Barbara Cartland
Lucyfer i anioł
Tytuł oryginału: LUCIFER ANID THE ANGEL
Rozdział pierwszy
ROK 1860
Anita stała przed furtką i spoglądała na las. Siadywała w nim często, kiedy
szukała samotności i pragnęła porozmyślać". Właśnie sięgnęła ręką do
zasuwy, gdy, podniósłszy wzrok, ujrzała jak chmury, szare i ciężkie od rana,
rozstąpiły się nagle i błyszczący promień słońca rozjaśnił niebo aż do samej
ziemi.
Przypomniały się jej słowa usłyszane wczoraj z ambony. Był to tekst raczej
niezwykły w porównaniu z tymi, które wybierał wielebny Adolphus Jameson
i przykuł uwagę Anity akurat w chwili, gdy, spodziewając się jak zwykle
długiego, pełnego erudycji i niesłychanie nudnego kazania, zaczynała uciekać
w świat swoich marzeń.
- Jakże upadłeś z niebios, o Lucyferze, synu poranka! - zagrzmiał wielebny
Adolphus.
Anita wyobraziła sobie nagle przystojnego archanioła, który spada w
przepaść, pozbawiony na zawsze wiekuistej szczęśliwości. To, jak został
strącony z nieba, zawsze ją fascynowało i teraz, spoglądając na słoneczne
światło, zastanawiała się, jak też wyglądał Lucyfer, zanim zgrzeszył. Ujrzała
w myślach przystojną, uśmiechniętą twarz, z owym nieco rozpustnym
błyskiem w oczach, tak jakby jego los był przypieczętowany jeszcze przed
popełnieniem owego ostatecznego czynu, przez który został zrzucony w
otchłań i skazany na potępienie.
Wtem, niespodziewanie wdzierając się w jej marzenia, rozległ się głos:
- No cóż, młoda kobieto, ma pani zamiar otworzyć mi bramę czy nadal śnie
na jawie?
Odwróciła się i gwałtownie zaczerpnęła powietrza, bo tuż za nią siedział na
wspaniałym czarnym ogierze Lucyfer we własnej osobie, właśnie taki, jakiego
zawsze sobie wyobrażała. Patrzyła na jego przystojną twarz z grymasem
cynizmu i na ciemne oczy, którym kpiący wyraz nadawały lekko uniesione
brwi. Przekrzywiony nieco na bakier jedwabny cylinder zdawał się
zastępować aureolę otaczającą niegdyś jego głowę.
Anitę oszołomiło pojawienie się tego dżentelmena, ale on także był
zaskoczony jej widokiem. Widząc dziewczynę stojącą samotnie przy furtce
wychodzącej na pastwisko, na którym zamierzał jeździć konno, pomyślał, że
zapewne przyszła tu z sąsiedniej farmy. Ale drobna owalna twarz w kształcie
serca, ogromne niebieskie oczy i miękkie, bardzo jasne włosy wijące się nad
czołem nie mogły należeć do mleczarki. Pomyślał też, że dziewczyna musi
być bardzo młoda, zapewne jeszcze nastoletnia. Ponieważ patrzyła na niego w
oszołomieniu, kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu i zapytał: - O
kim marzyła pani tak pochłonięta myślami?
Niemal zmuszona odpowiedzieć na to pytanie, Anita odrzekła:
- O Lucyferze! Dżentelmen zaśmiał się.
- A teraz sądzi pani, że ma przed sobą księcia ciemności we własnej
osobie?
Skoro tak było naprawdę, Anita nie zdziwiła się, lecz nie odpowiedziała i
nieznajomy rzekł po chwili:
- Gdyby czytywała pani waszych poetów, wiedziałaby pani, że gwiazdy
cicho krążą, czas biegnie, zegar wybije i szatan nadejdzie.
Recytował strofy, jakby były mu dobrze znane, a gdy skończył, Anita
powiedziała miękko:
- To Christopher Marlowe.
- A więc zna pani poetów! - zauważył dżentelmen. - No cóż, proszę się
strzec Lucyfera wszędzie tam, gdzie może go pani spotkać! To najlepsza rada,
jaką mogę pani dać.
Mówiąc to odwrócił od niej spojrzenie, a Anita, jakby nagle przypomniała
sobie, czemu się tu znalazła, przesunęła zasuwę furtki, która otworzyła się pod
dotknięciem jej ręki. - Dziękuję - rzekł dżentelmen - i proszę zapamiętać, co
pani powiedziałem.
Wyrzekłszy te słowa uśmiechnął się, jakby uważał za mało
prawdopodobne, że go posłucha. Puścił konia galopem, odjeżdżając na drugi
kraniec pola, a Anita, widząc jak się oddala, pomyślała, że odszedł w
ciemność potępionych". Powoli, obserwując go wciąż w oddali, zamknęła
furtkę. Straciła już chęć na wizytę w swoim sekretnym lesie. Wolała wrócić
do domu i pomyśleć o nieznajomym, na którego się natknęła, a który bez
wątpienia przypominał Lucyfera.
Pragnęła opowiedzieć komuś o dziwnym spotkaniu, ale wiedziała aż za
dobrze, że jej siostry, Sarah i Daphne, będą się z niej śmiały. Zawsze kpiły z
jej przesadnie bujnej wyobraźni i z marzeń, które czyniły ją nieświadomą
tego, co się wokół dzieje.
- Ale ten sen był rzeczywistością! - powiedziała do siebie Anita. - On tam
naprawdę był, Lucyfer, syn poranka!
To zadziwiające, lecz wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażała:
linie biegnące od klasycznego nosa do kącików ust, lekkie cienie pod oczami,
wargi, które, czuła to, potrafiły wymawiać słowa gorzko i okrutnie, choć to,
co usłyszała, brzmiało jedynie cynicznie.
Gdy upadnie, upadnie jak Lucyfer, na zawsze pozbawiony nadziei.
Anita zapamiętała strofy z „Henryka VIII” Szekspira, których nauczyła ją
guwernantka. Uznała jednak, że te słowa nie odnoszą się do Lucyfera na
czarnym ogierze, bo on najwyraźniej nie żałował swojego upadku i nie był
pozbawiony nadziei. Wtedy, przypomniawszy sobie słowa Christophera
Marfowe'a, którego cytował, pomyślała o dwóch wersach opisujących księcia
ciemności:
Och, przez wzniosłą dumę i zuchwałość Bóg strącił go z oblicza niebios.
Duma i zuchwałość - oto co, jak przeczuwała, Lucyfer przemawiający do
niej posiadał.
Wracając do dworu myślała o tuzinie rzeczy, które pragnęła mu
powiedzieć, o setce pytań, jakie chciała mu zadać. Wtedy przyszło jej na
myśl, że z pewnością uznałby ją za szaloną. Przecież w rzeczywistości był
tylko dżentelmenem, niewątpliwie gościem hrabiego Spearmont, o którego
przyjęciach mówiła cała wieś i wszyscy w hrabstwie.
- Nigdy już go nie zobaczę - pomyślała Anita, zbliżając się do dworu - ale
na zawsze zapamiętam jak wyglądał.
- Do widzenia, mamo!
- Baw się dobrze, będziemy o tobie myślały!
- Pisz, proszę, tak często, jak będziesz mogła!
- Do widzenia... Do widzenia! Dziewczęta wciąż powtarzały te słowa, gdy
dość staroświecki, lecz wygodny powóz, w którym siedziały ich matka i żona
dziedzica, lady Benson, ruszył drogą. Spoglądały za nim tak długo, aż zniknął
im z oczu. Wówczas weszły z powrotem do nędznie wyglądającego holu,
który wydał im się opustoszały po rozbrzmiewających w nim przed chwilą
pełnych miłości słowach pożegnania i wydawanych w ostatniej chwili
poleceniach.
- Teraz, gdy mama wyjechała - rzekła Sarah - chce z wami porozmawiać,
więc pójdźcie do pokoju lekcyjnego.
Daphne i Anita weszły za nią do pokoju, który nawet teraz, gdy były już
dorosłe, nadal nazywano lekcyjnym, choć pani Lavenham uczyniła wszystko,
by stał się przytulnym salonem, gdzie mogły trzymać swoje ulubione
przedmioty. Stała tam sztaluga, służąca Daphne do szkicowania oraz zbiór
rozmaitych farb i pędzli. Był też koszyczek z przyborami do szycia należący
do Sarah, bardzo podobny do tego, którego używała ich matka. Książki Anity
wypełniały całą biblioteczkę i mimo niezliczonych protestów, piętrzyły się
luzem na podłodze.
Kanapy i krzesła pokryte były lekko spłowiałym, lecz ładnym perkalem
dobranym do zasłon. Na stole stały kwiaty, a słoneczne światło wpadające
przez okno sprawiało, że pokój robił wrażenie bardzo radosnego.
Sarah stała na dywaniku przed kominkiem i czekała, aż Daphne i Anita
usiądą, po czym rzekła:
- Myślałam o tym od dawna.
- O czym? - spytała Daphne. - I o czym chcesz z nami rozmawiać?
- To właśnie próbuję wam powiedzieć - odrzekła Sarah niecierpliwie. Była
najbardziej efektowną spośród trzech sióstr, a jej różanomleczna cera,
złociste, pobłyskujące rudo włosy i niebieskie jak hiacynty oczy sprawiły, że
uznano ją za piękność, gdy jeszcze przebywała z guwernantką w pokoju
lekcyjnym.
- Musisz spędzić sezon w Londynie i koniecznie powinnaś zostać
zaprezentowana u dworu - powtarzała od dawna pani Lavenham, toteż Sarah
oczekiwała tego i była tak samo pewna, jak i jej rodzina, że odniesie w stolicy
sukces towarzyski.
Wtedy wydarzyła się katastrofa. Jej ojciec, czcigodny Harold Lavenham,
spadł z konia podczas polowania. Zwierzę przywaliło go własnym ciężarem i
jeździec został ciężko ranny. Dwa lata trwały jego cierpienia, zanim wreszcie
zmarł. Po roku żałoby doktorzy stwierdzili, że związane z tą sytuacją napięcie
spowodowało zmiany w płucach u jego żony.
- Sześć miesięcy w Szwajcarii może uratować życie waszej matki - orzekli
twardo lekarze.
Były przekonane, że taki wydatek przekracza ich możliwości. Jednak żona
dziedzica majątku, lady Benson, która zawsze podziwiała ich matkę,
zaoferowała się zabrać ją do Szwajcarii i dotrzymać towarzystwa przez co
najmniej trzy miesiące, ponieważ, jej zdrowie również szwankowało, choć z
innego powodu. Z punktu widzenia pani Lavenham wszystko wyglądało nie
tylko na wyborny układ, ale wręcz na dar niebios, gdyż mogły za podróż i
pokój w hotelu zapłacić jak za jedną osobę.
Dziewczęta zdawały sobie jednak sprawę, że prawie wszystkie pieniądze,
którymi rodzina dysponowała, zostaną wydane na potrzeby matki, dla nich zaś
pozostanie niewiele. Daphne i Anita odgadły, że właśnie o tym Sarah chcę z.
nimi porozmawiać i spoglądały na nią z pewną obawą.
Sarah już od dawna była głową domu. Od śmierci ojca zarządzała
skromnymi finansami rodziny, umiejętnie zapobiegając nadmiernym
wydatkom, co nigdy nie udawało się panu Lavenhamowi.
- Jak obie wiecie - zaczęła Sarah- sądziłam, że będę zmuszona towarzyszyć
mamie do Szwajcarii i - prawdę mówiąc - bardzo się tego bałam.
- Mogłoby być interesujące zobaczyć obcy kraj - zauważyła Daphne.
- Interesujące! - wykrzyknęła Sarah ironicznie. - Miejsce, do którego udała
się mama, pełne jest podstarzałych chorych, a w broszurze napisano, że
doktorzy nalegają, aby pacjenci unikali wszelkich rozrywek i zabaw, które
mogłyby ich kusić i zniechęcać do przestrzegania ścisłych reguł kuracji.
- Biedna mama! - wtrąciła Anita ze współczuciem.
- Mamie to obojętne - odpowiedziała Sarah. - Zdecydowana jest wrócić do
zdrowia, a poza tym będzie mogła plotkować z lady Benson. Ale nie byłoby
tam nikogo w moim wieku. - Ostry ton, jakim wypowiedziała te słowa,
spowodował, że siostry spojrzały na nią zaskoczone, Sarah zaś ciągnęła: - Czy
zdajecie sobie sprawę, że mam prawie dwadzieścia jeden lat i nigdy nie byłam
na balu, poza miejscowymi, które się nie liczą? Nie miałam swojego sezonu w
Londynie. Nie robiłam niczego poza dotrzymywaniem towarzystwa papie i
mamie, i troszczeniem się o was!
Zanim Anita zdążyła się odezwać, Daphne wykrzyknęła:
- Och, Sarah, nigdy o tym nie pomyślałam! Jakież jesteśmy samolubne!
Ale przecież papa był taki chory, a gdy umarł, mama była tak bardzo
nieszczęśliwa.
- Wiem - odrzekła Sarah ponuro - i robiłam wszystko, co w mojej mocy -
naprawdę wszystko.
- Oczywiście, że tak, najdroższa - przytaknęła Anita.
Daphne zerwała się z krzesła, by zarzucić Sarah ramiona na szyję i
powiedziała:
- Byłaś nadzwyczajna i obie o tym wiemy!
- Nie chcę waszych pochwał - rzekła Sarah.
- Usiądź, Daphne, pragnę wam powiedzieć, co zrobimy. - Zamilkła, jakby
szukała odpowiednich stów. Potem powiedziała: - Napisałam już do siostry
papy, hrabiny Charmouth, i zapytałam, czy pozwoli mi się u siebie zatrzymać.
- Do ciotki Elizabeth? zawołała Daphne. - Ależ ona nigdy się nami nie
interesowała i nawet nie przyjechała na pogrzeb papy.
- Mam tego świadomość - odparła Sarah.
- Wiemy także, że rodzina papy nigdy nie zaaprobowała jego małżeństwa z
mamą, ale nie ma powodu, dla którego miałaby nie aprobować nas.
- Hrabina nigdy nas nie zapraszała - upierała się Daphne.
- To prawda, ale będzie jej bardzo trudno odmówić w związku z tym, co jej
zasugerowałam w liście.
- A co takiego zasugerowałaś? - zaciekawiła się Anita.
- Zapytałam, czy mogę przyjechać i zostać u niej przez ostatnie dwa
miesiące sezonu. Wyjaśniłam, że mama musiała pojechać do Szwajcarii i
ponieważ zostałyśmy tu same, zwracamy się do niej, jako do jednej z naszych
nielicznych krewnych, by okazała trochę litości najstarszej córce papy. Gdyby
żył, na pewno byłby jej za to ogromnie wdzięczny.
Sarah wypowiedziała te słowa tak, by zabrzmiały bardzo wzruszająco i
Daphne roześmiała się:
- Masz rację, Sarah, chyba nie będzie mogła odmówić twojej prośbie.
- Taką właśnie mam nadzieję - rzekła Sarah. - Liczę też na to, że twoja
matka chrzestna, lady de Vere, przyjmie ciebie.
Daphne westchnęła.
- Moja... matka chrzestna? Ależ ona nie napisała do mnie ani nie przysłała
żadnego prezentu od czasu mojej konfirmacji.
- Wiem o tym - odparła Sarah - ale jest bardzo bogata i choć już się
starzeje, nadal przyjmuje gości w swoim, jak mówił papa, wspaniałym domu
w Surrey.
- Pamiętam, jak nam o tym opowiadał - rzekła Daphne.
- Napisałam do niej dokładnie taki sam list jak do ciotki Elizabeth, a
ponieważ zawsze odnosiła się do papy z czułością, myślę, że zgodzi się ciebie
przyjąć. Daphne klasnęła w dłonie.
- Mam nadzieję!
- Ja także - odparła jej siostra.
Wzrok Sarah spoczął teraz na Anicie. Przypatrując się jej, pomyślała, jak
bardzo młodo wygląda jej siostra. W rzeczywistości Anita miała już
osiemnaście lat, lecz ze swą drobną budową, z twarzyczką jak kwiat i
wyglądem małego cherubina robiła wrażenie dziecka.
- A co ze mną? - spytała Anita, gdy Sarah wciąż milczała. - Mam tu zostać
sama z Deborah?
- Nie zapomniałam o tobie, Anito - powiedziała Sarah łagodniej niż do tej
pory - ale nie mamy już więcej krewnych, z wyjątkiem jednej osoby.
- Kogo masz na myśli?
- Cioteczną babkę Matildę.
Przez chwilę Anita zastanawiała się, po czym rzekła:
- Od tak dawna nie miałyśmy od niej żadnych wiadomości! Jesteś pewna,
że jeszcze żyje?
- Myślę, że tak. Z pewnością żyła, gdy zmarł papa, ponieważ przysłała
wieniec na pogrzeb.
- Nie miałam o tym pojęcia! - wykrzyknęła Daphne. - Ale było ich wtedy
tak wiele.
- Jeśli pamiętacie, zrobiłam listę osób, które przysłały wieńce i napisałam
do wszystkich, żeby im podziękować.
- Gdzie mieszka ciotka Matilda? - spytała Anita.
- Wieniec został wysłany z Harrogate - odpowiedziała Sarah. - Nadszedł
pocztą i był zrobiony z liści, co uznałam za bardzo rozsądne, gdyż kwiaty
zwiędłyby w czasie podróży.
- Czy sądzisz, że ciotka Matilda zechce mnie przyjąć? - spytała niepewnie
Anita.
- Może nie będzie miała na to większej ochoty niż ciotka Elizabeth czy
lady de Vere w przypadku Daphne i mnie - odpowiedziała Sarah - ale
uważam, że nas przyjmą. Zdajecie sobie sprawę, dziewczęta, że to dla nas
wielka szansa i - jeśli o mnie chodzi - ostatnia. - Zauważyła, że Anita ani
trochę nie zrozumiała, co miała na myśli, więc wyjaśniła: - Żebyśmy mogły
znaleźć sobie mężów! Z pewnością macie świadomość, że zostając tutaj i
żyjąc tak jak przez ostatnie trzy lata, umrzemy jako stare panny?
Jej głos rozbrzmiał donośnie w pokoju lekcyjnym i zarówno Daphne, jak i
Anita rozumiały dobrze, że Sarah mówi prawdę. W niewielkiej wiosce
Fenchurch, w której mieszkały, nie było młodych ludzi w ich wieku, a po
śmierci ojca nieliczne rodziny mieszkające w hrabstwie zapomniały o nich.
To właśnie Sarah uświadomiła sobie, że nikt zbytnio nie pragnie podejmować
trzech wyjątkowo atrakcyjnych dziewcząt pozbawionych towarzystwa
mężczyzn.
Dziedzic majątku sir Robert Benson i jego żona zapraszali je często na
lunch lub obiad, ale sir Robert był mężczyzną po sześćdziesiątce. Jego żonaty
syn służył w pułku w Indiach, a córka wybrała życie w odosobnieniu jako
zakonnica. Najbardziej okazały dom w hrabstwie, a zarazem ten, o którym
najwięcej mówiono, należał do hrabiego Spearmont, lecz hrabiostwo obracali
się w wykwintnym świecie, bywając u księcia i księżnej Walii w Marlborough
House, i mówili otwarcie, że nigdy nie przyjmują miejscowych. Ludzie
mieszkający w ich sąsiedztwie musieli zadowalać się plotkami powtarzanymi
przez służbę bądź ujrzanym w przelocie widokiem pięknych kobiet i
przystojnych mężczyzn, którzy konno lub w eleganckich powozach
przejeżdżali przez wieś.
Sarah miała rację. Ich styl życia, odkąd zachorował, a potem zmarł ojciec,
nie dawał żadnych okazji do poznania odpowiednich kawalerów i, gdy szło o
Sarah, położenie stawało się rozpaczliwe.
Sarah była bardzo ładna i nic dziwnego nie było w jej tęsknocie do
większego, umiejącego bardziej docenić jej wdzięki audytorium niż matka i
siostry oraz dziedzic i jego żona.
- Teraz musimy zdecydować - mówiła - ile możemy wydać na nowe stroje,
które będą nam absolutnie niezbędne, jeśli nie chcemy wyglądać jakbyśmy
wysiadły właśnie z arki Noego.
- Stroje! - wykrzyknęła Daphne niemal z ekstazą.
- Nie przypuszczam, aby w Harrogate potrzebne mi były eleganckie stroje -
zauważyła Anita. - Z tego, co pamiętam, papa mówił o ciotce Matildzie, że
jest oddana dobroczynności, a zatem jest mało prawdopodobne, abym
spotkała u niej przyszłego męża, chyba że będzie miał za sobą święcenia
kapłańskie!
Sarah zaśmiała się. Anita miała zabawny sposób wyrażania się, który
zawsze budził ich wesołość.
- Nie martw się, kochanie - powiedziała.
- Jeśli wyjdę za mąż za kogoś o wysokiej pozycji albo przynajmniej
majętnego, wtedy ty i Daphne będziecie mogły przyjechać i zostać u mnie, a
ja przeszukam cały Londyn i okolice albo inne miejsce, w którym
zamieszkam, i znajdę dla was odpowiednich kawalerów.
- Oczywiście, to jest wyjście! - zawołała Daphne. - Musisz więc mieć
piękne stroje, Sarah, a Anita i ja jakoś sobie poradzimy.
Powiedziała to lekko rozmarzona, gdyż często wyobrażała sobie, jak
podniecające byłoby mieć wreszcie suknie, z których nie wyrosła Sarah.
- Mam wszakże nadzieję - powiedziała Sarah - że twoja matka chrzestna,
która, o ile mi wiadomo, jest bardzo bogata, nie tylko pozwoli ci u siebie
zamieszkać, ale i sprawi ci stroje potrzebne podczas tej wizyty.
- Chyba nie mogę jej o to poprosić! - rzekła Daphne.
- Nie, oczywiście, że nie - odparła Sarah.
- Jednak podkreśliłam w liście, jak bardzo jesteśmy biedne i jak wielkie
miałyśmy szczęście, mogąc wysłać mamę do Szwajcarii dzięki pomocy jej
przyjaciółki lady Benson.
Anita poruszyła się nieco zaniepokojona.
- To brzmi, Sarah, jakbyśmy żebrały.
- Oczywiście, że tak brzmi! - odrzekła ostro Sarah. - Bo to właśnie robimy!
Nie ma co do tego wątpliwości, jesteśmy żebraczkami i nie wstydzę się tego
powiedzieć. A zresztą rodzina Lavenham jest nam coś winna.
- Winna? - spytała Daphne.
- Ależ oczywiście! - odrzekła Sarah. - Zachowali się wstrętnie, gdy papa
ożenił się z mamą, i to tylko dlatego, iż dziadek był nadętym hrabią i uważał,
że nawet jego młodszy syn powinien poślubić kogoś z tytułem albo
pieniędzmi. A mama nie miała żadnej z tych rzeczy. Ale była nadzwyczaj
piękna i papa zakochał się w niej.
- W chwili, gdy ją ujrzał - dodała rozmarzona Anita. - To było jak w
książce. Mama powiedziała, że gdy tylko spojrzała na papę, rozpoznała w nim
mężczyznę ze swoich snów.
- To było z pewnością bardzo idylliczne - stwierdziła Sarah - ale każda z
nas także chce spotkać mężczyznę swoich marzeń, a tutaj na pewno nie
znajdziemy ani jego, ani żadnego innego dżentelmena.
Anita chciała odpowiedzieć, że - dziwna rzecz - spotkała mężczyznę
właśnie tego ranka. A był on Lucyferem... Wtedy zdała sobie sprawę, że
Sarah będzie rozdrażniona, gdy przerwie jej przemowę i przedstawianie
planów, które powzięła. Kiedy Sarah koncentrowała się na czymś,
oczekiwała, że wszyscy zrobią to samo. Anita słuchała więc dalej, jak siostra
wyliczała, ile pieniędzy mogą wydać i jakie przygotowania poczyniła, aby
dom pozostawał pod opieką podczas ich nieobecności.
- Jesteś całkiem przekonana, że krewni, do których napisałaś, zaproszą nad
do siebie? - próbowała upewnić się Daphne.
- Muszą! Muszą zrobić to, o co ich poprosiłam - odpowiedziała Sarah, a w
jej głosie brzmiała teraz desperacja. - Inaczej będziemy zgubione!
Księżna Ollerton siedziała przy oknie dużego domu, który wynajmowała w
Prospect Gardens. Czuła, że siarkowe źródła i żelaziste wody, które piła
każdego ranka, poprawiały jej samopoczucie.
Przyjechała do Harrogate, ponieważ nalegał na to syn księżnej po
wysłuchaniu tego, co miał do powiedzenia na temat jej zdrowia doktor.
Uznała, że nie może protestować, choć wcale nie miała ochoty opuszczać
swego pięknego, wygodnego domu i jechać na północ.
Odkąd została wdową nauczyła się nie spierać z synem, gdy podjął on
jakąś decyzję, zwłaszcza dotyczącą jej samej. Wiedziała zatem, że na pewno
przygotował wszystko tak, aby miała w Harrogate wszelkie możliwe wygody.
Dom wybrany przez jego sekretarza i zarazem księgowego był duży i
wyjątkowo dobrze umeblowany. Należał do arystokraty, który wyjechał na
lato zagranicę. Było tam praktycznie wszystko, czego dystyngowana dama
mogłaby potrzebować, lecz gdy księżna Ollertón podróżowała, zachowywała
się - jak ktoś powiedział żartobliwie - niczym ślimak noszący swój dom na
plecach!
Przyjechała więc z południa Anglii z własną bielizną, własnymi srebrami i
oczywiście własną służbą. Prócz tego zabrała swoje - jak Jej Wysokość była
uprzejma nazywać - drobiazgi. One same wypełniły mnóstwo kufrów i trzeba
było kilkoma powozami przewieźć je z prywatnego pociągu księcia do domu
w Prospect Gardens.
Wśród wielu rzeczy, bez których księżna nigdy nie wyjeżdżała, był portret
jej syna, Kerne'a, obecnie piątego księcia Ollertón. Obraz umieszczony na
dużej, specjalnie wykonanej sztaludze, stał teraz obok miejsca, gdzie siedziała
księżna. Jej wzrok miękł za każdym razem, gdy patrzyła na przystojną twarz
syna i myślała, jak dobrze artysta sportretował jego ciemne oczy i stanowczy
podbródek.
Całkiem jakby go wyczarowała myślami, drzwi się otwarły i książę wszedł
do pokoju. Matka z okrzykiem radości wyciągnęła do niego ramiona.
- Przyjechałeś, najdroższy! Miałam nadzieję, że będziesz dziś, ale pan
Brigstock był zdania, iż należy się ciebie spodziewać raczej jutro.
- Jak mama widzi, przyjechałem dziś. Jak się mama miewa?
Mówiąc to, usiadł przy niej i nachylił się, by ucałować delikatny policzek,
trzymając jednocześnie w dłoniach jej rękę.
- Lepiej, znacznie lepiej - odrzekła księżna - i nie mogę już doczekać się
powrotu do domu.
- Nie była tu mama szczęśliwa?
Przy tym pytaniu między brwiami księcia pojawiła się drobna zmarszczka.
- To było interesujące doświadczenie - odpowiedziała - lecz, szczerze
mówiąc, nie pragnęłabym go powtórzyć. Wiesz równie dobrze jak ja, że nie
cierpię przebywać z dala od Ollerton i od ciebie.
- Ja także za mamą tęskniłem.
- Jak to słodko i miło z twojej strony, że przyjechałeś mnie odwiedzić -
rzekła księżna.
Syn oswobodził jej rękę, by usiąść w fotelu naprzeciw niej.
- Będę szczery, bo mama życzyłaby sobie tego, i wyznam, że choć gorąco
pragnąłem ujrzeć mamę znowu, moja podróż na północ nie była podyktowana
jedynie synowskim obowiązkiem.
- Miałeś jakiś inny powód? - spytała księżna z uśmiechem. - Pozwól, że
zgadnę - to może mieć coś wspólnego z hrabią Harewood i jego
nadzwyczajnymi końmi.
Książę roześmiał się.
- Gdy chodzi o mnie, nigdy mamę nie zawodzi intuicja. Tak, to prawda.
Gdy stąd wyjadę, zatrzymam się w Harewood House, zanim udam się do
Doncaster na wyścigi.
- Czy twój koń będzie w nich startował? - zainteresowała się księżna.
- Trzy konie, jak się spodziewam - odparł - i myślę, że jeden z nich z
pewnością zdobędzie główną nagrodę.
- Tak bardzo chciałabym tam być - westchnęła księżna.
- Być może w przyszłym roku, mamo. Ale jeśli mama będzie czuła się
dostatecznie dobrze, mogłaby się mama wybrać na jeden dzień do Ascot.
- To sprawiłoby mi największą przyjemność - uśmiechnęła się księżna - i
jestem przekonana, że Jej Królewska Mość będzie tak łaskawa, by pozwolić
mi zatrzymać się w Windsorze.
- Wie mama, że będzie - odrzekł syn - ale musi mama najpierw powrócić
do zdrowia. Całe to stanie w obecności królowej może być zbyt
wyczerpujące.
- Rzeczywiście, mogłoby - przyznała. - Ale powiedz mi, proszę, więcej o
swojej wizycie u markiza Doncaster. Zawsze byłam zdania, że to czarujący
mężczyzna.
- Ja również tak uważam i dlatego na pewno mama zrozumie, że chciałbym
zobaczyć się z jego córką.
Na chwilę zapadło milczenie i księżna siedziała nieruchomo. Potem rzekła:
- To znaczy... być może myślisz o...?
- O małżeństwie - odpowiedział syn, kończąc za nią zdanie. - Tak, mamo.
Doszedłem do wniosku, że czas, abym się ożenił.
- Och, Kerne, o to właśnie się modliłam! - zawołała księżna. - Ale to
Marmion sprawił, że tak nagle zdecydowałeś się to uczynić?
- Tak, Marmion - przyznał książę - ale jest to bardziej zasługa królowej.
- Królowej?
- Jej Królewska Mość rozmawiała ze mną w zeszłym tygodniu.
- O Marmionie?
- Właśnie. - Z piersi księżnej wyrwał się cichy okrzyk zgrozy, lecz nie
przerywała synowi.
- Jej Królewska Mość zaprosiła mnie na rozmowę w swoim prywatnym
salonie. Od razu zorientowałem się, że chce mi powiedzieć coś ważnego.
- Prawdopodobnie był to także jedyny temat rozmowy - dodała księżna
szybko.
- W rzeczy samej! Słyszała, że Marmion i jego żona byli w loży w Covent
Garden tej samej nocy co książę Walii i obaj zachowywali się w sposób, który
królowa określiła jako wołający o pomstę do nieba.
- Zapewne Jej Królewska Mość miała na myśli to, że obaj zbyt dużo wypili
- rzekła księżna cicho.
- Słyszałem o tym z innego źródła. Byli haniebnie, odrażająco wręcz pijani!
- Och, Kerne, co mogę na to poradzić?
- Nie możemy niczego zrobić - odparł książę - poza dopilnowaniem, aby
Marmion nie odziedziczył po mnie tytułu. ,
- Czy to właśnie powiedziała Jej Królewska Mość?
- Zwróciła mi uwagę, że księżna Ollertón jest tradycyjnie damą królewskiej
sypialni.
- I oczywiście w tej sytuacji Jej Królewska Mość nie mogłaby
zaakceptować tego pospolitego stworzenia, które twój kuzyn wziął sobie za
żonę - dodała księżna.
- Dokładnie to Jej Królewska Mość dała mi do zrozumienia i dlatego,
mamo, nadszedł czas, jakkolwiek uważam to za godne ubolewania, abym się
ożenił.
- Oczywiście, kochanie, ale czy musi to być godne ubolewania?
Książę wahał się przez chwilę, po czym odpowiedział:
- Nie pragnę się ożenić, mamo, powtarzałem to wiele razy, gdy o tym
rozmawialiśmy. Jestem całkowicie zadowolony ze sposobu, w jaki żyję, lecz
w pełni zdaję sobie sprawę, że moim obowiązkiem jest postarać się o
dziedzica tytułu. Dlatego potrzebna mi jest pomoc mamy.
- Moja pomoc? - powtórzyła zaskoczona księżna.
Syn uśmiechnął się.
- Z wyjątkiem córki markiza, która przypadkiem jest w odpowiednim
wieku, a ostatnim razem, gdy odwiedziłem Doncaster, jeszcze się uczyła, nie
mam zwyczaju spotykać młodych dziewcząt i w żadnym z domów, w których
bywam, nie widać ich wśród gości.
- Nie, oczywiście, że nie! - wykrzyknęła księżna, - Rozumiem.
- Tak więc proszę mamę - ciągnął książę - o sporządzenie krótkiej listy
dziewcząt, które uważa mama za odpowiednie, a ja przyjrzę się im, zanim
zdecyduję się wybrać najwłaściwszą. - Księżna nie odpowiedziała, a syn,
spoglądając na nią, zapytał: - Co się stało, mamo? Sądziłem, że właśnie mama
- po wszystkim, co usłyszałem od niej na temat mojego małżeństwa i
konieczności spłodzenia syna - będzie najbardziej zadowolona, że zamierzam
to wreszcie uczynić.
- Oczywiście, jestem zadowolona, że się ożenisz, Kerne, mój drogi -
odparła księżna - ale miałam nadzieję, być może niemądrze, że się zakochasz.
Usta księcia skrzywił lekki grymas.
- Jak powiedziałaby służba, to już całkiem inna para kaloszy.
- Ale twoje podejście do sprawy małżeństwa wydaje się tak bardzo
chłodne.
- Jaka jest alternatywa? Zna mama większość czarujących kobiet z
towarzystwa i na pewno są wśród nich takie, które na krótko zawładnęły
moim sercem. Żadna nie jest jednak odpowiednia, by zostać moją żoną.
Księżna, która wiedziała znacznie więcej o miłosnych przygodach swego
syna niż sobie wyobrażał, przyznała w duchu, że była to prawda. O jego
affaires de coeur, choć dyskretnych, było powszechnie wiadomo w sferach, w
których się obracał, a księżna miała przyjaciół aż nadto skłonnych do
powtarzania jej najświeższych plotek. Była zatem świadoma, że przez ostatnie
sześć miesięcy książę nieustannie przebywał w towarzystwie znanej
piękności, której mąż w każdej chwili gotów był jeździć na koniach Jego
Wysokości, pływać jego jachtem, pić wino z jego piwnic i przymykać oko na
to, że gospodarz zajęty jest jego własną żoną. Księżna uważała to za nader
cywilizowane zachowanie, którego przykład dawał sam księże Walii. Nie
miała jednak wątpliwości, iż jej syn miał rację, mówiąc, że jest mało
prawdopodobne, aby podczas przyjęć, na których bywał czy to jako gość, czy
gospodarz, mógł spotkać młode, niezamężne dziewczęta.
Jakby czytając w myślach matki, książę pochylił się ku niej i rzekł:
- Proszę, niech mama przestanie się martwić. Obiecuję, że gdy się ożenię,
będę zachowywał się w stosunku do mojej żony z wielką przyzwoitością. Ale
musi być ona właściwą osobą, godną zająć miejsce mamy, choć żadna kobieta
nigdy nie będzie wyglądać tak pięknie jak mama.
Przemawiał z taką szczerością, że księżna wyciągnęła do niego dłoń i
powiedziała:
- Najdroższy Kerne, byłeś cudownym synem i mam nadzieję, że twoja
żona, ktokolwiek nią zostanie, doceni cię. Zarazem małżeństwo wymaga
miłości i życzę ci, abyś ją właśnie znalazł.
Jakby zakłopotany obrotem tej rozmowy, książę wstał.
- Miłość to jedno, a małżeństwo to drugie, mamo. Skupmy się na
małżeństwie. Proszę, by pomogła mi mama znaleźć odpowiednią żonę, która
przyniesie zaszczyt diamentom Ollertonów.
Księżna uśmiechnęła się.
- To oznacza, że skoro nasze diademy są wyższe i wspanialsze od innych,
twoja wybranka powinna być wysoka.
- Oczywiście - zgodził się książę - powinna mieć przynajmniej pięć stóp i
dziewięć lub dziesięć cali wzrostu, a ponieważ szafiry najlepiej wyglądają na
blondynkach, powinna mieć włosy w kolorze dojrzałego zboża. - Księżna nie
odpowiedziała, lecz jej oczy błysnęły rozbawieniem, gdyż pamiętała, że
ostatnie trzy kobiety, z którymi kojarzono imię jej syna, były brunetkami. -
Mamy też perły - kontynuował książę, podążając za tokiem swoich myśli. -
Pięć sznurów pereł, mamo, wymaga osoby, powiedzmy sobie, o pełnej
figurze, aby mogła je zademonstrować.
- Osoby postawnej jak Junona - to najodpowiedniejsze porównanie, mój
drogi - rzekła matka. - To jest określenie, którym ja sama zawsze się
cieszyłam i zechciej pamiętać, że zanim zostałam dotknięta tym okropnym
reumatyzmem, udawało mi się zachować bardzo wąską talię.
- Nie wydaje się prawdopodobne, abym o tym zapomniał - przyznał książę.
- Ktoś powiedział, nie tak dawno, że byłaś ideałem piękna, gdy jaśniejąca
diamentami stałaś w sukni z długim trenem na szczycie schodów Ollerton
House.
- Jesteś zawsze taki uprzejmy, najdroższy - odpowiedziała księżna - i tak
bardzo to lubię! Wiem już dokładnie, jak powinna wyglądać twoja żona, ale
nie będzie łatwo ją znaleźć.
Księże chodził po pokoju tam i z powrotem.
- Bóg jeden wie, mamo - rzekł po chwili - że nie będzie łatwo nie tylko
znaleźć żonę, jakiej wymagam, ale także wytrzymać z nią, gdy już będziemy
małżeństwem. O czym można rozmawiać z nieopierzonym podlotkiem?
- Jeszcze nie urodziła się kobieta, która nie marzyłaby o miłości - rzekł
księżna miękko. Jej syn wydał ironiczny okrzyk, lecz zanim zdążył się
odezwać, matka mówiła dalej: - Powinieneś pamiętać, najdroższy, że piękne
kobiety, uznawane przez ciebie za godne pożądania, były kiedyś nie
opierzonymi podlotkami, które ledwie opuściły pokój lekcyjny. Wszystkie
zaczynają tak samo - jako nieśmiałe, bez ogłady, głupiutkie i niedouczone.
- Boże, cóż za ponura perspektywa! - wykrzyknął książę.
Matka roześmiała się.
- Nie będzie aż tak źle! Przyznaję, że sama byłam nieśmiała, gdy
wychodziłam za mąż za twojego ojca i, jak sądzę, pod wieloma względami
byłam ignorantką. Ale chociaż nasz związek zaaranżowali rodzice, uczyniłam
twego ojca bardzo szczęśliwym.
- Wie mama równie dobrze jak ja, że ojciec stracił dla niej głowę z miłości
już w chwili, gdy mamę ujrzał. Wyznał mi kiedyś, że była mama
najpiękniejszą osobą, jaką kiedykolwiek w życiu widział. - Księżna
uśmiechnęła się z zadowoleniem, zaś jej syn ciągnął: - Ale tato dodał: „Dziś
już się takie nie rodzą, Kernel miał rację.
- Uczyniłam twego ojca szczęśliwym i tylko to się liczyło. Nie ma powodu,
dla którego nie mielibyśmy znaleźć kobiety takiej jak ja, która uczyniłaby to
samo dla ciebie.
Książę usiadł naprzeciwko matki.
- Ojciec kochał mamę całym sercem, aż do śmierci. A mama?
Przez chwilę księżna spoglądała na niego zaskoczona, po czym spytała:
- Co przez to rozumiesz?
- Dokładnie to, co powiedziałem. Tato był od mamy dużo starszy i choć
było to zaaranżowane małżeństwo,, przerodziło się, jeśli o niego chodzi, w
doskonały związek. Ale czy mama pokochała ojca tak samo głęboko?
Znów zapadło milczenie i księżna odwróciła wzrok od syna.
- Miłość, gdy się ją odnajduje - rzekła po chwili - jest tak cudowna, tak
doskonała, że jej przeżycia nigdy się nie żałuje.
- Odpowiedziała mama na moje pytanie. Lecz to nie rozwiązuje mojego
problemu. Ja nigdy nie zaznałem takiej miłości, jaką tato żywił do mamy i
jaką mama bez wątpienia odnalazła w życiu, choć być może nie z nim.
Zaskoczenie w oczach księżnej było tak widoczne, że nie czekając na
odpowiedź rzekł: - Wiem, wiem! W moim życiu zawsze były kobiety, już
odkąd przebywałem w Eton, i choć zabrzmi to dziwnie, nie zdarzyło się, aby
prędzej czy później - zwykle wcześniej - nie rozczarowały mnie..
- Kerne, najdroższy, tak mi przykro!
- Nie ma potrzeby, aby było mamie przykro - odrzekł książę. - Dostarczyły
mi mnóstwo przyjemności i rozrywki, lecz pamiętając co ojciec czuł do
mamy, zawsze zadawałem sobie pytanie, czy czegoś nie tracę.
- Och, kochanie, myślałam, że miałaś wszystko! - wykrzyknęła księżna.
- Pragnąłem w to wierzyć-odparł. - Ale jeśli mam być uczciwy, jak dziś,
podczas rozmowy z mamą, muszę przyznać, że nie była to w pełni prawda.
Toteż mówię sobie teraz, że oczekuję zbyt wiele.
Matka spojrzała na niego wzrokiem pełnym ogromnej czułości. Zawsze
pragnął doskonałości bardziej niż którykolwiek ze znanych jej mężczyzn. We
wszystkim co robił, co posiadał, książę musiał przewyższać innych. Jego
domy musiały być najlepsze, służba najzręczniejsza, konie musiały wygrywać
wszystkie najważniejsze wyścigi, na polowaniach, które urządzał, należało
ustrzelić najwięcej zwierzyny w całym sezonie. Kobiety, którym asystował,
bez wątpienia wyróżniały się urodą i było zrozumiałe, pomyślała księżna, że
teraz właśnie może znaleźć się wreszcie jedna, która okaże się dla niego nie
dość doskonała.
W chwili, gdy miała się znów odezwać, książę zaśmiał się lekko, jakby
żartując z siebie samego.
- Staję się ckliwy, mamo. Wie mama równie dobrze jak ja, że pragnę
gwiazdki z nieba, a nikt jej dotąd nie zdobył.
- Może pewnego dnia... - rzekła księżna miękko.
- Och, nie, nie łudźmy się - odparł. - Bądźmy praktyczni i wróćmy do
punktu, w którym poprosiłem mamę o pomoc. Chcę mieć żonę, mamo, i
proszę - nie, w rzeczy samej domagam się - aby znalazła mi mama taką, która
będzie odpowiadać wszystkim moim wymaganiom. Ale proszę pozwolić, że
jedną sprawę postawię jasno.
- O co chodzi? - spytała księżna. Przerwał na chwilę, jakby szukając
właściwych słów.
- Nie chcę kobiety, która będzie nadmiernie demonstrować swoje uczucia.
Jej charakter musi dorównywać wyglądowi. Musi przestrzegać konwenansów,
być pełna godności i nie powinna okazywać emocji. Oto czego oczekuję od
swojej przyszłej żony i księżnej Ollertón.
- Ależ, Kerne...
Żadnych ale, mamo. Jak już uzgodniliśmy, małżeństwo i miłość to dwie
różne rzeczy i nie mam najmniejszej ochoty starać się łączyć ich z sobą, skoro
wiem, że taka próba bez wątpienia skazana jest na niepowodzenie.
Rozdział drugi
Kierując się w stronę pijalni wód, Anita rozglądała się wokół z zachwytem.
Nie sądziła, że w Harrogate będzie tak ładnie. Gdy razem z Deborah jechały
na północ pociągiem wiozącym je do stacji końcowej w West Park, pełna była
niepokoju i obaw.
Na wszystkie listy, które Sarah wysłała z takim pośpiechem, otrzymały
natychmiastową odpowiedź. Hrabina Charmouth napisała, że będzie
zachwycona, mogąc gościć bratanicę podczas reszty sezonu i przyśle po nią
powóz, a na dodatek starszą damę, która będzie towarzyszyć jej w drodze do
Londynu. Wykazała nawet sporo zmysłu praktycznego, posyłając Sarze
pieniądze, aby mogła sobie kupić nową suknię i kapelusz na podróż. Hrabina
dodała:
Wszystkie inne rzeczy, moja droga Bratanico, będą cmokać na Twoje
przybycie. Sądząc z tego, co do mnie napisałaś, jestem całkiem pewna, że aby
móc pokazać się w towarzystwie, będziesz potrzebowała całej nowej
garderoby. Wyglądam Cię, myśląc często o Twoim drogim ojcu i
szczęśliwych latach dzieciństwa, które razem spędziliśmy.
- Nic nie mogłoby brzmieć milej! - wykrzyknęła Sarah triumfalnie.
- Rzeczywiście - przyznała Daphne. - Ale list od mojej matki chrzestnej
jest także bardzo miły, choć ona najwyraźniej oczekuje, że sama dotrę do
Londynu, a dopiero stamtąd kurier będzie mi towarzyszył w drodze do Surrey.
- To oznacza - stwierdziła Sarah - że Deborah najpierw zawiezie cię do
Londynu, a potem pojedzie z Anitą do Harrogate.
List, który napisała cioteczna babka Matilda, był nie tylko znacznie mniej
wylewny, ale dołączone były do niego pieniądze na opłacenie dwóch biletów
drugiej klasy do Harrogate.
- Druga klasa, doprawdy! - Deborah parsknęła oburzona, gdy dowiedziała
się, jak przyjdzie im podróżować. - A jest bogata jak hinduscy nababowie, o
których piszą w gazetach!
- Skąd Deborah o tym wie? - zaciekawiła się Anita.
- Pamiętam jak ojciec panienki opowiadał mamie o swojej ciotce Matildzie
i mówił, że to sknera, a wszystkie pieniądze, które wydaje, mają jej zapewnić
miejsce w niebie, o ile kiedykolwiek tam trafi.
Anita zaśmiała się. Przywykła do ciętych uwag Deborah i jej
bezceremonialności. Deborah była nianią wszystkich trzech sióstr. Teraz już
się starzała, lecz nadal znakomicie radziła sobie z utrzymywaniem porządku
w domu i zmuszała dziewczęta do wykonywania wszystkiego, czego
oczekiwałaby od nich matka.
- To będzie podniecająca przygoda - podróż pociągiem do Harrogate -
powiedziała Anita, jakby starała się uspokoić starą kobietę.
- Powinna panienka podróżować pierwszą klasą, panno Anito, i już ja tam
dobrze wiem, co powiedzieć pannie Lavenham, gdy ją zobaczę.
- Och, proszę, niech Deborah nie robi niczego takiego! - błagała Anita. -
Ciotka Matilda może się rozgniewać i natychmiast odesłać mnie z powrotem,
a wtedy będę musiała zostać tu sama i Sarah byłoby niezmiernie przykro.
- U panienki Sarah wszystko w porządku, niech ją Bóg błogosławi.
Wybrała sobie najtłustszy kąsek i miejmy tylko nadzieję, że coś z tego
wyjdzie.
Deborah powiedziała to, jakby była zdziwiona, gdyby tak się stało. Anita
wiedziała jednak, że stara niania obawia się, aby ich desperackie wysiłki nie
spełzły na niczym i wraz z przyjściem zimy nie trafiły wszystkie z powrotem
do Manor House, gdzie znów musiałyby żyć, oszczędzając każdy grosz i nie
mając do kogo się odezwać.
To ostatnie akurat Anicie nie przeszkadzało. Zawsze mogła uciec w swoje
sny na jawie, zwłaszcza teraz, gdy był ktoś szczególny, o kim mogła marzyć -
Lucyfer. Im więcej myślała o tym, jak siedział na czarnym ogierze, tym
bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że był jedynie wytworem jej
wyobraźni. Czyż jakikolwiek człowiek mógłby wyglądać dokładnie tak jak
upadły archanioł, że najzręczniejszy artysta na świecie nie potrafiłby
odmalować go z większą precyzją?
- To mi się przyśniło! Wiem, że mi się przyśniło! - powiedziała sobie
Anita. Wówczas przypomniała się jej oschła nuta sarkazmu w jego głosie, gdy
rzekł:
- Proszę strzec się Lucyfera, gdziekolwiek może go pani spotkać!
Gdyby naprawdę był Lucyferem, myślała, nie przestrzegałby mnie przed
sobą samym. Spędziła wiele godzin, zastanawiając się, jakież to
niegodziwości popełniał diabeł, gdy czynił zło, tak jak się tego po nim
spodziewano. Musiał mieć inne wady poza dumą i zuchwalstwem, ale nie
miała pojęcia jakie. Książki, które czytała w bibliotece ojca, choć z pewnością
rozwinęły jej umysł i poszerzyły wiedzę, nie określały wyraźnie tego, co
uznawane było za grzech. I chociaż wielebny Adolphus często o nim mówił,
nigdy nie dodawał żadnych objaśniających szczegółów, które - jak Anita
zawsze sądziła - mogłyby okazać się interesujące. Ten dżentelmen w każdym
razie podsunął jej wiele nowych idei, nad którymi mogła się teraz zastanawiać
i snuć znaczniej więcej nowych marzeń.
Prawdą było, że dziewczęta nie miały wielu i krewnych. Ich dziadek,
hrabia Lambourn i Beckive, miał trzech synów, ale wszyscy zmarli, nie
pozostawiając dziedzica tytułu. Obecny, dziewiąty hrabia, był zatem bardzo
dalekim kuzynem. Mieszkał w Afryce Południowej i sprzedał rodzinne
posiadłości w kraju. Anita nieraz marzyła, aby zaprosił je w odwiedziny, lecz
zdawała sobie sprawę, że nawet gdyby to zrobił, nie mogłyby sobie pozwolić
na tak kosztowną podróż.
Teraz jednak podróżowała, nawet jeśli jej celem było tylko Harrogate, i
szczęśliwa, że mogła zająć miejsce w rogu przedziału przy oknie, przez całą
drogę spoglądała na mijane okolice, próbując odgadywać, w którym hrabstwie
się znajdują. Przyszło jej do głowy, że powinny być oddzielone kolorowymi
ogrodzeniami, pozwalającymi na łatwe ich odróżnianie. Pociąg przejeżdżał
przez równiny, łąki, lasy i doliny, by wreszcie, buchając parą, dotrzeć do
Harrogate. Były na miejscu.
- To takie emocjonujące, Deborah! - krzyknęła Anita, gdy wsiadły do
otwartego powozu, który miał je wieźć przez miasto do domu ciotki Matildy.
- Niech panienka aby nie oczekuje zbyt wiele - powiedziała Deborah. -
Tylko się panienka rozczaruje. I proszę pamiętać, że panna Lavenham jest
bardzo wiekowa i nie widzi mi się, żeby miała jakieś pojęcie o młodych
ludziach. - Żachnęła się i dodała: - Panna Sarah mogłaby znaleźć panience
lepsze miejsce.
Anita słyszała to już wcześniej, lecz odpowiedziała łagodnie:
- Obawiam się, że nie pozostało nam wielu żyjących krewnych. Skoro
jestem najmłodsza, słuszne jest, abym zaczekała na swoją kolej.
Ku zaskoczeniu Anity Deborah obdarzyła ją jednym ze swoich rzadkich
uśmiechów:
- Nigdy się nie wie, co się może zdarzyć, panienko Anito, nawet w takim
miejscu jak Harrogate, gdzie większość ludzi stoi jedną nogą w grobie!
Anita roześmiała się. A gdy powóz zaczaj zwalniać, powiedziała cicho:
- Bardzo bym chciała, żeby Deborah mogła zostać ze mną. Byłoby nam
razem tak przyjemnie.
- Ja też bym tego chciała - odrzekła stara niania - ale obawiam się, że panna
Lavenham uzna mnie za jeszcze jedną gębę do wyżywienia.
Jak wkrótce się przekonały, obawy Deborah okazały się słuszne.
Anita już wcześniej wyobrażała sobie jak wygląda ciotka Matilda i, jak się
okazało, niewiele się pomyliła.
Panna Lavenham była stara, lecz wciąż siedziała sztywno wyprostowana na
krześle, mimo że reumatyzm nie pozwalał jej chodzić. Na siwe włosy
wkładała kapturek z muślinu, jako żywo przypominający ten, który nosiła
królowa Wiktoria. W rzeczy samej wyglądała jak Jej Królewska Mość, tyle że
twarz miała szczuplejszą i bardziej pomarszczoną. Miała też, co Anita
zauważyła z obawą, bardzo surowy wygląd.
- A więc jesteś moją najmłodszą bratanicą! - odezwała się cierpko niskim,
szorstkim głosem, gdy Anita została zaanonsowana. - Jesteś bardzo niska i
bynajmniej nie przypominasz swojego ojca!
Miało to zabrzmieć jak godny ubolewania brak, lecz Anita uśmiechnęła się
do niej odważnie i wygłosiła przemowę, którą wcześniej przygotowała i
przećwiczyła.
- Jak się ciocia miewa, ciociu Matildo? Dziękuję bardzo, że ciocia
pozwoliła mi się u siebie zatrzymać. To bardzo łaskawe.
- Twoja siostra pozostawiła mi niewielki wybór - stwierdziła
oskarżycielsko panna Lavenham. - Jednak skoro już tu jesteś, myślę sobie, że
mogłabyś stać się użyteczna.
- Mam nadzieję - odrzekła Anita. - Ale w jaki sposób?
- Wkrótce się dowiesz. Co z tą służącą, którą ze sobą przywiozłaś? Może
dziś zostać, ale jutro wyjdzie porannym pociągiem.
Anita zawahała się przez chwilę, po czym rzekła:
- Byłoby bardzo uprzejme z cioci strony, gdyby mogła zostać nieco dłużej.
To była męcząca podróż, a Deborah nie jest już tak młoda jak kiedyś.
- Może odpocząć w pociągu - odparła panna Lavenham tonem, który
powiedział Anicie, że temat został zamknięty.
Tak więc Deborah wróciła do domu, a Anita szybko stwierdziła, że ma
sporo pracy.
Panna Lavenham rzeczywiście była oddana dobroczynności, tak jak mówił
ojciec Anity. Były więc do uszycia suknie, proste koszule bez ozdób, według
wzoru nazywanego „Matka Hubbard", które wysyłano do misjonarzy w
Afryce, by mogli przyodziać w nie tubylców na tyle nieuświadomionych, że
chodzili niemal nago. Były broszury do zaadresowania i dostarczenia setkom
ludzi, którzy mieszkali w Harrogate lub w sąsiedztwie - robiła to Anita lub
któryś ze służących, aby zaoszczędzić na opłacie pocztowej. Były też zbiórki
pieniędzy
organizowane
na
rzecz
wszelkiego
rodzaju
instytucji
dobroczynnych, o których Anita nigdy dotąd nie słyszała.
Szybko zauważyła, że w domu ciotki Matildy bywają tylko osoby związane
z popieranymi przez nią organizacjami religijnymi. Osobisty duchowny ciotki,
wielebny Joshua Hislip, był bardzo częstym gościem, ponieważ, jak Anita
wkrótce się domyśliła, nigdy nie wychodził z pustymi rękami.
Na szczęście już tego samego dnia, w którym przybyła do Harrogate, Anita
dowiedziała się, że zdrowie ciotki Matildy wymaga, aby piła ona wody ze
źródeł. To oznaczało, że codziennie wczesnym rankiem udawały się do pijalni
Cheltenham.
Pannę Lavenham umieszczano tam w specjalnym zdrojowym fotelu
popychanym przez lokaja. Anita zaś szła obok, ciesząc oczy wszystkim, co
widziała. Przyglądała się zwłaszcza spacerującym ludziom. Niektórzy z nich
byli bardzo eleganccy i to jej uświadomiło, jak bardzo niemodne są jej własne
ubrania.
Sarah wyglądała ślicznie, wyruszając do Londynu w nowej sukni
podróżnej z obszerną krynoliną i w narzuconym na nią płaszczu. Daphne
miała nowy kapelusz. Zabrakło jednak pieniędzy, by można było sprawić coś
Anicie. Kupiła więc kilka jardów błękitnej wstążki, aby przystroić nią
noszony od dwóch lat kapelusz.
Choć nie zdawała sobie z tego sprawy, jej błękitna suknia, uszyta przez
Deborah, z lśniącym, białym muślinowym kołnierzem i takimi samymi
mankietami, sprawiała, że Anita wyglądała bardzo młodo, bardzo niewinnie i
bardziej niż zwykle przypominała małego anioła.
Teraz właśnie miała na sobie tę suknię i jej błękitne oczy płonęły z
ciekawości, gdy przez bramę podążała za fotelem ciotki Matildy.
Pijalnia Chełtenham była największym publicznym budynkiem w
Harrogate. Szczególne wrażenie robił w niej ozdobiony doryckimi kolumnami
portyk, przywodzący Anicie na myśl architekturę rzymską. Wewnątrz
znajdował się obszerny salon, w którym chorzy gromadzili się na plotki, a
także zdrój i biblioteka, do której na szczęście należała panna Lavenham.
Mieszkając w Harrogate przez całe niemal swoje długie życie, ciotka
Matilda znała praktycznie wszystkich, a na miasto patrzyła niczym na swoją
prywatną własność i posiadłość. Anita zauważyła, że ciotka spogląda na nowo
przybyłych zazdrosnym okiem i broni się przed każdym z nich na wypadek,
gdyby któryś próbował nieświadomie naruszyć należne jej, jak uważała,
przywileje. Jak wszyscy : starzy ludzie nie lubiła zmian i chciała, aby
wszystko, co działo się dziś, było takie samo jak wczoraj, i przedwczoraj i
przed laty. Oczekiwała zatem, że jej fotel będzie zawsze czekał na nią w tym
samym miejscu w pijalni.
Niemal każdego ranka odbywała się tam istna bitwa, gdyż pewna
nieostrożna osoba, która niedawno przyjechała do Harrogate, także upatrzyła
sobie miejsce uważane przez pannę Lavenham za jej własne. Anita
zauważyła, że ciotka Matilda ma bardzo ostry język i rumieniła się, słysząc
niegrzeczne słowa wypowiadane przez starszą panią, chociaż nowo przybyli
szybko przepraszali i uciekali ze świętego skrawka ziemi, na który
nieświadomie się wdarli.
Gdy Anita pobyła tam dwa, trzy dni, zorientowała się, że ludzie, którzy
wozili chorych w wynajętych fotelach, często rozmyślnie ustawiali je na
miejscu panny Lavenham, aby mieć uciechę. Widziała jak Śmieją się i
puszczają do siebie oko, gdy są zmuszani do wycofania się. Zastanawiała się,
dlaczego ciotka Matilda przywiązywała tak wielką wagę do swojego miejsca
w pijalni, że gotowa była, jak powiedziałby ojciec, robić z siebie
przedstawienie.
W każdym razie Anicie wystarczało bystrości, by zorientować się, że
panna Lavenham jest ekscentryczką i miasto jest z niej w pewnym sensie
dumne.
Gdy tylko fotel ciotki, bardzo wygodny, z sier dzeniem wyłożonym
grubymi, miękkimi poduszkami, ustawiony został na właściwym miejscu,
Anitę wysyłano do zdroju. Tam otrzymywała szklaneczkę wody mineralnej,
zawierającej specjalne składniki, szczególnie żelazo. Woda ta przyciągała
chorych do Harrogate od czasu odkrycia źródła w 1571 roku.
Anita znalazła książkę opisującą żelaziste źródło Tewit, którego wody
„przewyższały cierpkie źródła zamorskie jako bardziej bystre i żywe oraz
zawierające więcej soli mineralnych". Osobiście uważała smak tych wód za
obrzydliwy i czuła się szczęśliwa, że nie musi ich pić.
Tego ranka, przyglądając się chorym tłumnie zgromadzonym w pijalni;
postanowiła krótko pomodlić się za ich wyzdrowienie po piciu wody ze
źródła. Wyobraziła sobie poruszenie, gdyby wszyscy, którzy sączyli wodę ze
szklaneczek przyniesionych przez służących, skoczyli nagle ze swoich foteli i
wykrzyknęli w zachwycie, że zostali wyleczeni. Na pewno zaśpiewaliby
wówczas hymn radości, i wdzięczności. Niemal słyszała alleluja, wznoszące
się triumfalnie ku wysokiemu sklepieniu pijalni.
Myślała właśnie jak byłoby to ekscytujące, gdy służący, który obsługiwał
chorych przy zdroju, podał jej szklaneczkę wody mineralnej przeznaczonej
dla panny Lavenham. Ujęła ją w obie dłonie i wciąż rozmyślając, jak
cudownego uzdrowienia mogłaby dokonać ta woda, odwróciła się dość
gwałtownie. Potknęła się przy tym o podnóżek fotela stojącego tuż za nią i z
lekkim okrzykiem niemal na niego upadła, rozlewając przy tym zawartość
szklanki. Odzyskała równowagę i z przerażeniem spojrzała na damę siedzącą
w fotelu.
- Bardzo przepraszam... bardzo... bardzo przepraszam - wyjąkała. - To było
niezdarne z mojej strony. Mam nadzieję, że nic się pani nie stało?
- Nie, nic mi nie jest - usłyszała w odpowiedzi słodki głos. - Być może obie
stałyśmy zbyt blisko zdroju.
- Mam nadzieję, że woda nie zniszczyła pani koca - rzekła Anita
spoglądając na mokrą plamę na pledzie z delikatnej wełny, który okrywał nogi
damy. Wyciągnęła chusteczkę i pochyliła się, by go osuszyć, gdy usłyszała
tak dobrze zapamiętany głos:
- Znów śniła pani na jawie, ale nie mogę uwierzyć, że i tym razem o
Lucyferze.
Poderwała się i spojrzała w górę. Za fotelem stał Lucyfer. Wyglądał
dokładnie tak samo jak wówczas, gdy się spotkali i jak go sobie od tamtego
czasu wyobrażała niemal każdego dnia. Jedyna różnica polegała na tym, że
nie siedział na koniu, lecz stał w cylindrze zawadiacko przekrzywionym na
ciemnych włosach i eleganckim płaszczu zarzuconym na szerokie ramiona.
Gdy patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, dama w fotelu odezwała
się:
- Wydaje się, Kerne, że zdążyłeś już zawrzeć znajomość z tą młodą damą.
Może mnie przedstawisz?
- Spotkaliśmy się przypadkiem, mamo, i, jak mi powiedziała, myślała
wówczas o Lucyferze. Być może kojarzę się jej z tym właśnie dżentelmenem.
Księżna spojrzała na syna zaskoczona, po czym zwróciła się do Anity:
- Powie mi pani, kim jest?
Trochę zbyt późno Anita przypomniała sobie, że powinna dygnąć.
- Nazywam się Anita Lavenham, proszę pani - odpowiedziała - i
przebywam w Harrogate u mojej ciotecznej babki, panny Matildy Lavenham.
- Matilda! - zawołała księżna. - Boże miłosierny, ona tu jest?
- Jest tam, na prawo od pani - odparła Anita - i proszę mi wybaczyć, muszę
przynieść jej nową szklaneczkę wody.
Dygnęła jeszcze raz z wahaniem i pospiesznie oddaliła się w stronę zdroju,
księżna zaś rzekła do syna:
Sądziłam, że Matilda Lavenham nie żyje od lat. Ale chodźmy z nią
porozmawiać. Pamiętam ją z czasów, gdy byłam dziewczynką i podejrzewam,
że twoja młoda przyjaciółka jest córką tego jej bardzo przystojnego bratanka,
Harolda Lavenhama.
Znalazłszy się znów przy zdroju, Anita zaczekała na swoją kolej, by
otrzymać szklaneczkę wody mineralnej. Niosąc ją tym razem znacznie
ostrożniej w stronę ciotki, zauważyła, że dama w fotelu, na którą upadła,
właśnie z nią rozmawia. Nieco z boku, z dostrzegalnym wyrazem cynizmu i
znudzenia na twarzy, stał Lucyfer.
- Długo cię nie było, Anito! - rzekła ostro panna Lavenham, biorąc
szklaneczkę z jej ręki.
- Przepraszam, ale musiałam zaczekać w kolejce - odpowiedziała Anita.
Mówiąc to zerknęła na księżnę, by zobaczyć czy ją zdradzi, lecz ta
przesłała jej tylko dodający otuchy uśmiech. Panna Lavenham zaś rzekła
niemal z niechęcią:
- To jest, Clarice, moja cioteczna wnuczka Anita. Pamiętasz zapewne jej
ojca?
- Oczywiście, pamiętam Harry’ego Lavenhama - odparła księżna. - Był
najprzystojniejszym mężczyzną, z jakim kiedykolwiek tańczyłam i zawsze
trzymałam się blisko niego na polowaniach, gdyż byłam pewna, że na
zakończenie dopadnie zwierzynę.
- To były czasy, kiedy stać go było na polowanie w towarzystwie
przyzwoitych ludzi - stwierdziła panna Lavenham.
Ciotka kolejny raz uczyniła aluzję do faktu, że cały luksus, którym
otoczony był kiedyś ojciec, zniknął w momencie poślubienia jej matki, a nie,
jak się spodziewano, bogatej panny. Od chwili przybycia Anity do Harrogate,
ciotka Matilda dawała jasno do zrozumienia, że okoliczności, w jakich
znalazły się teraz jej bratanice, są wyłącznie skutkiem marnotrawnego życia
ich ojca.
Zupełnie bezcelowe byłoby podkreślanie, że ojciec był z matką bardzo
szczęśliwy i nigdy nie tęsknił, za przywilejami, którymi cieszył się w domu
swoich rodziców. Ciotka Matilda nie zrozumiałaby, że miłość mogła być
rekompensatą za brak tego wszystkiego, na co nie mógł już sobie pozwolić.
Ponieważ ciotka Matilda najwyraźniej nigdy nie kochała, skłonna była nie
tylko umniejszać znaczenie tego uczucia, ale także uznawać je za zbyteczny
luksus.
Przez chwilę trudno było Anicie skupić się na tym, co ciotka mówiła, bądź
kogo konkretnie miała na myśli. Natomiast uświadomiła sobie żywo, że
ciemne oczy Lucyfera przez cały czas wpatrywały się w jej twarz i
zastanawiała się, co by powiedział, gdyby spytała go, jak długo zamierza
jeszcze przebywać w piekle, które wybrał ostatnio zamiast nieba.
Uśmiechając się lekko do siebie, pomyślała, że byłby zdumiony, gdyby coś
takiego powiedziała, a ciotka Matilda bez wątpienia odesłałaby ją najbliższym
pociągiem do domu z powodu impertynenckiego zachowania.
- Szkoda, iż nie wiedziałam wcześniej, że tu jesteś, Matildo - mówiła
księżna. - Spędziłam w Harrogate pięć tygodni i byłoby tak miło porozmawiać
o starych czasach.
- Jestem zbyt zajęta, by przyjmować gości - odrzekła ostro panna
Lavenham - lecz jeśli chciałabyś odwiedzić mnie w porze herbaty w przyszłą
sobotę, będziesz bardzo mile widziana.
- Dziękuję - odrzekła księżna. - Z przyjemnością, jeśli tylko będę mogła.
Mam nadzieję, że zarówno ty, jak i twoja bratanica odwiedzicie mnie, zanim
wyjadę. Wynajęłam wyjątkowo wygodny dom lorda Arringtona w Prospect
Gardens.
- Śmieszny człowiek, który zanadto troszczy się o swoje zdrowie! -
prychnęła pogardliwie panna Lavenham. - Jeździł do wód we Francji i
Szwajcarii, więc powiedziałam mu, że to strata pieniędzy.
Mówiąc to dała znak lokajowi, stojącemu za jej fotelem, aby odjechał.
Jednocześnie wręczyła Anicie pustą szklaneczkę do odstawienia obok zdroju.
Gdy Anita pospieszyła za ciotką, która zdążyła już opuścić pijalnię,
musiała przejść obok Lucyfera. Zastąpił jej drogę, zmuszając do zatrzymania
się.
- Czy słucha pani mojej rady, panno Lavenham? - zapytał.
Rozumiała, do czego robił aluzję i że kpi sobie z niej, wiedząc, co o nim
myślała.
- Pamiętam, co pan powiedział, sir - odrzekła - ale dodał pan wówczas, iż
„diabeł nadejdzie". Obawiam się zatem, czy aby zdołam go powstrzymać.
W jego oczach dostrzegła rozbawienie wywołane tymi słowami. Nie
czekając na odpowiedź wybiegła z pijalni, by dogonić ciotkę Matildę.
Zdążyły przemierzyć spory kawałek drogi, zanim panna Lavenham
odezwała się:
- Przypuszczam, że wiesz, kim byli ci ludzie?
- Nie - odrzekła Anita - ciocia przedstawiła tylko mnie, nie mówiąc jak oni
się nazywają.
- To była wdowa - księżna Ollertón - poinformowała panna Lavenham - i
jej syn. Mężczyzna płochy, z tego co słyszałam, ale to samo można by dziś
powiedzieć o wszystkich młodych ludziach.
Anita nie odpowiedziała. Wiele razy wysłuchiwała już opinii ciotki na
temat współczesnej młodzieży i jej braku odpowiedzialności.
Teraz Anitę najbardziej interesował fakt, że Lucyfer był księciem Ollertón.
Zawsze była przekonana, że książęta są starzy, pompatyczni i władczy. Księże
Ollertón był niewątpliwie władczy, lecz nie pompatyczny. Miał dużo
wdzięku, poruszał się z gracją i, według jej wyobrażeń, mógł z łatwością z
rozpostartymi skrzydłami sfrunąć z nieba miękkim lotem i wylądować ze
zręcznością sportowca, która urchroniłaby go przed urazem.
Książę Ollertón!
Ten tytuł napełniał ją czcią i lękiem. Nie mogła już dłużej myśleć o nim
jako o Lucyferze, lecz jako o arystokracie. Była przy tym całkiem pewna, że
już kiedyś słyszała jego nazwisko. Dość długo zastanawiała się, gdzie to
mogło być, aż przypomniała sobie, że podczas choroby ojciec lubił, aby
czytała mu gazety, a w nich doniesienia z wyścigów konnych. Oczywiście
książę był wymieniany wśród właścicieli zwycięskich koni, biorących udział
w wielkich wyścigach, takich jak derby czy gonitwa o złoty puchar w Ascot.
- Papa na pewno pragnąłby go spotkać - pomyślała Anita.
Była ciekawa, czy przyszedłby w sobotę z matką na herbatę do ciotki, ale,
pomyślała, iż z pewnością bardzo by się wtedy nudził. Jedynym gościem
ciotki bywał wielebny Joshua Hislip. W zeszłym tygodniu złożyły wizyty
także dwie damy, które poświęciły życie nauczaniu głuchoniemych dzieci
języka migowego. Zasługiwało to na szacunek, Anita wiedziała o tym, lecz
ich towarzystwo na pewno nie bawiłoby księcia Ollerton.
- Nie. nie przyjdzie - powiedziała sobie i zaczęła zastanawiać się, czy
kiedykolwiek jeszcze go zobaczy.
W ogromnym salonie w domu w Prospect Gardens, zasiadłszy wygodnie
na swoim ulubionym miejscu przy oknie, księżna powiedziała do syna:
- Bardzo ładne dziecko było z Matilda Lavenham, ale nie wyobrażam
sobie, aby korzystała przy ciotce z życia. Matilda ma obsesję na punkcie
pomocy biednym i potrzebującym w każdym kraju z wyjątkiem jej własnego.
- Widać, że to okropny stary babsztyl! - zauważył książę. - Ale
prawdopodobnie dziewczyna jest tylko jej gościem. Poprzednim razem
spotkałem ją w Cambridgeshire.
- Czy Anita gościła u hrabiego Spearmont?
- Dobry Boże, nie! Jechałem konno i poprosiłem ją, aby otworzyła mi
furtkę, gdyż wziąłem ją za mleczarkę. A ona stała zatopiona w marzeniach i
powiedziała mi, że myślała o Lucyferze.
- A więc to wyjaśnia waszą niezwykłą rozmowę - zauważyła księżna. Jej
syn zasiadł w wygodnym krześle, a ona rzekła po chwili: - Skoro poprosiłeś
mnie o to, najdroższy Kerne, sporządziłam dla ciebie listę. Nie jest zbyt długa.
Z jedwabnej torebki leżącej obok niej wydobyła kartkę, lecz gdy wręczyła
ją księciu, ten powiedział:
- Nie ma potrzeby, abym to czytał. Proszę, niech mama zaprosi dziewczęta
- jeśli według mamy są odpowiednie - za trzy tygodnie do Ollertón. Wydam
przyjęcie, na którym mama będzie gospodynią, i, chociaż to straszliwe
nudziarstwo, muszę wypełnić ten obowiązek.
- Dziewczęta powinnam zaprosić z rodzicami - dodała księżna.
- Oczywiście - zgodził się. - A ja napiszę do kilku moich przyjaciół i
poproszę, by przyjechali pocieszyć mnie podczas tych najbardziej mozolnych,
wypełnionych nudą dni.
Księżna westchnęła.
- Nie cierpię, gdy tak mówisz, Kerne - powiedziała po chwili. - Musisz
pamiętać, kochanie, że planujemy właśnie twoją przyszłość i gdy się ożenisz,
już nic nie będzie można zrobić.
Księżna mówiła z pewnym wahaniem i jej syn wtrącił:
- Jestem w pełni tego świadom, mamo, ale skoro już się zgodziliśmy, że
Marmion i jego przerażająca żona nie mogą po mojej śmierci odziedziczyć
Ollerton i całej odpowiedzialności związanej z moją pozycją, to - jakkolwiek
byłoby to nieprzyjemne - muszę dostosować się do sytuacji i zrobić co do
mnie należy.
- Wybrałam dziewczęta, których rodzice są przykładami przyzwoitości -
oznajmiła księżna - i, co więcej, wiem, że Jej Królewska Mość by je
zaaprobowała.
- W tej sytuacji mogę tylko mamie podziękować i błagać, by przestała
mama się o mnie martwić tak jak teraz.
- Oczywiście, że się martwię. Któraż matka zachowywałaby się inaczej w
takich okolicznościach?
- Może nie będzie tak źle jak się tego oboje spodziewamy - stwierdził
książę - i jestem pewien, mamo, że okaże się to lepsze dla mojej duszy niż
cokolwiek innego. Często zarzucała mi mama, że jestem zepsuty i samolubny.
- Nie wówczas, gdy chodzi o mnie - wtrąciła księżna szybko. - W stosunku
do mnie zawsze byłeś miły i bynajmniej nie samolubny. Choćbyś nie wiem
jak temu zaprzeczał, to z tego właśnie powodu nudzisz się teraz w Harrogate.
- Prawdę powiedziawszy, jest tu całkiem zabawnie - odparł. - Pomijając to,
że mogę być z mamą, hrabia Harewood zaproponował, abym korzystał ze
znakomitych koni, które trzyma w Harewood House, jak ze swoich własnych i
dziś po południu wypróbuję zaprzęg. Mam tylko nadzieję, że będzie mama
czuła się dostatecznie dobrze, by wybrać się ze mną.
- Chciałabym, aby tak było, najdroższy - odrzekła księżna. - Gdy wrócisz,
powiedz hrabiemu, że mam nadzieję, iż on i jego żona złożą mi wizytę, zanim
wyjadę. Nie czułam się dość dobrze, aby jechać do Harewood i zostawić tam
moje karty wizytowe.
- Jestem pewien, że zechcą mamę odwiedzić.
- Książę podniósł się i pochylił, by ucałować policzek matki. - Wygląda
mama dużo lepiej - rzekł - i możemy chyba podziękować za to Harrogate.
Miał już wyjść, gdy księżna ujęła go za rękę.
- Zanim wyślę zaproszenia, kochanie powiedziała -; czy jesteś całkowicie,
ale to całkowicie pewny, że chcesz, abym to zrobiła?
- Całkowicie pewny - odrzekł książę stanowczo - ale ponieważ nudzi mnie
ta sprawa, nie chciałbym więcej o tym dyskutować.
- Nie, oczywiście, że nie - powiedziała puszczając jego dłoń.
W jej oczach widać było jednak głęboki smutek, gdy patrzyła jak wychodzi
z pokoju i cicho zamyka za sobą drzwi.
Trzy dni później książę, powożąc zaprzęgiem złożonym z czterech
doskonale zgranych kasztanów, ujrzał przed sobą na zakręcie drogi biegnącą
prędko drobną postać. Wydały mu się znajome błękitne wstążki jej kapelusza,
który widział w pijalni w uzdrowisku, i po pierwsze zdziwiło go, że Anita jest
sama - nikt jej nie towarzyszy, a po drugie zdawała się uciekać z miasta w tym
samym kierunku, w którym jechał.
Miał świadomość, że Cornwall Road, gdy tylko minie Knaresborough
Forest, zaprowadzi go w wiejskie okolice. Właśnie tam, na otwartej
przestrzeni zamierzał wypróbować szybkość koni, którymi teraz powoził i o
ich postępach poinformować właściciela.
Powściągnął konie, gdy zrównały się z maleńką figurką, po czym
zatrzymał powóz.
Anita musiała zauważyć, że stara się zwrócić jej uwagę, gdyż odwróciła
twarz w jego stronę. Spostrzegł wówczas oczy dziewczyny wypełnione łzami,
spływającymi jej po policzkach.
- Bardzo się pani spieszy, panno Lavenham - stwierdził książę sucho. -
Może uzna pani, że łatwiej i szybciej byłoby podróżować, dokądkolwiek się
pani wybiera, w moim powozie.
- Ja... ja wybieram się do... na wieś - odrzekła po chwili wahania, odrobinę
się plącząc.
- Ja także tam jadę, więc powinniśmy pojechać razem.
Mówiąc to wyciągnął do niej dłoń, a Anita, jakby wypełniając rozkaz, ujęła
ją i wspięła się do powozu, siadając obok księcia. Nie starała się nawet
wytrzeć łez, a gdy konie ruszyły, książę zapytał:
- Co panią tak wzburzyło?
- Ja... ja chcę wrócić do domu. Chcę... wyjechać - wyjąkała Anita. - Lecz
nie mam... pieniędzy... i nie jestem pewna czy mogę to zrobić.
- Co się stało, dlaczego jest pani w takim stanie?
Przez chwilę sądził, że mu nie odpowie. Ponieważ czekał, a ona czuła się
zobowiązana udzielić mu wyjaśnienia, odrzekła po chwili łamiącym się
głosem:
- Ciotka Matilda powiedziała mi, że mam wyjść za mąż za... wielebnego
Joshuę... Hislipa.
- I to panią tak rozstroiło?
- On jest... stary i... ciągle wygłasza kazania o karach, jakie czekają tych,
którzy... grzeszą, A gdy na mnie patrzy... mam wrażenie, jakby w jego oczach
był... płomień.
Książę pomyślał z niejakim sarkazmem, że być może oczy wielebnego
Joshuy płonęły z zupełnie innych przyczyn niż grzechy Anity, ale głośno
rzekł:
- Z pewnością, jeśli nie życzy sobie pani ża niego wyjść, najprościej byłoby
powiedzieć nie.
- Ciotka Matilda uważa to za mój... obowiązek, ponieważ jego żona zmarła
i on potrzebuje... kogoś, kto się nim zaopiekuje - odparła Anita. - Sarah
powiedziała, że musimy wszystkie znaleźć... sobie mężów. A tam, gdzie mnie
książę spotkał po raz pierwszy, w... Fenchurch, nie ma... młodych mężczyzn.
- A więc poluje pani na męża? - stwierdził książę, a w jego ustach
zabrzmiało to bardzo niemiło.
- Sarah ma prawie... dwadzieścia jeden lat - wyjaśniła Anita i nie może
czekać. Ale ja mam jeszcze mnóstwo czasu, a w każdym razie... nie mam
ochoty wychodzić za mąż za nikogo, zanim... go nie pokocham!
Z piersi Anity wydobył się szloch i głos jej się załamał. Jakby dopiero teraz
zorientowała się, że twarz ma zalaną łzami, dotknęła palcami policzków, po
czym zaczęła szukać chusteczki. Ponieważ nie znalazła jej, książę wydostał z
kieszeni na piersi chustkę z delikatnej tkaniny i podał ją Anicie. Gdy
odwróciła się ku niemu, by podziękować, stwierdził, że płakała niczym
dziecko. Łzy spływały jej po policzkach, podczas gdy załzawione oczy
pozostawały otwarte i książę pomyślał, że nigdy nie widział kobiety, która
płakałaby tak ładnie, nie wykrzywiając przy tym twarzy.
- Dzięk... dziękuję - wyjąkała Anita. - Pomyśli książę z pewnością, że
jestem bardzo... głupia, ale nie wiem czemu jestem przekonana, że ciotka
Matilda... zmusi mnie... do poślubienia wielebnego Joshuy, gdyż uważa go za
tak... godnego podziwu człowieka.
- Ojciec pani nie żyje - rzekł na to książę - lecz nie mogę uwierzyć, aby nie
znalazł się bliższy krewny, który mógłby zaopiekować się panią i w razie
potrzeby udzielić pomocy.
- Jest tylko hrabina Charmouth, moja ciotka Elizabeth, siostra ojca -
odparła Anita. - Sarah przebywa u niej i nie byłoby ładnie z mojej strony,
gdybym... narzuciła swoją obecność. - Zajęty powożeniem książę nie
odpowiedział, a Anita ciągnęła: - Ja muszę uciec... Gdybym mogła pojechać
do domu... może udałoby mi się ukryć tak, by ciotka Matilda nie zdołała mnie
zmusić do powrotu i wielebny Joshua nie mógłby mnie... znaleźć.
- Splotła palce na moment, po czym dodała bardzo cicho: - Ale nie mam...
pieniędzy.
- A więc prosi mnie pani o pożyczkę?
- Książę mógłby? Proszę... czy mógłby książę to zrobić? Obiecuje zwrócić
je... co do pensa. To może potrwać długo... ale otrzyma je książę z powrotem.
- Jeśli dam pani pieniądze - odparł - co konkretnie pani z nimi zrobi?
- Dowiem się, o której odjeżdża pociąg na południe, a potem wymknę się z
domu, zanim ktokolwiek zauważy moje zniknięcie i już mnie nie będzie -
odrzekła Anita.
- Naprawdę sądzi pani, że może podróżować sama? Całą drogę do
Fenchurch, jeśli tak nazywa się pani wieś?
- Tak... właśnie tak - odparła - i nie sądzę, aby... podróż drugą klasą była
bardzo kosztowna, ale jeśli książę woli, pojadę trzecią.
- Wolę, aby pani tego nie robiła. Musimy pomyśleć o innym rozwiązaniu.
- Nie ma żadnego - szybko powiedziała Anita.
- Gdy ciotka Matilda po lunchu, zanim poszła się położyć, poinformowała
mnie, że mam... poślubić wielebnego Joshuę, powiedziała też o jego
odwiedzinach zaplanowanych na jutro. To znaczy, że ! muszę wyjechać...
jeszcze dziś.
- A dokąd biegła pani teraz?
- Zawsze łatwiej myślało mi się na wsi - odrzekła Anita z prostotą. - W
pewien sposób jest : to trudniejsze w mieście, wśród domów i ludzi, którzy
wciąż mnie mijają. Myślałam, że znajdę las podobny do tego... sekretnego
lasu, do którego chodziłam będąc w domu, aby uporządkować myśli.
- To tam poszła pani, po naszym spotkaniu? Anita potrząsnęła głową.
- Nie. Wróciłam do domu.
- Dlaczego?
- Myślałam... o księciu... bo sądziłam, że jest pan Lucyferem. To było
bardzo interesujące i ekscytujące, więc nie musiałam już chodzić rozmyślać
do mojego lasu.
Książę uśmiechnął się, po czym rzekł:
- Ponieważ dziś po południu może padać, nie zostawię pani w
Knaresborough Forest, do którego się zbliżamy, ale proponuję wspólne
przemyślenie pani planów.
- Powiedziałam księciu... muszę wracać... do domu.
- Skoro pani siostry wyjechały, czy jest tam ktokolwiek?
- Jest Deborah, nasza stara służąca. Będzie zajmowała się domem, dopóki
mama nie poczuje się na tyle dobrze, by wrócić ze Szwajcarii.
- To nie wygląda na najlepsze rozwiązanie - zauważył książę. - Istnieje
oczywiście możliwość, że pani jednak nie wyjedzie.
Anicie wyrwał się okrzyk.
- Aleja muszę... muszę! Jeśli wielebny Joshua przyjdzie do mnie jutro z
wizytą, to choćbym nie wiem jak mocno... obstawała przy tym, że nie wyjdę
za niego za mąż, ciotka Matilda mnie do tego zmusi. Dlaczego on chce mnie?
Przecież jest tyle innych kobiet -kościół jest ich pełen w niedzielę - które
chciałyby go poślubić. To śmieszne, że zapragnął właśnie mnie!
Książę spojrzał na jej drobną twarzyczkę jak u cherubina i ogromne,
zatroskane oczy. Przyszło mu na myśl wiele powodów, dla których wielebny
Joshua powinien mieć ochotę na małżeństwo z nią, pomijając nawet poparcie
jego wpływowej protektorki. Ponieważ nie chciał jeszcze bardziej wystraszyć
Anity, powiedział jedynie:
- Czy jest pani całkowicie pewna, że to małżeństwo nie leżałoby w jej
najlepszym interesie? W końcu, jak sama pani mówi, jeśli w Fęnchurch jest
tak nudno, życie w Harrogate może wydać się pani znacznie bardziej
zabawne.
- Nie z... tym człowiekiem jako moim... mężem - odpowiedziała szeptem
Anita. - Gdy podaje mi rękę... przechodzą mnie ciarki i wydaje mi się, że to
wąż. Jak mogłabym pozwolić, by mnie... dotykał?
W jej głosie było tyle zgrozy, że książę instynktownie zacisnął dłonie na
lejcach. Potem zaś rzekł:
- Będę teraz jechał bardzo szybko i gdy już wypróbuję te konie, być może
znajdziemy jakieś rozwiązanie pani problemu.
Nie czekał na jej odpowiedź, tylko trzasnął z bicza, a konie wyrwały
naprzód. Powóz pędził z taką szybkością, z jaką Anicie nigdy jeszcze nie dane
było jechać. Kurz z drogi unosił się za nimi i pomyślała, że nie siedzi obok
Lucyfera, lecz Apolla, który pędził swoim rydwanem po niebie, niosąc
światło z jednej strony świata na drugą. Anita drżała z podniecenia. Gdy
zaczęli zbliżać się do końca prostego odcinka drogi, książę powstrzymał nieco
konie, a po kilku minutach zawrócił.
- To było ekscytujące! - zawołała Anita. - A konie są wspaniałe! Gdzie je
pan znalazł?
- Nie są moje - odparł książę - ale mam własne konie, które potrafią biec
równie szybko albo nawet szybciej jak te, choć przyznaję, że tym koniom
trudno byłoby coś zarzucić.
- Więc proszę tego nie robić - poprosiła Anita.
- Dlaczego? - spytał zaciekawiony.
- Bo to zawsze przynosi rozczarowanie, gdy coś,, co uważaliśmy za
doskonałe, zawodzi nasze oczekiwania.
- Jest pani zbyt młoda, by już coś wiedzieć na ten temat - zauważył książę,
a w jego głosie zabrzmiała wyraźnie nuta cynizmu.
- A więc nigdy nie powinniśmy oczekiwać zbyt wiele -r ciągnęła Anita,
jakby rozmawiała sama z sobą - lecz próbować być wdzięczni za to, że jest
dobrze, tak jak jest.
- Gdy przemawia pani w taki sposób, czuję, że byłaby pani doskonałą żoną
proboszcza.
Krzyknęła przejęta zgrozą.
- To nieuprzejme i okrutne! Mówi tak książę tylko po to, by... mnie zranić!
Nie prawiłam kazania, ale próbowałam zrozumieć, dlaczego jest książę tak
cyniczny, mając ten tytuł i z pewnością wszystko, czego tylko zapragnie na
całym świecie... i jeszcze mnóstwo ponad to.
Książę zaśmiał się.
- A kto pani o mnie opowiadał?
- Nie o księciu w szczególności - odrzekła Anita. - Ale książęta są bardzo
ważnymi osobistościami... Wiem o tym... i ponieważ są w następnej linii
pretendentami do tronu, chce się wierzyć, że są szczęśliwi.
Książę znów się roześmiał.
- Mówi pani o mnie, jakbym był księciem z bajki, jednej z tych, które sobie
pani opowiada, spoglądając w niebo lub nabierając wody ze zdroju.
- Skąd książę wie, że to robię? - spytała Anita.
- To oczywiste.
- Próbuję... nie robić tego... przez cały czas.
- Nie byłoby dobrze, gdyby pani się zmieniła - zauważył książę. - Małe
anioły z pewnością wierzą, że wszystko jest doskonałe. - Uśmiechnął się
ponownie, po czym wyrecytował: - Niech na murach nieba krążą teraz anioły
jak wartownicy, by ostrzegać nieśmiertelne dusze. - Zauważył', że oczy Anity
zabłysły nagle i zapytał: - Czy to właśnie pani robi?
Czy to właśnie... robię? - powtórzyła jego pytanie. - Czy naprawdę
wyglądam jak anioł?
- Oczywiście!
- To śliczna myśl - rzekła Anita jakby do siebie.
- Więc cóż może być odpowiedniejsze niż ostrzeganie jego nieśmiertelnej
duszy, gdy jedzie pani w towarzystwie Lucyfera?
- Wydaje mi się... to była... impertynencja z mojej strony, myśleć, że książę
wyglądał jak on - odrzekła Anita. - Ale właśnie w chwili, gdy się książę
pojawił, myślałam, jak przystojny musiał być Lucyfer, zanim strącono go z
nieba.
Księciu prawiono wiele komplementów, lecz ten był najbardziej szczery.
- Dziękuję - powiedział i zauważył pokryte rumieńcem policzki Anity.
- Być może nie powinnam była... tego powiedzieć - szepnęła. - To, co
czasem myślę, wymyka mi się naprawdę bez zastanowienia, więc musi mi
książę wybaczyć.
- Nie ma czego wybaczać - odrzekł - a teraz, gdy wracamy już do domu,
chyba znalazłem rozwiązanie pani problemu.
- Znalazł książę? - W jej głosie zabrzmiała zupełnie inna nuta i Anita
klasnęła w dłonie. Obróciła się w stronę księcia, patrząc na niego błagalnie. -
Czy to naprawdę znaczy, Wasza Wysokość, że pan mi pomoże? Proszę... jeśli
książę to zrobi, będę mu... wdzięczna przez całe życie!
- Z pewnością spróbuję - odrzekł. - I myślę, że nie będzie pani
zawiedziona.
- Proszę obiecać, że nie będę musiała... poślubić... wielebnego Joshuy!
- Tylko wtedy, gdy będzie pani sobie tego życzyła.
- Książę wie, że to nie może stać się nigdy... nigdy... nigdy! - krzyknęła
Anita. - Ale jak książę może temu zapobiec?
- Myślę, że będziemy potrzebować pomocy jeszcze jednej osoby - odrzekł.
Po czym, dostrzegając niepokój na twarzy Anity, dodał: - Proszę się nie
martwić. Osoba, którą mam na myśli, to moja matka!
Rozdział trzeci
Księżna odpoczywała na swoim ulubionym miejscu przy oknie, gdy
zdumiona ujrzała syna jadącego w kierunku domu. Ponieważ opuścił ją ponad
godzinę temu, by wrócić do Harewood House, nie mogła zrozumieć, co
spowodowało ten niespodziewany powrót. Słysząc jego kroki zbliżające się
do drzwi salonu, patrzyła wyczekująco. Wszedł i zanim zdążył się odezwać,
księżna wykrzyknęła:
- Co się stało, Kerne? Nie spodziewałam się ujrzeć cię znów tak szybko!
- Nie musi się mama martwić - rzekł książę, podchodząc do niej.
- Więc o co chodzi? - spytała z ciekawością. Usiadł przy niej w fotelu, po
czym odrzekł:
- Gdy jechałem powozem, ujrzałem bratanicę panny Lavenham i
zauważyłem, że jest w wielkim strapieniu.
- Cóż ją mogło tak zmartwić?
- Najwyraźniej mamy stara przyjaciółka, która - jak mi mama mówiła - jest
oddana dobroczynności, zdecydowała, ze to dziecko ma poślubić jej
ulubionego duchownego.
Na twarzy księżnej odmalowało się zaskoczenie. -: Nie masz chyba na
myśli wielebnego Joshuy Hislipa?
- Sądzę, że tak właśnie się ów pan nazywa.
- Ależ on jest stary, a w dodatku to bardzo niesympatyczny człowiek, .o. ile
mi wiadomo. Gdy słuchałam go w zeszłą niedzielę, dosłownie w kółko
powtarzał, jakie to surowe kary czekają niegodziwców za ich grzechy.
Odniosłam wrażenie, że miałby ochotę wymierzać je osobiście, gdyby tylko
dać mu taką szansę.
- Tak więc zrozumie mama, że zbrodnią byłoby pozwolić, aby tę młodą
dziewczynę zmuszono do poślubienia kogoś, kto z racji wieku z
powodzeniem mógłby być jej ojcem.
- Ktoś mi mówił, że żona wielebnego Joshuy zmarła całkiem niedawno -
zauważyła księżna.
- Ależ oczywiście, jest za stary dla bratanicy Matildy... jak ona ma na imię?
- Anita.
- Jednocześnie - ciągnęła - nie mogę nic na to poradzić i jestem całkiem
pewna, że Matilda Lavenham byłaby ogromnie urażona, gdybym w
jakikolwiek sposób wtrąciła się w tę sprawę.
Po chwili milczenia książę rzekł:
- Sądziłem, że potrzebuje mama lektorki.
Księżna niemal podskoczyła z oburzenia. W przeciwieństwie do
większości swoich rówieśników, wciąż miała wyśmienity wzrok, z czego była
bardzo dumna. Widziała wszystko z dużej odległości i, co więcej, szkła
powiększające używała tylko do czytania najdrobniejszego druku.
Już miała powiedzieć, że lektorka jest ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje,
lecz powstrzymała się i po sekundzie wahania rzekła:
- Jeśli naprawdę sądzisz, że to jest właśnie... niezbędne, Kerne, to na
pewno masz... rację.
- Byłem niemal pewien, że mama zgodzi się ze mną - odrzekł książę - a
skoro wraca mama jutro do domu, zapewne uzna za przyjemne mieć przy
sobie kogoś, kto będzie czytał jej gazety podczas długiej podróży.
- Sugerujesz, że Anita Lavenham mogłaby pojechać ze mną? - spytała
matka.
- Byłoby najlepiej, gdyby przybyła tu już dziś - odrzekł - gdyż, o ile
zrozumiałem, kochliwy proboszcz wznowi zaloty jutro w południe.
- A wiec oczywiście trzeba temu zapobiec - zgodziła się księżna. - Co,
twoim zdaniem, mam uczynić?
- Zamówiłem już dla mamy powóz. Jeśli pojedzie mama do domu panny
Lavenham i poprosi ją, by była łaskawa wypożyczyć swoją bratanicę, nie
będzie w stanie odmówić.
- Tak, oczywiście, mój najdroższy - przyznała księżna. - Może
zadzwoniłbyś na Eleonorę, aby przyniosła mi kapelusz i szal.
Książę podniósł się, by sięgnąć po dzwonek, więc nie zauważył
zdumionego wzroku matki. To prawda, często oskarżała go o samolubstwo, a
wielu ludzi mówiło, że jest rozpieszczonym jedynakiem. Księżna uważała, że
odkąd stał się dorosły, nie okazał ani odrobiny zainteresowania problemami
innych ludzi.
- Teraz ponownie wyruszę do Harewood House - mówił książę - i może
tym razem uniknę po drodze kolejnych przygód. Jutro udam się do Doncaster
i powinienem być w Ollertón mniej więcej za dwa tygodnie.
- Zaprosiłam naszych gości na dwudziestego piątego - rzekła księżna.
- Dziękuję, mamo. Oczywiście Brigstock wróci pociągiem, by opiekować
się mamą podczas podróży i zapewnić wszystko, czego mama będzie
potrzebowała.
- Jestem pewna, że pan Brigstock zrobi wszystko wyśmienicie -
odpowiedziała księżna. - Wyciągnęła ręce do syna. - Do zobaczenia,
najdroższy chłopcze. Baw się dobrze podczas wyścigów i mam nadzieję, że
twoje konie wygrają.
- Byłbym niepocieszony, gdyby przegrały.
Książę pocałował matkę i opuścił salon w pośpiechu, jakby nie mógł
doczekać się powtórnego powożenia kasztanami, które czekały na niego przed
domem.
Księżna patrzyła na jego szerokie barki znikające w drzwiach i wyszeptała
cicho:
- Lektorka, doprawdy! Myślę jednak, że to tak samo dobrą wymówka, jak
każda inna!
Anita posłuchała zalecenia księcia i wróciła prędko do domu ciotki. Było
już jednak za późno, by uniknąć zbesztania za tak długą nieobecność.
- Masz tu aż nadto dużo do zrobienia, Anito - rzekła surowo panna
Lavenham - bez wałęsania się samopas nie wiadomo gdzie, co jest
zachowaniem, którego nie aprobuję.
- Przepraszam - odparła Anita z pokorą. - To był piękny dzień i zaszłam
dalej niż zamierzałam.
- To szaleństwo młodych ludzi na punkcie ćwiczeń fizycznych jest całkiem
zbyteczne - rzuciła opryskliwie panna Lavenham - zwłaszcza gdy zaniedbują
oni swoje obowiązki. Pospiesz się i dokończ pisanie tych listów, żebyś mogła
dać je księdzu, gdy przyjdzie jutro z wizytą.
Nie spostrzegła, że Anita lekko zadrżała na myśl o prawdziwym powodzie
jutrzejszych odwiedzin wielebnego Joshuy.
Anita zaczęła myśleć rozpaczliwie, czy książę dotrzyma słowa i uratuje ją
przed czymś, co - jak sądziła - było losem zbyt straszliwym, by go rozważać.
Łatwo było Sarah mówić o znalezieniu mężów. Żywa wyobraźnia Anity
podpowiadała jej, że posiadanie męża pociągało za sobą coś więcej, niż
noszenie nazwiska mężczyzny i doglądanie jego domu. Czym to miało być w
rzeczywistości, tak naprawdę nie miała pojęcia. Myśl o tym, że wielebny
Joshua dotyka i całuje ją, wywoływała w Anicie grozę. Wydawało jej się to
wbrew naturze.
Gdy ujrzała proboszcza na ambonie pierwszej niedzieli po swoim
przyjeździe do Harrogate, uznała go za brzydkiego, nudnego człowieka.
Wobec tego zapadła w jeden ze swoich snów na jawie, który, rzecz dziwna,
związany był z Lucyferem, chociaż kazanie wielebnego Joshuy w żaden
sposób nie przypominało tego, które wygłosił wielebny Adolphus:
Jakie upadłeś z niebios, o Lucyferze, synu poranka!
Anita powtarzała te słowa i uśmiechając się lekko, myślała, że jej Lucyfer
upadł bardzo wygodnie na pozycję księcia.
Gdy wielebny Joshua przyszedł później tego popołudnia na herbatę do
ciotki Matildy, Anita stwierdziła, że z bliska jest jeszcze bardziej niemiły, niż
gdy celebruje mszę w kościele. Było w nim coś z lizusa, coś oślizgłego w
sposobie, w jaki zwracał się do jej ciotki. Anita nie przeoczyła błysku w jego
oczach, który - była o tym przekonana - był błyskiem chciwości, gdy
opuszczając dom, przyjął od ciotki Matildy zapieczętowaną kopertę.
- Jeszcze jedna darowizna na pana ulubioną instytucje dobroczynną, mój
drogi księże - rzekła ciotka zaskakująco miękkim głosem.
Anicie przyszło na myśl, że być może była niesprawiedliwa, lecz
podejrzewała, iż ulubioną instytucją dobroczynną wielebnego Joshuy był: on
sam.
Przychodził w odwiedziny nader często i, ku zdziwieniu Anity, następnej
niedzieli trzymał jej rękę w swojej wilgotnej, lepkiej dłoni cokolwiek dłużej,
niż było trzeba. Słyszała też, jak bardzo uprzejmie wyrażał się o niej do ciotki
Matildy.
- Gdyby wiedział, co o nim myślę - rzekła do siebie - Śpiewałby całkiem
inaczej!
W każdym razie nie myślała o nim więcej, niż musiała, a tego ranka była
zaprzątnięta i podniecona pierwszym listem, który otrzymała od Sarah. Ta zaś
pisała:
Nie umiem Ci opisać, jak cudownie jest być w Londynie z ciocią Elizabeth.
Okazała się dla mnie milsza, niż to sobie wyobrażałam. Stroje, które mi
podarowała, są śliczne, tak śliczne, ie ilekroć je wkładam, czuję się jak
Kopciuszek, nad którym dobra wróżka machnęła swoją magiczną różdżką.
Wyobraź sobie, mam ogromną krynolinę, a w szafie wiszą już cztery
suknie balowe, oprócz wielu innych zachwycających strojów!
Pragnęłabym Ci opowiedzieć, droga Anito, o balach, na których byłam i o
przyjęciu, na którym ciocia Elizabeth nawet przedstawiła mnie księżniczce
Aleksandrze, ale teraz nie mam czasu, gdyż muszę się przygotować do dużego
przyjęcia w porze lunchu.
Mam nadzieję, że nie czujesz się zbyt nieszczęśliwa w Harrogate i wkrótce
znów napiszę tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Teraz chciałam
jedynie, abyś się dowiedziała, że Cię kocham i żałuję,, że nie jesteś tu ze mną.
Anita czytała ten list wciąż od nowa. Myślała o uroku Sarah, o tym, że
wszyscy będą ją podziwiali i na pewno znajdzie sobie takiego męża, jakiego
zapragnie. Spędziła ranek, rozmyślając o Sarah, zatem zaskoczyło ją, gdy na
zakończenie lunchu, prostego i raczej monotonnego posiłku, panna Lavenham
odezwała się:
- Chciałabym porozmawiać z tobą, Anito, zanim pójdę odpocząć. - Anita
zdziwiła się, lecz podążyła za ciotką do jej pokoju porannego, który przylegał
do jadalni. Gdy zamknęły drzwi, panna Lavenham powiedziała: - Usiądź,
Anito. Mam ci coś do powiedzenia i jestem pewna, że to, co usłyszysz,
uświadomi ci, jak wielkie masz szczęście, dziewczyno. - Anicie przemknęło
przez myśl, że ciotka być może chce dać jej nową sukienkę, lecz panna
Lavenham ciągnęła: - Spotkałaś tu wiele razy wielebnego Joshuę Hislipa i
słuchałaś go w kościele. Musiałaś zauważyć, że jest człowiekiem o wybitnych
zdolnościach i charakterze.
Przerwała. Ponieważ oczekiwała na odpowiedź, Anita przyznała:
- Tak, w rzeczy samej, nie wątpię w to.
- W takim razie z pewnością docenisz - i ciągnęła panna Lavenham - jak
wielkim honorem ; byłoby zostać jego towarzyszką i żoną.
Anitę zdumiała wielce i zaskoczyła gotowość ciotki do wyjścia za mąż po
siedemdziesiątce. Ale ; gdy się nad tym zastanowiła, nabrała pewności, że
wielebny Joshua uznałby za wielce pomyślą okoliczność posiadanie tak
bogatej żony. Nie było też wątpliwości, że Ciotka Matilda bardzo go lubiła.
Głośno zaś rzekła:
- A więc wychodzi ciocia za mąż, ciociu Matildo! Jakie to ekscytujące!
Czy będę mogła zostać cioci druhną?
Na chwilę zapadła kamienna cisza, po czym Anita zorientowała się, że
powiedziała coś niewłaściwego.
Wypowiadając dobitnie każde słowo, tak, by nie było żadnych
wątpliwości, panna Lavenham rzekła:
- Proboszcz poprosił o twoją rękę, Anito! Pomijając sposób, w jaki ciotka
to powiedziała,
Anita odniosła wrażenie, że źle słyszy. Potem wyrwał się jej stłumiony
okrzyk:
- N-nie... to niemożliwe! Jakże... mógł? Przecież jest stanowczo za stary!
- Wiek nie ma znaczenia! - odparła ostro panna Lavenham - i, jak
proboszcz sam powiedział, przyniesiesz mu wiosnę po tak długim życiu w
grudniowym chłodzie i śniegach. - Ponieważ przez chwilę Anita nie była
zdolna wydusić z siebie słowa, panna Lavenham ciągnęła: - Czynił aluzję do
wieloletniej choroby swojej żony, zanim wreszcie zmarła. Osobiście zawsze
uważałam ją za kobietę męczącą, zazdrosną i zrzędną, i nie udało jej się dać
mu dzieci, chociaż to mogła być siła wyższa.
- Dzie... ci! - Anita wyszeptała to słowo niemal bez tchu. A potem śmiało,
bowiem serce waliło jej w piersi, powiedziała: - Przykro mi... ciociu Matildo...
ale nie mogłabym... poślubić człowieka, który jest... o tyle odemnie starszy, a
zarazem kogoś, kogo nie... kocham.
Panna Lavenham zignorowała jej słowa, jakby nie były ważniejsze niż
brzęczenie komara.
- Nonsens! Nonsens! - powiedziała. - Oczywiście, że poślubisz wielebnego
Joshuę i masz wielkie szczęście, mogąc to uczynić. Nie będziesz miała
wystawnego wesela. To byłoby zupełnie niepotrzebne. Wydam tu niewielkie
przyjęcie. Przypuszczam też, że będę musiała uzupełnić twoją ślubną
wyprawę.
Anita podniosła się.
- Nie!... Nie!... Nie mogę... i nie wyjdę za mąż za wielebnego...
dżentelmena!
- Zrobisz tak, jak ci powiedziano! - ucięła panna Lavenham. - Nie życzę
sobie, aby był rozczarowany i to małżeństwo ma moją pełną akceptację.
Uważam, skoro twój ojciec nie żyje, a matka jest za granicą, że to ja, jako
najstarsza z rodziny Lavenhamów, jestem twoją opiekunką i właśnie jako
twoja opiekunka, Anito, oczekuję, że nie będziesz sprzeciwiać się moim
planom. Gdy proboszcz złoży nam jutro wizytę, przyjmiesz jego
oświadczyny, a ja poczynię przygotowania do twojego ślubu w ciągu
miesiąca.
Ton, jakim panna Lavenham przemawiała, był tak zdecydowany, tak
władczy, że Anita miała uczucie, jakby ściany zwierały się nad nią i nie było
żadnej możliwości ucieczki. Płacząc cichutko, jak zwierzę złapane w
potrzask, uciekła z pokoju i pobiegła po schodach na górę, do swojej sypialni.
Zamknęła się w niej, a gdy usłyszała, jak ciotka wchodzi na górę, by położyć
się w swoim pokoju, włożyła kapelusz i wymknęła się z domu, czując, że
tylko poza miastem, na wsi, będzie mogła odetchnąć i wszystko przemyśleć.
Wówczas, jakby zrządzeniem opatrzności, spotkał ją książę i obiecał
uratować, ale w jaki sposób to zrobi, nie miała pojęcia.
Teraz myślała desperacko, że będzie musiała uciec dziś w nocy i w jakiś
sposób znaleźć drogę do domu, do Fenchurch, gdy majordomus otworzył
drzwi i oznajmił:
- Księżna Ollerton, proszę pani!
Panna Lavenham wyglądała na zdziwioną, a Anita poczuła, jak serce
skoczyło w niej z radości.
Księżna podeszła bardzo powoli i z wyraźnym trudem do panny
Lavenham, która powstała, by ją przywitać.
- Jaka niespodzianka, Clarice. Nie oczekiwałam cię!
Pomogła usiąść w fotelu księżnej, która nie odzywała się, zanim nie
usadowiła się wygodnie, dopiero potem rzekła:
- Wybacz, że zaniedbałam zapowiedzieć swoją wizytę, Matildo, lecz
wyjeżdżam jutro i jest to dla mnie ostatnia okazja, by złożyć ci wyrazy
uszanowania. Ponadto pragnę cię prosić o wielką przysługę.
- Nie miałam pojęcia, że wyjeżdżasz tak szybko - przerwała panna
Lavenham.
- Mój pobyt tutaj trwał bardzo długo - odparła księżna. - Jestem pewna, że
siarkowe kąpiele dobrze mi zrobiły i z pewnością czuję się lepiej, odkąd
zażywam wodę ze zdroju.
- Miło mi to słyszeć.
Słuchając słów ciotki, Anita stwierdziła, że ta zawsze zachowywała się tak,
jakby komplement dla Harrogate był zarazem komplementem dla niej. Myśląc
o tym, wstała od biurka, przy którym pisała, i teraz księżna uśmiechnęła się do
niej.
- Wyglądasz na bardzo zapracowaną, moje dziecko.
Anita dygnęła.
- Tak, Wasza Wysokość. Piszę listy z prośbą o wsparcie, które ciocia
Matilda wysyła w imieniu misjonarzy z Afryki Zachodniej.
- Jakaś ty łaskawa - zwróciła się księżna do panny Lavenham. - Oczywiście
musisz pozwolić mi także coś ofiarować.
- Nie ma potrzeby - odparła panna Lavenham, lecz szybko dodała: -
Chociaż, oczywiście, liczy się każdy pens.
Księżna otworzyła niewielką siateczkową torebkę.
- Oto pięć suwerenów - powiedziała-imam nadzieję, że moja ofiara uczyni
tyle dobra, ile się spodziewasz.
- Tubylcy w Afryce Zachodniej byli bardzo zaniedbani - odrzekła panna
Lavenham, biorąc złote suwereny od księżnej. - Wielebny Josuha Hislip,
którego kazanie słyszałaś w niedzielę, ma nadzieję, że będziemy mogli wysłać
z Harrogate naszego własnego misjonarza, by uratować dusze tych ludzi,
nawracając ich na chrześcijaństwo.
Gdy panna Lavenham wymówiła imię wielebnego Joshuy, księżna miała
świadomość, że Anita patrzy na nią z rozpaczliwym błaganiem w błękitnych
oczach.
- W istocie przyszłam prosić cię, Matildo - rzekła - abyś wyświadczyła mi
wielką uprzejmość i wypożyczyła swoją bratanicę.
- Wypożyczyć ci moją bratanicę! wykrzyknęła panna Lavenham z
niedowierzaniem.
- Jutro wyruszam w podróż do domu prywatnym pociągiem mojego syna -
nowy nabytek, z którego jest bardzo dumny - wyjaśniła księżna. - Jednak
będzie to długa podróż, nawet jeśli względnie komfortowa, a ponieważ moje
oczy nie są już takie jak kiedyś, byłoby miło mieć przy sobie kogoś, kto by mi
czytał.
Anita wstrzymała oddech i przez chwilę sądziła z wyrazu twarzy ciotki, że
ta ma zamiar odmówić. W końcu panna Lavenham rzekła z wyraźną
niechęcią:
- W tych okolicznościach byłoby mi trudno nie wypożyczyć ci Anity.
Równocześnie pragnęłabym, abyś odesłała ją tu z powrotem tak szybko, jak
tylko przestanie być ci potrzebna.
- Ależ oczywiście! - odrzekła księżna. Widzę, ile ona dla ciebie znaczy,
Matildo. To bardzo uprzejme z twojej strony, że pozwalasz mi ją zabrać,
skoro mój syn nie może odwieźć mnie do domu osobiście.
- O której życzysz sobie, aby Anita była gotowa? - spytała panna
Lavenham.
- Myślę, że byłoby najdogodniej, gdyby poszła ze mną już teraz - odparła
księżna. - Zanim wypijemy herbatę, Matildo, i pogadamy o starych czasach,
na pewno uda jej się spakować swoje rzeczy. A mój powóz czeka przed
domem.
Panna Lavenham uczyniła wyraźną pauzę, zanim wyraziła zgodę na tę
propozycję. W tym czasie Anita myślała z rozpaczą, że być może ciotką
rozważa posłanie po wielebnego Joshuę, aby porozmawiał z nią przed
odjazdem.
- Jeśli tego sobie życzysz, Clarice, muszę się zgodzić - oznajmiła szorstko
panna Lavenham. Wtedy, jakby zdecydowała, że ktoś powinien cierpieć za
zmianę jej planów, powiedziała: - Na co czekasz, Anito? Z pewnością masz
dość rozsądku, by zorientować się, że powinnaś była poprosić Batesa o
przyniesienie herbaty! I pospiesz się z pakowaniem! Nie każ Jej Wysokości
na siebie czekać.
- Nie... nie, oczywiście, że nie! - odpowiedziała Anita.
Wybiegła z pokoju, jakby miała skrzydła u nóg. Książę ją uratował.
Naprawdę ją uratował! Wiedziała, że skoro raz ucieknie z Harrogate, nigdy tu
już nie wróci.
Odjeżdżając z księżną pół godziny później, Anicie brakowało słów, by
wyrazić swą wdzięczność.
- Nie wiem... jak zacząć, by podziękować Waszej Wysokości za zabranie
mnie od... ciotki Matildy.
- Z tego co mówił mój syn zrozumiałam, że był bardzo specjalny powód,
dla którego chciałaś wyjechać.
- Widziała księżna wielebnego Joshuę - odrzekła Anita. - Jak mogłabym
poślubić... takiego starego mężczyznę?
- W twoim wieku sądzisz z pewnością, jak mi się wydaje, że każdy
mężczyzna po czterdziestce jest stary - zauważyła księżna.
- Jest w nim też coś nieprzyjemnego rzekła Anita. - Myślę, że bynajmniej
nie martwi się o tubylców z Afryki Zachodniej! - Powstrzymała się i spojrzała
na księżnę ż obawą. - Przepraszam, jeśli to zabrzmiało... nie po
chrześcijańsku.
Księżna zaśmiała się lekko.
- Być może jesteś do niego uprzedzona - powiedziała. - Wiem jednak, że
bez trudu znajdziemy ci o wiele młodszego i sympatyczniejszego męża.
Anita zaczerpnęła powietrza.
- Błagam, madame, ja nie chcę... męża! - wykrzyknęła. - Widząc
zaskoczenie księżnej, wyjaśniła: - Sarah i Daphne chcą wyjść za mąż, ale ja
raczej wolę pozostać tak jak teraz. Przynajmniej dopóty, dopóki nie znajdę...
kogoś, kogo naprawdę... pokocham i kto... pokocha mnie.
- Zawsze słyszałam, że twoi rodzice byli razem bardzo szczęśliwi - rzekła
księżna - i mając ich za przykład, tego właśnie szukasz w swoim życiu.
Anita spojrzała na księżnę w sposób, który tej wydał się bardzo
wzruszający.
- W końcu spotkałam kogoś, kto mnie rozumie! - wykrzyknęła. - Każdemu,
z kim rozmawiam, nawet Sarah i Jego Wysokości, wydaje się ważne jedynie
to, że powinnam wyjść za mąż. Oczekuję od życia o wiele więcej niż tylko...
ślubnej obrączki.
Księżna spojrzała na nią rozbawiona. Nie wiedziała, w przeciwieństwie do
sióstr Anity, że ma ona bardzo zabawny sposób formułowania myśli.
- A więc czego jeszcze pragniesz? - spytała.
- Przede wszystkim miłości - odparła poważnie Anita - a także kogoś, z
kim można inteligentnie porozmawiać, kto będzie rozumiał, co próbuję
powiedzieć, nie myśląc przy tym, że wyobrażam sobie rzeczy, które nie
istnieją.
- Sądzę, że rozumiem - powiedziała księżna.
- A ty zrozumiesz, gdy naprawdę się zakochasz, jak łatwo rozmawia się z
kimś, kto cię kocha - nie tylko z pomocą słów, ale i serca. Anita wydała cichy
okrzyk radości.
- Księżna naprawdę rozumie, o czym mówię, tak jak mama. Och, tak
bardzo jestem szczęśliwa, że księżnę spotkałam! To była najszczęśliwsza
rzecz, jaka kiedykolwiek mi się przydarzyła, gdy upadłam na fotel księżnej w
pijalni i wylałam jej wodę na koc.
- Mam nadzieję, że mogę być dla ciebie wszystkim, o czym myślisz -
rzekła księżna - ale musisz podziękować mojemu synowi. To on przekonał
mnie, że potrzebuję lektorki i zasugerował, abym poprosiła twoją ciotkę o
wypożyczenie ciebie.
- Zabrzmiało to trochę jakbym była książką z biblioteki! - rzekła Anita z
uśmiechem. - Ale proszę, czy podziękuje Wasza Wysokość księciu, gdy go
zobaczy i powie jak bardzo, bardzo jestem wdzięczna?
- Możesz mu sama podziękować, gdy przyjedzie do Ollerton.
Na chwilę zapadła cisza. Potem Anita spytała z niedowierzaniem:
- Czy Wasza Wysokość chce powiedzieć, że zabiera mnie z sobą do
Ollerton? Że mogę... tam się zatrzymać?
- To właśnie miałam na myśli - odparła księżna - chyba że będziesz chciała
zrobić coś innego.
- To byłoby cudownie, wspaniale! - wykrzykneła Anita. - Myślałam tylko,
że gdy księżna... uratowała mnie i zabiera na południe, będzie mnie chciała
odesłać... do domu.
- A kto jest w domu? - zapytała księżna. Wtedy Anita musiała jej
opowiedzieć całą historię o matce, która wyjechała do Szwajcarii i o Sarah,
która przebywała u ciotki Elizabeth, i o Daphne pozostającej u swojej
chrzestnej matki.
- A więc nikt nie pozostał dla ciebie - stwierdziła księżna na koniec - poza
Matyldą Lavenham!
- Myślę, że chciała być dla mnie miła - odrzekła Anita - ale ponieważ tak
bardzo lubi wielebnego Joshuę, nie mogła zrozumieć, dlaczego nie odczuwam
w stosunku do niego tego samego co ona. W istocie, gdy powiedziała mi o
jego jutrzejszych odwiedzinach z początku pomyślałam, że zamierza ożenić
się z nią.
Powiedziała to, gdy dojeżdżały do Prospect Gardens i księżna śmiała się,
dopóki konie nie przystanęły i lokaj otworzył drzwi powozu.
- Książę Ollertón, milady! - zaanonsował majordomus.
Lady Blankley, stojąc upozowana obok wielkiej wazy z liliami chińskimi,
obróciła się z afektowaną gracją w stronę mężczyzny, który pojawił się w
drzwiach. Wyraźnie widać było jej zachwyt na widok księcia. Bo też
wyglądał nad wyraz elegancko, gdy położywszy cylinder i laskę na krześle,
postąpił ku niej, a lekki uśmiech rozjaśnił jego oczy.
- Wróciłeś! - wykrzyknęła. - Liczyłam godziny, naprawdę! Bez ciebie
byłam taka nieszczęśliwa!
Jej głos był melodyjny w pewien wystudiowany sposób, lecz, jak książę
często myślał, wszystko, co dotyczyło lady Blankley, miało w sobie polor i
nienaganną perfekcję - jak przedmiot, któremu kształt nadał mistrz rzemiosła.
Książę ujął dłoń, którą ku niemu wyciągnęła, złożył na niej pocałunek i
obrócił, by pocałować jej perłoworóżowe wnętrze. Gdy wyprostował się,
rzekł:
- Jesteś jeszcze piękniejsza, niż zapamiętałem!
- Dziękuję, Kerne!
Jej oczy błyszczały jak szmaragdy, które miała na szyi, a ciemne włosy z
niebieskawym połyskiem wyglądały bardzo kusząco.
- Ponieważ nie było mnie tak długo - rzekł książę - mamy sobie wiele do
powiedzenia. Czy możemy usiąść?
Lady Blankley przysunęła się bliżej ku niemu.
- Po co tracić czas na słowa? - spytała. - George gra w polo w Hurlingham i
nie wróci wcześniej niż za dwie godziny.
Otoczyła ramionami szyję księcia, przyciągając jego głowę ku swojej, a
usta, gorące i pożądliwe, znalazły się na jego wargach...
Znacznie później, gdy książę poprawiał włosy przed lustrem wiszącym nad
kominkiem, zapytała miękkim głosem:
- Kiedy znów cię zobaczę?
- Przede wszystkim jutro rano jadę do Ollertón - odrzekł książę - a w piątek
wydaję przyjęcie.
- Przyjęcie? - powtórzyła lady Blankley. - I nie zaprosiłeś mnie.
Książę potrząsnął głową.
- To nie jest przyjęcie w twoim stylu, Elaine, gospodynią będzie moja
matka.
- To nie przeszkodziłoby nam być razem, gdybym była twoim gościem.
Książę uświadomił sobie, że popełnił błąd, wspominając o tych planach,
ponieważ Elaine była ostatnią osobą, której obecności pragnął na owym
szczególnym przyjęciu, podczas którego zamierzał wybrać sobie przyszłą
żonę.
Była piękna, trudno temu zaprzeczyć. Zawsze jednak miał wrażenie, że
pragnie od niego więcej niż gotów był jej ofiarować. Chociaż ich pełne żaru
miłosne pieszczoty w pewien sposób były nader satysfakcjonujące,
niezmiennie czuł się po nich rozczarowany, czego nie umiał sobie
wytłumaczyć.
- Czego jeszcze mogę chcieć? - zadawał sobie pytanie. - Czego szukam?
Gdy zaczynał uwodzić Elaine Blankley, lub raczej gdy ona uwodziła jego,
myślał, że ta kobieta uosabia wszystko, czego mężczyzna mógłby pragnąć.
Była piękna, dowcipna i miała w sobie tę nienaganną perfekcję, której książę
zawsze poszukiwał. Nawet przez swoje rywalki uważana była za najlepiej
ubraną kobietę w Londynie. Podobno, gdy książę Walii był w gniewnym
nastroju, potrafiła go oczarować i poprawić mu humor szybciej niż
ktokolwiek inny.
Gdy książę kochał się z Elaine Blankley, jakiś szalony, prymitywny
płomień pojawiał się pod tą kontrolowaną, ucywilizowaną maską na twarzy,
którą ukazywała światu, i ten płomień go ogarniał, wywołując w nich obojgu
pasję i namiętność, jakiej nie znał wcześniej.
A jednak teraz książę stwierdził, że czegoś mu w tym brakowało. Czego -
nie miał pojęcia. Wiedział jedynie, że z jakiegoś powodu, którego nie umiał
określić, był zadowolony z jutrzejszego wyjazdu do Ollerton i z ewentualnego
spotkania się znów z Elaine nie wcześniej niż za dziesięć dni.
Przestał przyglądać się swemu odbiciu w lustrze i odwrócił się, by spojrzeć
na Elaine. Miała w sobie koci wdzięk, który doceniał i zdawał sobie sprawę,
że sposób, w jaki ułożyła się na sofie, był rozmyślnie prowokujący.
- Sprawiłeś, że byłam bardzo szczęśliwa, Kerne - rzekła miękko.
- To właśnie zamierzałem powiedzieć tobie, Elaine.
Wyciągnęła rękę, a gdy ją ujął, jej palce zacisnęły się na jego dłoni.
- Przyjedź znów bardzo, bardzo prędko - powiedziała. - Wiesz, jak za tobą
tęsknię.
- Mnie też będzie ciebie brak - odrzekł, bo tego właśnie od niego
oczekiwano, lecz te słowa nie wyrażały prawdy.
Skierował się ku drzwiom, podniósł cylinder i laskę, i nic już nie mówiąc
opuścił pokój. Gdy schodził po szerokich schodach do holu, w którym krążyli
lokaje w liberiach Blankleyów, zadał sobie pytanie, czy jeszcze kiedykolwiek
odwiedzi ten dom.
Następnego ranka, powożąc końmi, gdyż podróż do Ollertón była zbyt
krótka, by usprawiedliwić skorzystanie z jego prywatnego pociągu, a także
dlatego, że wolał świeże powietrze, książę Ollertón rozmyślał nie o lady
Blankley, lecz o swoim przyjęciu. Otrzymał właśnie list od matki, w którym
donosiła, co nie było dla niego niespodzianką, że wszystkie osoby, do których
napisała, przyjęły jej zaproszenie.
Młode dziewczęta, które miały przyjechać, to lady Millicent Clyde, córka
hrabiego i hrabiny Clydeshire, wielmożna Alice Down, córka lorda i lady
Downham i lady Rosemary, którą już zdążył poznać, córka markiza i markizy
Doncaster. Księżna pisała: Skoro znasz lady Rosemary, być może podjąłeś juz
decyzję i przyjęcie nie będzie potrzebne.
Jeśli coś było niepotrzebne, pomyślał książę, czytając list matki, to
zaproszenie lady Rosemary. Rok wcześniej sądził - chociaż poświęcał jej
niewiele uwagi, gdyż pobierała jeszcze nauki - że była raczej atrakcyjną
dziewczyną, która wkrótce może wyrosnąć na prawdziwą piękność. Wykazał
jednak w tej sprawie zbyt wielki optymizm i po przybyciu do domu markiza,
stojącego w pobliżu torów wyścigowych, stwierdził, że lady Rosemary nie
była nawet w połowie tak interesująca ani tak atrakcyjna, jak konie jej ojca. W
istocie było coś końskiego w jej wyglądzie, a za tym książę u kobiet nie
przepadał. Jej sposób wyrażania się także przywodził na myśl stajnie, w
których najwyraźniej spędzała zbyt dużo czasu. Gdy jeździł z nią konno i
przebywał czasem w jej towarzystwie podczas wyścigów, dochodził do
wniosku, że nie była typem kobiety, którą mógłby poprosić o rękę.
- Miejmy nadzieję, że dwie pozostałe będą lepsze - myślał teraz, gdy
wyjechał już poza granice Londynu i znalazł się na otwartej przestrzeni poza
miastem.
Potem stwierdził, że cały ten pomysł z ożenkiem, jest mu bardzo niemiły,
więc powziął silne postanowienie, by zawrócić do Londynu i poszukać tam
rozrywek, które sprawiały mu przyjemność. Gdy jednak przypomniał sobie
kuzyna Marmiona, jego nalaną twarz i wydatny brzuch, zrozumiał, że nawet
jeśli nie odczuwa gwałtownej potrzeby, by zapobiec odziedziczeniu przez
niego tytułu, musi być posłuszny rozkazowi królowej.
Jednak każdy jego zmysł buntował się przeciw tej myśli. Nie miał ochoty
się żenić i wiedział aż nazbyt dobrze, że gdyby nawet był choć trochę
zainteresowany swoją żoną lub gdyby w zwykły, naturalny sposób pożądał jej
jako kobiety, uczucia te szybko by się ulotniły.
Elaine Blankley była właśnie tego przykładem. Gdy wczoraj wieczorem
kładł się spać, wiedział już, że skończył tę znajomość, choć niewątpliwie
będzie protestowała lub może urządzi scenę, kiedy spotkają się sam na sam.
Po prostu została skreślona z listy, a to wykluczało ją z grona potencjalnych
gości w Ollertón.
- Ciekawe, kto mnie teraz zainteresuje - zapytał sam siebie i pomyślał, że
nieuniknione zakończenia łowów, nigdy zresztą nie trwających zbyt długo,
stają się nudne. - Dlaczego wszystkie kobiety są takie same? - pomyślał.
Gdy po raz pierwszy spotykał jakąś piękność, czuł się zaintrygowany jak
badacz, odkrywający nowe terytoria lub ktoś, kto na zboczu góry znajduje
dziwny, do tej pory nie nazwany kwiat. A wtedy, zawsze zbyt prędko,
stwierdzał, że zna każdy ruch w tej grze, zanim owa kobieta jakikolwiek
uczyniła. To było jak partia szachów z kiepskim przeciwnikiem, w której
książę nigdy nie miał szansy na nic innego jak wygranie walkowerem.
Czasem kobieta wydawała mu się tajemnicza, jakby umykająca, lecz
wkrótce stwierdzał, że nie było w niej nic ze Sfinksa i jedyne, czego chciała,
to jak najszybciej znaleźć się w jego ramionach. - Niech to diabli - rzekł do
siebie książę - powinienem wreszcie zapolować na grubą zwierzynę.
Wtedy przyszło mu do głowy, że właśnie to robi i, co więcej, jego
przyszłość czeka na niego w Ollerton - trzy jasnowłose, błękitnookie młode
kobiety, dość wysokie, by błyszczeć w diademach Ollertonów i postawne jak
Junona, by przynieść chlubę sznurom książęcych pereł.
Dokładnie to samo księżna powiedziała Anicie, gdy jechały pociągiem z
Harrogate. Anita niczym dziecko przejęta była podróżą prywatnym pociągiem
księcia.
- Myślałam, że tylko królowa ma własny pociąg - powiedziała - ale
przecież książę to prawie to samo co król, prawda?
- Niezupełnie! - uśmiechnęła się księżna.
- Chociaż jestem pewna, że Kernelowi podobałaby się ta myśl.
- Prezentuje się tak wspaniale i bardzo słusznie należy mu się wszystko, co
podkreśla jego pozycję - powiedziała Anita z niewinną prostotą. - Jestem
pewna, że gdy był małym chłopcem, bawił się kolejką i postanowił w
przyszłości, mieć prawdziwą.
- Nigdy nie przyszło mi to na myśl - rzekła księżna - ale spytamy go
kiedyś, czy naprawdę tak było.
Uśmiechnęła się do Anity, która usiadła najpierw na jednym, potem na
drugim siedzeniu w przedziale, zdecydowana wypróbować tam wszystko po
kolei.
Gdy służący w liberiach wnieśli lunch, oczy jej błyszczały i księżna
pomyślała, że Anita wygląda, jakby pierwszy raz w życiu oglądała
pantomimę.
- Moim obowiązkiem jest czytać Waszej Wysokości - powiedziała Anita,
gdy minął już dłuższy czas odkąd wyruszy z Harrogate i księżna oznajmiła, że
udaje się teraz na drzemkę do sypialnej części wagonu.
- Nasza rozmowa sprawiła mi przyjemność, moja droga - odrzekła księżna
- a poza tym w rzeczywistości nie potrzebuję lektorki. - Dostrzegając
rozczarowanie w oczach Anity, odgadła, że dziewczyna zastanawiacie, czy w
tej sytuacji szybko zrezygnuje z jej usług. - Bardzo lubię mieć cię przy sobie -
powiedziała - a ponieważ mój sekretarz wyjechał na urlop, możesz pomóc mi
przy urządzaniu specjalnego przyjęcia, które wydaje mój syn w Ollertón.
- Specjalne przyjęcie? - powtórzyła Anita.
- Tak - odrzekła księżna - i właśnie dlatego obie zatrzymamy się w pałacu,
a nie we Wdowim Domu, w którym mieszkam, jak jestem sama.
- Proszę mi opowiedzieć, czym Wasza Wysokość tak naprawdę się
zajmuje? - błagała Anita.
Słuchała w skupieniu i z uwagą, gdy księżna opowiadała o balach i
przyjęciach, jakie czasem jej syn urządzał w Ollertón i życzył sobie, by jego
matka była ich gospodynią. Zwykle jednak księżna spędzała czas w swoim
domu, mniejszym i bardzo pięknym, w którym miała pod ręką wszystkie
potrzebne i ulubione przedmioty.
- Który dom Wasza Wysokość woli? - spytała Anita.
- Trudno powiedzieć - odparła księżna. - Gdy po raz pierwszy opuściłam
Ollerton, gdzie mieszkałam przez wszystkie lata, odkąd wyszłam za mąż,
chyba uroniłam parę łez. Wydawało mi się wówczas, że żegnam się ze swoją
młodością. Potem pokochałam mój własny dom i teraz cieszę się, iż mogę w
nim robić dokładnie to, co chcę, nie przejmując się zbytnio pozorami.
- Rozumiem - powiedziała Anita. - Ale teraz jedziemy do Ollerton?
- Tak, ponieważ to przyjęcie będzie bardzo szczególne.
- Czemu jest tak szczególne? - zainteresowała się Anita.
Księżna powiedziała jej prawdę. Była prawie pewna, że Anicie nie krążą
po głowie żadne romantyczne fantazje na temat księcia, ale z młodymi
dziewczętami nigdy nic nie wiadomo, a księżna życzyła sobie nie tylko
uchronić syna przed kłopotliwymi sytuacjami, lecz także zapobiec złamaniu
serca temu czarującemu dziecku.
Zaczęła opowiadać Anicie ze szczegółami, czego książę oczekiwał od
przyszłej żony i ze sposobu, w jaki ta jej słuchała oraz entuzjazmu, z jakim
zadawała pytania, wywnioskowała, że zupełnie! niepotrzebnie żywiła obawy,
iż Anita mogłaby mieć w tej materii jakiekolwiek niemądre aspiracje.
- Musi księżna znaleźć mu osobę bardzo,;; bardzo piękną - powiedziała
Anita.
- Właśnie próbuję - odrzekła księżna - ale nie jest to łatwe. Widzisz, mój
syn przywykł do towarzystwa znacznie starszych kobiet - wyrafinowanych,
dowcipnych, eleganckich i zabawnych. Trudno jest znaleźć te cechy u
dziewczyny, która ledwie zakończyła edukację. Anita kiwnęła głową.
- Rozumiem - powiedziała - na pewno wiele z nich obawiałoby się
wprowadzenia w świat na podobieństwo statku, który nigdy przedtem nie był
na wodzie.
- To prawda - uśmiechnęła się księżna - a czasami morze wydaje się
wzburzone...
Anita zaśmiała się.
- Nikt nie wygląda najlepiej, gdy cierpi na morską chorobę!
- Próbuję - ciągnęła księżna - znaleźć trzy dziewczęta, spośród których mój
syn mógłby wybrać żonę spełniającą wszystkie jego wymagania.
- Księżna z pewnością potrafi jej pomóc - rzekła Anita - lecz będzie jej
bardzo trudno okazać się tak czarującą i piękną jak Wasza Wysokość!
Księżna pomyślała, że Anita niemal dosłownie powtarza słowa jej syna i
odpowiedziała z uśmiechem:
- To bardzo miłe, co mówisz, ale starzeję się i doskonale zdaję sobie
sprawę ze zmarszczek, które wyrył mi na twarzy reumatyzm. Oprócz tego
powoduje on, że poruszam się w dość groteskowy sposób.
Anita zastanowiła się chwilę, a potem powiedziała:
- Czy Wasza Wysokość uzna za wielką impertynencję ż mojej strony, jeśli
coś zaproponuję?
- Oczywiście, że nie - odrzekła księżna.
- A więc mieliśmy w Fenchurch doktora, który był przyjacielem papy i
mamy. Leczył on z dużym powodzeniem w wiosce ludzi cierpiących na
reumatyzm.
- Jak to robił?
- Po pierwsze, zalecał codzienny długi spacer, ponieważ przykuwanie się
do fotela uważał za zgubne dla nich, bo wcześniej czy później będą przykuci
do łóżka, a wtedy nie będzie już nadziei.
Księżna spojrzała na Anitę zdumiona.
- Nigdy o tym nie pomyślałam - rzekła.
- Sądzę, że masz rację!
- Jestem pewna, że doktor Emerson miał rację - powiedziała Anita. - Dawał
także swoim pacjentom wywar ziołowy, który mama czasem przyrządzała na
jego prośbę, a ja mogę przyrządzić go dla księżnej, jeśli Wasza Wysokość
sobie życzy.
- Spróbowałabym wszystkiego, aby pozbyć się bólu i móc znów normalnie
się poruszać - odrzekła księżna.
Przez chwilę Anita milczała. Potem zaś powiedziała:
- Tego dnia, gdy upadłam na fotel księżnej, myślałam, jak byłoby
cudownie, gdyby wody naprawdę podziałały na tych, którzy je piją i gdyby
wszyscy wyskoczyli ze swoich foteli i wykrzyknęli, że zostali uleczeni. -
Zamilkła, a potem dodała:
- Zmówiłam krótką modlitwę, aby mogło się to wydarzyć, ale w zamian
spotkałam Waszą Wysokość i to była najwspanialsza rzecz, jaka mi się
kiedykolwiek przydarzyła! Być może -jeśli księżna wypije zioła, a ja będę
bardzo gorąco modlić się, gdy będę je mieszać - zadziałają jak cud i Wasza
Wysokość będzie zdrowa, zupełnie zdrowa, a reumatyzm ustąpi.
- To cudowna myśl rzekła księżna. - Oczywiście posłucham twojej rady. Ja
także wierzę, że modlitwa może zdziałać zadziwiające i nieoczekiwane
rzeczy.
- Mama zawsze mawiała, że Bóg pomaga tym, którzy sobie sami pomagają
- odparła Anita - więc my także musimy wykonać naszą część pracy.
- I to właśnie zrobimy - zgodziła się księżną. Gdy wysiadły z pociągu na
stacji, przeznaczonej tylko dla odwiedzających Ollertón Park, Anita
zauważyła czekający na nie otwarty powóz z białą płócienną markizą
chroniącą przed słońcem. Jechały teraz drogą, która wiodła przez wiejskie
okolice, wśród lasów i łąk porośniętych polnymi kwiatami. Nagle przed nimi
wyłonił się Ollertón Park. Pałac okazał się jeszcze okazalszy i bardziej
imponujący, niż Anita oczekiwała.
- Jest piękny, wspaniały! - wykrzyknęła. - Właśnie w takim domu powinien
mieszkać książę! Czy Wasza Wysokość uważa tak samo?
- Owszem, ja też tak sądzę - odrzekła księżna. - I miałam takie samo
uczucie jak ty, gdy po raz pierwszy tu przyjechałam po swoich zaręczynach.
- Zapewne miała księżna wrażenie, że wstępuje w krainę baśni - stwierdziła
Anita - i na pewno Wasza Wysokość wyglądała jak księżniczka, która
poślubiła królewicza z bajki.
Księżna uśmiechnęła się. Zaczęła dostrzegać, że wszystko, co Anita
mówiła lub myślała, w jakiś sposób wiązało się z marzeniami i miało niewiele
wspólnego z rzeczywistością. Stwierdziła, że to niezwykłe, znaleźć
dziewczynę tak kompletnie oderwaną od wszystkiego, co realne, a zarazem
mającą w sobie tyle radości życia. Czyniło ją to odmienną od wszystkich
młodych kobiet, które księżna wcześniej spotykała.
Ponieważ właśnie o tym pomyślała, rzekła:
- Tak, Ollerton to pałac niczym z baśni. Dlatego myślę, Anito, że skoro
zostaniesz tu ze mną jakiś czas, powinnam dać ci kilka sukni pasujących do
domu, w którym zamieszkasz.
Anita odwróciła się, by na nią spojrzeć i księżna pomyślała, że błękitne
oczy dziewczyny rozbłysły jak gwiazdy.
- Nowe suknie! - wykrzyknęła. - Och, madame, naprawdę? To najbardziej
ekscytująca rzecz, jaka mogła mi się przydarzyć! - Przerwała. A potem, zanim
księżna zdążyła odpowiedzieć, rzekła szybko: - Jestem pewna, że nie
powinnam przyjąć tak hojnego prezentu, skoro Wasza Wysokość pomogła mi
już... uciec od... wielebnego Joshuy.
- Będzie jeszcze dużo więcej ekscytujących rzeczy do zrobienia - odparła
księżna spokojnie - i powinnaś mieć kilka nowych sukni. O wiele bardziej
będzie ci się podobało w Ollertón, jeśli będziesz miała poczucie, że jesteś
odpowiednio ubrana.
- Ależ oczywiście - przyznała Anita. - Ale proszę... czy księżna myśli, że
mogłabym dostać nową krynolinę... taką naprawdę szeroką? - Dostrzegła
uśmiech na twarzy księżnej i szybko dodała:
- Może niezbyt wielką... bo wyglądałabym w niej dziwnie, jestem przecież
niewysoka... lecz taką, która byłaby modna.
- Dam ci taką, która będzie odpowiednia - obiecała księżna.
Anita klasnęła w dłonie.
- Śnię na jawie... na pewno śnię na jawie! - rzekła. - Ale mam nadzieję, że
nie obudzę się, zanim jej nie włożę!
I znów księżna śmiała się dopóty, dopóki konie nie przystanęła na
podjeździe przed pałacem.
Rozdział czwarty
Książę wszedł po schodach do okazałego, wyłożonego marmurem holu, w
którym stały rzeźby przedstawiające boginie. Kolejny raz pomyślał, że hol
żadnego z domów, w których bywał, nie mógł konkurować z jego własnym.
- Witamy w domu, Wasza Wysokość - rzekł z szacunkiem majordomus. -
Jej Wysokość jest w salonie muzycznym.
Książe wręczył mu cylinder i rękawiczki, a potem stwierdził z satysfakcją,
że sześciu lokajów ubranych w liberie Ollertonów spełnia wymagane warunki.
Zawsze podkreślał, że muszą mieć ponad sześć stóp wzrostu i szczególny
nacisk kładł na zręczność oraz elegancję w sposobie bycia.
Opuszczając hol poszedł dalej szerokim korytarzem, w którym wisiały
portrety jego pradziadów, wiodącym do salonu muzycznego położonego w
zachodnim skrzydle pałacu. Był to pokój urządzony przez księżnę na nowo
tuż przed śmiercią jego ojca. Uczyniła z niego salon artystyczny, ze smakiem
komponując elementy klasyczne z nowoczesnymi.
Zbliżając się do salonu muzycznego, książę spodziewał się usłyszeć
muzykę Chopina lub Bacha, wiedział bowiem, że to ulubieni kompozytorzy
jego matki. Niespodziewanie dobiegły go dźwięki wesołego walca,
popularnego w Londynie zeszłej zimy, do którego zapraszał wiele pięknych i
fascynujących kobiet. Przypomniał sobie teraz, że właśnie tańcząc tego walca
na balu wydanym w Marlborough House, po raz pierwszy zdał sobie sprawę z
atrakcyjności Elaine Blankley. Użyła wtedy wszystkich znanych sztuczek, aby
w pełni uświadomić mu, że jest kobietą - rzucała spod uczernionych rzęs
zalotne spojrzenia i starała się, by jej dłoń miała dotyk pieszczoty.
Rozdrażniło go, że przypomniał sobie Elaine właśnie w chwili, gdy wrócił
do domu. Kiedy otworzył drzwi do salonu muzycznego, między brwiami
rysowała mu się zmarszczka. Wówczas przystanął nieruchomo w całkowitym
zdumieniu. Z trudem mógł uwierzyć własnym oczom, gdy stwierdził, że
księżna tańczy. Poruszała się co prawda wolno, lecz z wielka gracją, a
uniesione ramiona, wskazywały, że tańczy walca z wyimaginowanym
partnerem w takt melodii, którą grała siedząca przy wielkim fortepianie
Broadwooda Anita.
Księżna odwróciła się, gdy ujrzała syna, przystanęła, Po chwili także Anita
zorientowała się kto wszedł do pokoju i uniosła ręce znad klawiatury. Książę
przemówił, a w jego głosie wyraźnie zabrzmiało zdumienie.
- Ależ mama tańczy! Jak to możliwe? Księżna już miała odpowiedzieć,
lecz w tej chwili Anita przebiegła ku niej przez pokój, wołając:
- Zrobiła to Wasza Wysokość! Zrobiła to! Czyż to nie cudowne? A mówiła
mi księżna, że już nigdy nie zatańczy!
- Ale, jak widzisz, mogę tańczyć walca - odrzekła księżna.
- Czy zawdzięcza to mama Harrogate? - spytał książę.
Matka potrząsnęła głową przecząco.
- Pomogło mi troszkę, lecz to, że zaczęłam chodzić i tańczyć, jest wyłączną
zasługą Anity.
- Anity? - powtórzył książę.
Mówiąc to spojrzał na drobną postać stojącą obok niego, ale jej wypełnione
radością oczy wpatrzone były w twarz księżnej.
- Anita dała mi do picia ziołową mieszankę, która, jestem o tym
przekonana, zdziałała cuda i sprawiła, że chodzę.
- Rzeczywiście! - przyznał książę. - Nie spodziewałem się kiedykolwiek
ujrzeć mamę tańczącą ani chodzącą z taką łatwością.
- Ale teraz mogę robić jedno i drugie, a zawdzięczam to jedynie temu
drogiemu dziecku - rzekła księżna, wskazując dłonią Anitę.
- Nie może księżna zapomnieć o jednej ważnej rzeczy - odrzekła Anita. - O
tym, że obie bardzo gorąco modliłyśmy się o cud.
- Tak, oczywiście - przyznała księżna. - o tym nie możemy zapomnieć.
Anita spojrzała na księcia.
- Modliłam się właśnie o cud - powiedziała - gdy wpadłam na fotel Jej
Wysokości w pijalni wód w Harrogate.
- Ale zamiast tego „spadła pani z wysokości" i utraciła bożą łaskę - rzekł
książę z uśmiechem.
- Nie - zaprzeczyła Anita. - To właśnie był cud, o który prosiłam, ale
dokonał się w najbardziej tajemniczy sposób. - Podskoczyła lekko z radości i
mówiła dalej: - To był cud, że uratował mnie książę przed poślubieniem
wielebnego Joshuy;, cud, bo przyjechałam tutaj, i bardzo, bardzo wielki cud,
jaki sprawiły zioła i nasze modlitwy, że księżna czuje się dobrze i może
tańczyć!
Książę uśmiechnął się.
- Czy mama się z tym zgadza?
- Ależ oczywiście! - odrzekła księżna. - Teraz jednak, cud czy nie cud,
chciałabym na chwilę usiąść.
Książę podprowadził matkę do sofy, a gdy na niej usiadła, Anita rzekła z
nutką niepokoju w głosie:
- Czy to wszystko nie było dla księżnej zbyt męczące? Czy mam zawołać
lokajów, aby przynieśli fotel Waszej Wysokości i wnieśli ją na górę, żeby
mogła się położyć?
- Nie, czuję się doskonale - odparła księżna. - Potrzebuję tylko chwili, by
złapać oddech i porozmawiać z moim synem.
- A więc pozostawię księżnę, aby mogła porozmawiać z Jego Wysokością -
powiedziała Anita taktownie.
- Myślę, że najpierw powinnaś mu pokazać swoją nową suknię -
zaproponowała księżna.
Książę spojrzał na Anitę i dopiero teraz zrozumiał, dlaczego wydawało mu
się, że wygląda inaczej. Zamiast prostej sukienczyny z białym kołnierzykiem i
mankietami, w której widział ją w Harrogate, miała na sobie bardzo
atrakcyjną i najwyraźniej kosztowną białą suknię z szeroką spódnicą, która
bez wątpienia usztywniona była krynoliną. Wąską talię Anity otaczała
błękitna szarfa, a jasne włosy dziewczyny upięte była wedle najnowszej
mody, dzięki czemu wyglądała jak mały anioł.
Po tym, co zrobiła dla jego matki, spodziewał się niemal ujrzeć skrzydła u
jej ramion, zwłaszcza w chwili, gdy obracając się, by mu pokazać suknię,
rzekła:
- Jej Wysokość była dla mnie taka uprzejma. Nigdy, nigdy w całym moim
życiu nie spodziewałam się, że będę kiedyś miała tak śliczne suknie. One są
najwyraźniej częścią mojego cudu.
- I bardzo w nich pani do twarzy - stwierdził książę.
W jego głosie zabrzmiała żartobliwa nuta i Anitą nie była pewna czy mu
się podoba, czy też może uznał za zbytnią zarozumiałość' z jej strony
przyjęcie od jego matki tak kosztownych prezentów.
- Pragnę z tobą porozmawiać, Kerne - powiedziała księżna - ale zanim to
zrobimy, chciałabym, abyś zobaczył jak Anita udekorowała salę balową.
Książę uniósł brwi.
- Salę balową?
- Tak, kochanie, w sobotę wydajemy bal. Pomyślałam, że dzięki temu, co
wymyśliła Anita, przyjęcie dobrze wypadnie i usunie skrępowanie, które
mogą odczuwać nasi młodsi goście. - Wydało jej się, że dostrzega złowrogi
błysk w oczach syna, więc szybko dodała: - To będzie niewielki bal, tylko
nasi goście i przyjaciele z najbliższego sąsiedztwa. Mam nadzieję, że ten
pomysł ci się podoba.
- Oczywiście, jestem zachwycony wszystkim, co mama zarządziła -
odrzekł książę pospiesznie.
- A więc pójdź obejrzeć salę balową - zaproponowała księżna - i jeśli nie
przypadnie ci do gustu, będziemy mogły wszystko zmienić.
Ze sposobu, w jaki matka to powiedziała, książę wywnioskował, że to
byłoby trudne. Ponieważ pragnął sprawić jej przyjemność, wstał, a Anita
pobiegła przed nim w kierunku drzwi. Gdy przeszli razem przez korytarz
wiodący do sali balowej, znajdującej się w innej części pałacu, odezwała się
nieco zdenerwowana:
- Mam nadzieję, że książę... nie ma nic przeciw temu, że... mieszkam tu,
skoro jego matka... poprosiła mnie o to. Zaprosiła mnie również... na bal,
który książę wydaje.
Mówiła z wyraźnym niepokojem i jakby obawiając się, że mógłby nie
wyrazić na to zgody, lecz książę odpowiedział:
- Ponieważ jest pani taka drobniutka, jakoś tam panią wciśniemy!
Wiedziała, że droczy się z nią i raz jeszcze podskoczyła idąc obok niego,
po czym rzekła:
- To takie, takie ekscytujące! Nigdy jeszcze nie byłam na balu, a moja
suknia jest taka piękna! - Przerwała, po czym dodała innym tonem: -
Czekałam na przyjazd księcia, odkąd tylko znalazłam się w Ollerton, żeby
móc mu podziękować. Nigdy jeszcze nie byłam taka szczęśliwa jak tu z jego
matką. Tak zabawnie zaaranżowałyśmy salę balową! Mam nadzieję, że się
Waszej Wysokości spodoba.
Książę pomyślał nagle, że większość dziewcząt w wieku Anity uważałaby
za nudne, nawet bawiąc w Ollerton, spędzenie blisko dwóch tygodni sam na
sam ze starszą kobietą bez żadnych innych rozrywek. Jednak oczy Anity
błyszczały podnieceniem, a w tym, co mówiła, była taka szczerość, że nie
można było jej nie wierzyć.
Dotarli do sali balowej i książę, stojąc w drzwiach, rozglądał się wokół
zaskoczony. Długa sala dobudowana na początku panowania królowej
Wiktorii nie była szczególnie interesującym elementem pałacu, który stanowił
skądinąd ciekawy przykład architektury projektu Adama. Teraz sala została
przekształcona, a on zastanawiał się, jak bardzo ta przemiana była zasługą
wyobraźni Anity.
Zamiast ścian w kremowym odcieniu, cokolwiek pretensjonalnych filarów
i banalnych ozdób, ujrzał widok Wenecji. W odległym krańcu sali znajdował
się fresk, który sprawiał, że książę miał wrażenie, jakby patrzył na kanał w
świetle księżyca, a z oddali widać było plac św. Marka. Na podłodze, zamiast
zwykłych krzeseł, rozstawiono pokryte jedwabnymi poduszkami ławki,
zakończone z jednej strony wysokim dziobem, takie, jakie można było
znaleźć w gondolach. Książę zdawał sobie sprawę, że Anita z niepokojem
obserwuje jego twarz i po chwili rzekł:
- Bardzo efektowne. I jest to coś, czego jeszcze w Ollertón wcześniej nie
widzieliśmy!
- Naprawdę podoba się księciu?
- Z pewnością mogę rozpoznać miejsce, które przedstawia - odrzekł.
Anita krzyknęła zachwycona.
- Miałam nadzieję właśnie to usłyszeć od księcia. Jej Wysokość nigdy nie
była. w Wenecji, więc musiałyśmy polegać na rycinach, które znalazłyśmy w
książkach w bibliotece.
- Mam wrażenie - odparł książę -? że to był pani pomysł i to pani namówiła
moją matkę na taką ekstrawagancję.
- Jej Wysokość powiedziała, że sala jest niezbyt ładna i może girlandy
kwiatów albo coś w tym rodzaju zmieniłyby jej wygląd.
- I zamiast tego, zainspirowana jednym ze swoich marzeń, wymyśliła pani
Wenecję.
- Podoba się księciu?... Naprawdę? - dopytywała się niespokojnie.
- Byłaby pani bardzo rozczarowana, gdybym powiedział coś innego -
odrzekł.
- Nie chciałam, aby książę oglądał salę aż do sobotniego wieczoru -
powiedziała Anita - ale Jej Wysokość trochę się obawiała, że uzna książę ten
wystrój za nazbyt dziwaczny.
- Trudno mi sobie wyobrazić, aby nasi goście potrafili pochwalić go tak,
jakby to uczynił włoski dżentelmen - rzekł książę - ale mam przynajmniej
nadzieje, że zrobią wszystko, aby dostarczyć odpowiednią porcję romansu,
którego się pani spodziewa.
Znów z niej zażartował, lecz dostrzegł lekki rumieniec wypływający na
policzki Anity, Domyślił się, że po doświadczeniach w Harrogate opiera się
teraz wszelkiej myśli o zbliżeniu jakiegokolwiek mężczyzny w miłosnych
zamiarach.
Takiej postawy się nie spodziewał. - To nieuchronne - pomyślał - po tym,
jak przestraszyła się perspektywy poślubienia ulubionego proboszcza ciotki,
zacznie obawiać się wszystkich mężczyzn.
- Jest bardzo młodziutka - rzekł książę do siebie - a dla dziewczyny
wychowanej w niewielkiej wiosce, mężczyźni są niewiadomą. Gdyby
naprawdę polubiła zaloty ze strony mężczyzn, prawienie komplementów lub
flirty, których by oczekiwali, z pewnością zepsułyby otaczającą ją atmosferę
dziecięcości i zniszczyły podobieństwo do małego anioła.
Ujrzał teraz, jak podchodzi do fresku na końcu sali, przyglądając się
gondolom na kanale tak, jakby naprawdę widziała i łodzie, i wspaniały plac
rozciągający się za nimi.
- Modli się pani, by któregoś dnia cud przeniósł ją do najbardziej
czarownego miasta na świecie? - spytał.
- Rozmyślałam o jego historii - odrzekła.
- Gdy szukałam obrazów Wenecji, przeczytałam o tym, jak Wenecjanie
marnotrawili życie, goniąc za przyjemnościami i utracili władzę, a nawet
zyski z handlu. To wielka szkoda.
- Naprawdę uważa pani, że poszukiwanie przyjemności to strata czasu?
- Każdy pragnie przyjemności - odrzekła z powagą. - Jednakże powinny
one być zasłużone, jak wakacje. - Książę nie odpowiedział, więc po chwili
Anita rzekła: - Matka księcia powiedziała mi, że regularnie zabiera Wasza
Wysokość głos w Izbie Lordów, mówiła też o pracy księcia nad
doprowadzeniem do świetności swoich domów i posiadłości. Właśnie dlatego
tak bardzo chciałam, aby przyjęcie sprawiło mu przyjemność, zwłaszcza że
jest szczególny powód, by je wydać.
Książę znów zmarszczył brwi. Jeśli coś mu się nie podobało, to rozmowy o
jego prywatnych sprawach, nawet jeśli mówiła o nich jego własna matka.
Jednak Anita wspomniała o tej sprawie w tak naturalny sposób, że nie
rozdrażniło go to aż tak bardzo jak wówczas, gdyby uczynił to ktoś inny.
Zorientowała się, że mówi zbyt serio i dodała lekko: - Scena jest
ustawiona, wszystko przygotowane, a księciu pozostaje tylko zagrać rolę
Parysa.
W jej głosie zabrzmiała radosna nuta, jakby uznała tę myśl za niezwykle
romantyczną, jednak książę, z grymasem na ustach, odrzekł:
A więc sugeruje pani, bym ofiarował to złote jabłko?
Anita zachichotała.
- Myślę, Wasza Wysokość, iż w rzeczywistości ma to być książęca mitra,
lecz którakolwiek wybranka ją otrzyma nie zauważy różnicy!
Książę uznał, że rozmowa zaszła za daleko i odebrał jej słowa jako
wyraźną impertynencję. Nie zdążył jednak wyrazić protestu, gdyż Anita
rzekła: - Nie wolno mi tu stać i rozmawiać. Jej Wysokość chciałaby wiedzieć,
co książę sądzi o sali balowej. Tak bardzo się obawiała niezadowolenia
księcia. Powiem jej, że wszystko jest w porządku.
Ostatnie słowa wypowiedziała przez ramię, ruszając w poprzek parkietu i
zanim książę pomyślał co ma powiedzieć, zniknęła w drzwiach.
To z pewnością niezwykłe, pomyślał, aby kobieta, mogąc być z nim sam na
sam, uciekała, by porozmawiać z kimś innym!
Gdy wracał powoli do frontowej części pałacu przyszło mu na myśl, jak
nadzwyczaj pomysłowej z jego strony było uratowanie Anity przed fatalnym
małżeństwem, dzięki czemu znalazł kogoś, kto potrafi rozbawić jego matkę i
pomagać jej.
Podczas kolacji byli tylko we troje i książę postanowił zabawiać nie tylko
matkę, ale i Anitę, która patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i
słuchała wszystkiego, co mówił z pełną zachwytu uwagą. Nie była nieśmiała i
od czasu do czasu czyniła drobne, lecz błyskotliwe uwagi, które pobudzały do
śmiechu.
Doszedł do wniosku, że nie ma sensu zachowywać wyniosłej dostojności
ponieważ Anita najwyraźniej cieszyła się pełnym zaufaniem jego matki,
rozmawiali więc całkiem naturalnie o trzech dziewczętach, które zostały
zaproszone do Ollertón.
- Muszę wyznać mamie - rzekł książę - że Rosemary Castor, przy drugim
spotkaniu nader mnie rozczarowała.
- Przykro mi to słyszeć - odpowiedziała księżna. - Rok temu wspominałeś,
że zapowiada się na atrakcyjną młodą kobietę.
- Jest teraz nazbyt krzepka i sprawiła na mnie wrażenie konia czystej krwi -
stwierdził książę.
Matka uśmiechnęła się trochę smutno, a Anita powiedziała:
- Gdy poszłam do stajni i ujrzałam konie księcia, stwierdziłam, że
wolałabym raczej wyjść za któregoś z nich niż za wielebnego Joshuę.
- Zastanawiam się tylko - odrzekł książę drocząc się z nią - czy rodowód
pani jest wystarczająco dobry, aby mogła być pani odpowiednią partią dla
Gromowładcy lub Herkulesa!
Anita wiedziała, ze mówi o swoich dwóch najlepszych ogierach, które były
dumą jego stajni.
- Z pewnością nie miałabym śmiałości sięgać aż tak wysoko do któregoś z
nich dwóch - odparowała. - Ale wczoraj Gromowładca pozwolił mi, z wielką
łaskawością, poklepać się po szyi i poczęstować się marchewką!
Książę zmarszczył brwi.
- Musi być pani ostrożna - powiedział. - Gromowładcy nie zawsze można
ufać. Mam nadzieje, że nie weszła pani do boksu?
- Nie odpowiem na to pytanie - odrzekła - bo mógłby książę być zły na
mnie lub na swojego stajennego!
- Próbuje mi pani powiedzieć, że dzięki boskiej protekcji nawet moje konie
nie zrobią pani krzywdy.
- Gdybym potwierdziła, zabrzmiałoby to zarozumiale - odparła Anita. -
Gdybym zaprzeczyła, mogłoby mi to przynieść pecha!
Książę roześmiał się.
- Nie jest pani aniołem, którego pani udaje - rzekł. - W rzeczywistości
błądzi pani tak krętymi drogami, Anito, że należy pani do zupełnie innej sfery
niebieskiej.
- Skoro mnie książę rozpoznał - odrzekła szybko - nie mam nic do
powiedzenia na swoją obronę!
Książę był rozbawiony bystrością jej umysłu i przekomarzali się aż do
końca kolacji. Oczekiwał! następnie - bo tak bywało w zwyczaju jego gości
gdy matka po kolacji udawała się na spoczynek - że Anita znajdzie jakieś
usprawiedliwienie, by kontynuować konwersację i pozostać w jego
towarzystwie. Ona jednak poszła na górę razem z księżną i owego wieczoru
już jej nie widział.
Następnego ranka po śniadaniu udał się jak zwykle do stajni, aby obejrzeć
konie i zastał tam Anitę. Stała wewnątrz boksu Gromowładcy, jedną ręką
podawała mu marchewkę, drugą zaś poklepywała konia po szyi. Książę
przyglądał się jej przez kilka minut, zanim uświadomiła sobie jego obecność.
Gdy odwróciła się i go dostrzegła, lekki rumieniec oblał jej policzki.
- Wasza Wysokość wstał tak wcześnie! - powiedziała. Sądziłam, że książę
nie przychodzi do stajni przed wpół do dziesiątej.
- A więc starała się mnie pani uprzedzić!
- Może nie powinnam dziś przychodzić, skoro książę jest w Ollertón -
odrzekła Anita - ale pomyślałam, że Gromowładcy będzie brakować
marchewki, którą mu zawsze daję.
- Wkradła się pani w łaski moich koni - stwierdził książę - więc zapewne
oczekuje teraz, że zabiorę ją na przejażdżkę.
Wyraz oczu Anity podpowiedział mu, iż taka myśl nigdy nie przyszła jej
do głowy. Patrzyła na niego, próbując domyślić się, czy mówi serio, a potem
rzekła:
- Zabrałby mnie książę?... Naprawdę? Mogłabym... z księciem pojechać?
Raz już jeździłam konno, odkąd tu jestem, ale nie chciałam pozostawiać Jej
Wysokości samej.
- Co teraz robi moja matka? - zapytał książę.
- Służąca myje jej włosy - odpowiedziała - aby wyglądała pięknie, gdy po
południu przyjadą goście.
- Zatem w tej sytuacji jest pani wolna od swoich obowiązków? - Przerwał,
ponieważ Anita oczekiwała w napięciu, niemal jak jeden z jego myśliwskich
psów przed zabraniem go na spacer. Wyjął zegarek z kieszonki kamizelki i
rzekł: - Daję pani dokładnie pięć minut, żeby mogła się pani przebrać. Będę
na panią czekał przed frontowymi drzwiami i jeśli się pani choć troszkę
spóźni, odjadę sam!
Anita krzyknęła z radości, po czym wybiegła ze stajni, podtrzymując
krynolinę obiema rękami. Książę odprowadził ją wzrokiem, a potem zaczął
rozmawiać ze stajennym o koniach, których nie widział od kilku tygodni.
Nieco później, jadąc przez park i przyglądając się Anicie dosiadającej
konia, który wydawał się dla niej zbyt duży,' pomyślał, że wygląda ona
nadzwyczaj atrakcyjnie we wciętym w talii stroju do konnej jazdy z
niebieskiej piki i cylindrze ozdobionym welonem z gazy. Książę od lat
wybierał już zbyt wiele sukni dla kolejnych piękności, by nie stać się znawcą
kobiecego wyglądu. Dostrzegaj teraz, że jego matka, ze swoim niezawodnym
dobrym smakiem, wybrała dla Anity stroje, które doskonale pasowały
zarówno do jej wzrostu, jak i młodego wieku.
Jednak żaden krawiec nie zdołałby dodać urody jej buzi jak kwiat,
błękitnym oczom błyszczącym niewinnością i podekscytowaniem, a także
figlarnemu uśmieszkowi wyginającemu ku górze kąciki jej ust w kształcie
łuku Kupidyna. Była z pewnością czarującą małą osóbką, pomyślał książę i
nie mylił się sądząc, że miała rękę do koni, co jest umiejętnością wrodzoną,
której nie można się nauczyć.
Jadąc u jego boku, Anita uświadomiła sobie, że żaden mężczyzna nie
mógłby być przystojniejszy i żaden nie potrafiłby lepiej dosiadać konia.
Wyobraźnia kazała jej się zastanowić, czy w Hadesie można byłoby spotkać
jakieś zwierzęta. Potem pomyślała, że przecież zwierzęta rodzą się bez
grzechu i jeśli później któreś z nich wykazuje złe lub dzikie usposobienie,
należy za to winić sposób, w jaki traktował je człowiek. Niebo musi być pełne
zwierząt, bo bez nich nie byłoby niebem, podczas gdy w piekle stanowiłyby
one przedmiot tęsknoty, coś, czego nie można mieć.
Głos księcia wyrwał ją z zadumy:
- O czym pani rozmyśla?
Ponieważ nie chciała przyznać się, że myślała właśnie o nim, odrzekła:
- Myślałam o zwierzętach i o tym, ile znaczą w naszym życiu.
- Miała ich pani wiele?
- Papa hodował kilka koni aż do swojego wypadku, mieliśmy też
oczywiście psy, a gdy byłam mała, miałam kota, który sypiał zwinięty na
moim łóżku.
- I to nauczyło panią, jak obchodzić się z takim koniem jak Gromowładca?
- Chodzi o to, że ja go kocham i on o tym wie - odrzekła Anita. - Łatwiej
jest koniowi i, jak przypuszczam, każdemu zwierzęciu uświadomić sobie, co
myślimy i co czujemy, niż nam - w dzisiejszych czasach w ten sam sposób
rozumieć ludzkie istoty.
- Dlaczego w dzisiejszych czasach? - spytał książę zaciekawiony.
- Bo nie używamy szóstego zmysłu.
- Czy tym właśnie się pani posłużyła, rozpoznając we mnie Lucyfera, gdy
spotkaliśmy się po raz pierwszy?
- Nie - odrzekła Anita. - Wtedy patrzyłam oczami. Aż do czasu, gdy był
książę dla mnie tak dobry i pomógł mi uciec. Wtedy zorientowałam się, że nie
strącono księcia z nieba, tak jak sobie wyobrażałam, bo książę w nim żyje -
właśnie tu, w Ollerton.
- Szkoda, że nie jest to prawda.
- Ależ to prawda! - powiedziała Anita z przekonaniem. - Jak Wasza
Wysokość może być tak niewdzięczny?
- Niewdzięczny?
- Nie dostrzega książę, że nie ma drugiego miejsca piękniejszego i
doskonalszego niż pałac i posiadłość, które do księcia należą? A poza tym ma
książę matkę, która kocha go bardziej niż ktokolwiek na świecie.
Głos Anity zmiękł, gdy wspomniała o księżnej. Przez kilka chwil jechali w
milczeniu i książę nie mógł uniknąć myśli o młodych dziewczętach, które
miały przybyć po południu; jedna z nich, jako jego żona, dzieliłaby z nim
doskonałość Ollertón. Dziwna rzecz, lecz jakby odczytując jego myśli,
których nie wypowiedział na głos, Anita spytała cicho: - Czy musi to książę
zrobić?
Tym razem nie poczuł się urażony jej poufałością, gdy poruszyła jego
prywatne sprawy. Zamiast tego powiedział:
- Nie mam innego wyjścia. Jeśli to przyjęcia zakończy się
niepowodzeniem, będzie następne, a potem jeszcze następne, Ale koniec
będzie ten sam. Nie ma dla mnie ucieczki!
Zupełnie jakby nie mógł znieść myśli o tym, uderzył Gromowładcę
szpicrutą i ogier ruszył galopem, tak więc nie było szans na kontynuowanie
rozmowy.
Gdy dotarli do pałacu i Anita poszła do swojej sypialni, by się przebrać,
stanęła na chwilę przy oknie spoglądając na park. Słońce lśniło wśród
ogromnych dębów i na powierzchni jeziora, po którym z niezwykłą gracją
pływały białe łabędzie.
- Proszę, o Boże, pozwól mu znaleźć kogoś, kto uczyni go szczęśliwym -
modliła się w sercu. Potem szybko, gdyż przypomniała sobie, że księżna na
nią czeka, zaczęła przebierać się w jedną ze swoich pięknych, nowych sukni.
Tak jak się spodziewała, większość gości przybyła dokładnie na czas,
ponieważ podróżowali pociągiem księcia i zostali przywiezieni ze stacji jego
wygodnymi powozami. Księżna oczekiwała ich w srebrnym salonie,
mieszczącym się na parterze.
Anita miała na sobie jedną ze swoich najładniejszych sukni.
- Czy chciałaby księżna, abym jej towarzyszyła? - spytała, zanim zeszły na
dół. - Być może księżna i Jego Wysokość woleliby przyjąć swoich gości
sami?
- Nie, oczywiście, że nie, drogie dziecko - odrzekła księżna - możesz być
bardzo pomocna, gdyż ci goście są zupełnie inni od towarzystwa, do którego
Kernel przywykł.
- Ma księżna na myśli to, że zaproszone dziewczęta są tak młode?
- Właśnie! - przyznała księżna.
- Nie ma żadnego powodu, dla którego miałoby być trudno z nimi
rozmawiać czy nie miałyby się dobrze bawić - stwierdziła Anita, - Sarah na
pewno jest duszą towarzystwa na każdym balu, na którym bywa w Londynie.
Mama zwykła mawiać, że Sarah zawsze zapewnia przyjęciom powodzenie;
- Mam nadzieję, że ty uczynisz to samo -i uśmiechnęła się księżna.
Anita zauważyła, że Jej Wysokość jest pełna obaw, nie mogła jednak
zrozumieć dlaczego.
Markiz i markiza Doncaster weszli do salonu jako pierwsi i książę
najwyraźniej był zachwycony ich widokiem. Ich córka, lady Rosemary,
została przedstawiona księżnej i Anita natychmiast zorientowała się, dlaczego
w najmniejszym stopniu nie pasowała do roli żony księcia. W jej wyglądzie
było coś końskiego, chód pozbawiony był gracji, a rękę podawała niemal po
męska
Córka hrabiostwa Clydeshire okazała się zupełnie inna. Wysoka,
złotowłosa i błękitnooka - rzeczywiście, pomyślała Anita, wyjątkowo ładna.
Miała spokojny, powściągliwy sposób mówienia, lecz to, jak Anita sądziła,
wynikało zapewne z nieśmiałości. Podeszła do niej, by zapytać, czy miała
dobrą podróż.
- Po raz pierwszy w życiu jechałam prywatnym pociągiem i była to bardzo
luksusowa podróż - odrzekła lady Millicent.
- Dla mnie było to fascynujące przeżycie - powiedziała Anita. - Z trudem
mogłam uwierzyć, że wszystko dzieje się naprawdę.
- Dla mnie było to aż nadto rzeczywiste! - odparła lady Millicent tonem,
którego Anita nie mogła zrozumieć.
Zjawili się też inni przyjaciele księcia podróżujący pociągiem - jedna
małżeńska para, gorący wielbiciele wyścigów, i nieco starszy mężczyzna -
lord Greshame.
- Miło było tu przyjechać, Ollerton! - powiedział do księcia. - Zawsze
mówię, że masz najlepsze konie i najwygodniejsze domy w całym kraju.
- Oto komplement, jaki pragnąłem usłyszeć, George - odrzekł książę. -
Myślę, że znasz wszystkich z wyjątkiem panny Lavenham, Lord Greshame i
Anita podali sobie ręce i w tym momencie zaanonsowani zostali lordostwo
Downham i ich córka Alice. Przyjechali powozem z Londynu i zdołali, jak
zapewnił lord Downhąm gromkim głosem, pobić jego poprzedni rekord
prędkości podróżowania o dziesięć minut i pięćdziesiąt sekund.
Widok lady Alice rozczarował Anitę. Oczywiście wysoka, jasnowłosa i
błękitnooka, robiła jednak cokolwiek ponure wrażenie. Była zbyt otyła, aby
wyglądać atrakcyjnie, a na jej brodzie najwyraźniej można było dostrzec
plamy. - Lady Millicent z pewnością dopnie swego! - pomyślała Anita i
zaczęła zastanawiać się, co też księżna będzie sądziła o swojej przyszłej
synowej.
W ciągu następnej godziny przybyli kolejni goście, tak że w końcu ich
liczba sięgnęła dwudziestu.
- Musisz być bardzo zajęta tam na dole - rzekła Anita do pokojówki, która
przygotowała jej kąpiel.
- Nie tak zajęta, jak to czasami bywało, panienko - odparła dziewczyna. -
Jego Wysokości zdarzało się podejmować w pałacu nawet czterdziestu gości,
a to znaczyło, że skoro większość z nich przyjeżdżała tu z własną pokojówką
lub kamerdynerem, było nas blisko czterdzieścioro więcej w jadalni i
pokojach dla służby.
- A więc jest to przyjęcie także dla was - zauważyła Anita z uśmiechem.
- Tak właśnie myślę, panienko - odparła pokojówka j- chociaż starsi
utyskują.
- Mam nadzieję, że naprawdę miło spędzą czas. Pamiętała jak Deborah
często narzekała, gdy w domu pojawiali się dodatkowi stołownicy. Z czasem,
gdy gości bywało coraz mniej, zaczęła narzekać, że w domu brakuje życia. -
W Ollertón z pewnością jest mnóstwo życia! - pomyślała Anita.
Gdy była gotowa i spojrzała na siebie w lustrze, z trudem mogła uwierzyć,
że ta atrakcyjna, modnie ubrana osoba, była odbiciem Anity Lavenham.
Wysłała długie listy do obu sióstr, aby im donieść, co się z nią działo.
Sarah odpisała jej, że jest tym wszystkim zachwycona i nakazała Anicie
wykorzystać każdą sposobność, by poznać w Ollertón ważnych ludzi.
Sarah pisała:
Być może, najdroższa Siostrzyczko, któryś z przyjaciół księcia upodoba
sobie Ciebie, a jeśli tak się stanie, proszę, bądź praktyczna. Możesz już nigdy
więcej nie mieć takiej okazji! Chociaż zgadzam się, ze było śmieszne ze
strony ciotki Matildy oczekiwać, abyś poślubiła wiekowego proboszcza, na
pewno uświadamiasz sobie, ii alternatywą dla Ciebie, gdy księżna zmęczy się
Twoim towarzystwem, będzie powrót do Fenchurch i zostanie starą panną.
Na razie niczego nie chcę Ci zdradzać, aby nie zapeszyć, lecz trzymaj
kciuki za to, abym mogła przekazać Ci bardzo szczególne nowiny już w ciągu
kilku tygodni. Och, Anito, proszę, módl się, aby to się spełniło, gdyż pragnę
tego bardziej niż czegokolwiek dotąd.
- Sarah się zakochała - pomyślała Anita, czytając list, a ponieważ kochała
siostrę, modliła się gorąco, by marzenia Sarah się spełniły.
Późnym wieczorem, gdy goście gawędzili w salonie, jednym z
najpiękniejszych pomieszczeń w pałacu, księżna zaproponowała, aby Anita
zasiadła do fortepianu. Podczas wcześniejszej rozmowy o przyjęciu księżna
powiedziała, że, jej zdaniem, muzyka zawsze odpręża ludzi, którzy spotykają
się po raz pierwszy.
Anita wybrała zatem łagodną, romantyczną melodię, ponieważ potrafiła ją
lepiej interpretować niż bardziej klasyczne utwory, które tak lubiła Jej
Wysokość.
- To mama nauczyła mnie grać - wyznała księżnej. - Była naprawdę dobrą
pianistką. Ja tylko brzdąkam dla własnej przyjemności.
- Uważam, że grasz bardzo ładnie - odparty księżna. - To jest talent, który
powinno posiada więcej dziewcząt. W dodatku czyni kobietę bardzo
pociągającą.
Anita grała zatem to, co jej zdaniem mogłoby stworzyć miły i radosny
nastrój gościom księcia, lecz myślami uciekła do własnej rodziny.
- Proszę, Boże, pomóż Sarah znaleźć męża - modliła się skrycie - i pozwól,
aby i Daphne znalazła go dla siebie, a mnie chroń przed tym, żebym musiała
spieszyć się z wyborem kogokolwiek.
Modliła się żarliwie z zamkniętymi oczami. Nagle ocknęła się, słysząc, jak
książę mówi:
- Nad czym pani duma w mroku swojego umysłu?
Otworzyła oczy i zobaczyła, że stoi oparty o fortepian i przygląda się jej.
- Myślałam...
- O kim?
- O mojej siostrze Sarah.
- Będąc w Londynie słyszałem, że odniosła tam wielki sukces w
towarzystwie. W rzeczy samej, zapomniałem powiedzieć pani o tym,
widziałem ją nawet podczas jednego z przyjęć.
- Gzy zdaniem księcia ładnie wyglądała?
- Bardzo, ale pani bynajmniej nie jest do niej podobna.
- Wiem - przyznała Anita. - Sarah jest największą pięknością w rodzinie. -
Oczy zajaśniały jej, gdy dodała: - Jeśli słyszał książę, że odniosła sukces, być
może spełni się to, czego pragnie. Właśnie modliłam się o to.
- Czegóż ona pragnie?
- Myślę, chociaż nie napisała tego wprost, że jest zakochana - zwierzyła się
Anita.
- Zatem miejmy nadzieję, że złowi mężczyznę, do którego przylgnęła
sercem - odrzekł książę.
Jego słowa zabrzmiały Jak zgrzyt, lecz Anita nie winiła go za to. Sarah
rzeczywiście próbowała złowić męża i Daphne czyniła to samo.
- Jest to coś, czego nigdy... nigdy nie będę robiła! - przyrzekła sobie Anita
w duchu.
Książę nadal się jej przypatrywał. Chociaż wydawało się to niemożliwe i
nie potrafiła tego wytłumaczyć, poczuła, że on dokładnie zna jej myśli.
- Za pewien czas zmieni pani zdanie - rzekł jakby usłyszał głośno
wypowiedziane myśli Anity. - Wówczas stanie się pani taka sama jak
wszystkie kobiety. Będzie pani polować na jakiegoś nieszczęsnego
mężczyznę, choć zgodnie z naturą to on powinien uganiać się za panią.
Powiedział to tak szorstko, tak nieprzyjemnie, że Anita szeroko rozwarła
oczy, a muzyka zamarła jej pod palcami. Zanim zdążyła odpowiedzieć, czy
choćby zaprzeczyć oskarżeniu, książę odszedł do swoich gości.
Rozdział piąty
Odtańczywszy cztery obowiązkowe tańce z najszacowniejszymi damami,
książę stwierdził, że nadszedł moment zaproszenia na parkiet dziewcząt
wybranych przez jego matkę. Zdecydował już, podobnie jak Anita, że jedyną
możliwą do zaakceptowania była lady Millicent Clyde. Chociaż jej ojciec
znany był w Izbie Lordów jako nudziarz, z pewnością jednak doceniał dobre
konie, a jego dom w Huntingdonshire był okazały i wygodny.
Już na początku balu książę zauważył, że jego matka - lub raczej, jeśli miał
być uczciwy, Anita - miała rację ozdabiając salę w tak oryginalny sposób.
Uczyniła z niej przynajmniej temat do rozmów. Goście byli zaskoczeni i
zarazem zachwyceni dekoracyjnym efektem, jaki Anita osiągnęła,
zamieniając ją w Wenecję. Sprowadzona z Londynu orkiestra grała
odpowiednią w nastroju muzykę, raz subtelną i romantyczną, innym razem
zaś radosną i ożywioną. Nawet książę nie mógł balowi nic zarzucić, ponieważ
wszystko szło gładko.
Radością napawało go dobre samopoczucie matki, która nawet zatańczyła z
lordem naczelnikiem sądownictwa. Wyglądała wyjątkowo pięknie w
atłasowej sukni w odcieniu gołębiej szarości, która stała się ostatnio modna
dzięki księżniczce Aleksandrze. Na tle tej sukni jedyne w swoim rodzaju
szafiry Ollertonów prezentowały się nadzwyczaj okazale.
Książę kolejny już raz pomyślał, że nie jest możliwe, aby udało mu się
znaleźć żonę, która wyglądałaby tak ślicznie jak jego matka lub miałaby
podobny do niej charakter. Doskonale zdawał sobie sprawę, że komplementy
prawione jej przez gości, brały się nie tylko z podziwu, lecz i z miłości do
niej. Pomogła w przeprowadzeniu wielu niezbędnych w hrabstwie reform i
nigdy nie była zbyt zajęta, aby wysłuchać ludzi - czy to wysokiego,; czy
niskiego stanu - którzy przyszli zwierzyć się jej ze swoich kłopotów. Księciu
wciąż brzmiały w uszach słowa ojca: „Takie kobiety już dziś się nie rodzą".
Jednak obowiązek był obowiązkiem i książę, przechodząc teraz przez salę
balową, skierował się w stronę, gdzie obok swojej matki stała lady Millicent
Clyde. Wyglądała rzeczywiście bardzo pociągająco. Anita stwierdziła to już
wówczas, gdy wszyscy zgromadzili się przed kolacją w srebrnym salonie.
Suknia lady Millicent uszyta była z białej koronki, zmarszczonej gęsto od
samej talii, który to fason, wylansowany przez cesarzową Eugenie, uważano
za szczególnie odpowiedni dla młodych dziewcząt. Oczy miała błękitne, a
włosy połyskujące złociście, tak jak książę oczekiwał od swojej przyszłej
żony.
- Czy mogę mieć przyjemność zaprosić panią do tańca? - zapytał.
Mówiąc to spodziewał się, że błękitne oczy lady Millicent zapłoną
blaskiem podniecenia, które zawsze dostrzegał w oczach kobiet, gdy prosił je
na parkiet. Ale ona zaledwie skinęła głową, za to hrabina odrzekła
skwapliwie:
- To będzie zachwycające, mój drogi książę. Przekona się książę, że Mili
jest doskonałą tancerką:
- Jestem tego pewien - odrzekł krótko.
W tej chwili orkiestra zagrała walca Offenbacha i książę powiódł lady
Millicent na środek sali. Przy tej okazji stwierdził, że ma ona odpowiedni
wzrost, co zastrzegł sobie w stosunku do osoby, która miałaby nosić diamenty
Ollertonów i pięć rzędów orientalnych pereł, należących niegdyś do
maharadży Indii. Przodek księcia, jeden z pierwszych generalnych
gubernatorów, kupił perły - jak się dziś wydawało - za bezcen i każda kolejna
księżna uważała je za nadzwyczaj twarzowe. Perły trzeba nosić na nagiej
skórze - mówiono, toteż chętnie ozdabiały dekolty klejnotami, które często
nazywane były „królewskim okupem".
- Mam nadzieję, że dobrze bawi się pani w Ollerton, lady Millicent - zagaił
książę, gdy zaczęli krążyć po wypolerowanym parkiecie.
- Tak, dziękuję.
Jej odpowiedź była konwencjonalna, a głos jakby pozbawiony życia.
- Pewien jestem, iż uważa pani dekorację sali balowej za niezwykłą i
muszę przyznać, że mnie także zaskoczyła, gdy ujrzałem ją po raz pierwszy.
- Wygląda bardzo ładnie!
- Czy nigdy nie była pani w Wenecji?
- Nie.
Książę stwierdził z rosnącą irytacją, że rozmowa się nie kleiła. Mimo to
wytrwale kontynuował:
- Uważam to miasto za wyjątkowo piękne. Jak sądzę, mówiono pani
zapewne, że jest doskonałym miejscem, by spędzić w nim miesiąc miodowy.
Ku jego zaskoczeniu lady Millicent zesztywniała i zgubiła krok. Następnie
rzekła:
- Sądzę, że kanały czynią je bardzo niezdrowym.
- Wszystko zależy od tego, w której części Wenecji się mieszka - odparł
książę. - W pobliżu laguny jest korzystniej ze względu na przypływy.
- Mimo to nie chciałabym pojechać do Wenecji.
Sposób, w jaki lady Millicent to powiedziała ostatecznie zamknął temat i
książę uznał, że jeśli ona nie ma ochoty rozmawiać, on także gotów jest:
milczeć. Wtem dostrzegł matkę obserwującą go z drugiego końca sali i
postanowił uczynić jeszcze jeden wysiłek.
- Ojciec pani ma kilka znakomitych koni - powiedział. - Czy lubi pani
jeździć konno?
- Nieszczególnie.
- A więc, co pani lubi?
Lady Millicent wyraźnie się zawahała, po czym rzekła:
- Całkiem... sporo rzeczy.
Gdyby byli małżeństwem, w tym momencie pragnąłby nią potrząsnąć.
Zamiast tego rzekł z wyraźną ironią:
- To niewątpliwie wiele wyjaśnia!
- Nie mogę pojąć, dlaczego miałoby to księcia... interesować.
Słowa te zabrzmiały ledwie dosłyszalnie, a jednak do niego dotarły. Uznał
za niemożliwe, aby Clydeshire'owie nie wiedzieli, po co zaproszono ich do
Ollertón. Hrabiostwo bywali tu przedtem przy wielu innych okazjach i musieli
zauważyć, że w przyjęciach, które książę wydawał, nigdy nie uczestniczyły
młode niezamężne dziewczęta. Ale teraz zaproszenia wysłała jego matka, co
powinno wyjaśnić każdemu, kto jak hrabina zna zasady życia towarzyskiego,
z jakiego powodu przyjęcie zostało zorganizowane. Książę pomyślał również,
że hrabina, widząc rywalki swojej córki, powinna dojść do tego samego
wniosku co on: lady Millicent była zdecydowaną faworytką w wyścigu.
- Czy w tych okolicznościach jest możliwe, aby niczego nie powiedzieli
lady Millicent? - zastanawiał się. Jeśli tak właśnie było, mogło tłumaczyć fakt,
że dziewczyna nie robiła absolutnie niczego, by wydać się sympatyczna. Być
może jednak brakowało jej inteligencji i nie umiała nic wnieść do
konwersacji. Kiedy w ciągu dnia rozmawiał z Rosemary Castor czy Alice
Down, odpowiadały w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości, że usilnie
starały się dobrze wypaść w jego oczach.
Książce wciąż zastanawiał się nad zachowaniem lady Millicent, gdy taniec
się skończył. Nawet nie uśmiechnąwszy się do niego, natychmiast skierowała
się, jak to było przyjęte, w stronę matki i księciu nie pozostało nic innego, jak
tylko pójść za nią.
- Myślałam właśnie, jak czarującą parę tworzycie na parkiecie -
powiedziała hrabina.
- Dziękuję pani za najbardziej rozkosznego walca - rzekł grzecznie książę
do lady Millicent.
Miał zamiar odwrócić się i odejść, lecz jego matka, siedząca obok hrabiny,
wyciągnęła ku niemu rękę. Podszedł do niej natychmiast.
- Czy dobrze się mama czuje? Nie powinna mama tańczyć, jeśli jest
zmęczona.
- Wspaniale się bawię! - odrzekła księżna. - Nie spodziewałam się być tu
obecna dzisiejszego wieczoru inaczej niż na wózku inwalidzkim! - Książę
właśnie miał jej powiedzieć komplement, gdy rzekła cicho: - Mógłbyś
sprawdzić, czy z Anitą wszystko w porządku? Nie widziałam jej już od
dłuższego czasu.
- Tak, oczywiście - odrzekł. - Z kim tańczyła, gdy mama widziała ją po raz
ostatni?
- Z lordem Greshamem.
Książę zmarszczył brwi. Zauważył podczas kolacji Anitę siedzącą obok
George'a Greshame'a. Został on zaproszony na to szczególne przyjęcie,
ponieważ jak mało kto potrafił zabawić towarzystwo, a ponadto świetnie grał
w brydża. Książę spodziewał się, że Greshame będzie flirtował z dwiema
ładnymi mężatkami, które zaprosił. Jednak George poświęcał zbyt wiele
uwagi Anicie i książę pomyślał, że to był błąd.
Lord Greshame był eleganckim, wyrafinowanym flirciarzem, którego
większość kobiet z towarzystwa nie traktowała poważnie. Zapraszano go na
najwytworniejsze przyjęcia po pierwsze dlatego, że nie był żonaty, a po
drugie - z powodu jego osobistego uroku. Książe był świadom, że kobiety,
które Greshame z oddaniem adorował, śmiały się z niego za plecami, mówiąc:
- Biedny George! Wciąż poszukuje grandę passion, ale jak może mieć
nadzieję, że po tylu falstartach będzie pierwszy na mecie?
Książę jednak go lubił i sądził, że George Greshame uczyni przyjęcie - jeśli
o niego chodzi - przynajmniej znośnym.
Opuścił salę balową, przechodząc następnie przez dwa lub trzy saloniki, w
których siedziało kilka par, rozmawiając W sposób bardziej lub mniej
intymny. Nigdzie nie było widać Anity ani Greshame'a i książę zastanawiał
się, czy przypadkiem nie była na tyle nierozsądna, by pójść z George'em do
oranżerii. Dziewczęta, które można było podczas balu zaprowadzić do
oranżerii, zawsze bywały przedmiotami mało wybrednych żartów, ale Anita
zapewne nie jest tego świadoma.
Oranżeria w Ollertón, zbudowana zaledwie przed trzydziestu laty, była
wyjątkowa. Wyróżniała się nie tylko wielkością i lepszym rozwiązaniem
architektonicznym, ale również tym, że rosły w niej kwiaty sprowadzone z
całego świata. Azalie z Himalajów, lilie z Malezji i wiele roślin z Ameryki
Południowej, których nigdy przedtem nie widziano w Anglii, czyniły ją rajem
dla botanika. Niezwykle piękne były orchidee. W Ollertón stało się
zwyczajem, że robiono z nich bukieciki do ozdabiania sukni i zanoszono
przed kolacją do pokojów goszczących w pałacu dam, a do pokojów panów
kwiaty do butonierek.
Książę zauważył, że Anita miała przypięte małe orchidee w kształcie
gwiazd, bardzo odpowiednie do jej sukni. Właśnie taką powinna mieć na
sobie debiutantka. Suknia uszyta była z białego tiulu, okalającego ramiona
Anity miękką chmurą, na którym naszyto, niczym krople rosy, maleńkie
diamenciki. Przybrano nimi także spódnicę i gdy Anita poruszała się,
wydawało się, że cała migocze.!; Gdy książę dostrzegł ją w sali balowej,
pomyślał, i dzięki tej sukni robiła wrażenie, jakby rozjaśniało ją nadzwyczajne
światło.
Uznał jednak, że to nie na suknię ludzie zwróciliby uwagę, lecz na
podniecenie widoczne w oczach Anity i z niejakim cynizmem pomyślał, że
przynajmniej jedna osoba dobrze bawiła się tego wieczoru, co bynajmniej nie
pokrywało się z jego odczuciami.
Otworzył drzwi do oranżerii i poczuł woń kwiatów, która uderzyła w niego
gorącą falą. Gdy wszedł do pomieszczenia, dobiegł go słaby głos:
- Nie... proszę... Chcę wrócić... do księżnej!
- Najpierw cię pocałuję - mówił mężczyzna.
- Powiedziałam panu... Nie chcę być całowana. Proszę zostawić mnie w
spokoju!
- Nie chcesz, by cię całować, ale dzięki mnie przekonasz się, jakie to
przyjemne. Szczerze mówiąc chciałbym być pierwszym mężczyzną, który
dotknie twoich ust.
- Nie... nie!... Proszę pozwolić mi... odejść! W głosie Anity zabrzmiała
panika, więc książę szybko ruszył, przedzierając się przez listowie
rozłożystego eukaliptusa, by ujrzeć Anitę desperacko walczącą z lordem
Greshame'em, który Ściskał ją w ramionach. Greshame zauważył księcia i
zwolnił uścisk. Anita poczuła się wolna i wtedy spostrzegła, że obok stoi
książę. Rzuciła się instynktownie w jego stronę, chwytając go mocno, jakby
był liną ratunkową.
Poczuł, jak Anita drży przywarłszy do niego, lecz nie otoczył jej
ramionami; spojrzał tylko ponad jej głową na lorda Greshame'a, który robił
wrażenie nieco zmieszanego.
- Moja matka o panią pytała, Anito - rzekł książę spokojnie.
Nie odpowiedziała, odsunęła się jedynie od niego, nie podnosząc głowy i
po chwili usłyszał jej kroki, gdy biegła po marmurowej posadzce w kierunku
drzwi. Zapadła nieprzyjemna cisza, po czym książę odezwał się: - Podobają ci
się dzieci w kołyskach, George?
Lord Greshame poprawił klapy surduta.
- Niebrzydkie maleństwo - odparł - lecz niezbyt wyrafinowane.
- W rzeczy samej - przyznał książę sucho. - Dlatego sugeruję, abyś
zostawił ją w spokoju!
Lord Greshame uśmiechnął się.
- Nie bądź taki pompatyczny, Kerne. Ktoś wcześniej czy później nauczy ją
życia, a poza wszystkim, jest tylko lektorką twojej matki.
Książę dobrze zrozumiał, co jego przyjaciel dawał mu do zrozumienia i
rozdrażniło go to nie tylko ze względu na Anitę, lecz także z powodu odrazy
do mężczyzn, którzy uwodzili bezbronne guwernantki, a nawet służące w
cudzych domach. Nigdy przedtem nie przypuszczał, że George należy do tego
typu ludzi. Teraz zdecydował o zakończeniu ich przyjaźni, o ile to była
przyjaźń, i postanowił w przyszłości nigdy nie zapraszać go na żadne z
przyjęć w Ollertón. Głośno zaś rzekł:
- Myślę, że odniosłeś mylne wrażenie. Anita Lavenham jest tu jako gość
mojej matki. Jej dziadek był hrabią Lavenham i Bective, a ciotka jest hrabiną
Charmouth.
- Dobry Boże, nie wiedziałem o tym! - wykrzyknął lord Greshame. -
Sądziłem, że została zaproszona do stołu jedynie po to, by liczba gości
pasowała!
- I tu się pomyliłeś - uciął książę. Mówiąc to, wyszedł z oranżerii, nie
czekając, by zobaczyć, czy lord Greshame podąża za nim, czy też nie.
Idąc z powrotem do sali balowej stwierdził, że to otwartość i szczerość
Anity postawiła ją w położeniu, w jakim nie powinna się znaleźć. Zastanowił
się, ile jeszcze osób spośród jego gości sądziło, tak jak lord Greshame, że
znaczyła niewiele więcej niż służąca księżnej. Gdy wszedł do sali balowej,
zaczął zastanawiać się, jak naprawić to, co sam zainicjował, ratując Anitę
przed podstarzałym proboszczem z Harrogate. Orkiestra zaczęła grać
kolejnego romantycznego walca i książę postanowił bez zbędnych tłumaczeń
uczynić jej pozycję jasną dla wszystkich.
Anita siedziała już u boku jego matki. Zastanowił się, czy księżna zdaje
sobie sprawę z przygnębienia dziewczyny. Podszedł do nich, mijając tancerzy,
a widząc twarz matki, zorientował się, że wiedziała już o wszystkim. Książę
spojrzał na Anitę. - Czy mogę mieć przyjemność zatańczyć z panią.
Przestrach w jej oczach nieco zelżał, więc nie czekając na odpowiedź, objął
Anitę ramieniem i poprowadził na parkiet.
Była znacznie niższa niż inne jego partnerki, lecz poruszała się lekko jak
piórko i miała wrodzone poczucie rytmu. Gdy krążyli po parkiecie, sprawiali
wrażenie, jakby płynęli raczej niż tańczyli. Anita drżała jeszcze trochę ze
strachu, który wzbudził w niej George Greshame.
- Proszę zapomnieć o tym, co się stało - rzekł łagodnie. - Ale niech to
będzie dla pani lekcja, że nie należy chodzić samej do oranżerii z mężczyzną,
zanim nie zechce pani mieć z nim romansu.
Anita zadrżała lekko.
- Poprosił mnie, abym z nim poszła, a ja nie chciałam... odmówić. Dopiero
gdy zobaczyłam, że nie ma tam nikogo poza nami, zorientowałam się, jak źle
zrobiłam.
- Może nie tyle źle, ile cokolwiek lekkomyślnie. Anita westchnęła.
- Gdyby mama tu była, powiedziałaby mi o... tych sprawach. Ale, jak
książę widzi, jestem wielką... ignorantką.
- Nauczy się pani wszystkiego, próbując i popełniając błędy. Każdy musi
tak się uczyć - odpowiedział książę.
- Wiem - rzekła Anita cicho - ale on mnie... przestraszył.
- Powiedziałem już, żeby pani o nim zapomniała.
- Byłam taka szczęśliwa, tak cudownie było pójść na pierwszy w życiu bal
- szeptała - ale nigdy nie spodziewałam się, że mężczyźni mogą być... tacy.
- Jacy? - zapytał z ciekawością.
- Jak wielebny Joshua, który chciał... żenić się ze mną, chociaż mnie
spotkał zaledwie dwa albo trzy razy. I jak... lord Greshame, który próbował
mnie... pocałować, chociaż nigdy nie rozmawiał ze mną, zanim nie
spotkaliśmy się przy kolacji.
Widząc zakłopotanie na jej drobnej, podobnej do kwiatu twarzy, książę
pomyślał, źe jest w stanie zrozumieć uczucia zarówno wielebnego Joshuy, jak
i lorda Greshame'a. Łagodnie, gdyż uznał, że nie można pozwolić, by zaczęła
zbytnio zastanawiać się nad sobą, rzekł:
- Moja matka lepiej niż ktokolwiek inny mogłaby pani wyjaśnić, jaką karę
płaci się za bycie piękną kobietą.
Anita milczała przez chwilę, a potem wyszeptała z niedowierzaniem:
- Czy mówi książę... że naprawdę... rzeczywiście uważa mnie za... ładną?
Książę nie mógł powstrzymać uśmiechu. Gdyby Anita zadała to pytanie
któremukolwiek mężczyźnie w tej sali, żaden z nich nie uwierzyłby, iż ona nie
pragnie być komplementowana, tylko nie zdaje sobie zupełnie sprawy z tego,
że jest nie tylko ładna, lecz po prostu śliczna. Jej nieśmiałość brała się stąd, że
Anita miała kompleks na punkcie swojego wyglądu. Zrozumiał to, gdy
zobaczył jej siostrę Sarah.
Sarah była efektowna i barwna, w typie angielskiej róży, uważanym za
ideał piękna przez wszelkiego rodzaju artystów. Gdy książę dowiedział się,
kim jest ta dziewczyna, pomyślał, że jej złote włosy, niebieskie oczy i cera jak
krew z mlekiem przyciągają wzrok i wzbudzają zachwyt wszystkich
mężczyzn obecnych w tamtym salonie.
Anita była jak mały biały fiołek, którego trzeba długo szukać wśród
zielonych liści, zanim się goi dostrzeże, albo - co było lepszym porównaniem!
- przypominała malutkie orchidee w kształcie; gwiazd przypięte do jej sukni.
Były bardzo rzadkie i książę niezmiernie szczycił się hodowaniem ich w
swojej oranżerii. Zdawał sobie jednak sprawę, że ludzie oglądający orchidee
byli pod większym wrażeniem purpurowej katlei i karmazynowej soph: ronitis
i ledwie zauważali tę, która była jego, ulubioną.
- Jest pani bardzo ładna - powiedział - i proszę docenić, że nie mówię pani
komplementu,! lecz stwierdzam fakt.
Po raz pierwszy od chwili, gdy zaczęli ze sobą tańczyć, w oczach Anity
znów zabłysły gwiazdy i przestała drżeć.
- Teraz znów jestem szczęśliwa! - zawołała;
- I obiecuję, że już nigdy nie będę tak głupia, by iść do oranżerii, chyba że
będzie tam ze mną mnóstwo innych ludzi.
- I być może byłoby mądrze nie chodzić też dej kościoła! - zażartował
książę.
- Najpierw dowiem się, czy proboszcz jest żonaty - odparła, a on roześmiał
się serdecznie.
Przez resztę wieczoru tańczył z innymi damami, także z lady Rosemary i
Alice Down, lecz zauważył, że Anita baczyła, by wracać do księżnej
natychmiast, gdy orkiestra kończyła grać. Nigdy nie brakowało jej partnerów i
mijając ją na parkiecie słyszał, jak rozmawia z nimi z ożywieniem swoim
melodyjnym głosem. Od czasu do czasu rozbrzmiewał jej radosny,
spontaniczny jak u dziecka śmiech.
Nad ranem goście, którzy nie mieszkali w pałacu, w końcu odjechali, a
książę rzekł do matki;
- Mama powinna już pójść się położyć. Lekarze na pewno zganiliby mamę
za to, że tak późno chodzi spać.
- Bawiłam się świetnie przez cały czas - odparła księżna z prostotą. - Ale
Anita mi powiedziała, że jutro całkiem zesztywnieję, więc cię posłucham.
Anita podbiegła do niej, a dwóch krzepkich, młodych lokajów wniosło
fotel, w którym unieruchomioną przez reumatyzm księżną wnoszono po
schodach. Księżna spojrzała na fotel z dezaprobatą.
- Jestem w stanie iść sama! - zaprotestowała.
- Nie dziś - rzekła Anita. - Proszę, Wasza Wysokość, proszę być rozsądną,
bo inaczej spędzę jutrzejszy dzień na parzeniu ziółek.
Księżna zaśmiała się i skapitulowała.
- Ty i Kerne tyranizujecie mnie bezlitośnie. Ale chyba nic na to nie mogę
poradzić.
- Może księżna jedynie powiedzieć szybko dobranoc - odparła Anita. - I
trzeba, aby Wasza Wysokość wiedziała, iż była bezdyskusyjną i nie mającą
sobie równych królową balu!
- To prawda - dodał książę - i żałuję, że nie powiedziałem tego pierwszy!
- To do ciebie niepodobne, dać się zaskoczyć na posterunku, Ollertón! -
zauważył jeden z gości.
- Widać zaczynam się starzeć - odrzekł książę.
- To nieprawda - powiedziała Anita. - Bywa jednak, że od czasu do czasu
ktoś z zewnątrz może się zakraść, gdy się tego najmniej spodziewamy.
Wszyscy śmiali się, a Anita podążyła za księżną, wynoszoną na fotelu w
sali balowej.
- To najatrakcyjniejsze dziecko, jakie spotkałem od lat! - zauważył stary
generał.
Książę pomyślał, że chciałby powiedzieć to samo, lecz w tym momencie
hrabina Clydeshire zalała go potokiem słów, zachwycając się tym, jak tańczył
z jej córką. Lady Millicent stała przy niej, a księciu przyszło na myśl, że
rozmyślnie nie patrzyła w jego stronę. Nie uczyniła nawet żadnego wysiłku,
by wydobyć z siebie słowo podziękowania.
- Ta dziewczyna jest nudziarą - rzekł do siebie książę.
Jednak patrząc na lady Rosemary Castor i Alice Down nie potrafił zmusić
się do wyobrażenia sobie którejkolwiek z nich po drugiej stronie długiego
stołu w jadalni, ani zaprezentowania ich królowej w pałacu Buckingham. -
Być może lady Millicent zyska przy bliższym poznaniu - pomyślał. - Jeśli nie,
skończę z nią i nie poproszę, by za mnie wyszła.
Wtedy zdał sobie sprawę, że będzie to oznaczało, jak powiedział Anicie,
więcej gości takich jak ci, którzy przyjechali teraz do Ollerton oraz więcej
matek podobnych do hrabiny przymilającej się do niego w nadziei, że zostanie
jej zięciem. Straci wiele dni na podejmowanie ludzi, których uważał za
nudziarzy, podczas gdy mógłby jeździć konno, grać w polo lub spędzać czas
w towarzystwie księcia Walii. Wiedział, że gdy się już ożeni, wszystko będzie
wyglądało inaczej, nawet w wypadku księcia Walii, który dotychczas
zapraszał go na wszystkie przyjęcia wydawane w Marlborough House.
- Jak moglibyśmy urządzić przyjęcie bez ciebie? - powiedziała lady de
Grey zaledwie kilka tygodni temu. - Sprawiasz, iż wszystkie piękne kobiety
stają się czujne w nadziei, że w ich stronę zabłądzi twoje spojrzenie. I
jakkolwiek zuchwale byś sobie poczynał, ich mężowie tolerują cię, ponieważ
zdajesz sobie sprawę ze swojej pozycji i nigdy nie wywołasz skandalu.
Piękna lady de Grey słynęła z otwartego sposobu mówienia i książę nie
obraził się na nią. Pomyślał jedynie, tak jak i teraz, że gdy się ożeni, sprawy
będą przedstawiały się inaczej. Oczywiście nie zabraknie okazji, by mógł
przyjmować i być przyjmowanym bez żony, ale ponieważ miał poczucie
przyzwoitości, wiedział, że zdarzać się będą rzadko, a publicznie zawsze
powinni być widywani razem. Poczuł ogarniającą go falę niechęci i
postanowił ani razu nie powtórzyć podobnej farsy tylko po to, aby sprawić
przyjemność królowej czy komukolwiek innemu.
Wtedy ponownie wyobraził sobie czerwoną, nalaną twarz swojego kuzyna
i jego wulgarną żonę krzykliwie ubraną i obwieszoną biżuterią, kobietę, która
wciąż się chwiała, gdyż piła zbyt dużo. Jak mógł pozwolić, by zamieszkali w
Ollertón, przyjmowali gości w należącym do rodziny domu w Londynie i
odziedziczyli wszystko, co posiadał w całym kraju?
Książę z wysiłkiem przywołał uśmiech na usta.
- Mam nadzieję - rzekł do lady Millicent - że skoro nie przepada pani za
jazdą konną, pozwoli pani zabrać się jutro po południu na przejażdżkę
powozem? Niedaleko stąd jest bardzo interesująca budowla, wzniesiona przez
moich przodków, doprawdy warta obejrzenia.
- Cóż za wspaniały pomysł, mój drogi książę! - zawołała hrabina, niemal
wpadając mu w słowo.
- Oczywiście, że Milly będzie zachwycona, mogąc ją zobaczyć.
- A więc uzgodnione - rzekł książę.
Lady Millicent widocznie uważała, że jej matka powiedziała wystarczająco
dużo, więc nie uczyniła wysiłku, by się odezwać.
- Musimy już wszyscy pójść spać, jeśli mamy być jutro rano w kościele -
powiedziała hrabina. - Słyszałam, książę, że zawsze sam odczytujesz lekcję.
- Jeśli akurat przebywam w rezydencji.
- A więc z niecierpliwością będziemy oczekiwać, by móc cię posłuchać -
rozpływała się w uprzejmościach hrabina. - Na pewno czytasz, książę, tak
dobrze, jak robisz wszystko inne, a więc oczywiście doskonale!
Książę skłonił głowę w odpowiedzi na ten komplement, po czym odwrócił
się, aby życzyć dobrej nocy pozostałym gościom, którzy zaczynali już z
wolna ziewać.
- To był bardzo miły wieczór - stwierdzili wszyscy.
Udali się w kierunku holu, w którym czekali lokaje z zapalonymi świecami
w srebrnych lichtarzach. Goście w Ollerton tradycyjnie zabierali je ze sobą na
górę, choć w sypialniach było zainstalowanie oświetlenie gazowe.
Książę chciał jeszcze zamienić słowo ze swoim majordomusem, więc
wszedł na schody ostatni.
- Czy Wasza Wysokość będzie jeździł konno jak zwykle? - zapytał
majordomus, gdy książę postawił nogę na pierwszym stopniu.
- Oczywiście. A ponieważ jest niedziela, wybiorę się o wpół do dziewiątej
zamiast o dziewiątej.
- Tak jest, Wasza Wysokość.
Wchodząc na górę, książę zastanawiał się, kto dotrzyma mu towarzystwa
podczas przejażdżki, lecz podejrzewał, że nikomu nie wystarczy energii, aby
wstać tak wcześnie. Wtedy przyszła mu na myśl Anita. Był pewien, że jego
konie są dla niej większą; atrakcją niż miękka poduszka.
Myśl o Anicie przypomniała mu George'a Greshame'a, który nie pożegnał
się przed pójściem na spoczynek i udał się do sypialni wcześniej niż pozostali
goście. - Być może wstydzi się swego zachowania - pomyślał - i dobrze, jeśli
tak jest. Kimkolwiek była Anita, George nie miał prawa zachować się w ten
sposób w Ollertón.
Nagle uderzyła go myśl, że po raz pierwszy w życiu troszczył się o
moralność swoich przyjaciół, choć niektórzy z nich, obiektywnie rzecz biorąc,
zachowywali się bezwstydnie. Ponieważ wszystkie piękności, z którymi
miewał zwykle gorące, lecz krótkie affaires de coeur były - jak Elaine
Blanckley - swobodne i namiętne, książę stwierdził teraz, że nigdy nie patrzył
na kobiety w inny sposób.
Rozbierał się w milczeniu, a gdy kamerdyner opuścił sypialnię, położył się
do łóżka i zgasił światło. Wtedy przypomniał sobie, jakie przed laty, gdy był
młodym człowiekiem, jego myśli były rycerskie i pełne szacunku
graniczącego z uwielbieniem. W wyobraźni był rycerzem starającym się o
łaski kobiety, którą pokochał wówczas pierwszą miłością. Pragnął oddawać
jej cześć, myśląc, że otaczają aura świętości i że jest czysta jak lilia; A potem,
ponieważ był tak bardzo przystojny i pociągający, szybko przekonał się, że
jest ona istotą jak najbardziej ludzką i pożąda go w zupełnie inny sposób.
A wiec, naturalnie, odpowiedział na jej oczekiwania. Jednocześnie poczuł
się rozczarowany - albo może pozbawiony złudzeń? Pamiętał, jak cześć, którą
dla niej czuł, zmieniła się w zwykłe fizyczne pożądanie. - Oczekiwałem
niemożliwego - pomyślał gorzko.
A jednak pamiętał dokładnie, co wtedy odczuwał i jak zaledwie myśl o
Pauline, bo tak miała na imię, sprawiała, że jego dusza wzlatywała. Ponieważ
ją kochał, pragnął sięgnąć pogwiazdy z nieba i złożyć u jej stóp. Pragnął też
być lepszy, wspanialszy i szlachetniejszy. Chciał być godny, dokonywać
wielkich i chwalebnych czynów, aby mogła być z niego duma. Myślał, że jest
gotów umrzeć w jej obronie i uczyniłby to z radością. - Byłem takim
głupcem! - powiedział sobie teraz.
Jednak ideały, których wówczas szukał, wciąż w nim były, choć pokryte
cynizmem i, ku jego zdziwieniu, dotąd nie całkiem wygasły. Uderzyła go
myśl, że gdyby nie spotkał Pauline, jego życie mogłoby być zupełnie inne.
Potem roześmiał się, bo przecież to wszystko wydarzyło się dawno temu.
Wciąż był zbyt młody, by wzdychać do przeszłości, a tym, co naprawdę
powinno go obchodzić, jest przyszłość. A jego przyszłość, choćby najbardziej
nie podobała mu się ta myśl, musi być związana z lady Millicent albo
dziewczyną taką jak ona. - Niech to wszystko diabli wezmą- musi być jakaś
alternatywa! - rzekł głośno w ciemności.
Ale odpowiedzi nie było. Jedynie złowroga cisza.
Rozdział szósty
Podczas porannego nabożeństwa w maleńkim kościółku z szarego
kamienia, stojącym w Ollerton Park, Anita zauważyła, że lady Millicent
modliła się z żarliwością, jakiej się po niej nie spodziewała. Siedziały obok
siebie, więc wyraźnie czuła emanujące z dziewczyny napięcie. Anita zawsze
była wrażliwa na uczucia innych i zapragnęła teraz, w miarę swoich
możliwości, pomóc lady Millicent, Nie chciała jednak okazać braku
delikatności.
Książe odczytywał lekcję głębokim głosem i Anita pomyślała, że Stary i
Nowy Testament brzmiały w jego ustach jak poezja, a ponadto potrafił, co
księżom rzadko się udawało, nadać słowom znaczenie.
Nabożeństwo skończyło się. Ponieważ dziewczęta siedziały w ławce
Ollertonów, wierni zaczekali aż wyjdą pierwsze. Gdy znalazły się w kruchcie,
lady Millicent spytała:
- Czy możemy wrócić pieszo?
- Znakomity pomysł! - odrzekła Anita. - Wolę przejść się niż jechać
powozem.
Lady Millicent poinformowała hrabinę, że wybierają się na spacer i obie
dziewczyny odłączyły się od reszty towarzystwa. Miały zamiar pójść przez
park zamiast wysadzaną dębami drogą, po której jeździły powozy.
Ollertón z oddali wyglądało bardzo okazale. Książęcy proporzec powiewał
na lekkim wietrze, a pałac odbijał się w gładkiej, srebrzystej tafli jeziora.
- Jest taki piękny! - powiedziała głośno Anita. Powtarzała to sobie
wcześniej już wiele razy. Spojrzała na lady Millicent. Nie było wątpliwości,
że na jej ładnej, choć pozbawionej wyrazu twarzy malowało się głębokie
cierpienie. - Co się stało? - spytała Anita. - Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Nikt nie może mi... pomóc - odparła lady Millicent z głębokim
westchnieniem. Zapanowało milczenie. Nagle, głosem zupełnie innym niż ten,
którym odzywała się dotąd, lady Millicent wykrzyknęła: - Jestem taka
nieszczęśliwa! Gdybym tylko mogła umrzeć!
Widać było, że za chwilę dziewczyna wybuchnie płaczem, więc Anita
wzięła ją za rękę i poprowadziła w kierunku zwalonego na ziemię drzewa, na
którym mogły usiąść i spokojnie porozmawiać. Lady Millicent trzymała przy
oczach chusteczkę, choć Anita widziała, jak bardzo stara się powstrzymać łzy.
- Prószę, pozwól, abym ci pomogła - poprosiła Anita.
- To się na nic nie zda - powiedziała lady Millicent, a głos jej się
załamywał. - Mama mówi, że książę... oświadczy mi się dziś po południu, gdy
zabierze mnie na przejażdżkę i że... muszę go przyjąć.
Anita spojrzała na nią zaskoczona.
- Nie chcesz poślubić księcia?
- Nie - oczywiście, że nie! - wykrzyknęła lady Millicent. - Nienawidzę go...
i chcę wyjść za... Stephena!
Gdy wymówiła to imię, rozszlochała się na dobre i teraz nie panowała już
nad sobą.
- Powiedz mi, kim jest Stephen - poprosiła Anita po chwili - i dlaczego nie
możesz za niego wyjść.
- Jest najcudowniejszym, najwspanialszym mężczyzną... mężczyzną na
świecie! - odpowiedziała lady Millicent bezładnie. - Kocham go, a on kocha
mnie!
Wybuch płaczu uczynił jej słowa niemal niezrozumiałymi.
- Dlaczego nie możesz za niego wyjść? - dopytywała się Anita.
- Papa by się zgodził, jestem pewna, że tak, ale przyszedł list od księżnej,
w którym nas... zaprosiła. Wtedy papa... zabronił mi widywać się nadal... ze
Stephenem.
- Ale dlaczego? - zapytała Anita. - Nie;; rozumiem.
Lady Millicent podniosła głowę i spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Czy przypuszczasz, że papa straciłby... okazję, aby jego zięciem został
książę - zwłaszcza tak bogaty jak ten?
- Ale z pewnością - rzekła Anita - gdyby twój ojciec i matka wiedzieli, że
kochasz kogoś innego...
- Stephen jest drugim synem. Jego ojciec, lord Ludlow, jest starym
przyjacielem papy, ale to, że kocham Stephena, nie ma... znaczenia, gdy mogę
zostać... księżną.
Lady Millicent znów się rozpłakała, szlochając bezsilnie, i Anita poczuła
się głęboko poruszona jej nieszczęściem.
- Posłuchaj - powiedziała. - Musisz powiedzieć o tym księciu, a jestem
pewna, że nie poprosi, abyś za niego wyszła.
- Będzie na to za późno - odparła lady Millicent. - Mama i papa zabiliby
mnie, gdyby pomyśleli, że poprosił mnie... o rękę, a ja mu... odmówiłam.
- A więc nie może cię poprosić.
- Jak mogę go powstrzymać?
Anita myślała przez chwilę, po czym odrzekła:
- Czy mogę mu powiedzieć, że kochasz kogoś innego?
Lady Millicent odjęła chusteczkę od oczu, spoglądając na Anitę ze
zdumieniem i spytała:
- Czy mogłabyś... to zrobić? Czy on by... zrozumiał?
- Oczywiście! - odparła Anita. - Książe był dla mnie bardzo miły, gdy
okropny stary proboszcz chciał się ze mną ożenić, a moja ciotka, która uznała
się moją opiekunką na czas, gdy mama jest za granicą, nalegała, abym za
niego wyszła. Właśnie dlatego jestem teraz tutaj.
- I naprawdę on... zrozumiałby, że ja chcę; poślubić Stephena, a nie jego?
- Oczywiście, że zrozumie! - odparła z przekonaniem Anita.
Mówiła to, wiedząc, iż książę wcale nie był? zainteresowany lady
Millicent, miała być środkiem, dzięki któremu zadowoliłby królową i
powstrzymał kuzyna przed odziedziczeniem jego tytułu.
Lady Millicent klasnęła w dłonie.
- Och, Anito, jeśli obronisz mnie przed poślubieniem księcia, to będzie
najlepsza, najwspanialsza rzecz, jaką mogłabyś dla mnie zrobić.
- A więc zrobię to - rzekła Anita.
- Musisz z tym zdążyć, zanim wyjedziemy na przejażdżkę. Jakby nie było,
przebywanie z nim sam na sam jest dla mnie równoznaczne z oświadczynami.
Anita skinęła głową.
- Rozumiem to i znajdę jakiś sposób, aby go powstrzymać przed zabraniem
cię na ten spacer.
- Uratowałaś mnie, gdy już myślałam, że wszystko stracone i jestem
skazana na to, by nigdy więcej nie ujrzeć Stephena!
- Wszystko będzie dobrze - rzekła Anita.
- Zanim poszłyśmy do kościoła, mama powiedziała mi, że książę ją
uprzedził, abym była gotowa na trzecią. Zdecydowała już nawet, którą suknię
i kapelusz powinnam włożyć.
- Nie mów niczego swojej mamie - odparła Anita - i zachowuj się
normalnie podczas lunchu. Porozmawiam z księciem przed albo tuż po
lunchu, to będzie zależało od tego, kiedy uda mi się go na chwilę złapać.
- Obiecujesz... że to zrobisz? - spytała lady Millicent, a w jej głosie znów
słychać było strach.
- Obiecuję - odrzekła Anita - i jestem całkiem pewna, że on wszystko
zrozumie. - Mówiąc to przypomniała sobie, jak miły był dla niej nie tylko
wtedy, gdy chodziło o wielebnego Joshuę, ale także gdy uratował ją od lorda
Greshame'a. Skoro lady Millicent była tak młoda, na pewno nie przyszło mu
do głowy, że zdążyła już oddać serce komuś innemu. Przypominając sobie
teraz, co mówili książę i jego matka, stwierdziła, że żadne z nich nie
pomyślało o trzech dziewczętach zaproszonych do ich domu jak o istotach
ludzkich, lecz potraktowali je jak marionetki, którymi można manipulować,
narzucając im małżeństwo, bo ono właśnie księciu odpowiada. Cały ten
pomysł jest zły! - pomyślała Anita. - Głośno zaś rzekła: - Wytrzyj oczy, Milly,
i umyj twarz, zanim zobaczy cię matka. Nie powinna zorientować się, że
płakałaś.
- Nie będę więcej płakać - odparła lady Millicent. - Dziękuję ci, dziękuję,
Anito, jesteś dla mnie taka dobra! Być może, jeśli książę mnie nie poślubi,
wybierze teraz Rosemary albo Alice. Zauważyłam wczoraj wieczorem, że
obie patrzyły z nienawiścią, bo tańczył ze mną dwa razy, a z nimi tylko raz.
Anita pomyślała w duchu, że ani lady Rosemary, ani Alice Down nie miała
żadnych szans zostać księżną Ollerton, lecz uznała, że błędem byłoby to
mówić.. Teraz powinna uratować lady Millicent. Ponieważ ją to
zainteresowało, poprosiła dziewczynę, aby opowiedziała jej o mężczyźnie,
którego kocha.
Ponieważ lady Millicent ukrywała swoje uczucia, odkąd przyjechała do
Ollerton, teraz wydawało się, że wybuchły. Po raz pierwszy zaczęła
rozmawiać z ożywieniem i podnieceniem, a wówczas okazało się, że wygląda
na znacznie ładniejszą niż dotychczas.
- Kochaliśmy się ponad rok - wyznała Anicie.
- Najpierw papa powiedział, że to śmiechu warta partia i nie miał wcale
zamiaru pozwolić mi związać się z kimś, kto nie ma żadnych szans na
odziedziczenie tytułu. - Zamilkła, a po chwili ciągnęła:
- Potem, ponieważ Stephen był w stosunku do niego taki ujmujący, zaczaj
mięknąć i nabraliśmy pewności, że będziemy mogli pobrać się przed Bożym
Narodzeniem.
- I tak właśnie się stanie - powiedziała Anita z uśmiechem.
- A ty musisz mi obiecać, że przyjedziesz na ślub! Musisz tam być!
- Będę szczęśliwa, jeśli mnie zaprosisz - odparła Anita.
Gdy wróciły do pałacu, pora lunchu była już tak blisko, że Anita nie
zdążyła porozmawiać z księciem, zanim znaleźli się w jadalni.
Podczas lunchu z ulgą stwierdziła, że tym razem siedzi daleko od lorda
Greshame'a, a jej sąsiadem jest pewien par w średnim wieku, posiadacz kilku
znakomitych koni, więc podczas całego posiłku porównywali stajnie jego i
księcia. Gdy opuścili jadalnię, zauważyła, że lady Millicent rzuciła jej
niespokojne spojrzenie, więc postanowiła porozmawiać z księciem jak
najszybciej, bo było prawie wpół do trzeciej. Manewrując zręcznie, aby być
ostatnią damą, która opuści pomieszczenie, zbliżyła się do niego.
- Czy mogłabym z księciem porozmawiać przez chwilę? To bardzo pilne -
powiedziała szybko.
Spojrzał na nią zaskoczony, lecz odrzekł natychmiast:
- Oczywiście, Anito. Przyjdź za dziesięć minut do mojego gabinetu.
Uśmiechnęła się do niego i podążyła za księżną, która, jak zwykle po
lunchu, poszła odpocząć w swoim pokoju. Widząc, że Eleanor, pokojówka
księżnej, pomaga swojej pani położyć się na szezlongu przy oknie, gdzie
mogła cieszyć się słońcem i korzystać ze świeżego powietrza, Anita pobiegła
w dół bocznymi schodami do gabinetu księcia.
Dzięki temu nie musiała przechodzić przez główny hol. Gabinet był
pokojem, którego używał wyłącznie książę i nikt nie miał prawa zakłócać mu
tam spokoju, chyba że był specjalnie zaproszony.
Otworzyła drzwi i zobaczyła go stojącego przed kominkiem. Wyglądał
nadzwyczaj elegancko z orchideą w butonierce.
- Wejdź, Anito! - powiedział. - Cóż to za doniosła sprawa, o której chcesz
ze mną rozmawiać? Mam nadzieję, że to będzie trwało krótko, bo o trzeciej
mam zabrać lady Millicent Cłyde na, przejażdżkę powozem.
Anita ostrożnie zamknęła drzwi i zbliżyła się do niego.
- O tym właśnie chcę pomówić z Waszą Wysokością.
Książę spojrzał na nią zdziwiony, ona zaś ciągnęła:
- Milly jest zrozpaczona i nieszczęśliwa. Kocha kogoś innego i wie, że jeśli
książę się jej oświadczy, rodzice zmuszają, aby za niego wyszła. - Książę nic
nie odpowiedział, więc dodała po chwili: - Powiedziałam jej, żeby się nie
martwiła, ponieważ książę to zrozumie i znajdzie usprawiedliwienie, aby po
południu nie zabierać jej na przejażdżkę. Wtedy jej rodzice przestaną żywić
nadzieję, że książę zostanie ich zięciem, a ona będzie mogła poślubić
człowieka, którego kocha. - Zamilkła i spojrzała na księcia z uśmiechem. -
Wiedziałam że książę... - zaczęła.
Przerwała nagle, widząc wyraz jego twarzy. Gdy zrozumiała, że stało się
coś złego, książę przemówił:
- Jak pani śmie! Jak ma pani czelność mieszać się w moje prywatne sprawy
i dyskutować o mnie z moimi gośćmi!
- Ja... bardzo mi... przykro...
- Nigdy jeszcze nie spotkałem się z taką impertynencją, aby ktoś, w moim
własnym domu, mieszał się w moje plany i przygotowania. To jest absolutnie
niewyobrażalne; żeby pani ośmielała się mówić innym, co bym zrobił, a
czego bym nie zrobił! Niech to diabli, myśli pani, że kim, u licha, jest!?
Jego głos wydawał się grzmieć w wielkim pokoju. Być może dlatego, że
książę tak bardzo górował nad nią wzrostem, a jego wściekłość była tak
przemożna, Anita krzyknęła przestraszona i pobiegła ku drzwiom. Dotarłszy
do nich odwróciła się i książę zobaczył, jak bardzo jest blada. A potem już jej
nie było. Wybiegła na korytarz, pozostawiając za sobą otwarte drzwi.
Księżna niemal już zasypiała, gdy Anita wpadła do pokoju.
- Ach, to ty, moja droga - mruknęła.
- Jeśli Wasza Wysokość pozwoli, chciałabym natychmiast wyjechać! -
powiedziała Anita.
Księżna zdumiała się. Wydało jej się, że źle usłyszała.
- Wyjechać - dokąd?
- Dokądkolwiek... do domu - odparła Anita.
- Co się stało? Co cię tak wzburzyło?
Księżna przebudziła się już całkowicie i dostrzegła, że Anita jest bardzo
blada. W jej oczach widać było udrękę, chociaż nie płakała.
- Co cię wzburzyło? - spytała ponownie.
- Nie mogę tego wyjaśnić - odpowiedziała Anita - ale, proszę, Wasza
Wysokość, proszę pozwolić mi wrócić do domu. Obawiam się, że nie mam...
pieniędzy, żeby opłacić podróż... ale jeśli księżna pożyczyłaby mi je, zwrócę
wszystko.
- Tak, oczywiście - powiedziała księżna. - Ale jest niedziela i tak późno po
południu nie ma już pociągów. Jeśli naprawdę chcesz wyjechać, będziesz
musiała poczekać do jutra rana.
- Wolałabym... wyjechać teraz... od razu.
- Jestem pewna, że to niemożliwe - odparła księżna.
Z piersi Anity wyrwał się szloch. Odwróciła się bez słowa i wyszła z
pokoju. Księżna zadzwoniła na pokojówkę i gdy pojawiła się stara kobieta,
która służyła u niej od lat, powiedziała: - Coś bardzo przygnębiło pannę Anitę,
Eleanor. Czy możesz dowiedzieć się, co się stało. Bardzo się o nią martwię.
- Zobaczę, co się da zrobić, Wasza Wysokość. Księżna na powrót położyła
się na poduszkach.
Niewiele mogło wydarzyć się w domu, o czym Eleanor prędzej czy później
by się nie dowiedziała.
Trzeba było teraz zaczekać aż ktoś w końcu poinformuje ją, co zaszło. Nie
myliła się. Już za kwadrans Eleanor wróciła do pokoju i księżna spojrzała na
nią wyczekująco. - Wygląda na to, Wasza Wysokość, że panna Lavenham po
lunchu poszła do gabinetu Jego Wysokości. Była tam tylko parę minut, po
czym wyszła i pobiegła prosto do pokoju Waszej Wysokości.
- Czy domyślasz się, co mogło ją tak zdenerwować?
- Nie, Wasza Wysokość, ale mam podejrzenia, że po tym, co panna
Lavenham powiedziała Jego Wysokości, wysłał wiadomość do lady Millicent,
że w żaden sposób nie może zabrać jej na spacer powozem o trzeciej, jak było
umówione.
- A więc Jego Wysokość nie wyjechał - rzekła księżna cicho, jakby do
siebie.
- Nie, Wasza Wysokość - odpowiedziała Eleanor - i jeśliby mnie Wasza
Wysokość spytała, powiedziałabym, że lady Millicent musiała zwierzyć się
pannie Lavenham, iż ma nadzieję nie wyjść za mąż za Jego Wysokość, bo jest
zakochana po uszy w młodym człowieku, którego zna od dziecka.
- A więc lady Millicent jest zakochana w kimś innym - szepnęła księżna.
- Tak, Wasza Wysokość. Pokojówka matki Jej Lordowskiej Mości mówiła
mi, gdy tu przyjechali, jak bardzo byli zaskoczeni, otrzymawszy zaproszenie,
bo sądzili, że lady Millicent poślubi pana Stephena.
- Zaczynam teraz rozumieć, dlaczego lady Millicent robiła wrażenie, jakby
nie bawiła się najlepiej.
- Pokojówka Jej Lordowskiej Mości mówiłaś mi, że ona rozchorowała się z
płaczu na wieść, że ma tu przyjechać. Proszę w to wierzyć lub nie, Wasza
Wysokość, ale nie każda młoda dama chce poślubić księcia, nawet tak
przystojnego jak Jego Wysokość.
- A więc to tak! - rzekła księżna.
Nie miała ochoty dłużej rozmawiać i Eleanor wyszła, mówiąc, by
odpoczywała i nie martwiła się.
- Martwienie się nikomu nie pomaga - powiedziała stara służąca-jedynie
wpędza człowieka do grobu, a Waszej Wysokości do tego daleko, sądząc, po
tym jak dobrze się Wasza Wysokość miewa od powrotu do domu.
Jednak w oczach księżnej pozostała troska. Przymknęła powieki i zaczęła
się modlić, jak co dzień i co noc, aby jej ukochany syn znalazł szczęście.
Wiedziała, że nigdy nie był naprawdę zakochany, lecz jak miała mu
wytłumaczyć, że na to cudowne uczucie warto czekać nawet bardzo długo?
Nagle usłyszała głos księcia, który rozmawiał z kimś za drzwiami i szybko
sięgnęła po gazetę leżącą na stoliku przy szezlongu. Gdy syn wszedł do
pokoju, trzymała ją w ręce.
- Och, Kerne! - zawołała. - Tak się cieszę, że tu jesteś! Proszę, przeczytaj
mi to wczorajsze przemówienie premiera. Jest tak kiepsko wydrukowane, że
nie mogę odczytać liter.
- Gdzie jest Anita? - zapytał książę szorstko i, jak się jej wydało, z cierpką
nutą w głosie.
- Sądzę, że się pakuje.
- Pakuje się!
Okrzyk wyrwał się z ust księcia niemal jak strzał z pistoletu.
- Przyszła tu przed chwilą i powiedziała mi, że wyjeżdża - rzekła księżna. -
Chciała wyjechać jeszcze dziś, ale to chyba niemożliwe, ponieważ jest
niedziela i nie będzie, pociągów po południu. Może poprosiłbyś pana
Brigstocka, aby zawiózł ją jutro do Londynu. W żaden sposób nie może
podróżować sama.
Książę bez słowa odwrócił się i wyszedł z pokoju. Księżna nie robiła
wrażenia zdziwionej. Obserwowała go tylko jak wychodził i gdy drzwi się za
nim zamknęły, w jej oczach pojawił się błysk, a na ustach lekki uśmiech.
Książę zszedł po schodach i gdy znalazł się w holu, rzekł do majordomusa:
- Proszę przekazać pannie Lavenham wiadomość, że chciałbym z nią przez
chwilę porozmawiać.
- Tak jest, Wasza Wysokość.
Książę wrócił do swojego gabinetu. Najwyraźniej zniecierpliwiony
przechadzał się wzdłuż i wszerz pokoju aż, po długim - jak mu się wydawało -
czasie - majordomus otworzył drzwi.
- Dowiedziałem się, Wasza Wysokość, że panny Lavenham nie ma w
pałacu.
- A zatem gdzie jest? - spytał książę.
- Dokładnie nie wiadomo, Wasza Wysokość, ale jedna ze służących sądzi,
chociaż nie jest całkiem pewna, że widziała jak panna Lavenham biegła przez
park w stronę Domowego Lasu. - Książę nie odpowiedział i po chwili
majordomus dodał: - Mam nadzieję, Wasza Wysokość, że to nie jest pewna
wiadomość, bo zbiera się na burzę z piorunami.
Książę wyjrzał przez okno. Niebo pokryte było chmurami. Poszectt w
stronę drzwi i gdy mijał majordomusa, ten zapytał: - Czy Wasza Wysokość
życzy sobie, aby przygotować mu powóz?
- Pójdę sam do stajni - odrzekł książę. Pięć minut później opuścił podjazd
na grzbiecie
Gromowładcy i przejechawszy przez most na jeziorze, skierował się w
stronę lasu, który porastał znaczny obszar po zachodniej stronie pałacu. Rosły
tam gęsto drzewa o grubych pniach, ale można było poruszać się między nimi
konno. Odgadł, że Anita, będąc przygnębiona, poszuka, jak to miała w
zwyczaju, lasu, w którym mogłaby usiąść i pomyśleć, gdzie nikt by jej nie
przeszkadzał. Nie zapomniał, że szła do lasu, gdy po raz pierwszy się spotkali
i gdy rozmyślała o Lucyferze, i także do lasu biegła szukać pociechy, gdy
powiedziano jej, że ma poślubić wielebnego Joshuę.
Las zwany Domowym znajdował się blisko pałacu, więc tam musiała się
ukryć, gdy dowiedziała się, że nie będzie mogła wyjechać tak prędko, jakby
chciała.
Gromowładca był dziwnie niespokojny, czego książę nie mógł zrozumieć,
ponieważ jeździł już na nim rano. Odległy grzmot podpowiedział mu, co jest
tego przyczyną. Na przekór swojemu imieniu Gromowładca nie lubił burz, a
patrząc teraz na niebo, książę upewnił się co do prognozy majordomusa, gdyż
właśnie nadciągała burza.
Opuścił park i wjechał do lasu, kierując Gromowładcę między drzewa, na
wąskie, kręte dróżki porośnięte mchem. Książę dobrze znał las i pomyślał, że
niepodobna, aby Anita poszła przez gęste poszycie, zbaczając ze ścieżek.
Mimo odległego grzmotu, na razie panowały cisza i spokój poprzedzające
burzę. Książę miał nadzieję, że znajdzie Anitę, zanim dziewczyna zmoknie.
Nigdzie jednak nie dostrzegł jej śladu, więc jechał dalej, przekonany, że
musiała biec szybko, skoro oddaliła się tak bardzo w krótkim czasie.
Obliczył, że musiały minąć blisko trzy kwadranse, odkąd wylał na nią
swoją złość, a biegnąc szybko, Anita może przebyć znaczną odległość, zanim
ją w końcu odnajdzie. Wtedy nagle, gdy zaczaj wątpić czy pobiegła do lasu,
ujrzał ją.
Siedziała na ściętym pniu drzewa na małej polance wyrąbanej przez drwali.
Głowę miała opuszczoną, a twarz zasłoniła rękami. Na jej widok książę
instynktownie powstrzymał konia. Wówczas bliższy i głośniejszy niż dotąd
huk grzmotu spowodował, że Gromowładca poderwał się i stanął dęba.
Anita spojrzała w górę i, spostrzegłszy księcia, wstała. Była bardzo blada, a
jej oczy z wyrazem przestrachu, którego się spodziewał, zdawały się
wypełniać całą twarz. Podjechał do niej.
- Przyjechałem, żeby panią odszukać, Anito - rzekł - a ponieważ
Gromowładca nienawidzi dźwięku, od którego go nazwano, powinniśmy
wracać jak najszybciej do domu.
- Tak... oczywiście.
Książę podał jej rękę. Ujęła ją obiema dłońmi, a on podciągnął ją tak, że
mogła usiąść przed nim na siodle. Była tak lekka, iż miał wrażenie jakby
wzleciała z ziemi na grzbiet konia. Gdy zawrócił Gromowładcę, błyskawica
przecięła niebo i rozległ się następny grzmot, co tak zdenerwowało konia, że
książę z trudem mógł nim powodować.
- Może pójdę pieszo? - spytała Anita cicho.
- Nie - odrzekł. - Niedaleko stąd jest stodoła. Możemy się tam schronić i
przeczekać najgroźniejszą burzę.
Kolejny grzmot podpowiedział mu, że nadciągała coraz bliżej, więc książę
zmusił Gromowładcę, by ruszył szybko ścieżką, która wiodła w głąb lasu.
Ponieważ otaczał ramionami Anitę, nie było mu łatwo kierować koniem, lecz
będąc doskonałym jeźdźcem, zdołał przeprowadzić przestraszone zwierzę
pomiędzy drzewami, a potem na pole, skąd widać już było stodołę. Wtedy
spadły pierwsze krople deszczu, po czym błyskawica przecięła niebo. Zanim
Gromowładca zdążył zaprotestować, książę wjechał do stodoły przez
wpółotwarte wrota, a rozdzierający huk pioruna rozległ się tuż nad ich
głowami.
Książę i Anita zeskoczyli na ziemię, oboje skupiając uwagę na
Gromowładcy, który wyrywał się gwałtownie. Trudno było go utrzymać, ale
Anita zaczęła przemawiać do niego łagodnym głosem, tak jak przedtem robiła
to w stajni.
- Już wszystko dobrze - mówiła. - To coś nie zrobi ci krzywdy. To tylko
straszliwy hałas, a tu nie będziesz widział błyskawic.
Wyglądało to tak, jakby hipnotyzowała konia. Drżał teraz i niespokojnie
przestępował z nogi na nogę, lecz już nie stawał dęba. Książę trzymał uzdę i
klepał go po szyi, a Anita wciąż mówiła.
Wtem łoskot, niczym eksplozja, wstrząsnął stodołą i gwałtowny podmuch
wiatru otworzył na oścież wrota, które z trzaskiem zaczęły poruszać się w
przód i w tył. Gromowładca był wciąż przerażony i Anita, westchnąwszy,
wyszeptała drżącym głosem: - Och, Gromowładco... Ja też się... boję.
Koń jakby zrozumiał, co do niego powiedziała, bo odwrócił głowę i
przytulił ją do głowy Anity. Książę, stojąc z drugiej strony zwierzęcia, poczuł
nagłe olśnienie. Jakby rażony piorunem, zrozumiał, że ją kocha! Z trudem
mógł pojąć realność uczucia, które go porwało, a jednak bezwiednie pragnął
otoczyć Anitę ramionami i trzymać mocno, aby już nigdy nie musiała się bać.
Chciał ją pocieszać i ochraniać nie tylko przed burzą, ale przed wszystkim, co
mogłoby ją kiedykolwiek przestraszyć lub zaniepokoić i wiedział, że chce to
robić przez całe życie.
Zdumiały go własne uczucia, lecz zdał sobie sprawę, że jeśli ma być wobec
siebie szczery, powinien być ich świadom już od pewnego czasu. Tylko upór i
przekonanie, iż sfera towarzyska, do której należy, jest święta i niedostępna,
kazały mu, gdy już poznał Anitę, nadal poszukiwać żony gdzie indziej.
Całe jego ciało pulsowało od nagle uświadomionych emocji, których, jak
mu się wydawało, nie potrafił przeżywać. Książę zrozumiał, że kochał Anitę
od pierwszej chwili, gdy odwróciła ku niemu twarzyczkę jak kwiat i wyznała
myśli o Lucyferze. Uświadomił sobie teraz, że rozmyślał o niej przez całą
drogę do Harrogate, a gdy ją tam ujrzał, ich ponowne spotkanie wydało mu
się nieuchronne.
Kiedy uratował ją przed ślubem z proboszczem, a potem przed George'em
Greshame'em, wydawało mu się, iż jego pobudki były całkowicie
bezinteresowne. Teraz musiał przyznać, że ją kochał i że wypełnia jego życie
w sposób, w jaki nie uczyniła tego dotąd żadna kobieta.
Rozległ się kolejny huk pioruna, tym razem już nieco dalej. Nadal jednak
padał ulewny deszcz i łoskot wody spadającej na dach stodoły nie pozwalał
dosłyszeć żadnego innego dźwięku.
Anita znów przemawiała do Gromowładcy i do księcia dotarły słowa:
- To już przechodzi. Teraz już nie musimy się bać... ty i ja... i w ogóle było
to bardzo... niemądre z naszej strony. Jesteśmy bezpieczni... zupełnie...
zupełnie bezpieczni... i nawet nie zmokniemy.
- To prawda - zauważył książę.
Anita spojrzała na niego, a potem szybko odwróciła wzrok. Książę
zrozumiał, że jest spłoszona i nadal obawia się jego gniewu. Stali oboje przy
Gromowładcy, gdy książę rzekł: - Jakie to szczęście, że tak bardzo pragnąłem
przeprosić panią. Inaczej przemokłaby pani do suchej nitki! - Zauważył błysk
w oczach Anity, ale wciąż unikała jego wzroku. Obserwując jej twarz,
powiedział bardzo cicho: - Przepraszam cię, Anito. Czy mi wybaczysz?
- To było... niestosowne z mojej strony... - zaczęła.
- Nie, nie! - odrzekł prędko. - Miałaś rację, miałaś absolutną rację, mówiąc
mi o tym. Później wytłumaczę ci, dlaczego tak się wtedy zachowałem.
Na chwilę zapadła cisza, po czym Anita powiedziała:
- Myślę, że... deszcz przestaje... padać.
- Przytrzymaj Gromowładcę, a ja wyjdę to sprawdzić.
Przeszedł przez stodołę i stanął we wrotach. Burza uspokajała się. Usłyszał
grzmot, lecz był to tylko jego daleki odgłos. Gdy tak stał, myśląc o tym, że
skronie mu pulsują, a serce ogarnęło dziwne uczucie, słońce przedarło się
przez chmury i burza ustała. Książę wstrzymał oddech, czując, iż jest to znak
przeznaczony dla niego. Odwrócił się i podszedł do Anity. Wydawało mu się,
że w białej sukience i bez kapelusza, bardziej niż kiedykolwiek przedtem
przypomina małego anioła. Oparł się impulsowi objęcia jej i wyznania jak
bardzo ją kocha. Zdawał sobie sprawę, że była wciąż przygnębiona jego
zachowaniem, lecz nie był to ani czas, ani miejsce, by o tym rozmawiać.
- Możemy już wracać do domu - powiedział z uśmiechem, który większość
kobiet uważała za nieodparty.
- Przestało... padać?
Jej głos drżał lekko i książę domyślił się, że naprawdę chciałaby spytać o
coś innego.
- Przestało padać - rzekł. - Słońce wychodzi, a to znak, że mi wybaczyłaś.
Nie odpowiedziała, więc podniósł ją i posadził w siodle. Jedynie
długoletnie
kontrolowanie
swojego
zachowania
pozwoliło
księciu
powstrzymać się od przytulenia Anity i pocałowania jej. Zamiast tego
poprawił jej spódnicę i kiedy ujęła cugle, wspiął się na konia.
Teraz, gdy nie słyszał już odgłosów, których tak nie lubił, Gromowładca
zachowywał się z właściwą sobie godnością. Anita nic nie mówiła, a książę
cieszył się, że może czuć ją blisko przy sobie. Jej włosy pachniały perfumami,
których zwykle używała, przypominającymi mu woń fiołków. Pomyślał, że
wszystko w niej było wiosną i zrozumiał, że właśnie wiosnę mu przyniosła.
Tak jak ostatniej nocy, powróciła do niego owa rycerskość, którą miał w sobie
za młodu, zrozumiał więc, że dzięki Anicie ożyło w nim ponownie wszystko
co dobre i szlachetne. Postanowił nigdy jej nie utracić.
Gdy tylko w zasięgu wzroku ukazał się błyszczący w słońcu pałac, książę
poczuł, jak Anita przylgnęła do niego nieco mocniej, jakby obawiała się
wracać.
- Jutro - rzekł cicho - goście wyjadą, a ty, ja i mama zostaniemy sami tak
jak przedtem.
- Miałam... zamiar... wyjechać.
- Ale tego nie zrobisz, bo chcę, byś została - odrzekł. - Proszę, Anito!
Nie mógł dojrzeć jej twarzy, lecz miał uczucie, że troska zniknęła z oczu
Anity.
- ...Zostanę.
Jej głos brzmiał bardzo niepewnie, ale była w nim radosna nuta i choć
Anita nie wiedziała o tym, książę pozwolił sobie na dotkniecie ustami jej
włosów.
- Jesteś moja - szeptał do siebie w sercu - i nigdy cię nie utracę, mój
najdroższy mały aniele!
Rozdział siódmy
Goście zaczęli rozjeżdżać się wczesnym rankiem następnego dnia. Tylko
Clydeshire'owie i Downhamowie mieli wyruszyć o drugiej po południu
prywatnym pociągiem księcia do Londynu. Podczas kolacji poprzedniego
wieczoru Anita wyraźnie dostrzegła wyraz rozczarowania malujący się na
twarzy hrabiego i zgryźliwość w głosie hrabiny. Robili wrażenie, jakby nie
rozumieli, co się stało. Jedynie lady Millicent była szczęśliwa i bardziej
ożywiona niż wówczas, gdy przyjechała do Ollertón. Wyglądała teraz tak
atrakcyjnie, że Anita zastanawiała się, czy mimo wszystko książę nie żałuje
odwołania przejażdżki z nią i unikania jej towarzystwa przez cały wieczór.
Księżna, z wielkim taktem, jakby przewidziała, że rozmowa mogłaby
potoczyć się niezbyt miło, urządziła na zakończenie wieczoru pokaz z
użyciem latarni magicznej. Dla Anity był on wręcz porywający i to jej śmiech
sprawiał, że inni goście także się śmiali, a wieczór okazał się wyjątkowo
udany, jeśli nie brać pod uwagę obecności dwóch rozczarowanych par
rodziców.
Gdy wybierały się na spoczynek, lady Millicent zarzuciła Anicie ręce na
szyję i zawołała:
- Uratowałaś mnie! Uratowałaś! Jakże ci się kiedykolwiek odwdzięczę?
- Nie ma potrzeby - odparła z uśmiechem Anita.
- Książę najwyraźniej nieprzejął się tym, że mnie utracił - zauważyła lady
Millicent. - Jak zareagował, gdy mu powiedziałaś, że kocham Stephena?
Nie dostrzegła wykrętnej odpowiedzi Anity, ani nie wiedziała o obietnicy,
którą sobie złożyła po powrocie do swojego pokoju, żeby już nigdy więcej o
tej sprawie nie myśleć. Przerażenie z powodu gniewu księcia wciąż tkwiło w
jej podświadomości, a o udręce, którą odczuwała biegnąc do lasu, pragnęła
teraz jak najszybciej zapomnieć. Co prawda książę potem powiedział, że jest
mu przykro i nawet zabrał ją do pałacu na grzbiecie Gromowładcy. To zresztą
nieoczekiwanie okazało się nader ekscytującym sposobem podróżowania.
Anita jednak nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego tak bardzo był na nią
rozgniewany.
- To dlatego że jestem osobą spoza towarzystwa i nie mam tu żadnych
praw - powiedziała do siebie z pokorą. - Narzuciłam się jemu i księżnej i było
z mojej strony oczywistą impertynencją wtrącać się w jego prywatne życie.
Jednocześnie czuła się, jakby serce w niej śpiewało, ponieważ on był
zadowolony, że goście wjeżdżają i, jak powiedział, mogli być teraz sami, tak
jak przedtem - tylko we troje. - Ale jak długo on tu zostanie? - zadała sobie
znów pytanie Anita.
Po chwili zorientowała się, że odmawia modlitwę, aby nie spieszył się z
powrotem do Londynu.
- Do widzenia, Ollertón! Dziękujemy za bardzo miłą gościnę - rzekł hrabia
z godnym pochwały wysiłkiem.
- Było bardzo miło gościć państwa - odparł książę, to samo niemal
powtarzając Downhamom.
Lady Millicent ucałowała Anitę.
- Nie zapomnij przyjechać na mój ślub - szepnęła jej do ucha.
- Będę czekała na zaproszenie od ciebie. Dziewczęta uśmiechnęły się do
siebie konspiracyjnie.
Potem goście wyruszyli wygodnym, odkrytym powozem księcia, zaś
księżna, książę i Anita machali im na pożegnanie ze schodów. Książę
odetchnął z wyraźną ulgą, po czym rzekł:
- Spodziewam się, że będzie mama chciała odpocząć.
- Nie mogę się doczekać - odparła księżna. - Jeśli jest ktoś, kto potrafi mnie
zmęczyć, tym kimś jest Edith Clydeshire.
- Nie musimy ich więcej zapraszać - rzekł książę, a jego matka zaśmiała się
lekko.
Zaczęła wchodzić na schody, a gdy Anita podążyła za nią, książę
powiedział:
- Myślałem, że zechcesz obejrzeć nową orchideę, którą właśnie
otrzymałem jako prezent z Singapuru.
- Nową! - wykrzyknęła Anita. - Wspaniale! Jakiego jest koloru?
- Chodź i zobacz sama.
Anita spojrzała na księżnę, oczekując na pozwolenie.
- Idź ją obejrzeć, dziecko - odrzekła księżna - a potem opowiesz mi o niej,
gdy zejdę na herbatę.
Anita uśmiechnęła się i w podskokach, które zawsze świadczyły o jej
podekscytowaniu, poszła z księciem korytarzem wiodącym do oranżerii. Gdy
otworzył drzwi, powitała ich pachnąca, ciepła fala, i złocisty blask
odbijającego się w szybach słońca.
W milczeniu dotarli do orchidei. Wydały się Anicie jeszcze piękniejsze i
bardziej niezwykłe niż wtedy, gdy oglądała je po raz pierwszy. Niemal
instynktownie spojrzała na mały kwiat w kształcie gwiazdy, taki jaki książę
przysłał jej do pokoju pierwszej nocy po przyjeździe do Ollerton.
- Wszystkie są takie śliczne! - wyciągnęła rękę, by delikatnie dotknąć
płatków. - Ale ta zawsze będzie dla mnie oznaczała coś szczególnego.
- Tak jak ty znaczysz coś szczególnego dla mnie - odrzekł książę miękko.
Wydało jej się, że źle dosłyszała jego słowa. Gdy jednak spojrzała ku niemu
pytająco i dostrzegła wyraz jego oczu, nie potrafiła już odwrócić wzroku. -
Czyżbyś zapomniało, Anito, że powiedziałem ci, abyś nigdy nie przychodziła
do oranżerii sama z mężczyzną, zanim nie zechcesz, by się do ciebie zalecał?
- Ja... nigdy nie myślałam...
- Że to dotyczy mnie? - dokończył książę. - Cóż, dotyczy! To dlatego,
kochanie, przyprowadziłem cię tutaj - aby powiedzieć, że cię kocham!
Ujrzał jak jej oczy rozszerzają się, a twarz rozpromienia blaskiem. Będąc
pewna, że śni, powiedziała nieco rozkojarzona:
- Co książę... do mnie... mówi?
- Wyraziłem to słowami - odparł - choć wolałbym powiedzieć w inny
sposób.
Objął ją i bardzo delikatnie przyciągnął do siebie. Gdy patrzyła na niego
jakby nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę, odnalazł
ustami jej usta.
Wiedział, że jeszcze nikt jej nie całował. Był bardzo delikatny i przyszło
mu na myśl, iż nie istnieje nic cudowniejszego niż miękkość, słodycz i
niewinność tego pocałunku, tak innego od wszystkich, które kiedykolwiek
poznał. Potem, ponieważ nie mógł się powstrzymać, przytulił ją mocniej, a
jego wargi stały się bardziej zachłanne, bardziej pożądliwe. Tego właśnie
szukał przez całe życie, sądząc jednocześnie, że szuka na próżno. Podniósł
głowę i spojrzawszy na Anitę pomyślał, że żadna istota ludzka nie mogłaby
wyglądać piękniej, bardziej bosko.
- Kocham... cię - wyszeptała.
- Tak jak ja kocham ciebie. Powiedz mi, najsłodsza, czy twój pierwszy
pocałunek był taki jak oczekiwałaś?
- Był cudowny... zdumiewający... Nie wiedziałem, że pocałunek może
być... taki!
- Jaki?
- Jak wszystko, o czym marzyłam... jak światło księżyca... gwiazdy...
słońce przeświecające przez chmury... i jak niebo!
- Najdroższa moja, pragnąłem, abyś to właśnie czuła.
- Czy dla ciebie też to... było takie?
- Było doskonałe i cudowniejsze niż wszystkie pocałunki, które
kiedykolwiek poznałem.
- Aach!
Pojął, że nie było słów, którymi mogłaby wyrazić swoją radość
usłyszawszy jego słowa i pocałował ją ponownie. Wydało się, że minęło dużo
czasu, gdy książę uniósł wreszcie głowę, by spojrzeć na gwiazdy w jej
oczach.
- Uwielbiam cię, moja najdroższa! - rzekł dziwnie ochrypłym głosem. -
Kiedy za mnie wyjdziesz?
Ku jego zaskoczeniu Anita zesztywniała. Po chwili rzekła:
- Kocham cię... i nie wiedziałem, że... miłość może być tak... wspaniała...
ale nie mogę cię poślubić!
Jeśli Anita była przedtem' zaskoczona, teraz przyszła kolej na księcia.
Nigdy nie wyobrażał sobie, aby jakakolwiek kobieta, której by się oświadczył,
mogła mu odmówić. Przez moment myślał, że źle zrozumiał jej słowa.
- Poprosiłem cię, abyś za mnie wyszła, moja ukochana - rzekł po chwili.
- Wiem, że... mnie poprosiłeś... i zawsze będę bardzo... bardzo z tego
dumna - odparła Anita - lecz nie mogę... poślubić cię... Musisz to zrozumieć.
- Dlaczego? Nie pojmuję!
Ku zdumieniu księcia Anita wydostała się z jego opiekuńczych ramion i
odwróciła się w stronę orchidei, tak że nie mógł widzieć jej twarzy.
- Czy dobrze usłyszałem, jak mówisz, że mnie kochasz, Anito? - zapytał.
- Tak, dobrze słyszałeś - odrzekła - choć nigdy nie myślałam... nigdy nie
marzyłam o tym, żebyś ty mnie pokochał. Sądzę teraz, że... kochałam cię od
bardzo dawna.
- Od jak dawna?
- Myślę... naprawdę od pierwszej chwili... gdy cię ujrzałam. Wydawało mi
się, że jesteś... Lucyferem, ale to nie powstrzymało mnie przed pokochaniem
cię... I być może kochałam cię już przedtem... gdy marzyłam o tobie jako o
archaniele w niebie i martwiłam się, bo cię stamtąd strącono i byłeś
nieszczęśliwy... pomiędzy innymi duszami, które były... przeklęte.
- Teraz nie jestem przeklęty - odrzekł książę.
- Jestem najbardziej błogosławionym, najszczęśliwszym człowiekiem na
świecie, bo znalazłem ciebie. Jesteś wszystkim, czego kiedykolwiek
pragnąłem, i za czym tęskniłem. Byłem tylko głupcem, że nie dostrzegłem
tego od razu. Zamilkł, a potem ciągnął z uśmiechem: - Odkryłem, że jesteś
wszystkim, czego pragnąłem, wszystkim, czego nie znalazłem w kobietach,
które dotąd znałem.
- Właśnie dlatego... nie mogę za ciebie... wyjść - rzekła Anita
powstrzymując szloch.
- Czy naprawdę myślisz, że pozwolę, abyś mnie odrzuciła? - zapytał. -
Musisz wytłumaczyć, dlaczego chcesz to zrobić.
Mówiąc to obrócił ją ku sobie. Dostrzegł troskę w jej błękitnych oczach i
zauważył, że blask zniknął z jej twarzy.
- Jak mogłaś choć przez chwilę pomyśleć o porzuceniu mnie, skoro
wyznałaś, że mnie kochasz?
- Kocham cię tak bardzo, że... nie mogę uczynić cię... nieszczęśliwym.
- Nieszczęśliwym? - zapytał. - Dlaczego miałbym być nieszczęśliwy?
- Bo musisz przecież wiedzieć, nie jestem... odpowiednia dla ciebie... i jeśli
pobraliśmy się... zawsze czekałabym na dzień, w którym żałowałbyś tego, co
się stało.
Książę uśmiechnął się.
- Czy naprawdę wierzysz, że mógłbym kiedykolwiek żałować tego, że
jesteś moja? Powiedziałem ci już, Anito, kocham cię tak, jak nie kochałem
dotąd żadnej kobiety w całym moim życiu i nigdy żadnej już nie pokocham.
- Ale gdy... przyjrzysz mi się... będziesz... rozczarowany.
- Czy chcesz powiedzieć, że odrzucasz mnie, ponieważ nie spełniasz tych
absurdalnych, nonsensownych warunków, które wyznaczyłem, określając
wygląd przyszłej księżnej Ollertón? - Jakby nie ufając swojemu głosowi,
Anita skinęła głową. - Och, moja kochana, mój najdroższy mała aniele - rzekł
książę - czy nie rozumiesz, iż byłem nadętym głupcem, który myślał przez
chwilę, że można wybrać sobie żonę jak ze sklepowej wystawy?
- To właśnie... powiedziałeś - rzekła Anita z dziecinną naiwnością.
- Nie wiedziałem wówczas, że zakocham się w kimś tak czarującym, tak
słodkim, kto wypełni całe moje serce, mój umysł i moją duszę, i że będzie to
osoba całkowicie i absolutnie doskonała.
Zauważył nagły blask w oczach Anity, która przez moment patrzyła na
niego, jakby dotarła doń poprzez wieczność. A potem znów odwróciła
spojrzenie.
- Ja... nie mogłabym nosić szafirowego diademu, ani... diamentowego.
Książę roześmiał się śmiechem ciepłym i pełnym miłości.
- To prawda, najdroższa. Będziemy więc mieli inny, zrobiony specjalnie
dla ciebie. Może wieniec z kwiatów, albo może wolisz małą aureolę, taką,
jaką nosisz, gdy odgrywasz „wartownika nieśmiertelnych dusz?"
Anita nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
- Być może, gdy będę... z tobą, nie będę mogła jej ze sobą zabrać.
Książę roześmiał się i rzekł:
- Czy znajdę się w niebie, czy w piekle, ty będziesz ze mną. Tego możesz
być absolutnie pewna. - Przyciągnął ją do siebie i objął. - To jedyny powód,
dla którego nie chcesz za mnie wyjść?
- Szukałeś osoby wysokiej... postawnej... i pięknej jak twoja... matka.
- Zamiast tego znalazłem kogoś uroczego, kto jest teraz w moim sercu i jest
moim sercem, i poza tym nic nie ma znaczenia.
Anita wydała lekki okrzyk i ukryła twarz na jego piersi.
- Kocham cię tak bardzo... i chcę... wyjść za ciebie - szepnęła.
- I to właśnie zrobisz. Choćbyś znalazła nie wiadomo jak wiele
usprawiedliwień, aby tego nie uczynić, nie mam najmniejszego zamiaru ich
wysłuchiwać.
- Przypuśćmy - rzekła Anita niepewnym głosem ze cię... rozgniewam?
Książę ujął jej podbródek i skierował drobną buzię ku sobie.
- Powiem ci dlaczego byłem zagniewany rzekł. - Wpadłem w złość dlatego,
że odkryłaś, podobnie jak ja, że dziewczyna, którą miałem zamiar poślubić,
jest istotą obdarzoną ludzkimi uczuciami. - Jego glos stał się twardszy, gdy
ciągnął: - Gdy powiedziałaś mi, że kocha ona kogoś innego, byłem
zaszokowany i oburzony, gdyż uznałem za rzecz pewną, iż ona za mnie
wyjdzie, czy chce tego, czy nie, ponieważ jestem księciem! Wstydziłem się za
siebie, Anito, i w samoobronie wylałem złość na ciebie. Dopiero gdy mnie
opuściłaś, zdałem sobie sprawę z tego, co uczyniłem. - Muskając ustami jej
czoło, rzekł miękko: - Powiedziałem ci, że bardzo mi przykro i przyrzekam
już nigdy nie zwracać się do ciebie w ten sposób. Czy mi wierzysz?
- Czy jesteś pewien... całkowicie pewien, że... kochasz mnie...
wystarczająco mocno? Może powinieneś... rozejrzeć się raz jeszcze na
wypadek, gdyby znalazł się ktoś... lepszy ode mnie.
- Czy to możliwe? - zapytał książę. - Muszę postarać się, żebyś zrozumiała,
moja słodka, że przez moją głupotę i upór, a także dlatego, że jestem zepsuty i
samolubny, omal cię nie straciłem. Nigdy już nie będę narażał się na utratę
ciebie ani własnego szczęścia. Czy mi wierzysz?
- Chciałabym... rozpaczliwie.
- Będziemy szczęśliwi, kochanie. Obiecuję ci to. Jest tyle rzeczy, które
możemy zrobić razem, tyle spraw, o których myślimy i które odczuwamy tak
samo. - Przerwał, dodając po chwili: - Wiem, że wpłyniesz na mnie, abym stał
się lepszym człowiekiem niż dawniej. W rzeczy samej, kochanie, jeśli mi
pomożesz, nie poślubisz Lucyfera, jak ci się teraz wydaje, lecz archanioła,
który w jakiś sposób odnalazł drogę do nieba wyłącznie dlatego, że maleńki
anioł go tam doprowadził. Anita wydała okrzyk radości.
- Mówisz mi takie cudowne... cudowne rzeczy. Jeśli jesteś naprawdę
pewien, że mnie chcesz... to, proszę... pragnę być z tobą i kochać cię zawsze!
- I tak się stanie - rzekł książę - bo nasza miłość będzie wieczna i nawet po
śmierci będziemy razem... I nic nas nie rozłączy.
Przemawiał uroczyście, głosem, którego Anita wcześniej u niego nie
słyszała. W jakiś sposób linie wyżłobione przez cynizm zniknęły z jego
twarzy, a oczy przestały mieć drwiący wyraz.
Wyglądał zupełnie inaczej niż dotychczas, a Anita wiedziała, że sprawiła to
miłość. Miłość, która pulsowała w całym jej ciele; miłość, dzięki której czuła
się, jakby ulatywali ku niebu, z którego zstąpili. Ujrzała ponownie promień
światła rozbłyskujący między ciemnymi chmurami, promień, który po raz
pierwszy przywiódł jej na myśl Lucyfera. Teraz jednak Lucyfer nie spadł już
z nieba, lecz razem wznosili się ku światłu, wszechogarniającemu,
otaczającemu wszystko.
Ponieważ nie istniały słowa,, którymi mogłaby wyrazić swoje myśli,
wyciągnęła jedynie ku niemu ramiona, mówiąc:
- Kocham cię! Kocham... cię! Spróbuję... uczynić cię szczęśliwym!
Książę przyciągnął ją mocno ku sobie.
- Uczyniłaś mnie szczęśliwym! - zawołał.
- Kocham cię, mój najdroższy mały aniele, i dopóki gwiazdy będą
błyszczeć na niebie, a Ziemia wciąż będzie się kręcić, ty będziesz moja! Mój
aniele zesłany po to, by przynieść mi szczęście, na które nie zasługiwałem, ale
które zawsze pragnąłem odnaleźć.
- Pozwól, że ci je dam... proszę... proszę! - wyszeptała Anita z ustami przy
jego ustach. Nie było już nic do dodania. Słoneczny blask promieniał teraz
nad ich głowami, stając się częścią ich obojga. Płonąc w nich gwałtownie,
zbliżał tych dwoje wciąż bardziej i bardziej do istoty miłości, miłości, która
jest niebem.