MADELINE HARPER
UPOMINEK
DLA KAŻDEGO
ROZDZIAŁ
1
W pokoju rozbrzmiewały kobiece głosy.
Nora Chase siedziała za stołem z epoki Ludwika
XIV służącym jej za biurko i mówiła do słuchawki
telefonu opanowanym, stanowczym tonem. Jedynie
ktoś bardzo uważny wychwyciłby w jej głosie ślad
południowego akcentu.
Jej pomocnica, Janice Lavette, mówiła z silnym
akcentem nowojorskim. Właśnie teraz czuła się w swo
im żywiole, ostro przywołując do porządku jednego
z dostawców.
- Tak, tak. Wiem, że dzisiaj jest piątek po południu
i że masz jeszcze całą listę zamówień - skrzywiła się
zniecierpliwiona i machnęła ołówkiem, jakby odpędzała
uprzykrzoną muchę. - Ale chyba możesz podrzucić ten
drobiazg, no nie, Dan? Nie opowiadaj mi, że to ci nie po
drodze. Przecież to tylko parę kroków od ciebie!
Poślij tam kogoś. Nie musi nawet brać samo
chodu - ciągnęła dalej, nie dając sobie przerwać.
- Możesz to chyba zrobić dla mnie? Bądź co bądź
masz wobec mnie dług wdzięczności, nie? Jak to
jaki?! Jeszcze się pytasz? W końcu to ja załatwiłam ci
dwóch poważnych odbiorców! Nie powiesz mi chy
ba, że na tym nie zarobiłeś? No... Widzisz... To
cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Wiedzia
łam, że mogę na ciebie liczyć! Aha, i przyślij tu ko
goś przed piątą, dobrze?
Nie przerywając swojej rozmowy, cały czas ze
słuchawką telefonu przy uchu, Nora z rozbawie
niem przypatrywała się Janice, która zapisywała te
raz coś w rozłożonym na kolanie notesie. Zawsze
powtarzała, że najlepiej załatwia jej się telefony, kie
dy siedzi sobie na podłodze, tak jak teraz właśnie,
ze skrzyżowanymi po turecku nogami, obłożona no
tatnikami, książkami telefonicznymi, zapisanymi
karteczkami, które tylko ona jedna potrafiła odcyf-
rować. Nora nie miała nic przeciwko temu, pod
warunkiem że w biurze nie było akurat klientów.
Janice taka właśnie była: zawsze na luzie i zawsze
w dobrym humorze.
Nora spróbowała na powrót się skoncentrować
i dokończyć rozpoczętą rozmowę. Przez moment
słuchała jeszcze klienta, a potem wpadła mu w słowo,
zaczynając tłumaczyć cierpliwie spokojnym, melodyj
nym głosem.
- Tak, oczywiście doceniam pokładane w nas za
ufanie - powiedziała miękko. - Tak, jesteśmy zobo
wiązani, ale raz jeszcze powtarzam, że nasza firma nie
świadczy takich usług. - Zsunęła okulary na czubek
nosa i wzniosła oczy do nieba, wykrzywiając się przy
tym zabawnie. - Nie, niestety, bardzo mi przykro, nie
zajmujemy się świadczeniem usług tego rodzaju. Po
prostu nie ma takiej możliwości!
Przez dłuższą chwilę wysłuchiwała tego, co ktoś po
drugiej stronie miał jej do powiedzenia, aż wreszcie
odetchnęła z widoczną ulgą.
- Tak, myślę, że to świetny pomysł! Tak, Australia
będzie chyba najlepszym miejscem... No właśnie, naj
lepiej tam po prostu zadzwonić. A zatem kończę, żeby
nie blokować panu telefonu.
Położyła słuchawkę i parsknęła śmiechem.
- Słowo daję, czasami myślę sobie, że powinnyśmy
to zapisywać i potem wysyłać do księgi rekordów
Guinnessa. Facet żądał, żebym znalazła mu misia ko
ala i dostarczyła jego małej siostrzenicy w prezencie
urodzinowym!
- Nieźle! - Janice skinęła głową. - Ale mnie trafiło
się dziś rano coś lepszego. Zadzwoniła kobieta i chcia
ła, żebym jej doradziła, co jej tropikalna ryba, którą
trzyma w akwarium, mogłaby dostać na swoje uro
dziny.
Nora pokręciła głową z uznaniem.
- Wyjaśniłaś jej chyba, że najpierw musiałybyśmy
bliżej zaznajomić się z jej ulubienicą? Może by ją do nas
przyniosła? Wtedy zobaczymy, kto ma na co apetyt
- uśmiechnęła się porozumiewawczo, robiąc przy tym
zabawny grymas.
Była to mina zarezerwowana dla bliskich przyjaciół,
takich jak Janice. Nora nie wyglądała z nią na swoje
trzydzieści jeden lat ani na uosobienie elegancji oraz
dobrych manier, to znaczy zalet, z których właścicielka
firmy „Upominek dla każdego" znana była swoim
zamożnym i szacownym klientom.
- No widzisz, Janice - pokiwała głową. - Mówi
łam ci, że tutaj nie będziesz się nudzić.
Dziewczyna wstała z podłogi i położyła notes na
stole. W chwilę potem znowu siedziała w swojej
ulubionej pozycji.
- Fakt - przyznała. - Jestem tu od trzech lat i nie
nudziłam się ani minuty. Co prawda, nie mogę pojąć
jak radziłaś sobie przez pierwszy rok bez kogoś takiego
jak ja! - uśmiechnęła się zadziornie.
- No wiesz - Nora wzruszyła ramionami - przez
ten pierwszy rok nie mogłam nawet marzyć o kimś
takim jak ty. Już sam pomysł, by porzucić posadę
w sklepie i założyć własną firmę, był wariacki. Kiedy
wprowadziłam się tutaj i zapronowałam ci pracę,
ciągle jeszcze nie miałam pewności, czy interes się
rozwinie. Ale rozumiesz, lokal w dobrej dzielnicy
i asystentka - to ma znaczenie psychologiczne. Firma
od razu zaczyna wyglądać poważniej. W każdym razie
jedno na pewno mogę ci powiedzieć. Sprowadzając do
tego biura antyki, nie spodziewałam się, że moja
asystentka będzie siedziała na podłodze - westchnęła
z udanym zgorszeniem.
- Ale i klienci zachowują się dziwnie. Pchają się
tu teraz drzwiami i oknami - zachichotała Janice.
- Choć trzeba przyznać, że niektórzy z nich to kom
pletne szajbusy. Gdybyś jeszcze włożyła trochę forsy
w reklamę albo wystąpiła na przykład w jakimś
programie telewizyjnym o zwariowanych kolekcjo
nerach, to byśmy chyba tu miały prawdziwe ob
lężenie.
- Nie jestem pewna, czy to by nam wyszło na
dobre. - Nora sceptycznie przymrużyła oko. - Zape
wne zyskałybyśmy nowych klientów, ale zarazem
straciłybyśmy część starych. Myślę o tych, którzy lubią
być traktowani na specjalnych prawach i mieć po
czucie, że kupują gdzie indziej i co innego niż wszyscy.
- Jak David Sommer?
- Uhmm. - Nora chrząknęła wymijająco.
- Co masz na myśli, mówiąc „uhmm"? - nie ustę
powała Janice. - To przecież nasz najlepszy klient,
a już z pewnością najbardziej interesujący - powie
działa, nie czekając na odpowiedź.
- Janice, przecież nie widziałaś go na oczy! - W to
nie głosu Nory zabrzmiało tyleż zdziwienia, co przy-
gany.
- Ty też nie! I to właśnie sprawia, że wydaje się
taki interesujący. - Dziewczyna nie dawała zbić się
z tropu.
Nora wzruszyła ramionami i pochyliła się nad
papierami leżącymi na biurku. Miała wystarczająco
dużo roboty, żeby nie zawracać sobie głowy Davidem
Sommerem.
Wprawdzie na razie wszystko szło świetnie, co
nawet ją trochę dziwiło - przecież była w tej bran
ży nowicjuszem. Zaledwie cztery lata temu pracowa
ła jeszcze jako zwykła sprzedawczyni w wielkim do
mu towarowym i do jej jedynych obowiązków nale
żało doradzanie klientkom, jaki pasek albo kolczy
ki dobrać do mierzonej właśnie sukienki. Ale tamte
doświadczenia okazały się bardzo przydatne. Nau
czyła się rozszyfrowywać cudze gusta. Teraz to pro
centowało.
Trzeba przyznać, że klientów przyciągała również
jej nietuzinkowa uroda. Nora była wysoka, ciemno-
oka, wytworna, przypominała arystokratkę, księżnicz
kę ze starych filmów. Ubierała się z prostotą, wybiera
jąc czerń, biel albo beż, zawsze z niewymuszoną ele
gancją, co tylko ośmielało ludzi albo im imponowało.
Dla klientów była kimś z towarzystwa. Pomimo to nie
sprawiała wrażenia osoby, której przewróciło się
w głowie od nadmiaru sukcesów. Nigdy też nie oczeki
wała prezentów od losu.
- Słuchaj, nie sądzisz, że przydałyby ci się jakieś
wakacje? - Janice popatrzyła uważnie na Norę. - Przez
całe lato nie wychodziłaś prawie z tego pokoju!
- Czuję, że nie wyjechałabym na dłużej niż na week
end. Bałabym się, że tutaj może stać się coś złego.
- Nora uniosła wzrok znad rozłożonych na biurku
papierów.
- Chyba żartujesz? - Janice aż odchyliła się do
tyłu, spoglądając na swoją szefową.
Nora westchnęła w zamyśleniu i wzruszyła bezrad
nie ramionami.
- Żartuję.
- Ja nie mam takich zmartwień, ale chyba cię rozu
miem. - Janice popatrzyła na nią ze współczuciem.
- Szczerze mówiąc, żałuję, że moje dwa tygodnie
urlopu minęły tak szybko.
- Nic dziwnego! - roześmiała się Nora. - Zna
lazłaś przecież kolejną największą miłość swego ży
cia.
- Żebyś wiedziała! - odcięła się dziewczyna. - Umó
wiłam się z Tomem na dzisiejszy wieczór. To znaczy, że
wychodzę punktualnie o piątej. Po piątej wpadnie tu
ktoś od Dana po lustro, wiesz, chodzi o lustro, które
zamawiali u nas do sali bankietowej, więc to już masz
na swojej głowie.
- Tak jest, proszę pani. - Nora pokiwała głową
i zsunąwszy okulary na czubek nosa, zatopiła wzrok
w papierach.
Jej firma miała bardzo różnorodną klientelę. W wię
kszości składali się na nią ludzie bogaci, których
nazwiska znaleźć można było na pierwszych stronach
gazet, ekscentryczni hobbyści, ale również drobni
ciułacze, o których niewiele dałoby się powiedzieć,
i dzieci, które dzielnie zbierały pieniądze, żeby kupić
prezent mamie na imieniny.
Zdarzali się także klienci, którzy nie chcąc, bądź nie
mogąc sami robić zakupów, przysyłali jej swoje zamó
wienia do realizacji. Często radzili się jej i prosili
o pomoc. Wszystko to razem sprawiało, że nieraz
zdarzało jej się zostawać w pracy po godzinach,
a nawet rezygnować z weekendu.
Teraz, po czterech latach, miała już w miarę usta
loną pozycję, ale nieźle się musiała nad tym napraco
wać. Kiedy więc mówiła, że boi się wyjechać na urlop
i zostawić firmę nawet na kilka dni, wcale nie żar
towała. Niełatwo było utrzymać się na rynku. Kon
kurencja nie zasypiała gruszek w popiele. Nora miała
więc niewiele czasu dla siebie. Dlatego tak bardzo
zależało jej na Janice. Ta dziewczyna była nie tylko jej
współpracownicą, ale i najbliższą osobą w tym mieście.
Przyjacielem.
- O której się z nim umówiłaś? - spytała, unosząc
głowę znad papierów.
- O szóstej.
- To lepiej już idź. W piątki po południu są
w mieście straszne korki.
- Właśnie skończyłam. - Janice wstała z podłogi
i w tej samej chwili odezwał się jednocześnie dzwonek
do drzwi i telefon.
- Odbierz, a ja otworzę - powiedziała, ruszając
w stronę drzwi. - To pewnie ktoś od Dana - spojrzała
na zegarek, idąc przez hol. - Dobry, stary Dan! Nie
nawalił.
Kiedy Janice wróciła, Nora ciągle rozmawiała przez
telefon. Dziewczyna pozbierała z podłogi swoje papie
ry i włożyła do segregatora. Z zadowoloną miną
sięgnęła po okulary przeciwsłoneczne leżące na ko-
módce, przerzuciła torebkę przez ramię i skierowała się
ku drzwiom. Nora skinęła głową na pożegnanie, ale
zamiast wyjść, Janice stanęła w progu, przysłuchując
się prowadzonej rozmowie, która nie sprawiała wcale
wrażenia przyjemnej i przyjacielskiej. Nora z trudem
hamowała irytację.
Głos w słuchawce rozbrzmiewał władczo, prawie
arogancko.
- W przeszłości zawsze można było na was liczyć.
Nie rozumiem, co się dzieje!
- Bardzo mi przykro, panie Sommer, ale daje mi
pan strasznie mało czasu. Nie jestem w stanie zrealizo
wać pańskiego zamówienia dzisiaj na ósmą!
- Zdawało mi się, że jesteście poważną firmą,
panno Chase. - Głos po drugiej stronie słuchawki
nabrał twardego tonu. - No cóż, skoro nie można na
was polegać...
Niedokończone zdanie zabrzmiało aż nadto wy
mownie.
Nora porozumiewawczo spojrzała na Janice i wy
krzywiła twarz w grymanie, który miał dać wyraz jej
dezaprobacie dla rozmówcy.
- No dobrze, spróbuję, ale proszę mi powiedzieć,
co to ma właściwie być? - spytała.
- Prezent na pożegnanie dla pewnej młodej da
my. Chcę dać jej to po kolacji, na którą jesteśmy
umówieni.
- Wyjeżdża na urlop? Za granicę? Na długo?
- pytała Nora, pragnąc zorientować się lepiej w sytua
cji. Przez głowę przemknęła jej myśl, że można by
kupić jakąś elegancką, skórzaną walizkę.
- Raczej na długo. Wynosi się z mojego życia.
Odwróciła głowę, żeby Janice nie dostrzegła jej
rumieńca.
- No dobrze. Zobaczę, co da się zrobić.
- Proszę zadbać, żeby to było coś stosownego.
I proszę pamiętać: o ósmej!
- Oczywiście.
Nora z przesadną ostrożnością odłożyła słuchawkę
na widełki, starając się zapanować nad swoim wzbu
rzeniem, a potem spojrzała na Janice, która tkwiła cały
czas w drzwiach.
- David Sommer - powiedziała, siląc się na uś
miech.
- Domyśliłam się od razu. - Janice odwzajemniła
uśmiech, unosząc znacząco brwi. - Nasz klient numer
jeden! A komu ten zwariowany architekt zamierza
zrobić prezent, jeśli wolno wiedzieć? Chce obdarować
cały personel swego biura? A może tym razem chce
uszczęśliwić żony wszystkich członków swojej rady
nadzorczej?
- Pudło. - Nora zmusiła się, by zachować powagę.
- Chodzi o mały prezencik dla pewnej damy. Na
pożegnanie, jeśli już chcesz wszystko wiedzieć.
- Ona go zostawia? To chyba musi być jakaś wa
riatka! - Oczy dziewczyny zrobiły się całkiem okrągłe.
- Och, przestań, Janice. Raz jeszcze ci powtarzam:
nie znasz go! Co w ogóle o nim wiesz?
- Otóż właśnie trochę o nim wiem! Widziałam jego
zdjęcie i czytałam o nim w jakimś piśmie dla kobiet.
Piekielnie przystojny facet i w moim typie. Ma jakiś
taki zmysłowy głos. Kiedy rozmawiam z nim przez
telefon, od razu czuję się podekscytowana. No i oczy
wiście jest nieprzyzwoicie bogaty.
To prawda, pomyślała Nora. Przez telefon jego głos
brzmi niezwykle pociągająco, choć akurat ta ostatnia
rozmowa nie należała do przyjemnych.
- Davidowi Sommerowi wydaje się, że może kupić
wszystkich i wszystko - powiedziała głośno. - I że
wszystko można załatwić, wysyłając prezencik. W do
datku domaga się od nas, żebyśmy były gotowe na
każde jego zawołanie. Nie znoszę takich facetów.
- W każdym razie jest dla nas bardzo cennym klien
tem - upomniała ją Janice.
- Tak, pamiętam o tym. Na szczęście nie wszyscy
nasi klienci są tacy. Inaczej chyba bym zwariowała
i zamknęła ten interes. No dobrze. Powiedz mi lepiej,
co ty tu jeszcze robisz? Wydawało mi się, że jesteś
umówiona na szóstą. No, idź już! Do poniedziałku!
Reszta popołudnia upłynęła Norze na gorączkowej
bieganinie. Większość sklepów, w których się zaopat
rywała, była już zamknięta. Wreszcie znalazła niewiel-
ki sklepik z antykami na Second Avenue. Wypatrzyła
tam starą, francuską pozytywkę. Nie można powie
dzieć, że tanią, ale akurat to było najmniej ważne.
David Sommer nie należał do oszczędnych. Nigdy nie
czynił jej żadnych sugestii co do ceny, nigdy też nie
zakwestionował żadnego rachunku. Tym razem wyśle
mu rachunek z prawdziwą przyjemnością. I nie zapo
mni doliczyć sobie za wędrówkę po sklepach w tym
piekielnym upale. Było chyba ze trzydzieści stopni,
rozgrzany chodnik niemal parzył jej stopy.
Wyszła na Lexington Avenue w nadziei, że znajdzie
jakąś taksówkę. O tej porze na ulicy w Nowym Jorku
łatwiej można natrafić na białego słonia. Wreszcie
wcisnęła się do autobusu, wraz z tłumem ludzi równie
spoconych i zirytowanych, jak ona.
Pół godziny później opadła bez sił na fotel w swo
im pokoju i wyciągnęła rękę po telefon, żeby wy
kręcić numer firmy wysyłkowej. Dana już nie było.
Jego zmiennik bardzo uprzejmie, lecz stanowczo od
powiedział jej, że nie ma mowy o dostarczeniu jeszcze
tego wieczoru przesyłki komukolwiek, nawet same
mu prezydentowi. Obdzwoniła więc z tuzin innych
agencji, ale z takim samym skutkiem.
W związku z tym miała do wyboru dwa roz
wiązania: zanieść Sommerowi tę przeklętą pozytywkę
osobiście albo zadzwonić i zawiadomić go, że nie jest
w stanie wykonać zlecenia. Oznaczałoby to, oczywiś
cie, utratę reputaqi i zarazem klienta. Na to nie mogła
sobie pozwolić.
Jadąc taksówką do Davida Sommera, wykorzystała
postój w jakimś korku, by poprawić makijaż. Spoj
rzała krytycznie w lusterko. Ujdzie, choć bywało lepiej.
Najgorsze było to, że nie zdążyła wziąć prysznica ani
się przebrać. Po całym dniu sukienka przedstawiała
sobą opłakany widok. Musi wyglądać jak wyciągnięta
psu z gardła, pomyślała Nora. Nie było jednak rady.
Poprawiła więc tylko włosy, które niesfornie roz
sypywały się jej na karku i policzkach. Właściwie po co
to wszystko robi? Przecież nie dla tego aroganta.
Chyba z przyzwyczajenia i z zawodowej rutyny. W jej
pracy wygląd się liczył. Wyglądem zjednywała sobie
ludzi.
Była za siedem ósma, kiedy znalazła się przed
domem, w którym mieszkał Sommer. Stanęła w holu
przy windzie, gdy nagle drzwi otworzyły się bezgłośnie
i z windy wyszła kobieta niebywałej wprost urody.
Wysoka, z jasnymi włosami, które rozwiał lekki po
dmuch przeciągu. Miała ogromne, zielone oczy, a w jej
uszach połyskiwały wielkie, szmaragdowe kolczyki.
Zielona, dżersejowa sukienka przypominała krojem
tunikę. Nieznajoma uśmiechnęła się do Nory uśmie
chem osoby bardzo z siebie zadowolonej i minęła ją
tak, jakby płynęła w powietrzu. Na marmurowej
posadzce ledwo dał się słyszeć stukot jej wysokich
obcasów.
Ach, gdyby zdarzył się cud, pomyślała Nora, i ona
również mogła wyjść z tej windy wypoczęta, piękna,
pachnąca i również z siebie zadowolona. Niestety,
rzadko się zdarzają zaczarowane windy.
Wysiadając natknęła się od razu na wielkie lustro
w korytarzu. Przejrzała się od stóp do głów i z satys
fakcją stwierdziła, że wygląda całkiem nieźle. Więc
jednak trafiają się magiczne windy, pomyślała roz
bawiona.
Stanęła przed drzwiami Davida Sommera i nacis
nęła przycisk dzwonka.
- Diana? Co się stało? Wróciłaś? - Usłyszała do
nośny głos.
- To ja, Nora Chase, z firmy „Upominek dla każ
dego". - Wyciągnęła rękę, w której trzymała torbę
z nadrukiem nazwy firmy. - Przynoszę zamówiony
przez pana prezent.
W drzwiach stanął wysoki i nie da się ukryć,
przemknęło jej przez głowę, bardzo przystojny męż
czyzna. Nie przedstawił się, ale Nora nie miała wąt
pliwości, z kim mówi. Jego fryzura, opalenizna, która
podkreślała jeszcze kolor intensywnie niebieskich
oczu, wytworny i najprawdopodobniej piekielnie dro
gi garnitur, wszystko ją w tym upewniało.
Wsparty lekko o ścianę David Sommer patrzył na
gościa z rozbawieniem.
- Witam, panno Chase. Spóźniła się pani... o nieca
łe trzy minuty. - Postukał palcem w tarczę zegarka.
- To przez te piątkowe korki na ulicach. Bardzo mi
przykro.
Wpatrywał się w nią nadal, a Norze się zdawało, że
po twarzy błąka mu się ironiczny uśmiech.
- Nie szkodzi. Jeżeli jest za późno, to tylko przeze
mnie. W każdym razie całą winę biorę na siebie.
Zmrużył lekko oczy i przyjrzał jej się nieco uważniej.
- Proszę wejść i trochę odpocząć. - Cofnął się
i zaprosił ją ruchem ręki do środka. - Czy nadal jest
gorąco jak w piecu? - Odwrócił się w stronę okna,
które stanowiło zarazem ścianę pokoju. Za szybą
rozciągał się widok na Central Park. - Zaraz zrobię
pani coś zimnego do picia.
Nora poprosiła o wodę sodową z lodem i kiedy
wyszedł z pokoju, zaczęła kontemplować panoramę
Manhattanu jaśniejącą za morzem zieleni. Chciała
podejść do okna, ale jej uwagę zwrócił stół w rogu
pokoju. Był nakryty na dwie osoby, na karminowym
obrusie, w srebrnych lichtarzach paliły się dwie świece,
z kubełka z lodem wychylała się butelka szampana.
Przy jednym z talerzy leżał mały, pięknie zapakowany
pakuneczek.
Nie potrafiła stłumić w sobie uczucia zawodu. Więc
nabiegała się zupełnie niepotrzebnie.
- Ach, widzę, że sam pan kupił prezent. Mam na
dzieję, że nie z powodu utraty zaufania do mojej firmy
- powiedziała, kiedy zjawił się z powrotem.
Sommer wyciągnął do niej rękę z przygotowanym
drinkiem. Brzeg szklanki ozdabiał plasterek cytryny.
Podszedł wolno do stołu i jakby od niechcenia spojrzał
na pakuneczek.
- T o nie jest prezent ode mnie. To jest prezent
dla mnie - wyjaśnił, lekko się uśmiechając. - Niech
pani siada, proszę - wskazał na sofę. - Doprawdy,
tak mi przykro, że zrobiła pani taki szmat drogi na
darmo.
Na darmo? Nora usiadła zaintrygowana.
Sommer podszedł do barku i nalał sobie whisky.
- Kobieta, dla której ten prezent był przeznaczo
ny, poszła sobie - dodał, widząc, że Nora nic z tego nie
rozumie. - Nawet nie zdążyłem wygłosić swojej mowy
pożegnalnej - na jego twarzy pojawił się cierpki uś
miech - i wręczyć jej... - tu spojrzał na Norę pyta
jąco.
- Francuskiej pozytywki - podpowiedziała.
- Uroczej francuskiej pozytywki - powtórzył i ski
nął głową z uznaniem.
Nora nie była pewna, czy z niej kpi, czy mówi
serio.
- Bo tymczasem moja droga przyjaciółka Diana
zorientowała się, do czego zmierzam i postanowiła
przejąć inicjatywę. - Wsunął palec w kokardę wstążki
opasującej pudełeczko, uniósł je i znowu odłożył
na stół.
- Pożegnalny prezent dla mnie. - Pokręcił głową
w zamyśleniu. Podniósł do ust szklankę z whisky i upił
mały łyk.
- Pierwszy raz w życiu zdarza mi się coś podobnego
- oznajmił i szybko spojrzał na Norę.
Nadała swojej twarzy współczujący wyraz, ale
czuła, że zdradza ją ślad uśmiechu w kącikach ust.
- Diana? - spytała obojętnym tonem. - Czy jest
blondynką?
- O właśnie! - wykrzyknął. - Wysoka, szczupła,
piękna... Zupełnie nie w moim typie! - Zerknął spod
oka.
Nora parsknęła śmiechem.
- Pytam, bo zdaje mi się, że minęłyśmy się w win
dzie - wyjaśniła.
Umoczyła usta w swoim drinku. Miała wielką ocho
tę dodać, że Diana sprawiała wrażenie bardzo zadowo
lonej, ale pomyślała sobie, że oszczędzi mu tej wiado
mości.
- Przykro mi, że ma pan popsuty wieczór - powie
działa.
- Hmm... Mam i nie mam - zawiesił głos i usiadł
obok niej, zakładając nogę na nogę.
Nora zesztywniała na moment. Ta jego nieoczeki
wana bliskość była w jakiś sposób porażająca, ale
sprawiała jej przyjemność.
- No cóż - uniósł brwi - zdaje się, oboje doszliśmy
do wniosku, że to nie ma sensu. Tylko ona okazała się
szybsza.
W jego głosie brzmiał ton rezygnaq'i, a może jej się
zdawało?
- Długo byliście razem? - odezwała się nieoczeki
wanie dla samej siebie.
Natychmiast przestraszyła się swego pytania. Po
czuła wstyd, że nie potrafi powstrzymać ciekawości.
Spojrzała na Sommera ukradkiem. Nie wydawał się
zdziwiony ani urażony. Był natomiast bardziej przy
stojny, niż się spodziewała, pomyślała mimowolnie.
- Nie - odpowiedział, jakby czekał na to pytanie.
- Poznaliśmy się kilka miesięcy temu na jakimś przyję
ciu i niedługo potem znowu spotkaliśmy się w jakiś
okolicznościach towarzyskich. Właściwie zawsze widy
waliśmy się tylko w takich okolicznościach - uśmie
chnął się melancholijnie. - W Nowym Jorku niektó
rych ludzi można spotkać tylko na posiedzeniach rad
nadzorczych albo na koktajlach. Najgorsze, że coraz
więcej kobiet upiera się, by prowadzić właśnie taki
tryb życia.
Nora skinęła głową z powagą, ale jemu zdawało
się, że w oczach dziewczyny dostrzegł iskierki rozba
wienia. Właściwie dlaczego nie, przemknęło mu przez
myśl. To musi wyglądać dość zabawnie.
Bo i rzeczywiście, jeśli spojrzeć z boku, cała ta
sprawa nie miała sensu. Diana uważała go za utrac-
jusza, podrywacza, niemal playboya. Taką cieszył się
w tym mieście opinią, ale to mu nie przeszkadzało.
Przeciwnie, w stosunkach z kobietami było nawet
wygodne. Aż do dzisiaj, kiedy niezupełnie prawdzi
wy obraz okazał się czymś, co obróciło się w efekcie
przeciwko niemu. A może taki właśnie jest? Może
to, co w jego mniemaniu jest tylko pozą, stanowi
właśnie prawdę o nim? Może nie ma innego Davida
Sommera?
Po co właściwie zadawać sobie te wszystkie pytania?
- pomyślał z niechęcią. Tak czy inaczej potrzebował
kogoś zupełnie innego. Może kogoś takiego jak Nora?
Z pewnością nie przypomina żadnej z kobiet, z który
mi bywał ostatnio. Na pewno nie jest tak efektowna
jak Diana, choć, trzeba przyznać, ma w sobie coś
szczególnego. Tak, jest ładna. Bez wątpienia. Gdy
tak stała w drzwiach, zarumieniona i zdenerwowa
na, wyglądała całkiem pociągająco. I teraz, kiedy
siedzi już spokojna i opanowana, też jest bardzo ład
na, choć w zupełnie inny sposób. Ma w sobie coś wy
twornego, wygląda jak dama z renesansowego ob
razu.
Przez telefon wydawała mu się zupełnie inna, oschła
i zasadnicza. Teraz nie odnosił już takiego wrażenia.
Doprawdy, Nora Chase może się podobać! Jego
dzisiejsze zamówienie musiało jej sprawić spory kło
pot. Wyczuł to, rozmawiając z nią popołudniu. Może
nawet w jakiś sposób zniechęciło ją do niego. To
akurat ostatnia rzecz, jakiej by sobie życzył.
- Bardzo panią przepraszam. To znaczy, prze
praszam cię, Noro - poprawił się umyślnie i spojrzał
na nią szybko, starając się zaobserwować jej reakcję,
kiedy zwrócił się do niej po imieniu. - Mam nadzieję,
że nie obrazisz się na mnie za tę poufałość, ale
od tak dawna rozmawiamy ze sobą przez telefon,
że jesteśmy już chyba dobrymi znajomymi - dodał,
zawieszając głos.
- Jeśli chodzi o ścisłość, to zwykle rozmawiał pan
z moją asystentką.
Twarz Nory pozostała nieprzenikniona, choć wy
dawało mu się, że w jej głosie zabrzmiała jakaś nuta
wahania.
- No tak... Może... Ale „Upominek dla każdego"
- ciągnął dalej nie zrażony - to przecież ty! Ty, z twoją
inwencją, dobrym smakiem, z twoimi pomysłami!
Zawsze trafiasz bez pudła.
- Z tym ostatnim wyjątkiem - uśmiechnęła się
lekko.
Zrobiła ruch, jakby chciała wstać, ale ubiegł ją
i zastąpił drogę.
- Oczywiście pokryję wszelkie koszty. Daj mi tylko
rachunek. Ten ostatni prezent na pewno się nie
zmarnuje. Znam kogoś, komu ta pozytywka bardzo się
spodoba.
- Nie wątpię. - Nora pokiwała głową.
Jej odpowiedź na moment zbiła go z tropu. Chcąc
zyskać na czasie, podszedł do biurka i biorąc z niego
książeczkę czekową, spojrzał pytająco.
- Hmm... nie zastanawiałam się jeszcze nad ra
chunkiem. - Zrobiła minę, jaką zwykle mają ludzie
przeliczający w myślach pieniądze.
- Dolicz, naturalnie, za ekspresowy termin realiza
cji zamówienia i zaokrąglij sumę, żebyśmy nie za
wracali sobie głowy niepotrzebnymi szczegółami.
- Na przykład milion dolarów? - roześmiała się.
Chciał już zaryzykować komplement, że nie byłaby
to wygórowana suma za tak miłe towarzystwo, ale dał
spokój. Uśmiechnął się w odpowiedzi i kiedy powie
działa rzeczywistą sumę, wypisał czek.
Stanąwszy przed nią, poczuł zapach perfum. Dys
kretny i subtelny jak ona sama. Zdał też sobie sprawę,
że jej oczy, brązowe, jak mu się wpierw wydawało,
mają odcień orzechowy i że migocące w nich zło-
to-zielone cętki musiały przyprawić niejednego męż
czyznę o zawrót głowy.
Kiedy wyciągnęła dłoń po czek, przytrzymał go
w palcach na moment.
- Raz jeszcze przepraszam.
- Nie ma o czym mówić, proszę pana.
Więc jednak upiera się przy tym swoim „proszę
pana"... Skoro tak woli... On, w każdym razie, będzie
mówił do niej po imieniu. Nie, nie pozwoli jej teraz wyjść.
- Zjesz ze mną kolację? - spytał i skinął ręką
w stronę stołu.
Twarz Nory pozostała bez wyrazu, tylko lekko
uniesione brwi zdawały się wyrażać naganę, jakby
złożył jej jakąś nieprzyzwoitą propozycję. Niespodzie
wanie dla samego siebie poczuł się zmieszany.
- Wszystko jest przygotowane - powiedział szyb
ko, rozkładając ręce. - Zobacz, świece już zapalone,
indyk dochodzi w piekarniku. Zostań, proszę.
Zdał sobie sprawę, że w jego głosie pobrzmiewa
nuta niepotrzebnej natarczywości.
- Mam poczucie, że moje dzisiejsze zamówienie
sprawiło ci kłopot - rzekł, patrząc jej w oczy. - Jeżeli
zostaniesz na kolacji, będzie to dla mnie prawdziwa
przyjemność. Zresztą, tak długo już mamy ze sobą do
czynienia, że chyba najwyższy czas poznać się bliżej
- zniżył głos, starając się, by jego tłumaczenie wypadło
naturalnie, a jednocześnie wprowadzało jakiś bardziej
osobisty akcent.
Na niej jednak zdawało to nie robić żadnego
wrażenia.
- To doprawdy bardzo miło z pana strony - po
wiedziała, składając starannie czek na pół i chowając
do małej torebki z krokodylej skóry. - Ale może
innym razem. Jeśli mam być szczera, marzę o tym, by
wziąć chłodny prysznic po całym tym dniu.
David pokrył rozczarowanie uśmiechem zrozumie
nia. Ale już następne słowa Nory sprawiły, że uśmiech
znikł z jego twarzy równie szybko, jak się na niej
pojawił.
- Jestem zresztą pewna, że nie będzie pan miał
kłopotów ze znalezieniem kogoś, kto chętnie będzie
panu towarzyszył - dodała, wyciągając rękę na pożeg
nanie. - Do widzenia panu.
Zabrzmiało to jak wyzwanie i odprowadzając Norę
do drzwi, David Sommer postanowił sobie, że zrobi
wszystko, by kontakty między nimi nie ograniczyły się
jedynie do spraw zawodowych.
- Do zobaczenia. Wkrótce odezwę się do ciebie
- obiecał już w progu.
ROZDZIAŁ
2
- Dzień dobry, panie Sommer - przywitała go
z uśmiechem recepcjonistka, gdy wchodził przez oszk
lone drzwi do biur „Sommer International".
- Cześć, Davidzie! Dzień dobry, panie Sommer
- słyszał zewsząd, idąc długim korytarzem do na
rożnego pokoju, gdzie zdjął marynarkę i zasiadł do
pracy.
David Sommer był tytanem pracy i potrafił zarazić
swoich podwładnych własnym entuzjazmem i energią.
Obcym mógł wydawać się wymagającym i bezwzględ
nym szefem, ale personel „Sommer International"
wiedział, że dla Davida nie ma życia bez sprawdzania
się w pracy, pokonywania trudności, rozwiązywania
najtrudniejszych problemów. Interesował się wszyst
kim, co działo się w firmie, i nigdy nie wymagał od
innych więcej niż od siebie samego. Stylem pracy
i charakterem zdobył sobie sympatię i szacunek współ
pracowników.
Firma architektoniczna Davida Sommera cieszyła
się światową renomą. Przygotowywane przez nią pro
jekty osiągały wysokie ceny i zdobywały poważne
nagrody. Specjalizowała się w przebudowie budynków
i całych fragmentów zabudowy miejskiej. Nie robiła
tego jednak 7 uszczerbkiem dla wieloletnich mieszkań
ców. Najpierw ustalała wszystkie najdrobniejsze szcze
góły z miejskimi i dzielnicowymi urzędnikami, a potem
przystępowała do pracy piętrami, powiększając ist
niejącą przestrzeń tak, by mogły w niej powstać nowe
pomieszczenia, a poprzedni lokatorzy nie musieli się
wyprowadzać.
Ten rodzaj projektowania okazał się tak praktycz
ny, że inni architekci poszli jego śladem i podejmowali
podobne przedsięwzięcia. Ale David tylko się z tego
cieszył. Sam nie mógł nadążyć z realizacją zamówień,
więc napawało go dumą, że jego pomysł podchwycono
w całym mieście.
David Sommer zwracał uwagę nie tylko na fun
kcjonalność swoich projektów. Musiały być funkcjo-
nalne i piękne zarazem, bez względu na to, czy chodzi
ło o budynki użyteczności publicznej, czy o centralę
jakieś wielkiej firmy.
Tak, David Sommer był czuły na piękno i potrafił je
dostrzec w różnych jego postaciach. To może tłumaczy
fakt, że po dwóch ciężkich spotkaniach i godzinie
pracy nad projektem nalał sobie następną filiżankę
kawy i zatopił się w rozmyślaniach o Norze Chase. To
była rzeczywiście piękna kobieta. Dziwna, trudna,
czasem irytująca, ale bardzo piękna.
Od czasu owego gorącego, piątkowego popołudnia,
gdy spotkań' się po raz pierwszy, przez cały weekend
w Bar Harbor i podczas krótkiej podróży w interesach
do Londynu, często o niej myślał.
Po powrocie do Nowego Jorku zaczął bombar
dować ją telefonami. Dzwonił codziennie i starał się
namówić ją na spotkanie. Za każdym razem od
mawiała grzecznie, ale stanowczo, choć nie były to być
może odmowy nieodwołalne. David nie zamierzał
rezygnować. Postanowił uciec się do podstępu. Wpadł
nawet na pewien pomysł i właśnie teraz zamierzał
wcielić go w życie.
- Połącz mnie z firmą „Upominek dla każdego",
Maggie - rzucił do słuchawki.
Maggie oddzwoniła za chwilkę.
- Nory Chase nie ma w biurze, szefie.
- A może jest jej asystentka?
- Niestety też jej nie ma, ale automatyczna sek
retarka informuje, że zjawi się wkrótce. Spróbować
jeszcze raz za kilka minut?
- Dziękuję, Maggie. Sam zadzwonię do Janice.
Chwała Bogu, że istnieje ktoś taki jak Janice
Lavette, pomyślał David, odkładając słuchawkę. Pod
czas całej tej telefonicznej pogoni za Norą Janice
wydawała się być po jego stronie.
Pierwszy raz przyszło mu to do głowy, gdy zauwa
żył, że Janice chętnie informuje go o miejscu pobytu
Nory. Może stanowiło to zresztą jedną z zasad dzia
łalności firmy „Upominek dla każdego". W razie
potrzeby klient powinien wiedzieć, gdzie można za
stać Norę Chase, która zawsze jest gotowa przyjść
mu z pomocą. Potrzeby Davida nie miały wiele
wspólnego z zamówieniami, postanowił jednak wyko
rzystać filozofię, do której firma się odwoływała.
Dwa razy udało mu się wytropić Norę. Po raz
pierwszy znalazł ją w malutkim antykwariacie w Soho.
Zagrodził jej drogę między dwoma stołami z blatami
z białego marmuru.
- O, Nora! Nie miałabyś ochoty zjeść ze mną
obiadu? - rzucił od niechcenia, jakby spotkali się
przypadkiem w najbardziej nieprawdopodobnym
miejscu.
- Panie Sommer - odpowiedziała chłodno - jes
tem z klientami.
David rozejrzał się wokół i spostrzegł parę star
szych, wytwornych ludzi.
- Idziecie razem na obiad?
- Nie, ale....
- Wobec tego poczekam, aż będziesz wolna - od
powiedział nie zrażony.
Stali bardzo blisko siebie, głównie zresztą dlatego,
że sklep nie należał do przestronnych. David słyszał jej
oddech, widział, jak jedwabna, kremowa sukienka
unosi się i opada na piersiach.
- To może trochę potrwać, panie Sommer - za
uważyła tak lodowatym tonem, że Davidowi uśmiech
zamarł na ustach.
W rozmowie z nim nadal używała oficjalnej formy,
podczas gdy on zwracał się do niej po imieniu.
- Gdy skończę załatwiać sprawy z moimi klien
tami...
- Pójdziemy na obiad.
- Nie - zaprzeczyła stanowczo. - Będę nadal zaję
ta robieniem dla nich zakupów. A teraz, zechce pan
wybaczyć, panie Sommer. Jak pan widzi, jestem
bardzo zajęta i muszę wracać do obowiązków.
Zrobiła ruch, by go wyminąć, ale David nie po
ruszył się ani na krok, więc ich ciała mocno do
siebie przywarły. Na twarzy Nory pojawił się silny
rumieniec.
Drugi raz spotkali się dwa dni temu, w podobnej
sytuacji. Ona znowu była z klientką, tym razem
jadła obiad w małej restauracyjce na Upper West
Side. Dzięki Janice, która bez żadnych oporów prze
kazywała informaq'e o miejscu pobytu szefowej, Da-
vid znalazł się w tej samej porze przy sąsiednim
stoliku.
Podczas posiłku Nora nie zwracała na niego naj
mniejszej uwagi, ale David czekał cierpliwie na jakiś
sprzyjający moment. Szczęście uśmiechnęło się do
niego, bo w pewnej chwili kobieta siedząca z Norą
została poproszona do telefonu. Natychmiast zajął
zwolnione przez nią krzesło.
- Nie zabiorę ci wiele czasu - uspokoił ją, widząc
jej niechętne spojrzenie. - Mam interes. Potrzebny mi
jest prezent. Niezwykły, specjalny, jedyny w swoim
rodzaju prezent i myślę, że tylko twoja firma może to
dla mnie załatwić - dokończył poważnym tonem, pa
miętając, że żarcikami nic z Norą nie wskóra.
- Czy potrzebuje go pan dzisiaj przed ósmą wie
czór?
Tym razem ona żartowała sobie z niego, ale David
postanowił nie wypadać z roli.
- Prawdę powiedziawszy, potrzebny mi dopiero za
dwa tygodnie. Wiem jednak, że nie przepadasz za
zlecaniami składanymi w ostatniej chwili.
- To rozsądna uwaga, panie Sommer. Co konkret
nie miałoby to być?
David przeczesał palcami swoją gęstą czuprynę
i starał się zachować poważny wyraz twarzy. Teraz
nadchodził najtrudniejszy moment.
- No właśnie, myślę, że wyjaśnienie tego zajęłoby
mi trochę czasu.
- Panie Sommer...
Było oczywiste, że nie wierzy w ani jedno jego
słowo, ale postanowił się tym nie zrażać.
- Gdybyś zechciała umówić się ze mną na kawę,
powiedzmy jutro rano.
- Jestem pewna, że potrafi pan opisać swoje wyma
gania od razu, bez spotykania się po raz drugi.
- To niemożliwe - odpowiedział. - Choćby dlate
go, że pani znajoma właśnie wraca. - David wstał
z krzesła i przedstawił się uprzejmie klientce Nory.
- Zadzwonię do biura i poproszę, by pani asysten
tka umówiła nas na jutro. Musimy dokładnie omó
wić całą sprawę, pani Chase. Zatem do zobaczenia
jutro rano.
Nora skinęła głową na pożegnanie, ale nie od
powiedziała.
- Cóż to za przystojny mężczyzna! - Usłyszał za
plecami głos kobiety, z którą ją zostawiał. - Mam
nadzieję, że łączą was nie tylko interesy.
David uśmiechnął się do siebie na myśl, jak bardzo
te słowa musiały zirytować Norę.
Następny dzień przyniósł tego potwierdzenie. No
ra Chase przekazała mu przez Janice, że nie ma dla
niego ani jednej wolnej chwili. No cóż, nie wolno się
poddawać. Dzisiaj spróbuje raz jeszcze. Podniósł
słuchawkę i wykręcił numer, który znał już na pa
mięć. Usłyszał zdyszany głos Janice. Właśnie wróci
ła do biura. Poprosił ją, aby go umówiła z Norą na
następny dzień w południe, w kawiarence tuż obok
niego.
- Dlaczego dajesz mu się wciągać w całą tę absur
dalną grę? - pytała Nora z gniewem w kilka godzin
później.
- Chciał omówić jakieś zlecenie - odpowiedziała
stropiona Janice.
- Równie dobrze może omówić to z tobą.
- Niestety, z przykrością stwierdzam, że jemu wca
le nie zależy na omówieniu czegoś ze mną - westchnęła
Janice.
Nora zdjęła żakiet i powiesiła go na oparciu krzesła
w rogu pokoju.
- Powiedziałam mu wyraźnie kilka dni temu, że
z łatwością można omówić wszystko przez telefon.
- Nora opadła ciężko na sofę.
- Twierdzi, że nie chodzi o jakieś zwykłe zlecenie.
Podobno musi ci pokazać, o co dokładnie mu chodzi,
i opisać to szczegółowo.
- Świetnie. Niech opisze wszystko tobie.
- Mówiłam ci już, Noro. On chce ciebie.
- Nie mam najmniejszej wątpliwości - roześmiała
się Nora. -1 nie chodzi mu wcale o zlecenie. Chce
umówić się ze mną na obiad.
- Nie, nie masz racji - zaprzeczyła żywo Janice.
- Jest już umówiony na obiad. O pierwszej. Z tobą
chce się spotkać wcześniej i załatwić sprawę przy
kawie.
- A ty mu oczywiście wierzysz. - Nora pokiwała
głową i westchnęła ciężko.
- Oczywiście - potwierdziła Janice. - Ja nigdy się
nie mylę, Noro. Chodzi mu o jakiś bardzo specjalny
upominek. A co do konieczności osobistego omówie
nia całej sprawy z tobą, to mogę się nawet założyć, że
coś w tym musi być - dodała.
- Nie mam ochoty na takie zabawy, Janice. Widzę,
że pan Sommer ma duży dar przekonywania - dodała,
spoglądając na swoją asystentkę sponad zsuniętych na
nos okularów.
- To przez ten jego głos - przyznała się bez oporów
Janice. - Zresztą sama nie wiem, co w nim jest, ale
strasznie na mnie działa.
Nora wstała z miękkiej sofy i podeszła do swojego
biurka. Chciała wziąć się do pracy i uciąć wreszcie tę idio
tyczną wymianę zdań. Ona też znała siłę tego głosu. Tym
głosem David Sommer przyciągał uwagę wszystkich, za
łatwiał wszystko co chciał, interesy w biurach, najlepsze
miejsca w samolocie, najlepszy stolik w przepełnionej
restauracji, najlepszy pokój w hotelu, w którym już nie
było wolnych miejsc. Tym głosem uwodził też z pewnoś
cią kobiety, ale w jej przypadku to mu się nie uda.
- Sama przyznałaś, że fantastycznie wygląda- cią
gnęła Janice.
Nora popatrzyła z rezygnacją przed siebie.
- Czasem myślę sobie, że powinnyśmy jednak
pracować w dwóch oddzielnych pokojach.
Janice wcale nie zraziła się tą uwagą i nie zamierzała
zmienić tematu. Mimo to Norze udało się wyłączyć
i nie zwracać uwagi na jej paplaninę, przynajmniej do
końca tego pracowitego dnia.
Nazajutrz Janice podjęła wątek dotyczący Davi-
da Sommera, tak jakby dopiero co przerwały rozmo
wę.
- Myślę, że naprawdę mu się podobasz - oświa
dczyła, gdy nadeszła pora wyjścia Nory na umówioną
kawę.
- Coś takiego - skrzywiła się Nora, poprawia
jąc makijaż przed lustrem. - Czy to nie ty zapewnia
łaś mnie wczoraj, że to spotkanie, które zaplano
waliście we dwójkę, ma dotyczyć wyłącznie intere
sów?
- Bo to prawda. Ale ja mówię ogólnie.
- Co to znaczy ogólnie?
- Podobasz mu się, to jasne. Ścigał cię po całym
mieście i był w tym bardzo wytrwały. Myślę, że zasłużył
sobie na to, żebyś zjadła z nim obiad.
- Mylisz się, moja droga - przerwała jej Nora,
kładąc odrobinę różu na policzki. - Zmuszając mnie
do spotkania, chce coś udowodnić sobie.
- Co takiego? - Janice podniosła wzrok znad biur
ka i spojrzała na Norę.
- Pamiętasz tamten wieczór, kiedy go poznałam?
- spytała Nora i nie czekając na odpowiedź, mówiła
dalej: - Został potraktowany zupełnie bezceremonia
lnie przez pewną kobietę, z którą zamierzał zerwać.
A ja byłam tego świadkiem.
- I co z tego?
- To całkiem proste. Musi odzyskać swoje po
czucie męskiej wyższości. Byłam świadkiem jego klę
ski. Teraz chce mnie zawrócić w głowie - aczkolwiek
na krótko.
Janice długo patrzyła na Norę, zanim się odezwała.
- Wiem, że jesteś ode mnie starsza, bardziej do
świadczona, dojrzalsza, że masz więcej zdrowego
rozsądku i rozwagi...
- Dosyć już tego podlizywania się - przerwała jej
Nora ze śmiechem. - Mów wreszcie, o co ci chodzi.
- W życiu nie słyszałam równie dziwacznych ar
gumentów. On niczego nie stara ci się udowodnić.
Po prostu podobasz mu się. Przyjmij to do wia
domości, Noro.
Nora spojrzała na swoje odbicie w lustrze, a potem
szybko się odwróciła. Wyglądała zupełnie dobrze. Nie
zamierza tracić czasu na jakiś specjalny makijaż dla
Davida Sommera.
- Mężczyźni pokroju Davida Sommera ciągle mu
szą coś udowadniać samym sobie, światu i, co naj
ważniejsze, swojemu własnemu ego. Dobrze rozumiem
Davida Sommera. Przywykł dostawać zawsze to,
co chce, nawet jeśli przychodzi mu płacić bardzo
wysoką cenę.
Janice złapała się obiema rękami za głowę.
- Ratunku, Noro, to wszystko jest dla mnie zbyt
skomplikowane. Ja po prostu sądziłam, że to przy
stojny, bogaty mężczyzna o bardzo uwodzicielskim
głosie.
- No tak, oczywiście, cały ten opis się zgadza
- przytaknęła Nora - ale oprócz tego z pewnością
cały czas dba o to, żeby jego wizerunek był do
statecznie męski. - Uśmiechnęła się krzywo do swo
jego odbicia w lustrze. - Byłby zachwycony, gdybym
zakochała się w nim do szaleństwa, a on potem
mógłby dać mi któregoś dnia pożegnalny prezencik
na otarcie łez.
- Och, Noro - wtrąciła Janice. - On tylko chce cię
zaprosić na kawę.
- No tak, dobrze. Może przedstawiłam to nazbyt
dramatycznie, zgoda. Mam w każdym razie nadzieję,
że jak już z nim wreszcie się spotkam, to może
przestanie mnie ścigać po całym mieście.
- No proszę - zachichotała Janice. - Jeśli jesteś
tak nieczuła na jego uroki i męczą cię jego ciągłe
telefony, to czemu tkwisz tyle czasu przed lustrem
i poprawiasz każdy szczegół makijażu?
- Staram się po prostu dbać o wizerunek firmy,
moja droga - odpowiedziała chłodno Nora, nie dając
po sobie poznać, że uwaga asystentki wytrąciła ją
z równowagi.
Janice zamyśliła się na krótką chwilę, a potem
spojrzała jej prosto w oczy.
- Być może zabrzmi to impertynencko, ale chcę ci
powiedzieć, że pleciesz bzdury.
W tej samej chwili rozległ się dzwonek telefonu
i Janice szybko podniosła słuchawkę, aby uniknąć
gniewnej odpowiedzi szefowej.
- „Upominek dla każdego", w czym mogę pomóc?
- powiedziała do słuchawki, a potem kiwnęła ręką
Norze na pożegnanie i rzuciła za nią półgłosem:
- Pozdrów ode mnie Davida.
W drodze na spotkanie Nora spoglądała przez
szybę taksówki na dobrze znane ulice. Nagle na
jednym z budynków dostrzegła tablicę z napisem
informującym, że jest to realizacja projektu „Sommer
International". Rzuciła okiem do góry, a potem
odwróciła się do tyłu, żeby raz jeszcze spojrzeć na
budynek. W niczym nie przypominał tych potworków
architektonicznych, które ostatnimi czasy tak zeszpe
ciły wygląd wielu części Nowego Jorku. Styl miał
nowoczesny i tradycyjny zarazem, znakomicie paso
wał do otaczającej go zabudowy z lat pięćdziesiątych.
Był naprawdę piękny.
Nic w tym dziwnego, pomyślała sobie Nora, sado
wiąc się znowu wygodnie na siedzeniu taksówki,
przecież David Sommer lubi piękno, a świadczy o tym
choćby urodziwa, jasnowłosa Diana.
Nora zjawiła się na miejscu pięć minut przed
czasem. Zsunęła z nosa ciemne okulary i rzuciła
okiem do środka. Przechodziła obok tego niewiel
kiego lokaliku przy Second Avenue wiele razy, ale
nigdy do niego nie wstąpiła. Teraz rozglądała się
dookoła z prawdziwą przyjemnością. Kawiarenka
była przytulna, urządzona w stylu belle epoąue. Dzi
wne, nie podejrzewała Davida Sommera o takie gus
ta, ale cóż, Janice przecież ciągle jej powtarza, że
wcale go nie zna.
Była pewna, że Sommer każe jej na siebie czekać,
rozważała nawet przez chwilę, czy nie spóźnić się
trochę. Spóźnianie nie było jednak w jej stylu. Ku
swemu zaskoczeniu spostrzegła Davida siedzącego już
przy stoliku w zaciemnionym rogu kawiarni.
Na widok Nory wstał i ruszył w jej stronę. Był
naprawdę przystojnym mężczyzną, musiała to przy
znać, zresztą nie po raz pierwszy. Jasny, lekki gar
nitur świetnie przylegał do atletycznej sylwetki,
a niebieska koszula podkreślała intensywny błękit
oczu.
- Tak się cieszę, Noro, że znalazłaś dla mnie trochę
czasu - powiedział na powitanie.
Błysk w jego oku od razu jej uświadomił, że David
dobrze wie, ile się musiał napracować, żeby to osiąg
nąć. Postanowiła utrzymać dystans za wszelką cenę,
więc spojrzała na niego z chłodną, rzeczową uprzej
mością i energicznie uścisnęła jego dłoń.
- Mam nadzieję, że podoba ci się to miejsce. Nigdy
nie ma tu tłumów, co ma swoje zalety - dodał, siadając
naprzeciwko niej.
- Ma pan całkowitą rację - musiała przyznać No
ra, podziwiając raz jeszcze gustowny wystrój kawia
renki, jej przyciemnione oświetlenie, bogactwo i róż
norodność rozmieszczonych wszędzie doniczek z roś
linami.
- Napijesz się kawy? - spytał David.
- Straszny dziś upał. Może raczej kawy mrożonej.
- Świetny pomysł. - David przywołał kelnera
i zamówił kawę dla nich obojga. Potem zwrócił się
znowu w stronę Nory. Starał się, by jego spojrzenie
lub ton głosu nie zdradziły, jak bardzo mu się podo
ba.
- Naprawdę świetnie, że możemy wszystko omó
wić osobiście, Noro, bo chodzi o pewne bardzo
ważne dla mnie zlecenie. - David nie mógł po
wstrzymać uśmiechu zadowolenia. Ona też się do
niego uśmiechnęła, ale zdawkowo, z chłodną uprzej
mością.
Kelner przyniósł zamówione kawy i Nora z praw
dziwą przyjemnością pociągnęła duży łyk ze swojej
filiżanki.
- Proszę mi w takim razie powiedzieć, panie Som-
mer, cóż to za niezwykły prezent? Co miałabym dla
pana zdobyć?
- Lamę - odparł spokojnie David, próbując swojej
kawy.
Żądanie niemożliwe do spełnienia. Można je spo
kojnie odrzucić. Co za ulga. Nora miała wybuchnąć
śmiechem, powstrzymała się jednak.
- Przykro mi, panie Sommer - zaczęła rzeczowym
tonem - ale firma „Upominek dla każdego" prze
strzega rygorystycznie pewnych zasad. Nigdy, w żad
nym wypadku, nie zajmujemy się żywymi zwierzętami.
Będzie pan musiał zdobyć swoją lamę za pośrednict
wem kogo innego. Jestem pewna, że Janice pomoże
panu znaleźć odpowiedni adres - zakończyła uprzej
mie, lecz stanowczo.
- Nie, Noro - zaprzeczył David, przyglądając jej
się badawczo. - Będę nalegał, żebyś to ty znalazła dla
mnie tę lamę.
Tym razem Nora spojrzała na niego z prawdziwym
rozbawieniem.
- Obawiam się, że to nie będzie możliwe. Trzy
mamy się ustalonych zasad i nie robimy wyjątków dla
nikogo. Nawet dla pana.
David patrzył na nią z zupełnym spokojem. Napawał
oczy jej widokiem. Miała dzisiaj na sobie elegancką,
beżową spódnicę z lnu i jedwabną, bladozieloną bluzkę.
Ciemne włosy zaczesała do tyłu i w tym uczesaniu jej
oczy wydawały się jeszcze większe niż zwykle. Bardzo
był z siebie dumny, że jednak udało mu się skłonić ją do
spotkania. Teraz jest dla niego chłodna, nie ma naj
mniejszej ochoty spełnić jego życzenia i właśnie zbiera
się do wyjścia. Nic z tego. To jej się nie uda.
- Nie mam na myśli żywej lamy - wyjaśnił. - Cho
dzi mi o broszkę.
Zdawało mu się, że na twarzy dziewczyny dostrzegł
leciutki grymas zawodu. Teraz nie będzie mu mogła
odmówić.
Nora szybko wyciągnęła notes z torebki i zaczęła
robić notatki.
- Proszę dać mi kilka wskazówek.
- Nie chciałbym niczego bardzo dużego. To powin
na być raczej mała broszka, bo przeznaczona jest dla
bardzo drobnej kobiety.
Nora rzuciła mu przeciągłe spojrzenie, ale postano
wiła trzymać język za zębami.
- Chciałbym również, żeby była wysadzana szla
chetnymi kamieniami, mech to będzie jeden rodzaj
kamieni. Zresztą zdaję się tu na ciebie. Wolę oczywiś
cie, żeby to była jakaś stara robota, ale nie wiem, czy
znajdziesz coś takiego. W każdym razie nie chcę
niczego banalnego. Musi to być egzemplarz jedyny
w swoim rodzaju.
- Ani przez chwilę nie sądziłam, że mogłoby być
inaczej - powiedziała Nora, spoglądając na rysunek,
jaki zrobił tymczasem na kartce jej notesu. - To
całkiem dobre.
- Jestem przecież architektem. Najlepsi z nas są
artystami - dodał ze śmiechem bez cienia skromności.
- Mogę liczyć na twoją pomoc?
- Oczywiście. Jeśli sama niczego nie znajdę, jeden
ze współpracujących ze mną jubilerów zrobi z pewnoś
cią coś odpowiedniego.
- Zgoda, ale niech to będzie ostatecznym rozwiąza
niem. Dużo bardziej zależy mi na pięknej starej broszce.
- Rozumiem. Zrobię, co w mojej mocy. Potrzebuje
pan broszki za dwa tygodnie?
- Tak, bo za dwa tygodnie pewna niezwykła dama
opuszcza to miasto.
Nora rzuciła mu ciężkie spojrzenie.
- Myślisz pewnie, że to następny pożegnalny pre
zent dla kolejnej przyjaciółki?
- To naprawdę nie moja sprawa, panie Sommer
- odpowiedziała, odwracając szybko wzrok.
- Wiem, ale chciałbym ci opowiedzieć o tej kobie
cie, o Maggie. Ona zajmuje specjalne miejsce w moim
życiu.
- Naprawdę, panie Sommer...
- Maggie była moją sekretarką przez pięć lat
- ciągnął dalej, nie zrażony jej zachowaniem. - Praw
dę mówiąc, ściągnąłem ją do siebie z innej firmy
architektonicznej. Była moją prawą ręką, więcej, moi
mi obiema rękami. Teraz, w wieku sześćdziesięciu
pięciu lat postanowiła przejść na emeryturę i pojechać
do Peru. To może trochę zwariowany pomysł, ale
Maggie ubóstwia podróżować i zawsze bardzo chciała
zobaczyć Machu Piechu. Pomyślałem, że pożegnalny
prezent może powinien nawiązywać do tej podróży.
Spodziewając się, że Maggie to kolejna Diana,
Nora nie ukrywała lekkiego zaskoczenia. W głębi
duszy odczuła ulgę.
- Maggie musi być wspaniałą kobietą. Zapewniam
pana, że za dwa tygodnie będzie pan miał odpowiednią
dla niej broszkę.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, Noro. Jak
zawsze.
Wszystko zostało ustalone. W tej samej chwili
zjawił się kelner, informując Davida, że stolik zamó
wiony na obiad jest już gotowy.
Wstając z krzesła, Nora pomyślała, że wszystko
poszło lepiej, niż się spodziewała.
- Dziękuję panu za kawę i za zlecenie. Zamówił pan
wspaniały prezent.
- Chciałbym cię prosić o coś jeszcze - zaczął Da-
vid. Nora spojrzała pytająco, a on pomyślał, że nigdy
w życiu nie widział tak pięknych, wielkich oczu.
- Chciałbym, żebyś zechciała zjeść ze mną obiad.
To nagłe zaproszenie zaskoczyło ją kompletnie.
- To znaczy, że ten zamówiony na pierwszą stolik
jest przeznaczony dla nas?
- T a k .
- Panie Sommer, zgodziłam się przyjść na to spot
kanie, bo uwierzyłam, że nie chodzi tu o pretekst, by
umówić się ze mną na randkę.
- To nie był żaden pretekst. Spotkaliśmy się, żeby
omówić prezent dla Maggie. Dopiero teraz zapraszam
cię na obiad.
- Jest pan niepoprawny, panie Sommer.
Nora nie czuła jednak złości. W gruncie rzeczy była
nawet zdumiona jego wytrwałością. Nie ma sensu
znowu się z nim kłócić. Tym bardziej, że niełatwo go
przekonać.
- Z przyjemnością zjem z panem obiad - powie
działa z uśmiechem.
Tym razem to David dał się zaskoczyć. Spodziewał
się, że przyjdzie mu użyć wszelkich możliwych ar
gumentów, by ją do tego nakłonić. Spojrzał roz
promieniony.
- I jeszcze jedna prośba, Noro.
Popatrzyła na niego wyczekująco.
- Mów do mnie po imieniu.
Postanowili nie zmieniać stolika i zjeść obiad w tym
samym miejscu, gdzie tak dobrze im się rozmawiało
przy kawie. David nie chciał zrobić niczego, co mogło
by popsuć przyjazne nastawienie Nory. Zbyt długo
musiał czekać na to spotkanie.
- Często tu przychodzę - odezwał się - i gwaran
tuję, że mają świetnego kucharza.
Tak było w istocie. Jedzenie okazało się pyszne.
David cały czas dopytywał się o firmę. Nie były to
jednak wscibskie ani natarczywe pytania. Chciał po
prostu dowiedzieć się czegoś o Norze, chciał też, żeby
się odprężyła, mówiąc o znanych sobie sprawach.
Trafił w dziesiątkę. Dziewczyna z przyjemnością opo
wiadała o swojej pracy i rozmową wyraźnie sprawiała
jej przyjemność.
- Cieszę się, że jednak udało nam się spotkać,
bo muszę przyznać, że przez telefon nie robiłaś mi
wiele nadziei - powiedział z uśmiechem przy dese
rze.
- Zawsze staram się spotykać z klientami i dowie
dzieć się o nich jak najwięcej - wyjaśniła Nora.
- Dlaczego więc mnie unikałaś?
Nora powoli przełknęła porcję deseru
- Nie chodzi mi o randki, Davidzie. - Po raz
pierwszy, choć z ociąganiem, zwróciła się do niego po
imieniu. - Powinnam dobrze znać moich klientów,
żeby wiedzieć, czego ode mnie oczekują.
- Ja też jestem twoim klientem. - David spojrzał
jej prosto w oczy i zmusił do spuszczenia wzro
ku. - Dlaczego właściwie nie poznaliśmy się wcześniej,
przed dwoma laty, kiedy pierwszy raz zwróciłem się do
firmy „Upominek dla każdego"?
- Nie chciałeś się ze mną widzieć.
- Co takiego? - Nie wierzył własnym uszom.
- Zaproponowałam spotkanie w twoim lub mo
im biurze, ale odmówiłeś. Powiedziałeś, że nie masz
czasu i że świetnie możemy załatwić sprawę przez
telefon.
- Dobry Boże! - zawołał zdziwiony. - Co za głu
piec ze mnie. No cóż, nie czas zamartwiać się starymi
błędami, trzeba się cieszyć, że wreszcie jednak się
spotkaliśmy i spędziliśmy już razem - rzucił okiem na
zegarek - bardzo miłe dwie godziny.
- Ponad dwie, muszę już wracać.
David chwycił ją za rękę. Chciał ją po prostu prze
konać, żeby została, ale natychmiast poczuł, że nie
spodobał jej się ten gest. Szybko cofnął dłoń.
- Nie odchodź, dopóki nie ustalimy dalszych pla
nów. Chciałbym zobaczyć cię znowu, Noro. Chciał
bym spotykać się z tobą jak najczęściej. - Jego spoj
rzenie i głos były pełne czułości.
Nora odetchnęła głęboko, szykując się do wyrecy
towania długiej litanii wymówek.
- Davidzie, potraktuj dzisiejszy obiad jako zupełny
wyjątek, bo...
- Wiem, wiem, zasady, na jakich opiera się fir
ma, wykluczone randki z klientami, i tak dalej. Ale
dobrze wiesz, że to inny przypadek. Z początku
bałem się, że po prostu mnie nie lubisz, ale dzisiaj
przekonałem się, że to bzdura. Dobrze nam było
razem. Ja przynajmniej czułem się znakomicie - do
kończył, patrząc na nią uważnie i czekając na od
powiedź.
- Ja również, Davidzie - przyznała po chwili.
- Wiec o co chodzi? Może o Dianę?
- Sama nie wiem.
- Nie widziałem jej od tamtego wieczoru, ona też
się do mnie nie odezwała. - David poczuł, że musi
przekonać Norę, że jego związek z Dianą nigdy nie był
niczym poważnym. - Kompletnie do siebie nie paso
waliśmy. I świetnie o tym wiedzieliśmy. Ona przepada
ła za przyjęciami, lubiła pokazywać się w znanych
miejscach. Pozornie sprawialiśmy wrażenie dobranej
pary, a naprawdę nie mieliśmy sobie nic do powiedze
nia. Tak wiele nas różniło.
- Wyglądało to rzeczywiście inaczej. Teraz zaczy
nam rozumieć.
- Może źle mnie oceniasz również w innych spra
wach?
- Naprawdę nie wiem - odparła wymijająco. Nie
miała ochoty na poruszanie zbyt osobistych wąt
ków.
- Powiedz, co o mnie myślisz - nalegał David, ale
widział, że i tym razem nie uzyska odpowiedzi. - Dob
rze, wiec ja ci powiem. - Odsunął się z krzesłem do
tyłu, wyciągnął przed siebie długie nogi i założył ręce
na piersi. - Myślisz, że jestem wymagający, rozrzutny
i zepsuty.
Nora mogła się tylko uśmiechnąć. Trafił bez pu
dła.
- Zawsze zdobywam to, czego chcę - powiedział
dobitnym tonem. - To dla mnie ważne, ale czyż nie
jest to ważne dla każdego?
- Tak - zgodziła się - ale w pewnych granicach.
David zamyślił się na chwilę, jego błękitne oczy
pociemniały.
- Naprawdę liczy się dla mnie tylko piękno.
Wiem, że to brzmi pretensjonalnie, ale to prawda.
Dlatego chcę zdobyć najpiękniejszy prezent dla Mag-
gie. Dlatego moje biura są najładniejsze w mieście.
Dlatego jestem architektem. Chciałbym zniszczyć ca
łą brzydotę, jaka jest na świecie, wyrwać ją z korze
niami.
- Nawet mówisz o tym z pasją - powiedziała łago
dnie Nora.
- Zrozumiałabyś dlaczego, gdybyś wiedziała, gdzie
dorastałem. Małe, ponure, brzydkie miasteczko. Jak
okiem sięgnąć dookoła rozciągały się fabryki, magazy
ny, kopalnie. Przysięgłem sobie, że tam nie zostanę i że
zabiorę stamtąd moją matkę.
- Udało się? - chciała wiedzieć.
- Tak. Moi rodzice mieszkają dziś na Florydzie,
wśród kwiatów i bujnej zieleni, żaden smog nie za
słania im słońca, powietrze jest wolne od obrzydliwych
wyziewów, wokół nie piętrzą się hałdy żwiru ani nie
rosną skarlałe, chore drzewa. A tak właśnie było
w moim rodzinnym mieście.
- Okropność. - Nora wzdrygnęła się i wspo
mniała własne dzieciństwo w pięknym Nowym Or
leanie.
- Tak, to było okropne, ale i zbawienne w pewien
paradoksalny sposób. Wychowywałem się w brzydkim
domu, podobnym do wszystkich innych wokół. Na
prawdę wierzę, jestem przekonany, że można umrzeć
z powodu brzydoty, gdy ta brzydota otacza cię ze
wsząd, nie daje ci chwili wytchnienia, wciska się
w każdą sekundę twego życia. Otóż postanowiłem nie
dać się jej zabić i dzięki temu zdołałem uciec z tego
okropnego miejsca. Zdobyłem stypendium Uniwer
sytetu Yale i zacząłem projektować inne budynki
- budynki, które zdobią otoczenie, a nie szpecą.
Nora siedziała zasłuchana, widząc oczyma wyobra
źni małego chłopca, o którym opowiadał.
- Przepraszam, że zanudzam cię tymi opowieś
ciami - dokończył z bladym uśmiechem.
- Wcale się nie nudzę. Wprost przeciwnie. Rozu
miem cię teraz dużo lepiej. Wiesz, sądziłam, że po
chodzisz z zamożnej rodziny, nawykłej do wydawania
poleceń i zarządzania ludźmi.
- Czasami pasuję do tego obrazka, Noro - po
kiwał z rezygnacją głową. - Od sukcesów ludziom
przewraca się w głowie. Ale musiałem ciężko i dłu
go pracować, żeby zdobyć moją dzisiejszą pozyc
je.
- Jesteś człowiekiem pełnym determinacji.
- Teraz dopiero może zaczynasz rozumieć, jaki
jestem naprawdę, Noro - powiedział z ulgą, a w jego
oczach dostrzegła błysk dumy.
Wyszli z kawiarenki. David ujął dziewczynę pod
rękę.
- Czy mogę odprowadzić cię do domu? - spytał.
Nora spojrzała na niego zdumiona. - Chciałbym po
kazać ci, co rozpocząłem właśnie budować przy First
Avenue.
- Nie byłam w biurze od kilku dobrych godzin
- powiedziała, patrząc na zegarek, ale nie zdobyła się
na żaden stanowczy protest.
- Wobec tego następne pół godziny nie stanowi już
wielkiej różnicy. Przyznaję, że to jest spisek i zasadzka.
Mam nadzieję, że widząc ten nowy budynek, wpad-
niesz w taki zachwyt, że zgodzisz się umówić ze mną na
kolację.
- To niemożliwe, Davidzie, mam już plany na
dzisiejszy wieczór, ale chętnie przejdę się z tobą na
First Avenue. Chcę zobaczyć, jak ziszczają się marze
nia z dzieciństwa.
ROZDZIAŁ
3
- Nie uwierzę, że nie masz żadnego pomysłu, Noro.
- Właściciel sklepu z pamiątkami, wysoki, szczupły
mężczyzna po pięćdziesiątce, podszedł do niej z uśmie
chem na wysuszonej i opalonej twarzy. - Za dobrze cię
znam, żebym dał się na to nabrać.
- Niestety, to prawda, Maurice. Nie mam naj
mniejszego pojęcia.
Im dłużej szperała po ciasno zastawionych półkach,
tym większą czuła irytację.
- Powiedz, co by to miało być, a stary Maurice na
pewno coś wymyśli. - Starszy pan pochylił się nad nią
konfidencjonalnie.
W tej samej chwili zabrzmiał dzwoneczek przy
drzwiach i do sklepu wszedł ktoś nowy, ale Maurice
skinął tylko na jednego ze swoich pomocników, nie
odstępując Nory ani na krok.
- Książę i księżna, moi stali klienci, zamierzają
popłynąć w dwutygodniowy rejs jachtem swoich
przyjaciół i chcieliby zrobić gospodarzomi jakiś pre
zent, a ja naprawdę nie mogę wpaść na żaden po
mysł. Tym razem jestem w kłopocie. - Nora przy
gryzła wargi.
Maurice potarł w zamyśleniu podbródek.
- Zapewne wybierają się na jakąś wyspę?
- Tak, zamierzają dopłynąć do jednej z wysepek
u wybrzeży Grecji, a może Turcji, nie jestem pewna.
- Co za nuda! - wykrzywił się Maurice. - Wyob
raź sobie tylko, jakie tam można zrobić zakupy. Ciągle
tylko muszle, gąbki, perły - zachichotał. - Kulturalni
i cywilizowani ludzie powinni zdawać sobie sprawę, że
prawdziwie piękna jest tylko prawdziwa sztuka.
Nora nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Prezentem mogłoby być coś, co sprawia przyjem
ność po powrocie z długiej wycieczki po jakichś
zabytkowych ruinach.
- Mam! Jakaś gra, która umili im długie wieczory
na bezwietrznym morzu. - Maurice podniósł trium
falnie palec w górę. - Zobacz, może to?
Podszedł do jednej z dolnych półek i schyliwszy się,
wydobył z niej niewielkie pudełko. Otworzył je i oczom
Nory ukazała się szachownica z kompletem misternie
rzeźbionych figur.
- Spójrz tylko, co za cudo!
Nora odetchnęła z ulgą.
- Doprawdy, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła,
Maurice. Teraz mogę nareszcie iść do domu i przebrać
się. Jestem z kimś umówiona na obiad. - Spojrzała
nerwowo na zegarek.
- Rozumiem, że to przystojny, wysoki brunet.
- Maurice mrugnął porozumiewawczo.
- Właśnie ktoś taki. - Nora uśmiechnęła się w od
powiedzi. - Zawsze podziwiam twoją intuicję, Mau
rice. Ale to spotkanie czysto zawodowe - westchnęła
z udanym żalem.
- Co za szkoda! - Maurice wykrzywił usta w gry
masie udanego współczucia.
Zawiązywała właśnie pasek lekkiej, wzorzystej,
bawełnianej sukienki, kiedy dobiegło ją wołanie Ja-
nice.
- Już dochodzi dwunasta. Jak będziesz się tak
grzebała, to się spóźnisz!
- Najwyżej poczeka! - odkrzyknęła w kierunku
półotwartych drzwi.
Przejrzała się uważnie w lustrze i uśmiechnęła
z aprobatą. Mimo że całe lato przesiedziała w mieście,
zdążyła się trochę opalić. Szczupłe ramiona przykryte
zaledwie wąskimi ramiączkami sukienki były złocisto-
brązowe. Wsunęła na rękę szeroką bransoletę i skinęła
głową z zadowoleniem. Przybliżyła się do lustra i leciu-
teńko podmalowała usta.
- Co za tupet! - Janice zdawała się naprawdę zde
nerwowana. - Albo jesteś strasznie pewna siebie, albo
musisz być pewna jego.
- Ani jedno, ani drugie! - krzyknęła, odwracając
głowę. - Żartuję tylko, Janice. Już zaraz wychodzę!
Szybkim ruchem grzebienia przeczesała włosy,
a potem zgrabnie ściągnęła je w koński ogon. Okręciła
zwykłą czarną aksamitką. Raz jeszcze rzuciła szybkie
spojrzenie w lustro. Te przygotowania do spotkań
z Davidem zabierają za każdym razem coraz więcej
czasu, pomyślała.
- No, nareszcie - powitała ją Janice z przekąsem,
kiedy wynurzyła się ze swego pokoju. - Wyglądasz
nieźle, ale nie powiem, żeby ten rezultat został osiąg
nięty T* reteidcwym \mpte.
- To przez ten upał - rzuciła pojednawczo Nora.
- Człowiek rusza się jak mucha w smole. Koniec
września i taki skwar!
Janice jednak nie podjęła tego tematu.
- Tak, tak... - powtórzyła, przyglądając jej się kry
tycznie. - Te obiady z Davidem zrobiły się już stałym
punktem programu.
- No, nie przesadzaj - zaoponowała Nora.
Nie wypadło to przekonująco. Spotykali się prze
cież przynajmniej raz w tygodniu od ponad miesią
ca.
- Zresztą podczas tych obiadów załatwiam inte
resy - wzruszyła ramionami.
To przynajmniej jest prawda, pomyślała. Najpierw
futro z lamy dla jakiejś ekscentrycznej przyjaciółki,
prawdziwy sukces, potem prezent dla rodziców na
ich rocznicę ślubu, imieninowy podarunek dla kreś
larza...
- Ale chyba nie powiesz mi, że spotkania z Davi-
dem nie sprawiają ci przyjemności.
- No, spotkania jak spotkania - odparła Nora
wymijająco. - David Sommer jest miły, inteligentny,
dowcipny, ale przede wszystkim jest naszym stałym
klientem, i to jednym z najlepszych, jak dobrze
wiesz - dokończyła, widząc ironiczne spojrzenie Ja
nice.
- Dlaczego nigdy nie pójdziesz z nim na kolację?
Albo do teatru! Przecież to jasne, że facet szaleje
za tobą!
- To tylko twoje przypuszczenia, Janice. Poza tym,
jeśli nawet tak jest, to oboje potrzebujemy trochę
czasu. Nie widzę w tym niczego złego, przeciwnie.
- A on? - Dziewczyna rzuciła zaczepnie.
Nora wzruszyła ramionami. Otworzyła pudernicz-
kę i nieco upudrowała policzki. Postanowiła nie od
powiadać na to pytanie.
Janice też milczała. Czuła, że posunęła się może zbyt
daleko. Postanowiła na wszelki wypadek zmienić nieco
temat.
- Podobno David jest teraz bardzo zajęty przy
tym projekcie w East Side? - spytała pojednawczym
tonem.
- Tak - przytaknęła Nora. - Ma zupełnego fioła
na tym punkcie. To pochłania mu mnóstwo czasu.
Przypomniała sobie chwilę, kiedy podczas ich
pierwszego spotkania zaproponował przejażdżkę do
East Village. Po drodze z wielkim ożywieniem opo
wiadał o swoim projekcie uratowania starych do
mów, które nadają charakter tej dzielnicy, i dlatego
trzeba zrobić wszystko, żeby pozostawić je tam,
gdzie były.
Wszelkie nowe budynki, mówił, powinny odzna
czać się jak największą prostotą, aby nie zdominować
tradycyjnego otoczenia. I wszystko trzeba robić z myś
lą o mieszkańcach, którzy przyzwyczaili się już do
swojej dzielnicy.
Kiedy oprowadzał ją po jednym z placów budowy,
zorientowała się, że udaje mu się realizować te plany.
Poza tym prawie wszyscy zatrudnieni na budowie znali
Davida i większość była z nim na ty.
- To pomaga w pracy - wyjaśnił. - Współpracow
nicy nabierają bardziej osobistego stosunku do projek
tu. Bez tego całe przedsięwzięcie jest właściwie z góry
skazane na niepowodzenie.
Kiedy spacerowali po budowie, czuła, jak z Davida
promieniuje nie tylko duma i energia, lecz także jakaś
nie znana jej siła. Fascynowało ją to i zarazem trochę
deprymowało.
- Noro, obudź się! - Głos Janice wyrwał ją z zamy
ślenia.
Nora już całkiem przytomnym wzrokiem spojrzała
na siedzącą po turecku dziewczynę.
- Tak, tak... Zamyśliłam się nad projektem Davida
w East Side.
- Czytałam o tym w „Timesie" jakiś tydzień temu
albo może dwa. I jeszcze gdzieś. On zrobił się teraz
bardzo wziętym architektem. I jest bardzo popularny
w tym mieście. Może powinien kandydować na bur
mistrza?
- Och, ten artykuł nie całkiem oddaje mu sprawied
liwość. Muszę poprosić Davida, żeby cię tam zabrał,
kiedy już skończy. Wtedy sama zobaczysz! Stare domy
komunalne przemieszał z nowymi budynkami; tak
żeby czynsz z tych ostatnich finansował budżet dziel
nicy. No i projekt jest taki, że nowe budynki nie są
architektonicznym zgrzytem!
Zorientowała się, że mimowolnie wygłasza pean
na cześć kogoś, o kim mówiła przed chwilą, że jest
dla niej tylko i przede wszystkim wiernym klien
tem.
- No dobrze, czas już na mnie - powiedziała, za
bierając torebkę ze stołu i ruszyła w stronę drzwi.
W tej samej chwili zadzwonił telefon. Janice sięg
nęła po słuchawkę. Nora była już na korytarzu, kiedy
dobiegło ją wołanie. W chwilę potem Janice wybiegła
z biura.
- Noro, jakiś dziwny telefon. Lepiej, żebyś sama
porozmawiała. Facet nie przedstawił się. Na pewno to
nie jest żaden z naszych klientów, ale zachowuje się
jakby cię doskonale znał. Mówi, że to pilne.
David rzucał niecierpliwe spojrzenia to na zegarek,
to w kierunku drzwi restauracji. Była już o kwadrans
spóźniona. Coś musiało się wydarzyć! Zawsze jest taka
punktualna. Czuł, że z wolna ogarnia go niepokój.
Jeżeli nie zjawi się w ciągu pięciu minut, zadzwoni do
jej biura.
- Czy podać panu coś do picia? - Usłyszał nad
sobą głos kelnera.
- Za chwilę. - Potrząsnął głową. - Czekam na ko
goś.
Właśnie! To następna kwestia, która domaga się
rozstrzygnięcia. Czego właściwie oczekuje po tej nowej
znajomości? Niczego, odpowiedział sobie w duchu
i nagle poczuł się zaskoczony. Bo przecież lubił te
spotkania, rozmowy o tym, co ich akurat zajmowało
w pracy, żarciki, całą tę gadaninę, jak to zwykle, przy
obiedzie.
Co w gruncie rzeczy o niej wie? Pije hektolitry kawy
mrożonej i nie znosi kuchni meksykańskiej, jest uczu
lona na kocią sierść, słucha Bacha i lubi czytać do
poduszki powieści kryminalne. Ale czym żyje napraw-
dę, czego pragnie, za czym tęskni? Ilekroć starał się
nawiązać z nią jakiś bliższy kontakt, miał wrażenie, że
ona przybiera barwy ochronne, wycofuje się do sobie
tylko znanej kryjówki, daleka, chłodna, nieprzenik
niona. A może taka właśnie jest? Zimna i inteligentna.
Typ menedżera.
Nagłe pojawienie się Nory wyrwało go z roz
myślań. Usiadła przed nim zadyszana, zaczerwie
niona, z błyszczącymi oczami. Wyglądała piękniej
niż kiedykolwiek dotąd. Wstał, żeby uścisnąć jej
dłoń. Miał ochotę pocałować ją w zaróżowiony
policzek, poczuć zapach jej włosów, ale nigdy nie
zdobył się na więcej niż uścisk ręki, leciutkie i prze
lotne objęcie w talii, gdy pomagał jej usiąść albo
gdy przepuszczał ją przodem w drzwiach restau
racji.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała, siada
jąc na krześle.
David uśmiechnął się, już miał na końcu języka
zdanie, że nie ma o czym mówić i że bardzo go cieszy jej
widok. W tej samej chwili spostrzegł jednak, że
rumieniec na jej twarzy nie jest tylko wynikiem po
śpiechu i panującego upału. Nora wydawała się wyraź
nie przygaszona i jakby spięta.
Skinął na kelnera i poprosił o dwa kieliszki wina,
Chciał zyskać na czasie i znaleźć właściwy trop.
- Co się stało, ugrzęzłaś w korku? - spytał, przypa
trując się jej spod oka.
- Nie. Zatrzymało mnie coś w biurze.
Zjawił się kelner z winem i Nora, ku zdumieniu
Davida, nie umoczyła, jak zwykle, ust w kieliszku, ale
upiła spory łyk.
- Co się stało? Masz jakieś kłopoty?
- Nie. - Machnęła ręką i uśmiechnęła się, ale był
to uśmiech wyraźnie wymuszony. - Nie ma o czym
mówić.
- No, nie wiem. - Wychylił się w jej stronę. - Jes
teś wyraźnie zdenerwowana.
Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. Już miał
zamiar podać jej kartę, kiedy spostrzegł, że oczy Nory
zachodzą łzami. Wsparł się o blat stolika i bez słowa
przykrył jej rękę swoją dłonią.
- Powiedz, proszę, co się stało!
Nora ciągle milczała. Widać było, że walczy ze sobą,
żeby się nie rozpłakać.
- Rozumiem, że to nie ma związku z twoją firmą?
- spróbował od innej strony, mając nadzieję, że wresz
cie zacznie mówić.
- Nie - potrząsnęła głową. - Nie ma. To napraw
dę nic wielkiego. Czuję się idiotycznie, że robię z tego
taki problem.
David pokręcił przecząco głową.
- Dzwonił mój ojciec i... - Głos jej się załamał,
zanim zdążyła skończyć zdanie. Podniosła do ust
kieliszek wina i znowu upiła spory łyk.
- Nigdy mi o nim nie wspominałaś.
Nora skinęła głową.
- Mówiłaś tylko o matce. Myślałem, że on też już
nie żyje. Więc mieszka tu, w Nowym Jorku?
- Owszem, żyje - powiedziała sarkastycznie. - Nie,
nie mieszka tutaj - dodała.
David rzucił na nią szybkie spojrzenie. W milczeniu
czekał na ciąg dalszy. Pomyślał, że po raz pierwszy
może się o niej naprawdę czegoś dowiedzieć.
- Niejaki Phillip Chase. Nie widziałam go od
piętnastu lat i nie dlatego, że to ja nie miałam na to
ochoty - dodała, widząc pytające spojrzenie Davida.
- Opowiedz mi o tym.
- Czy możesz mi zamówić jeszcze jeden kieliszek
wina?
- Oczywiście. Ale najpierw coś zjedz, bo spadniesz
mi pod stół - zażartował. - Nigdy jeszcze nie zdarzyło
ci się dopić do końca pierwszego kieliszka, a dzisiaj
pijesz jak smok!
- Dzisiaj tego potrzebuję - uśmiechnęła się blado.
Przywołał kelnera i zamówił dla niej i dla siebie
zestaw sałatek i jeszcze dwa kieliszki białego wina.
Zanim znowu zaczęli rozmawiać, zmusił ją do przeł
knięcia pierwszych kęsów.
- Piętnaście lat temu ojciec zostawił matkę i mnie
i od tej pory go nie widziałam. Od czasu do czasu
przysyłał kartki, zupełnie zdawkowe, jakieś wido
kówki. Nigdy nie napisał do mnie żadnego listu. Mo
żesz to sobie wyobrazić? Piętnaście lat i żadnego listu?
A teraz jest w Nowym Jorku i nagłe chce się ze mną
zobaczyć.
Odłożyła widelec i wyciągnęła rękę po kieliszek.
- Chcesz się z nim spotkać?
- Nie. - Zwiesiła głowę. - Do tej pory musiałam
sobie radzić bez niego... i nauczyłam się to robić. Nie
chcę już niczego zmieniać.
- Powiedziałaś mu to?
- Tak. Ale on nalega na spotkanie. - Jej głos
nabrał twardego tonu. - Ma przyjść dziś wieczorem.
Zresztą - dodała po chwili - prawdę mówiąc, jestem
go ciekawa.
- Nie dziwię się. Piętnaście lat. W jakim on teraz
jest wieku?
- Ma równo sześćdziesiątkę. Dwunastego czerwca
obchodził urodziny.
- Tyle czasu minęło. Mógł bardzo się zmienić
- zauważył David.
- To nie ma już znaczenia. - Nora machnęła rę
ką. - Co się stało, już się nie odstanie.
- Ale ciągle pamiętasz jego datę urodzin.
- Wydawało mi się, że - zawahała się, jakby szu
kając słów - że jesteśmy sobie bardzo bliscy. Jako
dziecko uwielbiałam go. Dlatego to wszystko jest ta
kie trudne - powiedziała, strzepując z obrusu strzępek
sałaty.
Zamilkła na chwilę.
- Ojciec był nałogowym hazardzistą. - Podniosła
wzrok. - Nie takim, co to spędza życie na wyścigach
albo krąży jak ćma po Las Vegas. Ghociaż zdarzało mu
się i to. Gra toczyła się o znacznie wyższą stawkę. Nie
potrafił się powstrzymać. Zanim się urodziłam, stracił
wszystko, co zostawili mu jego rodzice. Później próbo
wał się odegrać.
- Takie życie musiało być dla was bardzo męczące.
Myślę o twojej matce.
Nora kiwnęła głową.
- Mnie, na początku, wydawało się to wszystko
szalenie zabawne. Życie jako ciągła przygoda. Kie
dy miał pieniądze, zabierał mnie i mamę do dro
gich restauracji, dawał mi prezenty. Mijał tydzień
i przyprowadzał do domu handlarza, wyprzedawał
meble, srebra rodzinne mamy, jej biżuterię. Oczywiś
cie, mówił, że za kilka dni to wszystko odkupi.
Matka nieraz była u kresu wytrzymałości, ale oboje
pochodzili ze starych nowoorleańskich rodzin z trady
cjami i pretensjami. W tej sytuacji rozwód zdawał się
nie wchodzić w grę. A poza tym matka była gotowa
zrobić wiele, by uratować małżeństwo. W końcu
jednak zaczynało już brakować jej sił. Pewnego dnia
ojciec odszedł.
Wypiła resztę wina i bez przekonania skubnęła
znów nieco sałaty.
David patrzył na nią ze współczuciem. Ale kiedy
podniosła wzrok, uśmiechnął się do niej szybko. Bał się,
że może poczuć się dotknięta, zraniona w swojej dumie.
- Przepraszam cię, że tyle mówię o sobie. Już
koniec. Czuję się dużo lepiej.
- Ależ mów dalej. Wszystko jest dla mnie ważne.
Chcę wiedzieć o tobie jak najwięcej - zapewnił ją
z ożywieniem. - Opowiedz, co się działo, kiedy zo
stałyście same z matką.
- Po roku wyprowadziłyśmy się z domu. Nie by
łyśmy w stanie spłacać rat i bank go zajął. Wynajęłyś
my mniejszy i w tańszej dzielnicy. - Nora westchnęła
smutno. - Sam rozumiesz, że nienawidziłam tego no
wego miejsca. Wszystko było tam takie inne, obce. No
i było oczywiste, że zmusiła nas do tego bieda.
Wstydziłam się zapraszać tam moje dawne koleżanki.
Zresztą i tak wkrótce zmieniłam szkołę. Z tych samych
powodów, dla których musiałyśmy się przeprowadzić.
- Przygryzła wargi. - Ale nie opowiadam ci tego,
żebyś się nade mną użalał - zastrzegła się i spojrzała
mu prosto w oczy.
David chciał zaprzeczyć, ale nie dała mu dojść do
słowa.
- Było, minęło. Od mojego ojca nie dostałam może
wiele, ale jedno na pewno. Odziedziczyłam po nim
dobry gust - roześmiała się. - A więc coś, bez czego
nie można się obejść w moim zawodzie.
- Nie można natomiast powiedzieć, że odziedziczy
łaś jego specyficzne poczucie odpowiedzialności - za
uważył David z uśmiechem.
- No tak - pokiwała głową. - Chociaż nie. Ta jego
cecha też w jakiś sposób znalazła we mnie swoje
potwierdzenie, choć na odwrót: nauczyłam się polegać
tylko na samej sobie. Przyrzekłam sobie pewnego dnia,
że nigdy już nie będę klepać biedy. Zacisnęłam zęby
i poszłam do szkoły biznesu. Był nawet taki semestr czy
dwa, że studiowałam na trzech kursach równocześnie.
- Co za kobieta! - W okrzyku Davida było więcej
podziwu niż rozbawienia.
- Strasznie gadatliwa, chcesz powiedzieć, tak?
- roześmiała się nerwowo.
- Daj spokój. Już ci powiedziałem: chętnie słu
cham, bo to pomaga mi lepiej cię poznać.
Z wyrazu twarzy Nory zorientował się, że znowu
jest gotowa zamknąć się przed nim, szybko więc zadał
następne pytanie.
- A kiedy umarła twoja matka?
- Wkrótce potem jak poszłam do szkoły biznesu.
To dziwne - pokręciła głową - życie z moim ojcem
było dla niej udręką, ale dziś myślę, że kiedy się
rozstali, wcale nie była szczęśliwsza. Te wariackie lata,
jakie spędziła u boku mojego ojca, jeśli tak w ogóle
można powiedzieć o jej związku z Phillipem Chase'em
- uśmiechnęła się do siebie - miały dla niej zawsze
jakiś chorobliwy urok. Bardzo pilnowała się przede
mną, żeby o tym nie mówić, ale nieustannie do
tego wracała, choć często nie wprost. To było silniejsze
od niej.
Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. David
postanowił zadać jej jeszcze jedno pytanie, choć z góry
znał odpowiedź.
- Czy chcesz, żebym był obecny przy tym spot
kaniu?
- Nie. - Nora pokręciła głową. - Jestem zresztą
pewna, że nie potrwa długo. O czym mamy ze sobą
mówić po tych piętnastu latach? - Zmusiła się do
uśmiechu. - No, na mnie już czas - zauważyła, od
suwając się z krzesłem od stolika.
Wyszli razem na ulicę. Pogoda się zmieniła. Wy
raźnie się ochłodziło. W powietrzu unosił się zapach
nadchodzącej jesieni. David machnął na przejeżdża
jącą taksówkę. Kiedy przytrzymywał drzwi, poma
gając jej wsiąść, pochylił się szybko i pocałował ją
w policzek. Wypadło to zupełnie niewinnie: jakby
chciał dodać jej odwagi przed zbliżającym się spot
kaniem.
- Zadzwoń do mnie, jak będzie już po wszystkim
- zawołał, zatrzaskując drzwi. Jeszcze przez dłuższą
chwilę stał przy krawężniku, patrząc w ślad za od
dalającym się samochodem.
Z początku chciała się przebrać, włożyć na siebie
coś bardziej stosownego do okoliczności, ale potem
zmieniła zamiar. W końcu nie wybiera się na żadną
rodzinną uroczystość.
Zasiadła za stołem, przejrzała korespondencję
i podpisała listy przygotowane przez Janice. Potem
wzięła się do zaległych rachunków i tak jej upłynął
czas, aż do wieczora. Kiedy spojrzała na zegarek, była
już za dziesięć siódma. Za chwilę powinien nadejść
Phillip Chase.
Przeszła z części apartamentu, która służyła za
biuro, do tej, w której sama mieszkała i zapaliła lam
py w salonie. Nie znosiła górnego oświetlenia, więc
w salonie też go nie zainstalowała. Zamiast lampy po
sufitem świeciło się kilka lamp stojących i kinkietów na
ścianach. Mimowolnie pomyślała, że tak był urzą
dzony cały ich dom i że to był pomysł ojca. Matka
często z ojca żartowała, że siedzi w ciemnościach jak
sowa. Zresztą całe umeblowanie mieszkania Nory
przywodziło jej na pamięć dawne czasy. Miała nawet
do siebie o to pretensję i wtedy kupowała coś wariac
kiego, coś, czego żaden szanujący się nowoorleańczyk
nie postawiłby na półce albo czego nie powiesiłby na
ścianie.
Rozległ się dzwonek, ale nie był to dzwonek do
drzwi, tylko telefon. Podniosła słuchawkę z nadzieją,
że może ojciec chce odwołać spotkanie. Ale to nie był
on. Dzwonił David.
- Wiem, że telefonuję nie w porę, ale chciałem się
tylko dowiedzieć, czy wszystko w porządku - rozległ
się w słuchawce jego głos. - Poza tym pomyślałem
sobie, że pewnie jeszcze go nie ma.
- I miałeś rację - roześmiała się. - Ze mną wszyst
ko w porządku, ale miło z twojej strony, że się
odezwałeś.
To prawda. Ten telefon był jej potrzebny. Dobrze
jest wiedzieć, że jest ktoś, z kim można porozmawiać,
poradzić się. Nawet jeżeli jego zainteresowanie jest
L
zdawkowe albo dyktowane jakimiś ubocznymi wzglę
dami.
- Denerwujesz się?
- Nie. Może trochę - przyznała. - Właśnie stałam
na środku pokoju i myślałam sobie, jak bardzo moje
mieszkanie przypomina dawny dom ojca.
- To rzeczywiście musiał mieć dobry gust.
- Skąd możesz o tym wiedzieć, przecież nigdy
u mnie nie byłeś?
Na moment, ale tylko na moment w słuchawce
zaległo milczenie.
- Jestem pewien - powiedział swoim niskim, eks
cytującym głosem. - Wszystko, co ma związek z tobą,
jest piękne. Ale, oczywiście - dodał szybko - przeko
nam się o tym dopiero wtedy, kiedy zaprosisz mnie do
siebie na kolację!
- Pewnie już niedługo - usłyszała swój głos Nora.
- Trzymam cię za słowo!
^~ - Dobrze - roześmiała się. - Ale muszę cię uprze
dzić, że jestem marną kucharką.
- Nic nie szkodzi. Przyniosę coś ze sobą. Czy lubisz
chińskie jedzenie?
- Uwielbiam.
Była mu wdzięczna, że stara się zaabsorbować ją
innymi sprawami.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, aż wreszcie rozległ
się dzwonek. David usłyszał go w słuchawce.
- Nie martw się, że go nie poznasz - rzucił szybko.
- To będzie ten facet, którego zobaczysz, kiedy ot
worzysz drzwi!
Nora ze śmiechem odłożyła słuchawkę. Śmiała się
jeszcze, gdy przyciskała guzik domofonu. Drzwi szczę-
knęły, ale ojciec się nie odezwał. Nora z ręką na klamce
nasłuchiwała odgłosów zbliżającej się windy. Była
pewna, że zobaczy przed sobą przystojnego i czarują
cego starszego pana. Mógł się postarzeć, pomyślała,
ale jego styl i maniery pozostały pewnie takie same.
Phillip Chase... Swoją drogą, ciekawe, czy poprosi ją
o pieniądze. Poczuła ukłucie w sercu. Jeżeli tak,
dostanie je i niech znika z jej życia.
Kiedy ponownie rozległ się dzwonek, odetchnęła
głęboko, odczekała chwilę i starając się zapanować
nad drżeniem rąk, otworzyła drzwi.
- Jak się masz, moja piękna. Nie dasz buziaka
swojemu staremu ojcu?
ROZDZIAŁ
4
Niewiele się zmienił. Wyglądał prawie dokładnie
tak, jakim go zapamiętała piętnaście lat temu. Już
wówczas bruzdy żłobiły policzki. Przybyło trochę
zmarszczek na czole i pod oczami, ale dzięki temu jego
uśmiech stał się tylko bardziej wyrazisty. Uśmiech,
którym potrafił sobie zjednać każdego. Oczy z niebies
kich stały się szaroniebieskie, zachowały jednak swój
blask. Włosy, niegdyś czarne, posiwiały i straciły
połysk, ale nie przerzedziły się zanadto. Nadal czesał je
do tyłu.
Stał przez chwilę bez ruchu, a potem postąpił
krok naprzód i przytulił ją mocno do siebie, tak
jak robił to niegdyś, zanim przepadł gdzieś w świecie.
Musiał wyczuć, jak bardzo jest spięta, bo natychmiast
opuścił ramiona, ale zanim to zrobił, zdążył jeszcze
pocałować ją w policzek.
- Co słychać u mojej małej dziewczynki? - zapytał
i ujmując ją pod ramię, ruszył przez hol w stronę
salonu, jak gdyby przyszedł ze zwykłą wizytą, jakby
tych piętnastu lat przerwy wcale nie było.
- Wszystko w porządku - powiedziała, starając się
zapanować nad uczuciami. - A co u ciebie?
Uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi. Nora zdawa
ła sobie sprawę, że to pytanie i całe przywitanie
wypadły z jej strony dość chłodno. Ale czy miał prawo
oczekiwać czegoś innego?
Uwolniła delikatnie rękę i podeszła do niewielkiej
szafki, która służyła jako barek. Otworzyła drzwiczki.
- Czego się napijesz? - spytała, spoglądając w jego
stronę.
Stał w milczeniu, przypatrując się jej intensywnie,
zupełnie, jakby nie usłyszał jej pytania.
- Jesteś piękna. Zupełnie jak twoja matka -powie
dział.
Nora poczuła skurcz w gardle, ale zmusiła się, żeby
jej odpowiedź wypadła naturalnie.
- W Nowym Orleanie znajomi mówią, że jestem
podobna do ciebie.
- Coś w tym jest. - Uniósł do góry brwi. - Ale owal
twarzy, wykrój ust, oczy... Zupełnie jak Margaret.
Przypatrywał jej się z uwagą, jakby szukał w jej
rysach kształtu znajomej twarzy.
Nora mimowolnie spojrzała w kierunku stolika, na
którym stała fotografia matki. Podążył w ślad za jej
spojrzeniem, po czym podszedł do stolika i wziął do
ręki oprawione w ramki zdjęcie. Przez chwilę przypa
trywał mu się w zamyśleniu.
- Tak... pamiętam, jak robiłem to zdjęcie - powie
dział wolno. - To było tak dawno, a mnie się zdaje, że
zaledwie wczoraj. Pamiętam nawet, co do mnie zaraz
potem powiedziała. Miała pretensje, że przyciskam
spust migawki, zanim zdąży się przygotować - uśmie
chnął się. - Ilekroć sięgałem po aparat, zawsze potem
wybuchała awantura.
Nora znowu poczuła ucisk w gardle. Schyliła się do
drzwi szafki, odwracając twarz, żeby nie dostrzegł jej
nagłego wzruszenia ani łez w oczach.
- Więc czego się napijesz? - spytała, nie patrząc na
niego.
- Może być martini.
- Akurat tego chyba nie mam. - Zajrzała w głąb
szafki. - Przepraszam - rzekła niemal ze skruchą.
- To niech będzie odrobina dżinu z tonikiem
- powiedział z silnym południowym akcentem. Przesa
dnym południowym akcentem, pomyślała Nora.
Czyżby to jedna z jego sztuczek? Próbuje ją wzruszyć
wspomnieniem starych, dobrych czasów?
Przygotowała drinka i podała mu z kamienną
twarzą, po czym zaproponowała, żeby usiadł. Stał
jednak nadal. Jedną rękę niedbale wsunął do kiesze
ni, w drugiej obracał szklankę i w tej pozie przypo
minał jej mężczyznę, którego pamiętała z dzieciństwa.
Zdawało jej się, że jeden policzek drży mu lekko.
Może wcale nie jest taki spokojny, może on także
udaje.
- Te krzesła pod ścianą są bardzo ładne. Bieder
meier. Zawsze to lubiłem. Zupełnie jak u nas w salonie,
pamiętasz?
- Cieszę się, że ci się podobają. - Nora przysiadła
na kanapie z kieliszkiem białego wina. Podszedł wolno
i usiadł przy niej.
- Musiały kosztować majątek.
- Zbierałam je latami. Te dwa kupiłam w zeszłym
miesiącu - wskazała ręką stojące najbliżej.
Ta rozmowa staje się rozmową o niczym, pomyślała
Nora. Ale to właśnie jej odpowiadało. Bała się, że
ojciec wprowadzi jakiś wątek osobisty. Po co roz
drapywać stare rany? Oboje są teraz zupełnie innymi
ludźmi.
- Rozumiem, że wiedzie ci się dobrze - ni to spytał,
ni to stwierdził, rozglądając się wokół.
Skinęła jedynie głową w odpowiedzi.
- Jak nazywa się firma, którą prowadzisz? „U/
pominek dla każdego", prawda? Podoba mi się ta
nazwa.
Jego słowa nieoczekiwanie zirytowały Norę. Po
chwili zdała sobie sprawę dlaczego. Przypomniały jej
prezenty, jakie przynosił im obu, prezenty, które
potem zabierał komornik. Przypomniały dom ogoło
cony ze sprzętów, wysiłek, z jakim potem musiały
z matką gromadzić wszystko od nowa. Zdała sobie
sprawę, że kieliszek za chwilę rozpryśnie się jej w ręku,
tak mocno zacisnęła na nim palce. Na wszelki wypa
dek odstawiła kieliszek na szafkę.
- No cóż - powiedziała zimno. - Pracowałam i mia
łam szczęście. Udało mi się.
- Szczęście nie ma tu nic do rzeczy - orzekł, jakby
nie usłyszał pierwszej części zdania. - To się nazywa
dobry smak. - Wzruszył ramionami. - Człowiek się
z tym rodzi albo nie. Tego nie można się nauczyć.
- Akurat to jedno odziedziczyłam po tobie - za
uważyła cierpko.
Uniósł szklankę w górę, jakby wznosił toast, a po
tem pociągnął mały łyk.
-Antyki... Zawsze je lubiłem - ciągnął dalej.
- Nawet jeżeli wiedziałem, że długo u mnie nie postoją
- uśmiechnął się. - Może dlatego zdecydowałem się
w końcu wyjechać.
- I gdzie teraz mieszkasz?
- Różnie. Trochę w Rzymie, trochę we Florencji,
w Paryżu. Lubię te wszystkie zapierające dech w pier
siach miejsca. Choć może Florencję lubię najbardziej.
Byłaś kiedyś we Florencji?
Nora z trudem opanowała ogarniający ją gniew.
- Nie byłam nigdy za granicą - odparła bezna
miętnym tonem.
- Nie trzeba mieć nawet żyłki podróżnika - zapat
rzył się w siebie. - Wystarczy gotowość do podjęcia
ryzyka.
Tego już za wiele, przemknęło jej przez myśl. Po
tym wszystkim co zrobił, przychodzi tu, żeby za
chęcać ją do podejmowania ryzyka! On, który chyba
nigdy nie pracował, ten mądrala, dusza towarzystwa,
arbiter elegancji, bawidamek uciekający ciągle przed
wierzycielami, on ma czelność opowiadać jej teraz,
jak łatwo i przyjemnie jest podróżować! Czy zasta
nawiał się podczas tych wszystkich swoich choler
nych podróży, jak one muszą walczyć, żeby utrzymać
się na powierzchni, dzień w dzień? Co oni mają ze
sobą wspólnego?
- Zbyt wiele tu mam obowiązków, żeby spędzać
czas na podróżach - skrzywiła się. Wstała z kanapy
i podeszła do okna.
On tymczasem wyglądał na zadowolonego z siebie.
Siedział swobodnie rozparty, z nogami wyciągniętymi
przed siebie, w swoim trzyczęściowym, beżowobrązo-
wym garniturze z grubo tkanego jedwabiu, który
chyba był szyty na miarę, bo leżał na nim bez zarzutu.
Ciekawe, kto za to zapłacił, pomyślała. I czy za chwilę
zacznie rozmowę o pieniądzach, których akurat, oczy
wiście tylko przejściowo, nie ma.
Ta ostatnia myśl nie przyniosła jej wcale satysfakcji.
Od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyła, wiedziała
przecież doskonale, że miłość do niego walczyła w niej
z nienawiścią, podziw z niechęcią, współczucie z pogar
dą. Co powinna zrobić, co powiedzieć? Sigdzi teraz
przed nią taki jak dawniej, te same nienaganne manie
ry, zniewalający urok, tyle że starszy i pewnie bogatszy
o kilka niepowodzeń życiowych.
- Chciałbym, Noro, żebyś mi opowiedziała o sobie
wszystko, co zdarzyło się od momentu, w którym
widzieliśmy się po raz ostatni - odezwał się, posyłając
jej pełne ciepła spojrzenie.
- No, to nie będzie takie łatwe. Zwłaszcza że ostatni
raz widzieliśmy się piętnaście lat temu - uśmiechnęła
się sarkastycznie.
- Piętnaście lat. - Pokręcił głową z zadumą. - Aż
trudno w to uwierzyć!
Już miała na końcu języka, że dla niej to wcale nie
jest takie trudne, bo czekała na niego jeszcze długo po
tym, jak odszedł od niej i od matki. Powstrzymała się
jednak i nie powiedziała nic, ale czuła, jak znowu
narasta w niej irytacja. Siadając na stojącym obok
fotelu, dyskretnie zerknęła na zegarek.
- Może będzie łatwiej, gdy to ja będę pytał. Wiem,
że skończyłaś szkołę z wyróżnieniem. Wysłałem ci
wtedy mały prezencik. Pamiętasz?
- Chyba tak - odparła wymijająco.
Doskonale pamiętała ten prezent. Była to para zło
tych kolczyków. Jeszcze teraz zdarza się jej czasem je
nosić.
- A potem co? Przeprowadziłaś się do Nowego
Jorku?
- Tak. Przez parę lat pracowałam w domu towa
rowym.
- I zdecydowałaś się otworzyć własną firmę. Bar
dzo ryzykowne posunięcie.
- Najpierw zrobiłam małe rozpoznanie, żeby zo
rientować się, na ilu klientów mogę liczyć, zwłaszcza
na początku - stwierdziła, wzruszając ramionami.
- Nie jestem taka szalona, na jaką może wyglądam.
Jednak w duchu przyznała ojcu rację. Tak, to było
bardzo ryzykowne przedsięwzięcie. Przez pierwsze pół
roku umierała dzień w dzień ze strachu.
- I nie wyszłaś za mąż? - zabrzmiało to bardziej
jak stwierdzenie faktu aniżeli pytanie.
- Nie.
- Ale jest w twoim życiu jakiś mężczyzna? - zapy
tał bez skrępowania.
Przez moment mignęła jej przed oczami twarz
Davida, ale był to tylko błysk.
- Nie - odpowiedziała. - Nie ma nikogo takiego.
- To niedobrze. - Phillip Chase pokręcił głową.
- Być może jakiś facet nie wie, co traci.
Nora poczuła, że pieką ją policzki. Jakim prawem
tak obcesowo wtrąca się w jej życie?
- Pozwolisz, że zapalę? - Z wewnętrznej kieszeni
marynarki wyciągnął pudełko cygar. - A może dym ci
przeszkadza?
Nora pokręciła głową.
- Popielniczka stoi na stole - powiedziała bezbar
wnym głosem.
- Ja też nie ożeniłem się po raz drugi - zaczął,
zapalając cygaro. - Nie spotkałem już nigdy kogoś
takiego jak twoja matka. Owszem, pojawiały się potem
w moim życiu różne kobiety - urwał, wciągając won
ny dym. - Skłamałbym, gdybym twierdził, że było
inaczej. Ale żadna z nich nie mogła się z nią rów
nać - dokończył zdanie i znowu zasłonił się chmurą
cygarowego dymu. ^
- Phillipie - nie wytrzymała - po co właściwie tu
przyszedłeś?
- Przyszedłem, żeby cię zobaczyć - odparł i roz
łożył ręce ze zdziwieniem.
- Ale dlaczego? Dlaczego?
- Jak to dlaczego? Chciałem zobaczyć, jak wygląda
moja mała córeczka! Chciałem dowiedzieć się, jak
sobie radzi. Piętnaście lat! Kto by pomyślał...
- Phillipie, powiedz wprost, o co ci chodzi. Chodzi
ci o pieniądze? Przyszedłeś tutaj, żeby prosić mnie
o pieniądze?
Siedział patrząc teraz na nią zranionym wzrokiem. Te
jego cholerne numery, pomyślała, czując, że ogarnia ją
wściekłość. Teraz będzie odgrywał przed nią komedię.
- Tak, zasłużyłem na to - westchnął, opuszczając
wzrok i robiąc pauzę.
Co za teatralna kwestia, przemknęło jej natych
miast przez myśl.
- Oczywiście, miałaś prawo pomyśleć sobie, że
przyszedłem, aby wyciągnąć od ciebie trochę pieniędzy
- zawiesił z goryczą głos.
Nora zbyła jego słowa wzruszeniem ramion.
- No więc, czego chcesz?
Chase uniósł się z kanapy i stanął przed córką.
Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku. Nora nie
cofnęła głowy.
- Tak, masz rację. Chcę czegoś.
Nora spojrzała pytająco.
- Chcę odzyskać moją córkę - powiedział krótko.
Przez dłuższą chwilę oboje trwali w milczeniu.
- Widzisz, przez te wszystkie lata nieustannie o to
bie myślałem - westchnął, gładząc ją znowu po po
liczku.
- Więc dlaczego nigdy się do mnie nie odezwałeś?
- Nora czuła, że wzruszenie ściska ją za gardło.
Phillip Chase usiadł tuż przy niej.
- Przez parę lat pisałem wspólne listy do matki i do
ciebie.
Nora spojrzała na niego zdumionym wzrokiem.
- Mama nigdy mi ich nie pokazywała - powie
działa cicho.
- A ja nigdy nie dostałem żadnej odpowiedzi
- znowu westchnął ciężko. - W końcu pomyśla
łem sobie, że może powinienem trzymać się od was
z daleka, że może nie mam prawa. Pomyliłem się.
Powiedz, czy człowiek nie może się czasem pomy
lić?
Nora zdała sobie sprawę, że przesadziła. Była dziś
dla niego niesprawiedliwa. Nie, to niemożliwe, żeby
odgrywał komedię. Ale z drugiej strony, nie ma
powodu, żeby mu przebaczyć. Przyszedł tu skruszony
i to ma już wystarczyć?
- Tyle czasu minęło - szepnęła. - Jak teraz znowu
możemy być razem?
- Nie wiem - przyznał bezradnie. - Ale możemy
przynajmniej spróbować. Ja, w każdym razie, chciał
bym. To moja ostatnia szansa.
Nora popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Ostatnia szansa? Chyba zbyt dramatyzujesz - za
wiesiła głos, w nadziei że zaraz zrobi którąś ze swoich
zabawnych min albo się uśmiechnie. Coś jej jednak
podpowiadało, że tym razem mówi serio.
- Widzisz, może tego po mnie nie widać - prze
rwał, jakby szukał słów. Nora z napięciem wpatrywała
sie w niego. - Muszę powiedzieć ci prawdę. Chodzi
o to, że nie mam już dużo czasu przed soha^
- Tato...
- Widzisz, Noro, ja umieram. I nie mam dokąd
pójść.
Błądziła alejkami w zachodniej części Central Par
ku. Było już całkiem ciemno i dość chłodno. Dobrze, że
włożyła na ten spacer dżinsy i sweter. Próbowała
skupić się na rosnących wokół drzewach, na unoszą
cym się w powietrzu zapachu jesieni, na chłodnych
powiewach wiatru, które czuła na karku, za uszami - i
nie mogła. Nie mogła myśleć o niczym innym. Jej myśli
ciągle krążyły wokół ojca. Jej ojca. Ojciec, jak to słowo
dziwnie brzmi, nawet nie wypowiedziane.
Od jego wyjścia nie minęła nawet godzina. Led
wo drzwi się za nim zamknęły, przebrała się, wcis
nęła klucz do kieszeni i wyszła na ulicę. Chciała być
sama. Musiała wszystko spokojnie przemyśleć. Ale
to nie było takie proste. Jak powinna się zachować?
Znowu w jej życiu pojawia się ojciec. Na jak długo?
To spojrzenie, które rzucił jej na pożegnanie...
Zatopiona w myślach wędrowała przed siebie i na
gle spostrzegła, że znowu stoi na ulicy ciągnącej się
wzdłuż parku, i to dokładnie na wprost domu Davida.
Może kiedy wybiegała od siebie, kierowały nią niewi
dzialne ręce? Pchnęła przeszklone drzwi i znalazła się
w holu, przy windach. Z jednej wychodziła właśnie
roześmiana para. Nora minęła się z nimi i nacisnęła
przycisk odpowiedniego piętra.
Kiedy stanęła przed jego drzwiami, zawahała się.
Przychodzi bez zapowiedzi - a jeśli nie jest sam? I czy
powinna go w to wciągać? Przez chwilę stała nie
zdecydowana, ale potem wcisnęła dzwonek. Musi
z kimś porozmawiać. Z kimś? Przecież chce o tym
rozmawiać właśnie z Davidem.
Otworzył jej drzwi, tak jak i ona ubrany w dżinsy
i sweter, tyle że na bosaka. Na jej widok odetchnął
z ulgą.
- Och, to ty! Dzwonię do ciebie od godziny i już
zacząłem się niepokoić. Wejdź, proszę. - Cofnął się
w głąb przedpokoju.
Pozwoliła mu zaprowadzić się do salonu i posadzić
na zarzuconej poduszkami sofie. David usiadł tuż
obok.
- Przepraszam - powiedział, spoglądając na swoje
bose stopy - już wkładam buty, ale powiedz mi naj
pierw, czy się z nim widziałaś?
Nora kiwnęła głową.
- I co, duży wstrząs? - Popatrzył na nią ze zro
zumieniem.
- Gorzej - westchnęła Nora. - Myślałam, że po
rozmawiamy sobie o starych czasach, każde ze swoim
drinkiem w ręku i na tym się skończy. Że będzie starał
się wyciągnąć ode mnie trochę pieniędzy, ja mu je dam
i każdy pójdzie w swoją stronę. Tymczasem wszystko
wyglądało zupełnie inaczej.
- To znaczy?
- Rozmawialiśmy, ale rozmowa zeszła na tory bar
dzo osobiste. Mówiliśmy o matce, o mnie, o nim.
- W oczach Nory zalśniły łzy.
- I polubiłaś go na nowo? - David ujął ją za rękę.
- Och, Davidzie, wolałabym go nienawidzić. To
byłoby dużo łatwiejsze. I teraz nie jestem pewna, czy go
lubię, ale czuję się z nim związana.
- Nie ma w tym nic dziwnego. - Pogładził jej
dłoń. - Bądź co bądź, jest twoim ojcem. Wiem, że to
było dla ciebie bardzo trudne, ale teraz jest już po
wszystkim. - Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do
siebie.
- Właśnie nie jest! - odpowiedziała Nora. Wsparła
głowę na jego ramieniu, zanim zdążyła sobie uświado
mić, co robi. Chciała znowu się wyprostować, ale
zabrakło jej sił. Było jej tak dobrze.
- Więc co zamierzasz? - spytał po chwili.
Nora westchnęła. Przemagając zmęczenie, uniosła
głowę z ramienia Davida i dźwignęła się z sofy. Objęła
się ramionami, jakby poczuła chłód, i nerwowo zaczęła
chodzić po pokoju tam i z powrotem. Nagle za
trzymała się i zagryzła wargi.
David patrzył na nią w milczeniu.
- Davidzie... On umiera... -powiedziała zdławio
nym głosem.
- Co takiego? - David wzdrygnął się i spojrzał na
nią, mrużąc oczy. Nie był pewien, czy się przypadkiem
nie przesłyszał. Powiedziała to tak niewyraźnie.
Nora z trudem przełknęła ślinę i skinęła tylko
głową. Przez moment nie mogła wydobyć z siebie
ani słowa.
- Tak, Davidzie - powiedziała w końcu, zwilżając
suche wargi koniuszkiem języka. - Ma raka, którego
można operować. Tak mu powiedzieli lekarze we
Francji. Był potem zresztą w najlepszej klinice
w Szwajcarii. Naświetlania zatrzymały na chwilę roz
wój choroby, ale guza nie udało się zlikwidować. Tak
więc nic nie można zrobić. Wrócił, żeby umrzeć
- szepnęła smutnym głosem. - Tyle że nie ma gdzie się
tutaj podziać.
Odwróciła się i podeszła do okna.
David zerwał się na nogi, stanął tuż za nią i objął
mocno ramionami. Była bardziej krucha i wiotka,
aniżeli to sobie wyobrażał w swoich fantazjach.
- Biedna - powiedział, przytulając policzek do jej
skroni. - Odzyskałaś ojca po to, aby go zaraz stracić.
Tak mi przykro, Noro.
- Mówi, że chciałby ze mną pomieszkać, przynaj
mniej przez te ostatnie tygodnie - wyznała z waha
niem w głosie.
- Swoją drogą, nie brak mu tupetu - mruknął
David. - Przez całe lata nie daje znaku życia, a teraz
pojawia się, kiedy sam potrzebuje pomocy. Nie po
wiem, żeby to było w porządku.
- On nie ma domu. Nie ma co ze sobą zrobić.
A poza tym...
Nora zrobiła ruch, jakby chciała się wyswobodzić
z uścisku. David szybko opuścił ramiona. Stał, czeka
jąc na dalszy ciąg tego, co chciała powiedzieć. Dal
szego ciągu jednak nie było.
- I co? Pozwolisz mu wprowadzić się do ciebie?
- zapytał ostrożnie
Nora milczała.
- Sama nie wiem, co w tej sytuacji powinnam
zrobić. Mogłabym wynająć mu pokój w jakimś hotelu.
Gdzieś blisko mnie - dodała po chwili niepewnym
głosem, jakby głośno myślała. - Nie musi przecież
mieszkać ze mną.
To ostatnie zdanie powiedziała już bardziej stanow
czym tonem.
- To fakt. Nie musi - przyznał.
- Tylko że - zawiesiła głos, a David pomyślał, że
chyba wie, co chce powiedzieć -jeżeli się nie zgodzę,
żeby ze mną zamieszkał, stracę ostatnią szansę, by
naprawdę go poznać - dokończyła cicho.
- I będziesz potem robiła sobie wyrzuty do końca
życia. - Pokiwał głową ze zrozumieniem. - Tak to
już jest. Najpierw w ogóle nie zastanawiamy się nad
tym, jak odnosimy się do rodziców, a potem za
czynamy się tym zadręczać. A tymczasem, jak powia
da pewien pisarz, którego wszyscy kiedyś czytaliśmy,
ale o którym potem zapomnieliśmy, ojca należy
kochać tyle ile trzeba. Ani mniej, ani więcej.
Nora uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Jeśli pozwolę mu się wprowadzić, mogę tego
również żałować. Jednak powiedziałam mu, żeby
jutro przyjechał do mnie ze swoimi rzeczami. Och,
Boże, mam nadzieję, że nie zrobiłam jakiegoś głup
stwa!
Nora czuła, że puszczają jej nerwy. Miała ochotę
i śmiać się, i płakać. Instynktownie przytuliła się do
Davida, jakby szukała u niego pomocy.
David objął ją mocno. Czuł, że jest mu teraz
bardzo bliska, jak nigdy dotąd. Był jej wdzięczny, że
po spotkaniu z ojcem przyszła właśnie do niego.
- Jak mogę ci pomóc? - zapytał.
- Po prostu bądź przy mnie. Potrzebuję teraz
przyjaciela.
David czuł ciepło jej ciała. Zdał sobie sprawę, że
wzbierają w nim sprzeczne uczucia. Tkliwość i współ
czucie walczyły z rosnącym pożądaniem.
- Zawsze, kiedy tylko będziesz mnie potrzebowa
ła, będę przy tobie - szepnął.
Twarz Nory nie była już taka blada. Miał ją teraz
przed sobą, z zaróżowionymi policzkami i łzami na
rzęsach. Zapragnął zdjąć tę łzę pocałunkiem. Ale nie
zrobił tego. Przytulił Norę mocniej i w tym samym
momencie przeląkł się, że znów będzie próbowała
się oswobodzić. Ale ona wcale tego nie zrobiła.
Przeciwnie, poczuł na plecach jej dłonie. Poczuł
także na sobie jej piersi i zaraz potem gwałtowną
falę gorąca.
- Noro - wyszeptał. Koniuszkiem języka zdjął łzę
z jej policzka. Zdawało mu się, że jest słona i słodka
jednocześnie.
Jej oczy były zamknięte i to go ośmieliło. Zresztą
i tak nie potrafił i nie chciał już dłużej panować nad
sobą. Przywarł ustami do warg Nory w mocnym
pocałunku. Nie broniła się, przeciwnie, wargi roz
chyliły się i poczuł żar jej języka. Język cofnął się
natychmiast, ale Davidmiał wrażenie, że nie ze strachu
ani z nieśmiałości. Było w tym raczej zaproszenie, jakaś
prowokacja. Zdał sobie nagle sprawę, jak bardzo jej
pragnie, i że pragnie jej od chwili, kiedy ujrzał ją po raz
pierwszy - stojącą na progu jego mieszkania, zarumie
nioną, zadyszaną, śliczną.
Nora także czuła, jak wzbierają w niej długo
tłumione emocje. Miała wrażenie, że osuwa się w jakąś
przepaść bez dna, ale towarzyszyło temu radosne
podniecenie i jakaś trwożna ciekawość. W pierwszej
chwili pocałunek ją przestraszył. Nie była pewna,
jak powinna się zachować w sytuacji, której przecież
sama pragnęła, na którą czekała. Ale ręce błądzące
po jej piecach, ciężar napierającego na nią ciała,
namiętność pocałunku zrobiły swoje. Tak, tego wła
śnie potrzebowała.
Całując, przyciągnęła go mocniej do siebie. Jedną
rękę zanurzyła w jego włosy, pod palcami drugiej czuła
napięte na karku mięśnie. Nie miała już żadnych
wątpliwości. Chciała go całować, chciała z nim pójść
do łóżka, kochać się z nim. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj nie
może tego zrobić. To nie byłoby w porządku wobec
Davida. Dzisiaj on jest dla niej kołem ratunkowym
i dobrze o tym wie. Jeżeli zrobią to teraz, będzie to
wyglądało tak, jakby chciała się nim posłużyć, żeby
znaleźć trochę zapomnienia.
Uciekła najpierw ustami, a potem zdjęła ręce z kar
ku Davida i oparła o jego piersi. W ten sposób chcia
ła uczynić z nich zaporę między nim a sobą. Czuła
pod palcami, jak szybko uderza jego serce. On sam
był jednak spokojny, patrzył na nią ze zrozumie
niem.
- Muszę już iść - powiedziała, odwzajemniając
pełne czułości spojrzenie.
David skinął głową, wyciągnął rękę i musnął lekko
palcami jej policzek.
- Rozumiem - odparł, nie spuszczając z niej wzro
ku. - Wiem, że teraz musisz iść. Ale coś ważnego stało
się między nami. Spróbujmy nie zapomnieć o tym,
Noro, dobrze?
- Ja nie zapomnę - szepnęła.
Jeszcze raz z czułością dotknął jej policzka.
- Odprowadzę cię do domu. Tylko chyba najpierw
włożę jakieś buty. - Spojrzał w dół na swoje bose
stopy.
Nora podążyła za nim wzrokiem i oboje parsknęli
śmiechem. Na chwilę zniknął w sypialni, by pojawić się
w dobrze już sfatygowanych tenisówkach. Przecho
dząc obok niej, złapał ją za rękę i ruszając biegiem,
pociągnął przez hol. Oboje znowu wybuchnęli śmie
chem jak para dzieciaków.
Trzymając się za ręce, wyszli na ulicę. Na najbliż
szym rogu skręcili w zatłoczoną, jak zwykle, Columbus
Avenue.
- Ten dum. - David uśmiechnął się z satysfakcją.
- Za to właśnie lubię to miasto. Upper West Side nigdy
nie zasypia.
- I nigdy nie jest za późno, by pójść na kolację.
- Nora skinęła głową w kierunku przepełnionej i tęt
niącej gwarem restauracji, którą właśnie mijali.
Po drodze David nieustannie coś opowiadał, robił
zabawne komentarze na temat przechodniów albo
wystaw sklepowych, starał się wciągnąć ją w roz
mowę, nawet o głupstwach. Chciał ją podnieść na
duchu i to mu się udało. Czuła się rozluźniona
i w dobrym nastroju, od czasu do czasu przyjmowała
konwencję tej rozmowy i sama zdobywała się nawet
na jakiś żart.
Na rogu stało dwóch czarnoskórych wyrostków.
Jeden z nich trzymał w ręku bukiet róż. David włożył
rękę do kieszeni i namacał portfel. Ale zanim zdążyli
tam dojść, ubiegła ich inna para, młody mężczyzna
ofiarował bukiet swojej towarzyszce. W ręku czarnego
chłopca została tylko jedna róża.
- Dlaczego jej nie wzięli? - spytał David.
- Facet powiedział, że nie pasuje do reszty. - Chło
pak wzruszył ramionami
- Dla mojej dziewczymy będzie w sam raz - odparł
David, dając chłopcu pięciodolarowy banknot. Chło
pak włożył rękę do kieszeni, szukając reszty i mrucząc
coś do swego kolegi. Nagle obaj prysnęli na boki
i zanim Dawid zdołał cokolwiek zrobić, zniknęli za
rogiem ulicy.
Nora pokręciła tylko głową. David roześmiał się.
- To jest właśnie Nowy Jork. Najchętniej zastawił
bym różami całe twoje mieszkanie - dodał po chwili,
podając Norze różę.
- Ta jedna zupełnie mi wystarczy - uśmiechnęła
się. - Jest bardzo piękna.
- Ale nawet w połowie nie jest tak piękna jak twój
cień. - David skłonił się przed nią z galanterią.
Kiedy znaleźli się pod domem Nory, objął ją
ramieniem i przytulił. Przez moment zobaczyli swoje
odbicie w jednej z witryn. Wyglądali jak para szczęś
liwych, zadowolonych z życia spacerowiczów.
Skręcili w pasaż prowadzący do wejścia do jej
domu. Nora wystukała kod i weszli do środka. Za
trzymali się w holu, przy windzie.
- Może chcesz, żebym na chwilę jeszcze zaszedł do
ciebie?
Odpowiedź była taka, jakiej się spodziewał.
- Nie... dziękuję, Davidzie, jesteś kochany, ale
wiesz, padam ze zmęczenia, chyba od razu położę się
spać. Zresztą ty też pewnie chciałbyś już ode mnie
odpocząć.
- Twoje towarzystwo nigdy mnie nie męczy - po
wiedział, zaglądając jej w oczy.
Pochylił się i delikatnie, bardzo delikatnie, po
całował ją w usta.
- Masz rację, zrobiło się całkiem późno. Jutro do
ciebie zadzwonię. Śpij dobrze.
Drzwi windy otworzyły się.
- Dobranoc, Davidzie. Jeszcze raz dziękuję. Nie
wiem, co bym bez ciebie dzisiaj zrobiła.
W półobrocie, wchodząc do windy, pocałowała go
w policzek.
Patrzył, jak drzwi się zasuwają, a potem odwrócił się
i wolnym krokiem ruszył w powrotną drogę. Jego
myśli były cały czas przy niej. Sunąc pośród tłumu,
rozpamiętywał wydarzenia dzisiejszego wieczora.
Nora zapaliła światła i zajrzała do kilku pokoi.
Wreszcie znalazła to, za czym się rozglądała - prosty,
smukły wazon z przezroczystego szkła. Nalała wody
i włożyła różę, a potem postawiła wazon na nocnym
stoliku. Kiedy już zasypiała, miała wrażenie, że ciągle
czuje zapach wody kolonskiej Davida. A może to
była róża? '
ROZDZIAŁ
5
Kiedy Nora się obudziła, poczuła zapach róży,
która tymczasem wspaniale rozwinęła się przez noc.
Wszystkie jej myśli zaczęły krążyć wokół Davida.
Cisnące się do głowy wspomnienia z wczorajszego
wieczoru były tak intensywne, że nie potrafiła nad
nimi zapanować. Czuła na sobie uścisk jego ramion
i mroczną słodycz pocałunku. Przeciągnęła się i wes
tchnęła głęboko. Tak, oboje pragnęli tego samego, to
jasne.
Ta świadomość napawała ją radością i niepoko
jem jednocześnie. Przynosiła zapowiedź czegoś, na
co Nora czekała od dawna, ale także lęk, podobny
lękowi, jaki budzi bliskość przepaści. Gdyby wczo
raj wieczorem pozwoliła się prowadzić swoim prag
nieniom... Teraz żałowała, że potrafiła się temu
oprzeć.
Z tych rozmyślań wyrwało ją wrodzone poczucie
obowiązku. Ona tu wyleguje się w łóżku, a tymczasem
powinna przygotować pokój dla ojca. Umówili się, że
przyjedzie jeszcze przed południem. Może zjawić się
lada moment.
Gdy Phillip Chase rozpakował już swoje rzeczy,
a Nora zabrała się do pracy w biurze, zjawiła się
Janice, zadowolona z siebie i życia jak zwykle. Na
tychmiast zajęła swe stałe miejsce na podłodze i za
sypała Norę pytaniami. Nora wiedziała dobrze, że
nie opędzi się od niej, dopóki nie zaspokoi ciekawo
ści dziewczyny. Bez entuzjazmu, rzeczowo opowie
działa więc o swoim spotkaniu z ojcem. Starała się
relacjonować wydarzenia wczorajszego dnia w wiel
kim skrócie, ale nie było to wcale łatwe, bowiem
Janice raz po raz przerywała, wtrącając uwagi i ko
lejne pytania.
- Niesamowite! - wykrzyknęła wreszcie dziew
czyna. - Więc powiadasz, że on się do ciebie wpro
wadza?
- Tak - potwierdziła Nora z rezygnaqą. - Już się
wprowadził, Janice. On już tu jest - wskazała ręką
za siebie, na drzwi prowadzące z biura do miesz
kania.
- Niesamowite! - powtórzyła dziewczyna o ton
wyżej. - Wiesz, nie chcę się wtrącać w twoje sprawy,
ale to idiotyczne. Wiem, że jest chory, ale uważam, że
z jego strony to jest jakieś nadużycie! Gdyby mnie
zrobił ktoś taki numer...
Nora syknęła z niezadowoleniem, kładąc palec na
ustach i raz jeszcze wskazując za siebie.
Janice teatralnym gestem zakryła usta i skinęła
głową porozumiewawczo.
- Zjawia się znienacka po piętnastu latach, po to,
żeby się do ciebie wprowadzić? - ciągnęła teraz szep
tem. - Jak ty sobie to wyobrażasz? Przecież to miesz
kanie jest za małe dla trojga!
Nora nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
- Jak to dla trojga? Nic mi nie mówiłaś, że i ty
zamierzasz się przeprowadzić!
Janice zorientowała się, że nieco przeholowała.
- No wiesz, ty tu jesteś przecież cały dzień i ja siedzę
tu cały dzień - usiłowała jakoś wybrnąć z tej niezręcz
nej sytuaq'i. - Rozumiesz... A teraz jeszcze twój ojciec
w tym wszystkim! Będzie tu na okrągło?
- Ba! Żebym to ja wiedziała - westchnęła Nora.
- Na razie wiem tylko to, że ja niedługo wychodzę.
Umówiłam się z Davidem na obiad.
- I ja mam zostać z nim sama? - Janice rzuciła jej
spłoszone spojrzenie. - No nie, Nora, błagam, nie rób
mi tego!
- Nie bój się, on nie jest ludożercą - uśmiechnęła
się Nora. - Zresztą, ma za sobą podróż przez Atlantyk
i na pewno będzie chciał jeszcze sobie trochę pospać.
David czekał przy tym samym stoliku co zawsze.
Odwołał bardzo ważne spotkanie, żeby tu przyjść. Ale
wiedział, że Nora jest tego warta. Ona go teraz
potrzebuje i to jest najważniejsze. Było to dla niego
stwierdzenie tak oczywiste, że nawet nie wzbudziło
w nim zdumienia, a przecież nigdy wcześniej nie
zdarzyło mu się odwołać spotkania zawodowego z po
wodu kobiety.
Kiedy przeciskała się ku niemu między stolikami,
rumieniec na jej twarzy i czułość spojrzenia upewniły
go, że wspomnienie wczorajszego wieczoru jest w niej
ciągle żywe.
- Phillip wydaje się w całkiem niezłej formie - po
wiedziała zaraz po przywitaniu.
- Ty jesteś jego najlepszym lekarstwem, co do tego
nie mam najmniejszej wątpliwości. Zamierzasz wysłać
go tu do jakiegoś lekarza?
- Tak. Jest już nawet wstępnie umówiony. Skiero
wała go do niego klinika ze Szwajcarii, ta, w której się
leczył. Ale jeszcze nie nadeszły stamtąd wyniki jego
badań. Namawiałam go, żeby poszedł na razie do
mojego lekarza, ale nie chce o tym słyszeć - wzruszyła
ramionami. - Mówi, że jak ma iść do lekarza, to
pójdzie do kogoś, do kogo ma zaufanie. Jakie to
dziwne - dodała po chwili. - Siedzę tu z tobą i roz
mawiam o stanie zdrowia mojego ojca, jak gdyby
nigdy nic, jakbym go widywała zawsze. Ciągle się na
tym łapię.
- Hmm. Obawiam się, że jeszcze wiele rzeczy może
cię zadziwić. - David pokręcił głową. - Sądząc z tego,
co mi opowiadałaś, twój ojciec nie należy do osób
łatwych we współżyciu.
- Zdaje się, że masz rację - przyznała Nora z west
chnieniem.
- Nie mówię tego, żeby cię straszyć. Pamiętaj po
prostu, że zawsze możesz na mnie liczyć, ilekroć
będziesz potrzebowała pomocy.
- Dziękuję. To bardzo miło z twojej strony, ale nie
mogę zawracać ci głowy moimi kłopotami. Masz prze
cież teraz mnóstwo pracy. i
j
- Mówię poważnie - potwierdził z całym przeko
naniem David. -Dla ciebie zawsze będę miał czas.
Jutro muszę lecieć do Toronto, ale to tylko jedno
spotkanie. Powinienem załatwić sprawę w kilka go
dzin. Wpadnę do ciebie po powrocie - jeśli, oczywiś
cie, nie masz nic przeciwko temu. Chętnie poznałbym
twojego ojca.
- Oczywiście, jeżeli tylko masz ochotę. - Nora
spojrzała na niego z wdzięcznością. - Choć wydaje mi
się - zawiesiła głos - że tak naprawdę wcale nie jest
łatwo poznać Phillipa. Jeśli w ogóle to możliwe...
- Daj mi szansę - uśmiechnął się, biorąc ją za rękę.
Wracała do domu w dużo lepszym nastroju. Roz
mowa z Davidem podniosła ją na duchu. Wiedziała, że
on nie rzuca słów na wiatr. No cóż, może jakoś to
będzie. Ledwo jednak przekroczyła próg swego biura,
mina jej zrzedła. Wszystko wskazywało na to, że
Phillip objął firmę we władanie. Na stole leżały
porozkładane papiery, na etażerce i krzesłach tacki
po sałatkach i opakowania po hamburgerach, które
Janice i ojciec musieli widocznie zamówić z pobliskiego
baru. Janice tkwiła w swojej zwykłej pozie na pod
łodze, a naprzeciwko niej, również na podłodze,
siedział Phillip z bardzo zadowoloną minę.
- Chodź tu do nas, zostało jeszcze trochę twojej
ulubionej sałatki ze świeżych krewetek. - Phillip ma
chnął ręką na jej widok. - Pamiętasz, jak zawsze
przyrządzałem ci ją po swojemu?
Pamiętała. Przez moment znowu poczuła się małą
dziewczynką, siedzącą na werandzie, z talerzykiem na
kolanach. Obok, w dużych, bambusowych fotelach
wypoczywali matka i ojciec, rozmawiając leniwie,
w upale popołudnia. Zdało jej się, że znowu słyszy
buczenie pszczół w gazonie z różami.
Nie może pozwolić sobie na sentymenty, przywoła
ła się do porządku. Ojciec znowu próbuje starych
sztuczek. Musi na to wszystko patrzeć z właściwym
dystansem.
- Dziękuję, dalej uwielbiam krewetki, ale właśnie
wracam z obiadu - powiedziała, siadając za biurkiem.
- Widzę, że już zdążyliście się poznać. Bardzo się
cieszę.
Spojrzała z uśmiechem na ojca. Miał na sobie lekkie,
beżowe spodnie, ciemną koszulę rozpiętą pod szyją, na
której zawiązał zieloną apaszkę. Nie znosił krawatów.
Zawsze mówił, że z krawatem czuje się jak urzędnik.
Ubierał się bardzo swobodnie, ale z wyszukaną elegan
cją. W domu cała jedna szuflada komody pełna była
po brzegi różnych fantazyjnych chustek, fularów, mu
szek. Teraz, spoglądając na jego roześmianą twarz,
musiała przyznać, że jak na człowieka, który ma wkrót
ce umrzeć, trzyma fason nienagannie.
- Gdzie kupiłeś świeże krewetki?
- Jest taki mały targ rybny na Fulton Street
- mrugnął porozumiewawczo.
- To ładnych parę przecznic stąd - zdziwiła się
Nora. - Poszedłeś tam na piechotę?
- Oczywiście. Czy wyglądam na niedołężnego sta
rca?
- Wyglądasz jak trzydziestolatek - roześmiała się
Nora.
- Te krewetki są pyszne - wtrąciła Janice z peł
nymi ustami. Musiała jednak coś wyczytać ze spój-
rżenia swojej szefowej, bo zaraz dodała: - No, dosyć
tego ucztowania. Wszystko co dobre ma swój koniec.
Sprzątam i biorę się do roboty.
- Ja ci pomogę - powiedział Phillip, sięgając po ta
lerzyk z jej kolan. - Zmyję to raz dwa i uprzątnę resztę.
W kilka minut później pojawił się znowu w drzwiach
biura.
- Janice opowiadała mi o twojej firmie. To kapital
ne. Baaardzo ciekawe - dodał przeciągając słowa.
- Zwłaszcza dla takiego zaprzysięgłego kolekcjonera
jak ja!
- Phillip odebrał jeden telefon i trafił akurat na
panią Bishop. Przyjął od niej zamówienie, jakby
pracował tu od lat. - Janice spojrzała porozumiewaw
czo na Norę. - Wiesz, jaka jest pani Bishop - dodała
po chwili. - Nigdy nie może się na nic zdecydować.
Twój ojciec przekonał ją w trzy minuty, że powinna
kupić srebrną broszkę. - Teraz w głosie dziewczyny
słychać było szczery podziw. - Nie będziemy mieli
kłopotu z realizacją jej zamówienia. Maurice ma
broszek do licha i trochę!
No tak, pomyślała Nora, powinna była to przewi
dzieć. Tylko tego brakowało. Ojciec postanowił po
móc jej w pracy.
- No, nie przeszkadzam, zabieram resztę bałaganu
i już mnie nie ma - oświadczył Phillip, jak gdyby coś
przeczuł. Zgarnął swoje rzeczy i wycofał się do kuchni.
- Twoja pomocnica jest nie tylko bardzo ładna, ale
i bardzo bystra - rzucił już od drzwi. - Masz szczęś
cie, że trafiłaś na kogoś takiego. Choć równie dobrze
ona mogłaby powiedzieć to samo o tobie! - Puścił
łobuzersko oko.
Kiedy zniknął za drzwiami, Nora spojrzała ponuro
na Janice.
- Czy zrobiłam coś złego? - Dziewczyna wygląda
ła teraz jak uosobienie niewinności.
Nora milczała.
- Zgoda, wiem, że nie powinniśmy byli tu jeść, ale tak
jakoś wyszło. Wiesz, zagadał mnie, z tą swoją sałatką.
Nora, w dalszym ciągu milcząc, segregowała roz
rzucone na biurku papiery.
- Może nie powinnam była pozwalać mu odbierać
tego telefonu - przyznała Janice skruszonym tonem.
- No już dobrze, Janice. Wiem, że to nie twoja wi
na. - Nora podniosła głowę znad biurka. - Mogłam
się spodziewać, że będzie to tak wyglądało. Pewnie
będziesz musiała znosić teraz moje humory - dodała
łagodniej. - Potrzebuję nieco czasu, żeby wejść w rolę
córki mimo woli.
Zadzwonił telefon. Janice jak błyskawica rzuciła się
do słuchawki. W chwilę potem jej piegowata twarz
rozpromieniła się w uśmiechu.
- Świetnie! - rzuciła do telefonu. - Nareszcie ja
kaś dobra wiadomość. Jasne. Jeszcze dziś to odbiorę!
Maurice znalazł serwis do herbaty, który, jak twierdzi,
na pewno spodoba się pani Ashburn - powiedziała,
zakrywając dłonią mikrofon.
- Bogu niech będą dzięki! - Nora wzniosła oczy do
nieba. - Ale chyba sama wybiorę się do Maurice'a.
Mam z nim jeszcze inne sprawy do omówienia - doda
ła. - Zresztą, myślę, że dobrze znam gust pani Ash
burn, od razu więc sprawdzę ten serwis.
- Maurice - Janice podniosła słuchawkę do ust
- szefowa sama przyjdzie obejrzeć ten serwis.
- Maurice, jesteś prawdziwym cudotwórcą. Nie
wiem doprawdy, co bym zrobiła bez ciebie! - po
wiedziała Nora, wchodząc na zaplecze antykwaria
tu.
Serwis stał już wystawiony na stoi©
- Tak, jak chciała. Manufaktura w Limoges, po
czątek XIX wieku. - Maurice skłonił się z nie ukrywa
nym zadowoleniem.
Nora pochyliła się i przez dłuższą chwilę oglądała
porcelanę.
- Tak, to jest prawie to, co chciała. Tylko - Nora
pochyliła się nad stołem, studiując zastawę - te kolory
powinny być pastelowe. Widziałam już kiedyś dokład
nie taki serwis, o jaki jej chodzi. Jeżeli zaoferuję jej ten,
obawiam się, że będzie zawiedziona.
- Ba, gdybym tylko wiedział, gdzie takiego szukać,
wydobyłbym go dla ciebie nawet spod ziemi. - Antyk-
wariusz rozłożył ręce. - Może gdzieś we Francji dało
by się znaleźć podobny egzemplarz. Tu, w Nowym
Jorku, trafił mi się po raz pierwszy.
- Widziałam taki serwis dawno temu w Nowym
Orleanie - westchnęła Nora. - Tak, bardzo dawno
temu. Nie wiem zresztą, czyjego właścicielka chciałaby
się go pozbyć.
- No wiesz, do Nowego Orleanu dolatują samoloty
- uśmiechnął się Maurice. - A jeśli chodzi o właś
cicielkę, wiem z doświadczenia, że wszystko na ogół
jest kwestią ceny. Pani Ashburn jest akurat nieprzy
zwoicie bogata.
- Może to i jest jakiś pomysł. - Nora przygryzła
wargi. - Właściwie mam ochotę wyrwać się z Nowego
Jorku na dzień lub dwa.
Nora wysiadła z autobusu na St. Charles Avenue
i skręciła w ulicę prowadzącą do rzeki. Lila Rhodes
wprawdzie zamierzała sprzedać coś zupełnie innego:
stary zegar. Jednak kiedy Nora powiedziała, jak
bardzo zależy jej na francuskim serwisie do herbaty,
który kiedyś u niej widziała, zgodziła się odstąpić go
bez specjalnego nalegania. Lila była dawną przyjaciół
ką jej matki. Z długiej rozmowy telefonicznej, jaką
z nią przeprowadziła, Nora wywnioskowała, że Lila
nie jest w najlepszej sytuacji finansowej.
Szła teraz do niej, napawając się widokiem tak
jej drogich, znajomych miejsc. Ten spacer nowoor-
leańskimi ulicami był Norze potrzebny. Jak powie
trza pragnęła wytchnienia, czuła, że musi oderwać
się choć na moment od biura w Nowym Jorku.
Ale nie nawał pracy i obowiązków okazał się naj
gorszy. Prawdziwą przyczyną stresu był ojciec. Do
brze to wiedziała, choć usiłowała wmówić sobie,
że jest po prostu strasznie zmęczona.
Ojciec nie sprawiał jej jakiegoś szczególnego kłopo
tu. Pierwszego dnia po przyjeździe tryskał energią
i wszędzie go było pełno, ale potem przycichł i uspokoił
się. Lot przez Atlantyk i związane z tym znużenie
zrobiły swoje. Ostatnie dwa dni przesiedział właściwie
samotnie w swoim pokoju. Nora nie miała jednak
wątpliwości, że ta sytuacja nie potrwa długo. No cóż,
musi być na to przygotowana.
Szła wolno, nie spiesząc się. Miasto dzieciństwa
przywracało jej nadwątlone siły, tak jakby sam dotyk
ulicznych kamieni był lekarstwem. Wdychała dobrze
znane zapachy - woń późnych, jesiennych kwiatów
w przydomowych ogródkach, aromaty sączące się
z mijanych po drodze restauracji. Z lubością spog
lądała w niebo zasnute chmurami, z których w każdej
chwili mógł lunąć obfity, krótki deszcz. Ach, nawet
gdyby padał, westchnęła. Niech pada, niech zmyje
z niej ten niepokój.
Dom, w którym mieszkała Lila, stał nieco na
uboczu. Musiał być zbudowany na przełomie stule
ci. Stanowił doskonały przykład miejscowej, secesyj
nej architektury, mimo widocznego zaniedbania.
Wymagał co najmniej odmalowania (stara farba
złuszczała się całymi płatami), a może nawet kapita
lnego remontu. Potrzaskane kolumienki balustrady
na werandzie były niczym memento i przypominały
o upadku starych nowoorleańskich rodów. Stał
w wielkim, zapuszczonym ogrodzie. Jedynie gazon
z begoniami nosił ślady stałych zabiegów ogrodni
czych.
Wspięła się po trzech niskich schodkach prowadzą
cych do ogrodowej furtki i nacisnęła dzwonek. Drzwi
otworzyły się niemal natychmiast.
- Ach, to ty kochanie, jak miło cię znowu widzieć!
Już otwieram!
Po wymianie powitalnych uścisków, kiedy prze
stąpiła próg domu, znowu uniosła ją lawina wspom
nień, tym razem wywołana charakterystycznym za
pachem jedwabnych bluzek i prześcieradeł przesy
pywanych lawendą. I jeszcze woń świeżo parzonej
herbaty, którą, jak dawniej, piło się na werandzie.
Rodzice dodawali zwykle do herbaty odrobinę sherry.
Nora poczuła, że łzy cisną się jej do oczu.
Wysoka i szczupła Lila Rhodes miała w swej
posturze coś królewskiego. Na twarzy przybyło jej
zmarszczek, ale niebieskie oczy płonęły dawnym blas
kiem. Nie straciła werwy i patrzyła na Norę ze
zwykłym życzliwym ożywieniem.
- Tak się cieszę. - Lila odsunęła się na odległość
wyprostowanych ramion, przyglądając się Norze z nie
kłamanym zadowoleniem. - Wyglądasz piękniej niż
kiedykolwiek.
- To samo mogłabym powiedzieć o tobie - uśmie
chnęła się Nora, patrząc na siwe włosy, starannie
upięte w kunsztowny kok, wytworną czarną sukienkę
haftowaną z przodu, która krojem podkreślała wąską
talię gospodyni.
- Ach, jestem już tylko starą kobietą. -Lila mach
nęła ręką z pogodnym uśmiechem. - Ale nie narze
kam. Sama wiesz, my, nowoorleanczycy, jesteśmy
ulepieni z innej gliny.
Wzięła Norę pod rękę i zaprowadziła do salonu.
Poruszała się z gracją i bez wysiłku, a przecież dawno
już musiała przekroczyć siedemdziesiątkę.
- Wiesz, jakie są trzy etapy w życiu kobiety? - roze
śmiała się. - Młodość, dojrzałość i „wyglądasz świetnie".
- W twoim akurat wypadku to nie jest pusty kom
plement - powiedziała Nora, rozglądając się po ogro
mnym salonie, który przypominał wnętrze antykwa
riatu Maurice'a. To skojarzenie nie było przypad
kowe. Ilekroć Lila potrzebowała pieniędzy na naprawę
przeciekającego dachu albo wymianę skorodowanej
rury, dzwoniła do Nory do Nowego Jorku i sprzeda
wała za jej pośrednictwem jakiś mebel, obraz albo coś
z rodzinnych pamiątek.
Fotele, na których usiadły, miały jeszcze to samo
obicie, które zapamiętała z dzieciństwa, choć kwiaty
na kremowym tle bardzo już wyblakły. Kiedy przy
chodziła tu z wizytą jako mała dziewczynka, siadywała
w jednym z tych foteli - wtedy jeszcze nie dotykała
nogami podłogi - i zajadała biszkopty, apetyczne,
prosto z piekarnika, ze śmietaną. Już nigdy potem nie
smakowały jej tak żadne ciastka.
- Mam nadzieję, że zanim przystąpimy do rzeczy,
zjesz coś po podróży. - Lila zdjęła serwetkę, która
zakrywała stojące na wielkim stole talerzyki z kanape-
czkami i ciastkami, jak zwykle, domowego wypieku.
Francuski serwis do herbaty, cel wizyty Nory, stał
rozstawiony na drugim końcu stołu w całej swej
okazałości i urodzie.
- Och, co za cudo! - krzyknęła Nora. - Dokładnie
taki, jakiego szukam.
- Całe szczęście, bo bałam się, że zrobisz taki szmat
drogi na próżno - powiedziała Lila, nalewając jej
herbaty. - Jaśminowa - dodała. - Mam nadzieję, że
ciągle ją lubisz?
- Jak ty wszystko pamiętasz!
- Zawsze słodziłaś czubatą łyżeczkę - zachichota-
łała Lila. - Dalej tak słodzisz?
Nora przytaknęła, kręcąc głową z podziwu.
- Tak... wszystko pamiętam. Mogłabym ci niejed
no opowiedzieć. Ale co się dziwić, tyle lat byliśmy
sąsiadami!
- Mam wyrzuty sumienia, że wywiozę stąd to
cacko - westchnęła Nora. - Pewnie ma dla ciebie du
żą wartość uczuciową.
- Hmm... Ten serwis stanowił część posagu mojej
prababki. Ale cóż, to tylko serwis. - Starsza pani
wzruszyła kruchymi ramionami. - Wyzbywamy się
rzeczy, wspomnienia pozostawiamy dla siebie. Nie ma
o czym mówić. No to powiedz swoją cenę. Od jakiej
sumy zaczynamy?
Nora parsknęła śmiechem.
- Przyznam ci się, że znowu znalazłam się w ta
rapatach finansowych. - Lila filuternie zmrużyła
oczy.
- Jakiś remont?
- Nie - uśmiechnęła się z zadowoleniem starsza
pani. - Tym razem to mój kaprys. Mamy tutaj taką
swoją małą tradycję. I teraz musi stać się jej zadość.
Chcę wydać wielkie przyjęcie dla moich przyjaciółek
z klubu brydżowego. A to prawdziwe damy i mają
swoje wymagania - dodała.
Nora powiedziała głośno sumę, o której myślała.
Lila z uznaniem skinęła głową.
- Moja droga, mogę ci sprzedać wszystko, co jest
w tym domu, jeżeli zawsze będziesz proponowała mi
takie ceny.
- Daj spokój - westchnęła Nora. - Wiem prze
cież, jak to jest. Ja dałabym wszystkie pieniądze, byle
tylko odzyskać pamiątki rodzinne.
- Co tam pamiątki. - Lila machnęła niedbale ręką.
- Masz przecież tyle cudownych wspomnień z dzie
ciństwa.
- Przynajmniej do szesnastego roku życia - przy
znała Nora.
- Tak. No cóż, szczęśliwe dzieciństwo musi się
kiedyś skończyć - odparła Lila. - Ale byliście taką
wspaniałą rodziną. Cała wasza trójka. I te cudowne
przyjęcia w waszym ogromnym domu! Cały Nowy
Orlean pilnie wypatrywał zaproszeń. I twój ojciec. Jak
on was obie kochał! Nigdy nie mogłam zrozumieć tego,
co się stało.
- Ja też ostatnio dużo o tym myślę. - Nora po
prawiła się w fotelu. Głośno westchnęła, j'akby
chciała zrzucić z siebie jakiś ciężar. - Widzisz, Lila,
on wrócił. Mój ojciec znowu pojawił się w moim
życiu.
- Wielki Boże! - wykrzyknęła starsza pani - Po
tylu latach? No i co?
Coś jej podpowiadało, żeby zmilczeć o chorobie
Phillipa. Nie powinna chyba mówić o tym tej starej
kobiecie. Zresztą, to nie było najważniejsze. Odstawiła
filiżankę z niedopitą herbatą, zastanawiając się, jak
i co odpowiedzieć.
- No cóż, wygląda nieźle - powiedziała ostrożnie.
- Zdaje się, że chce nadrobić wszystkie stracone lata.
- A ty?
- Sama nie wiem. Też bym chciała, ale wiesz, tyle
czasu minęło...
Lila skinęła głową w milczeniu i nalała sobie
herbaty z czajniczka.
- Mieszka teraz u mnie - ciągnęła Nora. Kiedy
wypowiadała to zdanie, uderzyła ją na nowo dziwacz-
ność tej sytuagi.
- Hmm... Rzeczywiście, to dość szczególny układ.
- Lila podniosła filiżankę do wąskich ust. - Ja na twoim
miejscu nie wiedziałabym, jak postąpić. Pamiętam, że
Phillip odznaczał się raczej trudnym charakterem. Twoja
matka nie miała z nim łatwego życia - uśmiechnęła się
smutno. - Tak - powiedziała w zamyśleniu. - Był mło
dszy ode mnie. Pamiętam go jeszcze jako chłopca. Już
wtedy wyróżniał się ogromnym temperamentem.
Nora spojrzała na nią wyczekująco, jakby chciała
zachęcić do dalszej opowieści.
- Lubiłam jego towarzystwo jak wszyscy. - Lila
westchnęła, spoglądając w okno. - Wiele dziewczyn
się w nim podkochiwało. Czego one nie robiły, żeby
tylko zwrócić na siebie jego uwagę. I twoja matka też
- spojrzała na Norę - zrobiła wszystko, żeby wyjść za
niego. - Pokiwała głową. - Zagięła na niego parol
i dopięła swego. Chociaż nie stanowili chyba dobranej
pary. Tak ja przynajmniej myślę.
- Lila, nigdy mi o tym nie mówiłaś - wykrztusiła
Nora przez ściśnięte gardło.
- Nigdy mnie o to nie pytałaś, moja droga. Poza
tym, tak naprawdę, chyba wcale nie chciałaś o nim
słuchać. Twoja rana była zbyt świeża. Ale teraz jesteś
już dorosła i tamten ból się uśmierzył. Myślę, że teraz
mogę ci powiedzieć, że w gruncie rzeczy nie było to
dobrane małżeństwo.
Nora czekała w milczeniu.
- Twój ojciec miał duszę hazardzisty. To w nim
pociągało twoją matkę, ale jednocześnie tego się w nim
obawiała. W każdym razie wiedziała, w co się pakuje.
Była w nim zakochana do szaleństwa. A potem, kiedy
już została jego żoną i kiedy zaczęły się nieporozumie
nia i awantury, nie potrafiła go zostawić. Zresztą
wtedy, w tej części świata, małżeństwo traktowano
inaczej niż dzisiaj. Chociaż nie jestem pewna, czy nie
zdecydowałaby się w końcu i na to.
- Nigdy nie przestałam żałować, że się rozstali.
- Nora przygryzła usta.
- Ach, nie. Akurat co do tego nie mam wątpliwości,
Noro. Jestem przekonana, że dobrze się stało.
Nora spojrzała pytająco.
- Nie rozumiem.
- Po prostu, obawiam się, że to ty byłabyś praw
dziwą ofiarą ich nieudanego związku. A tak, spójrz
tylko, to rozstanie przyśpieszyło jedynie twoją samo
dzielność, nauczyłaś się polegać na sobie. I co? Wyszłaś
na ludzi, jesteś kobietą sukcesu! Każdy może ci tylko
zazdrościć.
Nora jedynie pokręciła z powątpiewaniem głową.
Następne pół godziny zeszło im na plotkach ze
świata dawnej nowoorleańskiej soq'ety. Lila była pra
wdziwą kopalnią wiadomości, jakby redagowała kro
nikę towarzyską w miejscowej gazecie. Raz po raz
Nora próbowała dyskretnie podjąć poprzedni wątek,
Lila nie chciała jednak wrócić już do rozmowy na
temat ojca, mimo starań Nory.
Kiedy zegar wybił piątą, Nora wstała i odstawiła
pustą filiżankę po herbacie.
- No, chyba już czas na mnie. Dziękuję, Lilo. Było
ogromnie miło. Serwis zabiorę jutro rano.
Lila nie pozwoliła pomóc sobie w sprzątaniu po
podwieczorku.
- Co zamierzasz zrobić z wieczorem? - spytała,
odprowadzając ją do drzwi.
- Przejdę się trochę po French Quarter - roze
śmiała się dziewczyna. - Nie byłam tam od wieków.
No i pójdę na kolację do restauracji z prawdziwą
tutejszą kuchnią.
- Rozumiem cię znakomicie, moje dziecko. Nie ma
to jak nasze przysmaki.
Pożegnały się czule i Nora ruszyła w stronę miasta.
Zapadał już zmrok. Przez moment, idąc w górę rzeki,
zastanawiała się, czy nie odwiedzić starych miejsc,
może obejrzeć dom, w którym mieszkali. Nie mogła się
jednak zdecydować. W pewnej chwili nawet zawróciła
i zaczęła iść z powrotem w dół rzeki. Ale nie przeszła
pięćdziesięciu metrów, nim znów zmieniła zamiar.
Dość tego, za dużo wspomnień jak na jeden dzień,
pomyślała. Nie przyjechała tu przecież w podróż
sentymentalną. Nie może się rozklejać. Musi myśleć
o przyszłości. A jej przyszłość to Nowy Jork, biuro
i ludzie, których tam zostawiła.
Dotarła właśnie do French Quarter, gdy zaczął
padać rzęsisty deszcz. Hotel, w którym się zatrzymała,
był dwie przeczrdce dalej. W kilka minut później stała,
ociekając wodą, w drzwiach swego pokoju. Zrzuciła
z siebie przemoczone rzeczy i wzięła gorący prysznic.
Z przyjemnością owinęła się grubym szlafrokiem.
Weszła do pokoju i zanim usiadła przed lustrem,
zaciągnęła zasłony. Przez okno pokoju wpadało świat
ło latarni z hotelowego dziedzińca.
Zauważyła, że przestało padać. Deszcz ustał równie
gwałtownie, jak się rozpoczął. W samą porę, pomyś
lała, jeszcze tylko poprawi makijaż i wychodzi do
miasta. Szkoda każdej chwili. French Quarter stoi dziś
przed nią otworem.
Suszyła właśnie włosy, gdy usłyszała pukanie do
drzwi.
- Kto tam? - zawołała.
- To ja, David. Przyszedłem, żeby cię zabrać na
kolację.
ROZDZIAŁ
6
- Pozwól mi tylko coś powiedzieć, zanim zaczniesz się
złościć, dobrze? - David uniósł ręce w obronnym geście.
Nora cały czas siedząc przed lustrem, patrzyła na
niego zaskoczona. Jakkolwiek nie przyszło jej to łatwo,
zdobyła się na uśmiech.
- Tak, to ja we własnej osobie. Mam nadzieję, że
nie wyglądam na ducha? W każdym razie nie przylecia
łem tu, żeby cię straszyć. Kiedy wróciłem z Kanady,
zadzwoniłem do twojego biura i dowiedziałem się od
Janice, choć nie było to wcale takie łatwe, że poleciałaś
do Nowego Orleanu. Naprawdę, musiałem nieźle się
natrudzić, żeby wydobyć od niej tę informację, więc nie
rób jej awantury po powrocie.
Nora rozłożyła szeroko ręce.
- Nie zamierzam robić awantury ani jej, ani tobie.
Ale powiedz, co ty tu robisz, u licha?
- Już ci mówiłem. Przyleciałem, żeby cię zabrać na
kolację. Ale może pozwolisz mi wejść? - spytał, robiąc
przy tym zabawny grymas.
- Jasne. Przepraszam, jestem gapa. Oczywiście,
wejdź, proszę. - Nora zdała sobie sprawę sprawę ze
śmieszności sytuacji i zarumieniła się.
David zamknął za sobą drzwi.
- Przepraszam cię za ten strój, ale właśnie wyszłam
spod prysznica. - Nora instynktownie zebrała szlaf
rok na piersiach.
David nie mógł oderwać od niej oczu. Nigdy jeszcze
nie widział jej z mokrymi włosami, spadającymi teraz
prosto na ramiona.
- Podobają mi się twoje włosy, właśnie kiedy
są proste, tak jak teraz - powiedział i nie mogąc
się oprzeć, podszedł bliżej i dotknął ich ręką.
Zaraz potem puścił mokry kosmyk i jego palce
spoczęły na policzku Nory. Miał wielką ochotę przy
ciągnąć ją do siebie i pocałować, ale wyczuł, że Nora
jest spięta. Intymność tej nieoczekiwanej sytuacji,
w której stała przed nim tylko w szlafroku zarzuconym
na nagie ciało, wzmagała jedynie jej zmieszanie. Wolno
opuścił dłoń.
- Mam nadzieję, że nie byłaś jeszcze na kolacji?
- Nie.
- To świetnie. Umieram wprost z głodu. Specjalnie
nie jadłem niczego w samolocie, żeby zachować apetyt
na tutejsze specjały.
- Gdzie chcesz iść na kolację?
- Nie mam pojęcia. To w końcu twoje miasto.
Pójdę za tobą z zamkniętymi oczyma.
- Co sądzisz o muflecie?
- A co to za zwierz?
- Sandwicz w stylu nowoorleańskim.
- Jestem tak wściekle głodny, że sandwicz to za
mało, obawiam się.
Nora skinęła głową z uśmiechem.
- Widzę, że musimy pójść do restauracji z francus
ką kuchnią z Luizjany. To tradycyjna kuchnia nowo-
orleańska, coś, co zostawili nam w spadku nasi
przodkowie, francuscy osadnicy - wyjaśniła, widząc
jego zdziwione spojrzenie.
- To brzmi bardzo obiecująco.
- A zatem ubieram się i idziemy.
- Mogę tu poczekać, czy mam wyjść na korytarz?
Nora uniosła w górę brwi ze zdziwieniem
i uśmiechnęła się do niego, jakby wzięła pytanie
za żart. Jej niedawne zakłopotanie zniknęło bez śla
du. Odłożyła suszarkę na toaletkę i ciągle uśmie
chając się, wyjęła sukienkę z walizki i weszła do
łazienki.
David rozparł się wygodnie w fotelu i wychyla
jąc nieco, wyjrzał przez okno. Uliczka przyhotelo-
wa tętniła życiem nie mniej niż nowojorskie ulice
West Village. Tyle że tutaj powietrze było przesy
cone jakąś aurą leniwej zabawy. W atmosferze te
go miasta wyczuwało się również pewną uwodzi
cielską dwuznaczność. Spostrzegł to, gdy tylko wje
chał do miasta z lotniska, i od razu polubił. Nowy
Orlean miał w sobie coś intrygującego i podnieca
jącego.
Jego myśli znowu wróciły do Nory. Kiedy usłyszał
od Janice, że Nora jest w kiepskiej formie, wiedział, że
jeszcze tego samego dnia poleci w ślad za nią.Tęsknił za
Norą, choć nawet sam przed sobą nie chciał się do tego
przyznać. Więcej, miał nadzieję, że ona również go
potrzebuje. Właśnie jego.
Wyłoniła się z łazienki w luźnej, wełnianej sukience,
która nieco przypominała zbyt obszerny sweter,
i w czarnych rajstopach. Sukienka miała szafirowy
kolor i Nora wyglądała w niej wspaniale. Miękka
wełna otulała sylwetkę, wydobywając kształty i ukry
wając je jednocześnie. Włosy Nory pozostały proste
i rozpuszczone. David poczuł ucisk w żołądku i prze
łknął ślinę.
Nora tymczasem podeszła do znajdującej się w po
koju toaletki i znowu zaczęła się czesać. Po chwili
zebrała włosy dc tyłu i upięła je w kok. Z początku
chciał zaprotestować, ale dał spokój.
- Wyglądasz cudownie - powiedział. - Warto by
ło lecieć tyle kilometrów.
Nora odwróciła się od lustra.
- Dziękuję. Jesteś ogromnie miły.
- To gdzie pójdziemy? - spytał, nie odrywając od
niej oczu.
- Proponuję restaurację „U Nettie i Andre". Nie
pytaj mnie, jak to się dzieje, że ludzie z takimi
imionami tworzą parę - roześmiała się. - On jest ro
dowitym „Francuzem" z Luizjany.
- A Nettie?
- Przyjechała tu z Midwestu. Nigdzie nie znajdziesz
gorszej kuchni niż na tych równinach. Wydawałoby
się, że skoro się tam urodziłeś, to całe życie jesz steki
i kukurydzę. Ale klimat nowoorleański czyni cuda.
Nettie to prawdziwa czarodziejka, jeśli chodzi o kom
binacje tutejszych przypraw i ziół. Ich restauracja to
Nowy Orlean w miniaturze. Cieszę się, że dziś pó
jdziemy tam razem. - Nieoczekiwanie wspięła się na
palce i cmoknęła go w policzek. - Naprawdę, cieszę
się, że przyleciałeś. Tak bardzo brakuje mi kogoś,
z kim mogłabym porozmawiać.
David objął ją ramieniem i przytulił lekko. Była
ciepła i pachnąca. Przez moment przeleciała mu przez
głowę myśl, żeby spróbować odwieść ją od zamiaru
wyjścia do miasta i zostać tutaj. Razem. Sam na sam.
Tylko we dwoje.
- Przypominam ci, że jesteś głodny - roześmiała
się.
Nie ruszył się z miejsca.
- Zapomniałem dodać, że mam apetyt na coś bar
dzo specjalnego - powiedział, obejmując ją w talii
i przyciągając do siebie.
- Jambalaya?
David ani drgnął.
- Okra gumbo, a może raczej ryba z rusztu, z sałatą
z tutejszym majonezem i obtaczanymi w cieście ziem
niakami?
- No dobrze - westchnął. - Przekonałaś mnie
- rozluźnił ramiona. - Prowadź. Pójdę teraz za tobą
nawet na hamburgera.
Restauracja „U Nettie i Andre" wyglądała rze
czywiście jak skansen. Przycupnęła w jednym z zauł
ków i wcale nie rzucała się w oczy. Ściany z wypala
nej, czerwonej cegły przecinały surowo ciosane bier
wiona belek. Na centralnym miejscu znajdował się
wielki kominek. Znaleźli stolik w ustronnym zakąt
ku, ale nie cieszyli się długo samotnością we dwoje.
Ledwo zdążyli usiąść, zawisła nad nimi zwalista po
stać Andre.
- Nora! Moje dziecko! Co za niespodzianka! Po
znałem cię od razu, jak tylko weszłaś. Boże, dziew
czyno, ile to już lat?
- Niemało. Ale ty, Andre, wcale się nie zmieniłeś.
- Czego nie można powiedzieć o tobie! Robisz się
coraz piękniejsza.
Nie zwracając najmniejszej uwagi na Davida, An
dre wdał się z nią w pogawędkę, w której wspomnienia
z dawnych lat przeplatały się z nowinami i w której co
chwila pojawiało się imię jej ojca. Wreszcie odszedł,
przyjmując ich zamówienie.
- Nieśmiertelny Phillip - zauważył cierpko David.
- Tak - westchnęła melancholijnie Nora. - Nie
wystarczy zniknąć z Nowego Jorku, żeby się od niego
uwolnić.
Pokrótce opowiedziała mu o swojej wizycie u Liii.
Ledwie skończyła, na stół wjechał ogromny talerz
frutti di marę.
Uporali się z jego zawartością w rekor
dowo krótkim czasie, głównie za sprawą Davida.
W chwilę potem zjawiła się Nettie, przynosząc smażo
nego suma dla Davida i porcję krabów dla Nory.
Rozkoszowali się potrawami, ale jedli w całkowitym
milczeniu, zaspakajając głód. Gdy talerze zostały
całkowicie opróżnione, zgodnie doszli do wniosku, że
przydałaby się jeszcze porcja ostryg.
- Stwierdzam z przyjemnością, że twój apetyt do
równuje mojemu - zauważył David, przypatrując się,
jak wprawnym ruchem otwiera skorupę ostrygi.
- Ach, nie znasz mnie jeszcze, bywa nienasycony.
Czasem mnie samą przeraża.
Kiedy wreszcie stanęły przed nimi filiżanki z kawą,
David powrócił do sprawy jej przyjazdu do Nowego
Orleanu.
- Nie mogę uwierzyć, że opłaca ci się przylatywać,
płacić za hotel, tylko po to, żeby kupić jeden serwis do
herbaty.
- Tym razem może rzeczywiście nie zrobię na tym
interesu, ale na dalszą metę to się opłaca.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- To sprawa wiarygodności i zaufania. Jeżeli raz
sprawię zawód jako dostawca, mogę nie dostać następ
nych zamówień. A w ten sposób zyskuję stałych klien
tów, mam u nich dobrą opinię, polecają mnie swoim
znajomym i tak dalej... Boję się tylko, że teraz, kiedy
pojawił się ojciec, mogą powstać pewne problemy, któ
re odbiją się na funkcjonowaniu firmy. Ciągle jeszcze
nie mam pewności, czy dobrze zrobiłam, że pozwoli
łam mu zatrzymać się u mnie - przygryzła wargi.
- Myślę, że nie miałaś wyboru - odparł uspokaja
jącym tonem. - Nie mogłaś przecież odwrócić się do
niego plecami.
- Tak, ale przyzwyczaiłam się mieszkać sama.
W ogóle, z trudem znoszę bliski z kimś kontakt. Już
taka jestem dzikuska - powiedziała, uciekając spoj
rzeniem w bok.
- Ale przecież robisz w tym względzie pewne po
stępy. - David uśmiechnął się i dotknął palcami jej
dłoni.
Nora ciągle siedziała z oczami wbitymi w brzeg
stolika.
- No powiedz, proszę. Czy nie mam racji?
Nie od razu, ale podniosła wzrok.
V
- Tak - przyznała.
- Choć może nie są to postępy tak duże, jak bym
sobie życzył. - David postanowił korzystać z okazji
i skierować rozmowę na upragniony temat. - Wiesz
przecież, Noro, jak bardzo mi na tobie zależy. - Za
jrzał jej głęboko w oczy. - Wiesz, jak bardzo cię
pragnę - dodał po chwili.
Nora poczuła, że serce zaczyna jej bić mocniej.
David zawsze był taki bezpośredni. To ją rozczulało
i podniecało równocześnie.
Przechylił się przez stolik i ujął ją za podbródek.
Patrzył na nią z czułością. Cienie, jakie rzucała migocą
ca świeca, tańczyły na jego policzkach.
- Nic mi nie powiesz?
- Zapomniałam, jakie było pytanie - bąknęła No
ra i zaraz potem oboje parsknęli śmiechem.
- To nie tyle pytanie, ile stwierdzenie pewnego
stanu rzeczy.
.-, Hmm. - Nora zastanawiała się, co odpowie
dzieć. - Sama nie wiem. Wiesz, potrzebuję trochę
czasu.
- Rozumiem - powiedział, odchylając się na po
wrót. - A zatem, co chcesz zjeść na deser? Co powiesz
na kielich ambrozji z pralinkami? A potem, obowiąz
kowo, rzucamy się w wir uciech nocnego życia! Jestem
tutaj po raz pierwszy, a słyszałem, że to miasto słynie
z nocnych atrakcji.
Nora czuła się właściwie zmęczona, ale nie chciała
sprawić zawodu Davidowi. Zdobyła się więc na dziar
ski uśmiech.
- W takim razie chyba przejdziemy się po okolicy
- orzekła.
Jej' głos nie zabrzmiał przekonująco i David to
natychmiast wychwycił.
- Widzę, że nie masz wielkiej ochoty na nocną
eskapadę?
- No cóż - przyznała. - Jestem wprawdzie nieco
zmęczona, ale to przecież nasz jedyny wieczór w No
wym Orleanie.
- Nie, nie - zaprotestował. - Zamierzam zostać
jeszcze cały jutrzejszy dzień i noc. Oczywiście, jeżeli i ty
zostaniesz. Czy masz jakieś pilne sprawy w Nowym
Jorku?
- Niech się zastanowię. Nie, nie mam niczego
pilnego. Wszystko dałoby się odłożyć o dzień lub dwa.
Ale ty? Naprawdę możesz zrobić sobie wolny dzień
w środku tygodnia?
- Prawdę mówiąc, chciałem połączyć przyjemne
z pożytecznym i zobaczyć, jak wyglądają prowadzone
tutaj prace renowacyjne na nadbrzeżu Missisipi. Fir
ma architektoniczna, która opracowała tutejszy pro
jekt, interesuje się bardzo moim projektem w East
Side. Może wyskoczylibyśmy tam jutro na kilka
godzin? Mam nadzieję, że to cię nie znudzi.
- Ależ skąd! Chętnie tam z tobą pojadę - powie
działa Nora, zdając sobie sprawę, że ma ochotę być
przy nim. Może to oznacza coś więcej niż tylko zwykłą
przyjaźń?
Trzymając się za ręce, wolno zmierzali w stronę
hotelu. Na niezmiennie gwarnych i zatłoczonych uli
cach lśniły kałuże po ulewie, która musiała przejść nad
miastem, kiedy siedzieli w restauracji. Z licznych w tym
miejscu klubów jazzowych dochodziła głośna muzyka.
Turyści kręcili się po barach i sklepikach, które stały
przed nimi otworem do białego rana.
Zaułek, w którym mieścił się jej hotel, był, o dziwo,
wyludniony. Ich kroki odbijały się głośnym echem od
ulicznego bruku i ścian przylepionych ciasno do siebie
domów. Hotelowe patio było całkiem puste i tonęło
w mroku, jeśli nie liczyć skąpego światła, które padało
z okien znajdujących się na parterze pomieszczeń
biurowych.
David wyciągnął rękę i pogładził Norę po policzku.
Nie opierała się tej pieszczocie. Nocny chłód sprawił,
że dotyk jego ręki był wzruszająco ciepły. Dłoń zsunęła
się po szyi i palce pieściły teraz leciutko jej kark.
Poczuła, jak przebiega ją dreszcz.
Delikatnie i bardzo powoli przyciągnął ją do sie
bie. Ich twarze niemal się zetknęły. Próbowała opa
nować zdenerwowanie i podniecenie, zwilżając wy
schnięte wargi koniuszkiem języka. Niechcący mus
nęła językiem usta Davida. To była iskra rzucona
na lont. Przywarł do niej ustami, jakby chciał prze
lać w tym pocałunku całe swoje oczekiwanie i palą
ce pragnienie.
Jego dłonie błądziły po ciele Nory. Próbował
wyobrazić sobie, że dotyka jej nagiej skóry. Zsunął
się ustami po cudownie jedwabistej szyi i całował
teraz jej obojczyk. Nora poczuła, że przepływa przez
nią fala gorąca i że nie może opanować drżenia,
w jakie wprawiają ją pieszczoty Davida. Mocna dłoń
gładziła delikatnie jej pierś. Poczuł, jak pod wpły
wem dotyku twardnieje, i usłyszał przeciągłe wes
tchnienie.
- Noro - szepnął, zaciskając lekko palce.
W tym czułym geście wyczuła zaproszenie i zachętę,
lecz nie wiedziała, jak na nie odpowiedzieć. Wy
stawiała. Vwaiz na }ego łapczywe pocałunki, a\e ciągłe
nie była pewna, jak powinna postąpić. Pragnęła go
nie mniej, niż on jej pragnął. Ale czy powinna za
prosić go do pokoju? Z pozoru wydawało się to
łatwe i naturalne, ale nie dla niej. Sama nie wiedziała
dlaczego.
Czy to strach przed uczuciem, którego wyczekiwała
i którego bała się jednocześnie? Czy brakowało jej
pewności siebie? Czy nie była pewna Davida? A może
jedno i drugie? Wszystko, co dotyczyło ich obojga,
było dla niej niełatwe. Tak bardzo jej na nim zależało,
że nie chciała dopuścić, by w ich stosunki wkradł się
fałsz czy niezrozumienie. Nie mogła sobie pozwolić na
żaden nieprzemyślany krok.
Położyła znękaną głowę na jego ramieniu.
- Och, Davidzie, jesteś mi tak bardzo bliski.
- Wiem - szepnął, przytulając ją mocniej.
- Muszę mieć więcej czasu. Muszę sobie wszystko
przemyśleć.
- Rozumiem, Noro, ale i ty musisz zrozumieć, że
nie mogę i nie chcę ukrywać moich uczuć do ciebie.
- Tak. Wiem o tym.
David westchnął, zwolnił uścisk, a potem opuścił
ramiona. Stali w milczeniu tuż obok siebie, ale osobno.
Ujął ją za rękę i zrezygnowanym krokiem ruszył
w stronę bramy hotelowej. Jeszcze przed chwilą zda
wała im się bramą do raju, teraz była tylko zwykłym
hotelowym wejściem. Nora, w poczuciu winy, szła tuż
za nim.
Nacisnął klamkę i pchnął drzwi do środka.
- Wiem, że nie jest ci teraz łatwo i że bijesz się
z myślami. Ale nie chciałbym, Noro, byśmy zniszczyli
przez nieuwagę albo brak odwagi to, co narodziło się
między nami. Ani Phillip, ani żadne inne zewnętrzne
okoliczności nie mogą decydować o naszym życiu. Ale
proszę cię, zechciej to zrozumieć: ja nie mogę dłużej
czekać.
- Wiem o tym, Davidzie - skinęła głową. - Po
staram się.
ROZDZIAŁ
7
Nazajutrz rano, ale już po śniadaniu, David zaszedł
po nią do hotelu i oboje pojechali do Liii zabrać serwis.
Starsza pani była oczarowana Davidem i Nora musia
ła się nieźle natrudzić, żeby wreszcie zakończyć tę
wizytę. Zbliżało się południe. Zgodnie z planem na ten
dzień powinni być w Riverside, gdzie David chciał
zorientować się w postępie prac nad odbudową tej
starej dzielnicy Nowego Orleanu.
Wrócili do hotelu, zostawili serwis i ruszyli z powro
tem do miasta. Pobyt w Riverside zabrał im więcej
czasu, aniżeli się spodziewali. Kiedy David zjawił się
na placu budowy, jak zwykle zapomniał o bożym
świecie. Chciał zobaczyć wszystko, rozmawiać z inży
nierami i zwiedzać różne części budowy. W pewnej
chwili spojrzał na nią i domyślił się, że musi być już tym
wszystkim nieźle zmęczona.
- No, myślę, że teraz sama stałaś się nie najgorszym
ekspertem, gdy chodzi o sztukę odbudowy domów.
Nigdy nie jest za późno, żeby się czegoś nowego
dowiedzieć. Ale na dziś już dosyć. Najwyższy czas,
żeby coś zjeść! Gdzie pójdziemy?
- Jeżeli myślisz o jakiejś dobrej restauracji, to
możemy iść do „Arnauda" albo do „Commander
Palące".
- Gdzie tylko zechcesz. Ale potem pójdziemy sobie
potańczyć w jakieś romantyczne miejsce, co?
- Och, już widzę, że to będzie niezapomniany dzień
- zauważyła Nora, biorąc go pod rękę.
- Tak - powiedział wolno David. - Ten dzień za
wsze zostanie w mojej pamięci.
Nora położyła głowę na jego ramieniu. Kołysali się
w rytm wybijany przez perkusję. Tylko oni zostali
jeszcze na parkiecie. Zresztą w klubie było już zaledwie
kilka osób, jeśli nie liczyć trzyosobowego zespołu
i barmana, który poziewywał za barem.
Jeszcze godzinę temu kłębił się tu tłum, a trio grało
raz po raz wściekłe kawałki na życzenia wykrzykiwane
z parkietu. Teraz pozostali już tylko najwytrwalsi. Było
jeszcze ciemno, ale do świtu pozostało niewiele godzin.
Pianista grał teraz leniwą, rozlewną frazę, a saksofonis-
ta towarzyszył mu wytrwale. Jednak nie trzeba było
wielkiej spostrzegawczości, aby zauważyć, że obaj
marzą tylko o tym, by spakować manatki i pójść spać.
Nora i David wcale tego nie dostrzegali. Wtuleni
w siebie, tańczyli jak w transie.
- Jesteś dla mnie taki dobry - powiedziała w pew
nej chwili.
Pocałował jej włosy i przytulił mocniej. Pomyślał
sobie, że jest chyba najpiękniejszą kobietą, jaką spot
kał w swoim życiu. Kiedy weszli do „Arnauda", jej
uroda zwróciła uwagę wszystkich mężczyzn przy sąsie
dnich stolikach. Ukradkiem rzucane spojrzenia, które
wyłapywał, napawały go dumą.
- A jednak z tego całego zamieszania wyniknęło
coś dobrego - powiedział, gładząc jej plecy.
Spojrzała na niego pytająco.
- Mam na myśli te nieoczekiwane pojawienie się
twojego ojca - wyjaśnił. - Bez tego nie byłoby dzisiej
szego wieczoru i nas tutaj. Widzisz, nie ma tego złego,
co by na dobre nie wyszło.
Saksofonista jakby złapał drugi oddech. Podjął
liryczny temat podrzucony przez fortepian i grał teraz
miękko, bardzo balladowo. Davidowi zdawało się, że
pobrzmiewa w tym melodia znanego standardu „Me-
mories of you". Nie był jednak pewien. Było to
w każdym razie coś niezwykle romantycznego i oczy
wiście bardzo utrafiało w ich nastrój.
- Dopiero tutaj zdałem sobie sprawę, jak ogro
mnie ciebie potrzebuję - mówił jej do ucha. - Pew
nie zauważyłaś, że nie daję się łatwo ponosić biego
wi wydarzeń. Zawsze robiłem wszystko, żeby prze
jąć inicjatywę, nie być zabawką losu. Teraz po raz
pierwszy w życiu znalazłem się w obliczu czegoś,
nad czym nie potrafię zapanować. Czuję, jakby pro
wadziła mnie jakaś siła, wobec której jestem zupeł
nie bezradny. To, co robię, zależy właściwie od cie
bie.
Nora nie odpowiedziała, słuchała go w milczeniu,
przytulona i cudownie bliska, chłonęła muzykę i jego
obecność, pragnęła go. David czuł to każdą cząstką
swego ciała.
- Mówię, Noro, że bardzo cię potrzebuję, ale
powinienem powiedzieć chyba coś innego - szepnął,
biorąc ją pod brodę, tak by spojrzała mu w oczy.
- Kocham cię, Noro.
Powiedział to i zamarł cały w oczekiwaniu, prawie
stanął w miejscu. Czuł na twarzy jej gorący oddech
i trzymając jej dłoń w swojej dłoni, czuł także jej
mocny, przyspieszony puls.
Znaleźli się teraz na skraju parkietu i Nora na
moment przestała tańczyć.
- Nigdy nie było w moim życiu nikogo, z kim by
łabym tak blisko jak z tobą, Davidzie - powiedziała.
Spuściła wzrok. Widać było, że walczy ze swymi uczu
ciami i że trudno jej nad nimi zapanować.
Muzyka nie ustawała, czas i przestrzeń roztapiały
się w kaskadzie namiętnego crescendo saksofonu.
Spojrzała na Davida.
- Ja też cię kocham.
Odetchnęła głęboko.
- Przez cały dzień myślałam dzisiaj, jak ci o tym
powiedzieć, i brakowało mi odwagi - wyznała i przy
warła mocno do niego.
Zaczął ją całować, a ona żarliwie oddawała jego
pocałunki, jakby to długo skrywane uczucie uświado
miło jej nie znany dotąd rodzaj wolności.
Muzycy skwapliwie skorzystali z tego, że David
i Nora przestali tańczyć, i również przestali grać.
Zaczęli leniwie pakować instrumenty, pianista oparł
się o kontuar baru, zapalił papierosa i wdał się
w pogawędkę z barmanem.
Oni tymczasem stali w milczeniu, patrząc na siebie
rozkochanymi oczami. Wreszcie panująca cisza wy
rwała ich z rozmarzenia. David rozejrzał się wokół po
opustoszałej sali. Wyjął z kieszeni garść banknotów
i podszedł do fortepianu, by położyć jeden z nich na
klawiaturze. Potem położył jeszcze kilka banknotów
na lśniącej ladzie baru.
Kiedy znaleźli się na ulicy, jak na zamówienie
zjawiła się kryta dorożka. David machnął ręką na
stangreta, a potem pomógł Norze wsiąść do środka.
Wśliznął się za nią i w chwilę później była już
w jego ramionach.
Całowali się teraz namiętnie, opanowani miłosnym
szałem. Ręce Davida błądziły po ciele Nory, które
prężyło się, pragnąc połączenia z jego ciałem. W swoim
zapamiętaniu nie usłyszeli głosu woźnicy, który oznaj
mił, że właśnie przybyli na miejsce. Dopiero jego
natarczywe i głośne: Szanowni państwo, jesteśmy pod
„Petite Auberge", mam jechać dalej? - przywróciło
ich do rzeczywistości.
Nora wysiadła z dorożki jak w lunatycznym śnie,
wzięła Davida pod rękę i niepewnie stąpając, skie
rowała się w stronę hotelowego wejścia. Przeszli
szybko korytarzem i znaleźli się pod drzwiami jej
pokoju.
Znalazła klucz w torebce, ale ze zdenerwowania
i podniecenia drżały jej ręce. David z uśmiechem wy
jął klucz z jej ręki i otworzył drzwi. Kiedy weszli do
środka, przekręcił klucz ponownie i z czułym spoj
rzeniem podał go jej na otwartej dłoni. Wzięła go
drżącymi palcami i położyła na komódce pod lus
trem.
Przez chwilę stali przytuleni, a potem, nie mówiąc
ani słowa, zaczęli się nawzajem rozbierać. Poszcze
gólne części garderoby spadały na podłogę. Robili
to tym szybciej, im mniej rzeczy każde z nich miało
na sobie.
Na koniec David zaczął wyciągać szpilki, którymi
upięła włosy. Po chwili luźne pasma opadły na jej nagie
ramiona. Zanurzył w nich najpierw ręce, potem twarz,
wdychając ich zapach. Potem ujął ją za ramiona
i odsunął na odległość wyprostowanych rąk, tak jakby
chciał się jej dobrze przyjrzeć. Pokój tonął w półmroku
i na nagiej skórze Nory odbijało się światło latarni za
oknem.
David wpatrywał się przez chwilę w jej pełne, jędrne
piersi, a potem ujął ją mocno za rękę i pociągnął
w stronę łóżka.
- Jesteś taka piękna - szepnął, kładąc ją delikat
nie. - Doskonale piękna. - Przeciągnął dłonią po krą
głych biodrach.
Nora przez ściśnięte gardło nie mogła wykrztusić
ani słowa. Patrzyła tylko szeroko otwartymi oczami
i czekała na jego pieszczoty. Ręka Davida zawędro
wała na jej piersi. Kiedy palcem delikatnie zaczął
drażnić sutkę, poczuła słodki dreszcz. Chciała powie
dzieć, jak bardzo go pragnie, ale udało jej się wyszep
tać tylko jego imię.
- Wiem, kochanie... Wiem. A teraz będę cię ko
chał. Niczego tak nie pragnę, jak właśnie tego - po
wiedział, gładząc ją po włosach. Posunął ją delikat
nie na łóżku, a potem położył się. Czuła na sobie
jego ciężar, czuła jego owłosione piersi na swoich
piersiach. Nie wiadomo dlaczego, w głowie usłyszała
melodię saksofonu. Melodia powracała wraz z do
tykiem Davida, niczym zaproszenie do miłości.
Zdjęła dłonie z jego karku, przeciągnęła nimi po
plecach i pośladkach. Pod palcami poczuła napięte
muskuły.
Zsunął się nieco w dół i całował jej piersi. Otwartymi
ustami łapała powietrze, jak gdyby nagle wokół za
brakło tlenu, zachłystując się i jęcząc z rozkoszy. Kiedy
zaczął pieścić językiem stwardniałą i nabrzmiałą sutkę,
zdawało jej się, że dłużej tego nie wytrzyma. Wbiła
paznokcie w jego plecy.
Odgadując, co się z nią dzieje, i pragnąc dać jej
i sobie więcej czasu, David uniósł się nieco i pocało
wał ją w usta. Głęboko wsuwał i wysuwał język, aż
czuła go na swoim podniebieniu i ta niedwuznaczna
i prowokacyjna gra dała jej przedsmak tego, co miało
nastąpić za chwilę. Dłoń Davida sunęła wolno po jej
udzie, powędrowała wyżej i zaraz potem zsunęła się
w dół, a jego palce znalazły jej pulsującą i wilgotną
kobiecość.
Nora była teraz samym oczekiwaniem i pragnęła
jedynie, by kochał ją z całych sił, całą noc, do
końca świata. Był do tego całkowicie gotowy. Zro
zumiała to ze słodkim przerażeniem, kiedy wziął jej
dłoń i powiódł ją w dół swego brzucha. Przez dłuż
szą chwilę pieściła go niepewnie, jak gdyby studiu
jąc ten kształt, napawający ją przestrachem i pożą
daniem jednocześnie. Potem pomogła mu wejść tam,
gdzie tak bardzo go pragnęła i gdzie on tak bardzo
chciał się teraz znaleźć.
Oboje byli tak tego spragnieni, że ich miłość trwała
krótko. Jednocześnie odnaleźli się w spazmie rozkoszy
i David łapiąc z trudem haust powietrza, osunął się na
nią, kiedy krzyczała jego imię. Dopiero teraz poczuła
jego prawdziwy ciężar. Musiał się tego domyślić, bo po
chwili położył się obok. Leżeli teraz przy sobie, cze
kając, aż uspokoją się ich serca.
Wreszcie David uniósł się na łokciu, delikatnie
zdjął z jej twarzy pasmo włosów i odgarnął na bok.
Potem pochylił się nad nią i zaczął całować usta,
nos, oczy.
- Kocham cię - szepnął.
Gładził ją po włosach i przypatrywał jej się z czułoś
cią. Ten moment, kiedy wyciągnął trzecią szpilkę
upinającą kok i włosy rozsypały się jej na ramiona,
zostanie mu w pamięci na całe życie, pomyślał.
Leżała z zamkniętymi oczami. Była jeszcze ciągle
zdziwiona tym, co się stało. Westchnęła jak przez sen
i na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Pragnąłem tego od pierwszej chwili, kiedy cię
poznałem - powiedział, wodząc palcem po jej poli
czku. - Ale przyznam się, że były takie chwile, kiedy
myślałem, że to nigdy nie nastąpi.
Nora otworzyła oczy, podniosła rękę i pogłaskała
go po ramieniu.
- Czy to znaczy, że zwątpiłeś w siebie?
Powiedziała to żartobliwie, ale w jej pytaniu po
brzmiewała także poważna nuta - mógł to wyczytać
z jej spojrzenia.
Postanowił być z nią całkowicie szczery.
- Bałem się, że przyjdzie taki moment, kiedy za
braknie mi cierpliwości, stracę nad sobą panowanie
i wszystko popsuję.
- Może ta miłość musiała dojrzeć między nami.
- Chyba tak. W każdym razie wiem to na pewno:
wszystko nieuchronnie zmierzało do tego, co wydarzy
ło się dzisiaj.
Palce Nory przeczesywały pieszczotliwie jego włosy.
- Tak czy inaczej, dziękuję ci za to, że zechciałeś
poczekać.
- Nie było to łatwe - uśmiechnął się.
- Myślisz o tym wieczorze, kiedy przyszłam do
ciebie nieoczekiwanie?
- Nie przyszłaś nieoczekiwanie, Noro. - Zatrzy
mał jej dłoń i zaczął całować jej palce, jeden po drugim.
- Przyszłaś w samą porę. W każdym razie, zjawiłaś się
w moim życiu w samą porę. Już pierwszego razu, kiedy
przyszłaś do mnie zadyszana i zarazem taka chłodna,
taka zasadnicza.
- Nie chłodna i zasadnicza, tylko po prostu przy
szłam jako przedstawicielka firmy „Upominek dla
każdego" - zaprotestowała.
- O.K. Niech będzie. A więc, już kiedy przyszłaś do
mnie jako przedstawicielka firmy „Upominek dla
ciebie" - wyrecytował z namaszczoną powagą - już
wtedy...
Nora parsknęła śmiechem. David także zaczął się
śmiać.
- Już wtedy zdałem sobie sprawę, że cię pragnę
- dokończył. - Ale ty, zdaje się, nie przepadałaś za
mną?
- Hmm - zmieszała się. - To nie tak.
- To opowiedz. - Potrząsnął jej ręką. - Nie po
winniśmy mieć przed sobą sekretów.
- No cóż, przyznam, że przez telefon twój głos
brzmiał dosyć... dosyć...
- Dosyć arogancko? To chciałaś powiedzieć?
- To ty powiedziałeś - uśmiechnęła się.
- A wtedy wieczorem, kiedy przyszłaś do mnie po
wizycie swego ojca? Ja już wtedy byłem w tobie po uszy
zakochany.
- Ja ciągle jeszcze nie byłam pewna.
- Tak. Nie można powiedzieć, żeby z twojej strony
była to miłość od pierwszego wejrzenia.
- Nie. - Żartobliwie dała mu prztyczka w brodę.
- Ale ja wcale tego nie żałuję.
Przytulił ją do siebie.
- To przyszło później - powiedział cicho. - Ale
kiedy? W którym momencie?
- Myślę, że kiedy zacząłeś opowiadać mi o sobie.
O tym, jak dorastałeś... O swoich marzeniach... Po
tem zobaczyłam realizację twojego projektu i po
myślałam, że człowiek, który stworzył coś tak pię
knego, musi mieć w sobie coś dobrego i szczegól
nego.
- I to był początek?
- Tak - przyznała. - Ale tak naprawdę przekona
łam się o tym dopiero tutaj, w Nowym Orleanie.
Dopiero tutaj zrozumiałam, jak bardzo cię potrzebuję
i ile dla mnie znaczysz. Przyleciałeś tu za mną, bo
wydawało ci się, że jesteś mi potrzebny. Rzeczywiście
jesteś. Nawet nie wiesz jak bardzo. - Przytuliła poli
czek do jego policzka.
- Chcę być z tobą, Noro. A ty?
- Nie wiem, Davidzie. Nie zrozum mnie źle, ale tyle
lat żyłam sama. Nauczyłam się już żyć sama.
- Ja nie chcę sprawować żadnej władzy nad tobą,
kontrolować cię. Po prostu będę przy tobie.
- Czasem nawet dla mnie to nie jest łatwe. - Nora
pokręciła głową z niedowierzaniem, jakby dziwiąc się
własnym słowom.
- Wiem - szepnął.
- Dzisiaj jest mi tak dobrze. Czuję się z tobą taka
szczęśliwa.
- Wiem, co chcesz powiedzieć - przerwał jej.
- Tutaj znaleźliśmy się jakby w innym świecie. Ja też
złapałem się na tym, że z niechęcią myślę o powrocie do
Nowego Jorku. Ale nie bój się, w Nowym Jorku będzie
nam równie dobrze.
Wierzchem dłoni zaczął gładzić jej pierś. Czuł, jak
twardnieje pod wpływem pieszczoty.
- Sama zobaczysz, wkrótce przyzwyczaisz się, że
jestem blisko, i nie będziesz mogła żyć bez mojej
miłości - szepnął, rozsuwając kolanem jej uda.
Kiedy Nora obudziła się, pokój tonął w słońcu.
Zasłony i firanki były rozsunięte, a zza uchylonego
okna dochodził plusk fontanny na hotelowym patio.
Nowy dzień! Zaczynał się jeszcze jeden nowy, cudowny
dzień. Przeciągnęła się z uśmiechem zadowolenia.
Czuła w pościeli zapach Davida. Rozejrzała się wokół.
Nie było go nigdzie w pokoju, a i z łazienki nie
dobiegały żadne odgłosy świadczące o jego obecności.
Obok, na nocnym stoliku leżała jakaś kartka.
„Spałaś tak słodko, że nie chciałem cię budzić. Nie
mogłem się oprzeć i pocałowałem cię na dzień dobry,
a ty przez sen powiedziałaś moje imię. To było
cudowne. Zaraz wracam. Nie ubieraj się, Noro, (gorą
co Cię o to proszę!) pod żadnym pozorem!"
Uśmiechnęła się po raz drugi. No, na to akurat
nie ma co liczyć! Energicznym ruchem zsunęła nogi
z łóżka i wstała. Jej rzeczy leżały porozrzucane na
dywanie. Spojrzała w lustro. Czy widać po niej ja
kąś zmianę? Przyjrzała się sobie dokładnie. Na szyi
i na piersiach widniały ślady jego szalonych poca
łunków. Miała lekko podkrążone oczy i nabrzmia
łe usta. Tak, wyglądała inaczej. Oto kobieta po no
cy miłosnej. Kobieta, która kocha i która jest ko
chana.
Patrzyła na swoje odbicie i myślała, co to teraz
wszystko dla niej znaczy. Kochać Davida... To znaczy
właściwie stać się trochę kimś innym. Zmienić całe
swoje dotychczasowe życie.
Schyliła się, podniosła z ziemi sukienkę i weszła do
łazienki. Puściła prysznic. Stała pod nim długo, po
zwalając silnemu strumieniowi wody biczować jej
ciało, bombardować głowę. Postanowiła nie upinać
dzisiaj włosów. Niech zostaną rozpuszczone i niesfor
ne, pomyślała. Takie jakie on lubi.
Wychodziła właśnie z łazienki, kiedy usłyszała
pukanie do drzwi. Otworzyły się i stanął w nich David
z białą, papierową torbą w ręku.
- Powiedzieli mi, że to najlepsza kawa w tym
mieście... Chicory - przeczytał, podnosząc torebkę do
oczu. - Mam nadzieję, że ją lubisz?
- Uwielbiam!
- A może chcesz, żebym zamówił ci śniadanie do
pokoju? Albo może wolisz, żebyśmy gdzieś poszli na
śniadanie? - spytał, podchodząc i całując ją w kącik
ust.
- Nie, dziękuję. Kawa mi zupełnie wystarczy.
- Ubrałaś się - powiedział z żartobliwą naganą.
- Włożyłam tylko sukienkę - odpowiedziała
z udanym przestrachem i bez cienia wstydu pod
ciągnęła ją w górę, pokazując, że pod nią nie ma ni
czego.
- W porządku. Grzeczna dziewczynka - rzucił
przez zęby, naśladując bohaterów seriali filmowych.
Roześmieli się oboje.
- Wcale nie żartuję - pospieszył z wyjaśnieniem.
- Mamy dla siebie całe przedpołudnie. - Spojrzał na
zegarek. - Całe cztery godziny.
- Jak to? Ty wyjeżdżasz w południe? - W głosie
Nory słychać było wyraźny zawód.
- Tak. Dziś wieczorem mam ważne spotkanie i nie
mogę go odwołać. Przykro mi.
- Rozumiem, i wcale cię o to nie proszę. I tak
mieliśmy dwa wspaniałe dni. No cóż, wszystko, co
dobre, ma swój koniec - powiedziała smutno.
- Kończy się nasz epizod nowoorleański, ale za
czyna się dla nas cały nowy rozdział.
Nora usiadła na łóżku, popijając kawę w zamyś
leniu.
- Widzę, że jakoś nie podzielasz mojego opty
mizmu.
- Spróbuj mnie zrozumieć, Davidzie. Do tej pory
wszystko w moim życiu było tymczasowe. Najpierw
odszedł ojciec, potem umarła moja matka, potem
przeprowadziłam się do Nowego Jorku.
- Wiem, Noro.
- I nawet to, co robię, przypomina mi, że nie
mam nic własnego. Ja kupuję prezenty dla innych,
Davidzie.
Postąpił krok i dotknął jej ramienia.
- Ale masz mnie, Noro. I ja cię nie opuszczę.
Nora wsparła głowę o jego biodro. Milczała.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, ukląkł przy niej,
objął w talii i położył głowę na jej piersiach.
- Strzegą nas dobre duchy, nie martw się. Wszy
stko będzie dobrze. - Uścisnął ją porozumiewawczo.
- A może zarezerwuję ci miejsce na ten sam samolot
i polecimy razem? - Podniósł głowę i spojrzał py
tająco.
- Nie mogę lecieć z tobą, Davidzie, trzymają mnie
tu interesy! - Podniosła znacząco brwi. Oboje parsk
nęli śmiechem.
- Ach, gdyby ci szczęściarze, twoi klienci, wiedzieli,
co ja przez nich tracę - pokręcił głową. - Jaki masz
plan na dzisiaj?
- Umówiłam się z dwoma tutejszymi antykwariu-
szami i z przyjaciółkami Liii. Mają mi pokazać różne
swoje skarby, których chcą się pozbyć.
- Znowu zobaczysz się z Lila?
- Oczywiście. Jak mogłabym pozbawić ją przy
jemności poplotkowania o tobie - roześmiała się No
ra.
- A zatem powiedz jej, proszę, że jestem mężczyz
ną, który ma uczciwe zamiary - powiedział niby żar
tem, ale widać było, że nie jest to tylko dowcip.
- Powiem jej to na pewno - oświadczyła ze sztucz
ną powagą Nora.
Pocałował ją gorąco, jakby chciał rozwiać wszystkie
jej wątpliwości.
- Następna rzecz, jaką muszę zrobić, jak tylko będę
trochę wolniejszy - powiedział, siadając przy niej - to
spotkać się z Phillipem. Może będę mógł jakoś ci po
móc.
- Ach, Phillip. Już prawie o nim zapomniałam. Na
samą myśl o nim cierpnie mi skóra.
- Poradzisz sobie z tym, zaręczam. Tak jak pora
dziłaś sobie z tyloma innymi rzeczami. Jeżeli pojawią
się najmniejsze problemy, ja, twój niezawodny ar
chitekt, wkroczę do akcji.
Nora nie miała miny osoby przekonanej. David
przyciągnął ją do siebie. W chwilę później sukienka
Nory opadła na podłogę i oboje byli zajęci już
tylko sobą.
Na lotnisku okazało się, że lot Davida opóźni
się o godzinę, ale on specjalnie się tym nie przejął.
Spotkanie miał dopiero o siódmej. Wyjął z walizki
mały podręczny komputer i zabrał się do pracy.
Wkrótce jednak jego myśli pochłonęła osoba Nory.
Przylot do Nowego Orleanu okazał się wspania
łym pomysłem. Nie tylko dlatego, że zostali wresz
cie kochankami, a więc stało się to, czego pragnął.
Zdarzyło się coś jeszcze ważniejszego. Udało mu się
doprowadzić do prawdziwej rozmowy między nimi
i zrozumiał nareszcie, dlaczego jest taka skryta
i skąd się wzięła w niej tak silna potrzeba niezależ
ności.
Biedna, jako dziecko, a zwłaszcza potem, jako
dorastająca dziewczyna, nie miała lekkiego życia.
Pomyślał o swoim dzieciństwie. W jakiś sposób było
podobne. Chociaż nie. Ona straciła wszystko, on zaś
niczego nie stracił, bo też nic nie miał do stracenia.
Nigdy nie wychowywał się pośród pięknych przed-
miotów, w świecie opromienionym blaskiem tradycji.
Od początku musiał stwarzać swój świat, ustanawiać
w nim swoje własne prawa, podczas gdy ona zdążyła
już nabyć pewnych przyzwyczajeń i nawyków. Jej
bezpieczny i wspaniały świat legł w gruzach.
Nie może teraz dopuścić, żeby to przydarzyło się jej
raz jeszcze.
ROZDZIAŁ
8
Nagły wybuch śmiechu, który rozległ się niczym
salwa armatnia, wprawił w drżenie kieliszki na stole
i kryształowe paciorki żyrandola pod sufitem. Oczy
wszystkich na chwilę zwróciły się w kierunku Davi-
da i jego gościa. David Sommer należał do najbar
dziej zasłużonych członków klubu i jego donośny
śmiech nie mógł zostać tutaj nie zauważony.
Zebrani rzucili w ich stronę kilka ciekawych spoj
rzeń, a nie dostrzegłszy niczego szczególnego, po
wrócili do przerwanych rozmów o polityce, o inte
resach i do wymiany plotek. A tych ostatnich nowojor
skiej socjecie nigdy nie było dosyć.
W kącie, w którym siedział David, gwar rozmów nie
był tak głośny jak w pozostałych częściach sali. Prawdę
mówiąc, zamierał nie raz i nie dwa, a to z powodu
Phillipa, który perorował z ożywieniem, sypał aneg-
dotami jak z rękawa i opowiadał o swoich, czasem
arcyzabawnych, a czasem mrożących krew w żyłach
przygodach, których scenerią były coraz to inne części
świata.
David, choć nie dawał tego poznać po sobie, słuchał
opowieści starszego pana z przymrużeniem oka. Chwi
lami czul się niemal, jakby czytał stare powieści Julesa
Verne'a. Musiał jednak przyznać, że Phillip Chase był
wybornym gawędziarzem, a już na pewno nikt, kto go
słuchał, nie mógłby narzekać, że się nudzi.
- Świat jest pełen kobiet, które powinny dziękować
Bogu, że ich nigdy nie poślubiłem - nie ustawał Phil
lip. - Owszem, miewałem swoje wzloty jako kocha
nek, ale jako mąż - nigdy. Tutaj, muszę przyznać,
poniosłem kompletną klęskę. Na pewno nie będę temu
zaprzeczał. Jeżeli nie żałuję swego małżeństwa, to tylko
z powodu Nory.
Imię Nory, z przyczyny której obaj się spotkali,
padło w tej rozmowie po raz pierwszy. Nie było jej
w mieście dzisiejszego wieczoru, nie wróciła jeszcze
z Nowego Orleanu.
Na dźwięk jej imienia przed oczy Davida napłynęły
obrazy z tych dwóch niezapomnianych dni. Widział ją
znowu siedzącą przed lustrem, czeszącą włosy. Miał
przed sobą jej twarz, zamknięte oczy, rozchylone
usta... Dlaczego nie ma go teraz przy niej?! Minął
zaledwie jeden dzień, a on już tęskni za nią.
- Natychmiast widać, że jesteś w niej zadurzony
- zaśmiał się Phillip z przekąsem. - Oczy ci się za
świeciły, jak tylko wypowiedziałem jej imię - wyjaś
nił, napotykając spojrzenie Davida. - Od razu po
wiem, że znakomicie cię rozumiem. To cudowna
dziewczyna.
Przerwał i zapalił cygaro.
- Jestem szczęśliwy, że spędzę z nią tę resztę czasu,
jaka mi jeszcze pozostała - powiedział, gasząc zapał
kę. - To jedyne moje pocieszenie.
David pochwycił ukrytą aluzję. Właśnie dlatego
postanowił spotkać się z Phillipem jak najszybciej.
Chciał rozgryźć tego człowieka i pomóc Norze w urzą
dzaniu jego pobytu tutaj. Wietrzył w tym wszystkim
jakieś oszustwo i zarazem miał do siebie o to pretensję.
Czy to nie nadmiar podejrzliwości? A może jest po
prostu zazdrosny o Norę?
Idąc na to spotkanie, starał się wyzbyć uprzedzeń,
ale nie mógł się przemóc. Cały czas miał w pamięci to
gniewny, to zaprawiony goryczą głos Nory, snującej
opowieść o swoim ojcu. Ale teraz, po niespełna
godzinie rozmowy, musiał przyznać, że Phillip Chase
miał wiele uroku, a w każdym razie potrafił po
mistrzowsku zjednywać sobie ludzką sympatię. Na
pewno był niezłym aktorem w kontaktach z ludźmi,
choć David dałby sobie uciąć rękę, że kiedy stary
Chase mówi o córce, w jego głosie brzmi niekłamany
podziw i miłość.
- Pana zjawienie się po tylu latach było dla niej
prawdziwym zaskoczeniem - zaczął ostrożnie, sięga
jąc po swoją szklankę.
- Raz jeszcze proszę cię, Davidzie, żebyś mi mówił
po imieniu. Jako tyle lat starszy od ciebie, mam prawo
do różnych małych kaprysów. Spraw mi, proszę, tę
przyjemność i nie rób z tym tyle ceregieli. - Chase
wychylił się ze swego fotela i kordialnie klepnął Davida
po ramieniu, a potem znaczącym ruchem uniósł w górę
szklankę brandy.
David podniósł też swoją i upił z niej nieco. Mil
czał, chciał sprowokować Phillipa do rozmowy, ale nie
wiedział jeszcze, jak to zrobić.
- Taak... - powiedział przeciągle Chase, nie mo
gąc znieść ciszy, jaka zapadła między nimi. - Taak...
- powtórzył i umoczył usta w swojej szklance. - Rze
czywiście, jak popatrzeć na to z boku, to wygląda nie
najweselej. Ale lepiej się stało, że zniknąłem z jej życia.
To może brzmi paradoksalnie, ale to prawda.
David w duchu przyznał mu rację. Dla kogoś
postronnego takie stwierdzenie może brzmi cynicznie,
a jednak w tym wypadku to prawda.
- Bo widzisz, przez te kilka pierwszych lat, kiedy od
nich odszedłem, wiodło mi się kiepsko. Ba, co ja
mówię. Wiodło mi się wprost fatalnie. Byłem w okro
pnym stanie i cieszyłem się, że Nora i jej matka tego nie
widzą. I tak przysporzyłem im wystarczająco dużo
zmartwień, zanim zniknąłem.
Wypuścił kłąb dymu i rozparłszy się w fotelu,
znowu upił nieco brandy.
- Tak. Mój świat też się zawalił. Byłem raz na wozie,
raz pod wozem, ale częściej jednak zdarzało się to drugie
- uśmiechnął się gorzko. - Długo trwało, zanim wresz
cie stanąłem na nogi. Tak, cieszę się, że nie musiały znosić
tej poniewierki, jaką zgotowałem sobie. No, ale to
minęło. Cieszę się, że teraz znowu jestem blisko niej. Ona
jest wspaniała. Wspanialsza aniżeli się spodziewałem.
- Tak, to prawda - przyznał David. -1 dlatego,
nie chcę, żeby cierpiała. Nie pozwolę nikomu jej
skrzywdzić. Nikomu.
Spojrzał Phillipowi prosto w oczy i uśmiechnął się.
Złagodziło to nieco wymowę jego słów, ale widać było,
że Chase poczuł się dotknięty.
- Hmm... Zabrzmiało to, jakbyś rościł sobie jakieś
szczególne prawa do mojej córki.
- Może to i tak zabrzmiało. - David zdobył się na
uśmiech. - Ale mówię po prostu to, co czuję. Taki już
jestem.
- Hmm... Musisz jednak zdawać sobie sprawę,
Davidzie, że Nora ma bardzo silnie rozwinięte po
czucie niezależności. Możesz mnie i za to winić, jeżeli
chcesz, ale obawiam się, że ma to po mnie - za
chichotał, bawiąc się swoją szklanką.
David poczuł, jak wzbiera w nim gniew. Ten
człowiek przez piętnaście lat nie odzywał się do córki,
a teraz będzie mu opowiadał, jaka ona jest!
- Wiem o niej wystarczająco dużo, żeby zdawać
sobie sprawę, jaka jest - powiedział z irytacją. - Wiem,
że jest bardzo zrównoważona i bardzo dzielna. Również
bardzo wrażliwa i łatwo ją zranić, choć może o tym nie
wszyscy wiedzą.
- Tak - przyznał Phillip pojednawczo. - O tym
wiedzą jedynie ci, którzy ją kochają.
David już chciał powiedzieć, że jej ojciec akurat nie był
kimś takim, ale Chase uśmiechnął się rozbrajająco.
- Nasze role odwróciły się, nieprawdaż? Teraz ja
mogę się o niej dowiedzieć więcej od ciebie niż ty ode
mnie! Ale może tak właśnie powinno być? Tak toczy
się świat.
Ta pojednawcza uwaga Phillipa przywróciła przyja
cielską atmosferę między nimi.
David podniósł swoją szklaneczkę w górę.
- Masz rację, Phillipie. Może nieco przesadziłem.
Powinieneś to złożyć na karb uczuć, jakie żywię dla
twojej córki.
i
- I zrobię to jak najchętniej. Jestem bardzo wzru
szony tym, że tak kochasz Norę.
Powiedział to w formie stwierdzenia, ale David
potraktował to jak pytanie.
- Tak - potwierdził. - Kocham ją.
To głośne wyznanie sprawiło mu przyjemność. Już
przecież powiedział to jej, ale, jak dotąd, nie miał
okazji powiedzieć o swojej miłości nikomu innemu.
- Wspaniale - ucieszył się Phillip. - Oczywiście,
wiem o tym nie od dziś.
David spojrzał na niego zaskoczony.
- Nie od Nory, naturalnie - pospieszył z wyjaś
nieniem Phillip. - Jeszcze nie jesteśmy w tak zażyłych
stosunkach. Od Janice - skrzywił się w uśmiechu.
- Urocza dziewczyna, ale usta jej się nie zamykają.
David uśmiechnął się.
- To prawda. Ale nie powiem na Janice złego
słowa. To zwariowana dziewczyna, ale bardzo serdecz
na i przyjacielska. Bardzo mi pomogła dotrzeć do
Nory, poznać ją lepiej.
- Wyobrażam sobie. - Phillip skinął głową. - Ja
nice jest twoją wielbicielką. Opowiedziała mi o tobie
masę dobrych rzeczy. No, muszę dodać, gwoli prawdy,
że coś niecoś już o tobie wiedziałem. Widziałem za
granicą kilka realizacji twoich projektów.
- Doprawdy? - David uniósł brwi ze zdziwieniem.
- Kiedy i gdzie?
Była to z jego strony zamierzona reakcja. Miał
nadzieję, że uda mu się sprowokować Phillipa, by
opowiedział coś o swoim pobycie w Europie.
- Tak. - Phillip Chase machnął ręką, żeby roz
proszyć kłąb dymu. - Widziałem, i to niejeden. Nie
znam się na architekturze, ale przecież nie jestem
ignorantem, gdy chodzi o sztukę. Zawsze poznam
prawdziwe piękno. Podobał mi się zwłaszcza ten
budynek w Monako, który zaprojektowałeś wspólnie
z Jean-Paulem de Valetem.
- Znasz Jean-Paula?
- No, nie osobiście. Podoba mi się jego architek
tura. On ma nietuzinkową wyobraźnię, ale jednocześ
nie nie pozwala sobie na dziwactwa, jak wielu innych
architektów.
Druga kolejka brandy sprawiła, że Phillip stał się
bardziej gadatliwy i wylewny.
- Prawdę mówiąc, spotkałem kiedyś Jean-Paula.
Bardzo przelotnie, więc myślę, że mnie nie pamięta
- dodał skromnie. - Było to, jeśli pamięć mnie nie
zwodzi, na kolacji u księcia i księżnej Beaucaire. W ich
letniej rezydencji w Bretanii.
David zmarszczył czoło.
- Chyba też ich kiedyś poznałem. Czy ich córka
nie wyszła za mąż za Amerykanina, tego aktora
filmowego? Nie pamiętam już, jak on się nazywał.
David udał, że ma dziurawą pamięć, i Chase połknął
haczyk. Natychmiast opowiedział anegdotę o tym
znanym aktorze i rzucił jeszcze kilka nazwisk osób
obecnych na party. Dwa z nich nie były obce Davidowi.
- Prawdę mówiąc - dodał Phillip - dziwi mnie, że
tak mało pracujesz za granicą. Czy nie interesuje cię ten
rynek zamówień? Rozumiem, że tutaj, w Ameryce, jest
jeszcze dużo wolnej przestrzeni i że to podnieca
architekta. Ale i w starej Europie jest też wiele do
zrobienia. Wiem, że niedawno księstwo Beaucaire
poszukiwali architekta.
- Wiesz, Phillipie - Dawid wzruszył ramionami
- wszystko zależy od okoliczności. No i od warunków
kontraktu.
- Bo tak się składa, ze akurat mam trochę znajo
mości w tym arystokratycznym światku. - Phillip
strzepnął niewidoczny pyłek z kolana. -1 gdybyś był
tym zainteresowany, mógłbym ci pomóc.
- Hmm. - David udał zainteresowanie. - Może.
Ale właściwie czego się spodziewasz?
- Jak to czego się spodziewam? - Chase spojrzał
na niego, jakby zobaczył go po raz pierwszy, a potem
zaczął się głośno śmiać.
David również zaczaj się śmiać.
Phillip, cały czas śmiejąc się, pogroził mu pal
cem.
- Widzę, że z ciebie szczwany lis.
- To raczej ja mógłbym to powiedzieć o tobie.
- Mniejsza z tym. - Phillip machnął ręką. - Nie
będziemy kłócić się o słowa. - A więc? Umowa stoi?
Przyznasz, że to dla ciebie niezła propozycja...
- Bez wątpienia.
- To co, powiedzmy, piętnaście procent od zlece
nia?
- Hmm...
- Dziesięć?
- Osiem - zaproponował David.
- Niech będzie. - Phillip skinął głową, sięgając po
następne cygaro. - Chcesz, żebym zaczął się rozglądać
od zaraz?
- Nie, nie, jeszcze nie teraz. Na razie mam coś do
skończenia. Dam ci znać.
- Dobrze, poczekam - zgodził się Phillip.
Następnego dnia, siedząc nad deską kreślarską,
David z trudem koncentrował uwagę na projekcie,
który przygotowywał do rozrysowania. Nieustannie
wracał myślami do wczorajszej rozmowy. W pewnej
chwili oparł się o deskę i zachichotał. Zza drzwi
ukazała się głowa jego sekretarki.
- Czy czegoś pan potrzebuje, panie Sommer?
- Nie, nie. Wszystko w porządku. Po prostu śmieję
się sam do siebie.
- Rozumiem. - Głowa zniknęła równie szybko,
jak się pojawiła.
Nic nie rozumiesz, pomyślał David z rozbawie
niem. Akurat Maggie chętnie by opowiedział o wczo
rajszym spotkaniu z Phillipem, ale wymagałoby to
zbyt długiego wprowadzenia. Trafiła kosa na kamień.
Każdy uzyskał coś dla siebie wczorajszego wieczoru.
Prawdę mówiąc, już zlecił swojemu asystentowi,
by rozejrzał się na rynku projektowym, jaki stanowiła
francuska Riviera. Morze i skały - to dawało wiele
możliwości, by zrobić coś ciekawego. Oczywiście,
jeżeli Phillip wynajdzie coś ze swojej strony, czemu
nie miałby mu dać zarobić tych ośmiu procent.
Swoją drogą, niezwykła aktywność jak na człowieka
stojącego nad grobem. Ale w końcu Phillip nie
należał do osób zwyczajnych, pomyślał, wzruszając
ramionami.
W każdym razie natrafił na kogoś, kogo dobrze
znał i kto znał również Phillipa. O to właśnie mu
chodziło. Charles Beaucaire. Zawołał sekretarkę i po
prosił ją, żeby wykręciła jego numer w Paryżu. To
nie jest miłe zajęcie zbierać o kimś informacje poza
jego plecami. Rola prywatnego detektywa nigdy go
nie pociągała. Musi jednak dowiedzieć się czegoś
o ojcu Nory. Dla jej dobra. Zabębnił palcami po bla
cie deski kreślarskiej. Miał niejasne przeczucie, że
jego podejrzenia się sprawdzą. Doprawdy, chciałby
się mylić...
Nora przez moment miała wrażenie, że chyba
nigdy nie wyjedzie z Nowego Orleanu. Lila umówiła
ją na cztery, nie na trzy spotkania. Domy jej przy
jaciółek stanowiły istną skarbnicę przedmiotów, które
Norze były potrzebne lub mogły się takimi okazać
w niedalekiej przyszłości. Poza tym, jak się wydawało,
sprzedawanie rodzinnych pamiątek stało się dla tych
kobiet rodzajem sportu albo też hobby. Już wcześniej
nie mogła się od nich opędzić. Dzwoniły do niej
do Nowego Jorku, proponując a to broszkę, a to
kolczyki, a to znowu srebrną cukiernicę. Teraz więc,
nie chcąc sobie zrażać tych miłych staruszek, spo
rządziła listę rzeczy, które sukcesywnie postanowiła
od nich kupować.
Robiąc to wszystko, myślami błądziła jednak zupeł
nie gdzie indziej.
Kiedy wreszcie w Nowym Jorku wysiadła przed
swoim domem z taksówki, była tak stęskniona za
Davidem, że nie mogła wprost myśleć o niczym innym.
Nie widziała go już od czterdziestu ośmiu godzin.
Spojrzała na zegarek. Następnego dnia David miał
wylecieć na spotkanie z kimś ważnym. Było już późno,
ale nie na tyle, żeby do niego nie mogła zadzwonić.
Ciekawe, jak mu minął ten dzień. Czy powie jej, że się
za nią stęsknił? Jadąc windą, zaczęła w myślach tę
rozmowę.
Kiedy weszła'do mieszkania, już w przedpokoju
uderzyło ją, że wszystkie światła są zapalone i głośno
gra muzyka. To był jej ulubiony koncert fortepianowy
Chopina. Ale teraz nie miała najmniejszej ochoty na
słuchanie muzyki. Poczuła również aromatyczny dym
cygara.
Cholera, zaklęła w duchu, stawiając walizkę i kła
dąc ostrożnie na stoliku pudło z serwisem w środku.
Wiedziała oczywiście, że zastanie ojca, ale sądziła, iż
położył się spać w swoim pokoju.
- Nora, to ty? - Z salonu poprzez dźwięki muzyki
dobiegł ją głos ojca.
Właściwie dlaczego spodziewała się, że będzie spał?
Zawsze był nocnym markiem. Wzdychając z rezygna
cją, weszła w drzwi salonu.
Zerwał się z fotela, żeby ją przywitać.
- Jak się masz, kochanie.
Europejskim zwyczajem pocałował ją w oba poli
czki. Poczuła zapach jego wody kolońskiej.
- Wyglądasz ślicznie -powiedział, odstępując o krok.
- Postanowiłem na ciebie poczekać - uśmiechnął się
promiennie.
- Zupełnie niepotrzebnie - powiedziała, tłumiąc
irytację.
- Wiem, wiem - machnął ręką. - Ale bardzo się za
tobą stęskniłem. A teraz chodź, opowiesz mi, jak
wygląda Nowy Orlean, jak się miewa Lila i w ogóle co
tam słychać.
Zrezygnowana Nora pozwoliła posadzić się na
kanapie i zaczęła opowiadać mu o wizycie w rodzin
nym mieście bez wdawania się w niepotrzebne szcze
góły. O tym, czego dowiedziała się od Liii, nie powie-
działa ani słowa. O Davidzie nic nie wspomniała.
W końcu w imię czego ma zwierzać się ze swego życia
osobistego komuś, kogo nie widziała od piętnastu lat,
nawet jeżeli ten ktoś jest jej ojcem. Może któregoś
dnia opowie mu o tym, ale na pewno jeszcze nie
teraz.
Jednakże w miarę jak mówiła, jej własna opowieść
zaczęła ją wciągać, a nawet sprawiać przyjemność.
Opowiedziała mu o zmianach, jakie zaszły we French
Quarter, o tym, jak wygląda dziś Riverside, jakie jest
dziś menu u „U Nettie i Andre", powtórzyła plotki
zasłyszane u Liii.
Phillip słuchał wszystkiego z przejęciem, raz po raz
jej przerywał, zadawał mnóstwo pytań i był wniebo
wzięty.
- Zdziwisz się zapewne, kiedy ci powiem, że i ja
miałem tu mnóstwo zajęć - powiedział, kiedy skoń
czyła.
- Tak? - zagadnęła Nora. Miała już dosyć tej roz
mowy, a tymczasem nic nie zapowiadało jej rychłego
końca. Będzie musiała, zdaje się, wysłuchać jego relacji
z tych trzech dni.
- Tak. Znalazłem coś, co powinno zainteresować
doktora Irvinga.
- Jak to? Dzwonił znowu? - zdziwiła się Nora.
- Przecież umówiłam się, że odezwę się do niego po
powrocie.
- Nie. Ja do niego dzwoniłem. Znalazłem jego
numer w kartotece.
- Co? - Nora poczuła, że za chwilę straci nad sobą
panowanie. Szperał w kartotece podczas jej nieobec
ności!
- No właśnie! - oświadczył z zadowoleniem, bio
rąc jej oburzenie za podziw dla jego przedsiębiorczo
ści. - Ten Irving znalazł sobie, jak wyczułem, jakąś
nową przyjaciółkę i chciał zrobić jej prezent urodzino
wy. Całkiem sympatyczny z niego facet. Przez telefon
sprawia wrażenie światowca. W każdym razie był
bardzo zadowolony z prezentu, jaki wybrałem. Nawet
pomogłem mu go kupić. W tej branży wobec klientów
trzeba zachowywać się ofensywnie. I natychmiast
przysłał czek na całkiem okrągłą sumkę. Mam na
dzieję, że nie zapomnisz o maleńkiej prowizji dla
starego ojca, który z takim poświęceniem pilnuje
twoich interesów?
Nora już sama nie wiedziała, o co powinna najpierw
zrobić mu awanturę. Zacisnęła zęby i policzyła w myślach
do dziesięciu. Nie, to nie ma sensu, pomyślała. Nie da się
go zmienić na starość. Kiwnęła więc tylko głową i za
proponowała, żeby rozmowę o tym odłożyć do następ
nego dnia. Siląc się na uśmiech, życzyła mu dobrej nocy.
Ale nie dał jej żadnych szans. Zrobił gest, jakby
chciał ją zatrzymać.
- Proponuję, żebyśmy brali pięćdziesiąt procent
narzutu. Myślę, że dwadzieścia pięć procent z tego dla
mnie to chyba w sam raz? Co ty na to?
To była kropla, która przepełniła czarę. Nora nie
posiadała się z oburzenia. Wtrąca się do wszyst
kiego i zachowuje, jakby był jej wspólnikiem! Tak
jakby miał do tego jakieś prawo! Dobrze więc, nie
będzie odkładała niczego do jutra. Wyjaśnią sobie
wszystko już dzisiaj.
- Słuchaj, drogi Phillipie - powiedziała, usiłując
zachować spokój. - Chciałabym, żebyśmy się dobrze
zrozumieli. To jest moja firma. To ja ją założyłam i ja ją
doprowadziłam do obecnego stanu. Jedną z tajemnic
sukcesu, bo mogę mówić o sukcesie, są stosunki
z klientami. Otóż, chcę, abyś wiedział, że nie życzę
sobie, by ktokolwiek się w to mieszał i wprowadzał
jakieś swoje zasady. Nikt tu nie będzie niczego zmie
niał, rozumiesz? Nawet mój ojciec!
- Ależ, kochanie, zupełnie niepotrzebnie się dener
wujesz. - Phillip rozłożył ręce. - Doktor Irving był
bardzo zadowolony i nie miał cienia pretensji.
- To nie ma nic do rzeczy - oświadczyła Nora
stanowczo. - Kiedy mnie tu nie ma, wszystkim zaj
muje się Janice i to ona odpowiada za wszystko.
- Słuchaj, rozmawiałem z Janice i zgodziła się, że...
- Rozmawiałeś z nią, zanim zadzwoniłeś do dok
tora Irvinga, czy potem? - przerwała mu Nora.
- Potem, już po rozmowie - przyznał Phillip.
- Ale Janice zareagowała na to entuzjastycznie. Mój
pomysł na prezent bardzo jej się spodobał i nie ma
też nic przeciwko temu, żeby podnieść narzut. Na
prawdę, uspokój się, kochanie, nie ma o co robić awan
tury - powiedział, jakby zwracał się do małej dziew
czynki.
Tego już było dla niej za wiele.
- Słuchaj, Phillipie, pozwoliłam ci tu zamieszkać,
bo nie chciałam, żebyś był sam, właśnie teraz, gdy
potrzebujesz pomocy. Ale nie przypominam sobie,
żebyśmy kiedykolwiek mówili o twoich udziałach
w mojej firmie.
- Ależ ja tylko chciałem ci pomóc!
Nora westchnęła ciężko i zaczęła nerwowo chodzić
tam i z powrotem.
- To dla mnie nie jest żadna pomoc - powiedziała
po chwili.
- Skoro tak uważasz. - Wzniósł oczy w górę, jakby
wzywając niebo na świadka tej rażącej niesprawiedli
wości. - W każdym razie ogromnie się przepracowu
jesz, moja droga, i myślę, że przyjęcie, które planuję
urządzić w sobotę, dobrze ci zrobi.
- Przyjęcie? - Nora stanęła osłupiała.
- Dla garstki najstarszych i najwierniejszych klien
tów.
Nora wprost nie posiadała się z oburzenia.
- Jak śmiesz wyprawiać te wszystkie rzeczy? Poja
wiasz się znikąd, bezceremonialnie wtrącasz się w moje
życie i wywracasz wszystko do góry nogami. Czy tobie
się wydaje, u diabła, że byłeś tak cudownym ojcem, iż
ja nie marzę teraz o niczym innym, tylko o tym, abyś tu
ze mną siedział i wprowadzał swoje porządki? Otóż
mylisz się, mój drogi! Zostawiłeś mnie kiedyś i tego ci
nigdy nie wybaczę. Gdyby nie to, że jesteś umierający,
nigdy bym się nie zgodziła, żebyś tu ze mną zamieszkał!
Nigdy! Rozumiesz?
Wykrzyczała to i zaraz pożałowała swoich słów.
Niestety, było już za późno. Widziała, jak twarz mu
szarzeje, jak cały zapada się w sobie. Zrobił krok do
tyłu i ciężko opadł na kanapę.
- Przepraszam cię - powiedział cicho. - Jestem
widać tylko starym głupcem. Obawiam się, że i tym
razem nic z tego nie będzie.
- Ja... -zaczęła Nora, ale przerwał jej machając ręką.
- Nie, nie. Nic nie mów, rozumiem. Odwołam
przyjęcie. Nie mogę już niczego zmienić, jeśli chodzi
o doktora Irvinga, ale przyrzekam, że już więcej nie
będę się wtrącał do twoich spraw. Nie miałem zamiaru
wprowadzać tego całego bałaganu. To wszystko dlate
go, że chciałem ci pomóc. Jesteś moją córką, jedynym
dzieckiem, jakie mam.
Nora poczuła, że coś w niej pęka. Przecież w koń
cu on jest jej ojcem. Przecież kiedyś tak go kochała.
Był dla niej wyrocznią. Teraz siedzi tu przed nią, stary
i chory, ale przecież to w dalszym ciągu on... Ojciec.
- Cokolwiek sobie pomyślisz - powiedział, spusz
czając wzrok - chcę, żebyś jedno wiedziała. Bardzo cię
kocham. Czy jest na świecie coś ważniejszego niż
miłość?
- Nie - powiedziała Nora z oczami pełnymi łez.
Phillip wstał z kanapy i ruszył ku niej, otwierając
szeroko ramiona.
- Chodź do mnie. Chodź do swego starego ojca,
Noro.
Łzy popłynęły jej z oczu. Miała wrażenie, że wraz
z nimi odpływa od niej cała gorycz zgromadzona
podczas długich piętnastu lat.
- Och, tato - załkała, przytulając się do niego.
- Tak się cieszę, że jesteś.
Nora śmiała się teraz i płakała. Stary i, jak jej się
zdawało, zaleczony już ból, mieszał się w jej sercu
z nową radością.
- Nie odwołujmy tego przyjęcia, tato. Mam na nie
wielką ochotę. Pokażemy tym jankesom, co to znaczy
prawdziwa zabawa.
Biust pani Bishop ozdobiony broszką, którą Phillip
sam dla niej wybrał, napierał teraz na niego i odgradzał
od reszty gości. Janice, która zauważyła, w jakich
znalazł się tarapatach, miała szczerą ochotę przyjść mu
z pomocą, ale sama była otoczona wianuszkiem star
szych panów, którzy opowiadali jej, jak miło im się
rozmawia z nią przez telefon.
Nora nic nie widziała, bo zajęta była rozmową
z Davidem, który właśnie przyszedł przed kwadran
sem. Wsunął się dyskretnie i odciągnął ją w kąt salonu.
Pochyleni ku sobie, nie zważając na resztę gości ani
specjalnie na tę okazję sprowadzonego kelnera, krążą
cego z tacą pełną zakąsek, wpatrywali się w siebie
stęsknionymi oczami.
- Może przynieść ci coś do picia?
- Nie. Dziękuję - odparł, nie spuszczając z niej
wzroku. - Właśnie próbuję odzyskać przytomność
umysłu, ale przyznam, że przychodzi mi to z trudnością.
Nora w karminowej, szyfonowej sukience wygląda
ła prześlicznie.
- Bardzo udane przyjęcie. - David rozejrzał się
wokół. - Rozumiem, że jest jakiś inny powód, aniżeli
tylko chęć sprawienia przyjemności miłym klientom
- uśmiechnął się domyślnie.
- Zgadłeś - roześmiała się szczęśliwa. - Phillip i ja
święcimy nasze pojednanie. Wreszcie udało nam się
porozumieć. Tego wieczoru, kiedy wróciłam z Nowego
Orleanu, mieliśmy okropną awanturę. Byłam na niego
taka zła, że powiedziałam mu coś, czego się będę
wstydzić do końca życia. Wtedy właśnie zdałam sobie
sprawę, że gdybym go nie kochała, nie przejęłabym się
tak bardzo własnymi słowami.
- Chcesz powiedzieć, że mu przebaczyłaś?
David spojrzał na nią, skrywając niepokój. Co
będzie, jeżeli słuszne okażą się jego podejrzenia co do
Phillipa? Nie zastał wtedy Charlesa w jego paryskim
mieszkaniu, ale nagrał wiadomość z prośbą o telefon.
Miał niejasne przeczucie, że Phillip jest zwykłym
szarlatanem, jeśli nie oszustem, i że zafunduje Norze
jeszcze jedno rozczarowanie.
- Czy mu przebaczyłam? Sama jeszcze nie wiem.
W każdym razie próbuję przebaczyć. Chciałabym.
Rozmawiałam z nim długo tamtej nocy. Opowiadał mi
o sobie i o matce, o tym, dlaczego wyjechał z Nowego
Orleanu. Chciał, żeby matka jechała z nim razem, ale
ona się nie zgodziła. Nie wiedziałam tego. Nie czekało
go nic dobrego w Nowym Orleanie, Davidzie. Musiał
wyjechać. Matka zaś musiała zostać. Tak było im
chyba pisane. Więc nie porzucił nas ot tak, po prostu.
Na jej twarzy malowała się taka pewność i nadzieja,
że David nie powiedział ani słowa. Nie chciał dzielić się
z nią podejrzeniami i psuć jej wieczoru. Uśmiechnął się
do niej i pocałował w policzek.
- Tak bardzo się za tobą stęskniłem, Noro. To
tylko kilka dni, a mnie się zdaje, że całe wieki. Pragnę
cię, Noro. Pragnę cię teraz. Czy nie możemy wymknąć
się stąd i zostawić przyjęcie na głowie twojego ojca? Na
pewno sobie świetnie poradzi. - Pochylił się i musnął
wargami jej nagie ramię.
- Nie, teraz nie mogę wyjść, ale nie trać nadziei
- powiedziała, całując go w policzek. - A co do ojca,
to mam nadzieję, że go polubisz.
- Oczywiście. To przecież twój ojciec. - David od
powiedział po prostu. Zdecydował się, że nie będzie jej
mówił o spotkaniu z nim. A zresztą, może Charles
wcale nie zadzwoni? Tak pewnie byłoby najlepiej.
ROZDZIAŁ
9
Gdyby ktoś nazwał sklep, w którym buszowali
Nora i Phillip, sklepem z antykami, byłby wystawił
jego właścicielowi przesadnie pochlebne świadectwo.
Był to najzwyklejszy sklep ze starzyzną, ale pełen róż
nych ciekawych rzeczy. Nora z doświadczenia wiedziała,
że często w takich miejscach można trafić na przedmioty,
które prawdziwym kolekcjonerom śnią się po nocach,
a które nigdy nie trafiają do sklepów z antykami czy re
nomowanych antykwariatów. Nigdy takich sklepów nie
lekceważyła, zwłaszcza że i ceny były w nich odpowiednio
niższe. I teraz Phillip wdał się w pogawędkę z właś
cicielem, gdy tymczasem Nora myszkowała po kątach,
przewracając sterty rupieci i wzniecając tumany kurzu.
- Zobacz, Phillipie, co znalazłam! - zawołała w pe
wnej chwili, szarpiąc się bez powodzenia z czymś
dużym i ciężkim.
Phillip uśmiechnął się do właściciela sklepu i nie
spiesząc się, ruszył w jej stronę.
- A cóż to jest, u licha? Pal totemowy? - spytał,
wpatrując się w dziwnie rzeźbiony kawał drewna,
całkiem pokaźnych rozmiarów.
- Nie udawaj, że nie wiesz, co to jest! - obruszyła się
Nora. - A kto mi opowiadał o tych wszystkich morskich
przygodach? To przecież rzeźba, jaką dawniej umiesz
czano na dziobach żaglowców. Wprost idealny prezent
dla męża pani Sullivan. On jest zapalonym żeglarzem.
Jak to zobaczy, zwariuje ze szczęścia, jestem pewna.
- Tak. Zgadza się. - Phillip pochylił się, dokonując
wstępnych oględzin. - Drewno jest w całkiem dobrym
stanie, ale chyba należałoby je czymś zaimpregnować
i na nowo pomalować.
- Nie robiłabym tego. Wystarczy oczyścić i umyć
jakimś środkiem konserwującym. - Nora spojrzała
bystrym okiem rzeczoznawcy. - Jak ci się wydaje,
poradziłbyś sobie z tym?
- Myślę, że tak.
- W takim razie bierzemy ją. - Nora zaczęła tasz
czyć rzeźbę w kierunku drzwi.
Nie bez trudu udało im się wepchnąć drewnianą
figurę do taksówki, w czym dzielnie pomagał im
właściciel sklepu. Taksówkarz nie był zachwycony, ale
Phillip bardzo szybko przekonał go, jak bardzo powi
nien być dumny z tego, że wiezie szczątki galeonu,
którym pływali bohaterowie „Wyspy skarbów" Robe
rta Louisa Stevensona.
- Nie sądzisz, że gdy wystaje tak przez okno,
wygląda całkiem frywolnie? - zachichotał Phillip.
Głowa wyrzeźbionej kobiety wystawała na ze
wnątrz, nagie, drewniane piersi błyskały z wnętrza
samochodu. Nora ledwo mieściła się obok, przy
gnieciona syrenim ogonem na tylnym siedzeniu ta
ksówki.
- Muszę powiedzieć, że obie wyglądacie całkiem
pociągająco. - Phillip odchylił się do tyłu, robiąc
straszliwego zeza.
- Ciekawa jestem, jak się stąd wydostanę - wysa-
pała Nora, rozpinając kołnierzyk pod szyją. - Gdy
dojedziemy, trzeba będzie od razu zawołać Janice na
pomoc.
Opuściła nieco szybę i zaczerpnęła rześkiego powie
trza, w które tymczasem wkradł się już jesienny chłód.
Z niepokojem zerknęła na ojca. Jak na tak schorowa
nego człowieka, poruszał się ciągle bardzo żwawo, ale
większy wysiłek fizyczny mógł być dla niego niebez
pieczny. Na szczęście, poza lekko zaczerwienionymi
policzkami, nie widać było po nim zmęczenia. Teraz
właśnie z ożywieniem opowiadał taksówkarzowi
o tym, jak na Morzu Chińskim wyrwał się z rąk
malajskich piratów. Taksówkarz ledwo co zwracał
uwagę na światła, tak go wciągnęła opowieść Phillipa
Chase. Na szczęście jechali bardzo wolno.
Nora słuchała tego wszystkiego jednym uchem.
Czuła się taka szczęśliwa! David i ojciec pojawili się
w jej życiu niemal równocześnie i obaj, choć każdy na
swój sposób, odmienili je. Miała wrażenie, że jej życie
stało się teraz pełniejsze, bogatsze... Ledwo mogła
doczekać się spotkania z Davidem. Emocjonowała się
tym jak uczennica. Naprawdę, miłość czyni cuda,
pomyślała.
Taksówka zatrzymała się przed domem. Phillip, nie
zważając na sprzeciw Nory, pomógł kierowcy wyciąg-
nąć drewnianą figurę na chodnik. Od razu zebrała się
grupka gapiów. Taksówkarz, któremu wetknęła do
ręki dwa dolary, był skory do dalszej pomocy, ale
Phillip odprawił go ruchem ręki. Jedynie po stanow
czym proteście Nory zgodził się ostatecznie, żeby
wnieśli figurę we dwóch. Nora kręcąc głową z niezado
wolenia, ruszyła za nimi.
Nalegała również, żeby taksówkarz pomógł prze
nieść rzeźbę z windy do biura, ale tutaj ojciec był już
uparty jak osioł. Dźwignął figurę do góry i pozwolił
jedynie, żeby pomogli mu ułożyć ją wygodnie na ra
mieniu, po czym ruszył w kierunku drzwi.
Robiąc mu głośno wyrzuty i starając się jak tylko
mogła podeprzeć figurę z drugiego końca, by nieco mu
ulżyć, Nora dreptała bezradnie za ojcem.
Janice musiała usłyszeć całą awanturę, bo cze
kała w otwartych drzwiach. Zobaczywszy, jak wy
łaniają się zza rogu korytarza, skoczyła im na po
moc.
- Co wy tu wyprawiacie? We dwójkę robicie taki
hałas jak cały stadion piłkarski.
- Chciałaś powiedzieć: we trójkę - poprawił ją
Phillip.
- Jak to? - Janice spojrzała na nich zdezorien
towana.
- No, Phillip, ja i Gertruda - oznajmiła Nora,
tonem, świadczącym, jak bardzo dziwi się jej brakowi
spostrzegawczości.
- Gertruda? - mrugała oczami Janice.
- Wygląda mi na Gertrudę. - Nora wskazała ręką
na rzeźbę, którą tymczasem postawili przed drzwiami.
- Prawda, Phillipie?
- Absolutnie.
Wszyscy troje wybuchnęli teraz śmiechem. Jedynie
Gertruda zachowała niewzruszoną powagę.
- Dobrze, że już jesteś. - Janice zwróciła się do
Nory. - Zwijam się od rana jak w ukropie. Telefon
dosłownie się urywa. Myślałam już, czy by nie wyłą
czyć go albo zostawić nagraną wiadomość, że wyjecha
liśmy wszyscy w nieznanym kierunku.
- To pierwszy efekt sobotniego przyjęcia. - Phillip
nie posiadał się z dumy. - A nie mówiłem, że to nie
pójdzie na marne!
We trójkę zaciągnęli figurę do jadalni i tam ją na
razie zostawili.
- No, zrobione. - Phillip zatarł ręce. - Uff, jednak
zmęczyła mnie ta ranna wycieczka. Wy, dziewczyny,
bierzcie się do roboty, a ja pójdę sobie trochę od
począć. Zobaczymy się najdalej za godzinę. Może
wybierzemy się gdzieś razem na obiad?
W tej samej chwili zadzwonił telefon.
Kiedy Nora skończyła rozmawiać i odłożyła słucha
wkę, przejrzała notatki zrobione przez Janice.
- Niebywałe! - pokręciła głową. - Wygląda na to,
że dzwonił do nas dzisiaj cały Manhattan!
- Właśnie! Zupełnie jakby wszyscy jednego dnia
umówili się, żeby obchodzić dzisiaj imieniny, urodzi
ny, wyprawiali przyjęcia dla dzieci i Bóg wie co tam
jeszcze! - wykrzyknęła Janice. - Mamy zamówień na
dwa tygodnie co najmniej.
- Wypada życzyć sobie, żeby to nie była dla nas
klęska urodzaju - powiedziała Nora.
- Jedyna nadzieja, że Phillip nam pomoże, zwłasz
cza że większość telefonów była do niego - odparła
Janice. - Omotał przynajmniej połowę naszych klien
tek, wszystkie chciały rozmawiać z nim osobiście. Pani
Bishop była bardzo zawiedziona, że go nie zastała.
- Tak, trudno nie ulec jego czarowi - przyznała
Nora. - Ale jeśli chodzi akurat o panią Bishop, to
można powiedzieć, że miał szczęście. Widziałam, jak
uciekał przed nią na przyjęciu.
- Nawet ty się poddałaś jego czarowi? - zagadnęła
Janice, spoglądając badawczo na Norę.
- Zwłaszcza ja. Mamy teraz wspaniały kontakt.
Odnoszę wrażenie, że nadrabiam wszystkie te stracone
lata.
- To świetnie! I jeszcze wszystko wspaniale układa
się między tobą a Davidem! Masz się z czego cieszyć.
Norze nie trzeba było o tym wcale przypominać. Jej
myśli stale krążyły wokół Davida. I teraz też właśnie
zastanawiała się, czy by do niego nie zadzwonić.
- Lepiej nic nie mów, bo zapeszysz - uśmiechnęła
się marzycielsko. - Sama chwilami myślę, że wcale na
to nie zasłużyłam. Właściwie ciągle się na tym łapię. To
chyba jakiś sen!
- Nie opowiadaj głupstw! Zasłużyłaś sobie, i to jak
jeszcze! - Janice spojrzała na nią z troską. - Ja zresztą
też - dodała. - Obie sobie na to zasłużyłyśmy.
- Jedyne, co mnie niepokoi, to choroba ojca.
- Jakie są ostatnie wyniki?
- Nie ma żadnej poprawy - westchnęła Nora.
- Tak mi powiedział przedwczoraj.
- Ale ty sama nie rozmawiałaś z lekarzem?
- Nie, Phillip nie chciał tego. Jest na tym punkcie
bardzo czuły. Upiera się, że ja mam i tak dużo pracy
i że sam będzie pilnował swoich spraw. Postanowiłam
jednak, że porozmawiam z jego lekarzem, jak tylko
zauważę u niego jakiekolwiek oznaki gorszego samo
poczucia. Wiem, że będzie na mnie wściekły, ale co
mam robić? Jestem przecież jego córką.
Wieczorem Nora spotkała się z Davidem. Tryskała
dobrym humorem. Przyniosła ze sobą tuzin róż oraz
butelkę czerwonego wina. David natomiast obiecał
przygotować kolację. Ktoś mógłby powiedzieć, że
nastąpiło tu zupełne odwrócenie ról, ale Nora nie
dbała o to. Ona sama gotowała fatalnie, więc wino
i róże miały częściowo zrekompensować ten defekt.
A poza tym, czyż nie przynosiła mu jeszcze czegoś
więcej? Tym czymś była jej miłość i dobrze wiedziała,
że Davidovi to zupełnie wystarczało.
Nie słysząc żadnego odzewu na swoje pukanie,
Nora nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi.
- David?
Jedyną odpowiedzią była głucha cisza.
- David, jesteś tu? - krzyknęła, tym razem gło
śniej.
- Jestem w kuchni. - Usłyszała.
Nora uśmiechnęła się do siebie. Rzeczywiście, wszy
stko na opak!
Zza kuchennych drzwi doszedł ją wspaniały aro
mat, ale zanim zdążyła zapytać, co to takiego, David
rzucił się w jej stronę i pocałował namiętnie. Potem
wyjął jej z ręki butelkę wina i na blat kuchenny
rzucił róże.
- Zastałaś mnie w krytycznym momencie. - Zrobił
zaaferowaną minę. - Trochę to jeszcze potrwa. Bę
dziemy jedli spaghetti. Czy to nie podniecające?
- Uwielbiam z tobą jeść spaghetti, zwłaszcza jeżeli
spodziewam się, że na deser dostanę jakiś bardzo
krwisty kawałek mięsa - parsknęła śmiechem, patrząc
mu prosto w oczy.
- Tyłobuzico. - Rzucił się w jej stronę, ale schroni
ła się za kuchenny stół.
- Proszę, proszę - powiedział po chwili, spogląda
jąc na róże -jakie piękne kwiaty! I do tego jeszcze
butelka wina! Jesteś wprost ideałem osoby zaproszonej
na maleńką, intymną kolacyjkę.
- Powiedz mi lepiej, gdzie znajdę jakiś wazon - ro
ześmiała się. -1 jakiś korkociąg!
- O nie - zrobił przeczący gest. - Zaraz sam się
tym zajmę.
Z półki zdjął wazon i napełnił go wodą, a potem
z szuflady wyjął korkociąg. Kiedy David otwierał
butelkę, Nora ułożyła kwiaty i wyniosła je do salo
nu. Stół był już nakryty, postawiła więc wazon na
środku.
- Wyglądasz, jakbyś miała za sobą dobry dzień
- uśmiechnął się, wchodząc z kieliszkami.
- Bo tak jest rzeczywiście! Szperaliśmy dzisiaj
z Phillipem w sklepikach ze starzyzną. Odkrywam na
nowo uroki bycia jego córką.
Nora wprost promieniała. David pod pozorem
nalewania wina odwrócił głowę. Bał się, że nie uda
mu się wykrzesać z siebie równie entuzjastycznej re
akcji.
- On ma nie tylko wiele uroku, ale i naprawdę dużo
dobrych pomysłów. Czy ty wiesz, jak owinął sobie
wokół palca różne moje stare klientki?
- Nie wątpię.
- Wydaje mi się, że wreszcie zaczynam go rozu
mieć. Obawiam się, że moja matka nigdy się na to
naprawdę nie zdobyła.
- Po prostu byli zupełnie różni.
- Tak. Chyba tak. Ojciec nie mógł nigdy oprzeć się
pragnieniu wielkiej przygody. Zawsze miał w sobie
żyłkę awanturnika. Ona z kolei najlepiej czuła się
w zaciszu domowym. Kochali się, ale to nie była
dobrana para. Pobrali się jako bardzo młodzi ludzie.
Brakowało im doświadczenia i nie wiedzieli, czym
naprawdę jest miłość.
David podszedł do Nory i delikatnie dotknął jej
policzka.
- Mam nadzieję, że o nas nie można tego powie
dzieć. - Zajrzał jej w oczy z uśmiechem. - My wiemy,
czym jest miłość. Nasza miłość - powtórzył. - Powin
niśmy być razem, Noro.
- Ale przecież często jesteśmy tak daleko od siebie.
- Nora wydęła smutnie usta.
- Tak, wiem i zamierzam to zmienić. Chcę ograni
czyć swoje wyjazdy w najbliższym czasie. Przynajmniej
te w sprawach zawodowych. - Pocałował ją w kącik
ust. - Ciebie też chciałbym prosić, żeby w sytuacjach,
kiedy nie możesz znaleźć dla kogoś upominku w No
wym Jorku...
- ...wysyłać Janice?
- Otóż to. - Przyciągnął ją do siebie i pocałował
w czubek nosa. - A skoro już mowa o upominkach, to
mam tu jeden dla ciebie.
- Ale to nie są przecież moje urodziny.
- Wiem - roześmiał się David. - Wiem też, że dzi
siaj nie jest Boże Narodzenie, ani dzień świętego Wa-
lentego... Ale przecież nie zawsze potrzeba specjalnej
okazji. Można zrobić komuś prezent z okazji dnia bez
okazji, prawda?
- Można.
- Nigdy nie dostałaś od nikogo prezentu bez żad
nego powodu?
Nora potrząsnęła głową.
- A wiec to będzie premiera. Poczekaj, zaraz
wracam.
W chwilę potem zjawił się z niewielkim, pięknie
opakowanym pudełkiem.
- Chociaż właściwie jest jeden powód - powie
dział. - Tym powodem jest to, że cię kocham.
Nora rozwiązała wstążeczkę i odwinęła papier.
Otworzyła pudełko i wyjęła to, co znalazła w środku.
Jedwabną koszulę nocną w kolorze szkarłatu. Wydała
okrzyk zachwytu.
- Och, Davidzie! Nigdy nie miałam równie pięknej
koszuli!
- Cieszę się, że ci się podoba. Bardzo cię lubię
w tych wszystkich odmianach pasteli, w jakich zwykle
chodzisz. Ale kiedy ostatnio włożyłaś tę karminową
sukienkę, pomyślałem, że i w tym szkarłacie będziesz
wyglądała przepięknie. Zwłaszcza jeżeli włożysz tę
koszulę dla mnie - powiedział, zniżając głos.
- Och, Davidzie, wiesz, że z ochotą to zro
bię. - Zmrużyła zalotnie oczy.
- Teraz?
- Teraz? - spytała, robiąc niewinną minę. - Mu
siałabym się rozebrać...
- Może to da się jakoś zrobić, co?
- Może ktoś powinien mi w tym pomóc.
- Hmm, i to jest do załatwienia.
Podszedł i wziął ją na ręce.
- Myślę, że już najwyższy czas, abyś wreszcie
zobaczyła, jak wygląda moja sypialnia. To naprawdę
miejsce, które w niczym nie przypomina jaskini zbój
ców.
Przeszedł z nią przez hol i lekkim kopnięciem
otworzył nie domknięte drzwi. Zapalił światło. Nora
była tak podniecona tym, co robi, że zupełnie nie
rozglądała się wokół. Nie zauważyła więc, z jakim
smakiem i oszczędną prostotą urządził sobie to miej
sce. Nie zauważyła nawet, że łóżko było już posłane.
Całą uwagę skoncentrowała na nim.
Ale i David był w nią wpatrzony i nie obchodziło go
nic więcej. Postawił Norę na podłodze i sięgnął po
koszulkę, którą przyniósł przewieszoną przez ramię.
Rzucił ją teraz na łóżko. W pierwszej chwili pomyślał,
że nie będzie czekał, by Nora ją włożyła. Nie był nawet
pewny, czy starczy mu cierpliwości, by ją całą roze
brać. Szaleńczo jej pragnął. Postanowił jednak się nie
spieszyć. Zbyt długo wyobrażał sobie Norę w tej
ekscytującej czerwieni, żeby teraz zrezygnować.
Nora tymczasem wspięła się na palce i zaczęła go
całować. David na moment zapomniał o wszystkim.
Poczuł jej gorący język i pospiesznymi ruchami za
czął rozpinać jej spódnicę. Nie mógł jednak zapano
wać nad swoimi rękami i nie potrafił poradzić sobie
z zamkiem. Przerwał pocałunek i odsunął Norę lekko,
by odzyskać swobodę ruchów. Położył obie dłonie
na jej ramionach i zaczął rozpinać bluzkę. Ale i tutaj
spieszył się zanadto, w efekcie czego utknął już na
drugim guziku.
- Pozwól, ja to zrobię - szepnęła.
- Nie. Chcę sam.
Wreszcie poradził sobie z guzikami i zsunął bluzkę
z ramion Nory. Potem, jakby uspokojony tym suk
cesem, rozpiął zamek błyskawiczny na jej biodrze
i w chwilę potem spódnica leżała na podłodze. Włożył
palce za pas jej rajstop i szybkim ruchem zsunął je
w dół. Nora głośno westchnęła i opadła na łóżko, gdy
tymczasem on, uklęknąwszy przed nią, ściągnął raj
stopy z jej długich nóg.
Potem objął ramionami jej biodra i wtulił głowę
między jej uda, przywierając ustami do gładkiego
jedwabiu, który zakrywał mroczny trójkąt jego po
żądania. Uwolnił biodra i dotknął piersi Nory. Na-
macał między nimi zapinkę stanika. Pomyślał sobie,
że jeżeli go rozepnie, nie będzie w stanie dłużej cze
kać.
- Włóż to, proszę - uniósł głowę i wskazał oczami
na leżącą obok koszulkę. - Włóż to dla mnie, ma
leńka.
Nora wyczuła jego napięcie. Bez słowa wzięła
z łóżka prezent Davida i skierowała się w stronę
łazienki.
Wyszła z niej niemal natychmiast.
Stanęła w drzwiach, jakby pragnęła, by mógł nasy
cić się jej widokiem. Światło padające z łazienki,
rozświetlało jej włosy, tworząc wokół głowy złocistą
aureolę. Ale tym razem David nie zwrócił na to uwagi.
Wpatrywał się w kształty, które prześwitywały zza
delikatnego materiału. Widział rysujące się piersi, ze
sterczącymi, twardymi sutkami, które wyraźnie od
znaczały się pod jedwabiem. Widział jej wspaniałe,
pełne biodra i ten ciemny punkt majaczący między
nimi.
Nora stała tak przez chwilę, wytrzymując jego
spojrzenie, a potem, nie spiesząc się, podniosła ręce
i wolno zsunęła z ramion ramiączka koszuli. Lśniący
materiał osunął się w dół, odsłaniając nabrzmiałe
piersi, a potem spłynął po biodrach i udach na pod
łogę, zakrywając bose stopy.
Było tak, jakby przepłynął po niej płomień. Ale
poczuł go on, a nie ona. Podeszła do niego i spojrzała
mu prosto w oczy.
- No i co? Podobałam ci się? - zapytała bez cienia
wstydu.
Z wysiłkiem przełknął ślinę.
- Tak. Bardzo - wychrypiał nieswoim głosem.
Zrobiła jeszcze jeden krok i stała teraz tuż przed
nim.
- A teraz moja kolej - powiedziała znowu bez
śladu zażenowania, tak jakby rozmawiali o czymś
doskonale im znanym i oczywistym.
Wyciągnęła ręce, rozpięła pasek i zaraz potem guzik
jego spodni. Chciał jej pomóc, ale odsunęła jego dłoń
łagodnym ruchem. Cały czas patrzyła mu w oczy
i David czuł, jak rośnie jego wściekłe podniecenie.
Jednym ruchem uporała się z suwakiem, a potem, nie
odczuwając wcale wstydu, dotknęła jego męskości.
David poczuł, że serce zaraz rozsadzi mu pierś.
Przez moment stał bez ruchu, po czym gwałtownymi
ruchami zaczął zrywać z siebie koszulę i resztę ubra
nia.
Stali teraz nadzy naprzeciwko siebie. Już przecież
widział ją nagą, ale patrzył chciwie, jakby zobaczył
/
Norę po raz pierwszy. Wziął ją za rękę i pociągnął na
łóżko. Opadła na prześcieradło i leżała bez ruchu,
zaciskając uda. Przez chwilę klęczał nad nią pochylo
ny, wodząc wzrokiem po jej ciele, a potem wsunął dłoń
między jej kolana i rozsunął je.
Leżeli bez ruchu, ciągle jeszcze połączeni. Czuła, jak
robi się na niej coraz cięższy.
- Nie wierzę, że może zdarzyć się coś bardziej
cudownego niż to, co nam zdarzyło się przed chwilą
- powiedziała cicho.
- Za każdym następnym razem będzie jeszcze
lepiej - szepnął wprost do jej ucha. - Bo z każdym
dniem nasza miłość rośnie.
Nora odsunęła nieco głowę i pocałowała go w po
liczek.
- Odmieniłeś moje życie, Davidzie.
David pomyślał, że z żadną kobietą nie czuł się tak
szczęśliwy. I chyba nikogo tak nie kochał. Nic nie może
zniszczyć ich miłości, postanowił sobie w duchu. Nie
pozwoli na to nigdy i nikomu. Wysunął rękę spod jej
pleców i pogładził po ramieniu. Nora zamruczała
cichutko.
- Popatrz tylko - powiedziała. - Tak wiele się
w moim życiu zmieniło. Najpierw pojawiłeś się ty,
a potem ojciec. Prawie w tym samym czasie.
Leżeli przez chwilę w milczeniu.
- Może się łudzę, ale wydaje mi się, że stan jego
zdrowia poprawia się jednak - westchnęła.
David odwrócił głowę, by Nora nie dostrzegła jego
irytacji. Ciągle ten Phillip! Nawet kiedy są w łóżku, on
też jest razem z nimi. Gdyby mógł powiedzieć jej, co
o nim myśli. Ale nie może. On jest przecież jej ojcem.
Dlatego postanowił nie mówić tego, czego o Phillipie
dowiedział się od Charlesa. Nie, musi zachować to
tylko dla siebie. Musi chronić ją i osłaniać, nie wolno
mu jej ranić. Cóż z tego, że pozna prawdę, jeżeli ta
prawda będzie dla Nory nowym cierpieniem?
Uniósł się na łokciu i popatrzył na nią z czułością.
- O czym myślisz, Davidzie? - spytała z odrobiną
niepokoju, jakby jego zdenerwowanie i jej się udzieliło.
- O tobie - odpowiedział. - O tym, że bardzo cię
kocham. I o swojej matce - wyrwało mu się, jakby
nagle sobie o czymś przypomniał. W oczach zapaliły
mu się wesołe iskierki.
- O swojej matce? - Spojrzała zaskoczona, uno
sząc głowę.
- Tak. Zastanawiam się, co by powiedziała, gdyby
ktoś jej doniósł, że przypaliłem cały sos do spaghetti.
- Och! Davidzie! - Głowa Nory opadła ciężko na
materac.
Ale jego już przy niej nie było. Zerwał się z łóżka
i pobiegł do kuchni.
Kiedy zjawił się z powrotem, Nora spojrzała na
niego spod oka.
- Czy przygotowałeś sos według przepisu swojej
matki?
- Hmm - zmarszczył brwi. - Prawdę mówiąc, mo
ja matka nie umie gotować. To miła i dobra kobieta,
ale w ogóle nie potrafi gotować. - Rozłożył ręce
w teatralnym geście. - Pod tym względem ona jest...
ona jest...
- Chcesz powiedzieć, że jest zupełnie podobna do
mnie? Czuję, że już zaczynam ją lubić, Davidzie
- uśmiechnęła się Nora. - A jak z ojcem? No powiedz,
jak tam z ojcem?
- On też nie umie gotować. Ale przecież jakoś so
bie radzili przez te czterdzieści lat. - Spojrzał na nią.
- Słuchaj! - krzyknął z zadowoloną miną, jakby
przyszedł mu do głowy jakiś wspaniały pomysł. - Dla
czego i my nie mielibyśmy radzić sobie w taki sam
sposób?
Nora popatrzyła na niego szeroko rozwartymi
oczami.
- Rzeczywiście. Dlaczego nie?
- Cieszę się, że ci się to udało, Phillipie - powie
dział David, zagłębiając się w fotelu i wyciągając nogi
przed siebie.
Było popołudnie i klub świecił pustkami. Z tego
akurat David był zadowolony. Miał nadzieję, że dzisiaj
uda mu się przyprzeć do muru Chase'a.
- Miłe miejsce. - Phillip rozejrzał się wokół. - Ba
rdzo mi przypomina pewien klub w Londynie, gdzie
wypiłem morze whisky. Czy opowiadałem ci już
o Marchmont Gub, Davidzie?
- Nie, jeszcze nie.
- Ach, tu akurat dużo byłoby do powiedzenia.
- Phillip pokiwał głową. - Ale nie będę cię zanudzał
jakimiś starymi historiami. Lepiej porozmawiajmy
o naszych wspólnych planach. Mam na myśli Biarritz
i okolice. Pamiętaj, że ja jestem gotów ruszyć z tym,
kiedy tylko zechcesz.
David zrobił zdziwioną minę.
- Myślałem, że zdecydowałeś się współpracować
z Norą, Phillipie - zauważył.
- No cóż, praca z Norą sprawia mi wiele radości,
ale to przecież jej firma. Nie chcę się wtrącać w jej życie.
Zdaję sobie sprawę, że pozwala mi pomagać sobie, bo
chce, abym zapomniał o swojej chorobie. Chce jakoś
pocieszyć umierającego, kochane dziecko!
- Nie ma żadnej poprawy?
- Ostatnio nie jest tak źle... Może nawet lepiej niż
spodziewali się moi lekarze, ale wiesz, jak to jest
z rakiem... Trzeba korzystać z każdej chwili. Najlep
sze, co można robić, to zająć się czymś i nie myśleć
o tym. Dlatego przyszedł mi do głowy pomysł, że może
razem moglibyśmy coś zrobić.
David powziął decyzję. Wypił duży łyk ze swojej
szklanki i odstawił ją głośno na stół.
- No dobrze. Skończmy tę zabawę w chowane
go, Phillipie. Rozmawiałem z twoim znajomym z Pa
ryża.
- Tak? - Teraz z kolei Phillip udał zdziwienie.
- Tak, Phillipie. Wiem o tobie wszystko. Wiem, że
w Europie grunt zaczął palić ci się pod nogami.
Phillip spokojnie przypalił cygaro.
- Nie wiem, o czym mówisz, Davidzie. Nie wiem,
kto i co ci o mnie opowiadał. I prawdę mówiąc, wcale
mnie to nie interesuje. Naturalnie, miałem tam i wro
gów, jak wszyscy. Kto ich nie ma! - Wzruszył ramio
nami. - Wiesz, jacy ludzie są zawistni.
- Zawistni, powiadasz. - David prychnął znie
cierpliwiony. - Słyszałem, że kilka osób chętnie dob
rałoby ci się do skóry. I słyszałem też, że nie bez
powodu. Co tu dużo mówić, zapracowałeś na opinię
hochsztaplera.
- No nie, drogi chłopcze...
- Daj spokój, Phillipie. Nie czarujmy się. Nie
obchodzą mnie twoje ciemne sprawki. Chodzi mi tylko
o dobro Nory. I ojej spokój. Nie pozwolę, żeby miała
zostać jeszcze jedną twoją ofiarą. Powiedz mi, czym
wytłumaczysz fakt, że żaden z paryskich przyjaciół
nawet nie słyszał o twojej chorobie? Ty, oczywiście, nie
pozwalasz Norze skontaktować się z twoim lekarzem.
A co by było, gdybym ja to zrobił?
Phillip nie odpowiedział. To tylko zachęciło Davi-
da, by nasilić atak.
- Otóż żaden lekarz nie istnieje! Bo też wcale nie
jesteś chory! To kolejne twoje oszustwo, Phillipie, ale
tym razem ci się nie uda. Zapewniam cię!
Phillip wbił wzrok w podłogę. Kiwał tylko głową,
jakby ubolewał nad słowami Davida. Wreszcie skrzy
wił się sarkastycznie.
- Widzę, że odrobiłeś swoją pracę domową, Davi-
dzie. No dobrze, powiedzmy, że nie jestem chory,
a przynajmniej, że nie jestem śmiertelnie chory. Dob
rze, wyjechałem z Paryża, bo musiałem. I zjawiłem się
u Nory, bo nie miałem się gdzie podziać.
- Oszukałeś Norę. A ona ci znowu zaufała.
- Wiem o tym. I powiem ci, że może tylko to mnie
męczy.
David spojrzał na niego z politowaniem.
- Skończmy tę komedię. Otóż oświadczam ci, że
zamierzam być przy tym, kiedy wszystko jej opowiesz.
Będziesz musiał wyznać jej całą prawdę.
Phillip bawił się teraz swoją szklanką, unikając
wzroku Davida.
- Jak to sobie wyobrażasz? Sam przecież wiesz, co to
będzie dla niej znaczyło. Czy ty myślisz, że ja jej nie
kocham? - Phillip wzruszył ramionami. - Czy nie poj
mujesz, że ja zjawiłem się tu tylko na chwilę? To tylko
przystanek. Stęskniłem się za nią. Chciałem ogrzać się
przy niej. Nie możesz tego sobie wyobrazić? Przecież
dobrze wiem, że moje miejsce jest gdzie indziej. Ja długo
tu nie zostanę, Davidzie. Daj mi jeszcze trochę czasu.
- Ona myśli, że ty umierasz. Jak zamierzasz wy
brnąć z tej sytuacji?
- Nie wiem jeszcze, ale chyba znasz mnie na tyle
- Phillip uśmiechnął się szyderczo - żeby nie wątpić
w moją pomysłowość. Powiadam ci, daj mi jeszcze
tylko trochę czasu, a zniknę.
- Co jej powiesz? Jak to wytłumaczysz? - David
był nieustępliwy, choć w głębi duszy wiedział, że
byłoby to najlepsze wyjście.
- Zostaw to mnie. Proszę cię tylko o jedno: nic jej
nie mów.
W spokojnym dotąd głosie Phillipa brzmiała teraz
nie ukrywana desperacja.
- Dobrze - zgodził się David. - Ale przyrzeknij
mi, że wyjedziesz.
- Przysięgam. - Phillip westchnął ciężko.
- Rozumiem, że będziesz potrzebował pieniędzy.
- David sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Weź, proszę, to ode mnie - wyciągnął kilka studola-
rowych banknotów.
- Nie, nie. - Phillip zamachał rękami. - Mam
swoje własne pieniądze. Nie trzeba. A zatem umowa
stoi.
ROZDZIAŁ
10
Niedziela była ulubionym dniem Nory. Nawet jeżeli
zdarzyło się jej obudzić wcześniej, wylegiwała się
w łóżku, wstawała późno, przy śniadaniu czytała sobie
„New York Timesa", a potem, jeżeli pogoda dopisy
wała, wychodziła na spacer do Central Parku, do East
Side, którą wolała od zatłoczonej w niedzielę przez
tłumy turystów Greenwich Village, albo zachodziła do
któregoś z muzeów.
Od czasu kiedy zjawił się Phillip, polubiła te niedziel
ne przedpołudnia jeszcze bardziej. Uwielbiała wysłuchi
wać złośliwych komentarzy Phillipa, kiedy razem wer
towali dodatek kulturalny „Timesa". Wieczory spędza
ła przeważnie z Davidem. Czasami wybierali się we
trójkę gdzieś na kolację, ale zwykle Phillip znikał zaraz
potem, wymawiając się z tajemniczą miną jakimś
umówionym wcześniej bardzo ważnym spotkaniem.
Tej niedzieli miało być jak zwykle. Rano wyszła do
piekarni i po gazetę. Te rutynowe zakupy nie zabrały
jej dużo czasu. Zaróżowiona od jesiennego chłodu
rozłożyła kupione rzeczy na stole w kuchni, nastawiła
ekspres do kawy i zawołała Phillipa.
Nie było żadnej odpowiedzi. Zawołała jeszcze raz.
Kawa kipiała w ekspresie. Znowu nic. Trochę zaniepo
kojona poszła do jego pokoju i zapukała do drzwi.
Cisza. Nagle poczuła straszny lęk. Czyżby... Nie! Nie,
tylko nie to! - Zdusiła w sobie straszne podejrzenie.
Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi.
W pokoju nie było nikogo. Poczuła wielką ulgę.
Widocznie wstał wcześniej i wyszedł na spacer. Trochę
to do niego niepodobne, ale przecież możliwe. Zawsze
jest taki nieobliczalny, w sprawach ważnych i w mało
istotnych. Ale zaraz potem dotarło do niej, że pokój
jest dziwnie pusty. Łóżko było zasłane. Na wierzchu
nie leżały żadne rzeczy ojca. Ani śladu zwykłego dla
niego bałaganu. Tak jakby go tu nigdy nie było.
Weszła do łazienki przylegającej do jego pokoju.
Zniknęły przybory do golenia i szczoteczka do zębów.
Miejsce, w którym zwykle wisiał jego szlafrok, było
wolne. Nora poczuła straszne ukłucie w sercu.
Jak w transie podeszła do szafy i otworzyła ją.
Z wewnątrz zionęła straszna pustka. Odwróciła się
i dopiero wtedy zobaczyła kartkę leżącą na stole.
- Janice, przypomnij sobie. To ważne! - wykrzyk
nęła Nora, wpatrując się błagalnie w dziewczynę. - Co
on mówił? Czy miał jakieś plany na ten weekend? Prze
cież to niemożliwe, żeby ni stąd ni zowąd wyszedł z do
mu, nawet się nie żegnając.
Janice, która zjawiła się w kwadrans po jej telefonie,
bezradnie rozłożyła ręce.
- Nie, nie mówił, że planuje jakiś wyjazd. W ogóle
nie mówił niczego szczególnego. Zachowywał się tak
jak zwykle. W pewnym momencie wyszedł, żeby
doradzić doktorowi Irvingowi, co ma kupić dla swojej
nowej przyjaciółki. Potem wrócił. No, po prostu, jak
co dzień siedzieliśmy w kuchni, piliśmy kawę. Wdał się
w długą opowieść o tym, jak kiedyś polował w Tan
zanii, potem przygotował coś do zjedzenia.
- Nie zauważyłaś w jego zachowaniu niczego dzi
wnego?
- Nie.
- Nie był wytrącony z równowagi albo zdener
wowany? Nie skarżył się, że może coś go boli? Przypo
mnij sobie, Janice!
- Nie. Wprost przeciwnie! Był w dobrym humorze,
jak to on zawsze.
W przedpokoju rozległ się dzwonek do drzwi. Nora
rzuciła się, żeby otworzyć.
W drzwiach stał David.
- Tak mi przykro, że nie zastał mnie twój telefon
- powiedział, biorąc ją w ramiona i przytulając moc
no. - Musiałem rano zajechać do biura i po powrocie
znalazłem twoją wiadomość. - Gadził ją po ramieniu,
jakby pragnął dodać jej otuchy. - Ale co się właściwie
stało?
Janice dyskretnie wycofała się do kuchni.
Nora nie odpowiedziała od razu. Zresztą nie wie
działa, co ma właściwie powiedzieć? Źe to był jakiś sen?
Przez moment spoczywała w ramionach Davida. Czu
ła się wyczerpana.
- Wiesz, chodzi o Phillipa - odezwała się wreszcie
bezbarwnym głosem. - Sam zresztą zobacz - dodała,
wyswobadzając się z jego uścisku i dając mu kartkę,
którą cały czas trzymała w ręku.
Podniósł ją do oczu. Nie musiał czytać, żeby
wiedzieć, co zawierała. Szybko przebiegł wzrokiem
tekst.
„Kochana Noro,
To chyba najlepszy sposób, by zakończyć ten
najcudowniejszy okres w moim życiu. Mam nadzieję,
że ty również nie będziesz wspominała go źle. Po raz
pierwszy w życiu czułem się naprawdę szczęśliwy.
Jestem z ciebie taki dumny. Wzięłaś ze swojej matki
wszystko co najlepsze.
Te tygodnie, które spędziłem z tobą, pozostaną
niezapomniane. Lepiej się rozstać, kiedy mamy same
dobre wspomnienia. Ja, w każdym razie, mam tylko
takie.
Nie martw się o mnie i bądź szczęśliwa. Moja miłość
będzie ci zawsze towarzyszyć. Ze sobą zabieram twoją
miłość.
Twój kochający cię ojciec".
David mimowolnie westchnął i oddał kartkę Norze.
Phillip z rozmysłem napisał w sposób tak niejasny.
Może to i lepiej. Z drugiej strony, po tak sfor
mułowanym liście pożegnalnym, Nora nigdy nie prze
stanie zadawać sobie pytania, dlaczego zdecydował się
odejść.
- Coś z tego rozumiesz, Davidzie? Dlaczego on to
zrobił?
W oczach Nory błyszczały łzy. David znowu przy
tulił ją do siebie. Obiecał, że jej nie powie. I chyba
rzeczywiście będzie dla niej lepiej, jeśli nie pozna
prawdy.
- Nie wiem. Ale z listu wynika jedno. I to trzeba
uszanować i z tym się pogodzić. Czuł, że musi odejść,
i chciał, żebyś ty to rozumiała.
- Jak mogę to zrozumieć? Jak mogę się z tym
pogodzić? Cały czas tylko myślę, gdzie on teraz jest...
Och, Davidzie!
David spróbował raz jeszcze, choć czuł, że w tym
stanie nie da sobie niczego wytłumaczyć.
- On chce być sam! Nie rozumiesz tego?
- Nonsens - obruszyła się Nora. - Jak to chce być
sam? Czy po to wrócił, żeby być sam?
David położył jej dłonie na ramionach i zaczął
mówić cichym, ale stanowczym głosem.
- Zastanów się, Noro. W ten sposób chciał oszczę
dzić ci bólu rozstania. Wiesz, w jakim był stanie. Tego
właśnie chciał. I teraz ty powinnaś to uszanować.
- To znaczy, że on wkrótce umrze - załkała.
David znowu zamknął ją w ramionach. To fakt,
jego wytłumaczenie nie należało do najlepszych. Trud
no, ona potrzebuje czasu, żeby się z tym oswoić,
pomyślał.
- Nie chcę, żeby on umarł. Nie chcę, żeby umierał
sam - poprawiła się. - Nawet nie wiem, gdzie szukać
jego lekarza. Powinnam była wydobyć od niego nazwi
sko tego lekarza! Boże, nigdy sobie tego nie wybaczę!
- Daj spokój. - Gładził ją czule po głowie. - On
jest w końcu dorosły i przy zdrowych zmysłach. Wie,
co robi.
Nora kręciła głową nieprzekonana.
- A co z pieniędzmi? - spytała nagle. - Przecież on
nie ma pieniędzy.
- Nie martw się. Poradzi sobie. Zawsze jakoś sobie
radził. Poza tym uskładał trochę podczas pobytu
u ciebie. Przecież miał prowizję.
- To mu na długo nie wystarczy. - Nora machnęła
ręką. - Znając jego tryb życia...
Była niepocieszona i kiedy na nią patrzył, czuł się
fatalnie. W końcu to on był przyczyną tego dramatu.
Może kiedyś opowie jej o wszystkim, ale teraz nie
wolno mu tego robić.
- Muszę go odnaleźć, Davidzie - powiedziała z na
głą determinacją. - Nie mogę pozwolić, żeby umierał
sam, w szpitalu.
Nora miała swój plan. Instynktownie jednak wyczuła,
że David nie odniósłby się do niego z aprobatą, więc nie
wtajemniczyła go. Na pewno coś da się zrobić. Przecież są
w tym mieście prywatne agencje detektywistyczne. Czło
wiek to nie igła w stogu siana. Musi być jakiś sposób,
żeby go odnaleźć, i ona go odnajdzie.
Intuicja podpowiadała jej, że ojciec pojechał do
Nowego Orleanu. Postanowiła to sprawdzić. Trop
okazał się prawdziwy. Wynajęty przez nią prywatny
detektyw bez większego trudu odnalazł tam ojca, który
zatrzymał się w jednym z hoteli w mieście. Zresztą,
w jednym z najdroższych.
To ją akurat wcale nie zdziwiło, bo było dokładnie
w stylu Phillipa. Zawsze pogardzał tandetą i lubił
otaczać się przedmiotami zbytku, robić drogie prezen
ty, szastać pieniędzmi, jakby w ten sposób chciał
pokazać, że nie pieniądze są ważne. Powrócić do
rodzinnego miasta i tam umrzeć. A skoro już miał
umierać, to dlaczego w jakimś obskurnym hoteliku?
On, nowoorleańczyk z dziada pradziada.
I oto, po raz drugi w ciągu ostatniego miesiąca,
leciała do tego miasta, tym razem jednak z zupełnie
innego powodu. Nie minęła godzina, od chwili kiedy
samolot wylądował na płycie lotniska, a Nora pukała
do drzwi pokoju zajmowanego przez Phillipa w hotelu
„Royal Orleans". Jej pukanie i tym razem pozostawało
bez odpowiedzi. Czyżby jednak przyleciała za późno?
Kiedy wreszcie otworzył drzwi, wydała z siebie
głośne westchnienie ulgi i rzuciła mu się na szyję, nie
zważając nawet na tkwiące w jego ustach cygaro.
- Tato, co ty wyprawiasz?! Tak się przestraszyłam.
Jak się czujesz?
Phillip Chase wydawał się również bardziej prze
straszony, niż zdziwiony. Ale Nora tego wcale nie
zauważyła.
- Dobrze... Całkiem dobrze - powiedział po chwili
całkiem już opanowanym głosem. - Ale martwię się
o ciebie! Co ty tu robisz? Napisałem przecież, żebyś
mnie nie szukała.
- Nie mogłam cię tak zostawić. Ach, jak się cieszę,
że cię widzę! Teraz wszystko będzie dobrze. Już nigdy
więcej się nie rozstaniemy! Nareszcie wszystko zro
zumiałam!
- Jak to? Wszystko? - Phillip podszedł do barku
w głębi pokoju. Sięgnął P° prawie już pustą butelkę
i odkręcił korek.
- Zrozumiałam, że postanowiłeś zniknąć, bo nie
chciałeś sprawiać mi kłopotu swoją osobą. Nie chciałeś
być mi ciężarem. Ale ty nigdy nie będziesz dla mnie
ciężarem. Chcę, żebyś to wiedział - powiedziała
z przejęciem. - Nie martw się, poradzimy sobie z tą
przeklętą chorobą. Znajdę ci najlepszych lekarzy
w mieście. Od dziś ja to biorę w swoje ręce i proszę cię,
żebyś mi nie przeszkadzał.
Phillip stał cały czas odwrócony do niej tyłem,
nalewając sobie brandy. Widać było, że ręka mu drży.
Podniósł szybko szklankę do ust i wypił całą jej
zawartość jednym haustem.
Nora stała w milczeniu i czekała na odpowiedź.
Czuła, że wszystko zależy od tego, co teraz usłyszy.
Wreszcie Phillip odwrócił się do niej.
- Kochanie, tak mi przykro... Chciałem ci tego
oszczędzić... Niepotrzebnie przyjeżdżałaś. - Widać
było, że szuka słów.
- Jak to? Przecież jesteś moim ojcem. Musimy być
razem. To przecież jasne.
Phillip pokręcił głową.
- Nie zasłużyłem sobie na taką córkę.
- O czym ty mówisz, tato? Ja cię kocham.
- Ja też cię kocham - westchnął. - Mam wiec na
dzieję, że znajdziesz dla mnie zrozumienie, a przynaj
mniej spróbujesz. Muszę ci coś powiedzieć, Noro.
Nora spojrzała na niego uważnie. W tonie jego
głosu było coś, co obudziło jej dawną i, zdawałoby się,
już uśpioną czujność. Phillip tymczasem nalał sobie
jeszcze jedną porcję brandy.
- Może i ty chcesz? - Wyciągnął butelkę w jej stronę.
Nora pokręciła przecząco głową.
- Jak by tu zacząć. Wiesz, że potrafię rozmawiać
z ludźmi. Znasz mnie przecież. I teraz też mógłbym
opowiedzieć jakąś zgrabną historyjkę, żeby zyskać na
czasie.
- Och, tato, straciliśmy już i tak mnóstwo czasu
- powiedziała miękko.
Poczuła się nagle tak znużona, że usiadła w jednym
z dwóch głębokich foteli znajdujących się w pokoju.
- Nie, Noro. To nie tak - wyrzucił z siebie. - Nie
powinnaś się nade mną roztkliwiać. Muszę powie
dzieć ci prawdę o sobie. Jestem tylko nędznym szar
latanem. O tym zresztą wiedziałaś. Ale muszę jeszcze
dodać, że jestem także kłamcą. Z tego też może zda
wałaś sobie sprawę - uśmiechnął się gorzko. - Ale
nie wiesz pewnie tego, że skłamałem i tobie.
- Nie rozumiem
Phillip nie odpowiedział od razu. Po chwili, kiedy
zaczął mówić, można było odnieść wrażenie, że mówi
bardziej do siebie niż do córki.
- Tak, zawsze kłamałem. Całe moje życie było
jednym wielkim kłamstwem. Aż do dzisiaj. Dzisiaj
zamierzam powiedzieć prawdę, chociaż to boli. Tak,
prawda o sobie jest bolesna. Najgorsze jest jednak to,
że mówiąc wszystko, ranie i ciebie. Przebacz mi, ale
muszę - zwrócił się do Nory.
- Proszę... Powiedz mi, o co tu naprawdę chodzi
- wykrztusiła, niemal płacząc. Niepewność i lęk, jaką
wzbudziły w niej jego słowa, były dla niej trudniejsze
do zniesienia niż to, czego spodziewała się za chwilę
usłyszeć.
- A więc, krótko mówiąc, cała ta historia o mojej
chorobie to fikcja.
Nora poczuła przez moment, jakby unosiła ją
długa, spokojna fala. Poczuła wielką ulgę.
- Dzięki Bogu - westchnęła. - Ale dlaczego nie
powiedziałeś mi o tym od razu?
Phillip ciągnął dalej, jakby nie zwrócił uwagi na jej
pytanie.
- W Europie w końcu szczęście odwróciło się ode
mnie. Nic dobrego już mnie nie czekało i nie miałem
przed sobą żadnej przyszłości. Prawdę mówiąc, nie
miałem się również gdzie podziać. Chciałem cię zo
baczyć, tu przynajmniej nie udawałem. Ale potrzebo
wałem też miejsca, w którym mógłbym odpocząć
i podreperować się trochę finansowo. Bałem się, że nie
zgodzisz się mnie do siebie przyjąć. Dlatego wymyś
liłem tę chorobę.
Norze przeniknęło przez głowę, że wszystko, co
z takim trudem odbudowali między sobą, zostało
oparte na kłamstwie.
- No, a ten lekarz? - spytała drżącym głosem.
- Lekarz istnieje, to prawda - przyznał. - No cóż,
w moim wieku cierpi się na różne schorzenia, ale żadne
z nich nie stanowi tak naprawdę śmiertelnego zagrożenia.
Nora siedziała bez ruchu. Tak, po prostu raz jeszcze
została oszukana.
- Więc to wszystko, co zawiązało się między nami,
jest skażone kłamstwem - powiedziała, jakby wypo
wiadała na głos własne myśli.
- Zaczęło się od kłamstwa - poprawił ją Phillip.
- Byłam głupia i naiwna? - zapytała z goryczą.
- Nie, byłaś dobra i czuła. To, co wydarzyło się
między tobą i mną, jest prawdziwe. Tym tylko dzisiaj żyję.
Nora poczuła niesmak. Stary komediant! Dopraw
dy, mógłby sobie oszczędzić tych rzewnych kawałków,
pomyślała.
- No dobrze. A dalej? Dlaczego tak nagle wyjecha
łeś? Przecież miałeś już swój udział w mojej firmie?
- Wyjechałem, bo stchórzyłem. Nie potrafiłem
przyznać się do kłamstwa. Musiałem zresztą wyjechać.
Znalazł się ktoś, kto przejrzał moją grę.
- Odkrył, że nie jesteś naprawdę chory? To chciałeś
powiedzieć?
-Tak.
- David?
- Tak. On.
Nora zagryzła wargi. Poczuła, że robi jej się sucho
w ustach.
- David... A więc on też znał prawdę i nie powie
dział mi.
- Przestraszył się, że to będzie dla ciebie zbyt
bolesne. On zrobi wszystko, żeby tylko oszczędzić ci
przykrości i żeby cię ochronić.
- Oszczędzić mi przykrości! Rzeczywiście - syk
nęła. - To pewnie jego pomysł z tym twoim zni
knięciem, co?
Philłip wzruszył ramionami.
- Powiedzmy, że to był nasz wspólny pomysł. Ale
on nie wiedział, gdzie zamierzam pojechać. Nic mu nie
mówiłem. Sam nie wiem, dlaczego przyjechałem do
tego miasta. Może miałem cichą nadzieję, że mnie tu
odnajdziesz i że w końcu wyznam ci prawdę.
Nora podniosła się z fotela.
- No więc przyjechałam i przekonałam się, że mogę
znieść także i to - powiedziała i skierowała się do
drzwi.
Wyszła, nie żegnając się z ojcem. Czuła się fatalnie.
Miała ochotę zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu,
ukryć się w mysiej dziurze. Ale co mogła zrobić? Musi
wrócić do Nowego Jorku i żyć dalej. Ale już bez
Phillipa i bez Davida. Obaj ją oszukali, choć każdy
z innych powodów. Dosyć. Żadnych rozmów, żadnych
tłumaczeń, dosyć. Nie będzie zabawką w niczyich
rękach. Skończone. Phillip już o tym wie, a David
wkrótce się dowie.
W samolocie, wbrew przewidywaniom, zasnęła na
chwilę. Zanim maszyna zeszła do lądowania, weszła do
toalety, zmyła makijaż i przejrzała się w lustrze. Nie
wyglądała wcale na kobietę, którą dotknęło nieszczęś
cie. Ale wiedziała, że lustro kłamie. Stało się coś nie do
naprawienia. Cóż, trudno. Musi nauczyć się z tym żyć,
a przede wszystkim postarać się odpocząć, zapomnieć.
Musi przypomnieć sobie, jak było dotąd, kiedy nie
było w jej życiu ani ojca, ani Davida. Ale jak to zrobić?
Jak nagle zapomnieć o ojcu, którego odnalazła po
latach, i jak zapomnieć o mężczyźnie, którego poko
chała? Rozmowę z ojcem ma już za sobą, ale jak
powiedzieć o tym Davidowi?
David tymczasem nieoczekiwanie ułatwił jej zada
nie. Czekał na lotnisku. Stał przy wyjściu z hali
przylotów.
Wziął ją pod rękę i szedł obok, w milczeniu.
Z wyrazu twarzy Nory domyślił się, że ma mu coś za
złe, ale nie chciał zadawać pytań.
- Skąd wiedziałeś, że przylecę tym samolotem?
- spytała obojętnym tonem.
- Janice powiedziała mi, że poleciałaś do Nowego
Orleanu. Przychodziłem na każdy samolot.
- Wiesz, że go odnalazłam?
- Domyśliłem się.
Usiłował wziąć od niej torbę podróżną, ale nie dała
jej sobie odebrać.
- Rozumiem, że powiedział ci wszystko?
Nora milczała. Na moment puścił jej ramię. Przecis
kali się przez tłum, który gęstniał coraz bardziej. Przez
głośniki co chwila ogłaszano komunikaty o odlotach
i przylotach. Przy wyjściu z terminalu znowu poczuła
jego rękę na swoim ramieniu.
- Słuchaj, zaraz ci wszystko wyjaśnię.
Nora zatrzymała się raptownie. Więc dobrze, po
myślała. Niech stanie się to teraz. Postawiła na ziemi
torbę.
- Myślałam, Davidzie, że się zmieniłeś - powie
działa, zwracając się do niego.
- Bo to prawda. Zmieniłem się.
- Nieprawda. Jesteś nadal tym samym, aroganc
kim mężczyzną, jakiego kiedyś poznałam. Wydaje ci
się, że możesz rządzić wszystkim i wszystkimi. I moim
życiem również.
David nic nie odpowiedział.
- Zrobiłeś to wszystko za moimi plecami. Zamoimi
plecami decydowałeś, co ma się stać z moim ojcem i ze
mną. Czy nie przyszło ci do głowy, że możesz ze mną
porozmawiać? Ze jestem osobą dorosłą i jego córką i to
ja powinnam decydować?
- Myślałem o tym - przyznał. - Ale bałem się, że
to cię zrani.
- Bałeś się, że to mnie zrani! Czy ty kiedykolwiek
zastanawiałeś się, czego naprawdę chcę i czego po
trzebuję? Chcę znać prawdę o swoim ojcu. To moje
święte prawo. To ja chcę decydować, jak mam postąpić
wobec niego, nie ty - powiedziała z naciskiem. - Pa-
miętasz? Przyrzekałeś mi, że nie będziesz nigdy niczego
na mnie wymuszał, że nigdy nie będziesz próbował
sprawować kontroli nad moim życiem?
- Tak. Obiecywałem to.
- Właśnie!
Nora schyliła się po torbę i ruszyła szybkim kro
kiem przed siebie. Pobiegł za nią i złapał ją za rękę.
- Noro, czy ty tego nie rozumiesz? Było ci tak
dobrze z Phillipem. Nie miałem serca tego niszczyć!
- Więc dlatego zmusiłaś go do odejścia?
- Chciałem, żebyś mogła ocalić swoje wspomnie
nia! Chryste Panie, Noro, zawsze mówiłaś, że to, co
pozostało, to tylko wspomnienia. Przecież ciągle to od
ciebie słyszałem! - krzyknął zdesperowany.
Mijający ich starsi państwo spojrzeli po sobie ze
zrozumieniem.
- Więc teraz możesz być zadowolony. Zostało mi
trochę kłamstw i trochę goryczy.
Akurat otworzyły się drzwi windy i Nora weszła do
środka. David wskoczył w ślad za nią. W chwilę potem
byli już na ulicy.
- Dostałam od ciebie niezłą lekcję, Davidzie - po
wiedziała przez ramię i przystanęła. - Przekonałeś
mnie, że nigdy nie należy nikomu ufać! Mogę polegać
jedynie na sobie. A więc dobrze, Davidzie. Między
nami wszystko skończone! Radziłam sobie jakoś,
zanim spotkałam ciebie i Phillipa, i teraz też sobie
jakoś poradzę.
Ruszyła przed siebie, ale David wyprzedził ją i za
grodził drogę.
- O nie, Noro! Jeżeli myślisz, że możesz opuścić
moje życie tak jak to lotnisko, to się mylisz!
- Owszem, mogę!
Spróbowała go wyminąć, ale znowu schwycił ją za
rękę i przytrzymał.
- Posłuchaj mnie!
Nora szarpnęła się i wyrwała mu swoją rękę. Niemal
biegiem rzuciła się do postoju taksówek.
- Noro! - krzyknął za nią. - Masz rację przynaj
mniej co do jednego....
Odwróciła się i niemal przystanęła.
- Powinienem był przekonać go, żeby powiedział ci
prawdę, ale miłość nie pozwoliła mi na to.
- Miłość? - skrzywiła się Nora i już otwierała usta,
by coś powiedzieć, ale tym razem David nie dał jej
skończyć.
- Przyszedł do ciebie z konieczności, ale opuścił cię
z miłości, nie rozumiesz tego?
Nora stała przy otwartych drzwiach taksówki.
David podszedł i zamknął je.
Pod ścianą dworca, obok postoju zobaczył ławkę
i pociągnął tam Norę. Tym razem pozwoliła mu się
prowadzić.
- Phillip kocha cię nie mniej niż ja. Bał się, że jeśli
po latach zjawi się u ciebie jako człowiek przegrany,
jak ktoś, kto nie ma się gdzie podziać, wyda ci
się tylko śmiesznym i bezczelnym facetem. A potem
już zaczął się bać, że mu nie wybaczysz tego pierwszego
kłamstwa.
Nora przysiadła na betonowej ławce.
- Czy naprawdę trzeba mnie się bać?
Jej głos zabrzmiał miękko i żałośnie i David zdał
sobie sprawę, że dopiero teraz zaczęła słuchać go
naprawdę.
- Nie, kochanie. Ale sama bardzo wiele wymagasz
od siebie i innym stawiasz bardzo wysokie wymagania.
Może nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Czasami
trudno temu sprostać.
Nora wzruszyła ramionami.
- Ci, których kochasz, też muszą dorastać do two
ich o nich wyobrażeń - ciągnął dalej. - Twoja miłość
nie jest więc taka bezinteresowna. Jesteś gotowa
kochać ojca, ale tylko wtedy, jeśli sprosta twoim
oczekiwaniom. Ja też czułem się trochę tak, jakbym
musiał się ciągle sprawdzać w twoich oczach.
Znając dumę i drażliwość Nory, David wiedział, że
mówienie jej tego wszystkiego teraz to duże ryzyko.
Postawił jednak wszystko na jedną kartę.
- Bywało tak, że czułem się przez ciebie kont
rolowany. Tyle tylko, że dla mnie to nie jest nic
nowego. Całe moje życie tak wyglądało: ja spraw
dzałem jednych, a inni sprawdzali mnie. Ale przy tobie
zmieniłem się, wiem o tym dobrze. Noro, ja naprawdę
nie jestem tym samym Davidem, którego zobaczyłaś
w drzwiach wtedy, kiedy spotkaliśmy się po raz
pierwszy. I jestem ci za to wdzięczny. Przyznaję,
popełniłem błąd, próbując rozwiązać za ciebie twoje
sprawy. Ale postaraj się ujrzeć to we właściwych
proporcjach: to był błąd, nie zbrodnia. Jestem ciągle
tym samym mężczyzną, który cię kocha. Nadal cię
kocham. I nadal mam nadzieję, że będziesz potrafiła
kochać mnie. Wiem, że mam różne wady - kto ich nie
ma? Czy Phillip i ja musimy być chodzącymi ideałami,
żebyś mogła nas kochać? Powiedz!
Nora czuła łzy napływające do oczu.
- Nie - powiedziała. - Nie musicie.
- Więc przyjmij nas takimi, jakimi jesteśmy.
Nora wyjęła z kieszeni żakietu chusteczkę i szybkim
ruchem otarła powieki.
- Och, Davidzie, tak bardzo nie chciałabym cię
stracić! Ani ciebie, ani ojca - westchnęła i oparła
głowę na jego ramieniu. - Ja wiem... Sama mam wiele
wad. Czasami tak bardzo siebie nie lubię. Wyobrażam
sobie, że są dni, kiedy trudno ze mną wytrzymać. Aleja
też się postaram. Ja też.
Objął ją mocno i pocałował w policzek.
- Już wszystko dobrze, kochanie. Najgorsze już za
nami. Zobaczysz, wszystko się ułoży, Noro, ja ci to
przyrzekam!
Wokół huczało lotnisko. Różnobarwny tłum wyle
wał się na chodnik, pędził do taksówek i autobusów
jadących do miasta. Ale oni tego nie widzieli. Po
chłonięci sobą, byli jakby na innej planecie, zatopieni
w długim pocałunku, który zwiastował im przyszłość.
EPILOG
Nowy sklep z antykami, który otworzono właśnie
w French Quarter, prosperował doskonale. Nad wej-
ściem i witryną widniał okazały szyld „Świat pani
Liii". W środku Phillip czekał, aż wyjdą ostatni klienci,
ale nie można było powiedzieć, żeby co chwila niecier
pliwie zerkał na zegarek, choć minęła już godzina
zamknięcia. David z Norą siedzieli nad filiżankami
kawy na zapleczu - Nora, rozparta w wielkim fotelu
biedermeierowskim, z nogami na stole, on tuż obok na
jego krawędzi. Stół był imponujący i zalecał się
pięknymi rzeźbionymi nogami, stylizowanymi na łapy
lwa, ale uwagę Davida przykuwały raczej nogi Nory.
- Przylatujemy specjalnie, żeby zobaczyć się z two
im ojcem i ustalić różne istotne sprawy, a on tym
czasem zabawia tam klientów - niecierpliwił się Da-
vid.
- Nudzisz się?
Nora zalotnie spojrzała na niego spod długich rzęs.
- Ani trochę. Zresztą czuję, że weekend, jaki spę
dzimy razem w „Petite Auberge", wynagrodzi mi
opieszałość Phillipa. - Spojrzał na nią z ukosa. - Ale
daję mu jeszcze pięć minut. - Zerknął na zegarek.
- Jeżeli nie zjawi się tu w ciągu pięciu minut, wracamy
do hotelu, żeby kontynowac to, co tak miło rozpo
częliśmy.
Nora zarumieniła się.
- Nie, dajmy mu trochę więcej czasu. Sam widzisz:
jest w swoim żywiole.
- Istotnie, to był dobry pomysł, żeby tu otworzyć
filię twojej firmy - roześmiał się David.
- Tak, to dużo lepsze niż udziały w „Upominku dla
każdego". Tutaj czuje się szefem. Poza tym, jest
przecież w swoim mieście. Ma tu znajomych, przyja
ciół. Jest szczęśliwy.
- A właśnie - David uniósł brew - zobacz, tutaj
leży kartka od pani Liii. Znając go, przypuszczam, że
specjalnie zostawił ją na wierzchu, byśmy mogli prze
czytać. - Zdjął rękę z kolana Nory i sięgnął po kartkę
leżącą na stole.
Nora wzięła ją do ręki i zaczęła czytać. Uśmiechnęła
się.
- Pisze, że w Rio czas miło płynie. Nawet zaczęła
chodzić na lekcje samby. Tak, bez tych wszystkich
jej staroci Phillipowi pewnie trudniej byłoby na po
czątku.
- Wiedział, co robi, kiedy proponował, by nazwać
sklep jej imieniem - roześmiał się David.
- Ja nawet lojalnie ją przed nim ostrzegałam
- przyznała Nora. - Jak widzisz, są jeszcze ludzie,
którzy nie poddają się mnie i nie przyjmują moich
projektów za swoje. Chyba trochę zanadto mnie
demonizujesz.
- Och, niektóre twoje pomysły bardzo mi się
podobają. - David zrobił porozumiewawczą minę.
Nora spuściła oczy.
- Mówisz o pomysłach takich jak te, żeby spać
w niedzielę do południa? - spytała ze skromną miną.
- O takich, i o jeszcze innych.
- A co sądzisz o moich pomysłach kucharskich?
- Na przykład jakich?
- No, żeby zamawiać obiady z restauracji.
- Dobry pomysł kucharski to podstawa dobrego
małżeństwa - parsknął śmiechem David.
Nora zsunęła nogi ze stołu, a potem uniosła się
z fotelu i przytuliła do Davida.
- Och, Davidzie, jestem taka szczęśliwa. Popatrz,
to już sześć miesięcy i cztery dni.
Pocałował ją w czubek nosa.
- Tyle już czasu wytrzymałaś z kimś takim jak ja?
Nie do wiary!
- Powiedzmy, że trafił swój na swego. - Nora
pocałowała go w usta.