075 Harper Madeline Upominek dla kazdego

background image

MADELINE HARPER

UPOMINEK

DLA KAŻDEGO

background image

ROZDZIAŁ

1

W pokoju rozbrzmiewały kobiece głosy.

Nora Chase siedziała za stołem z epoki Ludwika

XIV służącym jej za biurko i mówiła do słuchawki

telefonu opanowanym, stanowczym tonem. Jedynie

ktoś bardzo uważny wychwyciłby w jej głosie ślad

południowego akcentu.

Jej pomocnica, Janice Lavette, mówiła z silnym

akcentem nowojorskim. Właśnie teraz czuła się w swo­

im żywiole, ostro przywołując do porządku jednego

z dostawców.

- Tak, tak. Wiem, że dzisiaj jest piątek po południu

i że masz jeszcze całą listę zamówień - skrzywiła się

zniecierpliwiona i machnęła ołówkiem, jakby odpędzała

uprzykrzoną muchę. - Ale chyba możesz podrzucić ten

drobiazg, no nie, Dan? Nie opowiadaj mi, że to ci nie po

drodze. Przecież to tylko parę kroków od ciebie!

background image

Poślij tam kogoś. Nie musi nawet brać samo­

chodu - ciągnęła dalej, nie dając sobie przerwać.

- Możesz to chyba zrobić dla mnie? Bądź co bądź

masz wobec mnie dług wdzięczności, nie? Jak to

jaki?! Jeszcze się pytasz? W końcu to ja załatwiłam ci

dwóch poważnych odbiorców! Nie powiesz mi chy­

ba, że na tym nie zarobiłeś? No... Widzisz... To

cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Wiedzia­

łam, że mogę na ciebie liczyć! Aha, i przyślij tu ko­

goś przed piątą, dobrze?

Nie przerywając swojej rozmowy, cały czas ze

słuchawką telefonu przy uchu, Nora z rozbawie­

niem przypatrywała się Janice, która zapisywała te­

raz coś w rozłożonym na kolanie notesie. Zawsze

powtarzała, że najlepiej załatwia jej się telefony, kie­

dy siedzi sobie na podłodze, tak jak teraz właśnie,

ze skrzyżowanymi po turecku nogami, obłożona no­

tatnikami, książkami telefonicznymi, zapisanymi

karteczkami, które tylko ona jedna potrafiła odcyf-

rować. Nora nie miała nic przeciwko temu, pod

warunkiem że w biurze nie było akurat klientów.

Janice taka właśnie była: zawsze na luzie i zawsze

w dobrym humorze.

Nora spróbowała na powrót się skoncentrować

i dokończyć rozpoczętą rozmowę. Przez moment

słuchała jeszcze klienta, a potem wpadła mu w słowo,

zaczynając tłumaczyć cierpliwie spokojnym, melodyj­

nym głosem.

- Tak, oczywiście doceniam pokładane w nas za­

ufanie - powiedziała miękko. - Tak, jesteśmy zobo­

wiązani, ale raz jeszcze powtarzam, że nasza firma nie

świadczy takich usług. - Zsunęła okulary na czubek

background image

nosa i wzniosła oczy do nieba, wykrzywiając się przy

tym zabawnie. - Nie, niestety, bardzo mi przykro, nie

zajmujemy się świadczeniem usług tego rodzaju. Po

prostu nie ma takiej możliwości!

Przez dłuższą chwilę wysłuchiwała tego, co ktoś po

drugiej stronie miał jej do powiedzenia, aż wreszcie

odetchnęła z widoczną ulgą.

- Tak, myślę, że to świetny pomysł! Tak, Australia

będzie chyba najlepszym miejscem... No właśnie, naj­

lepiej tam po prostu zadzwonić. A zatem kończę, żeby

nie blokować panu telefonu.

Położyła słuchawkę i parsknęła śmiechem.
- Słowo daję, czasami myślę sobie, że powinnyśmy

to zapisywać i potem wysyłać do księgi rekordów

Guinnessa. Facet żądał, żebym znalazła mu misia ko­

ala i dostarczyła jego małej siostrzenicy w prezencie

urodzinowym!

- Nieźle! - Janice skinęła głową. - Ale mnie trafiło

się dziś rano coś lepszego. Zadzwoniła kobieta i chcia­

ła, żebym jej doradziła, co jej tropikalna ryba, którą

trzyma w akwarium, mogłaby dostać na swoje uro­

dziny.

Nora pokręciła głową z uznaniem.

- Wyjaśniłaś jej chyba, że najpierw musiałybyśmy

bliżej zaznajomić się z jej ulubienicą? Może by ją do nas

przyniosła? Wtedy zobaczymy, kto ma na co apetyt

- uśmiechnęła się porozumiewawczo, robiąc przy tym

zabawny grymas.

Była to mina zarezerwowana dla bliskich przyjaciół,

takich jak Janice. Nora nie wyglądała z nią na swoje

trzydzieści jeden lat ani na uosobienie elegancji oraz

dobrych manier, to znaczy zalet, z których właścicielka

background image

firmy „Upominek dla każdego" znana była swoim

zamożnym i szacownym klientom.

- No widzisz, Janice - pokiwała głową. - Mówi­

łam ci, że tutaj nie będziesz się nudzić.

Dziewczyna wstała z podłogi i położyła notes na

stole. W chwilę potem znowu siedziała w swojej

ulubionej pozycji.

- Fakt - przyznała. - Jestem tu od trzech lat i nie

nudziłam się ani minuty. Co prawda, nie mogę pojąć

jak radziłaś sobie przez pierwszy rok bez kogoś takiego

jak ja! - uśmiechnęła się zadziornie.

- No wiesz - Nora wzruszyła ramionami - przez

ten pierwszy rok nie mogłam nawet marzyć o kimś

takim jak ty. Już sam pomysł, by porzucić posadę

w sklepie i założyć własną firmę, był wariacki. Kiedy

wprowadziłam się tutaj i zapronowałam ci pracę,

ciągle jeszcze nie miałam pewności, czy interes się

rozwinie. Ale rozumiesz, lokal w dobrej dzielnicy

i asystentka - to ma znaczenie psychologiczne. Firma

od razu zaczyna wyglądać poważniej. W każdym razie

jedno na pewno mogę ci powiedzieć. Sprowadzając do

tego biura antyki, nie spodziewałam się, że moja

asystentka będzie siedziała na podłodze - westchnęła

z udanym zgorszeniem.

- Ale i klienci zachowują się dziwnie. Pchają się

tu teraz drzwiami i oknami - zachichotała Janice.

- Choć trzeba przyznać, że niektórzy z nich to kom­

pletne szajbusy. Gdybyś jeszcze włożyła trochę forsy

w reklamę albo wystąpiła na przykład w jakimś

programie telewizyjnym o zwariowanych kolekcjo­

nerach, to byśmy chyba tu miały prawdziwe ob­

lężenie.

background image

- Nie jestem pewna, czy to by nam wyszło na

dobre. - Nora sceptycznie przymrużyła oko. - Zape­

wne zyskałybyśmy nowych klientów, ale zarazem

straciłybyśmy część starych. Myślę o tych, którzy lubią

być traktowani na specjalnych prawach i mieć po­

czucie, że kupują gdzie indziej i co innego niż wszyscy.

- Jak David Sommer?
- Uhmm. - Nora chrząknęła wymijająco.

- Co masz na myśli, mówiąc „uhmm"? - nie ustę­

powała Janice. - To przecież nasz najlepszy klient,

a już z pewnością najbardziej interesujący - powie­

działa, nie czekając na odpowiedź.

- Janice, przecież nie widziałaś go na oczy! - W to­

nie głosu Nory zabrzmiało tyleż zdziwienia, co przy-

gany.

- Ty też nie! I to właśnie sprawia, że wydaje się

taki interesujący. - Dziewczyna nie dawała zbić się

z tropu.

Nora wzruszyła ramionami i pochyliła się nad

papierami leżącymi na biurku. Miała wystarczająco

dużo roboty, żeby nie zawracać sobie głowy Davidem

Sommerem.

Wprawdzie na razie wszystko szło świetnie, co

nawet ją trochę dziwiło - przecież była w tej bran­

ży nowicjuszem. Zaledwie cztery lata temu pracowa­

ła jeszcze jako zwykła sprzedawczyni w wielkim do­

mu towarowym i do jej jedynych obowiązków nale­

żało doradzanie klientkom, jaki pasek albo kolczy­

ki dobrać do mierzonej właśnie sukienki. Ale tamte

doświadczenia okazały się bardzo przydatne. Nau­

czyła się rozszyfrowywać cudze gusta. Teraz to pro­

centowało.

background image

Trzeba przyznać, że klientów przyciągała również

jej nietuzinkowa uroda. Nora była wysoka, ciemno-

oka, wytworna, przypominała arystokratkę, księżnicz­

kę ze starych filmów. Ubierała się z prostotą, wybiera­

jąc czerń, biel albo beż, zawsze z niewymuszoną ele­

gancją, co tylko ośmielało ludzi albo im imponowało.

Dla klientów była kimś z towarzystwa. Pomimo to nie

sprawiała wrażenia osoby, której przewróciło się

w głowie od nadmiaru sukcesów. Nigdy też nie oczeki­

wała prezentów od losu.

- Słuchaj, nie sądzisz, że przydałyby ci się jakieś

wakacje? - Janice popatrzyła uważnie na Norę. - Przez

całe lato nie wychodziłaś prawie z tego pokoju!

- Czuję, że nie wyjechałabym na dłużej niż na week­

end. Bałabym się, że tutaj może stać się coś złego.
- Nora uniosła wzrok znad rozłożonych na biurku

papierów.

- Chyba żartujesz? - Janice aż odchyliła się do

tyłu, spoglądając na swoją szefową.

Nora westchnęła w zamyśleniu i wzruszyła bezrad­

nie ramionami.

- Żartuję.
- Ja nie mam takich zmartwień, ale chyba cię rozu­

miem. - Janice popatrzyła na nią ze współczuciem.
- Szczerze mówiąc, żałuję, że moje dwa tygodnie

urlopu minęły tak szybko.

- Nic dziwnego! - roześmiała się Nora. - Zna­

lazłaś przecież kolejną największą miłość swego ży­

cia.

- Żebyś wiedziała! - odcięła się dziewczyna. - Umó­

wiłam się z Tomem na dzisiejszy wieczór. To znaczy, że

wychodzę punktualnie o piątej. Po piątej wpadnie tu

background image

ktoś od Dana po lustro, wiesz, chodzi o lustro, które

zamawiali u nas do sali bankietowej, więc to już masz

na swojej głowie.

- Tak jest, proszę pani. - Nora pokiwała głową

i zsunąwszy okulary na czubek nosa, zatopiła wzrok

w papierach.

Jej firma miała bardzo różnorodną klientelę. W wię­

kszości składali się na nią ludzie bogaci, których

nazwiska znaleźć można było na pierwszych stronach

gazet, ekscentryczni hobbyści, ale również drobni

ciułacze, o których niewiele dałoby się powiedzieć,

i dzieci, które dzielnie zbierały pieniądze, żeby kupić

prezent mamie na imieniny.

Zdarzali się także klienci, którzy nie chcąc, bądź nie

mogąc sami robić zakupów, przysyłali jej swoje zamó­

wienia do realizacji. Często radzili się jej i prosili

o pomoc. Wszystko to razem sprawiało, że nieraz

zdarzało jej się zostawać w pracy po godzinach,

a nawet rezygnować z weekendu.

Teraz, po czterech latach, miała już w miarę usta­

loną pozycję, ale nieźle się musiała nad tym napraco­

wać. Kiedy więc mówiła, że boi się wyjechać na urlop

i zostawić firmę nawet na kilka dni, wcale nie żar­

towała. Niełatwo było utrzymać się na rynku. Kon­

kurencja nie zasypiała gruszek w popiele. Nora miała

więc niewiele czasu dla siebie. Dlatego tak bardzo

zależało jej na Janice. Ta dziewczyna była nie tylko jej

współpracownicą, ale i najbliższą osobą w tym mieście.

Przyjacielem.

- O której się z nim umówiłaś? - spytała, unosząc

głowę znad papierów.

- O szóstej.

background image

- To lepiej już idź. W piątki po południu są

w mieście straszne korki.

- Właśnie skończyłam. - Janice wstała z podłogi

i w tej samej chwili odezwał się jednocześnie dzwonek

do drzwi i telefon.

- Odbierz, a ja otworzę - powiedziała, ruszając

w stronę drzwi. - To pewnie ktoś od Dana - spojrzała

na zegarek, idąc przez hol. - Dobry, stary Dan! Nie

nawalił.

Kiedy Janice wróciła, Nora ciągle rozmawiała przez

telefon. Dziewczyna pozbierała z podłogi swoje papie­

ry i włożyła do segregatora. Z zadowoloną miną

sięgnęła po okulary przeciwsłoneczne leżące na ko-

módce, przerzuciła torebkę przez ramię i skierowała się

ku drzwiom. Nora skinęła głową na pożegnanie, ale

zamiast wyjść, Janice stanęła w progu, przysłuchując

się prowadzonej rozmowie, która nie sprawiała wcale

wrażenia przyjemnej i przyjacielskiej. Nora z trudem

hamowała irytację.

Głos w słuchawce rozbrzmiewał władczo, prawie

arogancko.

- W przeszłości zawsze można było na was liczyć.

Nie rozumiem, co się dzieje!

- Bardzo mi przykro, panie Sommer, ale daje mi

pan strasznie mało czasu. Nie jestem w stanie zrealizo­

wać pańskiego zamówienia dzisiaj na ósmą!

- Zdawało mi się, że jesteście poważną firmą,

panno Chase. - Głos po drugiej stronie słuchawki

nabrał twardego tonu. - No cóż, skoro nie można na

was polegać...

Niedokończone zdanie zabrzmiało aż nadto wy­

mownie.

background image

Nora porozumiewawczo spojrzała na Janice i wy­

krzywiła twarz w grymanie, który miał dać wyraz jej

dezaprobacie dla rozmówcy.

- No dobrze, spróbuję, ale proszę mi powiedzieć,

co to ma właściwie być? - spytała.

- Prezent na pożegnanie dla pewnej młodej da­

my. Chcę dać jej to po kolacji, na którą jesteśmy

umówieni.

- Wyjeżdża na urlop? Za granicę? Na długo?

- pytała Nora, pragnąc zorientować się lepiej w sytua­

cji. Przez głowę przemknęła jej myśl, że można by

kupić jakąś elegancką, skórzaną walizkę.

- Raczej na długo. Wynosi się z mojego życia.

Odwróciła głowę, żeby Janice nie dostrzegła jej

rumieńca.

- No dobrze. Zobaczę, co da się zrobić.

- Proszę zadbać, żeby to było coś stosownego.

I proszę pamiętać: o ósmej!

- Oczywiście.

Nora z przesadną ostrożnością odłożyła słuchawkę

na widełki, starając się zapanować nad swoim wzbu­

rzeniem, a potem spojrzała na Janice, która tkwiła cały

czas w drzwiach.

- David Sommer - powiedziała, siląc się na uś­

miech.

- Domyśliłam się od razu. - Janice odwzajemniła

uśmiech, unosząc znacząco brwi. - Nasz klient numer

jeden! A komu ten zwariowany architekt zamierza

zrobić prezent, jeśli wolno wiedzieć? Chce obdarować

cały personel swego biura? A może tym razem chce

uszczęśliwić żony wszystkich członków swojej rady

nadzorczej?

background image

- Pudło. - Nora zmusiła się, by zachować powagę.

- Chodzi o mały prezencik dla pewnej damy. Na

pożegnanie, jeśli już chcesz wszystko wiedzieć.

- Ona go zostawia? To chyba musi być jakaś wa­

riatka! - Oczy dziewczyny zrobiły się całkiem okrągłe.

- Och, przestań, Janice. Raz jeszcze ci powtarzam:

nie znasz go! Co w ogóle o nim wiesz?

- Otóż właśnie trochę o nim wiem! Widziałam jego

zdjęcie i czytałam o nim w jakimś piśmie dla kobiet.

Piekielnie przystojny facet i w moim typie. Ma jakiś

taki zmysłowy głos. Kiedy rozmawiam z nim przez

telefon, od razu czuję się podekscytowana. No i oczy­

wiście jest nieprzyzwoicie bogaty.

To prawda, pomyślała Nora. Przez telefon jego głos

brzmi niezwykle pociągająco, choć akurat ta ostatnia

rozmowa nie należała do przyjemnych.

- Davidowi Sommerowi wydaje się, że może kupić

wszystkich i wszystko - powiedziała głośno. - I że

wszystko można załatwić, wysyłając prezencik. W do­

datku domaga się od nas, żebyśmy były gotowe na

każde jego zawołanie. Nie znoszę takich facetów.

- W każdym razie jest dla nas bardzo cennym klien­

tem - upomniała ją Janice.

- Tak, pamiętam o tym. Na szczęście nie wszyscy

nasi klienci są tacy. Inaczej chyba bym zwariowała

i zamknęła ten interes. No dobrze. Powiedz mi lepiej,

co ty tu jeszcze robisz? Wydawało mi się, że jesteś

umówiona na szóstą. No, idź już! Do poniedziałku!

Reszta popołudnia upłynęła Norze na gorączkowej

bieganinie. Większość sklepów, w których się zaopat­
rywała, była już zamknięta. Wreszcie znalazła niewiel-

background image

ki sklepik z antykami na Second Avenue. Wypatrzyła

tam starą, francuską pozytywkę. Nie można powie­

dzieć, że tanią, ale akurat to było najmniej ważne.

David Sommer nie należał do oszczędnych. Nigdy nie

czynił jej żadnych sugestii co do ceny, nigdy też nie

zakwestionował żadnego rachunku. Tym razem wyśle

mu rachunek z prawdziwą przyjemnością. I nie zapo­

mni doliczyć sobie za wędrówkę po sklepach w tym

piekielnym upale. Było chyba ze trzydzieści stopni,

rozgrzany chodnik niemal parzył jej stopy.

Wyszła na Lexington Avenue w nadziei, że znajdzie

jakąś taksówkę. O tej porze na ulicy w Nowym Jorku

łatwiej można natrafić na białego słonia. Wreszcie

wcisnęła się do autobusu, wraz z tłumem ludzi równie

spoconych i zirytowanych, jak ona.

Pół godziny później opadła bez sił na fotel w swo­

im pokoju i wyciągnęła rękę po telefon, żeby wy­

kręcić numer firmy wysyłkowej. Dana już nie było.

Jego zmiennik bardzo uprzejmie, lecz stanowczo od­

powiedział jej, że nie ma mowy o dostarczeniu jeszcze

tego wieczoru przesyłki komukolwiek, nawet same­

mu prezydentowi. Obdzwoniła więc z tuzin innych

agencji, ale z takim samym skutkiem.

W związku z tym miała do wyboru dwa roz­

wiązania: zanieść Sommerowi tę przeklętą pozytywkę

osobiście albo zadzwonić i zawiadomić go, że nie jest

w stanie wykonać zlecenia. Oznaczałoby to, oczywiś­

cie, utratę reputaqi i zarazem klienta. Na to nie mogła

sobie pozwolić.

Jadąc taksówką do Davida Sommera, wykorzystała

postój w jakimś korku, by poprawić makijaż. Spoj­

rzała krytycznie w lusterko. Ujdzie, choć bywało lepiej.

background image

Najgorsze było to, że nie zdążyła wziąć prysznica ani

się przebrać. Po całym dniu sukienka przedstawiała

sobą opłakany widok. Musi wyglądać jak wyciągnięta

psu z gardła, pomyślała Nora. Nie było jednak rady.

Poprawiła więc tylko włosy, które niesfornie roz­

sypywały się jej na karku i policzkach. Właściwie po co

to wszystko robi? Przecież nie dla tego aroganta.

Chyba z przyzwyczajenia i z zawodowej rutyny. W jej

pracy wygląd się liczył. Wyglądem zjednywała sobie

ludzi.

Była za siedem ósma, kiedy znalazła się przed

domem, w którym mieszkał Sommer. Stanęła w holu

przy windzie, gdy nagle drzwi otworzyły się bezgłośnie

i z windy wyszła kobieta niebywałej wprost urody.

Wysoka, z jasnymi włosami, które rozwiał lekki po­

dmuch przeciągu. Miała ogromne, zielone oczy, a w jej

uszach połyskiwały wielkie, szmaragdowe kolczyki.

Zielona, dżersejowa sukienka przypominała krojem

tunikę. Nieznajoma uśmiechnęła się do Nory uśmie­

chem osoby bardzo z siebie zadowolonej i minęła ją

tak, jakby płynęła w powietrzu. Na marmurowej

posadzce ledwo dał się słyszeć stukot jej wysokich

obcasów.

Ach, gdyby zdarzył się cud, pomyślała Nora, i ona

również mogła wyjść z tej windy wypoczęta, piękna,

pachnąca i również z siebie zadowolona. Niestety,

rzadko się zdarzają zaczarowane windy.

Wysiadając natknęła się od razu na wielkie lustro

w korytarzu. Przejrzała się od stóp do głów i z satys­

fakcją stwierdziła, że wygląda całkiem nieźle. Więc

jednak trafiają się magiczne windy, pomyślała roz­

bawiona.

background image

Stanęła przed drzwiami Davida Sommera i nacis­

nęła przycisk dzwonka.

- Diana? Co się stało? Wróciłaś? - Usłyszała do­

nośny głos.

- To ja, Nora Chase, z firmy „Upominek dla każ­

dego". - Wyciągnęła rękę, w której trzymała torbę

z nadrukiem nazwy firmy. - Przynoszę zamówiony

przez pana prezent.

W drzwiach stanął wysoki i nie da się ukryć,

przemknęło jej przez głowę, bardzo przystojny męż­

czyzna. Nie przedstawił się, ale Nora nie miała wąt­

pliwości, z kim mówi. Jego fryzura, opalenizna, która

podkreślała jeszcze kolor intensywnie niebieskich

oczu, wytworny i najprawdopodobniej piekielnie dro­

gi garnitur, wszystko ją w tym upewniało.

Wsparty lekko o ścianę David Sommer patrzył na

gościa z rozbawieniem.

- Witam, panno Chase. Spóźniła się pani... o nieca­

łe trzy minuty. - Postukał palcem w tarczę zegarka.

- To przez te piątkowe korki na ulicach. Bardzo mi

przykro.

Wpatrywał się w nią nadal, a Norze się zdawało, że

po twarzy błąka mu się ironiczny uśmiech.

- Nie szkodzi. Jeżeli jest za późno, to tylko przeze

mnie. W każdym razie całą winę biorę na siebie.

Zmrużył lekko oczy i przyjrzał jej się nieco uważniej.
- Proszę wejść i trochę odpocząć. - Cofnął się

i zaprosił ją ruchem ręki do środka. - Czy nadal jest

gorąco jak w piecu? - Odwrócił się w stronę okna,

które stanowiło zarazem ścianę pokoju. Za szybą

rozciągał się widok na Central Park. - Zaraz zrobię

pani coś zimnego do picia.

background image

Nora poprosiła o wodę sodową z lodem i kiedy

wyszedł z pokoju, zaczęła kontemplować panoramę

Manhattanu jaśniejącą za morzem zieleni. Chciała

podejść do okna, ale jej uwagę zwrócił stół w rogu

pokoju. Był nakryty na dwie osoby, na karminowym

obrusie, w srebrnych lichtarzach paliły się dwie świece,

z kubełka z lodem wychylała się butelka szampana.

Przy jednym z talerzy leżał mały, pięknie zapakowany

pakuneczek.

Nie potrafiła stłumić w sobie uczucia zawodu. Więc

nabiegała się zupełnie niepotrzebnie.

- Ach, widzę, że sam pan kupił prezent. Mam na­

dzieję, że nie z powodu utraty zaufania do mojej firmy

- powiedziała, kiedy zjawił się z powrotem.

Sommer wyciągnął do niej rękę z przygotowanym

drinkiem. Brzeg szklanki ozdabiał plasterek cytryny.

Podszedł wolno do stołu i jakby od niechcenia spojrzał

na pakuneczek.

- T o nie jest prezent ode mnie. To jest prezent

dla mnie - wyjaśnił, lekko się uśmiechając. - Niech

pani siada, proszę - wskazał na sofę. - Doprawdy,

tak mi przykro, że zrobiła pani taki szmat drogi na

darmo.

Na darmo? Nora usiadła zaintrygowana.

Sommer podszedł do barku i nalał sobie whisky.

- Kobieta, dla której ten prezent był przeznaczo­

ny, poszła sobie - dodał, widząc, że Nora nic z tego nie

rozumie. - Nawet nie zdążyłem wygłosić swojej mowy

pożegnalnej - na jego twarzy pojawił się cierpki uś­

miech - i wręczyć jej... - tu spojrzał na Norę pyta­

jąco.

- Francuskiej pozytywki - podpowiedziała.

background image

- Uroczej francuskiej pozytywki - powtórzył i ski­

nął głową z uznaniem.

Nora nie była pewna, czy z niej kpi, czy mówi

serio.

- Bo tymczasem moja droga przyjaciółka Diana

zorientowała się, do czego zmierzam i postanowiła

przejąć inicjatywę. - Wsunął palec w kokardę wstążki

opasującej pudełeczko, uniósł je i znowu odłożył

na stół.

- Pożegnalny prezent dla mnie. - Pokręcił głową

w zamyśleniu. Podniósł do ust szklankę z whisky i upił

mały łyk.

- Pierwszy raz w życiu zdarza mi się coś podobnego

- oznajmił i szybko spojrzał na Norę.

Nadała swojej twarzy współczujący wyraz, ale

czuła, że zdradza ją ślad uśmiechu w kącikach ust.

- Diana? - spytała obojętnym tonem. - Czy jest

blondynką?

- O właśnie! - wykrzyknął. - Wysoka, szczupła,

piękna... Zupełnie nie w moim typie! - Zerknął spod

oka.

Nora parsknęła śmiechem.

- Pytam, bo zdaje mi się, że minęłyśmy się w win­

dzie - wyjaśniła.

Umoczyła usta w swoim drinku. Miała wielką ocho­

tę dodać, że Diana sprawiała wrażenie bardzo zadowo­

lonej, ale pomyślała sobie, że oszczędzi mu tej wiado­

mości.

- Przykro mi, że ma pan popsuty wieczór - powie­

działa.

- Hmm... Mam i nie mam - zawiesił głos i usiadł

obok niej, zakładając nogę na nogę.

background image

Nora zesztywniała na moment. Ta jego nieoczeki­

wana bliskość była w jakiś sposób porażająca, ale

sprawiała jej przyjemność.

- No cóż - uniósł brwi - zdaje się, oboje doszliśmy

do wniosku, że to nie ma sensu. Tylko ona okazała się

szybsza.

W jego głosie brzmiał ton rezygnaq'i, a może jej się

zdawało?

- Długo byliście razem? - odezwała się nieoczeki­

wanie dla samej siebie.

Natychmiast przestraszyła się swego pytania. Po­

czuła wstyd, że nie potrafi powstrzymać ciekawości.

Spojrzała na Sommera ukradkiem. Nie wydawał się

zdziwiony ani urażony. Był natomiast bardziej przy­

stojny, niż się spodziewała, pomyślała mimowolnie.

- Nie - odpowiedział, jakby czekał na to pytanie.

- Poznaliśmy się kilka miesięcy temu na jakimś przyję­

ciu i niedługo potem znowu spotkaliśmy się w jakiś

okolicznościach towarzyskich. Właściwie zawsze widy­

waliśmy się tylko w takich okolicznościach - uśmie­

chnął się melancholijnie. - W Nowym Jorku niektó­

rych ludzi można spotkać tylko na posiedzeniach rad

nadzorczych albo na koktajlach. Najgorsze, że coraz

więcej kobiet upiera się, by prowadzić właśnie taki

tryb życia.

Nora skinęła głową z powagą, ale jemu zdawało

się, że w oczach dziewczyny dostrzegł iskierki rozba­

wienia. Właściwie dlaczego nie, przemknęło mu przez

myśl. To musi wyglądać dość zabawnie.

Bo i rzeczywiście, jeśli spojrzeć z boku, cała ta

sprawa nie miała sensu. Diana uważała go za utrac-

jusza, podrywacza, niemal playboya. Taką cieszył się

background image

w tym mieście opinią, ale to mu nie przeszkadzało.

Przeciwnie, w stosunkach z kobietami było nawet

wygodne. Aż do dzisiaj, kiedy niezupełnie prawdzi­

wy obraz okazał się czymś, co obróciło się w efekcie

przeciwko niemu. A może taki właśnie jest? Może

to, co w jego mniemaniu jest tylko pozą, stanowi

właśnie prawdę o nim? Może nie ma innego Davida

Sommera?

Po co właściwie zadawać sobie te wszystkie pytania?

- pomyślał z niechęcią. Tak czy inaczej potrzebował

kogoś zupełnie innego. Może kogoś takiego jak Nora?

Z pewnością nie przypomina żadnej z kobiet, z który­

mi bywał ostatnio. Na pewno nie jest tak efektowna

jak Diana, choć, trzeba przyznać, ma w sobie coś

szczególnego. Tak, jest ładna. Bez wątpienia. Gdy

tak stała w drzwiach, zarumieniona i zdenerwowa­

na, wyglądała całkiem pociągająco. I teraz, kiedy

siedzi już spokojna i opanowana, też jest bardzo ład­

na, choć w zupełnie inny sposób. Ma w sobie coś wy­

twornego, wygląda jak dama z renesansowego ob­

razu.

Przez telefon wydawała mu się zupełnie inna, oschła

i zasadnicza. Teraz nie odnosił już takiego wrażenia.

Doprawdy, Nora Chase może się podobać! Jego

dzisiejsze zamówienie musiało jej sprawić spory kło­

pot. Wyczuł to, rozmawiając z nią popołudniu. Może

nawet w jakiś sposób zniechęciło ją do niego. To

akurat ostatnia rzecz, jakiej by sobie życzył.

- Bardzo panią przepraszam. To znaczy, prze­

praszam cię, Noro - poprawił się umyślnie i spojrzał

na nią szybko, starając się zaobserwować jej reakcję,

kiedy zwrócił się do niej po imieniu. - Mam nadzieję,

background image

że nie obrazisz się na mnie za tę poufałość, ale

od tak dawna rozmawiamy ze sobą przez telefon,

że jesteśmy już chyba dobrymi znajomymi - dodał,

zawieszając głos.

- Jeśli chodzi o ścisłość, to zwykle rozmawiał pan

z moją asystentką.

Twarz Nory pozostała nieprzenikniona, choć wy­

dawało mu się, że w jej głosie zabrzmiała jakaś nuta

wahania.

- No tak... Może... Ale „Upominek dla każdego"

- ciągnął dalej nie zrażony - to przecież ty! Ty, z twoją

inwencją, dobrym smakiem, z twoimi pomysłami!

Zawsze trafiasz bez pudła.

- Z tym ostatnim wyjątkiem - uśmiechnęła się

lekko.

Zrobiła ruch, jakby chciała wstać, ale ubiegł ją

i zastąpił drogę.

- Oczywiście pokryję wszelkie koszty. Daj mi tylko

rachunek. Ten ostatni prezent na pewno się nie

zmarnuje. Znam kogoś, komu ta pozytywka bardzo się

spodoba.

- Nie wątpię. - Nora pokiwała głową.
Jej odpowiedź na moment zbiła go z tropu. Chcąc

zyskać na czasie, podszedł do biurka i biorąc z niego

książeczkę czekową, spojrzał pytająco.

- Hmm... nie zastanawiałam się jeszcze nad ra­

chunkiem. - Zrobiła minę, jaką zwykle mają ludzie

przeliczający w myślach pieniądze.

- Dolicz, naturalnie, za ekspresowy termin realiza­

cji zamówienia i zaokrąglij sumę, żebyśmy nie za­

wracali sobie głowy niepotrzebnymi szczegółami.

- Na przykład milion dolarów? - roześmiała się.

background image

Chciał już zaryzykować komplement, że nie byłaby

to wygórowana suma za tak miłe towarzystwo, ale dał

spokój. Uśmiechnął się w odpowiedzi i kiedy powie­

działa rzeczywistą sumę, wypisał czek.

Stanąwszy przed nią, poczuł zapach perfum. Dys­

kretny i subtelny jak ona sama. Zdał też sobie sprawę,

że jej oczy, brązowe, jak mu się wpierw wydawało,

mają odcień orzechowy i że migocące w nich zło-

to-zielone cętki musiały przyprawić niejednego męż­

czyznę o zawrót głowy.

Kiedy wyciągnęła dłoń po czek, przytrzymał go

w palcach na moment.

- Raz jeszcze przepraszam.

- Nie ma o czym mówić, proszę pana.
Więc jednak upiera się przy tym swoim „proszę

pana"... Skoro tak woli... On, w każdym razie, będzie

mówił do niej po imieniu. Nie, nie pozwoli jej teraz wyjść.

- Zjesz ze mną kolację? - spytał i skinął ręką

w stronę stołu.

Twarz Nory pozostała bez wyrazu, tylko lekko

uniesione brwi zdawały się wyrażać naganę, jakby

złożył jej jakąś nieprzyzwoitą propozycję. Niespodzie­

wanie dla samego siebie poczuł się zmieszany.

- Wszystko jest przygotowane - powiedział szyb­

ko, rozkładając ręce. - Zobacz, świece już zapalone,

indyk dochodzi w piekarniku. Zostań, proszę.

Zdał sobie sprawę, że w jego głosie pobrzmiewa

nuta niepotrzebnej natarczywości.

- Mam poczucie, że moje dzisiejsze zamówienie

sprawiło ci kłopot - rzekł, patrząc jej w oczy. - Jeżeli

zostaniesz na kolacji, będzie to dla mnie prawdziwa

przyjemność. Zresztą, tak długo już mamy ze sobą do

background image

czynienia, że chyba najwyższy czas poznać się bliżej

- zniżył głos, starając się, by jego tłumaczenie wypadło

naturalnie, a jednocześnie wprowadzało jakiś bardziej

osobisty akcent.

Na niej jednak zdawało to nie robić żadnego

wrażenia.

- To doprawdy bardzo miło z pana strony - po­

wiedziała, składając starannie czek na pół i chowając

do małej torebki z krokodylej skóry. - Ale może

innym razem. Jeśli mam być szczera, marzę o tym, by

wziąć chłodny prysznic po całym tym dniu.

David pokrył rozczarowanie uśmiechem zrozumie­

nia. Ale już następne słowa Nory sprawiły, że uśmiech

znikł z jego twarzy równie szybko, jak się na niej

pojawił.

- Jestem zresztą pewna, że nie będzie pan miał

kłopotów ze znalezieniem kogoś, kto chętnie będzie

panu towarzyszył - dodała, wyciągając rękę na pożeg­

nanie. - Do widzenia panu.

Zabrzmiało to jak wyzwanie i odprowadzając Norę

do drzwi, David Sommer postanowił sobie, że zrobi

wszystko, by kontakty między nimi nie ograniczyły się

jedynie do spraw zawodowych.

- Do zobaczenia. Wkrótce odezwę się do ciebie

- obiecał już w progu.

background image

ROZDZIAŁ

2

- Dzień dobry, panie Sommer - przywitała go

z uśmiechem recepcjonistka, gdy wchodził przez oszk­

lone drzwi do biur „Sommer International".

- Cześć, Davidzie! Dzień dobry, panie Sommer

- słyszał zewsząd, idąc długim korytarzem do na­

rożnego pokoju, gdzie zdjął marynarkę i zasiadł do

pracy.

David Sommer był tytanem pracy i potrafił zarazić

swoich podwładnych własnym entuzjazmem i energią.

Obcym mógł wydawać się wymagającym i bezwzględ­

nym szefem, ale personel „Sommer International"

wiedział, że dla Davida nie ma życia bez sprawdzania

się w pracy, pokonywania trudności, rozwiązywania

najtrudniejszych problemów. Interesował się wszyst­

kim, co działo się w firmie, i nigdy nie wymagał od

innych więcej niż od siebie samego. Stylem pracy

background image

i charakterem zdobył sobie sympatię i szacunek współ­

pracowników.

Firma architektoniczna Davida Sommera cieszyła

się światową renomą. Przygotowywane przez nią pro­

jekty osiągały wysokie ceny i zdobywały poważne

nagrody. Specjalizowała się w przebudowie budynków

i całych fragmentów zabudowy miejskiej. Nie robiła

tego jednak 7 uszczerbkiem dla wieloletnich mieszkań­

ców. Najpierw ustalała wszystkie najdrobniejsze szcze­

góły z miejskimi i dzielnicowymi urzędnikami, a potem

przystępowała do pracy piętrami, powiększając ist­

niejącą przestrzeń tak, by mogły w niej powstać nowe

pomieszczenia, a poprzedni lokatorzy nie musieli się

wyprowadzać.

Ten rodzaj projektowania okazał się tak praktycz­

ny, że inni architekci poszli jego śladem i podejmowali

podobne przedsięwzięcia. Ale David tylko się z tego

cieszył. Sam nie mógł nadążyć z realizacją zamówień,

więc napawało go dumą, że jego pomysł podchwycono

w całym mieście.

David Sommer zwracał uwagę nie tylko na fun­

kcjonalność swoich projektów. Musiały być funkcjo-

nalne i piękne zarazem, bez względu na to, czy chodzi­

ło o budynki użyteczności publicznej, czy o centralę

jakieś wielkiej firmy.

Tak, David Sommer był czuły na piękno i potrafił je

dostrzec w różnych jego postaciach. To może tłumaczy

fakt, że po dwóch ciężkich spotkaniach i godzinie

pracy nad projektem nalał sobie następną filiżankę

kawy i zatopił się w rozmyślaniach o Norze Chase. To

była rzeczywiście piękna kobieta. Dziwna, trudna,

czasem irytująca, ale bardzo piękna.

background image

Od czasu owego gorącego, piątkowego popołudnia,

gdy spotkań' się po raz pierwszy, przez cały weekend

w Bar Harbor i podczas krótkiej podróży w interesach

do Londynu, często o niej myślał.

Po powrocie do Nowego Jorku zaczął bombar­

dować ją telefonami. Dzwonił codziennie i starał się

namówić ją na spotkanie. Za każdym razem od­

mawiała grzecznie, ale stanowczo, choć nie były to być

może odmowy nieodwołalne. David nie zamierzał

rezygnować. Postanowił uciec się do podstępu. Wpadł

nawet na pewien pomysł i właśnie teraz zamierzał

wcielić go w życie.

- Połącz mnie z firmą „Upominek dla każdego",

Maggie - rzucił do słuchawki.

Maggie oddzwoniła za chwilkę.
- Nory Chase nie ma w biurze, szefie.

- A może jest jej asystentka?
- Niestety też jej nie ma, ale automatyczna sek­

retarka informuje, że zjawi się wkrótce. Spróbować

jeszcze raz za kilka minut?

- Dziękuję, Maggie. Sam zadzwonię do Janice.

Chwała Bogu, że istnieje ktoś taki jak Janice

Lavette, pomyślał David, odkładając słuchawkę. Pod­

czas całej tej telefonicznej pogoni za Norą Janice

wydawała się być po jego stronie.

Pierwszy raz przyszło mu to do głowy, gdy zauwa­

żył, że Janice chętnie informuje go o miejscu pobytu

Nory. Może stanowiło to zresztą jedną z zasad dzia­

łalności firmy „Upominek dla każdego". W razie

potrzeby klient powinien wiedzieć, gdzie można za­

stać Norę Chase, która zawsze jest gotowa przyjść

mu z pomocą. Potrzeby Davida nie miały wiele

background image

wspólnego z zamówieniami, postanowił jednak wyko­

rzystać filozofię, do której firma się odwoływała.

Dwa razy udało mu się wytropić Norę. Po raz

pierwszy znalazł ją w malutkim antykwariacie w Soho.

Zagrodził jej drogę między dwoma stołami z blatami

z białego marmuru.

- O, Nora! Nie miałabyś ochoty zjeść ze mną

obiadu? - rzucił od niechcenia, jakby spotkali się

przypadkiem w najbardziej nieprawdopodobnym

miejscu.

- Panie Sommer - odpowiedziała chłodno - jes­

tem z klientami.

David rozejrzał się wokół i spostrzegł parę star­

szych, wytwornych ludzi.

- Idziecie razem na obiad?

- Nie, ale....
- Wobec tego poczekam, aż będziesz wolna - od­

powiedział nie zrażony.

Stali bardzo blisko siebie, głównie zresztą dlatego,

że sklep nie należał do przestronnych. David słyszał jej

oddech, widział, jak jedwabna, kremowa sukienka

unosi się i opada na piersiach.

- To może trochę potrwać, panie Sommer - za­

uważyła tak lodowatym tonem, że Davidowi uśmiech

zamarł na ustach.

W rozmowie z nim nadal używała oficjalnej formy,

podczas gdy on zwracał się do niej po imieniu.

- Gdy skończę załatwiać sprawy z moimi klien­

tami...

- Pójdziemy na obiad.
- Nie - zaprzeczyła stanowczo. - Będę nadal zaję­

ta robieniem dla nich zakupów. A teraz, zechce pan

background image

wybaczyć, panie Sommer. Jak pan widzi, jestem

bardzo zajęta i muszę wracać do obowiązków.

Zrobiła ruch, by go wyminąć, ale David nie po­

ruszył się ani na krok, więc ich ciała mocno do

siebie przywarły. Na twarzy Nory pojawił się silny

rumieniec.

Drugi raz spotkali się dwa dni temu, w podobnej

sytuacji. Ona znowu była z klientką, tym razem

jadła obiad w małej restauracyjce na Upper West

Side. Dzięki Janice, która bez żadnych oporów prze­

kazywała informaq'e o miejscu pobytu szefowej, Da-

vid znalazł się w tej samej porze przy sąsiednim

stoliku.

Podczas posiłku Nora nie zwracała na niego naj­

mniejszej uwagi, ale David czekał cierpliwie na jakiś

sprzyjający moment. Szczęście uśmiechnęło się do

niego, bo w pewnej chwili kobieta siedząca z Norą

została poproszona do telefonu. Natychmiast zajął

zwolnione przez nią krzesło.

- Nie zabiorę ci wiele czasu - uspokoił ją, widząc

jej niechętne spojrzenie. - Mam interes. Potrzebny mi

jest prezent. Niezwykły, specjalny, jedyny w swoim

rodzaju prezent i myślę, że tylko twoja firma może to

dla mnie załatwić - dokończył poważnym tonem, pa­

miętając, że żarcikami nic z Norą nie wskóra.

- Czy potrzebuje go pan dzisiaj przed ósmą wie­

czór?

Tym razem ona żartowała sobie z niego, ale David

postanowił nie wypadać z roli.

- Prawdę powiedziawszy, potrzebny mi dopiero za

dwa tygodnie. Wiem jednak, że nie przepadasz za

zlecaniami składanymi w ostatniej chwili.

background image

- To rozsądna uwaga, panie Sommer. Co konkret­

nie miałoby to być?

David przeczesał palcami swoją gęstą czuprynę

i starał się zachować poważny wyraz twarzy. Teraz

nadchodził najtrudniejszy moment.

- No właśnie, myślę, że wyjaśnienie tego zajęłoby

mi trochę czasu.

- Panie Sommer...

Było oczywiste, że nie wierzy w ani jedno jego

słowo, ale postanowił się tym nie zrażać.

- Gdybyś zechciała umówić się ze mną na kawę,

powiedzmy jutro rano.

- Jestem pewna, że potrafi pan opisać swoje wyma­

gania od razu, bez spotykania się po raz drugi.

- To niemożliwe - odpowiedział. - Choćby dlate­

go, że pani znajoma właśnie wraca. - David wstał

z krzesła i przedstawił się uprzejmie klientce Nory.

- Zadzwonię do biura i poproszę, by pani asysten­

tka umówiła nas na jutro. Musimy dokładnie omó­

wić całą sprawę, pani Chase. Zatem do zobaczenia

jutro rano.

Nora skinęła głową na pożegnanie, ale nie od­

powiedziała.

- Cóż to za przystojny mężczyzna! - Usłyszał za

plecami głos kobiety, z którą ją zostawiał. - Mam

nadzieję, że łączą was nie tylko interesy.

David uśmiechnął się do siebie na myśl, jak bardzo

te słowa musiały zirytować Norę.

Następny dzień przyniósł tego potwierdzenie. No­

ra Chase przekazała mu przez Janice, że nie ma dla

niego ani jednej wolnej chwili. No cóż, nie wolno się

poddawać. Dzisiaj spróbuje raz jeszcze. Podniósł

background image

słuchawkę i wykręcił numer, który znał już na pa­

mięć. Usłyszał zdyszany głos Janice. Właśnie wróci­

ła do biura. Poprosił ją, aby go umówiła z Norą na

następny dzień w południe, w kawiarence tuż obok

niego.

- Dlaczego dajesz mu się wciągać w całą tę absur­

dalną grę? - pytała Nora z gniewem w kilka godzin
później.

- Chciał omówić jakieś zlecenie - odpowiedziała

stropiona Janice.

- Równie dobrze może omówić to z tobą.
- Niestety, z przykrością stwierdzam, że jemu wca­

le nie zależy na omówieniu czegoś ze mną - westchnęła

Janice.

Nora zdjęła żakiet i powiesiła go na oparciu krzesła

w rogu pokoju.

- Powiedziałam mu wyraźnie kilka dni temu, że

z łatwością można omówić wszystko przez telefon.
- Nora opadła ciężko na sofę.

- Twierdzi, że nie chodzi o jakieś zwykłe zlecenie.

Podobno musi ci pokazać, o co dokładnie mu chodzi,

i opisać to szczegółowo.

- Świetnie. Niech opisze wszystko tobie.

- Mówiłam ci już, Noro. On chce ciebie.
- Nie mam najmniejszej wątpliwości - roześmiała

się Nora. -1 nie chodzi mu wcale o zlecenie. Chce

umówić się ze mną na obiad.

- Nie, nie masz racji - zaprzeczyła żywo Janice.

- Jest już umówiony na obiad. O pierwszej. Z tobą

chce się spotkać wcześniej i załatwić sprawę przy

kawie.

background image

- A ty mu oczywiście wierzysz. - Nora pokiwała

głową i westchnęła ciężko.

- Oczywiście - potwierdziła Janice. - Ja nigdy się

nie mylę, Noro. Chodzi mu o jakiś bardzo specjalny

upominek. A co do konieczności osobistego omówie­

nia całej sprawy z tobą, to mogę się nawet założyć, że

coś w tym musi być - dodała.

- Nie mam ochoty na takie zabawy, Janice. Widzę,

że pan Sommer ma duży dar przekonywania - dodała,

spoglądając na swoją asystentkę sponad zsuniętych na

nos okularów.

- To przez ten jego głos - przyznała się bez oporów

Janice. - Zresztą sama nie wiem, co w nim jest, ale

strasznie na mnie działa.

Nora wstała z miękkiej sofy i podeszła do swojego

biurka. Chciała wziąć się do pracy i uciąć wreszcie tę idio­

tyczną wymianę zdań. Ona też znała siłę tego głosu. Tym

głosem David Sommer przyciągał uwagę wszystkich, za­

łatwiał wszystko co chciał, interesy w biurach, najlepsze

miejsca w samolocie, najlepszy stolik w przepełnionej

restauracji, najlepszy pokój w hotelu, w którym już nie

było wolnych miejsc. Tym głosem uwodził też z pewnoś­

cią kobiety, ale w jej przypadku to mu się nie uda.

- Sama przyznałaś, że fantastycznie wygląda- cią­

gnęła Janice.

Nora popatrzyła z rezygnacją przed siebie.
- Czasem myślę sobie, że powinnyśmy jednak

pracować w dwóch oddzielnych pokojach.

Janice wcale nie zraziła się tą uwagą i nie zamierzała

zmienić tematu. Mimo to Norze udało się wyłączyć

i nie zwracać uwagi na jej paplaninę, przynajmniej do

końca tego pracowitego dnia.

background image

Nazajutrz Janice podjęła wątek dotyczący Davi-

da Sommera, tak jakby dopiero co przerwały rozmo­

wę.

- Myślę, że naprawdę mu się podobasz - oświa­

dczyła, gdy nadeszła pora wyjścia Nory na umówioną

kawę.

- Coś takiego - skrzywiła się Nora, poprawia­

jąc makijaż przed lustrem. - Czy to nie ty zapewnia­

łaś mnie wczoraj, że to spotkanie, które zaplano­

waliście we dwójkę, ma dotyczyć wyłącznie intere­

sów?

- Bo to prawda. Ale ja mówię ogólnie.
- Co to znaczy ogólnie?

- Podobasz mu się, to jasne. Ścigał cię po całym

mieście i był w tym bardzo wytrwały. Myślę, że zasłużył

sobie na to, żebyś zjadła z nim obiad.

- Mylisz się, moja droga - przerwała jej Nora,

kładąc odrobinę różu na policzki. - Zmuszając mnie

do spotkania, chce coś udowodnić sobie.

- Co takiego? - Janice podniosła wzrok znad biur­

ka i spojrzała na Norę.

- Pamiętasz tamten wieczór, kiedy go poznałam?

- spytała Nora i nie czekając na odpowiedź, mówiła

dalej: - Został potraktowany zupełnie bezceremonia­

lnie przez pewną kobietę, z którą zamierzał zerwać.

A ja byłam tego świadkiem.

- I co z tego?
- To całkiem proste. Musi odzyskać swoje po­

czucie męskiej wyższości. Byłam świadkiem jego klę­

ski. Teraz chce mnie zawrócić w głowie - aczkolwiek

na krótko.

Janice długo patrzyła na Norę, zanim się odezwała.

background image

- Wiem, że jesteś ode mnie starsza, bardziej do­

świadczona, dojrzalsza, że masz więcej zdrowego

rozsądku i rozwagi...

- Dosyć już tego podlizywania się - przerwała jej

Nora ze śmiechem. - Mów wreszcie, o co ci chodzi.

- W życiu nie słyszałam równie dziwacznych ar­

gumentów. On niczego nie stara ci się udowodnić.

Po prostu podobasz mu się. Przyjmij to do wia­

domości, Noro.

Nora spojrzała na swoje odbicie w lustrze, a potem

szybko się odwróciła. Wyglądała zupełnie dobrze. Nie

zamierza tracić czasu na jakiś specjalny makijaż dla

Davida Sommera.

- Mężczyźni pokroju Davida Sommera ciągle mu­

szą coś udowadniać samym sobie, światu i, co naj­

ważniejsze, swojemu własnemu ego. Dobrze rozumiem

Davida Sommera. Przywykł dostawać zawsze to,

co chce, nawet jeśli przychodzi mu płacić bardzo

wysoką cenę.

Janice złapała się obiema rękami za głowę.

- Ratunku, Noro, to wszystko jest dla mnie zbyt

skomplikowane. Ja po prostu sądziłam, że to przy­

stojny, bogaty mężczyzna o bardzo uwodzicielskim

głosie.

- No tak, oczywiście, cały ten opis się zgadza

- przytaknęła Nora - ale oprócz tego z pewnością

cały czas dba o to, żeby jego wizerunek był do­

statecznie męski. - Uśmiechnęła się krzywo do swo­

jego odbicia w lustrze. - Byłby zachwycony, gdybym

zakochała się w nim do szaleństwa, a on potem

mógłby dać mi któregoś dnia pożegnalny prezencik

na otarcie łez.

background image

- Och, Noro - wtrąciła Janice. - On tylko chce cię

zaprosić na kawę.

- No tak, dobrze. Może przedstawiłam to nazbyt

dramatycznie, zgoda. Mam w każdym razie nadzieję,

że jak już z nim wreszcie się spotkam, to może

przestanie mnie ścigać po całym mieście.

- No proszę - zachichotała Janice. - Jeśli jesteś

tak nieczuła na jego uroki i męczą cię jego ciągłe

telefony, to czemu tkwisz tyle czasu przed lustrem

i poprawiasz każdy szczegół makijażu?

- Staram się po prostu dbać o wizerunek firmy,

moja droga - odpowiedziała chłodno Nora, nie dając

po sobie poznać, że uwaga asystentki wytrąciła ją

z równowagi.

Janice zamyśliła się na krótką chwilę, a potem

spojrzała jej prosto w oczy.

- Być może zabrzmi to impertynencko, ale chcę ci

powiedzieć, że pleciesz bzdury.

W tej samej chwili rozległ się dzwonek telefonu

i Janice szybko podniosła słuchawkę, aby uniknąć

gniewnej odpowiedzi szefowej.

- „Upominek dla każdego", w czym mogę pomóc?

- powiedziała do słuchawki, a potem kiwnęła ręką

Norze na pożegnanie i rzuciła za nią półgłosem:
- Pozdrów ode mnie Davida.

W drodze na spotkanie Nora spoglądała przez

szybę taksówki na dobrze znane ulice. Nagle na

jednym z budynków dostrzegła tablicę z napisem

informującym, że jest to realizacja projektu „Sommer

International". Rzuciła okiem do góry, a potem

odwróciła się do tyłu, żeby raz jeszcze spojrzeć na

budynek. W niczym nie przypominał tych potworków

background image

architektonicznych, które ostatnimi czasy tak zeszpe­

ciły wygląd wielu części Nowego Jorku. Styl miał

nowoczesny i tradycyjny zarazem, znakomicie paso­

wał do otaczającej go zabudowy z lat pięćdziesiątych.

Był naprawdę piękny.

Nic w tym dziwnego, pomyślała sobie Nora, sado­

wiąc się znowu wygodnie na siedzeniu taksówki,

przecież David Sommer lubi piękno, a świadczy o tym

choćby urodziwa, jasnowłosa Diana.

Nora zjawiła się na miejscu pięć minut przed

czasem. Zsunęła z nosa ciemne okulary i rzuciła

okiem do środka. Przechodziła obok tego niewiel­

kiego lokaliku przy Second Avenue wiele razy, ale

nigdy do niego nie wstąpiła. Teraz rozglądała się

dookoła z prawdziwą przyjemnością. Kawiarenka

była przytulna, urządzona w stylu belle epoąue. Dzi­

wne, nie podejrzewała Davida Sommera o takie gus­

ta, ale cóż, Janice przecież ciągle jej powtarza, że

wcale go nie zna.

Była pewna, że Sommer każe jej na siebie czekać,

rozważała nawet przez chwilę, czy nie spóźnić się

trochę. Spóźnianie nie było jednak w jej stylu. Ku

swemu zaskoczeniu spostrzegła Davida siedzącego już

przy stoliku w zaciemnionym rogu kawiarni.

Na widok Nory wstał i ruszył w jej stronę. Był

naprawdę przystojnym mężczyzną, musiała to przy­

znać, zresztą nie po raz pierwszy. Jasny, lekki gar­

nitur świetnie przylegał do atletycznej sylwetki,

a niebieska koszula podkreślała intensywny błękit

oczu.

- Tak się cieszę, Noro, że znalazłaś dla mnie trochę

czasu - powiedział na powitanie.

background image

Błysk w jego oku od razu jej uświadomił, że David

dobrze wie, ile się musiał napracować, żeby to osiąg­

nąć. Postanowiła utrzymać dystans za wszelką cenę,

więc spojrzała na niego z chłodną, rzeczową uprzej­

mością i energicznie uścisnęła jego dłoń.

- Mam nadzieję, że podoba ci się to miejsce. Nigdy

nie ma tu tłumów, co ma swoje zalety - dodał, siadając

naprzeciwko niej.

- Ma pan całkowitą rację - musiała przyznać No­

ra, podziwiając raz jeszcze gustowny wystrój kawia­

renki, jej przyciemnione oświetlenie, bogactwo i róż­

norodność rozmieszczonych wszędzie doniczek z roś­

linami.

- Napijesz się kawy? - spytał David.

- Straszny dziś upał. Może raczej kawy mrożonej.
- Świetny pomysł. - David przywołał kelnera

i zamówił kawę dla nich obojga. Potem zwrócił się

znowu w stronę Nory. Starał się, by jego spojrzenie

lub ton głosu nie zdradziły, jak bardzo mu się podo­

ba.

- Naprawdę świetnie, że możemy wszystko omó­

wić osobiście, Noro, bo chodzi o pewne bardzo

ważne dla mnie zlecenie. - David nie mógł po­

wstrzymać uśmiechu zadowolenia. Ona też się do

niego uśmiechnęła, ale zdawkowo, z chłodną uprzej­

mością.

Kelner przyniósł zamówione kawy i Nora z praw­

dziwą przyjemnością pociągnęła duży łyk ze swojej

filiżanki.

- Proszę mi w takim razie powiedzieć, panie Som-

mer, cóż to za niezwykły prezent? Co miałabym dla

pana zdobyć?

background image

- Lamę - odparł spokojnie David, próbując swojej

kawy.

Żądanie niemożliwe do spełnienia. Można je spo­

kojnie odrzucić. Co za ulga. Nora miała wybuchnąć

śmiechem, powstrzymała się jednak.

- Przykro mi, panie Sommer - zaczęła rzeczowym

tonem - ale firma „Upominek dla każdego" prze­

strzega rygorystycznie pewnych zasad. Nigdy, w żad­

nym wypadku, nie zajmujemy się żywymi zwierzętami.

Będzie pan musiał zdobyć swoją lamę za pośrednict­

wem kogo innego. Jestem pewna, że Janice pomoże

panu znaleźć odpowiedni adres - zakończyła uprzej­

mie, lecz stanowczo.

- Nie, Noro - zaprzeczył David, przyglądając jej

się badawczo. - Będę nalegał, żebyś to ty znalazła dla

mnie tę lamę.

Tym razem Nora spojrzała na niego z prawdziwym

rozbawieniem.

- Obawiam się, że to nie będzie możliwe. Trzy­

mamy się ustalonych zasad i nie robimy wyjątków dla

nikogo. Nawet dla pana.

David patrzył na nią z zupełnym spokojem. Napawał

oczy jej widokiem. Miała dzisiaj na sobie elegancką,

beżową spódnicę z lnu i jedwabną, bladozieloną bluzkę.

Ciemne włosy zaczesała do tyłu i w tym uczesaniu jej

oczy wydawały się jeszcze większe niż zwykle. Bardzo

był z siebie dumny, że jednak udało mu się skłonić ją do

spotkania. Teraz jest dla niego chłodna, nie ma naj­

mniejszej ochoty spełnić jego życzenia i właśnie zbiera

się do wyjścia. Nic z tego. To jej się nie uda.

- Nie mam na myśli żywej lamy - wyjaśnił. - Cho­

dzi mi o broszkę.

background image

Zdawało mu się, że na twarzy dziewczyny dostrzegł

leciutki grymas zawodu. Teraz nie będzie mu mogła

odmówić.

Nora szybko wyciągnęła notes z torebki i zaczęła

robić notatki.

- Proszę dać mi kilka wskazówek.
- Nie chciałbym niczego bardzo dużego. To powin­

na być raczej mała broszka, bo przeznaczona jest dla

bardzo drobnej kobiety.

Nora rzuciła mu przeciągłe spojrzenie, ale postano­

wiła trzymać język za zębami.

- Chciałbym również, żeby była wysadzana szla­

chetnymi kamieniami, mech to będzie jeden rodzaj

kamieni. Zresztą zdaję się tu na ciebie. Wolę oczywiś­

cie, żeby to była jakaś stara robota, ale nie wiem, czy

znajdziesz coś takiego. W każdym razie nie chcę

niczego banalnego. Musi to być egzemplarz jedyny

w swoim rodzaju.

- Ani przez chwilę nie sądziłam, że mogłoby być

inaczej - powiedziała Nora, spoglądając na rysunek,

jaki zrobił tymczasem na kartce jej notesu. - To

całkiem dobre.

- Jestem przecież architektem. Najlepsi z nas są

artystami - dodał ze śmiechem bez cienia skromności.

- Mogę liczyć na twoją pomoc?

- Oczywiście. Jeśli sama niczego nie znajdę, jeden

ze współpracujących ze mną jubilerów zrobi z pewnoś­

cią coś odpowiedniego.

- Zgoda, ale niech to będzie ostatecznym rozwiąza­

niem. Dużo bardziej zależy mi na pięknej starej broszce.

- Rozumiem. Zrobię, co w mojej mocy. Potrzebuje

pan broszki za dwa tygodnie?

background image

- Tak, bo za dwa tygodnie pewna niezwykła dama

opuszcza to miasto.

Nora rzuciła mu ciężkie spojrzenie.

- Myślisz pewnie, że to następny pożegnalny pre­

zent dla kolejnej przyjaciółki?

- To naprawdę nie moja sprawa, panie Sommer

- odpowiedziała, odwracając szybko wzrok.

- Wiem, ale chciałbym ci opowiedzieć o tej kobie­

cie, o Maggie. Ona zajmuje specjalne miejsce w moim

życiu.

- Naprawdę, panie Sommer...

- Maggie była moją sekretarką przez pięć lat

- ciągnął dalej, nie zrażony jej zachowaniem. - Praw­

dę mówiąc, ściągnąłem ją do siebie z innej firmy

architektonicznej. Była moją prawą ręką, więcej, moi­

mi obiema rękami. Teraz, w wieku sześćdziesięciu

pięciu lat postanowiła przejść na emeryturę i pojechać

do Peru. To może trochę zwariowany pomysł, ale

Maggie ubóstwia podróżować i zawsze bardzo chciała

zobaczyć Machu Piechu. Pomyślałem, że pożegnalny

prezent może powinien nawiązywać do tej podróży.

Spodziewając się, że Maggie to kolejna Diana,

Nora nie ukrywała lekkiego zaskoczenia. W głębi

duszy odczuła ulgę.

- Maggie musi być wspaniałą kobietą. Zapewniam

pana, że za dwa tygodnie będzie pan miał odpowiednią

dla niej broszkę.

- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, Noro. Jak

zawsze.

Wszystko zostało ustalone. W tej samej chwili

zjawił się kelner, informując Davida, że stolik zamó­

wiony na obiad jest już gotowy.

background image

Wstając z krzesła, Nora pomyślała, że wszystko

poszło lepiej, niż się spodziewała.

- Dziękuję panu za kawę i za zlecenie. Zamówił pan

wspaniały prezent.

- Chciałbym cię prosić o coś jeszcze - zaczął Da-

vid. Nora spojrzała pytająco, a on pomyślał, że nigdy

w życiu nie widział tak pięknych, wielkich oczu.

- Chciałbym, żebyś zechciała zjeść ze mną obiad.

To nagłe zaproszenie zaskoczyło ją kompletnie.
- To znaczy, że ten zamówiony na pierwszą stolik

jest przeznaczony dla nas?

- T a k .
- Panie Sommer, zgodziłam się przyjść na to spot­

kanie, bo uwierzyłam, że nie chodzi tu o pretekst, by

umówić się ze mną na randkę.

- To nie był żaden pretekst. Spotkaliśmy się, żeby

omówić prezent dla Maggie. Dopiero teraz zapraszam

cię na obiad.

- Jest pan niepoprawny, panie Sommer.

Nora nie czuła jednak złości. W gruncie rzeczy była

nawet zdumiona jego wytrwałością. Nie ma sensu

znowu się z nim kłócić. Tym bardziej, że niełatwo go

przekonać.

- Z przyjemnością zjem z panem obiad - powie­

działa z uśmiechem.

Tym razem to David dał się zaskoczyć. Spodziewał

się, że przyjdzie mu użyć wszelkich możliwych ar­

gumentów, by ją do tego nakłonić. Spojrzał roz­

promieniony.

- I jeszcze jedna prośba, Noro.

Popatrzyła na niego wyczekująco.
- Mów do mnie po imieniu.

background image

Postanowili nie zmieniać stolika i zjeść obiad w tym

samym miejscu, gdzie tak dobrze im się rozmawiało

przy kawie. David nie chciał zrobić niczego, co mogło­

by popsuć przyjazne nastawienie Nory. Zbyt długo

musiał czekać na to spotkanie.

- Często tu przychodzę - odezwał się - i gwaran­

tuję, że mają świetnego kucharza.

Tak było w istocie. Jedzenie okazało się pyszne.

David cały czas dopytywał się o firmę. Nie były to

jednak wscibskie ani natarczywe pytania. Chciał po

prostu dowiedzieć się czegoś o Norze, chciał też, żeby

się odprężyła, mówiąc o znanych sobie sprawach.

Trafił w dziesiątkę. Dziewczyna z przyjemnością opo­

wiadała o swojej pracy i rozmową wyraźnie sprawiała

jej przyjemność.

- Cieszę się, że jednak udało nam się spotkać,

bo muszę przyznać, że przez telefon nie robiłaś mi

wiele nadziei - powiedział z uśmiechem przy dese­

rze.

- Zawsze staram się spotykać z klientami i dowie­

dzieć się o nich jak najwięcej - wyjaśniła Nora.

- Dlaczego więc mnie unikałaś?

Nora powoli przełknęła porcję deseru

- Nie chodzi mi o randki, Davidzie. - Po raz

pierwszy, choć z ociąganiem, zwróciła się do niego po

imieniu. - Powinnam dobrze znać moich klientów,

żeby wiedzieć, czego ode mnie oczekują.

- Ja też jestem twoim klientem. - David spojrzał

jej prosto w oczy i zmusił do spuszczenia wzro­

ku. - Dlaczego właściwie nie poznaliśmy się wcześniej,

przed dwoma laty, kiedy pierwszy raz zwróciłem się do

firmy „Upominek dla każdego"?

background image

- Nie chciałeś się ze mną widzieć.

- Co takiego? - Nie wierzył własnym uszom.

- Zaproponowałam spotkanie w twoim lub mo­

im biurze, ale odmówiłeś. Powiedziałeś, że nie masz

czasu i że świetnie możemy załatwić sprawę przez

telefon.

- Dobry Boże! - zawołał zdziwiony. - Co za głu­

piec ze mnie. No cóż, nie czas zamartwiać się starymi

błędami, trzeba się cieszyć, że wreszcie jednak się

spotkaliśmy i spędziliśmy już razem - rzucił okiem na

zegarek - bardzo miłe dwie godziny.

- Ponad dwie, muszę już wracać.
David chwycił ją za rękę. Chciał ją po prostu prze­

konać, żeby została, ale natychmiast poczuł, że nie

spodobał jej się ten gest. Szybko cofnął dłoń.

- Nie odchodź, dopóki nie ustalimy dalszych pla­

nów. Chciałbym zobaczyć cię znowu, Noro. Chciał­

bym spotykać się z tobą jak najczęściej. - Jego spoj­

rzenie i głos były pełne czułości.

Nora odetchnęła głęboko, szykując się do wyrecy­

towania długiej litanii wymówek.

- Davidzie, potraktuj dzisiejszy obiad jako zupełny

wyjątek, bo...

- Wiem, wiem, zasady, na jakich opiera się fir­

ma, wykluczone randki z klientami, i tak dalej. Ale

dobrze wiesz, że to inny przypadek. Z początku

bałem się, że po prostu mnie nie lubisz, ale dzisiaj

przekonałem się, że to bzdura. Dobrze nam było

razem. Ja przynajmniej czułem się znakomicie - do­

kończył, patrząc na nią uważnie i czekając na od­

powiedź.

- Ja również, Davidzie - przyznała po chwili.

background image

- Wiec o co chodzi? Może o Dianę?

- Sama nie wiem.

- Nie widziałem jej od tamtego wieczoru, ona też

się do mnie nie odezwała. - David poczuł, że musi

przekonać Norę, że jego związek z Dianą nigdy nie był

niczym poważnym. - Kompletnie do siebie nie paso­

waliśmy. I świetnie o tym wiedzieliśmy. Ona przepada­

ła za przyjęciami, lubiła pokazywać się w znanych

miejscach. Pozornie sprawialiśmy wrażenie dobranej

pary, a naprawdę nie mieliśmy sobie nic do powiedze­

nia. Tak wiele nas różniło.

- Wyglądało to rzeczywiście inaczej. Teraz zaczy­

nam rozumieć.

- Może źle mnie oceniasz również w innych spra­

wach?

- Naprawdę nie wiem - odparła wymijająco. Nie

miała ochoty na poruszanie zbyt osobistych wąt­

ków.

- Powiedz, co o mnie myślisz - nalegał David, ale

widział, że i tym razem nie uzyska odpowiedzi. - Dob­

rze, wiec ja ci powiem. - Odsunął się z krzesłem do

tyłu, wyciągnął przed siebie długie nogi i założył ręce

na piersi. - Myślisz, że jestem wymagający, rozrzutny

i zepsuty.

Nora mogła się tylko uśmiechnąć. Trafił bez pu­

dła.

- Zawsze zdobywam to, czego chcę - powiedział

dobitnym tonem. - To dla mnie ważne, ale czyż nie

jest to ważne dla każdego?

- Tak - zgodziła się - ale w pewnych granicach.

David zamyślił się na chwilę, jego błękitne oczy

pociemniały.

background image

- Naprawdę liczy się dla mnie tylko piękno.

Wiem, że to brzmi pretensjonalnie, ale to prawda.

Dlatego chcę zdobyć najpiękniejszy prezent dla Mag-

gie. Dlatego moje biura są najładniejsze w mieście.

Dlatego jestem architektem. Chciałbym zniszczyć ca­

łą brzydotę, jaka jest na świecie, wyrwać ją z korze­

niami.

- Nawet mówisz o tym z pasją - powiedziała łago­

dnie Nora.

- Zrozumiałabyś dlaczego, gdybyś wiedziała, gdzie

dorastałem. Małe, ponure, brzydkie miasteczko. Jak

okiem sięgnąć dookoła rozciągały się fabryki, magazy­

ny, kopalnie. Przysięgłem sobie, że tam nie zostanę i że

zabiorę stamtąd moją matkę.

- Udało się? - chciała wiedzieć.
- Tak. Moi rodzice mieszkają dziś na Florydzie,

wśród kwiatów i bujnej zieleni, żaden smog nie za­

słania im słońca, powietrze jest wolne od obrzydliwych

wyziewów, wokół nie piętrzą się hałdy żwiru ani nie

rosną skarlałe, chore drzewa. A tak właśnie było

w moim rodzinnym mieście.

- Okropność. - Nora wzdrygnęła się i wspo­

mniała własne dzieciństwo w pięknym Nowym Or­

leanie.

- Tak, to było okropne, ale i zbawienne w pewien

paradoksalny sposób. Wychowywałem się w brzydkim

domu, podobnym do wszystkich innych wokół. Na­

prawdę wierzę, jestem przekonany, że można umrzeć

z powodu brzydoty, gdy ta brzydota otacza cię ze­

wsząd, nie daje ci chwili wytchnienia, wciska się

w każdą sekundę twego życia. Otóż postanowiłem nie

dać się jej zabić i dzięki temu zdołałem uciec z tego

background image

okropnego miejsca. Zdobyłem stypendium Uniwer­

sytetu Yale i zacząłem projektować inne budynki

- budynki, które zdobią otoczenie, a nie szpecą.

Nora siedziała zasłuchana, widząc oczyma wyobra­

źni małego chłopca, o którym opowiadał.

- Przepraszam, że zanudzam cię tymi opowieś­

ciami - dokończył z bladym uśmiechem.

- Wcale się nie nudzę. Wprost przeciwnie. Rozu­

miem cię teraz dużo lepiej. Wiesz, sądziłam, że po­

chodzisz z zamożnej rodziny, nawykłej do wydawania

poleceń i zarządzania ludźmi.

- Czasami pasuję do tego obrazka, Noro - po­

kiwał z rezygnacją głową. - Od sukcesów ludziom

przewraca się w głowie. Ale musiałem ciężko i dłu­

go pracować, żeby zdobyć moją dzisiejszą pozyc­

je.

- Jesteś człowiekiem pełnym determinacji.

- Teraz dopiero może zaczynasz rozumieć, jaki

jestem naprawdę, Noro - powiedział z ulgą, a w jego

oczach dostrzegła błysk dumy.

Wyszli z kawiarenki. David ujął dziewczynę pod

rękę.

- Czy mogę odprowadzić cię do domu? - spytał.

Nora spojrzała na niego zdumiona. - Chciałbym po­

kazać ci, co rozpocząłem właśnie budować przy First

Avenue.

- Nie byłam w biurze od kilku dobrych godzin

- powiedziała, patrząc na zegarek, ale nie zdobyła się

na żaden stanowczy protest.

- Wobec tego następne pół godziny nie stanowi już

wielkiej różnicy. Przyznaję, że to jest spisek i zasadzka.

Mam nadzieję, że widząc ten nowy budynek, wpad-

background image

niesz w taki zachwyt, że zgodzisz się umówić ze mną na

kolację.

- To niemożliwe, Davidzie, mam już plany na

dzisiejszy wieczór, ale chętnie przejdę się z tobą na

First Avenue. Chcę zobaczyć, jak ziszczają się marze­

nia z dzieciństwa.

background image

ROZDZIAŁ

3

- Nie uwierzę, że nie masz żadnego pomysłu, Noro.

- Właściciel sklepu z pamiątkami, wysoki, szczupły

mężczyzna po pięćdziesiątce, podszedł do niej z uśmie­

chem na wysuszonej i opalonej twarzy. - Za dobrze cię

znam, żebym dał się na to nabrać.

- Niestety, to prawda, Maurice. Nie mam naj­

mniejszego pojęcia.

Im dłużej szperała po ciasno zastawionych półkach,

tym większą czuła irytację.

- Powiedz, co by to miało być, a stary Maurice na

pewno coś wymyśli. - Starszy pan pochylił się nad nią

konfidencjonalnie.

W tej samej chwili zabrzmiał dzwoneczek przy

drzwiach i do sklepu wszedł ktoś nowy, ale Maurice

skinął tylko na jednego ze swoich pomocników, nie

odstępując Nory ani na krok.

background image

- Książę i księżna, moi stali klienci, zamierzają

popłynąć w dwutygodniowy rejs jachtem swoich

przyjaciół i chcieliby zrobić gospodarzomi jakiś pre­

zent, a ja naprawdę nie mogę wpaść na żaden po­

mysł. Tym razem jestem w kłopocie. - Nora przy­

gryzła wargi.

Maurice potarł w zamyśleniu podbródek.
- Zapewne wybierają się na jakąś wyspę?
- Tak, zamierzają dopłynąć do jednej z wysepek

u wybrzeży Grecji, a może Turcji, nie jestem pewna.

- Co za nuda! - wykrzywił się Maurice. - Wyob­

raź sobie tylko, jakie tam można zrobić zakupy. Ciągle

tylko muszle, gąbki, perły - zachichotał. - Kulturalni

i cywilizowani ludzie powinni zdawać sobie sprawę, że

prawdziwie piękna jest tylko prawdziwa sztuka.

Nora nie mogła powstrzymać uśmiechu.

- Prezentem mogłoby być coś, co sprawia przyjem­

ność po powrocie z długiej wycieczki po jakichś

zabytkowych ruinach.

- Mam! Jakaś gra, która umili im długie wieczory

na bezwietrznym morzu. - Maurice podniósł trium­

falnie palec w górę. - Zobacz, może to?

Podszedł do jednej z dolnych półek i schyliwszy się,

wydobył z niej niewielkie pudełko. Otworzył je i oczom

Nory ukazała się szachownica z kompletem misternie

rzeźbionych figur.

- Spójrz tylko, co za cudo!

Nora odetchnęła z ulgą.
- Doprawdy, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła,

Maurice. Teraz mogę nareszcie iść do domu i przebrać

się. Jestem z kimś umówiona na obiad. - Spojrzała

nerwowo na zegarek.

background image

- Rozumiem, że to przystojny, wysoki brunet.

- Maurice mrugnął porozumiewawczo.

- Właśnie ktoś taki. - Nora uśmiechnęła się w od­

powiedzi. - Zawsze podziwiam twoją intuicję, Mau­

rice. Ale to spotkanie czysto zawodowe - westchnęła

z udanym żalem.

- Co za szkoda! - Maurice wykrzywił usta w gry­

masie udanego współczucia.

Zawiązywała właśnie pasek lekkiej, wzorzystej,

bawełnianej sukienki, kiedy dobiegło ją wołanie Ja-

nice.

- Już dochodzi dwunasta. Jak będziesz się tak

grzebała, to się spóźnisz!

- Najwyżej poczeka! - odkrzyknęła w kierunku

półotwartych drzwi.

Przejrzała się uważnie w lustrze i uśmiechnęła

z aprobatą. Mimo że całe lato przesiedziała w mieście,

zdążyła się trochę opalić. Szczupłe ramiona przykryte

zaledwie wąskimi ramiączkami sukienki były złocisto-

brązowe. Wsunęła na rękę szeroką bransoletę i skinęła

głową z zadowoleniem. Przybliżyła się do lustra i leciu-

teńko podmalowała usta.

- Co za tupet! - Janice zdawała się naprawdę zde­

nerwowana. - Albo jesteś strasznie pewna siebie, albo

musisz być pewna jego.

- Ani jedno, ani drugie! - krzyknęła, odwracając

głowę. - Żartuję tylko, Janice. Już zaraz wychodzę!

Szybkim ruchem grzebienia przeczesała włosy,

a potem zgrabnie ściągnęła je w koński ogon. Okręciła

zwykłą czarną aksamitką. Raz jeszcze rzuciła szybkie

spojrzenie w lustro. Te przygotowania do spotkań

background image

z Davidem zabierają za każdym razem coraz więcej

czasu, pomyślała.

- No, nareszcie - powitała ją Janice z przekąsem,

kiedy wynurzyła się ze swego pokoju. - Wyglądasz

nieźle, ale nie powiem, żeby ten rezultat został osiąg­

nięty T* reteidcwym \mpte.

- To przez ten upał - rzuciła pojednawczo Nora.

- Człowiek rusza się jak mucha w smole. Koniec

września i taki skwar!

Janice jednak nie podjęła tego tematu.

- Tak, tak... - powtórzyła, przyglądając jej się kry­

tycznie. - Te obiady z Davidem zrobiły się już stałym

punktem programu.

- No, nie przesadzaj - zaoponowała Nora.

Nie wypadło to przekonująco. Spotykali się prze­

cież przynajmniej raz w tygodniu od ponad miesią­

ca.

- Zresztą podczas tych obiadów załatwiam inte­

resy - wzruszyła ramionami.

To przynajmniej jest prawda, pomyślała. Najpierw

futro z lamy dla jakiejś ekscentrycznej przyjaciółki,

prawdziwy sukces, potem prezent dla rodziców na

ich rocznicę ślubu, imieninowy podarunek dla kreś­

larza...

- Ale chyba nie powiesz mi, że spotkania z Davi-

dem nie sprawiają ci przyjemności.

- No, spotkania jak spotkania - odparła Nora

wymijająco. - David Sommer jest miły, inteligentny,

dowcipny, ale przede wszystkim jest naszym stałym

klientem, i to jednym z najlepszych, jak dobrze

wiesz - dokończyła, widząc ironiczne spojrzenie Ja­

nice.

background image

- Dlaczego nigdy nie pójdziesz z nim na kolację?

Albo do teatru! Przecież to jasne, że facet szaleje

za tobą!

- To tylko twoje przypuszczenia, Janice. Poza tym,

jeśli nawet tak jest, to oboje potrzebujemy trochę

czasu. Nie widzę w tym niczego złego, przeciwnie.

- A on? - Dziewczyna rzuciła zaczepnie.
Nora wzruszyła ramionami. Otworzyła pudernicz-

kę i nieco upudrowała policzki. Postanowiła nie od­

powiadać na to pytanie.

Janice też milczała. Czuła, że posunęła się może zbyt

daleko. Postanowiła na wszelki wypadek zmienić nieco

temat.

- Podobno David jest teraz bardzo zajęty przy

tym projekcie w East Side? - spytała pojednawczym

tonem.

- Tak - przytaknęła Nora. - Ma zupełnego fioła

na tym punkcie. To pochłania mu mnóstwo czasu.

Przypomniała sobie chwilę, kiedy podczas ich

pierwszego spotkania zaproponował przejażdżkę do

East Village. Po drodze z wielkim ożywieniem opo­

wiadał o swoim projekcie uratowania starych do­

mów, które nadają charakter tej dzielnicy, i dlatego

trzeba zrobić wszystko, żeby pozostawić je tam,

gdzie były.

Wszelkie nowe budynki, mówił, powinny odzna­

czać się jak największą prostotą, aby nie zdominować

tradycyjnego otoczenia. I wszystko trzeba robić z myś­

lą o mieszkańcach, którzy przyzwyczaili się już do

swojej dzielnicy.

Kiedy oprowadzał ją po jednym z placów budowy,

zorientowała się, że udaje mu się realizować te plany.

background image

Poza tym prawie wszyscy zatrudnieni na budowie znali

Davida i większość była z nim na ty.

- To pomaga w pracy - wyjaśnił. - Współpracow­

nicy nabierają bardziej osobistego stosunku do projek­

tu. Bez tego całe przedsięwzięcie jest właściwie z góry

skazane na niepowodzenie.

Kiedy spacerowali po budowie, czuła, jak z Davida

promieniuje nie tylko duma i energia, lecz także jakaś

nie znana jej siła. Fascynowało ją to i zarazem trochę

deprymowało.

- Noro, obudź się! - Głos Janice wyrwał ją z zamy­

ślenia.

Nora już całkiem przytomnym wzrokiem spojrzała

na siedzącą po turecku dziewczynę.

- Tak, tak... Zamyśliłam się nad projektem Davida

w East Side.

- Czytałam o tym w „Timesie" jakiś tydzień temu

albo może dwa. I jeszcze gdzieś. On zrobił się teraz

bardzo wziętym architektem. I jest bardzo popularny

w tym mieście. Może powinien kandydować na bur­

mistrza?

- Och, ten artykuł nie całkiem oddaje mu sprawied­

liwość. Muszę poprosić Davida, żeby cię tam zabrał,

kiedy już skończy. Wtedy sama zobaczysz! Stare domy

komunalne przemieszał z nowymi budynkami; tak

żeby czynsz z tych ostatnich finansował budżet dziel­

nicy. No i projekt jest taki, że nowe budynki nie są

architektonicznym zgrzytem!

Zorientowała się, że mimowolnie wygłasza pean

na cześć kogoś, o kim mówiła przed chwilą, że jest

dla niej tylko i przede wszystkim wiernym klien­

tem.

background image

- No dobrze, czas już na mnie - powiedziała, za­

bierając torebkę ze stołu i ruszyła w stronę drzwi.

W tej samej chwili zadzwonił telefon. Janice sięg­

nęła po słuchawkę. Nora była już na korytarzu, kiedy
dobiegło ją wołanie. W chwilę potem Janice wybiegła
z biura.

- Noro, jakiś dziwny telefon. Lepiej, żebyś sama

porozmawiała. Facet nie przedstawił się. Na pewno to
nie jest żaden z naszych klientów, ale zachowuje się

jakby cię doskonale znał. Mówi, że to pilne.

David rzucał niecierpliwe spojrzenia to na zegarek,

to w kierunku drzwi restauracji. Była już o kwadrans

spóźniona. Coś musiało się wydarzyć! Zawsze jest taka

punktualna. Czuł, że z wolna ogarnia go niepokój.

Jeżeli nie zjawi się w ciągu pięciu minut, zadzwoni do

jej biura.

- Czy podać panu coś do picia? - Usłyszał nad

sobą głos kelnera.

- Za chwilę. - Potrząsnął głową. - Czekam na ko­

goś.

Właśnie! To następna kwestia, która domaga się

rozstrzygnięcia. Czego właściwie oczekuje po tej nowej

znajomości? Niczego, odpowiedział sobie w duchu

i nagle poczuł się zaskoczony. Bo przecież lubił te

spotkania, rozmowy o tym, co ich akurat zajmowało

w pracy, żarciki, całą tę gadaninę, jak to zwykle, przy

obiedzie.

Co w gruncie rzeczy o niej wie? Pije hektolitry kawy

mrożonej i nie znosi kuchni meksykańskiej, jest uczu­

lona na kocią sierść, słucha Bacha i lubi czytać do

poduszki powieści kryminalne. Ale czym żyje napraw-

background image

dę, czego pragnie, za czym tęskni? Ilekroć starał się

nawiązać z nią jakiś bliższy kontakt, miał wrażenie, że

ona przybiera barwy ochronne, wycofuje się do sobie

tylko znanej kryjówki, daleka, chłodna, nieprzenik­

niona. A może taka właśnie jest? Zimna i inteligentna.

Typ menedżera.

Nagłe pojawienie się Nory wyrwało go z roz­

myślań. Usiadła przed nim zadyszana, zaczerwie­

niona, z błyszczącymi oczami. Wyglądała piękniej

niż kiedykolwiek dotąd. Wstał, żeby uścisnąć jej

dłoń. Miał ochotę pocałować ją w zaróżowiony

policzek, poczuć zapach jej włosów, ale nigdy nie

zdobył się na więcej niż uścisk ręki, leciutkie i prze­

lotne objęcie w talii, gdy pomagał jej usiąść albo

gdy przepuszczał ją przodem w drzwiach restau­

racji.

- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała, siada­

jąc na krześle.

David uśmiechnął się, już miał na końcu języka

zdanie, że nie ma o czym mówić i że bardzo go cieszy jej

widok. W tej samej chwili spostrzegł jednak, że

rumieniec na jej twarzy nie jest tylko wynikiem po­

śpiechu i panującego upału. Nora wydawała się wyraź­

nie przygaszona i jakby spięta.

Skinął na kelnera i poprosił o dwa kieliszki wina,

Chciał zyskać na czasie i znaleźć właściwy trop.

- Co się stało, ugrzęzłaś w korku? - spytał, przypa­

trując się jej spod oka.

- Nie. Zatrzymało mnie coś w biurze.

Zjawił się kelner z winem i Nora, ku zdumieniu

Davida, nie umoczyła, jak zwykle, ust w kieliszku, ale

upiła spory łyk.

background image

- Co się stało? Masz jakieś kłopoty?

- Nie. - Machnęła ręką i uśmiechnęła się, ale był

to uśmiech wyraźnie wymuszony. - Nie ma o czym

mówić.

- No, nie wiem. - Wychylił się w jej stronę. - Jes­

teś wyraźnie zdenerwowana.

Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. Już miał

zamiar podać jej kartę, kiedy spostrzegł, że oczy Nory

zachodzą łzami. Wsparł się o blat stolika i bez słowa

przykrył jej rękę swoją dłonią.

- Powiedz, proszę, co się stało!

Nora ciągle milczała. Widać było, że walczy ze sobą,

żeby się nie rozpłakać.

- Rozumiem, że to nie ma związku z twoją firmą?

- spróbował od innej strony, mając nadzieję, że wresz­

cie zacznie mówić.

- Nie - potrząsnęła głową. - Nie ma. To napraw­

dę nic wielkiego. Czuję się idiotycznie, że robię z tego

taki problem.

David pokręcił przecząco głową.

- Dzwonił mój ojciec i... - Głos jej się załamał,

zanim zdążyła skończyć zdanie. Podniosła do ust

kieliszek wina i znowu upiła spory łyk.

- Nigdy mi o nim nie wspominałaś.

Nora skinęła głową.
- Mówiłaś tylko o matce. Myślałem, że on też już

nie żyje. Więc mieszka tu, w Nowym Jorku?

- Owszem, żyje - powiedziała sarkastycznie. - Nie,

nie mieszka tutaj - dodała.

David rzucił na nią szybkie spojrzenie. W milczeniu

czekał na ciąg dalszy. Pomyślał, że po raz pierwszy

może się o niej naprawdę czegoś dowiedzieć.

background image

- Niejaki Phillip Chase. Nie widziałam go od

piętnastu lat i nie dlatego, że to ja nie miałam na to

ochoty - dodała, widząc pytające spojrzenie Davida.

- Opowiedz mi o tym.
- Czy możesz mi zamówić jeszcze jeden kieliszek

wina?

- Oczywiście. Ale najpierw coś zjedz, bo spadniesz

mi pod stół - zażartował. - Nigdy jeszcze nie zdarzyło

ci się dopić do końca pierwszego kieliszka, a dzisiaj

pijesz jak smok!

- Dzisiaj tego potrzebuję - uśmiechnęła się blado.

Przywołał kelnera i zamówił dla niej i dla siebie

zestaw sałatek i jeszcze dwa kieliszki białego wina.

Zanim znowu zaczęli rozmawiać, zmusił ją do przeł­

knięcia pierwszych kęsów.

- Piętnaście lat temu ojciec zostawił matkę i mnie

i od tej pory go nie widziałam. Od czasu do czasu

przysyłał kartki, zupełnie zdawkowe, jakieś wido­

kówki. Nigdy nie napisał do mnie żadnego listu. Mo­

żesz to sobie wyobrazić? Piętnaście lat i żadnego listu?

A teraz jest w Nowym Jorku i nagłe chce się ze mną

zobaczyć.

Odłożyła widelec i wyciągnęła rękę po kieliszek.

- Chcesz się z nim spotkać?
- Nie. - Zwiesiła głowę. - Do tej pory musiałam

sobie radzić bez niego... i nauczyłam się to robić. Nie

chcę już niczego zmieniać.

- Powiedziałaś mu to?
- Tak. Ale on nalega na spotkanie. - Jej głos

nabrał twardego tonu. - Ma przyjść dziś wieczorem.

Zresztą - dodała po chwili - prawdę mówiąc, jestem

go ciekawa.

background image

- Nie dziwię się. Piętnaście lat. W jakim on teraz

jest wieku?

- Ma równo sześćdziesiątkę. Dwunastego czerwca

obchodził urodziny.

- Tyle czasu minęło. Mógł bardzo się zmienić

- zauważył David.

- To nie ma już znaczenia. - Nora machnęła rę­

ką. - Co się stało, już się nie odstanie.

- Ale ciągle pamiętasz jego datę urodzin.
- Wydawało mi się, że - zawahała się, jakby szu­

kając słów - że jesteśmy sobie bardzo bliscy. Jako

dziecko uwielbiałam go. Dlatego to wszystko jest ta­

kie trudne - powiedziała, strzepując z obrusu strzępek

sałaty.

Zamilkła na chwilę.

- Ojciec był nałogowym hazardzistą. - Podniosła

wzrok. - Nie takim, co to spędza życie na wyścigach

albo krąży jak ćma po Las Vegas. Ghociaż zdarzało mu

się i to. Gra toczyła się o znacznie wyższą stawkę. Nie

potrafił się powstrzymać. Zanim się urodziłam, stracił

wszystko, co zostawili mu jego rodzice. Później próbo­

wał się odegrać.

- Takie życie musiało być dla was bardzo męczące.

Myślę o twojej matce.

Nora kiwnęła głową.

- Mnie, na początku, wydawało się to wszystko

szalenie zabawne. Życie jako ciągła przygoda. Kie­

dy miał pieniądze, zabierał mnie i mamę do dro­

gich restauracji, dawał mi prezenty. Mijał tydzień

i przyprowadzał do domu handlarza, wyprzedawał

meble, srebra rodzinne mamy, jej biżuterię. Oczywiś­

cie, mówił, że za kilka dni to wszystko odkupi.

background image

Matka nieraz była u kresu wytrzymałości, ale oboje

pochodzili ze starych nowoorleańskich rodzin z trady­

cjami i pretensjami. W tej sytuacji rozwód zdawał się

nie wchodzić w grę. A poza tym matka była gotowa

zrobić wiele, by uratować małżeństwo. W końcu

jednak zaczynało już brakować jej sił. Pewnego dnia

ojciec odszedł.

Wypiła resztę wina i bez przekonania skubnęła

znów nieco sałaty.

David patrzył na nią ze współczuciem. Ale kiedy

podniosła wzrok, uśmiechnął się do niej szybko. Bał się,

że może poczuć się dotknięta, zraniona w swojej dumie.

- Przepraszam cię, że tyle mówię o sobie. Już

koniec. Czuję się dużo lepiej.

- Ależ mów dalej. Wszystko jest dla mnie ważne.

Chcę wiedzieć o tobie jak najwięcej - zapewnił ją

z ożywieniem. - Opowiedz, co się działo, kiedy zo­

stałyście same z matką.

- Po roku wyprowadziłyśmy się z domu. Nie by­

łyśmy w stanie spłacać rat i bank go zajął. Wynajęłyś­

my mniejszy i w tańszej dzielnicy. - Nora westchnęła

smutno. - Sam rozumiesz, że nienawidziłam tego no­

wego miejsca. Wszystko było tam takie inne, obce. No

i było oczywiste, że zmusiła nas do tego bieda.

Wstydziłam się zapraszać tam moje dawne koleżanki.

Zresztą i tak wkrótce zmieniłam szkołę. Z tych samych

powodów, dla których musiałyśmy się przeprowadzić.

- Przygryzła wargi. - Ale nie opowiadam ci tego,

żebyś się nade mną użalał - zastrzegła się i spojrzała

mu prosto w oczy.

David chciał zaprzeczyć, ale nie dała mu dojść do

słowa.

background image

- Było, minęło. Od mojego ojca nie dostałam może

wiele, ale jedno na pewno. Odziedziczyłam po nim

dobry gust - roześmiała się. - A więc coś, bez czego

nie można się obejść w moim zawodzie.

- Nie można natomiast powiedzieć, że odziedziczy­

łaś jego specyficzne poczucie odpowiedzialności - za­

uważył David z uśmiechem.

- No tak - pokiwała głową. - Chociaż nie. Ta jego

cecha też w jakiś sposób znalazła we mnie swoje

potwierdzenie, choć na odwrót: nauczyłam się polegać

tylko na samej sobie. Przyrzekłam sobie pewnego dnia,

że nigdy już nie będę klepać biedy. Zacisnęłam zęby

i poszłam do szkoły biznesu. Był nawet taki semestr czy

dwa, że studiowałam na trzech kursach równocześnie.

- Co za kobieta! - W okrzyku Davida było więcej

podziwu niż rozbawienia.

- Strasznie gadatliwa, chcesz powiedzieć, tak?

- roześmiała się nerwowo.

- Daj spokój. Już ci powiedziałem: chętnie słu­

cham, bo to pomaga mi lepiej cię poznać.

Z wyrazu twarzy Nory zorientował się, że znowu

jest gotowa zamknąć się przed nim, szybko więc zadał

następne pytanie.

- A kiedy umarła twoja matka?

- Wkrótce potem jak poszłam do szkoły biznesu.

To dziwne - pokręciła głową - życie z moim ojcem

było dla niej udręką, ale dziś myślę, że kiedy się

rozstali, wcale nie była szczęśliwsza. Te wariackie lata,

jakie spędziła u boku mojego ojca, jeśli tak w ogóle

można powiedzieć o jej związku z Phillipem Chase'em
- uśmiechnęła się do siebie - miały dla niej zawsze

jakiś chorobliwy urok. Bardzo pilnowała się przede

background image

mną, żeby o tym nie mówić, ale nieustannie do

tego wracała, choć często nie wprost. To było silniejsze

od niej.

Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. David

postanowił zadać jej jeszcze jedno pytanie, choć z góry

znał odpowiedź.

- Czy chcesz, żebym był obecny przy tym spot­

kaniu?

- Nie. - Nora pokręciła głową. - Jestem zresztą

pewna, że nie potrwa długo. O czym mamy ze sobą

mówić po tych piętnastu latach? - Zmusiła się do

uśmiechu. - No, na mnie już czas - zauważyła, od­

suwając się z krzesłem od stolika.

Wyszli razem na ulicę. Pogoda się zmieniła. Wy­

raźnie się ochłodziło. W powietrzu unosił się zapach

nadchodzącej jesieni. David machnął na przejeżdża­

jącą taksówkę. Kiedy przytrzymywał drzwi, poma­

gając jej wsiąść, pochylił się szybko i pocałował ją

w policzek. Wypadło to zupełnie niewinnie: jakby

chciał dodać jej odwagi przed zbliżającym się spot­

kaniem.

- Zadzwoń do mnie, jak będzie już po wszystkim

- zawołał, zatrzaskując drzwi. Jeszcze przez dłuższą

chwilę stał przy krawężniku, patrząc w ślad za od­

dalającym się samochodem.

Z początku chciała się przebrać, włożyć na siebie

coś bardziej stosownego do okoliczności, ale potem
zmieniła zamiar. W końcu nie wybiera się na żadną
rodzinną uroczystość.

Zasiadła za stołem, przejrzała korespondencję

i podpisała listy przygotowane przez Janice. Potem

background image

wzięła się do zaległych rachunków i tak jej upłynął

czas, aż do wieczora. Kiedy spojrzała na zegarek, była

już za dziesięć siódma. Za chwilę powinien nadejść

Phillip Chase.

Przeszła z części apartamentu, która służyła za

biuro, do tej, w której sama mieszkała i zapaliła lam­

py w salonie. Nie znosiła górnego oświetlenia, więc

w salonie też go nie zainstalowała. Zamiast lampy po

sufitem świeciło się kilka lamp stojących i kinkietów na

ścianach. Mimowolnie pomyślała, że tak był urzą­

dzony cały ich dom i że to był pomysł ojca. Matka

często z ojca żartowała, że siedzi w ciemnościach jak

sowa. Zresztą całe umeblowanie mieszkania Nory

przywodziło jej na pamięć dawne czasy. Miała nawet

do siebie o to pretensję i wtedy kupowała coś wariac­

kiego, coś, czego żaden szanujący się nowoorleańczyk

nie postawiłby na półce albo czego nie powiesiłby na

ścianie.

Rozległ się dzwonek, ale nie był to dzwonek do

drzwi, tylko telefon. Podniosła słuchawkę z nadzieją,

że może ojciec chce odwołać spotkanie. Ale to nie był

on. Dzwonił David.

- Wiem, że telefonuję nie w porę, ale chciałem się

tylko dowiedzieć, czy wszystko w porządku - rozległ

się w słuchawce jego głos. - Poza tym pomyślałem

sobie, że pewnie jeszcze go nie ma.

- I miałeś rację - roześmiała się. - Ze mną wszyst­

ko w porządku, ale miło z twojej strony, że się

odezwałeś.

To prawda. Ten telefon był jej potrzebny. Dobrze

jest wiedzieć, że jest ktoś, z kim można porozmawiać,

poradzić się. Nawet jeżeli jego zainteresowanie jest

L

background image

zdawkowe albo dyktowane jakimiś ubocznymi wzglę­

dami.

- Denerwujesz się?

- Nie. Może trochę - przyznała. - Właśnie stałam

na środku pokoju i myślałam sobie, jak bardzo moje

mieszkanie przypomina dawny dom ojca.

- To rzeczywiście musiał mieć dobry gust.

- Skąd możesz o tym wiedzieć, przecież nigdy

u mnie nie byłeś?

Na moment, ale tylko na moment w słuchawce

zaległo milczenie.

- Jestem pewien - powiedział swoim niskim, eks­

cytującym głosem. - Wszystko, co ma związek z tobą,

jest piękne. Ale, oczywiście - dodał szybko - przeko­

nam się o tym dopiero wtedy, kiedy zaprosisz mnie do

siebie na kolację!

- Pewnie już niedługo - usłyszała swój głos Nora.

- Trzymam cię za słowo!

^~ - Dobrze - roześmiała się. - Ale muszę cię uprze­

dzić, że jestem marną kucharką.

- Nic nie szkodzi. Przyniosę coś ze sobą. Czy lubisz

chińskie jedzenie?

- Uwielbiam.

Była mu wdzięczna, że stara się zaabsorbować ją

innymi sprawami.

Rozmawiali jeszcze przez chwilę, aż wreszcie rozległ

się dzwonek. David usłyszał go w słuchawce.

- Nie martw się, że go nie poznasz - rzucił szybko.

- To będzie ten facet, którego zobaczysz, kiedy ot­

worzysz drzwi!

Nora ze śmiechem odłożyła słuchawkę. Śmiała się

jeszcze, gdy przyciskała guzik domofonu. Drzwi szczę-

background image

knęły, ale ojciec się nie odezwał. Nora z ręką na klamce
nasłuchiwała odgłosów zbliżającej się windy. Była
pewna, że zobaczy przed sobą przystojnego i czarują­
cego starszego pana. Mógł się postarzeć, pomyślała,
ale jego styl i maniery pozostały pewnie takie same.
Phillip Chase... Swoją drogą, ciekawe, czy poprosi ją
o pieniądze. Poczuła ukłucie w sercu. Jeżeli tak,
dostanie je i niech znika z jej życia.

Kiedy ponownie rozległ się dzwonek, odetchnęła

głęboko, odczekała chwilę i starając się zapanować
nad drżeniem rąk, otworzyła drzwi.

- Jak się masz, moja piękna. Nie dasz buziaka

swojemu staremu ojcu?

background image

ROZDZIAŁ

4

Niewiele się zmienił. Wyglądał prawie dokładnie

tak, jakim go zapamiętała piętnaście lat temu. Już

wówczas bruzdy żłobiły policzki. Przybyło trochę

zmarszczek na czole i pod oczami, ale dzięki temu jego

uśmiech stał się tylko bardziej wyrazisty. Uśmiech,

którym potrafił sobie zjednać każdego. Oczy z niebies­

kich stały się szaroniebieskie, zachowały jednak swój

blask. Włosy, niegdyś czarne, posiwiały i straciły

połysk, ale nie przerzedziły się zanadto. Nadal czesał je

do tyłu.

Stał przez chwilę bez ruchu, a potem postąpił

krok naprzód i przytulił ją mocno do siebie, tak

jak robił to niegdyś, zanim przepadł gdzieś w świecie.

Musiał wyczuć, jak bardzo jest spięta, bo natychmiast

opuścił ramiona, ale zanim to zrobił, zdążył jeszcze

pocałować ją w policzek.

background image

- Co słychać u mojej małej dziewczynki? - zapytał

i ujmując ją pod ramię, ruszył przez hol w stronę

salonu, jak gdyby przyszedł ze zwykłą wizytą, jakby

tych piętnastu lat przerwy wcale nie było.

- Wszystko w porządku - powiedziała, starając się

zapanować nad uczuciami. - A co u ciebie?

Uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi. Nora zdawa­

ła sobie sprawę, że to pytanie i całe przywitanie

wypadły z jej strony dość chłodno. Ale czy miał prawo

oczekiwać czegoś innego?

Uwolniła delikatnie rękę i podeszła do niewielkiej

szafki, która służyła jako barek. Otworzyła drzwiczki.

- Czego się napijesz? - spytała, spoglądając w jego

stronę.

Stał w milczeniu, przypatrując się jej intensywnie,

zupełnie, jakby nie usłyszał jej pytania.

- Jesteś piękna. Zupełnie jak twoja matka -powie­

dział.

Nora poczuła skurcz w gardle, ale zmusiła się, żeby

jej odpowiedź wypadła naturalnie.

- W Nowym Orleanie znajomi mówią, że jestem

podobna do ciebie.

- Coś w tym jest. - Uniósł do góry brwi. - Ale owal

twarzy, wykrój ust, oczy... Zupełnie jak Margaret.

Przypatrywał jej się z uwagą, jakby szukał w jej

rysach kształtu znajomej twarzy.

Nora mimowolnie spojrzała w kierunku stolika, na

którym stała fotografia matki. Podążył w ślad za jej

spojrzeniem, po czym podszedł do stolika i wziął do

ręki oprawione w ramki zdjęcie. Przez chwilę przypa­

trywał mu się w zamyśleniu.

- Tak... pamiętam, jak robiłem to zdjęcie - powie­

dział wolno. - To było tak dawno, a mnie się zdaje, że

background image

zaledwie wczoraj. Pamiętam nawet, co do mnie zaraz

potem powiedziała. Miała pretensje, że przyciskam

spust migawki, zanim zdąży się przygotować - uśmie­

chnął się. - Ilekroć sięgałem po aparat, zawsze potem

wybuchała awantura.

Nora znowu poczuła ucisk w gardle. Schyliła się do

drzwi szafki, odwracając twarz, żeby nie dostrzegł jej

nagłego wzruszenia ani łez w oczach.

- Więc czego się napijesz? - spytała, nie patrząc na

niego.

- Może być martini.

- Akurat tego chyba nie mam. - Zajrzała w głąb

szafki. - Przepraszam - rzekła niemal ze skruchą.

- To niech będzie odrobina dżinu z tonikiem

- powiedział z silnym południowym akcentem. Przesa­

dnym południowym akcentem, pomyślała Nora.

Czyżby to jedna z jego sztuczek? Próbuje ją wzruszyć

wspomnieniem starych, dobrych czasów?

Przygotowała drinka i podała mu z kamienną

twarzą, po czym zaproponowała, żeby usiadł. Stał

jednak nadal. Jedną rękę niedbale wsunął do kiesze­

ni, w drugiej obracał szklankę i w tej pozie przypo­

minał jej mężczyznę, którego pamiętała z dzieciństwa.

Zdawało jej się, że jeden policzek drży mu lekko.

Może wcale nie jest taki spokojny, może on także

udaje.

- Te krzesła pod ścianą są bardzo ładne. Bieder­

meier. Zawsze to lubiłem. Zupełnie jak u nas w salonie,

pamiętasz?

- Cieszę się, że ci się podobają. - Nora przysiadła

na kanapie z kieliszkiem białego wina. Podszedł wolno

i usiadł przy niej.

- Musiały kosztować majątek.

background image

- Zbierałam je latami. Te dwa kupiłam w zeszłym

miesiącu - wskazała ręką stojące najbliżej.

Ta rozmowa staje się rozmową o niczym, pomyślała

Nora. Ale to właśnie jej odpowiadało. Bała się, że

ojciec wprowadzi jakiś wątek osobisty. Po co roz­

drapywać stare rany? Oboje są teraz zupełnie innymi

ludźmi.

- Rozumiem, że wiedzie ci się dobrze - ni to spytał,

ni to stwierdził, rozglądając się wokół.

Skinęła jedynie głową w odpowiedzi.

- Jak nazywa się firma, którą prowadzisz? „U/

pominek dla każdego", prawda? Podoba mi się ta

nazwa.

Jego słowa nieoczekiwanie zirytowały Norę. Po

chwili zdała sobie sprawę dlaczego. Przypomniały jej

prezenty, jakie przynosił im obu, prezenty, które

potem zabierał komornik. Przypomniały dom ogoło­

cony ze sprzętów, wysiłek, z jakim potem musiały

z matką gromadzić wszystko od nowa. Zdała sobie

sprawę, że kieliszek za chwilę rozpryśnie się jej w ręku,

tak mocno zacisnęła na nim palce. Na wszelki wypa­

dek odstawiła kieliszek na szafkę.

- No cóż - powiedziała zimno. - Pracowałam i mia­

łam szczęście. Udało mi się.

- Szczęście nie ma tu nic do rzeczy - orzekł, jakby

nie usłyszał pierwszej części zdania. - To się nazywa

dobry smak. - Wzruszył ramionami. - Człowiek się

z tym rodzi albo nie. Tego nie można się nauczyć.

- Akurat to jedno odziedziczyłam po tobie - za­

uważyła cierpko.

Uniósł szklankę w górę, jakby wznosił toast, a po­

tem pociągnął mały łyk.

background image

-Antyki... Zawsze je lubiłem - ciągnął dalej.

- Nawet jeżeli wiedziałem, że długo u mnie nie postoją

- uśmiechnął się. - Może dlatego zdecydowałem się

w końcu wyjechać.

- I gdzie teraz mieszkasz?
- Różnie. Trochę w Rzymie, trochę we Florencji,

w Paryżu. Lubię te wszystkie zapierające dech w pier­

siach miejsca. Choć może Florencję lubię najbardziej.

Byłaś kiedyś we Florencji?

Nora z trudem opanowała ogarniający ją gniew.

- Nie byłam nigdy za granicą - odparła bezna­

miętnym tonem.

- Nie trzeba mieć nawet żyłki podróżnika - zapat­

rzył się w siebie. - Wystarczy gotowość do podjęcia

ryzyka.

Tego już za wiele, przemknęło jej przez myśl. Po

tym wszystkim co zrobił, przychodzi tu, żeby za­

chęcać ją do podejmowania ryzyka! On, który chyba

nigdy nie pracował, ten mądrala, dusza towarzystwa,

arbiter elegancji, bawidamek uciekający ciągle przed

wierzycielami, on ma czelność opowiadać jej teraz,

jak łatwo i przyjemnie jest podróżować! Czy zasta­

nawiał się podczas tych wszystkich swoich choler­

nych podróży, jak one muszą walczyć, żeby utrzymać

się na powierzchni, dzień w dzień? Co oni mają ze

sobą wspólnego?

- Zbyt wiele tu mam obowiązków, żeby spędzać

czas na podróżach - skrzywiła się. Wstała z kanapy

i podeszła do okna.

On tymczasem wyglądał na zadowolonego z siebie.

Siedział swobodnie rozparty, z nogami wyciągniętymi

przed siebie, w swoim trzyczęściowym, beżowobrązo-

background image

wym garniturze z grubo tkanego jedwabiu, który

chyba był szyty na miarę, bo leżał na nim bez zarzutu.

Ciekawe, kto za to zapłacił, pomyślała. I czy za chwilę

zacznie rozmowę o pieniądzach, których akurat, oczy­

wiście tylko przejściowo, nie ma.

Ta ostatnia myśl nie przyniosła jej wcale satysfakcji.

Od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyła, wiedziała

przecież doskonale, że miłość do niego walczyła w niej

z nienawiścią, podziw z niechęcią, współczucie z pogar­

dą. Co powinna zrobić, co powiedzieć? Sigdzi teraz

przed nią taki jak dawniej, te same nienaganne manie­

ry, zniewalający urok, tyle że starszy i pewnie bogatszy

o kilka niepowodzeń życiowych.

- Chciałbym, Noro, żebyś mi opowiedziała o sobie

wszystko, co zdarzyło się od momentu, w którym

widzieliśmy się po raz ostatni - odezwał się, posyłając

jej pełne ciepła spojrzenie.

- No, to nie będzie takie łatwe. Zwłaszcza że ostatni

raz widzieliśmy się piętnaście lat temu - uśmiechnęła

się sarkastycznie.

- Piętnaście lat. - Pokręcił głową z zadumą. - Aż

trudno w to uwierzyć!

Już miała na końcu języka, że dla niej to wcale nie

jest takie trudne, bo czekała na niego jeszcze długo po

tym, jak odszedł od niej i od matki. Powstrzymała się

jednak i nie powiedziała nic, ale czuła, jak znowu

narasta w niej irytacja. Siadając na stojącym obok

fotelu, dyskretnie zerknęła na zegarek.

- Może będzie łatwiej, gdy to ja będę pytał. Wiem,

że skończyłaś szkołę z wyróżnieniem. Wysłałem ci

wtedy mały prezencik. Pamiętasz?

- Chyba tak - odparła wymijająco.

background image

Doskonale pamiętała ten prezent. Była to para zło­

tych kolczyków. Jeszcze teraz zdarza się jej czasem je

nosić.

- A potem co? Przeprowadziłaś się do Nowego

Jorku?

- Tak. Przez parę lat pracowałam w domu towa­

rowym.

- I zdecydowałaś się otworzyć własną firmę. Bar­

dzo ryzykowne posunięcie.

- Najpierw zrobiłam małe rozpoznanie, żeby zo­

rientować się, na ilu klientów mogę liczyć, zwłaszcza

na początku - stwierdziła, wzruszając ramionami.

- Nie jestem taka szalona, na jaką może wyglądam.

Jednak w duchu przyznała ojcu rację. Tak, to było

bardzo ryzykowne przedsięwzięcie. Przez pierwsze pół

roku umierała dzień w dzień ze strachu.

- I nie wyszłaś za mąż? - zabrzmiało to bardziej

jak stwierdzenie faktu aniżeli pytanie.

- Nie.

- Ale jest w twoim życiu jakiś mężczyzna? - zapy­

tał bez skrępowania.

Przez moment mignęła jej przed oczami twarz

Davida, ale był to tylko błysk.

- Nie - odpowiedziała. - Nie ma nikogo takiego.

- To niedobrze. - Phillip Chase pokręcił głową.

- Być może jakiś facet nie wie, co traci.

Nora poczuła, że pieką ją policzki. Jakim prawem

tak obcesowo wtrąca się w jej życie?

- Pozwolisz, że zapalę? - Z wewnętrznej kieszeni

marynarki wyciągnął pudełko cygar. - A może dym ci

przeszkadza?

Nora pokręciła głową.

background image

- Popielniczka stoi na stole - powiedziała bezbar­

wnym głosem.

- Ja też nie ożeniłem się po raz drugi - zaczął,

zapalając cygaro. - Nie spotkałem już nigdy kogoś

takiego jak twoja matka. Owszem, pojawiały się potem

w moim życiu różne kobiety - urwał, wciągając won­

ny dym. - Skłamałbym, gdybym twierdził, że było

inaczej. Ale żadna z nich nie mogła się z nią rów­

nać - dokończył zdanie i znowu zasłonił się chmurą

cygarowego dymu. ^

- Phillipie - nie wytrzymała - po co właściwie tu

przyszedłeś?

- Przyszedłem, żeby cię zobaczyć - odparł i roz­

łożył ręce ze zdziwieniem.

- Ale dlaczego? Dlaczego?
- Jak to dlaczego? Chciałem zobaczyć, jak wygląda

moja mała córeczka! Chciałem dowiedzieć się, jak

sobie radzi. Piętnaście lat! Kto by pomyślał...

- Phillipie, powiedz wprost, o co ci chodzi. Chodzi

ci o pieniądze? Przyszedłeś tutaj, żeby prosić mnie

o pieniądze?

Siedział patrząc teraz na nią zranionym wzrokiem. Te

jego cholerne numery, pomyślała, czując, że ogarnia ją

wściekłość. Teraz będzie odgrywał przed nią komedię.

- Tak, zasłużyłem na to - westchnął, opuszczając

wzrok i robiąc pauzę.

Co za teatralna kwestia, przemknęło jej natych­

miast przez myśl.

- Oczywiście, miałaś prawo pomyśleć sobie, że

przyszedłem, aby wyciągnąć od ciebie trochę pieniędzy

- zawiesił z goryczą głos.

Nora zbyła jego słowa wzruszeniem ramion.

background image

- No więc, czego chcesz?

Chase uniósł się z kanapy i stanął przed córką.

Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku. Nora nie

cofnęła głowy.

- Tak, masz rację. Chcę czegoś.

Nora spojrzała pytająco.
- Chcę odzyskać moją córkę - powiedział krótko.

Przez dłuższą chwilę oboje trwali w milczeniu.

- Widzisz, przez te wszystkie lata nieustannie o to­

bie myślałem - westchnął, gładząc ją znowu po po­

liczku.

- Więc dlaczego nigdy się do mnie nie odezwałeś?

- Nora czuła, że wzruszenie ściska ją za gardło.

Phillip Chase usiadł tuż przy niej.
- Przez parę lat pisałem wspólne listy do matki i do

ciebie.

Nora spojrzała na niego zdumionym wzrokiem.

- Mama nigdy mi ich nie pokazywała - powie­

działa cicho.

- A ja nigdy nie dostałem żadnej odpowiedzi

- znowu westchnął ciężko. - W końcu pomyśla­

łem sobie, że może powinienem trzymać się od was

z daleka, że może nie mam prawa. Pomyliłem się.

Powiedz, czy człowiek nie może się czasem pomy­

lić?

Nora zdała sobie sprawę, że przesadziła. Była dziś

dla niego niesprawiedliwa. Nie, to niemożliwe, żeby

odgrywał komedię. Ale z drugiej strony, nie ma

powodu, żeby mu przebaczyć. Przyszedł tu skruszony

i to ma już wystarczyć?

- Tyle czasu minęło - szepnęła. - Jak teraz znowu

możemy być razem?

background image

- Nie wiem - przyznał bezradnie. - Ale możemy

przynajmniej spróbować. Ja, w każdym razie, chciał­

bym. To moja ostatnia szansa.

Nora popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Ostatnia szansa? Chyba zbyt dramatyzujesz - za­

wiesiła głos, w nadziei że zaraz zrobi którąś ze swoich
zabawnych min albo się uśmiechnie. Coś jej jednak

podpowiadało, że tym razem mówi serio.

- Widzisz, może tego po mnie nie widać - prze­

rwał, jakby szukał słów. Nora z napięciem wpatrywała
sie w niego. - Muszę powiedzieć ci prawdę. Chodzi
o to, że nie mam już dużo czasu przed soha^

- Tato...
- Widzisz, Noro, ja umieram. I nie mam dokąd

pójść.

Błądziła alejkami w zachodniej części Central Par­

ku. Było już całkiem ciemno i dość chłodno. Dobrze, że

włożyła na ten spacer dżinsy i sweter. Próbowała

skupić się na rosnących wokół drzewach, na unoszą­

cym się w powietrzu zapachu jesieni, na chłodnych

powiewach wiatru, które czuła na karku, za uszami - i

nie mogła. Nie mogła myśleć o niczym innym. Jej myśli

ciągle krążyły wokół ojca. Jej ojca. Ojciec, jak to słowo

dziwnie brzmi, nawet nie wypowiedziane.

Od jego wyjścia nie minęła nawet godzina. Led­

wo drzwi się za nim zamknęły, przebrała się, wcis­
nęła klucz do kieszeni i wyszła na ulicę. Chciała być

sama. Musiała wszystko spokojnie przemyśleć. Ale
to nie było takie proste. Jak powinna się zachować?

Znowu w jej życiu pojawia się ojciec. Na jak długo?

To spojrzenie, które rzucił jej na pożegnanie...

background image

Zatopiona w myślach wędrowała przed siebie i na­

gle spostrzegła, że znowu stoi na ulicy ciągnącej się

wzdłuż parku, i to dokładnie na wprost domu Davida.

Może kiedy wybiegała od siebie, kierowały nią niewi­

dzialne ręce? Pchnęła przeszklone drzwi i znalazła się

w holu, przy windach. Z jednej wychodziła właśnie

roześmiana para. Nora minęła się z nimi i nacisnęła

przycisk odpowiedniego piętra.

Kiedy stanęła przed jego drzwiami, zawahała się.

Przychodzi bez zapowiedzi - a jeśli nie jest sam? I czy

powinna go w to wciągać? Przez chwilę stała nie­

zdecydowana, ale potem wcisnęła dzwonek. Musi

z kimś porozmawiać. Z kimś? Przecież chce o tym

rozmawiać właśnie z Davidem.

Otworzył jej drzwi, tak jak i ona ubrany w dżinsy

i sweter, tyle że na bosaka. Na jej widok odetchnął

z ulgą.

- Och, to ty! Dzwonię do ciebie od godziny i już

zacząłem się niepokoić. Wejdź, proszę. - Cofnął się

w głąb przedpokoju.

Pozwoliła mu zaprowadzić się do salonu i posadzić

na zarzuconej poduszkami sofie. David usiadł tuż

obok.

- Przepraszam - powiedział, spoglądając na swoje

bose stopy - już wkładam buty, ale powiedz mi naj­

pierw, czy się z nim widziałaś?

Nora kiwnęła głową.

- I co, duży wstrząs? - Popatrzył na nią ze zro­

zumieniem.

- Gorzej - westchnęła Nora. - Myślałam, że po­

rozmawiamy sobie o starych czasach, każde ze swoim

drinkiem w ręku i na tym się skończy. Że będzie starał

background image

się wyciągnąć ode mnie trochę pieniędzy, ja mu je dam

i każdy pójdzie w swoją stronę. Tymczasem wszystko

wyglądało zupełnie inaczej.

- To znaczy?
- Rozmawialiśmy, ale rozmowa zeszła na tory bar­

dzo osobiste. Mówiliśmy o matce, o mnie, o nim.

- W oczach Nory zalśniły łzy.

- I polubiłaś go na nowo? - David ujął ją za rękę.
- Och, Davidzie, wolałabym go nienawidzić. To

byłoby dużo łatwiejsze. I teraz nie jestem pewna, czy go

lubię, ale czuję się z nim związana.

- Nie ma w tym nic dziwnego. - Pogładził jej

dłoń. - Bądź co bądź, jest twoim ojcem. Wiem, że to

było dla ciebie bardzo trudne, ale teraz jest już po

wszystkim. - Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do

siebie.

- Właśnie nie jest! - odpowiedziała Nora. Wsparła

głowę na jego ramieniu, zanim zdążyła sobie uświado­

mić, co robi. Chciała znowu się wyprostować, ale

zabrakło jej sił. Było jej tak dobrze.

- Więc co zamierzasz? - spytał po chwili.

Nora westchnęła. Przemagając zmęczenie, uniosła

głowę z ramienia Davida i dźwignęła się z sofy. Objęła

się ramionami, jakby poczuła chłód, i nerwowo zaczęła

chodzić po pokoju tam i z powrotem. Nagle za­

trzymała się i zagryzła wargi.

David patrzył na nią w milczeniu.
- Davidzie... On umiera... -powiedziała zdławio­

nym głosem.

- Co takiego? - David wzdrygnął się i spojrzał na

nią, mrużąc oczy. Nie był pewien, czy się przypadkiem

nie przesłyszał. Powiedziała to tak niewyraźnie.

background image

Nora z trudem przełknęła ślinę i skinęła tylko

głową. Przez moment nie mogła wydobyć z siebie

ani słowa.

- Tak, Davidzie - powiedziała w końcu, zwilżając

suche wargi koniuszkiem języka. - Ma raka, którego

można operować. Tak mu powiedzieli lekarze we

Francji. Był potem zresztą w najlepszej klinice

w Szwajcarii. Naświetlania zatrzymały na chwilę roz­

wój choroby, ale guza nie udało się zlikwidować. Tak

więc nic nie można zrobić. Wrócił, żeby umrzeć

- szepnęła smutnym głosem. - Tyle że nie ma gdzie się

tutaj podziać.

Odwróciła się i podeszła do okna.

David zerwał się na nogi, stanął tuż za nią i objął

mocno ramionami. Była bardziej krucha i wiotka,

aniżeli to sobie wyobrażał w swoich fantazjach.

- Biedna - powiedział, przytulając policzek do jej

skroni. - Odzyskałaś ojca po to, aby go zaraz stracić.

Tak mi przykro, Noro.

- Mówi, że chciałby ze mną pomieszkać, przynaj­

mniej przez te ostatnie tygodnie - wyznała z waha­

niem w głosie.

- Swoją drogą, nie brak mu tupetu - mruknął

David. - Przez całe lata nie daje znaku życia, a teraz

pojawia się, kiedy sam potrzebuje pomocy. Nie po­

wiem, żeby to było w porządku.

- On nie ma domu. Nie ma co ze sobą zrobić.

A poza tym...

Nora zrobiła ruch, jakby chciała się wyswobodzić

z uścisku. David szybko opuścił ramiona. Stał, czeka­

jąc na dalszy ciąg tego, co chciała powiedzieć. Dal­

szego ciągu jednak nie było.

background image

- I co? Pozwolisz mu wprowadzić się do ciebie?

- zapytał ostrożnie

Nora milczała.

- Sama nie wiem, co w tej sytuacji powinnam

zrobić. Mogłabym wynająć mu pokój w jakimś hotelu.

Gdzieś blisko mnie - dodała po chwili niepewnym

głosem, jakby głośno myślała. - Nie musi przecież

mieszkać ze mną.

To ostatnie zdanie powiedziała już bardziej stanow­

czym tonem.

- To fakt. Nie musi - przyznał.

- Tylko że - zawiesiła głos, a David pomyślał, że

chyba wie, co chce powiedzieć -jeżeli się nie zgodzę,

żeby ze mną zamieszkał, stracę ostatnią szansę, by

naprawdę go poznać - dokończyła cicho.

- I będziesz potem robiła sobie wyrzuty do końca

życia. - Pokiwał głową ze zrozumieniem. - Tak to

już jest. Najpierw w ogóle nie zastanawiamy się nad

tym, jak odnosimy się do rodziców, a potem za­

czynamy się tym zadręczać. A tymczasem, jak powia­

da pewien pisarz, którego wszyscy kiedyś czytaliśmy,

ale o którym potem zapomnieliśmy, ojca należy

kochać tyle ile trzeba. Ani mniej, ani więcej.

Nora uśmiechnęła się z wysiłkiem.

- Jeśli pozwolę mu się wprowadzić, mogę tego

również żałować. Jednak powiedziałam mu, żeby

jutro przyjechał do mnie ze swoimi rzeczami. Och,

Boże, mam nadzieję, że nie zrobiłam jakiegoś głup­

stwa!

Nora czuła, że puszczają jej nerwy. Miała ochotę

i śmiać się, i płakać. Instynktownie przytuliła się do

Davida, jakby szukała u niego pomocy.

background image

David objął ją mocno. Czuł, że jest mu teraz

bardzo bliska, jak nigdy dotąd. Był jej wdzięczny, że

po spotkaniu z ojcem przyszła właśnie do niego.

- Jak mogę ci pomóc? - zapytał.

- Po prostu bądź przy mnie. Potrzebuję teraz

przyjaciela.

David czuł ciepło jej ciała. Zdał sobie sprawę, że

wzbierają w nim sprzeczne uczucia. Tkliwość i współ­

czucie walczyły z rosnącym pożądaniem.

- Zawsze, kiedy tylko będziesz mnie potrzebowa­

ła, będę przy tobie - szepnął.

Twarz Nory nie była już taka blada. Miał ją teraz

przed sobą, z zaróżowionymi policzkami i łzami na

rzęsach. Zapragnął zdjąć tę łzę pocałunkiem. Ale nie

zrobił tego. Przytulił Norę mocniej i w tym samym

momencie przeląkł się, że znów będzie próbowała

się oswobodzić. Ale ona wcale tego nie zrobiła.

Przeciwnie, poczuł na plecach jej dłonie. Poczuł

także na sobie jej piersi i zaraz potem gwałtowną

falę gorąca.

- Noro - wyszeptał. Koniuszkiem języka zdjął łzę

z jej policzka. Zdawało mu się, że jest słona i słodka

jednocześnie.

Jej oczy były zamknięte i to go ośmieliło. Zresztą

i tak nie potrafił i nie chciał już dłużej panować nad

sobą. Przywarł ustami do warg Nory w mocnym

pocałunku. Nie broniła się, przeciwnie, wargi roz­

chyliły się i poczuł żar jej języka. Język cofnął się

natychmiast, ale Davidmiał wrażenie, że nie ze strachu

ani z nieśmiałości. Było w tym raczej zaproszenie, jakaś

prowokacja. Zdał sobie nagle sprawę, jak bardzo jej

pragnie, i że pragnie jej od chwili, kiedy ujrzał ją po raz

background image

pierwszy - stojącą na progu jego mieszkania, zarumie­

nioną, zadyszaną, śliczną.

Nora także czuła, jak wzbierają w niej długo

tłumione emocje. Miała wrażenie, że osuwa się w jakąś

przepaść bez dna, ale towarzyszyło temu radosne

podniecenie i jakaś trwożna ciekawość. W pierwszej

chwili pocałunek ją przestraszył. Nie była pewna,

jak powinna się zachować w sytuacji, której przecież

sama pragnęła, na którą czekała. Ale ręce błądzące

po jej piecach, ciężar napierającego na nią ciała,

namiętność pocałunku zrobiły swoje. Tak, tego wła­

śnie potrzebowała.

Całując, przyciągnęła go mocniej do siebie. Jedną

rękę zanurzyła w jego włosy, pod palcami drugiej czuła

napięte na karku mięśnie. Nie miała już żadnych

wątpliwości. Chciała go całować, chciała z nim pójść

do łóżka, kochać się z nim. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj nie

może tego zrobić. To nie byłoby w porządku wobec

Davida. Dzisiaj on jest dla niej kołem ratunkowym

i dobrze o tym wie. Jeżeli zrobią to teraz, będzie to

wyglądało tak, jakby chciała się nim posłużyć, żeby

znaleźć trochę zapomnienia.

Uciekła najpierw ustami, a potem zdjęła ręce z kar­

ku Davida i oparła o jego piersi. W ten sposób chcia­

ła uczynić z nich zaporę między nim a sobą. Czuła

pod palcami, jak szybko uderza jego serce. On sam

był jednak spokojny, patrzył na nią ze zrozumie­

niem.

- Muszę już iść - powiedziała, odwzajemniając

pełne czułości spojrzenie.

David skinął głową, wyciągnął rękę i musnął lekko

palcami jej policzek.

background image

- Rozumiem - odparł, nie spuszczając z niej wzro­

ku. - Wiem, że teraz musisz iść. Ale coś ważnego stało

się między nami. Spróbujmy nie zapomnieć o tym,

Noro, dobrze?

- Ja nie zapomnę - szepnęła.

Jeszcze raz z czułością dotknął jej policzka.

- Odprowadzę cię do domu. Tylko chyba najpierw

włożę jakieś buty. - Spojrzał w dół na swoje bose

stopy.

Nora podążyła za nim wzrokiem i oboje parsknęli

śmiechem. Na chwilę zniknął w sypialni, by pojawić się

w dobrze już sfatygowanych tenisówkach. Przecho­

dząc obok niej, złapał ją za rękę i ruszając biegiem,

pociągnął przez hol. Oboje znowu wybuchnęli śmie­

chem jak para dzieciaków.

Trzymając się za ręce, wyszli na ulicę. Na najbliż­

szym rogu skręcili w zatłoczoną, jak zwykle, Columbus

Avenue.

- Ten dum. - David uśmiechnął się z satysfakcją.

- Za to właśnie lubię to miasto. Upper West Side nigdy

nie zasypia.

- I nigdy nie jest za późno, by pójść na kolację.

- Nora skinęła głową w kierunku przepełnionej i tęt­

niącej gwarem restauracji, którą właśnie mijali.

Po drodze David nieustannie coś opowiadał, robił

zabawne komentarze na temat przechodniów albo

wystaw sklepowych, starał się wciągnąć ją w roz­

mowę, nawet o głupstwach. Chciał ją podnieść na

duchu i to mu się udało. Czuła się rozluźniona

i w dobrym nastroju, od czasu do czasu przyjmowała

konwencję tej rozmowy i sama zdobywała się nawet

na jakiś żart.

background image

Na rogu stało dwóch czarnoskórych wyrostków.

Jeden z nich trzymał w ręku bukiet róż. David włożył

rękę do kieszeni i namacał portfel. Ale zanim zdążyli

tam dojść, ubiegła ich inna para, młody mężczyzna

ofiarował bukiet swojej towarzyszce. W ręku czarnego

chłopca została tylko jedna róża.

- Dlaczego jej nie wzięli? - spytał David.

- Facet powiedział, że nie pasuje do reszty. - Chło­

pak wzruszył ramionami

- Dla mojej dziewczymy będzie w sam raz - odparł

David, dając chłopcu pięciodolarowy banknot. Chło­

pak włożył rękę do kieszeni, szukając reszty i mrucząc

coś do swego kolegi. Nagle obaj prysnęli na boki

i zanim Dawid zdołał cokolwiek zrobić, zniknęli za

rogiem ulicy.

Nora pokręciła tylko głową. David roześmiał się.

- To jest właśnie Nowy Jork. Najchętniej zastawił­

bym różami całe twoje mieszkanie - dodał po chwili,

podając Norze różę.

- Ta jedna zupełnie mi wystarczy - uśmiechnęła

się. - Jest bardzo piękna.

- Ale nawet w połowie nie jest tak piękna jak twój

cień. - David skłonił się przed nią z galanterią.

Kiedy znaleźli się pod domem Nory, objął ją

ramieniem i przytulił. Przez moment zobaczyli swoje

odbicie w jednej z witryn. Wyglądali jak para szczęś­

liwych, zadowolonych z życia spacerowiczów.

Skręcili w pasaż prowadzący do wejścia do jej

domu. Nora wystukała kod i weszli do środka. Za­

trzymali się w holu, przy windzie.

- Może chcesz, żebym na chwilę jeszcze zaszedł do

ciebie?

background image

Odpowiedź była taka, jakiej się spodziewał.

- Nie... dziękuję, Davidzie, jesteś kochany, ale

wiesz, padam ze zmęczenia, chyba od razu położę się

spać. Zresztą ty też pewnie chciałbyś już ode mnie

odpocząć.

- Twoje towarzystwo nigdy mnie nie męczy - po­

wiedział, zaglądając jej w oczy.

Pochylił się i delikatnie, bardzo delikatnie, po­

całował ją w usta.

- Masz rację, zrobiło się całkiem późno. Jutro do

ciebie zadzwonię. Śpij dobrze.

Drzwi windy otworzyły się.
- Dobranoc, Davidzie. Jeszcze raz dziękuję. Nie

wiem, co bym bez ciebie dzisiaj zrobiła.

W półobrocie, wchodząc do windy, pocałowała go

w policzek.

Patrzył, jak drzwi się zasuwają, a potem odwrócił się

i wolnym krokiem ruszył w powrotną drogę. Jego

myśli były cały czas przy niej. Sunąc pośród tłumu,

rozpamiętywał wydarzenia dzisiejszego wieczora.

Nora zapaliła światła i zajrzała do kilku pokoi.

Wreszcie znalazła to, za czym się rozglądała - prosty,

smukły wazon z przezroczystego szkła. Nalała wody

i włożyła różę, a potem postawiła wazon na nocnym

stoliku. Kiedy już zasypiała, miała wrażenie, że ciągle

czuje zapach wody kolonskiej Davida. A może to

była róża? '

background image

ROZDZIAŁ

5

Kiedy Nora się obudziła, poczuła zapach róży,

która tymczasem wspaniale rozwinęła się przez noc.

Wszystkie jej myśli zaczęły krążyć wokół Davida.

Cisnące się do głowy wspomnienia z wczorajszego

wieczoru były tak intensywne, że nie potrafiła nad

nimi zapanować. Czuła na sobie uścisk jego ramion

i mroczną słodycz pocałunku. Przeciągnęła się i wes­

tchnęła głęboko. Tak, oboje pragnęli tego samego, to

jasne.

Ta świadomość napawała ją radością i niepoko­

jem jednocześnie. Przynosiła zapowiedź czegoś, na

co Nora czekała od dawna, ale także lęk, podobny

lękowi, jaki budzi bliskość przepaści. Gdyby wczo­

raj wieczorem pozwoliła się prowadzić swoim prag­

nieniom... Teraz żałowała, że potrafiła się temu

oprzeć.

background image

Z tych rozmyślań wyrwało ją wrodzone poczucie

obowiązku. Ona tu wyleguje się w łóżku, a tymczasem
powinna przygotować pokój dla ojca. Umówili się, że
przyjedzie jeszcze przed południem. Może zjawić się
lada moment.

Gdy Phillip Chase rozpakował już swoje rzeczy,

a Nora zabrała się do pracy w biurze, zjawiła się

Janice, zadowolona z siebie i życia jak zwykle. Na­

tychmiast zajęła swe stałe miejsce na podłodze i za­

sypała Norę pytaniami. Nora wiedziała dobrze, że

nie opędzi się od niej, dopóki nie zaspokoi ciekawo­

ści dziewczyny. Bez entuzjazmu, rzeczowo opowie­

działa więc o swoim spotkaniu z ojcem. Starała się

relacjonować wydarzenia wczorajszego dnia w wiel­

kim skrócie, ale nie było to wcale łatwe, bowiem

Janice raz po raz przerywała, wtrącając uwagi i ko­

lejne pytania.

- Niesamowite! - wykrzyknęła wreszcie dziew­

czyna. - Więc powiadasz, że on się do ciebie wpro­

wadza?

- Tak - potwierdziła Nora z rezygnaqą. - Już się

wprowadził, Janice. On już tu jest - wskazała ręką

za siebie, na drzwi prowadzące z biura do miesz­

kania.

- Niesamowite! - powtórzyła dziewczyna o ton

wyżej. - Wiesz, nie chcę się wtrącać w twoje sprawy,

ale to idiotyczne. Wiem, że jest chory, ale uważam, że

z jego strony to jest jakieś nadużycie! Gdyby mnie

zrobił ktoś taki numer...

Nora syknęła z niezadowoleniem, kładąc palec na

ustach i raz jeszcze wskazując za siebie.

background image

Janice teatralnym gestem zakryła usta i skinęła

głową porozumiewawczo.

- Zjawia się znienacka po piętnastu latach, po to,

żeby się do ciebie wprowadzić? - ciągnęła teraz szep­

tem. - Jak ty sobie to wyobrażasz? Przecież to miesz­

kanie jest za małe dla trojga!

Nora nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.

- Jak to dla trojga? Nic mi nie mówiłaś, że i ty

zamierzasz się przeprowadzić!

Janice zorientowała się, że nieco przeholowała.

- No wiesz, ty tu jesteś przecież cały dzień i ja siedzę

tu cały dzień - usiłowała jakoś wybrnąć z tej niezręcz­

nej sytuaq'i. - Rozumiesz... A teraz jeszcze twój ojciec

w tym wszystkim! Będzie tu na okrągło?

- Ba! Żebym to ja wiedziała - westchnęła Nora.

- Na razie wiem tylko to, że ja niedługo wychodzę.

Umówiłam się z Davidem na obiad.

- I ja mam zostać z nim sama? - Janice rzuciła jej

spłoszone spojrzenie. - No nie, Nora, błagam, nie rób

mi tego!

- Nie bój się, on nie jest ludożercą - uśmiechnęła

się Nora. - Zresztą, ma za sobą podróż przez Atlantyk

i na pewno będzie chciał jeszcze sobie trochę pospać.

David czekał przy tym samym stoliku co zawsze.

Odwołał bardzo ważne spotkanie, żeby tu przyjść. Ale

wiedział, że Nora jest tego warta. Ona go teraz

potrzebuje i to jest najważniejsze. Było to dla niego

stwierdzenie tak oczywiste, że nawet nie wzbudziło

w nim zdumienia, a przecież nigdy wcześniej nie

zdarzyło mu się odwołać spotkania zawodowego z po­

wodu kobiety.

background image

Kiedy przeciskała się ku niemu między stolikami,

rumieniec na jej twarzy i czułość spojrzenia upewniły

go, że wspomnienie wczorajszego wieczoru jest w niej

ciągle żywe.

- Phillip wydaje się w całkiem niezłej formie - po­

wiedziała zaraz po przywitaniu.

- Ty jesteś jego najlepszym lekarstwem, co do tego

nie mam najmniejszej wątpliwości. Zamierzasz wysłać

go tu do jakiegoś lekarza?

- Tak. Jest już nawet wstępnie umówiony. Skiero­

wała go do niego klinika ze Szwajcarii, ta, w której się

leczył. Ale jeszcze nie nadeszły stamtąd wyniki jego

badań. Namawiałam go, żeby poszedł na razie do

mojego lekarza, ale nie chce o tym słyszeć - wzruszyła

ramionami. - Mówi, że jak ma iść do lekarza, to

pójdzie do kogoś, do kogo ma zaufanie. Jakie to

dziwne - dodała po chwili. - Siedzę tu z tobą i roz­

mawiam o stanie zdrowia mojego ojca, jak gdyby

nigdy nic, jakbym go widywała zawsze. Ciągle się na

tym łapię.

- Hmm. Obawiam się, że jeszcze wiele rzeczy może

cię zadziwić. - David pokręcił głową. - Sądząc z tego,

co mi opowiadałaś, twój ojciec nie należy do osób

łatwych we współżyciu.

- Zdaje się, że masz rację - przyznała Nora z west­

chnieniem.

- Nie mówię tego, żeby cię straszyć. Pamiętaj po

prostu, że zawsze możesz na mnie liczyć, ilekroć

będziesz potrzebowała pomocy.

- Dziękuję. To bardzo miło z twojej strony, ale nie

mogę zawracać ci głowy moimi kłopotami. Masz prze­

cież teraz mnóstwo pracy. i

j

background image

- Mówię poważnie - potwierdził z całym przeko­

naniem David. -Dla ciebie zawsze będę miał czas.

Jutro muszę lecieć do Toronto, ale to tylko jedno

spotkanie. Powinienem załatwić sprawę w kilka go­

dzin. Wpadnę do ciebie po powrocie - jeśli, oczywiś­

cie, nie masz nic przeciwko temu. Chętnie poznałbym

twojego ojca.

- Oczywiście, jeżeli tylko masz ochotę. - Nora

spojrzała na niego z wdzięcznością. - Choć wydaje mi

się - zawiesiła głos - że tak naprawdę wcale nie jest

łatwo poznać Phillipa. Jeśli w ogóle to możliwe...

- Daj mi szansę - uśmiechnął się, biorąc ją za rękę.

Wracała do domu w dużo lepszym nastroju. Roz­

mowa z Davidem podniosła ją na duchu. Wiedziała, że

on nie rzuca słów na wiatr. No cóż, może jakoś to

będzie. Ledwo jednak przekroczyła próg swego biura,

mina jej zrzedła. Wszystko wskazywało na to, że

Phillip objął firmę we władanie. Na stole leżały

porozkładane papiery, na etażerce i krzesłach tacki

po sałatkach i opakowania po hamburgerach, które

Janice i ojciec musieli widocznie zamówić z pobliskiego

baru. Janice tkwiła w swojej zwykłej pozie na pod­

łodze, a naprzeciwko niej, również na podłodze,

siedział Phillip z bardzo zadowoloną minę.

- Chodź tu do nas, zostało jeszcze trochę twojej

ulubionej sałatki ze świeżych krewetek. - Phillip ma­

chnął ręką na jej widok. - Pamiętasz, jak zawsze

przyrządzałem ci ją po swojemu?

Pamiętała. Przez moment znowu poczuła się małą

dziewczynką, siedzącą na werandzie, z talerzykiem na

kolanach. Obok, w dużych, bambusowych fotelach

background image

wypoczywali matka i ojciec, rozmawiając leniwie,

w upale popołudnia. Zdało jej się, że znowu słyszy

buczenie pszczół w gazonie z różami.

Nie może pozwolić sobie na sentymenty, przywoła­

ła się do porządku. Ojciec znowu próbuje starych

sztuczek. Musi na to wszystko patrzeć z właściwym

dystansem.

- Dziękuję, dalej uwielbiam krewetki, ale właśnie

wracam z obiadu - powiedziała, siadając za biurkiem.
- Widzę, że już zdążyliście się poznać. Bardzo się

cieszę.

Spojrzała z uśmiechem na ojca. Miał na sobie lekkie,

beżowe spodnie, ciemną koszulę rozpiętą pod szyją, na

której zawiązał zieloną apaszkę. Nie znosił krawatów.

Zawsze mówił, że z krawatem czuje się jak urzędnik.

Ubierał się bardzo swobodnie, ale z wyszukaną elegan­

cją. W domu cała jedna szuflada komody pełna była

po brzegi różnych fantazyjnych chustek, fularów, mu­

szek. Teraz, spoglądając na jego roześmianą twarz,

musiała przyznać, że jak na człowieka, który ma wkrót­

ce umrzeć, trzyma fason nienagannie.

- Gdzie kupiłeś świeże krewetki?
- Jest taki mały targ rybny na Fulton Street

- mrugnął porozumiewawczo.

- To ładnych parę przecznic stąd - zdziwiła się

Nora. - Poszedłeś tam na piechotę?

- Oczywiście. Czy wyglądam na niedołężnego sta­

rca?

- Wyglądasz jak trzydziestolatek - roześmiała się

Nora.

- Te krewetki są pyszne - wtrąciła Janice z peł­

nymi ustami. Musiała jednak coś wyczytać ze spój-

background image

rżenia swojej szefowej, bo zaraz dodała: - No, dosyć

tego ucztowania. Wszystko co dobre ma swój koniec.

Sprzątam i biorę się do roboty.

- Ja ci pomogę - powiedział Phillip, sięgając po ta­

lerzyk z jej kolan. - Zmyję to raz dwa i uprzątnę resztę.

W kilka minut później pojawił się znowu w drzwiach

biura.

- Janice opowiadała mi o twojej firmie. To kapital­

ne. Baaardzo ciekawe - dodał przeciągając słowa.

- Zwłaszcza dla takiego zaprzysięgłego kolekcjonera

jak ja!

- Phillip odebrał jeden telefon i trafił akurat na

panią Bishop. Przyjął od niej zamówienie, jakby

pracował tu od lat. - Janice spojrzała porozumiewaw­

czo na Norę. - Wiesz, jaka jest pani Bishop - dodała

po chwili. - Nigdy nie może się na nic zdecydować.

Twój ojciec przekonał ją w trzy minuty, że powinna

kupić srebrną broszkę. - Teraz w głosie dziewczyny

słychać było szczery podziw. - Nie będziemy mieli

kłopotu z realizacją jej zamówienia. Maurice ma

broszek do licha i trochę!

No tak, pomyślała Nora, powinna była to przewi­

dzieć. Tylko tego brakowało. Ojciec postanowił po­

móc jej w pracy.

- No, nie przeszkadzam, zabieram resztę bałaganu

i już mnie nie ma - oświadczył Phillip, jak gdyby coś

przeczuł. Zgarnął swoje rzeczy i wycofał się do kuchni.

- Twoja pomocnica jest nie tylko bardzo ładna, ale

i bardzo bystra - rzucił już od drzwi. - Masz szczęś­

cie, że trafiłaś na kogoś takiego. Choć równie dobrze

ona mogłaby powiedzieć to samo o tobie! - Puścił

łobuzersko oko.

background image

Kiedy zniknął za drzwiami, Nora spojrzała ponuro

na Janice.

- Czy zrobiłam coś złego? - Dziewczyna wygląda­

ła teraz jak uosobienie niewinności.

Nora milczała.

- Zgoda, wiem, że nie powinniśmy byli tu jeść, ale tak

jakoś wyszło. Wiesz, zagadał mnie, z tą swoją sałatką.

Nora, w dalszym ciągu milcząc, segregowała roz­

rzucone na biurku papiery.

- Może nie powinnam była pozwalać mu odbierać

tego telefonu - przyznała Janice skruszonym tonem.

- No już dobrze, Janice. Wiem, że to nie twoja wi­

na. - Nora podniosła głowę znad biurka. - Mogłam

się spodziewać, że będzie to tak wyglądało. Pewnie

będziesz musiała znosić teraz moje humory - dodała

łagodniej. - Potrzebuję nieco czasu, żeby wejść w rolę

córki mimo woli.

Zadzwonił telefon. Janice jak błyskawica rzuciła się

do słuchawki. W chwilę potem jej piegowata twarz

rozpromieniła się w uśmiechu.

- Świetnie! - rzuciła do telefonu. - Nareszcie ja­

kaś dobra wiadomość. Jasne. Jeszcze dziś to odbiorę!

Maurice znalazł serwis do herbaty, który, jak twierdzi,

na pewno spodoba się pani Ashburn - powiedziała,

zakrywając dłonią mikrofon.

- Bogu niech będą dzięki! - Nora wzniosła oczy do

nieba. - Ale chyba sama wybiorę się do Maurice'a.

Mam z nim jeszcze inne sprawy do omówienia - doda­

ła. - Zresztą, myślę, że dobrze znam gust pani Ash­

burn, od razu więc sprawdzę ten serwis.

- Maurice - Janice podniosła słuchawkę do ust

- szefowa sama przyjdzie obejrzeć ten serwis.

background image

- Maurice, jesteś prawdziwym cudotwórcą. Nie

wiem doprawdy, co bym zrobiła bez ciebie! - po­

wiedziała Nora, wchodząc na zaplecze antykwaria­

tu.

Serwis stał już wystawiony na stoi©

- Tak, jak chciała. Manufaktura w Limoges, po­

czątek XIX wieku. - Maurice skłonił się z nie ukrywa­

nym zadowoleniem.

Nora pochyliła się i przez dłuższą chwilę oglądała

porcelanę.

- Tak, to jest prawie to, co chciała. Tylko - Nora

pochyliła się nad stołem, studiując zastawę - te kolory

powinny być pastelowe. Widziałam już kiedyś dokład­

nie taki serwis, o jaki jej chodzi. Jeżeli zaoferuję jej ten,

obawiam się, że będzie zawiedziona.

- Ba, gdybym tylko wiedział, gdzie takiego szukać,

wydobyłbym go dla ciebie nawet spod ziemi. - Antyk-

wariusz rozłożył ręce. - Może gdzieś we Francji dało­

by się znaleźć podobny egzemplarz. Tu, w Nowym

Jorku, trafił mi się po raz pierwszy.

- Widziałam taki serwis dawno temu w Nowym

Orleanie - westchnęła Nora. - Tak, bardzo dawno

temu. Nie wiem zresztą, czyjego właścicielka chciałaby

się go pozbyć.

- No wiesz, do Nowego Orleanu dolatują samoloty

- uśmiechnął się Maurice. - A jeśli chodzi o właś­

cicielkę, wiem z doświadczenia, że wszystko na ogół

jest kwestią ceny. Pani Ashburn jest akurat nieprzy­

zwoicie bogata.

- Może to i jest jakiś pomysł. - Nora przygryzła

wargi. - Właściwie mam ochotę wyrwać się z Nowego

Jorku na dzień lub dwa.

background image

Nora wysiadła z autobusu na St. Charles Avenue

i skręciła w ulicę prowadzącą do rzeki. Lila Rhodes

wprawdzie zamierzała sprzedać coś zupełnie innego:

stary zegar. Jednak kiedy Nora powiedziała, jak

bardzo zależy jej na francuskim serwisie do herbaty,

który kiedyś u niej widziała, zgodziła się odstąpić go

bez specjalnego nalegania. Lila była dawną przyjaciół­

ką jej matki. Z długiej rozmowy telefonicznej, jaką

z nią przeprowadziła, Nora wywnioskowała, że Lila

nie jest w najlepszej sytuacji finansowej.

Szła teraz do niej, napawając się widokiem tak

jej drogich, znajomych miejsc. Ten spacer nowoor-

leańskimi ulicami był Norze potrzebny. Jak powie­

trza pragnęła wytchnienia, czuła, że musi oderwać

się choć na moment od biura w Nowym Jorku.

Ale nie nawał pracy i obowiązków okazał się naj­

gorszy. Prawdziwą przyczyną stresu był ojciec. Do­

brze to wiedziała, choć usiłowała wmówić sobie,

że jest po prostu strasznie zmęczona.

Ojciec nie sprawiał jej jakiegoś szczególnego kłopo­

tu. Pierwszego dnia po przyjeździe tryskał energią

i wszędzie go było pełno, ale potem przycichł i uspokoił

się. Lot przez Atlantyk i związane z tym znużenie

zrobiły swoje. Ostatnie dwa dni przesiedział właściwie

samotnie w swoim pokoju. Nora nie miała jednak

wątpliwości, że ta sytuacja nie potrwa długo. No cóż,

musi być na to przygotowana.

Szła wolno, nie spiesząc się. Miasto dzieciństwa

przywracało jej nadwątlone siły, tak jakby sam dotyk

ulicznych kamieni był lekarstwem. Wdychała dobrze

znane zapachy - woń późnych, jesiennych kwiatów

w przydomowych ogródkach, aromaty sączące się

background image

z mijanych po drodze restauracji. Z lubością spog­

lądała w niebo zasnute chmurami, z których w każdej

chwili mógł lunąć obfity, krótki deszcz. Ach, nawet

gdyby padał, westchnęła. Niech pada, niech zmyje

z niej ten niepokój.

Dom, w którym mieszkała Lila, stał nieco na

uboczu. Musiał być zbudowany na przełomie stule­

ci. Stanowił doskonały przykład miejscowej, secesyj­

nej architektury, mimo widocznego zaniedbania.

Wymagał co najmniej odmalowania (stara farba

złuszczała się całymi płatami), a może nawet kapita­

lnego remontu. Potrzaskane kolumienki balustrady

na werandzie były niczym memento i przypominały

o upadku starych nowoorleańskich rodów. Stał

w wielkim, zapuszczonym ogrodzie. Jedynie gazon

z begoniami nosił ślady stałych zabiegów ogrodni­

czych.

Wspięła się po trzech niskich schodkach prowadzą­

cych do ogrodowej furtki i nacisnęła dzwonek. Drzwi

otworzyły się niemal natychmiast.

- Ach, to ty kochanie, jak miło cię znowu widzieć!

Już otwieram!

Po wymianie powitalnych uścisków, kiedy prze­

stąpiła próg domu, znowu uniosła ją lawina wspom­

nień, tym razem wywołana charakterystycznym za­

pachem jedwabnych bluzek i prześcieradeł przesy­

pywanych lawendą. I jeszcze woń świeżo parzonej

herbaty, którą, jak dawniej, piło się na werandzie.

Rodzice dodawali zwykle do herbaty odrobinę sherry.

Nora poczuła, że łzy cisną się jej do oczu.

Wysoka i szczupła Lila Rhodes miała w swej

posturze coś królewskiego. Na twarzy przybyło jej

background image

zmarszczek, ale niebieskie oczy płonęły dawnym blas­

kiem. Nie straciła werwy i patrzyła na Norę ze

zwykłym życzliwym ożywieniem.

- Tak się cieszę. - Lila odsunęła się na odległość

wyprostowanych ramion, przyglądając się Norze z nie­

kłamanym zadowoleniem. - Wyglądasz piękniej niż

kiedykolwiek.

- To samo mogłabym powiedzieć o tobie - uśmie­

chnęła się Nora, patrząc na siwe włosy, starannie

upięte w kunsztowny kok, wytworną czarną sukienkę

haftowaną z przodu, która krojem podkreślała wąską

talię gospodyni.

- Ach, jestem już tylko starą kobietą. -Lila mach­

nęła ręką z pogodnym uśmiechem. - Ale nie narze­

kam. Sama wiesz, my, nowoorleanczycy, jesteśmy

ulepieni z innej gliny.

Wzięła Norę pod rękę i zaprowadziła do salonu.

Poruszała się z gracją i bez wysiłku, a przecież dawno

już musiała przekroczyć siedemdziesiątkę.

- Wiesz, jakie są trzy etapy w życiu kobiety? - roze­

śmiała się. - Młodość, dojrzałość i „wyglądasz świetnie".

- W twoim akurat wypadku to nie jest pusty kom­

plement - powiedziała Nora, rozglądając się po ogro­

mnym salonie, który przypominał wnętrze antykwa­

riatu Maurice'a. To skojarzenie nie było przypad­

kowe. Ilekroć Lila potrzebowała pieniędzy na naprawę

przeciekającego dachu albo wymianę skorodowanej

rury, dzwoniła do Nory do Nowego Jorku i sprzeda­

wała za jej pośrednictwem jakiś mebel, obraz albo coś

z rodzinnych pamiątek.

Fotele, na których usiadły, miały jeszcze to samo

obicie, które zapamiętała z dzieciństwa, choć kwiaty

background image

na kremowym tle bardzo już wyblakły. Kiedy przy­

chodziła tu z wizytą jako mała dziewczynka, siadywała

w jednym z tych foteli - wtedy jeszcze nie dotykała

nogami podłogi - i zajadała biszkopty, apetyczne,

prosto z piekarnika, ze śmietaną. Już nigdy potem nie

smakowały jej tak żadne ciastka.

- Mam nadzieję, że zanim przystąpimy do rzeczy,

zjesz coś po podróży. - Lila zdjęła serwetkę, która

zakrywała stojące na wielkim stole talerzyki z kanape-

czkami i ciastkami, jak zwykle, domowego wypieku.

Francuski serwis do herbaty, cel wizyty Nory, stał

rozstawiony na drugim końcu stołu w całej swej

okazałości i urodzie.

- Och, co za cudo! - krzyknęła Nora. - Dokładnie

taki, jakiego szukam.

- Całe szczęście, bo bałam się, że zrobisz taki szmat

drogi na próżno - powiedziała Lila, nalewając jej

herbaty. - Jaśminowa - dodała. - Mam nadzieję, że

ciągle ją lubisz?

- Jak ty wszystko pamiętasz!

- Zawsze słodziłaś czubatą łyżeczkę - zachichota-

łała Lila. - Dalej tak słodzisz?

Nora przytaknęła, kręcąc głową z podziwu.

- Tak... wszystko pamiętam. Mogłabym ci niejed­

no opowiedzieć. Ale co się dziwić, tyle lat byliśmy

sąsiadami!

- Mam wyrzuty sumienia, że wywiozę stąd to

cacko - westchnęła Nora. - Pewnie ma dla ciebie du­

żą wartość uczuciową.

- Hmm... Ten serwis stanowił część posagu mojej

prababki. Ale cóż, to tylko serwis. - Starsza pani

wzruszyła kruchymi ramionami. - Wyzbywamy się

background image

rzeczy, wspomnienia pozostawiamy dla siebie. Nie ma

o czym mówić. No to powiedz swoją cenę. Od jakiej

sumy zaczynamy?

Nora parsknęła śmiechem.

- Przyznam ci się, że znowu znalazłam się w ta­

rapatach finansowych. - Lila filuternie zmrużyła

oczy.

- Jakiś remont?

- Nie - uśmiechnęła się z zadowoleniem starsza

pani. - Tym razem to mój kaprys. Mamy tutaj taką

swoją małą tradycję. I teraz musi stać się jej zadość.

Chcę wydać wielkie przyjęcie dla moich przyjaciółek

z klubu brydżowego. A to prawdziwe damy i mają

swoje wymagania - dodała.

Nora powiedziała głośno sumę, o której myślała.

Lila z uznaniem skinęła głową.

- Moja droga, mogę ci sprzedać wszystko, co jest

w tym domu, jeżeli zawsze będziesz proponowała mi

takie ceny.

- Daj spokój - westchnęła Nora. - Wiem prze­

cież, jak to jest. Ja dałabym wszystkie pieniądze, byle

tylko odzyskać pamiątki rodzinne.

- Co tam pamiątki. - Lila machnęła niedbale ręką.

- Masz przecież tyle cudownych wspomnień z dzie­

ciństwa.

- Przynajmniej do szesnastego roku życia - przy­

znała Nora.

- Tak. No cóż, szczęśliwe dzieciństwo musi się

kiedyś skończyć - odparła Lila. - Ale byliście taką

wspaniałą rodziną. Cała wasza trójka. I te cudowne

przyjęcia w waszym ogromnym domu! Cały Nowy

Orlean pilnie wypatrywał zaproszeń. I twój ojciec. Jak

background image

on was obie kochał! Nigdy nie mogłam zrozumieć tego,

co się stało.

- Ja też ostatnio dużo o tym myślę. - Nora po­

prawiła się w fotelu. Głośno westchnęła, j'akby

chciała zrzucić z siebie jakiś ciężar. - Widzisz, Lila,

on wrócił. Mój ojciec znowu pojawił się w moim

życiu.

- Wielki Boże! - wykrzyknęła starsza pani - Po

tylu latach? No i co?

Coś jej podpowiadało, żeby zmilczeć o chorobie

Phillipa. Nie powinna chyba mówić o tym tej starej

kobiecie. Zresztą, to nie było najważniejsze. Odstawiła

filiżankę z niedopitą herbatą, zastanawiając się, jak

i co odpowiedzieć.

- No cóż, wygląda nieźle - powiedziała ostrożnie.

- Zdaje się, że chce nadrobić wszystkie stracone lata.

- A ty?

- Sama nie wiem. Też bym chciała, ale wiesz, tyle

czasu minęło...

Lila skinęła głową w milczeniu i nalała sobie

herbaty z czajniczka.

- Mieszka teraz u mnie - ciągnęła Nora. Kiedy

wypowiadała to zdanie, uderzyła ją na nowo dziwacz-

ność tej sytuagi.

- Hmm... Rzeczywiście, to dość szczególny układ.

- Lila podniosła filiżankę do wąskich ust. - Ja na twoim

miejscu nie wiedziałabym, jak postąpić. Pamiętam, że

Phillip odznaczał się raczej trudnym charakterem. Twoja

matka nie miała z nim łatwego życia - uśmiechnęła się

smutno. - Tak - powiedziała w zamyśleniu. - Był mło­

dszy ode mnie. Pamiętam go jeszcze jako chłopca. Już

wtedy wyróżniał się ogromnym temperamentem.

background image

Nora spojrzała na nią wyczekująco, jakby chciała

zachęcić do dalszej opowieści.

- Lubiłam jego towarzystwo jak wszyscy. - Lila

westchnęła, spoglądając w okno. - Wiele dziewczyn

się w nim podkochiwało. Czego one nie robiły, żeby

tylko zwrócić na siebie jego uwagę. I twoja matka też

- spojrzała na Norę - zrobiła wszystko, żeby wyjść za

niego. - Pokiwała głową. - Zagięła na niego parol

i dopięła swego. Chociaż nie stanowili chyba dobranej

pary. Tak ja przynajmniej myślę.

- Lila, nigdy mi o tym nie mówiłaś - wykrztusiła

Nora przez ściśnięte gardło.

- Nigdy mnie o to nie pytałaś, moja droga. Poza

tym, tak naprawdę, chyba wcale nie chciałaś o nim

słuchać. Twoja rana była zbyt świeża. Ale teraz jesteś

już dorosła i tamten ból się uśmierzył. Myślę, że teraz

mogę ci powiedzieć, że w gruncie rzeczy nie było to

dobrane małżeństwo.

Nora czekała w milczeniu.

- Twój ojciec miał duszę hazardzisty. To w nim

pociągało twoją matkę, ale jednocześnie tego się w nim

obawiała. W każdym razie wiedziała, w co się pakuje.

Była w nim zakochana do szaleństwa. A potem, kiedy

już została jego żoną i kiedy zaczęły się nieporozumie­

nia i awantury, nie potrafiła go zostawić. Zresztą

wtedy, w tej części świata, małżeństwo traktowano

inaczej niż dzisiaj. Chociaż nie jestem pewna, czy nie

zdecydowałaby się w końcu i na to.

- Nigdy nie przestałam żałować, że się rozstali.

- Nora przygryzła usta.

- Ach, nie. Akurat co do tego nie mam wątpliwości,

Noro. Jestem przekonana, że dobrze się stało.

background image

Nora spojrzała pytająco.

- Nie rozumiem.

- Po prostu, obawiam się, że to ty byłabyś praw­

dziwą ofiarą ich nieudanego związku. A tak, spójrz

tylko, to rozstanie przyśpieszyło jedynie twoją samo­

dzielność, nauczyłaś się polegać na sobie. I co? Wyszłaś

na ludzi, jesteś kobietą sukcesu! Każdy może ci tylko

zazdrościć.

Nora jedynie pokręciła z powątpiewaniem głową.

Następne pół godziny zeszło im na plotkach ze

świata dawnej nowoorleańskiej soq'ety. Lila była pra­

wdziwą kopalnią wiadomości, jakby redagowała kro­

nikę towarzyską w miejscowej gazecie. Raz po raz

Nora próbowała dyskretnie podjąć poprzedni wątek,

Lila nie chciała jednak wrócić już do rozmowy na

temat ojca, mimo starań Nory.

Kiedy zegar wybił piątą, Nora wstała i odstawiła

pustą filiżankę po herbacie.

- No, chyba już czas na mnie. Dziękuję, Lilo. Było

ogromnie miło. Serwis zabiorę jutro rano.

Lila nie pozwoliła pomóc sobie w sprzątaniu po

podwieczorku.

- Co zamierzasz zrobić z wieczorem? - spytała,

odprowadzając ją do drzwi.

- Przejdę się trochę po French Quarter - roze­

śmiała się dziewczyna. - Nie byłam tam od wieków.

No i pójdę na kolację do restauracji z prawdziwą

tutejszą kuchnią.

- Rozumiem cię znakomicie, moje dziecko. Nie ma

to jak nasze przysmaki.

Pożegnały się czule i Nora ruszyła w stronę miasta.

Zapadał już zmrok. Przez moment, idąc w górę rzeki,

background image

zastanawiała się, czy nie odwiedzić starych miejsc,

może obejrzeć dom, w którym mieszkali. Nie mogła się

jednak zdecydować. W pewnej chwili nawet zawróciła

i zaczęła iść z powrotem w dół rzeki. Ale nie przeszła

pięćdziesięciu metrów, nim znów zmieniła zamiar.

Dość tego, za dużo wspomnień jak na jeden dzień,

pomyślała. Nie przyjechała tu przecież w podróż

sentymentalną. Nie może się rozklejać. Musi myśleć

o przyszłości. A jej przyszłość to Nowy Jork, biuro

i ludzie, których tam zostawiła.

Dotarła właśnie do French Quarter, gdy zaczął

padać rzęsisty deszcz. Hotel, w którym się zatrzymała,

był dwie przeczrdce dalej. W kilka minut później stała,

ociekając wodą, w drzwiach swego pokoju. Zrzuciła

z siebie przemoczone rzeczy i wzięła gorący prysznic.

Z przyjemnością owinęła się grubym szlafrokiem.

Weszła do pokoju i zanim usiadła przed lustrem,

zaciągnęła zasłony. Przez okno pokoju wpadało świat­

ło latarni z hotelowego dziedzińca.

Zauważyła, że przestało padać. Deszcz ustał równie

gwałtownie, jak się rozpoczął. W samą porę, pomyś­

lała, jeszcze tylko poprawi makijaż i wychodzi do

miasta. Szkoda każdej chwili. French Quarter stoi dziś

przed nią otworem.

Suszyła właśnie włosy, gdy usłyszała pukanie do

drzwi.

- Kto tam? - zawołała.

- To ja, David. Przyszedłem, żeby cię zabrać na

kolację.

background image

ROZDZIAŁ

6

- Pozwól mi tylko coś powiedzieć, zanim zaczniesz się

złościć, dobrze? - David uniósł ręce w obronnym geście.

Nora cały czas siedząc przed lustrem, patrzyła na

niego zaskoczona. Jakkolwiek nie przyszło jej to łatwo,

zdobyła się na uśmiech.

- Tak, to ja we własnej osobie. Mam nadzieję, że

nie wyglądam na ducha? W każdym razie nie przylecia­

łem tu, żeby cię straszyć. Kiedy wróciłem z Kanady,

zadzwoniłem do twojego biura i dowiedziałem się od

Janice, choć nie było to wcale takie łatwe, że poleciałaś

do Nowego Orleanu. Naprawdę, musiałem nieźle się

natrudzić, żeby wydobyć od niej tę informację, więc nie

rób jej awantury po powrocie.

Nora rozłożyła szeroko ręce.

- Nie zamierzam robić awantury ani jej, ani tobie.

Ale powiedz, co ty tu robisz, u licha?

background image

- Już ci mówiłem. Przyleciałem, żeby cię zabrać na

kolację. Ale może pozwolisz mi wejść? - spytał, robiąc

przy tym zabawny grymas.

- Jasne. Przepraszam, jestem gapa. Oczywiście,

wejdź, proszę. - Nora zdała sobie sprawę sprawę ze

śmieszności sytuacji i zarumieniła się.

David zamknął za sobą drzwi.
- Przepraszam cię za ten strój, ale właśnie wyszłam

spod prysznica. - Nora instynktownie zebrała szlaf­

rok na piersiach.

David nie mógł oderwać od niej oczu. Nigdy jeszcze

nie widział jej z mokrymi włosami, spadającymi teraz

prosto na ramiona.

- Podobają mi się twoje włosy, właśnie kiedy

są proste, tak jak teraz - powiedział i nie mogąc

się oprzeć, podszedł bliżej i dotknął ich ręką.

Zaraz potem puścił mokry kosmyk i jego palce

spoczęły na policzku Nory. Miał wielką ochotę przy­

ciągnąć ją do siebie i pocałować, ale wyczuł, że Nora

jest spięta. Intymność tej nieoczekiwanej sytuacji,

w której stała przed nim tylko w szlafroku zarzuconym

na nagie ciało, wzmagała jedynie jej zmieszanie. Wolno

opuścił dłoń.

- Mam nadzieję, że nie byłaś jeszcze na kolacji?
- Nie.
- To świetnie. Umieram wprost z głodu. Specjalnie

nie jadłem niczego w samolocie, żeby zachować apetyt

na tutejsze specjały.

- Gdzie chcesz iść na kolację?
- Nie mam pojęcia. To w końcu twoje miasto.

Pójdę za tobą z zamkniętymi oczyma.

- Co sądzisz o muflecie?

background image

- A co to za zwierz?

- Sandwicz w stylu nowoorleańskim.

- Jestem tak wściekle głodny, że sandwicz to za

mało, obawiam się.

Nora skinęła głową z uśmiechem.

- Widzę, że musimy pójść do restauracji z francus­

ką kuchnią z Luizjany. To tradycyjna kuchnia nowo-

orleańska, coś, co zostawili nam w spadku nasi

przodkowie, francuscy osadnicy - wyjaśniła, widząc

jego zdziwione spojrzenie.

- To brzmi bardzo obiecująco.

- A zatem ubieram się i idziemy.

- Mogę tu poczekać, czy mam wyjść na korytarz?

Nora uniosła w górę brwi ze zdziwieniem

i uśmiechnęła się do niego, jakby wzięła pytanie

za żart. Jej niedawne zakłopotanie zniknęło bez śla­

du. Odłożyła suszarkę na toaletkę i ciągle uśmie­

chając się, wyjęła sukienkę z walizki i weszła do

łazienki.

David rozparł się wygodnie w fotelu i wychyla­

jąc nieco, wyjrzał przez okno. Uliczka przyhotelo-

wa tętniła życiem nie mniej niż nowojorskie ulice

West Village. Tyle że tutaj powietrze było przesy­

cone jakąś aurą leniwej zabawy. W atmosferze te­

go miasta wyczuwało się również pewną uwodzi­

cielską dwuznaczność. Spostrzegł to, gdy tylko wje­

chał do miasta z lotniska, i od razu polubił. Nowy

Orlean miał w sobie coś intrygującego i podnieca­

jącego.

Jego myśli znowu wróciły do Nory. Kiedy usłyszał

od Janice, że Nora jest w kiepskiej formie, wiedział, że

jeszcze tego samego dnia poleci w ślad za nią.Tęsknił za

background image

Norą, choć nawet sam przed sobą nie chciał się do tego

przyznać. Więcej, miał nadzieję, że ona również go

potrzebuje. Właśnie jego.

Wyłoniła się z łazienki w luźnej, wełnianej sukience,

która nieco przypominała zbyt obszerny sweter,

i w czarnych rajstopach. Sukienka miała szafirowy

kolor i Nora wyglądała w niej wspaniale. Miękka

wełna otulała sylwetkę, wydobywając kształty i ukry­

wając je jednocześnie. Włosy Nory pozostały proste

i rozpuszczone. David poczuł ucisk w żołądku i prze­

łknął ślinę.

Nora tymczasem podeszła do znajdującej się w po­

koju toaletki i znowu zaczęła się czesać. Po chwili

zebrała włosy dc tyłu i upięła je w kok. Z początku

chciał zaprotestować, ale dał spokój.

- Wyglądasz cudownie - powiedział. - Warto by­

ło lecieć tyle kilometrów.

Nora odwróciła się od lustra.

- Dziękuję. Jesteś ogromnie miły.

- To gdzie pójdziemy? - spytał, nie odrywając od

niej oczu.

- Proponuję restaurację „U Nettie i Andre". Nie

pytaj mnie, jak to się dzieje, że ludzie z takimi

imionami tworzą parę - roześmiała się. - On jest ro­

dowitym „Francuzem" z Luizjany.

- A Nettie?

- Przyjechała tu z Midwestu. Nigdzie nie znajdziesz

gorszej kuchni niż na tych równinach. Wydawałoby

się, że skoro się tam urodziłeś, to całe życie jesz steki

i kukurydzę. Ale klimat nowoorleański czyni cuda.

Nettie to prawdziwa czarodziejka, jeśli chodzi o kom­

binacje tutejszych przypraw i ziół. Ich restauracja to

background image

Nowy Orlean w miniaturze. Cieszę się, że dziś pó­

jdziemy tam razem. - Nieoczekiwanie wspięła się na

palce i cmoknęła go w policzek. - Naprawdę, cieszę

się, że przyleciałeś. Tak bardzo brakuje mi kogoś,

z kim mogłabym porozmawiać.

David objął ją ramieniem i przytulił lekko. Była

ciepła i pachnąca. Przez moment przeleciała mu przez

głowę myśl, żeby spróbować odwieść ją od zamiaru

wyjścia do miasta i zostać tutaj. Razem. Sam na sam.

Tylko we dwoje.

- Przypominam ci, że jesteś głodny - roześmiała

się.

Nie ruszył się z miejsca.

- Zapomniałem dodać, że mam apetyt na coś bar­

dzo specjalnego - powiedział, obejmując ją w talii

i przyciągając do siebie.

- Jambalaya?

David ani drgnął.

- Okra gumbo, a może raczej ryba z rusztu, z sałatą

z tutejszym majonezem i obtaczanymi w cieście ziem­

niakami?

- No dobrze - westchnął. - Przekonałaś mnie

- rozluźnił ramiona. - Prowadź. Pójdę teraz za tobą

nawet na hamburgera.

Restauracja „U Nettie i Andre" wyglądała rze­

czywiście jak skansen. Przycupnęła w jednym z zauł­

ków i wcale nie rzucała się w oczy. Ściany z wypala­

nej, czerwonej cegły przecinały surowo ciosane bier­

wiona belek. Na centralnym miejscu znajdował się

wielki kominek. Znaleźli stolik w ustronnym zakąt­

ku, ale nie cieszyli się długo samotnością we dwoje.

background image

Ledwo zdążyli usiąść, zawisła nad nimi zwalista po­

stać Andre.

- Nora! Moje dziecko! Co za niespodzianka! Po­

znałem cię od razu, jak tylko weszłaś. Boże, dziew­

czyno, ile to już lat?

- Niemało. Ale ty, Andre, wcale się nie zmieniłeś.
- Czego nie można powiedzieć o tobie! Robisz się

coraz piękniejsza.

Nie zwracając najmniejszej uwagi na Davida, An­

dre wdał się z nią w pogawędkę, w której wspomnienia

z dawnych lat przeplatały się z nowinami i w której co

chwila pojawiało się imię jej ojca. Wreszcie odszedł,

przyjmując ich zamówienie.

- Nieśmiertelny Phillip - zauważył cierpko David.
- Tak - westchnęła melancholijnie Nora. - Nie

wystarczy zniknąć z Nowego Jorku, żeby się od niego

uwolnić.

Pokrótce opowiedziała mu o swojej wizycie u Liii.

Ledwie skończyła, na stół wjechał ogromny talerz

frutti di marę.

Uporali się z jego zawartością w rekor­

dowo krótkim czasie, głównie za sprawą Davida.

W chwilę potem zjawiła się Nettie, przynosząc smażo­

nego suma dla Davida i porcję krabów dla Nory.

Rozkoszowali się potrawami, ale jedli w całkowitym

milczeniu, zaspakajając głód. Gdy talerze zostały

całkowicie opróżnione, zgodnie doszli do wniosku, że

przydałaby się jeszcze porcja ostryg.

- Stwierdzam z przyjemnością, że twój apetyt do­

równuje mojemu - zauważył David, przypatrując się,

jak wprawnym ruchem otwiera skorupę ostrygi.

- Ach, nie znasz mnie jeszcze, bywa nienasycony.

Czasem mnie samą przeraża.

background image

Kiedy wreszcie stanęły przed nimi filiżanki z kawą,

David powrócił do sprawy jej przyjazdu do Nowego

Orleanu.

- Nie mogę uwierzyć, że opłaca ci się przylatywać,

płacić za hotel, tylko po to, żeby kupić jeden serwis do

herbaty.

- Tym razem może rzeczywiście nie zrobię na tym

interesu, ale na dalszą metę to się opłaca.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- To sprawa wiarygodności i zaufania. Jeżeli raz

sprawię zawód jako dostawca, mogę nie dostać następ­

nych zamówień. A w ten sposób zyskuję stałych klien­

tów, mam u nich dobrą opinię, polecają mnie swoim

znajomym i tak dalej... Boję się tylko, że teraz, kiedy

pojawił się ojciec, mogą powstać pewne problemy, któ­

re odbiją się na funkcjonowaniu firmy. Ciągle jeszcze

nie mam pewności, czy dobrze zrobiłam, że pozwoli­

łam mu zatrzymać się u mnie - przygryzła wargi.

- Myślę, że nie miałaś wyboru - odparł uspokaja­

jącym tonem. - Nie mogłaś przecież odwrócić się do

niego plecami.

- Tak, ale przyzwyczaiłam się mieszkać sama.

W ogóle, z trudem znoszę bliski z kimś kontakt. Już

taka jestem dzikuska - powiedziała, uciekając spoj­

rzeniem w bok.

- Ale przecież robisz w tym względzie pewne po­

stępy. - David uśmiechnął się i dotknął palcami jej

dłoni.

Nora ciągle siedziała z oczami wbitymi w brzeg

stolika.

- No powiedz, proszę. Czy nie mam racji?

Nie od razu, ale podniosła wzrok.

V

background image

- Tak - przyznała.

- Choć może nie są to postępy tak duże, jak bym

sobie życzył. - David postanowił korzystać z okazji

i skierować rozmowę na upragniony temat. - Wiesz

przecież, Noro, jak bardzo mi na tobie zależy. - Za­

jrzał jej głęboko w oczy. - Wiesz, jak bardzo cię

pragnę - dodał po chwili.

Nora poczuła, że serce zaczyna jej bić mocniej.

David zawsze był taki bezpośredni. To ją rozczulało

i podniecało równocześnie.

Przechylił się przez stolik i ujął ją za podbródek.

Patrzył na nią z czułością. Cienie, jakie rzucała migocą­

ca świeca, tańczyły na jego policzkach.

- Nic mi nie powiesz?
- Zapomniałam, jakie było pytanie - bąknęła No­

ra i zaraz potem oboje parsknęli śmiechem.

- To nie tyle pytanie, ile stwierdzenie pewnego

stanu rzeczy.

.-, Hmm. - Nora zastanawiała się, co odpowie­

dzieć. - Sama nie wiem. Wiesz, potrzebuję trochę

czasu.

- Rozumiem - powiedział, odchylając się na po­

wrót. - A zatem, co chcesz zjeść na deser? Co powiesz

na kielich ambrozji z pralinkami? A potem, obowiąz­

kowo, rzucamy się w wir uciech nocnego życia! Jestem

tutaj po raz pierwszy, a słyszałem, że to miasto słynie

z nocnych atrakcji.

Nora czuła się właściwie zmęczona, ale nie chciała

sprawić zawodu Davidowi. Zdobyła się więc na dziar­

ski uśmiech.

- W takim razie chyba przejdziemy się po okolicy

- orzekła.

background image

Jej' głos nie zabrzmiał przekonująco i David to

natychmiast wychwycił.

- Widzę, że nie masz wielkiej ochoty na nocną

eskapadę?

- No cóż - przyznała. - Jestem wprawdzie nieco

zmęczona, ale to przecież nasz jedyny wieczór w No­

wym Orleanie.

- Nie, nie - zaprotestował. - Zamierzam zostać

jeszcze cały jutrzejszy dzień i noc. Oczywiście, jeżeli i ty

zostaniesz. Czy masz jakieś pilne sprawy w Nowym

Jorku?

- Niech się zastanowię. Nie, nie mam niczego

pilnego. Wszystko dałoby się odłożyć o dzień lub dwa.

Ale ty? Naprawdę możesz zrobić sobie wolny dzień

w środku tygodnia?

- Prawdę mówiąc, chciałem połączyć przyjemne

z pożytecznym i zobaczyć, jak wyglądają prowadzone

tutaj prace renowacyjne na nadbrzeżu Missisipi. Fir­

ma architektoniczna, która opracowała tutejszy pro­

jekt, interesuje się bardzo moim projektem w East

Side. Może wyskoczylibyśmy tam jutro na kilka

godzin? Mam nadzieję, że to cię nie znudzi.

- Ależ skąd! Chętnie tam z tobą pojadę - powie­

działa Nora, zdając sobie sprawę, że ma ochotę być

przy nim. Może to oznacza coś więcej niż tylko zwykłą

przyjaźń?

Trzymając się za ręce, wolno zmierzali w stronę

hotelu. Na niezmiennie gwarnych i zatłoczonych uli­

cach lśniły kałuże po ulewie, która musiała przejść nad

miastem, kiedy siedzieli w restauracji. Z licznych w tym

miejscu klubów jazzowych dochodziła głośna muzyka.

background image

Turyści kręcili się po barach i sklepikach, które stały

przed nimi otworem do białego rana.

Zaułek, w którym mieścił się jej hotel, był, o dziwo,

wyludniony. Ich kroki odbijały się głośnym echem od

ulicznego bruku i ścian przylepionych ciasno do siebie

domów. Hotelowe patio było całkiem puste i tonęło

w mroku, jeśli nie liczyć skąpego światła, które padało

z okien znajdujących się na parterze pomieszczeń

biurowych.

David wyciągnął rękę i pogładził Norę po policzku.

Nie opierała się tej pieszczocie. Nocny chłód sprawił,

że dotyk jego ręki był wzruszająco ciepły. Dłoń zsunęła

się po szyi i palce pieściły teraz leciutko jej kark.

Poczuła, jak przebiega ją dreszcz.

Delikatnie i bardzo powoli przyciągnął ją do sie­

bie. Ich twarze niemal się zetknęły. Próbowała opa­

nować zdenerwowanie i podniecenie, zwilżając wy­

schnięte wargi koniuszkiem języka. Niechcący mus­

nęła językiem usta Davida. To była iskra rzucona

na lont. Przywarł do niej ustami, jakby chciał prze­

lać w tym pocałunku całe swoje oczekiwanie i palą­

ce pragnienie.

Jego dłonie błądziły po ciele Nory. Próbował

wyobrazić sobie, że dotyka jej nagiej skóry. Zsunął

się ustami po cudownie jedwabistej szyi i całował

teraz jej obojczyk. Nora poczuła, że przepływa przez

nią fala gorąca i że nie może opanować drżenia,

w jakie wprawiają ją pieszczoty Davida. Mocna dłoń

gładziła delikatnie jej pierś. Poczuł, jak pod wpły­

wem dotyku twardnieje, i usłyszał przeciągłe wes­

tchnienie.

- Noro - szepnął, zaciskając lekko palce.

background image

W tym czułym geście wyczuła zaproszenie i zachętę,

lecz nie wiedziała, jak na nie odpowiedzieć. Wy­

stawiała. Vwaiz na }ego łapczywe pocałunki, a\e ciągłe

nie była pewna, jak powinna postąpić. Pragnęła go

nie mniej, niż on jej pragnął. Ale czy powinna za­

prosić go do pokoju? Z pozoru wydawało się to

łatwe i naturalne, ale nie dla niej. Sama nie wiedziała

dlaczego.

Czy to strach przed uczuciem, którego wyczekiwała

i którego bała się jednocześnie? Czy brakowało jej

pewności siebie? Czy nie była pewna Davida? A może

jedno i drugie? Wszystko, co dotyczyło ich obojga,

było dla niej niełatwe. Tak bardzo jej na nim zależało,

że nie chciała dopuścić, by w ich stosunki wkradł się

fałsz czy niezrozumienie. Nie mogła sobie pozwolić na

żaden nieprzemyślany krok.

Położyła znękaną głowę na jego ramieniu.

- Och, Davidzie, jesteś mi tak bardzo bliski.

- Wiem - szepnął, przytulając ją mocniej.
- Muszę mieć więcej czasu. Muszę sobie wszystko

przemyśleć.

- Rozumiem, Noro, ale i ty musisz zrozumieć, że

nie mogę i nie chcę ukrywać moich uczuć do ciebie.

- Tak. Wiem o tym.

David westchnął, zwolnił uścisk, a potem opuścił

ramiona. Stali w milczeniu tuż obok siebie, ale osobno.

Ujął ją za rękę i zrezygnowanym krokiem ruszył

w stronę bramy hotelowej. Jeszcze przed chwilą zda­

wała im się bramą do raju, teraz była tylko zwykłym

hotelowym wejściem. Nora, w poczuciu winy, szła tuż

za nim.

Nacisnął klamkę i pchnął drzwi do środka.

background image

- Wiem, że nie jest ci teraz łatwo i że bijesz się

z myślami. Ale nie chciałbym, Noro, byśmy zniszczyli

przez nieuwagę albo brak odwagi to, co narodziło się

między nami. Ani Phillip, ani żadne inne zewnętrzne

okoliczności nie mogą decydować o naszym życiu. Ale

proszę cię, zechciej to zrozumieć: ja nie mogę dłużej

czekać.

- Wiem o tym, Davidzie - skinęła głową. - Po­

staram się.

background image

ROZDZIAŁ

7

Nazajutrz rano, ale już po śniadaniu, David zaszedł

po nią do hotelu i oboje pojechali do Liii zabrać serwis.

Starsza pani była oczarowana Davidem i Nora musia­

ła się nieźle natrudzić, żeby wreszcie zakończyć tę

wizytę. Zbliżało się południe. Zgodnie z planem na ten

dzień powinni być w Riverside, gdzie David chciał

zorientować się w postępie prac nad odbudową tej

starej dzielnicy Nowego Orleanu.

Wrócili do hotelu, zostawili serwis i ruszyli z powro­

tem do miasta. Pobyt w Riverside zabrał im więcej

czasu, aniżeli się spodziewali. Kiedy David zjawił się

na placu budowy, jak zwykle zapomniał o bożym

świecie. Chciał zobaczyć wszystko, rozmawiać z inży­

nierami i zwiedzać różne części budowy. W pewnej

chwili spojrzał na nią i domyślił się, że musi być już tym

wszystkim nieźle zmęczona.

background image

- No, myślę, że teraz sama stałaś się nie najgorszym

ekspertem, gdy chodzi o sztukę odbudowy domów.

Nigdy nie jest za późno, żeby się czegoś nowego

dowiedzieć. Ale na dziś już dosyć. Najwyższy czas,

żeby coś zjeść! Gdzie pójdziemy?

- Jeżeli myślisz o jakiejś dobrej restauracji, to

możemy iść do „Arnauda" albo do „Commander

Palące".

- Gdzie tylko zechcesz. Ale potem pójdziemy sobie

potańczyć w jakieś romantyczne miejsce, co?

- Och, już widzę, że to będzie niezapomniany dzień

- zauważyła Nora, biorąc go pod rękę.

- Tak - powiedział wolno David. - Ten dzień za­

wsze zostanie w mojej pamięci.

Nora położyła głowę na jego ramieniu. Kołysali się

w rytm wybijany przez perkusję. Tylko oni zostali

jeszcze na parkiecie. Zresztą w klubie było już zaledwie

kilka osób, jeśli nie liczyć trzyosobowego zespołu

i barmana, który poziewywał za barem.

Jeszcze godzinę temu kłębił się tu tłum, a trio grało

raz po raz wściekłe kawałki na życzenia wykrzykiwane

z parkietu. Teraz pozostali już tylko najwytrwalsi. Było

jeszcze ciemno, ale do świtu pozostało niewiele godzin.

Pianista grał teraz leniwą, rozlewną frazę, a saksofonis-

ta towarzyszył mu wytrwale. Jednak nie trzeba było

wielkiej spostrzegawczości, aby zauważyć, że obaj

marzą tylko o tym, by spakować manatki i pójść spać.

Nora i David wcale tego nie dostrzegali. Wtuleni

w siebie, tańczyli jak w transie.

- Jesteś dla mnie taki dobry - powiedziała w pew­

nej chwili.

background image

Pocałował jej włosy i przytulił mocniej. Pomyślał

sobie, że jest chyba najpiękniejszą kobietą, jaką spot­

kał w swoim życiu. Kiedy weszli do „Arnauda", jej

uroda zwróciła uwagę wszystkich mężczyzn przy sąsie­

dnich stolikach. Ukradkiem rzucane spojrzenia, które

wyłapywał, napawały go dumą.

- A jednak z tego całego zamieszania wyniknęło

coś dobrego - powiedział, gładząc jej plecy.

Spojrzała na niego pytająco.

- Mam na myśli te nieoczekiwane pojawienie się

twojego ojca - wyjaśnił. - Bez tego nie byłoby dzisiej­

szego wieczoru i nas tutaj. Widzisz, nie ma tego złego,

co by na dobre nie wyszło.

Saksofonista jakby złapał drugi oddech. Podjął

liryczny temat podrzucony przez fortepian i grał teraz

miękko, bardzo balladowo. Davidowi zdawało się, że

pobrzmiewa w tym melodia znanego standardu „Me-

mories of you". Nie był jednak pewien. Było to

w każdym razie coś niezwykle romantycznego i oczy­

wiście bardzo utrafiało w ich nastrój.

- Dopiero tutaj zdałem sobie sprawę, jak ogro­

mnie ciebie potrzebuję - mówił jej do ucha. - Pew­

nie zauważyłaś, że nie daję się łatwo ponosić biego­

wi wydarzeń. Zawsze robiłem wszystko, żeby prze­

jąć inicjatywę, nie być zabawką losu. Teraz po raz

pierwszy w życiu znalazłem się w obliczu czegoś,

nad czym nie potrafię zapanować. Czuję, jakby pro­

wadziła mnie jakaś siła, wobec której jestem zupeł­

nie bezradny. To, co robię, zależy właściwie od cie­

bie.

Nora nie odpowiedziała, słuchała go w milczeniu,

przytulona i cudownie bliska, chłonęła muzykę i jego

background image

obecność, pragnęła go. David czuł to każdą cząstką

swego ciała.

- Mówię, Noro, że bardzo cię potrzebuję, ale

powinienem powiedzieć chyba coś innego - szepnął,

biorąc ją pod brodę, tak by spojrzała mu w oczy.

- Kocham cię, Noro.

Powiedział to i zamarł cały w oczekiwaniu, prawie

stanął w miejscu. Czuł na twarzy jej gorący oddech

i trzymając jej dłoń w swojej dłoni, czuł także jej

mocny, przyspieszony puls.

Znaleźli się teraz na skraju parkietu i Nora na

moment przestała tańczyć.

- Nigdy nie było w moim życiu nikogo, z kim by­

łabym tak blisko jak z tobą, Davidzie - powiedziała.

Spuściła wzrok. Widać było, że walczy ze swymi uczu­

ciami i że trudno jej nad nimi zapanować.

Muzyka nie ustawała, czas i przestrzeń roztapiały

się w kaskadzie namiętnego crescendo saksofonu.

Spojrzała na Davida.

- Ja też cię kocham.

Odetchnęła głęboko.

- Przez cały dzień myślałam dzisiaj, jak ci o tym

powiedzieć, i brakowało mi odwagi - wyznała i przy­

warła mocno do niego.

Zaczął ją całować, a ona żarliwie oddawała jego

pocałunki, jakby to długo skrywane uczucie uświado­

miło jej nie znany dotąd rodzaj wolności.

Muzycy skwapliwie skorzystali z tego, że David

i Nora przestali tańczyć, i również przestali grać.

Zaczęli leniwie pakować instrumenty, pianista oparł

się o kontuar baru, zapalił papierosa i wdał się

w pogawędkę z barmanem.

background image

Oni tymczasem stali w milczeniu, patrząc na siebie

rozkochanymi oczami. Wreszcie panująca cisza wy­

rwała ich z rozmarzenia. David rozejrzał się wokół po

opustoszałej sali. Wyjął z kieszeni garść banknotów

i podszedł do fortepianu, by położyć jeden z nich na

klawiaturze. Potem położył jeszcze kilka banknotów

na lśniącej ladzie baru.

Kiedy znaleźli się na ulicy, jak na zamówienie

zjawiła się kryta dorożka. David machnął ręką na

stangreta, a potem pomógł Norze wsiąść do środka.

Wśliznął się za nią i w chwilę później była już

w jego ramionach.

Całowali się teraz namiętnie, opanowani miłosnym

szałem. Ręce Davida błądziły po ciele Nory, które

prężyło się, pragnąc połączenia z jego ciałem. W swoim

zapamiętaniu nie usłyszeli głosu woźnicy, który oznaj­

mił, że właśnie przybyli na miejsce. Dopiero jego

natarczywe i głośne: Szanowni państwo, jesteśmy pod

„Petite Auberge", mam jechać dalej? - przywróciło

ich do rzeczywistości.

Nora wysiadła z dorożki jak w lunatycznym śnie,

wzięła Davida pod rękę i niepewnie stąpając, skie­

rowała się w stronę hotelowego wejścia. Przeszli

szybko korytarzem i znaleźli się pod drzwiami jej

pokoju.

Znalazła klucz w torebce, ale ze zdenerwowania

i podniecenia drżały jej ręce. David z uśmiechem wy­

jął klucz z jej ręki i otworzył drzwi. Kiedy weszli do

środka, przekręcił klucz ponownie i z czułym spoj­

rzeniem podał go jej na otwartej dłoni. Wzięła go

drżącymi palcami i położyła na komódce pod lus­

trem.

background image

Przez chwilę stali przytuleni, a potem, nie mówiąc

ani słowa, zaczęli się nawzajem rozbierać. Poszcze­

gólne części garderoby spadały na podłogę. Robili

to tym szybciej, im mniej rzeczy każde z nich miało

na sobie.

Na koniec David zaczął wyciągać szpilki, którymi

upięła włosy. Po chwili luźne pasma opadły na jej nagie

ramiona. Zanurzył w nich najpierw ręce, potem twarz,

wdychając ich zapach. Potem ujął ją za ramiona

i odsunął na odległość wyprostowanych rąk, tak jakby

chciał się jej dobrze przyjrzeć. Pokój tonął w półmroku

i na nagiej skórze Nory odbijało się światło latarni za

oknem.

David wpatrywał się przez chwilę w jej pełne, jędrne

piersi, a potem ujął ją mocno za rękę i pociągnął

w stronę łóżka.

- Jesteś taka piękna - szepnął, kładąc ją delikat­

nie. - Doskonale piękna. - Przeciągnął dłonią po krą­

głych biodrach.

Nora przez ściśnięte gardło nie mogła wykrztusić

ani słowa. Patrzyła tylko szeroko otwartymi oczami

i czekała na jego pieszczoty. Ręka Davida zawędro­

wała na jej piersi. Kiedy palcem delikatnie zaczął

drażnić sutkę, poczuła słodki dreszcz. Chciała powie­

dzieć, jak bardzo go pragnie, ale udało jej się wyszep­

tać tylko jego imię.

- Wiem, kochanie... Wiem. A teraz będę cię ko­

chał. Niczego tak nie pragnę, jak właśnie tego - po­

wiedział, gładząc ją po włosach. Posunął ją delikat­

nie na łóżku, a potem położył się. Czuła na sobie

jego ciężar, czuła jego owłosione piersi na swoich

piersiach. Nie wiadomo dlaczego, w głowie usłyszała

background image

melodię saksofonu. Melodia powracała wraz z do­

tykiem Davida, niczym zaproszenie do miłości.

Zdjęła dłonie z jego karku, przeciągnęła nimi po

plecach i pośladkach. Pod palcami poczuła napięte

muskuły.

Zsunął się nieco w dół i całował jej piersi. Otwartymi

ustami łapała powietrze, jak gdyby nagle wokół za­

brakło tlenu, zachłystując się i jęcząc z rozkoszy. Kiedy

zaczął pieścić językiem stwardniałą i nabrzmiałą sutkę,

zdawało jej się, że dłużej tego nie wytrzyma. Wbiła

paznokcie w jego plecy.

Odgadując, co się z nią dzieje, i pragnąc dać jej

i sobie więcej czasu, David uniósł się nieco i pocało­

wał ją w usta. Głęboko wsuwał i wysuwał język, aż

czuła go na swoim podniebieniu i ta niedwuznaczna

i prowokacyjna gra dała jej przedsmak tego, co miało

nastąpić za chwilę. Dłoń Davida sunęła wolno po jej

udzie, powędrowała wyżej i zaraz potem zsunęła się

w dół, a jego palce znalazły jej pulsującą i wilgotną

kobiecość.

Nora była teraz samym oczekiwaniem i pragnęła

jedynie, by kochał ją z całych sił, całą noc, do

końca świata. Był do tego całkowicie gotowy. Zro­

zumiała to ze słodkim przerażeniem, kiedy wziął jej

dłoń i powiódł ją w dół swego brzucha. Przez dłuż­

szą chwilę pieściła go niepewnie, jak gdyby studiu­

jąc ten kształt, napawający ją przestrachem i pożą­

daniem jednocześnie. Potem pomogła mu wejść tam,

gdzie tak bardzo go pragnęła i gdzie on tak bardzo

chciał się teraz znaleźć.

Oboje byli tak tego spragnieni, że ich miłość trwała

krótko. Jednocześnie odnaleźli się w spazmie rozkoszy

background image

i David łapiąc z trudem haust powietrza, osunął się na

nią, kiedy krzyczała jego imię. Dopiero teraz poczuła

jego prawdziwy ciężar. Musiał się tego domyślić, bo po

chwili położył się obok. Leżeli teraz przy sobie, cze­

kając, aż uspokoją się ich serca.

Wreszcie David uniósł się na łokciu, delikatnie

zdjął z jej twarzy pasmo włosów i odgarnął na bok.

Potem pochylił się nad nią i zaczął całować usta,

nos, oczy.

- Kocham cię - szepnął.

Gładził ją po włosach i przypatrywał jej się z czułoś­

cią. Ten moment, kiedy wyciągnął trzecią szpilkę

upinającą kok i włosy rozsypały się jej na ramiona,

zostanie mu w pamięci na całe życie, pomyślał.

Leżała z zamkniętymi oczami. Była jeszcze ciągle

zdziwiona tym, co się stało. Westchnęła jak przez sen

i na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.

- Pragnąłem tego od pierwszej chwili, kiedy cię

poznałem - powiedział, wodząc palcem po jej poli­

czku. - Ale przyznam się, że były takie chwile, kiedy

myślałem, że to nigdy nie nastąpi.

Nora otworzyła oczy, podniosła rękę i pogłaskała

go po ramieniu.

- Czy to znaczy, że zwątpiłeś w siebie?

Powiedziała to żartobliwie, ale w jej pytaniu po­

brzmiewała także poważna nuta - mógł to wyczytać

z jej spojrzenia.

Postanowił być z nią całkowicie szczery.
- Bałem się, że przyjdzie taki moment, kiedy za­

braknie mi cierpliwości, stracę nad sobą panowanie

i wszystko popsuję.

- Może ta miłość musiała dojrzeć między nami.

background image

- Chyba tak. W każdym razie wiem to na pewno:

wszystko nieuchronnie zmierzało do tego, co wydarzy­

ło się dzisiaj.

Palce Nory przeczesywały pieszczotliwie jego włosy.

- Tak czy inaczej, dziękuję ci za to, że zechciałeś

poczekać.

- Nie było to łatwe - uśmiechnął się.

- Myślisz o tym wieczorze, kiedy przyszłam do

ciebie nieoczekiwanie?

- Nie przyszłaś nieoczekiwanie, Noro. - Zatrzy­

mał jej dłoń i zaczął całować jej palce, jeden po drugim.

- Przyszłaś w samą porę. W każdym razie, zjawiłaś się

w moim życiu w samą porę. Już pierwszego razu, kiedy

przyszłaś do mnie zadyszana i zarazem taka chłodna,

taka zasadnicza.

- Nie chłodna i zasadnicza, tylko po prostu przy­

szłam jako przedstawicielka firmy „Upominek dla

każdego" - zaprotestowała.

- O.K. Niech będzie. A więc, już kiedy przyszłaś do

mnie jako przedstawicielka firmy „Upominek dla

ciebie" - wyrecytował z namaszczoną powagą - już

wtedy...

Nora parsknęła śmiechem. David także zaczął się

śmiać.

- Już wtedy zdałem sobie sprawę, że cię pragnę

- dokończył. - Ale ty, zdaje się, nie przepadałaś za

mną?

- Hmm - zmieszała się. - To nie tak.

- To opowiedz. - Potrząsnął jej ręką. - Nie po­

winniśmy mieć przed sobą sekretów.

- No cóż, przyznam, że przez telefon twój głos

brzmiał dosyć... dosyć...

background image

- Dosyć arogancko? To chciałaś powiedzieć?

- To ty powiedziałeś - uśmiechnęła się.

- A wtedy wieczorem, kiedy przyszłaś do mnie po

wizycie swego ojca? Ja już wtedy byłem w tobie po uszy

zakochany.

- Ja ciągle jeszcze nie byłam pewna.
- Tak. Nie można powiedzieć, żeby z twojej strony

była to miłość od pierwszego wejrzenia.

- Nie. - Żartobliwie dała mu prztyczka w brodę.

- Ale ja wcale tego nie żałuję.

Przytulił ją do siebie.
- To przyszło później - powiedział cicho. - Ale

kiedy? W którym momencie?

- Myślę, że kiedy zacząłeś opowiadać mi o sobie.

O tym, jak dorastałeś... O swoich marzeniach... Po­

tem zobaczyłam realizację twojego projektu i po­

myślałam, że człowiek, który stworzył coś tak pię­

knego, musi mieć w sobie coś dobrego i szczegól­

nego.

- I to był początek?

- Tak - przyznała. - Ale tak naprawdę przekona­

łam się o tym dopiero tutaj, w Nowym Orleanie.

Dopiero tutaj zrozumiałam, jak bardzo cię potrzebuję

i ile dla mnie znaczysz. Przyleciałeś tu za mną, bo

wydawało ci się, że jesteś mi potrzebny. Rzeczywiście

jesteś. Nawet nie wiesz jak bardzo. - Przytuliła poli­

czek do jego policzka.

- Chcę być z tobą, Noro. A ty?
- Nie wiem, Davidzie. Nie zrozum mnie źle, ale tyle

lat żyłam sama. Nauczyłam się już żyć sama.

- Ja nie chcę sprawować żadnej władzy nad tobą,

kontrolować cię. Po prostu będę przy tobie.

background image

- Czasem nawet dla mnie to nie jest łatwe. - Nora

pokręciła głową z niedowierzaniem, jakby dziwiąc się

własnym słowom.

- Wiem - szepnął.

- Dzisiaj jest mi tak dobrze. Czuję się z tobą taka

szczęśliwa.

- Wiem, co chcesz powiedzieć - przerwał jej.

- Tutaj znaleźliśmy się jakby w innym świecie. Ja też

złapałem się na tym, że z niechęcią myślę o powrocie do

Nowego Jorku. Ale nie bój się, w Nowym Jorku będzie

nam równie dobrze.

Wierzchem dłoni zaczął gładzić jej pierś. Czuł, jak

twardnieje pod wpływem pieszczoty.

- Sama zobaczysz, wkrótce przyzwyczaisz się, że

jestem blisko, i nie będziesz mogła żyć bez mojej

miłości - szepnął, rozsuwając kolanem jej uda.

Kiedy Nora obudziła się, pokój tonął w słońcu.

Zasłony i firanki były rozsunięte, a zza uchylonego

okna dochodził plusk fontanny na hotelowym patio.

Nowy dzień! Zaczynał się jeszcze jeden nowy, cudowny

dzień. Przeciągnęła się z uśmiechem zadowolenia.

Czuła w pościeli zapach Davida. Rozejrzała się wokół.

Nie było go nigdzie w pokoju, a i z łazienki nie

dobiegały żadne odgłosy świadczące o jego obecności.

Obok, na nocnym stoliku leżała jakaś kartka.

„Spałaś tak słodko, że nie chciałem cię budzić. Nie

mogłem się oprzeć i pocałowałem cię na dzień dobry,

a ty przez sen powiedziałaś moje imię. To było

cudowne. Zaraz wracam. Nie ubieraj się, Noro, (gorą­

co Cię o to proszę!) pod żadnym pozorem!"

background image

Uśmiechnęła się po raz drugi. No, na to akurat

nie ma co liczyć! Energicznym ruchem zsunęła nogi

z łóżka i wstała. Jej rzeczy leżały porozrzucane na

dywanie. Spojrzała w lustro. Czy widać po niej ja­

kąś zmianę? Przyjrzała się sobie dokładnie. Na szyi

i na piersiach widniały ślady jego szalonych poca­

łunków. Miała lekko podkrążone oczy i nabrzmia­

łe usta. Tak, wyglądała inaczej. Oto kobieta po no­

cy miłosnej. Kobieta, która kocha i która jest ko­

chana.

Patrzyła na swoje odbicie i myślała, co to teraz

wszystko dla niej znaczy. Kochać Davida... To znaczy

właściwie stać się trochę kimś innym. Zmienić całe

swoje dotychczasowe życie.

Schyliła się, podniosła z ziemi sukienkę i weszła do

łazienki. Puściła prysznic. Stała pod nim długo, po­

zwalając silnemu strumieniowi wody biczować jej

ciało, bombardować głowę. Postanowiła nie upinać

dzisiaj włosów. Niech zostaną rozpuszczone i niesfor­

ne, pomyślała. Takie jakie on lubi.

Wychodziła właśnie z łazienki, kiedy usłyszała

pukanie do drzwi. Otworzyły się i stanął w nich David

z białą, papierową torbą w ręku.

- Powiedzieli mi, że to najlepsza kawa w tym

mieście... Chicory - przeczytał, podnosząc torebkę do

oczu. - Mam nadzieję, że ją lubisz?

- Uwielbiam!
- A może chcesz, żebym zamówił ci śniadanie do

pokoju? Albo może wolisz, żebyśmy gdzieś poszli na

śniadanie? - spytał, podchodząc i całując ją w kącik

ust.

- Nie, dziękuję. Kawa mi zupełnie wystarczy.

background image

- Ubrałaś się - powiedział z żartobliwą naganą.

- Włożyłam tylko sukienkę - odpowiedziała

z udanym przestrachem i bez cienia wstydu pod­

ciągnęła ją w górę, pokazując, że pod nią nie ma ni­

czego.

- W porządku. Grzeczna dziewczynka - rzucił

przez zęby, naśladując bohaterów seriali filmowych.

Roześmieli się oboje.

- Wcale nie żartuję - pospieszył z wyjaśnieniem.

- Mamy dla siebie całe przedpołudnie. - Spojrzał na

zegarek. - Całe cztery godziny.

- Jak to? Ty wyjeżdżasz w południe? - W głosie

Nory słychać było wyraźny zawód.

- Tak. Dziś wieczorem mam ważne spotkanie i nie

mogę go odwołać. Przykro mi.

- Rozumiem, i wcale cię o to nie proszę. I tak

mieliśmy dwa wspaniałe dni. No cóż, wszystko, co

dobre, ma swój koniec - powiedziała smutno.

- Kończy się nasz epizod nowoorleański, ale za­

czyna się dla nas cały nowy rozdział.

Nora usiadła na łóżku, popijając kawę w zamyś­

leniu.

- Widzę, że jakoś nie podzielasz mojego opty­

mizmu.

- Spróbuj mnie zrozumieć, Davidzie. Do tej pory

wszystko w moim życiu było tymczasowe. Najpierw

odszedł ojciec, potem umarła moja matka, potem

przeprowadziłam się do Nowego Jorku.

- Wiem, Noro.

- I nawet to, co robię, przypomina mi, że nie

mam nic własnego. Ja kupuję prezenty dla innych,

Davidzie.

background image

Postąpił krok i dotknął jej ramienia.

- Ale masz mnie, Noro. I ja cię nie opuszczę.

Nora wsparła głowę o jego biodro. Milczała.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, ukląkł przy niej,

objął w talii i położył głowę na jej piersiach.

- Strzegą nas dobre duchy, nie martw się. Wszy­

stko będzie dobrze. - Uścisnął ją porozumiewawczo.

- A może zarezerwuję ci miejsce na ten sam samolot

i polecimy razem? - Podniósł głowę i spojrzał py­

tająco.

- Nie mogę lecieć z tobą, Davidzie, trzymają mnie

tu interesy! - Podniosła znacząco brwi. Oboje parsk­

nęli śmiechem.

- Ach, gdyby ci szczęściarze, twoi klienci, wiedzieli,

co ja przez nich tracę - pokręcił głową. - Jaki masz

plan na dzisiaj?

- Umówiłam się z dwoma tutejszymi antykwariu-

szami i z przyjaciółkami Liii. Mają mi pokazać różne

swoje skarby, których chcą się pozbyć.

- Znowu zobaczysz się z Lila?

- Oczywiście. Jak mogłabym pozbawić ją przy­

jemności poplotkowania o tobie - roześmiała się No­

ra.

- A zatem powiedz jej, proszę, że jestem mężczyz­

ną, który ma uczciwe zamiary - powiedział niby żar­

tem, ale widać było, że nie jest to tylko dowcip.

- Powiem jej to na pewno - oświadczyła ze sztucz­

ną powagą Nora.

Pocałował ją gorąco, jakby chciał rozwiać wszystkie

jej wątpliwości.

- Następna rzecz, jaką muszę zrobić, jak tylko będę

trochę wolniejszy - powiedział, siadając przy niej - to

background image

spotkać się z Phillipem. Może będę mógł jakoś ci po­

móc.

- Ach, Phillip. Już prawie o nim zapomniałam. Na

samą myśl o nim cierpnie mi skóra.

- Poradzisz sobie z tym, zaręczam. Tak jak pora­

dziłaś sobie z tyloma innymi rzeczami. Jeżeli pojawią

się najmniejsze problemy, ja, twój niezawodny ar­

chitekt, wkroczę do akcji.

Nora nie miała miny osoby przekonanej. David

przyciągnął ją do siebie. W chwilę później sukienka

Nory opadła na podłogę i oboje byli zajęci już

tylko sobą.

Na lotnisku okazało się, że lot Davida opóźni

się o godzinę, ale on specjalnie się tym nie przejął.

Spotkanie miał dopiero o siódmej. Wyjął z walizki

mały podręczny komputer i zabrał się do pracy.

Wkrótce jednak jego myśli pochłonęła osoba Nory.

Przylot do Nowego Orleanu okazał się wspania­

łym pomysłem. Nie tylko dlatego, że zostali wresz­

cie kochankami, a więc stało się to, czego pragnął.

Zdarzyło się coś jeszcze ważniejszego. Udało mu się

doprowadzić do prawdziwej rozmowy między nimi

i zrozumiał nareszcie, dlaczego jest taka skryta

i skąd się wzięła w niej tak silna potrzeba niezależ­

ności.

Biedna, jako dziecko, a zwłaszcza potem, jako

dorastająca dziewczyna, nie miała lekkiego życia.

Pomyślał o swoim dzieciństwie. W jakiś sposób było

podobne. Chociaż nie. Ona straciła wszystko, on zaś

niczego nie stracił, bo też nic nie miał do stracenia.

Nigdy nie wychowywał się pośród pięknych przed-

background image

miotów, w świecie opromienionym blaskiem tradycji.

Od początku musiał stwarzać swój świat, ustanawiać
w nim swoje własne prawa, podczas gdy ona zdążyła

już nabyć pewnych przyzwyczajeń i nawyków. Jej

bezpieczny i wspaniały świat legł w gruzach.

Nie może teraz dopuścić, żeby to przydarzyło się jej

raz jeszcze.

background image

ROZDZIAŁ

8

Nagły wybuch śmiechu, który rozległ się niczym

salwa armatnia, wprawił w drżenie kieliszki na stole

i kryształowe paciorki żyrandola pod sufitem. Oczy

wszystkich na chwilę zwróciły się w kierunku Davi-

da i jego gościa. David Sommer należał do najbar­

dziej zasłużonych członków klubu i jego donośny

śmiech nie mógł zostać tutaj nie zauważony.

Zebrani rzucili w ich stronę kilka ciekawych spoj­

rzeń, a nie dostrzegłszy niczego szczególnego, po­

wrócili do przerwanych rozmów o polityce, o inte­

resach i do wymiany plotek. A tych ostatnich nowojor­

skiej socjecie nigdy nie było dosyć.

W kącie, w którym siedział David, gwar rozmów nie

był tak głośny jak w pozostałych częściach sali. Prawdę

mówiąc, zamierał nie raz i nie dwa, a to z powodu

Phillipa, który perorował z ożywieniem, sypał aneg-

background image

dotami jak z rękawa i opowiadał o swoich, czasem

arcyzabawnych, a czasem mrożących krew w żyłach

przygodach, których scenerią były coraz to inne części

świata.

David, choć nie dawał tego poznać po sobie, słuchał

opowieści starszego pana z przymrużeniem oka. Chwi­

lami czul się niemal, jakby czytał stare powieści Julesa

Verne'a. Musiał jednak przyznać, że Phillip Chase był

wybornym gawędziarzem, a już na pewno nikt, kto go

słuchał, nie mógłby narzekać, że się nudzi.

- Świat jest pełen kobiet, które powinny dziękować

Bogu, że ich nigdy nie poślubiłem - nie ustawał Phil­

lip. - Owszem, miewałem swoje wzloty jako kocha­

nek, ale jako mąż - nigdy. Tutaj, muszę przyznać,

poniosłem kompletną klęskę. Na pewno nie będę temu

zaprzeczał. Jeżeli nie żałuję swego małżeństwa, to tylko

z powodu Nory.

Imię Nory, z przyczyny której obaj się spotkali,

padło w tej rozmowie po raz pierwszy. Nie było jej

w mieście dzisiejszego wieczoru, nie wróciła jeszcze

z Nowego Orleanu.

Na dźwięk jej imienia przed oczy Davida napłynęły

obrazy z tych dwóch niezapomnianych dni. Widział ją

znowu siedzącą przed lustrem, czeszącą włosy. Miał

przed sobą jej twarz, zamknięte oczy, rozchylone

usta... Dlaczego nie ma go teraz przy niej?! Minął

zaledwie jeden dzień, a on już tęskni za nią.

- Natychmiast widać, że jesteś w niej zadurzony

- zaśmiał się Phillip z przekąsem. - Oczy ci się za­

świeciły, jak tylko wypowiedziałem jej imię - wyjaś­

nił, napotykając spojrzenie Davida. - Od razu po­

wiem, że znakomicie cię rozumiem. To cudowna

dziewczyna.

background image

Przerwał i zapalił cygaro.

- Jestem szczęśliwy, że spędzę z nią tę resztę czasu,

jaka mi jeszcze pozostała - powiedział, gasząc zapał­

kę. - To jedyne moje pocieszenie.

David pochwycił ukrytą aluzję. Właśnie dlatego

postanowił spotkać się z Phillipem jak najszybciej.

Chciał rozgryźć tego człowieka i pomóc Norze w urzą­

dzaniu jego pobytu tutaj. Wietrzył w tym wszystkim

jakieś oszustwo i zarazem miał do siebie o to pretensję.

Czy to nie nadmiar podejrzliwości? A może jest po

prostu zazdrosny o Norę?

Idąc na to spotkanie, starał się wyzbyć uprzedzeń,

ale nie mógł się przemóc. Cały czas miał w pamięci to

gniewny, to zaprawiony goryczą głos Nory, snującej

opowieść o swoim ojcu. Ale teraz, po niespełna

godzinie rozmowy, musiał przyznać, że Phillip Chase

miał wiele uroku, a w każdym razie potrafił po

mistrzowsku zjednywać sobie ludzką sympatię. Na

pewno był niezłym aktorem w kontaktach z ludźmi,

choć David dałby sobie uciąć rękę, że kiedy stary

Chase mówi o córce, w jego głosie brzmi niekłamany

podziw i miłość.

- Pana zjawienie się po tylu latach było dla niej

prawdziwym zaskoczeniem - zaczął ostrożnie, sięga­

jąc po swoją szklankę.

- Raz jeszcze proszę cię, Davidzie, żebyś mi mówił

po imieniu. Jako tyle lat starszy od ciebie, mam prawo

do różnych małych kaprysów. Spraw mi, proszę, tę

przyjemność i nie rób z tym tyle ceregieli. - Chase

wychylił się ze swego fotela i kordialnie klepnął Davida

po ramieniu, a potem znaczącym ruchem uniósł w górę

szklankę brandy.

background image

David podniósł też swoją i upił z niej nieco. Mil­

czał, chciał sprowokować Phillipa do rozmowy, ale nie

wiedział jeszcze, jak to zrobić.

- Taak... - powiedział przeciągle Chase, nie mo­

gąc znieść ciszy, jaka zapadła między nimi. - Taak...

- powtórzył i umoczył usta w swojej szklance. - Rze­

czywiście, jak popatrzeć na to z boku, to wygląda nie

najweselej. Ale lepiej się stało, że zniknąłem z jej życia.

To może brzmi paradoksalnie, ale to prawda.

David w duchu przyznał mu rację. Dla kogoś

postronnego takie stwierdzenie może brzmi cynicznie,

a jednak w tym wypadku to prawda.

- Bo widzisz, przez te kilka pierwszych lat, kiedy od

nich odszedłem, wiodło mi się kiepsko. Ba, co ja

mówię. Wiodło mi się wprost fatalnie. Byłem w okro­

pnym stanie i cieszyłem się, że Nora i jej matka tego nie

widzą. I tak przysporzyłem im wystarczająco dużo

zmartwień, zanim zniknąłem.

Wypuścił kłąb dymu i rozparłszy się w fotelu,

znowu upił nieco brandy.

- Tak. Mój świat też się zawalił. Byłem raz na wozie,

raz pod wozem, ale częściej jednak zdarzało się to drugie

- uśmiechnął się gorzko. - Długo trwało, zanim wresz­

cie stanąłem na nogi. Tak, cieszę się, że nie musiały znosić

tej poniewierki, jaką zgotowałem sobie. No, ale to

minęło. Cieszę się, że teraz znowu jestem blisko niej. Ona

jest wspaniała. Wspanialsza aniżeli się spodziewałem.

- Tak, to prawda - przyznał David. -1 dlatego,

nie chcę, żeby cierpiała. Nie pozwolę nikomu jej

skrzywdzić. Nikomu.

Spojrzał Phillipowi prosto w oczy i uśmiechnął się.

Złagodziło to nieco wymowę jego słów, ale widać było,

że Chase poczuł się dotknięty.

background image

- Hmm... Zabrzmiało to, jakbyś rościł sobie jakieś

szczególne prawa do mojej córki.

- Może to i tak zabrzmiało. - David zdobył się na

uśmiech. - Ale mówię po prostu to, co czuję. Taki już

jestem.

- Hmm... Musisz jednak zdawać sobie sprawę,

Davidzie, że Nora ma bardzo silnie rozwinięte po­

czucie niezależności. Możesz mnie i za to winić, jeżeli

chcesz, ale obawiam się, że ma to po mnie - za­

chichotał, bawiąc się swoją szklanką.

David poczuł, jak wzbiera w nim gniew. Ten

człowiek przez piętnaście lat nie odzywał się do córki,

a teraz będzie mu opowiadał, jaka ona jest!

- Wiem o niej wystarczająco dużo, żeby zdawać

sobie sprawę, jaka jest - powiedział z irytacją. - Wiem,

że jest bardzo zrównoważona i bardzo dzielna. Również

bardzo wrażliwa i łatwo ją zranić, choć może o tym nie

wszyscy wiedzą.

- Tak - przyznał Phillip pojednawczo. - O tym

wiedzą jedynie ci, którzy ją kochają.

David już chciał powiedzieć, że jej ojciec akurat nie był

kimś takim, ale Chase uśmiechnął się rozbrajająco.

- Nasze role odwróciły się, nieprawdaż? Teraz ja

mogę się o niej dowiedzieć więcej od ciebie niż ty ode

mnie! Ale może tak właśnie powinno być? Tak toczy

się świat.

Ta pojednawcza uwaga Phillipa przywróciła przyja­

cielską atmosferę między nimi.

David podniósł swoją szklaneczkę w górę.
- Masz rację, Phillipie. Może nieco przesadziłem.

Powinieneś to złożyć na karb uczuć, jakie żywię dla

twojej córki.

i

background image

- I zrobię to jak najchętniej. Jestem bardzo wzru­

szony tym, że tak kochasz Norę.

Powiedział to w formie stwierdzenia, ale David

potraktował to jak pytanie.

- Tak - potwierdził. - Kocham ją.

To głośne wyznanie sprawiło mu przyjemność. Już

przecież powiedział to jej, ale, jak dotąd, nie miał

okazji powiedzieć o swojej miłości nikomu innemu.

- Wspaniale - ucieszył się Phillip. - Oczywiście,

wiem o tym nie od dziś.

David spojrzał na niego zaskoczony.

- Nie od Nory, naturalnie - pospieszył z wyjaś­

nieniem Phillip. - Jeszcze nie jesteśmy w tak zażyłych

stosunkach. Od Janice - skrzywił się w uśmiechu.

- Urocza dziewczyna, ale usta jej się nie zamykają.

David uśmiechnął się.

- To prawda. Ale nie powiem na Janice złego

słowa. To zwariowana dziewczyna, ale bardzo serdecz­

na i przyjacielska. Bardzo mi pomogła dotrzeć do

Nory, poznać ją lepiej.

- Wyobrażam sobie. - Phillip skinął głową. - Ja­

nice jest twoją wielbicielką. Opowiedziała mi o tobie

masę dobrych rzeczy. No, muszę dodać, gwoli prawdy,

że coś niecoś już o tobie wiedziałem. Widziałem za

granicą kilka realizacji twoich projektów.

- Doprawdy? - David uniósł brwi ze zdziwieniem.

- Kiedy i gdzie?

Była to z jego strony zamierzona reakcja. Miał

nadzieję, że uda mu się sprowokować Phillipa, by

opowiedział coś o swoim pobycie w Europie.

- Tak. - Phillip Chase machnął ręką, żeby roz­

proszyć kłąb dymu. - Widziałem, i to niejeden. Nie

background image

znam się na architekturze, ale przecież nie jestem

ignorantem, gdy chodzi o sztukę. Zawsze poznam

prawdziwe piękno. Podobał mi się zwłaszcza ten

budynek w Monako, który zaprojektowałeś wspólnie

z Jean-Paulem de Valetem.

- Znasz Jean-Paula?
- No, nie osobiście. Podoba mi się jego architek­

tura. On ma nietuzinkową wyobraźnię, ale jednocześ­

nie nie pozwala sobie na dziwactwa, jak wielu innych

architektów.

Druga kolejka brandy sprawiła, że Phillip stał się

bardziej gadatliwy i wylewny.

- Prawdę mówiąc, spotkałem kiedyś Jean-Paula.

Bardzo przelotnie, więc myślę, że mnie nie pamięta

- dodał skromnie. - Było to, jeśli pamięć mnie nie

zwodzi, na kolacji u księcia i księżnej Beaucaire. W ich

letniej rezydencji w Bretanii.

David zmarszczył czoło.
- Chyba też ich kiedyś poznałem. Czy ich córka

nie wyszła za mąż za Amerykanina, tego aktora

filmowego? Nie pamiętam już, jak on się nazywał.

David udał, że ma dziurawą pamięć, i Chase połknął

haczyk. Natychmiast opowiedział anegdotę o tym

znanym aktorze i rzucił jeszcze kilka nazwisk osób

obecnych na party. Dwa z nich nie były obce Davidowi.

- Prawdę mówiąc - dodał Phillip - dziwi mnie, że

tak mało pracujesz za granicą. Czy nie interesuje cię ten

rynek zamówień? Rozumiem, że tutaj, w Ameryce, jest

jeszcze dużo wolnej przestrzeni i że to podnieca

architekta. Ale i w starej Europie jest też wiele do

zrobienia. Wiem, że niedawno księstwo Beaucaire

poszukiwali architekta.

background image

- Wiesz, Phillipie - Dawid wzruszył ramionami

- wszystko zależy od okoliczności. No i od warunków

kontraktu.

- Bo tak się składa, ze akurat mam trochę znajo­

mości w tym arystokratycznym światku. - Phillip

strzepnął niewidoczny pyłek z kolana. -1 gdybyś był

tym zainteresowany, mógłbym ci pomóc.

- Hmm. - David udał zainteresowanie. - Może.

Ale właściwie czego się spodziewasz?

- Jak to czego się spodziewam? - Chase spojrzał

na niego, jakby zobaczył go po raz pierwszy, a potem

zaczął się głośno śmiać.

David również zaczaj się śmiać.

Phillip, cały czas śmiejąc się, pogroził mu pal­

cem.

- Widzę, że z ciebie szczwany lis.

- To raczej ja mógłbym to powiedzieć o tobie.

- Mniejsza z tym. - Phillip machnął ręką. - Nie

będziemy kłócić się o słowa. - A więc? Umowa stoi?

Przyznasz, że to dla ciebie niezła propozycja...

- Bez wątpienia.

- To co, powiedzmy, piętnaście procent od zlece­

nia?

- Hmm...

- Dziesięć?

- Osiem - zaproponował David.

- Niech będzie. - Phillip skinął głową, sięgając po

następne cygaro. - Chcesz, żebym zaczął się rozglądać

od zaraz?

- Nie, nie, jeszcze nie teraz. Na razie mam coś do

skończenia. Dam ci znać.

- Dobrze, poczekam - zgodził się Phillip.

background image

Następnego dnia, siedząc nad deską kreślarską,

David z trudem koncentrował uwagę na projekcie,

który przygotowywał do rozrysowania. Nieustannie

wracał myślami do wczorajszej rozmowy. W pewnej

chwili oparł się o deskę i zachichotał. Zza drzwi

ukazała się głowa jego sekretarki.

- Czy czegoś pan potrzebuje, panie Sommer?

- Nie, nie. Wszystko w porządku. Po prostu śmieję

się sam do siebie.

- Rozumiem. - Głowa zniknęła równie szybko,

jak się pojawiła.

Nic nie rozumiesz, pomyślał David z rozbawie­

niem. Akurat Maggie chętnie by opowiedział o wczo­

rajszym spotkaniu z Phillipem, ale wymagałoby to

zbyt długiego wprowadzenia. Trafiła kosa na kamień.

Każdy uzyskał coś dla siebie wczorajszego wieczoru.

Prawdę mówiąc, już zlecił swojemu asystentowi,

by rozejrzał się na rynku projektowym, jaki stanowiła

francuska Riviera. Morze i skały - to dawało wiele

możliwości, by zrobić coś ciekawego. Oczywiście,

jeżeli Phillip wynajdzie coś ze swojej strony, czemu

nie miałby mu dać zarobić tych ośmiu procent.

Swoją drogą, niezwykła aktywność jak na człowieka

stojącego nad grobem. Ale w końcu Phillip nie

należał do osób zwyczajnych, pomyślał, wzruszając

ramionami.

W każdym razie natrafił na kogoś, kogo dobrze

znał i kto znał również Phillipa. O to właśnie mu

chodziło. Charles Beaucaire. Zawołał sekretarkę i po­

prosił ją, żeby wykręciła jego numer w Paryżu. To

nie jest miłe zajęcie zbierać o kimś informacje poza

jego plecami. Rola prywatnego detektywa nigdy go

background image

nie pociągała. Musi jednak dowiedzieć się czegoś

o ojcu Nory. Dla jej dobra. Zabębnił palcami po bla­

cie deski kreślarskiej. Miał niejasne przeczucie, że

jego podejrzenia się sprawdzą. Doprawdy, chciałby

się mylić...

Nora przez moment miała wrażenie, że chyba

nigdy nie wyjedzie z Nowego Orleanu. Lila umówiła

ją na cztery, nie na trzy spotkania. Domy jej przy­

jaciółek stanowiły istną skarbnicę przedmiotów, które

Norze były potrzebne lub mogły się takimi okazać

w niedalekiej przyszłości. Poza tym, jak się wydawało,

sprzedawanie rodzinnych pamiątek stało się dla tych

kobiet rodzajem sportu albo też hobby. Już wcześniej

nie mogła się od nich opędzić. Dzwoniły do niej

do Nowego Jorku, proponując a to broszkę, a to

kolczyki, a to znowu srebrną cukiernicę. Teraz więc,

nie chcąc sobie zrażać tych miłych staruszek, spo­

rządziła listę rzeczy, które sukcesywnie postanowiła

od nich kupować.

Robiąc to wszystko, myślami błądziła jednak zupeł­

nie gdzie indziej.

Kiedy wreszcie w Nowym Jorku wysiadła przed

swoim domem z taksówki, była tak stęskniona za

Davidem, że nie mogła wprost myśleć o niczym innym.

Nie widziała go już od czterdziestu ośmiu godzin.

Spojrzała na zegarek. Następnego dnia David miał

wylecieć na spotkanie z kimś ważnym. Było już późno,

ale nie na tyle, żeby do niego nie mogła zadzwonić.

Ciekawe, jak mu minął ten dzień. Czy powie jej, że się

za nią stęsknił? Jadąc windą, zaczęła w myślach tę
rozmowę.

background image

Kiedy weszła'do mieszkania, już w przedpokoju

uderzyło ją, że wszystkie światła są zapalone i głośno

gra muzyka. To był jej ulubiony koncert fortepianowy

Chopina. Ale teraz nie miała najmniejszej ochoty na

słuchanie muzyki. Poczuła również aromatyczny dym

cygara.

Cholera, zaklęła w duchu, stawiając walizkę i kła­

dąc ostrożnie na stoliku pudło z serwisem w środku.

Wiedziała oczywiście, że zastanie ojca, ale sądziła, iż

położył się spać w swoim pokoju.

- Nora, to ty? - Z salonu poprzez dźwięki muzyki

dobiegł ją głos ojca.

Właściwie dlaczego spodziewała się, że będzie spał?

Zawsze był nocnym markiem. Wzdychając z rezygna­

cją, weszła w drzwi salonu.

Zerwał się z fotela, żeby ją przywitać.
- Jak się masz, kochanie.

Europejskim zwyczajem pocałował ją w oba poli­

czki. Poczuła zapach jego wody kolońskiej.

- Wyglądasz ślicznie -powiedział, odstępując o krok.

- Postanowiłem na ciebie poczekać - uśmiechnął się

promiennie.

- Zupełnie niepotrzebnie - powiedziała, tłumiąc

irytację.

- Wiem, wiem - machnął ręką. - Ale bardzo się za

tobą stęskniłem. A teraz chodź, opowiesz mi, jak

wygląda Nowy Orlean, jak się miewa Lila i w ogóle co

tam słychać.

Zrezygnowana Nora pozwoliła posadzić się na

kanapie i zaczęła opowiadać mu o wizycie w rodzin­

nym mieście bez wdawania się w niepotrzebne szcze­

góły. O tym, czego dowiedziała się od Liii, nie powie-

background image

działa ani słowa. O Davidzie nic nie wspomniała.

W końcu w imię czego ma zwierzać się ze swego życia

osobistego komuś, kogo nie widziała od piętnastu lat,

nawet jeżeli ten ktoś jest jej ojcem. Może któregoś

dnia opowie mu o tym, ale na pewno jeszcze nie

teraz.

Jednakże w miarę jak mówiła, jej własna opowieść

zaczęła ją wciągać, a nawet sprawiać przyjemność.

Opowiedziała mu o zmianach, jakie zaszły we French

Quarter, o tym, jak wygląda dziś Riverside, jakie jest

dziś menu u „U Nettie i Andre", powtórzyła plotki

zasłyszane u Liii.

Phillip słuchał wszystkiego z przejęciem, raz po raz

jej przerywał, zadawał mnóstwo pytań i był wniebo­

wzięty.

- Zdziwisz się zapewne, kiedy ci powiem, że i ja

miałem tu mnóstwo zajęć - powiedział, kiedy skoń­

czyła.

- Tak? - zagadnęła Nora. Miała już dosyć tej roz­

mowy, a tymczasem nic nie zapowiadało jej rychłego

końca. Będzie musiała, zdaje się, wysłuchać jego relacji

z tych trzech dni.

- Tak. Znalazłem coś, co powinno zainteresować

doktora Irvinga.

- Jak to? Dzwonił znowu? - zdziwiła się Nora.

- Przecież umówiłam się, że odezwę się do niego po

powrocie.

- Nie. Ja do niego dzwoniłem. Znalazłem jego

numer w kartotece.

- Co? - Nora poczuła, że za chwilę straci nad sobą

panowanie. Szperał w kartotece podczas jej nieobec­

ności!

background image

- No właśnie! - oświadczył z zadowoleniem, bio­

rąc jej oburzenie za podziw dla jego przedsiębiorczo­

ści. - Ten Irving znalazł sobie, jak wyczułem, jakąś

nową przyjaciółkę i chciał zrobić jej prezent urodzino­

wy. Całkiem sympatyczny z niego facet. Przez telefon

sprawia wrażenie światowca. W każdym razie był

bardzo zadowolony z prezentu, jaki wybrałem. Nawet

pomogłem mu go kupić. W tej branży wobec klientów

trzeba zachowywać się ofensywnie. I natychmiast

przysłał czek na całkiem okrągłą sumkę. Mam na­

dzieję, że nie zapomnisz o maleńkiej prowizji dla

starego ojca, który z takim poświęceniem pilnuje

twoich interesów?

Nora już sama nie wiedziała, o co powinna najpierw

zrobić mu awanturę. Zacisnęła zęby i policzyła w myślach

do dziesięciu. Nie, to nie ma sensu, pomyślała. Nie da się

go zmienić na starość. Kiwnęła więc tylko głową i za­

proponowała, żeby rozmowę o tym odłożyć do następ­

nego dnia. Siląc się na uśmiech, życzyła mu dobrej nocy.

Ale nie dał jej żadnych szans. Zrobił gest, jakby

chciał ją zatrzymać.

- Proponuję, żebyśmy brali pięćdziesiąt procent

narzutu. Myślę, że dwadzieścia pięć procent z tego dla

mnie to chyba w sam raz? Co ty na to?

To była kropla, która przepełniła czarę. Nora nie

posiadała się z oburzenia. Wtrąca się do wszyst­

kiego i zachowuje, jakby był jej wspólnikiem! Tak

jakby miał do tego jakieś prawo! Dobrze więc, nie

będzie odkładała niczego do jutra. Wyjaśnią sobie

wszystko już dzisiaj.

- Słuchaj, drogi Phillipie - powiedziała, usiłując

zachować spokój. - Chciałabym, żebyśmy się dobrze

background image

zrozumieli. To jest moja firma. To ja ją założyłam i ja ją

doprowadziłam do obecnego stanu. Jedną z tajemnic

sukcesu, bo mogę mówić o sukcesie, są stosunki

z klientami. Otóż, chcę, abyś wiedział, że nie życzę

sobie, by ktokolwiek się w to mieszał i wprowadzał

jakieś swoje zasady. Nikt tu nie będzie niczego zmie­

niał, rozumiesz? Nawet mój ojciec!

- Ależ, kochanie, zupełnie niepotrzebnie się dener­

wujesz. - Phillip rozłożył ręce. - Doktor Irving był

bardzo zadowolony i nie miał cienia pretensji.

- To nie ma nic do rzeczy - oświadczyła Nora

stanowczo. - Kiedy mnie tu nie ma, wszystkim zaj­

muje się Janice i to ona odpowiada za wszystko.

- Słuchaj, rozmawiałem z Janice i zgodziła się, że...
- Rozmawiałeś z nią, zanim zadzwoniłeś do dok­

tora Irvinga, czy potem? - przerwała mu Nora.

- Potem, już po rozmowie - przyznał Phillip.

- Ale Janice zareagowała na to entuzjastycznie. Mój

pomysł na prezent bardzo jej się spodobał i nie ma

też nic przeciwko temu, żeby podnieść narzut. Na­

prawdę, uspokój się, kochanie, nie ma o co robić awan­

tury - powiedział, jakby zwracał się do małej dziew­

czynki.

Tego już było dla niej za wiele.

- Słuchaj, Phillipie, pozwoliłam ci tu zamieszkać,

bo nie chciałam, żebyś był sam, właśnie teraz, gdy

potrzebujesz pomocy. Ale nie przypominam sobie,

żebyśmy kiedykolwiek mówili o twoich udziałach

w mojej firmie.

- Ależ ja tylko chciałem ci pomóc!
Nora westchnęła ciężko i zaczęła nerwowo chodzić

tam i z powrotem.

background image

- To dla mnie nie jest żadna pomoc - powiedziała

po chwili.

- Skoro tak uważasz. - Wzniósł oczy w górę, jakby

wzywając niebo na świadka tej rażącej niesprawiedli­

wości. - W każdym razie ogromnie się przepracowu­

jesz, moja droga, i myślę, że przyjęcie, które planuję

urządzić w sobotę, dobrze ci zrobi.

- Przyjęcie? - Nora stanęła osłupiała.

- Dla garstki najstarszych i najwierniejszych klien­

tów.

Nora wprost nie posiadała się z oburzenia.

- Jak śmiesz wyprawiać te wszystkie rzeczy? Poja­

wiasz się znikąd, bezceremonialnie wtrącasz się w moje

życie i wywracasz wszystko do góry nogami. Czy tobie

się wydaje, u diabła, że byłeś tak cudownym ojcem, iż

ja nie marzę teraz o niczym innym, tylko o tym, abyś tu

ze mną siedział i wprowadzał swoje porządki? Otóż

mylisz się, mój drogi! Zostawiłeś mnie kiedyś i tego ci

nigdy nie wybaczę. Gdyby nie to, że jesteś umierający,

nigdy bym się nie zgodziła, żebyś tu ze mną zamieszkał!

Nigdy! Rozumiesz?

Wykrzyczała to i zaraz pożałowała swoich słów.

Niestety, było już za późno. Widziała, jak twarz mu

szarzeje, jak cały zapada się w sobie. Zrobił krok do

tyłu i ciężko opadł na kanapę.

- Przepraszam cię - powiedział cicho. - Jestem

widać tylko starym głupcem. Obawiam się, że i tym

razem nic z tego nie będzie.

- Ja... -zaczęła Nora, ale przerwał jej machając ręką.

- Nie, nie. Nic nie mów, rozumiem. Odwołam

przyjęcie. Nie mogę już niczego zmienić, jeśli chodzi

o doktora Irvinga, ale przyrzekam, że już więcej nie

background image

będę się wtrącał do twoich spraw. Nie miałem zamiaru

wprowadzać tego całego bałaganu. To wszystko dlate­

go, że chciałem ci pomóc. Jesteś moją córką, jedynym

dzieckiem, jakie mam.

Nora poczuła, że coś w niej pęka. Przecież w koń­

cu on jest jej ojcem. Przecież kiedyś tak go kochała.

Był dla niej wyrocznią. Teraz siedzi tu przed nią, stary

i chory, ale przecież to w dalszym ciągu on... Ojciec.

- Cokolwiek sobie pomyślisz - powiedział, spusz­

czając wzrok - chcę, żebyś jedno wiedziała. Bardzo cię

kocham. Czy jest na świecie coś ważniejszego niż

miłość?

- Nie - powiedziała Nora z oczami pełnymi łez.

Phillip wstał z kanapy i ruszył ku niej, otwierając

szeroko ramiona.

- Chodź do mnie. Chodź do swego starego ojca,

Noro.

Łzy popłynęły jej z oczu. Miała wrażenie, że wraz

z nimi odpływa od niej cała gorycz zgromadzona

podczas długich piętnastu lat.

- Och, tato - załkała, przytulając się do niego.

- Tak się cieszę, że jesteś.

Nora śmiała się teraz i płakała. Stary i, jak jej się

zdawało, zaleczony już ból, mieszał się w jej sercu

z nową radością.

- Nie odwołujmy tego przyjęcia, tato. Mam na nie

wielką ochotę. Pokażemy tym jankesom, co to znaczy

prawdziwa zabawa.

Biust pani Bishop ozdobiony broszką, którą Phillip

sam dla niej wybrał, napierał teraz na niego i odgradzał
od reszty gości. Janice, która zauważyła, w jakich

background image

znalazł się tarapatach, miała szczerą ochotę przyjść mu

z pomocą, ale sama była otoczona wianuszkiem star­

szych panów, którzy opowiadali jej, jak miło im się

rozmawia z nią przez telefon.

Nora nic nie widziała, bo zajęta była rozmową

z Davidem, który właśnie przyszedł przed kwadran­

sem. Wsunął się dyskretnie i odciągnął ją w kąt salonu.

Pochyleni ku sobie, nie zważając na resztę gości ani

specjalnie na tę okazję sprowadzonego kelnera, krążą­

cego z tacą pełną zakąsek, wpatrywali się w siebie

stęsknionymi oczami.

- Może przynieść ci coś do picia?

- Nie. Dziękuję - odparł, nie spuszczając z niej

wzroku. - Właśnie próbuję odzyskać przytomność

umysłu, ale przyznam, że przychodzi mi to z trudnością.

Nora w karminowej, szyfonowej sukience wygląda­

ła prześlicznie.

- Bardzo udane przyjęcie. - David rozejrzał się

wokół. - Rozumiem, że jest jakiś inny powód, aniżeli

tylko chęć sprawienia przyjemności miłym klientom

- uśmiechnął się domyślnie.

- Zgadłeś - roześmiała się szczęśliwa. - Phillip i ja

święcimy nasze pojednanie. Wreszcie udało nam się

porozumieć. Tego wieczoru, kiedy wróciłam z Nowego

Orleanu, mieliśmy okropną awanturę. Byłam na niego

taka zła, że powiedziałam mu coś, czego się będę

wstydzić do końca życia. Wtedy właśnie zdałam sobie

sprawę, że gdybym go nie kochała, nie przejęłabym się

tak bardzo własnymi słowami.

- Chcesz powiedzieć, że mu przebaczyłaś?

David spojrzał na nią, skrywając niepokój. Co

będzie, jeżeli słuszne okażą się jego podejrzenia co do

background image

Phillipa? Nie zastał wtedy Charlesa w jego paryskim

mieszkaniu, ale nagrał wiadomość z prośbą o telefon.

Miał niejasne przeczucie, że Phillip jest zwykłym

szarlatanem, jeśli nie oszustem, i że zafunduje Norze

jeszcze jedno rozczarowanie.

- Czy mu przebaczyłam? Sama jeszcze nie wiem.

W każdym razie próbuję przebaczyć. Chciałabym.

Rozmawiałam z nim długo tamtej nocy. Opowiadał mi

o sobie i o matce, o tym, dlaczego wyjechał z Nowego

Orleanu. Chciał, żeby matka jechała z nim razem, ale

ona się nie zgodziła. Nie wiedziałam tego. Nie czekało

go nic dobrego w Nowym Orleanie, Davidzie. Musiał

wyjechać. Matka zaś musiała zostać. Tak było im

chyba pisane. Więc nie porzucił nas ot tak, po prostu.

Na jej twarzy malowała się taka pewność i nadzieja,

że David nie powiedział ani słowa. Nie chciał dzielić się

z nią podejrzeniami i psuć jej wieczoru. Uśmiechnął się

do niej i pocałował w policzek.

- Tak bardzo się za tobą stęskniłem, Noro. To

tylko kilka dni, a mnie się zdaje, że całe wieki. Pragnę

cię, Noro. Pragnę cię teraz. Czy nie możemy wymknąć

się stąd i zostawić przyjęcie na głowie twojego ojca? Na

pewno sobie świetnie poradzi. - Pochylił się i musnął

wargami jej nagie ramię.

- Nie, teraz nie mogę wyjść, ale nie trać nadziei

- powiedziała, całując go w policzek. - A co do ojca,

to mam nadzieję, że go polubisz.

- Oczywiście. To przecież twój ojciec. - David od­

powiedział po prostu. Zdecydował się, że nie będzie jej

mówił o spotkaniu z nim. A zresztą, może Charles

wcale nie zadzwoni? Tak pewnie byłoby najlepiej.

background image

ROZDZIAŁ

9

Gdyby ktoś nazwał sklep, w którym buszowali

Nora i Phillip, sklepem z antykami, byłby wystawił

jego właścicielowi przesadnie pochlebne świadectwo.

Był to najzwyklejszy sklep ze starzyzną, ale pełen róż­

nych ciekawych rzeczy. Nora z doświadczenia wiedziała,

że często w takich miejscach można trafić na przedmioty,

które prawdziwym kolekcjonerom śnią się po nocach,

a które nigdy nie trafiają do sklepów z antykami czy re­

nomowanych antykwariatów. Nigdy takich sklepów nie

lekceważyła, zwłaszcza że i ceny były w nich odpowiednio

niższe. I teraz Phillip wdał się w pogawędkę z właś­

cicielem, gdy tymczasem Nora myszkowała po kątach,

przewracając sterty rupieci i wzniecając tumany kurzu.

- Zobacz, Phillipie, co znalazłam! - zawołała w pe­

wnej chwili, szarpiąc się bez powodzenia z czymś

dużym i ciężkim.

background image

Phillip uśmiechnął się do właściciela sklepu i nie

spiesząc się, ruszył w jej stronę.

- A cóż to jest, u licha? Pal totemowy? - spytał,

wpatrując się w dziwnie rzeźbiony kawał drewna,

całkiem pokaźnych rozmiarów.

- Nie udawaj, że nie wiesz, co to jest! - obruszyła się

Nora. - A kto mi opowiadał o tych wszystkich morskich

przygodach? To przecież rzeźba, jaką dawniej umiesz­

czano na dziobach żaglowców. Wprost idealny prezent

dla męża pani Sullivan. On jest zapalonym żeglarzem.

Jak to zobaczy, zwariuje ze szczęścia, jestem pewna.

- Tak. Zgadza się. - Phillip pochylił się, dokonując

wstępnych oględzin. - Drewno jest w całkiem dobrym

stanie, ale chyba należałoby je czymś zaimpregnować

i na nowo pomalować.

- Nie robiłabym tego. Wystarczy oczyścić i umyć

jakimś środkiem konserwującym. - Nora spojrzała

bystrym okiem rzeczoznawcy. - Jak ci się wydaje,

poradziłbyś sobie z tym?

- Myślę, że tak.

- W takim razie bierzemy ją. - Nora zaczęła tasz­

czyć rzeźbę w kierunku drzwi.

Nie bez trudu udało im się wepchnąć drewnianą

figurę do taksówki, w czym dzielnie pomagał im

właściciel sklepu. Taksówkarz nie był zachwycony, ale

Phillip bardzo szybko przekonał go, jak bardzo powi­

nien być dumny z tego, że wiezie szczątki galeonu,

którym pływali bohaterowie „Wyspy skarbów" Robe­

rta Louisa Stevensona.

- Nie sądzisz, że gdy wystaje tak przez okno,

wygląda całkiem frywolnie? - zachichotał Phillip.

Głowa wyrzeźbionej kobiety wystawała na ze­

wnątrz, nagie, drewniane piersi błyskały z wnętrza

background image

samochodu. Nora ledwo mieściła się obok, przy­

gnieciona syrenim ogonem na tylnym siedzeniu ta­

ksówki.

- Muszę powiedzieć, że obie wyglądacie całkiem

pociągająco. - Phillip odchylił się do tyłu, robiąc

straszliwego zeza.

- Ciekawa jestem, jak się stąd wydostanę - wysa-

pała Nora, rozpinając kołnierzyk pod szyją. - Gdy

dojedziemy, trzeba będzie od razu zawołać Janice na

pomoc.

Opuściła nieco szybę i zaczerpnęła rześkiego powie­

trza, w które tymczasem wkradł się już jesienny chłód.

Z niepokojem zerknęła na ojca. Jak na tak schorowa­

nego człowieka, poruszał się ciągle bardzo żwawo, ale

większy wysiłek fizyczny mógł być dla niego niebez­

pieczny. Na szczęście, poza lekko zaczerwienionymi

policzkami, nie widać było po nim zmęczenia. Teraz

właśnie z ożywieniem opowiadał taksówkarzowi

o tym, jak na Morzu Chińskim wyrwał się z rąk

malajskich piratów. Taksówkarz ledwo co zwracał

uwagę na światła, tak go wciągnęła opowieść Phillipa

Chase. Na szczęście jechali bardzo wolno.

Nora słuchała tego wszystkiego jednym uchem.

Czuła się taka szczęśliwa! David i ojciec pojawili się

w jej życiu niemal równocześnie i obaj, choć każdy na

swój sposób, odmienili je. Miała wrażenie, że jej życie

stało się teraz pełniejsze, bogatsze... Ledwo mogła

doczekać się spotkania z Davidem. Emocjonowała się

tym jak uczennica. Naprawdę, miłość czyni cuda,

pomyślała.

Taksówka zatrzymała się przed domem. Phillip, nie

zważając na sprzeciw Nory, pomógł kierowcy wyciąg-

background image

nąć drewnianą figurę na chodnik. Od razu zebrała się

grupka gapiów. Taksówkarz, któremu wetknęła do

ręki dwa dolary, był skory do dalszej pomocy, ale

Phillip odprawił go ruchem ręki. Jedynie po stanow­

czym proteście Nory zgodził się ostatecznie, żeby

wnieśli figurę we dwóch. Nora kręcąc głową z niezado­

wolenia, ruszyła za nimi.

Nalegała również, żeby taksówkarz pomógł prze­

nieść rzeźbę z windy do biura, ale tutaj ojciec był już

uparty jak osioł. Dźwignął figurę do góry i pozwolił

jedynie, żeby pomogli mu ułożyć ją wygodnie na ra­

mieniu, po czym ruszył w kierunku drzwi.

Robiąc mu głośno wyrzuty i starając się jak tylko

mogła podeprzeć figurę z drugiego końca, by nieco mu

ulżyć, Nora dreptała bezradnie za ojcem.

Janice musiała usłyszeć całą awanturę, bo cze­

kała w otwartych drzwiach. Zobaczywszy, jak wy­

łaniają się zza rogu korytarza, skoczyła im na po­

moc.

- Co wy tu wyprawiacie? We dwójkę robicie taki

hałas jak cały stadion piłkarski.

- Chciałaś powiedzieć: we trójkę - poprawił ją

Phillip.

- Jak to? - Janice spojrzała na nich zdezorien­

towana.

- No, Phillip, ja i Gertruda - oznajmiła Nora,

tonem, świadczącym, jak bardzo dziwi się jej brakowi

spostrzegawczości.

- Gertruda? - mrugała oczami Janice.
- Wygląda mi na Gertrudę. - Nora wskazała ręką

na rzeźbę, którą tymczasem postawili przed drzwiami.

- Prawda, Phillipie?

background image

- Absolutnie.

Wszyscy troje wybuchnęli teraz śmiechem. Jedynie

Gertruda zachowała niewzruszoną powagę.

- Dobrze, że już jesteś. - Janice zwróciła się do

Nory. - Zwijam się od rana jak w ukropie. Telefon

dosłownie się urywa. Myślałam już, czy by nie wyłą­

czyć go albo zostawić nagraną wiadomość, że wyjecha­

liśmy wszyscy w nieznanym kierunku.

- To pierwszy efekt sobotniego przyjęcia. - Phillip

nie posiadał się z dumy. - A nie mówiłem, że to nie

pójdzie na marne!

We trójkę zaciągnęli figurę do jadalni i tam ją na

razie zostawili.

- No, zrobione. - Phillip zatarł ręce. - Uff, jednak

zmęczyła mnie ta ranna wycieczka. Wy, dziewczyny,

bierzcie się do roboty, a ja pójdę sobie trochę od­

począć. Zobaczymy się najdalej za godzinę. Może

wybierzemy się gdzieś razem na obiad?

W tej samej chwili zadzwonił telefon.

Kiedy Nora skończyła rozmawiać i odłożyła słucha­

wkę, przejrzała notatki zrobione przez Janice.

- Niebywałe! - pokręciła głową. - Wygląda na to,

że dzwonił do nas dzisiaj cały Manhattan!

- Właśnie! Zupełnie jakby wszyscy jednego dnia

umówili się, żeby obchodzić dzisiaj imieniny, urodzi­

ny, wyprawiali przyjęcia dla dzieci i Bóg wie co tam

jeszcze! - wykrzyknęła Janice. - Mamy zamówień na

dwa tygodnie co najmniej.

- Wypada życzyć sobie, żeby to nie była dla nas

klęska urodzaju - powiedziała Nora.

- Jedyna nadzieja, że Phillip nam pomoże, zwłasz­

cza że większość telefonów była do niego - odparła

background image

Janice. - Omotał przynajmniej połowę naszych klien­

tek, wszystkie chciały rozmawiać z nim osobiście. Pani

Bishop była bardzo zawiedziona, że go nie zastała.

- Tak, trudno nie ulec jego czarowi - przyznała

Nora. - Ale jeśli chodzi akurat o panią Bishop, to

można powiedzieć, że miał szczęście. Widziałam, jak

uciekał przed nią na przyjęciu.

- Nawet ty się poddałaś jego czarowi? - zagadnęła

Janice, spoglądając badawczo na Norę.

- Zwłaszcza ja. Mamy teraz wspaniały kontakt.

Odnoszę wrażenie, że nadrabiam wszystkie te stracone

lata.

- To świetnie! I jeszcze wszystko wspaniale układa

się między tobą a Davidem! Masz się z czego cieszyć.

Norze nie trzeba było o tym wcale przypominać. Jej

myśli stale krążyły wokół Davida. I teraz też właśnie

zastanawiała się, czy by do niego nie zadzwonić.

- Lepiej nic nie mów, bo zapeszysz - uśmiechnęła

się marzycielsko. - Sama chwilami myślę, że wcale na

to nie zasłużyłam. Właściwie ciągle się na tym łapię. To

chyba jakiś sen!

- Nie opowiadaj głupstw! Zasłużyłaś sobie, i to jak

jeszcze! - Janice spojrzała na nią z troską. - Ja zresztą

też - dodała. - Obie sobie na to zasłużyłyśmy.

- Jedyne, co mnie niepokoi, to choroba ojca.
- Jakie są ostatnie wyniki?

- Nie ma żadnej poprawy - westchnęła Nora.

- Tak mi powiedział przedwczoraj.

- Ale ty sama nie rozmawiałaś z lekarzem?
- Nie, Phillip nie chciał tego. Jest na tym punkcie

bardzo czuły. Upiera się, że ja mam i tak dużo pracy

i że sam będzie pilnował swoich spraw. Postanowiłam

background image

jednak, że porozmawiam z jego lekarzem, jak tylko

zauważę u niego jakiekolwiek oznaki gorszego samo­

poczucia. Wiem, że będzie na mnie wściekły, ale co

mam robić? Jestem przecież jego córką.

Wieczorem Nora spotkała się z Davidem. Tryskała

dobrym humorem. Przyniosła ze sobą tuzin róż oraz
butelkę czerwonego wina. David natomiast obiecał

przygotować kolację. Ktoś mógłby powiedzieć, że
nastąpiło tu zupełne odwrócenie ról, ale Nora nie
dbała o to. Ona sama gotowała fatalnie, więc wino
i róże miały częściowo zrekompensować ten defekt.
A poza tym, czyż nie przynosiła mu jeszcze czegoś
więcej? Tym czymś była jej miłość i dobrze wiedziała,
że Davidovi to zupełnie wystarczało.

Nie słysząc żadnego odzewu na swoje pukanie,

Nora nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi.

- David?

Jedyną odpowiedzią była głucha cisza.

- David, jesteś tu? - krzyknęła, tym razem gło­

śniej.

- Jestem w kuchni. - Usłyszała.

Nora uśmiechnęła się do siebie. Rzeczywiście, wszy­

stko na opak!

Zza kuchennych drzwi doszedł ją wspaniały aro­

mat, ale zanim zdążyła zapytać, co to takiego, David

rzucił się w jej stronę i pocałował namiętnie. Potem

wyjął jej z ręki butelkę wina i na blat kuchenny

rzucił róże.

- Zastałaś mnie w krytycznym momencie. - Zrobił

zaaferowaną minę. - Trochę to jeszcze potrwa. Bę­

dziemy jedli spaghetti. Czy to nie podniecające?

background image

- Uwielbiam z tobą jeść spaghetti, zwłaszcza jeżeli

spodziewam się, że na deser dostanę jakiś bardzo

krwisty kawałek mięsa - parsknęła śmiechem, patrząc

mu prosto w oczy.

- Tyłobuzico. - Rzucił się w jej stronę, ale schroni­

ła się za kuchenny stół.

- Proszę, proszę - powiedział po chwili, spogląda­

jąc na róże -jakie piękne kwiaty! I do tego jeszcze

butelka wina! Jesteś wprost ideałem osoby zaproszonej

na maleńką, intymną kolacyjkę.

- Powiedz mi lepiej, gdzie znajdę jakiś wazon - ro­

ześmiała się. -1 jakiś korkociąg!

- O nie - zrobił przeczący gest. - Zaraz sam się

tym zajmę.

Z półki zdjął wazon i napełnił go wodą, a potem

z szuflady wyjął korkociąg. Kiedy David otwierał

butelkę, Nora ułożyła kwiaty i wyniosła je do salo­

nu. Stół był już nakryty, postawiła więc wazon na

środku.

- Wyglądasz, jakbyś miała za sobą dobry dzień

- uśmiechnął się, wchodząc z kieliszkami.

- Bo tak jest rzeczywiście! Szperaliśmy dzisiaj

z Phillipem w sklepikach ze starzyzną. Odkrywam na

nowo uroki bycia jego córką.

Nora wprost promieniała. David pod pozorem

nalewania wina odwrócił głowę. Bał się, że nie uda

mu się wykrzesać z siebie równie entuzjastycznej re­

akcji.

- On ma nie tylko wiele uroku, ale i naprawdę dużo

dobrych pomysłów. Czy ty wiesz, jak owinął sobie

wokół palca różne moje stare klientki?

- Nie wątpię.

background image

- Wydaje mi się, że wreszcie zaczynam go rozu­

mieć. Obawiam się, że moja matka nigdy się na to

naprawdę nie zdobyła.

- Po prostu byli zupełnie różni.
- Tak. Chyba tak. Ojciec nie mógł nigdy oprzeć się

pragnieniu wielkiej przygody. Zawsze miał w sobie

żyłkę awanturnika. Ona z kolei najlepiej czuła się

w zaciszu domowym. Kochali się, ale to nie była

dobrana para. Pobrali się jako bardzo młodzi ludzie.

Brakowało im doświadczenia i nie wiedzieli, czym

naprawdę jest miłość.

David podszedł do Nory i delikatnie dotknął jej

policzka.

- Mam nadzieję, że o nas nie można tego powie­

dzieć. - Zajrzał jej w oczy z uśmiechem. - My wiemy,

czym jest miłość. Nasza miłość - powtórzył. - Powin­

niśmy być razem, Noro.

- Ale przecież często jesteśmy tak daleko od siebie.

- Nora wydęła smutnie usta.

- Tak, wiem i zamierzam to zmienić. Chcę ograni­

czyć swoje wyjazdy w najbliższym czasie. Przynajmniej

te w sprawach zawodowych. - Pocałował ją w kącik

ust. - Ciebie też chciałbym prosić, żeby w sytuacjach,

kiedy nie możesz znaleźć dla kogoś upominku w No­

wym Jorku...

- ...wysyłać Janice?
- Otóż to. - Przyciągnął ją do siebie i pocałował

w czubek nosa. - A skoro już mowa o upominkach, to

mam tu jeden dla ciebie.

- Ale to nie są przecież moje urodziny.
- Wiem - roześmiał się David. - Wiem też, że dzi­

siaj nie jest Boże Narodzenie, ani dzień świętego Wa-

background image

lentego... Ale przecież nie zawsze potrzeba specjalnej

okazji. Można zrobić komuś prezent z okazji dnia bez

okazji, prawda?

- Można.

- Nigdy nie dostałaś od nikogo prezentu bez żad­

nego powodu?

Nora potrząsnęła głową.

- A wiec to będzie premiera. Poczekaj, zaraz

wracam.

W chwilę potem zjawił się z niewielkim, pięknie

opakowanym pudełkiem.

- Chociaż właściwie jest jeden powód - powie­

dział. - Tym powodem jest to, że cię kocham.

Nora rozwiązała wstążeczkę i odwinęła papier.

Otworzyła pudełko i wyjęła to, co znalazła w środku.

Jedwabną koszulę nocną w kolorze szkarłatu. Wydała

okrzyk zachwytu.

- Och, Davidzie! Nigdy nie miałam równie pięknej

koszuli!

- Cieszę się, że ci się podoba. Bardzo cię lubię

w tych wszystkich odmianach pasteli, w jakich zwykle

chodzisz. Ale kiedy ostatnio włożyłaś tę karminową

sukienkę, pomyślałem, że i w tym szkarłacie będziesz

wyglądała przepięknie. Zwłaszcza jeżeli włożysz tę

koszulę dla mnie - powiedział, zniżając głos.

- Och, Davidzie, wiesz, że z ochotą to zro­

bię. - Zmrużyła zalotnie oczy.

- Teraz?

- Teraz? - spytała, robiąc niewinną minę. - Mu­

siałabym się rozebrać...

- Może to da się jakoś zrobić, co?

- Może ktoś powinien mi w tym pomóc.

background image

- Hmm, i to jest do załatwienia.

Podszedł i wziął ją na ręce.

- Myślę, że już najwyższy czas, abyś wreszcie

zobaczyła, jak wygląda moja sypialnia. To naprawdę

miejsce, które w niczym nie przypomina jaskini zbój­

ców.

Przeszedł z nią przez hol i lekkim kopnięciem

otworzył nie domknięte drzwi. Zapalił światło. Nora

była tak podniecona tym, co robi, że zupełnie nie

rozglądała się wokół. Nie zauważyła więc, z jakim

smakiem i oszczędną prostotą urządził sobie to miej­

sce. Nie zauważyła nawet, że łóżko było już posłane.

Całą uwagę skoncentrowała na nim.

Ale i David był w nią wpatrzony i nie obchodziło go

nic więcej. Postawił Norę na podłodze i sięgnął po

koszulkę, którą przyniósł przewieszoną przez ramię.

Rzucił ją teraz na łóżko. W pierwszej chwili pomyślał,

że nie będzie czekał, by Nora ją włożyła. Nie był nawet

pewny, czy starczy mu cierpliwości, by ją całą roze­

brać. Szaleńczo jej pragnął. Postanowił jednak się nie

spieszyć. Zbyt długo wyobrażał sobie Norę w tej

ekscytującej czerwieni, żeby teraz zrezygnować.

Nora tymczasem wspięła się na palce i zaczęła go

całować. David na moment zapomniał o wszystkim.

Poczuł jej gorący język i pospiesznymi ruchami za­

czął rozpinać jej spódnicę. Nie mógł jednak zapano­

wać nad swoimi rękami i nie potrafił poradzić sobie

z zamkiem. Przerwał pocałunek i odsunął Norę lekko,

by odzyskać swobodę ruchów. Położył obie dłonie

na jej ramionach i zaczął rozpinać bluzkę. Ale i tutaj

spieszył się zanadto, w efekcie czego utknął już na

drugim guziku.

background image

- Pozwól, ja to zrobię - szepnęła.

- Nie. Chcę sam.

Wreszcie poradził sobie z guzikami i zsunął bluzkę

z ramion Nory. Potem, jakby uspokojony tym suk­

cesem, rozpiął zamek błyskawiczny na jej biodrze

i w chwilę potem spódnica leżała na podłodze. Włożył

palce za pas jej rajstop i szybkim ruchem zsunął je

w dół. Nora głośno westchnęła i opadła na łóżko, gdy

tymczasem on, uklęknąwszy przed nią, ściągnął raj­

stopy z jej długich nóg.

Potem objął ramionami jej biodra i wtulił głowę

między jej uda, przywierając ustami do gładkiego

jedwabiu, który zakrywał mroczny trójkąt jego po­

żądania. Uwolnił biodra i dotknął piersi Nory. Na-

macał między nimi zapinkę stanika. Pomyślał sobie,

że jeżeli go rozepnie, nie będzie w stanie dłużej cze­

kać.

- Włóż to, proszę - uniósł głowę i wskazał oczami

na leżącą obok koszulkę. - Włóż to dla mnie, ma­

leńka.

Nora wyczuła jego napięcie. Bez słowa wzięła

z łóżka prezent Davida i skierowała się w stronę

łazienki.

Wyszła z niej niemal natychmiast.

Stanęła w drzwiach, jakby pragnęła, by mógł nasy­

cić się jej widokiem. Światło padające z łazienki,

rozświetlało jej włosy, tworząc wokół głowy złocistą

aureolę. Ale tym razem David nie zwrócił na to uwagi.

Wpatrywał się w kształty, które prześwitywały zza

delikatnego materiału. Widział rysujące się piersi, ze

sterczącymi, twardymi sutkami, które wyraźnie od­

znaczały się pod jedwabiem. Widział jej wspaniałe,

background image

pełne biodra i ten ciemny punkt majaczący między

nimi.

Nora stała tak przez chwilę, wytrzymując jego

spojrzenie, a potem, nie spiesząc się, podniosła ręce

i wolno zsunęła z ramion ramiączka koszuli. Lśniący

materiał osunął się w dół, odsłaniając nabrzmiałe

piersi, a potem spłynął po biodrach i udach na pod­

łogę, zakrywając bose stopy.

Było tak, jakby przepłynął po niej płomień. Ale

poczuł go on, a nie ona. Podeszła do niego i spojrzała

mu prosto w oczy.

- No i co? Podobałam ci się? - zapytała bez cienia

wstydu.

Z wysiłkiem przełknął ślinę.

- Tak. Bardzo - wychrypiał nieswoim głosem.

Zrobiła jeszcze jeden krok i stała teraz tuż przed

nim.

- A teraz moja kolej - powiedziała znowu bez

śladu zażenowania, tak jakby rozmawiali o czymś

doskonale im znanym i oczywistym.

Wyciągnęła ręce, rozpięła pasek i zaraz potem guzik

jego spodni. Chciał jej pomóc, ale odsunęła jego dłoń

łagodnym ruchem. Cały czas patrzyła mu w oczy

i David czuł, jak rośnie jego wściekłe podniecenie.

Jednym ruchem uporała się z suwakiem, a potem, nie

odczuwając wcale wstydu, dotknęła jego męskości.

David poczuł, że serce zaraz rozsadzi mu pierś.

Przez moment stał bez ruchu, po czym gwałtownymi

ruchami zaczął zrywać z siebie koszulę i resztę ubra­

nia.

Stali teraz nadzy naprzeciwko siebie. Już przecież

widział ją nagą, ale patrzył chciwie, jakby zobaczył

/

background image

Norę po raz pierwszy. Wziął ją za rękę i pociągnął na

łóżko. Opadła na prześcieradło i leżała bez ruchu,

zaciskając uda. Przez chwilę klęczał nad nią pochylo­

ny, wodząc wzrokiem po jej ciele, a potem wsunął dłoń

między jej kolana i rozsunął je.

Leżeli bez ruchu, ciągle jeszcze połączeni. Czuła, jak

robi się na niej coraz cięższy.

- Nie wierzę, że może zdarzyć się coś bardziej

cudownego niż to, co nam zdarzyło się przed chwilą

- powiedziała cicho.

- Za każdym następnym razem będzie jeszcze

lepiej - szepnął wprost do jej ucha. - Bo z każdym

dniem nasza miłość rośnie.

Nora odsunęła nieco głowę i pocałowała go w po­

liczek.

- Odmieniłeś moje życie, Davidzie.

David pomyślał, że z żadną kobietą nie czuł się tak

szczęśliwy. I chyba nikogo tak nie kochał. Nic nie może

zniszczyć ich miłości, postanowił sobie w duchu. Nie

pozwoli na to nigdy i nikomu. Wysunął rękę spod jej

pleców i pogładził po ramieniu. Nora zamruczała

cichutko.

- Popatrz tylko - powiedziała. - Tak wiele się

w moim życiu zmieniło. Najpierw pojawiłeś się ty,

a potem ojciec. Prawie w tym samym czasie.

Leżeli przez chwilę w milczeniu.

- Może się łudzę, ale wydaje mi się, że stan jego

zdrowia poprawia się jednak - westchnęła.

David odwrócił głowę, by Nora nie dostrzegła jego

irytacji. Ciągle ten Phillip! Nawet kiedy są w łóżku, on

też jest razem z nimi. Gdyby mógł powiedzieć jej, co

background image

o nim myśli. Ale nie może. On jest przecież jej ojcem.

Dlatego postanowił nie mówić tego, czego o Phillipie

dowiedział się od Charlesa. Nie, musi zachować to

tylko dla siebie. Musi chronić ją i osłaniać, nie wolno

mu jej ranić. Cóż z tego, że pozna prawdę, jeżeli ta

prawda będzie dla Nory nowym cierpieniem?

Uniósł się na łokciu i popatrzył na nią z czułością.

- O czym myślisz, Davidzie? - spytała z odrobiną

niepokoju, jakby jego zdenerwowanie i jej się udzieliło.

- O tobie - odpowiedział. - O tym, że bardzo cię

kocham. I o swojej matce - wyrwało mu się, jakby

nagle sobie o czymś przypomniał. W oczach zapaliły

mu się wesołe iskierki.

- O swojej matce? - Spojrzała zaskoczona, uno­

sząc głowę.

- Tak. Zastanawiam się, co by powiedziała, gdyby

ktoś jej doniósł, że przypaliłem cały sos do spaghetti.

- Och! Davidzie! - Głowa Nory opadła ciężko na

materac.

Ale jego już przy niej nie było. Zerwał się z łóżka

i pobiegł do kuchni.

Kiedy zjawił się z powrotem, Nora spojrzała na

niego spod oka.

- Czy przygotowałeś sos według przepisu swojej

matki?

- Hmm - zmarszczył brwi. - Prawdę mówiąc, mo­

ja matka nie umie gotować. To miła i dobra kobieta,

ale w ogóle nie potrafi gotować. - Rozłożył ręce

w teatralnym geście. - Pod tym względem ona jest...

ona jest...

- Chcesz powiedzieć, że jest zupełnie podobna do

mnie? Czuję, że już zaczynam ją lubić, Davidzie

background image

- uśmiechnęła się Nora. - A jak z ojcem? No powiedz,

jak tam z ojcem?

- On też nie umie gotować. Ale przecież jakoś so­

bie radzili przez te czterdzieści lat. - Spojrzał na nią.

- Słuchaj! - krzyknął z zadowoloną miną, jakby

przyszedł mu do głowy jakiś wspaniały pomysł. - Dla­

czego i my nie mielibyśmy radzić sobie w taki sam

sposób?

Nora popatrzyła na niego szeroko rozwartymi

oczami.

- Rzeczywiście. Dlaczego nie?

- Cieszę się, że ci się to udało, Phillipie - powie­

dział David, zagłębiając się w fotelu i wyciągając nogi

przed siebie.

Było popołudnie i klub świecił pustkami. Z tego

akurat David był zadowolony. Miał nadzieję, że dzisiaj

uda mu się przyprzeć do muru Chase'a.

- Miłe miejsce. - Phillip rozejrzał się wokół. - Ba­

rdzo mi przypomina pewien klub w Londynie, gdzie

wypiłem morze whisky. Czy opowiadałem ci już

o Marchmont Gub, Davidzie?

- Nie, jeszcze nie.

- Ach, tu akurat dużo byłoby do powiedzenia.

- Phillip pokiwał głową. - Ale nie będę cię zanudzał

jakimiś starymi historiami. Lepiej porozmawiajmy

o naszych wspólnych planach. Mam na myśli Biarritz

i okolice. Pamiętaj, że ja jestem gotów ruszyć z tym,

kiedy tylko zechcesz.

David zrobił zdziwioną minę.

- Myślałem, że zdecydowałeś się współpracować

z Norą, Phillipie - zauważył.

background image

- No cóż, praca z Norą sprawia mi wiele radości,

ale to przecież jej firma. Nie chcę się wtrącać w jej życie.

Zdaję sobie sprawę, że pozwala mi pomagać sobie, bo

chce, abym zapomniał o swojej chorobie. Chce jakoś

pocieszyć umierającego, kochane dziecko!

- Nie ma żadnej poprawy?

- Ostatnio nie jest tak źle... Może nawet lepiej niż

spodziewali się moi lekarze, ale wiesz, jak to jest

z rakiem... Trzeba korzystać z każdej chwili. Najlep­

sze, co można robić, to zająć się czymś i nie myśleć

o tym. Dlatego przyszedł mi do głowy pomysł, że może

razem moglibyśmy coś zrobić.

David powziął decyzję. Wypił duży łyk ze swojej

szklanki i odstawił ją głośno na stół.

- No dobrze. Skończmy tę zabawę w chowane­

go, Phillipie. Rozmawiałem z twoim znajomym z Pa­

ryża.

- Tak? - Teraz z kolei Phillip udał zdziwienie.

- Tak, Phillipie. Wiem o tobie wszystko. Wiem, że

w Europie grunt zaczął palić ci się pod nogami.

Phillip spokojnie przypalił cygaro.

- Nie wiem, o czym mówisz, Davidzie. Nie wiem,

kto i co ci o mnie opowiadał. I prawdę mówiąc, wcale

mnie to nie interesuje. Naturalnie, miałem tam i wro­

gów, jak wszyscy. Kto ich nie ma! - Wzruszył ramio­

nami. - Wiesz, jacy ludzie są zawistni.

- Zawistni, powiadasz. - David prychnął znie­

cierpliwiony. - Słyszałem, że kilka osób chętnie dob­

rałoby ci się do skóry. I słyszałem też, że nie bez

powodu. Co tu dużo mówić, zapracowałeś na opinię

hochsztaplera.

- No nie, drogi chłopcze...

background image

- Daj spokój, Phillipie. Nie czarujmy się. Nie

obchodzą mnie twoje ciemne sprawki. Chodzi mi tylko

o dobro Nory. I ojej spokój. Nie pozwolę, żeby miała

zostać jeszcze jedną twoją ofiarą. Powiedz mi, czym

wytłumaczysz fakt, że żaden z paryskich przyjaciół

nawet nie słyszał o twojej chorobie? Ty, oczywiście, nie

pozwalasz Norze skontaktować się z twoim lekarzem.

A co by było, gdybym ja to zrobił?

Phillip nie odpowiedział. To tylko zachęciło Davi-

da, by nasilić atak.

- Otóż żaden lekarz nie istnieje! Bo też wcale nie

jesteś chory! To kolejne twoje oszustwo, Phillipie, ale

tym razem ci się nie uda. Zapewniam cię!

Phillip wbił wzrok w podłogę. Kiwał tylko głową,

jakby ubolewał nad słowami Davida. Wreszcie skrzy­

wił się sarkastycznie.

- Widzę, że odrobiłeś swoją pracę domową, Davi-

dzie. No dobrze, powiedzmy, że nie jestem chory,

a przynajmniej, że nie jestem śmiertelnie chory. Dob­

rze, wyjechałem z Paryża, bo musiałem. I zjawiłem się

u Nory, bo nie miałem się gdzie podziać.

- Oszukałeś Norę. A ona ci znowu zaufała.

- Wiem o tym. I powiem ci, że może tylko to mnie

męczy.

David spojrzał na niego z politowaniem.

- Skończmy tę komedię. Otóż oświadczam ci, że

zamierzam być przy tym, kiedy wszystko jej opowiesz.

Będziesz musiał wyznać jej całą prawdę.

Phillip bawił się teraz swoją szklanką, unikając

wzroku Davida.

- Jak to sobie wyobrażasz? Sam przecież wiesz, co to

będzie dla niej znaczyło. Czy ty myślisz, że ja jej nie

background image

kocham? - Phillip wzruszył ramionami. - Czy nie poj­

mujesz, że ja zjawiłem się tu tylko na chwilę? To tylko

przystanek. Stęskniłem się za nią. Chciałem ogrzać się

przy niej. Nie możesz tego sobie wyobrazić? Przecież

dobrze wiem, że moje miejsce jest gdzie indziej. Ja długo

tu nie zostanę, Davidzie. Daj mi jeszcze trochę czasu.

- Ona myśli, że ty umierasz. Jak zamierzasz wy­

brnąć z tej sytuacji?

- Nie wiem jeszcze, ale chyba znasz mnie na tyle

- Phillip uśmiechnął się szyderczo - żeby nie wątpić

w moją pomysłowość. Powiadam ci, daj mi jeszcze

tylko trochę czasu, a zniknę.

- Co jej powiesz? Jak to wytłumaczysz? - David

był nieustępliwy, choć w głębi duszy wiedział, że

byłoby to najlepsze wyjście.

- Zostaw to mnie. Proszę cię tylko o jedno: nic jej

nie mów.

W spokojnym dotąd głosie Phillipa brzmiała teraz

nie ukrywana desperacja.

- Dobrze - zgodził się David. - Ale przyrzeknij

mi, że wyjedziesz.

- Przysięgam. - Phillip westchnął ciężko.

- Rozumiem, że będziesz potrzebował pieniędzy.

- David sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.

- Weź, proszę, to ode mnie - wyciągnął kilka studola-

rowych banknotów.

- Nie, nie. - Phillip zamachał rękami. - Mam

swoje własne pieniądze. Nie trzeba. A zatem umowa

stoi.

background image

ROZDZIAŁ

10

Niedziela była ulubionym dniem Nory. Nawet jeżeli

zdarzyło się jej obudzić wcześniej, wylegiwała się

w łóżku, wstawała późno, przy śniadaniu czytała sobie

„New York Timesa", a potem, jeżeli pogoda dopisy­

wała, wychodziła na spacer do Central Parku, do East

Side, którą wolała od zatłoczonej w niedzielę przez

tłumy turystów Greenwich Village, albo zachodziła do

któregoś z muzeów.

Od czasu kiedy zjawił się Phillip, polubiła te niedziel­

ne przedpołudnia jeszcze bardziej. Uwielbiała wysłuchi­

wać złośliwych komentarzy Phillipa, kiedy razem wer­

towali dodatek kulturalny „Timesa". Wieczory spędza­

ła przeważnie z Davidem. Czasami wybierali się we

trójkę gdzieś na kolację, ale zwykle Phillip znikał zaraz

potem, wymawiając się z tajemniczą miną jakimś

umówionym wcześniej bardzo ważnym spotkaniem.

background image

Tej niedzieli miało być jak zwykle. Rano wyszła do

piekarni i po gazetę. Te rutynowe zakupy nie zabrały

jej dużo czasu. Zaróżowiona od jesiennego chłodu

rozłożyła kupione rzeczy na stole w kuchni, nastawiła

ekspres do kawy i zawołała Phillipa.

Nie było żadnej odpowiedzi. Zawołała jeszcze raz.

Kawa kipiała w ekspresie. Znowu nic. Trochę zaniepo­

kojona poszła do jego pokoju i zapukała do drzwi.

Cisza. Nagle poczuła straszny lęk. Czyżby... Nie! Nie,

tylko nie to! - Zdusiła w sobie straszne podejrzenie.

Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi.

W pokoju nie było nikogo. Poczuła wielką ulgę.

Widocznie wstał wcześniej i wyszedł na spacer. Trochę

to do niego niepodobne, ale przecież możliwe. Zawsze

jest taki nieobliczalny, w sprawach ważnych i w mało

istotnych. Ale zaraz potem dotarło do niej, że pokój

jest dziwnie pusty. Łóżko było zasłane. Na wierzchu

nie leżały żadne rzeczy ojca. Ani śladu zwykłego dla

niego bałaganu. Tak jakby go tu nigdy nie było.

Weszła do łazienki przylegającej do jego pokoju.

Zniknęły przybory do golenia i szczoteczka do zębów.

Miejsce, w którym zwykle wisiał jego szlafrok, było

wolne. Nora poczuła straszne ukłucie w sercu.

Jak w transie podeszła do szafy i otworzyła ją.

Z wewnątrz zionęła straszna pustka. Odwróciła się

i dopiero wtedy zobaczyła kartkę leżącą na stole.

- Janice, przypomnij sobie. To ważne! - wykrzyk­

nęła Nora, wpatrując się błagalnie w dziewczynę. - Co

on mówił? Czy miał jakieś plany na ten weekend? Prze­

cież to niemożliwe, żeby ni stąd ni zowąd wyszedł z do­

mu, nawet się nie żegnając.

background image

Janice, która zjawiła się w kwadrans po jej telefonie,

bezradnie rozłożyła ręce.

- Nie, nie mówił, że planuje jakiś wyjazd. W ogóle

nie mówił niczego szczególnego. Zachowywał się tak

jak zwykle. W pewnym momencie wyszedł, żeby

doradzić doktorowi Irvingowi, co ma kupić dla swojej

nowej przyjaciółki. Potem wrócił. No, po prostu, jak

co dzień siedzieliśmy w kuchni, piliśmy kawę. Wdał się

w długą opowieść o tym, jak kiedyś polował w Tan­

zanii, potem przygotował coś do zjedzenia.

- Nie zauważyłaś w jego zachowaniu niczego dzi­

wnego?

- Nie.

- Nie był wytrącony z równowagi albo zdener­

wowany? Nie skarżył się, że może coś go boli? Przypo­

mnij sobie, Janice!

- Nie. Wprost przeciwnie! Był w dobrym humorze,

jak to on zawsze.

W przedpokoju rozległ się dzwonek do drzwi. Nora

rzuciła się, żeby otworzyć.

W drzwiach stał David.

- Tak mi przykro, że nie zastał mnie twój telefon

- powiedział, biorąc ją w ramiona i przytulając moc­

no. - Musiałem rano zajechać do biura i po powrocie

znalazłem twoją wiadomość. - Gadził ją po ramieniu,

jakby pragnął dodać jej otuchy. - Ale co się właściwie

stało?

Janice dyskretnie wycofała się do kuchni.

Nora nie odpowiedziała od razu. Zresztą nie wie­

działa, co ma właściwie powiedzieć? Źe to był jakiś sen?

Przez moment spoczywała w ramionach Davida. Czu­

ła się wyczerpana.

background image

- Wiesz, chodzi o Phillipa - odezwała się wreszcie

bezbarwnym głosem. - Sam zresztą zobacz - dodała,

wyswobadzając się z jego uścisku i dając mu kartkę,

którą cały czas trzymała w ręku.

Podniósł ją do oczu. Nie musiał czytać, żeby

wiedzieć, co zawierała. Szybko przebiegł wzrokiem

tekst.

„Kochana Noro,

To chyba najlepszy sposób, by zakończyć ten

najcudowniejszy okres w moim życiu. Mam nadzieję,

że ty również nie będziesz wspominała go źle. Po raz

pierwszy w życiu czułem się naprawdę szczęśliwy.

Jestem z ciebie taki dumny. Wzięłaś ze swojej matki

wszystko co najlepsze.

Te tygodnie, które spędziłem z tobą, pozostaną

niezapomniane. Lepiej się rozstać, kiedy mamy same

dobre wspomnienia. Ja, w każdym razie, mam tylko

takie.

Nie martw się o mnie i bądź szczęśliwa. Moja miłość

będzie ci zawsze towarzyszyć. Ze sobą zabieram twoją

miłość.

Twój kochający cię ojciec".

David mimowolnie westchnął i oddał kartkę Norze.

Phillip z rozmysłem napisał w sposób tak niejasny.

Może to i lepiej. Z drugiej strony, po tak sfor­

mułowanym liście pożegnalnym, Nora nigdy nie prze­

stanie zadawać sobie pytania, dlaczego zdecydował się

odejść.

- Coś z tego rozumiesz, Davidzie? Dlaczego on to

zrobił?

background image

W oczach Nory błyszczały łzy. David znowu przy­

tulił ją do siebie. Obiecał, że jej nie powie. I chyba

rzeczywiście będzie dla niej lepiej, jeśli nie pozna

prawdy.

- Nie wiem. Ale z listu wynika jedno. I to trzeba

uszanować i z tym się pogodzić. Czuł, że musi odejść,

i chciał, żebyś ty to rozumiała.

- Jak mogę to zrozumieć? Jak mogę się z tym

pogodzić? Cały czas tylko myślę, gdzie on teraz jest...

Och, Davidzie!

David spróbował raz jeszcze, choć czuł, że w tym

stanie nie da sobie niczego wytłumaczyć.

- On chce być sam! Nie rozumiesz tego?

- Nonsens - obruszyła się Nora. - Jak to chce być

sam? Czy po to wrócił, żeby być sam?

David położył jej dłonie na ramionach i zaczął

mówić cichym, ale stanowczym głosem.

- Zastanów się, Noro. W ten sposób chciał oszczę­

dzić ci bólu rozstania. Wiesz, w jakim był stanie. Tego

właśnie chciał. I teraz ty powinnaś to uszanować.

- To znaczy, że on wkrótce umrze - załkała.

David znowu zamknął ją w ramionach. To fakt,

jego wytłumaczenie nie należało do najlepszych. Trud­

no, ona potrzebuje czasu, żeby się z tym oswoić,

pomyślał.

- Nie chcę, żeby on umarł. Nie chcę, żeby umierał

sam - poprawiła się. - Nawet nie wiem, gdzie szukać

jego lekarza. Powinnam była wydobyć od niego nazwi­

sko tego lekarza! Boże, nigdy sobie tego nie wybaczę!

- Daj spokój. - Gładził ją czule po głowie. - On

jest w końcu dorosły i przy zdrowych zmysłach. Wie,

co robi.

background image

Nora kręciła głową nieprzekonana.

- A co z pieniędzmi? - spytała nagle. - Przecież on

nie ma pieniędzy.

- Nie martw się. Poradzi sobie. Zawsze jakoś sobie

radził. Poza tym uskładał trochę podczas pobytu

u ciebie. Przecież miał prowizję.

- To mu na długo nie wystarczy. - Nora machnęła

ręką. - Znając jego tryb życia...

Była niepocieszona i kiedy na nią patrzył, czuł się

fatalnie. W końcu to on był przyczyną tego dramatu.

Może kiedyś opowie jej o wszystkim, ale teraz nie

wolno mu tego robić.

- Muszę go odnaleźć, Davidzie - powiedziała z na­

głą determinacją. - Nie mogę pozwolić, żeby umierał

sam, w szpitalu.

Nora miała swój plan. Instynktownie jednak wyczuła,

że David nie odniósłby się do niego z aprobatą, więc nie

wtajemniczyła go. Na pewno coś da się zrobić. Przecież są

w tym mieście prywatne agencje detektywistyczne. Czło­

wiek to nie igła w stogu siana. Musi być jakiś sposób,

żeby go odnaleźć, i ona go odnajdzie.

Intuicja podpowiadała jej, że ojciec pojechał do

Nowego Orleanu. Postanowiła to sprawdzić. Trop

okazał się prawdziwy. Wynajęty przez nią prywatny

detektyw bez większego trudu odnalazł tam ojca, który

zatrzymał się w jednym z hoteli w mieście. Zresztą,

w jednym z najdroższych.

To ją akurat wcale nie zdziwiło, bo było dokładnie

w stylu Phillipa. Zawsze pogardzał tandetą i lubił

otaczać się przedmiotami zbytku, robić drogie prezen­

ty, szastać pieniędzmi, jakby w ten sposób chciał

background image

pokazać, że nie pieniądze są ważne. Powrócić do

rodzinnego miasta i tam umrzeć. A skoro już miał

umierać, to dlaczego w jakimś obskurnym hoteliku?

On, nowoorleańczyk z dziada pradziada.

I oto, po raz drugi w ciągu ostatniego miesiąca,

leciała do tego miasta, tym razem jednak z zupełnie

innego powodu. Nie minęła godzina, od chwili kiedy

samolot wylądował na płycie lotniska, a Nora pukała

do drzwi pokoju zajmowanego przez Phillipa w hotelu

„Royal Orleans". Jej pukanie i tym razem pozostawało

bez odpowiedzi. Czyżby jednak przyleciała za późno?

Kiedy wreszcie otworzył drzwi, wydała z siebie

głośne westchnienie ulgi i rzuciła mu się na szyję, nie

zważając nawet na tkwiące w jego ustach cygaro.

- Tato, co ty wyprawiasz?! Tak się przestraszyłam.

Jak się czujesz?

Phillip Chase wydawał się również bardziej prze­

straszony, niż zdziwiony. Ale Nora tego wcale nie

zauważyła.

- Dobrze... Całkiem dobrze - powiedział po chwili

całkiem już opanowanym głosem. - Ale martwię się

o ciebie! Co ty tu robisz? Napisałem przecież, żebyś

mnie nie szukała.

- Nie mogłam cię tak zostawić. Ach, jak się cieszę,

że cię widzę! Teraz wszystko będzie dobrze. Już nigdy

więcej się nie rozstaniemy! Nareszcie wszystko zro­

zumiałam!

- Jak to? Wszystko? - Phillip podszedł do barku

w głębi pokoju. Sięgnął P° prawie już pustą butelkę

i odkręcił korek.

- Zrozumiałam, że postanowiłeś zniknąć, bo nie

chciałeś sprawiać mi kłopotu swoją osobą. Nie chciałeś

background image

być mi ciężarem. Ale ty nigdy nie będziesz dla mnie

ciężarem. Chcę, żebyś to wiedział - powiedziała

z przejęciem. - Nie martw się, poradzimy sobie z tą

przeklętą chorobą. Znajdę ci najlepszych lekarzy

w mieście. Od dziś ja to biorę w swoje ręce i proszę cię,

żebyś mi nie przeszkadzał.

Phillip stał cały czas odwrócony do niej tyłem,

nalewając sobie brandy. Widać było, że ręka mu drży.

Podniósł szybko szklankę do ust i wypił całą jej

zawartość jednym haustem.

Nora stała w milczeniu i czekała na odpowiedź.

Czuła, że wszystko zależy od tego, co teraz usłyszy.

Wreszcie Phillip odwrócił się do niej.

- Kochanie, tak mi przykro... Chciałem ci tego

oszczędzić... Niepotrzebnie przyjeżdżałaś. - Widać

było, że szuka słów.

- Jak to? Przecież jesteś moim ojcem. Musimy być

razem. To przecież jasne.

Phillip pokręcił głową.

- Nie zasłużyłem sobie na taką córkę.

- O czym ty mówisz, tato? Ja cię kocham.

- Ja też cię kocham - westchnął. - Mam wiec na­

dzieję, że znajdziesz dla mnie zrozumienie, a przynaj­

mniej spróbujesz. Muszę ci coś powiedzieć, Noro.

Nora spojrzała na niego uważnie. W tonie jego

głosu było coś, co obudziło jej dawną i, zdawałoby się,

już uśpioną czujność. Phillip tymczasem nalał sobie

jeszcze jedną porcję brandy.

- Może i ty chcesz? - Wyciągnął butelkę w jej stronę.

Nora pokręciła przecząco głową.

- Jak by tu zacząć. Wiesz, że potrafię rozmawiać

z ludźmi. Znasz mnie przecież. I teraz też mógłbym

background image

opowiedzieć jakąś zgrabną historyjkę, żeby zyskać na

czasie.

- Och, tato, straciliśmy już i tak mnóstwo czasu

- powiedziała miękko.

Poczuła się nagle tak znużona, że usiadła w jednym

z dwóch głębokich foteli znajdujących się w pokoju.

- Nie, Noro. To nie tak - wyrzucił z siebie. - Nie

powinnaś się nade mną roztkliwiać. Muszę powie­

dzieć ci prawdę o sobie. Jestem tylko nędznym szar­

latanem. O tym zresztą wiedziałaś. Ale muszę jeszcze

dodać, że jestem także kłamcą. Z tego też może zda­

wałaś sobie sprawę - uśmiechnął się gorzko. - Ale

nie wiesz pewnie tego, że skłamałem i tobie.

- Nie rozumiem

Phillip nie odpowiedział od razu. Po chwili, kiedy

zaczął mówić, można było odnieść wrażenie, że mówi

bardziej do siebie niż do córki.

- Tak, zawsze kłamałem. Całe moje życie było

jednym wielkim kłamstwem. Aż do dzisiaj. Dzisiaj

zamierzam powiedzieć prawdę, chociaż to boli. Tak,

prawda o sobie jest bolesna. Najgorsze jest jednak to,

że mówiąc wszystko, ranie i ciebie. Przebacz mi, ale

muszę - zwrócił się do Nory.

- Proszę... Powiedz mi, o co tu naprawdę chodzi

- wykrztusiła, niemal płacząc. Niepewność i lęk, jaką

wzbudziły w niej jego słowa, były dla niej trudniejsze

do zniesienia niż to, czego spodziewała się za chwilę

usłyszeć.

- A więc, krótko mówiąc, cała ta historia o mojej

chorobie to fikcja.

Nora poczuła przez moment, jakby unosiła ją

długa, spokojna fala. Poczuła wielką ulgę.

background image

- Dzięki Bogu - westchnęła. - Ale dlaczego nie

powiedziałeś mi o tym od razu?

Phillip ciągnął dalej, jakby nie zwrócił uwagi na jej

pytanie.

- W Europie w końcu szczęście odwróciło się ode

mnie. Nic dobrego już mnie nie czekało i nie miałem

przed sobą żadnej przyszłości. Prawdę mówiąc, nie

miałem się również gdzie podziać. Chciałem cię zo­

baczyć, tu przynajmniej nie udawałem. Ale potrzebo­

wałem też miejsca, w którym mógłbym odpocząć

i podreperować się trochę finansowo. Bałem się, że nie

zgodzisz się mnie do siebie przyjąć. Dlatego wymyś­

liłem tę chorobę.

Norze przeniknęło przez głowę, że wszystko, co

z takim trudem odbudowali między sobą, zostało

oparte na kłamstwie.

- No, a ten lekarz? - spytała drżącym głosem.

- Lekarz istnieje, to prawda - przyznał. - No cóż,

w moim wieku cierpi się na różne schorzenia, ale żadne

z nich nie stanowi tak naprawdę śmiertelnego zagrożenia.

Nora siedziała bez ruchu. Tak, po prostu raz jeszcze

została oszukana.

- Więc to wszystko, co zawiązało się między nami,

jest skażone kłamstwem - powiedziała, jakby wypo­

wiadała na głos własne myśli.

- Zaczęło się od kłamstwa - poprawił ją Phillip.

- Byłam głupia i naiwna? - zapytała z goryczą.

- Nie, byłaś dobra i czuła. To, co wydarzyło się

między tobą i mną, jest prawdziwe. Tym tylko dzisiaj żyję.

Nora poczuła niesmak. Stary komediant! Dopraw­

dy, mógłby sobie oszczędzić tych rzewnych kawałków,

pomyślała.

background image

- No dobrze. A dalej? Dlaczego tak nagle wyjecha­

łeś? Przecież miałeś już swój udział w mojej firmie?

- Wyjechałem, bo stchórzyłem. Nie potrafiłem

przyznać się do kłamstwa. Musiałem zresztą wyjechać.

Znalazł się ktoś, kto przejrzał moją grę.

- Odkrył, że nie jesteś naprawdę chory? To chciałeś

powiedzieć?

-Tak.

- David?

- Tak. On.

Nora zagryzła wargi. Poczuła, że robi jej się sucho

w ustach.

- David... A więc on też znał prawdę i nie powie­

dział mi.

- Przestraszył się, że to będzie dla ciebie zbyt

bolesne. On zrobi wszystko, żeby tylko oszczędzić ci

przykrości i żeby cię ochronić.

- Oszczędzić mi przykrości! Rzeczywiście - syk­

nęła. - To pewnie jego pomysł z tym twoim zni­

knięciem, co?

Philłip wzruszył ramionami.

- Powiedzmy, że to był nasz wspólny pomysł. Ale

on nie wiedział, gdzie zamierzam pojechać. Nic mu nie

mówiłem. Sam nie wiem, dlaczego przyjechałem do

tego miasta. Może miałem cichą nadzieję, że mnie tu

odnajdziesz i że w końcu wyznam ci prawdę.

Nora podniosła się z fotela.

- No więc przyjechałam i przekonałam się, że mogę

znieść także i to - powiedziała i skierowała się do

drzwi.

Wyszła, nie żegnając się z ojcem. Czuła się fatalnie.

Miała ochotę zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu,

background image

ukryć się w mysiej dziurze. Ale co mogła zrobić? Musi

wrócić do Nowego Jorku i żyć dalej. Ale już bez

Phillipa i bez Davida. Obaj ją oszukali, choć każdy

z innych powodów. Dosyć. Żadnych rozmów, żadnych

tłumaczeń, dosyć. Nie będzie zabawką w niczyich

rękach. Skończone. Phillip już o tym wie, a David

wkrótce się dowie.

W samolocie, wbrew przewidywaniom, zasnęła na

chwilę. Zanim maszyna zeszła do lądowania, weszła do

toalety, zmyła makijaż i przejrzała się w lustrze. Nie

wyglądała wcale na kobietę, którą dotknęło nieszczęś­

cie. Ale wiedziała, że lustro kłamie. Stało się coś nie do

naprawienia. Cóż, trudno. Musi nauczyć się z tym żyć,

a przede wszystkim postarać się odpocząć, zapomnieć.

Musi przypomnieć sobie, jak było dotąd, kiedy nie

było w jej życiu ani ojca, ani Davida. Ale jak to zrobić?

Jak nagle zapomnieć o ojcu, którego odnalazła po

latach, i jak zapomnieć o mężczyźnie, którego poko­

chała? Rozmowę z ojcem ma już za sobą, ale jak

powiedzieć o tym Davidowi?

David tymczasem nieoczekiwanie ułatwił jej zada­

nie. Czekał na lotnisku. Stał przy wyjściu z hali

przylotów.

Wziął ją pod rękę i szedł obok, w milczeniu.

Z wyrazu twarzy Nory domyślił się, że ma mu coś za

złe, ale nie chciał zadawać pytań.

- Skąd wiedziałeś, że przylecę tym samolotem?

- spytała obojętnym tonem.

- Janice powiedziała mi, że poleciałaś do Nowego

Orleanu. Przychodziłem na każdy samolot.

- Wiesz, że go odnalazłam?

- Domyśliłem się.

background image

Usiłował wziąć od niej torbę podróżną, ale nie dała

jej sobie odebrać.

- Rozumiem, że powiedział ci wszystko?

Nora milczała. Na moment puścił jej ramię. Przecis­

kali się przez tłum, który gęstniał coraz bardziej. Przez

głośniki co chwila ogłaszano komunikaty o odlotach

i przylotach. Przy wyjściu z terminalu znowu poczuła

jego rękę na swoim ramieniu.

- Słuchaj, zaraz ci wszystko wyjaśnię.

Nora zatrzymała się raptownie. Więc dobrze, po­

myślała. Niech stanie się to teraz. Postawiła na ziemi

torbę.

- Myślałam, Davidzie, że się zmieniłeś - powie­

działa, zwracając się do niego.

- Bo to prawda. Zmieniłem się.

- Nieprawda. Jesteś nadal tym samym, aroganc­

kim mężczyzną, jakiego kiedyś poznałam. Wydaje ci

się, że możesz rządzić wszystkim i wszystkimi. I moim

życiem również.

David nic nie odpowiedział.

- Zrobiłeś to wszystko za moimi plecami. Zamoimi

plecami decydowałeś, co ma się stać z moim ojcem i ze

mną. Czy nie przyszło ci do głowy, że możesz ze mną

porozmawiać? Ze jestem osobą dorosłą i jego córką i to

ja powinnam decydować?

- Myślałem o tym - przyznał. - Ale bałem się, że

to cię zrani.

- Bałeś się, że to mnie zrani! Czy ty kiedykolwiek

zastanawiałeś się, czego naprawdę chcę i czego po­

trzebuję? Chcę znać prawdę o swoim ojcu. To moje

święte prawo. To ja chcę decydować, jak mam postąpić

wobec niego, nie ty - powiedziała z naciskiem. - Pa-

background image

miętasz? Przyrzekałeś mi, że nie będziesz nigdy niczego

na mnie wymuszał, że nigdy nie będziesz próbował

sprawować kontroli nad moim życiem?

- Tak. Obiecywałem to.

- Właśnie!

Nora schyliła się po torbę i ruszyła szybkim kro­

kiem przed siebie. Pobiegł za nią i złapał ją za rękę.

- Noro, czy ty tego nie rozumiesz? Było ci tak

dobrze z Phillipem. Nie miałem serca tego niszczyć!

- Więc dlatego zmusiłaś go do odejścia?

- Chciałem, żebyś mogła ocalić swoje wspomnie­

nia! Chryste Panie, Noro, zawsze mówiłaś, że to, co

pozostało, to tylko wspomnienia. Przecież ciągle to od

ciebie słyszałem! - krzyknął zdesperowany.

Mijający ich starsi państwo spojrzeli po sobie ze

zrozumieniem.

- Więc teraz możesz być zadowolony. Zostało mi

trochę kłamstw i trochę goryczy.

Akurat otworzyły się drzwi windy i Nora weszła do

środka. David wskoczył w ślad za nią. W chwilę potem

byli już na ulicy.

- Dostałam od ciebie niezłą lekcję, Davidzie - po­

wiedziała przez ramię i przystanęła. - Przekonałeś

mnie, że nigdy nie należy nikomu ufać! Mogę polegać

jedynie na sobie. A więc dobrze, Davidzie. Między

nami wszystko skończone! Radziłam sobie jakoś,

zanim spotkałam ciebie i Phillipa, i teraz też sobie

jakoś poradzę.

Ruszyła przed siebie, ale David wyprzedził ją i za­

grodził drogę.

- O nie, Noro! Jeżeli myślisz, że możesz opuścić

moje życie tak jak to lotnisko, to się mylisz!

background image

- Owszem, mogę!

Spróbowała go wyminąć, ale znowu schwycił ją za

rękę i przytrzymał.

- Posłuchaj mnie!

Nora szarpnęła się i wyrwała mu swoją rękę. Niemal

biegiem rzuciła się do postoju taksówek.

- Noro! - krzyknął za nią. - Masz rację przynaj­

mniej co do jednego....

Odwróciła się i niemal przystanęła.

- Powinienem był przekonać go, żeby powiedział ci

prawdę, ale miłość nie pozwoliła mi na to.

- Miłość? - skrzywiła się Nora i już otwierała usta,

by coś powiedzieć, ale tym razem David nie dał jej

skończyć.

- Przyszedł do ciebie z konieczności, ale opuścił cię

z miłości, nie rozumiesz tego?

Nora stała przy otwartych drzwiach taksówki.

David podszedł i zamknął je.

Pod ścianą dworca, obok postoju zobaczył ławkę

i pociągnął tam Norę. Tym razem pozwoliła mu się

prowadzić.

- Phillip kocha cię nie mniej niż ja. Bał się, że jeśli

po latach zjawi się u ciebie jako człowiek przegrany,

jak ktoś, kto nie ma się gdzie podziać, wyda ci

się tylko śmiesznym i bezczelnym facetem. A potem

już zaczął się bać, że mu nie wybaczysz tego pierwszego

kłamstwa.

Nora przysiadła na betonowej ławce.

- Czy naprawdę trzeba mnie się bać?

Jej głos zabrzmiał miękko i żałośnie i David zdał

sobie sprawę, że dopiero teraz zaczęła słuchać go

naprawdę.

background image

- Nie, kochanie. Ale sama bardzo wiele wymagasz

od siebie i innym stawiasz bardzo wysokie wymagania.

Może nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Czasami

trudno temu sprostać.

Nora wzruszyła ramionami.

- Ci, których kochasz, też muszą dorastać do two­

ich o nich wyobrażeń - ciągnął dalej. - Twoja miłość

nie jest więc taka bezinteresowna. Jesteś gotowa

kochać ojca, ale tylko wtedy, jeśli sprosta twoim

oczekiwaniom. Ja też czułem się trochę tak, jakbym

musiał się ciągle sprawdzać w twoich oczach.

Znając dumę i drażliwość Nory, David wiedział, że

mówienie jej tego wszystkiego teraz to duże ryzyko.

Postawił jednak wszystko na jedną kartę.

- Bywało tak, że czułem się przez ciebie kont­

rolowany. Tyle tylko, że dla mnie to nie jest nic

nowego. Całe moje życie tak wyglądało: ja spraw­

dzałem jednych, a inni sprawdzali mnie. Ale przy tobie

zmieniłem się, wiem o tym dobrze. Noro, ja naprawdę

nie jestem tym samym Davidem, którego zobaczyłaś

w drzwiach wtedy, kiedy spotkaliśmy się po raz

pierwszy. I jestem ci za to wdzięczny. Przyznaję,

popełniłem błąd, próbując rozwiązać za ciebie twoje

sprawy. Ale postaraj się ujrzeć to we właściwych

proporcjach: to był błąd, nie zbrodnia. Jestem ciągle

tym samym mężczyzną, który cię kocha. Nadal cię

kocham. I nadal mam nadzieję, że będziesz potrafiła

kochać mnie. Wiem, że mam różne wady - kto ich nie

ma? Czy Phillip i ja musimy być chodzącymi ideałami,

żebyś mogła nas kochać? Powiedz!

Nora czuła łzy napływające do oczu.

- Nie - powiedziała. - Nie musicie.

background image

- Więc przyjmij nas takimi, jakimi jesteśmy.

Nora wyjęła z kieszeni żakietu chusteczkę i szybkim

ruchem otarła powieki.

- Och, Davidzie, tak bardzo nie chciałabym cię

stracić! Ani ciebie, ani ojca - westchnęła i oparła

głowę na jego ramieniu. - Ja wiem... Sama mam wiele

wad. Czasami tak bardzo siebie nie lubię. Wyobrażam

sobie, że są dni, kiedy trudno ze mną wytrzymać. Aleja

też się postaram. Ja też.

Objął ją mocno i pocałował w policzek.

- Już wszystko dobrze, kochanie. Najgorsze już za

nami. Zobaczysz, wszystko się ułoży, Noro, ja ci to

przyrzekam!

Wokół huczało lotnisko. Różnobarwny tłum wyle­

wał się na chodnik, pędził do taksówek i autobusów

jadących do miasta. Ale oni tego nie widzieli. Po­

chłonięci sobą, byli jakby na innej planecie, zatopieni

w długim pocałunku, który zwiastował im przyszłość.

background image

EPILOG

Nowy sklep z antykami, który otworzono właśnie

w French Quarter, prosperował doskonale. Nad wej-

ściem i witryną widniał okazały szyld „Świat pani

Liii". W środku Phillip czekał, aż wyjdą ostatni klienci,

ale nie można było powiedzieć, żeby co chwila niecier­

pliwie zerkał na zegarek, choć minęła już godzina

zamknięcia. David z Norą siedzieli nad filiżankami

kawy na zapleczu - Nora, rozparta w wielkim fotelu

biedermeierowskim, z nogami na stole, on tuż obok na

jego krawędzi. Stół był imponujący i zalecał się

pięknymi rzeźbionymi nogami, stylizowanymi na łapy

lwa, ale uwagę Davida przykuwały raczej nogi Nory.

- Przylatujemy specjalnie, żeby zobaczyć się z two­

im ojcem i ustalić różne istotne sprawy, a on tym­

czasem zabawia tam klientów - niecierpliwił się Da-

vid.

background image

- Nudzisz się?

Nora zalotnie spojrzała na niego spod długich rzęs.

- Ani trochę. Zresztą czuję, że weekend, jaki spę­

dzimy razem w „Petite Auberge", wynagrodzi mi

opieszałość Phillipa. - Spojrzał na nią z ukosa. - Ale

daję mu jeszcze pięć minut. - Zerknął na zegarek.

- Jeżeli nie zjawi się tu w ciągu pięciu minut, wracamy

do hotelu, żeby kontynowac to, co tak miło rozpo­

częliśmy.

Nora zarumieniła się.

- Nie, dajmy mu trochę więcej czasu. Sam widzisz:

jest w swoim żywiole.

- Istotnie, to był dobry pomysł, żeby tu otworzyć

filię twojej firmy - roześmiał się David.

- Tak, to dużo lepsze niż udziały w „Upominku dla

każdego". Tutaj czuje się szefem. Poza tym, jest

przecież w swoim mieście. Ma tu znajomych, przyja­

ciół. Jest szczęśliwy.

- A właśnie - David uniósł brew - zobacz, tutaj

leży kartka od pani Liii. Znając go, przypuszczam, że

specjalnie zostawił ją na wierzchu, byśmy mogli prze­

czytać. - Zdjął rękę z kolana Nory i sięgnął po kartkę

leżącą na stole.

Nora wzięła ją do ręki i zaczęła czytać. Uśmiechnęła

się.

- Pisze, że w Rio czas miło płynie. Nawet zaczęła

chodzić na lekcje samby. Tak, bez tych wszystkich

jej staroci Phillipowi pewnie trudniej byłoby na po­

czątku.

- Wiedział, co robi, kiedy proponował, by nazwać

sklep jej imieniem - roześmiał się David.

- Ja nawet lojalnie ją przed nim ostrzegałam

- przyznała Nora. - Jak widzisz, są jeszcze ludzie,

background image

którzy nie poddają się mnie i nie przyjmują moich

projektów za swoje. Chyba trochę zanadto mnie

demonizujesz.

- Och, niektóre twoje pomysły bardzo mi się

podobają. - David zrobił porozumiewawczą minę.

Nora spuściła oczy.

- Mówisz o pomysłach takich jak te, żeby spać

w niedzielę do południa? - spytała ze skromną miną.

- O takich, i o jeszcze innych.

- A co sądzisz o moich pomysłach kucharskich?

- Na przykład jakich?

- No, żeby zamawiać obiady z restauracji.

- Dobry pomysł kucharski to podstawa dobrego

małżeństwa - parsknął śmiechem David.

Nora zsunęła nogi ze stołu, a potem uniosła się

z fotelu i przytuliła do Davida.

- Och, Davidzie, jestem taka szczęśliwa. Popatrz,

to już sześć miesięcy i cztery dni.

Pocałował ją w czubek nosa.

- Tyle już czasu wytrzymałaś z kimś takim jak ja?

Nie do wiary!

- Powiedzmy, że trafił swój na swego. - Nora

pocałowała go w usta.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pilates jest dla każdego
Access 2003 dla każdego
dojrzalosc-psych, Psychologiczne porady dobre dla każdego
Bliskość, Psychologiczne porady dobre dla każdego
Amputacja kończyny jest dla każdego pacjenta wyjątkowym przeżyciem
WAŻNE DLA KAŻDEGO PIT 08 Ulgowe żniwa
Ekonomia dla każdego czyli o czym każdy szanujący się obywatel, wyborca i podatnik wiedzieć powinni
fizyka i astronomia dla kazdego zamkor
Goździki ogrodowe kwiaty dla każdego
Finanse dla kazdego
Finanse dla kazdego
Zagadki higiena, dla dzieci i nauczycieli, zagadki, ZAGADKI - mnóstwo zagadek, łamigłówek dla każdeg
Norwegia dla kazdego przewodnik
PHP, MySQL i Apache dla kazdego Wydanie III

więcej podobnych podstron