Jordan Penny Powrót męża

background image

PENNY JORDAN

Powrót

męża

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Szary stratus przesłonił niebo. Ulewny deszcz bęb­

nił o szyby. Abbie Howard poprawiła zasłonki i za­

paliła stojącą na biurku lampkę. Jakże szybko zmie­

niła się pogoda, westchnęła, a zapowiadał się upalny

dzień.

Ponownie pochyliła się nad rachunkami. Już

w zeszłym tygodniu obiecała dostarczyć księgowej

wszystkie dokumenty, potrzebne do sporządzenia bi­

lansu firmy. Pierwszy raz zdarzyło jej się takie

opóźnienie. Przyczyną tego była jej dwudziestodwu­

letnia córka, Kathy. Kochana jedynaczka, która oznaj­

miła dziesięć dni temu, że ona i Stuart zamierzają się

pobrać...

Trzasnęły drzwi, Abbie podniosła głowę. Poznała

kroki córki. Tylko dlaczego Kathy szła tak wolno,

jakby wahała się, czy wejść do pokoju? Chyba nic się

nie stało...

- Dzień dobry, mamusiu...

- Witaj, córeczko!

- Mamo...

background image

6

- Co takiego? Domyślam się, że chcesz mi coś

powiedzieć. Wykrztuś to z siebie, od razu poczujesz

się lepiej. - Abbie uśmiechnęła się serdecznie.

Matka i córka nie były do siebie podobne. Lu­

dzie wielokrotnie zwracali na to uwagę. Abbie by­

ła zgrabną filigranową blondynką, Kathy zaś wyso­

ką dziewczyną o pięknych ciemnych włosach. Może

tylko oczy miały takie same - zielone jak morska

woda.

Dawniej Kathy martwiła się, że z wiekiem staje się

coraz bardziej podobna do ojca, którego znała tylko

z fotografii.

- Nie chcę być taka jak on - powiedziała kiedyś.

- To okropny człowiek. Nienawidzę go.

- Ale ty nie jesteś okropna, tylko bardzo kochana

- odpowiedziała Abbie i serdecznie uściskała dziew­

czynkę. - Nie jesteś ani taka jak ja, ani taka jak ojciec.

I gdy dorośniesz, będziesz się cieszyć, że jesteś sobą

- dodała czule.

I nie myliła się. Kathy wyrosła na piękną dziew­

czynę, rozsądną i inteligentną. I na pewno nie musia­

ła martwić się brakiem urody.

Niewiele było takich spraw, w których matka i cór­

ka nie mogły się zgodzić. Chociaż, kiedy Abbie do­

wiedziała się o zaręczynach, nie umiała ukryć swoich

obaw.

A teraz Kathy patrzy na matkę z wahaniem. Boi

się, jak Abbie przyjmie to, co chciała powiedzieć.

background image

7

- Mamo... Chciałam ci coś powiedzieć, ale boję

się, że mi nie uwierzysz.... - zaczęła niepewnie.

Oparła się o biurko.

Abbie z westchnieniem odsunęła papiery.

- Co się stało?

- Wiem, że będzie ci ciężko w to uwierzyć. Ale

wydaje mi się...

- Co ci się wydaje? Wykrztuś to wreszcie - znie­

cierpliwiła się Abbie.

Kathy pochyliła głowę.

- Widziałam dzisiaj mojego ojca - dokończyła.

Zapanowało kłopotliwe milczenie. Abbie czuła, że

drżą jej dłonie.

- Masz rację - powiedziała krótko, kiedy doszła

do wniosku, że już potrafi zapanować nad głosem.

- Nie uwierzyłam. To zupełnie niemożliwe, żeby

twój ojciec nagle się tutaj zjawił. On wyemigrował do

Australii zaraz... zaraz po tym, jak ty się urodziłaś

i nie ma żadnego powodu... - Zamilkła, widząc, jak

bardzo Kathy zmieniła się na twarzy.

Córka jednak wykazała dość odwagi, by dokoń­

czyć za nią urwane zdanie.

- Nie ma powodu, żeby wrócił? A to, że może

bardzo chciałby mnie poznać, nie wydaje ci się wy­

starczającym powodem?

Matce serce ścisnęło się z bólu. Poświęciła córce

całe swoje życie, starała się dać jej miłość, poczucie

bezpieczeństwa, wszystko, co tylko możliwe. I czuła

background image

się dumna z tego, że jej ukochana dziewczynka jest

szczęśliwa. Teraz nagłe spostrzegła z przerażeniem,

że coś jednak przeoczyła.

Wiedziała oczywiście, dlaczego Kathy myślała te­

raz więcej o ojcu. Zamierzała przecież założyć ro­

dzinę. To było naturalne, że zastanawiała się nad

rolą obojga rodziców. I na pewno przyglądała się ro­

dzicom Stuarta. Narzeczony córki pochodził z du­

żej, zamożnej rodziny. Miał nie tylko matkę, ale i oj­

ca, a także dwie siostry. Tak, porównania niekoniecz­

nie wychodziły na jej korzyść. Abbie westchnęła głę­

boko.

Wiele lat temu, kiedy Kathy była jeszcze malutkim

bobaskiem, Abbie przysięgła sobie, że zawsze będzie

z nią szczera we wszystkim, co dotyczy jej ojca. I do­

trzymała słowa, chociaż starała się przekazywać ma­

łej wszystkie informacje w taki sposób, by jej nie

zranić. I opowiedziała wszystko dopiero wtedy, kiedy

Kathy dorosła na tyle, by mogła to zrozumieć. Zrobiła

to głównie po to, żeby córka nie czuła się gorsza od

innych dzieci, by nie ciążyła jej świadomość, że włas­

ny ojciec ją odrzucił.

Na imprezie z okazji „osiemnastki" Kathy,

Abbie myślała z dumą, że może sobie pogratulo­

wać. Patrzyła z radością na pogodną buzię i jaśnieją­

ce szczęściem oczy córki. Udało się pokonać wszy­

stkie trudności. Tak bardzo cieszyła się, że dopięła

celu.

background image

9

Teraz jednak po raz pierwszy tknęło ją przeczucie,

że być może ta radość okazała się przedwczesna. Czy

Kathy mogła tęsknić za ojcem, którego nigdy nie

znała? Minęło już wiele lat, odkąd Abbie ostatni raz

zadała sobie to pytanie.

- Rozumiem, co czujesz - rzekła szorstko. - Mu­

sisz jednak zapomnieć o ojcu. Traktuj to tak, jakby

nigdy nie istniał.

Kathy odpowiedziała z nieoczekiwaną gwałtow­

nością.

- Ty nic nie rozumiesz. Nie możesz tego zrozu­

mieć. Zawsze miałaś kochającego tatusia. Dziadek

i babcia są razem. Kochają cię. Nigdy w szkole nie

musiałaś wysłuchiwać tych wszystkich dzieci, opo­

wiadających o swoich ojcach...

Spojrzała na matkę i na chwilę zamilkła.

- Przepraszam, mamo. To nie twoja wina. Ja nie

chciałam...

Abbie wstała z krzesła. Objęła serdecznie swoją

wysoką, dorosłą córkę. Przytuliła ją do siebie tak, jak

robiła to dawniej, kiedy Kathy była małą dziew­

czynką.

Czy to możliwe, żeby Samuel Howard powrócił?

- myślała. Nie odważyłby się. Po tym, co zrobił, na

pewno by się nie ośmielił. Ułatwiła mu odejście. Zgo­

dziła się, żeby zabrał dom, pieniądze... Wszystko mu

oddała. Wszystko oprócz dziecka, którego wyparł się

i którego nigdy nie widział. Oskarżył ją, że poszła do

background image

10

łóżka z kimś innym. Sugerował nawet, że to był

Lloyd. Z uporem powtarzał, że jeżeli Abbie zaszła

w ciążę, to na pewno nie z nim.

Zupełnie nie spodziewała się, że jej mąż zareaguje

w ten sposób na wiadomość o dziecku. Tak bardzo go

kochała. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mo­

głaby go zdradzić. To był dla niej szok. Straszliwy

ból zadany w chwili, kiedy promieniała szczęściem.

Nie mogła słuchać tego rodzaju zarzutów. Spakowała

rzeczy i odeszła z domu, w którym przez parę mie­

sięcy mieszkali razem.

Tak więc jej mąż i zarazem ojciec dziecka zniknął

z jej życia zaraz potem, jak dowiedziała się, że jest

w ciąży.

Abbie wprowadziła dane do komputera, przygoto­

wała wydruk dla swojej księgowej. Wpięła rachunki

do skoroszytu. Odetchnęła z ulgą, robota była skoń­

czona.

Siedem lat temu, gdy powiedziała przyjaciołom, że

zamierza otworzyć własną firmę, uśmiechali się

z niedowierzaniem. Dowiodła, że podjęła słuszną de­

cyzję. Prywatne biuro pośrednictwa pracy okazało się

doskonałym pomysłem.

Potrafiła wykorzystać swoje doświadczenie zawo­

dowe i liczne znajomości, jakie zdobyła, pracując

przez piętnaście lat w restauracji w miejscowym ho­

telu. Najpierw jako kelnerka, potem jako kierowni-

background image

11

czka. Odpowiadała również za organizację konferen­

cji naukowych.

Obecnie dobra opinia o jej firmie przechodziła

z ust do ust, jeden klient polecał drugiemu.

Kathy, podobnie jak kiedyś matka, pracowała w re­

stauracji jako kelnerka. Mogła dzięki temu zdobyć

niezależność i zarazem mieć satysfakcję z zarobienia

własnych pieniędzy. Oczywiście starała się zawsze,

by praca nie kolidowała ze studiami. Naukę stawiała

na pierwszym miejscu.

Rodzice Abbie wielokrotnie oferowali swoją po­

moc, błagali ją, żeby zamieszkała razem z nimi. Ona

jednak uparła się, by mieszkać jedynie z córką i za­

rabiać na swoje utrzymanie. I ta stanowczość wyszła

jej na dobre...

Abbie spojrzała na zegarek. Obiecała swojej przy­

jaciółce, która pomagała komuś organizować jarmark

staroci, że wejdzie na strych i przejrzy stare rupiecie,

czy nie ma czegoś takiego, co mogłoby się przydać.

Jeśli się pośpieszę - pomyślała - zdążę to zrobić

przed wieczornym spotkaniem z Dennisem. W miej­

scowym hotelu otwarto luksusowe centrum konferen­

cyjne. Tego dnia właśnie miała omówić warunki

współpracy.

Dennisa, przystojnego bruneta, z którym łączyło ją

wiele spraw zawodowych, Abbie traktowała z rezer­

wą. Od czasu, kiedy rozpadło się jej małżeństwo,

zachowywała dystans nawet wobec przyjaciół. Pilno-

background image

12

wała, żeby sprawy nie zaszły za daleko, zawsze umia­

ła w porę się wycofać. Gdyby ktoś zarzucił jej, że

nienawidzi mężczyzn, zaprzeczyłaby temu od razu.

Po prostu chciała mieć spokój. Nie miała chęci kom­

plikować sobie życia. Jej były mąż nazwał ją kłam­

czucha, a nawet jeszcze gorzej. Ta rana długo nie

chciała się zagoić...

Podstawiła drabinę i zaczęła wchodzić na strych.

Znowu myślała o tym, że nie powinna nigdy więcej

dopuścić do czegoś takiego.

Samuel zaklinał się, że zawsze będzie ją kochał, że

nigdy jej nie skrzywdzi. Uwierzyła, a on ją okłamał.

Czy po tym, co przeżyła, mogła pozwolić sobie na to,

żeby zaufać innemu mężczyźnie? Bała się ryzyka. Nie

tylko dla własnego spokoju, ale przede wszystkim dla

dobra Kathy...

Pchnęła drewniane drzwi i zaraz kichnęła, tak dużo

zgromadziło się tutaj kurzu. Nie była tu od czasu,

kiedy jej córka opuściła dom.

- Kathy... - głośno westchnęła. Odkąd dziewczy­

na poznała na uniwersytecie Stuarta, Abbie panicznie

się bała, że historia może się powtórzyć.

- Stuart nie jest taki jak Sam - mówiła Fran. -

A gdyby nawet okazał się taki, to i tak Kathy ma

prawo popełniać własne błędy. A nadmierna opiekuń­

czość matki nie zawsze wychodzi na dobre. Ja rozu­

miem, co czujesz, ale twoja córka jest dorosła i bar­

dzo zakochana.

background image

1 3

Fran była jedyną przyjaciółką, z którą Abbie cza­

sami potrafiła szczerze porozmawiać.

- Jej tylko się wydaje, że jest zakochana - prze­

rwała wówczas Abbie. - Znają się zaledwie kilka

miesięcy i już myślą o tym, żeby razem mieszkać.

- Daj jej szansę. Daj szansę im obojgu.

- Łatwo ci mówić. Twoje dzieci mają dopiero kil­

kanaście lat.

- Czy myślisz, że to mi coś ułatwia? - oburzyła

się Fran. - Lloyd i Susan przez cały tydzień nie od­

żywali się do siebie. Przyłapał ją, jak całowała się

przy furtce z tym. swoim Lukiem. I nagle zrobił się

troskliwym ojcem, pilnującym cnoty swojej córki.

Michelle natomiast...

Lloyd, zanim poznał Fran, przyjaźnił się z Abbie.

Bardzo pomagał jej w tych trudnych dniach, kiedy

rozpadło się jej małżeństwo. Sugerował nawet, że

powinni się pobrać. Abbie odmówiła. Wiedziała, że

nie łączy ich nic więcej oprócz przyjaźni. I to, że

kiedyś traktowano ich jak parę, nie miało żadnego

znaczenia.

Jakiś czas po tym, jak Abbie odmówiła, Lloyd za­

czął chodzić z Fran. Ożenił się z nią i mieli już dwie

córki, Susan i Michelle. Obie średniego wzrostu, dość

pulchne, o ładnych gęstych rudych włosach, bardzo

podobne do ojca. Miały zupełnie inny typ urody niż

Kathy.

Abbie rozłożyła na podłodze gazetę i przykucnęła

background image

1 4

na niej, przeglądając starocie. Teraz wspomnienia za­

atakowały ją ze wzmożoną siłą. Ileż tu było wzruszeń.

W zniszczonej, skórzanej walizce znalazła pierwsze

książeczki Kathy do nauki czytania i jeszcze starsze

z obrazkami do kolorowania.

Pod powiekami zapiekły łzy. Dobrze pamiętała, jak

Kathy rysowała swoje dziecinne obrazki, jak przeczy­

tała pierwsze słowa, potem całe zdanie. Była dumna

ze swego dziecka.

Uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak telefo­

nowała do swoich rodziców, chwaląc się każdym no­

wym osiągnięciem córeczki. Zakurzoną dłonią prze­

tarła oczy. Broniła się przed ogarniającą ją nostalgią.

Odsunęła wiklinowy koszyk ze starymi lampkami

choinkowymi. Zepsuty budzik, ekspres do kawy, za­

rdzewiały rower ze zwichrowanym kołem...

Trzeba to będzie wyrzucić, zdecydowała. W kącie

stały wielkie tekturowe pudła. Sięgnęła do nich.

W powietrzu unosił się obłok kurzu. Nad głową

rozległ się hałas. To tylko nietoperze, pomyślała. Sku­

liła ramiona.

Nie mogła zrozumieć, co się z nią dzieje. Przecież

od dawna nie poddawała się tego rodzaju nastrojom.

Z wrażliwej, romantycznej dziewczyny przemieniła

się w twardą kobietę, trzeźwo stąpającą po ziemi. Po­

trafiła stłumić sentymenty. Borykała się z rozmaitymi

problemami, jakie niesie życie. O dobro swojego

dziecka walczyła jak lwica. Niekiedy zarzucano jej,

background image

1 5

że jest zbyt chłodna, zamknięta w sobie. Ale ludzie

szanowali tę nową Abbie...

Westchnęła. Poczekała, aż kurz opadnie i zajrzała

do następnego pudła.

Wiedziała już, że nie znajdzie nic takiego, co przy­

dałoby się przyjaciółce. Większość rzeczy okazała się

tak zniszczona, że nadawała się tylko do wyrzucenia.

Inne z kolei budziły zbyt wiele wspomnień, by mogła

się ich pozbyć.

Pomyślała, że powinna zakończyć poszukiwania,

zejść na dół i przygotować się na spotkanie z Denni-

sem, ale właśnie ręka jej natrafiła na miękką tkaninę.

Abbie podniosła pokrywkę. W słabym świetle nie

było wiele widać, ale i tak dobrze wiedziała, co zna­

lazła.

Instynkt mówił jej, że powinna odejść. Tymczasem

siedziała nieruchomo na gazecie, pogrążona we

wspomnieniach.

Dobrze pamiętała tę suknię z białego szyfonu

i francuskiej koronki. Blask naszytych pereł tak bar­

dzo pasował do pierścionka z brylantem.

To było tak dawno. Zaróżowiona ze szczęścia, tań­

czyła przed lustrem, robiła piruety. Z oczyma jaśnie­

jącymi szczęściem czekała na matkę, by pokazać się

jej w tej sukni.

Wyglądała jak królewna, gdy kroczyła kościelną

nawą, trzymając ojca pod rękę. Gdy Samuel uniósł

jej welon, ujrzała brązowe oczy, wpatrzone w nią

background image

1 6

z miłością. Czuła się nieśmiertelna jak bogini, kocha­

na, uwielbiana. Pewna, że szczęście będzie trwało

wiecznie. Ani przez chwilę nie myślała wówczas, że

Sam nie zawsze będzie patrzył na nią w ten sposób.

Nie wiedziała, że nadejdzie dzień, kiedy wszystko

stanie się inne.

Jak bardzo naiwna była wtedy, jak straszliwie

głupia.

Rodzice ostrzegali ją, żeby nie śpieszyła się tak

bardzo ze ślubem. Tłumaczyli, że jest młodziutka, że

znają się z Samem zaledwie kilka miesięcy. Nie słu­

chała ich. Uważała, że są starzy i dawno już zapo­

mnieli, jak kiedyś sami byli zakochani.

Ona i Samuel spotkali się przypadkowo.

Jechała rowerem na zajęcia ze statystyki. Jazda

rowerem na terenie uniwersytetu była zabroniona.

Studenci jednak nie przejmowali się tym zakazem.

Sam wyszedł energicznym krokiem zza budyn­

ku, a Abbie nie zdążyła wyhamować i całym impe­

tem wpadła na niego. Wtedy sądziła, że jest studen­

tem, tak jak ona, choć już na pierwszy rzut oka widać

było, że jest od niej starszy. Nie wiedziała jeszcze, że

to jeden z nowych wykładowców ekonomii poli­

tycznej.

Dobrze pamiętała, jak przepraszała, zaczerwienio­

na i speszona. Nie poczuwała się do winy. Jazda ro­

werem na terenie uniwersytetu wydawała jej się

czymś zupełnie naturalnym.

background image

1 7

Już na samym początku silnie zareagowała na mag­

netyzm jego ciała. Miłość od pierwszego wejrzenia?

Westchnęła. Teraz nie wierzyła już w takie bajki. Mu­

siała jednak przyznać, że gdyby już wtedy chciał się

z nią kochać, nie zawahałaby się ani sekundy. Mogli

to robić nawet na trawniku. Przed gmachem wydziału

ekonomii politycznej i na oczach wszystkich studen­

tów. Nie zaprotestowałaby, choć wtedy jeszcze nie

miała żadnych doświadczeń seksualnych, nie licząc

sporadycznych pocałunków z Lloydem.

Kiedy odkryła, że jest wykładowcą, który kilka

miesięcy wcześniej zrobił doktorat na uniwersytecie

harwardzkim, była zszokowana.

Samuel zwrócił jej uwagę, że jazda rowerem

jest zakazana, po czym odszedł. Nie spodziewała

się, że jeszcze kiedyś go zobaczy. Jednak dwa dni

później, zupełnie nieoczekiwanie, przyszedł do niej

na stancję, odnosząc książkę, która wypadła z bagaż­

nika roweru.

Dobrze pamiętała, jak bardzo czuła się wtedy za­

kłopotana. Czytała właśnie artykuł o rozpaczliwej sy­

tuacji krajów Trzeciego Świata. Były tam zamiesz­

czone zdjęcia pomordowanych dzieci. Wzruszyła ją

historia boliwijskiego chłopca, który uciekał przez

góry po aresztowaniu ojca, kiedy lewicowy rząd zo­

stał zastąpiony juntą wojskową. Przerażały opisy rze­

zi, w których nie oszczędzano nawet małych dzieci.

Bohaterowi opowiadania udało się ocalić życie. Do-

background image

18

tarł szczęśliwie do Argentyny i tam policja udzieliła

mu pomocy.

Abbie nie dość szybko zdążyła otrzeć łzy i Sam

zauważył, że płakała.

- Pewnie myślisz, że reaguję za bardzo emocjo­

nalnie. .. - zaczęła się tłumaczyć. - Ale, widzisz, te

pomordowane dzieci... Nawet ten śliczny malu-

szek... został zabity niedługo po tym, jak zrobiono to

zdjęcie. - Wskazała na fotografię. - Zabójstwa,

głód... Nie sposób tego wytrzymać.

Potrząsnął głową.

- Rozumiem cię doskonale. Państwa Ameryki Po­

łudniowej znajdują się i tak w lepszej sytuacji niż

Syberia lub kraje pustynne. Klimat jest tam łagodniej­

szy, bogata przyroda. Dzikie oliwki niejednego ura­

towały od śmierci głodowej.

Przetarła oczy. Uśmiechnęła się do niego.

- Wcale nie uważam, że reagujesz zbyt emocjo­

nalnie - zaczął. - Dużo podróżowałem, widziałem

wiele tragedii. I przyznam, że kiedyś... - Nie skoń­

czył, bo w tym momencie weszła do pokoju współ­

lokatorka.

Abbie zaproponowała Samuelowi, że zrobi mu ka­

wy. Odmówił. Powiedział, że przyszedł tylko po to,

żeby oddać książkę.

To był już prawie początek wakacji i ku jej zdu­

mieniu, dwa tygodnie później Sam odwiedził ją w do­

mu rodziców. Leżała na słońcu i opalała się. I nagle

background image

1 9

spostrzegła go przy furtce. Przyznał potem, że wyda­

wało mu się, iż nie wypada, żeby wykładowca wpadał

do pokoju dziewcząt na kawę.

Był człowiekiem o bardzo wysokiej moralności,

o silnie wpojonych zasadach. Jednak ich miłość była

tak namiętna, że oboje tracili kontrolę.

Wtedy, pierwszy raz, wpadł na krótko. Jej rodzice

wyszli, miała mieszkanie do swojej dyspozycji. Bła­

gała go, żeby został dłużej.

- Bo ty mnie nie lubisz - oskarżyła go.

W odpowiedzi wziął jej rękę, by sama sprawdziła

jak jest podniecony.

Zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. Jeszcze wte­

dy w takich chwilach nie umiała patrzeć w oczy.

Zaśmiał się.

- Widzisz, jesteś taka młodziutka. Poza tym ty...

- Jak śmiesz mówić mi, że jestem za młoda! -

przerwała mu z pasją. - Mam prawie dwadzieścia lat.

- A ja dwadzieścia sześć.

- Zatem jest między nami różnica zaledwie sze­

ściu lat - protestowała.

- Ty jesteś dziewicą i nadal żyjesz w krainie ba­

jek. Ja już mam za sobą doświadczenia seksualne.

- Mogę się nauczyć... Ty możesz mnie nauczyć.

Wziął ją w ramiona.

- Och, Boże, na jakie narażasz mnie pokusy -jęk­

nął zduszonym głosem.

Początkowo podejrzewała, że żartuje. Szybko jed-

background image

20

nak zauważyła, że głos miał zmieniony pod wpływem

emocji. A potem zaraz zaczął mówić o czymś innym.

Neutralny temat. Opowiadał o tym, że wybiera się

z kimś na ryby, o tym, jak wśród kamieni będą szukać

węgorzy. Znał doskonale zwyczaje ryb, zdawało się,

że wie o przyrodzie wszystko.

Zawsze silnie reagowała na bliskość jego ciała. Ale

to, co ich łączyło, nie było tylko fizycznym pożądaniem.

Imponowało jej, że jest taki mądry, świetnie orientował

się w polityce, interesował się ochroną środowiska.

Abbie przymknęła oczy. Te wspomnienia sprawia­

ły jej ból.

Pamiętała, jak pierwszy raz Sam ją pocałował.

Przypadkowo wspomniała, że chciałaby zobaczyć

„Sen nocy letniej", spektakl tradycyjnie wystawiany

co roku w Stratford. Wcale nie oczekiwała, że on ją

tam zawiezie. Nie miała jeszcze wtedy swojego sa­

mochodu, ale zawsze mogła liczyć na rodziców.

Sam zadzwonił do niej już następnego dnia i po­

wiedział, że kupił dwa bilety. Zapytał, czy chciałaby

pójść z nim na ten spektakl. Ucieszyła się, że znowu

go zobaczy.

Przyjechał po nią chwilę wcześniej, niż był umó­

wiony. Na szczęście zdążyła się ubrać. Już kilka go­

dzin wcześniej zaczęła szykować się na to spotkanie.

Zakręciła włosy na średniej wielkości wałki i nałoży­

ła piankę. Miękko opadające fale tworzyły naturalną

i elegancką fryzurę.

background image

21

Włożyła zwiewną sukienkę na ramiączkach, z de­

likatnej żorżety, w pięknym odcieniu zieleni. Do tego

kremowy żakiet i klapki na paseczki z fantazyjną kla­

merką, pasujące zarówno na spacer, jak i do eleganc­

kiej restauracji. Dobrze się stało, że tak zadbała

o swój ubiór, bo dech jej zaparło, kiedy ujrzała Sama

w jasnej koszuli i garniturze.

- Myślę, że po obejrzeniu sztuki moglibyśmy

pójść gdzieś na kolację - powiedział do niej, patrząc

jednak na jej rodziców.

Matka skinęła głową. Ojciec mruknął coś nieokre­

ślonego, z czego wywnioskowała, że oboje ufają Sa­

mowi.

Wyglądała wówczas naprawdę prześlicznie. Nawet

spotkane przypadkowo koleżanki zwróciły na to uwa­

gę. Puszyste jasne włosy, sukienka doskonale har­

monizująca z kolorem oczu. Zielona żorżeta, miękka,

cudowna w dotyku...

Abbie westchnęła i znowu przeciągnęła dłonią po

leżącej w pudle starej sukni ślubnej.

Do Stratford jechało się około godziny. Abbie mil­

czała prawie przez całą drogę, zbyt podekscytowana

jego bliskością, żeby prowadzić konwersację.

- Jaki ładny dzień -powiedziała, kiedy przejecha­

li już większość drogi.

Sam odparł, że owszem, pogoda dopisała. Dodał,

że reszta tygodnia zapowiada się równie obiecująco.

- Czy lubisz się opalać? - zapytał.

background image

22

Przytaknęła. Pomyślała z goryczą, że nigdy nie

udało jej się osiągnąć wymarzonego złotego koloru

opalenizny. Jej wrażliwa skóra pod wpływem słońca

szybko robiła się czerwona. Abbie musiała zawsze

uważać, żeby uniknąć poparzenia.

Wjechali na małą, spokojną uliczkę. Sam zatrzy­

mał auto. Odwrócił głowę i patrząc poważnie na nią,

objął ją ramieniem. Odgarnął jej włosy z policzka.

Ten delikatny gest spowodował, że zadrżała z roz­

koszy.

- Masz cudowną puchatą fryzurę - powiedział.

Potem patrzył na nią w taki sposób, jakby chciał

zdjąć z niej żakiet, zsunąć ramiączka... Zawstydzona

odwróciła wzrok.

Nadal zaskakiwało ją, że tak namiętnie pragnęła

tego mężczyzny. Do Lloyda nigdy nie czuła nic po­

dobnego. Rozmawiali już o tym. Zgodnie ustalili, że

zostaną przyjaciółmi. Chcieli od czasu do czasu pójść

gdzieś razem, cieszyć się swoim towarzystwem. I nie

potrzebowała żadnego dowodu, że podjęła słuszną

decyzję. Lubiła Lloyda jako człowieka, kolegę. Nie

widziała jednak żadnego sensu, by iść z nim do łóżka.

To nie miałoby żadnej przyszłości. Jej marzenia wią­

zały się z Samem. Nikt przedtem nie działał na nią

tak silnie. Nie była przygotowana na takie emocje, na

tak wielkie uzależnienie. Wiedziała, że to miłość.

W żaden inny sposób nie mogła wytłumaczyć tego,

co się z nią działo.

background image

POWRÓT MĘŻA 23

To był prześliczny letni wieczór. Powietrze słodkie

i balsamiczne. Czuła się dumna, gdy z takim wspa­

niałym wytwornym mężczyzną wchodziła do ele­

ganckiego lokalu, w którym wystawiano spektakl.

Sam zarezerwował dla nich stolik w kącie sali, odda­

lony od innych.

- Zamówiłem dla nas szampana - szepnął jej do

ucha, gdy tylko usiedli. - Mam nadzieję, że lubisz ten

trunek.

- Uwielbiam - odpowiedziała.

Nie chciała przyznać, że tylko raz w życiu próbo­

wała szampana na jakimś weselu. I wtedy wypiła tyl­

ko pół szklaneczki. W czasie studiów dorabiała pracą

kelnerki. Rodzice, mimo pewnych oporów, zgodzili

się na to, bo bardzo chciała być niezależna finansowo.

Wiedzieli, że córka ma twarde zasady. Unikała alko­

holu, a oni ufali jej.

Wtedy jednak raczej umarłaby, niż się przyznała,

że nie pije. Samuel podał jej kieliszek. Alkohol szu­

miał jej w głowie.

- Nie powinienem tego robić... Wiesz, co mam na

myśli - powiedział Sam, trzymając ją za rękę.

Nie była pewna, o czym mówi, dopóki jej tego nie

wyjaśnił.

- To nie miało być tak, że już teraz spotkam

dziewczynę, która tak wiele będzie dla mnie znaczyć.

To nie miało tak być. To poszło za szybko. Nie jestem

przygotowany. Chociaż... jak, do licha, ktoś może

background image

24 POWRÓT MĘŻA

być na coś takiego przygotowany? Ty jesteś jeszcze

taka dziecinna...

Wyjął kieliszek z jej drżącej dłoni. Otoczył ją ra­

mieniem.

- Ostatnia rzecz, jakiej mi było teraz trzeba, to

zakochać się tak bardzo.

- Niemożliwe, żebyś ty mnie kochał. Nie mogę

uwierzyć.

- Wszystko tak starannie zaplanowałem.

Musnął ustami jej policzek.

- Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam -

szeptał. - To ty sprawiłaś, że tak się czuję. Uważałem

siebie za twardego człowieka. Nigdy przedtem nie

byłem tak bardzo związany z żadną kobietą. Dla cie­

bie tracę głowę.

- Ty nie możesz być we mnie zakochany - prote­

stowała słabym głosem, ale z jego oczu potrafiła wy­

czytać prawdę.

- Nie, nie mogę... Nie mogę. Nie rozumiem, co

się ze mną dzieje. Nawet jeszcze nie byliśmy razem

w łóżku. Jak to możliwe, żebym się tak zakochał?

Patrzyła na niego. Szampan dodał jej odwagi.

- Ja... jeszcze z nikim nigdy nie byłam w łóżku

- powiedziała. - Ale... wiem, że chciałabym kochać

się z tobą. Chcę to zrobić z tobą - dokończyła drżą­

cym głosem.

I wtedy on pocałował ją właściwie pierwszy raz.

Tym razem nie było to żadne muśnięcie w policzek.

background image

POWRÓT MĘŻA 25

W półmroku, jaki panował w lokalu, mógł sobie na

to pozwolić. Pamiętała, jak twardy i gorący wydał się

jego język. Wtedy dałaby wszystko, żeby ten pocału­

nek nigdy się nie skończył.

Na pewno nie wyszli wtedy przed zakończeniem

spektaklu. Nic jednak nie zapamiętała z tego, co dzia­

ło się na scenie. Wiedziała, że kelner podał do szam­

pana coś słodkiego. Nie mogła przełknąć ani kęsa.

Chciała być tylko z nim. Patrzyła mu w oczy, a jej

ciało płonęło z pożądania.

Po zakończeniu przedstawienia odwiózł ją prosto

do domu, mimo że mogli dłużej być razem.

Potem jednak, akurat w czwartek, zapytał ją i jej

rodziców, czy mogłaby z nim pojechać na cały week­

end.

- Kiedy? - zadała pytanie, które było jednocześ­

nie zgodą.

- Przyjadę po ciebie jutro rano - odparł.

Na dole dzwonił telefon, ale ona tego nie słyszała,

tak bardzo pogrążona była we wspomnieniach. Nie

uczyniła żadnego wysiłku, żeby zejść na dół.

Broniła się przed przeszłością. Nie chciała tego

pamiętać. Nie miała siły przeżywać wszystkiego od

nowa. Ani tym bardziej ponownie doświadczać bólu.

Marzył jej się spokój. Przecież te odległe sprawy nie

mają już żadnego znaczenia, mówiła sobie.

Ale przeszłość nie była plikiem w komputerze,

background image

26

który po prostu można wykasować. Wspomnienia od­

żyły. Obudziły je słowa Kathy i pudło z suknią ślub­

ną, znalezione na strychu. I tego nie można było

wykasować, unieważnić.

- Boże, proszę, błagam. Nie chcę tego - prosiła

szeptem. Siedziała na podłodze, na rozłożonej gaze­

cie, na zakurzonym strychu. Spod zaciśniętych po­

wiek płynęły łzy.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Pamiętała ten cudowny dzień, kiedy Sam zabrał ją

od rodziców. Znowu była w tej samej zielonej sukien­

ce na ramiączka. Pomyślała, że to kolor nadziei, który

okazał się dobrą wróżbą. Nie mogło być inaczej. Wie­

działa, że jadą gdzieś na weekend. Po raz pierwszy

mieli razem spędzić noc. Sam nie powiedział, dokąd

ją wiezie. To miała być niespodzianka.

- Pogoda nam sprzyja - powiedział. - Z ostatnie­

go komunikatu meteorologicznego wynika, że ta fala

ciepła utrzyma się aż do następnego tygodnia. - Spoj­

rzał na nią roześmiany, szczęśliwy.

Z niecierpliwością czekała, aż zobaczy to gniazd­

ko, które dla niej przygotował. Jej serce biło szybciej

niż zwykle.

- Dlaczego się denerwujesz? - zapytał Sam.

- Jestem zupełnie spokojna - szepnęła.

- Nie bój się - rzekł miękko. - Nikt cię do niczego

nie będzie zmuszać. Będziesz robić tylko to, na co

masz ochotę.

Patrzył na nią z taką czułością, że jeśli nawet przed

background image

28

wyjazdem miała jakieś wątpliwości, to wszystkie sto­

pniały pod wpływem tego spojrzenia.

- Ale ja mam na to ochotę - powiedziała i zaraz

potem zaczerwieniła się. Modliła się, żeby nie kazał

jej sprecyzować, na co ma ochotę, żeby nie musiała

niczego wyjaśniać.

Przez cały czas nie mogła uwierzyć, że on pra­

gnął jej tak bardzo jak ona jego. Mówił, że zako­

chał się w niej „niebezpiecznie i całkowicie". Tak to

właśnie określił, chociaż jej wydawało się to nie­

możliwe.

Podobało jej się, jak prowadził samochód. Podczas

drogi przyglądała się dużym silnym dłoniom, trzyma­

jącym kierownicę.

W pewnym momencie odwrócił się do niej i po­

wiedział lekko zachrypniętym głosem:

- Nie patrz na mnie w ten sposób, bo nie wytrzy­

mam. Jeśli nie przestaniesz, to zaraz zatrzymam sa­

mochód, wezmę cię w ramiona i będę całował do

upadłego.

Abbie czuła, jak robi jej się gorąco. To, co przeży­

wała, było zbyt silne. Bała się utraty kontroli.

- Chciałbym, żeby ten pierwszy raz był dla ciebie

czymś bardzo pięknym - powiedział Sam. - Wyobra­

żam sobie, jak leżysz wygodnie, z głową na pucho­

wych poduszkach. Pokój pachnie różami. Promienie

słońca tańczą na twoim ciele. Będziemy sami, daleko

od innych ludzi. Nie powinno nam przeszkadzać, że

background image

29

w hotelu ktoś jeszcze mieszka oprócz nas. Dużo zie­

leni. My, przyroda i wszechświat wokół nas.

Przymknęła oczy. Słuchała, jak mówił dalej.

- Niedaleko hotelu płynie rzeka. Czysta, o bardzo

spokojnym nurcie. Zatacza szerokie zakola. Nocą bę­

dziemy kąpać się w rzece, a potem kochać się na

brzegu, porośniętym miękką, bujną trawą, rozgrza­

nym od słońca. Światło księżyca osrebrzy twoje pięk­

ne ciało. Będę rozkoszować się twoją słodką niewin­

nością, a zarazem twoją kobiecą intuicją, która pod­

powie ci, co masz robić. Jestem pewien, że potrafisz

ją wykorzytać - dodał z uśmiechem.

- Przestań, przestań - szeptała drżącym głosem.

Jej ciało płonęło z pożądania. I teraz także ona

chciała, żeby zatrzymali się przy drodze i już zaraz

zaczęli się kochać.

Krew coraz szybciej pulsowała jej w skroniach.

Abbie czuła, że ma zaróżowioną nie tylko twarz, ale

i całe ciało. Zastanawiała się, jak daleko mają jeszcze

do hotelu. Nie mogła się doczekać.

- Czy jesteś głodna? - zapytał Sam kilka minut

później. - Może zatrzymamy się, żeby coś zjeść?

To prozaiczne pytanie na chwilę zepsuło jej nastrój.

Zburzyło intymność. Nie odpowiedziała. Zaledwie

potrząsnęła przecząco głową. On przecież musiał

wiedzieć, co czuła. Jeżeli na coś miała apetyt, to tylko

na niego. Wcześniej, owszem, chętnie chodziła z nim

do restauracji. Pamiętała też, jak zaraz na początku

background image

30

znajomości zaprosił ją do siebie na węgorza, którego

sam złowił. Chrupiąca, smażona ryba smakowała wy­

śmienicie. Abbie z przyjemnością słuchała długich

wędkarskich opowieści Sama. Teraz jednak nie to

było jej w głowie.

Nigdy przedtem nie miała tego rodzaju myśli, nie

doznawała niczego podobnego. Zawstydzała ją włas­

na rozbudzona namiętność. Z zażenowaniem odwra­

cała wzrok.

Droga prowadziła teraz wśród wrzosowisk, skąpa­

ne słońcem wzgórza tworzyły bajeczny krajobraz.

Przed nimi wzbiło się w górę stado kuropatw. Ponad

zielonym pasmem wzgórz rysowały się sylwetki wież

i wieżyczek nie znanego jej jeszcze zamku.

Pomyślała o dawnych walkach, o rycerzach. Zda­

wało jej się, że słyszy chrzęst zbroi.

- To jedno z tych miejsc, gdzie przeszłość wydaje

się bardzo bliska - zauważył Sam.

Te słowa tak bardzo pasowały do jej myśli, że aż

zadrżała.

Teraz, siedząc na strychu i wspominając, też za­

drżała. Pomyślała, że stanowczo była za młoda, żeby

aż tak się zakochać. Jeden jedyny związek na całe

życie...

Hotel okazał się pięknym zamkiem z wysokimi ba­

sztami, zbudowanym z białego kamienia. Podobny

trochę do zamku z filmu Disneya „Piękna i bestia".

Położony wśród starych dębów. Zwracał uwagę sta-

background image

31

rannie urządzony ogród. Zielone altany, rzeźby, fon­

tanny. Kolorowe rabaty.

Niedaleko hotelu płynęła rzeka. Zakręcała szeroki­

mi łukami. Woda była tak przejrzysta, że za dnia

widać było leżące na dnie kolorowe kamyki.

Przejechali przez wąski mostek o jasnych rzeź­

bionych poręczach. Zatrzymali się na podjeździe przy

głównym wejściu.

- To jest... takie piękne - szepnęła. - Jakim cu­

dem znalazłeś to urocze miejsce?

- Słyszałem o tym od jednego wykładowcy, star­

szego człowieka. Obchodzili niedawno z żoną srebr­

ne wesele. I przyjechali właśnie tutaj. Ten zamek ma

ciekawą historię... - Zawiesił głos.

Spojrzała na niego pytająco.

- Zamek został wybudowany przez bogatą dzie­

dziczkę. Tutaj w ukryciu spotykała się ze swoim uko­

chanym. Jej rodzina była spowinowacona z króle­

wskim rodem. On pochodził z niższej sfery. Nigdy

w życiu nie dostaliby zgody na ślub. Za to każdego

lata razem spędzali tu czas. A kiedy on umarł, ona

podarowała ten zamek jego rodzinie. Nie chciała

przyjeżdżać tutaj sama, za dużo wspomnień wiązało

się dla niej z tym miejscem.

- Więc umarł - szepnęła.

Jakie to okropne kochać kogoś tak bardzo i przez

całe życie trzymać to w sekrecie, pomyślała. Zadrża­

ła, jakby naraz zrobiło się zimno.

background image

3 2

- Coś złego? - zapytał.

- Nic.

Machnęła ręką. Nie chciała o tym mówić. Bała się,

że to mogłoby rzucić cień na ich szczęście. Szczegół-

nie teraz, kiedy Sam włożył tak wiele wysiłku w przy­

gotowanie tego wyjazdu.

- Niech zgadnę! - zawołała. - Zamówiłeś dla nas

pokój w wieży?

Szybko odegnała wszystkie smutki i złe prze­

czucia.

- Skąd wiesz? - zaśmiał się.

Tylko w pokoju w wieży mogli naprawdę być

z dala od ludzi, sami wśród przyrody, sami we

wszechświecie.

Zamknął samochód. Portier zaprowadził ich do za­

mówionego apartamentu. Najpierw zobaczyła uroczo

urządzony salonik. Na okrągłym stole leżał koronko­

wy, śnieżnobiały obrus. Przez malutkie okienko wpa­

dały promienie słońca. Nakryto na dwie osoby. Do­

strzegła butelkę szampana, umieszczoną w wiaderku

z lodem i wysmukły szklany wazon z jedną pąsową

różą. Przy kominku stały dwa wygodne skórzane fo­

tele. Patrzyła z podziwem na piękne, nasycone kolory

wyścielających podłogę perskich dywanów.

Następnie skierowała wzrok na drzwi, prowadzące

do kolejnych pokoi. Otworzyła jedne, potem drugie...

Znalazła dwie przytulne, a zarazem elegancko urzą-

dzone sypialnie. Szerokie łoża z baldachimem, lamp-

background image

33

ki nocne z pąsowymi abażurami, stojące na finezyjnie

rzeźbionych nocnych szafeczkach...

Dwie sypialnie... Spojrzała na Sama ze zdziwie­

niem. Przecież wystarczy im jedna. Będą spali razem.

Po to przyjechali aż tutaj, żeby pierwszy raz w życiu

razem spać.

Kiedy portier odszedł, Sam pośpieszył z wyjaśnie­

niem.

- Nie chcę cię do niczego zmuszać. Cały czas

masz prawo wyboru.

- Nie potrzebujesz mnie zmuszać - szepnęła. - Ja

chcę tego. Nigdy w życiu nie wyobrażałam sobie, że

będę tak bardzo pragnąć jakiegoś mężczyzny. I myślę,

że...

Nie dokończyła zdania, bo zamknął jej usta namięt­

nym pocałunkiem. Czuła, że drży w jego ramionach.

Z przedziwną siłą ciało odpowiadało na pieszczoty.

Jej oczy błyszczały, twarz promieniała szczęściem.

Jego dłonie wydały jej się cudownie chłodne. Do­

tyk działał jak balsam na rozpaloną, delikatną skórę.

Ich ciała zespoliły się. Słyszała, jak dwa serca biją

wspólnym, przyśpieszonym rytmem. Widziała, jak

unosi się i opada jego klatka piersiowa. Chłonęła za­

pach mężczyzny.

Napierał na nią biodrami. Całował, pieścił. Jęknę­

ła. Nawet nie bardzo zdawała sobie sprawę, że wydała

z siebie jakiś dźwięk. Samuel oderwał usta od jej

warg.

background image

3 4

- Wszystko w porządku - zapewnił. - Wszystko

dobrze... Nie musisz się obawiać. Postaram się nicze­

go nie przyśpieszać...

- Ja się nie boję - przerwała mu. - A jeśli już

miałabym się bać, to na pewno nie ciebie. Lękam się

raczej siebie. To, co czuję, jest takie... bardzo inten­

sywne. Mam wrażenie, że za chwilę stracę kontrolę

nad sobą. Może zemdleję, a może to już nie będę ja...

Nie wiem... Jakbym wchodziła do jakiegoś inne-

go świata. Boję się tego. I zarazem pragnę cię tak

bardzo.

- Wiem... wiem - powtarzał.

Mocno trzymał ją w ramionach.

- Ja też odczuwam coś podobnego - mówił. - I . . .

boję się, że cię rozczaruję, że nie będę zdolny dać

ci przyjemności, bo nie wytrzymam siły własnego

uczucia.

- Wolałbyś, żebym nie była dziewicą? - zapytała

drżącym głosem.

- Co ty, do licha, myślisz?

Słyszała wzruszenie w jego głosie.

- Kocham cię za to, że wybrałaś mnie na swojego

pierwszego kochanka. Nawet jeśli się boję, że się

rozczarujesz, to i tak jakoś egoistycznie cieszę się, że

nie będziesz porównywać mnie w myślach z żadnym

innym.

Chciała zaprotestować, lecz nie dopuścił do tego.

Mówił dalej.

background image

35

- Jestem mężczyzną, Abbie, z wszystkimi jego

wadami i zaletami. Cechuje mnie instynkt posiadania,

zaborczość, a nawet zazdrość. Wiem, że jesteś moja

i żaden inny mężczyzna nie dotknie cię... Ja na to nie

pozwolę. Mam dwadzieścia sześć lat i pewne do­

świadczenie seksualne. Lecz jeśli chodzi o miłość, to

jest coś zupełnie innego niż seks. Czuję się, jakby to

też był mój pierwszy raz.

Spojrzała na niego błyszczącymi oczyma.

- Nie patrz na mnie w ten sposób - jęknął. - Nie

teraz, nie, jeszcze nie. Ja... planowałem przedtem

romantyczny spacer po ogrodzie. Chciałem pokazać

ci antyczne rzeźby i altany oplecione kwitnącym blu­

szczem. Fontannę mieniącą się kolorami tęczy... Ten

hotel słynie ze swoich ogrodów... I nawet wziąłem

dwie wędki. Nie powinienem cię do niczego zmu­

szać. Gdybyś się rozmyśliła, moglibyśmy pójść na

ryby. Bardzo trudno złowić dużą rybę w wo­

dzie, której się nie zna. Ale w tej rzece powinny być

pstrągi...

Abbie gwałtownie chwyciła go za rękaw.

- Pocałuj mnie, Sam, pocałuj - błagała.

Dziesięć minut później leżeli na olbrzymim,

rzeźbionym łożu z baldachimem, a ich ubrania ponie­

wierały się porozrzucane na podłodze. I nagle Abbie

zaniepokoiła się. Sam długo i uważnie przyglądał się

jej ciału. Po raz pierwszy widzieli się bez żadnych

okryć, całkiem nago. Czuła instynktowną potrzebę,

background image

3 6

by zakryć piersi rękoma, by zarzucić kołdrę na goły

brzuch.

Jego ciało przerażało ją, a zarazem ekscytowało.

Miał dwadzieścia sześć lat. Nie był chłopcem, tylko

mężczyzną. Szerokie ramiona, płaski brzuch, ciemne

włosy porastające tors.

Wiele razy widywała Lloyda w spodenkach ką­

pielowych. Widziała, jak jego ciało nabierało

tężyzny. Nigdy jednak nie reagowała tak silnie jak

teraz.

Patrzyła na swoje twarde, nabrzmiałe broda­

wki. Zastanawiała się, czy jej piersi podobały się Sa­

mowi. Czy nie myślał może, że są za małe, zbyt

delikatne.

Mówił, że ma doświadczenie seksualne... Czy

tamte kobiety były starsze? Czy wyglądały doj­

rzalej?

- Masz śliczne piersi - powiedział, jakby czytał

w jej myślach.

Delikatnie pogładziła go po policzku.

- Są perfekcyjne - dodał głosem zachrypniętym

ze wzruszenia i pocałował gorące nabrzmiałe broda­

wki, potem zakrył jej piersi dłonią, następnie znów

pocałował, delikatnie i zarazem namiętnie. Przytuliła

się do niego, pragnąc nade wszystko, by powtórzył

pieszczotę.

Znów jego usta przylgnęły namiętnie do jej warg.

Abbie przestała się kontrolować. Już dużo wcześniej

background image

3 7

podjęła decyzję i teraz gwałtownie poddała się na­

miętności.

- Czy jesteś gotowa? Nie będziesz żałować, pra­

wda? - pytał, pieszcząc jej uda.

W pewnym momencie zabrakło im tchu, zamarli

w zachwycie, który zdawał się nie mieć końca.

Abbie leżała na plecach. Puls nadal miała przyśpie­

szony, ale oddychała już spokojniej.

- Nie wyobrażałem sobie, że stanie się to w ten

sposób - powiedział cicho. - To znaczy, wiedziałem,

że to będzie wspaniałe. Marzyłem jednak, że rozbiorę

cię powoli, patrząc na ciebie, pieszcząc i całując każ­

dy skrawek twojego ciała, zanim...

Przesunęła rękoma po jego wilgotnej skórze,

- Nie mogłabym tak - wyznała. - Myślałam, że

umrę z niecierpliwości.

Zamknęła oczy i wciągnęła głęboko powietrze do

płuc. Rozkoszowała się jędrnością jego skóry, mę­

skim zapachem, jaki wydzielało jego ciało, rozgrzane

miłością. To było cudowne, poznawać go wszystkimi

zmysłami.

Leżeli, ciesząc się swoją bliskością. Gdy już odpo­

częli, Abbie próbowała wstać z łóżka.

- Zostań jeszcze - poprosił. Oparł się na łokciu.

Tym razem pieścił ją i całował tak długo, jak sobie

wcześniej wymarzył. To on miał być mistrzem, który

nauczy ją sztuki kochania. Smakował każdy kawałek

jej ciała, całował, gryzł, ssał, aż jęknęła, co podnieciło

background image

38

go jeszcze bardziej. Przedłużał pieszczoty. Wiła się

i ściskała kurczowo jego plecy. To było zbyt silne,

zbyt wspaniałe.

Potem leżeli przytuleni do siebie, spleceni rękoma

i nogami. Aż oboje zapadli w sen.

Spędzili prawie cały weekend na kochaniu się.

Najpierw w sypialni, jak to sobie wymarzył. Potem

nad rzeką w świetle księżyca. Rosnąca nad brzegiem

bujna trawa okazała się miękka jak materac. Pachnia­

ła cudownie.

Rzeka szemrała jakąś pieśń o miłości. W wodzie od­

bijały się gwiazdy. Nie łowili ryb, za bardzo byli zaab­

sorbowani sobą. Poszli jednak na krótki spacer wzdłuż

brzegu, opowiadał jej o tym, jak złowił pierwszą rybę,

potem o pstrągach skaczących na powierzchni wody,

o ukrytych wśród kamieni węgorzach. Podziwiała jego

mądrość. Pracował na uczelni, miał osiągnięcia nauko­

we. I jakby tego było nie dość, wspaniale znał się na

łowieniu ryb, znał ich zwyczaje, rozumiał prawa natury.

I kochał ją. To było najważniejsze.

Abbie, oczarowana pięknem rzeki, wrzuciła do

wody drobny pieniążek. To miało oznaczać, że jesz­

cze tu kiedyś wróci. Pokochała to miejsce.

Kiedy weekend dobiegł końca, oboje wiedzieli, że

ich uczucie ma wielką moc. Droga powrotu została

odcięta. Emocje zawładnęły nimi bez reszty. Jak ży­

wioł, którego nie da się ujarzmić.

background image

39

- Nie można walczyć z przeznaczeniem - powie­

dział Sam.

Pochylił głowę.

- Ale ja tego nie chcę - mówił. - Jesteś taka mło­

dziutka. Boję się, co może z tego wyniknąć.

- Możemy po prostu być kochankami... - zaczęła

niepewnie.

- Nie. Oboje pragniemy czegoś więcej. I ty wiesz

o tym. Abbie... tu nie chodzi tylko o seks. Tu chodzi

o... Znalazłem kobietę, z która chcę spędzić całe ży­

cie. Nie planowaliśmy tego, ale jednak się stało.

- Przytul mnie - szepnęła. - Ciągle mamy jeszcze

trochę czasu, żeby nad tym się zastanowić.

Trzy miesiące później wzięli ślub. Taka była szczę­

śliwa, kiedy w welonie i sukni z białego szyfonu,

zdobionej perłami, składała przysięgę małżeńską.

Rodzice błagali ją, żeby się nie spieszyła. Nie

chciała ich słuchać.

- Żebyś tylko nie żałowała tego, córeczko. Zasta­

nów się jeszcze raz. Nie skończysz studiów, nie znaj­

dziesz dobrej pracy.

Przyjaciółki próbowały wyjaśnić Abbie, że nie ma

żadnej skali porównawczej, że powinna najpierw

użyć życia.

- Studenckie lata to najpiękniejsze chwile młodo­

ści - przekonywała ją Fran. - Marzyłaś o podróżach,

o karierze naukowej. Pierwsza miłość to takie coś na

background image

40

próbę, żebyś nauczyła się, jak to jest z chłopakiem.

Traktujesz to za poważnie.

Lloyd mówił, że to głupota wiązać się w tak mło­

dym wieku. Gotów był na wszystko, żeby tylko zmie­

niła zdanie. Nie lubili się z Samuelem. Lloyd uważał,

że Sam zmusił ją do ślubu, że narzucił jej swoją wolę.

- Jest od ciebie dużo starszy - mówił do Abbie.

- Manipuluje tobą, jak chce. Będziesz miała przez

niego kłopoty. Pamiętaj, że cię ostrzegałem.

Samuel był piekielnie zazdrosny o Lloyda. Za nic

w świecie nie mógł uwierzyć, że między nimi nie było

nic innego oprócz przyjaźni.

- Mów sobie, co chcesz - powiedział kiedyś. - On

cię kocha. To widać na pierwszy rzut oka. I ty też

musisz coś czuć do niego, bo inaczej nie przyjaź­

niłabyś się z nim tak długo.

Podobało jej się, że Sam jest zazdrosny o nią. Od­

czuwała z tego powodu kobiecą satysfakcję.

- Jesteśmy przyjaciółmi. To wszystko - wyjaśniła

ze śmiechem.

Zauważyła, że nie do końca był o tym przekonany.

Chichotała, droczyła się z mężem. Jednak kiedy po

czterech miesiącach od pierwszego spotkania i dwa

miesiące po ślubie odkryła, że jest w ciąży, wcale nie

było jej do śmiechu.

Kilka miesięcy szczęścia. Tak intensywnego, że aż

głupio uwierzyła, że nic nie mogło tego zburzyć. My­

liła się.

background image

POWRÓT MĘŻA

41

Ból ją zaskoczył. Cierpiała okrutnie. Zupełnie nie

była przygotowana na to, co ją spotkało. Rozpacz

okazała się jeszcze silniejsza niż wcześniejsze szczę­

ście.

Po tym, co się stało, nie potrafiła już zaufać żad­

nemu mężczyźnie.

Nienawidziła Sama równie mocno, jak kiedyś da­

rzyła go miłością.

Nigdy w życiu nie zapomni tego strasznego dnia.

Stał w kuchni koło zlewu. Popatrzył na nią tak

jakoś dziwnie.

- Jesteś w ciąży? Ależ to zupełnie niemożliwe.

W każdym razie nie ze mną.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Niemożliwe? Co to znaczy? - pytała. Twarz jej

zrobiła się biała jak papier.

Tak bardzo ucieszyła się, kiedy lekarz potwierdził

to, co podejrzewała już od paru tygodni. Nie mówiła

o tym Samowi, chciała mieć pewność.

Nie rozmawiali wcześniej o powiększeniu rodziny.

Ale oczywiście ona nie wyobrażała sobie domu bez

dziecka. Jeśli jej obliczenia okażą się prawidłowe,

zdąży zaliczyć drugi rok studiów. Przed urodzeniem

dziecka może spokojnie zdać wszystkie egzaminy.

Śmiała się głośno, wychodząc od doktora. Jej twarz

jaśniała miłością i szczęściem. Nie mogła się docze­

kać, aż powie to Samowi. Już widziała oczyma

wyobraźni, jakim będzie wspaniałym ojcem. Wyob­

rażała sobie jego duże ręce przewijające malutkiego

dzidziusia.

Miała nadzieję, że będzie to chłopiec. Myślała już

o tym, który pokój przygotują dla dziecka, co trzeba

będzie kupić. Widziała niedawno w supermarkecie

prześliczną tapetę w kolorowe smoki, łóżeczko z siat­

ką, materacyk w podobnych barwach. Wyobrażała

background image

43

sobie wysokie krzesełko, jakie na pewno postawią

przy stole w kuchni, gdzie we trójkę będą jeść posiłki.

Nie mogła się doczekać, kiedy maluszek zasiądzie

z nimi do obiadu. Niemal widziała, jak chłopiec ści­

ska w drobniutkich dłoniach butelkę z mlekiem.

Na razie będzie musiała zrezygnować z kariery za­

wodowej, a w każdym razie odłożyć to na później.

Sam zarabiał dość dużo. Z łatwością wystarczy na

utrzymanie rodziny.

Planowała, że będzie siedziała z dzieckiem w do­

mu. Może z dwojgiem dzieci, myślała. Przynajmniej

do czasu, aż pójdą do szkoły. Potem chciała dokoń­

czyć studia, powrócić do pracy. Zawsze jednak sta­

wiała na pierwszym miejscu dzieci i męża.

Płonęła ze szczęścia. Chciała od razu pobiec do

Sama i oznajmić mu radosną nowinę. Ale on był

w pracy i musiała z tym poczekać. Nie mogła prze­

rywać mu wykładu, a poza tym chciała powiedzieć

mu to spokojnie, jak już będą razem.

To, że będzie miała dziecko z człowiekiem, które­

go tak bardzo kocha, sprawiło, że była najszczęśli­

wszą dziewczyną na świecie.

Nagle poczuła się okropnie głodna. Miała wielką chęć

na tost z sardynkami, a potem na ogromną tabliczkę cze­

kolady. Zupełnie nie mogła się powstrzymać. Czuła się,

jakby dziecko miało się urodzić już teraz.

Lekarz pytał ją, czy stosowała środki antykoncep­

cyjne.

background image

4 4

Brała pastylki, ale dwa razy tak się zdarzyło, że

zapomniała o tym. To dziecko przyszło na świat naj­

zupełniej naturalnie, podobnie jak ich miłość. Och,

Boże, jak bardzo się cieszyła.

- To niemożliwe, żebyś była w ciąży. W każdym

razie to nie jest moje dziecko - powiedział Sam.

Nie rozumiała, co mówił. Tylko twarz jej, począt­

kowo zaczerwieniona z ekscytacji, stała się nagle bia­

ła jak papier. Abbie patrzyła na męża. Widziała zimny

błysk w oczach, zaciśniętą szczękę.

- O co ci chodzi? - zapytała. - Nie wiem, o czym

mówisz. Czy to jakiś żart?

Jak mogło jej dziecko... ich wspólne dziecko, nie

być jego? - myślała z przerażeniem. Co on, do licha,

chciał powiedzieć? Czy drażnił się z nią w taki dziw­

ny sposób?

- Żart? Mój Boże, życzyłbym sobie, żeby tak było

- powiedział szorstko. - Ty nie możesz mieć mojego

dziecka, bo ja nie mogę mieć dzieci. Kilka lat temu

zdecydowałem się na wasektomię.

- Na co się zdecydowałeś? To niemożliwe...

Jak to? I wcale mi o tym nie powiedziałeś? - dziwiła

się.

- To już było dość dawno. Wyjechałem do Indii,

jeszcze jako student. Przeprowadzałem badania na­

ukowe w małej wiosce. Przemiany społeczne i kultu­

ralne oraz wzajemne przenikanie elementów aryj­

skich i drawidyjskich. Czytałem wtedy z zapałem

background image

45

zredagowane w języku staroindyjskim epopeje Ma-
habharat i Ramajan...

Abbie jeszcze kilka godzin wcześniej bardzo by

imponowała ogromna wiedza, jaką posiadał. Teraz

jego słowa wydały jej się jakieś sztuczne, zupełnie nie

na miejscu.

- Młody mężczyzna, syn naczelnika, powiedział

mi, że zamierza poddać się temu zabiegowi - mówił

Sam. - Początkowo byłem zszokowany. Zastanawia­

łem się, jak on może cieszyć się tym pomysłem. Po­

tem wziął mnie na przejażdżkę po Bombaju i pokazał

tysiące bezdomnych dzieci, wałęsających się i że­

brzących po ulicach. Ludzie tam mieli zbyt dużo dzie­

ci, nie byli w stanie ich utrzymać. Przyrost naturalny

na ziemi jest za duży i ziemia nie jest w stanie wszyst­

kich wykarmić.

- Co lepsze? - pytał mnie ten młody człowiek.

- Stosować antykoncepcję czy patrzeć, jak moje dzie­

ci, jedno czy siedmioro, umierają z głodu?

Wziąłem to sobie do serca. Przeraził mnie obraz

umierających z głodu dzieci. Poczułem się jak ojciec

wielodzietnej rodziny i zdecydowałem się również na

ten zabieg. Przeanalizowałem dane statystyczne.

Uwierz mi, nie podjąłem tej decyzji pochopnie. Licz­

by mówiły za siebie. Gwałtowny przyrost populacji,

rosnąca śmiertelność niemowląt. Skażona żywność,

bakterie coli, salmonella. Ale przede wszystkim tra­

giczny brak żywności... Zrozumiałem, że mój status

background image

4 6

społeczny i inteligencja zobowiązują mnie do czegoś

więcej. Czułem się odpowiedzialny za tę planetę.

Abbie patrzyła błagalnie.

- Ty nie mówisz prawdy.

- Ja mówię prawdę. To ty kłamiesz, twierdząc, że

nosisz moje dziecko.

Nerwowo przygryzła wargę. Nie mogła uwierzyć

w to, co się stało. Jak to mogło się zdarzyć, że zaszła

z Samem w ciążę, jeśli on nie mógł mieć dzieci? Łzy

napłynęły jej do oczu. Czuła, jak ogarnia ją panika.

- Przecież musiałeś zdawać sobie sprawę, że ja

chcę mieć dzieci. Jak mogłeś poślubić mnie, nic mi

nie mówiąc? Dlaczego? Dlaczego?!

- Możesz mi nie wierzyć, ale byłem tak zakocha­

ny w tobie, że nie myślałem o dzieciach. Nie wiedzia­

łem o tym, że chcesz mieć dziecko. Myślałem, że

podzielasz moje zdanie na ten temat, że na świecie

jest już wystarczająco dużo dzieci. Zresztą, kiedyś

o tym mówiłaś, jak mi się wydaje. W każdym razie

nigdy nie rozmawiałaś ze mną o tym, że chcesz mieć

dziecko.

- Bo nie było na to ani czasu, ani po temu okazji...

Ale ty musiałeś zdawać sobie z tego sprawę...

- A niby dlaczego? - zapytał szorstko.

- Okłamałeś mnie! - krzyknęła. - Ukryłeś to prze­

de mną.

- I dlatego wyszła na jaw twoja zdrada. Jak długo

zamierzałaś ukrywać przede mną, że żyjesz z innym?

background image

4 7

- O co... o co ci chodzi? Ja...

Zaczerwieniła się, gdy wreszcie odgadła, o co ją

podejrzewa. Jak on mógł oskarżać ją o to, że żyła

z kimś innym? Jak on śmiał podejrzewać ją o coś

takiego?

- O właśnie. Nie udawaj niewiniątka. Stawiasz

mnie w kłopotliwej sytuacji. Dobrze to sobie wymy­

śliłaś, że wrobisz mnie w to dziecko. Niestety, nie

udało się. Kilka razy widziałem, jak rozmawiasz

z Lloydem. Kiedyś odwiedził cię w domu. Czy to jego

dziecko? Drogiego, wspaniałego Lloyda?

- To nie jest dziecko Lloyda, tylko twoje - mruk­

nęła niepewnie Abbie.

Świat się walił, a ona nic z tego nie mogła zrozu­

mieć. Dlaczego Sam wmawiał jej, że poszła do łóżka

z Lloydem? Przyjaźniła się z nim, to prawda, ale coś

takiego nigdy nie przyszło jej do głowy.

Kiedyś, istotnie, Lloyd wpadł do niej z wizytą

i specjalnie siedział trochę dłużej, żeby zobaczyć się

z Samem.

Pomysł, że ona i Lloyd mogliby mieć dziecko, wy­

dał jej się dziwaczny i absurdalny. Nadal w głębi du­

szy miała nadzieję, że Sam tylko żartuje w jakiś taki

nieprzyjemny sposób. Wiedziała, że lubił się z nią

drażnić. Podobało mu się, jak czerwieniła się ze zło­

ści. Ale tak daleko nie mógł posunąć się w żartach.

To było niemożliwe. Chociaż... - Zastanowiła się.

- Czy rzeczywiście znała go dość długo? Ufała mu.

background image

4 8

I myślała, że tak samo jak ona marzy o dziecku. Tym­

czasem. ..

Wiedziałabym, na pewno wiedziałabym, gdyby

żartował, pomyślała. Potem zaraz przypomniało jej

się, że nie miała pojęcia o wasektomii. Zataił przed

nią coś tak bardzo ważnego, a ona niczego takiego nie

podejrzewała.

Jeżeli nie uważał za konieczne powiedzieć jej

o tym, to czy nadal mogła uważać, że zna go dobrze,

że go rozumie?

- Ty... chyba nie wierzysz w to, że mnie z Lloy­

dem łączy coś więcej niż przyjaźń - wyjąkała.

- A dlaczego nie? Ktoś przecież musi być ojcem

tego dziecka, w które chcesz mnie wrobić.

- Ale ty jesteś jedynym mężczyzną, z którym by­

łam w łóżku...

Chciała jeszcze dodać, że nigdy nie kochała żad­

nego innego mężczyzny, ale nie mogła teraz mówić

o miłości.

- Wiem, jaka jesteś gorąca w łóżku. Dałaś mi już

na to wiele dowodów. Jeżeli nie dawałem ci dostate­

cznej satysfakcji, mogłaś mi wcześniej powiedzieć.

Każde jego słowo było dla niej jak policzek.

- Sam, proszę cię, przestań - prosiła łamiącym się

głosem. Chciała podejść do niego, ale wydawał się

teraz zimny i nieprzystępny.

- Myślałem, jaka jesteś doskonała. Wspaniała...

marzenie mojego życia... - szydził. - Mówiłem so-

background image

49

bie, że jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świe­

cie... Nigdy w życiu nie byłem taki szczęśliwy i to

okazało się złudą... oszustwem.

Abbie poczuła nagle, że nie jest to ten mężczyzna,

którego kochała, tylko ktoś zupełnie obcy. On oskar­

żał ją, że go oszukała. Ale to on ją oszukał, zdecydo­

wała z gniewem. Jak on śmiał mówić do niej w ten

sposób? - denerwowała się. Jeżeli była dobra w łóż­

ku, to dlatego, że go tak bardzo kochała.

Kochała go?

Gdy Abbie przyłapała się na tym, że myśli o miło­

ści w czasie przeszłym, przepełniła się miara tego, co

mogła wytrzymać.

- Mów sobie, co chcesz. Ja zawsze byłam wobec

ciebie lojalna - oznajmiła.

- Oczywiście - kpił z niej. -I to dziecko na pew­

no jest moje.

- Nie! - zaprzeczyła z nagłą mocą. - Nie, Sam, to

dziecko nie jest twoje. Należy tylko do mnie.

Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.

- Co robisz?! - zawołał za nią.

- Idę na górę spakować moje rzeczy i natychmiast

się stąd wyprowadzam.

- Abbie...

- Czego chcesz?! - krzyknęła. - Nawet jeśli jest

ci przykro, to i tak nie cofniesz tego wszystkiego, co

powiedziałeś. Za późno na to. Nawet jeśli teraz po­

wiesz, że wcale nie myślałeś tych okropnych rzeczy,

background image

5 0

które mi powiedziałeś. Nawet jeśli przysięgniesz, że

mnie kochasz i że chcesz mnie i nasze... moje dziec­

ko. Ja już ci nie uwierzę. Ukryłeś przede mną, że

poddałeś się zabiegowi wasektomii. Okłamałeś mnie.

Nie potrafiłeś pokochać swojego dziecka - dodała.

- Zawiodłeś moje zaufanie. Zniszczyłeś moją miłość.

Wiesz, co mnie najbardziej zraniło? Ani razu nie za­

stanowiłeś się, jakim cudem jestem w ciąży. Bo mu­

siał istnieć jakiś sposób...

- Ponieważ ja wiem, że to niemożliwe - przerwał

jej gwałtownie.

- Nie? - mruknęła. - Być może masz rację, ale nie

musisz się tym martwić. Nie będzie to już dla ciebie

żadnym problemem. Od tej chwili możesz uważać,

że mnie nie ma. A kiedy nasze... moje dziecko zapyta

o ojca, powiem mu, że po prostu nie istnieje.

- Abbie...

Słyszała błaganie w jego głosie. Nie chciała jednak

o tym myśleć. Wszystko się skończyło. I nie było już

od tego odwrotu.

Odchodząc, położyła rękę na brzuchu i szepnęła do

dziecka.

- Nie martw się, malutki. Ja zawsze będę cię ko­

chać.

Niczego już nie chciała od Sama. Powiedziała

o tym rodzinie i przyjaciołom. Nie chciała go więcej

widzieć. Gorąca miłość zmieniła się w zimną, lodo­

watą siłę.

background image

5 1

Sam kilkakrotnie próbował skontaktować się z nią,

żeby „omówić sprawy", jak to określił jego adwokat.

Odmówiła. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego.

Zostawiła mu dom, meble, prezenty ślubne.

Uciekła do swoich rodziców. Blada, z szeroko

otwartymi oczyma pełnymi łez. Nie zadawali wielu

pytań. Matka nalała zupy. Abbie nigdy nie zapomni,

jak z trudem próbowała przełknąć przez zaciśnięte

gardło przepyszną zupę pomidorową z ryżem.

Ojciec powiedział:

- Twój pokój czeka na ciebie, córeczko. Cokol­

wiek się wydarzy, zawsze masz tu swoje miejsce.

Abbie rozpakowała torbę. Nie zamierzała wracać

po inne rzeczy, nie chciała już więcej widzieć tamtego

domu ani też mężczyzny, który okazał się niewart jej

miłości.

Początkowo nie wiedziała, w jaki sposób zdoła za­

robić na utrzymanie. Sytuacja samotnej matki zawsze

jest trudna. Abbie nie chciała od nikogo żadnej po­

mocy.

- Muszę coś wymyślić - oznajmiła z desperacją.

Sam proponował alimenty, podział majątku. Od­

mówiła.

- Nie potrzebuję łaski - powiedziała do adwokata.

- Ale będzie miała pani jego dziecko - przypo­

mniał delikatnie.

- Nie - odparła stanowczo. - To jest moje dziec­

ko. Tylko moje.

background image

52

Nic nie mogło wpłynąć na to, żeby zmieniła swoje

postanowienie. Jej rodzice przeżyli koszmar.

Nigdy nikomu nie powiedziała, że podczas kłótni

oskarżył ją o to, że go zdradziła, że poszła do łóżka

z kimś innym. O to, że była nielojalna wobec niego

i złamała przysięgę miłości, którą złożyła pierwszej

nocy spędzonej w jego ramionach.

Coś wewnątrz niej pękło. I już nie było żadnego

sposobu, żeby to naprawić. Zresztą wcale nie zamie­

rzała niczego naprawiać. Nigdy więcej nie chciała

przeżywać takiego bólu.

Na początku było bardzo ciężko. Łzy, samotne noce.

Rodzice byli przerażeni, kiedy z uporem nalegała, żeby

pracować w restauracji aż do ostatniego miesiąca ciąży.

Zamieszkała z nimi. Nie miała dokąd pójść. Samu­

el już potem nie próbował się z nią zobaczyć. Słysza­

ła, że złożył podanie o pracę w Australii na tamtej­

szym uniwersytecie. Wiadomość o tym przyjęła obo­

jętnie. Trochę dziwił ją ten brak reakcji, ale szybko

przestała się nad tym zastanawiać.

Pod koniec ciąży opanował ją wielki spokój. Ist­

nienie nabrało sensu. Pragnęła poświęcić całe swoje

życie mającemu przyjść na świat dziecku.

Nie od razu powiedziała o tym rodzicom, ale od

początku zamierzała jak najszybciej znaleźć sobie

własne mieszkanie. Dla siebie i dla dziecka. Nie

chciała do końca życia być zależna od swoich rodzi­

ców, chociaż tak bardzo ją kochali.

background image

53

Porozmawiała z właścicielką restauracji. Obiecała,

że wróci do pracy po urodzeniu dziecka, najszybciej,

jak tylko będzie mogła.

Wiedziała, że nie będzie to łatwe.

Abbie siedziała na strychu, na rozłożonej na pod­

łodze starej gazecie, pogrążona we wspomnieniach.

- Mamo, mamo, gdzie jesteś?!

Głos córki wyrwał ją z zamyślenia. Szybko

upchnęła głębiej pudło z suknią ślubną. Przeciągnęła

się. Rozmasowała zdrętwiałą nogę.

- Już idę, córeczko! - zawołała. - Tutaj jestem, na

strychu. Zaraz zejdę. Czy zrobić ci herbaty?

Wstała, otrzepała się z kurzu. I szybko zeszła na

dół.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Mamo! Gdzie się podziewałaś? - zawołała Ka-

thy. - Dzwoniłam dwa razy i nikt nie odpowiadał.

I dlatego przyjechałam. Zdenerwowałam się, myśla­

łam, że coś ci się stało.

- Byłam na górze, na strychu i dlatego nie słysza­

łam telefonu.

Kathy patrzyła podejrzliwie.

- Na strychu? A po co tam chodziłaś? Czy wszy­

stko w porządku?

- Oczywiście, że wszystko w porządku. Dlaczego

pytasz?

- Chyba nie... Ale wydawało mi się, że zdener­

wowałaś się tym, co powiedziałam rano. Nie chciałam

cię urazić. Wiem... że nie lubisz mówić o ojcu.

- Och, Kathy, kochanie, wcale nie czułam się ura­

żona.

Podeszła do córki. Objęła ją i uściskała.

- To musi być dla ciebie trudne, moja droga. Ja to

rozumiem - zapewniła. - Szczególnie teraz, kiedy ty

i Stuart planujecie ślub. To nie było łatwe dla ciebie...

Dorastałaś bez ojca, który...

background image

5 5

Abbie zawahała się. Nie chciała poruszać drażli­

wych tematów.

- Te wspomnienia rzeczywiście trochę mnie zde­

nerwowały - przyznała. - Być może widziałaś kogoś

podobnego do ojca, ale to zupełnie niemożliwe, żeby

to był on. To niemożliwe. Ja na pewno nigdy w życiu

mu nie wybaczę. Poza tym, w momencie kiedy za­

przeczył ojcostwu, utracił wszelkie prawa do ciebie.

Kathy zaczerwieniła się.

- Wiem, jak to bardzo cię zraniło, mamo - rzekła

stłumionym głosem. - Ale dla niego to też musiało

być szokiem. Dowiedział się, że jesteś w ciąży, cho­

ciaż był pewien, że to niemożliwe. Stuart mówi, że

dla każdego mężczyzny byłoby to szokiem i...

- Stuart mówi - powtórzyła Abbie.

Spojrzała na córkę. Ku jej zaskoczeniu, Kathy od­

wróciła się, unikając jej wzroku.

- Mamo, ja nie chcę cię zranić, ale...

- Zatem nie myśl o tym - przerwała jej delikatnie.

- Dla twojego ojca nie ma miejsca w naszym życiu.

Naraz coś jej się przypomniało.

- A właściwie, co ty tutaj robisz? - zwróciła się

do córki. - Mieliście dzisiaj szukać domu.

Kathy krótko mieszkała w wynajętym wspólnie

z koleżanką pokoju. I niemal od razu, gdy tylko po­

znała Stuarta, wprowadziła się do niego. Oboje jednak

zgadzali się, że jeśli chcą naprawdę zacząć wspólne

życie, to nieduża kawalerka Stuarta nie wystarczy im.

background image

56

Planowali znaleźć dom, który spodoba się im obojgu.

Stuart znajdował się w tej szczęśliwej sytuacji, że

miał dobrą pracę. Poza tym pochodził z dość bogatej

rodziny i kiedy młodzi ogłosili zaręczyny, jego rodzi­

ce przeznaczyli okrągłą sumkę na zakup domu.

Abbie czuła niechęć do tego młodego człowieka

i nic nie mogła na to poradzić. Wiedziała, oczywiście,

że w oczach mieszkańców miasteczka Stuart był do­

skonałym kandydatem na męża. Przystojny, bogaty i

z dobrej rodziny - tak o nim mówiono.

- Tak, szukamy domu - szepnęła Kathy. - Ale

ja... właśnie chciałam zajrzeć do ciebie...

Kathy próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale Ab­

bie znowu musiała jej przerwać.

- Wydaje mi się, że słyszę samochód Stuarta.

Wyjrzała przez okno.

- Tak, to on. A ja też muszę się pośpieszyć. Jestem

umówiona na wieczór z Dennisem Parkerem.

- Co? W hotelu? - zapytała niespokojnie Kathy.

- W restauracji hotelowej, jak zawsze. O co ci

chodzi, Kathy? - zdziwiła się Abbie.

Córka nie zdążyła już odpowiedzieć, bo w tej sa­

mej chwili zadzwonił telefon i Stuart zapukał do

drzwi.

- Zadzwoń! Opowiesz mi, jak wypadły poszuki­

wania domu - zawołała Abbie i pobiegła do pokoju

odebrać telefon.

Pół godziny później, kiedy wyszła spod prysznica,

background image

57

była już w dużo lepszym nastroju. Suszyła włosy,

uśmiechając się do siebie.

Kathy jest właśnie taką kochaną, troskliwą dziew­

czynką, myślała. To było typowe dla niej, że niepo­

koiła się o matkę. Wiedziała, że rozmowa o ojcu mo­

że być dla niej bolesna.

Miała nadzieję, że rodzina Stuarta w pełni za­

akceptuje jej córkę. Uśmiech Abbie przygasł, gdy

sobie przypomniała Kathy nieustannie cytującą opi­

nie Stuarta.

Drażniły ją jego komentarze. Tłumaczyła sobie, że

to naturalne, że córka, tak bardzo zakochana, bezkry­

tycznie powtarza jego słowa. To trochę przypominało

czasy, kiedy Kathy zaczęła chodzić do szkoły. Wów­

czas każde zdanie zaczynała od „pan Jones powie­

dział". Coś takiego jest bolesne dla każdej matki,

pocieszała się Abbie. Trzeba zacisnąć zęby i jakoś to

wytrzymać. Poza tym opinie Stuarta o ojcu Kathy

były zupełnie naturalne. Chłopak patrzył na te sprawy

z męskiego punktu widzenia.

Odłożyła suszarkę i podeszła do lustra, aby rozcze­

sać włosy.

Była samotną matką i przez to silniej związała się

z dzieckiem. Westchnęła. Przeczucie mówiło jej, że

już nigdy nie będzie tak dobrze jak dawniej. Kathy

oddalała się od niej coraz bardziej.

Abbie patrzyła na swoje odbicie. Jej ciało było

jędrne i nadal funkcjonowało prawidłowo. Lubiła

background image

5 8

chodzić w domu nago. Mieszkała sama. Mogła sobie

na to pozwolić. Kiedy rozpadło się jej małżeństwo,

obawiała się, że będzie brakować jej seksu, ale wraz

z upływem czasu coraz mniej myślała o tych spra­

wach.

Interesowało się nią wielu mężczyzn. Na pewno

nie narzekała na brak powodzenia. I może to dziwne,

ale po trzydziestce nie straciła atrakcyjności. Wręcz

przeciwnie, spotykała się nawet z propozycjami męż­

czyzn sporo od niej młodszych. Oczywiście sprawiało

jej to przyjemność.

Spojrzała na zegarek i zaczęła się śpieszyć. Nie

chciała się spóźnić na spotkanie z Dennisem. Współ­

praca z nim układała się nadspodziewanie dobrze.

W trudnych sprawach zawodowych na pewno mogli

na siebie liczyć.

Abbie traktowała Dennisa z dystansem, jak kolegę

z pracy, ale Fran często droczyła się z nią, mówiąc,

że pasują do siebie.

- Bzdura - odpowiadała Abbie.

- Ty chyba przez cały czas boisz się związku

z mężczyzną - zarzucała jej przyjaciółka.

- Wcale się nie boję- twierdziła Abbie. - Po pro­

stu nie widzę sensu kontynuowania znajomości, jeżeli

nie mam na to ochoty.

- Nigdy nie miałaś ochoty? - pytała Fran.

- A po co? - denerwowała się Abbie. - Pewnie

wyobrażasz sobie, że marzę o tym, żeby wypłakać się

background image

5 9

na męskim ramieniu. - Energicznie potrząsnęła gło­

wą. - Nie potrzebuję żadnego współczucia. Ostatnia

rzecz, jakiej pragnę, to komplikować sobie życie, wią­

żąc się z jakimś mężczyzną.

- On musiał bardzo cię zranić. Mam na myśli ojca

Kathy.

- Nie. To ja zraniłam siebie przez to, że dałam się

nabrać na jego gadanie o miłości.

Abbie wspominała rozmowę z przyjaciółką, stając

przed lustrem. Wysuszyła włosy, wymodelowała. Na­

stępnie nawilżyła ciało mleczkiem kosmetycznym

i zrobiła makijaż.

Cały czas wyglądała młodo. Bardzo niewiele przy­

tyła od czasu, gdy rozstała się z Samem. Nie miała

jeszcze zmarszczek. Może tylko kilka ledwie zauwa­

żalnych kresek koło oczu. Kiedy jednak porównywała

siebie z córką, od razu mogła dostrzec różnicę.

Westchnęła. Znowu pomyślała o tym, co Kathy

mówiła o ojcu.

Nigdy nie ukrywała przed córką swojej przeszło­

ści. Starała się szczerze opowiedzieć jej o wszystkim,

co wydarzyło się pomiędzy nią a Samem. Oczywiście

uważała bardzo, by za wcześnie nie wprowadzać

dziecka w problemy dorosłej kobiety, by nie sprawić

jej przykrości.

A jednak dziewczynie zależało na tym, żeby po­

znać ojca. Tak bardzo tego pragnęła, że wyobraziła

sobie, że go spotkała. To musiało być dla niej aż tak

background image

60

ważne, że zatarła się granica między złudzeniem

a rzeczywistością.

Przyszła na spotkanie w sukience z weluru w ko­

lorze grafitowym. Wyglądała elegancko, lecz na pew­

no nie wyzywająco.

- Abbie...

Uśmiechnęła się, witając się z Dennisem. I zaraz

nieco cofnęła się. Nie chciała, żeby swoim zwycza­

jem pocałował ją na powitanie. Nie lubiła tego rodza­

ju poufałości. Podała mu rękę.

- Chciałeś się ze mną widzieć w związku z konie­

cznością zatrudnienia nowych pracowników - przy­

pomniała.

- Co? Och, tak... - mruknął z roztargnieniem.

Przyglądał jej się przez chwilę.

- Wyglądasz jak zwykle uroczo - cmoknął z uz­

naniem.

- Na pewno są inne, ładniejsze ode mnie - zaprze­

czyła szybko.

Skrzywiła się. To miało oznaczać, że nie przyszła

tutaj z nim flirtować.

- Dobrze... dobrze. Przejdźmy zatem do intere­

sów. Więc sprawy tak się mają, że zatrudniliśmy już

szefa kuchni...

- Wiem - przerwała. - Ma bardzo dobre przygo­

towanie zawodowe i doskonałe referencje. Tylko...

- Żąda bardzo wysokiej pensji - zgodził się De-

background image

61

nnis. - Musisz jednak przyznać, że aktualnie restau­

racja pozostawia dużo do życzenia. Nie mogę pozwo­

lić na to, żeby goście stołowali się gdzie indziej.

- To nie jest wyłącznie sprawa kulinarna. Ludzie

narzekają, że brak tu intymności. Wolą małe, przytul­

ne kawiarenki.

- Hm... Wiem, lecz ja mam nadzieję, że specjalna

oferta promocyjna zachęci ich. A jak raz posmakują

nowych znakomitych potraw, to potem będą stałymi

gośćmi naszej restauracji. Powiedz, co o tym myślisz.

Zależy mi na twojej opinii.

Usiedli przy stoliku. Kelner podał im menu. Jak

zwykle, zamówili kawę po turecku. Dość często spo­

tykali się w tym lokalu.

- Jak tam początki działalności Centrum Rekre­

acji? - zapytała Abbie. - Jak leci?

- Zapowiada się nieźle - odpowiedział Dennis.

- Biorąc pod uwagę silną konkurencję, uważam,

że są za wysokie ceny.

- Nic się nie bój. Jesteśmy dobrze zorientowani

w potrzebach rynku.

- Musisz uważać, żeby nie wypaść z gry -

ostrzegła.

Kelner podszedł z kawą. Zaczęli omawiać warunki

zatrudnienia dodatkowych pracowników.

- Pamiętaj, że będą to przede wszystkim bardzo

młode dziewczyny - mówiła Abbie. - Musisz zagwa­

rantować im transport. I przy tym będę się upierać.

background image

6 2

- Nie widzę takiej potrzeby - skrzywił się. - Będą

mogły korzystać z komunikacji miejskiej.

Potrząsnęła głową.

- To nie jest dobre rozwiązanie. Nie chcę, żeby

któraś z nich musiała iść sama w nocy do przystanku

autobusowego.

- Czy wiesz, ile kosztuje dowiezienie do domu

każdego pracownika?

- A wiesz, ile będzie kosztować, jeśli któraś za­

skarży nas do sądu, gdy spotka ją krzywda? Nie,

Dennis, będę na to nalegać.

Zaśmiał się. Lubił stanowcze kobiety. A Abbie by­

ła dokładnie w jego typie.

- A co u ciebie? - zapytał.

Mruknęła coś nieokreślonego.

- A czy już zdecydowałaś, gdzie się odbędzie we­

sele twojej córki?

- Nie mam jeszcze żadnych sprecyzowanych pla­

nów - rzekła ostrożnie.

- Dobrze, ale wiesz chyba, że jeżeli zdecydujesz

się zrobić to u nas w hotelu, to dołożę wszelkich sta­

rań, żeby wypadło znakomicie.

- Dziękuję - powiedziała.

Zamyśliła się. Matka Stuarta sugerowała, żeby we­

sele odbyło się w ekskluzywnym hotelu, położonym

za miastem. Tam gdzie byłby piękny ogród. Abbie po

cichu musiała przyznać jej rację. Obawiała się jednak,

że matka Stuarta, pełna szczerego zapału i najlep-

background image

63

szych chęci, odsunie ją od spraw organizacyjnych. Ta

kobieta była gotowa sama decydować o każdym dro­

biazgu. Na pewno znała się lepiej od Abbie na orga­

nizowaniu wesela. Niedawno obie siostry Stuarta wy­

szły za mąż. Matka panny młodej jednak również

powinna mieć w tej sprawie cos' do powiedzenia.

W końcu Kathy była jej ukochaną jedynaczką.

Czuła palącą zazdrość o tę kobietę. Zbyt często

odnosiła wrażenie, że została zepchnięta na boczny

tor. Zdawała sobie jednak sprawę, że powinna być

wdzięczna rodzicom Stuarta za to, że chcieli wziąć

na siebie wszystkie sprawy związane z weselem. Za­

równo organizację, jak i całą stronę finansową. Na

pewno, mimo że jej firma dobrze prosperowała, nie

mogła zapłacić za tak wystawne wesele, jakie plano­

wali młodzi. Majątek Stuartów gromadzono od wielu

pokoleń i nie było łatwo im dorównać.

Kiedy zaproponowała młodym ten właśnie hotel,

w którym spotykała się z Dennisem, Kathy niezbyt
się ucieszyła.

- Czy to na pewno najlepsze wyjście? - zapytała

z wahaniem.

- Też się nad tym zastanawiam - powiedziała wte­

dy Abbie. - Ale nie martw się, kochanie. Mamy jesz­

cze dużo czasu do namysłu. Nie ustaliliście przecież

dokładnej daty....

- Wiem - odparła Kathy. - Ale matka Stuarta mó­

wi, że wszystkie najlepsze lokale trzeba rezerwować

background image

64

dużo wcześniej. Siostra Stuarta, Gina, musiała dwa

razy przez to zmieniać termin ślubu, a ich kuzynka...

- Rozumiem, kochanie...

- Posłuchaj, matka Stuarta znalazła taki jeden

piękny hotel... - mówiła Kathy. - Pół godziny jazdy

od miasta. I to, co opisywała Gina, brzmi rajsko, nie­

biańsko. Och, mamo... To mały prywatny hotel, zbu­

dowany przez bardzo bogatą arystokratkę, która tam

spotykała się ze swoim kochankiem...

Abbie, słysząc to, poczuła ból żołądka. Z przera­

żeniem słuchała opisu. Wiedziała dokładnie, o jaki

hotel chodzi.

- To bardzo daleko, córeczko. Godzina drogi -

powiedziała.

- Tylko pół godziny - poprawiła ją Kathy. - Rze­

czywiście kiedyś był tam trudny dojazd. Ale nowo

wybudowana autostrada znacznie skróciła drogę.

Martwię się tylko, że ten hotel jest horrendalnie drogi

i poza tym masz rację, to jednak dosyć daleko.

- Nie przejmuj się, kochanie. Wszystko będzie

dobrze. - Przytuliła córkę. - Twoje wesele musi być

wspaniałe. Obiecuję, że wszystko się ułoży.

- Wiem, mamusiu. Jesteś taka kochana. Tylko

czasami... nie mogę oprzeć się wrażeniu, że matka

Stuarta uważa, że on mógłby dokonać lepszego wy­

boru.

- Moja kochana, Stuart jest bardzo szczęśliwym

mężczyzną. Przypadła mu w udziale taka śliczna na-

background image

6 5

rzeczona. - Abbie popatrzyła na córkę z prawdziwą

dumą.

- Mówisz tak tylko dlatego, że jesteś moją matką

- zaśmiała się Kathy.

- Nie zapominaj, że właśnie ty jesteś tą najlepszą.

Nigdy nie pozwól nikomu, żeby sądził inaczej - ra­

dziła córce. -I jeżeli Stuart nie będzie tak myślał, to

znaczy, że nie jest wart ciebie.

- Och, mamo...

Kathy po tej rozmowie była bliska łez. Abbie nie

mogła otrząsnąć się z tego wspomnienia. Gnębił ją

niepokój...

Głos Dennisa wyrwał ją z zamyślenia.

- Znasz moją opinię... - mówił.

Niespodziewanie urwał w połowie zdania. Nachy­

lił się do Abbie.

- Coś ci powiem, ale nie odwracaj się od razu

- powiedział cicho. - Człowiek, który siedzi w rogu

sali, za tobą, przez cały czas nie spuszcza z ciebie

wzroku.

- Przesadzasz - zaśmiała się. - Nie jestem aż tak

bardzo interesująca.

- Tym razem to nie tylko komplement - powie­

dział Dennis.

Abbie dyskretnie obejrzała się do tyłu. Mężczyzna,

siedzący w rogu sali, wpił w nią spojrzenie brązo­

wych oczu. Poczuła, że lodowaty dreszcz przeszedł

jej po krzyżu.

background image

66

Od pierwszej chwili poznała swojego byłego męża.

Człowieka, który dwadzieścia dwa lata temu wyje­

chał do Australii i nie miał zupełnie żadnego powodu,

żeby tu wracać. Ten mężczyzna złamał jej serce i zni­

szczył jej życie. Patrzyła na niego jak zahipno­

tyzowana.

Dennis wstał.

- Przykro mi, Abbie, ale muszę na chwilę odejść

do telefonu. Dostałem wiadomość na pager... Wrócę

tak szybko, jak tylko będę mógł.

Słyszała jego słowa, ale nie była w stanie odpowie­

dzieć. Lekko kiwnęła głową i nadal siedziała bez ruchu.

- Nie...

Jęknęła cicho, gdy Sam powoli podniósł się i ru­

szył w jej stronę. Nadal nie spuszczał z niej wzroku.

Chciała wstać, uciec, zanim będzie za późno. Zamiast

tego siedziała jak skamieniała.

- Abbie...

Głos brzmiał znajomo.

Drżała jak liść. Jak on śmiał zrobić coś takiego?

Pojawił się tutaj, wtargnął w jej życie... I teraz miał

czelność podejść do niej, jakby... jakby...

- Abbie?

Prawie się nie zmienił, pomyślała. Może nawet

jeszcze bardziej wyprzystojniał. Jego włosy były gę­

ste i ciemne jak dawniej. Kilka srebrnych nitek jedy­

nie dodawało mu uroku. Opalony. Piękny złotobrązo-

wy kolor skóry. Brązowe oczy. Zmysłowe usta...

background image

6 7

Proszę, Boże, wybacz mi, nie teraz, nie tutaj...

- Abbie szeptała w myśli jakąś chaotyczną modli­

twę.

Podszedł do niej jeszcze bliżej.

Czuła paniczny lęk. Nie mogła pozwolić, by zyskał

nad nią moc. Za wszelką cenę musiała coś zrobić.

Wyciągnął rękę, jakby chciał się przywitać. Choć

może tylko jej się zdawało.

W restauracji zrobiło się dziwnie cicho. Zdawała

sobie sprawę, że wszyscy na nią patrzą. W tej chwili

jednak to zupełnie nie miało dla niej znaczenia. Naj­

ważniejsze było, żeby uciec. Jak najdalej od tego

mężczyzny.

Wstała. Cofnęła się gwałtownie. Biodrem uderzyła

o krawędź stołu. W tej przenikliwej ciszy słychać by­

ło wyraźnie brzęk szklanek.

- Nie masz prawa... - wymamrotała. - Nie masz

prawa tu przyjeżdżać...

- Abbie, musimy porozmawiać.

Jakże spokojny i kontrolowany wydawał się jego

głos w porównaniu z tym, co czuła.

- Nie podchodź do mnie. Nienawidzę cię! - krzyk­

nęła.

Pobiegła do drzwi. Nigdy przedtem nie czuła ta­

kiego panicznego lęku. Wybiegła na korytarz i niemal

zderzyła się z Dennisem.

- Co się stało? - zapytał z niepokojem.

Zagrodził jej drogę.

background image

6 8

- Przepraszam. Bardzo przepraszam... Źle się

czuję - wykrztusiła. - Ja... muszę iść do domu.

- Pozwól, że cię odwiozę. Mój samochód...

- Nie! - krzyknęła.

Nie mogła teraz kłócić się z Dennisem. On nic nie

wiedział i tylko chciał jej pomóc, pomyślała.

- Przepraszam, Dennis. Bardzo chcę być teraz sama.

Wybiegła z hotelu. Jej auto stało na parkingu, ale

nie była w stanie prowadzić samochodu. Na szczęście

do domu miała niedaleko. Szybko odnalazła wśród

drzew ścieżkę, którą mogła pobiec na skróty.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Powiedz mi, co się wydarzyło - poprosiła Fran.

- Bywają chwile, kiedy żałuję, że rzuciłam palenie

- dodała.

- Przecież już wszystko wiesz - mruknęła Abbie.

- Cały czas o tym mówię. Aż do znudzenia.

- Wiem, ale nadal nie mogę w to uwierzyć.

Siedziały obie u Fran w kuchni, przy dużym sos­

nowym stole.

- Wyszło na to, że Stuart kilka razy próbował dys­

kretnie skontaktować się z Samem. I w końcu ściąg­

nął go tutaj.

- I Sam spadł nam tu jak z nieba, bez żadnego

ostrzeżenia.

- Chyba muszę uwierzyć w to, co powiedział mi

Stuart - westchnęła Abbie. Wyjęła chusteczkę i prze­

tarła oczy. - Och, Fran. Ciągle mnie to męczy. Dla­

czego Kathy nigdy mi nie powiedziała, że chce się

z nim spotkać?

Przyjaciółka patrzyła na nią ze współczuciem.

- Ty myślisz to samo, co Stuart i ta jego głupia

matka - zdenerwowała się Abbie. - Uważasz, że Ka-

background image

70

thy nie miała odwagi powiedzieć mi, co czuje. A ja

tak bardzo zajmowałam się sobą, że nie miałam czasu

zastanawiać się nad tym, czego ona potrzebuje.

- To wszystko nie jest takie łatwe - dyplomatycz­

nie odpowiedziała Fran. - Ale to chyba naturalne, że

dziecko chce poznać swoich rodziców.

- A ja, okrutna matka, nie pozwoliłam jej poznać

ojca.

Fran poklepała ją po ramieniu.

- Rozumiem cię, każda matka zareagowałaby po­

dobnie. Pamiętaj jednak, że znamy się już długo. By­

łam przy tobie, kiedy rozpadło się twoje małżeń­

stwo i...

- I co? - spytała Abbie. - Śmiało możesz powie­

dzieć. Już teraz nic mnie nie zaskoczy.

- Sam kilka razy próbował się z tobą skontakto­

wać. To ty mi mówiłaś, że oferował pomoc finanso­

wą, że chciał płacić alimenty.

- Ja... mówiłam coś takiego? - zdziwiła się Ab­

bie. - A gdy dowiedział się, że jestem w ciąży, oskar­

żył mnie o to, że poszłam do łóżka z innym mężczy­

zną. Rzeczywiście pozytywny bohater. - Zaśmiała się

nerwowo.

- To musiał być dla niego szok, kiedy okazało się,

że jesteś w ciąży - tłumaczyła Fran. - Wtedy niewiele

wiedzieliśmy o wasektomii, o rezultatach takich za­

biegów. Pamiętasz, jak nasza koleżanka, która miała

założoną spiralę, dowiedziała się, że jest w ciąży?

background image

7 1

Zachowywała się jak wariatka, uważała, że lekarz ją

oszukał. Długo trwało, zanim uwierzyła i zaczęła się

z tego cieszyć. A co dopiero mężczyzna, święcie

przekonany, że nie może mieć dzieci.

- Przecież mogliśmy o tym porozmawiać - upie­

rała się Abbie. - Razem zastanowić się, jak do tego

doszło. A tymczasem on mi nie uwierzył. Zarzucił, że

go zdradziłam.

- Weź jeszcze pod uwagę, że mógł mieć bardzo

silne poczucie winy. Zobaczył, jak bardzo się cie­

szysz, że jesteś w ciąży. I pomyślał, że on niestety nie

może dać ci tego rodzaju szczęścia. Sama mi mówi­

łaś, że jeszcze wtedy nie rozmawialiście o powię­

kszeniu rodziny. To go zaskoczyło...

- Ale dlaczego od razu podejrzewał mnie o coś

takiego? Przecież ja nigdy nie byłam w łóżku z żad­

nym innym. - Westchnęła. - I potem też - dodała

ciszej.

Fran spojrzała na nią z nie ukrywanym zdziwieniem.

- A co ty sobie wyobrażasz? - zdenerwowała się

Abbie. - Myślisz, że w głębokiej tajemnicy z kimś tu

się spotykam?

- To ty chyba cały czas go kochasz - powiedziała

Fran, bardziej do siebie niż do przyjaciółki. I zaraz

szybko zmieniła temat. - Nie sądź Stuarta zbyt suro­

wo - ostrzegła. - Jestem pewna, że kierują nim szla­

chetne pobudki. Jest młody i bardzo zakochany. On

po prostu pragnie uczynić Kathy szczęśliwą.

background image

7 2

- Czuję się potwornie. - Abbie przymknęła oczy.

-Nie wiem, co się ze mną dzieje. Odkąd Kathy i Stu­

art zaręczyli się, mam wrażenie...

- Jakbyś ją straciła? - łagodnie podsunęła Fran.

- Ale, naprawdę, nie sądzę, żeby on chciał ją odsunąć

od ciebie. To po prostu tak wyszło.

Abbie zaczerwieniła się.

- To absurdalne. Wiem, że masz rację. Jestem

zazdrosna o córkę, że się zakochała, że istnieje ktoś

w jej życiu ważniejszy niż ja. Ciągle sobie po­

wtarzam, że reaguję nazbyt emocjonalnie. Przypo­

minam sobie, że przecież zawsze chciałam, by Kathy

znalazła szczęście w miłości, żeby założyła rodzi­

nę. Nic na to nie poradzę, ale czuję się zraniona, po­

rzucona. Jakbym stała własnej córce na drodze do

szczęścia.

- Kathy cię kocha - przypomniała Fran.

- To naturalne, że matka Stuarta chce pomóc

w organizowaniu wesela. Niedawno wydała za mąż

dwie córki. Na pewno ma już wprawę w organizowa­

niu takich uroczystości... Ale nigdy nie zdołam jej

polubić - mówiła Abbie. - Czuję się przy niej jak

żebraczka. Pomyśleć, że jeszcze niedawno byłam ta­

ka dumna z mojej pracy i z tego, co zdołałam osiąg­

nąć. A Stuart pewnie uważa, że nie jestem nic warta,

bo tak bardzo różnię się od jego matki.

Znowu westchnęła.

- Jeżeli interesuje cię moje zdanie, to wyobraź

background image

73

sobie, że to raczej matka Stuarta czuje się zdomino­

wana twoją osobowością - zauważyła Fran. - Za­

zdrości ci samodzielności. I dlatego tak ostro reaguje

na ciebie. Ona w jakiś sposób musi się bronić. Nigdy

w życiu nie pracowała. Nie mogła udowodnić, że sa­

ma potrafi zarobić. Cały czas jest zależna od męża...

Nie chcę być niedyskretna... Wiesz, że należę do tego

samego klubu co ona. Słyszałam plotki o tym, że jej

córka buntowała się, krytykowała ją dość ostro...

Chociaż, oczywiście, sposób, w jaki zaproponowała

ci pomoc w przygotowaniu wesela, był moim zda­

niem dość przykry i nietaktowny. Ale w końcu to nie

o niej miałyśmy rozmawiać, prawda?

- Nie - przyznała Abbie. - Chodzi o Kathy. Tak

bardzo zmieniła się, odkąd poznała Stuarta.

- Ona dorasta. Szuka niezależności, własnych

dróg i ideałów.

- Wiem, ale nie potrafię z tym się pogodzić. Nie

chcę tego. Bronię się przed tym. Ja wcale nie chciałam

mieć takiego życia. Musiałam przyjąć to, co zgotował

mi los. Marzyłam o tym, żeby mieć kilkoro dzieci,

nie tylko jedno. I na pewno chciałam, aby miały ojca.

To stało się wbrew mojej woli.

- Byłaś dobrą matką - ciepło zapewniła ją Fran.

- Pamiętam, jak, zanim otworzyłaś własną firmę,

miałaś trzy różne prace. Robiłaś, co mogłaś, żeby

utrzymać Kathy. A i tak jeszcze potrafiłaś znaleźć dla

niej czas, co nie zawsze udaje się matkom, które

background image

74

siedzą w domu i nigdzie nie pracują. Masz instynkt

macierzyński, a to znaczy o wiele więcej niż pie­

niądze.

- Dlaczego Sam tu przyjechał? Powiedz mi, Fran

- jęknęła Abbie. - Dlaczego nie mógł zostawić nas

w spokoju? Boję się.

- A dlaczego nie powiedziałaś Kathy tego, co

mnie? Może ona by to zrozumiała.

Abbie gwałtownie potrząsnęła głową.

- Nie mogę. Wtedy będzie myślała, że próbuję na

nią wpływać, żeby nie spotykała się z ojcem.

- Wiesz, czego ci potrzeba? - powiedziała nagle

Fran. - Jakiejś odmiany w twoim własnym życiu.

Musisz poznać właściwego człowieka...

- Zwariowałaś! - oburzyła się Abbie. - Do licha,

wszyscy jesteście przeciwko mnie. Czy nie sądzisz,

że moje życie jest wystarczająco skomplikowane

i bez tego?

- Zastanów się nad tym.

Fran podwiozła Abbie na parking koło hotelu, by

mogła zabrać stamtąd swój samochód i szybko wró­

ciła do siebie, bo musiała przygotować obiad dla

Lloyda i córek.

Abbie usiadła za kierownicą i od razu zaczęła ukła­

dać plany, co jeszcze powinna zrobić.

Musiała wstąpić do biura, odebrać korespondencję.

Potem jak najszybciej skontaktować się z księgową.

background image

7 5

Na pewno powinna też zadzwonić do Dennisa, ustalić

warunki współpracy.

Poczuła się zawstydzona, gdy przypomniała sobie,

że Dennis był świadkiem nieprzyjemnej sceny w re­

stauracji hotelowej. Co prawda w krytycznym mo­

mencie musiał akurat wyjść, ale niewątpliwie opo­

wiedziano mu ze szczegółami, co się wydarzyło.

Pomyślała, że teraz jest najważniejsze, by doszła

do siebie po przebytym szoku. Nie mogła zrozumieć,

dlaczego tak gwałtownie zareagowała na obecność

Sama.

Złościło ją to. Pragnęła raczej pokazać mu, jak

bardzo jest jej obojętny. A tak, jeszcze gotów wyob­

razić sobie, że przez te wszystkie lata nie zdołała

zapomnieć o nim.

Nie chciała go widzieć. Rodzice kilkakrotnie suge­

rowali, że powinna z nim porozmawiać. Prosiła, żeby

nie poruszali z nią tego tematu. Każde wspomnienie

wywoływało ból.

Aktualnie ustalenie ojcostwa nie przedstawiało

żadnego problemu. Testy DNA załatwiały sprawę

w stu procentach. Ostatnią jednak rzeczą, jakiej ży­

czyła sobie Abbie, było zmuszanie mężczyzny do

akceptacji własnego dziecka. „Dajmy spokój dowo­

dom naukowym, jeśli jego serce jest zimne jak głaz"

- powiedziała rodzicom.

Zaparkowała samochód przed domem. Wyjęła klu­

czyki. Westchnęła. Rodziców nie było w mieście. Po-

background image

76

jechali na długo, prawie na miesiąc, do Dordogne, do

swoich przyjaciół. Bardzo potrzebowała ich w tej

chwili. Oni na pewno zrozumieliby, co czuje.

Wzięła z samochodu torebkę i wielką kopertę

z korespondencją. Pomyślała z zadowoleniem, że te­

raz wreszcie będzie mogła odpocząć.

Podeszła do drzwi, wyjęła klucze z torebki. Naraz

zauważyła ze zdziwieniem, że drzwi są uchylone.

Poczuła strach. Tylko Kathy miała klucze do domu.

Czyżby coś się stało?

Szybko weszła do kuchni... i skamieniała ze zgro­

zy. To nie Kathy siedziała przy kuchennym stole. To

był Sam, Przemawiał cicho do kotki, która łasiła się

do niego i mruczała. Na widok Abbie delikatnie od­

sunął kotkę. Podniósł się z krzesła.

Nerwowo ścisnęła torebkę. Co on tu robił? Kto go

tutaj wpuścił?

- Kathy pożyczyła mi klucze - wyjaśnił, zanim

zdążyła go o to zapytać. A potem odezwał się głosem,

który wydał jej się spokojny, opanowany. - Musimy

porozmawiać.

Wydał jej się teraz jeszcze wyższy, jeszcze potęż­

niejszy niż poprzedniego wieczoru, kiedy spotkała go

w restauracji. Dopiero po chwili uprzytomniła sobie,

że wczoraj miała buty na wysokim obcasie. Uderzyło

ją, że czuł się u niej w domu o wiele pewniej niż ona.

Ledwie panowała nad sobą. Pierwszy raz w życiu

miała chęć dać córce porządne lanie. Jak mogła zo-

background image

77

stawić ojcu klucze? Zabrać jej tę resztkę prywatności,

jej dom.

Zastanawiała się, co robić. Wyjaśnienie córce pew­

nych spraw trzeba było odłożyć na później. Jak na

razie musiała czym prędzej coś zrobić ze stojącym

w kuchni mężczyzną.

Nie był tu zameldowany. Mogła poprosić, żeby

wyszedł. Gdyby wezwała policję, Kathy nigdy w ży­

ciu by jej tego nie wybaczyła. Należało jednak coś

zrobić. Abbie była człowiekiem czynu.

- Musimy porozmawiać - powtórzyła ze złością.

- Odkąd to uzurpujesz sobie prawo do decydowania

o tym, co ja muszę. Być może ty życzyłbyś sobie

porozmawiać ze mną. Ale zapewniam cię, że ja nie

mam na to ochoty.

- To nie jest tylko twoja sprawa - rzekł poważnie

Sam. - Tu chodzi o dobro naszej córki.

- Naszej córki? Naszej?! - Złość w niej aż kipiała.

- Ty nie masz córki! - krzyknęła. - Kathy jest moja.

Tylko moja. Ty jej nie chciałeś. Zaprzeczyłeś, że je­

steś jej ojcem. Pamiętasz?

- Popełniłem błąd... pomyliłem się - powiedział

cicho. - Wtedy nie wiedziałem, że...

Abbie, podobnie jak dwadzieścia dwa lata temu,

zrobiła się biała jak papier. Czuła, jak drżą napięte

mięśnie. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że tak

bardzo jej zależy, by znowu wyparł się Kathy, żeby

odszedł i dał jej spokój.

background image

78

Szepnęła drżącym głosem:

- Kathy nie jest twoją córką. Ona jest moim dziec­

kiem. Ona nigdy...

- Nigdy co? Nigdy nie chciała niczego o mnie

wiedzieć? Nie chciała mieć ze mną nic wspólnego?

Czy ona nienawidzi mnie równie mocno, jak ty? To

są twoje uczucia, a nie jej. Musisz o tym wiedzieć.

Kathy jest ze mną w kontakcie - przypomniał złowie­

szczym tonem. - To był pomysł Stuarta, żeby mnie

odnaleźć...

- Żeby uszczęśliwić ją na siłę - podpowiedziała.

- Chyba nie myślisz, że tylko ty wiesz najlepiej,

co jest dla niej dobre? Nikt inny nie ma prawa zrobić

czegoś, co spowoduje, że będzie szczęśliwa? Ona jest

dorosła i sama będzie o tym decydować.

Zaczerwieniła się.

- Kathy ma dwadzieścia dwa lata i jest już doros­

ła, ale... - zaczęła.

- Ale co?

Sam był w dżinsach i bawełnianej koszulce. Wy­

glądał w tym ubraniu nie gorzej niż w odświętnym

garniturze. Sportowy styl pasował do jego potężnej

sylwetki, do dobrze rozwiniętych mięśni.

Abbie żałowała, że nie ubrała się inaczej. Lubiła

chodzić, tak jak teraz, w legginsach i luźnym sweter­

ku. Wiedziała jednak, że w sukience i na wysokich

obcasach prezentuje się znacznie lepiej.

Wydało jej się dziwne, że ten mężczyzna przez

background image

79

ponad dwadzieścia lat prawie się nie zmienił. Płaski

brzuch. Wśród ciemnych włosów zaledwie kilka sre­

brnych nitek.

Odwróciła się. Co on, do licha, pomyśli sobie,

kiedy zauważy, że mu się tak nachalnie przyglądam.

- To był pomysł Stuarta - powtórzyła z uporem.

- Ciągle traktujesz ją jak dziecko - powiedział.

- Nie dociera do ciebie, że ona ma własne potrze­

by i uczucia. Cały czas bała się powiedzieć, że chce

mnie poznać. Nawet teraz, gdy chciała poinformować

cię o tym, że mnie spotkała, nie dałaś jej dojść do

słowa.

- Czyżby? Czyżby Kathy powiedziała ci coś ta­

kiego? - oburzyła się Abbie.

- Nie, ale mogłem to wywnioskować z tego, co

mówiła.

- Rozmawiałeś z nią? - domyśliła się.

- Tak. Spotkaliśmy się dzisiaj rano, we trójkę, ra­

zem ze Stuartem. Długo rozmawialiśmy. Większość

nieporozumień została wyjaśniona - rzekł z lekką

kpiną.

- Jakie nieporozumienia? - zapytała nieswoim

głosem.

- Ona przez dwadzieścia dwa lata myślała, że ja

jej nie akceptuję, że nie uważam jej za moją córkę.

Skąd mogła wiedzieć, że prawda wygląda zupełnie

inaczej. Wiele razy próbowałem się z nią skontakto­

wać.

background image

8 0

- Kłamiesz! - krzyknęła. - Mówisz tak tylko dla­

tego. .. - Zawahała się.

- No, proszę cię, powiedz dlaczego.

- Po co tu przyjechałeś? - denerwowała się. -

Czego od nas chcesz?

- Przyjechałem tutaj, ponieważ dowiedziałem się,

że ktoś w Anglii chce się ze mną zobaczyć - brzmiała

gładka odpowiedź. - I pomyślałem, że los dał mi

drugą szansę. - Spojrzał na nią. - Chyba nie masz

chęci tego słuchać - dodał z żalem.

- Oczywiście, że nie. Chyba że chcesz mi powie­

dzieć, że właśnie wychodzisz. Nie będę cię zatrzymy­

wać. Po tym, co zrobiłeś, nie masz co liczyć na drugą

szansę.

- Nie, Abbie - zaprotestował. - To nie ja ciebie

porzuciłem. To ty odeszłaś ode mnie.

Patrzyła na niego z wyrzutem.

- Odeszłam, bo oskarżyłeś mnie, że to nie twoje

dziecko. Nigdy nie pofatygowałeś się powiedzieć mi,

że miałeś zrobioną wasektomię. Poza tym, jeśli cho­

dzi o ścisłość, mężczyzna po takim zabiegu może

jednak mieć dzieci.

- Tak, wiem - zgodził się Sam. - Przez ten czas

nauka wyjaśniła wiele spraw, o których mieliśmy

mylne wyobrażenie. Zanotowano kilka przypadków,

podobnych do mojego. Rekanalizacja nasieniowodu

to zjawisko nadzwyczaj rzadkie, lecz nie niemożliwe.

Wiem jednak, że prawie we wszystkich takich wy-

background image

81

padkach reakcja mężczyzny była identyczna. Niemal

każdy żądał testu DNA, dowodu, że istotnie jest to

jego dziecko. Nie tylko ja zareagowałem w ten spo­

sób, Abbie. To nie oznacza oczywiście, że zareago­

wałem prawidłowo. Czuję się winien i wiem, że nic

mnie nie usprawiedliwia. Zadałem ci potworny ból

i zdaję sobie z tego sprawę.

Słuchała, nie przerywając.

- Ale ja tak samo, jak wiesz, doznałem szoku -

mówił. - Sądziłem, że kobieta, którą bezgranicznie

kochałem, której wierzyłem, zdradziła mnie z innym

mężczyzną. Miałem wtedy dwadzieścia sześć lat.

Wydawało mi się, że jestem dorosły. Nie byłem doj­

rzały. Mężczyzna dojrzewa psychicznie później niż

kobieta. Ty byłaś taka młodziutka...

- Ale nie za młoda na to, by mieszkać sama, spo­

dziewając się dziecka - przerwała mu ostro.

Oczy Samuela pociemniały.

- Nie zostawiłem cię - rzekł chrapliwie. - Chcia­

łem z tobą rozmawiać, pamiętasz? To ty odmówiłaś

kontaktu. Proponowałem pieniądze.

Dobrze pamiętała te wszystkie lata, kiedy praco­

wała ponad siły, żeby utrzymać siebie i dziecko. Oczy

jej zaszły łzami.

- Nie chciałam twoich pieniędzy. Ja chciałam...

- Co chciałaś? - naciskał.

- Nic... zupełnie nic... Tylko tyle, żebyś odszedł

z mojego życia.

background image

8 2

- Nigdy mi nie wybaczyłaś?

Nie odpowiedziała. Zaniepokoił ją wyraz jego

oczu. W złośliwościach posunęła się za daleko, zada­

ła mu ból. Dlaczego mam się przejmować tym, co on

czuje? - pomyślała. Przecież on nie troszczył się

o mnie.

- Być może żałowałeś tego, co się wydarzyło. Ale

teraz te wszystkie lata stoją między nami. I tego tak

łatwo się nie naprawi. I przez cały czas nic cię zupeł­

nie nie obchodziło - dodała z ironią. - Nagle pewne­

go dnia doszedłeś do wniosku, że chciałbyś zobaczyć

Kathy.

- Nie. To było zupełnie inaczej, niż myślisz - za­

przeczył.

Patrzyła na tętnicę pulsującą na jego szyi. Nie mog­

ła oderwać wzroku.

- Czy w to uwierzysz, czy nie, Abbie, prawda jest

taka, że nie istniał ani jeden dzień, ani jedna noc,

żebym nie myślał o... o niej. Żałowałem potwornie,

że tak się stało... Najpierw marzyłem, by się okazało,

że jakimś cudem to dziecko jest moje. Potem...

- Nie będę rewanżować się, opowiadając, jak ja

cierpiałam - przerwała mu Abbie. - I nie zamierzam

słuchać tych bredni. Zachowaj takie opowieści dla

kogoś, kto jest wystarczająco głupi, żeby w to uwie­

rzyć. Gdybyś choć trochę poczuwał się do ojcowskich

obowiązków, wcześniej próbowałbyś skontaktować

się z... Kathy.

background image

83

- Wydawało mi się, że tak będzie lepiej - mruknął

niepewnie. - A poza tym...

- Poza tym, co? Miałeś już ułożone życie z jakąś inną

kobietą - zgadywała. - Czy ożeniłeś się drugi raz?

- Nie - odparł. -I nie mam żadnych innych dzieci.

- I dlatego zdecydowałeś się, że pięćdziesiąt pro­

cent udziału w posiadaniu Kathy mogłoby cię zainte­

resować?

- Nie - rzekł cicho. - Wróciłem tu dlatego, że

Kathy chciała mnie poznać. Nie miałem prawa odmó­

wić. Moje potrzeby i moje emocje nie były najważ­

niejsze. Gdyby ona nic nie zrobiła, żeby się ze mną

skontaktować, nie ruszyłbym się z miejsca. Ponieważ

jednak tego chciała...

- Ponieważ Stuart tego chciał - skorygowała. -

To był pomysł Stuarta, żeby cię odszukać.

- Czego ty się obawiasz, Abbie? Czy tego, że Ka­

thy przekona się, że nie taki ze mnie potwór, jak jej

opisałaś? Może to nie ja ciebie skrzywdziłem, tylko

ty mnie? Popełniłem wielki błąd, ale człowiek jest

omylny.

- Nieprawda! - krzyknęła. - Po prostu starałam

się ją ochronić przed tym, co może ją zranić.

- I zrobiłaś to w ten sposób, że powiedziałaś jej,

iż ja jej nie chciałem - rzekł z sarkazmem. - Czy

kiedyś mówiłaś naszej córce, jak bardzo cię kocha­

łem? - zapytał ciszej.

Serce jej drgnęło. Przymknęła powieki. Nie chcia-

background image

84

ła, by odczytał z jej oczu, jak wiele zadał jej bólu tym

wspomnieniem.

- Czy powiedziałaś, jak bardzo ja cię kochałem,

jak bardzo ty mnie kochałaś, jak pragnęłaś mojego

ciała... - dręczył ją, przywołując niepotrzebne wspo­

mnienia. - Jak w łóżku płakałaś z rozkoszy i błagałaś

o to, żeby jeszcze raz kochać się ze mną... Czy mó­

wiłaś o tych sprawach? Jeśli naprawdę chciałaś, żeby

wiedziała wszystko...

- Powiedziałam jej wszystko, co potrzebowała

wiedzieć - rzekła szorstko.

Oddychała szybko i płytko. Jej serce dudniło jak

oszalałe. Desperacko rozglądała się za krzesłem.

Chciała usiąść, odpocząć.

Pomiędzy nią a krzesłem stał Samuel Howard.

Musiała go jakoś wyminąć. Ruszyła powoli. Nogi

miała miękkie jak z waty, szła niepewnie. I nagłe za­

chwiała się, zatoczyła i oparła się o Sama.

Nieoczekiwany kontakt z jego ciałem spowodo­

wał, że zamarła bez ruchu. Uniosła ręce, jakby chciała

odepchnąć go od siebie. Poczuła, jak twardnieją jej

piersi, jak fała ciepła przepływa przez jej ciało. Zno­

wu wdychała ten niezapomniany zapach. Widziała

lekki ślad zarostu na jego brodzie. Obserwowała, jak

drga pod kołnierzykiem koszuli jabłko Adama. Kie­

dyś pocałowała go w to miejsce...

Musi odpędzić te szokujące obrazy, te wspomnie­

nia, które ciągle tkwią w jej pamięci.

background image

85

- Pozwól mi przejść - szepnęła błagalnie.

- To ty mnie trzymasz, Abbie - poinformował ją

spokojnie.

I wtedy zobaczyła, że zaciska palce na jego koszuli.

Zaczerwieniła się.

Spojrzał na nią wymownie.

- Jestem mężczyzną. Nawet jeśli zestarzałem się

trochę, to i tak potrafię reagować podobnie jak kiedyś.

Przytulasz się do mnie. Czuję dotyk twoich piersi.

Twoje oczy mówią, że pragniesz mnie...

- Nie! - krzyknęła ze złością. - Nie! Nigdy! Nie­

nawidzę cię...

Nie pozwolił jej dokończyć zdania. Pochylił głowę

i złożył na jej wargach namiętny pocałunek. Stało się

to tak szybko, że nie zdążyła temu zapobiec.

Nie, nie może się poddać. Już dawno z romantycz­

nej, kochliwej dziewczyny przemieniła się w rozsąd­

ną doświadczoną kobietę. Powinna go odepchnąć.

Może nawet uderzyć.

Ale... dlaczego... jej wargi nagle odwzajemniły

pocałunek. Przywarła do niego całym ciałem. Napie­

rała na niego biodrami. Zatęskniła, by dotknąć jego

nagiej skóry...

Usłyszała jakiś cichy jęk i nagle zdała sobie spra­

wę, że wydobył się z jej ust. A więc już nie potrafiła

kontrolować swoich reakcji. Drgnęła nerwowo. Co

się, do licha, z nią dzieje? Nic z tego nie rozumiała.

Odskoczyła od niego.

background image

86

- Pozwól mi przejść! - krzyknęła z furią. - Nie­

nawidzę cię tak bardzo, że...

- ...że chcesz jak najszybciej pójść ze mną do

łóżka, czego dowiodłaś przed chwilą - wszedł jej

w słowo.

Ze wszystkich sił starała się zapanować nad sobą.

Jej ciało nadal płonęło z pożądania. Czy ja oszala­

łam? Co ja robię? Co ja robię? - pytała siebie w my­

ślach.

- Nie masz prawa dotykać mnie w ten sposób -

powiedziała cicho. - Nie masz prawa - powtórzyła.

Nagle ogarnęła ją słabość. Nie miała siły nadal

walczyć.

- I jeszcze jedno: Kathy nie miała prawa dawać ci

moich kluczy. To mój dom i nie chcę, żebyś tutaj

przychodził.

- Zostawiła mi klucze, ponieważ uważała, że to

jedyny sposób, żebyś zgodziła się ze mną poroz­

mawiać.

- Porozmawiać?

Abbie odwróciła się ku niemu. Jej oczy błyszczały

gniewem.

- A o czym niby mielibyśmy rozmawiać? Powie­

dzieliśmy sobie wszystko, co trzeba. Masz rację, nie

mogę powstrzymać Kathy. Jeśli ona chce się z tobą

spotykać, to jej wybór i ma do tego prawo. Pozwól

jednak, że o sobie zadecyduję sama. - Uniosła głowę.

- Uważam, że wszystko, co było między nami, jest

background image

87

skończone. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

I bardzo cię proszę, żebyś wyszedł.

Przez moment miała zupełnie bezsensowną na­

dzieję, że on nigdzie nie pójdzie. Jednak odwrócił się

w stronę drzwi, nacisnął na klamkę i wyszedł, nie

zaszczycając jej nawet spojrzeniem.

Dopiero, jak zatrzasnął za sobą drzwi, zdała sobie

sprawę, że zabrał ze sobą klucze. Pomyślała, że bę­

dzie musiała wymienić wszystkie zamki.

Oparła głowę na stole i rozpłakała się.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Kathy wpadła do kuchni jak bomba. Cmoknęła

matkę w policzek.

- Nigdy nie zgadniesz... - zaczęła.

Twarz jej płonęła z ekscytacji.

- Mamo, znaleźliśmy dom. Ojciec zaofiarował się

zapłacić za przyjęcie weselne. Och, mamusiu, tak się

cieszę. Rozmawialiśmy z nim wczoraj wieczorem

w hotelu... Jeszcze nie znalazł sobie żadnego miesz­

kania, mimo że zaakceptował to stanowisko, które

zaproponowano mu na uniwersytecie i...

- Jakie stanowisko? - Abbie próbowała ukryć

zdenerwowanie. Samuel nic nie mówił, że zapro­

ponowano mu pracę. - Wydawało mi się, że przyje­

chał tu tylko na pewien czas...

- Taki miał zamiar na początku - przyznała Kathy

i zaczerwieniła się. - On przecież chce mieć rodzinę

- wypaliła. - Odkąd ty i on... Ja jestem jedyną rodzi­

ną, jaką on posiada. Nie ma nikogo oprócz mnie...

- Ty jesteś jego jedyną rodziną? - powtórzyła Ab­

bie ze zgrozą.

Czy chciał zabrać jej córkę?

background image

89

- On jest moim ojcem - powiedziała Kathy, odwra­

cając wzrok. Jej ekscytacja prysła jak bańka mydlana.

Minął zaledwie tydzień, odkąd Abbie zobaczyła go

po raz pierwszy w hotelu. Musiała wymienić wszy­

stkie zamki i powiedzieć Kathy, żeby nie dawała ojcu

drugiego kompletu kluczy. Zamierzała jakoś to prze­

trwać. Zignorować jego obecność.

Od początku czuła się odsunięta od spraw związa­

nych ze ślubem i weselem. I jeżeli przyszli teściowie

jej córki, niechętni i nastawieni krytycznie, skumali

się z jej byłym mężem, to jeszcze można było jakoś

wytrzymać. Jednak wiadomość, że Samuel planował

zostać tu na stałe, wzbudziła dodatkowe emocje.

Kathy westchnęła.

- Myślałam, że będziesz zadowolona - powie­

działa. - Stuart miał rację, mówiąc, że ty tego nie

zrozumiesz.

- Stuart miał rację... - powtórzyła Abbie.

I szybko zmieniła temat.

- Opowiedz mi, jaki to dom.

Udało jej się opanować wzburzenie. Zdecydowała,

że po wyjściu córki przemyśli sobie to jeszcze raz od

początku.

- Och, nasz domek jest prześliczny - rzekła Kathy

z zachwytem. - Trzy sypialnie, piękny salon...

Ogromny ogród. Niestety, kuchnia i obie łazienki są

w bardzo złym stanie. Ale tata obiecał, że się tym

zajmie...

background image

9 0

- To znaczy, że on już widział ten dom? - prze­

rwała Abbie.

- Tak. Zawieźliśmy go tam wczoraj wieczorem...

Wiesz, Stuart i on od razu znaleźli wspólny język.

A tata doskonale zna się na interesach, a w szczegól­

ności na kupowaniu domu.

Abbie poczuła zawrót głowy. Oni wszyscy już się

dogadali. Nie potrzebowali jej.

- Bardzo bym chciała pokazać ci ten dom - mó­

wiła Kathy. - Niestety, nie możemy tego zrobić aż do

weekendu. Nie jest umeblowany, co ma swoje dobre

i złe strony... Zaprosiliśmy tatę, żeby poznał dziś

wieczorem dziadków Stuarta - paplała. - Potem będą

urodziny jego siostrzenicy, malutkiej Julianki, i za­

proszona jest na nie cała rodzina...

- Łącznie z ojcem, jak sądzę.

Kathy lekko wzruszyła ramionami.

- Tak, oczywiście, ale dlaczego pytasz?

- Ja...

Córka spojrzała na zegarek.

- Wiesz, mamo, muszę już iść. Ale jest jeszcze jedna

sprawa. Tata musi porozmawiać z tobą o przyjęciu we­

selnym. Chciałby uwzględnić twoje życzenia...

- Och, oczywiście - mruknęła Abbie.

Za wszelką cenę chciała uniknąć kłótni.

- Powiedziałam mu, że prawdopodobnie będziesz

w domu wieczorem, bo nie masz zwyczaju nigdzie

wychodzić po powrocie z pracy.

background image

9 1

Kathy zachichotała, jakby widziała w tym coś za­

bawnego.

- I on zapytał, czy był w twoim życiu jakiś męż­

czyzna - mówiła. - Powiedziałam mu, że nie intere­

sujesz się panami.

Spojrzała błagalnie na matkę.

- Mamo, bardzo cię proszę. Kiedy tata skontaktuje

się z tobą, bądź dla niego miła. Ja rozumiem, co czu­

jesz, ale... Stuart powiedział, że przecież ja tylko raz

w życiu wychodzę za mąż i tobie będzie zależało na

tym, żeby wszystko było dobrze. A ja bardzo bym

chciała, żebyście oboje byli na moim ślubie.

Jej oczy wypełniły się łzami i Abbie nie mogła

dłużej się gniewać.

- Oczywiście, jesteś dla mnie bardzo ważna, moja

córeczko - zapewniła.

Wiedziała, że jej uczucia w tej chwili się nie liczą.

Nie mogła popsuć córce wesela.

- Abbie...

Natychmiast rozpoznała ten głos. Głęboki bas, po­

ruszający uczucia.

- Tak, Samuelu?

- Chciałbym przedyskutować sprawę tego wesela.

Mam kilka propozycji... Kathy już coś ci o tym

wspominała, nieprawdaż?

- Zaofiarowałeś się zapłacić za przyjęcie weselne

- odparła. - Zresztą mówiła nie tylko o tym...

background image

92

- O czym jeszcze mówiła?

- Podobno zamierzasz przeprowadzić się tu na sta­

łe. Wrócić do domu - dodała z ironią.

- Masz mi za złe, że nie powiedziałem tego tobie

jako pierwszej? Nie dałaś mi sposobności i poza tym...

- Poza tym moje życie to moja sprawa. I zarówno

ty, jak i Kathy, nie macie prawa decydować o niczym,

co dotyczy tylko mnie. W moim domu nie życzę sobie

nieproszonych gości.

- Przepraszam - powiedział nieoczekiwanie. -

Wiele spraw musimy sobie wyjaśnić.

- Ja tu się chyba w ogóle nie liczę - zauważyła.

- Dobrze, to nie ma znaczenia. Płacenie za wesele

uzgodniłeś z nią, nie ze mną. Nie musisz ze mną

o tym rozmawiać. To Stuart cię tutaj ściągnął, nie ja.

Chciałabym tylko, żebyś jak najmniej wtrącał się

w moje życie.

- To trochę nie tak - powiedział cicho. - Istotnie,

inicjatywa wyszła od Stuarta. Potem jednak...

Abbie westchnęła.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Czy rzeczywiście moja obecność w życiu Kathy

tak bardzo ci przeszkadza? Czego ty się boisz? Jesteś­

my dorośli i oboje ponosimy odpowiedzialność za

naszą córkę.

Abbie czuła, że brak jej tchu. Jak on śmiał mówić

o odpowiedzialności? Najmniej ze wszystkich ludzi

miał do tego prawo.

background image

9 3

- To, co czujemy, nie jest w tej chwili ważne -

mówił. - Kathy chce, żebyśmy oboje byli na jej we­

selu.

- Wiem dobrze, czego chce Kathy. Nie musisz mi

tego mówić.

- Zatem zgodzisz się ze mną, że dla jej dobra

powinniśmy się spotkać. Przedyskutować nie tylko

sprawy wesela, ale to wszystko, co się dzieje między

nami. Musimy zawrzeć pokój.

Abbie nagle poczuła się zbyt zmęczona, żeby z nim

się kłócić. Poza tym wiedziała, że Kathy nigdy w ży­

ciu nie wybaczyłaby jej, gdyby zepsuła coś tak waż­

nego dla córki jak wesele.

- Jeżeli jesteś wolna dziś wieczorem, mogę przy­

jechać po ciebie - zaproponował. - Myślę, że byłoby

najlepiej, gdybyśmy spotkali się w jakimś neutralnym

miejscu. Chyba że...

- Tak, tak. Ja się zgadzam - rzekła z rezygnacją.

- Ale nie ma potrzeby, żebyś po mnie przyjeżdżał.

Dobrze znam miasto i trafię wszędzie, gdzie trzeba.

Nie miała najmniejszego zamiaru uzależniać się od

jego transportu.

- Jeżeli tak sobie życzysz...

Umówili się w niewielkiej, nastrojowej kawia­

rence.

Abbie podejrzewała, że będzie nalegał, żeby po nią

przyjechać. Była więc zaskoczona tak szybką zgodą

na jej propozycję.

background image

9 4

- Czy może być ósma wieczór? - zapytał.

- Może być ósma - przytaknęła.

Czy kremowa jedwabna garsonka będzie pasować?

- zastanawiała się Abbie, stojąc przed lustrem. Ostat­

nio wolała raczej ciemniejsze kolory... A jednak

w tej garsonce było jej naprawdę ładnie. Spódnica

okazała się trochę za krótka, lecz nie przejęła się tym

za bardzo.

Ciemne rajstopy. Pantofle w niemal identycznym

odcieniu jak garsonka.

We włosy wgniotła żel, zaczesała pasma do góry

i ściągnęła na czubku frotką.

Abbie uśmiechnęła się do lustra.

Do tego skromne złote kolczyki, które rok wcześ­

niej dostała od Kathy w prezencie gwiazdkowym.

I perfumy, które niedawno przywiozła z Londynu...

Pociągnęła usta szminką. Makijaż był już skończo­

ny. Sam dawniej miał zwyczaj scałowywać szminkę

z jej ust... Niespodziewanie oddała się marzeniom.

Może znowu zapragnie ją pocałować, wziąć w ra­

miona....

Pamięć o dawnym szczęściu okazała się bardziej

bolesna, niż Abbie mogła to podejrzewać. Może dla­

tego tak ostro zareagowała na jego pocałunek. Czy on

o tym wiedział? - zastanawiała się. Jak się domyślił,

że przez te lata żaden mężczyzna nie pojawił się w jej

życiu?

background image

95

Sam także pamiętał, jak było dobrze, gdy tulił ją

do siebie...

Czy on... czy on naprawdę wiedział, co się z nią

dzieje? Czy rozumiał, jak trudno jej było zachować

spokój?

A czy Kathy zdawała sobie sprawę, o co ją popro­

siła? Niestety, córki nie rozumieją, że kobiety po

czterdziestce mogą odczuwać bardzo silne emocje.

Emocje... co za emocje? - rozgniewała się. Jedyna

emocja jaką czuła lub chciała czuć do swojego eks-

małżonka, to nienawiść. Pragnęła, żeby jak najprędzej

wyjechał. Nie zasłużył, aby z jego powodu odczuwa­

ła jakieś inne emocje.

Kelnerka, która witała w drzwiach gości, była jed­

ną z jej klientek. Z ciepłym, serdecznym uśmie­

chem zaprowadziła ją do stolika, przy którym siedział

Sam. Na jej widok odstawił szklankę, podniósł się

z krzesła.

Dwaj mężczyźni, siedzący przy sąsiednim stoliku,

patrzyli na nią z uznaniem. Chyba dobrze wyglądam

w tej garsonce, przemknęło jej przez myśl.

Potem dojrzała, że nieco dalej, koło okna, siedzi

Gina ze swoim mężem.

Zauważyła, że siostra Stuarta uśmiecha się do Sa­

ma. Wiedziała, że nie musi tym dwojgu przedstawiać

swojego byłego męża.

Wzbraniała się przyznać, nawet przed sobą, jak

background image

96

bardzo zraniło ją, że Sama wcześniej przedstawiono

dalszej rodzinie. Nie zależało jej na przyjaźni z tymi

ludźmi. Matka Stuarta zaliczała się do tych, których

najlepiej trzymać na dystans. A jednak od tej kobiety

zależało całe dalsze życie Kathy.

- Wszyscy cię tu znają - zauważył Sam z uśmie­

chem.

- Moja praca wymaga kontaktów z ludźmi.

- Twoja firma to pełny sukces - dodał.

- Dziwi cię to? - zapytała buńczucznie.

Sam pokręcił przecząco głową.

- To o co chodzi? - dopytywała się.

Przez chwilę myślała, że nie odpowie. Studiował

kartę dań. Potem rzekł z jakimś smutnym uśmiechem.

- Nie dziwię się, że masz zdolności, że potrafisz

osiągnąć sukces. Mimo wszystko potrafiłem rozpo­

znać w tobie inteligentną, odważną kobietę. Nie dzi­

wią mnie, Abbie, twoje sukcesy ani pragnienie nieza­

leżności. Potrafiłaś zapewnić Kathy nie tylko utrzy­

manie, ale też wielką miłość i bezpieczeństwo. Moja

słabość spowodowała, że rozwinęłaś w sobie ogro­

mną moc.

Patrzyła na niego pytająco. Do czego zmierzał?

- Kiedy Kathy po raz pierwszy powiedziała mi, że

nie było innego mężczyzny w twoim życiu, nie uwie­

rzyłem. A jednak nie miała powodu, żeby mnie okła­

mywać. Kiedyś sądziłem, że jestem silniejszy od cie­

bie, dojrzalszy. Wydawało mi się, że mogłem dać ci

background image

97

oparcie finansowe i poczucie bezpieczeństwa. Myli­

łem się.

Abbie czuła w gardle przeraźliwą suchość.

- Ja nie chciałam tego - powiedziała zachrypnię­

tym głosem. - Nie chciałam zostawiać Kathy z żad­

nymi niańkami, kazać jej dorastać bez tych wszy­

stkich rzeczy, które mają inne dzieci. Nienawidziłam

tego, że muszę być zależna od moich rodziców. Mu­

siałam założyć tę firmę. Nie o takiej przyszłości ma­

rzyłam. Dlaczego... co robisz ze mną, że... że tak

dziwnie się czuję? - zapytała niespodziewanie.

- Jak się czujesz?

Miała już tego dość. Wstała, gwałtownie ode­

pchnęła krzesło. Walczyła ze łzami.

- Ty wiesz, co ze mną robisz... I tak już straciłam

Kathy. Czuję się, jakbym była straszliwą egoistką,

jakbym zupełnie nie dbała o jej potrzeby. Przecież nie

dla własnej wygody założyłam tę firmę. Och, możesz

sobie mówić, że podziwiasz to, co robię. To są tylko

słowa. Wiem, że stałam się przez to mniej kobieca,

mniej warta kochania. I boli mnie, że Kathy... - Nie

dokończyła zdania.

I znowu wszyscy w kawiarni patrzyli na nią z cie­

kawością. Abbie zdążyła zauważyć, że stolik, przy

którym przedtem siedziała Gina, był pusty. Ucieszyła

się, że siostra Stuarta nie była świadkiem jej upoko­

rzenia. Los oszczędził jej chociaż tego.

Wybiegła na parking.

background image

9 8

Dopadła swojego samochodu. Szybko wyjęła klu­

czyki z torebki. Poczuła, że ktoś z całej siły schwycił

ją za ramię. Był to Sam, któremu w ostatniej chwili

udało się ją dogonić.

- Ty mi nie wierzysz, Abbie, ale ja naprawdę w ża­

den sposób nie chciałem cię zranić. Ani przedtem, ani

na pewno teraz.

- Teraz nie?

Starała się nie myśleć o tym, jak dobrze być blisko

niego, jak cudownie przylgnąć do jego ciała...

- Wiem - szepnęła. - Musimy być zgodni. Z po­

wodu Kathy.

Przez parking przechodziła jakaś para. Przyglądali

im się z ciekawością.

- Robiłam wszystko najlepiej, jak mogłam - mó­

wiła Abbie. - Tak nam było dobrze, mnie i Kathy.

Dlaczego to wszystko nagle okazało się nic nie warte?

Dlaczego?

Dziwiła się, że rozmawia z nim w ten sposób. Za

dużo jednak nagromadziło się w niej emocji. Działała

spontanicznie.

- Abbie, na Boga....

Słyszała gniew w jego głosie. Nie chciała się z nim

kłócić. Potrzebowała miłości i zrozumienia.

Potrząsnęła głową. Nie powinnam tym się przej­

mować, pomyślała.

Zamierzała go odepchnąć. Zamiast tego jednak po­

zwoliła mu podejść bliżej.

background image

99

Nagle poczuła na wargach jego usta, żarliwe, nie­

nasycone. Odpowiedziała na ten pocałunek z rozpa­

czliwą tęsknotą. Tak bardzo spragniona była jego pie­

szczot.

Całowali się szaleńczo, niecierpliwie. Spychane

w zapomnienie uczucia odżyły z dawną siłą. Oszoło­

mieni szczęściem, upajali się sobą.

Na chwilę odsunęła się od niego.

- Nie powinniśmy tego robić. Ja... nie... To nie

jest właściwe - wyszeptała i zaraz znowu przywarła

do niego.

- Oczywiście, że jest właściwe - usłyszała

odpowiedź. - Tylko nie powinniśmy robić tego tutaj,

jak nastolatki. Może lepiej pójdziemy do domu, Ab-

bie. Mamy jeszcze bardzo dużo spraw, które powin­

niśmy omówić - zaproponował.

- Wydawało mi się, że mieliśmy mówić o weselu

Kathy - mruknęła.

To wszystko działo się za szybko. Myśl nie nadą­

żała za tą mieszanką emocji. Potrzebowała czasu,

żeby się nad tym wszystkim spokojnie zastanowić.

- Jedną rzecz na pewno musimy przedyskutować

- zauważył. - To jednak nie ma bezpośredniego

związku z weselem Kathy. Chyba wiesz, co mam na

myśli. Czy chcesz, czy nie, jeśli dłużej będziemy tu

stali, wiesz, czym to się skończy.

- Sam, przestań - wyszeptała bez tchu. - Nie mo­

żesz. .. nie wolno ci... jak to się stało?

background image

1 0 0

- Czy chcesz stać tu i całować się na parkingu, czy

pojedziemy do domu? - powtórzył pytanie.

- Ja wcale nie miałam zamiaru... -jęknęła.

- Niezależnie od tego, jak bardzo będziesz zaprze­

czać, dawny magnetyzm nadal istnieje pomiędzy na­

mi - powiedział.

Abbie próbowała zaprotestować. Wiedziała jed­

nak, że to nie ma sensu. Pragnęła widzieć go nago,

pieścić. Marzyła, by kochał się z nią jak dawniej.

- Abbie, jeśli nie przestaniesz patrzeć na mnie

w ten sposób, to wiesz, co się zdarzy, prawda?

- Możemy... pojechać do mnie do domu - zapro­

ponowała, świadoma tego, że kolejni ludzie przecho­

dzą przez parking i gapią się na nich z ciekawością.

- Ale... - dodała szybko - po to, żeby porozmawiać

o weselu Kathy. To wszystko.

- Cokolwiek zechcesz - zgodził się.

Pomógł jej wsiąść do samochodu. Ze spojrzenia

Sama wywnioskowała, że on i tak wie, iż chodzi jej

o coś zupełnie innego niż rozmowa dotycząca wesela

ich córki.

Strach ogarnął ją dopiero, gdy parkowała samo­

chód koło domu. Widziała z tyłu światła jadącego za

nią auta. I kiedy Samuel wysiadał, chciała uciekać.

Było już jednak za późno.

Czuła słabość w nogach. Stała i patrzyła na niego.

Nie mogła się ruszyć. Wiedziała, że jest już za późno,

by coś zmienić. Nie mogła uniknąć przeznaczenia.

background image

101

Sam podszedł do niej. Delikatnie musnął ustami jej

policzek. Wziął ją pod rękę. Zabrał klucze z jej drżą­

cej dłoni. Otworzył drzwi i delikatnie pchnął Abbie,

by weszła do środka.

Położyła torebkę na kuchennym stole.

- Właściwie to... niepotrzebnie przyszedłeś tu ze

mną - wydukała. - Na rozmowę o weselu mamy je­

szcze bardzo dużo czasu. Kathy i Stuart nie ustalili

jeszcze dokładnej daty ślubu.

- Tak sądzisz? - zapytał, przyglądając jej się ba­

dawczo.

Nie wiedziała, o co mu chodzi.

- To był... jedyny cel naszego spotkania - mruk­

nęła niepewnie.

- Był, zgadzam się, ale...

- Ale co? - domagała się wyjaśnień.

Przypomniała sobie, że najlepszą obroną jest atak.

Była dorosła. Wiedziała, że nie pozwoli sobą mani­

pulować.

- Czy naprawdę musisz pytać? Czy to, co jest

między nami, nie mówi samo za siebie?

- Co jest między nami? Nic nas nie łączy - za­

przeczyła.

Postawiła czajnik na gazie. Musiała czymś zająć

ręce. Była coraz bardziej zdenerwowana.

- Och, na pewno? - zaśmiał się. - Czy ty masz

jakieś pojęcie, co czuję?

Słyszała charakterystyczną chrypkę w jego głosie.

background image

102

To oznaczało wzruszenie. Za dobrze go znała, by

mogła się mylić.

- Czy wiesz, co to znaczy leżeć przez tyle lat

samemu w łóżku? - pytał. - Przedtem byłaś ze mną.

Czułem twój zapach, słyszałem delikatne jęki rozko­

szy. Wiedziałem, że daję ci satysfakcję, że mnie pra­

gniesz. Czy masz jakieś pojęcie, co to za uczucie,

kiedy budzę się w pustym, zimnym łóżku, wyciągam

rękę, by cię dotknąć i wiem już, że nie ma cię ze mną?

Czy wiesz, że w nocy zawsze śniłem, że jesteś ze

mną. Jakby cały czas było dobrze. Jakbyśmy zawsze

byli razem. Przywykłem oszukiwać siebie w ten spo­

sób, żeby nie zwariować po tym, jak odeszłaś.

Jego słowa obudziły w niej te wszystkie emocje,

które ukrywała nie tylko przed ludźmi, ale głównie

przed sobą. Gdyby pozwoliła sobie, by te emocje

doszły do głosu, nie mogłaby z tym żyć. Nie dałaby

rady borykać się z tysiącem codziennych spraw.

I teraz Sam zmuszał ją, by przypomniała sobie

o tym. Pod powiekami zapiekły łzy. Nie wolno było

na to pozwolić. Nie mogła się rozklejać. Tym bardziej

w jego obecności.

Próbowała rozbudzić w sobie gniew.

- Nie, ty nigdy mnie nie kochałeś. Gdyby tak było,

jak mówisz, nie uwierzyłbyś, że mogłam być ci nie­

wierna. Nie kochałeś mnie. Nie postąpiłbyś tak, gdy­

byś mnie kochał.

- Abbie, jak bardzo się mylisz. Ja...

background image

103

Podszedł do niej i objął ją opiekuńczo ramieniem.

- Nie, nie. Nie postąpiłbyś w ten sposób - powta­

rzała niemal bezwiednie.

- Dlaczego to mówisz? - zapytał. - Koniecznie

chcesz myśleć, że cię nie kochałem? Czy to jest ci do

czegoś potrzebne? Już od dawna wiem, że najstrasz­

liwszym błędem, jaki popełniłem, było zaprzeczenie

ojcostwa. I tu czuję się winien. Ale nie możesz mi

zarzucić braku miłości.

- To nie była miłość, tylko seks - mówiła z upo­

rem.

- Tylko seks... - powtórzył z namysłem. - Może

dla ciebie. Ja nie odbierałem tego w ten sposób. Może

dlatego tak łatwo potrafiłaś ode mnie odejść.

Łatwo odejść... Abbie poczuła, że znowu zbiera

jej się na płacz. Gdyby tylko wiedział... gdyby wie­

dział, jak cierpiała. Jak trudno przyszło jej się pozbie­

rać.

Jednak musiała być silna, bo była w ciąży. Tylko

dzięki temu przetrwała.

Doktor ostrzegał, co może się zdarzyć, jeżeli nie

będzie odżywiać się właściwie. Zmuszała się do je­

dzenia, nie czując smaku ani zapachu. Twarz miała

zapuchniętą od łez. Czuła przeraźliwą, koszmarną pu­

stkę. A on powiedział, że łatwo jej było odejść, po­

myślała z oburzeniem.

Nawet teraz, po tych wszystkich latach, przerażało

ją wspomnienie tamtego starego bólu. Nie mogła jed-

background image

104

nak pozwolić, żeby on się o tym dowiedział. Musiała

zachować spokój.

- Wydaje mi się, że tak było. Mimo wszystko

w tym wieku bardzo trudno dojrzeć różnicę pomiędzy

seksem a miłością. Byłam wtedy bardzo naiwna i nie­

doświadczona.

- Ale teraz, oczywiście, widzisz różnicę? - zapy­

tał cierpko.

- Myślę, że teraz już potrafię odróżnić - rzekła.

Starała się opanować drżenie głosu.

- To byłoby raczej dziwne, gdybym nie potrafiła

- dodała.

To zdanie brzmiało już bezosobowo. Nie pozwoliła

na to, by się domyślił, że istotnie nie było w jej życiu

żadnego innego mężczyzny. Nie musiał wiedzieć, że

budziła się w pustym łóżku, że mokrą od łez poduszkę

przekładała na drugą stronę.

Mocniej przycisnął ją do siebie.

- Dobrze, to może powiesz mi dokładnie, na czym

polega ta różnica.

Abbie wiedziała, co teraz nastąpi. Czuła ciepły

oddech na policzku. Z trudem powstrzymała jęk.

background image

ROZDZIAŁ SFODMY

- Mamo, co robi przed domem samochód taty?

Mamo... Och!

Abbie usiadła, nerwowo zakrywając kołdrą nagie

piersi. Twarz jej płonęła ze wstydu.

Kathy wpadła do sypialni jak bomba. I zatrzymała

się zdumiona.

- Och! - powtórzyła.

Jeszcze raz spojrzała na leżącego przy matce męż­

czyznę. I nagle jej twarz rozjaśniła się uśmiechem.

- Ojej - powiedziała.

Zaśmiała się.

- To jest cudowne! Wspaniałe! - zawołała. - Tak

się cieszę, że znowu jesteście razem. Biegnę opowie­

dzieć o wszystkim Stuartowi.

Łzy napłynęły jej do oczu.

- Dlaczego nic mi nie powiedzieliście o tym, że

pogodziliście się? Jak długo trzymaliście to w sekre­

cie? - pytała.

Podbiegła do łóżka i spontanicznie uściskała oboje

rodziców.

- Och, mamo. Tak się cieszę - powtarzała.

background image

106

Odwróciła się do drzwi.

- Muszę jak najszybciej podzielić się ze Stuartem

tą radosną nowiną - rzuciła przez ramię.

Abbie czuła, jak zaciska jej się gardło.

- Kathy... - zaczęła.

- Stuart będzie tak samo szczęśliwy jak ja! - za­

wołała Kathy. - Bawcie się dobrze i nie zapomnijcie

o środkach antykoncepcyjnych!

Trzasnęła drzwiami. Słyszeli, jak szybko zbiega po

schodach.

- Przepraszam, nie pomyślałem o środkach anty­

koncepcyjnych. Ty pewnie też... - powiedział Sam.

Bezpieczny seks, pomyślała. I niespodziewanie

oburzyło ją to. Czy on sobie wyobraża, że ona tak

często robi te rzeczy, że zawsze ma pod ręką globulkę

lub prezerwatywę? To on powinien myśleć o tym.

- Być może kobiety, z którymi się spotykałeś, by­

ły zabezpieczone... - zaczęła groźnie.

Starała się jednak mówić cicho. Dopiero gdy usły­

szała trzaśniecie drzwi i warkot silnika, podniosła

głos.

- Poza tym szansa na to, że znowu urodzę twoje

dziecko, jest bardzo niewielka - powiedziała. - I mu­

szę przyznać, że mamy wiele innych powodów do

niepokoju.

Dopiero teraz odważyła się spojrzeć na niego.

Podobnie jak ona, usiadł na łóżku od razu, gdy

tylko Kathy wbiegła do sypialni. Ale nie naciągnął na

background image

107

siebie kołdry. Abbie zaczerwieniła się na widok jego

obnażonego torsu.

- Czy coś cię boli? - zapytał. - Dlaczego masz

taką minę?

- Coś mnie boli? - parsknęła śmiechem. - To chy­

ba oczywiste. Słyszałeś, co Kathy powiedziała. Za

chwilę rozniesie plotkę po całym mieście. Dlaczego

nie zareagowałeś na to? Nic nie zrobiłeś, żeby ją

powstrzymać.

- A po co miałem ją powstrzymywać?

- Przecież... dla niej to, że zobaczyła nas razem

w łóżku, oznacza tylko jedno... Ona sobie wyobraża,

że my chcemy... znowu być razem. I ona to właśnie

opowie całemu miastu. Przecież... oboje wiemy, że

to nieprawda. Trzeba jej jakoś wytłumaczyć, że to, co

się zdarzyło, było tylko...

- No właśnie. Czym było?

- To nie była żadna miłość, tylko seks - wyrecy­

towała.

Głos jej nie zadrżał. Źle się stało, że uległa temu

mężczyźnie, ale niech on sobie nie wyobraża za dużo.

To stało się tylko raz i zupełnie przypadkowo. Przez

dwadzieścia dwa lata potrafiła dużo się nauczyć. I nie

mogła sobie pozwolić na to, by ponownie popełniać

te same błędy. I niech nie robi z niej idiotki.

- Tylko seks - powtórzył z sarkazmem. - Po­

wiedz mi jedną rzecz. Jak wielu mężczyzn zaprosiłaś

do łóżka od czasu, jak się rozstaliśmy?

background image

108

- Nie masz prawa zadawać mi takich pytań! -

krzyknęła. - A co byś odpowiedział, gdybym ja za­

pytała cię o twoje kobiety? Na pewno wysłuchałabym

barwnych opowieści nie pozbawionych pikantnych

szczegółów.

- Zaskakujesz mnie - zakpił. - Hipokryzja jest

ostatnią rzeczą, o jaką mógłbym cię podejrzewać.

- Hipokryzja? - oburzyła się.

Chyba nie domyślił się, że go okłamała, mówiąc

o ich wspólnej nocy, że był to tylko seks. Skąd mó­

głby wiedzieć? Zdenerwowała się. Dopiero w tej

chwili, właśnie teraz, uświadomiła sobie, co napra­

wdę czuje. Nagle niespodziewanie stanęła twarzą

w twarz z prawdą. Teraz nie mogła już zaprzeczyć.

Przynajmniej nie przed sobą. Nadal kochała go. Nie

rozumiała tego. Jak mogła go kochać po tym, co jej

zrobił?

- Jesteś hipokrytką, bo chciałaś trzymać to w se­

krecie - powiedział. - Dopóki nikt inny o nas nie

wiedział, byłaś... szczęśliwa. A gdy Kathy zobaczyła

nas razem...

Abbie odetchnęła z ulgą. Nie to miał na myśli. Nie

to, czego obawiała się najbardziej.

- Dobrze, niech ci będzie, że jestem hipokrytką

- zgodziła się.

Bolało ją, że kłócą się po tak pięknej nocy.

- To najzupełniej normalne, że potrzebuję odrobi­

ny prywatności. Najpierw wchodzisz bez pytania do

background image

109

mojego domu. Teraz żądasz ode mnie, abym przyzna­

ła się do uprawiania seksu z moim byłym mężem.

Zastanów się, jak byś ty czuł się na moim miejscu. Ja

tu mieszkam. Wszyscy mnie tu znają. Ty narozrabiasz

i pojedziesz sobie. Ja tu zostanę.

Przyglądał jej się uważnie i milczał.

- Och, Boże, dlaczego Kathy przyszła właśnie te­

raz? Dlaczego musiała nas zobaczyć? Ja... muszę

powiedzieć jej prawdę - jęknęła.

- Czy naprawdę uważasz, że to dobry pomysł?

- przerwał jej cichym głosem.

- A co innego mogę zrobić? Wcześniej czy

później, ona i tak pozna prawdę. Żałuję, że jej nie

zatrzymałam. Wkrótce całe miasto dowie się o nas.

Już wyobrażam sobie rodziców Stuarta, gdy... Już

słyszę ich komentarze. Oni uważają mnie za nieudaną

matkę. Nie pasuję im na teściową ich cudownego,

bogatego synalka - westchnęła. - Tu nawet nie cho­

dzi o mnie, tylko o Kathy - dodała. - Ona jest w tej

chwili za bardzo zakochana, żeby zdawać sobie spra­

wę z pewnych rzeczy. Ale jak sobie pomyślę, że mat­

ka Stuarta może uważać ją za nie dość dobrą partię

dla swojego syna, to złość mnie bierze. I to wszystko

przeze mnie.

Objął ją opiekuńczo. Pierwszy raz, od dawna, po­

czuła, że nie jest samotna.

Potrząsnęła głową. Nie wolno było poddać się te­

mu uczuciu. Wszystko, tylko nie to. Dostała od życia

background image

110

nauczkę. I głupia by była, gdyby nie umiała wyciąg­

nąć z tego wniosków.

- Kathy cię kocha i jest z ciebie dumna - powie­

dział. - A co do matki Stuarta, to może lepiej po

prostu się nie przejmować i zostawić wszystko jak

jest.

- Jakie wszystko? - zapytała Abbie podejrzliwie.

- Pozwólmy naszej córce wierzyć, że odbudowali­

śmy nasz związek. Po co burzyć jej szczęście? A to, co

myśli sobie matka Stuarta, nie powinno nas obchodzić.

- Od jej opinii zależy los Kathy - przypomniała.

- No właśnie - podchwycił. - Lepiej, żeby myśla­

ła, że jesteśmy zwyczajną, kochającą się rodziną.

Czujesz jakąś potrzebę, żeby akurat jej dokładnie wy­

jaśnić, co nas łączy? I tak może tego nie zrozumieć.

- Masz rację - mruknęła bez przekonania.

- Uwierz mi, tak będzie najlepiej. Przez dwadzie­

ścia dwa lata nic nie zrobiłem dla mojej córki. Co

nieco jestem jej winien - uśmiechnął się.

- Tak... - szepnęła.

Nie wiedziała, dlaczego jego słowa tak bardzo ją

zraniły.

- Na razie pozwolimy jej i wszystkim innym w to

wierzyć. Nawet jeżeli Kathy kiedyś dowie się, że jest

inaczej, czas potrafi to załagodzić. Zbyt brutalne by­

łoby niszczyć teraz jej szczęście.

- Dla dobra Kathy będziemy udawać, że tu nie

chodziło tylko o tę noc? - spytała z niedowierzaniem.

background image

1 1 1

- Dla dobra Kathy - potwierdził. - Poza tym...

Abbie pochyliła głowę. Nie myślał o tym, by

uchronić ją przed złośliwymi plotkami. Liczyła się

tylko córka.

- Nie mów już nic więcej - przerwała mu gwał­

townie.

Prawdziwe uczucie nie miało tu żadnego znacze­

nia. Jego podniecenie bazowało na typowych męskich

reakcjach. Pragnął jej ciała. Poza tym nie obchodziła

go ani trochę.

- Abbie...

Drgnęła na dźwięk swojego imienia.

Delikatnie ujął jej dłoń. Nie patrzyła na niego. Nie

widziała smutku w jego oczach.

- Przykro mi, jeśli sprawiłem ci przykrość - za­

czął cichym głosem.

Nie dała mu dojść do słowa.

- Nie jesteś w stanie sprawić mi przykrości - po­

wiedziała ostro. - Obchodzisz mnie tyle, co zeszłoro­

czny śnieg.

- Abbie... - próbował coś wyjaśnić.

Potrząsnęła głową.

- I tak nikt nam nie uwierzy, że coś nas łączy.

- Kathy już uwierzyła.

- Będzie wdzięczna, jak się dowie, ile wkładasz

wysiłku, żeby uchronić jej szczęście.

- Kathy nigdy się o tym nie dowie - rzekł z naci­

skiem.

background image

112

- Nigdy? A jak myślisz, jak długo uda nam się

odgrywać przed nią ten cyrk?

- Tak długo, jak będziemy chcieli. To zależy tylko

od nas. W każdym razie na pewno do czasu, kiedy się

pobiorą.

- Co? Przecież oni planują się pobrać dopiero

w przyszłym roku. To niemożliwe...

- To jest możliwe - sprostował. - Trudne i ryzy­

kowne, ale na pewno możliwe.

Ujrzała teraz wesołe iskierki w jego oczach. Mówił

ciepło, serdecznie. Jak kiedyś... Poczuła, że gniew jej

topnieje, powraca dobry humor. Uśmiechnęła się.

Wczorajszego wieczoru tak dobrze było w jego

ramionach, że nie myślała o tym, jak bardzo ją

skrzywdził. Pamiętała tylko, jak dobrze było im kie­

dyś.

- Nie możemy tak postąpić - zaprotestowała. - Ja

na pewno nie mogę, to dla mnie za trudne.

- Czy sądzisz, że łatwiej powiedzieć prawdę?

- Ale ja nie mogę okłamywać każdego, kogo spot­

kam - broniła się resztką sił. - Nie mogę budować

mojego życia na kłamstwie. To moja rodzina, przy­

jaciele, także moje kontakty zawodowe - przypo­

mniała raz jeszcze. - Ty sobie pojedziesz, ciebie to

nie obchodzi. A dla mnie jest bardzo ważne, co ludzie

o mnie myślą.

- Pomyślą, że znowu zadajesz się z tym idiotą,

Samuelem Howardem - powiedział poważnie. -

background image

113

Z człowiekiem, który był tak zazdrosny o swoją śli­

czną żonę, że zachował się beznadziejnie głupio...

Dobrze, nie musisz kłamać. Powiedz Kathy prawdę,

cokolwiek by to miało oznaczać.

Abbie milczała.

- Co proponujesz? - nalegał. - Powiedz, czy

masz jakieś inne rozwiązanie?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć.

- Po co niszczyć jej obraz świata, rozwiewać złu­

dzenia? To stworzy jej sporo dodatkowych proble­

mów. Dlaczego zmuszać ją, by przyjęła prawdę,

przed którą się broni?

Abbie znowu pomyślała o sobie. O tym, przed

czym ona się broniła.

- Dla niej to dużo znaczy, że widziała nas razem

- mówił Sam. - Jej teraz nie jest łatwo. Pamiętam,

jak ja się czułem przed ślubem. Po co stwarzać jej

dodatkowe problemy? - przekonywał. -I tak ma ich

za wiele.

- Kathy go kocha - odpowiedziała.

- Tak i to z wzajemnością. Ale w głębi serca nie

jesteś z tego zadowolona. Powiedz, co cię gnębi. Wi­

dzę, że coś tu jest nie w porządku.

Zawahała się. Może nie powinna mu tego mówić?

- Abbie - ponaglił ją.

- Tu nie chodzi o Stuarta, ale o jego matkę - za­

częła. - Ma silny wpływ na całą rodzinę.

- Czyżby? - mruknął bez przekonania. - Mam

background image

1 1 4

wrażenie, że Stuart jest młodym mężczyzną, który

potrafi decydować o swoim życiu. On kocha Kathy...

- Tak, teraz ją kocha - zgodziła się Abbie. - Co

będzie jednak, gdy kiedyś będzie potrzebowała jego

oparcia, lojalności? Czy znajdzie dość siły, żeby jej

pomóc? Miłość to nie wszystko.

- To nie ma nic wspólnego z Kathy. Myślisz o nas,

o tym, co zdarzyło się między nami.

- Ja nie chcę mówić o nas... Wiem, że oni się

kochają, ale kiedyś ja i ty też się kochaliśmy. A przy­

najmniej wierzyliśmy, że tak jest. I zobacz, co się nam

przydarzyło. Tu chodzi o coś więcej niż fizyczne po­

żądanie. Nam też dobrze było tej nocy razem... -

Głos jej się załamał. - Nie chcę, żeby Kathy przeżyła

coś takiego - dodała.

Bała się dokończyć poprzednie zdanie. Jej samo­

kontrola była stanowczo zbyt krucha, by ryzykować.

- Nie chcę, żeby Kathy pewnego dnia odkryła, że

mężczyzna, którego kocha, któremu zaufała...

- Nie był jej wart - wtrącił Samuel zmienionym

głosem.

- Nie wiesz, co mam na myśli - rzekła z waha­

niem.

- Wręcz przeciwnie, doskonale rozumiem twoje

intencje. Ale Stuart nie jest mną, Abbie, i Kathy nie

jest tobą. I muszą sami zbudować swoją przyszłość.

Wszystko, co możemy dla nich zrobić, to sprawić,

żeby czuli, że mają w nas oparcie.

background image

115

- I myślisz, że jeśli pozwolimy Kathy uwierzyć,

że znowu jesteśmy razem, to coś takiego może jej

pomóc?

- Tak - rzekł z powagą.

Zaczął wstawać. Abbie wiedziała, że zbiera się do

wyjścia. Nie chciała patrzeć, jak odchodzi i zostawia

ją samą. Teraz, kiedy uświadomiła sobie prawdę, było

to dla niej zbyt ciężkie.

Gwałtownie odwróciła głowę.

Widział ten ruch i zrozumiał, że nie tylko odwró­

ciła wzrok. W ten sposób zamykała przed nim serce.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Strasznie narozrabiałaś - mówiła Fran.

Abbie zamrugała oczyma. To było irytujące. Fran

zadzwoniła do niej od razu, jak tylko doszły ją plotki,

o tym, co się wydarzyło.

- Możesz sobie gadać. Ja i tak przez te wszystkie

lata podejrzewałam, że nie przestałaś go kochać. By­

liście nierozłączni, pasowaliście do siebie. Jak to się

mówi: dla siebie stworzeni. Wydawało mi się niemo­

żliwe, żeby tak wielka miłość wygasła w ciągu jednej

chwili. A teraz, gdy się dogadaliście, to tak, jakby

wróciła młodość, a nawet lepiej...

- Nigdy nie myślałam, że z ciebie taka romanty-

czka - mruknęła Abbie.

- Nie uważam się za dobrą bohaterkę romansów,

z moją tuszą, cellulitisem i zmarszczkami - parsknę­

ła śmiechem Fran. - Ale ty masz więcej szczęścia,

zachowałaś wspaniałą figurę...

- Dobra figura nie musi mieć nic wspólnego

z udanym życiem seksualnym - zauważyła Abbie.

- Możliwe... ale na pewno w wielu sprawach po­

maga - chichotała Fran. - Byłabym dużo bardziej

background image

POWRÓT MĘŻA 117

zainteresowana gimnastyką łóżkową, gdybym ważyła

kilka kilogramów mniej. W naszym wieku...

- Jesteśmy po czterdziestce, a nie po osiemdzie­

siątce - oburzyła się Abbie.

- To chyba lepiej - zgodziła się Fran. - Chociaż

z tego, co mówiła Kathy, wynikało, że byłaś wyczer­

pana tą nocą. Natomiast Sam, z tego, co słyszałam,

wyglądał jak zdobywca Księżyca.

- Wcale nie byłam zmęczona, tylko zawstydzona

tym, że przyłapała nas w takiej niedwuznacznej sytu­

acji - przerwała Abbie. - A kto ci nagadał takich

głupot? - dodała ciszej.

- Przypominasz sobie tę dziewczynę w supermar­

kecie na stoisku z sałatkami? Taką z ciemnym war­

koczem?

- Tak. To jedna z moich klientek. Ja ją zamorduję.

- Dlaczego chcesz zamordować taką doskonałą in-

formatorkę? - droczyła się z nią Fran. - Mogę się zało­

żyć, że Sam wcale nie czuje się tym zakłopotany...

Po odłożeniu słuchawki Abbie drżała jak liść. Nie

tylko Fran do niej dzwoniła. W miasteczku aż wrzało

od plotek. Przyjaciół roznosiła ciekawość, ile w tym

prawdy.

W końcu przyszła kolej na Kathy. Skarżyła się, że

cały czas numer jest zajęty i była zła, że nie może się

dodzwonić.

- Bo Stuart i ja chcieliśmy pokazać ci ten dom

- powiedziała. - Kuchnia jest bardzo zniszczona -

background image

118

opowiadała. - Najlepiej by było powiększyć ją, tak

jak ty zrobiłaś to u siebie. Stuart obawia się, że to

wypadnie bardzo drogo. Wytłumaczyłam mu, że

przez to dom zyska na wartości. Och, mamo, umieram

z chęci pokazania ci tego.

Abbie poczuła, że gniew jej topnieje.

- Z przyjemnością pojadę tam, kochanie. Ale mu­

sisz troszkę poczekać, bo chcę przedtem wejść pod

prysznic.

- Nie ma problemu, mamo. To ja szybko skoczę

do agencji po klucze i za pół godzinki przyjadę po

ciebie - ciepło zapewniła Kathy.

Abbie zmyła odżywkę z włosów i wyszła spod

prysznica.

Kathy jest jeszcze dziecinna i nie wszystko potrafi

zrozumieć, myślała. Na pewno reagowała zbyt emo­

cjonalnie i z wyjaśnianiem pewnych spraw należało

poczekać.

Przyjemnie było słyszeć znowu radość w gło­

sie córki. Abbie nie mogła się doczekać, kiedy zo­

baczy ten dom. Kathy zaraz powinna po nią przy­

jechać.

Wytarła ciało dużym, kolorowym ręcznikiem. Na­

wilżyła skórę wonnym olejkiem. Ubranie naszykowa-

ła już wcześniej. Jedwabna, lekko prześwitująca bluz­

ka w jesienny wzór z rudych stylizowanych liści. Do

tego ciemnobrązowy wełniany kostium. Było parno,

background image

119

deszczowo. Wieczorem mogło być zimno. Ten ciepły,

a zarazem elegancki strój wydał jej się odpowiedni.

Nagle usłyszała pukanie.

- Możesz wejść! - zawołała.

Trochę zdziwiło ją, że Kathy puka, zamiast po

prostu wejść do łazienki. To świadczyło o tym, jak

bardzo jej córka oddaliła się od niej.

- Wejdź, kochanie! Nie ma potrzeby pukać! -

krzyknęła.

Ale to nie była Kathy, tylko Samuel Howard.

Od razu owinęła się ręcznikiem. Na pewno jed­

nak nie zrobiła tego dość szybko. Musiał widzieć ją

nago.

Zaczerwieniła się.

- Co ty tu robisz? - zapytała. - Gdzie jest Kathy?

Nie miała wątpliwości. Sam ani trochę nie czuł się

skrępowany tą sytuacją.

- Kathy i Stuart pojechali prosto do swojej chatki.

Poprosili mnie, żebym cię tam zawiózł. Kathy bała

się, że rodzice Stuarta przyjadą wcześniej i nie chcia­

ła, żeby musieli na nich czekać.

Całą przyjemność zobaczenia domku miała teraz

zepsutą.

- Kathy nic nie mówiła, że ktoś jeszcze ma tam

być z nami - jęknęła.

Wiedziała, że ujawnia przed nim swoje uczucia, ale

zawód, który sprawiła jej córka, był nie do wytrzy­

mania.

background image

120

- Wydaje mi się, że początkowo Kathy miała

właśnie taki zamiar. Ale wiesz, czasami plany się

zmieniają - rzekł taktownie.

- Och, tak, wiem aż za dobrze. Nie patrz na mnie

w ten sposób. Nie potrzebuję twojego współczucia.

Zorientowała się, że powiedziała za dużo. Szybko

zmieniła temat.

- Nie chce mi się oglądać tego domu. Rozmyśli­

łam się. Powiedz Kathy, że zadzwonię do niej i umó­

wimy się na inny termin.

- Nie zrobię tego.

- Nie? - zdziwiła się.

- Musisz tam pójść - mówił łagodnie. - Kathy nie

może się doczekać, kiedy go zobaczysz. Ona, chociaż

jest już dorosła, nadal potrzebuje twojej miłości i

akceptacji.

Abbie poprawiła ręcznik, który zsuwał się z jej

nagich piersi.

- Naprawdę? A skąd wiesz? Mówiła ci coś takiego?

- Nie potrzebowała mówić - zapewnił ją. - To

oczywiste, że wiele dla niej znaczysz.

- Czyżby? Dla mnie nie jest to oczywiste. Od

kiedy Kathy poznała ciebie, przestałam być jej po­

trzebna.

Widziała wypisane na jego twarzy zdziwienie.

- Abbie, o co ci chodzi? - zapytał.

Przysięgała sobie trzymać język za zębami. Nie

miała zamiaru opowiadać mu, co czuje. Było jednak

background image

1 2 1

na to za późno. Już i tak zdradziła się ze swoimi

uczuciami.

Sam podszedł do niej. Wziął ją w ramiona. Nie

mogła go odepchnąć. Ręce miała zajęte. Musiała

przecież trzymać ręcznik.

Jej ciało niemal od razu zareagowało na jego bli­

skość. Krew szybciej krążyła w żyłach, nabrzmiały

brodawki. Przypomniały jej się słowa Fran: „Cały

czas podejrzewałam, że nie przestałaś go kochać".

Nie rozumiała swoich reakcji. Przecież po tym, co

jej zrobił, nie mogła go kochać. Co z jej instynktem

samozachowawczym?

To tylko seks, powtarzała w myślach.

Wpadła w panikę. Musiała jak najszybciej odsunąć

się od niego. Pamiętała, jak dobrze jest przy nim.

Nieprawda, tu nie chodziło tylko o seks, a upływają­

cy czas nie miał żadnego znaczenia.

Jak to się stało, że po tym wszystkim, co przeszła,

nadal go kochała? Męczyło ją to pytanie.

A może jednak to tylko seks, wmawiała sobie. Nie

mogła pozwolić na to, by poddać się uczuciu. Po co?

Żeby znowu zadał jej ból? To nie miało żadnego

sensu. Przedtem była młoda. Miała zobowiązania wo­

bec dziecka. Teraz była wolna i niczego nie potrze­

bowała.

- Abbie, nie bój się, wszystko jest w porządku

- przemawiał do niej łagodnie. - Wiem, oczywiście,

że nie jest to dla ciebie proste. Nie można do końca

background image

122

przewidzieć, jaki wpływ wywrze matka Stuarta na to

małżeństwo. Ale Kathy nadal cię potrzebuje, nie prze­

stałaś być dla niej autorytetem.

Uważał, że to Kathy jest przyczyną jej zdenerwo­

wania. Nie zdawał sobie sprawy, jak wielkie wywierał

na niej wrażenie. Stała przy nim nago, zaledwie owi­

nięta ręcznikiem. Ta bliskość była nie do wytrzy­

mania.

Ona niestety wcale go nie obchodziła. Miał na

uwadze tylko dobro odzyskanej córki.

Pragnęła go. Wiedziała, że jeśli teraz go nie ode­

pchnie, będzie ją obejmował, całował, zaniesie do

łóżka i...

- Czy myślisz, że naprawdę jestem dla niej jakimś

autorytetem? - spytała. Bezpieczniej było rozmawiać

o córce.

- Oczywiście, że tak - zapewnił.

Chciał poprawić jej ręcznik. Przestraszyła się, że

zobaczy nabrzmiałe brodawki i wszystko będzie wie­

dział.

- Nie pójdę do tego domku. Umawia się ze mną,

a potem sprowadza rodziców Stuarta. Wcale nie je­

stem tam potrzebna - szepnęła.

- Na pewno zastanawiają się, dlaczego nas jeszcze

tam nie ma.

Spojrzała na niego. Mężczyźni tak bardzo różnią

się od kobiet, myślała. Podniecenie nie oznacza u nich

miłości. Potrafią silnie reagować na widok zdjęć

background image

123

pornograficznych. Nie ma w tym nic intymnego, nic

głębszego. Jego zarumieniona twarz i lekka chrypka

w głosie świadczyły jedynie o reakcjach czysto fizy­

cznych. ..

- Jeżeli nie pojedziemy tam teraz, gotowi pomy­

śleć, że coś nam się stało - przekonywał. - Albo że

zepsuło się coś między nami... albo że poszliśmy do

łóżka...

- Nie można im na to pozwolić - zaprotestowała

gwałtownie. - Muszę szybko się ubrać i zaraz wycho­

dzimy.

Spojrzała na łóżko, na którym leżało przygotowane

ubranie. Sam podążył za jej spojrzeniem.

Z figlarnym uśmiechem podał jej majtki.

- Stanika możesz nie wkładać. Tylko garsonkę.

Nie mamy czasu. Tak będzie szybciej.

- Szybciej?

Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie pamiętała,

kiedy ostatni raz zdarzyło jej się chodzić bez stanika.

Nagle zaczerwieniła się. Jej piersi zachowały jędr-

ność. Pomyślała, że istotnie nie musi podtrzymywać

ich stanikiem.

- Ja... tak nie mogę - zaprotestowała, ale już

wkładała jedwabną bluzkę na nagie ciało.

Pomógł jej włożyć żakiet.

Patrzył, jak zapina guziki.

Włożyła pantofle. Skierowała się do wyjścia.

background image

124

Jak się okazało, ani młodym, ani rodzicom Stuarta

nie znudziło się czekanie. Anna jego matka, uśmiech­

nęła się do niej cieplej niż zwykle i Abbie od razu

pomyślała, że społeczeństwo nadal z większym sza­

cunkiem traktuje mężatkę niż matkę samotnie wycho­

wującą dziecko. Nic jednak nie powiedziała.

Matka Stuarta była od niej starsza o dwanaście lat.

Abbie nigdy nie myślała, że to dużo. Miała przyjaciół

w różnym wieku. A jednak ta kobieta odnosiła się do

niej jak do malej dziewczynki.

- Tak się ucieszyłam, słysząc od Kathy dobre wie­

ści. W samą porę rozwiązaliście własne problemy

- szepnęła do Abbie konfidencjonalnym tonem, gdy

Samuel i Stuart pogrążyli się w rozmowie.

- Wiem, oczywiście, że separacja i rozwód to

w naszych czasach rzeczy na porządku dziennym.

Jednak przy takim wydarzeniu jak wesele, takie pro­

blemy mogą urosnąć do niebotycznych rozmiarów

- mówiła.

Abbie mruknęła coś bliżej nieokreślonego. Rozmo­

wa z Anną sprawiała jej trudność. Pytania padały jak

na przesłuchaniu.

- Czy planujecie się pobrać jeszcze przed młody­

mi? To by dużo lepiej wyglądało na zaproszeniach...

Zdawała się nie widzieć wyrazu twarzy swojej roz­

mówczyni.

- Katherine mówiła, że się zastanawia nad tym,

czy nie zaprosić gości weselnych na śniadanie do

background image

125

Ladybower. Ja jestem zdania, że w takich wypadkach

najlepiej urządzić przyjęcie w domu panny młodej,

w ogrodzie, jeśli dopisze pogoda.

- Jestem pewna, że masz rację. - Abbie zmusiła

się do uśmiechu. - Ale tak się składa, że mój dom nie

bardzo nadaje się do tego.

Kątem oka widziała Kathy, która przyłączyła się do

rozmowy panów. I zaraz przypomniała sobie, że jej włas­

na duma niewiele znaczy i ważniejsze jest szczęście córki.

- Niestety, śniadanie u mnie w ogrodzie w ogóle

nie wchodzi w grę - powiedziała. - Mój ogródek na­

prawdę nie jest duży... Czy już widzieliście dom?

Zrobiła heroiczny wysiłek, żeby to pytanie za­

brzmiało lekko.

- Och, tak. Stuart potrzebował zasięgnąć opinii

ojca.

Opinii jego ojca czy też aprobaty matki? - zasta­

nawiała się Abbie.

- Jest w dobrym stanie - mówiła matka Stuarta.

Po czym dodała z niechęcią. - Stoi na pustkowiu.

Żadna z moich dziewcząt nie chciałaby tam miesz­

kać. Ale to wszystko oczywiście kwestia przyzwycza­

jenia. Ja osobiście lubię dobrą dzielnicę willową z du­

żymi jasnymi domami.

Abbie zacisnęła pięści, ukryte w kieszeniach ża­

kietu. Żal jej było córki. Bo przecież Kathy musiała

słyszeć te ostre, nietaktowne słowa.

Ale dziewczyna spokojnie odwróciła się do nich

background image

126

tyłem i nadal rozmawiała z panami na temat planów

rozbudowania kuchni.

- Zawsze uważałam, że nie ma żadnego powodu,

żeby młodzi odchodzili z domu - mówiła Anna. -

Oboje doskonale mogliby mieszkać z nami. Nasz

dom jest duży, córki wyprowadziły się. Przyznam, że

zrobiło się pusto...

Teraz dopiero Kathy zerknęła niespokojnie przez ra­

mię. Jeśli rodzice Stuarta dojdą do wniosku, że kupno

domu nie jest dobrym pomysłem, młodzi będą skazani na

mieszkanie z teściami. Abbie wzdrygnęła się na tę myśl.

- Och, nie - mruknęła. Nie wiedziała, jak powin­

na zareagować.

W tym momencie Sam wtrącił się do rozmowy.

- To bardzo wspaniałomyślna oferta. - Uśmiech­

nął się ciepło. - Tym bardziej teraz, kiedy ty i George

macie wreszcie trochę czasu dla siebie. Wydaje mi się

jednak, że byłby to zbyt duży kłopot dla was. A i mło­

dzi niech nie przychodzą od razu na gotowe. Wy

oboje z George'em musieliście ciężko pracować na

to, co macie. Niechaj i młodzi doznają trudów samo­

dzielności.

Matka Stuarta szerzej otworzyła oczy.

- Rzeczywiście, nie przyszło nam to łatwo. Rodzi­

ce George'a mieli dużą, piękną willę. I na pewno

chętnie zgodziliby się, gdybyśmy zaechcieli zamiesz­

kać z nimi. A jednak mój mąż za wszelką cenę chciał

wyrwać się z domu.

background image

127

Sam pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Wobec tego stanowicie doskonały przykład. Nie

dziwię się, że Kathy i Stuart też postanowili pójść tą

drogą... Chyba że zabraknie im odwagi - dodał.

Anna pośpiesznie zapewniła:

- Och, nie. Stuart to naprawdę odważny chłopiec.

Abbie zauważyła, że mówi ona tylko o Stuarcie.

Jakby Kathy zupełnie się nie liczyła.

- Jeżeli mają tu mieszkać, koniecznie trzeba zro­

bić coś z tą małą, ciemną kuchnią - mówiła matka

Stuarta. - Chociaż nowoczesnym dziewczętom

w tych czasach niewiele potrzeba. Dopóki mają lo­

dówkę i kuchenkę mikrofalową, nie czują się po­

krzywdzone przez los.

„Nowoczesne dziewczęta", zdenerwowała się Ab­

bie. Typowy przykład dyskryminacji kobiet. I już

chciała powiedzieć, co o tym myśli, ale nagle zauwa­

żyła, że Sam patrzy na nią ostrzegawczo. Skąd wie­

dział, co chciała powiedzieć? Czytał w jej myślach?

To spojrzenie uratowało ją. Miał rację. Jałowa dysku­

sja na temat dyskryminacji kobiet prowadziła doni­

kąd. Najważniejsze było szczęście Kathy.

- Och, Abbie, zupełnie zapomniałam, że ty jedna

jeszcze nie widziałaś domu - zauważyła Anna.

Weszli wszyscy do dużego, wysokiego przedpoko­

ju. Abbie rozglądała się z ciekawością.

- Parny, nieprzyjemny dzień - powiedziała matka

Stuarta. - A tutaj tyle kurzu, że trudno oddychać.

background image

1 2 8

Może będzie lepiej, jeśli zdejmiesz żakiet - zwróciła

się do Abbie. - Potwornie gorąco - westchnęła.

I zanim Abbie zdążyła się zorientować, George

podszedł do niej, pomógł jej zdjąć żakiet i starannie

umieścił na wieszaku.

Ani George, ani Stuart na pewno nie zauważyli

nagich piersi, prześwitujących przez jedwabną bluz­

kę, ale Abbie przypomniała sobie, że nie włożyła

stanika i twarz jej stała się czerwona jak piwonia.

Sam niby przypadkiem zasłonił ją sobą. Wziął ją

i Kathy za ręce.

- Zaczynamy od kuchni czy od sypialni? - zapytał.

Odetchnęła z ulgą. Sam dawał jej poczucie bezpie­

czeństwa. Ledwie mogła w to uwierzyć. Wyglądało

to naturalnie. Nikt się nie dziwił, ponieważ wszyscy

uważali, że planują ponownie połączyć się węzłem

małżeńskim.

Kiedy pół godziny później znalazła się sama z Ka­

thy w małej, ciemnej kuchni, dotknęła łagodnie ra­

mienia córki.

- Nie martw się, kochanie, że matka Stuarta jest

taka krytyczna. Ten dom naprawdę mi się podoba.

Ku jej zdziwieniu, Kathy wykrzywiła się nieprzy­

jemnie.

- Wcale nie jest krytyczna. Po prostu próbuje pomóc.

Nagle córka zmieniła temat.

- Czy ty i tatko zamierzacie się pobrać przed na­

szym ślubem?

background image

129

Abbie nie odpowiedziała. Usłyszała czyjeś kroki.

- Nie mamy jeszcze konkretnych planów, ale kie­

dy już coś postanowimy, będziesz pierwszą osobą,

której o tym powiemy - zapewnił Sam, wchodząc do

kuchni.

- Nie zapominaj, Samuelu, że jesteś zaproszony

do nas jutro na lunch - przypomniała matka Stuarta.

- Dzięki, przyjdziemy oboje - zapewnił.

Abbie wstrzymała oddech. Musiał zdawać sobie

sprawę, że zaproszenie dotyczyło tylko jego.

Jednak Anna domyślała się, jak ważną rolę odgry­

wa Abbie w życiu Sama, bo szybko powiedziała:

- Oczywiście, przyjdźcie oboje. To będzie takie

urocze.

Ostateczny cios niespodziewanie zadała Kathy.

Odprowadziła matkę do samochodu. Korzystając

z tego, że Sam i Stuart są pochłonięci rozmową, sze­

pnęła ze złością.

- Rozumiem, mamo, te sprawy, jakie dzieją się

miedzy tobą a ojcem, ale ubieraj się stosownie do

okoliczności. W twoim wieku jest to szczególnie

ważne. Boję się, czy matka Stuarta czegoś nie zauwa­

żyła. .. Ta twoja prześwitująca bluzka...

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Sam odwiózł ją do domu. Abbie przez całą drogę

milczała. Po raz pierwszy odezwała się dopiero, kiedy

już dojechali na miejsce.

- Dziękuję, nie ma potrzeby, żebyś ze mną wcho­

dził - powiedziała.

- Mamy wiele spraw do omówienia - zauważył.

- O czym będziemy rozmawiać? - mruknęła iro­

nicznie. - O tym, w co powinnam się ubrać, kiedy

pójdę na lunch do rodziców Stuarta?

Przyglądał jej się z namysłem.

- Widok twoich wspaniałych piersi, prześwitują­

cych przez bluzkę, jest zaledwie cząstką innych pięk­

nych rzeczy, które ty masz, a Anna ich nie ma...

- Próbujesz rozbudzić we mnie poczucie winy...

- Nie winię nikogo. Po prostu Anna trochę się

ciebie boi. To oczywiste, że Kathy i Stuart próbują ją

chronić.

- Przede mną? - oburzyła się.

- Spójrz na to z jej punktu widzenia. Przywykła

siedzieć w domu i pilnować dzieci. Nigdy nie praco-

background image

131

wała. Często tak jest, że człowiek obawia się tego

wszystkiego, czego nie miał okazji poznać.

Abbie potrząsnęła głową.

- Ona sądzi, że jestem egoistką i nie dbam o Ka-

thy. Uważa mnie za złą matkę.

- Ona broni się w ten sposób. W rzeczywistości

panicznie boi się twojego wpływu na życie młodych.

- Co takiego?

Sam lekko wzruszył ramionami.

- Wiesz co? - zaproponował. - Skończmy tę roz­

mowę w domu. Mówiłem, że mamy parę spraw do

przedyskutowania.

- Jakich? - zapytała buńczucznie i od razu pomy­

ślała, że jednak on ma rację. Powinni porozmawiać.

Wysiadł z samochodu i przeszedł na drugą stronę,

żeby otworzyć przed nią drzwi.

Po nieprzyjemnych dyskusjach i pustce tamtego

domu, miło było znaleźć się w ciepłej, przytulnej ku­

chni.

Sam rozejrzał się.

- Masz specjalny dar przemieniania każdego po­

mieszczenia w dom - zwrócił się do Abbie.

- To chyba nic nadzwyczajnego - odparła. -

Zawsze uważałam to za integralną część kobiecej

natury. Mężczyźni wydają się myśleć bardziej... me­

chanicznie.

Spojrzała na niego z wahaniem.

- Pamiętasz ten ekspres do kawy? - zapytał nie-

background image

1 3 2

oczekiwanie. - Mój znakomity pomysł racjonaliza­

torski?

I nagle oboje wybuchli śmiechem.

- Popełniłem drobny błąd konstrukcyjny - przy­

znał otwarcie.

Tego nie mogła zapomnieć. Wypadek zdarzył się

w pierwszych dniach małżeństwa. Eksplodował ekspres

do kawy. I potem wszystko w kuchni było w czarne

kropki. Jasne szafki, białe ściany, a nawet sufit.

Kiedy Abbie spojrzała z żalem na potłuczony

dzbanek, Sam posłał jej seksowny uśmiech.

- Chodźmy do sypialni - zaproponował. - Zoba­

czymy, może tam też coś wybuchło.

A potem, kiedy leżała nago na łóżku, szepnął do niej:

- Jak twoja skóra pięknie pachnie kawą.

To było jedno z wielu cudownych wspomnień.

Drobny błąd konstrukcyjny, powtórzyła w myśli.

I nagle uśmiech zamarł jej na ustach.

Jak mogła popełnić tyle błędów. Nie rozumiała

potrzeb własnej córki. I tak fatalnie pomyliła się

w ocenie sytuacji. Między nią a Kathy wyrósł mur.

I tak już będzie zawsze.

- Coś złego? - zapytał cicho Sam.

Widział, jak jasny blask zniknął z jej oczu, jak na

twarzy pojawił się ból.

- Pomyślałam o moich błędach, które nie mogą

być wybaczone ani zapomniane - mruknęła nie­

pewnie.

background image

133

Peszyła ją jego obecność. A poza tym to nie była

jego sprawa. Nie obchodziło go, że Kathy odwróciła

się od niej. Co najwyżej mógł potraktować to jako

znak swojego zwycięstwa. To głupota odkrywać

przed nim uczucia, pomyślała.

- Abbie, jeśli chodzi ci o to, co wydarzyło się

między nami, wiem...

- Między nami?! - krzyknęła i dodała ciszej, gło­

sem nabrzmiałym łzami. - Myślałam o Kathy i błę­

dach, które ja popełniłam.

Nie powinna mu o tym mówić, a jednak emocje

były zbyt silne. I ona, która od ponad dwudziestu lat

była uważana za twardą i silną kobietę, teraz nie po­

trafiła zapanować nad sobą. Czuła się nieszczęśliwa

i zupełnie bezradna.

Skrzywił się.

- Błędy, które popełniłaś z Kathy? Abbie, ty nie

popełniłaś żadnych błędów. Jesteś naprawdę wzorem

dobrej matki. I cudowną, wspaniałą kobietą. Wiesz

co? Przygotuję drinki i przejdziemy do pokoju. Tam

będzie nam wygodniej rozmawiać.

- Po co mamy rozmawiać? I tak nic to nie pomoże

- zaprotestowała.

Wstała jednak i posłusznie przeszła do salonu.

Usiadła na sofie.

Sam podszedł do stojącej na podłodze lampy, któ­

rej abażur miał piękny cynobrowy odcień.

- Robi się ciemno - powiedział. - Ale to światło

background image

134

jest dużo bardziej przyjemne niż górne. - Zapalił

lampkę.

Uśmiechnęła się. Lubiła to światło, przydające peł­

nej ciepła intymności. Kolor abażuru pasował do cięż­

kich zasłon w kolorze ochry i do miękkich beżowych

mebli.

- Pójdę do kuchni przygotować drinki - powie­

dział Sam.

Tym razem przypomniały jej się osiemnaste uro­

dziny Kathy.

- Ty jesteś moim największym szczęściem - mó­

wiła do córki. - Urodziłam cię osiemnaście lat temu.

Tak bardzo się cieszę, że cię mam.

Pamiętała to uczucie rozpierającej dumy. A teraz

okazało się, że nie miała żadnego powodu do dumy.

Wręcz przeciwnie. Dręczyło ją poczucie winy.

Kathy wstydziła się wyglądu matki, jej sposobu

ubierania, zachowania, braku pieniędzy. A ta cała

wielka miłość pomiędzy matką a córką teraz raczej

przeszkadzała im obu, niż dawała zadowolenie.

Abbie poczuła, że łzy płyną jej po policzkach. Nie

mogła opanować płaczu.

Sam wszedł do pokoju, niosąc na tacy szklaneczki

z alkoholem i kawę. Spojrzał na Abbie i zmarszczył

czoło.

- Czy ty naprawdę uważasz, że Kathy wolała­

by mieć taką matkę jak Anna? - zapytał ze zdziwie­

niem.

background image

135

Postawił tackę na stoliku. Usiadł przy Abbie i ujął

jej dłonie.

- Co takiego? - zapytała zdumiona. Jakże łatwo

odczytał jej myśli...

- Jesteś dla niej wszystkim, otrzymała od ciebie

to, czego dziecko może chcieć od matki - powiedział.

Spojrzała na niego, niepewna czy nie kpi z niej, ale

miał poważny wyraz twarzy.

- Osiągnęłaś tak dużo... - dodał.

- Ja? - zapytała.

Bała się, że za chwilę wybuchnie głośnym łkaniem.

Nie chciała, żeby zobaczył ją w tym stanie.

- Muszę... wyjść do łazienki - powiedziała.

Nie zdążyła go powstrzymać. Przysunął się bliżej.

Podniósł jej dłoń do ust, pocałował. A potem scało-

wywał z oczu łzy.

Zacisnęła powieki.

To jego wina, że przestała panować nad emocjami.

Poczuła się znowu jak przed laty. Przytuliła się do

niego, jakby znowu było dobrze, jakby czas zatrzymał

się w miejscu.

Wziął ją w ramiona, a ona nie odepchnęła go.

Na moment obudził się w niej strach.

- Nie powinniśmy tego robić - mruknęła.

A może po prostu czuła, że wypada coś takiego

powiedzieć. Te słowa i tak nie miały znaczenia. Re­

akcja ciała zyskała przewagę nad wszystkimi sło­

wami.

background image

136

Sam, nie śpiesząc się, zaczął jedną ręką rozpinać

guziki jej jedwabnej bluzeczki. Pieścił każdy kawałek

wyłaniającego się spod tkaniny nagiego ciała.

Pogładził ją po policzku, musnął palcami jej usta,

a ona pragnęła go namiętnie, bezwstydnie. Chciała,

żeby pośpieszył się z tymi guzikami.

Co ja robię? - pomyślała. W ten sposób może za­

chowywać się jedynie bardzo zakochana kobieta.

Dlaczego od razu „zakochana"? - broniła się przed

tym słowem. Wiedziała już, co naprawdę czuje do

Sama.

Znowu płakała. Dwa strumienie łez płynęły po

policzkach.

- Dlaczego płaczesz? - zapytał.

Abbie zacisnęła powieki. Kochała tego człowieka.

To nie miało sensu, żeby nadal oszukiwała siebie. To,

co przez wiele lat brała za złość, nienawiść, okazało

się zupełnie czymś innym. Głupie serce i jeszcze głu­

pszy umysł, pomyślała.

Sam pożądał ją w sposób czysto fizyczny, męski.

Nie kochał jej. I przez to jej miłość była bezsensow­

na, beznadziejna, skazana na niepowodzenie. Prze­

cież już kiedyś doznała bólu przez tego mężczyznę.

Czy naprawdę życie nie nauczyło jej niczego?

- Abbie, proszę cię, nie płacz. Moja kochana, pro­

szę. Chcę, żebyś była szczęśliwa.

Słyszała jego słowa, ale znaczenie tego, co powie­

dział, nie mogło jej omamić.

background image

137

Pocałunki Sama, na początku delikatne, teraz stały

się zachłanne, agresywne. I Abbie nie miała już ocho­

ty na wykazywanie jakiejś tam siły woli. Chciała,

żeby randka z byłym mężem stała się tak piękna, jak

tylko było to możliwe. Najpiękniejsze fantazje stawa­

ły się rzeczywistością. Była pieszczona, trzymana

w ramionach. Pragnęła powolnej i delikatnej gry mi­

łosnej z tym właśnie mężczyzną. Jedynym i najdroż­

szym. Wystarczyło tylko, że spojrzał na nią, a jej ciało

płonęło z rozkoszy.

Gwałtownie ściągnęła z siebie bluzkę. Nie miała

cierpliwości czekać aż on porozpina wszystkie guziki.

Stanęła przed nim naga, lekko kołysząc biodrami.

Sam zaczął zdejmować z siebie ubranie, ale robił

to zbyt wolno. Musiała mu pomóc.

Od początku szokowało ją i fascynowało zarazem

to, że oboje nigdy w czasie pocałunku nie zamykali

oczu. I teraz, jak przed laty, patrzyła na niego, widzia­

ła w jego oczach namiętność, pożądanie.

Przerwała pocałunek, lekko odsunęła się od niego.

Dopiero teraz mogła przymknąć oczy. Bała się, że

Sam odczyta z jej źrenic to, co tak mocno zostało

zapisane w jej sercu.

Słyszała, jak jęknął. Obserwowała kroplę potu, któ­

ra spływa po jego szyi.

- Czy wiesz, co czuję, kiedy robię to z tobą? -

szepnęła.

- A czy wiesz, co ja czuję, kiedy mnie dotykasz?

background image

138

Całował jej nagie ciało. Była świadoma, jak silne

wywiera na nim wrażenie.

- Przepraszam cię. Tak mi przykro, że ci nie uwie­

rzyłem - powiedział chrapliwym głosem. - Bardzo

żałuję, że tak się stało. Straciłem ciebie i Kathy.

Wzruszył ją ten żal, uwierzyła w szczerość Sama.

Objęła go mocno. Wiedziona impulsem, przytuliła go

niemal jak dziecko, któremu stała się krzywda.

- Miałeś powód, żeby mi nie wierzyć - przypo­

mniała.

Dopiero po chwili uświadomiła sobie znaczenie

tych słów. Zdziwiła ją własna reakcja.

- Nie mam żadnego usprawiedliwienia - mówił. -

Powinienem był zawsze ci wierzyć. W każdej sytuacji.

- W tamtych czasach wszyscy byli przekonani, że

po wasektomii nie można mieć dzieci.

- Mówisz, jakbyś to rozumiała. Nawet nie mogę

prosić o wybaczenie. Ale gdybyś jakoś... mimo

wszystko... potrafiła mnie zaakceptować. Moją głu­

potę i... inne moje niedoskonałości...

Pogładziła go po włosach. I znowu przywarli do

siebie.

Leżała w jego ramionach, a on pieścił ją i delikat­

nie całował. Ogarnęła ją senność. To było cudowne

uczucie zasypiać obok niego.

Naraz Sam powiedział:

- Jeżeli zostanę choć chwilę dłużej, to znowu jutro

rano nasza córka znajdzie nas razem w łóżku.

background image

139

Gwałtownie otworzyła oczy. Oparła się na łokciu.

- Wychodzisz? A ja myślałam...

Przygryzła wargi. Czego mogła się spodziewać?

Tego, że on zostanie? Pójdą na górę, będą spać ra­

zem? Jakby czas cofnął się o dwadzieścia dwa lata.

Jakby nadal byli kochającym się małżeństwem?

- Czy chcesz, żebym został? - zapytał.

Potrząsnęła głową. Jeszcze tego brakowało, żeby

odgadł, że ona go kocha. Przecież to, co on czuł do

niej, było jedynie męskim pożądaniem, podczas gdy

ona traktowała to z bolesną powagą.

- Nie, nie. Oczywiście, że nie. Ja tylko...

Odwróciła się od niego i zaczęła zbierać swoje

ubrania. Naraz zrobiło jej się przeraźliwie zimno.

Sam wstał z sofy i także zaczął się ubierać.

- Wiesz, może ten pomysł Kathy, żebyśmy pobrali

się ponownie, nie był taki zły? - rzekł z wahaniem.

-Gdyby tylko...

Zacisnęła powieki, żeby nie wybuchnąć płaczem.

- A po co? - zapytała. - Bo to wyglądałoby lepiej

na weselnych zaproszeniach?

- Czy tylko taki powód przyszedł ci do głowy?

- Anna mówiła, że jako małżeństwo będziemy

znacznie lepiej prezentować się na drukach zaprosze­

nia - uśmiechnęła się z goryczą. - Niestety, nie je­

stem aż taką altruistką. Każde poświęcenie musi mieć

swoje granice. Dla mnie małżeństwo to coś, czemu

towarzyszy miłość... - Urwała w pół zdania.

background image

1 4 0

- Przyjmuję to do wiadomości. Nie poślubisz

mnie, bo nie darzysz mnie miłością, prawda? Dosta­

łem trudną lekcję od życia i potrafię wyciągnąć wła­

ściwe wnioski. Nie musisz wyjaśniać rai, że dojrzała

kobieta ma prawo do zaspokojenia swoich potrzeb.

I to jeszcze jeden powód do tego, żebym nie zostawał

tu na noc. Do rana prawdopodobnie...

Nie skończył tego, co miał do powiedzenia. Od­

wrócił się i skierował w stronę drzwi, zatrzymując się

w progu tylko po to, żeby jej przypomnieć:

- Dla dobra Kathy musimy trzymać fason.

Tyle jeszcze chciała mu powiedzieć, ale on już

zniknął za drzwiami.

W łóżku czuła rozpaczliwy brak jego obecności.

Przytuliła głowę do poduszki. Łzy płynęły jej po twarzy.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Abbie westchnęła. Wieczorem ona i Sam byli za­

proszeni do rodziców Stuarta na kolację. Nie miała

ochoty brać udziału w tej imprezie. Wiedziała jednak,

jak Kathy zareaguje, gdyby znalazła jakąś wymówkę.

Próbowała rozmawiać z córką o tym, jak bardzo

oddaliły się od siebie. Nie dało to jednak spodziewa­

nych rezultatów.

- Wiem, że ty i ojciec jesteście znowu razem. Mu­

sisz jednak zrozumieć, mamo, że niektóre rzeczy są

niewłaściwe - oznajmiła Kathy. - Nie chcę, żebyś

zachowywała się dziwnie. Spójrz na mamę Stuarta.

Ona nigdy...

Zamilkła, zakłopotana tym, co chciała powiedzieć.

Abbie zaś postanowiła odłożyć tę rozmowę na póź­

niej, gdy już opadną emocje.

- To zupełnie naturalne - powiedział Sam. - Za­

równo ona, jak i jej narzeczony, nie przywykli wi­

dzieć rodziców okazujących sobie miłość.

- Nie wyglądała na speszoną, kiedy nakryła nas

w łóżku - przypomniała Abbie.

- Wtedy tak bardzo ucieszyła się, że widzi nas

background image

142

razem, że nie myślała o niczym innym. Dopiero

potem dotarły do niej szczegóły tego, co zobaczyła.

Ale nie martw się, ona to zrozumie, to bardzo inteli­

gentna dziewczyna. Po prostu potrzebuje na to trochę

czasu.

- Może ona ma rację - zaczęła zastanawiać się

Abbie. - Może powinnam była ubrać się inaczej?

Spojrzał na nią tak, że jej serce od razu przyśpie­

szyło rytm.

- Twoje piersi są wspaniałe - powtórzył. - Cu­

downe również w smaku...

- Sam, przestań - zaprotestowała słabym głosem.

To było niezwykłe, jak intensywnie reagowali na

wzajemną bliskość. Abbie pragnęła teraz cieszyć się

każdą spędzoną razem chwilą. Nawet jeśli później

będzie musiała zapłacić za to łzami.

Kolacja, na którą oboje wybierali się wieczorem,

budziła w niej lęk. Wiedziała, że Anna zapyta ją i Sa­

ma o plany na przyszłość. Już wcześniej zauważyła,

że matka Stuarta ciekawa była wszelkich szczegółów.

Nawet tego, czy Abbie zamierza sprzedać dom i prze­

prowadzić się bliżej uniwersytetu.

- Zaproponowali mi pracę - poinformował ją Sam

kilka dni wcześniej.

To było wtedy, kiedy przygotowała kolację i tak

jakoś naturalnie zapytała go, czy zostaje.

- Zamierzam przyjąć tę posadę - dodał.

- Właściwie mógłbyś mieszkać tutaj - zapropono-

background image

143

wała pod wpływem impulsu. I już za chwilę żałowała

tych słów.

- Czy to zaproszenie? - zapytał cicho.

Zamilkła. Nie chciała, żeby wyobrażał sobie, że

oczekuje od niego czegoś więcej niż tylko seksu.

- Czy chcesz, żebym z tobą mieszkał? - naciskał.

Stał wówczas stanowczo zbyt blisko niej.- Nerwo­

wo zwilżyła wargi. Z trudem wydobyła słowa z za­

ciśniętego gardła.

- Twoje plany i tak nie mają ze mną nic wspólne­

go - powiedziała. - Musisz porozmawiać z Kathy.

Zauważyła, jak pociemniały jego oczy, jak drgnęły

mu mięśnie twarzy. Stała blisko niego, pijana tą bli­

skością, podniecona do utraty zmysłów.

Nie wolno mi ujawnić swoich uczuć. Nie wolno,

powtarzała w myślach.

- Ona jest teraz pępkiem świata - powiedziała. -

I od nas wymaga to przede wszystkim poświęcenia.

- Wstrzymała oddech. Była tak głupia, tak naiwna,

żeby mieć nadzieję, że on zaprzeczy i powie jej...

Zaraz, co ma powiedzieć... - Dla mnie nie ma zna­

czenia, jaką podejmiesz decyzję - dodała.

- Chyba... nie ma znaczenia - zgodził się.

Wyszedł zaraz potem. Nawet nie skończył kolacji.

Chyba dlatego, że chciał zadzwonić do Kathy. Tak to

sobie wytłumaczyła.

Usiadła przy oknie i patrzyła, jak on odjeżdża.

background image

144

Sam przyjechał po nią o ósmej.

Kolacja była wystawna. Zaproszono siedemnaście

osób. Wśród gości było kilkoro, których Abbie wcześ­

niej nie miała okazji poznać. Jednak nie mogła ode­

rwać wzroku od Sama. Bardzo atrakcyjnie wyglądał

w modnym, eleganckim garniturze.

Tym razem nie włożyła niczego takiego, co mogło­

by kogoś zgorszyć. Miała na sobie granatową sukien­

kę z wiskozy. Bez dekoltu, dłuższą niż aktualnie na­

kazywała moda. A jednak i w tym było jej ładnie.

- Zawsze byłaś oszałamiająco piękną dziewczyną

- powiedział Sam na jej widok. - Ale teraz, jako ko­

bieta...

- Jako kobieta nie potrzebuję fałszywych komple­

mentów - przerwała mu, ale jej puls przyśpieszył

rytm.

- Mnie chodzi nie tylko o piękno w znaczeniu po­

wierzchownym - dodał Sam. - Mówiłem o pięknie

sięgającym głęboko w głąb duszy...

- Robi się późno. Musimy iść - zdołała z siebie

wykrztusić. - Nie możemy się spóźnić.

Zdążyli na czas. Kathy i Stuart już byli. Kiedy

George otworzył im drzwi, zobaczyli córkę po­

grążoną w rozmowie ze swoją przyszłą teściową.

Opowiadała o czymś z dużym ożywieniem. Abbie

była ciekawa o czym mówią, ale nie wypadało pytać.

Należało zachować cierpliwość, trzymać nerwy na

wodzy.

background image

145

Pomyślała, że nigdy nie polubi mieszkania rodzi­

ców Stuarta. Na ścianie wisiało ślubne zdjęcie gospo­

darzy - ogromnej wielkości portret. Nienawidziła te­

go rodzaju rzeczy, chociaż musiała przyznać, że pod­

chodziła do tego zbyt emocjonalnie. Wszystko w tym

domu utrzymane było niemal w sterylnej czystości.

Błyszczały w blasku świec politurowane meble i wy­

łożona białymi kaflami podłoga. Anna kilka lat temu

pozbyła się wszystkich dywanów, uznawszy je za

siedlisko kurzu. Twierdziła, że jasną terakotę znacznie

łatwiej utrzymać w porządku, wystarczy przetrzeć ją

płynem bakteriobójczym. Mimo sterylnej czystości,

dom był zimny i nieprzytulny. Nie pomógł nawet za­

pach świeżej szarlotki i woń pieczonego mięsa.

Anna, gdy tylko weszli, przerwała rozmowę. I za­

raz zostali przedstawieni dalszej rodzinie Stuarta.

Kątem oka Abbie obserwowała Marka, kuzyna

Stuarta, człowieka, który nie cieszył się dobrą sławą.

Nie wiedziała, czemu zawdzięczał taką opinię. Podej­

rzewała, że jako rozwodnik nie miał szans na szacu­

nek tej rodziny. Poznała go na poprzedniej imprezie.

Zdążyła zamienić z nim kilka słów. Niestety, był

wówczas umówiony i musiał wyjść dużo wcześniej

niż inni goście.

Kiedy Samuel i Stuart pogrążyli się w konwersa­

cji, kuzyn podszedł do niej.

- I znowu się spotykamy.

- To chyba przeznaczenie - odparła lekko.

background image

146

- I to kuzynka Anna pomogła przeznaczeniu, za­

praszając mnie na tę nudną imprezę - parsknął śmie­

chem.

Abbie czuła sympatię dla tego wesołego człowieka.

Pomyślała, że chyba tylko on jeden na. tym przyjęciu

nie miał do niej żadnych pretensji, nie patrzył na nią

krytycznie.

Uśmiechnęła się. Wiele lat minęło, odkąd ostatni

raz flirtowała z przystojnym mężczyzną. Może nie

był tak bardzo męski jak Sam, ale lekka, wesoła roz­

mowa wydała się znakomitym lekarstwem na jej star­

gane nerwy.

- Anna jest doskonałą kucharką. Przynajmniej tak

się o niej mówi. A ty umiesz gotować?

- Och, doskonale.

- To wspaniale się składa. A czy miałabyś chęć

udowodnić to? Zaprosisz mnie na śniadanie? Świeże

owoce, zimne soki, ciepłe bułeczki i wielki kubas

kawy. Śniadanie w łóżku to fantastyczny pomysł, pra­

wda? - żartował Marek.

Abbie zachichotała.

- Oczywiście, ale pod warunkiem, że będziemy

zupełnie nago.

Może nie było mądre to, co powiedziała, ale w su­

mie nie miało przecież większego znaczenia. I kiedy

niespodziewanie napotkała oburzone spojrzenie Ka­

my, zignorowała je. Marek gładko podchwycił temat

i ten uroczy flirt trwał jeszcze przez pewien czas.

background image

147

- Po śniadaniu jaccuzi albo sauna - śmiał się.

- Najpierw seks, potem kąpiel, a śniadanie na sa­

mym końcu - dodała Abbie.

Po skończonej imprezie, kiedy stała koło samocho­

du, czekając na Sama, podeszła do niej córka.

- Jak możesz kompromitować mnie w ten sposób!

- syknęła ze złością. - Zachowujesz się jak... kobieta

lekkich obyczajów... Matka Stuarta nigdy w życiu

nie pozwoliłaby sobie na to, żeby flirtować z innym

mężczyzną. Co ona sobie pomyśli? A ojciec?

Abbie starała się nie przejmować słowami córki.

Dyskusja z nią nie miała sensu.

- Pomyśl o ojcu! - krzyczała Kathy. - Być może

po tym wszystkim ojciec będzie miał wreszcie pod­

stawę, by podejrzewać, że nie jestem jego córką.

Stała i patrzyła zaskoczona na swoje dziecko. W

końcu jednak zaczęła się zastanawiać, czy może rze­

czywiście zachowała się nieodpowiednio.

Kathy histerycznie wykrzykiwała swoje żale i obie

nie usłyszały, kiedy podszedł do nich Sam.

- Dość tego - powiedział ostro. - Wiem, Kathy,

że jesteś zdenerwowana, ale nie wolno ci tak mówić.

Patrzyły na niego ze zdziwieniem. Kathy pierwsza

odzyskała głos.

- Widziałeś ją, tato. Widziałeś, jak się zacho­

wywała. Robi z siebie przedstawienie. W obecności

pani Anny pozwala sobie flirtować z jej kuzynem. Jak

mogłaś mi to zrobić? - znowu zwróciła się do matki.

background image

148

- Upokorzyć mnie w ten sposób przed jego ro­

dzicami!

Zaczęła płakać.

- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek mogła ci to wy­

baczyć! - Teatralnym gestem przetarła oczy.

- Wystarczy, Kathy - powiedział Sam. - Nie

masz racji.

- Przecież musisz czuć to samo, co ja - upierała

się Kathy. - Nie byłeś zakłopotany, że mama otwarcie

flirtuje z innym mężczyzną i to na oczach rodziców

Stuarta?

- Nie, córeczko. Wcale nie czułem się zakłopota­

ny - odparł stanowczo.

Podszedł do Abbie. Wziął jej rękę, podniósł do ust

i lekko pocałował. Potem znów zwrócił się do Kathy:

- Nie powtarzaj moich błędów, córeczko. Raz tyl­

ko w życiu nie okazałem twojej matce pełnego za­

ufania i drogo za to zapłaciłem. I nie tylko ja. Nam

wszystkim przyniosło to wiele bólu i cierpienia.

Mówił jasnym, szczerym głosem.

- Twoja mama ma prawo poflirtować, jeśli chce,

i nikt nie powinien jej za to krytykować. Trzeba ufać

tym, których kochamy. Wiem, że twoja mama nigdy

nie zrobiłaby czegoś takiego, co miałoby na celu spra­

wienie mi przykrości.

Abbie spojrzała mu w oczy, szukając potwierdze­

nia tych słów.

- Sam... - szepnęła niepewnie.

background image

149

Równocześnie zaczęła mówić Kathy:

- Mamo, bardzo cię przepraszam. Tata ma rację.

Jestem zdenerwowana i przewrażliwiona. Po prostu

chciałam, żebyś wywarła dobre wrażenie na rodzi­

cach Stuarta.

- Twoja mama nie musi obawiać się o to, jakie

wywiera na innych wrażenie. Ty też nie masz powodu

do niepokoju - wtrącił Sam. - Twój narzeczony ko­

cha cię właśnie taką, jaka jesteś.

- Och, tak, wiem o tym - zgodziła się Kathy.

Spojrzała na nich z zakłopotaniem.

- Bo mama i Stuart jeszcze nie zdążyli się całkiem

zaakceptować - wyjaśniła. - A ja bym bardzo chcia­

ła, żeby oni się lubili...

Abbie odetchnęła z głęboką ulgą.

- Myślę, że najbardziej cię drażni to, że nie jestem

taka jak matka Stuarta. Chciałabyś, żebym była bar­

dziej podobna do niej.

- Co takiego?

Teraz Kathy wyglądała na zaskoczoną.

- Skąd ci coś takiego przyszło do głowy? - jęk­

nęła. - Dobrze wiesz, że jesteś najwspanialszą, naj­

ukochańszą matką na świecie... To właśnie zraniło

mnie najbardziej, że Stuart nie potrafił tego zro­

zumieć. Szczególnie, że dotyczyło to dwojga ludzi,

których tak bardzo kocham. Chciałam, żeby zobaczył

ciętaką, jaka jesteś naprawdę. Martwiłam się o to

wszystko.

background image

150

- Och, Kathy...

Abbie podeszła, żeby ją uściskać.

- Masz rację. On jest wartościowym młodym

człowiekiem. I dużo w tym mojej winy, że nie do

końca potrafiłam go docenić. Chyba za dużo mia­

łam do niego żalu, że mi ciebie zabiera. I obiecuję,

że nie będę z nikim więcej flirtować - zwróciła się do

Sama.

- Zwalniam cię z tej obietnicy - zawołał. - Mo­

żesz flirtować, ile chcesz.

- Ale najlepiej, jeśli będziesz flirtowała z tatą -

dodała Kathy.

Rozejrzała się.

- Muszę iść. Boję się, że Stuart będzie mnie

szukał.

Kiedy Kathy odeszła, Sam wziął Abbie w ramiona.

- Kocham cię. Wiesz o tym, prawda? - zapytał

głosem zachrypniętym ze wzruszenia.

Zadrżała.

- To nie może być prawdą. "

- Kochałem cię przez te wszystkie lata pustki -

mówił. - I . . . teraz wiesz, dlaczego tu przyjechałem...

- Zobaczyć Kathy - powiedziała.

- Nie tylko. Przede wszystkim pragnąłem spotkać

ciebie. Przez te wszystkie lata nie potrafiłem o tobie

zapomnieć.

- To tylko seks - szepnęła.

- Tylko seks - powtórzył z kpiną. - Och, Abbie.

background image

1 5 1

- Powiedziałeś, że poświęcasz się dla Kathy i my­

ślałam. ..

- Myślałaś, że pójście z tobą do łóżka było jed­

nym z takich poświęceń.

Wziął ją w ramiona. Nie broniła się. Pragnęła, by

znowu uniósł ją do gwiazd.

background image

EPILOG

Kathy wygładziła fałdy długiej białej sukni i szep­

nęła do Stuarta:

- Spójrz na mamę i tatę. Tak wyglądają, jakby to

był ich ślub, a nie nasz.

- Przecież oni już od sześciu miesięcy są małżeń­

stwem - przypomniał Stuart.

Oboje patrzyli teraz na Abbie i Sama, złączonych

głębokim pocałunkiem.

- Twoje usta mają taki cudowny smak - szepnął

Sam do żony.

Abbie zaśmiała się.

- To wesele naszej córki. Nie zapominaj o tym.

Oboje, zaraz po weselu Kathy, wybierali się

w dwumiesięczną podróż do Australii. Sam chciał

pokazać żonie kraj, w którym spędził tak wiele lat.

Poza tym musiał załatwić tam pewne sprawy, zanim

będzie mógł objąć stanowisko na uniwersytecie.

Ślub ich był cichy i skromny. Zaprosili tylko naj­

bliższą rodzinę i kilku przyjaciół. Abbie wolałaby naj­

pierw wydać córkę za mąż, a dopiero potem zająć się

background image

153

własnymi sprawami. Sam jednak bardzo prosił ją o to,

żeby ślub odbył się jak najszybciej.

Natomiast wesele Kathy było dużym wydarzeniem

towarzyskim.

Abbie zdziwiła się, jak bardzo zmienił się hotel,

w którym wiele lat temu spędziła pierwszą noc z Sa­

mem. Oboje zgodzili się, że nie jest to już to samo

miejsce.

Dobudowano wielką salę konferencyjną. Tę właś­

nie, w której odbywało się wesele Kathy. Część ogro­

du wykorzystano do budowy parkingu. Przebiegająca

w pobliżu autostrada sprawiła, że miejsce to przestało

być uroczym, odludnym zakątkiem. Ze względu na

budowę szosy uregulowano rzekę. Na betonowym

brzegu stało kilkunastu wędkarzy. Intensywnie pach­

niało rybami.

A jednak... Abbie przemknęło przez myśl, że pie­

niążek, który wrzuciła kiedyś do rzeki, przyniósł jej

szczęście...

Sam wziął ją za rękę i przyłączyli się do innych.

Abbie pomyślała, że oboje dowiedli, jak silna była ich

miłość. Modliła się, by uczucie łączące Kathy i Stu­

arta również miało dość mocy, by przetrwać to wszy­

stko, co przyniesie im los.

- Nie denerwuj się - szepnęła Anna.

Abbie odpowiedziała jej uśmiechem.

Ona i matka Stuarta żyły teraz w przyjaźni. Abbie,

za namową Sama, wzięła inicjatywę w swoje ręce.

background image

154

Umówiła się z Anną na rozmowę. Wyjaśniły sobie

wiele nieporozumień. Anna przyznała to, co wcześ­

niej sugerował Sam, że czuła się zazdrosna i przytło­

czona osobowością pięknej matki Kathy.

Abbie uśmiechnęła się do siebie. Sam jest taki cu­

downy. To, co między nimi się iskrzy, to nie tylko

fizyczne pożądanie. Dziwiła się, że kiedyś mogła tak

myśleć.

I nie mogła doczekać się chwili, gdy on znowu

weźmie ją w ramiona.

koniec

jan+an


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jordan Penny Za bogaty na męża
Jordan Penny Slodki rewanz
48 Jordan Penny Odtrutka
Jordan Penny Upojny Zapach Lewkonii
Jordan Penny Odnaleziona Milosc
08 Jordan Penny Juz nigdy sie nie zakocham
Jordan Penny Słodki rewanż
552 Jordan Penny Upojny zapach lewkonii
Jordan Penny Odnaleziona miłość(1)
Jordan Penny Zimowe gody
05 Jordan Penny Doskonaly grzesznik
Jordan Penny Upojny Zapach Lewkonii
0519 Jordan Penny Hotel złamanych serc
Jordan Penny Milosna odpowiedz (poprawione)
08 Jordan Penny Kusząca propozycja ( Dziewczyna szejka )
552 Jordan Penny Upojny zapach lewkonii
Jordan Penny Siła uczuć
12 Pustynne noce 02 Romans z szejkiem Jordan Penny Noc w oazie(inny tytuł Pustynne noce)

więcej podobnych podstron