Julie Elizabeth Leto
Na widoku
Rozdział pierwszy
– Hej, laluniu, podrzucić cię gdzieś?
Ariana Karas poprawiła plecak i starając się o nic nie
zaczepić wystającym zwojem planów architektonicz-
nych, wsiadła do autobusu, który miał ją dowieźć do
restauracji. Mocniej naciągnęła na czoło grecką czapecz-
kę rybacką i posłała Benowi dyżurny uśmiech. Ben,
kierowca po sześćdziesiątce, zalecał się do niej regular-
nie, co zawsze poprawiało jej nastrój.
– Laluniu? – zmarszczyła brwi. – Chyba powinnam
się obrazić.
Ben zaśmiał się, nacisnął na dzwonek i autobus odjechał
z przystanku. W środku było pusto, jeśli nie liczyć Ariany
i kilku zmarzniętych turystów na ostatnim siedzeniu.
Jechali wzdłuż Powell Street w stronę nabrzeża.
– Nie odważyłbym się ciebie obrazić. Ten twardy
zwój, który od paru miesięcy wozisz w tę i z powrotem
z restauracji do architekta, na pewno wylądowałby na
mojej głowie.
Ariana roześmiała się. Ciekawe, dlaczego Ben i wszys-
cy inni uważają ją za taką twardzielkę. Owszem, bywała
ostra, kiedy stali bywalcy baru wchodzili jej na głowę lub
kiedy chciała przegnać agresywnych rozrabiaków kręcą-
cych się przed lokalem. Częściej jednak odżywała w niej
niepewność, towarzysząca jej stale, odkąd młoda i sprag-
niona niezależności, postanowiła wyprowadzić się z do-
mu. Wbrew woli rodziny – dziadków, ojca, matki oraz
czwórki rodzeństwa – spakowała się i przeniosła na
drugi koniec kraju, z Tarpon Springs na Florydzie do San
Francisco w Kalifornii. Zabrała ze sobą dyplom księgo-
wej i nikłą wiedzę o świecie, który do tej pory oznaczał
dla niej zamknięty światek greckich imigrantów.
Zabrała też coś ważniejszego: marzenia sięgające
wyżej i dalej niż most Golden Gate w San Francisco.
Chciała należeć tylko do siebie, na własnych warunkach
spełniać swoje sny i żyć po swojemu.
Minęło osiem lat. Dzisiaj, po trzech latach małżeń-
stwa i rozwodzie, po pięciu latach ciężkiej pracy, do
spełnienia jednego z jej marzeń pozostał już tylko
tydzień. Jutro zacznie się generalny remont restauracji,
zostanie zamknięta po raz pierwszy, odkąd wuj powie-
rzył Arianie kierowanie lokalem. Po remoncie i przebu-
dowie
’’
Ateny nad Zatoką’’ będą obsługiwać miejs-
cowych i przyjezdnych, a goście będą ustawiać się
w kolejce, żeby spróbować najlepszego greckiego i włos-
kiego jedzenia i sączyć oryginalne nektary pomysłu
Ariany w jej własnym barze, który nazwie
’’
Oazą Ari’’.
Dopóki ciotka Sonia nie wniosła lokalu w posagu,
wuj Ariany sprzedawał z obwoźnego straganu samo-
dzielnie złowione ryby. Z czasem restauracja się roz-
rosła, ale popękane białe ściany, sieci rybackie zwisające
z sufitu i obrusy w czerwono-czarną kratkę zaczynały
zdradzać swój wiek. Nawet wuj Stefano nie bronił się
przed zmianami, chociaż sam wolał popijać kawę po
turecku i ouzo w towarzystwie gości lokalu niż pilnować
kucharza czy prowadzić księgę przychodów.
Kiedy Ariana opuściła dom rodziców z zamiarem
podjęcia pracy u Stefano i Soni, miała nadzieję, że kiedyś
odziedziczy interes po bezdzietnych krewnych. Małżeń-
stwo z Rickiem pokrzyżowało te plany. Jednak po
śmierci Soni i po rozwodzie chętnie przystała na propo-
zycję wuja, by zająć się barem. W rekordowym czasie
przywróciła restauracji jej zgasłą sławę i znalazła środki
na generalny remont. Przez pięć lat pracowała na swój
zawodowy sukces
Zostało jej siedem dni – ekipa budowlana przyjdzie
burzyć ściany wewnętrzne dopiero w przyszły ponie-
działek. Wuj Stefano obiecał, że osobiście przypilnuje
wynoszenia sprzętu i mebli do magazynu, i nalegał, by
Ariana wzięła tydzień wolnego. To miały być jej pierw-
sze prawdziwe wakacje od przyjazdu do Kalifornii.
Miała tydzień na poznawanie miasta, cal po calu, zanim
pochłonie ją nadzorowanie fachowców, przeobrażają-
cych jej jadłodajnię w dokach w restaurację o światowej
sławie.
Rozklekotany autobus trząsł się i trzeszczał przy
wjeździe pod górę. Czuła na policzkach wieczorny
chłód. Wilgoć parowała nad zatoką, powietrze było
jednak przejrzyste, a migocące neony dodawały uroku
budowlom. Prawie nie znała tego pełnego czaru, tęt-
niącego życiem miasta, które było teraz jej domem.
Nocne wypady Ariany ograniczały się do klubów, w któ-
rych niegdyś grał zespół jej męża, i najbliższych okolic
chińskiej dzielnicy, gdzie wynajmowała mieszkanie nad
sklepem zielarskim pani Li.
Zastanawiała się właśnie, co ojciec powiedziałby na
te odważne plany, kiedy jej wzrok padł na pomięte
pismo, wystające spod siedzenia. Na podłodze leżał
jeden z magazynów dla młodych kobiet, które pani Li
kupowała czasem do swojej herbaciarni. Jej zacne klient-
ki chętnie przeglądały błyszczące pisma, popijając her-
batę i dyskutując niewiarygodną naiwność, z jaką przed-
stawiano młodym czytelniczkom różne aspekty życia
kobiety.
Zazwyczaj Ariana zgadzała się z nimi, ale tym razem,
z braku innej rozrywki, sięgnęła po gazetę.
’’
Seksowne
noce w mieście. Styl San Francisco’’ – przeczytała.
Seks. Tak, z trudem przypominała sobie, że kiedyś
oznaczał dla niej ciekawy rodzaj aktywności we dwoje.
Przerzucając stronice gazety, natrafiła na duże zdjęcie
pary opierającej się o pomarańczowe poręcze Golden
Gate. Mrok i delikatna mgiełka zacieniały ciała modeli,
ale ich twarze były zwrócone w stronę aparatu. Twarz
mężczyzny wyrażała pożądanie. Z oczu kobiety wyzie-
rała rozkosz. Cokolwiek z nią robił, sprawiało jej to
przyjemność. Ogromną przyjemność.
Ari przełknęła ślinę, zaskoczona jawną zmysłowością
zdjęcia. Poczuła napięcie i nikłe wrażenie lub tylko
przeczucie dotyku męskich palców prześlizgnęło się
między jej udami. Odezwała się samotność, ta sama,
którą czuła po wieczornym prysznicu lub wcześnie rano,
po nocy pełnej erotycznych marzeń sennych.
Jakie to podniecające – znaleźć się w miejscu publicz-
nym z mężczyzną, który dotykałby jej najintymniej-
szych miejsc, mając za świadków tylko noc i ulotne
strzępki mgły. Ari westchnęła. Dawno temu pozwoliła
sobie na fascynację mężczyzną do tego stopnia, że całą
logikę i zdrowy rozsądek zostawiła za zamkniętymi
drzwiami. Niestety, jej były mąż, Rick, koncentrował się
w łóżku na zadowalaniu przede wszystkim samego
siebie. A ona, mając niewiele ponad dwadzieścia lat
i zerowe doświadczenie, nie miała o tym zielonego
pojęcia i niczego się nie domagała.
Z czasem nauczyła się dostrzegać własne potrzeby.
Już wiedziała, czego oczekuje od mężczyzny. Ale wtedy
Rick dostał atrakcyjny kontrakt w Nashville i spakował
walizki, zostawiając jej papiery rozwodowe, umowę na
wynajem mieszkania i ocean rozpaczy, w którym omal
nie utonęła.
Benny wychylił się z siedzenia kierowcy i odwrócił do
ulubionej pasażerki.
– Co będziesz teraz robić, skoro
’’
Ateny’’ są nieczyn-
ne?
Ari przełożyła stronę magazynu, zaintrygowana ko-
lejnym gorącym ujęciem w celi więzienia Alcatraz
zatytułowanym:
’’
Porozmawiajmy o niewoli’’. Zerknęła
na kierowcę, ciekawa czy coś zauważył, ale on patrzył na
drogę, z wyuczonym wdziękiem operując hamulcem
i dzwonkiem.
– Zamykamy lokal na miesiąc, ale ja mam tylko
tydzień wakacji. Nie pozwolę robotnikom usunąć centy-
metra tynku bez mojej wiedzy.
Benny pokręcił głową i cmoknął z dezaprobatą.
– Nie możesz tam spędzać całych dni. Taka ładna,
młoda dziewczyna nie powinna się zamykać w pracy.
Musisz się czasem oderwać od tego miejsca, poznać
miasto. Ciesz się życiem, póki jesteś młoda.
Ariana odwróciła następną stronę. Wstrzymała od-
dech na widok nagiej pary zanurzonej w źródłach
mineralnych pobliskiej Napa Valley. Ona sama nigdy nie
była w dolinie i sądząc po zdjęciu, traciła dużo więcej niż
słynne miejscowe wino.
– To brzmi rozsądnie. Mam tydzień na zwiedzanie
San Francisco. Wystarczy?
Benny roześmiał się serdecznie, aż zatrząsł się jego
potężny brzuch
– Z właściwym mężczyzną kobieta może poznać
świat w jedną noc.
Ariana odpowiedziała śmiechem, ale nie zlekceważy-
ła tych słów. Romantyczna strona jej natury pod-
powiadała, że Benny dobrze wie, o czym mówi. Wierzy-
ła, że jest gdzieś odpowiedni dla niej mężczyzna, który
przedłożyłby jej przyjemności i zadowolenie ponad
swoje potrzeby. Albo inaczej – jego największą potrzebą
byłoby sprawianie jej przyjemności.
Pragnęła atrakcyjnego, pewnego siebie faceta bez
zahamowań, który odsłoniłby przed nią duszę miasta
i dotarł do głębi jej pożądania. A potem, kiedy tygo-
dniowe wakacje dobiegną końca, mógłby się rozwiać we
mgle, jak gdyby nigdy go nie było, zostawiając jej na całe
życie wspomnienia, które rozgrzewałyby ją w chłodne
noce San Francisco.
Autobus szarpnął tak gwałtownie, że spadła jej
z głowy czapeczka. Poderwała się z miejsca, by chwycić
ją w locie i podnieść gazetę, która potoczyła się w stronę
schodów. Zwój planów w plecaku uderzył ją w głowę,
sprowadzając z chmur na ziemię. Taki kochanek ze
snów nie istniał, przynajmniej w zasięgu wzroku.
Oprócz Raya, kierownika restauracji na zmianie dzien-
nej, który traktował ją jak siostrę, w jej życiu nie było
mężczyzn. No, może jeszcze wuj Stefano, kelnerzy
i oczywiście klienci lokalu.
Tak, wśród klientów był ktoś szczególny.
Benny zatrzymał pojazd, by zabrać z przystanku
grupkę rozbawionych nastolatków, potem skręcił
w Jackson Street i dalej, w stronę eleganckich domów na
Russian Hill. Tam właśnie mieszka – Maxwell Forrester,
jeden ze stałych bywalców restauracji. Pożądała tego
mężczyzny. Pojawiał się w zbyt wielu jej marzeniach,
chociaż przez ostatnie lata wymienili najwyżej kilka
zdań, jeśli nie liczyć jej konwencjonalnych pytań w ro-
dzaju:
’’
Czy chce pan lodu i cytryny do drinka?’’ albo
zachęt:
’’
Pasta z kraba udała nam się dzisiaj wyjątkowo’’.
Był stałym bywalcem
’’
Aten nad Zatoką’’, ale Ariana
utrzymywała wobec niego rozsądny dystans.
Emanowało z niego zbyt dużo męskiej pewności
siebie, nie do przyjęcia dla kobiety, która, jak ona,
najpierw dochodziła do siebie po rozwodzie, a potem
z determinacją dążyła do realizacji planów zawodo-
wych. Musiała jednak przyznać, że Maxwell Forrester
zdecydowanie ją rozpraszał.
Restauracja znajdowała się na trasie jego joggingu,
więc każdego ranka wbiegał zdyszany, by wypić kawę
przed wyjściem do biura. Na szczęście ona pracowała
po południu i wieczorem, gdyż wtedy była bardziej
potrzebna, więc bardzo rzadko spotykała go przy poran-
nej kawie. Jednak jego zaspane oczy i ledwie przy-
gładzone grzebieniem włosy niezmiennie wywoływały
w niej poruszenie. Z przyjemnością patrzyła na niego,
siedzącego w sportowym stroju, który uwydatniał sze-
rokie barki i twarde uda. To był strój bardzo dobrej
firmy, co działało na Arianę jak kubeł zimnej wody
– było oczywiste, że nie grają w tej samej lidze.
Niewiele o nim wiedziała: miał dużo pieniędzy,
prowadził biuro handlu nieruchomościami i mieszkał na
Russian Hill. Prawdopodobnie nie zobaczy go przez
najbliższy miesiąc, kiedy restauracja będzie zamknięta.
Chyba że los okaże się łaskawy... Zerknęła na zegarek.
Być może jeszcze stoi przy barze. Tej nocy jej lokal był
wynajęty na prywatne przyjęcie, kolację poprzedzającą
przyjęcie weselne przyjaciela Maxwella Forrestera
– Charliego. Tego drugiego znała lepiej. Wspólnie z Char-
liem ustalała szczegóły dzisiejszego wieczoru, wiedziała
więc, że Max będzie świadkiem na jego ślubie.
Charlie Burrows z subtelnością nosorożca dawał
Arianie do zrozumienia, że powinna lepiej poznać Ma-
ksa. Ariana sądziła jednak, że chłodna uprzejmość tego
drugiego oznacza, że zdaje on sobie sprawę z zapędów
Charlesa i po prostu nie jest zainteresowany ich reali-
zacją.
Skoncentrowana na swoich planach machnęła ręką
na sugestie Charliego. Nie miała ochoty na żadne
spotkania, może poza naradami z architektem, te zaś
dotyczyły wyłącznie spraw zawodowych.
W tej chwili wszystkie poprawki były już naniesione,
a kosztorys zatwierdzony. Musiała stanąć twarzą
w twarz z faktem, że czeka ją cały długi, niezaplanowa-
ny tydzień, otacza porywające miasto, a jej zaniedbane
zmysły coraz mocniej dają o sobie znać.
Jeszcze raz przewertowała błyszczące pismo. Wspa-
niale byłoby zaszaleć – nie ma w tym przecież nic złego,
zwłaszcza w San Francisco. Gdyby jeszcze towarzyszył
jej właściwy mężczyzna...
Maxwell Forrester schował platynową kartę kredyto-
wą do portfela z miękkiej skóry, kwitując wzruszeniem
ramion koszty przedweselnej kolacji. Miał dość pienię-
dzy, by zapłacić za swoje wesele. Zresztą, miał znacznie
więcej, ale dorastanie w niedostatku przyzwyczaiło go
do ciągłego niepokoju o stan konta. Nie było dnia, żeby
sobie nie przypomniał, jak szedł do łóżka bez kolacji,
wiedząc, że wszystkie bony żywieniowe zostały już
zużyte, zbyt świadomy jak na dziesięciolatka, że jeśli ma
ochotę na dodatkową kanapkę z masłem orzechowym,
sam musi na nią zarobić.
Jak można było tego oczekiwać po mężczyźnie z jego
pozycją, zostawił swojemu starszemu drużbie wolną
rękę w przygotowaniach do uroczystości weselnych i nie
targował się niepotrzebnie. Chciał, by wieczór był
elegancki i zadowolił jego przyszłą żonę, teściów i gości.
Nawet nie brał pod uwagę, że Charlie, ulubiony kuzyn
Madelyn, będzie się liczyć z każdym groszem.
– Gotowy do wyjścia? – zapytał.
– Jeszcze wcześnie – ofuknął go Charlie. – Została ci
ostatnia noc wolności, a ty chcesz iść do domu!
Podciągnął rękaw, by zerknąć na zegarek. Była
północ. Do ślubu pozostało niecałe dwanaście godzin.
Max zdał sobie sprawę, że ma już tylko tyle czasu i ani
minuty więcej. Kiedy powie
’’
tak’’, nic już nie zmieni
jego decyzji o poślubieniu Madelyn. Wzruszył ramiona-
mi – jego sytuacja niewiele się zmieni. Łączy go z Made-
lyn obietnica, równie ważna co więzy małżeńskie.
I chociaż sam uważał się za aroganta i sukinsyna, który
we wszystkim upatruje zysków, nigdy nie zawiódłby
przyjaciółki.
– Ślub z Madelyn nie zagraża mojej wolności – wy-
mamrotał.
Nie kłamał. Madelyn nie zagrażała jego wolności, bo
i tak nigdy nie czuł się wolny. Był więźniem swoich
ambicji; zrozumiał to, zanim skończył szesnaście lat. Ale
dzisiaj czuł się niewyraźnie – rozmowa z Charliem była
męcząca, w dodatku, chociaż dokładnie omiótł wzro-
kiem bar, nigdzie nie dostrzegł greckiej czapeczki rybac-
kiej ani tym bardziej brunetki o egzotycznej urodzie, do
której należała.
– To dlatego, że nie znasz wolności.
Charlie zabrał swoją marynarkę, ale zamiast ją wło-
żyć, narzucił tylko na ramiona, gdyż wyraźnie nie
zamierzał jeszcze wychodzić.
– Powinieneś od czasu do czasu wychylić nos z biura
w innym celu niż tylko wypatrywanie nieruchomości do
sprzedaży. Do diabła, czy wy się z Maddie w ogóle
umawiacie na randki?
Max starał się oderwać wzrok od baru, zanim Charlie
coś zauważy, ale było już za późno. Charlie uśmiechnął
się szeroko, co jeszcze bardziej zdenerwowało Maksa.
– Skończ z tym, Charlie. Madelyn to twoja kuzynka.
Powinno ci zależeć na naszym małżeństwie, w końcu
ona tego pragnie.
Charlie chwycił Maksa za ramię i pociągnął go
w stronę baru.
– Maddie to nie tylko moja kuzynka. To moja
ulubiona kuzynka. Była jedyną osobą w rodzinie, która
nie przekreśliła mnie, kiedy wyleciałem z uczelni, ani
kiedy postanowiłem spróbować sił w filmie. Mam
u niej dług. – Popchnął Maksa na stołek barowy i skinął
na rudego jak marchewka chłopaka, który obsługiwał
gości. – To ona nas poznała, pamiętasz? Dzięki niej
wszedłem w ten interes z nieruchomościami. A teraz?
Kto został po raz trzeci z rzędu agentem roku? Kto
pomaga ci zarabiać miliony, bardziej niż ci wszyscy
rozkoszni absolwenci Yale?
Max obejrzał się w stronę drzwi – powinien już iść.
Musi się porządnie wyspać. Poza tym, kiedy śpi, nie
musi myśleć. Szczególnie dzisiaj nie ma ochoty na
myślenie.
Obiecał zostać mężem Madelyn Burrows, z którą
przyjaźni się od studiów. To ona nauczyła go dobrych
manier, odróżniania markowych ubrań od tandetnych
imitacji i dobierania wina do dań. On odpłacił jej, służąc
swoim ramieniem, kiedy musiała się wypłakać po ze-
rwaniu zaręczyn z Howellem Matthewsem, wymarzo-
nym zięciem jej rodziców. Płakała nie z miłości do
tamtego mężczyzny, ale z żalu, że rodzice potraktowali
ją jak wyrodną córkę, a nie jak dorosłą kobietę śmiertel-
nie przerażoną perspektywą związania się z niewłaś-
ciwym mężczyzną.
Maksa i Maddie łączyło zamiłowanie do joggingu,
sztuki prymitywnej i starego budownictwa. Ona rato-
wała stare budynki, on je dobrze sprzedawał. Oboje też
zgadzali się co do tego, że małżeństwo powinno się
opierać na czymś więcej niż miłość.
Max nie miał nic przeciwko miłości. Przeciwnie, cenił
uczucia. Jego rodzice bardzo się kochali, kochali też
swoich synów Forda i Maksa miłością bezwarunkową
i płynącą z głębi serca. Ale miłość nie wystarczyła, by
zapłacić czynsz za ich obskurne mieszkanie w Oakland.
Miłość nie wybawiła ojca od pracy taksówkarza po
dwadzieścia godzin na dobę. Miłość jedynie pomagała
matce bronić się przed frustracją, w jaką wpędzało ją
uczenie czytania i pisania sześciolatków, które przy-
chodziły do szkoły, bo tylko tam mogły zjeść dotowany
przez państwo obiad, ich jedyny posiłek w ciągu dnia.
Miłość nie wystarczyła, by utrzymać rodzinę, kiedy
ojciec został postrzelony przez bandytę. Rodzice pod-
rzucali swoich synów kolejnym, niezbyt przychylnym
krewnym. Ostatecznie rodzina znów zamieszkała ra-
zem, ale Max nigdy nie wyzbył się przekonania, że może
polegać tylko na sobie.
Trudna sytuacja rodzinna dokonała spustoszeń w du-
szy jego młodszego brata, Forda. Był najsympatyczniej-
szym i najmniej skomplikowanym facetem pod słoń-
cem, ale zakochiwał się i odkochiwał szybciej niż Max
podpisywał kolejne umowy. Nie miał zielonego pojęcia,
czym jest miłość, a starszy brat nie miał wystarczających
kwalifikacji, by udzielać mu lekcji.
Max był pewny tylko jednego – miłość była dobra dla
ludzi, którzy mieli ochotę poświęcać się dla niej i cier-
pieć. On sam stanowczo wolał odnosić sukcesy finan-
sowe. Romans mógł go tylko rozproszyć. Zanim poznał
na studiach Maddie, uważał randki za niepotrzebny
wydatek. Potem przedstawiła go swoim koleżankom,
córkom bogatych tatusiów, którzy mieli nieograniczone
kontakty na rynku. Umawiał się z tymi, które mu
wpadły w oko, ale nigdy nie pozwolił sobie na poważ-
niejsze zangażowanie. Po dyplomie Madelyn zapropo-
nowała, żeby stwarzać przed rodzicami pozory chodze-
nia ze sobą i powstrzymać ich od aranżowania kolejnego
małżeństwa z kimś takim jak Howell Matthews. Max
przystał na to i fortel sprawdzał się przez wiele lat.
Madelyn była jego najlepszym kumplem. Rozumiała
jego dążenie, by wszyscy w San Francisco zapomnieli, że
był tylko biednym dzieciakiem z Oakland, i widzieli
w nim osobę, z którą należy się liczyć w interesach,
zwłaszcza tak lukratywnych jak handel ekskluzywnymi
nieruchomościami. Nie myślał o małżeństwie, ale Mad-
die przekonała go, że ten układ będzie korzystny dla
obojga.
Przed małżonkiem panny Burrows otwierały się
wszystkie drzwi San Francisco. Jej ojciec, dziadek,
pradziadek, wszyscy byli liczącymi się bankierami, z po-
wiązaniami na każdym szczeblu towarzyskim tego
miasta.
Madelyn również miała skorzystać na tym układzie.
Nie tylko zadowoli rodziców, ale w dodatku zyska
przychylność majętnych matron, które pomogą jej zdo-
bywać fundusze na renowację zabytkowych budowli.
Osobiście Max uważał, że Maddie zasługuje na coś
więcej, to znaczy na mężczyznę, który obdarowałby ją
namiętnością. Niejednokrotnie rozmawiali o tym, ale
zawdzięczał jej tak wiele, tak bardzo była mu bliska, że
kiedy prosiła go, by zaufał jej decyzji, uległ. Podobnie jak
Charlie, nie był pewien, czy postępuje właściwie. Ale już
dokonał wyboru i nie mógł zawieść Maddie nagłymi
wątpliwościami.
– Dobry z ciebie kolega, Charlie, ale rozmawialiśmy
o tym z Madelyn wielokrotnie. Nie wycofam się.
Charlie zamówił dwa piwa.
– Oboje jesteście ślepi. Żadne z was nie wie, co traci.
A gdzie pożądanie, namiętność, pragnienie? Poślubienie
przyjaciółki to dobry uczynek, ale gdzie nie ma płomie-
nia... – Pokręcił głową.
Głos Charliego zawisł gdzieś w przestrzeni, oczy mu
błyszczały. Dopiero niedawno poślubił w Las Vegas
kobietę, którą poznał, gimnastykując się na ścieżce
zdrowia, nadal więc wszystko pojmował w kategoriach
czystej namiętności i niepohamowanego pożądania.
Max uregulował rachunek u rudowłosego barmana
i rozejrzał się wokół, czy nikt nie podsłuchuje tej
niewygodnej dla niego rozmowy. Wtedy zauważył
Arianę. Wchodziła przez drzwi frontowe, zatrzymując
się przy pierwszym stoliku, by przywitać kilku roz-
bawionych klientów, gdy tymczasem Stefano Karas,
wuj dziewczyny i nadal gospodarz tego miejsca, wziął
od niej plecak, podał najbliżej stojącemu kelnerowi
i odprowadził ją do baru.
Max powiódł za nią wzrokiem. Tylko tego mu dzisiaj
brakowało. Ariana Karas, z jej długimi, kruczoczarnymi
włosami i smolistymi oczami, kobieta o harmonijnych
kształtach, widocznych pod luźnym strojem. Jej eg-
zotyczna zmysłowość i intrygująca pewność siebie paso-
wały jak ulał do jego fantazji niekończących się, gorą-
cych nocy. Takie noce w jej towarzystwie przedłużyły-
by się w dni, tygodnie, a może nawet miesiące, wypeł-
nione tylko seksem i niczym więcej. Mógłby zapomnieć
o pracy, kłopotach, pieniądzach...
Jednym haustem wypił pół kufla piwa.
– Seks to nie wszystko, Charlie – usłyszał swój głos.
Charlie pociągnął z kufla.
– Tak? Kto mi to mówi?! Zresztą, nie mówimy tylko
o seksie. Mówimy o prawdziwej miłości.
Ostatnie dwa słowa wypowiedział jak żart, ale Max
dobrze wiedział, że jego przyjaciel to nieuleczalny ro-
mantyk. Był wolnym duchem, który jakimś cudem
dosyć mocno dotykał stopami ziemi, pewnie dzięki
poważnej pracy, w której świetnie się sprawdzał, i ko-
biecie, która go uwielbiała i to z wzajemnością.
– Skoro w małżeństwie tak ceni się miłość, to co do
cholery robisz tu ze mną, zamiast grzać łóżko Sheri?
Charlie zachichotał.
– Sheri potrzebuje pobyć czasem sama, a ty lepiej
rozważ to, co powiedziałem.
Max prawie nie słyszał słów przyjaciela. Przypa-
trywał się, jak Ariana sprawnie zawiązuje na szyi
tasiemki fartucha, zgarniając wszystkie włosy na jedno
ramię. Zaciskając troczki wokół szczupłej talii, udzielała
instrukcji młodemu pomocnikowi za barem. Mimo to
poczuła na sobie spojrzenie mężczyzny.
– Czym mogę panu służyć?
Max sączył piwo, ledwie powstrzymując się od
skrzywienia ust, gdyż złocisty napój nagle stracił smak.
– Dziękuję, dobrze się bawię.
Uśmiechnęła się, potem przedefilowała wzdłuż kon-
tuaru, zajmując się innymi gośćmi, zagadując ich i zbie-
rając po drodze puste szklanki. W jej ruchach nie było
nerwowości, spowijała ją jakaś tajemniczość.
Max natychmiast nazwał się w duchu idiotą. Dosko-
nale wiedział, o czym mówi Charlie. Pożądanie narastało
w nim, odkąd po raz pierwszy zajrzał do baru dwa lata
temu po drodze do biura i napotkał spojrzenie sio-
strzenicy właściciela, która pomagała wujowi wyłado-
wywać pudła z samochodu dostawczego. Gdyby zwy-
czajnie z nią poflirtował i poznał ją bliżej, prawdopodob-
nie już dawno zaspokoiłby swoją ciekawość. Zamiast
tego udawał chłodną obojętność, ignorując jej atrakcyj-
ność, uciekając wzrokiem od jej nie tak znów nie-
śmiałych, a jednak nie otwarcie zachęcających uśmie-
chów, od których nie mógł się opędzić przez całą drogę
do biura, a nawet w pracy, kiedy siedział za biurkiem
w swoim gabinecie.
Teraz, na dwanaście godzin przed ślubem, kobieta
jego marzeń stała na wyciągnięcie ręki i nie była nią
Madelyn.
– Hej, Ari – zawołał Charlie. – Zrobisz nam coś
specjalnego na drogę?
– Prowadzisz? – zapytała, wyjmując zza kontuaru
kieliszek o szyszkowatym kształcie.
Charlie uśmiechnął się głupawo.
– Tak jakby. Może przynajmniej dla mojego kum-
pla? – poklepał Maksa po ramieniu. – Jemu się bardziej
przyda.
Ariana nie roześmiała się, jak oczekiwał Max. Zdjęła
z półki kilka butelek z egzotycznymi alkoholami: niebie-
ski, szmaragdowy i złoty i nalała po odrobinie z każdego
z nich do kieliszka. Przez przezroczyste szkło prze-
świtywały warstwy kolorów, które układały się jeden na
drugim, niemal się nie mieszając. Ukoronowała dzieło
kroplą rubinowego trunku na wierzchu i ruszyła w stro-
nę mężczyzn, w drugiej ręce niosąc butelkę ouzo.
Postawiła szkło przed Maksem i bez słowa nalała
ouzo. Skupiona na tej czynności, nieświadoma własnej
atrakcyjności, podniosła wzrok, natrafiając na jego głod-
ne spojrzenie. W kącikach jej oczu zamigotał radosny
płomyk.
Wyciągnął rękę i dotknął palcami podstawy kieliszka.
Ona nie wypuszczała z ręki nóżki naczynia.
– Nie tak szybko – powstrzymała go niskim, mato-
wym głosem.
Uniósł brwi ze zdziwieniem. Ariana weszła na scho-
dek za barem, żeby łatwiej było jej się przechylić nad
kontuarem i kontynuować rozmowę na osobności. Max
rozejrzał się po sali, ciekawy, czy ktoś coś zauważył, ale
już czuł, jak wolno, bez odwrotu, tonie w jej przepast-
nych oczach. Przestało go obchodzić, co ludzie pomyślą.
Przecież podaje mu drinka, nie swoje ciało.
– To mój numer popisowy – wyjaśniła.
Jej palec lekko dotknął powierzchni płynu w kielisz-
ku, ale nie zmącił tęczy kolorowych warstw. Potem
strząsnęła kroplę na brzeg naczynia, dokładnie w miejs-
cu, w którym za chwilę miały go dotknąć usta mężczyz-
ny. – Nie mieszam tego dla byle kogo.
Oblizał wargi sztywniejącym językiem.
– Schlebia mi to.
– Słusznie. Ale ty też musisz wziąć w tym udział.
– Ponownie zanurzyła palec, ale tym razem przeniosła
kroplę napoju do ust. – Ten drink nazywa się
’’
Płonący
Eros’’. Podobnie jak w miłości, muszą go robić dwie
osoby, żeby rzeczywiście rozgrzewał.
Czy ktoś tu mówi o rozgrzewaniu? Maksowi już było
gorąco. Kołnierzyk zaczął go uciskać w szyję. Poczuł, że
się poci.
– To brzmi sensownie – zdołał wydusić z siebie.
Zanurzyła rękę w kieszeni fartucha, potem wyciąg-
nęła w jego stronę zaciśniętą dłoń, w której coś skrywała
Czyżby numer telefonu? Klucz do mieszkania?
Podała mu pudełko zapałek.
– A więc? – powiedziała trochę głośniej, ale nadal
tylko do niego. – Odważysz się rozpalić mój ogień?
Rozdział drugi
Ariana przełknęła ślinę, smakując ouzo, które skradła
z jego drinka. Sama nie wiedziała, co jej przyszło do
głowy – nagle stała się taka uwodzicielska. Być może
nauczyła się tego, obserwując zza baru zachowanie
gości. Nie poszło jej chyba najgorzej, sądząc po roz-
szerzonych źrenicach Maksa Forrestera.
Przed nią tydzień wolności. Do diabła, ma ochotę
spędzić przynajmniej jedną noc w towarzystwie faceta,
którego pragnie od pierwszego spotkania. Do tej pory nie
zdarzały jej się żadne przygody, teraz też nie zanosiło się
na nic podobnego. Od dnia rozwodu stała się najbardziej
wybredną kobietą w San Francisco. Jednak Max Forres-
ter wykraczał nawet poza jej wygórowane standardy.
Był przystojny, miał nie tylko stałą pracę, ale zrobił
karierę i, jeśli wierzyć Charliemu, nie należał do męż-
czyzn szukających stałego związku.
Ona sama popełniła błąd, wychodząc za mąż za
pierwszą miłość i rezygnując ze swoich marzeń i celów,
by jej mąż mógł realizować się zawodowo. Charlie
utrzymywał, że Max ma mocne zasady, ale nie jest
zainteresowany długoterminowymi zobowiązaniami.
Ariana dostrzegała też, że jest seksowny, ma wrodzoną
klasę i co najważniejsze, jest nią niezaprzeczalnie zainte-
resowany.
Max wyjął jej z ręki pudełko zapałek, otworzył je, nie
spuszczając z niej oczu, i potarł zapałką o draskę. Ariana
była spięta. Czasem zdarzało jej się przypalać papierosa
któremuś z klientów, nigdy jednak nie odważyłaby się
proponować, jak jemu przed chwilą, by
’’
rozpalił jej
ogień’’.
Max zamknął pudełko.
– Moja matka mówiła, żebym nie bawił się zapał-
kami.
Przysunęła się w jego stronę – nie mogła się po-
wstrzymać. Kiedy już zrobiła pierwszy krok, by uwieść
starszego drużbę Charliego, nie powinna się wycofywać.
Fala, która unosiła ją w stronę Maksa, była silniejsza niż
fale uderzające o mury Alcatraz.
– Mówiła ci tak, kiedy byłeś małym chłopcem,
prawda? Ale już urosłeś. A może nie?
Nad kontuarem unosił się zapach siarki i smuga dymu
z zapałki, które drażniły jej węch. Przysunęła się jeszcze
bliżej, zapach siarki zmieszał się z zapachem wody
kolońskiej mężczyzny. Max wyciągnął zapałkę w jej
stronę. Zamrugała. Powinna wziąć się w garść, zanim
przyłoży płomień do powierzchni drinka w kieliszku.
Jest już wystarczająco rozgrzana, nie potrzebuje oparze-
nia trzeciego stopnia. Wyjęła z jego ręki płonącą zapałkę,
mimochodem pocierając dłonią o jego skórę. Ciepło
męskiego ciała zadziałało na nią uspokajająco, w przeci-
wieństwie do spojrzenia jego oczu.
Alkohol w kieliszku zapłonął niebiesko-pomarańczo-
wym płomieniem. W barze rozległy się oklaski. Ariana
nie mogła się przyglądać, jak Max wypija swój napój,
gdyż trzech gości poprosiło o to samo. Pomogła mu tylko
zgasić płomień, nakrywając kieliszek talerzykiem, i zaję-
ła się innymi klientami.
Miała wrażenie, że dostała gorączki, i uświadomiła
sobie, z jakim zafascynowaniem patrzył na nią Max.
Kiedy ostatnio jakiś mężczyzna spoglądał na nią w ten
sposób? Kiedy ostatnio pozwoliła na to mężczyźnie,
zamiast gasić go jakimś ostrym zdaniem? Nie zdarzyło
się to od czasów jej małżeństwa, które trwało zaledwie
chwilę. Postanowiła to zmienić. Małżeństwo i rozwód
przestaną być podstawowymi punktami odniesienia
w jej życiu. Dzisiejsza noc będzie punktem zwrotnym.
Mieszała drinki o wiele szybciej niż poprzedni, bez
namaszczenia.
’’
Odważysz się rozpalić mój ogień?’’ – brzmiało jej
w uszach jej własne pytanie. Cały kłopot w tym, że stało
się to już dawno temu. Wystarczyło, że przekroczył próg
jej skromnej restauracji, grzecznie zamawiając piwo
i zostawiając dobry napiwek. Potem zniknął w ciemno-
ściach nocy, ale wracał każdego ranka i niemal każdego
wieczoru. Nigdy nie zamienili więcej niż kilka zdań, co
najwyżej po kryjomu, ukradkiem, przyglądali się sobie.
Aż do dzisiaj.
W lokalu przerzedzało się. Kelnerzy porządkowali
salę, wyrównując stoliki i strzepując okruchy z obrusów.
Wuj Stefano upchnął do plastikowej torby zawartość
kasy i zaniósł ją do kasetki na zapleczu. Następnego
ranka Ariana miała przeliczyć pieniądze i zawieźć je do
banku. Goście rozchodzili się do domów małymi grup-
kami. Kelnerzy wysypywali z kieszeni napiwki i żegnali
się z szefostwem, wcześniej ciskając nieświeże fartuchy
do kosza na brudną bieliznę.
Tylko Max Forrester nadal tkwił na swoim miejscu.
Ariana ułożyła brudne naczynia w zmywarce, wyrów-
nała butelki na półce i starła z baru rozlany alkohol i ślady
palców. Cały czas była świadoma tego, że Max nie
wyszedł, w przeciwieństwie do Charliego, który wy-
mknął się niepostrzeżenie, nawet się nie żegnając. Nie
miała o to pretensji, w końcu jutro miał być jego ślub,
miał na głowie ważniejsze sprawy.
Najwyraźniej jednak Max połknął haczyk. Nigdy
wcześniej nie zostawał tak długo. Po cóż miałby teraz tu
tkwić, jeśli nie dla niej? Była bardzo przejęta. Chociaż
nigdy nie traktował jej chłodno ani nie zbywał, zawsze
trzymał dystans, jakby wolał nie zauważać, że coś ich do
siebie przyciąga. A jednak tego wieczoru nie spieszył się
z wyjściem. To na pewno coś znaczy.
Ariana nalała sobie drinka i wypiła go jednym hau-
stem. Alkohol o smaku lukrecji i anyżu palił ją w przeły-
ku, wyciskał łzy z oczu, ale zdecydowanie potrzebowała
czegoś na wzmocnienie. Skoro Max stał tam nadal, być
może wyczytał w jej oczach subtelną zachętę i zro-
zumiał ukryte pytania. Być może była o krok od speł-
nienia życzenia, jakie wypowiedziała, jadąc autobusem
przez Russian Hill. Pragnęła przeżyć przygodę, która
zacznie się już teraz i nie potrwa dłużej niż siedem dni.
Z Maksem Forresterem.
Przesuwając wilgotną ściereczką po kontuarze, Aria-
na zbliżała się do Maksa. Nie odwrócił się w jej stronę.
Wpatrywał się gdzieś przed siebie, a jego wzrok ginął
wśród butelek na półkach za barem.
’’
Płonący Eros’’ stał
przed nim niemal nietknięty.
Spojrzała na kolekcję wódek, whisky i win, zastana-
wiając się, co przykuło jego wzrok.
– Hej, Max, dobrze się czujesz?
Ostrożnie pojawiła się w polu jego widzenia. Nie od
razu ją zauważył.
– Tak, świetnie.
Zamrugał, jakby tracił wzrok. Zauważyła, że lekko
kołysze się na stołku barowym. Chwyciła go za rękę.
– Coś z tobą nie tak.
Znów spojrzała na jego kieliszek. Wypił może jedną
czwartą zawartości. Chociaż trunek był mocny, nikomu
nie udałoby się upić jednym kieliszkiem.
– Co piłeś oprócz tego? – zapytała.
Obok stał do połowy opróżniony kufel piwa. Nie
miała pojęcia, czy pił coś, zanim wróciła ze spotkania
z architektem. Powtórzyła pytanie.
– Co? To, co dla mnie zmieszałaś.
– Ale wcześniej, może piłeś coś do kolacji?
Zmarszczył czoło. Za nic nie mógł sobie przypo-
mnieć, myślenie wymagało zbyt dużo wysiłku. Był
wyraźnie pijany. Ariana wzniosła oczu ku niebu. Cudow-
nie! Po prostu rewelacyjnie! Jak już zdecydowała się
zabawić z facetem, ten ledwie trzyma się na nogach.
Przed oczami stanęły jej sceny miłości z mężem, kiedy
ten miał za sobą kilka kolejek tequili. Nie miała ochoty
powtarzać tego doświadczenia.
– Max, może wcześniej coś piłeś? – powtórzyła ze
zniecierpliwieniem. Cały nastrój prysnął.
– Herbatę – odparł. – Piliśmy herbatę.
– Mrożoną herbatę Long Island? – dopytywała się.
Nienawidziła tego napoju. Widziała nie raz, jak ten
drink o niewinnie brzmiącej nazwie ścinał z nóg postaw-
nych mężczyzn. Wiedziała, że nie zawiera ani kropli
herbaty, tylko tequilę, wódkę, rum i może naparstek coli,
dla koloru. Fantastycznie...
– Nie, zwyczajną mrożoną herbatę. Bez cukru, z cyt-
ryną.
Podeszła bliżej, by spojrzeć mu prosto w oczy. Miał
rozszerzone źrenice, ale na pewno powodem nie było
podniecenie. Pocił się bardziej niż powinien i z trudem
poruszał szczękami.
– Na pewno? – Nie dawała za wygraną.
Przez chwilę miała wrażenie, że nie może zebrać
myśli, ale w końcu zrobił wysiłek i przytaknął.
– Czuję się dziwnie. Chyba powinienem...
Powoli odsunął stołek, opierając się o brzeg baru.
Starał się stać pewnie.
– Nigdzie nie pójdziesz.
Ariana wybiegła zza baru i zagrodziła mu drogę.
– Dam radę dojść do domu – zapewnił, chociaż nie
odtrącił jej ramienia.
– Doprawdy? – ironizowała. – Dobrze, jeśli potrafisz
sam dotrzeć do drzwi, pozwolę ci wyjść. – Nie miała
najmniejszego zamiaru wypuszczać go w takim stanie,
chociaż nie w głowie jej już było flirtowanie. – Nie
jesteś pijany, Max. Ktoś... ktoś w moim lokalu – wzbie-
rała w niej złość – dosypał ci prochów do drinka.
– Prochów?
Zignorowała jego bezradne pytanie. Ktoś mu podał
narkotyki i to na pewno nie była ona. Skoro jednak
musiało się to zdarzyć w jej restauracji, nietrudno
wyobrazić sobie konsekwencje, zwłaszcza teraz, kiedy
zamierzała uderzyć w bardziej wymagający rynek. Sły-
szała, że takie historie zdarzają się na studenckich
imprezach, w dyskotekach i klubach dla młodzieży. Ale
jak mogło do tego dojść w małej, rodzinnej knajpce,
w której zbierali się znajomi z dzielnicy?
– Ale po co? – dopytywał się.
Nadal podpierając mężczyznę, podprowadziła go
w stronę drzwi.
– Nie mam pojęcia – odparła szczerze.
Zawołała w stronę kuchni, ale odpowiedziało jej
głuche milczenie.
Nikogo nie było. Oparła Maksa o ścianę i zabroniła
mu się ruszać.
– Wujku Stefano! Paulie! – krzyczała w stronę za-
plecza, ale wszyscy już wyszli. Podłoga w kuchni była
jeszcze wilgotna, nad zmywarką unosiła się para, ale
w kuchni nie było nikogo, a tylne drzwi zostały zaryg-
lowane.
Zajrzała do biura. Pusto. Wuj Stefano i ich kucharz,
Paulie, nigdy nie wychodzili bez pożegnania i nie
upewniwszy się, że Ariana ma czym się dostać do domu.
Była już prawie pierwsza. Ostatni autobus odjeżdżał
z pętli za minutę.
Ariana wrzuciła do plecaka niezbędne drobiazgi. Wuj
Stefano zauważył pewnie Maksa pochylającego się nad
barem i uznał, że Ariana ma plany na wieczór. Nie raz
przekonywał ją, że powinna znaleźć sobie chłopaka,
nawet zgadzał się z Charliem, że Max byłby dobrą
partią. Prawdopodobnie uznał, że wreszcie się namyśliła
i posłuchała jego rad.
– Wygląda na to, że muszę cię odwieźć do domu
– zgasiła światło w biurze i wzięła klucze.
– Po prostu zamów dla mnie taksówkę – zaprotes-
tował niepewnie.
Ariana spojrzała w stronę telefonu, marszcząc nos.
Owszem, mógł pojechać taksówką, mieszkał tylko kilka
przecznic dalej. Ale co będzie rano, kiedy Max Forrester,
znany i uznany na rynku nieruchomości, obudzi się
z potężnym bólem głowy, częściową utratą pamięci
i innymi nieprzyjemnymi efektami ubocznymi? A jeśli
obwini ją za stan, w jakim się znalazł, chociaż nie miała
z tym nic wspólnego? Nie wiedziała, jak zareaguje, ale
wyobraziła sobie, że jest na jego miejscu, i obrazek, jaki
stanął jej przed oczami nie był radosny. Kto wie, może
powiadomi prasę, a nawet pozwie ją do sądu. Na to
Ariana nie mogła sobie pozwolić, gdyż niechybnie skoń-
czyłoby się odebraniem jej licencji na sprzedaż alkoholu.
Choćby nawet odzyskała ją po zakończeniu śledztwa,
straciłaby większość klientów. Zbyt dużo wysiłku wło-
żyli z wujkiem, by dosłużyć się dobrych gości, nie mogła
tego zniweczyć.
Postanowiła odwieźć Maksa do domu. Zresztą plano-
wała to od początku wieczoru.
– Jeśli się pośpieszymy, może uda nam się złapać
ostatni autobus. Gdzie mieszkasz?
Znów objęła go ramieniem, żeby łatwiej mu było iść,
ale teraz ją zaskoczył. Jedną ręką oparł się o krzesło,
drugą przybliżył do jej twarzy, zgarniając kosmyk
włosów z jej policzka. Jego dotyk sprawił, że poczuła
mrowienie na policzku. Poczuła ciepło wywołane tym
łagodnym, miękkim gestem. Znów miała ochotę poczuć
bliskość jego ciała.
– Ariana... – trzy sylaby na wydechu, zabarwionym
aromatem anyżu. – Nigdy dotąd nie wymawiałem
twojego imienia – powiedział, zawijając jej pasemko
włosów za ucho.
Zatrzepotała rzęsami, zastanawiając się, czy to ten
tajemniczy narkotyk wywołał w nim nagły przypływ
zainteresowania jej osobą.
– Podoba mi się, jak je wymawiasz – zachęciła go.
Podobało jej się też ciepło jego dłoni na karku, nacisk
klatki piersiowej, którą odgradzał od jej biustu tylko
wąski pasek krawata. Oddychała teraz szybko. Poczuła,
jak twardnieje mu członek. Rano pewnie nawet nie
będzie pamiętał tej chwili podniecenia. Ale czy to ważne?
– Jesteś piękna, Ariano. Już dawno chciałem ci o tym
powiedzieć.
– Więc dlaczego tego nie zrobiłeś? – spytała, szybko
jednak uświadomiła sobie, że wcale nie chce znać
odpowiedzi. Z jednej strony coś ją powstrzymywało,
z drugiej – miała coraz większy apetyt na tego nie-
znajomego. Uśmiechał się trochę kpiąco, ale nie był to
sztuczny uśmiech.
– Przy Union Street. – poinformował ją.
– Słucham?
Rozluźnił uścisk.
– Pytałaś, gdzie mieszkam. Przy Union Street.
Przytaknęła. Rzeczywiście, musi go odwieźć do
domu i położyć do łóżka, chociaż nie tak, jak to sobie
niedawno wyobrażała.
– To nieprawdopodobne!
Max usłyszał echo swojego głosu przez klekotanie
autobusu, sam zdziwiony, że tak wylewnie dzieli się
z pasażerami swoim zdumieniem. Ale kiedy Ariana
podniosła na niego wzrok i posłała mu uśmiech, przy
którym marszczyły się zabawnie kąciki jej oczu, a twarz
rozjaśniała od białych zębów, nie żałował swojej spon-
taniczności.
– Nigdy wcześniej nie korzystałeś z miejskiej komu-
nikacji?
Max nie mógł sobie przypomnieć. Na pewno kiedyś
mu się to zdarzyło, ale nigdy w takich okolicznościach.
Tymczasem, stojąc na stopniu, jedną ręką trzymał się
wypolerowanej poręczy, drugą objął Arianę w talii
i przytulił ją, stojącą tyłem, do siebie. Twardniejący
kształt, który wyczuwała w okolicy pośladków, nie
pozostawiał wątpliwości. Pragnie jej. A niech to, prag-
nie jej!
Więc co stoi na przeszkodzie? Wydawało mu się, że
istnieją pewne przeszkody, ale nie pamiętał jakie i nie
obchodziło go to wcale. Rześka noc San Francisco,
otulona mgłą, przepływała przez jej długie włosy, a ko-
niuszki łaskotały go w nos. Podobał mu się ich zapach,
egzotyczny, ale świeży jak bryza znad oceanu.
Nie zastanawiając się długo, objął ją mocniej i naparł
na nią całym ciałem. Zesztywniała lekko i próbowała się
cofnąć.
– Chcę cię przytulić – powiedział.
Zdał sobie sprawę, że jest aż nazbyt bezpośredni, ale
nie potrafił w tej chwili przeprowadzać żadnych skom-
plikowanych wywodów. Nie winił za ten stan środków,
które być może ktoś mu dosypał do drinka. Jego nar-
kotykiem była ta córka greckich imigrantów.
Nie protestowała, kiedy otoczył jej szczupłą talię
ramieniem. W głowie mu szumiało, a zmysły szalały,
kiedy gładził jej płaski brzuch. Czuł, jak jej ciało drży pod
szorstką, bawełnianą koszulą. Kiedy musnął opuszkami
palców jej jędrne piersi, zesztywniała, ale za chwilę
zrelaksowana oparła się o niego. Nachylił głowę, by
szepnąć jej do ucha:
– Chcę cię dotykać.
Autobus zakołysał się i gwałtownie zahamował.
Dźwięk dzwonka zagłuszył jej odpowiedź, o ile w ogóle
zdołała ją z siebie wydusić, ale kiedy pojazd ruszał
z przystanku, odwróciła się i zdjęła rękę z poręczy, by
objąć Maksa w pasie.
– Gdzie? – zapytała.
Naciągnęła czapeczkę na czoło, tak że grzywka
zasłoniła jej brwi, tworząc ramkę nad okrągłymi oczami.
Odchyliła głowę, by widzieć jego twarz.
Oblizał spierzchnięte wargi i przełknął ślinę, zdając
sobie sprawę, że i w niej narasta pożądanie. A kiedy ona
jak lusterko powtórzyła ten sam gest, krew zaczęła
pulsować mu w żyłach.
– Gdzie mnie dotkniesz? – spytała ponownie.
Zamrugał powiekami, a przez głowę przebiegło mu
tysiące myśli.
’’
Gdzie mnie dotkniesz?’’ rozbrzmiewało
mu w uszach jak mantra. Przecież chciał dotykać całego
jej ciała, ust, szyi, ramion, piersi, brzucha i dalej – co
wydawało mu się zbyt intymne, by wypowiadać to
głośno. Sama się przekona.
Max uznał, że stan, w jakim znajduje się jego ciało,
narzuca mu pewne ograniczenia. Jak całe życie, tak
i teraz musi jak najlepiej wykorzystać okoliczności. Miał
trudności z mówieniem, nie mówiąc o artykułowaniu
złożonych zdań. Ale pozostały mu instynkty – natural-
ne, niekontrolowane odpowiedzi na podstawowe, wro-
dzone potrzeby – swoje i jej.
– Będę cię dotykać, gdzie tylko zechcesz.
Uśmiechnęła się kusząco, nieco zaskoczona i zafas-
cynowana, jakby usłyszała coś niespodziewanego.
– Uważasz, że nie mogę cię niczym zaskoczyć?
Pokręcił głową. Przetwarzanie w myślach tego ko-
mentarza przekraczało jego możliwości. Nawet nie
próbował.
– Jestem gotowy na wszystko. Ale chyba nie bardzo
wiem, co robię, więc musisz dokładnie pokierować
moimi ruchami.
Zachichotała. Jej śmiech był ciepły, głęboki i działał
jak alkohole, które wlała do jego drinka, lub jak zbyt
długo ukrywana namiętność.
– Możesz tego żałować – drażniła się z nim.
Wątpił w to, że mógłby czegokolwiek żałować tej
nocy, zwłaszcza kiedy autobus zatrzymał się przy
Union Street, a ona wyskoczyła na chodnik i pociągnęła
Maksa za sobą, zahaczając palcem o szlufkę jego paska.
I co z tego, że kręci mu się w głowie od jakichś środków
dosypanych do alkoholu? I co z tego, że wydaje mu się,
że z jakichś powodów nie powinien zapraszać do siebie
tej nieprawdopodobnie zmysłowej kobiety? Żadna
myśl, żadna logika, żaden zdrowy rozsądek nie mógł
naruszyć jego pewności, że będzie się kochał z tą kobietą
w fikuśnej czapeczce na głowie.
Musi tylko przypomnieć sobie swój adres.
Rozdział trzeci
Ariana zdjęła czapeczkę. Plecak zsunął się jej z ramie-
nia, ale zdołała chwycić go, zanim upadł na wypolerowa-
ną, marmurową podłogę. Nie była jakąś nieobytą pro-
wincjuszką, ale poczuła się tak, kiedy stanęła w progu
domu Maxwella Forrestera. Spodziewała się dobrobytu,
ale ujrzała ostentacyjny przepych.
Wszystko w tym domu: dywan, meble, ściany było
białe i to w stylu
’’
tylko-mnie-nie-dotykaj’’. Szklane
gabloty wypełnione kryształowymi naczyniami migota-
ły, odbijając światło lampy, ale i ono było lodowato
bezbarwne. Jedynie Max, mężczyzna z krwi i kości,
ubrany w brązy i szarości, dodawał temu pomieszczeniu
ciepła, które zachęcało do przekroczenia progu.
– Czy mogłabyś trochę przyćmić światło? – poprosił,
zrzucając buty i marynarkę. – Nie zdawałem sobie
sprawy, że mam w salonie trzystuwatowe żarówki.
Ariana uśmiechnęła się. Nawet jeśli Max jest obrzyd-
liwie bogaty, jest w kiepskiej formie i potrzebuje jej
pomocy. Prowadziła go od przystanku przez trzy przecz-
nice i z każdym krokiem ulatywała z niej bezpowrotnie
wesołość, w jaką wprawił ją w autobusie. W tej chwili
nie potrafił nawet zlokalizować włącznika światła, nie
mówiąc o możliwości uwiedzenia Ariany. Być może tak
jest lepiej? – przyszło jej do głowy. Stłumi światło,
upewni się, że jest mu wygodnie, i opuści to miejsce,
zanim popełni wielki błąd.
Najpierw jednak musi znaleźć ten wyłącznik. Przy-
pomniała sobie, że kiedy weszli, Max nie zapalał lamp.
Kiedy otworzył drzwi, światła same rozbłysły.
Wspaniale. Ten dom był mądrzejszy niż ona.
Wróciła do holu i schowała swój znoszony plecak do
szafy w rogu. Poprawiając ręką zmierzwione włosy,
drugą starała się namacać na ścianie upragniony włącz-
nik, który przecież musi się gdzieś znajdować.
– Ariano, jesteś tam? – zapytał niemal bezgłośnie.
W końcu natrafiła ręką na kontakt, ukryty za grubą
kotarą. Stłumiła światło, tak że wydawało się, iż wnę-
trze rozświetla poświata księżyca, a nie żarówki o dużej
mocy.
– Jestem tu. Czy już ci lepiej?
Zdjął rękę z oczu i usiadł na łóżku.
– W tym świetle cię nie widzę.
Została w holu, jakby podeszwy jej butów przyrosły
do gładkiej terakoty.
– A jest coś do oglądania?
Jeśli była czegoś pewna, to tego, że nie może uwieść
Maksa Forrestera. Nie tej nocy. Kto wie, może nigdy.
Nie może też dać mu się uwieść. Musiałaby stracić
rozum. Czuła się w tym domu jak aktor obsadzony
w niewłaściwej roli, nie należała do tego świata, nawet
tymczasowo. Była tylko grecką dziewczyną z klasy
średniej, pracującą na swoje nazwisko w wielkim mieś-
cie. On zaś żył w świecie, którego nie rozumiała, więc nie
mogła nad nim panować. To jakaś wielka pomyłka,
wszystko tu jest pomyłką.
– Obiecałam, że dowiozę cię do domu całego i zdro-
wego. Powinnam już iść...
– Nie odchodź.
Jak na mężczyznę otumanionego nieznanym specyfi-
kiem, wydał jej ten rozkaz z pewnością Wielkiego
Mogoła, ale i tak głos mu się załamał, zdradzając całą
niemoc. Nie może go zostawić w takim stanie, przynaj-
mniej dopóki się nie upewni, że wraca do formy.
Gdyby udało jej się zapomnieć, że znajduje się
w domu wartym milion dolarów, wśród egzotycznych
rzeźb, sterowanego przez komputer oświetlenia, i skupić
tylko na tym mężczyźnie, być może perspektywa miłos-
nej nocy wydawałaby się bardziej realna. Po prostu
– stałaby się faktem z życia tego dzikiego, rozerotyzowa-
nego miasta. To jest to, jedyna szansa, żeby postawić
stopę na śnieżnobiałym dywanie, zrzucić ubranie i speł-
nić swoje fantazje.
– Nie znasz mnie, Max.
– Chciałbym to naprawić – uśmiechnął się, ale jego
uśmiech był równie niepewny jak równowaga. Opuścił
ramiona, padając plecami na poduszki kanapy i wydając
gardłowy pomruk. – Trzeba mieć moje szczęście. Na
progu mojego domu stoi najatrakcyjniejsza kobieta
w całym San Francisco, a ja jestem zbyt otumaniony,
żeby ją poderwać.
Założyła ręce na piersi. W środku toczyła się wojna
wątpliwości i nadziei. Dla pewności przybrała zwykły
ton sarkazmu.
– Rzadko wychodzisz się pobawić, prawda?
Odwrócił się w jej stronę.
– Ariano, podejdź bliżej. I tak nie miałbym siły, by
zrobić ci krzywdę, jeśli się mnie boisz.
– Nie boję się – zaprzeczyła, prostując plecy, mocniej
przyciskając skrzyżowane ramiona do piersi.
Nie bała się nikogo i niczego. Może jedynie swoich
własnych reakcji.
Max pokręcił głową i roześmiał się. Był to śmiech
słodki jak melasa, nie potrafiła się na niego dłużej
gniewać, choć wolała zachować dystans i udawać, że jest
nieprzystępna.
– Widziałem, jak radzisz sobie w barze z facetami
dwa razy większymi ode mnie, kiedy się za bardzo
rozzuchwalą. Nie musisz się mnie bać, zwłaszcza że
widzę cię podwójnie.
Przygryzła wargę i opuściła ramiona. Tak jak zapew-
niał ją Charlie i podpowiadały własne obserwacje, Max
jest mężczyzną godnym zaufania. Tyle tylko, że ona
teraz nie ufa samej sobie.
Nie brała pod uwagę jego naturalnego uroku i ciepła,
kiedy przebiegając wzrokiem stronice pisma, wyob-
rażała sobie, jak uprawiają z Maksem miłość we wszyst-
kich osobliwych miejscach miasta. A co zrobi, jeśli po
jednej nocy gorącego seksu nabierze ochoty na następ-
ną? Co będzie, jeśli zaspokojenie tego szczególnego
głodu tylko rozbudzi jej apetyt? Czy potrafi odejść? Czy
to będzie możliwe? Czy wystarczy jej odwagi?
Przypomniała sobie, że nie doczytała artykułu w ilus-
trowanym piśmie, które nadal leżało na dnie jej plecaka.
Pamiętała jednak, że jedno ze zdjęć zrobiono w apar-
tamencie niewyobrażalnie snobistycznego hotelu nad
zatoką. Kochankowie na zdjęciu uprawiali seks oparci
o szyby, za którymi rozpościerał się niezakłócony widok
na miasto z Golden Gate na północnym wschodzie, Bay
Bridge na południu, i latarnią morską Alcatraz rozświet-
lającą środek.
– Widać stąd Golden Gate? – zapytała, wskazując
ręką oszkloną ścianę.
– Najlepszy widok jest z balkonu na piętrze. Chciał-
bym, żebyś to zobaczyła.
Uniosła stopę z zamiarem postawienia jej na dywa-
nie, ale zamiast tego usiadła i rozpięła botki.
– Nie jesteś w stanie wejść po schodach. Może
zaparzę ci kawy? – Ustawiła buty obok drzwi. – Jeśli
powiesz mi, gdzie jest kuchnia, nastawię ekspres.
– Chyba nie skuszę się więcej na twoje napoje
– odpowiedział.
– Więc mam sobie pójść? – drażniła się z nim.
Wyciągnął rękę i wskazał jej drogę.
– Za tymi drzwiami są schody na górę. Nie jestem
pewien, gdzie schowałem ekspres do kawy.
Postawiła obie stopy na dywanie, zapadając się w nim
prawie na cal. Miękkie włosie przyjemnie otulało jej
stopy.
– Poradzę sobie sama, jeżeli trafię do kuchni.
– W sypialni radzisz sobie równie dobrze?
Zatrzymała się pod łukowato wygiętym przejściem.
Wszystko, co mówił ten facet, brzmiało jak zachęta,
miał przy tym głęboki, chrypliwy głos. Jakie to szczęście,
że przez cały ten czas, kiedy regularnie przychodził do
baru, nie zamienili więcej niż tuzin słów. W przeciw-
nym razie już dawno wylądowałaby w jego łóżku.
Powoli przysunęła się do oparcia kanapy i pochyliła,
opierając się rękami po obu stronach jego bosych stóp.
– A co jest do zrobienia w sypialni?
Pukiel włosów opadł jej z czoła, łaskocząc go w palce
nogi. Otworzył usta, jakby miał już gotową odpowiedź,
ale wolał się powstrzymać.
– Max?
– Dres. Przebrałbym się w coś luźnego.
Pokiwała ze zrozumieniem głową i obdarowała go
uśmiechem.
– Zobaczymy, co się da zrobić.
Kiedy weszła do kuchni, światła zapaliły się auto-
matycznie, odbijając się od gładkiej terakoty. Najpierw
postanowiła znaleźć ekspres i puszkę z kawą. Potem
zastanowi się nad sypialnią.
Ciekawe, czy rzeczywiście chciał ją prosić o przynie-
sienie dresu, czy, jak podejrzewała, w ostatniej chwili
postanowił przejść na bezpieczniejszy grunt, wymyś-
lając na poczekaniu tę historyjkę z ciuchami. Sypialnia...
Niebezpieczny teren. Nie mógł wiedzieć, jak nikła jest jej
wiedza o sypialniach. Jej doświadczenia małżeńskiego
seksu zaginęły w pomroce dziejów. Pamiętała, że z po-
czątku seks był zupełnie dziki, szalony, ale i tak brako-
wało jej punktu odniesienia, aby ocenić to przeżycie.
Wyszła za mąż jako dziewica, chroniona przez rodzi-
nę i grecką wspólnotę, w której młoda dziewczyna miała
przestrzegać ścisłego kodeksu moralnego. Od dawna
miała ochotę zbuntować się przeciwko tym nakazom,
ale zawsze brakowało jej odwagi. Jednak jako dziewięt-
nastolatka spakowała walizki i kupiła bilet lotniczy, nie
zdradzając nikomu swoich planów. Dopiero w drodze
do domu wuja Stefano, czekając w Atlancie na przesiad-
kę do innego samolotu, zadzwoniła do rodziców. Chcia-
ła uniknąć scen pożegnalnych. Chciała spróbować życia
na własną rękę, według swoich własnych zasad.
Jej pierwszym celem było poznanie jakiegoś urocze-
go, atrakcyjnego mężczyzny i rzucenie się w wir doznań.
Tak też się stało – poznała Ricka już na lotnisku,
czekając na taksówkę. Muzyk z gitarą na plecach,
roztrzepaną jasną czupryną i sympatycznymi oczami
pasował jak ulał do jej młodzieńczego ideału męskości.
Uśmiechał się tak sympatycznie i zaproponował jej
wspólną jazdę taksówką do miasta. Dwudziestominuto-
wa jazda w stronę nabrzeża upłynęła na śmiechach,
żartach, flirtowaniu i... oboje stwierdzili, że są w sobie
zakochani.
Ale to nie była dobra miłość. Odebrała trudną lekcję,
by nauczyć się odróżniać miłość od pożądania, chociaż
tej pierwszej nie znała z własnych doświadczeń. Przy-
glądając się Stefanowi i Soni, nawet na krótko przed
śmiercią ciotki, uświadomiła sobie, że to, co łączyło ją
z Rickiem, nawet nie przypominało uczucia, na jakie
zasługiwała. Skoro raz już pomyliła miłość z pożąda-
niem, nie powinna powtarzać tego błędu.
Po rozwodzie zastanawiała się, czy gdyby chociaż
kilka razy przespała się z Rickiem przed ich pospiesznym
ślubem, uświadomiłaby sobie w porę, że nie są dla siebie
stworzeni. On marzył o sławie, fortunie i przepro-
wadzce do Nashville, gdzie zresztą w końcu podpisał
kontrakt na występy. Tymczasem jej jedynym prag-
nieniem była niezależność, całkowite wyrwanie się spod
opiekuńczych skrzydeł rodziny i jako plan na dłuższą
metę — prowadzenie własnej firmy. Nawet nie zauwa-
żyła, kiedy spod jednej kontroli dostała się pod następną.
Kiedy w końcu wykreśliła Ricka ze swojego życia,
powróciły jej stare pragnienia – z jeszcze większą siłą
dążyła do samodzielności.
Do dzisiejszego wieczoru nie miała czasu nawet na
krótki romans. Pracowała po dwanaście, czasem nawet
szesnaście godzin dziennie. Jedyną przyjemnością, na
jaką sobie pozwalała, były ćwiczenia tai chi pod okiem
pani Li, od której wynajmowała mieszkanie, i filiżanka
herbaty z klientkami jej sklepu na parterze domu. Jeśli
czegoś się nauczyła o mężczyznach przez ostatnie lata
– do diaska! przez całe życie! – to tylko tyle, że wymagali
oni dużo uwagi. Mężczyzna pokroju Maksa Forrestera
potrzebował albo sumiennej żony, która nadskakiwała-
by mu i z którą nie wstydziłby się pokazać w towarzys-
twie, albo słodkiej jak cukierek kobietki, która również
spełniałaby każdy jego kaprys. Ona nie nadawała się do
żadnej z tych ról.
Nastawiła ekspres do kawy. Kuchnia Maksa była
utrzymana w przykładnym porządku, naczynia i sztuć-
ce ułożone
’’
pod linijkę’’. Oznaczało to, że albo Max jest
bezwzględnym pedantem, albo ma bardzo skrupulatną
pomoc domową. Prawdopodobnie jedno i drugie.
Kiedy ekspres prychał i parował aromatem kawy,
Ariana postanowiła poszukać w sypialni dresu, o który
prosił Max. Schody, którymi doszła do kuchni, pięły się
wyżej, prowadząc do przestronnej sypialni, która zaj-
mowała większość piętra.
Pokój zareagował na jej wejście błyskiem światła, ale
tym razem zapaliła się tylko jedna lampa na nocnym
stoliku. Witrażowy klosz przepuszczał światło w bur-
sztynowo-rubinowych odcieniach, które kojarzyło jej
się z ogniem. O ile w salonie na dole raził ją zimny
przepych, sypialnia emanowała męskim ciepłem. Była
wygodnie urządzona, chociaż i tu nie sposób było
wyzbyć się wrażenia, że wszystko spowija zapach
pieniędzy, drażniący powonienie Ariany jak stare wino
lub dobre cygaro.
Ściany wyłożone były kosztowną boazerią, nie tani-
mi płytami, jak w jej rodzinnym domu. Akwarele na
ścianach przedstawiały statki z wydętymi żaglami na
rozszalałym oceanie, fale liżące miodowe plaże oraz
majestatyczne jeziora w górskich kotlinach.
Łóżko było szerokie, bezpretensjonalne. Prawdopo-
dobnie wykonano je na zamówienie. Miękka kołdra
w kolorze starego złota i spiętrzone na niej poduszki
harmonizowały kolorystycznie z akwarelami. Para ba-
wełnianych spodni od dresu leżała na gładkiej pościeli.
Oto pokój Maksa. Prawdziwego Maksa. Takiego Maksa
chciała uwieść.
Nie da się ukryć – nadal miała na niego ochotę.
Zabrała spodnie, ale przyszło jej też do głowy, że
wygodnie mu będzie zmienić koszulę z kołnierzykiem
na luźny T-shirt. Ostrożnie otworzyła jedną z szuflad
komody. Jej oczom ukazały się gadżety, które pewnie
zostały tu z wieczoru kawalerskiego Charliego: cygara
w kształcie penisa, czekoladowe lizaki w formie cycusz-
ków i kilkanaście zapieczętowanych prezerwatyw
z żartobliwymi aforyzmami o małżeństwie na opako-
waniu.
Uświadomiła sobie, że nie jest w pełni przygotowana
na uwodzenie Maksa, więc przytomnie zabrała pakiecik
z najmniej obraźliwym napisem i odłożyła na bok,
przystępując do szukania koszulki dla oczekującego na
dole mężczyzny. Wybrała pierwszą z brzegu, z logo
uniwersytetu Stanforda i już kierowała się do wyjścia,
kiedy spostrzegła, że ogromne okno za ciężkimi za-
słonami wychodzi na zatokę. Max zachwalał widok
z drugiego piętra, postanowiła więc skorzystać z okazji
i obejrzeć go w całej krasie. Dość długo szukała za
zasłoną odpowiedniego przycisku, ale kiedy go dotknęła,
kotary rozsunęły się bezszelestnie.
Ściana za zasłonami była przeszklona od sufitu do
podłogi, a przesuwane drzwi prowadziły na wyłożony
glazurą taras, teraz zasnuty mgłą. Ciekawa, czy uda jej
się w takich warunkach dostrzec coś za oknem, cisnęła
ubrania Maksa na łóżko i wyszła na balkon. Natych-
miast zatopiła się w gęstych oparach, tak jakby prze-
chodziła na drugą stronę lustra.
Poczuła dreszcze na całym ciele. Zimne powietrze
przenikało przez ubranie i włosy, skraplając się w ze-
tknięciu ze skórą. Czuła, że cierpnie z zimna, a skur-
czone, wrażliwe sutki ocierają się o koronkowy stani-
czek. Przypomniała sobie Maksa, czekającego na nią
w salonie. Chociaż na pewno nadal szumi mu w głowie,
nie stracił nastroju do flirtowania, a poza tym jest
seksowny, ujmujący i działa na nią silniej niż najmoc-
niejszy rum.
Szkoda, że nie stoi teraz tuż obok niej, być może
uległaby pokusie.
Na horyzoncie mrugały czerwone światełka, znaczą-
ce krańce mostu Golden Gate. Ariana podeszła do
niskiego murku okalającego taras. Zatrzymała się w bez-
piecznej odległości, zamknęła oczy. Powróciły do niej
zdjęcia z kolorowego pisma, przedstawiające kochan-
ków opartych o balustradę mostu. Wyobraziła sobie, że
jest tamtą kobietą i robi to, co ona z mężczyzną
o gęstych, ciemnych włosach, kwadratowym podbródku
i delikatnych palcach Maksa. Widziała ich teraz wyraź-
nie. Nieodparte pragnienie czaiło się za mgłą, o krok.
Wydęła wargi, uświadamiając sobie, czym to się
może skończyć. Nieuniknione zakłopotanie, może odro-
bina dyskomfortu w świetle dnia... Warto chyba zapłacić
tę cenę za spełnienie marzeń. Taka taktyka okazała się
skuteczna, kiedy wzięła sprawy w swoje ręce w re-
stauracji. Gdyby nie błąd młodości, czyli małżeństwo
z pierwszym napotkanym facetem, być może mogłaby
powiedzieć to samo o dniu, w którym kupiła bilet do San
Francisco i zostawiła swoją kochającą, ale krępującą jej
ruchy rodzinę.
– Powiedz tylko, na co masz ochotę.
Jego głos odbił się od płytek glazury i przebił przez gęstą
mgłę jak ciepły, letni podmuch. Ariana poczuła, że dostaje
gęsiej skórki, od szyi po koniuszki palców. Zacisnęła
powieki, gdyż doznanie to zachwiało jej równowagą,
omal nie ścinając jej z nóg, kiedy poczuła na szyi oddech
Maksa, a w uchu rozbrzmiał jego szept:
– Powiedz, na co masz ochotę. Wszystko. Dostaniesz
wszystko.
Rozdział czwarty
– Czy to się naprawdę dzieje?
Wypowiedziała te słowa zuchwałym tonem, mimo
drapania w gardle. Czuła, że słabnie, ale postanowiła
kontrolować sytuację. Nie może stracić głowy. Noc.
Mgła. Mężczyzna. Pożądanie. Ariana nie miała wąt-
pliwości – los postanowił zrobić jej prezent, rysowała się
przed nią jedyna w życiu okazja — jeśli ją odrzuci, będzie
skończoną kretynką. Gdyby tylko on był w pełni świa-
domy!
Tymczasem Max ujął ją za rękę i podprowadził do
murku zwieńczonego lśniącą poręczą, który otaczał
krawędź tarasu. W przelocie jego nagie ramię otarło się
o jej skórę.
Ściągnął koszulę. Jego umięśnione barki opinała opa-
lona skóra. Zanim wszedł na górę, zrzucił niewygodne
spodnie. Miał na sobie jedynie cienkie niebieskie bok-
serki. Dziewczyna starała się nie patrzeć, ale pokusa
była silniejsza. Jedwabne bokserki uniosły się na jego
członku, co wyzwalało pulsujące ciepło między jej
nogami. Dreszcz przebiegł po jej ciele. Przełknęła ślinę
i rozmasowała pokryte gęsią skórką ramiona.
– Nie jest ci zimno? – zapytała.
– Lubię chłód. Podnieca mnie. – Podciągnął się i usiadł
na balustradzie, spuszczając swobodnie nogi przed sie-
bie. – Powinnaś spróbować tego samego. – Pociągnął
lekko za rękaw jej swetra.
To brzmiało zachęcająco, ale widok Maksa balan-
sującego na poręczy wystarczająco mroził jej krew
w żyłach. Poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła,
przed oczami zamigotały czarne płatki. Miała lęk wyso-
kości.
– Ta balustrada jest śliska, musisz...
Max zaśmiał się i przechylił do tyłu. Ariana krzyknęła
i chwyciła go za obie ręce, przekonana, że jego ciężar
przeważy i oboje runą w dół z trzeciego piętra. Ale
w ostatniej chwili Max oparł się o ścianę z przeroczys-
tego pleksiglasu, która, jak się okazało, była za balu-
stradą. Czuł, jak dziewczyna drży na całym ciele,
przygarnął ją więc mocniej.
– Nieziemskie uczucie, prawda? Im niższa balu-
strada, tym lepszy widok. Dla bezpieczeństwa zbudo-
wano tę plastikową ścianę – wyjaśnił, oplatając ją
w talii swoimi udami.
Był taki twardy, męski, a mimo to czuła się bezpiecz-
nie w jego uścisku.
Ariana dygotała, sama nie wiedząc, czy to z zimna,
czy może z czystego, niezmąconego pożądania, które
krążyło w jej żyłach, rozpalając do czerwoności każde
zakończenie nerwowe. Starała się złapać oddech.
– Jeśli dobrze pamiętam, to ja miałem pokazać ci
ten widok.
– To było okrutne – powiedziała z wyrzutem, zmu-
szając się do patrzenia mu prosto w oczy.
Uśmiech znikł z jego twarzy.
– Równie okrutne jest chować się przede mną na
tarasie i zostawiać mi na łóżku takie niespodzianki.
– Pomachał jej kwadratowym pakiecikiem. – To za-
proszenie?
Podniosła brwi.
– Uprzejme przypomnienie.
Przysunął ją do siebie. Zapach drzewa sandałowego,
wyzwolony ciepłem jego ciała, mieszał się ze świeżym
powietrzem, wprowadzając ją w stan lekkiej euforii.
Przywarła do niego.
– Obiecałem też, że będę cię dotykać gdziekolwiek
sobie zażyczysz. Jeśli połączysz jedno z drugim, masz
szansę na niezapomniane doznania.
– Teraz tak mówisz. Nie zapomnij, że jesteś pod
wpływem środków odurzających. Za chwilę możesz
stracić pamięć.
– Jestem odurzony tobą.
Przytuliła się do niego w odpowiedzi na to wyznanie.
Niewiele widziała w przyćmionym świetle balkonu, ale
Max sprawiał wrażenie, jakby wróciła mu przytomność
umysłu. Może te środki przestały już działać?
Ogarnęła ją słodka niepewność. Podniecenie walczyło
z całym życiowym bagażem ograniczeń i zahamowań.
Nie miała powodu, by podawać w wątpliwość zaan-
gażowanie Maksa. Była w idealnej sytuacji. Może go
dzisiaj zdobyć i kochać się z nim, z satysfakcją, że oboje
zaspokajają długo hamowane pragnienie. Ale co będzie
rano?
Gładziła jego ramiona od łokci do barków. Masowała
twarde ścięgna u nasady szyi. Chociaż przez cały dzień
podejmował decyzje ze świadomością swojej władzy
i odpowiedzialności, teraz był zupełnie rozluźniony
i poddawał się jej pieszczotom. Kiedy zagłębiała palce
w jego włosach, patrzył na nią nieruchomo spod półprzy-
mkniętych powiek, jakby dostrzegł w niej coś fascynują-
cego, czego nie zauważył wcześniej żaden mężczyzna.
Pochyliła się, by go pocałować, ale powstrzymał ją.
– Zaczekaj – rozkazał.
Zaskoczona, instynktownie wyswobodziła się z jego
uścisku. Pozwolił jej na to, ale natychmiast zsunął się
z poręczy i znów znalazł się blisko niej. Chciała się
cofnąć, ale postępował za nią jak cień.
– Nie wycofuj się, Ariano.
– Dlaczego mnie powstrzymałeś? Sam jesteś sobie
winien.
– Chciałaś mnie pocałować – odparł.
Przygryzła wargę.
– I co z tego?
– W dodatku mnie dotykałaś. – Powtórzył jej piesz-
czoty, prześlizgując dłońmi po jej ciele, od łokci po
ramiona, potem rozmasował szyję, łaskocząc kciukami
w płatki uszu.
– Nie podobało ci się? – wymamrotała.
Nie wierzyła, że jej dotyk nie sprawiał mu przyjem-
ności. Walczyła z powiekami, starając się nie zamykać
oczu. Z trudem powstrzymywała falę rozkoszy, która
rozpierała jej ciało.
– Bardzo mi się podobało, ale tej nocy będzie inaczej.
– Jak?
Mogła zadać bardziej inteligentne pytanie, ale w tej
chwili przekraczało to jej możliwości. Może w innych
okolicznościach, ale nie teraz, kiedy do nosa wdzierały
się opary jego wody kolońskiej, a ciepło męskiego,
silnego ciała odgradzało ją od chłodu nocy.
– Jestem już zupełnie przytomny. Jeżeli dobrze pa-
miętam, zapowiedziałem, że jeśli zostaniesz ze mną, ta
noc będzie twoja. Ja będę ci sprawiać przyjemność, nie
na odwrót.
Ledwie sobie uświadomiła, że właśnie wyartykuło-
wał jej ostatnią fantazję, on już pochylił głowę, by
musnąć ją ustami. Jęknęła cicho, tracąc oddech, kiedy
namiętny pocałunek wdzierał się do jej ust. Nie zdążyła
zaprotestować, kiedy Max wyciągał jej koszulę z dżin-
sów, by dotykać brzucha subtelnym, badającym gestem,
jakby stawiał stopy na nieznanym lądzie.
To był elektryzujący dotyk. Podskoczyła, drżąc z pod-
niecenia, potem ścisnęła jego twarz dłońmi, jakby chcia-
ła uchwycić się czegoś na chwilę przed upadkiem. Max
nie zrobi jej krzywdy. Max zatrzyma się, jeśli go o to
poprosi.
Nie chciała go o to prosić.
Rozpinał jej spodnie, najpierw metalowy guzik, po-
tem suwak, starając się jej przy tym nie dotykać, co tylko
powiększyło jej apetyt. Pomogła mu zdjąć z siebie
sweter, który odrzuciła gdzieś w mgłę. Popchnął ją do
tyłu, aż dotknęła łydkami rozkładanego fotela.
Posadził ją, potem osunął się na kolana. Jak na
zwolnionym filmie pchnął ją na miękkie oparcie, całując
namiętnie, przerywając tylko po to, by oboje mogli
złapać oddech. Dotykał jej nosa, powiek, policzków,
podbródka, kojąc rozdygotane ciało, które szykowało się
na ciąg dalszy. Powstrzymując oddech, Ariana przyjmo-
wała kolejne pieszczoty.
– Czujesz coś? – zapytał. Jego zielone oczy migotały
tajemniczo.
– Co powinnam czuć? Przecież przerwałeś.
– Maleńka... – uśmiechając się z rozczuleniem,
zdejmował jej spodnie. Sztywny drelich drapał wraż-
liwą skórę. Majteczki zsunęły się jej trochę z bioder.
– Dopiero zaczynam. Czujesz, co teraz nastąpi?
Przytaknęła, zaciskając wargi. Mgła oplatała jej nagie
nogi. Zadrżała od chłodu, ale to doznanie było niczym
w porównaniu z rozpierającą ją przyjemnością.
– Teraz będzie jeszcze lepiej, obiecuję.
Ściągnął dżinsy z jej kostek, potem usiadł przed nią
w taki sposób, by wygodnie pieścić jej bose stopy.
Masował ich podbicie i palce. W pierwszej chwili silny
nacisk zabolał, ale kiedy dotyk zmiękł, westchnęła
z poczuciem ulgi. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo
jest zmęczona. Każdym uciskiem łagodził ból skumulo-
wany w stopach po całym dniu pracy. Pochylił się
odrobinę i uniósł jej lewą nogę, by pokryć ją pocałun-
kami, które zostawiły mokry ślad od łydki aż do zgięcia
pod kolanem. Powoli zsuwała się z poduszek leżaka,
wbijając palce w poręcze krzesła, jakby obawiała się
upadku.
– Rozluźnij się, Ariano. Nie zrobię ci nic złego.
– Nie o to chodzi. Mam wrażenie, że spadam....
– Słusznie. Wpadasz w moje ramiona.
Pokręciła głową, uśmiechając się z rozczuleniem, ale
natychmiast sprostowała.
– Mam lęk wysokości.
– Strach przed lataniem?
Żart podziałał na nią odprężająco. Nie protestowała,
kiedy oparł jej nogę na swoim ramieniu. Wstrzymała
oddech, zafascynowana, uwrażliwiona, podniecona.
Gładził jej uda aż do nasady pośladka. Potem bez słowa
zdjął z sąsiedniego leżaka podłużną poduszkę i podłożył
Arianie pod biodra. Z własnej inicjatywy wsunęła pod
głowę drugą poduszkę, w kształcie wałka. Max starał się
ułożyć ją w takiej pozycji, żeby widzieć całe jej ciało,
a ona nie protestowała.
– Co ja wiem o lataniu? – Przecież unikała tego tak
samo jak wspinaczki na Coit Tower albo spacerów po
Golden Gate. Runięcie w dół, zapomnienie się, popusz-
czenie wodzów fantazji... to zawsze odrzucała. – Nigdy
nie dałam się unieść porywom.
Pokręcił głową.
– To wielka strata dla tak pięknej kobiety. – Pocało-
wał ją w kolano. – To się zmieni, obiecuję.
Na poły sceptyczna, na poły zaintrygowana, przy-
glądała się mężczyźnie układającemu jej ciało jak kom-
pozycję przestrzenną. Widział ją całą jak na dłoni i mógł
pieścić, niemal nie ruszając się z miejsca.
– Zaczynam w to wierzyć – poddała się.
Mruknął potakująco, przesuwając palce po wewnętrz-
nych stronach jej ud.
– To San Francisco. Tu nie zdarzają się rzeczy
zwyczajne.
Ariana głęboko wciągnęła powietrze, pozbywając się
reszty oporów, i podłożyła ręce pod głowę. Ze skupie-
niem przyjmowała obietnicę, jaką zostawiały na jej
skórze palce Maksa, przebiegające po niej niemal bez
dotykania, niczym słodka zapowiedź.
– Na razie więcej mówisz, niż robisz. – Powinna była
ugryźć się w język, zwłaszcza że w odpowiedzi na tę
prowokację jego oczy rozbłysły płomieniem, którego nie
mógł stłumić.
– Słowa nie są najgorsze – odparł.
– Słowa bywają tanie.
Uniósł brwi i kącik ust.
– Nie kupuję tanich rzeczy – zaprotestował.
– Mnie też nie kupujesz – teraz ona się obruszyła.
Max znów pocałował ją w kolano. Dziewczyna
półleżała teraz z nogami rozstawionymi na zewnątrz
jego ud. Gładził ją obiema rękami po łydkach, udach,
miednicy, przesuwając dłonie na jej brzuch i jeszcze
wyżej, przez piersi do szyi. Wyprostował jej zwinięte
pod głową ręce i przyciągnął do siebie. Siedzieli teraz
spleceni uściskiem, a on szeptał jej do ucha:
– Są szczyty, których nie można kupić, nawet za
bardzo duże pieniądze.
Powstrzymała oddech, czując jak palce Maksa
zsuwają się po jej plecach i rozpinają staniczek.
Atłasowa bielizna przestała uwierać ciało, kiedy jed-
nym ruchem rozsunął skrzydełka biustonosza i od-
słonił ją całą. Bielizna pofrunęła gdzieś na bok, a on
położył ręce na łopatkach Ariany, pochylając ją
w swoją stronę, tak że mógł się teraz wpatrywać
w nią do woli.
– Masz ochotę na odrobinę ekstazy? – zapytał.
Uśmiechał się trochę kpiąco, chociaż miał nadzieję, że
przytaknie.
Tylko skinęła głową.
Poprowadził ręce od jej talii w górę i nakrył nimi
piersi.
– Powiedz, na co masz ochotę – zachęcił.
Oblizała usta.
– Na to.
Leniwie zataczał kciukami kręgi wokół jej piersi,
wspinając się spiralnie po ich wzgórkach, aż sięgnął,
choć nie dotknął, sutków. Nadal wykonywał okrężne
ruchy, coraz mocniej naciskając palcami, coraz głębiej
wbijając ich opuszki, aż zatrzymał się tuż przy najwraż-
liwszych punkcikach. Nagle zachłannym gestem ścisnął
czerwone obwódki wokół sutków. Pomruk zadowolenia
wydostał się z jej ust.
– Co teraz?
– Całuj mnie.
Schwytał jej spojrzenie spod przymkniętych powiek.
Zamrugała niepewnie powiekami, zaś on ujął jej dłonie
i poprowadził po żebrach, w górę, aż sama nakryła nimi
piersi. Posłał jej wyzywające spojrzenie.
– Podaruj mi je – poprosił.
Uśmiechnęła się i zrobiła to, o co poprosił, wy-
ginając plecy w łuk i naprężając klatkę piersiową.
Zacisnęła powieki w oczekiwaniu. W głowie jej
wirowało – to ona decyduje, co jej sprawi przy-
jemność.
Nie rozczarował jej. Wsunął dłonie pod jej pośladki
i uniósł ją o cal, tyle tylko, by móc wziąć ją całą ustami.
Jego wargi były chłodne od wiatru, język to miękki, to
znów naprężony, zaspokajał ją ze słodkim oddaniem, nie
pomijając żadnego wrażliwego miejsca.
Jego dłonie zajęły teraz miejsce warg, palce poruszały
się zręcznie w wilgotnych zagłębieniach, a pocałunki
wędrowały po obojczyku i szyi. Ich usta zmierzyły się
w gorącej walce, aż do utraty tchu. Dotykała palcami
całego jego ciała, pleców, ramion, aż przebiła się przez
zarost na brzuchu i zatopiła ręce w błękitnych bokser-
kach. Uczyła się go tak, jak on uczył się jej.
Wstał, podciągając Arianę do góry, pozwalając jej
dotykać czubkami palców podłogi, aż usunął ostatnie
skrawki tkaniny rozdzielające ich ciała, potem owinął
sobie jej nogi w pasie i zaniósł ją w stronę parapetu.
Posadził ją i odwrócił tak, że spod półprzymkniętych
powiek mogła podziwiać olśniewający widok na most
i rozkołysaną we mgle zatokę. W oddali migotały
światełka miasta. Przywarł do jej pleców i otoczył
swoim ciepłem. Pociemniało jej w oczach, kiedy powiódł
ręką w dół po jej brzuchu i ciemnym, wijącym się
puszku, żeby sprawdzić, jak bardzo go pragnie.
– Otwórz oczy, Ari. Obiecałem, że pokażę ci piękny
widok.
Przełykając ślinę, zdołała wydusić z siebie jakieś
zdanie, chociaż pod czaszką pulsowało jej bezgraniczne
uniesienie.
– Nie chcę widzieć. Chcę tylko czuć.
Delikatnie ugryzł ją w płatek ucha.
– Możesz mieć jedno i drugie. Nie przystawaj na
mniej, kiedy możesz mieć wszystko.
Mieć wszystko. Ariana rozpromieniła się i zmusiła do
otwarcia oczu. Kłęby białoszarawej mgły kołysały się po
drugiej stronie ściany z pleksiglasu, umożliwiając im
tylko przelotne spojrzenia na miasto, którego Ariana
prawie nie znała, ale i tak kochała. Dostrzegła ironię
w głosie Maksa. Czuła się tak nieziemsko przy tym
nieznajomym, który z każdą czułą pieszczotą stawał się
jej kochankiem.
– Patrzysz? – zapytał.
Pytanie to miało odwrócić jej uwagę, kiedy odsunął
się na chwilę, by nałożyć prezerwatywę.
– Patrzę – powiedziała, obejmując rękami mosiężną
balustradę, kiedy całował ją i pieścił, głaszcząc jej
ramiona, ukrywając twarz w zagłębieniach jej szyi,
wgniatając twardniejący członek w jej pośladki. – Ale
niewiele widzę w tej mgle.
– Spójrz tu bliżej – szepnął, liżąc ją czubkiem języka
po uchu.
Zamrugała i przetarła oczy. Smuga światła z nie-
domkniętej sypialni odbijała na szybie obraz ich dwojga.
Na tle mgły unoszącej się za szybą wyglądało to tak,
jakby przeglądali się w zasnutym parą lustrze łazienki.
Szyba odbijała jego ręce głaszczące jej biodra, potem
brzuch i piersi. Oczarowana Ariana obserwowała, jak
długie męskie palce delikatnie zaciskają się na jej skórze.
Przymknęła powieki.
– Widzę twój dotyk. Czuję cię...
Jej głos odfrunął gdzieś, rozwiewając się we mgle,
matowy i namiętny. Max przywarł do niej mocniej,
wsuwając penis między jej uda i łaskocząc ją delikatnym
pocieraniem.
– Powiedz tylko, na co masz ochotę – powtórzył.
Nie rozumiała, o co ją prosi.
– Kochaj się ze mną – odparła Ari.
– Przecież to robię, maleńka.
Jego palce zsunęły się teraz po jej ciele i zagłębiły pod
brzuchem. Szybkie, energiczne muśnięcia w tym miejs-
cu wprowadziły ją w drżenie.
– Dochodzę... Zbyt szybko.
Próba opierania się doznaniu nie miała sensu. Czuła
delikatne, rytmiczne ruchy jego rąk, które doprowadzały
ją do szaleństwa.
– Nie tak szybko. Nie walcz ze mną. Wpuść mnie...
Drugą ręką Max zgarnął jej włosy na jedno ramię,
żeby całować ją od nasady ręki, przez obojczyk aż po
tętniące zagłębienie u nasady szyi. Jego palce wchodziły
w nią głębiej, poruszały się coraz silniej, coraz szybciej,
aż ujrzała w szybie odbicie kobiety na skraju ekstazy.
Próbowała się wyswobodzić, ale Max trzymał ją mocno.
Krzyknęła, a on roześmiał się, prosząc, by nie ukrywała
swojego upojenia.
Kiedy uniesienie opadło, poczuła, że mężczyzna za-
głębia się w niej, rozciągając ją jednym, powolnym
pchnięciem. Chwyciła się kurczowo poręczy, tak moc-
no, że zabolały ją palce. Nie może. Nie tak szybko.
– Max – zaczęła, niemal tracąc oddech.
Nie wiedziała, jak mu powiedzieć, że nigdy dotąd nie
przeżyła czegoś tak nieprawdopodobnego i że zapewne
nie powtórzy się to zbyt szybko.
Pieścił ją miękko, potem uniósł jej ramiona i oparł je
na plastikowej szybie. Wpatrywała się w swoje odbicie.
Wyglądała jak przezroczysta zjawa. Jednak nawet
w oparach mgły widziała wyraz niezmąconej satysfakcji
w swoich oczach.
– To jeden z możliwych sposobów podziwiania
pięknego widoku z okna – wyszeptał, oplatając ją
ramionami i gładząc jej piersi. – Chciałabyś poznać inny
wariant?
Arianie zaschło w gardle, z trudem łapała oddech.
Musi się przemóc – przecież całe jej ciało, umysł, dusza
domagają się, by ten mężczyzna wszedł w nią, jak
najgłębiej. Każdym centymetrem siebie chciała dzielić
z nim to niewiarygodne marzenie. Kiedy wdzierał się
w nią jeszcze raz, gładkim, pewnym ruchem, ogarnęło ją
zadziwiające ciepło i rytm. Jak bicie serca...
– Ufam ci, Max – wyszeptała.
Przerwał, by objąć ją miękko i delikatnie pocałować
w policzek.
– Nie zawiodę cię.
Rozdział piąty
– Zrozumiałeś?
Leo Glass podtrzymywał słuchawkę podbródkiem
przy ramieniu, szukając w kieszeni drobnych.
– Niezupełnie.
– Jak to
’’
niezupełnie’’? Zdjęcie to zdjęcie. Włożyłeś
palec do obiektywu, czy co?
Leo musiał się ugryźć w język, żeby nie powiedzieć
temu bezczelnemu typowi na drugim końcu linii, co sądzi
o jego protekcjonalnym tonie. Ale tamten mu płacił, a Leo
potrzebował pieniędzy. Przyjdzie jeszcze czas na zemstę.
– Nie jestem taki głupi – bronił się niezdarnie.
– Zobaczymy – usłyszał niewyraźnie w słuchawce.
– Wszystko słyszałem!
– Nie starałem się mówić szeptem. Masz już tylko
godzinę. Zrobiłeś im w końcu te zdjęcia?
– Tak... Tylko ta cholerna mgła...
– Byli na zewnątrz? To obrzydliwe – prychnął
mężczyzna – ale interesujące, dla moich celów.
– Owszem, gdyby było cokolwiek widać.
– Więc nie masz zdjęć?
– Inaczej bym to ujął. Są zdjęcia, tylko nie można na
nich odróżnić ludzi. W każdym razie, te dwie plamy na
ujęciu robią coś ciekawego na tarasie.
Znów milczenie w słuchawce. Leo pomyślał, że za
chwilę oszaleje. Sięgnął do kieszeni po kolejną monetę
do aparatu. Pobrzękiwanie kilku monet, którego nie
tłumiły banknoty, bo ich po prostu nie było, doprowa-
dzało go do desperacji. Pocieszał się jednak, że to się
wkrótce zmieni. W końcu drań, którego szmal miał mu
ułatwić życie, poradził:
– Spróbuj w laboratorium. Przy właściwej obróbce
negatywy można poprawić. Bardzo nam się przyda-
dzą.
– Ufam ci, Max.
Skądś zna ten ciepły, kobiecy głos. Próbował od-
szukać go w pamięci, dopóki się zupełnie nie obudzi,
wiedząc, że kiedy otworzy oczy, zgubi ślad. Miała głos
o egzotycznej, głębokiej barwie. Wrażenia wirowały mu
w głowie.
– Max?
Na dźwięk swojego imienia natychmiast otworzył
oczy. Do sypialni wdzierały się promienie słoneczne,
słońce stało wysoko na niebie. Kto odsłonił okno?
Zawsze zaciąga na noc zasłony.
Jakaś sylwetka podeszła do okna i nacisnęła guzik,
sprawiając, że zasłony zsunęły się, boleśnie powolnym
ruchem. Max opadł na poduszkę, zasłonił rękami twarz,
czekając, aż pomarańczowe i czerwone plamy przestaną
mu wirować przed oczami.
– Dobrze się czujesz, Max?
– Pęka mi głowa. Czuję się, jakbym połknął owcę
– odpowiedział, chociaż nie miał pojęcia, kto zadał
pytanie.
Kobieta. Jeśli to kobieta, to pewnie powinien ją znać.
Kobieta o niepokojącym głosie.
Patrzyła teraz na niego, chichocząc. W innych okolicz-
nościach ten śmiech irytowałby go. Przyłożył ręce do
skroni, by ze zdziwieniem stwierdzić, że wcale nie ma na
głowie przyciasnego kasku. Właściwie, pomyślał, skoro
jej śmiech nie drażni go w stanie, w jakim jest teraz,
musi mieć zupełnie miłe brzmienie.
Pokój wypełniały cienie, nie tyle zobaczył, co poczuł
uginający się materac, kiedy usiadła obok na brzegu
łóżka.
– Jeśli zdołasz usiąść, dam ci do picia coś specjalnego.
Usiąść. Równie dobrze mogłaby mu kazać wjechać na
rolkach na szczyt K-2.
– Nie mogę się poruszyć.
– Szkoda. Wczoraj wieczorem poruszałeś się bardzo
zręcznie.
Tak, bez wątpienia słyszał już gdzieś ten koci,
mruczący głos zadowolonej kobiety, której potrzeby
seksualne zostały zaspokojone. Nie wiedział, skąd ją zna,
ale nie potrafiłby zapomnieć tego słodkiego jak melasa,
ciepłego brzmienia. Zebrał siły i usiadł, opierając się
plecami o poduszki.
Przyzwyczajał wzrok do światła wpadającego przez
uchylone drzwi łazienki. To nie sen. Ariana Karas podaje
mu kawę. Co Ariana Karas robi w jego sypialni? Dlacze-
go jest ubrana w jego T-shirt?
Podała mu rozgrzany kubek i podciągnęła nogi na
łóżko. Nagie nogi. Nagie łydki, uda... i dalej.
– Wypijesz to, czy przygotować ci coś innego?
Wciągnął głęboki haust kawy, parząc sobie język
i przełyk, ale nawet nie mrugnął.
Ariana Karas, na wpół rozebrana siedzi na jego łóżku,
jej ciemne oczy i łagodne usta pulsują ciepłem dobrze
kochanej kobiety, a on nie ma zielonego pojęcia, czym to
wytłumaczyć.
– Dzięki – powiedział, kiedy wreszcie ustało piecze-
nie w gardle.
– Dobrze ci to zrobi – zsunęła się z łóżka i podreptała
w stronę zasłon.
– Wiem, że przeszkadza ci światło, ale na tarasie
zostały moje rzeczy. Muszę je zabrać, zanim wyjdę.
– Chcesz już iść?
– Aha – powiedziała miękko.
Zgrabnie wsunęła się między ciężkie kotary, starając
się, by jak najmniej światła przedarło się do pokoju i nie
raziło go w oczy. Pociągnął łyk kawy – przygotowanej
tak, jak lubi, z jedną łyżeczką cukru i dużą porcją
śmietanki. Co też ona mogła zostawić na tarasie? Nie
pamięta, żeby tam wychodzili. Niech to licho, nie
pamięta nawet, w jaki sposób znalazł się w domu.
Zacisnął powieki. Zamajaczyły mu jakieś niewyraźne
obrazy z restauracji
’’
Ateny nad Zatoką’’ i płonąca
zapałka. Tak, coś sobie przypomina... płomień?
Kiedy Ariana wróciła do pokoju w rozpiętych dżin-
sach, niewyraźne wspomnienia znów się rozwiały.
Dziewczyna niosła niedbale przewieszony przez ramię
różowy satynowy staniczek i majteczki oraz golf z dłu-
gim rękawem.
– Ariano?
Spojrzała na niego z wyczekiwaniem, a wtedy uświa-
domił sobie, że wypowiedział jej imię tylko po to, by
upewnić się, że rzeczywiście znajduje się w jego sypialni.
– Max?
Przyglądali się sobie w napięciu przez kilkanaście
sekund. Max kontemplował zmieniający się wyraz twa-
rzy dziewczyny: z zalotnego stał się skonsternowany.
– Nie pamiętasz, co wydarzyło się w nocy?
Było to ostatnie pytanie, na jakie miał ochotę od-
powiadać.
– Na razie nie – przyznał, modląc się w duchu, by po
kolejnym kubku kawy i gorącym prysznicu znikła
chmura przyćmiewająca mu umysł i powróciła pamięć.
Sądząc po wyrazie jej oczu, wiele stracił.
Pokręciła głową.
– Nie sądziłam... Wydawało mi się, że doszedłeś do
siebie, zanim... – frustracja walczyła w niej ze złością.
– Utrata pamięci może być efektem ubocznym.
– Efektem czego?
Ariana zwinęła ubrania w ciasną kulę, którą ugniatała
rękami. Usiadła na brzegu łóżka, daleko od Maksa, nie
siląc się na płynność ani grację w ruchach. Była poważna
i oficjalna.
– Byłeś wczoraj w mojej restauracji. Po kolacji pode-
szliście z Charliem do baru. Pamiętasz?
Max zamknął oczy. Pamiętał tłum klaszczących go-
ści, płonącą tęczę kolorów uwięzionych w wysokim
kieliszku i Arianę zbliżającą palec do swoich wilgotnych,
namiętnych ust.
– Coś mi się kojarzy... – powiedział niepewnie.
Jeszcze jeden łyk kawy. Znał Arianę od dwóch lat,
odkąd wprowadził się do dzielnicy Russian Hill i upra-
wiał jogging w drodze do biura, po drodze zatrzymując
się w jej restauracji, gdzie rano wypijał kawę, a po
południu mógł sobie pozwolić na piwo. Nigdy nie
traktowała go chłodno, ale też nigdy jej naturalna
otwartość i ciepło nie zamieniły się we flirt, ani tym
bardziej łóżko.
A jednak stała tu, ubrana w jego własną koszulkę,
przycupnięta na brzegu łóżka, w dodatku przed chwilą
zabrała z balkonu swoją garderobę.
– Przyszłam wczoraj do lokalu przed samym zamk-
nięciem – wyjaśniała. – Wcześniej jednak ktoś musiał
dosypać ci coś do drinka.
– Narkotyki?
Wzruszyła ramionami.
– Tak podejrzewam. Coś, co zupełnie wytrąciło cię
z równowagi, przez co wyzbyłeś się wszelkich zahamo-
wań, a przy okazji pamięci.
Musiał przetworzyć ogromną ilość informacji. Zda-
nie
’’
wyzbyłeś się zahamowań’’ aż się prosiło, by po-
traktować je szczegółowo. Marszczył czoło, nieco roz-
bawiony.
– Nie wiedziałem, że mam jakieś zahamowania.
– No, tak, zahamowania to może nie najlepsze
określenie – poprawiła się, starając się ukryć uśmiech.
Usiadł prosto i wypił resztę kawy. Pamięć nadal
podsuwała mu tylko zamazane obrazy, ale przynajmniej
ustały uderzenia młota pod czaszką. Jej zmagania
z uśmiechem złościły go, nienawidził swojej bezrad-
ności.
– Więc jak to inaczej określić?
Podniosła się i podeszła do drzwi.
– Myślę, że wystarczy
’’
do widzenia’’. Ktoś zrobił ci
dowcip. Jak widać, niewinny. Wkrótce dojdziesz do
siebie i wszystko sobie przypomnisz.
– Przywiozłaś mnie do domu?
Ruszyła w stronę drzwi. Kładąc rękę na klamce,
wyjaśniła:
– Wydawało mi się to rozsądne. Chciałam się upew-
nić, że nic ci nie grozi. Cokolwiek się stało, wydarzyło się
to w mojej restauracji, chociaż osobiście nie mam z tym
nic wspólnego i mogę ręczyć za swoich pracowników.
Max podrapał się po brodzie i skrzywił, czując pod
palcami kłujący zarost. Wychylił się z łóżka, by sięgnąć
po budzik zwisający z nocnej szafki.
Za kwadrans dwunasta! Nigdy nie spał tak długo,
nawet w soboty.
— Sobota. Dzisiaj jest sobota!
Ariana potwierdziła skinieniem głowy.
Przeszedł go lodowaty dreszcz, kiedy ponownie spo-
jrzał na cyferblat.
– Sobota, dwudziesty szósty...
– Uhm...
– Wielkie nieba!
Na ten okrzyk Ariana rzuciła się w dół po schodach,
goniąc Maksa, który jak strzała wyskoczył z łóżka
i pognał do kuchni. Zatrzymał się na chwilę, by zebrać
myśli, potem jednym susem znalazł się przy korkowej
tablicy wiszącej za jedną z szafek. Na tablicy, obok
karteczki od jego pomocy domowej z terminem jej
wakacji i skrupulatnie przypiętą listą zakupów, którą
zamierzał przesłać faksem do działu zamówień w super-
markecie, znajdował się kwadratowy kartonik z czer-
panego papieru z eleganckim złoconym tłoczeniem.
Zaproszenie na ślub. Zerwał je z tablicy.
’’
Sobota, dwudziesty szósty maja...’’
Ponownie przeczytał, niecierpliwie szukając pory
uroczystości.
’’
O godzinie dwunastej’’.
I jakby tego było mało –
’’
... ślub ich córki, Madelyn Josephine Burrows z pa-
nem Maxwellem Forresterem’’.
Zaklął siarczyście. Ariana przyglądała mu się w progu.
Pewnie się zastanawia, czy zupełnie postradał rozum.
– Dobrze się czujesz? – zapytała, po raz drugi, a może
trzeci tego ranka.
– Spóźniłem się na ślub.
Teraz ona zaklęła.
– Charlie mnie zabije! – rzuciła się w jego stronę
i wyrwała mu z rąk zaproszenie. – O której?
W tej chwili jej oczy zrobiły się okrągłe jak szklanki.
Otworzyła usta, wydając jęk. Skierowała wzrok na
Maksa.
– To ty się żenisz? Charlie powiedział, że jesteś jego
starszym drużbą!
Max spuścił wzrok na swój nagi brzuch, zdziwiony,
że nagły bolesny skurcz nie jest wywołany jej silnym
ciosem, tylko jego poczuciem winy. Niewątpliwie za-
sługiwał na kuksańca. Zawiera związek małżeński,
nieważne czy z miłości, czy z rozsądku, i właśnie
zdradził swoją narzeczoną. Oczywiście, Maddie wszyst-
ko zrozumie, ale czy o to chodzi? Przeklinał się w duchu.
– Charlie cię okłamał. Ale ja nie powinienem był...
nie powinniśmy...
Teraz on nie dokończył zdania. Czego nie powinien
był zrobić? Nie powinien pozwolić, by dosypano mu
czegoś do drinka? Zgodzić się na małżeństwo z rozsąd-
ku? Bronić się przed pragnieniem, jakie odczuwał wobec
Ariany od dwóch lat, bo kobieta taka jak ona niewątp-
liwie skomplikowałaby mu życie?
Ariana patrzyła to na Maksa, to na zaproszenie.
– Czułam, że Charlie coś kręci, ale nie podejrzewa-
łam go o coś takiego! – Z trudem przełknęła ślinę i wzięła
głęboki wdech.
– Ubieraj się. Zostało piętnaście minut. Znajdę klu-
czyki do samochodu.
Kluczyki tkwiły w stacyjce najnowszego modelu
porsche’a ze składanym dachem, który stał zaparkowa-
ny w garażu. Ariana nie miała zielonego pojęcia, jak
unieruchomić złowieszczo migające czerwone światełko
alarmu, wsunęła się więc przez uchylone okno prosto na
siedzenie kierowcy. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio
prowadziła samochód. Przebiegając wzrokiem po gu-
ziczkach i lampkach, starała się przypomnieć sobie
kolejne czynności przy ruszaniu z miejsca, chociaż była
tak wściekła, że jedynie dokonanie krwawej zbrodni
obniżyłoby jej poziom adrenaliny.
Przespała się z panem młodym! Z panem młodym!
Dlaczego Charlie ją nabrał? Nie mogła się wściekać na
Maksa. Była pewna, że nie udawał, tylko rzeczywiście
był oszołomiony jakimiś środkami, chociaż wydawało
jej się, kiedy przyszedł do niej na balkon, że jest w pełni
świadomy swoich czynów. Jednak to ona nie powinna
była tracić głowy. A mimo to pozwoliła mu się uwieść
– we mgle, w sypialni, na balkonie... Zwłaszcza tego
ostatniego nie mogła zapomnieć. Boże! Kochała się
z facetem noc przed jego ślubem z inną. Nieświadomość
nie była wystarczającym usprawiedliwieniem, prawda?
To wina Charliego. Niech no wpadnie w jej ręce, zapłaci
jej za to!
Max wpadł jak burza do garażu. Jedyne, co mogła
teraz zrobić, to pomóc mu wyprostować sprawy. Nie-
ogolony, potargany, ale przynajmniej ubrany w spodnie
i koszulę, ściskając w ręku smoking, wystukał kod bramy
i odblokował wyjazd. Ariana przekręciła kluczyk w sta-
cyjce, a Max jednym szarpnięciem otworzył drzwi od
strony pasażera i wsunął się do środka. Kimkolwiek był
jego ostatni pasażer, nie był wysoki. To pewnie narze-
czona. Madelyn Josephine Burrows. Niech to szlag!
– Wiesz, gdzie jest kościół św. Armanda? – zapytał.
– Wiem tylko, gdzie jest grecka cerkiew.
Max zrobił głęboki wdech i zamknął oczy.
– Wyjedź z podjazdu na lewo i jedź prosto. – Zawią-
zał muchę wokół kołnierzyka i opuścił osłonę przeciw-
słoneczną, za którą było małe lusterko.
– Max, jeśli chodzi o ostatnią noc... – zaczęła, chociaż
nie wiedziała, co chce powiedzieć.
Max przestał się zmagać z muszką i położył dłoń na
jej dłoni.
– Ari, zrób to, co ja. Chwilowo zapomnij o ostatniej
nocy.
Wydęła usta, sprawdzając działanie sprzęgła.
– Łatwo ci powiedzieć. Prochy ci pomagają.
Ścisnął kostki jej dłoni, przekazując jej trochę swoje-
go ciepła. Ariana patrząc na jego palce, natychmiast
przypomniała sobie, z jaką czułością zręcznie przebiega-
ły po każdym calu jej ciała. Poczuła ściskanie w żołądku.
Kochała się, swobodnie i dziko z mężczyzną, który,
kiedy tylko znajdzie właściwy kościół i zatrzyma samo-
chód, ożeni się z inną...
Wyswobodziła rękę z jego uścisku i wrzuciła pierw-
szy bieg.
– Wszystko będzie dobrze. Skończ to strojenie i popi-
lotuj mnie. Zdaje się, że mam cię dowieźć na jakiś ślub.
Parking przed kościołem świecił pustkami. Ari zerk-
nęła na zegar na desce rozdzielczej. Był kwadrans po
dwunastej. Chyba goście zaczekaliby piętnaście minut?
Zaparkowała obok jedynego samochodu na placu,
błyszczącej hondy accord ze zderzakiem oblepionym
naklejkami z hasłami religijnymi.
– Jesteś pewien, że to ten kościół?
Max sięgnął do kieszeni po zaproszenie.
–
’’
Kościół świętego Armanda’’ – przeczytał głośno
i wyciągnął ramię w stronę marmurowego posągu na
dziedzińcu. – Byliśmy tu wczoraj uzgadniać szczegóły.
Ariana nie zamierzała wysiadać z nim z samochodu.
Zaproponowała, że zatrzyma się dwie przecznice dalej,
koło restauracji, żeby Max zajął jej miejsce za kierownicą
i sam podjechał pod świątynię. Ona sama może za-
dzwonić po wuja i poprosić, żeby po nią przyjechał. Nie
chciała, żeby któryś z gości Maksa pomyślał coś niewłaś-
ciwego, chociaż, obiektywnie rzecz biorąc, nie myliłby
się. Max przyjeżdża na swoje wesele w towarzystwie
kobiety, którą poderwał w barze i spędził z nią ostatnią
noc w stanie wolnym!
Ale Max, który jeszcze nie uporał się z wiązaniem
muszki, błagał ją, żeby odprowadziła go do kościoła,
chociaż nie chciał zdradzić powodu.
– Jest tu inny parking? – nie traciła nadziei.
– Nic mi o tym nie wiadomo. To auto pastora
– powiedział, ciągnąc za klamkę.– Chodźmy.
Zgasiła silnik, wysiadła i cisnęła mu kluczyki.
– Chodźmy? Nie mam zamiaru nawet zbliżać się do
kościoła! Nie przepadam za gromami z jasnego nieba!
Max przybrał słodką minkę niegrzecznego chłopca.
– Jesteś moją koleżanką. Podwiozłaś mnie, bo byłem
tak skacowany, że nie mogłem dojechać na własny ślub.
Nie pomyślą sobie nic złego. Nie o Maksie Forresterze.
Ręczę za to.
Zaintrygowała ją pogarda, z jaką wypowiedział włas-
ne imię i nazwisko.
– A co, taki z ciebie niewinny aniołek?
Wzruszył ramionami, uruchomił alarm i schował
kluczyki do kieszeni.
– Coś w tym stylu – przytaknął.
Ruszyli po alejce wysypanej żwirem. Ariana wsunęła
ręce do kieszeni swetra. Ciekawość wzięła w niej górę
nad zdrowym rozsądkiem. Sama nie wiedziała, co in-
trygowało ją bardziej – brak gości czy to, jak wygląda
Madelyn Josephine Burrows. Dogoniła go na ścieżce
i naciągnęła swoją czapeczkę głębiej na czoło.
– A co tam, idę. Może po drodze trafię do jakiegoś
konfesjonału!
Max milczał. Z napięciem wypatrywał gości wesel-
nych. Zrozumiała, że ma większe problemy niż wieczne
potępienie jej grzesznej duszy. Jedyny raz w życiu
poszła na całość, wyzbyła się wszystkich hamulców,
żeby przeżyć niezapomnianą przygodę, i od razu zruj-
nowała czyjąś przyszłość.
Weszli do kościoła bocznym wejściem i natknęli się
na pastora. Miał na sobie czarne luźne spodnie i białą
koszulę z krótkim rękawem. Poprawiał olbrzymi bukiet
z białych tulipanów przed ołtarzem.
– Ojcze... – odezwał się Max, wchodząc na pierwszy
stopień.
– Czy to pan Forrester? A co pan tu robi?
Max wpatrywał się w pastora przez dłuższą chwilę,
potem posłał Arianie błagalne spojrzenie. Ona przy-
stanęła w pół drogi, na jej twarzy malowała się zupełna
pustka. Sama nie rozumiała nic z całej sytuacji.
– Jak to? Wydawało mi się, że mam się dzisiaj ożenić.
Proboszcz, całkiem przystojny czterdziestolatek z kil-
koma szpakowatymi pasmami w gęstych włosach, oparł
ręce na biodrach i udając, że beszta Maksa, odparował:
– Mnie też się tak wydawało, ale rano zadzwoniła
pani Burrows, żeby mnie poinformować, że uciekliście
z Madelyn pod osłoną nocy.
Pastor zerknął kątem oka na Arianę. Skinęła uprzej-
mie ręką.
– Pani nie jest Madelyn – stwierdził.
Ariana uśmiechnęła się przyjaźnie, potrząsając głową
przecząco, ale nie powiedziała ani słowa.
– To moja koleżanka. Przywiozła mnie do kościoła
– odruchowo wyjaśnił Max, dopiero potem dotarły do
niego słowa pastora.
– Jak to
’’
uciekliśmy’’? – wykrzyknął.
Chciał się cofnąć, ale natrafił na udekorowane tiulem
i kokardami krzesło dla panny młodej i opadł na nie bez
sił. Ari podsunęła się o krok do przodu, ale przystanęła
w bezpiecznej odległości. To nie jej sprawa. Nie powin-
no jej tu być. Wielkie nieba, czyżby panna młoda uciekła
sprzed ołtarza?
Kim jest kobieta, która z własnej woli porzuca takiego
faceta?! Ariana zasłoniła usta dłonią, żeby stłumić
głuchy jęk. Przecież kochali się z Maksem na tarasie.
A jeśli ktoś ich widział? Jeśli to Madelyn ich widziała?
Mój Boże! Być może biedna, niewinna panna młoda
natknęła się na nich w nocy i wróciła do domu ze
złamanym sercem, każąc matce wymyślać jakieś kłam-
stwa o tym, że uciekli z Maksem, żeby uniknąć ceremo-
nii ślubnych? Ari wślizgnęła się do ławki i ukryła twarz
w dłoniach. Nie ma dla niej ratunku, jak nic pójdzie
prosto do piekła.
W pustym kościele głos pastora roznosił się, nie
natrafiając na przeszkody.
– Rozumiem, że pani Burrows nie powiedziała mi
prawdy? – zapytał domyślnie, oczekując dalszych wy-
jaśnień.
Ariana podniosła wzrok na Maksa. Pokręcił głową.
– Jeśli Maddie z kimś uciekła, to na pewno nie ze
mną.
Pastor usiadł obok Maksa, kładąc mu rękę na ramieniu.
– Posprzeczaliście się?
– Ostatni raz widzieliśmy się wczoraj na obiedzie.
Wyszła, zanim uregulowałem rachunek, nic się nie stało.
Pastor obejrzał się przez ramię, szybko lustrując
Arianę.
– A czy pani nie maczała w tym palców? Nie
wpłynęła pani jakoś na decyzje pani Burrows?
Ariana podniosła się, wydymając usta. Czyżby miała
na czole wypisane:
’’
cudzołożnica’’? Do diabła, przecież
nie wiedziała, że Max ma się ożenić. Została nabrana
z premedytacją przez Charliego Burrowsa. Jeśli ktoś za
to beknie, to on sam, a Ariana nie będzie czekać na boską
interwencję, tylko sama każe mu zapłacić.
Najpierw Charlie okłamał Arianę, mówiąc jej, że to
on się żeni. Potem jego ciotka, a matka panny młodej,
okłamała pastora, że jej córka uciekła z Maksem. Co za
pokrętna rodzina! Jak to możliwe, że Charlie przyjaźni
się z Maksem? Wszystko jasne, już wie, kto
’’
uszlachet-
nił’’ Maxowi drinka. Ale co Charlie chciał w ten sposób
osiągnąć?
Max wstał, żeby zatrzymać Arianę w ostatniej chwi-
li, bo jak się domyślał, zbierała się do ucieczki.
– Muszę odnaleźć Madelyn – postanowił.
Pastor przytaknął aprobująco.
– To rozsądne. Gdybym był potrzebny, proszę mnie
zawiadomić.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Chwilę później
Ariana dreptała u boku Maksa w stronę parkingu. Ich
krokom towarzyszyło miarowe skrzypienie żwiru, jak-
by ich ruchy były synchronizowane lub jakiś muzyk
nadał ich ciałom ten sam, zgrany rytm. Zupełnie jak
ubiegłej nocy, kiedy kochali się na tarasie.
– Max – odezwała się Ariana, czekając, aż wyłączy
alarm i otworzy przed nią drzwi od strony pasażera.
– Mogę prowadzić – zapewnił. – Muszę prowadzić.
Potrząsnęła głową. Nie to miała na myśli.
– Możesz mnie wysadzić za rogiem – odpowiedziała.
– Ktoś mnie podwiezie do domu.
– Nie ma mowy – zaoponował. – Czy nie mówiłaś,
że Charlie zapewniał, że to on się dzisiaj żeni?
Przytaknęła. Max miał wściekłą minę. Jego oczy
z ciepłoturkusowych stały się zimne i szmaragdowe.
– Od tygodni spotykaliśmy się, żeby omówić szcze-
góły wczorajszej kolacji – wyjaśniła. – Przez cały czas
namawiał mnie, żebym cię poderwała. Wychwalał cię
jak towar na sprzedaż...
Przerwała. Wyjdzie na idiotkę, usiłując usprawied-
liwić swoją naiwność. Tymczasem ktoś bawił się jej
kosztem, jakby była pionkiem w nieodgadnionej grze.
– Wskakuj, Ariano. Oboje jedziemy na tym samym
wózku – ktoś nam podłożył świnię.
Nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu. Ujął jej
ramię. Ale w jednej chwili straciła dobry humor. Zbyt
jasno uzmysłowiła sobie, że łączy ich coś, na co nie mogą
sobie pozwolić.
– Powiedziałem coś niewłaściwego? Przepraszam.
– Nie, to ja jestem ci winna przeprosiny. Chcę tylko,
żebyś wiedział, że nigdy, przenigdy nie sypiam z nie-
znajomymi mężczyznami. To, co się wczoraj zdarzyło...
nieważne. Może lepiej, że nic nie pamiętasz. Powinnam
już pójść.
Uśmiechnął się niepewnie, a ona dostrzegła żal w jego
spojrzeniu.
– Więc i ty mnie zostawisz? Przed chwilą zrobiła to
Madelyn.
– Może ktoś nas widział razem?
Uśmiech zniknął z jego ust.
– Możliwe, ale nigdy się tego nie dowiemy, dopóki
kogoś nie zapytamy. Charlie jest nam winien wyjaś-
nienie.
Szerzej otworzył drzwi samochodu.
– Spróbuję coś z niego wydusić, zanim skręcę mu
kark.
– Nie zadzwonisz do Madelyn? – zapytała, zapinając
pasy.
Max wsiadł do samochodu, przekręcił kluczyk w sta-
cyjce i opadł na oparcie. Najwyraźniej wizyta w kościele
wyleczyła go z dolegliwości fizycznych.
– Max, może ja zajmę się Charliem, a ty odszukasz
Madelyn?
Nie zgodził się.
– Maddie zaczeka, aż dowiem się, o co w tym
wszystkim chodzi.
Ci mężczyźni! Max pozwolił sobie dosypać jakiegoś
środka do drinka, przez co dał się sprowokować seksow-
nej kobiecie, nic więc dziwnego, że wścieka się na
Charliego i chce jak najszybciej wyrównać rachunki.
Ona sama uważała Charliego za głównego podejrzane-
go. Ale była w stu procentach zdolna samodzielnie
wydusić z niego prawdę. Max ma teraz ważniejsze
sprawy na głowie.
– Max, powinieneś spotkać się z Maddie. Ona pew-
nie zalewa się łzami, bo facet, którego kocha, zdradził ją
w nocy przed ślubem. Na pewno czuje się upokorzona.
Max zatrzymał samochód na czerwonym świetle
i zapiął pasy, sprawdzając, czy i ona jest przypięta.
Wykonywał wszystkie ruchy z precyzją i opanowaniem,
jego twarz przybrała chłodny, niemal bezwzględny
wyraz. To tacy ludzie robią wielkie interesy, skon-
statowała w duchu Ariana. Stopniowo Max opanował
emocje, a jego twarz nie zdradzała teraz nic innego niż
skupienie.
– Zajmę się Maddie. Obiecałem przecież.
Ariana w milczeniu patrzyła w okno. Rzeczywiście,
w nocy przysięgał, że zrobi z nią więcej, niż sobie
wyobrażała w najśmielszych fantazjach, że będzie jej
dotykał tam, gdzie jej skóra jest najwrażliwsza, że
pokaże jej kilka sztuczek, które doprowadzą ją do
ekstazy. Krew zaczęła jej żywiej krążyć w żyłach na
wspomnienie pocałunków i pieszczot.
Nauczyła się dużo o sobie samej, swoim ciele, po-
trzebach – to skarb, którego nikt jej nie odbierze. Jak
wielu kobietom trafia się taka okazja? Nawet jej do
głowy nie przychodziło, że mogli kogoś w ten sposób
krzywdzić.
Wierzyła, że skoro Max twierdzi, że zaopiekuje się
Maddie, dotrzyma słowa.
Na Maksie Forresterze można polegać.
Rozdział szósty
– Charlie, otwórz te cholerne drzwi!
Max szarpał za klamkę i naciskał na dzwonek tak
długo i z taką furią, że nie było wątpliwości: albo dom
Charliego i Sheri był pusty, albo tych dwoje umarło, albo
trzęsą się ze strachu zaszyci w ciemnym kącie. Max
warknął coś z wściekłością. Znał swojego przyjaciela na
tyle dobrze, by mieć pewność, że stawiłby czoło wy-
zwaniu, bez względu na nieprzyjemności. To za tę klasę
Max cenił Charliego, chociaż teraz uważał, że skoń-
czony z niego łajdak.
– Wydaje mi się, że nikogo nie ma w domu – nie-
śmiało zauważyła Ariana.
Oparła się o maskę porsche’a. Wyglądała jak modelka
z kalendarza, który wisiał w warsztacie znajomego
mechanika, tyle tylko, że była szczelnie ubrana, od
fikuśnej czapeczki, poprzez koszulę z długim rękawem,
golf i dżinsy po botki. Max zmierzwił dłonią włosy,
potem znów zaczął szarpać drzwi. Nie wiadomo dlacze-
go właśnie w tej chwili wyobraził sobie, że Ariana opiera
się o samochód ubrana tylko w jedwabny różowy
staniczek i majteczki, które rano przyniosła z balkonu.
No, rzeczywiście, nie ma większych kłopotów!
W końcu zrezygnował z szarpania się z drzwiami.
Wrócił do samochodu i sięgnął na tylne siedzenie po
gruby terminarz. Wyrwał z niego jedną kartkę, napisał
coś cienkopisem i zamachał nią przed oczami Ariany,
żeby uwierzyła, że nie żartuje.
’’
Albo do mnie zadzwonisz, albo cię wyleję z pracy.
Max’’ – przeczytała.
– Jak to? Nie grozisz mu śmiercią? – zdziwiła się.
Pokręcił głową, uśmiechając się przebiegle.
– Charlie ożenił się zaledwie kilka miesięcy temu.
Sheri, jego żona, ma wysokie wymagania. Charlie boi się
obcięcia dochodów bardziej niż utraty życia.
– To zabawne. Ja też zamierzałam obciąć mu coś, co
wysoko ceni jego żona.
Max uniósł jedną brew, ale Ariana wyglądała na
śmiertelnie poważną. Zapamiętaj, chłopie, pomyślał,
lepiej nie nadepnąć tej kobiecie na odcisk.
Max wetknął złożoną kartkę za klamkę, potem
wrócili z Arianą do samochodu. Uruchomił silnik i wje-
chał na Greenwich Street.
– Skoro nie znaleźliśmy Charliego, może warto jed-
nak zadzwonić do Madelyn? – upierała się Ariana.
Max słuchał jej nalegań z rosnącym zakłopotaniem.
Nie chodziło o to, że nie obchodził go los Maddie,
przeciwnie, bardzo się o nią martwił. Był jednak przeko-
nany, że Maddie ani teraz, ani przedtem nie była w nim
zakochana. Niezależnie od przyczyn odwołania wesela,
jego zdrada nie była czymś tak strasznym, jak sądziła
Ariana. Byli z Madelyn tylko przyjaciółmi, którzy zawarli
wygodny dla obojga układ.
A może się myli? Technicznie rzecz ujmując, zdradził
swoją narzeczoną. Ten czyn, nawet jeśli dopuścił się go
pod wpływem środków odurzających, oznaczał nielojal-
ność. Poczuł gorycz w ustach. Maddie na to nie za-
sługiwała.
A Ariana? Co ona o nim właściwie myśli? Pewnie jest
jej przykro, że została oszukana. Tymczasem wygląda
na to, że bardziej martwi się o Maddie, ale wcześniej czy
później musi zająć się własnymi uczuciami, podobnie
jak on. Jej współczucie wobec Maddie to tylko kolejny
dowód, że Ariana jest stanowczo za dobra dla facetów
jego pokroju.
– Martwisz się, że mogliśmy zranić Maddie?
– Mogliśmy ją zranić? Przecież odwołała wesele!
Wymyśliła jakąś nieprawdopodobną historię o waszej
ucieczce! Po co miałaby to robić? Na pewno widziała nas
wczoraj razem. Nie powiedziałabym, że staraliśmy się
być przesadnie dyskretni.
Nie odezwał się, ale w duchu podjął stanowczą
decyzję: odnajdzie Maddie, wszystko jej wyjaśni, a ona
na pewno wszystko zrozumie. Zaopiekuje się nią tak,
jak obiecał. Teraz jednak nie może dłużej opierać się
temu wzajemnemu przyciąganiu, jakie wyczuwał mię-
dzy nim a Arianą.
Marzył o niej zbyt długo, zbyt często była bohaterką
jego fantazji. Nuta smutku w jej głosie oznacza, że całą
winą za ostatnią noc obarcza siebie. Szkoda, że Ariana
nie wie, jak wiele nocy spędził, patrząc z pustego łóżka
na widok za oknem. Wydał fortunę na to mieszkanie,
w nadziei że będzie mógł cieszyć oczy tą panoramą
z kimś, na kim będzie ona wywierać tak samo silne
wrażenie, jak na nim.
Kiedyś pokazał ten widok Maddie, ale ona dostrzegła
tylko brudne plaże, dzielnice zdominowane przez mrocz-
ne kluby i sklepy monopolowe, domy odnawiane bez
oglądania się na plany architektów czy charakter ulic.
Kochał Maddie jak przyjaciel, ale wiedział, że nie są
sobie przeznaczeni. Nigdy nie wyobrażał sobie, że
zdziera z niej ubrania na balkonie pod osłoną chłodnej,
czułej nocy, że kochają się zapamiętale, mając za jedy-
nych świadków rozgwieżdżone niebo i światła miasta.
Bohaterką takich fantazji od dwóch lat nieodmiennie
była Ariana.
– Odwiozę cię do domu i zadzwonię do Maddie
– powiedział. – Na pewno nic jej nie jest.
– Może jednak zaczniesz od niej?
Max pokręcił głową, potem wzruszył ramionami.
Szczerze powiedziawszy, nie wiedział, co robić. Nie czuł
już gniewu, tylko rozsadzający czaszkę ból głowy.
Przekonywał sam siebie, że trafnie odgaduje motywację
Maddie, jednak nie mógł być pewny, jak zachowuje się
kobieta jej klasy, przyłapując niewiernego narzeczonego
w niedwuznacznej sytuacji. Oni sami nigdy nie kochali
się w taki sposób. Nawet nie rozmawiali o tym, jak
będzie wyglądać ich życie seksualne po ślubie.
Do ostatniego wieczoru Max nie przywiązywał dużej
wagi do seksu. Jego priorytetem były udane interesy
i umacnianie swojej pozycji w handlu nieruchomoś-
ciami San Francisco. Wydawało mu się, że Maddie ma
podobne podejście do życia. Sądząc po wyrazie za-
skoczenia na twarzy Ariany, oczekiwała od niego wyjaś-
nień. Skąd może wiedzieć, na czym opierało się jego
narzeczeństwo?
– Posłuchaj, Ari, wiem, że czujesz się winna ze
względu na Maddie. Ale nasz związek miał trochę
inny charakter...
Ariana spojrzała na niego kątem oka i wydęła usta,
starając się zrozumieć, co Max ma na myśli. Dorosłe lata
spędzone w San Francisco nauczyły go, że należy unikać
niedomówień. W tym mieście było wiele możliwych
interpretacji ich związku, można też się było dopa-
trywać zbyt wielu powodów platoniczności ich uczuć.
Gotowa pomyśleć, że jestem gejem!
– Nie wyraziłem się precyzyjnie, mogłaś coś pomyś-
leć – zaczął się tłumaczyć.
– Rzeczywiście. Jeśli przez całe życie uważałeś się za
geja, przykro mi, że musiałeś się przeze mnie wyzbyć
złudzeń.
– Nie uważam się za geja – zaoponował.
Zagryzła wargi.
– Więc mamy podobne poglądy.
Jego męska próżność została mile połechtana. Mimo
to martwiło go, że nie pamięta, w jaki sposób utwierdził
ją w przekonaniu co do swojej męskości.
– To dobrze – zapewnił szybko.
– A więc... – powiedziała przeciągle i zawiesiła głos
w oczekiwaniu na dalsze wyjaśnienia.
– Przyjaźnimy się z Maddie od bardzo dawna, po-
znaliśmy się na studiach.
– To słodkie – zauważyła, chociaż w jej głosie
pobrzmiewała sztuczność. – Mam uwierzyć, że omal nie
ożeniłeś się z kobietą, z którą nigdy nie spałeś i nie
zamierzałeś tego robić? To mi próbujesz wmówić?
– Zawarliśmy pewną umowę, korzystną dla obu
stron.
Sam się zatrwożył, słysząc własne słowa.
– Wykorzystywaliście się wzajemnie – stwierdziła.
– Ależ skąd! To znaczy... niezupełnie tak.
– Wykorzystywanie to wykorzystywanie, nawet
wśród przyjaciół. Ona dostawała coś od ciebie, ty od niej,
karty wyłożone i wszyscy są zadowoleni. Więc dlaczego
odwołała wesele i naopowiadała wszystkim, że uciekliś-
cie pod osłoną nocy? Sądzisz, że ma kogoś?
– Maddie?
Wyraz twarzy Ariany dał mu do myślenia. Sam nie
wiedział, dlaczego wydawało mu się to tak niepraw-
dopodobne.
– Gdyby kogoś poznała, powiedziałaby mi o tym.
Przez lata zachęcałem ją, by rozejrzała się za kimś, kto ją
pokocha, ale nie chciała ryzykować.
Ariana przytaknęła skinieniem głowy, jakby dosko-
nale rozumiała Maddie. Max pomyślał, że porachowałby
kości facetowi, który skrzywdziłby Maddie lub... Arianę,
i na nowo zapałał gniewem na Charliego. Zdawał sobie
jednak sprawę, że, jak na ironię, jeśli ktoś może zranić
Arianę, to najprędzej on sam, chyba że uda mu się jakoś
załagodzić sytuację.
– Jeśli Maddie widziała nas razem i z tego powodu
odwołała wesele – zaczął wyjaśniać, z nadzieją że Ariana
przestanie czuć się winna – to prawdopodobnie dlatego,
że dobrze mi życzy i woli, żebym był szczęśliwy z inną
niż nieszczęśliwy przy niej. Na pewno nie zrobiła
niczego ze złej woli.
–
’’
Prawdopodobnie’’ to nie to samo, co
’’
na pewno’’.
– Nie, to nie to samo. Ale upewnię się. – Nie
namyślając się długo, położył rękę na jej dłoni. – Zaufaj
mi.
Na jej twarzy wykwitł uśmiech, chociaż starała się
zachować powagę.
– Już raz ci zaufałam.
– Żałujesz tego?
Obróciła dłoń, tak że ich palce się splotły.
– Żałuję, że niczego nie pamiętasz...
– Możesz mi wierzyć, że ja żałuję tego sto razy
bardziej.
W ciszy wpatrywali się w czerwone światło sygnali-
zatora, trzymając się za ręce. Wnętrze samochodu prze-
siąkło cytrusowo-morskim zapachem perfum Ariany,
świeżym jak powiew wiatru na plaży. Ten aromat krążył
w nozdrzach Maksa, uderzając mu do głowy. Przymknął
oczy, gdyż południowe słońce świeciło mu prosto
w twarz. Usiłował przywołać przynajmniej pojedyncze
obrazy minionej nocy. Coś cudownego, coś słodkiego,
coś, czym mógłby się pocieszać, kiedy w końcu stawi
czoło Maddie, jej rodzicom i całej elicie San Francisco.
Zobaczył jedynie gęstą mgłę.
Kiedy skręcił w kolejną ulicę, Ariana zdała sobie
sprawę, że jeżdżą w kółko. Wskazała mu więc drogę do
swojego mieszkania w chińskiej dzielnicy. Max oswobo-
dził jej dłoń, żeby przełożyć bieg. Ariana tymczasem
z zaciekawieniem studiowała lampki na desce rozdziel-
czej, co chwila dopytując się, co każda z nich sygnalizuje.
– Czy to telefon? – wskazała palcem czerwone,
migające światełko.
– Tak, z zestawem głośno mówiącym, żeby nie
przeszkadzał w prowadzeniu. Pod spodem są słuchawki
i mikrofon, jeśli nie chcę, żeby ktoś podsłuchiwał.
– A to czerwone światełko? Zawsze tak miga?
Max zerknął przez kierownicę.
– Ktoś zostawił mi wiadomość.
Skręcił w Mason Street i zatrzymał samochód, korzy-
stając z tego, że jadący przed nimi autobus zabierał
pasażerów z przystanku.
– Dziwne, nikt nie dzwoni do mnie na ten numer.
Jedynie... – Nacisnął odpowiedni klawisz. Rozległ się
komunikat:
’’
Masz wiadomość od... Maddie’’.
– Podać ci słuchawki? – zaproponowała Ariana.
Zanim usłyszała odpowiedź, głos Maddie, miękki
i smutny, przebił się przez klekot autobusu.
– Cześć Max, to ja, Maddie. Jestem takim tchó-
rzem... Powinnam pożegnać się z tobą osobiście, ale
muszę uciekać, kiedy jeszcze potrafię. Przepraszam, to
musiało być dla ciebie żenujące. Wszystko zepsułam. Nie
miałam wyjścia. Zadzwonię do ciebie, kiedy coś po-
stanowię. Nie przejmuj się, dobrze mi będzie samej.
Może skorzystasz z tych kilku wolnych dni i trochę
zwolnisz tempo. Najlepiej udawać, że jesteśmy na
Hawajach. Kocham cię.
Max ponownie odtworzył nagranie. Ariana milczała,
patrząc na niego niepewnym wzrokiem.
– Nie rozumiem, nie wiem, o co jej chodzi – po-
wtórzył. – Za co mnie przeprasza? Puść to jeszcze raz.
Jeszcze raz odsłuchali wiadomość, ale niewiele to
dało. Nadal nie miał pojęcia, o czym mówi Maddie.
Automatyczna sekretarka poinformowała ich, kiedy
zostawiono wiadomość – na krótko przed północą.
– O której wyszliśmy z restauracji? – zapytał.
– Około pierwszej, już po jej telefonie.
Oboje odetchnęli z ulgą, ale Ariana nie mogła wyzbyć
się wrażenia, że z Madelyn dzieje się coś złego. Nie znała
tej kobiety, więc nie powinna się tym przejmować.
A jednak...
— Nie miała pojęcia, że do czegoś między nami
doszło – powiedziała. – Ale dzieje się z nią coś niedo-
brego. Czy to jej naturalny głos?
Max znów odtworzył wiadomość, tym razem sku-
piając się na emocjach w głosie Maddie. Mówiła
trochę nerwowo, ale zdecydowanie. Nuta determi-
nacji dodawała jej głosowi głębi, mimo, że prze-
praszała.
– Według mnie, jest trochę przestraszona – dodała
Ariana.
Max pokiwał głową. On również zauważył zdener-
wowanie w głosie Maddie, ale nie dostrzegł w nim nic
niepokojącego. Znali się tak długo, intuicja podpowie-
działaby mu, gdyby istniał powód do obaw. Postanowił
się nie przejmować.
Pomyślał, że Maddie przytomnie oceniła ich związek
i uznała, że nie rokuje on dobrze. Już dawno usiłował ją
przekonać, że nie powinna się starać zadowolić wszyst-
kich kosztem swoich własnych potrzeb, ale nie trafiało
to do niej, a on sam postępował dokładnie tak samo.
Maddie potrzebowała czasu i miejsca dla siebie samej.
Spryciara, pewnie sama uknuła ten spisek z ucieczką
obojga sprzed ołtarza, żeby nie wydało się, że wycofała
się ze ślubu w ostatniej chwili. Nie mógł się powstrzy-
mać od śmiechu. W decydujących momentach to ona
zawsze wykazywała więcej odwagi. Znów może się od
niej czegoś nauczyć.
– Według mnie, jest bardziej zdeterminowana niż
przestraszona. – Wyjechał na główną drogę. Był dum-
ny ze swojej przyjaciółki, że podjęła męską decyzję,
nawet jeśli rozstrzygała sprawy w tak okrężny spo-
sób. – Maddie na pewno urwała się na chwilę, żeby
odnaleźć siebie samą, a ta historia to tylko zasłona
dymna.
Ariana opadła na skórzany fotel i przygryzła dolną
wargę, starając się wyciągnąć jakieś wnioski z sytuacji.
Udzielając Maksowi wskazówek, jak dojechać do jej
domu, zadawała mu kolejne pytania i domyślnie koń-
czyła za niego zdania.
– Więc Maddie miała wyjść za ciebie, bo...
– Zmęczyły ją naciski rodziców, żeby wreszcie wy-
szła za mąż. W dodatku jej współpracowniczki są od niej
starsze, straszliwie konserwatywne i nie ufają żadnej
kobiecie powyżej dwudziestu jeden lat, która nie wy-
dała się jeszcze jak należy za zamożnego faceta na
stanowisku.
– Sądzisz, że uciekła, żeby bronić swoich zasad, choć
powiedziała wszystkim, że ją porwałeś?
Wzruszył ramionami:
– Albo wymyśliła to Maddie, albo jej rodzice, kiedy
zdali sobie sprawę, że ich córka zdezerterowała. Nie
znieśliby takiego upokorzenia, chociaż córeczka ma już
prawie trzydzieści lat.
— Nie wydaje ci się, że powinieneś ją odszukać?
Upewnić się, że u niej wszystko w porządku?
Pokręcił głową.
– Maddie doskonale wie, gdzie mnie znaleźć, jeśli jej
będę potrzebny.
Ariana musiała przyznać mu rację. Właśnie dojeż-
dżali do miejsca, gdzie mieszkała.
– Możesz zaparkować za sklepem. W sobotę nie
przyjeżdżają samochody dostawcze, nikogo nie zastawisz.
Max skoncentrował się teraz na parkowaniu, zręcz-
nie wprowadzając auto w wąską uliczkę. Wprawdzie
przy odrobinie wprawy można tu było zaparkować, ale
trudno będzie otworzyć drzwi tak, by nie porysować
lakieru. Nie cierpiał dźwięku metalu ocierającego się
o chropowatą ścianę. Ale czy nie warto poświęcić
skrawka karoserii, żeby zobaczyć, jak mieszka Ariana
Karas?
– Czy mogę tu bezpiecznie zostawić samochód?
– zapytał.
Rzadko zapuszczał się do chińskiej dzielnicy, więc
podejrzliwym wzrokiem lustrował opustoszałe uliczki.
– Jest wielce prawdopodobne, że kogut pana Pinga
upodoba sobie dach wozu.
– Czy kogut pana Pinga włóczy się po ulicy?
– Nie, najczęściej przebywa w łazience dla gości, ale
czasem wychodzi, by zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Żartujesz?
Puściła do niego perskie oko i otworzyła drzwi
samochodu, omal nie rysując ich o ścianę budynku.
– Gdybyś pamiętał cokolwiek z ubiegłej nocy, wie-
działbyś, że nie żartuję.
Nachyliła się, by sięgnąć po plecak ukryty za siedze-
niem i ostrożnie zatrzasnęła drzwi.
– Wejdziesz na górę? – zapytała, zaglądając przez
okno do auta.
Nad drzwiami domu widniała tabliczka z napisem po
chińsku i po angielsku:
’’
Herbaciarnia pani Li. Wejście dla
dostawców’’.
Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i wychylił się z samo-
chodu.
– A jestem zaproszony?
– Hmm, zastanówmy się. – Poprawiła plecak na
ramieniu i rozpoczęła wyliczankę: – Narzeczona wy-
stawiła cię do wiatru i zaszyła się w nieznanym zakątku,
by oddać się poszukiwaniom siebie samej. Ona lub jej
rodzina uznała, że lepiej dla ciebie będzie, jeśli goście
pomyślą, że uciekliście razem. Zakładam, że wziąłeś
tydzień urlopu, i nie podejrzewam, by ktoś się ośmielał
zakłócać twój tydzień miodowy. A skoro jedyna osoba,
którą oboje pragniemy dziś dorwać, postanowiła znik-
nąć z powierzchni ziemi, to czy masz coś do roboty? Nie
pozostaje ci nic innego, jak pójść ze mną na górę.
Uśmiechała się z rezerwą, ale w jej oczach przebłys-
kiwała obietnica.
– Więc mówisz, że powinienem cię odwiedzić, bo nie
mam nic lepszego do roboty?
Zachmurzyła się, tak jak oczekiwał.
– Nie to chciałam powiedzieć.
Zatrzasnął drzwi i nacisnął przycisk alarmu. Dwa
krótkie tony potwierdziły, że samochód nie stanie się
łatwą zdobyczą dla złodziei, chociaż nikt nie mógł
ręczyć, że poradzi sobie z chińskim kogutem.
– Wiem. Tylko się z tobą drażnię.
– Więc skoro nie z braku innego zajęcia, dlaczego
w ogóle pozwalasz się zaprosić? – zapytała.
Przecisnął się między ścianą a bocznym lusterkiem,
zbliżając się do Ariany na wyciągnięcie ręki. Odsunęła
się, by oprzeć się o mur, ale i tak byli bardzo blisko.
Odjeżdżając spod kościoła, Max upchnął smoking
w bagażniku samochodu. Teraz dzieliła ich tylko
niedbale wyciągnięta z paska koszula i jej sweterek
z golfem. Jej piersi, miękko wtulając się w jego tors,
wprawiły go w podniecenie. Musiała poczuć przez
warstwę ubrań, że nabrzmiał mu członek, gdyż spo-
jrzała nieco kpiąco najpierw w oczy, potem na napięte
spodnie mężczyzny.
– Sądzisz, że pani Li ma jakiś sposób na pozbycie się
bólu głowy? – Nie wytrzymał napięcia.
– Nawet jeśli nic nie wymyśli, ja sama postaram się
złagodzić twój ból.
Pani Lin Li była rosłą kobietą o przysłowiowo posągo-
wych kształtach. Jej praprababcia była konkubiną nor-
weskiego księcia, przynajmniej tak właścicielka herba-
ciarni tłumaczyła swój wysoki wzrost i jasnoniebieskie
oczy. Ale była Chinką w każdym calu, dumną z dziedzic-
twa historycznego kilkuset pokoleń. Nosiła swe haf-
towane, atłasowe kimono z wdziękiem orientalnej pięk-
ności. Z jej kruczoczarnych włosów, upiętych perło-
wymi spinkami, zwisały cienkie czerwone wstążeczki. Ale
przebiegłe oczy i zmysł do interesów były już czysto
amerykańskie.
W chwili kiedy Ariana i Max stanęli na progu jej
kuchni, gdzie zaparzała herbatę dla swoich gości, uniosła
cienkie jak kreski brwi.
Ariana ukłoniła się jej z szacunkiem.
– Dzień dobry, pani Li. Chcę pani kogoś przedstawić.
To mój znajomy, Max Forrester.
Pani Li zręcznie zdjęła z palnika miedziany czajnik
i zgasiła niebieski płomień. Uśmiechnęła się uprzejmie
do Maksa, nalewając gorącej wody do porcelanowego
czajniczka, ozdobionego chińskimi znakami.
– Jest pan chyba nowym znajomym pani Ariany?
Nigdy mi o panu nie opowiadała.
Ukłonił się jej z należnym szacunkiem, rozciągając
dłońmi kieszenie spodni, by kobieta nie dostrzegła
wymownej przyczyny jego niezapowiedzianej wizyty.
– Właściwie znamy się od kilku lat.
Pani Li postanowiła nie dzielić się swoimi wątpliwoś-
ciami.
– Pomyślałam, że może przygotuje pani dla Maksa
jakiś dobry napar – powiedziała Ariana. – Bardzo boli
go głowa. Ktoś dosypał mu do drinka jakiegoś świńst-
wa.
– Celowo? – zainteresowała się pani Li.
Max pokręcił głową, ale Ariana wzruszyła ramiona-
mi. Żadne z nich nie wierzyło, że dostał narkotyk przez
pomyłkę. Podejrzewał Charliego, podobnie jak ona.
Najwyraźniej jednak nie miał ochoty roztrząsać tej
sprawy z nieznajomą. Trudno mu się dziwić.
Ariana przyprowadziła do domu mężczyznę, chociaż
nie zdarzyło jej się to od rozwodu. Dostała teraz
drugą szansę, dzięki zdradzie Charliego Burrowsa. Bez
wątpienia muszą rozprawić się z podstępnym kolegą. Co
do reszty, to się jeszcze zobaczy.
Nadal nie była pewna, czy chwytanie po raz drugi
rozgrzanej fajerki gołą dłonią to rozsądny krok. Wiedzia-
ła jednak, że nigdy się o tym nie przekona, jeśli po
wypiciu herbaty odeśle Maksa do domu.
– Co się właściwie stało? – zapytała pani Li.
Ariana spojrzała oczekująco na Maksa, ale ten posta-
nowił milczeć. Azjatycka piękność chrząknęła znacząco.
– Dobrze, zadam inne pytanie: co panu dolegało,
panie Forrester?
– Najpierw poczułem ogromną senność i nie mogłem
się skoncentrować, a potem...
Ariana weszła mu w słowo, cedząc przez zęby:
– Potem poczuł się bardzo... swobodnie.
Pani Li zajęła się ustawianiem filiżanek i spodków na
tacy.
– A jak się pan czuł po obudzeniu? – zapytała.
Max pokręcił głową, jakby sądził, że w ten sposób
wróci mu pamięć.
– Prawie nic nie pamiętałem, nie wiem, co wydarzy-
ło się w nocy. W dodatku strasznie boli mnie głowa.
Pani Li podniosła tacę i umieściła ją na dekoracyjnym
wózeczku kuchennym, nie poruszając przy tym ani
jednej filiżanki.
– Cztery klientki czekają na swoją herbatę, ale za
chwilę coś dla pana przygotuję i zaniosę na górę, do
mieszkania pani Ariany.
– Sama mogę zejść na dół – zaoponowała Ariana.
Bardzo szanowała panią Li i miała wrażenie, że
wykorzystuje jej gościnność, zwalając się jej na głowę
z Maksem, w dodatku wchodząc kuchennymi drzwia-
mi. Czuła się jak nastolatka, która usiłuje przemycić do
swojego pokoju sympatię. Mieszkała u pani Li od ośmiu
lat, najpierw z Rickiem, potem sama. Gdyby nie przeby-
wała całymi dniami w restauracji, mogłyby zbliżyć się
do siebie jak matka z córką. Tymczasem były tylko
w przyjaznych stosunkach. Miały kilka wspólnych
sekretów – jednym z nich była niechęć Ariany do
wpuszczania do swojego życia kolejnego mężczyzny.
W tej chwili jednak Ariana wyraźnie łamała swoje
postanowienia i pokazywała mężczyźnie drogę do swo-
jego pokoju.
Pani Li odprowadziła ich oboje do schodów.
– Macie na głowie inne sprawy. Sama przyniosę
herbatę na górę. No już, zmykajcie z mojej kuchni.
Ariana jeszcze raz podziękowała pani Li i znikła
z Maksem za jedwabną zasłoną oddzielającą kuchnię
od wąskiej klatki schodowej. Wspięli się na drugie
piętro, gdzie mieściło się jej mieszkanie. Wyłowiła
klucz z kieszeni plecaka. Max stał tuż obok, oparty
o ścianę.
Otworzyła drzwi. Oślepiły ich mocne promienie
słońca wpadające przez odsłonięte okno. Max zmrużył
oczy, starając się przyzwyczaić wzrok do jasności. Przez
chwilę widział tylko szkarłat.
Ariana znikła za draperią z czerwonego jedwabiu
zawieszoną w zakończonym łukiem przejściu, prowa-
dzącym do dalszych pomieszczeń. Położyła plecak na
swoim ulubionym meblu – czarnej antycznej komodzie,
zaś czapeczkę wprawnym gestem zarzuciła na głowę
wysokiego na półtora metra smoka z ceramiki.
Chociaż było to jej mieszkanie, za każdym razem,
kiedy wracała tu po pracy, czuła się, jakby przekraczała
próg innego świata – egzotycznego świata, w którym
każdy sprzęt krył jakąś tajemnicę, a w każdym rogu
czaiła się obietnica erotycznego spełnienia. A kiedy
drzwi zamknęły się za Maksem, wrażenie to nasiliło się,
jakby używane meble kupione na pchlim targu i jed-
wabie odkryte na dnie szafy pani Li rzeczywiście miały
w sobie jakąś magię.
To, co dotychczas było fantazjowaniem, nabrało cech
realności.
Rozdział siódmy
– I jak? Co o tym sądzisz?
We wszystkich swoich fantazjach z Arianą Karas
w roli głównej, Max umieszczał ją w jakichś abstrakcyj-
nych miejscach, ani razu nie zastanawiając się, jak może
wyglądać jej rzeczywiste otoczenie. Zresztą i tak nigdy
nie przyszedłby mu do głowy tak śmiały wystrój. Nie
mógł jednak powiedzieć, że nie podoba mu się jej
koncepcja urządzenia wnętrza
– Bardzo tu czerwono. – Stwierdzenie oczywistości
wydawało mu się najbezpieczniejszą odpowiedzią.
Tym bardziej że wyobraźnia nasuwała mu dość
frywolne skojarzenia. Skoro poprzednia noc była tak
udana, w podobnym otoczeniu mógłby w ogóle nie
wychodzić z jej łóżka. Sterty haftowanych poduszek
porozrzucane na lakierowanej podłodze i pluszowych
dywanikach, różnej wielkości i we wszystkich odcie-
niach czerwieni, różu i burgunda, wyglądały bardzo
zachęcająco.
– Lubię czerwień – odpowiedziała pewnym głosem.
Podeszła do czarnego, politurowanego stołu i zapaliła
cienkie kadzidełko. Nie potrafił określić tego zapachu.
Nie był tak słodki, jak cynamon, ani tak świdrujący jak
kadzidło, ale podziałał na niego odprężająco, jednocześ-
nie pobudzając zmysły.
– Rano ten pokój jest bardzo radosny. – Ariana
zbliżyła długą zapałkę do rzędu świec, potem uchyliła
okno i zapaliła lampy osłonięte bibułowymi abażurami.
– Wieczorem natomiast działa na mnie kojąco.
A po południu jest cholernie erotyczny, pomyślała,
choć nie odważyła się tego wypowiedzieć.
– Rozgość się – wskazała ręką stertę poduszek, spod
których wyłaniały się zarysy kanapy. – Chcesz skorzystać
z telefonu? Ja się tymczasem wykąpię, jeśli pozwolisz.
Właściwie, mógłbyś się przyłączyć. Znów nie od-
ważyła się wypowiedzieć myśli.
– Dobry pomysł z tym telefonem. Sprawdzę, czy
Charlie nie schował się w biurze.
Wyciągnęła w jego stronę słuchawkę telefonu bez-
przewodowego, ale kiedy chciał po nią sięgnąć, schowała
ją za plecami.
– O co chodzi? – zapytał zaskoczony.
– Uważaj, do kogo dzwonisz.
– Dlaczego? – nie zrozumiał.
Przygryzła dolną wargę, zaczepiając palce wolnej ręki
o szlufki paska i kołysząc się na piętach.
– Trafia ci się jedyna w życiu okazja. Zbyt długie
wiszenie na telefonie może cię jej pozbawić.
Spojrzał jej w oczy i zrozumiał, o czym mówią
pisarze, kiedy używają określenia:
’’
niezgłębione spoj-
rzenie’’. Oczy Ariany były czarne jak politura na jej
meblach, ale równie pełne życia, jak drobiazgi, którymi
się otaczała. Trzeba frajera, żeby odrzucić tak słodko
złożoną ofertę.
– Masz na myśli okazję na tydzień nieograniczonej
wolności? Nikt na mnie nie czeka, nikt niczego ode mnie
nie chce?
Uśmiechnęła się i cofnęła w głąb pokoju.
– To jedyna w życiu szansa, zupełnie jak mój tydzień
przerwy w pracy. – Energicznym krokiem przeszła za
jeszcze jedną warstwę jedwabnych kotar.
– Rozgość się. Możesz się rozejrzeć po mieszkaniu,
nie mam tajemnic – krzyknęła zza zasłony.
Szklane koraliki poruszone jej przejściem zagrały jak
chińskie dzwoneczki na wietrze.
Ta mała powierzchnia, nie więcej niż pięćdziesiąt
metrów kwadratowych, była miejscem ucieczki i od-
poczynku. Max wiedział doskonale, że dziewczyna
spędza w restauracji długie, męczące godziny. Każdy
znany mu restaurator pracował po dwanaście godzin na
dobę. On sam, w zupełnie innej branży, również się nie
oszczędzał. Ale gdy on zatrudnił architekta wnętrz, by
urządził jego dom według najnowszych trendów, Aria-
na sama stworzyła własne miejsce dające jej schronienie
po całodziennej bieganinie.
– Nie masz tajemnic? – Max miał powody, by
potraktować jej oświadczenie jak prowokację.
Był przekonany, że mieszkanie tej kobiety, tak jak
ona sama, kryło w sobie niejedną tajemnicę. Przeniósł
telefon na kanapę, zapadając w miękkie, aksamitne
poduszki. Zdjął buty i skarpety, które uciskały go nad
kostką, i oparł nogi na pluszowym pufie. Mógł teraz
spokojnie rozejrzeć się po pokoju. Potwierdziło się jego
pierwsze wrażenie – znalazł się w innym świecie. Był to
zmysłowy świat skomponowany z kolorów, faktur
i aromatów. Jeśli odważy się podjąć wyzwanie, jakie mu
rzuciła, może przez tydzień odkrywać nowe doznania.
Jeśli się odważy...
Wpierw jednak musi się oswoić z myślą, że przez
siedem dni jest zwolniony z wszelkich obowiązków.
Nikt go nie będzie szukał w San Francisco, tym bardziej
że przed planowaną podróżą poślubną zadbał o to, by
pozamykać wszystkie pertraktacje. Pieniądze same teraz
pracowały na niego. Tylko jedna umowa nie została
sfinalizowana, ale była jeszcze na tak wczesnym etapie,
że wolał poczekać, aż projekt dojrzeje.
Max wybrał numer telefonu rodziców Maddie, za-
stanawiając się, co właściwie powinien im powiedzieć.
Odebrał służący. Niestety, państwo Burrows zabawiają
teraz gości na przyjęciu weselnym. Świętują ślub córki
bez udziału państwa młodych.
Max pokiwał głową ze zrozumieniem. Randolf Bur-
rows nie należy do ludzi, którzy marnują pieniądze,
a Barbara Burrows nie pozwoliłaby sobie na odwołanie
wydarzenia towarzyskiego sezonu. Państwo młodzi?
Jak się okazuje, ich obecność na własnym weselu nie jest
niezbędna. Max wystukał teraz na klawiaturze numer
telefonu komórkowego swojego niedoszłego teścia.
Odebrała Barbara.
– Maxwell? Dzwonisz z podróży poślubnej? Czy coś
się stało Maddie?
Max uzyskał w ten sposób odpowiedź na jedno
z pytań. To kłamstwo Maddie, nie jej rodziców. Made-
lyn uknuła świetny spisek, dając im obojgu szansę na
bezbolesną ucieczkę.
– Ależ skąd, ma się świetnie – odpowiedział do
słuchawki.
Nigdzie nie może jej być lepiej, niż z dala od
opiekuńczych skrzydeł rodziców, dodał w duchu.
– Chciałem tylko przeprosić za naszą... spontaniczną
decyzję.
– Nie ma sprawy, dopóki nie dzwonisz w interesach.
Udało mi się skonfiskować mężowi telefon, żeby choć
raz mógł się dobrze bawić
Max roześmiał się.
– Jakie znów interesy! Wiem, że zaangażowaliście
się bardzo w przygotowanie wesela.
– Nie na próżno! Bawcie się dobrze, kochani. I nie
martw się o ten kontrakt, nad którym pracujecie z Ran-
dolfem. Wszyscy inwestorzy są tu z nami, opijając się
szampanem, jakby jutro miał nastąpić koniec świata.
Przez najbliższe dni nie będą w formie, nie mówiąc już
o załatwianiu interesów.
Max podziękował matce Maddie i rozłączył się.
Ciekawe tylko, jak Barbara i Randolf zareagują, kiedy
cała prawda wyjdzie na jaw. Postanowił jednak nie
zaprzątać sobie tym głowy. Jeśli tylko Randolf nie straci
na interesach z Maksem, na pewno wszystko pójdzie
w zapomnienie. Gorzej z Maddie, rodzice nigdy jej tego
nie zapomną. Najlepiej gdyby się tym nie przejmowała,
ale ta dziewczyna przez całe życie pracowała na to, by
zaskarbić sobie zaufanie rodziców. Może jednak jest już
dość silna, by samodzielnie decydować o swoim losie.
Max miał teraz siedem wolnych dni – po raz pierw-
szy, odkąd skończył siedem lat – i atrakcyjną kobietę na
wyciągnięcie ręki, a właściwie na odsunięcie zasłony od
prysznica.
W tej chwili ustał szmer wody pod prysznicem.
Jednocześnie ktoś zapukał do drzwi. To pani Li, która
z lekkim ukłonem wręczyła mu tacę z ziołowym naparem.
– Ta herbatka powinna panu przynieść ulgę.
Chociaż zbliżała się już do pięćdziesiątki, pani Li była
wyjątkowo zadbaną kobietą. Jej klasyczne, harmonijne
azjatyckie rysy – migdałowe oczy, lśniące włosy i gładka
skóra przy zaskakująco wysokim wzroście i jasnych
tęczówkach robiły niezwykłe wrażenie. Pani Li całą
posturą wzbudzała szacunek.
– Jest pani bardzo uprzejma. Jestem pewien, że pani
herbatka uczyni cuda.
– Jest pan mile widziany w tym domu. Proszę tylko
zaopiekować się moją lokatorką. Nie jest tak wyzwolo-
ną, światową kobietą, jak mogłoby się wydawać po
wystroju jej mieszkania.
Pani Li bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi. Jej
ostrzeżenie dotarło jednak do Maksa. Postanowił mieć się
na baczności. Ostrożnie postawił tacę na niskim, rzeźbio-
nym stoliku obok kanapy. Rzeczywiście, nie wolno mu
zapomnieć, jak mało wie o Arianie. Czego nie wie? Czego
chciałby się dowiedzieć? Ma na to cały tydzień.
Ariana wychyliła się z łazienki, wypuszczając do
swojej małej, zabałaganionej sypialni obłok pary. Świa-
doma obecności Maksa w przyległym pokoju, wciąż
przeżywała sceny nocnej miłości w oparach mgły.
Cudownie było widzieć tylko fragmenty ciał, dotykiem
prowadzić dotyk drugiej osoby, odkrywać całą gamę
zmysłowych przyjemności.
Jaka szkoda, że Max ma czarną dziurę w pamięci.
Stęknąwszy z niechęcią, Ariana owinęła włosy ręcz-
nikiem. Drugim ręcznikiem szybko wycierała całe ciało.
Wolała nie myśleć o miejscach, do których zawędrowały
ręce Maksa, ani o tym jak cudownie byłoby zaprosić go,
żeby pomógł jej zetrzeć ze skóry krople wody, wywołu-
jąc jednocześnie uczucie wilgotności w miejscu, do
którego nie mógł sięgnąć ręcznikiem.
Zastanawiała się, czy przyjąłby takie zaproszenie.
Nie miała wątpliwości, że jej pożąda — kiedy przyciskał
ją do drzwi, jego napięte spodnie mówiły same za siebie.
Nawet jeśli nie pamiętał wydarzeń nocy, spędzili razem
ranek pełen napięcia. Było im dobrze i w tej sytuacji.
Zamiast jakichś kulawych, pokrętnych wyjaśnień po-
wiedział jej wprost, na czym polegał jego związek
z Maddie. Chciała wierzyć, że Max dał się wplątać w ten
układ z uprzejmości i przyjaźni. Jak nauczyły ją własne
doświadczenia, małżeństwo nigdy nie jest rozsądnym
wyjściem, a z pewnością nie rozwiązuje samoistnie
wszystkich problemów.
Przyglądając się wujowi Stefano i ciotce Soni, których
związek był zdrowszy niż trzydziestopięcioletnie mał-
żeństwo jej rodziców, nauczyła się, że zobowiązania na
całe życie wymagają silniejszych fundamentów niż
przyjaźń i wspólne cele. Oczywiście, bez tego też jest
trudno, ale bez namiętności i miłości związek jest
skazany na niepowodzenie.
To dobrze, że Max i Madelyn poszli po rozum do
głowy, zanim złożyli przysięgę małżeńską. Nikomu nie
życzyłaby złamanego serca ani rozwodu. Teraz, kiedy
gorący prysznic zmył z niej resztki wątpliwości i po-
czucia winy za minioną noc z Maksem, Ariana nabierała
pewności, że tej okazji nie należy przepuszczać. Max
jest wolnym facetem do wzięcia. Co ważniejsze, był nią
wyraźnie zainteresowany, a to doskonale zgrało się z jej
planami. Czas wziąć byka za rogi.
Dzięki temu, że znalazła mieszkanie w chińskiej
dzielnicy, była posiadaczką największej kolekcji jedwab-
nych strojów spośród wszystkich znanych jej białych
kobiet. Przebierała wśród wieszaków obwieszonych
szlafroczkami i piżamami, aż natrafiła na ulubiony strój
– grube amarantowe kimono wykończone czerwonymi
lamówkami. Na plecach wyhaftowany był powyginany
w fantastyczne kształty złoty smok. Ostrożnie położyła
kimono na łóżku, potem nachyliła się, by pozbierać
z podłogi i mebli porozrzucane pończochy, bieliznę
i bluzeczki. W codziennym natłoku zajęć nawet nie
zwracała uwagi na to, że jej sypialnia wygląda jak
garderoba modelek podczas pokazu mody. Pośpiesznie
upchnęła ubrania do malowanej w orientalne motywy
skrzyni stojącej w kącie pokoju.
Krzątała się po pokoju ubrana jedynie w turban na
głowie, więc zamarła, kiedy zza cienkiej jak mgła
zasłony dobiegł ją głos Maksa. Szklane paciorki po-
brzękiwały jak zapowiedź czegoś niezwykłego – ktoś
musiał je potrącić. Dźwięk ten był jak akompaniament
muzyczny do jego obecności – tak blisko, zaledwie
o kilka kroków od pokoju, w którym ona biega nago.
– Pani Li przyniosła nam herbatę – zakomunikował
Max.
Ariana podeszła na palcach do rozcięcia zasłon.
– Zaraz do ciebie przyjdę – wyszeptała, przełykając
ślinę, gdyż zasłony rozstąpiły się, a Max pojawił się nagle
w progu.
Stali teraz w milczeniu, zaledwie o kilka centymet-
rów od siebie. Któreś z nich powinno było się poruszyć,
ale przez długą, męczącą minutę żadne nie wykonało
ruchu. Wkrótce znów zadzwoniły szklane paciorki,
a kanapa z głośnym stęknięciem ugięła się pod ciężarem
ciała Maksa.
Dziewczyna szybko osuszyła włosy ręcznikiem, nie
chcąc marnować czasu na misterne układanie fal. Deli-
katnie przypudrowała kości policzkowe, czoło i nos,
wprawnym ruchem narysowała kreski pod oczami,
jeszcze tylko tusz na rzęsy i szminka w wyrazistym,
ceglastym odcieniu czerwieni. Jej namiętne usta nabrały
pełni, niczym u chińskiej konkubiny lub japońskiej
gejszy z ilustracji na ścianach herbaciarni pani Li.
Spryskała ciało wodą toaletową z nutą jaśminu,
szczelnie zawinęła się kimonem i przewiązała w talii
szarfą, starając się, by węzeł dał się jednak łatwo
rozsupłać. Jedno spojrzenie do lustra utwierdziło ją
w przekonaniu, że jest pociągającą kobietą, zasługującą
na przeżycie niezwykłej, chociażby krótkiej przygody.
Zanim opuściła sypialnię, zdążyła jeszcze odnaleźć
błyszczące pismo ze zdjęciami par kochających się w San
Francisco. Fotografie były dla niej pyszną inspiracją.
Podejrzewała, że bez trudu przekona Maksa do ich
wykorzystania.
Kiedy pojawiła się w drzwiach salonu, jej gość
właśnie przestawiał tacę na inny stolik. Filiżanki drżały
i pobrzękiwały na spodkach.
– No, no.... – pokiwał głową z aprobatą.
Obróciła się, żeby pokazać mu smoka na plecach.
– Podoba ci się?
Przy ostatnim obrocie poła kimona podwinęła się,
odsłaniając jej gołe nogi. Zauważyła, że mężczyzna
przełyka ślinę. I pomyśleć, że nie tak dawno uważała, że
jest nietykalnym i nieprzystępnym sztywniakiem i zim-
ną rybą. Tymczasem ten facet wręcz parował od żądzy
i nawet nie starał się zbytnio tego ukrywać. Postanowiła
jednak udawać, że tego nie dostrzega, żeby z kolei on nie
zdał sobie sprawy z jej triumfu i nie wycofał się
z przekory.
– A czy mogłoby mi się nie podobać? – odpowiedział
pytaniem na pytanie.
Usiadła na poduszkach obok kanapy, starając się
ukryć swoje podniecenie. Wsunęła kolorowe pismo pod
jedną z poduszek.
– No, dobrze... Uwiodłam cię ostatniej nocy przed
twoim ślubem. Niektórych mężczyzn mogłoby to wku-
rzyć.
Wsunął ręce do kieszeni i przyglądał jej się z roz-
bawieniem i niedowierzaniem.
– Może i nie pamiętam szczegółów minionej nocy,
ale uczciwiej będzie przyjąć, że oboje mamy swój udział
w tym
’’
uwodzeniu’’.
– Owszem – zgodziła się. – Tyle tylko, że ja byłam
trzeźwa.
Przykucnął, opierając się plecami o siedzenie kanapy.
– To dało ci możliwość obiektywnej oceny, jak
wspaniale nam to wychodzi. Zresztą, czy zapraszałabyś
mnie tu na herbatę, gdyby było inaczej?
Ujęła tacę z herbatą i posunęła ją w jego stronę.
– Wszystko się zgadza. Martwisz się, że nic nie
pamiętasz?
– Nie nazwałbym tego zmartwieniem. To tortura.
Pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale interesuję się
tobą od bardzo dawna, odkąd ujrzałem cię po raz
pierwszy.
Wsunął teraz rękę do rękawa Ariany, wodząc palcami
w dół i w górę po jej przedramieniu.
– Naprawdę? – Przechyliła filiżankę do ust, by ukryć
zakłopotanie. – Nigdy ze mną nawet nie rozmawiałeś.
Zamknął oczy i westchnął.
– To prawda. To tylko dowód, że jeśli chodzi o kobie-
ty, jestem ostatnią ciamajdą. Na dłuższą metę te nar-
kotyki w drinku oddały mi wielką przysługę.
Roześmiała się.
– Zapłaciłeś za to bólem głowy.
Wzruszył ramionami.
– To najmniejszy problem, Ariano.
Zacisnęła wargi. Przyjemne doznanie, jakie zostawiła
na jej ustach jedwabista faktura szminki, zasługiwało na
to, by się nim podzielić.
– Chyba wiem, co ci przyniesie ulgę.
Jego oczy pociemniały, z czego wywnioskowała, że
i jemu nie brak pomysłów na skuteczną kurację.
Kreślił palcem esy-floresy na jej otwartej dłoni.
– Myślałem, że wypijemy tylko herbatę, odpocz-
niemy, a potem pójdziemy do mnie i zaczekamy do
wieczora. Mogłabyś zrekonstruować dla mnie poprzed-
nią noc. Pocałunek po pocałunku.
– Podoba mi się ta myśl – przytaknęła. Podczas gdy
jego pomysły zawierały w sobie erotyczną obietnicę, jej
własne były wręcz skandaliczne. Grzesznie skanda-
liczne. – Ale nie całowaliśmy się znów tak wiele – dokoń-
czyła.
– Ach, tak? – zdziwił się
Uniosła ręce za głowę i oblizała wargi, zaskoczona, że
drżą na samo przeczucie pocałunków.
– Najwyraźniej nie byłem sobą. Wolałbym się nie
przyznawać, ile godzin spędziłem, wyobrażając sobie, że
cię całuję.
To jej schlebiało i dodawało odwagi.
– Tylko całujesz? Na tym poprzestawałeś? – prowo-
kowała go, przekonana, że dorosły mężczyzna nie
poprzestałby na pocałunkach.
Dlaczego miałby poprzestawać, skoro dotyk, piesz-
czoty, odkrywanie zakamarków ciała dostarczały takich
niezwykłych doznań!
– Może robiłem coś jeszcze. Ale dopiero po wielu
pocałunkach.
Skinęła głową i napełniła herbatą maleńką filiżankę.
Nad dzbankiem unosił się aromat imbiru i goździków.
To była herbata, której pani Li przypisywała największą
moc – mieszanka ziół, korzeni i tajemnic przekazywa-
nych z pokolenia na pokolenie.
– Ma bardzo silny aromat – zauważył Max, przesu-
wając filiżankę w swoją stronę. Rozsiadł się wygodniej
na poduszkach, starając się nie potrącić stopą niskiego
stolika.
– To prawda. Kiedyś już piłam tę herbatę. Rozjaśnia
umysł.
Max już unosił filiżankę do ust, kiedy powstrzymała
go, kładąc mu rękę na nadgarstku.
– Zaczekaj.
Krztusząc się, odstawił spodek.
– Czyżby leczeniu kaca towarzyszyła jakaś specjalna
ceremonia?
Wyciągnęła drewnianą szpatułkę z porcelanowego
słoiczka stojącego na tacy. Przytrzymała szpatułkę
nad naczyniem, czekając, aż gęsty strumień miodu
ścieknie z niej do słoja. Kiedy złocista substancja
kapała już tylko cienką strużką, Ariana podstawiła
pod nią palec.
Wsunęła palec do ust i wyssała słodycz.
– Możemy wymyślić taką ceremonię.
Ariana oparła o brzeg słoja szpatułkę z końcówką
w formie plastra miodu, pozwalając słodkim kroplom
skapywać prosto do jej herbaty. Zabrała filiżanki z tacy
i odstawiła ją na bok. Postawiła jedną filiżankę przed
Maksem, drugą przysunęła do siebie, następnie uklękła
naprzeciwko swojego gościa i kazała mu zamknąć oczy.
Zrobił to bez wahania. Serce jej zadrżało. Jak nie
kochać faceta, który słucha rozkazów, zapytała się
w duchu.
– Teraz podnieś filiżankę do ust, ale nie pij.
Ostrożnie, by nie uronić ani kropli, ujął naczynie za
cienkie uszko i zbliżył je do warg. Porcelana wydawała
się jeszcze bielsza na tle jego opalonej, zahartowanej
wiatrem skóry i zupełnie krucha w jego dużych dło-
niach, chociaż Ariana wiedziała, że te męskie dłonie
potrafią być wymagające i czułe w najsłodszy z moż-
liwych sposobów.
– Weź głęboki oddech.
Klatka piersiowa Maksa zafalowała, kiedy nabierał
w płuca aromatu naparu.
– Już sam zapach rozjaśnia umysł – przyznał.
– Zaczekaj, aż poczujesz smak.
Uznał, że to zachęta do wypicia łyka, ale ona po-
wstrzymała go znów delikatnym upomnieniem:
– Jeszcze nie. Odstaw filiżankę.
Nie otwierając oczu, posłuchał jej polecenia. Zręcznie
trafił na spodek. Kąciki jego ust uniosły się.
– Nachyl się – Ariana wydała mu kolejne polecenie.
Usłuchał jej. Tymczasem ona nabrała herbaty
w usta, a kiedy płyn rozgrzał je, przechyliła się nad
stolikiem, nadymając policzki, kiedy ich usta zetknęły
się na krótką chwilę. Smak herbaty spłynął mu na
język, wypełniając ich pocałunek egzotycznym aroma-
tem.
Kiedy dotknął dłońmi jej rękawów, przerwała poca-
łunek, ale nie cofnęła się. Pocierali się teraz nosami. Nagle
Max otworzył oczy.
– Nie mogę cię dotykać?
– Wpierw mnie pocałuj.
– Mogę robić i jedno, i drugie.
– Owszem, ale to byłoby takie... codzienne.
Odsunął się trochę, by dobrze widzieć jej twarz.
Smak herbaty i ciepło jego ust dodały jej odwagi, by
w pełni zrealizować swoje fantazje. Mają dla siebie cały
tydzień. Po co marnować go na zwyczajny flirt, skoro
mogą przeżyć szczególny, zmysłowy romans. Odrobina
wyobraźni? Trochę ryzyka? Czemu nie? Jak na koloro-
wych ilustracjach, jak w tysiącach odważnych pomys-
łów tańczących w jej głowie za każdym razem, kiedy
myślała o Maksie.
– Masz ochotę na coś nieoczekiwanego? – zapytał.
– Pomyśl tylko, Max. Kiedy ostatni raz naprawdę się
wyluzowałeś? Kiedy dałeś się unieść podnieceniu, nie
hamowany troską o to, w jaki sposób ten romans
wpłynie na twoje interesy?
Pokręcił głową, spuszczając wzrok.
– Nie, to bardziej w stylu mojego brata. Ford jest
lekkoduchem. Zawsze podąża za tym, co podpowiada
mu nastrój.
– W twoim głosie brzmi zazdrość.
– Tak ci się wydaje?
– Wiem to na pewno. Wiem, co nas łączy: jasna
wizja tego, czego chcemy od życia.
– Przejrzysta jak kryształ – potwierdził.
– I oboje poświęciliśmy dużo pracy, od bardzo mło-
dych lat, żeby dojść tam, gdzie chcemy się znaleźć. Ja
zostawiłam rodzinę na drugim krańcu kraju i pracuję
wiele godzin, dzień w dzień, ale jestem już bliska celu.
Wkrótce otworzę zupełnie odmienione
’’
Ateny nad
Zatoką’’ i będę mieć wiele do powiedzenia w świecie
restauratorów. Tego właśnie chcę – firmy i nazwiska,
które będą się ludziom z czymś kojarzyć, dla których
będą przyjeżdżać do San Francisco.
– To wielkie marzenie – przyznał.
– Tak – powiedziała z dumą. – Jestem już bardzo
bliska celu. Ale wiesz co? To nie wystarczy w życiu.
Max miał wrażenie, że dziewczyna podkrada jego
własne myśli, chociaż spychał je tak daleko na dno serca,
że sam o nich zapominał.
– Nie zawsze – zgodził się z nią.
– Możesz uwierzyć, że oboje mamy szansę przeżyć
coś przejmującego? Pić życie haustami? I nie grożą nam
za to żadne konsekwencje, najwyżej niezwykłe wspo-
mnienia.
– To zbyt piękne, by mogło się zdarzyć – wahał się
Max.
– Dlaczego? To zbyt piękne, by to przegapić.
Rozdział ósmy
– Mam ich!
Leo zakręcił na widok samochodu Maksa zaparkowa-
nego w wąskiej uliczce koło sklepiku z herbatą. Odczytał
cyfry na tablicy rejestracyjnej. Zadanie okazało się zbyt
łatwe. Wprawdzie omal ich nie zgubił, kiedy Forrester
skręcił do chińskiej dzielnicy, ale mimo niskiego zdania,
jakie miał o nim zleceniodawca, Leo nie był tak głupi, by
stracić drugą szansę na duże, łatwo zarobione pieniądze.
Nie do wiary, przed paroma godzinami zainkasował
okrągłe pięć stów za jakieś niewyraźne zdjęcia plątaniny
ledwie dostrzegalnych we mgle ciał.
Szukając wolnego miejsca do zaparkowania, zastana-
wiał się, po co tamtemu staremu te niewyraźne zdjęcia.
Ale czy to takie ważne? W końcu ma w kieszeni plik
dwudziestodolarówek i szansę na zarobienie jeszcze
większego szmalu.
Zaczekał, aż autobus z turystami ruszy z zatoczki na
jezdni, i zajął zwolnione miejsce. Przykładając lornetkę
do oczu, zlustrował szereg budynków po drugiej stronie
ulicy. Sklep z upominkami. Herbaciarnia. Galanteria.
Restauracja, potem następna. Sklep fotograficzny.
Na szczęście wcześniej postarał się o adres Ariany.
Odłożył lornetkę i podniósł do oczu aparat fotograficzny
z profesjonalnym obiektywem, jakich używają papa-
razzi. Skierował obiektyw na okno na drugim piętrze
nad sklepem z herbatą pani Li. Domyślał się, że sklep
zajmuje tylko parter, najwyżej pierwsze piętro, co więc
się dzieje na drugim? Lokatorka pani Li może sprzeda-
wać coś bardziej atrakcyjnego niż aromatyczne herbatki.
Swoją drogą, sam by nie wzgardził taką ofertą.
Czerwone zasłony poruszyły się za otwartym ok-
nem. To znak, że są w pokoju. Dorwie ich na gorącym
uczynku.
Po przeciwnej stronie ulicy, nad sklepem z porcelano-
wymi figurkami, pan Thien Wong również wynajmo-
wał pokoje. Od dawna nie miał wolnych miejsc, ale na
szczęście młodszy siostrzeniec pana Wonga, Ty, który
zajmował apartament wychodzący na ulicę, uwielbiał
łatwe pieniądze nie mniej niż Leo.
– Wchodzę do twojej gry.
Sądząc po jej szeroko otwartych oczach i uśmiechu,
który próbowała ukryć, Max zgodził się na propozycję
Ariany szybciej, niż sama się tego spodziewała. Ta
ciemna szminka sprawiała, że jej usta wyglądały jeszcze
ponętniej niż zwykle. Nie mógł się doczekać, aż scałuje
cały ten kolor z jej warg.
– Mówisz poważnie? – upewniła się.
– Zaskoczyłem cię?
– Nie... To znaczy tak. Chyba tak. Odrobinę.
Pokręcił głową. Czy ona rzeczywiście nie zdaje sobie
sprawy, jak na niego działa? Sam dziwił się, że potrafi się
tak kontrolować. Postanowił, że przez najbliższy ty-
dzień daruje sobie to opanowanie.
– To dobrze – ucieszył się. – Nieczęsto udaje mi się
kogoś zaskoczyć, może tylko w interesach. Poza biurem
moje zachowanie jest całkiem przewidywalne.
Przysunął słój z miodem w swoją stronę i zanurzył
szpatułkę w jego bursztynowej zawartości. Miał mnóst-
wo niewiarygodnych pomysłów, gdzie można rozsma-
rować miód. Było wiele miejsc na jej ciele, z których
chciałby długo zlizywać tę słodką, lepką substancję.
– Ale niespodzianki są miłe, prawda? Czy nie to
miałaś na myśli?
Sięgnęła ręką ponad stołem i zanurzyła palec w słoi-
ku, wyciągając na powierzchnię strużkę, która skapywa-
ła ciężkimi kroplami na blat, kiedy przenosiła palec
w stronę swojej filiżanki. Na chwilę zatopiła opuszkę
w filiżance z herbatą, potem wyssała słodycz, posyłając
Maksowi diaboliczny uśmiech.
– Niespodzianki... Lubię niespodzianki – dokończył
swoją myśl.
Teraz jej uśmiech stał się tajemniczy.
– Wczoraj też sprawiłeś mi niespodziankę – wyjaś-
niła.
Rozsunęła nieuważnym ruchem poły kimona, od-
słaniając kolana i fragment ud.
Ciepły aromat goździków i imbiru parował z czaj-
niczka z herbatą. Max doceniał jego orzeźwiające
działanie. Miód się przyda, ale trochę później. Pani Li
zaparzyła bardzo mocny napar, miał więc ochotę skorzy-
stać z niego, zwłaszcza gdy ma być serwowany z ust
Ariany.
– Być może. Chociaż sam jestem zaskoczony swoją
swobodą.
– Może jednak masz jakieś zahamowania, których
powinieneś się wyzbyć? – zasugerowała troskliwie,
nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy.
– Wszystkie twoje spostrzeżenia na mój temat są
niezwykle trafne. – Uśmiech znikł z jego ust. – Nie mogę
jednak obiecać ci niczego, co miałoby wykraczać poza
ten tydzień.
Chciał się upewnić, że go rozumie. Teraz, kiedy
Maddie postanowiła pójść swoją drogą, nie miał ochoty
wciągać jakiejkolwiek kobiety do swojego szalonego
życia. Zdawał sobie sprawę, że może sobie pozwolić
jedynie na krótki oddech i oderwanie się od siebie samego,
czyli mężczyzny, który nie potrafi zapomnieć o tym, jak
wygląda życie bezradnego nędzarza. Wiedział na czym
zależy mu najbardziej – na regularnych wpływach na
konto bankowe oraz szacunku i zaufaniu kolegów
z branży. Ani Maddie, ani Ariana nie zasługiwały na to,
by podporządkowywać je jego pogoni za sukcesem.
Nie zasługują na samotność w domu, kiedy on
uczestniczy w przeciągających się do późnych godzin
nocnych zebraniach, odbywa długie rozmowy telefo-
niczne z kontrahentami lub spędza niedziele w biurze.
Takie kobiety należy rozpieszczać i okazywać im uczu-
cia. Pocieszające, że przynajmniej przez tydzień może jej
to dać i otrzymać w zamian to samo.
Pokiwała głową.
– Ja też nie mogę składać żadnych obietnic. Już raz
podporządkowałam swoje życie miłości i nie zrobię tego
więcej. Bez względu na to, jak silna byłaby to pokusa. Ale
w tym tygodniu możemy sobie pozwolić na trochę
radości.
Max pragnąłby dowiedzieć się więcej o jej przeszłości,
ale to nie był najlepszy moment na zadawanie takich
pytań, zwłaszcza że nie był pewien, czy jest gotów
odwdzięczyć się opowiadaniem o swoim życiu. Ale
przed nimi cały tydzień na zwierzanie, odkrywanie
przed sobą blasków i cieni dotychczasowych związ-
ków... Nigdy wcześniej nie zwierzał się kobiecie, może
najwyżej Maddie. Miał teraz wrażenie, że odsłonięcie
duszy przed Arianą będzie miało inny smak.
Ariana Karas wydawała mu się pokrewną duszą,
jeżeli można wierzyć w pokrewieństwo dusz. Nie wie-
dział, czym zasłużył na taki uśmiech losu. Zresztą, czy
to ważne? Czas cieszyć się chwilą. Podejrzewał, że już
nigdy nie trafi mu się podobna okazja.
– Więc chcesz mi udowodnić, że ta herbata uśmierzy
ból głowy?
Ból głowy już się ulotnił, ale nie zamierzał jej o tym
mówić.
W tęczówkach jej oczu odbijał się kolor zasłon
kołyszących się na popołudniowym wietrze.
– Owszem – zapewniła go.
Oboje jednocześnie podnieśli filiżanki do ust, potem
nachylili się ku sobie, usta w usta, oddech do oddechu.
Smak zmieszał się na ich językach. Zioła. Słodycz.
Pożądanie.
Max wczepił się palcami w krawędź stołu, przypo-
mniawszy sobie, że Ariana chce na razie tylko pocałun-
ków. Z napięcia jej mięśni wywnioskował, że chce, by
wszystko potoczyło się bardzo, bardzo wolno.
Z największym skupieniem uczył się teraz jej ust.
Miała proste, gładkie zęby, twardy, jędrny język. Jej
skóra pachniała jaśminem – woń kwiatu mieszała się
z aromatem herbaty – ta kombinacja zapachów przy-
spieszała bieg jego krwi w żyłach. Z trudem opierał się,
by jej nie dotknąć. Nie przerywając pocałunku, przesu-
nął oddzielający ich stolik. Poruszone filiżanki zadzwo-
niły na spodeczkach.
Ariana oderwała usta od pocałunku, zdyszana, ale
uśmiechnięta. Klęczeli teraz oboje, prawie ocierając się
udami. Oparła się dłońmi o jego klatkę piersiową i zamk-
nęła oczy, jakby próbowała zapanować nad rytmem
serca ich dwojga. Max czekał. Jego wzrok wędrował
teraz po czerwonych lamówkach jej szlafroczka, przesu-
nął się wokół szyi i w dół, po miejscu, gdzie lamówki
krzyżowały się i unosiły z każdym jej oddechem.
Jej ręce zsunęły się po jego ramionach, jakby chciała
się upewnić, czy rzeczywiście jej pożąda. Jakby od
niechcenia rozpinała guziki koszuli Maksa, przyciągając
tkaninę do siebie, żeby nie muskać czubkami palców
skóry mężczyzny. Potem odpięła guziki na mankietach,
znów starannie unikając wszelkiego kontaktu z ciałem.
Następnie zsunęła koszulę z jego ramion. Jego ciało
pulsowało w oczekiwaniu na jej dotyk.
Przełknął ślinę. Czuł, że zasycha mu w gardle.
Coś zaiskrzyło między nimi, kiedy jej rozpalone usta
trafiły na tętnicę u nasady szyi mężczyzny. Dotknięcia
jej języka zdawały się wypalać znamiona na jego barku.
Wyciągnął głowę, gdyż miał ochotę pieścić ją ustami,
odkrywać, uczyć się jej wrażliwych miejsc, chociaż
podejrzewał, że pobierał już tę lekcję ubiegłej nocy.
Kiedy zaczęła miąć wargami płatek jego ucha, Max
poczuł, że nie wytrzyma dłużej w bezruchu. Jedną ręką
ściskał krawędź poduszki na podłodze, drugą niemal
miażdżył drewniany blat stolika.
– Pozwolisz się wreszcie dotknąć, czy mam się
zadowolić pocałunkami?
Podniosła na niego wzrok.
– Coś mnie kusi, by powiedzieć: uprawiajmy miłość
bez granic, ale...
– Ale co?
Nie kończąc zdania, jednym szarpnięciem rozwiązała
węzeł kimona, upewniając się jednak, że poły nie
rozsuną się zupełnie.
– Mamy dużo czasu. – Nieco poluźniła kimono,
odsłaniając fragment piersi i brzucha. – Jeśli jednak nie
masz w portfelu prezerwatywy...
Nie miał. Nigdy w życiu nie nosił ich w portfelu,
chociaż kiedy jako student przyjeżdżał do domu na
soboty i niedziele, matka wtykała mu kondom do
kieszeni dżinsów. Gdyby kumple nie przynieśli mu
dowcipnych gadżetów na noc kawalerską, prawdopodob-
nie poprzedniej nocy nie miałby u siebie żadnego zabez-
pieczenia, a zdaje się, że wrzucili mu do szuflady przynaj-
mniej z pół tuzina.
– Powinienem mieć parę sztuk w domu – zaczął.
Uśmiechnęła się łobuzersko.
– Nie masz. Nic nie zostało.
Szerzej otworzył oczy.
– Chyba nie powiesz, że zużyliśmy wszystkie?
Jej chichot był zaraźliwy. Położyła głowę na jego
klatce piersiowej. Zapach jej włosów i ciepło skóry
wyparły z niego całą wesołość.
– Więc nie możemy się kochać – stwierdził. – Przy-
najmniej nie w tej chwili
Z rezygnacją zsunął ręce w dół po rękawach jej
kimona. Jeszcze nie ostygł, jego dotyk nadal ją rozpalał.
Przywarła policzkiem do jego piersi, potem złożyła
pojedynczy pocałunek powyżej serca.
– Ile razy mam ci powtarzać – przed nami cały, długi
tydzień.
Zresztą jest tyle sposobów uprawiania miłości, miała
ochotę dodać. Dostrzegł w jej oczach, o czym myśli.
Nawet jeśli nie pomyśleli dokładnie o tym samym, miał
do wyboru cały wachlarz możliwości.
Zanurzyła rękę w poduszkach na kanapie i wyciąg-
nęła pognieciony magazyn kobiecy.
– A to co? – zapytał.
– Pomysł. Inspiracja.
– Mam mnóstwo własnych pomysłów, a ty sama
jesteś najlepszą inspiracją. Ręczę, że obejdę się bez
pornografii...
Roześmiała się, wymachując mu przed twarzą pis-
mem.
– Ale to nie jest pornografia. – Odszukała właściwą
stronicę, ale przycisnęła ją do siebie, żeby nie podglądał.
– Jak dobrze znasz miasto?
Max przymknął oczy, chociaż nie mógł oczekiwać
przypływu jasnych myśli, kiedy jedynym widokiem,
jaki mu się ukazywał, było jej odsłonięte ciało, tak blisko,
oddzielone cienką tkaniną i stronicami ilustrowanego
czasopisma dla kobiet.
– Przez całe życie mieszkałem w okolicach zatoki....
Uniosła brwi z niedowierzaniem. Przekartkowała
gazetę, żeby pokazać mu zdjęcie na rozkładówce.
– Robiłeś to już kiedyś?
Max przyjrzał się parze zajętej miłosnymi igraszkami
na moście. Odwróciła kartkę, potem następną, szybko
zmieniając obrazy San Francisco i zdjęcia kochanków.
Powstrzymał ją, kiedy chciała pokazać mu kolejną
fotografię, zaciekawiony zdjęciem w plenerze, którego
nie poznawał. Sceneria, nieco zamazana, nie przykuła
jego uwagi tak bardzo, jak wyrazy twarzy modeli.
Co on tam widział? Podniecenie? Tak... Wyzwanie?
Zdecydowanie. Ale było coś jeszcze – coś nieuchwyt-
nego.
– Co to? – zapytał.
– Znalazłam to wczoraj w autobusie. To mi uzmys-
łowiło, jak wielu rzeczy nie znam i... tęsknię za nimi.
Jeśli to miasto da mi taką możliwość, chętnie z niej
skorzystam.
Max zastanawiał się, jak wiele kosztowało ją to
wyznanie. Zachwycało go, że Ariana rozmawiała z nim,
jakby znali się od wieków. Chciałby jej odpłacić tym
samym. Chciał ją poznać, przeżyć jej fantazje, stać się
ich bohaterem.
– Jesteś zadziwiająca. – Wyjął jej pismo z rąk i od-
rzucił na bok, potem obiema dłońmi ujął jej brodę.
– Nigdy nie spotkałem kogoś, kto tak spontanicznie
potrafiłby mówić o sobie.
Ariana spróbowała wyswobodzić głowę, ale po-
wstrzymał ją pocałunkiem. Otworzyła się przed nim,
zdradziła mu tajemnicę, której nigdy przed nikim nie
odsłoniła – może dlatego, że do ostatniej nocy nie
zdawała sobie sprawy, jak bardzo brakuje jej dotyku
mężczyzny. Zawsze zajęta, oddana pracy i swoim
celom, nie musiała stawiać czoła pustce w sercu.
– Wcale nie jestem taka skomplikowana – wydusiła
z siebie, ocierając usta o jego brodę, tęskniąc za miękko-
ścią jego warg, kiedy poczuła ukłucia zarostu na swojej
brodzie. – Po prostu wiem, czego chcę. Po raz pierwszy
od lat.
– Chcesz wiedzieć, czego ja chcę? – zapytał powoli,
zsuwając jej z ramion kimono.
– Wiem, czego chcesz – odparła, odchylając się do
tyłu, nie dlatego, że przestraszyła się jego coraz śmiel-
szych gestów, ale ponieważ zasłony w oknie za mocno
rozsunęły się na wietrze.
Już nie raz przyłapała sąsiadów z przeciwka, jak
zupełnie bez powodu wpatrywali się w jej okno. Za-
zwyczaj nie robiła nic ekscytującego, najwyżej suszyła
włosy, oglądała telewizję lub medytowała przy świe-
cach. Ale tego popołudnia? W świetle dnia? Ekshibi-
cjonizm nadawał się do kolorowych gazet, ewentualnie
mogła sobie nań pozwolić w kłębach gęstej mgły, ale
nigdy w otwartym oknie swojego mieszkania.
Owinęła się szczelnie kimonem, nie zawracając sobie
jednak głowy zawiązywaniem szarfy.
– Jesteś bardzo odważna – zażartował, znów zapa-
dając się w poduszkach na kanapie. – Dlatego tak bardzo
mi się podobasz.
Zanim podeszła do okna, zapaliła jeszcze jedno
kadzidełko i nastawiła płytę z muzyką. Natychmiast
zabrzmiała miękka melodia, ciche dźwięki mieszające się
z odgłosami dobiegającymi z ulicy.
Kiedy pociągnęła zasłonę, poczuła dłoń Maksa na
swojej kostce. Zaskoczona, wykonała błyskawiczny
obrót, opierając się plecami o parapet.
– Co ty wyprawiasz? – spytała, z trudem chwytając
oddech.
Max wygodniej usadowił się na poduszkach obok
okna. Leżały tam, gdyż Ariana lubiła wieczorem siadać
tu z gazetą i przysłuchiwać się tłumowi na dole. Nie
wypuszczając jej nogi z uścisku, przyklęknął u jej stóp,
głaszcząc ją po podbiciu.
– Masz niewiarygodnie drobne kostki.
Miała zamiar wyrwać nogę z jego uścisku, ale te
pieszczoty sprawiały jej ogromną satysfakcję. Tak słod-
ko pieścił ustami jej palce.
Zapytała więc łamiącym się głosem:
– Czy nie powinnam odsunąć się od okna?
Jego zielone oczy rozbłysły szelmowsko.
– Przecież nikt mnie nie widzi z zewnątrz – od-
powiedział.
– Ale mnie widzą – obstawała przy swoim Ariana.
– Tylko twoje plecy i włosy. Nikt nie wie, co
maluje się teraz na twojej twarzy – całował jej nogę
wzdłuż łydki, prostując ją, by sięgnąć językiem do
wrażliwych miejsc za jej kolanem – odkrył je ostatniej
nocy.
Przygryzła dolną wargę, żeby nie zaskomleć z przyje-
mności, jak mały psiak albo spragniona seksu kobieta
podekscytowana perspektywą tygodnia wypełnionego
miłością.
Wbiła się palcami w parapet, by nie osunąć się na
podłogę, i zamknęła oczy. Max nawet nie zdawał sobie
sprawy, że flirtowanie z ekshibicjonizmem jest bardziej
niebezpieczne niż flirt z nią. Miała jednak nadzieję, że
nikt nie widzi, jak jego pocałunki wspinają się po jej
łydce i kolanie aż do uda.
Zanurzyła palce w jego włosach, by ukryć zakłopota-
nie, w jakie wprawiło ją dotknięcie miękkich ust na
skórze nogi. Chciała tego. Chciała wyjść poza ciasne
ramy konwencjonalnych zachowań. Pozwoliła, by roz-
sunął jej nogi, dotykał jej w środku i smakował. Prze-
dzierając się językiem przez jej pulsujące ciało, szybko
natrafił na ośrodek jej pragnienia, ale zaraz zmienił
kierunek pieszczot, wyżej, niżej, po obu stronach, tak by
nie mogła przewidzieć, gdzie teraz pojawi się jego język.
Każda wilgotna pieszczota była niespodzianką, a każ-
dy pocałunek odkrywał jej utajone potrzeby. Wrażenie
spadania nie miało nic wspólnego z tym, że opierała się
o otwarte okno, ani z lękiem wysokości. To jego usta,
palce, westchnienia spychały ją na krawędź przepaści,
w którą chciała się rzucić z całą desperacją.
Tak też się stało. Przyciągnęła ku sobie jego głowę,
szerzej rozstawiając kolana, biorąc to, co on tak chętnie
darował. Dobiegające przez okno hałasy ulicy, pracują-
cych ludzi i turystów zagłuszały jej westchnienia słod-
kiej ulgi.
Podniecenie przeszywało jej ciało. Max pomógł jej
zsunąć się na podłogę i wślizgnąć pod siebie, by do-
prowadzić do szczytowania. Jej pachnąca piżmem sło-
dycz rozpływała się na języku mężczyzny. Ona drżała
w jego ramionach, chociaż jej ciało płonęło.
Kiedy zdołała zebrać myśli, zapytała:
– Podnieca cię uprawianie miłości na widoku pub-
licznym, prawda?
– Nie zastanawiałem się nad tym do tej pory. – Za-
głębił twarz w jej szyi, przypominając, że do tej pory cała
przyjemność należała do niej.
W okolicach miednicy czuła nacisk jego twardego
penisa. To był nieomylny dowód pożądania, który
natychmiast pobudził jej zaspokojone przed minutą
pragnienie.
– Powinieneś to przemyśleć – zasugerowała.
– Dobrze, ale najpierw musimy znaleźć jakąś aptekę.
Przeturlała się po podłodze, jednocześnie otulając się
połami kimona. Ten mężczyzna ją przytłacza, niemal
panuje nad nią. Wyraz twarzy Maksa nie pozostawiał
wątpliwości – przyszedł mu do głowy jakiś szatański
pomysł.
– Ubierz się tak, by ci było wygodnie. Wychodzimy
– powiedział.
– Wygodnie? Dokąd mnie zabierasz?
Wyciągnął się leniwie na podłodze, podpierając się na
łokciu..
– Podsunęłaś mi pewien pomysł.
Rozdział dziewiąty
Max podał Arianie rękę, której nie odrzuciła. Skwito-
wał to aprobującym westchnieniem. Mężczyźni nie
wzdychają – przypomniał sobie. Mężczyźni wydają
pomruki. Mruknął więc z zadowoleniem, kiedy poczuł
ciepło jej skóry. Bryza znad zatoki przyniosła zapachy
z nabrzeża – ostrą mieszankę morza, soli i spalonych
słońcem żagli. Ariana wysiadła z samochodu, najpierw
wysuwając długie nogi bez pończoch obute w pantofle
na szpilkach, i puściła oko do Maksa.
– Mówiłem ci, żebyś ubrała się w coś wygodnego
– upomniał ją, chociaż wcale nie był rozczarowany jej
nieposłuszeństwem.
– Jest mi bardzo wygodnie. A tobie? – wygładziła
obcisłą, czarną spódnicę z połyskującego materiału.
Rozcięcie na udzie było tak głębokie, że mogły przez nie
przeświecać majteczki, jeżeli w ogóle miała je na sobie.
Jej głos brzmiał niewinnie, obdarzyła go też niewin-
nym spojrzeniem – wszystko to kontrastowało z jej
obcisłym czerwonym sweterkiem i zachęcającym
uśmiechem.
– Zmarzniesz – uprzedził ją, przekonany, że Ariana
widzi, jak bardzo czuje się przy niej nieswojo.
Wsunęła ręce pod jego marynarkę, bawiąc się rąbkiem
jego bluzy.
– Będziesz musiał mnie rozgrzać. Gdybyś zdradził,
dokąd mnie zabierasz, ubrałabym się odpowiednio.
Max wsunął się do samochodu, by sięgnąć na siedze-
nie po jej skórzany żakiecik, i narzucił go jej na ramiona.
Potem zatrzasnął drzwi auta, cały czas trzymając swą
towarzyszkę za rękę.
Cały ten dzień był świętem zmysłów. Zwiedzali
chińską dzielnicę. Ariana była jego przewodniczką, po-
kazała mu miejsca znane tylko mieszkańcom, wprowa-
dziła do świata smaków i faktur, które nie miały nic
wspólnego z seksem, ale i tak działały podniecająco.
Nauczył się kilku zdań po chińsku i razem z Chiń-
czykami zaśmiewał ze swojej fatalnej wymowy. Spró-
bował specjalnie przyrządzonej kałamarnicy i najmoc-
niejszej na świecie sake. Zanim wrócili do jej pokoju nad
herbaciarnią pani Li, byli syci, lekko upojeni i trochę
wirowało im w głowach.
W pokoju dziewczyny zrobili użytek z pudełka
kondomów kupionych w pierwszej aptece za rogiem,
kochając się na porozrzucanych poduszkach, a potem
zasnęli, by obudzić się, kiedy ostatnie mgły rozsnuwały
się w ciemności wieczoru.
Max uznał, że przyszła jego kolej, by pokazać Arianie
coś, czego nigdy w życiu nie widziała, więc zadzwonił
do kogoś szybko, potem wstąpili do jego domu, by mógł
się przebrać. Teraz zaparkowali obok przystani, by
niespiesznym krokiem udać się w stronę przycumowa-
nych jachtów.
Chrypliwe piski mew i miarowe uderzenia lin o drew-
niane pale towarzyszyły uderzeniom fal oceanu, two-
rząc kojący podkład muzyczny do kroków pary. Arianę
przeszedł dreszcz, więc przytuliła się do Maksa. Zdecy-
dowanie nie była ubrana odpowiednio na nocny rejs po
zatoce, ale wiedziała, że wkrótce będzie jej bardzo ciepło.
– Masz łódź? – zapytała, chwytając jego rękę, kiedy
przechodził nad grubą liną przerzuconą przez pomost.
– Uważaj pod nogi. Tak, można tak powiedzieć.
W każdym razie jest na mnie zapisana.
Omal się nie poślizgnęła na mokrej desce. Miał ochotę
wnieść ją na rękach, ale wiedział, że niełatwo mu
przyjdzie wyjaśnić bratu, który czekał na pokładzie
jachtu, kim jest Ariana.
Ford z pewnością pozna się na jej egzotycznej uro-
dzie, którą dodatkowo podkreślał strój i rozpromieniona
twarz kobiety, która przeżyła więcej niż jeden orgazm
w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Przez
chwilę Max zastanawiał się, ile kobiet sam Ford wniósł
na rękach do tej łodzi. Jego mały braciszek nie próbował-
by nawet dbać o pozory. Ale Max miał więcej do
pokazania Arianie niż tylko miękkie łóżko w kapitań-
skiej kajucie. Chciał, by poznała miasto, miliony świate-
łek odbijających się w poruszanej wiatrem zatoce. Ten
widok, po raz pierwszy ujrzany w dzieciństwie, wpłynął
na całe jego życie.
– Mam nadzieję, że ma pan dużo energii, panie
Forrester – powiedziała Ariana sztucznie oficjalnym
tonem. – Niełatwo mnie będzie rozgrzać. – Zdjęła buty,
sycząc z zimna przy zetknięciu bosej stopy z mokrym
drewnem.
– Może wybierasz się na rejs z niewłaściwym bratem
– odezwał się z góry Ford.
Max podniósł głowę, wypatrując brata na mostku.
Chłopak mocował się właśnie z jakąś liną. Max nigdy nie
interesował się stroną techniczną ich małego jachtu, ufał
jednak, że Ford robi dokładnie to, co należy. Dopóki łódź
wracała z czarterowych rejsów rybackich i turystycz-
nych w niezmienionym stanie, Max nie interesował się
jej utrzymaniem ani naprawami. Ford nie dorobił się
majątku na żeglowaniu, ale zajęcie to pochłaniało go na
tyle, żeby nie przychodziły mu do głowy głupie pomys-
ły, a to był wystarczający powód, by Max zgodził się
finansować jacht.
Starszy z braci Forresterów skinął brodą do Ariany,
wskazując, że to przed tym młodzieńcem ją ostrzegał.
Dał jej do zrozumienia, że jeśli potrafi się odciąć za to
półobraźliwe powitanie, wyświadczy mu przysługę.
– Ty pewnie jesteś Ford – przywitała się zwyczajnie
Ariana, najwyraźniej niezainteresowana mieszaniem się
do braterskich przekomarzań.
Ford zszedł po drabince na pokład. Rozjaśnione
słońcem, rozwiane włosy i figlarne oczy czyniły go
uosobieniem nowoczesnego pirata. Gładka twarz stano-
wiła dowód, że ogolił się na ślub brata, ale i tak
emanował wdziękiem łobuziaka. Podniósł rękę, udając,
że uchyla przed Arianą czapkę.
– Mogę być dla ciebie kimkolwiek zechcesz, ślicz-
notko.
Ariana odparowała z prowokującym uśmieszkiem:
– Mógłbyś być bardziej oryginalny? Ten frazes wy-
cofano już z obiegu dziesięć lat temu.
Ku satysfakcji Maksa, Ariana trafiła w samo sedno.
Ford podał jej rękę i pomógł dostać się na pokład.
– Brat powiedział mi, że jesteś
’’
inna’’.
– Powiedziałem, że to
’’
ktoś specjalny’’, Ford. Ariana
jest szczególna, więc uważaj na swoje maniery. Masz
łatwe zadanie – zabierz nas na krótki rejs po zatoce.
Chyba stać cię na tyle?
Ford odchrząknął i po chwili buczenie silników
rozniosło się echem po zwykle spokojnej o tej porze
przystani.
Max zwolnił cumy i dołączył do Ariany. Stała na
rufie, szczelnie otulając się żakietem. Mały jacht powoli
wypływał na wody zatoki. Max miał do wyboru:
udawać, że zna się żeglarstwie, i pomóc bratu wymane-
wrować na głęboką wodę, albo zająć się tym, w czym był
ekspertem, czyli rozgrzać Arianę. Poprowadził ją w stro-
nę kabiny, która osłaniała ich przed wiatrem uderzają-
cym w przeszklone ściany.
– Mogłeś mnie uprzedzić, że wypływamy na zatokę
– wymamrotała z wyrzutem, kiedy przygarnął ją do
siebie.
– Nie chciałem popsuć ci niespodzianki. Chyba nie
boisz się wody...?
Roześmiała się.
– Nie wystarczy ci mój lęk wysokości? Uwielbiam
wodę. Uwielbiam patrzeć na wodę, żeglować. Ale nie
zapominaj, że w zatoce San Francisco aż roi się od
rekinów.
Nachylił się ku niej i łaskotał nosem i brodą jej szyję
i krtań, aż poczuła ukłucia jego zarostu w dekolcie.
– Tak, słyszałem o tym.
Odchyliła się do tyłu, by zajrzeć mu w oczy.
– Na tej łodzi też znalazł się jakiś rekin. Szkoda, że
nie widzisz swojej miny. Czuję się jak przynęta.
– Nie wyglądasz jak przynęta. Wyglądasz olśniewają-
co. A smakujesz... wyśmienicie.
Kłapnąwszy ustami jak rekin, powrócił do piesz-
czenia zębami jej szyi. Ariana śmiała się i szarpała go
delikatnie za włosy. Zrzucił z ramion marynarkę i okrył
nią dziewczynę. Sam nie potrzebował dodatkowej war-
stwy ochronnej. Prawie płonął i rozpalał się coraz
bardziej. Nagły powiew wilgoci przeszył go dreszczem,
ale niczym zimny prysznic po wyjściu z sauny, jedynie
rozniecił w nim pożądanie. Chciał natychmiast opaść
z nią na deski pokładu i kochać się do zapomnienia
w rytm fal.
Tymczasem całowali się z Arianą, łaskotali i dotykali
się lekko. Jacht zwolnił i silnik umilkł.
Ford zajrzał do kabiny. Obrzucił Arianę nieco kpią-
cym spojrzeniem i uśmiechnął się od ucha do ucha,
kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Królowo, nie wiem, co zrobiłaś z moim bratem, ale
tak trzymaj, udzielam wam mojego błogosławieństwa.
Max od dawna nie był tak wyluzowany, ostatni raz
kiedy mając sześć lat, nawąchał się kleju do drewna.
Max chciał trzepnąć porządnie Forda, kiedy ten
znalazł się w zasięgu jego ręki, ale chłopak uchylił się
zręcznie, wybuchając radosnym śmiechem.
– Co jest, braciszku, nie podniosłeś na mnie ręki od
dzieciństwa. Byłem strasznym łobuzem – poufale szep-
nął w stronę Ariany. – Max podkradał moje kieszon-
kowe, a potem je rozsądnie inwestował. Kupował obli-
gacje skarbowe. Nie żartuję.
Max otoczył Arianę ramieniem, jakby w ten sposób
chciał ją ochronić przed prawdą o swoim dzieciństwie,
które planował tak świadomie, tak dorośle, że doprowa-
dziło go do obecnego statusu.
– Mieliśmy nie najgorszy portfel akcji jak na na-
stolatków, jeśli mnie pamięć nie myli – przypomniał
mu Max.
– Owszem. – Ford skrzywił się z dezaprobatą. – Oso-
biście wolałem wówczas gumę do żucia.
– Nie dało się płacić gumą do żucia czesnego na
uczelni – odciął się Max.
Kochał swojego brata, ochroniłby go przed każdym
zagrożeniem, ale sam nie mógł pojąć, że w tych samych
warunkach wyrośli tak różni ludzie jak oni dwaj. Ford
był zawsze na luzie, dawał się unosić fali, podczas gdy
Max, zawsze spięty, inwestował całą swoją energię
w skrupulatne realizowanie długoterminowych planów.
Przynajmniej tak działo się do tej pory.
Ariana nie chciała, żeby to niewinne, braterskie
przekomarzanie przerodziło się w sprzeczkę, więc stanę-
ła między braćmi, opierając się plecami o Maksa.
– Teraz opłacałoby się mieć parę historyjek z gumy
do żucia. Kolekcjonerzy płacą wielkie pieniądze za
rzadkie, stare egzemplarze – powiedziała.
Ford triumfował, ale Max postanowił go zgasić.
– Nie zachęcaj go, Ari. To beznadziejny koczownik.
Ta łódka to jedyny sposób, by utrzymać go blisko domu.
– Max powiódł wzrokiem po zatoce i oceanie, które były
miejscem pracy brata. – Względnie blisko.
– Gdybyś nie sponsorował mojej łajby, nie miałbyś
szansy na czarter w środku nocy i sternika na każde
zawołanie.
– Właściwie poradzilibyśmy sobie bez sternika
– Max uznał, że to najlepszy moment na tę sugestię.
Ford zapatrzył się w niebo – było bezchmurne
i rozświetlone gwiazdami. Twarz Maksa pojaśniała. Nie
miał patentu sternika, ale znał podstawy nawigacji,
w każdym razie wiedział, gdzie szukać kamizelek ratun-
kowych, jak wyłączyć silnik i jak wysłać sygnał SOS. Nie
zanosiło się na sztorm.
– Właśnie miałem zejść na ląd – wymamrotał Ford.
Podniósł pikowane siedzenie i wyciągnął spod niego
kamizelkę ratunkową.
– Po twoim telefonie zaopatrzyłem kuchnię. Ariano,
w kajucie wisi moja ciepła bluza, możesz ją nałożyć, jeśli
zmarzniesz. Trzeba zejść po schodach, pierwsza kabina
na prawo.
Ariana podziękowała Fordowi, potem uśmiechnęła
się do Maksa, który nie krył zadowolenia, że tak łatwo
poszło mu z bratem. Dziewczyna zostawiła braci, naj-
wyraźniej zamierzali jeszcze pogadać.
– Doskonale się bawiłem na twoim weselu – wypalił
Ford, kiedy zostali sami z Maksem. – Dostałem numery
telefonów od dwóch druhenek i kilku kuzynek Maddie.
– To dlaczego sam nie korzystasz dziś z jachtu?
– Max chciał zyskać na czasie, niepewny, jaką prawdę
wyjawić bratu.
Ford pokręcił głową.
– Kto powiedział, że już tego nie zrobiłem? Zresztą,
nie zmieniaj tematu. Co to za jedna? – Wskazał głową na
kabinę, w której została Ariana. – I gdzie, u diabła, jest
Maddie?
Max jęknął, potem poszedł za Fordem do miejsca,
gdzie była przymocowana motorówka, którą młodszy
brat miał się dostać na ląd.
– Nie wiem, gdzie jest Maddie, ale to ona wymyśliła
tę historię z naszą ucieczką. Zadzwoniła do mnie
wczoraj koło północy i zostawiła wiadomość na auto-
matycznej sekretarce w samochodzie.
– Dlaczego nie zadzwoniła do ciebie do domu?
– Pewnie chciała mieć pewność, że zanim odsłucham
wiadomość, będzie już daleko stąd.
– Rodzice będą rozczarowani. Wszyscy lubiliśmy
Maddie.
– Przecież ona nie umarła. Odnajdzie się. Dzięki
temu kłamstwu ma trochę czasu dla siebie. Jestem pełen
szacunku dla jej pomysłowości.
Ford pokiwał głową. Sam był pod wrażeniem sprytu
niedoszłej szwagierki.
– Człowieku, ale będzie zadyma, kiedy Barbara
i Randolf odkryją prawdę. Szkoda, że ich nie widziałeś
na przyjęciu. Puszyli się jak dwa pawie.
Max roześmiał się. Jego brat już dawno zauważył, że
związek z Maddie i decyzja o małżeństwie nie wy-
pływały z miłości. Ford akceptował ich decyzję jak
wszystko, co go otaczało.
– Gdybyś częściej zaszczycał swoją osobą zgroma-
dzenia rodzinne, wiedziałbyś, że Burrowsowie nie po-
trzebują specjalnej okazji, bo zawsze puszą się jak pawie.
Jestem pewien, że Maddie wkrótce powróci i poradzi
sobie z rodzicami. Mam tylko nadzieję, że nie zabawi
tam dłużej niż tydzień. Nie mogę się przecież ukrywać
do końca świata.
– Nie widzę przeszkód, braciszku. Ale ty tego nie
zrobisz, nie przepuścisz takiej kasy.
– Mógłbym to ująć inaczej: wytyczyłem sobie pew-
ne cele, podobnie jak ty masz swoje. Chociaż co do
ostatniego nie jestem pewny – poddał się.
Usłyszał, że Ari zamyka drzwi pod pokładem, i przy-
pomniał sobie, że ma ciekawsze zajęcie niż robienie
bratu wymówek.
– Nie wracaj tu aż do rana, dobrze? Do późnego rana
– podkreślił.
Podał bratu kluczyki do samochodu. Chociaż było to
sprzeczne z prawem, Ford mieszkał na jachcie. Jeśli Max
chciał, by zniknął z horyzontu na całą noc, musiał
udostępnić mu swój samochód i dom.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Kim jest ta
Ariana? – dopytywał się Ford, upychając klucze do
kieszonki pod kamizelką ratunkową.
Max nie chciał udzielić zbyt pochopnej odpowiedzi.
Ale co może powiedzieć o Arianie, skoro najważniejsze, co
o niej wie, to ich sekrety?
– Znam ją od jakiegoś czasu – odparł w końcu.
– Potrafiła w jeden dzień dostrzec we mnie rzeczy,
o których nie miałem pojęcia. Chcę się jej za to od-
wdzięczyć.
Ariana usłyszała warkot silnika motorówki, wyszła
więc na pokład, żeby pomachać odpływającemu Fordowi.
Nigdzie nie widziała Maksa. Gdyby nie odgłos od-
dalającego się silnika i chlupot fal, wokół panowałaby
niezmącona cisza.
Wtedy dobiegły ją dźwięki muzyki — wokalistka
śpiewała przy akompaniamencie smutnych fraz saksofo-
nu. Ariana zamknęła oczy, pozwalając, by kołysały ją
doznania. Po chwili dobiegły ją odgłosy kroków Maksa.
Nie ukrywał rozczarowania, że jego towarzyszka
podążyła za sugestią Forda i zamieniła obcisły wełniany
sweterek i skórzany żakiet na ogromną, spraną, choć
zaskakująco czystą bluzę z godłem San Francisco Giants.
Miękki flausz spływał z jej ramion, sięgając do połowy
ud. Chociaż podwinęła rękawy, tonęła w fałdach szarej,
przytulnej tkaniny. Przynajmniej jest jej ciepło. Wy-
głodzony wzrok Maksa kazał się domyślać, że za chwilę
będzie jej wręcz gorąco.
– Gdzie jest Ford? – zapytała, chociaż wiedziała, że
odpłynął.
Miała jednak nadzieję, że Max zdradzi, ile czasu mają
tylko dla siebie.
– Rzuciłem go rekinom na pożarcie.
– Bardzo śmieszne. Widziałam, jak odpływa. Wiesz,
że to niebezpieczne, przecież miał na sobie tylko kom-
binezon do winsurfingu.
– Ford żyje ryzykiem. I dobrze mu to wychodzi.
Wróci do przystani, wsiądzie do mojego samochodu,
pojedzie do mnie i raz się wyśpi w luksusowych
warunkach, czego oczywiście nie doceni. Nie wróci
przed rankiem. Mamy całą noc.
Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pogładziła błysz-
czącą poręcz, potem wyciągnęła ręce ku niebu.
– To są luksusowe warunki. Noc, chłód, fale i wiatr
i sam na sam – z dala od miasta, ale wystarczająco blisko,
by widzieć jego zarysy na tle nieba.
– Słusznie. Na co czekamy?
Max ujął ją pod rękę i podprowadził na dziób
statku. Cumowali w pobliżu Sausalito, wystarczająco
blisko, by mieć widok na most Golden Gate, ale dość
daleko od szumu i zgiełku aut. Kontury miasta ryso-
wały się w ciemności jak górski łańcuch. Zauroczona
pięknym widokiem Ariana bezwolnie pozwoliła się
odprowadzić na pikowane siedzenie i usadzić między
udami Maksa.
– To cudowne, Max. Dziękuję ci.
– Nie, to ja ci dziękuję. Już dawno nie oglądałem
miasta z tej strony.
Echo tęsknoty w jego głosie zdradziło, że chodzi mu
o coś więcej niż atrakcyjny widok na miasto.
– Jak dawno?
Max wykonał głęboki wdech i zamyślił się.
– Kiedy miałem dziewięć lat, dziadkowie przyjechali
do nas z Florydy i zabrali mnie i Forda na nocny rejs,
prawdziwą wycieczkę po zatoce dla turystów. Miesz-
kaliśmy z wujkiem i ciotką w Palo Alto i zdaje się, że
wujostwo chcieli sobie od nas odetchnąć.
– A wasi rodzice?
Pytanie, które wydawało się tak naturalne w tym
kontekście, wywołało grymas na twarzy mężczyzny.
Domyśliła się, że odpowiedź nie przyjdzie mu łatwo.
– Nie musisz odpowiadać – powiedziała szybko,
zakłopotana, że potrąciła czułą nutę w jego przeszłości.
Miała ogromną ochotę poznać tę przeszłość, nie
spodziewała się jednak, że Max skrywa w pamięci tyle
głębokich urazów. – Nie chciałam wścibiać nosa w nie
swoje sprawy.
Ujęła go za nadgarstki i założyła sobie na szyję jego
ramiona. Po chwili był już odprężony.
– Nie przejmuj się. Moi rodzice wrócili do Oakland.
Ojciec zarabiał na życie jako taksówkarz. Pewnego dnia
złodziej zaatakował go i postrzelił.
– Mój Boże! Tak mi...
– Ojciec wyszedł z tego, ale przez rok nie mógł
pracować. Mama była nauczycielką w szkole państwo-
wej, ale musiała porzucić pracę, żeby zaopiekować się
ojcem. Nie wystarczało pieniędzy, żeby karmić i ubierać
dorastających chłopców, więc podsyłali nas kolejnym
krewnym.
Arianie kroiło się serce. Wzruszyła ją historia braci,
którzy zaznali biedy i samotności, jaką ona mogła sobie
tylko wyobrazić. Chociaż sama czuła się przytłoczona
swoją rodziną, dzieciństwo wspominała jako najbez-
pieczniejszy okres w życiu.
– Nic dziwnego, że tak dbasz o swoje dochody.
Max roześmiał się kurtuazyjnie, ale nie było mu do
śmiechu.
– To jeszcze nie wszystko. Na tej wycieczce po
zatoce dziadkowie powiedzieli nam, że jeśli tata nie
wróci szybko do pracy, będą musieli nas zabrać do
siebie na Florydę. Zdaje się, że sądzili, iż Disneyland
i piaszczyste plaże zrekompensują nam brak rodzi-
ców.
Zatopił twarz w jej włosach, wdychając zapach
szamponu. Wtuliła głowę w jego szyję. Max otwierał
przed nią duszę. Ona chciała przynajmniej pokazać mu,
że to, co mówi, jest dla niej ważne.
– Rozgniewałem się wówczas. Byłem dzielny jak
lew – dziewięciolatek negocjujący pożyczkę u wuja,
szacujący koszty utrzymania dwóch chłopców i wyda-
tki rodziny na opiekę lekarską. Zrobiłem na nim tak
duże wrażenie, że odwiózł nas do rodziców i wziął
z banku dużą pożyczkę, żeby nam pomóc.
Ariana odetchnęła z ulgą, słysząc ton dumy w jego
głosie.
– Więc zacząłeś pracować, żeby spłacić dług?
– Sprzedawałem gazety, byłem kurierem, zbierałem
butelki, potem puszki na złom. Nauczyłem się co nieco
o inwestowaniu pieniędzy i grze na giełdzie od bankiera,
któremu czyściłem buty. Zanim skończyłem szkołę
średnią, wiedziałem już, że największe pieniądze zarabia
się w handlu nieruchomościami. Dlatego się tym zająłem.
Ciekawe, jak przekornie potoczyły się losy Maksa
– od dotkliwej biedy i rodzinnego nieszczęścia do ważnej
pozycji w świecie finansjery. Teraz klocki same wskaki-
wały na odpowiednie miejsce w układance Ariany:
małżeństwo z rozsądku z zamożną kobietą z powiąza-
niami w świecie biznesu spełniało jego ambicje, tak
zawodowe, jak prywatne.
– W każdym razie – powiedział weselszym tonem
– teraz jesteśmy razem, podziwiamy piękne widoki, nie
musimy się martwić o pieniądze i brak czasu.
Ariana przyjęła do wiadomości, że Max nie chce już
snuć smutnych opowieści, chętnie za to powróci do
właściwego celu ich obecności na jachcie. Dostroiła się
do jego nastroju.
Max zsunął ręce po jej jedwabnej spódniczce. Ciepło
jego dłoni kontrastowało z lodowatym wiatrem, wdzie-
rającym się przez rozcięcie w ubraniu. Wsunął rękę pod
obrąbek jej bluzy, krok po kroku przesuwając palce
w stronę paska. Jego dotyk był palący. Zanim dotarł do
brodawek piersi, stały się zupełnie twarde. Mruknęła
z zadowolenia. W ciągu jednego popołudnia nauczył się,
jak jej dotykać, jak wywołać jej wilgotnienie, jak do-
prowadzić ją do euforii i utraty zmysłów.
A dzisiaj dodatkowo pozwolił jej zajrzeć w głąb
swojej duszy. Takiemu afrodyzjakowi nie mogła się
oprzeć. Usiadła mu na kolanach i wtuliła się w niego jak
w gniazdko, czując przez ubranie jego stwardniały
członek. Gotowa była przeżyć orgazm tu i teraz, stymu-
lowana tylko jego pocałunkami w szyję i pieszczotami
piersi.
– Sprawiasz mi wielką przyjemność – wydusiła
z siebie.
– Taki miałem zamiar.
Podniosła się z gniazdka, jakie tworzyły jego kolana,
żeby zmienić pozycję. Teraz przełożyła jedną nogę przez
jego udo, co omal nie skończyło się pogłębieniem roz-
cięcia w spódniczce.
– O rany, Max. Prawie odpływam, a oboje nadal
jesteśmy ubrani.
Wsunął rękę głęboko, pod spódnicę.
– Jesteś blisko?
Jego koci uśmiech i zuchwałe szczypnięcie odebrało
jej oddech. Jeśli sądziła, że w ten sposób go powstrzyma,
to popełniła błąd. Max bez ceregieli powiódł ręką do
samego centrum jej pragnienia, gdzie jego zimne od
wiatru palce natrafiły na wilgotny dowód niepohamo-
wanego pożądania. Dziewczyna stała nad nim z roz-
stawionymi kolanami, pozwalając mu naciskać i roz-
wierać palcami obie wrażliwe fałdki.
– Jesteś w środku taka gładka – zauważył Max.
Oparła ramiona na jego barkach.
– Max... – żadne inne słowo nie przechodziło jej
przez gardło.
Czy on nie widzi, co z nią robi?!
– Przyjemnie, prawda? – powiedział domyślnie. – Je-
steś taka miękka, taka jedwabista... I taka wilgotna.
Kiedy wsunął palec głębiej, westchnęła głośno i gwał-
townie. Bawił się nią głębokimi pchnięciami palca,
rytmicznymi okrążeniami, zataczaniem w niej kółeczek,
aż ugięły się pod nią kolana. Zadarł jej spódnicę, potem
przygarnął do siebie i podciągnął jej bluzę. Przez cały
czas penetrował ją palcami drugiej ręki. Słodkie napięcie
wzmagało się w niej.
– Śmiało, skarbie, niech zobaczę, jak tracisz kontrolę.
Właśnie tu, na tle miasta i ze mną w tym wilgotnym
dołeczku.
Pokręciła głową, starając się odegnać kolorowe plamy
i powstrzymać orgazm, od którego dzieliły ją tylko
chwile.
– Jeszcze we mnie nie wszedłeś – zaprzeczyła.
– Za chwilę się tam znajdę, najdroższa. Za chwilę...
Tymczasem przerwijmy i załóżmy gumeczkę. Chyba że
chcemy na tym zakończyć? Kończymy?
Wsuwając drugi palec rozciągnął jej ciało, przygoto-
wując ją na przyjęcie czegoś większego, rozwierając ją
jak najszerzej.
– Nie, Max, nie przestawaj... Nie...
Zagryzła wargi do bólu, kiedy jej ciałem wstrząsnęły
drgawki.
– Niech cię usłyszę, niech usłyszę, że masz orgazm
tylko od mojego dotyku.
Pokręciła głową, chociaż opieranie się nie miało sensu.
Max może dostać wszystko, na co ma ochotę. Wszystko.
Wydała z siebie długi okrzyk, jakieś niezrozumiałe
dźwięki, które nigdy wcześniej nie wychodziły z jej ust.
Rozdział dziesiąty
Wykorzystała chwilę, kiedy zakładał prezerwatywę,
by wyrównać oddech. Gdy Max wszedł w nią, stopili się
łagodnie, mieszając swoje ciepło i wilgoć, rozkołysani jak
wody zatoki.
Podciągnęła nogi na tapicerkę ławki, przywierając do
niego i wciągając go głębiej. Ona narzucała tempo, ale on
odmierzał głębokość. Ściskając jej policzki, przywarł do
jej ust w długim, duszącym pocałunku.
– Jeszcze raz, Max, proszę Max... – Odrzuciła głowę,
niemal skomląc jego imię.
Ten dźwięk zelektryzował go. Pragnie go. Tu i teraz
i bez żadnego innego powodu niż poszukiwanie przyje-
mności. Bez wyższych motywów. Bez ukrytych planów
czy bilansów zysków i strat. Stwardniały do bólu,
pragnął natychmiastowej ulgi. O niczym innym nie
mógł myśleć, nic innego nie czuł.
Wsunął ręce pod jej pośladki i szybko ściągnął ją na
siebie. Po chwili odprężył się, kiedy znów spłynęło na
niego ciepło. Otworzył oczy. Kiedy podniósł wzrok,
napotkał jej badawcze spojrzenie.
Postanowił nie oddawać steru.
– Moja kolej, złotko. Niech znów cię usłyszę.
Poruszył się w niej, wsuwając tak głęboko, jak tylko
zdołał. Westchnęła i zajęczała jak kociak, kiedy trafił
w najczulsze miejsce.
Falowanie jej ciała doprowadziło go do krawędzi, od
tej pory czuł tylko ciepło. Powietrze nagle stało się gęste
i gorące i nie sposób było oddychać. Szczytował z głoś-
nym pomrukiem. Podciągnął ją na siebie na ostatni ruch,
potem przytulił mocno, pozwalając, by ich ciała rozluź-
niły się, aż oboje poczuli nawrót chłodu.
Teraz jęknęła z zimna, więc opatulił ją jak potrafił
najszczelniej i zaniósł na dół. Po chwili nadzy zakopali
się w pościeli. W ciemności kabiny tylko gwiazdy na
niebie i światełka miasta w oknie oświetlały ich czuły
uścisk. Dygotanie i szczękanie zębami rozbawiło ich
i zachęciło do łaskotek, pieszczot i długiego, miękkiego
pocałunku. Ukojeni wtulili się w poduszkę.
– Nie do wiary, tyle seksu w ciągu jednej doby!
– powiedziała Ariana, przytulając się policzkiem do jego
torsu. – Rzadko bywam tak napalona.
– Może to kwestia towarzystwa – zasugerował nie-
śmiało.
– Nie ulega wątpliwości. – Rozczesywała palcami
kępkę włosów na jego piersi. – Dobrze nam razem. To
nie zdarza się często.
Max zamyślił się. Nie, to nie zdarza się często.
Przynajmniej nie jemu. Owszem, zdarzały mu się ro-
manse i wyskoki, ale nigdy z taką beztroską. Nigdy nie
kierował się tylko zrobieniem sobie i drugiej osobie
przyjemności. Nawet w czasach studenckich wybierał
dziewczęta, które miały dobre powiązania towarzy-
skie, mogły wprowadzić go do wyższych sfer albo
przynajmniej zaprosić na przyjęcie do właściwego
domu. Owszem, pociągały go jako partnerki, lubił
je nawet, ale zawsze szukał przy okazji jakichś ko-
rzyści.
Nawet kiedy Maddie wypomniała mu raz płytkie
podejście do uczuć, nie przejął się tym. Ariana rozumiała
go i w pełni akceptowała jego drogę do sukcesu. Sądząc
też po jej reakcji, nie przeszkadzała jej jego przeszłość.
Zresztą dlaczego miałoby być inaczej, skoro jej droga
życiowa była bardzo podobna? Tyle tylko, że sama
doświadczyła małżeństwa. Nie zrezygnowała z życia
osobistego. Kim był ten jej mąż? Jaki facet wypuścił z rąk
taką niepowtarzalną kobietę?
– A twój mąż? – odważył się zadać jej to pytanie.
– Musiało wam być ze sobą dobrze...
Skrzywiła się z niechęcią.
– Bardzo się sobie podobaliśmy – zaczęła. – Rick był
niezwykle pociągający. Niestety, małżeństwa nie moż-
na oprzeć wyłącznie na seksie.
– Tym lepiej dla nas – stwierdził ze ściśniętym
gardłem.
Zgodziła się z nim.
– Masz rację. Dziwne, że choć miał fioła na punkcie
seksu, nie interesowało go, co mi sprawia przyjemność.
Kiedy się pobraliśmy, byłam jeszcze dziewicą. Szczyto-
wałam po jednym dotyku. Po jakimś czasie moje wyma-
gania wzrosły. Ale jego interesowały tylko jego własne.
Max przygarnął ją bliżej, zdziwiony i zadowolony
z jej otwartości.
– Ten facet był frajerem.
Przytaknęła.
– Tak, w końcu na to wpadłam. Zupełnie niedawno
– skrzywiła się z ironią. – Ale wtedy byłam już zupełnie
zablokowana, nie dopuszczałam myśli o nowym związ-
ku. Pragnęłam jedynie pracy, pracy, sukcesu i jeszcze raz
sukcesu. Właściwie udało mi się – doszłam do czegoś.
W dodatku mam ciebie. Na chwilę.
Jej spojrzenie złagodniało, kiedy odważyła się powie-
dzieć to wprost. Oczekiwał jednak czegoś innego: może
trochę żalu, trochę melancholii. Rozczarowanie miało
gorzki smak.
– Nie smuć się, Max – uspokajała go. – Kiedy się
czegoś podejmuję, dotrzymuję słowa. Pasujemy do sie-
bie i jest nam dobrze. Ale ty masz już zorganizowane
życie, a ja do niego nie pasuję. Układy, salony, wielo-
milionowe kontrakty... Trochę żałuję, że nie ułożyło się
wam z Maddie. Ona na pewno umiała się znaleźć w tym
świecie.
– Nie umniejszaj swojej wartości, Ariano. Jesteś
piękną, czarującą, inteligentną kobietą. Elity San Fran-
cisco, podobnie jak ja, uznałyby, że jesteś olśniewająca.
– Kiedy jestem bardziej
’’
olśniewająca’’? Przed czy
po czternastogodzinnym dniu pracy w restauracji? Kie-
dy wracam do domu przesiąknięta zapachem kuchni,
albo, co gorsza, baru? Jak bardzo olśniewająca jest
kobieta, która miesza absolut z wodą mineralną? Daj
spokój, Max, nie ma co marzyć na jawie.
Logiczny umysł Maksa skłaniał się, by przyznać jej
rację. Należą do innych światów. Niestety, wiedział
również, że mądrzy, inteligentni, zdeterminowani lu-
dzie mogą łatwo przekroczyć granicę dzielącą te światy.
Muszą tylko wiedzieć jak – i bardzo tego chcieć.
– Oboje jesteśmy dowodem na to, że nie ma rzeczy
niemożliwych. Nawet najdziksze marzenia się spełniają
– zauważył.
Jeszcze przed chwilą myślał jak ona – ich romans nie
może przekroczyć ustalonego czasu. Ale im dłużej nad
tym dumał, tym bardziej uświadamiał sobie, jaka pustka
panuje w jego życiu. Chce spróbować żyć inaczej.
Z kimś innym. Z Ari.
Jej zagubione spojrzenie powstrzymało go od dziele-
nia się tym pomysłem. I tak wiele dostał tej nocy.
– Masz rację. – Pogładziła go po klatce piersiowej,
ześlizgując się ręką niżej. – Mamy dzikie marzenia.
– Zataczała palcem kółeczka wokół jego męskości,
całując go po torsie, brodawkach piersi, brzuchu, mied-
nicy. – I potrafimy je spełnić.
– Ari...
– Ciii... – szepnęła, chuchając na jego wilgotny
napletek. – Nie mówmy nic więcej, Max.
Nie mógł się oprzeć podnieceniu. Później znajdą czas
na rozmowę. Znacznie później.
Ford powrócił na jacht po dziesiątej rano. Ari zdążyła
się już ubrać, a Max podał jej wykwintne śniadanie
złożone z sera i owoców z puszki. Spali jakieś dwie–trzy
godziny. Postarali się jednak, by każdemu przebudzeniu
towarzyszyła rozmowa o seksie lub erotyczne igraszki
– żadnych rozmów o stałych związkach, celach życio-
wych i planach na przyszłość.
Ariana wzbraniała się przed rozważaniami o przy-
szłości z Maksem. Nawet jej marzycielska natura nie
zagalopowałaby się tak daleko. Był poza jej zasięgiem.
Nie mogła stawiać sobie celów tak oderwanych od
rzeczywistości. Stały związek z Maksem nie wytrzy-
małby w zderzeniu z napiętymi harmonogramami zajęć,
obowiązkami i karierą. To wszystko zerwałoby tę cudow-
ną nić porozumienia, jaką udało im się nawiązać. Była
zbyt blisko realizacji ważnych celów życiowych, by
mieszać do tego miłość.
Domyślała się, że zerwanie związku z Maddie zmusi
Maksa do refleksji nad swoim życiem. Szanowała go
i podziwiała za to, że chce coś zmienić, ale, do cholery,
jego przewartościowania nie mogą mieć wpływu na jej
decyzje.
Ford przybił do brzegu i zaczął przygotowywać jacht
do następnego rejsu. Ariana pomyślała, że może powin-
na już pożegnać się z Maksem i wrócić do domu
taksówką. Chociaż spędziła całą noc na otwartym
morzu, miała ogromną potrzebę przestrzeni dla siebie
samej, przynajmniej przez godzinę.
Max miał inny pomysł.
– Może podrzucę cię do domu, przebierzesz się
i prześpisz? Potem przyjadę i zabiorę cię na kolację,
gdzieś, gdzie trzeba dać kosmiczny napiwek, żeby wejść
do środka, bo oczywiście nie zarezerwowaliśmy stolika.
– Chcesz się ze mną umówić na coś w rodzaju
randki? – zapytała udając, że ta propozycja nie sprawiła
jej ulgi.
– Nie
’’
coś w rodzaju’’. Umawiam się na randkę.
Z kwiatami i flirtowaniem – wyliczał. – Przy dobrym
winie, bez planów, bez oczekiwań. Tylko flirt.
Ariana stwierdziła, że ma do czynienia z mistrzem
romansowania, który w dodatku nie ma pojęcia o swo-
ich możliwościach. To dobrze. Gdyby jednak zdał sobie
sprawę, jak na nią działa, i postanowił poważnie po-
ćwiczyć na niej swój urok, dłużej niż przez tydzień,
przepadłaby z kretesem.
– To brzmi pysznie. Gdzie pójdziemy? Jakaś włoska
knajpka? Kuchnia francuska?
Pokręcił głową, podając jej rękę, kiedy wysiadała
z łodzi. Pożegnali się z Fordem.
– Niespodzianka.
Otoczyła go ręką w pasie. Jak to możliwe, że już
chciała się pożegnać z tym mężczyzną? Na szczęście,
kiedy on coś postanowił, nie przyjmował sprzeciwu.
Max wysadził Arianę przed herbaciarnią. Ariana
zwinęła swój czerwony sweterek i spódniczkę w kłębek
i pomachała mu na odjezdne. Postała jeszcze przez
chwilę na trotuarze. Miała wrażenie, że jej skóra przesią-
kła zapachem kochanka.
– Jesteś w opałach, dziewczyno – oznajmiła pani Li,
kiedy Ariana weszła do środka, poruszając mosiężne
dzwoneczki nad drzwiami.
– Słucham? – Ariana sądziła, że pani Li ma do niej
o coś pretensje. Ale o co? Przecież nigdy nie zabroniła jej
przyprowadzać do domu mężczyzn, zresztą Max nie
został u niej na noc. Rozejrzała się po sklepie. Przy
stoliku w kącie trzy klientki – przyjaciółki pani Li
– sączyły herbatę. Mogła rozmawiać ze swoją gos-
podynią bez obawy, że ktoś podsłucha.
– Widać to po twojej twarzy. Kłopoty. Dobre kłopo-
ty, ale kłopoty.
Ariana bez słowa skierowała się ku klatce schodowej.
Musiała przejść obok przyjaciółek pani Li, które z oży-
wieniem rozprawiały nad jakimś artykułem w gazecie.
Nie raz się przekonała, że te trzy damy były równie
wścibskie i spostrzegawcze, jak pani, która odbierała od
niej czynsz. Udzielały rad nieproszone i za darmo.
Dotychczas nie przeszkadzało jej to. Teraz też mogłaby
mężnie wysłuchać ich mądrości życiowych, ale nie od
czterech na raz. Jedna doświadczona matrona zupełnie
jej wystarczy.
Podeszła do kontuaru. Pani Li otwierała małe szuflad-
ki wypełnione ziołami i za pomocą metalowej łyżeczki
nabierała z nich suche listki.
– Czy kłopoty mogą być dobre? – zapytała ją Ari.
– Sama wiesz lepiej.
Ariana przebiegła myślami minione dwa dni, potem
sięgnęła pamięcią dalej, do chwili kiedy Charlie oszukał
ją, że to jego ślub odbędzie się w sobotę, do kolorowego
pisma pod ławką w starym autobusie. Zarumieniła się na
wspomnienie naładowanego erotyzmem flirtu przy ba-
rze. Niespodzianka w drinku Maksa. Oszustwo. Do-
znania. Nielegalne narkotyki. Każda z tych rzeczy
wystarczyłaby, by nabawić ją kłopotów. Jednakże oko-
liczności rozwinęły się w cudowną przygodę z Maksem.
– Tak, istnieją dobre kłopoty. Bardzo dobre — zgo-
dziła się Ariana.
Pani Li przytaknęła, nadymając usta.
– A jednak kłopoty to kłopoty. Musisz być mądra,
żeby to, co miłe, nie stało się nie do zniesienia. – Przyłoży-
ła palec do skroni i pokręciła głową. – Nie: mądra głową.
– Położyła rękę na klatce piersiowej. – Mądra sercem.
Ariana zatrzepotała rzęsami. Najchętniej nie miesza-
łaby do tego serca. Serce komplikuje najprostsze rzeczy.
– Serce to nie jest narząd, któremu mogę zaufać.
Pani Li powróciła do swoich ziół.
– Jeśli nie ufasz swojemu sercu, to na pewno ktoś ci je
złamie.
– Już raz było złamane. Dało się naprawić.
Zasuwając ostatnią szufladkę, pani Li wysypała zioła
na szary papier, potem zwinęła je w zgrabną paczuszkę.
– Rzeczywiście było złamane, czy tylko potłuczone?
– Kochałam Ricka – nie ustępowała Ariana.
Rick był lokatorem pani Li, zanim wprowadziła się do
niego Ariana. To gospodyni domu upiekła ich weselny
tort, który zjedli razem, po ślubie cywilnym. Zajęła się
też Arianą, kiedy Rick postanowił odejść. Zawsze miała
dla niej słowo pociechy i mocną herbatę, a czasem
dotrzymywała jej w milczeniu towarzystwa, aż ból po
rozstaniu ustąpił. Czy nie zdawała sobie sprawy, jak
zdruzgotana była wówczas dziewczyna?
– Nie powiedziałam, że go nie kochałaś. Ale on nie
odwzajemniał twojej miłości. To miłość mężczyzny
łamie serce kobiety. I nawzajem.
Pani Li napisała coś ołówkiem na pakieciku z ziołową
mieszanką, wrzuciła ją do koszyka z napisem
’’
do
doręczenia’’ i przyłączyła się do swoich przyjaciółek,
które od kilkunastu minut nalegały, by napiła się z nimi
herbaty. Zaprosiła też Arianę, ale ona uśmiechnęła się
przepraszająco i podziękowała. Słowa pani Li za bardzo
ją zaintrygowały, była zbyt poruszona, by rozpraszać się
babską paplaniną. Wzięła tylko gazetę, nad którą tak
deliberowały nobliwe damy, i wymknęła się na górę.
Szybko minęła salon, unikając wzrokiem rozrzuco-
nych poduszek i serwisu do herbaty, które przypominały
jej o dekadencji minionego dnia. Zrzuciła z siebie poży-
czoną bluzę i cisnęła ją na górę brudnej bielizny. Z ulgą
wskoczyła pod prysznic. Najbliższy wieczór spędzi
przeuroczo – czeka ją szampańska zabawa, bez wąt-
pliwości i rozważań o dozgonnej miłości.
Max wprowadził samochód do garażu i zaryglował
bramę. Wyjął ze skrzynki na listy gazetę i pocztę. Jego
brat, chociaż spał tu ostatniej nocy, nie wykazał zainte-
resowania wiadomościami ze świata. Nie czyta gazet,
może jedynie najnowszy szmatławiec San Francisco
–
’’
The Bay Insider’’, głównie ze względu na skrupulatną
kronikę towarzyską. Nic więc dziwnego, że ulubiona
gazeta Maksa, bardziej konserwatywna
’’
Kronika’’ leża-
ła nietknięta.
Max wszedł do kuchni. Po wizycie Forda został
bałagan. Starszy brat nie spodziewał się niczego innego.
W innych warunkach nie zaprzątałby sobie tym głowy,
ale w tym tygodniu gosposia miała wolne. Nie pozostało
mu nic innego niż odłożyć lekturę gazet i poczty na
później i zabrać się do zmywania naczyń. Ford pozo-
stawił
’’
The Bay Insider’’ na stronie, na której zakończył
lekturę. Max nie przepadał za plotkami, które wypeł-
niały to nowe pismo, zdecydowanie wolał wiarygodne
artykuły w tradycyjnej prasie. Skoro jednak dziennik
leżał przed nim na stole, przebiegł wzrokiem po tytu-
łach.
’’
Właściciel klubu Castro napalony na młodych
klientów’’;
’’
Przez ocean w pogoni za gorącym seksem’’
– obwieszczały nagłówki. Na górze strony duże, trochę
niewyraźne zdjęcie przedstawiało parę zaabsorbowaną
sobą w obłokach gęstej mgły.
’’
Zmagania z tremą
przedmałżeńską?’’ – odczytał podpis.
Całe szczęście, że obok stało krzesło. Max wpatrywał
się w zdjęcie, starając się zidentyfikować twarze bohate-
rów. Po długich, ciemnych włosach kobiety, zarysie
nagiej piersi, balustradzie tarasu, domyślił się najgor-
szego. Przeczytanie komentarza w ramce obok fotografii
było tylko formalnością:
’’
Społeczności San Francisco nie
zbulwersuje widok kochanków swawolących na świe-
żym powietrzu, ale nasi czytelnicy mogliby się bardzo
zdziwić, dowiedziawszy się, który to szanowany właś-
ciciel liczącej się agencji nieruchomości zabawiał w ten
sposób w piątek damę, która najwyraźniej nie jest jego
narzeczoną. Wprawdzie zdjęcie jest nieostre, ale sam akt
aż przesadza z ostrością’’.
Niech to szlag!
Max ponownie przeczytał komentarz, potem jeszcze
raz, i znów... Kiedy uczył się słów na pamięć, zadzwonił
telefon. Automatyczna sekretarka włączyła się, zanim
dobiegł do aparatu. Czerwone cyferki na liczniku na-
granych wiadomości przeskoczyły z 20 na 21.
Max podniósł słuchawkę w porę, by usłyszeć słowa
Charlieego:
’’
Max, oddzwoń, jak tylko wrócisz’’.
– Charlie?
– Max! Niech cię wszyscy święci! Gdzieś się po-
dziewał?!
– Jakbyś nie wiedział! – odciął się Max.
Mimo zdenerwowania, jakie wywołało w nim zdję-
cie w gazecie, ani na chwilę nie zapomniał, jaki kawał
zrobił mu Charlie, i łatwo skojarzył ten fakt z artykułem
w brukowcu.
Max rozpoznał na zdjęciu swój taras. A te ciemne
włosy? Oczywiście, że to Ariana. Rozpoznawał nawet
kształt jej biustu. Nic dziwnego, skoro przez ostatnie
kilkadziesiąt godzin nie zajmował się niczym innym!
Przełknął ślinę, starając się opanować nerwowe ścis-
kanie w gardle.
– Dzwoniłem do jej restauracji, ale nikt nie odbiera
– tłumaczył Charlie.
– Zamknęli, robią remont. Zresztą wiesz o tym lepiej
niż ja, ty fałszywy sukinsynu! – wycedził Max do
słuchawki.
Charlie stęknął.
– W książce telefonicznej nie ma jej prywatnego
numeru telefonu.
– Natychmiast rusz dupę i przyjeżdżaj tu – zażądał
Max.
Drgały mu kąciki ust, kiedy usłyszał szczęk od-
kładanej słuchawki. Jak zahipnotyzowany, również od-
wiesił słuchawkę na widełki. Automatyczna sekretarka
nie przestawała migać. Ciekawe, ile wiadomości zo-
stawił Charlie? A Randolf Burrows? A jego kontrahenci,
a właściciele nieruchomości w atrakcyjnych rejonach
San Francisco, na przykład w okolicach przystani?
Niektórzy z nich dopiero raczkują w świecie biznesu.
Bardziej zależy im na kontraktach, które otworzą im
drzwi do gabinetów dygnitarzy niż na zyskach. Wręcz
dobijali się do biura Maksa, który miał ambitny plan
przekształcenia przystani, gdzie obecnie handluje się
rybami z ostatniego połowu, w szykowne, pełne klasy
molo z pasażem kawiarenek i sklepików, konkurencyjne
dla innych dzielnic, tradycyjnie obleganych przez turys-
tów.
Max zrezygnował z odsłuchiwania wszystkich wia-
domości. Jeśli rozmówcy na taśmie chcą mu się dobrać
do tyłka za aferę z brukowcem, z całą pewnością Charlie
powinien użyczyć mu swojego towarzystwa i razem
z nim wysłuchać wyrzutów i złośliwych komentarzy,
nieuniknionych po publikacji w szmatławcu. Gdyby nie
wstrętne kłamstwa Charliego, prawdopodobnie wcale
nie znalazłby się z Arianą na tym tarasie.
Poczuł napływ energii. Nadal miętosił w palcach
kartkę wyrwaną z gazety. Jeszcze raz przyjrzał się
fotografii. To na pewno zdjęcie z piątkowej nocy, której
przebiegu on sam nie pamięta.
Chociaż na zdjęciu nie widać było twarzy i tak
wiedział, że to Ariana. Usiadł na krześle koło okna, by
w spokoju studiować fotografię. Czyjaś ręka (jego?)
opierała się na szybie z pleksi, która zabezpieczała taras
na drugim piętrze.
Przymknął oczy, starając się zmusić pamięć do pracy.
Skoro wyszedł z tego taki skandal, sam chciałby mieć
choć trochę przyjemnych wspomnień. Potrząsnął gło-
wą, zdając sobie sprawę, że niewiedza nie zwalnia
z winy. Ostatnie dwa dni zapewniły mu wystarczająco
dużo wspomnień, by zrekonstruować lukę w pamięci.
Nie żałował chwil spędzonych w towarzystwie Aria-
ny ani erotycznych uniesień, ani przyjacielskiej roz-
mowy. Na pewno jednak nie chciał, by te godziny
beztroski nadwerężyły jego wiarygodność w świecie
biznesu.
Jej również nie chciał stracić. Nie chciał rezygnować
z wyznaczonego czasu. Dali sobie tydzień. Chociaż miał
już kilkanaście planów, jak przeciągnąć tę znajomość
poza wyznaczony czas, stało się dla niego jasne, że ona
obstaje przy zakończeniu całej przygody w ustalonym
terminie. Nagle uświadomił sobie coś strasznego – kiedy
Ariana zobaczy to zdjęcie, na pewno od razu przerwie
ich romans.
Kiedy zobaczy zdjęcie...
Max rzucił się do telefonu, po czym uświadomił sobie
z przerażeniem, że on również nie zna numeru. Szybko
jednak oprzytomniał i przypomniał sobie nazwę sklepi-
ku pani Li. W informacji szybko znaleźli właściwy
numer. Odebrała chińska matrona.
– Herbaciarnia Li – powitała go z charakterystycz-
nym, afektowanym akcentem.
– Pani Li? – upewnił się – Mówi Max Forrester,
znajomy Ariany.
Kobieta zachichotała.
– Chyba dość bliski znajomy? Czym mogę służyć?
Może wpadnie pan na herbatę?
Maksa kusiło, by zapytać, czy ma jakąś mieszankę
opartą na strychninie, by zaaplikować ją Charliemu, ale
nie znał pani Li na tyle dobrze, by częstować ją swoim
czarnym humorem. Skoro jednak oferuje swoje usługi,
należy to wykorzystać.
– Właściwie to chciałbym złożyć zamówienie. Pro-
szę o okolicznościowy kosz z asortymentem herbaty
dla moich pracowników. Dla czterech osób. Wie pani
– różne herbaty, filiżanki. Nie wiem, co tam jeszcze
dodać.
– To już moje zadanie. Cztery koszyczki. Będą
gotowe na jutro. Ile pieniędzy może pan na to prze-
znaczyć?
Uzgodnili rozsądną cenę. Uboższy o kilkaset dola-
rów, Max odważył się poprosić panią Li, by pani Karas do
niego oddzwoniła.
– Zdaje się, że to coś ważnego – zauważyła pani Li,
nie ukrywając zaniepokojenia w głosie.
– Tak, to bardzo ważne.
– Natychmiast przekażę jej wiadomość.
Max odwiesił słuchawkę, wykąpał się w rekordowo
krótkim czasie, potem stanął przepasany ręcznikiem
przed swoją garderobą, zastanawiając się, co robić dalej.
Pukanie do drzwi rozwiązało ten problem. To Charlie.
– Właź – powitał go Max bez ceregieli.
Charlie wszedł z niepewną miną, ściskając pod pachą
zwinięty w rulon egzemplarz
’’
The Bay Insider’’. Staran-
nie zamknął za sobą drzwi.
– Nie spotkałem żadnych paparazzich przed twoim
progiem – usiłował rozładować napięcie żartami. – To
dobry znak.
– Dzisiaj niedziela. Daj im trochę czasu. Teraz nalej
mi szkockiej i przynieś na górę. Muszę się ubrać – od-
powiedział Max.
Brak telefonu od Ariany zaczął go niepokoić, chociaż
nie minął jeszcze kwadrans od jego rozmowy z panią Li.
– Wychodzisz? – Charlie był zaskoczony, ale Max
zignorował jego pytanie.
Obiecał Arianie prawdziwą randkę. Przy tym zamie-
szaniu, które na pewno i ją dotknie, jest jej winny
przynajmniej tyle. Jadąc do niej, wybierze po drodze
jakąś słabo oświetloną restaurację, taką, do której nie
chodzą znajomi, którzy na pewno już wiedzą o zdjęciu.
Zanim Charlie przyniósł na górę szklanki z whisky,
Max zdążył już wciągnąć bokserki i skarpety.
– Mam nadzieję, że tym razem niczego tam nie
dosypałeś? – zapytał Max, kątem oka badając reakcję
przyjaciela.
Charlie popatrzył na niego wyraźnie spłoszony.
– Nałożyłem lodu... Myślałem, że lubisz whisky
z lodem?
Max obejrzał pod światło złoty płyn. Kostki lodu
zadzwoniły o szkło. Dźwięk był niewinny, zbyt niewin-
ny jak na sytuację.
– Owszem. Co nie przeszkadza, byś dołożył czegoś
jeszcze, jak w piątek. Wiesz, czegoś na wyluzowanie, co
by mnie zachęciło do flirtowania z właścicielką pewnej
restauracji. Dzięki czemu omal nie spóźniłem się na
własny ślub, który w dodatku został odwołany. To
ostatnie pewno cię ucieszyło, bo nie aprobowałeś mojego
związku, prawda?
Charlie oglądał swoje dłonie, potem obrzucił Maksa
niedowierzającym spojrzeniem.
– Co ty wygadujesz? Odbiło ci?
– Ktoś dosypał mi w piątek jakichś narkotyków do
drinka. Dokładnie do piwa. To tobie zależało, żebym
wypił jeszcze jedno piwo.
– Max, człowieku, czasem lubię trochę poszaleć, ale
w życiu nie dosypałbym nikomu jakiegoś paskudztwa
do drinka. Przecież mógłbyś mieć alergię!
Odpowiedź Charliego brzmiała logicznie i szczerze.
Faktycznie, Max był alergikiem, lista czynników, na
które był uczulony, była równie długa, jak lista sprzeda-
nych przez niego nieruchomości.
– Ktoś dosypał mi czegoś do drinka – powtórzył już
spokojniej.
Charlie zawahał się.
– Może Ariana?
– Nie, to się stało, zanim podała mi ten płonący
napój, chyba nawet przed jej przyjściem do baru.
Ktokolwiek to zrobił, musiał wiedzieć, że będę w barze.
Tylko ty wiedziałeś!
– Max, to nie ja!
Wzrok Maksa znów zatrzymał się na fatalnej
gazecie, którą rzucił na łóżko. Kto chciałby go śle-
dzić? Komu chciało się w środku nocy sprawdzać
możliwości swojego obiektywu na jego balkonie?
Była gęsta mgła. Nie sądził, by to któryś ze zgor-
szonych sąsiadów lub przechodniów zaalarmował
gazetę. Ktoś go śledził. Czy nadal jest śledzony? Czy
ktoś pojechał za nimi do chińskiej dzielnicy? Czy byli
świadkowie pieszczot przy parapecie i seksu na
wodach zatoki?
Zadzwonił telefon. Max chwycił za słuchawkę, prze-
konany, że to Ariana.
– Czy ty czytujesz
’’
The Bay Insider’’? – wypalił bez
wstępów.
– Tę gazetę? – spytała beztrosko. – Tak, zazwyczaj
przeglądam. Ale dzisiaj wolałam się zdrzemnąć. Pani Li
powiedziała, że do mnie dzwoniłeś. Pomyślałam, że coś
się stało.
– Bo się stało. Masz dzisiejszy numer?
Dobiegł go szelest wertowanej gazety. Pewnie na-
tychmiast zaczęła ją przeglądać.
– Już mam – wróciła do telefonu. – Pożyczyłam od
pani Li. Jest coś ciekawego? – Nagle zamilkła. – O rany...
– jęknęła.
– Spokojnie, Ariano, nikt cię nie rozpozna. Nie znają
twojego nazwiska. Poznali tylko mnie.
– O rany – powtórzyła. – To... Mój Boże...
Rozłączyła się.
Rozdział jedenasty
– A niech to szlag! Rozłączyła się! – Max rzucił
słuchawkę na widełki z taką siłą, że odbiła się i uderzyła
o podłogę. Usłyszał dźwięk pękającego plastiku. – Cieka-
we, co teraz zrobi.
– Zadzwoń do niej – burknął Charlie.
– Nie znam numeru i nie mam ochoty tłumaczyć się
znowu przed jej gospodynią. Nie chcę, żeby Ari czuła się
jeszcze bardziej zakłopotana.
– Nie musisz dzwonić do jej gospodyni. – Charlie
przyniósł z salonu aparat bezprzewodowy. Nacisnął
gwiazdkę i wybrał 69, kod, który rozpoznawał ostat-
niego rozmówcę. Nacisnął guzik
’’
oddzwoń automa-
tycznie’’ i wręczył telefon Maksowi.
– Jesteś cholernie bystry – warknął Max. – Na pewno
nie ty wyreżyserowałeś ten bałagan?
– Po co miałbym to robić? Nigdy nie skrzywdziłbym
Ariany. Chciałem, żeby było wam razem dobrze. – Mina,
jaką Max skwitował to wielkoduszne oświadczenie,
kazała Charliemu uściślić to szczere wyznanie. – Nie
chcę, żebyś stracił w interesach chociażby dolara, bo
w ten sposób przepadłaby moja prowizja.
Ariana nie podnosiła słuchawki. Max zadowolił się
wyjaśnieniami Charliego. Wprawdzie jego przyjaciel nie
chciał dopuścić do małżeństwa z Maddie, wiedząc, że
oboje popełniliby w ten sposób życiowy błąd, z całą
pewnością jednak nie naraziłby na szwank interesów
Maksa, gdyż odbiłoby się to na jego dochodach.
– Nie odbiera – oznajmił Max. – Muszę się z nią
zobaczyć.
Znów otworzył garderobę, wyjął białą, wyprasowaną
koszulę, zerknął na spodnie w kolorze khaki i... mina mu
zrzedła. Jeszcze dwa dni temu nie przejmowałby się
swoim strojem. Teraz jednak rozsmakował się w życiu
na luzie. Niezależnie od szykującego się skandalu, Ariana
może kręcić nosem, jeśli Max odwiedzi ją w stroju
dawnego Maksa.
Poszperał w szafie. Krzyknął triumfalnie, odnajdując
ubrania, które zostawił u niego Ford. Pociągnął głęboki
łyk szkockiej i rozpiął spodnie.
– Max, nie możesz teraz wyjść. Musimy oszacować
możliwe szkody. Odsłuchałeś wiadomości na sekretar-
ce? Czy dzwonił któryś z kontrahentów? – zarzucał go
pytaniami Charlie.
– Mam głęboko w nosie wszystkich inwestorów
świata, przynajmniej w tej chwili, ale jeśli tak cię to
niepokoi, idź do kuchni i posłuchaj wiadomości, a potem
połącz się z pocztą głosową w biurze. – Zapisał na kartce
numer dostępu. – Ale uwijaj się. Będę gotowy za dziesięć
minut, a ty jedziesz ze mną.
– Mam jechać z tobą? Do Ariany? Jestem ostatnią
osobą, którą chciałaby teraz oglądać.
Max pokręcił głową.
– Przedostatnią. Ale i tak jedziesz. Wyjaśnisz nam
wszystko, co wiesz o wydarzeniach ostatniej nocy.
A potem pomożesz nam ustalić, dlaczego ktoś robił
zdjęcia.
– Pod jednym warunkiem – darujecie mi życie!
Max nie zamierzał składać żadnych obietnic, od-
wrócił się tylko i ubrał. Znał Arianę zaledwie od dwu dni,
ale zdążył nabrać szacunku dla jej śródziemnomorskiego
temperamentu. Obaj z Charliem mają wejść do jaskini
zranionej lwicy i nic ich przed tym nie ocali. Zgadzał się
na rozstanie po ich tygodniowych wakacjach, ale nie
teraz i nie w takim stylu. Nie może ich poróżnić
zraniona duma i czyjaś zdrada. A najlepiej gdyby wcale
się nie rozstawali.
Ariana raz jeszcze przeczytała podpis pod zdjęciem.
Czytała na głos i po cichu, dawno straciła rachubę, który
raz odczytuje te same słowa. Stopniowo, kiedy ochłonę-
ła z pierwszego szoku, zaczęła sobie zdawać sprawę, że
została wykorzystana. Nie oskarżała o nic Maksa, to nie
jego wina. Autor komentarza do fotografii robił aluzję do
jego nazwiska. Uważała, że komentarz nie jest błyskot-
liwy, ale zjadliwie szyderczy. Oczywiście, Max pracuje
teraz nad ważnym projektem deweloperskim, najwy-
raźniej krzyżując komuś w ten sposób plany. Jego wróg
zdobył się na nieczyste zagranie, posługując się publika-
cją w popularnym dzienniku. Ale żeby w tym celu
szprycować Maksa jakimiś podejrzanymi środkami i za-
kradać się w nocy pod jego balkon?! Tego już za wiele.
Tak czy inaczej, Max jest teraz pod ostrzałem.
To ryzyko, jakie podejmuje kobieta, kiedy podrywa
mężczyznę spoza swojego świata. Bogatego, znanego
mężczyznę. Ale, do diabła, pomyślała Ariana, przecież
Max nie jest jakąś gwiazdą filmową ani politykiem ze
świecznika. Jest tylko biznesmenem, dobrze wykonują-
cym swoją pracę. Czy komuś zależy na zepsuciu jego
wizerunku, zdyskredytowaniu go w świecie, w którym
wypracował sobie dobrą pozycję? Czy konkurencji nie
podoba się jego pomysł z zagospodarowaniem przy-
stani? A może to tylko niesmaczny żart?
Arianie nie było do śmiechu.
Przewertowała gazetę, szukając nazwiska redaktora
naczelnego i numeru telefonu do kroniki towarzyskiej.
Wyrwała ramkę ze stopką redakcyjną, świadoma tego,
że w niedzielę nie ma po co dzwonić. Szkoda, bo miała
ochotę wystosować specjalną wiązankę, ale nie zamie-
rzała jej nagrywać na sekretarce. Pomówi z nimi jutro.
Może warto wybrać się tam osobiście?
Ale czy nie pogorszy sprawy? Od razu odgadną, do
kogo należy – tymczasem anonimowa – pierś na zdjęciu.
Może wówczas wydrukują kolejny artykuł, na przykład
’’
szczery wywiad’’ z Arianą.
Zmięła w dłoni wydarty kawałek gazety i spłukała
w toalecie. Oszczędzi sobie kolejnej oburzającej afery.
A co z planami, jakie mieli z Maksem na ten tydzień?
Nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać. Jej
rozmyślania przerwało nerwowe pukanie do drzwi.
Poderwała się na równe nogi, ale opanowała się
szybko i wolnym krokiem przeszła przez salon. Zacis-
nęła szarfę szlafroka. Miała na sobie to samo amaran-
towe kimono, w którym widział ją Max. To samo, które
zsunął z jej ciała, kiedy stała obok parapetu, a on całował
ją całą. Przypomniała sobie tę piękną scenę. Odżyły
w niej doznania...
Pukanie do drzwi nie ustawało. Ariana wyprostowała
się – nie będzie szukać pociechy w jego ramionach
– obiecała sobie. Nie zrobi tego. I tak zbliżyli się bardziej,
niż planowała, i to zaledwie w ciągu dwóch dni. Może to
właściwa chwila, by wszystko odkręcić i uciec bez
większego uszczerbku na sercu.
– Szybko dotarłeś – powiedziała zamiast powitania.
Odwróciła się i usiadła na kanapie, nie od razu
zauważając, że Max nie jest sam. Charlie nieśmiało
wślizgnął się do mieszkania i zamknął drzwi.
– Kogo widzę! Czy mnie wzrok nie myli?! – wy-
krzyknęła Ariana, mierząc Charliego wzrokiem od stóp
do głów. – Myślałby kto, Łazarz z Betanii, wskrzeszony
w samą porę, by zrujnować mi życie.
Max stłumił chichot i odetchnął z ulgą. Jeśli Ariana
nie straciła poczucia humoru, to może nie wszystko
jeszcze stracone?
– Poprosiłem Charliego, by wyjaśnił nam, co wyda-
rzyło się w piątkowy wieczór.
– Nie naszprycowałem Maksa! – wypalił Charlie.
– Więc kto to zrobił? – dopytywała się Ariana.
Max okrążył stolik do kawy i usiadł na kanapie obok
dziewczyny. W powietrzu unosił się ciężki zapach
opium, a jej skóra pachniała jaśminem. Chciał ująć jej
dłoń i złagodzić kłopotliwą sytuację, ale ona ciasno
splotła palce i oparła ręce na kolanach, posyłając mu
zniecierpliwione spojrzenie.
– Nie wiem – odparł bezradnie Charlie. – Po-
słuchaj – ciągnął proszącym tonem. – Maddie po-
prosiła mnie tylko, bym jak najdłużej zatrzymał
Maksa w restauracji, żeby dać jej więcej czasu na
ucieczkę.
– Maddie?! – wykrzyknęli jednocześnie zaskoczeni
Max i Ariana.
– Wiedziałeś, że Maddie chce dać drapaka? – zapytał
oburzony Max.
Jadąc do chińskiej dzielnicy, rozmawiali z Char-
liem o interesach. Charlie streścił Maksowi wszystkie
nagrane na automatycznej sekretarce wiadomości, za-
stanawiali się też, jak udobruchać Arianę. Nie star-
czyło im czasu, by rozmawiać o niczym innym. Zre-
sztą Max ani przez chwilę nie łączył ucieczki Maddie
ze swoim przyjacielem. Słowa Charliego brzmiały jak
objawienie.
A więc Madelyn raz w życiu zdobyła się na spon-
taniczne posunięcie, chociaż nie było to w jej stylu.
Potrzebowała czasu, by wymyślić kłamstwo o wspólnej
ucieczce spod ołtarza. Spontaniczność nie była silną
stroną Maddie. Przyciśnięta do muru zupełnie traciła
głowę.
– Od jak dawna wiedziałeś o wszystkim? – domagał
się wyjaśnień Max.
Poczuł przypływ adrenaliny, a jego twarz posiniała.
Ariana położyła mu rękę na kolanie. Nawet jeśli ten gest
nie uspokoił go zupełnie, z pewnością ocalił przed
zawałem. Ta kobieta wydziela jakąś pozytywną energię,
przemknęło mu przez głowę. Opadł na poduszki, opano-
wując gniew.
– Od jakiegoś miesiąca – przyznał Charlie, upewniw-
szy się, że nie grozi mu potężny cios i nie musi salwować
się ucieczką. – Maddie chciała odwołać wesele, powie-
dzieć ci, że to wielkie nieporozumienie, ale nie miała
odwagi.
– To bzdura! – wykrzyknął Max. – Maddie mogła
przyjść do mnie ze wszystkim. Wiedziała, dlaczego się
pobieramy. Do wszystkich diabłów, przecież to był jej
pomysł! Nie złamałaby mi serca.
– Nie, ale to mogło doprowadzić do zerwania kon-
traktu na zagospodarowanie przystani. Utopiłeś w tym
projekcie duży kapitał, i czy ci się to podoba, czy nie, jej
ojciec i jego bank kontrolują większość twoich funduszy
inwestycyjnych. Bała się, że jeśli odwoła ślub, wujek
Randolf zechce się na tobie odegrać i storpeduje cały
plan. Maddie wie, ile on dla ciebie znaczy.
Max zacisnął usta w wąską kreskę. Mógł się podpisać
obiema rękami pod tym, co powiedział Charlie. Mil-
czenie stawało się niewygodne, na szczęście Ariana
miała całe mnóstwo pytań.
– A co ja mam z tym wspólnego? – zapytała nieco
histerycznie. – Czy i mnie Maddie wybrała z wyracho-
waniem?
– Nie, to był mój pomysł. Od dwóch lat obser-
wowałem, jak Max się na ciebie gapi, udając, że nic go nie
obchodzisz, za każdym razem, kiedy przechodzisz przez
salę lub zatrzymujesz się przy naszym stoliku. Po-
stanowiłem pobawić się w swata. Po prostu. Akurat
trafiła się okazja, więc skorzystałem.
Charlie nie mógł jednak usiedzieć na miejscu, więc
przykucnął obok stolika.
– Przysięgam na grób matki, że to dla waszego
szczęścia.
Ari zmrużyła złowrogo oczy.
– Czy jego matka rzeczywiście nie żyje? – zwróciła
się do Maksa, żałując, że nie ma pod ręką wykrywacza
kłamstw.
– Umarła, kiedy skończył dwadzieścia lat – potwier-
dził skwapliwie Max. – Ponoć była zacną kobietą.
Ariana uśmiechnęła się przepraszająco.
– Przykro mi – powiedziała spokojnie, ujmując Char-
liego za koszulę na piersi. – Ale jeśli mnie jeszcze raz
okłamiesz, Charlie – o ile to twoje prawdziwe imię
– podpalę cię, jak swojego popisowego drinka. Zro-
zumiano?
Charlie uśmiechnął się głupawo, starając się wy-
gładzić pomiętą koszulę.
– Tak jest, proszę pani.
– Co teraz? – zapytała Ariana, patrząc wyczekująco
na Maksa.
– Teraz to ja przepraszam. – powiedział Max. – Za to
zdjęcie...
Poprawiła kimono.
– Nie rozmawiajmy o zdjęciu. Sam powiedziałeś, że
nikt mnie nie pozna. – Skrzywiła się cierpko.
Przeniosła wzrok z Maksa na Charliego. Charlie tylko
na to czekał.
– Lepiej zostawię was samych. Zajrzę do ciotki
Barbary i wujka Randolfa. Spróbuję wybadać, czy już coś
wiedzą.
Max pokiwał głową. Żadna z wiadomości nagranych
pod jego nieobecność nie pochodziła od Burrowsów.
Dziesięć razy nagrał się Charlie, dwa razy jego sekretar-
ka, stała czytelniczka tego szmatławca, która właściwie
zinterpretowała komentarz pod fotografią, ale w naiw-
ności swej uznała, że to fotomontaż. Poza tym znalazły
się jeszcze życzenia dla nowożeńców od zaproszonych
przyjaciół, którzy dowiedzieli się o rzekomej ucieczce
i uznali, że nie warto przyjeżdżać na wesele, skoro nie
będzie na nim państwa młodych. Na szczęście inwes-
torzy oraz właściciele nieruchomości w przystani
oszczędzili mu swoich telefonów. Wygląda na to, że na
razie kompromitujące zdjęcie nie przyniosło mu żad-
nych szkód. Zobaczymy, co będzie dalej.
– Jutro jest święto państwowe – przypomniał im
Max. – Wszystkie instytucje są nieczynne. Mamy czas
do wtorku, by zbadać, o co w tym wszystkim chodzi.
Poważni ludzie nie tykają brukowców. Ale kiedy tylko
powrócą do biur, sekretarki z pewnością skrupulatnie
ogłoszą im nowinę.
– Co mam im mówić, kiedy zaczną wydzwaniać do
firmy? – zapytał Charlie.
Max nie miał najmniejszego zamiaru przerywać
urlopu i sam się tłumaczyć z kłopotliwej sytuacji. Tak,
rozsądniej będzie zrzucić to niewdzięczne zadanie na
Charliego. Skoro Maddie zadała sobie tyle trudu, by dać
im tygodniowe alibi, nie chciał rezygnować z towarzys-
twa Ariany, kiedy nadal istniała szansa, że wszystko się
dobrze ułoży.
– Prawdopodobnie wyjadę z miasta, jak planowałem
przed tą historią. To właśnie powiesz ludziom, kiedy
będą dzwonić. Jak mogę być na zdjęciu, skoro jestem na
Hawajach? To mój tydzień miodowy.
– Twój balkon jest bardzo charakterystyczny, Max.
Ludzie z naszej branży znają takie szczegóły, znajdzie
się ktoś, kto bezbłędnie zidentyfikuje właściciela.
– Powiedz im, że to jakieś stare zdjęcie... a najlepiej,
że to poprzedni lokator. Albo że to ja, ale kocham się
z Maddie. Naruszono naszą prywatność i jesteśmy
oburzeni. Nie obchodzi mnie, co im powiesz, Charlie, po
prostu staraj się wszystko uciszyć. Pojutrze sprawa się
wyklaruje.
Max odwrócił się teraz do Ariany i ujął ją za ręce.
– Tak zrobimy. Mam nadzieję, że to nie zmienia
naszych planów? Chcesz ze mną zwiedzić miasto?
Na ustach Ariany błąkał się niewyraźny uśmiech.
Max poczuł się pewniej i mocniej zabiło mu serce. Nie
umiał określić swojego stanu, działo się z nim coś
dziwnego. Od dziecka stawiał interesy i korzyści finan-
sowe przed przyjemnościami. Jego jedyną słabością było
przywiązanie do rodziców i brata, a potem sympatia dla
Charliego i Maddie. Teraz zaś, w obecności Ariany, czuł,
że mięknie. Charlie jest świeżo po ślubie, Maddie
odkrywa świat na własną rękę, a Max... nie może
pozwolić, by Ariana po prostu wyślizgnęła mu się z rąk.
Chociaż – nie ma pewności, czy żartowniś z apara-
tem nadal ich nie śledzi i nie ma więcej niespodzianek dla
prasy. Kto wie, jak daleko posunie się wróg, w jakim
stopniu wykorzysta jego związek z Arianą.
Max szybko otrząsnął się z czarnych myśli. Pomartwi
się później.
Wrzucili do torby najważniejsze drobiazgi, wynajęli
samochód na jej nazwisko, na wypadek gdyby ktoś
chciał ich śledzić, i ruszyli przed siebie.
Kiedy wjeżdżali na autostradę w kierunku mostu
Golden Gate, Ariana wygodnie rozparła się w miękkim,
skórzanym fotelu i zamknęła oczy, pozwalając, by wiatr
dmuchał jej w twarz. Zanim dojechali do granic miasta,
zupełnie przestała się przejmować plotkarskimi gazeta-
mi i skandalami z przystojnymi deweloperami w roli
głównej. Zapomniała nawet o lęku wysokości, który
zwykle dawał o sobie znać przy przekraczaniu mostu.
Max działał na nią jak najlepsza psychoterapia – zauwa-
żyła to już na jego balkonie, a potem na parapecie
swojego apartamentu. Ale Max w ogóle miał na nią
magiczny wpływ.
Ostatni raz czuła się tak wolna, pełna życia i zachłan-
na na przygody, kiedy wiele lat temu wsiadała do
samolotu lecącego do Kalifornii. Wówczas też chłonęła
pełną piersią nowe doświadczenia, otwarta na wszyst-
ko, co może jej przynieść życie. Jak się jednak okazało,
nieudane małżeństwo z Rickiem dość szybko sprowa-
dziło ją na ziemię i zmusiło do skoncentrowania wysił-
ków na sprawach zawodowych. Wszystko to wyszło jej
na dobre, ale dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak wielu
rzeczy jej brakowało.
Przy Maksie może rzucić wyzwanie całemu światu
i święcić triumfy. Gdyby tylko mogła zatrzymać go
przy sobie dłużej niż przez tydzień... Pomyślę o tym
kiedy indziej, przekonywała się, wiedząc, że jeśli po-
zwoli sobie na chwilę wątpliwości, zepsuje jej to cały
dzień. Teraz skupi się na radości, jakiej dostarczają
jej nowe doświadczenia, o których przecież marzyła
od lat. Jako restauratorka i barmanka bywała za-
praszana na degustacje i festyny w miejscowościach
położonych w dolinach roztaczających się wokół
Kalifornii. Turyści, których spotykała w swoim lokalu,
byli zawsze zachwyceni pięknem okolicy i kalifor-
nijskich winnic, lecz ona sama nigdy nie miała czasu
na wycieczki. Może była zbyt zapracowana, a może
po prostu nie chciała samotnie podziwiać łagodnych
zboczy i żyznych pól uprawnych? Dzięki Maksowi
może wreszcie nadrobić zaległości.
– Tu jest cudownie – przekrzykiwała hałas auto-
strady. – Nie do wiary, naprawdę zarezerwowałeś dla
nas miejsce w pensjonacie przy prywatnej winnicy?
Nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu. Jesteś
pewny, że twój przyjaciel nie ma nic wspólnego
z prasą?
– Phillipe? – Max wrzucił piąty bieg, samochód
mknął po opustoszałej autostradzie. – Ma w nosie
wszystko, co nie utrudnia mu produkcji wina. Sprowa-
dził się tu z Francji zaledwie pięć lat temu. Przywiózł
skrzynkę sadzonek winorośli i marzenia. Ja znalazłem
mu tę winnicę. Kupił ją i rozbudował. Niewielu ludzi
odnosi dzisiaj tak szybki sukces, wiesz o tym?
Ariana przytaknęła.
– Moim pradziadkom też się powiodło, ale to były
inne czasy. Zaczynali od budy z dykty, w której
sprzedawali greckie przekąski, a dorobili się pierwszo-
rzędnej restauracji na Florydzie.
– Twoja rodzina prowadzi restaurację na Florydzie?
– zainteresował się Max. – Dlaczego nie zostałaś z nimi,
skoro mogłaś robić to samo, co tutaj? To znaczy, cieszę
się że tu jesteś...
Posłała mu promienny uśmiech.
– Gdybym została w Tarpon Springs, byłabym tylko
kelnerką, najwyżej kierowniczką sali. W mojej rodzinie
kobiety nie podejmują strategicznych decyzji ani nie
wydają rozkazów. Oczekuje się, że będą postępować
tak, jak oczekuje tego opinia publiczna.
– To dlatego wyjechałaś... – domyślił się.
– Dwa dni po swojej osiemnastce – przytaknęła
skwapliwie. – Nie zrozum mnie źle. Kocham swoich
rodziców i braci. Naprawdę nie chciałam od nich od-
chodzić. Z podziwem słuchałam, ile poświęceń kosz-
towało moich dziadków dojście do majątku. Ale i tak nie
mogli mi zagwarantować pozycji, jakiej pragnęłam.
Max marszczył czoło, słuchając jej relacji.
– Teraz na pewno rodzina się z tobą liczy, zwłaszcza
że modernizujesz
’’
Ateny nad Zatoką’’.
Poczuła się nieswojo, że Max tak łatwo odgaduje jej
myśli, ale po chwili uświadomiła sobie, że ich życiorysy
nie różnią się tak bardzo. Ciężka praca. Poświęcenia.
Pomysłowość. Te trzy czynniki zamieniły w rzeczywis-
tość amerykański sen jej dziadków. A ona przekonała się,
że te same elementy gwarantują dojście do celu w każdej
dziedzinie: czy to rozbudowa restauracji, czy to win-
nica, czy prawdziwa miłość.
Odegnała od siebie ostatnią myśl. Wolała popatrzeć,
jak Max prowadzi.
Prawą rękę oparł na kierownicy, lewą o drzwi samo-
chodu, poprawiając boczne lusterko. Zaskoczył ją swo-
bodnym strojem, ale w duchu dziękowała temu, kto
służył mu za inspirację. Jedwabna bladoniebieska koszu-
la furkotała na wietrze, odsłaniając tors. Gładki materiał
aż się prosił, by go pogładzić.
Jechali nadal w milczeniu, ale kiedy Max minął
zjazd do Sausalito, małej osady, przystani cyganerii
artystycznej, u której brzegów cumowali poprzedniej
nocy, Max zadał pytanie, które sprowadziło ją trochę
na ziemię.
– Wyjeżdżaliście z mężem za miasto?
Odwróciła twarz udając, że interesuje ją widok za
oknem. Zbyt często pyta ją o małżeństwo. Stwierdziła
jednak, że nie przeszkadza jej to aż tak bardzo. Ból
tamtych wspomnień już dawno ustąpił.
– Ciągle gdzieś jeździliśmy. Był muzykiem. Wystę-
pował od Oakland po Los Angeles.
– Więc pewnie lepiej poznałaś okolice niż samo
miasto?
Rozśmieszyło ją to pytanie.
– Najlepiej poznałam kabinę rozklekotanej furgonet-
ki i podejrzane spelunki. O klasie pokoi hotelowych wolę
nie wspominać. Muzykowanie to ekscytująca przygoda
– dla samego muzyka, ale nie dla jego młodej, niedo-
świadczonej żony. Po jakimś czasie miałam dość tych
wyjazdów i zostawałam w domu. Potem trafił do
Nashville – i tyle go widziałam.
– Więc kiedy on był w trasie, przychodziłaś do
restauracji wujka?
– Stefano potraktował mnie wspaniale. Dał mi pracę,
nauczył mnie mieszać drinki, pozwolił eksperymen-
tować na potrawach. Wuj wiedział, że kiedy Rick się
ulotni, może ze mnie zrobić swoją następczynię. – Aria-
na spuściła wzrok, oglądając swoje ręce i starając się nie
pokazywać wzruszenia.
Bardzo chciała przejąć restaurację swoich rodziców,
lecz szybko dano jej do zrozumienia, że zostanie ona
przepisana na jej braci. Mogła u nich pracować, podobnie
jak jej siostry, ale nigdy nie zrobiłaby tam kariery.
Wyruszyła więc do Kalifornii, by znaleźć coś, co byłoby
dla niej i tylko dla niej.
– Dzięki temu, że mogłam pracować u wuja, zapo-
mniałam o swoich kłopotach – skonstatowała.
Max zamienił ręce na kierownicy. Wolną rękę wycią-
gnął w stronę Ariany i położył ją na jej nadgarstku.
– Wydaje mi się jednak, że nie traktowałaś tego tylko
jako rozrywki. To chyba coś więcej niż środek zastępczy,
żeby zapomnieć o smutnym życiu?
Ariana odczytała podtekst tych słów. Ich tygodniowy
związek miał służyć temu samemu – rozerwać ich
trochę i pozwolić na chwilę zapomnieć o smutnym,
samotnym życiu. Mimo to Ariana czuła, że ich romans
staje się coraz bardziej poważny, bardziej wiążący, niż
przewidywała.
Chciała wysunąć rękę z uścisku Maksa, ale nie
pozwolił na to. Kiedy skierował wzrok na szosę, uśmie-
chnęła się szeroko do siebie i przestała się opierać. Max
nie będzie zadawać więcej niewygodnych pytań i nie
pozwoli jej odejść. Dał jej jednak dużo do myślenia. Na
szczęście przed nimi długa droga.
Rozdział dwunasty
Randolf Burrows bębnił palcami po czarno-białej
fotografii w gazecie. Skrzywił się, kiedy pobrudził sobie
palce farbą drukarską. Wyjął z kieszeni na piersi chus-
teczkę do nosa i starannie wytarł zabrudzenie.
– Za późno – mruknął.
Czuł się zbrukany tą skandaliczną sytuacją. Śledzenie
Maksa miało mu dostarczyć dowodów na prostactwo
tego młodzieńca. Zatrudnił prywatnego detektywa
w dzień po tym, jak Maddie oświadczyła im, że się
zaręcza. Ten nie znalazł jednak nic, co by stawiało
Maksa w złym świetle, co najwyżej niepotwierdzone
domniemanie romansu z właścicielką restauracji etnicz-
nej na nabrzeżu. To ostatnie okazało się prawdą, zbyt
późno i zbyt namacalnie, myślał Randolf, wpatrując się
w niedwuznaczne zdjęcie. Niestety, Madelyn uciekła,
w oczywisty sposób upokorzona.
Ojciec niedoszłej pani Forrester uznał, że całe jego
starania wzięły w łeb – zdjęcie jest niedoświetlone,
a jego własna córka musiała salwować się ucieczką.
Słono zapłacił temu wygibasowi z aparatem, oczekując,
że dostarczy mu dyskredytujących dowodów, które
Randolf prywatnie, w dogodnej chwili, podsunie Ma-
ksowi. W ten sposób chciał go skłonić do odstąpienia od
podpisanej już umowy na modernizację przystani. Nie
przewidział, że ten reporter z bożej łaski przyjmie od
niego pieniądze, a potem sprzeda niewyraźne zdjęcie do
jakiegoś brukowca.
Ta sprawa nie powinna była wymknąć mu się z rąk.
Powinien to załatwić prywatnie.
Randolf wyjął z szuflady biurka nożyczki i starannie
wyciął zdjęcie, po czym wsunął je do plastikowej
koszulki i ukrył w swojej teczce. Musi odnaleźć tego
krnąbrnego fotografa i przycisnąć go do muru. Jedyne,
czego oczekiwał, to lojalność, nawet jeśli znów musi za
to zapłacić. Leo Glass, choć nie można się było po nim
spodziewać bystrego umysłu, szybko zorientował się, że
w grę wchodzi coś więcej niż honor córki Randolfa,
Madelyn, czy parę tysięcy dolarów.
Randolf wstał z krzesła, potem podniósł słuchawkę
telefonu.
– James, wyprowadź samochód. Jedziemy do biura
– polecił swojemu kierowcy.
– W żadnym wypadku. – Barbara wtargnęła do
pokoju i zatrzymała się przy biurku męża niczym motyl
przysiadający na brzegu kwiatka.
W obu rękach trzymała kapelusze, jakby przyszła do
jego gabinetu tylko po to, by zasięgnąć opinii, który
lepiej pasuje do chabrowej sukni. Niewątpliwie była
zgrabną kobietą. Randolf nie mógł się powstrzymać od
uśmiechu na widok jej zabawnej miny. Zrobiłaby, co
w jej mocy, byle tylko nie szedł do pracy. Zawsze starała
się go chronić przed nadmiarem obowiązków.
– Dziś jest święto państwowe – przypomniała, jak
gdyby on sam nie zauważył, że giełda tego dnia jest
zamknięta i nie musi wstawać z łóżka o świcie, by
dojechać do biura przed wszystkimi pracownikami.
– Zarezerwowałam bilety na rejs po zatoce, a Magda
spakowała kosz piknikowy. Za godzinę jesteśmy umó-
wieni z Andersonami na przystani.
– Kochanie, to pyszny plan, ale muszę się natych-
miast zająć pewną pilną sprawą.
– Gadasz bzdury, Randolf . Kiedy ostatnio byliśmy
na romantycznym spacerze? – Nadąsała się lekko,
nadal zadowolona ze swojego pomysłu. Już dawno
doprowadziła do perfekcji uśmiech, z którego biła
stanowczość. W ten sposób zazwyczaj osiągała swój
cel. – Przez te wszystkie przygotowania do wesela
czuję się o wiele młodsza, ale nie ma złudzeń, nie
ubywa nam lat. Odłóż więc swoje ważne sprawy do
jutra. I tak przymknęłam oko na twoją wczorajszą
naradę z Charliem w związku z tą inwestycją na
przystani. Wystarczy rozmów o pieniądzach jak na
jeden długi weekend.
Barbara nachyliła się nad biurkiem, pocałowała męża
w policzek i wycofała się z gabinetu. Aprobująco poki-
wała głową na słomkowy kapelusz z dużym rondem, nie
czekając na opinię Randolfa.
Mała ucieczka dobrze by mi zrobiła, pomyślał Ran-
dolf. Z niedowierzaniem pokręcił głową. Zbałamuciła
go, jak zwykle.
Skoro mają gdzieś wyjść, samochód się przyda, nie
będzie go więc odwoływać, ale wcześniej musi jeszcze
do kogoś zadzwonić. Randolf wyszedł zza biurka i sta-
rannie zamknął drzwi do gabinetu. Barbara jeszcze nie
wie, jakie rozczarowanie i upokorzenie czeka ich córkę,
a on nie zamierza pozbawiać jej złudzeń, przynajmniej
jak długo to będzie możliwe. Nie miał pretensji do
Madelyn, że wolała uciec i wymyśliła jakąś nieziemską
historię o ucieczce pary sprzed ołtarza, żeby zyskać na
czasie i zachować twarz. Przeciwnie, Randolf uznał, że
to wyjątkowo rozsądny ruch, zaskakująco dobrze prze-
myślany, jak na ich córkę, tak naiwną, ujmująco szczerą
i idealistyczną.
Od dzieciństwa osłaniał swą jedynaczkę przed brzy-
dotą świata, zgodnie z ojcowskim prawem i obowiąz-
kiem. Jednak Max Forrester stłukł ten klosz bezpieczeń-
stwa, jakim ojciec otoczył swoją jedynaczkę, i słono za
to zapłaci.
Randolf nie zamierzał zaprzepaścić projektu na zago-
spodarowanie przystani. Wiedział jednak, że publikacja
w brukowcu podważy wiarygodność wykonawców
i zmusi część inwestorów do wycofania się z planu. Ale
kiedy odzyska już kontrolę nad sprawą, postara się, by
jego niedoszły zięć znalazł się poza nawiasem operacji
finansowych, a zwłaszcza zysków. To będzie dobra
nauczka za to, co zrobił Maddie.
Ariana oparła się o ścianę w holu, pozwalając Maxowi
otworzyć drzwi jej mieszkania. Wciąż jeszcze wirowało
jej w głowie od szybkiej jazdy powrotnej, wciąż lekko ją
mdliło od wina z prywatnej winnicy, jakim poczęstował
ich przed odjazdem Phillipe.
Spędzili ten długi, uroczy dzień wyciągnięci na ko-
cu, obok kosza pełnego sera i soczystych owoców,
zagubieni w jakimś zapomnianym zakamarku posiad-
łości, zasłonięci przed wścibskimi oczami przez pędy
winorośli. Skoro Max prowadził, Ariana mogła do wo-
li delektować się winem. Nie upiła się, ale była tak
rozluźniona, że omal nie dała się uwieść wśród wiszą-
cych nad ich głowami złotych gron. Opędzenie się od
zalotów Maksa kosztowało ją niemało sprytu, choć
oczywiście czuła się mile połechtana w swojej kobiecej
próżności.
Dosyć już seksu na świeżym powietrzu, postanowiła.
Odkąd wyjechali na wieś, udawało jej się nie myśleć
o fotografii w gazecie oraz jej potencjalnych konsekwen-
cjach. Max nie potrafił powiedzieć, komu mogło przyjść
do głowy podglądać go w środku nocy na balkonie. Nie
chciał o tym rozmawiać, wolał cieszyć się jej towarzy-
stwem i udaną wycieczką. Zwiedzili winnicę, wsiadając
do specjalnego pociągu, który obwoził gości po zboczach
porośniętej bujną roślinnością doliny, wzięli też udział
w degustacji wina. Kochali się dopiero po zapadnięciu
nocy, w pokoju pensjonatu. Wówczas oddali się do-
znaniom, nie zakłócając nastroju niepotrzebnymi roz-
mowami na poważne tematy.
W drodze powrotnej Max delikatnie próbował wyba-
dać, czy Ariana nie rozważa przedłużenia ich związku
poza ten planowany tydzień. Być może romans, który
miał ich na chwilę oderwać od codzienności, warto
przekształcić w poważniejszy związek. Propozycja była
kusząca. Potencjalne korzyści – nieprzeliczalne. Ale
Ariana nauczyła się już, że stały związek wymaga
poświęceń, ustępstw, tyle samo dawania, co brania.
I chociaż nie miała nic przeciwko temu, by napawać się
przez tydzień wzajemnym towarzystwem, obawiała
się, że kiedy wróci do codziennych obowiązków, nie
potrafi być dłużej tak olśniewająca i czarująca.
Poznając historię życia Maksa, jego drogę do sukcesu,
poczuła się zdopingowana do realizacji swoich marzeń.
Zaimponowała jej jego konsekwencja w realizowaniu
zamierzeń.
W wieku dwudziestu jeden lat miał już w kieszeni
dyplom szkoły biznesu. Dwa lata później uzyskał licen-
cję pośrednika w handlu nieruchomościami i z powodze-
niem sprzedawał i kupował domy, kończąc studia magi-
sterskie. Postarał się, by poznać właściwych ludzi i na-
wiązać odpowiednie kontakty. A jeśli teraz uda mu się
sfinalizować projekt przebudowy przystani, o którym
nie chciał rozmawiać, by nie wspominać historii ze
zdjęciem, jego majątek powiększy się o kilkanaście
milionów – spełniając w ten sposób marzenie dziecka
wychowanego w biedzie.
Plany Ariany, choć skromniejsze, były nie mniej
istotne. Nie chodziło jej tylko o to, by mieć własną
restaurację – ten lokal miał stać się wydarzeniem
sezonu, punktem na mapie gastronomicznej stanu Kali-
fornia. Chciała dostarczać gościom niezapomnianych
wrażeń, zapewniając sobie w ten sposób wzmianki
w najlepszych przewodnikach dla odwiedzających San
Francisco. Dziennikarze specjalizujący się w pisaniu
o jedzeniu, regularnie i z zachwytem mieli sławić
w prasie wymyślne dania, a turyści wracać do lokalu tak
samo często, jak wyrafinowani Kalifornijczycy.
Nie miała złudzeń: podczas gdy Max jest już człowie-
kiem sukcesu, ona sama nawet nie widzi wierzchołka
góry, na którą się wspina.
– Wchodzisz do środka, czy ten korytarz ma jakiś
ukryty urok? – kpiący ton w głosie mężczyzny wyrwał
ją z zamyślenia.
Nawet nie zauważyła, kiedy otworzył drzwi. Jej
mieszkanie było rozświetlone, w telewizji migały sceny
filmu, który zamierzała obejrzeć, z mikrofalówki dobie-
gało strzelanie pękających ziarenek kukurydzy. Wszyst-
ko to za sprawą Maksa, który wszedł do środka, podczas
gdy ona, błądząc myślami w obłokach, nadal stała na
korytarzu.
– Zdaje się, że za dużo wypiłam – tłumaczyła się,
mijając Maksa w przejściu i rzucając torebkę na czarną
politurowaną komodę.
– Jesteś zmęczona. Nie wyspaliśmy się tej nocy.
Ariana musnęła go przelotnie ustami, kierując się do
sypialni.
– Faktycznie. Ale dzisiaj zamierzam porządnie od-
począć. Natychmiast wkładam piżamę.
– Nasze techniki relaksacyjne zazwyczaj nie mają
formy snu – powiedział Max, z trudem powstrzymując
ziewnięcie.
– Słuszna uwaga – przytaknęła. – Może dzisiaj
spróbujemy czegoś nowego?
Max pokręcił głową z niedowierzaniem. Intrygująco
uśmiechnięta Ariana wsunęła się za zasłonę z koralików.
Jeśli chodzi o próbowanie nowości, może na niej polegać.
Nowości, podniecające pomysły, coś specjalnego...
Wkrótce gotów będzie uwierzyć, że odpowiednia kobie-
ta może wywołać w nim więcej dreszczy niż doskonały
kontrakt lub efektowne wykorzystanie luki w przepi-
sach podatkowych.
Gdyby wiedziała, jak na niego działa, spaliłaby się
z zakłopotania. Przez całą wyprawę do krainy wina bez
najmniejszego wysiłku udawało mu się skupić uwagę
Ariany na chwili bieżącej. Nie sprzeciwiała się, kiedy
postanowił, że nie będą rozmawiać o poważnych spra-
wach, lecz podziwiać otoczenie i cieszyć się sobą.
W przeciwieństwie do wszystkich kobiet, z którymi
miał wcześniej do czynienia, Ariana była zadowolona
z tymczasowości ich związku. Wiedział dlaczego. Jeśli
utrzymają wszystko w konwencji przelotnej znajomo-
ści, łatwiej będzie się rozstać.
Wrócił do kuchni, by zająć się popcornem w kuchence
mikrofalowej, i odgonił od siebie uczucie rozczarowania.
Zawarli układ. Ona go dotrzyma. Ale czy jemu się to
uda? Wystarczająco trudno było trzymać na uwięzi
ducha zdobywcy – jak poradzić sobie ze wzbierającym
rozczarowaniem, nie wspominając o urażonej dumie?
Świadomość, że można mu się oprzeć, nie była łatwa do
przełknięcia, trudniejsza niż przełknięcie ziarnka nie-
prażonej kukurydzy.
Max od dawna nie zajmował się kuchnią, ale nie
zdążył zapomnieć, jak się robi popcorn. Precyzyjnie
ustawił zegar mikrofalówki, tak że udało mu się wyjąć
z niej lekkie, białe kulki, zanim przypaliło się choć jedno
ziarenko. Ostrożnie wyjął z kuchenki pękatą białą
torebkę i przesypał jej zawartość do salaterki. Już miał
oznajmić Arianie, że wszystko gotowe, kiedy usłyszał jej
okrzyk:
– Cholera!
Wyjrzał z kuchni. Ledwo dostrzegł Arianę za górą
brudnej bielizny w przepełnionym koszu, który właśnie
dźwigała.
– Co się stało? – zapytał.
– Proza życia! Muszę włożyć bieliznę do pralki.
– Czy to nie może zaczekać do jutra?
Zaprzeczyła energicznym ruchem głowy i zręcznie
prześlizgnęła się przez drzwi mimo sterty ubrań, które
wysypywały się jej z rąk.
– Nie, jeśli mam włożyć jutro czyste majtki.
Max rzucił się, by otworzyć przed nią drzwi, ale
potem zagrodził jej przejście ramieniem.
– A po co ci majtki?
Westchnęła.
– Dobre pytanie, ale lubię mieć wybór. Pani Li
pozwala mi korzystać ze swojej pralni na dole, ale
rezerwuje ją dla siebie na wtorek. Ja mogę prać w ponie-
działek, a poniedziałek właśnie dobiega końca. Za chwilę
wrócę.
Przepuścił ją, wcześniej kradnąc jeden przeciągły
pocałunek, który miał jej uzmysłowić, za czym będzie
tęsknić, jeśli się nie pospieszy. Wyrwała mu się, sapiąc
pod ciężkim pojemnikiem, i zeszła na dół.
– Obiecaj mi więcej takich buziaczków, a uwinę się
w pół minuty – rzuciła mu ze schodów.
– Obiecuję – zawołał za nią.
Ariana znikła za drzwiami, a Max pozostał na koryta-
rzu, wpatrzony w drzwi, które zamykały się leniwie za
dziewczyną. Może jej obiecać pocałunki. Może jej obie-
cać dobry seks. Do diabła, może jej obiecać cały świat
i dotrzymać słowa, ale czy ona na to pozwoli?
Wrócił do kuchni zatroskany. Nie może pozwolić, by
odeszła. Jego serce nie zgodzi się na powrót do pustki.
Nie teraz, kiedy zasmakowało już pełni, do czego
w mniej lub bardziej zamierzony sposób przyłożyła się
Ariana.
Pomyślał o Charliem. Zdaje się, że pora docenić
starego kumpla. Po pierwsze, doskonale sprawdza się
w roli sprzedawcy nieruchomości. Po drugie – wykazał
się w roli swata. Genialnie zaplanował ich zbliżenie.
Szczery, awanturniczy duch Ariany skutecznie zburzył
mur wokół serca, którego istnienia Max sobie nawet nie
uświadamiał. A skoro Ari już znalazła się w jego sercu
– a w to nie wątpił – na pewno nie pozwoli jej odejść. Ta
kobieta go rozumie, podziwia i chce tego samego, co on.
W tym cały kłopot. Zdawał sobie doskonale sprawę,
co może utrudnić mu zatrzymanie Ariany w jego życiu.
Pierwsze to nieszczęsna fotografia w gazecie. Max był
przekonany, że to nie był przypadek, wystarczyło prze-
cież połączyć fakty. Kto wie, może od tygodni jest
śledzony, a ktoś poznał wszystkie jego przyzwyczajenia
i słabości, by wykorzystać je do spreparowania skandalu.
Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że komuś zależy na
tym, by odsunąć go od projektu przebudowy przystani,
wyreżyserował więc tę aferę, by zdyskredytować go
w oczach potencjalnych udziałowców, a potem zatrud-
nił fotografa, by uwiecznić efekty na kliszy. Mógł się
tylko domyślać, że zanim jego wrogowie posunęli się do
tak nieczystego zagrania, szukali na niego haczyka
w postaci nieuczciwych operacji finansowych. Skoro
w oczywisty sposób nie natrafili na żadne machlojki
w księgowości, postanowili sami przeprowadzić nie-
czystą operację. Romans z Arianą to zwyczajny zbieg
okoliczności, ale i to było na rękę jego przeciwnikom.
Z drugiej strony, myślał Max, napychając sobie usta
ociekającym od masła popcornem, to cudowny zbieg
okoliczności.
Jakkolwiek na to patrzeć, Max wiedział, że nie potrafi
powstrzymać skandalu. Wydarzenia nabrały rozpędu
i nie wiadomo, jakie będą konsekwencje. Nie mógł
przewidzieć, czy w prasie pojawią się kolejne zdjęcia,
czy inwestorzy ulegną emocjom i odwrócą się od niego.
Coś jeszcze przeszkadzało mu zostać z Arianą na
dłużej. To ona sama. Trudno dyskutować z jej zdrowym
rozsądkiem. Ma wielkie marzenie. Cel jest wart za-
chodu. Ale Max wiedział z własnego doświadczenia, ile
poświęceń wymaga rozkręcenie własnego biznesu. Bę-
dzie spędzać w pracy wiele godzin. Chociaż... mogą się
widywać w jej nowej restauracji. Można to jakoś
urządzić.
Czy na pewno?
Max przeniósł salaterkę z popcornem do salonu
i wrócił do kuchni, by wyjąć z lodówki dwie butelki
piwa. Postawił wszystko przed telewizorem. Przebiegł
myślami dwa ostatnie lata, wszystkie wieczory, kiedy
tylko patrzył na Arianę, ograniczając kontakt do przelot-
nej wymiany pozdrowień. Miał dość czasu, by zauwa-
żyć, że kiedy pracuje, jest zupełnie skupiona, stara się, by
każdy kąt jej przybytku promieniował zapraszającym
ciepłem i by wszyscy goście czuli się należycie obsłużeni.
Każdy klient szybko stawał się starym znajomym,
każdy pracownik członkiem rodziny. Doskonale spraw-
dzała się w pracy, takie oddanie nieczęsto widuje się
w tak prostym lokalu, co było jednym z powodów, dla
których stał się bywalcem
’’
Aten nad Zatoką’’.
Czy ma prawo odciągać jej uwagę od upragnionego
celu? Teraz, kiedy jest tak blisko osiągnięcia wszyst-
kiego, co sobie wymarzyła i na co zasługuje?
Zamyślił się. Narastała w nim frustracja. Zdecydowa-
nym ruchem zerwał kapsel z butelki piwa i zapchał usta
garścią kukurydzy. Poczuł się jak prawdziwy drań,
rasowy samolub, pochłonięty tylko sobą. Nie potrafi się
oduczyć zaspokajania swoich potrzeb za wszelką cenę.
Do diabła, tak bardzo pragnie Ariany w swoim życiu,
że gotów jest na kompromisy.
Ariana zerknęła na Maksa kątem oka, potem znów
popatrzyła na ekran. Oglądali zabawną komedię ero-
tyczną, która jednak nie poprawiła wisielczego humoru,
w jakim go zastała po powrocie z pralni. Odkąd wróciła
na górę, nie wypowiedział ani słowa i chociaż nie opierał
się, kiedy ujęła go pod ramię, nie zachęcił ani jednym
gestem do większej bliskości. Pocieszała się, że to tylko
zmęczenie, że Max martwi się, że jutro, po długim
weekendzie, może nastąpić kryzys w rozmowach
o przebudowie przystani. Szóstym zmysł podpowiadał
jej jednak, że jego zły nastrój wiąże się również z nią.
– Max, o co chodzi? – Ariana nie lubiła niedomó-
wień.
Odwrócił się do niej powoli.
– Bo co? Ty i tak nie chcesz nic wiedzieć – wypa-
lił.– Przepraszam, zachowałem się jak bałwan – zreflek-
tował się szybko. Przechylił do ust szklankę z resztą
piwa. Było ciepławe, gdyż przez cały czas obracał
szklankę w rękach. – Przejdzie mi. Jestem wyczerpany.
– Ależ chcę wiedzieć. Czy to ma związek ze zdję-
ciem? Martwisz się, że pojawią się kolejne? To nie jest
najgorsze, co się może zdarzyć w życiu, Max. Nikt
jeszcze nie umarł od odrobiny wstydu.
Odwrócił się i porozumiewawczo poklepał ją po
ramieniu. Na jego zachmurzonej twarzy przebijał się
słaby uśmiech.
– Masz wspaniałe podejście do życia. Chcę, żebyś
wiedziała, że jest mi bardzo, bardzo przykro, że cię w to
wszystko wplątałem.
– Wybaczam ci – żartobliwym tonem odpowiedziała
Ariana. – Przecież wiesz, że nie obarczam cię winą. To
nie tu tkwi problem.
Odwrócił się, potem znów spojrzał w jej stronę.
Chciał jej powiedzieć, że wszystko widać jak na dłoni
– wystarczy, że spojrzy mu w oczy, a natychmiast
zrozumie naturę
’’
problemu’’. Wydawało mu się, że jego
spojrzenie oślepionego przez samochód jelonka i gapo-
wato rozdziawione usta mówią same za siebie.
Tak, chciał jej to powiedzieć, ale nie potrafił. Zamiast
tego podniósł się, pozbierał z podłogi puste butelki po
piwie i naczynie po popcornie i zaniósł wszystko do
kuchni. Ariana pokręciła głową. Być może ma rację.
Może lepiej nie wiedzieć.
Ona też zdawała sobie sprawę ze wszystkiego i nie
chciała wybierać drogi na skrzyżowaniu, na jakim się
znaleźli. Zbyt szybko i zbyt daleko zaszli. Kiedy sor-
towała na dole brudne ubrania, bezpiecznie daleko od
Maksa i jego magnetyzmu, nie mogła wręcz uwierzyć,
jak niepostrzeżenie pojawił się w jej życiu i przestawił je
do góry nogami. Wdarł się do jej myśli, spychając na bok
wszystkie inne. Tylko o nim myślała, tylko jego prag-
nęła. Kiedy odmierzała porcje proszku do prania, wyob-
raźnia podsuwała jej obrazy wspólnego życia w domu
w dzielnicy Russian Hill. Wyobrażała sobie, że budzi się
u jego boku, jak ostatniej nocy w pensjonacie w winnicy,
łaskocząc go miękkimi pocałunkami, które oczywiście
doprowadzają do leniwego, odprężającego aktu seksual-
nego. Miała nawet koncepcję, jak przemeblować lodo-
wato biały salon w domu Maksa w stylu orientalnym,
mieszając w ten sposób ich upodobania.
I ani razu – nigdy – nie pomyślała o swojej restauracji,
długim dniu pracy, swoich marzeniach zawodowych.
Nieoczekiwanie jej osobiste cele okazały się głupie,
nieważne i samolubne w zestawieniu z perspektywą
miłości. Ale czy nie powtarza w ten sposób historii
z Rickiem?
Max to nie Rick, wiedziała o tym z całą pewnością,
tak samo jak czuła, że już dawno przestała być niewin-
nym dzieckiem, które przez pomyłkę poślubiło pierw-
szego kochanka. Teraz jest starsza i mądrzejsza. Nie-
stety, ta mądrość to również świadomość, że kiedy
skończy się ten tydzień, pozwoli bezpowrotnie odejść
najlepszej rzeczy, jaka wydarzyła się w jej życiu.
– Powieszę pranie w suszarni – oznajmiła Ariana,
mając nadzieję, że głos nie zdradzi, że zbiera jej się na
płacz.
– Pomóc ci? – zaproponował.
Pokręciła głową i wyminęła go z uśmiechem.
– Dziękuję, poradzę sobie sama.
Skierowała się w stronę drzwi.
Z praniem sobie poradzi, ale co z resztą jej życia?
Trzy dni temu sądziła, że da sobie radę sama. Teraz nie
była już tego taka pewna.
Rozdział trzynasty
Zbyt długo nie wraca!
Max nadal oglądał telewizję, ale wkrótce zdał sobie
sprawę, że nawet nie zna imion bohaterów filmu,
wyłączył więc odbiornik i skierował się w stronę scho-
dów. Nie wiedział, gdzie w domu pani Li mieści się
pralnia, na szczęście usłyszał w korytarzu szum wirowa-
nia i udał się w tamtym kierunku.
Ciasne pomieszczenie, niewiele większe niż jego
garderoba, mieściło się w głębi korytarza. Ariana wyj-
mowała z bębna pralki wilgotne ubrania. Światło lampy
fluorescencyjnej sprawiało, że jej kontur odcinał się
wyraźnie od bieli ścian i pralki. Firanka nad lufcikiem,
wysoko pod sufitem, trzepotała poruszana wiatrem.
Ariana mechanicznie strzepywała mokre, pomięte
części garderoby i tylko jej zmarszczone czoło i opusz-
czone koniuszki ust zdradzały przygnębienie. Max do-
myślał się, że sam jest sobie winny. Pozwolił, by jego zły
nastrój zepsuł im wieczór. Sprawy zaszły naprawdę
daleko i czas coś postanowić. Jeśli chce, by Ariana
poważnie rozważyła możliwość kontynuowania ich
znajomości, powinien natychmiast zmienić taktykę.
Zgasił światło.
– Ej! – zaprotestowała, odwracając się w stronę drzwi.
Max przekroczył próg i szczelnie zamknął za sobą
drzwi.
– To tylko ja – uspokoił ją.
Ariana, która właśnie strzepywała parę czerwonych
majteczek, odetchnęła. Za każdym razem, kiedy wiatr
poruszał firanką, do pomieszczenia wpadały refleksy
światła z ulicy.
– Przepraszam, że to tyle trwa. Po prostu... musiałam
chwilę pomyśleć.
– O nas? – przysunął się do niej.
Pomieszczenie było zbyt małe, by zachować od-
powiedni dystans. Cofnęła się o krok, natrafiając na
pralkę, która zablokowała jej ruchy. Max przysunął się
do dziewczyny i przywarł do niej całym ciałem. Wkrótce
poczuł, że jest gotowy na seks. Ale tym razem seks nie
wystarczał. Nie jemu. Miał nadzieję, że i ona jest już
zmęczona udawaniem, że chodzi im tylko o cielesne
doznania. Musi zdawać sobie sprawę, że w ciągu trzech
dni zbudowali podstawy związku, który albo wzbogaci
się o uczucia, albo rozsypie w nicość z nadmiaru wahań
i oporów.
– O nas? A jest o czym myśleć? – zapytała zbyt
szorstko, starając się nonszalancją zasłonić uniesienie.
Otoczyła go jednak ramionami w pasie, by wtulić się
w jego ciepłe ciało.
Powstrzymał ją, ujmując za łokcie.
– Owszem, powinniśmy szczerze porozmawiać.
Mamy sobie wiele do powiedzenia. Mam być pierwszy?
Proszę bardzo.
Oczy Ariany rozbłysły mieszaniną niepokoju i zuch-
wałości. Spróbowała się mu wyrwać, ale trzymał ją
mocno. Poddała się, może tylko wyżej uniosła brodę.
– Nie boję się ciebie, Max.
– Oczywiście, że nie mnie się boisz. Boisz się po-
wtórzyć błąd przeszłości.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Żachnął się, dając do zrozumienia, że nie wierzy w jej
zdziwienie. Jednak ona nie ustępowała, wzruszeniem
ramion pokazując, że oczekuje uściśleń.
Max postanowił złagodzić trochę ton swojego głosu.
– Chcę powiedzieć, że masz bardzo jasno określone
cele życiowe – już raz zbłądziłaś z drogi, wychodząc za
Ricka. A ja proponuję ci kolejny zjazd z autostrady.
– Tylko na tydzień. I, o ile dobrze pamiętam, sama
cię o to prosiłam.
– To prawda, ty prosiłaś tylko o tydzień. Ale teraz ja
proszę o więcej. – Zwolnił uścisk i pogładził ją po rękach,
zahaczając palce o jej palce i unosząc ich splecione dłonie
do ust. – Fascynujesz mnie, Ari. Nigdy tak się nie
czułem... – Musnął ustami kolejno wszystkie kostki jej
dłoni, potem przytulił je do swojego podbródka. – Pa-
miętam chwilę, kiedy postanowiłem, że już nigdy nie
będę biedny. Poświęciłem życie na dorabianie się mająt-
ku. Bardzo dużo w ten sposób straciłem.
Jego spojrzenie stało się łagodniejsze. Wyswobodziła
ręce, by pogłaskać go po policzkach, żałując wcześniej-
szej oschłości.
– Ale odniosłeś sukces. Masz to, czego chciałeś?
Chyba łatwo nadać życiu nowy kierunek, kiedy dojdzie
się już do jednego celu?
Starał się ignorować ukojenie, jakie płynęło z jej
dotyku. Ariana ma rację i trudno się z nią sprzeczać.
Musi jakoś do niej dotrzeć, ostrożnie, by nie stracić jej na
zawsze.
– Szkoda, że rzeczywistość nie jest tak prosta. Dzięki
tobie zdaję sobie sprawę, że chciałem czegoś więcej niż
tylko pieniędzy. Ale pieniądze najłatwiej zdobyć.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Najłatwiej? Chyba upraszczasz. Pracowałeś bar-
dzo ciężko, Max, i kosztowało cię to wiele wyrzeczeń.
Max wzruszył ramionami. Doskonale pamiętał, że
wypruwał z siebie żyły, by do czegoś dojść, rezygnując
z normalnego dzieciństwa i niezliczonych przyjemności po
drodze. Zanim poznał Ari, zdążył uwierzyć, że jego
nastawienie na jeden cel w życiu jest godne podziwu, że
jest niezbędne. Dzięki temu szybko zdobywał przewagę
nad rywalami. Zanim Ari wślizgnęła się do jego serca,
wierzył, że jeszcze wiele może osiągnąć w świecie biznesu.
Owszem, jest zamożny, ale nadal czuł się jak biedne
dziecko z Oakland, które po prostu poradziło sobie w życiu.
Miał szczęście. Poznał odpowiednich ludzi. We właś-
ciwym czasie znalazł się w odpowiednim miejscu. Jeśli
uda mu się teraz rozwinąć projekt zagospodarowania
przystani, zyska nie tylko znaczne dochody, ale dużą
dozę szacunku do samego siebie i zabezpieczenie finan-
sowe do końca życia. Zresztą nie tylko on na tym zarobi
– skorzysta wielu brokerów San Francisco. Tworzy dla
nich pole działania, chociaż oczywiście oni muszą w nie
zainwestować. Wprawdzie skandal wywołany publika-
cją w prasie może uniemożliwić mu triumf, w tej chwili
jednak nie dba o to.
Zagłębił się w bezdennym spojrzeniu Ariany, czeka-
jąc bez słowa, aż dziewczyna się skoncentruje i zacznie
go słuchać. Słuchać sercem i duszą.
– Nadal będę ciężko pracował, żeby osiągnąć wszyst-
ko, co sobie zaplanowałem. Tyle tylko, że teraz pragnę
również ciebie.
Ari westchnęła, potem wysunęła się z jego objęć,
kierując się ku umywalce pod oknem. Odkręciła kran
i spryskała twarz zimną wodą, nagarniając strumień na
włosy, by schłodzić również kark. Odetchnęła, kiedy
zimne krople sturlały się po jej szyi. Poczuła ukojenie,
napięcie minęło.
Max wpatrywał się, jak zaczarowany, kiedy woda
wsiąkała w jej skórę lub niknęła za kołnierzykiem. Para
unosząca się nad wilgotnym ubraniem sprawiła, że
w pomieszczeniu trudno było oddychać. Ari zakręciła
kran i powoli odwróciła się w stronę mężczyzny. Woda
jeszcze kapała z jej rzęs, spływała po policzkach, szyi
i dekolcie.
– Pragniesz mnie? Więc weź mnie, Max, po prostu.
Stanęła naprzeciwko, z rękami opartymi o pośladki.
Koszula na jej piersi rozchyliła się, a nabrzmiały biust
pod wilgotnym staniczkiem nieodparcie dowodził jej
pożądania.
– Wprawdzie jest tu gorąco, ale nigdy dość ciepła...
Max jęknął w duchu. Nie da się zbić z tropu. Ta
kobieta musi przyjąć do wiadomości, że on pragnie
nadać ich związkowi poważniejszy i trwalszy charakter.
Ariana przysunęła się i rozpięła koszulę, pozwalając
Maksowi śledzić strużki, którymi krople wody staczały
się po jej biuście, ginąc między nabrzmiałymi wzgór-
kami. Rozsunęła koszulę na ramionach, potem oparła się
o Maksa, tak że przysunął się tyłem do wirówki, aż
poczuł przez dżinsy parzenie rozgrzanej metalowej
obudowy maszyny.
– Starasz się odwrócić moją uwagę.
– Na to wygląda. – Jej dłonie ześlizgnęły się teraz po
piersiach, rozcierając wilgoć na skórze, zachęcając go, by
poszedł jej śladem. – Jestem całkiem mokra. – Oparła
ręce o krawędź wirówki po obu stronach mężczyzny.
Znalazł się w potrzasku, między napierającym ciepłem
a rozgrzaną suszarką pod pośladkami.
– Może zrobimy lepszy użytek z tej maszyny?
Boże, nie oprze się jej. Nie teraz, kiedy tak wolno
oblizuje wargi, nie teraz kiedy, wsuwa wilgotne, parzące
ręce pod jego koszulę i masuje mu tors. Zdjął koszulę, by
pozwolić jej chwytać ustami brodawki piersi. Ze wszys-
tkich stron osaczało go ciepło i wilgoć. Całowała go,
wsysała jego skórę i szczypała zębami, aż poczuł, że tlen
zaczyna mu się skraplać w płucach. Rozpięła suwak
i zsunęła mu dżinsy z pośladków, po drodze ściągając
również bokserki. Był zupełnie odsłonięty. Syknął, kiedy
popchnęła go na wirówkę, nagie ciało w zderzeniu
z coraz gorętszym metalem. Jej diabelski uśmieszek
wywołał w nim dreszcz.
– Za ostro, jak na twoje wymagania? – zapytała
prowokacyjnie.
– Z tobą? Nigdy dość ostro. – Sięgnął do kosza
z bielizną po ręcznik, który rozpostarł na wirówce.
Opierając się ramionami o krawędź maszyny, uniósł
pośladki. Chce seksu? Nie ma sprawy. Ale zrobi z tego
aktu lekcję zaufania i poświęcenia, jakiej Ariana nie
zapomni.
Pospiesznie zerwał z niej stanik i wciągnął kobietę
między swoje uda.
– Ale jeśli się nie pospieszysz, kilka ważnych części
mojego ciała może się zwęglić.
– Auu... – zachichotała. – Nie zniosłabym tego.
Mocniej rozsunęła jego kolana, po czym gwałtownie
wzięła do ust jego nabrzmiały członek. Kontrast tem-
peratur – ogień pod pośladkami, wilgoć dookoła, chłod-
ny powiew wiatru i ciepło jej ust – rozpętał w nim burzę
doznań.
Wzięła go ustami najgłębiej, jak to było możliwe,
a burza zamieniła się w sztorm na otwartym morzu.
Zamiast trzymać się wirówki, wczepił dłonie w jej
ramiona, kiedy ona doprowadzała go coraz bliżej szczy-
tu – jeszcze krok, jeszcze chwila...
– Ariano, nie... Ariano, ja...
Starał się powstrzymać wytrysk, ale chyba nie star-
czyło mu silnej woli, gdyż kilka kropli wymknęło się,
zanim zdołał ją odepchnąć. Nie chciała się ruszyć ani
o krok, nie chciała przerwać pieszczot, aż odbierze
nagrodę. Brała wszystko, co on jej dawał, nie przestając
go pieścić.
Zrobił gest, jakby chciał zsunąć się z suszarki, ale
powstrzymała go, opierając dłoń na jego podbrzuszu.
– Pozwól mi – poprosiła.
Wyjęła kondom z kieszeni jego dżinsów. Rozerwała
pospiesznie opakowanie, potem położyła gumowy
krążek na pralce. Bez zbędnych ceregieli ściągnęła leginsy
i majtki, które rzuciła na wierzch góry brudnej bielizny,
i wdrapała się Maksowi na kolana.
Upewniając się, że ręcznik nadal tkwi na swoim
miejscu, Max podciągnął się wyżej na wirówce, potem
wessał się ustami w czubek piersi Ariany, napawając się
twardnieniem jej sutka na swoim języku. Miarowe
drżenie suszarki, w której bębnie wirowała bielizna,
poruszało ich mięśniami. Ona oplotła go nogami i nasu-
nęła mu gumkę na członek, a potem uniosła się nieco, by
ułatwić mu wejście.
Chciała szybkiego szczytu. Domagała się pośpiesz-
nego, szalonego aktu bez znaczeń i konsekwencji, nie
pozostawiając czasu na to, by doznania seksualne sięg-
nęły jej serca, by głębia namiętności dosięgła duszy.
Być może tak wyglądała ich miłość pierwszej nocy
– Max nadal nic nie pamiętał. Ale od tamtej pory ich seks
zwolnił tempo, wyczulił się na wzajemne potrzeby,
odbijając jak lustro to, czego bała się najbardziej.
– Zwolnij, skarbie. Nie tak często piękna kobieta
siada na mnie okrakiem na wirówce do bielizny. Chcę się
tobą nacieszyć.
Na jego twarz spadł deszcz natarczywych pocałun-
ków.
– Ktoś może wejść i nas zobaczyć.
Powstrzymał namiętny atak Arainy, ujmując jej
twarz dłońmi.
– Nikt nas tu nie znajdzie. Jest druga w nocy,
wszystkie drzwi są zamknięte na klucz, a okno zbyt
wąskie i zbyt wysoko, by jakiś zapalony fotograf wsunął
przez nie obiektyw. Jesteśmy tylko my dwoje.
Oparł jej ręce na swoich barkach, a ona splotła mu
dłonie na karku. Podtrzymując jej pośladki rozłożonymi
palcami, wycałował ścieżkę od obojczyka do piersi,
chwytając ustami to jeden czubek, to drugi, jednocześ-
nie palcami pobudzając łechtaczkę.
– Max, wykończysz mnie – wymruczała, kiedy prze-
ciągnął językiem od jej piersi do ust. Domagał się jej,
przyciągnął ją tak blisko, że poczuł, jak pulsuje z pożąda-
nia.
– W takim razie umrzemy razem, spełnieni, naj-
słodsza.
Krew szumiała mu w uszach, głośniej i goręcej niż
wirówka, na której siedzieli. Postanowił jednak prze-
dłużyć tę chwilę, skupiając się na fakturze i smaku jej
warg i skóry, wygrywając chociaż jedną minutę.
Podniosła się i nakierowała ku sobie czubek jego
penisa, uśmiechając się z zadowolenia, że dopóki on się
nie poruszy, jej pozycja zapewnia jej ostateczną kon-
trolę. Widział, jak triumfuje.
Przycisnęła go mocno do siebie. Oboje oddychali
szybko, kiedy iskrzące doznanie rozeszło się po ich
ciałach.
– Możesz wziąć mnie teraz – powiedział. – Możesz
wziąć mnie, kiedy tylko zechcesz, Ariano. Kiedy ze-
chcesz, dziś... – Przysunął się, tyle tylko, by wsunąć się
w nią miękko. – Jutro... – Wyżej podciągnął jej kolana,
tak, że opierała się teraz stopami o przednią ściankę
wirówki. Pozwoli jej działać, odda jej całą kontrolę
i ostateczną władzę nad nim. – Kiedy tylko mnie
zapragniesz, jestem dla ciebie.
Wiedział, że zrozumiała. Jej źrenice rozszerzyły się
zasłaniając tęczówki, rzęsy trzepotały, oczy nabrały
blasku. Chciał dać upust drżeniu, odciskając usta na jej
wargach, lecz zamiast tego odcisnął pojedynczy pocału-
nek na policzku Ariany, przesuwając wargi w stronę jej
ucha, by szepnąć:
– Sądzisz, że poradzisz sobie z całą władzą, jaką masz
nade mną?
Wpatrując się w nią spod półprzymkniętych powiek,
wzrokiem, w którym mieszała się determinacja z pożą-
daniem, rozluźnił się w środku jej ciała. Prowokowała go
do kolejnych ruchów i pieszczot, ściskając go, nasuwając
się głębiej, dotykając go natarczywie. Ich ręce się splotły,
usta i języki spoiły, i razem przekroczyli krawędź,
najpierw ona, potem on.
A jednak, kiedy szaleństwo osłabło, Ariana nie poru-
szyła się. Wtulając się policzkiem w bark partnera,
skrzyżowała nogi za nim, Max podciągnął kolana, by
objąć ją mocniej, by ich ciała stały się jedną kulą. Przez
chwilę zastygli tak, wtopieni, aż do końca cyklu wiro-
wania.
Ariana zatopiła twarz w ciepłej pościeli i wciągnęła jej
świeży zapach. Uśmiechnęła się, nie otwierając oczu.
Max nie ma zielonego pojęcia o praniu, ale wspaniale
układa poduszki. Kiedy odwróciła się i pozwoliła oślepić
światłu poranka, podziwiała troskliwość Maksa. Nie
tylko kochał się z nią tej nocy, ale okazał jej prawdziwe
uczucie. Przeżyli to bez słów, bo Max doskonale zdawał
sobie sprawę, że takie wyznania wywołałyby tylko jej
popłoch. Otworzył przed nią serce, zmuszając do we-
jrzenia w siebie samą i zmierzenia się z własnymi
uczuciami.
Z niedowierzaniem patrzyła na cyferblat zegarka.
Dochodziła jedenasta. Ariana od dawna nie pozwalała
sobie na luksus wstawania po ósmej, nawet gdy zdarzał
się wolny dzień. Ale Max doprowadził ją do wyczerpa-
nia, któremu poddała się z przyjemnością. A teraz znów
może zakopać się pod kołdrą i odespać zarwaną noc.
Przypomniała sobie, że o jedenastej z trudem znajdzie
w kiosku poranne wydanie gazety. Postanowiła spraw-
dzić, czy kłopoty Maksa to już przeszłość. W świetle
dnia problemy finansowe wydawały się ważniejsze niż
sercowe.
Zawiązała pasek szlafroka. Do diabła, pomyślała,
przecież nie szukała miłości. Dobrze to czy źle, nawet
jeśli jej nie szukała, postarała się, by ją znaleźć. Musi
teraz wypić to piwo.
Z kuchni pachniało kawą. Max siedział przy stole
z kubkiem w ręku. Podniósł na nią oczy znad gazety
rozłożonej na blacie. Wściekłość w jego wzroku mówiła
sama za siebie.
– Jak źle? – zapytała tylko. Sięgnęła po jego kubek.
Kawa była lodowata. Nie wiadomo, od jak dawna gapi
się na tę samą stronę.
– Dzwoniłem do adwokata.
– Aż tak źle? – Rzuciła się, by wyrwać mu z rąk
pismo, ale powstrzymał ją, ujmując za ramiona.
– Ja...
Wycelowała palcem w jego tors, mając nadzieję, że
burzliwa kłótnia przyniesie jej ulgę, gdyż z przejęcia
dostała mdłości.
– Nie zaczynaj znów przepraszać, Max. Chcę to
zobaczyć!
Pokręcił głową.
– Nie musisz.
Uniosła się.
– Nie mów mi, co muszę, a czego nie. Jesteś
moim kochankiem, nie ochroniarzem. To mnie teraz
dopadli, tak? Myślisz, że jak to przede mną ukryjesz,
to się nie dowiem? Myślisz, że jak tego nie zobaczę,
to cokolwiek zmieni? Przecież dzwoniłeś do adwo-
kata – muszę to natychmiast zobaczyć. Podaj mi
tę gazetę.
W ciągu sekundy nieszczęsna strona pisma znalazła
się w wyciągniętej dłoni Ariany. W tym czasie miliony
najczarniejszych domysłów przemknęły przez jej wyob-
raźnię. Rzeczywistość była bardziej porażająca. Foto-
grafia zmroziła dziewczynę.
Tym razem jej jakość była bez zarzutu. Na zdjęciu
Ariana siedziała na parapecie. Na jej twarzy malowała
się błogość. Ręce mężczyzny – ręce Maksa – ściskały jej
kolana.
Nie mogła przeczytać podpisu, gdyż oczy zaszły jej
mgłą. Papier szeleścił w drżących rękach, żołądek skur-
czył się do wielkości orzeszka, a płuca odmawiały
przyjmowania tlenu.
– Ariano... – Max wyciągnął do niej rękę, ale od-
skoczyła i wybiegła z kuchni. W salonie podbiegła do
okna. Rozsunęła zasłony, omal nie zrywając ich z kar-
niszy. Kiedy się odwróciła, Max stał w progu, z zaciś-
niętymi pięściami w kieszeniach.
– To zdjęcie zrobiono z domu naprzeciwko.
Max pokiwał głową.
– Wiem. Wybrałem się tam rano. Za dwie stówy Ty
Wong zdradził mi nazwisko kogoś, kto zapłacił mu
dokładnie tyle samo za użyczenie okna. Zrobił to amator
wyposażony w profesjonalny obiektyw.
Ariana westchnęła głęboko, by opanować wzbierają-
cą wściekłość.
– Kto to taki?
Max pokręcił głową, jakby nazwisko fotografa ama-
tora było nieistotne.
– To jakiś smarkacz, którego młody Wong poznał
w dyskotece. Nazywa się Leo. Rudzielec, trzy kolczyki
w lewym uchu. Nie znam jego nazwiska.
– Leo? – Ariana nie wierzyła własnym uszom, ale
opis był zbyt dokładny. – Więc to Leo Glass zrobił mi coś
tak potwornego?!
– Znasz go?
Wybiegła z pokoju, odpychając Maksa. Szybciej, do
telefonu.
– Tak się składa, że raz w tygodniu wręczam mu jego
cholerne czeki.
Ariana znalazła w końcu aparat telefoniczny i sięg-
nęła po notes z adresami. Nerwowo wertowała kart-
ki, aż w końcu trafiła na literę
’’
G’’. Już miała wybrać
numer telefonu Leo, gdy Max ją powstrzymał.
– Zaczekaj. Nic nie rozumiem.
– Leo to mój zmiennik. Kiedy muszę wyjść z lokalu
albo przypilnować kucharza, on staje za barem.
– Od jak dawna pracuje u ciebie?
Ariana usiłowała się skupić, lecz nie było to łatwe,
gdyż cała drżała od gniewu. Wiedziała, że musi być
rozsądna, nie ulegać emocjom. Ale, niech to licho, w tej
chwili miała ochotę kopnąć tego nędznego drania w jego
chudą dupę.
– Przyjęłam go jakieś pół roku temu.
– Jesteś zadowolona z jego pracy?
Ariana wzruszyła ramionami. Nie był wzorem dla
reszty personelu. Podrywał młode turystki, żeby wyłu-
dzić wyższe napiwki. Kiedyś przesadził i jakaś dziew-
czyna, która miała dosyć jego nachalnych zalotów,
kazała mu iść do diabła.
– Czy w piątek wypadała jego zmiana? – zapytał
Max. Z wysiłkiem starał się sklecić ze strzępków infor-
macji sensowny obrazek, jakby układał rozsypane puz-
zle. Żeby działać, trzeba umieć wykorzystać wiedzę. Na
gniew jeszcze przyjdzie czas.
– Tak. Kiedy przyjechałam do restauracji, nalewał
drinki.
– Więc już wiemy, kto podał mi
’’
uszlachetnione’’
piwo.
Ariana pokiwała głową. Teraz wszystko się zgadza.
Jeśli dodać do tego, że Leo poznał Wonga w dyskotece,
gdzie króluje muzyka techno, a narkotyki sprzedają się
jak świeże bułki, wiadomo, skąd chłopak wziął środek
oszałamiający dla Maksa.
– Banalnie proste. Ale dlaczego to zrobił? Ma coś do
ciebie?
Max zaprzeczył. Nigdy wcześniej nie spotkał Leo
Glassa.
– To ty jesteś jego przełożoną. Może na ciebie jest
zły?
Po tym pytaniu zapanowała cisza. Teraz, kiedy Max
dowiedział się, że Leo Glass pracuje u Ariany, przypo-
mniał sobie chudego chłopaka o marchewkowych wło-
sach za barem
’’
Aten nad Zatoką’’. Jeśli w jakiś sposób
Max mu podpadł, za nic nie mógł sobie przypomnieć,
kiedy ani w jakich okolicznościach to się stało. Pewnie
smarkacz po prostu połaszczył się na pieniądze za
zdjęcia. Ale kto mu płaci? Na pewno ktoś, komu nie
w smak plany życiowe Maksa. Jako stały bywalec lokalu
Ariany Max na pewno był rozpoznawany przez obsługę
sali. Ale dlaczego miałby w to wplątywać Ari? Po co
pakować ją w tak krępującą sytuację? Pod zdjęciem
figuruje jej imię oraz nazwa restauracji. Trzeba pecha...
po prostu była w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej
porze.
– Może powinnaś się ubrać? – zasugerował Max,
starając się wyjąć jej z rąk notes i słuchawkę. – Musimy
to jakoś załatwić. Trzeba ustalić, czym kierował się ten
smarkacz.
Przytaknęła bez przekonania, ale posłusznie oddała
mu telefon i znikła w sypialni. Max przebiegł wzrokiem
po otwartym notesie, szukając numeru telefonu Leo
Glassa. Nagle telefon zadzwonił mu w ręku. Natych-
miast odebrał:
– Mieszkanie pani Karas...
– Max, przyjeżdżaj natychmiast. Ani na chwilę nie
można spuścić cię z oka! – warknął Charlie po drugiej
stronie linii.
– Nie mogę... Mam...
– Max, to ważne. Cokolwiek teraz robisz, to nic
z porównaniu z gównem, z jakim tu walczymy.
Rozdział czternasty
Max wysiadł z taksówki, wbiegł do domu i szybko
przebrał się w garnitur. Wskoczył do swojego samo-
chodu i pojechał do biura. Zaparkował przed gmachem
i przecisnął się przez tłum rozkrzyczanych reporterów,
którzy najchętniej przywiązaliby go do pala i zasypali
gradem pytań. Rzucając stanowcze:
’’
odmawiam ko-
mentarza’’, pośpiesznie pomaszerował w stronę windy,
która miała go zawieźć na dwudzieste czwarte piętro.
Umykając spod wycelowanych obiektywów, zastana-
wiał się, czy i Arianę obsiadły już te dziennikarskie sępy.
Niechętnie pozwolił jej zostać samej w domu, gdyż
upierała się, że potrzebuje czasu, by przemyśleć wszyst-
ko w samotności, a przede wszystkim namierzyć Leo.
Max był przekonany, że jej bystry umysł pracuje już na
pełnych obrotach, obmyślając plan zemsty. Poprosił ją,
by zanim podejmie działania, zaczekała na jego powrót,
i wyłudził jej zgodę. Tymczasem jego uwagę zaprzątnę-
ły domysły, jaka to katastrofa wydarzyła się w biurze.
W recepcji biura Forrestera panowała kojąca cisza.
Młoda recepcjonistka, do której zadań należało wita-
nie interesantów i łączenie telefonów, była nieobecna,
jak podejrzewał Max — nieprzypadkowo. Stłumił
w sobie pomruk niezadowolenia. Kiedy mijał boksy
i pokoje w poszczególnych działach biura, wielu
pracowników szeptało coś z przejęciem do słuchawek
telefonów. Pozostali rozmawiali w małych grupkach,
żywo gestykulując, dopóki nie wyłaniał się przed nimi
przedmiot rozmów. Wówczas milkli i przybierali
grobowe miny. Charlie, oczekujący na Maksa w jego
gabinecie, efektownie przerwał ciszę, wrzeszcząc jak
poparzony:
– Od rana wydzwania do nas Randolf i jego najważ-
niejsi inwestorzy. – Charlie z hukiem zatrzasnął drzwi
za Maksem. – Ciotka Barbara nawet osobiście przyszła
do biura, bo czuje się bardzo upokorzona, że jakiś łajdak
wystawia do wiatru jej córkę. Co ja mam im wszystkim
powiedzieć?!
Max zrobił głęboki wdech i nalał sobie filiżankę
kawy z termosu za biurkiem. Kiwał głową, ukrywając
zdenerwowanie. By nie dać się ponieść emocjom,
skupił swoją uwagę na jakichś nieistotnych szczegó-
łach. Zastanawiał się na przykład, dlaczego sekretarka
napełniła termos, skoro nie spodziewano się go w biu-
rze do końca tygodnia. Pociągnął łyk czarnego naparu,
żałując, że nie zaprawiła go czymś mocniejszym niż
śmietanka i cukier.
– Nic im nie mów – odparł Max, kiedy ciepła kawa
wypełniła jego skurczony do rozmiaru piłeczki pingpon-
gowej żołądek. – Sam się tym zajmę.
– Wracasz na boisko? Na dobre?
Max zaprzeczył. Teraz, kiedy do jego bałaganu wciąg-
nięto jeszcze Arianę – albo on został wciągnięty do jej
kłopotów – nie był pewny, przeciwko któremu z nich
rozpętała się ta nagonka, tak czy siak, oboje trafił kamień
ciśnięty przez jakiegoś bałwana z aparatem w ręku – nie
zamierzał zostawić jej na pastwę losu.
– Przyjechałem tu tylko, żeby oszacować skalę znisz-
czeń i powstrzymać spustoszenie. Znikam przed wie-
czorem. Musimy dorwać pewnego fotografa.
– Gdzie jest Ariana?
Max wzruszył ramionami i usiadł w skórzanym,
rozłożystym fotelu.
– Powiedziała, że idzie do wujka.
– Nie wierzysz jej – domyślił się Charlie.
– Ariana ma swój rozum i swoją wolę. Zadzwoni-
łem do brata, żeby jej dotrzymał towarzystwa, ale
zanim tam dotarł, już dawno nie było jej w domu.
Na razie pozwoli jej odpocząć od swojej osoby, a sam
sprawdzi, czy w jakiś sposób uda się załagodzić sytuację.
– Moje pierwsze polecenie służbowe brzmi... – zady-
rygował Max, wyjmując z pojemnika na biurku pióro
i szybko coś notując na żółtych karteczkach – ...znaleźć
Madelyn, żeby uspokoić jej matkę. Twoja ciotka nie
zasługuje na takie zmartwienia. Zakładam, że przekona-
łeś ją, że Madelyn nic nie grozi i że to ona postanowiła
uciec w samotności?
Charlie przytaknął.
– Tak jej powiedziałem. Poza tym zadzwoniłem do
Maddie i nagrałem się na komórkę. Kiedy odsłucha
wiadomość, oddzwoni. Jeśli ją znam choć odrobinę, na
pewno nie chciała nikogo zranić swoim wybrykiem,
zwłaszcza rodziców. Nakłamała, że uciekliście razem,
żeby rodzice mogli zachować twarz przed gośćmi.
Pewnie skalkulowała, że przez tydzień, pod jej nieobec-
ność, burza przycichnie.
– Tak, tyle tylko że nie przewidziała, że do wszyst-
kiego wmiesza się
’’
The Bay Insider’’. Jak wygląda
sprawa Darlingtonów?
Charlie przysunął fotel do biurka Maksa i opadł na
miękkie siedzenie.
– Ambrose chce zwołać zebranie. On sam ma w nosie
twoje życie prywatne, ale jego brat nie jest tak wspania-
łomyślny.
Jak gdyby Max potrzebował czyjejś wspaniałomyśl-
ności, żeby spędzać czas z kobietą swoich marzeń!
Postanowił jednak wstrzymać się od komentarzy i od-
łożyć na bok emocje. Mistrzowsko opanował ukrywanie
uczuć. Było to bardzo pomocne w interesach i uważał tę
umiejętność za duży plus. Spotkanie z Arianą zaburzyło
jednak jego równowagę wewnętrzną, więc coraz trud-
niej przychodziło mu udawanie twardziela.
– Sprawy sięgnęły dna? – zapytał Max.
Charlie oparł się wygodnie i mówił, gapiąc się w sufit.
– Po prostu nie chcą już więcej kontrowersji wokół
tego projektu. Bracia Darlington przyjechali do San
Francisco, żeby tu mieszkać. Chcą być odbierani jako
część społeczności, a nie
’’
zachłanni handlarze bez serca,
którzy dokonają komercyjnego gwałtu na budynkach
o wartości historycznej’’.
Charlie posłużył się cytatem z ostatniego numeru
zbyt dobrze znanego im obu tygodnika. Wiedział równie
dobrze jak Max, że opinia tej gazety nie jest niczym
podparta, że to czysty, obrzydliwy wymysł antydewelo-
perski, ale sprawy nie były tak proste. Jak pokazały
ostatnie wydarzenia, Max ma wroga, ale nie potrafi go
zidentyfikować i oskarżyć publicznie o szerzenie osz-
czerstw. A przecież żadna wspólnota mieszkańców,
żaden związek osiedlowy nie występował przeciwko
realizacji projektu. Ani jedna grupa nacisku nie przysłała
swojego przedstawiciela z petycją o wstrzymanie planu
zagospodarowania nabrzeża. Walczą więc z widmem
’’
opinii publicznej’’, jak nieprecyzyjnie wyraził się autor
artykułu.
Max otworzył aktówkę i wyjął przebrzydłą gazetę.
Odszukał stopkę redakcyjną, by przypomnieć sobie, kto
jest wydawcą tego niewiarygodnego szmatławca. Oka-
zało się, że to kobieta, niejaka Donalise Parker. Był
pewny, że się nie znają. Dziennikarze, którzy w prze-
szłości zajmowali się światem biznesu San Francisco
i przeprowadzali z nim wywiady, byli inni: młodzi,
głodni wiadomości, żadne stare wygi. Trzeba mieć dość
doświadczenia, by rozpętać tę wrogą nagonkę.
Jeśli nagonka toczyła się przeciwko niemu, to publi-
kacja zdjęcia Ariany była jawnym wypowiedzeniem
wojny, zwłaszcza że podpis pod zdjęciem nie pozosta-
wiał miejsca na domysły co do jej tożsamości. Nie dość,
że podano jej imię i adres restauracji, to jeszcze złożono
na nią winę za zerwanie narzeczeństwa z młodą Bur-
rows. Chociaż ton artykułu był kpiarski, dziękowano
w nim Arianie za zerwanie nie tylko małżeństwa, ale
również
’’
jednej z najgorszych transakcji deweloper-
skich w historii miasta’’.
Przełknął wściekłość z kolejnym łykiem kawy, z tru-
dem powstrzymując się, by wyrywając z gazety nazwis-
ko redaktor naczelnej, nie porwać na strzępy całej reszty.
Podał Charliemu skrawek papieru.
– Zadzwoń do Darlingtonów i wuja Randolfa
i umów ich na zebranie na trzecią. Potem zadzwoń do tej
Donalise Parker i powiedz, że chcę z nią zamienić słowo.
Rusz się!
Charlie bez pośpiechu obejrzał papier.
– Chcesz rozmawiać z redaktor naczelną? A dlaczego
nie z właścicielem gazety?
Max wykręcał już numer telefonu swojego adwoka-
ta. Nie zamierzał stawiać się w redakcji gazety w ob-
stawie prawników. Sam sobie poradzi. Niemniej nie jest
tak naiwny, by rozmawiać z prasą bez mocnej dawki
porad prawnych.
– Bo właścicielem jest jakiś europejski konglomerat,
który dopiero wchodzi na rynek mediów. – Max wie-
dział to z pewnych źródeł. – Wykładają szmal, ale nie
mieszają się do publikacji. Muszę się dowiedzieć, skąd
ten sprzeciw wobec naszego planu. Dlaczego posuwają
się do ataków personalnych, żeby nas wyeliminować?
Do tej pory przystań była rewirem cuchnących zakamar-
ków, ścieków i walających się nieczystości. Nikogo to
nie interesowało, dopóki nie przedstawiliśmy planu,
który nie tylko miał nam przynieść korzyści materialne,
ale przyciągnąć ludzi do tej dzielnicy. Do wczoraj
sądziłem, że ta gazeta tylko szuka dziury w całym, teraz
podejrzewam, że ktoś za tym stoi.
– Sądzisz, że wpłynęła jakaś kontroferta?
Max ponaglił przyjaciela.
– Bierz się do roboty. Chcę się jeszcze zobaczyć z Ari.
Charlie podniósł się leniwie i pomaszerował w kie-
runku drzwi. Zanim wyszedł, odwrócił się jeszcze do
Maksa, krzywiąc się, jakby dopiero do niego dotarło, jaką
cenę zapłaci za to zamieszanie Ariana.
– Jak ona się trzyma? Przecież to takie upokorzenie...
– Jest wściekła. Wpadła w furię, kiedy się okazało, że
ten paparazzi z bożej łaski pracuje w jej lokalu.
Charlie cofnął się spod drzwi i podszedł do biurka
Maksa, z niedowierzaniem kręcąc głową.
– Pracuje w jej restauracji?!
Max miał już swoją interpretację wydarzeń. Nie był
zwolennikiem spiskowych teorii dziejów, ale trudno
przeczyć faktom. Oboje z Arianą stali się przez przypa-
dek cennym celem. Leo Glass był albo genialnym strate-
giem, albo miał największego fuksa wśród wszystkich
smarkaczy San Francisco.
– Tak, na razie jest
’’
zaginionym w akcji’’. Kiedy
tylko załatwię z Darlingtonami i inwestorami, zacznie-
my go szukać i dowiemy się, dla kogo naprawdę pracuje.
Charlie nie krył sceptycyzmu.
– Jesteś pewny, że Ariana nie zaczęła szukać na
własną rękę?
Max pokręcił głową, odganiając od siebie przerażają-
cy scenariusz.
– Nie jestem pewny. Ale nie jestem pewny wielu
innych rzeczy. Postaram się jednak szybko rozwiać
wątpliwości.
Ariana wykonała kilka obrotów szyi, by rozluźnić
napięte mięśnie. To był długi, bezowocny ranek. Leo
Glass zniknął z powierzchni ziemi. Miała pewne podej-
rzenia, gdzie wylądował, ale musiała zaczekać z po-
ścigiem i zemstą do wieczora. Ale nie uśmiechało się jej
bezczynne czekanie. Bezczynność oznaczała rozmyś-
lanie, a jej myśli nieodmiennie kierowały się do Maksa.
– No, masz, wypij to.
Wuj Stefano napełnił szklankę czystym ouzo i pod-
sunął w jej stronę. Jego wysuszona, opalona twarz
o wydajnej szczęce była wyjątkowo poważna jak na tę
porę dnia. Zanim Ariana wślizgnęła się do restauracji
przez drzwi kuchenne, wymykając się reporterom, któ-
rzy obstawili wejście główne, wiedział już o zdjęciu,
które poruszyło całym nabrzeżem. Mogła się tylko
domyślać, jakimi komentarzami torturowali go znajom-
kowie. Zanim przyszła, oddalił brygadę robotników,
którzy rozkładali swój sprzęt, by przystąpić do remontu.
Zostali sami. Zwykle Ariana nie skusiłaby się na
drinka o tak wczesnej porze, tym razem jednak bez
słowa sprzeciwu wlała w siebie całą zawartość
szklanki.
Zaczekał, aż odzyska oddech, i zadał pierwsze pyta-
nie.
– Kochasz tego człowieka?
Zaskoczył ją.
Podniosła do ust puste naczynie.
– Właściwie znam go zaledwie od kilku dni...
Stefano popatrzył na nią z niedowierzaniem.
– Czas nie gra roli. Swojego męża nie znałaś nawet
przez kilka dni, a jednak wyszłaś za niego.
Trudno było nie przyznać mu racji.
– I oboje wiemy, co z tego wyszło...
Stefano zaprotestował:
– Nawet jeśli Rick zachował się podle, nie zmienia to
w niczym twoich uczuć wobec niego. Nie pytam cię, czy
związek z Maksem Forresterem jest długoterminowy,
tylko czy go kochasz.
Ariana bawiła się pustą szklanką, przesuwając palcem
po jej krawędzi. Przypomniała sobie, jak kilka dni temu
tym samym ruchem uwodziła Maksa w swoim lokalu.
Niedługo potem po raz pierwszy dotknęła jego ciała.
– Nie mogę się w nim zakochać. Wystarczy rozejrzeć
się dookoła – zatoczyła ręką po niemal pustym pomiesz-
czeniu, które niedawno było zapchanym, tętniącym
rozmowami barem. Z półek na lustrzanej ścianie znikły
wszystkie butelki. Stoły, krzesła, stołki barowe wynie-
siono i złożono w ciężarówce zaparkowanej obok pod-
jazdu.
– Wkrótce musimy zaciągnąć spory kredyt. Nie mo-
gę sobie teraz pozwolić na odwrócenie uwagi od najważ-
niejszych spraw.
Wuj Stefano potakiwał, ale Ariana wywnioskowała
z jego miny, że jej argumentacja nie trafiała do niego.
Wyszedł zza kontuaru i postawił obok swój zużyty
stołek, ujmując dziewczynę za rękę.
– Miłość, nawet jeśli rozprasza, jest tego warta.
Wiesz przecież, jak bardzo kochałem twoją ciotkę przez
całe życie. Odkąd skierowałem na nią wzrok, nie prag-
nąłem niczego innego, jak tylko kochać się z nią bez
końca. To był rok 1955 – zaznaczył, wyciągając palec
wskazujący.
– To dlatego pobraliście się tak szybko?
Wuj zachichotał, zdejmując z głowy spraną czapkę
kapitańską i nakładając ją ponownie na bakier, co
wyglądało zabawnie przy jego twarzy siedemdziesię-
ciolatka i ponadtrzydziestokilogramowej nadwadze.
Wuj może już dawno przestał być przystojniakiem,
ale Ariana pamiętała, że ciotka patrzyła na niego
z uwielbieniem do końca swoich dni. Miał niewątp-
liwy urok. Ariana wiedziała, że łączyło ich potężne
uczucie.
– Znaliśmy się tylko trzy dni – mówił, jakby sam nie
dowierzał swoim słowom, chociaż opowiadał historię
własnego życia. Uśmiechnął się ciepło na wspomnienie
ich burzliwego i krótkiego jak błyskawica narzeczeń-
stwa.
– Jej ojciec powiesiłby mnie na najgrubszym haku do
ryb, gdybym nie przedstawił mu aktu ślubu.
Ariana śmiała się teraz razem z wujem, chociaż nie
pierwszy raz słuchała tej historii. Ich małżeństwo trwało
pięćdziesiąt lat. Sonia pracowała ze Stefano ramię w ra-
mię, dzień po dniu. Czasem wybuchały kłótnie – hałaś-
liwe, pełne pasji, ale nigdy nie zmęczyli się sobą, nigdy
nie stracili tej iskierki szacunku i namiętności, które
dostrzegali między nimi nawet nieznajomi. Nie rozstali
się ani na jedną noc od dnia ich pośpiesznego ślubu,
który był jednocześnie ucieczką spod skrzydeł ojca i pół
tuzina braci Soni.
Ariana początkowo oczekiwała, że podobnie będzie
wyglądał jej związek z Rickiem – podniecający, ale
bezpieczny. Okazało się jednak, że chociaż łączyła ich
namiętność, zabrakło wzajemnego szacunku.
A co z Maksem? Nawet wobec potwornego upo-
korzenia, na jakie naraziła ją ta przygoda, Ariana
nadal uważała go za nietuzinkowego mężczyznę. Był
zdecydowany, miał honor i silny instynkt opiekuńczy,
chciał ją chronić i pomścić wyrządzone jej szkody
moralne. Chociaż występek Leo wytrącił go z równo-
wagi, pohamował swoje zapędy, by odnaleźć chłopaka
i sprać go na kwaśne jabłko. Zaufanie, jakim ją obdarzył,
kiedy postanowiła sama poszukać Leo, i szacunek do jej
decyzji, by utrzymać przynajmniej pozory kontroli nad
sytuacją, jeszcze raz dowodził, że był wart jej miłości.
– Więc kochasz go, czy nie?
Położyła dłoń na spracowanych rękach wujka. Nie
ma sensu uciekać od prawdy, przynajmniej tutaj nie
musi niczego udawać. Wuj był jej całą rodziną w San
Francisco. Tym zdjęciem w gazecie dodała mu trosk,
więc należy mu się przynajmniej odrobina szczerości.
– Owszem, kocham. Do szaleństwa. Czy to nie
straszne?
– Straszne? Ari, to przecież cudowne!
– Jak to?
Stefano pokręcił głową.
– Poznałaś mądrego mężczyznę, który ciężko praco-
wał, ale powiodło mu się w życiu. Nie myśl, że słyszę
o nim po raz pierwszy. Zasięgnąłem o nim języka od
razu, kiedy tylko zorientowałem się, że robi do ciebie
maślane oczy.
Ariana nie była zaskoczona – w końcu Max był
stałym bywalcem w restauracji, nie sposób było go nie
zauważyć.
– Tak, sukces w tym mieście dużo znaczy i Max
może być z tego bardzo dumny. Przewodniczy honoro-
wo akcjom dobroczynnym i bywa na
’’
tych’’ przyję-
ciach. Ja zaś powinnam być tam, gdzie moje marzenie.
Tymczasem żona powinna stać przy mężu.
Stefano żachnął się.
– Tak, zawsze stałaś przy Ricku. Obdzwaniałaś
nocne kluby i rezerwowałaś mu terminy, zanim znalazł
sponsora. Doglądałaś jego sprzętu... Do diabła, dziew-
czyno, nawet dźwigałaś ciężkie kolumny i wzmac-
niacze, ładując je do busa. Według twojej definicji byłaś
cholernie dobrą żoną. Co ci to dało?
– Rozwód. Samotność. Być może wyszło mi to na
dobre. Mam własne marzenia, wiesz o tym sam. Wiesz,
że jak nikt, nie mogę się poddać.
– Czy on tego od ciebie oczekuje?
– Max? Nie. Oczywiście, że nie. Nigdy o to nie
poprosi. Po prostu zakłada, że w jakiś sposób można to
wszystko połączyć.
Stefano pokiwał głową ze zrozumieniem i podniósł
się z siedzenia. Schował stołek za barem.
– Boisz się, że znów ci się nie uda. Boisz się, że znów
się zawiedziesz. Nie masz się czego wstydzić, ale nie
możesz zrobić głupstwa. Jeśli kochasz tego człowieka,
jeśli wierzysz, że on ciebie też kocha, będziesz skoń-
czoną kretynką, jeśli odejdziesz.
Stefano wypowiedział tę tyradę gniewnym głosem,
tak by Ariana rzeczywiście się przejęła. Więc oczekuje,
że ona na wszystko przystanie? Ari westchnęła i po-
dążyła za wujem. Wiedziała, że on ma rację. Wiedzia-
ła, że tylko
’’
skończona kretynka’’ pozwoli odejść ta-
kiemu facetowi. I chociaż od lat twierdzi, że boi się
jedynie wysokości, zdaje sobie sprawę, że to wielkie
kłamstwo.
Boi się znów zakochać. Boi się znów zatracić
w miłości, skoro od tak dawna walczyła o niezależ-
ność. Boi się również, że nigdy nie przezwycięży
swoich obaw.
– Wujku, przepraszam, że przyniosłam ci wstyd tym
zdjęciem w gazecie. Powinniśmy byli zadbać o dys-
krecję.
Obejmując ją swoim krzepkim ramieniem, skierował
się do biura na zapleczu. Miał dzisiaj dużo pracy, której
nie dało się zrobić w restauracji.
– Jestem tylko twoim wujem, nie ojcem. Nie da się
przeżyć w San Francisco pięćdziesięciu pięciu lat i nie
wykształcić w sobie pewnej tolerancji na ekscentryczne
wybryki. Nie martw się o mnie.
Pocałował ją w policzek i wiedziała, że już po sprawie.
– Potrzebujesz jakiejś pomocy, żeby załatwić tę
sprawę jak należy? Znam kilku silnych, bezrobotnych
marynarzy, którzy nie przepuszczą okazji, żeby zarobić
trochę gotówki.
Ariana roześmiała się, ani przez chwilę nie wątpiąc,
że Stefano rzeczywiście zna typów, którzy za parę
dolarów połamaliby nogi Leo Glassowi i zamienili jego
aparat w górę szkieł i blaszek.
– Dziękuję wujku, wezmę to pod uwagę.
Pocałował ją w drugi policzek, potem przekręcił klucz
w drzwiach od zaplecza i rozejrzał się na progu, czy nie
kręci się nikt podejrzany. Dał jej ręką znak, że nic się nie
dzieje, i wcisnął do ręki pęk kluczy.
– Zrób, jak ci mówię. Leo nie wie, z kim ma do
czynienia.
To prawda, ale tego nie wie również Max Forrester.
Dzisiaj przekonają się o tym obaj. Kiedy przeskakiwała
przez kałużę i mijała pojemnik na śmieci, za którym wuj
zaparkował samochód, zdała sobie sprawę, że nie może
rozważać uczuć Maksa, dopóki sama nie upora się ze
swoim sercem.
Rozdział piętnasty
Nie mogła oddychać. Gryzący dym, nasycony mari-
huaną i nikotyną wywoływał niemal od progu nudności
i zawrót głowy. Osłodzone przytłaczającą mieszanką
tanich perfum i potu powietrze mdliło i paliło w krtani.
Ariana wolała jednak nie ujawniać swojego obrzydzenia.
Świat dyskotek i muzyki techno nie był jej naturalnym
środowiskiem, ale musi wytrzymać tu tyle czasu, ile
zajmie jej szukanie Leo Glassa.
Ty Wong zapewniał ją, że Leo nie opuści tej imprezy.
Ariana postanowiła, że nawet jeśli będzie musiała zali-
czyć kilka klubów w ciągu jednej nocy, znajdzie tego
chudego, fałszywego dupka, wydusi z niego całą prawdę
i wyjdzie. A potem zobaczy się z Maksem. Wróci do
świata dorosłych, żeby zamartwiać się tym, co zgotowa-
ło jej serce.
– Tam, w kącie!
Ty Wong wskazał palcem źle oświetlone miejsce
z dala od drzwi wejściowych opuszczonego bunkra,
który młodzież zarekwirowała na dyskotekę. Dziew-
częta w okrojonych do granic możliwości bluzeczkach
bez rękawów i zsuniętych na biodra spodniach roz-
mawiały, pijąc litry wody mineralnej w butelkach i co
chwilę wkładając do ust zawieszone na szyi smoczki.
Chłopcy poruszali się w rytm monotonnej muzyki,
niektórzy uczepieni balonów wypełnionych helem
— czasem były to po prostu napompowane prezer-
watywy. Ty Wong uprzedził ją co do tych dziwnych,
dziecinnych rekwizytów: smoczki, baloniki, zabawki
i narkotyki, a zwłaszcza ulubiony psychodelik w koloro-
wych pastylkach.
To, dzięki Bogu, nie był jej świat. Jej
’’
ekstaza’’ miała
zdecydowanie zmysłowy charakter. Wolała to, co dawał
jej Max, od sprasowanych substancji chemicznych.
Ty Wong chciał się wycofać, ale chwyciła go za
nadgarstek.
– Dokąd to? – zapytała ostro swojego przewodnika
z konieczności.
– Obiecałem ci pomóc odnaleźć Leo. Dotrzymałem
słowa. Spadam.
Nie zwolniła uścisku, chociaż chłopak się wyrywał.
– W dalszym ciągu chcesz, bym poprosiła twojego
wujka, żeby cię nie wyrzucał z darmowego pokoju?
Poddał się.
– Tak się umówiliśmy, stara.
– Więc słuchaj,
’’
stary’’ – wbiła mu palce w klatkę
piersiową, nie zaskoczona, że pod koszulką jej palec
natrafił na wystające kości – lepiej podejdź do Leo
i wywołaj go na zewnątrz. Strasznie tu śmierdzi, muszę
zaczerpnąć powietrza.
Ty Wong zawahał się, ale uległ. Szafirowe pasma
włosów opadły mu na twarz. Dopóki Ariana nie wydusi
z Leo wyjaśnień albo nie utnie mu głowy, może manipu-
lować młodym Wongiem jak jej się podoba. Już dawno
nie była tak rozdrażniona. Na nieszczęście dla Leo
Glassa, Ty Wonga i każdego, kto wszedłby jej w drogę,
miała zamiar rozstrzygnąć tę partyjkę na swoich warun-
kach. Dlatego wyszła z domu, nie oddzwaniając do
Maksa, chociaż zostawił jej sześć wiadomości na auto-
matycznej sekretarce. Musi mu udowodnić, że sama
potrafi o siebie zadbać.
Upewniwszy się, że Ty nie próbuje wyciąć jej
żadnego numeru, nawet nie starała się wymknąć
bocznymi drzwiami, lecz przecięła po przekątnej
całą salę w stronę głównego wyjścia. Zaczerpnęła
głęboko powietrza, dla odmiany wciągając w płuca
bukiet zapachów z pobliskiego pojemnika na śmieci.
Wolała to niż wdychanie gęstego dymu. Skierowała
się w stronę auta, kiedy przez dudnienie muzyki
dobiegło jej imię.
Odwróciła się, spodziewając się, że to Leo. Tym-
czasem ujrzała Maksa. No tak, mogła się tego spodzie-
wać. Nie da jej się łatwo wymknąć. Przy całym podziwie
dla tego mężczyzny miała nieukrywaną ochotę posłać go
do diabła i sama zająć się swoimi sprawami.
– Max! Skąd się tu wziąłeś?
– To ja cię o to pytam. – Wsunął ręce do kieszeni
dżinsów. W jego wzroku mieszała się wściekłość i ulga.
– Przeczesaliśmy z Fordem całe miasto, żeby cię od-
naleźć. Co ty sobie myślisz?
Z trudem stłumiła złość, na szczęście ton głosu Maksa
trochę złagodniał. Nie potrzebowała, by ktoś ją śledził,
tropił, odgrywał w świetle księżyca rycerza w lśniącej
zbroi. Dotychczas sama sobie dawała radę. Nie po-
trzebuje ratownika, a tym bardziej całej ekipy ratow-
ników. Z drugiej strony, spadł jak z nieba jak ciepły koc
w wilgotną, zimną noc.
Postanowiła jednak do końca odgrywać twardzielkę.
– Jak mnie znalazłeś?
Max obejrzał się przez ramię. Obok porsche’a zapar-
kowanego na chodniku stał jego brat, Ford. Beztrosko
pomachał do niej ręką.
– Mój brat ma wprawę w odszukiwaniu zaginio-
nych.
– No cóż... – wymamrotała. Przy całej irytacji musia-
ła przyznać, że zrobili na niej wrażenie. – Powinnam
była cię poprosić wtedy na jachcie, żebyś rzucił go
rekinom na pożarcie.
– Może to nie najgorszy pomysł – zaśmiał się Max.
– Znalazłaś tego Leo?
Obejrzała się na poobdzierane z farby, stalowe drzwi
bunkra, ledwie oświetlone światłem latarni. Parking był
wypełniony po brzegi.
– Powinien wyjść lada moment.
Max pokiwał głową, potem dokładnie rozejrzał się po
otoczeniu, ujmując Ari pod ramię i prowadząc ją w stro-
nę świateł. Rozmowy ucichły, wszyscy patrzyli teraz na
nieznajomą parę, nieco starszą od reszty.
– Wyglądasz jak gliniarz – zauważyła.
Miał na sobie sprane dżinsy, koszulkę polo i buty na
grubych podeszwach, ale i tak wyglądał jak wklejony
z innego filmu.
– Niestety, oddałem do pralni wszystkie za duże
bluzy i opadające dżinsy.
To miał być żart i rzeczywiście podziałał. Ariana
zachichotała, starając się wyobrazić sobie Maksa
w zsuwających się z bioder, za dużych o kilka roz-
miarów dżinsach, prześwitujących nad paskiem bok-
serkach i koszulce w rozmiarze XXL oraz czapce
z daszkiem przesuniętym nad ucho. Wolała go w dob-
rym garniturze, a najbardziej podobał jej się nago, ale
to nie był odpowiedni moment, by wypowiadać się na
temat takich preferencji.
W końcu drzwi się otworzyły i stanął w nich Ty
Wong. Ariana odwróciła się w stronę Maksa.
– Pozwól, że sama się tym zajmę. Leo mnie zdradził
jako pracownik.
Max zawahał się, ale w końcu ustąpił i wycofał
w cień. Stał blisko, ale poza zasięgiem jej wzroku. Serce
łomotało jej w piersi. Max zaufał jej, chociaż chodziło tu
również o jego interesy.
Nagle poczuła się nieswojo. Nie dlatego, że nie
wiedziała, co powiedzieć, a Leo był coraz bliżej, ale
dlatego, że pozwoliła, by minęła jedna minuta, kiedy nie
myślała o swojej miłości do Maksa. Tak, znalazł ją, kiedy
chciała stawić czoło Leo, ale wycofał się, kiedy po-
stanowiła sama kontrolować sytuację, zupełnie jak wte-
dy, gdy uprawiali miłość. Po prostu za bardzo się bała, by
dostrzec, że w przeciwieństwie do jej rodziny, Max ufał,
że podejmie właściwą decyzję. W przeciwieństwie do
Ricka, nie potrzebował kontrolować jej wyborów, by
pokazać, kto tu rządzi.
– Chyba mnie wzrok nie myli? Najseksowniejsza
uwodzicielka półżonatych w San Francisco! – zadrwił
Leo, kopiąc żwir pod stopami, kiedy zatrzymał się obok
Ariany.
Ty Wong wytknął głowę zza drzwi, potem znów
schował się do środka.
– Cześć, Leo! – przywitała go Ariana spokojnym
tonem.– Niełatwo cię znaleźć!
– Odwrotnie niż ciebie, prawda?
Skwitowała bezczelność wzruszeniem ramion.
– Dorwałeś mnie. Udało ci się. Można wiedzieć, po
co ci to było?
Przewrócił oczami i beknął głośno, a jego oddech omal
nie zwalił jej z nóg.
– Łatwe pieniądze. Staruszek chciał mieć haka na
tego Forrestera i płacił gotówką.
– Staruszek? O kim mówisz?
– Burrows. Ten od banku.
Ariana nadal nie rozumiała. Jedyny Burrows, jakiego
znała, to Charlie, a ten zajmował się nieruchomościami.
Zaraz, zaraz... czy ojciec Maddie, Randolf Burrows,
nie jest prezesem banku? Ariana obejrzała się przez
ramię w stronę Maksa, który na pewno słyszał każde
słowo tej rozmowy. Nawet w ciemności dostrzegła, że
oczy zapłonęły mu wściekłością.
Spojrzała na Leo.
– Randolf Burrows ci to zlecił? Nie zapytałeś go, po
co mu to było potrzebne?
– Mówił coś o swojej córce, że ten Forrester ją
zdradza, takie tam... Nie wiem, nie pamiętam. Ja miałem
tylko zrobić temu facetowi zdjęcia z jakąś cizią, ja-
kąkolwiek. Ale ten facet to jakiś pieprzony prawiczek,
musiałem mu czegoś nasypać do drinka. Akurat pojawi-
łaś się na horyzoncie. Niezła z ciebie dupcia, wiesz
o tym?
Ariana zacisnęła usta w cienką kreskę, modląc się, by
kolacja nie wyskoczyła jej z żołądka i ręce nie rzuciły się
same do bicia.
– Owszem, już raz mi to powiedziałeś. Wygarnęłam
ci wówczas, co myślę o takich zagraniach. To za to
chciałeś się odegrać?
Leo zaśmiał się tylko.
– Widziałem, jak się ślinisz do tego Forrestera. Pod-
słuchałem, jak ten wasz kumpel chciał was umówić.
Zrobienie z was pary było błyskotliwym ruchem. Dzięki
temu udało się udupić oboje naraz.
– Tak, to bardzo błyskotliwe... – zgodziła się z prze-
kąsem.
Zawsze podejrzewała, że Leo Glass to gnojek,
ale dopóki przychodził punktualnie do pracy, nie
urywał się ze swojej zmiany, nie mylił zamówień
i był uprzejmy dla klientów, była zadowolona. Wy-
baczyła mu tamten niewybredny komentarz, przy-
pisując dziecinny wybryk młodości i burzy hormo-
nów. Tym razem przesadził. Postanowiła jednak po-
wstrzymać się od reakcji, zanim złoży tę układankę
do końca.
– A gazeta? Czy to stary Burrows załatwił publikację
zdjęć?
Leo cmoknął ze zniecierpliwieniem.
– Nie, do diabła. Chciał to wszystko załatwić prywa-
tnie. Tylko, że ja nie jestem taki głupi. Czytam gazety.
Wiedziałem, że prasa robiła nagonkę na Maksa za ten
projekt z przystanią, więc wziąłem należność od staru-
szka i zaniosłem do redakcji drugi komplet odbitek.
Ariana czuła, że za chwilę złość rozsadzi jej ciało. Ten
smarkacz ma rację, łatwo poszło. Zbyt łatwo zszargano
jej reputację i zepsuto plany Maksowi. A ona równie
łatwo położy szlaban na przyszłość zawodową Leo.
– Mam nadzieję, że ci dobrze zapłacili za zdjęcia, bo
jesteś bezrobotny.
– Nie możesz mnie wylać!
Ariana uniosła ze zdziwieniem jedną brew, ale nic nie
powiedziała.
– Już wydałeś te pieniądze, prawda? – zapytała.
Zdradziły go błyszczące oczy. Leo był w punkcie
wyjścia. To dobrze.
– Nie ma znaczenia – splunął. – Znajdę inną robotę.
Przytaknęła.
– Najlepiej jak najszybciej. Ale jeśli nie chcesz, że-
bym dokładnie poinformowała twojego przyszłego pra-
codawcę o całej tej sprawie, lepiej zabierz nas teraz do
swojego mieszkania i spal w naszej obecności ten
cholerny negatyw.
Max zorientował się, że celowo użyła liczby mnogiej,
więc wysunął się z cienia i dał znak Fordowi, żeby
podszedł do nich. Nie była tak głupia, by wybierać się
gdziekolwiek z Leo bez obstawy i nie miała na to
najmniejszej ochoty.
Dowiodła już, czego chciała, przed Maksem i samą
sobą. Nie chodziło jej tylko o pokazanie, że nie traci
kontroli nad sytuacją i że ma decydujące słowo. Pokona-
ła Leo, ale zwycięstwo to nie miało znaczenia bez Maksa
u jej boku.
Leo zaklął, ujrzawszy Maksa.
Max opiekuńczo otoczył Arianę ramieniem, a ona
z lubością poddała się temu ciepłemu gestowi.
– Ari, może wystarczy, że Ford pojedzie z Leo na to
małe ognisko? My musimy jeszcze kogoś odwiedzić.
Nacisnęła przycisk przy zegarku, by oświetlić cyfer-
blat.
– Dochodzi trzecia, Max. Sądzisz, że ojciec Maddie
przyjmie nas w środku nocy?
– To mnie w tej chwili nie obchodzi. – Pogłaskał ją po
policzku.
Ford tymczasem zaprowadził Leo do samochodu.
– Niewiarygodne, jak dobrze poradziłaś sobie z Leo
– pochwalił ją Max.
Przytuliła twarz do jego dłoni, zanurzając się w tym
kojącym dotyku. Max był najlepszym balsamem na jej
dolegliwości, sto razy mocniejszym niż wszystkie herbat-
ki pani Li, a nawet ouzo jej wujka. Zapragnęła pojechać
z nim do domu i pokazać mu, jak bardzo chce znaleźć
jakiś kompromis, który umożliwi przedłużenie ich zwią-
zku poza ten tydzień.
Po drodze muszą jednak z kimś porozmawiać. To
będzie ostatni etap gaszenia pożaru.
Chociaż zegar w samochodzie nie pozostawiał złu-
dzeń – było wpół do czwartej, okna willi Burrowsów
były rozświetlone. Max nie uprzedził ich o swojej
wizycie, zakładając, że zaskoczony Randolf Burrows nie
zdąży wymyślić kłamstw i wyzna im całą prawdę.
Oczekiwał wyjaśnień, po co wciągnął do całej sprawy
Leo Glassa, Donalise Parker i po co ten cały skandal,
który omal nie położył kresu jego znajomości z Arianą,
nie wspominając o kontrakcie na zagospodarowanie
przystani.
Okazało się, że Charlie go wyprzedził. Max zapar-
kował za samochodem przyjaciela. Ucieszył się, że
zobaczy się z Charliem, bo domyślał się, że może mieć
jakieś wiadomości od Maddie. Oczywiście, oczekiwał
dobrych wiadomości!
Służący otworzył drzwi, kiedy tylko zabrzmiał
dzwonek, witając gości w piżamie i szlafroku. Wprowa-
dził ich do gabinetu i poczęstował świeżo parzoną kawą
ze srebrnego dzbanka.
– Pan Burrows za chwilę państwa przyjmie – zapew-
nił ich, zanim opuścił pokój.
Ariana zatrzymała się w drzwiach, przytłoczona
przepychem, z jakim urządzony był dom.
– Więc tak wyglądają stare pieniądze...
– To jedna z najstarszych fortun w mieście – po-
twierdził Max, nalewając kawę do dwóch filiżanek.
Podał jej kawę i zaprosił, by usiadła. Pokręciła głową,
pociągając pierwszy łyk na stojąco w progu pokoju.
Max nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Ta
kobieta z łatwością radzi sobie z nocnymi poszukiwania-
mi w szemranych klubach, z wielką pewnością siebie
manipuluje Leo Glassem, ale majątek Randolfa wyraźnie
ją onieśmiela.
Nigdy nie zapomniał tremy, jaka go ogarnęła, kiedy
Maddie po raz pierwszy przyprowadziła go do domu
swoich rodziców. Doskonale potrafił wczuć się teraz
w uczucia Ariany, kiedy jej wzrok przebiegał po
antycznych meblach i autentycznych dziełach sztuki.
Całą swoją postawą zdawała się wyrażać: nie należę do
tego miejsca. Nie pasuję tu.
– Pieniądze to pieniądze, stare czy nowe – zapewnił
ją Max, ujmując za łokieć i prowadząc w stronę skórza-
nej kanapy pod oknem.
– Leo zdradził mnie dla pieniędzy.
– Żądza pieniędza odbiera ludziom rozum i serce.
– Odkąd poznał Arianę, uświadamiał sobie tę prawdę
boleśnie.
Na szczęście, dotychczas sam był główną ofiarą
swojej głupoty. Tak wiele mu brakowało – doznań
i uczuć, jakie Ariana pokazała mu przez ostatnie kilka
dni. Przygoda, ryzyko, pożądanie, miłość... Ale gabinet
Randolfa Burrowsa był ostatnim miejscem na ziemi,
w którym chciałby jej to wyznać.
– Sądzisz, że to dlatego Randolf wciągnął do sprawy
Lea? Dla pieniędzy?
Max zaprzeczył. Taki scenariusz nie miał sensu.
Przecież to Max i jego projekt miał mu przynieść
pieniądze, wiedział o tym od ponad roku. A jednak
Randolf i Leo omal nie zniweczyli tego przedsięwzięcia.
Max i Charlie spotkali się z braćmi Darlington
i pozostałymi inwestorami, jak planowali, po południu.
Sprężając się do granic możliwości, opracowali strategię
działania, która powinna była zamienić obławę prasy na
relaksującą przebieżkę. Max nie miał czasu na zastana-
wianie się, dlaczego jego niedoszły teść nie stawił się na
zebranie. Obrady trwały tak długo, że ledwie zdążył się
umówić z Donalise Parker z
’’
The Bay Insider’’.
– Nie, ale
’’
The Bay Insider’’ opublikował zdjęcia dla
pieniędzy. Nakład podskoczył, jak można się było spo-
dziewać. Żadna tajemnica.
– Dotarłeś do tej Parker?
Max dolał sobie kawy.
– Nie była zachwycona naszym spotkaniem, ale jej
największy reklamodawca jest moim klientem.
Fakt ten nasunął Maksowi pomysł, jak uporać się raz
na zawsze z gazetą.
– Potwierdziła wersję Leo?
– Zapłaciła mu za zdjęcia i sama ułożyła komentarze.
Jej czytelnicy to głównie młodzi ludzie, a ona chce
dotrzeć do starszego pokolenia. Kontrowersje wokół
modernizacji nabrzeża, skandal seksualny z bądź co bądź
’’
szyszką’’, to wręcz nadmiar atrakcji dla czytelników.
Ariana odstawiła filiżankę na spodek.
– Czyli nic nie stoi na przeszkodzie, by nasłać na nas
następnego fotoreportera.
Max uśmiechnął się. Wiedział, że Arianie spodoba się
historia, którą chce jej opowiedzieć, tak jak jemu sprawi
przyjemność jej opowiadanie.
– Zabrałem ze sobą stronę ogłoszeń z tej gazety.
Zakreśliłem wszystkie ogłoszenia od agentów handlu
nieruchomościami – wszystkich swoich przyjaciół i zna-
jomych, których mogę przekonać, by inaczej zainwes-
towali swój fundusz reklamowy. W ten sposób jej
brukowiec straciłby ważne źródło dochodów.
Ariana z zachwytu uderzyła dłońmi o kolana.
– To genialne! Ale przecież ogłoszenia agencji nieru-
chomości nie zajmują dużo miejsca. Czy rzeczywiście
poniosłaby tak duże straty?
Charlie wszedł do pokoju, zacierając ręce i zaśmiewając
się do łez, gdyż znał tę historię z pierwszej ręki – towa-
rzyszył Maksowi podczas wizyty.
– Szkoda, że go nie widziałaś. Do ostatniej chwili
trzymał asa w rękawie.
Max wzruszył ramionami na komplement, chociaż
jego serce rozpierała duma. Był też ciekawy, co Charlie
robi w tym domu o czwartej rano. Sprawiał wrażenie,
jakby był tu od wielu godzin. Max postanowił jednak
dokończyć Arianie relację ze spotkania z Donalise.
Chciał za wszelką cenę poprawić jej humor.
– Inwestorzy, których zdołałem przekonać do tego
projektu z przystanią, reprezentują wszystkie sfery
świata finansów – wyjaśnił. – Są wśród nich bankierzy,
jak Randolf, dyrektorzy naczelni firm, brokerzy... Po
prostu pokazałem pani Parker list, który napisaliśmy na
zebraniu. Deklarujemy w nim pomniejszenie o pięć-
dziesiąt procent jej dochodów z reklamy, jeśli nie
zaniecha nagonki.
– Powinniśmy byli o tym pomyśleć, kiedy napisali
pierwszy artykuł mieszający z błotem nasze plany
– gderał Charlie, nalewając sobie kawy.
Max cmoknął.
– Nie, Charlie, to nie fair. To by znaczyło kneb-
lowanie prasy, jawne odmawianie im wolności zagwa-
rantowanej w pierwszej poprawce do Konstytucji.
Szlachetny ton jego wypowiedzi nie zwiódł Ariany.
– Ależ ty nie zrobiłeś nic innego.
Max nalał kawy dla obojga.
– Wydaje mi się, że Donalise Parker zrezygnowała
z tej wolności, publikując twoje zdjęcie.
Trzymał Arianę za rękę i masował jej palce. Uświado-
mił sobie, że nie potrafi powstrzymać się od dotykania
jej. Nieważne, co przyniosą następne dni – nie może
pozwolić jej odejść.
– Tak się szczęśliwie składa, że pani Parker przystała
na moje warunki. Kiedy tylko się dowiem, co łączy z tą
sprawą Randolfa...
Na dźwięk swojego imienia Randolf wpadł z gnie-
wem do pokoju.
– Może przypomnisz sobie, kto zaczął! Twój nędzny
romans nie mógł ci ujść na sucho.
Mimo podkrążonych ze zmęczenia oczu jego głos
drżał ze zdenerwowania.
Max podniósł się, nie wypuszczając z uścisku dłoni
Ariany, która stanęła obok niego.
– Uważaj, co mówisz, Randolf – ostrzegł spokojnym
głosem. – Jeśli coś tu jest nędzne, to twoje postępowanie.
Randolf zatrzymał się, jak sparaliżowany. Ariana
obserwowała, jak obaj mężczyźni przybierają bojowe
postawy i mierzą się wzrokiem. Randolf stanął za swoim
biurkiem. Max pociągnął za sobą Arianę i wskazał jej
krzesło po drugiej stronie masywnego, antycznego meb-
la. Ariana nie chciała usiąść, ale wobec milczącego
nalegania Maksa posłusznie osunęła się na podsunięte jej
krzesło.
Mężczyźni nadal stali. Charlie w kącie leniwie popijał
kawę.
– Żądam, byś się wycofał z inwestycji w przystani
– wypalił Randolf, uderzając pięścią w skórzaną oprawę
księgi rachunkowej na biurku.
Charlie uniósł brwi.
Max zaczepił kciuki o szlufki paska.
– To moja transakcja, Randolf. Sam osobiście wy-
brałem każdego inwestora z osobna, włączając ciebie.
Chyba nie oczekujesz, że się wycofam, kiedy na wyciąg-
nięcie ręki leżą miliony? Taki miałeś plan? Wykluczyć
mnie siłą?
Ariana zauważyła, że w Randolfie narasta gniew. Nie
mógł znieść opanowania i pewności siebie przeciwnika
oraz jego niezaprzeczalnego lekceważenia rozkazów
starszego mężczyzny. Nozdrza falowały mu jak u roz-
juszonego byka, ale usiadł na swoim krześle, wbijając
palce w poręcze.
– Upokorzyłeś moją córkę i całą rodzinę.
– Nigdy nie zraniłbym Madelyn – stanowczo zaprze-
czył Max.
Randolf ryknął:
– Nie kochasz jej! A mimo to chciałeś ją poślubić.
Wiem, dlaczego! Dla pieniędzy! Dla jej pozycji!
Max postanowił jednak usiąść. Nie mógł zaprze-
czyć słowom Randolfa, Ariana doskonale o tym wie-
działa. Wiedziała też, że Max troszczył się o Madelyn,
i doceniała to. Wiedziała, że niełatwo mu będzie teraz,
w jej obecności, rozmawiać o uczuciach do byłej
narzeczonej, przykryła więc jego rękę swoją dłonią
i ścisnęła ją lekko.
Odwdzięczył się jej dziękującym uśmiechem.
– Kochałem Maddie na tyle, by starać się ją uszczęś-
liwić. Chciała za mnie wyjść tylko po to, by zadowolić
ciebie i twoją żonę. Ale nabrała rozumu i zmieniła
zdanie. Nie chciała ryzykować, że odwołując wesele,
przyczyni się do rozpadu transakcji na roboty w przy-
stani, więc postanowiła zniknąć i poprosiła mnie, bym
utrzymywał was w nieświadomości dotąd, aż sama
wyjawi wam całą prawdę. Oczywiście, dzięki Leo
Glassowi, dowiedziałeś się wszystkiego dużo wcześ-
niej.
Randolf skrzywił się, kiedy usłyszał imię i nazwisko
Leo.
– Czy Glass powiedział ci, że złamał naszą umowę,
sprzedając zdjęcia redakcji? Na jakie upokorzenie naraził
Barbarę! Mnie też! Tego się właśnie spodziewałem
– groził palcem. – Wiedziałem, że twoje nieokrzesanie
narazi tę rodzinę na utratę dobrego imienia.
Max przełknął tę gorzką pigułkę. Randolf nie mógł się
powstrzymać, żeby mu nie wytknąć skromnego po-
chodzenia społecznego.
– Dlaczego jej nie uprzedziłeś? Zaręczyliśmy się pół
roku temu.
– Zgodziłem się na wasze narzeczeństwo ze względu
na Barbarę. Z jakichś niezrozumiałych powodów moja
żona żywi do ciebie sympatię. Nie mogłem jej ciebie
obrzydzić, póki nie miałem w ręku jakiegoś namacalnego
dowodu na to, że masz wypaczony charakter.
– Więc zatrudniłeś Leo Glassa?
– Zatrudniłem prywatnego detektywa. Okazało się,
że prowadzisz interesy zgodnie z prawem, ale spędzasz
podejrzanie dużo czasu w restauracji pani Karas. Pan
Glass naprowadził nas na twój romans.
Ariana uznała, że dosyć już milczała.
– Jaki znów romans? Nigdy, aż do ubiegłego piątku,
nie zostaliśmy sami nawet na chwilę.
– Owszem, młoda osóbko – odparł Randolf protek-
cjonalnym tonem. – Przespała się pani z panem młodym
w przeddzień jego ślubu. Pewnie uważa pani, że to
w dobrym tonie.
Ariana poderwała się z miejsca, by zaprotestować,
ale Max powstrzymał ją jednym spojrzeniem. Spo-
jrzenie to mówiło:
’’
zostaw to mnie’’. Dziewczyna
uznała więc, że skoro on pomógł jej uporać się z Leo,
jest mu winna tę samą przysługę wobec Randolfa.
Swoją drogą, bardzo imponowało jej opanowanie, z ja-
kim Max kontrolował sytuację. Kiedy jego władczość
nie odnosiła się do jej osoby, przyjmowała ją z za-
chwytem.
– Chyba nie zamierzasz obrazić pani Karas, Randolf?
W każdym razie jestem pewien, że zdajesz sobie sprawę,
iż do piątku nic między nami nie było.
Max skierował spojrzenie, w którym nie było złości
ani oskarżenia, na Charliego.
– Ty chyba wiesz najlepiej, że pani Karas była
przekonana, że w sobotę mam wystąpić w roli starszego
drużby, nie pana młodego? Zdążyłeś sobie uświadomić,
że Madelyn wyjechała zaraz po kolacji przedślubnej,
prawda? Nie mówiąc o tym, że Leo dosypał mi czegoś do
piwa?
Randolf obruszył się. Nie lubił, kiedy krzyżowało się
jego plany, podobnie jak niechętnie przyznawał, że nie
ma racji.
– Leo doniósł mi o przygodzie z panią Karas zaraz po
tym, jak Maddie zadzwoniła, by powiadomić nas o wa-
szej rzekomej ucieczce. Od razu wiedziałem, że kłamie,
żeby ocalić twarz po tym, jak ją odrzuciłeś. Postanowi-
łem wykorzystać zdjęcie waszej miłości na balkonie, by
wyeliminować cię z transakcji w przystani. Należała ci
się nauczka za to, że skrzywdziłeś moją córkę. Do
dzisiejszego telefonu od Maddie nie wiedziałem, że to
ona zrezygnowała ze ślubu, bo cię nie kocha. Ale
podkreślam, nie mam nic wspólnego z tą gazetą. To już
pomysł samego Leo. Ja to chciałem załatwić w gronie
rodzinnym.
– Ale ci się nie udało, podobnie jak nie uda ci się
wyrugować mnie z projektu modernizacji przystani.
– Max podniósł się na równe nogi.
Najwyraźniej uznał, że usłyszał już wszystko, czego
oczekiwał. Spojrzał na Randolfa, który nadal siedział
w fotelu, a potem wyciągając rękę w stronę Ariany
powiedział:
– Randolf, przyjmij moją radę. Następnym razem,
jeśli będziesz się martwić o córkę, po prostu przełam się
i porozmawiaj z nią. Pomów z nią zamiast usiłować
ulepszać jej życie. Właśnie od tego uciekła – od nadmiaru
kontroli.
Randolf wypuścił powietrze z piersi, garbiąc się nieco.
– Właśnie to sobie uświadomiłem, w bolesny sposób.
Utkwił wzrok w Arianie, ale słowa uwięzły mu
w gardle. Zwrócił się do Maksa:
– Zatelefonuję dzisiaj do naszych inwestorów i zape-
wnię ich, że nadal popieram ten kontrakt. To znaczy, że
popieram cię nadal, Maxwell.
Ponownie spróbował nawiązać kontakt wzrokowy
z Arianą.
– Pani Karas, nie wiem, czy w jakiś sposób mogę pani
wynagrodzić to, że została pani tak niefortunnie wmie-
szana do tej sprawy.
Ariana uniosła brwi, szeroko otwierając oczy.
– Szacunek w pana głosie to dobry początek, pa-
nie Burrows. Nic poza tym nie jest pan w stanie
zrobić.
Wstała i wyciągnęła rękę, ale cofnęła ją, zanim
Randolf zdążył ją uścisnąć.
– Zaraz, zaraz, coś mi się przypomniało... Ja też
uciekłam od rodziny – mniej więcej z tego samego
powodu, co Maddie, chociaż byłam wówczas o wiele
młodsza.
Ton żalu w jej głosie był czymś nowym dla Maksa.
Dotychczas mówiła o swojej emancypacji jak o roman-
tycznej przygodzie, ale porównanie okoliczności jej
ucieczki do wybryku Maddie ukazało mu w całej okaza-
łości poświęcenie, jakie pociągnęła za sobą ta ucieczka.
Położył rękę na jej ramieniu.
– Niech pan okaże swojej córce trochę szacunku,
kiedy wróci — powiedziała Ariana. — Zaręczyła się,
żeby sprawić panu przyjemność. Uciekła, żeby sprawić
przyjemność sobie samej. Albo stworzy jej pan takie
warunki, że będzie chciała pozostać w domu, albo znów
odejdzie. Wtedy utraci ją pan na zawsze, a to nie wyjdzie
nikomu na dobre. – Ciepło potrząsnęła jego dłonią,
udając, że nie zauważyła łez w oczach mężczyzny.
– Wujku, może zajrzymy do ciotki Barbary? – Char-
lie chciał przerwać napięcie.
Randolf bezwolnie wyswobodził rękę Ariany i podą-
żył za swoim bratankiem. Zamknęli za sobą drzwi,
zostawiając Maksa i Ari sam na sam.
– No cóż. – Ariana odetchnęła. – Po wszystkim.
Nigdy więcej fotografów. Nigdy więcej kłamstw. Co
teraz?
Max zacisnął palce na jej nadgarstkach i przyciągnął
ją ku sobie.
– Mam pewien pomysł, jeżeli nie czujesz się zbyt
wyczerpana po tym wszystkim.
Odchyliła się nieco do tyłu, tyle tylko, by zajrzeć mu
w oczy.
– Zbyt wyczerpana, by realizować twoje pomysły?
To niemożliwe.
Rozdział szesnasty
Pół godziny później Max prowadził pożyczony od
wuja Stefano samochód terenowy w stronę Twin Peaks.
Ariana, zwinięta w kłębek, leżała na tylnym siedzeniu.
Wzgórza z widokiem na miasto były opustoszałe o tak
wczesnej porze, jeśli nie liczyć kilku zasapanych biega-
czy wspinających się pod górę i grupy rowerzystów
zgromadzonych się u stóp wzniesienia. Max nie raz
słyszał o olśniewającym widoku na miasto ze wzgórz, ale
nigdy nie miał czasu, by się o tym przekonać. Domyślał
się jednak, że o świcie widok zapiera dech w piersiach,
prawie tak jak kobieta drzemiąca na tylnym siedzeniu.
Jechał dalej, aż wypatrzył spokojne, odosobnione
miejsce na wzgórzu, z dala od wyasfaltowanych zato-
czek dla autokarów wycieczkowych i turystów.
Słońce za chwilę miało wyruszyć w wędrówkę po
niebie, ale kiedy zaparkowali, miasto mieniło się wciąż
tysiącem świateł. Ariana wygrzebała koc ze schowka za
siedzeniem.
– Wuj Stefano bardzo lubił zabierać tu ciocię Sonię
– wyjaśniła. – Ponoć roztacza się stąd niepowtarzalny
widok.
Opatuliła się kurtką i wyskoczyła z samochodu,
zanim Max zdążył ją zapewnić, że za wszystko na
świecie wystarczy mu wpatrywanie się w nią samą.
Dziewczyna wdrapała się na skrzynię pikapa, wyjęła
drugi koc i rozpostarła, by mogli na nim usiąść.
– To tak chcesz się bronić przed chłodem? – Max
wysiadł z kabiny, nieco rozczarowany, że jego towa-
rzyszka zamierza posłużyć się wełnianym pledem za-
miast ostrą miłością.
Ariana rozejrzała się na boki z udawaną skrupulatnoś-
cią. Wydawało się, że są sami. W każdej chwili jednak
mogło się to zmienić.
– Już miałam swoje pięć minut dla publiczności
– stwierdziła z przekąsem.
Max podciągnął się i wspiął na skrzynię.
– Trudno zaprzeczyć – przytaknął.
Usiadł, opierając się plecami o kabinę, i podniósł koc,
żeby Ariana mogła się wygodnie usadowić obok niego.
Zabrała ze sobą butelkę wina i dwie szklanki.
– Widzę, że twój wujek jest przezorny – zażartował
Max.
Ariana roześmiała się, zręcznie wykręcając korek
z szyjki butelki.
– Mylisz się. Pożyczył nam tylko samochód, wino to
mój pomysł. Kiedy odnalazłam Leo, chciałam zrobić
niespodziankę i odwiedzić cię w domu.
Mężczyzna przyjął szklankę pełną ciemnego, słodko
pachnącego płynu i kołysał jej zawartością, czekając, aż
dziewczyna napełni swoją szklankę i odstawi butelkę na
bok.
– Nie powinnaś była sama ścigać Leo. Nie po to ci
to mówię, żeby tobą rządzić albo nakazywać, co masz
robić...
– Wiem o tym. – Przerwała rozbawiona jego beł-
kotliwą tyradą. – Wiem, że mam fioła na punkcie
robienia wszystkiego na swój sposób. Chciałabym,
żeby to był tylko zły zwyczaj, ale wiem, że to reakcja
na zranienie. Najpierw własna rodzina nie chciała mi
powierzyć prowadzenia restauracji. Potem Rick sądził,
że jeśli nie powie mi, jak mam oddychać, to się
uduszę.
– Zdarza się – powiedział, poprawiając koc, który
obsunął się, kiedy obejmował swoją towarzyszkę ramie-
niem. – Obrona to prawo ludzkiej natury.
– Nawet obrona przed miłością?
Ich spojrzenia się spotkały. Max dostrzegł niepew-
ność i nadzieję w jej oczach. Sam czuł to samo.
– Najwyraźniej. Najczęściej poświęcamy właśnie
miłość – przyznał. Wierzył jednak, że dla niego to już
przeszłość. Nigdy więcej takich poświęceń.
– To głupie, prawda?
Spuściła wzrok, jakby widziała coś pod ciężką cieczą
w szklance.
– Nie wiem, czy to takie głupie.
Wypiła łyk wina, potem odwróciła się lekko, by
postawić szklankę na dachu kabiny auta. Kiedy znów
skierowała twarz w stronę Maksa, miała tak niewyraź-
ną, niepewną minę, że nie mógł dłużej znieść świadomo-
ści, że ona nie wie, jak bardzo ją kocha, że chce dla tej
miłości poświęcić każdą obecną i przyszłą chwilę i odda
wszystko, co ma, by zdobyć jej miłość. Zamiast powie-
dzieć jej to wszystko, przygarnął ją mocno do siebie
i pocałował.
Przez ostatnie cztery dni dotykali się tysiące razy.
Jednak każde zespolenie ust, każdy intymny akt bladł
przy tym prostym pocałunku. Jedyne, czego pragnął, to
przytulić ją do siebie, czuć, że są nierozłączni, że ona jest
częścią niego. Na zawsze.
Odsunęła się jednak, patrząc na niego smutno.
– Nie mogę tego zrobić, Max.
– Czego?
– Udawać, że cię nie kocham!
Serce załomotało mu w piersi.
– Czy ktoś cię o to prosi?
– Nie. Ty. Ja. Mieliśmy spędzić ze sobą tylko tydzień.
Jak możemy to przedłużyć? Nie mogę porzucić re-
stauracji.
– Nigdy cię o to nie prosiłem.
– Chcesz mieć związek z doskoku? W kradzionych
chwilach, ukradkiem, podczas przerw obiadowych?
A co będzie, kiedy na dobre ruszą prace na przystani? Ja
odnawiam tylko jedną, niewielką restaurację, a ledwie
się wyrabiam w czasie, nie wspominając, ile to wszystko
wymaga uwagi i bieganiny. A ty? Budujesz miasto
w mieście!
– Wiesz co? Jak na osobę, która skłania innych
do spontanicznych wycieczek i włóczenia się po
nocy po wzgórzach, stanowczo za dużo się zamar-
twiasz.
– Tak ci się wydaje?
Max sam nie wierzył, że w jego głowie mogą powstać
takie myśli. Odkąd poznał Arianę Karas, stał się kimś
zupełnie innym, ośmieliłby się powiedzieć, że lepszym
człowiekiem. Odnalazł w sobie osobę, którą niewąt-
pliwie zostałby, gdyby nie podporządkował wszystkiego
stabilizacji finansowej. Nie łudził się. Zmiany, których
wprowadzenia jego serce domagało się tak natarczywie,
nie będą łatwe ani dla niego, ani dla jego partnerki. Ale
jeśli ona zgodzi się wesprzeć go w wysiłkach, chętnie je
podejmie.
– Zobaczysz, że nam się uda.
– W jaki sposób?
– Jeszcze nie wiem. I to jest najpiękniejsze. Nie
musimy wiedzieć wszystkiego dokładnie. Nie miałem
pojęcia o chińskiej dzielnicy, dopóki nie zabrałaś mnie do
siebie. Ty z kolei nie wiedziałaś, że wybierasz się w rejs
po zatoce, dopóki nie znalazłaś się na jachcie. A mieliśmy
cudowne przygody, bez drobiazgowego planu.
Max odstawił szklankę, by ująć w dłonie jej twarz,
patrzeć prosto w oczy, kiedy przekonywał ją, jak wiele
może im się udać.
– Oboje musimy zmienić coś w naszym życiu, Ari,
nie tylko ty. Zanadto cię kocham.
– Naprawdę?
– Nie wiesz o tym? Nie zauważyłaś? Nigdy wcześ-
niej nikogo nie kochałem, Ariano. Jeśli to będzie koniecz-
ne, dla ciebie mogę znów ze wszystkiego zrezygnować
i żyć na bonach żywieniowych z opieki społecznej. Przez
te wszystkie lata nie rozumiałem swoich rodziców. Nie
mogłem pojąć, że mimo tego niedostatku nadal są
razem.
– Być może mimo niedostatku coś jednak mieli
– zauważyła.
Przytaknął, gotów zgodzić się z nią całym sercem.
Przez ten tydzień w jej towarzystwie wiele się nauczył
o życiu.
– Mieli miłość i namiętność. Przywiązanie. Nas też
może to połączyć. Możemy zrobić wszystko, czego
pragniemy.
– Boję się, Max.
– To naturalne. Ja też. Ale to wspaniałe, prawda?
Poranna zorza zaróżowiła niebo, dodając blasku i tak
rozżarzonym oczom kochanków. Ariana przełknęła śli-
nę. Nie czuła już smaku wina, tylko słodycz ostatniego
pocałunku.
– Nie powiedziałabym, że to takie wspaniałe. Nie
lubię się bać.
Max uśmiechnął się jak łobuziak.
– Zbyt wielu rzeczy się boisz.
Ariana westchnęła głęboko. Jej lęki... Bała się wyso-
kości i czego jeszcze? Jak to? Kochania? Nie, to jej
nie przerażało. Dla dorosłej kobiety to naturalne. Mo-
że więc bała się zatracić w związku, jak zatraciła się
z Rickiem? Nie, to też nie to. Max ją kocha, szanuje,
nie wymaga od niej, by porzuciła swoje ambicje i ma-
rzenia.
Niecierpliwe oczekiwanie w jego spojrzeniu przy-
brało na sile. Przygryzła dolną wargę. Bała się go
utracić, ale jedno spojrzenie w zielone oczy wystar-
czyło, by się upewnić, że jej obawy są zupełnie bez-
podstawne.
– Nie opuścisz mnie, prawda?
Pokręcił głową w milczeniu. To jej wystarczy. Resztę
dopowie samo serce.
– W takim razie moim jedynym lękiem jest lęk
wysokości.
Usta Maksa drżały. Poderwał się na równe nogi
i wziął Arianę na ręce.
– Zaraz pozbędziesz się i tego.
– Co?
Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, przeniósł ją na dach
kabiny samochodu. Zaparkowali nad przepaścią, kiedy
więc spojrzała w dół, poczuła, że za chwilę runie wprost
na budzące się do życia miasto.
– Litości, Max!
Tymczasem on wypuścił ją z objęć, by wspiąć się na
dach, obok niej. Pod ich ciężarem blacha wygięła się,
wydając metaliczny odgłos.
– Boże! – westchnęła Ariana.
Ten facet upadł na głowę! Może i jest cudowny,
przystojny, daje jej więcej, niż mogłaby zapragnąć, ale
zupełnie oszalał. Tak jak ona. Oszalała z miłości.
– Nie martw się o pogięty dach – uspokajał ją,
obejmując ją w talii, gdyż zesztywniała ze strachu.
– Kupię Stefano nowy samochód.
– Nie obchodzi mnie samochód. Owszem, obchodzi!
Czy zaciągnąłeś hamulec ręczny? Max, przecież za
chwilę polecimy w dół!
Max podniósł ją i mocno ścisnął rękami w pasie.
Potem zanurzył twarz w jej włosach.
– Nie polecimy w dół, bo już polecieliśmy na siebie,
Ariano Karas, i nic na to nie poradzisz.
Zamknęła oczy, starając się uspokoić dygoczące serce
świadomością, że on ją trzyma, obejmuje, nie wypuści
z rąk, ukoi szalone zawroty głowy.
– Jeśli nie planujesz dla nas innych
’’
lotów’’, to jest
szansa, że ocaleję.
Jego chichot znów przypomniał jej o niebezpieczeń-
stwie upadku.
– Chcę, kochanie, by stało się coś więcej niż tylko
ocalenie. Otwórz oczy.
– Otworzyłam – skłamała.
Max chrząknął.
– Ariano, już kiedyś prosiłem cię, żebyś otworzyła
oczy, a ty odmówiłaś!
– Wtedy, kiedy kochaliśmy się na balkonie – zgodziła
się.
Bez trudu przypomniała sobie zmysłowe argumenty,
jakich użył, by ją przekonać.
– Chwileczkę! Przecież nie pamiętasz tamtej nocy!
– zaprotestowała.
Max miał minę niewiniątka.
– Jakieś strzępki wróciły do mnie w snach. Sceny tak
rozwiązłe, że sądziłem, że to tylko odważne fantazje.
Wtuliła się w jego ramiona.
– Powinieneś był mi powiedzieć. Zostało nam jesz-
cze kilka dni tego szalonego tygodnia. Myślę, że wystar-
czy, by ci wszystko przypomnieć.
Przygarnął ją do siebie tak blisko, że poczuła jego
członek odciskający się na jej pośladkach. Jedną ręką
obejmował ją pewnie w pasie, drugą zaś głaskał, wśliz-
gując się ręką pod jej sweter i dotykając żebra.
– Sądziłam, że już mamy dość seksu na świeżym
powietrzu, Max.
– Kto tu mówi o seksie? – zapytał niewinnie. – Nie
uprawiam seksu. Dotykam cię tylko, obejmuję, pokazuję
miasto o świcie.
Chociaż pod wpływem doznań widok na miasto
zamazywał się lekko, mogła wyróżnić najbardziej
charakterystyczne miejsca San Francisco, które po-
zostały jeszcze do wspólnego zwiedzania. Nie byli
na szczycie budynku Transamerica ani na okrągłej
Coit Tower, ani nawet na Golden Gate... Ale pod
wpływem dotyku Maksa na jej biodrach, piersiach,
talii wszystkie znane nazwy mieszały się w głowie.
Gdyby kazano jej wymienić najatrakcyjniejszy widok
miasta, bez wahania powiedziałaby, że to oczy Maksa.
Odwróciła twarz w jego stronę, kołysząc się niepew-
nie mimo mocnego uścisku jego ramion. Najwyraźniej
potrzebuje jednak sporo czasu, by wyzbyć się lęku
wysokości. W każdym razie więcej, niż potrzebiwała, by
przestać się bać miłości. Nigdy w życiu nie czuła się tak
wspaniale.
Całował ją długo, aż prawie zapomniała, że stoją
na dachu samochodu zaparkowanego na szczycie
wzgórza. Pod wpływem dotyku promieni słońca
i uderzenia wiatru wydawało jej się, że unoszą się
w chmurach.
– Jedyne, czego chcę, to żebyś zgodziła się wyjść za
mnie – wyszeptał jej do ucha, potem odchylił się
odrobinę, by widzieć jej reakcję.
Ona jednak nie zareagowała. Nie wiedziała, co powie-
dzieć ani co zrobić. Nigdy nawet nie śniła, nie przyszło
jej na myśl...
– Max, to wielki skok. Jesteś tego pewny?
– W przeciwnym razie nie mówiłbym ci o tym.
Skocz ze mną, Ari. Obiecuję ci, że nam się uda.
Ariana zatonęła w jego ramionach, potem podciąg-
nęła się i owinęła nogami wokół jego ciała, krzycząc,
jakby wygrała los na loterii. Nie dbała o to, że ktoś ją
usłyszy. Nie dbała, że ktoś może na nich patrzeć. Poślubi
mężczyznę, którego kocha całym sercem i całą duszą.
I będzie to związek na całe życie.
Przekonała się przecież tyle razy, że Max dotrzymuje
słowa.