Po nagłej śmierci swego ojca Imogena
zostaje panią zamku Carrisford.
Wkrótce musi jednak stamtąd uciekać
przed brutalnym atakiem sąsiada.
O pomoc może się zwrócić jedynie
do FitzRogera z Cleeve, mrocznego rycerza,
który ma opinię tyrana i człowieka bezwzględnego.
FitzRoger odzyskuje zamek Imogeny,
a jej nie pozostaje nic innego, jak zawrzeć
małżeństwo ze swym wybawicielem,
tym bardziej że przyszły mąż gotów jest przystać
na pewne jej warunki. Jak potoczy się
życic Imogeny u boku mrocznego rycerza?
Czy zdoła być posłuszną żoną? I jakim człowiekiem
okaże się jej przystojny i władczy mąż?
Godzinę później przystanęli w ciemnym lesie,
w miejscu, skąd widać już było zamek. Imogenę za
stanawiało, co jego mieszkańcy myślą o nagłym
zniknięciu pani i pana i o wyrżnięciu ich eskorty,
Czy znaleziono Lancastera i jego ludzi? Straż
na zamku musiała zostać wzmocniona. Zapewne,
jak przypuszczał FitzRoger, Renald trzymał też
straż przy wyjściu z sekretnych korytarzy.
FitzRoger oparł swój plan na przekonaniu, że
Renald nie kazał zablokować wejścia do podziemi,
ale go pilnować. Gdyby przedostali się tamtędy na
jeźdźcy, prawdopodobnie zostaliby zaatakowani
z pierwszego korytarza łączącego się z podziemia
mi. Imogena musiała być przygotowana do uciecz
ki. Gdyby atak nie nastąpił, także musiała uciec
przy pierwszej nadarzającej się sposobności. Fit
zRoger powiedział też, że sama musi taką sposob
ność stworzyć, bowiem nie można w tym względzie
liczyć na szczęście.
Miała przy sobie mały nożyk do jedzenia,
i na wszelki wypadek, gdyby chciano ją przeszukać,
ukryła go przywiązując sobie do uda. Mogła się
w każdej chwili skaleczyć, bo FitzRoger naostrzył
go na kamieniu. Owinęła go jeszcze strzępami
ubrania. Trudno było sobie wyobrazić, że tak mi
zerna broń mogła się na coś przydać. Lepsza jed
nak taka niż żadna,
Kiedy ukryli konie między drzewami, Imoge
na powiedziała Warbrickowi to, co kiedyś FitzRo-
gerowi.
- Wejście do podziemnych korytarzy jest bardzo
wąskie. Może tam wejść tylko człowiek skromnej
postury, a i to bez broni.
Warbrick prawie ryknął z wściekłości:
403
- Coś ty powiedziała!? Ja mam się tam nie zmie
ścić? - Uderzył ją mocno w twarz. - Kłamiesz!
Ogłuszona, usłyszała za sobą zamieszanie i od
gadła, że FitzRoger musiał zareagować. Wkrótce
się uspokoiło, z czego wywnioskowała, że się opa
nował. Modliła się, żeby wytrzymał. Musiało mu
być bardzo ciężko siedzieć i czekać. Nie mógł już
teraz narażać się na poważniejszy uszczerbek
na zdrowiu, gdyż był jeszcze potrzebny.
- Nie kłamię - odparła, przełykając krew z roz
ciętego od środka policzka. - Jeśli chcesz, chodź
i zobacz!
- Pójdę! - warknął Warbrick. - Pożałujesz, jeśli
mnie nabierasz!
Począł ustalać z ludźmi, kto pójdzie, a kto pozo
stanie w odwodzie.
Imogena zaryzykowała spojrzenie w kierunku
FitzRogera. Stał przyparty do drzewa w potrzasku
sześciu wyciągniętych mieczy. Miał guza na skroni,
a lewa ręka krwawiła, lecz nie było to zapewne nic
poważnego. Wyglądał na spokojnego, lecz czujne
go. Ona jedna wiedziała, ile wysiłku kryje się
za tym pozornym spokojem. Ich oczy spotkały się
na chwilę i uśmiechnęła się do niego. On jeden tyl
ko wiedział, ile wysiłku i cierpienia kosztował ją
ten uśmiech.
Warbrick brutalnie chwycił ją za ramię.
- Miło widzieć, że cieszy się twoimi względami,
lady Imogeno. Nie narazisz go na niebezpieczeń
stwo utraty zdrowia, prawda? - Zwrócił się do ludzi
trzymających FitzRogera na ostrzach mieczy. - Pu
ścić go!
Miecze się poruszyły, lecz FitzRoger ani drgnął.
- Skamieniał ze strachu? - zaszydził Warbrick.
404
FitzRoger wyglądał jak posąg. Imogena wiedzia
ła, że jest wtedy najbardziej niebezpieczny, lecz
w tej chwili nie mógł uczynić nic, zupełnie nic, co
by jej nie zaszkodziło.
Warbrick wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Przywiązać go do drzewa! - nakazał. - Byle
mocno.
Rozkrzyżowali mu ręce do tyłu, a Imogena za
uważyła, że aż wstrzymał oddech, tak bardzo do
kuczała mu rana. Poczuła wzbierające łzy. Nawet
gdyby nie był ranny, taka pozycja przyniosłaby mu
cierpienie.
Warbrick sprawdził węzły i skinął na ludzi.
- Przygotować maczugi. Jeśli będzie sprawiał
kłopoty, zmiażdżyć mu żebra. Zbroja przed tym
nie chroni, a umiera się po tym długo.
FitzRoger nawet nie mrugnął, ale Imogena po
czuła, jak wzbiera w niej panika.
Warbrick odgadł uczucie malujące się na jej
twarzy.
- Nie obawiaj się, lady Imogeno. Tak długo, jak
będziesz zachowywać się przyzwoicie, nie mam
najmniejszego powodu, żeby was zabijać. Kiedy
już wrócimy tutaj ze skarbem, pozwolę ci wykupić
życie męża za to, że na jego oczach dasz mi roz
kosz. Jesteś mężatką od paru dni i na pewno cze
goś cię już nauczył.
Pomimo mdłości, jakie odczuwała na tę myśl,
Imogena pewna była, że chce zapłacić tę cenę.
Jednakże spróbowała wbić szpilkę,
- Jestem bardzo religijna - rzekła skromnie.
- Przyjemność cielesna to bardzo ciężki grzech.
Warbrick zaryczał ze śmiechu, pozbawiając jej
nadziei, że się tym trochę przejmie.
405
- Plwam na to, czy ty będziesz miała przyjem
ność. Jeśli nie, to przynajmniej nie narażę na potę
pienie twojej niewinnej duszy. Nie będziesz wie
działa, co robić, to cię nauczę, a tym większą będę
miał przyjemność, im bardziej tobie się to nie
spodoba. - Mrugnął do FitzRogera. - Będziesz mi
wdzięczny za to, czego ją nauczę, Bastardzie, o ile
nie będziesz się brzydził jej potem dotknąć.
FitzRoger nadal nie drgnął. Warbrick podszedł
i uderzył go mocno w twarz, aż z rozciętej wargi
pociekła krew.
- Żyjesz jeszcze? - szydził. - Czy sparaliżowało
cię ze strachu?
W zielonych oczach zapaliło się złowrogie świa
tło, lecz FitzRoger nie zrobił nic więcej. Warbrick
zaśmiał się, ale trochę tym razem sztucznie.
- Oj, jeszcze przemówisz, Bastardzie. Będę uży
wał twej żony na twoich oczach tak, że zaczniesz
błagać o litość dla niej.
Schwycił Imogenę i pociągnął na skraj lasu. Za
trzymał się na chwilę i popatrzył na nią złowrogo.
- Spodziewam się, że umiesz zachować się mą
drze.
- Tak - wyszeptała Imogena. - Umiem. - Wi
działa, że nie mają innego wyjścia, jak tylko spró
bować zrealizować plan.
Pokiwał głową zadowolony i popchnął ją przodem.
Imogena pomyślała, że wie już, jak czuje się Fitz
Roger. Nienawiść i żądza zniszczenia były wszech
władne, lecz ukryte głęboko i ostudzone. Będą
trwały na wieki, chyba że zostaną zaspokojone.
Myślała wcześniej, że nienawidzi Warbricka,
lecz uczucie prawdziwej nienawiści poznała dopie
ro dziś.
Rozdziaù XVIII
Księżyc był zamglony i przez niebo przetacza
ły się chmury. Imogena i Warbrick z dwuna
stoma ludźmi bez przeszkód prześlizgnęli się przez
otwartą przestrzeń do podnóża skalistej ściany
od wschodniej strony zamku. Nawet zwalista syl
wetka Warbricka z zamkowych murów musiała
wyglądać jak cień. Od tej strony nie trzymano
mocnej straży z uwagi na naturalną niedostępność.
Dostać się stąd na zamek mógł tylko ten, kto znał
tajemne przejście. Wspięcie się na skały, a potem
na gładki wysoki mur było niemożliwe. Mimo to
Imogena zastanawiała się, czy Renald dzisiejszej
nocy nie wzmocnił straży i z tej strony.
FitzRoger próbował wprawdzie odgadnąć tok
myślenia Renalda, ale nie mógł przewidzieć
wszystkiego, dlatego tak wiele zależało od niej. Nie
spuszczała oczu z murów. Dostrzegła tylko sylwet
kę jednego wartownika, który zdawał się ich nie
widzieć. Modliła się, żeby tak było, bowiem alarm
nie przyniósłby im niczego dobrego. Pod samą ska
łą zatrzymali się dla złapania oddechu.
- Którędy? - naciskał Warbrick.
Imogena spojrzała w górę.
- Nie widać stąd tego miejsca, musimy się
wspiąć - rzekła. Popatrzyła na swoją poszarpaną
407
dziła też zapasy na zimę i poleciła pobielić wielką sa
lę, aby zrobiło się w niej wreszcie weselej.
Za każdym jednak razem, gdy przechodziła przez
pustą surową salę, przypominała sobie swój pomysł,
by pomalować ją w kwiaty i uśmiechała się smutno.
Któregoś dnia, po dwóch tygodniach pobytu
w Cleeve, zakiełkowała w głowie Imogeny buntow
nicza myśl. Wprowadziła w czyn szalony pomysł.
Zamkowy skryba miał jako takie pojęcie o trud
nej sztuce ilustracji, rozkazała więc, by wykonał
prostą roślinną formę. Paru ludzi pod jej kierun
kiem wymieszało farbę. Wkrótce potem kopiowali
już wzór na pustych białych ścianach.
Kiedy kierowała pracą, nadszedł Renald. Otwo
rzył szeroko usta ze zdziwienia.
Imogeno... - Pokręcił z niedowierzaniem gło
wą. - Kwiaty! Różowe kwiaty!
- Rozjaśnią znacznie to miejsce - rzekła. - Są
dzę, że posłaniec powinien przed wyjazdem ko
niecznie to zobaczyć.
Renald znów otworzył! usta, ale w jego oczach
pojawił się błysk podziwu.
- Ej, kwiatuszku, jesteś albo szalona, albo wspa
niała. Najpewniej i jedno, i drugie!
Imogena spędziła ten dzień, z niepokojem ocze
kując odpowiedzi małżonka.
Tego wieczoru posłaniec wrócił z ojcem Wulfga-
nem.
Odpowiedź, odwet, czy jedynie zbieg okoliczno
ści?
Ksiądz wszedł do sali i