Schuler Candace W ramionach kawalerow 02 Pietno przeszlosci 3

background image



LOKATORZY BACHELOR ARMS
Ken Amberson - nieco zdziwaczały administrator, który wie więcej na temat legendy Bachelor
Arms, niż się do tego przyznaje.
Zeke Blackstone - hollywoodzki reżyser, a także playboy. W czasach kawalerskich dzielił
apartament l G z Jackiem Shannonem i Ethanem Robertsem.
Ariel Cameron - piękna i znana aktorka, która po latach rozstania odnajduje szczęście w
ramionach Zeke'a, miłości swego życia.
Eddie Cassidy - barman w pobliskiej knajpce "U Flynna", a także scenarzysta, który czeka na
swój wielki dzień.
Steve Hart - ma wielkie serce, a W nim dużo miłości dla Willowo Na pierwszym miejscu sta:wia
jednak obowiązki.
Natasza Kuryan - podstarzała Jemme Jatale, z pochodzenia Rosjanka. Ongiś charakteryzatorka
gwiazd filmowych.
Ethan Roberts - dawny współlokator Zeke'a i Jacka. Ta eks-gwiazda seriali telewizyjnych
przygotowuje się do swojej największej roli'- urzędnika państwowego.
Willow Ryan - pragnie za wszelką cenę odnaleźć ojca. Liczy na pomoc Steve'a.
Eryk Shannon - młody, obiecujący scenarzysta, którego śmierć wpłynęła na losy wielu
mieszkańców Bachelor Arms.
Faith Shannon - urocza dziewczyna z Georgii, obecnie żona Jacka ShanriOna, stUdentka szkoły
medycznej.
Jack Shannon - cyniczny reporter, który przez całe życie sobie przypisywał winę za śmierć
brata. Wybawieniem stała się dopiero miłość szlachetnej kobiety.
Theodore "Teddy" Smith - miejscowy donżuan. Każda świeżo poznana kobieta wywołuje
błysk w jego oku.

PROLOG
Los Angeles, 1970 r.
Przez głośną muzykę rockową rozsadzającą ściany apartamentu 1 G przedarł się krzyk kobiety.
Dziewczyna przyoknie chwyciła za ramię ubranego w skórzaną kurtkę długowłosego
młodzieńca.
- Słyszałeś? - spytała. - Co to było?
- Co takiego?
- Ktoś krzyczał.
- Zdawało ci się, to pewnie syrena wyje - rzucił ktoś ze stojącej wokół okna grupki,
wypuszczając z ust kłąb dymu.
- To nic nadzwyczajnego w L.A. - dodał ktoś inny.
- Nie ma się czym martwić.
- Nie,to nie syrena - zaoponowała dziewczyna, która pierwsza zwróciła uwagę na dziwny odgłos.
Energicznym krokiem podeszła do stojącego pod ścianą stolika i, pchnęła rączkę adaptera.
Rozległ się przenikliwy zgrzyt, po czym zapadła cisza. Teraz nikt nie miał wątpliwości. Zza okna
dobiegało histeryczne zawodzenie.
Wszyscy w apartamencie 1G zamarli.
Głos kobiety wznosił się w wyższe rejestry i opadał, tylko co jakiś czas urywając się na moment,
jakby krzycząca robiła przerwę, by zaczerpnąć tchu.

background image

- Co się, do diabła, stało?
- Kto ..
- Psiakrew, może ktoś wezwie wreszcie to cholerne pogotowie?
To wezwanie, które dobiegło zza okna, wyrwało zebranych z osłupienia. Wszyscy jak jeden mąż
ruszyli w stronę drzwi, przez korytarz i biegiem schodami w dół, na dziedziniec. W całym
budynku jedno po drugim zapalały się światła. Mieszkańcy Bachelor Anns wychylali się z okien,
wychodzili na balkony i coraz gęściej zapełniali dziedziniec.
- Czy ktoś mógłby ją uspokoić? - rozległ się przy tłumiony głos Kena Ambersona, zarządcy
budynku, który przepychał się między ciasno stłoczonymi ludźmi. Wracajcie do mieszkań. Nie
ma tu na co czekać. - Twarz Ambersona nie zdradzała żadnych uczuć, lecz W jego. głosie
pobrzmiewała nuta zniecierpliwienia. - Niechże ją ktoś w końcu, do cholery, uciszy!
- Uspokój się, dziecinko - odezwała się miękko drobna kobieta mówiąca z lekkim obcym
akcentem. Tobie nic złego się nie stało.
Ponieważ łagodna perswazja nie wywierała żadnego skutku, wymierzyła wrzeszczącej
dziewczynie siarczysty policzek. Krzyk ucichł jak nożem uciął.
- Od tego trzeba było zacząć - mruknął pod nosem Amberson.
W końcu udało mu się' przepchnąć między gapiami do miejsca, w którym leżał nieruchomo na
wznak młody mężczyzna z szeroko rozpostartymi ramionami. Pod jego głową utworzyła się
mała kałuża ciemnej, gęstej krwi.
_ Co tu się stało, Blackstone? - Amberson pochylił się nad młodym człowiekiem w samych
spodniach, klęczącym przy ofierze.
_ Czy ktoś już wezwał pogotowie? - odpowiedział pytaniem Zeke, Blackstone, nie podnosząc
głowy.
_ Tak - odparła dziewczyna, która pierwsza usłyszała krzyk.
Zebrani rozstąpili się, by dopuścić ją na miejsce wpadku.
_ Powiedzieli, żeby go nie ruszać ... żeby w ogóle niczego nie robić, dopóki nie przyjadą -
ciągnęła, podchodząc bliżej. Kiedy ujrzała twarz leżącego chłopaka, zbladła jak płótno.
- O mój Boże, to Eryk!
Amberson ujął ją za ramię i wypchnął na zewnątrz utworzonego z gapiów kręgu.
_ Pytałem .cię, co się tu stało, Blackstone - przypomniał.
_ Już mu nic nie zaszkodzi - mruknął Zeke, nie zwracając uwagi na Ambersona. - On nie żyje.
Wypowjedziane nienaturalnie spokojnym głosem słowa sprawiły, że wszyscy nagle ucichli.
_ Nie żyje? Co mu się stało? - nalegał zarządca.
_ Nie wiem - odparł Zeke. - Musiał upaść i roztrzaskać sobie głowę·
Nie odrywał wzroku od nieruchomej twarzy współlokatora, który jeszcze przed paroma
godzinami był tak pełen życia. Siedzieli wtedy we trójkę z Erykiem .i Ethanem w kuchni i
rozmawiali. Eryk był w świetnym humorze.
- Skąd upadł? - nie dawał mu spokoju Amberson.
- Nie wiem - powtórzył Zeke, po czym uniósł rękę i wskazał w górę, na wiszące nad dziedzińcem
balkony z ozdobnymi balustradami z kutego żelaza. - Gdzieś stamtąd.
- To niemożliwe - szepnął półgłosem ktoś ze stłoczonej wokół nich gromadki i w tym samym
momencie wszyscy zaczęli mówić naraz. W chwilę potem przez gwar przedarł się dźwięk
syreny. Nadjeżdżało pogotowie.
Rudowłosa dziewczyna szlochała bezgłośnie. Po jej bladych policzkach spływały łzy. Ethan
Roberts objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Odwzajemniła jego uścisk.
_ Biedny Eryk - szepnęła. - Biedny Eryk. To wszystko moja wina. To ja zobaczyłam damę w

background image

lustrze.
- Cicho. - Ethan mruczał uspokajająco jak do dziecka i głaskał dziewczynę po głowie. - Cicho,
dziecino. W szystko będzie dobrze. Niczym się nie martw. Teraz ja się tobą zajmę.

ROZDZIAŁ 1
Tylko prowadzona przez Wietnamczyków ciastkarnia nie pasowała do tego miejsca. Zamiast
niej powinien być lombard lub może jakiś podejrzany bar. Poza tym wszystko wyglądało tak,
jak to sobie Willow Ryan wyobrażała. Na ulicy ciasno parkowały samochody. Schody
skrzypiały. Ze ścian wąskiego korytarza oświetlonego jedną gołą żarówką sypała się farba. Złote
litery wymalowane na matowej szybie miały postrzępione krawędzie. Willow Ryan położyła
rękę na klamce, stała przez chwilę nieruchomo, po czym cofnęła dłoń.
Po raz ostatni miała okazJę zastanowić się nad konsekwencjami tego, co chciała zrobić. Decyzja
wcale nie była łatwa. W najlepszym razie mogła stworzyć dość niezręczną sytuację, w
najgorszym - zrujnować czyjeś życie.
Czy zatem warto?'
Dotychczas wszystko było w porządku i nic nie wróżyło, by miało stać się inaczej. Jeśli teraz
stąd odejdzie, to zapewne nic się nie zmieni.
Więc po co? Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy w życiu jest zdecydowana postąpić
nieracjonalnie i nielogicznie.
Musiała się dowiedzieć. I tyle.
Osiągnęła w życiu punkt, w którym nie mogła już tego dłużej tak zostawić.
Zatknęła kosmyk ciemnych, równo z brodą przyciętych włosów za ucho, wzięła głęboki oddech i
pchnęła drzwi. We wnętrzu Z powodzeniem można by kręcić film gangsterski, którego akcja
rozgrywałaby się w latach trzydziestych.
Na środku pokoju stało wielkie mahoniowe biurko, dwa stare skórzane fotele i niski stolik
zawalony książkami telefonicznymi, gazetami i innymi papierami niewiadomego przeznaczenia.
Ogromna szklana popielniczka była pełna niedopałków. W przeciwieństwie do stolika, biurko
było niemal puste. Prócz telefonu .j wypełnionego długopisami i ołówkami pojemnika znajdował
się na nim tylko jakiś kolorowy magazyn, otwarty na stronie z horoskopami. W powietrzu unosił
się silny zapach kawy i papierosów, który zaskakująco dobrze pasował do słodkiego aromatu
ś

wieżo upieczonych ciastek płynącego zza okna. Do pełnego obrazu brakowało tylko sekretarki

w pantoflach na wysokim obcasie i bardzo obcisłym sweterku.
No i jej szefa z twardym konturem mocnej szczęki. Na razie jednak była sama.
Skierowała spojrzenie w stronę uchylonych drzwi do ,sąsiedniego pokoju.
_ Dzień dobry -rzuciła, spodziewając się, że tam właśnie znajduje się mężczyzna, z którym się
umówiła. - Jest tam kto?
Zza drzwi nie dobiegła żadna odpowiedź. Podeszła o krok bliżej.
_ Dzień dobry - powtórzyła, tym razem nieco głośniej. - Panie Hart?! Czy jest pan tam?!
Odpowiedział jej miękki stłumi,ony dźwięk, w niczym nie przypominający normalnych
odgłosów pracy biurowej. Już chciała odezwać się po raz kolejny, ale zmieniła zdanie. Przez
głowę przebiegła jej absurdalna, choć bardzo sugestywna myśl, że rezydujący w tym stylowym
wnętrzu mężczyzna jest właśnie zajęty swoją zmysłową asystentką. Zerknęła na zegarek. Było
dwadzieścia pięć po dziewiątej. To szaleństwo. Nie grali w żadnym zwariowanym filmie, a
rzeczywistość nie bywa równie barwna ... O wpół do dzieslątej byli umówieni. Nie miała
ż

adnych powodów, żeby czekać, aż ktoś się nad nią wreszcie zmiłuje i przypomni sobie o

umówionym spotkaniu. Zrobiła kilka kroków, ale tuż przed uchylonymi drzwiami znów

background image

znieruchomiała. Ajeżeli oni tam jednak ...
- Panie Hart?
Znów ten miękki, przytłumiony

dźwięk.

Najwyraźniej nikt nie zwracał na nią uwagi. Mogła wejść, ale czuła, że spotkanie z tą parą
kochającą się na biurku byłoby dla niej równie upokarzające jak dla nich. Starając się nie robić
hałasu, odwróciła się w stronę drzwi wejściowych. Gotowa była pogodzić się ze stratą czasu,
byle tylko się stąd wydostać. Poszuka kogoś innego. Zanim jednak ruszyła do wyjścia, powietrze
przeciął dźwięk, który sprawił, że stanęła jak skamieniała.
Ktoś chrapał.
Głośno i błogo.

WilIow wróciła do drzwi prowadzących do sąsiedniegol pokoju, pchnęła je i wsunęła głowę do
ś

rodka.

Prócz biurka i znanych jej już skórzanych foteli w pokoju znajdowały się jeszcze metalowe
szafki z szufladami na segregatory, w tej chwili służące też jako podstawa pod ekspres do kawy.
Pod omem stał niski bufet z ciemnego drewna, a na nim jakieś drobiazgi. W rogu wisiał worek
bokserski, obok na podłodze rzucono torbę, z której wystawały podRoszulek i jeszcze wilgotny
ręcznik. Przez oparcie jednego krzesła przewieszono rękawice bokserskie, na siedzeniu drugiego
postawiono komputer, najwyraźniej świeży nabytek, ponieważ dookoła leżały jeszcze firmowe
kartonowe pudła i folioWe opakowania. Powierzchnię biurka pokrywały stosy książek i
pojemniki na jedzenie. Ich szybki przegląd pozwalał stwierdzić, że gospodarz wykazuje wyraźną
skłonność do dań chińskich, choć nie gardzi także włoską pizzą czy zwykłym hamburgerem. W
tej chwili jednak leżał na wznak na miękkiej skórzanej kanapie, równie starej jak cała reszta
mebli, i chrapał.
WilIow zaczęła od wyłączenia ekspresu; w którym od dawna już nie było ani kropli wody, po
czym podeszła do kanapy.
Ten całkiem normalnych rozmiarów mebel był najwyraźniej za krótki dla śpiącego na nim
mężczyzny. Z jednej strony sterczała odrzucona za głowę ręka, z drugiej wystawały oparte na
poręczy bose stopy. Ciemnoblond włosy były zmierzwione, jakby od paru dni nie dotknął ich
grzebień. "Nieco jaśniejsza szczecina pokrywająca podbródek zdawała się potwierdzać przypusz-
czenie, że śpiący nie miał ostatnio zbyt wiele czasu na toaletę·
Willow słuchała głośnego chrapania i zastanawiała się, co ma zrobić. Więc to jest Steve Hart,
prywatny detektyw, ,o którym tyle dobrego jej naopowiadano? Kiedy tak leżał, całkowicie
obojętny na wszystko wokół, nie sprawiał najlepszego wrażenia, Wyglądał na jednego z tych
młodzieńców, którzy spędzają całe dni na plaży nad Pacyfikiem, uprawiając surfing i podrywając
dziewczyny. Byl przystojny, umięśniony jak atleta i niewątpliwie nie odmawiał sobie
przyjemności życia.
Z drugiej strony jednak to właśni 'e on odnalazł nastoletniego brata Angie Clairbórne trzy
miesiące po' tym, j ak wszyscy zaprzestali już poszukiwań. ,
Może nie powinna rezygnować? Może chrapiący na całe gardło mężczyzna spędził tę noc
pracując i dopiero nad ranem dał się pokonać zmęczeniu? Skoro już poświęciła tyle czasu, by tu
przyjechać, to nie,ma powodu, żeby teraz rezygnować, niczego nie załatwiwszy.
Pochyliła się i trąciła mężczyznę w ramię.
- Panie Hart?
Chwała Bogu nie śmierdział alkoholem: Choć tyle

dobrego. Willow mocniej szarpnęła za ramię mężczyznę, który dalej pochrapywał jak gdyby

background image

nigdy nic.
- Panie Hart? Proszę się obudzić.
Tym razem śpiący wydał z siebie przeciągłe chrapnięcie, jakby chciał zaprotestować przeciwko
naruszaniu jego spokoju, i odwrócił się na bok, twarzą do oparcia i plecami do świata.
Willow zdała sobie sprawę, że w ten sposób niewiele wskóra. Ostrożnie odstawiła teczkę na
krzesło i podeszła do okna. Z trudem udało jej się uruchomić stare żaluzje, w końcu jednak pokój
zalało światło dnia.
Rozejrzawszy się jeszcze raz, wybrała spośród leżących na stoliku książek szczególnie grubą,
uniosła ją oburącz nad głowę i z całych sił cisnęła o podłogę. Huk z powodzeniem można by
wziąć za wystrzał z pistoletu.
Mężczyzna w mgnieniu oka usiadł na krawędzi kańapy i otworzył oczy.
Zaraz je zresztą przymknął, oślepiony słonecznym blaskiem.

- Co, do diabła ... ? - zaczął, patrząc na nią spod uchylonych powiek. - Kim pani jest?
- Przykro mi, że obudziłam pana w taki sposób, panie Hart, ale jesteśmy umówieni na wpół do
dziesiątej i ...
- Kim pani, do diabła, jest? - Zrobił z dłoni daszek, ale w bijącym od okna blasku i tak nie mógł
dostrzec niczego poza szcżupłą kobiecą sylwetką. - Skąd się pani tu wzięła?
- Nazywam się Willow Ryan. Umówił się pan ze mną na dziewiątą trzydzieści, więc ...
_ Ach, tak, to prawda. Byliśmy umówieni - przypomniał sobie wreszcie.
Potarł zaspaną twarz dłońmi, jakby chciał w ten sposób zetrzeć z niej resztki snu, po czym znów
spróbował przyjrzeć się stojącej przed nim kobiecie. Była niewątpliwie zgrabna, szczupła i
wysoka, ale całąjej sylwetkę, podobnie jak okoloną ciemnymi włosami głowę otaczała świetlista
aureola, która nie pozwalała mu niczego więcej dostrzec.
_ Opuść no te żaluzje. Nic nie widzę.
- A obudziłeś się już?
_ Przecież siedzę - odparł zirytowany. - Zamknij że już te cholerne żaluzje.
Zmarszczyła brwi, by dać mu do zrozumienia, że nie zamierza tolerować takiego traktowania, ale
zaraz połapała się, że oślepiony słońcem i tak tego nie widzi, więc posłusznie opuściła żaluzje do
połowy wysokości.
- Lepiej?
_ Znacznie. Dziękuję. - Mężczyzna westchnął ciężko i potarł zarośniętą brodę. - No dobrze,
Wilmo ... tak? _ Willow - poprawiła go. - Willow Ryan.
- Aha, Willo w Ryan. No dobrze. Zacznijmy od tego, że wczesny ranek nie jest moją ulubioną
porą dnia. Prze. praszam, jeśli nie byłem dość uprzejmy, ale nabieram w pełni ludzkich cech
dopiero po wypiciu pierwszego kubka kawy .
Willow rzuciła okiem na spalony ekspres. Choć nieznajomy był niewątpliwie irytujący, zrobiłojej
się go żal. Sama też nie potrafiła zacząć dnia bez porcji kofeiny.
- W takim razie obawiam się, że to jeszcze trochę potrwa, ponieważ ekspres nie nadaje się do
użytku.
Podążył za jej spojrzeniem.
- Cholera. Trzeci w tym roku.
Podniósł się z kanapy i wygrzebał z kieszeni spodni drobne.
- W takim razie mam prośbę. Skocz na dół i przyaieś mi dużą kawę i francuskie ciastko z
brzoskwinią. Weź też przy okazji coś dla siebie. Thuy świetnie piecze i robi pyszną kawę, a parę
kalorii ci nie zaszkodzi.
- Kawę?! Mam iść na dół do cukierni i przynieść ci kawę?!
- Dobrze, już dobrze. Nie ma powodu do krzyku. To nie jest jeszcze skandaliczny męski

background image

szowinizm, jeśli o to się martwisz. Chodzi mi tylko o cholerny kubek kawy. Nie czynię żadnego
zamachu na święte zasady feminizmu. Zrób to - zakończył przymilnym tonem. - Nic ci się nie
stanie. Obiecuję, że następnym razem ja skoczę po kawę·
Willow miała poważne wątpliwości, czy będzie jęszcze jakiś następny raz. Uznała iednak, że
mniej cz;asu straci, idąc po kawę niż prowadząc próżne dyskusje.
- Czarną z dwiema kostkami cukru! - krzyknął, zanim doszła do drzwi. -l dziękuję.
Odwróciła się, choć nie bardzo wiedziała, po co to robi. Okazało się, że aby dostrzec promienny
uśmiech i wdzięczne spojrzenie błękitnych oczu, które zdawały się kompletnie odmieniać całą
jego fizjonomię. Był nie tylko przystojny, co wcześniej zauważyła, lecz miał w sobie coś
niesłychanie sympatycznego i budzącego życzliwość.
Nic dziwnego, że Angie Claiborne była oczarowana.
Willow była jednak ulepiona z innej gliny i choć zrobiło się jej przyjemnie ciepło, kiedy
napotkała wzrok Steve'a Harta, to nie zamierzała dać tego po sobie poznać.
_ Będę za dziesięć minut - oświadczyła rzeczowo. - I mam nadzieję, że wreszcie przystąpimy do
rzeczy.
_ Jasne, kochanie. Dziesięć minut i ani sekundy dłużej - pożegnał ją ciepły, zaspany głos.

W cukierni czekały już w kolejce trzy osoby, więc Willow wróciła po kwadransie. W niczym to
zresztą nie zmieniało faktu, że Steve Hart nie tylko nie był jeszcze gotów, lecz wręcz w ogóle
go nie było.
Westchnęła rozczarowana. Może i Steve Hart jest najlepszym detektywem w Los Angeles, ale
korzystanie z jego usług wymaga stanowczo zbyt wiele cierpliwości. Wygląd biura wzbudził w
niej zresztą wątpliwości także co do jego kompetencji. Porządny detektyw musi przecież
zarabiać choćby tyle, żeby móc wynająć sprzątaczkę·
Zastanawiała się właśnie, czy zadać sobie trud uprzątnięcia skrawka stołu, by było gdzie
postawić kawę, czy wyjść i wyrzucić wszystko' do śmieci, kiedy ktoś wyjął jej kubek z ręki.
_ Zaraz tu sprzątnę i przejdziemy do interesów. Wszystko stało się tak nagle, że Willow aż
podskoczyła. Stał tuż za nią, tak blisko, że kiedypociągnęła nosem, poczuła świeży zapach mydła
i pianki do golenia.
- Uważaj, bo to gorące.
Steve pociągnął łyk, po czym spokojnie wręczył jej kubek z powrotem i wziął się do
porządków.
- Zwykle nie ma tu aż takiego bałaganu - wyjaśniał jej lekkim tonem, zgarniając puste
pojemniki po jedzeniu i wrzucając je do kosza na śmieci. - Ostatnio miałem jednak sporo
roboty, a przed tygodniem sekretarka wymówiła pracę, więc byłem zdany tylko na siebie.
Skończywszy ze śmieciami, zaczął układać książki w jeszcze większe sterty. Willow z
niepokojem patrzyła, jak chwieją się, grożąc lada chwila zawaleniem.
- Nie nadaję się na gospodynię domową - oświadczył . w pewnej chwili z rozbrajającą
szczerością.
- To widać - wykrztusiła, z trudem zachowując obojętny ton.
Niech to diabli! Steve Hart był nie tylko najprzystojniejszym i najsympatyczniejszym, a przy
okazji także najbardziej niefrasobliwym detektywem w Los Angeles. Przede wszystkim był
najbardziej seksownym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Wchodząc pod prysznic, zdjął
poplamiony podkoszulek i najwyraźniej zapomniał. włożyć nowy, dzięki czemu miała okazję
podziwiać jego mocną i męską, choć bynajmniej nie masywną czy ciężką sylwetkę. Był pięknie
opalony, a szeroką pierś porastały złociste włoski, które na płaskim brzuchu stawały się
wyraźnie krótsze i tworzyły wąski pasek prowadzący gdzieś w głąb obcisłych, błękitnych

background image

dżinsów. Kiedy się poruszał, mogła podziwiać prężące się pod opaloną skórą mięśnie.
_ No, starczy już tych porządków - oświadczył wreszcie i spojrzał z dumą na swoje dzieło.
_ Uhm. - Willow nie potrafiła zdobyć się na żadną mądrzejszą odpowiedź.
Steve spojrzał na nią zaskoczony. Potem, jakby, sobie o czymś przypomniał, podskoczył do
biurka, sięgnął po ciężkie krzesło, zdjął z oparcia rękawice bokserskie, rzucił je na kanapę i
podsunął jej krzesło tak swobodnym gestem, jakby trzymał w ręku rakietę do tenisa.
_ Śmiało - zachęcił ją. - Ja tylko jeszcze usunę te papiery, włożę koszulę i będę gotowy. Dobrze?
_ Dobrze - powtórzyła bezradnie.
Odwrócił się do niej tyłem i podszedł do szatki. Kiedy wkładał do jednej z wyższych szuflad
zebrane z biurka akta, mogła podziwiać potężne mięśnie grzbietu prężące się pod złotą skórą.
Zafascynowana, nie potrafiła oderwać od niego oczu ..
Wreszcie przeniosła wzrok na biurko. Ku swemu zaskoczeniu zauważyła na nim rozłożoną
księgę przychodów i rozchodów, której rubryki ktoś pracowicie wypełnił gryzmołami, myląc się
najwyraźniej co jakiś czas, ścierając błędy, zamazując bazgroły korekt0fem i nanosząc poprawki.
Widok tego rozpaczliwego bałaganu był zaskakująco wzruszający. Po cóż mu w ogóle taka staro-
ś

wiecka księga? Od czego są komputery? To chyba niemożliwe, żeby stojący na krześle nowiutki

.PC był pier ____________________________ wszym, jaki zawitał do tego pokoju?
Huk zasuwanej szuflady wyrnrał ją z rozmyślań. Steve skończył chowanie akt i wkładał właśnie
koszulę. Następnie, wciąż odwrócony tyłem,' rozpiął rozporek, wsunął koszulę w spodnie,
podciągnął je i zaczął bez pośpiechu zapinać guziki.
Nie mogła nic poradzić -zrobiło jej się gorąco.
- Na miłość boską, dziewczyno, weź się w garść mruknęła pod nosem. - Nie daj się zwariować.
Przecież to nic nadzwyczajnego.
Miała jednak poważne podejrzenia, że jest wręcz przeciwnie. Czegoś równie podniecającego
jeszcze
w życiu nie widziała.

.

- Słucham? - Steve odwrócił się do niej i najzupełniej obojętnym gestem zapiął ostatni metalowy
guzik od . rozporka. - Mówiłaś coś?
. Ależ dała się przyłapać! W panice natychmiast przeniosła wzrok z wąskich bioder Steve'a
gdzieś w powietrze nad jego głowę. .
- Kawa ci stygnie - odezwała się niepewnym głosem i wyciągnęła w jego stronę kubek pełen
parującej wciąż jeszcze, aromatycznej kawy.
- Dzięki.
Pociągnął długi łyk.
- Pycha. Jestem pewny, że Thuy dodaje do niej wanilii, ale ona zaprzecza, i rzeczywiście nigdy
jej na tym nie przyłapałem.
Odstawił kubek, rozwinął torebkę i pociągnął nosem.
- Ach, ten .. kuszący zapach tłuszczu i cukru. Nie znam niczego, co mogłoby się z tym równać.
Chodź, chodź, to cię zjem -zapiszczał śmiesznie-i zanurzył dłoń w torbie. - Jak to, niczego
więcej tam nie ma?
Popatrzył na Willow ze szczerze zmartwioną miną·
- Jestem po śniadaniu.
_ Założę się, że jadłaś je ładne parę godzin temu. Wyglądasz mi na rannego ptaszka. Wstajesz ze
słonkiem, co?
- No ... zwykle tak, ale...

.

_ Podzielę się z tobą - zaproponował wielkodusznie i złapał ciastko drugą ręką, aby je przełamać.
_ Nie trzeba, naprawdę. - Willow wyciągnęła rękę i chwyciła go za nadgarstek. - To twoje

background image

ś

niadanie. Nie chcę···

Zafascynowana popatrzyła na swoje długie, wąskie palce zaciśnięte na opąlonym nadgarstku
Steve'a Harta. Nie tylko nie mogła oderwać ręki, ale w dodatku mimowolnie pogładziła go po
przegubie, jakby chciała lepiej poznać dotyk jego skóry. Ich spojrzenia spotkały się i przez dobrą
chwilę żadne z nich nie było w stanie uczynić ruchu ani niczego powiedzieć.
W końcu Willowoprzytomniała i cofnęła dłoń. Steve wciągnął głębko powietrze i odchylił się
bezpiecznie daleko na swoją stronę biurka. Nietknięte ciastko powędrowało z powrotem do
torby.
_ Lepiej przejdźmy do rzeczy - odezwał się zmienionym głosem i zaczął wertować pierwsze z
brzegu papiery, jakby szukał w nich czegoś bardzo ważnego. - Mam nadzieję, że w agencji
powiedzieli ci już z grubsza, o co chodzi?
- W agencji? - Głos kompletnie zawiódł Willowo W jakiej agencji? Angie Claibome nie
wspominała o żadnej agencji!
- Nie mówili ci, że trzeba mi kogoś, kto pisze w tempie co najmniej osiemdziesięciu słów na
minutę? I pod dyktando? Potrafisz pisać pod dyktando? - spytał i miał szczerą nadzieję, że
usłyszy odpowiedź przeczącą.
Nie chciał kolejnej sekretarki, która będzie .na niego patrzeć jak cielę na malowane :wrota,
pomimo ... a raczej dlatego, że sam nie mógł oderwać od niej wzroku. Ostatnia opuściła biuro lub
raczej wypadła z niego jak bomba, kiedy oświadczył jej, że przy całej sympatii i życzliwości,
jaką dla niej czuje, nie zamierza przenosić łączących ich stosunków na płaszczyznę prywatną.
Było mu przy,kro, że ją zranił, zwłaszcza że bardzo dobrze radziła sobie z obowiązkami ... No
może prawie dobrze, poprawił się, kiedy przypomniał sobie, jakiego bałaganu narobiła w księdze
przychodów i rozchodów.
- Rano będziesz nastawiała kawę, a jeżeli nawali ekspres, przyniesiesz ją z dołu. Raz w tygodniu
podrzucisz moje rzeczy do pralni na sąsiedniej ulicy. No i jeszcze jest mój pies. Trzeba
wyprowadzać go na spacer. ...
Ku jego uldze wreszcie pokręciła głową.
- Nie reflektujesz na tę pracę? - zapytał z mieszaniną radości i zalu. - Nie. Ja ...
- Świetnie, co w takim razie powiedziałabyś ...
- Nie przyszłam tu szukać pracy - wyjaśniła.
_ . .. na wspólny lunch? - dokończył w tym samym momencie.,
Patrzyli na siebie przez biurko, aż obojgu zaczęło wreszcie świtać, że cała ich rozmowa jest
jakimś gigantycznym nieporozumieniem.
Steve pierwszy zebrał myśli.
_ Najwyraźniej coś poplątaliśmy - zaczął i przyjrzał się uważnie siedzącej naprzeciwko kobiecie.
Miała na sobie elegancki szary żakiet i dopasowaną, szytą na zamówienie jedwabną bluzkę·
Maleńkie kolczyki i ciężki łańcuch najej szyi były ze szczerego złota. Znakomicie podkreślająca
delikatne rysy fryzura musiała być dziełem mistrza, a teczka, którą postawiła mu przed nosem na
biurku, warta była pewnie tyle co jego komputer. Nie, ta kobieta najwyraźniej nie przyszła do
niego w poszukiwaniu pracy.
_ Nie przysłali cię tu z agencji zatrudnienia?
- Nie.
- l nie szukasz tu pracy jako sekretarka?
- Nie.
_ Rozumiem. W takim razie ... - Lekko zmarszczył brwi i zmierzył ją uważnym, rzeczowym
spojrzeniem. _ Czego sobie życzysz, Willow Ryan?
Willow odwzajemniła jego spojrzenie.

background image

_ Chcę, żebyś pomógł mi odnaleźć ojca.

ROZDZIAŁ 2
Takie zlecenia nie były codziennym chlebem Steve'a, co nie znaczy, że mu się nie zdarzały. Nie
tylko nastolatkom przychodziło na myśl, żeby uciec z domu, gdy zanadto dopiekły im kłopoty.
- W takim razie proszę usiąść wygodniej i powiedzieć mi coś więcej.
Willow dopiero teraz zauważyła, że siedzi na samym brzeżku krzesła. Spróbowała spełnić
ż

yczenie Steve' a, ale okazało się, że bardzo trudno jej usiąść naprawdę wygodnie. Była na to

zbyt zdenerwowana.
- Dostałam twój telefon od Angie Claibome - zaczęła. - Mówiła, że odnalazłeś jej brata
Teddy'ego, kiedy już wszyscy dali za wygraną.
Skinął głową. Wiedział, że nie ma sensu jej popędzać.
Wielu jego klientom trudno było tak od razu przejść do osobistych problemów.
- Pamiętam Teddy'ego. Taki szczupły chłopak z wielką szopą czarnych włosów. Wysoki jak na
swój wiek. Z wielkimi, wystraszonymi oczami. Co u niego słychać?
- Jest już znacznie lepiej. Wrócił do szkoły i jakoś sobie radzi. Angie mówi, że zdecydowali się
na terapię rodzinną·
,- Cieszę się, że to słyszę - powiedział i była to szczera prawda.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza przerywana tylko warkotem przejeżdżających ulicą
samochodów.
Willow przygładziła spódniczkę.

- Pozdrowienia od Angie.
- Dziękuję ... i pozdrów ją ode mnie przy najbliższej okazji, dobrze?
- Jasne.
Przygryzła wargę. Nie miała pojęcia, od czego zacząć.
- Jeśli mogę ci coś podpowiedzieć, to najlepiej skoczyć od razu na głęboką wodę - poradził jej
ż

yczliwym tonem.

- Niestety nie mam wiele do powiedzenia.
- Tym lepiej. Zacznijmy od tego, czym dysponujemy, i zobaczmy, co z tego wyniknie. Kiedy
zaginął twój ojciec?
- Dwadzieścia pięć lat temu.
- Dwadzieścia pięć lat? W takim razie szukasz biologicznego ojca, tak? Zostałaś adoptowana?
Poruszyła się niespokojnie. Z jednej strony tak niewiele miała mu do powiedzenia, z drugiej tak
dużo było do wyjaśniania.
~ Tak, szukam swego biologicznego ojca, ale nie byłam adoptowana. W każdym razie nie
formalnie. Wychowywała mnie ciotka Sharon i wujek Dan. Głównie oni ... - Uśmiechnęła się
kącikiem ust. - To nie tak łatwo wyjaśnić.
Siedzący przed nią mężczyzna nie tracił cierpliwości.
- Spróbujmy. Mamy czas.
- No więc ... - Willow urwała, aby zebrać myśli i znów wygładziła spódniczkę. - Wyrosłam w
komunie. - W komunie? Z hipisami? Powrót do natury, trawka, prochy i tak dalej?
- W zasadzie tak, choć więcej w tym było powrotu do natury niż: trawki i prochów. Tę komunę
założyło w połowie lat sześćdziesiątych kilkanaście osób;między innymi moja ciotka Sharon i jej
mąż, wujek Dan. Kupili farmę u podnóża Cascade Mountains w Oregonie. Na szczęście, Dan
znał się na przepisach, przez trzy lata studiował prawo, i załatwił wszelkie formalności po-
trzebne, żeby uznano całe przedsięwzięcie za nowo założoną osadę. Dzięki temu w
przeciwieństwie do większości innych komun z tego okresu udało im się przetrwać do dziś.

background image

Znasz może Jagodowe Pole - Czyste Ekstrakty Owocowe.
Steve nawet okiem nie mrugnął.
- Jagodowe Pole? Dżemy i galaretki bez cukru, z owoców uprawianych na nawozach
organicznych i bez pestycydów? Dostępne w ograniczonych ilościach w najlepszych sklepach
spożywczych i ze zdrową żywnością? Czy o to Jagodowe Pole ci chodzi?
_ Tak, to my. To znaczy ... to właśnie ta komuna.
_ Uwielbiam waszą, czy też ich; jak chcesz, galaretkę malinową. Cudownie pasuje do gofrów z
bit,ą śmietaną albo do lodów.
_ Powiem o tym Sharon. - Uśmiechnęła się na myśl, jaką minę zrobi ciotka, kiedy usłyszy, że
ktoś używa jej naturalnych galaretek jako dodatku do gofrów i lodów. _ Sharon robiła pierwsze
galaretki na najprawdziwszym w świecie piecu na węgiel. Wyszły takie dobre, że ogołociła z
jagód całe pole. Kilka słoikqw zawiozła do sklepu w miasteczku. Wiesz, kiedy się żyje na wsi,
nie tak'łatwo o gotówkę. W każdym razie dziś robimy sześć rodzajów dżemów i galaretek, które
sprzedajemy na całym zachodnim wybrzeżu.
Steve skinął głową i czekał, co będzie dalej.
_ Niepotrzebnie o tym wszystkim opowiadam - zreflektowała się Willow.
Kłopot polegał na tym, że bała się przejść do rzeczy, ponieważ miała rozpaczliwie mało do
powiedzenia. Nie zdziwiłaby się, gdyby usłyszawszy wszystko, oświadczył jej po prostu, że to za
mało, by cokolwiek rozpocząć.
_ Urodziłam się dwudziestego szóstego lutego tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego
roku - zaczęła wreszcie. - Moja matka wyjechała z farmy, kiedy miałam trzy miesiące, pod
koniec kwietnia. Dwa miesiące później wpadła pod samochód na Hollywood Boulevard.
Mówiła spokojnie, jakby te wszystkie wydarzenia od dawna już przestały ją boleć, ale Steve
zauważył nerwowe ruchy jej dłoni.
- Sharbn dowiedziała się o jej śmierci dopiero w miesiąc później.
. - A twój ojciec? - spytał łagodnie.
- Niczego o nim nie wiem. Nikt nie wie, kim jest.
- Czy tak napisano w akcie urodzenia? Ojciec nieznany?
Uwagi Steve'a nie uszło. wahanie, z jakim WilIow odpowiedziała. Czuł, że nie jest jej' łatwo
mówić o tym wszystkim.
. - Nie mam aktu urodzenia.
- Jak to możliwe? - spytał, nie okazując zaskoczenia.
- Urodziłam się w domu. Sharon i inne kobiety z komuny rodziły w domu i znały się na tym,
więc wystąpiły w roli połoznych.· Mieszkańcy Jagodowego Pola uważali wszelkie dokumenty
urzędowe za pozbawione znaczenia, wszystko jedno, czy chodziło o akty ślubu, czy akty
urodzenia.

Spokój, z jakim jej słuchał, pozwolił jej opanować rozdygotane nerwy.

- A w jaki sposób dostałaś się do szkoły? Skąd masz książeczkę zdrowia i prawo jazdy?
- Sharon zapisywała daty wszystkich porodów w Biblii. l daty ślubów także. To nie jest
przyjęte, ale całkowicie zgodne z prawem. Kiedy wreszcie miałam iść do szkoły, zdałam
egzamin i przyjęto mnie ... zresztą o dwie klasy wyżej, niżby należało z racji wieku.
- Tak?
- No widzisz; to wyglądało naprawdę inaczej, niż mógłbyś sądzić ~ stwierdziła z ulgą. - Troje
naszych sąsiadów było nauczycielami, nim zamieszkali w komunie. W każdym razie ukończyłam
studia na wydziale administracji i zarządzania, a potem zajęłam się prowadzeniem rodzinnego
interesu ...

background image

Wiedziała, że nieustannie odbiega 06 tematu, ale bała się usłyszeć odpowiedź, która przekreśli
wszystkie jej nadzieje. Na szczęście Steve nie popędzał jej i czekał spokojnie na to, co jeszcze
miała mu do powiedzenia.
- Mama wysłała z Los Angeles dwa listy do Sharon ... - Willow sięgnęła po teczkę, otworzyła ją i
wyjęła ze środka dużą kopertę. - Pracowała jako kelnerka i starała się znaleźć pracę w jakimś
studiu filmowym. W kwietniu tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku dostała rólkę w te-
lewizyjnym serialu i wynajęła mieszkanie do spółki' z jakąś przyjaciółką. Opisała to w
pierwszym liście. Wkrótce później nadszedł drugi, w którym napisała, że spotkała jakiegoś
naprawdę wspaniałego chłopaka, a scenarzyści serialu postanowili, że grana przez nią postać
pozostanie na stałe. Jak widzisz, wszystko układało się cudownie i wydawało się, że moja matka
jest na najlepszej drodze, żeby zostać aktorką. Tymczasem we wrześniu wróciła na farmę chora,
kompletnie załamana i w ciąży.
- l, jak się domyślam, sama.
- Tak.
- l nigdy nie wspomniała ani słowem o tym wspaniałym facecie, z którym zaszła w ciążę i który
najwyraźniej natychmiast ją porzucił? - W głosie Steve'a brzmiała pogarda dla mężczyzny
zdolnego do takiej podłości. - Nawet siostrze? Ani słowem?
- Nie powiedziała ani słowa na ten temat.
- Jesteś pewna, że chcesz znaleźć tego faceta? - Wiedział, jaką usłyszy odpowiedź, ale czuł, że
powinien przygotować ją na wszystkie możliwe scenariusze wydarzeń. - Jeśli uda się nam go
odnaleźć, a jak się wydaje" mamy na to bardzo, bardzo małą"szansę, no więc jeśli uda się nam
jakimś cudem do niego dotrzeć, to może oświadczyć, że nie chce cię widzieć ani o tobie słyszeć.
To nic przyjemnego. Czy jesteś przygotowana na taką ewentualność?
- Tak. Myślałam o tym, ale i tak chcę spróbować.
- Zacisnęła pięści. - Muszę spróbować.
- W porządku. - Steve poddał się bez oporu, bo zrozumiał, że Willow podjęła decyzję, zanim
jeszcze do niego przyszła. - W takim razie zobaczmy te listy.
Podała mu kopertę.
- Prócz listów są tam jeszcze zdjęcia i kartka pocztowa adresowana do mojej matki·i podpisana
tylko inicjałem E.
Steve wysypał zawartość koperty na biurko.

- Listy są bez kopert? - spytał, podnosząc złożoną na pół kartkę papieru.

- Sharon zachowała tylko listy. Trudno jej było przewidzieć, że koperty mogą być kiedyś
potrzebne - Willow czuła, że powinna jakoś usprawiedliwić ciotkę.
Oba listy były krótkie, pełne młodzieńczego entuzjazmu i żałośnie ubogie w szczegóły, z
których można by wyciągnąć jakieś konkretne wnioski.
- "Wreszcie dostałam rolę" - Steve czytał na głos fragmenty. - "Gram pielęgniarkę ze szpitala
Meadowland w serialu «Lata mijają» ... Spotkałam naprawdę cudownego chłopaka... Christine i
ja przenosimy się w przyszłym tygodniu do nowego mieszkania ... Scenarzyści rozszerzyli moją
rolę, odtąd będę już na stałe występować w serialu. Może dzięki temu będę mogła rzucić tę pracę
w barze!"
Oba listy podpisane były "Uściski, Donna". Oba napisano długopisem na takim samym zwykłym
papierze bez żadnych cech szczególnych, które pozwoliłyby ustalić jego pochodzenie. Steve
odłożył je na biurko i sięgnął po kartkę pocztową.
Na kopercie nie było ani znaczka, ani adresu, kartka została więc posłana przez doręczyciela lub
wręczona osobiście. Steve sięgnął do koperty i wyjął pocztówkę, która przedstawiała trzymającą

background image

się za ręce parę nad brzegiem morza o zachodzie słońca. Nad postaciami ktoś napisał "ty" i ,Ja", a
ż

eby nie było żadnych wątpliwości, od napisów biegły do figurek strzałki. Na odwrocie wy-

drukowany był jakiś rzewny wiersz miłosny, do którego ktoś dopisał w zupełnie innym duchu:
"Ostatnia noc była naprawdę wielkim przeżyciem, dziecinko. Kocham Cię, E".
Steve odłożył kartkę na leżące na biurku listy i sięgnął po zdjęcia. Dwa pierwsze ukazywały
Willow z matką zaraz po porodzie. Dziecko było czerwone i pomarszczone, na twarzy matki
malowała się duma, lecz z wyraźnym odcieniem smutku czy melancholii. Na trzecim zdjęciu,
zrobionym po kilku tygodniach, matka trzymała w ramionach pulchne, zdrowe i zadowolone
dziecko, sama jednak, choć wyglądała lepiej niż bezpośrednio po porodzie, nadal miała w oczach
smutek.
- Pozostałych pięć zdjęć zrobi.ono w Los Angeles, zanim się urodziłam.
W pierwszej chwili Steve miał wrażenie, że widzi zupełnie inną kobietę. Na wcześniejszych
fotografiach Donna Ryan wyglądała jak świeżo rozkwitły kwiat. Nawet psychodeliczna moda
końca lat sześćdziesiątych nie była w stanie zaćmić jej urody. Ze zdjęć patrzyły na niego wielkie,
kusicielskie oczy osadzone w twarzy pełnej egzotycznej, lecz niezaprzeczalnej urody. Włosy ko-
loru miedzi spływały aż do krawędzi sukienki mini, która pozwalała podziwiać długie i zgrabne
nogi. Donna stała przed bramą z kutego żelaza i uśmiechała się zalotnie do kogoś, kto robił
zdjęcie. Steve podniósł na moment wzrok i spojrzał na Willowo
- Masz po niej oczy - zauważył i odłożył zdjęcie. Pozostałe fotografie przedstawiały po kilka
osób.
Prócz Donny znajdowały się na nich jeszcze jedna dziewczyna i czterej równie młodzi
mężczyźni. Wszystkie zdjęcia były najwyraźniej zrobione przy jednej okazji, kolejno przez
różnych uczestników spotkania.
- Jak się domyślam, uważasz, że jeden z nich jest twoim ojcem - rzucił Steve.
- Wydaje mi się to całkiem możliwe. Musiała mieć jakiś powód, żeby zachować te zdjęcia. Prócz
nich, kartki, którą już widziałeś, i czegoś do ubrania nie przywiozła ze sobą na farmę niczego
więcej.
Steve skinął głową i powrócił wzrokiem do fotografii.
Budynek w tle wydał mu się znajomy. W pierwszej chwili sądził, że może to być złudzenie, bo
typowe dla . stylu hiszpańskiego szczegóły, takie jak różowe stiuki czy poręcze balkonów z
kutego żelaza, stanowiły wspólną cechę wielu starych rezydencji w Los Angeles. Kiedy jednak
przyjrzał się uważniej charakterystycznej mauretańskiej wieżyczce wznoszącej się w rogu
budynku, coś przyszło mu do głowy. Nie odkładając kartki, wysunął szufladę i wydobył z niej
szkło powiększające, po czym jeszcze raz powoli i dokładnie przestudiował wszystkie
zdjęcia.
Twarz rozjaśnił mu uśmiech.
Całkiem nieźle znał budynek w tle.
Znał także dwóch spośród czterech mężczyzn na zdjęciach.
_ No i co? - Willow nie mogła znieść dłużej napięcia. - Co to jest?
_ To - Steve odłożył fotografię na biurko i popukał palcem w mauretańską wieżyczkę - to jest
Bachelor Arms. Dawna rezydencja,. wzniesiona w latach dwudziestych dla jakiegoś potentata z
Hollywood, w której od lat wynajmuje się mieszkania. To kilka mil stąd.
- l?
Twarz Steve'a dostatecznie jasno zdradzała, że wie coś więcej.
_ Jednym z facetów na zdjęciach jest Zeke Blackstone.
Willow była tak zaskoczona, że aż otworzyła usta.
- Zeke Blackstone? Ten aktor, reżyser i producent? Jesteś pewny?

background image

- Przyjrzyj się dobrze ostatniemu z lewej. - Podał jej zdjęcie i szkło powięksżające. - Jeżeli to nie
Blackstone, to musi to być jego brat bliźniak.

- Mój Boże, chyba masz rację. - Przy odrobinie wysiłku mogła rozpoznać wyłaniającą się spod
opadających na ramiona włosów twarz.

- A teraz popatrz na faceta obok. Tego, który obejmuje ramieniem twoją matkę.

Willow zmarszczyła czoło, usiłując domyślić się, kim może być młody mężczyzna z obfitymi
bokobrodami i długimi wąsami opadającymi na usta.
- To też jakiś aktor?
- Przed laty próbował swoich sił na scenie, ale nie zrobił wielkiej kariery. Potem zajął się
polityką. Przyjrzyj mu się uważnie. Nie poznajesz go?
- Kto to taki?
- Ethan Roberts. Jeżeli republikanie wygrają wybory, to będzie senatorem stanu Kalifornia.
Brązowe oczy Willow zrobiły się wielkie jak spodki.
- O mój Boże - szepnęła. Ethan Roberts. Wszystko pasowało. Litera "E" na kartce do matki,
wspólne zdjęcie ... A więc po latach rozmyślań, wahań i wątpliwości wszystko miało okazać się
aż tak proste? Podniosła spojrzen(e na Steve'a ..
- Myślisz, że to on?
- Czy myślę, że jest twoim ojcem?
- Tak.
- Być może. Ale tylko być może, nic więcej. - Widział błysk nadziei w oczach Willow i wiedział,
ż

e jeszcze za wcześnie na pewność. - Może też być całkiem inaczej. Jest tylko jeden sposób, żeby

to ustalić.
Sięgnął po telefon.
- Masz zamiar do niego zadzwonić? Teraz? W tej chwili? - W głosie Willow zabrzmiała panika.
~ Naprawdę myślisz, że powinniśmy to zrobić?
- Po to tu przyszłaś, prawda?

.

- No ... tak, ale ... - Uniosła ręce, w których ciągle jeszcze trzymała zdjęcie i szkło powiększające,
a potem opuściła je bezwładnie na biurko. - Nie możemy chyba tak po prostu zadzwonić i spytać
go, czy ... czy ...
Patrzyła mu prosto w oczy, jakby oczekiwała, że pomoże jej sformułować pytanie.
- Jak mam go o to właściwie zapytać?
- Zwyczajnie. - Uśmiech, z jakim jej to poradził, był rzeczywiście przekonujący. - Ale nie martw
się, nie będziemyo tym rozmawiać przez telefon. Na razie umówimy się na spotkanie.
Steve uniósł słuchawkę i wykręcił numer.
- Dzień dobry, czy może pani podać mi numer telefonu do rezydencji Ethana Robertsa?
Przez chwilę czekali na odpowiedź.
- Nie ma? W takim razie prószę mi podać telefon do jego sztabu wyborczego.
Steve podziękował, rozłączył się i wykręcił następny numer. Przez długą chwilę Willow słuchała
w milczeniu rozmów prowadzonych przez Steve'a z kolejnymi, .coraz wyższego szczebla
pracownikami sztabu wyborczego. Wreszcie do słuchawki poproszono kogoś dostatecznie
ważnego, by mógł plzekazać informację samemu Robertsowi.
- Przykro mi, ale nie mogę rozmawiać na ten temat z nikim prócz samego pana Robertsa -
oświadczył Steve. - Wiem, że jest pan szefem sztabu wyborczego, ale jak to już powtarzałem
pańskim podwładnym, jest to sprawa ściśle osobista i poufua. Proszę przekazać panu Robertsowi,
ż

e chodzi o Donnę Ryan. Tak, Donna Ryan. Jej córka stawia sobie pewne pytania i ma nadzieję,

ż

e pan Roberts pomoże jej znaleźć odpowiedź. Tak, czekam pod numerem, który już podałem.

background image

Można tu dzwonić o każdej porze dnia i nocy.
- I co teraz? - spytała, kiedy odłożył słuchawkę.
- Teraz czekamy.
- Jak długo?
- Nie wiem, może parę minut, może kilka godzin, a może dni. To zależy od tego, jak szybko
nasza wiadomość dotrze do adresata i na ile cała sprawa jest dla niego istotna.
- Kilka dni? - jęknęła. - Nie wytrzymam tak długo.
- Wytrzymałaś przez dwadzieścia cztery lata. Kilka dni więcej czy mniej nie zrobi dużej różnicy.
- Masz rację, ale być tak blisko celu i ...
Telefon zadzwonił tak nagle, że oboje podskoczyli.
W pierwszej chwili żadne z nich nie mogło się zdecydować, czy sięgnąć po telefon.

- Myślisz, że to on? - WiIIow mimowolnie zniżyła głos do szeptu. - Już?
- Jest tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. - Sięgnął po słuchawkę. - Steve Hart.
- Dzwonię ze sztabu wyborczego Ethana Robertsa - rozległ się w słuchawce bezbarwny kobiecy
głos -w sprawie wiadomości pozostawionej przez pana dla pana Robertsa i dotyczącej pani Ryan.
- Tak. - Steve wcisnął guzik interkomu, żeby Willow mogła na własne uszy usłyszeć odpowiedź.
- Słucham?
- Pan Roberts będzie dziś do późnego wieczora w San Francisco, gdzie bierze udział w zbiórce
pieniędzy na cele dobroczynne. Bardzo żałuje, że nie może spotkać się z państwem i zaprasza do
siebie na jutro na goazinę dziewiątą rano. Pan Roberts poleeił mi również . przekazać, że chętnie
podzieli się wszelkimi informacjami, jakie sam zna.
- Zatem do jutra rana.
- Dziękuję. - Głos w słuchawce podyktował adres.
- Pan Roberts będzie czekał na państwa ze śniadaniem. Zaraz potem połączenie zostało
przerwane i w słuchawce słychać było ju± tylko jednostajne brzęczenie. Steve wcisnął guzik i w
pokoju zapadła cisza.
- O mój Boże - jęknęła WilIow słabym głosem i oparła się rękami o biurko. Była blada jak trup.
- Chryste Panie! Chyba nie masz zamiaru mi tu zemdleć?
- Nie ... wiem - szepnęła i pochyliła się raptownie do przodu.
Steve poderwał się z krzesła i w mgnieniu oka znalazł się przy niej.
- Pochyl głowę i wsuń między kolana - polecił Willow i położył jej rękę karku.
- Nic mi nie jest. Naprawdę. Nigdy mi się to nie zdarzyło. - Zamiast pochylić głowę, uniosła ją
do góry i spojrzała mu w oczy. - To tylko ...
Odetchnęła głęboko, a potem znów skuliła ramiona i oparła czoło o brzuch Steve'a tuż powyżej
pasa z metalową klamrą.
- Nie spodziewałam się, że to zrobi na mnie aż takie wrażenie - szepnęła.
Nie odpowiedział. Całą jego uwagę zaprzątały teraz całkowicie sprzeczne doznania. Czuł ciężar
jej głoWy na brzuchu, przesypywanie się jedwabiście gładkich włosów pomiędzy palcami,
zapach perfum. Wszystko to po prostu nie mogło nie oddziaływać najegomęskie instynkty.
Drżenie wstrząsanych tłumionym łkaniem ramion i walka dziewczyny o każdy w miarę
spokojny oddech budziły w nim uczucia opiekuńcze.
A przecież nie pierwszy raz zdarzała mu się taka sytuacja. W swoim fachu nieraz miał do
czynienia z kobieta- . mi przeżywającymi załamanie nerwowe, i zresztą nie tylko z kobietami.
Nigdy jednak nie czuł się takjak w tej chwili i nigdy w życiu nie był równie zakłopotany.
- Wszystko dobrze, kochanie - mruknął łagodnie. Kilka głębokich oddechów i poczujesz się
lepiej. Na razie jeszcze niczego nie wiemy. Zachowaj siły na później, myślę, że jeszcze mogą ci

background image

się przydać.
Pociągnęła nosem.
- Masz rację·
Objęła go w pasie, odsunęła się trochę i podniosła głowę. W pięknych oczach błyszczały łzy.
_ Przepraszam .. - Spróbowała się uśmiechnąć. - Pomyślisz, że ze mnie wariatka.
- Wcale ci się nie dziwię - pocieszył Willow, mimowolnie przesuwając dłonią po jej włosach w
pieszczotliwym geście. - Nie co dzień się człowiek dowiaduje, że jest, być może, dzieckiem
senatora stanu Kalifornia. I to w dodatku republikańskiego senatora.
Teraz już naprawdę odwzajemniła jego uśmiech.
Steve zdjął dłoń z głowy Willowo Już miał cofnąć rękę, gdy dostrzegł niesforny kosmyk, który
zasłaniał jej oczy, i postanowił założyć go jej za ucho. Sam nie wiedział, jak to się stało, ale
zamiast to zrobić, przytulił dłoń do policzka Willow i powolnym, zmysłowym gestem prze-
ciągnął kciukiem po jej wardze.
Westchnęła cicho i zamarła w jego rękach jak ptak przerażony widokiem drapieżnika.
Steve Jeszcze raz przeciągnął palcem po wardze Willow. Nie umiał się oprzeć fascynacji, jaką
budziło w nim jej ciało. Było delikatne i idealnie gładkie. Jej włosy były jedwabiste i miękkie.
Nagle wyobraził sobie, że kładzie ją na łóżku i powoli wyłuskuje z ubrań jej jasne i lśniące ciało.
Widział oczyma duszy, jak ściąga jej z ramion żakiet, rozpina białą jedwabną bluzkę, zsuwa
spódnicę.
Jego wzrok powędrował w dół i zatrzymał się na skórzanych pantoflach z paskami wokół kostki
zapinanymi na klamerki.
Te pantofle by zostawił. Było w nich coś nieopisanie podniecającego. Podobnie jak w szczupłych
łydkach i zgrabnych kostkach.
Do diabła, może to zrobić, uświadomił sobie nieoczekiwanie. Może to zrobić tu i teraz.
Wystarczy jeden, dwa pocałunki i dziewczyna będzie jego. Przesunął dłoń na kark Willow,
wsunął jej dłoń pod pachę i pociągnął ją lekko w górę. Wstała posłusznie jak marionetka.
Delikatnie przesunął wargami po jej wargach. Rozchylił usta i skubnął wargi dziewczyny, ale
tylko po to, żeby zaraz znów je puścić. Miała zamknięte oczy. Nie stawia:ła oporu, tylko
westchnęła cicho, jakby ze skargą.
I to wystarczyło, by Steve całkowicie oprzytomniał. Wielki Boże, co on wyprawia! Nigdy, nigdy
dotąd nie zdarzyło mu się nic podobnego.
Ta dziewczyna przyszła do niego po pomoc. Zaufała mu. A on wykorzystał moment jej słabości,
chwilę, gdy szukała u niego pociechy, by pogrążyć się w szalonych, erotycznych fantazjach i co
gorsza spróbować wcielić je w życie. To było ... Steve wolał nawet nie szukać określeń na taką
podłość.
Choć je znał.
Rozluźnił ręce i cofnął się o krok.
- Lepiej, skarbie? - zapytał, zgrywając się na Bogarta.
Może i nie był to najlepszy pomysł, ale czuł, że mllsi zrobić czym prędzej coś, cokolwiek, co
rozładuje napięcie, jakie międży nimi powstało. Musi odbudować zaufanie, z jakim do niego
przyszła.
- Tak, lepiej - przyznała.
I co najzabawniejsze, była to szczera prawda. Delikatny pocałunek był właśnie tym, czego jej
było trzeba, żeby przezwyciężyć mdlące uczucie w żołądku .
_ Skoro zatem rozmowa z Robertsem czeka nas dopiero jutro rano - zauważył Steve takim
tonem, jakby oboje wcale nie mieli nieco przyśpieszonego tętna - co powiesz na to, żebyśmy
podjechali teraz do Bachelor Arms? Będziesz miała okazję poznać miejsce swego

background image

prawdopodobnego poczęcia.

ROZDZIAŁ 3
Willow oparła się o skórzany zagłówek i zamknęła oczy. Słońce pieściło jej twarz, wiatr tańczył
z włosami. Nie żałowała już, że jadą fordem mustangiem z odkrywanym dachem, który należał
do Steve'a, choć w pierwszej chwili czuła się nieco urażona lekceważeniem, z jakim odniósł się
do propozycji, by pojechali wynajętym przez nią samochodem.
Był piękny dzień. W taki dzień miliony ludzi utwierdzają się w przekonaniu, że to właśnie Los
Angeles jest miastem, w którym chcą żyć pomimo trzęsień ziemi, wysokiego wskaźnika
przestępczości i horrendalnych podatków. Willow wyciągnęła nogi i założyła ręce za głowę.
Cudownie było tak pędzić, mając wokół kalifornijski krajobraz. Niewątpliwie ważny udział w jej
dobrym samopoczuciu miała obecność przystojnego mężczyzny za kierownicą, ale o tym wolała
nie myśleć ...
Z rozkosznego rozmarzenia wyrwało ją ostre hamowanie i dźwięk klaksonu. Usłyszała krzyki i
przekleństwa. Otworzyła oczy, by ujrzeć przed sobą gigantyczny billboard zachęcający do
zaciągnięcia kredytów na wyjątkowo korzystnych warunkach.
Odruchowo obciągnęła spódniczkę.,
_ Przyszło mi właśnie do głowy, że w ogóle nie rozmawialiśmy jeszcze o twoim honorarium.
_ Proszę? - Steve wydawał się pogrążony w myślach.
- Twoje honorarium - powtórzyła.
Nie była z siebie zadowolona. Owszem, miała powody do zdenerwowania, ale to jeszcze nie
wystarczało, żeby zapominać o pieniądzach. Być może właśnie dlatego, że wyrosła wśród ludzi
programowo lekceważących pieniądze, była pod tym względem zawsze wyją~kowo skrupulatna.
Steve spojrzał na nią spod oka.
- Sześćset dolarów bezzwrotnej zaliczki, siedemdziesiąt pięć dolarów za godzinę i zwrot
poniesionych kosztów - oświadczył po krótkiej chwili namysłu.
Zwykle brał znacznie mniej, a sprawy klientów, których nie było stać na honorarium, prowadził
czasem za darmo, jeśli tylko czuł, że potrzebują pomocy. Tym razem jednak miał obok siebie
kobietę w żakiecie wartym z siedemset dolarów i prawdziwej złotej biżuterii, więc nie widział
powodów, by ją oszczędzać.
- Siedemdziesiąt pięć dolarów za godzinę - powiedziała wolno, odruchowo starając się zbić cenę·
- Czy to nie za wiele nawet jak na Los Angeles?
- Takie są moje stawki, kochanie - oświadczył z promiennym uśmiechem. - Jeśli okażą się
naprawdę za wysokie, będziemy mogli pomyśleć o modyfikacji warunkówumowy.
Willow poczuła, że oblewa się rumieńcem. Nie miała żadnych wątpliwości, że Steve robi aluzję
do tego, co wydarzyło się między nimi w biurze.
- Co masz na myśli? - spytała, rzucając mu spojrzenie spod zmarszczonych surowo brwi.
- Na pewno nie to, co ty. - Steve pokazał w zadowolonym uśmiechu nienagannie białe zęby.
Nie upadł jeszcze tak nisko, żeby oczekiwać od niej zapłaty w naturze, ale w końcu każdy może
czasami pomarzyć. Więc marzył.-
Odczekał chwilę. .
- Myślałem o wymianie czysto profesjonalnych doświadczeń - wyjaśnił w końcu z poważną
miną.
Willow zastanawiała się przez chwilę nad jego słowami: Skoro nie chodziło mu o jej ciało,
mogli się targować. To było nawet zabawne. '
- Chodzi ci o handel wymienny?

background image

- Mozna to tak nazwać.
Z niewinną miną odwróciła się do niego i założyła nogę na nogę. Wypielęgnowanym palcem z
ostrym, lśniącym pażnokciem założyła kosmyk włosów za ucho. Steve rzucił jej przelotne
spojrzenie. Gdy wyjaśniło się, że chodzi o pertraktacje handlowe, Willow zdawała się
odzyskiw;łć pewność siebie. Ciekaw był tylko, czy świadomie eksponuje teraz swoje wd2:ięki,
ż

eby wytargować korzystniejsze warunki wymiany.

- Czy znasz się może na komputerach?
- Na tyle, żeby zauważyć, że masz w biurze komputer 386 SX z pamięcią na cztery megabajty i
stupięćdziesięciomegowym dyskiem i drukarkę laserową. Moim zdaniem przydałoby ci się
raczej Pentium 386 z dwunastoma megabajtami, gigowym dyskiem i CD-ROMEM. Uzyskałbyś
znacznie lepszą jakość druku.
- Niepotrzebna mi lepsza jakość druku - mruknął i zwolnił, by zmienić pas i zjechać z
autostrady. - Doszedłem do wniosku, że pora zacząć stosować komputerowy system
prowadzenia księgowości.
- Aha. .. - Wiedząc, czego od niej chce, mogła przystąpić do poważnych targów. - Sądząc z
księgi rachunkowej, którą zauważyłam na twoim biurku, w tej chwili nie umiesz się posługiwać
nawet liczydłami. Na to, żeby uporządkować cały ten bałagan, trzeba by mi było prawdopo-
dobnie dwóch lub trzech dni, a potem jeszcze jednego dnia na zainstalowani,e programu i
wprowadzenie danych. W sumie daje to cztery dni. Gdybym spędziła ten czas na prowadzeniu
interesów Jagodowego Pola, zarobiłabym jakieś cztery tysiące dolarów, po tysiąc dolarów
dziennie.
Zanim po raz kolejny otworzyła usta, zdjęła ze spódnicy jakiś niewidocznypyłek, wyciągnęła
rękę przez okno i wypuściła go na wiatr. Steve nie przepuścił tej okazji, by się jej uważnie
przyjrzeć: Robienie interesów z taką partnerką wciągało go jak hazardowa gra o najwyższą
stawkę.
- Potrzebny byłby co najmniej tydzień do nauczenia cię posługiwania się komputerem.
Podejrzewam, że nie masz o tym zielonego pojęcia.
- Te cztery tysiące za tydzień to przed opodatkowaniem czy po?
- Przed - przyznała. - Możesz też powiedzieć "brutto". Ale to samo dotyczy także twoich
siedemdziesięciu pięciu dolarów za godzinę.
Spojrzał na nią zaskoczony. Ta dziewczyna była jak chińskie danie - ostra i słodka jednocześnie.
I równie apetyczna. Nigdy dotąd nie przyszło mu do głowy, że robienie interesów może być tak
podniecającym zajęciem.
Zwolnił i zmienił pas jezdni. - Umowa stoi? - spytała.
- Zastanawiam się właśnie - przeciągał sprawę, chcąc skłonić ją, by dorzuciła coś jeszcze.
- Mogę dołożyć dwa dni nauki za darmo jako wyraz dobrej woli - zaproponowała, jakby czytając
w jego myślach.
- Zgoda. Umowa stoi.
Zjechali z autostrady. Oboje mieli zadowolone miny i każde z nich było przekonane, że właśnie
ubiło świetny interes.

Bachelor Arms znajdowało się przy Wilshire Bouleyard pomiędzy niewielkim włoskim sklepem
spożywczym a barem "U Flynna". Była to stara rezydencja z różowymi, wyblakłymi od słońca
tynkami, kutymi z żelaza balustradami balkonów, wdzięcznymi łukami okien zasłoniętych
ż

aluzjami i pokrytym czerwoną dachówką dachem; nad którym sterczała fantazyjna wieżyczka w

stylu mauretańskim. Wzniesiona w latach dwudziestych rezydencja została z biegiem czasu

background image

podzielona na mieszkania do wynajęcia.
Willow spoglądała to na wznoszący się przed nią budynek, to na trzymane w rękach zdjęcia. Nie
mogła uwierzyć, że nagle znalazła się w miejscu, o którym tak wiele przez te wszystkie lata
myślała. Bananowiec na dziedzińcu urósł, a wokół wejścia ktoś posadził kwiaty, poza tym
jednak wszystko wyglądało tak jak na fotografiach.
- Czy masz zamiar spędzić resztę dnia w samochodzie, czy wysiądziesz i wejdziesz ze mną do
ś

rodka?

Willow podniosła wzrok i ku swemu zaskoczeniu stwierdziła, że Stevezdążył wysiąść i stanąć
na chodniku od jej strony. Schylił się i otworzył przed nią drzwiczki:
_ Przepraszam. - Wsunęła zdjęcia do kieszeni żakietu i postawiła stopy na chodniku.

.

Steve nie mógł sobie odmówić przelotnego spojrzenia na jej nogi w czarnych pończochach. Były
niesamowicie zgrabne.

- Czy masz coś przeciwko temu, żeby zostawić ją w bagażniku? - spytał, kiedy sięgnęła po
teczkę leżącą na tylnym siedzeniu. - Nie przyda ci się tu do niczego.
Willow bez słowa podała mu teczkę. Steve wsadził ją do bagażnika i zatrzasnął klapę.
- Nie boisz się, że ktoś się włamie do samochodu?
- To porządna dzielnica. A poza tym mam alarm, który mógłby umarłego postawić na nogi.
Minęli bramę z kutego żelaza prowadzącą na dziedziniec Bachelor Arms i podeszli do
frontowych drzwi. Były zamknięte na klucz. Obok drzwi wisiała mosiężna tabliczka z
nazwiskami lokatorów i domofon. Wyżej jeszcze jedna, stara tabliczka z wypisaną gotyckimi
literami nazwą rezydencji, pod którą ktoś wydrapał w tynku dwa słowa: "Uwierz legendzie".
- Co to może znaczyć? - spytała. - O jaką legendę chodzi?
Steve wcisnął guzik obok tabliczki z napisem "Zarządca".
- Nie mam pojęcia. Wygląda mi to na jakiś głupi żart.
- To nie żart. Tu chodzi o damę z lustra - odezwał się miękki głos z leciutkim rosyjskim
akcentem.
Steve i Willowodwrócili się jak na komendę. Żadne z nich nie zauważyło, by ktoś nadchodził, a
tymczasem ujrżeli stojącą u stóp schodów kobietę. Pomimo wyraźnie podeszłego wieku była
ciągle jeszcze piękna jakąś szczególną, rzadko spotykaną szlachetną urodą. Niska i drobna, miała
na sobie róźowy dres i białe adidasy. Spod baseballowej czapki z daszkiem ocieniającym twarz
spływał długi warkocz siwych włosów.
- Przepraszam - odezwała się Willowo - Czy chce pani wejść?
- Zwykle wchodzę przez podwórze. Dzięki temu nie muszę nosić klucza. Zobaczyłam, że stoicie
tu i próbujecie dodzwonić się do Kena Ambersona, więc podeszłam, aby wam powiedzieć, że go
nie ma. Kiedy wychodziłam na spacer, jechał po zakupy. Wątpię, czy zdążył wrócić. - Staruszka
przyjrzała się im z nie skrywaną ciekawością. - Czy zamierzacie wynająć mieszkanie?
Steve, pokrę9ił głową.
- Chcieliśmy dowiedzieć się czegoś o jednym z dawnych lokatorów tego domu. Sprzed wielu lat.
Może pan Amberson będzie nam mógł pomóc. Czy wie pani, od jak dawna on tu pracuje?
- Owszem, wiem. Ken Amberson pracuje tu od ... - kobieta zamknęła oczy i zastanawiała się
przez chwilę - od około dwudziestu siedmiu lat.
Steve i Willow wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Od dwudziestu siedmiu lat! Ich szanse,
by dowiedzieć się czegoś o losach Donny Ryan, rosły. Zeszli po schodach na chodnik i stanęli
obok starszej pani.
- Tak, Ken zaczął tu pracować w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym ósmym. Dobrze to
pamiętam, bo właśnie kazałam pomalować swoje mieszkanie na fioł· koworóżowo. Ależ to był

background image

głupi pomysł! - Wybu. chnęła śmiechem, który brzmiał tak młodzieńczo, jakby miała nie więcej
niż dwadzieścia lat. - Biedak musiał zacząć od malowania całego mojego apartamentu na nowo.
- Więc pani także mieszka tu od sześćdziesiątego ósmego roku? - spytała Willow.
- O, nie, drogie dziecko. Ja mieszkam od czterdziestego siódmego - oświadczyła z dumą ich
rozmówczyni.
Steve i Willow zaniemówili.
- Za dobrze nam idzie - mruknął pod nosem Steve. - Zaczynam się bać, że za dobrze nam idzie.
- Może to za sprawą damy z lustra? - zasugerowała starsza pani.
- Damy z lustra? ~ powtórzyła pytającym tonem Willow.
Ich rozmówczyni wskazała wzrokiem.tabliczkę.
- Uwierzcie legendzie.
- Jakiej legendzie?
- O, to długa historia. A może weszlibyście do mnie? Napijemy się herbaty i spokojnie
porozmawiamy -zaproponowała staruszka i wyciągnęła rękę w geście pełnym tak szlachetnej
elegancji, jakby znąjdowali się na uroczystym balu. - Natasza Kuryan.

.

- Steve Hart. - Steve ujął wyciągniętą ku nim dłoń. A to Willow Ryan. Bardzo nam miło panią
poznać.
Pochylił się nagle i pocałował Nataszę w rękę, jakby poczuł, że tak właśnie należy ją powitać.
Nie była zaskoczona, przeciwnie, spojrzała na niego z wyraźną aprobatą·
- Młodzi lokatorzy Bachelor Arms nazywają mnie madame - oznajmiła. - Nie mam nic przeciw
temu, byście zwracali się do mnie tak samo, a teraz chodźcie za mną·

- Ludzie opowiadają różne rzeczy - zaczęła Natasza Kuryan, nalewając esencję do niewielkich
szklanek w srebrnych, rzeźbionych w delikatnel wzory, koszyczkach. - Podobno żyła tu w latach
dwudziestych, jeszcze w czasach świetn'ości tego domu. - Urwała, dopełniła' szklanki wodą ze
srebrnego samowara i podała gościom.

.

.

Steve, który wyraźnie nie czuł się najlepiej na wąskiej kanapce, pośród maleńkich stoliczków
zastawionych porcelaną i starymi fotografiami, niezgrabnie. uchwycił szklankę za krawędź.
Willow nie umiała powstrzymać uśmiechu, kiedy dostrzegła, że jego palce nie mieszczą się w
maleńkim uszku. Zauważył to i przesłał jej chmurne spoJrzeme.
- W każdym razie - podjęła'Natasza, która nie dostrzegła lub może' nie życzyła sobie widzieć
milczącej sprzeczki swych gości - stało się to w wyjątkowo tragicznych okolicznościach. Od tej
pory pojawia się, tak przynajmniej ludzie opowiadają, w starym lustrze wiszącym w
apartamencie IG. Spotkanie z nią zapowiada wielką zmianę w życiu człowieka, któremu się to
przydarzyło - spełnienie naj skrytszych marzeń lub przeciwnie, ziszczenie się naj gorszych
przeczuć. Pierwszą osobą, która zobaczyła damę w lustrze, była młoda aktorka, Jeannie Masters.
Jeannie opowiedziała o swoim spotkaniu i w kilka dni później znaleziono, ją martwą na dnie
basenu, który był tu na dziedzińcu. Po tym basenie też już nie ma śladu.
Staruszka popatrzyła uważnie na Steve'a.
- Widzę z twojej miny, mój chłopcze, że mi nie wierzysz.
- Pani daruje, madame, ale to mi wygląda na niezły kit. .. Przepraszam, chciałem powiedzieć ...
- A jeżeli powiem ci, że sama też ją widziałam? Dobrze to pamiętam. To było tej, samej nocy,
gdy Errol Flynn i ja zostaliśmy kochankami.
- Czy w ten sposób spełniły się pani lęki czy marzenia? - spytał z kamienną twarzą.
Natasza roześmiała się i pokręciła głową.
- Za dużo chciałbyś wiedzieć, mój chłopcze.

background image

- Te dziewczyny nie mieszkały długo - oświadczyła Natasza, kiedy pokazali jej zdjęcia. - Nie
więcej niż miesiąc, może dwa.
- Tę pamiętam - dodała, wskazując palcem na Donnę Ryan. - Była wyjątkowo piękna. Przez
wiele lat pracowałam jako charakteryzatorka w Xanadu Studios i widziałam wiele pięknych
kobiet, ale ta dziewczyna miała w sobie coś szczególnego. Wszyscy faceci w Bachelor Arms
zwariowali na jej punkcie.
Starsza pani przyjrzała się uważnie Willow.
- Masz podobne do niej oczy, ale inne kości policzkowe. Może cię to śmieszyć, ale uroda
zaczyna się od ,kości. Dopiero na nich można coś zbudować.
- To była moja matka.
Natasza skinęła głową, jakby słowa Willow stanowiły odpowiedź na jej nie wypowiedziane
pytanie.
- A czy przypomina sobie pani, z kim się spotykała, mieszkając tutaj? Może z którymś z tych
chłopaków na zdjęciach? - zapytała Willowo
- Któż by to pamiętał. - Natasza wzruszyła ramionami. - Tyle się wtedy mówiło o wolnej miłości,
o rewo lucj i seksualnej... Owszem, widywałam ją to z tym, to z owym, ale nie mam. pojęcia,
jakiego rodzaju to były związki.
- A sami ci faceci? - spytał Steve.
- O, pamiętam ich dobrze. Bardzo dobrze. Ten z wielkimi wąsiskami to Ethan. - Natasza wydęła
lekko wargi. - Nie powiem, żeby był moim ulubieńcem.
- Nie? - podchwycił Steve.
- Był arogancki i egocentryczny. To przypadłość wielu młodych ludzi. - Starsza pani spojrzała
wymownie na Steve'a, ale zaraz osłodziła mu tę uszczypliwość uśmiechem. - Pewnie z tego
wyrósł.
Steve odwzajemnił uśmiech.
- A inni?
- Ci dwaj, tutaj - Natasza wskazywała po kolei palcem - byli braćmi. Młodszy nazywał się Jack.
A ten to Eryk.
Steve i Willow spojrzeli po sobie. Eryk? Kolejny mężczyzna o imieniu zaczynającym się na "E".
A więc sprawa się komplikuje.
- Ale on już nie żyje - wyjaśniła Natasza smutno. - Według policji popełnił samobójstwo, ale
osobiście w to wątpię. Zawsze wolałam myśleć, że to był nieszczęśliwy wypadek. Choć ktoś
mówił mi, że Eryk widział damę w lustrze, więc wszystko jest możliwe ..
- Popełnił samobójstwo? - Willow starała się ukryć rozczarowanie. - Kiedy?
- Myślę, że wkrótce po zrobieniu tych zdjęć. Latem tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku.
W czerwcu. A może w lipcu. Nie mam już takiej dobrej pamięci jak kiedyś - pokręciła głową. -
Ale Ken Amberson powinien wam pomóc. A tym bardziej Jack Sharinon. Ken na pewno będzie
wam mógł podać jego adres.

- Wątpię, żeby to nam wiele pomogło: Minęło tyle czasu ...

- Wcale nie! Jack wyprowadził się zaledwie przedkilkoma miesiącami. Zajmował właśnie
apartament lG. - Czy chce pani powiedzieć, że on też mieszkał tu . przez ćwierć wieku?
- Nie .. Jack opuścił Bachelor Arms po śmierci brata. Ludzie mówili, że zaciągnął się do wojska,
to znów, że wyjechał za granicę. Ale musiał wrócić, żeby spełniły się jego marzenia. Tak jak
Ezekiel- wskazała na Zeke'a Blackstone'a. -On też musiał wrócić.
- Czy chce pani powiedzieć, że obaj ci faceci pojawili się ostatnio w Bachelor Arms? l czy
Zeke Blackstone nazywa się Ezekiel?

background image

- Tak. Powiedział mi to wkrótce po przyjeździe. Tęsknił za domem i matką. Tylko ona tak go
nazywała. Moim zdaniem to brzmi dużo ładniej niż Zeke, choć trochę staroświecko. A wy co o
tym sądzicie?

ROZDZIAŁ 4
- Imiona tych trzech mężczyzn zaczynają się na "E",' znali moją matkę i każdy mógł być jej
kochankiem. A więc każdy z nich może być moim ojcem ... - Willow urwała i podnioslła wzrok
na Steve' a - I co teraz zrobimy?
- Porozmawiamy z zarządcą. Być może od niego dowiemy się czegoś więcej.
Ujął ją pod rękę i poprowadził przez zalany słońcem dziedziniec. Natasza Kuryan powiedziała,
ż

e jeśli Amberson wrócił już z zakupów, to naj prawdopodobniej znajdą go w apartamencie 1G,

gdzie od lat zmaga się z wiecznie cieknącym krartem.
- Musicie przejść przez dziedziniec i wejść przez drzwi po drugiej stronie - tłumaczyła im, gdy
już stali we trójkę na progu jej apartamentu. - l G jest na trzecim piętrze, po lewej stronie.
Znalezienie Ambersona nie okazało się trudne. Drzwi do mieszkania były na wpół otwarte, a
stukanie młotka było słychać z daleka. Steve przepuścił Willow przodem. Przez niewielki
korytarz weszli do pustego, pomalowanego na kremowy kolor pokoju. Przez dwa wysokie okna
zwieńczone ostrymi łukami wpadały do wnętrza promienie słońca. Na ścianie wisiało wielkie
lustro. Bogato zdobiona rama, pokryta pracowicie rzeźbioną plątaniną róż i wstążek, w zasadzie
nie powinna pasować do tego pustego wnętrza, a jednak w jakiś przedziwny sposób czuło się, że
jest ona na swoim miejscu.
- Myślisz, że to właśnie to lustro? - spytała szeptem.
- Musi być to, bo innego tu nie ma.
WiIlow zawahała się przez krótką chwilę i podeszła do lustra. Nie zobaczyła w nim jednak
niczego prócz odbicia własnego i Steve'a, który stanął obok niej. Swoją drogą dopiero teraz
zauważyła, że stanowią swoje przeciwieństwa, a zarazem zdają się dopełniać. Steve był
wysokim, barczystym blondynem'o wysportowanej sylwetce, noszącym się swobodnie. Ona
sama była szczupła i wydawała się przy nim niższa niż w rzeczywistości. Staranna fryzura i
makijaż, wytworny, szyty na miarę kostium tworzyły elegancką, zadbaną całość.
Jeżeli WiIlow nie czuła się dotąd wystarczająco kobieca, to może dlatego, że po raz pierWszy w
ż

yciu miała obok siebie mężczyznę, który był tak zdecydowanie, w każdym calu męski. Steve

Hart był oszałamiająco przystojny, lecz zarazem zdawał jej się kimś w rodzaju starszego brata -
od pierwszej chwili wzbudził jej zaufanie.
- I jak, widzisz coś? - szepnął, w komiczny sposób udając, że jest przejęty.
- Nie - odpowiedziała również szeptem i odsunęła się od lustra ... i od Steve'a. - Może
powinniśmy już pójść do tego Ambersona. To trochę nieelegancko tak wchodzić bez pukania i
myszkować po mieszkaniu.
Zanimjednak odeszli od lustra, zarządca Bachelor Arms sam ich znalazł. Żadne z nich nie
zauważyło, kiedy stanął w drzwiach. Miał na sobie zabrudzony smarem granatowy kombinezon,
w ręku trzymał klucz francuski. Patrzył na nich spode łba małymi, chytrymi oczkami. Jego widok
wzbudził w Willow instynktowny odruch antypatii.
- Kim jesteście? - zaczął niezbyt przyjaźnie. - Jeżeli przyszliście w sprawie mieszkania, to ten
apartament nie jest w tej chwili do wynajęcia.
Willowodruchowo przysunęła się bliżej Steve'a. Jeżeli nawet czuła się nieco zirytowana swoją
bezradnością, to akurat w tym momencie nie miała najmniejszej ochoty na samodzielność.
Znacznie milej było mieć u boku silnego, opiekuńczego mężczyznę·

background image

- Nie szukamy mieszkania do wynajęcia - zaczął spokojnie Steve. - Chcielibyśmy z panem
chwilę porozmawiać.
- Jesteście dziennikarzami? - spytał podejrzliwie Amberson.
- Nie, my ...
- Odkąd się rozniosło, że mieszka tu Blackstone, zwaliło się tyle tej hołotY, że cholery można
dostać - burczał gniewnie Amberson. - Tak czy siak, już go nie ma! Sami widzicie, że mieszkanie
jest puste. Blackstone wyniósł się stąd zaraz po weselu córki. Nie mamy o czym gadać.
- Nie jesteśmy dziennikarzami, panie Amberson. Steve sięgnął do kieszeni, wyjął portfel i
wyciągnął z niego kartę wizytową. - Jestem prywatnym detektywem. Pani Ryan jest moją
.klientką.
- Czego tu szukacie? - spytał Amberson, kiedy już dokładnie przyjrzał się wizytówce.
- Chcielibyśmy spytać pana o różne rzeczy, między innymi o leke'a Blackstone'a ...
- Wiedziałem - warknął Amberson. - Wyno~cie się stąd, zanim wezwę policję.
- Ethana Robertsa ...
- Co takiego?
- Oraz Eryka i Jacka Shannonów - dokończył Steve zadowolonym tonem. Gdy wymienił
Robertsa, dostrzegł iskierkę ciekawości w oczach mężczyzny w kombinezonie. Kończąc
wyliczanie interesujących go nazwisk, nie miał już wątpliwości, że Amberson zechce z nimi roz-
mawiać.
- Chcielibyśmy wyjaśnić, co ich łączyło z młodą kobietą Donną Ryan - uzupełniła Willowo
- Skąd, do diabła, wytrzasnęliście po tylu latach te wszystkie nazwiska?
Zachęcona spojrzeniem.Steve'a, Willow wyjęła z kiesżeni żakietu zdjęcia i wręczyła je
Ambersonowi. Wytarł starannie ręce o kombinezon i obejrzał je uważnie. Marszczył przy tym
brwi i pocierał dłonią brodę.
- Chodzi wam o Eryka, tak?
- Chodzi nam o różne rzeczy, jakie wydarzyły się tego lata. Chcielibyśmy usłyszeć wszystko, co
pan pamięta.
- Na co wam to?
- To sprawa osobista.
- Tak jak moja pamięć, to też bardzo osobista sprawa - stwierdził chłodno Amberson.
Steve wyciągnął z portfela dwadzieścia dolarów.
- Może jednak będzie pan skłonny odstąpić nam część jej bezcennej zawartości?
Amberson nawet nie spojrzał na pieniądze.
- Czterdzieści?
Willow położyła rękę na ramieniu Steve'a. Zerknął na nią pytającym wzrokiem.
- Pana Ambersona nie interesują twoje pieniądze, Sama nie wiedziała dlaczego, ale była pewna,
ż

e stojącego przed nimi niskiego, niezbyt sympatycznego mężczyznę interesuje zupełnie co

innego - cudze sekrety. Amberson gotów był sprzedać im to, co wiedział, wyłącznie za inne
informacje.
- Donna Ryan była moją matką - oświadczyła po prostu. - I podejrzewam, że któryś z mężczyzn
na tym zdjęciu jest moim ojcem.
- Tak, pamiętam ją. To była dziewczyna ... - W małych oczkach zapłonął płomień szczerego
podziwu. Wprowadziła się z przyjaciółką w maju siedemdziesiątego roku. Ściągnął je tu Ethan
Roberts, ten sam, który teraz jest republikańskim kandydatem na senatora. Wtedy był aktorem.
Oboje pracowali w telewizji przy jakimś serialu i Ethan najwyraźniej chciał mieć tę dziewczynę
jak naj bliżej siebie. Pewnie liczył, że łatwiej ją w ten sposób zdobędzie.

background image

- Udało mu się? - spytał Steve.
- A kto to, do diabła, może wiedzieć? - Amberson wzruszył ramionami. - W tamtych czasach te
sprawy wyglądały inaczej. Nie było jeszcze AIDS, nikt się niczego nie bał. Ale wróćmy do tej
dziewczyny. Wychodziła czasem z Robertsem, ale wychodziła też z innymi, na przykład z
Erykiem Shannonem. A jeżeli chodzi wam o to, z kim spała, to szczerze mówiąc, nie wiem. W
każdym razie nie obściskiwała się publicznie z żadnym z tych facetów, jak to robiły inne.
W trakcie rozmowy opuścili apartament l G i zeszli schodami na dół. Amberson pchnął .drzwi i
wyszedł na podwórze. Steve wyciągnął ręk~, przytrzymał ciężkie drzwi i puścił Willow
przodem.
- Tutaj leżał - oznajmił Amberson z 'wyraźnym zadowoleniem i wskazał na stojącą na bruku
donicę z hibiskusem. - Chłopak przeleżał tu parę ładnych godzin, ale nikt nie zwracał na niego
uwagi. Wszyscy myśleli, że jest pijany albo naćpany. Wtedy zdarzały się tu takie rzeczy. Policja
mówiła, że kiedy wreszcie zainteresował się nim Zeke Blackstone, Eryk był już od paru godzin
martwy. Miał połamany. kręgosłup i strzaskaną czaszkę, ale tego wszystkiego nie było widać, bo
był wieczór. Nikt nie zauważył nawet płyną<;:ej z rozbitej głowy krwi, chociaż zrobiła się tego w
końcu cała kałuża.
Willow miała wrażenie, że Amberson rozkoszuje się okropnymi szczegółami, od których cierpła
jej skóra.
- Policjanci obliczyli sobie, że wypadł z trzeciego piętra. Z tego balkonu nad nami. - Wszyscy
podnieśli oczy. - To tam mieszkała pani matka ze swoją przyjaciółką.
Amberson spojrzał Willow prosto w oczy, najwyraźniej ciekaw jej reakcji.
- Chce pan przez to powiedzieć, że on wyskoczył z mieszkania mojej matki?
Steve w samą porę położył jej dłonie na ramionach. Willow miała wrażenie, że wraz z ciepłym
uściskiem przekazał jej część swojego spokoju.
- Czy ona przy tym była? Widziała to?
Ainberson pokręcił głową.
- Według policji była wtedy na przxjęciu w apartamencie l G. To ona usłyszała krzyk. I to ona
wezwała pogotowie. - Jaki krzyk? Przed chwilą powiedział pan, że nikt się nie zorientował,
kiedy on ... wypadł.
- Na ławce całowała się jakaś para. Kiedy odkryli ciało Eryka, dziewczyna wpadła w histerię i
podniosła straszliwy wrzask. Było ją słychać w całym domu.
- Czy wie pan, jak on znalazł się w mieszkaniu Donny pod jej nieobecność? - Steve starał się
skierować rozmowę na bardziej konkretne tematy.
- To nie był problem. Mówiłem wam już, że w tamtych czasach wszystko wyglądało inaczej niż
teraz. Ci młodzi ludzie, którzy tu mieszkali, siedzieli u siebie całymi dniami, nocowali gdzie
popadło i najczęściej w ogóle nie używali kluczy. Zdaniem policji Eryk mógł wybrać to
mieszkanie, bo wiedział, że będzie sam i nikt go nie powstrzyma.
- A czy ktokolwiek wie, dlaczego on się zabił? - spytała Willowo
- Słyszałem, że pokłócił się tego wieczoru z bratem, ale oni często się kłócili. Inna sprawa, że
Jack zniknął stąd zaraz po śmierci brata, jakby się pod ziemię zapadł. Dlaczego? Może miał
wyrzuty sumienia, a może jakieś inne powody. Zresztą wcale nie wiadomo, czy miał z tym
cokolwiek wspólnego. Równie dobrze Eryk mógł tak się naćpać, że wydawało mu się, że poleci
jak ptak ... Dla mnie to bez znaczenia. Wiadomo było tylko, że to się źle skończy.
- Co się źle skończy?
- Eryk widział damę z lustra.
- Znowu ta dama z lustra. - Steve był już najwyraźniej zniecierpliwiony. - To przecież jakaś

background image

bzdura.
- Nie, to prawda - oświadczył pewnym tonem Amberson. - W tysiąc dziewięćset trzydziestym
roku w basenie, który znajdował &ię dokładnie pod naszymi stopami, utopiła się aktorka Jeannie
Masters. To też wydarzyło sięńocąpodczas śzalonej zabawy. Nikt niczego nie zauważył. Dopiero
rano ktoś spostrzegł ciało na dnie basenu. Wtedy także ludzie zadawali sobie pytanie, czy to było
samobójstwo czy morderstwo. Do dziś nie wiadomo. Wiadomą' tylko, że przed śmierciąją
zobaczyła.
Willow miała wrażenie, że Amberson wypowiedział ostatnie słowa tonem tryumfu, jakby
osobiście zależało mu na tym, by wszystko, co wiąże się z miejscową legendą, pozostało owiane
tajemnicą.
- Nie mogę uwierzyć - Steye pokręcił głową - że dorośli ludzie opowiadają sobie takie bajki.
Przecież to nie ma najmniejszego sensu.
- To wszystko święta prawda - upierał się Amberson. - Jak to, że tu stoję. Pojawia się w lustrze w
mieszkaniu l G. Ubrana Vii długą,jasną suknię z trochę smutnym uśmiechem. Widzisz ją i już
wiesz, że coś się stanie.
- Czy chce nam pan powiedzieć, że pan sam także ją widział? - spytała Willowo
- Nie mówię, że widziałem, nie mówię, że nie widziałem. Opowiedziałem wam tylko, co się
stało, gdy ktoś ją ujrzał.
- Dobrze, dobrze. - Steve miał już tego wszystkiego po dziurki w nosie. - A widziało ją kilku
sztywnych i jedna starsza pani, która do dziś żyje romantycznymi wspomnieniami.
- Nie tylko - zaprotestował Amberson. ,- Ethan Roberts zobaczył ją w dniu, w którym jego życie
potoczyło się nowym torem. A żona Jacka Shannona zobaczyła ją w dniu, gdy pierwszy raz w
ż

yciu przekroczyła próg mieszkania l G.


- No dobrze. - Steve wsunął telefon komórkowy do kieszeni sportowej kurtki. - O szóstej
jesteśmy umówieni z Jackiem Shannonem i jego żoną. Tu obok, 'lU Flynna". - To miło, że się z
nami tak szybko spotkają.
Willow wydawała się zadowolona, lecz jej ton zdradzał, że coś jej leży na sercu. Steve wsunął
kluczyk do stacyjki, ale nie zapalił silnika.
- Wszystko W porządku, kochanie? - zapytał już bez żartów. - Wyglądasz, jakbyś się czymś
martwiła ..
Wyciągnął rękę .i wsunął jej za ucho niesforny kosmyk. Willow przytuliła policzek dojego dłoni,
ale zaraz, wyprostowała głowę. Steve nie cofnął ręki, zaczął natomiast bardzo, bardzo lekko
gładzić dziewczynę po karku. Willow poczuła, że wzdłuż kręgosłupa przebiegają jej
niebezpiecznie rozkoszne dreszcze.
- Wszystko w porządku.
- Nie dziwię ci się, że masz w głowie zamęt. Jeszcze rano nie miałaś pojęcia, kim jest twój ojciec,
a teraz jest aż za dużo kandydatów. I to od nieboszczyka po przyszłego senatora.
- Nie bój się, nie będę ci więcej sprawiała kłopotów. Wiem,.że dziś rano zachowałam się jak
idiotka, ale naprawdę wcale taka nie jestem.
Pięknie wykrojone usta Steve'a wykrzywił ironiczny uśmieszek.
- Ależ me mam nic przeciwko temu. Za siedemdziesiąt pięć dolarów na godzinę możesz żądać
ode mnie wszystkiego, łącznie ze znoszeniem twoich humorów.
- Wszystkiego?
- Co masz na myśli?
- Ajakajest granica twoich możliwości?

background image

Nie miała pojęcia, skąd jej to przyszło do głowy.
Wiedziała natomiast, że jeśli Steve nie przestanie pieścić jej karku, to za chwilę nic już jej nie
powstrzyma przed tym, by usiąść mu na kolanach i zacząć go całować.
Opuścił rękę.
- Jeżeli chodzi o to, co zdarzyło się dziś rano w moim biurze, to nie przejmuj się tym. Przyznaję,
ż

e się nię popisałem i bardzo mi z tego powodu przykro. To sięjuż nie powtórzy. Przepraszam.

- Za co?
Willow niczego już nie rozumiała. Pocałował ją w momencie, gdy tego potrzebowała. Nie miała
powodów, żeby się na niego złościć.
- Że wykorzystałem moment, gdy byłaś w szoku.
- Nie martw się o mnie - odpowiedziała zirytowana, bo pierwszy raz ktoś jej sugerował, że dała
się wykorzystać.
- Dopóki pozostajesz moją klientką, nie pójdziemy do łóżka. Nie sypiam z kobietami, z którymi
wiążą mnie sprawy zawodowe.
Wiedział, że to brzmi drętwo, ale było mu naprawdę głupio i chciałjąjakoś uspokoić.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że kiedy przestanę być twoją klientką, to się ze mną prześpisz?
- Podniosła głos oburzona jego pewnością siebie. - A skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?
- Na pewno nie wyczytałem tego w starym lustrze, kochanie. To się czuje. Gdybym zechciał,
kochałabyś się ze mną dziś rano na mojej kanapie i aż piszczałabyś z radości. Oboje dobrze o
tym wiemy.
Willow zaniemówiła z oburzenia. Co za bezczelność!
- I jeszcze jedno, kochanie. Kiedy już znajdziemy twojego tatusia, zamierzam to właśnie zrobić.

ROZDZIAŁ 5
Tego,dnia po południu Willow zrobiła coś, co się jej dotąd jeszcze nie zdarzyło - odwołała
umówione spotkanie w. interesach i wybrała się po zakupy. Miała dość czasu, by starczyło
jeszcze na wizytę u fryzjera, ponieważ Steve miał ją odebrać z hotelu i zawieźć na spotkanie z
Jackiem Shannonem i jego żoną dopiero o wpół do szóstej. Wybór sukienki sprawił jej więcej
kłopotu niż zwykle. Wróciła do hotelu dopiero koło piątej.
Wzięła prysznic i zaczęła szykować się do wyjścia.
Mimo woli powróciła myślami do rozmowy ze Steve'em. Jego tupet był zdumiewający. Zgoda,
odpowiedziała na jego pocałunek, ale co w tym dziwnego? Była zdenerwowana i nie wiedziała,
co robi, a on najbezczelniej w świecie wykorzystał chwilę jej słabości.
Całowała się z nim, lecz to nie oznaczało, że zamierza iść z nim do łóżka. No może kiedyś
byłaby nawet skłonna ... w innych okolicznościach ... gdyby ładnie poprosił... Ale powiedzieć tak
wprost, że mógłby ją mieć w każdej chwili, i sugerować, że nie prześpi się z nią tylko dlatego, że
jest jego klientką ... O, tego za wiele!
- Zobaczymy, Hart - mruczała pod nosem, gdy zamykała drzwi do swego pokoju. - Przyjdzie
dzień, w którym twoje marzenia spełnią się na iw'oją własną zgubę. Jeszcze będziesz klęczał
przede mną i błagał, żebym cię tak nie zostawiała ...

Kiedy wsiadała o wpół do szóstej do samochodu Steve'a, była ubrana na cZarno. Miała na sobie
czarne pantofle, czarne rajstopy i czarną wieczorową suknię z dekoltem, znakomicie
podkreślającą jej figurę. Na wierzch narzuciła również czarny żakiet.
A figurę miała fantastycznie zgrabną, to musiał przy'znać. Wystarczyło na nią rzucić okiem.
Garnitur, który miał na sobie, wydał się naraz Steve'owi nie dość elegancki.
Gdy zajechał przed hotel, Willow ku jego zaskoczeniu była już na dole i w dodatku zamiast

background image

czekać w holu, stała przed wyjściem i gawędziła przyjaźnie z portierem. Sam nie wiedział,
dlaczego wzbudziło to w nim irytację. 'Kiedy podjechał, otworzyła sobie drzwiczki, nim zdążył
to zrobić i zgrabnie wsunęła się na swoje miejsce, po czym roześmiana serdecznie pomachała
ręką szczerzącemu do niej zęby dryblasowi W unifonnie.
- No i czego dowiedziałeś się od swojego znajomego z policji? - zapytała, nie dając mu dojść do
słowa.
Rozsiadła się wygodnie i założyła nogę na nogę. Przy okazji trochę się jej podwinęła sukienka.
Steve oczywiście nie omieszkał rzucić okiem na uda Willowo Były cudownie zgrabne. Podobnie
jak łydki, które miał okazję podziwiać już rano.
Przeniósł spojrzenie na twarz dziewczyny. Uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie, ale nie
poprawiła sukienki. Najwyraźniej, uznał, zamierzała ukarać go za to, że ókazał się - jak to ujęła,
zanim wysiadła po południu z samochodu, trzaskając drzwiami - "aroganckim typem".
- No więc, dowiedziałeś się czegoś?
Nie, to jednak nie było zamierzone, stwierdził po namyśle. Dopasowana sukienka musiała się
unieść, kiedy Willow zakładała nogę na nogę. Chyba że ...
- Marty potwierdził· słowa Ambersona. Eryk Shannon wypadł - albo wyskoczył - z mieszkania
na trzecim piętrze, wynajmowanego przez Donnę Ryan i Christine Loudon. Nikt nie zauważył
jego upadku. PosPfzeczałsię z bratem, ale ludzie zwykle nie popełniają samobójstwa z powodu
kłótni. Natomiast wbrew temu, co sugerował Amberson, Eryk nie był tak zaćpany, żeby nie
wiedział, co robił. Badania wykazały obecność we krwi pewnej ilości alkoholu i marihuany, ale
było tego za mało, żeby stracił poczucie rzeczywistości.
Przerwał na chwilę. Ciekaw był; jak Willow przyjmie następną informację, więc zwolnił i
obserwował ją spod oka.
- Dowiedziałem się także, że wypadek miał miejsce dwudziestego ósmego czerwca
siedemdziesiątego roku, na osiem miesięcy przed twoim urodzeniem.
. - Uważasz, że był moim ojcem?
~ Może tak, może nie. Na podstawie tego, co wiemy, nie sposób powiedzieć niczego więcej.
- W takim razie nadal mamy trzech kandydatów. Willow westchnęła rozczarowana i wydęła
lekko wargi z obrażoną miną. Zmieniła pozycję, przez co sukienka . podjechała o dalsze kilka
centymetrów wyżej, lecz i tym . razem wydawała się nie zwracać na to uwagi.
- A czy udało ci się znaleźć kogoś, kto występował razem z moją matką w serialu?
- Owszem, ale niewiele z tego wynikło. To było ładne parę lat temu. Dotarłem natomiast do
sekretarki planu, która pracowała przy produkcji "Lata mijają", i poprosiłem, żeby przejrzała
stare listy płac i postarała sięjeszcze kogoś odszukać.
Tak naprawdę, to ciekawiło go w tej chwili wyłącznie jedno - kiedy Willow wreszcie poprawi
sl!kienkę. Rano robiła to co chwila, teraz wydawała się w ogóle nie zauważać, że ma odsłonięte
uda.
Myśl o tym, że Steve czarował jakąś wymalowaną lafiryndę, choćby nawet w jej sprawie,
sprawiła, że Willow poczuła coś jakby lekkie ukłucie w sercu.
- Dowiedziałem się także,· że twoja matka i Ethan Roberts grali w tym samym czasie, ale to było
tylko potwierdzenie wcześniejszej informacji. Ludzie pamiętający twoją matkę powiedzieli mi,
ż

e była utalentowana, i dziwili się, że zrezygnowała właśnie w momencie, kiedy jej rola miała

zostać rozbudowana. Pamiętała ją także charakteryzatorka. I to z tego samego powodu, co
madame Kuryan ... - urwał i znów rzucił okiem na Willowo - "Wspaniała budowa kości", tak to
ujęła ... ale, ale ... co ty robisz?
- Strasznie mi gorąco. Nie powinnam była zakładać tego żakietu.

background image

Willow rozpinała żakiet. Jej krwistoczerwone paznokcie wyłuskiwały z dziurek guzik po guziku.
Steve nie mógł odelwać od nich wzroku. Usiłował sobie przypomnieć, czy kiedy widzieli się
wcześniej, miały ten sam kolor. A jeśli tak, to czy mógł tego nie zauważyć?
- Uważaj na ten wóz przed nami. Zaraz się zmienią światła.
Oderwał od niej spojrzenie w ostatniej chwili, by nie wpaść na hamujący przed nimi samochód.
Zaklął pod nosem. Zapiszczały opony. Kiedy stanęli pod światłami, . odwrócił się, żeby
dokończyć sprawozdanie, i słowa uwięzły mu w gardle.
Willow pochyliła się do przodu, by ściągnąć wąskie rękawy żakietu. W skutek tego ruchu jej
biust znalazł się niemal w całej okazałości przed oczami Steve'a.
- Czy mógłbyś mi pomóc? - Wyciągnęła do niego rękę·
Nie był w stanie odpowiedzieć. Nie potrafił oderwać oczu od jej piersi. W milczeniu przytrzymał
rękaw żakietu i patrzył na wynurzające się spod materiału olśniewająco piękne,ramiona.
- Dziękuję. - Obdarzyła go uprzejmym uśmiechem. - Kto mógłby się spodziewać, że wieczory
będą jeszcze takie ciepłe. W końcu to już październik. Nie wzięłam ze sobą nic lżejszego i teraz
mam za swoje.
Dużo dałby, żeby wiedzieć, czy mówi prawdę.
- Masz zielone światło - zwróciła mu uwagę ze złośliwym uśmieszkiem.
Oderwał od niej wzrok i ostro ruszył do przodu. Wiedziała, że cały czas zerka na nią kątem oka,
więc dłużej, niż to było konieczne, wierciła się na siedzeniu, aż wreszcie znów podtykając mu
biust pod sam nos, odwróciła się i odłożyła żakiet na tylne siedzenie. Potem wyciągnęła nogi,
odsłaniając uda i wzniosła obie ręce, by poprawić włosy. Biust natychmiast powędrował w górę.
Steve milczał i zerkał, a Willow zastanawiała się, czy w końcu wpadnie na coś i rozbije swego
ukochanego mustanga. Dotychczas miał szczęście.
- Co ty, do cholery, wyprawiasz? - wymamrotał wreszcie przez zęby.

- Co robię? - Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.
Na jej twarzy malował się wyraz szczerego zaskoczema.
- Nie rób takiej niewinnej minki. Dobrze wiesz, co mam na myśli.
- Pojęcia nie mam. Czy właśnie nie minęliśmy baru? Steve zaklął i zawrócił ostro, przecinając
ciągłą linię· Willow straciła równowagę i oparła się odrzwi.
- To nie było eleganckie - napomniała go z nadąsaną miną. - Mogłam sobie złamać paznokieć.
Nie mówiąc już o tym, że mogłam wylecie~ na ulicę.
- Rób tak dalej, to skończysz ze złamanym karkiem - ostrzegł ją ponurym tonem i zaparkował sa-
mochód.
Zgasił silnik. Nie odrywał rąk od kierownicy. Czuł, że zanim cokolwiek zrobi, będzie musiał
najpierw opanować podniecenie. Dlaczego ilekroć kobiety chcą zemścić się na mężczyznach,
posługują się seksem? Czy Willow nie zdaje sobie sprawy, czym to się może skończyć? Jak
niewiele brakuje, by porwał ją na tylne siedzenie i jednym szarpnięciem zdarł z niej te
wS21ystkie fatałaszki?
Opanował się wreszcie na tyle, że mógł puścić kierownicę. Z trudem przełknął ślinę i odwrócił
się do Willow, aby się z nią rozmówić.
- Czy masz pojęcie, czym to się mogło skończyć?
- Hmm? - mruknęła w odpowiedzi, całkowicie pochłonięta przeszukiwaniem maleńkiej czarnej
torebki.
Czekał cierpliwie, aż skończy. Kiedy wreszcie wyjęła szminkę, otworzył usta.
- Nie będzie ci przeszkadzać, prawda? - nie pozwoliła mu nawet zacząć.
Odwróciła ku sobie lusterko i krytycznie obejrzała usta. Nie zwracając uwagi na Steve'a,

background image

wykrzywiła wargi i powolnym ruchem przęciągnęła wzdłuż nich szminką.
Steve uznał to za bezczelną prowokację.
- Willow - zaczął niskim, groźnym tonem.
Nie był z siebie zadowolony, bo obojętność, z jaką odnosiła się do niego w tej chwili, czyniła go
właściwie całkowicie bezbronnym. Wobec jej niezmąconego spokoju jego gniew stawał się
komiczny i dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Z drugiej strony czuł, że nie może tego tak
zostawić.
- Mów, mów, ja cię słucham - mruknęła zdawkowo i rozchyliła kusząco wargi. - Pytałeś mnie,
czy mam pojęcie, czym to się mogło skończyć. Nie powiedziałeś właściwie co takiego. Więc co
się czym mogło skoń-
czyć?

.

Nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Powiedz szczerze, czy chcesz mnie kompletnie zdruzgotać dzisiejszego wieczoru?
- Tak - oświadczyła spokojnie i spojrzała mu prosto w oczy. -:- I jak mi idzie?
- Nieźle, całkiem nieźle. Właściwie to byłem ugotowany, już kiedy założyłaś nogę na nogę. I
dobrze o tym wiedziałaś, ty mała, złośliwa jędzo.
- To dobrze. Zasłużyłeś sobie na to - skwitowała jego słowa z całkowitym spokojem.
W sunęła szminkę w oprawkę i schowała do torebki.
Zatrzasnęła zamek.
Steve westchnął bezradnie. Czym zasłużył sobie na to okrutne przedstawienie, nie miał pojęcia.
Czy tym, że trzymał na wodzy swoje niskie instynkty? Kobiety są szalone, uznał, a mężczyźni,
którzy się za nimi uganiają, zasługują na swój marny los.
- Siedź teraz i czekaj, dopóki nie obejdę samochodu i nie otworzę przed tobą drzwiczek. Są tu
takie dziury w chodniku, że mogłabyś upaść i złamać kark oświadczył ze śmiertelną powagą i
położył dłoń na klamce.
- Zmartwiłoby cię, gdybym to zrobiła sama, zanim. uda ci się połamać mi go po drodze?
Nie odpowiedział. Okrążył samochód, sięgnął do klamki i uchylił przed nią drzwiczki.
- Masz naprawdę apetyczne usta. Dlaczego ja tego wcześniej nie zauważyłem?
- Pewnie dlatego, że przez cały czas gapiłeś się na moje piersi.
Zmierzył ją groźnym spojrzeniem, ale to niczego nie zmieniało. Zaklął w duchu i podał jej rękę.
- Uważaj, bo te twoje apetyczne usta wpakują cię w końcu w niezłe kłopoty.
Willow złożyła wargi jak do pocałunku.
- Obiecanki cacanki.
Podała mu rękę i powoli wyciągnęła nogi, tak by dać mu dość czasu na ich podziwianie.
Steve przez dobrą chwilę wpatrywał się w zgrabne uda, kształtne kolana, szczupłe łydki i drobne
stopy w pantoflach na bardzo wysokich obcasach, z wąskimi paseczkami wokół kostek. Te stopy
były stopami z jego marzeń i fantazji snutych w chwilach samotności. Zacisnął zęby i
poprzysiągł sobie, że kiedy będzie się i. nią kochać po raz pierwszy, będzie miała na sobie
właśnie te pantofle ... i nic więcej.
Kiedy tak upajał się myślą o tym, co jej zrobi, gdy już będzie miał ją w łóżku, Willow podniosła
się z siedzenia i stanęła obok niego.
- Weź mój zakiet - rzuciła i ruszyła, nie czekając na niego. - Wieczorem może się zrobić
chłodno.
Nie mógł się powstrzymać, by nie podążyć za nią wzrokiem. Na widok krągłych bioder i
pośladków poruszających się harmonijnie pod obcisłą sukienką zrobiło mu się gorąco. Sięgnął po
ż

akiet i ruszył śladem Willowo Prócz dekoltu z przodu sukienka miała śmiałe wycięcie z tyłu.

- Jeszcze się z tobą policzę - mruknął, kiedy ją dogonił.

background image

- Próbuj śmiało, skarbie - odpowiedziała i roześmiała się drwiącym, perlistym śmiechem.

Bar "U Flynna", utrzymany w stylu art deco, był zarazem elegancki i przytulny. W
przyciemnionym wnętrzu panował gwar ożywionych rozmów. Na ścianach wisiały plakaty i
fotografie gwiazd filmowych z czasóW świetności Hollywood. Kelnerki, ubrane w krótkie ża-
kieciki z czerwonymi muszkami, krążyły międży stolikami a kuchnią, sporo gości oblegało bar.
Zaraz za drzwiami Willow zdała sobie sprawę, że jej osoba wzbudziła zainteresowanie. Kto wie,
może nawet za wielkie. Dwóch pogrążonych w rozmowie yuppies na jej widok umilkło i
znieruchomiało z wytrzeszczonymi oczami. Przechodząca kelnerka obrzuciła ją niezbyt ży-
czliwym spojrzeniem. Na twarzy samotnego starszego, eleganckiego mężczyzny pojawił się
rozmarzony uśmiech. Zastanawiała się właśnie, co ma zrobić, gdy tuż nad jej uchem rozległ się
groźny pomruk. .
- Włóż to, do cholery, i chodźmy dalej. - Steve narzucił jej żakiet na ramiona.
Starszy mężczyzna opuścił wzrok do kieliszka, yuppies podjęli rozmowę. Obejrzała się, żeby
zobaczyć, co właściwie sprawiło, że tak nagle stracili dla niej zainteresowanie. Zrozumiała. Steve
rozglądał się dokoła z miną brytana gotowego rozedrzeć na strzępy każdego, kto zagroziłby jego
zdobyczy. Nie mogła ukryć przed sobą, że jego groźny wyraz twarzy sprawił jej przyjemność.
Zastanawiała się, jak daleko posunąłby się Steve, lub może raczej, jak daleko mogłaby go
popchnąć, gdyby jeszcze trochę się z nim podroczyła.
- Nawet o tym nie myśl- warknął, jakby czytał w jej myślach. - Na pewno byłoby ci przykro,
gdybym musiał dać któremuś z tych amantów w szczękę. Chcesz mnie drażnić i sprawdzić, ile
wytrzymam na łańcuchu, proszę bardzo, ale nie mieszaj do tego Bogu ducha winnych ludzi, bo to
już nieładnie.
Przyciągnął Willo w do siebie i złożył na jej ustach przeciągły pocałunek, jakby chciał podkreślić
swoje wyłączne prawo do jej osoby. Potem popchnął przed sobą w kierunku baru.
- Który z was jest Eddie? - zapytał jednego z dwóch krzątających się za kontuarem mężczyzn.
- To ja - odezwał się zagadnięty, nie przestając nalewać piwa do wysokiej szklanki.'
Kiedy skończył, postawił szklankę przed klientem i odwrócił się do Steve'a.
- Czym mogę służyć?
- Umówiłem się tu dziś wieczorem z Jackiem Shannonem. Nie znamy się, ale powiedział mi
przez telefon, że pomożesz mi go znaleźć.
- Jasne. - Barman z wysiłkiem powstrzymywał się, by nie zerkać w apetyczny dekolt Willow -
Siedzi tam pod ścianą, razem ze swoją żoną Faith.
- Dzięki. - Steve objął Willow ramieniem i położył na barze parę monet. - Przyślij nam w takim
razie coś do picia. Dla mnie piwo, jakiekolwiek, byle zimne. Willow?
- Dla mnie tequilla. Duża. - Willow uśmiechnęła się do barmana, jakby byli starymi
przyjaciółmi, i ruszyła w kierunku stolika Shannonów.
Steve zmełł w zębach przekleństwo i podążył za nią.
Willow nieoczekiwanie stanęła i odwróciła ku niemu głowę.
- Jak się upiję i zacznę tańczyć na stole, nie powstrzymasz ich - szepnęła.
Nie odpowiedział ani słowem.
- Masz! - Sięgnęła do torebki i podała mu chusteczkę. - Wytrzyj usta. Jesteś cały umazany
szminką.
Faith liczyła sobie mniej więcej tyle lat co Willow, natomiast Jack Shannon był o dobre
dwadzieścia lat starszy od swojej żony. Faith miała ciemnobrązowe włosy, opadające falami na
ramiona, wielkie, migdałowe oczy i delikatne rysy twarzy. Jack Shannon z powodzeniem mógłby
być - jak twierdził Amberson - najemnikiem. Zbudowany z samych ścięgien i mięśni,

background image

przypominał wypocżywającego lamparta. Willow bez trudu mogła wyobrazić go sobie, jak
maszeruje nocą przez dżunglę jakiegoś małego państewka Ameryki Środkowej z uzi na ramieniu,
pozostawiając za sobą trupy i zgliszcza. Tylko
kiedy spoglądał na żonę, jego spojrzenie stawało się miękkie i łagodne.
- Tak, pamiętam ją - oświadczył, rzuciwszy przelotnie wzrokiem na rozłożone na stole fotografie.
- Te zdjęcia robiliśmy, gdy tylko się wprowadziły. Chyba w kwietniu. Pomogliśmy im wnieść
rzeczy na górę, bo mieszkały na trzecim piętrze,· a potem siedliśmy na pod-
wórzu, żeby się napić piwa.

.

- Czy Donna spotykała się z pańskim bratem?
- Może. - Jack wzruszył ramionami. - Wydaje mi się, że kręciła przede wszystkim z Ethanem. To
on ją namówił, żeby sprowadziła się do Bachelor Arms. Czasem wychodzili gdzieś razem ...
Ethan starał się, żeby wszyscy o tym wiedzieli. Nie wiem... - Pokręcił głową. - Możliwe, że
spotykała się także z Erykiem, ale trudno mi coś o tym powiedzieć, bo nie byliśmy wtedy w
najlepszych stosunkach i niewiele sobie opowiadaliśmy. Gdyby było inaczej, być może udałoby
mi się go wtedy uratować.
Shannon zamilkł i popadł w zamyślenie. Gdy Faith położyła rękę na jego dłoni, rozluźnił pięść,
odwrócił wnętrzem do góry i splótł palce zjej palcami. Sięgnął po szklankę i pociągnął długi łyk.
- Pokłóciliśmy się tego wieczoru. Zresztą nie pierwszy raz. Wybiegłem z domu, trzaskając
drzwiami. Ijuż nigdy więcej nie wi!iziałem go żywego.
- Bardzo mi przykro - odezwała się Willow, widząc w oczach Shannona szczery ból. - Nie
zadawałabym panu tych wszystkich pytań, gdyby nie było to dla mnie takie ważne.
- Rozumiem panią. Nie ma o czym gadać. - Machnął ręką. - Co się stało, to się nie odstanie.
- A co z Zeke'em Blackstone'em?
- Chodzi panu o to, czy spotykał się z Donną? Nie, nie sądzę. Zeke szalał wtedy za Ariel
Cameron. Kręcili razem film.
- Oni niedawno pobrali się powtórnie, prawda? spytała Willowo
- Tak. - Jack uśmiechnął się od ucha do ucha. W dwa tygodnie po ślubie córki uciekli przed
całym światem do Las Vegas.
- A czy wie pan, dlaczego się poprzednio rozwiedli? - wtrącił Steve.
Jack wymownie uniósł brwi.
- O to już powinien pan zapytać Zeke'a.
- Zamierzam to zrobić. A czy pan spotykał się z Donną Ryan?
- Nie miałem szans - odparł lekkim tonem Shannon.
- To była piękność, zapowiadała się na niezłą aktorkę i w dodatku była ode mnie' o parę lat
starsza.
- Więc nie spotykał się pan z nią? - Steve najwyraźniej chciał usłyszeć zdecydowane tak 'lub
nie.
Jack spojrzał na niego wzrokiem mówiącym jasno, że nie lubi przymusowych sytuacji, lecz
Steve spokojnie czekał na odpowiedź.
- Nie - przerwał w końcu milczenie Jack. - Nie spotykałem się z nią.
Steve usatysfakcjonowany skinął głową.
- A co z kartką? Poznaje pan to pismo?
Jack pokręcił głową.
- Chętnie bym wam pomógł, ale upłynęło już dwadzieścia pięć lat, odkąd ostatni raz widziałem
cokolwiek, co wyszłoby spod ręki mojego brata.
- A co z tym pudłem, które dostałeś od pana Ambersona? Z tym, które trzymał w piwnicy i które
dał ci, gdy wróciliśmy do Bachelor'Arms. Nie było w nim żadnych notatek czy czegoś w tym

background image

rodzaju?
- Masz rację. - Jack skinął głową. - Kompletnie o nim zapomniałem. Zdaje się, że wylądowało w
końcu na strychu razem z resztą starych gratów.
- Czy moglibyśmy do niego zajrzeć? - zainteresowała się Willowo -'Miałby pan coś przeciw
temu?
- Musiałbym je najpierw znaleźć. Oczywiście będziecie mogli zobaczyć, co w nim jest. Mam
nadzieję, że znajdziecie coś, co wam pomoże.
Jack sięgnął do kieszeni i wyciągnął wizytówkę.
- Tu są numery do domu i do pracy, do redakcji "Los Angeles Times".
- To pan pracuje w "Los Angeles Times"? Nie jest pan ... - Willow urwała, zdając sobie sprawę,
ż

e niewiele brakowało, aby palnęła potężne głupstwo.

- Czuję, że Amberson opowiedział pani ładne bajki, co? Mówił pewnie, że jestem najemnikiem
lub coś w tym rodzaju.
- Wspomniał coś takiego - przyznała Willow.
- Jack nie był najemnikiem - wystąpiła w obronie męża pani Shannon. - Był korespondentem wo-
jennym.
Jack uniósł dłoń żony do ust i pocałował.
- Amberson ma niezłego bzika. Zawsze miał. Radziłbym odnosić się do tego, co mówi, z
większą dozą sceptycyzmu. Czy wspomniał o legendzie krążącej po Bachelor Arms?
- Z detalami. - Willow wzdrygnęła się. - Miałam wrażenie, że opowiadanie'wszystkich tych
maka. brycznych szczegółów sprawia mu prawdziwą przyjemność.
- Moim zdaniem on nie może odżałować, że sam nigdy nie zobaczył damy z lustra, i dlatego woli
wierzyć, że przynosi ona samo zło i nieszczęścia.
- Czy chce pan powiedzieć, że pan ją widział?
- Wiem, że to zabrzmi dziwnie, i nie lubię się do tego przyznawać, ale tak, widziałem ją. -
Spojrzał na żonę, która odpowiedziała mu pełnym miłości uśmiechem. Razem ją widzieliśmy.
Steve pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Nie dziwi mnie, że nie lubi się pan do tego przyznawać. Więc widzieliście oboje ducha?
- "Są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom". - Jack ze wzruszeniem ramion
zacytował Szekspira. - Nie potrafię powiedzieć, co właściwie widzieliśmy ani jak to możliwe.
Wiem tylko, że coświdzieliśmy.
Steve patrzył to na jedno, to na drugie, jakby nie mógł pogodzić się z tym, co słyszy.
- Naprawdę nie żartujecie? Na serio wierzycie, że widzieliście ducha?
- Widzieliśmy coś, panie Hart - ruszyła w sukurs mężowi Faith Shannon - i to coś zmieniło nasze
ż

ycie, Jeśli o mnie chodzi, to wszystko mi jedno, czy był to duch, anioł z nieba czy złudzenie

optyczne. I nie obchodzi mnie, co sądzą na ten temat inni.
- No tak, to każe nam zamknąć temat. Nie miałem zamiaru kwestionować państwa
prawdomówności. Przepraszam.
- Tylko nasze zdrowie psychiczne - roześmiała się Faith Shannon, która najwyraźniej ńie poczuła
sięurażona jego sceptycyzmem.
Jack sięgnął po fotografie i przejrzał je jeszcze raz. -I To· zabawne - mruknął. - Być może to
tylko sugestia, ale wydaje mi się, że~idzę pewne podobieństwo ... ma pani takie same włosy jak
Eryk.
- I ty - wtrąciła jego żona.
Jack oddał zdjęcia Willowo
- Jeśli pani zechce, mogę zrobić badania krwi.
- Badania krwi? Ma pan na myśli badanie DNA? Aby wykluczyć, że jest pan moim ojcem?

background image

- Raczej aby ustalić, czy jestem pani stryjem. Willow spojrzała na Steve'a z nadzieją.
- Czy to możliwe? Czy te badania mogą określić stopień pokrewieństwa?
- Tak mi się wydaje - przyznał bez entuzjazmu, nie chcąc rozniecać w niej próżnej nadziei. -
Musiałbym dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej.
- Mogę udzielić wam potrzebnych informacji - wtrącił Jack Shannon. - Dowiedziałem się tego
przy okazji procesu Simpsona. Jeśli nie jesteśmy spokrewnieni, to dzisiejsze metody badań
pozwolą stwierdzić to z niemal stuprocentową pewnością. Z drugiej strony jeżeli jesteśmy
krewnymi, to mamy osiemdziesiąt procent szans, że badania to wykażą.

ROZDZIAŁ 6
Pod koniec wieczoru Willow popadła w zamyślenie. Zastanawiała się nad tym, co usłysz.ała od
Jacka Shannona. To były jedynie przypuszczenia. Właściwie nie zbliżyła się ani o krok do
rozwiązania zagadki, ale była mile zdziwiona, że gotów był nawet zrobić badanie krwi. Zajęła
miejsce w samochodzie, nie zwracając większej uwagi na Steve'a. Nie odpowiedziała na
spojrzenie, jakim'ją zmierzył, zanim uruchomił samochód. Przez jakiś czas jechali w milczeniu.
- Obmyślasz nowe tortury? - Steve popatrzył na nią z ukosa.
Zupełnie już o tym zapomniała, ale wystarczyła jedna zaczepka, żeby powróciła chęć powalenia
Steve'a na kolana.
Pozornie nie zwracając na niego uwagi, zgięła nogę i powoli odpięła klamerkę paska od pantofla.
Potem drugą. Sukienka podjechała jej przy tym wysoko. Kiedy już zdjęła pantofle, odwróciła się
do Steve' a i podkuliła nogi na siedzeniu. Oparła głowę na złożonych rękach, jak mała
dziewczynka, i uśmiechnęła się do niego, patrząc mu prosto w oczy.

- Dasz mi całusa na dobranoc? - spróbowała go sprowokować, gdy znaleźli się już przed
drzwiami jej pokoju.
Steve pokręcił głową.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Willow odniosła wrażenie, że żal miesza się w jego głosie z rozbawieniem.
Podniosła rękę, w której trzymała torebkę, i powoli przesunęła wierzchem dłoni w dół, wzdłuż
jego szerokiej piersi.
- Boisz się, że nie będziesz umiał nad sobą zapanować? - spytała kusząco zmysłowym tonem.
- Boję się, że nie będę umiał zapanować nad tobą - odparował z uśmiechem i chwycił ją za rękę,
zanim dojechała do klamry paska. Prowadzili tę grę przez cały wieczór - jeżdżąc samochodem,
podczas kolacji zjedzonej razem po wyjściu z baru "U Flynna" w małej meksykańskiej knajpce, a
wreszcie jadąc powoli windą na piętro, na którym mieszkała Willowo
Willow nieustannie kokietowała Steve'a, a on znosił to z kamienną twarzą, prowokując ją do
jeszcze śmielszych zaczepek. Ku jego zadowoleniu udawało mu się to całkiem nieźle. W miarę
upływu czasu Willow przeszła od powłóczystych spojrzeń i podsuwania mu pod nos swych
wdzięków do pozornie przypadkowych dotknięć, które można było uznać niemal za pieszczoty.
Steve'a bawiła ta sytuacja do momentu, w którym zdał sobie sprawę, ze przeciąganie struny
moze skończyć się czymś, czego oboje będą załowali.
- Co byś powiedziała ,na zawieszenie broni? - zaproponowałzartobliwie, kładąc Willow dłonie
na ramionach i odsuwając ją nieco od siebie.
Nie miała na to najmniejszej ochoty. Zwłaszcza dopóki na twarzy Steve'a malował się wciąi:ten
sam pewny, siebie, męski uśmiech.
Opuściła ręce, ale tylko po to, by przywrzeć do niego całym ciałem, jakby szukała opieki.

background image

- Na pewno nie dasz się skusić? - szepnęła i spojrzała na niego uwodzicielsko spod długich rzęs.
Steve czuł nacisk piersi wspartych na jego torsie.
Kiedy spojrzał w dół, widział dwie półkule koloru kości słoniowej zdające się wychylać do
niego zapraszająco z głębokiego dekoltu. Uśmiech zniknął z jego ust.
- Święty by ci się nie oparł - powiedział, czując, że lada chwila ulegnie.
Uśmiechnęła się i odchyliła głowę, dzięki czemu zyskał jeszcze bardziej kuszącą perspektywę.
- Święty tak, ale ty nie dasz się skusić, prawda?
- Prawda - potwierdził nieswoim głosem.
Jego podniecenie sięgnęło granicy bólu. Zacisnął zęby i odczekał chwilkę w nadziei, że to minie.
Nie minęło.
- Nie zadaję się z klientkami. Taką mam zasadę.
Willow uniosła twarz. Jej wargi znalazły się tuż poniżej jego ust. Wystarczyłoby, żeby opuścił
głowę ... Wiedziała, że igra z ogniem. Powinna przestać, powinna dać mujuż spokój. Chociaż ...
- Nigdy nie łamiesz reguł? - spytała. Bez słowa skinął głową ..
Willow uniosła rękę i położyła mu na karku. Jej wąskie palce z ostrymi 'paznokciami delikatnie
pieściły włosy Steve'a. Przesunęła językiem po rozchylonych wargach.
- Nawet gdybym cię o to poprosiła?
- A poprosisz? - spytał ochrypłym głosem. - Czy jest to tylko dalszy ciąg gry? - ' A,gdyby nie
był?
- Porozmawiamy o tym, kiedy już odzyskasz równowagę. Na razie nie.
- Teraz! Porozmawiajmy o tym teraz! - domagała się jak dziecko, napierając na niego piersiami. -
Teraz!
W spięła się na palce i pocałowała go w usta. Steve zesztywniał i bronił się przed jej
pocałunkiem, zaciskając usta. Sekunda ... dwie ... trzy ... w pewnym momencie opanowanie go
zawiodło. Jego ramiona w mgnieniu oka oplotły ciało Willowo
Wygrała.
Tyle że teraz to nie była już gra.
Język Steve'a wdarł się do jej ust. Willowogarnęła fala gorąca i przemożne pragnienie. Steve
przesuwał z wolna dłonie po jej plecach, wzdłuż łagodnych linii kręgosłupa. Kiedy dotarł do
pośladków, przygarnął Willow mocno do siebie, tak że poczuła jego męskość. Westchnęła i
przywarła do niego jeszcze mocniej.
Steve wyłuskał jej piersi z dekoltu i nakrył dłońmi.
Oderwał usta od warg Willowo Pochwycił jedną sutkę palcami, pochylił głowę i ujął drugą
wargami. Trudno byłoby Willow powiedzieć, co przynosi silniejsze doznania - delikatna
pieszczota wilgotnych warg, czy pocieranie palcami. Miała wrażenie, że każde z tych odczuć z
osobna starczyłoby, żeby doprowadzić ją do omdlenia z rozkoszy.
Stali objęci, wpółprzytomni, złączeni namiętnością, oddychając coraz szybciej i ciężej. Nie
słyszeli niczego prócz tętnienia krwi ... Nie czuli niczego innego prócz swoich gorących ciał.
Odgłos dzwonka od windy zabrzmiał w ich uszach jak huk wystrzału. Z trudem oderwali się od
siebie i przez chwilę, która zdawała się nie mieć końca, patrzyli sobie w oczy.
Potem Willow raptownie· odwróciła się do drzwi, w samą porę, by schować piersi i poprawić
suknię. Drzwi windy otworzyły się i na korytarz niedaleko od nich wyszło trzech mężczyzn w
smokingach.
Steve zaklął cicho, kucnął i zaczął zbierać drobiazgi, które wysypały się z torebki Willowo
Szminka, karta kredytowa, klucz do pokoju ...
Wszystko to, prócz klucza, zebrał i wsypał do środka.
W stał i wsunął klucz w zamek. Żadne z nich nie miało odwagi unieść wzroku, by spojrzeć na

background image

drugie, gdy mijali ich rozgadani mężczyźni.
Kiedy znów zostali sami, Willowodwróciła głowę i spojrzała na Steve'a. Stał bez ruchu, jak
posąg, maleńka torebka wyglądała w jego rękach jak dziecinna zabawka.
- Nic nie mów - poprosił.
Nie mogła spełnić jego prośby. Nie potrafiła.
- Wejdziesz? - szepnęła.
Pokręcił głową i podał jej torebkę· - Nie mogę.
- Dobrze. Jak sobie chcesz. - W jej głosie była tylko złość odrzuconej kobiety.
Otworzyła drzwi i nie oglądając sięna Steve'a, weszła do pokoju. Kiedy odwróciła się do niego,
na jej ustach igrał diabelski uśmieszek.
- Jeśli cię to interesuje, to powiem ci tylko, że nie mam na sobie majtek - skłamała i z hukiem
zatrzasnęła za sobą ciężkie drzwi.
Jęknął i z trudem zapanował nad pragnieniem, by uderzyć głową o ścianę.
Willow przeszła parę kroków, cisnęła torebkę na podłogę, przysiadła na łóżku, skuliła ramiona i
wybuchnęła
bezgłośnym szlochem.

.

Uporczywy dzwonek telefonu· wdarł się wreszcie w niespokojne sny Willow i przywrócił jądo
rzeczywistości. Na wpół przytomna wyciągnęła rękę i sięgnęła po słuchawkę·
- Słuchatn - mruknęła zaspanym głosem.
- Już dziesięć po ósmej - odezwał się główny bohater jej nocnych rojeń. - Punktualnie o ósmej
mieliśmy się spotkać na dole w holu. Jesteś jeszcze w łóżku? spytał podejrzliwie.
Zanim odpowiedziała, usiadła gwałtownie i opuściła bose stopy na podłogę.
- Nie. - Aby dodać swym słowom wiarygodności, stanęła z wysiłkiem na nogi. - Już wstałam.
Właśnie ... właśnie miałam wziąć prysznic, ale usłyszałam dzwonek 1. ..
- Jeszcze się nie umyłaś? Niech to cholera, Willow - Głos Steve'a wyraźnie wskazywał, że nie
ona jedna miała ciężką noc. - O dziewiątej jesteśmy umówieni z Ethanem Robertsem. Myślałem,
ż

e zależy ci na tym, żeby jak najszybciej wyjaśnić całą sprawę.

Steve westchnął ciężko, jak zwykli robić to mężczyźni rozczarowani kobiecą lekkomyślnością.
- Za ile będziesz na dole?
- Za kwadrans. Góra dwadzieścia minut - odparła i nie czekając na odpowiedź, od!ożyła
słuchawkę.

Steve stał bez ruchu, nie odkładając słuchawki, z zamyśloną miną. Co też mogła na sobie mieć?
Jedwabny szlafrok, gładki i miękki jak jej skóra? Zawinięty wokół ciała szorstki hotelowy
ręcznik? A może w ogóle niczego na sobie nie'miała? Ta ostatnia możliwość wyrwała mu z
piersi głuchy jęk.
Steve nigdy jeszcze nie pragnął żadnej kobiety tak bardzo jak Willow Ryan. I to nie tylko z
powodu gry1 którą prowadziła z nim przez cały ubiegły wieczór. Odkąd ją poznał, odkąd po raz
pierwszy zmierzyła go spojrzeniem swoich wielkich, brązowych oczu, narastało w nim coś,
czego dotychczas nie doświadczał.
Czuł, że musi być bardziej ostrożny niż kiedykolwiek.
Miał niewątpliwą słabość do kobiet, które popadły w kłopoty, a one w sposób równie oczywisty
skłonne były zdawać się na jego opiekę. Powinien był jej o tym powiedzieć. Uniknęliby, być
może, całego tego napięcia, jakie wytworzyło się między nimi wieczorem. Świadomość, że oboje
znaleźli się we władzy tej samej namiętności, pomogła wziąć się w garść. Jeżeli tym razem jego

background image

uczucia okażą się trwalsze od sytuacji, która je zrodziła, podsa się im. I podda się Willowo Ale
nie wcześniej.
- Miejmy nadzieję, że Ethan Roberts okaże się jej ojcem i będziemy mogli zamknąć sprawę już
dzisiaj mruknął do siebie w końcu i odłożył słuchawkę.

Willow uwinęła się w ciągu kwadransa. Nigdy jeszcze nie umyła się i nie umalowała równie
szybko. W ciągnęła na siebie barwną sukienkę w wielkie kwiaty w pastelowych kolorach i
pantofle na obcasie z paskami wokół kostek. Spojrzała w lustro. Małe złote kolczyki i naszyjnik
z drobnych ogniwek dopełniały całości i sprawiały, że. wyglądała, jakby nic nadzwyczajnego się
nie zdarzyło.
Najchętniej usunęłaby wczorajszy wieczór z pamięci - swojej i jego. Nigdy wcześniej nie
droczyła się z nikim tak jak ze Steve'em. "Jeśli cię to interesuje, to powiem ci tylko, że nie mam
na sobie majtek". Co właściwie kazało jej posunąć się aż do tego kłamstwa? - pytała samą siebie.
I co by zrobiła, gdyby dał się sprowokować i wszedł za nią wczoraj do pokoju?
Obudziłaby się tentz w łóżku z mężczyzną, którego właściwie w ogóle nie zna! Z którego twarzy
nie znikał pewny siebie uśmieszek. Z mężczyzną, którego wielkie i silne dłonie dotykały jej tak
delikatnie ... który sprawiał wrażenie ulicznika, a zachowywał się jak rycerz w lśniącej zbroi;
którego jedno spojrzenie wystarczyło, by obudzić w niej pożądanie.
To byłoby ... cudowne. I głupie.
I nie zamierzała myśleć o tym ani przez sekundę dłużej.
Od tej pory, obiecała sobie, będą tylko i jedynie partnerami we wspólnym przedsięwzięciu.
Wynajęła Steve'a, by pomógł jej odnaleźć ojca. Fakt, że budził w niej wiele innych pragnień,
kłopotliwych dla nich obojga, nie miał i nie powinien mieć tu nic do rzeczy.

Steve stał oparty o marmurową kolumnę i obserwował gości nieustannie wyłaniających się i
znikających w drzwiach sześciu hotelowych wind, Kiedy WiJlow pokazała się w jednych z nich,
dokładnie po upływie siedemnastu minut, nawet nie drgnął.
Ku jego zaskoczeniu drapieżny wamp zniknął. Jeżeli miała do niego pretensje z powodu
wczorajszego wieczoru, to nie pokazywała tego po sobie. Po baczniejszej obserwacji uznał
jednak, że kiedy tak stała bezradnie pośród mijających ją ludzi i wypatrywała go, wyglądała na
lekko zdenerwowaną. Zastanawiał się, czy to z powodu wydarzeń wczorajszego wieczoru, czy
rychłego spotkania z człowiekiem, który może okazać się jej ojcem. Kiedy po raz trzeci
przesunęła po nim spojrzeniem, nie poznając go, umyślnie zmienił pozycję, by z jej miny
wyczytać odpowiedź.
Ujrzawszy go, rozjaśniła się jak dziecko rozpakowujące świąteczny prezent. Steve poczuł silne
wzruszenie. I wtedy właśnie Willow zarumieniła się i opuściła wzrok, dając mu w ten sposób
kilka sekund potrzebnych na to, żeby zapanować nad emocjami, oderwać się od kolumny i stanąć
o własnych siłach.
Każde z nich pospieszyło naprzeciw drugiemu i oboje zatrzymali się równocześnie o krok od
siebie, niepewni, co mają począć.
- Jeśli chodzi o wczorajszy wieczór, to ... - zaczęli oboje równocześnie i urwali.
Wymienili niezręczne uśmiechy mające zachęcić do mówienia, ale to niczego nie rozwiązało.
- Damy mają pierwsżeństwo. - Steve usiłował żartować ..
- Chciałam cię przeprosić za swoje zachowanie ubiegłego wieczoru - oznajmiła Willow, nie
patrząc mu w oczy. - Nie powinnam była tak postępować i wstydzę się tego. Przepraszam, Steve.
- Ja nie - mruknął w odpowiedzi, zastanawiając się, czy dziwny ucisk serca ustąpiłby, gdyby

background image

pocałował ją na powitanie.
Willow spojrzała mu w oczy.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Ja? - Steve poczuł, że ciężar na jego piersi zelżał nieco pod wpływem jej spojrzenia. - Chcę
powiedzieć, że nie jest mi przykro z powodu twojego zachowania.
Nagle, sam nie wiedząc dlaczego, poczuł się znów szczęśliwy. To było cudowne uczucie.
Zapomniane od lat. Uśmiechnął się.
- Mam nadzieję, że i ty w niedalekiej przyszłości zmienisz zdanie - powiedział i wyciągnął dłoń,
by wsunąć za ucho niesforny jedwabisty kosmyk. - I przestaniesz się wstydzić tego, że masz
ochotę mnie uwieść.
Willow patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
Nic nie odpowiedziała.
- Chodźmy. - Podał jej ramię i poprowadził w stronę wyjścia. - Czeka nas śniadanie z Ethanem
Robertsem.

ROZDZIAŁ 7
Dom Ethana Robertsa stał w cichej i zamożnej części miasta na północ od Wilshire Boulevard,
zwanej Pacific Palisades. W przeciwieństwie do ostentacyjnego bogactwa Beverly HilIs, Pacific
Palisades ukrywała. otoczoneo grodami rezydencje za wysokimi, gęstymi żywopłotami.
Do domu Ethana Robertsa prowadziła kręta droga pośród drzew, przegrodzona masywną bramą
znajdującą się pod nieustanną obserwacją kamer wideo. Sam dom był obszerny, lecz zaskakująco
skromny. Wokół rosły stare, okazałe drzewa, a na starannie utrzymanych trawnikach wybuchały
feeriami barw kwitnące krzewy.
Na tarasie wyłożonym czerwoną terakotą, pomiędzy obsypanymi jaskrawym kwieciem donicami,
stały wokół stołu proste drewniane fotele z płóciennymi poduszkami. Nieco z boku znajdowało
się małe boisko do koszykówki, a po drugiej stronie domu garaż. Przed zamkniętymi drzwiami
stał stalowoszary lincoln continental. Na podjeździe zaparkowany był niebieski minivan.
W poprzek wyłożonej terakotowymi 'płytkami ścieżki wiodącej do frontowych drzwi wylegiwał
się w słońcu wielki, czarno-biały kot. Steve zaparkował swego mustanga za minivanem i zgasił
silnik. Wokół zapanowała cisza, ktqrą zakłócało tylko łopotanie flagi targanej poranną bryzą.
- Boże, błogosław Amerykę - mruknął z ironią Steve i spojrzał spod oka na swoją pasażerkę. '
- Nie lubisz patriotyzmu?
- Lubię, kiedy wiem, że jest prawdziwy. - Wysiadł, obszedł samochód, otworzył drzwiczki i
podał jej rękę. A to, co tu widzę, wygląda mi na teatralną dekorację, zaprojektowaną dla potrzeb
polityka, a nie na prawdziwy dom, w którym mieszkają ludzie.
Pozostawiła jego słowa bez komentarza. Wysiadła i ruszyli razem ścieżką w stronę ,domu.
Rozejrzawszy się dookoła, musiała przyznać mu rację. Wszystko wokół zdawało się doskonale
zaaranżowane, a miało świadczyć o tym, że oto pomimo ekskluzywnego adresu mieszka tu
budząca zaufanie przeciętna amerykańska rodzina.
W rzeczywistości miejsce, w którym się znaleźli, wydawało się pozbawione życia. Brakowało w
nim kogoś, może ąziewczynki, która przed chwilą rzuciła rower, chłopców grających w
koszykówkę, a może kogoś siedzącego na tarasie z książką w ręku. Nawet leżący w poprzek ich
drogi kot sprawiał wrażenie sztucznego.
- Może mama dokądś poszła z dziećmi - zasugerowała. - Na spacer. Na mecz piłkarski. Albo
ż

eby kupić dzieciom buty.

- To czemu samochód stoi przed domem? - Steve nie dawał się przekonać.

background image

Drzwi otwarły się gwahownie i z domu wybiegła mała dziewczynka w żóhej sukience, żóhych
skarpetkach i różowych tenisówkach starannie zawiązanych na kokardki.
Nie patrząc na nich, mała gnała pędem w dół ścieżki. W pewnym momencie zdawało się, że
zaraz się przewróci. Steve wyciągnął do niej ręce, ale dziewczynka zręcznie go wyminęła i
pobiegła dalej za ujadającym cocker spanielem, który pędził prosto na wylegującego się kota.
Oboje odwrócili się i czekali na to, co miało się wydarzyć. Niemal jednocześnie usłyszeli głośne
syczenie rozgniewanego kota i skomlenie' szczeniaka, który zakosztował ostrych pazurów.
Dziewczynka schyliła się i wzięła na ręce przestraszonego ulubieńca, który uciekł do niej z
podwiniętym ogonem.
- Mary Catherine, zostaw tego psa, zanim wybrudzi twoją sukienkę - zakomenderował kobiecy
głos.
Przed drzwiami stała młoda kobieta w białym stroju do tenisa, adidasach i różowych skarpetkach.
Na białą bluzkę narzuciła zielony sweterek. Miała opalone nogi i jasne włosy związane czerwoną
wstążką w koński ogon. W jednej ręce trzymała sportową torbę i rakietę tenisową, w drugiej
klucze. Sprawiała wrażenie osoby, która się śpieszy.
- Mary Catherine, zaraz musimy jechać. Alma nie zdąży cię przebrać.
Dziewczynka odwróciła się w ich stronę, nie wypuszczając psa z objęć. Na żóhej sukience już
widać było ślady psich łap.
- Ale, mamo, Butterscotch potrzebuje ...
- Butterscotch musi się zacząć sam o siebie martwić - zabrzmiał za ich plecami surowy męski
głos.
Odwrócili się jak na komendę. Willow starała się nie gapić zbyt natrętnie na stojącego w
drzwiach wysokiego, przystojnego mężczyznę. Miał na sobie beżową koszulę polo z krótkimi
rękawami, sportowe spodnie w kolorze khaki i lekkie skórzane pantofle.,
Bujne wąsy i bokobrody, wyraz młodzieńczej fantazji, zniknęły oczywiście bez śladu.
Czterdziestoparoletni Ethan Roberts strzygł się krótko i golił gładko jak przystało na kandydata
konserwatystów. Na jego skroniach wśród brązowych włosów pojawiła się zapowiedź siwi· ,
zny, wokół oczu i ust zarysowały się zmarszczki, których nie było na zdjęciach. Niewątpliwie, z
czasem zaczął przywiązywać większą wagę do elegancji. Pomimo wszystkich tych zmian
pozostało w nim tak oczywiste podobieństwo do młodzieńca z fotografii, że Willow nie mogła
się nadziwić, że sama go od razu nie poznała.
Najwyraźniej brakło jej doświadczenia Steve'a.
W każdym razie miała przed sobą mężczyZnę, który mógł okazać się jej ojcem. Ale tylko mógł,
starała się uciszyć niespokojne serce. Pamiętaj, powtarzała sobie w duchu, że to nic pewnego.
- Zostaw psa, proszę - odezwał się mężczyzna i chodź. Przeproś naszych gości, bo omal na nich
nie wpadłaś.
- Dobrze, tatusiu. - Dziewczynka natychmiast spełniła życzenie ojca.
Postawiła szczeniaka na ziemi i ruszyła w kierunku Willow i Steve' a. Po drodze bezskutecznie
starała się strzepnąć z sukienki ślady psich łap.
- Co się mówi? - zapytał ojciec, gdy mała stanęła przed gośćmi.
- Przepraszam, że na państwa' omal nie wpadłam zaczęło dziecko. - Nie powinnam tak pędzić.
Ale chciałam złapać Butterscotcha, który nie powinien biegać sam przed domem. Bałam się, że
kot go podrapie.
Mary Catherine rzuciła w?rokiem na ojca, oczekując jego aprobaty. Kiedy skinął głową, wyraz
napięcia zniknął z twarzy dziewczynki, a jego miejsce zajęła ulga. Odwróciła się i popędziła do
minivanu.
- Nie biegnij tak - napomniał ją jeszcze ojciec, po czym wzruszył ramionami i zwrócił się do

background image

gości. - To była moja córka Mary Catherine. A to moja żona Joanna.
Ethan Roberts objął stojącą obok kobietęjakby pozował do zdjęcia.
- Miło mi was poznać. - Joanna uścisnęła im obojgu ręce. - Bardzo nie lubię poznawać kogoś i od
razu się rożstawać, ale już jesteśmy spóźnione. Muszę jeszcze podrzucić Mary Catherine do
przedszkola, zanim pojadę do klubu. Będziemy o trzeciej - zwróciła się do męża i nadstawiła
policzek do pocałunku. - Przypomnij AImie, żeby trzymała psa w domu, dobrze?
Ethan kiwnął głową i jego żona bez dalszych ceregieli ruszyła ścieżką do samochodu. Steve'a
uderzyło, że prezentacja dokonana przez Robertsa była jednostronna. Zastanawiał się, czy
postąpił tak przypadkiem czy umyślnie. Zaciekawiło go również, czy spotkanie z żoną i córką
gospodarza było przypadkowe, czy też zawdzięczali je obecności kamery, która zarejestrowała
przed chwilą ich wjazd na obszar rezydencji.
Kandydat na senatora postarał się, by nikt nie mógł posądzić go, że ukrywa przed żoną spotkanie
z córką swojej dziewczyny sprzed lat, a być może także ze swoim porzuconym przez niego
jeszcze przed narodzeniem dzieckiem.
- Panna Ryan, jak się domyślam - odezwał się, kiedy samochód odjechał sprzed domu.
- Tak, Willow Ryan. A to ... - Willow zawahała się przez chwilę, bo nie miała pojęcia, w jaki
właściwie sposób przedstawia się prywatnego detektywa - mój współpracownik Steve Hart.
Mężczyźni uścisnęli sobie ręce. Willow miała wrażenie, że obaj chcieli sprawdzić, który z nich
jest silniejszy. - Proszę do środka. - Ethan cofnął się i zaprosił ich szerokim gestem.
Wnętrze domu, podobnie jak jego otoczenie, miało najwyraźniej przekonywać gości, że znajdują
się we wzorowym, spokojnym i zadbanym amerykańskim domu. Ściany pokryte były tapetami w
drobny wzorek. Luksus nie rzucał się w oczy, choć stare meble, niektóre jeszcze z Anglii,
ś

wiadczyć miały o przywiązaniu do tradycji. W salonie nad kominkiem wisiał wielki, olejny

obraz - siedząca w fotelu Joanna trzymała na kolanach
małą Mary Catherine, na poręczy fotela przysiadł jedenastoletni mniej więcej chłopiec, obok stał
drugi, wyglądający na jakieś piętnaście lat. Ethan Roberts stał za nimi. Jedną rękę trzymał na
oparciu fotela, drugą na ramieniu starszego syna. Wyglądał przy nich jak patriarcha, wzorowy
ojciec wzorowej amerykańskiej rodziny.
- Upłynęło już ładne kilka lat, odkąd był malowany - odezwał się Ethan, który zauważył, że
Willow patrzy na rodzinny portret. - Chłopcy przyjechali wtedy właśnie do domu ze szkoły na
ś

więta Bożego Narodzenia. Na poręczy fotela siedzi Edward. Obok stoi Peter. No a Mary

Catherine już poznaliście. Miała wtedy trzy lata.
- Ma pan wspaniałą rodzinę - odezwała się Willow.
Nic nie mogła poradzić na to, że próbowała wyobrazić sobie, jak by to było dołączyć do rodziny
Robertsów. Miałaby małą, słodką siostrzyczkę, braci ... Pączuła na plecach dłoń Steve'a i to ją
otrzeźwiło. Za wcześnie było jeszcze na rozpływanie się w marzeniach.
- Musi pan być z niej bardzo dumny.
- Owszem, jestem -zgodził się Ethan. - Jestem bardzo dumny z moich dzieci.
Odwrócił się w kierunku drzwi prowadzących w głąb domu.
- Alma! - krzyknął niecierpliwie.
W drzwiach stanęła kobieta w średnim wieku, o wyraźnie południowej urodzie, ubrana w czarną
suknię i fartuszek pokojówki.
- Pies Mary Catherine znów znalazł się przed domem -odezwał się Ethan takim tonem, jakby
obwiniał pokojówkę O wszelkie niedociągnięcia. - Dopilnuj, żeby trafił do swojej zagrody. I
odprowadź rower na miejsce, do garażu.
Pokojówka kiwnęła głową.

background image

- Śniadanie zjemy na tarasie za ... - Ethan Roberts spojrzał na złotego rolexa - piętnaście minut.
Pokojówka powtórnie kiwnęła głową i nic nie mówiąc, wyszła z salonu.
Ethan Roberts odwrócił się do gości z czarującym uśmiechem.
- Tędy, proszę - wskazał im dwuskrzydłowe, przeszklone drzwi, za którymi rozciągał się
oszałamiająco piękny widok naPacyfik.

Czekali z rozpoczęciem rozmowy do chwili, gdy AIma, która przyniosła owocowe sałatki,
meksykańskie zakąski i kawę, odeszła od stołu.
- Dziękuję bardzo, senora - odezwał się Ste'Ye po hiszpańsku. - Zrobiła pani pyszne śniadanie.
Słysząc uprzejme podziękowanie w ojczystym języku, pokojówka spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie ma za co - odpowiedziała po hiszpańsku z nieśmiałym uśmiechem, po czym wróciła do
domu, zamykając za sobą drzwi na taras.
- Mówisz po hiszpańsku? - spytała zaskoczona Willow.
Steve wzruszył ramionami.
- W moim zawodzie to się przydaje.
- A jaki jest właściwie pański zawód? - wtrącił zaciekawiony Ethan Roberts. - Jeśli się nie mylę,
nie było ó tym dotąd mowy.
- Jestem prywatnym detektywem - wyjaśnił Steve, ciekaw, jak jego rozmówca przyjmie tę
wiadomość.
- Rozumiem. - Roberts pociągnął łyk kawy i podniósł wzrok na Willowo - Dowiedziałem się, że
chciała , mi pani zadać jakieś pytania dotyczące pani matki.
- Tak ... - Teraz, kiedy wreszcie nadszedł ten moment, nie miała pojęcia, jak właściwie
sformułować dręczące ją pytanie. - Ciekawa jestem ... to jest, chciałam powiedzieć ... Może
najlepiej będzie, jak zacznę od tego, że moja matka zginęła w wypadku samochodowym, kiedy
miałam pięć miesięcy ...
Urwała i spojrzała z napięciem na Ethana.
- To przykre ~ stwierdził ze współczuciem. - Nie wiedziałem o tym. Odkąd Donna przed laty tak
nagle zniknęła mi z oczu: nie miałem o niej żadnych wiadomości.
- Aha ... W każdym razie wiem o niej bardzo niewiele, a niczego o moim ojcu. Postanowiłam go
odszukać i dlatego przyjechałam do Los Angeles. Wiem, że pracował pan razem z moją'matką w
telewizji i że mieszkaIlście w tym samym domu i ...
- I pomyślała pani, że opowiem coś o pani matce?
- spytał domyślnie Roberts.
- Tak. - Willow z wyraźną ulgą odsunęła chwilę, w której trzeba będzie wreszcie zadać trudne
pytanie. - Tak ... pomyślałam, że być może opowie mi pan coś o niej. Bo pewnie ją pan pamięta.
- Owszem, pamiętam, i to całkiem nieźle. Była wspaniałą młodą kobietą. Bardzo piękną. Pod
tym względem jest pani do niej podobna - uśmiechnął się do Willowo
Willowodpowiedziała uśmiechem, ale nie odezwała się. Wiedziała, że wcale nie jest podobna do
matki, i miała nieprzyjemne wrażenie, że. w ujmującej uprzejmości Ethana Robertsa kryje się coś
ś

liskiego.

Być może politycy muszą być tacy, pocieszyła się w myślach.
- Jak blisko znał pan Donnę Ryan? - wtrącił zniecierpliwiony kurtuazyjnym dreptaniem w
miejscu Steve.
Rozumiał, że Willow stara się być delikatna, ale czuł, że jeśli nie podejmie drażliwego tematu, to
odejdą z niczym. Kandydat na senatora miał najwyraźniej skłonność do unikania kłopotliwych
zagadnień.

background image

- Czy spotykał się pan z nią? - zapytał ciekaw, czy odpowiedź zgodna będzie z tym, co już
wiedzą.
- Czy się z nią spotykałem? - Głos Ethana brzmiał tak, jakby nie był pewny, co właściwie te
słowa znaczą. - Wydaje się, że można to tak nazwać.
- Wydaje się? ~ Steve nawet nie starał się ukryć sarkazmu w głosie.
Willow spiorunowała go wzrokiem za tę niedelikatność, ale nie zwrócił na nią uwagi.
- Albo się pan z nią spotykał, albo nie. Osobiście widzę tylko te dwie możliwości. Więc?
- W studiu filmowym zasugerowano ńam raz czy dwa jakieś wspólne wyjścia. Ze względów
reklamowych. - Ethan urwał i pociągnął łyk kawy. - To się wtedy praktykowało. Widzowie
lubili, żeby bohaterowie mieli też ze sobą coś wspólnego w życiu prywatnym.
- Zarządca, Ken Amberson, powiedział nam, że to pan ściągnął Donnę do Bachelor Arms. To też
zrobił pan ,ze względów reklamowych?
- Donna powiedziała mi, że szuka mieszkania. Chciałem jej pomóc. To wszystko.
- Jack Shannon przedstawił nam to trochę inaczej.
- Jack Shannon? - Na dźwięk znajomego nazwiska na twarzy Ethana pojawił się wyraz
niepokoju, który zaraz zniknął za uprzejmym uśmiechem. - Od dawna o nim już nic nie
słyszałem, choć czytuję jego artykuły. Co tam słychać u starego Jacka?
Steve zignorował pytanie.
- Stary Jack powiedział nam, że Donna była pana dziewczyną. I że był pan z tego bardzo dumny.
Uśmiech znikł z twarzy Ethana.
- Całkiem możliwe, że tak było. - Zmierzył Steve'a zimnym wzrokiem. - Byłem wtedy młodym,
samotnym mężczyzną. Donna była piękną dziewczyną. Przyznaję, że mogłem żywić pewne - w
tym miejscu spojrzał na Willow przepraszającym wzrokiem - zakusy wobec niej. Ale, niestety,
nic z nich nie wyszło. Zapewniam was o tym.
- Więc nie spał pan z nią?
- Czy z nią ... spałem? - Na twarzy Ethana pojawił się wyraz głęboko urażonej niewinności. -
Nie. Stanowczo nie. Nie rozumiem nawet, skąd przyszło panu do głowy takie pytanie. Zwłaszcza
w obecności jej córki.
- Ponieważ sądziliśmy, że być może jestem także pańską córką - odpowiedziała Willow za
Steve'a.
- Moją córką? - Ethan Roberts zmierzył ją takim wzrokiem, jakby nie wierzył własnym uszom. -
Nie, Ja ...
Ethan urwał i podniósł się od stołu. Jego twarz wyrażała teraz szczere oburzenie.
- Jeżeli to szantaż, to lepiej od razu' dajcie sobie spokój. - Spojrzał na nich groźnie z góry. - I
opuśćcie mój dom, zanim wezwę policję. W tej chwili.
Willow podniosła się, gotowa wyjść, ale Steve z niezmąconym spokojem położył jej dłoń na
ramieniu.
- Spokojnie, Roberts - odezwał się leniwie, nie mając żadnych wątpliwości, że ich rozmówca
blefuje. - Nie dzieje się jeszcze nic strasznego. Moja klientka nie potrzebuje pańskich pieniędzy
ani nie szuka sensacji. Gdyby ich potrzebowała, wystarczyłoby, żeby sprzedała prasie to, co już
mamy. Chodzi jej wyłącznie o to, żeby dowiedzieć się, czy może pan być jej ojcem. To wszy-
stko.
- Powiedziałem wam już, że taka możliwość jest absolutnie wykluczona.
- W porządku. - Steve nie zamierzał się spierać. Nie jest pan ojcem Willowo A czy wie pan, kto
może nim być?
- A skąd miałbym to wiedzieć?

background image

- Pracowaliście razem. Byliście sąsiadami. Mieliście wspólnych przyjaciół. Chyba mógłby pan
wiedzieć, z kim Donna się spotykała.
Steve przeniósł spojrzenie na Willowo - Pokaż panu Robertsowi zdjęcia.
Willow sięgnęła do torebki, wydobyła kopertę, wysypała z niej zdjęcia i podała Robertsowi.
Kandydat na senatora zastanawiał się przez chwilę, ale w końcu usiadł.
- Pokaż jeszcze kartkę.

.

Ethan Roberts wziął fotografie do ręki i przejrzał je uważnie.
- Ani pem, ani Zeke Blackstone nie zmieniliście się tak bardzo, żeby nie można było was poznać.
Bachelor Arms też nietrudno było zidentyfikować. Rozmawialiśmy z zarządcą, który twierdzi, że
pan i Eryk Shannon spotykaliście się z Donną, choć zastrzegł, że nie wie, na ile bliskie były to
znajomości. - Przerwał na chwilę, by Ethan mógł spokojnie obejrzeć kartkę. - Domyślam się, że
to nie pan był jej nadawcą?
- Nie. - Ethan energicznie potrząsnął głową. - Być może napisał ją Eryk.
- Być może - zgodził się Steve, wzruszając ramionami. - Eryk nie żyje, a tym samym nie może
ani potwierdzić pańskich słów, ani im zaprzeczyć.
Powiedział to tak dobitnie, że Willow powtórnie zgromiła go wzrokiem. Steve pokręcił głową,
jakby odradzał jej wtrącanie się do rozmowy. .
- Zarządca ,Bachelor Arms miał nam sporo do opowiedzenia. Dzięki niemu poznaliśmy
wszystkie okropne szczegóły tragicznej śmierci Eryka, usłyszeliśmy co nieco o innych
mieszkańcach domu i poznaliśmy dziwaczne plotki o jakiejś damie z lustra w apartamencie lG.
- Na śmierć zapomniałem o tym lustrze - mruknął Ethan i powrócił do studiowania fotografii.
Willow miała niejasne wrażenie, że stara się zyskać na czasie, jakby nie był do końca pewny, co
ma im powiedzieć.
- Pan Amberson twierdzi, że pan też ją widział. Ethan podniósł wzrok znad zdjęć.
- Ambersonowi pomieszało się w głowie - powiedział ostro. W jego głosie można było wyczuć
gniew spowodowany gadulstwem zarządcy Bachelor Arms.
- Co do tego nie mam wątpliwości - zgodził się Steve. - Sam też uważam te pogłoski za bzdury.
Naprawdę interesowało go w tej chwili głównie to, dlaczego wspomnienie damy z lustra
wywołało tak gwałtowną reakcję ich rozmówcy.
- Jack i Faith Shannonowie też zresztą mówili nam o damie z lustra. Twierdzą, że oboje ją
widzieli - podjął Steve ciekaw, czy Robertsa bardziej poruszyła wzmianka o lustrze, czy
gadulstwo Ambersona.
- Faith Shannon powiedziała, że to wydarzenie zmieniło całe ich życie - dorzuciła Willow,
domyślając, się w lot, o co mu chodzi.
Ale Ethan Roberts zdążył już odzyskać swój pokazowy spokój wytrawnego gracza.
- Zawsze mi 'się wydawało, że śmierć brata pozostawiła trwały uraz w umyśle Jacka.
Pozbierał fotografie i wręczył je Willowo Wydawało się jej, że na jego opanowanej twarzy igra
ironiczny uśmieszek, ale nie była tego pewna.
- Przykro mi, że nie mogę wam pomóc.
Steve wzruszył ramionami i podniósł się z krzesła.
- Podejrzewałem, że to daleki strzał. Garść zdjęć i kartka sprzed ćwierć wieku to niewiele.
Mówiłem to Willow, kiedy do mnie przyszła.
- Nie straciłam jeszcze nadziei. - Willow siedziała przy stole i chowała zdjęcia do torebki. -
Pozostaje nam pudło z rzeczami Eryka, które pan Amberson dał Jackowi. Być może znajdziemy
tam jakieś listy, zdjęcia, może dziennik. Jack mówił przecież, że jego brat był pisarzem. No i nie
rozmawialiśmy jeszcze z Zeke'em Blackstone' em. Może on będzie wiedział coś więcej.

background image

Podniosła się od stołu y'podała Ethanowi rękę.
- Dziękuję, że zechciał pan poświęcić nam swój czas, panie Roberts. Przepraszam, jeżeli
zdenerwowaliśmy pana.
- Nic się nie stało - odparł Ethan z gładkim uśmiechem. - Przykro mi tylko, że nie mogłem
okazać się pomocny.
W szedł z nimi do domu i przycisnął guzik. Natychmiast pojawiła się przy nich pokojówka.
- Alma was odprowadzi. Ja, niestety, mam kilka pilnych rozmów telefonicznych.
Przeszli przez dom w milczeniu. Dopiero przed drzwiami wejściowymi Steve spytał o coś Almę
po hiszpańsku.
Pokojówka spojrzała za siebie, jakby chciała się upewnić, że· Roberts zniknął, i odpowiedziała
na jego pytanie gwałtownym potokiem słów.
- Gracias, senora - podziękował grzecznie Steve. Sięgnął do kieszeni i wydobył wizytówkę,
którą podsunął Almie wraz z dwudziestodolarowym banknotem. Przy okazji zadał pokojówce
kolejne pytanie w niezrozumiałym dla Willow języku.

.

Alma zawahała się, po czym wzięła wizytówkę wraz z napiwkiem do ręki, obejrzała Ją i oddała
Steve'owi. Pieniądze wsunęła zręcznie do kieszonki białego fartuszka.
- O co w tym wszystkim chodzi? - spytała Willow, kiedy już znaleźli się przed domem. :- O co ją
pytałeś?
- Od jak dawna pracuje u Robertsów.
- I co ci powiedziała?
- Prawie osiem lat.
- Powiedziała ci coś jeszcze?
Doszli do samochodu. Steve otworzył przed Willow drzwiczki, a kiedy wsiadła, zatrzasnął je,
obszedł samochód i zajął miejsce za kierownicą ..
- Przecież ona mówiła coś jeszcze. Co to było? - dopytywała się niecierpliwie Willowo
- Na pewno chcesz wiedzieć? Nie świadczy to najlepiej o twoim ewentualnym tatusiu.
Spojrzała na niego ze złością.
- Nie jestem mimozą. Chcę wiedzieć; czego się dowiedziałeś. Za to ci płacę.
- Zdaje się, że rodzina kandydata na senatora nie jest wcale taka idealna.
Willow prychnęła, dając mu do zrozumienia, że nie odkrył Ameryki.
- Czy ty też· miałaś wrażenie, że to wszystko bardziej przypomina dekoracje teatralne niż
prawdziwy dom?
- Nie trzeba mieć do tego specjalnie bystrego wzroku. To jasne, że coś w tym musi być nie tak.
Steve był rozanielony.
- Niech to diabli, niezła jesteś, mała - odezwał się tonem Bogarta. - Wiesz co? A moze byś tak
rzuciła tę swoją księgowość i została moim wspólnikiem? Niezła byłaby z nas para. Miło było
słyszeć cię w akcji.
- Dziękuję, ale wolę po;zostać przy swoim zajęciu.
A ty nie zmieniaj tematu. Czego jeszcze dowiedziałeś się od Almy?
Steve zapalił silnik i zawrócił samochód. Powoli zjeżdżali krętą drogą w stronę bramy.
- Alma zaczęła pracować u Robertsów w kilka miesięcy po tym, jak chłopcy zniknęli z domu.
Willow spojrzała na niego zaskoczona.
- Synowie są dziećmi z pierwszego małżeństwa wyjaśnił. - Ethan wysłał ich do szkoły oficerskiej
na wschodnim wybrzeżu. Jego nowa żona była wtedy w ciąży, a on sam ubiegał się o stanowisko
w radzie miejskiej. Przyjeżdżają do domu na święta i wtedy, kiedy należy na potrzeby prasy

background image

zademonstrować rodzinne szczęście. Senora Rodriguez twierdzi, że chłopcy sprawiają wrażenie,
jakby nienawidzili ojca. A on w ogóle się nimi nie interesuje.
Odczekali chwilę, aż otworzy się przed nimi brama, i wyjechali na ulicę.
- Więc to wszystko jest jednym wielkim kłamstwem. Wzorowy dom. Wzorowa rodzina.
Wszystko, co widzieliśmy.
Przez chwilę jechali w milczeniu.
- Wobec tego mówiąc o mojej matce, Roberts także mógł kłamać. Jeżeli nawet jestem jego
córką, nic to dla mego me znaczy.
- Uprzedzałem cię, że tak może być. Jeżeli chcesz, nie musimy dalej szukać.
- Nie. - Willow pokręciła głową. - Chcę wiedzieć, kto jest moim ojcem. Chcę go odnaleźć,
choćby !lawet miało się to okazać bardzo bolesnym doświadczeniem.

ROZDZIAŁ 8
- A zatem - odezwała się Willow, kiedy już opuścilidzielnicę willową i znaleźli się w potoku
samochodów na San Vincente Boulevard. - Jaki będzie nasz następny krok?
Steve spojrzał na nią spod oka.
- Nasz następny krok?
- Zaproponowałeś, żebyśmy zostali partnerami.
- Żartowałem.
- Co takiego? - Odwróciła się do niego i założyła nogę na nogę. - Nabierałeś mnie?
- Nie zaczynaj - ostrzegł ją. Willow zarumieniła się.
- Przepraszam. - Odwróciła się do niego plecami.
- Nie pomyślałam.
- Słuchaj; nię chciałem ... Proszę cię, nie bądź zła. Ja tylko żartowałem.
- Nie jestem zła. Czuję się zakłopotana.
- Zakłopotana? A co takiego się stało?
- Jechaliśmy tędy wczoraj wieczorem. Wiem, że zrobiłam z siebie kompletną idiotkę.













- Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że powtórzymy wczorajszą zabawę.
- W żadnym wypadku - mruknęła obrażona.
- Ależ tak, oczywiście, że powtórzymy, kochanie. Możesz być tego pewna.
Mówił to z takim przekonaniem, że Willow zapomniała o zakłopotaniu.
- Na miłość boską, czy tobie się wydaje, że żadna kobieta ci się nie oprze?

background image

- Ty na pewno nie.
Już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale nie mogła znaleźć właściwych słów. Jego pewność
siebie była oburzająca, zgoda, ale nie bezpodstawna.
- Na pociechę powiem ci, że to działa w obie strony. Od dwudziestu sześciu godzin i... - Steve
spojrzał na zegarek - dwudziestu minut nie potrafię myśleć o niczym innym niż o tym, jak bardzo
pragnę wziąć cię w ramiona i kochać się z tobą.
- Wypraszam sobie - powiedziała wyniosłym tonem Willow.

- Nic ci to nie pomoże. - Steve położył dłoń na jej udzie.
Strąciła jego rękę odrobinę za późno, żeby można było potraktować ten gest jako zdecydowaną
odmowę. Przez dłuższy czas jechali w pełnym napięcia milczeniu. Oboje myśleli o tym samym i
w dodatku doskonale zdawali sobie z tego sprawę. .
- Nie powiem, że jest mi przykro - odezwał się w końcu Steve -bo nie jest. Szkoda tylko, że czas
nam nie sprzyja. Ale co do reszty ... - urwał i wZnIszył ramionami. - Ja jestem mężczyzną, ty
jesteś kobietą i tyle. Nie widzę powodu, żeby się 'przed tym bronić. Na razie mamy jednak inne
sprawy na głowie.
- Jakie sprawy?
- Czy propozycja uporządkowania mojej księgowości była poważna?
- Oczywiście. Zawsze jestem poważna, kiedy chodzi o pieniądze.
- W takim razie co byś powiedziała na to, żebym podrzucił cię do biura i zostawił sam na sam z
księgami rachunkowymi?
- A co ty będziesz w tym czasie robił?
- Nic szczególnego. Pogadam ze swoim kumplem z policji i spróbuję skontaktować się z jakimś
tutejszym politykiem. Może dowiem się czegoś więcej o Robertsie.
- Mogłabym ci pomóc.
Pokręcił głową.
- Szybciej sobie z tym wszystkim poradzę sam, uwierz mi.
- No dobrze. Zawieź mnie do biura. Wezmę się do porządkowania tego bałaganu, który
nazywasz swoją księgowością.


Okazało się, że Steve zdążył rozpakować i ustawić na biurku komputer i drukarkę. Obok leżała
sterta dokumentów - faktur, kwitów i rachunków. Willow zdjęła żakiet i powiesiła na oparciu
krzesła. Już miała usiąść za biurkiem, gdy jej uwagę przyciągnęła fotografia stojąca na szafce.
Zaintrygowana podeszła bliżej, by się jej przyjrzeć.
Zdjęcie zostało zrobione na jachcie. Pośrodku, na tle błękitnego nieba i kawałka białego żagla"
stało dwoje starszych ludzi" trzymających ręce na kole sterowym. Byli to, jak domyśliła się
Willow, rodzice Steve'a. On sam stał z tyłu, za matką, a obok ojca zajęła miejsce
dwudziestoparoletnia dziewczyna, w której rysach można było dopatrzyć się rodzinnego
podobieństwa. Sam Steve obejmował wszystkich swymi potężnymi ramionami i uśmiechał się
szeroko do aparatu.
Zdjęcie sprawiało wrażenie zrobionego naprędce.
Uwiecznieni na nim ludzie wyglądali na mocno ze sobą zżytych. Willow nie zastanawiała się
dotąd nad tą stroną życia Steve'a. Sama nie wiedziała dlaczego, ,ile wydawało jej się, że musi
być człowiekiem samotnym. Być 'może sprawiła to otaczająca go aura samo'dzielności, a może
po prostu cały czas patrzyła na niego trochę tak, jakby był bohaterem filmowym, a nie
człowiekiem z krwi i kości. Jeszcze raz przyjrzała się zdjęciu i zdała sobie sprawę, że
podobieństwo młodej kobiety do Steve' a sprawia jej ulgę. Jak by się poczuła, gdyby nie była

background image

jego siostrą, lecz dajmy na to, dziewćzyną? Odpowiedź była zaskakująco oczywista. Byłaby
zazdrosna. Z westchnieniem odstawiła zdjęcie na szafkę i wróciła do biurka.
W ciągu pół godziny podłączyła komputer i weszła w odpowiedni program. Teraz czekała ją
trudniejsza część zadania - uporządkowanie piętrzących się przed nią rachunków i faktur i
wprowadzenie danych do komputera. Wstała zza biurka i przeciągnęła się. Przed przystąpieniem
do dalszej pracy postanowiła zrobić sobie krótką przerwę, a przy okazji rozejrzeć się po biurze.
Może znajdzie w nim jeszcze coś ciekawego?
Zaczęła od wymierzenia kilku ciosów wiszącemu w kącie pokoju workowi treningowemu. Był
dużo twardszy i cięższy, niż sobie wyobrażała, i uderzenia jej pięści nie były w stanie ruszyć go z
miejsca. Oparła się na nim w końcu oburącz i pchnęła z całych sił. Ledwo się odchylił i zaraz
powrócił na miejsce, omal nie zbijając jej z nóg.
- Boże kochany - mruknęła do siebie - nic dziwnego, że ma muskuły jak Rocky Balboa.
Porzuciła worek treningowy i dokonała przeglądu zapasów, jeśli można tak nazwać puszkę
mielonej kawy, słoik śmietanki w proszku i pudełko wypełnione równo ułożonymi kostkami
cukru. Uzupełnienie stanowiły dwa najprostsze kubki. Ekspresu nie było. Steve wyrzucił ten,
którego końca była świadkiem poprzedniego dnia, ale nie miał czasu kupić nowego.
Przez chwilę rozglądała się wokół, nie mogąc podjąć decyzji. W końcu, powtarzając sobie, że nie
powinna tego robić, uległa ciekawości i postanowiła zajrzeć do szafek zawierających kartotekę
Steve'a.
Spotkał jąjednak całkowity zawód. W jedynej szufladzie, która nie była zamknięta na klucz,
łężały wyłącznie podkoszulki, grube białe skarpety i majtki. Wszystko to było najwyraźniej
przywiezione prosto z pralni.
Po szafkach przyszła kolej na biurko. I tu jednak nie znalazła w szufladach żadnych
obciążających materiałów - zdjęć dawnych narzeczonych czy listów od zakochanych po uszy
klientek. Zamiast tego natrafiła jedynie na przybory do pisania, równo ułożone koperty, przezro-
czystą taśmę klejącą, papier listowy i pudełeczko spinaczy. Najbardziej uderzał w tym wszystkim
wzorowy porządek. Uświadomiła sobie, że bałagan, jaki zastała poprzedniego dnia, był raczej
czymś wyjątkowym. Już miała zakończyć poszukiwania, gdy w jednej z dolnych szuflad natknęła
się na spory zapas prezerwatyw: Poczuła falę gorąca. Zasunęła z hukiem szufladę i schowała
twarz w 'dłoniach, jakby mogła w ten sposóp opanować targające nią emocje. Najwyraźniej był
nie tylko sprawnym detektywem i kochającym synem i bratem, lecz także odpowiedzialnym
kochankiem.

Kiedy po niemal pięciu godzinach wstała od biurka, zamiast jednej wielkiej sterty papierów
leżało na nim pół tuzina równo poukładanych kupek. Każdą z nich tworzyły dokumenty należące
do innej kategorii. Nie oznaczało to końca pracy. Choć zakwalifikowanie wielu pozycji, takich
jak wydatki na biuro czy . samochód, nie sprawiło jej trudności, to zdarzało jej się także znaleźć
wyrwane Z notesu karteczki, na których nie było niczego prócz daty, sumy i nieczytelnych
podpisów. Mogła tylko podejrzewać, że w ten sposób Steve w dobrej wierze księgował sumy
przeznaczone na napiwki czy opłaty dla informatorów, takie jak dwadzieścia dolarów, które dał
przy niej Almie. Tymczasem w żadnej z opasłych ksiąg, jakie musiała pochłonąć podczas lat
nauki, nie było ani słowa o tym, w jaki sposób księgować napiwki dla anonimowych
informatorów. Ostatecznie zgromadziła wszystkie te wątpliwe pokwitowania na oddzielną kupkę
i odsunęła od reszty. Na razie nie mogła dokazać niczego więcej. Z resztą musiała poczekać na
Steve'a, który jako jedyny człowiek na świecie mógł wy jaśnić ,jej wątpliwości.
Pospinała pliki pokwitowań i położyła na środku biurka kartkę z wielkim napisem "NIE

background image

RUSZAĆ". Była głodna. Wstała od biurka i przeciągnęła się. Włożyła żakiet i przewiesiła przez
ramię torebkę. Ju.ż wcześniej wypatrzyła z okna biura małą grecką kafejkę po drugiej stronie
ulicy. Po tylu godzinach mozołu należało jej się coś słodkiego i filiżanka porządnej kawy.

O wpół do szóstej Steve wiedział już o Ethanie Robertsie więcej złego, niżby sobie życzył.
Uważany był za wyrachowanego, zimnego gracza, który zmierza do swoich celów, nie licząc się
z nikim i niczym, nawet z własnymi dziećmi.
Steve nie miał żadnych wątpliwości, że ten człowiek byłby zdolny do porzucenia kobiety w
ciąży, jeżeli tylko uznałby takie rozwiązanie za konieczne. Nie byłoby to ani pierwsze, ani
ostatnie, ani wreszcie największe świństwo w jego życiu.
Kłopot polegał na tym, że jedynym sposobem dowiedzenia ojcostwa były badania krwi, na które
Roberts za żadne skarby świata się nie zgodzi. Zwłaszcza jeżeli wie, jaki będŹie ich wynik. Steve
przypuszczał, ,że Roberts ugiąłby się pod groźbą skandalu ... choć niekoniecznie. W Senacie
zasiadało niemało ludzi, których życie osobiste pozostawiało wiele do życzenia.
Można więc było przypuszczać, że nawet gdyby nie był ojcem Willow, nie zgodziłby się na
badania krwi. Oznaczałyby one przyznanie się do tego, że jeśli nawet nie jest, to mógłby być
ojcem nieślubnego dziecka, o które w dodatku nigdy się nie zatroszczył. Jako kandydat na
senatora miał tylko jedno wyjście: zaprzeczać wszystkiemu i robić z siebie niewinną ofiarę
spisku.
Poza tym Steve nie był wcale pewny, czy Willow, pomimo całej niechęci, jaką budził w niej
'domniemany ojciec, będzie skłonna narażać go na zrujnowanie kariery. Myśl o Willow
najbardziej go w tym wszystkim niepokoiła. Dziewczyna, która stała mu się z dnia na dzień tak
bliska, wyruszyła z domu, by odszukać ojca. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że jeśli
nawet go znajdzie, to tyłko po to, by zostać przez niego odrzucona. To będzie dla niej cios. Choć
poznał jąjuż na tyle dobrze, aby wiedzieć, że byłaby w stanie go znieść, Steve nie mógł przestać
myśleć o tym, jak wiele bólu jej to sprawi.
Steve nie lubił używać siły i starał się uciekać do niej jak najrzadziej . Cała jego praca zmierzała
w pewnym sensie do tego, żeby stosunki między ludźmi kształtowały się według innych reguł niż
prawo silniejszego. Ale czasem właśnie dlatego nie miał innego wyjścia niż pokazać
zwolennikom prawa dżungli, że nie do nich należy ostatnie słowo. I teraz miał wielką chęć, by
dowieść tego temu łajdakowi Robertsowi. I to jak najbardziej dobitnie.
Zresztą może wcale nie miał racji. Być może w pudle z papierami Eryka Shannona zmijdą
dowody, że to właśnie on był ojcem Willowo Może się również okazać, że jest nim Ezekiel
Blackstone. A może dzięki pomocy policji uda im się odnaleźć współlokatorkę Donny, Christine
Loudon.
Pogrążony w takich rozważaniach dojechał na miejsce. Wysiadł o kilkanaście metrów od wejścia
do biura i ruszył chodnikiem. Złapał się na tym, że na myśl o spotkaniu z Willow usta same się
uśmiechają, serce bije przyspieszonym rytmem, a ręce aż świerzbią, by jej dotknąć. To wszystko
było w gruncie rzeczy niepokojące i Steve obiecał sobie, że gdy tylko będzie miał więcej czasu,
spróbuje przeanalizować, co się·z nim właściwie
dzieje.

.

W tym właśnie momencie ją zobaczył. Wychodziła z greckiej kafejki po drugiej stronie ulicy.
Kiedy patrzył na nią z tej odległości, wydała mu się tak drobna i krucha, że miał ochotę schronić
ją w swoich ramionach. Niech to diabli! Więc to aż takie proste? Zakochał się po uszy w tej
ledwie co poznanej dziewczynie. I do tego w swojej klientce!
- Willow! - ryknął na cały głos, starając się przekrzyczeć uliczny hałas.
Rozejrzała się. Na jego widok jej twarz natychmiast rozjaśnił uśmiech. Pomachała mu ręką i

background image

ruszyła w jego kierunku przez jezdnię.
- Coś ty miał za bałagan! To niewiarygodne! Jak ci nie wstyd! - krzyczała z daleka.
Ton, jakim go strofowała, wydał mu się zarazem komiczny i wzruszający. Nie umiał
powstrzymać uśmiechu, ale jednocześnie podniósł ręce na znak, że nie zamierza stawiać oporu i
przyznaje jej rację.
Minęła właśnie linię wyznaczającą połowę jezdni, gdy zauważył kątem oka nadjeżdżający
szybko ciemnoniebieski samochód. Za kierownicą siedział mężczyzna w nasuniętym nisko na
oczy kapeluszu. Steve rzucił się między zaparkowane wzdłuż chodnika wozy, krzyczącjak
wariat, żeby się cofnęła. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Na widok pędzącego wprost na
nią samochodu stanęła jak
wryta, a potem cofuęła się o krok.

.

W ostatniej chwili Steve dopadł Willow i obejmując ją rękami, pchnął w tył. W tym samym
momencie poczuł uderzenie, które zdawało się miażdżyć mu łydkę, i ostre szarpnięcie.
Natychmiast potem upadli na jezdnię i potoczyli się z szybkością bilardowej kuli. W ułamku
sekundy wpadli na zaparkowany przy chodniku samochód i znieruchomieli. Wokół słychać było
pisk opon, klaksony i krżyki przechodniów.
Dopiero teraz Steve zdał sobie sprawę, że odruchowo
. starał się ochronić Willow swoim ciałem i że trzymał jej głowę w ramionach ciasno przyciśniętą
do piersi. Sekunda wystarczyła, by zrozumiał, że nie stało mu się nic poważnego. W następnej w
ogóle przestał myśleć o sobie.
- Willow? - szepnął głosem drżącym z niepokoju.
- Willow? Nic ci nie jest, kochanie?
Z trudem poruszyła się w jego uścisku.
- Nic mi nie jest, ale za chwilę połamiesz mi wszystkie kości.

Steve nie był w nastroju do żartów. Rozluźnił uścisk i z trudem dźwignął się nad Willow,
podnosząc się na czworaki. Kręciło mu się w głowie, ale to było naturalne po wstrząsie
spowodowanym uderzeniem.
- Nic cię nie boli? Nie krwawisz?
- Boże kochany! - rozległ się nad nimi krzyk. - Nic wam nie jest? Wezwać pogotowie?
- Tak - zdecydował bez chwili wahania Steve. - Ona jest ranna.
- Nic mi n,ie jest - zaprotestowała. - Naprawdę. Steve pomógł jej usiąść, opierając się plecami o
drzwi samochodu, obok którego wylądowali.
- Jesteś pewna? Nie czujesz niczego niepokojącego? Nic cię nie boli?
- Cholemie bolą mnie łokcie, ale· mogę wszystkim ruszać. Nic' mi się nie stało. - Uniosła dłoń i
dotknęła delikatnie jego policzka. - A co z tobą? Wszystko w porządku?
-W porządku.
Miał wrażenie, że odetchnęła z ulgą .
- To jak? - zapytał. - Dźwigamy się na nogi?
Skinęła potakująco głową. Steve podniósł się pierwszy i troskliwie pomógł Willow wstać.
- Nie kręci ci się w głowie? - spytał. - Nie masz mdłości?
- Nie.
Była blada, ale wyglądało na to, że nie odniosła żadnych poważnych obrażeń. Steve po raz
pierwszy oderwał wzrok od jej twarzy i rozejrzał' się po stojących wokół nich ludziach.
- Kto jest kierowcą tego cholernego wozu? - zapytał wściekły.
- Człowieku, on nawet nie stanął - wyjaśnił ze wzruszeniem ramion chłopak ubrany w szerokie
spodnie do pół łydki, wielkie adidasy na kolorowej podeszwie, workowatą bluzę i odwróconą
daszkiem do tyłu czapkę.

background image

- Czy ktoś zapamiętał numer rejestracyjny?
- Nie, ale mogę ci powiedzieć, że to była ciemnoniebieska honda accord. I powiem ci coś jeszeze.
Moim zdaniem kierowca miał wielką ochotę rozjechać twoją dziewczynę ..
- Jesteś pewny? - Steve rozejrzał się po otaczających ich twarzach. - Czy ktoś jeszcze to
zauważył?
- To możliwe - odezwała się ostrożnie starsza pani z zieloną torbą na zakupy. - Odniosłam
wrażenie, że kierowca zamiast was wyminąć, skręcił w waszą stronę. - Kierowca? To był
mężczyzna?
- Tak - odpowiedziała z wahaniem starsza pani. - Tak mi się wydaje.
- Nie, to była kobieta - wtrącił chłopak, który odezwał się pierwszy. ~ Blondynka. Miała na
głowie kapelusz. I jak nic próbowała was trafić.
- Co to był za kapelusz?
Ludzie wokół nich zaczęli się rozchodzić.
- No taki ... jak na westernach - wyjaśniał nieporadnie chłopak.
- Z rondem? - wtrąciła Willowo
- No właśnie. Z rondem. To rondo ona opuściła na same oczy.
- Zauważyłeś, w jakim kolorze był kapelusz?
- Jakiś ciemny. Czarny albo brązowy.
Steve kiwnął głową i wsunął rękę do kieszeni. Wyciągnął dziesięć dolarów i wręczył swemu
rozmówcy.
- Dzięki - powiedział. - To, co zauważyłeś, może nam bardzo pomóc.
- Nie ma za co, człowieku. - Chłopak podciągnął opadającą bluzę, by wsunąć pieniądze do
kieszeni.
Steve odwrócił się do Willow.
- Możesz przejść na drugą stronę o własnych siłach? - Ruchem głowy wskazał jezdnię. - Czy
wziąć cię na ręce?
Uśmiechnęła się z trudem i wsunęła mu rękę pod ramię·
- Pójdę sama - odpowiedziała i oparła głowę na ramieniu Steve'a. - Prowadź.

ROZDZIAŁ 9
Willow była zaskoczona delikatnością, z jaką Steve obmył jej podrapane łokcie. Ciekawiło ją,
gdzie nauczył się zakładania opatrunków, ale ni~ mogła go spytać, bo pomimo całej
troskliwości, jaką jej okazywał, i tak musiała zaciskać zęby, żeby nie jęczeć z bólu.
- Zaraz kończymy. Zaraz, zaraz. Jeszcze trochę i będzie po wszystkim. - Przez cały czas
pocieszał ją i zagadywał, jakby była dzieckiem. - Już ... już prawie koniec. Jeszcze troszkę.
Gotowe ..
Była mu wdzięczna i za zręczność, i za cierpliwość.
Teraz, gdy przyszła jej kolej, obawiała się, że nie będzie umiała. opatrzyć go równie umiejętnie.
Na początek uklękła i podciągnęła nogawkę dżinsów, żeby obejrzeć ranę na łydce Steve'a.
~ Moim zdaniem należałoby założyć szwy. - Czy jeszcze krwawi?
- Nie ... - Jeszcze raz przyjrzała sięjego nodze. - Rana się już zasklepiła, ale nie wygląda to
dobrze. Należałoby pojechać do chirurga ..
- Najważniejsze, że nie krwawi. - Steve wykręcił głowę, żeby spojrzeć na zranione miejsce. -
Lepiej wstań. - Odwrócił się i wziął ją pod rękę. - Ubrudzisz sobie sukienkę.

Willow nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
- Sukienką nie ma się co przejmować, i tak jest zniszczona.

background image

Dopiero teraz zauważył, że ,suknia Willow jest z jednej strony rozdarta od dołu aż do pasa. Nie
pytając o pozwolenie, odchylił postrzępiony materiał, żeby obejrzeć jej nogę. Rajstopy
wyglądały tak, jakby przed założeniem wytarła nimi podłogę. Skóra na udzie była podrapana i
gdzieniegdzie krwawiła. Zanim Willow zdała sobie sprawę, co się dzieje, Steve włożył ręce pod
jej sukienkę.
- Co robisz? - pisnęła w panice i chwyciła jego dłonie przez śliski jedwab.
- Ściągam rajstopy. Muszę zobaczyć, jak wygląda twoja noga.
- Rozumiem. - Willow wiedziała, że nie ma sensu się z nim spierać. - Sama je zdejmę. Najpierw
buty.
Uniosła nogę i oparła na krawędzi toalety. Kiedy pochyliła się, żeby rozpiąć klamerkę, omal nie
straciła równowagi. Steve natychmiast chwycił ją za ramię.
- Co się dzieje? Jest ci słabo?
- Trochę mi się zakręciło w głowie, ale już przeszło.
- Oprzyj tu ręce - chwycił ją za dłonie - i stój spokojnie, a ja ci zdejmę buty.
Przyklęknął na jedno kolano i uniósł najpierw jej lewą, a potem prawą nogę, odpiął klamerki i
ś

ciągnął buty.

- W porządku - mruknął. - Teraz rajstopy.
Patrząc, jak przed nią klęczy, Willow przypomniała sobie, że wczoraj marzyła o tym, żeby
powalić go na kolana, ale to nie było dokładnie to, o co jej chodziło.
- . Odwróć się - zażądała.
- Na miłość boską! - wybuchnął. - Czy ty myślisz, że nie widziałem kobiety zdejmującej
rajstopy?
- Tej kobiety jeszcze nie widziałeś - odpaliła. - I jeżeli nie okażesz chęci współpracy, to może się
zdarzyć, że nigdy nie zobaczysz.
Dopiero, kiedy to powiedziała, uświadomiła sobie, że chcąc go postraszyć, mimo woli złożyła
obietnicę.
- Odwracaj się - powtórzyła.
Steve uśmiechnął się, podniósł z kolan i odwrócił plecami.
Willow zadarła sukienkę, wsunęła palce za pasek rajstop i zaczęła je ściągać. Kiedy dotarła do
otartego miejsca, nie udało jej się powstrzymać syknięcia.
- Jeszcze nie! - zaprotestowała, widząc, że Steve ma zamiar się odwrócić. - Sama ci powiem
kiedy.
Gdy już ściągnęła podarty nylon z ud, oparła się o umywalkę i unosząc po kolei nogi, tak żeby
nie musiała się schylać, ściągnęła rajstopy do końca.
- W porządku - odezwała się i wrzuciła podarty i brudny zwitek do kosza na śmieci.
Wiedziała, że w żaden sposób nie powstrzyma. go przed obejrzeniem pokaleczonego miejsca,
więc nawet tego nie próbowała. Uniosła krawędź spódnicy, a Steve delikatnie otarł pokaleczone
udo wilgotnym ręcznikiem.
- To tylko zadraśnięcia - pocieszył ją i przycisnął wilgotny i zimny ręcznik do obolałego miejsca.
- Wygląda i tak znacznie lepiej niż skaleczenia na łokciach. W parę dni się zagoi i nie będzie
nawet śladu.
- To dobrze - mruknęła i opuściła spódnicę. - Już chyba koniec, prawda?
Nie czekając na odpowiedź, schyliła się, żeby nałożyć buty. Kompletnie zapomniała o tym, że
ilekroć pochylała głowę, świat zaczynał wokół niej wirować.
Odzyskała świadomość na kanapie. Na czole miała mokry, zimny ręcznik, z którego spływały do
uszu i po szyi strużki wody. Uniosła rękę, żeby go zdjąć.
- Leż spokojnie - odezwał się Steve. Widząc, że Willow próbuje się podnieść, położył jej rękę na
piersi.

background image

- Zaraz mnie utopisz - poskarżyła się i bez powodzenia próbowała odsunąć jego ciężką dłoń. -
Chcę usiąść.
- No dobrze, ale uważaj. - Zdjął jej ręcznik z czoła i rzucił na podłogę. - Poleż jeszcze przez
chwilę spokojnie. Wolałbym, żebyś mi tu znowu nie zemdlała. I tak dosyć się o ciebie martwię·
Przesunął dłoń po jej głowie. W pewnym momencie Willow skrzywiła się boleśnie.
- Boli?
- Trochę·
- Nie masz guza, ale myślę,. że powinniśmy na wszelki wypadek pojechać do szpitala. To może
być coś poważnego. Powinien cię obejrzeć lekarz.
- Nie chcę do szpitala - zaprotestowała. - Nic mi nie będzie. Gorsze wypadki zdarzały mi się,
kiedy uczyłam się jeździć konno. Pozwól mi już usiąść.
Wsunął jej rękę pod szyję i starannie oparł głowę w zgięciu łokcia.
- Powoli ~ mruknął i uniósł jej plecy. - Ostrożnie. Wszystko w porządku?
Patrzył na nią w napięciu, szukając jakiegoś znaku, że mogłaby znowu zemdleć.
- Wszystko w porządku - odpowiedziała cicho i kiwnęła lekko głową.
- To dobrze. Pamiętaj, że musisz na siebie uważać.
- Przecież nie zrobiłam tego specjalnie - zaprotestowała trochę urażona jego tonem.
- W każdym razie nie rób tego więcej. Śmiertelnie mnie wystraszyłaś.
- Przepraszam - mruknęła. - Postaram się nie wywracać więcej na twoich oczach.
- Mam nadzieję - odpowiedział poważnie, jakby nie dostrzegł ironii w jej głosie. - Idę po twoje
buty. Siedź spokojnie i nie ruszaj się z kanapy.
Posłuchała go tylko dlatego, że nie miała siły się z nim spierać. Skorzystała natomiast z jego
nieobecności, żeby ostrożnie poruszać trochę głową, odchylając ją do tyłu, pochylając do przodu
i na boki. Czuła się dosyć dziwnie, ale zawroty głowy nie powracały, przynajmniej dopóki. nie
poruszała głową zbyt gwałtownie.
Właśnie doszła do wniosku, że Steve przesadzał, i postanowiła wstać, gdy zjawił się w drzwiach
z jej butami w ręku. Na wszelki wypadek wolała nie ruszać się z miejsca i pozwoliła, by nałożył
jej buty.
- Czy możesz wstać o własnych siłach? - zapytał z niepokojem. - Jeżeli nie ...
- Mam nadzieję - przerwała mu szczerze zniecierpliwiona tymi wszystkimi ceregielami.
Kiedy się. podnosiła, podtrzymywał ją, jakby była ciężko chora. Dopiero gdy nie miał już
ż

adnych wątpliwości, że jest w stanie ustać o własnych siłach, puścił ją, aby zabrać z krzesła

ż

akiet i torebkę. Objąłjąramieniem i poprowadził w stronę drzwi.

- Jedziemy do szpitala - oznajmił.
- Nie jadę do żadnego szpitala. Ani mi się śni. Jeżeli pojedziemy, to na pewno zatrzymają mnie
na noc na obserwację.
- Niech to. diabli, Willow, przed chwilą straciłaś przytomność.
- Wcale nie - zaprzeczyła natychmiast. - Nic się nie stało. Zakręciło mi się tylko w głowie, a ty
od razu robisz z tego wielką sprawę.
- Możesz mieć wstrząs mózgu.
- Nie mam żadnego wstrząsu mózgu. Uwierz mi. Miałam już wstrząs mózgu i pamiętam, jak się
wtedy czułam.
Właściwie to było jej bardzo, bardzo miło, że tak się o nią troszczył, ale nie należało przesadzać.
Mówiła mu przecież, że nie jest mimozą.
- Posłuchaj, Steve. Doceniam twoją troskę. Naprawdę. Ale nic mi nie jest. Żebym się dobrze
poczuła, wystarczy mi gorący prysznic i spokojnie przespana noc.
Steve zastanawiał się przez chwilę nad jej słowami.

background image

- No dobrze - zgodził się w końcu. - Zabiorę cię do siebie.
- Czemu nie mogę po prostu wrócić do hotelu?
- W hotelu byłabyś sama. Kto by ci pomógł, gdybyś zemdlała pod prysznicem? A jeżeli oką.że
się, że jednak masz wstrząs mózgu, to co wtedy? Ktoś musi być z tobą w nocy. Masz do wyboru:
albo ja, albo lekarze.
Wolał nie przypominać Willowojeszcze jednym.
Skoro ktoś usiłował na nią najechać, to może dokonać kolejnego zamachu.
- Co wybierasz?
Milczała przez chwilę.
- Dobrze, pojadę do ciebie.

Willow sądziła, że Steve wynajmuje mieszkanie w centrum, gdzieś niedaleko biura, a on
tymczasem wywiózł ją za miasto, aż do podnóży wzgórz rozciągających się za Laurel Canyon
Boulevard. Dom przypominał wiejskie siedziby na południu - niski, rozłożysty, kryty czerwoną
dachówką. Wokół- rozciągały się łąki, a nieco dalej rosły wysokie, stare drzewa.
Miejsce to przypominało Willow okolice, w których się wychowała. Od ładnych paru lat
mieszkała w centrum Portlandu, co bardzo sobie chwaliła, ale czasem ogarniała ją tęsknota z,a
takim miejscem jak to, odludnym, spokojnym i cichym.
Kiedy wysiadła z samochodu, usłyszała dalekie wycie kojota. Spojrzała w kierunku, skąd
dobiegało, a potem przeniosła zaskoczone spojrzenie na Steve' a.
- Przecież jesteśmy blisko miasta.
- Wiem. I na tym właśnie polega cały dowcip. Czasem widuję tu nawet jelenie, szopy i sowy. A
spośród tamtych drzew - wskazał widoczną w oddali kępę odcinającą się głęboką czernią na tle
ciemniejącego nieba - wylatuje każdego ranka na polowanie para jastrzębi. Chodź do środka, bo
nie jest za ciepło.
Rzeczywiście, za miastem wieczorne powietrze zdawało się wręcz chłodne. Wnętrze domu
zaskoczyło ją jeszcze bardziej. W pierwszej chwili sprawiało wrażenie jednego wielkiego
pomieszczenia z podłogą z desek, kamiennym kominkiem i wielkimi oknami, z których roztaczał
się rozległy widok. Dopiero gdy rozejrzała się uważniej, zauważyła, że obszerną przestrzeń
podzielono na część kuchenną i mieszkalną.
- Sam to wszystko urządziłeś? - spytała, ciekawa, czy proste i pomysłowe urządzenie wnętrza jest
dziełem Steve'a, czy też pomagała mu w tymjakaś kobieta.
- Projekt zrobiłem razem z architektem. Meble kupiłem sam, a w dobraniu talerzy, ręczników i
wszystkich tych dekoracyjnych drobiazgów pomogła mi moja siostra Laurie. - Gestem
dłoni,wskazał donice z roślinami, kosz wypełniony po brzegi drewnem do kominka, ręcznie
tkaną meksykańską narzutę na kanapę, wysokie świeczniki z kutego żelaza na kuchennym stole.
- Tu jest naprawdę pięknie. Jestem zachwycona.
- Na pewno to wygodne miejsce do mieszkania. Od czego zaczniesz, odjedzenia czy od
prysznica?
- Od prysznica. Tuż przed ...
- Wypadkiem - wpadł jej w słowo, nie chcąc wdawać się w tej chwili w rozważania nad tym, co
się właściwie wydarzyło.
- Zjadłam ciastko i wypiłam kawę w greckiej kafejce naprzeciwko twego biura.
- Wobec tego chódź pod prysznic.
Chciał wziąć Willow pod rękę, ale przypomniał sobie o pokaleczonych łokciach, więc zamiast
tego chwyciłjej l dłoń i poprowadził za sobą.
Przeszli przez niewielki korytarzyk i żnaleźli· się w sypialni. Na środku obszernego

background image

pomieszczenia utrzymanego w beżach i szarościach pyszniło się królewskie łóże. Jeden z rogów
zajmował ozdobny kominek z cegły.

- Mam tylko jedną łazienkę - wyjaśnił. - Dam ci ręcznik.
- A ty?
- Aja się umyję za chwilę. Nic mi się nie stanie, Jeśli trochę poczekam. Możesz wziąć spodnie od
dresu i bluzę albo podkoszulek, jak wolisz. Albo włóż szlafrok.
- Dziękuję.
- Na górnej półce znajdziesz szczoteczkę do zębów
i aspirynę. Powinnaś zażyć ze dwie tabletki. Nawet jeśli jeszcze nie boli cię głowa, to wkrótce
zacznie. Dasz sobie radę?
- Tak, oczywiście. Dam sobie radę.
- Będę tuż za drzwiami. - Pogłaskał ją lekko po policzku. - Zawołaj, gdybyś mnie potrzebowała.

"Zawołaj, gdybyś mnie potrzebowała".
Willow zastanawiała się, co zrobiłby Steve, gdyby rzeczywiście go zawołała. Wbiegłby do
łazienki i ... umył jej plecy? Miała wielką ochotę poprosić o to, ale zabrakło jej odwagi. Czy na
pewno ... Nie; to było szaleństwo. Cóż miał w sobie takiego ten mężczyzna, że w jego obecności
traciła swe zwykłe opanowanie i rozsądek? Nie wiedziała. Na dobrą sprawę się nie znali. Willow
miała świadomość, że prędzej czy później ulegnie sile, która popychała ją w ramiona Steve'a, ale
było stanowczo za wcześnie, żeby decydować się na taki krok.

Steve stał przed drzwiami do łazienki z zaciśniętymi pięściami, zasłuchany w szum wody. Tuż
obok kąpała się kobieta, której pożądał jak żadnej innej. Zamknął oczy i wyobraził sobie, jak by
to było, gdyby wszedł do łazienki i wsunął się pod prysznic obok niej. Przypomniał sobie
dotknięcie jej piersi, zarys bioder, szczupłe łydki. Tak cudownie byłoby masować je namydloną,
szorstką gąbką, a potem polewać wodą i patrzeć, jak wyłaniają się spod piany gładkie i lśniące.
Położył dłoń na klamce. Pragnął tylko jednego i wyczuwał, że Willow chce tego samego.
Wyobraził sobie, że wchodzi 40 środka i odsuwa żasłonę prysznica. Wiedział, że nie
przestraszyłaby się, że objęłaby go rękami i przyciągnęła do siebie, pod strumień ciepłej wody.
Wyobraził sobie, jak ściągałby z jej pomocą mokre ubrame ...
Czemu było dla niego oczywiste, że zachowałaby się właśnie tak? Przecież znali się zaledwie od
dwóch dni. Trudno mu było w to uwierzyć. Zdawało mu się, że Willow stała się częściąjego
ż

ycia. Czekał niecierpliwie, aż ucichnie szum wody. Kiedy tylko to nastąpiło, natychmiast

energicznie zapukał do drzwi.
- Wszystko w porządku? - zapytał głuchym głosem.
-Dobrze się czujesz?
- Nie wchodź tu! - zawołała i Steve nie miał już żadnych wątpliwości, że obqje myśleli ·0 tym
samym, a jednocześnie tego się obawiali. - Wyjdę, jak tylko się ubiorę i wysuszę włosy.
- Nie spiesz się - odpowiedział. - Jeżeli wszystko jest w porządku, to idę do kuchni i zrobię coś
do jedzenia. Przyjdź do mnie, jak skończysz.
Siedzieli naprzeciwko siebie po obu stronach kuchennego stołu. Przed nimi stały malowane w
ludowe meksykańskie. wzory miseczki z zupą jarzynową i grzanki z serem. Willow wysuszyła
włosy, zdezynfekowała na wszelki wypadek poobcierane miejsca i połknęła dwie aspiryny.
Ubrała się w spodnie od dresu i sięgający jej niemal do kolan podkoszulek Steve'a.
- O co w tym wszystkim chodzi? - zapytała. - Wytłumacz mi.
- Co? - mruknął niewyraźnie, połykając w pośpiechu jedzenie.

background image

- To -wskazała ręką. - Ten dom i biuro na Hollywood Boulevard. Musisz przyznać, żę nie pasują
do siebie.
- Czemu nie?
- Nie udawaj, że mnie nie. rozumiesz. Twoje biuro wygląda tak, jakbyś był podrzędnym
prywatnym detektywem, który ledwo wiąże koniec z końcem. Na to samo wskazuje zresztą twoja
księgowość, jeśli mogłam się w niej rozeznać. A urządzenie tęgo domu wymagało niemałych
pieniędzy. - I gustu, chciała dodać, ale nie zrobiła tego. - Dużych pieniędzy - dodała.
- Mogę być bogaty z domu. Nie pomyślałaś o tym?
- Ajesteś?
- Czy robiłoby to jakąś różnicę?
- Co masz na myśli?
- Ciebie.
- Mnie?
Dopiero po chwili zrozumiała, o co mu chodzi. Obrażona chciała wstać z krzesła.
- Nie złość się. - Steve uśmiechnął się do niej. Rzuciła mu niechętne spojrzenie, ale została na
miejscu.
- To wcale nie było śmieszne.
- Jasne. Śmieszniejsze byłoby, gdyby to tobie udało się mnie dokuczyć.
Pochyliła się nad miską z zupą, aby ukryć uśmiech. Steve bez trudu zrozumiał jej intencje.
- Więc jesteś bogaty z domu?
- Tak.
Przekrzywiła głowę i spojrzała na niego badawczo.
- Moja matka pochodzi z rodziny farmerów, do których należały kiedyś wielkie nieurodzajne
obszary San F emando Valley. Jeszcze przed tysiąc dziewięćsetnym rokiem. Nazywali się
Fallonowie. Zresztą sporo ziemi mają do dziś.
Willow zastanawiała się przez chwilę. Nigdy nie słyszała o Fallonach, ale zdawała sobie sprawę
z wartości ziemi położonej w najbliższych okolicach Los Angeles. - A twój ojciec? Czy do jego
rodziny należała Silicon Valley?
- Nie - roześmiał się. - Mój ojciec, William S. Hart, była dwokmem.

Willow mogła nie słyszeć o Fallonach, ale wiedziała, kim był William S. Hart. Szanowany i
powszechnie znany adwokat, od kilku lat, na emeryturze, który zyskał sławę, broniąc z
powodzeniem ludzi, których sytuacja zdawała się beznadziejna.
- To wyjaśnia sprawę domu. Ale dlaczego w takim razie zostałeś detektywem?
- Czy to też wymaga wyjaśnień?
- Jasne. Z twoim pochodzeniem powinieneś być prawnikiem z dyplomem Harvardu i kancelarią
w Beverly Hills.
- Skończyłem Harvard, ale nigdy nie miałem kancelarii w Beverly Hills.
- Czemu?
Steve wzruszył ramionami.
- Prawnicy muszą trzymać się ściśle określonych reguł. Aja lubię robić wszystko po swojemu.
- l?
- I co?
- Musiało być coś jeszcze, co wpłynęło na twój wybór.
- Zajmuję się tym, co lubię, i jestem w tym dobry - odpowiedział wymijająco. - A biuro mieści
się pod adresem, pod który łatwiej trafić moim klientom.
Popatrzyła mu prosto w oczy i nagle wszystko stało się jasne.

background image

- Nie jesteś takim twardzielem, za jakiego chciałbyś uchodzić. A pod tymi żelaznymi muskułami
masz serce z wosku. Jesteś idealistą. Robisz to, co robisz, żeby pomagać ludziom, prawda?
- Dajmy już temu spokój, dobrze?
Willow nie umiała sobie odmówić przyjemności podokuczania mu jeszcze trochę.
- Poszukiwacz zaginionych dzieci, obrońca kobiet. Walczący ze złem i nieprawością w imię
sprawiedliwości na ciemnych ulicach Los Angeles.
Steve odstawił kubek i spojrzał Willo w prosto w oczy. Nie odwróciła wzroku i dopiero po chwili
zdał sobie sprawę, że pomimo kpiącej miny patrzy na niego z niekłamanym podziwem.
Zaraz potem, choć wydawało im się, że trwa to wieki, oboje uświadomili sobie, że oddychają
coraz szybciej, że coraz mocniej biją ich serca i że przyszła chwila, od której nie będzie odwrotu.
- Współczesny wojownik, rycerz w lśniącej zbroi ciągnęła Willow, ale w jej głosie nie było już
drwiny. - Duży chłopiec, skaut. ..
- Willow, ostrzegam cię - mruknął przez zęby, lecz oboje, wiedzieli, że to tylko czcze pogróżki. -
Dosyć tego.
- No co mi zrobisz?
Steve jęknął głośno, jednym skokiem znalazł się przy niej i chwycił ją w ramiona.

ROZDZIAŁ 10
Zmiażdżył jej wargi gwałtownym pocałunkiem. W tej porywczości była chęć odwetu za żarty,
jakie sobie z niego robiła, i namiętność, której nie potrafił już dłużej utrzymać w ryzach.
Willowodpowiedziała równie szalonym pocałunkiem i' zarzuciła mu ramiona na szyję, podczas
gdy jego ręce niecierpliwie błądziły po jej ciele.
Pocałunek zdawał się przeciągać w nieskończoność.
Steve wplótł palce we włosy Willow, a ona zacisnęła kurczowo dłonie na jego bawełnianym
podkoszulku, nie pozwalając mu odsunąć się choćby o milimetr. Musieli znaleźć się bliżej ...
jeszcze i jeszcze bliżej siebie. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robią, . zaczęli się rozbierać.
Steve przyciągnął ją do siebie mocno, trzymając za biodra. Zadrżała. Natychmiast znieruchomiał.
Willowoderwała usta odjego ust.
- Przysięgam na Boga, że jeżeli. teraz się zatrzymasz, to zabiję cię gołymi rękami.
Pochylił się i otoczył ramieniem szyję Willow. Drugą ręką zgarnął wszystko, co jeszcze zostało
na stole. Na podłogę posypały się miski, szklanki i talerze.
- Teraz będziesz musiała mnie zabić, żeby mnie powstrzymać - powiedział ochrypłym z
podniecenia głosem i połączył się z nią. Willow słyszała nad sobą ciężki oddech Steve'a i dziki
łomot jego serca. Czuła,jakjego ciało drży w walce o to, by dać jej rozkosz, nim rozładuje
spalające go napięcie.
To było dzikie i gorączkowe.
To było szalone i nieopanowane.
To był seks w swojej najbardziej pierwotnej postaci.
To było cudowne ..
Willow prężyła się i wiła w ramionach Steve'a, ajednocześnie z całych sił przyciągała go do
siebie. Nie my:ślała o niczym, nie c~uła niczego prócz narastającej fali podniecenia, któremu
poddała się tak, jak można poddać się tylko nieopanowanym, przemożnym siłom natury. Z jej ust
wyrwał się okrzyk rozkoszy, który wreszcie ' pozwolił Steve'owi przestać troszczyć się o jej
doznania i szukać własnego spełnienia.
Kiedy nastąpiło, z jego piersi wydobył się krzyk tryumfu, równie dziki i nieprzytomny jak ten,
który przed sekundą wyrwał się z gardła Willowo Nim ostatnie spazmy przestały wstrząsać jego

background image

ciałem, opadł na nią i ogarnął jej wargi swoimi.
Zanim odzyskali poczucie rzeczywistości, upłynęło kilka rozkosznie bezczynnych minut.
Wreszcie Willow pierwsza się poruszyła, odwróciła głowę, pocałowała Steve'a i wyszeptała jego
imię. Westchnął i uniósłtwarz . skrytą w pachnącym zagłębieniu jej szyi.
- Wszystko w porządku, mała?
- Uhmmm - mruknęła leniwie i spojrzała na niego spod wpółprzymkniętych powiek.
Ta kobieta naprawdę ma najbardziej wyraziste oczy, jakie w życiu widziałem, pomyślał Steve.
We wzroku Willowodbijało się wszystko, co przeżywała. Mógł wyczytać w nim radość i obawę,
zaskoczenie i złość, ufność i niepewność. Zastanawiał się, jak długo będzie czekał na wyraz
miłości w jej oczach. Od chwili gdy oddała mu się, należał do niej i nic nie mogło już tego'
zmienić. Dziki, szalony seks, który tak nagle ich połąctył, byi dla niego potwierdzeniem
łączącego ich uczucia. To, co się między nimi stało, traktował w pewnym sensie jako deklarację.
Należała teraz do niego i wiedział; że będzie o nią dbał i że będzieją kochał. I gotów był czekać,
aż ona odpowie na jego uczucie miłością.
-Przepraszam, że psuję zabawę, ale ten stół nie został zrobiony po to, by na nim leżeć. -
Pogłaskała go pieszczotliwie po potężnym bicepsie.
Steve ze śmiechem dźwignął się nad nią. Sięgnął ręką w dół i uśmiech zamarł mu na twarzy. W
otaczającej ich ciszy zabrzmiało soczyste przekleństwo.
Zaskoczona podniosła głowę i podążyła za wzrokiem Steve'a ku miejscu, w którym przed chwilą
jeszcze były złączone ich ciała. Kiedy zdała sobie sprawę, co się stało, musiała przygryźć wargi,
ż

eby nie wybuchnąć śmiechem. Wiedziała zresztą, że w gruncie rzeczy nie ma się z czego

ś

miać. Konsekwencje mogły okazać się śmiertelnie poważne, lecz nie można już było nic

poradzić:
Willow zachichotała wbrew woli.
Sumienny, odpowiedzialny i zawsze przygotowany na wszystko pan Hart zapomniał o
zabezpieczeniu.

- Powinniśmy porozmawiać o tym, co się wydarzyło - odezwał się Steve, kiedy już leżeli razem
w łóżku.
Przez szerokie, przeszklone drzwi i okno w dachu wpadał do sypialni blask księżyca. Przed
chwilą skończyli się kochać. Choć ten drugi raz był niemal równie namiętny i szalony jak
pierwszy, Steve zachował dość przytomności umysłu, by w odpowiedniej chwili sięgnąć do
szuflady w nocnym stoliku i wyjąć z niej prezerwatywę·
- Mogłaś zajść w ciążę.
- To mało prawdopodobne - starała się go uspokoić.
- Nie w tym momencie cyklu.
- Ale mogło się tak zdarzyć - upierał się.
Położył jej rękę na brzuchu i pomyślato chwili, gdy pod jego krągłością będzie się kryło nowe
ż

ycie.

Wzruszyła ramionami i zadała sobie w duchu pytanie, czemu myśl o tym, że mogłaby być z nim
w ciąży, nie napawa jej najmniejszym nawet niepokojem.
- Nie martw się na zapas - odezwała się lekko i położyła dłoń na jego dłoni. - Mamy większe
zmartwienia.
- Jeśli ci chodzi o AIDS, to robiłem badania. Robięje co roku, ponieważ miewam ryzykowne
kontakty.
- A jak często? - spytała zaskoczona jego lekkim tonem.

background image

- W mojej pracy zdarzają się różne sytuacje. Miewam do czynienia z pokaleczonymi ludźmi,
którym trzeba robić opatrunki.
- Aha - mruknęła, starając się ukryć zaskoczenie.
- Zauważyłam, że masz w szufladzie kilka paczek prezerwatyw i pomyślałam ...
- A czemu w ogóle myszkowałaś w moich szufla- . dach, Willow Ryan?
- Szukałam temperówki - odpowiedziała po sekundzie namysłu, modląc się w duchu, żeby nie
zauważył rumieńca wypełzającego jej na twarz.
- Tere-fere, grzebałaś w moich szufladach.
- Czy nie chciałbyś dowiedzieć się o mnie czegoś bliższego? - usiłowała zmienić temat.
- Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć?
- Sama nie wiem. Mój pierwszy chłopak sam był dziewicą. :- Willow czuła się zakłopotana
uważnym spojrzeniem Steve'a .. - Mojego drugiego chłopaka poznałam w college'u. Używaliśmy
prezerwatyw.
- I?

- l to wszystko - zakończyła bezradnie. - Moje życie seksualne było na pewno znacznie uboższe i
mniej ciekawe od twojego.
Steve nie potrafił ukryć uśmiechu. Tylko dwóch kochanków. Willow najwyraźniej nie
traktowała lekko związków z mężczyznami. Tym bardziej mógł sobie cenić, że oddała mu się po
dwóch dniach znajomości.
- Nie widzę niczego zabawnego w fakcie, że jedno z nas jest. .. rozwiązłe - burknęła urażona i
spróbowała odepchnąć go od siebie.
Steve. chwycił ją za rękę i przytrzymał na swojej piersi.
- Przyznaję, że miałem więcej niż dwie kochanki, ale nie wyobrażaj sobie, że przez moje łóżko
przewinęły się tłumy kobiet.
- Akurat! - Usiłowała wyrwać rękę. - Może mi powiesz, że trzymasz te wszystkie prezerwatywy
tylko na wszelki wypadek?
- Faktem jest, że ogromną większość z nich rozdaję - odpowiedział, nie wypuszczając jej dłoni.
Przestała się wyrywać i przysunęła twarz, by. lepiej spojrzeć mu w oczy. .
- Rozdajesz? Komu?
- Dzieciakom. Kiedy po ucieczce z domu lądują na ulicy, większość z nich szybko podejmuje
ż

ycie seksualne. I wydaje mi się, że ważniejsza jest ich ochrona niż prawienie im morałów.

- Aha - odpowiedziała zakłopotana, że niesłusznie go podejrzewała.
- Natomiast co do tych, które trzymam w nocnym stoliku, to inna sprawa. - Steve przekręcił się
na bok i sięgnął do szuflady. - Zostało nam jeszcze z pół tuzina, kochanie. Czeka nas pracowita
noc.

Ich trzeci raz był zupełnie inny od dwóch pierwszych. Kochali się powoli, bardzo powoli. Steve
poznawał ciało Willow, ucząc się, jakie pieszczoty sprawiają jej zaledwie przyjemność, ajakie
budzą w niej niepohamowaną namiętność. Chciał, żeby była szczęśliwa, pragnął dać jej
wszystko, co mężczyzna może dać kobiecie, by nie przyszło jej do głowy kochać się z innym.
Z diaboliczną metodycznością .przystąpił do wcielania tego planu w życie. Jego dłonie
niezmordowanie wędrow~ły po jej ciele, odwiedzając jego wszystkie zakątki i zakamarki. Palce
delikatnie gładziły twarz Willow, obejmowały jej piersi, wędrowały po łagodnych krzywiznach
bioder, smukłych łydkach i płynnych krągłościach pośladków. Jego usta przemierzały ?rzuch,
biodra i uda Willow, sprawiając, że oddychała coraz szybciej, a jej serce biło coraz silniej.
Sama nie umiałaby powiedzieć, ile razy doprowadził ją do wybuchu rozkoszy. Wiedziała tylko,
że w końcu nie miała siły najego dalsze pieszczoty, więc odepchnęła jego ręce i uklęknęła obok

background image

niego.
Leżał. wyciągnięty na plecach i pozwalał jej robić ze sobą wszystko, na co tylko miała ochotę.
Czasem pomagał jej, wskazując, co może zrobić, by spotęgować jego przyjemność, kiedy indziej
pozwalał jej na eksperymenty, zawsze bez skargi znosząc ich wyniki. Nim upłynęła noc, Willow
nauczyła się o nim niejednego. Wiedziała, co zrobić, żeby drżał, co - żeby jęczał i wił się z
rozkoszy, a co, żeby ogarnięty namiętnością błagał ją o WIęceJ.
Kiedy już oboje rozpaleni byli do białości, Steve sięgnął na stolik, gdzie odłożył wyjęte z
szuflady prezerwatywy. Tym razem wręczył mały kwadracik szeleszczącej srebrnej folii Willow.
Kiedy już było po wszystkim, opadła na niego całym ciężarem ciała. Przygarnął ją do siebie
ramionami jak dziecko. Willow miękkim, pieszczotliwym głosem wyszeptała jego imię i objęła
za szyję. Steve uśmiechnął się błogo, zamknął oczy i pogrążył sięw głębokim, spokojnym śnie.

- Czy sądzisz, że śmierć mojej matki i nasz wczorajszy wypadek mogły mieć ze sobą coś
wspólnego? - spytała.
Było koło południa. Siedzieli razem w wielkiej wannie pełnej gorącej wody i popijali świeżo
wyciśnięty sok· pomarańczowy. Kąpiel była dobrym pomysłem. Spłukiwała z nich zmęczenie
~ołane bezsenną nocą i leniwym niedzielnym porankiem, w czasie którego kochali się w różnych
miejscach domu.
Steve popatrzył na Willowo Sam nie wiedział dlaczego, ale jej pytanie wcale go nie zaskoczyło.
- Więc ty też myślisz, że to nie był wypadek?
- Nie można nie zauważyć człowieka stojącego na środku jezdni, więc jeśli ktoś na jego widok
przyśpiesza, zamiast zwolnić, to sam przyznasz, że trudno to uznać za przypadek.
Uśmiechem dał jej do zrozumienia, że ma rację. - Co wiesz na temat wypadku twojej
matki?
- Wszystko ci już opowiedziałam. Przejechał ją samochód na Hollywood Boulevard. Sharon
dostała zawiadomienie z policji ... albo może z kostnicy, nie pamiętamjuż.
Steve przesiadł się tak, żeby znaleźć się obok Willow, i objął ją ramieniem.
- To trwało dosyć długo. - Willow miło było czuć wokół siebie opiekuńcze ramię. - Pewnie
dlatego, że mieszkaliśmy w innym stanie. .
- Czy w tym liście były jakieś szczegóły na temat wypadku? Jak do niego doszło? Może twoja
matka przechodziła jezdnię w niedozwolonym miejscu? Może kierowca był pijany? Może to
było na światłach? Czy go w ogóle ujęli, czy uciekł z miejsca wypadku?
. - Nie wiem, nie pamiętam. - Popatrzyła mu w oczy, jakby spodziewała· się, że i na to pytanie
będzie znał odpowiedź. - Myślisz, że mogło tak być?
- Jutro się tego dowiemy- obiecał jej. - Wczoraj, kiedy się kąpałaś, zadzwoniłem do znajomego z
policji i poprosiłem go, żeby ustalił okoliczności tamtego wypadku.
- To by znaczyło, że ktoś mógł ją przejechać umyślnie, prawda? I możliwe, że wczoraj ktoś
usiłował przejechaćmnie.
- To możliwe, ale jeszcze nie pewne - odparł. - Na razie są to tylko nasze domysły.
Willow potrzebowała chwili, by przemyśleć wszystkie konsekwencje takiej możliwości.
- Ethan Roberts? - rzuciła pytającym tonem.
- Tego nie wiemy na pewno.
- N a pewno nie - przyznała. - Ale ty też go podejrzewasz. Czego dowiedziałeś się wczoraj na
temat Robertsa?
- Niewiele.
- Powiedz mi. Wszystko, co wiesz.

background image

- Pamiętaj, że to może być twój ojciec. Roberts zawitał do Hollywood pod koniec lat
sześćdziesiątych. Wystąpił w paru reklamówkach, zagrał epizodyczne rólki w jakichś dawno
zapomnianych serialach i wreszcie otrzymał pierwszą poważniejszą rolę, lekarza w serialu "Lata
mijają". Wtedy poznał twoją matkę. Od tego momentu zaczynają się nieścisłości. To prawda, że
było przyjęte, by aktorzy grający pary w serialach pokazywali się razem także poza planem.
Spotkania Robertsa z twoją matką zostały zaaranżowane na jego nalegania. Udało mi się dotrzeć
do kogoś, kto z nimi pracował, i dowiedziałem się, że twoja matka wcale nie miała ochoty na te
randki ... - Steve znowu urwał, żeby mogła uchylić się przed prawdą.
. - Mów - zażądała stanowczo.
- Musisz wziąć jedno pod uwagę. Facet, z którym rozmawiałem, przyznał, że nie lubi Robertsa -
zastrzegł się. - W każdym razie według niego Roberts był przekonany, że jest geniuszem i że
czeka go wielka kariera. No i w związku, z tym traktował otaczających go ludzi, oczywiście
tylko tych, którzy nie mieli wpływu ną jego losy, jak jakiś gorszy gatunek. Jakby istnieli tylko p6
to, żeby mu służyć.
- Tak jak swoją pokojówkę. Steve kiwnął głową.
- Zapewne. Idźmy dalej. Twoją matkę mój rozmówca z kolei bardzo lubił. Powiedział mi, że była
naprawdę wspaniałą dziewczyną i że w przeciwieństwie do Robertsa zawsze bardzo dobrze
traktowała ludzi. Twierdzi, że wszyscy żałowali, kiedy odchodziła. Mówił wreszcie, że była
utalentowana.
Willow bez słowa wyciągnęła rękę i ścisnęła dłoń Steve'a, żeby choć w ten sposób mu
podziękować.
- Roberts zrezygnował z udziału w serialu w siedemdziesiątym drugim roku, kiedy odniósł
nieoczekiwany sukces, występując w kilku nisko budżetowych filmach kowbojskich.
- Pamiętam je. Jeszcze, dziś nadają je od czasu do czasu w telewizji.
- W siedemdziesiątym siódmym ożenił się ze swoją partnerką z jednego z tych filmów, Heather
Blaine. W siedem miesięcy później urodził im się syn, Peter. Edward przyszedł na świat w
siedemdziesiątym dziewiątym roku. Nim skończył rok, Ethan i Heather wzięli rozwód. Roberts w
dalszym ciągu występował w filmach i choć nigdy nie został naprawdę wielkim aktorem, jak,
powiedzmy, Nicholson czy Eastwood, to jednak zdobył sobie znaczną popularność. No a przede
wszystkim duże pieniądze. W tym samym czasie - głos Steve'a stwardniał mimowolriie od
gniewu - jego pief}Vsza żona mieszkała z dwojgiem dzieci w małym mieszkanku w West
Hollywood, ledwo wiążąc koniec z końcem.
Willow zacisnęła dłoń na ręce Steve' a, dając mu do zrozumienia, że podziela jego uczucia.
- W osiemdziesiątym drugim roku jego gwiazda zdawała się przygasać. Nie otrzymywał żadnych
nowyth propozycji, zaczął pojawiać się głównie w telewizji. Zwrot nastąpił dwa lata później.
Poznał wtedy na jakimś przyjęciu dobroczynnym córkę miejscowej grubej ryby ze śiata polityki,
Blake'a Hudsona. Joanna Hudson była tym, czego potrzebował Roberts. Roberts z kolei był tym,
czego potrzebował Blake Hudson. Szybko się dogadali i już w osiemdziesiątym piątym Roberts
po raz pierwszy ubiegał się o stanowisko we władzach miejskich Los Angeles. W następnym
roku ożenił się z Joanną Hudson i rozpoczął przygotowania do walki w wyborach do władz
stanowych Kalifornii. Nieco wcześniej wystąpił przeciwko pierwszej żonie, żądając odebrania jej
praw do sprawowania opieki nad dziećmi. Jak się domyślasz, wygrał, ale zastosował chwyty
poniżej pasa. OczyWiście w przeciwieństwie do niej miał do dyspozycji najlepszych adwokatów
i świadków gotowych zeznać za pieniądze wszystko, czego sobie zażyczył. Ponieważ Heather
była notowana w kartotekach policyjnych w związku z narkotykami, najłatwiej było zrobić z niej
narkomankę. Świadkowie zeznali; że prostytuowała się. Fakt, że świadkowie powołani na

background image

żą

danie Heather zaprzeczyli, nie pomógł. Dzięki wpływom teścia Roberts stał się bohaterem

artykułów w prasie, która przedstawiła go jako anioła śpieszącego na pomoc skrzywdzonym
dzieciom. Kiedy sąd ogłosił wyrok, Heather dostała ataku szału. Gotowa była rzucić się na
Robertsa. Odgrażała się, że zapłaci mu za jego podłość, choćby ją to miało kosztować życie.

- l? - spytała z nadzieją w głosie.
- Nie odpłaciła. W dzień po tym,jakjej dzieci zostały oddane ojcu, znaleziono ją martwą w
łazience własnego mieszkania. Za dużo tabletek nasennych.
- To było samobójstwo?
- Tak się wtedy wydawało. Ale jeżeli dowiemy się czegoś więcej o okolicznościach śmierci
twojej matki i twojego wczorajszego ... wypadku, to może się okazać, że Heather była tylko
kolejną przeszkodą na drodze Ethana Robertsa do władzy, potęgi i pieniędzy.
Sięgnął po szklankę i pociągnął długi łyk, jakby chciał spłukać z ust coś gorzkiego.
- To przerażające, Steve. Nie mogę uwierzyć, że takie rzeczy się zdarzają.
- Że się zdarzają, to pewne. Nie wiemy natomiast, czy tak jest i teraz. Pamiętaj o tym. - Steve
odstawił szklankę, objął Willow i posadził sobie na kolanach. W każdym razie jesteś już
bezpieczna. Nie pozwolę, żeby stało ci się coś złego.
Przytuliła się do niego.
- To dobrze.
W oczach Willow zabłysły łzy.
- Ajeżeli on naprawdę jest moim ojcem?
- Może jest, a może nie. Być może w papierach, jakie zostały po Eryku Shannonie, znajdziemy
dowody, że to on był twoim ojcem. Może dowiemy się tego z badań krwi Jacka. A może okaże
się, że jesteś córką Zeke'a Blackstone'a? Lub może kogoś zupełnie innego, o kim w ogóle jeszcze
nie wiemy? W każdym razie to wcale nie musi być Ethan Roberts.
- Ale oboje sądzimy, że to on. I oboje skłonni jesteśmy przypuszczać, że to on stoi za
wczorajszym wypadkiem.
Steve milczał. Nie mógł pocieszać jej za cenę kłamstwa.
Nerwy zawiodły Willow. Opuściła głowę na ramię Steve'a i wybuchnęła płaczem.

ROZDZIAŁ 11
Steve objął ją mocno i przycisnął do piersi, głaszcząc po głowie i kołysząc w ramionach jak
zrozpaczone dziecko. Niczego nie mówił, bo wiedział, że jakiekolwiek słowa pociechy
brzmiałyby w tej chwili niedorzecznie i fałszywie., Wszystko, co mógł zrobić, to trzymać Willow
w objęciach i dać jej czas, by pogodziła się z rzeczywistością.
Po kilku minutach płacz przycichł, jeszcze przez chwilę Willow pochlipywała żałośnie, po czym
zupełnie ucichła. Siedzieli bez ruchu w wannie i Steve myślał przez jakiś czas, że wyczerpana
zasnęła.
- Odkąd byłam dzieckiem - zaczęła tak cichym głosem, że musiał wytężać słuch, by ją zrozumieć
- wymyślałam sobie różne, najdziwniejsze historie na temat mego ojca. W miarę upływu lat
szczegóły się zmieniały, ale zawsze wmawiałam sobie, że nie porzucił nas z własnej woli, że
zmusiła go do tego jakaś potężna siła, której nie mógł się przeciwstawić ... Wiedziałam, że kiedy
zacznę go szukać, może się to okazać nieprawdą. Pewnie dlate


go tak długo zwlekałam z rozpoczęciem poszukiwań. Ale zawsze myślałam ... - plecami Willow
wstrząsnął bezgłośny szloch - wierzyłam, że spotkam kogoś, kto naprawdę kochał moją matkę, i
choć nie udało im się być razem, to jednak będzie żywił dla mnie choć trochę uczucia, a może

background image

nawet ucieszy się na mój widok. Uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy przez łzy. - Ale nigdy,
nigdy nie przeszło mi przez myśl, że spotkam potwora.
Steve ujął twarz Willow w dłonie.
- To, czy Ethan Roberts jest twoim ojcem czy nie, nie ma żadnego znaczenia - powiedział
łagodnie i otarł kciukami ślady łez na jej policzkach. - Nawet jeżeli jest twoim ojcem
biologicznym, to i tak nie macie ze sobą nic wspólnego. Twoją prawdziwą rodziną jest ciotka
Sharon, wujek Dan i ludzie, wśród których wyrosłaś na Jagodowym Polu. To dzięki nim jesteś
taka, jaka jesteś.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Naprawdę. Wiem, że jeśli odnajdę ojca, ktokolwiek nim jest, nie
zmieni to mojego życia. Nie oczekiwałam tego ... Ja tylko ... Wzruszyła ramionami i
wyprostowała się. Uśmiechnęła się smutno, zawstydzona swoimi łzami, przygnębiona utratą
dziecinnych marzeń. - Prawda okazała się taka smutna, że trudno mi się z nią'pogodzić ... Ale
wiem, że muszę jakoś z tym żyć i dam sobie radę.
Odwaga, z jaką gotowa była stawić czoło swemu przeznaczeniu, wzruszyła go bardziej, niż mógł
się spodziewać.
- Kocham cię - powiedział po chwili, jakby chciał dać jej coś w zamian za utraconą nadzieję.
Oczy Willow zrobiły się wielkie jak spodki. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie była równie
zaskoczona. Prżez długą chwilę milczała, usiłując uporządkować jakoś własne, rozchwiane
wskutek wydarzeń . ostatnich dni, emocje.
- Nie wiem, co powiedzieć, Steve - odezwała się w końcu, nie chcąc mówić mu niczego, co nie
byłoby prawdą i tylko prawdą.
- Nie oczekuję deklaracji - powiedział. - Chciałem tylko, żebyś o tym wiedziała.
Steve wstał i wyszedł z wody.
- Pora się ubierać - odezwał się spokojnie, jakby przed chwilą nie wyznałjej miłQści. - Czeka na
nas Zeke Blackstone, a po drodze powinniśmy jeszcze zajrzeć do hotelu i zabrać twoje rzeczy.

Zeke Blackstone był żywą legendą Hollywood. Odkąd przyjechał do Kalifornii, by szukać sławy
i majątku, jego życie było nieustającym pasmem sukcesów. Już pierwsza rola przyniosła mu
uznanie zarówno krytyki, jak i publiczności i uczyniła go bezsporną gwiazdą amerykańskiego
kina. Teraz, w wieku czterdziestu siedmiu lat, stał u szczytu swoich możliwości twórczych jako
aktor, reżyser i producent filmowy. Pojawić się u jego boku było marzeniem najzdolniejszych
młodych aktorów i aktorek.
Zeke mieszkał wraz ze swoj ą żoną Ariel Cameron nad brzegiem oceanu. Okolica, w której
stałjego dom, nosiła oficjalną nazwę Kolonii znad Plaży Malibu, lecz w kręgu wtajemniczonych
zwana była po prostu Kolonią.
Willow, która oczekiwała, że ujrzy zapierające dech w piersi widoki Pacyfiku, luksusowe
rezydencje i bajeczne sklepy, w których słynni i bogaci kupują ubrania od Annaniego, wodę
Evian i importowane Z Grecji kozie sery, poczuła się rozczarowana. Ocean widać było tylko w
prześwitach między domami i koronami palm, sklepy wyglądały tak samo jak gdzie indziej w
Ameryce, a rezydencje kryły się za wysokimi żywopłotami i zamkniętymi bramaini.
- Jesteś pewny, że to tu? - spytała, kiedy jechali powoli wąską drogą mającą. prowadzić do domu
Blackstone'a.
- Zaufaj mi - odpowiedział spokojnie Steve i zaparkował swego mustanga przed niepozomym
garażem.
Wysokie żywopłoty, których najwyraźniej od dawna nie tknęły nożyce ogrodnika, zasłaniały
widok na ocean. Pomiędzy nimi wyłożona kamiennymi płytami ścieżka wiodła do schodków
prowadzących na taras i do frontowych drzwi, którym nie zaszkodziłoby odmalowanie.

background image

Otworzyła im sama Ariel Cameron. Wyglądała równie elegancko jak podczas telewizyjnych
występów, które przyniosły jej tak wielką sławę. Miała szczupłą figurę, wielkie, niebieskie oczy i
złote włosy, które opadały na ramiona. Była ubrana w obcisłe, białe dżinsy i biały sweter. W
uszach miała złote kolczyki z perłami, na palcu' lśnił w słońcu pierścionek z brylantem.
- Zeke jest na tarasie - powiedziala, kiedy się przedstawili. - Proszę, wejdźcie.
Wnętrze domu było dokładnie takie, jak to sobie Willow wyobrażała. Hol na planie trójkąta, z
kamienną posadzką, wydał jej się większy od jej całego mieszkania w Portlandzie. Wysoko pod
sklepionym sufitem wisiał żyrandol z kutego żelaza, ze ściany patrzyła na nią potrójna twarz
Ariel Cameron pędzla Andy Warhola.
Do salonu schodziło się po dwustopniowych schodach.
Na podłodze ze zwykłych, prostych desek leżały tureckie dywany w delikatnych pastelowych
kolorach. W ogromnym pomieszczeniu, w którym z łatwością mogłoby się zebrać ze sto osób,
stały w pozornym nieładzie kanapy, sofy, fotele i krzesła z tapicerskimi obiciami kremowej bar-
wy, pełne bladoróżowych, błękitnych, żółtych i jasnozielonych poduszek. Pod ścianą wznosił się
wielki kamienny kominek, obok którego stał fortepian z uniesionym wiekiem. Cała zachodnia
ś

ciana była przeszklona. Na tarasie oparty o drewnianą balustradę mężczyzna rozmawiał przez

telefon komórkowy. Ariel zapukała w szybę. Zeke Blackstone odwrócił się do nich, uśmiechnął i
gestem dał im do zrozumienia, że zaraz kończy ..
- Siadajcie, proszę. - Gospodyni wskazała im najbliższą kanapę .. - Przygotuję coś do picia. Może
być wino czy .macie ochotę na coś innego?
- Chętnie napiję się wina - odpowiedział Steve ..
- Może pani w czymś pomóc? - zaproponowała Willow.
Ariel odpowiedziała jej uśmiechem.
- Dziękuję, dam sobie radę.
Rozległ się cichy szelest odsuwanych drzwi.
- A oto Zeke - pożegnała ich Ariel i odeszła.
Zeke Blackstone był równie przystojny jak jego żona, wysoki, szczupły i szeroki w ramionach.
Pomimo swoich czterdziestu siedmiu lat miał w sobie coś chłopięcego i żywiołowego. Być może
sprawiały to wypłowiałe dżinsy, do których nosił zwykłą błękitną koszulkę, bujne ciemne włosy
ledwo przyprószone siwizną na skroniach lub brązowe oczy patrzące ciepło i przyjaźnie. Trudno
się było dziwić, że kobiety za nim szaleją.
- Zeke Blackstone - przedstawił się po prostu i wyciągnął rękę.
Kiedy się przywitali, przysiadł na poręczy fotela.
- Jack Shannon zostawił mi wczoraj tajemniczą wiadomość, z której wynikało tylko tyle, że
koniecznie muszę z wami pogadać. Po powrocie do domu zadzwoniłem do niego, ale nie chciał
mi niczego wyjaśnić. Ach, ci pisarze - westchnął Zeke - kochają niespodzianki.
Do pokoju weszła Ariel. Zeke poderwał się z miejsca, wziął od żony tacę i postawił na stoliku
koło kanapy.
- Wiem tylko, że przyszliście w sprawie młodej kobiety, która mieszkała na początku lat
siedemdziesiątych w Bachelor Anns.
Wręczył im po kieliszku białego wina, po czym, także z kieliszkiem w dłoni, usiadł obok żony.
- Jak wam mogę pomóc?
Willow zawahała się i spojrzała niespokojnie na Ariel Cameron.
- Pytaj śmiało - zachęciła ją Ariel z uśmiechem. Stare miłości Zeke'a nie przyprawiają mnie o
ataki zazdrości.
- No więc ... - Willow przypomniała sobie słowa
Steve'a, który radził jej, by nie owijała w bawełnę - zastanawiam się, czy nie jest pan

background image

przypadkiem moim ojcem.
Ariel Cameron zgodnie ze swoją obietnicą zachowała
spokój, ale jej mąż omal nie oblał się winem z wrażenia. Trosklhya Ariel wyjęła mu kieliszek z
ręki i odstawiła na stolik .
- Czy moglibyśmy usłyszeć coś więcej na ten temat? - spytała spokojnie.
Zeke Blackstone wpatrywał się w fotografie, które wręczyła mu Willow.
- Nigdy nie spotykałem się z pani matką. Przysięgam na Boga. Oczywiście, jeżeli poprawi to
pani samopoczucie, to gotów jestem w każdej chwili zrobić badania krwi.
- Nie, to nie ...
- Możemy to zrobić później - wtrącił Steve, zanim
Willow zdążyła podziękować za propozycję.
Rzuciła mu zaskoczone spojrzenie. Dla niej sama gotowość Blackstone'a do poddania się próbie
była już dostatecznym dowodem.
- Czy. przypomina pan sobie coś, co mogłoby nam pomóc? Z kim się spotykała?
- Donna była dziewczyną Eryka.
Steve i Willow popatrzyli na siebie.
- Eryka? Nie Ethana? - spytał Steve dla pewności.
- Hrnrnm. - Zeke Blackstone zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał, ale w końcu
tylko wzruszył ramionami. - Cała sytuacja była dosyć skomplikowana. Na początku, zaraz po
przeprowadzće do Bachelor Arms,' Donna spotykała się z Ethanem. Potem poznała Eryka.
Myślę, że to był znacznie poważniejszy związek.
- Czy byli ... kochankami?
- Chyba tak, chociaż .. .- Zeke pokręcił głową. - Nigdy nie wiadomo, jak to naprawdęjest między
ludźmi. Później, po śmierci Eryka, nieraz rozmyślałem o tym wszystkim, ale nie doszedłem do
ż

adnych wniosków.

- Ajak to było?
- Kiedy Donna zaczęła spotykać się z Erykiem, Ethan był wściekły. Najwyraźniej uważał, że
ponieważ ściągnął ją do Bachelor Arms, to powinna należeć wyłącznie do niego. I nie miał
najmniejszej ochoty dzielić się nią z jakimkolwiek innym facetem.
- Dzielić się? - powtórzyła zaskoczona Willowo
- No cóż - Zeke posłał jej przepraszające spojrzenie - może tak, może nie. Ta cała sytuacja była
dość nie jasna. Wtedy wydawało mi się, że Donna jest z Erykiem. Po jego samobójstwie
najwyraźniej szukała pociechy u Ethana. Mam wrażenie, że czuła się winna, a Ethan był jedynym
człowiekiem, który rozumiał jej problemy. Musicie wziąć pod uwagę, że ja sam nie byłem wtedy
w najlepszej formie. Samobójstwo Eryka odmieniło życie wszystkich mieszkańców apartamentu
l G. W każdym razie wydaje mi się, że pamiętam ich długie rozmowy o damie z lustra, o
spotkaniu z nią i o konsekwencjach tego spotkania. Mogli o tym rozprawiać w nieskończoność.
Czasem, kiedy tego słuchałem, ciarki chodziły mi po grzbiecie.
- Proszę nam tylko nie mówić, że oni oboje widzieli tę mityczną damę z lustra.
- Obawiam się, że nie da się tego uniknąć. Jeśli dobrze pamiętam, Ethan widział ją przynajmniej
dwukrot.nie. Za pierwszym razem zanIm dostał rolę lekarza w serialu "Lata mijają". Za drugim
razem tej samej nocy, gdy zginął Eryk. Był wtedy, a być może jest i dzisiaj, całkowicie
przekonany o prawdziwości tego, co zobaczył.
Steve prychnął.

- Nic dziwnego, że nasza polityka schodzi na psy.
Zeke roześmiał się.
- Nie tylko Ethanją widział. Zdaje się, że przydarzyło się to także wielu innym ludziom. Na ogół

background image

nie przywiązuję do takich historii większego znaczenia, ale odkąd usłyszałem, że spotkali ją
także Jack Shannon i jego żona, trudno byłoby mi uznać to wyłącznie za wytwór bujnej
wyobraźni.
- Tak, wiem, że ją widzieli. A jego urocza żona gotowa była wręcz obrazić się na mnie, kiedy
wyraziłem powątpiewanie w istnienie tej legendarnej postaci.
Zeke zaśmiał się znowu.
- Słodka buzia Faith niejednego już zwiodła. Ta dziewczyM gotowa jest bronić Jacka niczym
lwica.
- Czy pan także widział damę z lustra? - Willow nie umiała powstrzymać ciekawości.
Zeke pokręcił głową.
- Nie przypominam sobie tego.
- Ja ją widziałam - wtrąciła Ariel.
Zeke spojrzał zaskoczony na żonę.
- Naprawdę? Kiedy?
Ariel spojrzała na niego z łagodnym, kobiecym uśmiechem.
- To było za pierwszym razem, kiedy wróciliśmy do apartamentu lG, po tym, jak ponownie się ze
sobązwiązaliśmy.
- Dlaczego nigdy mi o tym nie wspomniałaś?
- To było bardzo dziwne przeżycie - powiedziała z namysłem Ariel. - Kątem oka zobaczyłam w
lustrze coś białego, co zaraz znikło. Nigdy nie potrafiłam zdecydować, co to naprawdę było, i z
czasem o tym niemal zapomniałam. Na wszelki wypadek wolałam nikomu nie mówić.
- Czy to spotkanie zmieniło coś w pani życiu? - spytała Willowo
Ariel wzruszyła ramionami.
- Zeke i ja jesteśmy znowu razem. Gdyby ktoś mnie zapytał, zanim ją zobaczyłam, czy to
możliwe, odpowiedziałabym, że to bardzo mało prawdopodobne. A jednak się zdarzyło i - Ariel
uśmiechnęła się ciepło do męża - jesteśmy szczęśliwi jak nigdy.
- I naprawdę sądzi pani, że to za sprawą damy z lustra? - spytał pełnym powątpiewania głosem
Steve.
- Nie wiem. Może. W apartamencie lG jest coś ... - Ariel wzruszyła ramionami, jakby chciała po
raz kolejny podkreślić trudny do określenia charakter tego, co widziała - nie z tej ziemi. Wierzę,
ż

e to może wywierać na ludzkie losy jakiś trudny do przewidzenia wpływ.

- Jack jest przekonany, że jakaś siła zmusiła nas wszystkich do powrotu po latach do Bachelor
Arms. Na miejsce śmierci Eryka. On wrócił tam pierwszy, żeby pogodzić się z przeszłością i
zacząć nowe życie. Potem my z Ariel. A teraz ... - Zeke spojrzał na Steve'a i Willow spod
wliesionych brwi - wy. Czasem trudno uniknąć wrażenia, że coś w tym musi być.
- Czasem trudno uniknąć wrażenia, że ludzi dookoła ogarnia szaleństwo - prychnął Steve i
wsunął do kieszeni drobne, które otrzymał jako resztę.
Wracając od Zeke'a Blackstone'a, wstąpili na obiad do małej restauracji z widokiem na ocean.
Skończywszy jedzenie, uznali, że przyjemniej' będzie przejść się wzdłuż brzegu niż siedzieć nad
deserem.
- Nie mogę pojąć, jak to możliwe, że dorośli ludzie wierzą w takie zabobony.
Willow roześmiała się z jego zgorszonej miny.
- Pamiętasz, co powiedział nam Jack Shannon? Czy naprawdę nie potrafisz uwierzyć w to, że
dookoła nas dzieją się rzeczy, których nie możemy pojąć?
- Nie - oświadczył zdecydowanie Steve. -. Jeżeli o mnie chodzi, to na świecie jest dostatecznie
dużo prawdziwych kłopotów, żebym miał jeszcze przejmować się duchami.

background image

- Skąd możemy wiedzieć, co jest, a co nie jest prawdziwe? - zastanawiała się głośno, zajęta
roztapiającymi się lodami. - Filozofówie męczą się nad tym od ładnych ... Uważaj na lody!
Podwójna porcja lodów truskawkowych wylądowała w piasku pod ich stopami.
- Nic się nie stało - powiedziała pocieszającym tonem, jakby był dzieckiem. - Mogę się z tobą po
...
Urwała napotkawszy jego spojrzenie. Trwało dobrą chwilę, zanim odzyskała oddech ..
- Może masz ochotę spróbować moich?
- Mam - odpowiedział krótko.
Wyciągnął dłoń, chwycił jej rękę w nadgarstku i przyciągnął do ust. Powoli, nie odrywając
wzroku od oczu Willow, oblizał różową mazię spływającą po jej palcach.
Zamknęła oczy. Kolejna porcja lodów wylądowała na piasku u ich stóp. .
- Chcesz drugą porcję? - mruknął, znając odpowiedź.
Bez słowa pokręciła głową.
- W takim razie jedziemy do domu. Ale po drodze - uśmiechnął się - kupimy lody w pudełku. Są
naprawdę smaczne, kiedy sięje zjada z twojej ręki.

Po wejściu do mieszkania Steve od razu zauważył migające światełko w obudowie telefonu. Ktoś
zostawił im wiadomość. Steve włączył automatyczną sekretarkę· Z głośnika dobiegł ich głos
Jacka Shannona.
- Wiem, gdzie znajduje się pudło z papierami Eryka. Kiedy pakowaliśmy z Faith nasze rzeczy,
Amberson wyniósł je do piwnicy w Bachelor Arms. Nie wiem, czy dacie temu wiarę, ale
powiedział mi, że tam jest ich miejsce. Wybieram się po nie jutro rano. Jeśli chcecie, to możemy
spotkać się na miejscu koło dziesiątej, chyba że wolicie zobaczyć się z nami za parę dni. Faith
mówi, że będzie jej miło, jeśli wpadniecie do nas na obiad w środę albo w czwartek. Jak wolicie.
Willow drgnęła jak pies myśliwski, który poczuł zapach zwierzyny. Steve objął ją ramieniem.
- Pojedziemy tam jutro rano.
- Tu Marty - odezwał się kolejny rozmówca. - Miałeś rację, Steve. Kierowca, który przejechał
Donnę Ryan, uciekł z miejsca wypadku i nigdy nie został odnaleziony, więc sprawa pozostaje
otwarta. Zadzwoń do mnie, jak będziesz miał wolną chwilę.
- Zdaje się - zaczęła niepewnym głosem Willow - że jesteśmy już blisko wyjaśnienia tajemnicy.
- Nie byłbym taki pewny - odpowiedział Steve po chwili namysłu. - Coś mi w tym wszystkim nie
pasuje. - Co masz na myśli?
Steve przejechał dłonią po zmierzwionych wiatrem włosach.

- Tu musi chodzić o coś więcej niż o to, czy jesteś córką Robertsa.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Jeżeli Roberts miał udział we wczorajszym wypadku, to cała sprawa wygląda poważniej.
Znacznie poważniej. On musi się bać.
- Odkrycia, że zamordował moją matkę?
- Tego też. Ale czuję, że jest coś jeszcze.

ROZDZIAŁ 12
Steve otworzył ciężką bramę z kutego żelaza prowadzącą na dziedziniec Bachelor Arms i
puścił Willow przodem.
- Myślisz, że się uda? - spytała.
- Nie dowiemy się, jeżeli nie spróbujemy - odparł.
- Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, Roberts zachowywał się tak, jakby moja teoria na temat
okoliczności śmierci twojej matki w ogóle go nie interesowała. Ale to tylko pozory.

background image

Przeszli przez pusty dziedziniec. W porannej ciszy stukot obcasów czerwonych pantofli
Willow wydawał się nienaturaInie głośny. Stylowy stary dom zdawał się drzemać w
porannym słońcu jak starsza dama, która zasnęła na fotelu, czekając na przyjście gości.
Kiedy weszli do środka, owiał ich chłód. Willow poczuła się nieswojo. Przysunęła się bliżej do
Steve'a

i wsunęła mu rękę pod ramię. Drzwi do apartamentu l G były uchylone, jakby

milcząco zapraszały ich dalej. Oboje zawahali się, niepewni, co czeka ich wewnątrz.
Steve spojrzał na stojącą obok niego dziewczynę.
- Nie musisz brać w tym udziału. Prawdę mówiąc, nawet wolałbym załatwić to sam.
Willow pokręciła głową.
- Chcę iść z tobą - odparła zdecydowanym tonem. Wysunęła rękę spod jego ramienia i weszła do
ś

rodka.

Mieszkanie byo puste. Pudła zawierającego ważne dla nich notatki i pamiątki z dawnych czasów
nigdzie nie było widać.
- Amberson i Jack muszą go jeszcze szukać w piwnicy - odezwał się Steve.
Willow podeszła do lustra.
- Trudno sobie wyobrazić, że wywarło wpływ na losy tak wielu ludzi, prawda? - Wyciągnęła
rękę i dotknęła delikatnie rzeźbionej ramy. - Wygląda jak najzwyklejsze w świecie ,stare lustro.
- Ale to więcej niż lustro - zabrzmiał głos za jej plecami.
Odwróciła się gwahownie.
Ethan Roberts stał w otwartych drzwiach do jednej z sypialni. Był ubrany w szyty na zamówienie
elegancki granatowy garnitur, białą kos~lę i krawat w paski. Wyglądał jak uosobienie
odnoszącego sukcesy polityka: zamożny, zadowolony z siebie i przyjazny. Tyle że W ręku
trzymał rewolwer.
- W tym lustrze można zobaczyć przyszłość - odezwał się swobodnym tonem, jakby p:t;owadzili
towarzyską konwersację. - Patrząc w nie dostatecznie długo, można zobaczyć całe swoje życie.
Jeśli zechce tego dama z lustra. Ja nie mogę narzekać, zawsze byłem jej \llubieńcem.
- Czy nie mówiłeś nam, że nigdy jej nie widziałeś? - zauważył Steve, starając się odwrócić
uwagę Robertsa od Willowo
_ Kłamałem - przyznał Roberts lekkim tonem, nie odrywając wzroku od Willow lub. może od
lustra. Człowiek z moją pozycją nie pO,Winien wierzyć w duchy, prawda? Wyborcy nie byliby
zachwyceni. Nie ruszaj się, Hart - polecił ostro, ale w chwilę potem przybrał poprzedni ton. - Nie
chciałbym strzelać do ciebie albo do panny Ryan.
- A co zamierzasz z nami zrobić? - spytał Steve.
_ Wymyśliłem kolejne zrządzenie losu - odparł Roberts. - Nie, nie kolejny wypadek drogowy. To
byłoby trochę zbyt oczywiste. Tym razem to będzie pożar. Tragiczna historia. Co powiecie na
taki tytuł w gazetach:
"Dwoje kochanków spłonęło w domu w Laurel Canyon, ponieważ wykrywacz dymu nie
działał"?
- Za dużo ludzi wie o naszym spotkaniu, Roberts. Na przykład Jack Shannon i Ken Amberson.
Są w tej chwili w piwnicy, ale wiedzą, że umówiliśmy się tu z tobą. Nie uda ci się uniknąć
podejrzeń.
- Podejrzęnia - prychnął ze wzgardą Roberts. - Mogą podejrzewać mnie, o co tylko zechcą, ale
nigdy nie będą mieli dowodów. Żaden z nich nie będzie mógł zeznać, że widział hl mnie albo
was. Nie, nie zabiłem ich - dodał, widząc przerażone spojrzenie Willowo - Wystarczyło
zatrzasnąć za nimj drzwi, kiedy zeszli na dół. O tej pqrze dom jest pusty. Dopiero za kilka
godzin, nie prędzej, ktoś ićh wypuści. A wtedy już nie będzie tu po nas śladu. Jeżeli was zaczną
szukać, okaże się, że w ogóle tu nie przyjechaliście, bo zachciało się wam szybkiego numerku

background image

przed wyj ściem i ... tak się rozpaliliście, że cały dom poszedł z dymem.
- Nie uda ci się.
- Czemu nie? Dotąd zawsze mi się udawało. - Roberts był pewny swej bezkarności jak
rozpieszczone dziecko. - Morderstwo to nic trudnego. Trzeba się tylko dobrze przygotować.
- Mylisz się - stwierdził spokojnie Steve. - My na przykład wiemy, że zamordowałeś swoją
pierwszą żonę·
- To było samobójstwo. Wszyscy byli co do tego zgodni. Za dużo proszków nasennych.
Załamanie nerwowe. No cóż, to się zdarza. Zwłaszcza jeżeli ktoś się źle prowadzi- dodał surowo.
- A moja matka? Czemu ją zabiłeś?
Twarz Robertsa wykrzywił gniewny grymas.
- Bo zdradziła mnie z Erykiem Shannonem. Niewdzięczna łajdaczka. To ja ją odkryłem. To ja
sprowadziłemją do Bache10r Arms. Miała być moja.
- A tymczasem nie chciała mieć z tobą nic wspólnego, co? - odezwał się zaczepnie Steve. - Nie
dziwię się. Widywała się z tobą, bo zażądali tego od niej producenci serialu. A potem poznała
Eryka i odmówiła dalszych spotkań.
- Nie rozumiała, co jej mogę dać. Ile możemy razem osiągnąć. Musiała dostać nauczkę·
- Jaką nauczkę?
_ Tamtej nocy poszedłem za nimi do ich mieszkania. Eryk pokłócił się właśnie z bratem z
powodu scenariusza, który sprzedali studiu Regal Productions. Twoja mamusia chciała go
pocieszyć. Czekałem pod drzwiami. Słyszałem, jak się kochali. - Na twarzy Robertsa pojawił się
wyraz nienawiści. - Byłem cierpliwy. Kiedy twoja matka zasnęła, wszedłem po cichu do środka.
Eryk stał na balkonie i palił ·papierosa. Wystarczyło złapać go za nogi i unieść. Spadł sam. -
Roberts wzruszył ramionami. - Potem poszedłem bawić się z innymi w lG. Gdy zjawiła się
Donna, ktoś powiedział jej, że Eryk poszedł po piwo. Sam to wcześniej zasugerowałem. Ciało
odkryto po paru godzinach. Wpadł na nie Zeke.
- Mówił nam, że Donna szukała u ciebie pociechy po śmierci Eryka. Czy to też było częścią
twojego planu?
- To było zrozumiałe. Byłem pełen współczucia. Słuchałem cierpliwie jej żalów. Darowałem jej
nawet to, że mnie zdradziła. No ale kiedy się okazało, że ma z tym sukinsynem dziecko ...
Willow westchnęła głośno.
_ Tak, Eryk Shannon jest twoim ojcem. Czy to dla ciebie pociecha?

.

_ Owszem - odezwała się przez zęby. - Duża pociecha.
- Masz nie lepszy gust niż twoja matka - pocieszył się łatwo Roberts.
- Dlaczego czekałeś aż rok, żeby ją zabić? - spytał Steve. - Czemu nie zrobiłeś tego od razu, gdy
okazało się, że jest w ciąży?
- Bo mi uciekła - odparł Ethan. - I nawet nie wiedziałem dokąd. Wróciła po roku. Powiedziala
mi, że żałuje i chce, żebyśmy zaczęli wszystko od nowa. Wiedziałem, że kłamie. Podejrzewała,
ż

e zabiłem Eryka, i chciała zdobyć na to dowody. Uświadomiłem jej, że to niemożliwe, a ona

powiedziała, że i tak pójdzie na policję. Na to nie mogłem pozwolić. Dostałem właśnie rolę
szlachetnego szeryfa w ~esternie i takie obrzydliwe oskarżenie mogłoby zaszkodzić mojej
popularności. Nawet bez dowodów. No i czy świat jest sprawiedliwy? - zapytał tonem skargi.
- Więc zamordowałeś Donnę z zimną krwią, żeby nie udaremniła twojej kariery?
- Tak. Jak wam już powiedziałem, to nic trudnego. Trochę się ucharakteryzowałem, ukradłem
samochód z parkingu i poczekałem, aż będzie przechodziła przez ulicę. Odstawiłem samochód
parę ulic dalej i spokojnie wróciłem do domu.
- Nie miałeś wyrzutów sumienia? - spytała z niedowierzaniem Willowo - Spałeś tej nocy?
-. Całkiem dobrze.

background image

- To klasyczny psychopata - powiedział Steve. - Żadnych skrupułów. Żadnych wyrzutów
sumienia. Taki jest pan Roberts. No dobrze. Starczy nam już tego, Marty - zakończył głośniej,
jakby mówił do kogoś w sąsiednim pokoju.
- Nie wyobrażaj sobie, że mnie nabierzesz, Hart. Steve powoli i spokojnie sięgnął do
kołnierzyka koszuli i odwinął go. Oczom Robertsa ukazał się przyczepiony od spodu mikrofon.
Jego twarz spurpurowiała.
- Nie! - wrzasnął i wypalił z rewolweru.
Kula trafiła Steve'a w pierś, lecz nie zatrzymało go to. W mgnieniu oka znalazł się przy Ethanie i
wymierzył mu mocny cios w szczękę. Pistolet upadł na podłogę. Steve unieruchomił Robertsa,
wykręcając mu rękę·
Rewolwer na środku pokoju wirował coraz wolniej, aż wreszcie się zatrzymał.
- Podnieś go - polecił Willow Steve.
Schyliła się i podniosła broń. Za drzwiami rozległ się tupot i do mieszkania wbiegli policjanci.
- Nie wolno wam tego robić - krzyczał siny ze złości Roberts. - To niezgodne z prawem. Jestem
przedstawicielem władz ustawodawczych stanu Kalifornia. Żądam ...
Urwał nagle i wbił osłupiałe spojrzenie w lustro. Steve odwrócił głowę, by zobaczyć, co go tak
przeraziło. Nie dostrzegł w lustrze niczego prócz odbicia dwóch męskich sylwetek.
- Widzisz ją, co? - mruknął przez zęby i popatrzył Robertsowi głęboko w oczy. - No cóż, tym
razem speł. nią się chyba twoje najgorsze obawy.

- Myślałam, że kamizelki kuloodporne naprawdę chronią przed kulami - narzekała Willow z
ponurą miną, oglądając siny ślad na piersi Steve'a, dokładnie w tym miejscu, gdzie biło serce. -
To wygląda tak, jakby ktoś zdzielił cię kijem baseballowym.
Naprawdę się o niego bała i gdy tylko minął pierwszy szok, zaopiekowała się nim tak troskliwie,
ż

e Steve z najwyższym trudem zdołał ją namówić, by pozwoliła policjantom zdjąć z niego

kamizelkę kuloodporną i rozplątać kabelki od magnetofonu.
- Czy nie macie kamizelek, które zapewniałyby naprawdę skuteczną ochronę? - spytała stojącego
przed nią policjanta, tak jakby to on był wszystkiemu winien.
- Nie, proszę pani - odparł zagadnięty z niezmąconym spokojem. - To naj nowszy model.
Niestety, muszę zabrać i tę, którą ma pani na sobie.
Willow wzruszyła ramionami i Steve nie był wcale pewny, czy nie podejrzewa, że zostali
wykorzystani jako króliki doświadczalne, na których wypróbowywano ten nowy model. Jeżeli
nawet tak było, to nie powiedziała na ten temat ani słowa więcej. Zdjęła czerwony żakiet i ba-
wełniany sweterek w kwiatki, a następnie odwróciła się tyłem do policjanta, który pomógł jej
zdjąć kamizelkę.
Zostali sami w apartamencie IG.
- Czy na pewno cię nie boli? - spytała z troską.
- Kiedy tak naciskasz, to boli - oświadczył i odsunął delikatnie jej rękę.
W jej oczach odbił się przestrach.
- O Boże! Przepraszam, Steve. - Willow schowała ręce za plecy, jakby korciło ją, by go dotknąć.
- Nie chciałam cię urazić. Tak mi przykro. Ja ...
- Willo w, spokojnie, kochanie. - Wziął ją za ręce i dopiero teraz zauważył, że drżą. - Już po
wszystkim.
- Już po wszystkim - powtórzyła i przylgnęła do niego całym ciałem.
Zamknęła oczy i spróbowała zebrać siły. Wtuliła policzek w jego nagą pierś. Steve objął ją
ramionami i przytulił.
Stali tak przez długą chwilę. Cieszyli się, że są razem, cali i zdrowi. Willow uniosła głowę i

background image

uśmiechnęła się do mego.
- Kocham cię, Steve. Chciałabym, żebyś o tym wiedział.
Pokręcił głową.
- Jeszcze nie, Willowo Poczekaj trochę, aż się z tego otrząśniesz.
W jej oczach natychmiast zabłysła złość.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, ze nie wiem, co mówię?
Uśmiechnął się, rozbawiony jej porywczością.
- Rzeczywiście miałem na myśli coś w tym rodzaju.
- Ze wszystkich bezczelnych... Niech to diabli, Steve Hart, gdybyś już nie był posiniaczony, to
tak bym ci przyłożyła... - Pokręciła głową, jakby nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. - Daruję
ci tylko dlatego, że jesteś w szoku. Rozumiesz? - zamikła na dłuższą chwilę, po czym dodała: -
Kocham cię i zawsze będę cię kochała takiego, jaki jesteś. Zapamiętaj to sobie dobrze. Raz na
zawsze.
- Willow, ja ...
Uśmiechnęła się za.dowolona, że choć raz zapomniał języka w gębie.

- Nic już nie mów. Lepiej mnie pocałuj - zażądała i przyciągnęła jego głowę do swojej.

- Przepraszam bardzo - rozległ się męski głos. - Nie przeszkadzam?
- Owszem - odparł Steve i zanim się odwrócił, by zobaczyć, kto przyszedł, wycisnął na ustach
Willow długi pocałunek.
W drzwiach stał Jack Shannon, trzymają~ oburącz kartonowe pudło.
- Pomyślałem, że może zachcecie to ód razu obejrzeć. Mamy tu mnóstwo ciekawych,rzeczy. -
Jack postawił pudło na podłodze, podszedł bliżej i wyciągnął dłoń do Steve'a.- Nigdy ci tego nie
zapomnę, Steve. Nie masz pojęcia, jaka to dla mnie ulga wiedzieć, że Eryk nie popełnił
samobójstwa. Przez tyle lat gryzłem się tą myślą.
- Podziękuj Willow. - odpowiedział Steve i potrząsnął dłonią Jacka. - To ona chciała to wszystko
wyjaśnić.
- Wolałbym pocałować Willow, jeśli pozwolisz - odparł Jack i nie czekając na pozwolenie,
ucałował dziewczynę serdecznie w oba policzki. - Witam w rodzinie, Willow.
Zarzuciła mu ręce na szyję i mocno przytuliła się do niego.

- Dziękuję ... - odsunęła się i uśmiechnęła przez łzy szczęścia - stryjku Jacku.
Jack Shannon wydał głośny jęk.
- Sam nie wiem, czy się cieszyć, kiedy słyszę coś takiego z ust kobiety, która jest w wieku mojej
ż

ony - przyznał, ale zaraz dodał z uśmiechem: - Jakoś się do tego przyzwyczaję.

- Chyba będziesz musiał - odezwał się Steve. - Willow ma ostry języczek i na pewno będzie ci o
tym przypominać przy każdej okazji.
Jack i Willow uścisnęli się raz jeszcze.
- W przyszłą środę będziemy na was czekali z obiadem - pożegnał ich Jack i wyszedł.
Zostali sami w pokoju, w którym nie było niczego prócz lustra na ścianie i pudła na podłodze.
Uklęknęli po jego obu stronach.
- Ty zajrzyj - poprosiła. - Trzęsą mi się-ręce.
Steve sięgnął do pudła i zaczął wydobywać z niego ukryte od ćwierć wieku skarby - zdjęcia,
kartki pocztowe, listy, wreszcie dziennik Eryka .
- "Donna powiedziała mi wczoraj, że będziemy mieli dziecko" - przeczytał na głos. - "Jestem taki
szczęśliwy".
I tak spełniły się marzenia, które Willow już zdążyła pogrzebać. Miała ojca, który kochał jej
matkę i któregc straciła tylko wskutek okrucieństwa losu.

background image

- Och - szepnęła drżącym głosem i spojrzała na Steve'a przez łzy. - Steve, ja ... - Urwała
wpatrzona w lustro.
Zaskoczony jej niezwykłym wyrazem twarzy Steve odwrócił się w stronę lustra.
- Widzisz ją? - szepnęła.
Steve zamrugał, jakby nie wierzył własnym oczom.
- Ja ... mój Boże ... tak, widzę ją - przyznał.
Przez długą chwilę tkwili tak bez ruchu i patrzyli . na kobietę w białej, powłóczystej sukni.
Obserwowała ich uważnie, po czym skinęła przyjaźnie głową i zniknęła.
Willow i Steve spojrzeli po sobie, ciągle jeszcze niepewni i trochę ·wystraszeni tym, co
zobaczyli
- Myślę, że spełniło się twoje największe marzenie - odezwał się wreszcie Steve i położył ręce na
stojącym pomiędzy nimi pudle.
- Tak. Ja też tak myślę - przyznała i nakryła jego dłonie swoimi. - Ale to coś więcej.
- Tak sądzisz?
- Wiesz, że tak jest. - Willowodepchnęła pudło na bok i przysunęła się bliżej do Steve'a. - Ty też
ją widziałeś.
- No tak - wzruszył ramionami, jakby wciąż nie mógł uwierzyć.
- Tylko nie próbuj się teraz wypierać, twardzielu ostrzegła i ujęła jego twarz w dłonie, by nie
mógł uciec przed nią wzrokiem. - Sam to przyznałeś.
- I co z tego wynika? - spytał, choć dobrze wiedział, do czego Willow zmierza.
- Co z tego wynika? - powtórzyła. - Że spełni się nasze największe marzenie, Steve.
Przekrzywiła głowę i spojrzała na niego spod rzęs. Jej usta znalazły się zaledwie o milimetry od
jego ust.
- Mam rację, Steve?
- Jasne, skarbie - odparł i. nakrył jej wargi swoimi.

EPILOG
Pierwsze wieści o skandalu ujawnione zostały w popołudniowych wiadomościach telewizyjnych
i radiowych tego samego dnia, gdy został aresztowany Ethan Roberts. Do wieczora mieszkańcy
Los Angeles mogli się już zapoznać ze szczegółami całej historii. Na pielWszej stronie "Los
Angeles Times" ukazał się obszerny artykuł pióra Jacka Shannona przedstawiający szczegóły
niewiarygodnych zbrodni kryjących się za karierą Ethana Robertsa. Następnego dnia dowiedziała
się o nich cała Ameryka. Przez kilka dni postać kandydata do Senatu była na ustach wszystkich.
Armia dziennikarzy oblegała dom Robertsów w Pacific Palisades, co bardziej przedsiębiorczy
wybrali się nawet do Laurel Canyon, by odszukać bohaterów wydarzeń.
Na darmo. Willow i Steve zniknęli bez śladu.

- W końcu spełniły się jego najgorsze obawy i przeczucia - powiedziała Willow, obejrzawszy
sprawozdanie sieci CNN w dzień poprzedzający rozpoczęcie procesu.
- Tak. - W głosie Steve'a brzmiała głęboka satysfakcja. - Teraz cały świat dowie się wreszcie,
kim jest Ethan Roberts.
Willow przysiadła na krawędzi szerokiego hotelowego łóżka.
- Nic na to nie poradzę, ale żal ,mi jego rodziny. Biedna mała, będzie cierpiała do końca życia.
- Nie powinnaś się zamartwiać. Córce Robertsa będzie lepiei bez ojca niż z takim łajdakiem. -
Steve wyciągnął rękę i wyjął pilota z ręki Willowo
- Zaraz, chwileczkę, nie obejrzałam jeszcze informacji z giełdy - zaoponowała.
- Obejrzysz jutro - odparł krótko.

background image

Wyłączył telewizor i odłożył pilota na nocny stolik poza jej zasięgiem.
Willow spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi.
- Chciałam obejrzeć teraz - zaprotestowała bez przekonania.
- A ja chcę się teraz kochać z moją żoną. I co ty na to?
Willow poczuła, że robi jej się gorąco. Żona. To tak cudownie brzmiało. Seksownie.
Czarodziejsko. Od dwóch dni, odkąd wzięli ślub w niewielkim kościele w Las Vegas, nie mogła
się tego dość nasłuchać. Może powinna się przyzwyczaić, ale na razie była jeszcze od tego
daleka.
- Masz coś przeciw temu? - uśmiechnął się i leniwym ruchem zaczął rozwiązywać krawat.
- Nie - przyznała, sięgając do najwyższego guzika czarnej; wieczorowej sukni. - Nie mam nic
przeciwko temu.
Pochyliła głowę i rzuciła mu uwodzicielskie spojrzenie spod rzęs.
- Za pół godziny będą powtarzali wiadomości.
- Czy to wyzwanie, pani Hart?
- A jak pan sądzi, panie Hart? - odpowiedziała i rozpięła kolejny guzik.
Suknia rozchyliła się i Steve mógł ujrzeć rysujący się w dekolcie zarys piersi skrytych za
czarnymi koronkami stanika.
- Obawiam się - odezwał się niezbyt pewnym głosem - że zajmie nam to trochę więcej niż pół
godziny.
Willow zsunęła suknię z ramion. Steve upuścił krawat na podłogę.
Steve ściągnął koszulę, a potem rozpiął klamrę od pasa i zaczął rozpinać spodnie.
Willow wstała i zrzuciła z siebie suknię. Czarny jedwab bezszelestnie opadł na podłogę.
Steve ściągnął buty i zdjął spodnie.
Willow usiadła i podkuliła nogę, by odpiąć klamerkę pantofla.
- Nie zdejmuj ich - mruknął ochrypłym z podniecenia głosem.

.

- Nie zdejmować pantofli?
- Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, pomyślałem sobie, że chciałbym, żebyś miała je na sobie,
kiedy będziemy się kochać. I nic więcej.
Przygryzła wargę i czekała niecierpliwie na to, co miało nastąpić.
Steve zsunął slipy i podszedł do niej. Położył jej ręce na ramionach i popchnął na miękkie łóżko
nakryte czerwonym satynowym prześcieradłem. Przez długą chwilę sycili się swoim widokiem.
_ Jest jeszcze lepiej, jeszcze piękniej, niż to sobie wyobrażałem.
Pochylił się nad nią i ujął jej twarz w dłonie.
_ Kocham cię - powiedział, patrząc jej głęboko w oczy.
Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Ja też cię kocham, twardzielu.










Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
02 Pietno przeszlosci 3 ( Schuler Candace )
HT164 Schuler Candace Piętno przeszłości
001 Schuler Candace Dziecko Desi
Child Maureen Lato pełne sekretów 02 Duchy z przeszlości
783 Child Maureen Lato pełne sekretów 02 Duchy z przeszlosci
006 Schuler Candace Na przekór sobie
Child Maureen Lato pełne sekretów 02 Duchy z przeszlosci
Harlequin Temptation 001 Schuler Candace Dziecko Desi
Sherryl Woods Bogaci kawalerowie 02 Randka z przeznaczeniem
108 Schuler Candace Dynastia z Hollywood 03 Kierunek milosc
115 Woods Sherryl Bogaci kawalerowie 02 Randka z przeznaczeniem
Schuler Candace Kierunek miłość

więcej podobnych podstron