, a on ją uścisnął, potrząsając kilkakrotnie.
- Nie ma za co dziękować – powiedział przy tym. - I proszę pozdrowić Jensa – dodał.
- Dziękuję, pozdrowię. A gdybyśmy znaleźli Linę, to natychmiast pana zawiadomimy.
Pożegnała się, wsiadła do sań i zanim opuściła dziedziniec zdążyła jeszcze zobaczyć, że
lensmanowa zaciąga firanki.
Rozdział 12
Na dziedzińcu spotkała Larsa. Po jego minie poznawała, że nie ma nic radosnego do
powiedzenia. Mimo to nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać.
- Jest coś nowego?
Przejął lejce i pogłaskał konia po karku, nim odpowiedział.
- Nie, nigdzie ani śladu Liny. Elizabeth wysiadła z sań.
- Liczyłam się z tym, niestety.
- Byłaś w sklepie? – zapytał. Elizabeth patrzyła przed siebie zamyślona.
- Co? Nie, byłam u lensmana. Trzeba go było poinformować – wahała się przez
moment, po czym dodała: - Właściwie to Ane wpadła na ten pomysł. Nie mówiła ci? Ona
uważa, że być może Lina pojechała do Kabelvaag! Lensman obiecał, że pośle tam ludzi, aby
zbadali sprawę.
Lars uśmiechnął się szeroko. Dostrzegła w jego oczach iskierkę nadziei.
- Teraz rozumiem, dlaczego Ane jest taka tajemnicza. Że też my nie pomyśleliśmy, że
Lina mogła wrócić do Kabelvaag. To przecież najbardziej naturalne wytłumaczenie.
- No dobrze, dobrze, ale nie cieszmy się zawczasu.
- A ja bym się jednak cieszył. To o wiele lepsze niże martwić się na zapas – dodał i
zaczął wyprzęgać konia.
Nagle z drogi dotarło do nich rżenie.
- Bergette do nas jedzenie – powiedziała Elizabeth bardziej do siebie i ruszyła na
spotkanie gościa.
Koń Bergette przystanął, ona jednak siedziała w saniach pod grubą warstwą okryć z
owczych skór.
- Pokój temu – domowi – przywitała się, poprawiając chustkę na głowie.
- Dziękuję. – Elizabeth nie bardzo wiedziała, co jeszcze powiedzieć. Powinna
oczywiście zaprosić Bergette do środka, ale na razie nie miała jeszcze ochoty przedstawiać jej
Jensa.
- Wracam ze sklepu – oznajmiła Bergette. – Mam dla ciebie list. – Wsunęła rękę pod
kurtkę i wyjęła stamtąd kopertę.
Elizabeth zerknęła na nią przelotnie, ale nie rozpoznała pisma. Nazwiska nadawcy też
nie było. Schowała list do kieszeni, by uniknąć pytań.
- Słyszałam, że Lina – rzekła Bergette.
- Tak, to prawda – Elizabeth poczuła, że zasycha jej w ustach, nie była w stanie
patrzeć przyjaciółce w oczy. – Nagle przepadła jak kamień w wodę.
- Nie chciałabym się wtrącać, ale… ale, czy stało się coś szczególnego, zanim
zniknęła? Chodzi mi o to, że wtedy łatwiej by wam było szukać.
Elizabeth śledziła wzrokiem Larsa, który prowadził konia do stajni. Uważał, żeby
wejść do środka jako pierwszy, by nie znaleźć się między wielkim zwierzęciem a framugą.
Bergette z pewnością zauważyła, że Elizabeth się waha.
- Przepraszam, że pytałam – rzekła krótko. – Jak mówię, to nie moja sprawa. A teraz
muszę już wracać
- Zaczekaj! – Elizabeth oparła rękę o sanie. – Jest podwód, dla którego Lina uciekła.
Słyszałaś o jej narzeczonym, tym Andreasie z Kabelvaag?
Bergette kiwała głową potakująco.
- A co, zerwali ze sobą?
- Nie, o wiele gorzej. – Po czym w krótkich słowach opowiedziała, co się stało.
przemilczała tylko swoje poronienie.
Bergette wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.
- Wprost trudno uwierzyć, że to możliwe – wyszeptała w końcu. Elizabeth skinęła
głową.
- Wiem, że trudno. Ale przecież wiadomo, ze wielu rozbitków długo pływa po
katastrofie, trzymając się resztek łodzi. Przeważnie zamarzają, niektórych jednak fale
wyrzucają na ląd, na przykład na skaliste wysepki, i oni tam dogorywają. Czasem ktoś się
uratuje. Jens dotarł do ludzi. Nieszczęście polegało na tym, że stracił pamięć na mniej więcej
dziesięć lat.
- Ty chyba nie sądzisz, że Lina odebrała sobie życie?
- Nie wiem, teraz całą nadzieję wiąże z tym, że pojechała do Kabelvaag. Bergette
poklepała ją przyjaźnie po ręce.
- Ona z pewnością wkrótce się uspokoi i wróci, zobaczysz. Nie trać otuchy, Elizabeth.
Gdybym mogła ci w czymś pomóc, to natychmiast powiedz.
- Bardzo ci dziękuję, Bergette. mam nadzieję, że nie powiesz nikomu o Jensie. Nue
mam ochoty, żeby wieś zaczęła o tym gadać. Jeszcze nie teraz, potrzebujemy czasu, żeby się
otrząsnąć. Wszyscy przeżyliśmy trudne chwile, Jens także.
- Możesz być całkiem spokojna, że nikomu nic nie powiem.
- Ufam ci.
Elizabeth leżała na kanapie w izbie okryta pledem. Opowiedziała domownikom o
spotkaniu z lensmanem, a potem wymówiła się bólem głowy, i poszła się położyć, prosząc,
aby jej nie przeszkadzano. Ale to tylko połowa prawdy, pomyślała z westchnieniem. Trudniej
byłoby tłumaczyć, jak bardzo jest zmęczona.
Pomysł, że Lina mogła pojechać do Kabelvaag, rozpalił nadzieję we wszystkich,
Elizabeth na to pozwalała, nie chciała tłumić radości. Sięgnęła po kieliszek koniaku i upiła
łyk. Alkohol rozgrzewał. Pije tylko na lekarstwo, powiedziała sama do siebie, sprawdziła
wielokrotnie, że napój działa uspokajająco. Miała zamiar poleżeć w spokoju nie dłużej niż pół
godziny, potem trzeba będzie wstać i wrócić do pracy,
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi, a zaraz potem głos Ane.
- Mamo, masz gościa.
- Powiesz, że jestem chora – mruknęła Elizabeth, nie otwierając oczu.
- Ale…
- Dzień dobry, Elizabeth. Chyba nie przeszkadzam? Elizabeth zerwała się, słysząc głos
lensmanowej.
Twarz jej płonęła z irytacji.
- Ach, to pani? Głowa bolała mnie tak bardzo, że musiałam się położyć – jąkała się,
wygładzając włosy i spódnicę.
Wzrok żony lensmana zatrzymał się na kieliszku z koniakiem.
- O, wiedzę, że pani popija od czasu do czasu. Elizabeth czuła narastający gniew.
- Nie, to tylko dzisiaj – odparła, nie zagłębiając tematu. – Przychodzi pani z jakąś
konkretną sprawą?
- Chciałam tylko do pani zajrzeć. Już dawno nie rozmawiałyśmy, a dziej wybiegła
pani tak nagle…
Elizabeth zwróciła uwagę, że kiedy lensmanowa się uśmiecha, to uśmiech nie dociera
do oczy.
Ty fałszywa babo, pomyślała, składając koc. Zabieraj się stąd, i to szybko.
Wiedziała, ze jedynie, czego lensmanowa chce, to wiadomości, które mogłaby
roznosić po wsi. Domyślała się, ze w Dalsrud dzieją się jakieś niezrozumiałe rzeczy i
przyleciała najszybciej jak mogła, by poznać cała historię.
Nagle zdała sobie sprawę, że Ane cały czas stoi w drzwiach.
- Poproś Helene, żeby zapatrzyła kawy – zwróciła się do córki. Lensmanowa zdjęła
okrycie. Skrzyżowała nogi i pochyliła się ku Elizabeth.
- Może pani też wypiłaby kieliszeczek? – spytała Elizabeth.
- Nie, dziękuję.
- Jak sobie pani życzy – mruknęła Elizabeth i wypiła ostatni łyk. Wyjęła z koszyka
robótkę. Pracowała nad rękawicami dla Kristiana.
- Dla kogo to będzie? – spytała tamta i wyjęła z dużej torby przybory do haftowania.
- Dla mojego męża – odparła Elizabeth krótko. Nie potrafiła znaleźć tematu do
rozmowy. Może gdyby było więcej osób… Wtedy zawsze łatwiej. Szkoda, że Bergette
odjechała.
- Tak, w pani domu potrzeba mnóstwo ubrań – stwierdziła lensmanowa. Elizabeth nie
odpowiedziała. Zastanawiała się, czy Jens jest w kuchni. Żeby tylko ta
ciekawska baba czegoś nie wywęszyła. Nie byłaby teraz w stanie odpowiadać na
żadne pytania dotyczące byłego męża.
- Słyszałam, ze zginęła jedna z waszych służących – zaczęła znowu żona lensmana.
Haftowanie jakoś jej nie szło, bo zajmowała się głównie rozglądaniem po izbie. Pewnie szuka
kurzu na meblach, pomyślała Elizabeth ze złością. Głośno zaś powiedział:
- A mogę zapytać, gdzie pani o tym słyszała?
- Mężczyźni z całej wsi szukają grupami po okolicy, więc to pewnie nie jest tajemnica
– lensmanowa roześmiała się, Elizabeth wyczuła w tym śmiechu szyderstwo i zadrżała.
- Nie, to nie jest żadna tajemnica – westchnęła. – Wydarzyło się coś…
nieprzewidzianego i Lina gdzieś przepadła.
Lensmanowa przechyliła głowę i wpatrywała się w Elizabeth pytająco.
- A co takiego się stało?
Nic takiego, co powinno cię obchodzić, miała ochotę odpowiedzieć, ale zagryzła
wargi.
- Dramat miłosny – odparła.
- Ach tak, aha – wbiła igłę w płótno, wyciągnęła ją z drugiej strony i powiedziała:
-Dotarło do moich uszu, że ta dziewczyna miała narzeczonego w Kabelvaag, i że zaraz po
Nowym Roku mieli się pobrać. Czy to prawda?
- Mhm, zgadza się. – Elizabeth robiła na drutach tak szybko, że zaczęła gubić oczka.
Lensmanowa to zauważyła.
- Słyszałam też, że oddaliście im jedną ze swoich komorniczych zagród. Elizabeth
spojrzała znad robótki. Właściwie nie musiała patrzeć na druty, chodziło
raczej o to, żeby nie spoglądać w jasnoniebieskie oczy tamtej.
- Tak, tak zrobiliśmy. Zagroda jest bardzo ładna.
- I o ile mi wiadomo to ten narzeczony Lin jest teraz u państwa – mówiła dalej
lensmanowa.
Elizabeth poruszyła się niespokojnie. Żona lensmana jest najwyraźniej świetnie
poinformowana o wszystkim. Przyszła tu chyba tylko po to, żeby dowiedzieć się szczegółów.
- A jak państwu się powodzi? – spytała, udając, że nie słyszała ostatniego pytania. A
właściwie nie pytana, lecz stwierdzenia.
- Dziękuję, wszystko w porządku.
Nagle Elizabeth poczuła, że nie może się powstrzymać, że musi zapytać:
- I z doktorem też wszystko w porządku? Ludzie gadają, ze pani i doktor pozostają w
znakomitych stosunkach.
Nalana twarz lensmanowej zrobiła się czerwona. Kobieta zaczęła czegoś szukać w
torebce. Kiedy się w końcu wyprostowała, na jej czole perlił się pot. Elizabeth nie wiedziała,
czy to z wysiłku, czy raczej ze wstydu.
- Musiała się pani przesłyszeć – bąknęła lensmanowa szorstko, odgryzając nitkę.
Drzwi się otworzyły, weszła Helene z kawą i ciastem. Kiedy nakrywała do stołu, obie
panie milczały. Ale kiedy pokojówka dygnęła i już miała wychodzić. Lensmanowa
spytała nagle:
- Ty pewnie wiesz, co tak strasznie dręczyło tę Linę, że uciekła z domu. Elizabeth
poczuła, że złość dławi ją w gardle. Akie prawo ma ta baba, żeby
wypytywać w ten sposób jej służące?
- To już najlepiej Lina sama opowie, jak wróci – odparła Helene, patrząc na
lensmanową pustym wzrokiem. – Niech to będzie jej sprawa.
Elizabeth chichotała w duchu, mało brakowało, a byłaby roześmiała się głośno.
Lensmanowa złożyła usta w ciup, ale jednak zapytała:
- A jak się nazywa ten jej ukochany?
Helene udawała, że nie słyszy. Bez słowa wyszła z izby. Elizabeth nie uważała, że
sytuacja jest zabawna. Lensmanowa stała się natarczywa. Nie można pozwolić, by ta plotkara
dowiedziała się, kim jest narzeczony Liny. Prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw i cała
wieś ją pozna. Trzeba będzie to znieść. Na razie jednak wolała uniknąć plotek.
- Ona chyba nie słyszała, o co ją pytałam – stwierdziła lensmanowa urażona i położyła
robótkę na kolanach. Elizabeth udała, że upadł jej kłębek wełny, chciała w ten sposób zyskać
na czasie. Pochyliła się, jakby szukała zguby, trwało to dosyć długo.
- A czy lensmanowa wie, co tam słychać u Petry w Storli? – spytała. Lensmanowa
wypiła parę łyków kawy, spojrzenie niebieskich oczu ożywiło się.
- Gospodarze Storli muszą teraz pić piwo, którego sami naważyli. Harują od rana do
nocy i jeśli o mnie chodzi, to wcale ich nie żałuję. Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz,
mówią ludzie. On ukręcili bat ba własną skórę, traktując służbę tak źle. – Lensmanowa znowu
zrobiła się czerwona, podwójny podbródek trząsł się, kiedy, zadowolona, chichotała.
Elizabeth zrobiło się nieprzyjemnie. Nie do końca zgadzała się z lensmanową, ale też
nie miała ochoty bronić Petry Storli. Zastanawiała się, co zrobić, żeby wiejska plotkara jak
najszybciej sobie poszła, tymczasem lensmanowa nie przestawała gadać.
- O co to ja miałam zapytać? – przypomniała sobie nagle lensmanowa . – Aha, już
wiem, jak ma na imię narzeczony tej Liny? Pani wie przecież, że imię wiele mówi o sobie,
może mi pani wierzyć. Imiona biblijne i królewskie zazwyczaj noszą ludzie dobrze
sytuowani.
- Takie jak na przykład Maria? – spytała Elizabeth, unosząc brwi.
- Tak, no i widzi pani, pani siostra dorastała jednak w lepszym domu. Może pani być
pewna, że jest w tym jakiś sens.
Elizabeth nie chciała już słuchać tego ględzenia, spoglądała przez okno na dziedziniec.
Zobaczyła Jensa zbliżającego się do domu. Niósł wielkie naręcze drewna na opał. Musiała się
uśmiechnąć. W pierwszym okresie po przyjeździe do Dalsrud dni bardzo się Jensowi dłużyły,
bo Elizabeth zabroniła mu uczestniczyć w domowych pracach. Jesteś tu gościem,
powiedziała. On jednak nie umiał siedzieć bezczynnie. Z pewnością słyszał, jak dzisiaj
Elizabeth narzekała, że od palenia torfem w piecu w izbie wciąż zbiera się czarny pył.
Powiedziała wtedy, że wolałaby palić drewnem. No i proszę, Jens najwyraźniej nabierał na
brzegu drewna wyrzuconego przez fale… Nagle zdrętwiała. Zdała sobie sprawę, że on niesie
to drewno do izby! Trzasnęły drzwi wejściowe i z sieni dotarło głośnie tupanie. Przecież Jens
dopiero co siedział w kuchni! Musiała nie słyszeć, że wyszedł.
Zerwała się z miejsca.
- Przepraszam panią, muszę coś sprawdzić.
Lensmanowa rozglądała się wzburzona.
- Co, na Boga…
Jens próbował otworzyć drzwi do izby łokciem, Elizabeth odsunęła go zdecydowanie.
- Uważaj – powiedziała, wypychając go z powrotem do sieni. Był tak zaskoczony, że
omal nie stracił równowagi.
- Chciałem ci tylko przynieść drewna – tłumaczył zakłopotany.
- Cicho bądź! Jest u mnie ta baba lensmanowa. Nie mam ochoty, żeby cię zobaczyła –
wyszeptała Elizabeth, zamykając drzwi.
- O rany boskie, ona tu jest? Poznałaby mnie natychmiast. Przecież często odwiedzała
Ragnę i Jakoba, kiedy z nimi mieszkałem.
- Połóż na razie drewno w kuchni – nakazała szeptem Elizabeth.
Jens nie zdążył jeszcze wyjść z kuchni, kiedy lensmanowa wyjrzała przez drzwi.
- Stało się coś złego? – spytała, rozglądając się swoimi przenikliwymi oczami. –
Słyszałam jakieś podniesione głosy…
- Nie, to tylko Ane. Nie czuje się zbyt dobrze i… nie chciałabym jeszcze pani żegnać,
ale muszę zajrzeć do małej. Boli ją brzuch i wymiotuje – dodała, robiąc poważną minę chwilę
sama, ja niedługo wrócę, tylko…
- Nie, nie, dziękuję. Nie mam ochoty się zarazić i potem leżeć w łóżku – lensmanowa
uśmiechnęła się przelotnie i chwyciła swoje futrzane okrycie. Wybiegła z domu, nawet go nie
zapinając. – Dziękuję za kawę.
Po chwili była na dziedzińcu. Elizabeth oparła się o drzwi i odetchnęła z ulga. Dzięki
ci, Boże, szeptała.
Potem zdecydowanie uniosła głowę. Straciła już większość dnia, a zajęcia czekają.
Najpierw pomogę w kuchni, pomyślała. Wciąż bolały ją plecy. Nie doszła jeszcze całkiem do
siebie po ostatnich nieszczęściach.
Z wielką ulgą wracała wieczorem na strych. To był długi dzień. Wolałaby więcej
takich nie przeżywać. Zmęczona opadła na łóżko. Wtedy poczuła, że coś ją uwiera w udo i
wsunęła rękę do kieszeni. List! Całkiem o nim zapomniała. Na toaletce znalazła szpilkę do
włosów, którą rozcięła kopertę. Wyjęła kilka arkusików i zaczęła czytać.
Do kochanej i niezapomnianej panny Elizabeth w niezapomnianej Norwegii. Jest mi
niewymownie przykro, że niepokoję cię ty moim pisaniem.
Elizabeth zmarszczyła brwi i musiała zajrzeć na ostatnią stronę, żeby się dowiedzieć,
od kogo jest ten list.
- Co? Od Nilsa Wędrowca? – krzyknęła zaskoczenia i wróciła do pierwszej strony.
Jak się być może domyślasz, jestem teraz w Ameryce. Pracuję tu jako parobek.
Niektórzy płacą mi pieniędzmi, inni znowu dają utrzymanie i dach nad głową. mieszkam u
ludzi, dopóki jest coś do zrobienia, a potem wędruję dalej, podobnie jak w starym raju.
Nauczyłem się paru angielskich słów i sam uważam, że mam do tego zdolności.
Radzę sobie dobrze, nie mam na co narzekać. Jest tu też dużo istot wielkiej urody,
byłoby w czym wybierać. Mimo to ja nie znalazłem jeszcze żadnej takiej, z która chciałbym
dzielić resztę życia. Żadna nie jest podobna do mojej ukochanej małej panienki, Laviny.
Skoro już o niej wspomniałem, to przejdę do sedna sprawy i powodu, dla którego
posyłam ci ten list. Moje sumienie nie jest tak do końca białe i niech mi wolno będzie
otworzyć swoje serce przed tobą, mój piękny aniele na tej ziemi.
Elizabeth pokręciła głową, czytając te wzniosłe słowa.
Tamtego dnia, kiedy Lavina popłynęła łodzią do Dalsrud, mnie ogarnęła straszna
zazdrość.. W słabości mojej duszy wyobraziłem sobie, że ona ma coś wspólnego z twoim
mężem, Kristianem, ponieważ wcześniej kilkakrotnie wymieniała jego imię.
Zanim opowiem ci o wszystkim, musze wspomnieć, że wszystkie zwierzęta Laviny
zostały zabite, a mięso sprzedane. Pieniądze, które za nie dostaliśmy, miały pójść na
opłacenie naszej podróży do Bergen, gdzie oboje zamierzaliśmy rozpocząć nowe życie.
Kiedy Lavina wzięła jedną z łodzi (jak z pewnością wiesz, mieliśmy dwie), poczekałem
chwilę, a potem, powiosłowałem za nią (łodzie też mieliśmy sprzedać). Gdy dopłynąłem do
Dalsrud, spotkałem Lavinę na brzegu. Szła w kierunku dworu. Zaczęliśmy się kłócić i ja
zarzucałem mojemu małemu kwiatuszkowi, że coś przede mną ukrywa.
Mogę przysiąc na Pismo Święte, ze wydarzyło się nieszczęście. Moja cudowna Lavina
poślizgnęła się i upadła, uderzyła głowa o kamień. Początkowo myślałem, że to głupstwo, ale
potem dotarła do mnie powaga sytuacji, byłem przerażony, AK nigdy przedtem. mój
największy skarb na ziemskim globie opuścił mnie i przeniósł się do królestwa niebieskiego.
Resztę historii znasz. Mimo wszystko pojechałem do Bergen, ale szybko wróciłem, bo
chciałem wyznać swój grzech. Do tego jednak nie doszło, odwaga mnie zawiodła.
Dopiero teraz to czynię: wyznaję w tym liście, żebym mógł być spokojny, kiedy
spotkam swojego Stworzyciela i ponownie będę mu wyznawał grzechy.
Na tych słowach kończę moje pisanie.
Z największym szacunkiem
Nils
Elizabeth siedziała wpatrzona w list i różne myśli kłębiły jej się w głowie. A więc to
jednak był nieszczęśliwy wypadek i Nils o tym przez cały czas wiedział. Gdyby od razu
powiedział, jak było, oszczędziłoby nam to wiele. A ja podejrzewałam i Linę, i Kristiana.
Zmęczona przymknęła oczy. Mimo wszystko nie mogła się na niego złościć, zwłaszcza teraz,
kiedy usłyszała całą historię. Może większość ludzi zareagowałaby tak samo, pomyślała,
przestraszyła się i ciekła, i dopiero później zdała sobie sprawę, że to błąd.
Spojrzała na ostatni arkusz, by sprawdzić, czy Nils podał jakiś adres. Nie, oczywiście,
że nie. nie chce, żeby po tym wyznaniu ktoś go odnalazł.
Na schodach rozległy się kroki, po chwili do pokoju wszedł Kristian.
- Jeszcze nie śpisz? – spytał najwyraźniej zadowolony. Kiedy zobaczył list,
zmarszczył brwi. – A co ty tu czytasz?
- Dostałam list od Nilsa – rzekła.
- Od Nilsa Wędrowca?
- Tak. Wyobraź sobie, że wyjechał do Ameryki i teraz… teraz wyznaje, że Lavina
zmarła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Był przy niej, kiedy poślizgnęła się na kamieniu
i zabiła, tak pisze.
Kristian zaczął się rozbierać. Szybko, bo w pokoju było zimno.
- I ty wierzysz, że to był wypadek? – spytał.
Elizabeth wstała, włożyła listo do szuflady i też zdjęła z siebie ubranie.
- Tak, wierzę, bo przecież w przeciwnym razie nie pisałby do mnie listu. Kristian
przytakiwał w półmroku, potem wślizgnął się pod kołdrę.
- Tak, chyba masz rację.
Elizabeth włożyła nocną koszulę i powyjmowała szpilki z włosów, a ciężki warkocz
opadł na plecy.
- On się przestraszył i uciekł – tłumaczyła, kładąc się przy mężu.
- A co Nils robił tutaj w Dalsrud? – spytał Kristian. Elizabeth przykręciła knot lampy.
- Lavina miała do nas jakiś interes, a on był zazdrosny. Myślał, że ją coś z tobą łączy.
Kristian roześmiał się, ale jego śmiech brzmiał jakoś sztucznie. Elizabeth odwróciła się i
przyglądała się mężowi i z zainteresowanie. Nie zasłoniła okna i księżyc rzucał na jego twarz
żółtawe światło.
- Teraz chciałabym, żebyś był ze mną szczery. Dlaczego dawałeś Lavinie pieniądze?
Wiem, że dawałeś, więc nie kłam.
Przez dłuższą chwilę leżał bez ruchu i patrzył w sufit. Wiedziała, że przełyka ślinę.
Słyszała ciężki oddech. W końcu powiedział z wahaniem:
- Ona wiedziała, że w Storvaagen spotkałem Jensa. Musiałam jej płacić, żeby ci o tym
nie powiedziała.
Elizabeth skinęła głowa i odwróciła się na plecy.
- Mogłam była się domyślać.
- Czy teraz będziesz na mnie jeszcze bardziej zła? – Kristian położył się na boku, z
twarzą zwróconą ku żonie.
- Nie, cieszę się po porostu, że prawda wyszła na jaw.
Mam dość tych wszystkich kłamstw i przemilczeń. Od tej chwili musimy mówić sobie
o wszystkim, co się dzieje. Kristian. Bo inaczej ściągniemy na siebie nieszczęście. Przygarnął
ją do siebie.
- Dziękuję ci, Elizabeth – wyszeptał. – Nigdy więcej w żadnej sprawie ci nie skłamię.
Obiecuję.
Przytuliła się do jego silnego, ciepłego ciała, poczuła na karku jego oddech. Kristian
się bał, tak samo jak Nils. I tak samo ja ona, kiedy spodziewała się, że prawda o Leonardzie
może wyjść na jaw. Każdy dźwiga jakąś tajemnicę. Wszyscy chronią to, co wiedzą. Ona też.
Dopiero kiedy sen zaczął ją morzyć, przypomniała sobie coś jeszcze, potrząsnęła ręką
Kristiana. On chyba też zasypiał, bo drgnął i patrzył na nią oszołomiony.
- A wiesz, co się stało z Mikkelem? – spytała. – Miałeś z tym coś wspólnego?
Zdziwiło ją, że potrafi mówić tak spokojnie.
- A jeśli powiem, ze nie, to mi uwierzyć? – spytał mąż.
- Liczę, że tym razem powiesz mi prawdę, Kristian. Dlaczego miałabyś kłamać?
- Bo jestem tchórzliwym głupcem – głos brzmiał głucho.
- Każdy taki bywa od czasu do czasu.
Kristian się roześmiał krótko i cicho. Potem przez dłuższą chwilę słyszała tylko jego
oddech.
- To ja pobiłem Mikkel;a – rozległo się w końcu.
- Ty? Dlaczego?
- Zaczęliśmy się kłócić i we mnie złość wzięła górę. Niczego nie planowałem – dodał
po chwili, jakby bronił swego zachowania.
- A prosiłeś go o wybaczenie?
- Prosiłem i powiedziałem, że jeśli chce oskarżyć mnie przed lensmanem, to proszę
bardzo, niech to zrobi.
- A on co na to?
- Ze to ja powinienem wyznać swoje grzechy. I że on nie będzie roznosił plotek.
Elizabeth uśmiechnęła się w mroku.
- Dobrze powiedziane.
- Masz rację. Później próbowałem pomagać Mikkelowi. Jak go spotkałem, wsuwałem
mu do kieszeni parę gorszy. Jedzenia dawać mu nie mogłem, bo to ty masz klucze do
spichlerza.
Dopiero teraz odwróciła się do męża.
- Więc on nie żywi urazy o to, że nie wyznałeś prawdy lensmanowi?
- Nie, i powiedział kiedyś, że to teraz nie ma już wielkiego znaczenia. Ulżyło mi,
odczuwałem to tak, jakbym kupił sobie wolność. Tak samo było z Laviną – Kristoan
przeczesał włosy dłonią. – Boże kochany, jakim ja właściwie jestem człowiekiem? Uważasz,
ze ja jestem podobny do swojego ojca?
- An trochę. – Pogłaskała go po policzku. – A teraz położymy się i spróbujemy zasnąć.
A o tym, co tu zostało powiedziane, nigdy więcej nie wspomnimy.
Kristian objął ją i przytulił, a ona ułożyła się wygodnie na jego szerokiej piersi.
Księżyc rzucał mdłe światło na szufladę, w której leżał list. Spali go jutro rano jak tylko
wstanie. Nikt nie powinien poznać tajemnicy, którą Nils jej powierzył. Wystarczy, że ona i
Kristian wiedzą.
Rozdział 13
Elizabeth siedziała w izbie tkackiej i wyglądała przez okno. Dziedziniec był pokryty
śniegiem, małe ptaszki dziobały kawałek sadła, który Ane wyprosiła w kuchni i powiesiła na
drzewie. Helene Zr zgrozą kręciła głową. to czysta rozrzutność rozwieszać po drzewach
drogocenny łój, z którego można by odlać świecę.
Dobrze jest porozmawiać o codziennych sprawach, czasem się nawet posprzeczać,
myślała Elizabeth. Dzięki temu można chociaż na chwilę uwolnić się od myśli o Linie. Tylko
że potem one wracając ze zdwojoną siłą i są jeszcze bardziej bolesne. Wszyscy mówią wtedy
jeszcze więcej o Linie, pojawiają się nowe pytania.
To dlatego Elizabeth uciekła do izby tkackiej. Akurat teraz nie była w stanie martwić
się sprawami innych, sama ma o czym myśleć.
Na ścieżce wiodącej znad brzegu ukazał się Jens z Ane. Córka pokazywała coś na
fiordzie. Jens przystanął i mówił do niej. Z pewnością coś zabawnego, bo Ane odchyliła
głowę i zaniosła się śmiechem. Elizabeth poczuła ukłucie w sercu jak zawsze, kiedy
dostrzegła podobieństwo córki i Kristiana. Ten właśnie gest był charakterystyczny dla nich
obojga.
Jens i Ane ruszyli dalej. Ane podskakiwała raz po raz, nie przestawała mówić,
gestykulowała. Często chwytała Jensa za rękę i coś mu pokazywała. Ile on ma cierpliwości
dla tego dziecka, pomyślała Elizabeth. Zawsze miał, ale teraz musi to być dla niego poważna
próba, bo dziewczyna nie odstępuje go ani na krok. Otrząsnęła się z zamyślenia, zeszła na dół
i spotkała ich w chwili, gdy wchodzili do siebie.
- Czyściliśmy buty miotłą, naprawdę – zapewniała Ane, widząc, ile śniegu nanieśli do
środka. – Nie masz pojęcia, ile ja dzisiaj rzeczy opowiedziałam tacie Jensowi!
Nieoczekiwanie Elizabeth chciała poprosić, by Ane przestała go tak nazywać. Kiedy
była mniejsza, lubiła powtarzać, ze ma w niebie jednego tatę imieniem Jens, a drugiego w
Dalsrud – imieniem Kristian. teraz jednak wszystko się skomplikowało i być może Ane
sprawia ból obu mężczyznom.
Elizabeth obserwowała Jensa, kiedy zdejmował okrycie. Jego samodziałowa kurtka
nie była ani nowa, ani taka ładna, jak kurtka Kristiana. Buty też miał zniszczone, spodnie na
jednym kolanie połatane. Teraz włosy pod czapką mu się spocił. Pewnie poszedł z Ane gdzieś
daleko. Blizna na policzku zsiniała od mrozu. Elizabeth była zadowolona, że Jens się nie
wstydzi i nie ukrywa jej pod zarostem.
Poczuł chyba, że mu się przygląda, bo ich spojrzenia się spotkały. Oczy Jensa były
ciemnoniebieski otoczone długimi, czarnymi rzęsami, jakie on ma piękne oczy, pomyślała
nagle, odwracając wzrok.
- I opowiedziałam Jensowi o tym, jak się kiedyś z jedną dziewczynką bawiłyśmy na
brzegu – mówiła Ane, wieszając swoją kurtkę. Elizabeth zauważyła, ze tym razem
powiedziała tylko „Jens”. Nie umiałaby jednak określić, co właściwie woli.
- I wtedy zerwał się wiatr, a my siedziałyśmy w łódce i znosiło nas daleko na fiord, ale
mama na uratowała.
I opowiadałam też, jak zabrałaś Amandę od tych ludzi ze Storli, pamiętasz to?
- Tak, pamiętam, gospodyni nazywa się Petra Storni. Chyba jednak powinnaś już
skończyć te opowieści.
Ane udawała, że nie słyszy protestów Elizabeth.
- Cała wieś myślała, że to jakaś czarownica pędzi drogą. Ty nie masz pojęcia, jak to
wyglądało, Jens! Mama nieustannie zacinała konia, on, kompletnie mokry, pędził przed
siebie, a za mamą jechał lensman i baba ze Storli, na końcu jej mąż. Chociaż wydaje mi się,
że był tam też doktor. I potem…
- Ane- Elise! – Elizabeth wbiła spojrzenie w córkę. – Dość już tego!
- Przepraszam.
- Idź i zobacz, czy podwieczorek jest już na stole – poleciła Elizabeth trochę
łagodniejszym tonem. Ane uśmiechnęła się, nawet nie skrzywiła buzi i pobiegła do kuchni.
- Na pierwszy rzut oka jesteście obie strasznie podobne – stwierdził Jens. – Ale ja
dobrze wiem, jak bardzo się różnicie.
- Starałam się ukształtować w niej wrażliwość. I jeśli chodzi o zwierzęta, to gotowa
jest poświęcić wszystko – rzekła Elizabeth. – Ma też mniej skomplikowany charakter niż
Maria i Ja.
- Możliwe, że z wiekiem się ziemi – powiedział Jens.
- Tak, to możliwe. Ona dorasta przecież w zupełnie innych warunkach niż mu –
roześmiała się. – I mówi, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Że zostanie osobą która pielęgnuje
chorych. Powtarza to od czasu, kiedy była bardzo mała.
- Cóż, ma dopiero dwanaście lat. z czasem wiele może się zmienić. Ale jestem pewien,
ze konkurenci do ręki będą się ustawiać w kolejce. – Nagle Jens spoważniał. – A czy ona
widzi?
Elizabeth rozumiała o co mu chodzi i pokręciła głową.
- Nie, Bogu dzięki, niczego takiego nie zauważyłam. Parę razy miałam wątpliwości,
ale nie, takich zdolności nie ma. Kiedy ja byłam w jej wieku, potrafiłam zobaczyć, gdzie są
zaginione zwierzęta, przepowiadałam też pogodę. Ane tego nie umie.
- Domyślam się, że nie zawsze łatwo jest żyć z takimi zdolnościami.
- Masz rację, niełatwo. Szukałeś Liny? – spytała chcąc skierować rozmowę na inne
tory.
- Mhm. Ale nie natrafiłem na żaden ślad, na żaden, najmniejszy nawet znak. Ane jest
przekonana, ze Lina pojechała do Kabelvaag, dlatego jej nieobecność przyjmuje ze spokojem.
Ja jej na to pozwalam. Nie można dziecka niepokoić. Ale od zaginięcia Liny minęło wiele
dni. Jutro Wigilia, nie potrafię przestać myśleć, że..
- Nie powinieneś martwić się na zapas – przerwała mu Elizabeth, nie wiedząc, co
chciał powiedzieć.
- Ale ty wciąż potrafisz widzieć, prawda?
- Tak, zdarzyło się wielokrotnie, że przewidziałam czyjąś śmierć. Albo na przykład
wiem, ze będziemy mieć gości, choć nikt się nie zapowiadał. Umiem też zatamować krew i
uśmierzyć ból. Ma to swoje dobre i złe strony.
Elizabeth umilkła, jakby się wahała, więc Jens zapytał:
- Czy Lina jest w Kabelvaag?
- Nie wiem, Jens. Wpatrywał się w podłogę.
- Jesteś zła na Ane, że opowiada mi o wszystkim, ale ja martwię się o ciebie. Powinnaś
być ostrożniejsza, nie brać na siebie za wiele, bo my się o ciebie boimy.
Dotknął rękę jej policzka, a Elizabeth przytuliła twarz do tej dłoni i poczuła jej ciepło.
Przymknęła oczy i pomyślała, jak dobrze jest wiedzieć, ze ktoś się o człowieka niepokoi.
Troska o bliską osobę to piękne uczucie.
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i w progu stanęła Ane.
- Co z wami? Wszystko gotowe, czekamy tylko na was.
Jens cofnął rękę tak szybko, że Elizabeth była pewna, iż Ane niczego nie zauważyła.
Zresztą nie robiliśmy nic złego, pomyślała, przygładzając włosy. Mimo to, idąc za Ane do
kuchni, czuła, że twarz jej płonie.
Domownicy siedzieli już przy stole. Elizabeth zauważyła, że Kristian przygląda jej się
badawczo. Usiadła obok niego, Ane u boku Jensa. Kristian tego nie skomentował, była jednak
pewna, ze swoje myśli. Dotychczas to za nim Ane chodziło o krok w krok. Teraz ma Jensa.
Nic jednak nie można na to poradzić. Nagle Elizabeth poczuła się w tym wszystkim
strasznie zmęczona. Trudno jest przez cały czas udawać, nie może też rozmawiać o dziecku,
które poroniła. Nie wolno wspomnieć, że Lina być może nie żyje. Obaj jej mężowie
mieszkają z nią pod jednym dachem i wszystko wskazuje na to, że Kristian jest zazdrosny.
Jak Jens radzi sobie z tą sytuacją, wolała nie myśleć.
- Dzisiaj wieczorem będzie ubierana choinka – powiedział Jens. Zerkając spod oka na
Ane.
- Mhm, ale dopiero jak ja pójdę spać. I to jest niesprawiedliwe, bo przecież niedługo
będę dorosła. Do konformacji zostały mi jeszcze tylko trzy lata. O Boże, jak ja się cieszę, że
w końcu sama będę mogła o sobie decydować. Jaka to będzie ulga. – Posmarowała chleb
grubo masłem. – A pamiętasz choinkę, która mieliśmy w Dalen?
Jens przytakiwał zamyślony, ale zaraz się uśmiechnął.
- I nie myśl sobie, to była bardzo piękna choinka. Ane zaczęła się śmiać.
- Kłamiesz! Mama opowiadała mi o niej. A wiesz, że w tym roku Dorte i Jakob tez
będą mieć świąteczne drzewko? Dotychczas nigdy nie mieli. Ale Dorte powiedziała, ze w tym
roku ma ochotę.
- Ragna uważała, że drzewko to pogański zwyczaj, coś jak złoty cielec, o którym
mowa w Biblii.
Ane przytakiwała.
- Na wsiach to wielu ludzi nie ma choinki. Ale słyszałam, że w dużych miastach na
całym świecie ubieranie drzewka jest coraz bardziej popularne.
Kristian dopił kawę i chrząknął. Zwrócił się do Ane.
- A co byś powiedziała na to, żebyśmy poszli teraz do obory i dali zwierzętom trochę
świątecznego jedzenia.
- Już dzisiaj? Nie powinniśmy poczekać do jutra? Kristian uśmiechnął się.
- Możemy to zrobić i dziś, i jutro. Konie na pewno miałyby ochotę na odrobinę
brązowego cukru, nie sądzisz? – wskazywał głową stojącą na stole cukiernicę.
Ane rozpromieniła się.
- Jens, pójdziesz z nami?
Odpowiadał, nie patrząc na nią.
- Nie, mam inne zajęcia.
- Co takiego?
- Powinienem… - zaczął kaszleć. – Obiecałem Larsowi, że… że mu pomogę. Ane
zerknęła na parobka i zastanawiała się z buzią w ciup.
- No dobrze, to może innym razem.
W czasie tej rozmowy Elizabeth wstrzymywała dech. Kristian zasługuje na to, by
pobyć chwilę sam z Ane. Ostatnio rzadko mu się to zdarza.
Domownicy wyszli z kuchni, zostały tylko one z Helene. W milczeniu sprzątały ze
stołu. Chodziły po kuchni, wynosiły jedzenie do spiżarni. Helene przygotowywała wodę do
zmywania.
- Co się z tobą dzieje? – spytała w końcu. Elizabeth stanęła po środku z maselniczką w
dłoniach.
- Wszystko w porządku – odparła, wyjmując z szuflady lnianą ścierkę do naczyń. – No
a u ciebie? – spytała ze śmiechem. – Jak ci się układa z Larsem? Dobrze?
- Oczywiście! – Helene opłukała talerzyk i podała go Elizabeth. – Lars to wspaniały
człowiek – uśmiechnęła się. – Nie przestaję dziękować Bogu za to, że mi go zesłał.
Elizabeth pochyliła się, żeby odstawić na miejsce dzbanek do mleka. I nagle spojrzała
na tacę do chleba, którą zamierzała dać Linie i Jensowi w prezencie ślubnym. Jakiś czas temu
zdjęła ją ze ściany, bo chciała odłożyć na strych razem z innymi rzeczami, które gromadziła
dla Liny, ale potem nie miała już do tego głowy. „Chleba naszego powszedniego daj nam
dzisiaj”, wypisano na tacy złoconymi literami. Poczuła, że gardło jej się zaciska i łzy pieką
pod powiekami. Chwyciła tacę, przycisnęła ją do piersi i opadła na kolana.
- Co się z tobą dzieje, moja droga? – spytała Helene, wycierając pospiesznie ręce w
fartuch. – Coś sobie zrobiłaś?
- To jest taca, którą chciałam dać Linie? – szlochała Elizabeth. – tak się cieszyłam, że
Lina i jej narzeczony powieszą ją w swoim nowym domu. A teraz się okazało, ze ten
narzeczony to Jens. Że on nie umarł, ale żyje i..
Helene wyjęła jej tacę z rąk, usiadła na ławie i objęła przyjaciółkę.
- No, już dobrze, Elizabeth. To się ułoży. Zobaczysz. Elizabeth jej nie słuchała,
powtarzała wciąż bez związku:
- Straciłam swoje maleństwo, Lina po prostu zniknęła, a my nie mamy pojęcia, gdzie
się podziała. Nie mówiąc już o tym, ze Kristian jest zazdrosny o Jensa, a ja muszę udawać, ze
wszystko jest w porządku. Jak my będziemy dalej żyć, Kristian i Jens, Lina i ja? – Znowu
wybuchnęła rozpaczliwym szlochem.
- Dobrze, dobrze, popłacz sobie, to ci ulży. Masz tu chusteczkę. Jest czysta i świeżo
uprasowana.
Elizabeth chwyciła chusteczkę i zaczęła ocierać oczy.
- Jestem tym wszystkim tak zmęczona! Jutro Wigilia, jak to będzie? Może Lina leży
gdzieś martwa?
- Nie. Lina nie umarła – musisz to przyjąć do wiadomości. Wkrótce wróci i wszystko
będzie dobrze. A zazdrość Kristiana to głupstwo. Nie przejmuj się ty, szybko mu przejdzie.
Helene kołysała ją w ramionach, szeptała uspokajające słowa. Mówiła, co trzeba w
takiej sytuacji. W końcu Elizabeth poczuła pustkę w głowie, była kompletnie wyczerpana.
Jakby długo biegła i zużyła wszystkie siły. Pociągając nosem, spoglądała zawstydzona na
Helene.
- Pewnie uważasz, ze zachowuje się dziwnie.
- Moja droga, dlaczego? Każdy czasem musi się wypłakać. A teraz umyj twarz, ja
natomiast zaparzę kawy i posiedzimy sobie obie w spokoju.
- Coś ty, przecież mamy mnóstwo roboty. – Zaprotestowała Elizabeth, wstając
chwiejnie.
- Przestań! Dzisiaj potrzebujesz spokoju. Dopiero wieczorem trzeba będzie ozdobić
dom. Nie uważasz, że potrzebujesz odpoczynku po tym, co się stało?
- No tak, może masz rację. Helene pogłaskała ją po policzku,
- Świetnie, to zrobisz, tak jak mówię.
Jakiś czas potem siedziały każda ze swoją robótką w rękach. Kristian znalazł
widocznie więcej zajęć dla Ane, bo wciąż nie wracali. Jens też pracował z Larsem w szopie
na łodzie, Maria zajmowała się czymś na górze.
W kuchni pachniało kawą. Wisząca z sufitu Kampa rzucała złote światło na stół.
Drewniane druty postukiwały cichutko. Helene nie wspomniała już o ataku płaczu i Elizabeth
była jej za to wdzięczna. Trochę się wstydziła, to do niej niepodobne, zarazem jednak wybuch
dobrze jej zrobił. szczerze mówiąc, chyba go potrzebowała. Już miała zapytać, czy to dla
Larsa Helene robi skarpety, gdy nagle spojrzała w okno i zobaczyła, że na dziedziniec
wyjeżdżają sanie zaprzężone w jednego konia.
- Boże, zmiłuj się, to lensman – wyszeptała, przytrzymując się stołu. Helene wyciągała
szyję, też patrzyła w okno.
- Myślisz, że on… może on ją znalazł?
Elizabeth wstała, czując, że kolana się pod nią uginają.
- Muszę iść go przywitać – bąknęła, biegnąc na ganek. Po drodze zdjęła z wieszaka
dużą chustkę i zarzuciła ją sobie na ramiona. W drzwiach zderzyła się z Kristianem i Ane.
- Zawołaj Jensa – poprosiła córkę.
- Czy oni znaleźli Linę? – spytała Ane.
- Biegnij, powiedziałam! – ucięła Elizabeth. – Natychmiast go tu sprowadź! Ane
posłusznie pobiegła na brzeg. Dopiero kiedy znalazła się za zasięgiem głosu,
Kristian spytał.
- Była w Kabelvaag?
Lensman potrząsał lejcami, które trzymał w jednej ręce.
- Przykro mi – odparł cicho.
Elizabeth nie wiedziała, jak tłumaczyć sobie tę odpowiedź. Czy jest mu przykro, bo
Liny nie było w Kabelvaag, czy też ktoś znalazł ją martwą i on nie umie ich o tym
poinformować. Nie chciała pytać, najpierw musi nad sobą zapanować. Z domu wybiegła
Maria i bez słowa stanęła przy nich.
Do powrotu Jensa nikt się nie odezwał.
- Co się stało? – spytał zdyszany,
Lensman drapał się po głowie pod wielką futrzaną czapką.
- Jest mi naprawdę przykro, ale w Kabelvaag nie znaleźli ani śladu Liny. Nikt jej tam
nie widział.
Elizabeth objęła Ane ramieniem i przytuliła ją do siebie. Przyszła też Helene z
Larsem. Stanęli nieco z boku, al. Blisko jedno drugiego.
- A co z jej rodziną? – spytał Jens zdenerwowany, machając rękami.
- Matka jest wstrząśnięta i zrozpaczona, jak można się było spodziewać. Ale ona też
nie ma pojęcia gdzie mogłaby być Lina. W Kabelvaag ludzie jej szukali, ale bez rezultatu.
Jens zdjął czapkę, odwrócił się tyłem do zebranych. Stał tak przez dłuższy czas,
potem, zwrócił się do lensmana:
- Przecież nie rozpłynęła się w powietrzu!
- No właśnie, też tak myślę – zgodził się tamten.
- To w takim razie, gdzie ona teraz jest, twoim zdaniem?
- Pojęcia nie mam. Jako przedstawiciel urzędu nie mogę tak tu stać i zgadywać.
Bardzo mi przykro, Jens, ale…
- Rozumiem. – Jens bezradnie opuścił ręce. – Boże drogi, gdybym w odpowiednim
czasie się zastanowił, to może bym się domyślił, jak się sprawy mają. I nic by się nie stało.
- Co ty chcesz powiedzieć? – spytał lensman.
- To, że gdybym trochę wysilił mózg, to mógłbym wyjaśnić Linie sprawę, zanim tu
przyjechałem i nie byłoby tej tragedii. Elizabeth by nie… umilkł nagle.
Domyśliła się, że chciał powiedzieć o dziecku i poronieniu, ale na szczęście w
ostatniej chwili zmienił zdanie.
- Nie powinieneś robić sobie żadnych wyrzutów - rzekła. Ane podeszła do konia i
poklepała go do szyi.
- Może lensman wstąpi na chwilę, żeby się ogrzać? Jens opowie, co się z nim działo
przez ostatnie lata.
- Oczywiście – przytakiwał Kristian. – Lars, wprowadź konia do stajni. Kiedy
wchodzili do domu, Elizabeth napotkała wzrok Jensa. Wyczytała w nim
bezgraniczną rozpacz. Jens za rękę i szepnęła:
- Widzę, że Lina znaczy dla cienie bardzo wiele, może więcej niż chciałabyś przyznać.
Przystanął i popatrzył na nią uważnie. Był tak blisko, że czuła ciepło jego oddechu.
- Przecież mam się z nią ożenić. Umilkł, bo podszedł do nich Kristian. ciężką dłonią
poklepał Jensa po ramieniu.
- Nie denerwuj się, Jens. Na pewno znajdziemy Linę całą i zdrową. Sam powiedziałeś,
że nie mogła się po prostu rozpłynąć w powietrzu.
Lensman odciągnął Elizabeth na bok i rzekł stłumionym głosem:
- Musze z Elizabeth zamienić parę słów na osobności.
- O co chodzi?
- W cztery oczy,
- Dobrze, postaram się znaleźć okazję.
W salonie było przyjemnie ciepło, bo Helene zdążyła napalić w piecu. Lensman usiadł
w głębokim fotelu, naprzeciwko Jensa.
- No to teraz opowiadaj, co się z tobą działo przez te dziesięć lat, Jens. Jak rozumiem,
czas cudów jeszcze się nie skończył.
Elizabeth zdała sobie sprawę, że lensman dużo o nich wie, z pewnością jednak
interesują go szczegóły, których nie chciałby poznawać przez innych ludzi. Może to jakaś
pociecha, że człowiek się odnajduje po tylu latach, a skoro tak, to Lina też się na pewno
znajdzie.
Jens odchrząknął.
- To długa historia – zaczął. Elizabeth wstała.
- Przepraszam, pójdę zająć się kawą – bąknęła i wyszła do kuchni. Słyszała tę historię
tyle razy, a Helene potrzebuje pomocy.
W kuchni były już Maria i Ane, układały na tacach ciasto i kanapki.
- Jak myślisz, skoro Liny nie ma w Kabelvaag, to gdzie może być? – spytała Ane.
Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Naprawdę nie wiem, tyle razy już to mówiłam i, jeśli mam być szczera, nie
przychodzi mi do głowy żaden pomysł, gdzie moglibyśmy jej szukać. Gdybyśmy to wiedzieli,
Lina już dawno byłaby w domu.
- Biedny tata Jens – westchnęła Ane, opadając na krzesło. Spasiony kot zaczął ocierać
się o jej łydki, ale nawet nie zwróciła na niego uwagi. – A w dodatku jutro Wigilia i w ogóle.
Elizabeth ustawiła filiżanki i talerzyki na tacy.
- Po południu Jens weźmie konia i pojedzie do Heimly.
- Co będzie tam robił? – Ane spoglądała na nią zdumiona.
- Pewno nie słyszałaś, o czym mówiliśmy u Dorte i Jackoba, bo siedziałaś z chłopcami
w izbie. Jens spędzi święta razem ze swoją rodziną.
Ane zerwała się z krzesła.
- Co?! Rozumiem, że z rodziną, ale przecież teraz to my jesteśmy jego rodzina! Ja
jestem jego córką, a Lina ma być zoną i… on po prostu nie może tak sobie wyjechać! –
wyraźnie zbierało jej się na płacz, w oczach pokazały się łzy.
Elizabeth przytuliła ją do siebie.
- Byłam pewna, że ty wiesz – bąkała. – Musisz zrozumieć, że Jens chciałaby pobyć
trochę ze swoim ojcem i rodzeństwem. Nie widział ich przecież tyle lat. a poza tym wróci i
dobrze mu zrobi, jak się trochę rozerwie, skoro jeszcze nie znaleźliśmy Liny.
- To ja jadę z nim! Elizabeth trzymała ją za ramię.
- Dziecko kochane, ale ty musisz zostać tutaj, z nami. Ane wyrwała się.
- Nie ma chyba nic złego w tym, ze chciałabym spędzić Boże Narodzenie razem ze
swoim ojcem, którego też nie widziała, wiele lat.
Elizabeth poczuła, że sztywnieje, spłoszona rozejrzała się po kuchni. Na szczęście
Lars jeszcze nie przyszedł, Maria też była w izbie. Tylko Helene słyszała te rozmowę.
- Opanuj się – upomniała Elizabeth córkę, czując, że jej cierpliwość jest na
wyczerpaniu. – Nie zapominaj, że tutaj też masz ojca.
- Kristiana widuję codziennie.
- To nie ma znaczenia, za trzy lata idziesz do konfirmacji, zachowuj się, jak należy.
- Ale to chyba nie ma nic wspólnego z wiekiem?
- Owszem, ma. A teraz zachowujesz się jak rozpieszczony bachor. Święta spędzisz
tutaj i nie będziemy i wysyczała przez zęby:
- jesteś najbardziej niesprawiedliwym człowiekiem, jakiego znam. Nigdy ci tego nie
daruję! – po tych słowach zerwała się, żeby wybiec z kuchni, w drzwiach zderzyła się z
Marią, ale nie przepraszając, pobiegła na strych.
- Rany boskie, a tej co się stało? – jęknęła Maria. Elizabeth zmęczonym ruchem
potarła czoło.
- Z trudem znosi to, co się teraz u nas dzieje. Za dużo tego.. dla nas wszystkich.
- Mimo to powinna się zachowywać przyzwoicie – stwierdziła Maria, odstawiając
pustą tacę na stół.
Elizabeth nie odezwała się, wzięła kanapki i ciasto i poszła do izby.
- … i przygotuję wszystkie niezbędne dokumenty lensman jakieś zdanie, kiedy
Elizabeth stanęła w progu.
Nie miała wątpliwości, o czym rozmawiali. Jens wiele lat temu został uznany za
zmarłego, a ich małżeństwo unieważniono. Teraz, kiedy okazało się, że jednak żyje, trzeba
przygotować nowe dokumenty.
- Proszę bardzo, częstujcie się – zapraszała, nalewając kawę ze srebrnego dzbanka.
Przez jakiś czas jedli w milczeniu. Lensman chwalił poczęstunek i wypił dwie
filiżanki kawy.
- Tak słucham i przypominam sobie pewną historię z dawnych czasów – powiedział. –
Wydarzyło się to na wschodnich Lofotach. Pewnie wiecie, że na wielkich statkach, jeśli ktoś z
załogi umrze, wkłada się zwłoki do wydrążonej kłody drewna. Zwykle dodaje się jakieś
wartościowe rzeczy na zapłatę za pochówek.
Elizabeth przytakiwała. Słyszała o tym zwyczaju. Kiedy kłoda ze zwłokami zostaje
wyrzucona na ląd, ludzie, którzy ją znajdą, mają obowiązek pochować w poświęconej ziemi.
Lensman opowiadał dalej:
- Był sobie pewien chłop nazwiskiem Nils Larsa, który znalazł taką kłodę ze zwłokami
jakiegoś Rosjanina. Było w niej też mnóstwo złota, srebra i diamentów. Ów Nils nie był,
niestety, jedynym w historii złodziejem, okradającym zwłoki, wrzucił więc cały skarb, a
kłodę, razem ze zmarłym, wrzucił z powrotem do morza. Zrobił jednak coś jeszcze. Był taki
chciwy, że uciął Rosjaninowi palec, żeby zdjąć złota obrączkę.
Elizabeth odłożyła kawałek ciasta na talerzyk. Zrobiło jej się niedobrze. To chyba nie
jest odpowiednia chwila na takie opowieści, uznała jednak, że nie powinna przerywać
lensmanowi. Bądź co bądź to przedstawiciel zwierzchności.
- Nils ukrył skarb w jakiejś jamie, wrócił do domu i położył się spać. Nie zaznał
jednak spokoju, bo od tej chwili zmarły Rosjanin nie przestawał go prześladować.
Przychodził do niego co noc, wielki i cuchnący, panoszył się w chacie, ściągał z Nilsa
futrzane okrycie. Biedak nie mógł nawet uciec, bo upiór podążał krok w krok.
Elizabeth spoglądała raz po raz na lensmana. Bardzo się wczuwał w swoją opowieść, a
Jens i Kristian słuchali, wstrzymując dech. Może lensman miał jakiś ukryty zamiar? Chciał po
prostu przynajmniej na chwilę zając ich myśli czymś innym.
- Pewnego razu Nils pojechał do Bergen, sprzedał tam bryłę złota wielkości dużej
pięści i kupił za nią dwanaście tuzinów srebrnych łyżek oraz dwanaście tuzinów małych
łyżeczek. Później na chrzcinach i weselach rozdawał te łyżki w prezencie.
- A co z upiorem? – spytał Kristian, dolewając kawy.
- Upiór dręczył go tak samo – odparł lensman. – W końcu Nils rozchorował się ciężko,
opiekował się nim człowiek nazwiskiem Jakobsen. Nils był bardzo chory, palce mu popuchły
i zaczęły odpadać. W końcu musieli posłać po pastora, żeby Nils mógł wyznać, co zrobił.
dopiero potem odzyskał spokój i mógł umrzeć.
- No. No, co za historia – nie mógł się nadziwić Kristian. Elizabeth zwróciła uwagę na
to, że mówi głośnie niż zazwyczaj.
Lensman śmiał się zadowolony, potem podniósł się ciężko z miejsca.
- No to trzeba ruszać w drogę do domu. – Pogładził wąsy, spoglądając na Jensa, który
też wstał. – Nie denerwuj się, Jens. Prędzej czy później zajdziemy Linę.
Jens milczał, a Elizabeth miała wrażenie, że słyszy jego myśli: może i znajdziecie, ale
czy żywą?
Ściskali lensmanowi rękę i dziękowali, że przyjechał z wiadomościami. On też się
uśmiechał, chwalił kawę i pyszne jedzenie, po czym wszyscy odprowadzili go do sieni.
- Jeśli nie będziecie mieć nic przeciwko temu, to pójdę się spakować. Mam spędzić
Wigilię w Heimly – zwrócił się Jens do lensmana. Ciężko stąpając, wchodził na schody.
Lensman zapinał swoje obszerne niedźwiedzie futro, wkładał rękawce i czapkę,
kłaniał się i po raz kolejny żegnał.
- Powiem Larsowi, żeby zaprzągł do sań – rzekła Elizabeth i wtedy zauważyła, że nie
na dziedziniec w pędzie wjeżdżają inne sanie.
Rozdział 14
- Kto to jedzie? – spytała, mrużąc oczy.
- Mnie się zdaje, że to Jakob i Dorte – stwierdził Kristian. Elizabeth włożyła ciepłą
kurtkę i wyszła na schody.
- Chyba masz rację.
Wyszedł też Lars z Helene, a z nimi Maria.
- Jadą do nas goście? – spytała Maria, wspinając się na palce, żeby wyjrzeć ponad
ramieniem Elizabeth.
- Tak, to Jakob i Dorte. Powiedz Jensowi.
Usłyszała, że Maria zatrzymuje się w połowie schodów na strych i głośno woła.
- Ale to nie Dorte – zaprzeczył lensman. Elizabeth poszła witać gości.
- Dzień dobry, Jakob. Kogo ty nam tu wieziesz? – spytała.
Kobieta na saniach odwróciła się do niej o zdjęła z głowy czarną chustkę.
- To tylko ja – bąknęła cicho Lina.
Elizabeth poczuła, że ziemia ugina jej się pod stopami i musiała oprzeć się o konia.
- Gdzieś ty ją znalazł? – wykrztusiła z trudem, nie spuszczając oczu z dziewczyny.
Dziwne, ale służąca nie wyglądała na zabiedzoną. Wprost przeciwnie.
- Przez cały czas siedziała u Mathilde – powiedział Jakob. – Daniel ją tam znalazł
dzisiaj rano.
- Co? – dopiero teraz Elizabeth spojrzała na niego. – Chcesz powiedzieć… że
mieszkała w domu naszego taty?
- Tak. Tam właśnie była.
Gniew dławił Elizabeth za gardło, przed oczami latały jej czerwone punkciki. Zanim
zdążyła pomyśleć, zamachnęła się i wymierzyła Linie siarczysty policzek.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co narobiłaś? – krzyknęła. – Cała wieś ugania się
za tobą od wielu dni! Szukaliśmy na fiordzie, gromady ludzi chodziły w góry,
przetrząsnęliśmy torfowiska i byliśmy…
- Dobrze już, Elizabeth. Uspokój się – Kristian objął ją w talii i odciągnął na bok.
- Puść mnie – parsknęła, próbując się wyrwać. Niech ona mi wytłumaczy, jeśli może –
krzyczała. Łzy spływały jej po policzkach.
Z domu wybiegł Jens.
- Lina! Gdzie ty byłaś?
Lina ukryła twarz w dłoniach. Teraz ona też płakała.
- Przeprasza,! Nie powinniście się na mnie złościć – szlochała. – Byłam taka
zrozpaczona. Nie chciała z nikim rozmawiać.
- Mój Kon powinien trochę odpocząć w stajni – rzekł Jakob, wysiadając z sań. A my
wejdźmy do domu i porozmawiajmy.
Lensman chrząknął.
- Zdaje mi się, że ja nie mam tu już nic do roboty – rzekł. Spoglądając na Elizabeth. –
Postaram się, żeby matka Liny jak najszybciej dostała wiadomość. No i reszta mieszkańców
wsi – dodał.
Elizabeth wciąż była wściekła, zarazem jednak wstydziła się, ze tak potraktowała
Linę.
- Dziękujemy lensmanowi – powiedziała, podając mu rękę. -Przedstawiciel władzy
uśmiechnął się blado.
- Życzę Elizabeth szczęśliwych świąt Bożego Narodzenia. Niech Elizabeth
wykorzysta te dni na odpoczynek, którego potrzebuje po ostatnich przejściach.
Było tyle ciepła w jego głosie, że Elizabeth trochę się uspokoiła.
- Dziękuję – odparła. – I nawzajem, szczęśliwych świąt lensmanowi i jego rodzinie.
Wszyscy szli już do domu, więc pobiegła za nimi.
Lina weszła do kuchni, wciąż szlochając, Elizabeth podała jej chusteczkę do nosa.
- Teraz opowiedz nam, jak to się stało – rzekła łagodnie. W tej samej chwili. Ane
zeszła ze schodów. Stanęła przy drzwiach i obserwowała, co się dzieje.
Lina ocierała oczy i pociągała nosem.
- Sama nie wiem, co mnie wtedy naszło – zaczęła drżącym głosem. – Przeżyłam taki
szok, kiedy Andreas… To znaczy Jens do nas przyjechał i okazało się, że jest żonaty z tobą.
Po kilku dniach nie byłam w stanie dłużej tego znosić. Co wy teraz zrobicie?
- Kristian jest moim pracodawcą mężem, Lina. Ty i Jens możecie się pobrać, jak
planowaliście. Ale co ty sobie wtedy myślałaś? Przecież dla nas wszystkich to był taki sami
wstrząs i…- umilkła. Nie ma sensu powtarzać Linie, ze zachowała się nieodpowiedzialnie.
Zresztą w głębi duszy nawet ją rozumiała, choć równocześnie wyrzucała jej lekkomyślność.
Jens usiadł obok Liny i wziął ją za rękę.
- Czy ty nie rozumiesz, Lina, jak bardzo myśmy się bali? To oczywiste, że się
pobierzemy. Tak, jak postanowiliśmy.
Elizabeth poczuła dziwne ukłucie w sercu. Czy to zazdrość? Mysl była tak
przerażająca, że nie potrafiła spojrzeć Kristianowi w oczy. Wpatrywała się w blat stołu, na
którym kreśliła palcem jakiś niewidzialny wzór. Słyszała, że Jens wciąż rozmawia z Liną.
Opowiadał jej spokojnie, jak jej szukali i jak bardzo się bali, że może nie żyje.
- Teraz to rozumiem – odparła Lina cicho. – Wiem, jakie to było beznadziejne. Bardzo
przepraszam.
Elizabeth zerknęła na nią spod oka. Na lewym policzku widać było czerwony ślad.
- Całą drogę do Mathilde przebyłam piechotą. Tylko do niej mogłam pójść. Chciałam
pożyczyć od niej trochę pieniędzy, bym mogła wyjechać na południe i tam poszukać sobie
służby. Strasznie się wstydzę…
- Czego się wstydzisz? – spytała Elizabeth.
Lina wzruszyła ramionami, zwijała w palcach mokrą chusteczkę do nosa.
- Było mi głupi, bo myślałam, że ja i An… i Jens się pobierzemy, a on przecież już był
żonaty.
- Głupia gęś – prychnęła Elizabeth, chociaż musiała się mimo wszystko uśmiechnąć. –
Kiedy my przed paroma dniami siedzieliśmy w Heimly, to ty byłaś już u Mathilde? Nie do
uwierzenia!
Lina kiwała głową, wpatrując się w nosy swoich butów.
- Ale w tym samym czasie, kiedy ty wyruszyłaś w drogę, Elizabeth wracała ze sklepu
– wtrącił Kristian. – Jak to możliwe, żebyście się nie spotkały,
- Spotkałyśmy się – bąknęła Lina – ale ja się zgarbiłam, chustkę ściągnęłam na oczy,
więc Elizabeth mnie nie poznała.
Elizabeth wstała.
- Ane, skoro już i tak zeszłaś na dół, to pomożesz nakryć do stołu. Myślę, że znowu
musimy napić się kawy.
- Przepraszam – szepnęła Ane, kiedy spotkały się przy kuchennym blacie. – Ja nie
chciałam… ja wcale tak nie myślę.
Elizabeth pogłaskała ją po policzku.
- Wiem, córeczko.
Przypomniała sobie lensmana. Mówił, że chce z nią porozmawiać. Ech, jeśli to coś
ważnego, na pewno się zgłosi.
- A nie powinniśmy przenieść się raczej do salonu – spytała. Jakob uniósł ręce w
geście protestu.
- Nie, nie, na Boga, ja się najlepiej czuję w kuchni. I nie róbcie sobie z mojego
powodu kłopotów. Filiżanka kawy wystarczy.
- Co to znowu za głupstwa – zaprotestowała Elizabeth. – jeszcze by tego brakowało,
żebyśmy gościa nie zaprosili do stołu.
Lina chwyciła ją za rękę.
- Wybacz mi, Elizabeth, że dołożyłam jeszcze jeden kamień do brzemienia, które i tak
dźwigasz.
Elizabeth spojrzała na zapłakaną twarz dziewczyny,
- Przestań już beczeć – powiedziała łagodnie. – Mamy to już za sobą.
- Zachowałam się jak ostatni samolub, nie pomyślałam, ze ty cierpisz najbardziej, bo
straciłaś dzie…
- Tak, ale jak powiedziałam, nie będziemy tego dłużej roztrząsać – przerwała jej
Elizabeth, nie miała odwagi spojrzeć na Jakoba, by sprawdzić, czy słyszał słowa Liny. Ona
widocznie zrozumiałą swój błąd, nie odezwała się więcej.
Dopijali już kawę, gdy Ane zapytała:
- Jak długo masz zamiar zostać w Heimly?
Lina z brzękiem odstawiła filiżankę na spodeczek i, zdumiona, przyglądała się
Jensowi. Elizabeth spostrzegła, że go to krępuje.
- Mam spędzić święta w Heimly – powiedział, patrząc Linie w oczy. – Ale trzeciego
dnia wrócę. Ty też jesteś zaproszona.
- Rozumiem – bąknęła Lina pod nosem. – To jasne, że chcesz spędzić święta ze swoją
rodziną. Ale najlepiej będzie, jak ja zostanę tutaj. Wszyscy potrzebujemy czasu, żeby się
uspokoić.
Ane poklepała ją po plecach.
- Święta w przyszłym roku urządzicie już we własnym domu i ja przyjdę do was z
wizytą. Jeśli, oczywiście, nie będziecie chcieli zostać z nami.
Lina uśmiechnęła się, nareszcie w jej oczach też pojawiła się radość. Elizabeth wstała.
- A ja kupiłam dla was prezent – wyjęła z szafy skrzynkę z filiżankami i tacę do
chleba. – Lina i Jens przyjmijcie to od nas.
Lina klasnęła w dłonie i wytrzeszczyła oczy.
- Ale to za wiele… o piękna taca ze złotymi literami i w ogóle! Jens, spójrz, co
dostaliśmy! Siedzisz tylko i gadasz.
- „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” – przeczytał. – To piękny prezent,
Elizabeth. Dziękujemy ci.
Lina zajrzała do skrzynki i wyjęła filiżanki.
- A spójrz na to! Trzy filiżanki ze spodeczkami. Każde będzie miało swoją i jeszcze
jedna zostanie dla gościa. Filiżanki też są złocone! To będzie nasz odświętny serwis.
Elizabeth przyjmowała podziękowania, ale w duszy nie odczuwała radości.
Przypomniała sobie tamten dzień, kiedy oboje z Jensem i z Ragną poszli obejrzeć dom w
Dalen. W kuchennej szafie stało kilka filiżanek i innych naczyń. Niektóre wyszczerbione,
albo z obtłuczonymi uszkami, ale ona była z nich strasznie dumna. Dom jej i Jensa…
Odepchnęła od siebie wspomnienia, podniosła się z miejsca, żeby postawić na piecu dzbanek
z kawą. Kiedy się odwróciła, ocierała oczy wierzchem dłoni, tłumacząc, ze to z powodu
dymu.
- Ale ty przecież nie widziałeś jeszcze naszego nowego domu, Jens – powiedziała
Lina. – W tym zamieszaniu nie było czasu. Może przeszedłbyś się tam ze mną, zanim
wyjedziesz do Heimly? To długo nie potrwa, trzeba się tylko dobrze ubrać. Przy okazji
zaniesiemy filiżanki i inne rzeczy. Bardzo cię proszę – zawołała błagalnie, wiedząc wahanie
na jego twarzy.
- Jeśli mnie chodzi, to idźcie – rzekł Jakob. – Ja poczekam. Jeśli oczywiście nie
robię wam kłopotu – zwrócił się do Elizabeth.
- To może wszyscy pójdą z nimi – gorączkowała się Lina. – Jest tyle rzeczy do
przeniesienia, że przyda nam się pomoc.
- No, sama nie wiem… - Elizabeth pomyślała nagle z niechęcią o wyprawie.
- Ale ja wszystko w domu zrobię – ofiarowała się Maria. – Idź. Elizabeth spojrzała na
Helene, jakby szukając wsparcia.
- A czujesz się wystarczająco zdrowa, Elizabeth? – wyrwało się przyjaciółce.
- To ty byłaś chora? – spytał Jakob.
- Takie tam kłopoty żołądkowe – pospieszyła Helene z odpowiedzią.
- No to pójdę z wami – Elizabeth podjęła decyzję, zanim ktoś jeszcze zada pytanie.
Żadnych rzeczy jednak ze sobą nie zabrali. Elizabeth uznała, że nie można składać
pościeli i ręczników w pustym, zimnym i wilgotnym domu.
Lina szła pierwsza i pokazywała drogę, Elizabeth widziała, jak bardzo ją to cieszy.
Jens podążał między Liną i nią. Patrzyła na jego szerokie plecy i wąskie biodra. Pewnie stąpał
po ścieżce, spod futrzanej czapki wysuwały się długie włosy. Widziała wyraźnie jak mięśnie
ud poruszają się pod szorstkim materiałem spodni i poczuła dziwne ssanie w brzuchu.
Otrząsnęła się zdecydowanie, zadowolona, że nikt nie widzi rumieńca wstydu, który
przemknął po jej twarzy.
- Czyż nie jest piękny? – szczebiotała Lina, kiedy dotarli do małego domku. Jens
przytakiwał bez słowa. Elizabeth nie widziała jego twarzy, nie mogła się
nadziwić, jak szybko Linie zmienia się humor. Dopiero co zrozpaczona tonęła we
łzach, a teraz rozmawia i śmieje się jakby nigdy nic. A może tylko udaje radość jako swego
rodzaju zadośćuczynienie za to, co zrobiła?
- Chodźcie, wejdźmy do środka. Mam klucz – Lina otworzyła drzwi i pierwsza
przestąpiła próg, w nozdrza uderzył zapach świeżego drewna.
Jens stał pośrodku izby i rozglądał się, a Lina tłumaczyła, co gdzie będzie.
- Tutaj moim zdaniem powinniśmy postawić kuchenny blat, a nad nim powiesić
szafki. Tu może stać łóżko, a tam stół i krzesła. Niczego więcej nie będziemy potrzebować.
Co ty na to Jens? No i będzie jeszcze moja skrzynia, całkiem o niej zapomniałam.
Jens spoglądał w sufit, przesuwał wzrok po drewnianych ścianach, oglądał piec.
- Masz rację, Lina, dom jest piękny – powiedział i pogłaskał ją po policzku. Elizabeth
obserwowała och, oparta o drzwi. Ja nie mam z tym nic wspólnego, nie
należę do tego domu, pomyślała i zapragnęła uciec. Biegiem pokonać całą drogę do
Dalsrud.
- Nie masz pojęcia, co się tu działo, kiedy budowaliśmy ten dom – opowiadała dalej
Lina, jakby nie zauważała napięcia. – Już prawie skończyliśmy, a wtedy Gregus przeciął
sobie siekierą udo tak, że trzeba go było znieść na dół. Elizabeth zszyła ranę. Potem Gregus
żartował sobie, że zbudowanie tego domu wymagało krwawej harówki. – Lina wybuchnęła
głośnym śmiechem.
Elizabeth napotkała spojrzenie Jensa. Przypomniała sobie, jak to kiedyś pewna kobieta
z nazwiskiem Hartuvikka przyszła do nich do Dalen i skarżyła się na zbyt obfite miesięczne
krwawienia. Elizabeth położyła wtedy dłoń na jej brzuchu i szeptała jakieś formułki potrzebne
do zatamowania krwi. Pomogło natychmiast.
- A pamiętasz Hartuvikkę? – spytał Jens. Elizabeth przytaknęła z uśmiechem. Znowu
pomyślał to samo, co ona. Wcale jej to nie zdziwiło, bo w czasach, kiedy byli małżeństwem,
takie rzeczy zdarzały się często. Jens domyślał się teraz, że wykorzystała swoją magiczną
moc, by zatamować krwotok Gregusa.
- Myślisz, że potrafisz sam zrobić wszystkie potrzebne meble? – spytała Lina.
- O tak, tak, nie będzie to chyba takie trudne.
- U nas na strychu jest sporo różnych mebli, których nie używamy – wtrąciła
Elizabeth. – Na pewno znajdziecie tam coś dla siebie. – Włożyła rękawice, choć nie było jej
zimno w dłonie. Po prostu musiała coś robić. – Tej zimy jedzenie będziecie dostawać z
Dalsrud – mówiła dalej. – Nie wiem, czy Lina zdążyła ci powiedzieć?
- Owszem wspomniała. Mamy to odpracować. A na wiosnę zbudujemy oborę i
kupimy sobie przynajmniej jedną kozę.
Koza, to było też pierwsze zwierze, jakie mieliśmy w Dalen, pomyślała Elizabeth.
Koza żywicielka, inwentarz biedaków, jak to mówią.
- Możemy wracać? – spytała. – Jakob pewnie się niecierpliwi.
Dopiero, kiedy Lina przeszła obok, Elizabeth zdała sobie sprawę że służąca tylko
udaje dobry humor, bo z kącika oczu spływała po policzku samotna łza. Otarła ją pospiesznie
i uśmiech wrócił na swoje miejsce.
W drodze na dół mówili niewiele. Tylko Lina od czasu do czasu o czymś
informowała: ziemia jest zarośnięta, od dawna leży odłogiem, ale szybko ją zagospodarują.
Będą przynajmniej mieć własne ziemniaki i może trochę warzyw. Przeważnie mówiła tylko
ona, w końcu też umilkła.
Na wiejskiej drodze zobaczyli, że w ich stronę pędzą sanie lensmana. Mężczyzna
zatrzymał konia.
- Czy mogę zamienić z panią kilka słów na osobności? – zwrócił się do Elizabeth.
Przytaknęła.
- Idźcie – powiedziała do Jensa i Liny. – Zaraz was dogonię.
- Chciałem o to zapytać w Dalsrud – zaczął lensman – ale wyleciało mi z pamięci.
Chodzi o to, że słyszałem plotki, jakoby nasz doktor miał romans z jakąś zamężną kobiety tu
w okolicy.
Elizabeth musiała się odwrócić, udawała, ze strząsa śnieg z spódnicy.
- Tak lensman mówi? – spytała, kiedy w końcu mogła się opanować. Na czole
lensmana pojawiły się głębokie bruzdy.
- Tak i nie są to, niestety, jedynie zmyślone pogłoski. Nie należę do ludzi, którzy
mieszają się do prywatnego życia innych, w tej sytuacji jednak jestem zmuszony postawić
temu tamę.
- Ale dlaczego? – spytała Elizabeth, zdając sobie sprawę, jak dziwnie brzmią te słowa.
- Ludzie stracą zaufanie do doktora, a to może mieć fatalne skutki. Ja, rzecz jasna, nie
mogę nikomu zabronić, żeby… - chrząknął. – Zabronić tego, co robią – dokończył. –
Obowiązek nakazuje mi, bym rozmówi się z doktorem. Może Elizabeth słyszała, kim jest ta
kobieta?
- Nie! Nie, nie mam najmniejszego pojęcia – starała się nie mówić za szybko. Nie
chciałaby chronić lensmanowej, ale przecież to nie ona powinna przekazywać mężowi tego
rodzaju informacje.
- Rozumiem. W każdym razie proszę przyjąć podziękowanie – ukłonił się, cmoknął na
konia i odjechał.
Lina i Jens czekali na nią przy drodze.
- Czego chciał? – spytała Lina.
- Chodziło mu… chodziło o dodatkowe informacje o Kristianie. Wiesz, on
przygotowuje nowe dokumenty.
Lina zadowoliła się ta odpowiedzią, ale Jens nie wyglądał na przekonanego. Dobrze
znał Elizabeth, domyślił się, że nie mówi prawdy, ale nigdy by nie zaczął wypytywać.
Dziwne, ze po tylu latach, tyle o niej wie.
Rozdział 15
Po przebudzenie Jens nie mógł się przez chwilę zorientować, gdzie jest. Zaspany, miał
wrażenie, że leży na pryczy w Kabelvaag. Przecierał oczy, ziewał i przeciągał się. nagle
rozpoznał strych w Heimly. Ten sam stary pokój, w którym sypiał chłopiec, i później, aż do
dnia, w którym, jako osiemnastolatek, ożenił się z Elizabeth. Pokój był dokładnie taki sam,
jak wtedy, kiedy się stąd wyprowadzał. To samo łóżko, komoda z umywalką, a na podłodze
chodnik z gałganków. Ragna bardzo pilnowała, żeby takie chodniki znajdowały się na
wszystkich podłogach. Bo chronią deski, poza tym zdobią pokój.
Poczuł, ze jest zimno. Podciągnął okrycie pod brodę. Bielizna pościelowa była jeszcze
trochę sztywna i pachniała świeżością przypomniał sobie pierwszą noc spędzoną w Dalsrud.
Puchowe kołdry, jedwabne tapety i bielizna pościelowa. Zdobiona koronkami oraz
zaszewkami. Ciężkie pluszowe zasłony na oknach i piękne obrazy na ścianach. Jakby znalazł
się w innym świecie, zupełnie niepodobnym do skromnych warunków w jego chacie.
Wspomniał też lata wczesnej młodości. Letnie wieczory, kiedy siadywał przy oknie,
czekając, aż dom pogrąży się w śnie i on będzie mógł wymknąć się do Elizabeth. Uśmiechał
się na samą myśl o tym. Na szczęście ona nigdy nie pytała, czy Jens też musi wykradac się
po kryjomu, bo trzeba by było się przyznać, że tak. A przecież cos takiego nie przystoi
mężczyźnie. Fakt, że ona spotykała się z nim bez wiedzy rodziców, nie budził protestów. Z
dziewczynami tak bywa. Wielokrotnie brali łódź, by w blasku nocnego słońca,
zabarwiającym na czerwono niebo i polarny krajobraz, łowić ryby. Pamiętał spotkania za
zabudowaniami lub w szopie na siano. Szczupła, drobna Elizabeth… Westchnął z żalem.
Podłożył ręce pod głowę i wpatrywał się w ciemny sufit. Miał wrażenie, że to
wszystko wydarzyło się w innym życiu. I w jakimś sensie to prawda – inne życie. zanim
uznano go za zmarłego!
Znowu okrył się kołdrą, bo zaczął marznąc. Nagle pojawiło się kolejne wspomnienie i
jął szukać po omacku śladów na ścianie. Badał palcami deskę po desce, od narożnika w stronę
okna. To powinna być piąta deska z kolei. O, tutaj! Kiedyś fińskim nożem wyciął tu literę E.
ile mógł mieć wtedy lat? może szykował się do konfirmacji.
Usłyszał, że otworzyły się jakieś drzwi, potem rozległy się ciche kroki na schodach,
ktoś szedł do kuchni, czy to któreś z dzieci chciało ukradkiem przyjrzeć się choince? Zaraz
jednak usłyszał, że otwierają się drzwiczki szafki i wieko skrzyni z torfem opadło z hałasem.
Dorte!
Szybko odrzucił kołdrę na bok i postawił stopy na lodowatej drewnianej podłodze.
Trzęsąc się, włożył ubranie, obmył twarz zimną wodą i palcami przeczesał włosy. Zauważył,
że szyby pokryte są cieniutką warstewką lodu. Wziął buty w ręce i, skradając się, zszedł na
dół. Dorte stała tyłem do drzwi i rozpalała ogień w piecu.
- Dzień dobry – przywitał się. kobieta zerwała się przerażona, przyciskała rękę do
serca.
- O rany boskie, aleś mnie przestraszył!
- Wybacz, nie chciałem. Bałem się tylko, że pobudzę innych.
- Usiądź, zaraz zrobię kawę – mówiła Dorte, nalewając wodę do dzbanka. – Co, nie
możesz spać? Chyba na strychu nie jest za zimno? Powinnam była dać ci dodatkowy koc albo
okrycie ze skór.
- Łóżko jest wygodne i ciepłe – odparł. – Ja po prostu przywykłem do wczesnego
wstawania.
Usiadł przy stole i wodził wzrokiem za krzątającą się Dorte. Była taka, jak dawniej,
chociaż w trochę inny sposób. Rude włosy wciąż zaplatała w warkocze. Później pewnie upnie
je w kok na karku, tak jak widział ostatnio. Na skroniach pojawiła się siwizna, uznał jednak,
ze jest jej z tym do twarzy.
Może poczuła, że ją obserwuje, bo odwróciła się i uśmiechnęła tak, że wokół oczu
pojawiła się siateczka zmarszczek. Pamiętał, że Dorte miała zawsze szczupła talię. Teraz
trochę przytyła, ale nie za bardzo.
- Wstałeś tylko dlatego, że zwykle budzisz się wcześnie? – spytała, stawiając na stole
dwa duże emaliowane kubki.
- Nie tylko. Chciałem porozmawiać z tobą sam na sam – wyznał szczerze. – Chciałem
cię na nowo poznać. Tyle mi umknęło…
Dorte nalała kawy i usiadła naprzeciwko niego. Lampa nad ich głowami rzucała ciepłe
światło na blat stołu, ogień z pieca rozjaśniał część podłogi. W kuchni też leżały chodniki z
gałganków tak samo, jak za życia Ragny.
- Opowiedz, jak się zeszliście, ty i Jakob – poprosił, dmuchając na gorącą kawę. Dorte
przez chwilę wpatrywała się w stół.
- To się zaczęło niedługo po śmierci Ragny. Elizabeth też tu wtedy mieszkała. Jak
wiesz, to ona pomogła Fredrikowi przyjść na świat, i to ona czuwała przy Ragnie do ostatniej
chwili, bo Jakob w tym czasie pojechał po doktora. – Dorte zaczerpnęła powietrza. – Doktor
przyjechał za późno. A zresztą i tak nie mógłby nic zrobić.
Jens kiwał głową.
- Tak, Elizabeth mi opowiadała. Powiedziała mi też, że zdążyły sobie wybaczyć
wszystkie kłótnie, do jakich między nimi dochodziło. Ragna nie bała się śmierci, mówi
Elizabeth, bo wierzyła, że trafi do nieba i spotka tam mnie.
Dorte popatrzyła na niego przestraszona.
- To prawda? Biedaczka, musiała przeżyć rozczarowanie. No tak, ale teraz siedzi sobie
w niebie i patrz na nas, tu na ziemi. I myślę, że jest zadowolona. Cieszy się, że wróciłeś. –
Umilkła na chwilę, potem dodała: - jak mówiłam, Elizabeth wprowadziła się tutaj, a ja
pomagała, jak mogła, w końcu i ja przeniosłam się do Heimly na stałe, tak było najwygodniej.
No a później Jakob się oświadczył.
- Wygląda, ze doszło do tego dosyć szybko? – Jens powiedział to z uśmiechem, żeby
go źle nie zrozumiała.
- Nie, tego bym nie powiedziała. Ja wcześnie zaczęłam żywić dla niego dobre uczucia,
ale on, rzecz jasna, cierpiał po śmierci Ragny. I baliśmy się oboje, co powiedzą dzieci, ale z
tym nigdy nie było żadnych problemów.
Jens znowu się do niej uśmiechnął.
- jestem pewien, że tak jak się stało, jest najlepiej dla wszystkich.
Dorte zarumieniła się z radości i upiła łyk kawy, jakby musiała nad sobą zapanować.
Po chwili mówiła dalej:
- Nie jest ci przykro, ze się z nią nie pożegnałeś?
Patrzyła na Dorte długo. Pytanie było takie szczere i bezpośrednie.
- Tak, to oczywiste – rzekł w końcu. – Ale powodu tylu rzeczy jest mi przykro,
niczego nie da się już naprawić. Straciłem wiele lat życia, kiedy tak teraz na to patrzę. Mimo
wszystko dziękuję Bogu, ze przeżyłem. I wierzę, że on widzi w tym jakiś sens.
Dorte rozjaśniła się.
- ja też tak zawsze myślę.
- Elizabeth mówiła mi, że wasza służąca zajęła dom Andresa. Opowiedz mi o niej.
Dorte uśmiechnęła się.
- Po śmierci Ragny potrzebowaliśmy mami dla Fredrika. A Mathilde miała wtedy
małą córeczkę i sprowadziła się tutaj. Ona jest trochę… trochę ma słabą głowę, ale to bardzo
dobra kobieta. Urodziła nieślubne dziecko. Zgwałcił ją gospodarz, u którego służyła. Wiesz…
- słowa zawisły w powietrzu.
Jens wolno kiwał głową, o mało się nie wygadał, że z Elizabeth też tak było, na
szczęście opamiętał się w ostatniej chwili. Dorte przecież nie wie, że to Leonard jest
prawdziwym ojcem Ane.
- Mathilde spędzi święta u rodziców w Storvika, ale na pewno spotkasz ją na weselu. –
Dorte obracała w dłoniach kubek. – Ona pewnie obawia się spotkania z tobą, skoro nikomu
nie powiedziała, że Lina u niej mieszka.
- Ale przecież postąpiła tak w najlepszej intencji – przerwał Jens.
- Oczywiście, tego jestem pewna.
Ze strychu dobiegły do nich odgłosy rozmów i śmiechów, skrzypiały deski w
podłodze, a potem na schodach rozległy się kroki.
- Dzień dobry – powiedziała Dorte, wstając, bo do kuchni wszedł Fredrik z Danielem.
- Widziałeś już choinkę? – spytał Fredrik, pochylając się nad stołem w stronę Jensa.
- Nie, z tym musimy poczekać, najpierw zrobimy obrządek. Fredrik oparł brodę na
ręce.
- Och, to jeszcze długo! – Potem zniżył głos do szeptu: - A może moglibyśmy zajrzeć
tam przez dziurkę od klucza? Mama nie będzie się złościć, bądź pewien. Ona jest taka dobra,
że…
Jens poczochrał jego ciemne loki i odparł szeptem: - Nie, to by było niesprawiedliwe
wobec innych, którzy nie mogą tam zajrzeć.
Do kuchni wszedł Jakob, przeciągał się i ziewał. Zaraz potem pokazała się Indianne, a
na końcu Olav. Jens nie nawiązał jeszcze bliskiego kontaktu ze starszym rodzeństwem.
Łatwiej było z Danielem i Fredrikiem. Dorośli jednak nie są tacy otwarci jak dzieci. Chociaż
sprawiało mu to ból, czuł i miał nadzieję, ze z czasem sprawy się ułożą. Czas, myślał. Mimo
wszystko czasu mam chyba pod dostatkiem.
Zapalili na choince małe, domowej roboty świeczki, Jakob odczytał przeznaczoną na
wigilijny wieczór ewangelię, a potem jedli te wszystkie pyszności, które przygotowała Dorte.
Były też prezenty. Jens dostał ciepłe zimowe buty, podarunek od całej rodziny.
Wspaniały podarunek, Jens był głęboko wzruszony. Dorte zrobiła mu na drutach skarp[ety i
rękawice, bo takich rzeczy nigdy dość. Musiała je przygotować zawczasu, myślał
zadowolony. Od niego Jakob i Olav dostali gospodarskie narzędzia, które sam zrobił z
drewna, chłopcy drewniane zabawki, a Dorte dużą warząchew. Przygotowywał to właśnie dla
Liny i mieszkańców Dalsrud, ale ich też szczodrze obdarował.
Indianne dostała szkatułkę z pięknie zdobionym wieczkiem. Do środka Jens włożył
papier listowy, pióro i atrament.
- Żebyś pisała listy do brata, gdybyśmy mieszkali daleko od siebie. Ciemne oczy
Indianne zaszkliły się.
- Dziękuję – wyszeptała, biorąc go za rękę. – Tak się cieszę, że znowu jesteś w domu.
Tęskniłam za tobą.
Olav chrząknął kilka razy, a potem powiedział.
- Mam do ciebie pytanie, Jens. Czy zechcesz być ojcem chrzestnym mojego
pierwszego dziecka? – zarumienił się lekko. – Nie, nie, Elen nie jest jeszcze brzemienna, ale
podbieramy się za kilka dni i mam nadzieję, ze długo na potomka czekać nie będziemy. –
Rozejrzał się zawstydzony, czy nikt się z niego nie śmieje.
- Oczywiście, że przyjmuję zaproszenie – odparł Jens lekko ochrypłym głosem. – To
dla mnie wieli zaszczyt, Olav. I już nie mogę się doczekać wesela.
Uścisnęli sobie ręce, poklepali po plecach, jak to mężczyźni. Siedzieli potem przy
choince i rozmawiali o różnych sprawach. Jens nie bardzo w tym uczestniczył. Myślami
wracał do Dalsrud. Do Liny, Ane, Marii. I do Elizabeth…
Płonące na pianinie świece sprawiały, że jasne włosy Ane mieniły się niczym srebrne
nitki. Elizabeth przypomniała sobie słowa, które Kristian wypowiedział dawno temu: twoje
włosy są jak złoto. Ane odziedziczyła je po matce.
Słowa kolędy wypełniały izbę. Elizabeth spoglądała ukradkiem na Linę. Dziewczyna
siedziała zwrócona dokona i wpatrywała się w zimowe ciemności. Myślami była daleko stąd.
Przeżyła rozczarowanie, że Jensa przy niej nie ma, ale znosiła to z godnością. Chciał ją
przecież ze sobą zabrać, sama odmówiła. Ale nie jest biedaczce lekko, Elizabeth nie miała
wątpliwości. W czasie kolacji Lina siedziała milcząca, ze spuszczoną głową, podnosiła wzrok
tylko wtedy, kiedy ktoś ją zagadnął. I uśmiechała się niepewnie.
Elizabeth pomagała przy zmywaniu, Ane tymczasem poszła z Kristianem do obory.
- Zwierzęta muszą też dostać dzisiaj jakieś lepsze kąski – stwierdził. – To przecież
wigilijny wieczór.
- Jutro też im się należy, skoro to pierwszy dzień świąt – przekonywała Ane.
- Nie posuwaj się za daleko – śmiał się Kristian, kiedy oboje zamykali za sobą drzwi
kuchni. Elizabeth widziała, jak bardzo mąż się cieszy, że Ane dotrzymuje mu towarzystwa.
- A ty, Lina, chodź ze mną, przeniesiemy resztki jedzenia z izby – poprosiła Elizabeth.
Kiedy zostały same, usiadła i Linie też wskazała miejsce. – Wyglądasz jak siedem nieszczęść,
Lina. Nie powinno tak być w wigilijny wieczór.
- Przepraszam. Postaram się bardziej nad sobą panować.
- To nie o to chodzi. Powiedz mi raczej, co się tak gnębi.
Lina zaczerwieniła się i wpatrywała we własne kolana. Minęła dłuższa chwila, nim
zdołała coś wykrztusić:
- Czy myślisz, że Jens pojechał do Heimly, żeby nie być ze mną? Elizabeth prychnęła
gniewnie.
- Dobrze wiesz, że to nieprawda. Co to za dziedzinie gadanie? Przecież pytał, czy z
nim nie pojedziesz.
Lina skuliła się, więc Elizabeth dodała łagodniej:
- Ja wiem, ze za nim tęsknisz, Lina, ale powinnaś zrozumieć, że on chce pobyć ze
swoim ojcem i z rodzeństwem. Jens też dużo przeżył, potrzebuje czasu, żeby się otrząsnąć.
Lina pokiwała głową i zmusiła się do bladego uśmiechu.
- Tylko że to wszystko jest takie dziwne… przecież on jest jakby twoim mężem, jeśli
rozumiesz, co mam na myśli. I wciąż jest taki smutny. Już sama nie wiem, co mam mówić i
robić, żeby znowu był zadowolony. Taki, jak wtedy… zanim to się stało – machnęła
niechętnie ręką.
- On był moim mężem – poprawiła ją Elizabeth, czując, że głos Ne brzmi już tak
pewnie. Wstała i wzięła salaterkę z ziemniakami. – Pozbieraj resztę. W kuchni nie pewnie na
nas czekają. I chcę ci powiedzieć, Lina, ze Jens będzie dla ciebie dobrym mężem. Widzę, jaki
jest w tobie zakochany. Pamiętaj, ze ja należę do jego przeszłości.
Widziała, ze twarz służącej się rozjaśnia. Lina położyła ciepłą dłoń na jej ramieniu i
lekko przycisnęła. Dwie łzy spływały z oczu.
- Tak mówisz? – szepnęła, ocierając policzki, a potem sięgnęła po półmisek. Elizabeth
uśmiechała się.
- Tak, Jens jest przeszłością. Miała nadzieję, że to prawda.
Wybrzmiały ostatnie tony kolędy, Ane odwróciła się i przyjmowała pochwały. - Mogę
zagrać jeszcze jedną? Inną, która też ćwiczyłam.
- Dziękujemy, ale oszczędzaj siły na później. Może teraz rozdamy prezenty, co? –
zachęcał Kristian.
Elizabeth widziała, z jaką radością pobiegł do sieni.
- Proszę, to dla was – oznajmił, dźwigając naręcze pakunków. – To dla Helene, dla
Liny i dla Larsa.
Zdziwieni służący rozwijali paczki i wyjmowali piękne psałterze.
- O Wszechmogący – wyszeptała Helene. – To naprawdę zbyt kosztowne.
- O nie, nie, każdy powinien coś takiego mieć. Przydadzą się wam, zwłaszcza, że
niedługo wesele.
Obdarowani dziękowali z całego serca. Elizabeth odwzajemniła uścisk rąk i
uśmiechała się, jakby od dawna wiedziała o ty prezentach. Rękawice, które ona zrobiła dla
nich na drutach, wydawały się takie ubożuchne. Dlaczego Kristian nawet nie wspomniał o
swoich zamiarach?
Ane i Maria dostały materiały na sukienki, zakupione w Bergen. Do tego mnóstwo
koronek i zwój najpiękniejszej bawełny, z której szyje się bieliznę. Elizabeth wpatrywała się
w Kristiana, kiedy obie dziewczynki zachwycały się wspaniałymi tkaninami, sama je dla nich
wybrała z katalogu przysłanego z Bergen, ale reszta to już pomysły Kristiana. Oczywiście,
życzyła im wspaniałych podarunków, ale może nie powinno ich być aż tyle.
Helene zauważyła chyba jej reakcję, bo wstała z miejsca.
- czas nastawić na kawę – powiedziała. – Chodźcie ze mną, oboje – zwróciła się do
Liny i Larsa.
- Co? Ja też mam parzyć kawę> - protestował Lars, odkładając swój nowy psałterz.
- Tak, ty też.
Zdezorientowany, ruszył za nią, Lina już zniknęła w kuchni. Kristian też wstał z
miejsca i szukał czegoś w kącie izby.
- A oto prezent dla ciebie, Elizabeth. Korzystaj z niego na zdrowie. Stała jak wrośnięta
w ziemię, wpatrywała się w męża, jakby oczekiwała, że on się
roześmieje i powie, że to tylko żart.
- Nie podoba ci się?
- Myślę, że ty po prostu oszalałeś! Kupiłeś mi maszynę do szycia? Podeszła i
pogłaskała ręką to czarne cudo.
- Ona wygląda jak nasz Pusia, kiedy wygina grzbiet – roześmiała się Ane, nie
odrywając oczy od maszyny.
- I musiała chyba kosztować majątek – wtrąciła Maria.
- Dla was nic nie jest za drogie – uśmiechnął się Kristian. włożył ręce w kieszenie
spodni. – A poza tym to urządzenie bardzo ułatwia szycie.
Elizabeth musiała usiąść.
- No to koniec z ręcznym ściboleniem szwów – ucieszyła się Ane.
- A to jest prezent dla ciebie – rzekła Elizabeth z przekąsem. – To ostatnia twoja
koszula ręcznie szyta – podała mężowi białą koszulę. – Uznałam, że będzie ci potrzebna na
wesele.
Kristian był naprawdę szczerze uradowany. No jeszcze by tego brakowało, pomyślała
Elizabeth. Spędziłam nad nią tyle godzin. Ale gdyby przeliczyć na pieniądze, to mój prezent
nijak się nie ma do tego, co ja dostałam.
Przypomniała sobie prezenty, które dał im Jens przed wyjazdem do Heimly, ona
dostała stolnicę, a Lina malowaną na niebiesko drewnianą miskę. To do ich nowego domu –
powiedział.
- Nie podoba ci się maszyna? – jeszcze raz spytał Kristian, przyglądając jej się
badawczo.
- Ależ tak, mój drogi. Jest naprawdę piękna – zapewniała. – Ja… Po prostu z radości
mowę mi odjęło.
Poczuła skurcz w żołądku, widząc, jak bardzo cieszą go jej słowa.
- Chciałabym tylko, żebyś zawsze dostawała – to, co najlepsze – powiedział cicho. –
Bo ja cię tak strasznie kocham, Elizabeth.
Rozdział 16
- Lina, pójdziesz na górę i zmienisz bieliznę pościelową Jensa? – spytała Elizabeth,
pochylając się na robotą. Zanim zaczęła szyć na maszynie, sfastrygowała wszystkie szwy
sukni. Ta maszyna to prawdziwy cud, trzeba tylko nabrać wprawy.
- Zmieniać pościel już teraz? – spytała Lina. Elizabeth uniosła wzrok.
- Tak! On dzisiaj wraca i powinien mieć czyste posłanie. Lina owijała koniec
warkocza wokół palca.
- Nie chciałabym się wtrącać do prowadzenia domu, ale to chyba przesada. Ja wiem,
jak Jens mieszkał dotychczas, a w naszym domu też nie będzie się pościeli zmieniać z byle
powodu.
Elizabeth poczuła narastającą irytację. Kark wydawał się sztywny, ból głowy
opasywał czoło żelazną obręczą. Akurat w tej chwili nie miała ochoty na dyskusje ze
służącymi.
- Bardzo dobrze. ale teraz on mieszka w Dalsrud, a tutaj tak właśnie robimy –
powiedziała ostrzej niż zamierzała.
Lina wyszła. Kątem oka Elizabeth dostrzegła, że Helene przygląda jej się badawczo.
Miała ochotę powiedzieć, że czystość jeszcze nikomu nie zaszkodziła, ale dała za wygraną.
Wielu ludzi uważa, że jest wprost przeciwnie.
Wsunęła brzeg sukni Marii pod stopkę maszyny i zaczęła szyć. Zachwycona, patrzyła
na powstający szew, prosty i równy.
W pierwszy dzień świąt śnieżyca uniemożliwiła rodzinie wyjazd do kościoła. Lina
przyjęła to z przykrością, widać było wyraźnie. Cieszyła się przecież, że kościele znowu
spotka Jensa. Elizabeth była niespokojna, nie mogła sobie znaleźć miejsca. Zauważyła to
Maria i nie mogła się powstrzymać, żeby nie komentować, ze kiedy dni pracy są długie,
wszyscy wpatrują świąt, zwłaszcza Bożego narodzenia, ale potem zaczynają się nudzić. To
kiepski zwyczaj, że w święta nawet zwyczajne robótki szybko trzeba odłożyć na bok.
Siedzenie z założonymi rekami jest męczące, dowodziła Maria. Trudne do zniesienia dla ludzi
nieprzywykłych do bezczynności. Elizabeth była tego samego zdania. W końcu wzięła jakąś
książkę, ale nie potrafiła skoncentrować się na czytaniu. Zamknęła ją z hałasem i długo
patrzyła przed siebie. Dlaczego jest taka nie spokojna? Czy to z powodu Jensa? Zawsze po
wyjeździe gościa w domu robi się pusto, ale po wyjeździe Jensa pustka dawała się wyjątkowo
we znaki. Bo przecież pojawił się w niezwykły sposób, jakby z zaświatów. Nikt nie mógł w to
uwierzyć.
Drugiego dnia złamała wszelkie zasady, wyjęła maszynę do szycia i materiał na
suknię.
- Jak ty się z tego wytłumaczysz, kiedy staniesz przed Piotrową Bramą? – spytał
Kristian.
- Phi, Ojciec Niebieski z pewnością mi wybaczy, chyba rozumie, że potrzebujemy
ubrań.
- Nie jest z nami aż tak źle, żebyś musiała szyć w dzień świąteczny? – Kristian śmiał
się, Elizabeth musiała odpowiedzieć mu uśmiechem.
- Cała wina spadnie na ciebie, bo to ty kupiłeś maszynę. Nie jestem w stanie dłużej
czekać, muszę ją wypróbować.
Maria, Ane i Helene też zabrały się do szycia. Tylko Lina trzymała się na uboczu,
uważała, że takie łamanie przykazań jest niewybaczalne.
W trzecim dniu świąt suknia była prawie gotowa. Jaka piękna, cieszyła się Elizabeth.
Maria potrzebowała nowej sukni na to wesele. Wiedziała, ze to dla siostry ważne, chociaż
Maria o tym nie mówiła. Na pewno się cieszy, że będzie taka elegancka.
Helene hałasowała przy zmywaniu.
- Wciąż myślę o jutrzejszym dniu, po prostu nie mogę się doczekać – westchnęła Ane
przy drugim końcu stołu. Przyszywała koronko do nowych długich majtek. Dowiedziała się,
że teraz taka moda. Wystające spod sukni koronki, najlepiej robione na szydełku, świadczą o
zamożności.
- Strasznie jestem podniecona tym wszystkim. Jakie młodzi dostaną prezenty, w jakich
sukniach będą panie i… w ogóle.
Maria odłożyła rękaw.
- Gotowe – powiedziała. – Wystarczy go przyszyć.
Elizabeth uważnie oceniała pracę. Siostra zawsze była niezwykle staranna, szyła
gęstym ściegiem, równym, niemal niewidocznym.
- Ane, teraz pójdziesz ze mną do obory – rozkazała Maria, wstając.
- Ale ja jeszcze nie skończyłam – protestowała Ane, nie podnosząc oczu znad roboty.
- Bydło też chce jeść, obrządek czeka, chodź już. – Maria mówiła głosem nie
znoszącym sprzeciwu, więc Ane z westchnieniem wstała i poszła za nią.
- Chyba pierwszy raz się zdarzyło, że Ane woli siedzieć przy szyciu niż iść do obory –
stwierdziła Elizabeth odcinając nitkę.
Helene wytarła ręce w fartuch i wzięła ścierkę do naczyń. Potem stała długo i
wpatrywała się, jakby widziała ją po raz pierwszy. Elizabeth spoglądała w jej stronę
zaciekawiona. W końcu wróciła do szycia.
- Muszę z tobą porozmawiać – rzekła Helene, ja widzę, że… że ty wciąż jesteś
zakochana w Jensie. Tak samo, a może nawet bardziej niż w Kristianie. Kristiana też kochasz,
ale chyba jakoś inaczej.
Elizabeth tak się przeraziła, że wbiła sobie igłę w palec, a potem musiała wyssać krew.
Szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w przyjaciółkę.
- Skąd ty bierzesz takie pomysły? Brwi połączyły się na czole Helene.
- Ja to widzę, Elizabeth. Znam cię tak dobrze, że coś takiego się przede mną nie
ukryje.
- Głupie gadanie – prychnęła Elizabeth. – Jens był moim mężem kiedyś, dawno temu,
ale teraz jestem żoną Kristiana. Jens należy do Liny, a my jesteśmy tylko przyjaciółki, niczym
więcej.
Helene rozkładała i składała ścierkę w dłoniach.
- Zawsze mówiłaś, że Jens był twoim najlepszym przyjacielem, i że nikt nie zdoła
zająć jego miejsca pod żadnym względem, pamiętasz to?
- Oczywiście, że pamiętam. W dalszym ciągu w moim sercu jest miejsce dla Jensa, tak
samo, jak dla ciebie.
- Ale jednak inaczej – rzekła Helene stanowczo. Elizabeth westchnęła niemal
niezauważalnie.
- Wiesz, jaki to był wstrząs, ten jego powrót. I tyle się potem wydarzyło. Ja straciłam
dziecko, a Lina uciekła. Muszę jednak iść dalej, muszę patrzeć w przyszłość. I nie czuję już
nic takiego do Jensa. Musisz mi wierzyć.
Helene wstała bez słowa. Twarz miała zatroskaną.
Suknia była gotowa na dwudziestego ósmego grudnia. Nowe majtki Ane też, więc
będzie mogła pokazać na weselu białe koronki.
- Czy ty wiesz, że zwykle to nowożeńcy przyszywają takie koronki do swojej
bielizny? - spytała Maria, kiedy jechali saniami do kościoła.
- Jasne, oczywiście, że wiem – odparła Ane, zadzierając nos.
Elizabeth słuchała jednym uchem. Siedziała obok Jensa, w saniach było ciasno, więc
dotykali się nawzajem udami. Próbowała się odsunąć, ale nie miała dokąd. Po drugiej stronie
siedziała Lina. Jens rozmawiał półgłosem z narzeczoną, pokazywał coś i wypytywał o mijane
dwory, a Lina opowiadała. Humor wyraźnie jej się poprawił, stwierdziła Elizabeth.
Wróciła myślami do rozmowy z Helene. Słowa przyjaciółki nie dawały jej spokoju.
Czy rzeczywiście jest tak, jak tamta mówi? Czy to ssanie w żołądku, jakie odczuwała podczas
świąt, coś niby głód, to była tęsknota za Jensem? Czy to możliwe, że dawna uczucia ożywają?
Czy on też przeżywa to samo?
Ostatniej nocy leżała, nie śpiąc, nasłuchiwała jakichś odgłosów z gościnnego pokoju i,
szczerze mówiąc, pragnęła, żeby Jens wstał, to ona mogłaby pójść za jego przykładem.
Mogłaby zapytać, czy czegoś nie potrzebuje. Może miałby ochotę na kubek ciepłego mleka,
to by mu je zagrzała. Chciała rozmawiać z nim sam na sam, a noc jest tak stworzona do tego.
Ale na strychu panowała kompletna cisza. Słyszała tylko miarowy oddech śpiącego
Kristiana. Rumieniec wstydu oblewał jej twarz, składała pod kołdrę ręce do modlitwy, ale nie
była w stanie usprawiedliwiać się wobec Wszechmogącego. Grzechu, który teraz popełniała
w myślach, nikt z niej nie zdejmie. Będzie ją obciążał i gnębił, ale ona nie potrafi tego
zmienić. Przesadą jest prosić Boga o wybaczenie, skoro sama nie robi nic, by stłumić w sobie
niebezpieczne myśli.
Sanie weszły w zakręt i rzuciło ją w stronę Jensa. Roześmiał się i objął ramieniem
Linę.
Elizabeth cofnęła się ku Marii. Poczuła bolesne ukłucie w sercu.
Kristian i Lars zajęli się końmi, okrywali je derkami, a Elizabeth poszła w stronę
zgromadzonych przed kościołem ludzi. Kłaniała się i uśmiechała do znajomych, wypatrując
rodziny z Heimly. Nagle spostrzegła żeglującą w jej stronę żonę lensmana. Elizabeth
rozglądała się w popłochu na boki, ale nie widziała możliwości ucieczki, uzbroiła się więc w
uśmiech i postanowiła dzielnie stawić czoła temu, co miało nadejść.
- Dzień dobry o wesołych świąt – szczebiotała lensmanowa z rozpromienionym
wzrokiem.
- Nawzajem.
- No i powinnam też pogratulować – mówiła tamta, wyciągając pulchną, opiętą
rękawiczką dłoń.
Elizabeth wahała się.
- Nie bardzo rozumiem.
- No bo jesteście jakby w rodzinie. – Lensmanowa odchyliła głowę ze słodziutkim
uśmiechem. W jej oczach natomiast pojawiło się szyderstwo. – Chodzi mi o to, że pani i Jens
Ras też byliście prawowitym małżeństwem… A to w końcu jego brat się dzisiaj żeni.
Elizabeth poczuła, że kręci jej się w głowie, a krew szybciej płynie w żyłach.
- Źle się pani czuje? – spytała lensmanowa, spoglądając na nią z ukosa. Elizabeth
wyprostowała się, narastała w niej wola walki.
- Nie, nic mi nie jest – odparła zdecydowanie. – Ale lensmanowa się myli. Jens był
jedynie przybranym synem właścicieli Heimly, więc o żadnym pokrewieństwie nie może być
mowy. – Nie miała pojęcia, dlaczego mówi akurat to. Jensa zawsze uważano za najstarszego
syna w Heimly, choć zgodnie z prawem majątku dziedziczyć nie mógł.
Lensmanowa zachichotała.
- Niedokładnie to miałam na myśli. Naprawdę niezwykły jest fakt, że om jednak żyje i
że ma skończyć jako mąż jednej z waszych służących.
- Skąd lensmanowa to wszystko wie? – Elizabeth natychmiast pożałowała tych słów,
ale cofnąć ich już nie mogła.
Tamta uniosła swoje blond brwi, nie przestawała się śmiać.
- A to miała być tajemnica?
- Nie, niech Bóg broni – odparła Elizabeth. – Ale gdzieś jednak musiała pani to
słyszeć. A dotychczas niewiele osób wiedziało.
Odezwały się kościelne dzwony, biły głośno, ogłuszająco. Ludzie ruszyli do wejścia.
- Chodźmy i my, na dworze zimno – rzekła lensmanowa, unikając w ten sposób
odpowiedzi.
Kazanie, które wygłosił pastor, nie było długie, potem ojciec Elen podprowadził córkę
do ołtarza. Elizabeth widziała go po raz pierwszy. Był to wysoki, barczysty mężczyzna o
prawie białych włosach. Domyślała się, ze musiał mieć już swoje lata, kiedy został ojcem.
Elen uśmiechała się delikatnie, wpatrzona w narzeczonego, który czekał na nią przy
ołtarzu. Była spokojna, promieniała radością, czarna suknia opinała szczupłą talię, więc ludzie
z pewnością nie będę mieli o czym gadać. Wiadomo przecież, że wielu tylko po to przychodzi
na ślub sprawdzić, jak to jest z panną młodą. Elizabeth zerkała na Helene, która ściskała w
dłoniach swój nowy psałterz owinięty, jak zwyczaj nakazuje, w białą chusteczkę.
- A teraz pytam cię, Olavie Myran, czy chcesz wziąć za żonę tę Elen Josefdatter, którą
tu przy sobie widzisz…
Elizabeth spojrzała na Marię w chwili, gdy Olav głośno i wyraźnie odpowiedział
„tak”. Samotna łza spłynęła po policzku siostry, za nią druga,
Poczuła skurcz w żołądku. A więc Maria nie mówiła prawdy. Wciąż jest w nim
zakochana. Udawała tylko, ze wszystko w porządku. Trudno, Elizabeth też często tak
postępuje. Chciała objąć Marię i powiedzieć coś pocieszającego, ale się powstrzymała.
Byłoby jeszcze gorzej.
Zimowe powietrze, czyste i mroźne, uderzało w twarze, kiedy wychodzili z kościoła.
Elizabeth uścisnęła ręce państwa młodych i zaraz się wycofała. Wszyscy chcieli składać
gratulację, postanowiła więc rozejrzeć się za rodzicami Elen. Nigdzie nie mogła ich znaleźć,
ledwo udało jej się dotrzeć do Jakoba i Dorte.
- Jakie to wzruszające – Dorte pociągała nosem i ocierała białą chusteczką piegowate
policzki. – A ja stoję tu i beczę jak jakaś głupia – śmiała się przez łzy.
Podchodzili kolejni goście z gratulacjami, wiec Elizabeth odszukała Marię.
- Z tobą wszystko w porządku? – spytała, głaszcząc siostrę po plecach.
- Tak, oczywiście. A miałoby nie być? – Maria uśmiechała się, Elizabeth wiedziała
jednak, że nie robi tego szczerze. Ale i tym razem nie skomentowała zachowania siostry
Podszedł do nich Benjamin,
- No to się pobrali – oznajmił.
Elizabeth kiwała głową, podziwiając jego długie rzęsy i czyste, wyraźne rysy twarzy.
Jaki to piękny chłopak, chociaż nie ma w nim żadnej słabości, stwierdziła. Jest jak stworzony
dla Indianne. Jeśli się pobiorą, będą mieć śliczne dzieci.
- Następną parą na ślubnym kobiercu będziemy my, Indianne i ja – perorował młody
człowiek.
- A co wam tak śpieszno? – prychnęła Maria.
Elizabeth zdumiona popatrzyła na siostrę i szturchnęła ją lekko w plecy. Maria cofnęła
się.
- Chodzi mi o to, że każde wesele pociąga za sobą wydatki. Ciekawe, jak Dorte i
Jakob sobie z tym poradzą?
Benjamin uśmiechał się nieskrępowany, udając, ze nie zauważył ostrego tonu Marii.
- Dobrze o tym wiem, ale wydatkami można się dzielić. Jeszcze by tego brakowało.
Już ja zadbam, żeby wszystko było jak trzeba, kiedy nadejdzie nasza kolej – uśmiechnął się
do Marii szeroko.
Elizabeth chciała zmienić temat rozmowy, ale właśnie pokazała się Indianne.
- O Boże, jaka piękna suknia! – mówiła, lustrując Marię. – I jaki materiał! Skąd taki
wzięłaś?
Elizabeth prawie nie słyszała, jak Maria opowiada o gwiazdkowych prezentach od
Kristiana. Głos siostry był łagodny i życzliwy, trudno uwierzyć, że dopiero co prawiła
złośliwości. Elizabeth nie mogła się uspokoić, rozglądała się za Benjaminem, żeby go
przeprosić za zachowanie Marii. Ale zanim do niego dotarła, zabrał go ze sobą jakiś znajomy.
Maria śmiała się i żartowała z Indianne, opowiadały sobie o nowych fryzurach i krojach
sukien. W oddali ukazała się Bergette i Elizabeth ruszyła w jej stronę. Dziewczęta nawet tego
nie zauważyły.
- Bergette! – zawołała, machając ręką. Zbierała się na odwagę, żeby powiedzieć, co jej
leży na sercu. – Lensmanowa dowiedziała się od kogoś, kim jest narzeczony Liny –
powiedziała, patrząc Bergette w oczy. – Czy to ty jej powiedziałaś?
Twarz Bergette skurczyła się boleśnie.
- No coś ty, nie pisnęłam ani słówka.
Elizabeth wierzyła przyjaciółce i poczuła się głupio. Widocznie lensmanowa wie to od
kogoś innego.
- Bardzo cię przepraszam – wymamrotała, biorąc Bergette pod rękę. – Też nie
wierzyłam, że to ty. Ale ona… ona mnie po prostu zaskoczyła tuz przed wejściem do
kościoła. Zresztą wiem, ze takiej tajemnicy nie da się utrzymać długo. W końcu oni mają się
pobrać – ostatnie słowa zabrzmiały jak westchnienie, Elizabeth próbowała się uśmiechać. –
jestem tylko zła, że lensmanowa wywęszyła, co się dzieje w Dalsrud, a wiesz jaka to plotkara.
- No tak – Bergette kiwała głową. – Może któryś z tych ludzi, co szukali Liny,
domyślił się prawdy? Albo lensman wygadał się przed żoną.
Elizabeth przytakiwała.
- tak, pewnie tak było – przyciskała psałterz do piersi. – Porozmawiamy jeszcze w
Heimly. Bo będziesz na weselu?
- Tak, wybieram się.
Goście siadali do sań i ruszali w stronę domu weselnego. Kiedy pojawiła się Maria,
Elizabeth zaczęła jej robić wymówki.
- Dlaczego ty się tak zachowujesz wobec Benjamina? Jakbyś zupełnie nie miała
wychowania?
Maria odsunęła się.
- Już ci mówiłam i chętnie powtórzę jeszcze raz – ten człowiek nie jest taki, za jakiego
się podaje.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Maria? To przecież bardzo miły i urodziwy kawaler.
Nie ma w nim ani odrobiny zarozumialstwa czy wielkopańskich manier,
- No właśnie. Ty, jak wszyscy inni, widzisz tylko jego gładką powierzchowność, a nie
dostrzegasz ciemnego wnętrza.
Elizabeth, zdumiona, gapiła się na siostrę, która pospiesznie szła w stronę sań.
Wzburzona, pokręciła głowa i westchnęła. Winne są pewnie miłosne niepowodzenia Marii.
Przecież ona zwykle nikogo nie krytykuje. I taka jest wrażliwa.
Rozdział 17
Dopiero na dziedzińcu w Heimly miała okazję przywitać się z matką Elen. Była to
niewysoka, okrągła pani o włosach przyprószonych siwizną i z siateczką drobnych
zmarszczek na twarzy. Ona też musiała być dojrzałą kobieta, kiedy została matką.
Obiema rękami ściskała dłoń Elizabeth.
- Tyle dobrego o tobie słyszałam – uśmiechnęła się.
Elizabeth chciała też powiedzieć coś miłego, ale ponieważ zupełnie tamtej nie zna,
więc nic nie przychodziło jej do głowy.
- No, pewnie nie były to jedyne pochwały – mamrotała onieśmielona.
- Phi, innych ocen ja nie słucham – roześmiała się matka Elen. – I tobie radze
postępować tak samo – dodała i pogłaskała Elizabeth po policzku.
Ta poczuła ze złością, że się rumieni. Podszedł do nich ojciec Elen i zaczął się witać.
Ściskał mocno i wielokrotnie potrząsał jej ręką. Uśmiechał się szeroko i szczerze. Pewnie w
ogóle często się śmieje, pomyślała Elizabeth.
- O, a tutaj mamy Marię, jak się domyślam – wołał dudniącym głosem i witał
dziewczynę z takim samym entuzjazmem. – jesteś naprawdę taka piękna, jak ludzie mówią.
Maria rozglądała się wokół, jakby szukała wyjaśnienie.
- Elen opowiadała nam o tobie – tłumaczył starszy pan. – I Olav też – zniżył głos. – Ja
myślę, że Elen jest o ciebie zazdrosna.
- O, naprawdę? Przecież nie ma powodu.
- Tak uważasz? O ile mi wiadomo, Olav traktuje cię jak swoją najlepszą przyjaciółkę,
a to już sygnał. Pamiętaj, że jesteś kobietą. No, no, nie zrozum mnie źle, ale takie przyjaźnie
należą do rzadkości. A ty na dodatek jesteś śliczna.
- Och, mój drogi, onieśmielasz Marię, nie powinieneś tego robić – wtrąciła się matka
Elen, ujmując męża pod rękę. – Zostaw ją w spokoju, chodźmy przywitać pozostałych gości.
- Teraz rozumiem, dlaczego Elen jest taka, jak jest – rzekła Elizabeth w zamyśleniu.
Maria nie skomentowała jej słów.
Przy stole Elizabeth przypadło miejsce między Kristianem a lensmanem. Po drugiej
stronie stołu, nieco na skos od niej, siedział Jens z Liną. Elizabeth starała się na nich nie
spoglądać, ale i tak widziała kątem oka, że Jens pochyla się do narzeczonej za każdym razem,
kiedy coś do niej mówi. Jasna grzywka opadła mu na oczy. Kiedy to ja odgarniałam ją na
bok, pomyślała Elizabeth. Lina raz po raz śmiała się i wpatrywała w Jensa rozpromienionym
wzrokiem. W takich momentach Elizabeth nie mogła skupić się na tym, co Kristian do niej
mówi.
- Nie smakuje ci zupa? – spytał, z ustami przy jej uchu.
- Nie, no coś ty, jest pyszna – odparła, wkładając do ust kawałek podpłomyka.
- Jesteś jakaś nieobecna – mówił dalej.
- Po prosu wzrusza mnie dzisiejsza uroczystość – skłamała, wybierając łyżką z talerza
kawałki mięsa i jarzyn.
Uśmiechnął się i odwrócił do Marii, która go o coś spytała. Elizabeth tymczasem
przyglądała się Ane, która siedziała obok Daniela. Na szczęście córka jest już taka duża, że
potrafi spokojnie usiedzieć przy stole. Chociaż w domu bywa uparta i dziecinna, w
towarzystwie umie się zachować.
Z niej też będą ludzie, zwykł mawiać Kristian, kiedy Elizabeth narzekała na
zachowanie małej. Znowu musiała spojrzeć na Jensa i Linę. Czy siadywali przy sobie tak
samo w dniach, kiedy Lina odwiedzała go w Kabelvaag? Czy rozmawiali i dyskutowali
podobnie, jak ona i Jens niegdyś robili? Czuła, ze ich zachowanie sprawia jej ból. Jakby ktoś
zrywał strup z nie zagojonej rany.
Zazdrość, podpowiadał jakiś głos w duszy. Trzeba po prostu przyjąć do wiadomości,
że Helene ma rację: Elizabeth wciąż coś do Jensa czuje. Jakby ostre szpony wbiły się w serce.
Słyszała tylko strzępy weselnych przemówień. Jakob witał gości i przypomniał dzień
sprzed pięciu lat, kiedy Olav przystępował do konfirmacji.
- Zapowiedziałem wtedy, ze za parę lat spotkamy się znowu na wielkiej uroczystości, i
że potem my starzy będziemy mogli odpocząć. W dalszym ciągu mam nadzieję, że nic się nie
zmieniło. Elen zapowiada się na wspaniała młodą gospodynię, z pewnością potrafi zadbać o
dom. Mam nawet nadzieję, że młodzi wprowadzą tu wiele zmian!
Ktoś się roześmiał, z czystej uprzejmości, uznała Elizabeth i też udawała rozbawioną,
ale myślami wciąż była przy tamtych dwojgu po drugiej stronie stołu.
Jako następny przemawiał ojciec Elen, a na końcu Olav. Żadne nie szczędził pięknych
słów pannie młodej, ale wspominali też wielką życzliwością o Dorte choćby za to, ze
urządziła to piękne wesele.
Elizabeth zauważyła, że Lina raz po raz kładzie rękę na ramieniu Jensa. Miała ochotę
powiedzieć jej, ze to nie wypada. Przecież nie są jeszcze małżeństwem. Kiedy goście zaczęli
bić brawa po ostatnim przemówieniu, Elizabeth drgnęła tak, że o mało nie przewróciła
szklanki z wodą. Opamiętaj się, upomniała się w duchu. Upiła parę łyków i z uśmiechem
odwróciła się do Kristiana. Nikt nie może się domyślać, że coś ją gnębi. A zwłaszcza on.
Dorte świetnie panowała nad wszystkim. Wynajęte służące szybko posprzątały
kuchnię, stół nakryto białym obrusem i usiedli przy nim starsi mężczyźni. Kobiety zebrały się
w jednej części izby, druga, gdy goście wypiją kawę, służyć będzie do tańca.
- Jakie piękne przemówienia – powiedziała Elizabeth do stojącej obok lensmanowej.
Służące rozstawiały elegancki serwis, którego w Heimly używano tylko w święta i
przy najbardziej uroczystych okazjach. Jaka dumna była z niego Ragna, przypomniała
sobie Elizabeth. Popatrzyła też na stół z prezentami i stwierdziła, że naprawdę niczego tam
nie brakuje. Lniane obrusy i przedmioty ze srebra, salaterki, półmiski, kieliszki i szklanki.
Ktoś jej też powiedział, że Elen ma wyprawną skrzynie, której zawartości nikt by się nie
powstydził.
- Ale powiem pani, że nie trzeba wierzyć we wszystko, co się słyszy.
Elizabeth drgnęła, musiała dwa razy spojrzeć na lensmanową zanim dotarło do niej, o
czym tamta mówi.
- Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem…
- No ta Elen – ciągnęła swoje lensmanowa. – padło tyle wspaniałych słów na jej temat,
ale z rzeczywistością to nie ma wiele wspólnego.
- No nie, Elizabeth rozzłościła się i chciała odejść, ale tamta mówiła dalej:
- Biedny Olav, przyjdzie mu pogodzić się z tym, że trzeba dzielić się z nią z innymi.
Wkrótce się o tym przekona.
Elizabeth poczuła, ze krew odpływa jej z twarzy. Do jakich złośliwości człowiek może
się posunąć, myślała wzburzona.
- A ja to uważam, że najpierw trzeba pozamiatać przed swoimi drzwiami – rozległ się
głos Marii, która właśnie do nich podeszła. Jej twarz była niczym nieruchoma maska, ale
uporczywie patrzyła lensmanowej w oczy.
- Teraz ja nie rozumiem – wyjąkała tamta, a na jej policzkach pojawiły się czerwone
plamy.
- Ptaki na płotach ćwierkają, że pewna kobieta zadaje się z innymi mężczyznami.
Teraz rumieńce rozlały się w jedną ognistą plamę, od korzonków włosów po szyję.
Elizabeth przestraszyła się, że baba dostanie ataku serca, bo dyszała ciężko,
przyciskając pulchną dłoń do piersi.
- Zna pani kogoś takiego? – spytała Maria niewinnie, ale jej oczy płonęły gniewem.
Lensmanowa chciała odpowiedzieć, ale nagle dom wypełnił się muzyką skrzypiec.
Elizabeth wzięła Marię za rękę i odciągnęła ba bok.
- Co to za przytyki? – prychnęła, czując jednak, że śmiech dławi ją w gardle. Nie
mogła okazać Marii, jak bardzo ją cieszą te słowa.
- Nie wiedziała, ze ona romansuje z doktorem? – spytała Maria. Elizabeth przytaknęła
niechętnie.
- Słyszałam, ale miała wrażenie, że tylko ja jedna o tym wiem. Niezależnie od tego
powinnaś bardziej uważać na słowa, Maria.
Dziewczyna zerknęła spod oka na lensmanową, która pośpiesznie wyszła z izby.
- Dobrze jej tak. Wstrętna plotkara –umilkła o popatrzyła Elizabeth w oczy. –
Wierzysz w tom co ona powiedziała o Elen?
- Skąd mam wiedzieć, ale zapewniam cię, że trudno byłoby mi uwierzyć.
- Biedny Olav – mruknęła Maria. – Gdyby to była prawda…
Zanim Elizabeth zdążyła coś powiedzieć, ogłoszono walca nowożeńców. Elen i Olav
wyglądali pięknie i tańczyli tak, jakby nigdy nie robili nic innego. Ludzie bili brawa,
roześmiani, powoli coraz więcej gości decydowało się pójść w ich ślady. Kiedy Lina ujęła
Jensa za rękę i pociągnęła za sobą, Elizabeth odwróciła wzrok.
Podeszła do niej Bergette.
- Nareszcie będziemy mogły w spokoju porozmawiać – powiedziała, biorąc ją pod
ramię.
Znalazły jakiejś wolne miejsce. goście pili kawę i wino, one też wzięły po kieliszku.
- Nie mogłaś przecież ukrywać sprawy Jensa w nieskończoność – zaczęła Bergette. –
teraz już wszyscy wiedzą, że wrócił, chociaż nikt nic nie mówi. To bardzo uprzejme z ich
strony.
Elizabeth popatrzyła na Jensa, tańczącego z Liną. Przypomniała sobie ich wesele, w
Dalen. Nie stać ich było na muzykanta, nie było też dość miejsca, obeszło się więc bez
tańców. Ciekawe, gdzie on się nauczył kroków? Może w Kabelvaag? Kiedy jednak przyjrzała
się uważniej, stwierdziła, że nie jest tak dobrym tancerzem, jak początkowo myślała.
Skinęła głowa.
- Oczywiście, ludzie na pewno wiedzą, i to chyba od dawna. Od dnia, kiedy
zaczęliśmy szukać Liny. Słyszeli, że nasz gość ma na imię Jens, a przecież potrafią dodawać
dwa do dwóch – roześmiała się. – Głupia byłam, wyobrażając sobie coś innego. Ale dni od
jego powrotu minęły mi niczym… Tyle się wydarzyło w tym krótkim czasie.
- Na zdrowie – Bergette uniosła kieliszek.
- Na zdrowie – powtórzyła Elizabeth i wypił widno jednym haustem. Natychmiast
podeszła służąca, żeby jej znowu nalać i Elizabeth nie zaprotestowała.
- Chyba musze wyjść na dwór zaczerpnąć trochę powietrza – powiedziała w jakiś czas
potem, czując, że pot spływa jej po plecach. Tańczyła z wieloma mężczyznami, dwa ostatnie
tańce należały do Kristiana. Zauważyła, że Jens przeważnie siedzi i rozmawia z Liną albo z
którymś z gości. Ucieszyło ją to, nie wiadomo dlaczego.
- Jeszcze jeden taniec – poprosił Kristian, obejmując ją w pasie.
- Nie, nie jestem w stanie – stanowczo uwolniła się z uścisku męża.
- Co się z tobą dzieje? – spytał i wzrok mu pociemniał.
- Naprawdę nic.
- Cały czas jesteś nieobecna myślami – stwierdził Kristian, znowu próbując ją objąć.
- Po prostu się rozmarzyłam – odparła rozbawiona. Wypuścił ją z uśmiechem.
- No to idź, przewietrz się, ale nie za długo. Nie odpowiedziała, zauważyła tylko, że
jakiś mężczyzna podszedł do Kristian może
być – zazdrosny kłótliwy.
Na schodach mroźnie powietrze owionęło jej twarz. Przymknęła oczy i głęboko
oddychała. Choć włożyła ciepłe okrycie, wkrótce zaczęła marznąc. Jeszcze tylko chwileczkę,
mówiła do siebie. Rozkoszowała się ciszą i tym świeżym powietrzem. Z domu dobiegały
śmiechy i śpiewy, nad wszystkim górowała muzyka skrzypiec. Towarzystwo bawiło się
świetnie. Na niebie mieniła się zorza polarna – żółte, niebieskie i seledynowe falujące światło,
nieprawdopodobnie piękne. Mróz szczypał w policzki, Elizabeth zaczęła drżeć. Odwróciła
się, żeby wejść do środka, ale w drzwiach natknęła się na Jensa. Przeniknął ją dreszcz.
- W-w-wychodzisz? – wyjąkała, otulając się kurtką.
- Szukam ciebie – odparł.
- To jakaś konkretna sprawa? – spytała, czując, że zasycha jej w gardle.
- Tak – potwierdzi. – Jest coś, o czym powinienem był powiedzieć ci dawno temu.
Może zaraz po przyjeździe do Dalsrud.
Elizabeth spojrzała mu w oczy i poczuła, że serce zaczyna jej szybciej bić. Ktoś
nacisnął klamkę z tamtej strony, ale zaraz ją puścił.
- Może jednak wejdziemy? Elizabeth zgodziła się. w tej samej chwili szarpnięto drzwi
na strych i rozległ się przerażający krzyk kobiety, któremu towarzyszył straszny łoskot. Ktoś
wołał:
- Jezu Chryste, on nie żyje! Usłyszeli jeszcze piskliwy, dziewczęcy głos. To Ane
wołała. A potem zrobiło się cicho.