PENNY JORDAN
Powrót
męża
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Szary stratus przesłonił niebo. Ulewny deszcz bęb
nił o szyby. Abbie Howard poprawiła zasłonki i za
paliła stojącą na biurku lampkę. Jakże szybko zmie
niła się pogoda, westchnęła, a zapowiadał się upalny
dzień.
Ponownie pochyliła się nad rachunkami. Już
w zeszłym tygodniu obiecała dostarczyć księgowej
wszystkie dokumenty, potrzebne do sporządzenia bi
lansu firmy. Pierwszy raz zdarzyło jej się takie
opóźnienie. Przyczyną tego była jej dwudziestodwu
letnia córka, Kathy. Kochana jedynaczka, która oznaj
miła dziesięć dni temu, że ona i Stuart zamierzają się
pobrać...
Trzasnęły drzwi, Abbie podniosła głowę. Poznała
kroki córki. Tylko dlaczego Kathy szła tak wolno,
jakby wahała się, czy wejść do pokoju? Chyba nic się
nie stało...
- Dzień dobry, mamusiu...
- Witaj, córeczko!
- Mamo...
6
- Co takiego? Domyślam się, że chcesz mi coś
powiedzieć. Wykrztuś to z siebie, od razu poczujesz
się lepiej. - Abbie uśmiechnęła się serdecznie.
Matka i córka nie były do siebie podobne. Lu
dzie wielokrotnie zwracali na to uwagę. Abbie by
ła zgrabną filigranową blondynką, Kathy zaś wyso
ką dziewczyną o pięknych ciemnych włosach. Może
tylko oczy miały takie same - zielone jak morska
woda.
Dawniej Kathy martwiła się, że z wiekiem staje się
coraz bardziej podobna do ojca, którego znała tylko
z fotografii.
- Nie chcę być taka jak on - powiedziała kiedyś.
- To okropny człowiek. Nienawidzę go.
- Ale ty nie jesteś okropna, tylko bardzo kochana
- odpowiedziała Abbie i serdecznie uściskała dziew
czynkę. - Nie jesteś ani taka jak ja, ani taka jak ojciec.
I gdy dorośniesz, będziesz się cieszyć, że jesteś sobą
- dodała czule.
I nie myliła się. Kathy wyrosła na piękną dziew
czynę, rozsądną i inteligentną. I na pewno nie musia
ła martwić się brakiem urody.
Niewiele było takich spraw, w których matka i cór
ka nie mogły się zgodzić. Chociaż, kiedy Abbie do
wiedziała się o zaręczynach, nie umiała ukryć swoich
obaw.
A teraz Kathy patrzy na matkę z wahaniem. Boi
się, jak Abbie przyjmie to, co chciała powiedzieć.
7
- Mamo... Chciałam ci coś powiedzieć, ale boję
się, że mi nie uwierzysz.... - zaczęła niepewnie.
Oparła się o biurko.
Abbie z westchnieniem odsunęła papiery.
- Co się stało?
- Wiem, że będzie ci ciężko w to uwierzyć. Ale
wydaje mi się...
- Co ci się wydaje? Wykrztuś to wreszcie - znie
cierpliwiła się Abbie.
Kathy pochyliła głowę.
- Widziałam dzisiaj mojego ojca - dokończyła.
Zapanowało kłopotliwe milczenie. Abbie czuła, że
drżą jej dłonie.
- Masz rację - powiedziała krótko, kiedy doszła
do wniosku, że już potrafi zapanować nad głosem.
- Nie uwierzyłam. To zupełnie niemożliwe, żeby
twój ojciec nagle się tutaj zjawił. On wyemigrował do
Australii zaraz... zaraz po tym, jak ty się urodziłaś
i nie ma żadnego powodu... - Zamilkła, widząc, jak
bardzo Kathy zmieniła się na twarzy.
Córka jednak wykazała dość odwagi, by dokoń
czyć za nią urwane zdanie.
- Nie ma powodu, żeby wrócił? A to, że może
bardzo chciałby mnie poznać, nie wydaje ci się wy
starczającym powodem?
Matce serce ścisnęło się z bólu. Poświęciła córce
całe swoje życie, starała się dać jej miłość, poczucie
bezpieczeństwa, wszystko, co tylko możliwe. I czuła
się dumna z tego, że jej ukochana dziewczynka jest
szczęśliwa. Teraz nagłe spostrzegła z przerażeniem,
że coś jednak przeoczyła.
Wiedziała oczywiście, dlaczego Kathy myślała te
raz więcej o ojcu. Zamierzała przecież założyć ro
dzinę. To było naturalne, że zastanawiała się nad
rolą obojga rodziców. I na pewno przyglądała się ro
dzicom Stuarta. Narzeczony córki pochodził z du
żej, zamożnej rodziny. Miał nie tylko matkę, ale i oj
ca, a także dwie siostry. Tak, porównania niekoniecz
nie wychodziły na jej korzyść. Abbie westchnęła głę
boko.
Wiele lat temu, kiedy Kathy była jeszcze malutkim
bobaskiem, Abbie przysięgła sobie, że zawsze będzie
z nią szczera we wszystkim, co dotyczy jej ojca. I do
trzymała słowa, chociaż starała się przekazywać ma
łej wszystkie informacje w taki sposób, by jej nie
zranić. I opowiedziała wszystko dopiero wtedy, kiedy
Kathy dorosła na tyle, by mogła to zrozumieć. Zrobiła
to głównie po to, żeby córka nie czuła się gorsza od
innych dzieci, by nie ciążyła jej świadomość, że włas
ny ojciec ją odrzucił.
Na imprezie z okazji „osiemnastki" Kathy,
Abbie myślała z dumą, że może sobie pogratulo
wać. Patrzyła z radością na pogodną buzię i jaśnieją
ce szczęściem oczy córki. Udało się pokonać wszy
stkie trudności. Tak bardzo cieszyła się, że dopięła
celu.
9
Teraz jednak po raz pierwszy tknęło ją przeczucie,
że być może ta radość okazała się przedwczesna. Czy
Kathy mogła tęsknić za ojcem, którego nigdy nie
znała? Minęło już wiele lat, odkąd Abbie ostatni raz
zadała sobie to pytanie.
- Rozumiem, co czujesz - rzekła szorstko. - Mu
sisz jednak zapomnieć o ojcu. Traktuj to tak, jakby
nigdy nie istniał.
Kathy odpowiedziała z nieoczekiwaną gwałtow
nością.
- Ty nic nie rozumiesz. Nie możesz tego zrozu
mieć. Zawsze miałaś kochającego tatusia. Dziadek
i babcia są razem. Kochają cię. Nigdy w szkole nie
musiałaś wysłuchiwać tych wszystkich dzieci, opo
wiadających o swoich ojcach...
Spojrzała na matkę i na chwilę zamilkła.
- Przepraszam, mamo. To nie twoja wina. Ja nie
chciałam...
Abbie wstała z krzesła. Objęła serdecznie swoją
wysoką, dorosłą córkę. Przytuliła ją do siebie tak, jak
robiła to dawniej, kiedy Kathy była małą dziew
czynką.
Czy to możliwe, żeby Samuel Howard powrócił?
- myślała. Nie odważyłby się. Po tym, co zrobił, na
pewno by się nie ośmielił. Ułatwiła mu odejście. Zgo
dziła się, żeby zabrał dom, pieniądze... Wszystko mu
oddała. Wszystko oprócz dziecka, którego wyparł się
i którego nigdy nie widział. Oskarżył ją, że poszła do
10
łóżka z kimś innym. Sugerował nawet, że to był
Lloyd. Z uporem powtarzał, że jeżeli Abbie zaszła
w ciążę, to na pewno nie z nim.
Zupełnie nie spodziewała się, że jej mąż zareaguje
w ten sposób na wiadomość o dziecku. Tak bardzo go
kochała. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mo
głaby go zdradzić. To był dla niej szok. Straszliwy
ból zadany w chwili, kiedy promieniała szczęściem.
Nie mogła słuchać tego rodzaju zarzutów. Spakowała
rzeczy i odeszła z domu, w którym przez parę mie
sięcy mieszkali razem.
Tak więc jej mąż i zarazem ojciec dziecka zniknął
z jej życia zaraz potem, jak dowiedziała się, że jest
w ciąży.
Abbie wprowadziła dane do komputera, przygoto
wała wydruk dla swojej księgowej. Wpięła rachunki
do skoroszytu. Odetchnęła z ulgą, robota była skoń
czona.
Siedem lat temu, gdy powiedziała przyjaciołom, że
zamierza otworzyć własną firmę, uśmiechali się
z niedowierzaniem. Dowiodła, że podjęła słuszną de
cyzję. Prywatne biuro pośrednictwa pracy okazało się
doskonałym pomysłem.
Potrafiła wykorzystać swoje doświadczenie zawo
dowe i liczne znajomości, jakie zdobyła, pracując
przez piętnaście lat w restauracji w miejscowym ho
telu. Najpierw jako kelnerka, potem jako kierowni-
11
czka. Odpowiadała również za organizację konferen
cji naukowych.
Obecnie dobra opinia o jej firmie przechodziła
z ust do ust, jeden klient polecał drugiemu.
Kathy, podobnie jak kiedyś matka, pracowała w re
stauracji jako kelnerka. Mogła dzięki temu zdobyć
niezależność i zarazem mieć satysfakcję z zarobienia
własnych pieniędzy. Oczywiście starała się zawsze,
by praca nie kolidowała ze studiami. Naukę stawiała
na pierwszym miejscu.
Rodzice Abbie wielokrotnie oferowali swoją po
moc, błagali ją, żeby zamieszkała razem z nimi. Ona
jednak uparła się, by mieszkać jedynie z córką i za
rabiać na swoje utrzymanie. I ta stanowczość wyszła
jej na dobre...
Abbie spojrzała na zegarek. Obiecała swojej przy
jaciółce, która pomagała komuś organizować jarmark
staroci, że wejdzie na strych i przejrzy stare rupiecie,
czy nie ma czegoś takiego, co mogłoby się przydać.
Jeśli się pośpieszę - pomyślała - zdążę to zrobić
przed wieczornym spotkaniem z Dennisem. W miej
scowym hotelu otwarto luksusowe centrum konferen
cyjne. Tego dnia właśnie miała omówić warunki
współpracy.
Dennisa, przystojnego bruneta, z którym łączyło ją
wiele spraw zawodowych, Abbie traktowała z rezer
wą. Od czasu, kiedy rozpadło się jej małżeństwo,
zachowywała dystans nawet wobec przyjaciół. Pilno-
12
wała, żeby sprawy nie zaszły za daleko, zawsze umia
ła w porę się wycofać. Gdyby ktoś zarzucił jej, że
nienawidzi mężczyzn, zaprzeczyłaby temu od razu.
Po prostu chciała mieć spokój. Nie miała chęci kom
plikować sobie życia. Jej były mąż nazwał ją kłam
czucha, a nawet jeszcze gorzej. Ta rana długo nie
chciała się zagoić...
Podstawiła drabinę i zaczęła wchodzić na strych.
Znowu myślała o tym, że nie powinna nigdy więcej
dopuścić do czegoś takiego.
Samuel zaklinał się, że zawsze będzie ją kochał, że
nigdy jej nie skrzywdzi. Uwierzyła, a on ją okłamał.
Czy po tym, co przeżyła, mogła pozwolić sobie na to,
żeby zaufać innemu mężczyźnie? Bała się ryzyka. Nie
tylko dla własnego spokoju, ale przede wszystkim dla
dobra Kathy...
Pchnęła drewniane drzwi i zaraz kichnęła, tak dużo
zgromadziło się tutaj kurzu. Nie była tu od czasu,
kiedy jej córka opuściła dom.
- Kathy... - głośno westchnęła. Odkąd dziewczy
na poznała na uniwersytecie Stuarta, Abbie panicznie
się bała, że historia może się powtórzyć.
- Stuart nie jest taki jak Sam - mówiła Fran. -
A gdyby nawet okazał się taki, to i tak Kathy ma
prawo popełniać własne błędy. A nadmierna opiekuń
czość matki nie zawsze wychodzi na dobre. Ja rozu
miem, co czujesz, ale twoja córka jest dorosła i bar
dzo zakochana.
1 3
Fran była jedyną przyjaciółką, z którą Abbie cza
sami potrafiła szczerze porozmawiać.
- Jej tylko się wydaje, że jest zakochana - prze
rwała wówczas Abbie. - Znają się zaledwie kilka
miesięcy i już myślą o tym, żeby razem mieszkać.
- Daj jej szansę. Daj szansę im obojgu.
- Łatwo ci mówić. Twoje dzieci mają dopiero kil
kanaście lat.
- Czy myślisz, że to mi coś ułatwia? - oburzyła
się Fran. - Lloyd i Susan przez cały tydzień nie od
żywali się do siebie. Przyłapał ją, jak całowała się
przy furtce z tym. swoim Lukiem. I nagle zrobił się
troskliwym ojcem, pilnującym cnoty swojej córki.
Michelle natomiast...
Lloyd, zanim poznał Fran, przyjaźnił się z Abbie.
Bardzo pomagał jej w tych trudnych dniach, kiedy
rozpadło się jej małżeństwo. Sugerował nawet, że
powinni się pobrać. Abbie odmówiła. Wiedziała, że
nie łączy ich nic więcej oprócz przyjaźni. I to, że
kiedyś traktowano ich jak parę, nie miało żadnego
znaczenia.
Jakiś czas po tym, jak Abbie odmówiła, Lloyd za
czął chodzić z Fran. Ożenił się z nią i mieli już dwie
córki, Susan i Michelle. Obie średniego wzrostu, dość
pulchne, o ładnych gęstych rudych włosach, bardzo
podobne do ojca. Miały zupełnie inny typ urody niż
Kathy.
Abbie rozłożyła na podłodze gazetę i przykucnęła
1 4
na niej, przeglądając starocie. Teraz wspomnienia za
atakowały ją ze wzmożoną siłą. Ileż tu było wzruszeń.
W zniszczonej, skórzanej walizce znalazła pierwsze
książeczki Kathy do nauki czytania i jeszcze starsze
z obrazkami do kolorowania.
Pod powiekami zapiekły łzy. Dobrze pamiętała, jak
Kathy rysowała swoje dziecinne obrazki, jak przeczy
tała pierwsze słowa, potem całe zdanie. Była dumna
ze swego dziecka.
Uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak telefo
nowała do swoich rodziców, chwaląc się każdym no
wym osiągnięciem córeczki. Zakurzoną dłonią prze
tarła oczy. Broniła się przed ogarniającą ją nostalgią.
Odsunęła wiklinowy koszyk ze starymi lampkami
choinkowymi. Zepsuty budzik, ekspres do kawy, za
rdzewiały rower ze zwichrowanym kołem...
Trzeba to będzie wyrzucić, zdecydowała. W kącie
stały wielkie tekturowe pudła. Sięgnęła do nich.
W powietrzu unosił się obłok kurzu. Nad głową
rozległ się hałas. To tylko nietoperze, pomyślała. Sku
liła ramiona.
Nie mogła zrozumieć, co się z nią dzieje. Przecież
od dawna nie poddawała się tego rodzaju nastrojom.
Z wrażliwej, romantycznej dziewczyny przemieniła
się w twardą kobietę, trzeźwo stąpającą po ziemi. Po
trafiła stłumić sentymenty. Borykała się z rozmaitymi
problemami, jakie niesie życie. O dobro swojego
dziecka walczyła jak lwica. Niekiedy zarzucano jej,
1 5
że jest zbyt chłodna, zamknięta w sobie. Ale ludzie
szanowali tę nową Abbie...
Westchnęła. Poczekała, aż kurz opadnie i zajrzała
do następnego pudła.
Wiedziała już, że nie znajdzie nic takiego, co przy
dałoby się przyjaciółce. Większość rzeczy okazała się
tak zniszczona, że nadawała się tylko do wyrzucenia.
Inne z kolei budziły zbyt wiele wspomnień, by mogła
się ich pozbyć.
Pomyślała, że powinna zakończyć poszukiwania,
zejść na dół i przygotować się na spotkanie z Denni-
sem, ale właśnie ręka jej natrafiła na miękką tkaninę.
Abbie podniosła pokrywkę. W słabym świetle nie
było wiele widać, ale i tak dobrze wiedziała, co zna
lazła.
Instynkt mówił jej, że powinna odejść. Tymczasem
siedziała nieruchomo na gazecie, pogrążona we
wspomnieniach.
Dobrze pamiętała tę suknię z białego szyfonu
i francuskiej koronki. Blask naszytych pereł tak bar
dzo pasował do pierścionka z brylantem.
To było tak dawno. Zaróżowiona ze szczęścia, tań
czyła przed lustrem, robiła piruety. Z oczyma jaśnie
jącymi szczęściem czekała na matkę, by pokazać się
jej w tej sukni.
Wyglądała jak królewna, gdy kroczyła kościelną
nawą, trzymając ojca pod rękę. Gdy Samuel uniósł
jej welon, ujrzała brązowe oczy, wpatrzone w nią
1 6
z miłością. Czuła się nieśmiertelna jak bogini, kocha
na, uwielbiana. Pewna, że szczęście będzie trwało
wiecznie. Ani przez chwilę nie myślała wówczas, że
Sam nie zawsze będzie patrzył na nią w ten sposób.
Nie wiedziała, że nadejdzie dzień, kiedy wszystko
stanie się inne.
Jak bardzo naiwna była wtedy, jak straszliwie
głupia.
Rodzice ostrzegali ją, żeby nie śpieszyła się tak
bardzo ze ślubem. Tłumaczyli, że jest młodziutka, że
znają się z Samem zaledwie kilka miesięcy. Nie słu
chała ich. Uważała, że są starzy i dawno już zapo
mnieli, jak kiedyś sami byli zakochani.
Ona i Samuel spotkali się przypadkowo.
Jechała rowerem na zajęcia ze statystyki. Jazda
rowerem na terenie uniwersytetu była zabroniona.
Studenci jednak nie przejmowali się tym zakazem.
Sam wyszedł energicznym krokiem zza budyn
ku, a Abbie nie zdążyła wyhamować i całym impe
tem wpadła na niego. Wtedy sądziła, że jest studen
tem, tak jak ona, choć już na pierwszy rzut oka widać
było, że jest od niej starszy. Nie wiedziała jeszcze, że
to jeden z nowych wykładowców ekonomii poli
tycznej.
Dobrze pamiętała, jak przepraszała, zaczerwienio
na i speszona. Nie poczuwała się do winy. Jazda ro
werem na terenie uniwersytetu wydawała jej się
czymś zupełnie naturalnym.
1 7
Już na samym początku silnie zareagowała na mag
netyzm jego ciała. Miłość od pierwszego wejrzenia?
Westchnęła. Teraz nie wierzyła już w takie bajki. Mu
siała jednak przyznać, że gdyby już wtedy chciał się
z nią kochać, nie zawahałaby się ani sekundy. Mogli
to robić nawet na trawniku. Przed gmachem wydziału
ekonomii politycznej i na oczach wszystkich studen
tów. Nie zaprotestowałaby, choć wtedy jeszcze nie
miała żadnych doświadczeń seksualnych, nie licząc
sporadycznych pocałunków z Lloydem.
Kiedy odkryła, że jest wykładowcą, który kilka
miesięcy wcześniej zrobił doktorat na uniwersytecie
harwardzkim, była zszokowana.
Samuel zwrócił jej uwagę, że jazda rowerem
jest zakazana, po czym odszedł. Nie spodziewała
się, że jeszcze kiedyś go zobaczy. Jednak dwa dni
później, zupełnie nieoczekiwanie, przyszedł do niej
na stancję, odnosząc książkę, która wypadła z bagaż
nika roweru.
Dobrze pamiętała, jak bardzo czuła się wtedy za
kłopotana. Czytała właśnie artykuł o rozpaczliwej sy
tuacji krajów Trzeciego Świata. Były tam zamiesz
czone zdjęcia pomordowanych dzieci. Wzruszyła ją
historia boliwijskiego chłopca, który uciekał przez
góry po aresztowaniu ojca, kiedy lewicowy rząd zo
stał zastąpiony juntą wojskową. Przerażały opisy rze
zi, w których nie oszczędzano nawet małych dzieci.
Bohaterowi opowiadania udało się ocalić życie. Do-
18
tarł szczęśliwie do Argentyny i tam policja udzieliła
mu pomocy.
Abbie nie dość szybko zdążyła otrzeć łzy i Sam
zauważył, że płakała.
- Pewnie myślisz, że reaguję za bardzo emocjo
nalnie. .. - zaczęła się tłumaczyć. - Ale, widzisz, te
pomordowane dzieci... Nawet ten śliczny malu-
szek... został zabity niedługo po tym, jak zrobiono to
zdjęcie. - Wskazała na fotografię. - Zabójstwa,
głód... Nie sposób tego wytrzymać.
Potrząsnął głową.
- Rozumiem cię doskonale. Państwa Ameryki Po
łudniowej znajdują się i tak w lepszej sytuacji niż
Syberia lub kraje pustynne. Klimat jest tam łagodniej
szy, bogata przyroda. Dzikie oliwki niejednego ura
towały od śmierci głodowej.
Przetarła oczy. Uśmiechnęła się do niego.
- Wcale nie uważam, że reagujesz zbyt emocjo
nalnie - zaczął. - Dużo podróżowałem, widziałem
wiele tragedii. I przyznam, że kiedyś... - Nie skoń
czył, bo w tym momencie weszła do pokoju współ
lokatorka.
Abbie zaproponowała Samuelowi, że zrobi mu ka
wy. Odmówił. Powiedział, że przyszedł tylko po to,
żeby oddać książkę.
To był już prawie początek wakacji i ku jej zdu
mieniu, dwa tygodnie później Sam odwiedził ją w do
mu rodziców. Leżała na słońcu i opalała się. I nagle
1 9
spostrzegła go przy furtce. Przyznał potem, że wyda
wało mu się, iż nie wypada, żeby wykładowca wpadał
do pokoju dziewcząt na kawę.
Był człowiekiem o bardzo wysokiej moralności,
o silnie wpojonych zasadach. Jednak ich miłość była
tak namiętna, że oboje tracili kontrolę.
Wtedy, pierwszy raz, wpadł na krótko. Jej rodzice
wyszli, miała mieszkanie do swojej dyspozycji. Bła
gała go, żeby został dłużej.
- Bo ty mnie nie lubisz - oskarżyła go.
W odpowiedzi wziął jej rękę, by sama sprawdziła
jak jest podniecony.
Zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. Jeszcze wte
dy w takich chwilach nie umiała patrzeć w oczy.
Zaśmiał się.
- Widzisz, jesteś taka młodziutka. Poza tym ty...
- Jak śmiesz mówić mi, że jestem za młoda! -
przerwała mu z pasją. - Mam prawie dwadzieścia lat.
- A ja dwadzieścia sześć.
- Zatem jest między nami różnica zaledwie sze
ściu lat - protestowała.
- Ty jesteś dziewicą i nadal żyjesz w krainie ba
jek. Ja już mam za sobą doświadczenia seksualne.
- Mogę się nauczyć... Ty możesz mnie nauczyć.
Wziął ją w ramiona.
- Och, Boże, na jakie narażasz mnie pokusy -jęk
nął zduszonym głosem.
Początkowo podejrzewała, że żartuje. Szybko jed-
20
nak zauważyła, że głos miał zmieniony pod wpływem
emocji. A potem zaraz zaczął mówić o czymś innym.
Neutralny temat. Opowiadał o tym, że wybiera się
z kimś na ryby, o tym, jak wśród kamieni będą szukać
węgorzy. Znał doskonale zwyczaje ryb, zdawało się,
że wie o przyrodzie wszystko.
Zawsze silnie reagowała na bliskość jego ciała. Ale
to, co ich łączyło, nie było tylko fizycznym pożądaniem.
Imponowało jej, że jest taki mądry, świetnie orientował
się w polityce, interesował się ochroną środowiska.
Abbie przymknęła oczy. Te wspomnienia sprawia
ły jej ból.
Pamiętała, jak pierwszy raz Sam ją pocałował.
Przypadkowo wspomniała, że chciałaby zobaczyć
„Sen nocy letniej", spektakl tradycyjnie wystawiany
co roku w Stratford. Wcale nie oczekiwała, że on ją
tam zawiezie. Nie miała jeszcze wtedy swojego sa
mochodu, ale zawsze mogła liczyć na rodziców.
Sam zadzwonił do niej już następnego dnia i po
wiedział, że kupił dwa bilety. Zapytał, czy chciałaby
pójść z nim na ten spektakl. Ucieszyła się, że znowu
go zobaczy.
Przyjechał po nią chwilę wcześniej, niż był umó
wiony. Na szczęście zdążyła się ubrać. Już kilka go
dzin wcześniej zaczęła szykować się na to spotkanie.
Zakręciła włosy na średniej wielkości wałki i nałoży
ła piankę. Miękko opadające fale tworzyły naturalną
i elegancką fryzurę.
21
Włożyła zwiewną sukienkę na ramiączkach, z de
likatnej żorżety, w pięknym odcieniu zieleni. Do tego
kremowy żakiet i klapki na paseczki z fantazyjną kla
merką, pasujące zarówno na spacer, jak i do eleganc
kiej restauracji. Dobrze się stało, że tak zadbała
o swój ubiór, bo dech jej zaparło, kiedy ujrzała Sama
w jasnej koszuli i garniturze.
- Myślę, że po obejrzeniu sztuki moglibyśmy
pójść gdzieś na kolację - powiedział do niej, patrząc
jednak na jej rodziców.
Matka skinęła głową. Ojciec mruknął coś nieokre
ślonego, z czego wywnioskowała, że oboje ufają Sa
mowi.
Wyglądała wówczas naprawdę prześlicznie. Nawet
spotkane przypadkowo koleżanki zwróciły na to uwa
gę. Puszyste jasne włosy, sukienka doskonale har
monizująca z kolorem oczu. Zielona żorżeta, miękka,
cudowna w dotyku...
Abbie westchnęła i znowu przeciągnęła dłonią po
leżącej w pudle starej sukni ślubnej.
Do Stratford jechało się około godziny. Abbie mil
czała prawie przez całą drogę, zbyt podekscytowana
jego bliskością, żeby prowadzić konwersację.
- Jaki ładny dzień -powiedziała, kiedy przejecha
li już większość drogi.
Sam odparł, że owszem, pogoda dopisała. Dodał,
że reszta tygodnia zapowiada się równie obiecująco.
- Czy lubisz się opalać? - zapytał.
22
Przytaknęła. Pomyślała z goryczą, że nigdy nie
udało jej się osiągnąć wymarzonego złotego koloru
opalenizny. Jej wrażliwa skóra pod wpływem słońca
szybko robiła się czerwona. Abbie musiała zawsze
uważać, żeby uniknąć poparzenia.
Wjechali na małą, spokojną uliczkę. Sam zatrzy
mał auto. Odwrócił głowę i patrząc poważnie na nią,
objął ją ramieniem. Odgarnął jej włosy z policzka.
Ten delikatny gest spowodował, że zadrżała z roz
koszy.
- Masz cudowną puchatą fryzurę - powiedział.
Potem patrzył na nią w taki sposób, jakby chciał
zdjąć z niej żakiet, zsunąć ramiączka... Zawstydzona
odwróciła wzrok.
Nadal zaskakiwało ją, że tak namiętnie pragnęła
tego mężczyzny. Do Lloyda nigdy nie czuła nic po
dobnego. Rozmawiali już o tym. Zgodnie ustalili, że
zostaną przyjaciółmi. Chcieli od czasu do czasu pójść
gdzieś razem, cieszyć się swoim towarzystwem. I nie
potrzebowała żadnego dowodu, że podjęła słuszną
decyzję. Lubiła Lloyda jako człowieka, kolegę. Nie
widziała jednak żadnego sensu, by iść z nim do łóżka.
To nie miałoby żadnej przyszłości. Jej marzenia wią
zały się z Samem. Nikt przedtem nie działał na nią
tak silnie. Nie była przygotowana na takie emocje, na
tak wielkie uzależnienie. Wiedziała, że to miłość.
W żaden inny sposób nie mogła wytłumaczyć tego,
co się z nią działo.
POWRÓT MĘŻA 23
To był prześliczny letni wieczór. Powietrze słodkie
i balsamiczne. Czuła się dumna, gdy z takim wspa
niałym wytwornym mężczyzną wchodziła do ele
ganckiego lokalu, w którym wystawiano spektakl.
Sam zarezerwował dla nich stolik w kącie sali, odda
lony od innych.
- Zamówiłem dla nas szampana - szepnął jej do
ucha, gdy tylko usiedli. - Mam nadzieję, że lubisz ten
trunek.
- Uwielbiam - odpowiedziała.
Nie chciała przyznać, że tylko raz w życiu próbo
wała szampana na jakimś weselu. I wtedy wypiła tyl
ko pół szklaneczki. W czasie studiów dorabiała pracą
kelnerki. Rodzice, mimo pewnych oporów, zgodzili
się na to, bo bardzo chciała być niezależna finansowo.
Wiedzieli, że córka ma twarde zasady. Unikała alko
holu, a oni ufali jej.
Wtedy jednak raczej umarłaby, niż się przyznała,
że nie pije. Samuel podał jej kieliszek. Alkohol szu
miał jej w głowie.
- Nie powinienem tego robić... Wiesz, co mam na
myśli - powiedział Sam, trzymając ją za rękę.
Nie była pewna, o czym mówi, dopóki jej tego nie
wyjaśnił.
- To nie miało być tak, że już teraz spotkam
dziewczynę, która tak wiele będzie dla mnie znaczyć.
To nie miało tak być. To poszło za szybko. Nie jestem
przygotowany. Chociaż... jak, do licha, ktoś może
24 POWRÓT MĘŻA
być na coś takiego przygotowany? Ty jesteś jeszcze
taka dziecinna...
Wyjął kieliszek z jej drżącej dłoni. Otoczył ją ra
mieniem.
- Ostatnia rzecz, jakiej mi było teraz trzeba, to
zakochać się tak bardzo.
- Niemożliwe, żebyś ty mnie kochał. Nie mogę
uwierzyć.
- Wszystko tak starannie zaplanowałem.
Musnął ustami jej policzek.
- Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam -
szeptał. - To ty sprawiłaś, że tak się czuję. Uważałem
siebie za twardego człowieka. Nigdy przedtem nie
byłem tak bardzo związany z żadną kobietą. Dla cie
bie tracę głowę.
- Ty nie możesz być we mnie zakochany - prote
stowała słabym głosem, ale z jego oczu potrafiła wy
czytać prawdę.
- Nie, nie mogę... Nie mogę. Nie rozumiem, co
się ze mną dzieje. Nawet jeszcze nie byliśmy razem
w łóżku. Jak to możliwe, żebym się tak zakochał?
Patrzyła na niego. Szampan dodał jej odwagi.
- Ja... jeszcze z nikim nigdy nie byłam w łóżku
- powiedziała. - Ale... wiem, że chciałabym kochać
się z tobą. Chcę to zrobić z tobą - dokończyła drżą
cym głosem.
I wtedy on pocałował ją właściwie pierwszy raz.
Tym razem nie było to żadne muśnięcie w policzek.
POWRÓT MĘŻA 25
W półmroku, jaki panował w lokalu, mógł sobie na
to pozwolić. Pamiętała, jak twardy i gorący wydał się
jego język. Wtedy dałaby wszystko, żeby ten pocału
nek nigdy się nie skończył.
Na pewno nie wyszli wtedy przed zakończeniem
spektaklu. Nic jednak nie zapamiętała z tego, co dzia
ło się na scenie. Wiedziała, że kelner podał do szam
pana coś słodkiego. Nie mogła przełknąć ani kęsa.
Chciała być tylko z nim. Patrzyła mu w oczy, a jej
ciało płonęło z pożądania.
Po zakończeniu przedstawienia odwiózł ją prosto
do domu, mimo że mogli dłużej być razem.
Potem jednak, akurat w czwartek, zapytał ją i jej
rodziców, czy mogłaby z nim pojechać na cały week
end.
- Kiedy? - zadała pytanie, które było jednocześ
nie zgodą.
- Przyjadę po ciebie jutro rano - odparł.
Na dole dzwonił telefon, ale ona tego nie słyszała,
tak bardzo pogrążona była we wspomnieniach. Nie
uczyniła żadnego wysiłku, żeby zejść na dół.
Broniła się przed przeszłością. Nie chciała tego
pamiętać. Nie miała siły przeżywać wszystkiego od
nowa. Ani tym bardziej ponownie doświadczać bólu.
Marzył jej się spokój. Przecież te odległe sprawy nie
mają już żadnego znaczenia, mówiła sobie.
Ale przeszłość nie była plikiem w komputerze,
26
który po prostu można wykasować. Wspomnienia od
żyły. Obudziły je słowa Kathy i pudło z suknią ślub
ną, znalezione na strychu. I tego nie można było
wykasować, unieważnić.
- Boże, proszę, błagam. Nie chcę tego - prosiła
szeptem. Siedziała na podłodze, na rozłożonej gaze
cie, na zakurzonym strychu. Spod zaciśniętych po
wiek płynęły łzy.
ROZDZIAŁ DRUGI
Pamiętała ten cudowny dzień, kiedy Sam zabrał ją
od rodziców. Znowu była w tej samej zielonej sukien
ce na ramiączka. Pomyślała, że to kolor nadziei, który
okazał się dobrą wróżbą. Nie mogło być inaczej. Wie
działa, że jadą gdzieś na weekend. Po raz pierwszy
mieli razem spędzić noc. Sam nie powiedział, dokąd
ją wiezie. To miała być niespodzianka.
- Pogoda nam sprzyja - powiedział. - Z ostatnie
go komunikatu meteorologicznego wynika, że ta fala
ciepła utrzyma się aż do następnego tygodnia. - Spoj
rzał na nią roześmiany, szczęśliwy.
Z niecierpliwością czekała, aż zobaczy to gniazd
ko, które dla niej przygotował. Jej serce biło szybciej
niż zwykle.
- Dlaczego się denerwujesz? - zapytał Sam.
- Jestem zupełnie spokojna - szepnęła.
- Nie bój się - rzekł miękko. - Nikt cię do niczego
nie będzie zmuszać. Będziesz robić tylko to, na co
masz ochotę.
Patrzył na nią z taką czułością, że jeśli nawet przed
28
wyjazdem miała jakieś wątpliwości, to wszystkie sto
pniały pod wpływem tego spojrzenia.
- Ale ja mam na to ochotę - powiedziała i zaraz
potem zaczerwieniła się. Modliła się, żeby nie kazał
jej sprecyzować, na co ma ochotę, żeby nie musiała
niczego wyjaśniać.
Przez cały czas nie mogła uwierzyć, że on pra
gnął jej tak bardzo jak ona jego. Mówił, że zako
chał się w niej „niebezpiecznie i całkowicie". Tak to
właśnie określił, chociaż jej wydawało się to nie
możliwe.
Podobało jej się, jak prowadził samochód. Podczas
drogi przyglądała się dużym silnym dłoniom, trzyma
jącym kierownicę.
W pewnym momencie odwrócił się do niej i po
wiedział lekko zachrypniętym głosem:
- Nie patrz na mnie w ten sposób, bo nie wytrzy
mam. Jeśli nie przestaniesz, to zaraz zatrzymam sa
mochód, wezmę cię w ramiona i będę całował do
upadłego.
Abbie czuła, jak robi jej się gorąco. To, co przeży
wała, było zbyt silne. Bała się utraty kontroli.
- Chciałbym, żeby ten pierwszy raz był dla ciebie
czymś bardzo pięknym - powiedział Sam. - Wyobra
żam sobie, jak leżysz wygodnie, z głową na pucho
wych poduszkach. Pokój pachnie różami. Promienie
słońca tańczą na twoim ciele. Będziemy sami, daleko
od innych ludzi. Nie powinno nam przeszkadzać, że
29
w hotelu ktoś jeszcze mieszka oprócz nas. Dużo zie
leni. My, przyroda i wszechświat wokół nas.
Przymknęła oczy. Słuchała, jak mówił dalej.
- Niedaleko hotelu płynie rzeka. Czysta, o bardzo
spokojnym nurcie. Zatacza szerokie zakola. Nocą bę
dziemy kąpać się w rzece, a potem kochać się na
brzegu, porośniętym miękką, bujną trawą, rozgrza
nym od słońca. Światło księżyca osrebrzy twoje pięk
ne ciało. Będę rozkoszować się twoją słodką niewin
nością, a zarazem twoją kobiecą intuicją, która pod
powie ci, co masz robić. Jestem pewien, że potrafisz
ją wykorzytać - dodał z uśmiechem.
- Przestań, przestań - szeptała drżącym głosem.
Jej ciało płonęło z pożądania. I teraz także ona
chciała, żeby zatrzymali się przy drodze i już zaraz
zaczęli się kochać.
Krew coraz szybciej pulsowała jej w skroniach.
Abbie czuła, że ma zaróżowioną nie tylko twarz, ale
i całe ciało. Zastanawiała się, jak daleko mają jeszcze
do hotelu. Nie mogła się doczekać.
- Czy jesteś głodna? - zapytał Sam kilka minut
później. - Może zatrzymamy się, żeby coś zjeść?
To prozaiczne pytanie na chwilę zepsuło jej nastrój.
Zburzyło intymność. Nie odpowiedziała. Zaledwie
potrząsnęła przecząco głową. On przecież musiał
wiedzieć, co czuła. Jeżeli na coś miała apetyt, to tylko
na niego. Wcześniej, owszem, chętnie chodziła z nim
do restauracji. Pamiętała też, jak zaraz na początku
30
znajomości zaprosił ją do siebie na węgorza, którego
sam złowił. Chrupiąca, smażona ryba smakowała wy
śmienicie. Abbie z przyjemnością słuchała długich
wędkarskich opowieści Sama. Teraz jednak nie to
było jej w głowie.
Nigdy przedtem nie miała tego rodzaju myśli, nie
doznawała niczego podobnego. Zawstydzała ją włas
na rozbudzona namiętność. Z zażenowaniem odwra
cała wzrok.
Droga prowadziła teraz wśród wrzosowisk, skąpa
ne słońcem wzgórza tworzyły bajeczny krajobraz.
Przed nimi wzbiło się w górę stado kuropatw. Ponad
zielonym pasmem wzgórz rysowały się sylwetki wież
i wieżyczek nie znanego jej jeszcze zamku.
Pomyślała o dawnych walkach, o rycerzach. Zda
wało jej się, że słyszy chrzęst zbroi.
- To jedno z tych miejsc, gdzie przeszłość wydaje
się bardzo bliska - zauważył Sam.
Te słowa tak bardzo pasowały do jej myśli, że aż
zadrżała.
Teraz, siedząc na strychu i wspominając, też za
drżała. Pomyślała, że stanowczo była za młoda, żeby
aż tak się zakochać. Jeden jedyny związek na całe
życie...
Hotel okazał się pięknym zamkiem z wysokimi ba
sztami, zbudowanym z białego kamienia. Podobny
trochę do zamku z filmu Disneya „Piękna i bestia".
Położony wśród starych dębów. Zwracał uwagę sta-
31
rannie urządzony ogród. Zielone altany, rzeźby, fon
tanny. Kolorowe rabaty.
Niedaleko hotelu płynęła rzeka. Zakręcała szeroki
mi łukami. Woda była tak przejrzysta, że za dnia
widać było leżące na dnie kolorowe kamyki.
Przejechali przez wąski mostek o jasnych rzeź
bionych poręczach. Zatrzymali się na podjeździe przy
głównym wejściu.
- To jest... takie piękne - szepnęła. - Jakim cu
dem znalazłeś to urocze miejsce?
- Słyszałem o tym od jednego wykładowcy, star
szego człowieka. Obchodzili niedawno z żoną srebr
ne wesele. I przyjechali właśnie tutaj. Ten zamek ma
ciekawą historię... - Zawiesił głos.
Spojrzała na niego pytająco.
- Zamek został wybudowany przez bogatą dzie
dziczkę. Tutaj w ukryciu spotykała się ze swoim uko
chanym. Jej rodzina była spowinowacona z króle
wskim rodem. On pochodził z niższej sfery. Nigdy
w życiu nie dostaliby zgody na ślub. Za to każdego
lata razem spędzali tu czas. A kiedy on umarł, ona
podarowała ten zamek jego rodzinie. Nie chciała
przyjeżdżać tutaj sama, za dużo wspomnień wiązało
się dla niej z tym miejscem.
- Więc umarł - szepnęła.
Jakie to okropne kochać kogoś tak bardzo i przez
całe życie trzymać to w sekrecie, pomyślała. Zadrża
ła, jakby naraz zrobiło się zimno.
3 2
- Coś złego? - zapytał.
- Nic.
Machnęła ręką. Nie chciała o tym mówić. Bała się,
że to mogłoby rzucić cień na ich szczęście. Szczegół-
nie teraz, kiedy Sam włożył tak wiele wysiłku w przy
gotowanie tego wyjazdu.
- Niech zgadnę! - zawołała. - Zamówiłeś dla nas
pokój w wieży?
Szybko odegnała wszystkie smutki i złe prze
czucia.
- Skąd wiesz? - zaśmiał się.
Tylko w pokoju w wieży mogli naprawdę być
z dala od ludzi, sami wśród przyrody, sami we
wszechświecie.
Zamknął samochód. Portier zaprowadził ich do za
mówionego apartamentu. Najpierw zobaczyła uroczo
urządzony salonik. Na okrągłym stole leżał koronko
wy, śnieżnobiały obrus. Przez malutkie okienko wpa
dały promienie słońca. Nakryto na dwie osoby. Do
strzegła butelkę szampana, umieszczoną w wiaderku
z lodem i wysmukły szklany wazon z jedną pąsową
różą. Przy kominku stały dwa wygodne skórzane fo
tele. Patrzyła z podziwem na piękne, nasycone kolory
wyścielających podłogę perskich dywanów.
Następnie skierowała wzrok na drzwi, prowadzące
do kolejnych pokoi. Otworzyła jedne, potem drugie...
Znalazła dwie przytulne, a zarazem elegancko urzą-
dzone sypialnie. Szerokie łoża z baldachimem, lamp-
33
ki nocne z pąsowymi abażurami, stojące na finezyjnie
rzeźbionych nocnych szafeczkach...
Dwie sypialnie... Spojrzała na Sama ze zdziwie
niem. Przecież wystarczy im jedna. Będą spali razem.
Po to przyjechali aż tutaj, żeby pierwszy raz w życiu
razem spać.
Kiedy portier odszedł, Sam pośpieszył z wyjaśnie
niem.
- Nie chcę cię do niczego zmuszać. Cały czas
masz prawo wyboru.
- Nie potrzebujesz mnie zmuszać - szepnęła. - Ja
chcę tego. Nigdy w życiu nie wyobrażałam sobie, że
będę tak bardzo pragnąć jakiegoś mężczyzny. I myślę,
że...
Nie dokończyła zdania, bo zamknął jej usta namięt
nym pocałunkiem. Czuła, że drży w jego ramionach.
Z przedziwną siłą ciało odpowiadało na pieszczoty.
Jej oczy błyszczały, twarz promieniała szczęściem.
Jego dłonie wydały jej się cudownie chłodne. Do
tyk działał jak balsam na rozpaloną, delikatną skórę.
Ich ciała zespoliły się. Słyszała, jak dwa serca biją
wspólnym, przyśpieszonym rytmem. Widziała, jak
unosi się i opada jego klatka piersiowa. Chłonęła za
pach mężczyzny.
Napierał na nią biodrami. Całował, pieścił. Jęknę
ła. Nawet nie bardzo zdawała sobie sprawę, że wydała
z siebie jakiś dźwięk. Samuel oderwał usta od jej
warg.
3 4
- Wszystko w porządku - zapewnił. - Wszystko
dobrze... Nie musisz się obawiać. Postaram się nicze
go nie przyśpieszać...
- Ja się nie boję - przerwała mu. - A jeśli już
miałabym się bać, to na pewno nie ciebie. Lękam się
raczej siebie. To, co czuję, jest takie... bardzo inten
sywne. Mam wrażenie, że za chwilę stracę kontrolę
nad sobą. Może zemdleję, a może to już nie będę ja...
Nie wiem... Jakbym wchodziła do jakiegoś inne-
go świata. Boję się tego. I zarazem pragnę cię tak
bardzo.
- Wiem... wiem - powtarzał.
Mocno trzymał ją w ramionach.
- Ja też odczuwam coś podobnego - mówił. - I . . .
boję się, że cię rozczaruję, że nie będę zdolny dać
ci przyjemności, bo nie wytrzymam siły własnego
uczucia.
- Wolałbyś, żebym nie była dziewicą? - zapytała
drżącym głosem.
- Co ty, do licha, myślisz?
Słyszała wzruszenie w jego głosie.
- Kocham cię za to, że wybrałaś mnie na swojego
pierwszego kochanka. Nawet jeśli się boję, że się
rozczarujesz, to i tak jakoś egoistycznie cieszę się, że
nie będziesz porównywać mnie w myślach z żadnym
innym.
Chciała zaprotestować, lecz nie dopuścił do tego.
Mówił dalej.
35
- Jestem mężczyzną, Abbie, z wszystkimi jego
wadami i zaletami. Cechuje mnie instynkt posiadania,
zaborczość, a nawet zazdrość. Wiem, że jesteś moja
i żaden inny mężczyzna nie dotknie cię... Ja na to nie
pozwolę. Mam dwadzieścia sześć lat i pewne do
świadczenie seksualne. Lecz jeśli chodzi o miłość, to
jest coś zupełnie innego niż seks. Czuję się, jakby to
też był mój pierwszy raz.
Spojrzała na niego błyszczącymi oczyma.
- Nie patrz na mnie w ten sposób - jęknął. - Nie
teraz, nie, jeszcze nie. Ja... planowałem przedtem
romantyczny spacer po ogrodzie. Chciałem pokazać
ci antyczne rzeźby i altany oplecione kwitnącym blu
szczem. Fontannę mieniącą się kolorami tęczy... Ten
hotel słynie ze swoich ogrodów... I nawet wziąłem
dwie wędki. Nie powinienem cię do niczego zmu
szać. Gdybyś się rozmyśliła, moglibyśmy pójść na
ryby. Bardzo trudno złowić dużą rybę w wo
dzie, której się nie zna. Ale w tej rzece powinny być
pstrągi...
Abbie gwałtownie chwyciła go za rękaw.
- Pocałuj mnie, Sam, pocałuj - błagała.
Dziesięć minut później leżeli na olbrzymim,
rzeźbionym łożu z baldachimem, a ich ubrania ponie
wierały się porozrzucane na podłodze. I nagle Abbie
zaniepokoiła się. Sam długo i uważnie przyglądał się
jej ciału. Po raz pierwszy widzieli się bez żadnych
okryć, całkiem nago. Czuła instynktowną potrzebę,
3 6
by zakryć piersi rękoma, by zarzucić kołdrę na goły
brzuch.
Jego ciało przerażało ją, a zarazem ekscytowało.
Miał dwadzieścia sześć lat. Nie był chłopcem, tylko
mężczyzną. Szerokie ramiona, płaski brzuch, ciemne
włosy porastające tors.
Wiele razy widywała Lloyda w spodenkach ką
pielowych. Widziała, jak jego ciało nabierało
tężyzny. Nigdy jednak nie reagowała tak silnie jak
teraz.
Patrzyła na swoje twarde, nabrzmiałe broda
wki. Zastanawiała się, czy jej piersi podobały się Sa
mowi. Czy nie myślał może, że są za małe, zbyt
delikatne.
Mówił, że ma doświadczenie seksualne... Czy
tamte kobiety były starsze? Czy wyglądały doj
rzalej?
- Masz śliczne piersi - powiedział, jakby czytał
w jej myślach.
Delikatnie pogładziła go po policzku.
- Są perfekcyjne - dodał głosem zachrypniętym
ze wzruszenia i pocałował gorące nabrzmiałe broda
wki, potem zakrył jej piersi dłonią, następnie znów
pocałował, delikatnie i zarazem namiętnie. Przytuliła
się do niego, pragnąc nade wszystko, by powtórzył
pieszczotę.
Znów jego usta przylgnęły namiętnie do jej warg.
Abbie przestała się kontrolować. Już dużo wcześniej
3 7
podjęła decyzję i teraz gwałtownie poddała się na
miętności.
- Czy jesteś gotowa? Nie będziesz żałować, pra
wda? - pytał, pieszcząc jej uda.
W pewnym momencie zabrakło im tchu, zamarli
w zachwycie, który zdawał się nie mieć końca.
Abbie leżała na plecach. Puls nadal miała przyśpie
szony, ale oddychała już spokojniej.
- Nie wyobrażałem sobie, że stanie się to w ten
sposób - powiedział cicho. - To znaczy, wiedziałem,
że to będzie wspaniałe. Marzyłem jednak, że rozbiorę
cię powoli, patrząc na ciebie, pieszcząc i całując każ
dy skrawek twojego ciała, zanim...
Przesunęła rękoma po jego wilgotnej skórze,
- Nie mogłabym tak - wyznała. - Myślałam, że
umrę z niecierpliwości.
Zamknęła oczy i wciągnęła głęboko powietrze do
płuc. Rozkoszowała się jędrnością jego skóry, mę
skim zapachem, jaki wydzielało jego ciało, rozgrzane
miłością. To było cudowne, poznawać go wszystkimi
zmysłami.
Leżeli, ciesząc się swoją bliskością. Gdy już odpo
częli, Abbie próbowała wstać z łóżka.
- Zostań jeszcze - poprosił. Oparł się na łokciu.
Tym razem pieścił ją i całował tak długo, jak sobie
wcześniej wymarzył. To on miał być mistrzem, który
nauczy ją sztuki kochania. Smakował każdy kawałek
jej ciała, całował, gryzł, ssał, aż jęknęła, co podnieciło
38
go jeszcze bardziej. Przedłużał pieszczoty. Wiła się
i ściskała kurczowo jego plecy. To było zbyt silne,
zbyt wspaniałe.
Potem leżeli przytuleni do siebie, spleceni rękoma
i nogami. Aż oboje zapadli w sen.
Spędzili prawie cały weekend na kochaniu się.
Najpierw w sypialni, jak to sobie wymarzył. Potem
nad rzeką w świetle księżyca. Rosnąca nad brzegiem
bujna trawa okazała się miękka jak materac. Pachnia
ła cudownie.
Rzeka szemrała jakąś pieśń o miłości. W wodzie od
bijały się gwiazdy. Nie łowili ryb, za bardzo byli zaab
sorbowani sobą. Poszli jednak na krótki spacer wzdłuż
brzegu, opowiadał jej o tym, jak złowił pierwszą rybę,
potem o pstrągach skaczących na powierzchni wody,
o ukrytych wśród kamieni węgorzach. Podziwiała jego
mądrość. Pracował na uczelni, miał osiągnięcia nauko
we. I jakby tego było nie dość, wspaniale znał się na
łowieniu ryb, znał ich zwyczaje, rozumiał prawa natury.
I kochał ją. To było najważniejsze.
Abbie, oczarowana pięknem rzeki, wrzuciła do
wody drobny pieniążek. To miało oznaczać, że jesz
cze tu kiedyś wróci. Pokochała to miejsce.
Kiedy weekend dobiegł końca, oboje wiedzieli, że
ich uczucie ma wielką moc. Droga powrotu została
odcięta. Emocje zawładnęły nimi bez reszty. Jak ży
wioł, którego nie da się ujarzmić.
39
- Nie można walczyć z przeznaczeniem - powie
dział Sam.
Pochylił głowę.
- Ale ja tego nie chcę - mówił. - Jesteś taka mło
dziutka. Boję się, co może z tego wyniknąć.
- Możemy po prostu być kochankami... - zaczęła
niepewnie.
- Nie. Oboje pragniemy czegoś więcej. I ty wiesz
o tym. Abbie... tu nie chodzi tylko o seks. Tu chodzi
o... Znalazłem kobietę, z która chcę spędzić całe ży
cie. Nie planowaliśmy tego, ale jednak się stało.
- Przytul mnie - szepnęła. - Ciągle mamy jeszcze
trochę czasu, żeby nad tym się zastanowić.
Trzy miesiące później wzięli ślub. Taka była szczę
śliwa, kiedy w welonie i sukni z białego szyfonu,
zdobionej perłami, składała przysięgę małżeńską.
Rodzice błagali ją, żeby się nie spieszyła. Nie
chciała ich słuchać.
- Żebyś tylko nie żałowała tego, córeczko. Zasta
nów się jeszcze raz. Nie skończysz studiów, nie znaj
dziesz dobrej pracy.
Przyjaciółki próbowały wyjaśnić Abbie, że nie ma
żadnej skali porównawczej, że powinna najpierw
użyć życia.
- Studenckie lata to najpiękniejsze chwile młodo
ści - przekonywała ją Fran. - Marzyłaś o podróżach,
o karierze naukowej. Pierwsza miłość to takie coś na
40
próbę, żebyś nauczyła się, jak to jest z chłopakiem.
Traktujesz to za poważnie.
Lloyd mówił, że to głupota wiązać się w tak mło
dym wieku. Gotów był na wszystko, żeby tylko zmie
niła zdanie. Nie lubili się z Samuelem. Lloyd uważał,
że Sam zmusił ją do ślubu, że narzucił jej swoją wolę.
- Jest od ciebie dużo starszy - mówił do Abbie.
- Manipuluje tobą, jak chce. Będziesz miała przez
niego kłopoty. Pamiętaj, że cię ostrzegałem.
Samuel był piekielnie zazdrosny o Lloyda. Za nic
w świecie nie mógł uwierzyć, że między nimi nie było
nic innego oprócz przyjaźni.
- Mów sobie, co chcesz - powiedział kiedyś. - On
cię kocha. To widać na pierwszy rzut oka. I ty też
musisz coś czuć do niego, bo inaczej nie przyjaź
niłabyś się z nim tak długo.
Podobało jej się, że Sam jest zazdrosny o nią. Od
czuwała z tego powodu kobiecą satysfakcję.
- Jesteśmy przyjaciółmi. To wszystko - wyjaśniła
ze śmiechem.
Zauważyła, że nie do końca był o tym przekonany.
Chichotała, droczyła się z mężem. Jednak kiedy po
czterech miesiącach od pierwszego spotkania i dwa
miesiące po ślubie odkryła, że jest w ciąży, wcale nie
było jej do śmiechu.
Kilka miesięcy szczęścia. Tak intensywnego, że aż
głupio uwierzyła, że nic nie mogło tego zburzyć. My
liła się.
POWRÓT MĘŻA
41
Ból ją zaskoczył. Cierpiała okrutnie. Zupełnie nie
była przygotowana na to, co ją spotkało. Rozpacz
okazała się jeszcze silniejsza niż wcześniejsze szczę
ście.
Po tym, co się stało, nie potrafiła już zaufać żad
nemu mężczyźnie.
Nienawidziła Sama równie mocno, jak kiedyś da
rzyła go miłością.
Nigdy w życiu nie zapomni tego strasznego dnia.
Stał w kuchni koło zlewu. Popatrzył na nią tak
jakoś dziwnie.
- Jesteś w ciąży? Ależ to zupełnie niemożliwe.
W każdym razie nie ze mną.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Niemożliwe? Co to znaczy? - pytała. Twarz jej
zrobiła się biała jak papier.
Tak bardzo ucieszyła się, kiedy lekarz potwierdził
to, co podejrzewała już od paru tygodni. Nie mówiła
o tym Samowi, chciała mieć pewność.
Nie rozmawiali wcześniej o powiększeniu rodziny.
Ale oczywiście ona nie wyobrażała sobie domu bez
dziecka. Jeśli jej obliczenia okażą się prawidłowe,
zdąży zaliczyć drugi rok studiów. Przed urodzeniem
dziecka może spokojnie zdać wszystkie egzaminy.
Śmiała się głośno, wychodząc od doktora. Jej twarz
jaśniała miłością i szczęściem. Nie mogła się docze
kać, aż powie to Samowi. Już widziała oczyma
wyobraźni, jakim będzie wspaniałym ojcem. Wyob
rażała sobie jego duże ręce przewijające malutkiego
dzidziusia.
Miała nadzieję, że będzie to chłopiec. Myślała już
o tym, który pokój przygotują dla dziecka, co trzeba
będzie kupić. Widziała niedawno w supermarkecie
prześliczną tapetę w kolorowe smoki, łóżeczko z siat
ką, materacyk w podobnych barwach. Wyobrażała
43
sobie wysokie krzesełko, jakie na pewno postawią
przy stole w kuchni, gdzie we trójkę będą jeść posiłki.
Nie mogła się doczekać, kiedy maluszek zasiądzie
z nimi do obiadu. Niemal widziała, jak chłopiec ści
ska w drobniutkich dłoniach butelkę z mlekiem.
Na razie będzie musiała zrezygnować z kariery za
wodowej, a w każdym razie odłożyć to na później.
Sam zarabiał dość dużo. Z łatwością wystarczy na
utrzymanie rodziny.
Planowała, że będzie siedziała z dzieckiem w do
mu. Może z dwojgiem dzieci, myślała. Przynajmniej
do czasu, aż pójdą do szkoły. Potem chciała dokoń
czyć studia, powrócić do pracy. Zawsze jednak sta
wiała na pierwszym miejscu dzieci i męża.
Płonęła ze szczęścia. Chciała od razu pobiec do
Sama i oznajmić mu radosną nowinę. Ale on był
w pracy i musiała z tym poczekać. Nie mogła prze
rywać mu wykładu, a poza tym chciała powiedzieć
mu to spokojnie, jak już będą razem.
To, że będzie miała dziecko z człowiekiem, które
go tak bardzo kocha, sprawiło, że była najszczęśli
wszą dziewczyną na świecie.
Nagle poczuła się okropnie głodna. Miała wielką chęć
na tost z sardynkami, a potem na ogromną tabliczkę cze
kolady. Zupełnie nie mogła się powstrzymać. Czuła się,
jakby dziecko miało się urodzić już teraz.
Lekarz pytał ją, czy stosowała środki antykoncep
cyjne.
4 4
Brała pastylki, ale dwa razy tak się zdarzyło, że
zapomniała o tym. To dziecko przyszło na świat naj
zupełniej naturalnie, podobnie jak ich miłość. Och,
Boże, jak bardzo się cieszyła.
- To niemożliwe, żebyś była w ciąży. W każdym
razie to nie jest moje dziecko - powiedział Sam.
Nie rozumiała, co mówił. Tylko twarz jej, począt
kowo zaczerwieniona z ekscytacji, stała się nagle bia
ła jak papier. Abbie patrzyła na męża. Widziała zimny
błysk w oczach, zaciśniętą szczękę.
- O co ci chodzi? - zapytała. - Nie wiem, o czym
mówisz. Czy to jakiś żart?
Jak mogło jej dziecko... ich wspólne dziecko, nie
być jego? - myślała z przerażeniem. Co on, do licha,
chciał powiedzieć? Czy drażnił się z nią w taki dziw
ny sposób?
- Żart? Mój Boże, życzyłbym sobie, żeby tak było
- powiedział szorstko. - Ty nie możesz mieć mojego
dziecka, bo ja nie mogę mieć dzieci. Kilka lat temu
zdecydowałem się na wasektomię.
- Na co się zdecydowałeś? To niemożliwe...
Jak to? I wcale mi o tym nie powiedziałeś? - dziwiła
się.
- To już było dość dawno. Wyjechałem do Indii,
jeszcze jako student. Przeprowadzałem badania na
ukowe w małej wiosce. Przemiany społeczne i kultu
ralne oraz wzajemne przenikanie elementów aryj
skich i drawidyjskich. Czytałem wtedy z zapałem
45
zredagowane w języku staroindyjskim epopeje Ma-
habharat i Ramajan...
Abbie jeszcze kilka godzin wcześniej bardzo by
imponowała ogromna wiedza, jaką posiadał. Teraz
jego słowa wydały jej się jakieś sztuczne, zupełnie nie
na miejscu.
- Młody mężczyzna, syn naczelnika, powiedział
mi, że zamierza poddać się temu zabiegowi - mówił
Sam. - Początkowo byłem zszokowany. Zastanawia
łem się, jak on może cieszyć się tym pomysłem. Po
tem wziął mnie na przejażdżkę po Bombaju i pokazał
tysiące bezdomnych dzieci, wałęsających się i że
brzących po ulicach. Ludzie tam mieli zbyt dużo dzie
ci, nie byli w stanie ich utrzymać. Przyrost naturalny
na ziemi jest za duży i ziemia nie jest w stanie wszyst
kich wykarmić.
- Co lepsze? - pytał mnie ten młody człowiek.
- Stosować antykoncepcję czy patrzeć, jak moje dzie
ci, jedno czy siedmioro, umierają z głodu?
Wziąłem to sobie do serca. Przeraził mnie obraz
umierających z głodu dzieci. Poczułem się jak ojciec
wielodzietnej rodziny i zdecydowałem się również na
ten zabieg. Przeanalizowałem dane statystyczne.
Uwierz mi, nie podjąłem tej decyzji pochopnie. Licz
by mówiły za siebie. Gwałtowny przyrost populacji,
rosnąca śmiertelność niemowląt. Skażona żywność,
bakterie coli, salmonella. Ale przede wszystkim tra
giczny brak żywności... Zrozumiałem, że mój status
4 6
społeczny i inteligencja zobowiązują mnie do czegoś
więcej. Czułem się odpowiedzialny za tę planetę.
Abbie patrzyła błagalnie.
- Ty nie mówisz prawdy.
- Ja mówię prawdę. To ty kłamiesz, twierdząc, że
nosisz moje dziecko.
Nerwowo przygryzła wargę. Nie mogła uwierzyć
w to, co się stało. Jak to mogło się zdarzyć, że zaszła
z Samem w ciążę, jeśli on nie mógł mieć dzieci? Łzy
napłynęły jej do oczu. Czuła, jak ogarnia ją panika.
- Przecież musiałeś zdawać sobie sprawę, że ja
chcę mieć dzieci. Jak mogłeś poślubić mnie, nic mi
nie mówiąc? Dlaczego? Dlaczego?!
- Możesz mi nie wierzyć, ale byłem tak zakocha
ny w tobie, że nie myślałem o dzieciach. Nie wiedzia
łem o tym, że chcesz mieć dziecko. Myślałem, że
podzielasz moje zdanie na ten temat, że na świecie
jest już wystarczająco dużo dzieci. Zresztą, kiedyś
o tym mówiłaś, jak mi się wydaje. W każdym razie
nigdy nie rozmawiałaś ze mną o tym, że chcesz mieć
dziecko.
- Bo nie było na to ani czasu, ani po temu okazji...
Ale ty musiałeś zdawać sobie z tego sprawę...
- A niby dlaczego? - zapytał szorstko.
- Okłamałeś mnie! - krzyknęła. - Ukryłeś to prze
de mną.
- I dlatego wyszła na jaw twoja zdrada. Jak długo
zamierzałaś ukrywać przede mną, że żyjesz z innym?
4 7
- O co... o co ci chodzi? Ja...
Zaczerwieniła się, gdy wreszcie odgadła, o co ją
podejrzewa. Jak on mógł oskarżać ją o to, że żyła
z kimś innym? Jak on śmiał podejrzewać ją o coś
takiego?
- O właśnie. Nie udawaj niewiniątka. Stawiasz
mnie w kłopotliwej sytuacji. Dobrze to sobie wymy
śliłaś, że wrobisz mnie w to dziecko. Niestety, nie
udało się. Kilka razy widziałem, jak rozmawiasz
z Lloydem. Kiedyś odwiedził cię w domu. Czy to jego
dziecko? Drogiego, wspaniałego Lloyda?
- To nie jest dziecko Lloyda, tylko twoje - mruk
nęła niepewnie Abbie.
Świat się walił, a ona nic z tego nie mogła zrozu
mieć. Dlaczego Sam wmawiał jej, że poszła do łóżka
z Lloydem? Przyjaźniła się z nim, to prawda, ale coś
takiego nigdy nie przyszło jej do głowy.
Kiedyś, istotnie, Lloyd wpadł do niej z wizytą
i specjalnie siedział trochę dłużej, żeby zobaczyć się
z Samem.
Pomysł, że ona i Lloyd mogliby mieć dziecko, wy
dał jej się dziwaczny i absurdalny. Nadal w głębi du
szy miała nadzieję, że Sam tylko żartuje w jakiś taki
nieprzyjemny sposób. Wiedziała, że lubił się z nią
drażnić. Podobało mu się, jak czerwieniła się ze zło
ści. Ale tak daleko nie mógł posunąć się w żartach.
To było niemożliwe. Chociaż... - Zastanowiła się.
- Czy rzeczywiście znała go dość długo? Ufała mu.
4 8
I myślała, że tak samo jak ona marzy o dziecku. Tym
czasem. ..
Wiedziałabym, na pewno wiedziałabym, gdyby
żartował, pomyślała. Potem zaraz przypomniało jej
się, że nie miała pojęcia o wasektomii. Zataił przed
nią coś tak bardzo ważnego, a ona niczego takiego nie
podejrzewała.
Jeżeli nie uważał za konieczne powiedzieć jej
o tym, to czy nadal mogła uważać, że zna go dobrze,
że go rozumie?
- Ty... chyba nie wierzysz w to, że mnie z Lloy
dem łączy coś więcej niż przyjaźń - wyjąkała.
- A dlaczego nie? Ktoś przecież musi być ojcem
tego dziecka, w które chcesz mnie wrobić.
- Ale ty jesteś jedynym mężczyzną, z którym by
łam w łóżku...
Chciała jeszcze dodać, że nigdy nie kochała żad
nego innego mężczyzny, ale nie mogła teraz mówić
o miłości.
- Wiem, jaka jesteś gorąca w łóżku. Dałaś mi już
na to wiele dowodów. Jeżeli nie dawałem ci dostate
cznej satysfakcji, mogłaś mi wcześniej powiedzieć.
Każde jego słowo było dla niej jak policzek.
- Sam, proszę cię, przestań - prosiła łamiącym się
głosem. Chciała podejść do niego, ale wydawał się
teraz zimny i nieprzystępny.
- Myślałem, jaka jesteś doskonała. Wspaniała...
marzenie mojego życia... - szydził. - Mówiłem so-
49
bie, że jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świe
cie... Nigdy w życiu nie byłem taki szczęśliwy i to
okazało się złudą... oszustwem.
Abbie poczuła nagle, że nie jest to ten mężczyzna,
którego kochała, tylko ktoś zupełnie obcy. On oskar
żał ją, że go oszukała. Ale to on ją oszukał, zdecydo
wała z gniewem. Jak on śmiał mówić do niej w ten
sposób? - denerwowała się. Jeżeli była dobra w łóż
ku, to dlatego, że go tak bardzo kochała.
Kochała go?
Gdy Abbie przyłapała się na tym, że myśli o miło
ści w czasie przeszłym, przepełniła się miara tego, co
mogła wytrzymać.
- Mów sobie, co chcesz. Ja zawsze byłam wobec
ciebie lojalna - oznajmiła.
- Oczywiście - kpił z niej. -I to dziecko na pew
no jest moje.
- Nie! - zaprzeczyła z nagłą mocą. - Nie, Sam, to
dziecko nie jest twoje. Należy tylko do mnie.
Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
- Co robisz?! - zawołał za nią.
- Idę na górę spakować moje rzeczy i natychmiast
się stąd wyprowadzam.
- Abbie...
- Czego chcesz?! - krzyknęła. - Nawet jeśli jest
ci przykro, to i tak nie cofniesz tego wszystkiego, co
powiedziałeś. Za późno na to. Nawet jeśli teraz po
wiesz, że wcale nie myślałeś tych okropnych rzeczy,
5 0
które mi powiedziałeś. Nawet jeśli przysięgniesz, że
mnie kochasz i że chcesz mnie i nasze... moje dziec
ko. Ja już ci nie uwierzę. Ukryłeś przede mną, że
poddałeś się zabiegowi wasektomii. Okłamałeś mnie.
Nie potrafiłeś pokochać swojego dziecka - dodała.
- Zawiodłeś moje zaufanie. Zniszczyłeś moją miłość.
Wiesz, co mnie najbardziej zraniło? Ani razu nie za
stanowiłeś się, jakim cudem jestem w ciąży. Bo mu
siał istnieć jakiś sposób...
- Ponieważ ja wiem, że to niemożliwe - przerwał
jej gwałtownie.
- Nie? - mruknęła. - Być może masz rację, ale nie
musisz się tym martwić. Nie będzie to już dla ciebie
żadnym problemem. Od tej chwili możesz uważać,
że mnie nie ma. A kiedy nasze... moje dziecko zapyta
o ojca, powiem mu, że po prostu nie istnieje.
- Abbie...
Słyszała błaganie w jego głosie. Nie chciała jednak
o tym myśleć. Wszystko się skończyło. I nie było już
od tego odwrotu.
Odchodząc, położyła rękę na brzuchu i szepnęła do
dziecka.
- Nie martw się, malutki. Ja zawsze będę cię ko
chać.
Niczego już nie chciała od Sama. Powiedziała
o tym rodzinie i przyjaciołom. Nie chciała go więcej
widzieć. Gorąca miłość zmieniła się w zimną, lodo
watą siłę.
5 1
Sam kilkakrotnie próbował skontaktować się z nią,
żeby „omówić sprawy", jak to określił jego adwokat.
Odmówiła. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Zostawiła mu dom, meble, prezenty ślubne.
Uciekła do swoich rodziców. Blada, z szeroko
otwartymi oczyma pełnymi łez. Nie zadawali wielu
pytań. Matka nalała zupy. Abbie nigdy nie zapomni,
jak z trudem próbowała przełknąć przez zaciśnięte
gardło przepyszną zupę pomidorową z ryżem.
Ojciec powiedział:
- Twój pokój czeka na ciebie, córeczko. Cokol
wiek się wydarzy, zawsze masz tu swoje miejsce.
Abbie rozpakowała torbę. Nie zamierzała wracać
po inne rzeczy, nie chciała już więcej widzieć tamtego
domu ani też mężczyzny, który okazał się niewart jej
miłości.
Początkowo nie wiedziała, w jaki sposób zdoła za
robić na utrzymanie. Sytuacja samotnej matki zawsze
jest trudna. Abbie nie chciała od nikogo żadnej po
mocy.
- Muszę coś wymyślić - oznajmiła z desperacją.
Sam proponował alimenty, podział majątku. Od
mówiła.
- Nie potrzebuję łaski - powiedziała do adwokata.
- Ale będzie miała pani jego dziecko - przypo
mniał delikatnie.
- Nie - odparła stanowczo. - To jest moje dziec
ko. Tylko moje.
52
Nic nie mogło wpłynąć na to, żeby zmieniła swoje
postanowienie. Jej rodzice przeżyli koszmar.
Nigdy nikomu nie powiedziała, że podczas kłótni
oskarżył ją o to, że go zdradziła, że poszła do łóżka
z kimś innym. O to, że była nielojalna wobec niego
i złamała przysięgę miłości, którą złożyła pierwszej
nocy spędzonej w jego ramionach.
Coś wewnątrz niej pękło. I już nie było żadnego
sposobu, żeby to naprawić. Zresztą wcale nie zamie
rzała niczego naprawiać. Nigdy więcej nie chciała
przeżywać takiego bólu.
Na początku było bardzo ciężko. Łzy, samotne noce.
Rodzice byli przerażeni, kiedy z uporem nalegała, żeby
pracować w restauracji aż do ostatniego miesiąca ciąży.
Zamieszkała z nimi. Nie miała dokąd pójść. Samu
el już potem nie próbował się z nią zobaczyć. Słysza
ła, że złożył podanie o pracę w Australii na tamtej
szym uniwersytecie. Wiadomość o tym przyjęła obo
jętnie. Trochę dziwił ją ten brak reakcji, ale szybko
przestała się nad tym zastanawiać.
Pod koniec ciąży opanował ją wielki spokój. Ist
nienie nabrało sensu. Pragnęła poświęcić całe swoje
życie mającemu przyjść na świat dziecku.
Nie od razu powiedziała o tym rodzicom, ale od
początku zamierzała jak najszybciej znaleźć sobie
własne mieszkanie. Dla siebie i dla dziecka. Nie
chciała do końca życia być zależna od swoich rodzi
ców, chociaż tak bardzo ją kochali.
53
Porozmawiała z właścicielką restauracji. Obiecała,
że wróci do pracy po urodzeniu dziecka, najszybciej,
jak tylko będzie mogła.
Wiedziała, że nie będzie to łatwe.
Abbie siedziała na strychu, na rozłożonej na pod
łodze starej gazecie, pogrążona we wspomnieniach.
- Mamo, mamo, gdzie jesteś?!
Głos córki wyrwał ją z zamyślenia. Szybko
upchnęła głębiej pudło z suknią ślubną. Przeciągnęła
się. Rozmasowała zdrętwiałą nogę.
- Już idę, córeczko! - zawołała. - Tutaj jestem, na
strychu. Zaraz zejdę. Czy zrobić ci herbaty?
Wstała, otrzepała się z kurzu. I szybko zeszła na
dół.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Mamo! Gdzie się podziewałaś? - zawołała Ka-
thy. - Dzwoniłam dwa razy i nikt nie odpowiadał.
I dlatego przyjechałam. Zdenerwowałam się, myśla
łam, że coś ci się stało.
- Byłam na górze, na strychu i dlatego nie słysza
łam telefonu.
Kathy patrzyła podejrzliwie.
- Na strychu? A po co tam chodziłaś? Czy wszy
stko w porządku?
- Oczywiście, że wszystko w porządku. Dlaczego
pytasz?
- Chyba nie... Ale wydawało mi się, że zdener
wowałaś się tym, co powiedziałam rano. Nie chciałam
cię urazić. Wiem... że nie lubisz mówić o ojcu.
- Och, Kathy, kochanie, wcale nie czułam się ura
żona.
Podeszła do córki. Objęła ją i uściskała.
- To musi być dla ciebie trudne, moja droga. Ja to
rozumiem - zapewniła. - Szczególnie teraz, kiedy ty
i Stuart planujecie ślub. To nie było łatwe dla ciebie...
Dorastałaś bez ojca, który...
5 5
Abbie zawahała się. Nie chciała poruszać drażli
wych tematów.
- Te wspomnienia rzeczywiście trochę mnie zde
nerwowały - przyznała. - Być może widziałaś kogoś
podobnego do ojca, ale to zupełnie niemożliwe, żeby
to był on. To niemożliwe. Ja na pewno nigdy w życiu
mu nie wybaczę. Poza tym, w momencie kiedy za
przeczył ojcostwu, utracił wszelkie prawa do ciebie.
Kathy zaczerwieniła się.
- Wiem, jak to bardzo cię zraniło, mamo - rzekła
stłumionym głosem. - Ale dla niego to też musiało
być szokiem. Dowiedział się, że jesteś w ciąży, cho
ciaż był pewien, że to niemożliwe. Stuart mówi, że
dla każdego mężczyzny byłoby to szokiem i...
- Stuart mówi - powtórzyła Abbie.
Spojrzała na córkę. Ku jej zaskoczeniu, Kathy od
wróciła się, unikając jej wzroku.
- Mamo, ja nie chcę cię zranić, ale...
- Zatem nie myśl o tym - przerwała jej delikatnie.
- Dla twojego ojca nie ma miejsca w naszym życiu.
Naraz coś jej się przypomniało.
- A właściwie, co ty tutaj robisz? - zwróciła się
do córki. - Mieliście dzisiaj szukać domu.
Kathy krótko mieszkała w wynajętym wspólnie
z koleżanką pokoju. I niemal od razu, gdy tylko po
znała Stuarta, wprowadziła się do niego. Oboje jednak
zgadzali się, że jeśli chcą naprawdę zacząć wspólne
życie, to nieduża kawalerka Stuarta nie wystarczy im.
56
Planowali znaleźć dom, który spodoba się im obojgu.
Stuart znajdował się w tej szczęśliwej sytuacji, że
miał dobrą pracę. Poza tym pochodził z dość bogatej
rodziny i kiedy młodzi ogłosili zaręczyny, jego rodzi
ce przeznaczyli okrągłą sumkę na zakup domu.
Abbie czuła niechęć do tego młodego człowieka
i nic nie mogła na to poradzić. Wiedziała, oczywiście,
że w oczach mieszkańców miasteczka Stuart był do
skonałym kandydatem na męża. Przystojny, bogaty i
z dobrej rodziny - tak o nim mówiono.
- Tak, szukamy domu - szepnęła Kathy. - Ale
ja... właśnie chciałam zajrzeć do ciebie...
Kathy próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale Ab
bie znowu musiała jej przerwać.
- Wydaje mi się, że słyszę samochód Stuarta.
Wyjrzała przez okno.
- Tak, to on. A ja też muszę się pośpieszyć. Jestem
umówiona na wieczór z Dennisem Parkerem.
- Co? W hotelu? - zapytała niespokojnie Kathy.
- W restauracji hotelowej, jak zawsze. O co ci
chodzi, Kathy? - zdziwiła się Abbie.
Córka nie zdążyła już odpowiedzieć, bo w tej sa
mej chwili zadzwonił telefon i Stuart zapukał do
drzwi.
- Zadzwoń! Opowiesz mi, jak wypadły poszuki
wania domu - zawołała Abbie i pobiegła do pokoju
odebrać telefon.
Pół godziny później, kiedy wyszła spod prysznica,
57
była już w dużo lepszym nastroju. Suszyła włosy,
uśmiechając się do siebie.
Kathy jest właśnie taką kochaną, troskliwą dziew
czynką, myślała. To było typowe dla niej, że niepo
koiła się o matkę. Wiedziała, że rozmowa o ojcu mo
że być dla niej bolesna.
Miała nadzieję, że rodzina Stuarta w pełni za
akceptuje jej córkę. Uśmiech Abbie przygasł, gdy
sobie przypomniała Kathy nieustannie cytującą opi
nie Stuarta.
Drażniły ją jego komentarze. Tłumaczyła sobie, że
to naturalne, że córka, tak bardzo zakochana, bezkry
tycznie powtarza jego słowa. To trochę przypominało
czasy, kiedy Kathy zaczęła chodzić do szkoły. Wów
czas każde zdanie zaczynała od „pan Jones powie
dział". Coś takiego jest bolesne dla każdej matki,
pocieszała się Abbie. Trzeba zacisnąć zęby i jakoś to
wytrzymać. Poza tym opinie Stuarta o ojcu Kathy
były zupełnie naturalne. Chłopak patrzył na te sprawy
z męskiego punktu widzenia.
Odłożyła suszarkę i podeszła do lustra, aby rozcze
sać włosy.
Była samotną matką i przez to silniej związała się
z dzieckiem. Westchnęła. Przeczucie mówiło jej, że
już nigdy nie będzie tak dobrze jak dawniej. Kathy
oddalała się od niej coraz bardziej.
Abbie patrzyła na swoje odbicie. Jej ciało było
jędrne i nadal funkcjonowało prawidłowo. Lubiła
5 8
chodzić w domu nago. Mieszkała sama. Mogła sobie
na to pozwolić. Kiedy rozpadło się jej małżeństwo,
obawiała się, że będzie brakować jej seksu, ale wraz
z upływem czasu coraz mniej myślała o tych spra
wach.
Interesowało się nią wielu mężczyzn. Na pewno
nie narzekała na brak powodzenia. I może to dziwne,
ale po trzydziestce nie straciła atrakcyjności. Wręcz
przeciwnie, spotykała się nawet z propozycjami męż
czyzn sporo od niej młodszych. Oczywiście sprawiało
jej to przyjemność.
Spojrzała na zegarek i zaczęła się śpieszyć. Nie
chciała się spóźnić na spotkanie z Dennisem. Współ
praca z nim układała się nadspodziewanie dobrze.
W trudnych sprawach zawodowych na pewno mogli
na siebie liczyć.
Abbie traktowała Dennisa z dystansem, jak kolegę
z pracy, ale Fran często droczyła się z nią, mówiąc,
że pasują do siebie.
- Bzdura - odpowiadała Abbie.
- Ty chyba przez cały czas boisz się związku
z mężczyzną - zarzucała jej przyjaciółka.
- Wcale się nie boję- twierdziła Abbie. - Po pro
stu nie widzę sensu kontynuowania znajomości, jeżeli
nie mam na to ochoty.
- Nigdy nie miałaś ochoty? - pytała Fran.
- A po co? - denerwowała się Abbie. - Pewnie
wyobrażasz sobie, że marzę o tym, żeby wypłakać się
5 9
na męskim ramieniu. - Energicznie potrząsnęła gło
wą. - Nie potrzebuję żadnego współczucia. Ostatnia
rzecz, jakiej pragnę, to komplikować sobie życie, wią
żąc się z jakimś mężczyzną.
- On musiał bardzo cię zranić. Mam na myśli ojca
Kathy.
- Nie. To ja zraniłam siebie przez to, że dałam się
nabrać na jego gadanie o miłości.
Abbie wspominała rozmowę z przyjaciółką, stając
przed lustrem. Wysuszyła włosy, wymodelowała. Na
stępnie nawilżyła ciało mleczkiem kosmetycznym
i zrobiła makijaż.
Cały czas wyglądała młodo. Bardzo niewiele przy
tyła od czasu, gdy rozstała się z Samem. Nie miała
jeszcze zmarszczek. Może tylko kilka ledwie zauwa
żalnych kresek koło oczu. Kiedy jednak porównywała
siebie z córką, od razu mogła dostrzec różnicę.
Westchnęła. Znowu pomyślała o tym, co Kathy
mówiła o ojcu.
Nigdy nie ukrywała przed córką swojej przeszło
ści. Starała się szczerze opowiedzieć jej o wszystkim,
co wydarzyło się pomiędzy nią a Samem. Oczywiście
uważała bardzo, by za wcześnie nie wprowadzać
dziecka w problemy dorosłej kobiety, by nie sprawić
jej przykrości.
A jednak dziewczynie zależało na tym, żeby po
znać ojca. Tak bardzo tego pragnęła, że wyobraziła
sobie, że go spotkała. To musiało być dla niej aż tak
60
ważne, że zatarła się granica między złudzeniem
a rzeczywistością.
Przyszła na spotkanie w sukience z weluru w ko
lorze grafitowym. Wyglądała elegancko, lecz na pew
no nie wyzywająco.
- Abbie...
Uśmiechnęła się, witając się z Dennisem. I zaraz
nieco cofnęła się. Nie chciała, żeby swoim zwycza
jem pocałował ją na powitanie. Nie lubiła tego rodza
ju poufałości. Podała mu rękę.
- Chciałeś się ze mną widzieć w związku z konie
cznością zatrudnienia nowych pracowników - przy
pomniała.
- Co? Och, tak... - mruknął z roztargnieniem.
Przyglądał jej się przez chwilę.
- Wyglądasz jak zwykle uroczo - cmoknął z uz
naniem.
- Na pewno są inne, ładniejsze ode mnie - zaprze
czyła szybko.
Skrzywiła się. To miało oznaczać, że nie przyszła
tutaj z nim flirtować.
- Dobrze... dobrze. Przejdźmy zatem do intere
sów. Więc sprawy tak się mają, że zatrudniliśmy już
szefa kuchni...
- Wiem - przerwała. - Ma bardzo dobre przygo
towanie zawodowe i doskonałe referencje. Tylko...
- Żąda bardzo wysokiej pensji - zgodził się De-
61
nnis. - Musisz jednak przyznać, że aktualnie restau
racja pozostawia dużo do życzenia. Nie mogę pozwo
lić na to, żeby goście stołowali się gdzie indziej.
- To nie jest wyłącznie sprawa kulinarna. Ludzie
narzekają, że brak tu intymności. Wolą małe, przytul
ne kawiarenki.
- Hm... Wiem, lecz ja mam nadzieję, że specjalna
oferta promocyjna zachęci ich. A jak raz posmakują
nowych znakomitych potraw, to potem będą stałymi
gośćmi naszej restauracji. Powiedz, co o tym myślisz.
Zależy mi na twojej opinii.
Usiedli przy stoliku. Kelner podał im menu. Jak
zwykle, zamówili kawę po turecku. Dość często spo
tykali się w tym lokalu.
- Jak tam początki działalności Centrum Rekre
acji? - zapytała Abbie. - Jak leci?
- Zapowiada się nieźle - odpowiedział Dennis.
- Biorąc pod uwagę silną konkurencję, uważam,
że są za wysokie ceny.
- Nic się nie bój. Jesteśmy dobrze zorientowani
w potrzebach rynku.
- Musisz uważać, żeby nie wypaść z gry -
ostrzegła.
Kelner podszedł z kawą. Zaczęli omawiać warunki
zatrudnienia dodatkowych pracowników.
- Pamiętaj, że będą to przede wszystkim bardzo
młode dziewczyny - mówiła Abbie. - Musisz zagwa
rantować im transport. I przy tym będę się upierać.
6 2
- Nie widzę takiej potrzeby - skrzywił się. - Będą
mogły korzystać z komunikacji miejskiej.
Potrząsnęła głową.
- To nie jest dobre rozwiązanie. Nie chcę, żeby
któraś z nich musiała iść sama w nocy do przystanku
autobusowego.
- Czy wiesz, ile kosztuje dowiezienie do domu
każdego pracownika?
- A wiesz, ile będzie kosztować, jeśli któraś za
skarży nas do sądu, gdy spotka ją krzywda? Nie,
Dennis, będę na to nalegać.
Zaśmiał się. Lubił stanowcze kobiety. A Abbie by
ła dokładnie w jego typie.
- A co u ciebie? - zapytał.
Mruknęła coś nieokreślonego.
- A czy już zdecydowałaś, gdzie się odbędzie we
sele twojej córki?
- Nie mam jeszcze żadnych sprecyzowanych pla
nów - rzekła ostrożnie.
- Dobrze, ale wiesz chyba, że jeżeli zdecydujesz
się zrobić to u nas w hotelu, to dołożę wszelkich sta
rań, żeby wypadło znakomicie.
- Dziękuję - powiedziała.
Zamyśliła się. Matka Stuarta sugerowała, żeby we
sele odbyło się w ekskluzywnym hotelu, położonym
za miastem. Tam gdzie byłby piękny ogród. Abbie po
cichu musiała przyznać jej rację. Obawiała się jednak,
że matka Stuarta, pełna szczerego zapału i najlep-
63
szych chęci, odsunie ją od spraw organizacyjnych. Ta
kobieta była gotowa sama decydować o każdym dro
biazgu. Na pewno znała się lepiej od Abbie na orga
nizowaniu wesela. Niedawno obie siostry Stuarta wy
szły za mąż. Matka panny młodej jednak również
powinna mieć w tej sprawie cos' do powiedzenia.
W końcu Kathy była jej ukochaną jedynaczką.
Czuła palącą zazdrość o tę kobietę. Zbyt często
odnosiła wrażenie, że została zepchnięta na boczny
tor. Zdawała sobie jednak sprawę, że powinna być
wdzięczna rodzicom Stuarta za to, że chcieli wziąć
na siebie wszystkie sprawy związane z weselem. Za
równo organizację, jak i całą stronę finansową. Na
pewno, mimo że jej firma dobrze prosperowała, nie
mogła zapłacić za tak wystawne wesele, jakie plano
wali młodzi. Majątek Stuartów gromadzono od wielu
pokoleń i nie było łatwo im dorównać.
Kiedy zaproponowała młodym ten właśnie hotel,
w którym spotykała się z Dennisem, Kathy niezbyt
się ucieszyła.
- Czy to na pewno najlepsze wyjście? - zapytała
z wahaniem.
- Też się nad tym zastanawiam - powiedziała wte
dy Abbie. - Ale nie martw się, kochanie. Mamy jesz
cze dużo czasu do namysłu. Nie ustaliliście przecież
dokładnej daty....
- Wiem - odparła Kathy. - Ale matka Stuarta mó
wi, że wszystkie najlepsze lokale trzeba rezerwować
64
dużo wcześniej. Siostra Stuarta, Gina, musiała dwa
razy przez to zmieniać termin ślubu, a ich kuzynka...
- Rozumiem, kochanie...
- Posłuchaj, matka Stuarta znalazła taki jeden
piękny hotel... - mówiła Kathy. - Pół godziny jazdy
od miasta. I to, co opisywała Gina, brzmi rajsko, nie
biańsko. Och, mamo... To mały prywatny hotel, zbu
dowany przez bardzo bogatą arystokratkę, która tam
spotykała się ze swoim kochankiem...
Abbie, słysząc to, poczuła ból żołądka. Z przera
żeniem słuchała opisu. Wiedziała dokładnie, o jaki
hotel chodzi.
- To bardzo daleko, córeczko. Godzina drogi -
powiedziała.
- Tylko pół godziny - poprawiła ją Kathy. - Rze
czywiście kiedyś był tam trudny dojazd. Ale nowo
wybudowana autostrada znacznie skróciła drogę.
Martwię się tylko, że ten hotel jest horrendalnie drogi
i poza tym masz rację, to jednak dosyć daleko.
- Nie przejmuj się, kochanie. Wszystko będzie
dobrze. - Przytuliła córkę. - Twoje wesele musi być
wspaniałe. Obiecuję, że wszystko się ułoży.
- Wiem, mamusiu. Jesteś taka kochana. Tylko
czasami... nie mogę oprzeć się wrażeniu, że matka
Stuarta uważa, że on mógłby dokonać lepszego wy
boru.
- Moja kochana, Stuart jest bardzo szczęśliwym
mężczyzną. Przypadła mu w udziale taka śliczna na-
6 5
rzeczona. - Abbie popatrzyła na córkę z prawdziwą
dumą.
- Mówisz tak tylko dlatego, że jesteś moją matką
- zaśmiała się Kathy.
- Nie zapominaj, że właśnie ty jesteś tą najlepszą.
Nigdy nie pozwól nikomu, żeby sądził inaczej - ra
dziła córce. -I jeżeli Stuart nie będzie tak myślał, to
znaczy, że nie jest wart ciebie.
- Och, mamo...
Kathy po tej rozmowie była bliska łez. Abbie nie
mogła otrząsnąć się z tego wspomnienia. Gnębił ją
niepokój...
Głos Dennisa wyrwał ją z zamyślenia.
- Znasz moją opinię... - mówił.
Niespodziewanie urwał w połowie zdania. Nachy
lił się do Abbie.
- Coś ci powiem, ale nie odwracaj się od razu
- powiedział cicho. - Człowiek, który siedzi w rogu
sali, za tobą, przez cały czas nie spuszcza z ciebie
wzroku.
- Przesadzasz - zaśmiała się. - Nie jestem aż tak
bardzo interesująca.
- Tym razem to nie tylko komplement - powie
dział Dennis.
Abbie dyskretnie obejrzała się do tyłu. Mężczyzna,
siedzący w rogu sali, wpił w nią spojrzenie brązo
wych oczu. Poczuła, że lodowaty dreszcz przeszedł
jej po krzyżu.
66
Od pierwszej chwili poznała swojego byłego męża.
Człowieka, który dwadzieścia dwa lata temu wyje
chał do Australii i nie miał zupełnie żadnego powodu,
żeby tu wracać. Ten mężczyzna złamał jej serce i zni
szczył jej życie. Patrzyła na niego jak zahipno
tyzowana.
Dennis wstał.
- Przykro mi, Abbie, ale muszę na chwilę odejść
do telefonu. Dostałem wiadomość na pager... Wrócę
tak szybko, jak tylko będę mógł.
Słyszała jego słowa, ale nie była w stanie odpowie
dzieć. Lekko kiwnęła głową i nadal siedziała bez ruchu.
- Nie...
Jęknęła cicho, gdy Sam powoli podniósł się i ru
szył w jej stronę. Nadal nie spuszczał z niej wzroku.
Chciała wstać, uciec, zanim będzie za późno. Zamiast
tego siedziała jak skamieniała.
- Abbie...
Głos brzmiał znajomo.
Drżała jak liść. Jak on śmiał zrobić coś takiego?
Pojawił się tutaj, wtargnął w jej życie... I teraz miał
czelność podejść do niej, jakby... jakby...
- Abbie?
Prawie się nie zmienił, pomyślała. Może nawet
jeszcze bardziej wyprzystojniał. Jego włosy były gę
ste i ciemne jak dawniej. Kilka srebrnych nitek jedy
nie dodawało mu uroku. Opalony. Piękny złotobrązo-
wy kolor skóry. Brązowe oczy. Zmysłowe usta...
6 7
Proszę, Boże, wybacz mi, nie teraz, nie tutaj...
- Abbie szeptała w myśli jakąś chaotyczną modli
twę.
Podszedł do niej jeszcze bliżej.
Czuła paniczny lęk. Nie mogła pozwolić, by zyskał
nad nią moc. Za wszelką cenę musiała coś zrobić.
Wyciągnął rękę, jakby chciał się przywitać. Choć
może tylko jej się zdawało.
W restauracji zrobiło się dziwnie cicho. Zdawała
sobie sprawę, że wszyscy na nią patrzą. W tej chwili
jednak to zupełnie nie miało dla niej znaczenia. Naj
ważniejsze było, żeby uciec. Jak najdalej od tego
mężczyzny.
Wstała. Cofnęła się gwałtownie. Biodrem uderzyła
o krawędź stołu. W tej przenikliwej ciszy słychać by
ło wyraźnie brzęk szklanek.
- Nie masz prawa... - wymamrotała. - Nie masz
prawa tu przyjeżdżać...
- Abbie, musimy porozmawiać.
Jakże spokojny i kontrolowany wydawał się jego
głos w porównaniu z tym, co czuła.
- Nie podchodź do mnie. Nienawidzę cię! - krzyk
nęła.
Pobiegła do drzwi. Nigdy przedtem nie czuła ta
kiego panicznego lęku. Wybiegła na korytarz i niemal
zderzyła się z Dennisem.
- Co się stało? - zapytał z niepokojem.
Zagrodził jej drogę.
6 8
- Przepraszam. Bardzo przepraszam... Źle się
czuję - wykrztusiła. - Ja... muszę iść do domu.
- Pozwól, że cię odwiozę. Mój samochód...
- Nie! - krzyknęła.
Nie mogła teraz kłócić się z Dennisem. On nic nie
wiedział i tylko chciał jej pomóc, pomyślała.
- Przepraszam, Dennis. Bardzo chcę być teraz sama.
Wybiegła z hotelu. Jej auto stało na parkingu, ale
nie była w stanie prowadzić samochodu. Na szczęście
do domu miała niedaleko. Szybko odnalazła wśród
drzew ścieżkę, którą mogła pobiec na skróty.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Powiedz mi, co się wydarzyło - poprosiła Fran.
- Bywają chwile, kiedy żałuję, że rzuciłam palenie
- dodała.
- Przecież już wszystko wiesz - mruknęła Abbie.
- Cały czas o tym mówię. Aż do znudzenia.
- Wiem, ale nadal nie mogę w to uwierzyć.
Siedziały obie u Fran w kuchni, przy dużym sos
nowym stole.
- Wyszło na to, że Stuart kilka razy próbował dys
kretnie skontaktować się z Samem. I w końcu ściąg
nął go tutaj.
- I Sam spadł nam tu jak z nieba, bez żadnego
ostrzeżenia.
- Chyba muszę uwierzyć w to, co powiedział mi
Stuart - westchnęła Abbie. Wyjęła chusteczkę i prze
tarła oczy. - Och, Fran. Ciągle mnie to męczy. Dla
czego Kathy nigdy mi nie powiedziała, że chce się
z nim spotkać?
Przyjaciółka patrzyła na nią ze współczuciem.
- Ty myślisz to samo, co Stuart i ta jego głupia
matka - zdenerwowała się Abbie. - Uważasz, że Ka-
70
thy nie miała odwagi powiedzieć mi, co czuje. A ja
tak bardzo zajmowałam się sobą, że nie miałam czasu
zastanawiać się nad tym, czego ona potrzebuje.
- To wszystko nie jest takie łatwe - dyplomatycz
nie odpowiedziała Fran. - Ale to chyba naturalne, że
dziecko chce poznać swoich rodziców.
- A ja, okrutna matka, nie pozwoliłam jej poznać
ojca.
Fran poklepała ją po ramieniu.
- Rozumiem cię, każda matka zareagowałaby po
dobnie. Pamiętaj jednak, że znamy się już długo. By
łam przy tobie, kiedy rozpadło się twoje małżeń
stwo i...
- I co? - spytała Abbie. - Śmiało możesz powie
dzieć. Już teraz nic mnie nie zaskoczy.
- Sam kilka razy próbował się z tobą skontakto
wać. To ty mi mówiłaś, że oferował pomoc finanso
wą, że chciał płacić alimenty.
- Ja... mówiłam coś takiego? - zdziwiła się Ab
bie. - A gdy dowiedział się, że jestem w ciąży, oskar
żył mnie o to, że poszłam do łóżka z innym mężczy
zną. Rzeczywiście pozytywny bohater. - Zaśmiała się
nerwowo.
- To musiał być dla niego szok, kiedy okazało się,
że jesteś w ciąży - tłumaczyła Fran. - Wtedy niewiele
wiedzieliśmy o wasektomii, o rezultatach takich za
biegów. Pamiętasz, jak nasza koleżanka, która miała
założoną spiralę, dowiedziała się, że jest w ciąży?
7 1
Zachowywała się jak wariatka, uważała, że lekarz ją
oszukał. Długo trwało, zanim uwierzyła i zaczęła się
z tego cieszyć. A co dopiero mężczyzna, święcie
przekonany, że nie może mieć dzieci.
- Przecież mogliśmy o tym porozmawiać - upie
rała się Abbie. - Razem zastanowić się, jak do tego
doszło. A tymczasem on mi nie uwierzył. Zarzucił, że
go zdradziłam.
- Weź jeszcze pod uwagę, że mógł mieć bardzo
silne poczucie winy. Zobaczył, jak bardzo się cie
szysz, że jesteś w ciąży. I pomyślał, że on niestety nie
może dać ci tego rodzaju szczęścia. Sama mi mówi
łaś, że jeszcze wtedy nie rozmawialiście o powię
kszeniu rodziny. To go zaskoczyło...
- Ale dlaczego od razu podejrzewał mnie o coś
takiego? Przecież ja nigdy nie byłam w łóżku z żad
nym innym. - Westchnęła. - I potem też - dodała
ciszej.
Fran spojrzała na nią z nie ukrywanym zdziwieniem.
- A co ty sobie wyobrażasz? - zdenerwowała się
Abbie. - Myślisz, że w głębokiej tajemnicy z kimś tu
się spotykam?
- To ty chyba cały czas go kochasz - powiedziała
Fran, bardziej do siebie niż do przyjaciółki. I zaraz
szybko zmieniła temat. - Nie sądź Stuarta zbyt suro
wo - ostrzegła. - Jestem pewna, że kierują nim szla
chetne pobudki. Jest młody i bardzo zakochany. On
po prostu pragnie uczynić Kathy szczęśliwą.
7 2
- Czuję się potwornie. - Abbie przymknęła oczy.
-Nie wiem, co się ze mną dzieje. Odkąd Kathy i Stu
art zaręczyli się, mam wrażenie...
- Jakbyś ją straciła? - łagodnie podsunęła Fran.
- Ale, naprawdę, nie sądzę, żeby on chciał ją odsunąć
od ciebie. To po prostu tak wyszło.
Abbie zaczerwieniła się.
- To absurdalne. Wiem, że masz rację. Jestem
zazdrosna o córkę, że się zakochała, że istnieje ktoś
w jej życiu ważniejszy niż ja. Ciągle sobie po
wtarzam, że reaguję nazbyt emocjonalnie. Przypo
minam sobie, że przecież zawsze chciałam, by Kathy
znalazła szczęście w miłości, żeby założyła rodzi
nę. Nic na to nie poradzę, ale czuję się zraniona, po
rzucona. Jakbym stała własnej córce na drodze do
szczęścia.
- Kathy cię kocha - przypomniała Fran.
- To naturalne, że matka Stuarta chce pomóc
w organizowaniu wesela. Niedawno wydała za mąż
dwie córki. Na pewno ma już wprawę w organizowa
niu takich uroczystości... Ale nigdy nie zdołam jej
polubić - mówiła Abbie. - Czuję się przy niej jak
żebraczka. Pomyśleć, że jeszcze niedawno byłam ta
ka dumna z mojej pracy i z tego, co zdołałam osiąg
nąć. A Stuart pewnie uważa, że nie jestem nic warta,
bo tak bardzo różnię się od jego matki.
Znowu westchnęła.
- Jeżeli interesuje cię moje zdanie, to wyobraź
73
sobie, że to raczej matka Stuarta czuje się zdomino
wana twoją osobowością - zauważyła Fran. - Za
zdrości ci samodzielności. I dlatego tak ostro reaguje
na ciebie. Ona w jakiś sposób musi się bronić. Nigdy
w życiu nie pracowała. Nie mogła udowodnić, że sa
ma potrafi zarobić. Cały czas jest zależna od męża...
Nie chcę być niedyskretna... Wiesz, że należę do tego
samego klubu co ona. Słyszałam plotki o tym, że jej
córka buntowała się, krytykowała ją dość ostro...
Chociaż, oczywiście, sposób, w jaki zaproponowała
ci pomoc w przygotowaniu wesela, był moim zda
niem dość przykry i nietaktowny. Ale w końcu to nie
o niej miałyśmy rozmawiać, prawda?
- Nie - przyznała Abbie. - Chodzi o Kathy. Tak
bardzo zmieniła się, odkąd poznała Stuarta.
- Ona dorasta. Szuka niezależności, własnych
dróg i ideałów.
- Wiem, ale nie potrafię z tym się pogodzić. Nie
chcę tego. Bronię się przed tym. Ja wcale nie chciałam
mieć takiego życia. Musiałam przyjąć to, co zgotował
mi los. Marzyłam o tym, żeby mieć kilkoro dzieci,
nie tylko jedno. I na pewno chciałam, aby miały ojca.
To stało się wbrew mojej woli.
- Byłaś dobrą matką - ciepło zapewniła ją Fran.
- Pamiętam, jak, zanim otworzyłaś własną firmę,
miałaś trzy różne prace. Robiłaś, co mogłaś, żeby
utrzymać Kathy. A i tak jeszcze potrafiłaś znaleźć dla
niej czas, co nie zawsze udaje się matkom, które
74
siedzą w domu i nigdzie nie pracują. Masz instynkt
macierzyński, a to znaczy o wiele więcej niż pie
niądze.
- Dlaczego Sam tu przyjechał? Powiedz mi, Fran
- jęknęła Abbie. - Dlaczego nie mógł zostawić nas
w spokoju? Boję się.
- A dlaczego nie powiedziałaś Kathy tego, co
mnie? Może ona by to zrozumiała.
Abbie gwałtownie potrząsnęła głową.
- Nie mogę. Wtedy będzie myślała, że próbuję na
nią wpływać, żeby nie spotykała się z ojcem.
- Wiesz, czego ci potrzeba? - powiedziała nagle
Fran. - Jakiejś odmiany w twoim własnym życiu.
Musisz poznać właściwego człowieka...
- Zwariowałaś! - oburzyła się Abbie. - Do licha,
wszyscy jesteście przeciwko mnie. Czy nie sądzisz,
że moje życie jest wystarczająco skomplikowane
i bez tego?
- Zastanów się nad tym.
Fran podwiozła Abbie na parking koło hotelu, by
mogła zabrać stamtąd swój samochód i szybko wró
ciła do siebie, bo musiała przygotować obiad dla
Lloyda i córek.
Abbie usiadła za kierownicą i od razu zaczęła ukła
dać plany, co jeszcze powinna zrobić.
Musiała wstąpić do biura, odebrać korespondencję.
Potem jak najszybciej skontaktować się z księgową.
7 5
Na pewno powinna też zadzwonić do Dennisa, ustalić
warunki współpracy.
Poczuła się zawstydzona, gdy przypomniała sobie,
że Dennis był świadkiem nieprzyjemnej sceny w re
stauracji hotelowej. Co prawda w krytycznym mo
mencie musiał akurat wyjść, ale niewątpliwie opo
wiedziano mu ze szczegółami, co się wydarzyło.
Pomyślała, że teraz jest najważniejsze, by doszła
do siebie po przebytym szoku. Nie mogła zrozumieć,
dlaczego tak gwałtownie zareagowała na obecność
Sama.
Złościło ją to. Pragnęła raczej pokazać mu, jak
bardzo jest jej obojętny. A tak, jeszcze gotów wyob
razić sobie, że przez te wszystkie lata nie zdołała
zapomnieć o nim.
Nie chciała go widzieć. Rodzice kilkakrotnie suge
rowali, że powinna z nim porozmawiać. Prosiła, żeby
nie poruszali z nią tego tematu. Każde wspomnienie
wywoływało ból.
Aktualnie ustalenie ojcostwa nie przedstawiało
żadnego problemu. Testy DNA załatwiały sprawę
w stu procentach. Ostatnią jednak rzeczą, jakiej ży
czyła sobie Abbie, było zmuszanie mężczyzny do
akceptacji własnego dziecka. „Dajmy spokój dowo
dom naukowym, jeśli jego serce jest zimne jak głaz"
- powiedziała rodzicom.
Zaparkowała samochód przed domem. Wyjęła klu
czyki. Westchnęła. Rodziców nie było w mieście. Po-
76
jechali na długo, prawie na miesiąc, do Dordogne, do
swoich przyjaciół. Bardzo potrzebowała ich w tej
chwili. Oni na pewno zrozumieliby, co czuje.
Wzięła z samochodu torebkę i wielką kopertę
z korespondencją. Pomyślała z zadowoleniem, że te
raz wreszcie będzie mogła odpocząć.
Podeszła do drzwi, wyjęła klucze z torebki. Naraz
zauważyła ze zdziwieniem, że drzwi są uchylone.
Poczuła strach. Tylko Kathy miała klucze do domu.
Czyżby coś się stało?
Szybko weszła do kuchni... i skamieniała ze zgro
zy. To nie Kathy siedziała przy kuchennym stole. To
był Sam, Przemawiał cicho do kotki, która łasiła się
do niego i mruczała. Na widok Abbie delikatnie od
sunął kotkę. Podniósł się z krzesła.
Nerwowo ścisnęła torebkę. Co on tu robił? Kto go
tutaj wpuścił?
- Kathy pożyczyła mi klucze - wyjaśnił, zanim
zdążyła go o to zapytać. A potem odezwał się głosem,
który wydał jej się spokojny, opanowany. - Musimy
porozmawiać.
Wydał jej się teraz jeszcze wyższy, jeszcze potęż
niejszy niż poprzedniego wieczoru, kiedy spotkała go
w restauracji. Dopiero po chwili uprzytomniła sobie,
że wczoraj miała buty na wysokim obcasie. Uderzyło
ją, że czuł się u niej w domu o wiele pewniej niż ona.
Ledwie panowała nad sobą. Pierwszy raz w życiu
miała chęć dać córce porządne lanie. Jak mogła zo-
77
stawić ojcu klucze? Zabrać jej tę resztkę prywatności,
jej dom.
Zastanawiała się, co robić. Wyjaśnienie córce pew
nych spraw trzeba było odłożyć na później. Jak na
razie musiała czym prędzej coś zrobić ze stojącym
w kuchni mężczyzną.
Nie był tu zameldowany. Mogła poprosić, żeby
wyszedł. Gdyby wezwała policję, Kathy nigdy w ży
ciu by jej tego nie wybaczyła. Należało jednak coś
zrobić. Abbie była człowiekiem czynu.
- Musimy porozmawiać - powtórzyła ze złością.
- Odkąd to uzurpujesz sobie prawo do decydowania
o tym, co ja muszę. Być może ty życzyłbyś sobie
porozmawiać ze mną. Ale zapewniam cię, że ja nie
mam na to ochoty.
- To nie jest tylko twoja sprawa - rzekł poważnie
Sam. - Tu chodzi o dobro naszej córki.
- Naszej córki? Naszej?! - Złość w niej aż kipiała.
- Ty nie masz córki! - krzyknęła. - Kathy jest moja.
Tylko moja. Ty jej nie chciałeś. Zaprzeczyłeś, że je
steś jej ojcem. Pamiętasz?
- Popełniłem błąd... pomyliłem się - powiedział
cicho. - Wtedy nie wiedziałem, że...
Abbie, podobnie jak dwadzieścia dwa lata temu,
zrobiła się biała jak papier. Czuła, jak drżą napięte
mięśnie. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że tak
bardzo jej zależy, by znowu wyparł się Kathy, żeby
odszedł i dał jej spokój.
78
Szepnęła drżącym głosem:
- Kathy nie jest twoją córką. Ona jest moim dziec
kiem. Ona nigdy...
- Nigdy co? Nigdy nie chciała niczego o mnie
wiedzieć? Nie chciała mieć ze mną nic wspólnego?
Czy ona nienawidzi mnie równie mocno, jak ty? To
są twoje uczucia, a nie jej. Musisz o tym wiedzieć.
Kathy jest ze mną w kontakcie - przypomniał złowie
szczym tonem. - To był pomysł Stuarta, żeby mnie
odnaleźć...
- Żeby uszczęśliwić ją na siłę - podpowiedziała.
- Chyba nie myślisz, że tylko ty wiesz najlepiej,
co jest dla niej dobre? Nikt inny nie ma prawa zrobić
czegoś, co spowoduje, że będzie szczęśliwa? Ona jest
dorosła i sama będzie o tym decydować.
Zaczerwieniła się.
- Kathy ma dwadzieścia dwa lata i jest już doros
ła, ale... - zaczęła.
- Ale co?
Sam był w dżinsach i bawełnianej koszulce. Wy
glądał w tym ubraniu nie gorzej niż w odświętnym
garniturze. Sportowy styl pasował do jego potężnej
sylwetki, do dobrze rozwiniętych mięśni.
Abbie żałowała, że nie ubrała się inaczej. Lubiła
chodzić, tak jak teraz, w legginsach i luźnym sweter
ku. Wiedziała jednak, że w sukience i na wysokich
obcasach prezentuje się znacznie lepiej.
Wydało jej się dziwne, że ten mężczyzna przez
79
ponad dwadzieścia lat prawie się nie zmienił. Płaski
brzuch. Wśród ciemnych włosów zaledwie kilka sre
brnych nitek.
Odwróciła się. Co on, do licha, pomyśli sobie,
kiedy zauważy, że mu się tak nachalnie przyglądam.
- To był pomysł Stuarta - powtórzyła z uporem.
- Ciągle traktujesz ją jak dziecko - powiedział.
- Nie dociera do ciebie, że ona ma własne potrze
by i uczucia. Cały czas bała się powiedzieć, że chce
mnie poznać. Nawet teraz, gdy chciała poinformować
cię o tym, że mnie spotkała, nie dałaś jej dojść do
słowa.
- Czyżby? Czyżby Kathy powiedziała ci coś ta
kiego? - oburzyła się Abbie.
- Nie, ale mogłem to wywnioskować z tego, co
mówiła.
- Rozmawiałeś z nią? - domyśliła się.
- Tak. Spotkaliśmy się dzisiaj rano, we trójkę, ra
zem ze Stuartem. Długo rozmawialiśmy. Większość
nieporozumień została wyjaśniona - rzekł z lekką
kpiną.
- Jakie nieporozumienia? - zapytała nieswoim
głosem.
- Ona przez dwadzieścia dwa lata myślała, że ja
jej nie akceptuję, że nie uważam jej za moją córkę.
Skąd mogła wiedzieć, że prawda wygląda zupełnie
inaczej. Wiele razy próbowałem się z nią skontakto
wać.
8 0
- Kłamiesz! - krzyknęła. - Mówisz tak tylko dla
tego. .. - Zawahała się.
- No, proszę cię, powiedz dlaczego.
- Po co tu przyjechałeś? - denerwowała się. -
Czego od nas chcesz?
- Przyjechałem tutaj, ponieważ dowiedziałem się,
że ktoś w Anglii chce się ze mną zobaczyć - brzmiała
gładka odpowiedź. - I pomyślałem, że los dał mi
drugą szansę. - Spojrzał na nią. - Chyba nie masz
chęci tego słuchać - dodał z żalem.
- Oczywiście, że nie. Chyba że chcesz mi powie
dzieć, że właśnie wychodzisz. Nie będę cię zatrzymy
wać. Po tym, co zrobiłeś, nie masz co liczyć na drugą
szansę.
- Nie, Abbie - zaprotestował. - To nie ja ciebie
porzuciłem. To ty odeszłaś ode mnie.
Patrzyła na niego z wyrzutem.
- Odeszłam, bo oskarżyłeś mnie, że to nie twoje
dziecko. Nigdy nie pofatygowałeś się powiedzieć mi,
że miałeś zrobioną wasektomię. Poza tym, jeśli cho
dzi o ścisłość, mężczyzna po takim zabiegu może
jednak mieć dzieci.
- Tak, wiem - zgodził się Sam. - Przez ten czas
nauka wyjaśniła wiele spraw, o których mieliśmy
mylne wyobrażenie. Zanotowano kilka przypadków,
podobnych do mojego. Rekanalizacja nasieniowodu
to zjawisko nadzwyczaj rzadkie, lecz nie niemożliwe.
Wiem jednak, że prawie we wszystkich takich wy-
81
padkach reakcja mężczyzny była identyczna. Niemal
każdy żądał testu DNA, dowodu, że istotnie jest to
jego dziecko. Nie tylko ja zareagowałem w ten spo
sób, Abbie. To nie oznacza oczywiście, że zareago
wałem prawidłowo. Czuję się winien i wiem, że nic
mnie nie usprawiedliwia. Zadałem ci potworny ból
i zdaję sobie z tego sprawę.
Słuchała, nie przerywając.
- Ale ja tak samo, jak wiesz, doznałem szoku -
mówił. - Sądziłem, że kobieta, którą bezgranicznie
kochałem, której wierzyłem, zdradziła mnie z innym
mężczyzną. Miałem wtedy dwadzieścia sześć lat.
Wydawało mi się, że jestem dorosły. Nie byłem doj
rzały. Mężczyzna dojrzewa psychicznie później niż
kobieta. Ty byłaś taka młodziutka...
- Ale nie za młoda na to, by mieszkać sama, spo
dziewając się dziecka - przerwała mu ostro.
Oczy Samuela pociemniały.
- Nie zostawiłem cię - rzekł chrapliwie. - Chcia
łem z tobą rozmawiać, pamiętasz? To ty odmówiłaś
kontaktu. Proponowałem pieniądze.
Dobrze pamiętała te wszystkie lata, kiedy praco
wała ponad siły, żeby utrzymać siebie i dziecko. Oczy
jej zaszły łzami.
- Nie chciałam twoich pieniędzy. Ja chciałam...
- Co chciałaś? - naciskał.
- Nic... zupełnie nic... Tylko tyle, żebyś odszedł
z mojego życia.
8 2
- Nigdy mi nie wybaczyłaś?
Nie odpowiedziała. Zaniepokoił ją wyraz jego
oczu. W złośliwościach posunęła się za daleko, zada
ła mu ból. Dlaczego mam się przejmować tym, co on
czuje? - pomyślała. Przecież on nie troszczył się
o mnie.
- Być może żałowałeś tego, co się wydarzyło. Ale
teraz te wszystkie lata stoją między nami. I tego tak
łatwo się nie naprawi. I przez cały czas nic cię zupeł
nie nie obchodziło - dodała z ironią. - Nagle pewne
go dnia doszedłeś do wniosku, że chciałbyś zobaczyć
Kathy.
- Nie. To było zupełnie inaczej, niż myślisz - za
przeczył.
Patrzyła na tętnicę pulsującą na jego szyi. Nie mog
ła oderwać wzroku.
- Czy w to uwierzysz, czy nie, Abbie, prawda jest
taka, że nie istniał ani jeden dzień, ani jedna noc,
żebym nie myślał o... o niej. Żałowałem potwornie,
że tak się stało... Najpierw marzyłem, by się okazało,
że jakimś cudem to dziecko jest moje. Potem...
- Nie będę rewanżować się, opowiadając, jak ja
cierpiałam - przerwała mu Abbie. - I nie zamierzam
słuchać tych bredni. Zachowaj takie opowieści dla
kogoś, kto jest wystarczająco głupi, żeby w to uwie
rzyć. Gdybyś choć trochę poczuwał się do ojcowskich
obowiązków, wcześniej próbowałbyś skontaktować
się z... Kathy.
83
- Wydawało mi się, że tak będzie lepiej - mruknął
niepewnie. - A poza tym...
- Poza tym, co? Miałeś już ułożone życie z jakąś inną
kobietą - zgadywała. - Czy ożeniłeś się drugi raz?
- Nie - odparł. -I nie mam żadnych innych dzieci.
- I dlatego zdecydowałeś się, że pięćdziesiąt pro
cent udziału w posiadaniu Kathy mogłoby cię zainte
resować?
- Nie - rzekł cicho. - Wróciłem tu dlatego, że
Kathy chciała mnie poznać. Nie miałem prawa odmó
wić. Moje potrzeby i moje emocje nie były najważ
niejsze. Gdyby ona nic nie zrobiła, żeby się ze mną
skontaktować, nie ruszyłbym się z miejsca. Ponieważ
jednak tego chciała...
- Ponieważ Stuart tego chciał - skorygowała. -
To był pomysł Stuarta, żeby cię odszukać.
- Czego ty się obawiasz, Abbie? Czy tego, że Ka
thy przekona się, że nie taki ze mnie potwór, jak jej
opisałaś? Może to nie ja ciebie skrzywdziłem, tylko
ty mnie? Popełniłem wielki błąd, ale człowiek jest
omylny.
- Nieprawda! - krzyknęła. - Po prostu starałam
się ją ochronić przed tym, co może ją zranić.
- I zrobiłaś to w ten sposób, że powiedziałaś jej,
iż ja jej nie chciałem - rzekł z sarkazmem. - Czy
kiedyś mówiłaś naszej córce, jak bardzo cię kocha
łem? - zapytał ciszej.
Serce jej drgnęło. Przymknęła powieki. Nie chcia-
84
ła, by odczytał z jej oczu, jak wiele zadał jej bólu tym
wspomnieniem.
- Czy powiedziałaś, jak bardzo ja cię kochałem,
jak bardzo ty mnie kochałaś, jak pragnęłaś mojego
ciała... - dręczył ją, przywołując niepotrzebne wspo
mnienia. - Jak w łóżku płakałaś z rozkoszy i błagałaś
o to, żeby jeszcze raz kochać się ze mną... Czy mó
wiłaś o tych sprawach? Jeśli naprawdę chciałaś, żeby
wiedziała wszystko...
- Powiedziałam jej wszystko, co potrzebowała
wiedzieć - rzekła szorstko.
Oddychała szybko i płytko. Jej serce dudniło jak
oszalałe. Desperacko rozglądała się za krzesłem.
Chciała usiąść, odpocząć.
Pomiędzy nią a krzesłem stał Samuel Howard.
Musiała go jakoś wyminąć. Ruszyła powoli. Nogi
miała miękkie jak z waty, szła niepewnie. I nagłe za
chwiała się, zatoczyła i oparła się o Sama.
Nieoczekiwany kontakt z jego ciałem spowodo
wał, że zamarła bez ruchu. Uniosła ręce, jakby chciała
odepchnąć go od siebie. Poczuła, jak twardnieją jej
piersi, jak fała ciepła przepływa przez jej ciało. Zno
wu wdychała ten niezapomniany zapach. Widziała
lekki ślad zarostu na jego brodzie. Obserwowała, jak
drga pod kołnierzykiem koszuli jabłko Adama. Kie
dyś pocałowała go w to miejsce...
Musi odpędzić te szokujące obrazy, te wspomnie
nia, które ciągle tkwią w jej pamięci.
85
- Pozwól mi przejść - szepnęła błagalnie.
- To ty mnie trzymasz, Abbie - poinformował ją
spokojnie.
I wtedy zobaczyła, że zaciska palce na jego koszuli.
Zaczerwieniła się.
Spojrzał na nią wymownie.
- Jestem mężczyzną. Nawet jeśli zestarzałem się
trochę, to i tak potrafię reagować podobnie jak kiedyś.
Przytulasz się do mnie. Czuję dotyk twoich piersi.
Twoje oczy mówią, że pragniesz mnie...
- Nie! - krzyknęła ze złością. - Nie! Nigdy! Nie
nawidzę cię...
Nie pozwolił jej dokończyć zdania. Pochylił głowę
i złożył na jej wargach namiętny pocałunek. Stało się
to tak szybko, że nie zdążyła temu zapobiec.
Nie, nie może się poddać. Już dawno z romantycz
nej, kochliwej dziewczyny przemieniła się w rozsąd
ną doświadczoną kobietę. Powinna go odepchnąć.
Może nawet uderzyć.
Ale... dlaczego... jej wargi nagle odwzajemniły
pocałunek. Przywarła do niego całym ciałem. Napie
rała na niego biodrami. Zatęskniła, by dotknąć jego
nagiej skóry...
Usłyszała jakiś cichy jęk i nagle zdała sobie spra
wę, że wydobył się z jej ust. A więc już nie potrafiła
kontrolować swoich reakcji. Drgnęła nerwowo. Co
się, do licha, z nią dzieje? Nic z tego nie rozumiała.
Odskoczyła od niego.
86
- Pozwól mi przejść! - krzyknęła z furią. - Nie
nawidzę cię tak bardzo, że...
- ...że chcesz jak najszybciej pójść ze mną do
łóżka, czego dowiodłaś przed chwilą - wszedł jej
w słowo.
Ze wszystkich sił starała się zapanować nad sobą.
Jej ciało nadal płonęło z pożądania. Czy ja oszala
łam? Co ja robię? Co ja robię? - pytała siebie w my
ślach.
- Nie masz prawa dotykać mnie w ten sposób -
powiedziała cicho. - Nie masz prawa - powtórzyła.
Nagle ogarnęła ją słabość. Nie miała siły nadal
walczyć.
- I jeszcze jedno: Kathy nie miała prawa dawać ci
moich kluczy. To mój dom i nie chcę, żebyś tutaj
przychodził.
- Zostawiła mi klucze, ponieważ uważała, że to
jedyny sposób, żebyś zgodziła się ze mną poroz
mawiać.
- Porozmawiać?
Abbie odwróciła się ku niemu. Jej oczy błyszczały
gniewem.
- A o czym niby mielibyśmy rozmawiać? Powie
dzieliśmy sobie wszystko, co trzeba. Masz rację, nie
mogę powstrzymać Kathy. Jeśli ona chce się z tobą
spotykać, to jej wybór i ma do tego prawo. Pozwól
jednak, że o sobie zadecyduję sama. - Uniosła głowę.
- Uważam, że wszystko, co było między nami, jest
87
skończone. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
I bardzo cię proszę, żebyś wyszedł.
Przez moment miała zupełnie bezsensowną na
dzieję, że on nigdzie nie pójdzie. Jednak odwrócił się
w stronę drzwi, nacisnął na klamkę i wyszedł, nie
zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
Dopiero, jak zatrzasnął za sobą drzwi, zdała sobie
sprawę, że zabrał ze sobą klucze. Pomyślała, że bę
dzie musiała wymienić wszystkie zamki.
Oparła głowę na stole i rozpłakała się.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kathy wpadła do kuchni jak bomba. Cmoknęła
matkę w policzek.
- Nigdy nie zgadniesz... - zaczęła.
Twarz jej płonęła z ekscytacji.
- Mamo, znaleźliśmy dom. Ojciec zaofiarował się
zapłacić za przyjęcie weselne. Och, mamusiu, tak się
cieszę. Rozmawialiśmy z nim wczoraj wieczorem
w hotelu... Jeszcze nie znalazł sobie żadnego miesz
kania, mimo że zaakceptował to stanowisko, które
zaproponowano mu na uniwersytecie i...
- Jakie stanowisko? - Abbie próbowała ukryć
zdenerwowanie. Samuel nic nie mówił, że zapro
ponowano mu pracę. - Wydawało mi się, że przyje
chał tu tylko na pewien czas...
- Taki miał zamiar na początku - przyznała Kathy
i zaczerwieniła się. - On przecież chce mieć rodzinę
- wypaliła. - Odkąd ty i on... Ja jestem jedyną rodzi
ną, jaką on posiada. Nie ma nikogo oprócz mnie...
- Ty jesteś jego jedyną rodziną? - powtórzyła Ab
bie ze zgrozą.
Czy chciał zabrać jej córkę?
89
- On jest moim ojcem - powiedziała Kathy, odwra
cając wzrok. Jej ekscytacja prysła jak bańka mydlana.
Minął zaledwie tydzień, odkąd Abbie zobaczyła go
po raz pierwszy w hotelu. Musiała wymienić wszy
stkie zamki i powiedzieć Kathy, żeby nie dawała ojcu
drugiego kompletu kluczy. Zamierzała jakoś to prze
trwać. Zignorować jego obecność.
Od początku czuła się odsunięta od spraw związa
nych ze ślubem i weselem. I jeżeli przyszli teściowie
jej córki, niechętni i nastawieni krytycznie, skumali
się z jej byłym mężem, to jeszcze można było jakoś
wytrzymać. Jednak wiadomość, że Samuel planował
zostać tu na stałe, wzbudziła dodatkowe emocje.
Kathy westchnęła.
- Myślałam, że będziesz zadowolona - powie
działa. - Stuart miał rację, mówiąc, że ty tego nie
zrozumiesz.
- Stuart miał rację... - powtórzyła Abbie.
I szybko zmieniła temat.
- Opowiedz mi, jaki to dom.
Udało jej się opanować wzburzenie. Zdecydowała,
że po wyjściu córki przemyśli sobie to jeszcze raz od
początku.
- Och, nasz domek jest prześliczny - rzekła Kathy
z zachwytem. - Trzy sypialnie, piękny salon...
Ogromny ogród. Niestety, kuchnia i obie łazienki są
w bardzo złym stanie. Ale tata obiecał, że się tym
zajmie...
9 0
- To znaczy, że on już widział ten dom? - prze
rwała Abbie.
- Tak. Zawieźliśmy go tam wczoraj wieczorem...
Wiesz, Stuart i on od razu znaleźli wspólny język.
A tata doskonale zna się na interesach, a w szczegól
ności na kupowaniu domu.
Abbie poczuła zawrót głowy. Oni wszyscy już się
dogadali. Nie potrzebowali jej.
- Bardzo bym chciała pokazać ci ten dom - mó
wiła Kathy. - Niestety, nie możemy tego zrobić aż do
weekendu. Nie jest umeblowany, co ma swoje dobre
i złe strony... Zaprosiliśmy tatę, żeby poznał dziś
wieczorem dziadków Stuarta - paplała. - Potem będą
urodziny jego siostrzenicy, malutkiej Julianki, i za
proszona jest na nie cała rodzina...
- Łącznie z ojcem, jak sądzę.
Kathy lekko wzruszyła ramionami.
- Tak, oczywiście, ale dlaczego pytasz?
- Ja...
Córka spojrzała na zegarek.
- Wiesz, mamo, muszę już iść. Ale jest jeszcze jedna
sprawa. Tata musi porozmawiać z tobą o przyjęciu we
selnym. Chciałby uwzględnić twoje życzenia...
- Och, oczywiście - mruknęła Abbie.
Za wszelką cenę chciała uniknąć kłótni.
- Powiedziałam mu, że prawdopodobnie będziesz
w domu wieczorem, bo nie masz zwyczaju nigdzie
wychodzić po powrocie z pracy.
9 1
Kathy zachichotała, jakby widziała w tym coś za
bawnego.
- I on zapytał, czy był w twoim życiu jakiś męż
czyzna - mówiła. - Powiedziałam mu, że nie intere
sujesz się panami.
Spojrzała błagalnie na matkę.
- Mamo, bardzo cię proszę. Kiedy tata skontaktuje
się z tobą, bądź dla niego miła. Ja rozumiem, co czu
jesz, ale... Stuart powiedział, że przecież ja tylko raz
w życiu wychodzę za mąż i tobie będzie zależało na
tym, żeby wszystko było dobrze. A ja bardzo bym
chciała, żebyście oboje byli na moim ślubie.
Jej oczy wypełniły się łzami i Abbie nie mogła
dłużej się gniewać.
- Oczywiście, jesteś dla mnie bardzo ważna, moja
córeczko - zapewniła.
Wiedziała, że jej uczucia w tej chwili się nie liczą.
Nie mogła popsuć córce wesela.
- Abbie...
Natychmiast rozpoznała ten głos. Głęboki bas, po
ruszający uczucia.
- Tak, Samuelu?
- Chciałbym przedyskutować sprawę tego wesela.
Mam kilka propozycji... Kathy już coś ci o tym
wspominała, nieprawdaż?
- Zaofiarowałeś się zapłacić za przyjęcie weselne
- odparła. - Zresztą mówiła nie tylko o tym...
92
- O czym jeszcze mówiła?
- Podobno zamierzasz przeprowadzić się tu na sta
łe. Wrócić do domu - dodała z ironią.
- Masz mi za złe, że nie powiedziałem tego tobie
jako pierwszej? Nie dałaś mi sposobności i poza tym...
- Poza tym moje życie to moja sprawa. I zarówno
ty, jak i Kathy, nie macie prawa decydować o niczym,
co dotyczy tylko mnie. W moim domu nie życzę sobie
nieproszonych gości.
- Przepraszam - powiedział nieoczekiwanie. -
Wiele spraw musimy sobie wyjaśnić.
- Ja tu się chyba w ogóle nie liczę - zauważyła.
- Dobrze, to nie ma znaczenia. Płacenie za wesele
uzgodniłeś z nią, nie ze mną. Nie musisz ze mną
o tym rozmawiać. To Stuart cię tutaj ściągnął, nie ja.
Chciałabym tylko, żebyś jak najmniej wtrącał się
w moje życie.
- To trochę nie tak - powiedział cicho. - Istotnie,
inicjatywa wyszła od Stuarta. Potem jednak...
Abbie westchnęła.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Czy rzeczywiście moja obecność w życiu Kathy
tak bardzo ci przeszkadza? Czego ty się boisz? Jesteś
my dorośli i oboje ponosimy odpowiedzialność za
naszą córkę.
Abbie czuła, że brak jej tchu. Jak on śmiał mówić
o odpowiedzialności? Najmniej ze wszystkich ludzi
miał do tego prawo.
9 3
- To, co czujemy, nie jest w tej chwili ważne -
mówił. - Kathy chce, żebyśmy oboje byli na jej we
selu.
- Wiem dobrze, czego chce Kathy. Nie musisz mi
tego mówić.
- Zatem zgodzisz się ze mną, że dla jej dobra
powinniśmy się spotkać. Przedyskutować nie tylko
sprawy wesela, ale to wszystko, co się dzieje między
nami. Musimy zawrzeć pokój.
Abbie nagle poczuła się zbyt zmęczona, żeby z nim
się kłócić. Poza tym wiedziała, że Kathy nigdy w ży
ciu nie wybaczyłaby jej, gdyby zepsuła coś tak waż
nego dla córki jak wesele.
- Jeżeli jesteś wolna dziś wieczorem, mogę przy
jechać po ciebie - zaproponował. - Myślę, że byłoby
najlepiej, gdybyśmy spotkali się w jakimś neutralnym
miejscu. Chyba że...
- Tak, tak. Ja się zgadzam - rzekła z rezygnacją.
- Ale nie ma potrzeby, żebyś po mnie przyjeżdżał.
Dobrze znam miasto i trafię wszędzie, gdzie trzeba.
Nie miała najmniejszego zamiaru uzależniać się od
jego transportu.
- Jeżeli tak sobie życzysz...
Umówili się w niewielkiej, nastrojowej kawia
rence.
Abbie podejrzewała, że będzie nalegał, żeby po nią
przyjechać. Była więc zaskoczona tak szybką zgodą
na jej propozycję.
9 4
- Czy może być ósma wieczór? - zapytał.
- Może być ósma - przytaknęła.
Czy kremowa jedwabna garsonka będzie pasować?
- zastanawiała się Abbie, stojąc przed lustrem. Ostat
nio wolała raczej ciemniejsze kolory... A jednak
w tej garsonce było jej naprawdę ładnie. Spódnica
okazała się trochę za krótka, lecz nie przejęła się tym
za bardzo.
Ciemne rajstopy. Pantofle w niemal identycznym
odcieniu jak garsonka.
We włosy wgniotła żel, zaczesała pasma do góry
i ściągnęła na czubku frotką.
Abbie uśmiechnęła się do lustra.
Do tego skromne złote kolczyki, które rok wcześ
niej dostała od Kathy w prezencie gwiazdkowym.
I perfumy, które niedawno przywiozła z Londynu...
Pociągnęła usta szminką. Makijaż był już skończo
ny. Sam dawniej miał zwyczaj scałowywać szminkę
z jej ust... Niespodziewanie oddała się marzeniom.
Może znowu zapragnie ją pocałować, wziąć w ra
miona....
Pamięć o dawnym szczęściu okazała się bardziej
bolesna, niż Abbie mogła to podejrzewać. Może dla
tego tak ostro zareagowała na jego pocałunek. Czy on
o tym wiedział? - zastanawiała się. Jak się domyślił,
że przez te lata żaden mężczyzna nie pojawił się w jej
życiu?
95
Sam także pamiętał, jak było dobrze, gdy tulił ją
do siebie...
Czy on... czy on naprawdę wiedział, co się z nią
dzieje? Czy rozumiał, jak trudno jej było zachować
spokój?
A czy Kathy zdawała sobie sprawę, o co ją popro
siła? Niestety, córki nie rozumieją, że kobiety po
czterdziestce mogą odczuwać bardzo silne emocje.
Emocje... co za emocje? - rozgniewała się. Jedyna
emocja jaką czuła lub chciała czuć do swojego eks-
małżonka, to nienawiść. Pragnęła, żeby jak najprędzej
wyjechał. Nie zasłużył, aby z jego powodu odczuwa
ła jakieś inne emocje.
Kelnerka, która witała w drzwiach gości, była jed
ną z jej klientek. Z ciepłym, serdecznym uśmie
chem zaprowadziła ją do stolika, przy którym siedział
Sam. Na jej widok odstawił szklankę, podniósł się
z krzesła.
Dwaj mężczyźni, siedzący przy sąsiednim stoliku,
patrzyli na nią z uznaniem. Chyba dobrze wyglądam
w tej garsonce, przemknęło jej przez myśl.
Potem dojrzała, że nieco dalej, koło okna, siedzi
Gina ze swoim mężem.
Zauważyła, że siostra Stuarta uśmiecha się do Sa
ma. Wiedziała, że nie musi tym dwojgu przedstawiać
swojego byłego męża.
Wzbraniała się przyznać, nawet przed sobą, jak
96
bardzo zraniło ją, że Sama wcześniej przedstawiono
dalszej rodzinie. Nie zależało jej na przyjaźni z tymi
ludźmi. Matka Stuarta zaliczała się do tych, których
najlepiej trzymać na dystans. A jednak od tej kobiety
zależało całe dalsze życie Kathy.
- Wszyscy cię tu znają - zauważył Sam z uśmie
chem.
- Moja praca wymaga kontaktów z ludźmi.
- Twoja firma to pełny sukces - dodał.
- Dziwi cię to? - zapytała buńczucznie.
Sam pokręcił przecząco głową.
- To o co chodzi? - dopytywała się.
Przez chwilę myślała, że nie odpowie. Studiował
kartę dań. Potem rzekł z jakimś smutnym uśmiechem.
- Nie dziwię się, że masz zdolności, że potrafisz
osiągnąć sukces. Mimo wszystko potrafiłem rozpo
znać w tobie inteligentną, odważną kobietę. Nie dzi
wią mnie, Abbie, twoje sukcesy ani pragnienie nieza
leżności. Potrafiłaś zapewnić Kathy nie tylko utrzy
manie, ale też wielką miłość i bezpieczeństwo. Moja
słabość spowodowała, że rozwinęłaś w sobie ogro
mną moc.
Patrzyła na niego pytająco. Do czego zmierzał?
- Kiedy Kathy po raz pierwszy powiedziała mi, że
nie było innego mężczyzny w twoim życiu, nie uwie
rzyłem. A jednak nie miała powodu, żeby mnie okła
mywać. Kiedyś sądziłem, że jestem silniejszy od cie
bie, dojrzalszy. Wydawało mi się, że mogłem dać ci
97
oparcie finansowe i poczucie bezpieczeństwa. Myli
łem się.
Abbie czuła w gardle przeraźliwą suchość.
- Ja nie chciałam tego - powiedziała zachrypnię
tym głosem. - Nie chciałam zostawiać Kathy z żad
nymi niańkami, kazać jej dorastać bez tych wszy
stkich rzeczy, które mają inne dzieci. Nienawidziłam
tego, że muszę być zależna od moich rodziców. Mu
siałam założyć tę firmę. Nie o takiej przyszłości ma
rzyłam. Dlaczego... co robisz ze mną, że... że tak
dziwnie się czuję? - zapytała niespodziewanie.
- Jak się czujesz?
Miała już tego dość. Wstała, gwałtownie ode
pchnęła krzesło. Walczyła ze łzami.
- Ty wiesz, co ze mną robisz... I tak już straciłam
Kathy. Czuję się, jakbym była straszliwą egoistką,
jakbym zupełnie nie dbała o jej potrzeby. Przecież nie
dla własnej wygody założyłam tę firmę. Och, możesz
sobie mówić, że podziwiasz to, co robię. To są tylko
słowa. Wiem, że stałam się przez to mniej kobieca,
mniej warta kochania. I boli mnie, że Kathy... - Nie
dokończyła zdania.
I znowu wszyscy w kawiarni patrzyli na nią z cie
kawością. Abbie zdążyła zauważyć, że stolik, przy
którym przedtem siedziała Gina, był pusty. Ucieszyła
się, że siostra Stuarta nie była świadkiem jej upoko
rzenia. Los oszczędził jej chociaż tego.
Wybiegła na parking.
9 8
Dopadła swojego samochodu. Szybko wyjęła klu
czyki z torebki. Poczuła, że ktoś z całej siły schwycił
ją za ramię. Był to Sam, któremu w ostatniej chwili
udało się ją dogonić.
- Ty mi nie wierzysz, Abbie, ale ja naprawdę w ża
den sposób nie chciałem cię zranić. Ani przedtem, ani
na pewno teraz.
- Teraz nie?
Starała się nie myśleć o tym, jak dobrze być blisko
niego, jak cudownie przylgnąć do jego ciała...
- Wiem - szepnęła. - Musimy być zgodni. Z po
wodu Kathy.
Przez parking przechodziła jakaś para. Przyglądali
im się z ciekawością.
- Robiłam wszystko najlepiej, jak mogłam - mó
wiła Abbie. - Tak nam było dobrze, mnie i Kathy.
Dlaczego to wszystko nagle okazało się nic nie warte?
Dlaczego?
Dziwiła się, że rozmawia z nim w ten sposób. Za
dużo jednak nagromadziło się w niej emocji. Działała
spontanicznie.
- Abbie, na Boga....
Słyszała gniew w jego głosie. Nie chciała się z nim
kłócić. Potrzebowała miłości i zrozumienia.
Potrząsnęła głową. Nie powinnam tym się przej
mować, pomyślała.
Zamierzała go odepchnąć. Zamiast tego jednak po
zwoliła mu podejść bliżej.
99
Nagle poczuła na wargach jego usta, żarliwe, nie
nasycone. Odpowiedziała na ten pocałunek z rozpa
czliwą tęsknotą. Tak bardzo spragniona była jego pie
szczot.
Całowali się szaleńczo, niecierpliwie. Spychane
w zapomnienie uczucia odżyły z dawną siłą. Oszoło
mieni szczęściem, upajali się sobą.
Na chwilę odsunęła się od niego.
- Nie powinniśmy tego robić. Ja... nie... To nie
jest właściwe - wyszeptała i zaraz znowu przywarła
do niego.
- Oczywiście, że jest właściwe - usłyszała
odpowiedź. - Tylko nie powinniśmy robić tego tutaj,
jak nastolatki. Może lepiej pójdziemy do domu, Ab-
bie. Mamy jeszcze bardzo dużo spraw, które powin
niśmy omówić - zaproponował.
- Wydawało mi się, że mieliśmy mówić o weselu
Kathy - mruknęła.
To wszystko działo się za szybko. Myśl nie nadą
żała za tą mieszanką emocji. Potrzebowała czasu,
żeby się nad tym wszystkim spokojnie zastanowić.
- Jedną rzecz na pewno musimy przedyskutować
- zauważył. - To jednak nie ma bezpośredniego
związku z weselem Kathy. Chyba wiesz, co mam na
myśli. Czy chcesz, czy nie, jeśli dłużej będziemy tu
stali, wiesz, czym to się skończy.
- Sam, przestań - wyszeptała bez tchu. - Nie mo
żesz. .. nie wolno ci... jak to się stało?
1 0 0
- Czy chcesz stać tu i całować się na parkingu, czy
pojedziemy do domu? - powtórzył pytanie.
- Ja wcale nie miałam zamiaru... -jęknęła.
- Niezależnie od tego, jak bardzo będziesz zaprze
czać, dawny magnetyzm nadal istnieje pomiędzy na
mi - powiedział.
Abbie próbowała zaprotestować. Wiedziała jed
nak, że to nie ma sensu. Pragnęła widzieć go nago,
pieścić. Marzyła, by kochał się z nią jak dawniej.
- Abbie, jeśli nie przestaniesz patrzeć na mnie
w ten sposób, to wiesz, co się zdarzy, prawda?
- Możemy... pojechać do mnie do domu - zapro
ponowała, świadoma tego, że kolejni ludzie przecho
dzą przez parking i gapią się na nich z ciekawością.
- Ale... - dodała szybko - po to, żeby porozmawiać
o weselu Kathy. To wszystko.
- Cokolwiek zechcesz - zgodził się.
Pomógł jej wsiąść do samochodu. Ze spojrzenia
Sama wywnioskowała, że on i tak wie, iż chodzi jej
o coś zupełnie innego niż rozmowa dotycząca wesela
ich córki.
Strach ogarnął ją dopiero, gdy parkowała samo
chód koło domu. Widziała z tyłu światła jadącego za
nią auta. I kiedy Samuel wysiadał, chciała uciekać.
Było już jednak za późno.
Czuła słabość w nogach. Stała i patrzyła na niego.
Nie mogła się ruszyć. Wiedziała, że jest już za późno,
by coś zmienić. Nie mogła uniknąć przeznaczenia.
101
Sam podszedł do niej. Delikatnie musnął ustami jej
policzek. Wziął ją pod rękę. Zabrał klucze z jej drżą
cej dłoni. Otworzył drzwi i delikatnie pchnął Abbie,
by weszła do środka.
Położyła torebkę na kuchennym stole.
- Właściwie to... niepotrzebnie przyszedłeś tu ze
mną - wydukała. - Na rozmowę o weselu mamy je
szcze bardzo dużo czasu. Kathy i Stuart nie ustalili
jeszcze dokładnej daty ślubu.
- Tak sądzisz? - zapytał, przyglądając jej się ba
dawczo.
Nie wiedziała, o co mu chodzi.
- To był... jedyny cel naszego spotkania - mruk
nęła niepewnie.
- Był, zgadzam się, ale...
- Ale co? - domagała się wyjaśnień.
Przypomniała sobie, że najlepszą obroną jest atak.
Była dorosła. Wiedziała, że nie pozwoli sobą mani
pulować.
- Czy naprawdę musisz pytać? Czy to, co jest
między nami, nie mówi samo za siebie?
- Co jest między nami? Nic nas nie łączy - za
przeczyła.
Postawiła czajnik na gazie. Musiała czymś zająć
ręce. Była coraz bardziej zdenerwowana.
- Och, na pewno? - zaśmiał się. - Czy ty masz
jakieś pojęcie, co czuję?
Słyszała charakterystyczną chrypkę w jego głosie.
102
To oznaczało wzruszenie. Za dobrze go znała, by
mogła się mylić.
- Czy wiesz, co to znaczy leżeć przez tyle lat
samemu w łóżku? - pytał. - Przedtem byłaś ze mną.
Czułem twój zapach, słyszałem delikatne jęki rozko
szy. Wiedziałem, że daję ci satysfakcję, że mnie pra
gniesz. Czy masz jakieś pojęcie, co to za uczucie,
kiedy budzę się w pustym, zimnym łóżku, wyciągam
rękę, by cię dotknąć i wiem już, że nie ma cię ze mną?
Czy wiesz, że w nocy zawsze śniłem, że jesteś ze
mną. Jakby cały czas było dobrze. Jakbyśmy zawsze
byli razem. Przywykłem oszukiwać siebie w ten spo
sób, żeby nie zwariować po tym, jak odeszłaś.
Jego słowa obudziły w niej te wszystkie emocje,
które ukrywała nie tylko przed ludźmi, ale głównie
przed sobą. Gdyby pozwoliła sobie, by te emocje
doszły do głosu, nie mogłaby z tym żyć. Nie dałaby
rady borykać się z tysiącem codziennych spraw.
I teraz Sam zmuszał ją, by przypomniała sobie
o tym. Pod powiekami zapiekły łzy. Nie wolno było
na to pozwolić. Nie mogła się rozklejać. Tym bardziej
w jego obecności.
Próbowała rozbudzić w sobie gniew.
- Nie, ty nigdy mnie nie kochałeś. Gdyby tak było,
jak mówisz, nie uwierzyłbyś, że mogłam być ci nie
wierna. Nie kochałeś mnie. Nie postąpiłbyś tak, gdy
byś mnie kochał.
- Abbie, jak bardzo się mylisz. Ja...
103
Podszedł do niej i objął ją opiekuńczo ramieniem.
- Nie, nie. Nie postąpiłbyś w ten sposób - powta
rzała niemal bezwiednie.
- Dlaczego to mówisz? - zapytał. - Koniecznie
chcesz myśleć, że cię nie kochałem? Czy to jest ci do
czegoś potrzebne? Już od dawna wiem, że najstrasz
liwszym błędem, jaki popełniłem, było zaprzeczenie
ojcostwa. I tu czuję się winien. Ale nie możesz mi
zarzucić braku miłości.
- To nie była miłość, tylko seks - mówiła z upo
rem.
- Tylko seks... - powtórzył z namysłem. - Może
dla ciebie. Ja nie odbierałem tego w ten sposób. Może
dlatego tak łatwo potrafiłaś ode mnie odejść.
Łatwo odejść... Abbie poczuła, że znowu zbiera
jej się na płacz. Gdyby tylko wiedział... gdyby wie
dział, jak cierpiała. Jak trudno przyszło jej się pozbie
rać.
Jednak musiała być silna, bo była w ciąży. Tylko
dzięki temu przetrwała.
Doktor ostrzegał, co może się zdarzyć, jeżeli nie
będzie odżywiać się właściwie. Zmuszała się do je
dzenia, nie czując smaku ani zapachu. Twarz miała
zapuchniętą od łez. Czuła przeraźliwą, koszmarną pu
stkę. A on powiedział, że łatwo jej było odejść, po
myślała z oburzeniem.
Nawet teraz, po tych wszystkich latach, przerażało
ją wspomnienie tamtego starego bólu. Nie mogła jed-
104
nak pozwolić, żeby on się o tym dowiedział. Musiała
zachować spokój.
- Wydaje mi się, że tak było. Mimo wszystko
w tym wieku bardzo trudno dojrzeć różnicę pomiędzy
seksem a miłością. Byłam wtedy bardzo naiwna i nie
doświadczona.
- Ale teraz, oczywiście, widzisz różnicę? - zapy
tał cierpko.
- Myślę, że teraz już potrafię odróżnić - rzekła.
Starała się opanować drżenie głosu.
- To byłoby raczej dziwne, gdybym nie potrafiła
- dodała.
To zdanie brzmiało już bezosobowo. Nie pozwoliła
na to, by się domyślił, że istotnie nie było w jej życiu
żadnego innego mężczyzny. Nie musiał wiedzieć, że
budziła się w pustym łóżku, że mokrą od łez poduszkę
przekładała na drugą stronę.
Mocniej przycisnął ją do siebie.
- Dobrze, to może powiesz mi dokładnie, na czym
polega ta różnica.
Abbie wiedziała, co teraz nastąpi. Czuła ciepły
oddech na policzku. Z trudem powstrzymała jęk.
ROZDZIAŁ SFODMY
- Mamo, co robi przed domem samochód taty?
Mamo... Och!
Abbie usiadła, nerwowo zakrywając kołdrą nagie
piersi. Twarz jej płonęła ze wstydu.
Kathy wpadła do sypialni jak bomba. I zatrzymała
się zdumiona.
- Och! - powtórzyła.
Jeszcze raz spojrzała na leżącego przy matce męż
czyznę. I nagle jej twarz rozjaśniła się uśmiechem.
- Ojej - powiedziała.
Zaśmiała się.
- To jest cudowne! Wspaniałe! - zawołała. - Tak
się cieszę, że znowu jesteście razem. Biegnę opowie
dzieć o wszystkim Stuartowi.
Łzy napłynęły jej do oczu.
- Dlaczego nic mi nie powiedzieliście o tym, że
pogodziliście się? Jak długo trzymaliście to w sekre
cie? - pytała.
Podbiegła do łóżka i spontanicznie uściskała oboje
rodziców.
- Och, mamo. Tak się cieszę - powtarzała.
106
Odwróciła się do drzwi.
- Muszę jak najszybciej podzielić się ze Stuartem
tą radosną nowiną - rzuciła przez ramię.
Abbie czuła, jak zaciska jej się gardło.
- Kathy... - zaczęła.
- Stuart będzie tak samo szczęśliwy jak ja! - za
wołała Kathy. - Bawcie się dobrze i nie zapomnijcie
o środkach antykoncepcyjnych!
Trzasnęła drzwiami. Słyszeli, jak szybko zbiega po
schodach.
- Przepraszam, nie pomyślałem o środkach anty
koncepcyjnych. Ty pewnie też... - powiedział Sam.
Bezpieczny seks, pomyślała. I niespodziewanie
oburzyło ją to. Czy on sobie wyobraża, że ona tak
często robi te rzeczy, że zawsze ma pod ręką globulkę
lub prezerwatywę? To on powinien myśleć o tym.
- Być może kobiety, z którymi się spotykałeś, by
ły zabezpieczone... - zaczęła groźnie.
Starała się jednak mówić cicho. Dopiero gdy usły
szała trzaśniecie drzwi i warkot silnika, podniosła
głos.
- Poza tym szansa na to, że znowu urodzę twoje
dziecko, jest bardzo niewielka - powiedziała. - I mu
szę przyznać, że mamy wiele innych powodów do
niepokoju.
Dopiero teraz odważyła się spojrzeć na niego.
Podobnie jak ona, usiadł na łóżku od razu, gdy
tylko Kathy wbiegła do sypialni. Ale nie naciągnął na
107
siebie kołdry. Abbie zaczerwieniła się na widok jego
obnażonego torsu.
- Czy coś cię boli? - zapytał. - Dlaczego masz
taką minę?
- Coś mnie boli? - parsknęła śmiechem. - To chy
ba oczywiste. Słyszałeś, co Kathy powiedziała. Za
chwilę rozniesie plotkę po całym mieście. Dlaczego
nie zareagowałeś na to? Nic nie zrobiłeś, żeby ją
powstrzymać.
- A po co miałem ją powstrzymywać?
- Przecież... dla niej to, że zobaczyła nas razem
w łóżku, oznacza tylko jedno... Ona sobie wyobraża,
że my chcemy... znowu być razem. I ona to właśnie
opowie całemu miastu. Przecież... oboje wiemy, że
to nieprawda. Trzeba jej jakoś wytłumaczyć, że to, co
się zdarzyło, było tylko...
- No właśnie. Czym było?
- To nie była żadna miłość, tylko seks - wyrecy
towała.
Głos jej nie zadrżał. Źle się stało, że uległa temu
mężczyźnie, ale niech on sobie nie wyobraża za dużo.
To stało się tylko raz i zupełnie przypadkowo. Przez
dwadzieścia dwa lata potrafiła dużo się nauczyć. I nie
mogła sobie pozwolić na to, by ponownie popełniać
te same błędy. I niech nie robi z niej idiotki.
- Tylko seks - powtórzył z sarkazmem. - Po
wiedz mi jedną rzecz. Jak wielu mężczyzn zaprosiłaś
do łóżka od czasu, jak się rozstaliśmy?
108
- Nie masz prawa zadawać mi takich pytań! -
krzyknęła. - A co byś odpowiedział, gdybym ja za
pytała cię o twoje kobiety? Na pewno wysłuchałabym
barwnych opowieści nie pozbawionych pikantnych
szczegółów.
- Zaskakujesz mnie - zakpił. - Hipokryzja jest
ostatnią rzeczą, o jaką mógłbym cię podejrzewać.
- Hipokryzja? - oburzyła się.
Chyba nie domyślił się, że go okłamała, mówiąc
o ich wspólnej nocy, że był to tylko seks. Skąd mó
głby wiedzieć? Zdenerwowała się. Dopiero w tej
chwili, właśnie teraz, uświadomiła sobie, co napra
wdę czuje. Nagle niespodziewanie stanęła twarzą
w twarz z prawdą. Teraz nie mogła już zaprzeczyć.
Przynajmniej nie przed sobą. Nadal kochała go. Nie
rozumiała tego. Jak mogła go kochać po tym, co jej
zrobił?
- Jesteś hipokrytką, bo chciałaś trzymać to w se
krecie - powiedział. - Dopóki nikt inny o nas nie
wiedział, byłaś... szczęśliwa. A gdy Kathy zobaczyła
nas razem...
Abbie odetchnęła z ulgą. Nie to miał na myśli. Nie
to, czego obawiała się najbardziej.
- Dobrze, niech ci będzie, że jestem hipokrytką
- zgodziła się.
Bolało ją, że kłócą się po tak pięknej nocy.
- To najzupełniej normalne, że potrzebuję odrobi
ny prywatności. Najpierw wchodzisz bez pytania do
109
mojego domu. Teraz żądasz ode mnie, abym przyzna
ła się do uprawiania seksu z moim byłym mężem.
Zastanów się, jak byś ty czuł się na moim miejscu. Ja
tu mieszkam. Wszyscy mnie tu znają. Ty narozrabiasz
i pojedziesz sobie. Ja tu zostanę.
Przyglądał jej się uważnie i milczał.
- Och, Boże, dlaczego Kathy przyszła właśnie te
raz? Dlaczego musiała nas zobaczyć? Ja... muszę
powiedzieć jej prawdę - jęknęła.
- Czy naprawdę uważasz, że to dobry pomysł?
- przerwał jej cichym głosem.
- A co innego mogę zrobić? Wcześniej czy
później, ona i tak pozna prawdę. Żałuję, że jej nie
zatrzymałam. Wkrótce całe miasto dowie się o nas.
Już wyobrażam sobie rodziców Stuarta, gdy... Już
słyszę ich komentarze. Oni uważają mnie za nieudaną
matkę. Nie pasuję im na teściową ich cudownego,
bogatego synalka - westchnęła. - Tu nawet nie cho
dzi o mnie, tylko o Kathy - dodała. - Ona jest w tej
chwili za bardzo zakochana, żeby zdawać sobie spra
wę z pewnych rzeczy. Ale jak sobie pomyślę, że mat
ka Stuarta może uważać ją za nie dość dobrą partię
dla swojego syna, to złość mnie bierze. I to wszystko
przeze mnie.
Objął ją opiekuńczo. Pierwszy raz, od dawna, po
czuła, że nie jest samotna.
Potrząsnęła głową. Nie wolno było poddać się te
mu uczuciu. Wszystko, tylko nie to. Dostała od życia
110
nauczkę. I głupia by była, gdyby nie umiała wyciąg
nąć z tego wniosków.
- Kathy cię kocha i jest z ciebie dumna - powie
dział. - A co do matki Stuarta, to może lepiej po
prostu się nie przejmować i zostawić wszystko jak
jest.
- Jakie wszystko? - zapytała Abbie podejrzliwie.
- Pozwólmy naszej córce wierzyć, że odbudowali
śmy nasz związek. Po co burzyć jej szczęście? A to, co
myśli sobie matka Stuarta, nie powinno nas obchodzić.
- Od jej opinii zależy los Kathy - przypomniała.
- No właśnie - podchwycił. - Lepiej, żeby myśla
ła, że jesteśmy zwyczajną, kochającą się rodziną.
Czujesz jakąś potrzebę, żeby akurat jej dokładnie wy
jaśnić, co nas łączy? I tak może tego nie zrozumieć.
- Masz rację - mruknęła bez przekonania.
- Uwierz mi, tak będzie najlepiej. Przez dwadzie
ścia dwa lata nic nie zrobiłem dla mojej córki. Co
nieco jestem jej winien - uśmiechnął się.
- Tak... - szepnęła.
Nie wiedziała, dlaczego jego słowa tak bardzo ją
zraniły.
- Na razie pozwolimy jej i wszystkim innym w to
wierzyć. Nawet jeżeli Kathy kiedyś dowie się, że jest
inaczej, czas potrafi to załagodzić. Zbyt brutalne by
łoby niszczyć teraz jej szczęście.
- Dla dobra Kathy będziemy udawać, że tu nie
chodziło tylko o tę noc? - spytała z niedowierzaniem.
1 1 1
- Dla dobra Kathy - potwierdził. - Poza tym...
Abbie pochyliła głowę. Nie myślał o tym, by
uchronić ją przed złośliwymi plotkami. Liczyła się
tylko córka.
- Nie mów już nic więcej - przerwała mu gwał
townie.
Prawdziwe uczucie nie miało tu żadnego znacze
nia. Jego podniecenie bazowało na typowych męskich
reakcjach. Pragnął jej ciała. Poza tym nie obchodziła
go ani trochę.
- Abbie...
Drgnęła na dźwięk swojego imienia.
Delikatnie ujął jej dłoń. Nie patrzyła na niego. Nie
widziała smutku w jego oczach.
- Przykro mi, jeśli sprawiłem ci przykrość - za
czął cichym głosem.
Nie dała mu dojść do słowa.
- Nie jesteś w stanie sprawić mi przykrości - po
wiedziała ostro. - Obchodzisz mnie tyle, co zeszłoro
czny śnieg.
- Abbie... - próbował coś wyjaśnić.
Potrząsnęła głową.
- I tak nikt nam nie uwierzy, że coś nas łączy.
- Kathy już uwierzyła.
- Będzie wdzięczna, jak się dowie, ile wkładasz
wysiłku, żeby uchronić jej szczęście.
- Kathy nigdy się o tym nie dowie - rzekł z naci
skiem.
112
- Nigdy? A jak myślisz, jak długo uda nam się
odgrywać przed nią ten cyrk?
- Tak długo, jak będziemy chcieli. To zależy tylko
od nas. W każdym razie na pewno do czasu, kiedy się
pobiorą.
- Co? Przecież oni planują się pobrać dopiero
w przyszłym roku. To niemożliwe...
- To jest możliwe - sprostował. - Trudne i ryzy
kowne, ale na pewno możliwe.
Ujrzała teraz wesołe iskierki w jego oczach. Mówił
ciepło, serdecznie. Jak kiedyś... Poczuła, że gniew jej
topnieje, powraca dobry humor. Uśmiechnęła się.
Wczorajszego wieczoru tak dobrze było w jego
ramionach, że nie myślała o tym, jak bardzo ją
skrzywdził. Pamiętała tylko, jak dobrze było im kie
dyś.
- Nie możemy tak postąpić - zaprotestowała. - Ja
na pewno nie mogę, to dla mnie za trudne.
- Czy sądzisz, że łatwiej powiedzieć prawdę?
- Ale ja nie mogę okłamywać każdego, kogo spot
kam - broniła się resztką sił. - Nie mogę budować
mojego życia na kłamstwie. To moja rodzina, przy
jaciele, także moje kontakty zawodowe - przypo
mniała raz jeszcze. - Ty sobie pojedziesz, ciebie to
nie obchodzi. A dla mnie jest bardzo ważne, co ludzie
o mnie myślą.
- Pomyślą, że znowu zadajesz się z tym idiotą,
Samuelem Howardem - powiedział poważnie. -
113
Z człowiekiem, który był tak zazdrosny o swoją śli
czną żonę, że zachował się beznadziejnie głupio...
Dobrze, nie musisz kłamać. Powiedz Kathy prawdę,
cokolwiek by to miało oznaczać.
Abbie milczała.
- Co proponujesz? - nalegał. - Powiedz, czy
masz jakieś inne rozwiązanie?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Po co niszczyć jej obraz świata, rozwiewać złu
dzenia? To stworzy jej sporo dodatkowych proble
mów. Dlaczego zmuszać ją, by przyjęła prawdę,
przed którą się broni?
Abbie znowu pomyślała o sobie. O tym, przed
czym ona się broniła.
- Dla niej to dużo znaczy, że widziała nas razem
- mówił Sam. - Jej teraz nie jest łatwo. Pamiętam,
jak ja się czułem przed ślubem. Po co stwarzać jej
dodatkowe problemy? - przekonywał. -I tak ma ich
za wiele.
- Kathy go kocha - odpowiedziała.
- Tak i to z wzajemnością. Ale w głębi serca nie
jesteś z tego zadowolona. Powiedz, co cię gnębi. Wi
dzę, że coś tu jest nie w porządku.
Zawahała się. Może nie powinna mu tego mówić?
- Abbie - ponaglił ją.
- Tu nie chodzi o Stuarta, ale o jego matkę - za
częła. - Ma silny wpływ na całą rodzinę.
- Czyżby? - mruknął bez przekonania. - Mam
1 1 4
wrażenie, że Stuart jest młodym mężczyzną, który
potrafi decydować o swoim życiu. On kocha Kathy...
- Tak, teraz ją kocha - zgodziła się Abbie. - Co
będzie jednak, gdy kiedyś będzie potrzebowała jego
oparcia, lojalności? Czy znajdzie dość siły, żeby jej
pomóc? Miłość to nie wszystko.
- To nie ma nic wspólnego z Kathy. Myślisz o nas,
o tym, co zdarzyło się między nami.
- Ja nie chcę mówić o nas... Wiem, że oni się
kochają, ale kiedyś ja i ty też się kochaliśmy. A przy
najmniej wierzyliśmy, że tak jest. I zobacz, co się nam
przydarzyło. Tu chodzi o coś więcej niż fizyczne po
żądanie. Nam też dobrze było tej nocy razem... -
Głos jej się załamał. - Nie chcę, żeby Kathy przeżyła
coś takiego - dodała.
Bała się dokończyć poprzednie zdanie. Jej samo
kontrola była stanowczo zbyt krucha, by ryzykować.
- Nie chcę, żeby Kathy pewnego dnia odkryła, że
mężczyzna, którego kocha, któremu zaufała...
- Nie był jej wart - wtrącił Samuel zmienionym
głosem.
- Nie wiesz, co mam na myśli - rzekła z waha
niem.
- Wręcz przeciwnie, doskonale rozumiem twoje
intencje. Ale Stuart nie jest mną, Abbie, i Kathy nie
jest tobą. I muszą sami zbudować swoją przyszłość.
Wszystko, co możemy dla nich zrobić, to sprawić,
żeby czuli, że mają w nas oparcie.
115
- I myślisz, że jeśli pozwolimy Kathy uwierzyć,
że znowu jesteśmy razem, to coś takiego może jej
pomóc?
- Tak - rzekł z powagą.
Zaczął wstawać. Abbie wiedziała, że zbiera się do
wyjścia. Nie chciała patrzeć, jak odchodzi i zostawia
ją samą. Teraz, kiedy uświadomiła sobie prawdę, było
to dla niej zbyt ciężkie.
Gwałtownie odwróciła głowę.
Widział ten ruch i zrozumiał, że nie tylko odwró
ciła wzrok. W ten sposób zamykała przed nim serce.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Strasznie narozrabiałaś - mówiła Fran.
Abbie zamrugała oczyma. To było irytujące. Fran
zadzwoniła do niej od razu, jak tylko doszły ją plotki,
o tym, co się wydarzyło.
- Możesz sobie gadać. Ja i tak przez te wszystkie
lata podejrzewałam, że nie przestałaś go kochać. By
liście nierozłączni, pasowaliście do siebie. Jak to się
mówi: dla siebie stworzeni. Wydawało mi się niemo
żliwe, żeby tak wielka miłość wygasła w ciągu jednej
chwili. A teraz, gdy się dogadaliście, to tak, jakby
wróciła młodość, a nawet lepiej...
- Nigdy nie myślałam, że z ciebie taka romanty-
czka - mruknęła Abbie.
- Nie uważam się za dobrą bohaterkę romansów,
z moją tuszą, cellulitisem i zmarszczkami - parsknę
ła śmiechem Fran. - Ale ty masz więcej szczęścia,
zachowałaś wspaniałą figurę...
- Dobra figura nie musi mieć nic wspólnego
z udanym życiem seksualnym - zauważyła Abbie.
- Możliwe... ale na pewno w wielu sprawach po
maga - chichotała Fran. - Byłabym dużo bardziej
POWRÓT MĘŻA 117
zainteresowana gimnastyką łóżkową, gdybym ważyła
kilka kilogramów mniej. W naszym wieku...
- Jesteśmy po czterdziestce, a nie po osiemdzie
siątce - oburzyła się Abbie.
- To chyba lepiej - zgodziła się Fran. - Chociaż
z tego, co mówiła Kathy, wynikało, że byłaś wyczer
pana tą nocą. Natomiast Sam, z tego, co słyszałam,
wyglądał jak zdobywca Księżyca.
- Wcale nie byłam zmęczona, tylko zawstydzona
tym, że przyłapała nas w takiej niedwuznacznej sytu
acji - przerwała Abbie. - A kto ci nagadał takich
głupot? - dodała ciszej.
- Przypominasz sobie tę dziewczynę w supermar
kecie na stoisku z sałatkami? Taką z ciemnym war
koczem?
- Tak. To jedna z moich klientek. Ja ją zamorduję.
- Dlaczego chcesz zamordować taką doskonałą in-
formatorkę? - droczyła się z nią Fran. - Mogę się zało
żyć, że Sam wcale nie czuje się tym zakłopotany...
Po odłożeniu słuchawki Abbie drżała jak liść. Nie
tylko Fran do niej dzwoniła. W miasteczku aż wrzało
od plotek. Przyjaciół roznosiła ciekawość, ile w tym
prawdy.
W końcu przyszła kolej na Kathy. Skarżyła się, że
cały czas numer jest zajęty i była zła, że nie może się
dodzwonić.
- Bo Stuart i ja chcieliśmy pokazać ci ten dom
- powiedziała. - Kuchnia jest bardzo zniszczona -
118
opowiadała. - Najlepiej by było powiększyć ją, tak
jak ty zrobiłaś to u siebie. Stuart obawia się, że to
wypadnie bardzo drogo. Wytłumaczyłam mu, że
przez to dom zyska na wartości. Och, mamo, umieram
z chęci pokazania ci tego.
Abbie poczuła, że gniew jej topnieje.
- Z przyjemnością pojadę tam, kochanie. Ale mu
sisz troszkę poczekać, bo chcę przedtem wejść pod
prysznic.
- Nie ma problemu, mamo. To ja szybko skoczę
do agencji po klucze i za pół godzinki przyjadę po
ciebie - ciepło zapewniła Kathy.
Abbie zmyła odżywkę z włosów i wyszła spod
prysznica.
Kathy jest jeszcze dziecinna i nie wszystko potrafi
zrozumieć, myślała. Na pewno reagowała zbyt emo
cjonalnie i z wyjaśnianiem pewnych spraw należało
poczekać.
Przyjemnie było słyszeć znowu radość w gło
sie córki. Abbie nie mogła się doczekać, kiedy zo
baczy ten dom. Kathy zaraz powinna po nią przy
jechać.
Wytarła ciało dużym, kolorowym ręcznikiem. Na
wilżyła skórę wonnym olejkiem. Ubranie naszykowa-
ła już wcześniej. Jedwabna, lekko prześwitująca bluz
ka w jesienny wzór z rudych stylizowanych liści. Do
tego ciemnobrązowy wełniany kostium. Było parno,
119
deszczowo. Wieczorem mogło być zimno. Ten ciepły,
a zarazem elegancki strój wydał jej się odpowiedni.
Nagle usłyszała pukanie.
- Możesz wejść! - zawołała.
Trochę zdziwiło ją, że Kathy puka, zamiast po
prostu wejść do łazienki. To świadczyło o tym, jak
bardzo jej córka oddaliła się od niej.
- Wejdź, kochanie! Nie ma potrzeby pukać! -
krzyknęła.
Ale to nie była Kathy, tylko Samuel Howard.
Od razu owinęła się ręcznikiem. Na pewno jed
nak nie zrobiła tego dość szybko. Musiał widzieć ją
nago.
Zaczerwieniła się.
- Co ty tu robisz? - zapytała. - Gdzie jest Kathy?
Nie miała wątpliwości. Sam ani trochę nie czuł się
skrępowany tą sytuacją.
- Kathy i Stuart pojechali prosto do swojej chatki.
Poprosili mnie, żebym cię tam zawiózł. Kathy bała
się, że rodzice Stuarta przyjadą wcześniej i nie chcia
ła, żeby musieli na nich czekać.
Całą przyjemność zobaczenia domku miała teraz
zepsutą.
- Kathy nic nie mówiła, że ktoś jeszcze ma tam
być z nami - jęknęła.
Wiedziała, że ujawnia przed nim swoje uczucia, ale
zawód, który sprawiła jej córka, był nie do wytrzy
mania.
120
- Wydaje mi się, że początkowo Kathy miała
właśnie taki zamiar. Ale wiesz, czasami plany się
zmieniają - rzekł taktownie.
- Och, tak, wiem aż za dobrze. Nie patrz na mnie
w ten sposób. Nie potrzebuję twojego współczucia.
Zorientowała się, że powiedziała za dużo. Szybko
zmieniła temat.
- Nie chce mi się oglądać tego domu. Rozmyśli
łam się. Powiedz Kathy, że zadzwonię do niej i umó
wimy się na inny termin.
- Nie zrobię tego.
- Nie? - zdziwiła się.
- Musisz tam pójść - mówił łagodnie. - Kathy nie
może się doczekać, kiedy go zobaczysz. Ona, chociaż
jest już dorosła, nadal potrzebuje twojej miłości i
akceptacji.
Abbie poprawiła ręcznik, który zsuwał się z jej
nagich piersi.
- Naprawdę? A skąd wiesz? Mówiła ci coś takiego?
- Nie potrzebowała mówić - zapewnił ją. - To
oczywiste, że wiele dla niej znaczysz.
- Czyżby? Dla mnie nie jest to oczywiste. Od
kiedy Kathy poznała ciebie, przestałam być jej po
trzebna.
Widziała wypisane na jego twarzy zdziwienie.
- Abbie, o co ci chodzi? - zapytał.
Przysięgała sobie trzymać język za zębami. Nie
miała zamiaru opowiadać mu, co czuje. Było jednak
1 2 1
na to za późno. Już i tak zdradziła się ze swoimi
uczuciami.
Sam podszedł do niej. Wziął ją w ramiona. Nie
mogła go odepchnąć. Ręce miała zajęte. Musiała
przecież trzymać ręcznik.
Jej ciało niemal od razu zareagowało na jego bli
skość. Krew szybciej krążyła w żyłach, nabrzmiały
brodawki. Przypomniały jej się słowa Fran: „Cały
czas podejrzewałam, że nie przestałaś go kochać".
Nie rozumiała swoich reakcji. Przecież po tym, co
jej zrobił, nie mogła go kochać. Co z jej instynktem
samozachowawczym?
To tylko seks, powtarzała w myślach.
Wpadła w panikę. Musiała jak najszybciej odsunąć
się od niego. Pamiętała, jak dobrze jest przy nim.
Nieprawda, tu nie chodziło tylko o seks, a upływają
cy czas nie miał żadnego znaczenia.
Jak to się stało, że po tym wszystkim, co przeszła,
nadal go kochała? Męczyło ją to pytanie.
A może jednak to tylko seks, wmawiała sobie. Nie
mogła pozwolić na to, by poddać się uczuciu. Po co?
Żeby znowu zadał jej ból? To nie miało żadnego
sensu. Przedtem była młoda. Miała zobowiązania wo
bec dziecka. Teraz była wolna i niczego nie potrze
bowała.
- Abbie, nie bój się, wszystko jest w porządku
- przemawiał do niej łagodnie. - Wiem, oczywiście,
że nie jest to dla ciebie proste. Nie można do końca
122
przewidzieć, jaki wpływ wywrze matka Stuarta na to
małżeństwo. Ale Kathy nadal cię potrzebuje, nie prze
stałaś być dla niej autorytetem.
Uważał, że to Kathy jest przyczyną jej zdenerwo
wania. Nie zdawał sobie sprawy, jak wielkie wywierał
na niej wrażenie. Stała przy nim nago, zaledwie owi
nięta ręcznikiem. Ta bliskość była nie do wytrzy
mania.
Ona niestety wcale go nie obchodziła. Miał na
uwadze tylko dobro odzyskanej córki.
Pragnęła go. Wiedziała, że jeśli teraz go nie ode
pchnie, będzie ją obejmował, całował, zaniesie do
łóżka i...
- Czy myślisz, że naprawdę jestem dla niej jakimś
autorytetem? - spytała. Bezpieczniej było rozmawiać
o córce.
- Oczywiście, że tak - zapewnił.
Chciał poprawić jej ręcznik. Przestraszyła się, że
zobaczy nabrzmiałe brodawki i wszystko będzie wie
dział.
- Nie pójdę do tego domku. Umawia się ze mną,
a potem sprowadza rodziców Stuarta. Wcale nie je
stem tam potrzebna - szepnęła.
- Na pewno zastanawiają się, dlaczego nas jeszcze
tam nie ma.
Spojrzała na niego. Mężczyźni tak bardzo różnią
się od kobiet, myślała. Podniecenie nie oznacza u nich
miłości. Potrafią silnie reagować na widok zdjęć
123
pornograficznych. Nie ma w tym nic intymnego, nic
głębszego. Jego zarumieniona twarz i lekka chrypka
w głosie świadczyły jedynie o reakcjach czysto fizy
cznych. ..
- Jeżeli nie pojedziemy tam teraz, gotowi pomy
śleć, że coś nam się stało - przekonywał. - Albo że
zepsuło się coś między nami... albo że poszliśmy do
łóżka...
- Nie można im na to pozwolić - zaprotestowała
gwałtownie. - Muszę szybko się ubrać i zaraz wycho
dzimy.
Spojrzała na łóżko, na którym leżało przygotowane
ubranie. Sam podążył za jej spojrzeniem.
Z figlarnym uśmiechem podał jej majtki.
- Stanika możesz nie wkładać. Tylko garsonkę.
Nie mamy czasu. Tak będzie szybciej.
- Szybciej?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie pamiętała,
kiedy ostatni raz zdarzyło jej się chodzić bez stanika.
Nagle zaczerwieniła się. Jej piersi zachowały jędr-
ność. Pomyślała, że istotnie nie musi podtrzymywać
ich stanikiem.
- Ja... tak nie mogę - zaprotestowała, ale już
wkładała jedwabną bluzkę na nagie ciało.
Pomógł jej włożyć żakiet.
Patrzył, jak zapina guziki.
Włożyła pantofle. Skierowała się do wyjścia.
124
Jak się okazało, ani młodym, ani rodzicom Stuarta
nie znudziło się czekanie. Anna jego matka, uśmiech
nęła się do niej cieplej niż zwykle i Abbie od razu
pomyślała, że społeczeństwo nadal z większym sza
cunkiem traktuje mężatkę niż matkę samotnie wycho
wującą dziecko. Nic jednak nie powiedziała.
Matka Stuarta była od niej starsza o dwanaście lat.
Abbie nigdy nie myślała, że to dużo. Miała przyjaciół
w różnym wieku. A jednak ta kobieta odnosiła się do
niej jak do malej dziewczynki.
- Tak się ucieszyłam, słysząc od Kathy dobre wie
ści. W samą porę rozwiązaliście własne problemy
- szepnęła do Abbie konfidencjonalnym tonem, gdy
Samuel i Stuart pogrążyli się w rozmowie.
- Wiem, oczywiście, że separacja i rozwód to
w naszych czasach rzeczy na porządku dziennym.
Jednak przy takim wydarzeniu jak wesele, takie pro
blemy mogą urosnąć do niebotycznych rozmiarów
- mówiła.
Abbie mruknęła coś bliżej nieokreślonego. Rozmo
wa z Anną sprawiała jej trudność. Pytania padały jak
na przesłuchaniu.
- Czy planujecie się pobrać jeszcze przed młody
mi? To by dużo lepiej wyglądało na zaproszeniach...
Zdawała się nie widzieć wyrazu twarzy swojej roz
mówczyni.
- Katherine mówiła, że się zastanawia nad tym,
czy nie zaprosić gości weselnych na śniadanie do
125
Ladybower. Ja jestem zdania, że w takich wypadkach
najlepiej urządzić przyjęcie w domu panny młodej,
w ogrodzie, jeśli dopisze pogoda.
- Jestem pewna, że masz rację. - Abbie zmusiła
się do uśmiechu. - Ale tak się składa, że mój dom nie
bardzo nadaje się do tego.
Kątem oka widziała Kathy, która przyłączyła się do
rozmowy panów. I zaraz przypomniała sobie, że jej włas
na duma niewiele znaczy i ważniejsze jest szczęście córki.
- Niestety, śniadanie u mnie w ogrodzie w ogóle
nie wchodzi w grę - powiedziała. - Mój ogródek na
prawdę nie jest duży... Czy już widzieliście dom?
Zrobiła heroiczny wysiłek, żeby to pytanie za
brzmiało lekko.
- Och, tak. Stuart potrzebował zasięgnąć opinii
ojca.
Opinii jego ojca czy też aprobaty matki? - zasta
nawiała się Abbie.
- Jest w dobrym stanie - mówiła matka Stuarta.
Po czym dodała z niechęcią. - Stoi na pustkowiu.
Żadna z moich dziewcząt nie chciałaby tam miesz
kać. Ale to wszystko oczywiście kwestia przyzwycza
jenia. Ja osobiście lubię dobrą dzielnicę willową z du
żymi jasnymi domami.
Abbie zacisnęła pięści, ukryte w kieszeniach ża
kietu. Żal jej było córki. Bo przecież Kathy musiała
słyszeć te ostre, nietaktowne słowa.
Ale dziewczyna spokojnie odwróciła się do nich
126
tyłem i nadal rozmawiała z panami na temat planów
rozbudowania kuchni.
- Zawsze uważałam, że nie ma żadnego powodu,
żeby młodzi odchodzili z domu - mówiła Anna. -
Oboje doskonale mogliby mieszkać z nami. Nasz
dom jest duży, córki wyprowadziły się. Przyznam, że
zrobiło się pusto...
Teraz dopiero Kathy zerknęła niespokojnie przez ra
mię. Jeśli rodzice Stuarta dojdą do wniosku, że kupno
domu nie jest dobrym pomysłem, młodzi będą skazani na
mieszkanie z teściami. Abbie wzdrygnęła się na tę myśl.
- Och, nie - mruknęła. Nie wiedziała, jak powin
na zareagować.
W tym momencie Sam wtrącił się do rozmowy.
- To bardzo wspaniałomyślna oferta. - Uśmiech
nął się ciepło. - Tym bardziej teraz, kiedy ty i George
macie wreszcie trochę czasu dla siebie. Wydaje mi się
jednak, że byłby to zbyt duży kłopot dla was. A i mło
dzi niech nie przychodzą od razu na gotowe. Wy
oboje z George'em musieliście ciężko pracować na
to, co macie. Niechaj i młodzi doznają trudów samo
dzielności.
Matka Stuarta szerzej otworzyła oczy.
- Rzeczywiście, nie przyszło nam to łatwo. Rodzi
ce George'a mieli dużą, piękną willę. I na pewno
chętnie zgodziliby się, gdybyśmy zaechcieli zamiesz
kać z nimi. A jednak mój mąż za wszelką cenę chciał
wyrwać się z domu.
127
Sam pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Wobec tego stanowicie doskonały przykład. Nie
dziwię się, że Kathy i Stuart też postanowili pójść tą
drogą... Chyba że zabraknie im odwagi - dodał.
Anna pośpiesznie zapewniła:
- Och, nie. Stuart to naprawdę odważny chłopiec.
Abbie zauważyła, że mówi ona tylko o Stuarcie.
Jakby Kathy zupełnie się nie liczyła.
- Jeżeli mają tu mieszkać, koniecznie trzeba zro
bić coś z tą małą, ciemną kuchnią - mówiła matka
Stuarta. - Chociaż nowoczesnym dziewczętom
w tych czasach niewiele potrzeba. Dopóki mają lo
dówkę i kuchenkę mikrofalową, nie czują się po
krzywdzone przez los.
„Nowoczesne dziewczęta", zdenerwowała się Ab
bie. Typowy przykład dyskryminacji kobiet. I już
chciała powiedzieć, co o tym myśli, ale nagle zauwa
żyła, że Sam patrzy na nią ostrzegawczo. Skąd wie
dział, co chciała powiedzieć? Czytał w jej myślach?
To spojrzenie uratowało ją. Miał rację. Jałowa dysku
sja na temat dyskryminacji kobiet prowadziła doni
kąd. Najważniejsze było szczęście Kathy.
- Och, Abbie, zupełnie zapomniałam, że ty jedna
jeszcze nie widziałaś domu - zauważyła Anna.
Weszli wszyscy do dużego, wysokiego przedpoko
ju. Abbie rozglądała się z ciekawością.
- Parny, nieprzyjemny dzień - powiedziała matka
Stuarta. - A tutaj tyle kurzu, że trudno oddychać.
1 2 8
Może będzie lepiej, jeśli zdejmiesz żakiet - zwróciła
się do Abbie. - Potwornie gorąco - westchnęła.
I zanim Abbie zdążyła się zorientować, George
podszedł do niej, pomógł jej zdjąć żakiet i starannie
umieścił na wieszaku.
Ani George, ani Stuart na pewno nie zauważyli
nagich piersi, prześwitujących przez jedwabną bluz
kę, ale Abbie przypomniała sobie, że nie włożyła
stanika i twarz jej stała się czerwona jak piwonia.
Sam niby przypadkiem zasłonił ją sobą. Wziął ją
i Kathy za ręce.
- Zaczynamy od kuchni czy od sypialni? - zapytał.
Odetchnęła z ulgą. Sam dawał jej poczucie bezpie
czeństwa. Ledwie mogła w to uwierzyć. Wyglądało
to naturalnie. Nikt się nie dziwił, ponieważ wszyscy
uważali, że planują ponownie połączyć się węzłem
małżeńskim.
Kiedy pół godziny później znalazła się sama z Ka
thy w małej, ciemnej kuchni, dotknęła łagodnie ra
mienia córki.
- Nie martw się, kochanie, że matka Stuarta jest
taka krytyczna. Ten dom naprawdę mi się podoba.
Ku jej zdziwieniu, Kathy wykrzywiła się nieprzy
jemnie.
- Wcale nie jest krytyczna. Po prostu próbuje pomóc.
Nagle córka zmieniła temat.
- Czy ty i tatko zamierzacie się pobrać przed na
szym ślubem?
129
Abbie nie odpowiedziała. Usłyszała czyjeś kroki.
- Nie mamy jeszcze konkretnych planów, ale kie
dy już coś postanowimy, będziesz pierwszą osobą,
której o tym powiemy - zapewnił Sam, wchodząc do
kuchni.
- Nie zapominaj, Samuelu, że jesteś zaproszony
do nas jutro na lunch - przypomniała matka Stuarta.
- Dzięki, przyjdziemy oboje - zapewnił.
Abbie wstrzymała oddech. Musiał zdawać sobie
sprawę, że zaproszenie dotyczyło tylko jego.
Jednak Anna domyślała się, jak ważną rolę odgry
wa Abbie w życiu Sama, bo szybko powiedziała:
- Oczywiście, przyjdźcie oboje. To będzie takie
urocze.
Ostateczny cios niespodziewanie zadała Kathy.
Odprowadziła matkę do samochodu. Korzystając
z tego, że Sam i Stuart są pochłonięci rozmową, sze
pnęła ze złością.
- Rozumiem, mamo, te sprawy, jakie dzieją się
miedzy tobą a ojcem, ale ubieraj się stosownie do
okoliczności. W twoim wieku jest to szczególnie
ważne. Boję się, czy matka Stuarta czegoś nie zauwa
żyła. .. Ta twoja prześwitująca bluzka...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Sam odwiózł ją do domu. Abbie przez całą drogę
milczała. Po raz pierwszy odezwała się dopiero, kiedy
już dojechali na miejsce.
- Dziękuję, nie ma potrzeby, żebyś ze mną wcho
dził - powiedziała.
- Mamy wiele spraw do omówienia - zauważył.
- O czym będziemy rozmawiać? - mruknęła iro
nicznie. - O tym, w co powinnam się ubrać, kiedy
pójdę na lunch do rodziców Stuarta?
Przyglądał jej się z namysłem.
- Widok twoich wspaniałych piersi, prześwitują
cych przez bluzkę, jest zaledwie cząstką innych pięk
nych rzeczy, które ty masz, a Anna ich nie ma...
- Próbujesz rozbudzić we mnie poczucie winy...
- Nie winię nikogo. Po prostu Anna trochę się
ciebie boi. To oczywiste, że Kathy i Stuart próbują ją
chronić.
- Przede mną? - oburzyła się.
- Spójrz na to z jej punktu widzenia. Przywykła
siedzieć w domu i pilnować dzieci. Nigdy nie praco-
131
wała. Często tak jest, że człowiek obawia się tego
wszystkiego, czego nie miał okazji poznać.
Abbie potrząsnęła głową.
- Ona sądzi, że jestem egoistką i nie dbam o Ka-
thy. Uważa mnie za złą matkę.
- Ona broni się w ten sposób. W rzeczywistości
panicznie boi się twojego wpływu na życie młodych.
- Co takiego?
Sam lekko wzruszył ramionami.
- Wiesz co? - zaproponował. - Skończmy tę roz
mowę w domu. Mówiłem, że mamy parę spraw do
przedyskutowania.
- Jakich? - zapytała buńczucznie i od razu pomy
ślała, że jednak on ma rację. Powinni porozmawiać.
Wysiadł z samochodu i przeszedł na drugą stronę,
żeby otworzyć przed nią drzwi.
Po nieprzyjemnych dyskusjach i pustce tamtego
domu, miło było znaleźć się w ciepłej, przytulnej ku
chni.
Sam rozejrzał się.
- Masz specjalny dar przemieniania każdego po
mieszczenia w dom - zwrócił się do Abbie.
- To chyba nic nadzwyczajnego - odparła. -
Zawsze uważałam to za integralną część kobiecej
natury. Mężczyźni wydają się myśleć bardziej... me
chanicznie.
Spojrzała na niego z wahaniem.
- Pamiętasz ten ekspres do kawy? - zapytał nie-
1 3 2
oczekiwanie. - Mój znakomity pomysł racjonaliza
torski?
I nagle oboje wybuchli śmiechem.
- Popełniłem drobny błąd konstrukcyjny - przy
znał otwarcie.
Tego nie mogła zapomnieć. Wypadek zdarzył się
w pierwszych dniach małżeństwa. Eksplodował ekspres
do kawy. I potem wszystko w kuchni było w czarne
kropki. Jasne szafki, białe ściany, a nawet sufit.
Kiedy Abbie spojrzała z żalem na potłuczony
dzbanek, Sam posłał jej seksowny uśmiech.
- Chodźmy do sypialni - zaproponował. - Zoba
czymy, może tam też coś wybuchło.
A potem, kiedy leżała nago na łóżku, szepnął do niej:
- Jak twoja skóra pięknie pachnie kawą.
To było jedno z wielu cudownych wspomnień.
Drobny błąd konstrukcyjny, powtórzyła w myśli.
I nagle uśmiech zamarł jej na ustach.
Jak mogła popełnić tyle błędów. Nie rozumiała
potrzeb własnej córki. I tak fatalnie pomyliła się
w ocenie sytuacji. Między nią a Kathy wyrósł mur.
I tak już będzie zawsze.
- Coś złego? - zapytał cicho Sam.
Widział, jak jasny blask zniknął z jej oczu, jak na
twarzy pojawił się ból.
- Pomyślałam o moich błędach, które nie mogą
być wybaczone ani zapomniane - mruknęła nie
pewnie.
133
Peszyła ją jego obecność. A poza tym to nie była
jego sprawa. Nie obchodziło go, że Kathy odwróciła
się od niej. Co najwyżej mógł potraktować to jako
znak swojego zwycięstwa. To głupota odkrywać
przed nim uczucia, pomyślała.
- Abbie, jeśli chodzi ci o to, co wydarzyło się
między nami, wiem...
- Między nami?! - krzyknęła i dodała ciszej, gło
sem nabrzmiałym łzami. - Myślałam o Kathy i błę
dach, które ja popełniłam.
Nie powinna mu o tym mówić, a jednak emocje
były zbyt silne. I ona, która od ponad dwudziestu lat
była uważana za twardą i silną kobietę, teraz nie po
trafiła zapanować nad sobą. Czuła się nieszczęśliwa
i zupełnie bezradna.
Skrzywił się.
- Błędy, które popełniłaś z Kathy? Abbie, ty nie
popełniłaś żadnych błędów. Jesteś naprawdę wzorem
dobrej matki. I cudowną, wspaniałą kobietą. Wiesz
co? Przygotuję drinki i przejdziemy do pokoju. Tam
będzie nam wygodniej rozmawiać.
- Po co mamy rozmawiać? I tak nic to nie pomoże
- zaprotestowała.
Wstała jednak i posłusznie przeszła do salonu.
Usiadła na sofie.
Sam podszedł do stojącej na podłodze lampy, któ
rej abażur miał piękny cynobrowy odcień.
- Robi się ciemno - powiedział. - Ale to światło
134
jest dużo bardziej przyjemne niż górne. - Zapalił
lampkę.
Uśmiechnęła się. Lubiła to światło, przydające peł
nej ciepła intymności. Kolor abażuru pasował do cięż
kich zasłon w kolorze ochry i do miękkich beżowych
mebli.
- Pójdę do kuchni przygotować drinki - powie
dział Sam.
Tym razem przypomniały jej się osiemnaste uro
dziny Kathy.
- Ty jesteś moim największym szczęściem - mó
wiła do córki. - Urodziłam cię osiemnaście lat temu.
Tak bardzo się cieszę, że cię mam.
Pamiętała to uczucie rozpierającej dumy. A teraz
okazało się, że nie miała żadnego powodu do dumy.
Wręcz przeciwnie. Dręczyło ją poczucie winy.
Kathy wstydziła się wyglądu matki, jej sposobu
ubierania, zachowania, braku pieniędzy. A ta cała
wielka miłość pomiędzy matką a córką teraz raczej
przeszkadzała im obu, niż dawała zadowolenie.
Abbie poczuła, że łzy płyną jej po policzkach. Nie
mogła opanować płaczu.
Sam wszedł do pokoju, niosąc na tacy szklaneczki
z alkoholem i kawę. Spojrzał na Abbie i zmarszczył
czoło.
- Czy ty naprawdę uważasz, że Kathy wolała
by mieć taką matkę jak Anna? - zapytał ze zdziwie
niem.
135
Postawił tackę na stoliku. Usiadł przy Abbie i ujął
jej dłonie.
- Co takiego? - zapytała zdumiona. Jakże łatwo
odczytał jej myśli...
- Jesteś dla niej wszystkim, otrzymała od ciebie
to, czego dziecko może chcieć od matki - powiedział.
Spojrzała na niego, niepewna czy nie kpi z niej, ale
miał poważny wyraz twarzy.
- Osiągnęłaś tak dużo... - dodał.
- Ja? - zapytała.
Bała się, że za chwilę wybuchnie głośnym łkaniem.
Nie chciała, żeby zobaczył ją w tym stanie.
- Muszę... wyjść do łazienki - powiedziała.
Nie zdążyła go powstrzymać. Przysunął się bliżej.
Podniósł jej dłoń do ust, pocałował. A potem scało-
wywał z oczu łzy.
Zacisnęła powieki.
To jego wina, że przestała panować nad emocjami.
Poczuła się znowu jak przed laty. Przytuliła się do
niego, jakby znowu było dobrze, jakby czas zatrzymał
się w miejscu.
Wziął ją w ramiona, a ona nie odepchnęła go.
Na moment obudził się w niej strach.
- Nie powinniśmy tego robić - mruknęła.
A może po prostu czuła, że wypada coś takiego
powiedzieć. Te słowa i tak nie miały znaczenia. Re
akcja ciała zyskała przewagę nad wszystkimi sło
wami.
136
Sam, nie śpiesząc się, zaczął jedną ręką rozpinać
guziki jej jedwabnej bluzeczki. Pieścił każdy kawałek
wyłaniającego się spod tkaniny nagiego ciała.
Pogładził ją po policzku, musnął palcami jej usta,
a ona pragnęła go namiętnie, bezwstydnie. Chciała,
żeby pośpieszył się z tymi guzikami.
Co ja robię? - pomyślała. W ten sposób może za
chowywać się jedynie bardzo zakochana kobieta.
Dlaczego od razu „zakochana"? - broniła się przed
tym słowem. Wiedziała już, co naprawdę czuje do
Sama.
Znowu płakała. Dwa strumienie łez płynęły po
policzkach.
- Dlaczego płaczesz? - zapytał.
Abbie zacisnęła powieki. Kochała tego człowieka.
To nie miało sensu, żeby nadal oszukiwała siebie. To,
co przez wiele lat brała za złość, nienawiść, okazało
się zupełnie czymś innym. Głupie serce i jeszcze głu
pszy umysł, pomyślała.
Sam pożądał ją w sposób czysto fizyczny, męski.
Nie kochał jej. I przez to jej miłość była bezsensow
na, beznadziejna, skazana na niepowodzenie. Prze
cież już kiedyś doznała bólu przez tego mężczyznę.
Czy naprawdę życie nie nauczyło jej niczego?
- Abbie, proszę cię, nie płacz. Moja kochana, pro
szę. Chcę, żebyś była szczęśliwa.
Słyszała jego słowa, ale znaczenie tego, co powie
dział, nie mogło jej omamić.
137
Pocałunki Sama, na początku delikatne, teraz stały
się zachłanne, agresywne. I Abbie nie miała już ocho
ty na wykazywanie jakiejś tam siły woli. Chciała,
żeby randka z byłym mężem stała się tak piękna, jak
tylko było to możliwe. Najpiękniejsze fantazje stawa
ły się rzeczywistością. Była pieszczona, trzymana
w ramionach. Pragnęła powolnej i delikatnej gry mi
łosnej z tym właśnie mężczyzną. Jedynym i najdroż
szym. Wystarczyło tylko, że spojrzał na nią, a jej ciało
płonęło z rozkoszy.
Gwałtownie ściągnęła z siebie bluzkę. Nie miała
cierpliwości czekać aż on porozpina wszystkie guziki.
Stanęła przed nim naga, lekko kołysząc biodrami.
Sam zaczął zdejmować z siebie ubranie, ale robił
to zbyt wolno. Musiała mu pomóc.
Od początku szokowało ją i fascynowało zarazem
to, że oboje nigdy w czasie pocałunku nie zamykali
oczu. I teraz, jak przed laty, patrzyła na niego, widzia
ła w jego oczach namiętność, pożądanie.
Przerwała pocałunek, lekko odsunęła się od niego.
Dopiero teraz mogła przymknąć oczy. Bała się, że
Sam odczyta z jej źrenic to, co tak mocno zostało
zapisane w jej sercu.
Słyszała, jak jęknął. Obserwowała kroplę potu, któ
ra spływa po jego szyi.
- Czy wiesz, co czuję, kiedy robię to z tobą? -
szepnęła.
- A czy wiesz, co ja czuję, kiedy mnie dotykasz?
138
Całował jej nagie ciało. Była świadoma, jak silne
wywiera na nim wrażenie.
- Przepraszam cię. Tak mi przykro, że ci nie uwie
rzyłem - powiedział chrapliwym głosem. - Bardzo
żałuję, że tak się stało. Straciłem ciebie i Kathy.
Wzruszył ją ten żal, uwierzyła w szczerość Sama.
Objęła go mocno. Wiedziona impulsem, przytuliła go
niemal jak dziecko, któremu stała się krzywda.
- Miałeś powód, żeby mi nie wierzyć - przypo
mniała.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie znaczenie
tych słów. Zdziwiła ją własna reakcja.
- Nie mam żadnego usprawiedliwienia - mówił. -
Powinienem był zawsze ci wierzyć. W każdej sytuacji.
- W tamtych czasach wszyscy byli przekonani, że
po wasektomii nie można mieć dzieci.
- Mówisz, jakbyś to rozumiała. Nawet nie mogę
prosić o wybaczenie. Ale gdybyś jakoś... mimo
wszystko... potrafiła mnie zaakceptować. Moją głu
potę i... inne moje niedoskonałości...
Pogładziła go po włosach. I znowu przywarli do
siebie.
Leżała w jego ramionach, a on pieścił ją i delikat
nie całował. Ogarnęła ją senność. To było cudowne
uczucie zasypiać obok niego.
Naraz Sam powiedział:
- Jeżeli zostanę choć chwilę dłużej, to znowu jutro
rano nasza córka znajdzie nas razem w łóżku.
139
Gwałtownie otworzyła oczy. Oparła się na łokciu.
- Wychodzisz? A ja myślałam...
Przygryzła wargi. Czego mogła się spodziewać?
Tego, że on zostanie? Pójdą na górę, będą spać ra
zem? Jakby czas cofnął się o dwadzieścia dwa lata.
Jakby nadal byli kochającym się małżeństwem?
- Czy chcesz, żebym został? - zapytał.
Potrząsnęła głową. Jeszcze tego brakowało, żeby
odgadł, że ona go kocha. Przecież to, co on czuł do
niej, było jedynie męskim pożądaniem, podczas gdy
ona traktowała to z bolesną powagą.
- Nie, nie. Oczywiście, że nie. Ja tylko...
Odwróciła się od niego i zaczęła zbierać swoje
ubrania. Naraz zrobiło jej się przeraźliwie zimno.
Sam wstał z sofy i także zaczął się ubierać.
- Wiesz, może ten pomysł Kathy, żebyśmy pobrali
się ponownie, nie był taki zły? - rzekł z wahaniem.
-Gdyby tylko...
Zacisnęła powieki, żeby nie wybuchnąć płaczem.
- A po co? - zapytała. - Bo to wyglądałoby lepiej
na weselnych zaproszeniach?
- Czy tylko taki powód przyszedł ci do głowy?
- Anna mówiła, że jako małżeństwo będziemy
znacznie lepiej prezentować się na drukach zaprosze
nia - uśmiechnęła się z goryczą. - Niestety, nie je
stem aż taką altruistką. Każde poświęcenie musi mieć
swoje granice. Dla mnie małżeństwo to coś, czemu
towarzyszy miłość... - Urwała w pół zdania.
1 4 0
- Przyjmuję to do wiadomości. Nie poślubisz
mnie, bo nie darzysz mnie miłością, prawda? Dosta
łem trudną lekcję od życia i potrafię wyciągnąć wła
ściwe wnioski. Nie musisz wyjaśniać rai, że dojrzała
kobieta ma prawo do zaspokojenia swoich potrzeb.
I to jeszcze jeden powód do tego, żebym nie zostawał
tu na noc. Do rana prawdopodobnie...
Nie skończył tego, co miał do powiedzenia. Od
wrócił się i skierował w stronę drzwi, zatrzymując się
w progu tylko po to, żeby jej przypomnieć:
- Dla dobra Kathy musimy trzymać fason.
Tyle jeszcze chciała mu powiedzieć, ale on już
zniknął za drzwiami.
W łóżku czuła rozpaczliwy brak jego obecności.
Przytuliła głowę do poduszki. Łzy płynęły jej po twarzy.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Abbie westchnęła. Wieczorem ona i Sam byli za
proszeni do rodziców Stuarta na kolację. Nie miała
ochoty brać udziału w tej imprezie. Wiedziała jednak,
jak Kathy zareaguje, gdyby znalazła jakąś wymówkę.
Próbowała rozmawiać z córką o tym, jak bardzo
oddaliły się od siebie. Nie dało to jednak spodziewa
nych rezultatów.
- Wiem, że ty i ojciec jesteście znowu razem. Mu
sisz jednak zrozumieć, mamo, że niektóre rzeczy są
niewłaściwe - oznajmiła Kathy. - Nie chcę, żebyś
zachowywała się dziwnie. Spójrz na mamę Stuarta.
Ona nigdy...
Zamilkła, zakłopotana tym, co chciała powiedzieć.
Abbie zaś postanowiła odłożyć tę rozmowę na póź
niej, gdy już opadną emocje.
- To zupełnie naturalne - powiedział Sam. - Za
równo ona, jak i jej narzeczony, nie przywykli wi
dzieć rodziców okazujących sobie miłość.
- Nie wyglądała na speszoną, kiedy nakryła nas
w łóżku - przypomniała Abbie.
- Wtedy tak bardzo ucieszyła się, że widzi nas
142
razem, że nie myślała o niczym innym. Dopiero
potem dotarły do niej szczegóły tego, co zobaczyła.
Ale nie martw się, ona to zrozumie, to bardzo inteli
gentna dziewczyna. Po prostu potrzebuje na to trochę
czasu.
- Może ona ma rację - zaczęła zastanawiać się
Abbie. - Może powinnam była ubrać się inaczej?
Spojrzał na nią tak, że jej serce od razu przyśpie
szyło rytm.
- Twoje piersi są wspaniałe - powtórzył. - Cu
downe również w smaku...
- Sam, przestań - zaprotestowała słabym głosem.
To było niezwykłe, jak intensywnie reagowali na
wzajemną bliskość. Abbie pragnęła teraz cieszyć się
każdą spędzoną razem chwilą. Nawet jeśli później
będzie musiała zapłacić za to łzami.
Kolacja, na którą oboje wybierali się wieczorem,
budziła w niej lęk. Wiedziała, że Anna zapyta ją i Sa
ma o plany na przyszłość. Już wcześniej zauważyła,
że matka Stuarta ciekawa była wszelkich szczegółów.
Nawet tego, czy Abbie zamierza sprzedać dom i prze
prowadzić się bliżej uniwersytetu.
- Zaproponowali mi pracę - poinformował ją Sam
kilka dni wcześniej.
To było wtedy, kiedy przygotowała kolację i tak
jakoś naturalnie zapytała go, czy zostaje.
- Zamierzam przyjąć tę posadę - dodał.
- Właściwie mógłbyś mieszkać tutaj - zapropono-
143
wała pod wpływem impulsu. I już za chwilę żałowała
tych słów.
- Czy to zaproszenie? - zapytał cicho.
Zamilkła. Nie chciała, żeby wyobrażał sobie, że
oczekuje od niego czegoś więcej niż tylko seksu.
- Czy chcesz, żebym z tobą mieszkał? - naciskał.
Stał wówczas stanowczo zbyt blisko niej.- Nerwo
wo zwilżyła wargi. Z trudem wydobyła słowa z za
ciśniętego gardła.
- Twoje plany i tak nie mają ze mną nic wspólne
go - powiedziała. - Musisz porozmawiać z Kathy.
Zauważyła, jak pociemniały jego oczy, jak drgnęły
mu mięśnie twarzy. Stała blisko niego, pijana tą bli
skością, podniecona do utraty zmysłów.
Nie wolno mi ujawnić swoich uczuć. Nie wolno,
powtarzała w myślach.
- Ona jest teraz pępkiem świata - powiedziała. -
I od nas wymaga to przede wszystkim poświęcenia.
- Wstrzymała oddech. Była tak głupia, tak naiwna,
żeby mieć nadzieję, że on zaprzeczy i powie jej...
Zaraz, co ma powiedzieć... - Dla mnie nie ma zna
czenia, jaką podejmiesz decyzję - dodała.
- Chyba... nie ma znaczenia - zgodził się.
Wyszedł zaraz potem. Nawet nie skończył kolacji.
Chyba dlatego, że chciał zadzwonić do Kathy. Tak to
sobie wytłumaczyła.
Usiadła przy oknie i patrzyła, jak on odjeżdża.
144
Sam przyjechał po nią o ósmej.
Kolacja była wystawna. Zaproszono siedemnaście
osób. Wśród gości było kilkoro, których Abbie wcześ
niej nie miała okazji poznać. Jednak nie mogła ode
rwać wzroku od Sama. Bardzo atrakcyjnie wyglądał
w modnym, eleganckim garniturze.
Tym razem nie włożyła niczego takiego, co mogło
by kogoś zgorszyć. Miała na sobie granatową sukien
kę z wiskozy. Bez dekoltu, dłuższą niż aktualnie na
kazywała moda. A jednak i w tym było jej ładnie.
- Zawsze byłaś oszałamiająco piękną dziewczyną
- powiedział Sam na jej widok. - Ale teraz, jako ko
bieta...
- Jako kobieta nie potrzebuję fałszywych komple
mentów - przerwała mu, ale jej puls przyśpieszył
rytm.
- Mnie chodzi nie tylko o piękno w znaczeniu po
wierzchownym - dodał Sam. - Mówiłem o pięknie
sięgającym głęboko w głąb duszy...
- Robi się późno. Musimy iść - zdołała z siebie
wykrztusić. - Nie możemy się spóźnić.
Zdążyli na czas. Kathy i Stuart już byli. Kiedy
George otworzył im drzwi, zobaczyli córkę po
grążoną w rozmowie ze swoją przyszłą teściową.
Opowiadała o czymś z dużym ożywieniem. Abbie
była ciekawa o czym mówią, ale nie wypadało pytać.
Należało zachować cierpliwość, trzymać nerwy na
wodzy.
145
Pomyślała, że nigdy nie polubi mieszkania rodzi
ców Stuarta. Na ścianie wisiało ślubne zdjęcie gospo
darzy - ogromnej wielkości portret. Nienawidziła te
go rodzaju rzeczy, chociaż musiała przyznać, że pod
chodziła do tego zbyt emocjonalnie. Wszystko w tym
domu utrzymane było niemal w sterylnej czystości.
Błyszczały w blasku świec politurowane meble i wy
łożona białymi kaflami podłoga. Anna kilka lat temu
pozbyła się wszystkich dywanów, uznawszy je za
siedlisko kurzu. Twierdziła, że jasną terakotę znacznie
łatwiej utrzymać w porządku, wystarczy przetrzeć ją
płynem bakteriobójczym. Mimo sterylnej czystości,
dom był zimny i nieprzytulny. Nie pomógł nawet za
pach świeżej szarlotki i woń pieczonego mięsa.
Anna, gdy tylko weszli, przerwała rozmowę. I za
raz zostali przedstawieni dalszej rodzinie Stuarta.
Kątem oka Abbie obserwowała Marka, kuzyna
Stuarta, człowieka, który nie cieszył się dobrą sławą.
Nie wiedziała, czemu zawdzięczał taką opinię. Podej
rzewała, że jako rozwodnik nie miał szans na szacu
nek tej rodziny. Poznała go na poprzedniej imprezie.
Zdążyła zamienić z nim kilka słów. Niestety, był
wówczas umówiony i musiał wyjść dużo wcześniej
niż inni goście.
Kiedy Samuel i Stuart pogrążyli się w konwersa
cji, kuzyn podszedł do niej.
- I znowu się spotykamy.
- To chyba przeznaczenie - odparła lekko.
146
- I to kuzynka Anna pomogła przeznaczeniu, za
praszając mnie na tę nudną imprezę - parsknął śmie
chem.
Abbie czuła sympatię dla tego wesołego człowieka.
Pomyślała, że chyba tylko on jeden na. tym przyjęciu
nie miał do niej żadnych pretensji, nie patrzył na nią
krytycznie.
Uśmiechnęła się. Wiele lat minęło, odkąd ostatni
raz flirtowała z przystojnym mężczyzną. Może nie
był tak bardzo męski jak Sam, ale lekka, wesoła roz
mowa wydała się znakomitym lekarstwem na jej star
gane nerwy.
- Anna jest doskonałą kucharką. Przynajmniej tak
się o niej mówi. A ty umiesz gotować?
- Och, doskonale.
- To wspaniale się składa. A czy miałabyś chęć
udowodnić to? Zaprosisz mnie na śniadanie? Świeże
owoce, zimne soki, ciepłe bułeczki i wielki kubas
kawy. Śniadanie w łóżku to fantastyczny pomysł, pra
wda? - żartował Marek.
Abbie zachichotała.
- Oczywiście, ale pod warunkiem, że będziemy
zupełnie nago.
Może nie było mądre to, co powiedziała, ale w su
mie nie miało przecież większego znaczenia. I kiedy
niespodziewanie napotkała oburzone spojrzenie Ka
my, zignorowała je. Marek gładko podchwycił temat
i ten uroczy flirt trwał jeszcze przez pewien czas.
147
- Po śniadaniu jaccuzi albo sauna - śmiał się.
- Najpierw seks, potem kąpiel, a śniadanie na sa
mym końcu - dodała Abbie.
Po skończonej imprezie, kiedy stała koło samocho
du, czekając na Sama, podeszła do niej córka.
- Jak możesz kompromitować mnie w ten sposób!
- syknęła ze złością. - Zachowujesz się jak... kobieta
lekkich obyczajów... Matka Stuarta nigdy w życiu
nie pozwoliłaby sobie na to, żeby flirtować z innym
mężczyzną. Co ona sobie pomyśli? A ojciec?
Abbie starała się nie przejmować słowami córki.
Dyskusja z nią nie miała sensu.
- Pomyśl o ojcu! - krzyczała Kathy. - Być może
po tym wszystkim ojciec będzie miał wreszcie pod
stawę, by podejrzewać, że nie jestem jego córką.
Stała i patrzyła zaskoczona na swoje dziecko. W
końcu jednak zaczęła się zastanawiać, czy może rze
czywiście zachowała się nieodpowiednio.
Kathy histerycznie wykrzykiwała swoje żale i obie
nie usłyszały, kiedy podszedł do nich Sam.
- Dość tego - powiedział ostro. - Wiem, Kathy,
że jesteś zdenerwowana, ale nie wolno ci tak mówić.
Patrzyły na niego ze zdziwieniem. Kathy pierwsza
odzyskała głos.
- Widziałeś ją, tato. Widziałeś, jak się zacho
wywała. Robi z siebie przedstawienie. W obecności
pani Anny pozwala sobie flirtować z jej kuzynem. Jak
mogłaś mi to zrobić? - znowu zwróciła się do matki.
148
- Upokorzyć mnie w ten sposób przed jego ro
dzicami!
Zaczęła płakać.
- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek mogła ci to wy
baczyć! - Teatralnym gestem przetarła oczy.
- Wystarczy, Kathy - powiedział Sam. - Nie
masz racji.
- Przecież musisz czuć to samo, co ja - upierała
się Kathy. - Nie byłeś zakłopotany, że mama otwarcie
flirtuje z innym mężczyzną i to na oczach rodziców
Stuarta?
- Nie, córeczko. Wcale nie czułem się zakłopota
ny - odparł stanowczo.
Podszedł do Abbie. Wziął jej rękę, podniósł do ust
i lekko pocałował. Potem znów zwrócił się do Kathy:
- Nie powtarzaj moich błędów, córeczko. Raz tyl
ko w życiu nie okazałem twojej matce pełnego za
ufania i drogo za to zapłaciłem. I nie tylko ja. Nam
wszystkim przyniosło to wiele bólu i cierpienia.
Mówił jasnym, szczerym głosem.
- Twoja mama ma prawo poflirtować, jeśli chce,
i nikt nie powinien jej za to krytykować. Trzeba ufać
tym, których kochamy. Wiem, że twoja mama nigdy
nie zrobiłaby czegoś takiego, co miałoby na celu spra
wienie mi przykrości.
Abbie spojrzała mu w oczy, szukając potwierdze
nia tych słów.
- Sam... - szepnęła niepewnie.
149
Równocześnie zaczęła mówić Kathy:
- Mamo, bardzo cię przepraszam. Tata ma rację.
Jestem zdenerwowana i przewrażliwiona. Po prostu
chciałam, żebyś wywarła dobre wrażenie na rodzi
cach Stuarta.
- Twoja mama nie musi obawiać się o to, jakie
wywiera na innych wrażenie. Ty też nie masz powodu
do niepokoju - wtrącił Sam. - Twój narzeczony ko
cha cię właśnie taką, jaka jesteś.
- Och, tak, wiem o tym - zgodziła się Kathy.
Spojrzała na nich z zakłopotaniem.
- Bo mama i Stuart jeszcze nie zdążyli się całkiem
zaakceptować - wyjaśniła. - A ja bym bardzo chcia
ła, żeby oni się lubili...
Abbie odetchnęła z głęboką ulgą.
- Myślę, że najbardziej cię drażni to, że nie jestem
taka jak matka Stuarta. Chciałabyś, żebym była bar
dziej podobna do niej.
- Co takiego?
Teraz Kathy wyglądała na zaskoczoną.
- Skąd ci coś takiego przyszło do głowy? - jęk
nęła. - Dobrze wiesz, że jesteś najwspanialszą, naj
ukochańszą matką na świecie... To właśnie zraniło
mnie najbardziej, że Stuart nie potrafił tego zro
zumieć. Szczególnie, że dotyczyło to dwojga ludzi,
których tak bardzo kocham. Chciałam, żeby zobaczył
ciętaką, jaka jesteś naprawdę. Martwiłam się o to
wszystko.
150
- Och, Kathy...
Abbie podeszła, żeby ją uściskać.
- Masz rację. On jest wartościowym młodym
człowiekiem. I dużo w tym mojej winy, że nie do
końca potrafiłam go docenić. Chyba za dużo mia
łam do niego żalu, że mi ciebie zabiera. I obiecuję,
że nie będę z nikim więcej flirtować - zwróciła się do
Sama.
- Zwalniam cię z tej obietnicy - zawołał. - Mo
żesz flirtować, ile chcesz.
- Ale najlepiej, jeśli będziesz flirtowała z tatą -
dodała Kathy.
Rozejrzała się.
- Muszę iść. Boję się, że Stuart będzie mnie
szukał.
Kiedy Kathy odeszła, Sam wziął Abbie w ramiona.
- Kocham cię. Wiesz o tym, prawda? - zapytał
głosem zachrypniętym ze wzruszenia.
Zadrżała.
- To nie może być prawdą. "
- Kochałem cię przez te wszystkie lata pustki -
mówił. - I . . . teraz wiesz, dlaczego tu przyjechałem...
- Zobaczyć Kathy - powiedziała.
- Nie tylko. Przede wszystkim pragnąłem spotkać
ciebie. Przez te wszystkie lata nie potrafiłem o tobie
zapomnieć.
- To tylko seks - szepnęła.
- Tylko seks - powtórzył z kpiną. - Och, Abbie.
1 5 1
- Powiedziałeś, że poświęcasz się dla Kathy i my
ślałam. ..
- Myślałaś, że pójście z tobą do łóżka było jed
nym z takich poświęceń.
Wziął ją w ramiona. Nie broniła się. Pragnęła, by
znowu uniósł ją do gwiazd.
EPILOG
Kathy wygładziła fałdy długiej białej sukni i szep
nęła do Stuarta:
- Spójrz na mamę i tatę. Tak wyglądają, jakby to
był ich ślub, a nie nasz.
- Przecież oni już od sześciu miesięcy są małżeń
stwem - przypomniał Stuart.
Oboje patrzyli teraz na Abbie i Sama, złączonych
głębokim pocałunkiem.
- Twoje usta mają taki cudowny smak - szepnął
Sam do żony.
Abbie zaśmiała się.
- To wesele naszej córki. Nie zapominaj o tym.
Oboje, zaraz po weselu Kathy, wybierali się
w dwumiesięczną podróż do Australii. Sam chciał
pokazać żonie kraj, w którym spędził tak wiele lat.
Poza tym musiał załatwić tam pewne sprawy, zanim
będzie mógł objąć stanowisko na uniwersytecie.
Ślub ich był cichy i skromny. Zaprosili tylko naj
bliższą rodzinę i kilku przyjaciół. Abbie wolałaby naj
pierw wydać córkę za mąż, a dopiero potem zająć się
153
własnymi sprawami. Sam jednak bardzo prosił ją o to,
żeby ślub odbył się jak najszybciej.
Natomiast wesele Kathy było dużym wydarzeniem
towarzyskim.
Abbie zdziwiła się, jak bardzo zmienił się hotel,
w którym wiele lat temu spędziła pierwszą noc z Sa
mem. Oboje zgodzili się, że nie jest to już to samo
miejsce.
Dobudowano wielką salę konferencyjną. Tę właś
nie, w której odbywało się wesele Kathy. Część ogro
du wykorzystano do budowy parkingu. Przebiegająca
w pobliżu autostrada sprawiła, że miejsce to przestało
być uroczym, odludnym zakątkiem. Ze względu na
budowę szosy uregulowano rzekę. Na betonowym
brzegu stało kilkunastu wędkarzy. Intensywnie pach
niało rybami.
A jednak... Abbie przemknęło przez myśl, że pie
niążek, który wrzuciła kiedyś do rzeki, przyniósł jej
szczęście...
Sam wziął ją za rękę i przyłączyli się do innych.
Abbie pomyślała, że oboje dowiedli, jak silna była ich
miłość. Modliła się, by uczucie łączące Kathy i Stu
arta również miało dość mocy, by przetrwać to wszy
stko, co przyniesie im los.
- Nie denerwuj się - szepnęła Anna.
Abbie odpowiedziała jej uśmiechem.
Ona i matka Stuarta żyły teraz w przyjaźni. Abbie,
za namową Sama, wzięła inicjatywę w swoje ręce.
154
Umówiła się z Anną na rozmowę. Wyjaśniły sobie
wiele nieporozumień. Anna przyznała to, co wcześ
niej sugerował Sam, że czuła się zazdrosna i przytło
czona osobowością pięknej matki Kathy.
Abbie uśmiechnęła się do siebie. Sam jest taki cu
downy. To, co między nimi się iskrzy, to nie tylko
fizyczne pożądanie. Dziwiła się, że kiedyś mogła tak
myśleć.
I nie mogła doczekać się chwili, gdy on znowu
weźmie ją w ramiona.
koniec
jan+an