Barbara Cartland
Zew serca
Call of the heart
OD
AUTORKI
Handel kobietami i dziećmi pomiędzy Anglią i
Kontynentem rozwijał się. Dopiero przyjęcie uchwały o
poprawce do kodeksu kryminalnego położyło kres
przemytowi młodych dziewcząt na Kontynent, gdzie
sprzedawano je jak bydło.
William Thomas Stead, wydawca „Pall Mall Gazette",
zaczął od 1880 roku wyzwalać będące niewolnikami
angielskie dzieci, wywołując powszechne oburzenie, co
jednakże doprowadziło do przyjęcia uchwały o poprawce
kryminalnej, raz za razem odrzucanej przez parlament.
Stead kupił trzynastoletnią dziewczynkę, którą matka
zdecydowała się sprzedać za jednego funta. Po wydaniu przez
lekarza świadectwa, że dziewczyna jest dziewicą, wywiózł ją
do Francji i umieścił w przytułku Armii Zbawienia. Swój czyn
opisał
w
gazecie,
wzbudzając
natychmiastowe
zainteresowanie.
To, co nastąpiło potem, należy do historii. Steadowi
wytoczono proces i skazano go na trzy miesiące więzienia.
Jednak 14 kwietnia 1885 roku, stosunkiem 179 głosów do 71,
przyjęto uchwałę o podjęciu dalszych postanowień w celu
ochrony kobiet i dzieci oraz o przyszłej likwidacji domów
publicznych.
Handel kobietami nadal kwitnie w wielu częściach świata,
zwłaszcza na Bliskim Wschodzie.
R
OZDZIAŁ
1
1819
Ależ, Zofio, nie możesz tego zrobić!
- Mogę robić, co mi się podoba - odparła Zofia. Trudno
było sobie wyobrazić kogoś piękniejszego!
Złote loki, różowa skóra i doskonałe rysy Zofii Studley
rozsławiły ją od chwili, w której spoczęły na niej oczy
elegantów z ulicy św. Jakuba.
Po miesiącu pobytu w Londynie ogłoszono ją
„Niezrównaną", a po dwóch miesiącach zaręczyła się z
Juliuszem Vertonem, który po śmierci swojego wuja miał
zostać księciem Yelverton. Zaręczyny ogłoszono w gazecie i
wkrótce do domu w dzielnicy Mayfair, wynajętego na sezon
przez lady Studley, zaczęły napływać prezenty ślubne.
Ale nagle, na dwa tygodnie przed ślubem, Zofia
oświadczyła, że zamierza uciec z lordem Rothwynem.
- Spowoduje to niesłychany skandal! - zaprotestowała
Lalita. - Dlaczego chcesz to zrobić?
Różnica pomiędzy dwiema dziewczynami, które były w
podobnym wieku, szokowała. Podczas gdy Zofia stanowiła dla
wszystkich mężczyzn ideał piękna, przypominając angielską
różę, Lalita wyglądała żałośnie. Choroba, którą przebyła zimą,
sprawiła, że jej wygląd służba określała jako „skóra i kości".
Z powodu długich godzin, które spędzała na szyciu dla
swojej macochy, nie zawsze mając potrzebną ilość świec,
oczy miała zaczerwienione i spuchnięte. Jej włosy były tak
mizerne i bez połysku, że wydawały się prawie szare.
Zaczesywała je gładko do tyłu, ukazując czoło, na którym
stale widniały zmarszczki niepokoju.
Obie dziewczyny były prawie tego samego wzrostu, ale
Zofia była wcieleniem zdrowia i radości życia, podczas gdy
Lalita wydawała się cieniem człowieka bliskim omdlenia.
- Sądziłam - odpowiedziała na protest Lality twardym
głosem Zofia - że powód będzie oczywisty nawet dla takiego
półgłówka jak ty:
Lalita nie odezwała się.
- To prawda, że Juliusz
zostanie księciem, w przeciwnym
wypadku nie brałabym małżeństwa z nim pod uwagę, jednak
kiedy to nastąpi? - Zofia obiema rękami wykonała wyrazisty
gest i kontynuowała: - Książę Yelverton ma nie więcej niż
sześćdziesiątkę. Może żyć jeszcze dziesięć czy piętnaście lat.
Do tego czasu będę zbyt stara, by uzyskana wówczas pozycja
księżnej sprawiała mi radość.
- Nadal będziesz piękna - powiedziała Lalita. Zofia
odwróciła się, by przyjrzeć się sobie w lustrze.
Gdy podziwiała swoje odbicie, na jej usta wypłynął
uśmiech.
Jej kosztowna suknia z bladoniebieskiej krepy z modnym,
łódkowym wycięciem przy szyi i dekoracyjnym obszyciu z
prawdziwej koronki była niezwykle twarzowa. Ponieważ
ponownie modne stało się ciasne sznurowanie, nowe paryskie
gorsety czyniły jej talię bardzo wąską, co jeszcze bardziej
podkreślała szeroka spódnica, ozdobiona bukiecikami
kwiatów i tiulowymi krezami.
- Tak - powiedziała wolno - nadal będę piękna, ale
księżną pragnęłabym zostać już teraz, abym w koronie mogła
chodzić na rozpoczęcie sesji parlamentu i brać udział w
innych uroczystościach. - Po chwili milczenia dodała: - Ten
nieznośny, szalony, stary król musi wkrótce umrzeć!
- Może książę nie będzie kazał ci zbyt długo czekać -
zasugerowała łagodnym, melodyjnym głosem Lalita.
- Nie zamierzam czekać ani długo, ani krótko -
odpowiedziała Zofia. - Dziś wieczorem uciekam z lordem
Rothwynem! Wszystko przygotowane.
- Czy naprawdę myślisz, że to rozsądne? - zapytała Lalita.
- Jest bardzo bogaty - odparła Zofia. - Jest jednym z
najbogatszych ludzi w Anglii i pozostaje w przyjaźni z
regentem, o czym biedny Juliusz nawet nie może marzyć.
- Jest starszy niż pan Verton - powiedziała Lalita. -
Pomimo że nigdy go nie widziałam, wyobrażam sobie, że jest
dość odrażający.
- Tu masz rację - zgodziła się Zofia. - Ma ciemne włosy,
jest raczej ponury i bardzo cyniczny, lecz czyni go to
ogromnie pociągającym!
- Czy on cię kocha? - zapytała cicho Lalita.
- Uwielbia mnie! - wykrzyknęła Zofia. - Obaj mnie
uwielbiają, ale szczerze mówiąc, Lalito, jeśli porównywać ich
ze sobą, to lord Rothwyn jest lepszą partią.
Na chwilę zapadła cisza, po czym odezwała się Lalita:
- Myślę, że powinnaś przede wszystkim rozważyć, Zofio,
z którym będziesz szczęśliwsza. To jest naprawdę... ważne w
małżeństwie.
- Znowu czytałaś! Mama będzie wściekła, gdy cię na tym
złapie! - krzyknęła Zofia. - Miłość jest dobra w książkach i dla
dojarek, a nie dla dam z wyższych sfer!
- Czy naprawdę zdecydowałabyś się na małżeństwo bez
miłości? - zapytała Lalita.
- Zdecyduję się na małżeństwa z tym, kto gwarantuje mi
największe korzyści - odparła Zofia - i jestem przekonana, że
lord Rothwyn należy do takich. Jest bogaty. Bardzo, bardzo
bogaty.
Odwróciła się od lustra i przemierzyła pokój, podchodząc
do otwartych drzwi szafy wypełnionej przepychem sukien, za
które - o czym wiedziała Lalita - nie zapłacono ani jednego
rachunku.
Stanowiły
one jeden z atutów, które
wykorzystywała Zofia, by przyciągnąć uwagę mężczyzn, a co
zaowocowało już trzema propozycjami małżeństwa. Pierwszą
złożył Juliusz Verton, przyszły książę Yelverton; drugą,
niespodziewanie, w zeszłym tygodniu, lord Rothwyn. Trzecie
oświadczyny, natychmiast zlekceważone przez Zofię, uczynił
sir Tomasz Whernside, starszy, rozwiązły szlachcic, który, ku
zaskoczeniu swoich przyjaciół uważających go za
zatwardziałego kawalera, został oczarowany urodą Zofii.
Zachwyceni nią byli oczywiście i inni dandysi, ale bądź nie
mieli odwagi deklarować się, bądź też byli zbyt ubodzy, by
Zofia zainteresowała się nimi.
Kiedy oświadczył się Juliusz Verton, wydawało się jej, że
spełniły się wszystkie marzenia. Perspektywa zostania księżną
przekraczała najśmielsze ambicje Zofii. Chociaż przyjęła
Juliusza
niemal
z
zachwytem,
dostrzegała
pewne
niedogodności. Największą było, że Juliusz Verton właściwie
nie miał pieniędzy.
Jako przyszły dziedzic tytułu książęcego otrzymywał od
swego wuja jedynie pensję. Nie była to znaczna suma, lecz
mogliby żyć względnie spokojnie i wygodnie aż do czasu
odziedziczenia przez Juliusza dóbr Yelverton położonego
niedaleko od Londynu. Niemożliwe byłoby jednak
dotrzymywanie
kroku
hulaszczemu
i
szalenie
ekstrawaganckiemu towarzystwu londyńskiemu, które Zofię
bawiło.
Odrzucenie tak korzystnej propozycji byłoby nierozważne.
Lady Studley pospieszyła więc z zamieszczeniem w gazecie
zawiadomienia i planowano, że ślub odbędzie się w kościele
Świętego Jerzego przy placu Hanowerskim, zanim regent
wyjedzie do Brighton.
Dni Zofii wypełniły zatem przymiarki u krawcowych,
potwierdzanie odbioru prezentów napływających codziennie
do domu przy ulicy Hill oraz sprawiające jej przyjemność
przyjmowanie gratulacji i życzeń od znajomych.
Zofia i jej matka nie przebywały w Londynie
wystarczająco długo, by zdobyć przyjaciół. Jak wyjaśniały
wszystkim zainteresowanym, ich dom znajdował się w
Norfolk, gdzie potomkowie sir Johna Studleya mieszkali od
czasów Cromwella. Studleyowie cieszyli się szacunkiem na
wsi, ale w eleganckim londyńskim świecie byli nieznani.
Osobisty sukces Zofii dawał tym większą satysfakcję, że
odniosła go jedynie dzięki swojej urodzie.
Wszystko wydawało się przebiegać gładko, dopóki na
scenę nie wkroczył lord Rothwyn.
Zofia poznała go na jednym z wielu balów, na które
każdego wieczoru zapraszano ją i Juliusza Vertona. Lorda
Rothwyna przez jakiś czas nie było w Londynie i dlatego
dotychczas nie spotkali się.
Stojąc pod żyrandolem, którego światło podkreślało
połysk jej złotych włosów i uwydatniało mleczną białość
skóry, Zofia oszałamiała swoją urodą nawet najtwardsze
głowy, szczególnie gdy czarująco się uśmiechała.
- A któż to jest, do diabła?! - Usłyszała okrzyk i
popatrzyła przez salę na przyglądającego się jej
ciemnowłosego, sardonicznie uśmiechniętego mężczyznę.
Nie była zaskoczona, bowiem zdążyła przywyknąć do
podobnych reakcji na swój widok. Mężczyźni zazwyczaj
najpierw tracili mowę, a potem aż nazbyt potoczyście
obsypywali ją komplementami.
Z wdziękiem odwróciła się, by porozmawiać z mężczyzną
stojącym u jej lewego boku, demonstrując w ten sposób
nieznajomemu swój doskonały profil.
- Kim jest dżentelmen, który właśnie wszedł do pokoju? -
zapytała cicho.
- To Lord Rothwyn. Nie zna go pani?
- Nigdy przedtem go nie widziałam - rzekła Zofia.
- To dziwny, nieobliczalny człowiek o diabelskim
usposobieniu, ale bogaty niczym Krezus. Regent konsultuje z
nim swoje zwariowane plany budowlane.
- No, jeśli on pochwalił pawilon w Brighton, to musi być
szalony! - zawołała Zofia. - Słyszałam, jak ktoś określił tę
budowlę jako indyjski koszmar!
- Dobrze powiedziane - zgodził się mężczyzna. - Widzę,
że Rothwyn ma ochotę poznać panią.
Było oczywiste, że lord Rothwyn poprosił, aby
przedstawiono go Zofii, i właśnie wspólny znajomy prowadził
go ku niej przez salę.
- Panno Studley - powiedział - pozwoli pani przedstawić
sobie lorda Rothwyna. Mam wrażenie, że dwie wyjątkowe
perły towarzystwa powinny się wzajemnie poznać.
Oczy Zofii stały się jeszcze bardziej błękitne, a jej
uśmiech czarujący. Lord Rothwyn skłonił się z elegancją, a
ona dygnęła z gracją.
- Nie było mnie w Londynie, panno Studley - zaczął
głębokim głosem lord Rothwyn, nie odrywając od niej oczu -
a gdy wróciłem, okazało się, że w miasto uderzył meteor
przesycony boską potęgą. Wydaje się, że z dnia na dzień świat
zmienił się.
Był to początek huraganowych zalotów, tak żarliwych, tak
namiętnych, że zaintrygowało to Zofię. Listy, kwiaty i
prezenty nadchodziły niemal każdej godziny. Lord Rothwyn
zabierał Zofię na przejażdżki swoim powozem, zapraszał ją i
jej matkę do swojej loży w operze oraz na przyjęcia
wydawane w Rothwyn House, które, jak dowiedziała się
później Lalita, przewyższały wspaniałością, luksusem i
rozrywkami wszystkie inne przyjęcia, na których bywała
Zofia.
- Był tam Jego Królewska Wysokość! - opowiadała
podnieconym głosem Zofia. - Widziałam, że gdy gratulował
mi zaręczyn z Juliuszem, zdawał sobie sprawę z tego, że mam
też u swych stóp lorda Rothwyna!
- Trudno komukolwiek nie zdawać sobie z tego sprawy -
odparła Lalita.
- On mnie uwielbia - wyznała zadowolona Zofia. - Gdyby
poprosił mnie o rękę przed Juliuszem, przyjęłabym go!
A teraz nagle, w ostatniej chwili - jak wydawało się
Lalicie - Zofia zdecydowała się uciec z lordem Rothwynem.
- Będę musiała poświęcić mój wielki ślub. Nie będę miała
druhen ani wesela i nie włożę pięknej sukni panny młodej -
powiedziała z żalem. - Ale jego lordowską mość obiecał mi
wesele zaraz po powrocie z podróży poślubnej.
- Ludzie mogę być... zaszokowani, że... porzuciłaś pana
Vertona - wtrąciła z wahaniem Lalita.
- Co nie przeszkodzi im przyjąć zaproszenia do Rothwyn
House - zapewniła ją Zofia. - Bardzo dobrze zdają sobie
sprawę, że liczba przyjęć, jaką może wydać Juliusz, nim
zostanie księciem, będzie niewielka.
- Nadal sądzę, że powinnaś poślubić mężczyznę, któremu
dałaś słowo - powiedziała cicho Lalita.
- Z radością mogę wyznać, że nie mam sumienia w takich
sprawach - odparła Zofia. - Jednocześnie uświadomię jego
lordowskiej mości, jak wielkiego poświęcenia dokonuję dla
niego.
- Czy on myśli, że go kochasz? - zapytała Lalita.
- Oczywiście, że tak myśli - odpowiedziała Zofia. -
Naturalnie powiedziałam jego lordowskiej mości, że uciekam
z nim, bo szaleję z miłości i nie mogę żyć bez niego! -
Roześmiała się, lecz nie był to przyjemny śmiech. -
Potrafiłabym pokochać każdego tak bogatego jak Rothwyn,
ale naprawdę szkoda mi korony książęcej, która tak bardzo
pasowałaby do moich jasnych włosów. - Westchnęła lekko, po
czym dodała: - No cóż, być może jego lordowska mość nie
pożyje długo. Wtedy zostanę bogatą wdową i będę mogła
poślubić Juliusza, gdy zostanie wreszcie księciem Yelverton!
- Zofio! - krzyknęła Lalita. - To bardzo złe i niewłaściwe,
co mówisz!
- Dlaczego? - zapytała Zofia. - W końcu Elżbieta Gunning
nie była piękniejsza ode mnie, a poślubiła dwóch książąt.
Nazywali ją zwykle „Podwójną Księżną"!
Lalita nie odezwała się, jakby zdając sobie sprawę, że nic
nie wpłynie na zmianę decyzji Zofii.
Ta tymczasem usiadła przy toaletce, ponownie pogrążona
w kontemplacji swojego odbicia.
- Nie jestem pewna, czy to właściwa sukienka na podróż -
zauważyła. - Narzucę na nią niebieską, aksamitną pelerynę
obszytą gronostajem, bo nocami wciąż jest chłodno.
- Jego lordowska mość przyjeżdża tu po ciebie? - zapytała
Lalita.
- Nie, oczywiście, że nie! - odparła Zofia. - On myśli, że
mama nic nie wie o naszych planach, że rozgniewałaby się i
mogłaby czynić przeszkody. - Roześmiała się. - On nie zna
mamy!
- Gdzie się spotykacie? - interesowała się Lalita.
- W kościele Świętego Alfage'a, troszkę na północ od
placu Grosvenor. Kościółek jest mały, ciemny i raczej ubogi,
ale jego lordowska mość wybrał go jako właściwą scenerię
ucieczki. - Zofia uśmiechnęła się pogardliwie i dodała: -
Najważniejsze, że udało się przekupić wikarego, aby trzymał
język za zębami, czego nie można by pewnie załatwić z
bardziej wytwornymi beneficjantami mającymi układy z
gazetami.
- Dokąd pojedziecie po zawarciu małżeństwa? Zofia
wzruszyła ramionami.
- Czy to ważne? Najważniejsze, że na palcu będę miała
obrączkę i będę lady. Rothwyn.
Na chwilę zapadła cisza, po czym Lalita zapytała z
wahaniem:
- A co z... panem Vertonem?
- Napisałam do niego list, który stajenny doręczy mu tuż
przed moim ślubem. Wydawało mi się, że będzie bardziej
stosowne i delikatniejsze, jeśli zostanie poinformowany
jeszcze przed ceremonią. - Zofia uśmiechnęła się. - Tak
naprawdę to jest to oszustwo, ponieważ Juliusz przebywa
właśnie ze swoją babką w Wimbledonie i otrzyma mój list,
gdy już od dawna będę mężatką. - Po chwili dodała: - Ale
będzie mu się wydawało, że postąpiłam właściwie.
Równocześnie będzie już za późno, by mógł przybyć i
wyzwać jego lordowską mość na pojedynek, co łagodnie
mówiąc, byłoby kłopotliwe.
- Przykro mi z powodu pana Vertona - powiedziała cicho
Lalita. - Jest w tobie głęboko zakochany, Zofio.
- I powinien! - zaripostowała Zofia. - Szczerze mówiąc,
Lalito,
zawsze
uważałam
go
za
mężczyznę
niedoświadczonego i nudziarza!
Słowa Zofii nie zdziwiły Lality. Gd czasu zaręczyn
wiedziała, że pan Verton w ogóle nie interesował Zofii jako
mężczyzna. Jego, z pewnością pełne namiętności i wyrazów
uwielbienia
listy,
które
przysyłał,
pozostały
nie
odpieczętowane. Zofia ledwo spoglądała na kwiaty od niego i
wciąż narzekała, że jego prezenty były nie dość dobre albo że
nie takich oczekiwała.
Lalita zastanawiała się, czy Zofia naprawdę chociaż trochę
lubi lorda Rothwyna.
- Która godzina? - zapytała wciąż siedząca przed toaletką
Zofia.
- Wpół do ósmej - odparła Lalita.
- Dlaczego nie przyniosłaś mi niczego do jedzenia? -
przypomniała sobie nagle Zofia. - Mogłaś się domyślić, że do
tej pory zdążę zgłodnieć.
- Zaraz przygotuję ci coś.
- Pamiętaj, żeby było to coś smacznego - napomniała
Zofia. - Potrzebuję czegoś pożywnego, zważywszy, co mam
zrobić wieczorem.
- O której godzinie spotykasz się z jego lordowską
mością? - zapytała idąc ku drzwiom Lalita.
- Będzie w kościele o dziewiątej trzydzieści - odparła
Zofia - ale chcę, żeby czekał. Dobrze mu zrobi, jeśli trochę się
zaniepokoi, czy nie wycofałam się w ostatniej chwili.
Roześmiała się. Lalita wyszła z pokoju. Kiedy już
zamknęła za sobą drzwi, usłyszała wołanie Zofii.
- Możesz już posłać stajennego - poleciła. - Droga do
Wimbledonu zajmie mu dobrą godzinę. List leży na moim
biurku.
- Znajdę go - powiedziała Lalita. Ponownie zamknęła
drzwi i zeszła na dół. Znalazła zaadresowany niestarannym
pismem list Zofii i na moment zatrzymała się, spoglądając na
kopertę. Miała wrażenie, że Zofia czyni coś, czego będzie
żałować. Pomyślała jednak, że to nie jej sprawa. Z listem w
ręce zeszła ciemnymi, wąskimi schodami prowadzącymi do
sutereny.
W domu było niewiele służby. Ci, którzy zdecydowali się
pozostać, zaniedbywali swoje obowiązki, bo i zapłatę
otrzymywali niewielką.. Wszystko, co posiadała lady Studley,
a nie było tego wiele, wydawała na czynsz i na ubiory Zofii.
Te stroje były przynętą mającą zwabić bogatych i
wpływowych młodych mężczyzn i zachęcić ich do
małżeństwa. Przynęta okazała się skuteczna.
Osobą, która najgorzej znosiła pobyt w Londynie, była
Lalita. Na wsi nawet po śmierci ojca pozostało wielu
oddanych służących. Pracowali nadal, ponieważ od lat byli
związani z tym domem. W Londynie Lalita od
najwcześniejszych godzin rannych do późnego wieczora była
w zależności od potrzeb kucharką, sprzątaczką, pokojówką i
dziewczyną na posyłki. Macocha zawsze jej nienawidziła, a
po śmierci ojca porzuciła nawet stwarzane dotychczas pozory,
traktując ją z nie ukrywaną pogardą. W rodzinnym domu
Lality, wśród wiernej jej służby, z którą dziewczyna wzrastała
od dziecięcych lat, lady Studley musiała powściągać swoją
niechęć do pasierbicy. W Londynie wszelkie przeszkody
zniknęły. Lalita stała się niemalże niewolnicą macochy. Była
zmuszana do wykonywania najżmudniejszych prac i surowo
karana, jeżeli odważyła się protestować.
Lalita podejrzewała, że macocha obciąża ją nadmierną
pracą, mając nadzieję, że ją tym zabije. Dziewczyna zdawała
sobie sprawę, że było to możliwe. Tylko ona znała prawdę,
tylko ona posiadała tajemnicę, na której lady Studley
zbudowała nowe życie dla siebie i swojej córki. Śmierć Lality
przyniosłaby im ulgę.
Lalita wmawiała sobie, że takie domysły są niedorzeczne,
a przychodzą jej do głowy na skutek osłabienia po przebytej
chorobie.
Na polecenie lady Studley służbie zabroniono usługiwać
chorej La licie. Zmuszona była zatem wstać, by przygotować
sobie cokolwiek do jedzenia.
- Jeżeli masz się na tyle dobrze, żeby jeść, to masz się na
tyle dobrze, by pracować! - powiedziała macocha i Lalita
pomimo choroby znalazła się ponownie w kołowrocie prac,
których nikt inny nie chciał wykonywać.
Idąc teraz do kuchni długim, wyłożonym kamieniami
korytarzem, Lalita mimochodem zauważyła, że był brudny.
Prawdopodobnie ona będzie musiała go wyszorować.
Otworzyła drzwi do kuchni ponurego pomieszczenia, do
którego przez umieszczone wysoko na ścianie okno,
znajdujące się poniżej poziomu chodnika, dochodziło niewiele
światła.
Przy stole, popijając piwo z kufla, siedział stajenny.
Niechlujna kobieta, której siwe włosy wychodziły spod
czepka, gotowała na piecu coś, co nieprzyjemnie pachniało.
Była to niezdarna imigrantka irlandzka, którą zatrudniono
przed trzema dniami. Agencja do spraw zatrudnienia nie
znalazła nikogo chętnego do pracy u lady Studley.
- Czy mógłbyś zanieść ten list księżnej wdowie do
Yelverton House? - Lalita zapytała stajennego. - Jest to, jak mi
się wydaje, na końcu Wimbledon Common.
- Póńde, jak skóńcze swłoje piwo - odparł pewnym tonem
stajenny.
Nawet nie wstał. Służący bardzo szybko zorientowali się,
iż jest ona w domu osobą nie szanowaną, z którą i oni nie
muszą się liczyć.
- Dziękuję - rzekła cicho. Zwracając się do kucharki
powiedziała: - Panienka Studley chciałaby coś zjeść.
- Ni ma dużo - odburknęła kucharka. - Mom tu strawe dlo
nos, ale jeszczy ni gotowo.
- To może jest trochę jajek i mogłaby dostać omlet -
zaproponowała Lalita.
- Ni mogę przerwać tygo, co robie.
- Ja to zrobię - postanowiła Lalita. Znalazła patelnię, ale
musiała ją najpierw umyć.
Potem przyrządziła dla Zofii omlet z grzybami. Do stojaka
włożyła kilka tostów, postawiła na tacy maselniczkę oraz
dzbanek gorącej kawy i zaniosła wszystko na górę.
Wcześniej, nim Lalita opuściła kuchnię, wyszedł
niezadowolony stajenny.
- Za późno, co by jachać do samygo Wimbledonu -
mamrotał. - To ni może zaczekać do jutrzyjszygo ranka?
- Znasz odpowiedź! - przypomniała Lalita.
- Tak, znom, ale ni podobo mi się być poza Londynem po
ciymku z tymi rozbójnikami i zbójami wszyndzie dookoła.
- Za dużo to już by óni z takiygo jak ty ni mieli! -
zażartowała kucharka. - Zbiyroj się no, a jak wrócisz, byde
mioła lo ciebie kolacją czekać.
- Lepiyj, co byś mioła - odparł - bo jak nie, to cie
wyciongne z łóżka, co byś mi ugotowała.
Wychodząc z sutereny Lalita zastanawiała się, jak
zachowałaby się jej matka, słysząc służbę rozmawiającą w
taki sposób w jej obecności. Na myśl o matce łzy napłynęły jej
do oczu, ale przezwyciężyła nagłą słabość, pomimo że była
bardzo zmęczona, a było jeszcze wiele do zrobienia.
Poza posprzątaniem domu i zaścieleniem łóżek wykonała
niezliczone polecenia Zofii. Bolały ją nogi i marzyła, by choć
na moment usiąść i odpocząć. Rzadko mogła to uczynić, nim
wszyscy inni udali się na spoczynek. . Weszła do sypialni
Zofii.
- Długo cię nie było! - zaczęła kłótliwie Zofia.
- Przepraszam - odparła Lalita - ale nie było niczego
gotowego, a przygotowywane przez kucharkę jedzenie nie
pachniało zbyt smakowicie.
- Co mi więc przyniosłaś?
- Zrobiłam omlet.
- Nie rozumiem, dlaczego nie możesz zamówić dość
jedzenia, żeby było zawsze w zapasie - powiedziała Zofia. -
Naprawdę jesteś beznadziejnie niezaradna!
- Nasz stały rzeźnik nie dostarczy niczego więcej, dopóki
nie zapłacimy rachunku - usprawiedliwiała się Lalita - a gdy
dziś rano przyszedł handlarz rybami, nie chciał nam dać na
kredyt nawet kawałka dorsza.
- Zawsze masz mnóstwo gładkich wymówek! Daj
wreszcie ten omlet.
Kiedy Zofia jadła, Lalita miała wrażenie, że ta pragnęła
znaleźć jakieś zastrzeżenie, ale okazał się pyszny.
- Nalej mi więcej kawy! - poleciła ostro.
- Wydaje mi się, że ktoś jest u drzwi frontowych -
powiedziała Lalita nasłuchując. - Słyszałam kołatkę. Jim
pojechał z twoim listem do Yelverton House. Jestem pewna,
że kucharka nie otworzy.
- To może ty raczysz to uczynić - rozkazała sarkastycznie
Zofia.
Lalita wyszła z pokoju i znów zeszła na dół. Otworzyła
frontowe drzwi. Na zewnątrz stał chłopak stajenny w liberii i
podał jej list.
- Dla panny Zofii Studley, madam!
- Dziękuję! .
Uniósłszy kapelusz, chłopiec odwrócił się, a Lalita
zamknęła drzwi. Przyglądając się listowi, pomyślała, że jest to
z pewnością kolejny list miłosny. Przytrzymując brzeg sukni,
weszła na schody. Gdy stanęła na podeście, z pokoju za nią
rozległo się wołanie.
Lady Studley zajmowała małą sypialnię na pierwszym
piętrze. Sypialnia Zofii znajdowała się na drugim. Lalita
odłożyła list na stojący na podeście stolik i poszła krótkim
korytarzem wiodącym do pokoju macochy.
Lady Studley stała przy łóżku. Była to potężna kobieta,
zapewne ładna w młodości, ale z wiekiem rysy jej twarzy
zatarły się, a figura zdeformowała.
Trudno było uwierzyć, że była matką ślicznej Zofii.
Jednak, kiedy chciała, potrafiła wyglądać atrakcyjnie. Na
towarzyskie okazje przybierała także ujmujące maniery, co
sprawiało, że uważano ją za bardzo miłą towarzyszkę.
Tylko najbliżsi znali jej prawdziwe oblicze - była surowa,
skąpa i okrutna.
Lalita z dreszczem lęku spostrzegła, że była wyjątkowo
zła.
- Choć tu, Lalito! - krzyknęła, gdy dziewczyna weszła do
pokoju.
Lalita bojaźliwie zbliżyła się do lady Studley. Macocha
wyciągnęła ku niej koronkową suknię, której dolna falbana
była rozerwana.
- Przedwczoraj - powiedziała - kazałam ci to naprawić.
- Wiem - odparła Lalita - ale naprawdę nie miałam czasu,
a nie mogę tego robić w nocy. Delikatną koronką mogę zająć
się tylko przy świetle dziennym.
- Jak zwykle usprawiedliwiasz swoją nieudolność i
lenistwo! - Lady Studley popatrzyła na Lalitę i jakby widok
dziewczyny wyprowadził ją z równowagi, zagrzmiała: - Ty
leniwy, mały flejtuchu! Marnujesz swój czas i moje pieniądze
zamiast pracować. Mówiłam ci tysiąc razy, że nie będę tego
tolerować i kiedy mówię ci, że masz coś zrobić, masz to robić
natychmiast!
Rzuciła suknię na podłogę do stóp Lality.
- Podnieś to! - rozkazała. - A na wypadek, gdybyś miała
zapomnieć, co do ciebie mówię, dam ci nauczkę, którą długo
popamiętasz!
Z tymi słowami przemierzyła pokój i chwyciła stojącą w
kącie trzcinę. Wróciła, trzymając ją w ręce. Lalita, pochylona,
podnosząc suknię, domyśliła się, co macocha zamierza.
Usiłowała uniknąć ciosu, ale było za późno. Dosięgnął jej
ramion i gdy wydała żałosny okrzyk, macocha uderzyła
ponownie, rzucając ją na kolana i zadając cios za ciosem.
Lalita miała na sobie suknię należącą niegdyś do Zofii.
Suknia była dla niej o wiele za duża. Przerobiła ją, ale udało
jej się jedynie zmniejszyć wycięcie z przodu. Nadal jednak
suknia była mocno wycięta z tyłu. Zatem trzcina wpijała się w
nagie ciało, zadając nowe rany i otwierając stare, pozostałe po
poprzednich chłostach.
- Żeby cię diabli wzięli! - zaklęła lady Studley. - Nauczę
cię posłuszeństwa!
Lalita w milczeniu przyjmowała cięgi macochy. Ból był
tak silny i tak była przerażona, iż nie mogła złapać tchu. Była
bliska omdlenia; jednak ból nasilał się, uniemożliwiając jej
osunięcie się w nieświadomość. Razy wciąż spadały na ciało
Lality. Jej umysł zaczęła ogarniać ciemność, którą po każdym
uderzeniu rozświetlał czerwony płomień. Nagle otworzyły się
drzwi.
- Mamo! Mamo!
Głos Zofii był tak nalegający i przenikliwy, że ramię lady
Studley zastygło w pół drogi.
- Zgadnij, co się stało - zagadnęła Zofia.
- O co chodzi?
Ignorując leżącą na podłodze Lalitę, Zofia podała matce
list, który Lalita uprzednio zostawiła na podeście.
- Książę Yelverton umiera!
- Umiera? - powtórzyła lady Studley. - Skąd wiesz?
- Ktoś napisał w imieniu Juliusza, wyjaśniając, że musiał
natychmiast wyjechać do Hampshire i nie mógł zobaczyć się
ze mną.
- Pokaż! - Lady Studley wyrwała list z ręki córki.
Podeszła do jednej ze stojących na stoliku świec i
niecierpliwie zaczęła czytać.
Pan Juliusz Verton poprosił mnie, bym doniósł pani,
madom, że szczerze żałuje, iż nie może przybyć tego wieczoru
do pani domu, jak zamierzał.
Posłano po niego, by stawił się przy łożu swego wuja,
Jego Wysokości Księcia Yelverton, więc pospieszył czym
prędzej do Hampshire. Z żalem oczekuje się, że Jego
Wysokość nie przeżyje nocy. Madom, pozostaję z całym
szacunkiem.
Krzysztof Dewar
- Widzisz, co on pisze, mamo? Widzisz? - triumfowała
Zofia.
- Cóż za zbieg okoliczności! - wykrzyknęła lady Studley.
- Ale przecież lord Rothwyn będzie na ciebie czekał!
- Tak, wiem. Muszę być jednak księżną, mamo! W jej
głosie brzmiał płaczliwy ton, więc lady Studley powiedziała
uspokajająco:
- Ależ oczywiście, że będziesz! Nie ma wątpliwości, że
teraz zrezygnujesz z lorda Rothwyna.
- Będę musiała powiedzieć lordowi, że nie mogę za niego
wyjść - zaczęła niepewnie Zofia. - Wiem, że będzie zły.
- To jego wina - parsknęła lady Studley. - Przede
wszystkim nie powinien był cię namawiać, żebyś z nim
uciekła.
- Nie mogę go tak zostawić. Będzie czekał tam na mnie -
zauważyła Zofia. Nagle krzyknęła przenikliwie: - Mamo!
- O co chodzi?
- Mój list do Juliusza! Poleciłam Lalicie, żeby posłała go
przez stajennego!
Obie odwróciły się i popatrzyły na Lalitę podnoszącą się z
podłogi. Jej włosy rozsypały się po posiniaczonych i
krwawiących plecach. Twarz miała koloru popiołu, a oczy
zamknięte.
- Lalito! Co zrobiłaś z listem do pana Vertona? - zapytała
ostro lady Studley.
Lalita długo nie potrafiła hic odpowiedzieć. W końcu z
wysiłkiem odparła:
- Dałam go... stajennemu... i on pojechał!
- Pojechał?! - krzyknęła Zofia. - Trzeba go zatrzymać!
- Wszystko w porządku - uspokajała córkę lady Studley. -
Juliusza nie będzie w domu babki, tak jak się
spodziewałyśmy.
- Dlaczego? - zapytała Zofia.
- Bo ten list od pana Dewara, kimkolwiek on jest, mówi
nam, że Juliusz pojechał do Hampshire.
Zofia westchnęła z ulgą.
- Tak, oczywiście.
- Musimy - ciągnęła lady Studley - pojechać jutro
wczesnym rankiem do domu Dowagerów i zabrać twój list.
Możemy usprawiedliwić cię, że zmieniłaś zdanie i jest już
nieaktualny. Będziesz go mogła podrzeć i zapomnieć, że
kiedykolwiek go napisałaś.
- Jakaś ty sprytna, mamo! - zawołała Zofia.
- Gdybym nie była sprytna, nie byłabyś tam, gdzie dzisiaj
jesteś - odparła lady Studley.
- A co z lordem Rothwynem?
- Cóż, musi się dowiedzieć, że zmieniłaś zdanie. - Lady
Studley zastanowiła się przez chwilę, po czym kontynuowała:
- Nie podasz mu, oczywiście, prawdziwego powodu. Musisz
po prostu powiedzieć, że przemyślałaś to i że nie możesz
złamać swojego słowa honoru i dlatego musisz dotrzymać
obietnicy danej Juliuszowi Vertonowi.
- Właśnie tak należy zrobić - zgodziła się Zofia. - Czy
mam do niego napisać?
- Myślę, że tak będzie najlepiej - potwierdziła lady
Studley. Potem krzyknęła: - Nie! Nie! List byłby błędem.
Nigdy nie dawaj niczego na piśmie! Można się wyłgać z
najtrudniejszych sytuacji, ale nie wtedy, gdy coś jest czarno na
białym.
- Nie zamierzam z nim rozmawiać - powiedziała nagle
wystraszona Zofia.
- Dlaczego? - zapytała matka.
- Bo, szczerze mówiąc, mamo, on mnie przeraża. Nie
chciałabym wdawać się z nim w kłótnię! Poza tym jest bardzo
władczy i bezwzględny. Mógłby wydusić ze mnie prawdę. I
tak jest mi trudno odpowiadać na niektóre jego pytania.
- Nie wydaje mi się, żeby był właściwym mężem dla
ciebie - powiedziała lady Studley. - Cóż, jeśli ty nie
pojedziesz, będzie musiał pojechać ktoś inny.
- Chyba nie ty, mamo! Wciąż mu mówiłam, jak bardzo
potępiłabyś moją ucieczkę. - Roześmiała się lekko. - Stałby się
bardziej podejrzliwy.
- Jestem o tym przekonana - zgodziła się lady Studley. -
Nic nie prowokuje męskiej ambicji przewodzenia bardziej niż
sprzeciw.
- No to jak mu powiemy? - niecierpliwiła się Zofia.
- Zrobi to Lalita - odparła lady Studley - chociaż, jak Bóg
na niebie, z pewnością coś poplącze.
Lalita podniosła się już i niepewnym krokiem szła ku
drzwiom, niosąc koronkową suknię macochy.
- Dokąd idziesz? - zapytała lady Studley.
Lalita nie odpowiedziała - stanęła, z oczami pełnymi łez, i
popatrzyła na macochę. Była tak blada, że Zofia powiedziała z
irytacją:
- Daj jej lepiej czegoś się napić, mamo. Wygląda, jakby
miała zamiar umrzeć.
- I dobrze by było! - wykrzyknęła lady Studley.
- Utrzymajmy ją przy życiu, przynajmniej dopóki nie
przekaże lordowi Rothwynowi nowin ode mnie - zauważyła
Zofia.
- Sprawia tylko kłopoty i przykrości - podsumowała ostro
lady Studley.
Podeszła do umywalki, gdzie stała butelka brandy, z której
często lubiła popijać. Nalała trochę do szklanki i wyciągnęła
ją w kierunku Lality.
- Wypij to! Chociaż jest za dobra, żeby marnować ją na
takiego stracha na wróble!
- Zaraz... poczuję się dobrze...
- Poczujesz się tak, jak ci każę - warknęła lady Studley -
chyba że chcesz kolejne lanie!
Poruszając się z wielkim trudem, Lalita przemierzyła
pokój i wzięła szklankę. Wypiła brandy do dna i poczuła, jak
pali ją wewnątrz. Nie lubiła smaku brandy, ale poczuła, że
teraz wzmocniła ją i rozproszyła ciemność, która ogarniała jej
umysł.
- Teraz słuchaj, Lalito. Jeśli pomylisz coś, zbiję cię do
utraty zmysłów! - wykrzyknęła porywczo lady Studley.
- Słu... cham - wyszeptała Lalita.
- Pojedziesz do kościoła Świętego Alfage'a powozem,
który podjedzie tu o dziewiątej trzydzieści. Znajdziesz tam
lorda Rothwyna i wyjaśnisz mu, że Zofia jest zbyt honorowa i
ma zbyt szlachetną naturę, aby nie dotrzymać danego słowa.
Zdecydowała wobec tego, że nie może złamać serca panu
Vertonowi i poślubi go zgodnie z planem. - Lady Studley
przerwała i po chwili zapytała: - Czy to jest jasne?
- Tak - odparła Lalita. - Ale, proszę... nie zmuszajcie
mnie, żebym to robiła.
- Powiedziałam już, co się z tobą stanie, jeśli nie będziesz
posłuszna. - Lady Studley podniosła wymownie trzcinę.
- Nie, mamo! - zaprotestowała szybko Zofia. - Jeśli ją
uderzysz, zemdleje i wtedy będzie zupełnie bezużyteczna.
Porozmawiam z nią. Powóz przyjedzie dopiero za godzinę.
- Dobrze - niechętnie zgodziła się lady Studley. Nagle
rozległo się kołatanie do drzwi wejściowych.
- To powóz po mnie - powiedziała lady Studley. - Lepiej,
żebym pojechała do lady Corey, tak jak planowałyśmy, czy
powinnam zostać w domu po otrzymaniu smutnej wiadomości
o bliskiej śmierci księcia?
Zofia zastanawiała się chwilę.
- Sądzę, mamo, że rzeczywiście powinnaś zostać. Gdyby
Juliusz dowiedział się, że byłaś na przyjęciu po tym, jak do
mnie napisał, mógłby to uznać za nietakt z twojej strony.
- Oczywiście, powinnam była o tym pomyśleć - zgodziła
się lady Studley. - Jakaż ja jestem głupia! Jeśli chodzi o lorda
Rothwyna, to wciąż zacierałam ślady. - Roześmiała się. - No
cóż, będę musiała zostać w domu i spędzić tu nudny wieczór.
Ale da mi to przynajmniej okazję ułożenia planów na
przyszłość! Och, kochanie, zawsze pragnęłam ujrzeć cię w
książęcej koronie!
- Dzięki Bogu, że dowiedziałam się na czas - powiedziała
szczerze Zofia. - Nigdy bym sobie nie wybaczyła, że uciekłam
z lordem Rothwynem, gdybym potem usłyszała, że Juliusz jest
księciem.
- Miałyśmy szczęście! - zawołała lady Studley. Spojrzała
na córkę i powiedziała: - Zdejmij tę suknię. Nie chcesz chyba
jej zniszczyć. To jedna z twoich najlepszych.
- Założę szlafrok - powiedziała Zofia.
- Tak, zrób tak - zgodziła się lady Studley. - I zabierz ze
sobą tego stracha na wróble! Wygląda jak śmierć i denerwuje
mnie!
- Cóż, przynajmniej można ją wykorzystać. Nie ma
nikogo innego, kogo mogłybyśmy wysłać ze złymi nowinami
do lorda Rothwyna.
- On też uzna je za złe - parsknęła lady Studley. - Jeśli
kiedykolwiek widziałam rozkochanego mężczyznę, to był nim
właśnie on.
- Przejdzie mu to - stwierdziła Zofia. Wyszła z pokoju, a
Lalita podążyła za nią. Zofia doszła jednak na drugie piętro
trochę wcześniej, nim jej przyrodnia siostra zdołała wspiąć się
po schodach.
- No, chodź! - niecierpliwiła się Zofia, gdy Lalita weszła
wreszcie do sypialni. - Wiesz, że nie potrafię sama rozpiąć tej
sukni.
Lalita odłożyła suknię macochy, którą przyniosła, i
powiedziała:
- Zofio, nie... zmuszaj mnie, żebym to zrobiła.
Przeczuwam, że jego lordowska mość będzie... bardzo zły.
Nawet bardziej zły niż... twoja matka.
- Dlaczego nie nazywasz jej „mamą"? - zapytała Zofia. -
Wystarczająco często ci się to powtarza.
- To... to znaczy... mama.
- Nie dziwię się, że doprowadzasz ją do wściekłości -
powiedziała złośliwie Zofia. - Jesteś taka głupia, Lalito! Jeżeli
lord Rothwyn także sprawi ci lanie, to dlatego, że na nie
zasługujesz!
- Nie zniosłabym... już... więcej - wyszeptała Lalita.
- Mówiłaś tak już przedtem - zauważyła Zofia. Zerknęła
na twarz Lality i odezwała się trochę łagodniej:
- Może mama była dzisiaj dla ciebie zbyt ostra. Jest
bardzo silna, a ty jesteś taka wątła. Dziwię się, że jeszcze nie
połamała ci kości!
- Czuję się tak... jakby były... połamane - powiedziała
Lalita.
- Ale nie są, skoro możesz chodzić.
- Nie sądzę, że... nie, ale... nie mogę stawić czoła...
lordowi Rothwynowi i jego... gniewowi.
- Nigdy go nie spotkałaś - powiedziała Zofia - więc co
możesz wiedzieć o jego gniewie?
Lalita nie odezwała się. Zofia nalegała:
- Powiedz mi. Ty coś wiesz, widzę to.
- To tylko... książka, którą znalazłam tu... w domu. Nosi
tytuł „Legendy o słynnych rodzinach Anglii".
- Brzmi interesująco - stwierdziła Zofia. - Czemu mi jej
nie pokazałaś?
- Nie czytasz wiele - odparła Lalita - i... obawiałam się
także, że może cię... zdenerwować.
- Zdenerwować mnie? - zdziwiła się Zofia. - Dlaczegóż
miałaby mnie zdenerwować? Co ona mówi?
- Opisuje pochodzenie rodziny Rothwynów i to, że jej
założyciel, sir Hengist Rothwyn, był poszukiwaczem przygód
i piratem.
- Mów dalej - zainteresowała się Zofia.
- Bardzo mu się powiodło. Znany był też z ogromnej
gwałtowności. - Lalita widząc, że Zofia słucha, ciągnęła dalej:
- Przez wszystkie wieki, jak mówi książka, Rothwynowie
dziedziczyli nieposkromiony temperament ich przodka. Imię
lorda, „Inigo", znaczy „porywczy".
- Myślę, że to bardzo dobrze, iż pozbyłam się tego
szczególnego dżentelmena! - zauważyła sucho Zofia.
- Był tam wiersz o sir Hengiście, napisany w 1540 roku -
kontynuowała Lalita.
- Jaki wiersz? - zapytała Zofia. Lalita zastanowiła się
przez chwilę. Potem słabym, drżącym głosem wyrecytowała:
Czarne oczy i włos czarny,
Czarny gniew; więc los twój marny,
Jeśli Rothwyn poprzysięgnie
Zemstę - ona ciebie sięgnie!
Zofia roześmiała się.
- Nie sądzisz chyba, że wystraszę się tych bredni!
R
OZDZIAŁ
2
Jadąc do kościoła powozem, który powinien wieźć Zofię,
Lalita cierpiała. Brandy sprawiła, że przez krótki czas czuła
się lepiej, ale teraz ogarniało ją silne znużenie, a plecy
zaczynały boleć nieznośnie. Była wdzięczna Zofii, że
uchroniła ją przed pobiciem przez macochę do
nieprzytomności, co już zdarzyło się wiele razy. Któregoś dnia
w ubiegłym tygodniu lady Studley wzburzona weszła do
sypialni Lality z kolejną pretensją. Zastała pasierbicę w
koszuli nocnej. Biła ją, dopóki ta nie upadła nieprzytomna na
podłogę. Leżała tak wiele godzin. W końcu, ogromnym
wysiłkiem woli zdołała doczołgać się do łóżka. Od długiego
leżenia na podłodze zmarzła i osłabła. Nim zdołała zasnąć, już
trzeba było wstawać.
Była tak zrezygnowana, że często modliła się o śmierć, ale
wówczas myśl o matce dodawała jej sił, otuchy i odwagi.
Jej matka - drobna, łagodna i krucha kobieta - zawsze
podziwiała dzielnych ludzi.
- Wszyscy dokonujemy w życiu czynów mężnych -
powiedziała kiedyś Lalicie - i te najwaleczniejsze nie
wymagają siły fizycznej, lecz raczej umysłowej i duchowej.
Pozwolić lady Studley, by mnie zabiła - myślała Lalita -
byłoby tchórzowskim sposobem na wydostanie się z
nieznośnego piekła, w jakim znalazłam się po śmierci ojca.
Żyjąc z macochą od dwóch lat, czasem wierzyła, że
okropności, których doświadczała każdego dnia, są częścią
koszmaru sennego.
Myśląc o przeszłości, o swoim dzieciństwie, przypominała
sobie lata wypełnione spokojem i szczęściem. Jej matka nie
była silna i nigdy nie było dość pieniędzy, by prowadzić
dostatnie życie, nie liczyło się to jednak wobec radości
przebywania
razem.
Jej
ojca
-
postawnego,
lecz
dobrodusznego i uprzejmego - kochali i szanowali wszyscy,
którzy mieszkali i pracowali w ich majątku. Gdy Lalita
podrosła, zrozumiała, że to właśnie jego usposobienie
uniemożliwiało im dobrobyt. Nigdy nie zmusił do zapłaty
zalegającego z dzierżawą ani też nie eksmitował nie płacącego
lokatora.
- Muszę dać mu szansę - mówił z lekkim zawstydzeniem.
Zawsze więc brakowało pieniędzy na naprawy, nowe
narzędzia czy potrzeby matki i Lality. Matce to jednak nie
przeszkadzało.
- To wielkie szczęście - mawiała często do Lality - mieć
takiego dobrego męża i wspaniałą córkę. Jesteście dla mnie
najcudowniejszymi ludźmi na świecie!
Ich dni zawsze były wypełnione zajęciami, chociaż
niewiele odbywało się przyjęć czy spotkań towarzyskich,
bowiem ich dom, należący do rodziny Studleyów od pięciu
pokoleń, leżał w odosobnionej części kraju. Z rolniczego
punktu widzenia tereny - były doskonałe, ale sąsiedzi byli
nieliczni i oddaleni. .
- Gdy będziesz starsza, pojedziesz do Londynu, by
cieszyć się balami i przyjęciami, które jako młoda dziewczyna
uwielbiałam.
- Jestem zupełnie szczęśliwa, będąc tutaj z tobą i tatą -
odpowiadała Lalita.
- Każda kobieta chce, żeby jej córka odniosła sukces
towarzyski - mówiła nieco tęsknie matka. - Ja, choć miałam
swój londyński sezon, powróciłam na wieś, by wyjść za
człowieka, którego znałam od dzieciństwa. - Uśmiechała się i
dodawała: - To właśnie poznanie świata eleganckich i
ważnych ludzi w Londynie upewniło mnie, że twój ojciec był
jedynym mężczyzną, którego kochałam i z którym chciałam
spędzić życie.
- Miałaś szczęście, mamo - powiedziała kiedyś Lalita. -
Majątek twojego ojca sąsiadował z ziemią taty, więc miałaś
konkurenta tuż za progiem, że tak powiem. Dla mnie tu nie ma
nikogo.
- To prawda - zgodziła się matka - i dlatego musimy
odkładać, Lalito, każdego możliwego pensa, żebyś, gdy
skończysz siedemnaście i pół roku, mogła wejść w wyższe
sfery i oczarować wszystkich swoją ładną buzią.
- Nigdy nie będę tak piękna jak ty, mamo.
- Pochlebiasz mi! - protestowała matka.
- Tato mówi, że nie ma drugiej tak ślicznej jak ty, i mówi
prawdę.
- Jeżeli po powrocie z Londynu powiesz to samo,
wówczas ci uwierzę.
Lalita nie miała wszakże swojego sezonu londyńskiego.
Którejś zimy matka nagle zmarła. Była to dla Lality i ojca
katastrofa.
Jeszcze brzmiał w domu śmiech matki, czuli jej obecność,
ona tymczasem spoczywała już w grobie na przykościelnym
cmentarzu. Dom stał się pusty i bez życia.
- Co się stało? - pytała ojca Lalita.
- Nawet nie wiedziałem, że była chora - powtarzał raz za
razem.
Po śmierci matki Lalita szybko dostrzegła, że jej
wspaniały ojciec także umierał. Niemalże z dnia na dzień z
człowieka dobrodusznego i szlachetnego zmienił się w
przygnębionego i grubiańskiego. Noce spędzał na pijaństwie i
nie interesował się już ani gospodarstwem, ani córką. Lalita
usiłowała wyrwać go z tego letargu, ale było to niemożliwe.
Pewnej zimowej nocy, wracając do domu z gospody, miał
wypadek. Znaleziono go dopiero rano. Przyniesiono do domu
i chociaż żył jeszcze dwa miesiące, nie było już w nim nawet
iskierki woli życia.
Wtedy to właśnie, pod pozorem pomocy, wkroczyła do
domu pani Clements.
Lalita pamiętała, jak w zeszłym roku ojciec wrócił
któregoś dnia do domu na lunch i powiedział do matki:
- Czy przypominasz sobie osobnika o szczurzej twarzy
nazwiskiem Clements? Miał aptekę w Norwich.
- Tak, oczywiście, pamiętam go - odparła matka. - Nigdy
za nim nie przepadałam, chociaż wydaje mi się, że jest
inteligentny.
- Byliśmy stałymi klientami jego sklepu. Mój ojciec
zawsze tam kupował, a przed nim jego ojciec.
- Clements nie był rodowitym mieszkańcem Norfolk -
uśmiechnęła się matka - choć mieszkał w Norfolk przez wiele
lat.
- Wiem - odparł sir John - ale muszę pomóc jego córce.
- Jego córce? - zapytała żona. - Och, przypominam sobie,
iż były jakieś kłopoty...
- Były - powiedział sir John. - Gdy miała zaledwie
siedemnaście lat, uciekła z młodym oficerem armii. Stary
Clements był wściekły i powiedział, że nie chce mieć z nią
odtąd nic wspólnego.
- Tak, oczywiście. Teraz pamiętam ten incydent - rzekła
lady Studley. - Byłam wtedy zaledwie zaręczona z tobą. Moja
matka była głęboko wstrząśnięta, że młoda kobieta może
zbuntować się przeciw rodzicom, ale mama była bardzo
pruderyjna.
- Doprawdy, była - powiedział z uśmiechem sir John. -
Nie sądzę, żeby mnie naprawdę zaaprobowała.
- Bardzo cię polubiła, gdy się pobraliśmy - poprawiła go
delikatnie lady Studley - bo zobaczyła, jak jestem szczęśliwa.
Oczy jej i męża spotkały się w spojrzeniu doskonałego
porozumienia. Lalita, która przysłuchiwała się rozmowie
rodziców, zapytała:
- Co się stało z córką pana Clementsa?
- To właśnie usiłuję wam powiedzieć - odparł sir John. -
Wróciła. Widziałem się z nią rano. Zapytała, czy mógłbym jej
wynająć dom.
- Nie chciałabym nikogo takiego w majątku - powiedziała
szybko matka Lality.
- Było mi jej bardzo żal - rzekł sir John. - Człowiek, z
którym uciekła, okazał się łajdakiem. Nigdy się z nią nie
ożenił i po kilku latach zostawił ją bez środków do życia.
Utrzymywała siebie i dziecko, pracując jako służąca.
- Gdyby żył pan Clements, dostałby na tę wieść ataku
serca! - wykrzyknęła lady Studley. - Zawsze uważał się za
kogoś lepszego. Kandydował nawet kiedyś na burmistrza.
- Cóż, rodzina Clementsów nie będzie chciała mieć do
czynienia z „czarną owcą", ale nie mogłem jej odmówić.
- Wynająłeś jej dom?! - zawołała żona.
- Ten koło kościoła - odpowiedział sir John. - Jest mały,
ale wystarczy kobiecie z dzieckiem.
- Masz zbyt miękkie serce, John - rzekła matka Lality. -
Nie zostanie jednak dobrze tu przyjęta.
- Nie sądzę, że będzie chciała stykać się z ludnością wsi -
odparł sir John. - Wydaje się zarozumiała pod każdym
względem. Jest nadal przystojną kobietą, a jej córka jest mniej
więcej w wieku Lality. - Przerwał, po czym dodał jakby z
niepokojem: - Powiedziała, że gdyby była ci potrzebna w
domu jakaś pomoc, będzie ogromnie szczęśliwą, służąc ci.
- Mamy służbę, jakiej nam potrzeba - odpowiedziała
szybko matka.
Lalita nie spotkała pani Clements - bo tak nazywała się
nowa lokatorka - aż do śmierci matki. Przybyła
niespodziewanie i zaproponowała pomoc w tym trudnym
czasie. Niedawno dwóch starszych służących przeszło na
emeryturę, więc rzeczywiście brakowało rąk do pracy. Potem,
zimą, zapanowała epidemia gorączki i odeszło pozostałych
troje służących.
Sir Johna wydawało się to nie obchodzić. Siedział ponury
i niechętny do pracy, popijając w gabinecie albo jeżdżąc do
sąsiednich gospód. Wracał stamtąd tak pijany, że trzeba mu
było pomagać położyć się do łóżka.
Pani Clements zapytała Lalitę, czy mogłaby pomóc.
Ponieważ dziewczyna była zupełnie bezradna i zrozpaczona,
przyjęła propozycję.
Nowa gospodyni świetnie dawała sobie radę zarówno z
utrzymaniem domu, jak i z sir Johnem, budząc podziw Lality.
Wydawało się, że tylko pani Clements potrafiła go nakłonić
do posiłków. To dzięki niej w gabinecie płonął zawsze ogień,
a gdy ojciec wracał z konnych przejażdżek, wszystko czekało
na niego gotowe.
Pani Clements miała również wpływ na podejmowane
przez ojca decyzje w sprawach majątku. Gdy po wypadku
przyniesiono sir Johna umierającego, było naturalne, że Lalita
zwróciła się do niej o pomoc.
- Zaopiekuję się nim, kochanie, Nic się nie martw -
zapewniła.
Lalita kolejny raz z zadowoleniem i ulgą przyjęła pomoc
lokatorki.
Później często myślała, że nie powinna była tego czynić.
Ta kobieta okazując współczucie i troskę zwiodłaby osobę
znacznie
bystrzejszą
i
bardziej
doświadczoną
niż
szesnastoletnia Lalita. W końcu wraz z córką Zofią
wprowadziła się do domu.
Zofia usilnie starała się być miła jak jej matka. Lalita,
wydawało się, znalazła w pięknej dziewczynie przyjaciółkę,
której nigdy nie miała. Czasem była niezadowolona, gdy Zofia
pożyczała suknie Lality, a nawet bez pytania o pozwolenie
zabierała niektóre drobne fatałaszki, jak rękawiczki, szaliki
czy wstążki.
Dopiero po śmierci sir Johna, już po pogrzebie, pani
Clements pokazała swoje prawdziwe oblicze.
W cichym i prostym domu po śmierci rodziców Lalita
czuła się bardzo samotna. Postanowiła napisać list do brata
matki, który przeprowadził się z Norfolk do Kornwalii. Wiele
lat wcześniej kupił sobie tam majątek i mieszkał w nim od
śmierci swojego ojca. Matka Lality planowała, że pewnego
dnia złożą mu wizytę.
- Pokochasz Ambrożego! - mówiła córce. - Jest starszy
ode mnie i to on nauczył mnie kochać wieś tak bardzo, że nie
kusił mnie towarzyski wir Londynu.
Nigdy nie było jednak czasu ani pieniędzy, by pojechać do
Kornwalii. Wuj również nie odwiedził ich nigdy. Nie był
nawet na pogrzebie matki Lality. Przysłał jedynie wieniec i
długi list do ojca, w którym pisał, jak głęboko ubolewa nad
śmiercią swojej siostry.
Muszę napisać do wuja Ambrożego - obiecała sobie
Lalita. Może zaprosi mnie, żebym przyjechała i zamieszkała u
niego.
Pewnego dnia usiadła w gabinecie przy biurku ojca i
wyjęła papier. Nagle do pokoju weszła pani Clements.
- Chcę z tobą porozmawiać, Lalito - powiedziała
rozkazującym tonem, czego Lalita nigdy przedtem u niej nie
zauważyła. Użyła także jej imienia, co matka uważałaby za
impertynencję.
- Oczywiście, pani Clements - odpowiedziała Lalita. - O
co chodzi?
- Musisz wiedzieć - zaczęła pani Clements - że wyszłam
za twojego ojca.
Przez chwilę Lalita pomyślała, że się przesłyszała.
- Wyszła pani za ojca?! - zawołała. - To niemożliwe!
- Pobraliśmy się i byłam jego żoną - odparła z
wściekłością pani Clements. - Nazywam się lady Studley.
- Ale kiedy się pobraliście i w którym kościele? - zapytała
Lalita.
- Lepiej dla ciebie, żebyś nie zadawała za dużo pytań -
nakazała pani Clements. - Zaakceptuj tę sytuację i zapamiętaj,
że jesteś moją pasierbicą.
- O... obawiam się, że pani... nie wierzę - powiedziała
spokojnie Lalita. - Piszę do wuja Ambrożego, by dać mu do
zrozumienia, że powinnam pojechać i zostać z nim w
Kornwalii. Prawdopodobnie nie wie o śmierci ojca. Jestem
pewna, że w przeciwnym wypadku napisałby do mnie.
- Zabraniam ci!
- Zabraniam? - powtórzyła zdumiona Lalita:
- Jestem teraz twoim prawnym opiekunem - odparła pani
Clements - i będziesz mi posłuszna. Nie wolno ci
porozumiewać się z wujem ani żadnym krewnym. Zostaniesz
ze mną. I nie pomyl się, to ja jestem panią w tym domu!
- Ale to niesprawiedliwe! - zaprotestowała Lalita. - Tato
zawsze mówił, że gdyby mu się coś stało, to będzie mój dom.
Majątek także.
- Sądzę, że będziesz miała pewne trudności z
udowodnieniem tego - stwierdziła pani Clements z ironicznym
uśmiechem.
Wkrótce w domu pojawił się dziwny prawnik; człowiek,
którego Lalita nigdy przedtem nie widziała. Wyciągnął
testament napisany, jak zapewniał, ręką ojca. Testament
stanowił, że ojciec zostawił wszystko „swojej ukochanej
żonie, Gladys Clements"; Lalicie nie zapisał niczego.
Dziewczyna czuła, że coś jest nie w porządku, ale prawnik
zapewnił, że testament był nie tylko całkowicie zgodny z
prawem, ale i z wolą jej ojca.
Nie miała już nic do powiedzenia i postanowiła
niezwłocznie napisać do wuja, tak jak zamierzała.
Pani Clements, czy raczej lady Studley, przyłapała ją
wychodzącą z domu z listem, który zamierzała zanieść na
pocztę. To wtedy zbiła ją po raz pierwszy. Biła ją, ponieważ
Lalita prosiła o litość. Przyrzekła wówczas, że nie napisze
ponownie do wuja.
Nowa lady Studley była na tyle inteligentna, by nie
próbować nawiązywać kontaktów z sąsiadami, Z czasem
wszyscy dowiedzieli się oczywiście, że przejęła dom i majątek
i że wyszła za sir Johna, zanim umarł. Tylko nieliczni
wiedzieli, kim była przedtem. Nazwisko Clements zniknęło,
jakby nigdy nie istniało. Lalitę zaszokowało, gdy zdała sobie
sprawę, że Zofia nazywa się teraz Studley.
- Nie jesteś moją siostrą - powiedziała jej kiedyś Lalita. -
Mój ojciec nie był twoim ojcem, jak więc możesz nosić to
samo nazwisko?
Gdy Lalita mówiła to, do pokoju weszła matka Zofii.
- Kto mówi, że twój ojciec nie był także ojcem Zofii? -
zapytała. Wyraz oczu macochy świadczył, że nagle przyszedł
jej do głowy jakiś pomysł.
- Wiesz, że nie - odparła Lalita. - Przyjechałaś tu dopiero
rok temu.
Minął rok. Lalita obserwowała, jak lady Studley
„wyciska" z majątku każdego możliwego pensa. Teraz nie
było możliwe, aby farmerzy spóźniali się z dzierżawą lub żeby
udzielono łaski zubożałym lokatorom. Sprzedawano farmy,
jedną po drugiej; chaty wędrowały w ręce każdego, kto mógł
za nie zapłacić; ogrodników odprawiono. Kwiaty, które
dawały matce tak wiele radości, zagłuszyły chwasty. Powoli
znikały z domu także co cenniejsze rzeczy. Do naprawy
zabrano parę luster w stylu królowej Anny, ale nigdy już nie
wróciły. Na aukcję w Londynie wysłano portrety rodzinne.
- Nie masz prawa ich sprzedawać - sprzeciwiła się
macosze Lalita. - Należą do rodziny. Ponieważ tato nie miał
syna, chciałabym, aby odziedziczył je mój syn.
- Jesteś pewna, że go będziesz miała? - zadrwiła lady
Studley. - Masz nadzieję, że ktoś cię poślubi?
Lalita stała się jej bezpłatną służącą. Z przerażeniem
pomyślała, że może to trwać przez resztę życia.
Poprzedniego lata Zofia skończyła osiemnaście lat i Lalita
była zdziwiona, że lady Studley nie poczyniła żadnych
kroków, by zabrać ją do Londynu czy podjąć gości. Zofia była
już wówczas olśniewająco piękna. Lalita z całą szczerością
myślała, że nie ma drugiej tak ślicznej dziewczyny.
Dopiero po Bożym Narodzeniu wyjaśniła się przyczyna
opóźnienia świętowania urodzin Zofii.
- Zofia ma siedemnaście i pół roku - powiedziała w
styczniu lady Studley.
Lalita popatrzyła na nią ze zdumieniem. Ponieważ
nauczyła się już nie sprzeciwiać macosze, jeżeli nie chciała
być brutalnie pobita za swoją impertynencję, i tym razem nie
powiedziała nic.
- Urodziła się - kontynuowała lady Studley - trzeciego
maja. W tym dniu będziemy obchodzić jej urodziny.
- Ależ tego dnia są moje urodziny! - zawołała Lalita. - Ja
będę miała osiemnaście lat trzeciego maja.
- Pomyliłaś się - odparła lady Studley. - Skończyłaś
osiemnaście lat w zeszłym roku, dziesiątego lipca.
-
Nie; to były urodziny Zofii - powiedziała
zdezorientowana Lalita.
- Czy doprawdy chcesz sprzeczać się ze mną? - zapytała
lady Studley.
Wyraz jej twarzy sprawił, że zrezygnowana Lalita
powiedziała jedynie wystraszonym tonem:
- Nie... nie.
- Zofia jest dzieckiem moim i twojego ojca - ciągnęła
spokojnie lady Studley. - Urodziła się dziesięć miesięcy po
tym, jak się pobraliśmy. Mogę to, oczywiście, łatwo
udowodnić. Ty także jesteś dzieckiem moim i twojego ojca,
ale niestety nieślubnym!
- Co ty mówisz? Nie... rozumiem! - zawołała Lalita.
Lady Studley wyjaśniła jej, że to ona miała być Zofią, a
Zofia nią, i że nieprawdą jest, że jej ojcem był nieznany oficer
armii, ale sir John.
- Czy sądzisz, że ktokolwiek zakwestionuje moje słowa,
gdy pojedziemy do Londynu? - zapytała lady Studley.
Lalita nie odpowiedziała. Nie znała w Londynie nikogo.
Kto uwierzyłby jej, a nie lady Studley? Była pokonana. Nie
mogła nic zrobić ani nawet powiedzieć.
Nieznośna była myśl, że ta pospolita kobieta udawała, iż
jest jej matką. Zajęła pozycję prawdziwej matki i od tej chwili
przywłaszczała sobie każdego pensa.
Lalita nie miała do kogo się zwrócić; czuła, że nikt nawet
nie zechce wysłuchać jej historii. Bita i popychana przez lady
Studley mizerniała i traciła młodzieńczy wdzięk.
Nakazano jej nazywać macochę „mamą", tak jak nazywała
własną matkę. Jeśli zapominała o tym, lady Studley biła ją.
Swoje wejście do towarzystwa Londynu lady Studley
planowała z precyzją, którą Lalita mogłaby podziwiać, gdyby
sama nie cierpiała z tego powodu. Pieniądze, które uskładała
lady Studley, nie mogły starczyć na długo - jednak na tyle, by
Zofia zdążyła zawrzeć znaczące znajomości, a dzięki temu
korzystne małżeństwo.
Dla Lality oczywiście nie było nawet grosika. Tymczasem
wciąż wypełniała obowiązki służącej.
Zamierzała napisać do wuja, ale było z tym tyle
komplikacji, a gdyby macocha odkryła to, z pewnością
zostałaby surowo ukarana.
Trzy dni po przyjeździe do Londynu lady Studley z
grubiańskim śmiechem rzuciła jej gazetę.
- Twój wuj nie żyje - powiedziała. - Możesz przeczytać o
tym w nekrologach!
- Nie żyje! - zawołała Lalita.
- Nie będziesz miała czasu, by pozwolić sobie na żałobę
po nim! - zadrwiła macocha. - Wracaj do pracy!
Lalita wiedziała, że zniknęła jej ostatnia nadzieja. Żyła
więc z dnia na dzień.
Gdy wypełniła wszystkie niezliczone obowiązki, które jej
wyznaczono, była zbyt wyczerpana, by myśleć o czymkolwiek
innym niż o przynoszącym zapomnienie śnie.
Ostatnio Lalita zaczęła podejrzewać, że coś złego dzieje
się z jej umysłem. Niedożywienie i ciągłe bicie ' sprawiły, że
było jej trudno nie tylko zapamiętać, co kazano jej zrobić, ale
niekiedy nawet zrozumieć, co do niej mówiono.
Teraz usiłowała sobie przypomnieć, co lady Studley
kazała powiedzieć lordowi Rothwynowi. Jej umysł wydawał
się pusty. Mogła myśleć jedynie o bólu, jaki sprawiały jej
plecy. Czuła, że suknia przykleja się do ran pozostawionych
przez trzcinę macochy.
Już teraz bała się wieczoru, kiedy będzie musiała zdjąć
suknię. Będzie dotkliwie bolało, a rany zaczną znowu
krwawić, gdy oderwie od nich materiał.
Odpięła pod peleryną tył sukni na tyle, na ile mogła. Nikt
tego nie zauważy, a zaraz po wykonaniu polecenia wróci i
obmyje miejsca, które bolały najbardziej.
- Żeby było już po wszystkim i żebym nie musiała
rozmawiać z jego lordowską mością - wyszeptała do siebie.
Przyszedł jej do głowy szalony pomysł, by uciec, ale
dokąd mogła uciekać? Była bez pieniędzy ani nie miała dokąd
pójść, a wiedziała aż za dobrze, co się z nią stanie, jeżeli wróci
do domu, nie spotkawszy się z lordem Rothwynem.
Powóz dojeżdżał do kościoła Świętego Alfage'a.
Dostrzegła wieżę, potem furtkę, a za nią cmentarz.
Macocha zamówiła powóz. Woźnicy kazano poczekać, co
było wyjątkowym gestem wobec Lality; mogli jej przecież
polecić, żeby wróciła do domu pieszo.
Konie zwalniały i Lalita zaczerpnęła tchu, gorączkowo
usiłując przypomnieć sobie, co miała powiedzieć. Powóz
zatrzymał się. Naciągnęła głęboko na twarz kaptur swojej
ciemnej, znoszonej peleryny. Pomimo że peleryna była uszyta
z ciepłego materiału i szczelnie ją okrywała, odczuwała zimno
i drżała, ale wiedziała, że to nie tyle od chłodnego powietrza,
ile ze strachu.
Nie mam się czego bać - pomyślała - to mnie nie dotyczy.
Jestem tylko posłanniczką.
Jednak wysiadając z powozu i przechodząc przez furtkę,
drżała. Na dziedzińcu kościelnym było bardzo ciemno,
chociaż w kruchcie wisiała latarnia. W pobliżu zauważyła
kamienie nagrobne, które nadawały sytuacji dodatkowej
grozy.
Z wahaniem poszła ścieżką w kierunku kruchty
majaczącego w ciemnościach i dziwnie złowieszczego
kościoła. Nagle posłyszała odgłos szybkich kroków i zanim
zdążyła zobaczyć, kto nadchodzi, poczuła wokół siebie silne
ramiona.
- Moja najdroższa, przyszłaś! Wiedziałem, że przyjdziesz!
Gdy podniosła głowę, by zaprzeczyć, usta mężczyzny
dotknęły jej ust. Przez moment była tak zaskoczona, że
zamarła w bezruchu. Nie mogła się poruszyć, a natarczywe,
namiętne, pożądliwe usta uniemożliwiały jej mowę. Mgliście,
gdzieś w głębi umysłu, pomyślała, że była całowana przez
mężczyznę. Z ogromnym wysiłkiem uwolniła się z jego objęć.
- P - proszę... proszę - jąkała - nie jestem... Zofią!
- Właśnie widzę!
Spojrzała na niego. W świetle latarni spostrzegła, że jest
wyższy, niż się spodziewała. Wydawał się silny i groźny. Z
jego ramion zwieszała się ciemna peleryna i Lalita pomyślała,
że przypomina wielkiego nietoperza.
- Kim jesteś? - zapytał ostro.
- J - jestem... siostrą Zofii - zdołała powiedzieć bez tchu.
Nadal czuła na swoich wargach jego usta. Chociaż nie
dotykał jej już, miała wciąż wrażenie, jakby była w jego
ramionach.
- Jej siostrą? - zapytał. - Nie wiedziałem, że Zofia ma
siostrę.
Lalita usiłowała zebrać myśli. Co miała powiedzieć?
- Gdzie jest Zofia? Mówił szorstkim głosem, który budził
w niej lęk.
- P - przyszłam... powiedzieć panu, milordzie - Lalita
zawahała się - że Zofia nie może przyjść.
- Dlaczego?
Jego obcesowe pytania zbijały ją z tropu. Usiłowała
dokładnie przypomnieć sobie, co macocha przykazała jej
mówić.
- O - ona czuje, milordzie, że... musi... zachować się
honorowo... i nie wolno jej... złamać... przyrzeczenia danego
panu Vertonowi.
- Musisz wygadywać te bzdury? - zapytał ostro. - Twojej
siostrze powiedziano, iż książę Yelverton umiera. Taka jest
prawda, czyż nie?
- N - nie... Tak! Nie! - powiedziała bezwolnie Lalita.
- Kłamiesz! - warknął. - Kłamiesz tak, jak okłamała mnie
twoja siostra. Uwierzyłem jej, gdy mówiła, że mnie kocha.
Czyż można zrobić ż siebie większego głupca?
W jego głosie było tyle pogardy, że Lalita spróbowała
rozpaczliwie ocalić Zofię przed jego potępieniem.
- T - to nie... t - tak - zająknęła się. - Próbowała
dotrzymać... obietnicy, którą zrobiła, zanim... poznała pana.
- Spodziewasz się, że uwierzę w te nonsensy? - zapytał ze
złością lord Rothwyn. - Nie dodawaj kłamstwa do kłamstwa.
Twoja siostra zrobiła ze mnie głupca, jak ci dobrze wiadomo,
ale która kobieta mogła się oprzeć chęci zostania księżną?
Niemal wypluwał słowa, a potem powiedział wściekle
grzmiącym głosem:
- Wracaj i powiedz swojej siostrze, że dała mi nauczkę,
której nigdy nie zapomnę. Co więcej, przeklinam ją, tak jak
przeklinam siebie za to, że jej zaufałem.
- Nie... proszę... tak nie mówić - błagała Lalita. - To
przynosi nieszczęście.
- A cóż ma do tego szczęście? - zapytał. - Przez twoją
siostrę straciłem nie tylko pannę młodą, ale także dziesięć
tysięcy gwinei!
Lalita spojrzała na jego ciemną sylwetkę, która widniała
złowrogo na tle bladego światła, padającego z tyłu. Z
ciekawości nie mogła powstrzymać pytania:
- Jak, jak mogła to zrobić?
- Założyłem się o te pieniądze, wierząc w jej szczerość i
prawdomówność; w to, że nie jest snobką jak wszystkie inne
kobiety; że pozycja nie znaczy dla niej więcej niż uczucie, a
tytuł więcej niż miłość.
- Niektóre... są takie - powiedziała szybko Lalita, zanim
zdążyła się powstrzymać.
Roześmiał się szorstko.
- Jeżeli tak jest, to ja dopiero muszę takiej poszukać.
- Może pan... znajdzie któregoś dnia.
- Myśli pani, że założyłem się o to? - zapytał z furią.
Potem powiedział: - Idź! Idź do domu! Na co czekasz? Opisz
siostrze mój gniew, mój zawód i, oczywiście, moją rozpacz, że
nie zostanie moją żoną!
W jego głosie brzmiało tyle nieokiełznanej wściekłości, że
Lalicie trudno było uczynić jakikolwiek ruch.
Czuła się jakby zahipnotyzowana siłą jego uczuć.
Wydawała się ona emanować z całej jego postaci. Lalita była
tak oszołomiona, iż nie miała siły go posłuchać, pomimo że
pragnęła uciekać,
- Dziesięć tysięcy gwinei! - powtórzył lord Rothwyn.
Jakby mówiąc do siebie, ale nadal głośno i ze złością, z jaką
zwracał się uprzednio do Lality, ciągnął: - Zasługuję na to! Jak
mogłem być takim głupcem? Tak bezrozumnym, tak
infantylnym, żeby myśleć, iż ona jest inna? - Jakby jego
własne słowa ponownie wprawiły go w nieopanowany gniew,
zagrzmiał na Lalitę: - Zejdź mi z oczu! Powiedz swojej
siostrze, że jeśli kiedykolwiek ją spotkam, zabiję ją! Słyszysz
mnie? Zabiję ją!
Był tak przerażający, że Lalita odwróciła się, by uciec,
pobiec z powrotem do furtki i do czekającego powozu.
Wszystko wydawało się wirować jej w głowie. Gdy postąpiła
krok naprzód, lord Rothwyn odezwał się spokojniejszym, ale
nadal groźnym tonem:
- Zaczekaj chwilę! Skoro jesteś siostrą Zofii, nazywasz
się też Studley!
Lalita obejrzała się zdziwiona. Nie potrafiła zrozumieć,
dlaczego to go interesowało. Czekał, aż mu odpowie, więc po
chwili odpowiedziała z wahaniem:
- T - tak.
- Mam pomysł - powiedział - który może uratować moje
pieniądze, a może i moją dumę. Dlaczego nie? Dlaczegóż, u
diabła, nie? - Wyciągnął rękę i ujął ramię Lality. - Pójdziesz
ze mną.
Spojrzała na niego zdenerwowana.
- Ale... dokąd? - zapytała.
- Zobaczysz - odparł.
Miał silne palce, które przyprawiały ją o ból i niemal
siniaczyły ramię, mimo że było okryte peleryną, Pociągnął ją
ścieżką w stronę kruchty.
- Co się... dzieje? Dokąd mnie pan... zabiera? - zapytała w
nagłym przerażeniu.
- Wyjdziesz za mnie! - odparł. - Jedna panna Studley jest
bez wątpienia bardzo podobna do drugiej i szkoda by było,
gdyby pastor czekał na próżno.
- Nie mówi pan tego... serio! - zawołała Lalita. - To
szaleństwo!
- Przekonasz się, że ja zawsze mówię serio - odparł lord
Rothwyn. - Wyjdziesz za mnie i to przynajmniej nauczy twoją
zakłamaną siostrę, że oprócz niej są na świecie inne kobiety!
- Nie, nie... nie! - zaprotestowała znów Lalita. - Nie
mogę... zrobić... tego!
- Możesz i zrobisz - powiedział ponuro. Doszli już do
kruchty i Lalita spojrzała w górę.
W świetle latarni widziała jego twarz i pomyślała, że
wygląda jak diabeł. Nigdy nie widziała mężczyzny tak
ciemnego,
tak
przystojnego,
a
jednocześnie
tak
rozwścieczonego. Jego oczy stały się wąskimi szparkami, a
wokół zaciśniętych ust pojawiła się biała linia. Nie rozluźnił
chwytu, ale raczej zaciskał, ciągnąc ją przez drzwi do
kościoła. Wewnątrz było bardzo cicho i ich stopy wydawały
się dźwięczeć, gdy podchodzili do ołtarza.
- Nie... nie... pan... nie może tego zrobić! - protestowała
Lalita szeptem.
Lord Rothwyn nie odpowiadał. Zdecydowanie prowadził
ją do stóp ołtarza, gdzie czekał pastor. Przerażona Lalita
usiłowała uwolnić się, ale okazało się to niemożliwe. Był
silny, a ona zbyt słaba, by walczyć.
- Nie.. mogę... proszę... p - proszę... to jest... złe! To... sz -
szalone. Proszę przestać... proszę... p - proszę.
Doszli do ołtarza i Lalita spojrzała na oczekującego ich
pastora. Pomyślała, że może zwrócić się do niego o pomoc.
Wtedy zobaczyła, że był to bardzo stary człowiek o zupełnie
białych włosach i miłej, pomarszczonej twarzy. Był chyba
ślepy, bo przyglądał im się, lecz wydawało się, że nie
dostrzega ich. Słowa zamarły na ustach Lality i nie
powiedziała nic.
- Moi kochani... - zaczął drżącym głosem pastor.
Muszę... go zatrzymać! Muszę! - pomyślała Lalita, ale
znów nie zdołała wydobyć z siebie ani słowa. Miała wrażenie,
jakby wszystko jej się śniło, i zupełnie nie mogła się
skoncentrować. Czuła tylko ciężki zapach lilii, którymi było
przybrane prezbiterium, widziała światło migoczące na
ołtarzu. Owładnęła nią cisza i spokój kościoła.
Nie wypowiem słów... czyniących mnie... jego żoną -
postanowiła. Poczekam... aż mnie zapyta i wtedy powiem...
nie!
- Inigo Aleksandrze, czy pragniesz pojąć tę kobietę za
prawowitą małżonkę? - usłyszała słowa starego pastora.
Lord Rothwyn odpowiedział donośnie głosem, który
zdawał się rozbrzmiewać w całym kościele:
- Tak.
Nadal jest bardzo zły - pomyślała z dreszczem strachu
Lalita. Duchowny zwrócił się teraz ku niej.
- Jak ci na imię? - zapytał lord Rothwyn.
- Lalita... ale... nie mogę...
- Ma na imię Lalita - powiedział głośno lord Rothwyn, nie
zwracając uwagi na jej słowa protestu.
Pastor pokiwał głową. Potem zwrócił się do Lality swoim
łagodnym, zmęczonym głosem:
- Powtarzaj za mną: Ja, Lalita...
- N - nie mogę, nie... nie mogę! - zaczęła szeptem.
Poczuła na ramieniu zaciskające się palce lorda
Rothwyna. Zniewalały ją podobnie, jak ręce macochy, gdy
zmuszała, by robiła to, co jej kazała. Ogarnął ją ten sam
strach, który odczuwała, czekając na uderzenie trzciną w
plecy. Bezwolna i niemal nieświadoma usłyszała swoje
jąkanie:
- Ja, L - Lalita... biorę sobie... ciebie... Inigo...
Aleksandrze...
Kiedy wyszli z kościoła, pojechali razem przez ciemność,
lecz nie wynajętym powozem, którym przybyła Lalita, ale
luksusowym pojazdem z uprzężą z litego srebra, zdobionym
znakiem herbowym i z okryciem z soboli na kolana.
Lord Rothwyn nie odzywał się, ale Lalita wiedziała bez
słów, że nadal był zły. Czuła, jak emanuje z niego gniew, niby
grzmot wypełniając powóz i przerażając ją swoją
intensywnością. Usiłowała domyślić się, jakie konsekwencje
oczekują ją za zajęcie przy ołtarzu miejsca Zofii. Nie mogła
uwierzyć, że to prawda. Nadal wszystko się jej wymykało i
było nieostre.
Co się ze mną stanie? Co ja zrobię? - zadawała sobie
pytania. Była przerażona do tego stopnia, iż trudno jej było
oddychać, i bardzo wyczerpana.
Powóz zatrzymał się przed jednym z dużych, wspaniałych
domów przy alei Parkowej. Przez otwarte drzwi dochodziło
złote światło. Służący w bordowych liberiach, ozdobionych
złotymi galonami, rozwinęli na stopniach czerwony dywan i
otworzyli drzwi powozu,
Lalita wysiadła pierwsza i stanęła zdezorientowana i
wystraszona w dużym marmurowym hallu, w którego
wnękach stały pozłacane posągi naturalnych rozmiarów.
- Chodźmy!
Ręka lorda Rothwyna ponownie spoczęła na jej ramieniu.
Prowadził ją przez hall do pięknego pokoju. Po półkach z
książkami uszeregowanymi wzdłuż ścian zorientowała się, że
była to biblioteka. Na środku pokoju stał duży, niski stół, do
którego podeszli.
Lokaj pospiesznie zapalił dwa kandelabry stojące na stole,
chociaż wystarczająco dużo światła dawały zdobiące ściany
srebrne kinkiety.
- Czy życzy pan sobie czegoś, milordzie? - zapytał z
szacunkiem majordomus.
- Nie. Zostaw nas, ale zatrzymaj woźnicę. Mam dla niego
list, który trzeba dostarczyć.
- Dobrze, milordzie.
Lalita poczuła, że drży. Lord podprowadził ją do stołu.
Przed nią leżał duży przybornik do pisania ozdobiony złotą
koroną nad wymyślnym znakiem herbowym. Lord Rothwyn
otworzył go.
- Teraz - powiedział - napiszesz list do siostry. Wyjął z
szuflady papier listowy, ułożył go na
podkładce przybornika i wyciągnął duże, białe gęsie pióra.
Lalita machinalnie odpięła zapinkę peleryny przy szyi i zdjęła
kaptur z głowy. Odsunęła pelerynę jeszcze trochę dalej i
wzięła od niego pióro.
- Pisz, proszę - zakomenderował.
Lalita pochyliła się i położyła rękę na papierze, usiłując
powstrzymać drżenie.
- Moja droga Zofio - dyktował twardym, gorzkim głosem
- przekazałam lordowi Rothwynowi twoją wiadomość, a
ponieważ szkoda mu było zawieść kapłana i zmarnować
uroczystości, które zorganizował dla ciebie, zajęłam twoje
miejsce i jestem teraz jego żoną. Jestem przekonana, że z
radością przyjmiesz wiadomość, iż wszelki niepokój o
zdrowie księcia Yelverton był bezpodstawny i Jego Miłość
będzie się cieszył dobrym zdrowiem przez wiele długich lat!
Kiedy Lalita doszła do słowa „bezpodstawny", przerwała
pisanie.
- Skąd pan to wie? - zapytała. Popatrzyła na to, co
napisała, po czym powiedziała cicho: - Jego Miłość... mieszka
w Hampshire. - Nagle podniosła wzrok na stojącego przy niej
lorda Rothwyna. - To nie była prawda! To pan wysłał ten list
do Zofii! Książę wcale... nie jest umierający.
- Nie, nie jest umierający - odparł lord Rothwyn. - To był
egzamin, egzamin, którego twoja siostra nie zdała.
- Jak mógł pan zrobić coś takiego? - zapytała Lalita. - To
było podstępne... okrutne!
- Okrutne? - powtórzył. - A czy nie było bardziej okrutne
to, że wciąż wyznawano miłość, w którą wierzyłem, ale która
istniała tylko w mojej wyobraźni?! - Znowu mówił
gwałtownie. - . Skończ swój list! - rozkazał. - Woźnica czeka.
- N - nie mogę... tego napisać - powiedziała. - Zabiją mnie
za to, że wzięłam w tym udział! - W jej głosie brzmiało
przerażenie.
Rzuciła pióro i usiłowała przyjrzeć się tańczącym jej przed
oczami słowom, które napisała.
- Jestem... szalona! Szalona... pozwalając panu zrobić... -
powiedziała - i... nie mogę już... więcej znieść...
Z tymi słowami podniosła ręce do twarzy, a jej głowa
pochyliła się ku stołowi. Przy tym ruchu peleryna zsunęła się z
pleców na krzesło.
- Chodź! - powiedział szorstko lord Rothwyn. - Nie czas
na słabość. Nie zabiją cię za wzięcie udziału w tej
maskaradzie. To ci obiecuję!
- N - nie powinnam była... tego robić - powiedziała Lalita.
W jej głosie była taka rozpacz, że powstrzymał słowa,
które miał wypowiedzieć. Spojrzał na nią i dostrzegł rozpiętą
z tyłu suknię. Podniósł ze stołu jeden z kandelabrów i uniósł
nad głową Lality. Ujrzał wówczas krwawiące blizny i pręgi na
jej plecach. Niektóre były purpurowe, niektóre krwawiły, inne
tworzyły fioletowe sińce tak niezliczone, że niewiele było
między nimi jasnego ciała. Z ust lorda Rothwyna wyrwał się
okrzyk:
- Mój Boże! - Potem zapytał, lecz już innym tonem niż
dotąd: - Kto ci to zrobił? Kto cię tak traktuje?
Lalita ze znużeniem podniosła twarz znad dłoni.
- Kto ci to zrobił? - powtórzył lord Rothwyn. Ponieważ
domagał się odpowiedzi, Lalita, pomimo że kręciło jej się w
głowie i nie potrafiła jasno myśleć, odrzekła:
- Moja... macocha. - Wymówiwszy te słowa, zawołała jak
szalona: - N - nie., nie... to była moja... matka! Nie
powiedziałam tego! To była pomyłka! T - to była moja matka!
Trzymając kandelabr w ręku, lord Rothwyn popatrzył na
nią zdumiony. Wstając od stołu, Lalita zwróciła się ku niemu
żałośnie:
- Ja... ja... tego nie powiedziałam. Przysięgam, że nie
powiedziałam tego... nie mogę już dłużej wytrzymać..: Nie
mogę! Nie... mogę!
Spojrzała na niego z trwogą, obawiając się, że nie uwierzy
jej słowom, po czym osunęła się na podłogę u jego stóp.
R
OZDZIAŁ
3
Lord Rothwyn popatrzył na leżące ciało Lality, po czym -
przemierzywszy pokój - pociągnął za sznur dzwonka. Gdy
służący odpowiedział na wezwanie, lord podniósł Lalitę i,
mijając służącego, poszedł przez hall i dalej schodami w górę.
Służący pospieszył przed nim i otworzył drzwi w końcu
szerokiego korytarza.
Lord Rothwyn wniósł Lalitę do sypialni. Był to duży
pokój na tyłach domu, wychodzący na ogród i przybrany
liliami - najwidoczniej przewidziany na sypialnię młodej pary.
Podchodząc do łóżka, lord Rothwyn polecił:
- Sprowadź bonę.
- Bonę, milordzie? - zapytał zdumiony służący.
- Słyszałeś, co powiedziałem.
Lord Rothwyn bardzo delikatnie ułożył Lalitę na
poduszkach, kładąc ją na boku, tak aby posiniaczone i
poranione plecy niczego nie dotykały. Uczyniwszy to stanął
obok łóżka, przyglądając się dziewczynie z wyrazem
niedowierzania. W świetle świec zauważył, że jej ramiona
także były posiniaczone. Zdał sobie sprawę, że kiedy
prowadził ją do ołtarza, używając siły, musiało ją to bardzo
boleć.
Lalita nie poruszała się. Otworzyły się drzwi i weszła
starsza kobieta. Miała miłą pomarszczoną twarz i siwe włosy.
Ubrana była w zwyczajową, szarą suknię i fartuch bony do
dzieci.
- Posyłał pan po mnie, milordzie? Lord Rothwyn
odwrócił się jakby z ulgą.
- Chodź tu, nianiu!
Zbliżyła się do łóżka i stanęła obok lorda. Zobaczyła
Lalitę i straszliwe rany na jej plecach.
- Panie Inigo! - wykrzyknęła. - Któż mógł uczynić coś
takiego? - Mówiąc to popatrzyła na niego.
- Nie ja, nianiu. Nie potraktowałbym w taki sposób
kobiety ani nawet zwierzęcia.
- Któż był tak bestialski? - z niedowierzaniem powtarzała
bona.
- Kobieta! - odparł krótko lord.
- Co pan zamierza zrobić?
- To ciebie o to pytam - rzekł lord Rothwyn. Bona
odchyliła nieco bardziej brzegi sukni Lality.
Krwawiące, zaognione, o fioletowym i pomarańczowym
kolorze skóry plecy nie miały ani cala bez okaleczeń.
- Zemdlała - powiedział lord Rothwyn - ale gdy odzyska
przytomność, ból będzie nie do zniesienia.
- O tak, doprawdy - przyznała bona. - Potrzebna mi jest
oliwa laurowa.
- Natychmiast poślę do apteki - powiedział lord Rothwyn.
Mówił z werwą, jakby zadowolony, że może w czymś
pomóc.
- Mało prawdopodobne, żeby jakaś apteka miała oliwę z
drzewa laurowego - stwierdziła bona.
- Więc gdzie możemy ją otrzymać?
- U zielarki.
- Jakiej zielarki? - zaczął lord Rothwyn, po czym zawołał:
- Pamiętam! Mieszka niedaleko Roth. Matka często o niej
mówiła.
- Zgadza się - przytaknęła bona. Ponownie popatrzyła na
Lalitę i dotknęła jej szczupłej dłoni, jakby upewniając się, czy
jeszcze żyje.
- Kim jest ta nieszczęsna dziewczyna, milordzie? -
zapytała nagle.
Zapadła chwila ciszy, w końcu lord Rothwyn
odpowiedział gwałtownie:
- Moją żoną!
- Ożenił się pan z nią?! - zawołała bona. - Ale myślałam...
Powiedziano nam dziś wieczorem, że...
- Że przywiozę do domu wielką piękność - dokończył
lord Rothwyn z nutą pogardy w glosie. - Tak miało być, ale
zamiast tamtej przywiozłem, nianiu, kogoś, kto potrzebuje
twojej opieki i ochrony.
Bona pochyliła się i położyła dłoń na czole Lality.
- Zrobię, co w mojej mocy, milordzie - powiedziała cicho
- ale wszystko jest w ręku Boga!
Lalita poruszyła się. Przepełniało ją uczucie szczęścia.
Wydawało się przychodzić do niej z przeszłości. Śniła o
swojej matce. W tym śnie, powtarzającym się wielokrotnie,
była z matką, która przytulała ją i podawała coś do picia.
Znów była dzieckiem i nic jej nie przerażało.
- Mamo! - wyszeptała.
Otworzyła oczy i pomyślała, że nadal śni. Znajdowała się
w wypełnionym słonecznym blaskiem pokoju, którego nigdy
przedtem nie widziała. Zobaczyła rzeźbione kolumny łóżka, w
którym leżała, marmurowy kominek, a nad nim wspaniale
barwny obraz.
Zamknęła oczy. Wszystko to musiało być częścią snu. Po
chwili z ciekawości rozejrzała się znowu. Kominek i obraz
wciąż tam były.
- Skoro się pani obudziła - usłyszała obok cichy głos -
mam dla niej coś do picia.
Lalita uzmysłowiła sobie, że już wcześniej słyszała ten
głos. Był częścią jej snów.
Pod plecy delikatnie wsunęło się ramię i uniesiono jej
lekko głowę, by napiła się z przystawionej do ust szklanki.
Rozpoznawała coś, co pojawiało się w jej snach - słodycz
miodu w chłodnym płynie gaszącym pragnienie.
- Gdzie ja jestem? - zdołała zapytać słabym głosem, gdy
zabrano szklankę. Mówiąc, spojrzała w górę i ujrzała
uśmiechniętą twarz starszej kobiety.
- Jest pani w Roth Park.
- Gdzie?
- Przywieźliśmy panią tutaj, milady.
- Ale... dlaczego? - usiłowała spytać Lalita, a potem
przypomniała sobie jazdę do kościoła, nieznane, dziwne
uczucie pierwszego pocałunku, wreszcie przerażenie, gdy
wleczono ją do ołtarza, na koniec słowa przysięgi małżeńskiej.
Wyszła za mąż!
Przez moment poczuła przeszywające ją ostrze strachu...
Był zły, bardzo zły, a ona się bala... Potem napisała list...
list do Zofii! Wysłała go? Co dalej się wydarzyło? Pamiętała
swój krzyk po tym, gdy powiedziała coś, czego przyrzekła
nigdy nie wyjawić.
Zaczynało to do niej wracać, ale były luki, luki
spowodowane
strachem.
Bala
się
wszystko
sobie
przypomnieć.
- Poproszę o coś do zjedzenia - powiedział ktoś cichym
głosem. - Poczuje się pani lepiej, gdy zje.
Lalita chciała zaprotestować, powiedzieć, że nie jest
głodna. Napój, który właśnie wypiła, był pyszny; nadal czuła
jego słodycz na języku. Wzmocnił ją wyraźnie. Myślała teraz
jaśniej. Wiedziała, że starsza kobieta zadzwoniła i przy
drzwiach wydała komuś polecenie. Potem wróciła do łóżka
Lality.
- Nadal zastanawia się pani, jak się tutaj znalazła? -
zapytała.
Lalita popatrzyła na nią i wyszeptała:
- Nie jestem w Londynie?
- Nie - odpowiedziała kobieta. - Jest pani w posiadłości
jego lordowskiej mości w Hertfordshire.
- Jego... lordowskiej mości?
Lalita zadrżała. Teraz przypomniała sobie. To za lorda
Rothwyna wyszła. Za szlachcica, którego Zofia porzuciła w
ostatniej chwili. Za złego, przerażającego mężczyznę, który
zastawił pułapkę na Zofię, a ją zmusił, aby wyszła za niego.
Jak mógł to zrobić? - zadawała sobie pytanie. - Co
pomyślała Zofia, gdy dowiedziała się, że ją oszukano?
Myśli te sprawiły, że w jej pamięci stanęła lady Studley.
Zadrżała.
- Czy... czy moja macocha wie, gdzie jestem? - zapytała
szeptem.
- Nie wiem - odparła kobieta - i nie musi pani martwić się
o nią ani o nikogo innego. Jego lordowska mość opiekuje się
panią.
- On... on był... taki zły - wyszeptała Lalita.
- Teraz nie jest zły - zapewniła bona. - Życzy pani, żeby
pani wyzdrowiała.
Lalita zamknęła oczy. Było coś krzepiącego w tym, co
usłyszała.
Gdy otworzyła je ponownie, czekał już na nią posiłek. Nie
była głodna, ale chcąc sprawić swojej opiekunce przyjemność,
zjadła kilka kęsów.
Potem zasnęła. Przeniosła się w krainę snów, gdzie
czekała na nią matka i nie istniał strach.
Dopiero następnego ranka poczuła, że spowijająca jej
umysł mgła ustąpiła i teraz może myśleć jaśniej.
Pokój był jeszcze piękniejszy, niż wydawał się na
pierwszy rzut oka. Biało - złote ściany, różowe zasłony
komponujące się z dywanem, duże lustra w złotych ramach,
obrazy i kwiaty. Wszystko to składało się na idealną
harmonię. Czasem sobie wyobrażała takie wnętrza, ale nigdy
dotąd nie widziała.
Dowiedziała się teraz, że starsza kobieta, która się nią
zajmowała, była boną lorda Rothwyna.
- Był słodkim chłopczykiem, a „niania" było jednym z
pierwszych słów, jakie powiedział. Odtąd na zawsze do mnie
przylgnęło! - wyjaśniła bona.
Przyniosła Lalicie śniadanie i postawiła je obok na łóżku.
Lalita spojrzała na tacę, lecz przez chwilę nie dostrzegła
delikatnej porcelany z Worcester, lśniących sreber i misternie
haftowanego obrusa.
Zamiast tego zobaczyła gotowane przez siebie
pożywienie, które zwykle jadła na brudnym, nie szorowanym
stole kuchennym w domu przy ulicy Hill. Co myślała o niej
teraz macocha? Jakich udzielono wyjaśnień, gdy nie wróciła?
Co powiedzą, gdy znów ją zobaczą? Ponieważ te pytania
przerażały, zepchnęła je na dno świadomości i spróbowała
słuchać tego, co mówiła do niej niania.
- Musi pani przytyć, milady! Już przybrała pani trochę na
wadze!
Lalita popatrzyła na nią rozszerzonymi oczami.
- Jak to możliwe... - zaczęła, a potem zapytała z
niepokojem: - Od jak dawna tu jestem?
- Blisko trzy tygodnie.
Zdumiona Lalita podskoczyła, aż zadźwięczała porcelana
na tacy.
- To nie może być prawda! Trzy tygodnie! Jak to się
mogło... zdarzyć?
- Była pani chora - odparła niania. - Lekarz opisał to jako
„wyczerpanie umysłu", ale nie zwracaliśmy na niego większej
uwagi, chociaż jego lordowska mość nalegał, by się go
poradzić. - Przerwała, po czym widząc, że Lalita czeka na
wyjaśnienia, ciągnęła dalej: - To zielarka panią leczyła,
milady. Nie pozna pani swoich pleców, gdy zobaczy je pani w
lustrze,
- Zielarka? - powtórzyła Lalita, nadal nie mogąc
zrozumieć, co się wydarzyło.
- Słynna jest w tych stronach - kontynuowała niania. -
Ludzie przyjeżdżają do niej z Londynu, żeby leczyła ich
ziołami. Ona nie pozwoli nikomu używać lekarstw od lekarza.
Nazywa je kupą śmiecia!
- To, co dawałaś mi do picia, to były zioła?. - zapytała
Lalita. - Mimo że byłam nieprzytomna, pamiętam, że były
pyszne!
- Zioła i owoce z jej ogrodu - wyjaśniła niania - i miód z
jej pasieki. Nie użyłaby żadnych innych. Mówi, że tylko jej
własne mają specjalną moc leczniczą.
Lalita milczała przez chwilę, po czym rzekła:
- Mówisz, że jestem... grubsza?
- Troszeczkę - odparła niania. - Jest poprawa. Podeszła do
toaletki i wzięła lusterko w złotej ramie, które stało wsparte o
tańczące aniołki. Przeniosła je przez pokój i przytrzymała
przed Lalita.
Odbicie w lustrze bardzo różniło się od tego, które
ostatnio widziała w swojej sypialni przy ulicy Hill. Wówczas
jej skóra była napięta na wystających kościach policzkowych.
Oczy miała czerwone i zaognione, a włosy proste i bez
połysku.
Teraz jej oczy niemal wypełniały małą twarz, i chociaż
linia podbródka była jeszcze ostra, jej skóra była przejrzyście
czysta i z lekkim rumieńcem. Włosy wydawały się gęstsze i
lśniące, falujące się lekko. Miała przedziałek na środku głowy,
więc opadały po obu stronach jej twarzy.
- Wyglądam... inaczej - powiedziała wreszcie.
- Będzie pani wyglądała zupełnie inaczej, kiedy skończy
się kuracja! - obiecała niania. - Ale musi pani robić to, co
powiem!
Lalita uśmiechnęła się. Znała tę na wpół strofującą, na
wpół czułą nutę, z jaką każda bona wydaje swoje polecenia.
Jej bona zwracała się do niej w ten sam sposób. Pomimo wielu
kategorycznych poleceń czy upomnień doznała od niej
czułości, jakiej nie zaznała od nikogo innego. Wiedziała, że
była to miłość; w pewien sposób taka sama, jak miłość, którą
darzyła ją matka, choć w niani odnajdowała więcej
zrozumienia.
- Zrobię... co mi powiesz - powiedziała. - Chcę
wyzdrowieć.
Mówiąc to zastanawiała się jednak, czy było tak
naprawdę. Jeśli wyzdrowieje, będzie musiała stawić czoło
problemom. Jeden z nich był szczególnie przerażający. Nie
musiała go nawet formułować. Wiedziała, że myśl o nim
tkwiła w niej, choćby nie wiadomo jak bardzo usiłowała przed
nią uciec.
Niania przyniosła świeżą koszulę nocną, elegancką, z
miękkiego batystu, obszytą koronką, Wyszczotkowała jej
włosy, przedtem wtarła w nie płyn, który - jak powiedziała -
dała jej zielarka.
- Co to jest? - zapytała Lalita.
- Srebrnik albo, jak nazywaliśmy go będąc dziećmi,
pięciornik - odparła niania. - To ziele Jowisza.
- Czy naprawdę sprawia, że włosy rosną?
- Pani włosy znacznie urosły w czasie choroby, ale
zawsze tak się dzieje, gdy ciało jest nieprzytomne.
- Nie wiedziałam o tym! - zawołała Lalita.
- To prawda.
- Jak mogłam tak długo być nieprzytomna?
- Po jakimś czasie mogła się pani obudzić, ale byłaby pani
tylko przestraszona i nieszczęśliwa, więc trzymaliśmy jaśnie
panią we śnie.
- Za pomocą ziół, oczywiście - powiedziała z uśmiechem
Lalita.
- Sen najlepszy lekarz, ale trochę mu pomogliśmy.
- Co zielarka dała mi na sen? - zapytała zaciekawiona
Lalita.
- Wydaje mi się, że lignstr, ziele świętego Jana i biały
mak - odpowiedziała niania - ale będzie ją pani musiała sama
zapytać. Chociaż nie zawsze zdradza swoje sekrety.
Kiedy niania szczotkowała włosy, Lalita czuła, że niemal
tańczą wokół pleców; potem zasnęła, ponieważ rozmowa ją
zmęczyła.
Gdy się obudziła, było popołudnie. Przyniesiono herbatę i
maleńkie kanapki, wszystko wytwornie podane. Gdy
skończyła jeść niania oznajmiła:
- Jego lordowska mość chciałby z panią pomówić.
- Jego lordowska mość? - Lalita ledwo wyszeptała te
słowa. Jej ręce bezwiednie powędrowały do piersi, jakby się
zasłaniała.
- Codziennie przychodził panią zobaczyć - ciągnęła niania
- aby obserwować poprawę pani zdrowia. - Roześmiała się
lekko. - Zupełnie jakby jaśnie pani była jednym z tych
budynków, którym poświęca tak wiele czasu!
Lalita nic nie odpowiedziała. Drżała. Jakże może zobaczyć
się z lordem Rothwynem? Cóż może mu powiedzieć? Nagle
przyszła jej do głowy pewna myśl. Zapewne chce
porozmawiać o przyszłości, chce omówić sposób, w jaki może
się jej pozbyć. Zamyślona ledwo spostrzegła, że niania wyjęła
z szuflady szyfonową narzutkę obszytą szeroką koronką i
zarzuciła jej na plecy.
Ponownie uczesała włosy Lality. Poprawiła poduszki za
jej plecami. Potem, jakby instynktownie wiedząc, że lord
zbliżał się do drzwi, podeszła do nich właśnie w chwili, gdy
zapukał.
- Proszę wejść, milordzie.
Otworzyła drzwi. Wszedł do środka. Lalita wstrzymała
oddech. Spodziewała się, że będzie w czerni, tak jak tamtego
wieczoru w kościele. Pamiętała jego trzepoczącą pelerynę
przypominającą skrzydła nietoperza. Zamiast tego miał na
sobie strój do jazdy konnej. Wcięty, niebieski surdut, wysoko
pod szyję zawiązana krawatka i białe nakładki jego
wypolerowanych butów czyniły go niezmiernie eleganckim, a
jednocześnie znacznie mniej groźnym. Z trudem zmusiła się,
by spojrzeć na jego twarz: ze zdziwieniem stwierdziła, że nie
jest wcale przerażająca. Musiała przyznać, że był
najprzystojniejszym
mężczyzną,
jakiego kiedykolwiek
widziała. Był bardzo wysoki i to sprawiało, że czuła się
przytłoczona i nieważna.
Rzeczywiście wyglądała bardzo niepozornie i krucho w
wielkim łóżku z baldachimem rzeźbionym w anioły i z
haftowanymi zasłonami z różowego aksamitu. Popołudniowe
słońce nadało pokojowi złoty blask, ale Lalita nadal wyglądała
blado.
Lord Rothwyn pomyślał, że nigdy nie widział kobiety o
tak dziwnym kolorze włosów. Wydawały się niemal szare;
szare były także je oczy. Szarość oczu była głęboka i ciemna
niczym wzburzone morze, jednak z błyskającymi iskierkami
światła.
- Tak bardzo się cieszę, że masz się lepiej - powiedział
głębokim głosem lord Rothwyn.
Zobaczył, że ręce Lality o długich palcach trzymały
szyfonową narzutkę blisko przy piersiach i chociaż usta miała
rozchylone, nie mogła zdobyć się na odpowiedź.
- Wprawiłaś nianię i mnie w ogromny niepokój -
powiedział, jakby dając jej czas, by odzyskała spokój - ale
teraz z każdym dniem widzimy poprawę. Wkrótce będziesz
się czuła na tyle dobrze, by wyjść i obejrzeć moje ogrody. Są
bardzo piękne o tej porze roku.
- Bardzo... bardzo chętnie - zdołała powiedzieć Lalita.
- Musisz więc robić dokładnie to, co powie niania - rzekł
lord Rothwyn. - Sam też robię tak przez całe życie.
Uśmiechnął się. W odpowiedzi blady uśmiech pojawił się
na ustach Lality. Po chwili powiedziała:
- Przepraszam...
- Nie ma za co przepraszać. To ja powinienem
przepraszać ciebie.
- Powinnam była... cię... powstrzymać - wyszeptała
Lalita. - Myślałam dziś po południu o tym, co się wydarzyło.
Bardzo źle, że zgodziłam się...
- Nic nie mogłaś na to poradzić - odrzekł.
- To było... tchórzliwe z mojej strony - Lalita mówiła bez
zastanowienia. - Mama wstydziłaby się za mnie.
Lord dostrzegł w jej wielkich oczach strach. Podszedł do
łóżka i usiadł na fotelu, przysuwając go bliżej niej.
- Wyszłaś za mąż, Lalito - powiedział - i dlatego nie
powinno być między nami udawania ani żadnych kłamstw.
Tamtej nocy, gdy zemdlałaś, ponieważ okrutnie i z żądzy
zemsty zmusiłem cię, byś za mnie wyszła, powiedziałaś mi
najpierw, że zbiła cię twoja macocha, potem zmieniłaś to na
matkę...
Lalita spuściła oczy i nerwowo bawiła się palcami rąk. Nie
odzywała się. Po chwili lord Rothwyn powiedział:
- Pozwól, że coś wyjaśnię. Znajdujesz się pod moją
ochroną - i nikt cię już więcej nie skrzywdzi. Jesteś moją żoną
i wszystko, co wycierpiałaś w przeszłości, minęło!
Spojrzała na niego i jej oczy rozświetliły się nagle, jakby
uwierzyła w to, co powiedział. Odezwała się cicho:
- Ale nie mogę... zostać z tobą.
- Dlaczego?
- Bo ty mnie nie chcesz i jeśli... mnie odeślesz, nikt się
nigdy nie dowie, że ożeniłeś się ze mną,
Lord Rothwyn nie spuszczał oczu z jej twarzy i dopiero po
chwili odpowiedział bardzo dziwnym głosem:
- Czy poważnie sugerujesz, Lalito, że jesteś gotowa ukryć
fakt, iż się pobraliśmy? Zniknąć z mojego życia?
- To... byłoby łatwe - odparła - i jedyne możliwe
rozwiązanie, jeśli... chodzi o ciebie.
- Dlaczego tak myślisz?
- Dlatego, że nie jestem taką... żoną, jaką powinieneś
mieć i nie... pragnąłeś ożenić się ze mną.
- Zmusiłem cię, żebyś za mnie wyszła - oponował - i
wiemy oboje, że był to akt zemsty na twojej siostrze.
Jednocześnie była to umowa prawna i religijna. Ożeniłem się
z „panną Studley".
Lalita milczała przez chwilę, po czym zapytała:
- Czy uchroniłam cię... przed przegraniem zakładu?
- Tak - odparł - ale odmówiłem przyjęcia pieniędzy.
- Dlaczego?
- Powiem ci prawdę - rzekł Rothwyn - tak, jak mam
nadzieję zawsze słyszeć prawdę od ciebie.
Swobodnie usiadł głębiej w fotelu i zaczął głosem, w
którym nie było szorstkości ani wrogości.
- Gdy twoja siostra powiedziała, że ze mną ucieknie,
zwierzyłem się moim dwóm najlepszym przyjaciołom. Jeden
powiedział mi, że jestem głupcem.
- Dlaczego? - zapytała Lalita.
- Powiedział, że Zofia Studley wychodzi za mąż tylko dla
awansu społecznego, i skoro jest gotowa porzucić dla mnie
Juliusza Vertona, to jedynie dlatego, że książę będzie
najprawdopodobniej długo żył, więc ja jestem lepszą partią.
Lalita przypomniała sobie, że Zofia mówiła dokładnie to
samo.
- Ponieważ wyobrażałem sobie, że jestem w niej
zakochany - kontynuował lord Rothwyn - z wściekłością
zwróciłem się przeciwko niemu za podobne podejrzenia.
„Zofia kocha mnie dla mnie samego" - zapewniałem jak
żółtodziób. - W jego głosie zabrzmiał cień pogardy. -
„Udowodnijmy to" - zaproponował przyjaciel. „Zakładam się
o dziesięć tysięcy gwinei, że panna Studley, gdyby wiedziała,
iż książę jutro umrze, pozostałaby przy swoich zaręczynach z
Vertonem". Szydziłem z niego, tak byłem pewny, że
zapewnienia Zofii o miłości były prawdziwe. Aby to
udowodnić, sporządziliśmy razem list do twojej siostry, który
miała otrzymać, zanim wyruszy na spotkanie ze mną na
dziedzińcu kościoła Świętego Alfage'a.
- To był okrutny... egzamin - wyszeptała Lalita.
- Okrutny czy nie, pokazał, że rzeczywiście zrobiłem z
siebie głupca, a mój przyjaciel miał rację.
- A więc to on naprawdę wygrał zakład!
- Rzeczywiście - powiedział lord Rothwyn - ale, gdy już
wychodziłaś z kościoła, przypomniałem sobie, że jego
sformułowanie brzmiało „panna Studley", a nie „panna Zofia
Studley".
- Rozumiem - wyszeptała Lalita - nie było... uczciwe
wziąć pieniądze.
- Cieszę się, że moje zachowanie zyskało twoje uznanie -
powiedział z bladym uśmiechem lord Rothwyn,
- Jednak - ciągnęła Lalita - wyrządzono... szkodę, waszej
lordowskiej mości.
- Szkodę?
- Ożeniłeś się... ze mną!
- Nie nazwałbym naszego związku w ten sposób.
- Powiedziałeś, że nie będziemy udawać - przypomniała
Lalita. - Mówmy więc szczerze. Kochałeś Zofię, bo jest
najpiękniejszą dziewczyną w Anglii. Ja jestem żoną, której nie
kochasz i której nawet nie masz za co podziwiać! Najlepsze,
co możesz zrobić, to pozbyć się mnie.
- Naprawdę wydaje mi się, że mówisz to poważnie -
powiedział powoli lord Rothwyn.
- Myślę o tobie - rzekła Lalita.
- A co z tobą?
- Nic mi się nie stanie - odparła Lalita - jeśli mi
pomożesz.
- W jaki sposób?
- Myślałam, że mógłbyś mi dać trochę pieniędzy... Tylko
trochę - powiedziała pospiesznie - tyle, żeby wystarczyło na
wynajęcie chaty na wsi... Mogłabym pojechać gdzieś, gdzie
nikt nigdy o mnie nie słyszał i nie musiałbyś... nigdy więcej
mnie widzieć. Mam starą bonę, zupełnie taką jak niania. Moja
mac... moja matka zwolniła ją, gdy wyjeżdżałyśmy z Norfolk i
wiem, że jest nieszczęśliwa. Ona zaopiekowałaby się mną.
- Ile by mnie to kosztowało? - zapytał lord Rothwyn.
Lalita popatrzyła, na niego z niepokojem, potem znów
odwróciła wzrok.
- Jeśli to nie będzie za dużo - powiedziała cicho - jestem
pewna, że zupełnie dobrze poradziłybyśmy sobie ze... stu
funtami na rok.
- I za tę ogromną sumę - powiedział - gotowa jesteś na
zawsze odejść z mojego życia?
- Nigdy nie rozmawiałabym z nikim o tym, co się
wydarzyło - obiecała Lalita - i mógłbyś wtedy ożenić się z
kobietą, która... kochałaby cię tak samo jak ty ją.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że jestem bardzo bogatym
człowiekiem? - zapytał lord Rothwyn.
- Zofia tak mówiła - odparła Lalita.
- I wiedząc o tym, wciąż myślisz, że sto funtów rocznie
byłoby dla ciebie wystarczającą rekompensatą za twoją
przysługę dla mnie?
- Nie jestem rozrzutna.
- Jesteś bardzo niepodobna do większości kobiet w twoim
wieku.
Lalita uśmiechnęła się do niego blado.
- Szczęście nie zależy od pieniędzy. Pomyślała, jak
szczęśliwa była w domu z matką i ojcem. Pomimo skromnego
życia, wszyscy troje zaznali szczęścia, którego nigdy nie
zastąpiłoby złoto. Jej zamyślenie przerwał głos lorda
Rothwyna:
- Pozwolę sobie powtórzyć, Lalito, że jesteś bardzo inna
niż większość młodych kobiet.
- Tak naprawdę nie jest to... komplement - powiedziała
Lalita.
Milczał przez chwilę, zanim zapytał:
- Masz jakieś inne plany na przyszłość? Zwróciła się ku
niemu i zauważył, że jej oczy były niemal fioletowe.
Przybierały taką barwę, gdy była poruszona albo wystraszona.
- N - nie powiedziałbyś... mojej macosze ani Zofii, dokąd
pojechałam? Mogłyby mnie odnaleźć, a wtedy...
Lord Rothwyn pochylił się ku niej. Bez zastanowienia,
jakby błagalnie, Lalita wyciągnęła ku niemu rękę. Lord ujął ją
w swoje dłonie.
- Czy naprawdę myślisz - zapytał - że zrobiłbym coś,
żebyś ponownie znosiła tak bestialskie okrucieństwo? Czuł w
dłoni jej palce drżące jak schwytany ptak.
- Wydaje mi się - powiedziała powoli Lalita - że moja
macocha chciała, żebym... umarła. Mógłbyś jej powiedzieć,
że... nie żyję?
- Ależ ty żyjesz - powiedział twardo lord Rothwyn - i
chociaż ciekawią mnie twoje pomysły, mam swoje własne
plany.
- Jakie? - zapytała.
Puścił jej rękę i ponownie usadowił się głęboko w fotelu.
- Czy Zofia powiedziała ci kiedyś - zapytał - o moich
ulubionych zajęciach, którym poświęcam cały wolny czas?
- Nie - odparła Lalita.
- Od kilku lat jestem pochłonięty przywracaniem starych
budynków, które zapomniano i zaniedbano, do ich dawnej
świetności.
- To musi być bardzo interesujące!
- Dla mnie tak - odparł lord Rothwyn.
- Teraz przypominam sobie - powiedziała Lalita. - Zofia
mówiła, że regent radził się ciebie co do swoich planów
budowy.
- Mamy te same poglądy na wiele spraw - rzekł lord
Rothwyn. - Doradzałem Jego Królewskiej Wysokości w
sprawie jego budynków w Regents Park i Brighton. Zaszczyca
mnie zawsze, chwaląc dom, który zrekonstruowałem albo
odbudowałem, czasem wręcz z gruzu.
- Ogromnie chciałabym któryś zobaczyć - powiedziała
impulsywnie Lalita.
- I zobaczysz - obiecał lord Rothwyn. - Niedaleko
znajduje się dom zbudowany dla jednego z mężów stanu na
dworze królowej Elżbiety.
Lalita patrzyła mu w oczy, słuchając uważnie.
- Zamienił się w ruinę - ciągnął - a z wielkiego hallu, w
którym często jadała sama królowa, zrobiono stajnię. Drewno
zostało rozkradzione albo użyte na budynki gospodarskie.
Rzeźby porąbano lub spalono jako opał. Dziś jest już niemal
całkowicie odbudowany. Zupełnie przez przypadek natrafiłem
kiedyś niedaleko St. Albans, będącego dawniej rzymskim
miastem, na małą willę, zapomnianą, ukrytą wśród drzew.
Kiedy oczyściłem ją z zielska, przypadkowo odkryłem
wspaniałe
mozaiki,
marmurowe
płyty
i
kolumny
nieprawdopodobnej urody i wartości.
- Jakże szlachetna pasja! - zawołała Lalita. - Musi to być
ogromna satysfakcja!
- Pochlebiam sobie - kontynuował lord Rothwyn - że
mam instynkt w tej dziedzinie. Regent mówi, że widząc antyk
czy wymagający odnowienia obraz, czuję, ze pod patyną
wieków kryje się dzieło mistrza.
- Nigdy się nie mylisz?
- Raczej nigdy! - rzekł lord Rothwyn. - Dlatego jestem
przekonany co do ciebie.
- Do... mnie?
- Czuję, że podobnie jak moje budowle potrzebujesz
pomocy i szczególnej troski! - powiedział z uśmiechem.
Lalita zastanawiała się przez chwilę, po czym
powiedziała:
- To, co znajdowałeś, było wspaniałe czy piękne od
samego początku. Jeśli chodzi o mnie...
- Jesteś bardzo skromna! - przerwał. - Czy jesteś podobna
do swojego ojca?
- Nie, jestem taka jak matka - odparła Lalita. - Jednak nie
dorównuję jej urodzie, może zaledwie małe podobieństwo.
Była bardzo piękna! - Mówiła z przejęciem, lecz nagle lord
Rothwyn dostrzegł przerażenie - w jej oczach. - O...
oczywiście - zaczęła się gubić - zmieniła się ogromnie, gdy
robiła się... coraz starsza.
- Myślałem, że zgodziliśmy się - odparł lord Rothwyn - iż
nie będziemy się wzajemnie okłamywać.
- Dałam słowo - odrzekła Lalita - i...
- Co ci grozi za jego złamanie? - zapytał.
- O - ona mnie... zabije - wyszeptała niemal
niedosłyszalnie Lalita.
- Nie musisz się jej więcej bać - powiedział. - Nie chcę
jednak, żebyś pochopnie powiedziała coś, czym będziesz się
martwiła, więc nie będę naciskał. Pragnę, abyś zapomniała o
wszystkich okrucieństwach przeszłości. - Zobaczył w oczach
Lality wdzięczność. - Nie chcę, żebyś myślała o niczym
innym niż wyzdrowienie - powiedział. - Potem będziesz
mogła spacerować ze mną po ogrodzie, a gdy będziesz
wystarczająco silna, zawiozę cię do zdroju niedaleko St.
Albans i do elżbietańskiego domu. - Wstał. - Obiecaj mi, że
nie będziesz się martwiła o przyszłość.
- Postaram się - odparła Lalita.
- Pomówimy o tym znów, gdy odzyskasz nieco sił. Teraz
myśl tylko o tym, że będę bardzo rozczarowany odnowieniem
mojej nowej zdobyczy, mojej nowej budowli, jeżeli nie spełni
ona moich oczekiwań! Lalita uśmiechnęła się do niego
leciutko.
- Proszę nie spodziewać się zbyt wiele.
- Obawiam się, że jestem perfekcjonistą - odparł. Ujął jej
dłoń i podniósł do ust. - Śpij dobrze, Lalito. Jutro znowu
przyjdę cię zobaczyć.
Odwrócił się w stronę drzwi, lecz przystanął, gdyż Lalita
powiedziała:
- Dlaczego jesteś tutaj, na wsi? Powinieneś być w
Londynie. Wciąż trwa sezon.
- Już się prawie kończy - odparł - poza tym nie ufam
nikomu, gdy chodzi o moje budynki.
Uśmiechnął się do niej, po czym wyszedł z pokoju.
Lalita oparła się o poduszki. Serce biło jej szybko, jednak
nie bała się już tak, jak wtedy, gdy wszedł. Jest taki miły -
pomyślała. Czuła, że powinna była bardziej nalegać, aby ją
odprawił. Zachowywał się oczywiście rycersko, ale dobrze
wiedziała, jakie wrażenie wywrze na jego przyjaciołach.
Spodziewają się, że jego żoną będzie Zofia; piękna Zofia ze
swoimi złotymi włosami, błękitnymi oczami i alabastrową
cerą;
Lalita była przekonana, że w życiu lorda Rothwyna było
wiele kobiet, jednak najprawdopodobniej nigdy przedtem nie
zaproponował żadnej małżeństwa. Zofia powiedziała, że jest
jednym z najbogatszych ludzi w Anglii, którego każda matka
pragnęłaby jako swego zięcia. Każda dziewczyna marzy, aby
mieszkać w Rothwyn House przy Alei Parkowej, by zostać
panią Roth Park. Przystrojona w rodzinne klejnoty mogłaby
przyjmować wielkie osobistości kraju, od regenta poczynając.
Zofia miała przynajmniej jedną cechę kwalifikującą do takiej
pozycji - urodę. Inne kobiety mogły wykazać się błękitną
krwią, wielkimi posagami czy może fascynującą osobowością.
Ja nie mam żadnej z tych cech! - myślała Lalita. Obróciła
głowę na poduszkach i zamknęła oczy. Musi być praktyczna,
musi być rozsądna. Zanim wydobrzeje, może zostać tutaj, w
otoczeniu piękna poruszającego ją w sposób, którego nie
można wyrazić słowami.
Nigdy nie lubiła brzydoty, tak jak nie tolerowała brudu,
okrucieństwa, kłamstwa i oszustwa, które stały się częścią jej
życia. Teraz uciekała! Jednak nie mogła żyć myślą, że będzie
to trwać wiecznie. Lord Rothwyn był dobry, ale zapewne
tylko z powodu jej choroby, a także dla wynagrodzenia
krzywdy, jaką uczynił jej, zmuszając ją, by postąpiła według
jego woli.
Jednocześnie - myślała Lalita - musi mną pogardzać, że
jestem taka słaba! Gdybym protestowała bardziej stanowczo,
gdybym odmówiła złożenia przysięgi małżeńskiej, nie byłby
teraz w takiej sytuacji. - Westchnęła lekko. - Muszę ochronić
go przed nim samym i przede mną!
Dopiero dwa dni później Lalita czuła się na tyle dobrze, by
zejść na dół. Przedtem jednak poznała zielarkę. Czy
spodziewała się ujrzeć starowinkę o błękitnych jak
niezapominajki oczach, o pokrytej zmarszczkami, opalonej
twarzy? Przywieziono ją do Roth Park jednym z powozów
jego lordowskiej mości. Kobieta była zadowolona widząc, że
zdrowie Lality poprawiło się i że przybyło jej nieco ciała.
- Daleka droga przed tobą, moja miła - powiedziała
wyraźnym akcentem z Hertfordshire - ale jesteś na właściwej
drodze i teraz musisz tylko wypełniać moje polecenia! -
Pokiwała Lalicie palcem. - Teraz bez oszukiwania!
Lalitę intrygowały zioła, które miała stosować. Była wśród
nich oliwa z lauru, lecząca jej plecy i łagodząca pozostałe
blizny. Łagodny krem zawierający - jak się dowiedziała -
kwiaty pierwiosnka należało wcierać po kąpieli. Miała brać
miętkę, czyli ziele Merkurego, dobre nie tylko na skórę, ale
również na pobudzenie umysłu.
- To brzmi tak, jakbyś sądziła, że jestem szalona! -
zaprotestowała Lalita.
- Zagłodziłaś swój umysł tak samo, jak zagłodziłaś ciało!
- odparła zielarka. - Potrzebuje odżywienia, żeby był tak silny,
jak być powinien. Miętka ci pomoże. Zostawię ci butelkę. Daj
znać, gdy się skończy.
Zostawiła też wiele innych ziół. Lalita wszystko zapisała,
obawiając się iż zapomni instrukcji udzielonych przez starą
kobietę.
- Ugotuj pestki z brzoskwiń w occie - poleciła zielarka
niani. - Na szczęście o tej porze roku łatwo znaleźć
brzoskwinie. Wywar ten sprawia, że włosy rosną nawet w
wyłysiałych miejscach. Nadaje im także piękny połysk i
jedwabistą miękkość.
Przyniosła Lalicie także trochę swojego specjalnego
miodu i poleciła, by zjadła też sam plaster, gdyż jest on równie
wartościowy jak miód.
- Gdzie się nauczyłaś tego wszystkiego? - zapytała Lalita.
- Mój ojciec był zielarzem, a przedtem jego ojciec. Moim
przodkiem był Mikołaj Culpeper.
- Kto to był?
- Bardzo słynny lekarz astrolog - odparła zielarka. - Był
pierwszym człowiekiem w tym kraju, który zapisał swoje
odkrycia w dziedzinie ziół. - Uśmiechnęła się do Lality i
dodała: - Badania wywodzące się z pomroku dziejów.
- Tak, wiem o tym - powiedziała Lalita - ale nie
wiedziałam, że są książki o ziołach.
- Mikołaj Culpeper - rzekła zielarka - poświęcił swoje
życie studiowaniu astrologii i medycyny.
- Jakie szczęście, że to zapisał! - zawołała Lalita.
- W czasie wojny domowej walczył po stronie Parlamentu
i został ranny w klatkę piersiową - wyjaśniła zielarka. - Sam
się wyleczył i właśnie wówczas pomyślał, że gdyby umarł,
wszystkie jego tajemnice zginęłyby razem z nim.
- Byłaby to wielka strata!
- Niewątpliwie! Więc lecząc niezliczonych pacjentów w
Spitalfields, znajdował jeszcze czas, by opisać medyczne
właściwości ziół i zapisać wskazówki, jak sporządzać ich
mieszanki. Swoje dzieło nazwał Poradnikiem zielarza.
- Proszę cię, czy któregoś dnia pozwolisz mi go
zobaczyć? - poprosiła Lalita.
- Oczywiście - zgodziła się zielarka. - Pokażę ci tę księgę,
gdy mnie odwiedzisz, a skoro cię to tak interesuje, będziesz
mogła też zobaczyć rosnące zioła i te, które zasuszyłam na
zimę, a także pozwolę ci porozmawiać z moimi pszczołami.
- Porozmawiać z twoimi pszczołami? - zawołała
zdumiona Lalita.
- Lubią, żeby ci, których leczą, rozmawiali z nimi -
wyjaśniła zielarka. - Ja z nimi rozmawiam: mówię im, co się
wydarzyło i co musi uczynić ich magiczny miód. Nigdy mnie
nie zawiodły!
Lalita w każdej chwili pobytu w Roth Park napotykała
nowe rzeczy warte zobaczenia i poznania. Gdy z pomocą niani
ubrała się, bona przyniosła z szafy suknię. Przedtem Lalita
martwiła się, co włoży, gdy trzeba będzie zejść na dół. Suknia,
w której przybyła na spotkanie z lordem, była nieodpowiednia
do pięknych i luksusowych wnętrz Roth Park. Ta, którą niania
trzymała przed sobą, by pokazać Lalicie, była prześliczna.
Miała modne łódkowe wycięcie przy szyi, a szerokie rękawy
kończące się obcisłymi mankietami przy nadgarstkach mogły
ukryć szczupłość jej ramion. Spódnica była suto marszczona i
ozdobiona u dołu jedwabnymi wstążkami, które zdawały się
szeptać magiczne słowo „Paryż".
- Czy to... dla mnie? - zapytała oszołomiona Lalita.
- Jego lordowska mość zamówił w Londynie wiele sukien
- odparła niania. - Spaliłam szmaty, które pani miała na sobie
tamtego wieczoru, kiedy panią po raz pierwszy zobaczyłam.
Lalita zarumieniła się.
- To było wszystko, co miałam - wyszeptała.
- Teraz ma pani dużo więcej - powiedziała niania. - Ale
nie chcę, żeby się pani zbyt zmęczyła oglądając je.
- Mogę chociaż rzucić okiem? - poprosiła Lalita.
Ustępując jej jak dziecku, niania otworzyła drzwi szafy i
Lalita zobaczyła tam ponad tuzin sukien w łagodnych,
pastelowych kolorach. Jakże były inne od jaskrawych barw, w
których gustowała Zofia.
Skąd wiedział, że bardzo lubię łagodne kolory? Pomyślała,
że lord ma i w tej dziedzinie właściwe wyczucie.
Sukienka w jasnym odcieniu błękitu wspaniale leżała na
jej szczupłej sylwetce i podkreślała delikatne kolory, jakie
pojawiły się na jej twarzy, odkąd brała mikstury zielarki.
Pomimo to schodząc na dół, czuła obawę. A jeśli lord
Rothwyn po tym wszystkim, co dla niej zrobił, będzie
rozczarowany?
Ubrany w liberię lokaj poprowadził ją przez hall i
otworzył drzwi do izby, która - jak Lalita spostrzegła - nie
była wielkim salonem, którego bardzo się obawiała, ale
przytulnym, mniejszym pokojem.
Był pełen kwiatów, a ściany były ozdobione brokatowym
obiciem oraz obrazami dzieci. W oknie wychodzącym na
ogród stał lord Rothwyn.
Odwrócił się, przez moment patrzył na nią, po czym
uśmiechnął się. Już się nie bała i śmiało podeszła do niego.
R
OZDZIAŁ
4
Lalita rytmicznie zeszła ze schodów. Za nią podążał mały
czarno - biały piesek.
Każdy kolejny dzień pobytu w Roth Park był pełen odkryć
i przyjemności! Najpierw pokazano jej dom, zbudowany
jeszcze za panowania Karola Ił. Każde następne pokolenie
Rothwynów dobudowywało coś nowego.
Nie mogła zrozumieć, co sprawia, że w tak wielkim i
imponującym domu istnieje atmosfera ciepła i intymności.
Gdziekolwiek spojrzała, znajdowały się skarby: bajeczne
obrazy i gobeliny ha ścianach oraz meble, przywożone przez
kolejnych właścicieli z Francji i Włoch, konkurujące w
mistrzowskim kunszcie wykonania i stwarzające poczucie
piękna. Lalita była oczarowana. Fascynowało ją wszystko, co
oglądała, a słuchanie historii poszczególnych skarbów,
opowiadanych jej przez lorda Rothwyna, było przyjemnością,
jakiej przedtem nie zaznała.
Nad frontowymi drzwiami widniały wykute w kamieniu
słowa:
Dom ten zbudowany został przez Iniga, pierwszego lorda
Rothwyna, przy użyciu nie tylko cegieł i drewna, ale także
jego umysłu, wyobraźni i serca. Wzniesiony Anno Domini
1678.
- Rozumiem, co chciał powiedzieć! - zawołała Lalita.
- Ja też! - zgodził się lord Rothwyn.
- Ty także... w ten sposób budujesz?
- Tak.
Lalita pragnęła zapytać, czy „odbudowując" ją, Lalitę, jak
to kiedyś powiedział, też poświęcił jej swój umysł,
wyobraźnię i serce. Nie uczyniła tego jednak, gdyż była zbyt
nieśmiała.
Lord Rothwyn zabrał ją do ogromnej biblioteki. Gdy
zobaczyła przepięknie malowany sufit i tysiące książek,
tworzących na ścianach barwną mozaikę, z wrażenia niemal
zabrakło jej tchu.
- Czy będzie mi... czy będzie mi wolno przeczytać
niektóre? - zapytała, patrząc na niego z wyczekiwaniem.
Wykonał rękami gest, jakby obejmował cały pokój.
- Wszystkie są twoje!
- Nie mogę w to uwierzyć - wyznała. - Przez ostatnie lata
byłam tak spragniona książek... Cierpiałam, ponieważ nie
wolno mi było czytać.
- Nie tylko książek ci odmawiano - rzekł. Zarumieniła się,
po czym powiedziała z niepokojem:
- Wyglądam lepiej! Nie jestem już taka brzydka...
- Nigdy nie byłaś brzydka - odparł swym głębokim
głosem - ale rzeczywiście wyglądałaś na trochę zaniedbaną.
- Próbuję jeść wszystko, co powinnam. Piję galony
mleka! - Zmarszczyła nos. - Jest to trudne, bo nie lubię mleka.
- Ja też nie - zwierzył się lord Rothwyn. - Ale niania
zawsze nalegała, żebym wypił swój kubek, więc i ty musisz
robić to, co ona ci każe.
Lalita roześmiała się.
- Jest taka dobra, a jednak bardzo nieustępliwa.
- Dlatego zostałem tak dobrze wychowany! Mówił
żartobliwie, ale Lalita odpowiedziała poważnie:
- Jest z ciebie niezmiernie dumna. Sądzi, że wszystkie
dobre cechy, które posiadasz, są wyłącznie jej zasługą.
- Ma rację - zgodził się lojalnie lord Rothwyn - a co ze
złymi?
Mówiąc to, patrzył na Lalitę z cynicznym uśmiechem na
ustach. Wiedziała, że myśli o tamtym wieczorze, gdy zmusił
ją, żeby za niego wyszła.
- Wydaje mi się - powiedziała powoli - że jesteś zbyt...
dumny z tego, że przypominasz swojego słynnego przodka.
- Chodzi ci o sir Hengista? - zapytał lord Rothwyn. - Co o
nim wiesz?
- Czytałam o nim - odparła Lalita. - Przeczytałam też
wiersz o jego gniewie.
- To dlatego powiedziałaś, że przeklęcie Zofii przyniesie
nieszczęście, jednakże nieszczęście dla niej czy dla mnie?
- Dla was obojga - odparła Lalita - ponieważ wierzę, że
gniew czy nienawiść mogą dosięgnąć tych, którzy nimi
powodowani, krzywdzą innych.
- Widzę, że będę musiał być ostrożny przy tobie! -
zażartował lord Rothwyn.
Zauważył, że Lalita spojrzała na niego z niepokojem. Zdał
sobie sprawę, że chociaż była już zdrowsza i wyglądała
zupełnie inaczej, niż tamtej nocy, gdy niósł ją po schodach, to
jednak w głębi duszy nadal się bała. Była jak zwierzę, które
okrutnie traktowane spodziewa się ciosu z każdej podniesionej
ręki.
Pomyślał jednak, że w jego domu Lalita odnalazła
szczęście.
Lord Rothwyn miał kilka spanieli i nakrapianych
dalmatyńczyków, które podążały za nim, gdziekolwiek się
udawał. Gdy wchodził do pokoju, natychmiast podbiegały do
niego, merdając ogonami, zawsze czujne na wypadek, gdyby
miał ochotę zabrać je na spacer. Jeden ze spanieli przylgnął do
Lality pierwszego dnia, gdy zeszła na dół. Gdy poczuła na
dłoni jego zimny nos, pochyliła się, by go pogłaskać.
- Widzę, że Rojal cię wita! - zauważył lord Rothwyn.
- Dlaczego tak go nazywasz? - zapytała Lalita.
- Został nazwany „Rojalistą" ze względu na jego
królewskiego patrona - odparł lord Rothwyn - ale skracamy to
do „Rojal".
- Jest taki słodki! - powiedziała Lalita. - Miałam kiedyś
własnego psa, którego bardzo kochałam, ale...
Nie dokończyła zdania, lecz lord Rothwyn z wyrazu jej
oczu domyślił się, że psa jej zabrano; jeszcze jedno z
nieszczęść, które sprawiła kobieta nazywana przez nią
„matką".
Lalita nie zdawała sobie sprawy, że lord Rothwyn bez
zadawania pytań na podstawie przypadkowych słów czy z jej
reakcji tworzył obraz tego, co wydarzyło się w jej życiu,
zanim ją spotkał. Dziewczyna często zapominała roli, którą
nakazano jej grać, i zdarzało się, że mówiła:
- Zanim mama umarła, czytałyśmy razem wiele książek.
- W Norwich był człowiek, który hodował róże takie, jak
te.
Takie stwierdzenia stanowiły kolejny element układanki,
którą lord Rothwyn stopniowo składał.
Tego ranka, schodząc na dół, Lalita była podekscytowana,
ponieważ jego lordowska mość obiecał jej, że jeśli będzie się
czuła wystarczająco dobrze, po obiedzie pojadą obejrzeć
elżbietański dom, który właśnie obiecał jej pokazać. Przedtem
przejrzeli szkice domu zrobione, gdy był jeszcze rozsypującą
się ruiną, z dziurami w dachu pozatykanymi workami. Okna
były zapchane szmatami.
- Tak to wyglądało - wyjaśnił lord Rothwyn - a tu są
plany tego, jak wyobrażaliśmy sobie dom według pozostałych
fundamentów.
- Jest duży! - wykrzyknęła Lalita.
- Wiele domów w tych okolicach - powiedział - zostało
zbudowanych nie tylko przez ówczesną szlachtę, ale i przez
mieszczan londyńskich, zapewniających sobie w ten sposób
wygodny pobyt na wsi.
- Ale ten dom należał do szlachcica?
- Tak - odparł - do wielkiego arystokraty, który zadzierał
nosa wobec moich przodków, awanturników i korsarzy!
- Zastanawiam się, czy sir Hengist wie, że wszelkie
obelgi, które sam musiał ścierpieć, są teraz wybaczone i
zapomniane przez ciebie? - uśmiechnęła się Lalita.
- Miejmy nadzieję, że pochwala to, co zrobiliśmy -
powiedział nieco oschle lord Rothwyn. - Jest jednak pewna
nie dokończona rzecz. Czy zechciałabyś mi pomóc?
- Czyż mogłabym ci w jakiś sposób pomóc? - zapytała
Lalita. - Wiesz, że pragnę tego ponad wszystko.
- Zamierzałem zaczekać, aż zobaczysz dom - powiedział -
ale dam ci to teraz. Będzie to trudne zadanie.
Lalita zastanawiała się, co to może być. Wtedy lord
Rothwyn wyjął z szuflady srebrne pudełko. Gdy je otworzył,
Lalita ujrzała, że było wypełnione skrawkami papieru.
- Co to jest? - zapytała,
- Znaleźliśmy je w sekretnej szafce ukrytej za starą
boazerią - powiedział lord Rothwyn. - Pogryzły je myszy, jak
widzisz. Początkowo myślałem, że są to dokumenty
państwowe.
- Och, jaka szkoda! - zawołała Lalita.
- Gdy dobrze im się przyjrzałem - ciągnął lord Rothwyn -
odkryłem, jak mi się wydaje, fragment wiersza. Z historii
wiadomo, że lord Hadley, bo tak się nazywał ten mąż stanu,
pisał sonety.
Lalita wyglądała na zdziwioną, wyjaśnił więc:
- Wszyscy dżentelmeni na dworze królowej Elżbiety
uważali siebie za romantyków, dlatego swoje uczucia do Jej
Królewskiej Mości czy damy, którą sobie upodobali, wyrażali
w wierszach, - Roześmiał się. - Większość ich utworów to nie
była oczywiście wielka literatura, ale niewątpliwie sprawiała
wówczas przyjemność.
- Zwłaszcza osobie, do której była adresowana - rzekła
Lalita.
Przy tych słowach pomyślała nieco tęsknie, jak bardzo
pragnęła, żeby ktoś napisał wiersz dla niej, szybko jednak
odrzuciła tę myśl wiedząc, że to się nigdy nie zdarzy.
- Chciałbym - kontynuował lord Rothwyn - żebyś
spróbowała złożyć te fragmenty. Być może zbyt wiele zostało
zniszczone, aby było można odtworzyć całość, ale byłoby
ciekawe zobaczyć, co napisał.
- Naprawdę mogę to zrobić? - zapytała Lalita. - Jestem
bardzo dumna i zaszczycona, że powierzasz mi coś tak
cennego,
- Nie powinnaś się jednak zmęczyć - powiedział. - Jeśli
zaczną cię boleć oczy, obiecaj, że natychmiast przerwiesz.
Wyglądają zupełnie inaczej, niż gdy je zobaczyłem po raz
pierwszy.
- Codziennie późnym wieczorem szyłam, a miałam tylko
jedną świecę - wyjaśniła Lalita. - Gdy niania pozwoli,
wyhaftuję ci na chusteczkach twój monogram.
Mówiąc te słowa zastanawiała się, czy będzie mogła
pozostać z nim wystarczająco długo, aby to zrobić. Jej
wątpliwości zniknęły, gdy odpowiedział:
- Będę zaszczycony, ale nie próbuj tego robić, dopóki nie
wyzdrowiejesz zupełnie. Obiecujesz mi?
- Obiecuję - odparła Lalita - ale ty i niania rozpieszczacie
mnie. Zrobię się gruba i leniwa i zupełnie niezdatna do
czegokolwiek innego, niż leżenie na jedwabnych poduszkach.
- Taką właśnie chciałbym cię widzieć - powiedział lord
Rothwyn.
Spojrzała na niego. Gdy ich oczy spotkały się, poczuła
nagły brak tchu i ściśnięcie w gardle, którego nie potrafiła
wyjaśnić. Po chwili lord odwrócił wzrok i wręczył jej srebrne
pudełko, mówiąc:
- Będę cierpliwie czekał, by przeczytać, co lord Hadley
napisał do jakiejś elżbietańskiej piękności.
Lalitę pożerała ciekawość, co odkryje, i jeszcze tego ranka
chciała usiąść przy stole w swojej sypialni, ale niania nie
pozwoliła.
- Jest śliczny dzień, milady. Proszę wyjść na dwór, a takie
zadania odłożyć na deszczowy dzień. Poza tym spodziewam
się, że jego lordowska mość będzie na panią czekał.
Lalita pospiesznie ubrała się w nową suknię koloru bardzo
bladego różu. Był to kolor, którego nie nosiła nigdy przedtem,
i zastanawiała się nieco podekscytowana, czy spodoba się
lordowi Rothwynowi.
Jestem zupełnie jak jeden z domów, które odbudowuje -
pomyślała. Tak jak dobiera właściwe dywany i zasłony do
pokojów, tak dobiera moje suknie.
Myśl ta wprawdzie przyrównywała ją do przedmiotu,
przynosiła jednak pewną satysfakcję. Przyjemnie było
wiedzieć, że ktoś jest nią zainteresowany, że poświęca jej swój
czas i myśli - zwłaszcza, że był to lord Rothwyn.
Zeszła do hallu i skręciła, by pójść jednym z korytarzy
wiodących do gabinetu lorda. Była pewna, że o tej porze
zastanie go tam. Był to pokój położony w pewnej odległości
od pomieszczeń gościnnych, w którym lord zajmował się
sprawami majątku. Tam przechowywano plany i szkice jego
budynków.
Lalita podążała w kierunku gabinetu, gdy nagle otworzyły
się drzwi w pobliżu i wyszedł młody człowiek. Zamknął drzwi
i przez moment stał w przejściu, patrząc dziwnie przed siebie.
Podniósł ręce do twarzy, potem, podszedłszy do przeciwległej
ściany, oparł się o nią. Lalita pomyślała, że jest chory, i
szybko podeszła do niego. Wtedy, ku swemu zdumieniu i
przerażeniu, zobaczyła, że on płacze.
Nie wiedziała, co ma uczynić, więc jedynie zapytała
cichym głosem:
- Czy mogę panu pomóc?
- Nikt nie może... mi pomóc - odpowiedział przez łzy.
Było coś żałosnego, a jednocześnie niepokojącego w
widoku płaczącego mężczyzny.
- To moja wina - dodał. - Wydawało mi się, że to był...
błąd, ale zbyt.. się bałem, żeby to powiedzieć.
- Proszę tu wejść - powiedziała łagodnie, wskazując
otwarte drzwi do bawialni. Wzięła pod ramię młodego
mężczyznę, który wciąż zakrywał sobie twarz rękami, i
wprowadziła go do pokoju.
- Powie mi pan, co się stało? - zapytała. Odjął ręce od
twarzy i wyciągnąwszy z kieszeni lnianą chusteczkę, wytarł
oczy.
- Wstyd mi, madam - powiedział. - Proszę zapomnieć, że
mnie pani widziała.
- Nie ma powodu - odparła Lalita. - Pragnę panu pomóc,
jeżeli potrafię.
- Ale powiedziałem już - rzekł zdławionym głosem - że
nikt nie może mi pomóc.
- Proszę jednak powiedzieć, co się stało.
- Rozgniewałem jego lordowską mość i nie można się
temu dziwić.
Lalita spodziewała się takiej odpowiedzi.
- Dlaczego jego lordowską mość jest zły? Zapadło
milczenie, zanim młodzieniec odpowiedział:
- Jedną z przypór zbudowałem w złym miejscu. Źle
odczytałem plany. Chociaż czułem, że coś było nie w
porządku, bałem się zapytać jego lordowską mość.
- A teraz, gdy odkrył, co pan zrobił, jak się zachował? -
zapytała Lalita.
- Zwolnił mnie.
Znów napłynęły mu do oczu łzy, ale otarł je gwałtownie.
- Byłem tak dumny, tak przepełniony wdzięcznością, że
miałem możliwość pracy z nim. Chciałem go nie zawieść.
Próbowałem. Bóg mi świadkiem, że próbowałem, ale bałem
się niepowodzenia, więc mi się nie powiodło!
- Rozumiem to - wyszeptała Lalita. Stała, zastanawiając
się przez chwilę, po czym powiedziała: - Proszę zaczekać tu
na mnie i obiecać, że nie wyjdzie pan, dopóki nie wrócę.
Jakby
uświadomiwszy
sobie
nagle
swoje
niekonwencjonalne zachowanie, mężczyzna usiłował wybrnąć
z niezręcznej sytuacji.
- Proszę mi wybaczyć, madam. Nie powinienem pani tym
wszystkim niepokoić; była pani taka dobra, ale teraz już
odejdę, mam nadzieję, z większą godnością!
- Nie - odparła Lalita. - Proszę, żeby zaczekał pan tutaj do
mojego powrotu. Czy mam pana obietnicę?
- Jeśli tak sobie pani życzy - rzekł. - Chociaż nie
rozumiem...
- Niech pan po prostu zaczeka!
Lalita odwróciła się i wyszła z pokoju, zamykając za sobą
drzwi. Głęboko oddychając, przemierzyła korytarz i otworzyła
drzwi gabinetu. Jak się spodziewała, lord Rothwyn był sam.
Siedział przy dużym stole z obitym skórą blatem, a przed nim
rozłożone były liczne plany. Lalita zauważyła, że jest
nachmurzony i rozgniewany. Nie widziała u niego takiego
wyrazu twarzy od tamtego wieczoru, kiedy się pobrali. Gdy
tak stała w drzwiach, z szeroko otwartymi, szarymi oczami,
lord Rothwyn podniósł wzrok.
- Ach, to ty, Lalito! - zawołał.
Jego zachmurzona twarz rozjaśniła się. Powoli wstał.
Lalita zamknęła drzwi i podeszła do stołu. Stanęła przed nim
bez słowa. Po chwili spostrzegł, że nerwowo zaciska palce i
zapytał krótko:
- Co cię zdenerwowało?
- Mam... coś do powiedzenia - głos drżał jej lekko - ale
nie chciałabym, żebyś uznał to... za impertynencję.
- Nic, co mi powiesz, Lalito, nie będzie nigdy
impertynencją - rzekł lord Rothwyn. - Nie usiądziesz?
Usiadła na samym brzegu krzesła. Lord wrócił za swoje
biurko.
- Czekam - odezwał się łagodnym tonem.
- Jak... wiesz - zaczęła Lalita - jestem... tchórzem i boję
się wielu rzeczy. Gdy ktoś się boi, często robi... błędy po
prostu dlatego, że... jest sparaliżowany albo ogłupiały
strachem.
Lord Rothwyn siedział nieruchomo, po czym rzekł:
- Sądzę, że rozmawiałaś z młodym Jamesonem, którego
właśnie zwolniłem.
- Wiem, co on... czuje - powiedziała Lalita - ponieważ
wasza lordowska mość... budzi ogromny strach.
- Obwiniasz mnie za nieudolność tego młodego
człowieka?
Wydawał się czekać na odpowiedź, więc po chwili Lalita
odezwała się cichym głosem:
- Bał się nawet rozmawiać z tobą.
Zapadła cisza. Po chwili odezwał się lord Rothwyn:
- Jesteś bardzo dzielna, mówiąc mi to.
- Współczuję mu - wyjaśniła Lalita - ponieważ kiedy
ludzie są silni i pewni siebie, nie rozumieją, jak.... słabi i
zagubieni mogą być inni... jak ja.
- Czy doprawdy sądzisz, że jest to usprawiedliwienie złej
pracy?
- Myślę, że w tym wypadku był to błąd w ocenie -
odrzekła Lalita. - Każdy, kimkolwiek by był, może popełnić
błąd!
Lekki uśmiech poruszył usta lorda Rothwyna.
- Jaki i ja popełniłem - rzekł. - Dobrze, Lalito, powiem to
za ciebie. O tym myślisz, nieprawdaż?
Spuściła wzrok. Jej rzęsy, gęstsze i dłuższe od czasu
choroby, odcinały się ciemno na tle policzków.
- Mówiłam, że możesz... przyjąć to za impertynencję -
odezwała się niemal szeptem.
- Wydaje mi się, że wcale nie jesteś taka bojaźliwa, jak ci
się wydaje - rzekł - ale ponieważ nie chcę cię denerwować,
Lalito, pomówię z Jamesonem. Gdzie on jest?
Oczy Lality podniosły się i ujrzał w nich blask.
- W pokoju naprzeciwko.
- Zostań tutaj.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi, a Lalita została
modląc się w sercu o lordowską łaskawość dla młodego
Jamesona.
Nikt nie rozumie - myślała - straszliwego, podstępnego,
zdradzieckiego strachu, który potrafi przeszywać ciało,
wyczerpując wolę do tego stopnia, że człowiek zachowuje się
niemądrze dlatego tylko, że nie potrafi jasno myśleć. Nawet
teraz nie mogła uwierzyć, że jej dni mijają bez razów i obelg.
Pamiętała swoją czujność, gdy nasłuchiwała głosu
macochy, częste nagłe skurcze w żołądku na myśl, że coś źle
zrobiła i zostanie za to ukarana. Nigdy nie była wolna od
przerażenia, które towarzyszyło jej na jawie i we śnie. Nigdy
nie mogła opanować kulenia się ze strachu w oczekiwaniu
bólu, jaki mógł być w każdej chwili jej zadany.
Lord Rothwyn wrócił do pokoju. Lalita popatrzyła na
niego z obawą. Nie odezwał się, dopóki z powrotem nie usiadł
przy biurku, po czym powiedział:
- Zatrudniłem go ponownie. Czy to cię zadowala? Oczy
Lality rozświetliły się. Splotła ręce.
- Naprawdę to zrobiłeś? Och, cieszę się!
- Powiedziałem ci, że oczekuję perfekcji - rzekł lord
Rothwyn.
- Tak, wiem - odparła Lalita - ale wydaje mi się, że
oczekujesz także piękna, a piękno, jak nos Kleopatry, nie
zawsze jest architektonicznie symetryczne.
- To prawda - zgodził się lord Rothwyn.
- A szczęście - powiedziała z wahaniem Lalita - jest
czymś, z czego dokładnego planu... nie można zrobić.
Lord Rothwyn ze śmiechem odchylił się na krześle.
- Widzę, że zamierzasz pokrzyżować wszystkie plany,
którym poświęciłem tyle czasu i wysiłku - rzekł - jednak nie
mogę odrzucić twoich argumentów. Kto cię tego nauczył?
- Być może cierpienie, którego doświadczyłam w
ostatnich latach - odparła Lalita. - Nauczyłam się, że jedyne,
czego każdy naprawdę pragnie w życiu, to szczęście. Ludzie
myślą, że daje je powodzenie, pieniądze czy pozycja
towarzyska! - Na chwilę zamilkła, po czym mówiła dalej: -
Dla nielicznych może to okazać się prawdą, ale wydaje mi się,
że są to wyjątki. Zwyczajni ludzie naprawdę szukają miłości i
potrafią ją odnaleźć tylko wtedy, gdy są bezpieczni, a nie
prześladowani, nękani czy porażeni lękiem, ponieważ nie
może być szczęścia w strachu. - W głosie Lality brzmiało duże
napięcie.
- Pozwól, Lalito, że zadam ci pytanie - odezwał się lord. -
Czy byłaś szczęśliwa tutaj przez te ostatnie tygodnie?
- Było cudownie. Nie potrafię tego wyrazić słowami -
odparła Lalita. - To tak, jakbyś wydostał mnie z głębokiego,
ciemnego lochu, gdzie nie było światła ani nawet nadziei na
światło.
- Dziękuję - powiedział łagodnie lord Rothwyn. Jakby
onieśmielona intymną rozmową Lalita popatrzyła na leżące na
stole plany i zapytała:
- Czy zabierzesz mnie po południu do odnowionego
elżbietańskiego domu, jak obiecałeś?
- Chciałem tak zrobić - powiedział lord Rothwyn - ale
poproszę cię, Lalito, abyś mi wybaczyła i pozwoliła zabrać się
tam jutro. Zapomniałem o spotkaniu w Londynie, na które, jak
mi się wydaje, powinienem się stawić. - Dostrzegł na jej
twarzy rozczarowanie, więc szybko dodał: - Złożyłem
obietnicę, wiec mam nadzieję, że zrozumiesz, iż powinienem
jej dotrzymać. - Zaciekawienie w jej oczach sprawiło, że
mówił dalej: - Jeden z moich przyjaciół, Henryk Grey Bennet,
jest przewodniczącym parlamentarnej komisji śledczej.
Zajmuje się ona licznymi krzywdami i różnorakimi
przestępstwami, a także rozpowszechniającym się handlem
młodymi dziewczętami, z których wiele ledwo wyrosło z lat
dziecięcych. Wysyłane są statkami na kontynent.
Oczy Lality rozszerzyły się.
- Po co?
- Są sprzedawane w niewolę - lord Rothwyn uważnie
dobierał słowa. - W Amsterdamie angielskie dziewczęta są
kupowane przez tych, którzy przebijają najwyższą cenę,
zupełnie jak bydło. Niektóre wywożone są jeszcze dalej, do
takich krajów, jak Maroko, Turcja i Egipt.
- Nie mają żadnego wyboru?
- Absolutnie żadnego! Wiele porywa się z ulicy. Mój
przyjaciel opowiada, że zajmują się tym kobiety, czyhają w
zajazdach, do których przyjeżdżają dyliżanse z młodymi
dziewczętami przybywającymi ze wsi.
- Dlaczego rozmawiają z nieznajomymi?
- Nigdy przedtem nie były w Londynie i gdy miła osoba
proponuje im łóżko na noc albo szansę korzystnego
zatrudnienia, zgadzają się skwapliwie... i słuch po nich ginie!
- Przerażające! - zawołała Lalita.
- Handel ten przybiera takie rozmiary, że czas, by
oficjalnie coś w tej sprawie zrobić. Obecne prawo jest
niedoskonałe i ci, którzy działają w tak zwanym handlu
białymi niewolnicami, rzadko trafiają w ręce sprawiedliwości.
- I sądzicie, że uda wam się doprowadzić do przyjęcia
nowego prawa, żeby temu zapobiec? - zapytała Lalita.
- Ustawa opracowana przez mojego przyjaciela została
przyjęta przez Izbę Gmin, a dzisiejszego popołudnia będzie
przedstawiona Izbie Lordów. - Zamilkł, po czym dodał: - Mój
przyjaciel nie bardzo wierzy w powodzenie, więc tym bardziej
powinienem pojechać do Londynu. Obiecałem, że go poprę.
- Ależ oczywiście, musisz! - zgodziła się Lalita. - To jest
ważne, bardzo ważne! Nie mogę znieść myśli o tych biednych
dziewczętach. - Przerwała na chwilę, po czym zapytała cicho:
- Czy są źle traktowane?
- Jeżeli nie robią tego, czego się od nich wymaga - rzekł
lord Rothwyn - są zmuszane do uległości biciem albo
narkotykami.
Lalitę przebiegł dreszcz.
- Wobec tego musisz dopomóc w jak najszybszym
doprowadzeniu do przyjęcia ustawy - powiedziała szybko.
- Zrobię, co w mojej mocy - rzekł lord Rothwyn. - Zatem
powinienem niezwłocznie wyruszyć do Londynu.
- Wrócisz dziś wieczorem?
- Mam nadzieję, że dość wcześnie - odparł. - Z pewnością
zdążę na kolację. Zjemy razem?
- Z przyjemnością!
- Urządzimy sobie przyjęcie - planował z uśmiechem lord
Rothwyn. - Twój pierwszy wieczór na dole. Sądzę, że to
wymaga uczczenia!
Lalita uniosła ręce, śmiejąc się.
- Stwarzasz kolejny pretekst, żeby zachęcić mnie do
jedzenia - zażartowała. - Trzeba będzie poszerzyć wszystkie
moje nowe suknie!
- Jeśli do tego dojdzie, kupię ci nowe! - obiecał lord
Rothwyn.
- Nie chciałabym... żeby jego lordowska mość wydawał
na mnie zbyt dużo pieniędzy.
Uśmiechnął się mówiąc:
- Zapewniam cię, że to, co wydałem, nie zrujnuje mnie!
- Dałeś mi... tak wiele - powiedziała Lalita. - Nie wiem,
jak ci podziękować.
- Porozmawiamy o tym przy kolacji? - zapytał. - Zostawię
Rojala i inne psy, żeby opiekowały się tobą.
Lalita pochyliła się, by poklepać Rojala, który ułożył się
dyskretnie u jej stóp.
- Jestem pewna, że się mną zajmą - powiedziała - do...
twojego powrotu.
Kiedy lord Rothwyn wyjechał, Lalita uświadomiła sobie,
że tęskni za nim. Dom wydawał jej się pusty. Miała dziwne,
niejasne uczucie samotności, którego wcześniej nie znała.
Wyszła z psami do ogrodu i podziwiała starannie przycięte
trawniki oraz długie grządki kwiatów, których barwy
przypominały jej znajdującą się w domu wielką galerię
obrazów. Zatrzymała się przed labiryntowym żywopłotem z
tui, obawiając się wchodzić tam sama.
Powędrowała do stawku ze złotymi rybkami, ukrytego w
zieleni otoczonej parkanem z czerwonej cegły.
Wszystko było urocze. Lalita liczyła godziny do powrotu
lorda Rothwyna. To dlatego tak się niecierpliwię, że chcę
wiedzieć, czy udało mu się pomóc w uchwaleniu tej ustawy -
pomyślała.
Wiedziała jednak, że nie był to jedyny powód jej
oczekiwania. Chciała być razem z nim i rozmawiać na
wszystkie tematy, które interesowały ich oboje.
Chcąc odpocząć przed wieczorem, wróciła z ogrodu do
swojego pokoju. Postanowiła spróbować złożyć skrawki
papieru, na którym lord Hadley ponad trzysta lat temu napisał
swój poemat. Zdumiewające, jak wiele pozostało z jego
dzieła, mimo zniszczeń dokonanych przez gryzonie. Na
szczęście pisał na bardzo grubym, drogim pergaminie, a jego
pismo było wyraźne i czytelne. Jedynie litery „s"
przypominały „f" co utrudniało nieco odczytywanie.
Lalicie udało się złożyć dość duży fragment tekstu. Była
rozpromieniona dokonanym postępem, gdy otworzyły się
drzwi i lokaj powiedział:
- Pana Studley pragnie się z panią zobaczyć, milady!
Lalita wydała cichy okrzyk, którego nie potrafiła
powstrzymać. Skoczyła na równe nogi i ujrzała stojącą w
drzwiach Zofię. Wyglądała czarująco w sukni podróżnej z
błękitnego jak niebo jedwabiu i w małym czepku ozdobionym
pączkami róż. Uśmiechała się, ale Lalita drżała. Zofia
przemierzyła pokój i zapytała:
- Jesteś zaskoczona, widząc mnie?
- T - tak! - zdołała odpowiedzieć Lalita.
- Chciałam z tobą porozmawiać - rzekła Zofia. -
Wiedziałam, że dziś po południu będziesz sama, więc
przyjechałam.
- S - skąd wiedziałaś?
Lalita poczuła się nagle bardzo nieswojo. Wciąż drżała i
wydawało się jej, że niemal szczęka zębami.
- Poranne gazety podawały, że lord Rothwyn ma dziś po
południu przemawiać w Izbie Lordów - odparła Zofia. - To
stworzyło możliwość naszego spotkania.
Lalita nie odzywała się. Zofia rozejrzała się dookoła.
- Jaki przyjemny pokój! - powiedziała. - Mogę usiąść?
- Tak... tak, oczywiście - zawahała się Lalita. -
Przepraszam... ale jestem zaskoczona twoją wizytą.
- Pomyślałam, że zainteresuje cię, jak się miewam -
rzekła Zofia. - Ale nie bój się, Lalito, mama nie jest na ciebie
zła.
- N - nie jest... z - zła? - jąkała się Lalita.
- Nie. Rozumie, że nie mogłaś nic poradzić na to, co
zrobił lord Rothwyn - powiedziała Zofia - jeżeli rzeczywiście
za niego wyszłaś, jak napisał w liście.
- Napisał do... ciebie?
- Tak - odparła Zofia. - Jednak bardzo dziwne, że wasze
małżeństwo nie zostało ogłoszone i nikt prócz mnie nie został
zawiadomiony!
Lalita nic na to nie odrzekła, więc Zofia ciągnęła dalej:
- Pomyślałam więc, że musi to być tylko czasowy układ.
Czy tak?
- Nie... wiem - odpowiedziała Lalita.
- Pozwól, że powiem ci prawdę, Lalito - kontynuowała
Zofia. - Kocham lorda Rothwyna, zawsze go kochałam! Gdy
zrozumiałam, że go straciłam, zdałam sobie sprawę, że
straciłam wszystko, co miało dla mnie znaczenie!
Lalita patrzyła zdumiona na Zofię.
- Ale nigdy... nie sprawiałaś wrażenia, że go kochasz -
zaprzeczyła. - Mówiłaś, że wychodzisz za niego tylko dlatego,
że jest bogaty.
- Sądzę, że byłam zbyt nieśmiała, by wyznać ci, jak
głębokie były moje uczucia - odrzekła Zofia. - Spojrzałam
prawdzie w oczy, gdy już poszłaś powiedzieć lordowi, że
muszę dotrzymać przysięgi danej Juliuszowi.
Lalita siedziała skonsternowana. Nie mogła uwierzyć, by
Zofia rzeczywiście zmieniła zdanie, jednak nigdy przedtem
nie słyszała jej mówiącej z takim uczuciem.
- A co z panem Vertonem?
- Juliusz nie otrzymał listu, który do niego napisałam -
odparła Zofia - jest więc wciąż u moich stóp i pragnie naszego
małżeństwa żarliwiej niż kiedykolwiek przedtem.
- To dlaczego nie wyszłaś za niego? - zapytała Lalita. -
Ślub powinien był się odbyć prawie dwa tygodnie temu.
- Książę nie umarł - powiedziała Zofia. - To był tylko żart
lorda Rothwyna, lecz żart w niezbyt dobrym guście. Zmarła
ciotka, którą Juliusz ogromnie lubił, i dlatego nasz ślub musiał
zostać odłożony o dwa miesiące.
- Och, rozumiem! - zawołała Lalita. - I teraz właśnie
zdałaś sobie sprawę, że kochasz... lorda Rothwyna.
- Zgadza się - przytaknęła Zofia - i proszę cię wobec tego,
Lalito, żebyś oddała mi to, co zawsze należało do mnie.
- Nie rozumiem...
- To proste - odparła Zofia. - Lord Rothwyn mnie kocha,
jak ci dobrze wiadomo.
- Był zły na ciebie - powiedziała Lalita. - Dlatego sprawił,
że.. zajęłam twoje miejsce... Zmusił mnie, żebym to zrobiła.
- Z zemsty - powiedziała z lekkim uśmiechem Zofia. -
Wyraził to zupełnie jasno w swoim liście! Nie wyobrażałaś
sobie chyba nawet przez moment, Lalito, że pragnął ożenić się
z kimś innym niż ja! Uwielbia mnie! Ubóstwia! A miłość
naprawdę nie przemija z dnia na dzień!
- Nie... Sądzę, że nie... - niemal wyszeptała Lalita.
- Mam bardzo rozsądny plan - powiedziała Zofia - mający
pełną aprobatę mamy.
- Jaki plan? - zapytała z obawą Lalita.
- Powinnaś natychmiast stąd wyjechać - odparła Zofia. -
Mama jest pewna, że chciałabyś być ze swoją starą boną,
którą zawsze bardzo lubiłaś. Dlatego przysyła ci prezent w
postaci dwudziestu funtów. Pomyśl, Lalito, dwadzieścia
funtów! To dużo pieniędzy!
- Nie mogę po prostu... wyjechać... w taki sposób -
zaprotestowała Lalita. - Jego lordowska mość był... taki dobry
i sprawił, że... wyzdrowiałam.
- Wiem, co zrobił - powiedziała Zofia. Teraz jej głos
zabrzmiał twardo.
- Wiesz? - zdziwiła się Lalita.
- Są ludzie zawsze gotowi opowiedzieć nam wszystko.
- Masz na myśli służbę?
- Nie ma potrzeby, żebyśmy wdawały się w szczegóły -
odpowiedziała wymijająco Zofia. - - To, co proponuję, Lalito,
podyktowane jest zdrowym rozsądkiem, co, jak mam nadzieję,
zrozumiesz. Nie możesz narzucać się lordowi Rothwynowi w
nieskończoność, prawda?
- N - nie.
- Więc zamiast krępować go, przebywając tu, gdy już nie
ma powodu, najlepiej dla ciebie byłoby zniknąć. Teraz ja
jestem z powrotem w jego życiu, gotowa dać mu wszystko, o
co mnie poprosi.
- Chciałabym chociaż powiedzieć... do widzenia i
podziękować mu.
- Po co? - zapytała Zofia. - Celowo posłużył się tobą, by
mnie zranić. Byłaś narzędziem, które akurat miał pod ręką w
tym konkretnym momencie. Gdybym zamiast ciebie posłała
wtedy pokojówkę, uczyniłby dokładnie to samo. Myślę, że nie
chciałabyś wprawić jego lordowską mość w zakłopotanie,
zmuszając go, żeby cię odprawił, jakbyś rzeczywiście była
służącą! - Gdy mówiła, jej oczy były utkwione w twarzy
Lality. - Myślałam, że zachowasz się jak dama. Mama
przysłała ci pieniądze, żebyś mogła wykazać choć trochę
godności w tych nieszczęsnych okolicznościach.
Lalita wykonała gest bezradności i zapytała:
- Co chcesz... żebym zrobiła?
- Chcę, żebyś spakowała parę rzeczy - odparła Zofia. -
Tylko to, co możesz wynieść pod peleryną bez zwracania
uwagi. Pozornie udamy się na krótką przejażdżkę. Mój powóz
czeka przed domem.
- A... potem?
- Zabiorę cię na najbliższe skrzyżowanie, gdzie
zatrzymują się dyliżanse w drodze do Londynu. Gdy
dojedziesz do Charing Cross, możesz przesiąść się do innego
dyliżansu, który zabierze cię do Norwich. - Ciągnęła twardym
głosem: - Codziennie jadą dwa i jeśli się pospieszysz, złapiesz
wieczorny. Gdy już tam dotrzesz, chyba odnajdziesz drogę do
swojej bony. Mama była przekonana, że wiesz, gdzie obecnie
mieszka.
- Tak... oczywiście, wiem. - To o co się martwisz?
- Po prostu... nie wiem, czy postępuję właściwie -
powiedziała nieszczęśliwa Lalita.
- Gdy lord Rothwyn dowie się, że przyjechałam do niego,
by oddać mu swoje serce, i że jestem gotowa zostać jego żoną
- powiedziała łagodnie Zofia - nie będzie chciał już więcej
kłopotać się tobą.
Lalita głęboko westchnęła. - Tak... Sądzę, że masz rację.
- Pójdę z tobą na górę, abyś się ubrała na drogę -
powiedziała Zofia. - Nie zostawiaj służbie żadnych
wiadomości. Nic nie pisz. Nie ma sensu jeszcze bardziej
utrudniać mu sprawy. To naturalne, że czułby się zmuszony
zatrzymać cię.
- Ale... my się... pobraliśmy! - powiedziała cicho Lalita.
Zofia roześmiała się lekko.
- Małżeństwo, które za kilka funtów można wymazać z
pamięci wikarego, a dowód usunąć z księgi małżeństw.
Oczy Lality powędrowały w kierunku oczu Zofii i
zawołała nagle:
- Ty... już to zrobiłaś?
- Tak, już to zrobiłam! - odparła Zofia. - Było to bardzo
łatwe. Gdy weszłam do zakrystii, nikogo nie było w kościele.
Na stole leżała otwarta księga. Wyrwałam kartkę. Nikt nigdy
nie dowie się, że zawarłaś małżeństwo z człowiekiem, który
miał złamane serce, ponieważ nie byłaś panną młodą, której
oczekiwał!
Lalita zamknęła oczy. Nie miała nic do powiedzenia.
Zofia znów robiła dokładnie to, co chciała. Lalita nie miała
siły stawić jej czoło.
Weszły po schodach do sypialni Lality. O tej porze po
południu nie było tam żadnej z pokojówek, lecz można było
zadzwonić po którąś z nich. Niania przebywała w swoim
pokoju.
Zofia otworzyła drzwi szafy.
- Jego lordowska mość z całą pewnością dobrze cię
zaopatrzył! - powiedziała ostro. - Na szczęście mamy podobne
figury.
- Obawiam się, że te suknie będą za ciasne dla ciebie -
powiedziała Lalita. - Jestem o wiele szczuplejsza.
- No to można je wyrzucić - odparła niedbale Zofia. - Nie
możesz ich ze sobą zabrać. Byłoby zbyt podejrzane, gdyby
lokaje musieli znieść na dół kufer.
- Tak... oczywiście - zgodziła się Lalita. Zabrała z
szuflady koszulę nocną i trochę bielizny i rzuciła je na miękki,
jedwabny szal, który rozłożyła na łóżku. Dorzuciła szczotkę
do włosów. Potem zawahała się myśląc, że chciałaby ze sobą
zabrać chociaż jedną suknię, ale Zofia powiedziała:
- To wystarczy, Lalito. Nawet to, co wzięłaś, może być
widoczne pod peleryną.
Lalita posłusznie zawinęła rzeczy w szal, po czym wyjęła
z szafy cienką pelerynę podróżną, którą miała na sobie po raz
pierwszy, gdy zeszła do ogrodu.
Zofia otworzyła szafkę, w której trzymano kapelusze i
czepki Lality, dopasowane do różnych sukien, które przysłano
z Londynu.
- Są czarujące! - zawołała.
- Może lepiej, żebym któryś założyła - zasugerowała
Lalita.
- Dlaczego? - zapytała Zofia. - Możesz naciągnąć na
włosy kaptur peleryny. Służba nie uzna tego za dziwne,
ponieważ wybierasz się tylko na przejażdżkę ze mną. Zresztą
nie chciałabyś chyba wyglądać podejrzanie w dyliżansie.
Lalita wiedziała, iż Zofia mówi tak tylko dlatego, że chce
zatrzymać czepki i kapelusze dla siebie. Ale nie było sensu się
spierać. Gdy będzie ze swoją starą boną w Norfolk, z
pewnością nie będzie miała okazji nosić eleganckich, drogich
kreacji pochodzących z ulicy Bond.
- Oto twoje pieniądze! - powiedziała szorstko Zofia.
Wyciągnęła małą portmonetkę. Lalita wzięła ją niechętnie.
Chciała wykrzyczeć, że nie weźmie niczego od Zofii ani od jej
matki. Pomyślała jednak, że nie może być ciężarem dla starej
bony, która pewnie nie miała zbyt wiele. Włożyła
portmonetkę do eleganckiej sakiewki z ciężkiej satyny,
dołożyła chusteczkę i parę zamszowych rękawiczek.
Zofia popatrzyła na nią.
- Z pewnością wyglądasz lepiej niż kiedyś - powiedziała.
- Sądzę, że uda ci się zdobyć jakąś pracę tam, gdzie
zamieszkasz.
- Tak... oczywiście - powiedziała machinalnie Lalita i
dodała: - Wezmę ze sobą trochę igieł i jedwabiu do
haftowania. Wyjęła je z szuflady, myśląc przy tym z lekkim
ukłuciem w sercu, że wreszcie przekonała nianię, by jej to
dała, aby mogła zacząć haftować monogram na chusteczkach
lorda. Otrzymała to w malej torebce razem z naparstkiem i
parą nożyczek.
- No, chodź! - powiedziała niecierpliwie Zofia. - Jeśli
przypomnisz sobie wszystkie rzeczy, których możesz
potrzebować, zabierzemy ze sobą pół domu!
Lalita rozejrzała się po pokoju, w którym wracała do
zdrowia. Wydawał się przystanią bezpieczeństwa i spokoju.
Teraz musi zostawić go na zawsze. Poczuła nagle rozpaczliwy
strach przed przyszłością. Wracała do świata, którego się bała.
Opuszczała lorda Rothwyna, który obiecał ochraniać ją.
- No, pospiesz się! Spóźnisz się na dyliżans i będziesz
musiała zostać na noc w Londynie.
Lalitą wstrząsnął dreszcz strachu. A jeśli napotka
jedną z tych kobiet, które - jak powiedział lord Rothwyn -
czekały, by porwać nie spodziewające się niczego dziewczyny
ze wsi i sprzedać je w niewolę za granicę? Pomyślała w
popłochu, że nie może jechać! Musi tu zostać!
Pomyślała, że pobiegnie do niani powiedzieć, czego chce
od niej Zofia, i błagać ją o pomoc. Zrozumiała jednak, że takie
zachowanie byłoby poniżające. Zofia miała rację, Lord
Rothwyn był dobry, ale w rzeczywistości nie był nią
zainteresowany. To przecież Zofii pragnął. Jeżeli Zofia
kochała go tak, jak chciał być kochany, to będzie szczęśliwy.
Bez słowa zeszła za Zofią na dół do hallu. Gdy skręciły w
stronę frontowych drzwi, podszedł do nich majordomus i
zapytał Lalitę:
- Wybiera się pani na przejażdżkę, milady?
- Jedziemy na krótki spacer - odparła Zofia, uprzedzając
Lalitę. - Zaraz wrócimy.
- Bardzo dobrze, panienko - powiedział majordomus, po
czym zwrócił się do Lality: - Czy zabierz pani ze sobą Rojala,
milady?
Dopiero teraz Lalita zauważyła, że Rojal dreptał przy jej
nogach. Podniosła go. Kolejna rzecz, którą trudno było
zostawić. Kochała tego małego psiaka. Przez chwilę tuliła go
do serca i całowała jego miękki, jedwabisty łepek. Potem
podała go majordomusowi.
- Zabierz go do niani - poleciła.
Gdy była już na zewnątrz, słyszała jeszcze skomlenie
Rojala.
Lokaj otworzył drzwi powozu, pieczołowicie otulono jej
kolana pledem i konie ruszyły.
Odjeżdżam - pomyślała Lalita i poczuła, jakby w jej pierś
wbijano ostrze sztyletu. Nigdy nie wrócę! Nigdy więcej go nie
zobaczę!
Nabierając prędkości, powóz wyjechał z dziedzińca na
drogę.
Lalita odwróciła się. W popołudniowym słońcu dom
wyglądał pięknie. Był dla niej bezpieczną przystanią na
podobieństwo opiekuńczych ramion. Teraz odjeżdżała stąd.
- Żegnaj... mój kochany - wyszeptała bez tchu.
Wypowiadając te słowa, kierowała je nie ku domowi, lecz ku
jego właścicielowi.
R
OZDZIAŁ
5
Lord Rothwyn wyszedł z Izby Lordów. Czekał na niego
jego przyjaciel, Henryk Grey Bennet.
- Przykro mi, Henryku - powiedział lord.
- Spodziewałem się tego - odparł pan Bennet - ale
spróbuję znowu. Możesz być pewny! Nie ustanę w walce o
przyjęcie tej ustawy.
- Będę cię popierał - obiecał lord Rothwyn.
- Zrobiłeś, co było w twojej mocy. To było doskonałe i
najbardziej krasomówcze z twoich przemówień.
- Dziękuję.
- Gdzie utopimy nasze żale? Tutaj czy u White'a? -
zapytał Henryk Grey Bennet.
Lord Rothwyn zawahał się przez chwilę. Gdy już miał
przyjąć propozycję, naszło go nieodparte uczucie, że powinien
wracać do Rothwyn Park. Nie potrafił tego wytłumaczyć.
Wiedział po prostu, że zaistniała nagła, pilna potrzeba
powrotu do domu.
- Wybacz mi, Henryku, może innym razem - odparł. -
Przyjechałem specjalnie ze wsi, żeby przemawiać, tak jak ci
obiecałem, lecz teraz muszę wracać.
- To niepodobne do ciebie, żebyś był na wsi o tej porze
roku - zauważył Henryk. - Opuściłeś wyścigi w Ascot.
Nie otrzymał odpowiedzi, bowiem lord Rothwyn zostawił
go i zmierzał już do czekającej na jezdni dwukółki.
Powożąc czterema końmi najprzedniejszej krwi, mógł
przejechać mile dzielące go od Rothwyn Park szybciej, niż
udało się to komukolwiek przedtem. Zresztą lord Rothwyn
ustanowił już kilka rekordów.
Gdy wsiadł do pojazdu, z lekkim wyrzutem sumienia
przypomniał sobie, że miał zamiar odwiedzić Carlton House.
Regent wrócił z Brighton do Londynu, by wziąć udział w
chrzcinach córki księcia i księżnej Kentu, które miały się
odbyć w pałacu Kensington. Ochrzczono ją imieniem
Aleksandra Wiktoria. Gdy Jego Królewska Mość dowie się, że
lord Rothwyn był w Londynie i nie pojawił się chociaż na
chwilę u niego, nie będzie zadowolony. Jego Wysokość
pragnął omówić z nim zmiany w budowie Pawilonu
Królewskiego w Brighton. Z powodu krytyki ze strony
środowisk społecznych i politycznych prace zostały przerwane
do czasu, kiedy królowa, będąca pod wrażeniem wizji Pałacu
Indyjskiego, przeznaczyła na jego budowę pięćdziesiąt tysięcy
funtów z własnych funduszów.
Ozdobne kopuły, całe zespoły kolumn i inne elementy
kute w litym kamieniu, delikatne gzymsy i ozdobione
kunsztownymi deseniami blanki kosztowały fortunę.
Wewnątrz Sali Muzycznej montowano wielkie żyrandole w
kształcie lilii wodnych, chińskie pejzaże z czerwonej, złotej i
żółtej laki, natomiast w Sali Bankietowej - rozłożystą palmę
ze srebrnym smokiem pomiędzy liśćmi. Lord Rothwyn
wiedział, że w zeszłym roku wydatki sięgały trzydziestu
trzech tysięcy, a w tym prawdopodobnie czterdziestu tysięcy
funtów. Lubił jednak regenta jako człowieka i podziwiał jego
pasję tworzenia, jego fantazję i romantyczne upodobania
przepychu, nie znanego w monarchii królewskiej od Karola I.
- Ludzie obrażają mnie, drwiąc z pawilonu - powiedział
gorzko Jego Królewska Wysokość do lorda Rothwyna
podczas jego ostatniej wizyty w Brighton.
- Potomność będzie podziwiać ulepszenia wprowadzone
przez Jego Królewską Mość - odparł lord Rothwyn - a
Pawilon Królewski będzie najwspanialszym obiektem w
Brighton.
Bez względu na wszystkie przychodzące do głowy
argumenty, przemawiające za odwiedzeniem regenta, lord
Rothwyn pragnął jak najszybciej wrócić do Roth Park.
Usadowił się zatem wygodnie, by powozić końmi z
umiejętnością wyróżniającą go spośród elegantów epoki.
Siedzący wysoko z tyłu dwukółki stajenny z satysfakcją
zauważył, że gdy przejeżdżali ulicami Londynu, głowy
przechodniów zwracały się z podziwem w ich kierunku.
Nie można było nie podziwiać lorda Rothwyna. Był nie
tylko przystojny, szczególnie w nałożonym ukośnie cylindrze,
również dbał o elegancję i wspaniałość swoich koni.
Wkrótce pozostawili za sobą domy i znaleźli się na
otwartej przestrzeni. Lord Rothwyn pozwolił zaprzęgowi
narzucić własne tempo i z prędkością, która innym mogła się
wydawać wręcz niebezpieczna, jechali drogą północną,
wiodącą przez Barnet i Potters Bar, schodzącą następnie w
dolinę, nad którą położony był Roth Park.
Wielki dom wyglądał pięknie w ciepłym, wieczornym
blasku słonecznym, który sprawił, że czerwone cegły lśniły
niczym drogocenne kamienie. Nad wysokim dachem,
stanowiącym
najpiękniejszy
element
architektoniczny
budynku, powiewała flaga. Poniżej złociście lśnił staw, po
którym z. wdziękiem pływały łabędzie. Jak zwykle, widząc
dom, lord Rothwyn poczuł dumę nie tylko jako jego
właściciel, ale i jako potomek długiej linii inteligentnych,
twórczych przodków.
Z fantazją podjechał do drzwi frontowych, zatrzymał
konie i z uśmiechem zwrócił się do stajennego:
- Lepiej niż zwykle, Ned?
- Trzy minuty szybciej niż poprzednim razem, milordzie.
- To dobrze, Ned.
- Istotnie, milordzie.
Lord Rothwyn wszedł na kamienne schody, gdzie czekał
na niego majordomus. Odbierając od swego pana cylinder i
rękawiczki, majordomus powiedział:
- W Srebrnym Salonie jest dama, która pragnie zobaczyć
się z panem, milordzie.
- Dama? - zdziwił się lord Rothwyn.
- Niejaka panna Studley, milordzie.
Lord Rothwyn znieruchomiał na moment. Potem, z
gniewem w oczach, przemierzył hall. Lokaj otworzył drzwi do
Srebrnego Salonu i lord wszedł do środka. Zofia stała przy
oknie. Zdjęła czepek i na jej złotych włosach olśniewająco
igrało słońce. Ukazywało także doskonałość jej różowo -
białej skóry, głęboki błękit oczu i klasyczną linię różanych ust.
Odwróciła się, gdy wszedł, i z okrzykiem zadowolenia
pobiegła ku niemu.
- Inigo!
- Co ty tu robisz? - Pytanie było zadane ostro i
gwałtownie.
Zofia zatrzymała się i podniosła oczy.
- Czyż potrzeba pytać?
Gdy lord Rothwyn przyglądał się jej bez słowa,
wyciągnęła ku niemu białe ramiona, jakby chcąc mu je
zarzucić na szyję.
-
Musiałam
przyjechać,
Inigo!
-
powiedziała
dramatycznie. - Musiałam!
- Mogę zapytać, co chcesz przez to powiedzieć? -
Przytuliłaby się do niego, ale odszedł i stanął tyłem do
kominka. - Nie zapraszałem cię.
- Wiem - odparła łagodnie. - ale nie mogłam już dłużej
nie widzieć się z tobą, więc przyjechałam.
- Nie mamy sobie nic do powiedzenia - oświadczył lord
Rothwyn. - Zupełnie nic!
- Ja mam wiele do powiedzenia tobie - rzekła
uwodzicielskim tonem Zofia. - Mówiąc te słowa podeszła do
niego i stanęła obok. - Kocham cię! - powiedziała. - Dopiero
teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo cię kocham! Nie
potrafię żyć bez ciebie.
Lord Rothwyn znów popatrzył na nią i jego usta
wykrzywiły się w cynicznym uśmiechu.
- A cóż spowodowało taki nagły wybuch namiętności?
Czyżby fakt, że Verton wyjechał na kontynent?
Zauważył lekki błysk w oczach Zofii świadczący, że nie
spodziewała się, iż wie o tym, ale głos jej się nie zmienił, gdy
powiedziała:
- Popełniłam błąd, Inigo, gdy tamtego wieczoru
pozwoliłam, by mama wysłała do ciebie Lalitę. Wiesz, że
zabroniła mi nawet myśleć o małżeństwie z tobą,
- A więc to twoja matka zmusiła cię, byś porzuciła mnie
w ostatniej chwili? - zapytał powoli lord Rothwyn.
- Tak, tak, to mama! Wiesz, jaka ona jest apodyktyczna.
Nie mogłam być nieposłuszna. Mówiłam jej, że cię kocham,
ale nie chciała słuchać.
Oczy lorda Rothwyna były zimne.
- Jesteś dobrą aktorką, Zofio, ale nie dość dobrą, by mnie
oszukać. Doskonale wiem, dlaczego tu dzisiaj przyjechałaś.
Verton przemówił i towarzystwo już nie uśmiecha się do
ciebie tak łaskawie jak kiedyś.
- To nieprawda! - zaprzeczyła szybko Zofia. - Zresztą to
nie ma żadnego znaczenia. Kocham cię i tylko to się liczy!
- Mimo że nie jestem księciem? - zapytał cynicznie lord
Rothwyn.
- Nigdy nie chciałam wyjść za Juliusza. Mama mnie
zmusiła i gdy on był w Anglii, nie śmiałam się z tobą
skontaktować. Teraz, gdy wyjechał, jestem wolna i mogłam
przyjechać do ciebie, tak jak pragnęłam.
- Czy nie potrafisz zrozumieć, że już za późno, żebyś
„zmieniła zdanie", jak to nazywasz? Jak ci wiadomo, ożeniłem
się. - Przerwał na moment, po czym zapytał: - Widziałaś się z
Lalitą? Co jej powiedziałaś?
- Lalita była bardzo wyrozumiała - odparła Zofia, - Nie
będzie mieszać się w nasze plany.
- Jakie plany? - zapytał lord Rothwyn. - Nie pozwolę
denerwować Lality!
Jego ręka powędrowała w kierunku dzwonka z zamiarem
pociągnięcia za sznur. Widząc to, Zofia rzuciła szybko:
- Nie dzwoń po Lalitę. Ona wyjechała.
- Wyjechała? Co to znaczy „wyjechała"? - Pytanie lorda
Rothwyna brzmiało ostro.
- Powiedziałam jej, jak bardzo cię kocham - wyjaśniła
Zofia - i ona zgodziła się odejść z twojego życia. W końcu
ożeniłeś się z nią tylko z zemsty, żeby mnie ukarać.
- Lalita zgodziła się odejść z mojego życia? - powtórzył
powoli lord Rothwyn, jakby nie rozumiejąc tych słów. - Ale
jak? I dokąd pojechała?
- Nie będzie ci już więcej sprawiać kłopotu - odparła
Zofia. - Poczyniłam przygotowania co do jej przyszłości.
Będzie jej całkiem dobrze. Nie potrzebujesz więcej o mej
myśleć.
- Dokąd pojechała? - powtórzył lord Rothwyn.
- To jest nieistotne. Nie ogłosiłeś swojego małżeństwa z
nią, więc nikt w Londynie nie wie, co się stało. Jestem gotowa
wyjść za ciebie tak szybko, jak to można załatwić, jutro czy
pojutrze. Potem możemy być razem, tak jak zawsze chciałeś...
Głos jej zamarł, gdy dostrzegła na twarzy lorda Rothwyna
przerażający grymas wściekłości.
- Wyobrażasz sobie - powiedział zdecydowanie - że
wróciłbym do ciebie po tym, jak ty i twoja matka
traktowałyście Lalite?
- Ja nie miałam z tym nic wspólnego - rzekła szybko
Zofia - i jeśli naopowiadała ci mnóstwo kłamstw, nie musisz
w nie wierzyć. Zawsze była kłamczuchą i oszustką. W końcu
jest tylko nieślubnym dzieckiem. Moja matka zajmowała się
nią tylko z miłosierdzia.
- Dokąd pojechała?
- Dlaczego tak cię to interesuje? Jest przecież nikim,
brzydka i wymizerowana! Jestem gotowa oddać ci się, Inigo.
Czyż można oferować coś więcej?
- Budzisz we mnie odrazę - odparował lord Rothwyn - i
chociaż nie mam ochoty cię dotykać, to jeśli nie powiesz mi,
dokąd pojechała Lalita, wyduszę z ciebie prawdę albo zbiję w
taki sam sposób, w jaki twoja matka biła tę nieszczęsną
dziewczynę!
Mówił z taką wściekłością, że Zofia instynktownie cofnęła
się.
- Musisz być szalony, skoro mówisz do mnie w taki
sposób!
- Będę do ciebie mówił w znacznie gorszy sposób, jeśli
nie odpowiesz na moje pytanie! Gdzie jest Lalita? Czy mam
zmusić cię do odpowiedzi?
Zrobił krok w jej stronę i teraz Zofia naprawdę się
wystraszyła. Krzyknęła:
- Nie dotykaj mnie! Powiem ci! Powiem ci, dokąd
pojechała Lalita.
- Bardzo dobrze, lecz pospiesz się z tym!
- Dałam Lalicie pieniądze na podróż do Norfolk -
powiedziała. - Nie wiem dokładnie dokąd, ale pojechała
dyliżansem.
- Ze skrzyżowania?
- Zawiozłam ją tam.
- To wszystko, co chciałem wiedzieć. - Podszedł do
drzwi. Stanąwszy przy nich, odwrócił się i powiedział: -
Wynoś się z mojego domu! Jeśli zastanę cię tutaj po powrocie,
rozkażę służbie, żeby cię wyrzucili!
Wyszedł z salonu, trzaskając drzwiami. Gdy wszedł do
hallu, majordomus spojrzał z obawą na jego groźną twarz, ale
lord minął go i skierował się do stajni.
- Moją dwukółkę z czterema wypoczętymi końmi,
natychmiast! - rozkazał.
- Dobrze, milordzie.
Sześciu chłopców stajennych pobiegło wykonać jego
polecenie i chociaż lord Rothwyn czekał z oczywistą
niecierpliwością, nie upłynęły cztery minuty, gdy dwukołka
była gotowa, zaprzęgnięta w dobrze dobrane kasztany,
Lord Rothwyn rzucił się na siedzenie woźnicy. Konie były
już w ruchu, gdy z tyłu wdrapał się Ned. Jeżeli jechał szybko z
Londynu, to było to niczym w porównaniu z szybkością, którą
osiągnął teraz. Dopiero gdy dojechali do skrzyżowania,
zwolnił tempo, by zapytać:
- Którędy jedzie popołudniowy dyliżans do Londynu?
- To ten wolniejszy, milordzie, zatrzymujący się w
mniejszych wioskach. Niech Wasza Lordowska Mość jedzie
na lewo.
Lord Rothwyn skręcił w lewo i pomimo że droga wiła się,
ponownie rozwinął prędkość, która od czasu do czasu
sprawiała, że Ned łapał się boków powozu i z przerażeniem
zagryzał usta. Nie widział dotąd, żeby jego lordowska mość
tak popędzał konie.
Byli już tylko kilka mil od Londynu, gdy mimo
zapadającego zmroku zobaczyli przed sobą ciężki, niezgrabny,
wypełniony pasażerami dyliżans. Na dachu wiózł doborową
kolekcję bagaży, w której skład wchodziło również kilka
kojców z kurami oraz młoda koza zaszyta w worek.
Ponieważ droga była wąska, wyprzedzenie dyliżansu
zabrało lordowi Rothwynowi trochę czasu i sporo zręczności.
Zatrzymał swój zaprzęg w poprzek drogi, tak że dyliżans
musiał stanąć.
- Co ty tutaj robisz? - zawołał zaczepnie woźnica
dyliżansu.
- W środku jest jaśnie pani, Ned - powiedział lord
Rothwyn. - Poproś ją, żeby dołączyła do mnie.
- Dobrze, milordzie.
Ned wysiadł z dwukółki i podbiegł do dyliżansu.
Woźnica dyliżansu i siedzący na górze mężczyzna
wykrzykiwali pod jego adresem obelgi, ale Ned nie zwracał na
nich żadnej uwagi i pociągnął ciężkie drzwi.
Zobaczył Lalitę siedzącą wśród grubych wieśniaków,
małych dzieci, pastora i dwóch komiwojażerów. Siedziała z
pochyloną głową i kapturem nasuniętym na czoło, tak aby
ludzie w dyliżansie nie mogli zobaczyć jej łez.
Nie mogła nie płakać, gdy dyliżans odwoził ją coraz dalej
od tego wszystkiego, co oznaczało bezpieczeństwo i szczęście.
Przejeżdżając przez wspaniałą, kamienną bramę Roth Park w
drodze do otwartego traktu, Lalita czuła, że pozostawia
mężczyznę, którego kocha. Pomyślała, że kochała go od
chwili, w której pocałował ją, sądząc, że to Zofia. Kochała go,
mimo że wzbudzał w niej lęk. Kiedy przyszedł do jej pokoju,
stwierdziła, że jest najprzystojniejszym mężczyzną, którego
widziała w całym swoim życiu. Fascynował ją nie tylko
swoim wyglądem, było w nim coś, do czego instynktownie
lgnęła. Nie potrafiła tego wyjaśnić. Czuła, jakby jakaś
tajemnicza część jej istoty odnajdowała w nim wszystko to,
czego pragnęła w życiu.
Nawet będąc sama w swojej pięknej sypialni, zdawała
sobie sprawę, że dom, umeblowanie, obrazy, wszystko było
częścią jego. Tak jak jego przodek zaangażował w budowanie
domu swój umysł, wyobraźnię i serce, tak lord Rothwyn
wywarł na nim piętno swojej osobowości.
Gdy rozmawiali ze sobą i kiedy lord Rothwyn pokazywał
jej swoją posiadłość, był uprzejmy i łagodny w sposób,
jakiego nie oczekiwała ze strony żadnego mężczyzny.
Teraz odczuwała aż do bólu, że straciła go bezpowrotnie.
- Kocham go! Kocham go! - szeptała. - Nigdy więcej już
go nie zobaczę!
- Wiele ją kosztowało, żeby się nie rozpłakać, zanim
Zofia nie wysadziła jej na skrzyżowaniu.
- Żegnaj, Lalito - powiedziała, gdy dyliżans powoli
nadjeżdżał. - Nie zapomnij o swojej obietnicy, że wyrzucisz z
pamięci to małżeństwo z lordem Rothwynem i wszystko, co
się potem zdarzyło. On nie będzie pamiętał o twoim istnieniu.
Ja też nie!
Lalita nie odpowiedziała. Wysiadła z powozu Zofii, niosąc
pod ręką swoje małe zawiniątko. Z pewną trudnością
znaleziono dla niej miejsce w już przepełnionym dyliżansie.
Zofia nie zaczekała na jej odjazd. Natychmiast, gdy Lalita
znalazła się na drodze, woźnica zawrócił i odjechali z
powrotem do Roth Park.
W dyliżansie było gorąco i hałaśliwie. Unosił się zapach
jedzenia, dymu i potu, ale Lalita potrafiła myśleć tylko o Zofii,
którą po swoim powrocie tego wieczoru zobaczy lord
Rothwyn.
Myślała o nim wchodzącym do domu i o biegnących na
jego powitanie psach. Potem spotka czekającą nie ją, jak się
spodziewał, ale Zofię. Wyobrażała sobie, jak jego ramiona
obejmują ją, jak śliczna twarz Zofii podnosi się ku niemu i jak
ją całuje. Ta myśl przynosiła ból, przyprawiała o cierpienie,
którego nie znała dotychczas. Było to gorsze niż ból, którego
doznawała, gdy biła ją macocha; gorsze niż wszystko, co
przecierpiała kiedykolwiek przedtem.
Lalita zamknęła oczy. Czy potrafię żyć z tą myślą? -
zadała sobie pytanie i wtedy popłynęły jej łzy. Otarła je
ukradkiem, ale nie potrafiła ich powstrzymać.
Dyliżans toczył się, przystając w małej wiosce, potem w
następnej. Jedni pasażerowie wysiadali, inni wsiadali; z dachu
zdejmowano bagaże. Powodowało to ogromny hałas: krzyki,
ciężkie i głuche uderzenia, a od czasu do czasu beknięcie
kozy. Potem ruszali ponownie.
Lalita nadal myślała tylko o lordzie Rothwynie.
Przypominała sobie sposób, w jaki z nią rozmawiał.
Był pełen współczucia, zrozumienia i troski. Pamiętała
dziwny wyraz jego oczu, który zapierał jej dech i odbierał
mowę. Zastanawiała się, czy darzył ją jakimś uczuciem, czy
też była jedynie ciężarem - osobą przypadkiem mu narzuconą,
której odejście przyjmie z radością?
Myśl, że nic dla niego nie znaczyła, także raniła jej serce.
Postanowiła zebrać całą swoją dumę i odwagę, którą - jak
zawsze jej się wydawało - posiadała. Musi stawić czoło
faktom. Nic nie znaczyła dla niego, była kobietą, której nigdy
by nie spotkał, gdyby nie perfidia Zofii. Współczuł jej, to było
oczywiste, ale czyż było do pomyślenia, żeby żywił
jakiekolwiek inne uczucia do kogoś tak mało pociągającego?
Lalita myślała, że każdy, kto spotkał się z niewiarygodną,
zapierającą dech urodą Zofii, był już nieczuły na wdzięki
innych kobiet. Ponieważ jej natura nie obdarzyła efektowną
urodą, z pewnością nie mogła zainteresować żadnego
mężczyzny, a szczególnie tak wybrednego jak lord Rothwyn.
Podejrzewała, że w jego życiu było wiele kobiet, w czym
utwierdziły ją wielokrotne napomknienia niani.
- Za wiele jego lordowska mość miał w życiu, doprawdy!
- powiedziała kiedyś. - Już kiedy był małym chłopcem,
wszyscy się nim zachwycali.
- Zawsze był tak przystojny? - pytała Lalita.
- Najpiękniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek widziałam!
Jak aniołek! A gdy podrósł, wyróżniał się w każdym
towarzystwie. Nic dziwnego, że kobiety zawsze o niego
zabiegały!
- Doprawdy...? - zapytała cicho Lalita.
- Ależ oczywiście. Ze swoim wyglądem, pozycją i
bogactwem jest przedmiotem marzeń każdej młodej
dziewczyny i partią, której każda matka pragnie dla swojej
córki.
- Dziwne, że nie ożenił się dotychczas - powiedziała
Lalita.
- Często mu to mówiłam, ale on się zawsze śmiał i mówił:
„Jeszcze nie spotkałem kobiety, która odpowiadałaby mojemu
ideałowi!"
W końcu ją znalazł - pomyślała szlochając Lalita. Znalazł
Zofię, która była tak piękna, jak on był przystojny.
Idealna para! Wyobrażała sobie ożywienie i podziw, jakie
wywołałoby w towarzystwie ich małżeństwo. Z pewnością
zabierałby Zofię do Carlton House. Ozdabiałaby otwarcie
Parlamentu i byliby najpiękniejszą parą na koronacji.
Lalita zdławiła szloch. Dlaczego, och, dlaczego - zadawała
swojemu sercu pytanie - nie mogłam się zakochać w zwykłym
człowieku? Kimś nie mającym znaczenia, kto mógłby mnie
pokochać i znaleźlibyśmy razem szczęście gdzieś w wiejskim
domku?
Ale tak się nie stało. Pokochała mężczyznę, który był poza
jej zasięgiem, tak jak gwiazdy na niebie! Jak możesz być tak
głupia? Jak możesz być tak głupia? - zdawały się powtarzać
koła dyliżansu toczące się po wyboistych duktach. W rytm
jazdy zdawała się odpowiadać: Nic nie mogę na to poradzić!
Nic nie mogę na to poradzić!
Łzy spływały jej po policzkach, gdy nagle dyliżans się
zatrzymał. Słyszała krzyczącego woźnicę dyliżansu, a jeden z
pasażerów, starszy wieśniak, powiedział ze złością:
- A na co to my się tera zatrzymujemy? Już my som dość
spóźnieni.
- To hańba, że te dyliżanse nigdy nie jeżdżą punktualnie -
powiedział ostro mężczyzna w średnim wieku o ściągniętych
wargach będący najwyraźniej urzędnikiem.
Gdy to mówił, otworzyły się drzwi i stajenny w cylindrze
z kokardą i srebrnymi herbowymi guzikami u liberii wsadził
głowę do środka. Popatrzył po podróżnych, dojrzał Lalitę i
powiedział:
- Jego lordowska mość czeka na zewnątrz, milady.
Szybko uniosła głowę. Przez chwilę patrzyła na niego z
niedowierzaniem, po czym zapytała z wahaniem:
- Jego... lordowska mość?
- Czeka, milady.
Pozostali pasażerowie zamilkli, zdumieni tą wymianą
zdań. Urzędnik, który przed chwilą narzekał, odezwał się
uprzejmie:
- Jeśli pani wysiada, madam, bylibyśmy zobowiązani,
gdyby mogła to pani zrobić nieco szybciej. Wszystkie te
przerwy sprawiają, że jesteśmy ogromnie spóźnieni.
- Przykro mi - usprawiedliwiała się Lalita. Miała
trudności z wydostaniem się spomiędzy dwóch pasażerów
siedzących po obu jej stronach i jeszcze większe z
przesunięciem się ku drzwiom między kolanami pasażerów.
Ned pomógł jej wysiąść na drogę. Przed dyliżansem
zobaczyła cztery konie zaprzężone do dwukółki stojącej w
poprzek drogi. Siedzący w pojeździe woźnica miał głęboko
nasunięty kapelusz, nie mogła więc go rozpoznać. Gdy
podeszła do niego, jej serce biło tak, że nie mogła oddychać.
Ned pomógł jej wsiąść. Dopiero kiedy usiadła obok woźnicy,
rozpoznała w nim lorda Rothwyna. Stajenny okrył jej suknię
lekkim pledem. Konie ruszyły i Ned wskoczył na tylną ławkę.
Lalita nie miała odwagi spojrzeć na lorda Rothwyna.
Obawiała się też, że ich rozmowa może być podsłuchana. Po
długiej chwili, gdy lord nie odezwał się, zerknęła na niego
ukradkiem. Jego twarz była zwrócona profilem, jednak nie
można było nie dostrzec zmarszczki gniewu pomiędzy oczami
i linii zaciśniętych ust. Poczuła, jakby lodowata ręka ścisnęła
jej serce. Był zły! Zły na nią, chociaż zrobiła to, co uważała za
dobre dla niego; co mogło przynieść mu szczęście!
Lord Rothwyn dalej milczał. Musieli jechać przed
dyliżansem aż do wiejskiego ryneczku, gdzie mógł zawrócić
konie.
Zachodzące w blasku zórz słońce zniknęło za horyzontem
i zapadał zmierzch. Droga wiodąca do Rothwyn Park była
ciemna i niewyraźna,
- Dlaczego wyjechałaś? - zapytał lord Rothwyn, zanim
zaprzęg ruszył ponownie.
- My... myślałam, że... nie będziesz już... chciał, żebym
została - jąkała się Lalita.
Trudno jej było mówić jasno, ponieważ była poruszona
jego gniewem i twardą nutą w głosie.
- Chciałaś wyjechać?
Kiedy spojrzała na niego oszołomiona tym, że zadaje takie
pytanie, zobaczył, że jej policzki noszą ślady łez, a jej długie
rzęsy są mokre. Zupełnie niespodziewanie uśmiechnął się i
chmura zniknęła z jego twarzy.
- Czy nie zorientowałaś się jeszcze, że nigdy nie
porzucam obiektu, nad którym pracuję?
Ból, jaki nosiła w piersi, zniknął. Nie bała się już.
Ogarnęła ją fala niewiarygodnego szczęścia, ale zanim
zdążyła mu odpowiedzieć, ściągnął cugle i konie ruszyły.
Zabiera mnie z powrotem do... domu! Zaledwie odważyła
się pomyśleć to słowo. Nie śmiała wypowiedzieć go na głos.
Konie jechały szybko, chociaż nie pędziły jak w tamtą
stronę. Mimo to, po wolnej jeździe przeładowanego dyliżansu
szybkość wydawała się Lalicie bardzo duża. Nie było już
zaduchu, gorąca i bliskości pasażerów.
Wiatr smagał jej twarz, a w sercu czuła szalone uniesienie.
Słowa były niepotrzebne. Lord Rothwyn ponownie
wyprowadził ją z głębokiego, ciemnego lochu na światło...
Zatrzymało ich stado krów, które po wydojeniu na farmie
wracały na pola, przecinając drogę.
- Dobrze się czujesz? - zapytał lord Rothwyn.
- Tak... Zupełnie dobrze.
Jej rozpacz rozwiała się, wszystko wydawało się jasne i
cudowne. Była u jego boku i niczego więcej w życiu nie
pragnęła. Ściemniało się i niebo nie było tak czyste jak w
ciągu całego dnia. Zbierały się chmury, zapowiedź deszczu.
Wjechali w las na wąską drogę wijącą się między wysokimi
drzewami wznoszącymi się po obu stronach. Szybka jazda
była niebezpieczna. Jechali więc wolno, gdy na którymś
zakręcie dobiegł ich krzyk.
Gdy lord Rothwyn gwałtownie ściągnął lejce, przed nimi
pojawili się dwaj jeźdźcy.
- Pieniądze albo życie!
Lalita krzyknęła. Lord Rothwyn odwrócił głowę, by
popatrzyć na zamaskowanego rabusia stojącego po jego
stronie powozu. Potem opuścił rękę. W skrytce powozu
trzymał zawsze naładowany pistolet na tego rodzaju
okoliczności. Gdy już chwycił go w rękę, rabuś wypalił i lord
Rothwyn upadł na plecy z ramieniem przeszytym kulą. Lalita
krzyknęła przeraźliwie. Lord puścił lejce i podniósł lewą rękę
do zranionego ramienia.
- Nie ruszajta sie, jeśli chceta, żeby wom to wyszło na
dobre! - warknął szorstkim głosem rabuś.
- Zabierzcie ich z ty drogi! - rozkazał inny głos. Lalita
odwróciła się i zobaczyła drugiego mężczyznę z lewej strony.
Czterech przeciwko dwóm - pomyślała z rozpaczą - a lord
Rothwyn jest już ranny.
Rabuś, który strzelał, podjechał na koniu bliżej. Stanąwszy
przy powozie, pochylił się i przyjrzał swojej ofierze. Kapelusz
lorda Rothwyna spadł wskutek strzału, ale on sam ponownie
siedział prosto i jego oczy spotkały się z oczami rabusia.
- Niech was cholera! Czego do diabła chcecie? Niewiele
mamy przy sobie.
Rabuś uśmiechnął się nieprzyjemnie.
- Pilnie nom potrzeba nowych koni.
- Żeby was diabli wzięli! - wykrzyknął z wściekłością
lord Rothwyn.
Lalita spostrzegła, że rabuś obraca trzymany w ręce
pistolet by ująć go za lufę. Podniósł go i wiedziała, że zaraz
uderzy lorda Rothwyna w głowę. Poderwała się i zasłoniła
głowę lorda rękami.
- Nie! - zawołała z rozpaczą. - Nie! Nie możesz tego
zrobić!
- Dlaczego nie? - zapytał bandyta.
Przez chwilę myślała, że nie będzie potrafiła nic
powiedzieć, jednak łamiącym się ze strachu głosem rzekła z
wahaniem:
- Dlatego że znani jesteście jako... „dżentelmeni
gościńca", a żaden dżentelmen nie uderzyłby człowieka
bezbronnego i bezradnego.
Rabuś popatrzył na nią błyszczącymi w. wycięciach maski
oczami. Zachichotał.
- Mo pani odwagę, to trza przyznać. No, dobra! Ale niech
pani powie jegomości ważniakowi, żeby swoje przekleństwa
zatrzymał dla siebie.
Lord Rothwyn chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, gdyż
Lalita szybko zakryła mu usta dłonią. Wiedziała dobrze, że
jest tak rozwścieczony, iż trudno mu będzie się opanować.
Gdy poczuł na swoich ustach jej szczupłe, drżące palce, zdołał
ledwie powiedzieć cichym, opanowanym już głosem:
- Nie sprowokuję go.
- Proszę, nie rób tego - błagała Lalita. - Tak bardzo się
boję!
Popatrzył na nią, ale nie odezwał się. Lalita usiadła przy
nim, oddychając szybko z niespokojnie bijącym sercem.
Obiema dłońmi objęła ramię lorda Rothwyna, aby pokrzepić
się jego odwagą.
Dwaj bandyci tymczasem poprowadzili zaprzęg z drogi i
powiedli wyboistą ścieżką w las. Szli kawałek, prowadząc
zarówno swoje konie, jak i kasztany lorda, aż dotarli do
przesieki, gdzie niedawno ścięto drzewa. Tutaj zatrzymali
konie i zabrali się do ich wyprzęgania.
Mężczyzna, który postrzelił lorda Rothwyna, ściągnął
Neda z tyłu powozu i przywiązał do drzewa.
- Te, a na co ty to robisz? - zapytał Ned.
- Nie chcemy, cobyś za nami za szybko ruszył, ale coś mi
się wydaje, że bydziesz mioł dość roboty z rannym i kobitą!
Czwarty z napastników nadzorował wyprzęganie koni.
Ten, który związał Neda, podszedł do powozu.
- Wasze sakiewki - rozkazał - i wszystkie inne
kosztowności! Pospieszcie sie!
Mówiąc to pochylił się i wyjął z bocznej skrytki powozu
pistolet lorda Rothwyna. Obrócił go w rękach i uśmiechnął
się.
- Lepszy niż na jaki jo mogę sobie pozwolić! -
powiedział. - Wasze konie tyż som lepszyj krwi niż te,
którymi my się cieszyli.
Lalita wiedziała, że usiłował sprowokować lorda, i jej ręce
zacisnęły się na jego ramieniu.
- Daj „dżentelmenowi gościńca" moją sakiewkę! -
powiedział spokojnym, ale sarkastycznym tonem lord
Rothwyn.
Kiedy Lalita uczyniła, co zlecił jej lord, wzrok rabusia
padł na jej sakiewkę.
- To tyż mogę zabrać! Bydzie miłym podarkiem dla
dziewuchy, co mi się podobo!
Lalita podała mu swoją sakiewkę. Otworzył ją i krzyknął
ze zdziwienia, gdy zobaczył, co zawiera.
- Hojny on jest, co? - zapytał kpiąco, wskazując głową na
lorda Rothwyna. - Wobec tygo, czy jestym dżyntylmyn, czy
nie, nie bydziesz chciała przyłączyć się do mnie?
- Nie, dziękuję - odparła Lalita. - Nie odpowiada mi życie
w strachu i przemocy.
Rabuś roześmiał się.
- Mosz tympyramynt! Lubie kobity z tympyramyntym!
Popatrzył na Lalitę. Jego oczy zwęziły się w złym
spojrzeniu, a usta wykrzywił grymas, który przestraszył Lalitę.
Nagle przeraziło ją coś, czego nie rozumiała. Przytuliła się
mocno do lorda Rothwyna. Bandyta wyciągnął ku niej rękę.
Poczuła, że lord Rothwyn naprężył się. Wtedy rozległo się
wołanie ze strony wyprzęgających konie. Wszystkie były już
wolne. Trzej mężczyźni dosiadali już kasztanów, jeden
prowadził za uzdę czwartego konia. Rabuś puścił ramię Lality.
- Ni ma czasu! - powiedział i wsunął pistolet lorda za pas.
- Szkoda! Ładno z ciebie sztuka!
Dosiadł swojego konia i przyłączył się do pozostałych.
Czwartego kasztana chwycił za uzdę, po czym szybko zniknęli
między drzewami.
Gdy odjechali, zaczęło padać. Lalita spojrzała na lorda
Rothwyna.
- Zajmę się twoim ramieniem, ale najpierw schrońmy się
przed deszczem. Myślisz, że dojdziesz pod osłonę drzew?
- Tak, oczywiście - odparł.
Zauważyła z przerażeniem, że usta ma ściągnięte, a bok
jego surduta jest przesiąknięty płynącą z rany szkarłatną
krwią.
Wysiadła z dwukółki i pospieszyła z pomocą lordowi.
Poradził sobie jednak bez niej i pewnie szedł już w kierunku
drzwi. Lalita zwróciła się ku Nedowi.
- Za chwilę wrócę, żeby cię uwolnić. Najpierw muszę
znaleźć jakieś miejsce, gdzie jego lordowska mość nie
przemoknie i będzie mógł usiąść.
- Dam sobie radę, milady - odparł Ned.
Gdy posuwali się w głąb lasu, gdzie drzewa rosły gęsto i
gałęzie ochraniały przed lejącym deszczem, Lalita krzyknęła
cicho. Tuż przed nimi stała drewniana chata, zbudowana z
połówek pni drzewnych. Z pewnością została wzniesiona
przez drwali pracujących w tej części lasu.
Lalita pobiegła przodem, otworzyła drzwi i poczuła falę
gorącego powietrza. W palenisku pozostało tylko trochę
czerwonego popiołu, prawdopodobnie kilka godzin wcześniej
palił się tam ogień.
Zostawiwszy drzwi otwarte, wróciła do lorda Rothwyna,
który szedł powoli i trochę niepewnie.
- Znalazłam chatę, w której możemy się schronić -
powiedziała bez tchu.
- To dobrze - odparł z wysiłkiem.
Pomogła mu przejść przez drzwi, które były tak niskie, że
lord musiał pochylić głowę. Gdy znaleźli się wewnątrz, opadł
na wysypaną piaskiem podłogę.
Lalita zabrała na szczęście swój mały węzełek
przygotowany w Roth Park. Teraz rozpakowywała go ze
słowami:
- Zamierzam odciąć rękaw twojego surduta, żebym mogła
zabandażować ramię. Postaram się nie sprawić ci bólu.
- Dziękuję ci - wyszeptał lord Rothwyn.
Małymi nożyczkami, których używała przy haftowaniu,
udało się jej przeciąć tkaninę, z której uszyty był doskonale
dopasowany surdut lorda Rothwyna. Ściągnęła rękaw, lecz
musiała zrobić głębsze wycięcie, gdyż rana znajdowała się w
górnej części ramienia. Lalicie wydawało się, że kula
przeszyła jedynie ciało, nie druzgocąc kości. Niepokoiło ją
jednak bardzo obfite krwawienie. Krew spływała po ramieniu
i boku lorda Rothwyna i zdawała się pokrywać całą jego
postać swoją lepką czerwienią.
Gdy Lalita wreszcie zupełnie odkryła ranę, sporządziła
gruby tampon z batystowej i jedwabnej bielizny, mocno
przycisnęła go do rany i zabandażowała podartą na pasy
koszulą nocną, by zatamować upływ krwi.
Nawet w ciemnościach chaty widziała, że lord Rothwyn
jest bardzo blady i z pewnością odczuwa silny ból.
- Teraz pobiegnę i rozwiążę Neda - powiedziała.
- W powozie jest butelka brandy - rzekł lord Rothwyn. -
Czy byłabyś tak uprzejma i przyniosła mi ją?
- Ależ oczywiście. Dlaczego nie powiedziałeś o tym
wcześniej?
Pomimo mocno padającego deszczu pobiegła do dwukółki
tak szybko, jak potrafiła. Chwyciła brandy i pled, który
okrywał jej nogi, i pospieszyła z powrotem do chaty.
Przykryła leżącego, otworzyła butelkę i włożyła ją do jego
ręki. Zabrała nożyczki i pobiegła do Neda. Przecięcie grubego
sznura, którego użył rabuś, przywiązując Neda do drzewa,
było trudnym zadaniem. Najpierw próbowała rozwiązać
węzeł, ale okazało się, że jej palce były zbyt słabe.
- Pójdę po pomoc, milady - powiedział Ned, gdy
nareszcie zdołała go uwolnić.
- Tak, proszę cię - odparła Lalita. - Obawiam się, że do
najbliższej wioski jest daleko.
- Może będę musiał iść jeszcze dalej, milady - rzekł Ned.
- W tych małych siołach nikt nie ma prawdopodobnie pojazdu,
którym moglibyśmy jego lordowską mość zawieźć do domu.
- Tak sądzę - powiedziała z westchnieniem Lalita. - W
takim razie, Ned, czy nie moglibyśmy wziąć do chaty
poduszek z powozu, żeby jego lordowskiej mości było
wygodniej? Niedawno palił się tam ogień.
- Rozniecę go ponownie, milady. Przynajmniej będzie
ciepło i będzie światło.
Wyjął z powozu poduszki, zaniósł do chaty i pomógł
Lalicie ułożyć je tak, żeby lord Rothwyn mógł usiąść na jednej
i oprzeć się o drugą.
Tymczasem ściemniło się zupełnie i nie można było już
prawie niczego zobaczyć, dopóki Ned nie rozniecił ognia. Na
szczęście tuż za drzwiami były wielkie stosy kłód. Drwale
skonstruowali także coś w rodzaju prymitywnego komina,
który odprowadzał dym.
- Wyruszę teraz, milordzie - powiedział Ned. - Będę się
spieszył, jak tylko potrafię.
- Dziękuję ci, Ned - odpowiedział lord Rothwyn. Lalita
zauważyła, że wygląda lepiej, kiedy wypił trochę brandy. Gdy
zakręcała butelkę, wdzięczna była losowi, że bandyci nie
zauważyli jej, gdyż z pewnością padłaby ich łupem.
Ned zniknął w panujących na zewnątrz ciemnościach,
przyniósłszy uprzednio stos polan, które powinny - jak sądziła
Lalita - starczyć na kilka godzin.
Usiadła na poduszce. Zauważywszy, że lord Rothwyn
trzyma zranione ramię w nieco niewygodnej pozycji, szybko
wstała i wyszła z chaty. Po chwili była z powrotem, trzymając
w ręce swoją halkę, którą zdjęła na dworze. Rozłożyła ją na
ziemi i nożyczkami odcięła pas. Bardzo delikatnie zawiązała
go na szyi lorda, tworząc opaskę podtrzymującą rękę w łokciu
i unieruchamiającą ją.
- Czy tak lepiej? - zapytała z troską.
- Widzę, że jesteś bardzo wprawną pielęgniarką!
- Mam nadzieję, że wszystko zrobiłam właściwie. Moja
mama umiała dobrze opatrywać. Zawsze po nią posyłano, gdy
ktoś we wsi został ranny. Chociaż jej pomagałam, nigdy nie
musiałam robić tego wszystkiego zupełnie sama.
- Jestem ci bardzo wdzięczny.
Popatrzyła na niego niepewnie i powiedziała cicho:
- To wszystko moja wina, że to się przydarzyło. Jak będę
mogła kiedykolwiek... zwrócić ci pieniądze za utratę koni?
- Mogliśmy stracić więcej! - odparł oschle lord Rothwyn.
Pomyślała, że rabuś mógł go zabić. Potem przypomniała
sobie swój nagły strach, gdy bandyta wyciągnął po nią rękę, i
zadrżała.
- Wszystko w porządku - powiedział cicho lord Rothwyn,
jakby czytając w jej myślach. - To już minęło. Musimy tylko
cierpliwie poczekać, aż Ned sprowadzi pomoc. Proponuję,
żebyś siadła bliżej mnie. Pled będzie mógł wówczas okryć nas
oboje.
- Tak, oczywiście - zgodziła się Lalita. Przysunęła swoją
poduszkę i nie mogła powstrzymać lekkiego dreszczu, jaki
przeniknął ją, gdy poczuła jego ciało obok swojego. Była z
nim, dotykała go, a przecież całkiem niedawno myślała, że już
go nigdy więcej nie zobaczy! Czuła, że w jej sercu rodzi się
pean dziękczynny.
- Obawiam się, że stracimy naszą dzisiejszą kolację! -
powiedział lord Rothwyn. - A miała to być bardzo szczególna
okazja!
- I tak... jestem bardzo szczęśliwa.
- Byłaś ogromnie dzielna - zauważył cicho lord Rothwyn.
- Ponieważ obawiam się, że jesteś tym wszystkim zmęczona,
proszę, żebyś wypiła trochę brandy.
Lalita miała już zawołać, że nie lubi brandy, ale
pomyślała, że błędem byłoby się opierać. Jest ranny i ona
musi robić to, czego on chce. Pomyślała także, że może go
boleć ramię, i dlatego dobrze byłoby, gdyby i on ponownie się
napił. Wypiła z butelki kilka małych łyczków i poczuła, jak
paląca brandy spływa w jej wnętrzu. Rozwiało to ostatnie
dreszcze strachu, które nie opuściły jej nawet po odejściu
rabusiów.
Podała mu butelkę. Wypił sporą część pozostałej brandy i
zakręcił butelkę.
- Cieplej ci? - zapytał.
- Czuję się zupełnie dobrze. To... o ciebie się martwię.
Wstała, by dorzucić do ognia kilka bierwion. Gdy
ponownie przy nim usiadła, zauważyła, że osunął się na
poduszkach nieco niżej, tak że nie musiał już trzymać głowy
w powietrzu.
- Najrozsądniejsze, co możemy zrobić - powiedział
zmęczonym głosem - to spróbować przespać się trochę.
- Spróbujmy - zgodziła się Lalita.
Ziewnął, a ona wiedziała, że była to reakcja na niedawne
przejścia; poza tym stracił wiele krwi. Zamknął oczy, a ona
odwróciła głowę, by mu się przyjrzeć w świetle ognia. Jest tak
niewiarygodnie przystojny! - pomyślała. Była tu z nim sama i
już nie musiała żegnać go na zawsze. Co się stało? Co
powiedział Zofii i dlaczego podążył za nią? Cisnęło się wiele
pytań, na które pragnęła znać odpowiedź, ale wiedziała, że nie
czas teraz na ich zadawanie.
Teraz mogła jedynie cieszyć się, że bogowie zwrócili jej
mężczyznę, którego kochała. Był przy niej i cokolwiek miała
przynieść przyszłość, najważniejsze było, że są znów razem.
Kocham cię! - chciała powiedzieć na głos. Nie odważyła
się jednak wypowiedzieć tego wyznania. więc jedynie w
myślach powtarzała raz za razem: Kocham cię! Kocham cię!
R
OZDZIAŁ
6
Obudziła ją pokojówka, która weszła cicho do sypialni, by
odsunąć zasłony. Przez chwilę Lalita leżała bez ruchu,
przyglądając się złotemu blaskowi słońca, rozpostartemu na
suficie i spowijającemu cały pokój. Za pokojówką podążała
niania, niosąc obrożę i smycz Rojala, aby można go było
zabrać do ogrodu na spacer.
Lalita pomyślała, że minął już tydzień, kiedy przyjechali
do Londynu. Gdy Ned sprowadził wreszcie pojazd,
stwierdzili, że bliżej było do Rothwyn House niż z powrotem
na wieś; poza tym Lalita nalegała, aby lorda Rothwyna
natychmiast zbadał chirurg.
Świtało już, gdy. usłyszała kroki zbliżające się do chaty.
Lord Rothwyn spał, więc bardzo delikatnie, żeby go nie
przestraszyć, powiedziała:
- Ned wrócił.
Otworzył oczy i zobaczył, że Lalita trzymała go w
ramionach, a jego głowa spoczywała na jej piersi.
Gdy zaproponował, żeby oboje spróbowali zasnąć, oparł
głowę o przyniesione z powozu poduszki. Nie było to
szczególnie wygodne, ale przynajmniej jego ranne ramię nie
dotykało niczego, co mogło je urażać.
Lalita leżała bezsennie u jego boku, myśląc o nim i swojej
do niego miłości. Lord Rothwyn spał trochę niespokojnie.
Mruczał coś przez sen i Lalita domyśliła się, że boli go rana i
może mieć gorączkę. Nie wiedziała, co robić. Usiadła
najbliżej, jak się dało, i obserwowała go w świetle ognia w
obawie, że może się gwałtownie poruszyć i rana znowu
zacznie krwawić.
Potem, nieoczekiwanie osuwając się na poduszki,
odwrócił się do niej. Jej ramiona odruchowo go objęły. Oparł
głowę na jej piersi i zapadł w głęboki sen. Zrazu była zbyt
przestraszona, by uczynić jakikolwiek ruch, prawie nie
oddychała, ale później świadomość, że jest tak blisko,
obudziła w niej niezwykłe uczucie, jakiego nie zaznała nigdy
przedtem.
Jej miłość była pełna desperacji, bez nadziei. Odkryła
jednakże, że to, co czuła teraz, było czymś więcej niż miłością
do silnego, prawdziwego mężczyzny, który był poza jej
zasięgiem. Była to miłość przepojona również opiekuńczością,
współczuciem i niemal macierzyństwem. Pragnęła uchronić
lorda Rothwyna przed wszystkim, co nieprzyjemne, przykre i
złe. Przez moment miała wrażenie, jakby był dzieckiem, które
musi bronić przed nieszczęściem, cierpieniem i samotnością.
Jej ramiona objęły go mocniej i teraz, schylając lekko głowę,
mogła dotknąć ustami jego włosów. Były pachnące i
jedwabiste, całując je wstydziła się swego zuchwalstwa.
Nigdy się nie dowie - myślała. Kiedy przestanie się nią
interesować, jej na zawsze pozostanie wspomnienie tej chwili,
gdy czuła jego głowę na swojej piersi i gdy zwrócił się do niej
jakby w poszukiwaniu czegoś, co tylko ona mogła mu dać.
Nie spała i chociaż jej ramiona zdrętwiały, nie śmiała się
poruszyć. Cudowność i rozkosz tego przeżycia stanowiły
doznanie, jakiego nie doświadczyła nigdy przedtem, i w jakiś
niezwykły sposób wynagradzało jej wszystko, co wycierpiała
w przeszłości. Było to przeżycie, którego nikt, nawet Zofia,
nie odbierze jej, które będzie hołubić w swoim sercu przez
resztę życia.
Gdy lord Rothwyn obudził się, spostrzegł, że leży w
ramionach Lality i przez chwilę nie uczynił żadnego ruchu.
Kiedy Ned stanął u drzwi chaty, Lalita odsunęła się
ostrożnie od lorda, świadoma, że jego ramię sprawia mu
ogromny ból.
- Sprowadziłeś powóz, Ned?
- Wygodny, milady! - To dobrze!
- Pomóż mi wstać, Ned! - zakomenderował lord Rothwyn.
Gdy stajenny pospieszył mu z pomocą, Lalita okrywając
ramiona peleryną, poszła przodem do czekającego powozu.
Kilka mil do Londynu przejechali w milczeniu. Gdy
stanęli przed Rothwyn House, służba pomogła lordowi
Rothwynowi wejść na górę, a Lalita, dla której najważniejsze
było jego zdrowie, poprosiła, żeby stajenny natychmiast
wyruszył po chirurga.
- Jego lordowska mość zatrudnia pana Henryka Clive,
milady - poinformował ją majordomus. - To jeden ze
specjalistów leczących Jego Królewską Wysokość.
- Poproś go, żeby przybył tutaj jak najszybciej -
powiedziała Lalita. - Kto jest lekarzem jego lordowskiej
mości?
- Sir William Knighton - odparł majordomus - jeden z
lekarzy nadwornych Jego Królewskiej Mości.
Posłano po obu. Lalita dopiero wtedy, gdy usłyszała ich
diagnozę co do stanu zdrowia lorda, zmęczona i wycieńczona
poszła odpocząć.
Spała aż do późnego popołudnia. Gdy się obudziła,
właśnie przyjechała z Roth Park niania razem z Rojalem. Ich
widok sprawił jej ogromną przyjemność. Niania ze swoim
niepodważalnym autorytetem natychmiast wprowadziła reguły
i zasady, którym Lalita musiała się podporządkować.
Wbrew wszelkim protestom niania nakazała jej pozostanie
w łóżku przez trzy dni i dopiero potem pozwoliła udać się na
krótki spacer po otaczających Rothwyn House ogrodach.
Przez kolejne dni nie wolno jej było zajmować się niczym
bardziej wyczerpującym niż czytanie i układanie w całość
poematu lorda Hadleya.
- Jestem zdrowa! Jestem zupełnie zdrowa, nianiu! -
protestowała Lalita.
- Na ten temat są różne zdania! - odparła posępnie niania.
Chociaż nie przyznawała się, Lalita rzeczywiście czuła się
słaba i apatyczna.
To szok spowodowany postrzeleniem lorda Rothwyna -
tłumaczyła sobie. Był to także, chociaż usiłowała o tym
zapomnieć, wynik cierpienia i rozpaczy, które przeżyła, gdy
Zofia zmusiła ją do wyjazdu w nieznane.
Teraz przebywała w Rothwyn House; przyjemność była
jednak niepełna, ponieważ nie mogła widywać się z lordem
Rothwynem. Miała nadzieję, że pośle po nią, ale dni mijały i
chociaż niania powiedziała, iż lord zdrowieje, nie zaprosił
Lality do swojego pokoju.
Wreszcie nieśmiało zapytała nianię:
- Czy nie mogłabym... zobaczyć się z jego lordowską
mością?
- Sir William powiedział, że jego lordowska mość nie
powinien przyjmować gości przez pierwsze dwa dni - odparła
niania - ale później nie pytał o jaśnie panią.
Lalita zawahała się, lecz powiedziała:
- Chciałabym się z nim zobaczyć. Dlaczego on nie...
życzy sobie mnie widzieć?
Niania uśmiechnęła się.
- Myślę, że wszyscy mężczyźni, milady, a pan Inigo może
bardziej niż inni, czują się zawstydzeni, gdy są złożeni
niemocą. Zawsze był taki, nawet gdy był mały. Nie
przyznawał się, że jest chory lub cierpi. Wiele razy
powtarzałam: „Mówisz mi o sobie tak mało, jakbyś mi nie
ufał".
Lalita roześmiała się lekko.
- I cóż on na to?
- Nie chciał rozmawiać o słabości - odpowiedziała niania.
- Kiedyś, gdy był naprawdę chory i nie słyszał, że weszłam do
sypialni, powtarzał sobie raz za razem: „Jestem zdrowy!
Jestem zdrowy! Jestem zdrowy!"
Lalita przypomniała sobie, jak dzielnie znosił postrzał,
chociaż musiało go bardzo boleć.
Pewnym pocieszeniem była myśl, że powód, dla którego
nie życzył sobie jej widzieć, sprowadzał się do próżności
raczej, a niekoniecznie świadczył o jego niechęci oglądania
jej.
Jednocześnie ogromnie doń tęskniła.
Siadając na poduszkach zapytała:
- Jak się czuje dzisiejszego ranka jego lordowska mość?
- Nie widziałam go jeszcze - odparła niania - ale sądząc
po śniadaniu, które wnoszono do jego pokoju, gdy
przechodziłam obok, mam wrażenie, że jest zdrów jak ryba!
Lalita roześmiała się.
- Powiedziałaś wczoraj, że rana prawie się zagoiła.
- Pan Clive jest bardzo zadowolony - odpowiedziała
niania. - Mówi, że nigdy nie widział dżentelmena, którego
rana goiłaby się tak szybko i bez komplikacji.
- Cieszę się! - wykrzyknęła Lalita prawie bez tchu. Niania
nie odzywała się, więc po chwili mówiła dalej: - Śliczny dziś
dzień! Chcę wstać i pójść do ogrodu z Rojalem.
- Proszę go trzymać z daleka, od grządek z kwiatami -
przestrzegła niania. - Gdyby pani słyszała, co opowiadał
ogrodnik o bałaganie, jakiego narobił pies, zapiekłyby jaśnie
panią uszy!
- Był bardzo niegrzeczny - przyznała Lalita. - Był
całkowicie przekonany, że pod geranium zakopana jest kość!
Myśląc, że zachowanie Rojala może rozbawić lorda
Rothwyna, narysowała ołówkiem mały szkic pieska
wykopującego kwiaty i rozrzucającego ziemię po gładkim,
zielonym trawniku. Włożyła rysunek do koperty i poprosiła
nianię, żeby zaniosła go jego lordowskiej mości.
Gdy usłyszała, że bardzo go rozbawił, narysowała kolejny
szkic, przedstawiający zamknięte drzwi, psy i ją samą -
pragnących wyjść na spacer, lecz czekających cierpliwie.
Nigdy nie wykazywała uzdolnień w malowaniu akwarelami,
co było uważane za istotną część umiejętności każdej młodej
damy, ale potrafiła robić małe rysunki, które często bawiły jej
ojca.
Posłanie swoich rysunków lordowi Rothwynowi sprawiło
jej dużą satysfakcję, pragnęła bowiem porozumieć się z nim
chociażby i w ten sposób. Życzliwa reakcja lorda ośmieliła ją,
by żywić nadzieję, że przyśle jej w odpowiedzi list, ale
rozczarowała się.
Z nagłym strachem pomyślała, że być może już żałuje, że
zapobiegł jej zniknięciu w głuszy Norfolk. Może uświadomił
sobie, że popełnił błąd, i nie był nią już zainteresowany?
Przypomniała sobie jego słowa, że nigdy nie porzuca obiektu,
nad którym pracuje, przed jego ukończeniem. Z całą
pewnością nie była jeszcze „ukończona", ale gdy to się
stanie... Świadomość, że któregoś dnia będzie musiała go
opuścić, była tak jak ciemna chmura na horyzoncie.
Zabrała Rojala do ogrodu. Ponieważ bawiła się z nim,
rzucając patyk, a potem piłeczkę, tym razem nie poczynił
żadnych szkód.
Lalita zjadła samotnie lunch, a gdy wróciła na górę, by
odpocząć zgodnie z surowymi poleceniami niani, znalazła ją
oczekującą w sypialni.
- Mam nadzieję, że zamierza pani się przespać, milady, a
nie męczyć się czytaniem - powiedziała niania, wskazując
książki, które niosła Lalita.
- Chciałam przez chwilę poczytać - odparła błagalnie.
- Cóż, lecz nie za długo - powiedziała zdecydowanie
niania. - Musi pani dziś wieczorem dobrze wyglądać.
- Dziś... wieczorem?
- Jego lordowska mość pytał, czy zje z nim pani dzisiaj
kolację.
- Och, nianiu! - Po chwili zapytała: - Czy jego lordowska
mość... wyzdrowiał?
- Sądzę, milady, że jutro wracamy do Roth Park.
- Och, cieszę się! Tak bardzo się cieszę! - zawołała Lalita.
Czuła, jakby ktoś zdjął słońce z firmamentu i włożył jej w
ramiona. Mogła tańczyć z radości. On czuje się lepiej! Chce
się z nią zobaczyć i wspólnie zjeść kolację!
Pragnąc wieczorem wyglądać jak najlepiej, zasnęła na
chwilę. Potem leżała, licząc minuty do kolacji.
Gdy brała kąpiel, niania wyjęła z szafy suknię, której
Lalita przedtem nie widziała.
- Jego lordowska mość życzy sobie, żeby włożyła to pani
dziś wieczorem.
Suknia była olśniewająco piękna. Trudno było określić jej
kolor, gdyż warstwy tiulu w odcieniach błękitu i zieleni na
srebrnym tle sprawiały, że mieniła się wieloma barwami.
Była lekka i zwiewna. Podkreślała delikatne zarysy figury
Lality. Wyglądała w niej bardzo eterycznie. Gdy przyglądała
się sobie w lustrze, niania przyniosła duże, skórzane pudełko i
postawiła je na toaletce.
- Jego lordowska mość pyta, czy założy je pani. W
pudełku był naszyjnik z finezyjnie oprawionych, maleńkich
diamentowych gwiazdek. Niania zapięła naszyjnik. Pozostało
jeszcze kilka gwiazdek do wpięcia we włosy. Diamenty
wydawały się podkreślać subtelność jej twarzy. Włosy Lality
nie były już rzadkie i proste, ale zwijały się w pukle, obficie
spływające na plecy, gęste i połyskujące. Lalita wiedziała, że
była to zasługa wywaru z pestek brzoskwiniowych, który
niania wcierała jej co wieczór według poleceń zielarki; Lalita
dowiedziała się od niej, że to włosy świadczą o zdrowiu. W
pudełku była także bransoletka z gwiazdek stanowiąca
komplet z naszyjnikiem. Lalita założyła ją. Wstała od toaletki
i przyglądała się sobie w wysokim lustrze. Trudno było
rozpoznać w niej zabiedzoną, wychudzoną, przestraszoną
dziewczynę, którą lord Rothwyn poślubił. Przez chwilę Lalita
spoglądała w swoje oczy, błyszczące podobnie jak wpięte we
włosy diamentowe gwiazdki. Dostrzegła, że jej skóra była
gładka i jasna, a szyja smukła i kształtna.
- Wygląda pani ślicznie, milady!
Rumieniąc się z powodu tego komplementu, Lalita nagle
przypomniała sobie piękną Zofię, jej błękitne oczy, złote
włosy i białoróżową cerę. Odwróciła się od lustra. Pomyślała,
iż bez sensu jest łudzić się, że lord Rothwyn będzie ją
podziwiał tak jak Zofię. Może chociaż będzie dla niej wciąż
miły... z litości.
Mimo niepewności co do jego uczuć kochała lorda i tak
bardzo pragnęła go zobaczyć, ze z trudem opanowała się, aby
nie zbiec po schodach. Myślała o nim w każdej minucie
ubiegłego tygodnia, a jednak, gdy zobaczyła go, jej
wspomnienia przybladły. Był urzekająco przystojny j
elegancki. Jego frak był idealnie dopasowany, a biały krawat
był zawiązany pod wysokim kołnierzykiem z fantazją, a
jednocześnie z wielkim kunsztem. Jego skóra nie była już taka
spalona słońcem, był nieco szczuplejszy, ale czyniło go to
jeszcze atrakcyjniejszym niż przedtem.
Lalita zbliżyła się do niego, patrząc mu w oczy i gdy
usiłowała znaleźć słowa wyrażające radość spotkania, on
zawołał:
- Nareszcie mam określenie na kolor twoich włosów! -
Spojrzała na niego pytająco, więc ciągnął dalej: - Nigdy
przedtem nie potrafiłem go nazwać. To światło księżycowe na
wodzie!
Lalita zaskoczona zarumieniła się. Lord Rothwyn podniósł
jej dłoń do ust.
- Wybacz! Powinienem był najpierw wyrazić swoją
wielką radość, że cię widzę!
- Jesteś zdrów? - zapytała cicho.
- Mówią, że jestem wzorowym pacjentem! Pragnęła go
zapytać, dlaczego nie było jej wolno
zobaczyć się z nim, ale zanim otworzyła usta, on mówił
dalej:
- Odpoczynek dobrze ci zrobił. Pragnąłem tego.
Wyglądasz wybornie i chyba przybrałaś troszkę na wadze.
- Dużo! - odpowiedziała ze śmiechem Lalita. - Prawie
cztery funty!
- Gratuluję!
Miała niezwykłe wrażenie, że ich usta mówiły nie to, co
podpowiadały myśli. Pomimo to przenikało ją uczucie
szczęścia. Trudno było mówić i trudno oddychać. Wróciła
myślami do nocy w leśnej chacie i prawie poczuła ciężar
głowy lorda Rothwyna na swych piersiach.
- Mamy mnóstwo do omówienia - powiedział, ale właśnie
lokaj oznajmił, że podano do stołu.
Lalita nie pamiętała, co jedli i pili. Ogarnęło ją niezwykłe
podniecenie i radość. Oto siedziała u jego boku i słuchała jego
głosu.
Stół był przystrojony zielonymi storczykami. Wprawni
służący w liberiach podawali danie po daniu na srebrnej,
herbowej zastawie. Lalicie wydawało się, że śni. Czy możliwe
było, że kiedyś sama sobie gotowała i jadła przy kuchennym
stole, ponieważ macocha nie pozwalała jej usiąść w jadalni?
Gdy po kolacji przeszli do salonu, lord Rothwyn
powiedział:
- Wiedziałem, że ta biżuteria będzie odpowiednia dla
ciebie. Należała do mojej matki. Zawsze mi mówiła, że gdy
była młoda, lubiła ją najbardziej.
- Jest śliczna! To miło z twojej strony, że pozwoliłeś mi ją
założyć.
- Od dzisiaj jest twoja. - Popatrzyła na niego zaskoczona,
a on dodał: - Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent.
- Ale ty n - nie - powinieneś... t - to znaczy n - nie m -
mówisz tego poważnie - jąkała się Lalita.
- Jestem ci głęboko wdzięczny za twoją opiekę nad moim
ramieniem - powiedział lord Rothwyn. - Co więcej, gdybyś
nie ochroniła mnie wówczas przed rabusiem, mógłbym
ponieść znacznie poważniejsze szkody.
Lalitę przeszedł dreszcz, gdy przypomniała sobie rabusia
chwytającego pistolet z zamiarem uderzenia lorda Rothwyna
w głowę.
- Ale nie ma powodu, żebyśmy teraz o tym mówili -
szybko powiedział lord. - Jest tyle innych rzeczy, o których
możemy rozmawiać.
- Nie wiem... jak ci dziękować. Ale i ja mam dla ciebie...
prezent - nieśmiało powiedziała Lalita.
- Dla mnie? - Lord Rothwyn był zaskoczony.
- Nie jest wartościowy, ale mam nadzieję, że sprawi ci
przyjemność.
Przemierzyła pokój i podeszła do sekretarzyka, przy
którym siadywała popołudniami w ubiegłym tygodniu. Wyjęła
z szuflady kawałek papieru.
- Złożyłam wiersz lorda Hadleya,
- Przeczytasz mi go? - zapytał lord Rothwyn. Lalita
rozwinęła trzymany w ręku papier.
Jeśli zew serca miłości jest głosem, A serca nasze wołają
się wzajem, Niechaj potwierdzą wysokie niebiosa Mą wielką
miłość i wieczne oddanie.
Skończywszy czytać, podniosła wzrok na lorda Rothwyna.
- Bardzo sprawnie to odtworzyłaś - powiedział z
uznaniem. - Lord Hadley wyraża się niezwykle wymownie.
- Nie był może lordem Byronem swoich czasów -
uśmiechnęła się Lalita - ale wyobrażam sobie, że dama, do
której kierował swoje słowa, była nimi zachwycona.
- Myślisz, że jej serce wołało do niego?
Głos lorda Rothwyna był bardzo cichy i melancholijny.
Lalicie wydawało się, że pytanie było skierowane do niej.
Oboje milczeli jakiś czas. Po chwili lord powiedział już
zwykłym tonem:
- Pozwól teraz, że wręczę ci kolejny prezent, będący moją
odpowiedzią na te urocze szkice, które dla mnie narysowałaś.
- Myślałam, że może cię rozbawią.
- Rozbawiły! Chociaż to, co mam dla ciebie, nie
rozśmieszy cię, ale sądzę, że sprawi ci przyjemność.
Ze stojącego obok stolika wziął małą teczkę i wręczył jej.
Gdy rozwiązała wstążkę, znalazła wewnątrz trzy rysunki
wykonane ołówkiem. Popatrzyła przez chwilę na jeden i jej
oczy rozszerzyły się w zdumieniu.
- To Michał Anioł - objaśnił lord Rothwyn. -
Zatytułowany jest „Biegnący młodzieniec
1
'.
- Jest piękny! Niewiarygodnie piękny! - powiedziała
wstrząśnięta Lalita.
Spojrzała na następny szkic. Przedstawiał krajobraz pełen
szczegółów; panoramiczny obraz, na który mogłaby patrzeć
godzinami.
- Ten został narysowany przez Pietera Bruegela, lecz
sądzę, że ostatni spodoba ci się najbardziej.
Była to głowa anioła; uduchowiony, mistyczny wyraz jego
twarzy sprawił, że Lalita poczuła, iż patrzy na prawdziwe
dzieło, prawdziwe piękno.
- To Leonardo da Vinci - wyjaśnił lord Rothwyn. - To
jeden ze szkiców anioła do obrazu „Dziewica na skałach".
- Czy one są... naprawdę dla mnie? - zapytała niemal bez
tchu Lalita. - Nie mogę w to uwierzyć!
- Chcę, żebyś mi odpowiedziała na pytanie. Spójrz na
obraz nad kominkiem.
Lalita popatrzyła tam, gdzie jej kazał. Obraz namalowany
był przez Rubensa i z pewnością był bardzo cenny. Żywe
kolory i doskonałe postaci budziły zachwyt.
- Teraz zastanów się - ciągnął lord Rothwyn - co znaczy
dla ciebie więcej: obraz Rubensa, uznanego mistrza, czy
rysunki, które trzymasz w ręce?
Lalita po chwili odpowiedziała:
- Obie rzeczy są wspaniałe. Obie sprawiają na mnie
wrażenie niewysłowionego piękna, ale... - przerwała.
- Mów dalej - ponaglił lord Rothwyn.
- Być może to tylko osobiste wrażenie, ale dla mnie
szkice są bardziej... inspirujące.
Lord Rothwyn uśmiechnął się.
- Czy wiesz, że mój przyjaciel, William Blake, który jest
zarówno artystą, jak i poetą, i myślicielem, powiedział kiedyś:
„Nie rysunek, ale inspiracja!"
- Nie, nie wiedziałam. Powiedziałam tak, ponieważ gdy
patrzę na nie... coś takiego dzieje się ze mną. - Ponieważ nie
była zadowolona z tego, co powiedziała, próbowała dalej: -
Czuję, jakbym patrzyła na rysunek nie oczami, ale duszą.
Zabrzmiało to zbyt egzaltowanie, więc usprawiedliwiła się: -
Będziesz zapewne śmiał się ze mnie, że jestem sentymentalna!
- Nie śmieję się, Lalito. Chcę ci powiedzieć coś ważnego.
- Mówiąc to, wyciągnął ku niej rękę i położył na jej dłoni.
Być może dotyk jego palców, może tęskna nuta w głosie
sprawiły, że Lalita nie mogła uczynić żadnego ruchu. Czuła,
że zaraz zdarzy się coś bardzo niezwykłego i bardzo
cudownego. Podniosła oczy i patrzyła na niego urzeczona.
Spoglądał na nią inaczej, niż dotychczas, nie znała jeszcze
tego spojrzenia mężczyzny. Wstrzymywała oddech.
- Lalito... Otworzyły się drzwi.
-
Sir
William
Knighton,
milordzie
-
oznajmił
majordomus.
Przez chwilę do obojga nie dotarły jego słowa tak
brutalnie przerywające czarowną chwilę. Dopiero po długiej
chwili lord Rothwyn zdjął swoją dłoń z jej dłoni, wstał i
zawołał:
- Sir William! Nie spodziewałem się pana!
- W istocie, milordzie. Zamierzałem przyjść jutro rano,
zanim pan wyjedzie na wieś.
Sir Knighton podszedł do lorda Rothwyna i obaj
mężczyźni uścisnęli sobie ręce. Sir William, spokojny,
skromny mężczyzna w średnim wieku, pracowity, sumienny i
dyskretny był lekarzem Jego Królewskiej Mości, ale także stał
się bliskim powiernikiem regenta.
- Proszę mi wybaczyć to wtargnięcie o tak późnej porze -
ciągnął sir William - ale Jego Królewska Mość poprosił, bym
towarzyszył mu jutro w Brighton, dokąd wyruszamy wcześnie
rano.
- Rozumiem, oczywiście - powiedział lord Rothwyn.
- Pomyślałem wiec, że zamiast kłopotać pana
odwiedzinami przed śniadaniem, obejrzę pańskie ramię dziś
wieczorem i jego lordowska mość będzie mógł spokojnie
powrócić na wieś.
- To bardzo uprzejme z pana strony. Nie sądzę, sir
Williamie, aby poznał pan moją żonę?
- Pańską żonę?! - prawie wykrzyknął sir William,
kłaniając się Lalicie.
Jego oczy wyrażały zaskoczenie.
- Nasze małżeństwo jest utrzymywane w tajemnicy -
wyjaśnił lord Rothwyn - i byłbym wdzięczny, gdyby nie
wspominał pan o tym Jego Królewskiej Wysokości.
- Uszanuję pana tajemnicę - obiecał sir William.
- Obaj wiemy, że regent bardzo się złości, gdy nie
dowiaduje się pierwszy o wszystkim, co dotyczy jego
przyjaciół.
- To prawda - przyznał sir William z ognikami w oczach.
- Nie chcę pana dłużej zatrzymywać. Jest pan z pewnością
bardzo zajęty - powiedział lord Rothwyn. - Czy przejdziemy
do mojej sypialni?
- Bardzo proszę, milordzie.
Lord Rothwyn zawahał się przez chwilę, po czym
powiedział:
. - W takim razie najlepiej będzie, Lalito, jeśli powiemy
sobie dobranoc. Nie chciałbym cię zatrzymywać do późna,
gdyż jutro czeka nas męczący dzień. Wyjedziemy w południe,
jeśli ci to odpowiada.
- Będę gotowa - odparła Lalita.
Lord Rothwyn podniósł jej rękę do ust. Jego usta dłużej
zatrzymały się na jej delikatnej skórze.
Następnie obaj mężczyźni wyszli z salonu. Lalita
usłyszała ich kroki na schodach.
Była zawiedziona! Czuła się jak dziecko zabrane na
przedstawienie kukiełkowe, które widzi, że kurtyna opada
niespodziewanie i bez zadowalającego zakończenia. Jednak
nadejdzie jutro i pojadą do Roth Park. Będą razem. Na pewno
powrócą do rozpoczętej rozmowy.
Otworzyła teczkę z rysunkami. Ofiarował jej coś tak
pięknego, tak wyjątkowego, tak drogocennego. Najważniejsze
było to, że znalazł coś właśnie w jej guście. Rysunki stanowiły
„inspirację". Czy uważał, że potrzeba jej inspiracji? Odniosła
wrażenie, że usiłował jej coś powiedzieć, a rysunki były tylko
częścią przesłania, które chciał jej przekazać.
Popatrzyła ponownie na głowę anioła. Przyprawiała ją o
dreszcz podobny do tamtego, gdy jego usta dotykały jej dłoni.
Skąd wiedział? Domyślił się, że rysunki mogą ją poruszyć
bardziej niż obrazy i że zawsze pragnęła posiadać choć jeden?
Tak wiele chciała mu powiedzieć i tak wiele chciała usłyszeć.
Machinalnie poprawiła poduszki na sofie. To było jej
obowiązkiem, kiedy mieszkała w domu macochy. Kiedy
zamykała teczkę, chcąc pójść na górę, spostrzegła brak kartki,
na której zapisała wiersz lorda Hadleya. Pewnie lord Rothwyn
zabrał ją ze sobą. Czy był zadowolony z jej wysiłków?
Chciała mu powiedzieć, jak trudno było złożyć kawałki ze
sobą, że niektórych słów nie mogła znaleźć, więc sama je
dobrała, aby nadać sens temu, co przed wiekami napisał poeta.
Lalita powoli wchodziła po schodach.
Był to cudowny wieczór, nie mogła jednak pokonać
uczucia, że mógł być jeszcze piękniejszy, gdyby nie przerwał
im sir William. Co chciał powiedzieć jej lord Rothwyn? Nie
śmiała nawet zgadywać.
Weszła do sypialni, gdzie oczekiwała na nią nie niania, ani
panna Robinson, starsza pokojówka, która jej zazwyczaj
usługiwała, ale młodsza dziewczyna, której imię Lalita
pamiętała.
- Dobry wieczór, Elsie - powiedziała, - Gdzie jest niania?
- Bona nie czuje się dobrze, milady, również panna
Robinson.
- Niedobrze? - zdziwiła się Lalita.
- Myślę, że zjadły coś na kolację, milady. Obie się
rozchorowały, więc obiecałam, że ja się panią zajmę.
- Mam nadzieję, że niania szybko wyzdrowieje - rzekła
Lalita. - Czy powinnam pójść do niej?
- Sądzę, że wolałaby raczej, aby pozostawiono ją samą,
milady. Nikt nie chce widywać ludzi, gdy jest chory.
- Masz rację - zgodziła się Lalita - ale jest właśnie doktor.
Mógłby obejrzeć bonę.
- Och, nie, milady - powiedziała uspokajająco Elsie - to
nie jest nic poważnego. Myślę, że może ryba była nieświeża, a
zarówno bona, jak i panna Robinson mówią, że mają wrażliwe
żołądki. Jadłam z tego samego półmiska, a czuję się dobrze.
- W takim razie nie jest chyba z nimi najgorzej -
uśmiechnęła się Lalita.
Podeszła do toaletki, by odpiąć diamentowy naszyjnik.
Niemożliwe, żeby lord Rothwyn naprawdę go jej podarował.
Może go źle zrozumiała. Może chodziło mu to, że miała go
nosić, dopóki pozostanie w Roth Park. Nie potrafiła jasno
myśleć ani przypominać sobie dokładnie, co powiedział. Tak
przemożny wpływ wywierała na niej jego obecność i tak
bardzo ulegała głębokim tonom jego głosu. Włożyła do
pudełka bransoletkę i diamentowe gwiazdki, które miała we
włosach. Wtedy właśnie rozległo się pukanie do drzwi.
Lalita nagle dostrzegła brak tak wiernego jej Rojala.
Przypomniała sobie, że gdy wyszli z jadalni, jeden ze
służących zabrał go na spacer. Jednak dlaczego tak długo nie
było go z powrotem? Zwykle wpuszczano go do salonu czy
gdziekolwiek, gdzie właśnie przebywała. Podobne spacery
trwały nie dłużej niż kwadrans.
Elsie podeszła do drzwi. Porozmawiała z kimś po drugiej
stronie, po czym wróciła do Lality.
- Milady, Rojal miał wypadek. - Wypadek? Gdzie? Co się
stało?
- To nic poważnego, milady. Czy pani chce go zobaczyć?
- Tak, tak, oczywiście - rzekła Lalita. - Gdzie on jest?
- Proszę iść za mną, milady - powiedziała Elsie. Nie
poszła głównymi schodami, lecz korytarzem, a w dół innymi
schodami, które prowadziły do bocznej części domu. Lalita
pomyślała, że to najkrótsza droga do ogrodu, i skwapliwie
pospieszyła za Elsie.
Kochała Rojala i przyzwyczaiła się, że był zawsze u jej
boku i spał w nocy na jej łóżku, mimo że niania upominała ją
wciąż, iż powinien spać w swoim koszyku. Gdziekolwiek się
udawała, zawsze był z nią. Co mogło mu się stać? -
zastanawiała się Lalita. Zabierając Rojala wczesnym rankiem
czy wieczorem na spacer, lokaje zawsze trzymali go na
smyczy. Tylko w jej obecności wolno mu było swobodnie
baraszkować, bo wiedziała, że przybiegnie natychmiast, gdy
go zawoła.
Elsie prowadziła ją teraz korytarzem znajdującym się w
części domu, w której nigdy dotychczas nie była. Wydawało
się, że nie ma tu nikogo. O tej porze z wyjątkiem lokaja w
głównym hallu większość służących zapewne poszła już spać.
Wreszcie ukazały się przed nimi drzwi i Elsie otworzyła
je. Na zewnątrz czekał powóz. Lalita przypomniała sobie, że
były u szczytu domu, gdzie znajdowało się wejście do kuchni.
Pewnie Rojala ktoś przejechał! - pomyślała z przerażeniem.
U drzwi powozu stał lokaj.
- Rojal jest w środku, milady - powiedziała Elsie.
Lalita podeszła do powozu i zajrzała do wnętrza. Było
ciemne. Nagle zarzucono jej na głowę jakąś szmatę. Gdy
krzyknęła i usiłowała walczyć, wciągnięto ją siłą do powozu i
rzucono brutalnie na tylne siedzenie. Usłyszała, że trzasnęły
drzwi; w tym samym momencie konie ruszyły.
Lalita nie rozumiała, co się dzieje. Walczyła z całej siły,
ale tkanina na jej głowie była gruba i poczuła silne ręce
owijające dookoła niej powróz. Ktoś przyciskał jej ręce do
bioder i naciągał tkaninę, tak że okrywała ją od czubka głowy
do pasa.
- Pomocy! - usiłowała krzyczeć. - Pomocy! Usłyszała
ochrypły, szorstki głos:
- Piśnij ino, a dom ci coś, co cie uciszy!
Po głosie Lalita wywnioskowała, że mówiący te słowa
mężczyzna gotowy jest zrobić to, co powiedział. Powrócił lęk
i przerażenie, których dawniej tak często doznawała. Nie była
w stanie wydać żadnego dźwięku ani uczynić ruchu. Leżała w
kącie powozu zupełnie bezradna. Teraz mężczyzna związywał
jej kolana. Robił to z taką siłą, że powróz wrzynał się w skórę,
raniąc ją.
- Tak bydzie lepi - powiedział - i jak usłyszę, że ino
piskasz, zanim jo ci powim, że możesz godać, tak cie walne,
że padniesz bez czucia!
Po chwili poczuła dym tytoniowy. Co się z nią stanie?
Dokąd ją zabiera? Jaki związek ma to, co się dzieje, z
Rojalem. Zrozumiała, że Rojal nie ma z tym nic wspólnego.
Nie ucierpiał w żadnym wypadku. To była po prostu przynęta.
Wywabiono ją z sypialni i z domu do czekającego wcześniej
powozu. Ale dlaczego? Dokąd ją zabierano?
Nagle niespodziewanie nadeszła odpowiedź. To byli
ludzie, o których opowiadał lord Rothwyn. Porywają młode
kobiety, a znani są jako „handlarze białymi niewolnicami".
Lalita odrzucała tę myśl. To nie mogła być prawda. To jest
tylko wytwór jej wyobraźni. Nie może być zamieszana w nic
tak straszliwego, tak poniżającego!
Przerażające podejrzenie nie opuszczało jej jednak. Gdzie
indziej mogła jechać. Któż inny by ją chciał? Nie mogli to być
rabusie, bo niczego nie żądali.
Pomyślała o Elsie. Wydawała się miłą pokojówką, jednak
nie odpowiadała wysokim wymaganiom służby w londyńskim
domu bogatego właściciela ziemskiego. Matka często
tłumaczyła jej, że wielcy posiadacze ziemscy zatrudniali
służbę najchętniej z tej samej rodziny pokolenie za
pokoleniem. Przechodzili kolejne etapy: od pomywacza,
poprzez szafarza lokaja, głównego lokaja do majordomusa.
Kobiety natomiast były trzecią, drugą i pierwszą służącą w
pomywalni, potem w kuchni i spiżarni, wreszcie dochodziły
do pomocy kuchennej i kucharki. Czy Elsie awansowała od
razu z piątej czy szóstej pokojówki na drugą? A może
skłamała mówiąc, że niania i panna Robinson są chore? Jeśli
naprawdę zachorowały, to czy była to autentyczna choroba,
czy też przez kogoś wywołana?
Myśli galopowały przez jej umysł, sprawiając, że bała się
coraz bardziej.
A może rzeczywiście porwali ją „handlarze białymi
niewolnicami", lecz za ich działaniem kryje się ktoś inny? Kto
zaplanował jej porwanie? Była tylko jedna osoba, która mogła
to zrobić. Była tytko jedna osoba nienawidząca jej, pragnąca
jej śmierci; jedna osoba przepełniona żądzą zemsty... Jedna
osoba, jedna kobieta, której bała się jak nikogo innego na
świecie...
R
OZDZIAŁ
7
Lord Rothwyn obudził się z uczuciem, że ktoś go wołał.
Po chwili nasłuchiwania dobiegło go wycie psa. Zastanowił
się, gdzie może się znajdować zwierzę. Usłyszał ostre
szczekanie, a potem znów wycie. Rozpoznał głos Rojala.
Odgłosy dochodziły z sypialni Lality przylegającej do jego
pokoju. Odkąd Lalita przybyła do Rothwyn House, łączących
te pomieszczenia drzwi nie otwierano.
Chwilę jeszcze nasłuchiwał i uznał, że coś jest nie w
porządku. Rojal nie zachowywałby się w taki sposób, gdyby
była z nim Lalita, a jeśli spała, szczekanie z pewnością by ją
obudziło.
Lord Rothwyn wstał, zapalił stojącą na stoliku przy łóżku
świecę i włożył jedwabny szlafrok. Podszedł do łączących
pokoje drzwi i delikatnie zapukał. Jedyną odpowiedzią było
szczekanie Rojala. Po chwili oczekiwania otworzył drzwi.
Pokój pogrążony był w ciemnościach, więc cofnął się, by
wziąć ze sobą świecę. Rojal pobiegł za nim, skacząc
niespokojnie. Teraz lord Rothwyn był pewien, że stało się coś
złego.
Wrócił do sypialni Lality. W powietrzu unosił się słodki
zapach, który zawsze mu się z nią kojarzył. Gdy uniósł świecę
i światło padło na łóżko, dostrzegł, Że było puste. Przez
moment nie mógł się skupić; nie potrafił sobie uzmysłowić, co
się wydarzyło.
Gdzie jest Lalita? Dlaczego jej tu nie ma? Niemożliwe,
żeby o tak późnej godzinie przebywała jeszcze na dole, gdzie
ją zostawił, życząc dobrej nocy, gdy poszedł z sir Williamem
Knightonem do swojej sypialni.
Z przejmującym uczuciem obawy pospiesznie wrócił do
swojego pokoju i gwałtownie pociągnął za sznur. Potrząsnął
nim kilkakrotnie, po czym otworzył drzwi i wyszedł na
podest. Dolna część domu tonęła w ciemnościach i ciszy.
Słychać było jedynie ciche tykanie stojącego w hallu zegara.
Co się wydarzyło? Jak to możliwe, że Lalita zniknęła?
Gdy skierował się ku swojej sypialni, korytarzem nadbiegł
zapinający kamizelkę lokaj, rozczochrany i wyraźnie
zdenerwowany.
- O co chodzi, milordzie? Czy jest pan chory?
- Gdzie jest lady? - zapytał lord Rothwyn. - Nie ma jej w
sypialni.
- Nie ma jej, milordzie?
Lokaj zerknął przez otwarte drzwi między dwoma
pokojami, jakby sądząc, że jego lordowska mość jest w
błędzie.
- Musi być gdzieś w domu - powiedział lord Rothwyn,
jakby chciał sam siebie przekonać, że tak jest. - Idź na górę do
pokoju bony i zobacz, czy jej tam nie ma. Jeśli nie, obudź
majordomusa i każ mu natychmiast przyjść do mnie.
- Tak jest, milordzie.
Lokaj odszedł pospiesznie. Lord Rothwyn zaczął się
ubierać. Popatrzył na zegar. Była druga w nocy.
Czy to możliwe - pomyślał - żeby Lalita ponownie
uciekła? Sądził, że była zadowolona, gdy przywiózł ją z
powrotem po tym, jak Zofia wywiozła ją z Rothwyn Park.
Widział wówczas łzy na jej twarzy, a gdy wysiadła z
dyliżansu i usiadła obok niego w powozie, jej twarz
promieniała szczęściem. Podobnie było dziś wieczorem w
salonie. Był przekonany, że odeszła nie z własnej woli. Ale
kto ją tym razem nakłonił, by go opuściła?
- To niemożliwe!' - mruknął pod nosem.
Był prawie ubrany, gdy wrócił lokaj. Za nim stał
majordomus.
- Bona nie widziała lady, milordzie - powiedział lokaj.
Lord Rothwyn zwrócił się do majordomusa:
- Hobson, niech przeszukają dom od góry do dołu, i
dowiedz się, czy ktoś widział lady, gdy wychodziła.
- Tak jest, milordzie.
- Czy ktoś przyjechał po odjeździe sir Williama
Knightona? - zapytał lord Rothwyn.
- Nikt, milordzie, do czasu gdy byłem w hallu, ale
zapytam lokaja, który miał nocną służbę.
- Dobrze, i pospiesz się - polecił lord Rothwyn. -
Przywołaj powóz. Mogę go potrzebować.
Majordomus wyszedł, a lokaj pomógł lordowi
Rothwynowi założyć surdut. Lord nie odzywał się. Był
głęboko zamyślony. Usiłował wyobrazić sobie, co się mogło
wydarzyć. Zastanawiał się, gdzie szukać Lality. Nawet gdyby
z jakiegoś tajemniczego powodu wybrała się do Norfolk, do
swojej starej bony, to dlaczego zdecydowała się to uczynić w
środku nocy? Wie z pewnością, że żaden dyliżans nie
wyjeżdża z Londynu przed siódmą rano. Jeśli pragnęła uciec,
również nie musiała robić tego nocą.
- Czy bona zauważyła coś niezwykłego, szykując lady do
snu? - zapytał po dłuższym czasie.
- Bona rozchorowała się zeszłego wieczoru, milordzie,
również dwie główne pokojówki.
- Kto w takim razie usługiwał lady?
- Nie jestem pewien, milordzie, ale wydaje mi się, że
Elsie.
- Natychmiast ją tu sprowadź! - rozkazał lord Rothwyn.
Lokaj pospieszył wykonać polecenie. Lord Rothwyn
włożył do kieszeni spodni kilka gwinei i otworzył portfel, by
sprawdzić jego zawartość. Miał wrażenie, że musi być gotów,
chociaż nie wiedział, na co.
Rojal siedział na dywaniku przed kominkiem,
przyglądając mu się.
Lord Rothwyn zastanawiał się, co mógłby opowiedzieć
mu, gdyby potrafił mówić. Dlaczego był sam w sypialni
Lality? Gdyby przyłączył się do niej na dole, jak zwykle po
spacerze, czy przyprowadziłaby go na górę i zamknęła samego
w pokoju? Było wiele pytań, na które brakowało odpowiedzi.
Czy Lalita zabrała coś ze sobą? Przypomniał sobie pelerynę,
którą miała na sobie w czasie podróży dyliżansem.
Ciemnoniebieski kolor podkreślał delikatną, jasną
karnację Lality.
Ponownie wszedł do jej sypialni i otworzył drzwi szafy.
Była pełna sukien. Niektóre niania przewiozła z Rothwyn
House; były też nowe, zakupione, kiedy Lalita przebywała w
Londynie. Z uwagą przyjrzał się im i nie dostrzegł sukni, którą
Lalita miała na sobie dzisiejszego wieczoru, natomiast
peleryna wisiała w szafie.
Podszedł do toaletki i spostrzegł, że należąca do jego
matki szkatułka z kompletem diamentowej biżuterii jest
otwarta. Naszyjnik, bransoleta i spinki, które Lalita miała
wpięte we włosy, leżały we właściwych przegródkach. Przez
chwilę lord Rothwyn przyglądał się im. Usłyszawszy głosy,
wrócił do swego pokoju. Drzwi otworzyły się i wszedł
majordomus wraz z czterema służącymi.
- Znaleźliście coś, Hobson? - zapytał niecierpliwie lord
Rothwyn.
- Odkryłem coś bardzo dziwnego, milordzie - odparł
majordomus.
- Co takiego?
- Henryk zabrał dziś wieczorem Rojala, jak zwykle po
kolacji, do ogrodu, milordzie.
- Nie miałem na myśli nic złego! Przysięgam, że nie
miałem na myśli nic złego, milordzie! - zapewniał płaczliwie
Henryk.
- Cicho bądź! - uciął ostro majordomus. - Pozwól mi
skończyć.
- Mów! - ponaglił lord Rothwyn.
- Henryk nie odprowadził psa do lady jak zwykle -
ciągnął majordomus. - Późno wieczorem George usłyszał
Rojala wyjącego i drapiącego w drzwi szopy. Lord Rothwyn
spojrzał na młodego lokaja, który, jak pamiętał, był
siostrzeńcem starszego lokaja w Roth Park.
- Byłeś pewien, że to Rojal?
- Byłem pewien, milordzie, mimo że go nie widziałem.
- Nie otworzyłeś drzwi?
- Nie, milordzie. Były zamknięte na klucz.
- W takim razie, skąd wiedziałeś, że to był Rojal? - Dosyć
często go wyprowadzałem, milordzie, tutaj i jeszcze na wsi.
Kiedy gwizdnąłem, uspokoił się.
- Nie zdziwiłeś się, że drzwi były zamknięte na klucz?
- Rozmawiałem już o tym z Henrykiem, milordzie -
odparł majordomus.
- I co?
- Powiedział, że jeśli nie chcę żałować, mam trzymać
język za zębami!
- Mów dalej - ponaglił lord Rothwyn.
- Dowiedziałem się też, milordzie - ciągnął majordomus -
że bona, panna Robinson, pierwsza pokojówka, i Róża, druga
pokojówka, wszystkie rozchorowały się dziś wieczorem po
kolacji. Dlatego lady Lalicie usługiwała Elsie.
Lord Rothwyn spojrzał na Elsie. Na flanelową koszulę
nocną miała narzucony biały szal. - Jej włosy były w
nieładzie. Była bardzo blada i chociaż głowę trzymała
podniesioną, lord dostrzegł w jej oczach lęk.
- Co się stało, kiedy lądy położyła się do łóżka? - zapytał
lord Rothwyn.
- Nic, milordzie - odparła hardo Elsie.
- To nieprawda, milordzie, ale nie podejrzewaliśmy nic
złego! - wybuchnął Henryk. - Przysięgam!
- Co zrobiliście? - dopytywał się lord Rothwyn. - To
tylko... ta lady, milordzie - zaczął Henryk.
- Jaka lady?
- Lady, która codziennie dowiadywała się o zdrowie lady
Lality.
- Rozmawiała z tobą?
- Tak, milordzie. Przyszła do kuchennych drzwi, gdy
miałem tam akurat służbę. Zapytała o zdrowie lady i dała mi
pół suwerena. Nie myślałem, że było w tym coś złego.
Naprawdę, milordzie!
- Co się dalej wydarzyło?
- W zeszłym tygodniu była trzy razy - odparł Henryk.
- Za każdym razem dawała ci napiwek?
- Tak, milordzie.
- Co dalej, opowiadaj!
- Zapytała mnie, milordzie, czy mogłaby porozmawiać z
którąś z pokojówek. Powiedziała, że interesuje się lady, bo
znała ją jako dziecko.
- Więc posłałeś do niej Elsie?
- Tak, ale nie do powozu, milordzie.
- W takim razie, dokąd.
- Do domu, milordzie.
- Gdzie to było?
- Przy ulicy Hill, milordzie.
Lord Rothwyn zesztywniał. Zaczynał się jawić pewien
zarys sytuacji.
- Dlaczego wybrałeś Elsie, która przecież rzadko
usługiwała lady?
- Wydawało mi się, że bona albo panna Robinson nie
będą chciały pojechać, milordzie.
Lord Rothwyn ponownie popatrzył na Elsie. Teraz była
wyraźnie zdenerwowana, splatała i rozplatała palce.
- Tak jak Henryk, nie miałam na myśli nic złego,
milordzie.
- Co się wydarzyło? Opowiedz mi dokładnie. Chcę znać
każde słowo, jakie zostało powiedziane!
Elsie głęboko zaczerpnęła tchu.
- Wydawało się, że to miła lady, milordzie. Tak bardzo
życzliwie mówiła o lady Lalicie.
- O co cię pytała?
Na policzki Elsie wypłynął rumieniec.
- Zadałem ci pytanie - powiedział szorstko lord Rohtwyn
- i oczekuję odpowiedzi!
Elsie spuściła głowę i rzekła cicho:
- Zapytała mnie, czy pan, milordzie, i lady Lalita śpicie w
jednym pokoju.
- - Co odpowiedziałaś?
- Że nie, milordzie.
- Co na to owa lady?
- Powiedziała do dżentelmena: „Mówiłam to panu".
- Dżentelmena? Jakiego dżentelmena? - zapytał ostro lord
Rothwyn.
- Był z nią w pokoju dżentelmen, milordzie.
- Jak wyglądał?
- Był obcokrajowcem, milordzie.
- Opisz go!
- Miał na sobie mnóstwo biżuterii.
- Był stary czy młody?
- Niezbyt młody, milordzie.
- Co odpowiedział na uwagę lady? Dziewczyna zamilkła,
wydawało się, że usiłuje sobie przypomnieć, co wówczas
usłyszała.
- Nie jestem zupełnie pewna, czy dobrze pamiętam,
milordzie . - rzekła - ale wydaje mi się, że powiedział: To
czyni towar cenniejszym.
Lord Rothwyn gwałtownie odchrząknął.
- Co zdarzyło się później? Chcę znać całą prawdę.
-
Lady powiedziała, że pewna osoba pragnie
porozmawiać z lady Lalitą, ale to spotkanie będzie musiało
odbyć się w tajemnicy. Ja... ja... myślałam... że chodzi o
dżentelmena, który był w pokoju.
- Co potem? - zapytał lord Rothwyn.
- Obiecała mi pięć funtów, milordzie, jeśli sprawię, że
lady Lalita wyjdzie na chwilkę porozmawiać z dżentelmenem,
który będzie czekał w powozie. Nigdy bym nie pomyślała, że
ją zabiorą!
- Zwykle to nie ty usługiwałaś lady Lalicie?
- Tamta lady dała mi trochę proszku, który miałam
wsypać do kolacji bony i pokojówek.
- Czy również był to jej pomysł, żebyś poprosiła lady
Lalitę, aby poszła poszukać Rojala?
- Kazała mi powiedzieć, że zdarzył się wypadek,
milordzie.
- A co miał dostać Henryk? - zagadnął lord Rothwyn.
- Pięć funtów, milordzie - wymruczał Henryk, Lord
milczał przez chwilę, po czym powiedział:
- Czy powiedzieli coś jeszcze, ta lady czy też dżentelmen?
Pomyślcie, to może być ważne.
Elsie popatrzyła na Henryka, który spoglądał na swoje
stopy.
- Gdy wychodziłam z pokoju, milordzie, wydawało mi
się, że dżentelmen coś powiedział. Nie wszystko
zrozumiałam, ale mówił coś o statku.
Lord Rothwyn bez słowa roztrącił stojących w drzwiach
służących i zbiegł na dół. Rojal pobiegł za swoim panem, nim
ktokolwiek zdążył go powstrzymać.
Lokaj podał kapelusz i pelerynę i otworzył frontowe
drzwi. Na zewnątrz czekał już powóz.
- Do doków! Najszybciej jak to możliwe! - polecił
woźnicy lord Rothwyn.
Kiedy drzwi powozu zamknęły się i konie ruszyły,
zauważył obok siebie Rojala.
Lalicie wydawało się, że odjechali już daleko od Rothwyn
House. Przerażona siedziała nieruchomo, a jadący szybko
powóz sprawiał, że uderzała się wciąż o jego ściany. Powróz
wrzynał się boleśnie w kostki. Trudno było oddychać pod
ciężkim, grubym materiałem przykrywającym ją do pasa.
Usiłowała zebrać myśli. Dokąd ją zabierano? Chyba miała
rację, podejrzewając o wszystko macochę. Wyślą ją statkiem
za granicę i w jakimś obcym mieście sprzedadzą. Była zbyt
niewinna i niedoświadczona, by dokładnie sobie uświadomić,
co później się z nią stanie. Z pewnością nikt jej nie odnajdzie i
już nigdy nie zobaczy lorda Rothwyna.
Myśli wróciły do tych niewielu wspomnień, które
zabierała ze sobą: pocałunek na dziedzińcu kościoła, ciężar
jego głowy na piersi, jedwabistość włosów, których dotykała
ustami. Czy wystarczą, by zdołała przetrwać w oczekującej ją
przerażającej przyszłości?
Zastanawiała się, czy istnieje szansa, by lord Rothwyn
odnalazł ją. Czy w ogóle uzna, że warto przemierzać morze w
poszukiwaniu jej? Czy domyśli się, dokąd ja porwano? A jeśli
- pomyślała z rozpaczą - uzna, że ponownie od niego uciekła?
Jednak chyba i dla niego wiele znaczyły wspólnie przeżyte
chwile radości, rozmowy, kolacja we dwoje? Nie mógł nie
dostrzec jej wzruszenia, kiedy tak hojnie obdarował ją
rodzinnymi klejnotami i szkicami wielkich mistrzów, Wróciła
myślami do chwili, w której przerwano im rozmowę.
- Lalito! - powiedział, a brzmienie jego głosu sprawiło, że
zadrżała z emocji.
Powiedziała do niego:
- Będziesz zapewne śmiał się ze mnie, że jestem
sentymentalna.
- Nie śmieję się, Lalito - odparł. - Chcę ci powiedzieć coś
ważnego...
Co chciał powiedzieć? Pamiętała wyraz jego oczu, który ją
elektryzował. Były to piękne, jedyne chwile. Ogarnęło ją
wówczas niezwykłe podniecenie. Nie mogła się odezwać, z
trudem oddychała. Jego oczy trzymały ją w cudownej niewoli,
czekała na jego słowa, ale nigdy ich nie usłyszała. A jeśli się
myliła? Może zaślepiała ją miłość, sprawiając, że widziała nie
istniejące rzeczy i wyobrażała sobie wiele, bez żadnych
realnych podstaw.
Kochała go tak rozpaczliwie, że sama obecność w jego
pobliżu wprawiała ją w drżenie do taktu niezwykłej muzyki,
pochodzącej z samej głębi jej duszy. Przypomniała sobie, że
kiedy oglądali rysunki, powiedziała mu, że patrzy na nie nie
oczami, lecz duszą. Gdy przeczytała mu wiersz, zapytał, czy
myśli, że kobieta, do której adresował swoje słowa lord
Hadley, wołała jego serce. Kiedy nie potrafiła odpowiedzieć,
nuta w jego głosie uległa zmianie. Co to wszystko znaczyło?
Czy nie znaczyło doprawdy nic?
Był taki dobry, tak Współczujący, że mógł to być jedynie
element tej „odbudowy", której dokonywał, a ona sama nie
znaczyła dla niego nic szczególnego.
Już nigdy nie pozna odpowiedzi na dręczące ją pytania.
Nigdy więcej go nie zobaczy! Przyszłość będzie piekłem
większym od wszystkiego, co wycierpiała od macochy.
Chciało jej się krzyczeć na myśl o tym. Wróciła tam, skąd
niedawno udało się jej odejść. Znów tak bardzo się bała. Czy
nigdy nie będę mogła od tego uciec? - zadała sobie pytanie.
Wydało się jej, że ktoś odparł cynicznie: „Tylko poprzez
śmierć!" Zrozumiała, że jeżeli jej podejrzenia są słuszne, jeżeli
rzeczywiście zabierano ją za granicę, by upokorzyć ją i
poniżyć, musi umrzeć.
Czy trudno jest się zabić i jak najlepiej tego dokonać.
Oczywiście nie ma pistoletu. Być może więźniom nie wolno
posiadać nawet noży. Jak więc to uczynić?
Jeśli będzie zdecydowana, nie będzie to niemożliwe.
Znajdzie jakiś sposób, ale dopiero wtedy, gdy upewni się, że
lord Rothwyn nie przybędzie jej na ratunek.
Co by czuł, gdyby podążył za nią i odnalazł ją martwą?
Pojawiła się tajemnicza myśl, że prawdopodobnie czułby,
ulgę. Nie byłaby mu już więcej ciężarem i kłopotem.
Wróciła myślą do przeszłości. Nie dowiedziała się, co
powiedział Zofii. Dlaczego zostawił Zofię w Roth Park i
wyruszył na jej
poszukiwanie? Zofia przecież twierdziła, że
pragnął jedynie jej miłości, że ona mu ją da, i wtedy nie
będzie już myślał o nikim innym. Ale on opuścił Zofię i
podążył za nią, i to tak szybko, że dogonił dyliżans, zanim ten
dojechał do Londynu.
Lalita pomyślała, że gdyby pojechała dalej, do Norfolk,
tak jak zamierzała, trudniej byłoby mu ją odnaleźć. Nie
wiedział, gdzie mieszkała jej bona, gdzie znajdował się jej
dom, zanim macocha sprzedała go i przeniosła się do
Londynu.
Gdyby nawet udało się mi przesiąść w Londynie do
dyliżansu jadącego do Norwich" - myślała Lalita - to by go nie
powstrzymało. Przecież nie skończył jeszcze, jak powiedział;
zajmować się mną i dlatego tak mnie ścigał. Na pewno i tym
razem uczyni to samo.
Istniała nadzieja! Miała nieodparte przekonanie, że nie
pozwoli jej odejść. Znajdzie ją!
Jak jednak dowie się, co się wydarzyło?
Wszystko było zorganizowane bardzo sprytnie: niania i
pokojówki chore, usługująca jej Elsie, kłamstwo o wypadku
Rojala. Wybiegła ze swojej sypialni i nikt nie wiedział dokąd.
Lord Rothwyn śpi zapewne przekonany, że i ona śpi w
sąsiednim pokoju. Jak często spoglądała na drzwi dzielące ich
pokoje. Gdy był chory, wyobrażała sobie, że je otwiera i idzie
do niego, mimo że nie posłał po nią. Byłby zaskoczony jej
arogancją, być może zły, może uważałby to za impertynencję.
Jednak ujrzałaby go, usłyszałaby jego głos. Słyszeć go, nawet
jeśli byłby na nią zły, niż nie słyszeć go wcale.
Co się wydarzy, gdy nadejdzie ranek? Kto mu powie, że
nie spała w swoim łóżku? Czy zrobi to niania, jeśli będzie się
wystarczająco dobrze czuła, czy też Elsie?
Może minąć dużo czasu, zanim ktokolwiek zorientuje się,
że jej nie ma; a gdzie ona znajdzie się do tego czasu?
Lalita chciała zapłakać nad beznadziejnością sytuacji.
Konie zatrzymały się. Uświadomiła sobie, że od dość
długiego czasu powóz turkotał i trząsł się na bruku, którego
nie było w eleganckiej części Londynu.
Usłyszała dzwonek na statku. Była pewna, że zatrzymali
się nad rzeką.
Siedzący obok mężczyzna przemówił:
- Bydź cicho i nie ruszej sie! Jedyn odgłos, a cie walne!
Lalita słyszała, że otwiera drzwi powozu i wysiada, a
potem rozmawia z innym mężczyzną. Okrywający jej głowę
materiał był jednak tak gruby, że nie mogła zrozumieć, co
mówili.
Ktoś podniósł ją brutalnie i wyciągnął z powozu.
Domyśliła się, że byli to dwaj mężczyźni. Umieścili ją na
czymś, co przypominało nosze, narzucili na nią jakieś ciężkie
okrycie. Zakrywało ją zupełnie, tak że ledwo mogła oddychać.
Ruszyli i wkrótce Lalita zorientowała się, że wnoszą ją po
trapie statku. Usłyszała głos innego mężczyzny i chociaż
mówił po angielsku, miał wyraźnie obcy akcent.
- Na dół! - powiedział. - Jeszcze tylko jedna i stawiamy
żagle!
A więc jednak to była prawda! Znajdowała się na statku i
zabierali ją na drugą stronę kanału La Manche. Zaczęła modlić
się szaleńczo, żeby lord Rothwyn odnalazł ją. Ocal mnie! Ocal
mnie! - wołała go sercem. - Dowiedz się, dokąd oni mnie
zabierają. Ocal mnie, bo... w przeciwnym wypadku będę
musiała umrzeć!
Niosący ją mężczyźni postawili nosze na pokładzie i jeden
wziął ją na ręce i przełożył sobie przez ramię, przytrzymując
za nogi. Schodził po stromych schodach wiodących pod
pokład, potem posuwał się korytarzem tak wąskim, że jego
ramiona ocierały się o ściany. Otworzył kluczem drzwi i
brutalnie posadził ją na podłodze.
Krzyknęła z bólu i wystraszyła się, że może go to
rozzłościć.
Jego ręce niezdarnie gmerały przy zawiązanym w talii
powrozie. Potem zdjął przykrycie z jej głowy. Przez chwilę
nic nie widziała. Mężczyzna ponownie zacisnął wokół jej rąk
powróz, po czym wyjął z kieszeni chusteczkę do nosa i
zawiązał jej usta.
- To ci pomoże siedzieć cicho - rzekł. - Powiedziołem ci
przedtym, co się stanie, jak ino piśniesz. Reszty to tyż się
tyczy! - dodał głośniej.
Gdy mężczyzna wyszedł, ciężko stąpając po surowych
deskach, zauważyła, że przez jeden ze świetlików dochodzi
blade światło. Na dworze wciąż jeszcze było ciemno.
Mężczyzna zatrzasnął drzwi i Lalita usłyszała zgrzyt klucza w
zamku.
Rozglądała się usiłując dostrzec, kto jeszcze znajduje się
w kabinie. Było to pomieszczenie małe, o niskim stropie,
pozbawione jakichkolwiek sprzętów. Oczy stopniowo
przyzwyczajały się do ciemności i zdołała w mroku rozróżnić
jakieś kształty leżące na podłodze. Zrozumiała, że były to inne
kobiety, zakneblowane i związane podobnie jak ona.
Światło wpadające przez świetlik stawało się silniejsze, w
miarę jak blady świt zaczął rozpraszać nocne ciemności.
Przesuwając się cal po calu i zmieniając pozycję, usiadła i
oparła się o ścianę. Teraz mogła lepiej obejrzeć kabinę.
Znajdowało się tam jeszcze osiem osób. Widziała ich
wystraszone oczy, zakneblowane usta. Wszystkie miały
związane ręce i nogi.
Dziewięć kobiet - pomyślała Lalita - i jeszcze jedna w
drodze.
Usłyszała zbliżające się korytarzem ciężkie kroki. Drzwi
otworzyły się i do kabiny wszedł mężczyzna niosący na
ramieniu kolejną kobietę. Zrzucił ją pod przeciwną ścianę,
zdjął jej z głowy tkaninę, zacisnął powróz wokół talii i
zakneblował ją.
Była to bardzo młoda, ładna dziewczyna o jasnych
włosach.
- Bydziymy teroz odbijać - powiedział mężczyzna - i jak
wypłyniemy na morze, to wos rozwiążymy, jeśli bydziecie się
dobrze sprawować. Spodziewom się zresztą, że bydziecie
mieć morską chorobe!
Roześmiał się, jakby powiedział coś zabawnego, po czym
wyszedł, znów zamykając drzwi na klucz.
Nad nimi rozległy się odgłosy pospiesznych kroków i
łopot rozpinanych żagli. Opuszczamy Anglię - pomyślała
Lalita. Zabierają mnie za morze i nikt się nigdy nie dowie, co
się ze mną stało.
Zastanawiała się nad możliwością ucieczki. Była to
szalona, nierealna myśl. Gdyby nawet zdołała rozwiązać
krępujące ją więzy, ucieczkę uniemożliwiały zamknięte na
klucz drzwi, a jedyny w kabinie świetlik wychodził
bezpośrednio na rzekę. Poza tym Lalita doskonale wiedziała,
jaka kara czekałaby ją za próbę ucieczki. Była pewna, że
mężczyzna dotrzymałby słowa, bijąc ją do utraty
przytomności za każde nieposłuszeństwo.
Rozglądając się po kabinie, Lalita ujrzała dwie
dziewczyny, które były pogrążone we śnie. Na pewno nie
spały snem naturalnym. Pozostałe również rozglądały się
przerażone.
Lalita domyśliła się, że większość dziewcząt pochodziła
ze wsi, tak jak opowiadał lord Rothwyn. Były bardzo młode,
mogły mieć piętnaście, najwyżej szesnaście lat. Na nogach
niektórych dojrzała mocne, wiejskie buty, jakie na ogół noszą
służący. Ubrane były w sukienki z bawełny lub szorstkiej
wełny własnej roboty.
Ku jakiemu przeznaczeniu podążały?
Usłyszała odgłosy wciąganej kotwicy i zdejmowanych
cum. Potem rozległ się głos wykrzykujący rozkazy i poczuła
ruch statku. Prawdopodobnie odbili od nabrzeża i płynęli już
środkiem rzeki. Było bardzo zimno. Lalita w swojej cienkiej
sukni wieczorowej drżała z chłodu. Przez brudny świetlik
wpadły pierwsze lśniące promienie słońca. Może docierają
także do sypialni lorda Rothwyna i go obudzą. Jej serce wciąż
go wołało. Czy jej rozpaczliwe wołanie dotrze do niego? Był
taki mądry, a także bardzo spostrzegawczy. Czy możliwe było
dosięgnąć go umysłem? Zawsze wierzyła w potęgę myśli.
Była przekonana, że umysł nie zna żadnych granic. Przyjdź do
mnie! Pragnę... cię! Potrzebuję cię! Ocal mnie! Raz za razem
wysyłała swe wołanie, a wraz z nim modlitwę: Boże, proszę,
niech mnie usłyszy, niech się dowie, że jestem w
niebezpieczeństwie... Spraw, by to pojął... Boże, proszę, Boże,
proszę...
Potem zrozumiała, że to beznadziejne! Statek oddalał się
wraz z odpływem, unosząc ją coraz dalej od Londynu, w dół
rzeki i do morza. Jej wołanie, tak jak modlitwy, zawiodło! Nie
było już nadziei ani dla niej, ani dla pozostałych
nieszczęsnych dziewcząt.
Siedzącą obok Lality dziewczyna, której nie zauważyła
wcześniej, zdołała wysunąć knebel z ust.
- Co się dzieje? Dokąd jedziemy? - zapytała
wystraszonym głosem.
Mówiła z wiejskim akcentem. Lalita spojrzała na nią. Była
to ładna, pulchna dziewczyna. Wyglądała zdrowo i gdyby nie
pobladła ze strachu, miałaby z pewnością policzki różowe jak
jabłuszka.
Lalita wzorem dziewczyny zaczęła poruszać ustami, aż
chustka ześliznęła się na podbródek. Obserwująca ją
dziewczyna odezwała się:
- Tak lepiyj! Troszkę straszno tak godać do siebie!
- Wiem - odparła Lalita.
- Co się dzieje? - zapytała dziewczyna. - Nie rozumie, co
się dzieje!
- Skąd pochodzisz? - zagadnęła Lalita.
- Z Somerset. Miałam obiecanom posade w Londynie.
- Jakiego rodzaju posadę?
- Dziewczyny kuchennej u ślachcica - odparła
dziewczyna. - Pedziałam jej przecie, gdzie żeby mie zawiezła.
- Komu powiedziałaś? - zapytała Lalita.
- Kobicie, co ją spotkałam w karczmie. „Dokąd chcesz
jachać?" - zapytała. Kiedy jej pedziałam, rzekła, że mie tam
zawiezie. Miała ładny powóz, to se pomyślałam, że mogę
wygodnie pojechać, a nie tłuc się piechotą.
- Co się zdarzyło potem?
- Dobrze nie wiem. Ona mi pedziała: „Musisz być
zmynczona po podróży. Tu jest dla ciebie coś do picia". Ale
jakem to wypiła, cała się dziwnie poczułam i nic nie
wiedziałam, aże się tu znalazłam związana. O co tu chodzi?
Co oni robią?
Lalita milczała. Nie było sensu denerwować jej.
- Spodziewam się, że prędzej czy później nam powiedzą -
rzekła - ale obawiam się, że nas porwano.
- Porwano?! - krzyknęła dziewczyna. - Ni mom przy
sobie wiyncy, jak piyńć pynsów.
Lalita nie odpowiedziała. Sama była przerażona i
wiedziała, że wywołanie lęku u innych nic nie pomoże.
Popatrzyła na inne dziewczęta i zauważyła, że podobnie jak
ona próbują pozbyć się knebla. Jednak albo nie były
wystarczająco zręczne, albo kneble zawiązano mocniej, gdyż
nie udało im się uwolnić.
Dziewczyna z Somerset zaczęła płakać.
- Jo chce do domu, do mamy! Myślałam, że dobrze
bydzie być w Londynie, móc posłać rodzinie troche grosza do
domu, ale boje sie! Jo chce do domu!
Wszystkie tego chcemy - miała ochotę odpowiedzieć
Lalita. Zamiast tego odezwała się spokojnie:
- Musisz być dzielna. Nie pomoże nam, jeśli rozzłościmy
ludzi, którzy nas porwali. Mogą być brutalni, jeśli zobaczą, że
jesteśmy nieposłuszne.
- Chcesz powiedzieć, że mogą... zrobić nom krzywde? -
zapytała dziewczyna.
Lalita głęboko westchnęła. Przypomniała sobie lorda
Rothwyna mówiącego, że „handlarze białymi niewolnicami"
dawali narkotyki i bili porwane dziewczyny.
Boże, pomóż nam wszystkim! - pomyślała. Z rozpaczą
zdała sobie sprawę, że statek nabiera prędkości i płynie coraz
szybciej. Jeśli utrzymają taką szybkość, przemierzenie kanału
nie zajmie im zbyt wiele czasu. Na kontynencie będą przed
wieczorem. Co dalej je czeka?
Popatrzyła na towarzyszki niedoli i uświadomiła sobie, że
jest najstarsza. Pomyślała, że istniał inny powód, dla którego
znalazła się wśród nich. Coraz bardziej utwierdzała się w
przekonaniu, że porwanie jej zorganizowała macocha.
Prawdopodobnie Zofia powróciła z Roth Park i poskarżyła
się, że lord Rothwyn zamiast zająć się nią tak, jak się
spodziewała, popędził za dyliżansem. Wyobraziła sobie
wściekłość macochy, gdy zrozumiała, że jej piękna córka
straciła tak atrakcyjną zdobycz matrymonialną.
Wbrew zapewnieniom Zofii, Lalita wątpiła, by Juliusz
Verton wciąż był nią zainteresowany. Gdyby rzeczywiście tak
było, Zofia, zamiast zadawać sobie trud niszczenia dowodu
małżeństwa Lality z lordem Rothwynem, przyjęłaby
mężczyznę, z którym była zaręczona.
Gdy ponownie rozmyślała o wydarzeniach tamtego
wieczoru, była przekonana, że Juliusz Verton otrzymał list,
który do Wimbledonu zaniósł stajenny. Był to wprawdzie dość
młody, niedojrzały człowiek, miał jednak swoją dumę i
chociaż utrata Zofii mogła złamać mu serce, jego pochodzenie
nie pozwoliłoby, aby ponownie błagał o jej względy, kiedy raz
go porzuciła. Lalita była przekonana, że Zofia zerwała z nim
definitywnie. Małżeństwo to byłoby mezaliansem. Stanowił
doskonałą partię. Pan młody miał odziedziczyć książęcy tytuł.
Jego krewni zapewne spodziewali się więcej rozsądku w
kwestii ożenku. Zofia usiłowała odzyskać lorda Rothwyna,
ponieważ Juliusz Verton był już dla niej nieosiągalny.
Pozostał jej jeszcze rozwiązły, podstarzały i nieciekawy sir
Tomasz Whernside. Nic dziwnego, że ani ona, ani jej matka
nigdy mi nie wybaczą - pomyślała Lalita.
Pomimo rycerskiego uczynku i zabrania Lality z
powrotem do Roth Park, lord Rothwyn mógł jednak nadał
żywić uczucia do Zofii. Jak mógł oprzeć się jej urodzie i
powabowi? Inne kobiety w obecności Zofii wydawały się
szare i nieciekawe. Jak mogłam żywić nadzieję, że mu na
mnie zależy? - zastanawiała się zrezygnowana Lalita. Jej
myśli przeniosły ją daleko od statku.
Z powrotem do rzeczywistości przywołała ją dziewczyna z
Somerset, która zapytała łamiącym się głosem:
- Czy nic nie możemy zrobić? Nie możemy stąd uciec?
- Nie przychodzi mi nic do głowy - odpowiedziała Lalita.
- Czy możesz rozwiązać linę wokół talii?
- Nie swojo - odparła dziewczyna - ale mogłabym
spróbować rozwiązać twoją.
- Jak to zrobisz? - zapytała Lalita.
- Gdy usiądziemy do siebie plecami - odparła tamta.
- Rzeczywiście! - zawołała Lalita. - Nie pomyślałam o
tym! - Pomagając sobie stopami, powoli obróciły się, aż
usiadły oparte o siebie plecami. Lalita poczuła, że palce
dziewczyny zajęły się sznurem zawiązanym wokół talii.
Trochę to trwało, ale w końcu Lalita miała wolne ręce, więc
pospiesznie rozwiązała dziewczynę z Somerset.
- Powiedzieli, że nas rozwiążą, gdy wypłyniemy na morze
- rzekła. - Gdy wrócą, udawajmy, że wciąż jesteśmy związane,
inaczej będziemy miały kłopoty!
- Rozumiem - powiedziała dziewczyna. - Co z innymi?
- Myślę, że mogłybyśmy chociaż rozluźnić ich kneble -
zaproponowała Lalita.
Z trudem przesunęła się w jedną stronę kabiny, podczas
gdy dziewczyna z Somerset rozluźniała kneble pozostałych.
Wszystkie dziewczyny były przestraszone i nie rozumiały, co
się wydarzyło.
- Dokąd płyniemy? Gdzie oni nas zabierają? Czego oni
chcą? Boję się! - powtarzały jedna za drugą. Mówiły z
wiejskim akcentem.
Gdy Lalita dotarła do dwóch śpiących dziewczyn, okazało
się, że obie są nieprzytomne. Domyśliła się wpływu
narkotyków. Z pewnością otrzymały większą dawkę niż
dziewczyna z Somerset. Obie były ładne, bardzo młode,
jasnowłose, o silnych i kształtnych ciałach. Może tak dla nich
lepiej - pomyślała Lalita. Przynajmniej nie zdają sobie sprawy,
co się dzieje.
- Nie rozmawiajcie zbyt głośno - upomniała dziewczyny,
które lamentowały głośno. Niektóre szlochały gorzko, inne
przywoływały matkę.
Hałas nad ich głowami nie ustawał, a nawet wydawał się
nasilać. Lalita domyśliła się, że statek wypływa na burzliwe
wody kanału.
Usłyszała krzyki mężczyzn, potem rozległ się odgłos
ciężkich kroków. Ktoś biegł korytarzem na zewnątrz kabiny.
Lalita i dziewczyna z Somerset szybko włożyły sobie kneble
do ust i wsunęły ręce za sznury, którymi były skrępowane.
Do kabiny wpadło czterech mężczyzn i zaczęło ciągnąć
drewnianą ścianę naprzeciwko drzwi. Ku zaskoczeniu Lality
jedna długa płyta o szerokości około trzech stóp wysunęła się,
ukazując ciemny otwór.
Mężczyźni pochylili się, podnosząc dziewczęta z podłogi.
Człowiek, który wniósł Lalitę na pokład, przewodził
pozostałym. Powiedział:
- Zaciśnijcie im kneble! Nie chcemy, żeby próbowały
krzyczeć!
Zmuszając Lalitę do rozwarcia szczęk, wepchnął jej w
usta chusteczkę i zawiązał tak ciasno, że aż zabolało. Jedna z
dziewcząt krzyknęła, za co otrzymała potężny cios w głowę.
Gdy podniósł dziewczynę z Somerset, lina opasują - ca jej
talię opadła luźno.
- Niech szlag trafi tę małą sukę! - zawołał. - Rozwiązała
się!
- Zwiąż ją ponownie, karę otrzyma później - padł rozkaz.
- I sprawdź dobrze resztę!
Przez otwór w ścianie mężczyźni zaczęli przenosić
dziewczęta do ciemnej kryjówki. Dwóch wsunęło Lalitę przez
otwór i położyło na nie heblowanych drewnianych podporach,
po czym zorientowała się, że chowają je do pustej, nie
wykorzystanej przestrzeni na rufie. Nie było tu światła,
powietrza było niewiele, a dziewczyny rzucano jedną na
drugą. Po umieszczeniu wszystkich mężczyzna, który wniósł
Lalitę na pokład, powiedział:
- Niech ino która z wos piśnie, to wos pozabijom.
Rozumiecie? Pomrzecie wszystkie!
To mówiąc cofnął się do kabiny. Odsunięty fragment
ściany umieszczono z powrotem na swoim miejscu.
Nie było wątpliwości, że spuszczano żagle. Lalicie
zdawało się, że słyszy odgłos innego statku. Zaświtała iskierka
nadziei... Mężczyźni krzyczeli coś do siebie, ale znów nie
mogła zrozumieć, co mówili.
Leżała drżąc z zimna i czuła, że drżą też leżące wokół niej
dziewczęta. Po długim czasie, gdy zrezygnowana pomyślała,
że chyba się przesłyszała i statek spuścił żagle z zupełnie
innego powodu, usłyszała zbliżające się kroki i glosy.
Drzwi otworzyły się i Lalita rozpoznała głos lorda
Rothwyna:
- Co jest tutaj?
- Po prostu pusta kabina, proszę pana. Jak pan widział,
cały ładunek został załadowany na statki.
Lalita walczyła szaleńczo ze swoim kneblem. Nie udało
się go jej pozbyć.
On nic nie zobaczy i nie usłyszy - pomyślała z rozpaczą i
zawołała w głębi serca: Ocal mnie! Jestem tutaj! Ocal mnie!
Nagle rozległo się skomlenie i drapanie w drewnianą
ścianę, za którą leżała. To Rojal! Lalita rozpoznała dźwięki,
które wydawał, gdy był czymś bardzo podniecony.
Usłyszała znów lorda Rothwyna:
- Zastanawiam się, dlaczego mój pies jest tak ożywiony.
Chyba coś wyczuwa za tą ścianą.
- Szczury, sir! - zawołał mężczyzna. - Statek roi się od
nich. Ma pan sprytną bestyjkę!
- Dziwne, że jest aż tak podekscytowany - powiedział lord
Rothwyn. Następnie podniósł głos: - Oficerze! - zawołał. - Jest
tu coś, co chciałbym panu pokazać!
- Nic ni ma! - nalegał mężczyzna. - Zupełnie nic! Traci
pon swój czas, sir.
- Ufam instynktowi mojego psa - odparł zimno lord
Rothwyn.
Rozległ
się
odgłos
kroków
dwóch
kolejnych
nadchodzących mężczyzn i spokojny głos powiedział:
- Pan mnie wołał, milordzie?
- Tak - odparł lord Rothwyn. - Myślę, że mój pies coś
znalazł.
Wtedy, nadludzkim wysiłkiem, zdzierając sobie skórę,
Lalita uwolniła ręce. Wyciągnąwszy z ust knebel, krzyknęła.
Wprawdzie niezbyt głośno, ale z pewnością ją usłyszeli.
Kiedy urzędnicy celni odsunęli ścianę, Rojal, szczekając
wciąż, wskoczył w ciemność i poczuła go przy twarzy.
Wniesiono ją do kabiny. Chociaż nogi wciąż jeszcze miała
związane w kostkach, stała prosto, a lord Rothwyn obejmował
ją.
- Przyszedłeś! - zawołała niewyraźnie, kładąc głowę na
jego ramieniu. - Wiedziałam... byłam pewna, że usłyszysz, jak
cię wołam.
R
OZDZIAŁ
8
Na pół przytomna Lalita krzyknęła z przerażenia, po czym
obudziła się, uświadamiając sobie z ulgą, że jest we własnym
łóżku w Rothwyn House. Pomimo zaciągniętych zasłon
widziała mgliste zarysy biało - złotych ścian, aniołków nad
lustrem toaletki i ogromnych wazonów lilii i róż
wypełniających pokój swym zapachem.
Była bezpieczna! Była w domu i już nie musiała się bać!
Usiłowała przypomnieć sobie, co zaszło od chwili, w
której znalazła się w ramionach lorda Rothwyna.
Ktoś rozwiązał pętającą jej kostki linę, a lord Rothwyn
zdjął ze swych ramion pelerynę i okrył nią Lalitę. Pomógł jej
przejść długim korytarzem i następnie w górę, na pokład
statku, gdzie urzędnicy celni z pistoletami w rękach ustawiali
w szeregu załogę statku. Lord Rothwyn pospieszył z nią do
drabinki sznurowej, po której zeszli do małej łódki. Przy
burcie statku kołysał się duży kuter, z którego na pokład
wchodzili uzbrojeni mężczyźni.
Dopłynęli do nabrzeża rzeki, gdzie czekał na nich powóz.
Lord Rothwyn pomógł Lalicie wsiąść. Za nimi wskoczył Rojal
i usadowił się obok, kładąc głowę na jej kolanach. Z czułością
pogłaskała jego łepek. Może to sprawiło, że straciła
panowanie nad sobą. Nie zastanawiając się, czy właściwie
postępuje, odwróciła się do lorda Rothwyna i wtuliła twarz w
jego ramię. Z jej oczu popłynęły łzy.
Przytulił ją do siebie. Po chwili milczenia powiedział
łagodnie:
- Wszystko w porządku. Już po wszystkim.
- Wiedziałam.., że mnie ocalisz - łkała. - Wołałam cię... i
wołałam... Sercem... jak w wierszu.
Lord Rothwyn przytulił ją mocniej i powiedział:
- Usłyszałem twoje wołanie, ale to dzięki Rojalowi
znaleźliśmy cię.
- Czy odszedłbyś - zapytała - gdyby nie... zaczął drapać w
ścianę?
- Ponieważ Rojal był pewien, że tam jesteś, byłbym
rozebrał ten statek na części, by dotrzeć do ciebie -
odpowiedział.
Zaciekawienie Lality powstrzymało łzy. Lord Rothwyn
mówił dalej:
- Gdy przyjechałem na nabrzeże, cumowało tam wiele
statków. Poszedłem wzdłuż rzeki, szukając przygotowującego
się do odpłynięcia wraz z porannym odpływem. Doszedłem do
pustego stanowiska i wówczas Rojal upewnił mnie, że
musiałaś niedawno tu być.
- Jak to zrobił? - zapytała Lalita.
- Biegał dookoła, węsząc i szczekając jak szalony. Był ze
mną urzędnik celny, ponieważ wcześniej powiedziałem mu o
moich podejrzeniach co do przebiegu wydarzeń.
- Dlaczego... podejrzewałeś? - zapytała Lalita.
- Opowiem ci o tym później.
- Tak... oczywiście - wyszeptała.
- „Jaki statek stąd niedawno odpłynął?" - zapytałem.
Urzędnik zadał to samo pytanie kilku dokerom. Powiedzieli
mu, że był to holenderski statek płynący w dół rzeki. „Jaki
miał ładunek?" - zapytał urzędnik celny. „Po pierwsze,
zwłoki!" - odparł jeden z mężczyzn i roześmiał się. Wtedy
portowym kutrem wyruszyliśmy za widocznym jeszcze
statkiem.
- Myślałam... że już nigdy więcej cię nie zobaczę. -
powiedziała Lalita.
Po jej policzkach wciąż płynęły łzy. Wydawało się jej, że
lord Rothwyn chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował.
Trzymał ją blisko przy sobie, dopóki nie przestała płakać.
Gdy przyjechali do Rothwyn House, był jeszcze wczesny
ranek, jednak większość domowników czekała na nich. Niania
wyglądała trochę blado, ale poza tym była w swojej zwykłej
formie.
Lord Rothwyn pomógł Lalicie wejść do hallu. Potem,
spostrzegłszy, że jest bardzo słaba, wziął ją na ręce. Poniósł ją
schodami do sypialni i delikatnie położył na łóżku.
- Zaopiekuj się nią, nianiu - powiedział swoim głębokim
głosem. - Lady jest wycieńczona. Potrzebuje snu.
Chciał odejść, ale Lalita wyciągnęła ręce i wyszeptała:
- Czy... odchodzisz?
- Muszę cię opuścić na chwilkę - odpowiedział - ale
obiecuję, że będziesz pod dobrą opieką. Nikomu nie będzie
wolno wejść do twego pokoju bez pozwolenia niani, a dwóch
najbardziej zaufanych ludzi będzie stało na zewnątrz na straży.
Nie dlatego, że coś ci jeszcze grozi, ale żebyś czuła się
bezpiecznie.
Popatrzył jej w oczy i widząc, że nie przekonał jej,
powiedział z uśmiechem:
- Zaufaj mi! Obiecuję, że już nigdy więcej cię nie utracę!
W jej oczach zabłysło nagle światło, jakby te słowa miały
dla niej szczególne znaczenie. Lord wyszedł z pokoju, a niania
ułożyła ją do snu.
Lalita wypiła napój o smaku miodu i ziół, który sprawił,
że zapadła w bardzo głęboki, spokojny sen.
Obudziwszy się, pomyślała, że chyba jest już środek dnia.
Właśnie usłyszała bicie zegara w hallu i policzyła uderzenia:
- Pięć... sześć... siedem... Niemożliwe! Rozejrzała się
niespokojnie i ujrzała, że na fotelu przy kominku siedzi niania.
Teraz wstała i podeszła do łóżka.
- Obudziła się pani, milady?
- Czy naprawdę jest już siódma? - zapytała Lalita.
- Dobrze pani spała. Teraz wszystko będzie wydawało się
lepsze. Poproszę o coś do jedzenia dla pani.
Niania zadzwoniła.
- Czy nie mogłabym zjeść z... jego lordowską mością? -
zapytała Lalita.
- Jego lordowską mość jeszcze nie wrócił.
- Nie... wrócił? - Lalita usiadła na łóżku. - Dlaczego?
Dokąd pojechał?
Zanim niania zdążyła się odezwać, sama znalazła
odpowiedź. Z pewnością zajmuje się pozostałymi
dziewczętami, które zostały porwane. Na pewno uczyni dla
nich wszystko, co będzie mógł, tak jak dopilnuje, żeby
handlarzy „białymi niewolnicami" postawiono przed sądem.
Gdy przyniesiono jedzenie - pięknie przygotowane,
wzbudzające apetyt - Lalita, pomimo że nie była głodna,
spróbowała wielu potraw, chcąc sprawić tym przyjemność
niani. Jedyne, czego pragnęła, to ujrzeć znów lorda Rothwyna
i dowiedzieć się wszystkich szczegółów ostatnich wydarzeń.
Przy nim czuła się bezpieczna i spokojna o przyszłość.
Żałowała teraz, że podzieliła się z nim swoimi podejrzeniami,
iż to macocha zorganizowała porwanie.
Chciała zapytać nianię o Elsie i Henryka, ale postanowiła
nie mówić o tym, co się wydarzyło, przed powrotem lorda
Rothwyna.
Po kolacji wyczerpanie, które Lalita odczuwała, gdy lord
Rothwyn przywiózł ją ze statku, zniknęło zupełnie. Głęboki
sen i zioła, pochodzące z pewnością od zielarki, zlikwidowały
wszelkie fizyczne skutki jej przeżyć, jednak nie usunęły
niepokojów duszy. W tym mógł jej pomóc tylko lord
Rothwyn.
Czas mijał i niania zaczęła nalegać, aby Lalita
przygotowała się do snu. Wyszczotkowała jej włosy i
przyniosła świeżą koszulę nocną. Rojala zabrano na
wieczorny spacer.
- Kto go wyprowadził? - zapytała z niepokojem Lalita.
- Sam pan Hobson! - odparła niania.
Lalita nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu na myśl,
że majordomus zniżył się do zadania powierzanego zwykle
jednemu z młodszych lokajów.
Rozległo się pukanie do drzwi, niania przez chwilę
rozmawiała na korytarzu z majordomusem. Wróciła do
pokoju, niosąc duży, srebrny, herbowy kubeł z lodem, w
którym spoczywała butelka szampana.
- Jego lordowska mość powrócił - oznajmiła. - Wrócił! -
zawołała Lalita.
- Dołączy do lady, gdy weźmie kąpiel i przebierze się.
Lalita głęboko zaczerpnęła tchu. Nie mogła się odezwać.
Czuła jedynie, jak każdy nerw jej ciała ożył.
Niania postawiła kubeł z szampanem na stoliku obok
dużego fotela. Potem odebrała od czekającego wciąż za
drzwiami majordomusa srebrną tacę, na której stały dwa
kryształowe kieliszki.
- Zostawię teraz panią, milady - powiedziała mania. - Czy
potrzebuje pani jeszcze czegoś?
- Nie, dziękuję - odpowiedziała Lalita. - Tak ci jestem
wdzięczna, nianiu, że zostałaś przez cały dzień ze mną. To
musiało być dla ciebie bardzo nudne.
-
Miałam dość zajęcia, odmawiając modlitwy
dziękczynne za pani szczęśliwy powrót, milady.
Niania mówiła z drżeniem w głosie i Lalita dostrzegła w
jej starych oczach łzy.
Czyżby naprawdę tak bardzo mnie lubiła? - zastanawiała
się z niedowierzaniem, głęboko wzruszona.
Kiedy za nianią zamknęły się drzwi, Rojal wskoczył na
łóżko, czego - jak wiedział - nie było mu wolno. Łasił się do
Lality, a ona miała wrażenie, że pies także czeka na
pojawienie się swojego pana.
Wydawało się, że czekali bardzo długo. Nagle Rojal
zaczął machać ogonem i rozległo się pukanie do drzwi
łączących dwie sypialnie. Drzwi otworzyły się i do pokoju
wszedł lord Rothwyn.
Lalicie zdawało się, jakby rozbłysło sto świec.
Wbrew oczekiwaniu nie był ubrany wizytowo, ale miał na
sobie długi, jedwabny szlafrok, w którym nie widziała go
nigdy przedtem. Zamknąwszy za sobą drzwi, powoli podszedł
do Lality siedzącej pod rzeźbionym baldachimem i opartej o
obramowane koronkami poduszki, z włosami opadającymi na
ramiona.
Wyglądała bardzo krucho, lecz ponętnie. Pod cienkim
materiałem koszuli rysował się wyraźny zarys piersi. Jej oczy
były ogromne i wydawały się wypełniać całą twarz.
Rozświetlał je blask, jakiego nie widział nigdy przedtem.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- Musisz być bardzo zmęczony - odpowiedziała. - Czy
boli cię rana? Nie przemęczyłeś się?
- Naprawdę martwisz się o mnie, Lalito?
- Ależ oczywiście, że się martwię - odparła. - Powinieneś
uważać na siebie. Rana jeszcze nie zagoiła się.
Lord Rothwyn uśmiechnął się.
- Wydaje mi się, że ze względu na okoliczności należy się
nam obojgu po kieliszku szampana!
- Jest tam - powiedziała Lalita, wskazując ręką na srebrny
kubeł.
Lord Rothwyn wyjął butelkę z lodu i nalał musującego
płynu do obu kryształowych kieliszków. Jeden podał Lalicie,
drugi wziął sobie i powiedział:
- Musimy uczcić fakt, że znowu jesteśmy razem. - W jego
głosie było coś, co spowodowało, że Lalita spuściła oczy. -
Wypijemy za nasze szczęście?
- Chętnie - odparła prawie szeptem. Lord Rothwyn uniósł
kieliszek.
- Żebyśmy żyli długo i szczęśliwie - wzniósł toast.
Lalita piła szampana małymi łykami i czuła, jak wypełnia
ją niby słoneczny blask. Ponieważ lord Rothwyn stał przy
łóżku, Lalita zaproponowała trochę nieśmiało:
- Powinieneś usiąść. O tyle rzeczy chcę cię zapytać, ale
jeśli jesteś zmęczony, nie będę się naprzykrzać.
Lord Rothwyn ponownie napełnił swój kieliszek, po czym
odpowiedział:
- Nie zaprzeczę, że jestem zmęczony, więc ponieważ
mamy sobie wiele do opowiedzenia, muszę usadowić się jak
najwygodniej. Może usiądziemy blisko siebie, tak jak tamtej
nocy w chacie?
Lalita z niedowierzaniem popatrzyła mu w oczy. Nie
czekając na pozwolenie, usiadł na łóżku obok niej, opierając
się o poduszki, i wyciągnął nogi na satynowej kołdrze z
koronkami. Jego bliskość wywołała w Lalicie dreszczyk
podniecenia.
Gdy wracali ze statku, trzymał ją w ramionach, ale była
zbyt przerażona, zbyt oszołomiona, by myśleć o czymkolwiek
innym, niż tylko, że jest bezpieczna. Teraz żywo sobie
uświadomiła jego obecność i swoją miłość, i trudno było
opanować chęć, by ponownie ukryć twarz w jego ramieniu.
- Od czego zaczniemy? - zapytał lord Rothwyn.
- Opowiedz mi, jak mnie znalazłeś - poprosiła Lalita.
- Obudziłem się o drugiej w nocy z uczuciem, że mnie
wołałaś.
- Usłyszałeś mnie! - zawołała podekscytowana. - Byłam
pewna, że usłyszysz, jak wołam sercem, żebyś mnie ocalił!
- Gdy się obudziłem - kontynuował lord Rothwyn -
usłyszałem skomlenie Rojala.
Gdy opowiadał, że Henryk i Elsie byli wypytywani przez
jej macochę, poczuł, że Lalita drży na samo wspomnienie
kobiety, która ją tak długo terroryzowała.
- Byłam pewna, że to... ona! - powiedziała. - Wiedziałam,
że nigdy mi nie wybaczy, ponieważ nie zostałeś z Zofią, gdy
przyjechała do Roth Park. Ona nie spocznie, dopóki mnie nie
zniszczy!
- Nie zrobi już tego! - powiedział lord Rothwyn.
- Ale próbowała i będzie dalej próbować - wyszeptała
Lalita.
- Byłem obecny przy oskarżeniu kapitana statku przez
urzędników celnych o porwanie ciebie i tych nieszczęsnych
dziewcząt, które były z tobą - mówił dalej lord Rothwyn. -
Zaraz też aresztowano człowieka, do którego należał statek, i
dwóch innych, co do których istniały podobne podejrzenia.
Bez wątpienia stał na czele działającej od pewnego czasu
organizacji.
- Złapaliście go! - powiedziała Lalita. - Och, jak się
cieszę.
- Gdy go zabrano - ciągnął lord Rothwyn - a te biedne
dziewczęta zostały odesłane do swoich rodzin, odwiedziłem
panią Clements w domu przy ulicy Hill.
- Panią C - clements? - zająknęła się Lalita.
- Nigdy nie wyszła za twojego ojca - wyjaśnił lord
Rothwyn. - Od pewnego czasu prowadziłem dochodzenie. Od
ciebie niewiele się dowiedziałem, bo bałaś się cokolwiek
powiedzieć. Jednak kilkakrotnie niechcący wymknęło ci się co
nieco i na tej podstawie zbudowałem jasny obraz wydarzeń.
- Domyśliłeś się, że zajęła miejsce mamy? - wyszeptała
bez tchu Lalita.
- Dowiedziałem się dokładnie, co zrobiła. Kłamała, że
Zofia była córką twojego ojca z prawego łoża. - Poczuł, że
Lalita zadrżała, więc szybko dodał: - Już nigdy nie będziesz
się jej bała.. Nie żyje.
- Nie żyje?! - zawołała Lalita.
- Przekazałem jej wiadomość, że wydano nakaz sądowy,
by ją aresztować za oszustwo, co karze się zesłaniem. Drugim
zarzutem było porywanie i wykorzystywanie nieletnich w
celach niemoralnych, za co grozi kara śmierci! - Przerwał, a
po chwili mówił dalej: - Jednak, ponieważ twoje nazwisko
zostałoby niechybnie wplątane w proces, dałem pani Clements
szansę ucieczki przed nadejściem policji. Dziś w południe
odpływał statek do Nowej Południowej Walii. Powiedziałem,
że jeśli nim odpłynie, uniknie nakazu aresztowania. Będzie
mógł być wykonany tylko wtedy, jeśli wróci do kraju.
- Zgodziła się? - z niedowierzaniem zapytała Lalita.
- Nie miała wyboru - powiedział lord Rothwyn. Z tonu
jego głosu Lalita wywnioskowała, jak był twardy i bezlitosny.
- Odwiozłem ją na nabrzeże - ciągnął. - Statek stał na
rzece gotów do żeglugi. Łodzią zabrano ostatnich pasażerów,
wśród nich panią Clements. Obserwowałem, jak odpływa,
żeby upewnić się, iż nie będzie żadnego oszustwa w ostatniej
chwili. Potem, gdy łódź stanęła już przy burcie statku i
spuszczano drabinki sznurowe dla pasażerów, rzuciła się do
rzeki.
Lalita krzyknęła.
- Odpływ był bardzo szybki. Sądzę, że nie potrafiła
pływać ani ona, ani nikt ze znajdujących się w łódce.
- Ona... utonęła? - wyszeptała Lalita.
- Nie było żadnej szansy, żeby ją uratować - odparł lord
Rothwyn. - Prąd zniósł ją i zanim ktokolwiek zdołał się
zorientować, zniknęła!
Lalicie trudno było zaczerpnąć tchu. Lord Rothwyn
bardzo delikatnie objął ją ramieniem i przyciągnął blisko
siebie.
- Koszmar się skończył! - powiedział. - Minęło to, co cię
tak przerażało. - Lalita ukryła twarz w jego ramieniu. - Jesteś
wolna, Lalito! Wolna od wszystkiego, czego się bałaś i co tak
cię unieszczęśliwiało przez ostatnie lata. Teraz wiem, kim
jesteś. Twój ojciec był szanowany przez wszystkich, którzy go
znali, a twoją matkę wszyscy kochali. - Lalita zaszlochała,
lecz mówił dalej: - Oboje chcieliby, żebyś była szczęśliwa.
Teraz ja pragnę uczynić cię szczęśliwą.
- Zofia! Co... się stało z Zofią?
Poczuła, że lord Rothwyn jakby zesztywniał i
odpowiedział już innym tonem:
- Na początku zamierzałem zmusić Zofię do wyjazdu
razem z matką. Potem, ponieważ kiedyś jednak znaczyła coś
dla mnie, zgodziłem się, że poślubi sir Tomasza Whernside'a.
- J - jak... mogła? - zapytała Lalita. - On jest... straszny!
- Była aż zbyt chętna - odparł lord Rothwyn. - Ale
Whernside'a nie stać już na londyńską rozrzutność i luksusy, o
czym sam mi szczerze powiedział. Dlatego zabiera Zofię do
posiadłości na północy i jest bardzo mało prawdopodobne, że
kiedykolwiek stać go będzie na przyjazd na południe.
Lalita milczała przez chwilę, po czym rzekła:
- Ale ty... ją kochałeś! Jest taka piękna! Zapadło długie
milczenie, zanim lord Rothwyn odpowiedział:
- Wczoraj wieczorem zapytałem cię, co uważasz za
piękniejsze: mój obraz nad kominkiem czy rysunki, które ci
podarowałem. Pamiętasz?
- T - tak oczywiście - odparła Lalita.
- I powiedziałaś mi - ciągnął lord Rothwyn - że rysunki
inspirują cię i spoglądasz na nie duszą.
- Tak, tak powiedziałam...
- Kupiłem te trzy rysunki, ponieważ każdy z nich
przypominał mi ciebie.
- Mnie?
- Jest w nich tak wiele, tak wiele ukrytego pod
powierzchnią - rzekł lord Rothwyn. - „Biegnący młodzieniec"
ma w sobie radość życia, jaką masz i ty, odkąd znów jesteś
zdrowa. „Pejzaż" to twój błyskotliwy, fascynujący umysł.
Twarz anioła Leonarda da Vinci ma uduchowiony, mistyczny
wyraz, który nigdy nie znudzi żadnego człowieka. - Poczuł, że
Lalita zadrżała. - Chcę ci przez to powiedzieć, kochanie -
powiedział łagodnie - że nie tylko jesteś najpiękniejszą osobą,
jaką kiedykolwiek spotkałem w życiu, ale że twoja uroda
pociąga mnie, zachwyca i inspiruje. Patrzenie na ciebie nigdy
mnie nie znudzi!
- To... nie może być... prawda - powiedziała Lalita -
żebyś... mówił coś takiego... do mnie.
Lord Rothwyn popatrzył z czułością na jej twarz.
- Czyżbyś nie domyśliła się jeszcze, że cię kocham?
Jej twarz rozjaśnił nagły promień i gdy patrzyła nań
szeroko otwartymi oczami, mówił dalej:
- Gdy zobaczyłem, jak źle cię traktowano, wydawało mi
się, że czuję litość. Jednocześnie odczuwałem nieodpartą chęć,
by pomóc ci odbudować cię. Instynktownie czułem, że pod
bliznami i wyczerpaniem kryło się piękno i bezcenny skarb! -
Przycisnął ją jeszcze mocniej. - Wzywałaś mnie na pomoc,
Lalito, i było to nie tylko wołanie twego serca, ale zew
miłości!
- Jesteś... pewien? - zająknęła się. - Czy jesteś...
zupełnie... zupełnie pewien? Ja chyba... śnię.
Uśmiechnął się słysząc w jej głosie niemal dziecięce
przerażenie.
- Nie śnisz, zwlekałem z wyznaniem ci moich uczuć,
najdroższa, żeby nie przestraszyło cię to jeszcze bardziej. Ale
kocham cię! I uczynię wszystko, by nie utracić cię już nigdy
więcej!
Lalita spojrzała mu w oczy i z lekkim okrzykiem radości
ponownie przytuliła twarz do jego piersi.
- Od tej pory, Lalito - ciągnął lord Rothwyn - będziesz
zawsze ze mną, dniem i nocą, jako moja żona.
Nie odpowiedziała, ale serce biło jej gwałtownie. Bardzo
delikatnie ujął ją pod brodę i podniósł jej twarz ku swojej.
- Kocham cię, moja droga. A teraz powiedz mi, co ty
czujesz do mnie?
Przez chwilę nie mogła mówić, potem jednak opanowała
emocje.
- Kocham cię. Wydaje mi się, że kocham cię, odkąd po
raz pierwszy... mnie pocałowałeś, ale nigdy nie myślałam...
nigdy nie marzyłam, że coś znaczę dla ciebie...
- Nigdy nie zapomniałem dotyku twoich ust - powiedział
lord Rothwyn. - Były świeże i wystraszone. Ten pocałunek był
tak inny od wszystkich moich pocałunków. - Pochylił ku niej
głowę i zapytał łagodnie: - Mogę sprawdzić, czy jest tak
cudowny, jak pamiętam?
Jej usta czekały na niego i gdy jego wargi odnalazły je,
poczuła całą cudowność i rozkosz swojej miłości, która była
tak piękna, tak świetlana jak boskie muśnięcie. Marzyła o tym,
ale nigdy nie wierzyła, że to się spełni.
Czuła rozkosz... Usta lorda Rothwyna były bardzo
delikatne, jednak nieustępliwe. W miarę jak Lalita
odpowiadała na jego pocałunki, czuł, że płonący w nim ogień
i w niej roznieca płomień.
Drżała przytulona do niego. Jej ciało ulegało mu. Stawał
się bardziej zaborczy, bardziej wymagający. Podniósł głowę,
by spojrzeć jej w twarz. Miłość sprawiła, że płonęła
rumieńcem, promieniała szczęściem. Była piękna.
- Moja najdroższa! Moja kochana! - powiedział głosem
głębokim i drżącym. - Uczynię cię szczęśliwą, ochronię cię,
zaopiekuję się tobą i nikt nigdy nie uczyni ci krzywdy.
- Kocham cię - wyszeptała Lalita. - Jesteś taki cudowny,
taki wspaniały. Boję się, że cię... zawiodę.
Lord Rothwyn uśmiechnął się.
- Tego nie musisz się obawiać. Potrzebuję cię tak, jak
jeszcze nigdy nie potrzebowałem żadnej kobiety. - Widząc
niezrozumienie w oczach Lality, wyjaśnił: - Kobiety zawsze
czegoś ode mnie chciały w ten czy inny sposób. Chociaż
byłem gotów dać im to, czego się domagały, zawsze miałem
uczucie, że czegoś było brak. Wtedy, tamtej nocy, kiedy
byłem z tobą w chacie drwali, wreszcie odkryłem to, do czego
tak tęskniłem.
- Co... to było? - zapytała Lalita.
- Ochrona, jaką kobieta daje mężczyźnie, gdy kocha go
prawdziwie i bez reszty, tak jak, sądzę, ty mnie kochasz -
odparł czułym tonem. - Gdy obudziłem się w twoich
ramionach, z głową na twej piersi, zrozumiałem, że nigdy
przedtem nie otrzymałem od kobiety takiego uczucia.
Odkryłem wówczas miłość i opiekę gwarantujące mi
bezpieczeństwo.
- Pragnęłam... - powiedziała z wahaniem Lalita - ocalić
cię przed wszystkim, co nieprzyjemne lub złe w życiu.
Wydawało mi się również...
- Mów - ponaglił lord Rothwyn.
- ...że byłeś prawie... jak moje dziecko - wyszeptała - i że
muszę bronić cię przed nieszczęściem i samotnością.
- Moja najdroższa! Moja ukochana! - zawołał z triumfem.
- Tak właśnie to odczuwałem. Tego w głębi duszy zawsze
oczekiwałem od kobiety.
Jego usta szukały jej ust, ale zanim ją pocałował, Lalita
powiedziała łagodnie:
- Może to wtedy moje serce zawołało do twojego.
- Wołanie, które usłyszałem - odparł lord Rothwyn - było
wołaniem miłości, która trwać będzie przez całe nasze życie.
Pocałował ją. Lalicie wydawało się, że jego usta były
natarczywe, bardziej wymagające, bardziej namiętne, niż
kiedykolwiek przedtem. Prosił ją o coś. Chociaż nie wiedziała
o co, pragnęła bez reszty podporządkować się jego woli,
uczynić wszystko, o co prosił. Umysłem, ciałem i duszą
należała do niego i czuła, że on też oddaje jej siebie.
Byli jednością. Stanowili całość.
Odpowiedzią na zew serca była miłość.