SCHULER
SCHULER
SCHULER
SCHULER
CANDANCE
CANDANCE
CANDANCE
CANDANCE
PI
PI
PI
PI
ę
TNO
TNO
TNO
TNO
PRZESZ
PRZESZ
PRZESZ
PRZESZ
ł
O
O
O
O
ś
CI
CI
CI
CI
Lokatorzy Bachleror Arms
Ken Amberson - nieco zdziwaczały administrator, który wie
więcej na temat legendy Bachelor Arms, niż się do tego
przyznaje.
Zeke Blackstone - hollywoodzki reżyser, a także playboy. W
czasach kawalerskich dzielił apartament l G z Jackiem
Shannonem i Ethanem Robertsem.
Ariel Cameron - piękna i znana aktorka, która po latach
rozstania odnajduje szczęście w ramionach Zeke'a, miłości
swego życia.
Eddie Cassidy - barman w pobliskiej knajpce "U Flynna", a
także scenarzysta, który czeka na swój wielki dzień.
Steve Hart - ma wielkie serce, a W nim dużo miłości dla
Willowo Na pierwszym miejscu sta:wia jednak obowiązki.
Natasza Kuryan - podstarzała Jemme Jatale, z pochodzenia
Rosjanka. Ongiś charakteryzatorka gwiazd filmowych.
Ethan Roberts - dawny współlokator Zeke'a i Jacka. Ta eks-
gwiazda seriali telewizyjnych przygotowuje się do swojej
największej roli'- urzędnika państwowego.
Willow Ryan - pragnie za wszelką cenę odnaleźć ojca. Liczy
na pomoc Steve'a.
Eryk Shannon - młody, obiecujący scenarzysta, którego
ś
mierć wpłynęła na losy wielu mieszkańców Bachelror
Arms.
Faith Shannon - urocza dziewczyna z Georgii, obecnie żona
Jacka Shannona, studentka szkoły medycznej.
Jack Shannon - cyniczny reporter, który przez całe życie
sobie przypisywał winę za śmierć brata. Wybawieniem stała
się dopiero miłość szlachetnej kobiety.
Theodore "Teddy" Smith - miejscowy donżuan. Każda
ś
wieżo poznana kobieta wywołuje błysk w jego oku.
PROLOG
Los Angeles, 1970 r.
Przez głośną muzykę rockową rozsadzającą ściany
apartamentu 1 G przedarł się krzyk kobiety. Dziewczyna
przyoknie chwyciła za ramię ubranego w skórzaną kurtkę
długowłosego młodzieńca.
- Słyszałeś? - spytała. - Co to było?
- Co takiego?
- Ktoś krzyczał.
- Zdawało ci się, to pewnie syrena wyje - rzucił ktoś ze
stojącej wokół okna grupki, wypuszczając z ust kłąb dymu.
- To nic nadzwyczajnego w L.A. - dodał ktoś inny.
- Nie ma się czym martwić.
- Nie, to nie syrena - zaoponowała dziewczyna, która
pierwsza zwróciła uwagę na dziwny odgłos.
Energicznym krokiem podeszła do stojącego pod ścianą
stolika i, pchnęła rączkę adaptera. Rozległ się przenikliwy
zgrzyt, po czym zapadła cisza. Teraz nikt nie miał wątpli-
wości. Zza okna dobiegało histeryczne zawodzenie.
Wszyscy w apartamencie 1G zamarli.
Głos kobiety wznosił się w wyższe rejestry i opadał, tylko co
jakiś czas urywając się na moment, jakby krzycząca robiła
przerwę, by zaczerpnąć tchu.
- Co się, do diabła, stało?
- Kto ..
- Psiakrew, może ktoś wezwie wreszcie to cholerne
pogotowie?
To wezwanie, które dobiegło zza okna, wyrwało zebranych z
osłupienia. Wszyscy jak jeden mąż ruszyli w stronę drzwi,
przez korytarz i biegiem schodami w dół, na dziedziniec. W
całym budynku jedno po drugim zapalały się światła.
Mieszkańcy Bachelor Anns wychylali się z okien, wychodzili
na balkony i coraz gęściej zapełniali dziedziniec.
- Czy ktoś mógłby ją uspokoić? - rozległ się przy tłumiony
głos Kena Ambersona, zarządcy budynku, który przepychał
się między ciasno stłoczonymi ludźmi. Wracajcie do
mieszkań. Nie ma tu na co czekać. - Twarz Ambersona nie
zdradzała żadnych uczuć, lecz W jego. głosie pobrzmiewała
nuta zniecierpliwienia. - Niechże ją ktoś w końcu, do cholery,
uciszy!
- Uspokój się, dziecinko - odezwała się miękko drobna
kobieta mówiąca z lekkim obcym akcentem. Tobie nic złego
się nie stało.
Ponieważ łagodna perswazja nie wywierała żadnego skutku,
wymierzyła wrzeszczącej dziewczynie siarczysty policzek.
Krzyk ucichł jak nożem uciął.
- Od tego trzeba było zacząć - mruknął pod nosem
Amberson.
W końcu udało mu się' przepchnąć między gapiami do
miejsca, w którym leżał nieruchomo na wznak młody
mężczyzna z szeroko rozpostartymi ramionami. Pod jego
głową utworzyła się mała kałuża ciemnej, gęstej krwi.
_ Co tu się stało, Blackstone? - Amberson pochylił się nad
młodym człowiekiem w samych spodniach, klęczącym przy
ofierze.
_ Czy ktoś już wezwał pogotowie? - odpowiedział pytaniem
Zeke, Blackstone, nie podnosząc głowy.
_ Tak - odparła dziewczyna, która pierwsza usłyszała krzyk.
Zebrani rozstąpili się, by dopuścić ją na miejsce wypadku.
_ Powiedzieli, żeby go nie ruszać ... żeby w ogóle niczego nie
robić, dopóki nie przyjadą - ciągnęła, podchodząc bliżej.
Kiedy ujrzała twarz leżącego chłopaka, zbladła jak płótno.
- O mój Boże, to Eryk!
Amberson ujął ją za ramię i wypchnął na zewnątrz
utworzonego z gapiów kręgu.
_ Pytałem .cię, co się tu stało, Blackstone - przypomniał.
_ Już mu nic nie zaszkodzi - mruknął Zeke, nie zwracając
uwagi na Ambersona. - On nie żyje.
Wypowiedziane nienaturalnie spokojnym głosem słowa
sprawiły, że wszyscy nagle ucichli.
_ Nie żyje? Co mu się stało? - nalegał zarządca.
_ Nie wiem - odparł Zeke. - Musiał upaść i roztrzaskać sobie
głowę·
Nie odrywał wzroku od nieruchomej twarzy współlokatora,
który jeszcze przed paroma godzinami był tak pełen życia.
Siedzieli wtedy we trójkę z Erykiem .i Ethanem w kuchni i
rozmawiali. Eryk był w świetnym humorze.
- Skąd upadł? - nie dawał mu spokoju Amberson.
- Nie wiem - powtórzył Zeke, po czym uniósł rękę i wskazał
w górę, na wiszące nad dziedzińcem balkony z ozdobnymi
balustradami z kutego żelaza. - Gdzieś stamtąd.
- To niemożliwe - szepnął półgłosem ktoś ze stłoczonej
wokół nich gromadki i w tym samym momencie wszyscy
zaczęli mówić naraz. W chwilę potem przez gwar przedarł
się dźwięk syreny. Nadjeżdżało pogotowie.
Rudowłosa dziewczyna szlochała bezgłośnie. Po jej bladych
policzkach spływały łzy. Ethan Roberts objął ją ramieniem i
przyciągnął do siebie. Odwzajemniła jego uścisk.
_ Biedny Eryk - szepnęła. - Biedny Eryk. To wszystko moja
wina. To ja zobaczyłam damę w lustrze.
- Cicho. - Ethan mruczał uspokajająco jak do dziecka i
głaskał dziewczynę po głowie. - Cicho, dziecino. W szystko
będzie dobrze. Niczym się nie martw. Teraz ja się tobą
zajmę.
ROZDZIAŁ 1
Tylko prowadzona przez Wietnamczyków ciastkarnia nie
pasowała do tego miejsca. Zamiast niej powinien być
lombard lub może jakiś podejrzany bar. Poza tym wszystko
wyglądało tak, jak to sobie Willow Ryan wyobrażała. Na
ulicy ciasno parkowały samochody. Schody skrzypiały. Ze
ś
cian wąskiego korytarza oświetlonego jedną gołą żarówką
sypała się farba. Złote litery wymalowane na matowej szybie
miały postrzępione krawędzie. Willow Ryan położyła rękę
na klamce, stała przez chwilę nieruchomo, po czym cofnęła
dłoń.
Po raz ostatni miała okazJę zastanowić się nad konse-
kwencjami tego, co chciała zrobić. Decyzja wcale nie była
łatwa. W najlepszym razie mogła stworzyć dość niezręczną
sytuację, w najgorszym - zrujnować czyjeś życie.
Czy zatem warto?'
Dotychczas wszystko było w porządku i nic nie wróżyło, by
miało stać się inaczej. Jeśli teraz stąd odejdzie, to zapewne
nic się nie zmieni.
Więc po co? Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy w życiu
jest zdecydowana postąpić nieracjonalnie i nielogicznie.
Musiała się dowiedzieć. I tyle.
Osiągnęła w życiu punkt, w którym nie mogła już tego dłużej
tak zostawić.
Zatknęła kosmyk ciemnych, równo z brodą przyciętych
włosów za ucho, wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi. We
wnętrzu Z powodzeniem można by kręcić film gangsterski,
którego akcja rozgrywałaby się w latach trzydziestych.
Na środku pokoju stało wielkie mahoniowe biurko, dwa stare
skórzane fotele i niski stolik zawalony książkami
telefonicznymi, gazetami i innymi papierami niewiadomego
przeznaczenia. Ogromna szklana popielniczka była pełna
niedopałków. W przeciwieństwie do stolika, biurko było
niemal puste. Prócz telefonu .j wypełnionego długopisami i
ołówkami pojemnika znajdował się na nim tylko jakiś
kolorowy magazyn, otwarty na stronie z horoskopami. W
powietrzu unosił się silny zapach kawy i papierosów, który
zaskakująco dobrze pasował do słodkiego aromatu świeżo
upieczonych ciastek płynącego zza okna. Do pełnego obrazu
brakowało tylko sekretarki w pantoflach na wysokim obcasie
i bardzo obcisłym sweterku.
No i jej szefa z twardym konturem mocnej szczęki. Na
razie jednak była sama.
Skierowała spojrzenie w stronę uchylonych drzwi do
,sąsiedniego pokoju.
_ Dzień dobry -rzuciła, spodziewając się, że tam właśnie
znajduje się mężczyzna, z którym się umówiła. - Jest tam
kto?
Zza drzwi nie dobiegła żadna odpowiedź. Podeszła o krok
bliżej.
_ Dzień dobry - powtórzyła, tym razem nieco głośniej. -
Panie Hart?! Czy jest pan tam?!
Odpowiedział jej miękki stłumi,ony dźwięk, w niczym nie
przypominający normalnych odgłosów pracy biurowej. Już
chciała odezwać się po raz kolejny, ale zmieniła zdanie.
Przez głowę przebiegła jej absurdalna, choć bardzo
sugestywna myśl, że rezydujący w tym stylowym wnętrzu
mężczyzna jest właśnie zajęty swoją zmysłową asystentką.
Zerknęła na zegarek. Było dwadzieścia pięć po dziewiątej.
To szaleństwo. Nie grali w żadnym zwariowanym filmie, a
rzeczywistość nie bywa równie barwna ... O wpół do
dzieslątej byli umówieni. Nie miała żadnych powodów, żeby
czekać, aż ktoś się nad nią wreszcie zmiłuje i przypomni
sobie o umówionym spotkaniu. Zrobiła kilka kroków, ale tuż
przed uchylonymi drzwiami znów znieruchomiała. Ajeżeli
oni tam jednak ...
- Panie Hart?
Znów ten miękki, przytłumiony
dźwięk.
Najwyraźniej nikt nie zwracał na nią uwagi. Mogła wejść, ale
czuła, że spotkanie z tą parą kochającą się na biurku byłoby
dla niej równie upokarzające jak dla nich. Starając się nie
robić hałasu, odwróciła się w stronę drzwi wejściowych.
Gotowa była pogodzić się ze stratą czasu, byle tylko się stąd
wydostać. Poszuka kogoś innego. Zanim jednak ruszyła do
wyjścia, powietrze przeciął dźwięk, który sprawił, że stanęła
jak skamieniała.
Ktoś chrapał.
Głośno i błogo.
WilIow wróciła do drzwi prowadzących do sąsiedniegol
pokoju, pchnęła je i wsunęła głowę do środka.
Prócz biurka i znanych jej już skórzanych foteli w pokoju
znajdowały się jeszcze metalowe szafki z szufladami na
segregatory, w tej chwili służące też jako podstawa pod
ekspres do kawy. Pod omem stał niski bufet z ciemnego
drewna, a na nim jakieś drobiazgi. W rogu wisiał worek
bokserski, obok na podłodze rzucono torbę, z której
wystawały podRoszulek i jeszcze wilgotny ręcznik. Przez
oparcie jednego krzesła przewieszono rękawice bokserskie,
na siedzeniu drugiego postawiono komputer, najwyraźniej
ś
wieży nabytek, ponieważ dookoła leżały jeszcze firmowe
kartonowe pudła i folioWe opakowania. Powierzchnię
biurka pokrywały stosy książek i pojemniki na jedzenie. Ich
szybki przegląd pozwalał stwierdzić, że gospodarz wykazuje
wyraźną skłonność do dań chińskich, choć nie gardzi także
włoską pizzą czy zwykłym hamburgerem. W tej chwili
jednak leżał na wznak na miękkiej skórzanej kanapie, równie
starej jak cała reszta mebli, i chrapał.
WilIow zaczęła od wyłączenia ekspresu; w którym od dawna
już nie było ani kropli wody, po czym podeszła do kanapy.
Ten całkiem normalnych rozmiarów mebel był najwyraźniej
za krótki dla śpiącego na nim mężczyzny. Z jednej strony
sterczała odrzucona za głowę ręka, z drugiej wystawały
oparte na poręczy bose stopy. Ciemnoblond włosy były
zmierzwione, jakby od paru dni nie dotknął ich grzebień.
"Nieco jaśniejsza szczecina pokrywająca podbródek zdawała
się potwierdzać przypuszczenie, że śpiący nie miał ostatnio
zbyt wiele czasu na toaletę·
Willow słuchała głośnego chrapania i zastanawiała się, co ma
zrobić. Więc to jest Steve Hart, prywatny detektyw, ,o
którym tyle dobrego jej naopowiadano? Kiedy tak leżał,
całkowicie obojętny na wszystko wokół, nie sprawiał
najlepszego wrażenia, Wyglądał na jednego z tych
młodzieńców, którzy spędzają całe dni na plaży nad
Pacyfikiem, uprawiając surfing i podrywając dziewczyny.
Byl przystojny, umięśniony jak atleta i niewątpliwie nie
odmawiał sobie przyjemności życia.
Z drugiej strony jednak to właśni 'e on odnalazł nastoletniego
brata Angie Clairbórne trzy miesiące po' tym, j ak wszyscy
zaprzestali już poszukiwań. ,
Może nie powinna rezygnować? Może chrapiący na całe
gardło mężczyzna spędził tę noc pracując i dopiero nad
ranem dał się pokonać zmęczeniu? Skoro już poświęciła tyle
czasu, by tu przyjechać, to nie, ma powodu, żeby teraz
rezygnować, niczego nie załatwiwszy.
Pochyliła się i trąciła mężczyznę w ramię.
- Panie Hart?
Chwała Bogu nie śmierdział alkoholem: Choć tyle
dobrego. Willow mocniej szarpnęła za ramię mężczyznę,
który dalej pochrapywał jak gdyby nigdy nic.
- Panie Hart? Proszę się obudzić.
Tym razem śpiący wydał z siebie przeciągłe chrapnięcie,
jakby chciał zaprotestować przeciwko naruszaniu jego
spokoju, i odwrócił się na bok, twarzą do oparcia i plecami
do świata.
Willow zdała sobie sprawę, że w ten sposób niewiele
wskóra. Ostrożnie odstawiła teczkę na krzesło i podeszła do
okna. Z trudem udało jej się uruchomić stare żaluzje, w
końcu jednak pokój zalało światło dnia.
Rozejrzawszy się jeszcze raz, wybrała spośród leżących na
stoliku książek szczególnie grubą, uniosła ją oburącz nad
głowę i z całych sił cisnęła o podłogę. Huk z powodzeniem
można by wziąć za wystrzał z pistoletu.
Mężczyzna w mgnieniu oka usiadł na krawędzi kanapy i
otworzył oczy.
Zaraz je zresztą przymknął, oślepiony słonecznym blaskiem.
- Co, do diabła ... ? - zaczął, patrząc na nią spod uchylonych
powiek. - Kim pani jest?
- Przykro mi, że obudziłam pana w taki sposób, panie Hart,
ale jesteśmy umówieni na wpół do dziesiątej i ...
- Kim pani, do diabła, jest? - Zrobił z dłoni daszek, ale w
bijącym od okna blasku i tak nie mógł dostrzec niczego poza
szczupłą kobiecą sylwetką. - Skąd się pani tu wzięła?
- Nazywam się Willow Ryan. Umówił się pan ze mną na
dziewiątą trzydzieści, więc ...
_ Ach, tak, to prawda. Byliśmy umówieni - przypomniał
sobie wreszcie.
Potarł zaspaną twarz dłońmi, jakby chciał w ten sposób
zetrzeć z niej resztki snu, po czym znów spróbował przyjrzeć
się stojącej przed nim kobiecie. Była niewątpliwie zgrabna,
szczupła i wysoka, ale całą jej sylwetkę, podobnie jak
okoloną ciemnymi włosami głowę otaczała świetlista aureola,
która nie pozwalała mu niczego więcej dostrzec.
_ Opuść no te żaluzje. Nic nie widzę.
- A obudziłeś się już?
_ Przecież siedzę - odparł zirytowany. - Zamknij że już te
cholerne żaluzje.
Zmarszczyła brwi, by dać mu do zrozumienia, że nie
zamierza tolerować takiego traktowania, ale zaraz połapała
się, że oślepiony słońcem i tak tego nie widzi, więc
posłusznie opuściła żaluzje do połowy wysokości.
- Lepiej?
_ Znacznie. Dziękuję. - Mężczyzna westchnął ciężko i potarł
zarośniętą brodę. - No dobrze, Wilmo ... tak? _ Willow -
poprawiła go. - Willow Ryan.
- Aha, Willo w Ryan. No dobrze. Zacznijmy od tego, że
wczesny ranek nie jest moją ulubioną porą dnia. Prze
praszam, jeśli nie byłem dość uprzejmy, ale nabieram w pełni
ludzkich cech dopiero po wypiciu pierwszego kubka kawy .
Willow rzuciła okiem na spalony ekspres. Choć nieznajomy
był niewątpliwie irytujący, zrobiło jej się go żal. Sama też nie
potrafiła zacząć dnia bez porcji kofeiny.
- W takim razie obawiam się, że to jeszcze trochę potrwa,
ponieważ ekspres nie nadaje się do użytku.
Podążył za jej spojrzeniem.
- Cholera. Trzeci w tym roku.
Podniósł się z kanapy i wygrzebał z kieszeni spodni drobne.
- W takim razie mam prośbę. Skocz na dół i przynieś mi dużą
kawę i francuskie ciastko z brzoskwinią. Weź też przy okazji
coś dla siebie. Thuy świetnie piecze i robi pyszną kawę, a
parę kalorii ci nie zaszkodzi.
- Kawę?! Mam iść na dół do cukierni i przynieść ci kawę?!
- Dobrze, już dobrze. Nie ma powodu do krzyku. To nie jest
jeszcze skandaliczny męski szowinizm, jeśli o to się
martwisz. Chodzi mi tylko o cholerny kubek kawy. Nie
czynię żadnego zamachu na święte zasady feminizmu. Zrób
to - zakończył przymilnym tonem. - Nic ci się nie stanie.
Obiecuję, że następnym razem ja skoczę po kawę·
Willow miała poważne wątpliwości, czy będzie jeszcze jakiś
następny raz. Uznała jednak, że mniej czasu straci, idąc po
kawę niż prowadząc próżne dyskusje.
- Czarną z dwiema kostkami cukru! - krzyknął, zanim doszła
do drzwi. -l dziękuję.
Odwróciła się, choć nie bardzo wiedziała, po co to robi.
Okazało się, że aby dostrzec promienny uśmiech i wdzięczne
spojrzenie błękitnych oczu, które zdawały się kompletnie
odmieniać całą jego fizjonomię. Był nie tylko przystojny, co
wcześniej zauważyła, lecz miał w sobie coś niesłychanie
sympatycznego i budzącego życzliwość.
Nic dziwnego, że Angie Claiborne była oczarowana.
Willow była jednak ulepiona z innej gliny i choć zrobiło się
jej przyjemnie ciepło, kiedy napotkała wzrok Steve'a Harta,
to nie zamierzała dać tego po sobie poznać.
_ Będę za dziesięć minut - oświadczyła rzeczowo. - I mam
nadzieję, że wreszcie przystąpimy do rzeczy.
_ Jasne, kochanie. Dziesięć minut i ani sekundy dłużej -
pożegnał ją ciepły, zaspany głos.
W cukierni czekały już w kolejce trzy osoby, więc Willow
wróciła po kwadransie. W niczym to zresztą nie zmieniało
faktu, że Steve Hart nie tylko nie był jeszcze gotów, lecz
wręcz w ogóle go nie było.
Westchnęła rozczarowana. Może i Steve Hart jest naj-
lepszym detektywem w Los Angeles, ale korzystanie z jego
usług wymaga stanowczo zbyt wiele cierpliwości. Wygląd
biura wzbudził w niej zresztą wątpliwości także co do jego
kompetencji. Porządny detektyw musi przecież zarabiać
choćby tyle, żeby móc wynająć sprzątaczkę·
Zastanawiała się właśnie, czy zadać sobie trud uprzątnięcia
skrawka stołu, by było gdzie postawić kawę, czy wyjść i
wyrzucić wszystko' do śmieci, kiedy ktoś wyjął jej kubek z
ręki.
_ Zaraz tu sprzątnę i przejdziemy do interesów. Wszystko
stało się tak nagle, że Willow aż podskoczyła. Stał tuż za nią,
tak blisko, że kiedy pociągnęła nosem, poczuła świeży
zapach mydła i pianki do golenia.
- Uważaj, bo to gorące.
Steve pociągnął łyk, po czym spokojnie wręczył jej kubek z
powrotem i wziął się do porządków.
- Zwykle nie ma tu aż takiego bałaganu - wyjaśniał jej
lekkim tonem, zgarniając puste pojemniki po jedzeniu i
wrzucając je do kosza na śmieci. - Ostatnio miałem jednak
sporo roboty, a przed tygodniem sekretarka wymówiła
pracę, więc byłem zdany tylko na siebie.
Skończywszy ze śmieciami, zaczął układać książki w
jeszcze większe sterty. Willow z niepokojem patrzyła, jak
chwieją się, grożąc lada chwila zawaleniem.
- Nie nadaję się na gospodynię domową - oświadczył . w
pewnej chwili z rozbrajającą szczerością.
- To widać - wykrztusiła, z trudem zachowując obojętny
ton.
Niech to diabli! Steve Hart był nie tylko najprzystojniejszym
i najsympatyczniejszym, a przy okazji także najbardziej
niefrasobliwym detektywem w Los Angeles. Przede
wszystkim był najbardziej seksownym mężczyzną, jakiego w
ż
yciu widziała. Wchodząc pod prysznic, zdjął poplamiony
podkoszulek i najwyraźniej zapomniał. włożyć nowy, dzięki
czemu miała okazję podziwiać jego mocną i męską, choć
bynajmniej nie masywną czy ciężką sylwetkę. Był pięknie
opalony, a szeroką pierś porastały złociste włoski, które na
płaskim brzuchu stawały się wyraźnie krótsze i tworzyły
wąski pasek prowadzący gdzieś w głąb obcisłych, błękitnych
dżinsów. Kiedy się poruszał, mogła podziwiać prężące się
pod opaloną skórą mięśnie.
_ No, starczy już tych porządków - oświadczył wreszcie i
spojrzał z dumą na swoje dzieło.
_ Uhm. - Willow nie potrafiła zdobyć się na żadną
mądrzejszą odpowiedź.
Steve spojrzał na nią zaskoczony. Potem, jakby, sobie o
czymś przypomniał, podskoczył do biurka, sięgnął po
ciężkie krzesło, zdjął z oparcia rękawice bokserskie, rzucił
je na kanapę i podsunął jej krzesło tak swobodnym
gestem, jakby trzymał w ręku rakietę do tenisa.
_ Śmiało - zachęcił ją. - Ja tylko jeszcze usunę te papiery,
włożę koszulę i będę gotowy. Dobrze?
_ Dobrze - powtórzyła bezradnie.
Odwrócił się do niej tyłem i podszedł do szatki. Kiedy
wkładał do jednej z wyższych szuflad zebrane z biurka
akta, mogła podziwiać potężne mięśnie grzbietu prężące
się pod złotą skórą. Zafascynowana, nie potrafiła oderwać
od niego oczu ..
Wreszcie przeniosła wzrok na biurko. Ku swemu zaskoczeniu
zauważyła na nim rozłożoną księgę przychodów i
rozchodów, której rubryki ktoś pracowicie wypełnił
gryzmołami, myląc się najwyraźniej co jakiś czas, ścierając
błędy, zamazując bazgroły korekt0fem i nanosząc poprawki.
Widok tego rozpaczliwego bałaganu był zaskakująco
wzruszający. Po cóż mu w ogóle taka staroświecka księga?
Od czego są komputery? To chyba niemożliwe, żeby stojący
na krześle nowiutki .PC był pierwszym, jaki zawitał do tego
pokoju?
Huk zasuwanej szuflady wyrwał ją z rozmyślań. Steve
skończył chowanie akt i wkładał właśnie koszulę. Nastę-
pnie, wciąż odwrócony tyłem,' rozpiął rozporek, wsunął
koszulę w spodnie, podciągnął je i zaczął bez pośpiechu
zapinać guziki.
Nie mogła nic poradzić -zrobiło jej się gorąco.
- Na miłość boską, dziewczyno, weź się w garść mruknęła
pod nosem. - Nie daj się zwariować. Przecież to nic
nadzwyczajnego.
Miała jednak poważne podejrzenia, że jest wręcz
przeciwnie. Czegoś równie podniecającego jeszcze
w życiu nie widziała. .
- Słucham? - Steve odwrócił się do niej i najzupełniej
obojętnym gestem zapiął ostatni metalowy guzik od .
rozporka. - Mówiłaś coś?
. Ależ dała się przyłapać! W panice natychmiast przeniosła
wzrok z wąskich bioder Steve'a gdzieś w powietrze nad jego
głowę. .
- Kawa ci stygnie - odezwała się niepewnym głosem i
wyciągnęła w jego stronę kubek pełen parującej wciąż
jeszcze, aromatycznej kawy.
- Dzięki.
Pociągnął długi łyk.
- Pycha. Jestem pewny, że Thuy dodaje do niej wanilii, ale
ona zaprzecza, i rzeczywiście nigdy jej na tym nie
przyłapałem.
Odstawił kubek, rozwinął torebkę i pociągnął nosem.
- Ach, ten .. kuszący zapach tłuszczu i cukru. Nie znam
niczego, co mogłoby się z tym równać. Chodź, chodź, to cię
zjem -zapiszczał śmiesznie-i zanurzył dłoń w torbie. - Jak
to, niczego więcej tam nie ma?
Popatrzył na Willow ze szczerze zmartwioną miną·
- Jestem po śniadaniu.
_ Założę się, że jadłaś je ładne parę godzin temu. Wyglądasz
mi na rannego ptaszka. Wstajesz ze słonkiem, co?
- No ... zwykle tak, ale...
.
_ Podzielę się z tobą - zaproponował wielkodusznie i złapał
ciastko drugą ręką, aby je przełamać.
_ Nie trzeba, naprawdę. - Willow wyciągnęła rękę i chwyciła
go za nadgarstek. - To twoje śniadanie. Nie chcę···
Zafascynowana popatrzyła na swoje długie, wąskie palce
zaciśnięte na opalonym nadgarstku Steve'a Harta. Nie tylko
nie mogła oderwać ręki, ale w dodatku mimowolnie
pogładziła go po przegubie, jakby chciała lepiej poznać dotyk
jego skóry. Ich spojrzenia spotkały się i przez dobrą chwilę
ż
adne z nich nie było w stanie uczynić ruchu ani niczego
powiedzieć.
W końcu Willow oprzytomniała i cofnęła dłoń. Steve
wciągnął głęboko powietrze i odchylił się bezpiecznie daleko
na swoją stronę biurka. Nietknięte ciastko powędrowało z
powrotem do torby.
_ Lepiej przejdźmy do rzeczy - odezwał się zmienionym
głosem i zaczął wertować pierwsze z brzegu papiery, jakby
szukał w nich czegoś bardzo ważnego. - Mam nadzieję, że w
agencji powiedzieli ci już z grubsza, o co chodzi?
- W agencji? - Głos kompletnie zawiódł Willowo W jakiej
agencji? Angie Claibome nie wspominała o żadnej agencji!
- Nie mówili ci, że trzeba mi kogoś, kto pisze w tempie co
najmniej osiemdziesięciu słów na minutę? I pod dyktando?
Potrafisz pisać pod dyktando? - spytał i miał szczerą
nadzieję, że usłyszy odpowiedź przeczącą.
Nie chciał kolejnej sekretarki, która będzie .na niego patrzeć
jak cielę na malowane :wrota, pomimo ... a raczej dlatego, że
sam nie mógł oderwać od niej wzroku. Ostatnia opuściła
biuro lub raczej wypadła z niego jak bomba, kiedy
oświadczył jej, że przy całej sympatii i życzliwości, jaką dla
niej czuje, nie zamierza przenosić łączących ich stosunków
na płaszczyznę prywatną. Było mu przykro, że ją zranił,
zwłaszcza że bardzo dobrze radziła sobie z obowiązkami ...
No może prawie dobrze, poprawił się, kiedy przypomniał
sobie, jakiego bałaganu narobiła w księdze przychodów i
rozchodów.
- Rano będziesz nastawiała kawę, a jeżeli nawali ekspres,
przyniesiesz ją z dołu. Raz w tygodniu podrzucisz moje
rzeczy do pralni na sąsiedniej ulicy. No i jeszcze jest mój
pies. Trzeba wyprowadzać go na spacer. ...
Ku jego uldze wreszcie pokręciła głową.
- Nie reflektujesz na tę pracę? - zapytał z mieszaniną radości i
ż
alu. - Nie. Ja ...
- Świetnie, co w takim razie powiedziałabyś ...
- Nie przyszłam tu szukać pracy - wyjaśniła.
_ . .. na wspólny lunch? - dokończył w tym samym
momencie.,
Patrzyli na siebie przez biurko, aż obojgu zaczęło wreszcie
ś
witać, że cała ich rozmowa jest jakimś gigantycznym
nieporozumieniem.
Steve pierwszy zebrał myśli.
_ Najwyraźniej coś poplątaliśmy - zaczął i przyjrzał się
uważnie siedzącej naprzeciwko kobiecie.
Miała na sobie elegancki szary żakiet i dopasowaną, szytą na
zamówienie jedwabną bluzkę· Maleńkie kolczyki i ciężki
łańcuch najej szyi były ze szczerego złota. Znakomicie
podkreślająca delikatne rysy fryzura musiała być dziełem
mistrza, a teczka, którą postawiła mu przed nosem na biurku,
warta była pewnie tyle co jego komputer. Nie, ta kobieta
najwyraźniej nie przyszła do niego w poszukiwaniu pracy.
_ Nie przysłali cię tu z agencji zatrudnienia?
- Nie.
- l nie szukasz tu pracy jako sekretarka?
- Nie.
_ Rozumiem. W takim razie ... - Lekko zmarszczył brwi i
zmierzył ją uważnym, rzeczowym spojrzeniem. _ Czego
sobie życzysz, Willow Ryan?
Willow odwzajemniła jego spojrzenie.
_ Chcę, żebyś pomógł mi odnaleźć ojca.
ROZDZIAŁ 2
Takie zlecenia nie były codziennym chlebem Steve'a, co nie
znaczy, że mu się nie zdarzały. Nie tylko nastolatkom
przychodziło na myśl, żeby uciec z domu, gdy zanadto
dopiekły im kłopoty.
- W takim razie proszę usiąść wygodniej i powiedzieć mi coś
więcej.
Willow dopiero teraz zauważyła, że siedzi na samym
brzeżku krzesła. Spróbowała spełnić życzenie Steve' a, ale
okazało się, że bardzo trudno jej usiąść naprawdę wygodnie.
Była na to zbyt zdenerwowana.
- Dostałam twój telefon od Angie Claibome - zaczęła. -
Mówiła, że odnalazłeś jej brata Teddy'ego, kiedy już
wszyscy dali za wygraną.
Skinął głową. Wiedział, że nie ma sensu jej popędzać.
Wielu jego klientom trudno było tak od razu przejść do
osobistych problemów.
- Pamiętam Teddy'ego. Taki szczupły chłopak z wielką
szopą czarnych włosów. Wysoki jak na swój wiek. Z
wielkimi, wystraszonymi oczami. Co u niego słychać?
- Jest już znacznie lepiej. Wrócił do szkoły i jakoś sobie
radzi. Angie mówi, że zdecydowali się na terapię rodzinną·
,- Cieszę się, że to słyszę - powiedział i była to szczera
prawda.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza przerywana tylko
warkotem przejeżdżających ulicą samochodów.
Willow przygładziła spódniczkę.
- Pozdrowienia od Angie.
- Dziękuję ... i pozdrów ją ode mnie przy najbliższej okazji,
dobrze?
- Jasne.
Przygryzła wargę. Nie miała pojęcia, od czego zacząć.
- Jeśli mogę ci coś podpowiedzieć, to najlepiej skoczyć od
razu na głęboką wodę - poradził jej życzliwym tonem.
- Niestety nie mam wiele do powiedzenia.
- Tym lepiej. Zacznijmy od tego, czym dysponujemy, i
zobaczmy, co z tego wyniknie. Kiedy zaginął twój ojciec?
- Dwadzieścia pięć lat temu.
- Dwadzieścia pięć lat? W takim razie szukasz biologicznego
ojca, tak? Zostałaś adoptowana?
Poruszyła się niespokojnie. Z jednej strony tak niewiele
miała mu do powiedzenia, z drugiej tak dużo było do
wyjaśniania.
~ Tak, szukam swego biologicznego ojca, ale nie byłam
adoptowana. W każdym razie nie formalnie. Wychowywała
mnie ciotka Sharon i wujek Dan. Głównie oni ... -
Uśmiechnęła się kącikiem ust. - To nie tak łatwo wyjaśnić.
Siedzący przed nią mężczyzna nie tracił cierpliwości.
- Spróbujmy. Mamy czas.
- No więc ... - Willow urwała, aby zebrać myśli i znów
wygładziła spódniczkę. - Wyrosłam w komunie. - W
komunie? Z hipisami? Powrót do natury, trawka, prochy i tak
dalej?
- W zasadzie tak, choć więcej w tym było powrotu do natury
niż: trawki i prochów. Tę komunę założyło w połowie lat
sześćdziesiątych kilkanaście osób między innymi moja ciotka
Sharon i jej mąż, wujek Dan. Kupili farmę u podnóża
Cascade Mountains w Oregonie. Na szczęście, Dan znał się
na przepisach, przez trzy lata studiował prawo, i załatwił
wszelkie formalności potrzebne, żeby uznano całe
przedsięwzięcie za nowo założoną osadę. Dzięki temu w
przeciwieństwie do większości innych komun z tego okresu
udało im się przetrwać do dziś. Znasz może Jagodowe Pole -
Czyste Ekstrakty Owocowe.
Steve nawet okiem nie mrugnął.
- Jagodowe Pole? Dżemy i galaretki bez cukru, z owoców
uprawianych na nawozach organicznych i bez pestycydów?
Dostępne w ograniczonych ilościach w najlepszych sklepach
spożywczych i ze zdrową żywnością? Czy o to Jagodowe
Pole ci chodzi?
_ Tak, to my. To znaczy ... to właśnie ta komuna.
_ Uwielbiam waszą, czy też ich; jak chcesz, galaretkę
malinową. Cudownie pasuje do gofrów z bitą śmietaną albo
do lodów.
_ Powiem o tym Sharon. - Uśmiechnęła się na myśl, jaką
minę zrobi ciotka, kiedy usłyszy, że ktoś używa jej
naturalnych galaretek jako dodatku do gofrów i lodów. _
Sharon robiła pierwsze galaretki na najprawdziwszym w
ś
wiecie piecu na węgiel. Wyszły takie dobre, że ogołociła z
jagód całe pole. Kilka słoikqw zawiozła do sklepu w
miasteczku. Wiesz, kiedy się żyje na wsi, nie tak łatwo o
gotówkę. W każdym razie dziś robimy sześć rodzajów
dżemów i galaretek, które sprzedajemy na całym zachodnim
wybrzeżu.
Steve skinął głową i czekał, co będzie dalej.
_ Niepotrzebnie o tym wszystkim opowiadam - zreflektowała
się Willow.
Kłopot polegał na tym, że bała się przejść do rzeczy,
ponieważ miała rozpaczliwie mało do powiedzenia. Nie
zdziwiłaby się, gdyby usłyszawszy wszystko, oświadczył jej
po prostu, że to za mało, by cokolwiek rozpocząć.
_ Urodziłam się dwudziestego szóstego lutego tysiąc
dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego roku - zaczęła
wreszcie. - Moja matka wyjechała z farmy, kiedy miałam
trzy miesiące, pod koniec kwietnia. Dwa miesiące później
wpadła pod samochód na Hollywood Boulevard.
Mówiła spokojnie, jakby te wszystkie wydarzenia od dawna
już przestały ją boleć, ale Steve zauważył nerwowe ruchy jej
dłoni.
- Sharbn dowiedziała się o jej śmierci dopiero w miesiąc
później.
. - A twój ojciec? - spytał łagodnie.
- Niczego o nim nie wiem. Nikt nie wie, kim jest.
- Czy tak napisano w akcie urodzenia? Ojciec nieznany?
Uwagi Steve'a nie uszło. wahanie, z jakim WilIow
odpowiedziała. Czuł, że nie jest jej' łatwo mówić o tym
wszystkim.
. - Nie mam aktu urodzenia.
- Jak to możliwe? - spytał, nie okazując zaskoczenia.
- Urodziłam się w domu. Sharon i inne kobiety z komuny
rodziły w domu i znały się na tym, więc wystąpiły w roli
położnych.· Mieszkańcy Jagodowego Pola uważali wszelkie
dokumenty urzędowe za pozbawione znaczenia, wszystko
jedno, czy chodziło o akty ślubu, czy akty urodzenia.
Spokój, z jakim jej słuchał, pozwolił jej opanować
rozdygotane nerwy.
- A w jaki sposób dostałaś się do szkoły? Skąd masz
książeczkę zdrowia i prawo jazdy?
- Sharon zapisywała daty wszystkich porodów w Biblii. l
daty ślubów także. To nie jest przyjęte, ale całkowicie
zgodne z prawem. Kiedy wreszcie miałam iść do szkoły,
zdałam egzamin i przyjęto mnie ... zresztą o dwie klasy
wyżej, niżby należało z racji wieku.
- Tak?
- No widzisz; to wyglądało naprawdę inaczej, niż mógłbyś
sądzić stwierdziła z ulgą. - Troje naszych sąsiadów było
nauczycielami, nim zamieszkali w komunie. W każdym razie
ukończyłam studia na wydziale administracji i zarządzania, a
potem zajęłam się prowadzeniem rodzinnego interesu ...
Wiedziała, że nieustannie odbiega 06 tematu, ale bała się
usłyszeć odpowiedź, która przekreśli wszystkie jej nadzieje.
Na szczęście Steve nie popędzał jej i czekał spokojnie na to,
co jeszcze miała mu do powiedzenia.
- Mama wysłała z Los Angeles dwa listy do Sharon ... -
Willow sięgnęła po teczkę, otworzyła ją i wyjęła ze środka
dużą kopertę. - Pracowała jako kelnerka i starała się znaleźć
pracę w jakimś studiu filmowym. W kwietniu tysiąc
dziewięćset siedemdziesiątego roku dostała rólkę w te-
lewizyjnym serialu i wynajęła mieszkanie do spółki' z jakąś
przyjaciółką. Opisała to w pierwszym liście. Wkrótce później
nadszedł drugi, w którym napisała, że spotkała jakiegoś
naprawdę wspaniałego chłopaka, a scenarzyści serialu
postanowili, że grana przez nią postać pozostanie na stałe.
Jak widzisz, wszystko układało się cudownie i wydawało się,
ż
e moja matka jest na najlepszej drodze, żeby zostać aktorką.
Tymczasem we wrześniu wróciła na farmę chora, kompletnie
załamana i w ciąży.
- I, jak się domyślam, sama.
- Tak.
- l nigdy nie wspomniała ani słowem o tym wspaniałym
facecie, z którym zaszła w ciążę i który najwyraźniej
natychmiast ją porzucił? - W głosie Steve'a brzmiała pogarda
dla mężczyzny zdolnego do takiej podłości. - Nawet siostrze?
Ani słowem?
- Nie powiedziała ani słowa na ten temat.
- Jesteś pewna, że chcesz znaleźć tego faceta? - Wiedział,
jaką usłyszy odpowiedź, ale czuł, że powinien przygotować
ją na wszystkie możliwe scenariusze wydarzeń. - Jeśli uda się
nam go odnaleźć, a jak się wydaje" mamy na to bardzo,
bardzo małą szansę, no więc jeśli uda się nam jakimś cudem
do niego dotrzeć, to może oświadczyć, że nie chce cię
widzieć ani o tobie słyszeć. To nic przyjemnego. Czy jesteś
przygotowana na taką ewentualność?
- Tak. Myślałam o tym, ale i tak chcę spróbować.
- Zacisnęła pięści. - Muszę spróbować.
- W porządku. - Steve poddał się bez oporu, bo zrozumiał, że
Willow podjęła decyzję, zanim jeszcze do niego przyszła. -
W takim razie zobaczmy te listy.
Podała mu kopertę.
- Prócz listów są tam jeszcze zdjęcia i kartka pocztowa
adresowana do mojej matki i podpisana tylko inicjałem E.
Steve wysypał zawartość koperty na biurko.
- Listy są bez kopert? - spytał, podnosząc złożoną na pół
kartkę papieru.
- Sharon zachowała tylko listy. Trudno jej było prze-
widzieć, że koperty mogą być kiedyś potrzebne - Willow
czuła, że powinna jakoś usprawiedliwić ciotkę.
Oba listy były krótkie, pełne młodzieńczego entuzjazmu i
ż
ałośnie ubogie w szczegóły, z których można by
wyciągnąć jakieś konkretne wnioski.
- "Wreszcie dostałam rolę" - Steve czytał na głos fragmenty. -
"Gram pielęgniarkę ze szpitala Meadowland w serialu «Lata
mijają» ... Spotkałam naprawdę cudownego chłopaka...
Christine i ja przenosimy się w przyszłym tygodniu do
nowego mieszkania ... Scenarzyści rozszerzyli moją rolę,
odtąd będę już na stałe występować w serialu. Może dzięki
temu będę mogła rzucić tę pracę w barze!"
Oba listy podpisane były "Uściski, Donna". Oba napisano
długopisem na takim samym zwykłym papierze bez żadnych
cech szczególnych, które pozwoliłyby ustalić jego
pochodzenie. Steve odłożył je na biurko i sięgnął po kartkę
pocztową.
Na kopercie nie było ani znaczka, ani adresu, kartka została
więc posłana przez doręczyciela lub wręczona osobiście.
Steve sięgnął do koperty i wyjął pocztówkę, która
przedstawiała trzymającą się za ręce parę nad brzegiem
morza o zachodzie słońca. Nad postaciami ktoś napisał "ty" i
,Ja", a żeby nie było żadnych wątpliwości, od napisów biegły
do figurek strzałki. Na odwrocie wydrukowany był jakiś
rzewny wiersz miłosny, do którego ktoś dopisał w zupełnie
innym duchu: "Ostatnia noc była naprawdę wielkim
przeżyciem, dziecinko. Kocham Cię, E".
Steve odłożył kartkę na leżące na biurku listy i sięgnął po
zdjęcia. Dwa pierwsze ukazywały Willow z matką zaraz po
porodzie. Dziecko było czerwone i pomarszczone, na twarzy
matki malowała się duma, lecz z wyraźnym odcieniem
smutku czy melancholii. Na trzecim zdjęciu, zrobionym po
kilku tygodniach, matka trzymała w ramionach pulchne,
zdrowe i zadowolone dziecko, sama jednak, choć wyglądała
lepiej niż bezpośrednio po porodzie, nadal miała w oczach
smutek.
- Pozostałych pięć zdjęć zrobiono w Los Angeles, zanim się
urodziłam.
W pierwszej chwili Steve miał wrażenie, że widzi zupełnie
inną kobietę. Na wcześniejszych fotografiach Donna Ryan
wyglądała jak świeżo rozkwitły kwiat. Nawet psychodeliczna
moda końca lat sześćdziesiątych nie była w stanie zaćmić jej
urody. Ze zdjęć patrzyły na niego wielkie, kusicielskie oczy
osadzone w twarzy pełnej egzotycznej, lecz niezaprzeczalnej
urody. Włosy koloru miedzi spływały aż do krawędzi
sukienki mini, która pozwalała podziwiać długie i zgrabne
nogi. Donna stała przed bramą z kutego żelaza i uśmiechała
się zalotnie do kogoś, kto robił zdjęcie. Steve podniósł na
moment wzrok i spojrzał na Willowo
- Masz po niej oczy - zauważył i odłożył zdjęcie. Pozostałe
fotografie przedstawiały po kilka osób.
Prócz Donny znajdowały się na nich jeszcze jedna
dziewczyna i czterej równie młodzi mężczyźni. Wszystkie
zdjęcia były najwyraźniej zrobione przy jednej okazji,
kolejno przez różnych uczestników spotkania.
- Jak się domyślam, uważasz, że jeden z nich jest twoim
ojcem - rzucił Steve.
- Wydaje mi się to całkiem możliwe. Musiała mieć jakiś
powód, żeby zachować te zdjęcia. Prócz nich, kartki, którą
już widziałeś, i czegoś do ubrania nie przywiozła ze sobą na
farmę niczego więcej.
Steve skinął głową i powrócił wzrokiem do fotografii.
Budynek w tle wydał mu się znajomy. W pierwszej chwili
sądził, że może to być złudzenie, bo typowe dla . stylu
hiszpańskiego szczegóły, takie jak różowe stiuki czy
poręcze balkonów z kutego żelaza, stanowiły wspólną cechę
wielu starych rezydencji w Los Angeles. Kiedy jednak
przyjrzał się uważniej charakterystycznej mauretańskiej
wieżyczce wznoszącej się w rogu budynku, coś przyszło mu
do głowy. Nie odkładając kartki, wysunął szufladę i
wydobył z niej szkło powiększające, po czym jeszcze raz
powoli i dokładnie przestudiował wszystkie
zdjęcia.
Twarz rozjaśnił mu uśmiech.
Całkiem nieźle znał budynek w tle.
Znał także dwóch spośród czterech mężczyzn na zdjęciach.
_ No i co? - Willow nie mogła znieść dłużej napięcia. - Co to
jest?
_ To - Steve odłożył fotografię na biurko i popukał palcem w
mauretańską wieżyczkę - to jest Bachelor Arms. Dawna
rezydencja,. wzniesiona w latach dwudziestych dla jakiegoś
potentata z Hollywood, w której od lat wynajmuje się
mieszkania. To kilka mil stąd.
- l?
Twarz Steve'a dostatecznie jasno zdradzała, że wie coś
więcej.
_ Jednym z facetów na zdjęciach jest Zeke Blackstone.
Willow była tak zaskoczona, że aż otworzyła usta.
- Zeke Blackstone? Ten aktor, reżyser i producent? Jesteś
pewny?
- Przyjrzyj się dobrze ostatniemu z lewej. - Podał jej zdjęcie i
szkło powięksżające. - Jeżeli to nie Blackstone, to musi to
być jego brat bliźniak.
- Mój Boże, chyba masz rację. - Przy odrobinie wysiłku
mogła rozpoznać wyłaniającą się spod opadających na
ramiona włosów twarz.
- A teraz popatrz na faceta obok. Tego, który obejmuje
ramieniem twoją matkę.
Willow zmarszczyła czoło, usiłując domyślić się, kim może
być młody mężczyzna z obfitymi bokobrodami i długimi
wąsami opadającymi na usta.
- To też jakiś aktor?
- Przed laty próbował swoich sił na scenie, ale nie zrobił
wielkiej kariery. Potem zajął się polityką. Przyjrzyj mu się
uważnie. Nie poznajesz go?
- Kto to taki?
- Ethan Roberts. Jeżeli republikanie wygrają wybory, to
będzie senatorem stanu Kalifornia.
Brązowe oczy Willow zrobiły się wielkie jak spodki.
- O mój Boże - szepnęła. Ethan Roberts. Wszystko
pasowało. Litera "E" na kartce do matki, wspólne zdjęcie ...
A więc po latach rozmyślań, wahań i wątpliwości wszystko
miało okazać się aż tak proste? Podniosła spojrzen(e na
Steve'a ..
- Myślisz, że to on?
- Czy myślę, że jest twoim ojcem?
- Tak.
- Być może. Ale tylko być może, nic więcej. - Widział błysk
nadziei w oczach Willow i wiedział, że jeszcze za wcześnie
na pewność. - Może też być całkiem inaczej. Jest tylko jeden
sposób, żeby to ustalić.
Sięgnął po telefon.
- Masz zamiar do niego zadzwonić? Teraz? W tej chwili? - W
głosie Willow zabrzmiała panika. ~ Naprawdę myślisz, że
powinniśmy to zrobić?
- Po to tu przyszłaś, prawda? .
- No ... tak, ale ... - Uniosła ręce, w których ciągle jeszcze
trzymała zdjęcie i szkło powiększające, a potem opuściła je
bezwładnie na biurko. - Nie możemy chyba tak po prostu
zadzwonić i spytać go, czy ... czy ...
Patrzyła mu prosto w oczy, jakby oczekiwała, że pomoże jej
sformułować pytanie.
- Jak mam go o to właściwie zapytać?
- Zwyczajnie. - Uśmiech, z jakim jej to poradził, był
rzeczywiście przekonujący. - Ale nie martw się, nie bę-
dziemyo tym rozmawiać przez telefon. Na razie umówimy
się na spotkanie.
Steve uniósł słuchawkę i wykręcił numer.
- Dzień dobry, czy może pani podać mi numer telefonu do
rezydencji Ethana Robertsa?
Przez chwilę czekali na odpowiedź.
- Nie ma? W takim razie prószę mi podać telefon do jego
sztabu wyborczego.
Steve podziękował, rozłączył się i wykręcił następny numer.
Przez długą chwilę Willow słuchała w milczeniu rozmów
prowadzonych przez Steve'a z kolejnymi, .coraz wyższego
szczebla pracownikami sztabu wyborczego. Wreszcie do
słuchawki poproszono kogoś dostatecznie ważnego, by mógł
przekazać informację samemu Robertsowi.
- Przykro mi, ale nie mogę rozmawiać na ten temat z nikim
prócz samego pana Robertsa - oświadczył Steve. - Wiem, że
jest pan szefem sztabu wyborczego, ale jak to już
powtarzałem pańskim podwładnym, jest to sprawa ściśle
osobista i poufna. Proszę przekazać panu Robertsowi, że
chodzi o Donnę Ryan. Tak, Donna Ryan. Jej córka stawia
sobie pewne pytania i ma nadzieję, że pan Roberts pomoże
jej znaleźć odpowiedź. Tak, czekam pod numerem, który już
podałem. Można tu dzwonić o każdej porze dnia i nocy.
- I co teraz? - spytała, kiedy odłożył słuchawkę.
- Teraz czekamy.
- Jak długo?
- Nie wiem, może parę minut, może kilka godzin, a może dni.
To zależy od tego, jak szybko nasza wiadomość dotrze do
adresata i na ile cała sprawa jest dla niego istotna.
- Kilka dni? - jęknęła. - Nie wytrzymam tak długo.
- Wytrzymałaś przez dwadzieścia cztery lata. Kilka dni
więcej czy mniej nie zrobi dużej różnicy. - Masz rację, ale
być tak blisko celu i ...
Telefon zadzwonił tak nagle, że oboje podskoczyli.
W pierwszej chwili żadne z nich nie mogło się zdecydować,
czy sięgnąć po telefon.
- Myślisz, że to on? - Willow mimowolnie zniżyła głos do
szeptu. - Już?
- Jest tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. - Sięgnął po
słuchawkę. - Steve Hart.
- Dzwonię ze sztabu wyborczego Ethana Robertsa - rozległ
się w słuchawce bezbarwny kobiecy głos -w sprawie
wiadomości pozostawionej przez pana dla pana Robertsa i
dotyczącej pani Ryan.
- Tak. - Steve wcisnął guzik interkomu, żeby Willow mogła
na własne uszy usłyszeć odpowiedź. - Słucham?
- Pan Roberts będzie dziś do późnego wieczora w San
Francisco, gdzie bierze udział w zbiórce pieniędzy na cele
dobroczynne. Bardzo żałuje, że nie może spotkać się z
państwem i zaprasza do siebie na jutro na goazinę dziewiątą
rano. Pan Roberts polecił mi również . przekazać, że chętnie
podzieli się wszelkimi informacjami, jakie sam zna.
- Zatem do jutra rana.
- Dziękuję. - Głos w słuchawce podyktował adres.
- Pan Roberts będzie czekał na państwa ze śniadaniem. Zaraz
potem połączenie zostało przerwane i w słuchawce słychać
było już tylko jednostajne brzęczenie. Steve wcisnął guzik i
w pokoju zapadła cisza.
- O mój Boże - jęknęła WilIow słabym głosem i oparła się
rękami o biurko. Była blada jak trup.
- Chryste Panie! Chyba nie masz zamiaru mi tu zemdleć?
- Nie ... wiem - szepnęła i pochyliła się raptownie do przodu.
Steve poderwał się z krzesła i w mgnieniu oka znalazł się
przy niej.
- Pochyl głowę i wsuń między kolana - polecił Willow i
położył jej rękę karku.
- Nic mi nie jest. Naprawdę. Nigdy mi się to nie zdarzyło. -
Zamiast pochylić głowę, uniosła ją do góry i spojrzała mu w
oczy. - To tylko ...
Odetchnęła głęboko, a potem znów skuliła ramiona i oparła
czoło o brzuch Steve'a tuż powyżej pasa z metalową klamrą.
- Nie spodziewałam się, że to zrobi na mnie aż takie
wrażenie - szepnęła.
Nie odpowiedział. Całą jego uwagę zaprzątały teraz
całkowicie sprzeczne doznania. Czuł ciężar jej głowy na
brzuchu, przesypywanie się jedwabiście gładkich włosów
pomiędzy palcami, zapach perfum. Wszystko to po prostu
nie mogło nie oddziaływać na jego męskie instynkty.
Drżenie wstrząsanych tłumionym łkaniem ramion i walka
dziewczyny o każdy w miarę spokojny oddech budziły w
nim uczucia opiekuńcze.
A przecież nie pierwszy raz zdarzała mu się taka sytuacja. W
swoim fachu nieraz miał do czynienia z kobieta- . mi
przeżywającymi załamanie nerwowe, i zresztą nie tylko z
kobietami. Nigdy jednak nie czuł się tak jak w tej chwili i
nigdy w życiu nie był równie zakłopotany.
- Wszystko dobrze, kochanie - mruknął łagodnie. Kilka
głębokich oddechów i poczujesz się lepiej. Na razie jeszcze
niczego nie wiemy. Zachowaj siły na później, myślę, że
jeszcze mogą ci się przydać.
Pociągnęła nosem.
- Masz rację·
Objęła go w pasie, odsunęła się trochę i podniosła głowę. W
pięknych oczach błyszczały łzy.
_ Przepraszam .. - Spróbowała się uśmiechnąć. - Pomyślisz,
ż
e ze mnie wariatka.
- Wcale ci się nie dziwię - pocieszył Willow, mimowolnie
przesuwając dłonią po jej włosach w pieszczotliwym geście.
- Nie co dzień się człowiek dowiaduje, że jest, być może,
dzieckiem senatora stanu Kalifornia. I to w dodatku
republikańskiego senatora.
Teraz już naprawdę odwzajemniła jego uśmiech.
Steve zdjął dłoń z głowy Willowo Już miał cofnąć rękę, gdy
dostrzegł niesforny kosmyk, który zasłaniał jej oczy, i
postanowił założyć go jej za ucho. Sam nie wiedział, jak to
się stało, ale zamiast to zrobić, przytulił dłoń do policzka
Willow i powolnym, zmysłowym gestem przeciągnął
kciukiem po jej wardze.
Westchnęła cicho i zamarła w jego rękach jak ptak
przerażony widokiem drapieżnika.
Steve Jeszcze raz przeciągnął palcem po wardze Willow. Nie
umiał się oprzeć fascynacji, jaką budziło w nim jej ciało.
Było delikatne i idealnie gładkie. Jej włosy były jedwabiste i
miękkie.
Nagle wyobraził sobie, że kładzie ją na łóżku i powoli
wyłuskuje z ubrań jej jasne i lśniące ciało. Widział oczyma
duszy, jak ściąga jej z ramion żakiet, rozpina białą jedwabną
bluzkę, zsuwa spódnicę.
Jego wzrok powędrował w dół i zatrzymał się na skórzanych
pantoflach z paskami wokół kostki zapinanymi na klamerki.
Te pantofle by zostawił. Było w nich coś nieopisanie
podniecającego. Podobnie jak w szczupłych łydkach i
zgrabnych kostkach.
Do diabła, może to zrobić, uświadomił sobie nieoczekiwanie.
Może to zrobić tu i teraz. Wystarczy jeden, dwa pocałunki i
dziewczyna będzie jego. Przesunął dłoń na kark Willow,
wsunął jej dłoń pod pachę i pociągnął ją lekko w górę. Wstała
posłusznie jak marionetka.
Delikatnie przesunął wargami po jej wargach. Rozchylił usta
i skubnął wargi dziewczyny, ale tylko po to, żeby zaraz znów
je puścić. Miała zamknięte oczy. Nie stawiała oporu, tylko
westchnęła cicho, jakby ze skargą.
I to wystarczyło, by Steve całkowicie oprzytomniał. Wielki
Boże, co on wyprawia! Nigdy, nigdy dotąd nie zdarzyło mu
się nic podobnego.
Ta dziewczyna przyszła do niego po pomoc. Zaufała mu. A
on wykorzystał moment jej słabości, chwilę, gdy szukała u
niego pociechy, by pogrążyć się w szalonych, erotycznych
fantazjach i co gorsza spróbować wcielić je w życie. To było
... Steve wolał nawet nie szukać określeń na taką podłość.
Choć je znał.
Rozluźnił ręce i cofnął się o krok.
- Lepiej, skarbie? - zapytał, zgrywając się na Bogarta.
Może i nie był to najlepszy pomysł, ale czuł, że musi zrobić
czym prędzej coś, cokolwiek, co rozładuje napięcie, jakie
między nimi powstało. Musi odbudować zaufanie, z jakim do
niego przyszła.
- Tak, lepiej - przyznała.
I co najzabawniejsze, była to szczera prawda. Delikatny
pocałunek był właśnie tym, czego jej było trzeba, żeby
przezwyciężyć mdlące uczucie w żołądku .
_ Skoro zatem rozmowa z Robertsem czeka nas dopiero jutro
rano - zauważył Steve takim tonem, jakby oboje wcale nie
mieli nieco przyśpieszonego tętna - co powiesz na to,
ż
ebyśmy podjechali teraz do Bachelor Arms? Będziesz miała
okazję poznać miejsce swego prawdopodobnego poczęcia.
ROZDZIAŁ 3
Willow oparła się o skórzany zagłówek i zamknęła oczy.
Słońce pieściło jej twarz, wiatr tańczył z włosami. Nie
ż
ałowała już, że jadą fordem mustangiem z odkrywanym
dachem, który należał do Steve'a, choć w pierwszej chwili
czuła się nieco urażona lekceważeniem, z jakim odniósł się
do propozycji, by pojechali wynajętym przez nią
samochodem.
Był piękny dzień. W taki dzień miliony ludzi utwierdzają się
w przekonaniu, że to właśnie Los Angeles jest miastem, w
którym chcą żyć pomimo trzęsień ziemi, wysokiego
wskaźnika przestępczości i horrendalnych podatków. Willow
wyciągnęła nogi i założyła ręce za głowę. Cudownie było tak
pędzić, mając wokół kalifornijski krajobraz. Niewątpliwie
ważny udział w jej dobrym samopoczuciu miała obecność
przystojnego mężczyzny za kierownicą, ale o tym wolała nie
myśleć ...
Z rozkosznego rozmarzenia wyrwało ją ostre hamowanie i
dźwięk klaksonu. Usłyszała krzyki i przekleństwa. Otworzyła
oczy, by ujrzeć przed sobą gigantyczny billboard zachęcający
do zaciągnięcia kredytów na wyjątkowo korzystnych
warunkach.
Odruchowo obciągnęła spódniczkę.,
_ Przyszło mi właśnie do głowy, że w ogóle nie roz-
mawialiśmy jeszcze o twoim honorarium.
_ Proszę? - Steve wydawał się pogrążony w myślach.
- Twoje honorarium - powtórzyła.
Nie była z siebie zadowolona. Owszem, miała powody do
zdenerwowania, ale to jeszcze nie wystarczało, żeby
zapominać o pieniądzach. Być może właśnie dlatego, że
wyrosła wśród ludzi programowo lekceważących pieniądze,
była pod tym względem zawsze wyjątkowo skrupulatna.
Steve spojrzał na nią spod oka.
- Sześćset dolarów bezzwrotnej zaliczki, siedemdziesiąt pięć
dolarów za godzinę i zwrot poniesionych kosztów -
oświadczył po krótkiej chwili namysłu.
Zwykle brał znacznie mniej, a sprawy klientów, których nie
było stać na honorarium, prowadził czasem za darmo, jeśli
tylko czuł, że potrzebują pomocy. Tym razem jednak miał
obok siebie kobietę w żakiecie wartym z siedemset dolarów i
prawdziwej złotej biżuterii, więc nie widział powodów, by ją
oszczędzać.
- Siedemdziesiąt pięć dolarów za godzinę - powiedziała
wolno, odruchowo starając się zbić cenę· - Czy to nie za
wiele nawet jak na Los Angeles?
- Takie są moje stawki, kochanie - oświadczył z promiennym
uśmiechem. - Jeśli okażą się naprawdę za wysokie, będziemy
mogli pomyśleć o modyfikacji warunków umowy.
Willow poczuła, że oblewa się rumieńcem. Nie miała
ż
adnych wątpliwości, że Steve robi aluzję do tego, co
wydarzyło się między nimi w biurze.
- Co masz na myśli? - spytała, rzucając mu spojrzenie spod
zmarszczonych surowo brwi.
- Na pewno nie to, co ty. - Steve pokazał w zadowolonym
uśmiechu nienagannie białe zęby.
Nie upadł jeszcze tak nisko, żeby oczekiwać od niej zapłaty
w naturze, ale w końcu każdy może czasami pomarzyć.
Więc marzył.-
Odczekał chwilę. .
- Myślałem o wymianie czysto profesjonalnych doświadczeń
- wyjaśnił w końcu z poważną miną.
Willow zastanawiała się przez chwilę nad jego słowami:
Skoro nie chodziło mu o jej ciało, mogli się targować. To
było nawet zabawne. '
- Chodzi ci o handel wymienny?
- Można to tak nazwać.
Z niewinną miną odwróciła się do niego i założyła nogę na
nogę. Wypielęgnowanym palcem z ostrym, lśniącym
paznokciem założyła kosmyk włosów za ucho. Steve rzucił
jej przelotne spojrzenie. Gdy wyjaśniło się, że chodzi o
pertraktacje handlowe, Willow zdawała się odzyskiwać
pewność siebie. Ciekaw był tylko, czy świadomie eksponuje
teraz swoje wd2:ięki, żeby wytargować korzystniejsze
warunki wymiany.
- Czy znasz się może na komputerach?
- Na tyle, żeby zauważyć, że masz w biurze komputer 386
SX z pamięcią na cztery megabajty i stupięćdziesięcio
megowym dyskiem i drukarkę laserową. Moim zdaniem
przydałoby ci się raczej Pentium 386 z dwunastoma
megabajtami, gigowym dyskiem i CD-ROMEM.
Uzyskałbyś znacznie lepszą jakość druku.
- Niepotrzebna mi lepsza jakość druku - mruknął i zwolnił,
by zmienić pas i zjechać z autostrady. - Doszedłem do
wniosku, że pora zacząć stosować komputerowy system
prowadzenia księgowości.
- Aha. .. - Wiedząc, czego od niej chce, mogła przystąpić do
poważnych targów. - Sądząc z księgi rachunkowej, którą
zauważyłam na twoim biurku, w tej chwili nie umiesz się
posługiwać nawet liczydłami. Na to, żeby uporządkować cały
ten bałagan, trzeba by mi było prawdopodobnie dwóch lub
trzech dni, a potem jeszcze jednego dnia na zainstalowanie
programu i wprowadzenie danych. W sumie daje to cztery
dni. Gdybym spędziła ten czas na prowadzeniu interesów
Jagodowego Pola, zarobiłabym jakieś cztery tysiące dolarów,
po tysiąc dolarów dziennie.
Zanim po raz kolejny otworzyła usta, zdjęła ze spódnicy
jakiś niewidoczny pyłek, wyciągnęła rękę przez okno i
wypuściła go na wiatr. Steve nie przepuścił tej okazji, by się
jej uważnie przyjrzeć: Robienie interesów z taką partnerką
wciągało go jak hazardowa gra o najwyższą stawkę.
- Potrzebny byłby co najmniej tydzień do nauczenia cię
posługiwania się komputerem. Podejrzewam, że nie masz o
tym zielonego pojęcia.
- Te cztery tysiące za tydzień to przed opodatkowaniem czy
po?
- Przed - przyznała. - Możesz też powiedzieć "brutto". Ale to
samo dotyczy także twoich siedemdziesięciu pięciu dolarów
za godzinę.
Spojrzał na nią zaskoczony. Ta dziewczyna była jak chińskie
danie - ostra i słodka jednocześnie. I równie apetyczna.
Nigdy dotąd nie przyszło mu do głowy, że robienie interesów
może być tak podniecającym zajęciem.
Zwolnił i zmienił pas jezdni. - Umowa
stoi? - spytała.
- Zastanawiam się właśnie - przeciągał sprawę, chcąc skłonić
ją, by dorzuciła coś jeszcze.
- Mogę dołożyć dwa dni nauki za darmo jako wyraz dobrej
woli - zaproponowała, jakby czytając w jego myślach.
- Zgoda. Umowa stoi.
Zjechali z autostrady. Oboje mieli zadowolone miny i każde
z nich było przekonane, że właśnie ubiło świetny interes.
Bachelor Arms znajdowało się przy Wilshire Bouleyard
pomiędzy niewielkim włoskim sklepem spożywczym a
barem "U Flynna". Była to stara rezydencja z różowymi,
wyblakłymi od słońca tynkami, kutymi z żelaza balustradami
balkonów, wdzięcznymi łukami okien zasłoniętych żaluzjami
i pokrytym czerwoną dachówką dachem; nad którym
sterczała fantazyjna wieżyczka w stylu mauretańskim.
Wzniesiona w latach dwudziestych rezydencja została z
biegiem czasu podzielona na mieszkania do wynajęcia.
Willow spoglądała to na wznoszący się przed nią budynek,
to na trzymane w rękach zdjęcia. Nie mogła uwierzyć, że
nagle znalazła się w miejscu, o którym tak wiele przez te
wszystkie lata myślała. Bananowiec na dziedzińcu urósł, a
wokół wejścia ktoś posadził kwiaty, poza tym jednak
wszystko wyglądało tak jak na fotografiach.
- Czy masz zamiar spędzić resztę dnia w samochodzie, czy
wysiądziesz i wejdziesz ze mną do środka?
Willow podniosła wzrok i ku swemu zaskoczeniu
stwierdziła, że Steve zdążył wysiąść i stanąć na chodniku od
jej strony. Schylił się i otworzył przed nią drzwiczki:
_ Przepraszam. - Wsunęła zdjęcia do kieszeni żakietu i
postawiła stopy na chodniku. .
Steve nie mógł sobie odmówić przelotnego spojrzenia na jej
nogi w czarnych pończochach. Były niesamowicie zgrabne.
- Czy masz coś przeciwko temu, żeby zostawić ją w
bagażniku? - spytał, kiedy sięgnęła po teczkę leżącą na
tylnym siedzeniu. - Nie przyda ci się tu do niczego.
Willow bez słowa podała mu teczkę. Steve wsadził ją do
bagażnika i zatrzasnął klapę.
- Nie boisz się, że ktoś się włamie do samochodu?
- To porządna dzielnica. A poza tym mam alarm, który
mógłby umarłego postawić na nogi.
Minęli bramę z kutego żelaza prowadzącą na dziedziniec
Bachelor Arms i podeszli do frontowych drzwi. Były
zamknięte na klucz. Obok drzwi wisiała mosiężna tabliczka z
nazwiskami lokatorów i domofon. Wyżej jeszcze jedna, stara
tabliczka z wypisaną gotyckimi literami nazwą rezydencji,
pod którą ktoś wydrapał w tynku dwa słowa: "Uwierz
legendzie".
- Co to może znaczyć? - spytała. - O jaką legendę chodzi?
Steve wcisnął guzik obok tabliczki z napisem "Zarządca".
- Nie mam pojęcia. Wygląda mi to na jakiś głupi żart.
- To nie żart. Tu chodzi o damę z lustra - odezwał się miękki
głos z leciutkim rosyjskim akcentem.
Steve i Willow odwrócili się jak na komendę. śadne z nich
nie zauważyło, by ktoś nadchodził, a tymczasem ujrzeli
stojącą u stóp schodów kobietę. Pomimo wyraźnie
podeszłego wieku była ciągle jeszcze piękna jakąś
szczególną, rzadko spotykaną szlachetną urodą. Niska i
drobna, miała na sobie różowy dres i białe adidasy. Spod
baseballowej czapki z daszkiem ocieniającym twarz spływał
długi warkocz siwych włosów.
- Przepraszam - odezwała się Willowo - Czy chce pani
wejść?
- Zwykle wchodzę przez podwórze. Dzięki temu nie muszę
nosić klucza. Zobaczyłam, że stoicie tu i próbujecie
dodzwonić się do Kena Ambersona, więc podeszłam, aby
wam powiedzieć, że go nie ma. Kiedy wychodziłam na
spacer, jechał po zakupy. Wątpię, czy zdążył wrócić. -
Staruszka przyjrzała się im z nie skrywaną ciekawością. -
Czy zamierzacie wynająć mieszkanie?
Steve, pokrę9ił głową.
- Chcieliśmy dowiedzieć się czegoś o jednym z dawnych
lokatorów tego domu. Sprzed wielu lat. Może pan Amberson
będzie nam mógł pomóc. Czy wie pani, od jak dawna on tu
pracuje?
- Owszem, wiem. Ken Amberson pracuje tu od ... - kobieta
zamknęła oczy i zastanawiała się przez chwilę - od około
dwudziestu siedmiu lat.
Steve i Willow wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Od
dwudziestu siedmiu lat! Ich szanse, by dowiedzieć się czegoś
o losach Donny Ryan, rosły. Zeszli po schodach na chodnik i
stanęli obok starszej pani.
- Tak, Ken zaczął tu pracować w tysiąc dziewięćset
sześćdziesiątym ósmym. Dobrze to pamiętam, bo właśnie
kazałam pomalować swoje mieszkanie na fiołkowo różowo.
Ależ to był głupi pomysł! - Wybuchnęła śmiechem, który
brzmiał tak młodzieńczo, jakby miała nie więcej niż
dwadzieścia lat. - Biedak musiał zacząć od malowania całego
mojego apartamentu na nowo.
- Więc pani także mieszka tu od sześćdziesiątego ósmego
roku? - spytała Willow.
- O, nie, drogie dziecko. Ja mieszkam od czterdziestego
siódmego - oświadczyła z dumą ich rozmówczyni.
Steve i Willow zaniemówili.
- Za dobrze nam idzie - mruknął pod nosem Steve. -
Zaczynam się bać, że za dobrze nam idzie.
- Może to za sprawą damy z lustra? - zasugerowała starsza
pani.
- Damy z lustra? ~ powtórzyła pytającym tonem Willow.
Ich rozmówczyni wskazała wzrokiem tabliczkę.
- Uwierzcie legendzie.
- Jakiej legendzie?
- O, to długa historia. A może weszlibyście do mnie?
Napijemy się herbaty i spokojnie porozmawiamy -za-
proponowała staruszka i wyciągnęła rękę w geście pełnym
tak szlachetnej elegancji, jakby znajdowali się na uroczystym
balu. - Natasza Kuryan. .
- Steve Hart. - Steve ujął wyciągniętą ku nim dłoń. A to
Willow Ryan. Bardzo nam miło panią poznać.
Pochylił się nagle i pocałował Nataszę w rękę, jakby poczuł,
ż
e tak właśnie należy ją powitać. Nie była zaskoczona,
przeciwnie, spojrzała na niego z wyraźną aprobatą·
- Młodzi lokatorzy Bachelor Arms nazywają mnie madame -
oznajmiła. - Nie mam nic przeciw temu, byście zwracali się
do mnie tak samo, a teraz chodźcie za mną·
- Ludzie opowiadają różne rzeczy - zaczęła Natasza Kuryan,
nalewając esencję do niewielkich szklanek w srebrnych,
rzeźbionych w delikatne wzory, koszyczkach. - Podobno
ż
yła tu w latach dwudziestych, jeszcze w czasach świetn'ości
tego domu. - Urwała, dopełniła' szklanki wodą ze srebrnego
samowara i podała gościom.
.
.
Steve, który wyraźnie nie czuł się najlepiej na wąskiej
kanapce, pośród maleńkich stoliczków zastawionych
porcelaną i starymi fotografiami, niezgrabnie. uchwycił
szklankę za krawędź. Willow nie umiała powstrzymać
uśmiechu, kiedy dostrzegła, że jego palce nie mieszczą się w
maleńkim uszku. Zauważył to i przesłał jej chmurne
spojrzenie.
- W każdym razie – podjęła Natasza, która nie dostrzegła lub
może' nie życzyła sobie widzieć milczącej sprzeczki swych
gości - stało się to w wyjątkowo tragicznych okolicznościach.
Od tej pory pojawia się, tak przynajmniej ludzie opowiadają,
w starym lustrze wiszącym w apartamencie IG. Spotkanie z
nią zapowiada wielką zmianę w życiu człowieka, któremu się
to przydarzyło - spełnienie najskrytszych marzeń lub
przeciwnie, ziszczenie się najgorszych przeczuć. Pierwszą
osobą, która zobaczyła damę w lustrze, była młoda aktorka,
Jeannie Masters. Jeannie opowiedziała o swoim spotkaniu i w
kilka dni później znaleziono, ją martwą na dnie basenu, który
był tu na dziedzińcu. Po tym basenie też już nie ma śladu.
Staruszka popatrzyła uważnie na Steve'a.
- Widzę z twojej miny, mój chłopcze, że mi nie wierzysz.
- Pani daruje, madame, ale to mi wygląda na niezły kit. ..
Przepraszam, chciałem powiedzieć ...
- A jeżeli powiem ci, że sama też ją widziałam? Dobrze to
pamiętam. To było tej, samej nocy, gdy Errol Flynn i ja
zostaliśmy kochankami.
- Czy w ten sposób spełniły się pani lęki czy marzenia? -
spytał z kamienną twarzą.
Natasza roześmiała się i pokręciła głową.
- Za dużo chciałbyś wiedzieć, mój chłopcze.
- Te dziewczyny nie mieszkały długo - oświadczyła Natasza,
kiedy pokazali jej zdjęcia. - Nie więcej niż miesiąc, może
dwa.
- Tę pamiętam - dodała, wskazując palcem na Donnę Ryan. -
Była wyjątkowo piękna. Przez wiele lat pracowałam jako
charakteryzatorka w Xanadu Studios i widziałam wiele
pięknych kobiet, ale ta dziewczyna miała w sobie coś
szczególnego. Wszyscy faceci w Bachelor Arms zwariowali
na jej punkcie.
Starsza pani przyjrzała się uważnie Willow.
- Masz podobne do niej oczy, ale inne kości policzkowe.
Może cię to śmieszyć, ale uroda zaczyna się od ,kości.
Dopiero na nich można coś zbudować.
- To była moja matka.
Natasza skinęła głową, jakby słowa Willow stanowiły
odpowiedź na jej nie wypowiedziane pytanie.
- A czy przypomina sobie pani, z kim się spotykała,
mieszkając tutaj? Może z którymś z tych chłopaków na
zdjęciach? - zapytała Willowo
- Któż by to pamiętał. - Natasza wzruszyła ramionami. - Tyle
się wtedy mówiło o wolnej miłości, o rewo lucj i seksualnej...
Owszem, widywałam ją to z tym, to z owym, ale nie mam.
pojęcia, jakiego rodzaju to były związki.
- A sami ci faceci? - spytał Steve.
- O, pamiętam ich dobrze. Bardzo dobrze. Ten z wielkimi
wąsiskami to Ethan. - Natasza wydęła lekko wargi. - Nie
powiem, żeby był moim ulubieńcem.
- Nie? - podchwycił Steve.
- Był arogancki i egocentryczny. To przypadłość wielu
młodych ludzi. - Starsza pani spojrzała wymownie na Steve'a,
ale zaraz osłodziła mu tę uszczypliwość uśmiechem. - Pewnie
z tego wyrósł.
Steve odwzajemnił uśmiech.
- A inni?
- Ci dwaj, tutaj - Natasza wskazywała po kolei palcem - byli
braćmi. Młodszy nazywał się Jack. A ten to Eryk.
Steve i Willow spojrzeli po sobie. Eryk? Kolejny mężczyzna
o imieniu zaczynającym się na "E". A więc sprawa się
komplikuje.
- Ale on już nie żyje - wyjaśniła Natasza smutno. - Według
policji popełnił samobójstwo, ale osobiście w to wątpię.
Zawsze wolałam myśleć, że to był nieszczęśliwy wypadek.
Choć ktoś mówił mi, że Eryk widział damę w lustrze, więc
wszystko jest możliwe ..
- Popełnił samobójstwo? - Willow starała się ukryć
rozczarowanie. - Kiedy?
- Myślę, że wkrótce po zrobieniu tych zdjęć. Latem tysiąc
dziewięćset siedemdziesiątego roku. W czerwcu. A może w
lipcu. Nie mam już takiej dobrej pamięci jak kiedyś -
pokręciła głową. - Ale Ken Amberson powinien wam pomóc.
A tym bardziej Jack Sharinon. Ken na pewno będzie wam
mógł podać jego adres.
- Wątpię, żeby to nam wiele pomogło: Minęło tyle czasu ...
- Wcale nie! Jack wyprowadził się zaledwie przed kilkoma
miesiącami. Zajmował właśnie apartament l G. - Czy chce
pani powiedzieć, że on też mieszkał tu . przez ćwierć wieku?
- Nie .. Jack opuścił Bachelor Arms po śmierci brata. Ludzie
mówili, że zaciągnął się do wojska, to znów, że wyjechał za
granicę. Ale musiał wrócić, żeby spełniły się jego marzenia.
Tak jak Ezekiel- wskazała na Zeke'a Blackstone'a. -On też
musiał wrócić.
- Czy chce pani powiedzieć, że obaj ci faceci pojawili się
ostatnio w Bachelor Arms? l czy Zeke Blackstone nazywa
się Ezekiel?
- Tak. Powiedział mi to wkrótce po przyjeździe. Tęsknił za
domem i matką. Tylko ona tak go nazywała. Moim zdaniem
to brzmi dużo ładniej niż Zeke, choć trochę staroświecko. A
wy co o tym sądzicie?
ROZDZIAŁ 4
- Imiona tych trzech mężczyzn zaczynają się na "E",' znali
moją matkę i każdy mógł być jej kochankiem. A więc każdy
z nich może być moim ojcem ... - Willow urwała i podniosła
wzrok na Steve' a - I co teraz zrobimy?
- Porozmawiamy z zarządcą. Być może od niego dowiemy
się czegoś więcej.
Ujął ją pod rękę i poprowadził przez zalany słońcem
dziedziniec. Natasza Kuryan powiedziała, że jeśli Amberson
wrócił już z zakupów, to najprawdopodobniej znajdą go w
apartamencie 1G, gdzie od lat zmaga się z wiecznie
cieknącym kranem.
- Musicie przejść przez dziedziniec i wejść przez drzwi po
drugiej stronie - tłumaczyła im, gdy już stali we trójkę na
progu jej apartamentu. - l G jest na trzecim piętrze, po lewej
stronie.
Znalezienie Ambersona nie okazało się trudne. Drzwi do
mieszkania były na wpół otwarte, a stukanie młotka było
słychać z daleka. Steve przepuścił Willow przodem. Przez
niewielki korytarz weszli do pustego, pomalowanego na
kremowy kolor pokoju. Przez dwa wysokie okna zwieńczone
ostrymi łukami wpadały do wnętrza promienie słońca. Na
ś
cianie wisiało wielkie lustro. Bogato zdobiona rama,
pokryta pracowicie rzeźbioną plątaniną róż i wstążek, w
zasadzie nie powinna pasować do tego pustego wnętrza, a
jednak w jakiś przedziwny sposób czuło się, że jest ona na
swoim miejscu.
- Myślisz, że to właśnie to lustro? - spytała szeptem.
- Musi być to, bo innego tu nie ma.
Willow zawahała się przez krótką chwilę i podeszła do lustra.
Nie zobaczyła w nim jednak niczego prócz odbicia własnego
i Steve'a, który stanął obok niej. Swoją drogą dopiero teraz
zauważyła, że stanowią swoje przeciwieństwa, a zarazem
zdają się dopełniać. Steve był wysokim, barczystym
blondynem o wysportowanej sylwetce, noszącym się
swobodnie. Ona sama była szczupła i wydawała się przy nim
niższa niż w rzeczywistości. Staranna fryzura i makijaż,
wytworny, szyty na miarę kostium tworzyły elegancką,
zadbaną całość.
Jeżeli Willow nie czuła się dotąd wystarczająco kobieca, to
może dlatego, że po raz pierwszy w życiu miała obok siebie
mężczyznę, który był tak zdecydowanie, w każdym calu
męski. Steve Hart był oszałamiająco przystojny, lecz zarazem
zdawał jej się kimś w rodzaju starszego brata - od pierwszej
chwili wzbudził jej zaufanie.
- I jak, widzisz coś? - szepnął, w komiczny sposób udając, że
jest przejęty.
- Nie - odpowiedziała również szeptem i odsunęła się od
lustra ... i od Steve'a. - Może powinniśmy już pójść do tego
Ambersona. To trochę nieelegancko tak wchodzić bez
pukania i myszkować po mieszkaniu.
Zanim jednak odeszli od lustra, zarządca Bachelor Arms sam
ich znalazł. śadne z nich nie zauważyło, kiedy stanął w
drzwiach. Miał na sobie zabrudzony smarem granatowy
kombinezon, w ręku trzymał klucz francuski. Patrzył na nich
spode łba małymi, chytrymi oczkami. Jego widok wzbudził
w Willow instynktowny odruch antypatii.
- Kim jesteście? - zaczął niezbyt przyjaźnie. - Jeżeli
przyszliście w sprawie mieszkania, to ten apartament nie jest
w tej chwili do wynajęcia.
Willow odruchowo przysunęła się bliżej Steve'a. Jeżeli nawet
czuła się nieco zirytowana swoją bezradnością, to akurat w
tym momencie nie miała najmniejszej ochoty na
samodzielność. Znacznie milej było mieć u boku silnego,
opiekuńczego mężczyznę·
- Nie szukamy mieszkania do wynajęcia - zaczął spokojnie
Steve. - Chcielibyśmy z panem chwilę porozmawiać.
- Jesteście dziennikarzami? - spytał podejrzliwie Amberson.
- Nie, my ...
- Odkąd się rozniosło, że mieszka tu Blackstone, zwaliło się
tyle tej hołoty, że cholery można dostać - burczał gniewnie
Amberson. - Tak czy siak, już go nie ma! Sami widzicie, że
mieszkanie jest puste. Blackstone wyniósł się stąd zaraz po
weselu córki. Nie mamy o czym gadać.
- Nie jesteśmy dziennikarzami, panie Amberson. Steve
sięgnął do kieszeni, wyjął portfel i wyciągnął z niego kartę
wizytową. - Jestem prywatnym detektywem. Pani Ryan jest
moją .klientką.
- Czego tu szukacie? - spytał Amberson, kiedy już dokładnie
przyjrzał się wizytówce.
- Chcielibyśmy spytać pana o różne rzeczy, między innymi o
Jeke'a Blackstone'a ...
- Wiedziałem - warknął Amberson. - Wynoście się stąd,
zanim wezwę policję.
- Ethana Robertsa ...
- Co takiego?
- Oraz Eryka i Jacka Shannonów - dokończył Steve
zadowolonym tonem. Gdy wymienił Robertsa, dostrzegł
iskierkę ciekawości w oczach mężczyzny w kombinezonie.
Kończąc wyliczanie interesujących go nazwisk, nie miał już
wątpliwości, że Amberson zechce z nimi rozmawiać.
- Chcielibyśmy wyjaśnić, co ich łączyło z młodą kobietą
Donną Ryan - uzupełniła Willowo
- Skąd, do diabła, wytrzasnęliście po tylu latach te wszystkie
nazwiska?
Zachęcona spojrzeniem Steve'a, Willow wyjęła z kieszeni
ż
akietu zdjęcia i wręczyła je Ambersonowi. Wytarł starannie
ręce o kombinezon i obejrzał je uważnie. Marszczył przy tym
brwi i pocierał dłonią brodę.
- Chodzi wam o Eryka, tak?
- Chodzi nam o różne rzeczy, jakie wydarzyły się tego lata.
Chcielibyśmy usłyszeć wszystko, co pan pamięta.
- Na co wam to?
- To sprawa osobista.
- Tak jak moja pamięć, to też bardzo osobista sprawa -
stwierdził chłodno Amberson.
Steve wyciągnął z portfela dwadzieścia dolarów.
- Może jednak będzie pan skłonny odstąpić nam część jej
bezcennej zawartości?
Amberson nawet nie spojrzał na pieniądze.
- Czterdzieści?
Willow położyła rękę na ramieniu Steve'a. Zerknął na nią
pytającym wzrokiem.
- Pana Ambersona nie interesują twoje pieniądze, Sama nie
wiedziała dlaczego, ale była pewna, że stojącego przed nimi
niskiego, niezbyt sympatycznego mężczyznę interesuje
zupełnie co innego - cudze sekrety. Amberson gotów był
sprzedać im to, co wiedział, wyłącznie za inne informacje.
- Donna Ryan była moją matką - oświadczyła po prostu. - I
podejrzewam, że któryś z mężczyzn na tym zdjęciu jest
moim ojcem.
- Tak, pamiętam ją. To była dziewczyna ... - W małych
oczkach zapłonął płomień szczerego podziwu. Wprowadziła
się z przyjaciółką w maju siedemdziesiątego roku. Ściągnął
je tu Ethan Roberts, ten sam, który teraz jest republikańskim
kandydatem na senatora. Wtedy był aktorem. Oboje
pracowali w telewizji przy jakimś serialu i Ethan
najwyraźniej chciał mieć tę dziewczynę jak najbliżej siebie.
Pewnie liczył, że łatwiej ją w ten sposób zdobędzie.
- Udało mu się? - spytał Steve.
- A kto to, do diabła, może wiedzieć? - Amberson wzruszył
ramionami. - W tamtych czasach te sprawy wyglądały
inaczej. Nie było jeszcze AIDS, nikt się niczego nie bał. Ale
wróćmy do tej dziewczyny. Wychodziła czasem z
Robertsem, ale wychodziła też z innymi, na przykład z
Erykiem Shannonem. A jeżeli chodzi wam o to, z kim spała,
to szczerze mówiąc, nie wiem. W każdym razie nie
obściskiwała się publicznie z żadnym z tych facetów, jak to
robiły inne.
W trakcie rozmowy opuścili apartament l G i zeszli schodami
na dół. Amberson pchnął .drzwi i wyszedł na podwórze.
Steve wyciągnął rękę, przytrzymał ciężkie drzwi i puścił
Willow przodem.
- Tutaj leżał - oznajmił Amberson z wyraźnym zado-
woleniem i wskazał na stojącą na bruku donicę z hibiskusem.
- Chłopak przeleżał tu parę ładnych godzin, ale nikt nie
zwracał na niego uwagi. Wszyscy myśleli, że jest pijany albo
naćpany. Wtedy zdarzały się tu takie rzeczy. Policja mówiła,
ż
e kiedy wreszcie zainteresował się nim Zeke Blackstone,
Eryk był już od paru godzin martwy. Miał połamany.
kręgosłup i strzaskaną czaszkę, ale tego wszystkiego nie było
widać, bo był wieczór. Nikt nie zauważył nawet płynącej z
rozbitej głowy krwi, chociaż zrobiła się tego w końcu cała
kałuża.
Willow miała wrażenie, że Amberson rozkoszuje się
okropnymi szczegółami, od których cierpła jej skóra.
- Policjanci obliczyli sobie, że wypadł z trzeciego piętra. Z
tego balkonu nad nami. - Wszyscy podnieśli oczy. - To tam
mieszkała pani matka ze swoją przyjaciółką.
Amberson spojrzał Willow prosto w oczy, najwyraźniej
ciekaw jej reakcji.
- Chce pan przez to powiedzieć, że on wyskoczył z
mieszkania mojej matki?
Steve w samą porę położył jej dłonie na ramionach. Willow
miała wrażenie, że wraz z ciepłym uściskiem przekazał jej
część swojego spokoju.
- Czy ona przy tym była? Widziała to?
Ainberson pokręcił głową.
- Według policji była wtedy na przyjęciu w apartamencie l G.
To ona usłyszała krzyk. I to ona wezwała pogotowie. - Jaki
krzyk? Przed chwilą powiedział pan, że nikt się nie
zorientował, kiedy on ... wypadł.
- Na ławce całowała się jakaś para. Kiedy odkryli ciało
Eryka, dziewczyna wpadła w histerię i podniosła straszliwy
wrzask. Było ją słychać w całym domu.
- Czy wie pan, jak on znalazł się w mieszkaniu Donny pod jej
nieobecność? - Steve starał się skierować rozmowę na
bardziej konkretne tematy.
- To nie był problem. Mówiłem wam już, że w tamtych
czasach wszystko wyglądało inaczej niż teraz. Ci młodzi
ludzie, którzy tu mieszkali, siedzieli u siebie całymi dniami,
nocowali gdzie popadło i najczęściej w ogóle nie używali
kluczy. Zdaniem policji Eryk mógł wybrać to mieszkanie, bo
wiedział, że będzie sam i nikt go nie powstrzyma.
- A czy ktokolwiek wie, dlaczego on się zabił? - spytała
Willowo
- Słyszałem, że pokłócił się tego wieczoru z bratem, ale oni
często się kłócili. Inna sprawa, że Jack zniknął stąd zaraz po
ś
mierci brata, jakby się pod ziemię zapadł. Dlaczego? Może
miał wyrzuty sumienia, a może jakieś inne powody. Zresztą
wcale nie wiadomo, czy miał z tym cokolwiek wspólnego.
Równie dobrze Eryk mógł tak się naćpać, że wydawało mu
się, że poleci jak ptak ... Dla mnie to bez znaczenia.
Wiadomo było tylko, że to się źle skończy.
- Co się źle skończy?
- Eryk widział damę z lustra.
- Znowu ta dama z lustra. - Steve był już najwyraźniej
zniecierpliwiony. - To przecież jakaś bzdura.
- Nie, to prawda - oświadczył pewnym tonem Amberson. -
W tysiąc dziewięćset trzydziestym roku w basenie, który
znajdował się dokładnie pod naszymi stopami, utopiła się
aktorka Jeannie Masters. To też wydarzyło się nocą podczas
szalonej zabawy. Nikt niczego nie zauważył. Dopiero rano
ktoś spostrzegł ciało na dnie basenu. Wtedy także ludzie
zadawali sobie pytanie, czy to było samobójstwo czy
morderstwo. Do dziś nie wiadomo. Wiadomą tylko, że przed
ś
miercią ją zobaczyła.
Willow miała wrażenie, że Amberson wypowiedział ostatnie
słowa tonem tryumfu, jakby osobiście zależało mu na tym,
by wszystko, co wiąże się z miejscową legendą, pozostało
owiane tajemnicą.
- Nie mogę uwierzyć - Steye pokręcił głową - że dorośli
ludzie opowiadają sobie takie bajki. Przecież to nie ma
najmniejszego sensu.
- To wszystko święta prawda - upierał się Amberson. - Jak
to, że tu stoję. Pojawia się w lustrze w mieszkaniu l G.
Ubrana w długą, jasną suknię z trochę smutnym uśmiechem.
Widzisz ją i już wiesz, że coś się stanie.
- Czy chce nam pan powiedzieć, że pan sam także ją widział?
- spytała Willowo
- Nie mówię, że widziałem, nie mówię, że nie widziałem.
Opowiedziałem wam tylko, co się stało, gdy ktoś ją ujrzał.
- Dobrze, dobrze. - Steve miał już tego wszystkiego po
dziurki w nosie. - A widziało ją kilku sztywnych i jedna
starsza pani, która do dziś żyje romantycznymi
wspomnieniami.
- Nie tylko - zaprotestował Amberson. ,- Ethan Roberts
zobaczył ją w dniu, w którym jego życie potoczyło się
nowym torem. A żona Jacka Shannona zobaczyła ją w dniu,
gdy pierwszy raz w życiu przekroczyła próg mieszkania l G.
- No dobrze. - Steve wsunął telefon komórkowy do kieszeni
sportowej kurtki. - O szóstej jesteśmy umówieni z Jackiem
Shannonem i jego żoną. Tu obok, 'lU Flynna". - To miło, że
się z nami tak szybko spotkają.
Willow wydawała się zadowolona, lecz jej ton zdradzał, że
coś jej leży na sercu. Steve wsunął kluczyk do stacyjki, ale
nie zapalił silnika.
- Wszystko W porządku, kochanie? - zapytał już bez żartów.
- Wyglądasz, jakbyś się czymś martwiła ..
Wyciągnął rękę .i wsunął jej za ucho niesforny kosmyk.
Willow przytuliła policzek do jego dłoni, ale zaraz,
wyprostowała głowę. Steve nie cofnął ręki, zaczął natomiast
bardzo, bardzo lekko gładzić dziewczynę po karku. Willow
poczuła, że wzdłuż kręgosłupa przebiegają jej niebezpiecznie
rozkoszne dreszcze.
- Wszystko w porządku.
- Nie dziwię ci się, że masz w głowie zamęt. Jeszcze rano nie
miałaś pojęcia, kim jest twój ojciec, a teraz jest aż za dużo
kandydatów. I to od nieboszczyka po przyszłego senatora.
- Nie bój się, nie będę ci więcej sprawiała kłopotów. Wiem,
ż
e dziś rano zachowałam się jak idiotka, ale naprawdę wcale
taka nie jestem.
Pięknie wykrojone usta Steve'a wykrzywił ironiczny
uśmieszek.
- Ależ me mam nic przeciwko temu. Za siedemdziesiąt pięć
dolarów na godzinę możesz żądać ode mnie wszystkiego,
łącznie ze znoszeniem twoich humorów.
- Wszystkiego?
- Co masz na myśli?
- A jaka jest granica twoich możliwości?
Nie miała pojęcia, skąd jej to przyszło do głowy.
Wiedziała natomiast, że jeśli Steve nie przestanie pieścić jej
karku, to za chwilę nic już jej nie powstrzyma przed tym, by
usiąść mu na kolanach i zacząć go całować.
Opuścił rękę.
- Jeżeli chodzi o to, co zdarzyło się dziś rano w moim biurze,
to nie przejmuj się tym. Przyznaję, że się nie popisałem i
bardzo mi z tego powodu przykro. To się już nie powtórzy.
Przepraszam.
- Za co?
Willow niczego już nie rozumiała. Pocałował ją w
momencie, gdy tego potrzebowała. Nie miała powodów, żeby
się na niego złościć.
- śe wykorzystałem moment, gdy byłaś w szoku.
- Nie martw się o mnie - odpowiedziała zirytowana, bo
pierwszy raz ktoś jej sugerował, że dała się wykorzystać.
- Dopóki pozostajesz moją klientką, nie pójdziemy do łóżka.
Nie sypiam z kobietami, z którymi wiążą mnie sprawy
zawodowe.
Wiedział, że to brzmi drętwo, ale było mu naprawdę głupio i
chciał ją jakoś uspokoić.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że kiedy przestanę być
twoją klientką, to się ze mną prześpisz? - Podniosła głos
oburzona jego pewnością siebie. - A skąd ci to w ogóle
przyszło do głowy?
- Na pewno nie wyczytałem tego w starym lustrze, kochanie.
To się czuje. Gdybym zechciał, kochałabyś się ze mną dziś
rano na mojej kanapie i aż piszczałabyś z radości. Oboje
dobrze o tym wiemy.
Willow zaniemówiła z oburzenia. Co za bezczelność!
- I jeszcze jedno, kochanie. Kiedy już znajdziemy twojego
tatusia, zamierzam to właśnie zrobić.
ROZDZIAŁ 5
Tego, dnia po południu Willow zrobiła coś, co się jej dotąd
jeszcze nie zdarzyło - odwołała umówione spotkanie w.
interesach i wybrała się po zakupy. Miała dość czasu, by
starczyło jeszcze na wizytę u fryzjera, ponieważ Steve miał ją
odebrać z hotelu i zawieźć na spotkanie z Jackiem
Shannonem i jego żoną dopiero o wpół do szóstej. Wybór
sukienki sprawił jej więcej kłopotu niż zwykle. Wróciła do
hotelu dopiero koło piątej.
Wzięła prysznic i zaczęła szykować się do wyjścia.
Mimo woli powróciła myślami do rozmowy ze Steve'em.
Jego tupet był zdumiewający. Zgoda, odpowiedziała na jego
pocałunek, ale co w tym dziwnego? Była zdenerwowana i nie
wiedziała, co robi, a on najbezczelniej w świecie wykorzystał
chwilę jej słabości.
Całowała się z nim, lecz to nie oznaczało, że zamierza iść z
nim do łóżka. No może kiedyś byłaby nawet skłonna ... w
innych okolicznościach ... gdyby ładnie poprosił... Ale
powiedzieć tak wprost, że mógłby ją mieć w każdej chwili, i
sugerować, że nie prześpi się z nią tylko dlatego, że jest jego
klientką ... O, tego za wiele!
- Zobaczymy, Hart - mruczała pod nosem, gdy zamykała
drzwi do swego pokoju. - Przyjdzie dzień, w którym twoje
marzenia spełnią się na twoją własną zgubę. Jeszcze będziesz
klęczał przede mną i błagał, żebym cię tak nie zostawiała ...
Kiedy wsiadała o wpół do szóstej do samochodu Steve'a,
była ubrana na czarno. Miała na sobie czarne pantofle, czarne
rajstopy i czarną wieczorową suknię z dekoltem, znakomicie
podkreślającą jej figurę. Na wierzch narzuciła również czarny
ż
akiet.
A figurę miała fantastycznie zgrabną, to musiał przyznać.
Wystarczyło na nią rzucić okiem. Garnitur, który miał na
sobie, wydał się naraz Steve'owi nie dość elegancki.
Gdy zajechał przed hotel, Willow ku jego zaskoczeniu była
już na dole i w dodatku zamiast czekać w holu, stała przed
wyjściem i gawędziła przyjaźnie z portierem. Sam nie
wiedział, dlaczego wzbudziło to w nim irytację. 'Kiedy
podjechał, otworzyła sobie drzwiczki, nim zdążył to zrobić i
zgrabnie wsunęła się na swoje miejsce, po czym roześmiana
serdecznie pomachała ręką szczerzącemu do niej zęby
dryblasowi w uniformie.
- No i czego dowiedziałeś się od swojego znajomego z
policji? - zapytała, nie dając mu dojść do słowa.
Rozsiadła się wygodnie i założyła nogę na nogę. Przy okazji
trochę się jej podwinęła sukienka. Steve oczywiście nie
omieszkał rzucić okiem na uda Willowo Były cudownie
zgrabne. Podobnie jak łydki, które miał okazję podziwiać już
rano.
Przeniósł spojrzenie na twarz dziewczyny. Uśmiechnęła się
do niego kokieteryjnie, ale nie poprawiła sukienki.
Najwyraźniej, uznał, zamierzała ukarać go za to, że okazał
się - jak to ujęła, zanim wysiadła po południu z samochodu,
trzaskając drzwiami - "aroganckim typem".
- No więc, dowiedziałeś się czegoś?
Nie, to jednak nie było zamierzone, stwierdził po namyśle.
Dopasowana sukienka musiała się unieść, kiedy Willow
zakładała nogę na nogę. Chyba że ...
- Marty potwierdził· słowa Ambersona. Eryk Shannon
wypadł - albo wyskoczył - z mieszkania na trzecim piętrze,
wynajmowanego przez Donnę Ryan i Christine Loudon. Nikt
nie zauważył jego upadku. Posprzeczał się z bratem, ale
ludzie zwykle nie popełniają samobójstwa z powodu kłótni.
Natomiast wbrew temu, co sugerował Amberson, Eryk nie
był tak zaćpany, żeby nie wiedział, co robił. Badania
wykazały obecność we krwi pewnej ilości alkoholu i
marihuany, ale było tego za mało, żeby stracił poczucie
rzeczywistości.
Przerwał na chwilę. Ciekaw był; jak Willow przyjmie
następną informację, więc zwolnił i obserwował ją spod oka.
- Dowiedziałem się także, że wypadek miał miejsce
dwudziestego ósmego czerwca siedemdziesiątego roku, na
osiem miesięcy przed twoim urodzeniem.
. - Uważasz, że był moim ojcem?
~ Może tak, może nie. Na podstawie tego, co wiemy, nie
sposób powiedzieć niczego więcej.
- W takim razie nadal mamy trzech kandydatów. Willow
westchnęła rozczarowana i wydęła lekko wargi z obrażoną
miną. Zmieniła pozycję, przez co sukienka . podjechała o
dalsze kilka centymetrów wyżej, lecz i tym . razem
wydawała się nie zwracać na to uwagi.
- A czy udało ci się znaleźć kogoś, kto występował razem z
moją matką w serialu?
- Owszem, ale niewiele z tego wynikło. To było ładne parę
lat temu. Dotarłem natomiast do sekretarki planu, która
pracowała przy produkcji "Lata mijają", i poprosiłem, żeby
przejrzała stare listy płac i postarała sięj eszcze kogoś
odszukać.
Tak naprawdę, to ciekawiło go w tej chwili wyłącznie jedno -
kiedy Willow wreszcie poprawi sukienkę. Rano robiła to co
chwila, teraz wydawała się w ogóle nie zauważać, że ma
odsłonięte uda.
Myśl o tym, że Steve czarował jakąś wymalowaną lafiryndę,
choćby nawet w jej sprawie, sprawiła, że Willow poczuła coś
jakby lekkie ukłucie w sercu.
- Dowiedziałem się także,· że twoja matka i Ethan Roberts
grali w tym samym czasie, ale to było tylko potwierdzenie
wcześniejszej informacji. Ludzie pamiętający twoją matkę
powiedzieli mi, że była utalentowana, i dziwili się, że
zrezygnowała właśnie w momencie, kiedy jej rola miała
zostać rozbudowana. Pamiętała ją także charakteryzatorka. I
to z tego samego powodu, co madame Kuryan ... - urwał i
znów rzucił okiem na Willowo - "Wspaniała budowa kości",
tak to ujęła ... ale, ale ... co ty robisz?
- Strasznie mi gorąco. Nie powinnam była zakładać tego
ż
akietu.
Willow rozpinała żakiet. Jej krwistoczerwone paznokcie
wyłuskiwały z dziurek guzik po guziku. Steve nie mógł
oderwać od nich wzroku. Usiłował sobie przypomnieć, czy
kiedy widzieli się wcześniej, miały ten sam kolor. A jeśli
tak, to czy mógł tego nie zauważyć?
- Uważaj na ten wóz przed nami. Zaraz się zmienią światła.
Oderwał od niej spojrzenie w ostatniej chwili, by nie wpaść
na hamujący przed nimi samochód. Zaklął pod nosem.
Zapiszczały opony. Kiedy stanęli pod światłami, . odwrócił
się, żeby dokończyć sprawozdanie, i słowa uwięzły mu w
gardle.
Willow pochyliła się do przodu, by ściągnąć wąskie rękawy
ż
akietu. W skutek tego ruchu jej biust znalazł się niemal w
całej okazałości przed oczami Steve'a.
- Czy mógłbyś mi pomóc? - Wyciągnęła do niego rękę·
Nie był w stanie odpowiedzieć. Nie potrafił oderwać oczu od
jej piersi. W milczeniu przytrzymał rękaw żakietu i patrzył na
wynurzające się spod materiału olśniewająco piękne,
ramiona.
- Dziękuję. - Obdarzyła go uprzejmym uśmiechem. - Kto
mógłby się spodziewać, że wieczory będą jeszcze takie
ciepłe. W końcu to już październik. Nie wzięłam ze sobą nic
lżejszego i teraz mam za swoje.
Dużo dałby, żeby wiedzieć, czy mówi prawdę.
- Masz zielone światło - zwróciła mu uwagę ze złośliwym
uśmieszkiem.
Oderwał od niej wzrok i ostro ruszył do przodu. Wiedziała,
ż
e cały czas zerka na nią kątem oka, więc dłużej, niż to było
konieczne, wierciła się na siedzeniu, aż wreszcie znów
podtykając mu biust pod sam nos, odwróciła się i odłożyła
ż
akiet na tylne siedzenie. Potem wyciągnęła nogi, odsłaniając
uda i wzniosła obie ręce, by poprawić włosy. Biust
natychmiast powędrował w górę. Steve milczał i zerkał, a
Willow zastanawiała się, czy w końcu wpadnie na coś i
rozbije swego ukochanego mustanga. Dotychczas miał
szczęście.
- Co ty, do cholery, wyprawiasz? - wymamrotał wreszcie
przez zęby.
- Co robię? - Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.
Na jej twarzy malował się wyraz szczerego zaskoczenia.
- Nie rób takiej niewinnej minki. Dobrze wiesz, co mam na
myśli.
- Pojęcia nie mam. Czy właśnie nie minęliśmy baru? Steve
zaklął i zawrócił ostro, przecinając ciągłą linię· Willow
straciła równowagę i oparła się odrzwi.
- To nie było eleganckie - napomniała go z nadąsaną miną. -
Mogłam sobie złamać paznokieć. Nie mówiąc już o tym, że
mogłam wylecieć na ulicę.
- Rób tak dalej, to skończysz ze złamanym karkiem - ostrzegł
ją ponurym tonem i zaparkował samochód.
Zgasił silnik. Nie odrywał rąk od kierownicy. Czuł, że zanim
cokolwiek zrobi, będzie musiał najpierw opanować
podniecenie. Dlaczego ilekroć kobiety chcą zemścić się na
mężczyznach, posługują się seksem? Czy Willow nie zdaje
sobie sprawy, czym to się może skończyć? Jak niewiele
brakuje, by porwał ją na tylne siedzenie i jednym
szarpnięciem zdarł z niej te wS21ystkie fatałaszki?
Opanował się wreszcie na tyle, że mógł puścić kierownicę. Z
trudem przełknął ślinę i odwrócił się do Willow, aby się z nią
rozmówić.
- Czy masz pojęcie, czym to się mogło skończyć?
- Hmm? - mruknęła w odpowiedzi, całkowicie pochłonięta
przeszukiwaniem maleńkiej czarnej torebki.
Czekał cierpliwie, aż skończy. Kiedy wreszcie wyjęła
szminkę, otworzył usta.
- Nie będzie ci przeszkadzać, prawda? - nie pozwoliła mu
nawet zacząć.
Odwróciła ku sobie lusterko i krytycznie obejrzała usta. Nie
zwracając uwagi na Steve'a, wykrzywiła wargi i powolnym
ruchem przeciągnęła wzdłuż nich szminką.
Steve uznał to za bezczelną prowokację.
- Willow - zaczął niskim, groźnym tonem.
Nie był z siebie zadowolony, bo obojętność, z jaką odnosiła
się do niego w tej chwili, czyniła go właściwie całkowicie
bezbronnym. Wobec jej niezmąconego spokoju jego gniew
stawał się komiczny i dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Z
drugiej strony czuł, że nie może tego tak zostawić.
- Mów, mów, ja cię słucham - mruknęła zdawkowo i
rozchyliła kusząco wargi. - Pytałeś mnie, czy mam pojęcie,
czym to się mogło skończyć. Nie powiedziałeś właściwie co
takiego. Więc co się czym mogło skończyć?
Nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Powiedz szczerze, czy chcesz mnie kompletnie zdruzgotać
dzisiejszego wieczoru?
- Tak - oświadczyła spokojnie i spojrzała mu prosto w oczy. -
:- I jak mi idzie?
- Nieźle, całkiem nieźle. Właściwie to byłem ugotowany, już
kiedy założyłaś nogę na nogę. I dobrze o tym wiedziałaś, ty
mała, złośliwa jędzo.
- To dobrze. Zasłużyłeś sobie na to - skwitowała jego słowa z
całkowitym spokojem.
W sunęła szminkę w oprawkę i schowała do torebki.
Zatrzasnęła zamek.
Steve westchnął bezradnie. Czym zasłużył sobie na to
okrutne przedstawienie, nie miał pojęcia. Czy tym, że trzymał
na wodzy swoje niskie instynkty? Kobiety są szalone, uznał,
a mężczyźni, którzy się za nimi uganiają, zasługują na swój
marny los.
- Siedź teraz i czekaj, dopóki nie obejdę samochodu i nie
otworzę przed tobą drzwiczek. Są tu takie dziury w chodniku,
ż
e mogłabyś upaść i złamać kark oświadczył ze śmiertelną
powagą i położył dłoń na klamce.
- Zmartwiłoby cię, gdybym to zrobiła sama, zanim. uda ci
się połamać mi go po drodze?
Nie odpowiedział. Okrążył samochód, sięgnął do klamki i
uchylił przed nią drzwiczki.
- Masz naprawdę apetyczne usta. Dlaczego ja tego wcześniej
nie zauważyłem?
- Pewnie dlatego, że przez cały czas gapiłeś się na moje
piersi.
Zmierzył ją groźnym spojrzeniem, ale to niczego nie
zmieniało. Zaklął w duchu i podał jej rękę.
- Uważaj, bo te twoje apetyczne usta wpakują cię w końcu w
niezłe kłopoty.
Willow złożyła wargi jak do pocałunku.
- Obiecanki cacanki.
Podała mu rękę i powoli wyciągnęła nogi, tak by dać mu
dość czasu na ich podziwianie.
Steve przez dobrą chwilę wpatrywał się w zgrabne uda,
kształtne kolana, szczupłe łydki i drobne stopy w pantoflach
na bardzo wysokich obcasach, z wąskimi paseczkami wokół
kostek. Te stopy były stopami z jego marzeń i fantazji
snutych w chwilach samotności. Zacisnął zęby i poprzysiągł
sobie, że kiedy będzie się i. nią kochać po raz pierwszy,
będzie miała na sobie właśnie te pantofle ... i nic więcej.
Kiedy tak upajał się myślą o tym, co jej zrobi, gdy już będzie
miał ją w łóżku, Willow podniosła się z siedzenia i stanęła
obok niego.
- Weź mój żakiet - rzuciła i ruszyła, nie czekając na niego. -
Wieczorem może się zrobić chłodno.
Nie mógł się powstrzymać, by nie podążyć za nią wzrokiem.
Na widok krągłych bioder i pośladków poruszających się
harmonijnie pod obcisłą sukienką zrobiło mu się gorąco.
Sięgnął po żakiet i ruszył śladem Willowo Prócz dekoltu z
przodu sukienka miała śmiałe wycięcie z tyłu.
- Jeszcze się z tobą policzę - mruknął, kiedy ją dogonił.
- Próbuj śmiało, skarbie - odpowiedziała i roześmiała się
drwiącym, perlistym śmiechem.
Bar "U Flynna", utrzymany w stylu art deco, był zarazem
elegancki i przytulny. W przyciemnionym wnętrzu panował
gwar ożywionych rozmów. Na ścianach wisiały plakaty i
fotografie gwiazd filmowych z czasów świetności
Hollywood. Kelnerki, ubrane w krótkie żakieciki z
czerwonymi muszkami, krążyły między stolikami a kuchnią,
sporo gości oblegało bar.
Zaraz za drzwiami Willow zdała sobie sprawę, że jej osoba
wzbudziła zainteresowanie. Kto wie, może nawet za wielkie.
Dwóch pogrążonych w rozmowie yuppies na jej widok
umilkło i znieruchomiało z wytrzeszczonymi oczami.
Przechodząca kelnerka obrzuciła ją niezbyt życzliwym
spojrzeniem. Na twarzy samotnego starszego, eleganckiego
mężczyzny pojawił się rozmarzony uśmiech. Zastanawiała
się właśnie, co ma zrobić, gdy tuż nad jej uchem rozległ się
groźny pomruk. .
- Włóż to, do cholery, i chodźmy dalej. - Steve narzucił jej
ż
akiet na ramiona.
Starszy mężczyzna opuścił wzrok do kieliszka, yuppies
podjęli rozmowę. Obejrzała się, żeby zobaczyć, co właściwie
sprawiło, że tak nagle stracili dla niej zainteresowanie.
Zrozumiała. Steve rozglądał się dokoła z miną brytana
gotowego rozedrzeć na strzępy każdego, kto zagroziłby jego
zdobyczy. Nie mogła ukryć przed sobą, że jego groźny wyraz
twarzy sprawił jej przyjemność. Zastanawiała się, jak daleko
posunąłby się Steve, lub może raczej, jak daleko mogłaby go
popchnąć, gdyby jeszcze trochę się z nim podroczyła.
- Nawet o tym nie myśl- warknął, jakby czytał w jej myślach.
- Na pewno byłoby ci przykro, gdybym musiał dać któremuś
z tych amantów w szczękę. Chcesz mnie drażnić i sprawdzić,
ile wytrzymam na łańcuchu, proszę bardzo, ale nie mieszaj
do tego Bogu ducha winnych ludzi, bo to już nieładnie.
Przyciągnął Willo w do siebie i złożył na jej ustach
przeciągły pocałunek, jakby chciał podkreślić swoje wy-
łączne prawo do jej osoby. Potem popchnął przed sobą w
kierunku baru.
- Który z was jest Eddie? - zapytał jednego z dwóch
krzątających się za kontuarem mężczyzn.
- To ja - odezwał się zagadnięty, nie przestając nalewać piwa
do wysokiej szklanki.'
Kiedy skończył, postawił szklankę przed klientem i odwrócił
się do Steve'a.
- Czym mogę służyć?
- Umówiłem się tu dziś wieczorem z Jackiem Shannonem.
Nie znamy się, ale powiedział mi przez telefon, że pomożesz
mi go znaleźć.
- Jasne. - Barman z wysiłkiem powstrzymywał się, by nie
zerkać w apetyczny dekolt Willow - Siedzi tam pod ścianą,
razem ze swoją żoną Faith.
- Dzięki. - Steve objął Willow ramieniem i położył na barze
parę monet. - Przyślij nam w takim razie coś do picia. Dla
mnie piwo, jakiekolwiek, byle zimne. Willow?
- Dla mnie tequilla. Duża. - Willow uśmiechnęła się do
barmana, jakby byli starymi przyjaciółmi, i ruszyła w
kierunku stolika Shannonów.
Steve zmełł w zębach przekleństwo i podążył za nią.
Willow nieoczekiwanie stanęła i odwróciła ku niemu głowę.
- Jak się upiję i zacznę tańczyć na stole, nie powstrzymasz
ich - szepnęła.
Nie odpowiedział ani słowem.
- Masz! - Sięgnęła do torebki i podała mu chusteczkę. -
Wytrzyj usta. Jesteś cały umazany szminką.
Faith liczyła sobie mniej więcej tyle lat co Willow, natomiast
Jack Shannon był o dobre dwadzieścia lat starszy od swojej
ż
ony. Faith miała ciemnobrązowe włosy, opadające falami na
ramiona, wielkie, migdałowe oczy i delikatne rysy twarzy.
Jack Shannon z powodzeniem mógłby być - jak twierdził
Amberson - najemnikiem. Zbudowany z samych ścięgien i
mięśni, przypominał wypoczywającego lamparta. Willow bez
trudu mogła wyobrazić go sobie, jak maszeruje nocą przez
dżunglę jakiegoś małego państewka Ameryki Środkowej z
uzi na ramieniu, pozostawiając za sobą trupy i zgliszcza.
Tylko
kiedy spoglądał na żonę, jego spojrzenie stawało się miękkie
i łagodne.
- Tak, pamiętam ją - oświadczył, rzuciwszy przelotnie
wzrokiem na rozłożone na stole fotografie. - Te zdjęcia
robiliśmy, gdy tylko się wprowadziły. Chyba w kwietniu.
Pomogliśmy im wnieść rzeczy na górę, bo mieszkały na
trzecim piętrze,· a potem siedliśmy na pod-
wórzu, żeby się napić piwa.
.
- Czy Donna spotykała się z pańskim bratem?
- Może. - Jack wzruszył ramionami. - Wydaje mi się, że
kręciła przede wszystkim z Ethanem. To on ją namówił, żeby
sprowadziła się do Bachelor Arms. Czasem wychodzili
gdzieś razem ... Ethan starał się, żeby wszyscy o tym
wiedzieli. Nie wiem... - Pokręcił głową. - Możliwe, że
spotykała się także z Erykiem, ale trudno mi coś o tym
powiedzieć, bo nie byliśmy wtedy w najlepszych stosunkach
i niewiele sobie opowiadaliśmy. Gdyby było inaczej, być
może udałoby mi się go wtedy uratować.
Shannon zamilkł i popadł w zamyślenie. Gdy Faith położyła
rękę na jego dłoni, rozluźnił pięść, odwrócił wnętrzem do
góry i splótł palce z jej palcami. Sięgnął po szklankę i
pociągnął długi łyk.
- Pokłóciliśmy się tego wieczoru. Zresztą nie pierwszy raz.
Wybiegłem z domu, trzaskając drzwiami. I już nigdy więcej
nie widziałem go żywego.
- Bardzo mi przykro - odezwała się Willow, widząc w oczach
Shannona szczery ból. - Nie zadawałabym panu tych
wszystkich pytań, gdyby nie było to dla mnie takie ważne.
- Rozumiem panią. Nie ma o czym gadać. - Machnął ręką. -
Co się stało, to się nie odstanie.
- A co z Zeke'em Blackstone'em?
- Chodzi panu o to, czy spotykał się z Donną? Nie, nie sądzę.
Zeke szalał wtedy za Ariel Cameron. Kręcili razem film.
- Oni niedawno pobrali się powtórnie, prawda? spytała
Willowo
- Tak. - Jack uśmiechnął się od ucha do ucha. W dwa
tygodnie po ślubie córki uciekli przed całym światem do
Las Vegas.
- A czy wie pan, dlaczego się poprzednio rozwiedli? - wtrącił
Steve.
Jack wymownie uniósł brwi.
- O to już powinien pan zapytać Zeke'a.
- Zamierzam to zrobić. A czy pan spotykał się z Donną
Ryan?
- Nie miałem szans - odparł lekkim tonem Shannon.
- To była piękność, zapowiadała się na niezłą aktorkę i w
dodatku była ode mnie' o parę lat starsza.
- Więc nie spotykał się pan z nią? - Steve najwyraźniej
chciał usłyszeć zdecydowane tak 'lub nie.
Jack spojrzał na niego wzrokiem mówiącym jasno, że nie
lubi przymusowych sytuacji, lecz Steve spokojnie czekał na
odpowiedź.
- Nie - przerwał w końcu milczenie Jack. - Nie spotykałem
się z nią.
Steve usatysfakcjonowany skinął głową.
- A co z kartką? Poznaje pan to pismo?
Jack pokręcił głową.
- Chętnie bym wam pomógł, ale upłynęło już dwadzieścia
pięć lat, odkąd ostatni raz widziałem cokolwiek, co wyszłoby
spod ręki mojego brata.
- A co z tym pudłem, które dostałeś od pana Ambersona? Z
tym, które trzymał w piwnicy i które dał ci, gdy wróciliśmy
do Bachelor'Arms. Nie było w nim żadnych notatek czy
czegoś w tym rodzaju?
- Masz rację. - Jack skinął głową. - Kompletnie o nim
zapomniałem. Zdaje się, że wylądowało w końcu na strychu
razem z resztą starych gratów.
- Czy moglibyśmy do niego zajrzeć? - zainteresowała się
Willowo - Miałby pan coś przeciw temu?
- Musiałbym je najpierw znaleźć. Oczywiście będziecie
mogli zobaczyć, co w nim jest. Mam nadzieję, że znajdziecie
coś, co wam pomoże.
Jack sięgnął do kieszeni i wyciągnął wizytówkę.
- Tu są numery do domu i do pracy, do redakcji "Los Angeles
Times".
- To pan pracuje w "Los Angeles Times"? Nie jest pan ... -
Willow urwała, zdając sobie sprawę, że niewiele brakowało,
aby palnęła potężne głupstwo.
- Czuję, że Amberson opowiedział pani ładne bajki, co?
Mówił pewnie, że jestem najemnikiem lub coś w tym
rodzaju.
- Wspomniał coś takiego - przyznała Willow.
- Jack nie był najemnikiem - wystąpiła w obronie męża pani
Shannon. - Był korespondentem wojennym.
Jack uniósł dłoń żony do ust i pocałował.
- Amberson ma niezłego bzika. Zawsze miał. Radziłbym
odnosić się do tego, co mówi, z większą dozą sceptycyzmu.
Czy wspomniał o legendzie krążącej po Bachelor Arms?
- Z detalami. - Willow wzdrygnęła się. - Miałam wrażenie, że
opowiadanie wszystkich tych makabrycznych szczegółów
sprawia mu prawdziwą przyjemność.
- Moim zdaniem on nie może odżałować, że sam nigdy nie
zobaczył damy z lustra, i dlatego woli wierzyć, że przynosi
ona samo zło i nieszczęścia.
- Czy chce pan powiedzieć, że pan ją widział?
- Wiem, że to zabrzmi dziwnie, i nie lubię się do tego
przyznawać, ale tak, widziałem ją. - Spojrzał na żonę, która
odpowiedziała mu pełnym miłości uśmiechem. Razem ją
widzieliśmy.
Steve pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Nie dziwi mnie, że nie lubi się pan do tego przyznawać.
Więc widzieliście oboje ducha?
- "Są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się
filozofom". - Jack ze wzruszeniem ramion zacytował
Szekspira. - Nie potrafię powiedzieć, co właściwie wi-
dzieliśmy ani jak to możliwe. Wiem tylko, że coś widzie-
liśmy.
Steve patrzył to na jedno, to na drugie, jakby nie mógł
pogodzić się z tym, co słyszy.
- Naprawdę nie żartujecie? Na serio wierzycie, że
widzieliście ducha?
- Widzieliśmy coś, panie Hart - ruszyła w sukurs mężowi
Faith Shannon - i to coś zmieniło nasze życie, Jeśli o mnie
chodzi, to wszystko mi jedno, czy był to duch, anioł z nieba
czy złudzenie optyczne. I nie obchodzi mnie, co sądzą na ten
temat inni.
- No tak, to każe nam zamknąć temat. Nie miałem zamiaru
kwestionować państwa prawdomówności. Przepraszam.
- Tylko nasze zdrowie psychiczne - roześmiała się Faith
Shannon, która najwyraźniej nie poczuła się urażona jego
sceptycyzmem.
Jack sięgnął po fotografie i przejrzał je jeszcze raz. -I To·
zabawne - mruknął. - Być może to tylko sugestia, ale wydaje
mi się, że widzę pewne podobieństwo ... ma pani takie same
włosy jak Eryk.
- I ty - wtrąciła jego żona.
Jack oddał zdjęcia Willow.
- Jeśli pani zechce, mogę zrobić badania krwi.
- Badania krwi? Ma pan na myśli badanie DNA? Aby
wykluczyć, że jest pan moim ojcem?
- Raczej aby ustalić, czy jestem pani stryjem. Willow
spojrzała na Steve'a z nadzieją.
- Czy to możliwe? Czy te badania mogą określić stopień
pokrewieństwa?
- Tak mi się wydaje - przyznał bez entuzjazmu, nie chcąc
rozniecać w niej próżnej nadziei. - Musiałbym dowiedzieć się
na ten temat czegoś więcej.
- Mogę udzielić wam potrzebnych informacji - wtrącił Jack
Shannon. - Dowiedziałem się tego przy okazji procesu
Simpsona. Jeśli nie jesteśmy spokrewnieni, to dzisiejsze
metody badań pozwolą stwierdzić to z niemal stuprocentową
pewnością. Z drugiej strony jeżeli jesteśmy krewnymi, to
mamy osiemdziesiąt procent szans, że badania to wykażą.
ROZDZIAŁ 6
Pod koniec wieczoru Willow popadła w zamyślenie.
Zastanawiała się nad tym, co usłyszała od Jacka Shannona.
To były jedynie przypuszczenia. Właściwie nie zbliżyła się
ani o krok do rozwiązania zagadki, ale była mile zdziwiona,
ż
e gotów był nawet zrobić badanie krwi. Zajęła miejsce w
samochodzie, nie zwracając większej uwagi na Steve'a. Nie
odpowiedziała na spojrzenie, jakim ją zmierzył, zanim
uruchomił samochód. Przez jakiś czas jechali w milczeniu.
- Obmyślasz nowe tortury? - Steve popatrzył na nią z ukosa.
Zupełnie już o tym zapomniała, ale wystarczyła jedna
zaczepka, żeby powróciła chęć powalenia Steve'a na kolana.
Pozornie nie zwracając na niego uwagi, zgięła nogę i powoli
odpięła klamerkę paska od pantofla. Potem drugą. Sukienka
podjechała jej przy tym wysoko. Kiedy już zdjęła pantofle,
odwróciła się do Steve' a i podkuliła nogi na siedzeniu.
Oparła głowę na złożonych rękach, jak mała dziewczynka, i
uśmiechnęła się do niego, patrząc mu prosto w oczy.
- Dasz mi całusa na dobranoc? - spróbowała go
sprowokować, gdy znaleźli się już przed drzwiami jej pokoju.
Steve pokręcił głową.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Willow odniosła wrażenie, że żal miesza się w jego głosie z
rozbawieniem.
Podniosła rękę, w której trzymała torebkę, i powoli
przesunęła wierzchem dłoni w dół, wzdłuż jego szerokiej
piersi.
- Boisz się, że nie będziesz umiał nad sobą zapanować? -
spytała kusząco zmysłowym tonem.
- Boję się, że nie będę umiał zapanować nad tobą - odparował
z uśmiechem i chwycił ją za rękę, zanim dojechała do klamry
paska. Prowadzili tę grę przez cały wieczór - jeżdżąc
samochodem, podczas kolacji zjedzonej razem po wyjściu z
baru "U Flynna" w małej meksykańskiej knajpce, a wreszcie
jadąc powoli windą na piętro, na którym mieszkała Willowo
Willow nieustannie kokietowała Steve'a, a on znosił to z
kamienną twarzą, prowokując ją do jeszcze śmielszych
zaczepek. Ku jego zadowoleniu udawało mu się to całkiem
nieźle. W miarę upływu czasu Willow przeszła od
powłóczystych spojrzeń i podsuwania mu pod nos swych
wdzięków do pozornie przypadkowych dotknięć, które
można było uznać niemal za pieszczoty.
Steve'a bawiła ta sytuacja do momentu, w którym zdał sobie
sprawę, ze przeciąganie struny może skończyć się czymś,
czego oboje będą żałowali.
- Co byś powiedziała ,na zawieszenie broni? - zaproponował
ż
artobliwie, kładąc Willow dłonie na ramionach i odsuwając
ją nieco od siebie.
Nie miała na to najmniejszej ochoty. Zwłaszcza dopóki na
twarzy Steve'a malował się wciąż ten sam pewny, siebie,
męski uśmiech.
Opuściła ręce, ale tylko po to, by przywrzeć do niego całym
ciałem, jakby szukała opieki.
- Na pewno nie dasz się skusić? - szepnęła i spojrzała na
niego uwodzicielsko spod długich rzęs.
Steve czuł nacisk piersi wspartych na jego torsie.
Kiedy spojrzał w dół, widział dwie półkule koloru kości
słoniowej zdające się wychylać do niego zapraszająco z
głębokiego dekoltu. Uśmiech zniknął z jego ust.
- Święty by ci się nie oparł - powiedział, czując, że lada
chwila ulegnie.
Uśmiechnęła się i odchyliła głowę, dzięki czemu zyskał
jeszcze bardziej kuszącą perspektywę.
- Święty tak, ale ty nie dasz się skusić, prawda?
- Prawda - potwierdził nieswoim głosem.
Jego podniecenie sięgnęło granicy bólu. Zacisnął zęby i
odczekał chwilkę w nadziei, że to minie.
Nie minęło.
- Nie zadaję się z klientkami. Taką mam zasadę.
Willow uniosła twarz. Jej wargi znalazły się tuż poniżej jego
ust. Wystarczyłoby, żeby opuścił głowę ... Wiedziała, że igra
z ogniem. Powinna przestać, powinna dać mu już spokój.
Chociaż ...
- Nigdy nie łamiesz reguł? - spytała. Bez słowa
skinął głową ..
Willow uniosła rękę i położyła mu na karku. Jej wąskie palce
z ostrymi 'paznokciami delikatnie pieściły włosy Steve'a.
Przesunęła językiem po rozchylonych wargach.
- Nawet gdybym cię o to poprosiła?
- A poprosisz? - spytał ochrypłym głosem. - Czy jest to tylko
dalszy ciąg gry? - A gdyby nie był?
- Porozmawiamy o tym, kiedy już odzyskasz równowagę. Na
razie nie.
- Teraz! Porozmawiajmy o tym teraz! - domagała się jak
dziecko, napierając na niego piersiami. - Teraz!
W spięła się na palce i pocałowała go w usta. Steve
zesztywniał i bronił się przed jej pocałunkiem, zaciskając
usta. Sekunda ... dwie ... trzy ... w pewnym momencie
opanowanie go zawiodło. Jego ramiona w mgnieniu oka
oplotły ciało Willowo
Wygrała.
Tyle że teraz to nie była już gra.
Język Steve'a wdarł się do jej ust. Willow ogarnęła fala
gorąca i przemożne pragnienie. Steve przesuwał z wolna
dłonie po jej plecach, wzdłuż łagodnych linii kręgosłupa.
Kiedy dotarł do pośladków, przygarnął Willow mocno do
siebie, tak że poczuła jego męskość. Westchnęła i przywarła
do niego jeszcze mocniej.
Steve wyłuskał jej piersi z dekoltu i nakrył dłońmi.
Oderwał usta od warg Willowo Pochwycił jedną sutkę
palcami, pochylił głowę i ujął drugą wargami. Trudno byłoby
Willow powiedzieć, co przynosi silniejsze doznania -
delikatna pieszczota wilgotnych warg, czy pocieranie
palcami. Miała wrażenie, że każde z tych odczuć z osobna
starczyłoby, żeby doprowadzić ją do omdlenia z rozkoszy.
Stali objęci, wpółprzytomni, złączeni namiętnością,
oddychając coraz szybciej i ciężej. Nie słyszeli niczego prócz
tętnienia krwi ... Nie czuli niczego innego prócz swoich
gorących ciał.
Odgłos dzwonka od windy zabrzmiał w ich uszach jak huk
wystrzału. Z trudem oderwali się od siebie i przez chwilę,
która zdawała się nie mieć końca, patrzyli sobie w oczy.
Potem Willow raptownie· odwróciła się do drzwi, w samą
porę, by schować piersi i poprawić suknię. Drzwi windy
otworzyły się i na korytarz niedaleko od nich wyszło trzech
mężczyzn w smokingach.
Steve zaklął cicho, kucnął i zaczął zbierać drobiazgi, które
wysypały się z torebki Willowo Szminka, karta kredytowa,
klucz do pokoju ...
Wszystko to, prócz klucza, zebrał i wsypał do środka.
W stał i wsunął klucz w zamek. śadne z nich nie miało
odwagi unieść wzroku, by spojrzeć na drugie, gdy mijali ich
rozgadani mężczyźni.
Kiedy znów zostali sami, Willow odwróciła głowę i spojrzała
na Steve'a. Stał bez ruchu, jak posąg, maleńka torebka
wyglądała w jego rękach jak dziecinna zabawka.
- Nic nie mów - poprosił.
Nie mogła spełnić jego prośby. Nie
potrafiła.
- Wejdziesz? - szepnęła.
Pokręcił głową i podał jej torebkę· - Nie mogę.
- Dobrze. Jak sobie chcesz. - W jej głosie była tylko złość
odrzuconej kobiety.
Otworzyła drzwi i nie oglądając się na Steve'a, weszła do
pokoju. Kiedy odwróciła się do niego, na jej ustach igrał
diabelski uśmieszek.
- Jeśli cię to interesuje, to powiem ci tylko, że nie mam na
sobie majtek - skłamała i z hukiem zatrzasnęła za sobą
ciężkie drzwi.
Jęknął i z trudem zapanował nad pragnieniem, by uderzyć
głową o ścianę.
Willow przeszła parę kroków, cisnęła torebkę na podłogę,
przysiadła na łóżku, skuliła ramiona i wybuchnęła
bezgłośnym szlochem.
.
Uporczywy dzwonek telefonu· wdarł się wreszcie w
niespokojne sny Willow i przywrócił ją do rzeczywistości.
Na wpół przytomna wyciągnęła rękę i sięgnęła po słuchawkę·
- Słucham - mruknęła zaspanym głosem.
- Już dziesięć po ósmej - odezwał się główny bohater jej
nocnych rojeń. - Punktualnie o ósmej mieliśmy się spotkać na
dole w holu. Jesteś jeszcze w łóżku? spytał podejrzliwie.
Zanim odpowiedziała, usiadła gwałtownie i opuściła bose
stopy na podłogę.
- Nie. - Aby dodać swym słowom wiarygodności, stanęła z
wysiłkiem na nogi. - Już wstałam. Właśnie ... właśnie
miałam wziąć prysznic, ale usłyszałam dzwonek 1. ..
- Jeszcze się nie umyłaś? Niech to cholera, Willow - Głos
Steve'a wyraźnie wskazywał, że nie ona jedna miała ciężką
noc. - O dziewiątej jesteśmy umówieni z Ethanem
Robertsem. Myślałem, że zależy ci na tym, żeby jak
najszybciej wyjaśnić całą sprawę.
Steve westchnął ciężko, jak zwykli robić to mężczyźni
rozczarowani kobiecą lekkomyślnością.
- Za ile będziesz na dole?
- Za kwadrans. Góra dwadzieścia minut - odparła i nie
czekając na odpowiedź, odłożyła słuchawkę.
Steve stał bez ruchu, nie odkładając słuchawki, z zamyśloną
miną. Co też mogła na sobie mieć? Jedwabny szlafrok,
gładki i miękki jak jej skóra? Zawinięty wokół ciała szorstki
hotelowy ręcznik? A może w ogóle niczego na sobie nie
miała? Ta ostatnia możliwość wyrwała mu z piersi głuchy
jęk.
Steve nigdy jeszcze nie pragnął żadnej kobiety tak bardzo jak
Willow Ryan. I to nie tylko z powodu gry1 którą prowadziła
z nim przez cały ubiegły wieczór. Odkąd ją poznał, odkąd po
raz pierwszy zmierzyła go spojrzeniem swoich wielkich,
brązowych oczu, narastało w nim coś, czego dotychczas nie
doświadczał.
Czuł, że musi być bardziej ostrożny niż kiedykolwiek.
Miał niewątpliwą słabość do kobiet, które popadły w
kłopoty, a one w sposób równie oczywisty skłonne były
zdawać się na jego opiekę. Powinien był jej o tym
powiedzieć. Uniknęliby, być może, całego tego napięcia,
jakie wytworzyło się między nimi wieczorem. Świadomość,
ż
e oboje znaleźli się we władzy tej samej namiętności,
pomogła wziąć się w garść. Jeżeli tym razem jego uczucia
okażą się trwalsze od sytuacji, która je zrodziła, podda się im.
I podda się Willowo Ale nie wcześniej.
- Miejmy nadzieję, że Ethan Roberts okaże się jej ojcem i
będziemy mogli zamknąć sprawę już dzisiaj mruknął do
siebie w końcu i odłożył słuchawkę.
Willow uwinęła się w ciągu kwadransa. Nigdy jeszcze nie
umyła się i nie umalowała równie szybko. W ciągnęła na
siebie barwną sukienkę w wielkie kwiaty w pastelowych
kolorach i pantofle na obcasie z paskami wokół kostek.
Spojrzała w lustro. Małe złote kolczyki i naszyjnik z
drobnych ogniwek dopełniały całości i sprawiały, że.
wyglądała, jakby nic nadzwyczajnego się nie zdarzyło.
Najchętniej usunęłaby wczorajszy wieczór z pamięci - swojej
i jego. Nigdy wcześniej nie droczyła się z nikim tak jak ze
Steve'em. "Jeśli cię to interesuje, to powiem ci tylko, że nie
mam na sobie majtek". Co właściwie kazało jej posunąć się
aż do tego kłamstwa? - pytała samą siebie. I co by zrobiła,
gdyby dał się sprowokować i wszedł za nią wczoraj do
pokoju?
Obudziłaby się teraz w łóżku z mężczyzną, którego
właściwie w ogóle nie zna! Z którego twarzy nie znikał
pewny siebie uśmieszek. Z mężczyzną, którego wielkie i
silne dłonie dotykały jej tak delikatnie ... który sprawiał
wrażenie ulicznika, a zachowywał się jak rycerz w lśniącej
zbroi; którego jedno spojrzenie wystarczyło, by obudzić w
niej pożądanie.
To byłoby ... cudowne. I głupie.
I nie zamierzała myśleć o tym ani przez sekundę dłużej.
Od tej pory, obiecała sobie, będą tylko i jedynie partnerami
we wspólnym przedsięwzięciu. Wynajęła Steve'a, by pomógł
jej odnaleźć ojca. Fakt, że budził w niej wiele innych
pragnień, kłopotliwych dla nich obojga, nie miał i nie
powinien mieć tu nic do rzeczy.
Steve stał oparty o marmurową kolumnę i obserwował gości
nieustannie wyłaniających się i znikających w drzwiach
sześciu hotelowych wind, Kiedy Willow pokazała się w
jednych z nich, dokładnie po upływie siedemnastu minut,
nawet nie drgnął.
Ku jego zaskoczeniu drapieżny wamp zniknął. Jeżeli miała
do niego pretensje z powodu wczorajszego wieczoru, to nie
pokazywała tego po sobie. Po baczniejszej obserwacji uznał
jednak, że kiedy tak stała bezradnie pośród mijających ją
ludzi i wypatrywała go, wyglądała na lekko zdenerwowaną.
Zastanawiał się, czy to z powodu wydarzeń wczorajszego
wieczoru, czy rychłego spotkania z człowiekiem, który może
okazać się jej ojcem. Kiedy po raz trzeci przesunęła po nim
spojrzeniem, nie poznając go, umyślnie zmienił pozycję, by z
jej miny wyczytać odpowiedź.
Ujrzawszy go, rozjaśniła się jak dziecko rozpakowujące
ś
wiąteczny prezent. Steve poczuł silne wzruszenie. I wtedy
właśnie Willow zarumieniła się i opuściła wzrok, dając mu w
ten sposób kilka sekund potrzebnych na to, żeby zapanować
nad emocjami, oderwać się od kolumny i stanąć o własnych
siłach.
Każde z nich pospieszyło naprzeciw drugiemu i oboje
zatrzymali się równocześnie o krok od siebie, niepewni, co
mają począć.
- Jeśli chodzi o wczorajszy wieczór, to ... - zaczęli oboje
równocześnie i urwali.
Wymienili niezręczne uśmiechy mające zachęcić do
mówienia, ale to niczego nie rozwiązało.
- Damy mają pierwszeństwo. - Steve usiłował żartować ..
- Chciałam cię przeprosić za swoje zachowanie ubiegłego
wieczoru - oznajmiła Willow, nie patrząc mu w oczy. - Nie
powinnam była tak postępować i wstydzę się tego.
Przepraszam, Steve.
- Ja nie - mruknął w odpowiedzi, zastanawiając się, czy
dziwny ucisk serca ustąpiłby, gdyby pocałował ją na
powitanie.
Willow spojrzała mu w oczy.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Ja? - Steve poczuł, że ciężar na jego piersi zelżał nieco pod
wpływem jej spojrzenia. - Chcę powiedzieć, że nie jest mi
przykro z powodu twojego zachowania.
Nagle, sam nie wiedząc dlaczego, poczuł się znów
szczęśliwy. To było cudowne uczucie. Zapomniane od lat.
Uśmiechnął się.
- Mam nadzieję, że i ty w niedalekiej przyszłości zmienisz
zdanie - powiedział i wyciągnął dłoń, by wsunąć za ucho
niesforny jedwabisty kosmyk. - I przestaniesz się wstydzić
tego, że masz ochotę mnie uwieść.
Willow patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
Nic nie odpowiedziała.
- Chodźmy. - Podał jej ramię i poprowadził w stronę wyjścia.
- Czeka nas śniadanie z Ethanem Robertsem.
ROZDZIAŁ 7
Dom Ethana Robertsa stał w cichej i zamożnej części miasta
na północ od Wilshire Boulevard, zwanej Pacific Palisades.
W przeciwieństwie do ostentacyjnego bogactwa Beverly
HilIs, Pacific Palisades ukrywała. otoczonego grodami
rezydencje za wysokimi, gęstymi żywopłotami.
Do domu Ethana Robertsa prowadziła kręta droga pośród
drzew, przegrodzona masywną bramą znajdującą się pod
nieustanną obserwacją kamer wideo. Sam dom był obszerny,
lecz zaskakująco skromny. Wokół rosły stare, okazałe
drzewa, a na starannie utrzymanych trawnikach wybuchały
feeriami barw kwitnące krzewy.
Na tarasie wyłożonym czerwoną terakotą, pomiędzy
obsypanymi jaskrawym kwieciem donicami, stały wokół
stołu proste drewniane fotele z płóciennymi poduszkami.
Nieco z boku znajdowało się małe boisko do koszykówki, a
po drugiej stronie domu garaż. Przed zamkniętymi drzwiami
stał stalowoszary lincoln continental. Na podjeździe
zaparkowany był niebieski minivan.
W poprzek wyłożonej terakotowymi 'płytkami ścieżki
wiodącej do frontowych drzwi wylegiwał się w słońcu
wielki, czarno-biały kot. Steve zaparkował swego mustanga
za minivanem i zgasił silnik. Wokół zapanowała cisza, którą
zakłócało tylko łopotanie flagi targanej poranną bryzą.
- Boże, błogosław Amerykę - mruknął z ironią Steve i
spojrzał spod oka na swoją pasażerkę. '
- Nie lubisz patriotyzmu?
- Lubię, kiedy wiem, że jest prawdziwy. - Wysiadł, obszedł
samochód, otworzył drzwiczki i podał jej rękę. A to, co tu
widzę, wygląda mi na teatralną dekorację, zaprojektowaną
dla potrzeb polityka, a nie na prawdziwy dom, w którym
mieszkają ludzie.
Pozostawiła jego słowa bez komentarza. Wysiadła i ruszyli
razem ścieżką w stronę ,domu. Rozejrzawszy się dookoła,
musiała przyznać mu rację. Wszystko wokół zdawało się
doskonale zaaranżowane, a miało świadczyć o tym, że oto
pomimo ekskluzywnego adresu mieszka tu budząca zaufanie
przeciętna amerykańska rodzina.
W rzeczywistości miejsce, w którym się znaleźli, wydawało
się pozbawione życia. Brakowało w nim kogoś, może
dziewczynki, która przed chwilą rzuciła rower, chłopców
grających w koszykówkę, a może kogoś siedzącego na tarasie
z książką w ręku. Nawet leżący w poprzek ich drogi kot
sprawiał wrażenie sztucznego.
- Może mama dokądś poszła z dziećmi - zasugerowała. - Na
spacer. Na mecz piłkarski. Albo żeby kupić dzieciom buty.
- To czemu samochód stoi przed domem? - Steve nie dawał
się przekonać.
Drzwi otwarły się gwałtownie i z domu wybiegła mała
dziewczynka w żółtej sukience, żółtych skarpetkach i
różowych tenisówkach starannie zawiązanych na kokardki.
Nie patrząc na nich, mała gnała pędem w dół ścieżki. W
pewnym momencie zdawało się, że zaraz się przewróci.
Steve wyciągnął do niej ręce, ale dziewczynka zręcznie go
wyminęła i pobiegła dalej za ujadającym cocker spanielem,
który pędził prosto na wylegującego się kota.
Oboje odwrócili się i czekali na to, co miało się wydarzyć.
Niemal jednocześnie usłyszeli głośne syczenie roz-
gniewanego kota i skomlenie' szczeniaka, który zakosztował
ostrych pazurów. Dziewczynka schyliła się i wzięła na ręce
przestraszonego ulubieńca, który uciekł do niej z
podwiniętym ogonem.
- Mary Catherine, zostaw tego psa, zanim wybrudzi twoją
sukienkę - zakomenderował kobiecy głos.
Przed drzwiami stała młoda kobieta w białym stroju do
tenisa, adidasach i różowych skarpetkach. Na białą bluzkę
narzuciła zielony sweterek. Miała opalone nogi i jasne włosy
związane czerwoną wstążką w koński ogon. W jednej ręce
trzymała sportową torbę i rakietę tenisową, w drugiej klucze.
Sprawiała wrażenie osoby, która się śpieszy.
- Mary Catherine, zaraz musimy jechać. Alma nie zdąży cię
przebrać.
Dziewczynka odwróciła się w ich stronę, nie wypuszczając
psa z objęć. Na żółtej sukience już widać było ślady psich
łap.
- Ale, mamo, Butterscotch potrzebuje ...
- Butterscotch musi się zacząć sam o siebie martwić -
zabrzmiał za ich plecami surowy męski głos.
Odwrócili się jak na komendę. Willow starała się nie gapić
zbyt natrętnie na stojącego w drzwiach wysokiego,
przystojnego mężczyznę. Miał na sobie beżową koszulę
polo z krótkimi rękawami, sportowe spodnie w kolorze
khaki i lekkie skórzane pantofle.,
Bujne wąsy i bokobrody, wyraz młodzieńczej fantazji,
zniknęły oczywiście bez śladu. Czterdziestoparoletni Ethan
Roberts strzygł się krótko i golił gładko jak przystało na
kandydata konserwatystów. Na jego skroniach wśród
brązowych włosów pojawiła się zapowiedź siwizny, wokół
oczu i ust zarysowały się zmarszczki, których nie było na
zdjęciach. Niewątpliwie, z czasem zaczął przywiązywać
większą wagę do elegancji. Pomimo wszystkich tych zmian
pozostało w nim tak oczywiste podobieństwo do młodzieńca
z fotografii, że Willow nie mogła się nadziwić, że sama go od
razu nie poznała.
Najwyraźniej brakło jej doświadczenia Steve'a.
W każdym razie miała przed sobą mężczyznę, który mógł
okazać się jej ojcem. Ale tylko mógł, starała się uciszyć
niespokojne serce. Pamiętaj, powtarzała sobie w duchu, że
to nic pewnego.
- Zostaw psa, proszę - odezwał się mężczyzna i chodź.
Przeproś naszych gości, bo omal na nich nie wpadłaś.
- Dobrze, tatusiu. - Dziewczynka natychmiast spełniła
ż
yczenie ojca.
Postawiła szczeniaka na ziemi i ruszyła w kierunku Willow i
Steve' a. Po drodze bezskutecznie starała się strzepnąć z
sukienki ślady psich łap.
- Co się mówi? - zapytał ojciec, gdy mała stanęła przed
gośćmi.
- Przepraszam, że na państwa' omal nie wpadłam zaczęło
dziecko. - Nie powinnam tak pędzić. Ale chciałam złapać
Butterscotcha, który nie powinien biegać sam przed domem.
Bałam się, że kot go podrapie.
Mary Catherine rzuciła wzrokiem na ojca, oczekując jego
aprobaty. Kiedy skinął głową, wyraz napięcia zniknął z
twarzy dziewczynki, a jego miejsce zajęła ulga. Odwróciła
się i popędziła do minivanu.
- Nie biegnij tak - napomniał ją jeszcze ojciec, po czym
wzruszył ramionami i zwrócił się do gości. - To była moja
córka Mary Catherine. A to moja żona Joanna.
Ethan Roberts objął stojącą obok kobietę jakby pozował do
zdjęcia.
- Miło mi was poznać. - Joanna uścisnęła im obojgu ręce. -
Bardzo nie lubię poznawać kogoś i od razu się rozstawać, ale
już jesteśmy spóźnione. Muszę jeszcze podrzucić Mary
Catherine do przedszkola, zanim pojadę do klubu. Będziemy
o trzeciej - zwróciła się do męża i nadstawiła policzek do
pocałunku. - Przypomnij Almie, żeby trzymała psa w domu,
dobrze?
Ethan kiwnął głową i jego żona bez dalszych ceregieli
ruszyła ścieżką do samochodu. Steve'a uderzyło, że
prezentacja dokonana przez Robertsa była jednostronna.
Zastanawiał się, czy postąpił tak przypadkiem czy umyślnie.
Zaciekawiło go również, czy spotkanie z żoną i córką
gospodarza było przypadkowe, czy też zawdzięczali je
obecności kamery, która zarejestrowała przed chwilą ich
wjazd na obszar rezydencji.
Kandydat na senatora postarał się, by nikt nie mógł posądzić
go, że ukrywa przed żoną spotkanie z córką swojej
dziewczyny sprzed lat, a być może także ze swoim
porzuconym przez niego jeszcze przed narodzeniem
dzieckiem.
- Panna Ryan, jak się domyślam - odezwał się, kiedy
samochód odjechał sprzed domu.
- Tak, Willow Ryan. A to ... - Willow zawahała się przez
chwilę, bo nie miała pojęcia, w jaki właściwie sposób
przedstawia się prywatnego detektywa - mój współpracownik
Steve Hart.
Mężczyźni uścisnęli sobie ręce. Willow miała wrażenie, że
obaj chcieli sprawdzić, który z nich jest silniejszy. - Proszę
do środka. - Ethan cofnął się i zaprosił ich szerokim gestem.
Wnętrze domu, podobnie jak jego otoczenie, miało
najwyraźniej przekonywać gości, że znajdują się we
wzorowym, spokojnym i zadbanym amerykańskim domu.
Ś
ciany pokryte były tapetami w drobny wzorek. Luksus nie
rzucał się w oczy, choć stare meble, niektóre jeszcze z
Anglii, świadczyć miały o przywiązaniu do tradycji. W
salonie nad kominkiem wisiał wielki, olejny obraz - siedząca
w fotelu Joanna trzymała na kolanach
małą Mary Catherine, na poręczy fotela przysiadł jede-
nastoletni mniej więcej chłopiec, obok stał drugi, wyglą-
dający na jakieś piętnaście lat. Ethan Roberts stał za nimi.
Jedną rękę trzymał na oparciu fotela, drugą na ramieniu
starszego syna. Wyglądał przy nich jak patriarcha, wzorowy
ojciec wzorowej amerykańskiej rodziny.
- Upłynęło już ładne kilka lat, odkąd był malowany - odezwał
się Ethan, który zauważył, że Willow patrzy na rodzinny
portret. - Chłopcy przyjechali wtedy właśnie do domu ze
szkoły na święta Bożego Narodzenia. Na poręczy fotela
siedzi Edward. Obok stoi Peter. No a Mary Catherine już
poznaliście. Miała wtedy trzy lata.
- Ma pan wspaniałą rodzinę - odezwała się Willow.
Nic nie mogła poradzić na to, że próbowała wyobrazić sobie,
jak by to było dołączyć do rodziny Robertsów. Miałaby małą,
słodką siostrzyczkę, braci ... Poczuła na plecach dłoń Steve'a
i to ją otrzeźwiło. Za wcześnie było jeszcze na rozpływanie
się w marzeniach.
- Musi pan być z niej bardzo dumny.
- Owszem, jestem -zgodził się Ethan. - Jestem bardzo dumny
z moich dzieci.
Odwrócił się w kierunku drzwi prowadzących w głąb domu.
- Alma! - krzyknął niecierpliwie.
W drzwiach stanęła kobieta w średnim wieku, o wyraźnie
południowej urodzie, ubrana w czarną suknię i fartuszek
pokojówki.
- Pies Mary Catherine znów znalazł się przed domem -
odezwał się Ethan takim tonem, jakby obwiniał pokojówkę O
wszelkie niedociągnięcia. - Dopilnuj, żeby trafił do swojej
zagrody. I odprowadź rower na miejsce, do garażu.
Pokojówka kiwnęła głową.
- Śniadanie zjemy na tarasie za ... - Ethan Roberts spojrzał na
złotego rolexa - piętnaście minut.
Pokojówka powtórnie kiwnęła głową i nic nie mówiąc,
wyszła z salonu.
Ethan Roberts odwrócił się do gości z czarującym
uśmiechem.
- Tędy, proszę - wskazał im dwuskrzydłowe, przeszklone
drzwi, za którymi rozciągał się oszałamiająco piękny widok
na Pacyfik.
Czekali z rozpoczęciem rozmowy do chwili, gdy Alma, która
przyniosła owocowe sałatki, meksykańskie zakąski i kawę,
odeszła od stołu.
- Dziękuję bardzo, senora - odezwał się Steve po hiszpańsku.
- Zrobiła pani pyszne śniadanie.
Słysząc uprzejme podziękowanie w ojczystym języku,
pokojówka spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie ma za co - odpowiedziała po hiszpańsku z nieśmiałym
uśmiechem, po czym wróciła do domu, zamykając za sobą
drzwi na taras.
- Mówisz po hiszpańsku? - spytała zaskoczona Willow.
Steve wzruszył ramionami.
- W moim zawodzie to się przydaje.
- A jaki jest właściwie pański zawód? - wtrącił zaciekawiony
Ethan Roberts. - Jeśli się nie mylę, nie było ó tym dotąd
mowy.
- Jestem prywatnym detektywem - wyjaśnił Steve, ciekaw,
jak jego rozmówca przyjmie tę wiadomość.
- Rozumiem. - Roberts pociągnął łyk kawy i podniósł wzrok
na Willowo - Dowiedziałem się, że chciała , mi pani zadać
jakieś pytania dotyczące pani matki.
- Tak ... - Teraz, kiedy wreszcie nadszedł ten moment, nie
miała pojęcia, jak właściwie sformułować dręczące ją
pytanie. - Ciekawa jestem ... to jest, chciałam powiedzieć ...
Może najlepiej będzie, jak zacznę od tego, że moja matka
zginęła w wypadku samochodowym, kiedy miałam pięć
miesięcy ...
Urwała i spojrzała z napięciem na Ethana.
- To przykre ~ stwierdził ze współczuciem. - Nie wiedziałem
o tym. Odkąd Donna przed laty tak nagle zniknęła mi z oczu:
nie miałem o niej żadnych wiadomości.
- Aha ... W każdym razie wiem o niej bardzo niewiele, a
niczego o moim ojcu. Postanowiłam go odszukać i dlatego
przyjechałam do Los Angeles. Wiem, że pracował pan razem
z moją matką w telewizji i że mieszkaliście w tym samym
domu i ...
- I pomyślała pani, że opowiem coś o pani matce?
- spytał domyślnie Roberts.
- Tak. - Willow z wyraźną ulgą odsunęła chwilę, w której
trzeba będzie wreszcie zadać trudne pytanie. - Tak ...
pomyślałam, że być może opowie mi pan coś o niej. Bo
pewnie ją pan pamięta.
- Owszem, pamiętam, i to całkiem nieźle. Była wspaniałą
młodą kobietą. Bardzo piękną. Pod tym względem jest pani
do niej podobna - uśmiechnął się do Willowo
Willow odpowiedziała uśmiechem, ale nie odezwała się.
Wiedziała, że wcale nie jest podobna do matki, i miała
nieprzyjemne wrażenie, że. w ujmującej uprzejmości Ethana
Robertsa kryje się coś śliskiego.
Być może politycy muszą być tacy, pocieszyła się w
myślach.
- Jak blisko znał pan Donnę Ryan? - wtrącił zniecierpliwiony
kurtuazyjnym dreptaniem w miejscu Steve.
Rozumiał, że Willow stara się być delikatna, ale czuł, że jeśli
nie podejmie drażliwego tematu, to odejdą z niczym.
Kandydat na senatora miał najwyraźniej skłonność do
unikania kłopotliwych zagadnień.
- Czy spotykał się pan z nią? - zapytał ciekaw, czy
odpowiedź zgodna będzie z tym, co już wiedzą.
- Czy się z nią spotykałem? - Głos Ethana brzmiał tak, jakby
nie był pewny, co właściwie te słowa znaczą. - Wydaje się,
ż
e można to tak nazwać.
- Wydaje się? ~ Steve nawet nie starał się ukryć sarkazmu w
głosie.
Willow spiorunowała go wzrokiem za tę niedelikatność, ale
nie zwrócił na nią uwagi.
- Albo się pan z nią spotykał, albo nie. Osobiście widzę tylko
te dwie możliwości. Więc?
- W studiu filmowym zasugerowano nam raz czy dwa jakieś
wspólne wyjścia. Ze względów reklamowych. - Ethan urwał i
pociągnął łyk kawy. - To się wtedy praktykowało. Widzowie
lubili, żeby bohaterowie mieli też ze sobą coś wspólnego w
ż
yciu prywatnym.
- Zarządca, Ken Amberson, powiedział nam, że to pan
ś
ciągnął Donnę do Bachelor Arms. To też zrobił pan ,ze
względów reklamowych?
- Donna powiedziała mi, że szuka mieszkania. Chciałem jej
pomóc. To wszystko.
- Jack Shannon przedstawił nam to trochę inaczej.
- Jack Shannon? - Na dźwięk znajomego nazwiska na twarzy
Ethana pojawił się wyraz niepokoju, który zaraz zniknął za
uprzejmym uśmiechem. - Od dawna o nim już nic nie
słyszałem, choć czytuję jego artykuły. Co tam słychać u
starego Jacka?
Steve zignorował pytanie.
- Stary Jack powiedział nam, że Donna była pana
dziewczyną. I że był pan z tego bardzo dumny.
Uśmiech znikł z twarzy Ethana.
- Całkiem możliwe, że tak było. - Zmierzył Steve'a zimnym
wzrokiem. - Byłem wtedy młodym, samotnym mężczyzną.
Donna była piękną dziewczyną. Przyznaję, że mogłem żywić
pewne - w tym miejscu spojrzał na Willow przepraszającym
wzrokiem - zakusy wobec niej. Ale, niestety, nic z nich nie
wyszło. Zapewniam was o tym.
- Więc nie spał pan z nią?
- Czy z nią ... spałem? - Na twarzy Ethana pojawił się wyraz
głęboko urażonej niewinności. - Nie. Stanowczo nie. Nie
rozumiem nawet, skąd przyszło panu do głowy takie pytanie.
Zwłaszcza w obecności jej córki.
- Ponieważ sądziliśmy, że być może jestem także pańską
córką - odpowiedziała Willow za Steve'a.
- Moją córką? - Ethan Roberts zmierzył ją takim wzrokiem,
jakby nie wierzył własnym uszom. - Nie, Ja ...
Ethan urwał i podniósł się od stołu. Jego twarz wyrażała teraz
szczere oburzenie.
- Jeżeli to szantaż, to lepiej od razu' dajcie sobie spokój. -
Spojrzał na nich groźnie z góry. - I opuśćcie mój dom, zanim
wezwę policję. W tej chwili.
Willow podniosła się, gotowa wyjść, ale Steve z nie-
zmąconym spokojem położył jej dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, Roberts - odezwał się leniwie, nie mając
ż
adnych wątpliwości, że ich rozmówca blefuje. - Nie dzieje
się jeszcze nic strasznego. Moja klientka nie potrzebuje
pańskich pieniędzy ani nie szuka sensacji. Gdyby ich
potrzebowała, wystarczyłoby, żeby sprzedała prasie to, co już
mamy. Chodzi jej wyłącznie o to, żeby dowiedzieć się, czy
może pan być jej ojcem. To wszystko.
- Powiedziałem wam już, że taka możliwość jest absolutnie
wykluczona.
- W porządku. - Steve nie zamierzał się spierać. Nie jest pan
ojcem Willowo A czy wie pan, kto może nim być?
- A skąd miałbym to wiedzieć?
- Pracowaliście razem. Byliście sąsiadami. Mieliście
wspólnych przyjaciół. Chyba mógłby pan wiedzieć, z kim
Donna się spotykała.
Steve przeniósł spojrzenie na Willowo - Pokaż
panu Robertsowi zdjęcia.
Willow sięgnęła do torebki, wydobyła kopertę, wysypała z
niej zdjęcia i podała Robertsowi. Kandydat na senatora
zastanawiał się przez chwilę, ale w końcu usiadł.
- Pokaż jeszcze kartkę.
.
Ethan Roberts wziął fotografie do ręki i przejrzał je uważnie.
- Ani pan, ani Zeke Blackstone nie zmieniliście się tak
bardzo, żeby nie można było was poznać. Bachelor Arms też
nietrudno było zidentyfikować. Rozmawialiśmy z zarządcą,
który twierdzi, że pan i Eryk Shannon spotykaliście się z
Donną, choć zastrzegł, że nie wie, na ile bliskie były to
znajomości. - Przerwał na chwilę, by Ethan mógł spokojnie
obejrzeć kartkę. - Domyślam się, że to nie pan był jej
nadawcą?
- Nie. - Ethan energicznie potrząsnął głową. - Być może
napisał ją Eryk.
- Być może - zgodził się Steve, wzruszając ramionami. - Eryk
nie żyje, a tym samym nie może ani potwierdzić pańskich
słów, ani im zaprzeczyć.
Powiedział to tak dobitnie, że Willow powtórnie zgromiła go
wzrokiem. Steve pokręcił głową, jakby odradzał jej wtrącanie
się do rozmowy. .
- Zarządca ,Bachelor Arms miał nam sporo do opowiedzenia.
Dzięki niemu poznaliśmy wszystkie okropne szczegóły
tragicznej śmierci Eryka, usłyszeliśmy co nieco o innych
mieszkańcach domu i poznaliśmy dziwaczne plotki o jakiejś
damie z lustra w apartamencie lG.
- Na śmierć zapomniałem o tym lustrze - mruknął Ethan i
powrócił do studiowania fotografii.
Willow miała niejasne wrażenie, że stara się zyskać na
czasie, jakby nie był do końca pewny, co ma im powiedzieć.
- Pan Amberson twierdzi, że pan też ją widział. Ethan
podniósł wzrok znad zdjęć.
- Ambersonowi pomieszało się w głowie - powiedział ostro.
W jego głosie można było wyczuć gniew spowodowany
gadulstwem zarządcy Bachelor Arms.
- Co do tego nie mam wątpliwości - zgodził się Steve. - Sam
też uważam te pogłoski za bzdury.
Naprawdę interesowało go w tej chwili głównie to, dlaczego
wspomnienie damy z lustra wywołało tak gwałtowną reakcję
ich rozmówcy.
- Jack i Faith Shannonowie też zresztą mówili nam o damie z
lustra. Twierdzą, że oboje ją widzieli - podjął Steve ciekaw,
czy Robertsa bardziej poruszyła wzmianka o lustrze, czy
gadulstwo Ambersona.
- Faith Shannon powiedziała, że to wydarzenie zmieniło całe
ich życie - dorzuciła Willow, domyślając, się w lot, o co mu
chodzi.
Ale Ethan Roberts zdążył już odzyskać swój pokazowy
spokój wytrawnego gracza.
- Zawsze mi 'się wydawało, że śmierć brata pozostawiła
trwały uraz w umyśle Jacka.
Pozbierał fotografie i wręczył je Willowo Wydawało się jej,
ż
e na jego opanowanej twarzy igra ironiczny uśmieszek, ale
nie była tego pewna.
- Przykro mi, że nie mogę wam pomóc.
Steve wzruszył ramionami i podniósł się z krzesła.
- Podejrzewałem, że to daleki strzał. Garść zdjęć i kartka
sprzed ćwierć wieku to niewiele. Mówiłem to Willow, kiedy
do mnie przyszła.
- Nie straciłam jeszcze nadziei. - Willow siedziała przy stole i
chowała zdjęcia do torebki. - Pozostaje nam pudło z rzeczami
Eryka, które pan Amberson dał Jackowi. Być może
znajdziemy tam jakieś listy, zdjęcia, może dziennik. Jack
mówił przecież, że jego brat był pisarzem. No i nie
rozmawialiśmy jeszcze z Zeke'em Blackstone' em. Może on
będzie wiedział coś więcej.
Podniosła się od stołu i podała Ethanowi rękę.
- Dziękuję, że zechciał pan poświęcić nam swój czas, panie
Roberts. Przepraszam, jeżeli zdenerwowaliśmy pana.
- Nic się nie stało - odparł Ethan z gładkim uśmiechem. -
Przykro mi tylko, że nie mogłem okazać się pomocny.
W szedł z nimi do domu i przycisnął guzik. Natychmiast
pojawiła się przy nich pokojówka.
- Alma was odprowadzi. Ja, niestety, mam kilka pilnych
rozmów telefonicznych.
Przeszli przez dom w milczeniu. Dopiero przed drzwiami
wejściowymi Steve spytał o coś Almę po hiszpańsku.
Pokojówka spojrzała za siebie, jakby chciała się upewnić, że·
Roberts zniknął, i odpowiedziała na jego pytanie
gwałtownym potokiem słów.
- Gracias, senora - podziękował grzecznie Steve. Sięgnął do
kieszeni i wydobył wizytówkę, którą podsunął Almie wraz z
dwudziestodolarowym banknotem. Przy okazji zadał
pokojówce kolejne pytanie w niezrozumiałym dla Willow
języku.
.
Alma zawahała się, po czym wzięła wizytówkę wraz z
napiwkiem do ręki, obejrzała Ją i oddała Steve'owi. Pieniądze
wsunęła zręcznie do kieszonki białego fartuszka.
- O co w tym wszystkim chodzi? - spytała Willow, kiedy już
znaleźli się przed domem. :- O co ją pytałeś?
- Od jak dawna pracuje u Robertsów.
- I co ci powiedziała?
- Prawie osiem lat.
- Powiedziała ci coś jeszcze?
Doszli do samochodu. Steve otworzył przed Willow
drzwiczki, a kiedy wsiadła, zatrzasnął je, obszedł samochód i
zajął miejsce za kierownicą ..
- Przecież ona mówiła coś jeszcze. Co to było? - dopytywała
się niecierpliwie Willowo
- Na pewno chcesz wiedzieć? Nie świadczy to najlepiej o
twoim ewentualnym tatusiu.
Spojrzała na niego ze złością.
- Nie jestem mimozą. Chcę wiedzieć; czego się dowiedziałeś.
Za to ci płacę.
- Zdaje się, że rodzina kandydata na senatora nie jest wcale
taka idealna.
Willow prychnęła, dając mu do zrozumienia, że nie odkrył
Ameryki.
- Czy ty też· miałaś wrażenie, że to wszystko bardziej
przypomina dekoracje teatralne niż prawdziwy dom?
- Nie trzeba mieć do tego specjalnie bystrego wzroku. To
jasne, że coś w tym musi być nie tak.
Steve był rozanielony.
- Niech to diabli, niezła jesteś, mała - odezwał się tonem
Bogarta. - Wiesz co? A może byś tak rzuciła tę swoją
księgowość i została moim wspólnikiem? Niezła byłaby z nas
para. Miło było słyszeć cię w akcji.
- Dziękuję, ale wolę pozostać przy swoim zajęciu.
A ty nie zmieniaj tematu. Czego jeszcze dowiedziałeś się od
Almy?
Steve zapalił silnik i zawrócił samochód. Powoli zjeżdżali
krętą drogą w stronę bramy.
- Alma zaczęła pracować u Robertsów w kilka miesięcy po
tym, jak chłopcy zniknęli z domu.
Willow spojrzała na niego zaskoczona.
- Synowie są dziećmi z pierwszego małżeństwa wyjaśnił. -
Ethan wysłał ich do szkoły oficerskiej na wschodnim
wybrzeżu. Jego nowa żona była wtedy w ciąży, a on sam
ubiegał się o stanowisko w radzie miejskiej. Przyjeżdżają do
domu na święta i wtedy, kiedy należy na potrzeby prasy
zademonstrować rodzinne szczęście. Senora Rodriguez
twierdzi, że chłopcy sprawiają wrażenie, jakby nienawidzili
ojca. A on w ogóle się nimi nie interesuje.
Odczekali chwilę, aż otworzy się przed nimi brama, i
wyjechali na ulicę.
- Więc to wszystko jest jednym wielkim kłamstwem.
Wzorowy dom. Wzorowa rodzina. Wszystko, co widzie-
liśmy.
Przez chwilę jechali w milczeniu.
- Wobec tego mówiąc o mojej matce, Roberts także mógł
kłamać. Jeżeli nawet jestem jego córką, nic to dla mego me
znaczy.
- Uprzedzałem cię, że tak może być. Jeżeli chcesz, nie
musimy dalej szukać.
- Nie. - Willow pokręciła głową. - Chcę wiedzieć, kto jest
moim ojcem. Chcę go odnaleźć, choćby !lawet miało się to
okazać bardzo bolesnym doświadczeniem.
ROZDZIAŁ 8
- A zatem - odezwała się Willow, kiedy już opuścili dzielnicę
willową i znaleźli się w potoku samochodów na San
Vincente Boulevard. - Jaki będzie nasz następny krok?
Steve spojrzał na nią spod oka.
- Nasz następny krok?
- Zaproponowałeś, żebyśmy zostali partnerami.
- śartowałem.
- Co takiego? - Odwróciła się do niego i założyła nogę na
nogę. - Nabierałeś mnie?
- Nie zaczynaj - ostrzegł ją. Willow zarumieniła się.
- Przepraszam. - Odwróciła się do niego plecami.
- Nie pomyślałam.
- Słuchaj; nie chciałem ... Proszę cię, nie bądź zła. Ja tylko
ż
artowałem.
- Nie jestem zła. Czuję się zakłopotana.
- Zakłopotana? A co takiego się stało?
- Jechaliśmy tędy wczoraj wieczorem. Wiem, że zrobiłam z
siebie kompletną idiotkę.
- Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że powtórzymy
wczorajszą zabawę.
- W żadnym wypadku - mruknęła obrażona.
- Ależ tak, oczywiście, że powtórzymy, kochanie. Możesz
być tego pewna.
Mówił to z takim przekonaniem, że Willow zapomniała o
zakłopotaniu.
- Na miłość boską, czy tobie się wydaje, że żadna kobieta ci
się nie oprze?
- Ty na pewno nie.
Już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale nie mogła
znaleźć właściwych słów. Jego pewność siebie była obu-
rzająca, zgoda, ale nie bezpodstawna.
- Na pociechę powiem ci, że to działa w obie strony. Od
dwudziestu sześciu godzin i... - Steve spojrzał na zegarek -
dwudziestu minut nie potrafię myśleć o niczym innym niż o
tym, jak bardzo pragnę wziąć cię w ramiona i kochać się z
tobą.
- Wypraszam sobie - powiedziała wyniosłym tonem Willow.
- Nic ci to nie pomoże. - Steve położył dłoń na jej udzie.
Strąciła jego rękę odrobinę za późno, żeby można było
potraktować ten gest jako zdecydowaną odmowę. Przez
dłuższy czas jechali w pełnym napięcia milczeniu. Oboje
myśleli o tym samym i w dodatku doskonale zdawali sobie z
tego sprawę. .
- Nie powiem, że jest mi przykro - odezwał się w końcu
Steve -bo nie jest. Szkoda tylko, że czas nam nie sprzyja. Ale
co do reszty ... - urwał i wzruszył ramionami. - Ja jestem
mężczyzną, ty jesteś kobietą i tyle. Nie widzę powodu, żeby
się przed tym bronić. Na razie mamy jednak inne sprawy na
głowie.
- Jakie sprawy?
- Czy propozycja uporządkowania mojej księgowości była
poważna?
- Oczywiście. Zawsze jestem poważna, kiedy chodzi o
pieniądze.
- W takim razie co byś powiedziała na to, żebym podrzucił
cię do biura i zostawił sam na sam z księgami
rachunkowymi?
- A co ty będziesz w tym czasie robił?
- Nic szczególnego. Pogadam ze swoim kumplem z policji i
spróbuję skontaktować się z jakimś tutejszym politykiem.
Może dowiem się czegoś więcej o Robertsie.
- Mogłabym ci pomóc.
Pokręcił głową.
- Szybciej sobie z tym wszystkim poradzę sam, uwierz mi.
- No dobrze. Zawieź mnie do biura. Wezmę się do
porządkowania tego bałaganu, który nazywasz swoją
księgowością.
Okazało się, że Steve zdążył rozpakować i ustawić na biurku
komputer i drukarkę. Obok leżała sterta dokumentów -
faktur, kwitów i rachunków. Willow zdjęła żakiet i powiesiła
na oparciu krzesła. Już miała usiąść za biurkiem, gdy jej
uwagę przyciągnęła fotografia stojąca na szafce.
Zaintrygowana podeszła bliżej, by się jej przyjrzeć.
Zdjęcie zostało zrobione na jachcie. Pośrodku, na tle
błękitnego nieba i kawałka białego żagla" stało dwoje
starszych ludzi" trzymających ręce na kole sterowym. Byli to,
jak domyśliła się Willow, rodzice Steve'a. On sam stał z tyłu,
za matką, a obok ojca zajęła miejsce dwudziestoparoletnia
dziewczyna, w której rysach można było dopatrzyć się
rodzinnego podobieństwa. Sam Steve obejmował wszystkich
swymi potężnymi ramionami i uśmiechał się szeroko do
aparatu.
Zdjęcie sprawiało wrażenie zrobionego naprędce.
Uwiecznieni na nim ludzie wyglądali na mocno ze sobą
zżytych. Willow nie zastanawiała się dotąd nad tą stroną
ż
ycia Steve'a. Sama nie wiedziała dlaczego, ,ile wydawało jej
się, że musi być człowiekiem samotnym. Być 'może sprawiła
to otaczająca go aura samodzielności, a może po prostu cały
czas patrzyła na niego trochę tak, jakby był bohaterem
filmowym, a nie człowiekiem z krwi i kości. Jeszcze raz
przyjrzała się zdjęciu i zdała sobie sprawę, że podobieństwo
młodej kobiety do Steve' a sprawia jej ulgę. Jak by się
poczuła, gdyby nie była jego siostrą, lecz dajmy na to,
dziewczyną? Odpowiedź była zaskakująco oczywista.
Byłaby zazdrosna. Z westchnieniem odstawiła zdjęcie na
szafkę i wróciła do biurka.
W ciągu pół godziny podłączyła komputer i weszła w
odpowiedni program. Teraz czekała ją trudniejsza część
zadania - uporządkowanie piętrzących się przed nią
rachunków i faktur i wprowadzenie danych do komputera.
Wstała zza biurka i przeciągnęła się. Przed przystąpieniem do
dalszej pracy postanowiła zrobić sobie krótką przerwę, a przy
okazji rozejrzeć się po biurze. Może znajdzie w nim jeszcze
coś ciekawego?
Zaczęła od wymierzenia kilku ciosów wiszącemu w kącie
pokoju workowi treningowemu. Był dużo twardszy i cięższy,
niż sobie wyobrażała, i uderzenia jej pięści nie były w stanie
ruszyć go z miejsca. Oparła się na nim w końcu oburącz i
pchnęła z całych sił. Ledwo się odchylił i zaraz powrócił na
miejsce, omal nie zbijając jej z nóg.
- Boże kochany - mruknęła do siebie - nic dziwnego, że ma
muskuły jak Rocky Balboa.
Porzuciła worek treningowy i dokonała przeglądu zapasów,
jeśli można tak nazwać puszkę mielonej kawy, słoik
ś
mietanki w proszku i pudełko wypełnione równo ułożonymi
kostkami cukru. Uzupełnienie stanowiły dwa najprostsze
kubki. Ekspresu nie było. Steve wyrzucił ten, którego końca
była świadkiem poprzedniego dnia, ale nie miał czasu kupić
nowego.
Przez chwilę rozglądała się wokół, nie mogąc podjąć decyzji.
W końcu, powtarzając sobie, że nie powinna tego robić,
uległa ciekawości i postanowiła zajrzeć do szafek
zawierających kartotekę Steve'a.
Spotkał ją jednak całkowity zawód. W jedynej szufladzie,
która nie była zamknięta na klucz, leżały wyłącznie
podkoszulki, grube białe skarpety i majtki. Wszystko to było
najwyraźniej przywiezione prosto z pralni.
Po szafkach przyszła kolej na biurko. I tu jednak nie znalazła
w szufladach żadnych obciążających materiałów - zdjęć
dawnych narzeczonych czy listów od zakochanych po uszy
klientek. Zamiast tego natrafiła jedynie na przybory do
pisania, równo ułożone koperty, przezroczystą taśmę klejącą,
papier listowy i pudełeczko spinaczy. Najbardziej uderzał w
tym wszystkim wzorowy porządek. Uświadomiła sobie, że
bałagan, jaki zastała poprzedniego dnia, był raczej czymś
wyjątkowym. Już miała zakończyć poszukiwania, gdy w
jednej z dolnych szuflad natknęła się na spory zapas
prezerwatyw: Poczuła falę gorąca. Zasunęła z hukiem
szufladę i schowała twarz w 'dłoniach, jakby mogła w ten
sposób opanować targające nią emocje. Najwyraźniej był nie
tylko sprawnym detektywem i kochającym synem i bratem,
lecz także odpowiedzialnym kochankiem.
Kiedy po niemal pięciu godzinach wstała od biurka, zamiast
jednej wielkiej sterty papierów leżało na nim pół tuzina
równo poukładanych kupek. Każdą z nich tworzyły
dokumenty należące do innej kategorii. Nie oznaczało to
końca pracy. Choć zakwalifikowanie wielu pozycji, takich
jak wydatki na biuro czy . samochód, nie sprawiło jej
trudności, to zdarzało jej się także znaleźć wyrwane Z notesu
karteczki, na których nie było niczego prócz daty, sumy i
nieczytelnych podpisów. Mogła tylko podejrzewać, że w ten
sposób Steve w dobrej wierze księgował sumy przeznaczone
na napiwki czy opłaty dla informatorów, takie jak
dwadzieścia dolarów, które dał przy niej Almie. Tymczasem
w żadnej z opasłych ksiąg, jakie musiała pochłonąć podczas
lat nauki, nie było ani słowa o tym, w jaki sposób księgować
napiwki dla anonimowych informatorów. Ostatecznie
zgromadziła wszystkie te wątpliwe pokwitowania na
oddzielną kupkę i odsunęła od reszty. Na razie nie mogła
dokazać niczego więcej. Z resztą musiała poczekać na
Steve'a, który jako jedyny człowiek na świecie mógł wy
jaśnić ,jej wątpliwości.
Pospinała pliki pokwitowań i położyła na środku biurka
kartkę z wielkim napisem "NIE RUSZAĆ". Była głodna.
Wstała od biurka i przeciągnęła się. Włożyła żakiet i
przewiesiła przez ramię torebkę. Już wcześniej wypatrzyła z
okna biura małą grecką kafejkę po drugiej stronie ulicy. Po
tylu godzinach mozołu należało jej się coś słodkiego i
filiżanka porządnej kawy.
O wpół do szóstej Steve wiedział już o Ethanie Robertsie
więcej złego, niżby sobie życzył. Uważany był za
wyrachowanego, zimnego gracza, który zmierza do swoich
celów, nie licząc się z nikim i niczym, nawet z własnymi
dziećmi.
Steve nie miał żadnych wątpliwości, że ten człowiek byłby
zdolny do porzucenia kobiety w ciąży, jeżeli tylko uznałby
takie rozwiązanie za konieczne. Nie byłoby to ani pierwsze,
ani ostatnie, ani wreszcie największe świństwo w jego życiu.
Kłopot polegał na tym, że jedynym sposobem dowiedzenia
ojcostwa były badania krwi, na które Roberts za żadne skarby
ś
wiata się nie zgodzi. Zwłaszcza jeżeli wie, jaki będzie ich
wynik. Steve przypuszczał, ,że Roberts ugiąłby się pod
groźbą skandalu ... choć niekoniecznie. W Senacie zasiadało
niemało ludzi, których życie osobiste pozostawiało wiele do
ż
yczenia.
Można więc było przypuszczać, że nawet gdyby nie był
ojcem Willow, nie zgodziłby się na badania krwi.
Oznaczałyby one przyznanie się do tego, że jeśli nawet nie
jest, to mógłby być ojcem nieślubnego dziecka, o które w
dodatku nigdy się nie zatroszczył. Jako kandydat na senatora
miał tylko jedno wyjście: zaprzeczać wszystkiemu i robić z
siebie niewinną ofiarę spisku.
Poza tym Steve nie był wcale pewny, czy Willow, pomimo
całej niechęci, jaką budził w niej 'domniemany ojciec, będzie
skłonna narażać go na zrujnowanie kariery. Myśl o Willow
najbardziej go w tym wszystkim niepokoiła. Dziewczyna,
która stała mu się z dnia na dzień tak bliska, wyruszyła z
domu, by odszukać ojca. Tymczasem wszystko wskazywało
na to, że jeśli nawet go znajdzie, to tylko po to, by zostać
przez niego odrzucona. To będzie dla niej cios. Choć poznał
ją już na tyle dobrze, aby wiedzieć, że byłaby w stanie go
znieść, Steve nie mógł przestać myśleć o tym, jak wiele bólu
jej to sprawi.
Steve nie lubił używać siły i starał się uciekać do niej jak
najrzadziej . Cała jego praca zmierzała w pewnym sensie do
tego, żeby stosunki między ludźmi kształtowały się według
innych reguł niż prawo silniejszego. Ale czasem właśnie
dlatego nie miał innego wyjścia niż pokazać zwolennikom
prawa dżungli, że nie do nich należy ostatnie słowo. I teraz
miał wielką chęć, by dowieść tego temu łajdakowi
Robertsowi. I to jak najbardziej dobitnie.
Zresztą może wcale nie miał racji. Być może w pudle z
papierami Eryka Shannona zmijdą dowody, że to właśnie on
był ojcem Willowo Może się również okazać, że jest nim
Ezekiel Blackstone. A może dzięki pomocy policji uda im się
odnaleźć współlokatorkę Donny, Christine Loudon.
Pogrążony w takich rozważaniach dojechał na miejsce.
Wysiadł o kilkanaście metrów od wejścia do biura i ruszył
chodnikiem. Złapał się na tym, że na myśl o spotkaniu z
Willow usta same się uśmiechają, serce bije przyspieszonym
rytmem, a ręce aż świerzbią, by jej dotknąć. To wszystko
było w gruncie rzeczy niepokojące i Steve obiecał sobie, że
gdy tylko będzie miał więcej czasu, spróbuje przeanalizować,
co się z nim właściwie dzieje.
W tym właśnie momencie ją zobaczył. Wychodziła z greckiej
kafejki po drugiej stronie ulicy. Kiedy patrzył na nią z tej
odległości, wydała mu się tak drobna i krucha, że miał ochotę
schronić ją w swoich ramionach. Niech to diabli! Więc to aż
takie proste? Zakochał się po uszy w tej ledwie co poznanej
dziewczynie. I do tego w swojej klientce!
- Willow! - ryknął na cały głos, starając się przekrzyczeć
uliczny hałas.
Rozejrzała się. Na jego widok jej twarz natychmiast rozjaśnił
uśmiech. Pomachała mu ręką i ruszyła w jego kierunku przez
jezdnię.
- Coś ty miał za bałagan! To niewiarygodne! Jak ci nie
wstyd! - krzyczała z daleka.
Ton, jakim go strofowała, wydał mu się zarazem komiczny i
wzruszający. Nie umiał powstrzymać uśmiechu, ale
jednocześnie podniósł ręce na znak, że nie zamierza stawiać
oporu i przyznaje jej rację.
Minęła właśnie linię wyznaczającą połowę jezdni, gdy
zauważył kątem oka nadjeżdżający szybko ciemnoniebieski
samochód. Za kierownicą siedział mężczyzna w nasuniętym
nisko na oczy kapeluszu. Steve rzucił się między
zaparkowane wzdłuż chodnika wozy, krzycząc jak wariat,
ż
eby się cofnęła. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Na
widok pędzącego wprost na nią samochodu stanęła jak
wryta, a potem cofnęła się o krok. .
W ostatniej chwili Steve dopadł Willow i obejmując ją
rękami, pchnął w tył. W tym samym momencie poczuł
uderzenie, które zdawało się miażdżyć mu łydkę, i ostre
szarpnięcie. Natychmiast potem upadli na jezdnię i potoczyli
się z szybkością bilardowej kuli. W ułamku sekundy wpadli
na zaparkowany przy chodniku samochód i znieruchomieli.
Wokół słychać było pisk opon, klaksony i krzyki
przechodniów.
Dopiero teraz Steve zdał sobie sprawę, że odruchowo
. starał się ochronić Willow swoim ciałem i że trzymał jej
głowę w ramionach ciasno przyciśniętą do piersi. Sekunda
wystarczyła, by zrozumiał, że nie stało mu się nic poważne-
go. W następnej w ogóle przestał myśleć o sobie.
- Willow? - szepnął głosem drżącym z niepokoju.
- Willow? Nic ci nie jest, kochanie?
Z trudem poruszyła się w jego uścisku.
- Nic mi nie jest, ale za chwilę połamiesz mi wszystkie kości.
Steve nie był w nastroju do żartów. Rozluźnił uścisk i z
trudem dźwignął się nad Willow, podnosząc się na czworaki.
Kręciło mu się w głowie, ale to było naturalne po wstrząsie
spowodowanym uderzeniem.
- Nic cię nie boli? Nie krwawisz?
- Boże kochany! - rozległ się nad nimi krzyk. - Nic wam nie
jest? Wezwać pogotowie?
- Tak - zdecydował bez chwili wahania Steve. - Ona jest
ranna.
- Nic mi nie jest - zaprotestowała. - Naprawdę. Steve pomógł
jej usiąść, opierając się plecami o drzwi samochodu, obok
którego wylądowali.
- Jesteś pewna? Nie czujesz niczego niepokojącego? Nic cię
nie boli?
- Cholernie bolą mnie łokcie, ale· mogę wszystkim ruszać.
Nic mi się nie stało. - Uniosła dłoń i dotknęła delikatnie jego
policzka. - A co z tobą? Wszystko w porządku?
-W porządku.
Miał wrażenie, że odetchnęła z ulgą .
- To jak? - zapytał. - Dźwigamy się na nogi?
Skinęła potakująco głową. Steve podniósł się pierwszy i
troskliwie pomógł Willow wstać.
- Nie kręci ci się w głowie? - spytał. - Nie masz mdłości?
- Nie.
Była blada, ale wyglądało na to, że nie odniosła żadnych
poważnych obrażeń. Steve po raz pierwszy oderwał wzrok od
jej twarzy i rozejrzał' się po stojących wokół nich ludziach.
- Kto jest kierowcą tego cholernego wozu? - zapytał
wściekły.
- Człowieku, on nawet nie stanął - wyjaśnił ze wzruszeniem
ramion chłopak ubrany w szerokie spodnie do pół łydki,
wielkie adidasy na kolorowej podeszwie, workowatą bluzę i
odwróconą daszkiem do tyłu czapkę.
- Czy ktoś zapamiętał numer rejestracyjny?
- Nie, ale mogę ci powiedzieć, że to była ciemnoniebieska
honda accord. I powiem ci coś jeszcze. Moim zdaniem
kierowca miał wielką ochotę rozjechać twoją dziewczynę ..
- Jesteś pewny? - Steve rozejrzał się po otaczających ich
twarzach. - Czy ktoś jeszcze to zauważył?
- To możliwe - odezwała się ostrożnie starsza pani z zieloną
torbą na zakupy. - Odniosłam wrażenie, że kierowca zamiast
was wyminąć, skręcił w waszą stronę. - Kierowca? To był
mężczyzna?
- Tak - odpowiedziała z wahaniem starsza pani. - Tak mi się
wydaje.
- Nie, to była kobieta - wtrącił chłopak, który odezwał się
pierwszy. ~ Blondynka. Miała na głowie kapelusz. I jak nic
próbowała was trafić.
- Co to był za kapelusz?
Ludzie wokół nich zaczęli się rozchodzić.
- No taki ... jak na westernach - wyjaśniał nieporadnie
chłopak.
- Z rondem? - wtrąciła Willowo
- No właśnie. Z rondem. To rondo ona opuściła na same
oczy.
- Zauważyłeś, w jakim kolorze był kapelusz?
- Jakiś ciemny. Czarny albo brązowy.
Steve kiwnął głową i wsunął rękę do kieszeni. Wyciągnął
dziesięć dolarów i wręczył swemu rozmówcy.
- Dzięki - powiedział. - To, co zauważyłeś, może nam bardzo
pomóc.
- Nie ma za co, człowieku. - Chłopak podciągnął opadającą
bluzę, by wsunąć pieniądze do kieszeni.
Steve odwrócił się do Willow.
- Możesz przejść na drugą stronę o własnych siłach? -
Ruchem głowy wskazał jezdnię. - Czy wziąć cię na ręce?
Uśmiechnęła się z trudem i wsunęła mu rękę pod ramię·
- Pójdę sama - odpowiedziała i oparła głowę na ramieniu
Steve'a. - Prowadź.
ROZDZIAŁ 9
Willow była zaskoczona delikatnością, z jaką Steve obmył
jej podrapane łokcie. Ciekawiło ją, gdzie nauczył się
zakładania opatrunków, ale ni~ mogła go spytać, bo pomimo
całej troskliwości, jaką jej okazywał, i tak musiała zaciskać
zęby, żeby nie jęczeć z bólu.
- Zaraz kończymy. Zaraz, zaraz. Jeszcze trochę i będzie po
wszystkim. - Przez cały czas pocieszał ją i zagadywał, jakby
była dzieckiem. - Już ... już prawie koniec. Jeszcze troszkę.
Gotowe ..
Była mu wdzięczna i za zręczność, i za cierpliwość.
Teraz, gdy przyszła jej kolej, obawiała się, że nie będzie
umiała. opatrzyć go równie umiejętnie. Na początek uklękła
i podciągnęła nogawkę dżinsów, żeby obejrzeć ranę na łydce
Steve'a.
~ Moim zdaniem należałoby założyć szwy. - Czy
jeszcze krwawi?
- Nie ... - Jeszcze raz przyjrzała się jego nodze. - Rana się już
zasklepiła, ale nie wygląda to dobrze. Należałoby pojechać
do chirurga ..
- Najważniejsze, że nie krwawi. - Steve wykręcił głowę,
ż
eby spojrzeć na zranione miejsce. - Lepiej wstań. -
Odwrócił się i wziął ją pod rękę. - Ubrudzisz sobie sukienkę.
Willow nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
- Sukienką nie ma się co przejmować, i tak jest zniszczona.
Dopiero teraz zauważył, że ,suknia Willow jest z jednej
strony rozdarta od dołu aż do pasa. Nie pytając o pozwole-
nie, odchylił postrzępiony materiał, żeby obejrzeć jej nogę.
Rajstopy wyglądały tak, jakby przed założeniem wytarła
nimi podłogę. Skóra na udzie była podrapana i gdzieniegdzie
krwawiła. Zanim Willow zdała sobie sprawę, co się dzieje,
Steve włożył ręce pod jej sukienkę.
- Co robisz? - pisnęła w panice i chwyciła jego dłonie przez
ś
liski jedwab.
- Ściągam rajstopy. Muszę zobaczyć, jak wygląda twoja
noga.
- Rozumiem. - Willow wiedziała, że nie ma sensu się z nim
spierać. - Sama je zdejmę. Najpierw buty.
Uniosła nogę i oparła na krawędzi toalety. Kiedy pochyliła
się, żeby rozpiąć klamerkę, omal nie straciła równowagi.
Steve natychmiast chwycił ją za ramię.
- Co się dzieje? Jest ci słabo?
- Trochę mi się zakręciło w głowie, ale już przeszło.
- Oprzyj tu ręce - chwycił ją za dłonie - i stój spokojnie, a ja
ci zdejmę buty.
Przyklęknął na jedno kolano i uniósł najpierw jej lewą, a
potem prawą nogę, odpiął klamerki i ściągnął buty.
- W porządku - mruknął. - Teraz rajstopy.
Patrząc, jak przed nią klęczy, Willow przypomniała sobie, że
wczoraj marzyła o tym, żeby powalić go na kolana, ale to nie
było dokładnie to, o co jej chodziło.
- . Odwróć się - zażądała.
- Na miłość boską! - wybuchnął. - Czy ty myślisz, że nie
widziałem kobiety zdejmującej rajstopy?
- Tej kobiety jeszcze nie widziałeś - odpaliła. - I jeżeli nie
okażesz chęci współpracy, to może się zdarzyć, że nigdy nie
zobaczysz.
Dopiero, kiedy to powiedziała, uświadomiła sobie, że chcąc
go postraszyć, mimo woli złożyła obietnicę.
- Odwracaj się - powtórzyła.
Steve uśmiechnął się, podniósł z kolan i odwrócił plecami.
Willow zadarła sukienkę, wsunęła palce za pasek rajstop i
zaczęła je ściągać. Kiedy dotarła do otartego miejsca, nie
udało jej się powstrzymać syknięcia.
- Jeszcze nie! - zaprotestowała, widząc, że Steve ma zamiar
się odwrócić. - Sama ci powiem kiedy.
Gdy już ściągnęła podarty nylon z ud, oparła się o umywalkę
i unosząc po kolei nogi, tak żeby nie musiała się schylać,
ś
ciągnęła rajstopy do końca.
- W porządku - odezwała się i wrzuciła podarty i brudny
zwitek do kosza na śmieci.
Wiedziała, że w żaden sposób nie powstrzyma. go przed
obejrzeniem pokaleczonego miejsca, więc nawet tego nie
próbowała. Uniosła krawędź spódnicy, a Steve delikatnie
otarł pokaleczone udo wilgotnym ręcznikiem.
- To tylko zadraśnięcia - pocieszył ją i przycisnął wilgotny i
zimny ręcznik do obolałego miejsca. - Wygląda i tak
znacznie lepiej niż skaleczenia na łokciach. W parę dni się
zagoi i nie będzie nawet śladu.
- To dobrze - mruknęła i opuściła spódnicę. - Już chyba
koniec, prawda?
Nie czekając na odpowiedź, schyliła się, żeby nałożyć buty.
Kompletnie zapomniała o tym, że ilekroć pochylała głowę,
ś
wiat zaczynał wokół niej wirować.
Odzyskała świadomość na kanapie. Na czole miała mokry,
zimny ręcznik, z którego spływały do uszu i po szyi strużki
wody. Uniosła rękę, żeby go zdjąć.
- Leż spokojnie - odezwał się Steve. Widząc, że Willow
próbuje się podnieść, położył jej rękę na piersi.
- Zaraz mnie utopisz - poskarżyła się i bez powodzenia
próbowała odsunąć jego ciężką dłoń. - Chcę usiąść.
- No dobrze, ale uważaj. - Zdjął jej ręcznik z czoła i rzucił na
podłogę. - Poleż jeszcze przez chwilę spokojnie. Wolałbym,
ż
ebyś mi tu znowu nie zemdlała. I tak dosyć się o ciebie
martwię·
Przesunął dłoń po jej głowie. W pewnym momencie Willow
skrzywiła się boleśnie.
- Boli?
- Trochę·
- Nie masz guza, ale myślę,. że powinniśmy na wszelki
wypadek pojechać do szpitala. To może być coś poważnego.
Powinien cię obejrzeć lekarz.
- Nie chcę do szpitala - zaprotestowała. - Nic mi nie będzie.
Gorsze wypadki zdarzały mi się, kiedy uczyłam się jeździć
konno. Pozwól mi już usiąść.
Wsunął jej rękę pod szyję i starannie oparł głowę w zgięciu
łokcia.
- Powoli ~ mruknął i uniósł jej plecy. - Ostrożnie. Wszystko
w porządku?
Patrzył na nią w napięciu, szukając jakiegoś znaku, że
mogłaby znowu zemdleć.
- Wszystko w porządku - odpowiedziała cicho i kiwnęła
lekko głową.
- To dobrze. Pamiętaj, że musisz na siebie uważać.
- Przecież nie zrobiłam tego specjalnie - zaprotestowała
trochę urażona jego tonem.
- W każdym razie nie rób tego więcej. Śmiertelnie mnie
wystraszyłaś.
- Przepraszam - mruknęła. - Postaram się nie wywracać
więcej na twoich oczach.
- Mam nadzieję - odpowiedział poważnie, jakby nie dostrzegł
ironii w jej głosie. - Idę po twoje buty. Siedź spokojnie i nie
ruszaj się z kanapy.
Posłuchała go tylko dlatego, że nie miała siły się z nim
spierać. Skorzystała natomiast z jego nieobecności, żeby
ostrożnie poruszać trochę głową, odchylając ją do tyłu,
pochylając do przodu i na boki. Czuła się dosyć dziwnie, ale
zawroty głowy nie powracały, przynajmniej dopóki. nie
poruszała głową zbyt gwałtownie.
Właśnie doszła do wniosku, że Steve przesadzał, i po-
stanowiła wstać, gdy zjawił się w drzwiach z jej butami w
ręku. Na wszelki wypadek wolała nie ruszać się z miejsca i
pozwoliła, by nałożył jej buty.
- Czy możesz wstać o własnych siłach? - zapytał z
niepokojem. - Jeżeli nie ...
- Mam nadzieję - przerwała mu szczerze zniecierpliwiona
tymi wszystkimi ceregielami.
Kiedy się. podnosiła, podtrzymywał ją, jakby była ciężko
chora. Dopiero gdy nie miał już żadnych wątpliwości, że jest
w stanie ustać o własnych siłach, puścił ją, aby zabrać z
krzesła żakiet i torebkę. Objął ją ramieniem i poprowadził w
stronę drzwi.
- Jedziemy do szpitala - oznajmił.
- Nie jadę do żadnego szpitala. Ani mi się śni. Jeżeli
pojedziemy, to na pewno zatrzymają mnie na noc na
obserwację.
- Niech to. diabli, Willow, przed chwilą straciłaś przy-
tomność.
- Wcale nie - zaprzeczyła natychmiast. - Nic się nie stało.
Zakręciło mi się tylko w głowie, a ty od razu robisz z tego
wielką sprawę.
- Możesz mieć wstrząs mózgu.
- Nie mam żadnego wstrząsu mózgu. Uwierz mi. Miałam już
wstrząs mózgu i pamiętam, jak się wtedy czułam.
Właściwie to było jej bardzo, bardzo miło, że tak się o nią
troszczył, ale nie należało przesadzać. Mówiła mu przecież,
ż
e nie jest mimozą.
- Posłuchaj, Steve. Doceniam twoją troskę. Naprawdę. Ale
nic mi nie jest. śebym się dobrze poczuła, wystarczy mi
gorący prysznic i spokojnie przespana noc.
Steve zastanawiał się przez chwilę nad jej słowami.
- No dobrze - zgodził się w końcu. - Zabiorę cię do siebie.
- Czemu nie mogę po prostu wrócić do hotelu?
- W hotelu byłabyś sama. Kto by ci pomógł, gdybyś zemdlała
pod prysznicem? A jeżeli okaże się, że jednak masz wstrząs
mózgu, to co wtedy? Ktoś musi być z tobą w nocy. Masz do
wyboru: albo ja, albo lekarze.
Wolał nie przypominać Willow o jeszcze jednym.
Skoro ktoś usiłował na nią najechać, to może dokonać
kolejnego zamachu.
- Co wybierasz?
Milczała przez chwilę.
- Dobrze, pojadę do ciebie.
Willow sądziła, że Steve wynajmuje mieszkanie w centrum,
gdzieś niedaleko biura, a on tymczasem wywiózł ją za
miasto, aż do podnóży wzgórz rozciągających się za Laurel
Canyon Boulevard. Dom przypominał wiejskie siedziby na
południu - niski, rozłożysty, kryty czerwoną dachówką.
Wokół- rozciągały się łąki, a nieco dalej rosły wysokie, stare
drzewa.
Miejsce to przypominało Willow okolice, w których się
wychowała. Od ładnych paru lat mieszkała w centrum
Portlandu, co bardzo sobie chwaliła, ale czasem ogarniała ją
tęsknota za takim miejscem jak to, odludnym, spokojnym i
cichym.
Kiedy wysiadła z samochodu, usłyszała dalekie wycie kojota.
Spojrzała w kierunku, skąd dobiegało, a potem przeniosła
zaskoczone spojrzenie na Steve' a.
- Przecież jesteśmy blisko miasta.
- Wiem. I na tym właśnie polega cały dowcip. Czasem widuję
tu nawet jelenie, szopy i sowy. A spośród tamtych drzew -
wskazał widoczną w oddali kępę odcinającą się głęboką
czernią na tle ciemniejącego nieba - wylatuje każdego ranka
na polowanie para jastrzębi. Chodź do środka, bo nie jest za
ciepło.
Rzeczywiście, za miastem wieczorne powietrze zdawało się
wręcz chłodne. Wnętrze domu zaskoczyło ją jeszcze bardziej.
W pierwszej chwili sprawiało wrażenie jednego wielkiego
pomieszczenia z podłogą z desek, kamiennym kominkiem i
wielkimi oknami, z których roztaczał się rozległy widok.
Dopiero gdy rozejrzała się uważniej, zauważyła, że obszerną
przestrzeń podzielono na część kuchenną i mieszkalną.
- Sam to wszystko urządziłeś? - spytała, ciekawa, czy proste i
pomysłowe urządzenie wnętrza jest dziełem Steve'a, czy też
pomagała mu w tym jakaś kobieta.
- Projekt zrobiłem razem z architektem. Meble kupiłem sam,
a w dobraniu talerzy, ręczników i wszystkich tych
dekoracyjnych drobiazgów pomogła mi moja siostra Laurie. -
Gestem dłoni, wskazał donice z roślinami, kosz wypełniony
po brzegi drewnem do kominka, ręcznie tkaną meksykańską
narzutę na kanapę, wysokie świeczniki z kutego żelaza na
kuchennym stole.
- Tu jest naprawdę pięknie. Jestem zachwycona.
- Na pewno to wygodne miejsce do mieszkania. Od czego
zaczniesz, odjedzenia czy od prysznica?
- Od prysznica. Tuż przed ...
- Wypadkiem - wpadł jej w słowo, nie chcąc wdawać się w
tej chwili w rozważania nad tym, co się właściwie wydarzyło.
- Zjadłam ciastko i wypiłam kawę w greckiej kafejce
naprzeciwko twego biura.
- Wobec tego chodź pod prysznic.
Chciał wziąć Willow pod rękę, ale przypomniał sobie o
pokaleczonych łokciach, więc zamiast tego chwycił jej dłoń i
poprowadził za sobą.
Przeszli przez niewielki korytarzyk i znaleźli· się w sypialni.
Na środku obszernego pomieszczenia utrzymanego w beżach
i szarościach pyszniło się królewskie loże. Jeden z rogów
zajmował ozdobny kominek z cegły.
- Mam tylko jedną łazienkę - wyjaśnił. - Dam ci ręcznik.
- A ty?
- A ja się umyję za chwilę. Nic mi się nie stanie, Jeśli trochę
poczekam. Możesz wziąć spodnie od dresu i bluzę albo
podkoszulek, jak wolisz. Albo włóż szlafrok.
- Dziękuję.
- Na górnej półce znajdziesz szczoteczkę do zębów
i aspirynę. Powinnaś zażyć ze dwie tabletki. Nawet jeśli
jeszcze nie boli cię głowa, to wkrótce zacznie. Dasz sobie
radę?
- Tak, oczywiście. Dam sobie radę.
- Będę tuż za drzwiami. - Pogłaskał ją lekko po policzku. -
Zawołaj, gdybyś mnie potrzebowała.
"Zawołaj, gdybyś mnie potrzebowała".
Willow zastanawiała się, co zrobiłby Steve, gdyby
rzeczywiście go zawołała. Wbiegłby do łazienki i ... umył jej
plecy? Miała wielką ochotę poprosić o to, ale zabrakło jej
odwagi. Czy na pewno ... Nie; to było szaleństwo. Cóż miał
w sobie takiego ten mężczyzna, że w jego obecności traciła
swe zwykłe opanowanie i rozsądek? Nie wiedziała. Na dobrą
sprawę się nie znali. Willow miała świadomość, że prędzej
czy później ulegnie sile, która popychała ją w ramiona
Steve'a, ale było stanowczo za wcześnie, żeby decydować się
na taki krok.
Steve stał przed drzwiami do łazienki z zaciśniętymi
pięściami, zasłuchany w szum wody. Tuż obok kąpała się
kobieta, której pożądał jak żadnej innej. Zamknął oczy i
wyobraził sobie, jak by to było, gdyby wszedł do łazienki i
wsunął się pod prysznic obok niej. Przypomniał sobie
dotknięcie jej piersi, zarys bioder, szczupłe łydki. Tak
cudownie byłoby masować je namydloną, szorstką gąbką, a
potem polewać wodą i patrzeć, jak wyłaniają się spod piany
gładkie i lśniące.
Położył dłoń na klamce. Pragnął tylko jednego i wyczuwał,
ż
e Willow chce tego samego. Wyobraził sobie, że wchodzi
do środka i odsuwa zasłonę prysznica. Wiedział, że nie
przestraszyłaby się, że objęłaby go rękami i przyciągnęła do
siebie, pod strumień ciepłej wody. Wyobraził sobie, jak
ś
ciągałby z jej pomocą mokre ubranie ...
Czemu było dla niego oczywiste, że zachowałaby się właśnie
tak? Przecież znali się zaledwie od dwóch dni. Trudno mu
było w to uwierzyć. Zdawało mu się, że Willow stała się
częścią jego życia. Czekał niecierpliwie, aż ucichnie szum
wody. Kiedy tylko to nastąpiło, natychmiast energicznie
zapukał do drzwi.
- Wszystko w porządku? - zapytał głuchym głosem.
-Dobrze się czujesz?
- Nie wchodź tu! - zawołała i Steve nie miał już żadnych
wątpliwości, że oboje myśleli o tym samym, a jednocześnie
tego się obawiali. - Wyjdę, jak tylko się ubiorę i wysuszę
włosy.
- Nie spiesz się - odpowiedział. - Jeżeli wszystko jest w
porządku, to idę do kuchni i zrobię coś do jedzenia. Przyjdź
do mnie, jak skończysz.
Siedzieli naprzeciwko siebie po obu stronach kuchennego
stołu. Przed nimi stały malowane w ludowe meksykańskie.
wzory miseczki z zupą jarzynową i grzanki z serem. Willow
wysuszyła włosy, zdezynfekowała na wszelki wypadek
poobcierane miejsca i połknęła dwie aspiryny. Ubrała się w
spodnie od dresu i sięgający jej niemal do kolan podkoszulek
Steve'a.
- O co w tym wszystkim chodzi? - zapytała. - Wytłumacz mi.
- Co? - mruknął niewyraźnie, połykając w pośpiechu
jedzenie.
- To -wskazała ręką. - Ten dom i biuro na Hollywood
Boulevard. Musisz przyznać, że nie pasują do siebie.
- Czemu nie?
- Nie udawaj, że mnie nie. rozumiesz. Twoje biuro wygląda
tak, jakbyś był podrzędnym prywatnym detektywem, który
ledwo wiąże koniec z końcem. Na to samo wskazuje zresztą
twoja księgowość, jeśli mogłam się w niej rozeznać. A
urządzenie tęgo domu wymagało niemałych pieniędzy. - I
gustu, chciała dodać, ale nie zrobiła tego. - Dużych pieniędzy
- dodała.
- Mogę być bogaty z domu. Nie pomyślałaś o tym?
- A jesteś?
- Czy robiłoby to jakąś różnicę?
- Co masz na myśli?
- Ciebie.
- Mnie?
Dopiero po chwili zrozumiała, o co mu chodzi. Obrażona
chciała wstać z krzesła.
- Nie złość się. - Steve uśmiechnął się do niej. Rzuciła mu
niechętne spojrzenie, ale została na miejscu.
- To wcale nie było śmieszne.
- Jasne. Śmieszniejsze byłoby, gdyby to tobie udało się mnie
dokuczyć.
Pochyliła się nad miską z zupą, aby ukryć uśmiech. Steve bez
trudu zrozumiał jej intencje.
- Więc jesteś bogaty z domu?
- Tak.
Przekrzywiła głowę i spojrzała na niego badawczo.
- Moja matka pochodzi z rodziny farmerów, do których
należały kiedyś wielkie nieurodzajne obszary San Fremando
Valley. Jeszcze przed tysiąc dziewięćsetnym rokiem.
Nazywali się Fallonowie. Zresztą sporo ziemi mają do dziś.
Willow zastanawiała się przez chwilę. Nigdy nie słyszała o
Fallonach, ale zdawała sobie sprawę z wartości ziemi
położonej w najbliższych okolicach Los Angeles. - A twój
ojciec? Czy do jego rodziny należała Silicon Valley?
- Nie - roześmiał się. - Mój ojciec, William S. Hart, była
dworkiem.
Willow mogła nie słyszeć o Fallonach, ale wiedziała, kim był
William S. Hart. Szanowany i powszechnie znany adwokat,
od kilku lat, na emeryturze, który zyskał sławę, broniąc z
powodzeniem ludzi, których sytuacja zdawała się
beznadziejna.
- To wyjaśnia sprawę domu. Ale dlaczego w takim razie
zostałeś detektywem?
- Czy to też wymaga wyjaśnień?
- Jasne. Z twoim pochodzeniem powinieneś być prawnikiem
z dyplomem Harvardu i kancelarią w Beverly Hills.
- Skończyłem Harvard, ale nigdy nie miałem kancelarii w
Beverly Hills.
- Czemu?
Steve wzruszył ramionami.
- Prawnicy muszą trzymać się ściśle określonych reguł. A ja
lubię robić wszystko po swojemu.
- I?
- I co?
- Musiało być coś jeszcze, co wpłynęło na twój wybór.
- Zajmuję się tym, co lubię, i jestem w tym dobry -
odpowiedział wymijająco. - A biuro mieści się pod adresem,
pod który łatwiej trafić moim klientom.
Popatrzyła mu prosto w oczy i nagle wszystko stało się jasne.
- Nie jesteś takim twardzielem, za jakiego chciałbyś
uchodzić. A pod tymi żelaznymi muskułami masz serce z
wosku. Jesteś idealistą. Robisz to, co robisz, żeby pomagać
ludziom, prawda?
- Dajmy już temu spokój, dobrze?
Willow nie umiała sobie odmówić przyjemności po-
dokuczania mu jeszcze trochę.
- Poszukiwacz zaginionych dzieci, obrońca kobiet. Walczący
ze złem i nieprawością w imię sprawiedliwości na ciemnych
ulicach Los Angeles.
Steve odstawił kubek i spojrzał Willo w prosto w oczy. Nie
odwróciła wzroku i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że
pomimo kpiącej miny patrzy na niego z niekłamanym
podziwem.
Zaraz potem, choć wydawało im się, że trwa to wieki, oboje
uświadomili sobie, że oddychają coraz szybciej, że coraz
mocniej biją ich serca i że przyszła chwila, od której nie
będzie odwrotu.
- Współczesny wojownik, rycerz w lśniącej zbroi ciągnęła
Willow, ale w jej głosie nie było już drwiny. - Duży chłopiec,
skaut. ..
- Willow, ostrzegam cię - mruknął przez zęby, lecz oboje,
wiedzieli, że to tylko czcze pogróżki. - Dosyć tego.
- No co mi zrobisz?
Steve jęknął głośno, jednym skokiem znalazł się przy niej i
chwycił ją w ramiona.
ROZDZIAŁ 10
Zmiażdżył jej wargi gwałtownym pocałunkiem. W tej
porywczości była chęć odwetu za żarty, jakie sobie z niego
robiła, i namiętność, której nie potrafił już dłużej utrzymać w
ryzach. Willow odpowiedziała równie szalonym pocałunkiem
i' zarzuciła mu ramiona na szyję, podczas gdy jego ręce
niecierpliwie błądziły po jej ciele.
Pocałunek zdawał się przeciągać w nieskończoność.
Steve wplótł palce we włosy Willow, a ona zacisnęła
kurczowo dłonie na jego bawełnianym podkoszulku, nie
pozwalając mu odsunąć się choćby o milimetr. Musieli
znaleźć się bliżej ... jeszcze i jeszcze bliżej siebie. Nie zdając
sobie sprawy z tego, co robią, . zaczęli się rozbierać. Steve
przyciągnął ją do siebie mocno, trzymając za biodra.
Zadrżała. Natychmiast znieruchomiał.
Willow oderwała usta od jego ust.
- Przysięgam na Boga, że jeżeli. teraz się zatrzymasz, to
zabiję cię gołymi rękami.
Pochylił się i otoczył ramieniem szyję Willow. Drugą ręką
zgarnął wszystko, co jeszcze zostało na stole. Na podłogę
posypały się miski, szklanki i talerze.
- Teraz będziesz musiała mnie zabić, żeby mnie po-
wstrzymać - powiedział ochrypłym z podniecenia głosem i
połączył się z nią. Willow słyszała nad sobą ciężki oddech
Steve'a i dziki łomot jego serca. Czuła, jak jego ciało drży w
walce o to, by dać jej rozkosz, nim rozładuje spalające go
napięcie.
To było dzikie i gorączkowe.
To było szalone i nieopanowane.
To był seks w swojej najbardziej pierwotnej postaci.
To było cudowne ..
Willow prężyła się i wiła w ramionach Steve'a, a jed-
nocześnie z całych sił przyciągała go do siebie. Nie myślała o
niczym, nie czuła niczego prócz narastającej fali podniecenia,
któremu poddała się tak, jak można poddać się tylko
nieopanowanym, przemożnym siłom natury. Z jej ust wyrwał
się okrzyk rozkoszy, który wreszcie ' pozwolił Steve'owi
przestać troszczyć się o jej doznania i szukać własnego
spełnienia.
Kiedy nastąpiło, z jego piersi wydobył się krzyk tryumfu,
równie dziki i nieprzytomny jak ten, który przed sekundą
wyrwał się z gardła Willowo Nim ostatnie spazmy przestały
wstrząsać jego ciałem, opadł na nią i ogarnął jej wargi
swoimi.
Zanim odzyskali poczucie rzeczywistości, upłynęło kilka
rozkosznie bezczynnych minut. Wreszcie Willow pierwsza
się poruszyła, odwróciła głowę, pocałowała Steve'a i
wyszeptała jego imię. Westchnął i uniósł twarz skrytą w
pachnącym zagłębieniu jej szyi.
- Wszystko w porządku, mała?
- Uhmmm - mruknęła leniwie i spojrzała na niego spod
wpółprzymkniętych powiek.
Ta kobieta naprawdę ma najbardziej wyraziste oczy, jakie w
ż
yciu widziałem, pomyślał Steve. We wzroku Willow
odbijało się wszystko, co przeżywała. Mógł wyczytać w nim
radość i obawę, zaskoczenie i złość, ufność i niepewność.
Zastanawiał się, jak długo będzie czekał na wyraz miłości w
jej oczach. Od chwili gdy oddała mu się, należał do niej i nic
nie mogło już tego' zmienić. Dziki, szalony seks, który tak
nagle ich połączył, był dla niego potwierdzeniem łączącego
ich uczucia. To, co się między nimi stało, traktował w
pewnym sensie jako deklarację. Należała teraz do niego i
wiedział; że będzie o nią dbał i że będzie ją kochał. I gotów
był czekać, aż ona odpowie na jego uczucie miłością.
-Przepraszam, że psuję zabawę, ale ten stół nie został
zrobiony po to, by na nim leżeć. - Pogłaskała go
pieszczotliwie po potężnym bicepsie.
Steve ze śmiechem dźwignął się nad nią. Sięgnął ręką w dół
i uśmiech zamarł mu na twarzy. W otaczającej ich ciszy
zabrzmiało soczyste przekleństwo.
Zaskoczona podniosła głowę i podążyła za wzrokiem Steve'a
ku miejscu, w którym przed chwilą jeszcze były złączone ich
ciała. Kiedy zdała sobie sprawę, co się stało, musiała
przygryźć wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Wiedziała
zresztą, że w gruncie rzeczy nie ma się z czego śmiać.
Konsekwencje mogły okazać się śmiertelnie poważne, lecz
nie można już było nic poradzić:
Willow zachichotała wbrew woli.
Sumienny, odpowiedzialny i zawsze przygotowany na
wszystko pan Hart zapomniał o zabezpieczeniu.
- Powinniśmy porozmawiać o tym, co się wydarzyło -
odezwał się Steve, kiedy już leżeli razem w łóżku.
Przez szerokie, przeszklone drzwi i okno w dachu wpadał do
sypialni blask księżyca. Przed chwilą skończyli się kochać.
Choć ten drugi raz był niemal równie namiętny i szalony jak
pierwszy, Steve zachował dość przytomności umysłu, by w
odpowiedniej chwili sięgnąć do szuflady w nocnym stoliku i
wyjąć z niej prezerwatywę·
- Mogłaś zajść w ciążę.
- To mało prawdopodobne - starała się go uspokoić.
- Nie w tym momencie cyklu.
- Ale mogło się tak zdarzyć - upierał się.
Położył jej rękę na brzuchu i pomyśl o chwili, gdy pod jego
krągłością będzie się kryło nowe życie.
Wzruszyła ramionami i zadała sobie w duchu pytanie, czemu
myśl o tym, że mogłaby być z nim w ciąży, nie napawa jej
najmniejszym nawet niepokojem.
- Nie martw się na zapas - odezwała się lekko i położyła dłoń
na jego dłoni. - Mamy większe zmartwienia.
- Jeśli ci chodzi o AIDS, to robiłem badania. Robię je co
roku, ponieważ miewam ryzykowne kontakty.
- A jak często? - spytała zaskoczona jego lekkim tonem.
- W mojej pracy zdarzają się różne sytuacje. Miewam do
czynienia z pokaleczonymi ludźmi, którym trzeba robić
opatrunki.
- Aha - mruknęła, starając się ukryć zaskoczenie.
- Zauważyłam, że masz w szufladzie kilka paczek
prezerwatyw i pomyślałam ...
- A czemu w ogóle myszkowałaś w moich szufla- . dach,
Willow Ryan?
- Szukałam temperówki - odpowiedziała po sekundzie
namysłu, modląc się w duchu, żeby nie zauważył rumieńca
wypełzającego jej na twarz.
- Tere-fere, grzebałaś w moich szufladach.
- Czy nie chciałbyś dowiedzieć się o mnie czegoś bliższego?
- usiłowała zmienić temat.
- Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć?
- Sama nie wiem. Mój pierwszy chłopak sam był dziewicą. :-
Willow czuła się zakłopotana uważnym spojrzeniem Steve'a
.. - Mojego drugiego chłopaka poznałam w college'u.
Używaliśmy prezerwatyw.
- I?
- l to wszystko - zakończyła bezradnie. - Moje życie
seksualne było na pewno znacznie uboższe i mniej ciekawe
od twojego.
Steve nie potrafił ukryć uśmiechu. Tylko dwóch kochanków.
Willow najwyraźniej nie traktowała lekko związków z
mężczyznami. Tym bardziej mógł sobie cenić, że oddała mu
się po dwóch dniach znajomości.
- Nie widzę niczego zabawnego w fakcie, że jedno z nas jest.
.. rozwiązłe - burknęła urażona i spróbowała odepchnąć go od
siebie.
Steve. chwycił ją za rękę i przytrzymał na swojej piersi.
- Przyznaję, że miałem więcej niż dwie kochanki, ale nie
wyobrażaj sobie, że przez moje łóżko przewinęły się tłumy
kobiet.
- Akurat! - Usiłowała wyrwać rękę. - Może mi powiesz, że
trzymasz te wszystkie prezerwatywy tylko na wszelki
wypadek?
- Faktem jest, że ogromną większość z nich rozdaję -
odpowiedział, nie wypuszczając jej dłoni.
Przestała się wyrywać i przysunęła twarz, by. lepiej spojrzeć
mu w oczy. .
- Rozdajesz? Komu?
- Dzieciakom. Kiedy po ucieczce z domu lądują na ulicy,
większość z nich szybko podejmuje życie seksualne. I wydaje
mi się, że ważniejsza jest ich ochrona niż prawienie im
morałów.
- Aha - odpowiedziała zakłopotana, że niesłusznie go
podejrzewała.
- Natomiast co do tych, które trzymam w nocnym stoliku, to
inna sprawa. - Steve przekręcił się na bok i sięgnął do
szuflady. - Zostało nam jeszcze z pół tuzina, kochanie. Czeka
nas pracowita noc.
Ich trzeci raz był zupełnie inny od dwóch pierwszych.
Kochali się powoli, bardzo powoli. Steve poznawał ciało
Willow, ucząc się, jakie pieszczoty sprawiają jej zaledwie
przyjemność, a jakie budzą w niej niepohamowaną
namiętność. Chciał, żeby była szczęśliwa, pragnął dać jej
wszystko, co mężczyzna może dać kobiecie, by nie przyszło
jej do głowy kochać się z innym.
Z diaboliczną metodycznością .przystąpił do wcielania tego
planu w życie. Jego dłonie niezmordowanie wędrowały po jej
ciele, odwiedzając jego wszystkie zakątki i zakamarki. Palce
delikatnie gładziły twarz Willow, obejmowały jej piersi,
wędrowały po łagodnych krzywiznach bioder, smukłych
łydkach i płynnych krągłościach pośladków. Jego usta
przemierzały brzuch, biodra i uda Willow, sprawiając, że
oddychała coraz szybciej, a jej serce biło coraz silniej.
Sama nie umiałaby powiedzieć, ile razy doprowadził ją do
wybuchu rozkoszy. Wiedziała tylko, że w końcu nie miała
siły na jego dalsze pieszczoty, więc odepchnęła jego ręce i
uklęknęła obok niego.
Leżał. wyciągnięty na plecach i pozwalał jej robić ze sobą
wszystko, na co tylko miała ochotę. Czasem pomagał jej,
wskazując, co może zrobić, by spotęgować jego
przyjemność, kiedy indziej pozwalał jej na eksperymenty,
zawsze bez skargi znosząc ich wyniki. Nim upłynęła noc,
Willow nauczyła się o nim niejednego. Wiedziała, co zrobić,
ż
eby drżał, co - żeby jęczał i wił się z rozkoszy, a co, żeby
ogarnięty namiętnością błagał ją o więcej.
Kiedy już oboje rozpaleni byli do białości, Steve sięgnął na
stolik, gdzie odłożył wyjęte z szuflady prezerwatywy. Tym
razem wręczył mały kwadracik szeleszczącej srebrnej folii
Willow.
Kiedy już było po wszystkim, opadła na niego całym
ciężarem ciała. Przygarnął ją do siebie ramionami jak
dziecko. Willow miękkim, pieszczotliwym głosem wy-
szeptała jego imię i objęła za szyję. Steve uśmiechnął się
błogo, zamknął oczy i pogrążył się w głębokim, spokojnym
ś
nie.
- Czy sądzisz, że śmierć mojej matki i nasz wczorajszy
wypadek mogły mieć ze sobą coś wspólnego? - spytała.
Było koło południa. Siedzieli razem w wielkiej wannie pełnej
gorącej wody i popijali świeżo wyciśnięty sok·
pomarańczowy. Kąpiel była dobrym pomysłem. Spłukiwała z
nich zmęczenie wywołane bezsenną nocą i leniwym
niedzielnym porankiem, w czasie którego kochali się w
różnych miejscach domu.
Steve popatrzył na Willowo Sam nie wiedział dlaczego, ale
jej pytanie wcale go nie zaskoczyło.
- Więc ty też myślisz, że to nie był wypadek?
- Nie można nie zauważyć człowieka stojącego na środku
jezdni, więc jeśli ktoś na jego widok przyśpiesza, zamiast
zwolnić, to sam przyznasz, że trudno to uznać za przypadek.
Uśmiechem dał jej do zrozumienia, że ma rację. - Co
wiesz na temat wypadku twojej matki?
- Wszystko ci już opowiedziałam. Przejechał ją samochód na
Hollywood Boulevard. Sharon dostała zawiadomienie z
policji ... albo może z kostnicy, nie pamiętam już.
Steve przesiadł się tak, żeby znaleźć się obok Willow, i objął
ją ramieniem.
- To trwało dosyć długo. - Willow miło było czuć wokół
siebie opiekuńcze ramię. - Pewnie dlatego, że mieszkaliśmy
w innym stanie. .
- Czy w tym liście były jakieś szczegóły na temat wypadku?
Jak do niego doszło? Może twoja matka przechodziła jezdnię
w niedozwolonym miejscu? Może kierowca był pijany?
Może to było na światłach? Czy go w ogóle ujęli, czy uciekł
z miejsca wypadku?
. - Nie wiem, nie pamiętam. - Popatrzyła mu w oczy, jakby
spodziewała· się, że i na to pytanie będzie znał odpowiedź. -
Myślisz, że mogło tak być?
- Jutro się tego dowiemy- obiecał jej. - Wczoraj, kiedy się
kąpałaś, zadzwoniłem do znajomego z policji i poprosiłem
go, żeby ustalił okoliczności tamtego wypadku.
- To by znaczyło, że ktoś mógł ją przejechać umyślnie,
prawda? I możliwe, że wczoraj ktoś usiłował przejechać
mnie.
- To możliwe, ale jeszcze nie pewne - odparł. - Na razie są to
tylko nasze domysły.
Willow potrzebowała chwili, by przemyśleć wszystkie
konsekwencje takiej możliwości.
- Ethan Roberts? - rzuciła pytającym tonem.
- Tego nie wiemy na pewno.
- N a pewno nie - przyznała. - Ale ty też go podejrzewasz.
Czego dowiedziałeś się wczoraj na temat Robertsa?
- Niewiele.
- Powiedz mi. Wszystko, co wiesz.
- Pamiętaj, że to może być twój ojciec. Roberts zawitał do
Hollywood pod koniec lat sześćdziesiątych. Wystąpił w paru
reklamówkach, zagrał epizodyczne rólki w jakichś dawno
zapomnianych serialach i wreszcie otrzymał pierwszą
poważniejszą rolę, lekarza w serialu "Lata mijają". Wtedy
poznał twoją matkę. Od tego momentu zaczynają się
nieścisłości. To prawda, że było przyjęte, by aktorzy grający
pary w serialach pokazywali się razem także poza planem.
Spotkania Robertsa z twoją matką zostały zaaranżowane na
jego nalegania. Udało mi się dotrzeć do kogoś, kto z nimi
pracował, i dowiedziałem się, że twoja matka wcale nie miała
ochoty na te randki ... - Steve znowu urwał, żeby mogła
uchylić się przed prawdą.
. - Mów - zażądała stanowczo.
- Musisz wziąć jedno pod uwagę. Facet, z którym
rozmawiałem, przyznał, że nie lubi Robertsa - zastrzegł się. -
W każdym razie według niego Roberts był przekonany, że
jest geniuszem i że czeka go wielka kariera. No i w związku,
z tym traktował otaczających go ludzi, oczywiście tylko tych,
którzy nie mieli wpływu na jego losy, jak jakiś gorszy
gatunek. Jakby istnieli tylko p6 to, żeby mu służyć.
- Tak jak swoją pokojówkę. Steve kiwnął
głową.
- Zapewne. Idźmy dalej. Twoją matkę mój rozmówca z kolei
bardzo lubił. Powiedział mi, że była naprawdę wspaniałą
dziewczyną i że w przeciwieństwie do Robertsa zawsze
bardzo dobrze traktowała ludzi. Twierdzi, że wszyscy
ż
ałowali, kiedy odchodziła. Mówił wreszcie, że była
utalentowana.
Willow bez słowa wyciągnęła rękę i ścisnęła dłoń Steve'a,
ż
eby choć w ten sposób mu podziękować.
- Roberts zrezygnował z udziału w serialu w sie-
demdziesiątym drugim roku, kiedy odniósł nieoczekiwany
sukces, występując w kilku nisko budżetowych filmach
kowbojskich.
- Pamiętam je. Jeszcze, dziś nadają je od czasu do czasu w
telewizji.
- W siedemdziesiątym siódmym ożenił się ze swoją partnerką
z jednego z tych filmów, Heather Blaine. W siedem miesięcy
później urodził im się syn, Peter. Edward przyszedł na świat
w siedemdziesiątym dziewiątym roku. Nim skończył rok,
Ethan i Heather wzięli rozwód. Roberts w dalszym ciągu
występował w filmach i choć nigdy nie został naprawdę
wielkim aktorem, jak, powiedzmy, Nicholson czy Eastwood,
to jednak zdobył sobie znaczną popularność. No a przede
wszystkim duże pieniądze. W tym samym czasie - głos Ste-
ve'a stwardniał mimowolnie od gniewu - jego pierwsza żona
mieszkała z dwojgiem dzieci w małym mieszkanku w West
Hollywood, ledwo wiążąc koniec z końcem.
Willow zacisnęła dłoń na ręce Steve' a, dając mu do
zrozumienia, że podziela jego uczucia.
- W osiemdziesiątym drugim roku jego gwiazda zdawała się
przygasać. Nie otrzymywał żadnych nowych propozycji,
zaczął pojawiać się głównie w telewizji. Zwrot nastąpił dwa
lata później. Poznał wtedy na jakimś przyjęciu
dobroczynnym córkę miejscowej grubej ryby ze świata
polityki, Blake'a Hudsona. Joanna Hudson była tym, czego
potrzebował Roberts. Roberts z kolei był tym, czego po-
trzebował Blake Hudson. Szybko się dogadali i już w
osiemdziesiątym piątym Roberts po raz pierwszy ubiegał się
o stanowisko we władzach miejskich Los Angeles. W
następnym roku ożenił się z Joanną Hudson i rozpoczął
przygotowania do walki w wyborach do władz stanowych
Kalifornii. Nieco wcześniej wystąpił przeciwko pierwszej
ż
onie, żądając odebrania jej praw do sprawowania opieki nad
dziećmi. Jak się domyślasz, wygrał, ale zastosował chwyty
poniżej pasa. Oczywiście w przeciwieństwie do niej miał do
dyspozycji najlepszych adwokatów i świadków gotowych
zeznać za pieniądze wszystko, czego sobie zażyczył.
Ponieważ Heather była notowana w kartotekach policyjnych
w związku z narkotykami, najłatwiej było zrobić z niej
narkomankę. Świadkowie zeznali; że prostytuowała się. Fakt,
ż
e świadkowie powołani na żądanie Heather zaprzeczyli, nie
pomógł. Dzięki wpływom teścia Roberts stał się bohaterem
artykułów w prasie, która przedstawiła go jako anioła
ś
pieszącego na pomoc skrzywdzonym dzieciom. Kiedy sąd
ogłosił wyrok, Heather dostała ataku szału. Gotowa była
rzucić się na Robertsa. Odgrażała się, że zapłaci mu za jego
podłość, choćby ją to miało kosztować życie.
- l? - spytała z nadzieją w głosie.
- Nie odpłaciła. W dzień po tym, jak jej dzieci zostały oddane
ojcu, znaleziono ją martwą w łazience własnego mieszkania.
Za dużo tabletek nasennych.
- To było samobójstwo?
- Tak się wtedy wydawało. Ale jeżeli dowiemy się czegoś
więcej o okolicznościach śmierci twojej matki i twojego
wczorajszego ... wypadku, to może się okazać, że Heather
była tylko kolejną przeszkodą na drodze Ethana Robertsa do
władzy, potęgi i pieniędzy.
Sięgnął po szklankę i pociągnął długi łyk, jakby chciał
spłukać z ust coś gorzkiego.
- To przerażające, Steve. Nie mogę uwierzyć, że takie rzeczy
się zdarzają.
- śe się zdarzają, to pewne. Nie wiemy natomiast, czy tak jest
i teraz. Pamiętaj o tym. - Steve odstawił szklankę, objął
Willow i posadził sobie na kolanach. W każdym razie jesteś
już bezpieczna. Nie pozwolę, żeby stało ci się coś złego.
Przytuliła się do niego.
- To dobrze.
W oczach Willow zabłysły łzy.
- A jeżeli on naprawdę jest moim ojcem?
- Może jest, a może nie. Być może w papierach, jakie zostały
po Eryku Shannonie, znajdziemy dowody, że to on był twoim
ojcem. Może dowiemy się tego z badań krwi Jacka. A może
okaże się, że jesteś córką Zeke'a Blackstone'a? Lub może
kogoś zupełnie innego, o kim w ogóle jeszcze nie wiemy? W
każdym razie to wcale nie musi być Ethan Roberts.
- Ale oboje sądzimy, że to on. I oboje skłonni jesteśmy
przypuszczać, że to on stoi za wczorajszym wypadkiem.
Steve milczał. Nie mógł pocieszać jej za cenę kłamstwa.
Nerwy zawiodły Willow. Opuściła głowę na ramię Steve'a i
wybuchnęła płaczem.
ROZDZIAŁ 11
Steve objął ją mocno i przycisnął do piersi, głaszcząc po
głowie i kołysząc w ramionach jak zrozpaczone dziecko.
Niczego nie mówił, bo wiedział, że jakiekolwiek słowa
pociechy brzmiałyby w tej chwili niedorzecznie i fałszywie.,
Wszystko, co mógł zrobić, to trzymać Willow w objęciach i
dać jej czas, by pogodziła się z rzeczywistością.
Po kilku minutach płacz przycichł, jeszcze przez chwilę
Willow pochlipywała żałośnie, po czym zupełnie ucichła.
Siedzieli bez ruchu w wannie i Steve myślał przez jakiś czas,
ż
e wyczerpana zasnęła.
- Odkąd byłam dzieckiem - zaczęła tak cichym głosem, że
musiał wytężać słuch, by ją zrozumieć - wymyślałam sobie
różne, najdziwniejsze historie na temat mego ojca. W miarę
upływu lat szczegóły się zmieniały, ale zawsze wmawiałam
sobie, że nie porzucił nas z własnej woli, że zmusiła go do
tego jakaś potężna siła, której nie mógł się przeciwstawić ...
Wiedziałam, że kiedy zacznę go szukać, może się to okazać
nieprawdą. Pewnie dlatego tak długo zwlekałam z
rozpoczęciem poszukiwań. Ale zawsze myślałam ... - plecami
Willow wstrząsnął bezgłośny szloch - wierzyłam, że spotkam
kogoś, kto naprawdę kochał moją matkę, i choć nie udało im
się być razem, to jednak będzie żywił dla mnie choć trochę
uczucia, a może nawet ucieszy się na mój widok. Uniosła
głowę i popatrzyła mu w oczy przez łzy. - Ale nigdy, nigdy
nie przeszło mi przez myśl, że spotkam potwora.
Steve ujął twarz Willow w dłonie.
- To, czy Ethan Roberts jest twoim ojcem czy nie, nie ma
ż
adnego znaczenia - powiedział łagodnie i otarł kciukami
ś
lady łez na jej policzkach. - Nawet jeżeli jest twoim ojcem
biologicznym, to i tak nie macie ze sobą nic wspólnego.
Twoją prawdziwą rodziną jest ciotka Sharon, wujek Dan i
ludzie, wśród których wyrosłaś na Jagodowym Polu. To
dzięki nim jesteś taka, jaka jesteś.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Naprawdę. Wiem, że jeśli
odnajdę ojca, ktokolwiek nim jest, nie zmieni to mojego
ż
ycia. Nie oczekiwałam tego ... Ja tylko ... Wzruszyła
ramionami i wyprostowała się. Uśmiechnęła się smutno,
zawstydzona swoimi łzami, przygnębiona utratą dziecinnych
marzeń. - Prawda okazała się taka smutna, że trudno mi się z
nią pogodzić ... Ale wiem, że muszę jakoś z tym żyć i dam
sobie radę.
Odwaga, z jaką gotowa była stawić czoło swemu
przeznaczeniu, wzruszyła go bardziej, niż mógł się spo-
dziewać.
- Kocham cię - powiedział po chwili, jakby chciał dać jej coś
w zamian za utraconą nadzieję.
Oczy Willow zrobiły się wielkie jak spodki. Chyba jeszcze
nigdy w życiu nie była równie zaskoczona. Przez długą
chwilę milczała, usiłując uporządkować jakoś własne,
rozchwiane wskutek wydarzeń . ostatnich dni, emocje.
- Nie wiem, co powiedzieć, Steve - odezwała się w końcu,
nie chcąc mówić mu niczego, co nie byłoby prawdą i tylko
prawdą.
- Nie oczekuję deklaracji - powiedział. - Chciałem tylko,
ż
ebyś o tym wiedziała.
Steve wstał i wyszedł z wody.
- Pora się ubierać - odezwał się spokojnie, jakby przed chwilą
nie wyznał jej miłości. - Czeka na nas Zeke Blackstone, a po
drodze powinniśmy jeszcze zajrzeć do hotelu i zabrać twoje
rzeczy.
Zeke Blackstone był żywą legendą Hollywood. Odkąd
przyjechał do Kalifornii, by szukać sławy i majątku, jego
ż
ycie było nieustającym pasmem sukcesów. Już pierwsza
rola przyniosła mu uznanie zarówno krytyki, jak i
publiczności i uczyniła go bezsporną gwiazdą ame-
rykańskiego kina. Teraz, w wieku czterdziestu siedmiu lat,
stał u szczytu swoich możliwości twórczych jako aktor,
reżyser i producent filmowy. Pojawić się u jego boku było
marzeniem najzdolniejszych młodych aktorów i aktorek.
Zeke mieszkał wraz ze swoją żoną Ariel Cameron nad
brzegiem oceanu. Okolica, w której stał jego dom, nosiła
oficjalną nazwę Kolonii znad Plaży Malibu, lecz w kręgu
wtajemniczonych zwana była po prostu Kolonią.
Willow, która oczekiwała, że ujrzy zapierające dech w piersi
widoki Pacyfiku, luksusowe rezydencje i bajeczne sklepy, w
których słynni i bogaci kupują ubrania od Armaniego, wodę
Evian i importowane Z Grecji kozie sery, poczuła się
rozczarowana. Ocean widać było tylko w prześwitach
między domami i koronami palm, sklepy wyglądały tak samo
jak gdzie indziej w Ameryce, a rezydencje kryły się za
wysokimi żywopłotami i zamkniętymi bramami.
- Jesteś pewny, że to tu? - spytała, kiedy jechali powoli
wąską drogą mającą. prowadzić do domu Blackstone'a.
- Zaufaj mi - odpowiedział spokojnie Steve i zaparkował
swego mustanga przed niepozornym garażem.
Wysokie żywopłoty, których najwyraźniej od dawna nie
tknęły nożyce ogrodnika, zasłaniały widok na ocean.
Pomiędzy nimi wyłożona kamiennymi płytami ścieżka
wiodła do schodków prowadzących na taras i do frontowych
drzwi, którym nie zaszkodziłoby odmalowanie.
Otworzyła im sama Ariel Cameron. Wyglądała równie
elegancko jak podczas telewizyjnych występów, które
przyniosły jej tak wielką sławę. Miała szczupłą figurę,
wielkie, niebieskie oczy i złote włosy, które opadały na
ramiona. Była ubrana w obcisłe, białe dżinsy i biały sweter.
W uszach miała złote kolczyki z perłami, na palcu' lśnił w
słońcu pierścionek z brylantem.
- Zeke jest na tarasie - powiedziała, kiedy się przedstawili. -
Proszę, wejdźcie.
Wnętrze domu było dokładnie takie, jak to sobie Willow
wyobrażała. Hol na planie trójkąta, z kamienną posadzką,
wydał jej się większy od jej całego mieszkania w Portlandzie.
Wysoko pod sklepionym sufitem wisiał żyrandol z kutego
ż
elaza, ze ściany patrzyła na nią potrójna twarz Ariel
Cameron pędzla Andy Warhola.
Do salonu schodziło się po dwustopniowych schodach.
Na podłodze ze zwykłych, prostych desek leżały tureckie
dywany w delikatnych pastelowych kolorach. W ogromnym
pomieszczeniu, w którym z łatwością mogłoby się zebrać ze
sto osób, stały w pozornym nieładzie kanapy, sofy, fotele i
krzesła z tapicerskimi obiciami kremowej barwy, pełne
bladoróżowych, błękitnych, żółtych i jasnozielonych
poduszek. Pod ścianą wznosił się wielki kamienny kominek,
obok którego stał fortepian z uniesionym wiekiem. Cała
zachodnia ściana była przeszklona. Na tarasie oparty o
drewnianą balustradę mężczyzna rozmawiał przez telefon
komórkowy. Ariel zapukała w szybę. Zeke Blackstone
odwrócił się do nich, uśmiechnął i gestem dał im do
zrozumienia, że zaraz kończy ..
- Siadajcie, proszę. - Gospodyni wskazała im najbliższą
kanapę .. - Przygotuję coś do picia. Może być wino czy
.macie ochotę na coś innego?
- Chętnie napiję się wina - odpowiedział Steve ..
- Może pani w czymś pomóc? - zaproponowała Willow.
Ariel odpowiedziała jej uśmiechem.
- Dziękuję, dam sobie radę.
Rozległ się cichy szelest odsuwanych drzwi.
- A oto Zeke - pożegnała ich Ariel i odeszła.
Zeke Blackstone był równie przystojny jak jego żona,
wysoki, szczupły i szeroki w ramionach. Pomimo swoich
czterdziestu siedmiu lat miał w sobie coś chłopięcego i
ż
ywiołowego. Być może sprawiały to wypłowiałe dżinsy, do
których nosił zwykłą błękitną koszulkę, bujne ciemne włosy
ledwo przyprószone siwizną na skroniach lub brązowe oczy
patrzące ciepło i przyjaźnie. Trudno się było dziwić, że
kobiety za nim szaleją.
- Zeke Blackstone - przedstawił się po prostu i wyciągnął
rękę.
Kiedy się przywitali, przysiadł na poręczy fotela.
- Jack Shannon zostawił mi wczoraj tajemniczą wiadomość, z
której wynikało tylko tyle, że koniecznie muszę z wami
pogadać. Po powrocie do domu zadzwoniłem do niego, ale
nie chciał mi niczego wyjaśnić. Ach, ci pisarze - westchnął
Zeke - kochają niespodzianki.
Do pokoju weszła Ariel. Zeke poderwał się z miejsca, wziął
od żony tacę i postawił na stoliku koło kanapy.
- Wiem tylko, że przyszliście w sprawie młodej kobiety,
która mieszkała na początku lat siedemdziesiątych w
Bachelor Anns.
Wręczył im po kieliszku białego wina, po czym, także z
kieliszkiem w dłoni, usiadł obok żony.
- Jak wam mogę pomóc?
Willow zawahała się i spojrzała niespokojnie na Ariel
Cameron.
- Pytaj śmiało - zachęciła ją Ariel z uśmiechem. Stare
miłości Zeke'a nie przyprawiają mnie o ataki zazdrości.
- No więc ... - Willow przypomniała sobie słowa
Steve'a, który radził jej, by nie owijała w bawełnę - za-
stanawiam się, czy nie jest pan przypadkiem moim ojcem.
Ariel Cameron zgodnie ze swoją obietnicą zachowała
spokój, ale jej mąż omal nie oblał się winem z wrażenia.
Trosklhya Ariel wyjęła mu kieliszek z ręki i odstawiła na
stolik .
- Czy moglibyśmy usłyszeć coś więcej na ten temat? -
spytała spokojnie.
Zeke Blackstone wpatrywał się w fotografie, które wręczyła
mu Willow.
- Nigdy nie spotykałem się z pani matką. Przysięgam na
Boga. Oczywiście, jeżeli poprawi to pani samopoczucie, to
gotów jestem w każdej chwili zrobić badania krwi.
- Nie, to nie ...
- Możemy to zrobić później - wtrącił Steve, zanim
Willow zdążyła podziękować za propozycję.
Rzuciła mu zaskoczone spojrzenie. Dla niej sama gotowość
Blackstone'a do poddania się próbie była już dostatecznym
dowodem.
- Czy. przypomina pan sobie coś, co mogłoby nam pomóc? Z
kim się spotykała?
- Donna była dziewczyną Eryka.
Steve i Willow popatrzyli na siebie.
- Eryka? Nie Ethana? - spytał Steve dla pewności.
- Hmmm. - Zeke Blackstone zmarszczył brwi, jakby się nad
czymś zastanawiał, ale w końcu tylko wzruszył ramionami. -
Cała sytuacja była dosyć skomplikowana. Na początku, zaraz
po przeprowadzce do Bachelor Arms,' Donna spotykała się z
Ethanem. Potem poznała Eryka. Myślę, że to był znacznie
poważniejszy związek.
- Czy byli ... kochankami?
- Chyba tak, chociaż .. .- Zeke pokręcił głową. - Nigdy nie
wiadomo, jak to naprawdę jest między ludźmi. Później, po
ś
mierci Eryka, nieraz rozmyślałem o tym wszystkim, ale nie
doszedłem do żadnych wniosków.
- A jak to było?
- Kiedy Donna zaczęła spotykać się z Erykiem, Ethan był
wściekły. Najwyraźniej uważał, że ponieważ ściągnął ją do
Bachelor Arms, to powinna należeć wyłącznie do niego. I nie
miał najmniejszej ochoty dzielić się nią z jakimkolwiek
innym facetem.
- Dzielić się? - powtórzyła zaskoczona Willowo
- No cóż - Zeke posłał jej przepraszające spojrzenie - może
tak, może nie. Ta cała sytuacja była dość nie jasna. Wtedy
wydawało mi się, że Donna jest z Erykiem. Po jego
samobójstwie najwyraźniej szukała pociechy u Ethana. Mam
wrażenie, że czuła się winna, a Ethan był jedynym
człowiekiem, który rozumiał jej problemy. Musicie wziąć
pod uwagę, że ja sam nie byłem wtedy w najlepszej formie.
Samobójstwo Eryka odmieniło życie wszystkich
mieszkańców apartamentu l G. W każdym razie wydaje mi
się, że pamiętam ich długie rozmowy o damie z lustra, o
spotkaniu z nią i o konsekwencjach tego spotkania. Mogli o
tym rozprawiać w nieskończoność. Czasem, kiedy tego
słuchałem, ciarki chodziły mi po grzbiecie.
- Proszę nam tylko nie mówić, że oni oboje widzieli tę
mityczną damę z lustra.
- Obawiam się, że nie da się tego uniknąć. Jeśli dobrze
pamiętam, Ethan widział ją przynajmniej dwukrot.nie. Za
pierwszym razem zanIm dostał rolę lekarza w serialu "Lata
mijają". Za drugim razem tej samej nocy, gdy zginął Eryk.
Był wtedy, a być może jest i dzisiaj, całkowicie przekonany
o prawdziwości tego, co zobaczył.
Steve prychnął.
- Nic dziwnego, że nasza polityka schodzi na psy.
Zeke roześmiał się.
- Nie tylko Ethanją widział. Zdaje się, że przydarzyło się to
także wielu innym ludziom. Na ogół nie przywiązuję do
takich historii większego znaczenia, ale odkąd usłyszałem, że
spotkali ją także Jack Shannon i jego żona, trudno byłoby mi
uznać to wyłącznie za wytwór bujnej wyobraźni.
- Tak, wiem, że ją widzieli. A jego urocza żona gotowa była
wręcz obrazić się na mnie, kiedy wyraziłem powątpiewanie
w istnienie tej legendarnej postaci.
Zeke zaśmiał się znowu.
- Słodka buzia Faith niejednego już zwiodła. Ta dziewczyM
gotowa jest bronić Jacka niczym lwica.
- Czy pan także widział damę z lustra? - Willow nie umiała
powstrzymać ciekawości.
Zeke pokręcił głową.
- Nie przypominam sobie tego.
- Ja ją widziałam - wtrąciła Ariel.
Zeke spojrzał zaskoczony na żonę.
- Naprawdę? Kiedy?
Ariel spojrzała na niego z łagodnym, kobiecym uśmiechem.
- To było za pierwszym razem, kiedy wróciliśmy do
apartamentu lG, po tym, jak ponownie się ze sobązwią-
zaliśmy.
- Dlaczego nigdy mi o tym nie wspomniałaś?
- To było bardzo dziwne przeżycie - powiedziała z namysłem
Ariel. - Kątem oka zobaczyłam w lustrze coś białego, co
zaraz znikło. Nigdy nie potrafiłam zdecydować, co to
naprawdę było, i z czasem o tym niemal zapomniałam. Na
wszelki wypadek wolałam nikomu nie mówić.
- Czy to spotkanie zmieniło coś w pani życiu? - spytała
Willowo
Ariel wzruszyła ramionami.
- Zeke i ja jesteśmy znowu razem. Gdyby ktoś mnie zapytał,
zanim ją zobaczyłam, czy to możliwe, odpowiedziałabym, że
to bardzo mało prawdopodobne. A jednak się zdarzyło i -
Ariel uśmiechnęła się ciepło do męża - jesteśmy szczęśliwi
jak nigdy.
- I naprawdę sądzi pani, że to za sprawą damy z lustra? -
spytał pełnym powątpiewania głosem Steve.
- Nie wiem. Może. W apartamencie lG jest coś ... - Ariel
wzruszyła ramionami, jakby chciała po raz kolejny
podkreślić trudny do określenia charakter tego, co widziała -
nie z tej ziemi. Wierzę, że to może wywierać na ludzkie losy
jakiś trudny do przewidzenia wpływ.
- Jack jest przekonany, że jakaś siła zmusiła nas wszystkich
do powrotu po latach do Bachelor Arms. Na miejsce śmierci
Eryka. On wrócił tam pierwszy, żeby pogodzić się z
przeszłością i zacząć nowe życie. Potem my z Ariel. A teraz
... - Zeke spojrzał na Steve'a i Willow spod wliesionych brwi
- wy. Czasem trudno uniknąć wrażenia, że coś w tym musi
być.
- Czasem trudno uniknąć wrażenia, że ludzi dookoła ogarnia
szaleństwo - prychnął Steve i wsunął do kieszeni drobne,
które otrzymał jako resztę.
Wracając od Zeke'a Blackstone'a, wstąpili na obiad do małej
restauracji z widokiem na ocean. Skończywszy jedzenie,
uznali, że przyjemniej' będzie przejść się wzdłuż brzegu niż
siedzieć nad deserem.
- Nie mogę pojąć, jak to możliwe, że dorośli ludzie wierzą w
takie zabobony.
Willow roześmiała się z jego zgorszonej miny.
- Pamiętasz, co powiedział nam Jack Shannon? Czy
naprawdę nie potrafisz uwierzyć w to, że dookoła nas dzieją
się rzeczy, których nie możemy pojąć?
- Nie - oświadczył zdecydowanie Steve. -. Jeżeli o mnie
chodzi, to na świecie jest dostatecznie dużo prawdziwych
kłopotów, żebym miał jeszcze przejmować się duchami.
- Skąd możemy wiedzieć, co jest, a co nie jest prawdziwe? -
zastanawiała się głośno, zajęta roztapiającymi się lodami. -
Filozofówie męczą się nad tym od ładnych ... Uważaj na
lody!
Podwójna porcja lodów truskawkowych wylądowała w
piasku pod ich stopami.
- Nic się nie stało - powiedziała pocieszającym tonem, jakby
był dzieckiem. - Mogę się z tobą po ...
Urwała napotkawszy jego spojrzenie. Trwało dobrą chwilę,
zanim odzyskała oddech ..
- Może masz ochotę spróbować moich?
- Mam - odpowiedział krótko.
Wyciągnął dłoń, chwycił jej rękę w nadgarstku i przyciągnął
do ust. Powoli, nie odrywając wzroku od oczu Willow,
oblizał różową mazię spływającą po jej palcach.
Zamknęła oczy. Kolejna porcja lodów wylądowała na piasku
u ich stóp. .
- Chcesz drugą porcję? - mruknął, znając odpowiedź.
Bez słowa pokręciła głową.
- W takim razie jedziemy do domu. Ale po drodze -
uśmiechnął się - kupimy lody w pudełku. Są naprawdę
smaczne, kiedy sięje zjada z twojej ręki.
Po wejściu do mieszkania Steve od razu zauważył migające
ś
wiatełko w obudowie telefonu. Ktoś zostawił im
wiadomość. Steve włączył automatyczną sekretarkę· Z
głośnika dobiegł ich głos Jacka Shannona.
- Wiem, gdzie znajduje się pudło z papierami Eryka. Kiedy
pakowaliśmy z Faith nasze rzeczy, Amberson wyniósł je do
piwnicy w Bachelor Arms. Nie wiem, czy dacie temu wiarę,
ale powiedział mi, że tam jest ich miejsce. Wybieram się po
nie jutro rano. Jeśli chcecie, to możemy spotkać się na
miejscu koło dziesiątej, chyba że wolicie zobaczyć się z nami
za parę dni. Faith mówi, że będzie jej miło, jeśli wpadniecie
do nas na obiad w środę albo w czwartek. Jak wolicie.
Willow drgnęła jak pies myśliwski, który poczuł zapach
zwierzyny. Steve objął ją ramieniem.
- Pojedziemy tam jutro rano.
- Tu Marty - odezwał się kolejny rozmówca. - Miałeś rację,
Steve. Kierowca, który przejechał Donnę Ryan, uciekł z
miejsca wypadku i nigdy nie został odnaleziony, więc sprawa
pozostaje otwarta. Zadzwoń do mnie, jak będziesz miał
wolną chwilę.
- Zdaje się - zaczęła niepewnym głosem Willow - że jesteśmy
już blisko wyjaśnienia tajemnicy.
- Nie byłbym taki pewny - odpowiedział Steve po chwili
namysłu. - Coś mi w tym wszystkim nie pasuje. - Co masz na
myśli?
Steve przejechał dłonią po zmierzwionych wiatrem włosach.
- Tu musi chodzić o coś więcej niż o to, czy jesteś córką
Robertsa.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Jeżeli Roberts miał udział we wczorajszym wypadku, to
cała sprawa wygląda poważniej. Znacznie poważniej. On
musi się bać.
- Odkrycia, że zamordował moją matkę?
- Tego też. Ale czuję, że jest coś jeszcze.
ROZDZIAŁ 12
Steve otworzył ciężką bramę z kutego żelaza prowadzącą
na dziedziniec Bachelor Arms i puścił Willow przodem.
- Myślisz, że się uda? - spytała.
- Nie dowiemy się, jeżeli nie spróbujemy - odparł.
- Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, Roberts zachowywał
się tak, jakby moja teoria na temat okoliczności śmierci
twojej matki w ogóle go nie interesowała. Ale to tylko
pozory.
Przeszli przez pusty dziedziniec. W porannej ciszy
stukot obcasów czerwonych pantofli Willow wydawał
się nienaturaInie głośny. Stylowy stary dom zdawał się
drzemać w porannym słońcu jak starsza dama, która
zasnęła na fotelu, czekając na przyjście gości.
Kiedy weszli do środka, owiał ich chłód. Willow poczuła się
nieswojo. Przysunęła się bliżej do Steve'a i wsunęła mu
rękę pod ramię. Drzwi do apartamentu l G były uchylone,
jakby milcząco zapraszały ich dalej. Oboje zawahali się,
niepewni, co czeka ich wewnątrz.
Steve spojrzał na stojącą obok niego dziewczynę.
- Nie musisz brać w tym udziału. Prawdę mówiąc, nawet
wolałbym załatwić to sam.
Willow pokręciła głową.
- Chcę iść z tobą - odparła zdecydowanym tonem. Wysunęła
rękę spod jego ramienia i weszła do środka.
Mieszkanie byo puste. Pudła zawierającego ważne dla nich
notatki i pamiątki z dawnych czasów nigdzie nie było widać.
- Amberson i Jack muszą go jeszcze szukać w piwnicy -
odezwał się Steve.
Willow podeszła do lustra.
- Trudno sobie wyobrazić, że wywarło wpływ na losy tak
wielu ludzi, prawda? - Wyciągnęła rękę i dotknęła delikatnie
rzeźbionej ramy. - Wygląda jak najzwyklejsze w świecie
,stare lustro.
- Ale to więcej niż lustro - zabrzmiał głos za jej plecami.
Odwróciła się gwahownie.
Ethan Roberts stał w otwartych drzwiach do jednej z sypialni.
Był ubrany w szyty na zamówienie elegancki granatowy
garnitur, białą kos~lę i krawat w paski. Wyglądał jak
uosobienie odnoszącego sukcesy polityka: zamożny,
zadowolony z siebie i przyjazny. Tyle że W ręku trzymał
rewolwer.
- W tym lustrze można zobaczyć przyszłość - odezwał się
swobodnym tonem, jakby p:t;owadzili towarzyską
konwersację. - Patrząc w nie dostatecznie długo, można
zobaczyć całe swoje życie. Jeśli zechce tego dama z lustra. Ja
nie mogę narzekać, zawsze byłem jej \llubieńcem.
- Czy nie mówiłeś nam, że nigdy jej nie widziałeś? -
zauważył Steve, starając się odwrócić uwagę Robertsa od
Willowo
_ Kłamałem - przyznał Roberts lekkim tonem, nie odrywając
wzroku od Willow lub. może od lustra. Człowiek z moją
pozycją nie pO,Winien wierzyć w duchy, prawda? Wyborcy
nie byliby zachwyceni. Nie ruszaj się, Hart - polecił ostro, ale
w chwilę potem przybrał poprzedni ton. - Nie chciałbym
strzelać do ciebie albo do panny Ryan.
- A co zamierzasz z nami zrobić? - spytał Steve.
_ Wymyśliłem kolejne zrządzenie losu - odparł Roberts. -
Nie, nie kolejny wypadek drogowy. To byłoby trochę zbyt
oczywiste. Tym razem to będzie pożar. Tragiczna historia.
Co powiecie na taki tytuł w gazetach:
"Dwoje kochanków spłonęło w domu w Laurel Canyon,
ponieważ wykrywacz dymu nie działał"?
- Za dużo ludzi wie o naszym spotkaniu, Roberts. Na
przykład Jack Shannon i Ken Amberson. Są w tej chwili w
piwnicy, ale wiedzą, że umówiliśmy się tu z tobą. Nie uda ci
się uniknąć podejrzeń.
- Podejrzęnia - prychnął ze wzgardą Roberts. - Mogą
podejrzewać mnie, o co tylko zechcą, ale nigdy nie będą
mieli dowodów. śaden z nich nie będzie mógł zeznać, że
widział hl mnie albo was. Nie, nie zabiłem ich - dodał,
widząc przerażone spojrzenie Willowo - Wystarczyło
zatrzasnąć za nimj drzwi, kiedy zeszli na dół. O tej pqrze
dom jest pusty. Dopiero za kilka godzin, nie prędzej, ktoś ićh
wypuści. A wtedy już nie będzie tu po nas śladu. Jeżeli was
zaczną szukać, okaże się, że w ogóle tu nie przyjechaliście,
bo zachciało się wam szybkiego numerku przed wyj ściem i
... tak się rozpaliliście, że cały dom poszedł z dymem.
- Nie uda ci się.
- Czemu nie? Dotąd zawsze mi się udawało. - Roberts był
pewny swej bezkarności jak rozpieszczone dziecko. -
Morderstwo to nic trudnego. Trzeba się tylko dobrze
przygotować.
- Mylisz się - stwierdził spokojnie Steve. - My na przykład
wiemy, że zamordowałeś swoją pierwszą żonę·
- To było samobójstwo. Wszyscy byli co do tego zgodni. Za
dużo proszków nasennych. Załamanie nerwowe. No cóż, to
się zdarza. Zwłaszcza jeżeli ktoś się źle prowadzi- dodał
surowo.
- A moja matka? Czemu ją zabiłeś?
Twarz Robertsa wykrzywił gniewny grymas.
- Bo zdradziła mnie z Erykiem Shannonem. Niewdzięczna
łajdaczka. To ja ją odkryłem. To ja sprowadziłemją do
Bache10r Arms. Miała być moja.
- A tymczasem nie chciała mieć z tobą nic wspólnego, co? -
odezwał się zaczepnie Steve. - Nie dziwię się. Widywała się
z tobą, bo zażądali tego od niej producenci serialu. A potem
poznała Eryka i odmówiła dalszych spotkań.
- Nie rozumiała, co jej mogę dać. Ile możemy razem
osiągnąć. Musiała dostać nauczkę·
- Jaką nauczkę?
_ Tamtej nocy poszedłem za nimi do ich mieszkania. Eryk
pokłócił się właśnie z bratem z powodu scenariusza, który
sprzedali studiu Regal Productions. Twoja mamusia chciała
go pocieszyć. Czekałem pod drzwiami. Słyszałem, jak się
kochali. - Na twarzy Robertsa pojawił się wyraz nienawiści. -
Byłem cierpliwy. Kiedy twoja matka zasnęła, wszedłem po
cichu do środka. Eryk stał na balkonie i palił ·papierosa.
Wystarczyło złapać go za nogi i unieść. Spadł sam. - Roberts
wzruszył ramionami. - Potem poszedłem bawić się z innymi
w lG. Gdy zjawiła się Donna, ktoś powiedział jej, że Eryk
poszedł po piwo. Sam to wcześniej zasugerowałem. Ciało
odkryto po paru godzinach. Wpadł na nie Zeke.
- Mówił nam, że Donna szukała u ciebie pociechy po śmierci
Eryka. Czy to też było częścią twojego planu?
- To było zrozumiałe. Byłem pełen współczucia. Słuchałem
cierpliwie jej żalów. Darowałem jej nawet to, że mnie
zdradziła. No ale kiedy się okazało, że ma z tym sukinsynem
dziecko ...
Willow westchnęła głośno.
_ Tak, Eryk Shannon jest twoim ojcem. Czy to dla ciebie
pociecha? .
_ Owszem - odezwała się przez zęby. - Duża pociecha.
- Masz nie lepszy gust niż twoja matka - pocieszył się łatwo
Roberts.
- Dlaczego czekałeś aż rok, żeby ją zabić? - spytał Steve. -
Czemu nie zrobiłeś tego od razu, gdy okazało się, że jest w
ciąży?
- Bo mi uciekła - odparł Ethan. - I nawet nie wiedziałem
dokąd. Wróciła po roku. Powiedziala mi, że żałuje i chce,
ż
ebyśmy zaczęli wszystko od nowa. Wiedziałem, że kłamie.
Podejrzewała, że zabiłem Eryka, i chciała zdobyć na to
dowody. Uświadomiłem jej, że to niemożliwe, a ona
powiedziała, że i tak pójdzie na policję. Na to nie mogłem
pozwolić. Dostałem właśnie rolę szlachetnego szeryfa w
~esternie i takie obrzydliwe oskarżenie mogłoby zaszkodzić
mojej popularności. Nawet bez dowodów. No i czy świat jest
sprawiedliwy? - zapytał tonem skargi.
- Więc zamordowałeś Donnę z zimną krwią, żeby nie
udaremniła twojej kariery?
- Tak. Jak wam już powiedziałem, to nic trudnego. Trochę się
ucharakteryzowałem, ukradłem samochód z parkingu i
poczekałem, aż będzie przechodziła przez ulicę. Odstawiłem
samochód parę ulic dalej i spokojnie wróciłem do domu.
- Nie miałeś wyrzutów sumienia? - spytała z niedo-
wierzaniem Willowo - Spałeś tej nocy?
-. Całkiem dobrze.
- To klasyczny psychopata - powiedział Steve. - śadnych
skrupułów. śadnych wyrzutów sumienia. Taki jest pan
Roberts. No dobrze. Starczy nam już tego, Marty - zakończył
głośniej, jakby mówił do kogoś w sąsiednim pokoju.
- Nie wyobrażaj sobie, że mnie nabierzesz, Hart. Steve
powoli i spokojnie sięgnął do kołnierzyka koszuli i odwinął
go. Oczom Robertsa ukazał się przyczepiony od spodu
mikrofon. Jego twarz spurpurowiała.
- Nie! - wrzasnął i wypalił z rewolweru.
Kula trafiła Steve'a w pierś, lecz nie zatrzymało go to. W
mgnieniu oka znalazł się przy Ethanie i wymierzył mu
mocny cios w szczękę. Pistolet upadł na podłogę. Steve
unieruchomił Robertsa, wykręcając mu rękę·
Rewolwer na środku pokoju wirował coraz wolniej, aż
wreszcie się zatrzymał.
- Podnieś go - polecił Willow Steve.
Schyliła się i podniosła broń. Za drzwiami rozległ się tupot i
do mieszkania wbiegli policjanci.
- Nie wolno wam tego robić - krzyczał siny ze złości
Roberts. - To niezgodne z prawem. Jestem przedstawicielem
władz ustawodawczych stanu Kalifornia. śądam ...
Urwał nagle i wbił osłupiałe spojrzenie w lustro. Steve
odwrócił głowę, by zobaczyć, co go tak przeraziło. Nie
dostrzegł w lustrze niczego prócz odbicia dwóch męskich
sylwetek.
- Widzisz ją, co? - mruknął przez zęby i popatrzył
Robertsowi głęboko w oczy. - No cóż, tym razem speł. nią
się chyba twoje najgorsze obawy.
- Myślałam, że kamizelki kuloodporne naprawdę chronią
przed kulami - narzekała Willow z ponurą miną, oglądając
siny ślad na piersi Steve'a, dokładnie w tym miejscu, gdzie
biło serce. - To wygląda tak, jakby ktoś zdzielił cię kijem
baseballowym.
Naprawdę się o niego bała i gdy tylko minął pierwszy szok,
zaopiekowała się nim tak troskliwie, że Steve z najwyższym
trudem zdołał ją namówić, by pozwoliła policjantom zdjąć z
niego kamizelkę kuloodporną i rozplątać kabelki od
magnetofonu.
- Czy nie macie kamizelek, które zapewniałyby naprawdę
skuteczną ochronę? - spytała stojącego przed nią policjanta,
tak jakby to on był wszystkiemu winien.
- Nie, proszę pani - odparł zagadnięty z niezmąconym
spokojem. - To naj nowszy model. Niestety, muszę zabrać i
tę, którą ma pani na sobie.
Willow wzruszyła ramionami i Steve nie był wcale pewny,
czy nie podejrzewa, że zostali wykorzystani jako króliki
doświadczalne, na których wypróbowywano ten nowy model.
Jeżeli nawet tak było, to nie powiedziała na ten temat ani
słowa więcej. Zdjęła czerwony żakiet i bawełniany sweterek
w kwiatki, a następnie odwróciła się tyłem do policjanta,
który pomógł jej zdjąć kamizelkę.
Zostali sami w apartamencie IG.
- Czy na pewno cię nie boli? - spytała z troską.
- Kiedy tak naciskasz, to boli - oświadczył i odsunął
delikatnie jej rękę.
W jej oczach odbił się przestrach.
- O Boże! Przepraszam, Steve. - Willow schowała ręce za
plecy, jakby korciło ją, by go dotknąć. - Nie chciałam cię
urazić. Tak mi przykro. Ja ...
- Willo w, spokojnie, kochanie. - Wziął ją za ręce i dopiero
teraz zauważył, że drżą. - Już po wszystkim.
- Już po wszystkim - powtórzyła i przylgnęła do niego całym
ciałem.
Zamknęła oczy i spróbowała zebrać siły. Wtuliła policzek w
jego nagą pierś. Steve objął ją ramionami i przytulił.
Stali tak przez długą chwilę. Cieszyli się, że są razem, cali i
zdrowi. Willow uniosła głowę i uśmiechnęła się do mego.
- Kocham cię, Steve. Chciałabym, żebyś o tym wiedział.
Pokręcił głową.
- Jeszcze nie, Willowo Poczekaj trochę, aż się z tego
otrząśniesz.
W jej oczach natychmiast zabłysła złość.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, ze nie wiem, co mówię?
Uśmiechnął się, rozbawiony jej porywczością.
- Rzeczywiście miałem na myśli coś w tym rodzaju.
- Ze wszystkich bezczelnych... Niech to diabli, Steve Hart,
gdybyś już nie był posiniaczony, to tak bym ci przyłożyła... -
Pokręciła głową, jakby nie mogła uwierzyć w to, co
usłyszała. - Daruję ci tylko dlatego, że jesteś w szoku.
Rozumiesz? - zamikła na dłuższą chwilę, po czym dodała: -
Kocham cię i zawsze będę cię kochała takiego, jaki jesteś.
Zapamiętaj to sobie dobrze. Raz na zawsze.
- Willow, ja ...
Uśmiechnęła się za.dowolona, że choć raz zapomniał języka
w gębie.
- Nic już nie mów. Lepiej mnie pocałuj - zażądała i
przyciągnęła jego głowę do swojej.
- Przepraszam bardzo - rozległ się męski głos. - Nie
przeszkadzam?
- Owszem - odparł Steve i zanim się odwrócił, by zobaczyć,
kto przyszedł, wycisnął na ustach Willow długi pocałunek.
W drzwiach stał Jack Shannon, trzymają~ oburącz kartonowe
pudło.
- Pomyślałem, że może zachcecie to ód razu obejrzeć. Mamy
tu mnóstwo ciekawych,rzeczy. - Jack postawił pudło na
podłodze, podszedł bliżej i wyciągnął dłoń do Steve'a.- Nigdy
ci tego nie zapomnę, Steve. Nie masz pojęcia, jaka to dla
mnie ulga wiedzieć, że Eryk nie popełnił samobójstwa. Przez
tyle lat gryzłem się tą myślą.
- Podziękuj Willow. - odpowiedział Steve i potrząsnął dłonią
Jacka. - To ona chciała to wszystko wyjaśnić.
- Wolałbym pocałować Willow, jeśli pozwolisz - odparł Jack
i nie czekając na pozwolenie, ucałował dziewczynę
serdecznie w oba policzki. - Witam w rodzinie, Willow.
Zarzuciła mu ręce na szyję i mocno przytuliła się do niego.
- Dziękuję ... - odsunęła się i uśmiechnęła przez łzy szczęścia
- stryjku Jacku.
Jack Shannon wydał głośny jęk.
- Sam nie wiem, czy się cieszyć, kiedy słyszę coś takiego z
ust kobiety, która jest w wieku mojej żony - przyznał, ale
zaraz dodał z uśmiechem: - Jakoś się do tego przyzwyczaję.
- Chyba będziesz musiał - odezwał się Steve. - Willow ma
ostry języczek i na pewno będzie ci o tym przypominać przy
każdej okazji.
Jack i Willow uścisnęli się raz jeszcze.
- W przyszłą środę będziemy na was czekali z obiadem -
pożegnał ich Jack i wyszedł.
Zostali sami w pokoju, w którym nie było niczego prócz
lustra na ścianie i pudła na podłodze.
Uklęknęli po jego obu stronach.
- Ty zajrzyj - poprosiła. - Trzęsą mi się-ręce.
Steve sięgnął do pudła i zaczął wydobywać z niego ukryte od
ć
wierć wieku skarby - zdjęcia, kartki pocztowe, listy,
wreszcie dziennik Eryka .
- "Donna powiedziała mi wczoraj, że będziemy mieli
dziecko" - przeczytał na głos. - "Jestem taki szczęśliwy".
I tak spełniły się marzenia, które Willow już zdążyła
pogrzebać. Miała ojca, który kochał jej matkę i któregc
straciła tylko wskutek okrucieństwa losu.
- Och - szepnęła drżącym głosem i spojrzała na Steve'a przez
łzy. - Steve, ja ... - Urwała wpatrzona w lustro.
Zaskoczony jej niezwykłym wyrazem twarzy Steve odwrócił
się w stronę lustra.
- Widzisz ją? - szepnęła.
Steve zamrugał, jakby nie wierzył własnym oczom.
- Ja ... mój Boże ... tak, widzę ją - przyznał.
Przez długą chwilę tkwili tak bez ruchu i patrzyli . na kobietę
w białej, powłóczystej sukni. Obserwowała ich uważnie, po
czym skinęła przyjaźnie głową i zniknęła.
Willow i Steve spojrzeli po sobie, ciągle jeszcze niepewni i
trochę ·wystraszeni tym, co zobaczyli
- Myślę, że spełniło się twoje największe marzenie - odezwał
się wreszcie Steve i położył ręce na stojącym pomiędzy nimi
pudle.
- Tak. Ja też tak myślę - przyznała i nakryła jego dłonie
swoimi. - Ale to coś więcej.
- Tak sądzisz?
- Wiesz, że tak jest. - Willowodepchnęła pudło na bok i
przysunęła się bliżej do Steve'a. - Ty też ją widziałeś.
- No tak - wzruszył ramionami, jakby wciąż nie mógł
uwierzyć.
- Tylko nie próbuj się teraz wypierać, twardzielu ostrzegła i
ujęła jego twarz w dłonie, by nie mógł uciec przed nią
wzrokiem. - Sam to przyznałeś.
- I co z tego wynika? - spytał, choć dobrze wiedział, do
czego Willow zmierza.
- Co z tego wynika? - powtórzyła. - śe spełni się nasze
największe marzenie, Steve.
Przekrzywiła głowę i spojrzała na niego spod rzęs. Jej usta
znalazły się zaledwie o milimetry od jego ust.
- Mam rację, Steve?
- Jasne, skarbie - odparł i. nakrył jej wargi swoimi.
EPILOG
Pierwsze wieści o skandalu ujawnione zostały w po-
południowych wiadomościach telewizyjnych i radiowych
tego samego dnia, gdy został aresztowany Ethan Roberts. Do
wieczora mieszkańcy Los Angeles mogli się już zapoznać ze
szczegółami całej historii. Na pielWszej stronie "Los Angeles
Times" ukazał się obszerny artykuł pióra Jacka Shannona
przedstawiający szczegóły niewiarygodnych zbrodni
kryjących się za karierą Ethana Robertsa. Następnego dnia
dowiedziała się o nich cała Ameryka. Przez kilka dni postać
kandydata do Senatu była na ustach wszystkich.
Armia dziennikarzy oblegała dom Robertsów w Pacific
Palisades, co bardziej przedsiębiorczy wybrali się nawet do
Laurel Canyon, by odszukać bohaterów wydarzeń.
Na darmo. Willow i Steve zniknęli bez śladu.
- W końcu spełniły się jego najgorsze obawy i przeczucia -
powiedziała Willow, obejrzawszy sprawozdanie sieci CNN w
dzień poprzedzający rozpoczęcie procesu.
- Tak. - W głosie Steve'a brzmiała głęboka satysfakcja. -
Teraz cały świat dowie się wreszcie, kim jest Ethan Roberts.
Willow przysiadła na krawędzi szerokiego hotelowego łóżka.
- Nic na to nie poradzę, ale żal ,mi jego rodziny. Biedna mała,
będzie cierpiała do końca życia.
- Nie powinnaś się zamartwiać. Córce Robertsa będzie lepiei
bez ojca niż z takim łajdakiem. - Steve wyciągnął rękę i
wyjął pilota z ręki Willowo
- Zaraz, chwileczkę, nie obejrzałam jeszcze informacji z
giełdy - zaoponowała.
- Obejrzysz jutro - odparł krótko.
Wyłączył telewizor i odłożył pilota na nocny stolik poza jej
zasięgiem.
Willow spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi.
- Chciałam obejrzeć teraz - zaprotestowała bez przekonania.
- A ja chcę się teraz kochać z moją żoną. I co ty na to?
Willow poczuła, że robi jej się gorąco. śona. To tak
cudownie brzmiało. Seksownie. Czarodziejsko. Od dwóch
dni, odkąd wzięli ślub w niewielkim kościele w Las Vegas,
nie mogła się tego dość nasłuchać. Może powinna się przy-
zwyczaić, ale na razie była jeszcze od tego daleka.
- Masz coś przeciw temu? - uśmiechnął się i leniwym ruchem
zaczął rozwiązywać krawat.
- Nie - przyznała, sięgając do najwyższego guzika czarnej;
wieczorowej sukni. - Nie mam nic przeciwko temu.
Pochyliła głowę i rzuciła mu uwodzicielskie spojrzenie spod
rzęs.
- Za pół godziny będą powtarzali wiadomości.
- Czy to wyzwanie, pani Hart?
- A jak pan sądzi, panie Hart? - odpowiedziała i rozpięła
kolejny guzik.
Suknia rozchyliła się i Steve mógł ujrzeć rysujący się w
dekolcie zarys piersi skrytych za czarnymi koronkami
stanika.
- Obawiam się - odezwał się niezbyt pewnym głosem - że
zajmie nam to trochę więcej niż pół godziny.
Willow zsunęła suknię z ramion. Steve upuścił krawat na
podłogę.
Steve ściągnął koszulę, a potem rozpiął klamrę od pasa i
zaczął rozpinać spodnie.
Willow wstała i zrzuciła z siebie suknię. Czarny jedwab
bezszelestnie opadł na podłogę.
Steve ściągnął buty i zdjął spodnie.
Willow usiadła i podkuliła nogę, by odpiąć klamerkę
pantofla.
- Nie zdejmuj ich - mruknął ochrypłym z podniecenia
głosem.
.
- Nie zdejmować pantofli?
- Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, pomyślałem sobie, że
chciałbym, żebyś miała je na sobie, kiedy będziemy się
kochać. I nic więcej.
Przygryzła wargę i czekała niecierpliwie na to, co miało
nastąpić.
Steve zsunął slipy i podszedł do niej. Położył jej ręce na
ramionach i popchnął na miękkie łóżko nakryte czerwonym
satynowym prześcieradłem. Przez długą chwilę sycili się
swoim widokiem.
_ Jest jeszcze lepiej, jeszcze piękniej, niż to sobie
wyobrażałem.
Pochylił się nad nią i ujął jej twarz w dłonie.
_ Kocham cię - powiedział, patrząc jej głęboko w oczy.
Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Ja też cię kocham, twardzielu.