Grass Gunter Niemieckie rozliczenia(1)

background image

G

G

u

u

n

n

t

t

e

e

r

r

G

G

r

r

a

a

s

s

s

s

N

N

i

i

e

e

m

m

i

i

e

e

c

c

k

k

i

i

e

e

r

r

o

o

z

z

l

l

i

i

c

c

z

z

e

e

n

n

i

i

a

a

Przeciwko tępemu nakazowi jedności

Lastenausgleich. Wider das dumpfe Einheitsgebot

Przełożyli Małgorzata Łukasiewicz i Andrzej Kopacki

Wiersze w przekładzie Jacka St. Burasa Deutscher

Zgodnie z życzeniem Guntera Grassa w polskim wydaniu

książki zamieszczamy dodatkowo dwa jego artykuły z

„Die Zeit" z 1990 r. : Kurze rede eines vaterlandslosen

Gesellen Was rede ich. Wer hört noch zu

background image

Kilka słów do polskich czytelników


Książka ta zawiera moje polityczne przemówienia i

artykuły, wygłaszane i pisane na przestrzeni ostatnich
trzydziestu lat. Dość wcześnie zacząłem zastanawiać się
nad tym, w jaki sposób Niemcy mogliby się połączyć. Nie
musi to być koniecznie jednolite państwo. Wychodziłem z
założenia, że należy przy tym uwzględnić sprawę
bezpieczeństwa w Europie i życzenia naszych sąsiadów.
Toteż uważam, że właściwym rozwiązaniem dla
Niemców i ich sąsiadów jest konfederacja obu państw,
która ewentualnie w ciągu jakichś dziesięciu lat mogłaby
przekształcić się w państwo federalne.

Sądzę, że polscy czytelnicy przeczytają tę książkę ze

szczególną uwagą – od europejskiego rozwiązania kwestii
niemieckiej zależy przecież także bezpieczeństwo polskiej
granicy na zachodzie.

Gunter Grass

13 marca 1990 r.

background image

Wyrównanie obciążeń


[Lastenausgleich
, mowa wygłoszona na zjeździe SPD w Berlinie, 18 XII 1989

r. , Pierwodruk w: „Frankfurter Rundschau", 19X11 1989.]


Przed dwudziestu laty Gustav Heinemann mówił o

„trudnych ojczyznach", jedną wymienił z nazwy: Niemcy.
Ta precyzyjna ocena znajduje dziś potwierdzenie. Po raz
kolejny wygląda na to, że kierującą się rozumem
ś

wiadomość narodową zdominowały mętne narodowe

uczucia; nasi sąsiedzi słuchają beztroskich apeli do
niemieckiej woli jedności z napięciem przechodzącym w
strach.

Tymczasem zachodzi niebezpieczeństwo, że prawdziwe

wydarzenie historyczne, mianowicie proces zachodzący w
społeczeństwie NRD, które z dnia na dzień wywalcza
sobie więcej wolności i tym samym bez użycia siły
podważa bastiony znienawidzonego systemu – że ten
proces, niebywały w dziejach niemieckich, gdyż
rewolucyjny,

a

zarazem

skuteczny,

pozostanie

niedostrzeżony. Na plan pierwszy wysuwają się inne
sprawy, mniej ważne. Co poniektórym politykom
zachodnioniemieckim pilno na scenę, w światła rampy.
Rząd federalny, a zwłaszcza minister finansów, coraz
wyżej podnosi kosz fruktów, udrapowany w kuszące
obietnice, i w ten sposób zmusza rewolucjonistów z
tamtej strony do coraz śmielszych skoków, kanclerz zaś

background image

usiłuje skupić uwagę świata na sobie i swoim 10-
punktowym programie.

W dodatku te żałosne popisy w wykonaniu

państwowych dostojników znalazły poklask. Propozycje
w jakiejś mierze rozsądne posłużyły za parawan dla
sprzeczności i taktyczno-wyborczych zagrań: faktem jest,
ż

e po raz kolejny odmówiono bezwzględnego uznania

polskiej granicy zachodniej.

Nazajutrz przyszło otrzeźwienie. Ogłupiający czar

ustąpił. Rzeczywistość, tj. uzasadniona i wsparta na
doświadczeniu troska sąsiadów, upomniała się o swoje
prawa w Bundestagu. Mydlana bańka „ponownego
zjednoczenia" prysła, bo nikt będący przy zdrowych
zmysłach i obdarzony dobrą pamięcią nie może dopuścić,
by raz jeszcze w centrum Europy doszło do kumulacji
potęgi: na pewno nie wielkie mocarstwa, znowu w roli
zwycięzców, nie Polacy, nie Francuzi, nie Holendrzy, nie
Duńczycy. Ale my, Niemcy, także nie, bo tamto państwo
jedności, którego zmieniający się namiestnicy w ciągu
zaledwie siedemdziesięciu pięciu lat wpisali w nasze i
cudze podręczniki historii cierpienie, ruiny, klęski,
miliony uchodźców, miliony trupów i ciężar niezatartej
zbrodni – takie państwo nie domaga się bynajmniej
wznowienia i nie powinno – choć tymczasem umieliśmy
pokazać całą naszą pocziwość i dobroduszność – nigdy
więcej budzić politycznych apetytów.

Uczmy się rączej od naszych rodaków w NRD, którym

– w przeciwieństwie do Republiki Federalnej – nie

background image

podarowano wolności, którzy swoją wolność musieli
sobie wywalczyć na przekór wszechogarniającemu
systemowi; jest to osiągnięcie tamtej strony, wobec
którego my tutaj, tonący w bogactwach, wydajemy się
biedakami.

Więc co ma znaczyć ta buta, pyszniąca się oszklonymi

fasadami wieżowców i nadwyżkami eksportowymi? Co
ma znaczyć besserwissertwo w sprawach demokracji,
której pierwszą lekcję sami zdołaliśmy sobie przyswoić
ledwie „dostatecznie"? Co ma znaczyć triumfalistyczna
uciecha ze skandalów po tamtej stronie, gdy wokół bije
smród naszych własnych skandali – od afery Neue Heimat
przez Flicka i Barschela po Celler Loch?

[Hasła odnoszące się do

głośnych skandali w życiu publicznym RFN: Neue Heimat – nazwa powołanej przy
Zrzeszeniu Niemieckich Związków Zawodowych spółdzielni mieszkaniowej, gdzie
ujawniono malwersacje na wielką skalę; Flick i Barschel – główni
skompromitowani w aferze nielegalnego finansowania partii politycznych; Celler
Loch – „dziura" powstała po zamachu bombowym w Celle – akcja ta,
przygotowana w całości przez organy ścigania, miała uwiarygodnić agenta, którego

chciano wprowadzić do organizacji terrorystycznej (przyp. tłum. ).]

I co ma

znaczyć – wobec skromnych pragnień rzekomych
nędzarzy z tamtej strony – owa zadufana pańskość, którą
ucieleśnia tu Helmut Kohl! Czyśmy już zapomnieli, czy –
biegli w praktyce rugowania ze świadomości rzeczy
niemiłych – nie chcemy już pamiętać, że mniejsze z
państw

niemieckich

obarczono

ponad

wszelką

sprawiedliwość ciężarem przegranej wojny?

Oto jak wyglądały możliwości NRD po 1945 r. i jak

określają jej sytuację po dzień dzisiejszy: zaledwie

background image

pokonany został dyktatorski system Wielkich Niemiec,
już wziął się do rzeczy – nowymi, choć znanymi od
wieków środkami – system stalinowski. Wyzyskiwani
ekonomicznie przez Związek Radziecki, uprzednio
złupiony i zniszczony przez Wielkoniemiecką Rzeszę, w
chwili robotniczego zrywu w czerwcu 1953 r. natychmiast
mający przeciwko sobie radzieckie czołgi, wreszcie
zamknięci za murem, obywatele Niemieckiej Republiki
Demokratycznej musieli płacić, płacić i jeszcze raz płacić,
także za obywateli Republiki Federalnej. Wedle
niesprawiedliwej miary to nie my za nich, ale oni za nas
dźwigali główne ciężary wojny przegranej przez
wszystkich Niemców.

Jesteśmy im zatem co nieco winni. Nie chodzi o

protekcjonalne „wsparcie" albo skwapliwe wykupywanie
„masy upadłościowej NRD", ale o daleko idące
wyrównanie obciążeń, od zaraz i bez żadnych warunków.
Redukcja wydatków militarnych i podatek specjalny,
który proporcjonalnie do stanu posiadania dotyczy
każdego obywatela Republiki Federalnej, mogą pokryć te
spłaty.

Oczekuję od mojej partii, Socjaldemokratycznej Partii

Niemiec, że weźmie sobie do serca sprawę tego od dawna
już należnego, najzupełniej oczywistego i sprawiedliwego
wyrównania obciążeń oraz wniesie jako priorytetowy
postulat pod obrady Bundestagu.

Dopiero gdy postąpimy sprawiedliwie wobec naszych

rodaków z NRD, którzy znajdują się u kresu sił, w

background image

sytuacji skrajnej, a którzy mimo to nieustępliwie walczą o
powiększenie sfery wolności, dopiero wtedy będziemy
mogli – oni z nami i my z nimi – na równych prawach
rozmawiać i pertraktować o dwóch państwach jednej
historii

i

jednej

kultury

narodowej,

o

dwóch

skonfederowanych państwach w europejskim domu.
Samostanowienie zakłada rozległą, a więc także i
ekonomiczną niezawisłość.

Jeśli usunąć woal wprawdzie uwodzicielskiej, acz na

dłuższą metę jałowej retoryki ponownego zjednoczenia,
widać wyraźnie, że zaproponowana przez premiera NRD
Hansa Modrowa wspólnota kontraktowa odpowiada
faktycznej sytuacji i dalszym możliwościom. Parytetowo
obsadzone komisje mogłyby oprócz bezpośrednich zadań
w dziedzinie komunikacji, energetyki i poczty uregulować
ciążące na Republice Federalnej, a należne NRD
wyrównanie;

mogłyby

zająć

się

stopniowym

przesunięciem środków budżetu obronnego na zadania
służące umacnianiu pokoju; mogłyby wreszcie na gruncie
wspólnej niemieckiej odpowiedzialności koordynować
politykę na rzecz rozwoju Trzeciego Świata; mogłyby
wzbogacić też nowymi treściami ukute przez Johanna
Gottfrieda Herdera pojęcie Kulturnation – narodu jako
wspólnoty kultury; mogłyby – rzecz nie najmniej ważna –
zahamować tak czy inaczej nie liczące się z granicami
zniszczenie środowiska naturalnego.

Te i inne wysiłki, jeśli okażą się skuteczne, stworzą

przestrzeń dla dalszych zbliżeń niemiecko-niemieckich i

background image

w ten sposób wymoszczą drogę do konfederacji obu
państw; konfederacja ta wszelako, jeżeli będziemy do niej
dążyli, zakłada rezygnację z idei jednolitego państwa w
sensie ponownego zjednoczenia.

Zjednoczenie jako wchłonięcie NRD oznaczałoby straty

nie do powetowania: obywatele tego drugiego, w ten
sposób zawłaszczonego państwa utraciliby mianowicie
całą swoją bolesną, na koniec bezprzykładnie wywalczoną
tożsamość; ich historia uległaby tępemu nakazowi
jedności. Jedynym zyskiem zaś byłaby zastraszająca
kumulacja potęgi, wydęta apetytami na więcej i coraz
więcej potęgi. Wbrew wszelkim zapewnieniom, nawet
składanym w dobrej wierze, my, Niemcy, stalibyśmy się
znowu postrachem. Jeśli bowiem sąsiedzi będą patrzyli na
nas z uzasadnioną nieufnością i z rosnącego dystansu,
łatwo może to znowu zrodzić poczucie izolacji, a wraz z
nim ową niebezpieczną mentalność, która użalając się nad
samą sobą dostrzega wokół samych wrogów. Ponownie
zjednoczone Niemcy byłyby zakompleksionym kolosem,
któiy przeszkadza sam sobie i przeszkadza połączeniu
Europy.

Natomiast konfederacja obu państw niemieckich i

gotowość rezygnacji z jednolitego państwa sprzyjałaby
połączeniu Europy, zwłaszcza że połączeniu temu –
podobnie jak nowej niemieckiej samowiedzy – ma
patronować właśnie idea konfederacji.

Jako pisarz, któremu język niemiecki użycza siły

przekraczania granic, nasłuchując krytycznie tego, co się

background image

u nas mówi, natykam się bezustannie na nieszczęsną
dysjunkcję: wszystko albo nic. Ale mamy jeszcze trzecią
możliwość odpowiedzi na kwestię niemiecką. Oczekuję
od mojej partii, że tę możliwość rozpozna i obróci w
polityczną praktykę.

SPD jest od lat pionierem i architektem pokojowej, bo

historycznie świadomej polityki niemieckiej. Jeżeli nie
wcześniej, to teraz, po bankructwie komunistycznego
dogmatu, można rozpoznać, że demokratyczny socjalizm
ma przed sobą przyszłość. Wyznaję: powrót Aleksandra
Dubczeka na polityczną scenę poruszył mnie, ale również
utwierdził

w

moich

politycznych

przekonaniach.

Przemiany w Europie Wschodniej i Środkowej powinny
dla nas, socjaldemokratów, stać się nowym impulsem.
Potrzebujemy takich impulsów. Zbyt wiele zastrzeżeń i
wątpliwości hamowało dotychczas naszą energię. Lata
dziewięćdziesiąte będą od nas wymagały inicjatywy
politycznej. W toku historii niemieccy socjaldemokraci
nieraz przetrzymywali tę inicjatywę w domowym
areszcie, ale nieraz też umieli dać jej dowody: od Augusta
Bebla do Willy Brandta; Hans-Jochen Vogel, teraz kolej
na ciebie!

przełożyła Małgorzata Łukasiewicz

background image

Dużo uczucia, mało świadomości


Z Gunterem Grassem rozmawia dla „Der Spiegel"

Willi Winkler

[Viel Gefuhl, wenig Bewusstsein, „Der Spiegel" nr 47, 20 XI 1989.]


DER SPIEGEL Proszę pana, 28 lat temu, nazajutrz po

zbudowaniu Muru, wystał pan list otwarty do swojej
koleżanki z NRD, Anny Seghers, opisując szok, jakiego
doznał pan na widok funkcjonariuszy Vopo: „Poszedłem
pod Bramę Brandenburską i stanąłem oko w oko z
nieomylnymi atrybutami nagiej, acz cuchnącej świńską
skórą przemocy". Jakich uczuć doznał pan 9 listopada
1989 r. ?

GRASS Myślałem sobie, że oto dokonała się tu

niemiecka rewolucja: bezkrwawo, trzeźwo i najwidoczniej
skutecznie. Czegoś takiego jeszcze w naszej historii nie
było.

DER SPIEGEL Tę rewolucję wymusiła na rządzie SED

fala uciekinierów wyjeżdżających przez Węgry oraz
oblegających ambasady w Pradze i Warszawie. Gdyby nie
ten nacisk, nigdy by się nie odbyła.

GRASS Był to podwójny nacisk. Nacisk emigracji i

nacisk protestacyjnych demonstracji, które przerodziły się
w rewolucję. Po raz pierwszy ludzie w NRD tak masowo
wyszli na ulice. W dniach 16-17 czerwca 1953 r. – był to
zryw robotniczy, w obu częściach Niemiec fałszywie

background image

zdefiniowany: tam jako kontrrewolucja, a tu, zgodnie z
formułą Adenauera, jako powstanie narodowe – na
ulicach było tylko 350 000 ludzi.

DER SPIEGEL Mimo to nie wydaje się pan w pełni

uszczęśliwiony tą rewolucją.

GRASS Zmiany następowały w złej kolejności. Proces

wewnętrznej demokratyzacji powinien być bardziej
zaawansowany,

otwarcie

granic

powinno

zostać

zapowiedziane. Wybory do władz komunalnych należało
powtórzyć. To z kolei mogłoby doprowadzić do
przebudowy NRD na wyższej płaszczyźnie i dałoby też
większe pole manewru grupom opozycyjnym. Mogliby w
ten sposób zdobyć doświadczenia polityczne, których
wielu z nich brak.

DER

SPIEGEL

Pańskie

uczucia

tedy

niejednoznaczne?

GRASS Niejednoznaczne o tyle, że martwię się, czy to

mniejsze z dwóch państw niemieckich w stanie, w jakim
się znajduje, wytrzyma otwartą granicę. Drugi powód do
troski to to, że w Republice Federalnej – przy braku
realnych koncepcji – znowu podnosi się wrzask wokół
ponownego zjednoczenia.

DER SPIEGEL Ale przecież według konserwatywnej

wykładni

konstytucja

wręcz

nakazuje

ponowne

zjednoczenie.

GRASS W konstytucji nie ma ani słowa o ponownym

zjednoczeniu; w preambule mówi się o jedności
Niemców, za czym i ja się opowiadam.

background image

DER SPIEGEL W takim razie tym, którzy mówią o

konstytucyjnym

nakazie

ponownego

zjednoczenia,

zarzuca pan, że nie znają konstytucji.

GRASS ... nie znają konstytucji albo, jeśli ją znają,

wypowiadają się wbrew swej lepszej wiedzy.

DER SPIEGEL Do której kategorii należy Helmut

Kohl?

GRASS Sądzę, że kanclerz nie zna konstytucji. A już

przelotny rzut oka pouczyłby go, że pojęcie jedności
pozwala na bardzo dużo, daje duże możliwości. Pozwala
na więcej, niż owe postulaty w stylu „wszystko albo nic",
które w Niemczech już niemało napsuły. Jedna strona
trzyma się leniwie status quo i powiada: Z uwagi na
bezpieczeństwo w Europie Środkowej trzeba zachować
dwa państwa. Drugie stronnictwo natomiast przy każdej
okazji, albo i bez okazji, zgodnym chórem woła o
ponowne zjednoczenie. Pośrodku jednak mamy trzecią
możliwość: doprowadzić do połączenia między oboma
państwami niemieckimi. Odpowiadałoby to potrzebom i
samowiedzy Niemców, a nasi sąsiedzi też mogliby na to
przystać. A więc nie kumulacja potęgi w sensie
ponownego

zjednoczenia,

nie

przedłużanie

stanu

niepewności w formie dwóch państw, będących
wzajemnie dla siebie zagranicą, ale raczej konfederacja
obu państw, która musiałaby się na nowo zdefiniować. Na
nic się tu nie zda zezować ku Rzeszy Niemieckiej, czy to
w granicach z 1945 r. , czy z 1937 r. ; wszystko to się
skończyło. Musimy się na nowo określić.

background image

DER SPIEGEL Ale ilekroć Niemcy się łączyli, już od

czasów wojen wyzwoleńczych, to zawsze w celu
stworzenia jednego narodu, jednego wspólnego państwa.

GRASS Wcale nie. Wtedy, w kościele Pawła w 1848 r.,

[W 1848 r. w kościele Pawła we Frankfurcie obradowało Zgromadzenie Na
rodowe, zwołane w celu zjednoczenia ziem niemieckich (przyp. tłum.).]

dyskutowano wiele różnych koncepcji. Osobiście wolę się
raczej odwoływać do ukutego przez Herdera pojęcia
Kulturnation –
narodu jako wspólnoty kulturowej.

DER SPIEGEL Ale i pojęcie konfederacji nie jest

całkiem wolne od obciążeń...

GRASS Dlaczego?
DER SPIEGEL Dla młodej Republiki Federalnej

konfederacyjne plany Ulbrichta z lat pięćdziesiątych i
sześćdziesiątych zawsze były postrachem.

GRASS To byłby zbyt wielki honor dla Ulbrichta,

gdyby mu ex post oddać na wyłączną własność tak
użyteczne pojęcie. W wielu demokratycznych państwach
istnieje coś takiego jak konfederacja. Dla obu państw
niemieckich konfederacja byłaby korzystna jeszcze z
innych

powodów.

Federalistyczna

zasada

naszej

Republiki mimo pewnych utrudnień daje same korzyści i
ż

yczę sobie gorąco, by także i w NRD w ciągu

najbliższych lat dawne landy znowu nabrały znaczenia.

DER SPIEGEL Czy zarzut lenistwa nie odnosi się także

do pańskiego przyjaciela partyjnego Egona Bahra, który
powiedział: Na miłość boską, nie tykajmy tych dwóch
państw?

background image

GRASS Otóż lenistwo to ostatnia rzecz, jaką można

zarzucać Egonowi Bahrowi, który był jednym z
najbardziej żywych umysłów. Dopiero to powiedziawszy,
mogę go krytykować. Uważam, że również Egon Bahr
został zaskoczony nagłym rozwojem wypadków – nie jest
to zarzut – i że w swojej polityce małych kroków zawsze
troszczył się, by zapewnić tym małym krokom
skuteczność.

Dlatego

nie

chce

tykać

idei

dwupaństwowości. Nawet przy najlepszych intencjach
ponowne zjednoczenie doprowadziłoby do izolacji
Niemców. A kiedy Niemcy czują się izolowane, dochodzi
często do panicznych reakcji – to już znamy.

DER SPIEGEL Ale czy skonfederowana NRD nie

stałabysię satelitą Wspólnoty Europejskiej?

GRASS Odrzucam taką czarno-białą wizję: z jednej

strony kompletnie zrujnowana gospodarka socjalistyczno-
komunistyczna, z drugiej strony spójny blok kapitalizmu.
Kapitalizm w różnych krajach też wygląda rozmaicie. A
więc można różnicować także i z tej drugiej strony oraz
wybrać metody do przyjęcia dla NRD, metody, które nie
prowadzą do wypaczeń i deformacji, do nowych
niepokojów społecznych, czemu może towarzyszyć
ucieczka w prawo, jak to się zdarzyło u nas wskutek
chybionej polityki kapitalistycznej.

DER SPIEGEL Co właściwie mogłaby wnieść NRD do

gospodarstwa samotnej pary państw niemieckich –
niezależnie od tego, jak para ta się ukonstytuuje?

GRASS Coś, co musiało rzucić się w oczy każdemu,

background image

kto nieraz bywał w NRD, coś, czego nam tutaj brak:
powolniejsze tempo życia, a zatem więcej czasu na
rozmowy. Powstało tam społeczeństwo nisz (zdaje mi się,
ż

e określenie to pochodzi od Guntera Gausa), coś w stylu

biedermeier, jak w epoce Metternicha. Nie umiem
powiedzieć, czy to coś nie zostało już zmiecione przez
wyjście na ulice i marsz ku demokracji.

DER SPIEGEL Sądzi pan poważnie, że ten późny

biedermeier mógłby oprzeć się skumulowanej potędze
zachodniej ekonomii?

GRASS Zapominamy, że ten konieczny zwrot ku

tematyce niemiecko-niemieckiej przesłonił właściwe
problemy współczesności, które za parę tygodni i
miesięcy znowu dadzą o sobie znać: postępujące
niszczenie środowiska. Dziura ozonowa nie zmniejszy się
wskutek zbliżenia Niemców.

DER SPIEGEL Jeśli wolno wrócić znów do pańskich

uczuć: czy w ubiegłym tygodniu przyłączył się pan w
Bundestagu do śpiewania Deutschlandlied?

GRASS Niewątpliwie. Ale na pewno z innymi

refleksjami niż ci, którzy zaintonowali pieśń. Zakładam
mianowicie, że mieli na myśli ponowne zjednoczenie.
Tymczasem doszło już do inflacji hymnu, a tego należy
się wystrzegać, między innymi właśnie ze względu na
treść, która przecież nie jest bez znaczenia.

DER SPIEGEL Trzecia zwrotka?
GRASS Tak. „Jedność i prawo i wolność" – to treści

dotyczące obu państw. NRD może nam coś dać, owszem,

background image

pewien impuls. Bo czy u nas wszystko wygląda tak
wspaniale? Czy to, co zapisane jest w konstytucji,
pokrywa

się

tak

dokładnie

z

konstytucyjną

rzeczywistością? Czy człowiek biedny albo człowiek,
który nie należy do tzw. spokojnych obywateli, może
przed naszymi sądami obronić swoje stanowisko,
przewalczyć swoje prawo? Czy warunkiem nie są tu
pieniądze, czy po to, by w naszej Republice bronić swoich
praw, nie trzeba mieć wysoko płatnych adwokatów? Czy
jak na tak bogaty kraj ten rodzaj nierówności nie
występuje w skandalicznie wysokim stopniu? Czy nie
mamy wszelkich powodów, by przejąć z NRD impuls
rewolucji bez użycia siły?

DER SPIEGEL Ale jak? Czy w duchu hasła: „Uczyć

się od NRD, to uczyć się zwyciężać"?

GRASS 4 listopada widziałem na Alexanderplatz dużo

trafnych haseł, większość dotyczyła sytuacji w NRD. Ale
był wśród nich transparent odnoszący się nie tylko do
NRD: „Obciąć bonzów, chronić drzewa". Tacy bonzowie
są też w Republice Federalnej. Jak również drzewa, które
należy

chronić.

Hasło,

by

tak

rzec,

poniekąd

ogólnoniemieckie: rzadko zdarza mi się oglądać dwoistą
problematykę naszej sytuacji egzystencjalnej w tak
zwięzłym sformułowaniu.

DER SPIEGEL Obawia się pan zatem, że bonzowie w

Republice Federalnej umocnią się i porosną w piórka tym
bar dziej, im gorzej będzie się wiodło bonzom w NRD?

GRASS Wymienię przykładowo jeden przypadek:

background image

panaj Lambsdorffa, człowieka, który niejedno ma na
sumieniu, który przewodzi demokratycznej partii i jest
niezmiennie z siebie zadowolony. Który, zanim otworzy
portfel, chce najpierw zobaczyć głębokie reformy w NRD.
Ten człowiek, z jego przeszłością i zadufaniem, byłby
właśnie takim bonzą, którego trzeba obciąć dla ochrony
drzewa.

DER SPIEGEL NRD była dotychczas jedynym

państwem niemieckim, gdzie wypróbowano socjalizm.
Wydaje się, że ten eksperyment dobiega dziś końca.

GRASS Ale w jakich warunkach się to odbywało: to

małe państwo musiało ponosić główny ciężar przegranej
wojny. Przez wszystkie te lata, aż do dziś. Już samo to
powinno

nas

zobowiązywać

do

maksymalnie

bezinteresownej pomocy. NRD musiała się odbudowywać
w daleko cięższych warunkach, obarczona nieudolną
ekonomicznie, centralistyczną biurokracją, pod ciężarem
stalinizmu i bez planu Marshalla, a za to przy wielkich
kosztach reparacji. Z tych też powodów eksperyment się
nie udał.

Ale w kręgach opozycji NRD-owskiej, i to nie tylko w

nowo utworzonej Partii Socjaldemokratycznej, ale także
w Nowym Forum i w ugrupowaniu Demokracja Teraz
podejmuje się próby na rzecz demokratycznego
socjalizmu. Bynajmniej bowiem nie dowiedziono, że
klęska tego systemu, który niesłusznie mienił się
socjalistycznym,

kończy

też

eksperyment

demokratycznego

socjalizmu

w

Niemczech.

Ta

background image

ryzykowna teza, na niczym nie oparta, wymierzona jest
oczywiście głównie w socjaldemokratów.

DER SPIEGEL Czy socjaldemokrata Gunter Grass

potrafi wyjaśnić, dlaczego akurat socjaldemokraci
oniemieli i nie mają nic do powiedzenia wobec tych
wydarzeń?

GRASS Sądzę, że wskutek swojej „polityki małych

kroków", skądinąd owocnej i skutecznej, nie umieją
dostrzegać procesów, które przebiegają skokowo i w
szybszym tempie. Ale socjaldemokraci już nie milczą.
Milczeli przez jakiś czas i często było to irytujące. Na
przykład

zapowiedź

ponownego

założenia

Partii

Socjaldemokratycznej

w

NRD

wywołała

zrazu

konsternację, spotkała się z niezrozumieniem w rodzaju:
„Czy koniecznie akurat teraz?" i „Czy to aby właściwy
moment?" – jeśli ktoś się odzywał, to sami sceptycy.

DER SPIEGEL Jak to możliwe, że partia taka jak SPD,

mająca wszak tylu wybitnych polityków-specjalistów od
spraw niemieckich, z takim zapałem stawiała na
fałszywego konia, mianowicie na swoje kontakty z SED?

GRASS Tak bym tego nie ujął. Utrzymywać kontakty z

SED to jeszcze nie błąd, za błąd uważam natomiast, że
skoncentrowano się wyłącznie na kontaktach z SED i nie
zauważono oraz – gdy było trzeba – nie wsparto sympatią
i solidarnością tego, co się w tym kraju dzieje i rozwija.

DER SPIEGEL Norbert Gansel – pod wpływem

wstrząsu, jakim był koniec ery Honeckera – ukuł hasło:
Wandel durch
Abstand – doprowadzić do zmian przez

background image

zachowanie dystansu.

[Trawestacja hasła SPD: Wandel durch

Annahenuig – zmiany przez zbliżenie (do NRD) – przyp. tłum. ]

GRASS Sądzę, że dziś by tego już tak nie sformułował.

Ale jego krytyka była uzasadniona.

DER SPIEGEL A więc potwierdza się, że SPD nie ma

ż

adnej wyrazistej linii w polityce niemieckiej.

GRASS Cóż, można twierdzić, że w odpowiednim

czasie nawiązane zostały kontakty z oficjalnymi
instytucjami, a potem osiągnięto coś, co dotyczy nie tylko
relacji SPD i SED, ale całej ludności. Na podstawie tego
wspólnie wówczas wypracowanego dokumentu opozycja
łatwiej mogła dojść do jakiejś samowiedzy i stać się tym,
czym jest dzisiaj.

DER

SPIEGEL

Helmut

Kohl

powiedział,

ż

e

konstytucja Republiki Federalnej nie pozwala mu
wypowiadać się w imieniu całych Niemiec, a więc nie
pozwala mu też uznać polskiej granicy na zachodzie.

GRASS Ale tym samym odmawiałby przecież

ówczesnemu kanclerzowi Willy Brandtowi prawa do
sfinalizowania układu warszawskiego, na który Kohl
bezustannie się powołuje. Liczy się z CDU, z prawym
skrzydłem Unii, boi się Republikanów i dlatego nie jest w
stanie wypowiedzieć tych zbawczych, wyzwoleńczych i
koniecznych, od dawna już należnych słów. I to jest
prawdziwy skandal, bo taka okazja więcej mu się już nie
trafi.

Trzeba

wreszcie

też

wspomnieć

o

przykrych

elementach podróży kanclerza do Polski. O ograniczeniu

background image

tego człowieka, o jego niewyuczalności, rażącym
besserwisserstwie – jako kanclerz Republiki jest po prostu
nie do zniesienia. Nie wiem, kto doradził mu wizytę na
Górze św. Anny; jedno, co dobre, to to, że młodsza
generacja, dopytując się, o co tu chodzi, otrzymała
przynajmniej – późno bo późno – lekcję historii.
Dowiedziała się, jak Polacy zostali stamtąd wyparci przez
artylerię niemieckich Oddziałów Ochotniczych, czynnych
zresztą nie tylko tam. Nie mam pojęcia, ile razy jeszcze w
przyszłości pana Kohla zawiedzie takt i instynkt. Pod tym
względem jego urzędowanie odznacza się żelazną
konsekwencją.

DER SPIEGEL Jak to się właściwie dzieje, że

intelektualiści w Republice Federalnej przejawiają tak
niewiele inicjatywy w kwestii niemieckiej?

GRASS Nie można na to pytanie odpowiedzieć

ryczałtem. Przypuszczalnie grają tu rolę różne sprawy:
bardzo absorbujący jest nasz przemysł kulturalny, branża
wysoko dotowana, która zachęca twórców, by zajmowali
się własnymi sprawami. Dalej, istnieją pewne trendy,
szczególnie cenione przez krytykę. Na przykład literatura,
która zajmuje się w znacznym stopniu samą sobą, co
zapewne ma też swoje uzasadnienie. Ale akurat taka
postawa nie skłoni pisarza, by popatrzył szerzej i zobaczył
się w kontekście pewnych stosunków społecznych albo w
kontekście jakiegoś historycznego procesu, jako świadka
epoki. To jest moja postawa – świadka epoki. I ta
postawa, czy tego chciałem czy nie, zawsze kazała mi

background image

zajmować stanowisko.

W tych dniach akurat wpadła mi w ręce mowa, którą

wygłosiłem na zaproszenie bońskiego Klubu Prasowego
pod koniec lat sześćdziesiątych albo na początku lat
siedemdziesiątych i która wtedy wywołała wiele
sprzeciwów. Zatytułowana była: Liczba mnoga zespolona.
W innych słowach niż dziś próbowałem wtedy
sformułować jakieś zasady istnienia obok siebie i
wspólistnienia NRD i RFN. W Kopfgeburten poza
tematem Trzeciego Świata wracam wciąż do tego, co
dotyczy bezpośrednio nas; w tej książce po raz pierwszy
też określiłem sobie wstępnie pojęcie Kulturnation.

DER SPIEGEL Tylko pańskiemu koledze, Martinowi

Walserowi, temat niemiecki spędza sen z powiek. Nie
może zasnąć i snuje refleksje: „Jak pomyślę o Królewcu,
dostaję się w wir historii, który mnie unosi i wciąga".

GRASS Za dużo w tym uczucia, a za mało

ś

wiadomości.

DER SPIEGEL Walser twierdzi, że jest to poczucie

historii.

GRASS Ależ oczywiście, jest to ból, z którym ja też

noszę się przez całe życie. Jeśli ktoś ma albo wyrabia w
sobie historyczną świadomość, to nie znaczy przecież, że
jest pozbawiony uczuć. Kiedy jadę do miasta Gdańsk i
szukam w nim śladów miasta Danzig, powodują mną
uczucia. Prowadzi to często do kłótni, bo podobnie jak
przeciwko niemieckiemu szowinizmowi, wypowiadam się
także przeciwko szowinizmowi polskiemu.

background image

Ale jestem również dumny, że w moim rodzinnym

mieście dzieją się ważne rzeczy. Kiedy w 1981 r. znów
byłem w Gdańsku i urządzono wystawę mojej grafiki,
tamtejszy burmistrz wygłosił małe przemówienie po
niemiecku i powiedział rozsądnie: „Syn naszego miasta
zdobył międzynarodową sławę. Jesteśmy z niego dumni".
Ja również mam podobne uczucia, ale to mnie nie skłania
do wybuchów sentymentalizmu. O tyle gotów jestem
krytykować Walsera. To bardzo dobrze, że Walser się
wypowiada – nawet jeśli osobiście jestem innego zdania
niż on – że wtrąca się do tej rozmowy i pobudza do
sprzeciwu. Wolę to niż obrażone milczenie wielu innych,
którzy wiecznie wymigują się od tego tematu.

DER SPIEGEL Ale wskutek tego Walser został

zaproszony na zamknięte obrady CSU do Wildbad Kreuth
i wygłupił się wobec Theo Waigla, który obstaje przy
granicach z 1937 r.

GRASS To już niech Walser rozstrzyga we własnym

sumieniu. Co natomiast budzi moje wątpliwości, to kiedy
pisarz obdarzony pamięcią – a bez tego nie jest się
pisarzem – który w 1967 r. na ostatnim posiedzeniu Grupy
47

w

Prochowni

domagał

się

bojkotu

prasy

Springerowskiej, potem jako pierwszy złamał bojkot. To
mnie zabolało.

Martin Walser ma oczywiście prawo zmieniać zdanie.

Kiedy go poznałem, był oświeconym konserwatystą znad
Jeziora Bodeńskiego, żywiącym ostrożną skłonność do
SPD, co potem w toku studenckiego protestu zawiodło go

background image

w pobliże DKP, potem znowu nabrał dystansu, teraz
wdaje się w pogawędki z Waiglem – jest tu o parę
niewyjaśnionych zwrotów za dużo, i to mi się nie podoba.
W końcu traci na tym także płynąca z ducha przekory
ś

wietna elokwencja Walsera, więdnie i – jak zawsze, gdy

intelektualiści

ulegają

uczuciom

gubi

się

w

sentymentalizmie.

DER

SPIEGEL

Brak

zainteresowanie

polityką

niemiecką to oczywiście zły znak dla pańskiej idei
Kulturnation.

GRASS No, w NRD to wygląda inaczej. Weźmy na

przykład takiego Christopha Heina. Poza tym są autorzy,
którzy tymczasem przenieśli się do Republiki Federalnej,
jak Erich Loest. Mógłbym wymienić wielu pisarzy, którzy
na gruncie swojej biografii, swoich doświadczeń w tym
albo w tamtym, albo w obu państwach niemieckich, mają
wszelkie dane po temu, by pojęcie Kulturnation wypełnić
treścią.

DER SPIEGEL W obliczu epoki, która nastąpi po

zwaleniu Muru, Peter Schneider zadaje pytanie: „Czy
potrafimy żyć bez wroga?"

GRASS Myślę, że na razie Zachodowi trudno byłoby

obejść się bez wroga. śe zachodni przemysł z trudem
rozstałby się z koncepcją zbrojenia. Przez dziesiątki lat,
po części słusznie, odczuwano potencjał zbrojeniowy
Związku Radzieckiego oraz – jak by się wtedy
powiedziało – państw satelitarnych jako zagrożenie, i w
ten sposób uzasadniano konieczność zbrojeń. To

background image

przekonanie zakorzeniło się i rozrosło. Ale teraz, kiedy
tam przystąpiono do rozbrojenia, z naszej strony zabrakło
odpowiednich reakcji. I nadal w stylu Wórnera podkreśla
się konieczność istnienia NATO w dotychczasowej formie
– nic się nie zmienia. Można na to zacytować powiedzenie
Gorbaczowa: „Kto się spóźnia, będzie ukarany przez
ż

ycie".

przełożyła Małgorzata Łukasiewicz

background image

Zdwojona potęga z rozdwojenia

[Die Zwiemaclu ans Zwietracht, pierwodruk w: Die Ratlin, Darmstadt und

Neuwied 1986.]


Zdwojona potęga z rozdwojenia.
Jedno kłamstwo w podwójnym wydaniu.
Tu i tam na starej gazecie
naklejone nowe tapety.
Ciężar niesiony wspólnie ulatnia się
jako trik liczbowy, ma wartość statystyczną;
sumy końcowe zaokrąglone.

Rodzinne porządki w dwurodzinnym domu.
Trochę wstydu na specjalne okazje
i szybko zamienione tabliczki uliczne.
Co wrasta w pamięć, zrównuje się walcem.
Wina w trwałym opakowaniu
zapisana dzieciom w spadku.
Tylko to, co jest, ma być, już nie to, co było.

Tak wpisuje się do rejestru handlowego
podwójna niewinność, bo nawet na niezgodzie
można coś zarobić. Poprzez granicę
przegląda się w sobie fałszerstwo:
łudząco zatuszowane,
prawdziwsze od prawdy i z górą nadwyżek.

background image

Dla nas, mówi szczurzyca, która mi się śni,
Niemcy nigdy nie były podzielone,
tylko jako całość okazją do wyżerki.

przełożył Jacek St. Buras

background image

Wstyd i hańba


W pięćdziesiątą rocznicę wybuchu wojny

Kto oddaje się wspomnieniom, nie uniknie banałów,

jakimi z reguły obrastają rumowiska przeszłości. I
września 1939 r. jako jedenastolatek szukałem odłamków
bomb

na

pobliskim

przedmieściu

portowym

Neufahrwasser.

[ Dziś Nowy Port (przyp. tłum. ). ]

Nie znalazłszy,

zamieniłem – nie pamiętam już co – na taki kawałek
twardego metalu. Były to odłamki bomb, które niemieckie
samoloty bojowe zrzuciły na Westerplatte, polską
enklawę militarną na obszarze Wolnego Miasta Gdańsk.

W ten sposób u mnie w domu zaczęła się wojna.

Pamiętam pogodę późnego lata, w sam raz do kąpieli,
choć plaże Bałtyku pozostały zamknięte dopóki na
Półwyspie Helskim trwały walki. Wojna przyszła nagle,
dosłownie z jasnego nieba, szybko się skończyła, a potem
nazwano ją „kampanią polską". Ach tak, jeden z wujków,
który należał do obrońców Poczty Polskiej, został z
wyroku sądu polowego rozstrzelany; ale o tym w rodzinie
się nie mówiło.

Z tą krótką wojną, jak również z następnymi, dłużej

trwającymi kampaniami, zaznajomiła mnie w sposób
natrętnie jednostronny niemiecka kronika filmowa. Po
niekończących się kolumnach jeńców i końskich trupach,
walających się pośród zbombardowanych stanowisk

background image

artyleryjskich, serwowała memu nic nie rozumiejącemu
umysłowi migawki nigdy potem już nie pokazywanej
parady zwycięstwa: jednostki Wehrmachtu i Armii
Czerwonej maszerowały kolejno przed generałem
niemieckim i rosyjskim; obydwaj generałowie salutowali.

Polska była podwójnie pobita: słabe państwo z

nieudolnym rządem i wierna wprawdzie tradycji, ale
nędznie wyposażona armia załamały się pod ciosami
dwóch nowoczesnych potęg militarnych; Wehrmacht
napadł pierwszy, Armia Czerwona dokonała reszty.
Zgodnie z planem na porządku dziennym znalazło się
wyniszczenie polskich elit, a następnie polskiego narodu.
W okresie od 1939 r. do 1946 r. liczba ludności zmalała z
35 milionów do 24 milionów. Na 7 milionów w
przybliżeniu szacuje się liczbę poległych w walce,
zamordowanych i zmarłych z głodu Polaków i polskich
ś

ydów. A przecież ów morderczy zamach nie zdołał

przeszkodzić temu, że naród, który wydawał się
zwyciężony, pobity, natychmiast po wrześniu 1939 r.
począł organizować ruch oporu. Ruch ten wkrótce ogarnął
rozległe obszary kraju i kontynuowany był również po
upadku Powstania Warszawskiego.

Kiedy dziś, po 50 latach, myślimy o polskich

cierpieniach i o niemieckiej hańbie, to – jakkolwiek
zostaliśmy srodze ukarani – nadal ciąży na nas wina, osad
winy, której nie złagodził upływ czasu i której nie da się
zamazać gadaniem. A jeżeli kiedyś dzięki wysiłkom z
naszej strony wina ulegnie zatarciu, pozostanie wstyd.

background image

Wstyd i smutek. Albowiem zbrodnia, przez nas,

Niemców, wydana na świat, przyniosła dalsze cierpienia,
ponowne

krzywdy

i

utratę

ojczyzny.

Miliony

mieszkańców Prus Wschodnich i Zachodnich, Pomorzan i
Ś

lązaków musiały opuścić rodzinne strony. Tej straty nie

mogło nic wyrównać. Przegrana wojna miała dla
wygnańców skutki trwalsze niż dla innych Niemców.
Wielu spośród starszej generacji ta nierównomierność
rozgoryczyła; niektórzy są rozgoryczeni do dziś.

Ja również w 1945 r. straciłem niezastąpioną cząstkę

mego dziedzictwa – rodzinne miasto Danzig. Ja również
nie mogłem przeboleć tej straty. Wciąż na nowo musiałem
sobie powtarzać, w czym niezmiennie należy upatrywać
przyczyn tej straty: w niemieckim zuchwalstwie i
pogardzie dla ludzi, w bezwzględnym niemieckim
posłuszeństwie, w owej hybris, która wbrew wszelkim
prawom kazała Niemcom pragnąć wszystkiego lub
niczego, a potem, gdy wszystko legło pogrzebane w
cierpieniach, nie chciała pogodzić się z unicestwieniem.

I to do dziś. Dlatego mówię o wstydzie i hańbie.

Dodatkową bowiem hańbą jest, gdy zachodnioniemieccy
politycy mają czelność wobec przychylnej publiczności
ewokować granice Rzeszy Niemieckiej z 1937 r.
Spodziewają się udobruchać w ten sposób radykalnie
prawicowych wyborców. I w ten sposób polska granica
zachodnia staje się łatwo przedmiotem spekulacji. Jak
gdyby Polska nie czuła się dziś i bez tego dość zagrożona.
Jak gdyby ze słabości Polski chciano wyciągnąć dla siebie

background image

zyski. Jak gdyby Polacy musieli być zawsze i wciąż przez
Niemców upokarzani. Jak gdyby minister Republiki
Federalnej i szef partii miał prawo, zapominając o
wstydzie, godzić się na hańbę.

Takie niedzielne przemówienia, wygłaszane z całym

rozmysłem wobec ziomkowskich zgromadzeń, mają
swoją

prehistorię:

w

latach

pięćdziesiątych

i

sześćdziesiątych należały do rytuałów polityki, która – w
pełni nieodpowiedzialnie – nie chciała przyjąć do
wiadomości albo zaakceptować przyczyn i skutków
rozpoczętej i przegranej wojny. „Pokojowe odzyskanie" i
„prawo do ojczyzny" – tak brzmiały hasła, przez częste
powtarzanie wydrążone z treści. Owe miliony Polaków,
które po stracie polskich prowincji wschodnich na rzecz
Związku Radzieckiego, musiały opuścić Wilno i Lwów i
osiedlone zostały w Gdańsku i Wrocławiu, mogły swoje
„prawo do ojczyzny" zapisać palcem na wodzie; a cóż
powiedzieć o niemieckiej grze bojowej, mającej na celu
„pokojowe odzyskanie"?

Nie pomagały żadne próby uświadamiania ni

odwoływanie się do postanowień zwycięskich mocarstw z
Jałty i Poczdamu. Na transparentach wypisywano uparcie
i krnąbrnie: „Śląsk zawsze niemiecki!" Jak gdyby ta
prowincja, będąca w toku historii przedmiotem krwawych
walk między Prusami i Austrią, nie zmieniała ustawicznie
władców, jak gdyby Gdańsk, nim przy trzecim rozbiorze
Polski przypadł Prusom, nie doszedł do bogactwa i nie
zachował hanzeatyckich znamion w ciągu 300 lat

background image

polskiego panowania. Wszystko to działo się, zanim
Europa zorganizowała się w państwa narodowe i tym
samym stworzyła powody do nowych wojen, których
motorem był powszechny nacjonalizm. Ten bakcyl –
odwrotna strona dzisiejszej euforii europejskiej – jest
nadal żywy, w Polsce tak samo jak we Francji i
Niemczech; toteż polscy nacjonaliści, których polskość
wyrodnieje w nabożne misterium, wmawiają sobie, że
dawne

wschodnie

prowincje

Niemiec

to

ziemie

odzyskane, prapolskie. To umysłowe ograniczenie, które
pogardę dla historycznych faktów poczytuje sobie za
cnotę, zakorzeniło się głęboko tak w Polsce, jak i w
Niemczech.

Jednakże wolno było mieć nadzieję, że absurdalny spór

zakończył się, gdy wbrew zawziętym protestom, w
grudniu 1970 r. przez podpisanie niemiecko-polskiej
umowy w Warszawie uznano zachodnią granicę Polski. A
ż

e ówczesny kanclerz Willy Brandt wiedział, czym jest

historyczne uznanie faktów, towarzyszyło mu w tej
podróży między innymi dwóch pisarzy. Siegfried Lenz i
ja byliśmy przy tym, kiedy ważny z punktu widzenia
prawa międzynarodowego dokument przypieczętował
utratę naszej ojczystej ziemi. Tę stratę dawno już
przyjęliśmy do wiadomości; musieliśmy się nauczyć z nią
ż

yć. Co więcej: wiele z naszych książek traktowało o tej

stracie i jej przyczynach. Mimo to lecieliśmy do
Warszawy zgoła nie ochoczo, raczej z ciężkim sercem. I
dopiero kiedy Willy Brandt ukląkł w tym miejscu, gdzie

background image

za niemieckiego panowania znajdowało się getto
ż

ydowskie, i stało się jasne, że zaplanowany I dokonany

przez Niemców mord na sześciu milionach śydów – że ta
zbrodnia i obozy zagłady w Chełmnie, Treblince,
Oświęcimiu, Brzezince, Sobiborze, Bełżcu i Majdanku
pozostają wieczną pozycją w rachunku sumienia – utrata
ojczyny przestała mieć znaczenie.

W parę dni po podpisaniu niemiecko-polskiego układu

po raz pierwszy zastrajkowali robotnicy portowi w
polskich miastach na Wybrzeżu. Zaczątków ruchu
związkowego,

w

10

lat

później

nazwanego

„Solidarnością", szukać należy w grudniu 1970 r.

Odtąd w Polsce nie wrócił spokój. Stan wojenny

unicestwił nadzieje. Ekipy rządzące przychodziły i
odchodziły. Pozostawał niedostatek. I dziś niedostatek
towarzyszy klęsce dawnego systemu i rozpaczliwym
wysiłkom nowego, na wpół demokratycznie wybranego
rządu.

Polska potrzebuje pomocy, naszej pomocy, bo ciągle

jeszcze pozostajemy jej dłużnikami. I to pomocy, która
nie dyktuje warunków, która polskiej słabości nie daje
zakosztować niemieckiej siły, która nie triumfuje
haniebnymi przemówieniami w rodzaju tego, jakie
niedawno wygłosił bawarski polityk Theo Waigel. Dzień I
września powinien być dla niego dostatecznym powodem
do powściągnięcia złowrogich zdań. Kto kwestionuje
zachodnią granicę Polski, ten nawołuje do zerwania
układu. Kto tak mówi, kto dziś tak mówi, kto nadal tak

background image

mówi, ten postępuje bezwstydnie i ściąga na nas hańbę.

przełożyła Małgorzata Łukasiewicz

background image

Myśląc o Niemczech


Z rozmowy ze Stefanem Heymem, Bruksela 1984

[Nachdenken uber Deutschland, rozmowa Guntera Grassa i Stefana Heyma w

dniu 21 listopadada 1984 r. w Brukseli (z okazji 25. rocznicy założenia Instytutu
Goethego w Brukseli), pierwodruk całości: Berlin Brussel 1984.]


[... ] GUNTER GRASS Przez długie lata Niemcy

napotykali nie lada trudności, ilekroć próbowali
zdefiniować się jako naród. Ale zanim jeszcze doszedł do
głosu Bismarck, zanim doprowadził do politycznego
zjednoczenia państwa tworząc tym samym pojęcie
narodu, były przecież długie i wyczerpujące debaty w
kościele Pawła, gdzie między innymi niemieccy pisarze,
na przykład Uhland, formułowali interesujące, gdy się je
dzisiaj czyta, koncepcje. Na pierwszy plan wysuwało się
tam pojęcie Kulturnation, czyli narodu jako wspólnoty
kulturowej, nie zaś pojęcie zjednoczenia politycznego. To
prawda, że czasy się zmieniły i zmieniło się też pojęcie
kultury. Ale jeśli za punkt wyjścia przyjmiemy fakt, że
dwukrotnie już odwołanie do politycznego pojęcia narodu
kończyło się w Niemczech srogim niepowodzeniem, ze
szkodą dla nas i dla naszych sąsiadów, to dlaczego by nie
wrócić do tamtej nigdy nie podjętej próby.

Zwłaszcza że, jak się okazało, choć podzielić można

było

wszystko:

pod

względem

geograficznym,

background image

politycznym, gospodarczym, to właśnie wrażliwa sfera
kultury najwytrwalej opierała się procesowi dzielenia.
Wystarczy sięgnąć do przykładu literatury, a nietrudno –
ku memu własnemu zaskoczeniu – dowieść, że oto w
NRD nie udało się stworzyć literatury narodowej. I mimo
całej ignorancji Zachodu, mimo długiego blokowania
literatury

NRD,

nie

udało

się

też

zastopować

zainteresowania tym, co się tam dzieje. Od dziesięciu lat,
a nawet dłużej, toczy się wyraźnie słyszalna rozmowa
między książkami. A przecież nie ma żadnej umowy, nie
ma programów wydawniczych, nie mówiąc już o
wspólnej polityce kulturalnej. Poza ramami obowiązującej
w danym momencie polityki kulturalnej autorzy nawiązali
ze sobą dialog.

W tym kontekście nie jest więc niczym dziwnym fakt,

ż

e obaj tu dzisiaj zasiedliśmy. Odpowiedni urzędnicy

ministerialni z tego czy tamtego państwa mieliby większe
trudności, również językowe, z nawiązaniem kontaktu.
My w każdym razie przyjmujemy za punkt wyjścia, że
zanim jeszcze powstała Republika Federalna i NRD,
istniała jedna literatura niemiecka. To w gruncie rzeczy
banał, którego wszakże liczni politycy traktujący swoje
państwo jako początek i koniec wszystkiego na świecie
nie chcą przyjąć do wiadomości. Myślę zatem, że pojęcie
kultury, poszerzone o wspólne nam pojęcie historii,
mogłoby stanowić nośną podstawę dla prób nowego
definiowania pojęcia narodu, także dla potrzeb praktyki.

Nie wszyscy tu może wiedzą, że od lat trwa spór

background image

między obydwoma państwami niemieckimi o tak zwane
Pruskie Dziedzictwo Kulturalne. Co uniemożliwia
wspólne zarządzanie owym dziedzictwem? W ten oto
sposób, punkt po punkcie, mogłoby powstać coś
wspólnego, coś ogólnoniemieckiego – bez jednoczesnego
skumulowania potęgi gospodarczej czy wręcz militarnej w
sercu Europy.

A gdyby jeszcze miało się powieść to, o czym mówił i

myślał Stefan Heym, a mianowicie, żeby oba państwa
znajdując się w centrum Europy potrafiły wypełnić swe
zadania polityczne wobec własnych sąsiadów, to taka
definicja nowego pojęcia narodu właściwie by mi
wystarczyła. Wspólne zadanie jest następujące: po
doświadczeniach dwóch wojen światowych rozpętanych
przez Niemcy do obowiązków obu państw należy
uniemożliwienie kolejnych wojen, aktywniejsze niż w
przypadku innych krajów wysiłki na rzecz likwidacji
napięć – i to przede wszystkim na własnym podwórku, a
więc tych, które istnieją między Niemcami. I potrafię
sobie wyobrazić początek dialogu obu państw –
powiedzmy, na razie w sferze kultury – jako swego
rodzaju odprężenie, tak aby nasi sąsiedzi nie musieli, jak
to się dzieje obecnie, odczuwać strachu z powodu nowego
skomasowania potęgi w środku Europy. [... ]

STEFAN HEYM Nie sądzę, widzi pan, aby udało się

rozplątać kwestię niemiecką od strony kultury. A nie
sądzę tak dlatego, że u nas w NRD kulturę traktuje się
jako część ideologicznej nadbudowy, część ideologii,

background image

która – jak wiadomo – stanowi monopol ludzi dzierżących
władzę. Jeśli więc występuje pan z zamiarem tworzenia
jakiejś jedności czy ujednolicenia, które ma się zacząć od
kultury, to tam zadziałają mechanizmy blokujące.
Oczywiście trzeba w tym kierunku pracować, trzeba
organizować wspólne imprezy, wspólnie wydawać
książki. Cieszę się słysząc od pana, że wreszcie drukuje
się u nas dwie pańskie książki, cieszę się, bo nasi
przywódcy pojęli, że NRD się od tego nie zawali. A jeśli
któregoś dnia pojmą, że również książki Heyma nie obalą
NRD, to może też je opublikują. [... ]

Grass wspomniał o czymś bardzo ważnym, a

mianowicie o kwestii wojny i pokoju i jej związku z
obydwoma państwami niemieckimi. Jedno jest pewne – i
tu

przyznaję

rację

pewnemu

Francuzowi,

który

powiedział: kocham Niemcy tak bardzo, iż jestem
szczęśliwy, że istnieją jako aż dwa kraje. [... ] Sprawa
wygląda tak: żadne z obu państw niemieckich nie jest dziś
w stanie samo w sobie rozpętać wojny. Ale oba państwa
niemieckie mogą razem działać na rzecz utrzymania
pokoju. W tym miejscu chciałbym pochwalić – a zdarza
mi się to rzadko – naszą NRD i jej przywódców. Bo oto
Honecker oświadczył, że bynajmniej nie podoba mu się
stacjonowanie rakiet na terytorium NRD. Dodał też, iż jest
gotów wprowadzić NRD do strefy bezatomowej. Brakuje
mi natomiast takich deklaracji ze strony Helmuta Kohla.
A gdyby udało się osiągnąć coś podobnego, byłby to
wielki krok naprzód. I sądzę, że stanowiłby też przesłankę

background image

dla

likwidowania

nieufności,

owej

całkowicie

usprawiedliwionej nieufności wobec Niemców. Nie
mówiąc już o Niemcach zjednoczonych. Bo cóż to
właściwie za jedni?

Przyniosłem coś ze sobą – to jedyna rzecz, którą chcę

głośno przeczytać: oto co pisał o Niemcach Tomasz
Mann:

„Niemieckie pojęcie wolności było zawsze skierowane

tylko na zewnątrz. Oznaczało prawo do bycia Niemcem,
tylko Niemcem I nikim innym, nikim więcej. Było
okrzykiem protestu i wyrazem egocentrycznej obrony
przed wszystkim, co chciałoby warunkować i ograniczać
narodowy egoizm, co chciałoby go poskramiać i naginać
do służby wspólnocie, do służenia ludzkości. Butny
indywidualizm skierowany na zewnątrz nie kolidował z
występującymi wewnątrz w szokujących rozmiarach
zjawiskami

zniewolenia,

niedojrzałości,

tępej

poddańczości".

Chciałbym, aby zachował pan w pamięci te trzy

ostatnie pojęcia, zbyt często bowiem mamy z nimi jeszcze
do czynienia zarówno u nas, w NRD, jak i w Republice
Federalnej. I tych ludzi, tych właśnie ludzi musimy w
miarę możności zmieniać, ci ludzie muszą stać się wolni,
krytyczni. A kiedy to nastąpi, zniknie kolejne źródło
nieufności wobec Niemców, których wciąż postrzega się
tylko w postawie na baczność, z dłońmi przy szwach.

Chciałbym jeszcze opowiedzieć, co widziałem kilka dni

temu na wystawie księgarni dworcowej w Getyndze, a

background image

mianowicie: serię ślicznych albumów pod tytułem:
Niemieckie krajobrazy.
Ale wszystkie te niemieckie
krajobrazy wcale już nie są niemieckie. Zostały bowiem
utracone przez Hitlera. Jeden z albumów nosił tytuł:
Breslau – niemieckie miasto.
Dopóki zdarzają się takie
rzeczy, nie można się skarżyć, że niezbyt chętnie obdarza
się Niemców zaufaniem. [... ]

GUNTER GRASS Myślę, że tylko ktoś, kto z winy

Niemców utracił swe ojczyste miasto czy ojczyste strony,
może o tym mówić w sposób ścisły. Wszystko to bowiem
jest i pozostanie stratą. Ale tę stratę trzeba zaakceptować.
D!a mnie był to jeden z powodów, żeby mimo uprawiania
pisarstwa, rzeźby i grafiki zająć się też polityką i wesprzeć
SPD. Postanowiłem tak postąpić w chwili, kiedy owa
partia okazała gotowość podjęcia działań w tym właśnie
kierunku. Był to więc dla mnie jeden z powodów, by w
grudniu 1970 roku pojechać razem z Siegfriedem Lenzem
do Warszawy. Podpisywano wtedy układ niemiecko-
polski. Siegfried Lenz z Prus Wschodnich, ja z Gdańska.
Nie od rzeczy będzie dodać, że zostaliśmy za to
zwymyślani.

Jeśli jednak dzisiejsi politycy, których obecny kanclerz

federalny nie przywołuje do porządku, znów ryzykują
tego rodzaju tony: jakoby wcale nie było powiedziane, że
ta granica została uznana raz na zawsze, jakoby trzeba o
tym jeszcze rozmawiać, wówczas odżywają zakłamane
frazesy z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych o
„pokojowym zjednoczeniu w granicach z 1937 roku",

background image

czyli włącznie z Prusami Wschodnimi, Śląskiem i
Pomorzem. I wówczas to staje się niebezpieczne. Potrafię
zrozumieć, że podobne wypowiedzi znów budzą w Polsce
niepokój.

Mieliśmy cały szereg polityków, którzy w porę

dostrzegli, że również w kwestii niemiecko-niemieckiej
posuniemy się naprzód tylko wtedy, gdy nie będziemy
uchylać się od pewnych oczywistości wobec Polaków. To
przecież Niemcy i Związek Radziecki, Trzecia Rzesza
Hitlera i Związek Radziecki zawarli pakt na zgubę Polski.
Polska straciła swoje prowincje wschodnie, jako całość
została przesunięta na zachód, przez co i Niemcy utracili
swe prowincje na wschodzie. To są fakty geograficzne o
okropnych następstwach; włącznie z wypędzeniami, które
były okrutne. Dochodziło do niepotrzebnych okrucieństw,
które po części można pewnie zrozumieć, ale mimo to
pozostaną okrucieństwami. Faktem jest, że Polska z
naszej winy utraciła swe prowincje wschodnie, że w
wyniku tego ożywiły się w Polsce ruchy szowinistyczne,
które przez długi czas utrzymywały – analogicznie do
spoglądających w przeciwnym kierunku szowinistów
niemieckich – że granica Polski leży na Łabie; tak daleko
się posunęły. Te fakty stworzyliśmy my, my musimy je
uznać i zrobiliśmy to zawierając układ.

Ale chciałem jeszcze powiedzieć słowo w związku z

pańskimi uzasadnionymi wątpliwościami, czy można
zdefiniować pojęcie narodu za pomocą kultury.

STEFAN HEYM Definiować można, owszem, tylko

background image

czy będzie to skuteczne politycznie?

GUNTER GRASS Rzecz polega z pewnością również i

na tym, że oba państwa niemieckie w nowym kształcie,
jaki przyjęły po 1945 roku, są przede wszystkim
państwami wulgarnego materializmu. Kultura odgrywa
rolę sankcjonującą albo dekoracyjną, a w każdym razie
taką rolę się kulturze przypisuje, nie rozumiejąc jej
decydującej wagi. Może się jednak zdarzyć, że w związku
z nowym rozwojem wydarzeń będziemy musieli raz
jeszcze się do niej odwołać. Dotyczy to zresztą nie tylko
dwóch państw niemieckich. Kiedy zobaczymy, że
egzystencja ludzka przy rosnącym bezrobociu, które
wynika ze zmian strukturalnych, nie może już być
definiowana wyłącznie przez pracę – w tym sensie,
jakoby

tylko

praca

umożliwiała

człowiekowi

samorealizację – wówczas musi paść pytanie, na czym
jeszcze można się oprzeć. I może się okazać, że tym
oparciem będzie kultura w nowym rozumieniu. Tym
samym pojawiłoby się więc nowe rozumienie kultury,
które w Niemczech wykroczy poza owe postulaty
dekoracyjne czy sankcjonujące.

Kiedy twierdziłem, że doszło do zbliżenia, do dialogu

między obydwiema literaturami niemieckimi, to nie
chciałem przez to powiedzieć, że teraz pojęcie narodu i
kultury ma służyć jakiemuś ujednolicaniu. Uważam, że
kultura

niemiecka

zawsze

czerpała

swą

siłę

z

różnorodności. Także niemiecki federalizm należy do
tradycji politycznej, której nie powinno się deptać.

background image

Zapewne, to sprawia, że pewne rokowania stają się
trudne, ale federalizm kulturalny w Republice Federalnej
też ma swoje zalety. I byłoby dobrze dla NRD, gdyby
także tam dopuszczono go do głosu. W NRD dokonano
uproszczeń na modłę pruską. Z pewnością nie przyniosło
to pożytku kulturze. Gdyby więc wszystkie te liczne
różnorodności w obu państwach, a także różnice istniejące
między

poszczególnymi

regionami

zaczęły

nagle

współbrzmieć niby instrumenty w koncercie kultury, to
kultura wiele by na tym zyskała.

Istnieją też wynikające z tradycji bądź ze struktury

różnice

między

literaturą

północnoi

południowoniemiecką. Do dzisiaj istnieją zróżnicowania
natury politycznej – na przykład linia Menu – które w
niektórych dziedzinach sięgają głębiej niż podział na
NRD i Republikę Federalną. A zatem mamy tu rozmaite
polityczne sploty, które wywołują określone działania i
skutki. I myślę, że posługując się takim z całą otwartością
dyskutowanym pojęciem kultury można dojść do definicji
narodu, która umożliwiać będzie różnorodność i
niekoniecznie musi prowadzić do zjednoczenia . [... ]

STEFAN HEYM Nie wierzę, żebyśmy mogli rozwiązać

problem biorąc się tylko za kulturę. Kolego Grass, mówił
pan także o tych siłach w Republice Federalnej, które
pożądliwie zerkają ku Wschodowi. Bierze się to
oczywiście również i stąd, że panuje u was porządek
społeczny, który te ciągoty nie tylko toleruje, lecz wręcz
podsyca.

background image

Mówił pan o roku 1945, o przezwyciężaniu przeszłości.

Ze mną było trochę inaczej, ja w 1933 całkowicie
utraciłem swoją ojczyznę, a w 1945 wróciłem w zupełnie
innej roli, mianowicie jako zdobywca. Patrzyłem na całą
sprawę, również na niebezpieczeństwa, z zupełnie innej
strony.

Pytanie brzmi: Skąd właściwie wzięło się to rozbicie?

Jak

do

niego

doszło?

Dzisiejszego

popołudnia

rozmawialiśmy o tym z Grassem i Grass powiedział, że
początki tego tkwią w 1945 roku. Ja bym powiedział, że
tkwią odrobinę dalej; już w roku 1944 musiałem jako
amerykański oficer przesłuchiwać oficerów niemieckich. I
rozmawiałem wtedy z pewnym majorem sztabowym,
który

powiedział

coś

takiego:

wy,

Amerykanie,

kompletnie zwariowaliście; dlaczego rozwalacie naszą
armię? Przecież będziecie nas potrzebować – i to już
bardzo niedługo – przeciwko Rosjanom. Była więc w tym
już pewna koncepcja polityczna, która potem przyjąwszy
nieco inną formę znalazła swój wyraz w niemieckim
rozbiciu.

Tak niestety cała rzecz się zrodziła. I dziś musimy

uporać się z tą sytuacją. A zatem pytanie: jak? Jak to się
ma odbyć, jak mają wyglądać porządki społeczne – proszę
pozwolić, że będę używał tego wyrażenia, bo nie chcę
znów mówić o państwach – które pozwolą w przyszłości
spiąć

rzeczywistą

klamrą

obie

części

narodu

niemieckiego?

Jedno jest całkowicie jasne: realnie istniejący w

background image

Republice Federalnej kapitalizm – pan wie, dlaczego
mówię „realnie istniejący" – z jego bezrobociem,
narkotykami, Barzelami i tak dalej, i tak dalej, nie jest
rozwiązaniem, które można narzucić całemu narodowi
niemieckiemu. Ale tak samo nie można narzucić realnie
istniejącego socjalizmu z jego Murem, frustracjami i całą
resztą. Będziemy musieli coś wymyślić, co być może
wyjdzie od obu stron i pozwoli wykorzystać elementy po
obu stronach obecne: to, co dobre w socjalizmie, a jest
tam kupa dobrych rzeczy; ale też na Zachodzie są rzeczy,
które absolutnie warto zachować, które nasza strona
zawsze przedstawiała jako kapitalistyczne, a one są po
prostu ludzkie, nieprawdaż? Inicjatywa, którą chciałaby
rozwinąć jednostka, swoboda podróżowania i temu
podobne. To wszystko musi zostać.

Byłoby arogancją z mojej strony, gdybym chciał dawać

jakieś recepty. Zacząłem się tylko zastanawiać: jak
miałyby wyglądać takie Niemcy? I wiem, że wraz ze mną
zastanawia się nad tym wielu ludzi. Jesienią 1983
wygłoszono w Monachium cały szereg przemówień, w
których poruszono te kwestie. Ciekawe, że to się rozkręca
właśnie teraz, w obecnych latach. Zapewne dzieje się tak
również dlatego, że – jak przed chwilą powiedzieliśmy –
obydwie społeczności niemieckie czują się jednakowo
zagrożone. Mówią więc: do licha, nie chcemy przecież,
aby ponownie połączyła nas śmierć. [... ]I jeszcze jedna
sprawa w związku z pytaniem: jakie Niemcy? Właśnie,
czy mają to być na przykład Niemcy, w których nie ma

background image

już łasów? Czy mają to być Niemcy bez reszty
przypominające pustynię? Niemcy, gdzie nie warto już
ż

yć? To jest kwestia, która również odgrywa pewną rolę i

musi być rozpatrywana w tym kontekście. Lasy bowiem
oczywiście niszczeją, gdyż w socjalizmie... Byłem w
Rudawach i nikomu nie życzę podobnych wrażeń.
Jechałem przez most koło Bernburga: cała rzeka
wyglądała jak piana do golenia. Ale nawet piana do
golenia jest czymś szlachetnym w porównaniu z tym, co
tam pływało. A zatem gospodarka w socjalizmie tak samo
zanieczyszcza i dewastuje środowisko, jak gospodarka w
kapitalizmie. A nie powinna tego robić, nie po to mamy
socjalizm. Jeśli więc chcemy zdrowych, kiedyś znów
zjednoczonych Niemiec, które można będzie z dumą
zostawić w spadku własnym dzieciom i dzieciom naszych
dzieci, to z tym także trzeba skończyć. Znów wygłosiłem
kazanie, to okropne. [... ]

GUNTER

GRASS

Jeśli

mówimy

teraz

o

możliwościach, to chciałbym właściwie unikać słowa
„ponowne zjednoczenie", bo sugeruje ono, że dokonuje
się coś, co już kiedyś było. A pomijając sprawę granic z
1937 roku nie uważam, aby nawet bez tych granic
ponownie zjednoczone politycznie Niemcy stanowiły
pożądany cel. Nawet gdyby nie chciały nikomu zagrażać,
to zapewne w oczach innych znów uchodziłyby za
niebezpieczne, znalazłyby się pod stosowną presją i
obserwacją.

Gdybyśmy jednak pomyśleli o federacji w środku

background image

Europy, zakładając tym samym możliwość utworzenia w
ramach sfederowanej Europy pewnego wariantu, to
takiemu modelowi wróżyłbym lepszą przyszłość. Tego
rodzaju stosunek federacji między obydwoma państwami
niemieckimi pozwoliłby na przykład również z Austrią
nawiązać stosunki, które nie zmieniałyby w niczym jej
położenia. Być może nieco zbyt późno zdobywamy się na
stwierdzenie, że Austriacy wcale nieźle wyszli na swojej
umowie państwowej; może powinniśmy, późno bo późno,
spróbować jednak czegoś może nie podobnego, lecz
porównywalnego. Nie lękam się słowa „finlandyzacja";
mam ogromny szacunek dla narodu fińskiego i uważam za
rzecz żałosną, gdy akurat w Republice Federalnej używa
się tego określenia jako obelgi, gdy chęć „finlandyzacji"
traktuje się jako potwarz. Ten mały kraj posiadający
bardzo długą granicę ze Związkiem Radzieckim zachował
suwerenność i na co dzień praktykuje demokrację, z której
niektórzy demokraci w Republice Federalnej mogliby
brać przykład. Innymi słowy: trzeba, jak sądzę, wyjść od
starych propozycji, począwszy od planu Rapackiego a
skończywszy na planie Palmego, mówić o Europie bez
broni atomowej z możliwością rozszerzenia tej strefy, dla
Niemiec zaś wypracować rozwiązanie – bo gotowego do
zaproponowania nie ma – i w jego ramach, jak myślę,
stworzyć na istniejącym podłożu kulturalnym pojęcie
narodu, które nie będzie już wymagało jedności
politycznej. Powinno ono zgodnie z ideą zmiany przez
zbliżenie – pozwalamy sobie użyć tu określenia Egona

background image

Bahra – umożliwić federację dwóch państw niemieckich,
które tymczasem dorobiły się już swojej własnej historii –
nawet jeśli jest ona krótka, nie możemy jej przekreślać.
Ale inna historia jest dłuższa i mogłaby też posłużyć jako
podstawa wzajemnych stosunków obu państw.

Tak więc podsumowując: nie ponowne zjednoczenie,

bo to natychmiast budzi słuszne obawy, prowokuje do
szukania fałszywych treści, lecz federacja niemieckich
państw i niemieckich krajów. Byłaby to ewentualność,
która Niemców mogłaby satysfakcjonować, a w naszych
sąsiadach nie budziłaby strachu. [... ] STEFAN HEYM
Zarysowała się tu możliwość, którą osobiście uważam za
bardzo obiecującą, a która – proszę się teraz nie śmiać i
nie deprecjonować tym samym propozycji Grassa –
pochodzi od Ulbrichta. Towarzysz Ulbricht jako pierwszy
mówił o federacji, jeszcze przed wielu, wielu laty, i wtedy
zostało to odrzucone; jakże by Ulbricht miał powiedzieć
coś godnego naszej uwagi? Być może zresztą cała rzecz
była wtedy nierealna, a on po prostu rzucił coś takiego
rozpalając dyskusję. Robił tak często: jeśli coś
podejmował, wiedział, że sprawa jest przegrana i dlatego
właśnie to czynił, nieprawdaż? Był bardzo chytrym
politykiem. GUNTER GRASS Jak Adenauer...

STEFAN HEYM Tak, pod tym względem obaj bardzo

dobrze się uzupełniali. f... ] I może to nawet dobrze, gdy
Niemcy mają dwie takie tęgie głowy naraz, nawet jeśli nie
zawsze prowadziły one właściwą politykę – to tak na
marginesie. Uważam, że propozycja Guntera Grassa jest

background image

absolutnie godna przedyskutowania i nie wolno dopuścić,
aby ta zainspirowana tu przezeń dyskusja została
przerwana – nie mam na myśli dzisiejszego wieczoru, bo
kiedyś wreszcie musimy pójść do domu, sądzę tylko, że
trzeba ją kontynuować w innym miejscu i niekoniecznie
tylko przy udziale pisarzy.

A w ogóle to śmieszne, że obecnie w Niemczech

Zachodnich a także i u nas stale wzywa się pisarzy, by
czegoś bronili i nagle stają się czołowymi postaciami. A
wcale nie chcemy nimi być ani nie możemy. Bo co
właściwie robimy? Piszemy powieści i mam nadzieję, że
te powieści znajdą uznanie... Znów przemycam tu
propagandę... Ale my przecież nie mamy żadnego prawa
pozować na obywateli ważniejszych niż inni. A jednak
wciąż się nas do tego wzywa. Chciałbym, aby politycy,
którzy w końcu biorą za coś pieniądze, zdjęli z nas to
zadanie

przemyśliwania

nad

nowymi

sytuacjami,

zastanawiania się nad rzeczami podstawowymi i
mówienia o nich publicznie. Powinni więc skończyć z
oportunistycznym

prześlizgiwaniem

się

przez

codzienność. To może byłoby godne uwagi. Nie twierdzę,
ż

e w związku z tym mamy wycofać się z życia

publicznego, ale nie można żądać od nas więcej, niż
możemy dać. [... ]

GUNTER GRASS Jest jeszcze coś: brzmi to teraz tak,

jakby to była taka moja idea, którą z uporem powtarzam,
ale ja widzę siebie wpisanego w pewną tradycję, widzę w
ten sposób nas obu. Niemieccy pisarze oświeceniowi

background image

znajdowali się w opozycji do swoich książąt nie tylko ze
względu na

Oświecenie,

ale

też

jako patrioci.

Patriotyczno-oświeceniowe

pojmowanie

Niemiec

oddziaływało na przykład na kulturę oraz w kierunku
pewnej

jednolitości

przeciwstawiało

się

separatystycznym dążeniom książąt. Ta tradycja się
utrzymała, wiedzie poprzez Lessinga i Heinego aż do
Biermanna, którego w swoim czasie odwiedzałem
niekiedy przy Chaussestrasse i wydawał mi się wtedy
bezpośrednim spadkobiercą tej orientacji. Takie samo
wrażenie miałem podczas rozmów, które prowadziliśmy
w latach siedemdziesiątych w Berlinie Wschodnim.
Niektórzy autorzy z Berlina Zachodniego jeździli tam co
sześć, osiem tygodni; spotykaliśmy się w prywatnych
mieszkaniach wciąż je zmieniając, czytaliśmy swoje
rękopisy i prowadziliśmy między innymi rozmowy na
temat odmiennego w obu państwach niemieckich rozwoju
liryki i o tym, co wynikało bądź nie wynikało z naszych
odczytów. Czasem bezlitośnie się krytykowaliśmy.

To z pewnością prawda, że nikt nam nie dał mandatu,

abyśmy występowali jako rzecznicy w sprawach
politycznych. Ale prawdą też jest, że jako autorzy żyjący
w Niemczech poczyniliśmy pewne doświadczenia; a
zawsze jako pierwszych wypędzano z kraju właśnie
autorów, pisarzy. Z reguły byli to zresztą autorzy, którzy
bardzo wcześnie przepowiadali, że sprawy toczą się w
złym kierunku, i których nikt nie słuchał. [... ]

I może jeszcze jedna mała korekta: ze względu na

background image

podział Europy ciągle mówimy o Europie Zachodniej i
Wschodniej, najchętniej zaś o Europie mając na myśli
tylko tę Zachodnią. I chyba sobie nie wyobrażamy, z
jakim rozgoryczeniem słucha się tego w Czechosłowacji,
na Węgrzech, w Polsce.

STEFAN HEYM I w Związku Radzieckim. GUNTER

GRASS Także w Związku Radzieckim, oczywiście. Oni
również są Europą, należą do niej. A ludzie w Pradze
nadal nie uważają się za mieszkańców Europy
Wschodniej, lecz Europy Środkowej. Być może nie od
rzeczy będzie wspomnieć o tym właśnie w takim mieście
jak Bruksela. [... ]

przełożył Andrzej Kopacki

background image

Fundacja narodowa

[Nationalstiftung, pierwodruk w: Kopfgeburlen oder die Deulschen sterben aus,

Darmstadt und Neuwied 1980.]


Kiedy roztaczam ostatnio przed Niemcami wizje

bogactw, opowiadam im o niemieckich literaturach i
nazywam je cudem, którego dokonaliśmy, to uciekając się
do porównania z innymi rozsypującymi się już powoli
cudami mogę wprawdzie dowieść jego trwałości, ale cóż,
kiedy Niemcy nie słuchają, nie chcą tego słuchać.

Zawsze muszą być czymś dużo więcej lub odrobinę

mniej niż naprawdę są. Od przybytku zawsze rozboli ich
głowa. Jeśli wezmą się za rąbanie, potrafią rozłupać
wszystko. Ciało i dusza, praktyka i teoria, treść i forma,
duch i władza – oto drwa, które dadzą się ułożyć w równy
stosik. Również życie i śmierć potrafią schludnie
posortować: żyjących pisarzy chętnie (lub z żalem)
wypędzają, dla nieżyjących wiją wieńce i skwapliwie ich
opłakują. Oto pozostali przy życiu rodacy pochłonięci
opieką nad pomnikami – dopóki koszta nie są za wysokie.

Ale my, pisarze, jesteśmy nie do wytępienia. Szczury,

które podgryzają consensus, i muchy-plujki kalające białą
bieliznę. Pamiętajcie o wszystkich, kiedy w niedzielne
popołudnie (choćby przy puzzle'u) będziecie szukać
Niemiec: o nieżyjącym Heinem i żyjącym Biermannie, o
Chriście Wolf stamtąd i Heinrichu Bóllu stąd,

background image

wspomnijcie Logana i Lessinga, Kunerta i Walsera,
ustawcie Goethego obok Tomasza i Schillera obok
Heinricha Manna, niech Buchner siedzi w Budziszynie, a
Grabbe w Stammheim, usłyszcie Bettinę słuchając Sary
Kirsch, poznawajcie Klopstocka przez Riihmkorfa, Lutra
przez Johnsona, u nieżyjącego Borna odnajdźcie
Gryphiusowy padół płaczu, a u Jeana Paula moje idylle.
Kogóż tam jeszcze pominąłem na przestrzeni dziejów. Nie
zapomnijcie o nikim. Od Herdera do Hebla, od Trakla do
Storma. Pal sześć granice. Byle tylko język miał dość
przestrzeni. Niech wasze bogactwo będzie inne.
Zgarniajcie profity. Bo nic lepszego (ponad zasiekami) nie
mamy. Tylko literatura (i jej podszewka: historia, mit,
wina i inne zaległości) tworzą sklepienie nad obydwoma
dąsającymi się na siebie państwami, które dzieli granica.
Pozwólcie im trwać w tym rozgraniczeniu – inaczej
przecież nie mogą – ale rozepnijcie nad nimi ów wspólny
dach naszej niepodzielnej kultury, aby nie kapało nam już
dłużej na głowy.

Oba państwa będą się opierać, ponieważ karmią się tym

przeciwieństwem. Nie chcą być mądre jak Austria.
Nieustannie muszą oddzielać swojego Beethovena od
naszego (który spoczywa w Wiedniu). Swojego naszego:
codziennie pozbawiają Hólderlina obywatelstwa.

Będę o tym mówił podczas kampanii wyborczej:

omijając Straussa, ale wyzywająco wobec Schmidta, żeby
usłyszał i jako działacz zrobił to, co jeszcze zrobić można.

Na przykład: fundacja narodowa. W 1972 Brandt

background image

zapowiedział jej powołanie w deklaracji rządowej.
Następnie landy uczyniły ją przedmiotem swoich swarów;
straciła na ważności: ot, po prostu kłopotliwa pozycja w
budżecie. Dla opozycji istotna była tylko kwestia
lokalizacji,

dla

tchórzliwego

rządu

„unikanie

nadznaczeń". Pierwszeństwo miała gospodarka, umowy
taryfowe, nagonka na radykałów. Z ankiet wśród artystów
i w związkach twórczych nie wynikało nic prócz kosztów
podróży. Ignorancja, która sama się dokumentuje. Niemoc
prolongowana na kolejne dziesięciolecie.

Dziś wiem, że Republika Federalna nie wygląda zbyt

krzepko w obliczu tego zadania; podobnie jak NRD, która
sama by mu nie sprostała. Tylko wspólnie – tak jak
zawierają umowę weterynaryjną, jak regulują opłaty
drogowe, mozolnie, a więc zgodnie z prawem Gaussa i
wciąż wystawiając się na kpiny igrającej z katastrofą
polityki światowej – mogłyby położyć fundament pod
narodową fundację kultury niemieckiej. Po to, abyśmy
wreszcie zrozumieli sami siebie, aby inaczej, bez lęku,
spojrzał na nas świat.

W tej narodowej fundacji byłoby dużo miejsca.

Zmieściłoby się w niej Dziedzictwo Kultury Pruskiej, o
które

oba

państwa

toczą

spór.

Zgromadziwszy

rozproszone w tej chwili bezplanowo pozostałości
kulturalne

z

utraconych

prowincji

wschodnich

moglibyśmy uczyć się tam, jak rozpoznawać przyczyny
naszych strat. Nie zabrakłoby miejsca dla pokazania
sprzeczności współczesnej sztuki. Można by zebrać cenne

background image

okazy z bogatego skarbca poszczególnych niemieckich
regionów. Nie znaczy to, że oba państwa i landy tych
państw, które zazdrośnie strzegą swych dóbr, musiałyby
nagle zubożeć. Nie ma to być żadne muzealne monstrum,
lecz miejsce właściwe dla każdego Niemca, który zechce
poszukać samego siebie, własnych korzeni, zmierzyć się z
wątpliwościami. Nie mauzoleum, raczej dająca się
przemierzyć wzdłuż i wszerz, wyposażona według mnie w
dwa wejścia (i jak zwykle w Niemczech – w wyjścia)
placówka główna, dla której powinien znaleźć się jakiś
adres. Ale gdzie? – wołają cwaniaczkowie. Myślę, że na
Ziemi Niczyjej między Wschodem i Zachodem, na
Potsdamer Platz. Tam właśnie fundacja narodowa
mogłaby w jednym, jednym jedynym miejscu obalić Mur
– przeciwieństwo wszelkiej kultury.

Ale to przecież niemożliwe! – słyszę okrzyki. Oni, tak

jak i my, wolą zostać sami ze sobą. Tam, po tamtej
stronie, nigdy na to nie pójdą. A jeśli tak, to za jaką cenę?
Co, czyżby mieli dostać takie samo prawo głosu? Przecież
są dużo mniejsi i nie mają prawdziwej demokracji! I
jeszcze mielibyśmy ich uznać jako suwerenne państwo? A
co takiego dostaniemy w zamian? Śmieszne, dwa państwa
jednego narodu. W dodatku kulturalnego. A co za to
można kupić?

Wiem, wiem. To tylko sen na jawie. (Jeszcze jeden

płód wprost z głowy). Mam świadomość, że żyję pośród
zatroskanych o kulturę barbarzyńców. Przy pomocy
smutnych liczb

można dowieść, że po wojnie

background image

zdewastowano w obu państwach niemieckich więcej
substancji kulturalnej, niż zdołały zniszczyć działania
wojenne. I po tej, i po tamtej stronie kulturę się co
najwyżej subwencjonuje. Tam panuje strach przed
autonomią

sztuki,

tu

udzielając

nam

„licencji

artystycznej" każe się nam obnosić błazeńską czapkę.
Kiedy 4 grudnia przed zjazdem SPD Helmut Schmidt
wygłosił w Berlinie długą, rozważną i wywierającą
również na mnie silne wrażenie mowę, to mimo że
niczego w niej nie brakowało, kultura była tam obecna
tylko w formie wyliczenia europejskich centrów i
regionów przemysłowych; kiedy zaś Erich Honecker
morduje się w swych przemówieniach nad celami
planowania, to zawsze istnieje obawa, że zajmie się
również twórcami kultury i ich zaległościami w realizacji
planów.

Dlaczego mimo wszystko mówię tu (a niebawem

również w kampanii wyborczej) o rzeczach, które tylko u
nielicznych wywołują świerzbienie, choć przecież wielu
jest takich, którzy mówiąc o Niemczech i kulturze
niemieckiej tak się nadymają, że grozi im szczękościsk?
Bo wiem lepiej. Bo takiej bezsilnej przekory wymaga
tradycja naszej literatury. Bo trzeba o tym powiedzieć. Bo
Nicolas Born nie żyje. Bo się wstydzę. Bo nasz
niedostatek to stan najwyższej konieczności: nie
materialnej i socjalnej, lecz duchowej.

przełożył Andrzej Kopacki

background image

Siedem tez o demokratycznym socjalizmie

[Sieben Thesen zum demokratischen Sozialismus, mowa wygłoszona 24 II 1974

r. w Bieivres pod Paryżem podczas międzynarodowego kolokwium poświęconego
„czechosłowackiemu eksperymentowi", pierwodruk w: Werkausgabe in zeltn
Banden,
Darmstadt und Neuwied 1987, t. IX.]


Ponad pięć lat temu Czechosłowacja została zajęta

przez armie Paktu Warszawskiego – zarazem zdławiono
przemocą pierwszą próbę zreformowania radzieckiego
komunizmu państwowego.

Odwiecznie znanymi metodami udało się wprawdzie

stłumić ruch, ale szkody, jak się okazuje, poniosła nie
tylko Czechosłowacja; przede wszystkim Związek
Radziecki pozbawił się jedynej możliwości gruntownych
zmian błędnej ewolucji systemu.

Próby skorygowania niedemokratycznej struktury i

centralnego samowładztwa partyjnej góry są tak stare jak
Związek Radziecki: Róża Luksemburg i austromarksiści
jako pierwsi ostrzegali przed nietolerancją wobec inaczej
myślących, przed niebezpieczeństwem biurokratyzmu i
stosowanym przez Lenina terrorem, który musiał
przynieść w konsekwencji dalszy terror i stał w
sprzeczności

z

wyzwolicielskim,

wolnościowym

socjalizmem.

Ostrzeżenia te ignorowano albo wyciszano. Kiedy w

trzy lata po Rewolucji Październikowej robotnicy i

background image

marynarze w Piotrogrodzie i Kronsztadzie zbuntowali się
przeciwko samodzierżawiu elity partyjnej, przeciwko
pozbawieniu władzy rad robotniczych i żołnierskich oraz
narastającemu biurokratyzmowi centrali, zryw ich został
przez Lenina i Trockiego, czyli przez tych ludzi, których
robotnicza rewolucja trzy lata wcześniej wyniosła do
władzy, krwawo stłumiony.

Wypadki w Piotrogrodzie i Kronsztadzie, w oficjalnym

języku

partii

fałszywie

nazwane

kontrrewolucją,

powtórzyły się po śmierci Stalina w wielu krajach bloku
wschodniego: po raz ostatni – po zdławieniu ruchu
reformatorskiego w Czechosłowacji – w grudniu 1970 r.
w polskich miastach portowych.

Postulaty

robotniczych

buntów

w

krajach

socjalistycznych pozostały te same: robotnicy chcą
socjalizmu w sferze bazy. Są przeciwko temu, by
prywatny kapitalizm przekształcał się w równie
niekontrolowany

kapitalizm

państwowy;

chcą

rozwiązywać konflikty za pośrednictwem niezależnych
związków zawodowych; chcą udziału w decyzjach, a nie
kurateli.

Te – powiedzmy to wyraźnie – odwiecznie

socjaldemokratyczne postulaty okrzyczane zostały herezją
rewizjonistyczną: z powoływaniem się na Marksa, ale od
czasów Lenina wbrew Marksowi. A ponieważ nie
marksowska teoria, lecz wprowadzona przez Lenina
dyktatura partii zrodziła Stalina i jego metody, mylącym
fałszem jest ujmowanie leninizmu jako konsekwentnego

background image

rozwinięcia marksizmu.

Stąd bierze się moja
teza pierwsza: Kto dąży do demokratycznego

socjalizmu, powinien – po minionych doświadczeniach –
odrzucić fałszywy zlepek „marksizm-leninizm" i zgodnie
z historyczną ewolucją mówić o leninizmie-stalinizmie.

Ostatni impuls w tym kierunku dał zapewne Aleksander

Sołżenicyn książką Archipelag Gułag; Sołżenicyn
bowiem nie został wydalony ze Związku Radzieckiego za
krytykę stalinizmu, ale dlatego, że umiał dowieść, iż
stalinizmowi utorował drogę scentralizowany system
leninowski. Również zachodnioeuropejscy komuniści z
wolna dochodzą do tego wniosku; płoszy ich jednak to, iż
w konsekwencji rozstać się trzeba będzie nie tylko ze
stalinizmem, ale też z jego przesłanką – leninizmem;
wszak papież powinien pozostać nieomylny. Wynika stąd
moja

teza druga: Kto pragnie demokratycznego socjalizmu,

nie może współpracować z komunistami, dla których
leninowska hierarchia partyjna jest nietykalna, co
oznacza, że w każdej chwili mogą wrócić do stalinizmu.

Tej nierozwiązywalnej sprzeczności nie zatrze kusząca

idylla wspólnego frontu ludowego. Kto do dziś nie
zorientował się, że teoria marksizmu i jeszcze starsza idea
wolnościowego

socjalizmu

została

przez

Lenina

sfałszowana i obrócona w autorytarny kapitalizm
państwowy, kto ignoruje fakt, że system leninowsko-
stalinowski jest niereformowalny, a uwikławszy się we

background image

własną ideologię może już tylko zmierzać do imperialnej
dominacji, ten nie dostrzega, że imperializm radziecki w
niczym nie ustępuje amerykańskiemu.

Drugie światowe mocarstwo również bazuje na

prawicowym systemie; obydwa chronią swoje panowanie
militarną siłą i deptaniem praw człowieka. Przed ponad
pięciu laty zdławiono demokratyczny socjalizm w
Czechosłowacji, w ubiegłym roku obalony został wybrany
demokratycznie rząd Allendego w Chile – w obu
przypadkach do głosu doszła reakcja, w formie
kapitalizmu państwowego albo prywatnego. Do tego
odnosi się moja

teza trzecia: Kto pragnie demokratycznego socjalizmu,

ten nie uważa kapitalizmu państwowego za alternatywę
wobec kapitalizmu prywatnego. Albowiem oba systemy
władzy wymykają się spod demokratycznej kontroli i
odrzucają udział robotników w podejmowaniu decyzji.
Posługują się wprawdzie argumentami ideologii, która
zmienia się tu w swą własną karykaturę, ale tak naprawdę
powoduje nimi tylko jedna myśl: nie chcą dzielić się
władzą. Demokratyczny socjalizm musi się zatem
określać wobec wrogów i przeciwników z dwóch stron.
Przeciwstawiając

się

tradycyjnemu

kapitalizmowi

prywatnemu z potężnymi, bo nie podlegającymi żadnej
demokratycznej

kontroli

koncernami,

oraz

przeciwstawiając

się

wypaczonemu

w

Związku

Radzieckim

socjalizmowi

z

jego

jednako

niekontrolowanymi koncernami państwowymi staje przed

background image

koniecznością zdefiniowania demokracji i socjalizmu jako
wartości wzajemnie sprzężonych. Wiąże się z tym moja

teza czwarta: Kto pragnie demokratycznego socjalizmu,

ten toleruje politycznych przeciwników i oczekuje
wzajem od nich tolerancji jako oczywistego elementu
demokracji; wodą życia dla demokracji nie są partie
czasowo sprawujące władze, ale partie opozycyjne.
Społeczeństwo, które nie dopuszcza opozycji, blokuje
myślenie alternatywne i w rezultacie ubożeje pod
dogmatycznym panowaniem partii nie znającej sprzeciwu,
a przeto rządzącej absolutnie.

Pod

tym

wszelako

względem

ś

wiadomość

zachodnioeuropejskich

partii

socjalistycznych,

socjaldemokratycznych

i

lewicowo-liberalnych

przedstawia się kiepsko. Tam, gdzie partie te rządzą,
hamowane są przez notoryczną chwiej ność swoich
przeważnie liberalnych partnerów koalicyjnych; tam,
gdzie znajdują się w opozycji, próba stworzenia
lewicowej większości nie udaje się wskutek tego, że bloki
komunistyczne, znajdujące się również w opozycji, nie
umieją wyzwolić się z gorsetu leninizmu.

Być może jako pierwsza odrzuci hierarchiczną strukturę

leninowską Włoska Partia Komunistyczna; czy jednak ten
emancypacyjny proces możliwy będzie też w partii
francuskiej, można wątpić. Wynika stąd moja teza piąta:
Demokratyczny socjalizm definiuje się, kontroluje i
buduje w kierunku od dołu do góry; dlatego też odrzuca
dominację komitetu centralnego. Celem jego jest

background image

społecznie

określona

demokracja

we

wszystkich

dziedzinach życia społecznego i już na poziomie
podstawowym. Nie wystarcza mu czysto formalne pojęcie
demokracji; albowiem tytuł do chwały formalnej
demokracji – czy będzie to wolność prasy i opinii, czy
wolny rynek – nieraz już okazał się wątpliwy i niepewny
w sytuacji, gdy wielkie koncerny opanowują rzekomo
wolny rynek, a panujące nad rynkiem koncerny prasowe
w rosnącej mierze manipulują opinią i informacją.

Jak jednak – zastanówmy się – demokratyczny

socjalizm definiuje gospodarkę rynkowę, nie tylko
liberalną, ale także społeczną? Czy ma się to
urzeczywistniać tylko za pośrednictwem centralnego,
choćby

i

demokratycznie

kontrolowanego

organu

kierowniczego? I dalej: jeżeli, jak dowiedziono,
upaństwowienie prywatnych koncernów tworzy tylko
nowe, nie kontrolowane zależności, to do jakiej formy
własności dąży demokratyczny socjalizm?

Parytetowy udział w decyzjach – tam, gdzie jest prawną

zasadą – zapewnia oczywiście po raz pierwszy możliwość
kontrolowania prywatnych i państwowych koncernów;
praktyka dowiodła zaś, że kontrolowanie władzy jest
ważniejsze od jej sprawowania. Mimo to jednak pytanie o
alternatywę wobec własności prywatno-kapitalistycznej i
państwowo-kapitalistycznej pozostaje otwarte. Wynika
stąd moja teza szósta: Demokratyczny socjalizm
zdefiniowany jest tylko wstępnie. Potrzeba zdefiniowania
go do końca staje się tym większa, im bardziej ujawnia się

background image

moralne bankructwo i polityczny upadek obu światowych
mocarstw.

Sądzę, że zadaniem tego colloquium powinno być

przedyskutowanie demokratycznego socjalizmu i jego
celów, jego szansy i wyzwania, jego wciąż jeszcze
niejasnych nadziei; przedyskutowanie w sposób wolny od
dogmatycznych założeń, tak aby czechosłowacka "próba
nadania socjalizmowi ludzkiej twarzy nie popadła w
zapomnienie, lecz była kontynuowana. Stąd wywodzi się
moja teza siódma i ostatnia: Demokratyczny socjalizm nie
jest dogmatem. Ponieważ nie wskazuje celu ostatecznego,
a cele wczorajsze już jutro mogą stać się krępującą
blokadą, musi się definiować wciąż na nowo. Nie
zadowala go ani ślepo-pragmatyczne oglądanie się za
kiełbasą, ani wypady i eskapady w sfery utopii, lecz
jedność teorii i praktyki. Demokratyczny socjalizm
mógłby przynieść odrodzenie europejskiego oświecenia i
jego walki z dogmatyzmem i nietolerancją. Nie powinien
padać na kolana ani przed ojcami komunistycznego
kościoła, ani przed kapitalistycznymi bożkami nafty;
demokratyczny socjalizm wymaga bowiem nieustannej
rewizji

istniejącego

stanu

rzeczy.

Odwiecznemu

pragnieniu wolności i sprawiedliwości odpowiada synteza
demokracji i socjalizmu; naszym zadaniem powinna być
praca nad taką syntezą.

przełożyła Małgorzata Łukasiewicz

background image

Niemcy – dwa państwa – jeden naród?

[Deutschland – zwei Staaten – eine Nation?, przemówienie na seminarium

zorganizowanym przez Friedrich-Ebert-Stiftung w Bergneustadt 23 V 1970 r. ,
pierwodruk w: „Die Neue Gesellschaft", Juli/August 1970, również w:
Werkausgabe in zelin Banden,
Darmstadt und Neuwied 1987, t. IX.]



Opatrując tytuł mego odczytu Niemcy – dwa państwa –

jeden naród? znakiem zapytania, chciałbym, abyśmy
wstępnie przyjęli, że kwestia narodu jest w Niemczech
starsza niż historia dwóch państw narodu niemieckiego.
Niemiecka historia – od najdalszych początków – zawsze
była w kłopocie, gdy szło o konkretne sformułowanie
pojęcia „ojczyzna" i „naród" albo pojęcia Niemiec jako
państwa.

Ponieważ nie zamierzam posuwać się tu rakiem, czyli

zaczynać od Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu
Niemieckiego, a mój odczyt byłby też siłą rzeczy
ciężkostrawny,

gdybym

chciał

odmalować

dzieje

niemieckiego separatyzmu jako absurdalny gabinet luster,
pozostaje mi odwołać się do przemówienia Liczba mnoga
zespolona,
które wygłosiłem w maju 1967 r. w Klubie
Prasowym w Bonn.

Chodziło mi wówczas o to, by pokazać, jak bardzo

Niemcy byli niezdolni pojmować się jako naród i z jaką
determinacją popadli w nacjonalizm, gdy wreszcie

background image

narzucili sobie narodowość jako mit – niczym nakaz
kultowy. Chodziło mi wówczas o to, by pokazać, że
federalistyczna struktura Niemiec z tendencją do
separatyzmu powinna być podstawą wszelkich rozważań,
których celem jest nadanie pojęciu „narodu niemieckiego"
nowej treści, tym razem wolnej już od mistyfikacji.
Dostrzegałem możliwość ułożenia stosunków między
oboma państwami narodu niemieckiego na zasadzie
konfederacji.

Wprowadziłem

rozróżnienie

między

niemiecką jednością a łączeniem się i porozumieniem
Niemców. Jedność niemiecka w centrum Europy,
sięgająca

swym

oddziaływaniem

dalej

w

ś

wiat

powodowała zawsze – jak nas poucza historia – że
regionalne kryzysy wyradzały się w ponadregionalne
konflikty. Jedność niemiecka zbyt często okazywała się
groźna dla sąsiadów, abyśmy mogli ją sobie i sąsiadom
proponować – choćby jako odległy cel. Natomiast
możliwe jest łączenie się i porozumienie Niemców –
wówczas, gdy powstrzymują się od wizji jedności, więcej:
gdy traktują rezygnację z jedności jako warunek
porozumienia.

Notatki do tych rozważań powstawały w drodze: na

zjeździe SPD w Saarbrucken, potem w czasie podróży do
Pragi, czyli w konfrontacji z troskami narodu
czechosłowackiego.

Tam, w obliczu rosnącej, centralistycznie sterowanej

przemocy, zrozumiałem jasno, że samoistnym narodom
Czechosłowacji

narzucono

glajchszaltującą

jedność

background image

właśnie w chwili, gdy między Czechami i Słowakami oraz
między tymi dwoma narodami i wieloma mniejszościami
narodowymi

zarysowywała

się

możliwość

demokratycznego porozumienia.

– Warto niekiedy spojrzeć z zewnątrz na pogrążone we

własnych sprawach i nadto skłonne do absolutyzowania
siebie Niemcy: osnuta melancholią Praska Wiosna była
stosowną okazją, by skomentować wyrażenie Gustava
Heinemanna – „Bywają trudne ojczyzny. Niemcy są jedną
z nich" – i dopuścić do głosu uzasadniony sceptycyzm.

Droga powrotna do Berlina przez Zinnwald i Drezno –

w

której

nie

zabrakło

zaprogramowanych

z

biurokratyczną pedanterią przerw na czekanie – dała mi
dość sposobności, by obywatelom NRD, tym w
mundurach i tym nieumundurowanym, zadawać pytania:
albowiem to, co zaczęło się w Erfurcie, szykowało się już
w Kassel.

Impresje, zbierane w gorących dniach w Saarbrucken,

wśród turystów odwiedzających wiosną Pragę oraz
między Zinnwald a Berlinem, składają się na obraz
narodu dość zatroskanego i nie pozwalającego sobie na
wybujałe nadzieje. Często nie mogłem się oprzeć
wrażeniu, że oto z różnych perspektyw oddajemy się
obserwacjom zielonej żabki, która wróży pogodę, przy
czym wszyscy zgadzają się co do tego, że nie należy
liczyć się ani z piękną aurą, ani z meteorologiczną
katastrofą. Jak zwykle, gdy polityka dochodzi do granic
swych możliwości, zaczynają przemawiać wyrocznie.

background image

21 maja w telewizji, nie tyle w stylu zapowiedzi

pogody, a raczej w tonacji speców od ruchu drogowego
próbowano wyrokować: Kassel – ślepy zaułek czy etap
przejściowy? My również zapewne zadajemy sobie
pytanie, które z wydarzeń wyraziściej charakteryzuje
spotkanie w Kassel: dwadzieścia punktów Willy Brandta
czy zapełniający pierwsze strony gazet wyczyn owych
trzech licealistów, którzy z wątpliwą odwagą porwali się
na narodowy symbol. Tak czy inaczej wolno się obawiać,
ż

e berło polityki dostało się tym razem właśnie w ręce

licealistów; albowiem sztandary i spór o barwy narodowe
zawsze miały dla nas większą wagę niż trzeźwe próby
zainicjowania przy pomocy obu państw niemieckich
polityki odprężenia w Europie Środkowej.

Niedostatków świadomości narodowej w Niemczech

nie dało się skompensować nawet nadmiarem mętnych
narodowych uczuć; teraz ogólnoniemieckie kompleksy
windują się na maszty flag.

Możemy być pewni, że Springer będzie wysokimi

nakładami podsycał i utrzymywał w formie tego rodzaju
histerię; możemy być również pewni, że prasa NRD-
owska wyniesie ową pociętą w Kassel chorągiew do
godności relikwii. Pieniący się irracjonalizm zawsze
znajdzie oddźwięk. Rozumowi natomiast brak przestrzeni
rezonansowej oraz fotogenicznej siły symbolu.

Mimo to negocjacje w Kassel nie zostały utrudnione

przez taki czy inny i przez swą przypadkowość
wybaczalny sztubacki figiel. Trzej uczniowie zrobili

background image

raczej dokładnie to, co politycy Unii, Barzel i Strauss,
rozumieją przez politykę narodową. Gdy tylko rząd
Brandta-Scheela próbował w drodze negocjacji osiągnąć
taki stopień odprężenia, by położyć kres strzelaniu do
uciekinierów z NRD, Strauss i Barze! nie szczędzili
wysiłków, by fakt, że na granicy nadal padają strzały,
uznać za przeszkodę w prowadzeniu negocjacji. Trzej
uczniowie w Kassel wzięli dwóch polityków Unii
dosłownie. Polityk SED, Honecker, ma wszelkie powody,
by żywić wdzięczność do tych trzech uczniów i ich
mistrzów. I

odwrotnie,

Strauss

i

Barzel

mogą

podziękować Honeckerowi i Nordenowi za atak
młodzieży DKP-owskiej. Dogmatycy zimnej wojny
wiedzą, co są sobie i innym winni.

Być może dziwią się Państwo, czemu tak wiele miejsca

poświęcam epizodowi w Kassel, zwłaszcza że sensacje z
pierwszych stron mają krótki żywot i z reguły szybciutko
wyparte bywają przez nowe sensacje. Moja odpowiedź
usiłuje wyjaśnić, w jakiej mierze ściągnięcie i zniszczenie
flagi NRD jest wyrazem polityki, która w obu państwach
niemieckich sprzyjała nacjonalizmowi i jednocześnie
rozbudzała odwieczny niemiecki separatyzm.

Jakkolwiek

możliwości

europejskiej

polityki

odprężenia w Europie Środkowej przez ostatnie
dwadzieścia lat były ograniczone, to polityka zagraniczna
i polityka niemiecka Republiki Federalnej, zwłaszcza za
czasów Adenauera, chętnie kierowała się ku rzeczom
niemożliwym

niejasna

obietnica

ponownego

background image

zjednoczenia Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937 r.
nagromadziła taki potencjał hybńs, roszczeń i iluzji, że
wszelka przyszła polityka, a więc także i ta, którą
uprawiał rząd Brandta – Scheela, może być owocna tylko
pod

warunkiem,

ż

e

obraźliwy

termin

„politycy

rezygnacji" utraci popularność.

Z

katalogu

politycznych

niemożliwości

należy

bezwzględnie i nie szukając namiastek skreślić roszczenie
do ponownego zjednoczenia w granicach z 1937 r.
Ponieważ nawet partie Unii utrzymują to werbalne
roszczenie Konrada Adenauera już tylko w stanie
zamrożenia, prawdziwe trudności zaczynają się przy
wprawdzie terytorialnie zredukowanym, ale nie mniej
przeto

niemożliwym

roszczeniu

do

ponownego

zjednoczenia obu państw niemieckich w tej postaci, w
jakiej – negując się wzajemnie – powstały po 1949 r.

Nie będzie ponownego zjednoczenia NRD i Republiki

Federalnej pod znakiem zachodnioniemieckim; nie będzie
ponownego zjednoczenia NRD i Republiki Federalnej pod
znakiem wschodnioniemieckim. Takiemu zjednoczeniu –
czytaj: skumulowaniu potęgi – sprzeciwiliby się nasi
sąsiedzi w Europie Zachodniej i Wschodniej, ponadto dwa
zasadniczo różne systemy społeczne wykluczają się
wzajemnie. I nawet gdyby kapitalistyczny system
zachodni

w

razie

kontynuacji

polityki

socjaldemokratycznej miał się przeobrażać w duchu
poszerzania bazy decyzji, to demokratyczny socjalizm na
modłę zachodnią byłby nie do pogodzenia z nie

background image

kontrolowanym

demokratycznymi

metodami

państwowym

kapitalizmem

w

socjalizmie

typu

wschodniego. Raczej już można sobie wyobrazić
gospodarczo-technokratyczne

porozumienie

między

tradycyjnym kapitalizmem prywatnym a tradycyjnym
kapitalizmem państwowym – jako kompromis między
socjaldemokracją a komunizmem.

Kiedy przed dwoma laty w Czechosłowacji po raz

pierwszy

spróbowano

nadać

centralistycznemu

komunizmowi

demokratyczne

podstawy

i

uprawomocnienie,

inwazja

pięciu

państw

Paktu

Warszawskiego oraz zasada przywództwa Związku
Radzieckiego wyraźnie zarysowały granice komunizmu.
Centralistyczny komunizm, zaprojektowany przez Lenina
i konsekwentnie rozwinięty przez Stalina, nie pozwala na
demokratyzację; inaczej musiałby zakwestionować swój
dogmat, a zatem i swoją władzę.

Innymi słowy: jeżeli mówimy dziś o dwóch państwach

narodu niemieckiego, musimy przyjąć do wiadomości nie
tylko rozdział terytorialny i państwowy, ale także fakt, że
dwa niemieckie systemy społeczne są nie do pogodzenia.

Można słusznie zapytać, czy w takim razie logiczną

konsekwencją tych rozważań nie jest międzynarodowe
uznanie oraz status zagranicy w stosunkach między
oboma państwami niemieckimi? I po cóż nam tak groźne
w tych stronach pojęcie narodu, skoro ten naród żyje
podzielony na dwa terytoria, państwa i systemy
społeczne?

background image

Wychodzę

z

założenia,

ż

e

tradycyjna

forma

międzynarodowego uznania, a więc przejście od zasady
podzielonego narodu do zasady stosunków zagranicznych,
może tylko umocnić stan kryzysu w Europie Środkowej,
ponieważ do utajonego konfliktu między blokami dorzuca
przestarzałe myślenie w kategoriach państwa narodowego,
podwaja niemiecki nacjonalizm i usuwa grunt spod nóg
niezbędnej polityce odprężenia w Europie; albowiem
podwójny nacjonalizm produkuje podwójną niepewność,
podwójne roszczenie do jedności i trwały kryzys w
centrum Europy. Uznanie NRD w myśl prawa
międzynarodowego, czyli rezygnacja z wewnętrznych
stosunków między dwoma państwami niemieckimi,
mogłoby przynieść w konsekwencji wietnamizację
Niemiec. Sprzeciwiają się temu – miejmy nadzieję –
rozum i interesy narodów sąsiednich. Korea i Wietnam to
przykłady, które nie domagają się naśladowania.

Należy raczej oczekiwać, że dwa państwa niemieckie –

różniące się od siebie i przeciwstawiające się sobie –
nadadzą nowy sens pojęciu narodu, przezwyciężając jego
tradycyjnie konfliktogenny charakter. Nowe rozumienie
tego pojęcia zakłada jednak przyrost zadań, nie znanych
dawnemu, rozbitemu i nie nadającemu się do restauracji
narodowi.

W swoim dwudziestopunktowym programie kanclerz

zawarł realne dziś zadania, którym podołać mogą tylko
oba państwa niemieckie. Spróbuję nakreślić dalsze
zadania, które wybiegają w przyszłość, a formułowane

background image

dziś – wkrótce po Kassel – mogą trącić utopizmem.

Jako

pierwsze

zadanie

dwóch

państw

narodu

niemieckiego

wymienię

wspólne

podsumowanie

najnowszej historii niemieckiej i jej skutków. NRD tak jak
Republika Federalna powstały na miejscu Trzeciej
Rzeszy; żadne z dwóch państw nie może wykręcić się od
tej zobowiązującej dla nich obu konsekwencji. Jeżeli
Willy Brandt i Willy Stoph w Erfurcie odwiedzili były
obóz koncentracyjny Buchenwald, a w Kassel pomnik
antyfaszyzmu, było to dwakroć więcej niż zwykła rutyna
stosunków dyplomatycznych. W ten sposób obaj politycy
zmuszeni byli bowiem stanąć twarzą w twarz z niemiecką
historią i będą zmuszeni do takiej konfrontacji także w
przyszłości. Nowy naród – jeżeli chce się jako taki
konsekwentnie

pojmować

musi

przyjąć

masę

upadłościową dawnego narodu.

Jako

drugie

zadanie

dwóch

państw

narodu

niemieckiego wymienię odpowiedzialną współpracę w
dziele skonkretyzowania polityki odprężenia w Europie
oraz pustego do dziś pojęcia „pokojowa koegzystencja".
Republika Federalna oraz NRD, jako partnerzy NATO i
Paktu Warszawskiego, stoją we własnym domu wobec
zadań, które w interesie nowego narodu są zarazem
zadaniami europejskimi. Często deklarowana wola
stopniowego rozbrojenia obu bloków mogłaby zdać
egzamin wstępny w obu państwach niemieckich i w ten
sposób nadać sens nowemu pojęciu narodu.

Trzecim zadaniem – co wynika z powyższego – byłaby

background image

współpraca obu państw niemieckich w dziedzinie badań
nad pokojem i konfliktami. Gdzie jeśli nie w Niemczech
znalazłoby się dość okazji, gdzie jeśli nie w Berlinie
byłoby stosowne miejsce, aby tę nowatorską dyscyplinę
naukoową wypróbować i rozwinąć w konfrontacji z
rzeczywistością i jej wciąż rosnącym potencjałem
konfliktów. Zwłaszcza że pokój, wojna i konflikt miały
dotychczas odmienne, a nawet przeciwstawne motywacje
z perspektywy komunistycznej i demokratycznej.

Jako czwarte zadanie dla obu państw niemieckich

nasuwa się współpraca w polityce na rzecz rozwoju
państw Trzeciego Świata. Republika Federalna i NRD to
państwa uprzemysłowione; podobnie zatem jak na
wszystkich

innych

państwach

uprzemysłowionych

spoczywa na nich obowiązek prowadzenia takiej polityki
na rzecz rozwoju, której nie przyświecałoby właściwe
blokom

neokolonialne

myślenie

w

kategoriach

mocarstwowych. Jeżeli Republika Federalna i NRD
zaczną pewnego dnia – w Afryce czy w Ameryce
Południowej – realizować wspólnie opracowane projekty,
pojęcie

„dwóch

państw

narodu

niemieckiego"

przezwycięży nacjonalizm starego typu i dowiedzie, że
może być pomocne innym podzielonym narodom w
rozwiązywaniu ich konfliktów.

Może wydać się dziwne, że w kilka dni po Kassel i w

sytuacji powszechnego otrzeźwienia ktoś tak beztrosko
sięga

w

przyszłość.

Jesteśmy

jednak

zmuszeni

potraktować serio Willy Brandta, który odwołuje się do

background image

„konkretnej utopii", jeśli nie chcemy, by obecny,
przycięty

formalno-prawnymi

nożycami

ż

ywopłot

pozbawił nas szerszych horyzontów i perspektyw.
Wyrażenie „polityka realna" zbyt często – można tego
dowieść – funkcjonowało wyłącznie jako synonim
krótkowzroczności.

Polityka

realna

powinna

otwierać

perspektywę

odpowiednio rozległą, aby wydobyć z przyszłości zarys
utopii. Polityka realna powinna zarazem mieć dość
cierpliwości, by pod sprzecznymi i irracjonalnymi
następstwami – jakie ujawniły się w Kassel – doszukać się
prawdziwych przyczyn.

Kto obserwował spotkanie skrajnych ugrupowań

politycznych, przy jednoczesnym letargu centrum i
większości, czyjej uwagi nie uszło zarazem, że ci, którzy
posługują się wytartymi frazesami politycznych dewiacji,
to przeważnie ludzie młodzi, którzy na pierwszy rzut oka
równie dobrze mogliby zamienić się miejscami – ten
powinien zrozumieć, jak niewiele, mimo twardego
antykomunizmu i gorliwej demokracji szkolnej, udało się
w ciągu ostatnich lat w Republice Federalnej zdziałać, by
pozbawić

nazizm

dalekosiężnych

skutków,

a

stalinowskiemu komunizmowi odebrać sakrę świętej
doktryny. Dopóki w Republice Federalnej nic nie
przeszkadza mniejszości występować jako większość,
ś

rodki masowego przekazu, nawet przy najlepszej woli,

będą podsuwały zniekształcone, fałszywe obrazy jako
rzeczywistość. Tak też i Kassel stało się z jednej strony

background image

boiskiem radykalnych grup tradycyjnej lewicy i prawicy,
z drugiej strony – wyrazem bezwładu ledwie widocznej
demokratycznej

większości.

Polityka

i

przyszłość

Republiki Federalnej z pewnością nie załamie się wskutek
roszczeń

radykalnych

ugrupowań;

trwale

osłabić

demokrację i jej delikatny instrument, parlamentaryzm,
oraz pozbawić je możliwości kontroli mogłaby tylko
beztroska obojętność szerokich kręgów ludności.

Koszmarem wydaje się wizja pokolenia urodzonego po

wojnie, które gładko wśliźnie się w tradycyjny, a
przypominający zbroję kostium państwa narodowego –
tylko dlatego, że nowe pojęcie dwóch państw narodu
niemieckiego nie ma dość politycznej substancji ani
możliwości uświadamiającego oddziaływania na opinię
publiczną.

Już

próba

wyjaśnienia

memu

dwunastoletniemu synowi, na czym polegają trwale do
dziś skutki tradycyjnego nacjonalizmu i jak bardzo
konieczne jest pojmowanie narodu niemieckiego jako
czegoś, co ma do spełnienia konkretne zadania w zakresie
polityki socjalnej, rozwoju Trzeciego Świata i gwarancji
pokoju – już sama taka próba uzmysławia mi, jak wielką
próżnię pozostawił po sobie nacjonalizm i jak łatwo
byłoby raz jeszcze przy pomocy zawsze dyspozycyjnych
demagogów tę próżnię wypełnić. Przedwczorajsza
nacjonalistyczna papka jest już wprawdzie skwaśniała,
nadal jednak znajduje amatorów.

Coraz bardziej palące stają się w związku z tym zadania

pedagogiczne, na które szczególnie w tym gronie

background image

chciałbym zwrócić uwagę.

Daleko trudniejsza – gdyż bardziej skostniała – wydaje

się sytuacja w drugim państwie narodu niemieckieg, w
NRD. NRD musiała pośpiesznie, niemal w biegu przejść
od

narodowego

socjalizmu

do

stalinizmu,

bez

najmniejszej szansy na zaprezentowanie się w postaci
demokracji. Kiedy Republika Federalna za czasów
Konrada Adenauera trzymała się zasady separatyzmu i
własnej odrębnej państwowości, SED z tym samym
uporem

forsowała

w

NRD

restaurację

państwa

narodowego, której – zgodnie z logiką przynajmniej
geograficzną – przyświecały wzorce pruskie. Nic więc
dziwnego, jeśli w sąsiedniej Polsce NRD postrzegana była
nieufnie jako następczyni Prus.

Roszczenie Republiki Federalnej do wyłącznego

reprezentowania oraz tyleż niezdatne co kosztowne
narzędzie, jakim była doktryna Hallsteina, przyczyniły się
w znacznej mierze do tego, że kompleks nieuznawania
utrwalał się i rozrastał. Trudno się dziwić, jeśli dzisiaj
NRD, głucha na argumenty, z infantylnym uporem,
domaga się uznania. Ponadto owa obsesja, wsparta
stosunkowo znacznym potencjałem gospodarczym, nie
mogła zjednać NRD sympatii w obrębie bloku
wschodniego. Udział NRD-owskiej armii w okupowaniu
Czechosłowacji obudził – nie tylko w okupowanym kraju,
ale także u innych okupantów – członków Paktu
Warszawskiego – wspomnienia, które obciążają wspólne
konto Niemców.

background image

Dobrze odżywione, choć w osobliwie źle leżących

szatach, czy to modnie, czy przedpotopowo skrojonych,
oba państwa narodu niemieckiego stoją naprzeciw siebie i
zachowują się niezręcznie, ponieważ nie dociera do ich
ś

wiadomości, że w oczach podejrzliwych – nie bez racji –

sąsiadów noszą się butnie i dufnie.

Demokratyczne mechanizmy wyrażania woli zbiorowej

w ubiegłym roku przynajmniej w pewnej mierze pomogły
Republice Federalnej wytworzyć nowy obraz samej siebie
i swoich politycznych zadań w centrum Europy. Odkąd
Gustav Heinemann jest prezydentem, a Willy Brandt jako
kanclerz określa linię polityki, Republice Federalnej
przypisuje się – i to bardziej za granicą niż wewnątrz
kraju – więcej demokratycznej dojrzałości. Długo
utrzymujące się zbitki słowne: zachodnioniemiecki
rewizjonizm, militaryzm, neonazim utraciły nośność.

Ale tej korzystnej zmiany w wizerunku Republiki

Federalnej nie udało się do tej pory przeszczepić na NRD,
aby i tam coś zmienić oraz wyeliminować znane obsesje.
Strach przed socjaldemokratyczną alternatywą jest
immanentnym składnikiem stalinowskiego komunizmu i
zwłaszcza tam, gdzie socjaldemokraci i komuniści
uwikłani są w tę samą historię, blokuje się zmiany
skądinąd możliwe do przeprowadzenia; albowiem
wszelka zmiana istniejącego stanu rzeczy podważa
dogmaty, których jedynym oparciem jest utrzymywanie
status quo.
Odkąd socjal-liberalny rząd koalicyjny
zainicjował nową politykę niemiecką i wschodnią, odkąd

background image

pojęcie „dwóch państw narodu niemieckiego" zostało
wprawdzie proklamowane, choć politycznie nadal jest
nieuchwytne, mówi się ostrzegawczo, gdy mozolne
rokowania się przedłużają, albo przepraszająco – bo
właśnie nastąpił regres – o „kamienistej drodze", „długim
marszu", o „zadaniu na czekające nas dziesięciolecie". W
ostrzeżeniach tych nie ma przesady. Historia nie porusza
się skokami. A kiedy zbiera się do skoku, natychmiast
cofa się wstecz; postęp nie uznaje trampoliny.

Starałem się wskazać trudności i sprzeczności. Ale ta

próba przyjrzenia się z różnych perspektyw pojęciu
„dwóch państw narodu niemieckiego" pozostałaby
zawężona i zamknięta w niemieckim ezoteryzmie,
gdybym na koniec nie zakwestionował jej w całości,
zwracając się – raczej w trybie prowokacji niż
wyjaśnienia – ku polityce międzynarodowej i jej
dzisiejszym irracjonalnym trendom.

Stany Zjednoczone Ameryki i Związek Radziecki – tak

w polityce wewnętrznej, jak zagranicznej, zarówno
ideologicznie, jak moralnie – nie mogą odgrywać już dziś
w swych imperiach roli siły porządkującej – czytaj: roli
oberpolicmajstra. Wskutek nadmiaru rozgałęzionych
interesów i odpowiedzialności aż nadto znana pewność
siebie obu mocarstw wydaje się dziś nadwątlona. Ich
reakcje świadczą o zmęczeniu i przeczuleniu, niekiedy są
małoduszne, czasem zbyt wrzaskliwe. Rola Chińskiej
Republiki Ludowej nie była w ich scenariuszu
przewidziana. Nie wiemy, jaki będzie na przyszłość udział

background image

rozumu w polityce międzynarodowej – i nie mamy na to
wpływu. Nasz wkład, tzn. zadania obu państw
niemieckich, powinien – właśnie dlatego, że Niemcy
zawsze były wylęgarnią irracjonalizmu – opierać się
zawsze na rozumie w sensie europejskiego oświecenia;
chyba że zechcemy odżegnać się od tej najlepszej z
europejskich tradycji i bezrozumnie pójdziemy za
przepowiedniami politycznej żabki.

przełożyła Małgorzata Łukasiewicz

background image

Ogólnoniemiecki marzec


Gustawowi Steffenowi na pamiątkę

[Gesamtdeutscher Marz. , pierwodruk w: Pladoyer fiir eine neue Regienmg

oder Keine Alternative, Hamburg 1965, również w: Ausgefragt, Gedichte und
Zeichnungen,
Neuwied und Berlin 1967.]


Kryzysy prą, puszczają pąki,
w Pasawie jakiś poczciwina
chce fen uwięzić, Strauss przysięga,
ż

e odwilż to nie jego wina;

w Bawarii warzą dużo piwa.

Ś

niegi topnieją, Ulbricht trzyma.

Dwustronnie kwitnie drut kolczasty.
Zimę dekretem zlikwidują
tam jak i tutaj, bez różnicy:
na baczność stoją ogrodnicy.

W Szyldzie wieżowiec, bezokienny,
nie wpuści światła; miły wietrzyk
jest nie na czasie, stęchły zaduch
ma konserwować dostojników
i Prinz-Eugena, postrach dzików.

W łagrze pokoju Prusy święcą
Wielkanoc, bo powstały z grobu

background image

paradny marsz i krok wojskowy;
o Dniach Komuny nikt nie marzy,
Marks przepadł gdzieś w bukiecie z jarzyn.

Słońce przygrzeje i sędziwy,
już legendarny lis wypełznie
na mszę wyborczą ze swej jamy;
nabożnie Ren Zachodem trąci,
ś

mieje się świadek Globke w sądzie.


Dziś na granicy żadnych trupów.
Archiwum „Bildu" z nudów ziewa.
Co za idylla: polne strachy
po obu stronach Elby stoją,
ideologią wróble poją.

O Niemcy, Hamlet znowu w domu:
„Za tłusty jest i brak mu tchu... "
to chce, to nie chce, jego image
wyparowuje; bundesliga
znów za Yorika głową śmiga.

Wkrótce już wiosna, potem lato
na tych kryzysach zrobi plajtę, –
patrzcie w kalendarz: wrzesień, jesień,
liczenie głosów itp. ;
radzę wam wybrać SPD.

background image

przełożył Jacek St. Buras

background image

O Erfurcie w innym znaczeniu

[Was Erfurt aufierdem bedeutet, przemówienie z okazji I V 1970 r. w Baden-

Baden, pierwodruk w: „Vorwarts", 11 V 1970, również w: Werkausgabe in zehn
Banden,
Darmstadt und Neuwied 1987.



Jeśli nie chcemy, aby data I maja stała się uroczyście i

głucho brzmiącą pustą formułą, będziemy musieli
postarać się u progu lat siedemdziesiątych o wypełnienie
jej nową treścią. Nie wolno użyczać tego święta jako
mównicy do wygłaszania banalnych panegiryków.

1 maja nie nadaje się do rutynowego forsowania

bieżącej polityki związkowej, jakkolwiek jest ona istotna i
porusza wiele spraw. Dziś I maja należy prześledzić
przyczyny historyczne, których następstwa nierzadko ku
naszemu zaskoczeniu wciąż jeszcze dają o sobie znać.

Po dwudziestu latach istnienia Republiki Federalnej i

Niemieckiej Republiki Demokratycznej, po dwudziestu
latach działalności DGB i FDGB, po piętnastu już latach
od utworzenia Bundeswehry i Armii Ludowej nastąpiła
zmiana rządu w Bonn, a długo rugowana ze świadomości
historia niemiecka zaczyna docierać do nas wraz ze
wszystkimi swymi konsekwencjami: nie możemy się już
wycofać. Mając dość myślenia życzeniowego robimy coś,
co długo było obłożone zakazem: zaczynamy uznawać
rzeczywistość.

background image

Nie budzi ona entuzjazmu. Jest bolesna, ponieważ

uświadamia nam istnienie podziału; a ten i ów nie posiada
się być może z żalu, że dawne, tak pełne harmonii
marzenia trafiły dziś dzięki nowej polityce do archiwum.
Przez dwadzieścia lat słowa: „ponowne zjednoczenie"
oraz pragnienie ponownego zjednoczenia były silniejsze
niż realia i codziennie z nich płynące nauki. Mówiło się:
trzeba tylko mocno wierzyć! A ilekroć trafiała się okazja
do świętowania – czy to 17 czerwca, czy I maja –
natychmiast zaczynaliśmy domagać się od siebie
nawzajem tej zastępczej wiary I zaklinać się na nią.

Ale wiara w ponowne zjednoczenie nie mogła

przenosić gór, nie mówiąc już o Berlińskim Murze. Dziś
ośmielamy się mówić o tym, o czym wielu wiedziało, ale
nie ważyło się powiedzieć głośno; o tym, czego niejeden
się domyślał, ale kierując się jakże zrozumiałą
prostoduszną wiarą nie chciał przyznać. Ponownego
zjednoczenia nie będzie: ani pod znakiem naszego
systemu społecznego, ani pod znakami komunistycznymi.
Dwa niemieckie państwa narodu niemieckiego, między
którymi

trudno

byłoby

wyobrazić

sobie

więcej

sprzeczności i większą wrogość niż to ma miejsce, muszą
nauczyć się żyć obok siebie i razem dźwigać hipotekę
wspólnej historii.

Jak to się robi? Mamy tak niewiele praktycznego

doświadczenia. Jak żyć obok siebie i ze sobą?
Widzieliśmy obrazki z Erfurtu. Willy Brandt i Willi
Stoph: dwaj mężczyźni, którzy potrafili spojrzeć na siebie

background image

bez emocji. Dwóch polityków na wąskiej kładce: jednego
chciałby potrącić pan Strauss, drugi czuje na plecach
oddech swego partyjnego rywala Honeckera. Honecker i
Strauss: w sensie ideologicznym dzieli ich przepaść, ale
dogmat zimnej wojny działa jednocząco i budzi w nich
nadzieję, że to, co rozpoczęto w Erfurcie, skończy się
niepowodzeniem. Często trudno się oprzeć wrażeniu, że
ogólnoniemiecka wspólnota istnieje już tylko w absolutnej
negacji.

Ale widzieliśmy też plac między dworcem a hotelem.

Ze zdjęć można było wyczytać spontaniczną radość i
ostrożną nadzieję, choć nie zabrakło też ponurej
kontragitacji na zamówienie.

To, czego nie widzieliśmy, ale o czym zdążyliśmy się

dowiedzieć, to fakt, że niektórzy obywatele NRD znaleźli
się w kłopotach tylko z powodu swych spontanicznych
reakcji. Bo komunizm nie toleruje spontaniczności, a
nieludzka konsekwencja dogmatu komunistycznego każe
być twardym nawet wtedy, gdy odpowiedzialni politycy
NRD mogliby zyskać sympatię właśnie przyznając się do
słabości.

Jednocześnie w Erfurcie działy się same miłe rzeczy:

przekonaliśmy się, że polityk, którego niedawno jeszcze
szkalowano w obu państwach niemieckich, a więc na dwa
głosy, cieszy się zaufaniem naszych rodaków zza miedzy:
Willy Brandt podszedł do okna nie po to, by przyjmować
owacje, lecz żeby podziękować I prosić o zrozumienie dla
swego trudnego zadania.

background image

Zrozumiano go. Ale czy zrozumieliśmy ów obraz, który

pokazywał kanclerza Republiki Federalnej w byłym
obozie koncentracyjnym Buchenwald? Złożenie wieńca.
Czy był to tylko zwykły gest? A może coś więcej? W
obozie koncentracyjnym Buchenwald niemieccy narodowi
socjaliści

mordowali

niemieckich

komunistów

i

socjaldemokratów.

Gdzie

tylko

stawiamy

stopę,

natrafiamy na oporną materię przeszłości. Nie ma takiej
podstawy, która nie miałaby drugiego dna, ani takiego
słowa, które nie byłoby dwuznaczne.

Ale Erfurt oznacza coś więcej niż tylko spotkanie 19

marca 1970 roku. W perspektywie ponad stuletnich
dziejów niemieckiej socjaldemokracji i niemieckiego
ruchu związkowego brzemię historii miasta Erfurt ciąży
bardziej, niż gotowi są przyznać liczni socjaldemokraci i
związkowcy.

Połączmy dziś, I maja, przyjemne z pożytecznym i

spójrzmy wstecz, abyśmy wspólnie, państwo i ja,
pomyśleli o Erfurcie w innym znaczeniu.

W roku 1891, rok po wygaśnięciu bismarckowskich

ustaw wymierzonych w socjalistów, w Erfurcie odbył się
zjazd Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. W czasie tego
brzemiennego w skutki zjazdu uchwalono Program
Erfurcki. Stał się on zarzewiem wewnątrzpartyjnego
sporu, który trwał długo, niebawem wstrząsnął ruchem
robotniczym w całej Europie i pod tym samym właściwie
znakiem rozpoznawczym daje o sobie znać również
dzisiaj. Mówię o sporze w sprawie rewizjonizmu i jego

background image

następstwach, czyli o konflikcie, który całymi latami
osłabiał

socjalistyczną

brać

robotniczą,

później

ostatecznie ją rozbił, a w końcu naznaczył śmiertelną
wrogością. Erfurt 1891 – i Erfurt 1970: historia się nie
powtarza, ale ma pamięć słonia. Cofnijmy się o parę
kartek.

Aż do zjazdu erfurckiego większy wpływ na niemiecką

socjaldemokrację miały teorię Lassalle'a niż Marksa i
Engelsa. Kiedy socjaldemokraci z Eisenach pod
przywództwem Bebla i lassallczycy założyli w 1875 roku
w Gotha Socjalistyczną Partię Robotniczą, Marks i Engels
patrzyli

na

to

sceptycznie.

Praktyczne

działania

niemieckich socjaldemokratów wywoływały u obu
surowych teoretyków na emigracji w Londynie dystans i
nieufność,

wzajemnemu

podziwowi

towarzyszyły

nasilające się nieporozumienia. Nawet na pracę Augusta
Bebla o emancypacji Kobieta i socjalizm większy chyba
wpływ wywarł francuski wczesny socjalista Charles
Fourier niż Marks i Engels.

Istniejący do tamtej chwili program, który uchwalono

na zjeździe w Gotha, został w swoim czasie ostro
skrytykowany przez Karola Marksa; jego autor, Wilhelm
Liebknecht, nie mógł już odtąd utrzymać się na pozycji
głównego twórcy programu partii.

Podczas dwunastoletnich prześladowań, w okresie

obowiązywania ustaw przeciw socjalistom, wszystkie
socjaldemokratyczne gazety i czasopisma były zakazane.
Nie udało się znaleźć takiego miejsca, gdzie można by

background image

dalej rozwijać teorie Ferdynanda Lassalle'a i uwolnić je od
krępujących

uprzedzeń

pruskiego

socjalizmu

państwowego.

SPD

przetrwała

wprawdzie

okres

prześladowań, nie zabrakło jej członków ani nowych
nadziei, ale pogrążyła się w próżni duchowej i
teoretycznej.

W latach osiemdziesiątych tylko dwaj teoretycy

socjaldemokracji, Karl Kautsky i Eduard Bernstein,
utrzymywali ścisły kontakt z Fryderykiem Engelsem:
wspierając się na nim i na autorytecie Augusta Bebla
sformułowali Program Erfurcki. Niedługo po śmierci
Karola Marksa naukowość i dogmatyzm marksistowski po
raz pierwszy przeniknęły do programowych fundamentów
niemieckiego ruchu robotniczego. Program Erfurcki ma
budowę dwuczęściową: część teoretyczna wiąże się z
osobą Kautsky'ego, część praktyczna – z Bernsteinem. Od
tej dwoistości łączącej rewolucyjne postulaty z wolą
praktycznych reform bierze swój początek rozbicie partii
na rewolucjonistów i reformistów. Kautsky i Bernstein,
ojcowie Programu Erfurckiego, są też ojcami trwającego
do dziś konfliktu. Rozbijanie partii z pewnością nie było
ich zamiarem; już u Marksa nie brakowało teoretycznych
sprzeczności, które uniemożliwiały dialektyczną syntezę
teorii i praktyki.

Można by niemal powiedzieć, że według Programu

Erfurckiego socjalistyczny tydzień pracy dzielił się na
rewolucyjną niedzielę i sześć przeładowanych praktyką,
wypełnionych

reformatorskimi

zabiegami

dni

background image

powszednich. Jednocześnie wysuwane przez skrzydło
Kautsky'ego i Bebla żądanie rewolucji miało czysto
retoryczny charakter. Politycy reformistyczni Bernstein i
Vollmar

szydzili

z

niedzielnych

przemówień

rewolucyjnych

w

wykonaniu

niektórych

socjaldemokratów, którzy w pozostałe dni tygodnia z całą
trzeźwością mozolili się nad praktycznymi działaniami
reformatorskimi.

A teraz kilka sprzeczności Programu Erfurckiego.
Kautsky – a wraz z nim Bebel – stawia cel ostateczny:

zmianę kapitalistycznej własności środków produkcji na
własność społeczną. Obaj opierają się na marksistowskiej
teorii o rychłym załamaniu i upadku kapitalizmu oraz
całego społeczeństwa mieszczańskiego. Ich program, jeśli
rozpatrywać go na płaszczyźnie teoretycznej, oznacza
zdecydowane

wypowiedzenie

wojny

istniejącemu

systemowi społecznemu; z góry wyklucza jakąkolwiek
współpracę parlamentarną, a nawet przyjęcie roli
opozycji.

Z drugiej strony program działań praktycznych:

Bernstein i Georg von Vollmar, który pracuje w komisji
programowej, proponują solidny katalog działań na rzecz
poprawy położenia socjalnego robotników i kobiet. W
pełni

nawiązują

do

państwowego

ustawodawstwa

socjalnego, uznają parlament za arenę demokratycznych
wysiłków służących wprowadzeniu planowanych reform,
wyliczają socjaldemokratyczne cele, które już wówczas
oznaczały politykę praktyczną, choć zostały osiągnięte

background image

dopiero parę dziesiątków lat później: na przykład prawo
wyborcze kobiet i zniesienie kary śmierci.

Praktyczny fragment programu zmierza do rozwijania

demokracji o charakterze po części plebiscytarnym, po
części przedstawicielskim, w której dużą wagę ma
„samorządność narodu w królestwie, państwie, prowincji i
gminie", a także „wybór władzy przez naród".

Jeśli pytamy dziś o przyczyny, które sprawiły, że owe

tragikomiczne wręcz sprzeczności Programu Erfurckiego
miały takie oszałamiające następstwa, to wskazując na
Marksa i jego teorię katastrof, czyli zapowiedź upadku
kapitalizmu, otrzymamy odpowiedź niepełną. To długi
okres ucisku doprowadził wśród nawet umiarkowanych
socjaldemokratów do wzrostu nadziei na uwolnienie w
drodze rewolucji. Korespondencja między Augustem
Beblem i Fryderykiem Engelsem dowodzi, że każdy
kryzys

kapitalistycznego

systemu

gospodarczego

natychmiast prowokował tych dwóch tak trzeźwo przecież
myślących ludzi do rozmaitych spekulacji. Faktycznie
ż

ywiono nadzieję, że masy pracujące zubożeją, a

jednocześnie okazywano gotowość do codziennej pracy
reformatorskiej, która miała zubożeniu przeciwdziałać.
Rewolucja uchodziła za święty artykuł wiary, ale nędza
socjalna nagliła bardziej. August Bebel potrafił w czasie
obowiązywania

ustaw

przeciw

socjalistom,

w

dwunastoletnim okresie prześladowań, pokonać tę
rozterkę; wierząc w rewolucję i działając praktycznie jako
wielki parlamentarzysta sam był tej rozterki uosobieniem i

background image

wyrazicielem.

W sumie można powiedzieć, że część teoretyczna

Programu

Erfurckiego

odrzuca

formę

istnienia

społeczeństwa, którą praktyczna część tego samego
programu uznaje jako daną, pragnie rozwijać w kierunku
demokracji oraz umacniać przez reformy społeczne.

Niewiele sensu mają teraz, po z górą stu latach,

besserwisserskie połajanki i oskarżenia: z jednej strony o
zdradę idei rewolucyjnych, z drugiej strony o nienaukowe
oddalenie od praktyki. Nikłe mamy wyobrażenie o
uciążliwościach

ustaw

przeciw

socjalistom.

Nie

domyślamy się nawet, jak wielkiego dzieła dokonał
August Bebel, kiedy należało przeprowadzić pozbawiony
ś

rodków i zdezorganizowany ruch robotniczy przez

dwunastoletnią smugę cienia. Wtedy Program Erfurcki
spotkał się z uznaniem całej partii; został przyjęty prawie
jednogłośnie. Po okresie prześladowań ludzie cieszyli się,
ż

e znów mają grunt pod nogami.

Dziś już wiemy: teoria i praktyka były nie do

pogodzenia, wręcz się wykluczały, powodując rozbicie
ruchu robotniczego nie tylko w Niemczech, lecz – jak się
miało okazać – w całej Europie. Niemiecka partia
socjaldemokratyczna uchodziła bowiem w Europie za
przykład: silna czy słaba, znajdowała naśladowców.

Już wkrótce potem praktyczni politycy usiłowali

przezwyciężyć ową nieszczęsną sprzeczność między
praktyką a utopijną, po części nienaukową teorią,
dokonując na kolejnych zjazdach partii rewizji Programu

background image

Erfurckiego: nazwano ich „rewizjonistami" i jest to
polityczna obelga, która przetrwała aż po dziś dzień.
Aleksander

Dubczek

i

Ota

Szik,

teoretycy

czechosłowackiej reformy komunizmu, zostali po inwazji
Czechosłowacji zniesławieni jako rewizjoniści.

Kto szuka w historii zjawisk porównywalnych, ten

odnajdzie podobne skamieliny dogmatyzmu w procesach
kacerzy średniowiecznych: Giordano Bruno czy albigensi,
husyci czy luteranie – wszyscy oni uchodzili w myśl
dogmatu katolickiego za rewizjonistów i płacili za to.

Eduard Bernstein, najważniejszy rewizjonista swojej

epoki, uległ był wtedy werbalno-rewolucyjnemu skrzydłu
własnej partii. Dopiero dziś pojmujemy, jak znacznie
wyprzedzał swój czas pod względem dalekowzroczności i
naukowego

dystansu.

Kwestionując

zawczasu

cel

ostateczny: „dyktaturę proletariatu", stał się później, kiedy
Lenin wkroczył na tę drogę, jednym z pierwszych
krytyków totalitaryzmu komunistycznego. Bernstein jako
pierwszy ośmielił się zaprzeczyć marksistowskiemu
przesądowi, jakoby niebawem miało nastąpić załamanie
społeczeństwa burżuazyjno-kapitalistycznego. Ostrzegał
przed budowaniem teorii w oparciu o pragnienia i
myślenie

ż

yczeniowe.

Dowodził,

ż

e

gospodarka

kapitalistyczna posiada „możliwości przystosowania się",
nie podlega więc żadnym niepodważalnym prawom, które
obowiązują rzekomo od Marksa po wsze czasy. A jednak:
mimo że analiza Bernsteina tak często się potwierdzała, w
partiach socjalistycznych nadal pokutowało myślenie

background image

ż

yczeniowe i dogmatyczne przesądy.

Oto jeden przykład z naszej współczesności: ilekroć

nowa lewica określa kapitalizm jako „późny", pozostaje w
kręgu tradycyjnego myślenia życzeniowego. Sugeruje
bowiem bezdowodnie, że kapitalizm znajduje się w
późnej fazie, a więc u schyłku.

Tymczasem mogliśmy nauczyć się z historii, że

kapitalizm jest tak samo stary lub tak samo młody jak
socjalizm, że warunkują się one wzajemnie i wpływają na
siebie, że wreszcie wywłaszczenie kapitału prywatnego
pod naciskiem dyktatury proletariatu doprowadziło nie do
upadku kapitalizmu, lecz do nowej, ustanowionej przez
Lenina formy ucisku – do socjalistycznego kapitalizmu
państwowego. Kiedy Willy Brandt i Willi Stoph,
socjaldemokrata i komunista, spotkali się w Erfurcie, to
reprezentowali sobą nie tylko historyczne rozbicie
socjalizmu i narodu, ale też dwa porządki społeczne:
prywatno-kapitalistyczny i państwowo-kapitalistyczny.
Słusznie mówił Eduard Bernstein przed przeszło
siedemdziesięciu laty o „możliwościach przystosowania
się" gospodarki kapitalistycznej; nie jest ona związana z
własnością wyłącznie prywatną.

Zanim jednak znów powiem o Erfurcie 1970, chcę raz

jeszcze przypomnieć Erfurt 1891. Warto cofnąć się o parę
kartek

i

prześledzić

przyczyny

socjalistycznego

samozniszczenia

oraz

początki

nowoczesnej

socjaldemokratycznej

polityki

reform.

Jakkolwiek

bowiem Program Erfurcki był brzemienny w skutki

background image

doprowadzając do osłabienia, a w końcu rozbicia
europejskiego ruchu robotniczego, to rozgorzałe wtedy
spory bardzo skutecznie wzmocniły samoświadomość
tych robotników, którzy organizowali się bezpośrednio w
miejscu pracy. Początek rewizjonizmu zbiega się w czasie
ze wzrostem siły politycznej ruchu związkowego.
Członkowie

stowarzyszeń

i

związkowcy,

którzy

codziennie byli konfrontowani z praktycznymi wymogami
polityki, jako pierwsi zrozumieli potrzebę zrewidowania
nieżyciowych teorii zawartych w Programie Erfurckim.

Koncepcja

Bernsteina

zakładająca

penetracyjną

aktywność stowarzyszonych i kontrolę środków produkcji
może

uchodzić

za

pierwszy

projekt

pośród

dyskutowanych dziś modeli współdecydowania. Również
Program Godesberski należy rozumieć jako późne
zwycięstwo rewizjonistycznej polityki reform. Wymaga
on teraz kolejnej rewizji już choćby z tego tylko powodu,
ż

e wszelka polityka reform musi być permanentnie

rewidowana.

Współdecydowanie

rozumiane

jako

skuteczny

instrument kontrolny mogłoby stanowić demokratyczną
alternatywę tradycyjnego kapitalizmu prywatnego w
naszym

porządku

społecznym

oraz

tradycyjnego

kapitalizmu państwowego w komunistycznym porządku
społecznym. Można je wprowadzić w życie tylko w
postaci całościowej reformy we wszystkich sferach życia
społecznego: w szkołach i uniwersytetach, w miejscu
pracy i w instytucjach prawa. Ponieważ jest zadaniem

background image

reformatorskim, może się wypełnić tylko na drodze
ewolucyjnej.

Nie ma specjalnie sensu powtórka z Programu

Erfurckiego: podbudowywanie idei współdecydowania
jakąś pionierską teorią rewolucyjną. Tyle przynajmniej
powinniśmy się byli bowiem nauczyć spoglądając w
przeszłość: program partyjny, w którym część teoretyczna
sugeruje doskonalenie techniki skoku rewolucyjnego, a
część praktyczna zaleca długą serię obowiązkowych
ć

wiczeń reformatorskich, może co najwyżej sprzyjać

rozszczepieniu świadomości: przyroda nie zna skaczących
ś

limaków.

Ale zadajemy sobie pytanie, czy po rozbiciu ruchu

robotniczego nie może wreszcie dojść do pojednania
rewolucjonistów

z

reformistami,

komunistów

z

socjaldemokratami? Czy spotkanie Willy Brandta z Willi
Stophem nie mogłoby oznaczać pierwszego kroku w tym
właśnie kierunku?

Kto się przyjrzy dokładniej, ten stwierdzi, że nad

stołem rozmów w Erfurcie roku 1970 zawisły – grożąc w
każdej chwili eksplozją – te same konflikty, które przed
prawie osiemdziesięciu laty po raz pierwszy znalazły
wyraz

w

Programie

Erfurckim.

Zbyt

długo

niedogmatyczną

drogę

do

socjalizmu

kwitowano

pogardliwym mianem rewizjonizmu. Zbyt wielkie są
koszta i ofiary, które obciążyły konto rewolucyjnego
odłamu w europejskim ruchu robotniczym. Zbyt poważny
uszczerbek poniosły podstawowe prawa demokratyczne w

background image

państwach komunistycznych, aby mogła go zrównoważyć
zamiana kapitalizmu prywatnego na państwowy, czyli
dawnej formy ucisku na nową.

Socjaldemokracja i komunizm mogą chyba istnieć obok

siebie, ale nie da się ich ze sobą połączyć. Kto śni o
ponownym zjednoczeniu, ten bardzo szybko obudzi się
uderzając głową o mur rzeczywistości. Kto opiera swe
rachuby na nadziejach, ten pozostanie głuchy na nauki
płynące z historii. Nieprzejednany komunizm nadal swego
głównego przeciwnika upatruje w socjaldemokracji.
Wystarczy wczytać się w sformułowania Ulbrichta:
rewizjonizm, reformizm, socjaldemokratyzm są dla niego
jedną i tą samą herezją, którą należy tępić.

Ale również i na Zachodzie spór o rewizjonizm do

dzisiaj nie został zamknięty. Kto uważnie śledził
studenckie dyskusje ostatnich trzech lat, ten szybko
zauważył, że rewolucyjne żądania mniejszości były nie do
pogodzenia z reformistycznymi celami większości. Jakże
zacięty, a zarazem anachroniczny przebieg miał spór o
słuszność stosowania przemocy. Jak retorycznie brzmiało
słowo „rewolucja", jak koniunkturalnie zmieniały się
rewolucyjne postawy. Z jaką zaciekłością zwalczały się
poszczególne grupy nawet z tego samego rewolucyjnego
skrzydła, z jaką niewzruszoną obojętnością wobec
doświadczeń historycznych obwiniały się nawzajem.

To jednak, czego dokazywał SDS, jeśli chodzi o starcia

między grupkami, było tylko dalekim refleksem coraz
powszechniejszych

napięć

w

obozie

socjalizmu

background image

komunistycznego. Ten sam Związek Radziecki, który
zwalczał najpierw jugosłowiański titoizm, a potem
czechosłowacki socjalizm demokratyczny oskarżając je o
herezję rewizjonizmu, dziś spotyka się z takim samym
oskarżeniem ze strony Chińskiej Republiki Ludowej.

Nikt już dziś chyba nie pyta, co oznacza słowo

„rewizjonizm"

1 na ile konieczna jest permanentna rewizja istniejącego

stanu rzeczy. Bezkrytycznie przejmowano i przejmuje się
nadal tę klasyczną już dzisiaj obelgę; jednocześnie są
powody,

by

wobec

tak

licznych

przykładów

dogmatycznego

usztywnienia

obnosić

etykietkę:

„rewizjonista!" niby tytuł honorowy.

Wykorzystuję przeto datę I maja 1970 roku jako

sposobność do określenia spotwarzanego po wielokroć
Eduarda

Bernsteina

mianem

wybitnego

i

dalekowzrocznego socjaldemokraty.

Takie podpory pamięci są niezbędne. SPD i Zrzeszenie

Niemieckich Związków Zawodowych zbyt beztrosko
traktowały własną przeszłość, zbyt łatwo o niej
zapominały. Zbyt często też dziś młodzi socjaldemokraci
krępują się powoływać na nazwisko Eduarda Bernsteina,
mimo że tak jak niegdyś rewizjoniści wałczą z
usztywnieniami we własnej partii: trucizna zniesławienia
nie przestała działać.

Eduard Bernstein urodził się w 1850 r. w Berlinie jako

siódme dziecko maszynisty. Mając dwadzieścia dwa lata
został członkiem istniejącej wtedy od trzech lat

background image

Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej. Z zawodu był
urzędnikiem bankowym. W okresie obowiązywania ustaw
przeciw socjalistom musiał opuścić Niemcy. Przez siedem
lat pracował jako redaktor pisma „Sozialdemokrat" w
Zurychu. Następnie zamieszkał w Londynie. Utrzymywał
ś

cisły kontakt z Fryderykiem Engelsem, a od roku 1895

zawiadywał jego spuścizną. Długi pobyt w Anglii wywarł
piętno na stosunku Bernsteina do demokracji, a zwłaszcza
do parlamentaryzmu, i nie pozostał bez wpływu na jego
pracę dla socjaldemokracji niemieckiej. Od zjazdu partii
w Erfurcie Bernstein zaczął krytykować oficjalną
ortodoksję marksowską w partii i oceniać ją wedle
kryterium przydatności we wszechstronnie praktykowanej
polityce reform. Jego główne dzieło Założenia socjalizmu
i zadania socjaldemokracji
stanowi podsumowanie
teoretyczne podjętej przezeń rewizji. Ponieważ w trakcie
pierwszej

wojny

ś

wiatowej

głosował

przeciw

przyznawaniu kredytów wojennych, przystąpił na jakiś
czas do USPD. Ostro atakowany i oczerniany Eduard
Bernstein aż do swej śmierci w roku 1932 pracował nad
podstawami

nowoczesnej

i

niedogmatycznej

socjaldemokracji. Jeśli dziś po raz pierwszy polityka
socjaldemokratyczna bierze na siebie odpowiedzialność
rządową w Republice Federalnej, to sukces ten w wielkim
stopniu jest zasługą pracy przygotowawczej, dokonanej
przez Eduarda Bernsteina.

Kto chce w całej pełni pojąć znaczenie Erfurtu 1970,

spotkania socjaldemokraty Willy Brandta z komunistą

background image

Willi Stophem, ten musi wiedzieć o Erfurcie 1891, a więc
o Programie Erfurckim i jego następstwach. Nie sposób
właściwie zrozumieć zdarzeń historycznych, gdy zostaną
wyizolowane z kontekstu. Rozbicie niemieckiego ruchu
robotniczego i rozbicie narodu niemieckiego to dzisiejsze
realia, których źródła zbyt długo rugowano ze
ś

wiadomości.

Historia nie niesie nam pociechy. Udziela surowych

lekcji. Przeważnie wydaje się absurdalna. Postępuje
wprawdzie naprzód, ale postęp nie jest jej rezultatem.
Historia się nie kończy: znajdujemy się w niej, a nie poza
nią.

Mówiłem o najświeższej okoliczności historycznej: o

Erfurcie 1970. Trudno o lepszy dzień niż I maja, abyśmy
wszyscy pomyśleli też o Erfurcie w innym znaczeniu.

przełożył Andrzej Kopacki

background image

Gleisdreieck

[Gleisdreieck, pierwodruk w: . forum academicum. Zeitschrift fur die

Heilderberger Studenten", 3/1960, również w: Gleisdreieck, Darmstadt und
Neuwied 1960.]



Sprzątaczki ciągną ze wschodu na zachód.
Zostań tu, bracie, czego chcesz tam szukać;
chodź do nas, bracie, tutaj nic po tobie.

Gleisdreieck, gdzie kładący tory
pająk z gruczołem parującym
zagnieździł się i kładzie tory.

Bez szwów przechodzi dalej w mosty
i sam zakłada sobie nity,
kiedy je zerwie to, co w sieć mu wpadnie.

Jeżdżąc tam z przyjaciółmi wyjaśniamy:
to jest Gleisdreieck, wysiadamy,
po czym wspólnie palcami przeliczamy tory.

Zwrotnice kuszą, sprzątaczki wędrują,
tylna latarnia robi do mnie oko,
lecz pająk muchy łapie, a sprzątaczki puszcza.

background image

Wpatrując się z ufnością w gruczoł
odczytujemy to, co gruczoł pisze:
Gleisdreieck, zaraz opuścicie

Gleisdreieck i zachodni sektor.

przełożył Jacek St. Buras

background image

Liczba mnoga zespolona


Z

górą

miesiąc

temu

przy

okazji

ś

wietnie

zorganizowanych pompes funebres zabrano się w tym
kraju za zaklinanie historii: pożegnanie Konrada
Adenauera ze zwolennikami i przeciwnikami stało się
dobrą sposobnością, by położyć kamień graniczny, o
którym mrugający oczami boży prostaczkowie sądzą, że
nigdy już nie da się go ruszyć z posad. Jak napisano w
„Die Welt": „Kanclerz umarł. Narodził się mit".

Znamy te urodzinowe anonse. Naród jest wdzięczny,

gdy pokazuje mu się historię na szerokim ekranie jako
nieokiełznane fatum bądź też z perspektywy Springera:
począwszy od bitwy w Lesie Teutoburskim,

[Las Teutoburski –

nazwa literacka, odnaleziona u Tacyta. W 9 roku n. e. dokonała się tam jakoby
klęska legionów rzymskich, powstrzymanych krwawo przez germańskiego wodza
Arminiusza. Wydarzenie to stało się tematem literackich utworów Klopstocka,

Kleista i Grabbego (przyp. tłum. ). ]

poprzez pokutny marsz do

Canossy, a skończywszy na świadomym zafałszowaniu
wydarzeń 17 czerwca 1953 roku dopisuje nam obfitość
bombastycznych i fatalnych zrządzeń. Uwidacznia się to
w szkolnych podręcznikach, przylepia do dat. Jeśli tylko
wiemy,

w

których

latach

toczyła

się

Wojna

Trzydziestoletnia, to już wszystko w porządku. O
Wallensteinie opowie nam Fryderyk Schiller; a żeby nie
pomyliły się odniesienia, telewizja niemiecka wyświetli w
dzień po śmierci Konrada Adenauera inscenizację

background image

Wallensteina: historia lekka, łatwa i przyjemna. Dyżurne
kruki nad górą Kyffhauser.

[Kyffhauser – grzbiet górski na południe od

Harzu. Wedle jednej z legend cesarskich przebywa w nim pogrążony we śnie

władca, który kiedyś powróci i sięgnie po koronę (przyp. tłum. ). ]

Starzec w

Sachsenwald.

[Sachsenwald – obszar leśny w Szlezwiku-Holsztynie, w roku

1871 podarowany przez cesarza Wilhelma I kanclerzowi Bismarckowi. Bismarck

mieszkał tam od r. 1890 (przyp. tłum. ). ]

Rozjaśnia nam się w

głowach lampami Hindenburga,

[Hindenburglichter – nazwane tak na

cześć zwycięzcy bitwy pod Tannenbergiem tekturowe lampy z knotem, które
wykorzystywano jako oświetlenie zapasowe, zwłaszcza podczas II wojny

ś

wiatowej (przyp. tłum. ). ]

które płonąc w intencji ponownego

zjednoczenia mają zastępować argumenty i ożywiać
nastrój.

Wobec takiej teatralnej napuszoności niechaj wolno

będzie obywatelowi widzieć historię jako szeroką, groźnie
wzbierającą rzekę. Ja zaś mam dziś przyjemność
wskoczyć do niej i popłynąć pod prąd. Moje
przemówienie nosi tytuł: Liczba mnoga zespolona.

Będę próbował postawić w nim kwestię narodową,

która doczekała się wielu gotowych odpowiedzi. Nie
zamierzam przybijać na takich czy innych szacownych
drzwiach jakichś rewolucyjnych tez; oczywistości
powinny zostać wypowiedziane, nawet jeśli nie można nic
poradzić na to, że dla tego lub owego słuchacza brzmieć
będą rewolucyjnie.

Jeszcze przed mniej więcej sześcioma tygodniami

przemówienie to w swej roboczej wersji nosiło tytuł:
Fenig na mleko a kwestia narodowa.
Wraz z Siegfriedem
Lenzem i historykiem Eberhardem Jackiem jeździłem po

background image

Szlezwiku-Holsztynie. Ale śmierć polityka albo raczej:
bizantyjska prezentacja tej śmierci wpłynęła na decyzje
wyborców znacznie bardziej, niż była to w stanie uczynić
SPD ze swoim programem gospodarczym.

Powiedzmy tylko dla przybliżenia przesłanek tej mowy:

w Kilonii, Eutin i innych miejscach próbowałem
wyjaśnić, w jak silnym związku pozostają ze sobą
cieszący się wielką, ale złą sławą fenig oraz ze złej sławy
słynąca kwestia narodu.

Fenig na mleko przez dziesięć lat był naszą drugą

walutą narodową. Tak bowiem jak Kościół w
ś

redniowieczu odpuszczał grzechy za pieniądze, tak też

chrześcijańskim politykom XX wieku dane było darować
ś

wiatu feniga na mleko, a więc świecki odpust. Ale wiara

w feniga na mleko nie mogła przenieść jełczejących gór
naszego masła, tak samo jak nasza naiwna wiara w
ponowne zjednoczenie nie potrafiła ruszyć nawet
kamyczka z wiadomego Muru.

Dwa słowa: fenig na mleko i ponowne zjednoczenie.

Dwa symbole istniejącego stanu i wieloletnie tabu.
Wprawdzie fenig na mleko powoli się likwiduje;
wprawdzie nawet naszym niedzielnym mówcom powoli
zaczyna świtać, że słówko „ponowne zjednoczenie" nie
powoduje już wychyleń wskazówki na licznikach aplauzu;
ponieważ jednak niewiele jest rzeczy, które jednoczą
Niemców, a fenig na mleko jako waluta oraz pokrzepianie
się ponownym zjednoczeniem mogły stanowić pewien
substytut braku narodowej jedności, toteż bardzo powoli

background image

ż

egnamy się z fenigiem na mleko – na przykład.

Przykładów pożegnania z wiarą w ponowne zjednoczenie
nie ma.

Ponieważ wyniki wyborów w Szlezwiku-Holsztynie

mamy już z głowy, pozwolę sobie przekazać fenigi na
mleko na konto zamknięte. Skoncentrujemy się na kwestii
narodowej.

Czy Niemcy tworzą naród? Czy powinni go tworzyć?
Dysponujemy

wprawdzie

wieloma

propozycjami

dotyczącymi polityki niemieckiej, od śmiałych po mniej
ciekawe, dzięki Hansowi Magnusowi Enzensbergerowi
mamy Katechizm kwestii niemieckiej, istnieje też całe
mnóstwo przesłanek dla podjęcia rewizji jednostronnie
prozachodniej polityki zagranicznej Republiki Federalnej:
od utopii Rudigera Altmanna Związek Niemiecki dzisiaj, I
listopada 1976,
poprzez przedsięwziętą przez Wilhelma
Wolfgana Schtitza próbę reorientacji wiodącego donikąd
myślenia Kuratorium,

[Kuratorium Unteilbares Deutschland (Kuratorium

Niepodzielne Niemcy) – ponadpartyjne stowarzyszenie z siedzibą w Berlinie,
powołane w 1954 r. z myślą o działaniach na rzecz zjednoczenia Niemiec (przyp.

tłum. ). ]

aż po rozmowę Gaus-Wehner. Ale podstawy dla

takich

usiłowań,

mianowicie

przekazu

narodowej

samoświadomości, nie ma. Nawet surowy katechizm
Enzensbergera rezygnuje z tego fundamentu. Nowe
pojęcie „konfederacji" prowadzi, bez względu na to, czy
posługuje się nim Walter Ulbricht, czy Herbert Wehner,
wyłącznie do nieporozumień. Który autor listów na
zamówienie doradzi nam, gdy trzeba będzie odpowiedzieć

background image

premierowi Stophowi? Wszędzie to samo: mamy
trudności z terminologią.

Na

przykład:

co

rozumiemy

przez

ponowne

zjednoczenie?

Kto z kim i pod jakimi warunkami politycznymi ma się

ponownie jednoczyć? Czy ponowne zjednoczenie oznacza
przywrócenie Rzeszy Niemieckiej w granicach z 1937
roku?

Wciąż jeszcze nie brakuje cwaniaczków, którzy

przedzierzgnąwszy się w polityków pozwalają sobie na
taką arogancję. Przez ponad dziesięć lat, a właściwie po
dziś dzień musieliśmy wysłuchiwać obietnic ponownego
zjednoczenia w pokoju i wolności, obietnic składanych
każdemu Niemcowi, którego wyborczy głos wydawał się
nie do pogardzenia. Zwróćmy uwagę: w granicach z 1937
roku, ale w pokoju i wolności.

Jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało: wyborca

przyjmował te cuda politycznych fałszerzy za dobrą
monetę. Nieprzerwanie rządziła nami partia, która do
dzisiaj nie jest w stanie powiedzieć precyzyjnie i bez
ogródek, co oznacza ponowne zjednoczenie, kto z kim i
pod jakimi warunkami politycznymi ma się zjednoczyć
oraz w jaki sposób zamierza się uwzględnić przyczyny
rozbicia Rzeszy, okrojenia jej terytorium i podziału
pozostałych ziem. Jako surogat podsuwano nam wulgarny
antykomunizm,

którego

propagandowa

dobitność

sprowadzona została za sprawą językowego ubóstwa
Konrada Adenauera do poziomu znanej z XIX wieku

background image

nienawiści wobec Francuzów: „Wszystkiemu winni
Rosjanie". Poza tym czarodziejska formuła: „ponowne
zjednoczenie" służyć miała do zapychania dziur.

A słowo to można przecież rozumieć całkiem inaczej:

w epoce Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu
Niemieckiego Niemcy mogli bądź co bądź pochwalić się
jednością państwa, nawet jeśli była ona mistyczna i nie
bardzo uchwytna politycznie; ale od początku sporów
wyznaniowych w XVI wieku, a najpóźniej od zawarcia
Pokoju Westfalskiego Cesarstwo Rzymskie Narodu
Niemieckiego zostało pod względem wyznaniowym, a
zatem i politycznym podzielone na dwie części. Co
prawda protestantyzm był początkowo sprawą wszystkich
Niemców, ale nigdy nie mógł stać się sprawą cesarza,
który jednocześnie nosił koronę króla Hiszpanii.
Kontrreformacja zwyciężyła na południu i zachodzie
Rzeszy, północ i wschód zostały – jeśli nie liczyć
regionalnych odprysków – protestanckie. Jeszcze i dzisiaj
linia Menu ma swoje znaczenie polityczne: trzechsetletnie
sprzeczności między Bawarią a Szlezwikiem-Holsztynem
sięgają

głębiej

niż

ś

wieża

jeszcze

sprzeczność

ideologiczna między Meklemburgią a Dolną Saksonią.
Mimo to nie powinniśmy zapominać, że podział, z jakim
mamy dziś do czynienia, został przygotowany na długo
przed rokiem 1945. Patrząc z perspektywy Nadrenii
zawsze widziało się Kraj Załabski. Na wschód od Łaby –
mówiono i mówi się nadal – to były i są tereny pruskie,
protestanckie,

czyli

pogańskie,

jednym

słowem:

background image

komunistyczne. Rozpętana przez nas wojna, a zaraz
potem zimna wojna, którą oba kraje niemieckie potrafiły
prowadzić daleko poniżej punktu zamarzania, zmieniły
nie istniejącą przedtem na papierze linię graniczną Łaby w
naszpikowaną umocnieniami granicę państwową. Musiało
to robić groteskowe wrażenie, gdy Konrad Adenauer,
stuprocentowy mieszkaniec ziem na zachód od Łaby,
dotarłszy w końcu do celu swych pragnień, czyli jako ten,
który wykuł zręby separatystycznej Republiki Federalnej,
mimo wszystko nie przestawał mówić o „ponownym
zjednoczeniu w pokoju i wolności". Jego śmierć
unaocznia poniesioną plajtę: ponowne zjednoczenie jest
pozbawionym sensu pojęciem, które musimy przekreślić.
Jeśli oczywiście chcemy nabrać wiarygodności.

A co damy w zamian?
Nowe pułapki na wyborców i surogaty?
Czy firma Springera znów ma nas częstować

ogólnoniemieckimi naukami o zbawieniu, które wyciśnie
z krytycznej kwadratury, Marsa i Uranu, z korzystnie
podwójnej konstelacji, Jupiter – Słońce, Wenus –
Merkury?

Znamy ten katalog domu towarowego i stale przezeń

proponowane, coraz lepiej opakowane towary, których
nikt nie kupuje. Karmi się nas nadzieją na mające nastąpić
lada chwila, nie jutro to pojutrze, załamanie systemu
komunistycznego. Nawet Chinom każe się nadstawiać
karku w roli gwaranta ponownego zjednoczenia. A co
parę lat aplikuje się nam na ogólnoniemieckie

background image

zatwardzenie lewatywę o nazwie Europa.

Bo skoro tylko zapędzimy się w narodowe ślepe

uliczki, zaraz pojawiają się utopijne sposoby ratunku w
postaci rozwiązań europejskich. Nasz zachodni płaszczyk
z jednej strony zowie się chrześcijańskim, z drugiej zaś
ma sięgać aż do Uralu. Posiada staromodny fason. Jest
mocno znoszony. Niejedno się pod nim kryło: za czasów
Ś

więtego Przymierza w cieniu niejasnej wizji Europy

dojrzewała potężna reakcja i misterne siecie policyjne.
Niewiele lat po Kongresie Wiedeńskim, po owym
zabójstwie, którego pewien zapalczywy student dokonał
na pracowitym komediopisarzu, reakcja ta pod wodzą
Metternicha znalazła w Karlsbadzie sposobność, by
powziąć stosowne uchwały; lęk przed rewolucją i
niezdolność do reformatorskiej inicjatywy na rzecz
niezbędnej ewolucji – oto znamiona epoki, którą
szanujemy za piękne meble Nie od rzeczy byłoby zbadać,
jak głęboko dzisiaj tkwimy w epoce biedermeieru. Przed
kilkoma tygodniami Walter Ulbricht ponownie okazał
swoje
rewerencje dla reakcji. Przypadkiem działo udzielił
błogosławieństwa.

Ale

również

nasze

uchwały

karlsbadzkie, sądownictwo polityczne i zakaz działalności
KPD, przypadkiem pozostają w biedermeierowskiej
relacji

do

federalnej

wystawy

ogrodniczej

i

wysublimowanej urody najnowszych modeli Mercedesa.
Metternich chciał „utrzymać stan istniejący"; nasze credo
przywrócony do łask paradny krok Armii Ludowej stał się
naocznym dowodem postępującej restauracji.

background image

„Niemcy są krajem połowicznych i nigdy nie

dokończonych rewolucji, udanych kontrrewolucji i
przegapionych ewolucji", powiedział Hans Werner
Richter.

Smutny

bilans,

który

można

po

biedermeierowsku zrównoważyć przypominając słowa
byłego ministra gospodarki Kurta Schmiickera: „Jesteśmy
drugim co do wielkości narodem handlowym świata. Nic
się nam nie może stać".

Dwie propozycje nie do pogodzenia, które znów

dowodzą podziału, powiem więcej: schizmy, przy czym
chrześcijańskim politykom dane jest optować za
wulgarnym materializmem, podczas gdy u lewicowego
pisarza wczorajsza nadzieja tężeje w definicję klęski.
Porównanie Związku Niemieckiego z lat 1815-1866 z
dogorywającą erą Ulbrichta i Adenauera potwierdza, jak
się ku naszemu przerażeniu okazuje, słowa Hansa
Wernera Richtera. Ale tak ło^się jednak wtedy Szwabowi
Friedrichowi Listowi podołać Niemiecki Związek Celny.
Pośród wyziewów prakorporanckiejnych przez Wilhelma
Weitlinga ten oświeceniowy umysł ustanowił miary
postępu ewolucyjnego. Dobrowolna śmierć Friedricha
Lista, jeszcze przed rewolucją 1848 r. , była zapowiedzią
ich upadku. Dziś odczuwamy brak tego wybitnego
polityka i ekonomisty, który jako liberał potrafił
korespondować

z

młodym

Marksem,

brak

tego

dalekowzrocznego praktyka racjonalności. Chyba że
Willy Brandt i Karl Schiller uważają, iż będą w stanie
stworzyć polityczno-ekonomiczną unię personalną, która

background image

zastąpi nieobecnego Friedricha lista i zlikwiduje
doskwierające nam niedostatki samoświadomości.

Bez tej samoświadomości nie da się zrealizować nawet

najrozsądniejszej

koncepcji

Niemiec;

bez

tej

samoświadomości będziemy stale wydani na pastwę
pierwszych lepszych nacjonalistycznych podszeptywaczy.
Bez tej samoświadomości będziemy nadal huśtać się
między skrajnościami i podsycać niepokój naszych
sąsiadów.

Dlatego ani na chwilę nie tracąc zimnej krwi trzeba

sformułować narodowe możliwości i niemożności
Niemców; bo między permanentną skłonnością do
drobnopaństwowego

separatyzmu

i

permanentnym

osuwaniem się w nacjonalistyczną hybris powstała
próżnia. Pora już mówić jasnymi zdaniami.

Przede wszystkim: kto mówi dziś o Niemczech, musi

wiedzieć, że dwa różne państwa niemieckie, najpierw
cesarskie, potem narodowosocjalistyczne, rozpętały w
tym stuleciu i następnie przegrały po jednej wojnie
ś

wiatowej. (Świadomie rezygnuję z rozmówców, którzy

sądzą, że podejmując kawiarniany temat winy za wojnę
mogą rozpalić uczucia narodowe, tak często i chętnie
mylone z pojęciem narodowej świadomości. )

Poza tym: niedostatek umiejętności wyciągania

wniosków z przegranej wojny czy wręcz zrozumienia, że i
pierwszą, i drugą wojnę przegraliśmy nie bez powodów,
wskazywał i wskazuje na niemoc wszelkiej polityki
powojennej, która gubiła się i gubi w irracjonalizmach;

background image

suma tej ignorancji mieści się w zdaniu należącym już
dziś do niemczyzny potocznej: nie chcemy uznać.

Tymczasem wartość tego uznania zredukowała się do

poziomu mało znaczącej, przedawnionej formalności.
Straciliśmy orientację. Domowymi sposobami leczymy
się z symptomów fałszywej od samego początku polityki.
A przecież najwcześniej, bo na długo jeszcze przed
zawarciem Układów Paryskich, ostrzegał nas przed tym
Gustav Heinemann; a przecież ostatnim ostrzeżeniem
powinna być dla nas Wielka Interpelacja SPD z 15
grudnia 1954 roku. Chodziło o ponowne zbrojenia.
Socjaldemokraci bronili pierwszeństwa rokowań w
sprawie

ponownego

zjednoczenia

Niemiec.

Co

odpowiedział wtedy socjaldemokratom Kurt Georg
Kiesinger?Cytuję z protokołu Bundestagu: „Teraz pan
nam mówi: jeśli ratyfikujemy, to będzie koniec
wszystkiego, przegramy ostatnią szansę na sukces w
rokowaniach z Rosjanami w sprawie ponownego
zjednoczenia. Panie Ollenhauer, czy pan rzeczywiście w
to
wierzy? Ja nie mogę uwierzyć, że pan w to wierzy!
(Śmiech i oklaski w ławach partii rządowych. )"

Dwanaście lat później nasza pamięć okazała się na tyle

słaba, ze wpuściliśmy wilka do owczarni nowej polityki
niemieckiej. Co musi zdarzyć się w tym kraju, żeby
wreszcie zaczęto wyciągać polityczne wnioski z
politycznych faktów?

Czy brakowało lub brakuje przemyślanych rad?

Wszystko to po raz kolejny powtórzył dokładnie – a

background image

jednak na próżno – na przykład Golo Mann w swojej
Historii niemieckiej XIX i XX wieku.
Sięgając do
ostatniego rozdziału tej książki, który nosi wiele mówiący
tytuł „Les Allemagnes", a więc świadomie zakłada liczbę
mnogą, istnienie więcej niż jednych tylko Niemiec,
pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment o wzajemnej
relacji obu krajów niemieckich:

„NRD jest traktowana jako nowe państwo przez swoich

oficjeli. Podejmują oni, zdaje się, próby nawiązania do
pewnych epizodów z historii niemieckiej i pruskiej. Ale
uważają Rzeszę Niemiecką za rozwiązaną i muszą tak
czynić, gdyż w przeciwnym razie ich państwo nie miałoby
ż

adnej podstawy prawnej. Toteż gotowi są uznać

Republikę Federalną; bronią teorii „dwóch państw
niemieckich". Republika Federalna tego nie robi. Nie
okazuje gotowości uznania NRD; uważa się za
namiestnika Rzeszy Niemieckiej, która w sensie prawnym
istnieje nadal, a w sensie faktycznym znów ma zostać
przywrócona.

Od roku 1949 rzeczywistość nie stała się bliższa temu

stanowisku teoretycznemu; coraz bardziej i bardziej się od
niego oddalała: Republika Federalna zyskała tożsamość,
która nie jest tożsamością «Rzeszy». Polityka zagraniczna
Republiki była nadreńska i południowoniemiecka, a nie
ogólnoniemiecka. Bo ta musiałaby być także polityką
wschodnią, a Republika Federalna polityki wschodniej nie
miała".

W roku 1967 możemy stwierdzić: polityka siły

background image

sprawiła, że strefa radziecka umocniła się i przekształciła
w

państwo

NRD.

Pretensje

do

wyłączności

reprezentowania „Rzeszy" w granicach z 1937 roku bądź
też fikcja, jakoby Republika Federalna była jej legalną
sukcesorką, to tylko dowody na to, jak paranoiczną
przykrywkę wynaleziono, by ukryć rezultaty tej
retorycznie ogólnoniemieckiej, a w rzeczywistości
separatystycznej

polityki.

Polityka

według

hasła:

„wszystko albo nic" pozwoliła nam doczekać plonów w
postaci Wielkiego Nic.

A przecież pozycja wyjściowa podzielonych Niemiec

po kapitulacji nie była niekorzystna. Po przekreśleniu
planu Morgenthaua, po osłabieniu stalinizmu w obu
częściach Niemiec nieraz rysowała się możliwość, by
ramię w ramię, wspólnie dźwigać konsekwencje
przegranej wojny i odzyskiwać zaufanie wczoraj jeszcze
wrogich narodów sąsiednich. Ten kredyt, jaki zwycięskie
mocarstwa zainwestowały w obu częściach Niemiec, oba
kraje niemieckie roztrwoniły: jeden pozwolił odżyć
stalinizmowi i popadł w izolację we własnym systemie
sojuszniczym, zaś Republika Federalna mając lepsze
warunki startu jeszcze mniej skorzystała ze swej szansy:
wszystkie wyznaczniki ery Adenauera, począwszy od
ponownych zbrojeń, a skończywszy na doktrynie
Hailsteina, przeczyły preambule do ustawy zasadniczej.
Przyczyniły się do umocnienia obydwóch prowizoriów
państwowych; dziś mamy dwa kraje niemieckie.
Przyzwyczajenie do tego stanu z jednej strony i

background image

histeryczne reakcje z drugiej strony potwierdzają to, co
należało udowodnić: że Niemcy nie są w stanie tworzyć
narodu.

Struktura obu państw niemieckich jest bowiem z

założenia federalistyczna. W obu państwach pieczętuje ją
prawo. Artykuł I konstytucji NRD powiada niezmiennie:
„Niemcy są niepodzielną republiką demokratyczną; jej
struktura opiera się na landach... " Ale federalizm mógł się
rozwinąć i zdać egzamin tylko w Republice Federalnej.
Drugie państwo, czyli NRD, chce uchodzić za prusko-
jednolite i usiłuje zaciemniać obraz różnic, jakie istnieją
na

przykład

między

Meklemburgią

i

Saksonią.

Jednocześnie federalizm, to znaczy usankcjonowane
prawnie wspólistnienie poszczególnych landów, ich
istnienie obok siebie i – w sensie obywatelskim – dla
siebie, to jedyna możliwa do obrony podstawa bytu
obydwu państw niemieckich. Oba te państwa znają jak
dotąd tylko istnienie przeciw sobie. Toteż tradycję
dualizmu kontynuowano konsekwentnie aż do rozbicia.

Niemcy bywały rzadko, a jeśli już, to pod przymusem,

jednorodnym narodowo blokiem pozbawionym kontroli
landów, czyli federalizmu. Z drugiej strony niemiecka
historia dowodzi, że struktura federalistyczna naszego
kraju pchała nas zawsze, aż po dzisiejsze czasy, w stronę
separatyzmu. W okresie Rewolucji Francuskiej, a więc w
czasie, gdy we Francji rodziło się państwo narodowe,
tysiąc

siedmiuset

osiemdziesięciu

dziewięciu

terytorialnych władców prowadziło swoje absolutystyczne

background image

interesiki i nawet po operacji Napoleona, który uprościł
mapę Niemiec, po Kongresie Wiedeńskim doszło w
ramach

Związku

Niemieckiego

do

36

akcji

separatystycznych. Dopiero końska kuracja prusko-
narodowa doprowadziła do znanych, nie mniej skrajnych
rezultatów. Nie potrafiliśmy znaleźć właściwej miary. A
jednak między nacjonalizmem a separatyzmem tkwi nasza
jedyna i rzadko wykorzystywana możliwość: konfederacja
czy też silny gospodarczo i luźny pod względem
politycznym oraz kulturalnym związek landów. To
mogłaby być naszapatria; ale oto znów mamy
pomieszanie pojęć.

Pora już chyba zdefiniować staromodne, często

nadużywane, a przecież jakże celne słowo „ojczyzna".
Zwłaszcza że „ojczyznę" bez trudu można uznać za
nadrzędną wobec skonfederowanych landów.

Ale

nacjonalistyczne zużycie tego pojęcia – od „przekonań
ojczyźnianych"

[Vaterlandische Gesinnung – w słownikowym przekładzie

oznacza „patriotyzm", ale w przeciwieństwie do polskiej konotacji tego terminu i
zgodnie z sugestią Grassa może być rozumiane jako synonim postawy

szowinistycznej atawizmu nacjonalistycznego (przyp. tłum. ). ]

aż po

„Europę ojczyzn" – przyprawia nas o trudności językowe;
tak jak zwykle gdy tylko pada pytanie o naród: gadatliwe
niemoty natychmiast uciekają się do mętnej terminologii.
Tu miesza się świadomość narodowa z narodowymi
uczuciami. Jeden hymn narodowy przeciw drugiemu.
Nasz znosi się akustycznie, gdy śpiewamy jednocześnie
pierwszą i trzecią strofkę Deutschlandlied: kocia muzyka,

background image

która nadawałaby się na uwerturę narodowej farsy.
Oczywiście Republika Federalna funduje sobie piłkarską
drużynę narodową, podczas gdy po tamtej stronie
zwycięża,

przegrywa

lub

remisuje

drużyna

ś

rodkowoniemiecka lub – to już zależy od gustu spikera –

strefowa. Wprawdzie żaden z narodowych krasomówców
nie potrafi zdefiniować nam pojęcia „narodu", ale
przynajmniej Rainer Barzel powinien móc nam przy
okazji zdradzić, co rozumie przez „brak godności
narodowej". Pragnąc uniknąć nazywania po imieniu
górnolotnych osiągnięć Bruno Hecka – nasz minister do
spraw rodziny i młodzieży z powodzeniem prześciga się
bowiem z NPD w głoszeniu niedorzeczności – pozwolę
sobie przytoczyć krótki, ale wiele mówiący cytat z
podjętej przez Eugena Gerstenmaiera próby spełnienia
narodowej powinności: „Naród w naszym położeniu, z
naszą historią i skłonnościami, potrzebuje po prostu ducha
poświęcenia, ofiarności, szacunku i posłuszeństwa".

Pod naszą szerokością tony te nie brzmią po nowemu.

Zastanówmy się nad tajemniczo fantastycznym pojęciem
Rzeszy, które przetrwało zakonserwowane od czasów
Ś

redniowiecza aż do naszego stulecia; porównajmy, by

wymienić jeden tylko przykład, sprzeczne sposoby
widzenia Rzeszy przez książąt, powiedzmy Moritza z
Saksonii i Maksymiliana I z Bawarii, czyli realpolityczny
separatyzm – z państwową utopią genialnego szarlatana
Wallensteina; weźmy wreszcie pod uwagę, ilu mniej lub
bardziej zdolnych następców znaleźli obaj, zarówno

background image

Moritz z Saksonii jak i Wallenstein. Uprzytomnimy sobie
wówczas,

jak

bardzo

brakuje

Niemcom

samoświadomości; jak nierozważnie usiłują nadrabiać ów
brak wszechogarniającą pewnością siebie; jak łatwo ich
uwieść; jaką szansę mieli obaj przywódcy, Konrad
Adenauer i Walter Ulbricht. Wykorzystali ją: poszerzyli
pozycje Maksymiliana z Bawarii oraz Moritza z Saksonii i
urzeczywistnili je intonując zarazem wariacje na temat
Wallensteina.

Od chwili, gdy nowoniemiecki separatyzm w postaci

dwóch państw przeżywa całkiem oddzielnie swoją
historię, wyrosła generacja, która widzi siebie z jednej
strony jako obywateli Republiki Federalnej, z drugiej zaś
jako obywateli Niemieckiej Republiki Demokratycznej.
Ludzie z tej generacji niewiele wiedzą o sobie nawzajem.
Dwa

przeciwstawne

systemy

szkolne

ś

wiadomie

wychowywały ich z dala od siebie, a na dodatek
wychowywały źle. Wzajemna obcość obu państw
niemieckojęzycznych tak się w latach pięćdziesiątych
pogłębiła i zideologizowała, że w Republice Federalnej
zaczęto stawiać sobie pytanie: „Czy Walter Ulbricht jest
Niemcem?" I bez skrupułów zdobywano się na odpowiedź
przeczącą. Słusznie rozumuje się za granicą zachodnią i
wschodnią: dlaczego by nie pozostać przy dwóch
państwach, skoro Niemcy z takim uporem się o nie
dobijali?

Chciałbym w tym kontekście wskazać na opublikowany

w sierpniu 1962 roku w piśmie „Der Monat" i wciąż

background image

jeszcze aktualny artykuł Arnulfa Baringa: Patriotyczne
znaki zapytania.
Zakończenie tego artykułu jest
ś

wiadomie prowokacyjne i tylko z pozoru paradoksalne:

„Warunkiem każdego ponownego zbliżenia w Niemczech
jest uznanie rozbicia!"

Dodajmy tytułem uzupełnienia: tylko przyjmując za

punkt wyjścia fakty, a więc przegraną wojnę, za którą
musimy zapłacić, konsekwencje przegranej wojny, i
bazując na federalistycznej strukturze obu państw
niemieckich można sobie wyobrazić, a przy odpowiedniej
dozie

cierpliwości

oraz

rozumu

politycznego

urzeczywistnić konfederację Niemiec. Jednocześnie
najoczywistszym posunięciem dyktowanym przez ów
rozum musi być uznanie granicy na Odrze i Nysie. Należy
je jednak powiązać z prawowitym dążeniem do
skonfederowania obu państw niemieckich i zadeklarować
jako krok wstępny przed zawarciem traktatu pokojowego.

Na razie w obu państwach niemieckich brak przesłanek

dla osiągnięcia tego celu. Ani bowiem prusko-
stalinowskie myślenie o państwie w NRD, ani też
półgębkiem

deklarowana

nadreńskość

Republiki

Federalnej nie stanowią wystarczających punktów
zaczepienia dla konfederacji dwóch państw niemieckich.
Już zaczyna się uwyraźniać zmora, która jak wiele
niemieckich zmór nosi w sobie szanse urzeczywistnienia:
wiele przemawia za tym, że w latach siedemdziesiątych
silne skrzydło prusko-stalinowskie w NRD dojdzie do
porozumienia z coraz silniejszym skrzydłem narodowo-

background image

konserwatywnym w Republice Federalnej – będzie to
porozumienie kosztem liberalnego federalizmu, kosztem
demokracji społecznej. Niemieckonarodowa prawica w
połączeniu z prawicą stalinowską może powołać do życia
potworka, którego groźnemu rozpanoszeniu może
zapobiec tylko wzrost samoświadomości Niemców.

Powinniśmy zrozumieć wreszcie, że pojęcie narodu

samo w sobie nie stanowi żadnej wartości.

Powinniśmy dostrzec, że naród francuski znajduje

oparcie w warunkach historycznych, które nam nie są
dane. Z drugiej strony na przykładzie Szwajcarii
powinniśmy się przekonać, że konfederacja nie likwiduje
ś

wiadomości narodowej.

Mimo wszelkich ideologicznych skamielin u nas i po

tamtej stronie należałoby zabrać się za nową politykę, nie
zezując już, jak to zwykle bywało, ku centralistycznym
pierwowzorom, które powinny służyć nam raczej jako
ostrzeżenie. Owa polityka musi wykluczać powrót do
państwowości narodowej, unikać wypranego z sensu
pojęcia „ponowne zjednoczenie", a zamiast tego dążyć do
stopniowego

zbliżenia,

którego

celem

byłaby

konfederacja dwóch związków niemieckich landów.

6 maja 1947 odbyła się w Monachium pod

przewodnictwem ówczesnego szefa rządu Bawarii Eharda
pierwsza i ostatnia powojenna konferencja wszystkich
niemieckich premierów. Już pierwszego dnia doszło do
rozłamu w związku z porządkiem obrad: pięciu
przedstawicieli landów ze strefy radzieckiej wyjechało.

background image

Chcąc dwadzieścia lat później podejmować na nowo
próbę politycznego zbliżenia, trzeba pamiętać o nieudanej
konferencji z maja 1947 oraz o przyczynach tamtego
niepowodzenia. Jednocześnie deputowani do Izby
Ludowej i do Bundestagu powinni mieć świadomość, że
zarówno planowany i ostateczny kształt konstytucji NRD,
jak również nasze ustawy wyjątkowe staną się kolejnymi
ś

wiadectwami separatyzmu.

Moja teza brzmi: ponieważ ze względu na nasze

predyspozycje nie możemy tworzyć narodu, ponieważ
nauczeni historycznym doświadczeniem i świadomi
naszej kulturowej wielopostaciowości nie powinniśmy go
tworzyć, musimy wreszcie spojrzeć na federalizm jak na
ostatnią szansę. Możemy zapewnić bezpieczeństwo
naszym sąsiadom na wschodzie i na zachodzie nie jako
skomasowany naród, nie jako dwa nastawione przeciwko
sobie narody, lecz tylko jako współzawodniczące
pokojowo związki landów. Bo federalistyczna Niemiecka
Republika Demokratyczna byłaby również dla Polski i
Czechosłowacji mniej niepokojącym sąsiadem niż
scentralizowana NRD – sukcesorka państwa pruskiego.

Mówiąc konkretnie: musiałoby nastąpić jednoczesne

uznanie drugiego państwa i rezygnacja z pretensji do
wyłączności reprezentowania, zaś Niemieckiej Republice
Demokratycznej trzeba by dać do zrozumienia, że w
ramach jej obszaru państwowego musi być respektowana
konstytucyjna suwerenność landów. Wtedy powstałyby
warunki dla federacyjnej współpracy dziesięciu landów

background image

Republiki Federalnej z Berlinem i pięcioma landami NRD
– dla współpracy w duchu konfederacji obydwu państw.
W takiej konfederacji będą musiały współpracować ze
sobą landy związkowe rządzone przez chrześcijańskich
demokratów, socjaldemokratów i komunistów. Tego
rodzaju nie wolny od dysharmonii koncert z udziałem
przeciwstawnych

sobie

partii,

który

uchodzi

za

oczywistość we Włoszech i we Francji, powinien też stać
się oczywistością dla nas. Przeciwnicy polityczni, którzy
do dziś bezwzględnie się zwalczali, jutro będą musieli
podjąć trud dyskusji. Konfederacyjne gremium, którego
siedzibą może być raz Lipsk, raz Frankfurt nad Menem,
nie będzie narzekać na brak zadań: trzeba powoli, krok za
krokiem, rozbroić dwie stałe armie; trzeba przy pomocy
zwalnianych środków sfinansować wspólne projekty
badawcze i akcje pomocy na rzecz rozwoju; trzeba w obu
skonfederowanych państwach zlikwidować sądownictwo
polityczne; trzeba wspólnie zainicjować negocjacje,
których celem będzie traktat pokojowy; trzeba zdobyć się
na zrobienie pierwszego kroku, bo czas nie pracuje dla
nas. Nic nie stoi na przeszkodzie, by przekonać naszych
zachodnich i wschodnich sąsiadów o sensie i pożytku
płynącym ze skonfederowania dwóch federalistycznych
państw niemieckich, zwłaszcza że to zbliżenie nie ma
oznaczać ponownego zjednoczenia, lecz pragnie dawać
gwarancję bezpieczeństwa; zwłaszcza że to zbliżenie
mogłoby znakomicie służyć przyspieszeniu odprężenia
między Wschodem i Zachodem oraz korespondować z

background image

przyszłymi

rozwiązaniami

europejskimi,

które

z

pewnością mieć będą charakter federalistyczny.

Zgodność, europejska bądź niemiecka, nie zakłada

jedności. Niemcy były jednością tylko pod przymusem, a
zatem zawsze ze szkodą dla siebie. Bo jedność to idea,
która jest przeciw człowiekowi: uszczupla wolność.
Zgodność wymaga swobodnej decyzji wielu. Niemcy
powinny wreszcie stać się sferą wspólistnienia wielu,
sferą istnienia obok siebie i dla siebie Bawarczyków i
Sasów, Szwabów i Turyńczyków, Westfalczyków i
Meklemburczyków. Niemcy w liczbie pojedynczej to
forma gramatyczna, która nigdy już nie może liczyć na
poprawność; bo jeśli się przyjrzeć dokładniej, Niemcy to
liczba mnoga zespolona.

Pozwoliłem sobie na zuchwałość przemawiania do

dziennikarzy niemieckich, którzy od dawna są za pan brat
z fikcjami oraz realnymi możliwościami polityki wobec
Niemiec. Może się zdarzyć i tak, że podczas
rozpoczynającej się właśnie dyskusji otworzy się worek z
faktami, po czym ten i ów ogłosi swoje fakty ulubione;
przywykliśmy bowiem łudzić się swoistą pewnością
faktów, która przy braku ogólnej samoświadomości
wystarcza do obrony poszczególnych pozycji. Mimo że ja
również przyzwyczaiłem się do nieporozumień, a nawet
do świadomie fałszywych interpretacji, i nauczyłem się
traktować je jak dobrodziejstwo inwentarza, chciałbym
jednak prosić państwa, byście zechcieli – jakkolwiek
często faktycznie możecie mieć rację jako dziennikarze –

background image

zweryfikować teraz własne pozycje w szerszym
kontekście,

biorąc

pod

uwagę

niedostatek

samoświadomości u Niemców.

Z myślą o Mannheim i Jenie, o Weimarze i Frankfurcie

przytoczmy na zakończenie cytat z Kseni; słowa
Goethego, a może Schillera – autorstwo nie jest tu
najważniejsze:


Niemiecki charakter narodowy
Próżne wasze nadzieje, Niemcy, iżbyście ukształtowali

się w naród;

Kształtujcie się przeto, bo to potraficie, swobodniej na

ludzi.

przełożył Andrzej Kopacki

background image

Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?

[Was ist des Deutschen Vaterland?, przemówienie wygłoszone w toku

kampanii wyborczej w 1965 r. , pierwodruk Neuwied und Berlin 1965, również w:
Werkausgabe in zehn Banden
, Darmstadt und Neuwied 1987.]


Tak zatytułowałem swoje przemówienie i od tego

pytania zaczyna się wiersz, który pozwolę sobie tu wobec
Państwa w całości przytoczyć.


Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
Czy w Prusach, w Szwabii jego dom?
Czy tam, gdzie Ren i winny krzew?
Nad Bełtem, gdzie tysiące mew?
Ach nie, nie tam, nie tam, nie tam!
Większej ojczyzny trzeba nam!

Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
W Bawarii, w Styrii jego dom?
Gdzie żyzne łąki, pełne trzód?
Gdzie Brandenburczyk strzeże wrót?
Ach nie, nie tam, nie tam, nie tam!
Większej ojczyzny trzeba nam!

Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
Pomorze czy Westfalia nią?
Gdzie wiatr piaszczysty wznosi brzeg?

background image

Gdzie wód Dunaju wartki bieg?
Ach nie, nie tam, nie tam, nie tam!
Większej ojczyzny trzeba nam!

Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
Gdzie stoi, powiedz, jego dom?
W Szwajcarii czy w Tyrolu? Mów!
Tam lud i ziemia jak ze snów.
Lecz nie, nie tam, nie tam, nie tam!
Większej ojczyzny trzeba nam!

Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
Gdzie stoi, powiedz, jego dom?
Z pewnością w Austrii, sławnej tym,
ś

e w boju zawsze wiedzie prym?

Ach nie, nie tam, nie tam, nie tam!
Większej ojczyzny trzeba nam!

Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
Gdzie stoi, powiedz, jego dom?
Kędy niemieckiej mowy pieśń
Rozbrzmiewa głosząc Bożą cześć:
Nasz dom jest tam!
Takiej ojczyzny trzeba nam!

Tam Niemiec ma ojczyznę swą,
Gdzie dłoń przysięgę składa w dłoń,
Gdzie oko wiernym blaskiem lśni

background image

A w sercach uczuć żar się tli –
Nasz dom jest tam!
Takiej ojczyzny trzeba nam!

Tam Niemiec swą ojczyznę ma,
Gdzie trzebią obcy blichtr do cna,
Gdzie każdy Francuz znaczy wróg
A każdy Niemiec znaczy druh –
Nasz dom jest tam!
Niech całe Niemcy domem nam!

Niech całe Niemcy domem nam!
Spójrz na nas, Boże, z nieba sam
I nam odwagę i moc daj,
Byśmy kochali ten nasz kraj.
Nasz dom jest tam!
Niech całe Niemcy domem nam!

Mimo pewnych podobieństw brzmieniowych hymn ten

nie wylągł się w Ministerstwie Spraw Ogólnoniemieckich;
autor wiersza nazywa się Ernst Moritz Arndt. W Bonn stoi
jego pomnik. Ja zaś musiałem jeszcze w szkole uczyć się
tego specjału na pamięć. Dziś ośmielam się żywić
nadzieję, że pamięć na przykład młodych wyborców nie
jest obciążona obfitością strof tego rodzaju. Współcześni i
niezmiennie pilni czytelnicy Karola Maya znajdą jeszcze
najwyżej

w

końcowym

rozdziale

Matuzalema

zgromadzenie rozochoconych mężczyzn, którzy chórem

background image

zapewniają się wzajemnie, gdzie Niemiec ma swą
ojczyznę.

Jakoż

przy

pomocy

tej

pieśni

oraz

wspomnianych produkcji u Karola Maya możemy
uzmysłowić sobie, jak pożywnej i krzepiącej narodową
hybris
strawy dostarczał ten utwór, od Wilhelma po
Adolfa, radosnym wieczorkom śpiewaczym, bankietom
maturalnym i w innych wielkich chwilach. Ale byłoby
niesprawiedliwie

wobec

Ernsta

Moritza

Arndta,

gdybyśmy chcieli obarczać go odpowiedzialnością za
późniejsze nadużywanie jego entuzjazmu, natchnionego
jeszcze wojnami wyzwoleńczymi. Jestem wdzięczny
memu koledze, który użyczył swego imienia tylu
niemieckim gimnazjom, za interesująco postawione
zagadnienie. Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?

Arndt wylicza gorliwie prowincje i trzyma się przy tym

raczej wymogów rymu niż dokładnego przebiegu granic.
„Większej ojczyzny trzeba nam". Gdyby zadanie
sporządzenia

liryczno-geograficznego

inwentarza

postawiono dzisiaj, w jaki sposób zabraliby się do rzeczy,
najchętniej omijanej z dala jak zgniłe jajko, współcześni
lirycy? Peter Riihmkorf opiewałby prowincje zachodnie,
nasz przyjaciel Bobrowski śpiewałby na własną nutę w
Berlinie Wschodnim. Ja, jako berlińczyk, musiałbym, jak
parę miesięcy temu, lawirować wzorem Korbera i
Wendta, by z jednej strony nie narazić się na opinię
piewcy teorii trzech państw, a zarazem nie być
zwymyślanym od imperialistów, idących za podszeptami
bońskich ultrasów. A już w ogóle nie można wyobrazić

background image

sobie

drażliwego

pytania

Arndta,

gdyby

miała

odpowiadać na nie Austriaczka Ingeborg Bachmann.
Gdzie zatem Niemiec ma ojczyznę swą?

Jeżeli ktoś wyobraża sobie, że po tym wstępie

zamierzam

bezzwłocznie

przejść

do

propozycji

ponownego zjednoczenia albo że wiem, jak należałoby
wreszcie spełnić obietnicę wyborczą złożoną uchodźcom
przez Konrada Adenauera: „Wszyscy wrócicie do swej
ojczyzny!" – tego muszę rozczarować. Najpóźniej od
1955 r. , kiedy podpisano układ o Niemczech, aż do
naszych czasów – czasów ftluru – rząd federalny robił
wszystko, aby przypieczętować podział pozostałych
terenów niemieckich, ku krótkotrwałym korzyściom
Republiki Federalnej i na długotrwałą szkodę rodaków w
NRD; co się zaś tyczy tych prowincji, które mniej lub
bardziej opisowo występują jeszcze w pieśni Ernsta
Moritza Arndta – Śląsk, Pomorze, Prusy Wschodnie – to
ja, czyli ktoś, kto stamtąd pochodzi, mogę tylko ze
zgrzytaniem zębów i bijąc się w pierś powiedzieć prawdę:
przepuściliśmy te prowincje, przegraliśmy je, straciliśmy
je rzucając wyzwanie światu. Pieśń Ernsta Moritza Arndta
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
zrobiła się krótsza.
Jakkolwiek nie aż tak krótka, jak moglibyśmy się
obawiać. Być może w następnej ekipie rządzącej znajdą
się realistyczni politycy, którzy na podstawie traktatu
pokojowego będą umieli podjąć negocjacje, albowiem co
do Szczecina i skrawka Łużyc zwycięskie mocarstwa w
Jałcie nie były zgodne.

background image

Pan Seebohm niekiedy od święta przeraża uszy świata

pobekiwaniem na temat Sudetów. Moi ziomkowie z
Gdańska utrzymują w Lubece nawet senat cieni, który
nieustannie obiecuje starym mieszkańcom miasta i
ostrowia, że kiedyś znów będzie Wolne Miasto Gdańsk.
Te kłamstwa i cynizm wobec starych ludzi – którzy nie
mogli zadomowić się na zachodzie, którzy zachowali swą
rozwlekłą, przypominającą powolne rozsmarowywanie
masła na chlebie mowę – te mydlane bańki słowne od lat
zastępują konstruktywną politykę zagraniczną. Raz
jeszcze: jeżeli naprawdę zależy nam na Szczecinie i
Łużycach, powinniśmy zdobyć się na odwagę i z pieśni
Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?
skreślić Kónigsberg i
Breslau,

Kolberg

i

Schneidemuhl

jako

pojęcia

geograficzne; wszak nie znaczy to, że należy rozwiązać
stowarzyszenia ziomkowskie i puścić w niepamięć te
prowincje, gdzie kiedyś Niemiec miał swą ojczyznę.
Owszem, czas skończyć z kosztownymi, a zyskownymi
tylko dla funkcjonariuszy spotkaniami uchodźców. Ale
zamiast tego domagam się poważnych badań nad
wymierającymi dialektami i – nie boję się szyderczych
uśmieszków – założenia dobrze zaplanowanych, zdolnych
do życia i nie tylko muzealnych miast, które mogłyby się
nazywać Neu-Kónigsberg, Neu-Allenstein, Neu-Breslau,
Neu-Gorlitz, Neu-Kolberg i Neu-Danzig.

Zakładajmy miasta! Mamy miejsce w Eifeł, w

Hunsriick, w Emslandzie i w Lesie Bawarskim. Nie brak
niedoinwestowanych regionów, które można by w ten

background image

realistyczny sposób pchnąć na drogę rozwoju. Gotów
jestem ze szczerego serca pomóc, gdy będzie się kłaść
kamień węgielny pod miasto Neu-Danzig – nie musiałoby
wcale leżeć nad Bałtykiem. Powie ktoś: utopia. Nic
podobnego. Jest to realistyczna odpowiedź na pytanie:
„Gdzie Niemiec ma ojczyznę swą?" Trzeba rozumu i
odrobiny pionierskiego ducha, jaki wykazali niemieccy
emigranci w Ameryce, zakładając na Środkowym
Zachodzie Hamburg, Frankfurt i Berlin, ażeby odzyskać
jeśli nie utracone prowincje, to przecież esencję tego, co
kiedyś było ojczyzną Niemca.

Przykład owego ducha pionierskiego dali po wojnie

dmuchacze szkła i fabrykanci szkieł ozdobnych z
sudecko-niemieckiego miasteczka Gabłonz, zakładając w
południowych Niemczech miasto Neu-Gabłonz. Nasz kraj
jest dość bogaty, aby sobie na to pozwolić. Widzę, jak
powstają nowoczesne miasta o śmiałej architekturze, które
– ponieważ skądinąd brak nam uniwersytetów i szkół
wyższych – mogłyby stać się ośrodkami naukowymi.
Architekci mieliby okazję zaproponować rozwiązania,
które wyprowadziłyby nas z urbanistycznego ślepego
zaułka. Widzę miejsca, gdzie mogłyby osiedlić się
tradycyjne gałęzie przemysłu, jak kiedyś we Wrocławiu,
Gdańsku i Królewcu. A może nawet odrodziłyby się
wymierające dialekty, śląska mowa Gerharta Hauptmanna
i mój ukochany Danziger Platt, groteskowo wymieszane z
gwarą fryzyjską i monachijską.

Tysiące socjologów pokiwa na to głową. Słyszę już

background image

okrzyki: „Za późno! Trzeba było dziesięć lat temu! Grass
bredzi!" Widzę, jak wypełza z naftaliny wyrażenie
„politycy rezygnacji". Widzę, jak posiwiali rycerze ze
wschodnich prowincji wyciągają z natłuszczonych
szmatek sztylety SA. Zaraz przylepią mi zwyczajową
etykietkę kosmopolity bez ojczyzny,

[W oryginale vaterlandslose

Geselle – tak określał socjaldemokratów cesarz Wihelm II (przyp. tłum. ). ]

regularnego komunisty. I kto wie, może tak szanowani
przeze mnie socjaldemokraci będą wdzięczni za tę pomoc;
mnie jednak chodzi o to, by odpowiedzieć na stare pytanie
Ernsta Moritza Arndta: „Gdzie Niemiec ma ojczyznę
swą?" Tam, gdzie ją ustanowimy. Jakie wartości cenimy
bardziej: sentencje generała wojsk pancernych Guderiana
czy odważne przemówienia socjaldemokratycznego posła
do Reichstagu, Ottona Weisa? Po tylu przegranych
wojnach, po błyskawicznych zwycięstwach i okrążeniach
w kotle, po całym horrorze, do jakiego jesteśmy zdolni,
powinniśmy wreszcie pozwolić zatriumfować rozumowi,
umiarowi i temu, co jest prawdziwą siłą naszej ojczyzny:
niegdyś kwitnącym, dziś coraz bardziej spychanym w kąt
skłonnościom naukowym. Wybór należy do nas.

W Nowym Jorku, w okolicach 8 maja, oglądałem w

amerykańskiej telewizji fragmenty parady zwycięstwa w
Berlinie Wschodnim. Umożliwił mi to telewizyjny
gwiazdor Early Bird. Widziałem maszerującą równo jak
pod sznurek Armię Ludową. Prusy jak żywe. W kraju pod
rządami Ulbrichta bezwstydnie przejęto skorumpowaną
tradycję. Armia maszerowała – budząca grozę, a także

background image

komiczna, jak wszelka zadufana potęga. W sumie scena
pozwalająca ostatecznie zapomnieć, że to coś, co
chciałoby być państwem, mieni się „obozem pokoju". O
wielki brodaty Marksie! Co oni ci zrobili? W jakim
więzieniu byś dzisiaj wylądował?

W dwadzieścia lat po bezwarunkowej kapitulacji kraju,

który nazwał się Wielkimi Niemcami, siedziałem w
nowojorskim hotelu przed szklanym ekranem i widziałem
to wyrzucające nogi monstrum, które zwie się defiladą i
które wyznaczało rytm mej młodości. To też jest ojczyzna
Niemca. Ale czy tylko to? Każdy mieszkaniec Berlina
wie, że większość naszych rodaków w NRD żyje z dala
od prusko-stalinowskiej maniery kroku defiladowego.
Ubiegłej jesieni spędziłem kilka dni w Weimarze. Nie
mówmy o żałosnym kongresie, który się tam odbywał i
usiłował utrzymać przy życiu mocno sfatygowany
marksizm w jego wulgarnej wersji. Ale w czasie przerw,
gdy nie chodziło już o to, by bronić Kafki, Joyce'a albo
naszej, jak się niedawno był łaskaw wyrazić pan Erhard,
„zwyrodniałej

sztuki"

przed

urzędasami,

czyli

ogólnoniemiecką ciasnotą umysłową, korzystałem z
okazji i rozglądałem się wokół siebie.

Kto ma uszy, niech słucha: jest za pięć dwunasta. Nasi

rodacy, których niedzielni mówcy przechrzcili na braci i
siostry, gotowi są spisać nas na straty. Bo oni wiedzą.
Słuchają zachodnich radiostacji. W uszy wciska im się
nasz język, od „ogólnoniemieckiego interesu" aż do
uroczystych banałów z okazji 17 czerwca i cytatów z

background image

Ernsta Moritza Arndta: „Niech całe Niemcy domem

background image
background image
background image
background image
background image

Pozwólcie Państwo, że uczynię ostatnią próbę

odpowiedzenia na pytanie Ernsta Moritza Arndta. W
Nowym Jorku, ujrzawszy zarysy owej prowincji
niemieckich emigrantów, którą chętnie zaliczyłbym do
ojczyzny Niemca, napisałem Elegię transatlantycką:


Skorzy do uśmiechu, i sukcesu, z pieskiem nieodłącznie

u nogi.

Tak podróżują po kraju Walta Whitmana, z lekkim

bagażem.

Płyną swobodnie z konferencji na konferencję unoszeni

potokiem wymowy.


Ale w przerwach, póki kostki lodu
dźwięcznie rozmawiają w szklankach,
trąca cię i wymienia swoje nazwisko.
W New Haven i Cincinnati pytany przez emigrantów,
którzy wtedy, kiedy emigrował nam duch,
nie mogli wziąć ze sobą niczego prócz mowy
i którzy nadal po szwabsku, saksońsku i hesku
potwierdzają pogodną i pieszczącą każde słowo
rozmaitość języka,
w Waszyngtonie i Nowym Jorku pytali mnie,
ogrzewając dłońmi whisky:
Jak tam teraz wygląda?
Czy mówi się jeszcze?
A nasz młodzież?

background image

Wiedzą? Chcą wiedzieć? Tak niewiele tu dociera.
Nieśmiałość rozciągnęła te pytania
i wspominali ostrożnie,
jakby chcąc kogoś oszczędzić:

Czy powinniśmy wrócić?
Czy tam jest jeszcze miejsce dla takich jak my?
I czy moja niemczyzna – staroświecka, przecież wiem –
nie powie każdemu, że tyle lat... ?

Na co odpowiadałem ogrzewając whisky:
Poprawiło się.

Mamy dobrą konstytucję.
Teraz wreszcie ruszyło się również moje pokolenie.
Wkrótce, we wrześniu, wybory.

A kiedy brakowało mi słów,
pomagali mi swoim językiem,
który wyemigrował i pozostał
piękny.

Posłuchajcie legendy stamtąd:

Był sobie tysiąckrotny bibliotekarz,
opiekujący się spuścizną tych,
których książki spalono, wtedy.

background image

Uśmiechnął się konserwatywnie i życzył mi szczęścia

we wrześniu.

przełożyła Małgorzata Łukasiewicz

wiersze przełożył Jacek St. Buras

background image

List otwarty do Anny Seghers


[Offener Brief an Anna Seghers,
pierwodruk pod tytułem: Und was konnen die

Schriftsteller tun? w: „Die Zeit", Hamburg, 18 VIII 1961, również w: Werkausgabe
in zehn Banden,
Darmstadt und Neuwied 1987.]



Berlin, 14 sierpnia 1961

Do Przewodniczącej
Niemieckiego Związku Pisarzy w NRD
Anny Seghers

Szanowna Pani,
kiedy obudziła mnie wczoraj jedna z tych swojskich,

tak dobrze nam Niemcom znanych akcji przy
akompaniamencie huku gąsienic, radiowych komentarzy i
nieodzownej symfonii Beethovena, nie chcąc uwierzyć we
wiadomości serwowane mi przy śniadaniu przez radio,
pojechałem na dworzec Friedrichstrasse, poszedłem pod
Bramę Brandenburską i stanąłem oko w oko z
nieomylnymi atrybutami nagiej, acz cuchnącej świńską
skórą przemocy. Znalazłszy się w niebezpieczeństwie
mam skłonność – często dyktowaną przewrażliwieniem,
jak u każdego, kto się raz sparzył – do wzywania ratunku.
Zacząłem grzebać w pamięci i w sercu, szukając nazwisk,
które obiecywałyby ratunek. I oto Pani nazwisko, Anno

background image

Seghers, stało się dla mnie przysłowiową słomką, której
nie omieszkam się chwycić.

To Pani właśnie po owej niezapomnianej wojnie uczyła

moją generację i każdego, kto umiał słuchać, rozróżniania
między tym, co słuszne i co niesłuszne; Pani książka
Siódmy krzyż
uformowała mnie, wyostrzyła moje
spojrzenie; to dzięki niej potrafię dziś rozpoznawać takie
osoby jak Globke i Schroder bez względu na kostium, w
jakim

występują:

humanistów,

chrześcijan

czy

aktywistów. Lęk Pani bohatera Georga Heislera udzielił
mi się z nieopisaną siłą; tylko że komendant obozu
koncentracyjnego nie nazywa się dziś Fahrenberg.
Nazywa się Walter Ulbricht i stoi na czele Pani państwa.

Nie jestem Klausem Mannem, a Pani umysłowość jest

przeciwieństwem umysłowości faszysty Gottfrieda Benna,
mimo to z właściwym memu pokoleniu zuchwalstwem
powołam się na list, który Klaus Mann wystosował 9 maja
1933 roku do Gottfrieda Benna. Myśląc o Pani i o sobie
ożywiam tamten dzień z biografii obu zmarłych już ludzi i
wpisuję datę 14 sierpnia 1961: nie może to być, aby Pani,
która po dziś dzień jest dla wielu uosobieniem oporu
wobec przemocy, pogrążyła się w irracjonalizmie takiego
Gottfrieda Benna, aby lekceważyła Pani przemoc
dyktatury ubogo, lecz zręcznie przystrojonej w kostium z
Pani marzeń o socjalizmie i komunizmie – marzeń, które
choć nie są moimi, potrafię uszanować jak każde inne.

Proszę mnie nie pocieszać wizją przyszłości, która –

jako pisarka sama Pani o tym wie – każdej godziny

background image

uroczyście obchodzi własne zmartwychwstanie w
przeszłości. Pozostańmy przy dniu dzisiejszym, przy 14
sierpnia 1961. Dziś zmory pod postacią czołgów wyległy
na Leipziger Strasse; zakłócają sen i pragnąc chronić
obywateli, zagrażają im. Dziś niebezpiecznie jest żyć w
Pani państwie i nie można tego państwa opuścić. Dziś
minister spraw wewnętrznych Schroder – ma Pani rację
wskazując na niego – majsterkuje przy swojej ulubionej
zabawce: ustawie wyjątkowej. Dziś, jak poinformował nas
„Der Spiegel", podejmuje się w Deggendorf, Dolna
Bawaria, przygotowania do katolicko-antysemickich
uroczystości.

Owo dzisiaj chcę uczynić naszym dniem: może Pani,

jako słaba, a tak przecież silna kobieta podnieść głos i
przemówić przeciw czołgom, przeciw co pewien czas
wciąż na nowo rozpinanemu na niemieckich słupach
drutowi kolczastemu, temu samemu, który niegdyś
gwarantował

kolczaste

bezpieczeństwo

obozów

koncentracyjnych; ja zaś nie ustanę w wysiłkach
przemawiania do Zachodu: chcę pojechać do Deggendorf
w Dolnej Bawarii i splunąć w czeluść kościoła, gdzie
wyniesiono na ołtarze uszminkowany antysemityzm.

Ten list, szanowna Pani, musi być „listem otwartym".

Jego oryginał przesyłam Pani na adres Związku Pisarzy w
Berlinie Wschodnim. Jedną odbitkę przekazuję wraz z
prośbą o opublikowanie do gazety codziennej „Neues
Deutschland", drugą do tygodnika „Die Zeit".

background image

Pozdrawia Panią
poszukujący ratunku

Gunter Grass

przełożył Andrzej Kopacki

background image

Był sobie raz kraj

[Es war einmal ein Land, pierwodruk w: Die Ratlin, Darmstadt und Neuwied

1986.]


Był sobie raz kraj, co zwał się Niemcy.
Piękny był, wzgórzysty i płaski,
i nie wiedział, co ze sobą począć.
Wywołał więc wojnę, bo chciał być wszędzie
na świecie i stał się przez to mały.
Wtedy stworzył sobie ideę, która nosiła podkute buty,
w tych butach wyruszyła jako wojna, żeby poznać

ś

wiat,

jako wojna powróciła, zrobiła niewinną minę i milczała,
jakby nosiła kapcie,
jakby w świecie nie można było dostrzec nic złego.
Ale patrząc wstecz można było tę podkutą ideę
uznać za zbrodnię: tyle trupów.
Wtedy podzielono kraj, co zwał się Niemcy.
Teraz nazywał się podwójnie i chociaż
był tak pięknie wzgórzysty i płaski,
nadal nie wiedział, co ze sobą począć.
Po krótkim namyśle zgłosił się obustronnie
na trzecią wojnę.
Od tego czasu żadnych wieści, pokój na ziemi.

przełożył Jacek St. Buras

background image

Kilka myśli kosmopolity bez ojczyzny

[Kurze Rede eines vaterlandslosen Gesellen, por. przyp. tłum. na str. 90,

pierwodruk w: „Die Zeit", 9 II 1990. Artykuł ten ukazał się po opublikowaniu
niemieckiego oryginału książki Niemieckie rozliczenia; dołączamy go tutaj zgodnie
z życzeniem Guntera Grassa.]


Kiedy

na

krótko

przed

Bożym

Narodzeniem

przesiadałem się w drodze z Getyngi do Lubeki na
Dworcu Głównym w Hamburgu, podszedł do mnie jakiś
młody człowiek, potraktował mnie ostro, nazwał zdrajcą
ojczyzny, zostawił mnie z echem tych słów, a gdy
wytchnąwszy nieco zdążyłem akurat kupić sobie gazetę,
podszedł jeszcze raz, by wcale nie z lekką pogróżką w
głosie, tonem raczej pewnym i donośnym obwieścić, że
pora już zrobić porządek z takimi jak ja.

Po stłumieniu pierwszego odruchu złości, co udało mi

się już na peronie, jechałem w zadumie do Lubeki.
„Zdrajca ojczyzny!" Wyrażenie, które, obok „kosmopolity
bez ojczyzny", należy do językowej skarbnicy dziejów
niemieckich. Czy ów miotany furią młody człowiek nie
miał racji? Czy nie mogę obejść się świetnie bez takiej
ojczyzny, ku której chwale należy zrobić porządek z
takimi jak ja?

W istocie: nie tylko lękam się Niemiec zredukowanych

z dwóch państw do jednego, ale stanowczo odrzucam
państwo jedności i byłoby mi lżej na sercu, gdyby – na
skutek przemyślanej decyzji Niemców albo protestu

background image

sąsiadów – do utworzenia takiego państwa nie doszło.

Wiem oczywiście, że moje stanowisko budzi dziś

sprzeciw, co więcej – może wywoływać reakcje
agresywne, przy czym nie mam na myśli tylko młodego
człowieka

z

hamburskiego

dworca.

„Frankfurter

Allgemeine Zeitung" załatwia się dziś z tymi, których
nieodwołalnie zalicza do lewicowych intelektualistów,
równie stanowczo, choć daleko subtelniej. Wydawcom nie
wystarcza już, że komunizm zbankrutował, wraz z nim
skończyć ma się też demokratyczny socjalizm, łącznie z
Dubczekowskim marzeniem o socjalizmie z ludzką
twarzą. Oto co zawsze łączyło kapitalistów I komunistów:
profilaktyczne potępienie Trzeciej Drogi. Toteż na
wszelkie uwagi o samodzielnści, jaką osiągnęła właśnie
NRD i jej obywatele, natychmiast replikuje się liczbami
przesiedleńców.

Samowiedza,

która

mimo

czterdziestoletniego ucisku zdołała się rozwinąć i
wreszcie rewolucyjnie potwierdzić, ma prawo tylko do
notek petitem. W ten sposób ma powstać wrażenie, że w
Lipsku i Dreźnie, w Rostocku i Berlinie Wschodnim
zwyciężył nie lud NRD, lecz wyłącznie i na całej linii
zachodni kapitalizm. I już przystępuje się do zgarniania
łupów. Zaledwie jedna ideologia zmuszona była rozluźnić
uchwyt, a potem całkiem dać za wygraną, już ostrzy sobie
pazurki następna. W razie konieczności pokazuje się
wolnorynkowe narzędzia tortur. Kto nie poczuje, ten nie
dostanie. Nawet bananów.

Nie,

takiej

ojczyzny,

bezczelnie

triumfującej,

background image

powiększonej w drodze ingerencji, nie chcę, jakkolwiek
prócz kilku myśli nie dysponuję żadnymi środkami, by
zapobiec niefortunnemu porodowi. Obawiam się, że –
choćby nawet pod wymyślnymi kryptonimami – wszystko
zmierza do ponownego zjednoczenia. Zatroszczy się już o
to silna marka zachodnioniemiecka; zatroszczy się o to
potężnymi nakładami Springerowska prasa, od niedawna
sprzymierzona z filuternymi poniedziałkowymi epistołami
Rudolfa

Augsteina;

a

niemiecka

skłonność

do

zapominania też zrobi swoje.

W rezultacie będzie nas niemal osiemdziesiąt milionów.

Będziemy znowu zjednoczeni, silni i – nawet przy
próbach mówienia cicho – hałaśliwi. Na koniec –
ponieważ dosyć nigdy nie jest dosyć – uda nam się za
pomocą niezawodnej twardej marki – i po uznaniu
polskiej granicy zachodniej – podporządkować sobie
gospodarczo spory szmat Śląska, kawałek Pomorza i –
według aż nadto dobrze znanych wzorów niemieckiej
historii – znowu przyjdzie nam być postrachem i żyć w
izolacji.

Taką ojczyznę zdradzam już dziś; moja ojczyzna

powinna być bardziej różnorodna, kolorowa, lepiej żyjąca
z sąsiadami, mądrzejsza po szkodzie i strawniejsza dla
Europy.

Koszmar zderza się tu z marzeniem. Cóż nam

przeszkadza

pomóc

Niemieckiej

Republice

Demokratycznej w trybie sprawiedliwego, od dawna
należnego wyrównania obciążeń w taki sposób, by

background image

państwo mogło się ekonomicznie i demokratycznie
wzmocnić, a obywatelom łatwiej było zostać w domu?
Dlaczego niemiecką konfederację, która mogłaby być
znośna dla sąsiadów, trzeba zawsze koniecznie stroić w
niewygodną czapkę, a to, wedle niejasnych projektów z
kościoła Pawła, w postaci państwa związkowego, a to
znów, jak gdyby nie można było inaczej, w formie
Wielkiej Republiki Federalnej? Czy nie jest tak, że
niemiecka konfederacja to więcej, niż mogliśmy się
kiedykolwiek spodziewać? Czy nadrzędna jedność,
większa

powierzchnia

państwowa,

skumulowana

gospodarka to doprawdy nabytki godne starania? Czy to
aby nie znowu o wiele za wiele?

W przemówieniach i artykułach poczynając od połowy

lat sześćdziesiątych wypowiadałem się przeciwko
ponownemu zjednoczeniu i za konfederacją. Dziś raz
jeszcze przedstawiam swoje stanowisko w kwestii
niemieckiej. Nie trzeba mi dziesięciu punktów, zmieszczę
się w pięciu.

Po pierwsze: Niemiecka konfederacja znosi powojenną

zasadę

stosunków

zagranicznych

między

oboma

państwami

niemieckimi,

likwiduje

niegodną,

rozdzielającą Europę granicę, a zarazem liczy się z
troskami czy zgoła lękami swoich sąsiadów, rezygnując
głosem zgromadzenia konstytucyjnego z ponownego
zjednoczenia w formie państwa jedności.

Po drugie: Konfederacja obu państw niemieckich nie

gwałci powojennej ewolucji ani jednego, ani drugiego

background image

państwa, natomiast umożliwia coś nowego: samodzielną
wspólnotę; zarazem jest dostatecznie suwerenna, by
sprostać

przyjętym

uprzednio

zobowiązaniom

sojuszniczym i w ten sposób uczynić zadość sprawie
bezpieczeństwa w Europie.

Po trzecie: Konfederacja obu państw niemieckich

bliższa jest procesowi integracji europejskiej niż cierpiące
na nadwagę jednolite państwo, zwłaszcza że zjednoczona
Europa będzie konfederacją, toteż musi wpierw
przezwyciężyć tradycyjną zasadę państw narodowych.

Po czwarte: Konfederacja obu państw niemieckich idzie

drogą innej, pożądanej, nowej samowiedzy. Będąc
narodem w sensie wspólnoty kultury ponosi wspólnie
odpowiedzialność

za

niemiecką

historię.

Takie

pojmowanie narodu nawiązuje do nieudanych wysiłków
zgromadzenia w kościele Pawła, przyjmuje współczesne,
szerokie rozumienie kultury i łączy różnorodność
niemieckiej kultury bez konieczności proklamowania
narodowo-państwowej jedności.

Po

piąte

wreszcie:

Konfederacja

obu

państw

niemieckich

jednej

kultury

byłaby

bodźcem

do

rozwiązania innych, a jednak porównywalnych konfliktów
na świecie – w Korei, w Irlandii, na Cyprze, a także na
Bliskim Wschodzie, wszędzie tam, gdzie zasada państwa
narodowego agresywnie zakreśliła granice bądź chce je
rozszerzyć. Rozwiązanie kwestii niemieckiej w drodze
konfederacji mogłoby ustanowić przykład.

Dodatkowo parę uwag: Niemieckie państwo jedności

background image

istniało – w zmiennych rozmiarach – zaledwie przez
siedemdziesiąt pięć lat: jako Rzesza Niemiecka pod
dominacją Prus; jako od początku zagrożona klęską
Republika Weimarska; wreszcie, aż do bezwarunkowej
kapitulacji, jako Rzesza Wielkoniemiecka. Powinniśmy
sobie uświadomić – nasi sąsiedzi są świadomi – ile
cierpienia spowodowało to państwo jedności, jaki bezmiar
nieszczęść zgotowało innym i nam samym. Na tym
państwie

jedności

ciąży

zsumowana

w

pojęciu

„Oświęcim" i nie dająca się żadną miarą zrelatywizować
zbrodnia ludobójstwa.

Nigdy – dotychczas – Niemcy w swej historii nie

ś

ciągnęli na siebie tak straszliwej niesławy. A przecież nie

byli lepsi ani gorsi od innych narodów. Karmiąca się
kompleksami mania wielkości przywiodła Niemców do
tego, że nie urzeczywistnili możliwości odnalezienia się
jako wspólnota kulturowa w państwie związkowym i
zamiast tego gwałtem zrealizowali imperialne państwo
jedności. To państwo było już przesłanką Oświęcimia.
Było podłożem, na którym mógł się bujnie rozwinąć
ukryty, znany także gdzie indziej antysemityzm.
Niemieckie państwo jedności stało się przerażająco
skuteczną pożywką dla rasistowskiej ideologii nazizmu.

Nie można ignorować tych faktów. Kto dziś myśli o

Niemczech i szuka odpowiedzi na kwestię niemiecką,
musi zarazem myśleć o Oświęcimiu. To miejsce grozy,
wymienione tu jako przykład trwałego szoku, wyklucza
na przyszłość niemieckie państwo jedności. Jeżeli zaś –

background image

czego można się obawiać – mimo wszystko państwo to
zostanie siłą utworzone, pisana mu będzie klęska.

Ponad dwadzieścia lat temu w Tutzing ukuto hasło:

„Zmiany przez zbliżenie" – długo budząca spory, wreszcie
potwierdzona formuła. Zbliżenie jest dziś w polityce na
porządku dziennym. Wskutek rewolucyjnej woli swego
ludu zmieniła się Niemiecka Republika Demokratyczna;
nie zmieniła się jeszcze Republika Federalna Niemiec,
której obywatele patrzą na wysiłki tamtej strony już to z
podziwem, już to protekcjonalnie: „Nie chcemy się do
was wtrącać, ale... "

I już zaczyna się ingerowanie. Pomocy, prawdziwej

pomocy

udzieli

się

tylko

na

warunkach

zachodnioniemieckich. Własność – powiada się –
owszem, ale żadnej własności społecznej. Zachodnia
ideologia

kapitalizmu,

która

chce

nieodwołalnie

wyeliminować wszelkie inne ideologiczne – izmy,
przemawia niczym zza lufy rewolweru: albo gospodarka
rynkowa, albo...

Kto w tej sytuacji nie podniesie rąk i nie podda się

błogosławieństwu silniejszego, którego bezczelność tak
jawnie relatywizują sukcesy. Obawiam się, że my,
Niemcy, po raz drugi przeoczymy szansę opamiętania.
Naród jako wspólnota kulturowa w konfederacyjnej
wielości to dla nas najwyraźniej za mało; a „zbliżenie
przez zmiany" to żądanie zbyt wygórowane – bo
kosztowne. Ale kwestii niemieckiej nie da się rozwiązać
w przeliczeniu na marki i fenigi.

background image

Co to powiedział ten młody człowiek na hamburskim

dworcu? – Ma rację. W razie czego proszę zaliczyć mnie
do kosmopolitów bez ojczyzny.

przełożyła Małgorzata Łukasiewicz

background image

Do kogo ta mowa..

[Was rede ich. Wer liórt noch zu. Pierwodruk w: „Die Zeit", 11 V 1990.

Artykuł ten ukazał się po opublikowaniu niemieckiego oryginału książki
Niemieckie rozliczenia
; dołączamy go tutaj zgodnie z życzeniem Guntera Grassa.]


Niedawno temu w Lipsku. Jeden z tych przedwcześnie

wiosennych dni. Wiedziony przeczuciem, jakby szukając
ukojenia wstąpiłem po południu raz jeszcze do kościoła
Mikołaja, a zaraz potem odkryłem na przykościelnym
placu, tam gdzie wszystko się zaczęło, wymalowaną
ręcznie tabliczkę z nazwą ulicy. Niebieska, staromodnie
dekoracyjna obwódka i też niebieskie, schludnie
wykaligrafowane pędzelkiem pismo dawały wrażenie
autentyczności, a cała tabliczka określała punkt wyjścia
rewolucji z jesieni ubiegłego roku nowym imieniem:
„Plac Wystawionych Do Wiatru". Niżej widniały małe
literki: „Październikowe dzieci pozdrawiają was. Jeszcze
tu jesteśmy".

Nie wiem, co stało się z tą łudząco autentyczną

tabliczką. Może uchowała się jako pamiątka – na pewno
znajdzie się stosowne muzeum: tyle zostało z przeszłości.
Ja jednak mam żywo w pamięci tę zwięzłą formułę
bogatego w skutki rozczarowania, bowiem nie tylko
wyniki wyborów z 18 marca i 6 maja, lecz także dalszy
przebieg procesu łączenia się Niemców (aż po unię
walutową) chwilowo lub na dobre wypchnęły ze sceny

background image

prawdziwych rewolucjonistów, a więc tych, którzy bez
użycia przemocy rozbili kartel władzy państwowej i
partyjnej; wystawiły do wiatru „październikowe dzieci".

Gdybym chciał wypowiadać się na temat uporu w

polityce, nie wymyśliłbym na początek nic lepszego niż
przypomnienie uporu rewolucjonistów z Lipska, Drezna i
Berlina. Bo oto już go wchłonął czas przeszły
niedokonany, czas szeptanej narracji. A może trwa nadal,
tylko przysypany chełpliwymi słowami, przysłonięty
skwapliwie zsuniętymi kulisami historii i walutą, która
zdobna w wielkie litery udaje twardą?

Nie warto wyliczać, ile demokratycznego uporu

ujawniło się wtedy, na początku, kiedy tylko kościół
Mikołaja służył jako schronienie, i ile wzajemnej
tolerancji, dopóki tolerancja była nakazem. I jeszcze tylko
smutna pieśń przypomina, jak niewiele z tego zostało pod
dyktatem jedności. Ostatnim wyrazem przeżywanej
wówczas demokracji był chyba projekt konstytucji, który
odpowiedzialni zań członkowie Nowego Forum i
ugrupowania Demokracja Teraz przedłożyli nowo
wybranej Izbie Ludowej. Niemal bez dyskusji został on
odrzucony przez notorycznych przemądrzalców. Chodziło
już tylko o anszlus, który nie może się tak nazywać. I
nawet przestrzeni między artykułem 23 i 146 ustawy
zasadniczej nie dało się zagospodarować, wykorzystać dla
dalej idących koncepcji, powierzyć demokratycznemu
uporowi. Sprawy muszą iść gładko. Wszystko inne
powoduje opóźnienia. Daty są wyznaczone. Hasło: „To

background image

my jesteśmy narodem" po tamtej stronie mogło w
pewnym krótkim okresie mieć jakąś prawomocność, u nas
decyzje należą do kanclerza. Chce widnieć na kartach
historii jako kanclerz zjednoczenia, więc co drugie ze
swych ważkich aż do nadwagi wystąpień otrąbią jako
godzinę historyczną i w ten sposób wygrywa wszystkie
wybory. „Pociąg ruszył", mówiono i mówi się nadal, „i
nikt go nie może zatrzymać".

Zachowując spory odstęp od torów, wystawieni do

wiatru tkwią na peronie przytłoczeni trawiącym ich
uparcie niepokojem, że jadący pociąg może napotkać
najróżniejsze przeszkody, zwłaszcza że nikt (żaden sygnał
ostrzegawczy) go nie zatrzyma. Jako człowiek, któiy
proponuje od lat, a ze szczególnym naciskiem od jesieni
zeszłego roku, konfederację obu państw niemieckich –
który więc połączenie ceni wyżej niż budzącą w nim lęk
jedność – stoję i ja na tym peronie i powtarzam niby
papuga swoje przestrogi. Czuję przecież, że w rozkład
jazdy tego pociągu wpisane jest nieszczęście. Tylko
dlatego – nawet jeśli ta mowa do nikogo już nie trafi –
niechaj zostanie powiedziane, co widać z Placu
Wystawionych Do Wiatru.

Jeszcze do niedawna, przez ponad czterdzieści lat, NRD

była państwem roztaczającym kontrolę nad sobą i swymi
obywatelami. Jedno z przykazań stanowiła cenzura, a zła
gospodarka wyznaczała rytm codzienności. Państwo to
przemawiało językiem nadzorcy, aż wreszcie obywatele
odebrali mu władzę i udzielili pierwszych lekcji

background image

demokracji. Ale czy tym obywatelom nie zagląda w oczy
kolejne ubezwłasnowolnienie? Czy nie zaleca im się z
naciskiem – tak jak niedawno w trakcie walki wyborczej –
by wolność pojmowali jako mnożenie dokonań? Czyż nie
sugerowano im, że niektóre dobrze służące demokracji
ż

yczenia co do konstytucji należy wybić sobie z głowy

jako sympatyczną wprawdzie, ale nieprzydatną blagę? I
czy nie padli ofiarą kolejnego – izmu, tym razem pod
postacią marki zachodniej, upiększonego perspektywą
swobody podróżowania i konsumpcji?

To, czemu zrazu towarzyszyła odwaga, co po

wszystkich

upokorzeniach

podbudowywało

samoświadomość, co pozwalało na dowcip, nawet
wesołość i przez pewien niedługi czas w obu państwach
budziło radość, teraz przerodziło się w zgryzotę.
Niemieckiej jedności patronuje melancholia. To, co
zaczęło się jako poszukiwanie, wzajemne wypytywanie,
rozmowa, co miało dopuścić do głosu idee, które mogłyby
dać poczucie pewności naszym sąsiadom, przede
wszystkim Polakom, zredukowało się do kwestii
finansowej. Pieniądze muszą wypełnić brak idei
nadrzędnej. Twarda waluta ma powetować niedostatek
ducha.

Gdyby

zapotrzebowanie

osiągnęło

punkt

krytyczny, można posłużyć się namiastką, czyli pojęciem
Europy. Nie ma popytu na stopniowe zbliżenie Niemców,
a tylko i wyłącznie na przyrost rynków zbytu, ponieważ
wszechogarniająca tępota wszystko podporządkowała
wszechmocnym mechanizmom rynkowym. Rzadko w

background image

historii niemieckiej, i tak dość nieszczęśliwej, zdarzało
się, aby z powodu niedostatku mocy twórczych tak
obchodzono się z autentyczną szansą godną miana
historycznej: aby tak po kramarsku nią kupczono, tak
kompletnie jej nie pojmowano, tak lekkomyślnie ją
marnowano.

A teraz (wedle starej recepty) ma nastąpić cud: unia

walutowa jako umowa państwowa. Niechaj wolno będzie
również pisarzowi spróbować tych wstępnych wyliczeń,
zwłaszcza że chociażby przez obcowanie z wydawcami
nauczył się rachować. Marka zachodnia trafia w NRD na
nie przygotowany grunt gospodarczy oraz do rąk ludności
zupełnie nieświadomej meandrów i zalet gospodarki
rynkowej. Działanie zbawiennego lekarstwa potwierdzi
tylko to, co drobnym maczkiem zapowiada ulotka
informacyjna: ewentualną nieprzyswajalność i inne
zjawiska uboczne. Już teraz bowiem łatwo przewidzieć,
ż

e przeważająca część wszystkich odprowadzonych do

NRD kwot w markach zachodnich niebawem znów wróci
na Zachód i tu, wyłącznie tu przyczyniać się będzie do
wzrostu obrotów artykułami konsumpcyjnymi oraz do
rozwoju turystyki. Tłumione od lat pragnienia domagają
się realizacji, czekają cele odbywanych w marzeniach
podróży. Ale między Łabą a Odrą, gdzie należałoby
ożywić na wpół martwą gospodarkę, zagwarantować
miejsca pracy, owa twarda waluta, w którą ma wierzyć
cały świat, będzie środkiem nieskutecznym lub nie dość
skutecznym. Pieniądze wydawane w domach towarowych

background image

Zachodu, między Lubeką a Monachium, mogą wprawdzie
wypełnić kasy i – przy takim napływie kupujących –
uskrzydlić ceny, ale za to wyroby rodzimej produkcji będą
zalegać na półkach: już niepokupne, nadające się tylko do
wyrzucenia.

Skutki nietrudno przewidzieć: firmy i tak chylące się ku

upadkowi plajtują natychmiast, inne przedsiębiorstwa
produkcyjne, które dałoby się może uzdrowić, wkrótce
stają się niewypłacalne, nowe zakłady w ogóle nie ważą
się

stanąć

do

nierównego

współzawodnictwa.

Najostrożniejsi ze świeżo wymienionymi pieniędzmi
przenoszą się na Zachód. Spodziewane bezrobocie osiąga
pułap niebezpieczny dla ogółu.

Twierdzę, że ta pochopna unia walutowa nie

poprzedzona przygotowawczym ożywieniem rodzimych
sił gospodarczych to omam, który w konsekwencji okaże
się oszustwem; zapewne wśród wystawionych do wiatru
będą tym razem nie tylko ci szlifujący bruk przed
kościołem Mikołaja; narody obu państw niemieckich
jawią się w śpiesznych scenach mojego widzenia jako
tłum wystający na peronach i spoglądający w ślad za
pociągami, które odjechały. Albo powiedzmy inaczej,
uciekając się do ptasiej przenośni: gdy minie koniunktura
dla krętogłowów, nie zabraknie ani nieodzownych sępów
nad głowami bankrutów, ani drozdów żartownisiów.

[„Ptasia" metafora Grassa polega na grze słów: Wendehals – w znaczeniu
ornitologicznym krętogłów, w potocznej niemczyźnie oznacza człowieka łatwo,
koniunkturalnie zmieniającego poglądy, kurka na kościele. Pleitegeier jest
symbolem bankructwa, sępem zwiastującym „śmierć gospodarczą". Spotldrossel to

background image

wkomponowana w metaforyczny kontekst nazwa ornitologiczna (przyp. tłum. ). ]

Dlaczego najwyższy strażnik waluty – Deutsche

Bundesbank – nie wnosi sprzeciwu? Jego prezes, Karl
Otto Pohl, zdobył się na aluzyjną przestrogę napomykając
coś o możliwej nieskuteczności spodziewanego rychłego
cudu walutowego, ale zaraz potem spuścił z tonu i nie
przeciwstawił się pośpiechowi Kohla. Gdy idzie o
pieniądze, myślenie musi ustąpić spekulacjom, toteż
myśli, których nie dyktuje gorączka zjednoczeniowa, oraz
obawy wynikające z kłopotów bytowych są zbywane jako
natrętne włażenie w paradę: ot, intelektualne wymysły,
niedorzeczne,

bo

opisują

jakąś

trzecią

drogę,

profesjonalne czarnowidztwo.

Chciałby, żeby tak było. Owładnęła mną rozkoszna

skłonność do przesady. Nie ma więc mowy o jakimś
rachunku mleczarki handlującej chudym towarem,

[ Źródłem

zwrotu „rachunek mleczarki" jest bajka La Fontaine'a o marzycielskiej mleczarce,
która po sprzedaży mleka obiecuje sobie fortunę, snuje fantastyczne plany, a
wpadłszy w przedwczesną euforię rozlewa to, co chciała sprzedać. W znaczeniu
potocznym chodzi o rachuby, oczekiwania, które są oparte na fałszywych

przesłaniach, iluzjach (przyp. tłum. ). ]

lecz odwrotnie, dzięki

umiejętnej polityce finansowej trzymamy wszystko
mocno w garści. Chciałbym, aby spełniła się dziecinna
wiara w gospodarkę rynkową z malowanki pamiętającej
czasy Ludwiga Erharda. Jednak doświadczenie i to, co
widać gołym okiem, podpowiadają co innego.

W ostatnich tygodniach krążyłem od Stralsundu do

Lipska, a ostatnio po Łużycach, gdzie oczom rysownika
ukazują się krajobrazy, które odbierają mowę: rozległe

background image

kopalnie węgla brunatnego w pobliżu Seftenbergu i
między Sprembergiem a Hoyerswerdą. Rozmowy i słowa
usłyszane od innych potwierdzają moje przeczucie: w
efekcie działań bońskich partaczy rzeczywiście nastąpi
wystarczająco długo już wywoływany upadek gospodarki
NRD-owskiej. Już teraz można dostrzec, że zagraniczni
inwestorzy są zainteresowani co najwyżej systemem
rozdzielnictwa i dostaw w jeszcze istniejących zakładach,
ponieważ agresywne wykorzystanie tego systemu
umożliwi

zalanie

rynku

NRD

produktami

zachodnioniemieckimi: od piwa po sprzęt wideo. Ruina
rolnictwa to rzecz z punktu widzenia producentów
zachodnioniemieckich już postanowiona. Znane nam od
dawna koncerny okupują rynek książkowy i gazetowy.
Niegdysiejsi wielcy właściciele ziemscy przysyłają
mierniczych, którzy już się krzątają po Przedmorzu i
Meklemburgii. Nowi panowie kolonialni przyjeżdżają i
znajdują gorliwych podwładnych w osobach dyrektorów
fabryk, przedtem posłusznych partii. Z drugiej strony
mamy tylko katalog obiecywanych dobrodziejstw. Ale co
komu po wypłacanych w stosunku 1:1 pensjach, jeśli
liczne funkcjonujące jeszcze przedsiębiorstwa NRD-
owskie niebawem staną się niewypłacalne? Oto piłka, z
której uchodzi powietrze: wzmożonej działalności
zarobkowej na Zachodzie towarzyszy bezrobocie na
Wschodzie. Wzrost przyjdzie nam odnotować tylko tam,
gdzie mają swe źródło nasze i naszych sąsiadów lęki: w
rozwoju niemieckiego radykalizmu prawicowego. Tym

background image

bardziej że, jak można przypuszczać, również Złoty
Cielec – twarda marka zachodnia – dozna uszczerbku.

A wszystko to bez potrzeby lub też tylko dlatego, że

niektórzy politycy z kanclerzem na czele uroili sobie
bruderszaft z historią. Co łub kto narzuca Niemcom taki
bezmyślny pośpiech? Ta gorączkowa partanina nie
pozwoli, by zrosło się to, co przynależy do siebie wzajem;
raczej powiększy konserwowany przez czterdzieści lat
dystans: wabieni dobrobytem, uraczeni bezrobociem
Niemcy stamtąd i Niemcy stąd staną się sobie bardziej
obcy niż kiedykolwiek przedtem.

Można zapytać: skąd to utyskiwanie? Co znaczy ten

upór wobec jednoznacznych wyników wyborów? Ano to,
ż

e przestrzegając przed nierozważnie forsowaną jednością

należy

raz

jeszcze

powiedzieć,

kto

tu

ponosi

odpowiedzialność. Śmiem raczej wątpić, czy sprzeciw
dotrze do kanclerza. Ale rada centralna Deutsche Bank
została wezwana do nieudzielenia przyzwolenia na
przewidywany szwindel walutowy. Prezydent ostrzegał
już w ramach swych możliwości przed pochopnymi
działaniami i ponownym ubezwłasnowolnieniem naszych
rodaków. Nie znalazł wielkiego posłuchu, a jednak starał
się – chociażby tylko werbalnie – łagodzić szorstkość, z
jaką stale traktuje się naszych zaniepokojonych i
wzburzonych sąsiadów; ostatnio w Polsce, gdzie od czasu
ś

ląskiego

przemówienia

Waigla

rośnie

nieufność.

Uważam,

ż

e

teraz

obowiązkiem

Richarda

von

Weizsackera jest niezgoda na grożące nieszczęście, czyli

background image

pochopną unię walutową w formie umowy państwowej,
oraz zatrzymanie niemieckiego pociągu jedności na krótki
postój. Abyśmy mogli zrobić przerwę. Ażeby znalazł się
czas na powzięcie myśli, której treść będzie bardziej
wzbogacająca niż zwykła jedność państwowa i walutowa.
Abyśmy wreszcie skorzystali z okazji i naradzili się w
szerokim

spektrum

demokratycznym

nad

nową

konstytucją. Tylko wtedy, gdy Związek i landy,
Bundestag i Izba Ludowa, rządy i opozycja, Kościoły i
związki zawodowe (a także, wedle życzenia, owi tak
często spotwarzani intelektualiści) nawiążą ze sobą
rozmowę o nowej konstytucji, nowo powstające Niemcy
sprostają oczekiwaniom swych obywateli i sąsiadów.
Niemiecka przeszłość zobowiązuje nas do takiej rozwagi;
niemiecka

przeszłość

i

współczesne

zagrożenia:

zniszczenie środowiska naturalnego i zmiany klimatyczne,
przeludnienie i odpowiadające mu zubożenie w krajach
Trzeciego Świata – wszystko to już teraz uprzedza
przyszłość.

Nowe państwo związkowe oparte na kulturowej

różnorodności będzie mieć wśród swych obywateli nie
tylko Niemców. Włosi i Jugosłowianie, Turcy i Polacy,
Afrykanie i Wietnamczycy znaleźli w jego granicach
schronienie, pracę, mieszkania, a nierzadko też drugą
ojczyznę. Poszerzają oni nasze pojęcie kultury. Dzięki
nim moglibyśmy nadać nowy kształt naszej niezmiennie
rozproszonej świadomości bycia narodem. Przy ich
wsparciu,

będąc

Niemcami,

jesteśmy

zarazem

background image

Europejczykami.

Czy jednak istnieje jeszcze sposobność zdystansowania

się od kwestii niemieckiej spłaszczonej do kształtu
zwykłej jedności walutowej? Czy można zaprzestać
nieprzytomnego pośpiechu po to, aby pójść dalej w
tempie, które pozwala nie tylko spokojnie oddychać, ale
też myśleć?

Wróćmy na „Plac Wystawionych Do Wiatru": Lipsk,

kościół Mikołaja. Jasna, pogodna przestrzeń, która
zachęca do zadumy nad tym i owym. Tu się wszystko
zaczęło. Tu pogrzebane zostały nadzieje. A jednak, jeśli
zostawić gdzieś na stronie Bonn i Berlin, można by stąd
sięgnąć myśli, której dotąd brakowało; bo oto gdyby tak
wysnutą z wyobraźni nitką połączyć lipski kościół
Mikołaja z frankfurckim kościołem Pawła i gdyby pójść
po tak wyobrażonej linii...

Ale – do kogo ta mowa...

przełożył Andrzej Kopacki


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Grass Gunter Cykl Trylogia Gdańska (2) Kot i mysz
Grass Gunter Kot i mysz
GRASS Gunter Wrozby kumaka
Grass Gunter Kot i mysz
Grass Gunter Idąc Rakiem
Grass Gunter Moje stulecie
Grass Gunter Trylogia Gdańska Blaszany bębenek
Grass Gunter Miejscowe znieczulenie
Grass Gunter Trylogia Gdańska Kot i mysz
Grass Gunter Idąc rakiem
Grass Gunter Idąc Rakiem
Grass, Gunter Las ventajas de las gallinas de viento
Grass, Gunter Biografia
Grass, Gunter Interrogado
Grass Gunter Idąc rakiem
Podzielmy się zbrodnią czyli o niemieckich rozliczeniach z przeszłością
Grass Gunter Miejscowe znieczulenie
Grass Gunter Moje stulecie

więcej podobnych podstron