C
ANDACE
S
CHULER
NA PRZEKÓR
SOBIE
Tytuł oryginału: A Dangerous Game
ROZDZIAŁ 1
Było słoneczne, sierpniowe popołudnie. Tafla jeziora połyskiwała
srebrzyście. Śruba roweru wodnego wyrzucała w powietrze mieniące
się tysiącem barw kropelki wody.
Podziwiając ten widok przez oszklone drzwi tarasu, Natalie
Bishop nie potrafiła powstrzymać się od refleksji, że to cudowny
dzień na spotkanie w gronie rodziny i przyjaciół. Natychmiast jednak
zgromiła siebie w duchu za podobne myśli. Ci ludzie, w pokoju za jej
plecami, nie zebrali się tu dzisiaj po to, by cieszyć się słonecznym
popołudniem. Przybyli, aby oddać ostatnią posługę jednemu z ich
grona, który odszedł nieoczekiwanie.
Natalie westchnęła ciężko, odgarnęła kosmyk jasnopopielatych
włosów z policzka i po raz kolejny wróciła myślami do tajemniczych
okoliczności śmierci Ricka Peytona.
Na pozór wszystko wydawało się proste. Gdzieś między jedenastą
a jedenastą trzydzieści w nocy Rick, jadąc z dużą prędkością, uderzył
w barierkę ochronną autostrady. W wypadku nie brały udziału żadne
inne pojazdy. Nie było nawet śladów hamowania lub mijania, które
wskazywałyby, że Peyton próbował uniknąć zderzenia z jakimś innym
samochodem. Noc była bezchmurna, a widoczność dobra. Policja z
Minneapolis
rozważała
możliwość
samobójstwa,
ponieważ
powiadomiona o wypadku żona Peytona kilkakrotnie wspominała o
silnych bólach głowy, jakie mąż miewał ostatnimi czasy. Sekcja
zwłok również nie wykazała niczego nadzwyczajnego. Nie znaleziono
ś
ladów zażywania narkotyków, jedynie dosyć dużą dawkę aspiryny,
co zdawało się potwierdzać słowa Sherri Peyton o silnych bólach
głowy, na jakie ostatnio uskarżał się jej mąż, oraz prawie pół
opakowania tabletek na niestrawność. We krwi Peytona znajdowała
się niewielka ilość alkoholu. Tamtego wieczora, przed wyjściem z
pracy, wypił jedno piwo ze swoim wspólnikiem, a bratem Natalie,
Danielem Bishopem.
Rick Peyton opuścił biuro około godziny ósmej trzydzieści. Gdzie
był i co robił do jedenastej, nadal pozostawało tajemnicą.
Wyeliminowanie narkotyków i alkoholu jako bezpośredniej
przyczyny wypadku potwierdzało hipotezę samobójstwa.
A jednak, coś tu nie pasowało... - Natalie z niedowierzaniem
pokręciła głową. Instynkt podpowiadał jej, że śmierć Ricka Peytona
nie była samobójstwem. Dobrze ustawiony, zdrowy, młody
mężczyzna, prowadzący nieźle prosperujący interes, ożeniony
zaledwie przed rokiem z zakochaną w nim piękną kobietą, nie odbiera
sobie życia tak nagle, ni z tego, ni z owego. Chyba że Peyton miał
jakiś ukryty powód, aby tak postąpić. Nie znała go zbyt dobrze. Nie
byli przyjaciółmi. Rick Peyton był dla niej zawsze jedynie
wspólnikiem Daniela, sympatycznym, choć nieco zadufanym w sobie
młodym człowiekiem. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto w niedługim
czasie zamierza odebrać sobie życie. A może był chory, lub jego
małżeństwo wcale nie było takie doskonałe, na jakie wyglądało?
Może...
- Natalie? - Rozmyślania przerwał dobiegający z głębi domu głos
Daniela. - Nat, czy mogłabyś pozwolić tu na chwilę. Pani Peyton
chciałaby porozmawiać z tobą. No wiesz, matka Ricka - dodał,
przypominając sobie o istnieniu dwóch pań Peyton.
Natalie skrzywiła się lekko. Młodsza pani Peyton, śliczna mała
Sherri, należała do tych kobiet, na które każda szanująca się
feministka spoglądała z litościwą pogardą. Była jednak zupełnie
nieszkodliwa, podczas gdy już po dziesięciu minutach spędzonych w
towarzystwie Barbary Peyton Natalie wiedziała, że nigdy nie zostaną
przyjaciółkami.
Gwałtownie odwróciła się od okna i o mało nie przewróciła
swojej starszej siostry.
- Ach, to ty, Andrea! Przepraszam. Daniel powiedział mi, że pani
Peyton chciała mnie widzieć - Natalie machnęła ręką w stronę
zamkniętych drzwi gabinetu.
- Tak. Słyszałam - odpowiedziała Andrea. - Nie będę cię
zatrzymywać. Chciałam tylko powiedzieć, że wychodzę. Mam dziś
wieczorem kurs, a muszę jeszcze zabrać dzieci z lodowiska i pojechać
po opiekunkę. Znowu zepsuł się jej samochód.
- Wydawało mi się, że teraz pracujesz wieczorami?
- Zgadza się. Ale dopiero po kursie.
- Nie mogę pojąć, kiedy ty sypiasz?
- Chcesz powiedzieć, że ludzie nadal tracą czas na spanie?
- Andrea!
- No dobrze, już dobrze. Tylko żartowałam. - Andrea
uspokajająco poklepała młodszą siostrę po ramieniu. - Naprawdę.
Staram się spać jakieś, no, co najmniej pięć godzin na dobę.
- Pięć godzin? Ależ to stanowczo za mało - zaprotestowała
Natalie. - Powinnaś...
- Na razie to musi mi wystarczyć - przerwała jej Andrea. -
Zresztą to nie potrwa długo. Za dwa tygodnie zaczyna się rok szkolny
i będę mogła znów pracować w dzień.
- A wieczorami będziesz się uczyć - dokończyła za siostrę
Natalie.
- Im prędzej skończę kurs i otrzymam dyplom, tym szybciej będę
mogła zacząć zarabiać prawdziwe pieniądze. - Na łagodnej zazwyczaj
twarzy Andrei pojawił się upór. - Wiesz przecież, jak jest.
- Tak, ale...
Andrea niecierpliwie potrząsnęła głową.
- Nie mam teraz czasu, by roztrząsać to na nowo, Nat. - Spojrzała
na zegarek. - I tak już jestem spóźniona.
- Masz rację. Przepraszam. Nikt nie ma prawa dyktować ci, jak
masz układać sobie życie. - Natalie wyciągnęła ramiona i serdecznie
uścisnęła siostrę. - Jeszcze raz przepraszam. Nie chciałam się wtrącać
w twoje sprawy.
- W porządku, Nat. - Andrea odwzajemniła uścisk. - Rozumiem.
Nawyk zawodowy - dodała uśmiechając się. - A teraz naprawdę
muszę już uciekać.
Natalie odprowadziła ją wzrokiem, przeklinając w duchu byłego
męża siostry. Po dziesięciu latach małżeństwa - Andrea była
posłuszną, wierną i kochającą żoną - odszedł nagle, zostawiając ją z
trojgiem małych dzieci i masą długów. Teraz, w trzy lata później,
Andrea powoli zaczynała stawać na nogi, ale Natalie nadal szczerze
nie cierpiała byłego szwagra i z największą przyjemnością ujrzałaby
go na samym dnie piekła.
- Nat? - ponaglił ją głos Daniela. - Pani Peyton czeka.
Natalie westchnęła ciężko i ruszyła do pokoju, który był
królestwem Ricka Peytona.
Na skórzanej kanapie w rogu przycupnęła Sherri Peyton. Jej palce
nerwowo skubały czarną, koronkową chusteczkę. Spuchniętą od łez
twarzyczkę otaczały rude loki, wymykające się spod wdowiego
welonu. Wyglądała niewinnie i świeżo, niczym różyczka - pomyślała
Natalie z zazdrością.
Wysoki, dystyngowany starszy pan, najpewniej prawnik
prowadzący sprawy Peytonów, odwrócony plecami do pięknej
wdowy, zamykał właśnie teczkę. Leżała ona na biurku, za biurkiem
zaś, przyglądając się całej tej scenie z niesmakiem, siedziała starsza
pani Peyton. W niczym nie przypominała matki opłakującej śmierć
syna. Na twarzy, pod doskonale nałożonym makijażem, malowało się
głębokie niezadowolenie.
- Dziękuję, że poświęcił nam pan odrobinę swojego cennego
czasu, panie Kemp - mówiła do stojącego przy biurku mężczyzny,
niecierpliwie stukając jaskrawoczerwonym paznokciem w leżącą
przed nią teczkę. - Skontaktuję się z panem, jeśli będzie pan nam
jeszcze potrzebny.
Pan Kemp uprzejmie skinął głową i, chwytając teczkę, szybko
ruszył do drzwi. Wychodząc, o mały włos nie przewrócił Natalie.
- Proszę wejść i zamknąć drzwi, panno Bishop - suchym tonem
zwróciła się do niej Barbara Peyton.
Natalie posłusznie zamknęła za sobą drzwi. Podeszła do stojącego
przy biurku krzesła i przysiadła na brzegu tak, żeby jej stopy nie
straciły kontaktu z podłogą.
- Czym mogę pani służyć, pani Peyton? - spytała. Miała nadzieję,
ż
e jej głos nie zdradzał niechęci, którą czuła do kobiety po przeciwnej
stronie biurka.
- Sherri mówiła mi, że jest pani prywatnym detektywem.
- Tak - potwierdziła Natalie, zakładając nogę na nogę i
wygładzając niewidoczne fałdy na spódniczce swojej jedynej ciemnej
garsonki. - Istotnie jestem.
Barbara Peyton obrzuciła uważnym spojrzeniem szczupłą figurę
dziewczyny, jej lśniące, popielatoblond włosy, modne okulary,
elegancki, asymetrycznie zapinany żakiet ciemnozielonego kostiumu i
niebotycznie wysokie pantofle na drobnych stopkach.
- Myślę, że nie obrazi się pani, jeśli powiem, że wcale nie
wygląda pani na prywatnego detektywa - zauważyła, unosząc brwi.
Natalie obojętnie wzruszyła ramionami.
- Wygląd o niczym nie świadczy i może być mylący. Tak właśnie
było w jej przypadku. Mierząca nieco powyżej metra pięćdziesięciu i
ważąca zaledwie pięćdziesiąt kilo Natalie wyprowadzała wszystkich
w pole swoim wyglądem. Zresztą dawno już przestała się tym
przejmować. Był to jeden z jej głównych atutów.
- Chciałabym usłyszeć, jakie ma pani doświadczenie w tym
zawodzie - zażądała Barbara Peyton.
Pytanie to, choć zadane bardzo uprzejmym tonem, zabrzmiało,
jakby pani Peyton zamierzała oferować Natalie posadę pomocy
domowej w swojej rezydencji. I to, na dodatek, bardzo słabo opłacanej
pomocy - pomyślała Natalie złośliwie.
Miała na końcu języka ciętą odpowiedź, ale zreflektowała się. Nie
było sensu tracić czasu na kłótnię.
- Prawie cztery lata spędziłam w agencji Shaffera -
odpowiedziała spokojnie. Agencja Shaffera była jedną z największych
i najlepszych. - A od dwóch lat prowadzę własną agencję. Nazywa się
„Ściśle tajne" - dodała z dumą. Jednocześnie zastanawiała się, o co
może chodzić Barbarze Peyton. Dlaczego tak bardzo interesuje się jej
pracą? I to zaledwie w godzinę po pogrzebie własnego syna?!
- Czy jest pani w tym dobra?
Natalie zmrużyła oczy za szkłami ogromnych okularów.
- Należę do najlepszych detektywów w tym mieście -
oświadczyła chłodno.
- To dobrze. - Barbara Peyton z zadowoleniem kiwnęła głową. -
Bardzo dobrze - powtórzyła z uśmiechem drapieżcy rzucającego się
na swoją ofiarę. - Chcę, żeby zajęła się pani Lucasem.
- Lucas? - Natalie pytająco popatrzyła w stronę brata. Jaki znowu
Lucas?!
Daniel bezradnie rozłożył ręce.
- Lucas Sinclair - dokończyła Barbara Peyton, pochylając się do
przodu. - To mój drugi syn.
- Syn? - Natalie szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia. - To pani
ma jeszcze jednego syna?
- Z pierwszego małżeństwa.
- Nie pamiętam, żeby Rick wspominał kiedykolwiek, że ma
brata, a ty? - zwróciła się do Daniela Natalie.
Ten przecząco pokręcił głową.
- Lucas był jego przyrodnim bratem - poprawiła pani Peyton. -
Poza tym, jest dużo starszy. Prawie trzynaście lat. Nie widziałam go
od czasu, kiedy wyszedł z wojska. - Jej starannie umalowane usta
wykrzywiły się, jakby ugryzła coś wyjątkowo kwaśnego. - Wygląda
na to, że Rick musiał się z nim spotkać, choć nic mi o tym nie
powiedział. Ani ty, moja droga - dodała, patrząc z wyrzutem na
synową.
- Widziałam go tylko raz - zapewniła przestraszona Sherri
cieniutkim głosikiem.
Daniel uspokajająco poklepał ją po ramieniu. Młoda wdowa
popatrzyła na niego z wdzięcznością, po czym mówiła dalej:
- Był tutaj, w tym pokoju, z Rickym, kiedy pewnego dnia
wróciłam z zakupów. To było chyba w lutym. Tak mi się wydaje. Nie
pamiętam dokładnie. - Chlipnęła żałośnie i bezradnie wzruszyła
ramionami. - Zrobiłam im parę kanapek i coś do picia, a potem
wróciłam do kuchni. Wyszedł jakieś pół godziny później. Zaczynał
padać śnieg i powiedział, że chce zdążyć przed burzą. Od tamtej pory
nie widziałam go więcej. Myślę, że po prostu zapomniałam o tej
wizycie. Poza tym Rick mó... - urwała, nerwowo zagryzając wargi.
- Co takiego mówił Rick? - podchwyciła Barbara.
- No..., Ricky zapowiedział, żebym nie mówiła o tej wizycie ni...
nikomu.
- Nikomu? - powtórzyła starsza pani Peyton patrząc na nią
podejrzliwie.
- No..., żebym nie mówiła o tym tobie - wyznała Sherri ze
spuszczoną głową. - Mówił, że ty i Lucas nigdy się nie zgadzaliście i
wiadomość o tym spotkaniu tylko by cię zdenerwowała.
- I miał rację - mruknęła Barbara.
Sherri załkała żałośnie i uniosła do oczu zmiętą chusteczkę.
- Nie jestem pewna, czy dobrze panią zrozumiałam, pani Peyton -
wtrąciła Natalie, by uchronić Sherri przed dalszymi pytaniami. - Czy
chce pani, żebym dowiedziała się, gdzie przebywa obecnie pani drugi
syn?
Możliwe, że po śmierci młodszego syna Barbara Peyton
zapragnęła pogodzić się ze starszym - pomyślała. - Może myliłam się
co do niej. Może jest lepszą matką, niż sądziłam.
- Nie. Wcale nie chodzi mi o jego adres - odpowiedziała Barbara,
jakby czytała w myślach Natalie. - Wiem, gdzie jest Mieszka tu, w
Minneapolis.
- No cóż - Natalie była zupełnie zdezorientowana. - Jeśli nie
chodzi o jego adres, na czym ma polegać moje zadanie?
- Chcę, żeby śledziła go pani i dowiedziała się o nim jak
najwięcej.
- Ale dlaczego? - nadal nie rozumiała Natalie.
- Ponieważ to właśnie jemu Rick zapisał cały swój udział w
Galaktyce.
- Co takiego? - jednocześnie wykrzyknęli Natalie i Daniel.
Barbara Peyton milczała dłuższą chwilę. Najwyraźniej napawała
się wrażeniem, jakie wywołały jej słowa. Skinęła głową Sherri,
pozostawiając wyjaśnienia wdowie.
Sherri otarła zapłakane oczy.
- Ricky zostawił wszystko Lucasowi - zaczęła niepewnie. Cały
swój udział w firmie - powtórzyła walcząc ze łzami, które bezustannie
napływały jej do oczu - I... i prawie wcale go nie znam... - załkała
głośno.
- Ach tak - mruknęła Natalie.
Daniel pocieszająco poklepał rozszlochaną Sherri po ramieniu.
- Zostawił Sherri bez grosza przy duszy - dramatycznie oznajmiła
Barbara.
- To nieprawda! - odważnie zaprotestowała młoda wdowa,
gotowa nawet w tej sytuacji bronić męża. - Mam przecież to
mieszkanie i... i pieniądze z polisy ubezpieczeniowej Ricka. No i moją
część udziału w Galaktyce, tę, którą dostałam od niego w prezencie
ś
lubnym - urwała i popatrzyła niepewnie na Daniela. - Chyba że one
też przechodzą na własność jego brata, teraz, kiedy Ricky nie żyje. -
Zacisnęła mocno wargi, by powstrzymać ich drżenie.
- Przyrodniego brata - wtrąciła Barbara.
- Tak. Przyrodniego brata - posłusznie poprawiła Sherri. - Czy
one również są teraz jego własnością?
- Nie. Są twoje. Tak mi się wydaje... to jest, o ile Rick nie miał
twojej zgody na dysponowanie nimi. - Daniel popatrzył pytająco na
siostrę.
Natalie kiwnięciem głowy przyznała mu rację.
- Nie mógłby nic zrobić bez twojej zgody - powtórzył. - Chyba
ż
e podpisałaś upoważnienie.
- Nie.
- W takim razie, bez względu na to, co Rick zrobił z resztą
udziałów, tamte akcje są nadal twoją własnością - zapewnił ją.
- Widzisz! - Sherri popatrzyła na byłą teściową. - Ricky wcale
nie zostawił mnie bez grosza przy duszy.
- Prawie na to samo wychodzi. Jeśli policja uzna, że to było
samobójstwo, nie zobaczysz ani centa z polisy - zauważyła sucho
Barbara Peyton. - Będziesz musiała sprzedać to mieszkanie, by mieć z
czego żyć.
Sherri odwróciła się w stronę Daniela, jedynego obecnego
mężczyzny.
- Czy to prawda, Danny? - spytała, chwytając go za rękaw
marynarki.
- No cóż, prawdę mówiąc, nie wiem - zająknął się Daniel. On
sam nie potrafił jeszcze otrząsnąć się z szoku, w jaki wprawiła go
wiadomość o nagłej śmierci wspólnika. - Polisy na życie zwykle
zawierają klauzulę, że w przypadku... hm, samobójstwa... Czyż nie
tak, Natalie?
- Przeważnie - przytaknęła Natalie. - Ale na twoim miejscu nie
martwiłabym się tym na razie, Sherri. Prawdopodobnie śledztwo
wykaże, że był to po prostu nieszczęśliwy wypadek. Zwykle tak
właśnie bywa - dodała, przypominając sobie podobne sprawy, z jakimi
zetknęła się w przeszłości.
- Naprawdę tak sądzisz? - Sherri nie spuszczała pytającego
spojrzenia z twarzy Daniela.
- Skoro Natalie tak twierdzi, z pewnością się nie myli -
oświadczył, poklepując kurczowo zaciśniętą na rękawie jego
marynarki dłoń wdowy.
- A tymczasem ktoś obcy przejął to, co należy się Sherri -
wybuchnęła Barbara.
- Jak to ktoś obcy? - zdziwiła się Natalie. - Przecież to pani syn!
- Syn! - gniewnie prychnęła starsza pani Peyton. - Syn, którego
nie widziałam od przeszło dziesięciu lat! Nie miałam pojęcia, że
Ricky spotkał się z nim. Nie mówiąc już o tym, że pożyczył od niego
pieniądze - dodała, z niezadowoleniem kręcąc głową.
- Dlaczego Rick miałby prosić brata o pożyczkę? - wtrąciła
Natalie.
- Przyrodniego brata - poprawiła natychmiast Barbara Peyton. -
Sama się temu dziwię.
- Pan Kemp mówił, że Ricky pożyczył pieniądze od brata, to jest,
od swego przyrodniego brata - poprawiła się szybko Sherri - na
sfinansowanie jakiegoś interesu związanego z Galaktyką. Ricky
musiał zastawić cały swój udział jako g... gwarancję.
- Interes? - Natalie pytająco spojrzała na brata.
- Chodziło chyba o rozszerzenie kampanii reklamowej. Rick
twierdził, że znaleźliśmy się w martwym punkcie i potrzeba nam
czegoś, co przyciągnęłoby klientów. No wiesz, duże, kolorowe
ogłoszenia w najpopularniejszych czasopismach, własne stoisko na
targach komputerowych i tak dalej - niepewnie tłumaczył Daniel.
Dotychczas sprawami organizacyjnymi w ich wspólnej firmie
zajmował się wyłącznie Rick. On sam cały swój czas poświęcał
wymyślaniu i opracowywaniu nowych gier komputerowych, w
których sprzedaży specjalizowała się ich dwuosobowa spółka.
- Hm, jeśli potrzebował pieniędzy na reklamę, mógł mnie
poprosić o pożyczkę - obruszyła się starsza pani Peyton. - Nie
pojmuję, dlaczego Rick nie przyszedł z tym do mnie.
Natalie doskonale rozumiała powody, dla których Rick Peyton
wolał nie pożyczać pieniędzy od matki. Pożyczka oznaczałaby
całkowite uzależnienie się od jej widzimisię. Rick doskonale zdawał
sobie z tego sprawę i nie był aż tak nierozsądny.
- Wracając do sprawy, w jakiej chciała pani się ze mną widzieć -
wtrąciła Natalie. - Jeśli dobrze zrozumiałam, mam się zająć osobą
pani starszego syna. Czy mogłaby pani to sprecyzować?
- Chcę mieć na niego jakiś haczyk. Coś, czego mogłabym...
mogłybyśmy - poprawiła, patrząc w stronę Sherii - użyć, aby zmusić
go, żeby oddał Sherri to, co jej się słusznie należy.
ś
ebyś znowu mogła położyć na tym swoje chciwe pazurki,
dodała Natalie w duchu.
- To nie powinno być trudne - ciągnęła Barbara. - Lucas należał
do najbardziej niegrzecznych dzieci w okolicy, a kiedy dorósł, było
jeszcze gorzej. Zaczęły się wagary, drobne kradzieże, nieodpowiednie
towarzystwo i tym podobne historie - urwała, strzepując niewidoczny
pyłek z rękawa eleganckiego, czarnego żakietu. Ten gest zdawał się
podkreślać jej lekceważący stosunek do tematu. - Pewnego razu
posunął się do tego, że ukradł samochód. Jego ojciec i ja byliśmy
gotowi oddać go za to do zakładu poprawczego, ale oszczędził nam
kłopotu uciekając z domu.
Co za wstrętne babsko! - pomyślała Natalie. Szczerze współczuła
Lucasowi Sinclairowi. Najgorszemu wrogowi nie życzyłaby takiej
matki jak Barbara Peyton.
- Wątpię czy groźba ujawnienia paru błędów młodości
wystarczy, aby pani syn dał się... szantażować. - Natalie uznała, że
należy rzecz nazwać po imieniu. Czyż nie to miała na myśli Barbara
Peyton?! Ciekawe, czy zaprzeczy? - zastanawiała się w duchu.
Barbara zignorowała to oskarżenie.
- Ludzie się nie zmieniają - oświadczyła twardo. - Lucas był
hultajem i dziwkarzem już w wieku siedemnastu lat i jestem pewna,
ż
e nie zmienił się nic a nic. Jeśli dobrze się pani rozejrzy, panno
Bishop, z pewnością znajdzie pani coś, czego nie chciałby ujawnić
ś
wiatu.
ROZDZIAŁ 2
Na tarasie, tuż za lekko uchylonymi szklanymi drzwiami, Lucas
Sinclair w milczeniu przysłuchiwał się słowom matki. Był zdziwiony,
ż
e nawet teraz jej nienawiść potrafiła go zranić, choć minęło już tyle
czasu. Oczywiście nie tak mocno jak wtedy, kiedy jako
siedemnastolatek uciekł z domu, ani później, kiedy już jako dorosły
mężczyzna zjawił się u niej z młodą żoną, łudząc się nadzieją, że być
może, niedawno owdowiała, zapomni o przeszłości.
Powoli rozprostował zaciśnięte dłonie, powtarzając sobie w
duchu, że jego gniew jest zupełnie zrozumiały. Każdy by tak
zareagował, słysząc jak własna matka nazywa go hultajem i
dziwkarzem, a na dodatek ma zamiar go szantażować. Czyż nie tego
właśnie słowa użyła ta mała, seksowna blondynka?! Szantaż!
Poczuł, jak gorąca fala krwi uderza mu do głowy. Zupełnie jak
wtedy, kiedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że matka nie ma dla
niego ani odrobiny matczynej miłości i troski. Tylko że teraz umiał
sobie z tym gniewem poradzić.
Odetchnął głęboko raz i drugi, żeby trochę się uspokoić, po czym
uśmiechając się wkroczył do pokoju. Widok całkowitego zaskoczenia
na twarzy matki sprawił mu coś w rodzaju perwersyjnej satysfakcji.
Od ich ostatniego spotkania upłynęło dobrych dziesięć lat i wiedział,
ż
e jest ostatnią osobą, jaką Barbara Peyton spodziewała się ujrzeć.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Lucas czekał, aż
pozostali odwrócą się, żeby zobaczyć, co sprawiło, że twarz Barbary
Peyton przybrała trupio bladą barwę pod kilkoma warstwami starannie
nałożonego makijażu.
Pierwsza była niska, seksowna blondynka. Jej braciszek, geniusz
od gier komputerowych, zaraz po niej. Jego szerokie czoło
zmarszczyło się ze zdziwienia. I wreszcie śliczna, mała Sherri, wdowa
po Rickym.
Lucas obrzucił zebranych uważnym spojrzeniem, po czym skinął
głową w stronę biurka.
- Witaj, matko - powiedział, uśmiechając się chłodno.
No, no - pomyślała Natalie - ta pozbawiona ludzkich uczuć
wiedźma przynajmniej w połowie miała rację. Ten facet na pewno nie
jest aniołkiem. Znała ten typ. Aż za dobrze. Taki był w młodości jej
ojciec, a poza tym, w swoim zawodzie, niejeden raz miała do
czynienia z podobnymi ludźmi. O tak, Lucas Sinclair wyglądał na
mężczyznę, który miał wiele do ukrycia.
Ciemne włosy przycięte odrobinę krócej, niż dyktowała obecna
moda, nadawały mu żołnierski wygląd, pozostałość po latach
spędzonych w marynarce. Lekko skrzywiony nos zdradzał
wojowniczą naturę. Jasnozielone oczy patrzyły na świat chłodno i
cynicznie. Był to człowiek, który już niejedno w życiu widział i nic go
nie jest w stanie zadziwić.
Niezły gagatek! Bez dwóch zdań! - pomyślała Natalie. Ciekawe,
czy to, co mówiła Barbara Peyton o jego stosunku do kobiet również
było prawdą? Bardzo możliwe. Szerokie bary i muskularna sylwetka
musiały podobać się kobietom. Ona sama, choć niechętnie
przyznawała się do tego, miała słabość do tego typu mężczyzn.
Daniel Bishop niespokojnym spojrzeniem wodził od Natalie do
przyrodniego brata Ricka Peytona. Nieznajomy zaciekawił go, ale, jak
zwykle, Daniel czekał na opinię siostry.
Sherri Peyton zamglonymi od łez, błękitnymi oczami wpatrywała
się w człowieka, od którego, jeśli wierzyć słowom adwokata i byłej
teściowej, zależała jej przyszłość.
Wreszcie Barbara Peyton zdecydowała się przerwać krępujące
milczenie. Wolno wyprostowała się w fotelu.
- Co tu robisz? - zwróciła się do syna, obrzucając go niechętnym
spojrzeniem.
- Dokładnie to, co i ty - odpowiedział Lucas, nie przestając się
uśmiechać. - Przyszedłem, żeby złożyć wdowie kondolencje.
- Sądzę, że raczej zjawiłeś się tu po swój udział w spadku.
- Tak jak mówiłem, przyszedłem tu w tym samym celu, co i ty -
powtórzył, po czym, ignorując oburzony wzrok matki, podszedł do
kanapy, na której przycupnęła Sherri. Delikatnie dotknął ramienia
kobiety. - Bardzo mi przykro - jego głos zabrzmiał zaskakująco
ciepło. - Naprawdę, bardzo mi przykro z powodu Ricka.
Usta Sherri zadrżały od powstrzymywanego płaczu.
- Nawet nie zdążyliśmy się lepiej poznać - ciągnął Lucas. Miał
nadzieję, że te słowa przyniosą pocieszenie młodej wdowie. Podobało
mu się, że Sherri nie potrafi powstrzymać łez. To takie kobiece, a we
współczesnym świecie było coraz mniej prawdziwych kobiet.
- Choć znałem go tak krótko, bardzo polubiłem Ricka.
- Nie była to prawda, ale teraz i tak nie miało to większego
znaczenia. - Chcę, żebyś wiedziała, że wcale nie musisz sprzedawać
tego mieszkania - zapewnił młodą wdowę. - Bez względu na to, co się
stanie.
- Dziękuję - Sherri otarła oczy i zdobyła się na blady uśmiech.
- Czy to znaczy, że zwrócisz jej udziały Ricka w Galaktyce? -
wtrąciła Barbara.
- Nie, matko. Rick dobrze wiedział, co robi zapisując mi te
udziały. - W ten sposób nie trafią one w twoje zachłanne rączki, dodał
w duchu. - Zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, zamierzam najpierw
zbadać całą tę sprawę. - To mówiąc podszedł do Daniela.
- Lucas Sinclair - przedstawił się, wyciągając dłoń.
- Wygląda na to, że będziemy wspólnikami. Przynajmniej przez
jakiś czas.
- Chyba tak - przytaknął Daniel, rzucając Natalie pytające
spojrzenie. - Miło mi pana poznać - wyrecytował, ujmując
wyciągniętą w swoją stronę dłoń. Dobre wychowanie wzięło górę nad
wrodzoną ostrożnością.
- Przykro mi, że spotykamy się akurat w takich okolicznościach -
zauważył Lucas. Kim była blondynka? śoną? Przyjaciółką? - Kim
pani jest? - spytał, odwracając się do niej.
Dziewczyna wolno podniosła się z krzesła.
- Natalie Bishop - przedstawiła się, wyciągając dłoń w męskim
pozdrowieniu. - Siostra Daniela.
A więc to tylko siostra - pomyślał Lucas i, choć za nic by się do
tego nie przyznał, odetchnął z ulgą. Ujął wyciągniętą dłoń Natalie,
obrzucając uważnym spojrzeniem jej drobną twarzyczkę.
Patrzyła mu prosto w oczy bystrym, odważnym wzrokiem. Jej
uścisk był równie silny, jak u mężczyzny, choć sięgała mu ledwie do
ramienia. I to pomimo niebotycznie wysokich obcasów. Jej oczy za
szkłami ogromnych okularów były ufne, jak u dziecka, a drobna dłoń
delikatna i miękka. Poczuł leciutki zapach drogich perfum.
Niech mnie dunder świśnie! - zaklął w duchu. Z każdą chwilą
dziewczyna coraz bardziej go pociągała. Dlaczego, u diabła? To
niesprawiedliwe! Cholerna złośliwość losu! Współczesna kobieta
powinna mieć raczej odstraszający wygląd, a nie być ucieleśnieniem
wszystkich najskrytszych pragnień mężczyzny.
Natalie wymownym wzrokiem popatrzyła na ściskającą jej dłoń
silną, dużą rękę. Ten uścisk trwał już stanowczo za długo. Jej uwagę
zwrócił tatuaż. Zza mankietu białej koszuli wysuwała się głowa kobry.
Jeszcze jedna pamiątka burzliwej młodości - pomyślała. Uczuła
dreszczyk przyjemnego podniecenia. Choć najbardziej ceniła sobie
delikatność i wrażliwość partnera, zawsze pociągali ją mężczyźni, z
którymi wiązało się uczucie zagrożenia. Kochała niebezpieczeństwo.
- Skąd pan wiedział, że to właśnie panu Rick zapisał swoje
udziały w Galaktyce? - spytała, stanowczym ruchem zabierając dłoń.
- Udziały? - powtórzył niepewnie Lucas. Zastanawiał się właśnie
nad tym, w jakie tarapaty wpakuje się tym razem. Kobiety takie, jak
ta, zawsze oznaczały dla niego kłopoty. Czasami odnosił wrażenie, że
robią to specjalnie.
- Udziały w Galaktyce - głos Natalie zadrżał lekko. Wolałaby,
ż
eby tak na nią nie patrzył. Pod intensywnym spojrzeniem
jasnozielonych, kocich oczu czuła się bardzo mała, bezbronna i...
bardzo kobieca. O dziwo, wcale nie było to nieprzyjemne uczucie. -
Dopiero przed chwilą dowiedzieliśmy się, że Rick zapisał je panu -
ciągnęła. - Jak to się stało, że pan wiedział o tym wcześniej?
- Z pewnością podsłuchiwał pod drzwiami - złośliwie wtrąciła
Barbara.
- Częściowo tak - potwierdził Lucas spokojnie, niechętnie
odwracając wzrok od Natalie, by spojrzeć na matkę. - Poza tym,
dzwonił do mnie pan Kemp i zostawił wiadomość, że jako główny
spadkobierca mego brata życzyłbym sobie pewnie być obecny przy
odczytaniu jego testamentu - urwał, po czym po krótkiej chwili
dorzucił: - Tak dowiedziałem się o śmierci Ricka.
- To musiał być dla pana prawdziwy szok - zauważył
współczująco Daniel.
Natalie zgodziła się z nim. Nawet jeśli był to tylko przyrodni brat,
którego poznał zaledwie przed paroma dniami. Ale, ale... Załóżmy, że
Lucas Sinclair kłamał mówiąc, że znał Ricka od niedawna? Przecież
ludzie nie pożyczają pieniędzy nieznajomym. A już na pewno nie ktoś
taki, jak Lucas Sinclair. Chyba że spodziewał się wyciągnąć z tego
jakieś korzyści. Coś więcej niż tylko procent od pożyczonej sumy...
Ciekawe, ile to właściwie było pieniędzy? Setki? Tysiące? Setki
tysięcy? Musiała to być spora sumka, skoro pod zastaw poszedł cały
udział Peytona w Galaktyce. Czyżby aż tyle miała kosztować
kampania reklamowa, o której wspomniał Daniel? Z pewnością nie!
To musiało być coś innego!
- Akurat! - wybuchnęła Barbara, przerywając rozmyślania
Natalie. - Myślałby kto, że dopiero wtedy dowiedziałeś się o śmierci
Ricka!
Uniosła się zza biurka i opierając dłonie na szklanym blacie
patrzyła na syna z nienawiścią. - Założę się, że maczałeś w tym palce!
- rzuciła oskarżycielsko.
Natalie zamarła z wrażenia. Daniel wstrzymał oddech.
- Nie rozumiem - wtrąciła Sherri. - W czym maczał palce?
Lucas odwrócił się gwałtownie.
- Tak, ma... - urwał. Nie potrafił nazwać matką kobiety, która
rzuciła to straszne oskarżenie. - Tak... Może łaskawie wyjaśnisz, co
przez to rozumiesz?
- To chyba jasne.
- Zrób mi tę przyjemność - powtórzył Lucas głosem, od którego
Natalie przeszły ciarki po plecach. - Powiedz wyraźnie, co masz na
myśli. Tak żeby nikt nie miał wątpliwości.
Barbara milczała.
- A więc? - Lucas podszedł do biurka. - Czekamy.
- Dobrze. - Barbara uniosła głowę. - Skoro chcesz usłyszeć to
jeszcze raz. Wszyscy wiedzą, że śmierć Ricka nastąpiła w bardzo
podejrzanych okolicznościach i...
- Podejrzanych? - wtrąciła Sherri.
- W bardzo podejrzanych okolicznościach - podkreśliła Barbara,
nie zważając na słowa synowej. - Nie znaleziono śladów hamowania,
ani też nie stwierdzono alkoholu lub narkotyków we krwi Ricka. Nic,
co pozwoliłoby przypuszczać, że był to jedynie nieszczęśliwy
wypadek.
- W takim razie co to było?
- Policja uważa, że mogło to być samobójstwo.
- Nie! - gwałtownie zaprotestowała Sherri. - To był wypadek!
- Ciii... - uciszył ją Daniel. - Ale...
- Nic nie mów - powtórzył, delikatnie ściskając ją za ramię.
- A co ty o tym sądzisz? - Lucas nie spuszczał wzroku z twarzy
matki. W jego zielonych oczach błyszczał gniew. - A więc?
Barbara milczała.
Morderstwo? - zastanawiała się Natalie. Czyżby Barbara Peyton
uważała, że jej młodszy syn został zamordowany?! Nie! To nonsens!
Ś
mierć Ricka była jedynie nieszczęśliwym wypadkiem. Chociaż...
Chciwość to jeden z najczęściej spotykanych motywów zbrodni, nie
wyłączając bratobójstwa. Nie da się ukryć, że Lucas Sinclair był tym,
który najwięcej korzystał na śmierci brata... Nie! Jakoś nie potrafiła
wyobrazić sobie Lucasa w roli mordercy.
- Samobójstwo - przerwała ciszę Barbara. - Myślę, że to było
samobójstwo.
Natalie odetchnęła z ulgą.
- I nie wątpię, że stało się to za twoją przyczyną - dodała pani
Peyton, patrząc z nienawiścią na starszego syna. - Jestem pewna, że w
taki czy inny sposób popchnąłeś go do tego.
Lucas cofnął się pod naporem tych okrutnych słów.
- Popchnąłem go do samobójstwa? Ja popchnąłem go do
samobójstwa? - Zbliżył się do biurka. - Co, u diabła, chcesz przez to
powiedzieć?!
Barbara aż przysiadła pod groźnym spojrzeniem syna.
- Właśnie to, co przed chwilą usłyszałeś. - Mocno zacisnęła
dłonie na poręczach fotela. - Myślę, że kiedy pożyczałeś mu
pieniądze, dobrze wiedziałeś, że nie będzie w stanie ci ich oddać.
Zdawałeś sobie sprawę, że, wcześniej czy później, sięgnie do kasy
Galaktyki, a kiedy już to zrobił, szantażowałeś go. Sherri mówiła, że
ostatnio Rick był jakiś nieswój, jakby coś go dręczyło. Myślę...
- Myślisz! - przerwał jej Lucas. - Powiem ci, dlaczego tak
myślisz. Wyjaśnię ci, skąd to się wzięło! Ponieważ ty właśnie tak byś
postąpiła!
Barbara poderwała się gwałtownie.
- Ale to nie ja doprowadziłam Ricka do samobójstwa - syknęła ze
złością.
- Nie! - krzyknęła Sherri, strząsając z ramienia rękę Daniela i
zrywając się na równe nogi. - To nieprawda! Ricky nie popełnił
samobójstwa!
Lucas podszedł do bratowej, objął ją i przytulił.
- Ricky wcale nie odebrał sobie życia – wyjąkała łkając. - Tto był
wypadek, ppo prostu nieszczęśliwy wypadek.
- Tak, to był tylko nieszczęśliwy wypadek - zapewnił ją Lucas.
Sam też bardzo chciał w to uwierzyć. W duchu poprzysiągł sobie, że
zrobi wszystko, aby rozwikłać zagadkę tragicznej śmierci brata.
Ciszę rozdarł dzwonek telefonu. Barbara zdecydowanym ruchem
sięgnęła po słuchawkę.
- Tak? Mówi Barbara Peyton... Tak. Jest tu. To do pani. - Skinęła
głową w stronę Natalie.
Natalie, nie spuszczając wzroku z Lucasa i Sherri, ujęła
słuchawkę.
- Halo? ... Tata? Co się stało, że dzwonisz tutaj? ... Jesteś
pewny?... No tak, nie dzwoniłbyś, gdybyś nie był tego pewny...
Dobrze. Powiem im.
- To był mój ojciec - powiedziała, odkładając słuchawkę. -
Dzwonił z komisariatu. Właśnie zakończono przegląd wozu Ricka.
- I? - niecierpliwił się Lucas. W jego głosie brzmiało z trudem
skrywane napięcie.
- To nie było samobójstwo.
- Dzięki Bogu!
- Ktoś majstrował przy samochodzie Ricka - ciągnęła Natalie,
patrząc wprost w jasnozielone oczy Lucasa Sinclaira. - Policja uważa,
ż
e Rick Peyton został zamordowany.
ROZDZIAŁ 3
- No, tatku, nie bądź taki tajemniczy. - Natalie przysiadła na
biurku ojca. - Przecież wiesz, że nic, co powiesz, nie wyjdzie poza te
cztery ściany.
- A co z Barbarą Peyton? Słyszałem, że zaangażowała cię. Masz
dowiedzieć się czegoś o jej drugim synu. Jakiś mały szantażyk, czy
tak? - porucznik Bishop popatrzył surowo na córkę.
- No wiesz, tatku! Myślałam, że mnie lepiej znasz. Chyba nie
sądzisz, że poszłabym na coś takiego?
- Jasne! To nie w twoim stylu - zgodził się starszy pan.
- A więc jak będzie? Pomożesz mi? - nalegała. - Wiesz, że nie
zawracałabym ci głowy, gdyby to nie było takie ważne.
- A ty wiesz, że nie powinnaś nawet o tym wspominać - mruknął
porucznik Bishop, nie podnosząc wzroku znad leżącej przed nim na
biurku teczki z aktami. - Bez względu na to, jak bardzo chcesz się
dowiedzieć.
Natalie pochyliła się nad ojcem.
- Ale to naprawdę bardzo ważne, tatku - ciągnęła słodkim
głosikiem. - Przecież wiesz.
Nathan Bishop popatrzył na córkę spod oka.
- Nie ma znaczenia, czy to ważne, czy nie - powtórzył twardo.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale, dziecinko! - sapnął zirytowany starszy pan.
Z trzaskiem zamknął teczkę i odłożył ją na bok, dając tym samym
Natalie do zrozumienia, że uważa tę dyskusję za zakończoną. - Wiesz
równie dobrze jak ja, że aby zajrzeć do akt, potrzebny jest nakaz sądu,
którego, o ile mi wiadomo, nie posiadasz.
- Ale...
- Gdybyś go miała - ciągnął - to, jak cię znam, weszłabyś tu
machając mi nim przed nosem, zamiast próbować czarować swojego
starego ojca słodkimi uśmieszkami.
Natalie nawet nie próbowała zaprzeczać. Była zdania, że
człowiek powinien wykorzystywać wszystkie dostępne mu środki,
jeśli mogą mu one pomóc w osiągnięciu wyznaczonego celu.
- Jeśli będę musiała, postaram się o taki nakaz - oświadczyła
hardo.
Nathan Bishop potrząsnął siwą czupryną.
- Nie sądzę, żeby ci się to udało. I ty dobrze o tym wiesz. śaden
szanujący się sędzia nie pozwoli ci grzebać w aktach człowieka, ot tak
sobie, żeby zaspokoić ciekawość. Bo wydaje ci się, że mógłby,
powtarzam, mógłby on mieć coś wspólnego ze śmiercią swojego
brata. Gdyby jednak znalazł się ktoś taki, to sam, osobiście,
postarałbym się, żeby słono za to zapłacił. - Porucznik Bishop
popatrzył groźnie na córkę. - Tobie również by się oberwało.
- To nie tylko ciekawość - broniła się Natalie, celowo wybierając
mniejsze z przewinień, o jakie została oskarżona. - I wcale nie
twierdzę, że Lucas Sinclair może być zamieszany w tę sprawę. Chcę
jedynie poznać jego przeszłość. To zwykłe, rutynowe postępowanie.
Najzupełniej zgodne z prawem. Lucas jest teraz wspólnikiem Daniela.
Sądziłam, że ty sam również będziesz chciał dowiedzieć się o nim
czegoś więcej - dodała, patrząc na ojca z wyrzutem. - Wiesz, jaki jest
Daniel.
- O tak, wiem jaki jest twój brat - przytaknął porucznik Bishop.
Ojciec i córka wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Chodzący
z głową w chmurach Daniel, skądinąd bardzo zdolny elektronik, był
całkowicie niezaradny życiowo. Dlatego też pozostali członkowie
rodziny Bishopów uważali za swój obowiązek chronić go, także przed
nim samym, jeśli zaistniałaby taka konieczność.
- ...i dlatego sam sprawdziłem tego twojego Lucasa - dokończył.
- On wcale nie jest mój - gwałtownie zaprotestowała Natalie.
Zbyt gwałtownie. - Nie patrz tak na mnie, tato - dodała ostrzegawczo.
- Lucas Sinclair interesuje mnie jedynie zawodowo - skłamała.
- Przecież nic nie mówię - bronił się starszy pan.
Natalie groźnie popatrzyła na ojca.
- No cóż, nie możesz chyba winić swojego starego ojca, że sobie
trochę pomarzy. Córa skończyła już dwadzieścia sześć lat, a nie ma
nikogo, kto by się nią zaopiekował.
- Tak jak Kevin Andreą? - Natalie nie mogła powstrzymać się od
złośliwej uwagi.
Nathan Bishop popatrzył na córkę z wyrzutem.
- Nie martw się o Andreę. Ona szybciej niż ty znajdzie sobie
kogoś, kto się nią zajmie.
- Wcale nie potrzebuję, żeby ktoś się mną zajmował. Doskonale
daję sobie radę sama - odcięła się Natalie. - Andrea też.
- Każda kobieta potrzebuje mężczyzny, który by się nią
zaopiekował. To normalny porządek rzeczy na tym świecie.
Natalie zakryła uszy dłońmi.
- Nie chcę tego słuchać. - Nie rozumiała, dlaczego słowa ojca tak
ją drażniły. Nie pierwszy raz spierali się na ten temat.
Nathan Bishop otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze
powiedzieć, ale rozmyślił się. Przesunął leżącą na biurku teczkę w
stronę córki.
- Jeśli chcesz, możesz to sobie przejrzeć. Natalie powoli opuściła
ręce.
- Chcesz powiedzieć, że to właśnie te papiery? Starszy pan
potakująco kiwnął głową.
- Zawsze ten sam przebiegły lis - uśmiechnęła się Natalie,
chciwie chwytając teczkę. - Jakoś mało tego - stwierdziła
rozczarowana.
- Wystarczy.
- Hm, zobaczymy, co my tutaj mamy. - Poprawiła się na biurku i
zakładając nogę na nogę przystąpiła do czytania. - Mandaty za
parkowanie w niewłaściwym miejscu. O! Wezwanie do sądu... jako
biegły... od komputerów? - zdziwiła się. - Szybko znajdzie wspólny
język z Danielem.... No cóż, nie widzę tu nic szczególnego.
- Czytaj dalej - zachęcił ją ojciec. - To bardzo interesujący młody
człowiek.
Natalie rzuciła mu baczne spojrzenie znad okularów i przewróciła
kolejną stronę.
- Dziewięć lat w marynarce - czytała na głos. - Mistrz dywizji w
boksie. Wziął udział w dwóch akcjach specjalnych w Wietnamie jako
ochotnik. Awansowany na stopień kapitana. Trzykrotnie odznaczony
„Szkarłatnym Sercem" i raz „Srebrną Gwiazdą" za wybitne zasługi w
czasie pełnienia służby. No, no... - Natalie z podziwem pokręciła
głową. Bohaterskie wyczyny zawsze robiły na niej duże wrażenie.
- Kiedy padł Sajgon, był w samym środku tego piekła - wtrącił
porucznik Bishop. - Został ranny, pomagając przy ewakuacji ludności
cywilnej.
Natalie popatrzyła na niego pytająco.
- Tu nic o tym nie ma.
- Rozmawiałem z kumplem z wojska.
- A więc to tak! - obruszyła się. - Tobie wolno wykorzystywać
stare przyjaźnie, ale kiedy ja chcę się czegoś dowiedzieć, robisz z tego
wielkie przestępstwo!
- Każdy ma prawo zajrzeć do teczki byłego żołnierza. Te rzeczy
wcale nie są ściśle tajne - bronił się starszy pan.
- Nie sądzę, żeby udostępniano je pierwszemu lepszemu
człowiekowi z ulicy.
Nathan Bishop obojętnie wzruszył ramionami.
Natalie wróciła do przeglądania akt. Ojciec miał rację. Lucas
Sinclair był niewątpliwie bardzo interesującym młodym człowiekiem,
ale nie takich informacji szukała w dokumentach.
- Po powrocie z Wietnamu wstąpił na uniwersytet, gdzie
ukończył wydział informatyki, po czym wrócił do służby czynnej, tym
razem w wywiadzie - urwała i podniosła na ojca pytający wzrok. -
Cały następny akapit jest zamazany - poskarżyła się.
- No cóż, nawet moje kontakty nie sięgają tak daleko.
- Pewnie był kimś w rodzaju tajnego agenta, tak?
- Nie wiem. Możliwe.
- Mikrofilmy, zaszyfrowane wiadomości, spotkania o północy -
ciągnęła coraz bardziej zaintrygowana. - Człowiek do zadań
specjalnych, mam rację? ,.
Nathan Bishop uśmiechnął się rozbawiony.
- Wiesz, jesteś bardziej podobna do swego brata, niż
przypuszczałem.
- Lucas Sinclair w roli tajnego agenta 007, z licencją na... -
Natalie z przerażeniem zakryła dłonią usta. O mało co nie powiedziała
„na zabijanie"?!
- Ślęczenie godzinami przed ekranem komputera w dużym,
pozbawionym okien pokoju - dokończył jakiś głos tuż przy jej uchu.
Natalie odwróciła się tak gwałtownie, że o mały włos nie spadła z
biurka. Silne ramię Lucasa pomogło jej i odzyskać równowagę.
- Co pan tu robi? - spytała ostro, strząsając jego rękę. Teczka z
aktami przeleciała przez pokój i wylądowała na podłodze, pod nogami
porucznika Bishopa.
- Zostałem zaproszony - spokojnie wyjaśnił Lucas, nie odrywając
wzroku od odsłoniętych nóg dziewczyny. Jak na niską osóbkę,
wydawały się niesamowicie długie, kiedy siedziała na biurku z nogą
założoną na nogę, prezentując niebotycznie wysokie szpilki.
- Zaproszony? Przez kogo? - Popatrzyła na niego podejrzliwie. Z
trudem powstrzymywała chęć, żeby obciągnąć krótką spódniczkę.
- Przeze mnie, dziecinko - wyręczył gościa porucznik Bishop,
schylając się po teczkę z aktami.
Natalie gniewnie zmarszczyła brwi. Nie dość, że znów nazwał ją
dziecinką, to na dodatek musiał to zrobić właśnie w obecności Lucasa
Sinclaira. Chronicznie nie cierpiała tego określenia. Czuła się wtedy
mała, bezbronna i krucha, niczym jedna z tych porcelanowych
figurek, które kolekcjonowała Andrea.
Obaj mężczyźni zdawali się nie dostrzegać naburmuszonej miny
Natalie.
Są tacy do siebie podobni - pomyślała, przyglądając się im z
boku. Prawdziwi mężczyźni, którzy nie potrafią wyzbyć się
przekonania, że miejsce kobiety jest w domu, przy mężu i dzieciach, i
nie ma ona nic do gadania.
- Odebrałem pańską wiadomość, poruczniku - zwrócił się Lucas
do starszego pana.
Natalie uśmiechnęła się w duchu. Wojskowa postawa musiała
zrobić wrażenie na ojcu. Ciekawe, dlaczego zwrócił się do niego w ten
właśnie sposób? Czyżby nawyk? Ale przecież Lucas odszedł z
czynnej służby przeszło dziesięć lat temu. Dziesięć lat to
wystarczająco długi okres, żeby pozbyć się starych nawyków. Z
drugiej strony, nie ma lepszego sposobu, aby zjednać sobie byłego
wojaka, jak dać mu do zrozumienia, że samemu również było się w tej
samej jednostce.
- Chciał pan ze mną mówić - ciągnął Lucas - a więc jestem.
- Nie musiał pan fatygować się do komisariatu, kapitanie
Sinclair. - Nathan Bishop wyprostował się, odkładając teczkę na
biurko. - Równie dobrze moglibyśmy załatwić tę sprawę telefonicznie.
- Być może - zgodził się Lucas - ale ja również mam do pana
parę pytań. I proszę mówić do mnie po prostu Lucas - dodał
wyciągając dłoń. - Już od dziesięciu lat nikt nie zwrócił się do mnie
per kapitanie.
- W porządku, Lucas - porucznik Bishop kiwnął głową - a dla
byłych wojaków jestem Nat. - Uśmiechnął się odwzajemniając uścisk.
- No cóż, siądźmy. - Popatrzył w stronę córki, jakby dopiero teraz zdał
sobie sprawę z jej obecności. - Zejdź z biurka, Natalie, i zostaw nas
samych. Lucas i ja mamy do obgadania parę spraw.
- Ależ nie przeszkadzajcie sobie. - Natalie uśmiechnęła się
niewinnie. - Nie zwracajcie na mnie uwagi.
- To są sprawy urzędowe - powtórzył porucznik Bishop, patrząc
groźnie na córkę. - Nic, co mogłoby cię zainteresować.
- Interesuje mnie wszystko, co doty... - zaczęła Natalie, po czym
urwała nagle, kiedy otoczyły ją silne ramiona.
- Pozwoli pani, że jej pomogę - powiedział Lucas, podnosząc ją z
biurka i stawiając na podłodze.
Przez ułamek sekundy ich ciała zetknęły się. Miękkie, kobiece
ciało otarło się o twardą, muskularną pierś mężczyzny. Zadrżeli, choć
ż
adne z nich nie przyznałoby się, że ten kontakt wywołał niepokój.
- No cóż - mruknęła niechętnie Natalie. - Chyba już sobie pójdę.
Poszukam pomocy gdzie indziej - dodała patrząc wymownie w stronę
ojca.
- To może okazać się trudniejsze, niż przypuszczasz - zauważył
porucznik Bishop mimochodem. - Jeffries już nie pracuje w
archiwum.
Brwi Natalie uniosły się pytająco.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Kiedy ostatnim razem dał się nabrać na twoje słodkie minki i
pozwolił ci zrobić kopie dokumentów, na które nie miałaś prawa
nawet spojrzeć, pomyślałem sobie, że dla jego własnego dobra
powinien zostać przeniesiony do innego wydziału.
Natalie odwróciła się gwałtownie.
- Nikogo nie nabierałam na słodkie minki! - oburzyła się i z
dumnie podniesioną głową opuściła biuro ojca.
Obaj mężczyźni odprowadzili ją pełnym zachwytu wzrokiem.
- Akurat! - Nathan Bishop uśmiechnął się. - Przymila się i błyska
na człowieka tymi swoimi ogromnymi oczyskami, nawet nie zdając
sobie z tego sprawy.
- O tak! - zawtórował mu Lucas. Miał jeszcze w pamięci
zmysłowo rozkołysane biodra Natalie. - Czyż nie takie właśnie są
kobiety!
Natalie złościła się przez całą drogę do Archiwum Policyjnego,
gdzie, ku swemu rozczarowaniu, stwierdziła, że Jeffries faktycznie już
nie pracował. Zastąpiła go groźnie wyglądająca starsza dama, której
Natalie nawet nie próbowała oczarować. Udała się prosto do
Archiwum Miejskiego. Jej plany obejmowały wizytę także i w tym
miejscu. Chciała dotrzeć do wszystkich dostępnych danych o Lucasie
Sinclairze. A nuż uda jej się znaleźć coś interesującego.
Po trzech godzinach ślęczenia nad aktami i mikrofilmami zaczęło
ogarniać ją zniechęcenie. Nie było w nich nic rewelacyjnego.
Lucas Sinclair urodził się pewnego zimowego ranka w szpitalu
Metodystów w Minneapolis. Był zdrowym i dużym dzieckiem. Po
urodzeniu ważył ponad pięć kilogramów. Jego matka, Barbara
Sinclair, była zatrudniona jako sekretarka w firmie Peytonów, zaś
ojciec był bezrobotnym pracownikiem budowlanym. Rodzice Lucasa
rozwiedli się w niespełna rok później, a sądząc po ilości pozwów o nie
płacone alimenty, Barbara Peyton, primo voto Sinclair, miała powody,
ż
eby znienawidzić wszystkich mężczyzn.
W aktach nie było nic na temat bujnej młodości Lucasa Sinclaira
ani lat spędzonych w wojsku. Z innych wiadomości Natalie
zanotowała, że był on republikaninem, posiadał kartę wędkarską,
dosyć sporą łódź motorową oraz czarnego dżipa, rocznik 1988,
którego zresztą znała. Widziała, jak Lucas odjeżdżał nim spod domu
Sherri Peyton.
Lucas Sinclair był przykładnym obywatelem. Płacił na czas
wszystkie podatki. Jako ekspert od komputerów i systemów
alarmowych otworzył jednoosobową firmę, Sinclair Security
Incorporation, specjalizującą się w programach zabezpieczających
komputery oraz w instalowaniu alarmów.
Wyglądało na to, że Lucas Sinclair umiał korzystnie spożytkować
zdobyte w wojsku doświadczenie i wiedzę. Natalie nie wątpiła, że nie
była to jedyna umiejętność, jaką stamtąd wyniósł. Jego akta ze służby
wojskowej nie zostałyby ocenzurowane, gdyby, tak jak twierdził,
zajmował się tylko łamaniem szyfrów. Natalie oddałaby swoją
ulubioną parę pantofli, aby dowiedzieć się, co znajdowało się na
tamtej zamazanej kartce.
Bez zainteresowania przesunęła kolejną kratkę mikrofilmu. Nie
spodziewała się znaleźć nic ciekawego, ale myliła się. Na początku
1981 roku Lucas Sinclair poślubił niejaką Madeline Stratton.
Nowożeńcy zakupili duży dom w eleganckiej dzielnicy Minneapolis, a
w niespełna trzy lata później Madeline Sinclair wystąpiła do sądu o
rozwód. Pani Sinclair jako powód podała „niezgodność charakterów" i
zażądała domu oraz jednego z dwóch zarejestrowanych na oboje
małżonków samochodów. Nie wystąpiła natomiast o alimenty.
Ostatnim ze znajdujących się w Archiwum Miejskim
dokumentów był tytuł posiadania nieruchomości. Wynikało z niego,
ż
e Lucas Sinclair był właścicielem domu na zachodnim brzegu jeziora
Minnetonka, tego samego, nad którym zamieszkiwał jego zmarły brat.
Sam budynek był prawdopodobnie niewielki, ale otaczało go aż
dwanaście akrów ziemi, na której Lucas musiał sporo zmienić, sądząc
po liczbie dołączonych pozwoleń na rozbudowę.
Natalie zwróciła akta i z poczuciem dobrze spełnionego
obowiązku postanowiła odłożyć na resztę dnia sprawę Lucasa
Sinclaira, aby poświęcić chwilę dwóm innym, równolegle
prowadzonym dochodzeniom. Były to: podejrzenie o podpalenie oraz
sprawa o odszkodowanie.
Kiedy wreszcie opuściła budynek Archiwum Miejskiego, było już
dosyć późno. Doszła do wniosku, że jest bardzo głodna. Chciała
jeszcze zajrzeć do biura Galaktyki, żeby pogrzebać w papierach Ricka
Peytona. Może tam znajdowała się odpowiedź na pytanie, jaką rolę
odgrywał w całej tej sprawie Lucas Sinclair?!
Lucas opuścił biuro porucznika Bishopa z mieszanymi uczuciami.
Odczuwał ulgę, ponieważ udało mu się przekonać Nathana, że nie ma
nic wspólnego ze śmiercią Ricka, co zresztą wcale nie było takie
trudne. Z drugiej strony, przygnębiła go wiadomość, że tak jak
przypuszczał, Rick został zamordowany, a policja nadal nie wiedziała,
kto i dlaczego zapragnął jego śmierci.
Te dwa pytania nie dawały mu spokoju. Czyżby wiązało się to z
tymi dwudziestoma tysiącami, które pożyczył młodszemu bratu parę
miesięcy temu? Jak dziś pamiętał, że zdziwił go telefon Ricka i prośba
o spotkanie. Minęło prawie dwadzieścia lat, od kiedy, jako
siedemnastolatek, uciekł z domu, aby wstąpić do wojska. Rick miał
wtedy nie więcej niż cztery lata. Cholera! - zaklął w duchu. Rozluźnił
węzeł krawata i ruszył do zaparkowanego na policyjnym parkingu
czarnego dżipa. Prawie zapomniał, że miał jakiegoś brata. A już
zupełnie nie spodziewał się, że Rick będzie go pamiętał. Dlatego tak
zaskoczył go tamtego grudniowego popołudnia nieśmiały męski głos,
który zaproponował mu spotkanie.
- Ożeniłem się parę miesięcy temu i właśnie planujemy
powiększenie rodziny - mówił Rick. - Pomyślałem sobie, że dobrze
byłoby najpierw poznać rodzinę, którą mam.
Widywali się w różnych barach i restauracjach. Wreszcie
któregoś dnia Rick zaprosił go do swego domu. Obaj wstrzymywali
się jeszcze przed powiadomieniem matki. Przynajmniej do czasu,
kiedy upewnią się, że łączy ich prawdziwa, braterska więź.
Upłynęły zaledwie trzy tygodnie od ich pierwszej rozmowy,
kiedy Rick poprosił go o pożyczkę. Lucas od razu zrozumiał, że całe
to gadanie o przyjaźni i rodzinie było pretekstem. Zabolało go to, ale
zgodził się. Może dlatego, że miał pieniądze - jego firma przynosiła
dość duże dochody - a może z powodu poczucia winy. Przez długie
lata nienawidził młodszego brata za to, że to właśnie tamtemu
przypadła w udziale cała matczyna miłość, której on sam nigdy nie
doświadczył. Mimo to uważał, że to właśnie on miał więcej szczęścia
w życiu. Udało mu się przecież wyrwać spod zgubnego wpływu
despotycznej osobowości Barbary Peyton. Stał się samodzielnym,
pełnowartościowym człowiekiem i był dumny z tego, co osiągnął.
Rick zaś już na zawsze pozostanie bezwolną kukiełką w rękach tej
twardej, zgorzkniałej kobiety. Dlatego właśnie Lucas czuł, że jest mu
coś winien.
A teraz ten dług nie zostanie spłacony, dopóki mordercy Ricka
nie staną przed sądem - pomyślał ruszając z parkingu. Biura Galaktyki
były już z pewnością puste, ale on, jako nowy wspólnik, miał klucze i
prawo, aby tam wejść. Może właśnie tam znajduje się odpowiedź na
pytanie, kto zamordował Ricka Peytona?!
ROZDZIAŁ 4
W trakcie obiadu, który zjadła w barze przy parkingu, Natalie
zmieniła plany. Postanowiła wykorzystać ostatnie godziny dnia, aby
porozmawiać z sąsiadami Peytonów. Zdąży jeszcze przejrzeć papiery
Ricka po zapadnięciu zmroku. Ludzie byli bardziej skłonni
odpowiadać na zadawane im pytania za dnia, choć w jej przypadku
pora nie miała aż takiego znaczenia. Kobieta jest, z natury rzeczy,
uważana za mniej groźną od mężczyzny, a do tego osóbka tak
filigranowa jak ona nie wzbudziłaby strachu nawet wtedy, gdyby
zjawiła się w środku nocy.
Natalie wykrzywiła się do swojego odbicia w lusterku
zastanawiając się, czy to żart, czy może jakaś szczególna forma
zadośćuczynienia ze strony losu. Drobna postura stała się jednym z jej
głównych atutów w zawodzie prywatnego detektywa.
Kierując się na zachód, pędziła w stronę jeziora Minnetonka, aby
złożyć wizytę sąsiadom Ricka i Sherri. Już nieraz różne, na pozór
nieistotne informacje zasłyszane od sąsiadów okazały się bardzo
pomocne w śledztwie. Nieznajomy mężczyzna kręcący się po okolicy,
samochód zaparkowany w innym niż zwykle miejscu, kłótnia
małżonków podsłuchana przez sąsiada. Te pozornie pozbawione
większego znaczenia fakty urastały często do rangi ważnych
dowodów, kiedy postawiono właściwe pytania.
Niestety, tym razem sąsiedzi zawiedli. Nikt nie zauważył żadnych
podejrzanie wyglądających osobników kręcących się koło domu
Peytonów. Za to jeden z sąsiadów poinformował Natalie, że był
ś
wiadkiem kłótni; wprawdzie nie była to kłótnia Ricka z jego uroczą
małą żoną, ale zawsze to jakiś ślad. Według słów mężczyzny Rick
Peyton sprzeczał się z kimś przez telefon.
Rick był wzburzony - twierdził informator Natalie. - Przegrał
jakieś pieniądze, chyba w totalizatora sportowego. Piłka nożna, o ile
się nie mylę. Najwidoczniej ostatnimi czasy szczęście go opuściło.
Zarzucał tamtemu, że go oszukał, ale nie pamiętam dokładnie, o co
mu chodziło.
- Czy wymieniał jakieś nazwiska?
- Nazwiska? Nie. A może chodzi pani o to, na jaką drużynę
postawił?
- Nie - cierpliwie tłumaczyła Natalie. - Może zwracał się do
swego rozmówcy po imieniu?
- Nie sądzę, chociaż...
- Proszę pomyśleć przez chwilę. Może zapamiętał pan jakieś
imię. - Natalie z napięciem wpatrywała się w swego rozmówcę.
- Hm... wydaje mi się, że dzwonił do jakiegoś Boba... a może to
był Rob. Tak jakoś podobnie to brzmiało. Dokładnie nie pamiętam.
Wiał zimny wiatr i chciałem jak najszybciej znaleźć się w ciepłym
domu.
- A właśnie, kiedy to było? I, jeśli wolno spytać, co właściwie
robił pan na tarasie?
- W grudniu. To było tak jakoś w połowie grudnia. Pamiętam
dobrze, że wisiały już świąteczne dekoracje. Wymknąłem się na
papierosa - wyznał zawstydzony. - Próbowałem właśnie rzucić palenie
i nie chciałem, żeby mnie żona zobaczyła. Aha, w parę dni później
wspomniałem o tym w rozmowie z Peytonem. Zażartowałem, bo
obawiałem się, że żona dowie się o tych papierosach, a on nie chciał
pewnie, żeby jego kobieta domyśliła się, że pozwala sobie na drobny
hazard. Popatrzył na mnie wtedy tak, jakbym się urwał z choinki.
No i co z tego, że Rick Peyton zabawiał się grając w totalizatora
sportowego? - pomyślała Natalie. Wielu mężczyzn emocjonowało się
zakładami piłkarskimi, większość przegrywała, a żaden nie marzył o
tym, aby dowiedziała się o wszystkim żona. Wyglądało na to, że
przejażdżka nad jezioro była kolejnym niewypałem, chyba że... Do
zmroku jeszcze daleko, a skoro już tu jest, nie zaszkodziłoby
sprawdzić jeszcze jedną rzecz - postanowiła. Wślizgnęła się za
kierownicę swego szarego forda i sięgnęła po telefon. Po uprzednim
sprawdzeniu, czy nie było dla niej żadnych nie cierpiących zwłoki
wiadomości, wybrała numer informacji. Zanotowała cyfry na okładce
notatnika, po czym wykręciła podany numer. Odczekała dłuższą
chwilę. Nikt nie odbierał telefonu.
Nie ma go w domu. To dobrze - pomyślała z zadowoleniem. Będę
mogła spokojnie rozejrzeć się po okolicy. Nie chciała, żeby Lucas
przyłapał ją na rozmowach z sąsiadami. Kiedy jednak po długich
poszukiwaniach trafiła w końcu pod właściwy adres, okazało się, że
takowi wcale nie istnieją. Dwanaście akrów stanowiących własność
Lucasa Sinclaira było dosyć gęstym laskiem, skutecznie chroniącym
go przed nadmierną ciekawością nieznajomych. Sam dom
przypominał szałas z licznymi przybudówkami, choć całość sprawiała
dość sympatyczne wrażenie.
Rozczarowana brakiem ludzi, którzy mogliby jej powiedzieć coś
interesującego na temat prywatnego życia Lucasa, Natalie siedziała w
samochodzie i walczyła z pokusą, aby pod nieobecność właściciela
pomyszkować trochę po okolicy. Gdyby jednak Lucas zjawił się tu
niespodziewanie, nie potrafiłaby wytłumaczyć, co robi na jego terenie,
nie wspominając już o tym, że nie była odpowiednio ubrana na taką
eskapadę.
Dom sprawiał wrażenie nie zamieszkanego. śaluzje w oknach
były zaciągnięte, a zza budynku nie wybiegł jej na spotkanie żaden
rozszczekany czworonóg. Może właściciel przyjeżdżał tu tylko na
weekendy? W takim razie nie musiała się chyba obawiać jego
nieoczekiwanego przyjazdu.
Raz kozie śmierć! - pomyślała Natalie i ruszyła w stronę domu,
ż
ywiąc wątłą nadzieję, że może frontowe drzwi będą otwarte. Nie
były. Obeszła dom dookoła. Przez dłuższą chwilę szarpała się z
zamkiem szklanych drzwi prowadzących na taras, ale one również
były zamknięte.
- Cholera! - mruknęła ze złością. Pożałowała, że Nathan Bishop
zaszczepił swoim dzieciom tak głębokie poszanowanie prawa. W
sytuacjach takich jak ta, wolałaby nie odczuwać żadnych skrupułów
przed włamaniem się do cudzego domu.
Westchnęła ciężko i przeniosła wzrok na jezioro połyskujące w
promieniach zachodzącego słońca. Do wody prowadziła z tarasu
wąska ścieżka zakończona krótkim pomostem. Do pomostu zaś
przycumowana była stara, choć nieźle jeszcze się prezentująca
motorówka. Niewiele myśląc Natalie ruszyła w stronę jeziora. Może
właśnie tam odkryje coś ciekawego.
Ostrożnie weszła na pomost, który okazał się węższy, niż
przypuszczała, i niepokojąco uginał się pod ciężarem jej ciała. Zrobiła
jeszcze parę niepewnych kroków i zmuszona była przerwać tę
wędrówkę; jeden z obcasów zaklinował się w szczelinie między
deskami pomostu.
- A niech to diabli! - zaklęła cicho. - Co za dzień! Nic mi się nie
udaje! - Ugięła nogę w kolanie, próbując uwolnić obcas, nie
zdejmując buta. Na próżno. Obcas utkwił w szczelinie na dobre. Jeśli
zacznie szarpać, zniszczy pantofel. Nie ma rady, musi zdjąć but.
Schyliła się, żeby odpiąć przytrzymujący go w kostce pasek. Pomost
zachybotał się niebezpiecznie. Zaniepokojona Natalie wyprostowała
się gwałtownie. Przez krótką chwilę bezładnie machała ramionami
usiłując złapać utraconą równowagę, ale było już za późno. Z
gniewnym okrzykiem runęła do jeziora. W momencie gdy przecinała
powierzchnię wody, odczuła szarpnięcie za nogę: to, z cichym
trzaskiem, oderwał się obcas pantofla.
Lucas wiedział, że na teren jego posiadłości wdarł się jakiś intruz
w parę sekund po tym, kiedy Natalie skręciła na podjazd prowadzący
do domu. Przy wjeździe, pod żwirową nawierzchnią, przeciągnięty był
cienki przewód, dzięki któremu na specjalnym czujniku odezwał się
sygnał alarmowy. Czujnik znajdował się w skrytce, w samochodzie
Lucasa.
Mężczyzna nie zaniepokoił się tym wcale. Był właśnie w drodze
do domu, a zresztą często zdarzało się, że ludzie błądzili w tej okolicy
lub myśleli, że jest to część drogi publicznej, mimo że przy wjeździe
znajdowała się tablica: Teren Prywatny. Nie zwiększając prędkości,
sięgnął do skrytki i wyłączył sygnał. Był pewny, że za chwilę odezwie
się on ponownie na znak, że roztargniony nieznajomy opuścił teren
jego posiadłości. Jednak zamiast spodziewanego piknięcia, odezwał
się zupełnie inny sygnał. Tym razem od frontowych drzwi. Ktoś
zabłądził i chce spytać o drogę - pomyślał Lucas. Nadal nie widział
powodu do niepokoju. Kiedy jednak, po kilku sekundach, włączył się
sygnał informujący, że ktoś próbuje sforsować drzwi od strony tarasu,
mężczyzna wcisnął mocniej pedał gazu.
Nie chcąc zostać zauważonym przez intruza, Lucas zatrzymał
samochód kilkadziesiąt metrów od domu, wyjął z bagażnika strzelbę i
skradając się ruszył w stronę domu. Już z daleka dostrzegł szarego
forda Natalie. Głośny sygnał czujnika poinformował, że ktoś wszedł
na pomost. Lucas uciszył go niecierpliwym uderzeniem palca.
- Wstrętne, hałaśliwe pudełko! - mruknął pod nosem.
W tej samej chwili doleciał go krótki, gniewny okrzyk i
towarzyszący mu głośny plusk. Przyspieszył kroku. Nad brzeg dotarł
w momencie, kiedy z jeziora wynurzyła się kaszląca i plująca wodą
Natalie. Był to naprawdę godny pożałowania widok. Jej starannie
ułożone blond włosy w smętnych kosmykach opadały na twarz. Po
eleganckim kostiumie pozostało tylko wspomnienie. Z ucha zwisały
komicznie przekręcone okulary.
Lucas nie potrafił powstrzymać śmiechu, jaki wzbudził w nim ten
obrazek. Dobrze jej tak! - pomyślał zabezpieczając broń i zarzucając
ją sobie na ramię. - Po co lezie tam, gdzie nie trzeba!
Natalie brnęła po mulistym dnie ku brzegowi jeziora, nie zdając
sobie nawet sprawy, że jest bacznie obserwowana. Odgarnęła z czoła
mokre kosmyki i poprawiła okulary. Kilkakrotnie potknęła się, tracąc
równowagę. Raz poszła pod wodę z głową i o mało co nie zgubiła
okularów. Wreszcie zdecydowała, że bezpieczniej i wygodniej będzie
przebyć resztę drogi na czworakach.
- To chyba najmądrzejsza rzecz, jaką dzisiaj zrobiłaś, dziecinko.
Natalie zamarła. Uniosła głowę. Na brzegu, przyglądając się jej
ze złośliwym uśmieszkiem, stał Lucas Sinclair, ostatni człowiek,
którego pragnęła teraz ujrzeć. Z ust wyrwało jej się krótkie, dobitne
słowo, uważane ogólnie za mocno niecenzuralne.
- Ależ Natalie! Co by na to powiedział twój ojciec?! Natalie
zaklęła ponownie, podnosząc się z kolan. Nie
na wiele się to zdało. Znacznie przewyższał ją wzrostem. Stał na
brzegu, ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami, patrząc na nią
rozbawionym wzrokiem. Nie próbował ukryć, że doskonale się bawi.
Natalie zdawało się, że nawet kobra na jego dłoni uśmiecha się
drwiąco.
- Zamiast tak sterczeć, mógłbyś mi pomóc - złościła się.
Mężczyzna przecząco pokręcił głową.
- O nie! Sama się tam wpakowałaś. Poza tym, nie mam zamiaru
zniszczyć sobie ubrania.
Wyciągnięta ręka Natalie cofnęła się z impetem, wzbijając w
powietrze krople wody. Kilka z nich upadło na skórzane noski
eleganckich pantofli Lucasa.
- Nie, to nie! Sama sobie poradzę! - oświadczyła siadając na dnie
z wyciągniętymi przed siebie nogami. - To wcale nie jest śmieszne! -
Obraziła się.
- Jest - uśmiechnął się. - Z miejsca, w którym stoję. Natalie
rzuciła mu gniewne spojrzenie, niecierpliwie
szarpiąc pasek czegoś, co jeszcze nie tak dawno było eleganckimi
pantofelkami.
- Zasłużyłaś sobie na to - odezwał się ponownie Lucas.
Zastanawiał się w duchu, czy Natalie zdaje sobie sprawę, że jej krótka
spódniczka nie zasłania wszystkiego, co powinna. Zwłaszcza kiedy jej
właścicielka trzyma kolana pod brodą. - O ile wiem, kodeks
przewiduje dosyć wysokie kary za bezprawne wkroczenie na cudzy
teren, że nie wspomnę już o próbie włamania.
- Nigdzie się nie włamywałam - z urazą w głosie oświadczyła
Natalie. Udało jej się wreszcie pokonać oporne zapięcie i zręcznym
machnięciem nogi wyrzuciła but na brzeg.
Akurat! - pomyślał Lucas. Taka sama prawda jak to, że nie robisz
słodkich oczu!
- Przyjechałam tu, żeby z tobą porozmawiać - improwizowała - a
kiedy nikt nie otwierał, obeszłam dom dookoła. Myślałam, że może
jesteś na łodzi.
- Ale najpierw próbowałaś wejść przez drzwi na taras. Ręka
Natalie, wyciągnięta do drugiego buta, zatrzymała się w pół drogi.
Dziewczyna uniosła głowę i popatrzyła na niego uważnie.
- Kto tak twierdzi?
- Wiedziałem, że tu jesteś od chwili, kiedy skręciłaś na podjazd.
Najpierw podeszłaś do drzwi frontowych, a kiedy przekonałaś się, że
są zamknięte, usiłowałaś wejść przez taras.
Natalie przyglądała mu się szeroko otwartymi oczami.
- Nie zapominaj, że zajmuję się zakładaniem urządzeń
alarmowych - ciągnął. - Dom jest podłączony do specjalnego systemu
alarmowego, podobnie jak podjazd i ten pomost. Gdyby udało ci się
wejść na łódź, rozpętałabyś istne piekło. Motorówka jest podłączona
do syreny, którą słychać na całym jeziorze.
Natalie była tak zaabsorbowana tym, co mówił, że nie zauważyła
nawet, kiedy woda uniosła jej spódniczkę, odsłaniając prawie całe
nogi. Między szczupłymi, długimi udami prześwitywały białe,
koronkowe majteczki.
- Czy ten pomost to też pułapka? Czy został ustawiony tak, żeby
każdy, kto na niego wejdzie, wpadł do jeziora?
- Skądże znowu! To wina twojej niezdarności - oświadczył Lucas
i nie mogąc już dłużej wytrzymać tego kuszącego widoku, odstawił
strzelbę i podszedł do brzegu. - Daj, pomogę ci - zaproponował,
chwytając Natalie za kostkę.
Nagłe szarpnięcie pozbawiło dziewczynę równowagi i Natalie
wylądowała plecami w wodzie.
- Oszalałeś! Co robisz?! - rozzłościła się, usiłując jednocześnie
uwolnić nogę i obciągnąć zadartą do góry spódniczkę.
Lucas zignorował jej protesty.
- Nie ma sensu się z tym bawić. - Jednym silnym szarpnięciem
rozerwał pasek.
- Mój but! - jęknęła rozdzierająco Natalie.
- Co znowu? Przecież ten cholerny but miał urwany obcas -
zdziwił się Lucas, wypuszczając z rąk jej stopę.
- Ale mogłam go oddać do szewca!
- W takim razie szewc poradzi sobie również z urwanym paskiem
- pocieszył ją. - Choć nie rozumiem, dlaczego tak ci na tym zależy. W
takich butach chodzą tylko dziwki.
- Dziwki?!
- No wiesz, o kim mówię - wyjaśnił sięgając po strzelbę. - Albo
te panienki z rozkładówek Playboya.
- Jeśli chcesz wiedzieć, te buty kosztowały mnie sto pięćdziesiąt
dolarów - chłodno poinformowała go Natalie. - To najmodniejszy
fason w tym sezo...
- Niech ci będzie. W takich butach chodzą jedynie najdroższe i
najbardziej ekskluzywne dziwki - poprawił się Lucas. - No, a teraz
rusz się. Pomogę ci wydostać się na brzeg.
Natalie z największą przyjemnością posłałaby go do wszystkich
diabłów. Buty dla dziwek! Też coś! Jednak woda stawała się coraz
zimniejsza i zapadał zmrok. Niechętnie ujęła wyciągniętą w swoją
stronę dłoń i pozwoliła, aby mężczyzna pomógł jej wydostać się z
jeziora.
- Auu! Nie tak szybko - zaprotestowała, kiedy znaleźli się na
ś
cieżce prowadzącej do domu.
- Co tam znowu?
- Być może uszło to twojej uwagi, ale jestem na bosaka -
mruknęła Natalie.
Lucas zerknął na nogi dziewczyny i z piersi wyrwało mu się
głębokie westchnienie.
- Chcesz pewnie, żebym wziął cię na ręce?
- Wcale nie! - Natalie prędzej zgodziłaby się stąpać po
rozżarzonych węglach. - W bagażniku mam tenisówki.
- I może ja mam po nie pójść?
- To byłoby bardzo uprzejme z twojej strony. Mężczyzna
przecząco pokręcił głową.
- Ależ, na litość boską, dlaczego nie? - zdziwiła się Natalie.
- Ponieważ nie mam zamiaru ani na chwilę spuścić cię z oka. Oto
dlaczego.
- W takim razie, skoro nie chcesz przynieść mi butów, nigdzie się
stąd nie ruszę - oświadczyła twardo.
Lucas powtórnie pokręcił głową. Sam nie wiedział, dlaczego
drażnienie jej sprawiało mu jakąś perwersyjną przyjemność.
- Będziesz musiał wziąć mnie na ręce.
- Jeśli chcesz wiedzieć, ta koszula była szyta na miarę, a ty jesteś
cała mokra.
- Zapłacę za pralnię, w porządku? Lucas westchnął z udaną
rezygnacją.
- No, dobra. Wskakuj tutaj - powiedział, wskazując jej wolne
ramię; z drugiego zwisała strzelba.
- Nie tak - zaprotestowała.
- A jak?
- No wiesz... tak normalnie.
- A co mam zrobić z bronią?
- Ja ją wezmę.
Lucas obrzucił uważnym spojrzeniem drobną figurkę Natalie, od
czubka mokrej, rozczochranej głowy, po bose stopy.
- Jeśli myślisz, że po tym wszystkim dam ci do ręki broń, jesteś
głupsza, niż przypuszczałem. - Złapał ją wpół i przerzucił sobie przez
ramię.
- Puść mnie natychmiast! - oburzyła się Natalie. - Ty... ty draniu.
Ty jaskiniowcu, ty... ty bandyto! - wrzeszczała, uderzając pięściami w
muskularne plecy mężczyzny.
Zniecierpliwiony Lucas dał jej lekkiego klapsa.
- Radzę ci, zamknij się i przestań się wyrywać, albo obiecuję ci,
ż
e wrzucę cię z powrotem do jeziora!
ROZDZIAŁ 5
Lucas niósł Natalie z zadziwiającą lekkością. Po chwili byli już
na tarasie domu. Mężczyzna przełożył strzelbę do ręki, którą
przytrzymywał nogi dziewczyny, i otworzył rozsuwane, szklane
drzwi. Wszedł do środka, wyłączając po drodze specjalne urządzenie
alarmowe. Kiedy odstawiał broń, pochylił się i Natalie musiała mocno
uchwycić się jego koszuli, by nie zsunąć się z ramienia.
- Czy mógłbyś mnie już puścić? - poprosiła, starając się nadać
swemu głosowi możliwie jak najbardziej uprzejme brzmienie. Nie
chciała ryzykować kolejnego klapsa.
- Za chwilę. Nie chcę, żebyś zachlapała dywan. - Lucas przeszedł
przez pokój i ruszył w dół korytarzem.
- I tak, i tak kapie ze mnie...
Zatrzymali się przed jakimiś drzwiami i mężczyzna nachylił się,
pozwalając, żeby Natalie zsunęła się mu z ramienia. Przytrzymał ją
przez chwilę, pomagając jej odzyskać równowagę.
- ... cały czas - dokończyła lekko zdyszanym głosem. Stała tuż
przy nim, z dłońmi opartymi o jego szerokie ramiona. Twarz miała
gdzieś na wysokości jego muskularnej piersi. Szyta na miarę koszula
nie była już tak elegancka jak przedtem. Zmięta i mokra w miejscach,
gdzie dotykało jej ciało Natalie, ciasno oblepiała imponujące mięśnie.
Mężczyzna oddychał ciężko.
Zmęczony? Czy może podniecony jej bliskością? - zastanawiała
się Natalie. Mimowolnie zacisnęła palce na ramionach Lucasa, po
czym odepchnęła go gwałtownie. Nie było to potrzebne, bowiem
mężczyzna cofnął się z własnej woli.
- W szafce za drzwiami znajdziesz czyste ręczniki - rzucił ostro,
zły, że nie potrafił ukryć podniecenia. - Powinnaś wziąć gorący
prysznic. - A mnie przydałby się zimny - dodał w duchu. - Zdejmij te
mokre ciuchy i połóż pod drzwiami. Wrzucę je do suszarki.
- To nie będzie konieczne - pospiesznie zapewniła go Natalie.
Nago pod jednym dachem z tym typem? O nie! Za żadne skarby nie
zaryzykowałaby podobnej sytuacji! - Wykręcę je tylko z wody. To
wystarczy. No i... będę zmuszona pożyczyć sobie jeden - sięgnęła po
ręczniki - żeby położyć go na siedzeniu w samochodzie, ale...
- Nie - przerwał jej Lucas.
- Nie? - zdziwiła się. - Jak to? Nie rozumiem. Odmawiasz mi
głupiego ręcznika?
- Nie odjedziesz stąd tak prędko - wyjaśnił spokojnie.
Natalie poczuła, jak ogarnia ją gniew.
- Co przez to rozumiesz? - spytała wolno.
- To, co słyszałaś. Nie odjedziesz stąd, zanim ci nie pozwolę.
Tego było już stanowczo za wiele!
- Jeśli sądzisz, że uda ci się zatrzymać mnie tutaj wbrew mojej
woli - wybuchnęła - to się grubo mylisz!
- Musisz być chyba niespełna rozumu, jeśli wydaje ci się, że
zależy mi na twojej obecności - odciął się Lucas. - Sama się tu
wprosiłaś i nie odjedziesz stąd, zanim nie odpowiesz mi na kilka
pytań.
- śeby odpowiedzieć na parę pytań, nie muszę się chyba
rozbierać!
Mężczyzna zatrzymał się z dłonią na klamce.
- Nikt nie każe ci się rozbierać. Jeśli o mnie chodzi, to możesz
tak tu sobie stać w tych mokrych szmatach, aż nabawisz się zapalenia
płuc. Ja tymczasem pójdę się przebrać. Aha! Nie próbuj żadnych
sztuczek, dziecinko. Mam twoje kluczyki - dodał klepiąc się po
kieszeni.
- Nie nazywaj mnie dziecinką! - wrzasnęła za nim Natalie. -
Nienawidzę tego!
- W szafce pod oknem jest płaszcz kąpielowy. To na wypadek,
gdyby wrócił ci zdrowy rozsądek - doleciał ją głos Lucasa. - I lepiej
się pospiesz. Masz dziesięć minut.
Natalie wykrzywiła się w stronę drzwi, za którymi zniknął
mężczyzna. Postanowiła, że przyjmie propozycję dotyczącą prysznica
i płaszcza, ale bynajmniej nie zamierzała się spieszyć.
Dokładnie pół godziny później, zaróżowiona od gorącej wody i
owinięta ciasno przydużym płaszczem kąpielowym, ostrożnie uchyliła
drzwi łazienki. Wzięła głęboki oddech i unosząc poły, ciągnącego się
za nią po ziemi okrycia ruszyła do salonu.
Lucas siedział na kanapie, przeglądając jej notatnik.
- Widzę, że nie marnowałaś czasu.
- Wykonywałam jedynie swoją pracę. Wszystko, co się tu
znajduje, to dane udostępnione do publicznej wiadomości -
oświadczyła, kierując się w stronę ustawionego w przeciwnym rogu
pokoju fotela na biegunach, najdalej, jak to tylko możliwe, od miejsca,
gdzie siedział mężczyzna. - Pokazano by je każdemu, kto by o to
poprosił.
- Ale nie każdy jest taki wścibski.
- Nie zapominaj, że jestem prywatnym detektywem - podkreśliła
z dumą.
- Prywatnym szpiclem, chciałaś powiedzieć.
- Daruj sobie te złośliwości - mruknęła urażona tymi słowami.
Ojciec także nie pochwalał jej wyboru. - To zajęcie całkowicie zgodne
z prawem.
W odpowiedzi dobiegło ją ironiczne parsknięcie. Mężczyzna
przewrócił kolejną stronę i zagłębił się w lekturze.
Natalie usadowiła się w fotelu, wciskając bose stopy pod pośladki
i okręcając się ciaśniej szlafrokiem. Nie pozostawało jej nic innego,
jak tylko czekać, aż Lucas raczy zwrócić na nią uwagę. Dobrze,
poczeka. Miała dużo cierpliwości. Siedzenie nieruchomo w jednym
miejscu nie należało wprawdzie do jej ulubionych zajęć, ale
doświadczenie uczyło, że czasami opłacało się być wytrwałym.
Postanowiła poświęcić ten czas na obserwację swojego strażnika,
zgodnie ze starą zasadą, że im lepiej poznasz przeciwnika, tym
większe masz szanse na pokonanie go.
Mężczyzna zmienił zmoczoną koszulę i eleganckie spodnie na
dres i wyblakły ze starości, oliwkowozielony podkoszulek, najpewniej
pamiątkę z wojska. Podkoszulek ciasno opinał szerokie ramiona i
muskularną pierś. Natalie poczuła, jak oblewa ją fala gorąca i czym
prędzej odwróciła wzrok, usiłując całą uwagę skupić na wyglądzie
salonu.
Już na pierwszy rzut oka było widać, że właściciel domu jest
przywiązany do staroci. O, choćby i ten fotel na biegunach, na którym
siedziała, albo para niskich, ciemnych stolików przy kanapie czy też
ręcznie malowany, rzeźbiony w drewnie orzeł, rozpościerający
skrzydła nad kominkiem. Szeroka, miękka kanapa i wyściełane
pluszem krzesła wskazywały, że nade wszystko gospodarz ceni sobie
wygodę. O praktycznym stosunku do umeblowania domu świadczyły:
łatwy do utrzymania w czystości drewniany parkiet, przykrywające
kanapę i krzesła wełniane narzuty i ogromne, szklane drzwi
prowadzące na taras, przez które wpadał letni, ciepły wiatr. Lucas
musiał je otworzyć, kiedy była w łazience.
Natalie niechętnie przyznała, że podoba jej się ten pokój.
Ciekawe, gdzie trzymał te swoje elektroniczne cudeńka? Pokój jej
brata, jedynego fanatyka komputerów, jakiego znała bliżej,
przypominał sklep ze sprzętem elektronicznym, podczas gdy dom
Lucasa sprawiał wrażenie, iż jego właściciel nawet nie zna słowa
komputer.
Zaprzątnięta tymi myślami Natalie nie zauważyła, że mężczyzna
zakończył lekturę i przygląda się jej uważnie. Określenie dziecinka,
którego używał Nathan Bishop zwracając się do córki, pasowało do
niej jak ulał. Zwłaszcza teraz, kiedy okręcona obszernym płaszczem
kąpielowym siedziała skulona w fotelu. Wyglądała bardzo krucho i
dziecinnie, choć zdawał sobie sprawę, że pod obszernym szlafrokiem
kryło się ciało dojrzałej kobiety. Jak na tak drobną osóbkę, jej piersi
były zaskakująco pełne, a biodra kusząco krągłe. Miał okazję
przekonać się o tym, kiedy wyciągnął ją z jeziora. Ociekający wodą
elegancki kostium oblepiał jej ciało niczym druga skóra. Pamiętał, jak
delikatna i gładka jest jej skóra. Wtedy w łazience, kiedy była tak
blisko, z trudem pokonał pragnienie, aby chwycić dziewczynę w
ramiona i zanieść do sypialni. Miał przeczucie, że nie miałaby nic
przeciwko temu. Patrzyła mu prosto w oczy i wiedział, że pragnie go
równie mocno jak on jej, choć wcale jej się to nie podoba. Ona też
musiała zdawać sobie sprawę, że różnią się niczym ogień i woda, i
powinni trzymać się od siebie z daleka bez względu na to, co czują.
Przecież to tylko pożądanie - zapewniał samego siebie w duchu.
Ta dziewczyna nawet nie była w jego typie! Muszę z tym skończyć. -
ś
eby tylko znaleźć morderców Ricka! - mruknął.
Natalie popatrzyła na niego.
- Co mówiłeś?
- Nic takiego - odburknął zły, że przyłapała go, jak mówi do
siebie. - Napijesz się kawy, zanim zaczniemy? - spytał, wskazując
stojący przed nim na stoliku kubek.
- Chciałeś powiedzieć, zanim zaczniesz przesłuchanie.
- Skoro upierasz się, żeby tak to nazwać...
- Bo niby dlaczego nie nazwać tego po imieniu. A co do kawy, to
chętnie się napiję. Właśnie zastanawiałam się, czy mi to
zaproponujesz - dodała tonem, który wyraźnie dawał do zrozumienia,
ż
e nie ma najlepszego zdania o jego manierach.
- Kuchnia jest tam - poinformował ją Lucas. Słowom
towarzyszyło niedbałe machnięcie ręką w kierunku drzwi do kuchni. -
Dzbanek z kawą stoi na płytce.
Natalie nie ruszyła się z miejsca.
- No, o co chodzi tym razem?
- Jestem twoim gościem. - Popatrzyła na niego wymownie.
- Nieproszonym gościem - poprawił ją. - A nieproszeni goście
nie mają co liczyć na moją uprzejmość. Zresztą podobnie jak
wyemancypowane kobiety, - dorzucił wiedząc, że ją tym zdenerwuje.
- Wy, współczesne kobiety, narzekacie ciągle, że mężczyźni nie
traktują was jak równych sobie, i obwiniacie za to sztuczne
uprzejmości i zbyteczne grzeczności. Toteż zapomnijmy o dobrym
wychowaniu. No, dalej, nie krępuj się.
Natalie wstała i bez słowa ruszyła we wskazanym kierunku.
No, no - pomyślała nalewając sobie kawy. Jego żoneczka musiała
dać mu niezłą szkołę. Pewnie była podobna do jego matki. Nic
dziwnego, że tak nienawidzi kobiet Może w takim razie należałoby
zmienić taktykę - zastanawiała się. Ale najpierw musi się upewnić co
do jednej rzeczy.
- Czy mogę skorzystać z telefonu? - zawołała w stronę drzwi do
salonu. - To będzie miejscowa.
- Nic ci to nie da - poinformował ją sucho Lucas, stając w
drzwiach. - Potrafię zmusić cię do mówienia, nim ktokolwiek zjawi
się, aby ci pomóc. Znam takie sposoby, że będziesz błagała, abym
pozwolił ci wyznać wszystko, co wiesz - ciągnął.
Natalie uniosła brwi.
- Nauczyli cię tego w wojsku? - spytała, patrząc na niego z
ironicznym uśmiechem.
- Między innymi, a wracając do telefonu, nie mam nic przeciwko
temu. Proszę bardzo, dzwoń sobie gdzie chcesz, jeśli ma ci to sprawić
przyjemność.
Natalie podeszła do aparatu, ale nie sięgnęła po słuchawkę.
- Czy byłbyś łaskaw zostawić mnie samą - powiedziała. Słowom
tym towarzyszyło wymowne spojrzenie. - To sprawa osobista.
Lucas obojętnie wzruszył ramionami. Wrócił do salonu. Natalie
odprowadziła go wzrokiem, po czym upewniwszy się, że nie
podsłuchuje pod drzwiami, wykręciła numer biura porucznika
Bishopa.
- Cześć, tato! To ja... Nie, wcale ci nie przebaczyłam, ale masz
szansę, jeśli odpowiesz mi na parę pytań... Tak, chodzi o Lucasa
Sinclaira - zniecierpliwiła się Natalie.
- Słucham.
- Chciałabym wiedzieć, dlaczego odwiedził cię dziś po południu?
- Z tego samego powodu, dla którego i ja chciałem się z nim
widzieć. Chodzi oczywiście o to morderstwo.
- Tyle to i ja wiem. A dokładniej?
- Dokładniej? Hm, poprosił o wyniki sekcji zwłok i raport z
laboratorium w sprawie samochodu Peytona. Pytał, czy mamy jakieś
podejrzenia, kto mógł majstrować przy aucie i dlaczego. No wiesz, to,
o co zwykle pytają krewni ofiary. A zresztą, to nie twój interes -
zreflektował się Nathan Bishop.
Natalie zignorowała tę uwagę.
- I co? Powiedziałeś mu?
- Oczywiście. Czemu miałbym mu nie powiedzieć? - zdziwił się
ojciec.
Natalie odetchnęła z ulgą.
- To znaczy, że twoim zdaniem Lucas nie ma nic wspólnego z
tym morderstwem?
- Jasne, że nie!
- Skąd ta pewność?
- Mój instynkt mi to mówi. Ot co! Poza tym, kiedy to się stało,
nawet nie było go w mieście. Cały zeszły tydzień przebywał w Los
Angeles. Zakładał te swoje wymyślne systemy alarmowe w willi
jakiegoś zbzikowanego gwiazdora rockowego. Wrócił nazajutrz po
wypadku. Zostawił mi numer do tamtego faceta, gdybym chciał
sprawdzić jego alibi.
- I co? Dzwoniłeś tam?
- A jak myślisz, dziecinko?
- Myślę, że tak.
- I masz rację! Sprawdziłem całą tę historyjkę, słowo po słowie.
Domownicy byli wprost oczarowani naszym drogim chłopcem. Kiedy
wymieniłem jego imię, usłyszałem same ochy i achy...
- Cóż - z przekąsem zauważyła Natalie - niektóre kobiety łatwo
dają się omamić.
- Ale tam byli sami mężczyźni. - Porucznik Nathan zachichotał w
słuchawkę.
- śegnaj, tato! - rozłączyła się Natalie, nie chcąc dłużej słuchać
jego kpin.
Przez chwilę stała w miejscu, zastanawiając się nad dalszymi
krokami. Wreszcie, powziąwszy odważną decyzję, chwyciła kubek z
kawą i ruszyła do salonu. Tym razem wybrała kanapę.
- A więc - zaczęła, przysiadając na brzeżku - od czego
zaczniemy?
Lucas popatrzył na nią zdziwiony tą nagłą zmianą taktyki z jej
strony. Natalie uśmiechnęła się kącikiem ust. Już ona pokaże mu, jak
przebiegła potrafi być kobieta!
- Wolisz zadawać mi pytania, czy może sama streszczę pokrótce,
co odkryłam? - spytała rzeczowym tonem.
Lucas machnął jej przed nosem notatnikiem.
- Wiem, co odkryłaś - powiedział, kładąc brulion na kanapie i
sięgając po kubek z kawą. - Nie ma tu nic, o czym nie wiedziałbym
wcześniej.
- Nie wszystko, czego się dziś dowiedziałam, jest w tych
notatkach - poinformowała go chłodno Natalie.
- O? Czyżbyś dobrowolnie chciała podzielić się ze mną tymi
rewelacjami? - zakpił.
- Możliwe.
Mężczyzna popatrzył na nią z ironicznym uśmiechem. Przez
dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem.
- W porządku! - przerwał ciszę Lucas. - Mów, o co ci chodzi?
- Jak to, o co mi chodzi? - zapytała zdezorientowana.
- Kiedy kobieta otwiera szeroko oczy i robi niewinną minkę, to
znak, że coś knuje.
- Mylisz się. Po prostu pomyślałam sobie, że skoro oboje, jak by
to powiedzieć... pracujemy nad tą samą sprawą, może moglibyśmy
połączyć nasze siły?
- Od kiedy to pracujemy nad tą samą sprawą? - powtórzył
przedrzeźniając ją. - Sądziłem, że jestem twoim głównym
podejrzanym.
- Nigdy nie uważałam cię za głównego podejrzanego -
zaprotestowała Natalie. - Byłeś po prostu jedynym podejrzanym,
jakiego miałam. Zresztą, sprawy przybrały zupełnie inny obrót.
- Ach tak? Ciekawe kiedy? Mniej więcej po tym, jak wyszłaś do
kuchni, tak? - popatrzył na nią podejrzliwie. - Już wiem! Dzwoniłaś
do ojca - domyślił się.
- Tak.
- I to on powiedział ci, że jestem niewinny?
- Nie użyłabym akurat tego słowa mówiąc o tobie - Natalie nie
omieszkała skorzystać z okazji, by zakpić sobie z niego. - Ale z
pewnością nie jesteś zamieszany w tę sprawę.
- Dziękuję za zaufanie - Lucas skłonił się drwiąco.
- Do licha! - zniecierpliwiła się Natalie. - Nie ma się o co
obrażać! To chyba logiczne, że byłeś jednym z podejrzanych. Przecież
to właśnie ty skorzystałeś najwięcej na śmierci Ricka - przypomniała
mu. - Poza tym tyle lat spędziłeś w wojsku. Odbyłeś specjalne
przeszkolenie - zauważyła w nadziei, że może sprowokuje go, aby
powiedział coś więcej o tajemniczej służbie.
- Specjalne przeszkolenie? - powtórzył zaskoczony.
- No wiesz, o czym mówię. Wywiad i... te rzeczy.
- A... o to chodzi! Już mówiłem, że zajmowałem się łamaniem
szyfrów.
- To ty tak twierdzisz.
Lucas uśmiechnął się rozbawiony.
- Ktoś tu naoglądał się za dużo filmów z Jamesem Bondem.
Wywiad wojskowy to nie tylko podwójni agenci. To także żmudna,
papierkowa robota, zwykli urzędnicy i...
- Szyfry - dokończyła za niego Natalie. - Zgoda, ale chyba nie
złamałeś sobie nosa, siedząc przed komputerem?
- To pamiątka z pewnej knajpki w Teksasie, dawno temu, po tym
jak wyszedłem z wojska - wyznał niechętnie.
- A gdzie w takim razie nauczyłeś się tak władać bronią? -
upierała się.
- Na litość boską, Natalie! Przecież byłem w wojsku! Tam każdy
tego się uczy. Inaczej nie wyszedłbym cało z tamtych akcji w
Wietnamie.
- Możliwe, ale...
- Myślę, że opowieści mojej matki zdrowo pomieszały ci w
głowie - przerwał jej zniecierpliwiony. - Tamte szczeniackie wyczyny
należą do przeszłości.
- Hmm - zamyśliła się Natalie. Może mówił prawdę. W
Archiwum Miejskim nie znalazła nic, co przeczyłoby tym słowom.
Może rzeczywiście bardzo się zmienił?
Akurat! Tacy jak on nigdy się nie zmieniają!
- Dlaczego nie powiesz wprost, że przyjechałaś mnie szpiegować
- przerwał ciszę Lucas.
- Mówiłam już, chciałam z tobą porozmawiać. No dobrze, niech
będzie, że przyjechałam cię szpiegować - wyznała niechętnie pod
groźnym spojrzeniem zielonych oczu. - Ale wcale nie z powodu tego,
co mówiła o tobie twoja matka.
- Czyżby?
- Nie! - powtórzyła z naciskiem. - Chciałam dowiedzieć się o
tobie czegoś więcej, ponieważ jesteś teraz wspólnikiem Daniela, a mój
brat jest taki naiwny.
- I dlatego uznałaś, że masz prawo grzebać w moim życiu -
stwierdził patrząc na notatnik.
- Nie ma tam nic, co stanowiłoby jakąś tajemnicę.
- Może i tak, ale ciągle jeszcze nie usłyszałem, jak to się stało, że
znalazłaś się tutaj. To miejsce to teren prywatny. A może nie
zauważyłaś tablicy przy wjeździe? - zakpił.
- Słuchaj, już ci mówiłam, że chciałam dowiedzieć się o tobie
czegoś więcej, jasne? Miałam zamiar pogadać z twoimi sąsiadami,
tylko kiedy tu dotarłam, okazało się, że w promieniu kilometra nie ma
ż
ywej duszy. Nie chciałam wracać z niczym i postanowiłam rozejrzeć
się po okolicy. To chyba nic złego, co?
- Nie, skądże! - Lucas skrzywił się ironicznie. Natalie udała, że
tego nie dostrzegła.
- No, więc jak? Będziemy wspólnikami?
- A co będę z tego miał?
- Usługi doświadczonego detektywa.
- To samo zapewni mi policja - zauważył.
- Akurat! Policja ma na głowie tuzin innych spraw, a ja cały mój
czas i wysiłek mogę poświęcić tej jednej. No, Lucas! Wiem, że nie
przepadasz za towarzystwem nowoczesnych kobiet. Ja z kolei nie
cierpię takich nadętych, obrażalskich eks-żołnierzy, ale może
moglibyśmy pracować razem.
- Jak to widzisz?
Natalie przysunęła się do niego bliżej.
- Zaraz ci to wyjaśnię. Ja zajmę się stroną praktyczną.
Rozmawiałam już z sąsiadami Peytonów. Niestety, nie odkryłam nic
ciekawego. - Słowom tym towarzyszyło zrezygnowane machnięcie
ręką. - Zresztą to nieważne. Jutro rozejrzę się po budynku, gdzie
mieści się biuro Galaktyki. Wcześniej czy później muszę na coś trafić.
To tylko kwestia czasu i odrobiny szczęścia.
- A jaką rolę przeznaczyłaś dla mnie? - spytał, przenosząc
spojrzenie z zarumienionej twarzyczki dziewczyny na jej odkryte
kolana.
- Jesteś specem od komputerów, prawda? Trzeba zajrzeć do
osobistego komputera Ricka. Miałam zamiar zrobić to sama, ale, hm,
szczerze mówiąc...
- O! To coś nowego! Chętnie usłyszę od ciebie prawdę - zakpił
Lucas.
- No cóż, nie najlepiej daję sobie radę z tymi urządzeniami -
wyznała ignorując jego złośliwość. - W naszej rodzinie to Daniel jest
geniuszem komputerowym. Zresztą, mniejsza z tym. - Przysunęła się
bliżej. Poły szlafroka odsłaniały już prawie całe nogi. - No, co ty na
to?
Lucas milczał. Czy naprawdę pragnął zostać współpracownikiem
tej natrętnej, ale tak bardzo atrakcyjnej osóbki? Pracować u boku
wyemancypowanej, na wskroś nowoczesnej kobiety, jednej z tych,
których zupełnie nie trawił. śycie nauczyło go omijać je szerokim
kołem. Gdyby przyjął tę propozycję, byłaby to najgłupsza rzecz, jaką
zrobiłby w całym swoim życiu. Całkiem jak wtedy, w Sajgonie, kiedy
zalał się w trupa i kazał sobie wytatuować tę kobrę.
A jednak... Tak! Gorąco pragnął jej towarzyszyć. Ale w łóżku!
- No więc... jesteśmy partnerami? - spytała Natalie, wyciągając
dłoń.
Lucas westchnął ciężko i poddał się temu, co najwidoczniej było
nieuniknione. Odstawił kubek z kawą.
- Zgoda! - przytaknął, zamykając drobną rączkę w mocnym
uścisku. Drugą ręką sięgnął do okularów Natalie.
- Hej! Co... - zaczęła niepewnie.
Nim zdołała zaprotestować, mężczyzna porwał ją w ramiona i
zamknął jej usta długim, namiętnym pocałunkiem. W pierwszej chwili
chciała go odepchnąć, ale instynkt nakazał jej zaprzestać walki.
Rozchyliła wargi, aby przyjąć natarczywy język Lucasa. Całym
ciałem przywarła do muskularnej piersi. Lucas ostrożnie położył ją na
oparciu kanapy. Natalie owinęła ręce wokół jego szyi. Bez reszty
oddali się żarliwym pocałunkom. To było wspaniałe uczucie. Lucas
był taki duży i silny. Kiedy tulił ją w ramionach, Natalie czuła się
bardzo mała i bezbronna, zdana całkowicie na łaskę i niełaskę
podnieconego mężczyzny. Z piersi wyrwał jej się cichy jęk rozkoszy.
- Nie powinniśmy - szepnęła, niechętnie odrywając wargi od
natarczywych ust mężczyzny. Doskonale zdawała sobie sprawę, że
Lucas nie był dla niej odpowiednim partnerem. Poza tym, właściwie
wcale go nie znała. Coś podobnego nie zdarzyło jej się nigdy dotąd.
- Lucas, naprawdę nie powinniśmy.
- Wiem - zgodził się z nią, ale jego usta kontynuowały
oszałamiającą wędrówkę po twarzy dziewczyny. - Tak bardzo cię
pragnę. - Przywarł ustami do jej gładkiej skóry.
Natalie zadrżała. Przez całe jej ciało przebiegł dreszcz
podniecenia. Ugryzł mnie - pomyślała zdziwiona i pobudzona tak
oczywistym sygnałem jego żądzy.
- Pragnąłem cię od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem -
powiedział cicho.
- Naprawdę? - ucieszyła się Natalie. A więc jej uczucie było
odwzajemnione.
- Uhu - mruknął, wtulając twarz w dekolt jej szlafroka. - Choć
wcale mi się nie podobałaś.
Te słowa podziałały na nią jak kubeł zimnej wody.
- Jak to, nie podobałam ci się?
- No, nie byłaś w moim typie - wyjaśnił. - Ale myliłem się,
maleńka.
- Nie podobałam ci się - powtórzyła zawiedziona.
- Za to teraz mi się podobasz - zapewnił ją. - I to bardzo.
- Ale...
- Nic nie mów. - Dłoń Lucasa wślizgnęła się za dekolt szlafroka i
zamknęła na jędrnej piersi. - Teraz dobrze, maleńka? - uśmiechnął się.
- Nic nie mów. Odpręż się - powtarzał, drażniąc delikatnie nabrzmiałą
sutkę.
- Lucas - szepnęła Natalie.
Mężczyzna nie przerywał pieszczoty. Poczuł, jak ciało
dziewczyny napręża się i wygina, kołysząc się zmysłowo.
- Pocałuj mnie - rzucił krótko, pochylając się do jej ust.
Natalie posłusznie rozchyliła wargi w długim, namiętnym
pocałunku. Jej ramiona ciasno otoczyły szyję Lucasa. Poły szlafroka
rozchyliły się. Nie odrywając ust, mężczyzna przesunął się nieco.
Dzieliła ich już tylko cienka, bawełniana tkanina.
- Och! Nie, nie! - cicho protestowała Natalie. Szaleńczym
wysiłkiem odsunęła się od mężczyzny. - Dosyć!
Lucas przysunął się do niej, ale odepchnęła go. Tym razem
bardziej zdecydowanym ruchem.
- Wystarczy! Przestań! - powtórzyła stanowczo.
- Dlaczego? - spytał. Jego głos był zaskakująco spokojny.
- Bo... my wcale do siebie nie pasujemy - odpowiedziała
odsuwając się. Sam wyznał, że nie była w jego typie. - A poza tym,
nawet się nie lubimy.
Lucas popatrzył na nią kpiąco.
- Czy zawsze tak się zachowujesz w stosunku do tych, których
nie lubisz?
Natalie ciasno owinęła się szlafrokiem.
- To nieporozumienie - oświadczyła tonem pełnym urazy. -
Zapomnieliśmy się na chwilę, to wszystko.
- Ach tak... - mruknął Lucas. - Szkoda tylko, że ta chwila nie
trwała trochę dłużej.
Nie wątpię, że żałujesz - pomyślała. - Cholera! Ja chyba też!
- Jakoś to przeżyjesz - orzekła głośno, rozglądając się w
poszukiwaniu okularów. Były na stoliku przy kanapie. Wsunęła je na
nos i od razu poczuła się pewniej. - Zresztą tak naprawdę wcale ci na
mnie nie zależało.
- Chcesz zobaczyć, jak mi na tobie nie zależało? - słowom tym
towarzyszył jednoznaczy gest.
- Nie musisz być wulgarny!
- No proszę! A teraz jestem wulgarny. Przedtem wcale tak nie
myślałaś.
- W ogóle straciłam zdolność myślenia - odcięła się Natalie. - Ty
również.
Lucas demonstracyjnie odwrócił głowę w drugą stronę.
Natalie westchnęła ciężko, wstając z kanapy. Nie było sensu
próbować przemówić mu do rozsądku teraz, kiedy był w nie
najlepszym nastroju. Będzie lepiej, jeśli poczeka z tym do jutra.
Zresztą ona też nie czuła się na siłach, aby temu sprostać. Z trudem
powstrzymywała wzbierający w niej gniew.
- Chyba już sobie pójdę - powiedziała cicho.
- Tak - przytaknął Lucas, nie odwracając głowy. Był
jednocześnie wściekły i rozżalony. Czuł się oszukany i, choć było to
bardzo dziecinne, pragnął, żeby Natalie odczuła to samo. - Lepiej już
sobie idź.
- Nie wiem, gdzie są moje rzeczy - przypomniała mu.
- Pralnia jest przy kuchni.
Natalie ruszyła we wskazanym kierunku. Przechodząc obok
Lucasa, starała się zająć jak najmniej miejsca. Uniosła szlafrok, by nie
trącić wyciągniętych nóg mężczyzny. Mimo to, poły szlafroka otarły
się o kolana Lucasa. Mężczyzna odwrócił głowę i popatrzył na
dziewczynę. Coś w jej postawie, może była to dumnie uniesiona
główka czy też sztywno wyprostowane ramiona, sprawiło, że nagle
poczuł się głupio i śmiesznie.
- Natalie! Zaczekaj! - zawołał, chwytając za połę szlafroka. -
Przepraszam, Natalie. Zachowałem się niepoważnie jak dziecko, które
obraziło się na cały świat, bo odebrano mu ulubioną zabawkę.
No proszę! - pomyślała z goryczą Natalie. Najpierw mówi, że nie
jestem w jego typie, a teraz nazywa mnie zabawką! Ładnie! Nie ma
co!
- Miałaś pełne prawo powiedzieć: nie. Ach tak! Dzięki za
pozwolenie, łaskawco.
- Tylko... wolałbym, żebyś zrobiła to wcześniej. No wiesz, jak się
potem czuje facet... No, sama rozumiesz.
- Rozumiem - odpowiedziała, wyrywając mu z ręki połę
szlafroka. - Może wyglądam jak mała dziewczynka, ale jestem...
- Wcale tak nie uważam - przerwał jej szybko Lucas. - Nazwałem
cię wprawdzie dziecinką, ale to nie dlatego. Jesteś śliczną, pełną seksu
kobietą, Natalie.
- ... ale zapewniam cię - ciągnęła Natalie, nie zważając na jego
zapewnienia - że dawno skończyłam osiemnaście lat. Rozumiem, że
spodziewałeś się... hm, czegoś więcej. Cóż, przykro mi z tego
powodu. Masz prawo być zawiedziony i zły. Może będzie dla ciebie
pewnym pocieszeniem, jeśli wyznam, że sama odczuwam coś w tym
rodzaju. Nie! - Natalie ostrzegawczo uniosła dłoń, widząc, że Lucas
chce do niej podejść. - Nie powiedziałam tego, żeby cię zachęcać,
więc lepiej zostań tam, gdzie jesteś.
- Natalie, ja...
- Nie zmienię zdania, więc oszczędź sobie starań i nawet nie
próbuj się do mnie zbliżyć. Jasne?
Mężczyzna bez słowa opadł z powrotem na kanapę.
- Tak będzie lepiej - zapewniła go, usilnie pragnąc w to
uwierzyć. - Mieliśmy zostać wspólnikami, pamiętasz? Mamy do
rozwikłania bardzo trudną sprawę. Seks wszystko by skomplikował.
Już tak się stało - pomyślał rozgoryczony.
- Wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze - ciągnęła. - Ja nie jestem w
twoim typie. Ty zaś nie jesteś w moim.
- Nie tak dawno odniosłem zupełnie inne wrażenie - wtrącił.
- Hm... to było małe nieporozumienie. Złożyły się na to pewne...
okoliczności. Na przykład to, że jestem... nieodpowiednio ubrana, a
raczej rozebrana. To, co się stało, nie ma nic wspólnego z naszymi
wzajemnymi sympatiami i antypatiami - kłamała. - Najlepiej będzie,
jeśli oboje zapomnimy o tej całej historii, dobrze?
Zapomnieć? Gdyby tylko potrafił! Miała rację. To oszczędziłoby
im wielu kłopotów. Dziewczyna wcale nie była w jego typie, on zaś
nie przypominał królewicza z jej snów, choć nie przeszkadzało jej to,
kiedy ją całował. Dobrze! Skoro sama tego chce, on postara się o
wszystkim zapomnieć. O ile pozwoli mu na to pulsujący ból w
lędźwiach!
- Lucas? - przerwał te rozmyślania głos Natalie. - Wszystko w
porządku?
- W porządku - odburknął niechętnie mężczyzna.
- To nie zabrzmiało przekonywająco.
- Jak mówię, że w porządku, to znaczy, że w porządku.
- No dobrze, już dobrze - obraziła się Natalie. - Nie musisz być
niegrzeczny.
- Przepraszam.
Milczeli. śadne z nich nie wiedziało, jak wybrnąć z tej
kłopotliwej sytuacji.
- No cóż - Natalie przerwała krępującą ciszę. - Skoro już
wszystko wyjaśniliśmy, chyba sobie pójdę.
Lucas potakująco kiwnął głową.
- Pójdę do samochodu i przyniosę ci te tenisówki - poderwał się z
kanapy.
- Dziękuję. Są w bagażniku.
Okazało się jednak, że w bagażniku ich nie było.
- Jestem pewna, że muszą tam gdzieś być - upierała się Natalie.
Stała na werandzie, gotowa do drogi, w wymiętym i nieco jeszcze
wilgotnym błękitnym kostiumie. Lucas powtórnie przeszukał
samochód.
- Sprawdziłeś pod tylnymi siedzeniami?
- Pod tylnymi, przednimi i między fotelami. Nie ma tam żadnych
butów.
- Może na brzegu leżą jeszcze moje pantofle...
- Twoje pantofle zabrał przypływ, albo zainteresował się nimi
jakiś ciekawski szop.
- No cóż, chyba będę musiała przebyć tę drogę na bosaka. -
Natalie westchnęła ciężko. Za nic nie zgodziłaby się, żeby Lucas
zaniósł ją do wozu. Nie zamierzała ryzykować kolejnego zbliżenia. -
Muszę po prostu uważać, gdzie stąpam.
Mężczyzna schwycił ją na ręce, nim zdążyła zrobić dwa kroki.
- Nie bądź niemądra! - zgromił ją. - Jest zbyt ciemno, żebyś
mogła widzieć ścieżkę. Poza tym chyba nie sądzisz, że jestem aż
takim zwierzakiem, żeby zgwałcić cię na przednim siedzeniu
samochodu. Chyba że sama mnie o to ładnie poprosisz - dodał
sadzając ją za kierownicą i zatrzaskując drzwiczki forda.
Natalie popatrzyła na niego, mrużąc ciemne oczy.
- O tym możesz sobie tylko pomarzyć, Sinclair - rzuciła,
uśmiechając się złośliwie.
ROZDZIAŁ 6
Kiedy następnego ranka Natalie zjawiła się na parkingu przed
biurem Galaktyki, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, był czarny dżip.
Choć pora była jeszcze bardzo wczesna, Lucas najwyraźniej zdążył ją
ubiec.
- Wspaniale! Nie ma co! - zamruczała gniewnie pod nosem.
Jakby nie wystarczyło, że przez całą noc dręczyły ją erotyczne wizje.
Za każdym razem budziła się drżąca i zlana potem, i długo
przewracała się na łóżku, nie mogąc zasnąć. Na dodatek nie zrobiła
wczoraj zakupów i musiała wyjść z domu bez śniadania. Wyglądało
na to, że złośliwość losu kazała jej stawić czoło Lucasowi Sinclairowi
o pustym żołądku.
No cóż, niech i tak będzie. Wychodziła cało z dużo gorszych
opałów, poradzi sobie i tym razem. Natalie z uznaniem przyjrzała się
swemu odbiciu w oszklonych drzwiach budynku. Miała na sobie swój
ulubiony czerwony kostium: wąska spódniczka przed kolano i szeroki,
watowany w ramionach żakiet. Spod spodu wyglądała beżowo -
czerwona koszulka w asymetryczne wzory. Stroju dopełniały wysokie
szpilki w kolorze kostiumu i mała, skórzana torebka. Jedynymi
dodatkami były duże, złote kółka w uszach i elegancki zegarek ze
złotą bransoletką.
Nowoczesna kobieta pracująca! I co pan na to, panie Sinclair? -
pomyślała Natalie, uśmiechając się do swego odbicia. Pchnęła szklane
drzwi i wkroczyła do chłodnego, klimatyzowanego wnętrza.
Zatrzymała się zaskoczona widokiem Sherri Peyton. Wdowa po
Ricku Peytonie siedziała za biurkiem sekretarki, zajęta przeglądaniem
rozsypanych po całym stole druków, prawdopodobnie faktur. Kiedy
skrzypnęły drzwi, Sherri uniosła głowę.
- O! Dzień dobry. - Jej smutną twarzyczkę rozjaśnił blady
uśmiech. - Myślałam, że to Jana. - Jana była zatrudnioną na pół etatu
sekretarką.
- Dzień dobry - odpowiedziała grzecznie Natalie. Choć nie
znosiła kobiet takich jak Sherri, zawsze starała się być dla niej miła.
Szczególnie teraz. - Nie wiem, czy jest to jeden z tych dni, kiedy
przychodzi Jana, ale nawet gdyby, to i tak nie zjawi się wcześniej
niż... - urwała i popatrzyła na zegarek - za... jakieś czterdzieści pięć
minut - dokończyła. - A propos, co ty robisz tu o tak wczesnej porze?
Ś
ciślej mówiąc Natalie zastanawiała się, co w ogóle Sherri Peyton
robi w biurze Galaktyki. Wcześniej natknęła się tu na panią Peyton
zaledwie dwa razy, i przy obu tych okazjach Sherri wpadła do biura
tylko po to, aby zabrać Ricka na lunch.
- Sądziłam, że w twojej obecnej sytuacji, będziesz wolała zostać
w domu i nikogo nie widywać - zauważyła ostrożnie.
- Ja również tak myślałam - odpowiedziała młoda wdowa. - Ale
Lucas doradził mi, żebym zajęła się jakąś konkretną pracą, zamiast
siedzieć w domu i rozmyślać o... no, o różnych rzeczach.
Zaproponował, żebym pojechała z nim do biura i uporządkowała
papiery Ricka. Może tu właśnie znajduje się odpowiedź na pytanie,
kto... kto... - Pełne usta Sherri wykrzywiły się do płaczu.
- Hm, to całkiem niegłupi pomysł - wtrąciła szybko Natalie,
modląc się w duchu, aby nie popłynęły łzy. - Mnie samej zawsze to
pomaga. - Położyła torebkę na biurku i podeszła do stolika z
ekspresem. - Napijesz się kawy?
- Nie, dziękuję. - Sherri żałośnie pociągnęła nosem. - Mam tu
herbatę z róży.
Natalie wstrząsnęła się na samą myśl o herbatce z róży, a do tego
o tak wczesnej porze. Nalała sobie kubek kawy.
- A gdzie są... wszyscy? - spytała, odwracając się do Sherri.
Chodziło jej oczywiście o to, gdzie podziewał się Lucas.
- Nie widziałam jeszcze Daniela - odpowiedziała młoda wdowa,
sięgając po kolejną gęsto zadrukowaną stronicę. - Lucas wyszedł parę
minut temu. Nie wiem, dokąd, ale powiedział, że zaraz wraca.
Pewnie jest gdzieś niedaleko - pomyślała Natalie. Jego dżip nadal
stał na parkingu przed budynkiem. Trzeba wykorzystać jego
nieobecność - postanowiła w duchu. Miała niejasne przeczucie, że
Lucasowi nie spodobałaby się jej rozmowa z Sherri. Szczególnie że
pytania, jakie chciała zadać wdowie po Ricku Peytonie, dotyczyły
właśnie Lucasa. Popijając kawę, Natalie usadowiła się na brzegu
biurka, przy którym siedziała Sherri.
- Nie widziałam twojego samochodu na parkingu - zaczęła tonem
towarzyskiej pogawędki. - Czy to Lucas cię tu przywiózł?
- Uhu - mruknęła Sherri, odkładając trzymany w ręku dokument.
- Zjawił się u mnie wcześnie rano. Powiedział, że zobaczył światła w
oknach i pomyślał, że pewnie już wstałam.
To musiało być naprawdę wcześnie - pomyślała Natalie.
- Od jakiegoś czasu wcale nie mogę spać - poskarżyła się Sherri.
- Jest mi tak jakoś dziwnie, kiedy leżę w łóżku sama. To śmieszne, bo
zanim wyszłam za Ricka, zawsze spałam sama, ale teraz jest... jakoś
inaczej.
Natalie odczekała chwilę, ale młoda wdowa nie podjęła
przerwanego wątku.
- Czego chciał Lucas?
- Kiedy? - Sherri popatrzyła na nią zdziwionymi błękitnymi
oczami.
Natalie łyknęła trochę kawy, modląc się w duchu o cierpliwość.
- Kiedy odwiedził cię dziś rano.
- Ach, o to chodzi. Zadał mi kilka pytań dotyczących interesów
Ricka. Obawiam się, że niewiele mogłam mu pomóc. Nigdy nie
miałam głowy do tych spraw. No wiesz, rachunki i tak dalej. Rick się
wszystkim zajmował. No, a po śniadaniu Lucas zebrał papiery Ricka i
przywiózł je tutaj.
Ciekawe, co powie Barbara, kiedy się o tym dowie? - przemknęło
Natalie przez głowę.
- śeby nie musiał za każdym razem jeździć po nie nad jezioro -
ciągnęła młoda wdowa. - Nie mam nic przeciwko jego wizytom. Dom
wydaje się teraz taki wielki i pusty, ale Lucas powiedział, że czasami
pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę i nie chciałby mi
przeszkadzać - urwała i popatrzyła na Natalie. - Nie sądzisz, że on jest
bardzo delikatny? Zupełnie inny, niż mówiła Barbara.
Natalie mruknęła coś niewyraźnie pod nosem, co, od biedy,
można by uznać za przytaknięcie, i poprawiła się na biurku.
- A więc zjedliście razem śniadanie, i co dalej?
- Uhu - podjęła opowiadanie Sherri. - Lucas zaproponował,
ż
ebyśmy coś zjedli na mieście, ale ostatnio jakoś nie mam ochoty
chodzić po restauracjach. To znaczy od czasu tego... wypadku.
Zrozumiał, ale nalegał, żebym coś zjadła przed wyjściem z domu.
Chciał zrobić mi kanapkę, ale sama wiesz, jacy są mężczyźni, jeśli
chodzi o gotowanie. - Na ustach młodej wdowy pojawił się blady
uśmiech. - Zresztą mężczyzna potrzebuje porządnego śniadania, a nie
tylko kubek kawy i jakąś kanapkę. Kazałam mu usiąść przy stole i
sama zrobiłam śniadanie. Naleśniki i kiełbaski na gorąco. Ulubione
danie Ricka. Codziennie kazał to so... - urwała nagle, a z oczu trysnęły
jej długo powstrzymywane łzy. - O Boże! Tak mi go brakuje!
Natalie delikatnie dotknęła ramienia Sherri Peyton.
- Sherri, tak mi przykro...
- Pprzepraszam. Mmuszę wyjść - Sherri gwałtownie zerwała się
zza biurka i chwiejnym krokiem ruszyła do łazienki.
Natalie odprowadziła ją niepewnym wzrokiem, nie bardzo
wiedząc, czy iść za nią, czy może pozwolić jej wypłakać się w
samotności.
- Ładne masz metody pracy, nie ma co! - usłyszała kpiący głos
od strony drzwi.
Odwróciła się gwałtownie.
- Chyba nie sądzisz, że zrobiłam to specjalnie? Po prostu
rozmawiałyśmy sobie i nagle Sherri rozpłakała się ni z tego, ni z
owego. Skąd mogłam wiedzieć, że taka z niej beksa.
- Powinnaś była przedtem pomyśleć. Wiesz, że przeszła ostatnio
ciężkie chwile - ciągnął Lucas, patrząc na nią spod gniewnie
zmarszczonych brwi.
- A może to właśnie ty powinieneś trochę pomyśleć, nim
ś
ciągnąłeś ją tutaj i zostawiłeś samą nad tą stertą papierzysk! - broniła
się Natalie. - Nie sądzę, żeby było to najlepsze lekarstwo na
melancholię.
- Praca pomoże jej otrząsnąć się z szoku. Poza tym wcale nie
zostawiłem jej tu samej - sprostował, zbliżając się do niej. -
Zobaczyłem przez okno, że jakiś facet parkuje przed sąsiednimi
drzwiami i wyszedłem, żeby zadać mu parę pytań.
Odpowiedziało mu pogardliwe prychnięcie.
- Wyobrażam to sobie! Pewnie rzuciłeś się na tego Bogu ducha
winnego człowieka, niby lew na swoją ofiarę - zakpiła.
- Nauczyłem się tego od ciebie.
- Jeszcze nie widziałeś mnie w akcji.
- Właśnie przed chwilą miałem okazję ujrzeć rezultaty twoich
metod.
- Przepraszam, że tak się rozkleiłam, Nat. - Do pokoju weszła,
ocierając zapłakane oczy, Sherri Peyton. - Lucas? Wróciłeś? - urwała
zaskoczona.
Lucas i Natalie stali blisko siebie, oddychając ciężko, niby para
zawodników czekających na sygnał oznaczający początek walki.
- Czy coś się stało?
- Nie, skądże! - wyrecytowali chórem, odsuwając się od siebie.
- Właśnie dyskutowaliśmy o... - Natalie zawahała się. O co
właściwie im poszło?
- ...interesach - dokończył za nią gładko Lucas. - Rozważaliśmy
możliwość zostania wspólnikami. - Podszedł do bratowej i otoczył ją
opiekuńczym ramieniem. - Wszystko w porządku?
- Tak. Już dobrze. Naprawdę - przytaknęła Sherri, podnosząc na
niego swoje duże, błękitne oczy - ale... wolałabym już wrócić do
domu. Chyba nie powinnam była tu przyjeżdżać. Tak, chcę wrócić do
domu - powtórzyła.
- Ależ oczywiście - zgodził się Lucas. - Zaraz cię zawiozę. Gdzie
jest twoja torebka? - Rozejrzał się po pokoju. Wziął leżącą na biurku
torebkę i ruszył do wyjścia, ostrożnie prowadząc Sherri przed sobą.
Natalie przyglądała się tej scenie szeroko otwartymi ze zdumienia
oczami. Czy to naprawdę był ten sam mężczyzna, który parę minut
temu mierzył ją gniewnym spojrzeniem? śe lwa przemienił się w
jagnię. A raczej w troskliwego pasterza.
Dobry Boże! - pomyślała, zaskoczona tą przemianą.
Czyżby to właśnie mała, słodka Sherri była kobietą w jego typie?!
Głupiutka, naiwna Sherri, ze swoimi dużymi, błękitnymi oczami i
kuszącą figurką. A ona myślała, że Lucas woli bardziej stanowcze
kobiety! Najwyraźniej przeceniała jego inteligencję. W gruncie rzeczy
mężczyźni wszyscy są tacy sami.
Lucas odwrócił się od drzwi, rzucając jej baczne spojrzenie.
- Zaczekaj tu na mnie - rozkazał. - Jeszcze z tobą nie
skończyłem.
O! To co innego! - pomyślała Natalie, uśmiechając się w duchu. -
To był Lucas, którego znała!
Lucas wrócił do biura Galaktyki zmęczony i rozdrażniony.
Przeszło dwie godziny usiłował uspokoić roztrzęsioną bratową. Nie
zdziwił się wcale, kiedy na parkingu nie dostrzegł szarego forda.
Doskonale wiedział, że Natalie nie posłucha go. Nowoczesne kobiety
odczuwały niechęć do podporządkowania się mężczyznom. Może
obawiały się, że ktoś oskarży je o kolaborowanie z odwiecznym
wrogiem.
Ruszył w stronę biura z zamiarem wyładowania gniewu na
komputerach Ricka. Już w holu ogłuszyła go muzyka.
Co, u licha?!
Przez chwilę miał wrażenie, że znalazł się zupełnie gdzie indziej.
Był tutaj przecież zaledwie przed paroma godzinami, ale wtedy było
tu cicho i spokojnie. Teraz zaś biuro bardziej przypominało dyskotekę.
ś
aluzje w oknach były zaciągnięte, a całe pomieszczenie jarzyło się
fluoryzującymi światełkami, pulsującymi w rytm głośnej muzyki.
Przy komputerze, odwrócony plecami do drzwi wejściowych, siedział
Daniel Bishop, otoczony trzyosobową grupką dzieci w różnym wieku.
Każde z nich trzymało dłoń na drążku sterowym.
- Daniel? - zawołał Lucas od drzwi, bezskutecznie usiłując
przekrzyczeć muzykę. - Daniel!
Odpowiedział mu radosny wrzask.
- Huraaa! - Towarzyszył mu głośny wybuch. Oto dzięki
umiejętnie sterowanym pociskom z laserowego miotacza zniszczeni
zostali kolejni najeźdźcy z kosmosu.
Lucas westchnął z rezygnacją i przesunął ręką po ścianie w
poszukiwaniu kontaktu.
Jedynie najmłodsze z dzieci, dziewczynka w wieku około sześciu
lat, zareagowało na zapalone światło.
- Wujku Danielu?! - zawołała mała, nie spuszczając
przerażonego spojrzenia z nieznajomego mężczyzny. - Wujku
Danielu?! - powtórzyła, szarpiąc go za rękaw koszuli.
Nieznajomy, zręcznie lawirując między rozstawionym po całym
pokoju sprzętem, ruszył w kierunku imponującej wieży stereo. Jego
dłoń odnalazła właściwy guzik. Muzyka umilkła.
Daniel Bishop oderwał wzrok od ekranu komputera. Na jego
twarzy malowało się takie samo zaskoczenie jak na buziach
towarzyszących mu dzieci. Kiedy tak siedział, wpatrując się w Lucasa
z otwartymi ustami, nie wyglądał na więcej niż piętnaście lat.
- Och! To pan, panie Sinclair! - wykrztusił. - Cco pan tu robi?
- Właśnie o to samo miałem pana zapytać.
- Mamy próbę.
- Próbę?
- Wypróbowujemy nową grę komputerową - wyjaśnił Daniel. -
Dzieci zawsze mi w tym pomagają. Stąd wiem, czy gra sprawdzi się
na rynku. Jeśli coś im się nie podoba, to znak, że muszę jeszcze
popracować.
- Dobry pomysł! - pochwalił Lucas. - Kim są pańscy mali
współpracownicy?
- To dzieci mojej siostry, Andrei. To jest Kyle - wskazał
najstarszego chłopca. - To Christopher - skinął głową w stronę
drugiego. - A to Emily - zakończył prezentację, kładąc rękę na
ramieniu dziewczynki. - Dzieci, to jest pan Sinclair, mój nowy
wspólnik.
- Lucas Sinclair - dorzucił Lucas uśmiechając się.
- Tak, oczywiście, Lucas Sinclair - powtórzył Daniel.
- Szybki Bil z ciebie, wujku Danielu - odezwał się Kyle z
właściwą trzynastolatkom bystrością. - Twój były wspólnik jeszcze
nie ostygł, a ty już znalazłeś sobie nowego.
Lucas popatrzył na chłopca groźnie.
- Były wspólnik twego wuja był moim przyrodnim bratem.
Kyle wyraźnie się zmieszał.
- Przepraszam, panie Sinclair - wyjąkał.
- Co to znaczy przyrodni? - zainteresowała się Emily.
- Przyrodni brat to taki brat, który... hm - zaplątał się Daniel.
- Twój przyrodni brat to ktoś taki, kto ma tego samego ojca lub
matkę, co ty. Ale nie oboje rodziców - pospieszył mu z pomocą Lucas,
zwracając się do dziewczynki tym samym ciepłym tonem, którego
używał w rozmowach z Sherri.
Emily zareagowała dokładnie tak samo. Podniosła na mężczyznę
wielkie, ufne oczy.
- A czy są też przyrodnie siostrzyczki? - spytała, podchodząc do
niego i wsuwając małą, ciepłą rączkę w jego dłoń. Jej spojrzenie
wyraźnie dawało do zrozumienia, że lepiej, aby takowe istniały.
- Oczywiście, że są - zapewnił ją szybko Lucas. Ciekawe, czy ta
mała urodziła się feministką, czy może to wpływ cioteczki Natalie -
pomyślał.
- I przyrodnie siostrzyczki też mają tylko tatusia, albo mamusię?
- dopytywała się Emily.
- Nie, skąd! Mają oboje rodziców, tylko że... - urwał, nie bardzo
wiedząc, jak wyjaśnić ten problem sześcioletniemu brzdącowi. - Czy
masz jakąś koleżankę lub kolegę, którego rodzice się rozwiedli?
- Moja mamusia i tatuś się rozwiedli - odpowiedziała. - Tatuś
ożenił się z inną panią i mamusia czasami płacze.
Lucas delikatnie pogłaskał jasną główkę dziecka. Gdyby
Madeline nie była taką egoistką i zgodziła się na dziecko, kiedy
jeszcze byli małżeństwem, możliwe że i on byłby teraz ojcem
podobnej małej dziewczynki, której beztroskie dzieciństwo zmącił
rozwód rodziców.
- No więc - ciągnął - jeśli twój tatuś i jego druga żona będą mieli
dzidziusia, to będzie on twoim przyrodnim braciszkiem lub
siostrzyczką, rozumiesz? - I nie czekając na odpowiedź, rzucił w
stronę Daniela: - Będę w pokoju Ricka. Byłbym wdzięczny, gdybyś
trochę ściszył muzykę.
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się Daniel. - Możemy założyć
słuchawki.
W pokoju należącym do Ricka Lucas odkrył wiadomość od
Natalie. „Wątpię, czy znajdziesz tu coś ciekawego - czytał. - Mam
pewien pomysł, który może okazać się strzałem w dziesiątkę. Powiem
ci, kiedy przekonam się, że miałam rację. Oczywiście pod warunkiem,
ż
e mnie o to ładnie poprosisz".
- Akurat! - żachnął się, siadając do komputera.
Zaledwie parę minut zajęło mu odkrycie, że Rick używał jako
hasła imienia swojej żony. Jak większość ludzi, wybrał proste, łatwe
do zapamiętania słowo. Niestety, sprawdziły się pesymistyczne
przewidywania Natalie. W kartotece, którą prowadził Rick Peyton, nie
było nic ciekawego. Coś jednak znalazł. Sądząc po wprowadzonych
do komputera danych dotyczących przychodów i rozchodów firmy,
wyglądało na to, że jego brat najwyraźniej oszukiwał swego
wspólnika. Od mniej więcej roku przekazywał pewne sumy na własne,
prywatne konto. Z początku były to niewielkie kwoty, ale z biegiem
czasu stawały się one coraz większe. Na tydzień przed śmiercią Rick
dokonał przelewu na sumę około siedmiu tysięcy dolarów.
Jednakże brakowało mu sprytu. Malwersacje nie były nawet
zamaskowane. Wydawało się dziwne, że do tej pory nikt ich nie
odkrył. Wystarczyło jedynie zajrzeć do kartoteki. Najwidoczniej
jednak nikt tego nie zrobił. Z drugiej strony nie było to takie
niespodziewane. O ile zdążył się zorientować, finanse firmy były
domeną Ricka. Na wszystkich rachunkach i fakturach widniał jego
podpis. Podobnie na czekach. Daniel, jako drugi wspólnik, miał
wprawdzie prawo wystawiać czeki, ale, jak widać, wcale z tego prawa
nie korzystał. Rick nie musiał obawiać się, że jego machlojki zostaną
wyciągnięte na światło dzienne. Oszukiwał i nawet nie starał się z tym
specjalnie kryć. Tak było prawie przez rok, aż pewnego dnia został
zamordowany...
Coś tu nie gra! To że Rick dopuścił się oszustwa wobec własnej
firmy, nie mogło być powodem jego śmierci. W takim razie
pozostawała wersja samobójstwa. Czy to możliwe, żeby Rick sam
zepsuł samochód? Czyżby odebrał sobie życie dlatego, że okradał
samego siebie? Zaraz, zaraz... Przecież Rick miał jeszcze wspólnika!
Może Daniel Bishop zorientował się, co się dzieje, i pozbył się
nieuczciwego wspólnika?.
Ale jeśli tak, to czy teraz najspokojniej w świecie
wypróbowywałby nową grę, kiedy on, Lucas, przegląda kartotekę
Galaktyki?! Gdyby Daniel dowiedział się o defraudacji, której
dopuścił się Rick, musiałby zdawać sobie sprawę, że bardzo łatwo to
odkryć. Nie pozwoliłby, żeby ktoś dobrał się do tych danych. Jeśli to
on był mordercą, powinien był zniszczyć tę kartotekę!
Jednakże kartoteka istniała! Nie! To nie miało sensu! Poza tym co
stało się z tymi dwudziestoma tysiącami, które pożyczył Rickowi w
lutym? Rick nie wykorzystał tych pieniędzy, żeby spłacić „dług"
zaciągnięty z kasy Galaktyki. Z zadziwiającą beztroską kradł dalej. O
co, u diabła, w tym wszystkim chodziło? - zniecierpliwił się Lucas.
Zmienił dyskietkę i zażądał osobistej kartoteki Ricka Peytona.
Były w niej dokładnie te same dane, co w poprzedniej, z wyjątkiem
jednej części, do której wejście zastrzeżone było odrębnym hasłem.
Lucas powtórnie wystukał imię Sherri.
Niedobre hasło! - pojawił się napis na ekranie komputera.
Lucas poprawił się w krześle. Spróbował jeszcze raz. Wypisał
datę ślubu Ricka i Sherri.
Niedobre hasło!
Potem kolejno urodziny obojga. Na próżno. Na ekranie uparcie
pojawiała się odpowiedź: Niedobre hasło!
A niech mnie dunder świśnie! - zaklął cicho Lucas, ale na jego
twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia. - To musi być to!
ROZDZIAŁ 7
Pomysł, o którym Natalie wspomniała Lucasowi w swoim
krótkim liściku, był czymś tak oczywistym, że nie pojmowała, jak
mogła nie wpaść na to wcześniej.
Sprawdzenie konta ofiary nie należało wprawdzie do rutynowego
postępowania w prowadzonym śledztwie, tak jak, na przykład, zdjęcie
odcisków palców na miejscu przestępstwa, ale kiedy nie istniał żaden
inny trop, sprawozdanie bankowe było lepsze niż nic.
Niestety, kiedy Natalie dotarła do banku, w którym Rick Peyton
trzymał pieniądze, okazało się, że musi się legitymować się
specjalnym pisemnym upoważnieniem od najbliższego krewnego
zmarłego klienta lub oficjalną zgodą policji. Istniały wprawdzie inne,
niekonwencjonalne sposoby zdobycia tych informacji, ale wymagały
one więcej wysiłku i czasu, niż Natalie skłonna była poświęcić.
Szczególnie w sytuacji, kiedy wystarczył jeden telefon - pomyślała,
wybierając numer biura porucznika Bishopa.
- Zostałaś w tyle, dziecinko - oświadczył Nathan Bishop, kiedy
córka wyłożyła mu swoją prośbę. - Pani Peyton złożyła pisemne
upoważnienie do zbadania tej sprawy, kiedy Coffey i Larson byli u
niej wczoraj wieczorem.
- Czy ktoś już się tym zajął?
- Nie mam pojęcia. Hej tam! Coffey! Sprawdziłeś już stan konta
Peytona?... Jak to, jakiego Peytona?! Ilu znasz Peytonów
zamordowanych w tym tygodniu?
Do uszu Natalie doleciała niewyraźna odpowiedź Coffeya.
- Mądrala - mruknął porucznik Bishop, po czym zwracając się do
córki rzucił: - Wygląda na to, że nikt nie miał czasu tam zajrzeć.
- A co byś powiedział, gdybym ja to zrobiła? - zaproponowała
Natalie. - Mam właśnie chwilę czasu i z przyjemnością odciążę naszą
zapracowaną policję. Obiecuję pełny raport.
- Jesteś pewna, że tym razem nikogo nie reprezentujesz? - spytał
podejrzliwie jej ojciec. Dobrze wiedział, że podstawową zasadą
Natalie była lojalność wobec klienta. Chociaż nie posunęłaby się do
tego, aby zataić coś przed policją, nie spieszyłaby się specjalnie, żeby
ich zawiadomić, gdyby odkryta przez nią informacja mogła
zaszkodzić jej klientowi.
- Ależ skąd, tatku! śadnych klientów! Już ci mówiłam -
tłumaczyła cierpliwie Natalie.
- Tylko sprawdzam. Hej, Coffey! Masz coś przeciwko temu,
ż
eby ktoś odwalił za ciebie tę robotę w banku?
Natalie usłyszała niewyraźne burknięcie po drugiej stronie.
- No pewnie, że chodzi o Natalie. Czy sądzisz, że dopuściłbym
jakiegoś cywila do policyjnej roboty?... W porządku - zwrócił się do
córki porucznik Bishop. - Coffey kazał ci przekazać, że czeka na
pełny raport. Wszystko, co odkryjesz. Jasne, dziecinko?
- Tak. Podziękuj ode mnie Coffeyowi.
Resztę dnia Natalie spędziła ślęcząc nad sprawozdaniami
bankowymi Ricka Peytona. Choć nie przyniosły one żadnych
rewelacji w sprawie morderstwa, dowiedziała się z nich paru
ciekawych rzeczy.
Po pierwsze, choć Rick posiadał część udziałów w dużym
przedsiębiorstwie zarządzanym przez rodzinę Peytonów, były one
znacznie mniejsze, niż można by sądzić po stylu jego życia. Pensja
Ricka w Galaktyce była prawie dwukrotnie wyższa niż dochody
Daniela i wyglądało na to, że Rick Peyton wydawał dużo więcej, niż
zarabiał.
Ostatnio jednak wiodło mu się nie najlepiej. Liczne karty
kredytowe wykorzystano do granic możliwości. Dwie z nich
wystawione przez dwa różne banki opiewały na sumę znacznie
przekraczającą roczne zarobki młodego Peytona. Oprócz tego, Rick
zalegał ze wszystkimi opłatami, łącznie ze spłatą hipoteki domu nad
jeziorem i ratami za samochód.
Gdyby Natalie prowadziła sprawę o podpalenie luksusowego
domu Peytonów lub biura Galaktyki, miałaby wszystkie dowody w
ręku. Podobnie, gdyby śmierć Ricka Peytona uznano za samobójstwo.
Zaraz, zaraz... a jeśli to było samobójstwo? Czy to możliwe, aby Rick
upozorował wypadek w nadziei, że pieniądze z polisy spłacą
zaciągnięte przez niego długi, a wdowie zostanie jeszcze jakaś
godziwa sumka na otarcie łez?
Natalie z niedowierzaniem pokręciła głową. Nie! To nonsens! To
nie w jego stylu. Rick Peyton szybciej ogłosiłby bankructwo, po czym
zaczął wszystko od nowa. Musiał istnieć jakiś inny powód!
Poprawiła zsuwające się jej z nosa okulary i wróciła do piętrzącej
się przed nią sterty papierów. Jeśli tu właśnie kryła się odpowiedź na
pytanie, kto zamordował Ricka Peytona, znajdzie ją! Uważnie
czytając stronę po stronie, wypisywała kwoty, daty, nazwiska,
zaznaczając te dane, które wymagały jeszcze sprawdzenia, do chwili,
kiedy jakiś urzędnik powiadomił ją, że właśnie zamykają bank i czas
udać się do domu.
- Mówiłam ci, że tu nic nie ma.
Lucas niechętnie oderwał wzrok od ekranu komputera. W
drzwiach stała Natalie. Wyglądała tak samo świeżo i pociągająco jak
rano, kiedy przyłapał ją na rozmowie z Sherri. On zaś, po całym dniu
ś
lęczenia przed komputerem, czuł się zupełnie wykończony.
- Myliłaś się, dziecinko. Jest tu coś, choć nie znalazłem jeszcze
sposobu, żeby się do tego dobrać. Ale znajdę - dorzucił zaciskając
zęby i wracając do pracy.
Starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo aprobuje taką
postawę, Natalie podeszła do biurka. Ostrożnie odstawiła trzymaną w
ręku papierową torbę. Przez chwilę stała tuż za nim, wpatrując się w
ciemną czuprynę, silny kark i szerokie ramiona.
Jak to możliwe - myślała zirytowana - że ten długi, męczący
dzień, który prawie zupełnie ją wykończył, sprawił, że Lucas wydawał
jej się jeszcze bardziej przystojny i pociągający? Dlaczego ten
mężczyzna tak na nią działał?
Gdyby trzy dni temu ktoś zapytał ją, jak wyobraża sobie swój
ideał, nie wymieniłaby ani jednej z tych cech, które posiadał Lucas
Sinclair. Odpowiedziałaby, że szuka kogoś czułego, wrażliwego i...
ż
eby potrafił gotować.
Dlaczego więc tak pociągał ją ten uparty, gburowaty typ?!
Przecież nie był ani czuły, ani wrażliwy... A może myliła się? Z
opowiadania Daniela o popołudniowym spotkaniu z Lucasem w
biurze Galaktyki wynikało, że potrafił on doskonale nawiązać kontakt
z dziećmi.
- Umiesz gotować?
- Co takiego? - Lucas popatrzył na nią zdziwiony. - Czy co
umiem?
- Gotować.
- Nie rozumiem, dlaczego, u diabła, o to pytasz? - Był zły. Jej
obecność rozpraszała go.
Natalie obojętnie wzruszyła ramionami.
- Po prostu jestem ciekawa. No to jak, umiesz?
- Hm... - zastanowił się Lucas. - Głodem raczej nie przymieram.
Znaczyło to mniej więcej tyle samo co nic. W dzisiejszych
czasach każdy, kto potrafi posłużyć się kuchenką mikrofalową, nie
umarłby z głodu. A zresztą to nie ma sensu - pomyślała i postanowiła,
ż
e nie będzie zaprzątać sobie tym głowy.
- Czego właściwie szukasz? - zainteresowała się.
- Cholernego hasła do jakiegoś cholernego sekretnego pliku w
kartotece Ricka! - Lucas był coraz bardziej wściekły.
- Naprawdę? - Natalie obeszła biurko dookoła i zajrzała mu przez
ramię. - Skąd wiesz, że tkwi w nim jakaś tajemnica? - spytała,
przysiadając na krawędzi biurka.
- Ponieważ wejścia strzeże inne hasło, niż do całej reszty.
- A skąd wiesz, że to inne hasło?
- Bo komputer nie reaguje na to pierwsze - Lucas odwrócił głowę
od ekranu i popatrzył uważnie na dziewczynę. Była tak blisko, że ich
głowy prawie się stykały. - Znasz się na komputerach? - zapytał
miękko.
- O tyle, o ile - wyznała, patrząc w jasnozielone oczy i próbując
wyczytać z nich prawdę. - Daniel sprezentował mi jeden do
prowadzenia księgowości, ale nie udało nam się ze sobą zaprzyjaźnić.
Lucas westchnął ciężko. Z trudem udało mu się zwalczyć chęć,
aby porwać Natalie w ramiona i pocałować.
- Komputer nie jest po to, żeby się z nim przyjaźnić, Natalie. To
maszyna, która ma służyć człowiekowi... - urwał i kilkakrotnie
pociągnął nosem. - Hej, czy to frytki tak pachną?
- Możliwe. A co, jesteś głodny?
- Jak wilk - odpowiedział zgodnie z prawdą. Przez cały dzień
ś
lęczał przed ekranem komputera, za posiłek mając parę filiżanek
kawy. Pora na lunch dawno już minęła.
- Tak też myślałam. - Natalie uśmiechnęła się, sięgając po
papierową torbę. - Daniel mówił, że przez cały czas nie wychodziłeś z
biura.
- Daniel? To on tu jeszcze jest?
- Przynajmniej był. Przed godziną, kiedy dzwoniłam z pytaniem,
czy chce, żebym mu przywiozła coś do jedzenia.
- Sądziłem, że wyszedł razem z... waszą siostrą. Zapomniałem,
jak ona ma na imię.
- Andrea - podpowiedziała Natalie.
- Tak. Kiedy Andrea przyjechała po dzieci. Od tamtej pory nie
słyszałem żadnych hałasów.
- Kiedy Daniel pracuje nad jakimś nowym pomysłem, robi to po
cichu. Dopiero gdy zabiera się do testowania, jest masę zamieszania. -
Natalie roześmiała się. - Mówił, że Emily była tobą zachwycona.
- Tak? - ucieszył się Lucas. - Ja też byłem nią oczarowany. Ta
mała to prawdziwa kokietka.
- Ma to po mnie - zażartowała Natalie.
- I nie tylko to. - Tak?
- Ile ona ma lat? Sześć? Siedem?
- Sześć.
- A już jest zapaloną feministką.
- No cóż, staram się, jak mogę - Natalie nie kryła zadowolenia. -
Mam nadzieję, że wyjdzie jej to na dobre.
- Albo niekoniecznie - zauważył cierpko Lucas i zmieniając
temat dodał: - Słuchaj, czy zamierzasz w końcu poczęstować mnie
tymi frytkami, czy może przyniosłaś je tutaj, żeby dręczyć mnie
zapachem?
- Hm... to zależy.
- Od czego?
- Od tego, jak mnie poprosisz. - Zgrabnie zeskoczyła z biurka,
uchylając się przed jego wyciągniętymi ramionami. - Zobaczę, czy
Daniel ma ochotę coś przekąsić, a potem podzielę się z tobą tym, co
zostanie. Jeśli chcesz się na coś przydać, zrób kawę - dodała od drzwi.
- Dla mnie bez cukru.
Lucas przygotował kawę i uporządkował zalegające biurko
papiery. Ta dziewczyna stanowiła prawdziwą zagadkę. Mimo że
posprzeczali się dziś rano, zjawiła się tu z jedzeniem, nie zapominając
i o nim. Była ładna, zgrabna, posiadała seksapil, długie nogi i
uśmiech, który roztopiłby górę lodową. Miała poczucie humoru i nie
była obrażalska, a nawet jeśli gniewała się, nie chowała długo urazy.
Do tego sam jej widok wystarczył, żeby on, stary chłop, podniecał się
jak jakiś nastolatek. I to nawet wtedy, kiedy się kłócili.
Niestety, miała też i swoje wady. Była apodyktyczna i lubiła
wtykać nos w nie swoje sprawy. A już najgorszy ze wszystkiego był
ten jej zapał do pracy i poświęcenie, z jakim traktowała swój zawód.
Po tym co przeszedł, będąc mężem Madeline, obiecał sobie, że już
nigdy nie zwiąże się z kobietą, która stawia swoją karierę wyżej od...
wszystkiego innego. A tak naprawdę, najbardziej drażniło go, że dla
jego byłej żony kariera okazała się ważniejsza od niego.
Oczywiście nie przeczył, że kobiety też mają prawo do sukcesów
w życiu zawodowym, jeśli jest to im potrzebne do szczęścia. Nie był
aż tak zacofany, aby upierać się, że miejsce kobiety jest w kuchni,
przy garach i dzieciach. Ale czy musiało to odbywać się kosztem
innych rzeczy? Kosztem rodziny? Miłości?
- O rany, Lucas! Nie rób takiej ponurej miny! - wesoły głos
Natalie przerwał te rozmyślania. - Proszę, oto i twój hamburger. -
Wyjęła z torby zawiniątko i położyła je przed nim na biurku. - Jeszcze
trochę frytek, a na deser - zniżyła głos do tajemniczego szeptu - a na
deser mamy szarlotkę. Czy to nie cudownie?
- Cudownie - przytaknął Lucas, uśmiechając się.
- Cieszę się, że ci smakuje - Natalie odwzajemniła uśmiech,
sadowiąc się na biurku.
Ciekawe, czy ten zwyczaj wziął się z tego, że jest taka drobna -
pomyślał mężczyzna, sięgając - po hamburgera. - I czy zdawała sobie
sprawę, że tym samym wystawia na pokaz te swoje długaśne nogi, w
wyzywająco wysokich szpilkach.
- Co się tak krzywisz? Nie podobają ci się moje buty? - Natalie
podchwyciła jego pełen dezaprobaty wzrok. - A wracając do tamtej
sprawy, dlaczego właściwie nie udało ci się dotrzeć do tego
tajemniczego pliku?
Lucas niechętnie oderwał oczy od odsłoniętych nóg dziewczyny.
- Już ci mówiłem. Nie znam hasła.
- Powiedz, czego szukałeś do tej pory. Może mnie uda się coś
wymyślić.
- To wcale nie takie proste, jak ci się wydaje.
- Zobaczymy.
- No dobrze - zgodził się. - Najpierw próbujesz rzeczy
najbardziej oczywiste.
- To znaczy?
- Większość ludzi wybiera coś łatwego do zapamiętania. Datę
urodzenia, jakąś rocznicę, imię współmałżonka lub dziecka. Może to
być też jakieś hobby albo nazwa uczelni, którą skończyli. Czasem
numer prawa jazdy. Wystarczy znać człowieka, wiedzieć o nim coś
niecoś.
- Założę się, że nie udałoby ci się odgadnąć mojego hasła.
Lucas obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
- Tak myślisz?
- Jestem tego pewna.
- Założysz się?
- A o co?
- Hm, powiedzmy, że zwycięzca będzie miał prawo oczekiwać
od pokonanego, że ten przez jeden dzień będzie spełniał jego
wszystkie życzenia.
Natalie zawahała się. Było nie było, miała przecież do czynienia z
ekspertem od łamania szyfrów. Poza tym o jakich życzeniach myślał?!
- Tchórz cię obleciał?
- śyczenia mają być w granicach rozsądku - asekurowała się
Natalie.
- Co rozumiesz pod tym pojęciem?
- śadnych szaleństw. Definicję znajdziesz w słowniku, poza tym
zwycięzca odbierze nagrodę dopiero, gdy skończymy sprawę Peytona.
A cały dzień oznacza czas od wschodu do zachodu słońca i... musisz
odgadnąć hasło w ciągu dziesięciu minut.
- Wystarczy mi pięć - uśmiechnął się Lucas, jakby losy zakładu
były już przesądzone. Wygodnie rozparł się w krześle i popatrzył na
nią badawczo.
- Uważasz się za bardzo sprytną - zaczął - a więc nie może to być
nic prostego, tak jak na przykład twoje urodziny, numer domu, lub
imię pisane na wspak. Mimo to na wszelki wypadek spróbuję
wszystkiego. Nie jest to też numer prawa jazdy, ale może to być
rejestracja twojego samochodu.
Natalie przecząco pokręciła głową.
- Hm, niech no się zastanowię... Czy jest to imię twojej
siostrzenicy? Któregoś z siostrzeńców? A może inicjały całej trójki?
Nie? Imię ojca, matki? Rodzeństwa?
- Nie! - Natalie była coraz bardziej pewna zwycięstwa.
- Wobec tego, jest ono związane z twoją pracą. Numer licencji?
Nie? Więc może jakieś przezwisko? Co powiesz na Sherlock? Nie? A
Holmes? Watson? Tajny agent? Kapuś? Szpicel? Oho! Chyba trafiłem
- wykrzyknął z triumfem w głosie. - No, dziecinko, przyznaj się! Co to
było?
- Szpicel - wyznała niechętnie Natalie, zła, że udało mu się
zgadnąć w tak krótkim czasie. I pomyśleć, że naprawdę uważała się za
sprytną!
- No to jak, zajrzymy do słownika? Natalie skrzywiła się.
- Skoro to takie proste, nie rozumiem, dlaczego nie udało ci się
do tej pory zgadnąć hasła, jakie wybrał Rick?
- Sam nie wiem. Szukałem wszystkiego. Tam i z powrotem.
Potem spróbowałem na zasadzie skojarzeń. Słowa związane z
Minnesotą. Jezioro, mewy, śnieg, ryby. Sprawdziłem nawet nazwy
wszystkich gier wypuszczonych przez Galaktykę. Bawiłem się w
psychologa. No wiesz... matka, nienawiść, Edyp, kompleks. Szukałem
w moich inicjałach, bo przyszło mi do głowy, że może ma to coś
wspólnego z pieniędzmi, które ode mnie pożyczył. Budowałem
anagramy z imion. Na próżno. Chyba Rick wybrał to hasło ot tak
sobie. Jakieś zupełnie przypadkowe słowo. Czyjeś nazwisko...
Ręka z kanapką zamarła w pół drogi do ust Natalie.
- Spróbuj Dobbs.
- Co takiego?
- Dobbs. - Nie dojedzona kanapka wylądowała w koszu na
ś
mieci. - D - O - B - B - S - przeliterowała. - Dzisiaj w banku
spędziłam całe popołudnie przeglądając raporty bankowe Peytona i
znalazłam dwa czeki. Na odwrocie ktoś napisał ołówkiem to
nazwisko. To były czeki na okaziciela. Niewielkie sumy, jakieś
dwieście dolarów każdy, ale nie było żadnej wzmianki, na co
przeznaczone były te pieniądze. Lucas włączył komputer.
- To pewnie nic takiego - ciągnęła Natalie, choć instynkt
podpowiadał jej, że jest na właściwym tropie. - Sąsiad Peytona
słyszał, jak Rick kłócił się przez telefon z jakimś Bobem, czy Robem,
ale ja myślę, że to musiał być ten Dobbs.
- Popatrz!
Natalie posłusznie spojrzała na ekran komputera. Maszyna
przyjęła „Dobbs" jako właściwe hasło i czekała na dalsze polecenia.
Lucas zażądał wydruku, po czym przesunął się do ustawionej na
sąsiednim biurku drukarki.
- Cholera! Niech mnie drzwi ścisną! Natalie zeskoczyła z biurka.
- Co? Co to takiego? - Ze zdumieniem przyglądała się długim
kolumnom cyfr na pokratkowanym papierze.
- To są daty - tłumaczył jej Lucas, niecierpliwie uderzając
palcem po wydruku. - A to sumy. Cholera! Całkiem niezła forsa!
- Co to wszystko znaczy? - spytała Natalie, choć znała
odpowiedź.
- Co to znaczy? - powtórzył za nią Lucas. - Wygląda na to, że
mój mały braciszek tonął po uszy w długach. Hazardowych długach!
ROZDZIAŁ 8
- Tak, znam to nazwisko - powiedział wolno porucznik Bishop,
kiedy następnego dnia oboje zjawili się u niego w biurze. - Marty
Dobbs. To bukmacher. Uważa się za dżentelmena, ale większość
interesów załatwia w dosyć podłej knajpce na przedmieściach.
Nazywa się „Latarnik", czy tak jakoś. Poza tym, dorabia sobie na
boku pożyczając na procent. W ten sposób łapie klientów. Nigdy nie
przypuszczałbym, że ktoś taki jak Peyton może mieć coś wspólnego z
taką podłą kreaturą jak Marty Dobbs. - Nathan Bishop z niesmakiem
pokręcił głową. - Coś podobnego! Kto by pomyślał!
- A jednak to prawda - potwierdził Lucas ponuro. - Siedział w
tym po uszy.
- I pomyśleć, że zdradziły go te dwa głupie czeki. Dobra robota,
dziecinko. - Starszy pan z dumą popatrzył na córkę. - Odwaliłaś kawał
dobrej roboty.
Natalie promieniała.
- Kiedy go aresztujesz?
- Marty Dobbsa? Za co?
- Jak to za co? - zdziwiła się z kolei Natalie. - Za zamordowanie
Ricka Peytona oczywiście!
- Na tej podstawie? - skrzywił się porucznik, machając
trzymanymi w ręku czekami. - To nie wystarczy, nawet żeby go
wezwać na przesłuchanie.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. Dwa czeki o niczym nie świadczą. Wiesz o
tym równie dobrze jak ja. A przynajmniej powinnaś wiedzieć. Do
licha, one nawet nie są wystawione na jego nazwisko. Zresztą, gdyby
nawet były, to jak udowodnisz, że chodzi o tego samego Marty
Dobbsa? W książce telefonicznej znajdziesz z tuzin facetów o tym
samym nazwisku.
- No, a wydruk z komputera? - nieśmiało wtrącił Lucas. - Są tam
daty, sumy, odsetki. Cholera! - zaklął cicho. - Zapisywał nawet nazwy
drużyn, na które stawiał. Czego więcej trzeba?
- Zależy do czego - odpowiedział spokojnie Nathan Bishop. -
Jeśli chciałbyś udowodnić, że twój brat uprawiał hazard, to i owszem,
masz na to wszystkie dowody. Gdybyś próbował dowieść, że Marty
Dobbs był jego bukmacherem, być może to również by ci się udało.
Ale morderstwo? Nigdy w życiu! Brakuje motywu, świadków,
dowodów z miejsca zbrodni. Nie masz nic. Absolutnie nic!
- Ale przecież wiemy, że Dobbs jest zamieszany w tę sprawę -
spierała się Natalie. - Może nie zamordował Peytona, ale na pewno
maczał w tym palce.
- Wiedzieć, a udowodnić winę, to dwie różne rzeczy -
filozoficznie stwierdził porucznik Bishop. - Słyszałem o różnych
rzeczach, ale nie potrafiłbym ich udowodnić przed sądem.
- Czy to znaczy, że policja zamierza siedzieć z założonymi
rękami, podczas gdy mordercy mojego brata będą cieszyć się
wolnością? - wybuchnął Lucas. - Pozwolicie, by ten, jak mu tam,
Dobbs się z tego wywinął?
- Po pierwsze, nie mamy dowodów, że Marty Dobbs jest
zamieszany w tę sprawę - oświadczył Nathan chłodno. - Dobbs to
drobna kanalia, ale nie jest durny. Zamordowanie Ricka Peytona
byłoby z jego strony wyjątkową głupotą. Nie zabija się przecież kury
znoszącej złote jajka. Dobbs mógł jedynie nasłać jakichś zbirów, żeby
spuścili mu małe lanie, jeśli Peyton spóźniał się z płaceniem, ale nigdy
nie słyszałem, żeby Dobbs parał się mokrą robotą.
- No cóż, zawsze jest ten pierwszy raz - zauważyła Natalie.
Lucas gestem nakazał jej milczenie.
- A po drugie? - spytał cicho głosem, od którego Natalie przeszły
ciarki po plecach.
- Po drugie - podjął porucznik Bishop - policja wcale nie
zamierza, jak to określiłeś, siedzieć z założonymi rękami. Przekażę
materiały, które przynieśliście Coffeyowi i Larsonowi. Będą
wiedzieli, co z tym dalej zrobić.
- I?
- Reszta, to już sprawa policji - zakończył. - Oczywiście
będziemy na bieżąco informować rodzinę o postępach w śledztwie.
- Ale, tato...
- Koniec dyskusji, Natalie. - W głosie starszego pana zabrzmiała
stanowcza nuta. - A teraz zmykaj już, zmykajcie oboje. Mam dużo
pracy.
- Chyba sama będę musiała się tam wybrać. - Natalie westchnęła
ciężko.
Siedzieli w samochodzie Lucasa, czekając, aż zmienią się światła.
- Gdzie, jeśli można wiedzieć? - Lucas popatrzył na nią pytająco.
- No, do tego, jak mu tam, „Latarnika". Tam, gdzie Dobbs
załatwia swoje ciemne interesy. Tata mówił, że to jakiś bar czy
restauracja. Pójdę tam i porozmawiam z tym Dobbsem.
- Jak to sobie wyobrażasz? śe podejdziesz do niego i powiesz,
przepraszam pana, panie Dobbs, ale czy to pan kazał zamordować
Ricka Peytona? - zadrwił Lucas, naśladując wysoki głos dziewczyny.
- Nie jestem taka głupia, za jaką mnie uważasz - obruszyła się
Natalie. - Nawet nie wspomnę o Ricku i tej całej sprawie. Po prostu
wejdę tam, zamówię drinka i mimochodem napomknę barmanowi, że
słyszałam, iż można się tu dobrze zabawić i... - Natalie obojętnie
wzruszyła ramionami - poczekam na rozwój wypadków.
- Prawdopodobnie facet weźmie cię za dziwkę.
- No wiesz! Wcale nie wyglądam na dziwkę! - obraziła się.
- Owszem. W tych butach. - Lucas wymownym wzrokiem
obrzucił szpilki Natalie.
Natalie podążyła za jego spojrzeniem. Jej ostatni zakup był
prześliczny. Wysokie, głęboko wycięte pantofelki idealnie dobrane
kolorem do sukienki i letniego żakietu.
- Nie rozumiem, dlaczego ciągle czepiasz się moich butów -
mruknęła, wykręcając stopę na boki i podziwiając nowy nabytek. -
Straciłam mnóstwo czasu, nim udało mi się znaleźć ten fason i kolor.
- W tym cukierkowym kolorze wyglądasz tak, że człowiek
miałby ochotę cię schrupać - zauważył niechętnie.
- Tak? - Natalie popatrzyła na niego uważnie. Przed chwilą, sam
o tym nie wiedząc, powiedział jej komplement Zastanawiała się, czy
mu to uświadomić. - Zatrzymaj się! - machnęła ręką w stronę
chodnika.
- Po co? - zdziwił się Lucas.
- Tam jest budka. Chcę sprawdzić w książce telefonicznej adres
tej knajpy.
Ale mężczyzna minął budkę. Pędził, kierując się na autostradę.
Natalie gniewnie zmarszczyła brwi.
- Masz lepszy pomysł? - warknęła.
- Tak. Mam. Sam pojadę do tego baru.
- O? Ciekawe, jak to sobie wyobrażasz - powiedziała kpiąco
Natalie. - Staniesz na środku i zażądasz, żeby powiedzieli ci wszystko,
co wiedzą o Dobbsie i jego podejrzanych interesach? A może
złamiesz kilka nosów, żeby ich do tego przekonać?
- Przynajmniej w razie czego jestem w stanie się obronić.
- Jeśli ja się tym zajmę, nie będzie takiej potrzeby.
- Tak? Ciekawe, jak do tego doszłaś?
- Ludzie stają się agresywni dopiero, kiedy ktoś ich zaatakuje,
lub gdy czują się zagrożeni. A chyba sam przyznasz, że jestem
ostatnią osobą, która mogłaby stanowić zagrożenie.
- Akurat! - mruknął pod nosem Lucas. Natalie zlekceważyła tę
uwagę.
- Nigdy nie miałam żadnych problemów, a bywałam w dużo
gorszych i bardziej podejrzanych miejscach niż ten bar - ciągnęła
wyniośle. - Pewnego razu musiałam wejść do domu, gdzie znajdowała
się melina handlarzy narkotykami. Zajmowałam się wtedy sprawą
pewnej nastolatki, która uciekła z domu. Weszłam tam i
wyprowadziłam tę dziewczynę bez kłopotów.
- Miałaś po prostu dużo szczęścia - zgodził się niechętnie. Choć
za nic by się do tego nie przyznał, zadrżał ze strachu na samą myśl o
grożących jej niebezpieczeństwach. Może i przewyższała odwagą
niejednego mężczyznę, ale przecież była kobietą. I do tego bardzo
drobną kobietą.
- Nieprawda! To dlatego, że jestem profesjonalistką! -
oświadczyła z urazą. - Poza tym zawsze noszę ze sobą to. - Sięgnęła
do torebki i ze specjalnie wszytej kieszeni wyciągnęła rewolwer
kaliber 38.
Lucas o mało nie zjechał na pobocze.
- Na litość boską, Natalie! Odłóż to natychmiast! Broń nie jest do
zabawy.
- Wcale nie uważam go za zabawkę - obraziła się Natalie. -
Kiedy tata pogodził się już z myślą, że postanowiłam zostać
prywatnym detektywem, podarował mi ten rewolwer i nauczył mnie
posługiwać się nim. Teraz strzelam lepiej od niego - dodała,
uśmiechając się z satysfakcją i chowając rewolwer z powrotem do
torebki. - Biedny tatek sam nie wie, czy się z tego cieszyć, czy złościć.
- Czule poklepała niewielką wypukłość na torebce.
Jedyną odpowiedzią ze strony mężczyzny było ironiczne
parsknięcie.
- Jeśli chcesz, możemy zrobić zawody - zaproponowała. -
Niedaleko stąd jest strzelnica publiczna.
Lucas milczał.
- Tchórz cię obleciał? - Natalie nie dawała za wygraną.
- W porządku. Sama tego chciałaś. Gdzie jest ta strzelnica?
- Te same warunki, co ostatnim razem - oświadczyła, kiedy
znaleźli się na strzelnicy. - Ten, kto przegra, musi przez jeden dzień
być do dyspozycji zwycięzcy i spełniać jego wszystkie życzenia.
- O ile pamiętam, życzenia miały być w granicach rozsądku -
przypomniał jej Lucas. - W umowie nie padło słowo wszystkie.
- Niech ci będzie, wykreślam wszystkie. Zadowolony? Zresztą,
to i tak nie ma znaczenia.
- A dlaczegóż to?
- Ponieważ, kiedy wygram...
- O ile wygrasz - wtrącił Lucas. Natalie uśmiechnęła się z
wyższością.
- Niech będzie. O ile wygram, będzie remis. Nie będzie
zwycięzcy, ani pokonanego. Poprzedni zakład zostanie unieważniony.
- A jeśli to ja wygram?
- Wtedy przez dwa dni będę na twoje rozkazy. Ale nie rób sobie
nadziei. Każdy ma prawo do sześciu strzałów - poinformowała go
rzeczowym tonem, sprawdzając magazynek. - Jeżeli będzie remis,
oddamy jeszcze po jednym strzale. I... żebyś nie mówił potem, że
wygrałam dlatego, że strzelaliśmy z mojego rewolweru, masz cztery
strzały próbne, żeby oswoić się z bronią.
- Dziękuję, ale nie skorzystam. Ty zaczynaj. Kobiety mają
pierwszeństwo - dorzucił kpiąco.
Natalie postanowiła nie dać się sprowokować. Ustawiła się przed
tarczą, założyła ochraniacze na uszy i wolno uniosła dłoń z
rewolwerem.
- Strzelamy w serce, czy w głowę? - spytała.
- Jasne, że w głowę. To trudniejszy cel.
Natalie przytaknęła i oddała pierwszy strzał. Na papierowej tarczy
dokładnie w miejscu, gdzie znajdowałyby się oczy ofiary, pojawiła się
maleńka dziurka po kuli. Natalie uśmiechnęła się z satysfakcją i wolno
oddała pięć kolejnych strzałów, wszystkie oddalone zaledwie o włos
od pierwszego.
Lucas stał z boku. Nie patrzył na tarczę, lecz na strzelca. Jego
oczy studiowały uważnie drobną figurkę dziewczyny. Natalie stała na
szeroko rozstawionych nogach. Popielatoblond włosy rozwiewał
ciepły letni wiatr. Wąska, krótka spódniczka ciasno opinała się na
długich nogach i krągłych pośladkach. Do tego te niebotyczne szpilki.
Może i były ostatnim krzykiem mody, ale dla niego zawsze kojarzyć
się będą z seksem i tym cudownym uczuciem satysfakcji, jakie daje
spełnienie.
- Twoja kolej! - Natalie zsunęła z uszu ochraniacze i odwracając
się od tarczy popatrzyła na Lucasa z triumfalnym uśmiechem. - Lucas,
teraz t...
Mężczyzna pochwycił ją w ramiona, nim zdążyła dokończyć.
Uniósł ją w górę. Lekko odchylił jej głowę do tyłu, a jego język
wśliznął się w otwarte usta dziewczyny.
Trwało to zaledwie chwilę. Nim zdołała otrząsnąć się ze
zdumienia, stała z powrotem na ziemi, a Lucas, odwrócony do niej
plecami, mierzył do tarczy.
Oddał sześć szybkich strzałów, po czym bez słowa ruszył, by
porównać wyniki. Natalie przyglądała się temu szeroko otwartymi
oczami. Kiedy tak kroczył wolnym, rozkołysanym krokiem,
przypominał rewolwerowca gotującego się na pojedynek. Prawie
słyszała brzęk ostróg i szczęk odbezpieczanej broni. Lucas był
wyraźnie podekscytowany. Zadrżała, a po plecach przebiegł
przyjemny dreszczyk. Jej ciało było gotowe na przyjęcie mężczyzny.
Gdyby teraz porwał ją w ramiona i pocałował, byłaby gotowa oddać
się mu tutaj, zaraz...
- Wygrałaś - oświadczył, wręczając jej papierowe tarcze.
Natalie z trudem przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło.
- Ty również jesteś niezłym strzelcem - zauważyła, pochylając
się nad tarczami i porównując ślady po kulach. Nie potrafiłaby
powiedzieć, które strzały zostały oddane przez nią samą, a które były
dziełem Lucasa. Gdyby mężczyzna sam nie przyznał się do
przegranej, Natalie uznałaby, że zremisowali.
Lucas przyglądał się jej w milczeniu. Nie powinienem był jej
całować - pomyślał. To kuszenie losu. Doskonale zdawał sobie z tego
sprawę, a jednak nie potrafił zapanować nad sobą. Pożądał jej. Teraz.
Zaraz. Ona natomiast stała tuż obok niego, bez reszty pochłonięta
studiowaniem tych cholernych dziur po kulach!
- Gdybyś sam nie powiedział, że przegrałeś - odezwała się
Natalie, nie odrywając wzroku od papierowych tarcz - byłabym
gotowa ogłosić remis. - Zwinęła tarcze w rulonik i wsunęła je sobie
pod pachę. - Czy mogę dostać z powrotem moją broń? - spytała,
patrząc gdzieś w bok. Za nic nie chciałaby, żeby wyczytał z jej oczu,
jak bardzo go pragnie.
Lucas podał jej rewolwer. Odczekał, aż wytrze go, załaduje i
schowa do torebki.
- Gotowa? - spytał obojętnym tonem. Skoro ona udawała, że nic
między nimi nie zaszło, nie zamierzał zdradzać swoich uczuć.
Natalie w milczeniu skinęła głową i pierwsza ruszyła w stronę
zaparkowanego nie opodal czarnego dżipa. Kroczyła z dumnie
uniesioną głową i sztywno wyprostowanymi ramionami. Miała
nadzieję, że nie potknie się na nierównej, żwirowej ścieżce. Gdyby za
opanowanie i zimną krew rozdawano Oskary, złota statuetka byłaby
już jej własnością.
Kiedy wrócili do biura Galaktyki, powitało ich pełne ulgi
westchnienie Daniela. Rozmawiał właśnie przez telefon.
- Dobrze, że jesteście - ucieszył się, podając słuchawkę
Lucasowi. - To Sherri. Dzwoni już chyba trzeci raz. Zupełnie nie
mogłem się skupić - poskarżył się siostrze. - Miałem zamiar nie
odbierać, ale telefon dzwonił jak oszalały. Jana zwykle włącza
automatyczną sekretarkę, kiedy wychodzi, ale...
- Przedstawił się? - Napięcie w głosie Lucasa nie umknęło uwagi
Natalie. Niecierpliwym machnięciem ręki nakazała bratu, żeby
zamilkł.
- Nie?... W porządku. Posłuchaj mnie teraz uważnie, Sherri.
Uspokój się i zadzwoń na policję. Poproś któregoś z tych dwóch
oficerów, którzy prowadzą sprawę Ricka.
Zdaje się, ze jeden nazywa się Coffey, czy jakoś tak... - urwał i
popatrzył pytająco w stronę Natalie.
- Coffey i Larson - podpowiedziała.
- Tak. Coffey. Poproś Coffeya albo Larsona - mówił do
słuchawki. - Opowiedz mu o wszystkim. Powtórz dokładnie każde
słowo, jakie zapamiętałaś... Zrób to zaraz i nie płacz. Sherri, słyszysz?
Przestań płakać. ...Posłuchaj, im szybciej pozwolisz mi odłożyć
słuchawkę, tym prędzej będę u ciebie... Tak. Obiecuję... Tak.
Natalie wyraźnie słyszała zniecierpliwienie w głosie Lucasa i
dziwiła się, że Sherri tego nie dostrzega.
- Tak, Sherri - powtórzył mężczyzna przez zaciśnięte zęby. - A
teraz rozłącz się, proszę, i zadzwoń (ta policję. Już do ciebie jadę.
- Co się stało? - spytała, kiedy wreszcie odłożył słuchawkę.
- Sherri otrzymała telefon z pogróżkami. Chodziło o pieniądze,
które Rick był komuś winien.
- Dobbsowi?
- Ten ktoś się nie przedstawił, ale to musiał być Dobbs. Jedziesz
ze mną? - rzucił od drzwi.
Natalie przecząco pokręciła głową.
- Sam dasz sobie radę - mruknęła. Wcale nie tęskniła za
widokiem Lucasa pocieszającego słodką, małą Sherri. - Poza tym
muszę zajrzeć do biura. Mam parę spraw do załatwienia.
ROZDZIAŁ 9
Natalie zaparkowała szarego forda na wprost wejścia do
baru."Latarnik" był rzeczywiście dość podłą knajpką, czego zresztą
należało oczekiwać, biorąc pod uwagę okolicę, w której się znajdował
i interesy, jakie w nim załatwiano.
Jeszcze raz zerknęła do notatnika zawierającego wszystko, co
udało jej się dowiedzieć o Martym Dobbsie. Ze zdjęcia patrzyły na nią
duże, okrągłe oczy, umieszczone w szczupłej twarzy. Na lewym
policzku mężczyzny znajdowało się niewielkie, brunatne znamię,
górną wargę przysłaniał krótko przystrzyżony wąsik. Dobbs musiał
czesać się u dobrego fryzjera - pomyślała Natalie, podziwiając
umiejętnie zakrytą łysinkę nad czołem mężczyzny.
Policyjne akta Marty Dobbsa nie były bogate. Wprawdzie
kilkakrotnie był on wzywany na przesłuchania, w związku z
podejrzeniem o czerpanie zysków z nielegalnych gier hazardowych,
ale za każdym razem musiano go wypuścić z braku dowodów. Kiedyś
nawet stanął przed sądem, ale i z tego udało mu się jakoś wykręcić
sianem. Wyglądało na to, że Dobbs „dorabiał" sobie na boku jako
alfons.
Choć nie znalazła nic, żadnej wzmianki, która wskazywałaby, że
Marty Dobbs używał przemocy, wiedziała, że jak inni przestępcy był
do tego zdolny. Zresztą tak jak większość ludzi w podbramkowej
sytuacji. Jej plan był prosty: nie prowokować. Upewniwszy się, że
rewolwer jest tam, gdzie powinien być, to znaczy w specjalnej
kieszonce jej eleganckiej torebki, Natalie wzięła głęboki oddech i
zdecydowanym ruchem otworzyła drzwiczki samochodu. Skierowała
się w stronę baru czując, jak krew pulsuje jej w żyłach w takt
wybijany na płytach chodnika przez wysokie obcasy pantofli.
Przez szerokie, wahadłowe drzwi wkroczyła do ciemnej,
zadymionej salki. Przez dłuższą chwilę stała w wejściu czekając, aż
oczy przyzwyczają się do półmroku. Sala nie była zatłoczona. Przy
barze siedziało kilku mężczyzn wyglądających na stałych bywalców,
zaś przepierzenia oddzielające ustawione pod ścianą stoliki były zbyt
wysokie, aby Natalie mogła stwierdzić, czy siedzą tam jacyś ludzie.
Na ekranie umieszczonego nad barem telewizora rozgrywano
właśnie mecz piłki nożnej, ale tylko jeden czy dwóch gości zdawało
się oglądać transmisję. Oparty o kontuar barman pochłonięty był
rozmową z jakimś klientem i tylko oni nie zwrócili uwagi na jej
wejście. Wszyscy pozostali uważnie taksowali wzrokiem szczupłą
figurkę Natalie.
Dziewczyna odetchnęła głęboko i wolno ruszyła w stronę baru.
Ktoś musiał dać znać barmanowi, że nadchodzi, ponieważ mężczyzna
przerwał rozmowę i podszedł do niej.
- Zabłądziła pani? - spytał tonem, który wyraźnie dawał do
zrozumienia, że kobiety takie jak Natalie rzadko odwiedzały to
miejsce.
- Nie, wcale nie zabłądziłam - odpowiedziała Natalie, sadowiąc
się na jednym z wysokich stołków i opierając łokcie o kontuar. - Po
prostu mam ochotę się czegoś napić. - Odważnie popatrzyła
barmanowi w oczy.
Mężczyzna wzruszył ramionami. Zrobił, co do niego należało.
Ostrzegł ją. Skoro jednak ona nie uznała za stosowne skorzystać z
dobrej rady, on umywa ręce.
- Co ma być?
- Whisky. Bez lodu - odpowiedziała bez namysłu, zamawiając
ulubiony trunek ojca. Kieliszek białego wina jakoś nie pasował do
sytuacji.
- Trzy pięćdziesiąt - oznajmił barman, stawiając przed nią
szklaneczkę.
Natalie położyła na kontuarze dziesięciodolarowy banknot.
- Słyszałam, że można się tutaj nieźle zabawić - zauważyła
mimochodem.
- Możliwe. Zależy, o jaką zabawę chodzi.
Natalie wyjęła drugi banknot o tym samym nominale i położyła
go na pierwszym.
- Chodzi mi o zabawy, jakie organizuje Marty Dobbs.
Mężczyzna obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
- Jest pani pewna, że chodzi o Dobbsa?
- Najzupełniej.
- Dobra - zręcznie schwycił leżące na kontuarze banknoty i
schował je do kieszeni. - Hej, Cal! - zawołał. - Ta dama chciałaby się
widzieć z Martym.
- Tak? - od jednego z ustawionych pod ścianą stolików podniósł
się wysoki, barczysty mężczyzna.
Miał modnie przystrzyżone, ustawione na sztorc blond włosy.
Barczyste plecy opinała czarna podkoszulka, a wąskie dżinsy
wydawały się dosłownie pękać na nim w szwach. Z lewego ucha
zwisał kolczyk w kształcie maleńkiej trupiej czaszki. Rozkołysanym
krokiem ruszył w stronę baru. Na widok Natalie jego twarz rozjaśnił
zadowolony z siebie, uwodzicielski uśmieszek mężczyzny, który wie,
ż
e żadna kobieta nie potrafi mu się oprzeć. Natalie odwzajemniła
uśmiech udając, że i ona dała się złapać na tę przynętę.
- Co to za sprawa, jaką masz do Marty'ego, kochanie? - spytał
siadając obok niej. Wskazującym palcem wolno przesunął po opartej
o kontuar dłoni dziewczyny.
Natalie z trudem powstrzymała się, aby nie cofnąć ręki.
- Ktoś powiedział mi, że pan Dobbs przyjmuje zakłady -
wyrecytowała wyuczoną na pamięć rolę.
- Zakłady?
- Tak. No... na mecze piłkarskie i... te rzeczy - wyjąkała. Wcale
nie musiała udawać wymaganego do tej roli zdenerwowania. Cal i
jego palec, którym nie przestawał wodzić po jej dłoni, w zupełności
wystarczali, aby wyprowadzić Natalie z równowagi. Sięgnęła po
whisky, uwalniając się w ten sposób od nieprzyjemnej pieszczoty.
- Czy pan Dobbs jest tutaj? - spytała wolno.
- Może jest, a może go nie ma.
Natalie poprawiła się na stołku, zerkając w stronę stolika, przy
którym siedział Cal. Miała nadzieję, że może uda jej się dostrzec
człowieka, który był powodem jej wizyty w tym podejrzanym lokalu.
- Bardzo chciałabym się z nim zobaczyć, o ile to możliwe.
Cal również zmienił pozycję, przesuwając się w jej stronę i
zasłaniając widok na salę.
- A w jakiej sprawie?
Natalie popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Czy pan jest jego sekretarzem? - spytała naiwnie. Cal parskną)
ś
miechem.
- Tak. Jestem jego sekretarzem i nikt nie może się z nim widzieć,
dopóki nie dowiem się, o co chodzi.
- No cóż... ktoś powiedział mi, że pan Dobbs...
- Kim jest ten tajemniczy ktoś?
- Tto... przyjaciółka. Prosiła, żeby nie wymieniać jej imienia.
Mąż byłby wściekły, gdyby dowiedział się, że znowu przegrała jego
pieniądze. No, wie pan, jacy są mężowie. - Uśmiechnęła się nieśmiało.
Na twarzy Cala pojawił się znajomy obleśny uśmieszek.
- Taak. Wiem, jacy są mężowie. A ty, kochanie, masz męża? -
spytał pochylając się nad nią tak blisko, że wyczuła na policzku jego
gorący oddech.
- Jja... - zaczęła niepewnie. Jego bliskość sprawiała, że czuła się
coraz bardziej nieswojo. Nie ukrywała specjalnie, że jest zakłopotana.
Pasowało to do roli, którą odgrywała, Cal zaś sprawiał wrażenie
człowieka, który lubi wprawić innych w zmieszanie, szczególnie
kobiety.
- Tak - wyznała niechętnie. - Mam męża.
- Zazdrosny? - spytał, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Tak, bardzo. Zabiłby mnie, gdyby wiedział, że tu byłam.
Palce Cala zacisnęły się na ramieniu dziewczyny.
- Wobec tego to będzie nasza mała tajemnica, dobrze?
- Tajemnica? - niepewnie powtórzyła Natalie. Było oczywiste, że
Cal nie zamierza zaprowadzić jej
do Dobbsa, nim Natalie nie zgodzi się dać mu czegoś w zamian.
Postanowiła więc poudawać jeszcze trochę w nadziei, że może
mężczyzna wygada się na temat swego szefa. Nie była to łatwa
decyzja. Zaloty Cala stawały się z minuty na minutę coraz bardziej
natarczywe i najrozsądniejszym wyjściem wydawała się ucieczka.
Natalie wiedziała jednak, że jeśli teraz wstanie i wyjdzie, może
pożegnać się z myślą, iż zdobędzie jakiekolwiek informacje. Zresztą
odwrót nie był w jej stylu, a w barze oprócz ich dwojga znajdowało
się jeszcze z tuzin innych ludzi. Cal nie rzuci się na nią w ich
obecności, a jeśli nawet, to nip była zupełnie bezbronna.
- O jakiej tajemnicy mówisz... Cal? - spytała zerkając spod
kokieteryjnie spuszczonych rzęs.
- Myślę, kochanie, że dobrze wiesz - odpowiedział mężczyzna.
Jego oczy patrzyły na nią pożądliwie. - To naprawdę wielka
tajemnica. Zobaczysz, że ci się spodoba. - Nie wypuszczając z uścisku
ramienia dziewczyny, wyprostował wskazujący palec i potarł lekko o
jej pierś.
- Chodźmy do mojego samochodu, a sama się o tym przekonasz.
Zaparkowałem przed tylnym wejściem.
- Ależ, Cal - zaprotestowała nieśmiało Natalie. - Przecież prawie
się nie znamy.
- Moglibyśmy to szybko nadrobić, kochanie.
- No pewnie - zgodziła się. - Może w takim razie postawisz mi
drinka i pogadamy o tym. Zawsze wolę najpierw porozmawiać z
mężczyzną.
- Porozmawiamy w samochodzie. - Cal zsunął się ze stołka,
ciągnąc Natalie za sobą.
- Cal, proszę. - Natalie położyła dłonie na ramionach mężczyzny,
odpychając go lekko. - Nie musimy się spieszyć.
Cal najwyraźniej jednak nie należał do cierpliwych. Objął ją
ciaśniej w talii. Natalie niechętnie poddała się. Tak jak się
spodziewała, Cal wykorzystał ten brak oporu. Popchnął ją w stronę
kontuaru, przysuwając się bliżej i schylając głowę do pocałunku.
Natalie gwałtownym ruchem odwróciła twarz, usiłując jednocześnie
sięgnąć do zwisającej jej z ramienia torebki. Zaślinione usta Cala
wpiły się w jej szyję. Od strony siedzących przy barze mężczyzn
doleciało przeciągłe gwizdnięcie, któremu towarzyszył głos barmana.
- Hej tam, Cal! Jeśli zebrało się wam na amory, lepiej stąd
wyjdźcie. To bar, a nie burdel.
Natalie uświadomiła sobie nagle, że jej położenie nie przedstawia
się różowo. Cal był dużym i silnym mężczyzną, i widać było, że
bardzo mu się podoba. Gdyby teraz postanowił wyciągnąć ją stąd siłą,
na pewno żaden z klientów baru nie przyszedłby jej z pomocą.
Powtarzając sobie w duchu, że tylko spokój może ją uratować, Natalie
sięgnęła do torebki. Zaślinione pocałunki Cala stawały się coraz
bardziej natarczywe. Musiała działać szybko.
- No, kochanie, chodźmy stąd - szepnął, usiłując wsunąć dłoń za
dekolt jej sukienki. - Nie udawaj, że nie chcesz.
Natalie wymacała w końcu rewolwer. Przyciskając spust,
przystawiła broń do żeber mężczyzny. Cal w jednej chwili otrzeźwiał.
- Co, u li... - zaczął, wypuszczając ją z objęć i odwracając się
gwałtownie.
Ktoś zaklął głośno. Do uszu Natalie doleciał odgłos uderzenia i
oto Cal jak długi runął na podłogę u jej stóp. Zdezorientowana przez
chwilę patrzyła na bezwładne ciało, po czym uniosła głowę szukając
nieznanego wybawcy.
- Co, u diabła, tutaj robisz? - ryknął na nią z góry Lucas.
Schwycił ramię Natalie, ciągnąc ją w stronę wyjścia. - Czy już
zupełnie straciłaś tę resztkę rozumu, jaka ci została?
- Hej, stary! Uderzyłeś naszego kumpla - odezwał się jakiś
mężczyzna, zastępując im drogę.
Lucas zatrzymał się gwałtownie. Drepcząca za nim Natalie o
mało nie rozbiła sobie nosa o jego plecy.
- Zejdź mi z drogi.
- Lucas! - krzyknęła ostrzegawczo, widząc, że dwóch innych
mężczyzn podnosi się od stołu.
Lucas zignorował to ostrzeżenie.
- Słyszałeś, stary. - Groźnie popatrzył na tarasującego przejście
mężczyznę.
- Lucas! - powtórzyła Natalie.
- Jeśli nie chcesz oberwać, trzymaj buzię na kłódkę, dziecinko -
mruknął, nawet nie patrząc w jej stronę.
- Lu... - nie dokończyła, bo oto jeden z mężczyzn złapał ją od
tyłu za ramiona, usiłując odciągnąć na bok. Jednocześnie inny rzucił
się na Lucasa. Lucas zasłonił się przed uderzeniem jedną ręką,
podczas gdy jego druga pięść wymierzyła silny cios w podbródek
atakującego. Mężczyzna z głośnym łoskotem wylądował na jednym z
ustawionych pod ścianą stolików, zaś Lucas równie szybko rozprawił
się z napastnikiem Natalie.
- No? Kto następny? - zakpił rozglądając się po sali. Nikt nie
zareagował na to wyzwanie. Najwyraźniej
ż
aden z bywalców baru nie miał ochoty podzielić losu swoich
trzech koleżków.
- Cholera! - ktoś zaklął głośno, przerywając ciszę, która zapadła
po słowach Lucasa. - Zabieraj stąd tę lalunię, stary. Same z nią
kłopoty.
- Co to, to racja - przytaknął Lucas i popychając przed sobą
opierającą się Natalie, opuścił bar.
Potykając się na nierównym chodniku, Natalie prawie biegła
usiłując dorównać kroku mężczyźnie. Z ramienia zwisała jej otwarta
torebka.
- Możesz już mnie puścić? - sapnęła gniewnie, kiedy znaleźli się
przy jego dżipie. Lucas zaparkował tuż za szarym fordem Natalie.
- Słyszysz? To boli. Zupełnie zdrętwiała mi ręka. Mężczyzna
otworzył drzwiczki samochodu i popchnął ją do środka.
- Puść mnie natychmiast! - zażądała.
- Wsiadaj!
- Lucas!
- Powiedziałem: wsiadaj! Zawiozę cię do domu.
- Mam swój samochód.
- Może zostać tutaj.
- Tutaj? Chyba żartujesz!
- Natalie! Ostrzegam cię. Wsiadaj natychmiast, albo...
- Albo co? No, albo co? - zaperzyła się. Wyrwała mu ramię. -
Może dołożysz mi tak jak tamtym facetom w środku?
- Lepiej mnie nie prowokuj - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- No, dalej! Ładnie, nie ma co! Teraz mi grozisz.
- Natalie, do cholery! Wsiadaj do samochodu, zanim tamci
durnie z baru otrzeźwieją i ruszą za nami.
Natalie była zbyt wściekła, żeby dotarło do niej to ostrzeżenie.
- Mam dosyć, słyszysz! Mam tego po dziurki w nosie! -
wybuchnęła. - Traktujecie mnie, jakbym była małym dzieckiem.
Najpierw ojciec, a teraz ty! Nie zniosę tego, słyszysz?!
- Słyszy cię cała ulica.
- No i co z tego?! Doskonale daję sobie radę sama. Nie
potrzebuję niczyjej pomocy! Panowałam nad sytuacją, kiedy wpadłeś
tam i wszystko zepsułeś!
- Akurat! Panowałaś nad sytuacją! - zakpił. - Ten facet o mało co
cię...
- Jestem prywatnym detektywem! - przerwała mu Natalie. -
Przeszłam specjalne przeszkolenie. W moim biurze na ścianie wisi
licencja. Możesz to sobie sprawdzić. Noszę przy sobie broń i, w razie
potrzeby, potrafię jej użyć! Ale o tym miałeś już okazję przekonać się
na własne oczy - przypomniała mu.
- To dlaczego tego nie zrobiłaś?
- Właśnie, że zrobiłam! Kiedy wpadłeś tam, niczym jakiś Rambo,
trzymałam go na muszce. O tak! - dodała, wpychając mu rewolwer
między żebra.
- Na litość boską, Natalie! - jęknął Lucas, zamierając w
bezruchu.
- On zareagował tak samo - zauważyła Natalie uśmiechając się z
satysfakcją. - A teraz pozwolisz, że wsiądę do mojego samochodu i
wrócę do domu. Bez twojej pomocy. - Nie czekając na odpowiedź,
wykręciła się na pięcie i ruszyła do forda.
Lucas w milczeniu odprowadził ją wzrokiem.
- Jedź prosto do domu - odezwał się, kiedy wsiadała. - Będę
zaraz za tobą.
Natalie zatrzasnęła drzwiczki i przekręciła kluczyk w stacyjce. W
chwili kiedy ruszała, usłyszała, że zapalał dżipa.
Była już prawie pod domem, kiedy nagle uświadomiła sobie, jaką
głupotą z jej strony była samotna wyprawa do „Latarnika". Miała
wprawdzie broń i potrafiłaby jej użyć, ale przecież nawet najlepszym
strzelcom odbierano broń, co kończyło się dla nich tragicznie. Z
drugiej strony panowała przecież nad sytuacją, kiedy zjawił się Lucas.
Zacisnęła dłonie na kierownicy. Z oczu popłynęły jej długo
powstrzymywane łzy gniewu. Do licha! Natalie gwałtownie
zamrugała powiekami. Nie była przecież Sherri Peyton. Tylko takie
kobiety jak Sherri mogły pozwolić sobie na łzy. Zatrzasnęła drzwiczki
forda i prawie biegiem ruszyła w stronę domu. Bała się, żeby Lucas
nie zobaczył tego tak oczywistego dowodu słabości. Niestety był
szybszy.
- Natalie? - odezwał się, kładąc rękę na jej ramieniu, kiedy
odwrócona plecami walczyła z opornym zamkiem. - Do licha, Natalie!
Przecież musimy porozmawiać.
- Nie chcę teraz o tym rozmawiać - warknęła gniewnie, strząsając
jego rękę. - Idź sobie!
- Natalie, spójrz na mnie! - nalegał. - Jest parę rzeczy, któ... -
urwał nagle, dostrzegając łzy na twarzy dziewczyny. - Dobry Boże,
Natalie! Co się stało? - Ujął ją pod brodę, zmuszając, żeby spojrzała
mu w oczy. - Czy coś ci się stało? Czy ten drań cię skrzywdził?
- To ty jesteś tym draniem, który mnie zranił - odburknęła,
wyrywając się. Wreszcie udało jej się przekręcić klucz i otworzyć
drzwi. - Więc idź już sobie i zostaw mnie w spokoju!
Lucas nie zważając na te słowa wszedł za nią do mieszkania.
- Ja? Ja cię zraniłem? Gdzie? Jak? - złapał ją za ramiona i zmusił,
aby spojrzała mu w twarz.
- Zraniłeś moje uczucia - wybuchnęła. - Moją dumę!
Potraktowałeś mnie jak małe dziecko, którym bez przerwy trzeba się
opiekować i którego ani na chwilę nie można spuścić z oka. Przez całe
ż
ycie walczyłam z tym. Najpierw ojciec, a... a teraz ty. Nie zniosę
tego dłużej! Tylko nie ty! - chlipnęła żałośnie.
- Natalie? - Lucas delikatnie ujął dziewczynę pod brodę. - Nie
chciałem obrazić cię, dziecinko. Ja po prostu próbo...
- Wcale nie uraziłeś mnie - warknęła odpychając jego rękę. - Nie
dlatego płaczę. Tto dlatego, że... że jestem wściekła! A teraz zrób mi
tę przyjemność i zejdź mi z oczu - dodała z gniewem, ocierając mokre
policzki.
Ich spojrzenia zetknęły się i przez chwilę stali nieruchomo w
milczeniu, wpatrując się w siebie nawzajem.
- No, na co czekasz? - wybuchnęła Natalie. - Wynoś się stąd!
Ale mężczyzna zignorował jej rozkaz. Natalie była zła, ale nie
tylko złość zabarwiła jej policzki i przyspieszyła oddech. W jej
szeroko rozwartych oczach wyczytał, że pragnie go równie mocno, jak
on jej.
- Powiedziałam ci, żebyś sobie poszedł - powtórzyła chłodno,
podchodząc bliżej i kładąc rękę na szerokiej piersi mężczyzny. - Nie
mam zamiaru powtarzać dwa razy.
- Ale tak naprawdę, to wcale nie chcesz, żebym sobie poszedł -
stwierdził spokojnie Lucas ujmując jej dłoń w swoją i wolno
przesuwając w dół. Niżej, coraz niżej... - Prawda, że nie chcesz?
Palce Natalie delikatnie zacisnęły się na naprężonym członku.
- Nie chcę - powtórzyła miękko. - Zostań.
Stali tak przez dłuższą chwilę, pożerając się wzrokiem. Dwie pary
płonących pożądaniem oczu. Dwa serca bijące szybko w rytm miłości.
Dwoje zagubionych w rzeczywistości ludzi, którzy wiedzieli tylko
jedno, że pragną siebie nawzajem i pragnienie to jest silniejsze od
wszystkiego.
ROZDZIAŁ 10
Byli spragnieni siebie, tak jak wędrowiec na pustyni spragniony
jest życiodajnej wody i chwili spoczynku w chłodnym cieniu.
Ramiona Lucasa zacisnęły się wokół szczupłej talii Natalie, kiedy
pochylił głowę szukając jej ust. Jej ręce wsunęły się pod marynarkę
mężczyzny, obejmując z całej siły szerokie plecy. Ich wargi złączyły
się w długim, namiętnym pocałunku. Natalie wspięła się na palce i,
nie odrywając ust od twarzy Lucasa, oparła się o niego całym
ciężarem swego drobnego ciała, przywierając do muskularnej piersi.
Jej dłoń zsunęła się po plecach mężczyzny i zacisnęła się na krągłym
pośladku. Uniosła nogę na tyle, na ile pozwoliła jej na to wąska
spódniczka i oparła ją o udo Lucasa. Teraz lepiej - pomyślała. Ale to
ciągle jeszcze za mało. Z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie.
- Wiem, maleńka - odpowiedział jej Lucas. - Wiem. To za mało.
Delikatnie postawił ją na podłodze. Położył dłonie na ramionach
dziewczyny zsuwając z nich żakiet, po czym sięgnął do
błyskawicznego zamka sukienki. Sukienka opadła na podłogę. Natalie
niecierpliwie rozpinała guziki jego koszuli. Ona też pragnęła napawać
się widokiem jego nagiego ciała. Zadrżała, kiedy twarde, silne dłonie
zamknęły się na jej pełnych piersiach. Mężczyzna delikatnymi
kolistymi ruchami palców pieścił nabrzmiałe ciemnoczekoladowe
sutki. Natalie jęknęła cicho i zacisnęła dłonie na szyi mężczyzny,
przyciągając jego głowę do swoich piersi, ale Lucas powstrzymał ją,
chwytając za nadgarstki i rozkładając jej ramiona szeroko na boki.
Przez dłuższą chwilę trwał tak, pożerając ją namiętnym wzrokiem.
Była wspaniała i bardzo, bardzo go pragnęła. Jego spojrzenie
wolno przesuwało się po zarumienionej z podniecenia twarzy
dziewczyny, zaskakująco pełnych piersiach, które unosiły się w
szybkim, urywanym oddechu. Krzyżując jej ramiona na plecach,
przytrzymywał je jedną ręką, drugą zaś leciutko pieścił drżące z
niecierpliwości ciało. Jego zręczne palce przesunęły się po brzuchu
dziewczyny. Przez cienki jedwab koronkowych majteczek poczuł, jak
bardzo jest pobudzona.
- Lucas - szepnęła Natalie. - Och, Lucas!
Na tak wyraźne zaproszenie mężczyzna wsunął dłoń pod
koronkową bieliznę sięgając w miękką wilgoć jej ciała. Szczupłe uda
dziewczyny objęły jego biodra.
- Jeszcze raz - zamruczał z twarzą wtuloną w jej włosy, kiedy z
ust Natalie wyrwał się cichy okrzyk znamionujący, że osiągnęła
szczyt rozkoszy. - Chcę, żebyś przeżyła to jeszcze raz - powtórzył -
ale wtedy chcę być w tobie. Chcę cię czuć całym moim ciałem.
- Tak - odpowiedziała Natalie. - O, tak! Ja też chcę ciebie.
Bardzo. - Ujęła go za rękę i poprowadziła do sypialni.
- Nie ruszaj się - powiedziała, kiedy byli już na miejscu. Zapaliła
małą nocną lampkę i sięgnęła po przykrywającą łóżko narzutę
odsłaniając kolorową pościel. Zdjęła okulary. Zsunęła z nóg wysokie
pantofle.
- Twoja kolej - uśmiechnęła się, sięgając do paska jego spodni.
- Natalie! - zawołał Lucas, chwytając ruchliwe dłonie
dziewczyny. - Skarbie, mam tu tak stać ze spuszczonymi spodniami,
w butach i skarpetkach?
Natalie zręcznym szarpnięciem uwolniła ręce i wróciła do
przerwanej pieszczoty.
- Hej! Facet ze spuszczonymi spodniami wygląda bardzo głupio -
protestował. - Pozwól mi się rozebrać do końca. Moje ego tego nie
ś
cierpi.
- No, dobrze. - Natalie, klęknęła przed nim. - Podnieś nogę -
poleciła, chwytając za jego but.
Lucas oniemiał. Jego była żona nigdy nie zrobiłaby czegoś
podobnego.
Natalie uwolniła jego stopy z butów i skarpetek, po czym zsunęła
mu spodnie i slipy.
- Hm, wcale nie wygląda tak głupio - powiedziała miękko,
podnosząc na niego duże, brązowe oczy. - Rzekłabym raczej, że
wygląda wręcz imponująco... - W jej głosie brzmiał niekłamany
podziw. Delikatnie przesunęła czubkiem palca po naprężonym
członku. - Choć, prawdę mówiąc, niewiele widzę bez okularów -
zachichotała, macając dookoła ręką, niby po omacku, w poszukiwaniu
szkieł.
Lucas roześmiał się i wsuwając dłonie pod ramiona dziewczyny
podniósł ją z klęczek.
- Jesteś niesamowita! - szepnął pochylając się do jej ust.
Całowali się zachłannie długimi, namiętnymi pocałunkami,
rozkoszując się gładkością, zapachem i smakiem swojej skóry,
odkrywając najbardziej wrażliwe miejsca na drżących z podniecenia
ciałach. Natalie z cichym westchnieniem rozsunęła szczupłe uda. Był
w domu.
Nie spiesząc się wymieniali wilgotne, słodkie pocałunki,
poruszając się jednym zgodnym rytmem. Natalie osiągnęła orgazm
pierwsza, wyprzedzając go jednak tylko o ułamek sekundy. Kiedy
wiła się pod nim spocona, dysząca, pojękując cicho z rozkoszy, z
trudem powstrzymał chęć, aby unieść wysoko głowę i głośno
obwieścić swój triumf.
- Natalie? - Delikatnie przesunął dłonią po ciepłym policzku
dziewczyny, zaniepokojony jej całkowitym bezruchem. Była taka
drobna i krucha, a on tak wielki i ciężki. Czy nie skrzywdził jej?! -
Wszystko w porządku?
Na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech.
- Och, tak! Było cudownie - westchnęła z rozmarzeniem. -
Wspaniale!
Lucas roześmiał się radośnie.
- To dlatego, że ty jesteś cudowna, dziecinko.
ROZDZIAŁ 11
Godzinę później siedzieli w kuchni, jedząc spóźniony obiad, na
który żadne z nich nie miało czasu w ciągu dnia.
- Ty naprawdę umiesz gotować - z podziwem w głosie
stwierdziła Natalie, patrząc na smakowicie pachnącą grzankę, którą
Lucas właśnie położył przed nią na talerzu. Obok grzanki leżała
niewielka kupka chrupek ziemniaczanych i kiszony ogórek, jedyne
jadalne produkty, jakie Lucasowi udało się znaleźć w pustych,
kuchennych szafkach.
- Jeszcze nie spróbowałaś.
- Już na sam widok ślinka leci do ust. Moja siostra Andrea
uważa, że smakowity wygląd to połowa sukcesu, a ta grzanka
naprawdę wygląda wspaniale - urwała i ugryzła kawałek. - Hmmm...
smakuje tak samo. Możesz tu przychodzić i gotować dla mnie choćby
codziennie. - Uśmiechnęła się do niego znad talerza. - Szkoda, że nie
istnieje jakiś sposób, żeby uwiązać mężczyznę przy kuchni
- Sposób? - zdziwił się Lucas, stawiając na stole drugi talerz i
siadając obok.
- No wiesz, jak w tym starym powiedzonku: boso i w...
- ...w ciąży - dokończył wolno.
Napięcie w jego głosie nie uszło uwagi Natalie.
- O co chodzi?
- Nie zabezpieczyłem się. No wiesz... - wyjaśnił - nie założyłem
prezerwatywy. Zupełnie wyleciało mi to z głowy.
- A, o to chodzi. Nie przejmuj się - odpowiedziała lekko.
- Nie przejmuj się? Ależ, Natalie!
- Mam nadzieję, że wkrótce to powtórzymy. - Uśmiechnęła się z
rozmarzeniem.
- To nie temat do żartów - zdenerwował się Lucas.
- Masz rację. Przepraszam - zmitygowała się Natalie. - Ale
naprawdę nie musisz się niczym przejmować. Ty nie pomyślałeś, za to
ja tak.
- Zabezpieczyłaś się?
- Oczywiście. Chyba nie sądzisz, że w tak ważnej sprawie zdaję
się na łaskę i niełaskę kogoś innego - ciągnęła lekko
zniecierpliwionym tonem.
- Hmm, chyba nie, ale...
Natalie obrzuciła go pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
- Chyba nie należysz do facetów, którzy uważają, że każda
dziewczyna, która dba o te sprawy, to dziwka?
- Oczywiście, że nie - zapewnił ją szybko.
- W takim razie, w czym problem?
- No cóż, na podstawie mojego własnego doświadczenia wiem,
ż
e większość kobiet zdaje się w tej sprawie na mężczyznę.
- Nie należę do większości kobiet - odburknęła Natalie, z
niechęcią myśląc o tych innych, które trzymał w ramionach.
- Wcale tak nie twierdzę, ale nie uważasz, że powinnaś była mnie
uprzedzić?
- Uprzedzić cię?! Dobre sobie! Ciekawe jak. Miałam może
powiedzieć: nie martw się, najdroższy, mam założoną spiralkę? Poza
tym - popatrzyła na niego niechętnie - nie pytałeś.
- Masz rację. To ja powinienem był cię spytać.
- Tak! Powinieneś był!
Przez dłuższą chwilę mierzyli się gniewnym wzrokiem. Wreszcie
Lucas wzdychając ciężko przerwał ten milczący pojedynek.
- No, nie! Czyżbyśmy się znowu kłócili?
- Chyba tak. Prawie.
- Ale o co? Do licha ciężkiego!
- Sama nie wiem - mruknęła.
- Więc pogódźmy się. Zgoda?
- Zgoda - przytaknęła. Jedli w milczeniu.
- Czyżby ta cisza oznaczała, że nie mamy sobie nic do
powiedzenia, kiedy się nie kłócimy? - przerwał milczenie Lucas.
- Może. W takim razie zdradź mi w końcu, co znajduje się w tej
zamazanej części twoich akt ze służby w wojsku - zaproponowała. - O
to na pewno się nie pokłócimy.
Lucas uśmiechnął się do niej znad talerza.
- No, nie wiem. A co będzie, jeśli powiem ci, że to ściśle tajne?
- Może jednak uchyliłbyś rąbka tajemnicy?
- Już to zrobiłem. Mówiłem ci, że zajmowałem się łamaniem
szyfrów.
- Akurat! - prychnęła Natalie. - A gdzie nauczyłeś się tego całego
kungfu, którym popisywałeś się w barze?
- Widzę, że wmówiłaś sobie, że byłem jakimś superagentem do
walki z KGB, co? - Lucas pokiwał głową. - To wcale nie było tak,
dziecinko. śadnych agentów, niebezpiecznych akcji, tajemniczych
spotkań. Po prostu żmudna, rutynowa robota, którą każdy rząd woli
trzymać w sekrecie.
- A kungfu? - upierała się Natalie.
- Przeszkolenie w wojsku.
- No, niech ci będzie - przystała niechętnie. W głębi duszy wcale
mu nie wierzyła. Niełatwo było pożegnać się z romantycznym
bohaterem, którego wymyśliła.
Lucas z rezygnacją pokręcił głową. Natalie przyglądała się mu
uważnie. Ciekawe, czy ten ocenzurowany fragment dotyczył jedynie
służby w kontrwywiadzie? - pomyślała. Chyba nigdy się tego nie
dowiem.
- A więc opowiedz mi, jak to właściwie było z tymi telefonami
do Sherri - spytała.
- Telefonami do Sherri? Jakimi telefonami?
- No, dziś po południu, kiedy wróciliśmy ze strzelnicy. Mówiłeś,
ż
e Dobbs do niej dzwonił, pamiętasz?
- A, to. To wcale nie był Dobbs. A raczej, nie sądzę, żeby to był
on - poprawił się.
- To kto?
- Z tego, co mówiła Sherri, wyglądało to na jedną z tych agencji,
zajmujących się opornymi dłużnikami. No wiesz, dzień dobry, pani
Peyton. Nasza agencja przejęła pani dług i chcielibyśmy wiedzieć,
kiedy możemy spodziewać się jego spłaty.
- A więc była mowa o jakimś nie spłaconym długu?
- Nie mam pojęcia. Sherri była zbyt zdenerwowana i niczego nie
potrafiła powtórzyć.
- Założę się, że Coffey musiał być wściekły - uśmiechnęła się
Natalie. - Przejechał taki kawał drogi, a tu nic.
- Nie zauważyłem. On i ten drugi zjawili się zaraz po mnie.
Kiedy okazało się, że Sherri nie potrafi powiedzieć nic poza tym, że
dzwonił ktoś w sprawie jakichś pieniędzy, podziękowali za
zawiadomienie i szybko odjechali.
- Coffey nie znosi rozhisteryzowanych kobiet. Tata mówi, że
Coffey wolałby stanąć oko w oko ze zbzikowanym narkomanem
uzbrojonym w karabin maszynowy, niż mieć do czynienia z jedną
histeryczką. Założę się, że Sherri dała niezły popis - zauważyła
Natalie złośliwie.
- Była po prostu bardzo zdenerwowana. - Lucas rzucił jej pełne
dezaprobaty spojrzenie. - Zresztą, czy można ją za to winić. Nie dość,
ż
e straciła męża, to jeszcze okazuje się, że tonie w długach. Chyba nie
miała pojęcia, jaka była ich sytuacja finansowa.
- To mnie nie dziwi - odpowiedziała Natalie. - Konto w banku
było na Ricka Peytona. Co miesiąc Sherri dostawała jakąś sumkę na
utrzymanie domu. Sądzę, że Sherri nawet nie wiedziała, ile mają
pieniędzy. Robiąc jakieś większe zakupy płaciła kartą kredytową albo
prosiła ukochanego męża.
- Widzę, że nie podoba ci się taki układ.
- A tobie? Tylko szczerze.
- Szczerze? No, cóż... - zamyślił się Lucas. Prawdę mówiąc,
nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale z pewnością taki system był
lepszy niż umowa, jaką zawarł ze swoją pierwszą żoną. Madeline
nalegała, żeby oboje mieli oddzielne konta i płacili za wszystko po
równo. Tak jakby nie byli małżeństwem, ale parą współlokatorów.
- Nie wierzę, że odpowiadałby ci podobny układ - ciągnęła
Natalie. - Do licha, czy naprawdę sądzisz, że tak powinny wyglądać te
sprawy między dwojgiem bliskich sobie ludzi?
- Hm... to chyba niegłupie rozwiązanie.
- Niegłupie?! Lucas, zastanów się przez chwilę! - oburzyła się
Natalie. - Postaw się na miejscu takiej żony. Wszystkie pieniądze są
na koncie twego męża. Nie wiesz, ile tego jest. Co miesiąc dostajesz
jakąś tam sumę, zupełnie jakbyś był dzieckiem. Za każdym razem,
kiedy chcesz kupić sobie nową sukienkę albo parę rajstop, musisz
prosić męża o pieniądze. No, jakbyś się wtedy czuł?! - Natalie z
trudem hamowała gniew. Ten temat działał na nią jak czerwona
płachta na byka. - Nawet jeśli za każdym razem dostawałbyś te
pieniądze, to sam fakt, że musiałbyś o nie prosić, byłby upokarzający.
No i gdyby pewnego dnia twój mąż nagle umarł tak jak Rick? Sam
przed chwilą powiedziałeś, że Sherri nie miała pojęcia o swojej
sytuacji finansowej. Czy to w porządku? Czy to sprawiedliwe? Założę
się, że ona nawet nie przypuszcza, że jej piękny dom ma obciążoną
hipotekę. - Natalie z dezaprobatą pokiwała głową. - Każda kobieta,
która aprobuje podobną sytuację, sama prosi się o kłopoty.
- Czy zdarzyła ci się taka historia? - spytał Lucas cicho. Gniew
Natalie był zbyt gwałtowny, jak na rzeczniczkę wszystkich
pokrzywdzonych przez los kobiet.
- Nie mnie. Mojej siostrze - wyznała. - Andrea przypomina
Sherri. Lub raczej przypominała Sherri, bo teraz bardzo się zmieniła.
Była jedną z najlepszych uczennic w klasie. Aż dwa uniwersytety
proponowały jej stypendia, ale ona zaraz po maturze wyszła za mąż.
Za chłopaka, z którym chodziła przez całą szkołę średnią. Takie nic
dobrego, ale nasz ojciec zaakceptował ten wybór. Kiedy on studiował,
Andrea odrabiała za niego wszystkie prace domowe. Pisała mu prace
semestralne. Potem, kiedy zaczął pracować, urządzała przyjęcia i
proszone obiadki, aby pomóc mu w zrobieniu kariery. Chodziła do
opery zamiast na musicale, które lubiła, ponieważ on wolał operę.
Ubierała się tak, jak on lubił, myślała tak, jak on chciał, żeby myślała.
Nawet dzieci zaplanowała tak, jak on uważał za stosowne. Była mu
posłuszna absolutnie we wszystkim i nigdy nie przekroczyła budżetu
domowego ani o dolara. I wtedy właśnie - ciągnęła Natalie gorzko -
jakieś trzy lata po narodzinach Emily, on oświadczył, że Andrea
tłamsi jego osobowość i pozbawia go indywidualności. Wyjechał do
Kalifornii z jakąś panienką o połowę od niego młodszą.
- A co z Andrea? Natalie westchnęła ciężko.
- Straciła wszystko. Męża, dom, wygodne życie, pozycję. Nawet
szacunek do samej siebie.
- Przykro mi.
- Na szczęście jakoś się z tego otrząsnęła. Całkiem nieźle sobie
radzi. Zamieszkała z ojcem. Nasza mama umarła wkrótce po ślubie
Andrei. Ja i Daniel mamy własne życie, i ojcu musiało być trochę
smutno samemu w dużym domu. Andrea pracuje na pół etatu, a
wieczorami chodzi na kurs. Chce zostać hydraulikiem.
- Hydraulikiem? - zdziwił się Lucas. Nie pamiętał wprawdzie,
jak wyglądała kobieta, która przyjechała do Galaktyki po dzieci, ale
na pewno nie tak wyobrażał sobie hydraulika.
- Dlaczego nie? To bardzo dobrze płatny zawód - zaperzyła się
Natalie. - Zarobi dużo więcej, niż parząc kawę w jakimś biurze.
Szczególnie kiedy założy własną firmę. Ale na razie to tylko
marzenia. Chociaż i tak jest już dużo lepiej niż przed trzema laty.
Oczywiście nigdy nie doszłoby do podobnej sytuacji, gdyby Andrea
nie byłą taką głupią gęsią całkowicie uzależnioną od męża.
- Rozumiem, co masz na myśli - przytaknął Lucas. Zaczynał też
powoli zdawać sobie sprawę z tego, co sprawiło, że jego własna matka
stała się tak zagorzałą nieprzyjaciółką wszystkich mężczyzn. - A
wracając do pytania, które mi wcześniej zadałaś, wcale nie aprobuję
takiego układu, kiedy to mężczyzna sam zarządza pieniędzmi,
traktując żonę jak dziecko. Z drugiej strony ktoś musi się tym
zajmować. Inaczej żadne rachunki nie byłyby opłacone na czas.
- Zgoda.
- Co w takim razie należałoby zrobić? Dzielić wszystkie wydatki
na pół, tak jakby małżonkowie byli jedynie współlokatorami, którzy
płacą za siebie oddzielnie?
- Istnieje przecież coś takiego jak wspólne konto. Mąż i żona
powinni wspólnie decydować, na co wydać pieniądze. W większości
rodzin oboje małżonkowie pracują, ale nawet jeśli kobieta zostaje w
domu wychowując dzieci, nie znaczy to, że nie ma nic do
powiedzenia. Małżeństwo to związek, w którym obie strony coś z
siebie dają i dlatego wszystkie decyzje powinny być podejmowane
wspólnie.
- Masz rację - uśmiechnął się Lucas, unosząc obie dłonie na
znak, że się poddaje. - Przekonałaś mnie.
- A nie mówisz tego przypadkiem, żebym wreszcie przestała
gadać? - podejrzliwie spytała Natalie.
- Nie. Zgadzam się ze wszystkim, co powiedziałaś - zapewnił ją.
Nie wierzył własnym uszom. Jak to się stało?!
- Cieszę się. To dla mnie bardzo ważne - stwierdziła. Byłoby
fatalnie, gdyby facet, z którym poszłam do łóżka, był jednym z tych
ciemniaków, którzy uważają, że miejsce kobiety jest w kuchni -
dodała w duchu.
- No jasne!
- Mimo to nadal myślę... - urwała i roześmiała się widząc, jak
mężczyzna w panice zasłania dłońmi uszy. - No dobrze, już dobrze.
Skończyłam. Obiecuję. Przynajmniej na dziś wieczór.
- To dobrze, bo mam całkiem inne plany i jeśli uda mi się je
zrealizować, nie będzie czasu na dłuższe konwersacje. - Lucas
uśmiechnął się, odsuwając talerz i pochylając się nisko nad stołem. -
Chyba że będą to nieprzyzwoite rozmowy...
Natalie uniosła się na krześle i, wychyliwszy się do przodu,
kiwnięciem palca nakazała mu, aby się zbliżył.
- Lucas, najdroższy - zaczęła słodko i do ucha mężczyzny
popłynęły proste, krótkie słowa pełne fascynujących obietnic. Powoli
z twarzy Lucasa znikał złośliwy uśmieszek. Patrzył na dziewczynę
pożądliwie.
- .. .uroczyście ci to obiecuję - ciągnęła Natalie - ale tylko pod
jednym warunkiem. Jak mnie złapiesz. - Mówiąc to, zerwała się z
krzesła.
Lucas błyskawicznie poderwał się za nią, chwytając za połę
szlafroka, ale Natalie zręcznie pozbyła się okrycia. Mężczyzna został
na środku kuchni ściskając w ręku kolorową, cienką szmatkę. W
drzwiach błysnęły nagie plecy dziewczyny. Lucas zmełł w ustach
brzydkie słowo i ruszył w pogoń.
Natalie jak burza wpadła do sypialni, a z sypialni do łazienki.
Chwyciła z wieszaka ręcznik i owijając się nim po drodze, przez
drugą łazienkę wydostała się na korytarz. O mały włos nie zderzyła
się z Lucasem, który właśnie wypadł z sypialni. Pisnęła cichutko,
podniecona niebezpieczeństwem, i z powrotem ukryła się w łazience,
zatrzaskując za sobą drzwi, aby opóźnić pogoń.
Dwukrotnie
okrążyli
sypialnię.
Trzaskaniu
drzwiami
towarzyszyły wesołe wybuchy śmiechu i wypowiadane zdyszanym
głosem groźby, czego to on jej nie zrobi, kiedy ją złapie. I nagle
zapadła cisza.
Natalie zatrzymała się w jednej z łazienek, oddychając ciężko i
nadsłuchując kroków mężczyzny. Jednak żadne odgłosy nie mąciły
dzwoniącej w uszach ciszy. Stała na środku łazienki, drżąc lekko z
podniecenia. Wiedziała, że Lucas za chwilę tu wejdzie. Tylko z której
strony?! Rozbieganym wzrokiem wodziła od jednych drzwi do
drugich. Przeczucie nie zawiodło jej. Bardziej wyczuła, niż zauważyła
ruch. Błyskawicznie ukryła się za drzwiami, czekając na właściwy
moment, żeby poderwać się do ucieczki. W tej samej chwili drzwi
otworzyły się pchnięte od zewnątrz. O mało co nie przydusiły jej do
ś
ciany. Z wrażenia upuściła ręcznik.
- A... tu jesteś! - wykrzyknął Lucas. - Mam... - urwał na widok
pustej łazienki.
Tymczasem za jego plecami Natalie na palcach opuściła
pomieszczenie i przez sypialnię wydostała się do przedpokoju.
Przebiegając obok pokoju, który służył jej za gabinet do pracy, głośno
trzasnęła drzwiami. Miała nadzieję, że to wprowadzi go w błąd. Sama
ukryła się w ciemnym salonie, wciskając się pod niski stolik przy
kanapie.
Leżąc na brzuchu, starała się uspokoić przyspieszony oddech.
Cała drżała od tłumionej radości. Wiedziała, że wcześniej czy później
Lucas ją odnajdzie. Zakładała, że zajmie mu to chwilę.
Myliła się. Mężczyzna zjawił się w salonie wcześniej niż
przypuszczała.
- Natalie? Natalie?
Słyszała jego kroki. Wstrzymała oddech, widząc, jak duże, bose
stopy zbliżają się do jej kryjówki. Przecież on nie może mnie widzieć
- powtarzała sobie w duchu. - To nie...
- Mamcię!
Dziewczyna pisnęła podniecona, kiedy dłoń mężczyzny zacisnęła
się na jej kostce.
- Byłoby lepiej dla ciebie, gdybyś sama się poddała, kiedy cię o
to prosiłem - mówił, ciągnąc ją za nogę. - Teraz zapłacisz mi za to. -
W uniesionej nad jej twarzą ręce trzymał duży nóż.
Natalie nabrała powietrza i wrzasnęła przeraźliwie. Lucas upuścił
z wrażenia nóż. Zakrył jej usta dłonią.
- Rany! Natalie! Ja tylko żartowałem. Przecież to zwykły,
kuchenny nóż.
Patrzyła na niego rozszerzonymi strachem oczami.
- Nie chciałem cię tak przestraszyć. Przepraszam. Naprawdę nie
chciałem - usprawiedliwiał się Lucas. Wolno odjął dłoń od jej ust. -
Wszystko w porządku?
- Ja też cię przestraszyłam, prawda? - roześmiała się Natalie.
- Mnie i wszystkich sąsiadów - Lucas odwzajemnił jej uśmiech. -
Nie zdziwiłbym się, gdyby któryś zadzwonił na policję przekonany, że
tu kogoś mordują.
W jednej chwili Natalie spoważniała.
- Tak myślisz? - przestraszyła się. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz
pragnęła, byłoby przybycie policji. Musiałaby tłumaczyć kolegom
ojca, jak to się stało, że zastali ją nagą na podłodze w salonie z jakimś
maniakiem seksualnym grożącym jej nożem. - Puść mnie. - Poruszyła
się niespokojnie.
- Nie ma mowy - Lucas przecząco pokręcił głową. - Obiecałaś mi
coś, pamiętasz? - powiedział wolno, kładąc dłoń na jej piersi. Drugą
ręką ostrożnie zdjął jej okulary i położył na stoliku obok. - Ściślej
mówiąc złożyłaś parę obietnic, dotyczących pewnych bardzo
szczególnych usług, jakie miałaś mi wyświadczyć, jeśli uda mi się cię
złapać. Złapałem cię - delikatnie przesunął dłonią po piersi
dziewczyny - i nie zamierzam cię puścić, dopóki nie spełnisz swoich
obietnic.
- Zawsze dotrzymuję słowa - zamruczała Natalie, prężąc się pod
dotknięciem jego rąk. Zapomniała o policji i sąsiadach. Liczył się
tylko on. Mężczyzna pochylający się nad nią i wpatrzony w nią
pożądliwym wzrokiem. - Nie rzucam słów na wiatr.
Wyciągnęła dłoń i rozpięła zamek w spodniach Lucasa. Pod
spodem był zupełnie nagi. Popchnęła go lekko. Mężczyzna posłusznie
przewrócił się na plecy. Natalie klęcząc nachyliła się nad nim. Pieściła
go przesuwając wolno językiem i ustami po całym ciele mężczyzny.
Lucas oddychał ciężko. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się, aby
kobieta z takim oddaniem i namiętnością pieściła jego ciało.
Właściwie to nigdy przedtem żadna kobieta nie kochała się z nim w
ten sposób. Czuł, że dłużej już nie potrafi znieść napięcia
towarzyszącego oczekiwaniu.
- Natalie! - wyciągnął rękę i zanurzył palce w jedwabisto
miękkich włosach dziewczyny. - Natalie!
Dziewczyna uniosła głowę, aby popatrzeć na niego. Jej twarz
rozjaśnił triumfujący uśmiech. Wyciągając się nad leżącym rozchyliła
uda i pozwoliła, żeby wszedł w nią. Rytmicznie poruszając biodrami
unosiła się i opadała, dążąc ku ostatecznemu spełnieniu.
ROZDZIAŁ 12
Następnego ranka podczas porannej toalety, Natalie spytała
Lucasa, skąd wiedział, że znajdzie ją właśnie w "Latarniku".
- Przejrzałem cię.
Natalie pytająco uniosła brwi, patrząc na odbitą w lustrze twarz
mężczyzny. Lucas roześmiał się.
- Twój informator cię zdradził - wyznał, choć pierwsza część
odpowiedzi nie była aż tak niezgodna z prawdą. Chwilami wydawało
mu się, że czyta w jej myślach. - Ktoś z Archiwum Policyjnego
zadzwonił do twego ojca i powiedział, że byłaś tam i wypytywałaś o
Dobbsa.
- Założę się, że to ta nowa, którą przyjęli na miejsce Jeffriesa -
mruknęła gniewnie Natalie, poprawiając fryzurę. - Wygląda na taką.
- Skoro ty tak twierdzisz - zgodził się Lucas. Usiłował właśnie
ogolić się cudzą maszynką i całą uwagę skoncentrował na tym, żeby
się nie zaciąć. - W każdym razie, twój ojciec zadzwonił do mnie.
Pomyślał sobie, że może chciałbym wiedzieć, co porabia mój
wspólnik. Powiedział - Lucas podniósł głos, żeby usłyszała go w
sypialni, gdzie kończyła się ubierać - że jeśli zależy mi na własnej
skórze, powinienem jak najszybciej tam pojechać i upewnić się, że
jego dziecince nie grozi niebezpieczeństwo.
Porucznik Bishop wyraził też swoją radość, że Natalie w końcu
znalazła sobie kogoś, kto będzie się nią opiekował. O tym jednak
Lucas postanowił na razie nie wspominać.
- Przypomnij mi, żebym mu podziękowała - odpowiedziała
Natalie. Stanęła w drzwiach łazienki, dopinając zamek wąskiej,
turkusowej spódniczki. - Ale najpierw zrugam go za to, że znowu
wtrąca się w moje życie.
- Czy można go za to winić? - Lucas uśmiechnął się. - Jest
przecież twoim ojcem. - On sam był zdania, że obawy starszego pana
były całkiem uzasadnione. - Ktoś powinien się o ciebie troszczyć -
dodał, pochylając się nad zlewem, aby zmyć z twarzy resztki mydła. -
Masz zwyczaj pakować się w największe tarapaty, kiedy nie ma przy
tobie kogoś, kto... - dalsze słowa stłumił ręcznik, którym Lucas
energicznie wycierał sobie twarz.
Natalie zastygła przed lustrem ze szminką w dłoni.
- Co proszę? - spytała wolno. Wiedziała, że nie spodoba jej się
to, co za chwilę usłyszy.
Mężczyzna przerzucił ręcznik przez ramię i popatrzył na nią
uważnie.
- Masz zwyczaj pakować się w największe tarapaty - powtórzył.
- To już słyszałam, choć wcale się z tym nie zgadzam - Natalie
skończyła malować usta i wsunęła szminkę do torebki. - Mam
przeczucie, że nie spodoba mi się dalsza część twojej wypowiedzi, ale,
proszę, dokończ.
- Masz zwyczaj pakować się w kłopoty, kiedy nie ma przy tobie
kogoś, kto poskromiłby twoje dzikie zapędy - dokończył Lucas
spokojnie.
- Poskramia się dzikie zwierzęta - poinformowała go Natalie
pełnym urazy tonem - a nie dorosłych ludzi. Jestem dorosła i
odpowiadam za siebie i za to, co robię. Nawet za te moje, jak to
określiłeś, dzikie zapędy.
- Nie to miałem na myśli. Ja...
- Nieprawda! - przerwała mu. - Tak właśnie uważasz, inaczej nie
mówiłbyś tego - stwierdziła gorzko i nie oglądając się na niego,
opuściła łazienkę.
Lucas, okręcając się w pasie ręcznikiem, ruszył za nią.
- Natalie! - zawołał udając przerażenie. - Chyba się znowu nie
pokłócimy?
- Już się pokłóciliśmy - odpowiedziała gniewnie - i będziemy się
sprzeczać za każdym razem, kiedy zaczniesz się wtrącać w moje
ż
ycie, powtarzając, że robisz to dla mojego własnego dobra. -
Przytrzymując się klamki wsunęła stopy w wysokie, turkusowe
pantofle. - Nigdy nie pozwalałam ojcu, aby wsadzał nos w moje
sprawy i nie pozwolę tobie!
- Czy ostatnia noc nic dla ciebie nie znaczy?
- O tak! - zaperzyła się Natalie. - Wiem, że powinnam być
bardziej ostrożna i lepiej zacierać za sobą ślady, żebyś nie mógł trafić
za mną do tego baru i zepsuć wszystkiego. Jeśli kiedykolwiek w
przyszłości znajdę się w podobnej sytuacji, rozegram to zupełnie
inaczej...
- Nie o tym mówiłem.
- Nie? A o czym? Lucas popatrzył jej w oczy.
- Czy nie uważasz, że ta ostatnia noc dała mi pewne prawa,
których nie ma twój ojciec?
Natalie skrzywiła się.
- No proszę! Tacy właśnie są mężczyźni! - Z niesmakiem
pokiwała głową. - Nie. Ostatnia noc nie dała ci żadnych praw, jeśli
pod pojęciem prawa, rościsz sobie pretensje do kierowania moim
ż
yciem. Kochaliśmy się i to było... hm, bardzo przyjemne i...
chciałabym zrobić to znowu, ale to niczego nie zmienia - ciągnęła,
zastanawiając się w duchu, dlaczego jej słowa brzmią tak fałszywie. -
Jestem całkowicie niezależnym człowiekiem, tak jak i ty. Ponieważ
umówiliśmy się, że będziemy wspólnikami, mogę, choć wcale nie
muszę, informować cię, gdzie i po co idę, ale nigdy, słyszysz, nigdy
nie będę cię pytać o zgodę. Jasne?
- Jasne - wycedził Lucas przez zaciśnięte zęby.
- To dobrze. - Natalie sięgnęła po torebkę. - Muszę już iść.
Umówiłam się na śniadanie z klientem i nie mogę czekać, aż raczysz
się wreszcie ubrać - oznajmiła, wyciągając z torebki klucze i rzucając
je na łóżko. - Bądź łaskaw zamknąć drzwi, jak będziesz wychodził,
dobrze?
Nie czekając na odpowiedź ruszyła do drzwi. Po drodze
zatrzymała się na krótką chwilę w gabinecie, aby wziąć leżące na
biurku notatki potrzebne jej na umówione spotkanie.
Przed domem czekała ją przykra niespodzianka. Czarny dżip
Lucasa, zaparkowany tuż za jej szarym fordem, całkowicie blokował
wyjazd. Natalie przez dłuższą chwilę stała nieruchomo na werandzie,
niecierpliwie stukając wysokim obcasem i zastanawiając się, co w
takiej sytuacji powinna zrobić. Kiedy wychodziła z sypialni, Lucas
zaczynał się ubierać. To nie powinno zająć mu dużo czasu. Będzie
gotowy za parę minut Lepiej poczeka na niego w samochodzie. Nie
było sensu wracać do domu i prosić go, żeby przestawił dżipa.
Mrucząc gniewnie wsunęła się za kierownicę forda. Co, u licha,
się z nią dzieje?! Dlaczego pozwoliła mu... no dobrze, niech będzie, że
to ona zaciągnęła go do łóżka, ale dlaczego to zrobiła, skoro
wiedziała, że to nie jest mężczyzna dla niej?! Miała świadomość tego
od pierwszej chwili, kiedy ujrzała go w domu Sherri i Ricka
Peytonów. Lucas przypominał jej ojca, twardego eksmarynarza, który
przez
całe
ż
ycie
wyznawał
zasadę,
ż
e
kobieta
powinna
podporządkować się we wszystkim mężczyźnie. Oczywiście dla
swego własnego dobra. Tak jakby mężczyźni kiedykolwiek mieli
odwagę przyznać, że jest to spowodowane przede wszystkim ich
wygodą.
Nic dziwnego, że związek z Lucasem Sinclairem oznaczał
bezustanną walkę o niezależność w myśleniu, podejmowaniu decyzji,
działaniu. Ale dlaczego w takim razie nie potrafiła powiedzieć sobie:
koniec?! Dlaczego nie mogła mu się oprzeć?! Co takiego miał w sobie
ten mężczyzna, że nie przestawała myśleć o nim dzień i noc?! I
dlaczego tak bardzo go pragnęła?!
Natalie ze złością uderzyła pięścią w kierownicę. O nie! Nie jest
przecież taką słodką, naiwną panienką jak Sherri czy Andrea, które
były gotowe do największych poświęceń w imię miłości do
mężczyzny. Zresztą, kto mówi o miłości. Nie kochała Lucasa.
- Nie! - oświadczyła na głos w nadziei, że zabrzmi to bardziej
przekonywająco. - Nie kocham go!
Miłość nie miała nic wspólnego z tym, co ich łączyło. Była to
jedynie namiętność, pociąg fizyczny. Nie potrafili nawet ze sobą
normalnie porozmawiać. Każda rozmowa przeradzała się w kłótnię.
Rozumieli się tylko w łóżku. Poza tym, kiedy skończy się sprawa
Peytona, przestaną się spotykać i szybko o sobie zapomną.
Natalie zadrżała lekko. Nie chciała teraz tego roztrząsać.
Odczuwała dziwną pustkę i żal w sercu na myśl, że nie zobaczy go
więcej. Mocno wcisnęła klakson. Ciszę rozdarł głośny, jękliwy
sygnał.
- Jak długo można wkładać spodnie?! - mruknęła ze złością.
Lucas pojawił się na ganku dobre pięć minut później. Rzucił jej
pełne dezaprobaty spojrzenie. Nie wątpiła, że nie spodobało mu się
użycie klaksonu. Odwrócił się i długo manewrował kluczem w zamku.
O wiele dłużej, niż wymagała tego prosta czynność zamknięcia drzwi
- pomyślała Natalie, przyglądając się temu ze zmarszczonym czołem.
Wreszcie nie spiesząc się, ruszył w jej stronę. Czuła, że Lucas
chce sprowokować ją do głośnego wyrażenia swego niezadowolenia.
Wiedział, że jego dżip blokuje wyjazd. Postanowiła, że nie da mu tej
satysfakcji i tylko zerknęła na niego z urazą, kiedy przez uchylone
okienko wręczył jej klucze od domu.
Chwyciła je zręcznym ruchem i cisnęła na siedzenie, odwracając
głowę i tym samym dając mu do zrozumienia, że nie zamierza z nim
rozmawiać. Zapaliła silnik. We wstecznym lusterku obserwowała, jak
mężczyzna wolnym krokiem podszedł do dżipa, wsiadł i wycofał
samochód z podjazdu.
Parę minut później, kiedy czarny dżip zniknął z pola widzenia,
Natalie nadal siedziała w samochodzie przed domem. Obie ręce
złożyła na kierownicy, oparła o nie czoło. Po policzkach płynęły jej
łzy. Czyżby to był koniec?! Czy tak miała się skończyć najpiękniejsza
przygoda jej życia?!
Lucas zmuszał się, aby prowadzić wolno i uważnie. Jedyne,
czego pragnął w tej chwili, to wcisnąć do końca pedał gazu i popędzić
gdzieś przed siebie, gdzie oczy poniosą, niczym jakiś współczesny
Romeo po kłótni ze swoją Julią. Tak właśnie się czuł. Jak zakochany
smarkacz, któremu dziewczyna oświadczyła, że z nim zrywa, ot tak,
bez żadnego istotnego powodu.
- Cholera! - Ze złością uderzył dłonią w kierownicę. Przecież ona
nawet nie jest w jego typie! Wcale mu się nie podoba.
Wiedział jednak, że to nieprawda. Podobało mu się w niej
wszystko. Absolutnie wszystko, z wyjątkiem tej jej piekielnej
niezależności i podkreślania na każdym kroku, że jest taka
samodzielna i zaradna.
To niedobrze - pomyślał. - Chyba się w niej nie zakocham? A
jeśli to już się stało?! Kiedy to mogło nastąpić? - zamyślił się.
Wczorajszej nocy? Chciał wierzyć, że to tak właśnie było, ponieważ
wtedy łatwiej mógłby wyperswadować sobie tę miłość. Seks miał
niewiele wspólnego z prawdziwym uczuciem. Czasem można te dwie
rzeczy ze sobą pomylić. Szczególnie, kiedy jakaś kobieta działa na
niego tak jak Natalie.
Ale z Natalie było inaczej. Był w niej zakochany na długo
przedtem, zanim poszli ze sobą do łóżka. Po raz pierwszy uświadomił
to sobie wczorajszego popołudnia, kiedy modląc się w duchu o
cierpliwość uspokajał rozhisteryzowaną bratową. Nieświadomie
porównywał wiecznie wymagającą opieki Sherri z niezależną Natalie.
To był dla niego prawdziwy szok, kiedy w pewnej chwili zdał sobie
sprawę, że kobieta, którą zawsze uważał za swój ideał, jest, w gruncie
rzeczy, na dłuższą metę nie do wytrzymania. Ku swemu zdziwieniu
przyłapał się na tym, że w dyplomatyczny sposób radził bratowej, aby
zapisała się na kurs księgowości i sama zajęła się uporządkowaniem
bałaganu, jaki zostawił Rick.
No a potem zadzwonił ojciec Natalie, żeby powiadomić go, iż
jego wspólnik może wpakować się w tarapaty. Lucas zamiast
odpowiedzieć, że Nathan sam powinien się tym zająć - w końcu
Natalie była jego córką - niby jakiś błędny rycerz wyruszył na ratunek
wybrance swego serca.
I żeby chociaż to doceniła?! Nie! Ona musiała oczywiście obrazić
się na niego. Za to, że uchronił ją przed niebezpieczeństwem. Był tak
wściekły, że mógłby udusić ją gołymi rękami za tę bezmyślność i
głupotę. Jednocześnie pragnął tulić ją w ramionach i całować. Nigdy
przedtem nie odczuwał tego w stosunku do żadnej innej kobiety.
Tak! Był w niej zakochany! Zakochany po uszy i to zanim poszli
do łóżka! Nie wiedział, dlaczego właśnie ona. Nie miał pojęcia, jak to
się stało. Ale to nie zmieniało faktu, że kochał Natalie Bishop.
- Cholera! - zaklął głośno. - Wcale mi się to nie podoba!
Atrakcyjna, mała Natalie, z tymi swoimi niebotycznie wysokimi
szpilkami i niepojętą wręcz zdolnością do wyprowadzania go z
równowagi za każdym razem, kiedy otwierała koralowe usteczka,
oznaczała jedynie kłopoty. Co do tego Lucas nie miał najmniejszych
wątpliwości. Ale dlaczego, w takim razie, z niecierpliwością wyglądał
w przyszłość?!
Natalie, aczkolwiek niechętnie, musiała w końcu przyznać, że
ś
ledztwo w sprawie morderstwa Ricka Peytona utkwiło w martwym
punkcie. Zdobyła wszystkie możliwe do uzyskania informacje na
temat ofiary. Poznała stan jego konta, przejrzała akta, wiedziała
nawet, gdzie i na jakie sumy Rick ubezpieczył siebie i swoje mienie.
Za parę dni będzie miała wykaz wszystkich rozmów telefonicznych,
jakie przeprowadził Peyton przez ostatnie pół roku. Nie miała zamiaru
siedzieć z założonymi rękami. Gdyby nie wczorajszy występ Lucasa,
mogłaby wrócić do „Latarnika" i kontynuować poszukiwania
tajemniczego Dobbsa. Niestety, w obecnej sytuacji było to całkowicie
wykluczone. Nie mogła przecież ni stąd, ni zowąd pojawić się w barze
po tym, jak jej towarzysz powalił trzech stałych bywalców.
Musiała coś wymyślić. Była zbyt zdenerwowana, aby usiedzieć
na miejscu. Musi się zająć czymś konkretnym, żeby nie myśleć o...
nim i tamtej nocy.
Wściekła na siebie za chwile słabości, Natalie wróciła do domu,
aby przepisać raport, który podyktowała do dyktofonu podczas
porannego spotkania z klientem. Dotyczył on podejrzeń o nielegalne
wyłudzenie odszkodowania. Pracowicie wystukała na maszynie raport
dla towarzystwa ubezpieczeniowego, po czym zadzwoniła, żeby
uprzedzić ich o swojej wizycie. Wykonała też parę innych telefonów.
Wreszcie ulegając nieodpartej pokusie, stanęła w drzwiach sypialni.
Tęsknym spojrzeniem obrzuciła łóżko...
- A niech to wszyscy diabli! - zamruczała gniewnie pod nosem.
Stała przy łóżku tuląc w ramionach poduszkę, na której jeszcze nie tak
dawno spoczywała ciemna głowa mężczyzny.
Gwałtownie puściła poduszkę, jakby cienkie płótno paliło ją w
dłonie. Wróciła do gabinetu, żeby włączyć automatyczną sekretarkę i
czym prędzej opuściła dom.
Muszę natychmiast się czymś zająć - postanowiła zdecydowanie,
wsiadając do samochodu. - Czymś, co zaprzątnęło by mnie bez reszty
i odwróciło myśli od tego mężczyzny.
Pojechała do biura Galaktyki. Upewniwszy się w rozmowie z
sekretarką, że Lucas wyjechał i nie wróci wkrótce, udała się wprost do
pokoju zajmowanego do niedawna przez Ricka Peytona. Dokładnie
przejrzała leżące na biurku papiery. Nie pominęła ani jednej szuflady,
ani jednej półki. Stojący obok telefonu kalendarz okazał się istną
kopalnią informacji. Znajdowały się tam nazwiska i numery ludzi, z
którymi Rick spotykał się w interesach albo na partię tenisa, a także
nazwy restauracji, w których umawiał się na drinka lub lunch. Natalie
pracowicie spisała te dane, po czym sięgnęła po słuchawkę i wykręciła
numer domowy Peytonów. Sherri odezwała się dopiero po szóstym
dzwonku.
- Halo? - spytała ostrożnie.
- Cześć! To ja, Natalie! Nie chciałam ci przeszkadzać, ale...
- Ależ skąd! - zaprotestowała wdowa po Ricku Peytonie. - Wcale
mi nie przeszkadzasz, tylko bałam się, że to znowu ktoś z tej agencji.
- A co? Telefonowali drugi raz?
- Przez cały ranek. Nie miałam pojęcia, że Ricky był winny
pieniądze tylu ludziom. Doszło do tego, że cała drżę za każdym
razem, kiedy zadzwoni telefon.
- Nie musisz wcale z nimi rozmawiać.
- Nie muszę?
- Nie - zapewniła ją Natalie. - Istnieją ścisłe przepisy regulujące
działanie tych agencji. Nękanie ludzi telefonami jest zabronione.
- Aale... nie wiem, to znaczy... w jaki sposób mam się ich
pozbyć?
- Czy masz adwokata, Sherri?
- Hmmm... jest pan Kemp - zamyśliła się Sherri. - Zajmował się
testamentem Ricka.
- Pytałam, czy ty masz adwokata. Swojego własnego adwokata.
Kogoś, komu mogłabyś zaufać i kto pomógłby ci uporządkować te
wszystkie sprawy - cierpliwie tłumaczyła Natalie, choć dobrze znała
odpowiedź. - Wiesz co? Wpadnę do ciebie i przywiozę ci telefony
paru znajomych prawników. I tak miałam zamiar cię dziś odwiedzić.
Chciałam rozejrzeć się po gabinecie Ricka, jeśli nie masz nic
przeciwko temu. No więc, jak?
- No cóż... sama nie wiem.
- Doskonale cię rozumiem, Sherri, ale powinnaś uświadomić
sobie, że wcześniej czy później będziesz musiała uporządkować te
sprawy. A im dłużej będziesz z tym zwlekać, tym trudniej ci będzie
się za to zabrać.
Z drugiej strony słuchawki doleciało ją głębokie westchnienie.
- To samo mówił Lucas.
- Tak?
- Powiedział, że pomoże mi, ale pewne decyzje muszę podjąć
sama i... możliwe, że ogłoszenie... bbankructwa - głos Sherri zadrżał
lekko, gdy wymawiała to słowo - będzie jedynym wyjściem.
Spytałam, czy nie mógłby zająć się tym w moim imieniu, ale on
odpowiedział, że muszę nauczyć się dawać sobie radę sama.
- Naprawdę?
- Tak - Sherri znowu westchnęła. - Będę ci bardzo wdzięczna za
nazwiska tych prawników.
Natalie zapisała numery telefonów kilku znajomych mecenasów,
a także numer swojej starszej siostry na wypadek, gdyby Sherri
chciała porozmawiać z kimś, kto znalazł się w podobnej sytuacji i
jakoś z niej wybrnął.
W dwie godziny później opuściła dom Peytonów chowając do
torebki nieduże zdjęcie Ricka Peytona. Pokazując je wraz z policyjną
fotografią Dobbsa obeszła wszystkie restauracje, których numery
znalazła w kalendarzyku Ricka, wypytując barmanów i kelnerów, czy
któryś z nich widział tych dwóch razem. Niestety, ten pomysł okazał
się niewypałem. Nikt nie potrafił udzielić jej żadnej konkretnej
odpowiedzi.
Potem Natalie udała się w sąsiedztwo "Latarnika". Okrążając bar
dużym kołem w obawie, aby nie natknąć się na Cala lub jego
przyjaciół, wypytywała w okolicznych sklepikach o Ricka i Dobbsa.
Tu również nikt nie potrafił jej pomóc.
Nie rezygnując z dalszego śledztwa, postanowiła zadzwonić do
jednego z mężczyzn, z którymi Peyton grywał w tenisa. Złapała go w
chwili, kiedy wychodził z biura. Tenisowy partner Ricka okazał się
bardzo cennym źródłem informacji. Mężczyzna był szkolnym kolegą
Ricka. Nawet razem studiowali i należeli do tego samego klubu.
Natalie dowiedziała się od niego nie tylko o osiągnięciach Ricka w
tenisie.
Jak się okazało, zamiłowanie Peytona do gier hazardowych nie
było dla jego kolegi niczym nowym. Już na uniwersytecie Rick miał z
tego powodu wiele kłopotów. Pomagała mu wtedy matka, spłacając
długi syna. Krążyły plotki, że Rick został przyłapany na ściąganiu w
trakcie egzaminu, ale i ta sprawa została zatuszowana dzięki
interwencji Barbary Peyton.
- Matka Ricka podarowała jakąś okrągłą sumkę na nowe
laboratorium, czy coś w tym rodzaju - wyjaśnił mężczyzna. -
Skończyły się gadki na temat ściąg, które rzekomo przy nim
znaleziono.
Natalie siedząc w samochodzie zastanawiała się, dlaczego Rick i
tym razem nie zwrócił się z prośbą o pomoc do Barbary. Wyciągnęła
go z kłopotów już tyle razy. Ale przecież Lucas napomknął, że
młodszy brat pragnął uwolnić się wreszcie spod kontroli matki.
Natalie doskonale to rozumiała. Rick Peyton chciał udowodnić
wszystkim, a zwłaszcza samemu sobie, że umie pokierować swoim
ż
yciem. Niestety, nie udało mu się. A może nie był w stanie zdobyć
się na konieczne ofiary? Nie umiał zrezygnować z dotychczasowego
stylu życia. Bał się, że utraci podziw małej Sherri, jeśli zwróci się do
niej z prośbą o pomoc. Zapomniał, a może nigdy nie brał pod uwagę
tego, że małżeństwo powinno być związkiem partnerskim.
Najwyraźniej Rick Peyton nie ufał swojej małej żonie. A czy ona
sama wierzyła człowiekowi, którego kochała? - Natalie uświadomiła
sobie nagle, że nie ma już najmniejszych wątpliwości. Tak, kochała
Lucasa. To nie był jedynie pociąg fizyczny. To była miłość. Była po
uszy zakochana w mężczyźnie, który był żywym ucieleśnieniem
wszystkich najbardziej znienawidzonych przez nią cech. Jak więc to
możliwe, aby mogła go kochać? Może myliła się? Może Lucas był
zupełnie inny, niż uważała.
Zgoda, wyglądał na mężczyznę, który samym spojrzeniem
mógłby powstrzymać całą armię. Może rzeczywiście wierzył w to całe
gadanie, że kobieta jako słabsza istota potrzebuje silnego,
opiekuńczego ramienia mężczyzny. Ale przecież zawsze traktował ją
z szacunkiem, jak kogoś równego sobie. No cóż, on również ulegał
czasem złudnemu wrażeniu, że taka drobina jak ona nie potrafi
poradzić sobie sama, ale czyż ten niewątpliwy objaw troskliwości nie
sprawiał jej przyjemności?
Zresztą Lucas nigdy nie zachował się wobec niej niegrzecznie.
Nie lekceważył jej opinii i nie pamiętała, żeby kiedykolwiek dał jej
odczuć słowem bądź zachowaniem, że jej zdanie się nie liczy.
Czyżby więc myliła się co do niego? Dała się zwieść pozorom? Z
góry założyła, że to jeden z tych facetów, którzy uważają, że miejsce
kobiety jest w kuchni i przy dzieciach.
Kto w takim razie był do kogo uprzedzony? - Natalie westchnęła
ciężko i oparła czoło o założone na kierownicy ręce. Wyglądało na to,
ż
e padła ofiarą swoich własnych pochopnych sądów. To z jej winy nie
wszystko układało się tak jak powinno w ich związku. Jeśli w ogóle
coś ich jeszcze łączyło... O ile kiedykolwiek łączyło ich coś więcej niż
tylko łóżko?...
- Nie bądź idiotką! - mruknęła, zła na siebie za podobne
przypuszczenia. Oczywiście, że łączy ich coś więcej niż ta jedna noc,
którą ze sobą spędzili. Przynajmniej miała taką nadzieję. Westchnęła
ciężko jeszcze raz i ruszyła do biura Galaktyki z silnym
postanowieniem rozstrzygnięcia dręczących ją wątpliwości.
Mimo że dochodziła już siódma wieczór w piątek, wszystkie
miejsca na parkingu przed biurowcem Galaktyki były zajęte. Stał tam
dobrze jej znany czarny dżip, stara furgonetka Daniela i
nieoznakowany wóz policyjny, w którym, ku swemu zdziwieniu,
Natalie rozpoznała samochód ojca.
Przeczuwając kłopoty, zaparkowała forda po przeciwnej stronie
ulicy i biegiem ruszyła do biura. Lucas i porucznik Bishop stali
odwróceni plecami do drzwi wejściowych, pochyleni nad czymś, a
raczej nad kimś siedzącym w fotelu przy recepcji.
- Co się tu dzieje? - spytała Natalie, poklepując ojca po szerokich
plecach, żeby pozwolił jej spojrzeć. - Tato? Co się... O mój Boże!
Daniel! - Wyciągnęła dłoń, aby dotknąć twarzy brata, po czym cofnęła
ją zaraz w obawie, że może sprawić mu jeszcze więcej bólu. Prawe
oko Daniela było całkowicie zasłonięte opuchlizną, a na jego lewym
policzku tworzył się właśnie rozległy zielonogranatowy siniec. Do
spuchniętego nosa przyciskał zakrwawioną chusteczkę.
- Co ci się stało?
- Twój przyjaciel z baru złożył mu krótką wizytę - odpowiedział
za Daniela Lucas.
- Mój przyjaciel? - powtórzyła za nim nie rozumiejąc.
- No wiesz, ten tłusty blondyn, z którym miałaś kłopoty.
- Chodzi ci o Cala? O mój Boże! - Natalie ostrożnie dotknęła
opuchniętego policzka. - Czy to on cię tak urządził?
- Uderzył mnie zaledwie dwa razy, Nat - odpowiedział jej brat,
odsuwając chusteczkę od twarzy. - Trudno to nazwać pobiciem.
- Ale dlaczego? - Natalie popatrzyła na Lucasa pytająco. -
Myślisz, że to przeze mnie? śe Cal pobił Daniela z powodu tego, co
zaszło wczoraj w barze?
- Wątpię - uspokoił jej sumienie Lucas. - Chyba że powiedziałaś
mu, kim naprawdę jesteś...
Natalie przecząco pokręciła głową.
- W takim razie, dlaczego? - powtórzyła patrząc na posiniaczoną
twarz brata.
- Powiedział, że ma dla niego wiadomość od Marty Dobbsa -
wyjaśnił Lucas. - Tak, Daniel?
Daniel przytaknął w milczeniu.
- Wiadomość? - Natalie przeniosła pytające spojrzenie z twarzy
brata na Lucasa. - Myślisz, że Dobbs usiłuje wydobyć od Daniela
pieniądze, które był mu winien Rick Peyton?
- Na to wygląda.
- Ale przecież to...
- Chciałbym wiedzieć, dziecinko - wtrącił porucznik Bishop - jak
to się stało, że ten bandzior, który pobił Daniela, jest twoim
przyjacielem? - groźnie popatrzył na córkę.
- To Lucas ci nie powiedział? - zdziwiła się Natalie.
- Pomyślałem sobie, że może będziesz chciała sama mu to
wyjaśnić - stwierdził Lucas.
- No więc. Niech ktoś wreszcie mnie oświeci, o co w tym
wszystkim chodzi. I to szybko. Inaczej oboje odpowiecie za
utrudnianie śledztwa - zagroził.
- Ależ, tato! - zaprotestowała Natalie. - Niczego nie utrudniamy.
Po prostu pojechałam do tego baru wczoraj wieczorem i...
- Wiedziałem! - wykrzyknął porucznik Bishop, patrząc na Lucasa
wymownym wzrokiem. - A nie mówiłem?! Byłem pewien, że tam
pojedzie. Wpakowałaś się w jakieś tarapaty, co? - Popatrzył pytająco
na córkę.
- Wcale nie! - burknęła Natalie niechętnie, groźnym spojrzeniem
nakazując Lucasowi milczenie.
- Nie kręć. - Starszy pan nie dał się zwieść. - Co wydarzyło się w
tym barze?
Natalie westchnęła ciężko.
- No cóż, pojechałam tam, zamówiłam drinka i mimochodem
napomknęłam barmanowi, że słyszałam, iż można się tu nieźle
zabawić...
- Pewnie wziął cię za dziwkę - zamruczał porucznik Bishop.
Lucas roześmiał się krótkim, gardłowym śmieszkiem, który pod
groźnym spojrzeniem Natalie przeszedł w gwałtowny atak kaszlu.
- Nikt nie wziął mnie za dziwkę - oświadczyła głosem pełnym
urazy. - Powiedziałam barmanowi, że przyjaciel mówił mi o niejakim
Martym Dobbsie i że chciałabym się z nim widzieć. No i wtedy on
zawołał tego Cala i...
- To musiał być Calvin Maloney - wtrącił jej ojciec. - Prawa ręka
i goryl Dobbsa.
- Nasz przyjaciel, z którego pięściami miałeś okazję się
zaznajomić - Lucas kiwnął głową Danielowi.
- Tylko z jedną - poprawił go Daniel. - Załatwił mnie przy użyciu
tylko jednej reki.
Trzej obecni w pokoju mężczyźni wymienili porozumiewawcze
uśmiechy.
- W każdym razie - podjęła Natalie, surowym spojrzeniem dając
im do zrozumienia, że nie pora na żarty - Cal oświadczył, że najpierw
muszę porozmawiać z nim, a potem on zaprowadzi mnie do swojego
szefa... - zawahała się. Wiedziała, że ojciec zareaguje podobnie jak
Lucas. - No i właśnie... dyskutowaliśmy nad warunkami tej umowy,
kiedy znienacka pojawił się Lucas.
- Ten drań najwyraźniej w świecie dobierał się do niej - wtrącił
Lucas. - I nikt nie zamierzał mu w tym przeszkodzić.
- Czy zrobił ci coś złego, Natalie? - zaniepokoił się porucznik
Bishop.
- Tak! Nie! - odpowiedziały mu równocześnie dwa głosy: Lucasa
i Natalie.
- Natalie?
- No więc, dobrze - niechętnie zaczęła Natalie. - Dobierał się do
mnie, ale ja trzymałam go już wtedy na muszce.
- Chcę, żebyś rano wpadła do komisariatu i złożyła oficjalny
raport.
- Ależ tato! Nie ma potrzeby - zaprotestowała Natalie. - Nic się
nie stało. Naprawdę.
- Groziłaś mu bronią.
- Ale nie strzelałam!
Przez dłuższą chwilę ojciec i córka mierzyli się gniewnym
wzrokiem.
- A niech to wszyscy diabli! - Porucznik Bishop ze
zniecierpliwieniem machnął ręką. - Za to ciebie chcę jutro rano
widzieć w komisariacie - zwrócił się do syna. - Złożysz zeznania o
tym, co tu dziś zaszło.
- Nie jest ze mną aż tak źle - usiłował nieśmiało zaprotestować
Daniel.
- Na razie jesteś jeszcze w szoku, więc nie czujesz bólu, ale
potem będziesz miał wrażenie, że rozsadza ci głowę - ostrzegł go
Lucas. - Radzę ci, żebyś zawczasu zaopatrzył się w środki
przeciwbólowe, a przynajmniej w aspirynę i worek lodu.
- Czy nie powinien raczej pojechać do lekarza? - zaniepokoiła się
Natalie.
- Po co? Nic nie jest złamane.
- Mam nadzieję, że jest pan pewien swojej diagnozy, doktorze
Sinclair - zakpiła.
- Tyle razy miałem złamany nos, że chyba wiem.
- Mimo to...
- Nie rób zamieszania, Nat - przerwał jej brat. - Nic mi nie
będzie.
- Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, muszę uciekać -
odezwał się porucznik Bishop. Podszedł do syna i poklepał go po
ramieniu. - Nie powinieneś zostawać tu sam po godzinach, dopóki ta
cała sprawa się nie wyjaśni.
- Ależ tato!
- Nie ma żadnego ale! Następnym razem ten bandzior może użyć
obu pięści - zażartował. - Jasne?
Daniel niechętnie kiwnął głową.
- To samo dotyczy ciebie - rzucił Nathan Bishop w stronę córki. -
ś
adnych samodzielnych wypadów...
I trzymaj się z daleka od tamtej spelunki. Uważaj na siebie -
kiwnął głową Lucasowi.
- Wszystko gra - zapewnił go Lucas.
Natalie odprowadziła ojca bacznym spojrzeniem, po czym
przeniosła pytający wzrok na twarz Lucasa. Zaniepokoił ją tajemniczy
uśmieszek, jaki czaił mu się w kącikach ust.
- Co to ma znaczyć?
- Nie wiem, o czym mówisz - uśmiechnął się niewinnie.
- O tym tajemniczym uśmieszku i porozumiewawczych
spojrzeniach. Wglądasz, jakbyś chciał coś przede mną ukryć.
- Jaki tam uśmiech! Tak ci się tylko wydawało - zbagatelizował
jej pytanie Lucas. - Jak się czujesz? - zwrócił się do Daniela. - Boli?
- Trochę.
- Może zawieziesz brata do domu, Natalie? Dopilnuj, żeby
położył się do łóżka i posiedź z nim trochę. Potrzebuje teraz
siostrzanej troskliwości.
- A ty co będziesz robił? - W głosie Natalie pojawiła się nutka
podejrzliwości.
- Mam jeszcze parę pytań do komputera - machnął ręką w stronę
pokoju, który zajmował Rick.
- Zostaniesz tu sam?
- Cóż to? Czyżbyś się o mnie martwiła?
- Nie bardziej niż o każdego innego, kto narażałby się na
niebezpieczeństwo - skłamała.
- Nie musisz. Marty Dobbs przekazał już swoją wiadomość. Nie
zjawi się tu tak prędko. No, dalej, zabierz brata do domu. - Popchnął
ją lekko w stronę Daniela. - Wygląda, jakby miał za chwilę zemdleć.
- Obiecujesz, że nie będziesz się niepotrzebnie narażał? - spytała
wbrew sobie Natalie.
- Słowo skauta! - zapewnił ją Lucas, mile wzruszony jej
troskliwością. - A teraz pospiesz się. Daniel za chwilą spadnie z
krzesła, a ja muszę jeszcze wykonać parę telefonów. - Z tymi słowami
zniknął za drzwiami gabinetu Peytona.
- Chciałbym zabrać trochę swoich rzeczy - odezwał się Daniel,
podnosząc się zza biurka. - Muszę przegrać kilka dyskietek i zrobić
parę kopii, skoro mam pracować w domu... - mruczał bardziej do
siebie niż do siostry. - Natalie?
- Zaraz do ciebie dołączę - pospieszyła z odpowiedzią Natalie,
nie spuszczając wzroku z drzwi, za którymi zniknął Lucas. Oddałaby
pół swojej kolekcji pantofli, żeby dowiedzieć się, do kogo dzwonił.
Przecież musi być jakiś sposób - myślała, rozglądając się niespokojnie
po pokoju. Na jednym ze stojących na biurku recepcjonistki aparatów
zapaliło się pomarańczowe światełko. Natalie sięgnęła po słuchawkę,
po czym palce jej drugiej ręki zawisły nad kolorowymi guziczkami.
Trzy linie. Z której korzystał Lucas?
Nie! Nie może ryzykować, że mężczyzna usłyszy szczęk
odkładanej słuchawki. Ostrożnie wcisnęła guzik interkomu.
- Mnie również zależy, żeby szybko załatwić tę sprawę - rozległ
się wyraźny głos Lucasa. - Im szybciej, tym lepiej.
Cisza.
- Zgoda. Dziś wieczorem. Niech pan wyznaczy godzinę.
Znowu cisza.
- To nie będzie konieczne. Mój brat zostawił bardzo dokładne
sprawozdania. Taak... Pomyślałem, że to może pana zainteresować.
Kolejne kilkanaście sekund ciszy. Natalie oddałaby wszystko,
ż
eby usłyszeć, co odpowiedział Dobbs. Nie miała najmniejszych
wątpliwości, że to właśnie do niego dzwonił Lucas. To nie mógł być
nikt inny!
- W porządku, a więc spotkamy się tutaj. Punkt dziesiąta. Będę
czekał - zakończył rozmowę Lucas.
ROZDZIAŁ 13
Pierwszą myślą Natalie było wpaść jak burza do sąsiedniego
pokoju i zażądać wyjaśnień. Co, u diabła, on sobie wyobraża?!
Umawiać się z mordercą Ricka Peytona za jej plecami?! Przecież,
było nie było, są wspólnikami!
Zaraz jednak zreflektowała się. Takie załatwienie sprawy nie
miało większego sensu. Lucas zapewne wyparłby się wszystkiego i
przełożył spotkanie na inny termin. Nie! Nie powinna zdradzić, że zna
jego plany. Teraz przynajmniej wiedziała, gdzie i kiedy Lucas spotka
się z Martym Dobbsem.
Musiała przyznać, że to był niezły pomysł. Lucas zaaranżował to
spotkanie, dając do zrozumienia Dobbsowi, że jest w posiadaniu
pewnych informacji, które mogłyby go zainteresować. Mój brat
zostawił bardzo dokładne sprawozdania - powiedział. Czyżby
próbował szantażować Dobbsa, wmawiając mu, że w dokumentach
Peytona znajdują się dane obciążające bukmachera?
Ś
wietna myśl! Ale jest głupcem, jeśli uważa, że da sobie radę.
Dobbs z pewnością nie przybędzie na to spotkanie sam. Bez względu
na to, co obiecywał przez telefon. Przyjedzie, jak zwykle, ze swoim
gorylem Calem. Lucas nie był wprawdzie cherlakiem, ale jemu też
przydałaby się jakaś obstawa. I będzie ją miał! - postanowiła twardo. -
Ona będzie jego obstawą!
Ostrożnie odłożyła słuchawkę i wyłączyła interkom. Na palcach
cofnęła się do drzwi wejściowych. Gdyby Lucas wyjrzał
niespodziewanie, wyglądałoby, że właśnie wychodzi. Ostrożność
okazała się jednak zbyteczna. Natalie odetchnęła z ulgą i wsunęła
głowę do pokoju Daniela.
- Gotowy?
- Prawie. Czy mogłabyś to potrzymać?
- Daj. I chodźmy stąd wreszcie - ponagliła brata Natalie. -
Wyglądasz, jakbyś miał za chwilę zemdleć.
Usadowiwszy go wygodnie w samochodzie, wróciła do biura,
ż
eby zabrać torebkę i powiedzieć Lucasowi, iż wychodzą.
- Lucas? - zawołała, wchodząc do środka. - Zabieram Daniela do
domu.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, o mało co nie przewracając jej.
Zachwiała się i oparła dłoń na szerokiej piersi.
- Dobrze byłoby, żebyś została z nim na noc - doradził Lucas,
kładąc dużą, silną rękę na drobnej dłoni dziewczyny.
- Możliwe, że tak właśnie zrobię - przytaknęła, spuszczając
głowę, aby nie wyczytał prawdy z jej oczu. Patrzyła na rękę Lucasa i
przypomniała sobie te wszystkie cudowne pieszczoty, którymi ta sama
dłoń raczyła ją zeszłej nocy. Teraz nie pora na takie rozmyślania -
zganiła siebie w duchu. Niespokojnie poruszyła ręką. Palce
mężczyzny zacisnęły się.
- Natalie?
- Tak? - uniosła głowę.
- Tylko to - powiedział pochylając się i całując jej usta. -
Zobaczymy się jutro rano. Musimy poważnie porozmawiać.
- Tak - kiwnęła głową Natalie, niechętnie wyzwalając się z jego
ramion. Pogadamy wcześniej, niż ci się wydaje - pomyślała.
Odwiozła Daniela do domu i zapakowała go do łóżka. Na
spuchnięty policzek i podbite oko przyłożyła okład z lodu. Pomimo
wcześniejszych protestów, że ma zbyt dużo pracy, aby tracić czas na
spanie, chrapał smacznie, kiedy w pół godziny później na palcach
wymknęła się z mieszkania.
Udała się prosto do własnego domu, gdzie przebrała się w czarne,
wąskie dżinsy, czarny golf i parę ciemnych adidasów, które nosiła
bardzo rzadko, gdyż nie dodawały jej wzrostu. Stroju dopełniała
zapinana na ramieniu kabura, prezent od ojca. Skóra ugniatała ją
trochę, gdyż Natalie rzadko korzystała z kabury. Wolała nosić broń w
torebce, w specjalnie w tym celu wszytej pod podszewkę kieszeni. Na
wierzch narzuciła czarną, cienką wiatrówkę.
Kilkakrotnie przećwiczyła wyjmowanie i chowanie rewolweru,
po czym sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer biura porucznika
Bishopa.
W drodze do domu jeszcze raz przemyślała całą sprawę i doszła
do wniosku, że ona sama nie zdoła uchronić Lucasa przed
niebezpieczeństwem. Dobbs był zbyt groźnym przeciwnikiem i nie
należało go lekceważyć. Była pewna, że Cal Maloney będzie
towarzyszył swojemu szefowi. Jeśli on i Lucas staną znów oko w oko,
kto wie, co może się wydarzyć?!
Doskonale pamiętała, jak patrzył na Cala wtedy w barze. Jego
spojrzenie wyraźnie mówiło, że jedno uderzenie nie zadowoli go
wcale i z przyjemnością stłukłby jej napastnika na kwaśne jabłko. Nie
wierzyła, że Lucas nie wykorzysta nadarzającej się okazji.
Niestety, telefon w biurze jej ojca nie odpowiadał. Natalie
poinformowała oficera dyżurnego, że spróbuje połączyć się jeszcze
raz za godzinę. Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko czekać. O tej
porze roku zaczynało się ściemniać dopiero koło dziewiątej, a jej
potrzebna była osłona ciemności.
Tak jak Dobbsowi - pomyślała. Dlatego właśnie wyznaczył
Lucasowi spotkanie o tak późnej porze.
Za kwadrans dziewiąta powtórnie wykręciła numer ojca, ale i tym
razem nie udało się jej z nim porozmawiać. Wahała się tylko chwilę,
po czym wzruszywszy ramionami z filozoficznym spokojem wsiadła
do samochodu. Jednoosobowa obstawa była lepsza od żadnej.
Na parking przy biurze Galaktyki dotarła tuż przed dziewiątą.
Postanowiła, że samochód zostawi po przeciwnej stronie ulicy
pomiędzy stojącymi tam ciężarówkami. W ten sposób nikt nie
domyśli się jej obecności. Uważnie rozglądając się dookoła, obeszła
budynek. Miała teraz jak na dłoni wejście do biura i parking przy
budynku. Czarny dżip Lucasa i rozklekotana furgonetka Daniela były
jedynymi samochodami na całym parkingu. Najwidoczniej Dobbs nie
dotarł jeszcze na umówione spotkanie. Uśmiechając się z
zadowoleniem wolno przekręciła klucz w tylnych drzwiach.
Kiedy znalazła się w środku, przez dłuższą chwilę stała oparta o
ś
cianę. Czekała, aż oczy przyzwyczają się do panującego wewnątrz
półmroku. Nadsłuchiwała uważnie. W całym budynku panowała
cisza, ale na szczęście dla niej nie było zupełnie ciemno. Spod drzwi
jednego z pokoi, gdzie, jak przypuszczała, znajdował się Lucas,
sączyła się cienka strużka światła.
Stąpając na palcach, podeszła do ustawionego naprzeciw wejścia
biurka recepcjonistki. Zdecydowała, że będzie ono najwłaściwszą
kryjówką. Nie zastanawiając się długo, schowała się pod biurkiem.
Była teraz zupełnie niewidoczna, chyba że ktoś obszedłby biurko
dookoła i nachylił się, żeby pod nie zajrzeć. Miała nadzieję, że ani
Lucas, ani tym bardziej Dobbs nie wpadnie na taki pomysł.
Sprawdziła, czy rewolwer nadal znajduje się na swoim miejscu. Była
gotowa.
Jakieś pół godziny później do uszu skulonej pod biurkiem Natalie
dobiegł odgłos kroków. Nie dochodziły one z zewnątrz, lecz od
ś
rodka. To Lucas - domyśliła się. Wyszedł z pokoju. Przez chwilę
panowała cisza, po czym skrzypnęły frontowe drzwi.
Ciekawe, czy Dobbs jest sam - zastanawiała się. Teraz dopiero
zdała sobie sprawę z niedogodności kryjówki, którą wybrała. Była
wprawdzie dobrze ukryta przed wzrokiem innych, ale sama nie mogła
dostrzec, co dzieje się w pokoju. Wstrzymała oddech, nasłuchując
uważnie.
- Hej! - Nieznajomy głos odbił się echem od ścian pustego
budynku. - Jest tam kto?
- Dobbs? - Rozpoznała głos Lucasa. Zaskrzypiała podłoga. Ktoś
odwrócił się gwałtownie.
- Lucas Sinclair? Pauza. Po czym:
- Nie było potrzeby aż tak się asekurować, panie Sinclair. Jak pan
widzi, przyszedłem sam.
Do uszu Natalie dotarł odgłos otwieranych i zamykanych drzwi.
- Chciałem się po prostu upewnić - powiedział Lucas, zapalając
ś
wiatło.
- Nie jest pan podobny do brata - zauważył Marty Dobbs.
- Byliśmy jedynie przyrodnimi braćmi.
- I jest pan od niego znacznie starszy.
- Taak. Jestem starszym, przyrodnim bratem Ricka. - W głosie
Lucasa zabrzmiała ironia.
- To ciekawe. Rick nigdy nie wspominał, że ma brata. W swoim
czasie biedny mały Ricky i ja byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni.
- Domyśliłem się tego. Ale słuchaj, Dobbs - zniecierpliwił się
Lucas - nie jesteśmy tu po to, żeby rozmawiać o twojej przyjaźni z
biednym, małym Rickym. Mamy ubić pewien interes, więc przestań
kręcić i przejdźmy do sprawy.
- Wcale nie jest pan podobny do brata - powtórzył wolno Dobbs.
- Ten młody człowiek był zawsze bardzo grzeczny.
- Jak widać, nic mu to nie pomogło.
- O! To był po prostu nieszczęśliwy wypadek. Chcieliśmy go
jedynie ponaglić. Opóźniał się ze spłatą długów.
- A propos długów. Był mi winien dwadzieścia patoli, kiedy ty i
twoi kumple wysłaliście go na pewną śmierć.
- A więc to były pańskie pieniądze - stwierdził Dobbs, ignorując
oskarżenie Lucasa. - W styczniu Rick zapłacił pierwszą ratę.
Zastanawiałem się, kto mógł pożyczyć mu pieniądze. Mówił, że
matka odmówiła mu pomocy.
- Widać była sprytniejsza ode mnie - stwierdził kwaśno Lucas. -
Pewnie domyśliła się od razu, że to całe gadanie o rozwijaniu firmy to
blaga.
- Pożyczył mu pan dwadzieścia tysięcy zielonych na taki kit?
- No jasne, że nie! - obruszył się Lucas. - Naopowiadał mi
różnych rzeczy o tym swoim interesie. śe szykują największy hit w
grach komputerowych od czasu Nintendo. Przekonywał, że zarobią
miliony, tylko potrzebna jest im ta niewielka sumka na rozkręcenie
całej sprawy. Obiecał, że zwróci mi się dwukrotnie, co ja mówię,
dwudziestokrotnie, jak wszystko pójdzie dobrze. Cholera! - zaklął
Lucas. Ukryta pod biurkiem Natalie podziwiała jego zdolności
aktorskie. - Ta cała firma, to on i ten małoletni gówniarz. Może za
jakiś czas rzeczywiście będą z tego jakieś pieniądze, ale ja jestem
niecierpliwy.
- I dlatego chciał pan się ze mną spotkać? - domyślił się Dobbs.
- Taak. Dlatego właśnie zadzwoniłem do pana.
- Przypuszczam, że chce pan, żebym zwrócił panu te dwadzieścia
tysięcy.
- Jest pan na dobrym tropie, tylko pomylił się pan co do kwoty -
wolno odpowiedział mu Lucas. - Chcę dwustu patyków.
Natalie o mało nie zakrztusiła się własną śliną. Czy on oszalał?!
Dwieście tysięcy dolarów!
- A co oferuje pan w zamian? - spokojnie spytał Dobbs.
- Tak jak mówiłem przez telefon, Rick zostawił bardzo dokładne
sprawozdania. Miał to we krwi. Zapisywał wszystko. Daty, sumy,
rozpiętość kursów, spłaty. Jest tam nawet lista pańskich klientów,
panie Dobbs. Paru bardzo szanowanych obywateli, którzy z
pewnością pogniewaliby się, gdyby ich nazwiska wyszły na światło
dzienne - ciągnął Lucas. - Rick zanotował również i to, że pan mu
groził.
Skulona pod biurkiem Natalie zastanawiała się, czy Lucas
przypadkiem nie przeholował. Zapisywać groźby?!
- Nigdy nikomu nie groziłem, panie Sinclair. - Ton Dobbsa stał
się lodowaty. - Najwyżej składam pewne obietnice. Na przykład
obiecam panu teraz, że jeżeli odda mi pan te notatki, o których pan
wspomniał, pozwolę panu odejść stąd żywym.
Natalie zadrżała. Przypomniało się jej, jak zastanawiała się, czy
Marty Dobbs mógłby użyć przemocy. Teraz nie miała co do tego
ż
adnych wątpliwości. Uważaj, Lucas! - ostrzegała go w duchu. -
Uważaj na niego!
- Kiedy tylko otrzymam moje dwie...
Do uszu Natalie doleciał odgłos uderzenia, cichy jęk, po czym
łoskot padającego na podłogę ciała. Zamarła.
Co tam się, u licha, działo? Kto kogo uderzył? Czyj jęk słyszała?
Dobry Boże! - modliła się cicho. - Spraw, żeby to nie był Lucas.
- A niech mnie kule biją! - W głosie Calvina Maloneya brzmiało
nie skrywane zdumienie. - Przecież to ten gość z baru! No ten, który.
- O mało co nie urwał ci głowy - dokończył jego szef.
- Ten drań mnie zaskoczył - tłumaczył się Cal. - Nie miałby
ż
adnych szans, gdyby nie ta cizia.
- A tak - przypomniał sobie Dobbs. - Była z nim jakaś kobieta.
Ciekawe, jaką rolę odgrywa w tej całej historii?
- Jeśli szef chce, mogę się dowiedzieć - zaoferował się Cal. -
Zaraz to z niego wyduszę.
Milczenie musiało oznaczać zgodę, bo po chwili do uszu Natalie
doleciał odgłos kolejnego uderzenia i zaraz po nim jęk bólu.
Natalie zakryła dłonią usta. Ledwo powstrzymała się od krzyku.
Uspokój się - powtarzała sobie w duchu. - Uspokój się i czekaj.
Kolejne uderzenie i cichy jęk.
Czyżby ten drań go kopał? Ale dlaczego Lucas pozwala mu na
to?! Dlaczego się nie broni?! I gdzie, u diabła, podziewa się jej
ojciec?!
- Wystarczy, Cal - rzucił krótko Marty Dobbs. Natalie gotowa
była ucałować go z wdzięczności, ale
kolejne słowa bukmachera szybko pozbawiły ją złudzeń.
- Byłem mu to winien. - Cal zaśmiał się drwiąco.
- Doskonale cię rozumiem, ale na razie musisz się powstrzymać.
Chcę, żeby pokazał mi, gdzie ukrył te papiery i powiedział, co ta
kobieta ma z tym wspólnego. Kiedy z nim skończę, będzie twój.
Będziesz się mógł nim zająć, tak jak zająłeś się jego braciszkiem. A
teraz postaw go na nogi.
Przez dłuższą chwilę panowała kompletna cisza, którą przerywały
jedynie ciche jęki bólu.
- Wstawaj, Sinclair. No, wstawaj, bo ci przyłożę!
Natalie nie wytrzymała. Nie mogła nadal tkwić bezczynnie pod
biurkiem, pozwalając, żeby ten bandyta znęcał się nad człowiekiem,
którego kochała. Ostrożnie wyczołgała się z kryjówki i wyjrzała zza
rogu. Przed oczami miała dwie męskie nogi odziane w eleganckie
beżowe spodnie. Marty Dobbs we własnej osobie!
Obrzucając pokój uważnym spojrzeniem, sięgnęła pod kurtkę. Na
wprost niej Cal Maloney pochylał się nad opartym o ścianę Lucasem.
W dłoni trzymał duży rewolwer; po policzku Lucasa spływała cienka
strużka krwi.
Natalie z trudem się powstrzymała, aby nie rzucić się na oprawcę
i wbić drobne, ostre ząbki w trzymającą broń rękę. Zacisnęła palce na
swoim małym rewolwerze. Trzeba poczekać na właściwy moment -
powtarzała sobie w duchu. Któryś z nich musi się w końcu przesunąć,
a wtedy będzie mogła strzelić bez obawy, że zrani Lucasa.
W tej samej chwili Cal, śmiejąc się głośno, wymierzył leżącemu
silne kopnięcie. Natalie wpadła w szał. Z przeraźliwym wrzaskiem
wyskoczyła zza biurka i odpychając Dobbsa rzuciła się na Maloneya.
Zaskoczony mężczyzna zachwiał się, wypuszczając z dłoni rewolwer.
I wtedy dopiero rozpętało się piekło. Ktoś złapał ją wpół i
odciągnął od Maloneya, pozbawiając tym samym satysfakcji
zatopienia długich paznokci w twarzy bandyty. Upadła na podłogę, ale
poderwała się natychmiast gotowa do dalszej walki.
- Na litość boską, Natalie! Uciekaj stąd! - ryknął Lucas,
odzyskując siły.
W tym samym momencie ktoś znowu schwycił ją od tyłu i tym
razem nie miała wątpliwości, że był to Dobbs. Trzymał ją niezbyt
mocno, najwyraźniej nie uważał jej za groźnego przeciwnika. Natalie
poszukała wzrokiem Lucasa. Był w przeciwległym rogu pokoju i
zręcznie odpierał ciosy Maloneya. Nagle przypomniała sobie o
rewolwerze, który wytrąciła Calowi z ręki. Leżał na podłodze, w
połowie drogi pomiędzy miejscem, w którym stała, a walczącymi
mężczyznami. Marty Dobbs także go zauważył i ciągnął ją w tym
kierunku.
Natalie uniosła nogę i z impetem postawiła ją na stopie
mężczyzny. Spodziewała się, że Dobbs zawyje z bólu i rozluźni
uścisk, ale on tylko zaklął cicho i wymierzył jej siarczysty policzek.
Cholera! - pomyślała Natalie. Zapomniała, że nie jest w
szpilkach.
Ze zdwojoną energią przystąpiła do walki, próbując uwolnić się z
ramion Dobbsa, żeby sięgnąć po broń. W odpowiedzi mężczyzna
potrząsnął nią mocno, jakby była szmacianą kukiełką, i zakrył jej usta
dłonią.
- Przestań, słyszysz - zasyczał jej do ucha. Natalie posłuchała i
mężczyzna natychmiast rozluźnił
uścisk na tyle, że mogła znów swobodnie oddychać.
- Dobra dziewczynka - pochwalił. - A teraz idziemy. - Popchnął
ją lekko w kierunku leżącego na środku pokoju pistoletu.
Natalie przestała się wyrywać i posłusznie ruszyła razem z nim,
pojękując cicho dla lepszego efektu.
Poskutkowało. Tak jak się spodziewała, mężczyzna jeszcze
bardziej rozluźnił uścisk i schylił się po rewolwer.
W tym samym momencie dłoń Natalie wsunęła się pod kurtkę,
wyciągając z kabury odbezpieczoną broń. Spóźniła się o ułamek
sekundy. Dobbs zauważył jej ruch i machnął ręką, aby wytrącić jej
rewolwer z dłoni. Natalie gwałtownie opuściła ramię. Rozległ się
strzał.
- Suka! - zawył Dobbs uwalniając ją.
- Nic mi się nie stało! Nic mi nie jest! - krzyknęła Natalie w
stronę walczących mężczyzn. Bała się, że odgłos strzału mógł
zdezorientować Lucasa i tym samym dać przewagę jego
przeciwnikowi.
- Jeśli się ruszysz, zabiję cię - rzuciła ostro, odwracając się z
powrotem do Dobbsa i celując mu prosto w serce.
Dobbs zamarł w przysiadzie, z ręką wyciągniętą do leżącego na
podłodze rewolweru.
- A może tylko przestrzelę ci oba kolana - ciągnęła, przesuwając
broń i mierząc teraz w nogi mężczyzny.
Dobbs popatrzył na rewolwer, potem w oczy Natalie, i
wyprostował się powoli.
- Pod ścianę! - rozkazała. - Oprzyj ręce o ścianę i rozstaw
szeroko nogi. Jestem pewna, że już przećwiczyłeś tę pozycję
wcześniej. - Odczekała chwilę, aż Dobbs wypełni jej polecenie, po
czym nie przestając mierzyć do niego schyliła się i podniosła z
podłogi drugi rewolwer.
- Kończysz już? - rzuciła przez ramię w stronę Lucasa.
- Taak - odpowiedział. Złapał Maloneya za koszulę i pchnął na
ś
cianę obok Dobbsa.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi i do pokoju wpadło kilku
uzbrojonych policjantów. Nocną ciszę rozdarło jękliwe zawodzenie
policyjnych syren.
- No, nareszcie! - wykrzyknęła Natalie na widok ojca. - Już
zaczynałam wątpić, czy dostałeś moją wiadomość.
- O jakiej wiadomości mówisz, dziecinko? - zdziwił się
porucznik Bishop, wyjmując jej z dłoni rewolwer Maloneya. -
Byliśmy tu przez cały czas. Siedzieliśmy w furgonetce Daniela i
osłanialiśmy Lucasa. - Kiwnął głową Coffeyowi, żeby wyprowadził
aresztowanych.
- Osłanialiście Lucasa? - powtórzyła za nim, chowając swoją
własną broń do kabury.
Ojciec pogroził jej palcem.
- Oddaj mi go. Musimy zrobić badania balistyczne. Natalie
niechętnie oddała mu rewolwer.
- Czy to wystarczy? - spytał Lucas podchodząc do nich.
- Wystarczy - mruknął porucznik Bishop. Natalie wsunęła dłoń w
okrwawioną rękę Lucasa, drugą zaś objęła go mocno w talii.
- Chyba że wrzask Natalie zagłuszył wszystko inne - zauważył
kwaśno Coffey, wyprowadzający skutego kajdankami Dobbsa.
Mężczyzna utykał; zbłąkana kula z rewolweru Natalie trafiła go w
stopę. - Darła się jak opętana. O mało co nie popękały mi bębenki -
poskarżył się.
- O czym on mówi? - Natalie popatrzyła pytająco na ojca, a
potem przeniosła spojrzenie na twarz Lucasa.
- Lucas ma na sobie mikrofon - wyjaśnił starszy pan.
- Co takiego? - spytała groźnie. - Chcesz powiedzieć, że to był
twój pomysł? Zrobiłeś z niego przynętę na Dobbsa? Co za idiotyczny
pomysł!
- Jedynym idiotycznym pomysłem w tej całej akcji był twój
występ - wtrącił Lucas. - Nigdy nie widziałem czegoś równie
głupiego. Wyskoczyłaś zza tego biurka z dzikim wrzaskiem, nawet nie
wiedząc, w co się pakujesz.
- Ach tak! - oburzyła się Natalie. Jej zręczne palce rozpinały
guziki koszuli mężczyzny. - Gdybym, jak to określiłeś, nie
wyskoczyła zza tego biurka, prawdopodobnie smażyłbyś się już w
piekle. Cal Maloney załatwiłby cię na amen.
- Gdyby nie przyszło ci do głowy włazić za to biurko, nie
pozwoliłbym zadać sobie nawet jednego ciosu.
- Nie pozwoliłbyś? - Natalie popatrzyła na niego szeroko
otwartymi ze zdziwienia oczami. - Chcesz powiedzieć, że dałeś mu się
kopać?
- A co innego mogłem zrobić, kiedy zobaczyłem twój słodki
tyłeczek i małe czarne buciki - uśmiechnął się Lucas. - Nie znam
nikogo innego o tak małych stópkach. Nie mogłem narażać cię na
niebezpieczeństwo. - Wyciągnął dłoń i czule pogłaskał ją po policzku.
Serce Natalie zabiło mocniej.
- I dlatego dopuściłeś, żeby Maloney spuścił ci takie lanie? -
Natalie gwałtownie zamrugała powiekami. Czuła, że za chwilę się
rozpłacze. - Uważasz, że to było rozsądne?
- Bardziej rozsądne, niż twój atak na Maloneya.
- Ale przestał cię kopać, czyż nie tak? - Rozchyliła koszulę na
jego piersi i jednym szarpnięciem zerwała przymocowane plastrem
druciki i mikroskopijny mikrofon.
- Auuu! - zawył Lucas. - Rany, nie tak ostro!
- Czy coś się stało? - fałszywie zdziwiła się Natalie. - Zabolało?
- Tak - przyznał pocierając pierś w miejscu, gdzie razem z
plastrem wyrwała kilka włosów. - Boli. Cała ta strona.
- Naprawdę? - Natalie popatrzyła na niego już łagodniejszym
wzrokiem.
- Tak - przytaknął, ucieszony zatroskanym spojrzeniem
dziewczyny.
- Niech no zobaczę - Natalie pomogła mu zsunąć koszulę i
delikatnie przeciągnęła palcami po piersi Lucasa. - Możesz mieć
złamane żebra.
Nathan Bishop odchrząknął głośno.
- Czy chcesz, żebym zadzwonił po lekarza?
Ale żadne z nich nie usłyszało go. Uśmiechając się do siebie pod
wąsem, opuścił biuro, zostawiając ich samych.
- Och, Lucas! - Natalie z czułością pogłaskała posiniaczony bok.
- To wygląda okropnie. W ogóle wyglądasz okropnie. Bardzo cię
boli?
- Trochę - skłamał. Wcale nie czuł się źle, ale jej zatroskanie
sprawiało mu wielką przyjemność.
- Tak? - Natalie pochyliła się i ostrożnie ucałowała stłuczone
ż
ebra. - Chciałabym móc ci jakoś ulżyć - mówiła, całując ślady po
plastrze.
- Już to zrobiłaś. - Lucas pogłaskał ją po włosach. - Byłaś
wspaniała - szepnął. - Moja maleńka amazonka. Ale jeśli kiedyś
jeszcze zrobisz coś podobnego - w jego głosie pojawiła się stalowa
nutka - to zapomnę o tym, że jestem dżentelmenem i spiorę cię na
kwaśne jabłko. Jasne?
- Ciekawe, kogo sobie weźmiesz do pomocy - zadrwiła Natalie.
Lucas roześmiał się.
- W niczym nie masz umiaru, wiesz? Natalie przytuliła policzek
do jego piersi.
- A ty? - spytała, całując go szybko, urywanie.
- Gdybym wiedział, co dla mnie dobre, przestałbym natychmiast,
ale wygląda na to, że nie wiem. - Delikatnie pogłaskał jedwabiste
włosy dziewczyny. - Oczywiście chodzi mi o to, kiedy powinienem
przestać, bo doskonale wiem, co jest dla mnie dobre - dodał szybko w
obawie, żeby nie zrozumiała go źle.
Natalie otoczyła ramionami szyję mężczyzny.
- A co to takiego? - szepnęła zbliżając usta do jego twarzy.
- Ty
- Jesteś tego pewny?
- Całkowicie - potwierdził, pocierając policzkiem o aksamitną,
miękką dziewczęcą skórę. - I wiem, co jest dobre dla ciebie.
- Naprawdę? Co to takiego?
- Jak to co?
- No, co jest dobre dla mnie?
- Ja, oczywiście! - oświadczył, odsuwając się lekko, aby spojrzeć
jej w oczy.
- Przecież my prawie bez przerwy się kłócimy - przypomniała
mu. Była ciekawa, jak na to zareaguje.
- Ojej, to po prostu mała wymiana poglądów.
- I nawet nie jestem w twoim typie. Sam to powiedziałeś.
- Jak widać, myliłem się.
- I tak naprawdę, to ty wcale mnie nie lubisz.
- O tak! Masz rację.
Natalie gniewnie zmarszczyła brwi.
- Nie lubię cię, ponieważ pałam do ciebie zupełnie innym
uczuciem - wyjaśnił śmiejąc się Lucas. - Kocham cię. I niech Bóg ma
mnie w swojej opiece - dorzucił.
Natalie odetchnęła z ulgą.
- Miałam nadzieję, że wreszcie mi to powiesz. - Uśmiechnęła się.
- Bo ja też cię kocham. I niech Bóg ma nas oboje w swojej opiece.
- Amen! - Lucas zakończył, pochylając się do jej ust
- A więc, co teraz zrobimy?
- Chodzi ci o naszą miłość? Natalie przytaknęła.
- Pobierzemy się - oświadczył, jakby była to najbardziej
oczywista rzecz pod słońcem.
Natalie zamyśliła się.
- Czy naprawdę uważasz to za dobry pomysł? - spytała
poważnym tonem. - Kocham cię. Bardzo cię kocham, ale różnimy się
od siebie. Może powinniśmy najpierw zamieszkać razem i zobaczyć,
jak będzie się nam układało wspólne życie?
- Pobierzemy się.
- Ale przecież ledwo co się znamy - protestowała coraz słabiej
Natalie. - Nic o sobie nie wiemy.
- Oprócz jednej najważniejszej rzeczy. - Lucas pieszczotliwie
pogłaskał ją po pośladkach.
- Ale małżeństwo to coś więcej, niż tylko łóżko - upierała się. -
Choć było tak cudownie...
- Cudownie, powiadasz? - Lucas uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Nie próbuj zmieniać tematu. - Natalie popatrzyła na niego spod
gniewnie zmarszczonych brwi. - Mówimy o tym, czy powinniśmy się
pobrać, czy może prościej byłoby na razie zamieszkać razem i...
- Pobierzemy się i kropka - przerwał jej nie znoszącym sprzeciwu
tonem. - Koniec dyskusji. Ani słowa więcej, ty przekoro. A teraz
pocałuj mnie.
Natalie pomyślała, że ten jeden raz, jeden jedyny, i tylko ze
względu na to, ile wycierpiał tego wieczora, pozwoli mu postawić na
swoim. Zresztą wcale nie miała ochoty dłużej się z nim spierać.
Posłusznie spełniła polecenie mężczyzny, którego kochała.
EPILOG
- A ty dokąd? - spytał żonę Lucas.
Natalie udała, że nie dosłyszała tego pytania. Pchnęła oszklone
drzwi ich przestronnego, nowego biura. Złote litery na szybie
informowały, że mieszczą się tu aż trzy firmy: Galaktyka, Agencja
Detektywistyczna: Ściśle Tajne, oraz Sinclair: Systemy Alarmowe.
- Natalie? - powtórzył Lucas groźnie, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Pytałem cię, dokąd idziesz.
Natalie odwróciła się gwałtownie.
- Wydawało mi się, że tę kwestię omówiliśmy już dziś przy
ś
niadaniu - odpowiedziała chłodno. Na jej drobnej twarzyczce
pojawiło się z trudem skrywane zniecierpliwienie.
- I postanowiliśmy, że nigdzie nie pójdziesz.
- Nie. To ty tak postanowiłeś. Nie było sensu dalej się z tobą
spierać. A teraz, jeżeli pozwolisz, mam ważną sprawę do załatwienia.
- Wymownym wzrokiem popatrzyła na jego rękę na swoim ramieniu.
- Zabraniam ci!
Brwi Natalie uniosły się.
- Zabraniasz? - powiedziała wolno, tak jakby się - przesłyszała.
W brązowych oczach zapaliły się iskierki
gniewu.
- Do diabła, Natalie! - wybuchnął Lucas, puszczając ramię żony.
- Przecież wiesz, że to dla twojego własnego dobra. Powiedz jej, że
robię to, bo troszczę się o nią. - Popatrzył prosząco w stronę stojącej
przy szafce z aktami młodej kobiety.
Sherri Peyton roześmiała się i przecząco pokręciła głową.
- Nie mieszaj mnie w to, Lucas. To wasze sprawy. Uczę się
zarządzania przedsiębiorstwem, a nie poradnictwa małżeńskiego.
Radź sobie sam.
Lucas odwrócił się do żony.
- Na litość boską, Natalie! Masz zamiar łazić od domu do domu
zadając kłopotliwe pytania? W twoim stanie? Przecież sama wiesz,
jak szybko się męczysz.
- Jeśli będę zmęczona, to odpocznę. - Gniew Natalie ostygł nieco
w odpowiedzi na tak oczywisty dowód troskliwości ze strony męża.
Lucas popatrzył na nią podejrzliwie. Wcale nie był o tym
przekonany. Natalie westchnęła ciężko.
- Lucas, zrozum. To, że jestem w ciąży, nie oznacza, że jestem
kaleką. Nic mi nie będzie.
- A jeśli zaczniesz rodzić?
- Przecież to dopiero siódmy miesiąc!
- No to co? Takie historie się zdarzały.
- U kobiet, które miały problemy z donoszeniem ciąży -
tłumaczyła cierpliwie. - Nie wiem, czy pamiętasz, co mówił lekarz
ostatnim razem, kiedy zacząłeś siać panikę? Jestem zdrowa jak
przysłowiowa ryba.
- A jeśli upadniesz? - nie dawał za wygraną Lucas. - Lub skręcisz
nogę na tych obcasach - wskazał jej jaskrawoczerwone pantofelki.
- Nie sądzę - odpowiedziała Natalie, z niechęcią patrząc na buty.
Ze względu na swój stan zmuszona była zrezygnować na razie z
ulubionych szpilek. - A nawet jeśli, mogę przecież zawołać o pomoc.
Nie wybieram się na pustynię.
- Nadal nie uważam tego za najlepszy pomysł.
- Wiem.
- Mimo to upierasz się, żeby iść.
- To nie ja jestem uparta. Zresztą to nieważne - potrząsnęła
głową. - Posłuchaj, ubijmy interes.
- Taak?
- Obiecuję, że pojadę tam tylko na, powiedzmy, trzy godzinki, a
potem wrócę i przez resztę dnia będę odpoczywała z nogami do góry.
Co ty na to? - uśmiechnęła się.
- A czego żądasz w zamian? - podejrzliwie spytał Lucas.
Pierwszą rzeczą, jakiej się nauczył, była ta, że Natalie nigdy nie szła
na jakiekolwiek ustępstwa, a jeśli już, to na pewno nie za darmo.
- W zamian za to chcę, żebyś zabrał mnie na przyjęcie do twojej
matki. Jutro wieczorem.
- O nie! - zaprotestował Lucas. - Już o tym mówiliśmy. Moja
matka i ja nie mamy ze sobą nic wspólnego. Nigdy nie mieliśmy.
- Wygląda na to, że ona jest innego zdania - powiedziała
spokojnie Natalie, kładąc dłoń na ramieniu męża. - To już trzecia
próba z jej strony, Lucas. Sam mówiłeś, i to niejeden raz, że być może
byłeś dla niej zbyt surowy przez te wszystkie lata. Może ona czuje to
samo w stosunku do ciebie. - Delikatnie zacisnęła palce. - Jako
przyszła matka wiem, że tak jest. Myślę, że Barbara zasługuje na
jeszcze jedną szansę i myślę, że powinieneś dać jej tę szansę -
zakończyła, kładąc ręce na wyraźnie zaokrąglonym brzuchu.
- To nie fair - powiedział Lucas, patrząc na jej małe dłonie.
- No więc? Jak będzie? Mężczyzna westchnął ciężko.
- Tylko pod warunkiem, że skrócisz czas do jednej godziny.
- Do dwóch - upierała się Natalie.
- No dobrze. Dwie godziny, ale pojadę z tobą.
- Nie potrzebuję obstawy.
- Jadę z tobą, albo nie jedziesz wcale - zagroził.
- Wiesz co? Jesteś najbardziej upartym, najbardziej...
Oszklone drzwi biura zamknęły się za nimi z trzaskiem. Nie
przestając się kłócić, Lucas i Natalie wolno ruszyli w stronę
zaparkowanego nie opodal samochodu. Mimo kłótni ich ramiona były
ciasno splecione, a kiedy zatrzymali się przy czarnym dżipie, Lucas z
czułością ucałował żonę, pomagając jej wsiąść do auta.