Erle Stanley Gardner
Sprawa zakopanego zegara
Rozdział 1
Coupe mruczało na krętej autostradzie. Ciemne oczy Adele Blane, zwykle tak
wyraziste, były teraz mocno skupione, kiedy prowadziła samochód wśród
zakrętów. Miała dwadzieścia pięć lat, ale, jak powiedziała kiedyś jej siostra
Milicent: „Adele nigdy nie wygląda na swój wiek. Wygląda albo o pięć lat
młodziej, albo o dwadzieścia lat starzej.” U jej boku Harley Raymand trzymał
klamkę drzwiczek, całym ciężarem opierając się o lewy łokieć, aby nie
przechylać się na zakrętach. Wojskowi chirurdzy zdołali zregenerować jego
staw. „Przez jakiś czas będzie sztywny, powiedzieli mu i będzie bolał". „Spróbuj
rozluźnić tę sztywność. Unikaj wstrząsów, kiedy to tylko możliwe.”
Kilkaset stóp poniżej samochodu, przeskakując ze spienionych skał do
ciemnych, chłodnych jezior, górski strumień miotał się po głazach, odbijając
promienie słoneczne w iskrzących refleksach i wypełniając kanion szumem
spadającej wody. Droga przecięła górski potok przez wiszący most i rozpoczęła
pochyłą wspinaczkę w górę na drugą stronę kanionu, aby w końcu dotrzeć do
pokrytego sosnami płaskowyżu. Po lewej stronie słońce południowej Kalifornii
zamieniło wysokie granitowe góry w olśniewający blask, który sprawiał, że
cienie w dole wyglądały jak plamy atramentu. Droga wiła się wzdłuż
płaskowyżu porośniętego sosnami, których zapach sączył się w ciepłe, suche
powietrze. Daleko na prawo gorąca mgiełka, która spowijała niziny, wyglądała
jak stopiony mosiądz, ubity do kremowej konsystencji i wlany do doliny.
- Zmęczona? - Zapytał Harley Raymand Adele.
- Nie, trochę się martwię, to wszystko.
Pokonała ostry zakręt, koncentrując się na drodze. Potem, na krótkiej prostej,
rzuciła mu spojrzenie.
- Założę się, że jesteś zmęczony - powiedziała nagle. - Prawie twój pierwszy
dzień w domu, a ja ciągnę cię tutaj do chaty taty... I miałeś też swoją rozmowę
w klubie.
Harley powiedział cicho - Nie, nie jestem zmęczony… Zapomniałem, że są takie
miejsca, a teraz poznaję je na nowo.
- Czy twoja przemowa w klubie nie zmęczyła cię?
- Nie mnie - zaśmiał się - tylko publiczność.
- Harley, wiesz, że nie o tym myślałam.
- Wiem.
- Co im powiedziałeś?
- Myślę, że spodziewali się zwykłego machania flagami. Nie dałem im tego.
Powiedziałem im, że tym razem wojna to biznes - i że będą musieli pracować
nad nim tak, jak pracowali nad swoimi biznesami, bez fanfar, orkiestr i hulanek.
Powiedziałem im, że jeśli nie będziemy się starać, to nas wyrolują.
Adele Blane zapytała nagle - Harley, zamierzasz pracować dla ojca?
- Zadzwonił do mnie, żebym wpadł i zobaczył się z nim, kiedy będę miał trochę
czasu i będę wiedział, co chcę robić.
- On potrzebuje kogoś takiego jak ty, kogoś, komu może zaufać..., a nie jak - no
cóż.
- Jack Hardisty, co? Czy to się nie udało, Adele?
- Nie rozmawiajmy o tym - powiedziała krótko. Następnie przepraszając za jej
lakoniczność dodała - Nie, zdecydowanie nie wyszło dobrze, ale wolałbym o
tym nie rozmawiać.
- Okay.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie. Obojętność w jego głosie była dla niej czymś
nowym. Pod wieloma względami ten człowiek był jej obcy. Rok temu wiedziała
o nim wszystko. Teraz może ją zaskoczyć. To było tak, jakby świat Kenvale'a był
oglądany w jego umyśle przez niewłaściwy koniec teleskopu, jakby rzeczy, które
wydawały się ważne w jej umyśle, wydawały mu się po prostu trywialne. Droga
prowadziła do kolejnego stromego kanionu, wspinając się ostro. Na szczycie
tego wzniesienia Adele skręciła ostro w lewo, wjechała na płaskowyż, gdzie
domek, wtulony w wierzchołek trójkątnego zbocza, wyglądał tak, jakby wyrósł
tam równie naturalnie jak sosny. Był jednopiętrowy, z szerokim gankiem
biegnącym przez front i jedną stronę. Balustrada werandy i filary były
wykonane z małych bali, z których usunięto korę. Zewnętrzna strona była z
gontów, a pogoda postarzyła je tak, że domek wtopił się w zieleń tła i brąz igieł
sosnowych na pierwszym planie.
- Wygląda naturalnie? - Zapytała go.
Skinął głową. Przez chwilę myślała, że się nudzi, a potem zobaczyła jego oczy.
- Dużo myślałem o tym miejscu - powiedział. - To reprezentuje coś, co w
dzisiejszych czasach trudno znaleźć… spokój… Jak długo tu będziemy?
- Nie długo.
- Czy mogę pomóc?
- Nie, to tylko sprawdzenie, przejrzenie konserw, zobaczenie, co trzeba zrobić.
Zostań na słońcu i odpocznij.
Patrzyła, jak wysiada z samochodu, oszczędzając lewy łokieć.
- Znasz okolicę - powiedziała. - Tam będzie trochę zimnej wody na wiosnę.
Wbiegła do domku, otworzyła okna, przewietrzyła go. Harley obszedł ścieżką
dookoła, aż do głębokiego cienia, gdzie krystalicznie czysta, zimna woda
tryskała ze źródła. Z granitowego kubka wypił głęboki łyk, po czym wyszedł na
skrawek słońca obok płaskiej skały. Jego wzrok obejmował długie zbocze w
poprzek głębokiego kanionu, które teraz zaczynało wypełniać się fioletowymi
cieniami. Nie było dość wiatru, by wywołać najsłabszy szmer na wierzchołkach
sosen. Niebo było bezchmurne i błękitne. Góry toczyły się w falistych pastelach
z wyjątkiem miejsc, gdzie poszarpane turnie wyrywały sobie drogę do
błyszczących szczytów. Harley oparł głowę o poduszkę z igieł sosnowych,
przymknął oczy, doświadczając tego nagłego zmęczenia, które dotyka
mężczyzn, których rezerwy sił zostały osłabione przez rany. Czuł, jakby wysiłek
poruszenia nawet ręką wymagał nadludzkiego pokładu energii.
Tik-tik-tik-tik-tik-tik-tik-tik.
Harley otworzył oczy. Ulotny wyraz irytacji przemknął mu przez twarz. Tak
bardzo chciał mieć całkowitą ciszę, tylko na kilka chwil…
Tik-tik-tik-tik-tik-tik-tik-tik.
Z pewnością jego zegarek nie robił tyle hałasu. Wydawało się, że coś wydobywa
się z ziemi tuż obok jego ucha. Zmienił pozycję i złożył swój płaszcz w poduszkę.
Odgłos tykania nie był już słyszalny. Leżał teraz płasko, spoglądając w górę na
koronkę wyrysowanych gałęzi sosny na tle błękitnego nieba. Był zupełnie,
kompletnie zmęczony, chciał tylko leżeć, jakby był sosnowym igliwiem, które
osunęło się na ziemię, by nasiąknąć zapomnieniem. Obudził się gwałtownie,
otworzył oczy, dostrzegł linie zgrabnej kostki i nogi oraz rąbek sportowej
spódnicy. Adele Blane, siedząca na skale obok niego, uśmiechała się do niego z
czułością, jaką kobiety darzą mężczyzn, którzy dochodzą do siebie po ranach
odniesionych w walce.
- Czujesz się lepiej?
- O, tak. Która godzina?
- Około czwartej.
- O rany, musiałem spać przez kilka godzin.
- Chyba niewiele ponad godzinę. Czy zasnąłeś zaraz po tym, jak cię zostawiłam?
- Tak. Czułem się, jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z moich stóp i pozwolił, aby
wszystkie moje siły witalne się wyczerpały.
Oboje się zaśmiali.
- Teraz czujesz się lepiej?
- Jak milion dolarów! Ta drzemka przywróciła mi siłę… Gotowa, aby zacząć od
nowa?
- Uh huh, jeśli ty jesteś.
Podniósł się do pozycji siedzącej, strząsnął płaszcz i zapytał - Do czego służy
mechanizm zegarowy, Adele?
- Jaki mechanizm zegarowy?
- Nie wiem. Pewnie coś reguluje. Słychać go na rogu skały. Dlatego się
przeniosłem.
Uchwycił znaczenie jej spojrzenia i roześmiał się szczerze.
- Czy naprawdę myślisz, że miewam delirium?
Od razu przyłączyła się do jego śmiechu, ale jej śmiechowi brakowało
spontaniczności. Nieco poirytowany Harley powiedział - Możesz to sama
usłyszeć, w tym rogu skały.
Pochyliła się, bardziej z uprzejmości niż z ciekawości, najwyraźniej spodziewając
się niczego nie usłyszeć. Obserwował jej twarz, gdy jej obojętność ustąpiła
miejsca nagłemu rozbłyskowi zdziwienia.
- To właśnie miałem na myśli - powiedział Harley z godnością.
- To brzmi… Harley, to brzmi jak zegar! To jest zegar! Jest dokładnie tutaj!
Odgarnął sosnowe igły, usuwając mały kawałek ziemi odsłonił wieczko
lakierowanego blaszanego pudełka, który został z wielką starannością zakopany
w ziemi. Podniósł wieko. W pudełku, bezpiecznie trzymanym w pozycji
pionowej za pomocą drewnianych klocków, mały budzik tykał miarowo. Był to
zegar jednego z najbardziej znanych producentów. Oprócz osobliwego
usztywnienia, wydawało się, że nie jest nic niezwykłego w jego wyglądzie. W
lakierowanym pudełku były dwa małe otwory. Harley spojrzał na zegarek.
- Późni dokładnie dwadzieścia pięć minut. Nie sądzisz, że to za dużo? To dobrej
klasy zegar. Zwróć wagę na tę pokrywę. Prawie zrównała się z ziemią. Położono
na nim tylko kilka igieł sosnowych i trochę mchu.
- Co za dziwny sposób na zakopanie zegara! - Wykrzyknęła Adele.
Raymand roześmiał się.
- Nie wiem tylko, co jest normą w pochówku zegarów. Osobiście to pierwszy raz
słyszę o zakopanym zegarze. Jesteśmy…
Do ich uszu dotarł dźwięk silnika samochodowego, silnika samochodu, który
szybko wjeżdżał na górę.
Harley słuchając powiedział - Wydaje mi się, że kieruje się tutaj. Po prostu
wrzućmy zegar z powrotem do pudełka, nałóżmy na niego sosnowe igły i
podejdźmy do domku. Być może ktokolwiek przyjedzie tym samochodem…
- No, dalej - powiedziała. - Będziesz musiał się spieszyć.
Harley opuścił wieko z powrotem na pudełko, zręcznie zamaskował je igłami
sosnowymi i małym fragmentem mchu.
- Gotowe - powiedział, biorąc Adele pod ramię. Chwilowo zasłoniła ich kępa
zarośli, gdy samochód zatoczył łuk na jezdni, by wyłonić się na niewielkim
płaskowyżu. Przez chwilę był to tylko niewyraźny obiekt poruszający się w
popołudniowych cieniach rzucanych przez drzewa. A potem, gdy wjechał w
zalany słońcem prześwit, przeobraził się w dwukolorowe niebieskie coupe.
- To samochód Jacka Hardisty! - Wykrzyknęła Adele.
Nagle samochód się zatrzymał. Drzwi się otworzyły. Jack Hardisty wygramolił
się na wyłożoną igłami polankę. Dłoń Adele Blane spoczęła na ramieniu
Harleya, gdy zaczął wychodzić zza zarośli.
- Nie! Zaczekaj tutaj. Proszę!
Stali nieruchomo, patrząc, jak Hardisty sięga do wnętrza samochodu, wyciąga
szpadel ogrodowy z ostrzem i rusza w stronę wystającej skały. Potem nagle się
zatrzymał, gdy zobaczył niewyraźne postacie za krzakami. Przez chwilę para
stała sztywno w bezruchu, jaki towarzyszy odkryciu. Następnie wbili się w
sztywny schemat działania tych, którzy świadomie próbują działać naturalnie - i
ponoszą z tego powodu sromotną klęskę.
- Wyjdźmy zza zarośli, jakbyśmy go nie widzieli - powiedziała cicho Adele.
Harley Raymand poczuł nacisk jej dłoni na swoim ramieniu. Niezgrabnie wyszli
zza zarośli w plamę popołudniowego słońca. Kątem oka Harley zobaczył, jak
Jack Hardisty pospiesznie wsuwa łopatę z powrotem do samochodu. Adele,
teraz na widoku, zademonstrowała zdziwienie, które ku skrępowaniu Harleya
wydawało się tak oczywiste, jak przesadzona pantomima z niemego ekranu.
- Ależ tam jest samochód - to Jack!
Podniosła głos, żeby było ją słychać, a jej próba udawania zaskoczenia nie
pozostawiła Harleyowi innego wyjścia, jak tylko pójść w jej ślady. Hardisty
podszedł do nich. Był wąski w ramionach z wychudzoną twarzą, ale jego
dwurzędowy szary garnitur miał w sobie tę niepogniecioną schludność, którą
można znaleźć tylko w ubraniach noszonych przez szczupłych mężczyzn,
których pory wydzielają minimalną ilość wilgoci z ciała. Jego nos był wydatny,
wysoko osadzony, bez wgłębienia dla podparcia okularów.
- No, no! - Zawołał. - To nasz bohater powrócił z wojny! Jak się masz, Harley?
Witaj, Adele.
Serdeczny, bezpośredni entuzjazm Jacka Hardisty był przesadzony. Nie był
zdolny do żarliwych emocji, a jego próba nadania powitaniu wyrazu była tak
syntetyczna, że nosiła w sobie piętno nieszczerości. Harley Raymond nie mógł
się zmusić do odpowiedzi na głośną serdeczność Hardisty'ego. Adele Blane
trzymała się na uboczu, a pierwsze pośpieszne zdania zastygły w wolno płynącą
strużkę rozmowy.
- Cóż - powiedział Hardisty - Chcę dostać się do domku. Zgubiłem mój ulubiony
nóż, kiedy byłem tu tydzień temu… Pomyślałem, że mogłem go zostawić na
terenie ogrodu lub być może upadł za poduszki w tym dużym krześle.
- Tydzień temu - powiedziała zamyślona Adele. - Sądziłam, że nie było tu nikogo
od wieków. Domek nie wygląda, jakby był w ogóle otwierany.
- Och, nie porządkowałem go, wpadłem tylko na kilka godzin odpoczynku…
Lubię uciec od hałasu i ryku radia. Tu jest spokojnie, to pomaga podjąć decyzję,
kiedy...
Nagle zamilkł.
Adele powiedziała z godnością - Właśnie wychodziliśmy. Sprawdzałam to
miejsce. Tata przyjeżdża jutro wieczorem. Jesteś gotowy, Harley?
Skinął głową.
- Mam nadzieję, że znajdziesz swój nóż - powiedział uprzejmie Harley, gdy
ruszyli w kierunku zaparkowanego samochodu Adele.
Hardisty natychmiast stał się wylewny.
- Dzięki, stary! Wielkie dzięki! Mam nadzieję, że to ramię nie sprawi ci żadnych
kłopotów. Dbaj o siebie. Nie próbuj robić wszystkiego naraz. Spokojnie
chłopcze. Spokojnie.
Dopiero po tym, jak dotarli do podnóża wzniesienia i znajdowali się na prostym
odcinku drogi prowadzącej do Kenvale Adele nagle dała upust swoim uczuciom.
- Nienawidzę go - powiedziała.
- O wiele lepiej by mu szło, gdyby zachowywał się naturalnie - zgodził się
Harley. - Ktoś sprzedał mu pomysł, by zaimponował ludziom swoją
osobowością. Nie ma takiej natury. To tak, jakby manekin próbował zrobić
striptiz.
- Nie o to chodzi - powiedziała. - Mogę to znieść, bo myślę, że ma kompleks
niższości; ale chodzi o to, co zrobił ojcu.
Harley zaczął zadawać pytanie, ale po chwili się rozmyślił.
Adele powiedziała - Brakuje mu ponad dziesięć tysięcy dolarów w swoim
banku. Wiesz równie dobrze jak ja, że to pieniądze taty i to tata wprowadził go
do banku dzięki swoim wpływom.
- Obawiam się, że jestem trochę nie w temacie – powiedział przepraszająco
Harley.
- Tata założył bank w Roxbury; zapewnił Jackowi pracę za sześć tysięcy dolarów
rocznie - tylko, dlatego, że był mężem Milicent.
Harley milczał.
- Jack Hardisty - ciągnęła Adele - czytał książki o sprzedaży i wywieraniu wpływu
na ludzi. Ukrywa swoją na wpół wygłodzoną, skomlącą duszę za maską
wielkiego, blefującego, klepiącego po plecach wzoru wesołości… Wszystko, co
mogę zrobić, to trzymać ręce z dala od niego.
- Kto wie o defraudacji? - Zapytał Harley.
- Tylko dyrektorzy banków i firma zajmująca się obligacjami. Tata
zagwarantował firmie ubezpieczeniowej wyrównanie straty z polisy Jacka. Nie
chcieli tego napisać - coś z przeszłości Jacka. Podejrzewam, że tato musi to
naprawić, uciszyć i… Nie powinnam była o tym mówić, Harley. Zapomnij o tym,
dobrze?
Harley uśmiechnął się do niej.
- Już zapomniałem.
Uświadomiła sobie, że rok temu pochłonęłoby to jego myśli i zdominowało ich
rozmowę. Teraz najwyraźniej wyrzucił to ze swojego umysłu, jako drobną
sprawę.
Powiedziała - Dlatego tata potrzebuje kogoś, komu może zaufać!
Mógł jej nie słyszeć, albo słysząc, mógł nie zdawać sobie sprawy z konsekwencji
dla siebie. Zapytał tylko - Dlaczego Jack zakopał ten zegar w domku?
- Myślisz, że on to zrobił?
- Na pewno ruszył w kierunku tej granitowej skały i wziął łopatę z samochodu.
- Próbowałam się nad tym zastanowić. Nie mogę tego zrozumieć. Ja…
Nadjeżdża samochód Milicent! Ona…
Adele przerwała rozmowę i gwałtownie pomachała do zbliżających się świateł
kabrioletu. Samochód zwolnił i się zatrzymał. Oczy Milicent Blane patrzyły na
nich zza dobrze dopasowanych okularów bez oprawek. Zniecierpliwiona życiem
w bezczynności, które było dla niej zarezerwowane, jako córki Vincenta Blane'a,
studiowała, aby zostać dyplomowaną pielęgniarką. Małżeństwo przerwało jej
karierę, napełniając ją z początku promiennym szczęściem, które zwiędło
prawie tak samo, jak rozkwitło. Jej twarz, nigdy niezbyt ekspresyjna, stała się
maską grobowego bezruchu.
- Cześć! Byłaś w domku? Witaj Harley! Nie poznałam cię przez minutę! Zatem
jak się masz?
Harley Raymond otworzył drzwi samochodu Adele i wyszedł żeby uścisnąć dłoń
Millicent.
- Z pewnością dobrze cię widzieć. Powiedzieli nam, że byłeś całkiem nieźle
postrzelony... Czy teraz czujesz się dobrze?
- Twardy jak podatki. Cieszę się, że znów cię widzę.
Odwróciła się do Adele.
- Byłaś w domku?
Skinęła głową.
- Czy ty - to znaczy - był…?
- Tak. - Adele przerwała, odczytując jej myśli. Pojawił się w chwili, gdy
wychodziliśmy.
Próba Milicent, by być uprzejmą, okazać grzeczne zainteresowanie powrotem
Harleya, a jednocześnie ruszyć do domku bez choćby minuty zwłoki, wprawiła
ją w zakłopotanie.
- Cóż, miło cię widzieć - powiedziała, wrzucając bieg i trzymając wciśnięte
sprzęgło. - Mam nadzieję, że się z tobą spotkamy. Mam nadzieję, że nas
zobaczysz… to znaczy mam nadzieję, że będziesz… Och, spotkamy się.
Jej stopa cofnęła się. Samochód ruszył naprzód. Adele obserwowała ją z
powątpiewaniem przez kilka chwil, po czym ruszyła w stronę Kenvale.
- Szczur - mruknęła z wściekłością pod nosem - nie jest wystarczająco dobry, by
być jej wycieraczką.
- Wie o tym, co się stało?
- Nie sądzę. Mam nadzieję, że nie.
- Więc dlaczego tak bardzo starała się odnaleźć męża? - Zapytał Harley.
- Ponieważ są… także kłopoty domowe. Nie rozmawiajmy o Jacku…Gdzie się
zatrzymałeś, Harley?
- W hotelu.
Stopa Adele wcisnęła gaz. Po utrzymaniu tempa, w jakim prowadziła
samochód, nowa prędkość wydawała się niesamowita, chociaż prędkościomierz
pokazał, że to tylko pięćdziesiąt pięć mil na godzinę. Zaśmiała się
przepraszająco.
- Właśnie pomyślałam o spotkaniu, które miałam. Spóźnię się… Na tym polega
problem z tobą, Harley: przez ciebie zapominam o różnych rzeczach. A tu już
prawie zachód słońca.
Rozdział 2
HARLEY RAYMAND wziął prysznic, wyciągnął się na łóżku, i prawie natychmiast
zapadł w wyczerpujący letarg. Przemówienie w klubie, podróż do chaty, zużyły
energię i był zmuszony zdać sobie sprawę, że jego dostępny zasób energii jest
ograniczony. Te kule wyssały więcej sił, niż myślał, że to możliwe. Telefon
zadzwonił ostro i konwulsyjny początek, z jakim odzyskał przytomność,
uświadomił mu, jaki był zdenerwowany. Zapalił światła i odebrał telefon. Głos
operatora centrali poinformował go, że w holu czeka pan Vincent P. Blane.
- Blane! - Powtórzył Harley zdziwiony. - Powiedz mu… powiedz mu, że się
ubieram. Minie dziesięć minut, zanim będę mógł dołączyć do niego w holu. Jeśli
się spieszy, może do mnie przyjść.
Harley odłożył słuchawkę na miejsce, włożył koszulę i spodnie, a kiedy właśnie
wkładał buty usłyszał pukanie Blane'a do drzwi. Minął niewiele ponad rok,
odkąd Harley ostatnio widział ojca Adele i był zszokowany zmianą w tym
człowieku. Zdecydowanie był starszy, bardziej zmartwiony. Wciąż miał ten sam
urok manier - uprzejme zainteresowanie innymi, które nie było ani wylewne,
ani protekcjonalne, ale miało w sobie łaskawość godności. Harley wiedział, że
sprawa Blane'a jest ważna, widział, że jest on w wielkim napięciu, a jednak
mężczyzna nie pomyślałby o tym, żeby wspomnieć o swoim problemie, dopóki
nie zrobiłby tych rzeczy, których wymagała uprzejmość: przeprosiny za
wtargnięcie, troskliwe dochodzenie w sprawie zdrowia Harleya.
- Przepraszam - zaczął Blane - gdybym się obudził…
- W porządku - wtrącił Harley, starając się to ułatwić. - Obecnie jestem trochę
leniwy. Co mógłbym dla pana zrobić, panie Blane?
Pod krzaczastymi brwiami, bystre, szare oczy Blane'a okazały wdzięczność.
- Bardzo miło z twojej strony, że wysunąłeś taką sugestię, Harley… Prawdę
mówiąc, trochę się martwię o Adele.
- A co z nią?
- Byłeś z nią dziś po południu?
- Tak. Pojechaliśmy na górę do chaty.
- O której godzinie wróciłeś?
Harley spojrzał na swój zegarek.
- Jestem tu w hotelu od półtorej godziny, może dwóch.
- Nie było jej w domu. Raczej się jej spodziewałem.
- Powiedziała, że ma spotkanie, o którym zapomniała - wyjaśnił uspokajająco
Harley. – Przyspieszyła trochę, żeby mnie tu przywieźć… Może pan usiądzie,
panie Blane?
- Czuję, że narobiłem ci wielu kłopotów - Blane przeprosił. - Nie powinienem był
ci przeszkadzać. Ja…
Harley się roześmiał.
- Właśnie trawiłem część zdrowia, którą wchłonąłem w twojej chacie tego
popołudnia. Myślę, że to pierwszy raz, kiedy naprawdę się zrelaksowałem.
Blane skinął głową w mechanicznym przyzwoleniu, jego myśli najwyraźniej
błądziły gdzie indziej. Nagle rzucił szybkie spojrzenie na Harleya.
- Nie chciałbyś tam spać przez kilka dni?
- W domku?
- Tak.
- Dlaczego… Czy nie byłoby to dla ciebie niedogodnością?
- Ani trochę.
- Zrozumiałem, że masz spotkanie…
- Wolałbym, żeby to się odbyło u mnie w domu. Chciałbym cię tam zaprosić,
Harley. Oczywiście, musiałbyś sam sobie gotować, ale…
Harley uśmiechnął się, gdy Blane się zawahał.
- Jeśli mówisz naprawdę poważnie, nie ma nic, czego chciałbym bardziej.
- Widziałeś kogoś w domku tego popołudnia? - Zapytał Blane, starając się, aby
jego głos brzmiał swobodnie.
- Tak. Jack Hardisty tam przyjechał.
Blane przygryzł krótko ostrzyżone, siwe wąsy.
- Zauważyłeś w nim coś dziwnego? - Zapytał nagle.
- Jego zachowanie wydawało się być takie samo jak zwykle.
- Tak, tak, wiem - powiedział Blane. - Przypomina ci petardę próbującą udawać
armatę. Chcę, żebyś zrobił coś dla mnie. Będziesz dobrze opłacany, a trochę
później możemy porozmawiać o czymś trwałym. Chcę, żebyś poszedł do tej
chaty teraz, wieczorem. Miej oko na wszystko, co się tam dzieje.
Harley zawahał się. Blane, zauważając to wahanie, powiedział - Możesz być
spokojny, że jakakolwiek rekompensata...
- Nie o to chodzi - dodał Harley. - Zastanawiam się właśnie, co powinienem
zrobić.
- Powiem ci sekret. Adele o tym nie wie. Milicent też nie wie… Jackowi
Hardisty'emu brakuje dziesięciu tysięcy dolarów w banku w Roxbury.
Prawdopodobnie Adele powiedziała ci o tym. Oto, czego ona nie wie. Jack
spodziewał się, oczywiście, że zrobię mu przysługę na wypadek, gdyby został
wykryty i uzupełnię jego niedobór oraz zatuszuję całą sprawę. Oszukałem go.
Powiedziałem mu, że szlag mnie trafi, jeśli zamierzam... Cholerny mały
miernota! Nie uważam go za jednego z rodziny. Wiem, jak bolałoby Milicent,
gdybyśmy mieli taki skandal, ale lepiej, żeby to się stało teraz i mieć to już za
sobą. To tylko mały, przebiegły poszukiwacz przygód, który wdarł się do
rodziny, zwalając Milicent z nóg. Miejscowi chłopcy nie zwracali na nią zbytniej
uwagi. Nigdy nie miała żadnego doświadczenia z tym, co nazywamy fortuną
myśliwych…Nie miałem serca jej powiedzieć. Nikt tego nie zrobił…Nie mogłeś
jej powiedzieć. Istniała tylko szansa, że Jack naprawdę był w nią zapatrzony.
Mówił, że tak jest. Myślała, że był. Chciała go… No cóż, nie jesteś
zainteresowany tym wszystkim.
Harley zaczął coś mówić, ale Blane podniósł rękę.
- Sprawa wygląda tak. Powiedziałem Hardisty'emu, że nie zamierzam się
zrewanżować. Mógł wypić to piwo... Wiesz, co zrobił?
Harley potrząsnął głową.
- To wynika z tego, że nie wsadzono go do więzienia jak zwykłego przestępcy.
Wyczyścił wszystko w banku… około dziewięćdziesięciu tysięcy dolarów w
gotówce. Potem zadzwonił do mnie i powiedział mi, co zrobił; powiedział, że
jeśli spłacę te dziesięć tysięcy, odzyskam resztę aktywów; że jeśli ma iść do
więzienia, to prędzej powiesi się za owcę niż za jagnię, a on chce, żeby mu się to
opłaciło. Miałby udział, kiedy by wyszedł... Takim jest kundlem. Jeśli poszedł do
tej chaty, to prawdopodobnie po to, żeby znaleźć kryjówkę dla tych rzeczy. Jeśli
je tam zakopał, będziemy musieli je znaleźć. Może pojedziemy na górę i...
Harley Raymand otworzył drzwi szafy i wyciągnął swój płaszcz.
- W każdej chwili jestem gotów, aby zacząć, panie Blane.
- Nie jadłeś obiadu. Idź do jadalni i go zjedz. Nie spiesz się. Minie, co najmniej
godzina lub półtorej, zanim będę gotowy do wyjazdu. Sam cię tam podwiozę.
Nie śpiesz się…Byłbym wdzięczny, gdybyś czekał w holu, żebyś mógł wskoczyć
do samochodu zaraz po moim powrocie… jestem ci bardzo wdzięczny, mój
chłopcze. Świadomość, że będziesz tam na górze zdejmie mi ciężar z pleców.
Rozdział 3
W nocy domek był bardziej odizolowany niż kiedykolwiek. Absolutna cisza
panująca na ganku powodowała, że słyszał niejasny rytm dzwonienia w
bębenkach. Płonące gwiazdy zdawały się wisieć tuż nad wierzchołkami sosen.
Harley miał wrażenie, że mógłby stanąć na werandzie z karabinem i zestrzelić
je, jak gdyby były to zapalone ozdoby choinkowe zwisające z kopuły nieba.
Wieczór przeszedł w chłód, z tym szczególnym przenikliwym zimnem, które
pojawia się w nocy na wyżynach, które przedostaje się do krwi i osiada wokół
szpiku kostnego. Pan Blane wyszedł natychmiast, a Harley rozpalił ogień w
piecu. Sucha sosna trzasnęła wesołym płomieniem. Kiedy poczuł dotyk ciepła,
Harley uświadomił sobie, jak bardzo było mu zimno i zaczął dygotać. Zdjął koce
z siedzenia przy oknie we frontowym pokoju i przygotował sobie spanie na
sprężynowym łóżku polowym na werandzie. Wrócił do ciepłego kręgu ognia,
kiedy skrzypnęła deska na ganku. Nasłuchując, był pewien, że słyszał ostrożne
kroki. Harley wślizgnął się przez drzwi do kuchni, zamykając je, aby odciąć
światło i stał z twarzą przyciśniętą do szyby. Ktoś był na ganku, ktoś, kto
poruszał się z kocią skrytością, próbując niezauważenie zajrzeć przez boczne
okna. Harley na próżno próbował rozpoznać postać. Zamknął swoje oczy na
kilka sekund, aby przyzwyczaić je do ciemności. Kiedy otworzył je ponownie,
postać wciąż tam była, zaglądając w boczne okno. Najwyraźniej mężczyzna
znalazł szczelinę między zasłonami, bo Harley dostrzegł bardzo słabą linię
światła na jego twarzy, pasek przypominający nitkę, która wyglądała, jakby
została obrysowana świetlistym ołówkiem. Kiedy Harley miał już wyjść, by
rzucić wyzwanie intruzowi, zauważył, że postać ostrożnie porusza się w
kierunku frontu domu.
- Halloooooooo! Jest ktoś w domu?
Głos ten niemal natychmiast został wchłonięty przez niespokojną ciszę. Harley
natychmiast stanął przy drzwiach frontowych, ale nie otworzył ich.
- O co chodzi? – Odezwał się.
- Zdarzył się wypadek.
- Gdzie?
- Kawałek dalej w dół drogi.
- Czy jesteś ranny?
- Nie, ale potrzebuję twojej pomocy.
Harley otworzył drzwi. Mężczyzna, który stał naprzeciw niego, miał dwadzieścia
siedem lub dwadzieścia osiem lat. Miał nieco kapryśny uśmiech, ale jego oczy
patrzyły z niepokojącą stanowczością. Usta były dobrze ukształtowane, włosy
czarne i splątane, odgarnięte do tyłu i częściowo utrzymywane na miejscu przez
sfatygowany filcowy kapelusz z szerokim rondem. Był niski - nie przekraczał
pięciu stóp, trzech lub czterech cali, smukły i gibki, a jego ruchy wskazywały na
twarde, umięśnione ciało.
- Nie wiedziałem, że ktoś tu mieszka - wyjaśnił przepraszająco.
- Nie byłem tu długo - przyznał Harley i potem dodał szybko - Wygląda na to, że
znasz tę nieruchomość. Mężczyzna się zaśmiał.
- Jestem sąsiadem, w pewnym sensie. Moja chata jest pół mili dalej.
Harley wyciągnął rękę i przedstawił się. Mężczyzna powiedział - Nazywam się
Burton Strague. Jestem pisarzem. Wynajęliśmy z siostrą chatę Brighama.
Ogrzewamy ją kartkami z odrzuconych książek.
- Chyba znam to miejsce - powiedział Harley. - Nie wejdziesz?
- Dzięki, ale szukam pomocy. Samochód wypadł tutaj z drogi. Szedłem na górę
sprawdzić, czy Rod Beaton może przyjść i pomóc nam. Wtedy zobaczyłem twoje
światło i zastanawiałem się, kto tu jest. Domek nie był wynajmowany od
miesięcy... Należy do Vincenta Blane'a, prawda?
- Tak… Kim jest ten mężczyzna, o którym wspomniałeś?
- Rodney Beaton, artysta, przyrodnik i fotograf dzikiego życia. To przez niego
przyjechaliśmy tutaj. Poznałem się z nim korespondencyjnie. Niedawno kupił
jeden z tutejszych domków... A może byś tak pojechał i pomógł z tym
samochodem?
- Jak daleko to jest? - Zapytał Harley, po czym dodał szybko w celu wyjaśnienia -
Wracam do zdrowia.
Mężczyzna spojrzał na niego szybko, z nagłym szacunkiem w oczach.
- Armia?
- Tak.
- O rany, jak ja chciałem iść, ale jestem KO. W porządku, chyba tak długo, jak
będę cicho, ale człowiek nienawidzi siedzieć cicho, kiedy trwa strzelanina... Ten
wypadek zdarzył się jakieś ćwierć mili dalej. Lepiej się z tym nie mierzyć, jeśli
nie czujesz się na siłach. Na zewnątrz robi się trochę paskudnie.
- Ćwierć mili - powiedział Harley. - To oznaczałoby na samym dole…
- Tuż za miejscem, w którym ta droga łączy się z główną autostradą. Facet
musiał jechać dość szybko i przegapić zakręt. Dwukolorowa, niebieska robota.
Nie sądzę, żeby ktokolwiek był pod nim, ale musimy się upewnić. Będziemy
musieli poprosić o pomoc w podniesieniu samochodu. Dlatego tu jestem…
- Pójdę - powiedział Harley, starając się ukryć wyraz twarzy, gdy zdał sobie
sprawę, że opis samochodu pasuje do samochodu, jaki prowadził Jack Hardisty.
- Myślisz, że kierowca jest uwięziony pod samochodem?
- Wątpię - powiedział Strague. - Siostra została tam na dole, więc w razie gdyby
pod samochodem były jakieś odgłosy życia, może powiedzieć rannemu
kierowcy, że pomoc jest w drodze. Jeśli chcesz zejść, podbiegnę do mieszkania
Beatona i dołączymy do ciebie w ciągu pół godziny.
- W porządku - powiedział Harley - ruszę, jak tylko włożę płaszcz i rzucę okiem
na ogień.
Harley wrócił do kuchni i zamknął przepustnice na piecu. Wrócił do frontowego
pokoju, wyłączył benzynową latarnię, owinął się ciężkim płaszczem i zamknął
domek. Wsunął latarkę do kieszeni i ruszył jezdnią. W miarę jak schodził w głąb
małej kotliny, robiło się wyraźnie chłodniej. Od czasu do czasu używał
promienia swojej latarki, aby prowadził go przez jakieś zacienione zakręty na
drodze. Wtem, zanim się zorientował, znalazł się na skrzyżowaniu z główną
drogą…Jeśli samochód wypadł, to musiał być tuż przy zakręcie, jakieś dziesięć
metrów poniżej… Dwukolorowa, niebieska robota. To z pewnością brzmiało jak
samochód Jacka Hardisty. Raymond włączył latarkę, przytrzymując wiązkę na
jezdni, szukając śladów. Bez trudu znalazł miejsce, w którym samochód wypadł
z drogi. Ślady były wyraźne, gdy się ich szukało, choć z pewnością nie zauważył
ich, gdy pan Blane podwiózł go do domku... W pewnym sensie, nie powinien był
opuszczać tego domku. W pewnym sensie, nie powinien był opuszczać tego
domku. A jednak, gdyby okazało się, że to samochód Jacka Hardisty'ego i…
- Yoohoo - zawołał kobiecy głos z ciemności poniżej pobocza.
- Cześć - zawołał Harley. - Czy jesteś panną Strague?
- Tak.
Wtedy zobaczył ją stojącą mniej więcej w połowie stromego zbocza opartą
ramieniem o wysoką sosnę.
- Lepiej nie schodź prosto na dół - ostrzegła. - Możesz pójść drogą około
dwudziestu lub trzydziestu metrów i zejść po niewielkiej grani. Nawet wtedy
będziesz musiał być ostrożny.
- Twój brat i człowiek, po którego poszedł powinni się wkrótce zjawić. Jestem z
domku Blane'ów...Jak daleko jest wrak od miejsca, w którym pani stoi?
- Jest bezpośrednio pode mną, trzydzieści lub czterdzieści stóp. Nie sądzę, żeby
ktokolwiek w nim był.
Harley poszedł drogą i znalazł ostry grzbiet, o którym wspomniała dziewczyna.
Nawet z pomocą swojej latarki zajęło mu kilka minut zejście w dół, by dołączyć
do siostry Burtona Strague'a. Była wysoka i smukła. Tyle mógł o niej
powiedzieć, nie widział wyraźnie jej rysów, choć bardzo by chciał. Uprzejmość
żądała, aby trzymał promień latarki z dala od jej oczu. Jej głos brzmiał
kulturalnie, jak głos młodej kobiety, która jest opanowana i bardzo pewna
siebie. Harley Raymand przedstawił się. Starał się unikać wspomnień o swojej
służbie wojskowej, ale czuł na sobie spojrzenie jej oczu. Potem powiedziała
nagle - A tak, jesteś z wojska. Powinnam była wiedzieć. Jest pan człowiekiem, o
którym czytaliśmy w gazecie w Kenvale.
Harley próbował odwrócić uwagę od tematu, przesuwając się do miejsca, gdzie
mógł obejrzeć samochód. Ponad wszelką wątpliwość był to samochód Jacka
Hardisty'ego. Leżał na dachu, z kołami w górze, z karoserią wciśniętą między
wielkie głazy.
- Nie słyszałam najmniejszego dźwięku - oznajmiła Lola Strague. - Jeśli ktoś w
nim jest, to nie żyje…Więc to ty jesteś tym Harleyem Raymandem, o którym
czytałam!
Minęło dziesięć lub piętnaście minut, podczas których Harley odpowiadał na
grzeczne, zręczne, ale celne pytania. Wtedy usłyszeli odgłos samochodu na na
drodze powyżej i trzaskanie drzwiami samochodu. Ktoś się potknął, a mały
kamień potoczył się i roztrzaskał w dół stromego zbocza, by z grzechotem
eskorty luźnego żwiru runąć na miejsce ostatecznego spoczynku w kanionie.
- Wstrzymać ogień - zawołała Lola Strague z rozbawieniem. - Czy przyniosłeś
siekierę?
Głos Burta Strague'a zabrzmiał z góry.
- Przyniosłem siekierę, latarkę i linę z domu. Nie mogłem złapać Roda. Na jego
drzwiach jest kartka, że wyjechał na wieczór do miasta. Czekałem pięć lub
dziesięć minut, kręcąc się w pobliżu w nadziei, że się pojawi... Pan Raymand cię
znalazł?
- Tutaj jestem - zawołał Harley Raymand.
- Myślę, że nasza trójka da sobie radę. Podwoję linę wokół drzewa i zejdę po
niej. Uwaga, nadchodzę. Chwileczkę, chyba słyszę nadjeżdżający samochód.
Nasłuchiwali i usłyszeli odgłos samochodu, który szybko zbliżał się w górę
zbocza. Po chwili ujrzeli odbicia reflektorów przeświecające na tle czubków
drzew, przesuwające się od brzegu po lewej stronie zbocza do ciemnej otchłani
czerni, która wyznaczała kanion. Kilka chwil później reflektory ustabilizowały
się, by wysłać strumień świetlistej iluminacji płynący prosto wzdłuż drogi
powyżej. Silnik gwałtownie zmienił prędkość. Rozległ się dźwięk hamulców, a
potem wołanie Burta Strague'a, - Zastanawiam się, czy możesz nam pomóc.
Jest tu samochód i…
Z góry huczał męski śmiech. Rozległo się trzaskanie drzwiami samochodu, po
czym niski, basowy głos powiedział - Cóż, nie bądź taki cholernie formalny.
Lola Strague powiedziała na stronie do Harleya Raymanda - To Rod Beaton.
Musi wracać z miasta.
Kobiecy głos powiedział - Witaj, Burt.
- Cześć, Myrna.
Lola Strague dodała - Myrna Payson – i z nagłą goryczą - nasza lokalna glamour
girl.
Z drogi powyżej płynęła cicha rozmowa i huk ciężkiego śmiechu Rodneya
Beatona. Harley Raymand usłyszał również lekki śmiech Myrny Payson. Stojąc w
ciemności, najwyraźniej zapomniany przez tych powyżej, Harley miał okazję
docenić znaczenie tego, co powiedziała Lola Strague. Obecność Myrny Payson
zdawała się odwracać uwagę obu mężczyzn od samochodu na dnie kanionu i
ludzi, którzy tam czekali. Lola Strague nie powiedziała nic więcej, ale w sztywnej
formalności wrzącej ciszy Harley Raymand wyczuł jej złość. Przez prawie dwie
minuty, ta mała grupa na jezdni rozmawiała i śmiała się. Wtedy w świetle
reflektorów Harley Raymand ujrzał sylwetkę szerokiego w ramionach olbrzyma.
Rodney Beaton, stojąc na skraju nasypu i spoglądając w ciemność, zawołał
dobrodusznie - Co tam masz?
- Wrak samochodu - powiedziała ostro Lola Strague i nie dodała nic więcej do
tych dwóch podstawowych słów.
Słysząc ton jej głosu, Rodney Beaton wydawał się nagle niecierpliwy, by
naprawić swoje pozorne zaniedbanie. Natychmiast stał się energicznym
przywódcą, przejmując całkowitą kontrolę.
- W porządku, Burt, mówisz, że masz linę. Obwiążmy ją dwukrotnie wokół tego
drzewa. Zjeżdżam po niej, a ty możesz zjechać za mną. Potem pociągniemy za
sobą linę… Lepiej zostań tutaj i uważaj na drogę, Myrna. Głos Beatona był
spokojnie autorytatywny. W jakiś sposób posiadł talent organizacyjny. Scena
prawie natychmiast stała się niezwykle aktywna. Rodney Beaton pierwszy
zszedł po linie, ślizgając się i ześlizgując bezpośrednio po stromym zboczu,
wywołując przed sobą deszcz luźnego żwiru. Burt Strague ruszył za nim, a
Myrna Payson zbliżyła się do krawędzi jezdni wyróżniając się na tle oświetlenia
odbitego od reflektorów samochodu. Harley Raymand miał mętlik w głowie z
powodu nakładających się na siebie wrażeń: młoda kobieta stojąca na poboczu
jezdni, reflektory ledwo wyłaniały jej sylwetkę przez ubranie, atrakcyjna młoda
kobieta, która mogła nie być całkowicie nieświadoma, że podświetlenie
zmieniało jej spódnicę w suknię cienia - Burt Strague, szczupły, wydawał się
jakoś nieefektowny, gdy miotał się i dreptał w dół po linie, jego stopy uciekły
spod niego przy dwóch lub trzech okazjach - Rodney Beaton, dobroduszny
olbrzym, dla którego liczy się każdy ruch… Potem Lola Strague dokonała
prezentacji i dłoń Harleya została uchwycona przez silne palce Rodney'a
Beatona. Harley zauważył, że Beaton był o jakieś dziesięć lat starszy od Burta
Strague'a. Był wysoki, silny, giętki, nie gruby, ale masywny. Miał uśmiechnięte
usta, mocną szczękę i nosił zachodni kapelusz typu, który ogólnie określa się,
jako „pięć galonów”. W świetle odbitym od wiązki pięciokomorowej latarki
trzymanej przez Roda Beatona, Harley miał okazję lepiej przyjrzeć się Loli
Strague. Była blondynką, miała nie więcej niż dwadzieścia dwa lub dwadzieścia
trzy lata, ubrana była w grubą wełnianą koszulę w kratę, rozpiętą pod szyją,
kraciastą wełnianą kurtkę, spodnie i sznurowane buty. Sprawiała wrażenie,
jakby całkiem świadomie dostosowała się do warunków, nosząc ubrania, które
były ciepłe, mocne i stworzone do służby. Promień latarki pomknął w dół
czarnego kanionu, prześlizgnął się po głazach i zwalonych drzewach, po czym
spoczął na przewróconym samochodzie. Rod Beaton wydawał się całkowicie u
siebie w domu, dokładnie wiedział jak poradzić sobie w takiej sytuacji.
Powiedział - Nie będziemy podejmować żadnych prób ratunkowych, po prostu
upewnij się, że nikogo nie ma w samochodzie, a potem wyjdź… Myślę, że
możemy ściąć to drzewo, Burt. Jeśli będziesz trzymał latarkę, ja będę wywijał
siekierą. Użyjemy go, jako dźwigni i podniesiemy samochód, żebyśmy mogli
zajrzeć do środka.
Strague trzymał latarkę. Beaton machał lekkim toporem z płynnym rytmem
potężnych ramion, a lśniące ostrze wbijało się głęboko w drewno przy każdym
zamachu. Harleyowi wydało się, że nie potrzeba było więcej niż cztery lub pięć
zamachów, aby starannie przeciąć drzewo. Następnie Beaton odciął małe
gałęzie i wierzchołek i w ten sposób powstał słup długi na piętnaście stóp i o
średnicy dziesięciu cali u nasady. Spokojnie, kompetentnie przejął dowodzenie,
wydawał spokojne polecenia, traktując Harleya Raymanda z taką samą powagą,
jaką okazywał Burtowi i Loli Strague.
- Teraz, Raymand, wejdź na najdalszy koniec tego słupa. Po prostu usiądź na
nim. Nie próbuj używać chorego łokcia… Burt, ty i Lola przejdźcie po obu
stronach tak blisko końca, jak to tylko możliwe. Pozwól mi pokierować tym
końcem… W porządku, teraz trochę naciskaj.
Zeszli na koniec słupa. Samochód jęknął i zatrzeszczał, a potem podniósł się.
Beaton zablokował go kamieniami i powiedział - W porządku. Odciążcie słup.
Pozwól, że dam ci nowy zakup… Ok, znowu zaczynamy.
Jeszcze raz samochód się poruszył. Beaton powiedział - Teraz możemy do niego
zajrzeć - promień jego reflektora ukazał okna pokryte pajęczyną pęknięć szkła i
oświetlił puste wnętrze.
- Nikogo tu nie ma - powiedział Beaton. - Rzućmy okiem i sprawdźmy, czy
kierowca nie wypadł.
Światło latarki zataczało coraz szersze kręgi.
- Ani śladu po nim - powiedział Beaton.
Nagle Harley zapytał - Czy możesz dobrze zajrzeć do środka tego samochodu,
Beaton i sprawdzić, czy nie ma tam łopaty?
Nagła, całkowita cisza powitała jego prośbę, wtedy Harley zdał sobie sprawę,
jak dziwnie to zabrzmiało.
- Widzisz - dodał wyjaśniająco - Myślę, że znam ten samochód. Jeśli to jest ten,
o którym myślę, to z tyłu przedniego siedzenia powinna znajdować się łopata.
- Dobrze, rzucę okiem - powiedział Beaton. - Nie znasz numeru rejestracji?
- Nie - dodał Raymand nieco niepewnie. - To był samochód, który był w domku
tego popołudnia.
- Widzę… Nie, wygląda na to, że nie ma w nim łopaty.
Lola Strague powiedziała - Cóż, wypełniliśmy nasze obowiązki, jako dobrzy
Samarytanie. Chyba nie ma teraz nic do roboty poza powrotem na drogę.
Rodney Beaton wspiął się po stromym zboczu tak daleko, jak tylko mógł, a
potem, zwijając linę, powiedział do Myrny Payson - Złap koniec liny i zawiąż
wokół tego drzewa, dobrze, Myrna?
Beaton jednym ruchem potężnych ramion posłał linę w górę, pod światło
reflektorów, a kiedy Myrna Payson złapała jej koniec okręciła ją wokół drzewa.
Poruszała się z pewną gracją, zręczną koordynacją rąk i nóg, która pozwoliła jej
wykonać zadanie i odesłać luźny koniec liny z powrotem w dół do Rodneya
Beatona w zaskakująco krótkim czasie. Z pomocą liny ze względną łatwością
wspięli się po stromym zboczu na drogę. Harley Raymond został na końcu.
Zawołał - Obawiam się zaufać temu ramieniu. Myślę, że byłoby lepiej…
- Wcale nie - przerwał serdecznie Beaton. - Po prostu owiń linę wokół talii i
zawiąż ją za pomocą kokardy…Czy potrafisz zawiązać kokardę?
- Tak mi się wydaje.
- Poczekaj minutę. Zawiążę jedną i rzucę ci.
Ręce Beatona wykonały dwa lub trzy szybkie ruchy po linie, po czym pętla
spłynęła do Raymanda. Wszedł do środka pętli, podniósł ją do pasa, złapał
prawą ręką i opierając się o linę i używając nóg, został pociągnięty pod górę po
stromym zboczu. Na szczycie został przedstawiony Myrnie Payson, która była,
jak z powagą wyjaśnił Rodney Beaton, sąsiednim hodowcą bydła. Jedno
spojrzenie na szeroko rozstawione, roześmiane oczy Myrny Payson, na jej
pełne, jaskrawoczerwone usta i Harley wiedział, dlaczego Rodney Beaton i Burt
Strague byli tak zajęci na drodze. Widać było, że jest zadbana. Jej ubrania
dopasowywały się do jej sylwetki z wdziękiem, który dla kobiety oznaczałby, że
"może nosić wszystko". Mężczyźni widzieliby tylko efekt. Kiedy Harley się jej
przyglądał, oczy Myrny Payson z kolei zmierzyły go od stóp do głów i dokonały
uważnej i subiektywnej oceny jego osoby. W krótkim wybuchu ogólnej
rozmowy, która nastąpiła po prezentacji, Harley doszedł do wniosku, że
samochód, stary model coupe, należał do Rodneya Beatona; który powiedział:
że, w interesie „oszczędzania gumy i gazu” wziął swoją sąsiadkę wczesnym
wieczorem na wycieczkę do miasta. Harley uznał również, że Loli Strague
zdecydowanie się to nie podobało…Nagle Harley poczuł się zbyt zmęczony, by
być zainteresowany sprawami tej małej grupy.
- Powiem dobranoc, jeśli nie masz nic przeciwko - powiedział. - Miałem raczej
ciężki dzień.
- Och, ale pozwól, że podwiozę cię do twojego domku - powiedział szybko Burt
Strague.
Harley nie cieszył się na spacer w żadnym stopniu, a jednak powiedział - Och,
nie trzeba. Równie dobrze mogę iść pieszo.
- Nonsens - powiedziała stanowczo Lola. - Burt cię podwiezie. Daj spokój.
Wsiadaj.
Lola Strague wskoczyła do samochodu na środek przedniego siedzenia. Harley
usiadł obok niej, a Burt wkręcił się za kierownicę. Rodney Beaton wydawał się
przez chwilę niespokojny. Wyglądało to tak, jakby miał nadzieję, że przed
odjazdem uda mu się odciągnąć Lolę Strague na bok i porozmawiać na
osobności. Ale Myrna Payson zawołała - Chodź, Rod. Musimy usunąć nasz
samochód, żeby mogli zawrócić.
Beaton wciąż się wahał. Burt Strague powiedział - Najbliższy telefon jest w
stacji strażników trzy mile dalej tą drogą, Rod. Podwiozę Raymanda do jego
domku. Możesz udać się na posterunek strażników i powiadomić szeryfa.
Potem wydawało się, że minęło dobre pięć sekund, zanim Beaton powiedział -
Myślę, że to jest to, co należy zrobić. Dobranoc wszystkim.
Nikt nie próbował nawiązać rozmowy, gdy Burt Strague prowadził samochód do
domku. Harley był z tego zadowolony. Czuł się zbyt zmęczony, by mówić.
Wysadzili go przed domkiem. Burt powiedział dobranoc i dodał coś o nadziei, że
zobaczy go jeszcze i zaufaniu, że to doświadczenie nie było dla niego zbyt
wielkim przeżyciem. Lola Strague podała mu rękę i powiedziała - Mam nadzieję,
że wszystko będzie w porządku i do zobaczenia.
W jej pożegnaniu było coś ostatecznego, ale Burt odczekał dwie lub trzy
sekundy, po czym powiedział - Cóż, dobranoc - i wycofał samochodem.
Harley był pewny, że Burt liczył na zaproszenie. Harley, wspinając się po trzech
stopniach na ganek, uświadomił sobie, że po raz kolejny był całkowicie
wyczerpany. Miał zamiar poszukać zakopanego zegara, ale czuł, że jest w stanie
tylko wczołgać się do łóżka, które zrobił na ganku. Zasnął prawie natychmiast.
Była godzina przed wschodem słońca, kiedy otworzył oczy, by odkryć, że
powietrze jest rześkie od zimna. Wtulił się w ciepłe koce i bawił się, wpatrując
się w jedną konkretną gwiazdę, starając się, aby w rosnącym świetle nie
zniknęła. Ale gwiazda wymknęła mu się, zniknęła, a Harley nie mógł jej
ponownie odnaleźć. Uśmiechając się sennie z powodu swojej porażki,
ponownie zasnął. Słońce ogrzewało ganek, kiedy wreszcie się obudził. Jak tylko
Harley odrzucił kołdrę, wiedział, że czuje się znacznie silniejszy. Świeże górskie
powietrze wyssało trucizny z jego organizmu i po raz pierwszy od tygodni
naprawdę był głodny - i to bardzo. Zapalił piec olejowy, ugotował kawę, jajka,
bekon, tosty i płatki - a potem pomyślał o zakopanym zegarze. Podczas gdy
zmywarka się nagrzewała, Harley wyszedł na ganek, a potem zszedł po
pochyłym terenie wyłożonym igliwiem. Bez trudu znalazł miejsce, którego
szukał i zmiótł okrycie z igieł sosnowych. Zegar wesoło tykał. Harley sprawdził
godzinę na swoim zegarku. Zegar wciąż spóźniał się dokładnie dwadzieścia pięć
minut. Harley odłożył pudełko, ostrożnie położył igły i mech na miejsce i wrócił
do domku. Woda nie była jeszcze wystarczająco gorąca do zmywania naczyń. W
zasięgu wzroku nie było ścierki do naczyń, ale Harley przypomniał sobie, że
pościel była przechowywana w dużej cedrowej skrzyni w tylnej sypialni.
Otworzył drzwi do sypialni, świadomy tego, że zimno nocy wciąż tkwiło w tym
pokoju w północnej stronie domu. Był w połowie drogi do cedrowej skrzyni,
zanim zauważył, że łóżko było zajęte. Harley stał przez kilka sekund nieruchomy
ze zdziwienia, nie wiedząc, czy się wycofać cicho, czy zagadnąć. Przypuśćmy, że
Milicent lub Adele przyszła do domku, wyczerpana, położyła się do łóżka, nie
wiedząc nic o jego późniejszym przybyciu. Harley wyczuwał komplikacje. Śpiący
był odwrócony twarzą do okna, z dala od drzwi. Głowa była całkowicie zakryta
kołdrą. Harley postanowił mieć to za sobą.
- Dzień dobry!
Postać się nie poruszyła. Harley podniósł głos.
- Nie chcę się wtrącać, ale chciałbym wiedzieć, kim jesteś.
Postać nie dawała znaku, że go usłyszała. Harley podszedł do łóżka, opuścił dłoń
na kołdrę przykrywającą ramię - i od razu zorientował się, że coś jest nie tak…
Szarpnął prawą ręką, przyciągając nieruchomą postać do siebie. To był Jack
Hardisty.
Nie żył od wielu godzin.
Rozdział 4
PERRY MASON nucił cicho, idąc korytarzem do swojego biura, poruszając się w
charakterystycznym dla siebie spokojnym, wydłużonym rytmie. Idąc na
spotkanie z przygodami dnia, nie zamierzał się zbytnio spieszyć, by się nimi
cieszyć. Zatrzasnął drzwi swojej kancelarii i uchwycił uśmiech Delli Street, kiedy
podniosła wzrok znad poczty.
- Co za ho! - Powiedział Mason. - Kolejny dzień...Co powiesz na dolara,
kanclerzu skarbu.
Della Street skłoniła się z udawaną pokorą.
- Dolar czeka, panie.
Mason stracił swój żartobliwy ton.
- Nie mów mi, że wystraszyłaś nową sprawę.
- Mamy potencjalnego klienta.
- W sekretariacie?
- Nie. Nie jest typem, który czeka po sekretariatach.
Della Street przejrzała notatkę na swoim biurku.
- To pan Vincent P. Blane, bankier i właściciel domu towarowego w Kenvale.
Dzwonił stamtąd, trzy razy w ciągu trzydziestu minut. Przez pierwsze dwa razy
nie chciał rozmawiać z nikim oprócz Perry'ego Masona. Za trzecim razem
zgodził się porozmawiać z sekretarzem pana Masona.
Mason powiesił swój kapelusz w szafie i podszedł do dużego biurka, wyjął
papierosa z biurowego pudełka i powiedział - Nie lubię go.
- Dlaczego?
- Brzmi jak brzuchaty i zadufany w sobie. Czego chce?
- Jego zięć został zamordowany w górskiej chacie zeszłej nocy.
Mason podrapał zapałką o spód biurka, poświęcając całą swoją uwagę
zapaleniu papierosa, zanim zapytał - Kto został wybrany na oficjalnego
podejrzanego?
- Nikt.
- Kto jest nominowany?
- Nawet nie dokonali nominacji.
- W takim razie, po co, u diabła chce mnie Blane? Nie jestem detektywem,
jestem prawnikiem.
Uśmiechnęła się.
- Wygląda na to, że pan Blane trzyma w szafie kilka szkieletów rodzinnych.
Oczywiście nie odważył się wiele powiedzieć przez telefon. Obie córki pana
Blane'a były wczoraj po południu w domku. Sam pan Blane też tam był...No cóż,
przecież ten człowiek ma pieniądze.
- Och, chyba muszę się tym zająć, ale brzmi to jak prawny obowiązek, jedno z
tych nieinspirujących, rutynowych morderstw rodzinnych.
Della Street jeszcze raz sięgnęła do swojego notatnika.
- Jest jednak jedna cecha odkupieńcza - dodała z błyszczącymi oczami.
- Della, trzymasz się ode mnie z daleka! - Powiedział oskarżająco Mason.
- Nie. Tylko zostawiłam deser na koniec.
- W porządku, zjedzmy deser.
- Zakopany zegar - powiedziała - który chodzi dwadzieścia pięć minut za wolno.
Jest zakopany gdzieś w pobliżu chaty, w której popełniono morderstwo, mały
budzik w lakierowanym pudełku. To...
Mason ruszył do garderoby. Zawołał do Delli Street, chwytając swój kapelusz.
- Zegar się spóźnia... Chodź. W drogę!
Rozdział 5
MASON został poinformowany w Kenvale, że zastępca szeryfa, przedstawiciel
koronera, Vincent Blane i Harley Raymand wyjechali na miejsce zbrodni
zaledwie kilka minut wcześniej; że Mason mógłby ich dogonić, gdyby się
pośpieszył. Mason natychmiast przyśpieszył, przybywając do chaty w
momencie, gdy mała grupa szykowała się do opuszczenia chłodnej północnej
sypialni, gdzie ciało leżało w takim stanie, w jakim zostawił je Raymand. Mason
znał Jamesona, zastępcę szeryfa, więc pozwolono mu dołączyć do grupy bez
pytania, w hołdzie dla reputacji Masona, a także dla lokalnych wpływów
Blane'a. Prawnik ujrzał zimną sypialnię, rustykalne meble, sękate sosnowe
ściany, ubrania przerzucone na krzesło, buty ułożone z boku łóżka i sztywną,
nieruchomą sylwetkę małego człowieka, który za życia tak desperacko
próbował być magnetyczną, dominującą osobowością. Teraz, po śmierci,
wydawał się skurczony do swojej prawdziwej postury, zimny trup w zimnej
sypialni. Mason szybko rozejrzał się po pokoju.
- Niczego nie dotykaj - ostrzegł zastępca.
- Nie dotknę - zapewnił go Mason, badając pokój uważnie.
- Musiał się rozebrać, zasnąć i zginąć, kiedy spał - powiedział przedstawiciel
koronera.
Zastępca szeryfa powiedział - Cóż, jest martwy i to jest morderstwo. Zamknę
ten pokój i zostawię wszystko tak, jak jest, dopóki ktoś z biura w Los Angeles nie
przyjedzie tutaj...Teraz spójrzmy na ten zakopany zegar, ale nie widzę, gdzie on
ma miejsce w tym obrazie.
Zastępca wyprowadził ich z pokoju, zamknął i zaryglował drzwi i wyszedł za
Harleyem na ciepłą, spadzistą, skąpaną w słońcu polanę. Harley podszedł do
granitowych skał.
- Otóż, zegar jest zakopany dokładnie tutaj. Możesz usłyszeć jego tykanie, jeśli
się wsłuchasz.
- Spójrzmy - powiedział zastępca szeryfa.
Harley ukląkł, zeskrobał mech i igliwie. Wtedy przyłożył ucho do ziemi,
wyprostował się i wyglądał na zdziwionego.
- Jestem pewien, że to jest to miejsce - powiedział.
Ton zastępcy był szczerze sceptyczny.
- Nie wygląda na to, żeby kiedykolwiek coś tam zostało zakopane.
- Może jest trochę głębiej - zasugerował Blane.
Harley, wydrapując szerszą szczelinę w ziemi, powiedział - Nie, wieko pudełka
było całkiem blisko powierzchni.
Zastępca szeryfa kopnął ziemię czubkiem buta.
- Nie wygląda na to, żeby to miejsce było ruszane od ostatniej zimy.
Harley ponownie pochylił się i przyłożył ucho do ziemi. Zastępca szeryfa rzucił
okiem na przedstawiciela koronera.
- Teraz nie słyszę, jak tyka - powiedział Harley.
- Jesteś pewien, co do tego zegara?
Harley zarumienił się.
- Miałem go w rękach, wyjąłem go z pudełka. Adele Blane może zaświadczyć.
Jameson zdawał się niechętnie rozbudzać wiarę.
- I był tam dziś rano? - Zapytał.
- Tak.
- Po znalezieniu ciała?
- Nie, zanim znalazłem ciało.
- Ale po tym, jak Hardisty został zabity?
- Oh, tak.
- Cóż - powiedział zastępca tonem osoby, która chce się pozbyć sprawy, która
może okazać się kłopotliwa - w takim razie Jack Hardisty nie mógł tego wziąć, a
to oznacza, że nie ma to związku z morderstwem. A, co z samochodem
Hardisty'ego. Nie wiesz, jak znalazł się w tym kanionie?
- Nie.
- Tak tylko pytam - powiedział Jameson. - Nie ma potrzeby, byś się tym
przejmował, ale to jest pytanie, na które chcę, żebyś odpowiedział i
odpowiedział szczerze. Nie będziesz miał na to drugiej szansy, Raymand. Twoja
odpowiedź musi być wiążąca... Nie stanąłeś na progu samochodu Jacka
Hardisty'ego, nie rozpędziłeś go, a potem nie zeskoczyłeś i nie pozwoliłeś, by
samochód przejechał przez pochyłość, prawda?
- Absolutnie, nie.
- Dlaczego Blane poprosił cię, żebyś został tutaj, w domku?
- Chciał, żeby to miejsce było obserwowane.
- Dlaczego tego pan chciał, panie Blane? - Zapytał zastępca.
Zanim Blane zdążył odpowiedzieć, Harley Raymand powiedział z uśmiechem -
Myślę, że chciał być wspaniałomyślnym. Pomyślał, że okres odpoczynku i
regeneracji sił tutaj, w chacie dobrze mi zrobi i zaproponował mi to, jako pracę,
abym nie czuł się wobec niego zobowiązany.
Blane zaczął coś mówić, a potem najwyraźniej zmieniając zdanie, uśmiechnął
się enigmatycznie. Po chwili powiedział - Teraz, jeśli mi wybaczycie, póki
będziecie zbierać dodatkowe szczegóły od Harleya, porozmawiam z panem
Masonem.
Blane skinął na Masona. Prawnik, Della Street i Blane przeszli przez wielką
granitową skałę na zaciszną polanę, gdzie byli poza zasięgiem słuchu.
- Panie Mason - powiedział Blane - nie mogę wyrazić, jak bardzo mi ulżyło teraz,
kiedy pan tu jest. Dziękuję za przybycie.
- Skłonił mnie do tego zakopany zegar - powiedział mu Mason. - Co pan wie o
tym zegarze?
- Harley Raymand wspomniał mi o tym po raz pierwszy tego ranka. Adele
potwierdziła jego historię. Zegar tam był.
- Tam, gdzie zgarniał sosnowe igły? - Zapytał Mason.
- Raymond mógł pomylić miejsce - przyznał Blane.
- W porządku, to może poczekać. Powiedz mi, co i dlaczego mam zrobić.
Powiedz najważniejsze punkty. Ten zastępca wróci za minutę z kolejnymi
pytaniami.
Blane mówił z nerwową szybkością, prawie łącząc swoje słowa, chcąc nakreślić
Masonowi obraz.
- Jack Hardisty był moim zięciem - mężem Milicent. Ona była dziewczyną, która
chciała pracować - studiowała pielęgniarstwo. Jest mądra, ludzie zawsze chwalą
ją za intelekt… Potem pojawił się Jack Hardisty, dał jej nową drogę - namiętną,
żarliwą, romantyczną drogę – zawrócił jej w głowie i ożenił się z nią.
Wprowadziłem go do banku w Roxbury, cholernego krętacza, karzełka. Łamał
serce Milicent, uganiając się za modystką. Brakowało mu dziesięciu tysięcy na
rachunku. Odkryłem to i kazałem mu wypić piwo, które nawarzył… Zanim
zdążyłem cokolwiek z tym zrobić, wziął kilka walizek i wyczyścił wszystkie środki
w banku, w sumie prawie dziewięćdziesiąt tysięcy. Zadzwonił do mnie i
powiedział, że jeśli spłacę te dziesięć tysięcy, to dostanę resztę z powrotem.
Gdybym tego nie zrobił, nie byłoby w banku ani grosza, kiedy został otwarty
dziś rano.
- Co zrobiłeś? – Zapytał Mason.
- A co mogłem zrobić? Tkwię w tym.
- A co z firmą od poręczeń?
- O to chodzi. Firma poręczeniowa wstrzymała się z wpłaceniem kaucji. W
przeszłości Jacka był pewien drobiazg. W tamtym czasie myślałem, że firma
gwarantująca zabezpieczenie była zbyt cholernie formalna - powiedziałem im,
żeby poszli dalej i napisali zobowiązanie. Zagwarantowałem, że nie stracą na
tym ani grosza. Podpisałem dokument w tej sprawie… Cholerny głupiec -
dobrze mi tak.
- Co dalej?
- Moja druga córka, Adele, przyjechała tu z Harleyem Raymandem wczoraj po
południu. Zanim odjechali, Jack Hardisty pojawił się. Nie widział ich. Raymond
mówi, że Hardisty miał łopatę w samochodzie… Ruszyli z powrotem do Kenvale
i spotkali Milicent na trasie. Zapytała, czy Jack tu jest. Adele nie myślała o tym
zbyt wiele, dopóki Millicent nie ruszyła do chaty. Potem się przestraszyła.
Powiedziała Harleyowi, że ma inne spotkanie, wysadziła go pod hotelem,
zawróciła i pognała tutaj do domku.
- Po Milicent? - Zapytał Mason.
Blane skinął głową.
- Znalazła ją?
- Tak.
- Tutaj, w domku?
- Nie, przy głównej autostradzie.
- Co ona tam robiła?
- Miała atak nerwowy.
- Gdzie był jej mąż?
- Nikt nie wie. Milicent nie pojechała do domku. Zaparkowała samochód w
zatoczce na drodze i zaczęła iść do domku.
- Dlaczego nie wjechała na samą górę?
- Powiedziała Adele, że nie chciała, aby jej mąż słyszał, jak nadjeżdża.
- Powiedziała, dlaczego?
- Nie.
- Dotarła do chaty?
- Nie, nerwy jej puściły. Musiała wpaść w histerię. Miała broń w torebce.
Wyrzuciła ją za nasyp na skraju drogi.
- Dlaczego?
- Powiedziała Adele, że boi się zaufać sobie.
- Bała się, że użyje go na siebie, albo na kogoś innego?
- Tego nie powiedziała.
- A Adele o to nie zapytała?
- Nie wiem. Nie sądzę.
- Rewolwer czy automatyczny?
- Rewolwer.
- Jej?
- Tak. To jeden z tych, który jej dałem. Była nerwowa a często zostawała sama
w nocy. Jej męża często nie było.
- W porządku. Wyrzuciła broń. Co potem?
- Adele obiecała, że wróci do Kenvale i zostanie z nią.
- Tak zrobiła?
- Nie.
- Dlaczego nie. Co się stało?
- Nie wiemy. Adele jechała swoim samochodem. Milicent była tuż za nią, aż do
Kenvale. Wtedy w korku Adele ją zgubiła. Robiło się ciemno i włączono
reflektory. To sprawia, że ciężko jest obserwować samochód z tyłu, po
włączeniu się do ruchu.
- Adele ją zgubiła - i co z tego? Czy Milicent pojechała do twojego domu?
- Nie. Z tego, co wiem, nikt jej nie widział. Adele obserwowała samochód we
wstecznym lusterku… inne reflektory włączyły się i…cóż, to wszystko.
- Komu o tym powiedziała Adele? - Zapytał Mason.
- Jak dotąd tylko mnie. Chcemy wiedzieć…
Mason mu przerwał.
- Zastępca przygotowuje się do powrotu tą drogą. Czy ktoś wie, że Milicent
zaginęła?
- Nie.
- Kiedy się dowiedzą?
- Millicent wpadła w histerię zeszłej nocy, wtedy Adele dała jej tabletkę
nasenną i położyła do łóżka w sypialni na piętrze, aby nikt jej nie przeszkadzał.
To opóźni sprawę, dopóki jej nie znajdziemy.
- Nie jestem pewien, czy to, co zrobiliście jest w najlepszym interesie Milicent.
- Dlaczego nie? Jeśli się dowiedzą, że nie wiemy, gdzie ona jest…
- Rozumiem, ale amatorzy nie powinni próbować fałszować dowodów. Nie
mamy teraz czasu, aby o tym rozmawiać. Idą do nas. Odprowadź zastępcę
szeryfa na bok i powiedz mu o tej defraudacji.
Twarz Blane'a wyrażała zdziwienie.
- Ależ, to jedna z rzeczy, które chciałem, żebyś zrobił - żebyś to wyciszył, żebyś
mi powiedział, jak ja…
- Nie możesz tego wyciszać - przerwał mu Mason. - Spróbuj to zatuszować i daj
się na tym przyłapać, a rozniosą cię na strzępy.
- Ale ja nie chcę…
- W tej chwili - powiedział Mason - myślę o Milicent i ty też powinieneś. Poproś
zastępcę szeryfa na bok i powiedz mu, że przekazujesz mu informacje w ścisłej
tajemnicy; że nie chcesz, by powiedział o tym komukolwiek.
- No dobrze - w porządku - skoro tak mówisz.
- Gdzie jest Adele?
- W domu.
- Wie, że po mnie posłałeś?
- Tak.
- Gdzie jest najbliższy telefon?
- W górę drogi około trzech mil znajduje się mała osada, posterunek strażników
i…
- Dobra, idź porozmawiać z zastępcą. Nadchodzi już; następnie spotkaj się ze
mną w hotelu Kenvale, jak tylko będziesz mógł stąd uciec. Postaraj się za mną
nadążyć w ciągu piętnastu lub dwudziestu minut.
Zastępca szeryfa szedł w ich kierunku. Zachowywał się jak człowiek, który
zdecydował się coś zrobić i chce mieć to za sobą.
Mason powiedział cicho, kącikiem ust, jakby szkoląc aktora - Pokonaj go na
pięść. Pokonaj go, Blane.
Blane podniósł głos.
- Och, Jameson, chcę z tobą porozmawiać przez kilka minut… na osobności,
proszę.
Zastępca spojrzał na pozostałych i powiedział - No dobra.
Mason zwrócił się do Delli Street.
- Chodź, Della. Tędy.
Poprowadził ją w kierunku tyłu domu, a następnie dobrze wytyczoną ścieżką
biegnącą w dół suchego strumienia, na tyle głęboko, że nie było ich widać z
domku. Po przejściu stu jardów, wydostali się z błota do miejsca, gdzie Mason
zaparkował swój samochód.
Mason powiedział - Nie chcę, żeby słyszeli dźwięk silnika, Della. Ustaw go na
wysokie obroty, włącz zapłon i wciśnij pedał sprzęgła. Zacznę pchać go w
kierunku tego stopnia. Wrzuć sprzęgło, kiedy ci powiem - po tym, jak samochód
zacznie jechać z całkiem niezłą prędkością... Dobra, kręć tym kołem.
Mason pchał samochód, aż zaczął zjeżdżać po pochyłości, po czym wskoczył
obok Della Street. Kiedy samochód jechał już z dobrą prędkością, powiedział -
W porządku, wrzuć na luz.
Silnik zamruczał i zaczął płynnie pracować.
- Zrób dobry czas do tej osady - powiedział Mason. – Chcę zadzwonić.
- Rozumiem, że nie oszczędzamy gumy? - Zapytała Della.
- Chronimy reputację - odpowiedział jej Mason.
Pokonali trzy mile górskiej drogi do telefonu w nieco ponad trzy i pół
minuty.Mason znalazł w sklepie budkę telefoniczną, zadzwonił do rezydencji
Vincenta Blane'a w Kenvale i poprosił Adele. Kilka chwil później usłyszał na linii
kobiecy głos, który z powątpiewaniem mówił - Tak, o co chodzi?
- Tu Perry Mason. Wiesz coś o mnie?
- Dlaczego…tak.
- W porządku. Nie trzeba wspominać o szczegółach. Wiedziałaś, że twój ojciec
zamierzał po mnie posłać.
- Tak.
- Wiesz, dlaczego?
- Tak.
Mason powiedział - Twój ojciec powiedział mi o sypialni na piętrze, rozumiesz?
- O osobie, która powinna w niej być?
- Zgadza się.
- Rozumiem.
- Nie podoba mi się to.
- Dlaczego nie? - Zapytała.
- To jest niebezpieczne. Jeszcze nie wiemy, jakie są dowody. Chcę, żebyś coś
zrobiła.
- Co?
- Jedź tam, gdzie nikt cię nie będzie pytał. Wyjedź i to szybko. Po prostu zniknij.
- Na jak długo?
- Dopóki nie powiem ci, żebyś wróciła.
- Jak mnie znajdziesz?
- Moja sekretarka, panna Della Street, będzie zameldowana w hotelu Kenvale.
Zadzwoń do niej około piątej dziś wieczorem. Nie wymieniaj żadnych nazwisk
przez telefon. Ona nie będzie wymieniać. Jeśli teren będzie czysty, uda jej się
dać ci znać. Jeśli nie da ci znać, to znaczy, że teren nie jest czysty. Od piątej
dzwoń do niej, co kilka godzin… Jasne?
- Tak, panie Mason.
- W porządku, ruszaj i nie mów nikomu, dokąd jedziesz. Załatw wszystko tak,
żeby nie można było cię namierzyć... I koniecznie zadzwoń do panny Delli
Street.
- Wszystko jasne - powiedziała. - Do widzenia.
Mason odłożył słuchawkę, odczekał chwilę i zadzwonił do swojego biura w Los
Angeles. Kiedy dziewczyna z centrali Masona odpowiedziała, centrala
telefoniczna powiedziała - Wpłać pięćdziesiąt pięć centów za trzy minuty, w
tym podatek federalny.
Mason pogrzebał w kieszeniach, otworzył drzwi budki i zawołał do mężczyzny
za ladą.
- Mam telefon z Los Angeles. Moja firma jest na linii. Potrzebuję pięćdziesięciu
pięciu centów. Możesz mi dać trochę drobnych?
Mason pomachał banknotem dolarowym. Mężczyzna wybrał na kasie ŻADNEJ
SPRZEDAŻY, wyjął trzy dwudziestopięciocentówki, dwie dziesięciocentówki,
pięć centów i podbiegł truchtem do budki. Mason podziękował mu, zamknął
drzwi budki, wrzucił monety i usłyszał głos Gertie, wysoka, dobroduszna
dziewczyna przy centrali, mówiła ze swoją zwyczajową, przewiewną
nieformalnością - Dobry Boże, panie Mason, dlaczego po prostu nie powiedział
im pan, że dzwoni na koszt wzywanego? Wtedy nie musiałbyś zawracać sobie
głowy monetami.
Mason zachichotał.
- Ponieważ w trakcie dochodzenia, które może być przeprowadzone, oficerowie
będą się zastanawiać, dlaczego przyszedłem tutaj, żeby zadzwonić. Wtedy
porozmawiają z pracownikiem sklepu i dowiedzą się, że dzwoniłem do mojego
biura w Los Angeles.
Gertie zawahała się przez chwilę, po czym powiedziała - Rozumiem, był drugi
telefon.
- Zgadza się. Tylko, że nie przyjdzie im do głowy, że były dwa. Jesteś dobrą
dziewczyną, Gertie.
- Dziękuję, panie Mason. Czy powinniśmy oddawać się zwykłym komentarzom
na temat tego, jaki jest procent, czy też rozmawialiśmy wystarczająco długo?
- Rozmawialiśmy wystarczająco długo. I tak znasz wszystkie odpowiedzi - i
rozłączył się.
Rozdział 6
W hotelu w Kenvale Mason wydał szybkie instrukcje Delii Street.
- Tuż przed tym, jak zjechaliśmy z głównej drogi, zauważyłem znak uliczny
postawiony przez Auto Club, na którym widniał napis "Kern County". Sprawdź
dokładną lokalizację hrabstwa i tego domku. Potem wróć tu i trzymaj wartę.
- Już idę - powiedziała. - To nie powinno potrwać długo.
Mason rozsiadł się wygodnie w holu hotelu, czekając na Vincenta Blane'a
obserwował drzwi. Po trzydziestu minutach zniecierpliwiony, poszedł do budki
telefonicznej i zadzwonił do Paula Drake'a, szefa Agencji Detektywistycznej
Drake'a w Los Angeles. Połączenie zostało zrealizowane w ciągu kilku sekund, a
kiedy Mason usłyszał na linii głos Drake'a, powiedział - Perry Mason, Paul.
Podejrzewam, że telefon może być na podsłuchu, więc musisz postawić kropkę
nad "i" i postawić krzyżyk nad "t".
- Zrozumiałem.
- Jestem w Kenvale. Około dwudziestu mil stąd, w górach, człowiek o nazwisku
Blane ma chatę. Zięć Blane'a, Jack Hardisty, wpadł do tej chaty zeszłej nocy.
Jameson, zastępca szeryfa, który pracuje nad tym jest skłonny do bycia
przyzwoitym. Z Los Angeles przyjeżdżają zastępcy, którzy będą nieugięci.
Chciałbym wszystko załatwić, zanim się połapią.
- Co masz na myśli przez wszystko?
- Czas śmierci, poszlaki, przyczyny śmierci, motywy, możliwości, alibi - i
zlokalizuj Milicent Hardisty, wdowę po ofierze.
Drake powiedział - Czy ta praca nie jest trochę rutynowa?
- Nie.
- Masz na myśli, że może być ciężko?
- Tak.
- To wszystko, co mam zrobić?
- Również „t”, nad którym masz postawić krzyżyk. Istnieje
prawdopodobieństwo, że może to być podwójny krzyżyk.
- Rozumiem, że nie ma sensu szukać w zwykłych miejscach?
- Racja i nie daj się zwieść sprzecznym informacjom.
- Dobra Perry, gdzie będziesz?
- Hotel Kenvale, przynajmniej do czasu, aż wszystko uporządkujemy. Jeśli mnie
nie zastaniesz, będzie Della.
- Kto jest twoim klientem?
- Vincent P. Blane.
- Jest jakaś szansa, że to zrobił?
- Policja tego nie powiedziała.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
- Tylko myślisz, że tak nie jest.
Mason odłożył słuchawkę i odczekał kolejnych pięć minut, po czym
zniecierpliwiony zadzwonił do rezydencji Blane’a.
- Tu Perry Mason, prawnik - powiedział do kobiety, która odebrała telefon. - Czy
jest panna Adele Blane?
- Nie, sir.
- Jesteś gospodynią?
- Tak. Martha Stevens.
- Pan Blane miał się ze mną spotkać tutaj w hotelu. Najwyraźniej został
zatrzymany. Czy miała pani jakieś wieści od niego?
- Nie, sir.
- Czy jest tam pani Hardisty?
- Tak, sir. Jest w domu, ale są surowe rozkazy, żeby jej nie przeszkadzać.
Wczoraj wpadła w histerię i wzięła tabletki nasenne.
Mason uśmiechnął się i powiedział - W porządku. Nie będę jej niepokoić… Czy
były jakieś inne telefony do niej?
- Tak, sir.
- Ile?
- Och, musiało być ich pół tuzina.
- Od przyjaciół?
- Nie, sir. Obce głosy, które nie chciały zostawić nazwisk.
- Mężczyzna czy kobieta?
- Oboje.
- W porządku, jeśli usłyszysz cokolwiek od pana Blane'a, bezpośrednio lub
pośrednio, zadzwoń do mnie do hotelu Kenvale.
Rozłączył się i właśnie wychodził z budki telefonicznej, kiedy drzwi holu zostały
gwałtownie otwarte. Do holu wtargnęła niewielka grupka z Blanem i
Jamesonem na czele. Twarz Blane'a rozjaśniła się z ulgą, gdy zobaczył Masona.
Jameson trzymał się u boku Blane'a, gdy pulchny, znękany biznesmen podszedł
do prawnika.
Mason zachował swobodny głos, kiedy powiedział do Blane’a - Wydaje się, że w
trakcie podróży przyciągasz więcej ludzi.
Oczy Blane'a miały w sobie desperacki wyraz.
- To są świadkowie - wyjaśnił szybko. - Panna Strague, jej brat i pan Beaton.
Mieszkają w okolicy.
Mason powiedział - Wyglądacie raczej na podnieconych i zdenerwowanych. Co
powiesz na przyjście do mojego pokoju, gdzie jest fajnie i gdzie możemy się
napić?
Zastępca oświadczył - Obawiam się, że nie ma na to czasu, panie Mason. Pan
Blane przyjął bardzo osobliwą postawę.
- Co się stało?
- Panna Strague znalazła broń, z której popełniono morderstwo. Pan Beaton był
z nią w tym czasie.
Mason, próbując zyskać na czasie, wykonał mały ukłon w stronę Loli Strague.
- Gratuluję. Najwyraźniej wykonała pani wysokiej klasy pracę
detektywistyczną... Mogę zapytać, gdzie to było?
- Leżał w sosnowych igłach po drugiej stronie tej skały w pobliżu, której
podobno został zakopany zegar.
- Nie musimy się teraz tym wszystkim zajmować - wtrącił pospiesznie Jameson.
- Chodzi o to, że istnieją dowody łączące tę broń z żoną Jacka Hardisty.
- Czy tak? - Zapytał Mason, a jego głos wskazywał na zwykłe zainteresowanie. -
Jakie to dowody?
Blane skinął głową Beatonowi. Beaton wtrącił się pospiesznie - Oczywiście,
panowie, ja nie przysięgam, że to była broń, którą trzymała w dłoni, ale
minąłem ją poprzedniego wieczoru. Stała przy głównej drodze i trzymała coś w
dłoni. Wtedy myślałem to był klucz, że samochód mógł się jej zepsuć. Chciałem
ją zapytać, czy potrzebuje pomocy, ale właśnie wtedy cofnęła rękę i rzuciła
pistolet - jeśli to był pistolet - w dół do kanionu. Jej twarz była wykrzywiona z
emocji. Spojrzała na mnie, gdy przejeżdżałem obok, nie okazując najmniejszego
znaku rozpoznania. Wątpię, czy w ogóle mnie widziała, chociaż ja podniosłem
kapelusz.
- Która to była godzina? - Zapytał Mason.
- Gdzieś między szóstą piętnaście a zmrokiem. W górach nie przejmujemy się
zbytnio czasem. Noszę tani zegarek. Czasem go nakręcam, a czasem nie. Kiedy
działa, zwykle ustawiam go według słońca, więc nie zamierzam nadstawiać
karku za stwierdzenie czasu, które może być przekręcone przez wielu
prawników podczas przesłuchania.
Oczy Beatona błysnęły przyjaźnie na Masona, sieć kurzych łapek szybko
wyrosła.
- Bez urazy, panie Mason.
- W ogóle żadnej - wyszczerzył się Mason. - Myślę, że byłbyś trudnym
świadkiem do przesłuchania.
Beaton dodał - Payson była ze mną w samochodzie. Jechaliśmy razem do
Kenvale. Poszliśmy na obiad i przedstawienie. Może będzie w stanie powiedzieć
ci, która była godzina, chociaż nie widziała, jak pani Hardisty rzucała broń do
kanionu.
- Myślisz, że to było po szóstej? - Zapytał Mason.
- Wiem, że było po szóstej piętnaście, ponieważ pani Payson słuchała programu
radiowego, który zaczął się o szóstej, a skończył o szóstej piętnaście. Kazała mi
zaczekać, aż wszystko się skończy, zanim odejdzie…I to jest najbliżej tego, co
mogę ustalić.
- To wszystko nie ma znaczenia - powiedział zastępca. - Chcę porozmawiać z
panią Hardisty. Blane zachowuje się tak, jakby wierzył, że jego córka jest winna.
- Nic podobnego - odparł Blane ze złością. - Po prostu staram się chronić
zdrowie mojej córki.
- Cóż, pośpieszyłeś do telefonu i pośpiesznie sprowadziłeś tu Perry'ego Masona
- zarzucił zastępca, również ze złością. - Nie urodziłem się wczoraj. Wiem, co to
znaczy.
Mason uśmiechnął się uprzejmie.
- No cóż, panowie – powiedział - nie urodziłem się wczoraj, ale nie jestem
pewien, czy wiem, co to znaczy.
- To znaczy, że Blane próbuje…
- Tak? - Zachęcił go Mason, gdy zastępca nagle przerwał.
- Nie nadstawię karku - powiedział nieco ponuro Jameson. - Jestem tu tylko
zastępcą szeryfa. Będzie ktoś z głównego biura… Szukałem ich, żeby byli tutaj
wcześniej. Ja…Oto nadchodzą.
Drzwi zostały pchnięte. Dwóch mężczyzn podeszło do grupy, kierując się
ponurym celem, jak statki wojenne pędzące przez morze w kierunku konwoju.
Mason powiedział do zastępcy - Bez wątpienia zechcesz wyjaśnić sytuację tym
panom. Podczas gdy będziesz to robić, ja naradzę się z moim klientem.
Włożył rękę pod ramię Blane'a, odciągnął go lekko na bok i powiedział - Dobra,
Blane, to jest odpłata.
Kiedy Blane mówił, był tak zdenerwowany, że jego usta drżały. - To jej broń,
Mason - powiedział. – Rozpoznałem ją.
- Co im powiedziałeś?
- Powiedziałem im, że będę musiał wcześniej się z tobą skonsultować, zanim
poinformuje ich, gdzie jest moja córka… To jest okropne, Mason. Dowiedzą się,
że Millicent zniknęła. Nie ma mowy, żebyśmy dłużej zwlekali.
- Nie masz pojęcia, gdzie ona jest?
- Nie.
- Cóż, musisz pozwolić im wejść do swojego domu - a wtedy blefuj. Pamiętaj, że
będę z tobą. Kiedy znajdą zaciemnioną sypialnię z łóżkiem, w którym nikt nie
spał, zaczną zachowywać się agresywnie. Kiedy sytuacja stanie się dla ciebie
zbyt trudna, pozwól mi wkroczyć i się tym zająć.
- W porządku, tylko po to, żeby nie wskoczyli na Adele.
- Nie zrobią tego.
- Skąd jesteś tego taki pewien?
Mason uśmiechnął się.
- A myślałeś, po co zatrudniłeś adwokata? No dalej, Blane, miej to już za sobą...
Nadchodzą.
Ludzie z biura w Los Angeles byli sztywni i nieugięci. Nie okazali Blane'owi
żadnych grzecznościowych uprzejmości, które zaoferował zastępca.
- Chcemy rozmawiać z panią Hardisty - powiedział mężczyzna, który pełnił rolę
rzecznika. - Co to za pomysł, że nie możemy się z nią zobaczyć?
- Nikt cię nie powstrzymuje przed spotkaniem z nią - powiedział Mason.
Mężczyzna zwrócił się do Blane’a.
- Co to za zabawa w kotka i myszkę, powiedziałeś Jamesonowi, że nie może z
nią rozmawiać dopóki nie porozumiesz się z Masonem?
- Myślę, że zaszło nieporozumienie - wtrącił Mason. - Pan Blane wie, że jego
córka była bardzo zdenerwowana inną sprawą, która nie ma nic wspólnego z…
- Cóż, uważamy, że ma to z tym wiele wspólnego.
Jameson powiedział pośpiesznie - Wyjaśniłem tym mężczyznom, co Pan Blane
mi powiedział. Postaramy się nie ujawniać tego w gazetach.
- Jak starałem się wyjaśnić - ciągnął Mason uprzejmie - z powodu tej niezwykłej
sytuacji, pan Blane…
- A co to ma wspólnego z tym, gdzie teraz jest pani Hardisty? Wiesz, gdzie ona
jest, Blane?
Blane zawahał się. Mason powiedział - Śmiało, Blane. Powiedz im.
- Śpi w moim domu.
Rzecznik zwrócił się do Jamesona.
- Wiesz, gdzie to jest?
- Tak.
- Dobra, chodźmy.
- Masz tutaj swój samochód? - Zapytał Mason Blane'a, gdy pozostali odwrócili
się.
- Tak.
- W porządku, chodźmy najpierw tam.
Blane poprowadził go do miejsca, gdzie zaparkowano jego samochód. Mason
usiadł na poduszkach, nic nie mówił, dopóki Blane nie zaparkował samochodu
przed domem, po czym odezwał się, gdy podjechali policjanci - Pamiętaj, aby
okazać zdziwienie, kiedy nie znajdą nikogo w sypialni.
Odprowadzili funkcjonariuszy do domu. Blane powiedział - Pójdę na górę i
powiadomię moją córkę, że…
- Nie ma mowy - wtrącił człowiek z biura w Los Angeles. - To jest sprawa
służbowa, a nie towarzyska. Chcemy porozmawiać z panią Hardisty, zanim
ktokolwiek poinformuje ją, co się stało. Więc załóżmy, że...
- Nalegam - powiedział Blane z prostą godnością – abym był przy rozmowie z
moją córką.
Zastępca z Los Angeles zawahał się. Mason powiedział - A jako adwokat pani
Hardisty, będę pod ręką.
- Dobra, nie będę się o to kłócił. Nie zamierzam jej ugryźć... Ale jedno jest
pewne: zamierzam powiedzieć wszystko. Jeśli odpowie na moje pytania
zadowalająco, w porządku. Jeśli dostanie od was jakieś wskazówki, wezmę to
pod uwagę przy sporządzaniu raportu dla biura prokuratora. Teraz pokaż nam
drogę do sypialni.
Mason skinął głową Blane'owi, a ten poprowadził małą grupę po schodach i
korytarzem do zamkniętych drzwi.
- To jest tu? - Zapytał zastępca.
Blane odpowiedział. - Tak, to jest ostatnia sypialnia.
Zastępca sięgnął do klamki.
- Chwileczkę - powiedział Blane. - Moja córka ma prawo do pewnych
uprzejmości.
Blane zapukał do drzwi. W pomieszczeniu panowała cisza. Oficer zapukał, jego
kłykcie uderzyły głośno w drewniane deski. Mason sięgał po papierośnicę, kiedy
usłyszał przekręcający się klucz po wewnętrznej stronie drzwi, a kobieta, która
najwyraźniej właśnie się ubierała i pośpiesznie narzuciła szlafrok, powiedziała –
Co się dzieje?
- Pani jest żoną Jacka Hardisty? - Zapytał zastępca.
- Tak. O co chodzi, ojcze?
Zastępca z Los Angeles powiedział do Blane'a - Dobra, ja się tym zajmę.
Pani Hardisty okazała konsternację.
- Dlaczego, o co chodzi?
- Gdzie jest twój mąż, pani Hardisty?
- Ja… Dlaczego ja… Czy on nie jest w Roxbury w banku?
- Wiesz, że tak nie jest.
Milczała.
- Czy wiedziałaś, że był krótko w banku? - Blane chciał mu przerwać, ale
funkcjonariusz odsunął go.
- Co pani na to, pani Hardisty? Tak czy nie?
Zerknęła w stronę ojca.
- Proszę, niech odpowiedź na pytanie będzie prosta. Mniejsza o próby
uzyskania sygnałów od kogokolwiek.
- Ja… Tak.
- Tak lepiej. Kiedy widziałaś go ostatnio?
- Wczoraj.
- O której wczoraj?
- Wydaje mi się, że było to około pierwszej albo pierwszej trzydzieści.
- Zobaczmy, czy nie da się odpowiedzieć lepiej, pani Hardisty. Czy zna pani
górski domek, który należy do pani ojca?
- Tak, oczywiście.
- Byłaś tam wczoraj po południu, prawda?
- Tak.
- Dlaczego tam poszłaś?
- Ja… Myślałem, że Jack może tam być.
- Poszła pani tam, żeby zobaczyć się z mężem, prawda?
- Tak.
- A która to była godzina?
- Nie wiem dokładnie
- I widziałaś go, prawda?
- Nie.
Na chwilę nastąpiła przerwa w szybkim tempie pytań, gdy oficer przetrawiał
swoje zaskoczenie; potem znowu zaatakował, tym razem trochę bardziej dziki,
trochę bardziej ponury.
- Pani Hardisty, będę z panią szczery. Twoje odpowiedzi mogą być bardzo
ważne - ważne dla ciebie. Chcę prawdziwej odpowiedzi. Widziałaś swojego
męża w chatce, prawda?
- Nie, nie widziałam. Nawet nie poszłam do domku. Ja…Wpadłam w histerię.
Zatrzymałam się na autostradzie... No i poszłam w górę naszej drogi. Nie wiem,
jak daleko. Po prostu rozpadłam się na kawałki - a potem wróciłam na główną
drogę i próbowałam się uspokoić chodząc i wtedy spotkałam Adele…
- Kim jest Adele?
- Moją siostrą.
- Dlaczego się rozpadłaś? Co zamierzałaś zrobić, kiedy zobaczyłabyś swojego
męża?
Mason wtrącił się elegancko - Myślę, że to za daleko poszło w tym temacie,
panie oficerze.
- Czyżby?
- Tak.
- Tak się składa, że nie masz nic do powiedzenia na ten temat. Mówiłem ci, że
to ja będę mówił.
Mason powiedział - Jeśli chodzi o kwestie faktyczne, wszystko jest w porządku.
Nie mam nic przeciwko temu, by pozwolić klientce odpowiedzieć…
- Ale kim jest ten człowiek? - Zapytał zdezorientowana Milicent. - Co to za
gadka o tym, że jestem jego klientką?
Mason powiedział do oficera - Zamierzam dać ci każdą przewagę. Nie
odpowiem na to pytanie. Pozwolę ci przekazać jej wiadomości na twój własny
sposób, ale jestem…
- Właśnie to robię - powiedział ze złością oficer. - Nie muszę tego robić tutaj.
Mogę ją załadować do samochodu i zabrać do biura prokuratora. Mam na nią
wystarczająco dużo.
- Nie masz dość, żeby wyprowadzić ją z tego pokoju - powiedział Mason.
- Nie myśl, że nie. Ta broń...
- I co z bronią? - Zapytał Mason.
Oficer ze złością odwrócił się do pani Hardisty i powiedział - Skoro temat się
pojawił, zadam ci pytanie bezpośrednio. Dlaczego zabrałaś ze sobą broń?
Najwyraźniej zwlekała, żeby ukryć swoje zmieszanie.
- Ja… Wzięłam broń… Masz na myśli…
- Chodzi mi o to, że wzięłaś rewolwer kaliber trzydzieści osiem, który podarował
ci twój ojciec na gwiazdkę do domku, kiedy poszłaś zobaczyć się z mężem.
Dlaczego to zrobiłaś?
Mason wtrącił się znacząco - Pistolet, który dał ci ojciec dla twojej ochrony, pani
Hardisty.
- Wzięłam go, ponieważ… ponieważ bałam się Jacka.
Zastępca powiedział ze złością do Masona - O, nie! Nie będziesz nic mówił! Dasz
mi każdą przewagę, by dojść do prawdy. Potem idziesz i wpychasz słowa w usta
swojej klientki. „Pistolet, który dał ci ojciec dla twojej ochrony.” W porządku,
powiem ci, co zrobię. Zamierzam zabrać tę kobietę do Los Angeles i tam ją
przesłuchać.
- Zamierzasz ją aresztować? - Zapytał Mason.
- Jeśli chcesz mnie zmusić, to tak.
- W porządku - powiedział Mason - zmuszę cię do tego.
- Bardzo dobrze - oznajmił zastępca. - Pani Hardisty, jesteś aresztowana.
Ostrzegam, że wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko tobie.
- Aresztowana, za co? - Zażądał Mason. - Nie możesz jej aresztować bez
podania konkretnego zarzutu.
Zastępca zawahał się.
- Mów dalej - kpił Mason. - Jeśli zamierzasz wyprowadzić ją z tego pokoju, jako
aresztowaną, to aresztuj ją pod konkretnym zarzutem. W przeciwnym razie nie
wyjdzie z tego domu.
Oficer wahał się jeszcze przez sekundę lub dwie, po czym wypalił - W porządku,
zrobię to bardzo dokładnie. Pani Hardisty, jestem funkcjonariuszem wymiaru
sprawiedliwości. Aresztuję cię za zabójstwo męża. Jako urzędnik prokuratury
mam uzasadnione podstawy sądzić, że jesteś winna tego morderstwa. Teraz nie
będziesz mogła z nikim rozmawiać. Zabieraj swoje rzeczy. Zaraz wyjeżdżamy do
Los Angeles.
Mason powiedział - A jako prawnik tej kobiety radzę jej nie odpowiadać na
żadne pytania, chyba, że będą zadane w mojej obecności.
Zastępca stwierdził ze złością – Nie powinienem pozwolić ci przyjść. Następnym
razem będę wiedział lepiej.
Mason uśmiechnął się.
- A gdybyś próbował mnie powstrzymać przed przyjściem, wiedziałbyś lepiej,
żeby nie próbować tego następnym razem.
Rozdział 7
MASON zatrzymał się przed hotelem Kenvale i zobaczył czekającą w holu Dellę
Street.
- Dowiedziałaś się czegoś o tej chacie? - Zapytał.
- Tak. Poszłam do biura asesora hrabstwa i uzyskałam jej dokładne położenie.
- To znaczy gdzie? - Zapytał Mason.
- Jest w hrabstwie Los Angeles. Z pomiarów na mapie wynika, że domek jest
tylko około czternastu setek stóp od granicy hrabstwa.
- Ale droga do chaty przecina granicę hrabstwa Kern?
- Zgadza się. Prywatna droga do chaty skręca tuż za granicą hrabstwa.
- Jak daleko poza?
- Niedaleko, około dwustu stóp.
Mason zachichotał.
- O co chodzi? - Spytała.
- Jeśli morderstwo zostało popełnione w miejscu, gdzie samochód został
zepchnięty na barierkę, a ciało zostało następnie przewiezione do chaty, to
morderstwo zostało popełnione w hrabstwie Kern. Ale jeśli morderstwo
popełniono w domku, to oczywiście zostało popełnione w hrabstwie Los
Angeles. W tej chwili funkcjonariusze mogą nie znać odpowiedzi na to pytanie.
- Ale czy nie istnieje jakieś prawo, które to reguluje? - Zapytała podejrzliwie
Della Street.
- Dokładnie - powiedział Mason. - Artykuł 782 naszego kodeksu karnego… I to
sprawi, że będzie fajnie. No dalej, mięczaku, rozluźnij się. Ten artykuł stanowi,
że w przypadku popełnienia morderstwa w promieniu pięciuset jardów od
granicy dwóch lub więcej hrabstw, jurysdykcja znajduje się w jednym z tych
hrabstw.
- Więc skąd ten chichot? W tym przypadku każde z hrabstw mogłoby przejąć
jurysdykcję.
Mason odparł - Zobaczysz, jeśli się uda, a myślę, że tak.
- Co się stało w domu? - Zapytała.
Mason przestał się uśmiechać.
- Przejechałem się na tej sprawie. Ona tam była.
- Milicent Hardisty?
- Tak.
- Ale czy nie miała tam być?
- Tak przypuszczali funkcjonariusze. Blane powiedział mi, że jej nie ma.
- Czy Blane cię okłamał?
- Nie wiem. Nie sądzę. Z pewnością poczułem się tak, jakby ktoś kopnął mnie w
brzuch, gdy otworzyła drzwi. Stałem bezradnie obok, pozwalając
funkcjonariuszom złapać moją klientkę, zanim zdążyłem z nią porozmawiać… -
Czy Adele Blane już do ciebie dzwoniła?
- Nie.
- To będzie. Chcę się z nią spotkać. Równie dobrze może teraz wrócić do domu.
Powiedz to jej, kiedy zadzwoni - tylko żeby była pewna, że po powrocie
najpierw zobaczy się ze mną.
Della zerknęła na niego i powiedziała - Mówisz prawie tak, jakbyś zaaranżował
jej zniknięcie… Co oni zrobili z panią Hardisty?
- Aresztowali ją i pogrzebali.
- Co przez to rozumiesz?
- Zazwyczaj więźniowie oskarżeni o morderstwo są przewożeni do więzienia
okręgowego, ale jeśli władze wpadną na pomysł, że mogą uzyskać więcej
informacji, przenosząc więźnia do innego więzienia, robią to… Możesz
obserwować sytuację z Milicent Hardisty. Powiedziałem jej, żeby nie
odpowiadała na pytania. Może tak będzie. Może nie. W każdym razie, wiedzą,
że będę próbował się z nią spotkać. Stawiam dziesięć do jednego, że zamiast
zabrać ją do więzienia w Los Angeles, gdzie mogę ją znaleźć, zabiorą ją do
jakiegoś innego miasta w hrabstwie i zatrzymają ją tam. Zanim w końcu ją
zlokalizuję, będą mieli mnóstwo czasu, żeby nad nią popracować. Nazywa się to
„pogrzebaniem więźnia”.
- Czy to nie jest nieetyczne?
Mason uśmiechnął się.
- W kontaktach z policją nie ma etyki. Albo powinienem powiedzieć, kiedy
policja ma do czynienia z tobą. Powinnaś się kierować etyką. Policja nie ma
etyki. Działają z założenia, że oni „uzyskują prawdę”, podczas gdy ty „chronisz
przestępcę”.
- To nie wydaje się właściwe - powiedziała Della.
- Oczywiście musisz to przyznać. Policja próbuje zwalczać przestępstwa.
Szczerze wierzą, że wszystko, co robią ma na celu odkrycia prawdy, że
wszystko, przed czym się ich powstrzymuje jest przeszkodą w działaniu tego
systemu. Dlatego patrzą na wszystkie prawa, które są uchwalane, by chronić
obywateli, jak na kłody rzucane przed policją... Cóż, przypuszczam, że muszę
rozpocząć postępowanie o wydanie habeas corpus. Zajmie mi to dwie lub trzy
godziny. Zostań tutaj i zajmij się wszystkim, kiedy mnie nie będzie.
- Co chcesz, abym zrobiła?
- Na przykład Harley Raymand. Niech wróci do tej chaty i rozejrzy się.
- Dlaczego?
- Nie jestem w pełni zadowolony z niektórych rzeczy.
- Na przykład?
- Najwyraźniej Jack Hardisty nosił okulary z zaciskami. Widziałem ślady na jego
nosie, gdzie wbijały się oprawki.
- I co?
- Nie miał na sobie okularów.
- Czy on nie był częściowo rozebrany?
- Tak.
- Mężczyźni nie chodzą spać w okularach.
- Nie widziałem ich nigdzie w pokoju.
- Prawdopodobnie schował je do kieszeni płaszcza, kiedy się rozbierał.
- Być może, ale inne rzeczy wskazują, że sam się nie rozebrał.
- Jakie?
- Buty.
- A co z nimi?
- Buty - odpowiedział Mason. - Wyglądały tak, jakby Hardisty właśnie wyszedł z
salonu do czyszczenia butów.
- Co z tym jest nie tak?
- Jeśli Harley Raymand i Adele Blane mówią prawdę, Hardisty wysiadł z
samochodu i zaczął spacerować wśród sosnowych igieł. To spowodowałoby, że
buty byłyby całkiem zakurzone, ale jest coś jeszcze w butach, co mnie niepokoi.
- Co?
- Zauważyłem, że umieszczono je pod łóżkiem, czubkami skierowanymi w
stronę łóżka.
- No i?
Mason powiedział - Dziewięć osób na dziesięć siedzących na łóżku i
rozbierających się zdejmie buty i położy je tak, że czubki są skierowane od
strony łóżka; ale jeśli inna osoba położy buty przy łóżku, na którym śpi dana
osoba, prawie niezmiennie skieruje czubki w stronę łóżka.
Della zastanowiła się, po czym skinęła głową z uznaniem.
- A propos - kontynuował Mason - gdybyś zwróciła uwagę na dolną część spodni
Jacka Hardisty'ego, zauważyłabyś, że było na nich trochę błota, suszona,
czerwonawa glina. Niewiele, ale wystarczająco, by zobaczyć. W południowej
Kalifornii nie padało od miesiąca. Jack Hardisty nie nosiłby błota na spodniach
przez miesiąc... Chcę, żeby Harley Raymand zbadał okolice i zobaczył, czy może
znaleźć miejsce, gdzie strumień wody przepływa przez czerwonawą glinę.
- Ale jeśli szedł po czerwonawej glinie, dlaczego się nie przykleiła do jego
butów?
- Właśnie tak. Albo zdjął buty i skarpetki i wszedł tam na bosaka, albo potem
wyczyścił buty.
- Dobry Boże, dlaczego?
Mason uśmiechnął się i oznajmił - Może dziewięćdziesiąt tysięcy dolarów w
gotówce byłoby odpowiedzią.
- Och, rozumiem... Czy chcesz, żebym zwróciła na to uwagę panu Raymandowi?
- Zdecydowanie nie.
- Coś jeszcze?
- Tak. Powiedz Raymandowi, żeby poszukał tego zegara, nasłuchując odgłosu
tykania. Jeśli znów znajdzie się w jego rękach, niech natychmiast przyniesie go
do mnie.
- Dobrze - rzekła Della Street - Zacznę od Raymanda. Jeszcze...
- Tak. Oto coś, co chcę, żebyś zrobiła z Paulem Drake'em. To będzie trudne, ale
on może to załatwić.
- Co?
- Zgodnie z tym artykułem kodeksu karnego, jurysdykcja leży w hrabstwie Kern
lub Los Angeles. Gdyby Paul Drake mógł namówić jakiegoś reportera, by
podpuścił prokuratora okręgowego hrabstwa Kern, że to będzie spektakularna
sprawa z szansą na rozgłos i polityczny awans dla prokuratora okręgowego,
który ją poprowadzi… Cóż, wiesz jak to jest. Takie rzeczy prokuratorzy w małych
hrabstwach pożerają.
- Więc chcesz, żeby sprawa toczyła się w hrabstwie Kern?
- Nie. Chcę, żeby każde hrabstwo myślało, że to drugie próbuje ukraść show.
- Powiem Paulowi, żeby to załatwił. Coś jeszcze?
- Myślę - stwierdził Mason - że to wystarczy.
Rozdział 8
HARLEY RAYMAND z pewnym zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że wydarzenia
dnia nie przygnębiły go tak bardzo, jak się tego spodziewał. Jego sen w
chłodnym, rześkim powietrzu w górskiej chacie ukoił jego nerwy i dał mu
poczucie, że najgorsze ma za sobą. Biuro szeryfa było bardzo dokładne.
Materac i pościel zostały zdjęte z łóżka i przewiezione do Los Angeles w celu
zbadania przez eksperta. Harley doszedł do wniosku, że w umysłach władz
pojawiło się pytanie, czy Hardisty został zastrzelony, kiedy leżał w łóżku, czy też
ciało zostało przeniesione do łóżka zaraz po popełnieniu morderstwa… A teraz
Harley pracował z określonymi celami: znaleźć wilgotną, czerwono-brązową
glinę, znaleźć zegar, zlokalizować łopatę, która była w samochodzie
Hardisty’ego i ogólnie, znaleźć wszelkie zabłąkane wskazówki, które mogły
zostać przeoczone przez policję, rzeczy, które osoba faktycznie mieszkająca w
danym miejscu może zauważyć, ale które umknęłyby uwadze bardziej
przypadkowego detektywa. Vincent Blane zapytał go, czy nie denerwowałoby
go pozostawanie samemu w domku, w którym popełniono morderstwo…Harley
uśmiechał się za każdym razem, kiedy pomyślał o tym; on, który był szkolony,
aby przetrwać, podczas gdy towarzysze byli rozstrzeliwani dookoła niego; on,
który tak oswoił się ze śmiercią, że przestała ona budzić w nim nawet zdrowy
szacunek, nie mówiąc już o strachu, bać się spać w domku tylko, dlatego, że
zastrzelono w niej człowieka!
Promienie popołudniowego słońca znów przesuwały się od grzbietu do
grzbietu, podczas gdy doliny wypełniały fioletowe cienie. Harley przechadzał się
po pachnącym sosnami, pochyłym terenie, na którym zakopano zegar.
Ktokolwiek usunął ten zegar, wykonał bardzo sprytną i precyzyjną robotę,
umieszczając ziemię w dziurze, ubijając ją, oczyszczając z każdej cząstki
nadmiaru ziemi i rozrzucając mech i igły sosnowe po całym tym miejscu. Nie
tylko nie było śladu zegara, ale Harley był zmuszony przyznać, że gdyby on sam
nie widział zakopanej skrzyni w tym konkretnym miejscu, wątpiłby w słowo
każdego, kto powiedziałby mu, że tam pochowano zegar. Mech i igły sosnowe
były jak poduszka pod jego stopami. Wysokie, proste drzewa odbijały się w
złocistym słońcu, rzucając długie cienie. Jakiś lśniący przedmiot odbijał
promienie słoneczne iskrzącym blaskiem i kolorową obwódką. Harley ruszył w
kierunku skały, zdając sobie sprawę, że przedmiot odbijający promienie
słoneczne musiał pochodzić ze szczeliny w skale. Jednak zbliżając się do skały,
nie mógł znaleźć nic, co mogłoby spowodować odbicie. W szczelinie skalnej
znajdowała się nitkowata linia igieł sosnowych, która stanowiła ciemnozielone
tło kontrastujące z jakimkolwiek metalowym przedmiotem, który mógł się tam
znajdować. Zdziwiony Harley cofnął się do miejsca, w którym po raz pierwszy
zobaczył migotanie odbitego światła słonecznego i ruszył tam i z powrotem, w
górę i w dół, aż nagle znowu uchwycił błyszczące odbicie. Tym razem dokładnie
zaznaczył miejsce i nie spuszczając z niego wzroku podążył w jego kierunku. Gdy
dotarł do skały, coś go skłoniło do odwrócenia się. Lola Strague była mniej niż
dwadzieścia stóp za nim.
- Cześć - powiedziała z lekkim uśmiechem - co ty tak zygzakujesz w tę i z
powrotem?
Lekko poirytowany Harley powiedział - A mogę spytać, czemu mnie śledzisz?
- Czy byłam natrętna?
- Byłaś bardzo cicho.
- Być może twoja uwaga była skoncentrowana na tym, czym się zajmujesz i
mnie nie słyszałeś.
Harley nabrał godności.
- Czy ty - zapytał - szukałaś mnie?
- Zdecydowanie nie.
- W takim razie mogę zapytać, czego szukałaś?
Roześmiała się.
- Zakładam, że jak się dobrze zastanowić, to jestem intruzem, chociaż granice
własności nie są tu zbyt wyraźnie zaznaczone. Wiesz, żadnych ogrodzeń ani
znaków… I znalazłam tu broń wcześniej tego dnia. To powinno dać mi prawo do
powrotu.
- Nie martwiłem się wtargnięciem - powiedział - ale miałem wrażenie, że czegoś
szukasz i że byłaś tylko trochę… cóż, ukradkiem.
- Tak, rzeczywiście! To mnie bardzo interesuje. Czy wierzysz swojej intuicji, czy
też uważasz, że czasami jest ona myląca? Zbieram dane do artykułu, który
zamierzam napisać na ten temat.
- Ufam swoim wrażeniom. Moje pierwsze wrażenie było takie, że szukasz
czegoś, tak jak moje obecne wrażenie jest takie, że zwlekasz, próbując uniknąć
mojego pytania, dopóki nie wymyślisz właściwej odpowiedzi.
Zaśmiała się.
- Myślę, że pańskie wrażenia są w porządku, panie Raymand. Będę z tobą fair.
Szukałam zegara.
- A dlaczego tak się tym interesujesz?
- Nie wiem. Zawsze interesuje mnie to, co tajemnicze, rzeczy, które są
niewyjaśnione... Więc, skoro odpowiedziałam na twoje pytanie, zadam ci jedno.
Czego szukasz?
- Zdrowia, odpoczynku, świeżego powietrza i relaksu - odpowiedział.
Jej oczy śmiały się z niego.
- Mów dalej.
- I zegara - przyznał.
- A dlaczego tak bardzo interesujesz się zegarem?
- Bo myślę, że policja jest w połowie przekonana, że kłamię na ten temat.
- Miałeś świadka, prawda?
- Tak, Adele Blane.
Lola Strague zadała następne pytanie w sposób swobodny, być może trochę
zbyt swobodnie.
- Gdzie jest teraz Adele Blane?
Harley marszcząc brwi, powiedział - Przypuszczam, że próbuje skontaktować się
z Milicent. Wiesz, z panią Hardisty. To jej siostra.
- Rozumiem - powiedziała Lola, przy czym słowo to zabrzmiało dość
nieprzekonująco. - Czy nie była tu wczoraj w nocy?
- Była tu ze mną wczoraj po południu.
- A potem wróciła?
- Nie wiem. Poszedłem do hotelu i spałem.
Wysoka, smukła dziewczyna podeszła do występu, dopasowując swoje giętkie,
młode ciało do nierówności skały. Jej oczy spoglądały na Harleya Raymanda z
niepokojącą pewnością siebie.
- Zamierzasz do nas dołączyć, czy tylko wypoczywasz?
- Co masz na myśli? - Zapytał, zdoławszy usadowić się w takiej pozycji, aby
ukryć punkt w skalnym szczycie, z którego uchwycił odbite światło.
- No wiesz. Masz zamiar wieść spokojne życie, czy biegać w zapierającej dech
pogoni za sukcesem?
- Nie wiem. W tej chwili poznaję siebie i zażywam świeżego powietrza. Nie
wydrukowałem sobie przyszłości.
Podniosła małą gałązkę i nakreśliła bezsensowne wzory na powierzchni skały.
- Ta wojna wydaje się koszmarem. To minie, a ludzie się obudzą.
- Do czego? - Zapytał Harley.
Podniosła wzrok znad swojego rysunku.
- Czasami – przyznała - boję się tego.
Przez jakiś czas milczeli, a Harley obserwował, jak pełzający cień sosnowej
gałęzi przesuwa się od jej ramienia aż do płatka ucha.
- Jakoś – powiedziała - społeczeństwo zeszło na złą drogę. To, co ludzie uważali
za sukces, nie było wcale sukcesem.
Harley milczał, odziewając się w luksus leniwego letargu.
- Popatrz na pana Blane - ciągnęła. - Jest wykładnikiem tego systemu - kieruje
sobą. Teraz ma około pięćdziesięciu pięciu lat. Ma nadciśnienie, worki pod
oczami, nawiedzony wyraz twarzy. Jego ruchy są gwałtowne i nerwowe… Nie
możesz myśleć, że życie miało tak wyglądać. Nigdy się nie relaksuje, nigdy nie
spędza długich wakacji, ma zbyt wiele spraw na głowie. I mówią, że nic mu się
nie udaje; że podatki dochodowe zabierają mu wszystko, co zarabia, a haruje jak
wół.
Harley czuł, że lojalność wobec Vincenta Blane'a domaga się, aby przemówił.
Obudził się, by powiedzieć - W porządku, spójrzmy na pana Blane'a. Tak się
składa, że coś o nim wiem. Jego rodzice zmarli, gdy był dzieckiem. Jego
pierwsza praca dawała mu dwanaście dolarów tygodniowo. Kształcił się
pracując. Odpowiada za dwa banki, jeden w Kenvale i jeden w Roxbury. Założył
duży dom towarowy. Daje zatrudnienie dużej liczbie osób. Zbudował
społeczność.
- A co mu to daje? - Zapytała Lola Strague.
Harley przemyślał to i powiedział – Spójrz na to z drugiej strony, co to nam
daje? Jest reprezentatywnym Amerykaninem, typowym dla ducha postępu
handlowego, który zmienił ten kraj z kolonii w naród.
- Czy - zapytała nagle - zamierzasz dla niego pracować?
- Nie wiem.
- Czy teraz dla niego pracujesz?
- Czy to… cóż, powiedzmy, jakie to ma znaczenie?
- Masz na myśli, że to nie moja sprawa?
Potrząsnął głową.
- Nie wyraziłem tego w ten sposób.
- Ale to miałeś na myśli?
- Nie. Zastanawiałem się, czy to może mieć jakieś znaczenie.
- W jakiej sprawie?
- No… cóż, twojego stosunku do mnie.
Jej oczy błysnęły zaciekawieniem, po czym szybko zostały odwrócone, a koniec
gałązki sosny, którą trzymała, znów zaczął drapać skałę.
- Co tu robiłeś? - Zapytała.
- Kiedy?
- Kiedy podchodziłam przed chwilą.
- Sprawdzałem miejsce, gdzie był zegar.
- I coś innego na skale - powiedziała.
- Obserwowałaś mnie?
- Dopiero jak się poruszyłam. A kiedy usiadłeś, zachowywałeś się tak, jakbyś coś
ukrywał.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, ale nic nie powiedział.
- Przecież - powiedziała - mogę tu siedzieć tak samo długo jak ty, jeśli siedzisz
na czymś, tylko po to, żeby to ukryć. Będzie tam nadal, kiedy wstaniesz.
- Oczywiście, mógłbym zwrócić uwagę, że wchodzisz na cudzy teren.
- I mnie wyrzucić?
- Mógłbym.
- W takim przypadku musiałbyś wstać. Wątpię, czy ktoś kiedykolwiek wyrzucił
intruza siedząc.
- A dlaczego myślisz, że siedzę tutaj, aby coś ukryć?
- Tak myślałam, kiedy zaczęliśmy rozmawiać. Teraz jestem tego pewna.
- Dlaczego?
- W przeciwnym razie, kiedy cię o to oskarżyłam, skoczyłbyś w górę i rozejrzał
się po kamieniu, aby zobaczyć, czy rzeczywiście jest coś tu ukryte.
- Być może nie jestem aż tak oczywisty.
- Być może.
- Dobrze – powiedział i wstał – wygrałaś.
- O co chodzi? - Zapytała.
- Nie wiem. Coś odbijało światło.
- Wygląda na to, że nic tu nie ma.
- To musi być kawałek szkła. Nie mogę zrozumieć niczego innego, co… Tak, oto
jest!
- Wygląda jak część soczewki z pary okularów bez oprawek - powiedziała, gdy
Harley obracał zakrzywiony kawałek szkła w swoich palcach.
Pokiwał głową.
- Musiał wpaść w te sosnowe igły. Zamortyzowały uderzenie i zapobiegły
złamaniu; a także trzymały go ustawionego pod takim kątem, że odbijał
promienie słońca właśnie teraz.
- Co o tym myślisz? - Zapytała.
Harley wrzucił szkło do kieszeni.
- Nie wiem. Muszę to przemyśleć.
Roześmiała się nagle i powiedziała - Jesteś fajny.
- Tak?
- Tak.
Ocenił, że nadszedł czas na kontrofensywę.
- Dlaczego - zapytał - byłaś taka zdenerwowana, kiedy dowiedziałaś się, że
Rodney Beaton wrócił z miasta z Myrną Payson?
Jej twarz zaczerwieniła się.
- To nie fair. Insynuujesz, że…
- Tak? - Podpowiedział Harley, gdy nagle przerwała.
- To osobiste, impertynenckie i nieuczciwe pytanie.
- Zadawałaś mi pytania - powiedział - o moje plany i...
- Po prostu byłam miła - wtrąciła.
- I - dodał Raymand, uśmiechając się - próbowałaś dowiedzieć się czegoś o
moich przyszłych przeprowadzkach i o tym, jak długo tu będę. Stąd moje
pytanie. Odpowiesz?
Wstrzymała oddech, przygotowując się do wygłoszenia oburzonego
komentarza, po czym wydało się, że nagle zmieniła zdanie.
- Dobrze - powiedziała z chłodną formalnością - odpowiem na twoje pytanie,
ponieważ najwyraźniej uważasz, że jest ono istotne i ważne. Jeśli myślisz, że
jestem zazdrosna, to się mylisz. Byłam tylko zirytowana.
- Czy jest jakaś różnica? - Zapytał.
- W moim przypadku tak.
- A dlaczego byłaś rozdrażniona?
- Ponieważ Rodney Beaton mnie wystawił. Mieliśmy się umówić na wspólne
patrolowanie szlaków.
- Obawiam się, że nie rozumiem.
- Rodney przygotowuje kolekcję zdjęć nocnych zwierząt. Ma trzy lub cztery
aparaty uzbrojone w lampy błyskowe i mocuje je na statywach w strategicznych
miejscach na szlakach. Wczesnym wieczorem będzie patrolować szlaki,
znajdując foto pułapki, które zostały uruchomione przez przechodzące
zwierzęta. Potem włoży nowe klisze, zresetuje migawkę i włoży nową lampę
błyskową.
- A ty mu towarzyszysz?
- Czasami.
- A wczoraj wieczorem dał ci specjalne zaproszenie?
- Och, to nie było tak. To było po prostu przypadkowe. Zapytał mnie, czy mam
zamiar cokolwiek robić, a ja powiedziałem, że nie, a on powiedział: „Jeśli
będziesz w pobliżu, możemy rzucić okiem na kamery”, a ja powiedziałem mu,
że z przyjemnością. To właśnie mnie denerwuje. To nie była konkretna data - a
on najwyraźniej zupełnie o tym zapomniał. Gdyby umówił się ze mną na
określoną randkę, a potem odwołał, żeby pojechać do miasta…, że…z panią
Payson, przynajmniej wiedziałabym, na czym stoję. Ale to było zwyczajne i
nieformalne, a on po prostu o tym zapomniał. To stawia mnie w sytuacji, w
której muszę udawać, że też o tym zapomniałam. Całkiem możliwe, że Rodney
przypomni to sobie później, a wtedy będzie to wzajemnie zawstydzające. I
myślę, że pani Payson wiedziała o tym i celowo nakłoniła go, żeby zabrał ją do
miasta. Jest wdową, jedną z… Och, nie mówmy o niej! I to jest cała historia.
Widzisz, to jest bardzo pospolita sprawa. Myślę, że każda młoda kobieta
nienawidzi być wystawiona... Ale nie chcę, żebyś pomyślał, że przystawiam się
do pana Rodneya Beatona.
- Czy odniosłaś wrażenie, że tak myślałem?
Spojrzała mu uczciwie w oczy.
- Tak - powiedziała.
- Skoro już o tym mowa - powiedział z uśmiechem - skoro pozbyliśmy się
Rodneya Beatona, co możesz mi powiedzieć o Myrna Payson?
- Niewiele. Jest wdową. Odziedziczyła trochę pieniędzy. Zainwestowała w
hodowlę bydła.
- Mieszka tu?
- Ma tutaj małe ranczo. Ma dwa inne rancza i… cóż, chodzi z Rodneyem, dość
często zajmując się kamerami.
- Rodney wydaje się być bardzo popularny.
- To bardzo interesujący człowiek i... Nie wiem, jak to opisać, abyś to docenił,
ale w tej kamerze jest niesamowita siła rażenia.
- Nie rozumiem.
- Ustawiasz aparat, wkładasz lampę błyskową, przeciągasz czarną jedwabną nić
w poprzek szlaku. Jeśli szukasz zwierząt wielkości kojota, umieszczasz ją na
określonej wysokości. Jeśli szukasz jelenia, ustawiasz ją wyżej. Jeśli polujesz na
mniejsze zwierzęta, umieszczasz ją zaledwie cal lub dwa nad szlakiem. Czasami
przeciągasz trzy nitki. Odchodzisz, obchodząc inne kamery i wracasz mniej
więcej po godzinie. Kiedy zauważysz, że nić jest zerwana, migawka wyzwoliła
się, a żarówka eksplodowała, wiesz, że masz zdjęcie. Następnie klękasz na
czworakach i badasz ślady na szlaku, aby zobaczyć, jakie zwierzę wyzwoliło
migawkę... Zdjęcia skunksa są zazwyczaj urocze. Zdjęcia jeleni są trudne do
zdobycia, a jelenie fotografowane w taki sposób dość często wydają się
kanciaste i nieładne. Lisy zazwyczaj wyglądają pięknie na zdjęciach. Żbiki mają
złowieszczy wygląd. Rod jest bardzo doświadczonym fotografem. Ma
nieskończoną cierpliwość. Przez wiele dni będzie szukał odpowiedniego miejsca
na kamerę - gładki, równy odcinek, na którym nie widać tła...
- Dlaczego bez tła? - Przerwał Harley.
- Ponieważ Rod chce tylko zwierzęcia na martwym, czarnym tle. Używa małej
lampy błyskowej i szeroko otwartego obiektywu. Mówi, że większość zdjęć z
lampą błyskową daje efekt nierealności, ponieważ widać na nich jaskrawy
pierwszy plan i czarne tło… musisz zmusić Roda, aby pokazał ci swoją kolekcję.
Jest wspaniała.
- Czy pan Beaton opracowuje tutaj filmy?
- O tak, ma małą ciemnię w swojej piwnicy. Schodzimy tam, gdy wracamy z
naszego patrolu, by wywołać naświetlone filmy. To właśnie wtedy robi się
ekscytujące, gdy widzisz, co masz na filmie, czy jest to dobre zdjęcie, czy
zwierzę było zwrócone twarzą do aparatu, czy odwrócone od niego, czy po
prostu dreptało po ścieżce, gdy zapaliło lampę błyskową.
- Ma kiedykolwiek zdjęcia ludzi? - Zapytał Raymond.
- Nie, głuptasie, oczywiście, że nie.
- Co uchroni kogoś przed pójściem szlakiem i wpadnięciem w jedną z tych foto
pułapek?
- Dlaczego… chyba nic, poza tym, że nikt nigdy tego nie zrobił do tej pory. Nie
ma powodu, żeby ludzie grasowali wokół tych wzgórz nocą.
- A Myrna Payson interesuje się nocną fotografią?
Lola Strague stała się nagle oszczędna w słowach.
- Tak.
- I jest pewien element rywalizacji?
- Nie.
- Ale ty i Myrna Payson nie jesteście szczególnie bliskie?
- Myślę, że mogę to bardzo szybko wyjaśnić, panie Raymand. To absolutnie nie
pańska sprawa, ale jesteśmy całkiem zaprzyjaźnione. Tutaj wszyscy staramy się
dogadywać ze sobą, być przyjaciółmi i pilnować własnych spraw.
- Auć!
- Prosiłeś się o to.
- Rzeczywiście. Co więcej, poproszę o więcej od czasu do czasu.
- Jeśli twoje pytania są szczere, będziesz musiał mi wybaczyć, jeśli moje
odpowiedzi będą równie szczere.
- Po prostu zdobywam informacje - mruknął Raymand. - Nie obchodzi mnie, w
jakim opakowaniu słownym to będzie.
- Rozumiem. A dokładnie, o jakie informacje zabiegasz?
- Chcę wiedzieć, dlaczego atrakcyjna młoda kobieta, taka jak Myrna Payson,
miałaby tu zostać uwięziona…
- Przyjechała tu kilka tygodni temu, żeby obejrzeć swoją posiadłość. Zamierzała
zostać dwa dni. To była tylko wizyta inspekcyjna.
- I poznała Rodneya Beatona?
- Tak.
- Mówisz, że jest tu już od kilku tygodni?
- Tak.
- Zatem dłużej trwało jej sprawdzanie...
- Nie wiem - przerwała z irytacją Lola Strague. - Naprawdę nie potrafię czytać w
myślach pani Payson. Nie wiem, jaki jest twój cel, panie Raymand, ale jeśli
jesteś tutaj, próbując odgrywać rolę detektywa i zaczynasz przypuszczać, że
Myrna i ja jesteśmy zaangażowane w jakąś walkę o uczucia lub towarzystwo
Rodneya Beatona, jesteś...Całkowicie się mylisz. A teraz, jeśli mi wybaczysz,
będę już szła... Chyba, że są jeszcze jakieś pytania? - Jej zachowanie było pełne
lodowatego gniewu.
- Po prostu próbuję namalować sobie obraz. Ja… - Urwał, żeby posłuchać. -
Nadjeżdża samochód – powiedział.
Wychwyciła ten dźwięk prawie w tym samym czasie, co on. Stali bez słowa,
czekając, aż samochód się pojawi, poddając się wspólnej ciekawości, ale
zachowując godną wrogość. Harley Raymand pierwszy rozpoznał mężczyznę,
który wyjechał samochodem z wypełnionego cieniem kanionu na łagodne
zbocze przed chatą.
- To prawnik Perry Mason - powiedział.
Mason zobaczył, jak tam stoją, skręcił samochodem na pobocze, wyłączył silnik
i podszedł do nich.
- Witam - powiedział. - Wyglądasz bardzo poważnie, jakbyś uczestniczył w
naradzie wojennej.
- Albo kłótni - powiedziała z uśmiechem Lola Strague.
- Powiedz mi, co oni zrobili z panią Hardisty? - Zapytał Harley Raymand.
- Mam dla niej pismo habeas corpus. Będą musieli teraz ją wypuścić. Ukryli ją w
jakimś odległym mieście... Czy szukaliście czegoś?
- Przyszedłem tutaj, szukać zegara - powiedział Harley.
- Znalazłeś coś?
- Nie ma śladu. Nasłuchiwałem w różnych miejscach - przykładając ucho do
ziemi. Nic nie słychać.
- Słyszałeś, jak tyka dość wyraźnie, kiedy go po raz pierwszy odkryłeś?
- Tak. Dźwięk wydawał się dobrze przenosić przez ziemię. To było całkiem
słyszalne.
Lola Strague spojrzała na Harleya Raymanda rozbawionymi oczami.
- No, zamierzasz mu powiedzieć? – Zapytała.
Raymand sięgnął ręką do kieszeni.
- Kiedy szukałem zegara – powiedział - znalazłem kawałek szkła. Wygląda,
jakby został wybity z okularów.
Mason wziął kawałek szkła w palce, obrócił go w zamyśleniu i zapytał - Gdzie to
było, Raymand?
Harley mu pokazał. Mason zaczął szukać wzdłuż wypełnionej igłami szczeliny w
skale.
- Powinniśmy znaleźć resztę tego. To jest tylko część jednej soczewki.
Przeszukali dokładnie małą fałdę w skale. Następnie Mason zwrócił uwagę na
otaczającą ją ziemię.
- To bardzo dziwne - powiedział. - Przypuśćmy, że para okularów uderzyła o tę
skałę i roztrzaskała się na kawałki. Spodziewałbyś się naturalnie, że znajdziesz
tu na ziemi małe kawałki szkła. Wygląda na to, że niczego nie widać, nawet…
Poczekaj chwilę. Co to jest?
Podczołgał się do przodu na czworakach i podniósł klinowaty kawałek szkła.
- Wygląda na to, że to też jest z pękniętej soczewki okularowej - powiedział
Mason. - I wydaje się, że jest to jedyny inny kawałek, jaki można tu znaleźć.
- Co mam zrobić z tym kawałkiem, który znalazłem? - Zapytał go Harley
Raymond. - Myślisz, że powinienem to zgłosić?
- Myślę, że to dobry pomysł.
- Do biura szeryfa?
- Tak. Jameson jest całkiem przyzwoity. Możesz się z nim skontaktować i
powiedzieć o znalezionym fragmencie. Ja powiem mu o tym, który znalazłem.
Lola Strague uśmiechnęła się.
- Chociaż bardzo chciałabym kręcić się w pobliżu, myślę, że lepiej już pójdę. A
ponieważ nic nie znalazłam, nikomu nic nie powiem.
Mason patrzył, jak szła ścieżką, a w kącikach jego oczu pojawiły się lekkie
zmarszczki. Potem zwrócił się do Harleya Raymanda i powiedział - Chcę się
trochę rozejrzeć i lepiej zrobię to przed zachodem słońca… Gdzie zazwyczaj
parkują tu samochody?
- Wydaje mi się, że prawie w każdym miejscu - odparł Raymand. - Jestem trochę
nie w temacie, ale zanim wyjechałem, kiedy urządzali tu imprezy, ludzie
parkowali swoje samochody, gdziekolwiek znaleźli cień. Teren ma osiemdziesiąt
akrów, co daje sporą indywidualność w parkowaniu samochodów.
Mason przetrawił tę informację.
- Kiedy byłem tu dziś rano, zauważyłem, że samochód zastępcy szeryfa był
zaparkowany pod tym drzewem. Czy stał w tym jednym miejscu?
- Tak. Później, kiedy ludzie z Los Angeles przyjechali wczesnym popołudniem i
zabrali ciało, zaparkowali swoje samochody tuż przy ganku z tej strony.
Mason przeszedł się, by spojrzeć na ślady wzdłuż drogi, a potem wolnym
krokiem podszedł do tylnej części chaty.
- Tu wydaje się być dość równe miejsce…
- Jest zarezerwowane na grilla - powiedział Raymand. - Przynajmniej tak było,
kiedy byłem tu regularnym gościem.
- Niemniej jednak - zauważył Mason - wydaje się, że krążył tu jakiś samochód,
który pozostawił bardzo wyraźne odciski opon.
- To prawda - zgodził się Raymand. - Te odciski dwóch kół z pewnością są
wyraźne.
- Tylne koła - zauważył Mason. - Możesz zobaczyć, gdzie przecięły ślady innych
kół… Nie wiesz, kiedy powstały, prawda, Raymand?
- Nie, proszę pana, nie wiem. Przyjechałem tu wczoraj po zmroku i...
Chwileczkę. Wiem, że nie było ich tu wczoraj po południu, bo obszedłem dom
od tyłu, żeby pójść do źródła. Jestem pewien, że zauważyłbym je, gdyby te ślady
tu były.
Mason zmrużył oczy w zamyśleniu.
- Och, chyba policja już się tym zajęła...Wpadłem tylko zobaczyć jak sobie
radzisz, Raymand. Będę w hotelu na wypadek, gdyby coś się wydarzyło.
Rozdział 9
Ranczo MYRNY PAYSON znajdowało się jakieś dwie mile za punktem, gdzie
droga skręcała do chaty Blane'ów. Tutaj teren zmienił się w falisty płaskowyż, z
małymi, pełnymi drzew dolinami i kilkoma małymi jeziorami. W oddali szczyty
gór, które graniczyły z płaskowyżem, wznosiły się na wysokość ośmiu tysięcy
stóp nad poziomem morza. Tutaj, na płaskowyżu z dala od cieni gór, było
jeszcze wystarczająco dużo światła słonecznego, kiedy Mason skręcił
samochodem w bramę oznaczoną "M Bar P", by zamienić krętą, żwirową drogę
we wstęgę czerwonawego złota. Staromodny płot z palików rzucał długie,
zakratowane cienie. Zwisająca na jednym zawiasie brama przypominała
Masonowi zmęczonego jucznego konia stojącego na trzech nogach. Dom był
przestronny, staroświecki, wyblakły i pozbawiony farby. Mason zaparkował
samochód, wspiął się po trzech schodach na nieco chwiejny ganek i nie widząc
dzwonka do drzwi, głośno zapukał. Usłyszał ruch w środku. Potem drzwi się
otworzyły i atrakcyjna kobieta po trzydziestce przyglądała mu się z
zaciekawieniem.
- Panna Payson? - Zapytał Mason.
- Pani Payson. Jestem wdową - sprostowała. - Nie wejdzie pan?
Zadbała o swoją figurę, cerę, dłonie i ciemne włosy. Jej nos był może trochę za
bardzo zadarty. Usta wymagały makijażu, by nie wydawały się zbyt pełne. Jej
oczy patrzyły na życie z pytającym, nieco żartobliwym wyrazem, a ona sama
była dość wyraźnie zainteresowana ludźmi i wydarzeniami. Mason, przyjmując
jej zaproszenie i wchodząc do domu, uznał, że to zainteresowanie, czyni tę
kobietę bardzo fascynującą. Nie była to gorliwa ciekawość młodzieńca, ani
wykorzystywanie awanturniczki, lecz raczej ocena kogoś, kto nabrał dystansu,
stracił obawy, że wydarzenia mogą wymknąć się spod kontroli i jest szczerze
ciekawy, jakie nowe doświadczenia ma do zaoferowania życie.
Mason powiedział - Nie boisz się trochę, będąc tu sama?
- Czego?
- Nieznajomych.
Zaśmiała się.
- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek bała się czegokolwiek lub kogokolwiek w moim
życiu… I nie jestem sama.
- Nie?
Potrząsnęła głową.
- Tam jest budynek mieszkalny, jakieś pięćdziesiąt jardów stąd. Mam tam trzech
najtwardszych kowbojów o pałąkowatych nogach, jakich kiedykolwiek
widziałeś. I być może, przeoczyłeś psa pod stołem.
Mason przyjrzał się jeszcze raz. To, co z pozoru było plamą czarnych cieni, przy
bliższym przyjrzeniu się okazało się kudłatą masą, która czujnymi,
niemrugającymi oczami obserwowała wszystko, co się działo.
Mason roześmiał się.
- Zmienię moje stwierdzenie o tym, że jesteś sama.
- Spooks nie wygląda groźnie – powiedziała - ale jest żywym przykładem tego,
że stojąca woda płynie głęboko. Nigdy nie warczy, nie szczeka, ale proszę mi
wierzyć, panie Mason, wystarczy, że dam mu sygnał, a wyskoczy stamtąd jak
stalowa sprężyna.
- Więc wiesz, kim jestem? - Zapytał Mason.
- Tak. Widziałam twoje zdjęcie w gazetach, wskazywano mi cię raz czy dwa w
nocnych klubach... Przypuszczam, że chce mnie pan zapytać o to, co widziałam,
kiedy Rod i ja pojechaliśmy wczoraj wieczorem do miasta.
Mason skinął głową.
Uśmiechnęła się.
- Obawiam się, że nie warto o to prosić.
- Dlaczego nie?
- Przede wszystkim - powiedziała powoli i wyraźnie - współczuję tej kobiecie.
Bardzo, bardzo jej współczuję. Po drugie, nie interesowało mnie, co miała w
ręku. Zafascynowało mnie to, co zobaczyłam na jej twarzy.
- Co zobaczyłaś na jej twarzy? - Zapytał Mason.
Uśmiechnęła się.
- Wiem wystarczająco dużo, aby zdać sobie sprawę, że to nie jest właściwy
dowód, panie Mason. Nie sądzę, żeby sąd pozwolił mi zeznawać w tej sprawie,
prawda? Czy nie nazywa się tego dowodem opinii, wnioskiem, czy czymś w tym
rodzaju?
Mason uśmiechnął się.
- Nie jesteś w sądzie, a ja jestem bardzo zainteresowany tym, co widziałaś na jej
twarzy. Nie wiem, ale byłbym nawet bardziej zainteresowany tym, niż tym, co
trzymała w dłoni.
Myrna Payson zmrużyła oczy, jakby próbowała przypomnieć sobie jakieś
niejasne wspomnienia. Nagle powiedziała - Ależ ja nie zaproponowałam ci
drinka. Jakie to niegościnne z mojej strony!
- Nie chcę drinka - powiedział Mason - nie teraz, dzięki. Jestem bardzo
zainteresowany tym, co widziałaś w twarzy Milicent Hardisty.
- A może papierosa?
- Mam własne, dziękuję.
- Cóż, zobaczmy - powiedziała pani Payson z namysłem - jak mogę to opisać...To
był fascynujący wyraz, wyraz kobiety, która się odnalazła, która podjęła decyzję
i wyrzekła się siebie.
- To brzmi raczej zdecydowanie i celowo.
- No i?
- Historia, tak jak ją odebrałem, jest taka, że pani Hardisty była całkowicie
rozdrażniona i rozchwiana emocjonalnie.
Pani Payson potrząsnęła głową.
- Zdecydowanie nie.
- Jest pani pewna?
- Cóż, oczywiście, panie Mason, jeśli chodzi o odczytywanie wyrazu twarzy,
wszyscy mamy własne pomysły, ale mnie interesują twarze i emocje. Mam
bardzo konkretne wyobrażenie o pani Hardisty na podstawie tego, co
widziałam. I nie jest to nic, co powiem w sądzie.
- Czy mogłabyś mi powiedzieć? - Zapytał Mason.
- Pytasz, jako jej prawnik?
- Tak.
Pani Payson zamyśliła się na chwilę, po czym powiedziała - Tak, myślę, że
mogłabym ci powiedzieć, gdyby istniał jakikolwiek powód, dla którego
powinnam to zrobić.
- Jest - zapewnił ją Mason. - Władze ukryły panią Hardisty. Nie mogę się z nią
skontaktować. Wezwano mnie, abym bronił ją za morderstwo.
Pani Payson powiedziała - Cóż, będzie pan się śmiał, kiedy panu powiem, panie
Mason.
- Dlaczego?
- Ponieważ powiesz, że to niemożliwe, aby człowiek mógł dowiedzieć się tak
wiele o problemach i decyzjach innej osoby poprzez przelotne spojrzenie na
wyraz twarzy.
- Obiecuję się nie śmiać - powiedział Mason. - Mogę się uśmiechać, wątpić,
mogę kwestionować, ale nie będę się śmiać.
- Opierając się na tej obietnicy, opowiem ci o pani Hardisty. Miała ona wyraz
twarzy kobiety budzącej się, kobiety, która zdecydowanie podjęła decyzję,
decyzję, by usunąć coś starego ze swego życia i rozpocząć coś nowego.
Widziałam ten sam wyraz dwa lub trzy razy wcześniej. Sama kiedyś przez to
przeszłam. Wiem, jak to jest.
- Kontynuuj - powiedział Mason, gdy się zawahała.
Powiedziała - Panie Mason, powiem panu coś, czego nie może pan użyć, jako
dowodu. To nie jest warte nawet pstryknięcia palcami. Jeśli powie pan to
komukolwiek, wyśmieją pana, ale może pan wierzyć kobiecie, która zna się na
rzeczy. Milicent Hardisty poszła tam, aby zabić swojego męża. Wyszła z
celowym zamiarem zamordowania go. Prawdopodobnie nie z powodu krzywdy,
jaką wyrządził jej, ale z powodu krzywdy, jaką wyrządził komuś innemu. Była o
krok od zabicia go. Może nawet oddała strzał, ale chybiła. I wtedy nagle zdała
sobie sprawę z całego potencjalnego efektu tego, co prawie zrobiła, zdała sobie
sprawę, czym naprawdę jest broń, którą trzymała w ręku. Przestał być zwykłym
środkiem, dzięki któremu mogła na zawsze usunąć Jacka Hardisty'ego ze
swojego życia, a stał się kluczem, który pasował do drzwi więziennej celi. Stał
się symbolem niewoli prawa, czymś, co przykuje ją do celi, dopóki nie będzie
starą kobietą, dopóki miłość nie opuści jej życia na zawsze. I nagle poczuła
wstręt i chciała się pozbyć tego pistoletu. Przerażało ją to. Chciała go rzucić tak
daleko, żeby już nigdy go nie zobaczyć. A potem pojechała do mężczyzny,
którego kochała. I bez względu na konsekwencje, bez względu na plotki, bez
względu na konwenanse, zamierzała przeżyć swoje życie z tym mężczyzną... A
teraz proszę się śmiać, panie Mason.
- Nie śmieję się, nawet się nie uśmiecham.
- I to - oznajmiła pani Payson - to wszystko, co wiem.
- To właśnie nazwałabyś wynikiem kobiecej intuicji?
- To jest to, co nazwałabym psychologią stosowaną, wiedza o charakterze, którą
zdobywa się, gdy się dużo przeżyło i przeszło - a ja to zrobiłam.
Mason nie mógł się powstrzymać przed zadaniem jeszcze jednego pytania.
- A co z panną Strague? - Zapytał.
- Co z nią?
- Co wnioskujesz z jej wyrazu twarzy?
Pani Payson roześmiała się.
- Czy to pomogłoby ci oczyścić panią Hardisty?
- Może.
Pani Payson powiedziała - Lola Strague jest wspaniałą dziewczyną. Jest świeża,
słodka i rozpieszczona. Pilnuje swojego brata jak oka w głowie, ale jej brat
uwielbia ziemię, po której stąpa i czuwa nad nią. Uważa mnie za awanturnicę;
jest zakochana w Rodneyu Beatonie; sądzi, że mam wobec niego plany. Jest
nieco amatorska w swoich małych zazdrościach i trochę obłudna. Bywa
zazdrosna, ale nie chce się do tego przyznać, nawet przed samą sobą. Stara się
wznieść ponad te wszystkie małostkowe emocje. Udaje przed samą sobą, że tak
się stało. A kiedy zakłada tę szczególną maskę, robi mi się strasznie niedobrze,
bo wtedy jest przeklętą małą hipokrytką. Ale, na swój niedoświadczony sposób,
jest bardzo miłą dziewczynką... Nie sądzę jednak, by była osobą, którą Rodney
Beaton mógłby poślubić.
- A jak - zapytał Mason - czujesz się wobec Rodneya Beatona?
Spojrzała mu szczerze w oczy śmiejąc się z niego.
- Rozumiem - powiedział Mason. - O co jeszcze mogę cię zapytać?
- Wygląda na to, że masz dość szeroki zakres swobody.
- Pytałem o wszystko, co tylko przyszło mi do głowy. Czy mogłabyś przysiąc, że
pani Hardisty wyrzuciła broń do wąwozu?
- Nie mogłabym przysiąc, że zrzuciła cokolwiek do wąwozu. Wydaje mi się, że
widziałam ruch jej ręki. Nie mogę na to przysiąc. Nie wiem, co było w jej ręce.
Patrzyłem na jej twarz. Mówiłam ci, że byłam całkowicie i bez reszty
zafascynowana nią.
- A co z Burtem Strague'em? - Zapytał Mason.
- Co z nim?
- Co o nim myślisz?
Zawahała się chwilę, po czym powoli pokręciła głową.
- Nie odpowiesz? - Zapytał Mason.
- Nie do końca - powiedziała. - Jest coś w Burcie Strague, co po prostu nie
pasuje do obrazu. Ma siostrzany kompleks. Jest niezwykle lojalny, niestabilny
emocjonalnie; ma szybki, niszczycielski temperament; bez wątpienia jest tym,
za kogo się podaje, a jednak jest w nim coś, co...
- Czy to nie brzmi prawdziwie? - Spytał Mason, gdy zawahała się, szukając słów,
którymi mogłaby wyrazić tę myśl.
- To nie to - powiedziała. - Jest coś w nim… coś, czego się boi, coś, czego boi się
jego siostra, coś, z czym walczą, jakiś bardzo mroczny rozdział w jego życiu.
- Dlaczego tak myślisz?
- Sposób, w jaki zawsze się pilnuje, jakby jakieś nieostrożne słowo mogło
zdradzić coś, co musi być utrzymywane w tajemnicy za wszelką cenę...
Powiedziałam ci więcej, niż zamierzałam i przypuszczam, że wiesz, dlaczego.
- Dlaczego?
- Bo chcę pomóc pani Hardisty. Chciałabym, żeby wszystkie kobiety zdały sobie
sprawę, o ile lepiej jest spisać na straty swoje emocjonalne zobowiązania i
zwrócić się ku przyszłości, póki jeszcze jest przyszłość. Czas przecieka nam przez
palce tak bardzo niezauważalnie, panie Mason, że to tragiczne. Kiedy ma się
siedemnaście lat, dwadzieścia to już starość. Kiedy ma się lat dwadzieścia, lata
trzydzieste wydają się bardzo odległe. A kobieta po czterdziestce musi ukrywać
swoje emocje; inaczej ludzie się z niej śmieją... Do tego dochodzi swoista
zmiana punktu widzenia. Kiedy jest się po trzydziestce, patrzy się na lata
trzydzieste jak na okres największego rozkwitu życia; kiedy jest się po
czterdziestce, patrzy się na trzydziestkę z poczuciem, że jest jeszcze trochę za
młoda. Czas to sprytny rabuś.
- Jak wygląda kobieta czterdziestoletnia dla mężczyzny czterdziestoletniego? -
Zapytał Mason.
Pani Payson uśmiechnęła się.
- Ona nie ma żadnych szans. Mężczyzna po czterdziestce uważa, że jest w
kwiecie wieku i zaczyna oglądać dziewczyny po dwudziestce. Uważa, że inni
mężczyźni po czterdziestce mogą być trochę niemodni, ale nie on. On jest
"wyjątkowo dobrze zachowany". Jest mężczyzną, który "wygląda o dziesięć lat
młodziej".
Mason uśmiechnął się do niej.
- No, a co z mężczyznami w wieku sześćdziesięciu i siedemdziesięciu lat? -
Zapytał.
Pani Payson sięgnęła po papierosa.
- Myślę - oznajmiła ze śmiechem - że coś tam jest.
Rozdział 10
W hotelu Mason zastał w holu czekającą Dellę Street.
- Cześć - zawołała. - Umieram z głodu! Co z tym zrobimy?
- Jemy - oznajmił Mason.
- To super. Paul Drake jest tutaj.
- Gdzie?
- Na górze, w swoim pokoju. Dali mu pokój obok twojego z połączonymi
drzwiami... Mówią, że hotelowa restauracja jest świetnym miejscem do
jedzenia, jednym z najlepszych w mieście.
- Możemy jeść - powiedział Mason - pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Że Jack Hardisty został zabity przed godziną siódmą ubiegłej nocy.
- Ale to właśnie w tym czasie Milicent była tam na górze. Chyba nie chcesz, żeby
morderstwo zostało popełnione, gdy ona tam była?
- Jeśli tak było - powiedział Mason - to niefortunne, ale nic nie mogę zrobić.
Jeśli zostało popełnione później, to również niefortunne, ale wiele będę musiał
zrobić.
- Co?
- Po pierwsze, muszę zaryzykować, że osoba, do której Milicent zwróci się, gdy
będzie miała poważne kłopoty, do której będzie miała pełne i całkowite
zaufanie, a która niedawno była w stanie założyć dwie nowe opony w swoim
samochodzie, będzie lekarzem rodzinnym.
Della Street przemyślała to i powiedziała - To brzmi logicznie.
- Dobrze. Zadzwoń do Vincenta Blane'a. Niech twoje pytanie brzmi tak
zwyczajnie, jak to tylko możliwe. Zapytaj go, jaki lekarz w Roxbury mógłby
wydać nam zaświadczenie, że Milicent jest w niestabilnym stanie nerwów z
powodu napięcia związanego z jej relacjami w domu.
- Co wtedy? - Spytała.
- To wszystko. Po prostu zanotuj nazwisko lekarza. Potem przyjdź do pokoju
Paula Drake'a... Czy wyszła lokalna gazeta wieczorna?
- Tak.
- Czy jest w niej coś o Milicent?
- Ani linijki. Nie podali ani jednej informacji o aresztowaniu.
- Czy jest tam historia morderstwa?
- O tak. Niewiele informacji, tylko oświadczenie rozszerzone, wzmocnione i
powtórzone - tak jak to robią z wiadomościami w dzisiejszych czasach.
- W porządku. Idź zadzwoń. Ja pójdę zobaczyć się z Paulem.
- Mam dzwonić z mojego pokoju czy z holu?
- Budka w holu. Dziewczyna z centrali może być ciekawa.
Della Street skinęła głową i ruszyła w kierunku budki telefonicznej. Mason
pojechał windą na górę, otworzył drzwi własnego pokoju, przeszedł przez
łączące drzwi do sąsiedniego pokoju i zastał Paula Drake'a stojącego przed
lustrem, właśnie kończącego golenie elektryczną maszynką.
- Witaj, Perry - powiedział Drake, odłączając maszynkę i spryskując twarz
balsamem do golenia. - Co słychać?
- Właśnie po to wpadłem, żeby się dowiedzieć.
Drake włożył koszulę i zawiązał krawat.
- Więc? - Zapytał Mason.
Drake na razie nic nie powiedział, koncentrując swoją uwagę na prawidłowym
zawiązaniu krawata. Był wysoki, gibki, rozluźniony, a jego wygląd całkowicie
odbiegał od powszechnego wyobrażenia o tym, jaki powinien być detektyw. W
skupieniu jego twarz wyrażała posępny brak zainteresowania; jego oczy, które
niczego nie przeoczyły, zdawały się być zupełnie nieświadome tego, co działo
się wokół niego. Za tą maską krył się logiczny umysł, który pracował z
matematyczną pewnością i prędkością łożyska kulkowego.
- Jesteś wielką pomocą - powiedział Drake z uczuciem.
- Co się stało?
- Ta dziewczyna Milicent.
- Co z nią?
- Powiedziałeś mi, żebym ją znalazł, że mogę ominąć wszystkie naprowadzające
wskazówki, że będzie ją łatwo znaleźć. Dałeś mi dość szeroką podpowiedź, że
usłyszę, że jest w swoim domu, ale to był tylko żart, który wymyśliłeś, aby
przekazać go glinom. Cóż, wysłałem stado ludzi...
- Wiem - przerwał Mason - dałem się nabrać znacznie gorzej niż ty.
Drake spojrzał na niego, próbując odczytać więcej treści w słowach prawnika.
- To nie był wybieg, który wymyśliłeś dla policji?
Mason jedynie się uśmiechnął.
- To mnie zaskoczyło - kontynuował Drake. - Szukałem we wszystkich
kryjówkach, a była w domu swojego ojca, bezpiecznie schowana w łóżku z
gosposią odpowiadającą na wszystkie pytania „Tak, jest tutaj, ale nie można jej
przeszkadzać”.
- I tam była - powiedział Mason.
- Dokładnie.
- Cóż, Paul, od czasu do czasu narzekałeś, że daję ci zbyt trudne zadania. To było
łatwe. Wszystko, co musiałeś zrobić, żeby ją znaleźć, to zadzwonić do domu jej
ojca.
Drake stwierdził - Nie dawaj mi więcej takich „łatwych”, bo zwariuję.
- Co jeszcze zrobiłeś? - Zapytał Mason.
- Chyba mam jakiś pomysł z hrabstwem Kern. Tamtejszemu prokuratorowi
przydałoby się trochę rozgłosu.
- Co on robi?
- Jeszcze nic gwałtownego, ale już usiadł prosto i się interesuje. Jeśli uda nam
się znaleźć jakiś spektakularny wątek w tej sprawie, myślę, że się na to
nabierze... Wiesz, gazety lubią mieć ciekawy motyw, który mogą dołączyć do
morderstwa - sprawa Kobiety Tygrysa, sprawa Białego Błysku, sprawa
Wężowych Oczu... Morderstwo... Pomyślałem, że może mógłbyś coś wymyślić z
tym zakopanym zegarem. Wtedy gazety miejskie zajęłyby się tym, a kiedy to się
stanie, myślę, że hrabstwo Kern wkroczy do akcji.
- O której godzinie popełniono morderstwo? - Zapytał Mason.
- Nie mogę ci tego jeszcze oznajmić - powiedział Drake. - Mam człowieka, który
pracuje nad tym aspektem.
Mason zmarszczył brwi.
- Chirurg przeprowadzający autopsję musiał sporządzić przynajmniej wstępny
raport.
Drake odparł - To jest właśnie dziwna część tej sprawy. Nie ujawniają niczego
na podstawie wstępnego raportu. Wygląda na to, że jest coś w tej sprawie, co
nie pasuje.
Mason przytaknął.
Drake powiedział - Nie wyglądasz na zachwyconego tym faktem, Perry.
- Zawsze jestem podejrzliwy w stosunku do rzeczy, które nie pasują do sprawy -
wyjaśnił Mason. - Widziałem zbyt wielu prawników, którzy chwytali się jakiegoś
pojedynczego faktu, który nie pasował i obnosili się z nim przed ławą
przysięgłych. Potem coś zaskoczyło i ten konkretny fakt pasował do konkretnej
interpretacji, która powiesiła klienta.
Kiedy Drake rozmyślał, zawsze szukał całkowitego odprężenia ciała, opierając
się o coś lub rozwalając się na krześle. Teraz położył łokieć na oparciu krzesła, a
po chwili obrócił się tak, że siedział na zaokrąglonym, wypchanym brzegu
krzesła, łokieć opierał o oparcie, a ręką podpierał brodę.
- Boję się, że prokuratura nie zwróci uwagi na ten zakopany zegar. Oni myślą, że
to bajka. Jeśli ją zbagatelizują, to gazety nie będą się nią zajmować.
Mason oznajmił - Mogę im chyba podsunąć pewną teorię na temat tego zegara,
Paul.
- Daj mi teorię, która się przyjmie, a ja pokażę ci działanie.
- Słyszałeś kiedyś o czasie gwiazdowym, Paul?
- Co to jest czas gwiazdowy?
- Czas gwiazdowy.
- Żartujesz sobie ze mnie?
- Nie.
- Dlaczego czas gwiazdowy różni się od czasu słonecznego?
- Ponieważ gwiazdy zyskują dzień względem słońca każdego roku.
- Nie rozumiem cię.
- Ziemia zatacza wielki krąg wokół Słońca i raz w roku wraca do miejsca, w
którym zaczęła. Efektem tego kręgu jest to, że gwiazdy wschodzą około dwie
godziny wcześniej każdego miesiąca lub w sumie zyskują dwadzieścia cztery
godziny w ciągu dwunastu miesięcy. Dzięki utrzymywaniu zegarów, które
codziennie pracują około czterech minut, astronomowie mogą śledzić czas
gwiazd zamiast słońca. Czas to naprawdę nic innego jak wielki krąg. Dzielisz
okrąg o trzystu sześćdziesięciu stopniach na dwadzieścia cztery godziny i
otrzymujesz piętnaście stopni łuku, co odpowiada każdej godzinie.
- Stajesz się dla mnie zbyt skomplikowany - powiedział Drake. - Nie rozumiem
tego.
- To dość proste, gdy już załapiesz, o co chodzi. Próbuję zauważyć, że dzięki
użyciu czasu gwiazdowego, astronomowie znają dokładną pozycję każdej
gwiazdy w danym momencie.
- Jak?
- Cóż, nadają każdej gwieździe pewną pozycję czasową na niebie, która jest
znana, jako jej „prawe wzniesienie”. Następnie, znając prawe wzniesienie,
patrząc na zegar i otrzymując czas gwiazdowy, mogą znać dokładną pozycję
gwiazdy. W ten właśnie sposób pracują teleskopy astronomiczne. Otrzymują
pozycję gwiazdy w danym momencie, obracają teleskop tak, aby kąt był
dokładnie prawidłowy, ustawiają go na szerokość geograficzną na innym kole
stopniowym znanym, jako „deklinacja” gwiazdy, patrzą w lunetę celownika - i
tam jest gwiazda.
- W porządku - mruknął Drake - jest gwiazda… i co z tego?
Mason odpowiedział - Więc, to jest nagłówek gazety.
Drake zastanowił się nad tym.
- Sądzę, że coś tam masz, Perry, jeśli tylko uda nam się to przyklepać. Co skłania
cię do myślenia, że ten zegar był ustawiony według tego czasu gwiazdowego, o
którym mówisz?
- Spójrz na to w ten sposób, Paul. Dwa razy w ciągu roku czas gwiazdowy musi
zgadzać się z czasem urzędowym - raz, gdy uderza go prosto w nos, a drugi raz,
gdy zyskuje dwanaście godzin, co na dwunastogodzinnym zegarze dałoby
efekt...
- Tak, tak, wiem - powiedział Drake. - Mogę to rozgryźć.
- Jednym z tych czasów, kiedy czas gwiazdowy zgadza się z czasem urzędowym
lub czasem słonecznym, jest w czasie równonocy dwudziestego trzeciego
września.
- I wtedy zegar zyskuje cztery minuty na dobę? - Zapytał Drake.
- Tak jest.
- Ale ten zegar spóźniał się dwadzieścia pięć minut.
- Trzydzieści pięć minut przyspieszył - powiedział Mason, uśmiechając się.
- Nie rozumiem cię.
- Zapomniałeś, że nasz czas został przesunięty o godzinę. Dlatego nasz czas letni
jest o godzinę wcześniejszy od czasu słonecznego, tak, więc zegar, który
spóźniał się o dwadzieścia pięć minut, w naszym czasie letnim byłby trzydzieści
pięć minut szybszy, w naszym czasie słonecznym... To daje nam coś do
myślenia.
- Coś, o czym warto pomyśleć, jest słuszne - powiedział Drake. - Jeśli uda nam
się powiązać morderstwo z astrologią, a nawet astronomią, damy mu tak duży
rozgłos, że prokurator okręgowy hrabstwa Kern złapie go jak głodny pies
chwytający kość.
Mason powiedział - Cóż, jest to temat do przemyślenia. Wszystko to jest tylko
gagiem reklamowym dla gazet, ale da im to jakąś myśl przewodnią - slogan.
- Powiem, że tak będzie - oświadczył Drake. - Kiedy mogę z tym ruszyć do
miasta, Perry?
- Prawie w każdej chwili.
Della Street zapukała do drzwi.
- Wszyscy ubrani przyzwoicie? - Zawołała.
- Wejdź, Della.
Della Street weszła, uśmiechnęła się na powitanie do detektywa i przeszła na
drugą stronę, aby wsunąć złożoną kartkę papieru do ręki Masona. Drake,
którego oczy najwyraźniej były skupione na jakimś przedmiocie w odległym
końcu pokoju, powiedział - Rujnujesz tę dziewczynę, Perry.
- Co takiego?
- To przez szkolenie prawnicze. Staje się taka, że nie ufa nikomu. Mówisz jej,
żeby zdobyła jakąś informację, a ona wie, że będziesz tu ze mną rozmawiał,
więc zapisuje ją na kartce i podsuwa ci ją.
Mason roześmiał się, powiedział - Ona wie, że masz jednotorowy umysł, Paul.
Nie chce go rozpraszać.
Rozłożył kartkę. Della Street napisała tylko nazwisko na kartce wyrwanej z
notesu. "Dr Jefferson Macon, Roxbury."
Drake stwierdził - Krąży historia, że Hardisty sięgał do funduszy banku.
Przypuszczam, że nie zamierzasz mi o tym powiedzieć. Ty...
Zadzwonił telefon. Drake powiedział - To pewnie jeden z chłopaków z
raportem. - Podniósł słuchawkę, przyłożył ją do ucha i powiedział – Halo - po
czym jego twarz przeobraziła się w maskę, podczas gdy on przetrawiał
informacje, które dla pozostałych osób w pokoju były rozróżniane jedynie, jako
ostre, metaliczne dźwięki emanujące od czasu do czasu ze słuchawki. - Jesteś
pewien? - Zapytał w końcu Drake. Wtedy najwyraźniej mając pewność, że nie
ma, co do tego wątpliwości, dodał - Zostań tam, gdzie jesteś. Mogę oddzwonić
za około pięć minut. Chcę to przemyśleć. - Odłożył słuchawkę, odwrócił się do
Masona i powiedział - Z raportu chirurga przeprowadzającego sekcję zwłok
wynika, że Jack Hardisty został zabity gdzieś po godzinie siódmej,
prawdopodobnie około dziewiątej. Granice czasowe ustalono na godziny od
siódmej do dziesiątej trzydzieści.
Mason wcisnął ręce głęboko w kieszenie spodni i uważnie studiował wzór na
wyblakłym hotelowym dywanie, nagle rzucił w stronę detektywa pytanie.
- Czy śmiertelna kula była w ciele, Paul?
Pytanie wstrząsnęło wyrazem twarzy Drake'a, burząc maskę drewnianego
braku zainteresowania, którą detektyw zwyczajowo maskował swoje myśli.
- Perry, co u diabła podsunęło ci ten pomysł?
- Czy tak było? - Zapytał Mason.
- Nie - powiedział Drake. - To jest rzecz, której chirurg z autopsji nie może
zrozumieć. Jest to jeden z powodów, dla których wstrzymał się z raportem do
czasu, aż dokona powtórnego sprawdzenia. Mężczyzna został niewątpliwie
zabity kulą, prawdopodobnie z broni kaliber trzydzieści osiem. Kula nie przeszła
przez ciało na wylot, a kuli tam nie ma!
Mason skinął powoli głową, w zamyśleniu przetrawiając tę informację.
- Nie wyglądasz na zaskoczonego - powiedział Drake.
- Co chcesz, żebym zrobił - podniósł ręce i powiedział „mój, mój”?
Drake odparł - Bzdura! Nie możesz mnie oszukać, Perry. Przewidziałeś właśnie
to.
- Skąd ten pomysł?
- Twoje pytanie.
- To było tylko pytanie.
- I założę się, że to jedyna sprawa o morderstwo, w której je zadałeś.
Mason nic nie powiedział.
- Cóż - powiedział Drake - w każdym razie to pozwala Milicent wyjść.
- Co?
- Fakt, że morderstwo miało miejsce po tym, jak opuściła chatę.
Mason potrząsnął powoli głową.
- Nie, Paul, to jej nie uwalnia; to ją pogrąża. Przykro mi, ale muszę zrezygnować
z kolacji. Zjedz Della na koszt firmy.
Drake oznajmił - Bywają chwile, Perry, kiedy wpadasz na bardzo chwalebne
pomysły.
- Czy wiem, gdzie mogę się z tobą skontaktować w razie gdyby coś się pojawiło?
- Della Street zapytała Perry'ego Masona.
Przytaknął.
- Gdzie?
Prawnik tylko się uśmiechnął.
Della stwierdziła - Rozumiem.
- A ja nie - zaprotestował detektyw.
Della Street położyła palce na jego ramieniu.
- Nieważne, Paul. Idziemy na kolację - na koszt firmy... Czy twoje kolacje
zawierają koktajle, Paul?
- Zawsze, gdy są na rachunek kosztów - powiedział Drake - chociaż Perry
prawdopodobnie o tym nie wie.
Mason uśmiechnął się i wyjął z kieszeni część szkła.
- Kawałek soczewki okularowej, Paul - powiedział, podając go detektywowi.
Drake obrócił go w palcach.
- Co z tym zrobić?
Mason ruszył w stronę drzwi.
- Za to właśnie ci płacę, Paul.
Rozdział 11
Główna ulica ROXBURY wydawała się dziwnie tajemnicza, z nieoświetlonymi
neonami, z osłoniętym oświetleniem, sprawiając, że sylwetki przechodniów
wydawały się niewyraźne, cieniste i nierealne. Perry Mason, jadąc powoli,
policzył skrzyżowania, by znaleźć ulicę, o którą mu chodziło, skręcił gwałtownie
w prawo, przejechał samochodem półtorej przecznicy i zatrzymał się przed
pretensjonalnym domem z białym stiukiem i czerwoną dachówką. Napis na
ogrodzeniu, który mówił "DR. JEFFERSON MACON" był ledwie widoczny, teraz,
gdy światła uliczne zostały zgaszone. Mason wspiął się po krótkich schodach,
znalazł przycisk dzwonka i nacisnął go. Drzwi otworzyła kobieta w średnim
wieku, o szerokiej twarzy i spojrzeniu bez uśmiechu, powiedziała - Doktor
przyjmuje wieczorem od dziewiątej do dziesiątej.
Mason powiedział - Chcę się z nim zobaczyć w pilnej prywatnej sprawie.
- Czy ma pan wizytówkę?
Mason odpowiedział niecierpliwie - Powiedz mu, że Perry Mason, prawnik,
chciałby się z nim natychmiast zobaczyć.
Kobieta powiedziała - Proszę tu zaczekać - odwróciła się na pięcie i powolnym,
zdecydowanym krokiem przemaszerowała korytarzem, pchnęła drzwi i
zamknęła je z hukiem, a wybuchowy dźwięk zamykanych drzwi wyrażał
zdecydowaną dezaprobatę. Mason stał już prawie minutę, kiedy wróciła,
zbliżając się do niego tym samym powolnym, rozmyślnym krokiem - ciężka
stopa, drewniana twarz. Czekała, aż przyjmie dokładnie taką samą pozycję, w
jakiej znajdowała się, gdy Mason zobaczył ją po raz pierwszy - najwyraźniej była
to jej postawa przy otwieraniu drzwi.
- Lekarz pana przyjmie.
Mason poszedł za nią korytarzem, przeszedł przez drzwi i wszedł do małego,
wyłożonego książkami pokoju, w którego centrum, w ogromnym fotelu z
czarnej skóry, siedział rozciągnięty, całkowicie zrelaksowany doktor Jefferson
Macon.
- Dobry wieczór - powiedział. - Proszę usiąść. Proszę mi wybaczyć, że nie wstaję.
Ze względu na wymogi mojego zawodu muszę rujnować własne zdrowie, aby
chronić zdrowie innych. Gdybym miał pacjenta, który żyłby tak jak ja,
powiedziałbym, że popełnia samobójstwo. W obecnej sytuacji jestem zmuszony
wprowadzić zasadę, że po każdym posiłku muszę odpoczywać przez pół
godziny... Proszę powiedzieć, czego pan sobie życzy. Proszę się streszczać.
Niech pan nie będzie rozczarowany, jeśli nie będę reagował. Ćwiczę się w tym,
aby całkowicie się odprężyć i odciąć od wszystkich obcych spraw.
Mason odpowiedział - To dobrze. Proszę bardzo, relaksuj się ile chcesz. Czy
Milicent Hardisty spędziła tu wczoraj całą noc, czy tylko jej część?
Dr Macon poderwał się do sztywnej postawy siedzącej.
- Co... Co takiego?
Był to, jak zauważył Mason, mężczyzna zbliżający się do pięćdziesiątki, o silnym
ciele, stałym spojrzeniu, szczupły. Jednak na jego twarzy malował się ten
szarawy wyraz zmęczenia, który pojawia się u tych, którzy są bliscy fizycznego
wyczerpania z powodu przepracowania.
Mason powiedział - Chciałem wiedzieć, czy Milicent Hardisty spędziła tu całą
noc, czy tylko jej część.
- To zuchwałość. To nikczemna insynuacja! Że…
- Czy może pan odpowiedzieć na pytanie? - Przerwał Mason.
- Tak, oczywiście. Mogę na nie odpowiedzieć.
- W takim razie, jaka jest odpowiedź?
- Nie widzę powodu, by udzielać panu jakiejkolwiek odpowiedzi.
Mason rzekł - Została aresztowana.
- Milicent - aresztowana? To znaczy, że władze uważają... To szokujące!
- Nic o tym nie wiedziałeś? - Zapytał Mason.
- Oczywiście, że nie. Nie miałem pojęcia, że policja będzie tak głupia, by zrobić
coś takiego.
Mason powiedział - Istnieją pewne poszlaki przeciwko niej.
- W takim razie dowody zostały źle zinterpretowane.
- Proszę bardzo - powiedział Mason, wskazując w kierunku głębokich poduszek
fotela. - Połóż się wygodnie i zrelaksuj. Ja tylko będę zadawał pytania. Pan niech
się dalej relaksuje.
Dr Macon nadal siedział sztywno jakby połknął kij.
Mason powiedział - Wszyscy działali w oparciu o założenie, że śmierć
Hardisty'ego nastąpiła wczesnym wieczorem. Całkiem możliwe, że dziesięć lub
piętnaście minut przed głębokim zmierzchem. Właśnie przyszedł raport od
chirurga przeprowadzającego autopsję. Wstrzymali go do czasu, aż będą mogli
go sprawdzić, ponieważ nie zgadzał się z tym, co policja uważała za fakty.
Dr Macon potarł czubkami palców swój policzek.
- Czy mogę zapytać, co wykazał raport?
- Śmierć między siódmą a dziesiątą trzydzieści - powiedział Mason. -
Prawdopodobnie, około dziewiątej.
- Czy dobrze zrozumiałem, że powiedział pan prawdopodobnie około
dziewiątej?
- Tak.
- W takim razie to…Milicent nie mogła mieć z tym związku.
- Dlaczego?
- Była... Była w domu o tej porze, prawda?
- Skąd wiesz?
Dr Macon opanował się szybko i powiedział - Nie wiem. Ja tylko pytałem.
- O której godzinie był pan tam na górze?
- Gdzie?
- W chacie Blane'a.
- Masz na myśli to, że tam pojechałem?
Mason przytaknął.
Dr Macon powiedział nieco pogardliwie - Obawiam się, że nie doceniam
pańskiego związku z tą sprawą, panie Mason. Wiem, kim pan jest, oczywiście.
Chciałbym się z panem spotkać w bardziej sprzyjających - mogę powiedzieć, że
bardziej przyjaznych - okolicznościach, ale obawiam się, że zdecydowanie
szczeka pan na niewłaściwe drzewo. Jestem oczywiście, wystarczającym
psychologiem, aby docenić technikę przesłuchania krzyżowego, w którym
zaskakujące pytania są zadawane bez ostrzeżenia niczego niespodziewającemu
się świadkowi i...
Mason przerwał mu, by powiedzieć, najwyraźniej bez emocji - Mogę się mylić.
- Miło mi słyszeć, że tak mówisz.
- Czy mylę się czy nie - powiedział Mason - zależy od opon w pańskim
samochodzie.
- Co masz na myśli?
- Samochód zostawił ślady przy domku Blane'ów. Nie sądzę, żeby policja
zdawała sobie sprawę z ich znaczenia. Zastępcy z Los Angeles uznali za
oczywiste, że ślady zostały zrobione przez lokalne władze. Widocznie lokalnym
władzom nie przyszło do głowy, żeby je sprawdzić.
- Co z nimi?
- To były ślady nowych opon.
- I co jeśli były?
Mason uśmiechnął się.
- Być może w pańskim położeniu, doktorze, nie docenił pan jeszcze powagi
problemu racjonowania dostaw opon i dlatego wyrzucił go pan ze swojego
umysłu.
- Obawiam się, że nie...
- O, tak. Gra pan na zwłokę, doktorze. Niedawno miał pan założone dwie nowe
opony na tylne koła swojego samochodu. Niewątpliwie musiał je pan nabyć
przez komisję ds. racjonowania opon. Jest tam pełna dokumentacja montażu,
wniosku o zakup i tego wszystkiego. Gdy tylko zobaczyłem ślady po nowych
oponach, przyszło mi do głowy, że mam do czynienia z radiowozem. Kiedy
stwierdziłem, że to nie mógł być radiowóz, po prostu zacząłem szukać innych
punktów zaczepienia. Nie każdy może mieć dwie nowe opony w samochodzie,
wie pan.
- I to śledztwo doprowadziło cię do mnie?
Mason przytaknął.
- Przypuszczam, że zdaje pan sobie sprawę - powiedział dr Macon z chłodną
formalnością - że stawia pan bardzo poważne zarzuty.
- Nie postawiłem jeszcze żadnego zarzutu, ale zamierzam go postawić za
chwilę, jak tylko przestanie pan grać na zwłokę.
- Naprawdę, panie Mason, myślę, że to jest nie na miejscu.
- Ja też. Próbuję pomóc mojemu klientowi.
- A kto jest pańskim klientem, jeśli mogę spytać?
- Milicent Hardisty.
- Zaangażowała pana?
- Jej ojciec to zrobił.
- Jest oskarżona o...
- Morderstwo.
-Nie mogę uwierzyć, że to możliwe.
Mason spojrzał na swój zegarek.
- Musi pan zacząć przyjmować ludzi o dziewiątej, doktorze. Czas jest
ograniczony. Przyjechałem tu za przeczuciem. Zobaczyłem ślady dwóch nowych
opon i wyciągnąłem pochopne wnioski. Policjanci podejdą do tego bardziej
metodycznie. Nie mogą sobie pozwolić na przeczucia. Prawdopodobnie zrobią
odlew śladów opon, sprawdzą w komisji reglamentacyjnej wszystkie
pozwolenia na nowe opony, sprawdzą u dilerów, czy sprzedali i w końcu dotrą
na miejsce. Ja po prostu wyprzedzam ten pochód.
Dr Macon niepewnie przesunął się na miejscu.
- Rozumiem, że wszystko, co mogę panu powiedzieć będzie całkowicie poufne,
mecenasie.
- Zgaduj jeszcze raz.
- To znaczy, że nie będzie?
- Tak jest.
- Ale myślałem, że reprezentuje pan Milicent Hardisty.
- Tak.
- I…
- Reprezentuję ją i nikogo innego. Wszystko, co mi powie jest poufne; wszystko,
co ty mi powiesz jest czymś, co wykorzystam lub nie w zależności od jej
najlepszego interesu.
- Jeśli ma alibi na czas od siódmej do północy, to zwalnia ją to z jakiegokolwiek
związku ze zbrodnią?
- Prawdopodobnie.
- Ja... - Głos doktora Macona zamilkł w nieco niepewnej ciszy.
- Zdecyduj się - powiedział Mason.
Dr Macon powiedział - Chcę panu opowiedzieć pewną historię.
- Wolałbym, żebyś odpowiedział na małe pytanie.
Potrząsnął głową niecierpliwie.
- Musisz zrozumieć przygotowania wstępne, kroki, dzięki którym ta rzecz
powstała.
- Opowiedz mi o rzeczy, która powstała, a o krokach porozmawiamy później.
- Nie, nie mogę tego zrobić. Muszę to omówić na swój własny sposób, panie
Mason. Nalegam.
Mason raz jeszcze spojrzał na zegarek.
Dr Macon powiedział - Będę się streszczał. Współczesny lekarz, aby móc służyć
swoim pacjentom, musi wiedzieć coś o ich naturze emocjonalnej, coś o ich
pochodzeniu, coś o problemach, które ich dotykają - kryzysach
emocjonalnych,...
- Wiem to wszystko - powiedział Mason. - Opowiedz mi o pani Hardisty.
- Jak tylko się do mnie zgłosiła, zdałem sobie sprawę, że ma jakieś głęboko
zakorzenione zmartwienie, jakiś brak psychicznej harmonii. Podejrzewałem jej
stosunki rodzinne.
- I zadawałeś pytania?
- Nie od razu. Najpierw starałem się zdobyć jej zaufanie.
- Co potem?
- Wtedy ją przepytałem.
- Czego się pan dowiedział?
- To, panie Mason, jest poufne. Nie mogę zdradzać faktów uzyskanych od
pacjenta podczas stawiania diagnozy.
- Więc po co o nich wspominać?
- Ponieważ chcę, aby pan zdał sobie sprawę, że moja wiedza o Milicent Hardisty
jest o wiele pełniejsza niż pańska mogłaby być.
Mason rozsiadł się wygodnie w fotelu, zapalił papierosa.
- Ponieważ badał pan jej stan psychiczny w związku ze swoją diagnozą?
- Tak.
- Nie oszukuj się - rzekł Mason. - Prawnik tak samo wnika w umysły jak lekarz.
Co więcej, prawnik jest lepiej przygotowany i lepiej wyszkolony, aby to robić.
Prawdopodobnie tego nie przyznasz. Nie ma znaczenia, czy to zrobisz, czy nie,
tym bardziej, że nie miałem jeszcze okazji rozmawiać z Milicent Hardisty. Teraz
chcesz grać na zwłokę, stworzyć podstawy do zaimponowania mi i postawić się
w sytuacji, w której będziesz mógł powiedzieć mi to, co chcesz i ukryć to, czego
nie chcesz. Jeśli myślisz, że ci się to uda, mów śmiało. Zajmie to trochę więcej
czasu, ale kiedy skończymy, będziemy się lepiej rozumieć. Kontynuuj swoją
przygotowaną mowę, a kiedy skończysz, ja przeprowadzę małe rozpoznanie.
Dr Macon uśmiechnął się.
- Obawiam się, mecenasie, że nie docenia pan możliwości, jakimi dysponuje
wyszkolony lekarz. Znam Milicent Hardisty o wiele lepiej niż pan mógłby
kiedykolwiek mieć nadzieję poznać ją przez to, co wy, prawnicy, nazywacie
krzyżowym przesłuchaniem.
Mason oddał się przyjemności palenia papierosa i nie skomentował tego.
Profesjonalne usposobienie doktora Macona stopniowo się uwydatniało. Z
manierą lekarza, który mówi pacjentowi tylko to, co pacjent powinien wiedzieć
dla własnego dobra i zataja wszystko, co nie jest konieczne do zrozumienia
przez pacjenta, dr Macon powiedział - Milicent Hardisty stała się moją
pacjentką. Miała do mnie bezgraniczne zaufanie. Zwierzała mi się. Poznałem jej
najskrytsze tajemnice. Byłem w stanie zrobić dla niej coś dobrego. Mogę to
powiedzieć nie zdradzając żadnego zaufania. Zbyt wiele uwagi poświęcała
swojej karierze, poważnym sprawom życiowym. Ten nadmierny nacisk na pracę
pozostawił w niej sekretny głód bycia w centrum zainteresowania jakiejś
konkretnej osoby - nie platonicznej, ale seksualnej. Z tego powodu nie
kwestionowała, nawet w swoim własnym umyśle, motywów Jacka
Hardisty'ego, kiedy zawrócił jej w głowie w wirujących, żywiołowych zalotach.
Nawet gdyby kwestionowała jego motywy, wątpię, czy uświadomienie sobie
jego dwulicowości by ją powstrzymało. Była zbyt podekscytowana nowością,
jaką było to, że jakiś mężczyzna się do niej zalecał, czyniąc z zalotów nie
intelektualną rozrywkę, lecz gwałtowną aktywność emocjonalną. Jack Hardisty
był na tyle sprytny, że zdawał sobie z tego sprawę. Milicent ma bystry umysł. W
przeszłości próbowała przemawiać do ludzi na płaszczyźnie intelektualnej. Jack
Hardisty zdecydował, że sposobem na wywarcie na niej wrażenia jest
zawrócenie jej w głowie, wnieść żar i pasję do swoich zalotów. Udało mu się to
znakomicie.
Mason strzepnął popiół z końca swojego papierosa do popielniczki doktora
Macona, nic nie mówiąc.
- Powiem panu tyle, że po tym, jak Vincent Blane wprowadził Jacka
Hardisty'ego do biznesu, Hardisty odpłacił się swojemu dobroczyńcy,
defraudując pieniądze.
Dr Macon przerwał, dramatycznie. Mason tylko skinął głową. Dr Macon był
wyraźnie rozczarowany, że jego informacja nie była zaskoczeniem. Zmarszczył
brwi na chwilę, po czym powiedział - Ach tak, ojciec cię zatrudnił. Naturalnie,
powiedział ci o tym.
- Mów dalej - ponaglił Mason.
Dr Macon pomyślał przez chwilę, po czym zaczął mówić ponownie, tym razem z
większą pewnością. - Wiedziałem, że pani Hardisty zbliżała się do bardzo
wyraźnego kryzysu w swoim życiu. Wiedziałem, że od dłuższego czasu była
nieszczęśliwa. Trwała przy swoim, tylko po to, aby zachować pozory szczęścia, a
także, dlatego, że wahała się publicznie wyznać, że zainteresowanie Jacka
Hardisty'ego jej osobą miało charakter finansowy. Myślę, że doceni pan to
uczucie.
Mason nie skomentował tego.
- Wczoraj późnym popołudniem, kiedy nie pojawiła się w moim biurze, aby
dotrzymać umówionego terminu zabiegu, podjąłem kroki, aby upewnić się, że
wszystko z nią w porządku. W wyniku tych działań dowiedziałem się, że jej mąż
udał się do Kenvale, a stamtąd do górskiej chaty należącej do pana Blane'a.
Dowiedziałem się, że pani Hardisty poszła za nim. Obawiałem się, że pod
wpływem jakiegoś emocjonalnego zachwiania, pani Hardisty może doznać
wstrząsu nerwowego, który trwale osłabiłby jej stabilność nerwową i
emocjonalną.
- Co zrobiłeś? - Zapytał Mason.
- Zacząłem szukać pani Hardisty.
- O której godzinie?
- Wolałbym opowiedzieć to po swojemu, Panie Mason. Pańskie pytania mogą
pojawić się później. Wydaje mi się, że wspomniał pan, że chciałby pan
wysondować mój umysł - uśmiech doktora Macona był lodowaty.
- Tak jest - powiedział Mason - przepraszam. Ponieważ czasu jest mało,
pomyślałem, że mogę przyspieszyć sprawę. Ale jeśli chce pan przećwiczyć swoją
historię w trakcie jej wymyślania, aby mieć pewność, że jest odporna na
bomby, proszę bardzo.
Dr Macon powiedział - Nie zmyślam tej historii. Jakiekolwiek wahanie, które
możesz zauważyć, wynika z tego, że nie wiem dokładnie, ile mogę panu
bezpiecznie powiedzieć bez zdradzania poufnych informacji i...
- Mniejsza o to wszystko - przerwał Mason. – Opowiadaj dalej. Co się stało?
- Pojechałem w stronę chaty w poszukiwaniu pani Hardisty, to wszystko.
- Znalazłeś ją?
- Tak.
- Kontynuuj - powiedział Mason. - Opowiedz to po swojemu.
- Nie znalazłem pani Hardisty w chacie. Znalazłem ją w Kenvale. Jechała, jak
sądzę, za swoją niezamężną siostrą, która jechała w samochodzie przed nią.
Dr Macon przerwał na znaczną chwilę. Jego twarz wyrażała zadowolenie, a oczy
triumfowały.
- Wierzę, że to już wszystko... Znalazłem panią Hardisty w poważnym stanie
nerwowym i emocjonalnym. Zatrzymałem ją u siebie do około dziesiątej
wieczorem, dopóki jej nerwy nie zareagowały na leczenie. Potem odwiozłem ją
do Kenvale, zrobiłem jej zastrzyk tuż przed wejściem do domu i powiedziałem,
żeby natychmiast poszła do łóżka i spała do późna.
- To wszystko? - Zapytał Mason.
- To wystarczy, czyż nie? Wiem, że była ze mną aż do godziny dziesiątej.
Osobiście robiłem jej podskórne zastrzyki i wiem, że natychmiast po ich
przyjęciu zasnęła i spała przez prawie dwanaście godzin.
- Skończyłeś? - Zapytał Mason.
- Tak, sir. Skończyłem.
- W porządku - powiedział Mason. - Teraz sprawdzimy to.
- Proszę bardzo.
- Wierzę, że powiedziałeś, iż zdecydowałeś się wejść do domku, aby uratować
Milicent przed doświadczeniem, które zaburzyłoby jej nerwy i emocje.
- W znacznej mierze tak. Jak to zwykle bywa z laikami, zniekształciłeś medyczną
dokładność wyrażenia; ale zostawmy to.
- I znalazłeś Milicent w Kenvale?
- Tak.
- O której godzinie?
- Cóż... Niech pomyślę... Powinienem powiedzieć, że to było około… W takich
okolicznościach człowiek nie sięga po zegarek, nawet, jeśli adwokaci bardzo
lubią pytać o dokładny czas.
- Mniej więcej, o której godzinie?
- Och, to było gdzieś po szóstej… może około wpół do szóstej.
- Aż do siódmej?
- Nie sądzę, ale mogło tak być.
- I nie wcześniej niż o szóstej.
- Nie.
- I kiedy wyszedł pan z biura, szukając Milicent, wiedział pan, że była w chacie?
- Tak.
- Wspomniał pan, że poinformowano pana o tym z pewnych źródeł?
- Cóż, tak. Zdobyłem te informacje.
- Jak?
- Nie mogę powiedzieć nic na ten temat.
- Dlaczego?
- Byłoby to zdradzenie zaufania.
- Czyjego?
- To nieistotne.
- Pacjenta?
Dr Macon zastanowił się nad pytaniem. Mały błysk pojawił się w jego oku, a
potem zniknął.
- Tak. Informacja pochodziła od pacjentki.
- I zdawał pan sobie sprawę, że ponieważ pani Hardisty była w domku i
ponieważ Jack Hardisty był tam na górze, to wiązało się z pewnym elementem
niebezpieczeństwa.
- Co ma pan na myśli mówiąc o niebezpieczeństwie? Musi pan być bardziej
precyzyjny, mecenasie. Może pan mieć na myśli niebezpieczeństwo dla zdrowia
moich pacjentów, albo niebezpieczeństwo fizyczne, albo...
- Przebywanie w domku było niebezpieczne dla zdrowia pacjenta.
- Tak.
- W takim razie - powiedział Mason z uśmiechem - jak to się stało, że zaraz po
tym, jak znalazł ją pan w Kenvale, zamiast zabrać ją jak najdalej od chaty,
przywiózł ją pan z powrotem do niej?
Wargi doktora Macona zacisnęły się.
- Nie powiedziałem tego.
- Ja to mówię.
- Nie sądzę, żeby to był uczciwy wniosek z tego, co powiedziałem.
- To nie tylko uczciwy wniosek z tego, co powiedziałeś, ale zdecydowanie
wskazują na to ślady opon. Twój samochód był w tym miejscu.
- Nie zidentyfikowałeś moich śladów opon. Nawet nie widziałeś mojej maszyny.
Mason powiedział znużony - Przestań grać na zwłokę. Pojechałeś samochodem
do tej chaty? Zabrałeś czy nie Milicent do tego domku po tym jak znalazłeś ją w
Kenvale?
- Nie muszę odpowiadać na to pytanie.
- Nie musisz odpowiadać na żadne z moich pytań - powiedział Mason. - Ale te
pytania będą ci zadane przez policję.
- Jest duża szansa, że policja nawet do mnie nie przyjdzie.
- Mniej więcej jedna na milion.
- Nie zgadzam się z tobą.
- To nie ma żadnego znaczenia, czy się ze mną zgadzasz, czy nie. Zostaniesz
wezwany, by odpowiedzieć na to pytanie. Masz całkowitą rację mówiąc, że nie
mam uprawnień, aby zmusić cię do odpowiedzi. Czy to znaczy, że boisz się
odpowiedzieć na nie tu i teraz?
- Po prostu odmawiam odpowiedzi na to pytanie.
- Dlaczego? Bo odpowiedź może cię obciążyć?
- Nie podam ci żadnego powodu. Po prostu nie muszę odpowiadać na to
pytanie i odmawiam, to wszystko.
- Nie ma na to żadnych argumentów. Oczywiście, kiedy boisz się odpowiadać na
pytania, mogę wyciągnąć własne wnioski.
Doktor Macon nerwowo potarł podbródek.
- Zabrałem tam Milicent z pewnych powodów, związanych z jej zdrowiem. Była
to część kuracji, którą dla niej opracowałem. I myślę, że zgodzi się pan ze mną,
mecenasie, że w chwili, gdy to powiem, żadna władza na ziemi nie może mnie
zmusić do wyjawienia, czym było to leczenie lub dlaczego wiedziałem, że jest
ono wskazane.
- Nie sądzę, aby tajemnice zawodowe były aż tak szerokie - powiedział Mason -
ale na razie damy sobie spokój z odpowiedzią. Jest to oczywiście
uwarunkowane faktem, że jest pan jej lekarzem i że składa pan to oświadczenie
w tym charakterze.
- Z pewnością.
- Od jak dawna jest pan w niej zakochany? - Zapytał Mason.
Dr Macon wyraźnie się skrzywił, po czym powiedział, próbując odzyskać
panowanie nad sobą - Przypuszczam, że nie ma granic dla insynuacyjnych,
obraźliwych pytań…
- Jesteś w niej zakochany, czyż nie?
- To nie ma nic do rzeczy.
Mason powiedział cierpliwie - To bardzo istotne, doktorze. Opowiada pan
historię, która stawia pana w sytuacji, w której musi pan polegać na swojej
zawodowej nietykalności, aby nie odpowiadać na pytania. Innymi słowy, musi
pan wykazać, że to, co pan zrobił, zrobił, jako lekarz. Kiedy postać lekarza zlewa
się z postacią kochanka, nietykalność lekarza znika.
- To jest sprawa, którą zostawimy policji - powiedział z godnością dr Macon.
- W porządku - kontynuował Mason - wróćmy do pańskiej historii i moich
dociekań. Twierdzi pan, że dał pan pani Hardisty zastrzyk podskórny, który miał
ją uśpić.
-Tak.
- Jak szybko działa?
- W ciągu kilku minut.
- Dziesięć minut?
- Efekt byłby zauważalny w tym czasie, tak.
- Zasnęłaby w ciągu pół godziny?
- Zdecydowanie.
- Nie mogła udawać, że idzie do łóżka, a potem wstać, wziąć dobrą mocną
filiżankę kawy lub kapsułkę z kofeiną i...
- Zdecydowanie nie - przerwał dr Macon.
- I dał jej pan ten podskórny lek tuż przed wejściem do jej domu?
- Tak.
- Działając, jako jej lekarz?
- Tak, oczywiście.
- A nie, jako jej kochanek?
- Panie Mason, podziękuję panu...
Mason uciszył go podniesioną ręką.
- Nie musi pan odpowiadać na to pytanie, jeśli pan nie chce, doktorze. Proszę
się nie denerwować.
- To jest obraźliwe pytanie i odmawiam odpowiedzi na tej podstawie - i tylko na
tej podstawie.
- W porządku. Podał jej pan ten środek, gdy siedziała w samochodzie i zanim
weszła do domu.
- Tak.
- Od jak dawna pan praktykuje, doktorze?
- Ponad dwadzieścia lat.
- I czy kiedykolwiek w tym czasie podał pan jakiemuś innemu pacjentowi
zastrzyk w podobnych okolicznościach?
- Co ma pan na myśli?
- Gdyby działał pan, jako jej lekarz i wyłącznie w tym charakterze, naturalnie
wszedłby pan do domu z pacjentką. Kazałby jej pan przygotować się do snu.
Gdyby już się położyła, podałby jej pan podskórnie zastrzyk. Następnie
odczekałby pan kilka minut, aby upewnić się, że podskórny lek zadziałał, po
czym wyszedłby pan z domu, zostawiając instrukcje temu, kto był w domu, co
do opieki nad pacjentką.
Oczy doktora Macona unikały oczu prawnika.
- Ta sprawa z siedzeniem przed domem i podawaniem kobiecie leku
podskórnego, mówieniem jej, żeby weszła i położyła się spać, a następnie
odjechaniem, pachnie czymś podstępnym, czymś tajemniczym, czymś, co jest
wysoce nietypowe.
- W tych okolicznościach uznałem, że najlepiej będzie to zrobić w ten sposób.
Podjąłem taką decyzję, jako lekarz z powodu jej symptomów i odmawiam bycia
przesłuchiwanym w tej kwestii.
- Nie było żadnego powodu, dla którego nie był pan mile widziany w domu
pana Blane'a?
- Cóż... Nie sądzę, żeby pan Blane akceptował mnie, jako lekarza swojej córki.
- Dlaczego?
- Nie jestem pewien.
- To nie, dlatego, że miał jakieś wątpliwości, co do twoich kwalifikacji
zawodowych?
- Z pewnością nie.
- Więc to musiało być z powodu osobistych relacji, które były budowane.
- Wolę się w to nie wgłębiać.
- Widzę, że mógłby pan... No cóż, proszę bardzo, Doktorze. W twojej historii
jest wystarczająco dużo dziur, żebyś zaczął się pocić, a ja mogę wymyślić jeszcze
tuzin innych dróg ataku.
- Więc nie wierzy pan w moją historię?
- Jest niewiarygodna. Jest nieprzekonująca. Jest sprzeczna. Nie możesz jej
udowodnić. Nie potrafisz wyjaśnić, dlaczego zabrałeś ją do tej chaty, albo,
dlaczego dałeś jej ten zastrzyk w samochodzie.
- Nie muszę.
- Być może nie mnie, ale jeśli opowiadasz historię, aby chronić Milicent, to ona
musi się obronić.
-Dlaczego myślisz, że opowiadam to, aby chronić Milicent?
- Ponieważ jest to słuszne wnioskowanie, że spotkałeś Milicent; że wróciłeś z
nią do domku, bo wiedziałeś, że Hardisty tam jest; że ty i ona chcieliście złożyć
Hardisty'emu jakąś propozycję; że Hardisty został zabity kulą z pistoletu
Milicent, wystrzeloną przez ciebie albo przez Milicent; że potem wydobyłeś
kulę z ciała Hardisty'ego, aby nie można było jej przypisać do broni Milicent.
- Absurd!
- No to spróbujmy pod innym kątem. Milicent Hardisty poszła do domku.
Spotkała tam swojego męża. Pokłócili się. Oskarżyła go o wiele rzeczy i nalegała,
aby oddał jej pieniądze i zbywalne papiery wartościowe, które zabrał z banku.
On odmówił. Groziła mu bronią. Wywiązała się walka o pistolet. Jack Hardisty
został postrzelony, ale śmierć nie była natychmiastowa. Milicent, w szoku,
zaczęła biec drogą od chaty, ledwo wiedząc, co robi. Jej siostra, Adele, spotkała
ją na drodze. Milicent w panice ukryła gdzieś broń, albo ją wyrzuciła. Adele
widziała, gdzie to było... Jack Hardisty był ciężko ranny. Milicent i Adele
położyły go do łóżka. Potem zatelefonowały z gorączkowym apelem do ciebie.
Przyjechałeś do chaty, zbadałeś Hardisty'ego i stwierdziłeś, że nie żyje. Zmarł
między położeniem go do łóżka a twoim przybyciem. Następnie, wiedziony
miłością do Milicent, zaczął pan próbować wszystko naprawić, tak, aby
morderstwo zostało beznadziejnie zagmatwane. Zjechał pan samochodem
Hardisty'ego na pobocze. Usunąłeś śmiertelną kulę przy pomocy narzędzi
chirurgicznych i zadbałeś o to, by nigdy jej nie znaleziono. Adele mogła, ale nie
musiała brać udziału w całym przedsięwzięciu. Prawdopodobnie brała.
Zamierzał pan zaprzeczyć, że wiedział o tym, co się stało lub że miał pan z tym
jakikolwiek związek. Ale fakt, że wyśledziłem pana przez te opony
samochodowe, wywołał u pana potworny wstrząs... A teraz, doktorze,
posłuchajmy, co pan na to powie.
Dr Macon zmienił pozycję, ale nic nie powiedział. W tym momencie rozległo się
delikatne stukanie do drzwi. Kobieta, która wpuściła Masona, otworzyła drzwi i
powiedziała przepraszająco - Proszę wybaczyć, że przeszkadzam, doktorze, ale
pan Jameson i pan McNair chcą zadać panu kilka pytań.
Mason powiedział do doktora Macona - Oto i oni. Jameson jest zastępcą szeryfa
w Kenvale, a Thomas L. McNair jest zastępcą z biura prokuratora okręgowego.
Więc widzi pan, doktorze, nie miał pan tyle czasu, ile się panu wydawało...A
teraz coś panu powiem. Jeśli Milicent Hardisty wystrzeliła kulę, która zabiła jej
męża, czy to przypadkowo, czy w samoobronie, czy też, dlatego, że był po
prostu szczurem, którego trzeba było zabić, teraz jest czas, żeby pan to
powiedział, a ja dopilnuję, żeby dostała sprawiedliwą szansę. Ale jeśli próbujesz
to zatuszować; jeśli myślisz, że możesz zmierzyć się z prawem i wyjść na swoje,
to skończysz skazując ją za morderstwo pierwszego stopnia... Proszę mówić.
Dr Macon powiedział - Nie boję się prawa, panie Mason.
Prawnik przyjrzał mu się.
- To jest najgorsze w was, lekarzach. Wasze wykształcenie czyni was zbyt
samowystarczalnymi. Tylko, dlatego, że możecie doradzać pacjentom w
sprawie diety, myślicie, że wiecie, jak doradzać im we wszystkim. Prawnik nie
pomyślałby, że może wyciąć wyrostek robaczkowy. Ale bierzesz na siebie
wymyślanie obrony Milicent przed oskarżeniem o morderstwo, a ja uważam, że
to kiepska obrona.
Dr Macon powiedział ze spokojną, zawodową godnością - Nie mam nic do
dodania do historii, którą panu opowiedziałem, panie Mason, ani nic do
wycofania z niej. Wprowadź panów do środka, Mable.
- Chwileczkę - powiedział Mason. - Chwileczkę! Wejdź tu, Mable i zamknij
drzwi.
Zawahała się chwilę, a potem posłusznie weszła.
- Jeśli ci dwaj mnie tu znajdą, ukrzyżują cię. Sam fakt, że z tobą rozmawiam,
sprawi, że pomyślą, iż Milicent lub Adele przysłały mnie do ciebie. Czy jest
jakieś inne wyjście?
- Nie z tego pokoju. Gdzie oni czekają, Mable?
- W korytarzu… i nie sądzę, żeby chcieli czekać długo.
Mason powiedział - Powiedz im, że doktor jest zajęty pilnym pacjentem; że
przyjmie ich, jak tylko skończy opatrunki. - Potem zwrócił się do doktora
Macona. - Proszę zabandażować mi głowę, doktorze. Zostawić jedno oko,
żebym mógł widzieć i to wszystko. Włóż moje ramię w temblak, rozlej trochę
środków dezynfekujących i zgraj rzeczy w czasie tak, żeby mnie minęli na
korytarzu w drodze do ciebie.
Dr Macon skinął na gosposię i powiedział do Masona - Poluzuj krawat i rozchyl
koszulę.
Ręce lekarza poruszały się z szybką, zręczną wprawą. Owinął bandaż wokół
głowy Masona, umieścił jego lewą rękę na temblaku, rozerwał szeroką taśmę
klejącą na wąskie wstążki, umocował bandaż paskami taśmy i posypał środkiem
antyseptycznym.
Wszystko gotowe? - Zapytał Masona.
Głos Masona, dobiegający spod bandaża, brzmiał dziwnie stłumiony.
- Ok, doktorze. Ostrzegam cię po raz ostatni - nie próbuj nic ukrywać. Nie ujdzie
ci to na sucho.
Doktor Macon był wyraźnie pewny siebie.
- Potrafię sobie poradzić z tą sytuacją bardzo dobrze - powiedział. - Jedną z
rzeczy, których pan nie bierze pod uwagę, mecenasie, jest to, że lekarz jest
szkolony, aby zachować rozsądek w nagłych wypadkach.
Zanim Mason zdążył odpowiedzieć, doktor Macon otworzył drzwi małego
gabinetu i powiedział donośnym głosem - Wprowadź panów, Mable.
Mason, z kapeluszem w ręku, wyszedł z gabinetu, pochylając się lekko, aby
zamaskować swoją postać. Jameson i McNair minęli go po drodze, trzymając się
z boku, aby przypadkowo nie trącić ramienia Masona. Nawet na niego nie
spojrzeli. Za sobą Mason usłyszał, jak doktor Macon mówi - Dobry wieczór,
panowie, czym mogę służyć?
Gospodyni przytrzymała zewnętrzne drzwi otwarte przed Masonem.
- Dobranoc - mruknął prawnik.
Kobieta nie odpowiedziała i z oburzeniem zatrzasnęła drzwi, gdy tylko Mason
dotarł na ganek.
Rozdział 12
PAUL DRAKE czekał na Masona w holu hotelu Kenvale.
- Znaleźliśmy Adele Blane, Perry.
- Gdzie?
- Hotel San Venito, Los Angeles… To znaczy była tam. Znaleźliśmy ją i znowu
zgubiliśmy.
- Jak to możliwe?
- Zlokalizowanie było łatwe - powiedział Drake – to tylko kwestia czasu.
Przeszukaliśmy wszystkie garaże tutaj. Nic nie znaleźliśmy. Nie spodziewałem
się tego. Sprawdziliśmy wszystkie garaże w Roxbury i znaleźliśmy jej samochód
w Acme Garage. Acme Garage jest blisko zajezdni autobusowej. Sprawdziliśmy
czas, w którym samochód został odstawiony, a następnie zaczęliśmy sprawdzać
autobusy, które odjeżdżały w ciągu godziny od tego czasu. Odkryliśmy, że
kobieta, która odpowiadała opisowi Adele, pojechała do Los Angeles,
podróżując bez bagażu. Wysłałem do pracy agentów, którzy obstawili wszystkie
hotele w pobliżu dworca autobusowego w Los Angeles. Mieliśmy dobry opis i
działaliśmy w oparciu, że podróżuje bez bagażu. Mój agent w końcu znalazł ją w
tym małym hoteliku. Jest w odległości około czterech przecznic od zajezdni
autobusowej. Zameldowała się pod nazwiskiem Martha Stevens.
Mason zmarszczył brwi.
- To nazwisko jest znajome, to jest…
- Gospodyni - uzupełnił Drake.
- Zgadza się... Dlaczego Adele Blane miałaby się zameldować pod nazwiskiem
gosposi swojego ojca?
- Nie wiem - powiedział Drake. - Mogę ci powiedzieć jedną rzecz, Perry…
Martha Stevens nie jest zwykłą, starą gosposią. Ona naprawdę się stara,
zarówno w stosunku do Vincenta Blane'a jak i do dzieci. Nawiasem mówiąc,
daje Vincentowi Blane'owi jego zastrzyki podskórne.
- Jakie leki?
- Insulinę.
- Blane jest cukrzykiem?
- Uhm. Musi mieć zastrzyk z insuliny dwa razy dziennie. Może oczywiście sam je
robić, kiedy musi, ale o wiele wygodniej jest mieć kogoś innego do robienia
zastrzyków... Martha je robi.
- Jest pielęgniarką?
- Nie. Milicent jest, jak wiesz - lub była. Milicent musiała ją nauczyć, jak... Co
udało ci się odkryć?
Mason powiedział – Dolano oliwy do ognia.
- Jak to możliwe?
- Nazwisko na kartce, którą Della dała mi tuż przed wyjściem, było nazwiskiem
doktora Jeffersona Macona, który mieszka przy Roxbury.
Oczy Drake’a zwęziły się.
- Lekarz Milicent?
- Tak.
Drake pstryknął palcami z irytacją.
- Powinienem był o tym pomyśleć. Skąd wziąłeś ten trop, Perry?
- Ślady nowych opon przy domku.
- Oh, oh!
Mason powiedział - To jeden z tych spokojnych, kompetentnych lekarzy i
chirurgów. Od jakiegoś czasu jest zakochany w Milicent. Najwyraźniej wie
całkiem sporo o tym, co się dzieje... Dostał cynk, że Hardisty jest w chacie, a
Milicent jedzie na górę, więc wyruszył za Milicent, twierdzi, że spotkał ją na
obrzeżach Kenvale. Dowody potwierdzają tę część historii. Obawiam się, że
wrócił z Milicent do chaty. Najbardziej niepokoi mnie to, że musiała istnieć
notatka od Milicent do niego i jest tylko szansa, że ta notatka nie została
zniszczona.
- Co nasuwa ci myśl o notatce?- Zapytał Drake.
- Element czasu. Jeśli Milicent zatelefonowałaby do niego, że jedzie do chaty, dr
Macon rzuciłby wszystko i pognałby tam za nią, przybywając kilka minut po niej.
Z tego, co widzę, wynika, że Milicent musiała napisać list do doktora Macona.
Ktoś go dostarczył - może Martha Stevens... Gdzie jest Della?
- Na górze.
Mason podszedł do telefonu w pokoju, połączył się z Della Street i powiedział -
Właśnie wróciłem i wychodzę. Nie miałaś żadnych wieści od Adele Blane?
- Nie.
- Zostań w pobliżu. Jeśli zadzwoni, niech się ukryje, dopóki nie będę mógł się z
nią skontaktować. Jest jeszcze drugi aspekt tej sprawy. Nie wygląda to za
dobrze.
- Widziałeś się z lekarzem?
- Tak.
- Dobrze. Poczekam tutaj.
Mason odłożył słuchawkę i podszedł z powrotem do Drake'a.
- Jak to się stało, że twój człowiek ją zgubił, skoro już ją znalazł? - Zapytał.
- Adele?
- Tak.
Drake odpowiedział - To tylko jedna z takich sytuacji, Perry. Mój człowiek nie
sądzi, żeby była od niego sprytniejsza, ale być może była. Wyszła z hotelu,
ewidentnie szukając taksówki, chociaż nic na to nie wskazywało. On szedł
pięćdziesiąt, siedemdziesiąt pięć stóp za nią. Kierowała się w stronę postoju
taksówek. Kiedy przechodziła przez ulicę, podjechała taksówka, ona ją
zatrzymała, sygnalizacja się zmieniła i już ich nie było. Mój człowiek wskoczył na
siedzenie prywatnego samochodu, powiedział kierowcy, żeby jechał za
taksówką. Tak się złożyło, że kierowca nie widział tego w ten sposób. Zjechał na
krawężnik i zaczął się kłócić. Mój człowiek wyskoczył i próbował złapać inny
samochód, ale ten kierowca stwierdził, że to napad i dał znać na policję. Zanim
sprawa się wyjaśniła, nie było szans na znalezienie Adele Blane... Takie rzeczy
zdarzają się w tym biznesie... Oczywiście pilnujemy hotelu. Nie wymeldowała
się. Wróci.
Mason powiedział - Ta sprawa z nazwiskiem Marthy Stevens jest rzeczą, której
nie mogę zrozumieć. To mnie martwi.
- Chcesz znaleźć tę gosposię i potrząsnąć nią?
Mason przytaknął.
- Mój samochód stoi na zewnątrz. Jedźmy, Paul.
Rozdział 13
PERRY MASON zatrzymał swój samochód przed domem Blane'ów.
- Wygląda na pusty - powiedział Drake.
- Światła mogą być osłonięte - zauważył Mason, zaciągając ręczny hamulec
bezpieczeństwa. -Zaryzykujmy.
Weszli po odbijającym echem cemencie, wbiegli po schodach na ganek. Dźwięk
dzwonka do drzwi był grobowym echem odbijającym się we wnętrzu domu.
Mason i Drake wymienili spojrzenia. Zadzwonili jeszcze dwa razy, zanim się
poddali.
- Może to jej wolny wieczór - rzekł Drake.
- Uhm, porozmawiamy o niej z Vincentem Blane.
- Gdzie zamierzasz go znaleźć?
- Dziesięć do jednego, że jest spotkanie dyrektorów w banku w Roxbury, a
Blane siedzi tam przy stole dyrektorskim, bardzo uprzejmie i zręcznie
omawiając sposoby i środki oraz alibi.
- Chcesz się do niego dobrać? - Zapytał Drake.
- Czemu nie?
- Dobra. Chodźmy.
Kiedy jechali w tempie trzydziestu pięciu mil na godzinę, które wydawało się
równie niezręczne jak trójnożny chód kalekiego charta, Drake powiedział - Nie
mogę przeboleć, że Adele zameldowała się pod nazwiskiem Martha Stevens.
Dlaczego, do diabła, nie wymyśliła sobie innego nazwiska?
- Z dwóch powodów - odparł Mason.
- Jesteś o dwa przede mną. Ja nawet nie mogę wymyślić jednego.
- Jednym z nich jest to, że, gdyby coś się wydarzyło, Adele mogła ustalić z
Marthą Stevens, aby przysięgła, że to ona zajmowała ten pokój.
- To jest pomysł, ale nie podoba mi się to.
- Drugi - zauważył Mason - jest taki, że ktoś miał się spotkać z Marthą Stevens w
hotelu San Venito. Adele wiedziała o tym i postanowiła zastąpić Marthę
Stevens. Albo jest tylko zastępcą, aby trzymać wszystko w gotowości, dopóki
Martha nie będzie mogła tam dotrzeć.
Drake nerwowo przesunął się na siedzeniu.
- Teraz masz coś, Perry. To ostatnie brzmi jak najbardziej prawdopodobnie.
Założę się, że Martha Stevens jest właśnie w drodze do tego hotelu.
- Mam przeczucie, Paul, zadzwońmy do twojego biura w Roxbury. Wyślij kilku
agentów, żeby sprawdzili hotel i podaj im rysopis Marthy Stevens. Powiedz im,
żeby zostali w pobliżu i zobaczyli, co się wydarzy.
- Nadepnij na gaz. Trochę to potrwa, zanim ludzie wezmą się do roboty. W
dzisiejszych czasach nie można pozyskać dobrych agentów, prosząc o nich.
Wjeżdżając na obrzeża Roxbury, Mason powiedział - Skoro już o tym mowa,
możemy też przejechać obok domu Hardisty'ego. Chcę zobaczyć, jak to miejsce
wygląda... Wiesz, gdzie to jest?
- Mam adres - odpowiedział Drake, wyciągając z kieszeni notes. - Nie
obejrzałem go osobiście. Byłem zajęty innymi sprawami.
- Dobra. Poszukajmy tego miejsca. Jaki jest adres?
- 453 D Street.
Mason powiedział - Zobaczmy jak biegną ulice. Prawdopodobnie są albo
północne i południowe, albo wschodnie i zachodnie... Co to za ulica?
Drake wyciągnął szyję z samochodu i powiedział - Nie widzę. Napis jest tuż obok
latarni ulicznej.
- W schowku na rękawiczki jest latarka punktowa. Zwolnię, żebyś mógł spojrzeć
na następny.
Drake dał upust swoim uczuciom.
- Koszmar detektywa, te ozdobne latarnie z uchwytami na nazwy ulic. W nocy
nie da się odczytać tych napisów. Patrzysz na czarny obiekt, który rysuje się na
tle jasnego światła. Miasta kupowały te rzeczy przez ostatnie dwadzieścia pięć
lat. Co z tego, że reklamują się, jako przyjazne miasto, dziękują za wizytę i
proszą o ponowny przyjazd, skoro budzą złą sławę, przyklejając szyldy tam,
gdzie turyści ich nie widzą?
- Dlaczego nie pójdziesz do klubu na lunch i nie wygłosisz przemówienia?
- Pewnego dnia to zrobię. To będzie niezłe przemówienie!
- W międzyczasie spójrz na to - zauważył Mason zwalniając samochód.
Drake próbował osłonić oczy, wreszcie powiedział - To na nic. - Wziął latarkę
punktową, którą Mason wcisnął mu do ręki, skierował wiązkę światła na napis i
powiedział - To jest Jefferson Street.
- Dobrze. Skręcimy w prawo i zobaczymy, czy trafimy na ulice oznaczone
literami.
Następną ulicą była A Street. Mason przejechał szybko przez ulice B i C do D i
skręcił w lewo. Drake z pomocą latarki Masona, zaczął rozpoznawać numery.
- To jest przecznica sześćset, dwie przecznice dalej. Mniej więcej w połowie
bloku po prawej stronie... Dobra, Perry, teraz spokojnie...To wygląda na to
miejsce przed nami. W oknach są światła.
Mason zwolnił samochód do niecałych 15 mil na godzinę, przejechał obok
oświetlonego domu i skręcił za róg w prawo.
- Okrążasz blok? - Zapytał Drake.
- Tak. Chcę się temu jeszcze przyjrzeć. Co o tym sądzisz, Paul?
- Niech mnie diabli, jeśli wiem. Światła są włączone, a rolety podniesione.
Możesz spojrzeć prosto do środka, ale nie wydaje się, żeby były tam
jakiekolwiek oznaki życia.
Mason utrzymywał samochód w tempie piętnastu mil na godzinę, okrążając
blok.
- To może być pułapka, Paul.
- Jeśli nikogo nie ma w domu, nie rozglądajmy się po okolicy.
- Z drugiej strony - zauważył Mason - może jest tam Adele Blane. To nie może
być Milicent Hardisty; to nie może być Jack Hardisty... No dobrze, chodźmy
zobaczyć.
- Obiecaj mi, że nie wejdziesz - błagał Drake. - Jeśli nikogo tam nie ma, a światła
są włączone i być może drzwi odblokowane, nie wkładajmy szyi w stryczek.
-Zobaczymy jak to wygląda.
Skręcili za róg z powrotem w D Street.
Mason wrzucił na luz i podjechał do krawężnika. Wyłączył silnik i światła, przez
chwilę obaj mężczyźni siedzieli w samochodzie, patrząc na dom.
- Drzwi wejściowe są otwarte - powiedział Mason. - Można dostrzec światło
wokół ścian.
- Uhm.
- Oczywiście, Paul, możliwe, że Vincent Blane właśnie wpadł. On może mieć
klucz.
- Mówię ci, Perry, to jest jakaś pułapka.
- Cóż, chodźmy na ganek.
- Obiecujesz, że nie wejdziesz?
- Dlaczego tak mnie powstrzymujesz, Paul?
- Bo oskarżyliby cię, że próbujesz znaleźć dowody i planujesz je ukryć. W końcu,
Perry, gramy w to wszystko całkiem po omacku.
- Powiem, że tak jest - zgodził się Mason, gdy wchodzili po schodach na ganek.
- Drzwi wejściowe są otwarte - powiedział Mason, przyciskając kciuk do
przycisku dzwonka.
Z wnętrza domu dobiegł szarpiący dźwięk dzwonka, ale nie było żadnych innych
oznak życia lub ruchu. Drake, zaglądając przez frontowe okno, powiedział nagle
- Och, Perry! Rzuć tu okiem, dobrze?
Mason przesunął się w jego stronę. Przez otwarte okno widać było masywne,
antyczne, mahoniowe biurko. Pochyłe drzwiczki opadały w dół, tworząc pulpit
do pisania, z tyłu zaś znajdował się szereg szufladek. Odłamany zamek w biurku
opowiadał swoją własną historię. Papiery, porozrzucane po podłodze, zostały
najwyraźniej wyciągnięte z szufladek, pospiesznie rozłożone, przeczytane i
rzucone w chaos zamieszania.
Drake powiedział - To załatwia sprawę, Perry. Uciekajmy, póki czas.
Mason zawahał się chwilę, stojąc przed oknem, po czym z wyraźną niechęcią
powiedział - Chyba to jedyne rozsądne wyjście. Jeśli zawiadomimy policję,
zawsze będą podejrzewać, że to my zrobiliśmy, a potem zawiadomiliśmy ich po
tym, jak znaleźliśmy i ukryliśmy to, co chcieliśmy.
Drake odwrócił się i ruszył niecierpliwie w stronę schodów na ganek. Mason
zatrzymał się na tyle długo, by pchnąć drzwi wejściowe.
- Nie rób tego, Perry - błagał Drake.
- Poczekaj chwilę, Paul. Coś tu jest nie tak. Za drzwiami jest coś, co blokuje
drzwi. To człowiek! Widzę jego stopy!
Drake, stojąc na skraju ganku, powiedział - W porządku, Perry, nic nie możemy
zrobić. Jeśli musisz, zadzwoń na policję. Po prostu nie będziemy podawać
naszych nazwisk, kiedy zadzwonimy, to wszystko. Niech przyjadą i zobaczą, o co
w tym wszystkim chodzi.
Mason zawahał się przez chwilę, po czym przecisnął się do pokoju.
Drake powiedział z gniewnym sarkazmem - Jasne, śmiało! Nadstawiaj karku!
Zostaw kilka odcisków palców! Nie jesteś już teraz w wystarczająco złym
położeniu. Nie zaszkodzi ci odkryć jeszcze kilka trupów, a kiedy będę starał się o
odnowienie licencji, kolejny czarny ślad mniej lub bardziej nie zrobi mi różnicy.
Mason powiedział - Może jest coś, co możemy zrobić, Paul - zerknął na ciało za
drzwiami. Mężczyzna, który leżał na podłodze, był gdzieś po pięćdziesiątce. Był
to szczupły osobnik o wysokich kościach policzkowych, długich, wyrazistych
ustach, dużych dłoniach i długich ramionach. Jego powolny, gardłowy oddech
był wyraźnie słyszalny, gdy tylko Mason wszedł do pokoju.
- Och, Paul, spójrz. On nie jest martwy, tylko znokautowany... Nie widzę
żadnych śladów rany postrzałowej - poczekaj chwilę, tu jest pistolet.
Mason pochylił się nad bronią.
- 38-ka z krótką lufą - powiedział. - Czuć zapach dymu prochowego. Wygląda na
to, że może z niej strzelano... Ale nadal nie widzę żadnych ran postrzałowych.
- Na miłość boską, Perry, wyjdź stamtąd. Zadzwonimy na policję i pozwolimy im
się z tym uporać.
Mason, całkowicie pochłonięty próbą wywnioskowania, co się stało, powiedział
- Ten ptaszek ma na pasku skórzaną kaburę. Wygląda na to, że to była jego
broń. Być może to on strzelał, a potem może został zaatakowany...Tak, tu jest
siniak na lewej skroni, Paul. Wygląda na to, że mógł to zrobić przy użyciu pałki
albo...
Zabrzmiała syrena z tą osobliwą, pulsującą sekwencją niskich dźwięków, która
pojawia się przed i po wysokim krzyku. Krwistoczerwony reflektor oświetlił
Paula Drake'a na ganku, omiótł go, by rzucić czerwonawe światło przez
półotwarte drzwi frontowe.
Drake powiedział z czymś, co było niemal jękiem - Powinienem był to
przewidzieć!
Głos z zewnątrz wyszczekał surowy rozkaz.
- Wyjdź stamtąd! Ręce do góry!
Rozległy się kroki. Głos Paula Drake'a uniósł się w szybkich wyjaśnieniach.
Mason przesunął się wokół stóp mężczyzny, by pojawić się przy półotwartych
drzwiach frontowych. Dwóch mężczyzn, najwyraźniej miejscowych
funkcjonariuszy, niosących pistolety i pięcioogniskowe latarki, próbowało ukryć
zdenerwowanie za surowym wyglądem zewnętrznym.
- Co tu się wyrabia? - Zapytał jeden z nich.
Mason odpowiedział - Jestem Perry Mason, prawnik. Milicent Hardisty jest
moją klientką. Zatrzymałem się, żeby sprawdzić, czy jest w domu. Zobaczyliśmy
światła i weszliśmy na ganek. Gdy tylko zajrzałem do domu, zobaczyłem, że coś
jest nie tak.
Drugi mężczyzna powiedział cicho - W porządku, to Mason. Widziałem go już
wcześniej.
- Jak długo tu jesteś? - Zapytał pierwszy oficer.
- Tylko kilka sekund - odpowiedział Mason. - Wystarczająco długo, aby zajrzeć
do środka. Właśnie chcieliśmy zatelefonować na policję.
- Ach tak? Ten facet schodził z ganku, kiedy zauważyliśmy go w świetle.
- Oczywiście.
- Tu jest telefon, prawda?
Mason powiedział pogardliwie - Gdybyśmy go użyli, wyrzuciłbyś nas za
zacieranie odcisków palców.
- Co się stało? - Zapytał oficer.
- Nie wiem. Wygląda na to, że mężczyzna w środku został postrzelony. Na
podłodze leży pistolet.
- Twój pistolet?
- Z pewnością nie.
- Strzelałeś?
- Oczywiście, że nie.
- Słyszałeś jakieś strzały?
- Nie. Nie jestem pewien, czy jakieś padły.
- Ktoś zadzwonił do centrali - powiedział oficer - powiedział, że w domu
Hardisty'ego padł strzał i wygląda to na morderstwo.
- Kiedy to było? - Zapytał Mason.
- Siedem lub osiem minut temu.
Mason cofnął się przez na wpół otwarte drzwi.
- Nie widzę żadnych śladów rany postrzałowej – powiedział - ale jest siniak na
lewej skroni.
Dwaj oficerowie wprowadzili Drake'a przez drzwi, a następnie spojrzeli w dół na
nieprzytomną postać.
- Kurcze, to George Crane - powiedział jeden z mężczyzn.
- Lepiej zabierzmy go z tej podłogi - powiedział Mason - i zobaczmy, co można
dla niego zrobić. Kim jest George Crane?
- Patrol handlowy, zastępca posterunkowego. Dobry człowiek, dorabia trochę
na boku.
Mason powiedział - Możemy go przenieść na kanapę.
- Dobrze. Zróbmy to... Chwileczkę. Kim jest ten człowiek z tobą?
- Paul Drake, szef Agencji Detektywistycznej Drake'a.
- Najpierw przyjrzymy się jego referencjom - powiedział oficer.
Drake wyciągnął z kieszeni skórzany portfel i podał go. Mężczyźni otworzyli go,
po kolei obracali celofanowe przegródki, przyglądając się kartom. Przywódca
powiedział - Chyba wszystko w porządku - i oddał portfel Drake'owi. Odłożyli
broń, przypięli latarki do pasków, po czym pochylili się nad nieprzytomnym
mężczyzną leżącym na podłodze. Mason i Drake pomogli im przenieść go na
kanapę. Niemal natychmiast powieki zatrzepotały, zmieniło się tempo oddechu,
zadrgały mięśnie ramienia. Mason powiedział - Wygląda na to, że się ocknął.
Znajdź łazienkę, Paul; przynieś ręczniki zamoczone w zimnej wodzie i...
- Chwileczkę - powiedział oficer dowodzący. - Wy chłopcy zostajecie tutaj ze
mną, obaj. Frank, weź ten mokry ręcznik.
Oficer rozejrzał się, znalazł łazienkę. Usłyszeli dźwięk bieżącej wody, a potem
wrócił z zimnymi ręcznikami. George Crane otworzył oczy, spojrzał zamroczony,
po czym nagle podniósł się do pozycji siedzącej i zaczął machać rękami.
Oficerowie powiedzieli - Spokojnie, George. Spokojnie. Nic ci nie jest.
W oczach mężczyzny pojawiło się zrozumienie.
- Nic ci nie jest - powtórzył uspokajająco oficer.
- Gdzie ona jest? - Zapytał George Crane.
- Kto?
- Kobieta, która mnie uderzyła.
- Kobieta?
- Tak.
Oficer spojrzał pytająco na Masona, który potrząsnął głową.
Oficer zwrócił się z powrotem do Crane'a.
- Nie było żadnej kobiety, George. Nie, kiedy tu dotarliśmy. Co się stało?
Crane podniósł rękę do swojej obolałej głowy, ściągnął mokry ręcznik, pomacał
badającymi palcami wzdłuż linii siniaka na skroni i powiedział - Zastępcy szeryfa
zostawili mnie na straży, dopóki nie zdobędą klucza do tego biurka, albo nakazu
rewizji.
- Kto ma klucz? - Zapytał Mason.
- Pani Hardisty, jak sądzę, ale pan Blane powiedział, że jej siostra też może mieć
klucz.
- Co się stało? - Zapytał oficer.
Crane przycisnął ręcznik do swojej posiniaczonej głowy i powiedział -
Wyszedłem z ukrycia. Pomyślałem, że ktoś może kręcić się po okolicy, a ja
mógłbym zrobić coś dobrego dla siebie, łapiąc go na gorącym uczynku. Nic się
nie działo. Siedziałem na ganku i nagle zorientowałem się, że ktoś jest w
środku. Zerknąłem ostrożnie przez okno. Zobaczyłem kobietę stojącą przed
biurkiem z małą latarką przeglądającą rzeczy w szufladach. Drzwi wejściowe
były zamknięte. Pomyślałem, że musiała wejść tylnymi drzwiami. Gdybym
próbował wejść od frontu, zgasiłaby latarkę i uciekła, więc zakradłem się po
cichu do tylnych drzwi... Oczywiście, tylne drzwi były otwarte. Zacząłem się
skradać przez dom, kierując się do przodu. Musiałem podnieść rękę. Pierwsze,
co zauważyłem, to, że była tuż przede mną. Miałem pistolet w prawej ręce.
Próbowałem złapać ją lewą, a ona uderzyła mnie w prawe ramię pałką. Miałem
pistolet do połowy podniesiony, kiedy uderzyła. Szarpnięcie, które towarzyszyło
uderzeniu, spowodowało pociągnięcie za spust pistoletu… i to wszystko, co
pamiętam.
- Postrzeliłeś ją?
- Nie wiem... Nie sądzę. Nie celowałem, po prostu miałem broń w połowie
podniesioną.
- Dlaczego nie użyłeś swojej latarki?
- Mówię ci, że chciałem ją złapać na gorącym uczynku. Myślałem, że nadal jest
w pokoju. Przemykałem się, nie robiąc hałasu.
Oficer powiedział - Problem z tobą, George, jest taki, że jesteś na wpół głuchy.
Myślałeś, że nie robisz hałasu, ale...
- Wystarczy! Nie muszę przyjmować od pana żadnej krytyki! - George Crane
przerwał gniewnie. - Nie jesteś taki mądry. A co z tym, jak ścigałeś dwóch
włamywaczy w sklepie z narzędziami i...
Oficer przerwał pośpiesznie - Nie denerwuj się, George. Nikt cię nie krytykuje.
Próbowaliśmy tylko dowiedzieć się, co się stało. O której godzinie to było?
- Nie wiem, dokładnie. Chyba około dziewiątej. Która godzina jest teraz?
- Jakieś piętnaście czy dwadzieścia minut po dziewiątej.
- Więc było to około dziewiątej.
- Ktoś zadzwonił, że słyszał strzał. Nie zostawił nazwiska. Nie wiesz, kto to był?
Crane powiedział z irytacją - Od czasu, gdy byłem w połowie drogi przez dom,
nic nie wiem.
- Byłeś przy drzwiach wejściowych, kiedy cię znaleźliśmy - powiedział Mason. -
Czy wiesz, jak się tam znalazłeś?
Crane spojrzał na niego podejrzliwie.
- Kim jesteście?
- To my cię znaleźliśmy - powiedział Mason, uśmiechając się.
- Prawnik Milicent Hardisty - wyjaśnił oficer.
Natychmiastowa podejrzliwość pojawiła się w oczach Crane'a.
- Co tu robiliście?
- Dzwoniliśmy, żeby sprawdzić, czy pani Hardisty jest w domu.
Crane zaczął coś mówić, po czym najwyraźniej zmienił zdanie, zerkając znacząco
na oficerów.
Oficer prowadzący powiedział - To chyba wszystko. Wiemy, gdzie możemy was
znaleźć, jeśli będziemy was potrzebować... George, czy możesz opisać tę
kobietę?
George Crane powiedział stanowczo - Nie, dopóki oni tu są.
Oficer uśmiechnął się.
- Myślę, że ma rację, chłopcy.
Drake nie potrzebował drugiego zaproszenia.
- Chodź, Perry.
Wyszli z domu, przeszli przez frontowy ganek i zeszli do miejsca, gdzie Mason
zostawił zaparkowany samochód. Drake powiedział z powagą - Masz ochotę
uciec, zanim zaczną strzelać? Założę się, że złapią nas zanim dotrzemy do
samochodu.
Mason roześmiał się i powiedział - Wszystko z nami w porządku, Paul. Coś
innego mnie niepokoi.
- Co?
- Chciałbym wiedzieć, czy samochód Adele Blane nadal stoi w Acme Garage.
Drake powiedział - Wkrótce możemy się tego dowiedzieć. Ten garaż jest tylko
jedną przecznicę od głównej ulicy. Mój człowiek mówi, że nie można go
przegapić.
Mason, uruchamiając silnik, powiedział - Jestem podejrzliwy do rzeczy, których
nie można przegapić…Ciekawe, kto dzwonił w sprawie tego strzału z
rewolweru.
- Nie wiem i nie przypuszczam, żeby udzielili nam jakichkolwiek informacji w
przypadku, gdyby się dowiedzieli... Na następnym rogu skręć w lewo, Perry, a
potem w prawo.
Mason zatrzymał swój samochód przed Acme Garage.
Drake powiedział - Lepiej pozwól mi wejść, Perry. We dwóch sprawimy, że
stanie się podejrzliwy. Jest sposób na załatwianie takich spraw.
Drake wszedł do garażu, nie było go przez około pięć minut. Wrócił, otworzył
drzwi samochodu Masona, wsunął się obok prawnika i opadł na siedzenie.
- I co? - Zapytał Mason.
Drake odpowiedział - Adele Blane wyprowadziła swój samochód dokładnie
czterdzieści pięć minut temu.
Mason wrzucił bieg. Drake, opadając z rezygnacją na oparcie fotela, powiedział
- Jedna rzecz o facecie, który pracuje nad twoimi sprawami, Perry, on nigdy się
nie nudzi... Dokąd teraz jedziemy?
Mason, wrzucając szybko biegi, powiedział - Tym razem spróbuję zdobyć
informacje, zanim zrobi to policja.
- Od Adele? - Zapytał Drake.
- Od Adele - powiedział Mason, wciskając pedał gazu.
Rozdział 14
Górską chatę otaczała kompletna cisza. Jednostajny syk benzynowej latarni był
jedynym dźwiękiem, który docierał do uszu Harleya Raymanda. W drzewach nie
było wiatru. Powietrze było zimne i nieruchome, z tym zapierającym dech w
piersiach chłodem, który poleruje gwiazdy do błyszczącego blasku. Coś
zamigotało. Zwykła smuga światła, która świeciła między drzewami, a potem
zniknęła. Harley czekał, napięty, obserwując. Zobaczył światło ponownie. Tym
razem było mocniejsze, na tyle mocne, że mógł dostrzec cienie rzucane na
sosnę. Wiedział już, że ktoś skrada się przez las, używając latarki tylko w
krótkich odstępach czasu. Harley skrył się w cieniu i czekał. Po jakichś trzech
minutach zobaczył dwie postacie wychodzące na otwartą przestrzeń. Przez
chwilę były one sylwetkami na tle snopu światła błyskającego na tle białej
granitowej skały. Potem światło latarki zgasło i nastała ciemność. Harleyowi
wydawało się, że słyszy słaby szmer ostrożnych szeptów. Bezszelestnie opuścił
ganek. Poruszając się powoli, z zachowaniem nocnego chodu, którego nauczył
się w ramach szkolenia wojskowego, zbliżył się do skały. Latarka znów się
zaświeciła, osłonięta przez zaciśnięte dłonie, rzucając plamę światła na ziemię
niemal dokładnie w tym samym miejscu, w którym odkrył zegar. Był na tyle,
blisko, że usłyszał szept.
- To jest to miejsce.
W tym szepcie było coś niejasno znajomego. To był głos kobiety. Ręce skrobały
po ziemi. Harley przyjrzał się tym dłoniom. Długie, zwężające się palce, smukłe,
zgrabne dłonie i nadgarstki...
- Adele! - Wykrzyknął.
Latarka zgasła. Rozległ się mały krzyk, potem nerwowy, niemal histeryczny
śmiech i Adele Blane powiedziała - Harley! Przestraszyłeś mnie swoim
dziesięcioletnim wzrostem... Jesteś sam?
- Tak. Kto jest z tobą?
- Myrna Payson... Harley, co się stało z zegarem?
- Nie wiem. Nie mogliśmy go znaleźć. Nie ma go tam.
- Szukaliście go?
- Tak... Jak się tu dostałyście? Dlaczego nie przyszłaś do chaty?
- Pojechałam do Myrny. Pojechałyśmy w dół do pierwszego zakrętu,
zostawiłyśmy tam samochód i poszłyśmy na skróty. Jest szlak nad granią, tylko
około pół mili dobrego marszu... Ukrywam się... Ale gdyby ktoś zaoferował mi
gorący napój, z pewnością mogłabym go wypić.
- Mam herbatę, kawę i czekoladę - zaproponował Harley. - Dlaczego Myrna
Payson nic nie mówi?
Myrna odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.
- Co chcesz, żebym powiedziała? Jeśli chodzi o gorący napój, powiem tak.
- Chodźmy na górę do domku - zasugerowała Adele. - Będziesz musiał zaciągnąć
zasłony, Harley. Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział, gdzie jestem.
- Dlaczego?
- To długa historia. Nie mogę ci jej teraz opowiedzieć. Harley, musimy po prostu
znaleźć miejsce, gdzie Jack ukrył te rzeczy, które ukradł. To jest gdzieś tutaj. To,
dlatego przyszedł tu z tą łopatą... A ja ciągle myślę, że zegar ma z tym coś
wspólnego.
- Cóż, chodźmy do chaty i przedyskutujmy to. Nie ma sensu szukać w nocy.
- Przypuszczam, że nie. Myślałam, że ten zegar będzie tutaj, a ja mogłabym coś
z tego wywnioskować. Mówiłam o tym Myrnie. Ona uważała, że to najlepsza
wskazówka ze wszystkich.
- To jedna z pierwszych rzeczy, których szukali.
- Powiedziałeś im o tym?
- Tak.
- I nie znaleźli go?
- Nie tylko, nie mogli też znaleźć żadnych śladów, że cokolwiek było tam
kiedykolwiek zakopane.
- Nie byłam pewna, czy nadal tu jesteś - powiedziała Adele. - To, dlatego tak się
skradałam. Nie ma nikogo innego w domku, Harley?
- Nie.
- Nikt nie może wiedzieć, że tu jestem. Rozumiesz? Ani jedna samotna dusza.
- Mnie to odpowiada.
Weszli do oświetlonej chaty. Myrna Payson szczerze obrzuciła Harleya
wzrokiem, uśmiechnęła się i powiedziała - Witaj, sąsiedzie. Pamiętasz mnie?
Jestem kowbojką, która ma ranczo na płaskowyżu. Wszyscy hodowcy uważają,
że jestem bankrutem, bo jestem "głupią kobietą", a kiedy jadę do miasta,
kobiety patrzą na mnie pytająco, bo żyję sama, gotując dla trzech kowbojów. Z
jednej strony jestem głupcem, a z drugiej - upadłą kobietą. Wybór należy do
ciebie.
- I cholernie lojalny przyjaciel - wtrąciła Adele.
Myrna Payson usadowiła się na krześle, wysunęła buty do jazdy konnej na
wysokim obcasie, wyłowiła z kieszeni koszuli płócienny woreczek z tytoniem
papierosowym i zaczęła skręcać papierosa.
- Adele nie przyzna się do tego, ale myślę, że jest poszukiwana przez policję, a
ukrywanie jej uczyni ze mnie prawdziwego, pewnego przestępcę.
Adele powiedziała - Nie żartuj sobie z tego, Myrna. To poważna sprawa.
- Nie żartuję - odparła Myrna, rozsypując grzechoczące ziarenka tytoniu na
brązowy papier.
- Mam tu trochę papierosów - powiedział Harley, sięgając po paczkę
papierosów.
- Wezmę jednego - powiedziała Adele. - Myrna nie weźmie.
Myrna powiedziała - Upuść jednego z tych maszynowych, a wznieci ogień, ale
nigdy nie widziałam pożaru wznieconego przez skręconego papierosa. Co
więcej, możesz nosić w worku tyle tytoniu, że wystarczy ci naprawdę na długo...
Wygląda na to, że zgubiliśmy zegar. Co dalej, Adele?
- Nie wiem - przyznała Adele.
- Czy dopiero, co podjechałaś? - Harley zapytał Adele.
- Zostawiłam swój samochód w Roxbury. Wyprowadziłam go z garażu jakąś
godzinę temu i pojechałam na ranczo Myrny. Nie było jej. Siedziałam, tracąc
czas, czekając na jej powrót.
- Pojechałam do miasta po prowiant - wyjaśniła Myrna. - Wróciłam około pół
godziny temu i znalazłam Adele obozującą na moim progu. Chciała mieć
wsparcie, podczas poszukiwania zegara.
Adele roześmiała się nerwowo i powiedziała - Nie tylko wsparcie, ale i świadka.
W przeciwnym razie ktoś mógłby pomyśleć, że sama podłożyłam zegar.
Myrna powiedziała praktycznie - Mogłaś to zrobić dziesięć razy, gdy byłam w
mieście.
- Myrna! O czym ty mówisz?
Myrna potarła zapałkę o podeszwę swojego buta.
- Nie złość się, kochana. Ja tylko mówiłam w sposób, w jaki zrobiłaby to policja.
- Nie lubię policji - powiedziała Adele.
- Nie winię cię - powiedziała Myrna przez chmurę dymu. - Ja sama ich nie lubię.
Nie, jako instytucję.
- Są zbyt wścibscy. Ja…
Przerwała gwałtownie, gdy do ich uszu dobiegł dźwięk klaksonu
samochodowego. Chwilę później usłyszeli warkot silnika.
Adele powiedziała - Nie mogą mnie tu zastać, Harley.
- Dlaczego?
- Nie mogę ci powiedzieć. Po prostu nie mogę być teraz przesłuchiwana.
Ukrywam się. Ty i Myrna będziecie jedynymi osobami, które to wiedzą. Jeśli
ktoś tu przyjdzie, nie może mnie znaleźć.
- A co z panią Payson? - Zapytał Harley.
- Nie możemy dobrze obie się schować - powiedziała Adele – i… to nie będzie
dobrze wyglądać dla niej, żeby była tutaj z tobą… Która jest godzina, Harley?
- Około dziesiątej trzydzieści.
- Dobry Boże! - Powiedziała Adele.
Myrna Payson zaciągnęła się głęboko dymem, wydychając go powoli. Jej słowa
leniwie przebijały się przez dym.
- Wszystko w porządku, Adele. I tak nie mam już żadnej reputacji. Idź i schowaj
się. Nadchodzą.
Usłyszeli kroki na ganku. Głos Rodney'a Beatona zawołał - Witaj, domku.
Jeszcze nie śpisz?
Adele przemknęła bezszelestnie przez korytarz do sypialni.
Harley powiedział uspokajająco do Myrny Payson - Nie będę musiał go
zapraszać...
- Nonsens - powiedziała. - Wpadłam z wizytą. Po prostu rozmawiamy, to
wszystko. Zaproś go do środka, jeśli o mnie chodzi.
Harley podszedł do drzwi wejściowych, otworzył je, powiedział - Wejdź, Beaton,
i...
Przerwał, gdy zobaczył, że Rodney Beaton nie jest sam. Była z nim Lola Strague.
Harley odzyskał mowę i powiedział uprzejmie - Witam, panno Strague. Proszę
wejść. Pani Payson i ja mieliśmy się poznać. Nie było mnie tak długo, że prawie
nie znam już kraju.
Myrna Payson powiedziała swobodnie - Witaj, Lola. Witaj, Rod. Próbowałam
namówić Harleya, żeby opowiedział mi o wojnie. Nie chce nic powiedzieć.
Harley zauważył napięcie między dwiema kobietami, widział, jak Lola Strague
zamyka się za murem czujnej wrogości. Myrna Payson natomiast wydawała się
całkowicie swobodna, całkowicie rozluźniona, ale mimo to sprawiała wrażenie,
że ma się na baczności. Rodney Beaton był zakłopotany, ale Harley nie potrafił
powiedzieć, czy dlatego, że zastał Myrnę Payson odwiedzającą chatę o takiej
porze, czy też, dlatego, że nie zależało mu na tym, aby Myrna wiedziała, że był z
Lolą Strague.
- Czy…coś się stało? - Harley zapytał nieco niezręcznie.
Rodney Beaton odzyskał panowanie nad sobą i roześmiał się,
- Na niebiosa, nie! Zapomniałem, że nie zdajesz sobie sprawy z moich nocnych
zwyczajów. Byliśmy na spacerze i doglądaliśmy kamer.
- Jakiś sukces? - Zapytał Harley.
Lola Strague przyjęła krzesło, które Harley dla niej przygotował, ale siedziała
sztywno wyprostowana. Beaton rozłożył się wygodnie i nieformalnie.
Myrna Payson nadal siedziała z nogami wyciągniętymi przed siebie. Leżała
swobodnie na krześle, dobrze się bawiąc, jeśli chodzi o pozory.
Beaton powiedział - Mam trzy negatywy do wywołania.
- Wiesz, jakie masz zwierzęta? - Zapytał Harley.
- Nie, nie wiem. Kiedyś szukałem śladów, ale teraz odkryłem, że o wiele
przyjemniej jest po prostu wywoływać negatywy.
- Masz więcej niż jeden aparat?
- O tak. Mam pół tuzina porozrzucanych po okolicy.
- Czy nie odstraszasz zwierzyny, kiedy robisz obchód?
- Już nie - powiedział Beaton. - Mam teraz nowy system. Chodzę po okolicy i
ustawiam kamery po zapadnięciu zmroku. Potem wspinam się na szczyt, gdzie
mam dobrą obserwację, siadam i czekam. Kiedy jedna z tych żarówek błyska,
robi niezłą flarę, oświetlając całkiem spory obszar. Mogę oczywiście stwierdzić,
który to aparat. Notuję lokalizację aparatu i czas, w którym lampa błyskowa się
wyłączyła. Po odczekaniu dwóch lub trzech godzin, idę dookoła i wyciągam
klisze, ustawiam aparaty, idę do mojej chaty i wywołuję je.
- I zostawiasz ustawione aparaty?
- Tak, zostawiam je do rana.
- To, dlaczego oglądasz je wieczorem, nie rozumiem.
- Mogę wyjąć pierwszą partię klisz i przeładować aparaty, które zostały
uruchomione przed północą... Zwykle najlepszy czas jest około czwartej nad
ranem, ale z drugiej strony miałem kilka bardzo ładnych zdjęć około dziesiątej
lub jedenastej. Przejeżdżaliśmy tędy w drodze do domu i pomyśleliśmy, że
wpadniemy, żeby zobaczyć, czy czegoś nie potrzebujesz. Myrna Payson
powiedziała tym swoim powolnym akcentem. - Sądzę, że wszyscy czuliśmy się
tak samo. Mnie przyprawiłoby o dreszcze przebywanie samej w chacie, w której
popełniono morderstwo. Harley mówi, że jemu to nie przeszkadza.
Harley zdał sobie sprawę, że jego gość dwa razy odniósł się do niego po imieniu,
więc roześmiał się i powiedział - Przecież gdybym się bał z trudem przyznałbym
się do tego Myrnie.
Lola Strague powiedziała nieco sztywno - Cóż, myślę, że lepiej już pójdziemy.
Jest już naprawdę za późno na odwiedziny, wie pani. Ja…
Na ganku rozległy się kroki. Knykcie uderzały niecierpliwie o drzwi wejściowe.
Myrna Payson powiedziała - Cóż, wygląda na to, że będziesz miał zjazd.
Myślałam, że wszyscy tu jesteśmy.
Harley ruszył do drzwi. Zanim zrobił dwa kroki, zniecierpliwiony głos Burta
Strague'a zawołał - Hej, Raymand! Czy jest tam moja siostra?
- Och, och - on ma strzelbę - powiedziała Myrna Payson.
Harley otworzył drzwi.
Głos Burta Strague’a, był ostry ze złości, powiedział do swojej siostry - O, tu
jesteś.
- Burt! Co się stało?
- Problem! Gdzie byłaś, u licha?
- Na spacerze z Rodneyem.
Burt powtórzył za nią pogardliwie - O tak, z Rodneyem!
Rodney Beaton wystąpił naprzód.
- Jakieś zastrzeżenia? - Zapytał.
Lola zdołała stanąć między bratem a Rodneyem Beatonem.
- Burt! – Powiedziała - nie zachowuj się tak! Co się z tobą dzieje? Zostawiłam ci
kartkę z informacją, gdzie się wybieram.
- Zastanów się jeszcze raz. Masz na myśli, że zamierzałaś zostawić kartkę, ale
zapomniałaś to zrobić.
- Burt! Zostawiłam ją na kominku w zwykłym miejscu.
Burt powiedział z irytacją - Nie było jej tam, kiedy tam dotarłem. Zamartwiałem
się na śmierć o ciebie… Przepraszam, Rod, jeśli wydaję się być trochę brutalny,
ale martwiłem się.
- Burt, mówiłam ci tuzin razy, że nie musisz się o mnie martwić - powiedziała
cierpko Lola Strague. - Jestem w stanie zadbać o siebie.
- O, tak. Morderca kręci się po terenie, a ja nie muszę się martwić…Cóż, odpuść
sobie. Na pewno przeczesywałem te wzgórza dla ciebie, przeszukiwałem szlaki,
szukałem wszędzie. Nawiasem mówiąc, Rod, przeszedłem przez jedną z twoich
pułapek na wiewiórkę, przy tej wielkiej zwalonej kłodzie.
- Dziś wieczorem? - Zapytał Rodney Beaton.
- Uhm. Nastaw flesz. Prawdopodobnie masz moje dobre zdjęcie. Choć byłem
zmartwiony i zirytowany, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, gdy lampa
rozbłysła, myśląc o tym, jak będziesz się czuł, gdy zrobisz obchód swoich
pułapek z aparatami fotograficznymi, znajdziesz coś, co uważasz za świetne
zdjęcie jelenia, zaczniesz je wywoływać i zobaczysz mnie, jak drepczę wzdłuż
szlaku.
Beaton spojrzał na swój notatnik.
- Ta lampa błyskowa rozbłysła o dziewiątej pięć - powiedział. - Czy chcesz
powiedzieć, że od tego czasu błąkałeś się cały czas po okolicy?
- Byłem wszędzie na tych górskich szlakach, mówię ci. Poszedłem nawet do
starego tunelu górniczego.
Lola Strague oburzyła się.
- Co myślałeś, że co będę robić w tym starym tunelu górniczym?
- Nie wiedziałem - powiedział. - Dotarłem do punktu, w którym byłem po prostu
trochę szalony. Nie mogłem cię nigdzie znaleźć… Tylko z czystej ciekawości,
gdzie byłaś?
- Na tym szczycie, gdzie Rodney namalował obraz zachodu słońca - powiedziała
Lola. - Stamtąd możemy spojrzeć w dół na dolinę i stwierdzić, gdzie zgaśnie
światło flesza.
Rodney Beaton powiedział - To mój nowy system. Bije na głowę błądzenie po
szlakach i straszenie zwierzyny na śmierć.
- I chcesz powiedzieć, że byłaś tam przez cały wieczór? - Zapytał Burt Strague,
podejrzliwość po raz kolejny uwidoczniła się w jego głosie. Rodney Beaton
zarumienił się.
- I nie słyszałeś, jak gwizdałem? Przeszedłem obok tej ścieżki gwiżdżąc w ten
gwizdek, który zawsze nazywam Lola!
- Przepraszam - powiedział Beaton nieco sztywno.
- Nie słyszeliśmy cię - powiedziała Lola, po czym dodała pospiesznie - ale
oczywiście nie słuchaliśmy cię szczególnie. Nie spodziewaliśmy się usłyszeć
gwizdka.
Myrna Payson zaśmiała się, powiedziała jakby zamykając temat - No cóż,
zgubione zostało odnalezione, po co się tym przejmować?
Napięta cisza osiadła na pokoju.
Burt Strague najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale z trudem się
powstrzymywał. Rodney Beaton, zachowując opanowanie, zachowywał jednak
wobec Burta Strague postawę zirytowanego dorosłego, który ma do czynienia z
bezczelnym dzieckiem.
- Cóż - powiedziała Myrna, śmiejąc się i starając się nadać swojemu głosowi
swobodny ton - niech ktoś coś powie.
Nikt tego nie zrobił.
Było oczywiste, że kiedy ta cisza zostanie przerwana, zostaną również
przerwane przyjaźnie. Lola Strague była chyba jedyną osobą, która mogła
zapobiec temu, co nadchodziło, ale z jakiegoś powodu wydawała się w tej
chwili niezdolna do tego. Na tle tej ciszy naładowanej statyczną wrogością
wszystkich zaskoczył wysoki, pełen przerażenia krzyk Adele Blane. Rodney
Beaton obrócił się.
- Dobry Boże, Raymand! To dochodziło z pokoju, w którym Hardisty został
zamordowany.
Myrna Payson bez słowa poderwała się na nogi i zaczęła biec w kierunku
zamkniętych drzwi, które prowadziły do sypialni. Nie zrobiła więcej niż trzy
kroki, gdy drzwi się otworzyły. Adele Blane z włosami zmierzwionymi do tyłu, z
gałkami ocznymi lśniącymi w świetle lampy naftowej, z ustami rozciągniętymi
do granic możliwości, wrzeszczała na korytarzu. Za nią pojawiła się cienista
postać, inna postać przemknęła przez strumień światła z drzwi. Ramię wyrwało
się do ciosu. Rozległy się odgłosy krótkiej szamotaniny. Myrna Payson złapała
Adele w ramiona i powiedziała - Już dobrze, kochanie. Uspokój się.
Tak bardzo Adele była pochłonięta myślą o ucieczce, że walczyła, aby się
uwolnić, wciąż krzycząc.
- Co się stało, Adele? - Zapytał Rodney Beaton.
Harley Raymand nic nie odpowiedział. Przepchnął się obok innych i pobiegł
korytarzem, który prowadził do sypialni. Po szybkim spojrzeniu na Adele,
Rodney Beaton wepchnął się za nim na korytarz. Burt Strague zrobił chwiejny
krok, po czym zatrzymał się i zwrócił do siostry.
- Spójrz tutaj, Lola, ty…
Odwróciła się do niego plecami i tym gestem zamknęła niedokończone zdanie.
Harley Raymand przeszedł przez drzwi sypialni, odruchowo cofnął się na
moment, gdy promień potężnej latarki ugodził go z oślepiającym blaskiem w
twarz. Głos Jamesona, zastępcy szeryfa, zabrzmiał rześko i kompetentnie.
- Wszystko w porządku, Raymand - powiedział. - Właśnie umieściliśmy doktora
Macona w areszcie, a skoro już tu jesteśmy, weźmiemy pannę Adele Blane, jako
świadka w sprawie.
Raymand cofnął się z czystego zaskoczenia. Jameson wepchnął się na korytarz.
Za nim asystent zastępcy szarpał zakutego w kajdanki i wciąż szamoczącego się
doktora Macona w kierunku drzwi. Jameson powiedział do Adele Blane o
kredowej twarzy - A następnym razem, panno Blane, kiedy będzie pani grała z
policją w durnia, niech pani pamięta, że nie jesteśmy całkiem głupi.
Rozdział 15
W samym środku tego podniecenia, przybycie Perry'ego Masona i Paula
Drake'a przeszło niezauważone. Nawet po tym, jak Mason pchnął drzwi domku,
nikt nie zwrócił na niego uwagi. Dr Macon przestał walczyć z zaciskami
kajdanek. Jameson, uśmiechając się triumfalnie, pokazywał mały czarny
przedmiot, który trzymał w dłoni.
- Wzywam was wszystkich – powiedział - abyście byli świadkami, że to jest kula,
którą dr Macon próbował wyjąć z miejsca, gdzie ją ukrył. Zamierzam zrobić
małe zadrapanie na grzbiecie kuli, abyśmy mieli pewny sposób identyfikacji...
Czy zechciałby pan złożyć oświadczenie, doktorze?
Dr Macon po prostu potrząsnął głową.
- A pani, panno Blane - powiedział Jameson. - Pani, jak sądzę, widziała jak
wchodził przez okno?
Przytaknęła.
- I czy zechce pani złożyć oświadczenie w tej chwili, mówiąc, co pani widziała i
wyjaśniając, jak to się stało, że w tej ciemnej sypialni najwyraźniej ukrywając się
przed...
Perry Mason wystąpił naprzód.
- Nie sądzę, aby pannie Blane zależało na złożeniu jakiegokolwiek oświadczenia
w tej chwili - powiedział. - Jak wyraźnie widać jest zdenerwowana i
przestraszona.
Jameson najwyraźniej zobaczył Masona dopiero teraz.
- Znowu ty?
Mason skinął głową i uśmiechnął się.
- Jak do diabła się tu dostałeś? Mieliśmy to miejsce pod obserwacją.
Mason odpowiedział - Pan Drake i ja właśnie przyjechaliśmy.
- Oh.
- A skoro już tu jestem, chciałbym porozmawiać z panną Blane.
To była kolej Jamesona, aby się uśmiechnąć.
- Niestety, panie Mason, zabieramy ze sobą doktora Macona, a panna Adele
Blane jedzie z nami, jako świadek w sprawie. Pańskie przybycie było
odpowiednie, ale obawiam się, panie Mason, że było trochę zbyt późne, aby
uratować pańską klientkę przed włożeniem głowy w stryczek.
Jameson skinął na zastępcę, który mu asystował.
- W porządku – powiedział - zabierzmy ich stąd. – I dodał po chwili, podczas
której ocenił możliwości sytuacji - zabierzmy ich stąd szybko.
Kiedy dr Macon i Adele byli przepychani przez drzwi, Mason powiedział do
Paula Drake'a - Zwróć uwagę na czerwonawe, gliniaste błoto na butach
Rodneya Beatona.
Adele Blane rzuciła Masonowi przyciągające spojrzenie.
Mason ukradkiem przymknął prawe oko i przyłożył do ust wyprostowany palec
wskazujący.
Jameson powiedział do Rodneya Beatona - Masz tu samochód, Beaton. Nasz
samochód jest zaparkowany u podnóża wzniesienia. Zawieziesz nas tam,
proszę?
Beaton odpowiedział śmiejąc się - Przypuszczam, że to prośba, która jest
rozkazem.
- Moglibyśmy wziąć twój samochód - zgodził się Jameson z uśmiechem. -
Pomyśleliśmy, że może wolałbyś prowadzić.
- Chodź - powiedział Beaton.
Jameson nie tracił czasu na wypędzanie swoich więźniów z domu, uważając,
aby nie mieli okazji do rozmowy z Perrym Masonem. Prawnik, zachowując
całkowitą powściągliwość, stał przy kamiennym kominku opierając się o półkę
nad kominkiem i palił papierosa.
W ostatniej chwili Lola Strague powiedziała - Idę z tobą, jeśli nie masz nic
przeciwko temu, Rod.
Beaton zwrócił się pytająco do Jamesona.
- Była z tobą, kiedy podjechałeś? - Zapytał zastępca.
- Tak - odpowiedział Beaton.
- Dobrze. Zabierz ją ze sobą.
Burt Strague zaczął coś mówić, potem się opanował, patrzył jak pozostali
wychodzą przez frontowe drzwi, przez rustykalny ganek, po schodach i do
samochodu. Po ich odejściu Myrna Payson powiedziała - Cóż, pomimo naszej
izolacji, udaje nam się mieć trochę ekscytacji od czasu do czasu.
- Zakładam, że Adele Blane przyjechała z tobą? - Zapytał Mason.
Ona odpowiedziała - To pański przywilej, panie Mason.
- Jaki?
- Przypuszczać wszystko, co się panu podoba.
Mason odwrócił się, by spojrzeć pytająco na Harleya Raymanda.
- Naprawdę, panie Mason, wolałbym nie - powiedział Raymand.
- Dobrze - oznajmił Mason.
Burt Strague powiedział nagle - Nie podoba mi się to. Nie podoba mi się, że
wciągają w to moją siostrę.
- W co? - Spytał Mason.
- Wyszli ustawić kamery Rodneya Beatona - powiedział Burt Strague - ale oni
byli gdzie indziej.
- Dostrzegłem - zauważył Mason - że na butach Rodneya Beatona były kawałki
czerwonawej, gliniastej ziemi.
- Cóż, co z tego? - Burt Strague zapytał podejrzliwie.
- Zastanawiałem się właśnie, skąd mógł wziąć tę czerwonawą glinę.
Burt Strague zachował ponure milczenie.
Mason kontynuował po chwili - Na dole spodni, które miał na sobie Jack
Hardisty, gdy znaleziono jego ciało w chacie, były ślady podobnej gliny.
- Chodzi ci o to, że glina może być wskazówką? - Zapytał Burt Strague.
- Może być - powiedział Mason.
- No, to, co innego. Nie zamierzałem nic mówić, jeśli twoje pytanie było tylko
próżną ciekawością lub próbą wciągnięcia w to mojej siostry, ale mogę ci
powiedzieć, gdzie Rod mógł złapać to gliniane błoto.
- Gdzie?
- Na górze u wylotu tunelu górniczego i znowu tutaj w górach około pół lub trzy
czwarte mili.
- To błoto jest w tunelu? - Zapytał Mason.
- Nie. Jest na szlaku około pięćdziesięciu lub stu jardów przed tunelem
górniczym. Jest to miejsce, gdzie część brudu z wysypiska jest zmiękczona przez
wodę z drenażu, która wycieka z tunelu. Górny szlak przechodzi bezpośrednio
przez to.
- Myślałem, że mówiłeś, że byłeś tam dziś wieczorem - powiedział Raymand.
- Byłem. Poszedłem dolnym szlakiem. Istnieją dwa szlaki prowadzące do tunelu
górniczego. Myślę, że pierwotnie były tu stare szałasy górnicze, a ludzie
budowali drogi do kopalni. Drogi te stopniowo się rozpadały, a teraz pozostały
tylko ścieżki.
- Górny szlak idzie stąd do tunelu? - Spytał Mason.
- Tak.
- A dolny szlak?
- Jest bardziej z drugiej strony, z tamtej strony, gdzie Rodney Beaton ma swoją
chatę... Byłem tam dziś wieczorem, szukając mojej siostry. Beaton ma kamery
rozrzucone po tych wszystkich szlakach. Odpaliłem dziś jedną z jego lamp
błyskowych.
Mason powiedział - Chciałbym zobaczyć ten tunel i przejść przez szlaki. Czy
moglibyśmy to zrobić dziś wieczorem?
Strague zawahał się.
- Nie sądzę, żeby Rodneyowi się to spodobało - powiedział. - On ma swoje
aparaty ustawione na robienie zdjęć zwierzyny. Nienawidzi, gdy jest ona
niepokojona w nocy. Jednakże, jeśli to jest ważne…
Mason powiedział - To jest ważne. Ale w tych okolicznościach poczekamy i
zapytamy Beatona, co o tym sądzi, kiedy wróci.
Myrna Payson powiedziała - O boziu. Nie odkładajmy żadnego śledztwa tylko ze
względu na kilka zdjęć - chyba, że, chcesz porozmawiać z panem Beatonem.
Mason uśmiechnął się.
- Myślę, że odłożymy to do czasu powrotu pana Beatona. Oto i on.
W chwili ciszy, która nastąpiła, mogli usłyszeć odgłos samochodu Rodneya
Beatona wracającego w górę zbocza do chaty, a chwilę później Beaton i Lola
Strague dołączyli ponownie do małej grupy.
- Rozegrali to całkiem sprytnie - powiedział Beaton. - Ukryli swój samochód na
dole i pilnowali chaty. Najwyraźniej zauważyli, kiedy ty i Adele weszłyście,
Myrna, ale nie chcieli zamykać pułapki właśnie wtedy. Czekali na dodatkową
zwierzynę, która mogłaby wejść do środka. Myślę, że spodziewali się, że dr
Macon może się pojawić i próbować manipulować przy dowodach... Czy ktoś
wie, co się tam właściwie stało?
Nikt nic nie powiedział.
- Wywnioskowałem - powiedział Beaton - że Adele przyszła z tobą, Myrna; że
kiedy usłyszała, że nadchodzimy, schowała się w tamtym tylnym pokoju. Było
tam ciemno, a kiedy pojawił się doktor Macon, wślizgnął się przez okno i
próbował usunąć dowody, które tam zostawił... Przypuszczam, że to jest ta tak
zwana śmiertelna kula, z którą go przyłapano.
Lola Strague powiedziała - Biedna Adele. Nie winię jej za to, że przestraszyła się
na śmierć.
Myrna Payson nic nie powiedziała.
Mason powiedział - Kiedy cię nie było, pojawiła się pewna sprawa, Beaton,
która moim zdaniem powinna być przedyskutowana.
- Co?
- Pewna czerwonawa gliniasta ziemia na twoich butach.
Beaton spojrzał na swoje buty i powiedział - Tak. To z tunelu na górze.
- Powiedziałeś, że nie byłeś tam na górze - powiedział ostro Burt Strague.
Beaton przyglądał mu się przez chwilę niechętnie. Potem powiedział - Nie w
tunelu, młody. Jak zapewne wiesz, to jest na górnym szlaku, jakieś sto jardów
od wylotu tunelu. Przechodziliśmy tamtędy, by zejść na drugi szlak i zmienić
filmy w kamerze. Nawiasem mówiąc, to ta, o którą się potknąłeś, gdy
przechodziłeś przez pułapkę.
- To, dlaczego nie spotkałeś się ze mną, idąc w górę szlaku? - Zapytał Burt
Strague.
- Ponieważ odczekaliśmy chwilę po błysku, zanim zeszliśmy do aparatu -
powiedziała ostro Lola Strague. - A ja chciałabym, Burt, żebyś albo się z tego
otrząsnął albo poszedł do domu! W końcu jestem wolna, biała i mam
dwadzieścia jeden lat. Nie potrzebuję twojej opieki i nie widzę powodu, by
wyrzucać z siebie te małe żale przed...
Mason powiedział gładko - Cóż, jeśli o nas chodzi, to jest to zupełnie poza
tematem. To, co nas interesuje, to plama czerwonej gliny, która znajdowała się
na spodniach Jacka Hardisty'ego, gdy znaleziono jego ciało. Istnieją również
przesłanki, że celowo starano się usunąć wszelkie ślady tego błota z jego butów.
Poprosiłem Harleya Raymanda, żeby rozejrzał się tutaj i zobaczył, czy znajdzie
miejsce, gdzie szlak był błotnisty. Sądziłem, że musiało to być w pobliżu koryta
potoku lub źródła, bo nie padało od jakiegoś czasu i...
Beaton przerwał.
- Powinien pan zapytać mnie, panie Mason. Raymand nie zna zupełnie tych
terenów. Mógłbym panu powiedzieć w minutę. Jest tylko jedno miejsce w
okolicy, gdzie jest tego typu błoto; to na górnym szlaku do tunelu.
- Czy przypuszczasz - spytał Mason - że moglibyśmy rzucić na to okiem?
- Jasne... Ale co Jack Hardisty robiłby tam na górze?
Ponieważ Mason nie udzielił żadnej odpowiedzi, znaczenie sytuacji
najwyraźniej zaświtało Rodneyowi Beatonowi i wydał niski gwizd.
- A więc to tak. Czy ktoś był ostatnio w tym tunelu?
Wymienili spojrzenia i potrząsnęli głowami.
- Jest tylko szansa - powiedział Beaton - że coś tam znajdziemy.
Drake zapytał - A co z latarkami? Czy mamy ich wystarczająco? Ja mam tylko
jedną, a...
- Noszę ze sobą dodatkowe baterie i dodatkową żarówkę do mojej - powiedział
Beaton. - Będąc w górach w nocy tak często jak ja, nie mogę sobie pozwolić na
ryzyko… Czy wszyscy idziemy?
Harley Raymand był jedynym, który się zawahał; potem, gdy sięgał po uchwyt
na lampie naftowej, uśmiechnął się i powiedział sucho - Wygląda na to, że
wszyscy.
Rozdział 16
Mała grupa rozciągnęła się wzdłuż górskiego szlaku. Latarki, wysyłające wiązki
światła, wyglądały jak jakiś dziwny korowód ogników, wijących się przez noc.
Rodney Beaton, który ich prowadził powiedział - To jest to miejsce, panie
Mason.
Mason sprawdził błotnisty odcinek szlaku. Beaton mówił dalej - Ta osobliwa
czerwona glina pochodzi z wnętrza tunelu. Została tu przywieziona i wysypana
podczas drążenia tunelu. Z ujścia tunelu sączy się woda, która ścieka w dół. To
utrzymuje tę warstwę gliny w stanie wilgotnym.
- Czy możesz coś powiedzieć o tych śladach? - Zapytał Mason.
- Niewiele. Możesz zobaczyć moje ślady i ślady panny Strague. Tu są ślady
jelenia, a tu kojota, ale na szlaku jest wiele starszych śladów. Ślady zrobione
przed tym, jak panna Strague i ja przeszliśmy przez ten szlak.
- Zajrzyjmy do tunelu - zasugerował Mason.
Wspięli się po ostrym wzniesieniu do wylotu starego tunelu.
- Wiesz, jak głęboko on sięga? - Spytał Mason.
- Tylko kilkaset stóp - powiedział Beaton. - Drążyli wzdłuż żyły, a potem ją
zgubili.
Wnętrze tunelu było wypełnione stęchłym, pozbawionym życia powietrzem.
Zapach ziemi i skał przeniknął do atmosfery.
- Przyprawia mnie o dreszcze - powiedziała Myrna Payson. - Nigdy nie mogłam
znieść wnętrza tunelu. Jeśli jest ci wszystko jedno, to chyba poczekam na
zewnątrz.
- Dotrzymam ci towarzystwa - powiedziała Lola Strague. - Mam podobne
odczucia, co do tuneli.
Burt Strague zawahał się przez chwilę, jakby próbując znaleźć jakąś wymówkę,
żeby z nimi zostać, ale Lola powiedziała ostro - Wejdź do środka, Burt. Zostań z
mężczyznami.
Rodney Beaton, Burt Strague, Harley Raymand, Paul Drake i Perry Mason weszli
do środka, przeszli na daleki koniec tunelu. To właśnie latarka Rodneya Beatona
pokazała znaczące wykopy na jego końcu.
- Wygląda, jakby ktoś szykował się do zakopania czegoś tutaj - powiedział
Beaton, wskazując na płytki otwór w luźnych odłamkach skalnych, który
wyznaczał koniec tunelu.
- Albo - dodał Mason - jakby coś zostało zakopane, a potem ponownie
odkopane.
Beaton zamilkł zamyślony. Drake zerknął szybko na Perry'ego Masona.Mason
oświetlił latarką ścianę tunelu.
- Nie widzę tu żadnej łopaty - powiedział.
Wszystkie latarki zbadały ścianę tunelu.
- To prawda - powiedział Burt Strague - nie ma tu żadnej łopaty.
- Co więcej - zauważył Mason - ten dół nie został wykonany zwykłą łopatą.
Wykonano go łopatą ogrodową o ostrzu sześć i pół lub siedem i pół cala...
Widać tu odcisk całego ostrza.
Beaton pochylił się do przodu.
- Tak – powiedział – i…
Mason dotknął jego ramienia.
- Myślę – oznajmił - że zostawimy ten kawałek dowodu tak jak jest. Chodźmy na
zewnątrz i postarajmy się niczego nie dotykać.
Wyszli w milczeniu z tunelu, wyjaśnili sytuację Loli Strague i Myrnie Payson.
Mason powiedział - Chciałbym się przyjrzeć tej niższej ścieżce, która prowadzi w
dół koło chaty Beatona. Rozumiem, że ten tunel górniczy znajduje się w
hrabstwie Kern.
- O tak - powiedział Beaton. - To jest daleko za granicą.
- Jak daleko? - Zapytał Mason.
- Och, powiedziałbym, że dobre pół mili. Dlaczego? Czy to coś zmienia?
- Być może - przyznał enigmatycznie Mason.
Beaton powiedział - Lepiej ja poprowadzę. Zresetowałem aparat, który
uchwycił zdjęcie Burta Strague'a na szlaku. I jeśli nie masz nic przeciwko,
okrążymy to miejsce, gdy dojdziemy do tego punktu.
Beaton szedł pierwszy szlakiem, idąc długimi, rozkołysanymi krokami,
poruszając się łatwym rytmem, który szybko pokonywał teren. Po prawie
trzystu metrach dobrej ścieżki, Beaton zwolnił tempo i powiedział - Kamera jest
tuż przed nami. Tam jest.
Jego latarka oświeciła aparat ustawiony na statywie ze zsynchronizowaną
lampą błyskową przymocowaną do jednej strony migawki.
- Jak to jest wyzwalane? - Zapytał Mason.
- Używam małej jedwabnej nici rozciągniętej w poprzek szlaku - odpowiedział
Beaton.
- A ja przez nią przechodziłem - zauważył Burt Strague.
- Tak, tu są twoje ślady - powiedział Raymand - i z pewnością poruszałeś się w
dobrym kierunku.
Wskazał na ślady charakterystycznych kowbojskich butów Burta Strague'a,
ślady kołyszące się z równomierną regularnością człowieka spieszącego się na
górskim szlaku. Burt Strague powiedział impulsywnie - Martwiłem się o
siostrę.... Chyba zachowałem się dziś trochę głupio, Rod. Wybaczysz mi,
prawda?
Wielka dłoń Beatona wyciągnęła się i zacisnęła na dłoni Burta Strague'a.
- Zapomnij o tym. Twoja siostra jest raczej cennym kąskiem i nie winię cię za to,
że chcesz mieć na nią oko.
Rozdział 17
MORDERSTWO MOŻE MIEĆ PODŁOŻE ASTROLOGICZNE!
CZY GWIAZDY KONTROLOWAŁY LOSY JACKA HARDISTY'EGO?
PROBLEM Z JURYSDYKCJĄ TYMCZASOWO WSTRZYMUJE SPRAWĘ
MORDERSTWA.
WŁADZE HRABSTWA KERN BADAJĄ NOWE DOWODY WSKAZUJĄCE, ŻE
MORDERSTWO MOGŁO ZOSTAĆ POPEŁNIONE W OPUSZCZONYM TUNELU
GÓRNICZYM.
Szybko postępujący rozwój wypadków sprawił, że sprawa morderstwa Jacka
Hardisty'ego jest jedną z najbardziej niezrozumiałych, jakie kiedykolwiek
stanęły przed lokalnymi władzami. Wczoraj późnym popołudniem biuro szeryfa
stwierdziło, że zakopany zegar, który Harley Raymand, wojskowy odkrył w
pobliżu miejsca morderstwa, był ustawiony na tak zwany czas gwiazdowy.
Astronomowie twierdzą, że czas gwiazdowy wyraźnie różni się od czasu
urzędowego, zyskując w ciągu roku całe dwadzieścia cztery godziny. Jeśli
zatem, co obecnie wydaje się prawdopodobne, morderca Jacka Hardisty'ego
wybrał na popełnienie swojej zbrodni moment, kiedy znajdował się pod
najbardziej sprzyjającymi wpływami gwiazd, władze uważają, że posiadają
bardzo pewną wskazówkę. The Bugle zlecił jednemu z czołowych astrologów
postawienie horoskopu Jacka Hardisty'ego. Jack Hardisty urodził się 3 lipca, co
według astrologów czyni go "Rakiem" i zwracają uwagę, że osoby urodzone
pod tym znakiem dzielą się na dwie grupy - aktywnych i pasywnych. Są to osoby
delikatne, nadwrażliwe i cierpią głęboko z powodu krzywdy, prawdziwej lub
wymyślonej. Są one czasami irracjonalne w swoich emocjach i podlegające
chorobom. W związku z ostatnimi wydarzeniami wskazującymi, że
przestępstwo mogło zostać popełnione w hrabstwie Kern lub tak blisko granicy
hrabstw Los Angeles i Kern, że każde z nich może mieć jurysdykcję, prokurator
okręgowy hrabstwa Kern rozpoczyna niezależne dochodzenie...
Rozdział 18
STRAŻNIK ZAATAKOWANY W DOMU HARDISTY FRAGMENT ROZBITEGO
OKULARU USTALA JURYSDYKCJĘ W SPRAWIE O MORDERSTWO TAJEMNICZA
KOBIETA ZAATAKOWAŁA ZASTĘPCĘ SZERYFA PILNUJĄCEGO DOMU
Rozwój wydarzeń w sprawie morderstwa w Hardisty ruszył dzisiaj z
oszałamiającą szybkością. Osoba, która jest w bliskim kontakcie z sytuacją, ale
pragnie zachować anonimowość, stwierdziła z całą pewnością, że Jack Hardisty
posiadał w chwili śmierci dużą sumę pieniędzy. Istnieje pogłoska, że pieniądze
te mogły zostać wyprowadzone z banku w Roxbury, gdzie Hardisty był
zatrudniony do czasu swojej śmierci. Biuro szeryfa, dokonując przeszukania
rezydencji Hardisty'ego, natknęło się na zabytkowe, zamykane biurko.
Ponieważ było ono cenne, jako antyk, Vincent P. Blane, teść ofiary, nalegał, aby
nie forsować zamka, lecz by funkcjonariusze otrzymali klucz od pani Hardisty
lub od Adele Blane. Podjęto próbę zdobycia klucza, ale ponieważ zabytkowe
biurko zostało niedawno wyposażone w najnowocześniejszy zamek, wszelkie
próby otwarcia go w zwykły, rutynowy sposób okazały się daremne. George
Crane, zastępca konstabla i patrol kupiecki z Roxbury, rozpoczął poszukiwania
klucza, który pasowałby do zamka. Pani Hardisty, która stanowczo odmówiła
złożenia jakiegokolwiek oświadczenia w tej sprawie, w końcu zgodziła się, aby
władze użyły jej klucza do otwarcia biurka. Krótko przed godziną dziewiątą
zadzwonił telefon na komendzie policji w Roxbury. Głos człowieka, którego
policja jak dotąd nie zidentyfikowała, poinformował, że słyszał odgłos strzału z
rewolweru w rezydencji Hardisty'ego. Oficerowie Frank Marigold i Jim Spencer,
szybko pobiegli na miejsce zdarzenia, znaleźli George'a Crane'a
nieprzytomnego od ciosu pałką zadanego kilka minut wcześniej przez
niezidentyfikowaną kobietę, do której Crane oddał strzał i którą być może ją
zranił. Poinformowano, że prawnik pani Hardisty i prywatny detektyw również
byli w tym czasie w mieszkaniu. Pozwolono im opuścić lokal bez rewizji. Biurko
zostało sforsowane, a papiery leżały w nieładzie na podłodze (patrz zdjęcie na
stronie trzeciej). Równocześnie z tym wydarzeniem policja znalazła dowody,
które definitywnie ustalają miejsce popełnienia zbrodni. W pobliżu granitowej
skały, około siedemdziesiąt pięć jardów od chaty Blane'ów, gdzie znaleziono
ciało Hardisty'ego, policja znalazła odłamany fragment soczewki okularowej.
Badanie przeprowadzone przez ekspertów wykazało, że był to fragment
okularów Jacka Hardisty'ego - okularów, których notabene nie znaleziono przy
ciele zmarłego. W obliczu tych informacji prokurator okręgowy hrabstwa Kern
odsunął się na bok, a jurysdykcja będzie sprawowana w hrabstwie Los
Angeles...
Rozdział 19
PERRY MASON odrzucił gazetę na bok z niecierpliwością. Oczy Delli Street
spotkały się z jego oczami. - Prawie ci się udało, szefie.
Mason odpowiedział - Prawie się nie liczy - nie w tej grze.
- Zauważyłam, że dostałeś pozwolenie na opuszczenie lokalu bez przeszukania.
Mason powiedział z goryczą - Jasne, to świetny sposób na insynuowanie opinii
publicznej, że Paul Drake i ja weszliśmy i zgarnęliśmy 90 tysięcy dolarów ze
skradzionych pieniędzy, że użyjemy ich, jako naszych wynagrodzeń. To ładny
mały przykład policyjnych insynuacji.
- Czy nie można coś z tym zrobić?
Mason potrząsnął głową.
- Nie ma nic zniesławiającego w tym oświadczeniu. Pozwolono nam opuścić
teren bez przeszukania. To jest fakt. Prawdopodobnie powinienem był zażądać,
żeby nas przeszukali, ale tak bardzo chcieliśmy się stamtąd wydostać, póki jest
na to czas, że nie zastanawiałem się nad tym zbytnio.
-Cóż, jeśli morderca rzeczywiście polegał na astrologii, aby wybrać korzystny
moment na popełnienie zbrodni, to wykonał cholernie dobrą robotę. Ta sprawa
z pewnością wydaje się być zaplątana. Najpierw jest jedno, a potem drugie.
Mason zapalił papierosa.
- Proces sądowy jest jak zmiana przebitej opony. Czasami podnośnik działa
idealnie, felga schodzi, nowa opona wchodzi na oponę i jedziesz dalej tak
gładko, że prawie nie wiesz, że miałaś przebicie. Czasami wszystko idzie nie tak.
Podnośnik nie działa, a kiedy w końcu udaje się podnieść samochód, ten stacza
się z podnośnika, stara opona zacina się, nowa felga nie chce się założyć... I to
jest właśnie taki przypadek, gdzie wszystko do tej pory szło nie tak.
- Widziałeś panią Hardisty?
- Tak.
- Co powiedziała?
- Nic. Absolutnie nic.
- To znaczy, że nie chce rozmawiać z tobą, jako swoim adwokatem?
- Nie powie ani słowa. Nie tylko policji, ale i mnie.
- A co z Adele?
- Adele Blane ukrywała się, ponieważ wiedziała, że jej siostra napisała
doktorowi Maconowi list, który był tak zwany niedyskretny.
- Niedyskretny w sensie wiktoriańskim czy prawnym? - Della Street zapytała z
uśmiechem.
- W obu.
- I powiedziała o tym policji?
- Nie wiem, co powiedziała policji. Wątpię, czy nawet ona wie. Zmusili ją do
mówienia i rozumiem, że złożyła kilka sprzecznych oświadczeń. Wątpię jednak,
czy wiele z niej wyciągnęli.
- Dr. Macon?
- Dr Macon jest zakochany. Jest jednym z tych samowystarczalnych chirurgów,
którzy zostali wyszkoleni, by stawić czoła wszystkiemu - i być może to on zabił
Jacka Hardisty'ego.
- Nie będziemy go reprezentować? - Zapytała Della Street.
- Zdecydowanie nie - powiedział Mason. - Reprezentujemy panią Hardisty i
tylko ją. Prawdopodobnie jest zakochana w doktorze Macon, zna jakieś
dowody, które go obciążają i dlatego nie powie ani słowa, nawet mnie. Inną
rzeczą, która mnie niepokoi jest pewna siebie postawa biura prokuratora
okręgowego. Rozumiem, że nowy zastępca będzie próbował to przeprowadzić -
facet o nazwisku Thomas L. McNair. Ma być prawniczym wichrem. Przyjechał tu
gdzieś ze wschodu i ma jeden z najbardziej błyskotliwych rekordów
procesowych wśród młodych prawników w kraju. Dziewięć wyroków
skazujących na każde dziesięć osądzonych spraw - i z jakiegoś powodu biuro
prokuratora okręgowego śmieje się w głos, czyhając na mnie.
- I dlatego uważasz, że ta sprawa będzie jedną z tych, które będą jak przebita
opona, która się psuje.
Mason przytaknął ponuro.
- Coś – powiedział - wisi w powietrzu. Istnieją pewne aspekty tej sprawy, o
których nic nie wiem… Zawsze mi mówiłaś, że lepiej dla mnie byłoby zostać w
biurze i czekać, aż sprawy przyjdą do mnie, jak to robią inni prawnicy zamiast
wychodzić na linię ognia. Cóż, to jest czas, w którym można zobaczyć, jak to
działa. Po sposobie, w jakim działa biuro prokuratora okręgowego jest
praktycznie pewne, że uzyska skazania obu oskarżonych.
- Kto reprezentuje doktora Macona? - Zapytała Della Street.
Mason uśmiechnął się.
- Dr Macon. Zaufaj w tej kwestii staremu, samowystarczalnemu chirurgowi.
Wkroczy tam, gdzie anioły boją się stąpać...
Drzwi otworzyły się nieco gwałtownie. Paul Drake, zbyt podekscytowany, by
zawracać sobie głowę pukaniem wszedł do gabinetu Masona.
- Mają cię, Perry! - Ogłosił.
- Kto?
- Biuro Prokuratora.
- W jakiej sprawie?
- W sprawie Hardisty'ego. Mają martwą, otwartą i zamkniętą sprawę,
pewniaka. Lepiej postaraj się odpierać zarzuty.
- Czy było przyznanie się?
- Nie. Ale odkryli pewne dowody, które sprawiają, że jest ciaśniej niż w bębnie.
Nie wiem, co to jest, ale ma to związek z zastrzykiem podskórnym. Tyle się
dowiedziałem. Prokurator okręgowy puścił trochę pary jednemu chłopakowi z
gazety. Powiedział temu reporterowi, że chce zobaczyć twoją minę, gdy
pojawią się dowody. Powiedział, że we wszystkich innych sprawach, które
prowadziłeś, wiedziałeś z góry, jakie będą dowody, że tym razem nie będziesz
miał takiego wsparcia.
- W tych okolicznościach jest tylko jedna rzecz do zrobienia.
- Co takiego?
Mason mruknął.
- Zaufać przesłuchaniu krzyżowemu.
Drake powiedział - Myślę, że lepiej spróbuj się z tym pogodzić, Perry. Nie sądzę,
żeby prokurator okręgowy ci na to pozwolił. Od dawna na ciebie poluje i tym
razem myśli, że ma cię tam, gdzie chce. Ale może uda ci się uzyskać ugodę.
-Nie sądzę, żebym mógł ją uzyskać. Nawet nie będę próbował, chyba, że
Milicent Hardisty wyznałaby mi, że jest winna i poprosiła mnie o... Czego się
dowiedziałeś o tym skrawku soczewki okularowej, Paul?
Na twarzy Drake'a pojawiło się zaskoczenie.
- Po co? - Powiedział. - Myślałem, że prokuratura ma to wszystko pod kontrolą.
- Co masz na myśli?
- Sprawdzili ten kawałek soczewki, który dał im Harley Raymand i pasuje on
całkowicie do recepty Jacka Hardisty'ego.
- A co z tym kawałkiem, który ty masz?
- Oczywiście wynik będzie taki sam.
- To znaczy, że nie zbadałeś go?
- Nie.
Mason powiedział – Zbadaj go.
- Ale, Perry, to będzie to samo.
- Skąd wiesz, że tak będzie?
Drake zastanawiał się nad tym pytaniem przez sekundę lub dwie, po czym
uśmiechnął się i powiedział - Działam w oparciu o założenie, że tak będzie, jak
sądzę, Perry.
Mason przytaknął.
- Każ go sprawdzić, Paul.
Rozdział 20
Wybór ławy przysięgłych w sprawie Obywatele Stanu Kalifornia przeciwko
Milicent Blane i Jefferson Macon trwał półtora dnia. O godzinie drugiej po
południu drugiego dnia ławnicy, po zaprzysiężeniu, rozsiedli się wygodnie w
swoich fotelach i z niecierpliwością patrzyli na prokuratora okręgowego.
Thomas L. McNair, nowy, błyskotliwy zastępca procesowy, podszedł i stanął
przed ławnikami, aby wygłosić mowę wstępną.
- Panie i panowie przysięgli, nie będę szczegółowo przedstawiał tego, co
zamierzamy udowodnić. Pozwolę, aby dowody same przemówiły za
oskarżeniem. Od dawna uważam, że mówienie inteligentnym mężczyznom i
kobietom, co oznaczają dowody, lub czego się oczekuje, jest aroganckie ze
strony prokuratora okręgowego. Dlatego też, ograniczę się jedynie
wykazaniem, że pierwszego października bieżącego roku, oskarżeni
zamordowali Jacka Hardisty'ego, męża pozwanej Milicent Hardisty.
Pozostawiam państwu, panie i panowie, wydedukowanie, co się stało. Jako
pierwszego świadka powołam Franka L. Wimblie z biura koronera.
Pan Wimblie, należycie zaprzysiężony, zeznał o rutynowych sprawach,
znalezieniu i identyfikacji ciała, wykonaniu fotografii pokazujących pozycję i
stan ciała. Po nim na trybunie zasiadł dr Claude Ritchie, jeden z chirurgów
przeprowadzających autopsję. Dr Ritchie, posiadając odpowiednie kwalifikacje,
zeznał, że zbadał ciało Jacka Hardisty'ego; że śmierć nastąpiła w wyniku
krwotoku i wstrząsu spowodowanym raną od kuli, która została wystrzelona w
plecy zmarłego, weszła tylko na lewą stronę kręgosłupa, sięgając w dół zza
łopatki. Kuli nie znaleziono w ciele.
McNair starał się podkreślić tę kwestię, aby przysięgli byli pewni, że ją
rozumieją. Pomimo tego, że wiedział o tej osobliwości od tygodni, udało mu się
wnieść do głosu zaskoczenie.
- Czy dobrze pana zrozumiałem, doktorze? Śmiertelna kula nie została
znaleziona w ciele?
- Tak. Kuli nie znaleziono.
- Mogę zapytać, dlaczego?
- Została usunięta.
- Nie mogła wypaść?
- Niemożliwe.
- I nie przeszła całkowicie przez ciało?
- Nie, sir. Nie było żadnej rany wylotowej.
McNair spojrzał znacząco na ławę przysięgłych.
- A czy odkrył pan coś niezwykłego w dalszym badaniu ciała?
- Tak.
- Co to było?
- Podano narkotyk.
- Rzeczywiście! Czy może nam pan powiedzieć, jaka była natura tego
narkotyku?
- Moim zdaniem była to skopolamina.
- Co to jest skopolamina, doktorze?
- Jest to narkotyk, który pozostaje w roztworach macierzystych podczas
przygotowywania hioscyaminy i atropiny z nasion henbane, oraz tych z Datura
Stramonium.
- Do czego służy skopolamina?
- Między innymi, skopolamina jest używana do wykrywania, a raczej do
zapobiegania kłamstwom.
- Czy może pan to wyjaśnić, doktorze?
- Tak. Zmieszana z morfiną, w odpowiednich proporcjach, skopolamina ma moc
zagłuszania pewnych hamujących obszarów mózgu, a jednocześnie pozostawia
nienaruszoną pamięć, słuch i zdolności mowy pacjenta. W rzeczywistości,
pamięć jest wyostrzona poza normalną świadomą pamięć. Znane są przypadki,
w których osoby będące pod wpływem skopolaminy przyznawały się do
drobnych przestępstw drogowych, które zostały całkowicie zapomniane
podczas ich zwykłego codziennego życia.
- I stwierdza pan, że ten narkotyk ma tendencję do zapobiegania kłamstwom?
- To prawda. Henry Morton Robinson przytacza, w Science Versus Crime,
eksperymenty przeprowadzone na osobach pod wpływem skopolaminy,
których nakłaniano do mówienia nieprawdy. Byli niezdolni do fałszowania
swoich oświadczeń.
McNair zerknął na ławę przysięgłych, po czym zwrócił się raz jeszcze do lekarza.
- Co może nam pan powiedzieć, doktorze, o czasie śmierci?
- Śmierć nastąpiła między siódmą trzydzieści a dziesiątą wieczorem pierwszego
października.
- To są skrajne granice, doktorze?
- Reprezentują skrajne granice, tak, sir. Gdybym miał to wyrazić zgodnie z
prawem średnich, powiedziałbym, że szanse były mniej więcej jedna na
pięćdziesiąt, że człowiek ten umarł między siódmą trzydzieści a siódmą
czterdzieści pięć; że była mniej więcej jedna szansa na pięćdziesiąt, że spotkał
swoją śmierć między dziewiątą czterdzieści pięć a dziesiątą; powiedziałbym, że
było około trzydziestu szans na pięćdziesiąt, że człowiek ten zmarł między ósmą
czterdzieści pięć a dziesiątą; że było około trzydziestu szans na pięćdziesiąt, że
zgon nastąpił między ósmą czterdzieści pięć a dziewiątą wieczorem.
- Z natury rany wynika, że śmierć była natychmiastowa?
- Powiedziałbym, że nie. Pacjent jeszcze żył od pięć minut do godziny. Średnio,
powiedziałbym, że prawdopodobnie pół godziny. Opieram tę odpowiedź na
rozległości krwotoku wewnętrznego.
McNair zwrócił się do Perry'ego Masona.
- Może pan zadawać pytania.
Mason poczekał, aż oczy lekarza zwrócą się w jego stronę, po czym zapytał - Czy
mógłby pan powiedzieć, czy denat został zabity, gdy leżał w łóżku, czy też został
położony w łóżku po postrzale?
Dr Ritchie powiedział szczerze - Nie mogę powiedzieć - to znaczy, nie mogę
odpowiedzieć na to pytanie pozytywnie. Rozumie pan, że jestem lekarzem, a
nie detektywem. Dokonuję pewnych medycznych dedukcji na podstawie stanu
ciała. To wszystko.
- Rozumiem, doktorze. Przy okazji, czy na skórze denata były jakieś oparzenia
od prochu?
- Nie, sir.
- Czy zbadał pan ubranie denata?
- Tak, sir.
- Czy zauważył pan, że w płaszczu, który miał na sobie denat, była dziura po
kuli?
- Tak, proszę pana. Była taka dziura.
- Płaszcz został, więc najwyraźniej zdjęty po oddaniu strzału.
Dr Ritchie uśmiechnął się.
- Jak już powiedziałem, nie jestem detektywem. To wnioskowanie należy do
ławy przysięgłych, nie do mnie.
Uśmiech McNair'a był niemal triumfalnym wykrzyknikiem.
Mason przytaknął.
- Jest pan również zawodowym hazardzistą, doktorze?
Uśmiech doktora Ritchie'ego zginął w oburzeniu.
- Z pewnością nie! To jest nieuzasadnione pytanie.
Przyszła kolej na uśmiech Masona.
- Tworzysz listę szans, doktorze, wykazując wiedzę zwykle nieposiadaną przez
lekarza. Czy mogę zapytać, czy pańska ”książka” na temat czasu zgonu oparta
na liczbie szans na pięćdziesiąt jest jedynie przypadkowym szacunkiem, czy też
opiera się na matematycznych obliczeniach.
Dr Ritchie zawahał się, podczas gdy mentalnie rozważał możliwości sprostania
krzyżowemu przesłuchaniu na temat praw prawdopodobieństwa.
- Przypadkowy szacunek - przyznał nieśmiało.
- A szacunek jest całkowicie spoza dziedziny medycyny?
- Tylko w pewnym sensie.
- Nigdy nie miałeś żadnego doświadczenia w wykonywaniu księgowania lub w
określaniu matematycznych prawdopodobieństw?
- Cóż... Nie.
- Więc zrobiłeś przypadkowy szacunek, który jest prawdopodobnie błędny?
- Cóż, to było przypuszczenie.
- Więc byłeś skłonny zgadywać i przysięgać na to jako na fakt?
- Cóż, to było oszacowanie.
Mason ukłonił się.
- Bardzo panu dziękuję, doktorze. To wszystko.
Sędzia Canfield, niejako w drodze wyjaśnienia, powiedział do ławy przysięgłych
- Pan Perry Mason reprezentuje oskarżoną Milicent Hardisty. Dr Jefferson
Macon działa, jako własny obrońca. Zapytam, więc doktora Macona, czy ma
jakieś pytania do świadka.
- Tak. - Dr Macon powiedział. - W jaki sposób stwierdził pan obecność
skopolaminy?
- Oparłem się głównie na teście bromowym Wormleya, chociaż użyłem
zarówno testu Gerrarda, jak i Wasicky'ego.
- I twierdzi pan - zapytał z oburzeniem dr Macon - że podałem tej osobie
skopolaminę, aby skłonić ją do mówienia i odpowiadania na pytania, zanim
została zamordowana?
Dr Ritchie odwrócił się lekko w stronę ławy przysięgłych, aby udzielić swojej
odpowiedzi.
- To, doktorze – powiedział - jest pańska własna sugestia. Ja nie wyciągam
żadnych wniosków. Świadczę jedynie o faktach, które stwierdziłem.
Dr Macon mruknął - To wszystko.
- Mój następny świadek - oznajmił McNair - będzie z konieczności świadkiem
wrogim. Nie chciałbym go wzywać, ale nie ma innego wyjścia. Wzywam
Vincenta P. Blane'a, ojca oskarżonej Milicent Hardisty.
Blane zajął miejsce. Na jego twarzy wyraźnie widać było skutki zmartwienia, ale
nadal był bardzo pewny siebie, opanowany, uprzejmy, dostojny.
- Panie Blane - powiedział McNair - z powodu pańskiego pokrewieństwa z
jednym z oskarżonych, będę musiał zadawać panu pytania naprowadzające.
Blane pochylił głowę w uprzejmym geście zrozumienia.
- Wiedział pan, że pański zięć, Jack Hardisty, zdefraudował pieniądze z Banku
Roxbury?
- Tak, sir.
- Były dwie defraudacje, jak mniemam?
- Tak, proszę pana.
- Jedna na dziesięć tysięcy dolarów?
- To jest przybliżona kwota.
- A kiedy odmówił pan zatuszowania tego, Hardisty zdefraudował jakieś
dziewięćdziesiąt tysięcy dolarów w gotówce i poradził panu, że jeśli będzie mu
mało, to spowoduje, że jego defraudacja będzie warta zachodu; że jeśli uchroni
go pan przed pójściem do więzienia i wyrówna dziesięć tysięcy dolarów, to on
zwróci dziewięćdziesiąt tysięcy dolarów?
- Nie dokładnie w tych słowach.
- Ale takie było sedno?
- Fakty są takie, że zanim firma poręczająca wystawiła obligację na pana
Hardisty'ego, wymagała pewnych gwarancji. W rezultacie uzgodniłem z firmą
poręczającą, że jeśli wystawi ona poręczenie, ja zabezpieczę ją przed wszelkimi
stratami.
- I czy kiedykolwiek odzyskał pan te dziewięćdziesiąt tysięcy dolarów?
- Nie, proszę pana.
- Albo jakąkolwiek ich część?
- Nie, proszę pana.
- To wszystko.
Nie było przesłuchania krzyżowego.
- Powołam teraz kolejnego wrogiego świadka - powiedział McNair. - Adele
Blane.
Adele Blane, wyraźnie zdenerwowana, zajęła miejsce dla świadka, została
zaprzysiężona, podała swoje nazwisko i adres, po czym spojrzała z pewną
obawą na energicznego młodego zastępcę procesowego, który zdawał się mieć
tę osobliwą właściwość skupiania na sobie uwagi całej sali sądowej.
- Zna pani położenie górskiej chaty, której właścicielem jest pani ojciec i w
której znaleziono ciało Jacka Hardisty'ego drugiego października, panno Blane?
- Tak, proszę pana.
- I była pani w tej chacie po południu pierwszego października?
- Tak, proszę pana.
- Czy widziała pani tam Jacka Hardisty'ego?
- Tak, proszę pana.
- O której godzinie?
- Nie mogę powiedzieć dokładnie. To było jakoś po czwartej, a myślę, że przed
czwartą czterdzieści pięć, może około czwartej dwadzieścia.
- I to jest wszystko, co może pani zrobić, jeśli chodzi o ustalenie czasu?
- Tak, sir.
- Widziała pani, jak Jack Hardisty podjechał?
- Tak, sir.
- Zatrzymał swój samochód?
- Zgadza się.
- Widziała pani, jak zabierał coś ze swojego samochodu?
- Tak, sir.
- Co?
- Szpadel.
- Czy rozpoznałaby pani ten szpadel, gdyby zobaczyła go pani ponownie?
- Nie, proszę pana.
- Czy była pani sama w tym czasie?
- Nie, proszę pana. Był ze mną pan Raymand.
- Pan Harley Raymand?
- Tak.
- I co pani zrobiła zaraz po tym, jak zobaczyła Jacka Hardisty'ego w domku?
Proszę opisać swoje działania.
- Cóż, pojechałam z panem Raymandem z powrotem do Kenvale. Zawiozłam go
do hotelu Kenvale. Ja…
- Chwileczkę - przerwał McNair. - Czy o czymś pani nie zapomniała? Czy nie
widziała pani oskarżonej, pani Hardisty, wcześniej?
- Tak, to prawda. Spotkałam ją na drodze.
- A dokąd jechała?
- Nie wiem.
- Jechała jednak drogą, która prowadziła do chaty w górach?
- No tak.
- Rozmawiała pani z nią?
- Tak.
- Pani i pan Raymand?
- Tak.
- Zapytała, czy jej mąż jest w chacie?
- Myślę, że tak.
- I powiedziała jej pani, że jej mąż tam jest?
- Tak.
- A ona natychmiast uruchomiła swój samochód i odjechała w kierunku chaty?
- No cóż…tak.
- Wie pani, że pojechała do chaty, prawda, panno Blane?
- Nie, proszę pana. Nie sądzę, że pojechała do chaty.
- Zostawiła pani pana Raymanda w hotelu, zawróciła i pognała w górę drogi do
chaty, prawda?
- Tak.
- Teraz proszę nam powiedzieć, panno Blane, co pani znalazła, gdy dotarła do
chaty - a raczej tuż przed dotarciem do drogi, która skręca do chaty.
- Znalazłam moją siostrę.
- Oskarżoną w tej sprawie?
- Tak.
- Co robiła?
- Stała w pobliżu nasypu.
- Czy zauważyła pani jakieś oznaki zdenerwowania emocjonalnego - jakieś
zewnętrzne objawy?
- Płakała. Była częściowo rozhisteryzowana.
- Czy powiedziała coś o broni?
Adele Blane rozejrzała się wokół siebie, jakby rzeczywiście znajdowała się w
fizycznej pułapce, a nie tylko na miejscu dla świadków pod przysięgą mówienia
prawdy i w obliczu dociekliwych, poszukujących pytań energicznego
prokuratora.
- Czy mówiła coś o broni? - Powtórzył McNair.
- Powiedziała, że wyrzuciła broń.
- Jakie były jej dokładne słowa? Czy powiedziała, że wyrzuciła ją w dół kanionu
na skraju, którego stała?
- Nie. Powiedziała, że ją rzuciła - nie pamiętam.
- Czy powiedziała, dlaczego?
Adele spojrzała błagalnie na Perry'ego Masona, ale Mason siedział i milczał. Nie
było to milczenie porażki, ale raczej milczenie godności. Jego oczy były
spokojne. Jego twarz była jakby wyrzeźbiona z kamienia. Jego sposób bycia był
pewny siebie. Ale tam, gdzie zwykły prawnik wnosiłby zastrzeżenia do
protokołu, burzyłby się i wrzeszczał, walczył o czas, starając się nie dopuścić do
ujawnienia szkodliwych dowodów, Mason po prostu milczał.
- Tak - powiedziała Adele Blane. - Powiedziała mi, dlaczego.
- Co powiedziała?
- Powiedziała, że się boi.
- Czego się boi?
- Nie powiedziała.
- Boi się siebie?
- Nie powiedziała.
- Oczywiście - powiedział McNair do świadka - gdyby bała się męża,
zachowałaby broń. Wyrzucenie jej oznacza tylko tyle, że bała się samej siebie.
Czy nie tak ją pani zrozumiała, panno Blane?
Mason podniósł się wtedy na nogi, cicho, pewnie.
- Wysoki Sądzie – powiedział - sprzeciwiam się temu pytaniu. Jest ono
tendencyjne. Jest to próba krzyżowego przesłuchania własnego świadka przez
prokuratora. Wymaga wniosków od świadka. Nie podjąłem żadnych starań, aby
zapobiec przedstawieniu faktów ławie przysięgłych. Nie sprzeciwiłem się też
naprowadzającym pytaniom zadawanych temu świadkowi. Ale sprzeciwiam się
tendencyjnym, niewłaściwym pytaniom, takim jak te.
McNair zaczął argumentować, ale sędzia Canfield gestem nakazał mu milczenie.
- Sprzeciw – powiedział - podtrzymany. Pytanie jest w oczywisty sposób
niewłaściwe.
McNair rzucił się z powrotem na świadka, wznawiając atak ze zdwojoną furią,
przekonując przysięgłych i widzów, a także świadka, że jest człowiekiem,
którego nie można powstrzymać, którego upomnienia pobudzają tylko do
ostrzejszej walki.
- Co potem zrobiła twoja siostra?
- Wsiadła do swojego samochodu.
- Gdzie był jej samochód?
- Był zaparkowany w niewielkiej odległości od drogi.
- Chcesz przez to powiedzieć, że był zaparkowany na głównej autostradzie?
- Tak.
- Nie był zaparkowany na bocznej drodze, która prowadziła do chaty twojego
ojca.
- Nie.
- I co wtedy zrobiła?
- Pojechała za mną do miasta.
- Na twoją sugestię?
- Tak.
- I co się potem stało?
- Kiedy dotarłam do Kenvale, zgubiłam ją.
- To znaczy, że celowo cię ominęła?
- Nie wiem. Wiem tylko, że nie pojechała za mną do domu.
- A co ty zrobiłaś? Gdzie poszłaś?
- Pojechałam do Roxbury.
- Tak - powiedział McNair, nieco szyderczo - pojechała pani do Roxbury. Udała
się pani bezpośrednio do domu oskarżonego, doktora Jeffersona Macona.
Zapytała pani o doktora i poinformowano panią, że jest na wezwaniu. Czy to
prawda?
- W zasadzie to prawda.
- I czekała pani na powrót doktora Macona, czyż nie?
- Tak.
- I kiedy wrócił?
- Około dziesiątej trzydzieści.
- I co pani powiedziała oskarżonemu, dr. Maconowi?
- Zapytałam go, czy widział moją siostrę.
- I co powiedział?
- Chwileczkę - powiedział sędzia Canfield. - Ława przysięgłych zostanie
poinstruowana, że w tym szczególnym wypadku wszelkie zeznania tego
świadka odnośnie tego, że zostały złożone przez doktora Macona, zostaną
przyjęte, jako dowód tylko przeciwko oskarżonemu Maconowi, jako
oświadczenie złożone przez niego. Nie będzie ono wiążące dla pozwanej
Hardisty ani nie będzie stanowić dowodu przeciwko niej. Proszę odpowiedzieć,
panno Blane.
Była teraz bliska łez.
- Powiedział, że nie widział mojej siostry.
- Przesłuchanie krzyżowe - McNair pstryknął na Masona.
- Nie mam pytań - powiedział Mason ze spokojną godnością.
Wtedy McNair najwyraźniej wybrał inną drogę. Zaczął przedstawiać dowody
dotyczące szpadla, który należał do Jacka Hardisty'ego. Jeden ze świadków
zeznał, że widział Hardisty'ego używającego szpadla w ogrodzie.
- Czy było coś szczególnego w tym szpadlu, coś charakterystycznego? - Zapytał
McNair.
Świadek stwierdził, że zauważył inicjały „J.H.” wycięte w drewnie.
- Czy świadek rozpoznałby ten szpadel, gdyby zobaczył go ponownie?
Świadek uznał, że tak. McNair z pewnym rozmachem wysłał asystenta, który
pobiegł na zaplecze. Wrócił ze szpadlem, który został okazany świadkowi do
identyfikacji. Tak, to był ten szpadel. To były te inicjały. Świadek był
przekonany, że jest to identyczna łopata, którą widział w rękach Jacka
Hardisty'ego. Nie było przesłuchania krzyżowego. McNair spojrzał na zegar.
Zbliżała się godzina popołudniowej przerwy. Oczywiście, McNair szukał jakiegoś
szczególnie dramatycznego dowodu, którym mógłby zamknąć pierwszy dzień
zeznań.
- Charles Renfrew - zawołał.
Charles Renfrew okazał się być mężczyzną około pięćdziesiątki, powolnym i
rozważnym w mowie i ruchach, mężczyzną, który najwyraźniej nie obawiał się
przesłuchania, ale traktował swój pobyt na ławie świadków z satysfakcją
człowieka, który lubi być w centrum uwagi opinii publicznej. Był on, jak się
wydaje, członkiem policji w Roxbury. Przeszukał teren wokół domu, w którym
oskarżony, dr Jefferson Macon, miał swoją rezydencję i gabinet. McNair
powiedział - Panie Renfrew, pokażę panu szpadel, który został oznaczony w
celu identyfikacji w tej sprawie i zapytam, czy widział pan już kiedyś ten
szpadel.
- Tak jest - powiedział Renfrew. - Znalazłem ten szpadel…
- Pytanie brzmiało, czy widział go pan wcześniej - przerwał McNair.
- Tak, proszę pana. Widziałem go już wcześniej.
- Kiedy?
- W dniu, w którym dokonałem rewizji, trzeciego października.
- Gdzie go widziałeś?
- W świeżo wyplewionym ogródku za garażem na posesji dr Macona.
- I jest pan pewien, że jest to ten sam szpadel, który znalazł pan w tym miejscu
w tamtym czasie?
- Tak, sir.
McNair'a uśmiechnął się triumfalnie.
- Nie wie pan, oczywiście, w jaki sposób ten szpadel został przetransportowany
z tej górskiej chaty do rezydencji doktora Macona?
Mason powiedział - Sprzeciw, Wysoki Sądzie, przyjęcie faktu niebędącego
dowodem, jak również domaganie się wniosku świadka. Nie ma dowodów na
to, że to był szpadel, który Jack Hardisty miał w swoim samochodzie.
McNair odpowiedział natychmiast - Mecenas ma rację, Wysoki Sądzie,
udowodnię to jutro. Tymczasem wycofuję to pytanie. - Błysnął uśmiechem do
przysięgłych.
Po raz kolejny nie doszło do przesłuchania krzyżowego. McNair szybko posuwał
się naprzód. Rodney Beaton opowiadał, że widział oskarżoną Milicent Hardisty,
stojącą na skraju wąwozu przy jezdni, z jakimś przedmiotem w dłoni, z
wyciągniętą ręką. Przyznał, że nie może przysiąc, czy rzeczywiście rzuciła ten
przedmiot do wąwozu. Mogła zmienić zdanie w ostatniej chwili. Zeznał
również, że następnego dnia razem z Lolą Strague przeszukiwali okolice
granitowej skały. Znaleźli rewolwer kaliber trzydzieści osiem wciśnięty w
sosnowe igły. Zidentyfikował tę broń. Mason nie przeprowadził przesłuchania.
Lola Strague, powołana na świadka, również opowiedziała o znalezieniu broni i
zidentyfikowała ją. Następnie McNair dramatycznym gestem wprowadził do
materiału dowodowego zapiski, z których wynikało, że pistolet ten został
zakupiony przez Vincenta P. Blane'a dwa dni przed Bożym Narodzeniem 1941
roku. W tym momencie McNair znacząco spojrzał na zegar, a sędzia Canfield,
korzystając z podpowiedzi, ogłosił, że wybiła zwyczajowa godzina wieczornej
przerwy w rozprawie. McNair opuścił salę sądową z wyrazem pełnego
samozadowolenia, które malowało się na całej jego twarzy. Jego wyjściu
towarzyszyły błyski fleszy, gdy fotoreporterzy robili zdjęcia wydarzeń do
porannych wydań.
Rozdział 21
MCNAIR rozpoczął swój drugi dzień składania zeznań techniką, która nie
pozostawiała wątpliwości, że celowo buduje swoją sprawę na serii
dramatycznych punktów kulminacyjnych. Pracownicy sądu i przysięgli, którzy
przywykli do konwencjonalnej, suchej jak pył metody budowania sprawy o
morderstwo od oskarżenia do wyroku skazującego, zaczęli tłoczyć się w sali
sądowej, przyciągani przez tę dynamiczną osobowość, która na razie
przedstawiała tak barwną postać.
William L. Frankline był pierwszym świadkiem McNair'a tego dnia. Frankline, jak
się wydaje, był zastępcą, który był z Jamesonem w czasie, gdy dr Macon został
zaskoczony w domku Blane'ów. Frankline zeznał szczegółowo, że podjęli kroki,
aby objąć domek nadzorem i że widzieli Adele Blane i Myrnę Payson wchodzące
do domku. Następnie przybyli Rodney Beaton i Lola Strague, a Adele zaszyła się
w ciemnej sypialni, gdzie znaleziono ciało Jacka Hardisty'ego. Następnie pojawił
się Burt Strague. Kilka minut później zauważono czającą się postać, która
skradała się w kierunku tylnej części chaty. Upewniwszy się, że sypialnia jest
ciemna i najwyraźniej opuszczona, postać ta sforsowała okno i weszła do
środka. W tym momencie świadek i William N. Jameson, również zastępca
szeryfa, podeszli do okna i na znak włączyli latarki, które ujawniły Adele Blane
wybiegającą z pokoju z krzykiem oraz oskarżonego dr Macona, który wyjmował
kulę z ukrycia za obrazem wiszącym na ścianie sypialni. Kula została wyjęta z
ręki doktora Macona, kiedy zakładano mu kajdanki, a następnie oznaczona
charakterystycznym zadrapaniem w celu identyfikacji. Świadek bez wahania
zidentyfikował kulę, którą pokazał mu McNair, jako tę właśnie kulę.
- Przesłuchanie krzyżowe - powiedział McNair do Perry'ego Masona.
Mason spojrzał na świadka z namysłem.
- Mówi pan, że kiedy włączyliście latarki, zobaczyliście tego człowieka podczas
wyjmowania kuli zza obrazu?
- Tak, sir.
Mason powiedział - Innymi słowy, widział pan jego rękę za oprawionym
obrazem. Kiedy szarpnął pan rękę, stwierdził pan, że jest w niej kula i z tego
wydedukował pan, że wyjmował on kulę zza obrazu. Czy to prawda?
- Cóż, można to tak ująć.
- I z tego, co pan wie - powiedział Mason - oskarżony Macon, zamiast coś
wyjmować, mógł… -
Mason przerwał gwałtownie, gdy jego wzrok wychwycił uśmieszek na twarzy
McNair’a. - Wycofuję to pytanie - powiedział spokojnie - i nie mam dalszych
pytań do tego świadka.
McNair nagle wpadł we wściekłość. Zaczął wstawać, najwyraźniej po to, by
zgłosić jakiś sprzeciw, po czym opadł z powrotem na swoje krzesło. Zmarszczył
brwi w zamyśleniu. Mason przyciągnął do siebie podkładkę z papieru i
nabazgrał notatkę.
„McNair chciał, żebym zmusił Frankline'a do przyznania, że Macon mógł włożyć
kulę zamiast ją wyjąć. Coś tu jest podejrzanego. Przygotuj się na
niespodziankę."
Podszedł, aby wręczyć notatkę Delli Street. Sędzia Canfield spojrzał na Dr.
Macon.
- Czy oskarżony, Macon, ma jakieś pytania?
- Nie.
- Jakieś dodatkowe pytania, panie McNair?
- Nie... Nie, Wysoki Sądzie. To wszystko - McNair wydawał się zdecydowanie
skonsternowany, ale chwilę później wezwał dr Kelmonta Pringle'a.
Dr. Pringle wykwalifikował się, jako ekspert kryminolog, technik laboratoryjny,
specjalista medycyny sądowej i toksykologii oraz ekspert od balistyki.
- Wręczając panu pocisk, który wcześniej został zidentyfikowany i przyjęty w
poczet dowodów - powiedział McNair - zapytam pana, czy badał pan ten pocisk
i przeprowadził z nim pewne testy.
- Tak.
- Wręczam panu teraz rewolwer Colt kaliber trzydzieści osiem, który poproszę
w tej chwili o oznaczenie w celu identyfikacji. Zapytam pana, doktorze, czy
wystrzelił pan z tego rewolweru jakieś pociski testowe.
- Tak.
- I czy, przy pomocy mikroskopu porównawczego, porównał je pan z pociskiem,
który właśnie panu wręczyłem?
- Tak.
- Czy kule wystrzelone z tej broni miały ten sam wygląd ogólny, co kula, którą
trzyma pan w ręku, doktorze?
- Tak, sir.
- Doktorze, czy przy pomocy mikroskopu porównawczego ustalił pan, czy ta
kula, którą trzyma pan w ręku, została wystrzelona z tej właśnie broni, na którą
zwróciłem pańską uwagę?
- Tak.
- Więc, czy ta kula została wystrzelona z tej broni, doktorze?
W oczach doktora Pringle'a pojawił się ślad mroźnego błysku.
- Nie została!
Sędzia Canfield spojrzał w dół na uśmiechnięte oblicze McNair'a, zerknął na
Perry'ego Masona, pochylił się do przodu na ławie i powiedział - Proszę o
wybaczenie, doktorze. Czy dobrze zrozumiałem odpowiedź, że kula nie została
wystrzelona z tej broni?
- To prawda - powiedział doktor Pringle. - Kula zdecydowanie nie została
wystrzelona z tej broni.
Dr Macon usadowił się z powrotem na swoim miejscu z odprężeniem, które
przychodzi wraz z uwolnieniem się od wielkiego napięcia. Na twarzy Milicent
Hardisty nie było żadnego wyrazu. Perry Mason nie odrywał wzroku od
świadka.
- Teraz, więc - kontynuował McNair - ponieważ wydaje się, że kula nie została
wystrzelona z tego rewolweru trzydzieści osiem, który panu wręczyłem,
doktorze, zapytam, czy przeprowadził pan jakieś dalsze badania tej kuli lub
dowiedział się czegoś więcej w związku z nią?
- Tak, sir. Tak.
- Zwracam pańską uwagę, doktorze, na pewne czerwono-brązowe plamy
pojawiające się na kuli, a w jednym szczególnym miejscu, na pewien kawałek
zaschniętego czerwonawego materiału.
- Tak, sir.
- Co to za materiał, doktorze?
- To tkanka zwierzęca, która uległa odwodnieniu pod wpływem powietrza.
- A te czerwono-brązowe plamy, doktorze, co to jest?
- To jest krew.
- Czy przeprowadził pan testy z tą tkanką i z krwią?
- Tak, sir.
- I czy pańskie testy definitywnie ustaliły, czy to jest, czy nie jest krew?
- Tak, proszę pana. Tak. To jest krew.
- Teraz, doktorze, proszę uważnie wysłuchać tego pytania. Zakładając, że
pierwszego dnia października tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego roku
człowiek zginął od kuli wystrzelonej z rewolweru kalibru trzydzieści osiem, czy
jest coś w tej kuli, co pozwoliłoby panu, jako ekspertowi, stwierdzić, czy ta
konkretna kula, którą trzyma pan teraz w ręku, była tą śmiertelną kulą, która
spowodowała śmierć tego człowieka pierwszego października tysiąc
dziewięćset czterdziestego drugiego roku?
- Tak - powiedział Dr. Pringle. - Jest coś w tej kuli, co pozwoli mi odpowiedzieć
na to pytanie.
- Czy może pan powiedzieć ławie przysięgłych, co to jest, doktorze?
- Zbadałem krew na tej kuli zarówno testem precypitacyjnym, jak i
mikroskopowym za pomocą okularu mikrometrycznego.
- I co pan znalazł?
- Stwierdziłem, że erytrocyt miał średnicę jednej trzydziestej piątej setnej cala.
- Co to jest erytrocyt, doktorze?
- Czerwone ciałko krwi.
McNair zwrócił się gwałtownie do Masona.
- Czy ma pan jakieś pytanie krzyżowe?
Mason zawahał się, po czym powiedział - Tak.
Spojrzał na doktora Pringle'a ze zmarszczonym czołem.
- Doktorze, to bardzo osobliwy sposób składania zeznań.
- Odpowiadałem na pytania.
- Rzeczywiście, odpowiadał pan. Nie przedstawił pan żadnych wniosków.
- Nie, proszę pana. Pytano mnie, w tym czasie, tylko o fakty.
- Stwierdził pan, że jest pan przekonany, iż średnica czerwonego ciałka krwi
wynosi jedną trzydziestą piątą setnej cala.
- Tak, proszę pana.
Mason przerwał na chwilę, po czym ostrożnie kontynuował.
- Doktorze, nie jestem całkowicie pewny swoich informacji, ale wydaje mi się,
że czerwone ciałko krwi człowieka ma średnicę jednej trzydziestej drugiej setnej
cala.
- To prawda.
Mason zmienił swoją pozycję. Sędzia Canfield pochylił się gwałtownie do
przodu, opierając łokcie na biurku spojrzał w dół na świadka.
- Doktorze, chcę wyeliminować możliwość nieporozumienia. Czy mam rozumieć
z pańskiego zeznania, że czerwone ciałka krwi na tej kuli miały jedną trzydziestą
piątą setnych cala średnicy?
- Tak, sir.
- A te u człowieka mają średnicę jednej trzydziestej drugiej setnej cala?
- To prawda.
- Czy mam, zatem rozumieć, doktorze, że krew na tej kuli nie była krwią ludzką?
- Tak jest, Wysoki Sądzie.
Sędzia Canfield spojrzał na prokuratora okręgowego z wyrazem irytacji na
twarzy, usiadł z powrotem w swoim fotelu i powiedział do Masona - Proszę
kontynuować przesłuchanie, mecenasie.
- W takim razie, skoro krew na tej kuli nie była krwią ludzką - powiedział Mason
- czy ustaliłeś, czyja to była krew?
- Tak, proszę pana. Była to krew psa. Erytrocyt psa mierzy jedną trzydziestą
piątą setną cala, a ze wszystkich zwierząt domowych jego wielkość jest
najbliższa ludzkiej. Testem precypitacyjnym upewniłem się, że krew na tej kuli
pochodzi od psa.
- W takim razie - kontynuował Mason, ostrożnie wyczuwając drogę -
stwierdziłby pan, czyż nie, doktorze, że w żadnych możliwych okolicznościach ta
kula nie mogła być śmiertelną kulą, która spowodowała śmierć Jacka
Hardisty'ego?
- Tak. Ta kula nie miała kontaktu z ludzkim ciałem. Ta kula została wystrzelona
w psa.
Mason powiedział nagle - To wszystko.
McNair uśmiechnął się i ukłonił przed Masonem.
- Dziękuję, panie mecenasie, za wyjaśnienie mi mojej sprawy.
Sędzia Canfield, wyraźnie poirytowany, zaczął wygłaszać jakiś komentarz, po
czym się opamiętał. W końcu Perry Mason potrafił bardzo dobrze zadbać o
siebie.
- To wszystko na chwilę obecną, doktorze - powiedział McNair. - Powołam
mojego następnego świadka, Freda Hermanna.
Fred Hermann zgłosił się i zajął miejsce dla świadka. On również, jak się
wydawało, był w policji w Roxbury. Był typem statecznego, flegmatycznego
człowieka. Występowanie, jako świadek w tej sprawie było dla niego tylko
kolejnym obowiązkiem, który przeszkadzał mu w codziennej rutynie.
Zachowywał się tak obojętnie i nijako, jakby został wezwany do sądu, by
zeznawać w związku z jakimś rutynowym aresztowaniem za wykroczenie,
którego dokonał poprzedniego wieczoru. Kiedy podał swoje nazwisko, wiek,
miejsce zamieszkania i zawód McNair zapytał go - Czy zna pan świadka
Renfrew, który był wczoraj na przesłuchaniu?
- Tak, sir.
- Czy towarzyszył mu pan w gabinecie i rezydencji oskarżonego, doktora
Jeffersona Macona, trzeciego dnia października bieżącego roku?
- Tak, sir.
- Czy był pan z nim, gdy odkrył szpadel?
- Tak, sir.
- Pokażę panu ten szpadel, który został wprowadzony, jako dowód, panie
Hermann i zapytam, czy widział go pan kiedykolwiek wcześniej.
Świadek wziął szpadel, obrócił go powoli, metodycznie, z premedytacją w
swoich dużych dłoniach, podał go z powrotem prokuratorowi.
- Tak, proszę pana - powiedział - to ten.
- A gdzie ten szpadel został znaleziony?
- Z północnej strony garażu. Był tam mały skrawek ogrodu i trochę świeżo
przekopanej ziemi.
- I co zrobiłeś w związku z tą ziemią - zapytał McNair, zerkając triumfalnie na
Perry'ego Masona.
- Zaczęliśmy kopać.
- Jak głęboko kopaliście?
- Około trzech stóp.
- I co znalazłeś?
Hermann odwrócił się tak, że patrzył na ławę przysięgłych.
- Znaleźliśmy – ogłosił - ciało dużego psa. W ciele była dziura po kuli, ale nie
mogliśmy znaleźć żadnej kuli; została usunięta.
McNair uśmiechał się teraz.
- Twój świadek - powiedział do Masona.
- Żadnych pytań - oznajmił Mason.
Sędzia Canfield, patrząc na zegar, powiedział - Czas na południową przerwę.
Sąd zbierze się ponownie o godzinie drugiej.
Gdy sędzia Canfield udał się do swojej kancelarii, wśród widzów zawrzało.
Reporterzy gazet, spiesząc się, robili zdjęcia McNairowi przy świetle fleszy,
pokazując go triumfalnie uśmiechniętego. Kazali doktorowi Pringle pozować na
miejscu dla świadków. Nie poprosili Perry'ego Masona do zdjęcia.
Rozdział 22
PERRY MASON i Della Street siedzieli w zasłoniętej loży małej restauracji za
rogiem od biura Masona, jedząc lunch, który składał się głównie z herbaty i
papierosów.
Della Street powiedziała - Nie rozumiem tego psa.
Mason powiedział - Rzecz działa matematycznie z punktu widzenia prokuratora
okręgowego. Doktor Macon spotkał Milicent, gdy wracała z chaty.
Opowiedziała mu o nowej defraudacji, o tym, że Jack Hardisty ma
dziewięćdziesiąt tysięcy dolarów w gotówce, których używa, jako szantażu. Dr
Macon zasugerował, żeby wrócili do chaty, aby podał Hardisty'emu podskórnie
skopolaminę, która zmusi go do mówienia i zdradzi miejsce ukrycia skradzionej
waluty.
Della Street łyknęła swoją herbatę.
- Dobra, to rozumiem - powiedziała. - Według tej teorii musieli się wrócić i
zrobić mu zastrzyk podskórny. Po tym stał się agresywny i jedno z nich go
zastrzeliło. Ale gdzie w tym wszystkim jest pies?
- Nie rozumiesz? Dr Macon przewidział, że odzyskają śmiertelną kulę, że
sprawdzą ją z pistoletem Milicent, że wtedy będą mieli sprawę otwartą i
zamkniętą. Więc wydobył kulę i schował ją.
- Ale jak mógł strzelić do psa po...
- Nie zrobił tego. McNair obstawia, że Macon zdobył inny pistolet tego samego
kalibru, zabił nim psa, wyjął kulę, zakopał psa i zamierzał ukryć kulę w domku w
takim miejscu, by prędzej czy później została znaleziona. Kiedy władze
znalazłyby ją, pomyślałyby, że odkryły śmiertelną kulę. Po zbadaniu jej, ku
swojemu zaskoczeniu, stwierdziliby, że nie pasuje do pistoletu Milicent
Hardisty.
- Więc dr. Macon wkładał kulę za obraz, zamiast ją wyjmować, kiedy został
zatrzymany? - Zapytała Della Street.
- Dokładnie - powiedział Mason - i prawie wpadłem, pytając na przesłuchaniu
krzyżowym, czy nie mógł czegoś wkładać, zamiast coś wyjmować...
Zorientowałem się w samą porę.
- Co dało ci cynk?
- Coś w sposobie, w jaki McNair mnie obserwował, jakiś wyraz twarzy świadka...
Ale wszedłem prosto w ten psi interes. Musiałem. Znalazłem się w sytuacji, w
której albo musiałem przerwać przesłuchanie, co sprawiłoby, że wyglądałoby to
tak, jakbym bał się prawdy albo pójść naprzód i przedstawić punkt, który
pogrążył mojego klienta.
- Dlaczego McNair nie przedstawił tego podczas bezpośredniego przesłuchania?
- Bo to bardziej szkodzi mojej sprawie, kiedy wyciągam to na przesłuchaniu...To
ostra taktyka i zamierzam się mu zrewanżować.
- Jak?
- Jeszcze nie wiem - przyznał Mason.
Della Street zamieszała kilkoma fusami herbaty na dnie filiżanki.
- Mogłabym się prawie rozpłakać - wyznała. - Widać, co się stało. Jeśli Milicent
Hardisty nie zabiła swojego męża, to dr Macon przynajmniej myśli, że to zrobiła
i próbował ją chronić. Robiąc to, wciągnął ich oboje w ten zamęt... Albo dr
Macon go zabił, a pani Hardisty próbuje go chronić. Tak czy siak, jesteśmy
załatwieni - a McNair jest tak szyderczy, tak przesiąknięty triumfem, że robi mi
się niedobrze. Chciałabym mu wyrwać włosy, garściami na raz. Chciałabym... -
Wściekłość zdławiła jej słowa. Mason uśmiechnął się.
- Nie denerwuj się, Della. Zamiast tego użyj głowy… Jest jedna rozbieżność w
dowodach, o której wątpię, czy McNair pomyślał.
- Co to jest?
Mason uśmiechnął się do niej.
- Poczekaj, aż postawi Jamesona na stanowisku dla świadków.
- Nie rozumiem tego.
- Myślę, że nikt nie pomyślał o tym - powiedział Mason - ale zamierzam zmusić
ich do myślenia o tym.
- Ale nie da się opracować żadnej teorii, która uniewinni Milicent Hardisty,
prawda?
- Nie wiem - powiedział Mason ponuro. - Być może nie, ale mogę tak pomieszać
sprawę, że wiele z tego nadętego uśmieszku zejdzie z twarzy McNair'a i…
Mason przerwał, gdy usłyszał głos Paula Drake'a, który zapytał właściciela - Czy
Perry Mason je tu dzisiaj?
Mason odsunął zasłonę loży.
- Witaj Paul, co masz?
Do loży wszedł Paul Drake. Na jego twarzy malował się uśmiech. Pod pachą
niósł niewielki pakunek zawinięty w gazetę i przewiązany ciasno sznurkiem.
Della Street przesunęła się, żeby mógł usiąść obok niej. Drake położył paczkę na
stole. Niemal natychmiast dał się słyszeć słaby, ale niepowtarzalny dźwięk
miarowego tykania.
- Ten zakopany zegar? - Zapytał Mason.
Drake skinął głową.
- Skąd go masz?
- Harley Raymand znalazł go zakopanego tuż pod powierzchnią ziemi, około
dziesięć stóp od krawędzi skały, gdzie został ukryty za pierwszym razem.
- Jak daleko od miejsca, gdzie znaleziono rozbitą soczewkę okularową? - Zapytał
Mason.
- Nie bardzo daleko... Harley Raymand zawiązał paczkę i napisał swoje nazwisko
w poprzek opakowania. Ja napisałem swoje nazwisko tuż nad jego nazwiskiem i
zawiązałem paczkę w inne opakowanie... Czy chcesz to otworzyć w sądzie?
Mason zastanowił się przez chwilę, po czym powiedział - Wezwiemy Harleya
Raymanda na świadka i pozwolimy mu zidentyfikować swój podpis... Musimy to
zrobić, zanim upłynie czas. To jest zegar dwudziestoczterogodzinny, prawda,
Paul?
- Tak.
- A jaki czas wskazywał zegar - czy był spóźniony, czy przyspieszał, czy...
- Ten cholerny zegar spieszy się o dwie godziny i czterdzieści pięć minut.
Mason wyciągnął z kieszeni kartkę papieru i zrobił kilka szybkich obliczeń.
- To umieszcza go prawie dokładnie w czasie gwiazdowym, Paul. Jak rozumiem,
czas gwiazdowy byłby dziś o trzy godziny i czterdzieści pięć minut szybszy, ale
nasz czas został przesunięty o godzinę w związku ze zmianą na czas letni. To
oznacza, że zegar jest prawie dokładnie na czasie gwiazdowym.
Drake wydał niski gwizd.
- Być może ten bajer o gwiazdach nie był tylko mrzonką, Perry. Dlaczego, do
diabła, człowiek miałby chcieć zegar, który dotrzymuje czasu gwiazdom - i
dlaczego miałby być zakopywany w różnych miejscach?
Uśmiech Masona był radosny.
- To, mój chłopcze, jest pytanie, którym spróbujemy rzucić na kolana Thomasa
L. McNair'a.
- Nie pozwolą ci włączyć tego do sprawy, Perry.
- Wiem, że nie pozwolą, ale trudno będzie im powstrzymać mnie przed
umieszczeniem tego w pamięci przysięgłych.
Rozdział 23
Gdy o godzinie drugiej sąd zebrał się ponownie, Thomas L. McNair siedział przy
stole zarezerwowanym dla przedstawicieli oskarżenia, a na jego twarzy
malował się uśmiech, któremu brakowało tylko uśmieszku. Sędzia Canfield
powiedział - Ławnicy są wszyscy obecni, a oskarżeni są w sądzie, panowie. Czy
jest pan gotów kontynuować, panie McNair?
- Chwileczkę, Wysoki Sądzie - powiedział Mason, podnosząc się. - W tej chwili
chciałbym prosić sąd o pozwolenie na wprowadzenie pewnych zeznań poza
kolejnością.
- Na jakiej podstawie składa pan wniosek, panie Mason?
- Na tej podstawie, że dowód jest, w swojej naturze, nietrwały. Nie zachowa się,
aż będę miał okazję przedstawić go w normalnym porządku.
- Dlaczego nie? - McNair zapytał zadziornie.
Mason zwrócił się do niego z lekkim uśmiechem.
- Raczej trudno to wyjaśnić bez zagłębiania się w naturę dowodów, mecenasie.
McNair powiedział szyderczo - Proszę bardzo wyjaśnij to. Chciałbym wiedzieć,
jakie ma pan dowody, które są, jak pan to trafnie określił, nietrwałe.
Mason odwrócił się z powrotem do sędziego Canfielda.
- To jest zegar, Wysoki Sądzie. Zegar, który został znaleziony zakopany w
pobliżu domniemanego miejsca zbrodni. To...
- Ale co jest nietrwałego w zegarze? - Zapytał McNair. - Masz zegar. Myślę, że
się zachowa, prawda? Nigdy nie słyszałem, żeby zegar się zepsuł. Mógłbyś go
zamarynować w alkoholu.
Z sali dobiegł wyraźny chichot. Na twarzach przysięgłych pojawiło się kilka
uśmiechów, a McNair uśmiechnął się radośnie do tych uśmiechniętych twarzy.
Mason powiedział - Zegar będzie działał, ale czas pokazany na jego tarczy już
nie. Jeśli Sąd pozwoli, poinformowano mnie, że zegar ten jest teraz dokładnie o
dwie godziny i czterdzieści cztery i pół minuty szybszy od naszego czasu
letniego na Pacyfiku. A ponieważ nasz czas letni na Pacyfiku jest przesunięty o
jedną godzinę, to stawia ten zegar dokładnie trzy godziny, czterdzieści cztery i
pół minuty przed naszym czasem słonecznym.
Sędzia Canfield zmarszczył brwi.
- A jakie dokładnie jest możliwe znaczenie tego faktu, panie Mason? Innymi
słowy, dlaczego ten dowód powinien być zachowany?
- Ponieważ - powiedział Mason - od tej daty, czas gwiazdowy jest dokładnie trzy
godziny, czterdzieści cztery minuty, trzydzieści dziewięć i pół sekundy przed
czasem urzędowym. Jest, zatem oczywiste, że ten zwykły budzik został
starannie wyregulowany tak, że zachowuje dokładny czas gwiazdowy, a
ponieważ wiem, że jest to zegar dwudziestoczterogodzinny, o ile nie zostanie
przyjęty, jako dowód, a przysięgli nie będą mieli możliwości zauważenia czasu
pokazanego na zegarze i możliwości odnotowania czasu pokazanego na tarczy,
zegar przestanie działać, a ten cenny dowód zostanie zniszczony.
- A jaki związek z tym morderstwem mogą mieć gwiazdy? - Zapytał McNair.
Mason odpowiedział - To, Wysoki Sądzie, jest jedną z rzeczy, które powiążę, gdy
przyjdzie czas na przedstawienie moich racji. W tej chwili proszę tylko o
pozwolenie na zidentyfikowanie tego zegara, aby zeznania mogły być
zachowane, dopóki są dostępne.
Sędzia Canfield powiedział - Przychylam się do pańskiego wniosku.
Harley Raymand, będąc należycie zaprzysiężonym, zeznał, że po raz pierwszy
znalazł zakopany zegar pierwszego października, w dniu morderstwa. W tym
czasie zegar, zgodnie z jego pamięcią, miał około dwudziestu pięciu minut
opóźnienia. Ponownie odnalazł go drugiego października. Że potem szukał
zegara i nie znalazł go aż do godziny jedenastej, że słuchał uważnie,
zlokalizował miejsce w ziemi, z którego słychać było tykanie i odkrył coś, co
wydawało mu się być dokładnie tym samym zegarem, w dokładnie tym samym
pudełku. Jednakże w tym czasie, zegar był o dwie godziny i czterdzieści pięć
minut szybszy w porównaniu z jego własnym zegarkiem.
- Co zrobiłeś z tym zegarem? - Zapytał Mason.
- Zapakowałem go w paczkę, napisałem swoje nazwisko na opakowaniu,
zgodnie z sugestią pana Paula Drake'a. Następnie dostarczyłem paczkę panu
Paulowi Drake'owi, który również napisał swoje nazwisko bezpośrednio nad
moim.
Perry Mason poprosił - Otwórz tę paczkę, którą ci wręczam i sprawdź, czy jest
to ta sama paczka, którą dałeś panu Drake'owi.
Ławnicy pochylili się do przodu na swoich miejscach.
- Wysoki Sądzie - powiedział McNair - nie tylko sprzeciwiam się wprowadzeniu
tego dowodu w tym momencie, jako nie na miejscu, ale sprzeciwiam się mu,
jako niekompetentnemu, bez znaczenia i nieistotnemu.
Sędzia Canfield powiedział - Sąd już orzekł w sprawie wniosku zezwalającego
panu Masonowi na przedstawienie dowodu w tej chwili i poza kolejnością. Sąd
wstrzyma się z orzeczeniem w sprawie zarzutu, że jest on niekompetentny, bez
znaczenia i nieistotny do czasu przedstawienia sprawy przez oskarżonego. Albo,
mówiąc inaczej, Sąd dopuści tymczasowo ten dowód z zastrzeżeniem wniosku
ze strony oskarżenia o jego usunięcie w przypadku, gdy nie będzie on właściwie
włączony.
- To wszystko - ogłosił Mason - to wszystko, o co proszę, Wysoki Sądzie.
Harley Raymand rozpakował paczkę, wyjął z niej małe drewniane pudełko.
Otworzył pudełko i odkrył budzik, który kompetentnie tykał. Mason
demonstracyjnie wyjął swój zegarek i porównał go z tarczą budzika, po czym
odwrócił się, by spojrzeć na zegar elektryczny z tyłu sali sądowej.
- Czy możemy zwrócić uwagę ławy przysięgłych, że zegar jest najwyraźniej o
dwie godziny, czterdzieści cztery minuty i czterdzieści sekund szybszy?
Sędzia Canfield powiedział, głosem zdradzającym jego zainteresowanie -
Zostanie to odnotowane w protokole.
McNair, wyraźnie poirytowany, że sprawny przebieg jego sprawy został
przerwany, powiedział - Wysoki Sądzie, chciałbym wstrzymać się z moim
krzyżowym przesłuchaniem tego świadka do czasu, aż Sąd ostatecznie orzeknie,
czy dowód jest dopuszczalny.
- Tak postanowiono - powiedział sędzia Canfield. - Czy przeprowadzono
jakiekolwiek badanie tego zegara pod kątem odcisków palców, panie Mason?
Mason odpowiedział zawadiacko - Najwyraźniej nie, Wysoki Sądzie. Bardzo
chciałbym, aby Sąd poinstruował eksperta od odcisków palców z biura szeryfa,
aby przeprowadził odpowiednie testy.
- Taki będzie nakaz - powiedział sędzia Canfield. - A teraz, panie McNair, czy
chce pan kontynuować swoją sprawę?
- Tak - powiedział McNair niepewnie. - Teraz, gdy pozbyliśmy się horoskopów i
astrologii, możemy przejść do konkretów. Jako następnego świadka powołam
pana Williama N. Jamesona.
Jameson, należycie zaprzysiężony, zeznał, że znalazł ciało Hardisty'ego w
domku. Zeznawał również w sprawach technicznych, identyfikując mapy,
fotografie i przedstawiając wszelkie podstawy niezbędne w sprawach o
morderstwo. Stopniowo jednak, pozbywszy się tych szczegółów, McNair
ponownie zaczął budować dramatyczny punkt kulminacyjny.
- Czy pan - zapytał McNair - drugiego dnia października tego roku miał okazję
pojechać ze mną do Roxbury?
- Tak, proszę pana.
- A gdzie się udaliście po przybyciu do Roxbury?
- Do miejsca, gdzie oskarżony, dr Macon, ma swój gabinet i rezydencję.
- Czy widział pan wtedy doktora Macona?
- Tak.
- Kto jeszcze był obecny?
- Pan i dr Macon, to wszyscy.
- Czy po tej rozmowie miał pan okazję sprawdzić samochód doktora Macona?
- Tak.
- Ktoś był z panem?
- Nikt. Rozmawiał pan z dr. Maconem. Wymknąłem się i przeszukałem jego
samochód.
- Czy coś pan znalazł?
- Torba chirurgiczna Dr. Macona była z tyłu samochodu. Przejrzałem ją. W
małej skórzanej apteczce, która zawierała wiele małych buteleczek, znalazłem
butelkę, która wydawała się być wypełniona bawełną. Zdjąłem korek i
wyciągnąłem bawełnę. W bawełnie ukryta była kartka papieru.
McNair spojrzał na zegar.
- Czy na tym kawałku papieru jest jakiś napis?
- Tak, sir.
- Czy rozpoznałby pan ten kawałek papieru, gdyby zobaczył go pan ponownie?
- Tak, proszę pana.
McNair powiedział z uśmiechem - Proponuję ten list w tej chwili do
identyfikacji. Jutro przedstawię ekspertów od pisma ręcznego, którzy wykażą,
że pismo na papierze jest pismem oskarżonej Milicent Hardisty. W
międzyczasie, wyłącznie w celu identyfikacji, chciałbym odczytać do protokołu
wiadomość, która jest na tym papierze.
- Nie ma sprzeciwu - powiedział Mason, a sędzia Canfield spojrzał na niego ze
zdziwioną miną. McNair przeczytał - "Najdroższy Jeff…”
McNair wręczył list urzędnikowi sądowemu z rozmachem.
- Proszę oznaczyć to do identyfikacji – powiedział - jako dowód oskarżenia.
McNair zwrócił się do Perry'ego Masona, zerkając triumfalnie na zegar, by
zauważyć, że po raz kolejny gazety będą miały okazję odnotować dramatyczny
finał popołudniowej sesji.
- Czy to już wszystko z pańskiego bezpośredniego przesłuchania tego świadka? -
Zapytał sędzia Canfield.
- Tak, Wysoki Sądzie. Jest około czwartej czterdzieści pięć i…
Sędzia Canfield zignorował aluzję.
- Przesłuchanie krzyżowe - powiedział do Masona.
Przez chwilę na twarzy McNair'a pojawił się błysk konsternacji. Było całkiem
oczywiste, że miał nadzieję, iż sędzia Canfield odroczy rozprawę i w oczach
Wysokiego Sądu pojawił się współczujący błysk, gdy spojrzał na Perry'ego
Masona. Mason stanął przed świadkiem.
- Pracował pan nad tą sprawą, panie Jameson? - Zapytał.
- Co pan przez to rozumie?
- Starał się pan odkryć w niej dowody?
- Tak.
- Zrobił pan wszystko, co możliwe, by odkryć znaczące fakty, które mogłyby być
uznane za wskazówki?
- Tak.
- Czy zajrzał pan do tego kanionu, aby zobaczyć, czy znajdzie pan broń, którą
oskarżona Milicent Hardisty podobno tam wrzuciła?
Jameson uśmiechnął się.
- To raczej nie było konieczne.
- A dlaczego nie? - Spytał Mason.
- Ponieważ jej broń została znaleziona - tam, gdzie próbowała ją ukryć po
morderstwie.
- Rozumiem - powiedział Mason. - Dlatego nie było konieczne szukanie broni,
którą mogła wrzucić do kanionu.
- Tak.
- Innymi słowy, znalazłszy broń pani Hardisty, nie było sensu szukać żadnej
innej.
- Tak.
- Wiedział pan, że pani Hardisty powiedziała swojej siostrze, że wyrzuciła broń z
nasypu?
- Ona tak twierdziła - mruknął Jameson.
- I jako funkcjonariusz sprawdzający fakty w sprawie, sprawdził pan to
twierdzenie, zaglądając we wskazane przez nią miejsce?
- Nie, zaglądając w miejsce, w którym faktycznie ukryła pistolet zbrodni.
- Nie wie pan, czy to był pistolet mordercy?
- Cóż... Oczywiście - to był pistolet, którego musiała użyć.
- I jest pan gotów przysiąc, że nie ma broni leżącej na stromym zboczu, gdzie
pani Hardisty powiedziała swojej siostrze, że rzuciła broń?
- Nie mógłbym tego przysiąc, ale postawiłbym na to milion dolarów.
Sędzia Canfield powiedział surowo - Świadek będzie odpowiadał na pytania i
powstrzyma się od zbędnych komentarzy.
Mason uśmiechnął się.
- Nie wie pan, czy to jest broń, z której zabito Hardisty'ego. Nie wie pan, czy
pani Hardisty położyła broń tam, gdzie ją znaleziono, a jako funkcjonariusz
nigdy nie sprawdził pan opowieści pani Hardisty, że zrzuciła broń, która była w
jej torebce z tego stromego zbocza. Czy to prawda?
- Cóż, czy ma pan na myśli, panie Mason, że oskarżona miała dwa pistolety?
- Nic nie mam na myśli - powiedział Mason. - Ja tylko zadaję pytania. Próbuję
dowiedzieć się, jak przeprowadzono śledztwo.
- Nie szukaliśmy na dnie kanionu, ani wzdłuż zbocza.
- Więc z tego co wiecie, pani Hardisty mogła rzucić broń na dno kanionu.
- No tak.
- I ta broń mogła być rewolwerem kalibru trzydzieści osiem, z którego według
świadka Pringle'a został zastrzelony pies.
- No... Nie powiedziałbym tego.
- Pytanie ma charakter dyskusyjny - sprzeciwił się McNair.
- Myślę jednak, że mieści się ono w granicach uzasadnionego przesłuchania;
pamiętając, że obrońca ma prawo wykazać stronniczość świadka - orzekł sędzia
Canfield - Sprzeciw zostaje odrzucony. Proszę odpowiedzieć na pytanie.
- No cóż... Przypuszczam, że mogła zastrzelić psa i zakopać go w domu doktora
Macona, a następnie wjechać na szczyt kanionu i wyrzucić broń - powiedział
świadek z próbą sarkazmu.
- I - zauważył Mason - w ten sam sposób, mogła pojechać trochę dalej, zabić psa
w pobliżu chaty i wyrzucić broń. Wtedy dr Macon mógłby znaleźć psa, zanieść
go do domu i zakopać w pobliżu swojego garażu, czyż nie?
- Cóż, nie sądzę, że stało się to w ten sposób.
- Och, nie sądzisz, że to się stało w ten sposób?
- Nie.
- Więc chcesz, żeby ława przysięgłych wydała werdykt o winie za morderstwo
pierwszego stopnia na podstawie tego, jak według ciebie musiało się to
wydarzyć.
- Cóż, nie do końca tak.
- Proszę mi wybaczyć. Musiałem pana źle zrozumieć. To było to, co
zrozumiałem, jako efekt tego, co pan powiedział, stanowisko, które pan przyjął.
- Cóż, w chacie nie było żadnego psa.
- Skąd pan wie?
- Nie było żadnych dowodów, że pies tam był.
- A jakie spodziewałby się pan znaleźć dowody, które przekonałyby pana, że
pies tam był, panie Jameson? Mówiąc, jako detektyw, jakie dowody pies
mógłby zostawić za sobą, które powiedziałyby panu, że tam był?
Jameson próbował wymyślić jakąś odpowiedź i nie udało mu się.
- No dalej, dalej - powiedział Mason. - Zbliża się godzina odroczenia
posiedzenia. Czy nie może pan odpowiedzieć na pytanie?
- Cóż... No cóż, żadnego psa tam nie było.
- A skąd pan wie?
- Cóż, po prostu wiem, że go nie było.
- Co cię przekonało?
- Nie ma żadnych dowodów na to, że pies tam był.
- To - oznajmił Mason - sprowadza nas z powrotem do punktu, w którym
wcześniej utknąłeś. Jakie dowody spodziewałby się pan znaleźć?
- Cóż, nie było żadnych śladów łap.
- Czy szukałeś odcisków łap?
- Tak.
- Śladów psa?
Jameson uśmiechnął się.
- Tak, sir.
- I to było zanim pojawiły się jakiekolwiek dowody łączące psa z tą sprawą?
- Cóż, tak mi się wydaje, tak.
- Ale szukał pan odcisków psich łap?
- Cóż... No cóż, niezupełnie.
- Więc nie szukał pan śladów psa?
- Cóż, nie psich. Rozglądaliśmy się po ziemi.
- I czy zauważyliście jakieś ślady psa?
- Nie, proszę pana.
- A może odciski kojota? Czy to właśnie były te ślady?
Jameson pomyślał przez chwilę i powiedział - No, teraz poczekaj chwilę... Nie
zamierzam przysięgać, że nie było tam żadnych śladów psa, panie Mason.
- I nie zamierza pan przysięgać, że były?
- Cóż, nie.
- Innymi słowy, nie szukał pan śladów psa?
- Cóż, nieszczególnie. Jakby się zastanowić, to ślady kojota są tak bardzo
podobne do… Nie proszę pana, nie zamierzam przysięgać ani w jedną, ani w
drugą stronę.
- Już przysięgałeś w obie strony - powiedział Mason. - Po pierwsze, że żadnego
psa tam nie było, po drugie, że szukał pan specjalnie śladów psa, po trzecie, że
nie szukał pan śladów psa, po czwarte, że pies mógł tam być…Teraz, co jest
faktem.
Jameson powiedział z irytacją - Proszę bardzo, przekręcaj wszystko, co mówię...
- Świadek będzie odpowiadał na pytania - upomniał sędzia Canfield.
- Co - Zapytał uprzejmie Mason - jest faktem?
- Nie wiem - odpowiedział Jameson.
Mason uśmiechnął się.
- Dziękuję, panie Jameson, to wszystko.
Sędzia Canfield zerknął na zegar, potem w dół na rozczarowanego McNaira.
- Wygląda na to - powiedział sędzia powoli i celowo - że nadszedł czas na
popołudniową przerwę w rozprawie.
Rozdział 24
PERRY MASON chodził po podłodze swojego gabinetu, z głową wysuniętą do
przodu, z kciukami wciśniętymi w kieszenie kamizelki. Della Street, siedząca
przy swoim sekretarzyku, przyglądała mu się w milczeniu, a jej oczy były pełne
troski. Od prawie godziny Mason chodził rytmicznie tam i z powrotem, od czasu
do czasu zatrzymując się, by zapalić papierosa lub rzucić się na duże obrotowe
krzesło za biurkiem. Po kilku chwilach niespokojnie odsuwał się i znów zaczynał
chodzić tam i z powrotem. Była prawie dziewiąta, kiedy powiedział nagle - Jeśli
nie wymyślę jakiegoś sposobu na powiązanie astronomicznego aspektu tej
sprawy, to jestem załatwiony.
Della Street z zadowoleniem przyjęła okazję, by pozwolić słowom na
dostarczenie zaworu bezpieczeństwa dla jego skumulowanego zdenerwowania.
- Nie możesz pozwolić, żeby zegar mówił sam za siebie? To na pewno nie jest
tylko przypadek, że utrzymuje idealny czas gwiazdowy.
- Mógłbym pozwolić zegarowi mówić samemu za siebie - powiedział Mason -
jeśli udałoby mi się go wprowadzić, jako dowód; ale jak do diabła mam
udowodnić, że ma on cokolwiek wspólnego z morderstwem?
- Został znaleziony w pobliżu miejsca morderstwa.
- Wiem - powiedział Mason - mogę stać i kłócić się, aż będę czarny na twarzy.
”Tu był zakopany zegar. Znaleziono go w pobliżu miejsca morderstwa. Po raz
pierwszy w dniu morderstwa, po raz drugi dzień po morderstwie. Potem zniknął
aż do czasu, gdy kilka tygodni później prowadzimy sprawę” - a sędzia Canfield
spojrzy na mnie tym swoim zimnym, analitycznym wzrokiem i powie:
„ Załóżmy, że to wszystko jest prawdą, panie Mason. Jaki możliwy związek ma
to wszystko ze sprawą?” I co ja mu wtedy powiem?
- Nie wiem - przyznała Della.
- Ja też nie - powiedział Mason.
- Ale musi być ktoś związany z tą sprawą, kto interesuje się astrologią.
- Nie jestem tak cholernie pewny. Ten astrologiczny aspekt był dobrą rzeczą do
wykorzystania, jako odwrócenie uwagi, aby spróbować zainteresować
prokuratora okręgowego hrabstwa Kern, ale człowiek nie musi znać czasu
gwiazdowego, aby bawić się astrologią. Osoba chce znać czas gwiazdowy tylko
w jednym celu; aby zlokalizować gwiazdę.
- Proszę wyjaśnij jeszcze raz, jak można zlokalizować gwiazdę za pomocą zegara
- powiedziała.
- Niebo składa się z okręgu o promieniu trzystu sześćdziesięciu stopni. Ziemia
obraca się po tym okręgu, co dwadzieścia cztery godziny. To oznacza piętnaście
stopni na godzinę... W porządku, astronomowie dzielą niebo na stopnie, minuty
i sekundy łuku, a następnie przekładają te stopnie, minuty i sekundy łuku na
godziny, minuty i sekundy czasu. Każdej gwieździe nadają tzw. prawą
ascendenturę, która w rzeczywistości jest niczym innym jak odległością na
wschód lub zachód od danego punktu na niebie, oraz deklinację, która jest
niczym innym jak odległością na północ lub południe od równika niebieskiego.
- Nadal nie widzę, jak to pomaga - powiedziała Della Street.
- Astronom posiada teleskop na tak zwanym montażu równikowym. Ruch na
wschód i zachód odbywa się pod kątem prostym do osi Ziemi. Gdy teleskop się
porusza, wskaźnik przesuwa się po okręgach z podziałką. Gdy już znasz ascensję
i deklinację gwiazdy, musisz tylko sprawdzić, czy jest ona zgodna z czasem
gwiazdowym danej miejscowości, wychylić teleskop wzdłuż koła z podziałką,
podnieść go do odpowiedniej deklinacji i już można patrzeć na gwiazdę, o
której mowa... Teraz proszę mi powiedzieć, co to ma wspólnego z
morderstwem Jacka Hardisty'ego.
- Nie mogę - powiedziała i roześmiała się.
- Ja też nie potrafię - powiedział Mason - i jeśli nie znajdę sposobu, aby to
zrobić, to jestem cholernie pewny, że mój klient zostanie skazany za
morderstwo pierwszego stopnia.
- Czy uważasz, że jest winna?
Mason odpowiedział - To zależy od tego, co rozumiesz przez winę.
- Myślisz, że go zabiła?
- Mogła to zrobić - przyznał Mason. - Ale to nie było morderstwo z zimną krwią,
z premedytacją. To był wypadek, coś, co powstało w wyniku jakiegoś
nieprzewidzianego rozwoju wypadków… Ale to ona mogła pociągnąć za spust.
- To, dlaczego nie opowiada o wszystkich okolicznościach?
- Boi się, bo robiąc to, wplącze w to kogoś innego… Ale to, z czym mamy do
czynienia, Della, to podwójna zbrodnia.
- Jak to?
- Jak to wygląda? Jack Hardisty zabiera te pieniądze do tunelu. Zakopuje je. Ktoś
daje mu dawkę skopolaminy, on gada i pod wpływem narkotyku wypowiada
swoją tajemnicę. Ta osoba idzie na górę i zdobywa pieniądze; albo idzie na górę
i odkrywa, że ktoś inny był tam pierwszy i zdobył pieniądze.
- I nie sądzisz, że to była Milicent Hardisty?
Mason potrząsnął głową.
- Gdyby Milicent Hardisty lub doktor Macon znaleźli te pieniądze, poszliby do
pana Blane'a i powiedzieli: „Proszę bardzo. Tu są pieniądze.” O to właśnie
chodziło w tych wszystkich kłopotach. Starali się odzyskać te pieniądze, bo to
postawiłoby Blane'a w trudnej sytuacji, gdyby musiał je spłacić.
- Tak, widzę to - przyznała Della Street.
- Dlatego - powiedział Mason - interweniowała jakaś trzecia strona. Ktoś ma te
dziewięćdziesiąt tysięcy dolarów i trzyma się ich. I tak samo pewne jak to, że
zegar jest z tym w jakiś sposób powiązany, a ponieważ nie mogę się
dowiedzieć, jaki jest ten związek, zanim sąd zbierze się jutro rano, pozwalam,
żeby jakiś cholerny, sprytny zastępca prokuratora okręgowego przybił moją
skórę do ściany garbarni.
- Nie jest aż tak źle - zaprotestowała. - Na pewno teraz martwią się o tę broń.
Mason przytaknął prawie bezwiednie i powiedział - Pistolet to zasłona dymna.
To trochę soli w otwartej ranie, ale ten zegar... Cholera, Della, ten zegar coś
znaczy!
- Czy nie możemy tego powiązać z czymś innym? - Zapytała. - Kawałek rozbitego
szkła z soczewki okularów, na przykład. Czy nie mógłbyś...
Kostki Paula Drake'a wybiły trzy uderzenia w drzwi, a potem po pauzie, dwa
krótkie ostre stuknięcia.
- Paul Drake - powiedział Mason. - Wpuść go.
Della Street otworzyła drzwi. Drake, szczerząc się na progu powiedział - Masz
ich wszystkich w garści, Perry. Są tam na górze, kręcą się po kanionie z
reflektorami, flarami, latarkami i zapałkami. Jameson przysięga, że jutro rano
pójdzie do sądu i udowodni ci, że w całym tym przeklętym wąwozie nie ma
nigdzie broni.
Mason przytaknął roztargniony i powiedział - Myślałem, że to zrobi. Może będę
miał z nim trochę zabawy podczas przesłuchania, ale to mi nie powie, jak zegar
ma się do sprawy.
- Astrologia? - Drake zasugerował.
Mason powiedział - Ten astrologiczny aspekt jest interesujący, ale to nic, co
możemy sprzedać sędziemu Canfieldowi.
Drake powiedział - Nie bądź taki pewny. Właśnie dowiedziałem się coś o pani
Payson.
- Co?
- Jest studentką astrologii.
Mason zastanowił się nad tą sprawą marszcząc czoło.
- Powiem ci coś jeszcze - powiedział Drake. - Pamiętacie, że kiedy otrzymaliśmy
raport okulisty na temat tego kawałka złamanej soczewki okularowej,
powiedział, że myśli, że pochodzi ona z okularów Jacka Hardisty'ego, tak samo
jak ten drugi kawałek. Sprawdziłem to z innym okulistą i on mówi, że miałeś
rację. Pamiętasz, że wcale nie byłeś pewien, że to jest z tego samego...
- Mniejsza o to - przerwał Mason. - Jakie są najnowsze informacje?
- To dość mały kawałek do sprawdzenia, Perry. Ten pierwszy człowiek bał się
powiedzieć, że to nie Hardisty'ego, bo szeryf miał duży kawałek i powiedział, że
to... W każdym razie natknąłem się na okulistę, który przeprowadził bardzo
delikatne i kompletne testy. Mówi, że ten kawałek nie pochodzi z okularów
Hardisty'ego, ale że ten, który ma szeryf, jest zrobiony według recepty
Hardisty'ego. To oznacza, że złamano dwie pary okularów. Według tego
okulisty, normalne oko ma pewną zdolność regulacji, czyli tak zwaną
akomodację. Jest to tak naprawdę zdolność do zmiany grubości soczewki gałki
ocznej, co daje efekt w postaci zogniskowania obiektów - dokładnie tak samo,
jak przesuwamy soczewkę aparatu fotograficznego w tę i z powrotem, aby
ustawić ostrość na jakimś obiekcie.
Mason przytaknął.
- Ta moc zanika wraz z wiekiem. W wieku około czterdziestu lat człowiek
potrzebuje okularów dwuogniskowych; w wieku około sześćdziesięciu lat
całkowicie traci zdolność akomodacji. Oczywiście, niektóre osoby są bardziej
odporne na skutki wieku, jeśli chodzi o oko, ale ogólnie rzecz biorąc, optyk
może dość dobrze określić wiek człowieka na podstawie korekcji jego okularów.
Ten okulista powiedział mi, że po prostu zgaduje - nie jest to coś, na co byłby
gotów przysiąc, ale zgaduje bardzo dokładnie - że ta soczewka okularowa
pochodzi z okularów osoby mającej około trzydziestu sześciu lat. Jack Hardisty
miał trzydzieści dwa lata. Milicent Hardisty ma dwadzieścia siedem lat, Adele
dwadzieścia pięć. Harley Raymand ma dwadzieścia pięć lat, Vincent Blane ma
pięćdziesiąt dwa lata, Rodney Beaton ma około trzydziestu pięciu lat, ale nie
nosi okularów. Jest jednym z tych facetów, którzy mają doskonałe oczy... Ale
jest coś, o czym nie pomyślałeś. Myrna Payson wygląda na około trzydzieści lat,
ale może być dużo starsza. Zwykle nie nosi okularów, ale może je nosić, kiedy
czyta… albo, kiedy sprawdza czas astronomiczny w związku z zakopanym
zegarem.
Mason rzucił się na swoje duże skrzypiące krzesło obrotowe. Wtopił się z
powrotem w fotel, oparł głowę o wyściełane oparcie, zamknął oczy, po czym
powiedział nagle - Zrobiłeś coś w tej sprawie, Paul?
Drake potrząsnął głową.
- Pomysł po prostu przyszedł mi do głowy. Jakoś nie brałem jej pod uwagę w
związku z tymi okularami i zegarem.
- Rozważ ją teraz, w takim razie - powiedział Mason nie otwierając oczu.
- Zamierzam - powiedział Drake, podnosząc się na nogi. - Zaczynam już teraz.
Czy jest coś jeszcze?
- Nic więcej - powiedział Mason. - Tylko musimy związać ten wątek czasu
gwiazdowego ciasno do jutra rana. Myślę, że McNair rzuci mi tę sprawę na
kolana gdzieś jutro. Wtedy będę musiał zacząć zbierać dowody. Nie mam
żadnych, które mógłbym przedstawić. Jedyne, co mogę zrobić, to użyć tego
zegara, aby wprowadzić do sprawy taki element tajemniczości, że McNair
będzie musiał zwrócić na to uwagę.
- Nie możesz tego zrobić tak czy inaczej? - Zapytał Drake.
- Nie, chyba, że uda mi się wprowadzić zegar do materiału dowodowego -
powiedział Mason - a jak mam udowodnić, że czas gwiazdowy ma cokolwiek
wspólnego z morderstwem Jacka Hardisty'ego, to mnie przerasta. Im bardziej
się nad tym zastanawiam, tym bardziej zaczynam kręcić się w kółko.
Drake ruszył do drzwi.
- Dobra – powiedział - Idę na górę i trochę powęszę na ranczu Myrny Payson.
- Uważaj na nią - powiedziała Della Street, śmiejąc się. - Ona emanuje
seksapilem.
Drake odpowiedział - Seksapil nic dla mnie nie znaczy.
- Tak właśnie zauważyłam - rzuciła Della Street.
Drake doszedł już do drzwi, kiedy zatrzymał się, wyjął z kieszeni portfel,
otworzył go i powiedział - Mam tu coś jeszcze, Perry. Nie sądzę, żeby to miało
coś wspólnego ze sprawą, ale znalazłem to przy skale, nie więcej niż
dwadzieścia pięć jardów od miejsca, gdzie po raz pierwszy znaleziono zegar...
Zobacz, co o tym sądzisz.
Drake otworzył kopertę, którą wyjął z portfela i wręczył Masonowi mały okrągły
kawałek czarnego papieru, nie całkiem wielkości srebrnego dolara.
Mason zbadał go, zdziwiony marszcząc brwi.
- Wygląda na to, że to okrąg starannie wycięty z kawałka nowiutkiej kalki.
- To jest to - zgodził się Drake - i to wszystko. Nie da się z tego zrobić innej
cholernej rzeczy.
Mason powiedział - Koło zostało starannie narysowane. Możecie zobaczyć,
gdzie punkt kompasu zrobił tu mały otwór. Następnie okrąg został narysowany
i wycięty z największą starannością. Kalka najwyraźniej nigdy nie była używana,
inaczej byłyby na niej linie lub odcisk czcionki.
- Dokładnie - zgodził się Drake. - Najwyraźniej ktoś chciał zrobić kalkę czegoś,
ale nigdy nie użył okrągłego kawałka papieru - jest on mniej więcej wielkości
małego zegarka. Prawdopodobnie nic to nie znaczy, Perry, ale znalazłem to
leżące tam i pomyślałem, że lepiej przyniosę to ze sobą.
- Dzięki, Paul. Cieszę się, że to zrobiłeś. To może się z czymś później sprawdzić.
Paul Drake powiedział - Cóż, będę już szedł. Do zobaczenia.
Mason pozostał odchylony do tyłu w obrotowym fotelu przez prawie pięć
minut po wyjściu Paula Drake'a, po czym wyprostował się, zabębnił palcami po
krawędzi biurka przez kilka chwil, po czym potrząsnął głową.
- Co się stało? - Zapytała Della Street.
- To nie pasuje - powiedział Mason. - To po prostu nie pasuje. Zegar, okulary,
gwiazdy...
Nagle Mason urwał. Zmarszczył brwi i na wpół zamknął prawe oko, wpatrując
się nieruchomo w daleką ścianę pokoju.
- O co chodzi? - Zapytała Della Street.
- Martha Stevens - powiedział powoli Mason.
- Co z nią?
- Ma trzydzieści osiem lat.
- Nie rozumiem cię.
- Trzydzieści osiem - powiedział Mason - nosi okulary. Praktyczna pielęgniarka,
wyszkolona w podawaniu zastrzyków, ponieważ daje Vincentowi Blane'owi
jego zastrzyki z insuliny...Teraz rozumiesz?
- Na Boga, tak!
- I - kontynuował Mason - w noc po morderstwie, kiedy Adele Blane zniknęła,
pojechała do hotelu San Venito i zameldowała się, jako Martha Stevens...Nigdy
nie dowiedzieliśmy się, dlaczego.
- Czy teraz już wiesz? - Della zapytała z zapartym tchem.
Mason powiedział - Wiem, co mogło być powodem.
- Co?
- Martha Stevens umówiła się z kimś na randkę w hotelu San Venito. Nie mogła
tego odwołać. Adele poszła tam i zameldowała się pod nazwiskiem Marthy
Stevens, dzięki czemu mogła spotkać się z osobą, która miała zadzwonić do
Marthy Stevens.
- Kto? - Zapytała Della.
Mason zawahał się przez chwilę, bębniąc palcami po krawędzi biurka. Nagle
podniósł słuchawkę telefonu i podał numer Vincenta Blane'a w Kenvale. Po
kilku minutach powiedział - Halo. Proszę, z kim rozmawiam? A, tak, pani
Stevens... Czy ktoś jest w domu oprócz pani?... Rozumiem. Cóż, pan Blane
chciał, żebyś zabrała jego strzykawkę - tę, której używa do zastrzyków z
insuliny... Do biura Agencji Detektywistycznej Drake'a. Możesz ją tam zostawić.
Chciał, żebyś złapała pierwszy międzymiastowy autobus i przywiozła ją. Myślisz,
że możesz to zrobić?... Tak, od razu... Nie, nie wiem, pani Stevens. Wiem tylko,
że pan Blane prosił mnie, żebym panią powiadomił. Czuje się raczej
zdenerwowany - napięcie związane z procesem i w ogóle - tak, rozumiem.
Dziękuję. Do widzenia.
Della Street spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Co to daje? - Zapytała.
Mason otworzył szufladę w swoim biurku i wyjął pęk wytrychów.
- Daje nam to okazję, aby przeszukać pokój Marthy Stevens, co
prawdopodobnie nie przyszło do głowy policji… I może ukraść parę okularów.
- To się kwalifikuje, jako włamanie do domu? - Zapytała Della Street.
Mason uśmiechnął się.
- Biorąc pod uwagę fakt, że jestem zatrudniony przez właściciela domu i mogę
zostać uznany za posiadającego jego domniemane pozwolenie, istnieje kwestia
formalna dotycząca intencji włamania.
- Czy prokurator okręgowy doceniłby taką formalność?
- Obawiam się, że tego nie zrobi. Hamilton Burger, prokurator okręgowy, czy
Thomas L. McNair, genialny zastępca procesowy, raczej nie pomyśleliby, że
istnieje coś, co odróżnia czyn od włamania - gdybym został złapany.
- Czy nie możesz uzyskać dowodów w zwykły sposób?
- Nie ma czasu. Jeśli znajdę jakiś kołek, na którym można zawiesić zegar, jako
dowód, muszę o nim wiedzieć wieczorem. A jeśli nie znajdę niczego, im szybciej
będę to wiedział, tym szybciej mogę zacząć od innego podejścia.
Della Street podeszła do szafy z płaszczami i zdjęła z półki swój kapelusz.
- Gdzie - zapytał Mason - się wybierasz?
- Z tobą.
Mason mruknął.
- Dobrze. Chodź.
Rozdział 25
Dom VINCENTA BLANE'A sięgał dawnych czasów architektury, kiedy ogromne
domy piętrowe przyozdobione szczytami, ozdobnymi pół wieżyczkami i
balkonami rozciągały się na rozległych terenach w epoce spokoju,
bezpieczeństwa finansowego i szczęścia.
- Prawdopodobnie na parterze - powiedziała Delia. - Spróbujmy najpierw tylne
drzwi.
- Nie - powiedział Mason. - Tylne drzwi będą zaryglowane od wewnątrz i będą
miały klucz w zamku. Frontowe drzwi będą miały zatrzask. Możemy go
otworzyć za pomocą jednego z tych wytrychów - jeśli będziemy mieli szczęście.
- Oto miejsce, w którym kolejnemu przepisowi nadajemy złożone łamańce -
powiedziała Delia Street. - Obawiałam się, że nasza praworządna rola staje się
zbyt dokuczliwa. Jeśli jest niewinna - dodała złośliwie Della Street - dlaczego nie
powiedziała ci prawdziwej historii tego, co się stało?
- Bo się boi. Prawda wygląda zbyt strasznie. Ona…
Zamek kliknął w środku wyjaśnienia. Mason otworzył drzwi, uśmiechnął się i
powiedział - Udało się pierwszym wytrychem. To jest omen, Della.
W domu panowała aura obecności ludzi. W pokojach unosił się przyjemny,
swojski aromat, nikły zapach dobrych cygar i dobrze przyprawionych potraw -
łagodne uczucie, które towarzyszy ogromnym drewnianym domom, a którego
prawie nigdy nie spotyka się w hermetycznych mieszkaniach.
Mason powiedział - Ok, pójdziemy na tyły domu. Tam są tylne schody.
Pamiętam, że widziałem je tego dnia, kiedy policjanci przyszli po Milicent
Hardisty.
- Jej pokój może być na szczycie tylnych schodów. W każdym razie, to będzie
dobre miejsce, żeby zacząć.
W ciągu pięciu minut udało im się go znaleźć. Pokój na drugim piętrze, na
skrajnch tyłach domu.
- Dość trudno jest przeszukiwać z latarkami - powiedziała Della Street.
Mason przytaknął, odważnie podszedł do włącznika światła i nacisnął go.
- Sąsiedzi – ogłosił - stają się podejrzliwi, gdy widzą wiązkę latarki igrającą po
pokoju, lub nawet uderzającą w zaciągnięte żaluzje, ale nie zwracają uwagi, gdy
światła są włączone...Upewnij się tylko, że wszystkie rolety są zaciągnięte,
Della.
Della Street obeszła pokój ściągając żaluzje.
- W porządku - powiedział Mason - bierzmy się do pracy.
- Czego szukamy? - Zapytała Della Street.
Mason uśmiechnął się.
- Na tym polega piękno tej sprawy. Nie wiemy, my... - Przerwał nagle. - Co to
było, Della?
- Ktoś rzucił żwirem w okno.
Mason zmarszczył brwi.
- Siedź cicho. Zobaczymy, co się stanie.
Chwilę później w szybę rzucono więcej żwiru.
- Czy mamy odwagę zgasić światło i zerknąć, kto jest na dole? - Spytała Della.
Mason zastanowił się przez chwilę, po czym powiedział - Spróbuj, Della.
Zgasił światła. Della Street odsunęła żaluzje, stanęła przy ciemnym oknie
patrząc w dół, na tylne podwórze. Po chwili odsunęła się od okna i powiedziała
z dziwnym akcentem w głosie - To jakiś mężczyzna. Skinął na mnie, a potem
wyszedł na ganek. Stoi tam i czeka, aż go wpuszczę.
Przez dłuższą chwilę Mason zastanawiał się nad tym nowym rozwojem sytuacji,
po czym powiedział z nagłą decyzją - Dobrze, Della. Wpuścimy go.
- Ale nie możemy sobie pozwolić, żeby nas tu nakryto i...
- Wpuścimy go - powtórzył Mason. - To tylko przeczucie. Może to przyjaciel
Marthy Stevens... Chodź, Della, odrygluj tylne drzwi i nie odzywaj się ani
słowem. Będę stał tuż za tobą. Ciekawe, co zrobi.
Z pomocą latarki pokonali tylne schody i przeszli przez kuchnię. Della Street
odblokowała tylne drzwi. Mason zgasił latarkę i stanął bezpośrednio za nią. Gdy
drzwi się otworzyły, do pokoju wepchnął się szczupły mężczyzna, ubrany w
płaszcz w stylu raftu i z poufałością objął Dellę Street w pasie ręką. – Chryste –
powiedział - myślałem, że nie uda mi się uciec. Daj buziaka.
Błysnęło światło latarki Masona. Mężczyzna zmarszczył brwi z irytacji na światło
latarki, potem zauważył twarz Della Street i odskoczył do tyłu, jakby go
postrzelono.
- Powiedz, co jest grane? - Zażądał.
Mason kopnął tylne drzwi i zamknął je na klucz.
- Chodź na górę - zaprosił.
- Dokąd?
- Do pokoju Marthy.
- Powiedz, za kogo ty się uważasz?
Mason powiedział z pewnością władzy.
- Chodź, mój człowieku, chcę, żebyś odpowiedział na pytania o to, co stało się w
noc, kiedy Jack Hardisty został zamordowany.
Wszelki opór ulotnił się z mężczyzny, jakby został mocno uderzony w splot
słoneczny.
- Kim... Kim pan jest? - Zapytał, jego ramiona opadły, a płaszcz wydał się nagle o
wiele za duży.
Mason tylko zacisnął autorytatywną dłoń na ramieniu mężczyzny.
- Chodź.
W milczeniu wspięli się po schodach, weszli do pokoju Marthy Stevens. Mason
odwrócił się, by oskarżycielsko spojrzeć na przerażonego mężczyznę.
Wpatrywał się w niego uważnie, przenikliwym spojrzeniem, którego nieraz
skutecznie używał w swoich krzyżowych przesłuchaniach.
- W porządku - powiedział w końcu. - Zaczynamy.
- Gdzie jest Martha?
Mason powiedział - Martha ma szansę opowiedzieć swoją historię detektywowi
z Los Angeles. Ty możesz opowiedzieć swoją teraz.
Mężczyzna poruszył się niespokojnie.
- Ja nic nie zrobiłem.
Mason tylko się uśmiechnął. Mężczyzna usiadł na krześle, wydawało się, że jego
ciało próbuje ukryć się za ciężkimi fałdami zwisającego płaszcza.
Mason powiedział - Nie mamy całej nocy... Jak się pan nazywa?
- William Smiley.
- Gdzie pan był - zapytał Mason, kiedy Martha Stevens stłukła okulary?
- Byłem przy niej.
- Jak zostały stłuczone?
- Ten facet rzucił się na nią.
- Masz na myśli Hardisty'ego?
- Tak.
Della Street po cichu wydobyła z torebki notes, odkręciła skuwkę od małego
wiecznego pióra i zaczęła tworzyć skrócone hieroglify.
- Dlaczego w ogóle poszliście do chaty, żeby spotkać Hardisty'ego? - Zapytał
Mason.
- To był pomysł Marthy. Czytała w magazynie o tym, jak narkotyk sprawia, że
ludzie zaczynają mówić. Hardisty sprzeniewierzał fundusze, a Blane musiał je
spłacić, więc Martha wymyśliła, że dając mu zastrzyk tego narkotyku, sprawimy,
że zacznie gadać i odzyskamy pieniądze. Wiedziała, że będzie musiała użyć siły. I
tu wkroczyłem ja...Nie podobało mi się to. Nie chciałem. Ona sama ci to powie.
- Wiem - powiedział Mason ze współczuciem, zerkając kątem oka, czy Della
Street nadąża za rozmową. - Powiedz mi tylko, co się stało, żebym mógł to
porównać z opowieścią Marthy.
- Martha nie będzie kłamać, powie ci prawdę.
- Wiem - powiedział uspokajająco Mason.
- Martha i ja pobralibyśmy się, tylko Blane nie chce zamężnej gospodyni.
Zawsze mówił, że nigdy nie zatrudnił pary, która była dobra. Albo mężczyzna
był dobry, a kobieta nie, albo na odwrót... Cóż, Martha i ja chodziliśmy ze sobą
w tajemnicy. Pojawiła się ta sprawa i wezwała mnie.
- Skąd wziąłeś strzykawkę? - Zapytał Mason.
- Z zestawu, którego Martha używa do podawania Blane'owi zastrzyków na
cukrzycę.
Mason czekał, aż będzie kontynuował. Smiley, przypominając sobie, co się
stało, stał się mniej wrogi.
- Ok - powiedział nosowym, nieco skomlącym głosem, jakby był
przyzwyczajony do rejestrowania skarg, które nie przyniosły nic dobrego - co
mogłem zrobić? Musiałem przez to przejść. Marta zdobyła dla mnie broń.
- Co to za broń? - Mason zapytał ze znaczącym spojrzeniem na Dellę Street.
- Trzydziestka ósemka. To był pistolet pani Hardisty. Pani Hardisty spędzała tu
część czasu. Trzymała ten pistolet w swojej walizce. Martha wzięła go i dała mi.
Poszliśmy do chaty. Hardisty tam był, zgadza się. Zaparkował samochód i stał
tuż przy tej wielkiej granitowej skale. W rękach trzymał szpadel, jakby chciał
kopać. Chciałem spróbować porozmawiać z Hardistym, podejść do sprawy
rozsądnie, ale Martha była jak najbardziej rzeczowa. Od razu go załatwiła.
- Zastrzeliła go? - Zapytał Mason.
- Nie. Nie bądź głupi! Ja miałem broń. Powiedziała mu, że poda mu środek,
który zmusi go do mówienia prawdy i żeby nie próbował się szarpać. Uderzyłem
go pistoletem i kazałem mu podnieść ręce do góry. Był przestraszony, ale nie za
bardzo.
- A co zrobiła Marta?
- Dała mu zastrzyk.
- I co potem?
- Wtedy chyba doszedł do wniosku, że nie będę strzelał. W każdym razie
zamachnął się na Martę i uderzył ją tak, że strącił jej okulary, a to spowodowało
szok.
- I strzeliłeś? - Zapytał Mason.
- Nie ja, bracie. Zabolało mnie, gdy pastwił się nad Martą. Rzuciłem się i
uderzyłem go.
- Ręką, która trzymała broń?
- Nie. Wyrzuciłem broń, kiedy go załatwiłem... Cholerna mała krewetka bijąca
kobietę. Powinienem był mu złamać szczękę. Ale tak się złożyło, że go
przewróciłem, a on rozbił okulary - myśleliśmy, że pozbieraliśmy wszystkie
kawałki. Chyba trochę nam umknęło.
- A potem, co się stało? - Zapytał Mason.
- Przez jakiś czas nie chciał mówić, potem w końcu zaczął. Na początku
myślałem, że ten artykuł w magazynie jest na serio. Powiedział, że był gotów
odwołać całą sprawę, pójść do Blane'a i załatwić wszystko od ręki. Mówił, że nie
ma odwagi na taką robotę, że za każdym razem, gdy chował te pieniądze, bał
się, że policja je znajdzie. Powiedział, że najpierw ukrył je w swoim domu.
Potem zdenerwował się i poszedł z nimi do tunelu, zakopał je na końcu starego
tunelu górniczego. To było jakąś godzinę przedtem, ale zdenerwował się, zanim
przejechał pół mili i zaczął myśleć o innych, lepszych miejscach. Powiedział, że
po ukryciu łupu w tunelu wydawało mu się, że każdy dzieciak w szkole wybrałby
ten tunel, jako miejsce poszukiwań. Oczywiście łatwo jest teraz spojrzeć wstecz
i zobaczyć, co ten facet nam robił. Martha popełniła błąd, mówiąc mu, że ten
lek zmusi go do mówienia prawdy. Może by tak było, gdybyśmy dali mu szansę,
ale on nas przechytrzył. Udawał, że lek zaczął działać, zanim jeszcze go poczuł i
wysłał nas do szukania wiatru w polu.
- To znaczy, że poszliście do tunelu? - Zapytał Mason.
- Jasne. Daliśmy się na to nabrać. Zostawiliśmy go tam przy skale i poszliśmy do
tunelu. Wzięliśmy jego szpadel, żeby kopać.
- I kopałeś?
- Powiem, że kopaliśmy. Od roku nie kopałem tyle ziemi, a ten parszywy oszust
miał cały czas łup w swoim samochodzie. Po prostu nas przechytrzył, to
wszystko.
- Co zrobiłeś, gdy zorientowałeś się, że cię okłamał? - Zapytał Mason.
- Wróciliśmy, żeby zobaczyć, czy możemy go jeszcze przesłuchać. Naturalnie,
nie mogliśmy go znaleźć. Wyniósł się, jak tylko się nas pozbył. Więc wróciliśmy
do domu.
- Gdzie dokładnie spotkaliście Hardisty'ego?
- Tuż przy tej wielkiej granitowej skale. Był tam z łopatą. Wyglądało na to, że
szykował się do kopania. Gdybyśmy się tylko nie wychylali, moglibyśmy go
złapać na gorącym uczynku. To ten zastrzyk spowodował, że źle poszło, dał mu
szansę, by nas przechytrzyć.
- I to było przed zmrokiem?
- Jasne. Było późne popołudnie, ale było jasno, zgadza się.
- Kiedy jechaliście w górę, spotkaliście na drodze Adele Blane?
- Przejechała tuż obok nas tuż przed skrętem do chaty - powiedział Smiley - ale
nas nie widziała. Miała ze sobą jakiegoś znajomego.
- Czy widziałeś zegar, który był zakopany w pobliżu…
- Nie - przerwał Smiley. - Czytałem o tym zakopanym zegarze. To nie ma dla
mnie sensu. Dlaczego Hardisty miałby zakopać zegar?
Przez dłuższą chwilę panowało milczenie, po czym Mason powiedział - Wróciłeś
do tego domu z Marthą Stevens?
- Nie. Obawialiśmy się odwetu za ten narkotykowy interes. Wsadziła mnie do
autobusu międzymiastowego. Pojechałem do Los Angeles. Następnej nocy
miała się ze mną spotkać w hotelu. Zameldowała się, ale wyszła i już nie
wróciła. Dzwoniłem tam i kręciłem się przez jakiś czas, ale się nie pojawiła.
- I nie wróciłeś, żeby odzyskać broń? - Spytał Mason.
- Nie. Po prostu wyrzuciłem go, kiedy rzucił się na Marthę. Potem, gdy już go
zlałem, a on zaczął mówić, zapomniałem o broni. Jak tylko powiedział, że
zakopał wszystko w tunelu, Martha i ja daliśmy się nabrać. Zostawiliśmy go
tam. Chciałem go zabrać z nami, ale zachował się jak wariat. Usiadł, a jego oczy
stały się szkliste. Marta popchnęła mnie szpadlem i powiedziała, żebym szedł
dalej, że wie, gdzie jest tunel... Kurcze, facet nigdy nie był w pobliżu tunelu.
Mówię ci, że miał ze sobą forsę w samochodzie.
- Czy wszedłeś do domku, kiedy wróciłeś z tunelu? - Zapytał Mason.
- Nie. Zobaczyliśmy, że samochód Jacka Hardisty'ego zniknął, więc uznaliśmy za
oczywistość, że pokonał narkotyk. Porzuciliśmy tam szpadel, wsiedliśmy do
naszego samochodu i wróciliśmy.
- Jak długo byliście w tunelu?
- Nie wiem, może z półtorej godziny. Kiedy wróciliśmy do chaty było już całkiem
ciemno.
- Jak to się stało, że nie podnieśliście broni, skoro podnieśliście rozbite okulary?
- Podnieśliśmy okulary zaraz po bójce. Wiesz, jak człowiek podnosi szkła, gdy
tylko się je stłucze. Martha podnosiła kawałki szkła prawie zaraz, jak je strącił.
- Kto podniósł jego okulary?
- Ja. Włożyłem je do kieszeni. Był tylko jeden duży kawałek wybity. Bałem się
mu je dać, bojąc się, że mogą być dowodem.
- I wiedziałeś, że broń została znaleziona później?
-Och, pewnie. Czytałem gazety o procesie i tak dalej, a Marta opowiadała mi
różne rzeczy... Dlaczego Marta ci tego nie powiedziała?
- Gdzie pracujesz? - Zapytał Mason.
- W firmie budowlanej Turret - w ochronie. Jestem tam od sześciu miesięcy.
- Czytałeś w gazetach o odkryciu ciała Hardisty'ego w domku?
- Jasne.
- Czy wie pan, czy był w domku, gdy wrócił pan z tunelu?
- Nie, nie wiem. Jego samochód zniknął, a ja miałem pietra. Wiesz, dźganie
człowieka strzykawką pełną narkotyków...
- Wiem. Skąd Martha wzięła ten lek?
- Powiedziała pani Hardisty, że chce go zdobyć. Nie wiem, jakiego pretekstu
użyła wobec pani Hardisty, ani po co go chce. Myślę, że powiedziała pani
Hardisty, że starszy pan chce go mieć, aby go jakoś wykorzystać... W każdym
razie pani Hardisty przyjaźniła się z lekarzem i powiedziała, że może go dostać.
Nie sądzę, żeby żona Hardisty'ego wiedziała, że jej mąż był złodziejem. Martha
dowiedziała się o tym, słuchając Blane'a rozmawiającego przez telefon z
dyrektorami banku w Roxbury.
Mason powiedział nagle - Nikomu nic o tym nie mówiłeś?
- Nie.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Myślę, że Martha Stevens będzie niedługo w domu. Możesz tu zaczekać, jeśli
chcesz.
- Nie. Nie lubię wchodzić do domu, jeśli nie ma tu Marty. Nie sądzę, żeby
staruszek tego chciał. Zobaczyłem światło tutaj i rzuciłem trochę żwiru w szybę.
To nasz sygnał... Wyjdę i poczekam na zewnątrz, aż Martha wróci. Myślisz, że to
nie potrwa długo?
- Nie, nie sądzę, że to będzie długo - powiedział Mason.
Della Street zamknęła swój notes, wrzuciła go do torebki, zakręciła skuwkę
wiecznego pióra, zerknęła na Perry'ego Masona. Potrząsnął głową, prawie
niezauważalnie. Cała trójka wyszła z domu. Mason powiedział - No, dobranoc,
Smiley.
- Dobranoc, proszę pana.
Mason pomógł Delli Street wsiąść do samochodu.
- Czy nie mogłeś go jakoś wykorzystać? - Zapytała cicho.
- Gdyby kiedykolwiek opowiedział tę historię przed ławą przysięgłych, pani
Hardisty znalazłaby się na patelni i w ogniu. To jest jedna z tych spraw, w
których rzuca się na ciebie wszystko, oprócz zlewu kuchennego... Można zacząć
rozumieć, dlaczego Milicent trzyma gębę na kłódkę, dlaczego dr Macon nie ma
odwagi powiedzieć ani słowa. Dr Macon uważa, że to ona zrobiła.
- Jesteś pewien?
- To pestka - powiedział Mason. - Pamiętaj, że poszła do niego po skopolaminę.
Pamiętaj, że przed ślubem była wyszkoloną pielęgniarką. Dr Macon pomyślał,
że chciała wypróbować ten lek na Jacku Hardistym. Najwyraźniej był o tym
artykuł w czasopiśmie... Pewnie myśli, że Milicent kłamie, by chronić ojca i
siebie.
- Ale jeśli mieli broń Milicent, to co to była za broń, którą wyrzuciła?
- To nie było to, co ona wyrzuciła, to było to, co ja wyrzuciłem.
- Jak to?
- Jedynym argumentem, który musiałem przedstawić ławie przysięgłych -
kontynuował Mason - było to, że jeśli Milicent Hardisty zrzuciła broń z nasypu,
to ta sama broń nie mogła zostać znaleziona obok wielkiej granitowej skały....
Nie mogłem trzymać mojej wielkiej gęby na kłódkę. Musiałem wziąć to, co
wtedy wydawało się drobną rozbieżnością i użyć tego, żeby zakpić z Jamesona.
Teraz Jameson szuka tej broni i jeśli ją znajdzie... Jeśli ją znajdzie, będziemy nie
tylko załatwieni, ale i ukrzyżowani… chyba, że znajdę sposób, żeby ten cholerny
zegar został wprowadzony, jako dowód.
- Cóż, jest jedna rzecz - powiedziała Della. - Teraz już wiesz, co się stało.
Oczy Masona były zamyślone.
- Nie jestem tego taki pewien.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Że Smiley kłamał?
- Jeden dowód mnie niepokoi.
- Co?
- Spodnie Hardisty'ego. Czerwone gliniaste błoto wskazywało, że był na górze w
tunelu - i ktoś zdjął mu buty, usunął każdą odrobinę błota, wypolerował je,
położył przy łóżku - i zapomniał sprawdzić mankiety jego spodni.
Oczy Delli Street były szeroko otwarte.
- W takim razie... W takim razie Smiley musiał kłamać?
- Albo mówił dokładną, nieskazitelną prawdę - odpowiedział Mason.
Rozdział 26
THOMAS McNAIR wydawał się bardziej elegancki niż kiedykolwiek, gdy
następnego ranka zajął miejsce w sądzie. Zatłoczona sala sądowa tętniła
szeptanymi rozmowami. Ławnicy uroczyście weszli i zajęli swoje miejsca. A
potem sam Hamilton Burger, postać o beczkowatej klatce piersiowej, której
każdy ruch sugerował wytrwałość buldoga, wszedł do sali sądowej i zajął
miejsce obok McNaira. Mason wiedział, że szykują się do ataku. Przyspieszą
sprawę do szybkiego, nieoczekiwanego zakończenia, a potem rzucą mu ją na
kolana, aby spróbował błądzić, szukając słabego ogniwa w łańcuchu poszlak,
które oplatały oskarżonych. Zastępcy szeryfa eskortowali oskarżonych na salę
rozpraw. Doktor Macon, z twarzą ułożoną w nieruchomą maskę, by ukryć swoje
uczucia, usiadł na swoim miejscu ruchami, które były sztywne z
samodyscypliny. Milicent Hardisty opadła na swoje krzesło, prawie natychmiast
oparła łokieć na ramieniu krzesła i oparła głowę o uniesioną rękę. Jej postawa
była zmęczonym przygnębieniem. Chciała tylko mieć to jak najszybciej za sobą.
Sędzia Canfield wyszedł z gabinetu. Ludzie na sali sądowej powstali jak jeden
mąż. Gdy sędzia usiadł na swoim miejscu, stuknął młotkiem i przywrócił
prawników i widzów na ich miejsca.
- Naród kontra Macon i Hardisty - powiedział sędzia Canfield z jasną, rzeczową
skutecznością. - Oboje oskarżeni są na sali, a przysięgli są obecni, panowie.
Proszę kontynuować sprawę.
McNair zręcznie poszedł naprzód, przedstawiając świadków, którzy
zidentyfikowali odciski śladów opon znalezionych w domku Blane'a, następnie
ekspertów, którzy zeznawali na temat marki opon, które zrobiły te ślady,
zeznali, że sprawdzili odciski opon z samochodu doktora Macona. I wtedy
Hamilton Burger, prokurator okręgowy, przejął pałeczkę z powagą i
sprawnością wozu bojowego z wielką armatą, który ruszył do akcji.
- Pragniemy przywołać Williama N. Jamesona - powiedział.
Jameson o lekko zmęczonych oczach, ale pełen ducha, zajął miejsce.
- Został pan już zaprzysiężony - zadudnił prokurator okręgowy. - Panie Jameson,
zamierzam zwrócić pańską uwagę na fakt, że wczoraj, podczas przesłuchania
krzyżowego, obrońca zapytał pana, czy przeszukał pan miejsce, w pobliżu,
którego stała oskarżona Milicent Hardisty, kiedy świadkowie widzieli, jak rzuciła
pistoletem, lub przedmiotem przypominającym pistolet, do kanionu. I zeznał
pan, że nie dokonał pan takiego przeszukania.
- Tak jest.
- Czy chce pan teraz zmienić to zeznanie?
- Nie zeznanie. W czasie, gdy odpowiadałem na pytanie, moje zeznanie było
poprawne, ale od tego czasu dokonałem bardzo starannego i wyczerpującego
przeszukania tego miejsca.
- Kiedy dokonano tego przeszukania?
- Wczoraj wieczorem.
- Kiedy się zaczęło?
- Około godziny szóstej.
- Kiedy się skończyło?
- Około drugiej trzydzieści rano.
- Dlaczego zakończył pan poszukiwania?
- Ponieważ znalazłem przedmiot, którego szukałem.
- Rzeczywiście! A co to był za przedmiot?
- Colt kaliber trzydzieści osiem, policyjny rewolwer podwójnego działania, z
załadowanymi wszystkimi sześcioma komorami, broń o numerze jeden-cztery-
pięć-osiem-jeden, a także z dwoma nieco rozmazanymi odciskami palców, które
jednak łatwo zidentyfikować, jako odciski palców oskarżonej, Milicent Hardisty.
Hamilton Burger był zbyt dostojny, by uśmiechnąć się triumfalnie do Perry'ego
Masona, jak zrobiłby to McNair. Powiedział po prostu - Pański świadek, panie
Mason.
- Nie mam pytań - warknął Mason.
Hamilton Burger wyglądał na nieco zaskoczonego. Szybko jednak wezwał
przedstawiciela biura szeryfa, który zeznał, że jakieś pięć lat temu obywatel
Kenvale złożył wniosek o pozwolenie na noszenie ukrytej broni w celu ochrony.
Broń ta została opisana, jako policyjny rewolwer Colt, kaliber 38 mm,
podwójnego działania, noszący numer 14581.
- Ma pan przy sobie ten wniosek?
- Mam.
- Czy ktoś był świadkiem podpisania tego wniosku?
- Tak, proszę pana. Ja.
- Został podpisany w pańskiej obecności?
- Tak było.
- Kto podpisał ten wniosek?
- Pan Vincent P. Blane - powiedział świadek, a następnie dodał bezinteresownie
- ojciec oskarżonej, Milicent Hardisty.
Hamilton Burger poruszał się z powolną godnością walca parowego, gdy wstał i
podszedł do świadka. - Poproszę teraz, aby to podanie o pozwolenie na
noszenie broni palnej zostało przyjęte, jako dowód oskarżenia i oznaczone
przez urzędnika odpowiednim numerem.
Sędzia Canfield spojrzał na Perry'ego Masona.
- Czy jest jakiś sprzeciw ze strony oskarżonej, Hardisty, panie Mason?
Mason ustawił się odważnie przed przysięgłymi.
- Żadnego - powiedział.
Hamilton Burger powiedział z charakterystyczną dla siebie powagą - Wysoki
Sądzie, chciałbym poprosić Rodneya Beatona o odpowiedzi na kilka pytań.
Myślę, że Sąd doceni sytuację, w jakiej znalazło się oskarżenie. Ze względu na
znalezienie tej drugiej broni, znalezienie tzw. pierwszej broni, czyli dowodu A,
staje się stosunkowo ważniejsze.... To znaczy, że okoliczności towarzyszące
znalezisku nabierają dodatkowego znaczenia.
Sędzia Canfield powiedział - Sąd pozwoli panu przywołać świadka, panie
mecenasie.
Burger pochylił głowę z powagą.
- Powołuję Rodneya Beatona.
Rodney Beaton powstał ze swojego miejsca blisko tylnej części sali sądowej i
podszedł do stanowiska świadka. Ponownie to sam Hamilton Burger zadawał
pytania.
- Panie Beaton, był pan wcześniej przesłuchiwany w sprawie znalezienia broni,
która została przedstawiona, jako dowód A. Zwracam pana uwagę, panie
Beaton, na ten przedmiot, a także na fakt, że nabój w jednym z cylindrów został
wystrzelony. Zapytam pana, czy kiedy pan i panna Lola Strague znaleźliście tę
broń, zauważyliście coś w związku z tym?
- Zauważyłem, że był niedawno wystrzelony.
Burger potrząsnął głową.
- To jest wniosek. Nie jest pan, jak mniemam, ekspertem od broni palnej?
Beaton uśmiechnął się.
- Myślę, że tak.
Burger okazał pewne zaskoczenie.
- Jakie jest pańskie doświadczenie?
- Przez kilka lat byłem kolekcjonerem broni palnej. Posiadałem mistrzostwo
stanu w strzelaniu z rewolweru przez dwa kolejne lata. Wystrzelałem tysiące
naboi z rewolwerów różnych typów. Badałem efekty działania różnych
ładunków, różnych kształtów i wagi nabojów, zarówno przez konsultacje z
danymi producentów broni palnej i nabojów, jak i przez własne obserwacje
praktyczne.
Na twarzy Hamiltona Burgera widać było wielkie zadowolenie.
- I twierdzi pan, iż z tej broni niedawno strzelano?
- W ciągu dwudziestu czterech godzin - odpowiedział twierdząco Beaton.
- Jak pan może to stwierdzić?
- Po zapachu oparów prochu w lufie. Jest pewna subtelna zmiana zapachu po
wystrzeleniu z broni. Przez pierwsze kilka godzin wyczuwalny jest ostry zapach,
który później ustępuje miejsca bardziej metalicznemu zapachowi.
- Wskazał pan na mapie, dowód oskarżenia C, przybliżone miejsce, w którym
znaleziono tę broń. Czy może pan powiedzieć coś w związku z fizycznym
wyglądem ziemi?
Beaton powiedział ostrożnie - Broń, kiedy panna Strague i ja ją znaleźliśmy,
leżała w sosnowych igłach, które z kolei leżały na dość miękkim kawałku ziemi.
Broń była wgnieciona w ziemię, tak jakby została nadepnięta.
- Czy były tam jakieś ślady walki?
- Igły sosnowe nie utrzymałyby wyraźnych śladów stóp, ale w bezpośrednim
sąsiedztwie było pewne otarcie igieł sosnowych. Jestem przyzwyczajony do
studiowania śladów w związku z moją działalnością fotograficzną. Jeleń w
głębokich sosnowych igłach zostawi pewien zacierany ślad i przez chwilę
myślałem, że to są ślady jelenia, ale zmieniłem zdanie, gdy...
- Mniejsza o pańskie wnioski, panie Beaton. Proszę po prostu podać fizyczny
wygląd igieł sosnowych.
- Cóż, były poszarpane.
- Może pan przesłuchiwać - powiedział Burger do Perry'ego Masona.
- Co przywiodło cię do tego konkretnego miejsca - zapytał Mason - kiedy
odkryłeś broń?
- Panna Strague i ja szukaliśmy lokalizacji dla kamery. Od jakiegoś czasu
planowałem ustawić jedną z moich foto pułapek w miejscu bezpośrednio na
południe i zachód od granitowej skały. Dokładne badanie śladów zwierząt
przekonało mnie jednak w ostatniej chwili, że jest lepsze miejsce dla aparatu na
południe i wschód od tej skały.
- Mniej więcej w miejscu, w którym odkryto broń?
- Tak, sir. Dokonywałem pomiarów, przygotowując się do umieszczenia tam
kamery.
- A wcześniej badałeś punkt na południu i zachodzie?
- Zgadza się.
- A przy tej szczególnej okazji, kiedy pan i panna Strague znaleźliście tę broń,
zwrócił pan uwagę na ślady, panie Beaton?
- Tak jest.
- I twierdzisz, że zauważyłeś ślady?
- Tak jest. Uważam się za przyrodnika. Robiąc nocne zdjęcia nocnych zwierząt,
trzeba koniecznie umieścić aparaty z pewnym stopniem umiejętności -
przynajmniej, jeśli mają powstać zdjęcia najwyższej klasy.
- Czy w czasie, gdy dokonywał pan oględzin tego miejsca, widział pan jakiś
zegar, słyszał pan tykanie zegara, czy...
Hamilton Burger podniósł się na nogi, odchrząkując ważnie, gdy powstał.
- Wysoki Sądzie – przerwał - wydaje się, że… nie, Wysoki Sądzie, proszę
wybaczyć, mecenasie, proszę dokończyć pytanie.
- Albo - zapytał Mason - czy zauważył pan jakieś oznaki, że ziemia została w
jakikolwiek sposób naruszona?
- Wysoki Sądzie - powiedział Hamilton Burger – sprzeciw, jako niekompetentne,
nieistotne i bez znaczenia, jako nie właściwe przesłuchanie krzyżowe. Jeśli
oskarżeni chcą wprowadzić do tej sprawy jakikolwiek dowód dotyczący zegara,
będą musieli przedstawić go w swojej własnej sprawie i jako część tej sprawy.
Ponadto wydaje się, że próba wprowadzenia do sprawy budzika i nadania mu
złowrogiego znaczenia jest jedynie próbą zmylenia spraw i przysięgłych.
Wzywam obrońcę, aby wskazał sądowi jakąkolwiek możliwą teorię, według
której ten zegar może mieć cokolwiek wspólnego z morderstwem Jacka
Hardisty'ego.
Burger usiadł.
Mason uśmiechnął się i powiedział - W tej chwili, Wysoki Sądzie, przesłuchuję
świadka jedynie w celu sprawdzenia jego pamięci oraz określenia charakteru i
zakresu przeszukania, którego dokonał w tamtym czasie.
- Jako przesłuchanie w tym celu, pytanie pytanie zostanie dopuszczone, a
sprzeciw zostaje odrzucony - powiedział sędzia Canfield.
- Nie, proszę pana. Nie widziałem żadnych śladów zakopanego zegara, nie
słyszałem tykania żadnego zegara. Nic nie wskazywało na to, że ziemia została
naruszona.
- Później, panie Beaton, gdy był pan w terenie, czy któryś ze świadków wskazał
panu miejsce, w którym znaleziono zegar?
Zarówno Hamilton Burger jak i Thomas McNair poderwali się na nogi. To
właśnie Thomas McNair, stanowczy, dramatyczny, szybki w rozmowie, zdołał
wprowadzić pierwszy sprzeciw do protokołu.
- Wysoki Sądzie, zgłaszamy sprzeciw. To jest absolutnie niewłaściwe. Jest to
próba wciągnięcia innej kwestii do tej sprawy. To próba powołania się na
dowody oparte na pogłoskach. Jest to próba udowodnienia jakiegoś
nieudokumentowanego faktu poprzez zapytanie świadka o rozmowę.
Hamilton Burger odchrząknął, dodając znacząco,
- Jest to kwestia, która w żadnym momencie nie została poruszona w
bezpośrednim przesłuchaniu, Wysoki Sądzie. Nie twierdzi się, że pytanie
dotyczy nawet tego samego miejsca, o którym zeznawał świadek.
Sędzia Canfield kiwnął głową.
- Wydaje się, że ten sprzeciw jest słuszny, mecenasie - powiedział do Masona.
- Chciałbym być wysłuchany w tej sprawie, Wysoki Sądzie.
- Dobrze.
Mason spojrzał na zegar.
- To, Wysoki Sądzie, jest kluczowy punkt w sprawie. Myślę, jeśli Sąd pozwoli, że
mogę zdobyć pewny precedens w tej sprawie, jeśli tylko da mi się trochę czasu.
W końcu niektóre z wydarzeń poranka, choć znane z góry prokuratorowi
okręgowemu, naturalnie całkowicie zaskoczyły obronę. Sąd zauważy, że to
zeznanie o drugim pistolecie jest całkowicie sprzeczne z sytuacją ujawnioną w
zeznaniach.
- Ale to zostało nakreślone, przewidziane, a nawet zasugerowane w pańskim
wczorajszym przesłuchaniu, panie Mason.
W oczach Masona pojawił się uśmiech, gdy powiedział - I świadek zaoferował,
że założy się ze mną o milion dolarów, że w tym kanionie nie ma drugiej broni.
W przypadku braku zapłaty miliona dolarów, powinienem mieć
wystarczającego dużo czasu na zbadanie nowej sytuacji prawnej ujawnionej
przez tę nagłą zmianę zeznań.
- Bardzo dobrze - powiedział sędzia Canfield, uśmiechając się. - Sąd ogłosi
przerwę w obradach do godziny drugiej po południu. Jeśli zechce pan, panie
Mason, sięgnąć do źródeł, proszę mieć na względzie uwagę oskarżenia, że jest
to próba udowodnienia obcego faktu za pomocą dowodu ze słyszenia. Sąd nie
tylko uważa, że sam fakt jest zbędny i nieistotny, ale pytanie, które zostało
sformułowane, wzywało świadka do opowiedzenia o jakimś działaniu, które
podjął w związku z oświadczeniem innej osoby.
- Ale Wysoki Sąd zauważy - powiedział Mason - że pytanie odnosi się do
działania ze strony tego świadka. Powód tego działania jest zawarty, jako część
pytania. Sądzę, że mamy prawo wykazać tę czynność, a po jej wykazaniu - jej
powód, gdyż może to świadczyć o stronniczości świadka.
Sędzia Canfield zmarszczył brwi w zamyśleniu, po czym potrząsnął głową.
Hamilton Burger powiedział - Jeśli Sąd pozwoli...
- Sąd przerwie obrady do godziny drugiej - powiedział sędzia Canfield - i w tym
czasie wszystkie argumenty zostaną wysłuchane. W tej chwili, nie ma nic do
zyskania przez dalszą dyskusję. Jednakże, Sąd uzna, że obowiązkiem pana
Masona jest przedstawienie argumentów na poparcie swojego pytania. Jeśli
tego nie uczyni, sprzeciw zostanie podtrzymany. Myślę, że to wyjaśnia sytuację
i stanowisko Sądu. Zarządzam przerwę do godziny drugiej.
Rozdział 27
Po powrocie do swojego biura, Mason przeprowadził pospieszną konferencję z
Jacksonem, swoim asystentem prawnym, Dellą Street i Paulem Drake.
- Znajdź mi jakiś precedens - powiedział do Jacksona - który choćby sugeruje
doktrynę, że dowód z pogłoski może być wykorzystany w przesłuchaniu, aby
pokazać powód, który kierował świadkiem... Musi być jakiś materiał na to - na
przykład pytanie: "Czy nie poszedł pan w pewne miejsce, bo tak-i-tak
powiedział panu, że tak-i-tak było?
Jackson skinął głową, zniknął w bibliotece prawniczej.
Mason, marszcząc czoło, powiedział - Jeśli nie uda mi się wyciągnąć tego zegara
na przesłuchaniu, nie uda mi się go wprowadzić. A przy obecnym stanie rzeczy,
nie widzę szansy.
- Myślałeś, że możesz? - Zapytała Della Street.
- Walczę o czas. Burger zamierzał dać spokój swojej sprawie. Sędzia Canfield
dałby mi wtedy czas do godziny drugiej na przedstawienie mojej sprawy. Tak
jak jest teraz, zaczniemy argumentację o drugiej. Mogę mówić przez dziesięć
lub piętnaście minut. Potem załóżmy, że sędzia Canfield orzeka przeciwko
mnie, a następnie Burger przedstawia swoją sprawę. Sędzia da mi wtedy
kolejne odroczenie do jutra rana, zanim będę musiał zacząć przedstawiać swoją
sprawę. Tyle zyskam... Cholera, Paul, ten zegar coś znaczy, a przecież nie mogę
go nawet wprowadzić do dowodów, chyba, że dowiem się, jakie ma znaczenie.
- Z panią Payson nam nie poszło - powiedział Drake. - Interesuje ją astrologia,
ale interesuje ją wiele innych rzeczy. Astrologia, jak się wydaje, nie ma tak wiele
wspólnego z astronomią i podobnie jak wiele kobiet, które mówią o znakach
zodiaku, nie wie nic o samych gwiazdach.
- Jesteś pewien?
- Tak. Sprawdziłem ją.
- Mogła się z tym kryć.
- Nie sądzę.
Mason powiedział - Niech to szlag, Paul. Ten zegar nie został ustawiony na czas
gwiazdowy przez przypadek. To nie było... - Przerwał gwałtownie.
- Co się stało? - Zapytał Drake.
- Pomysł, to wszystko, ale... Cholera, Paul!
Mason podniósł słuchawkę i powiedział do dziewczyny przy centrali - Gertie,
połącz mnie z biurem urzędnika hrabstwa. Chcę zastępcę, który zajmuje się
dowodami w sprawie Naród kontra Hardisty i Macon. Będę czekał przy
telefonie.
Mason trzymał telefon, opuszkami palców bębniąc w biurko. Po kilku chwilach
powiedział - Halo. Mówi Perry Mason. Ten budzik, który został przedstawiony,
jako dowód... Czy nadal działa? …Tak. Ile przyspieszył? Proszę to dokładnie
sprawdzić, dobrze? Niech mi pan poda dokładny czas w określonym
momencie. - Mason wyjął swój zegarek, położył go na biurku przed sobą i
powiedział - Ok, niech będzie teraz.
Zapisał cyfry na kartce papieru, zmarszczył brwi w zamyśleniu, po czym po
chwili powiedział -Tak, to wszystko. Dziękuję.
Odłożył słuchawkę z powrotem na miejsce, powiedział – To dziwne.
- Co? - Zapytała Della Street.
- Po pierwsze - powiedział Mason - to jest zegar dwudziestoczterogodzinny.
Możemy liczyć na gdzieś około trzydzieści sześć godzin do nakręcenia. Będzie
się to nieco różnić w zależności od stanu sprężyny i marki zegara. Jednakże,
wciąż działa sprawnie. To wskazuje, że został nakręcony na krótko przed
odkryciem. Ale najciekawsze jest to, że od wczoraj zegar nie zyskał ani minuty.
- I co? - Zapytała Della Street.
- Czas gwiazdowy - powiedział Mason - jest prawie dokładnie cztery minuty
szybszy każdego dnia. Brakuje mu tylko dwóch lub trzech sekund do tego. To… -
Nagle odrzucił głowę do tyłu i zaczął się śmiać.
- Co to jest? - Zapytała Della Street.
Śmiech Masona stał się głośny.
- Żart – powiedział – jest ze mnie. Śmieję się z samego siebie. Zastawiliśmy
pułapkę, a potem sami w nią wdepnęliśmy.
- Nie rozumiem cię - powiedział Drake.
-To powrót do cytatu o tym, że inżynier jest uniesiony własną petardą... Della,
powiedz Jacksonowi, żeby nie prowadził dalszego dochodzenia. Te materiały
nie będą nam potrzebne... A teraz daj mi pół godziny na uporządkowanie myśli,
a potem wejdziemy do sądu i damy panu Hamiltonowi Burgerowi i jego
świeżemu asystentowi, panu Thomasowi L. McNairowi, nauczkę, którą
zapamiętają do końca życia! Rozwiązanie tej całej zagadki patrzyło mi prosto w
twarz, a ja byłem tak ślepy, że nie mogłem go dostrzec!
Rozdział 28
Było pięć minut po drugiej i sędzia Canfield spojrzał w dół na Perry'ego Masona.
- Czy jest pan gotów przedstawić argumenty na poparcie swojego stanowiska,
mecenasie?
Mason uśmiechnął się.
- Nie, Wysoki Sądzie. Postanowiłem zrezygnować z mojego stanowiska.
Wycofam moje pytanie.
Hamilton Burger jawnie okazał swoje zaskoczenie. Thomas McNair otwarcie,
szyderczo się uśmiechnął.
- Bardzo dobrze - powiedział sędzia Canfield, nie dając żadnych oznak swoich
uczuć - Proszę kontynuować.
- Jeszcze tylko kilka pytań do świadka - powiedział Mason. - Panie Beaton,
zeznał pan, że jest pan ekspertem w tropieniu.
- Cóż, nie do końca, ale poświęciłem sporo uwagi badaniu śladów.
- Tak. I ustawił pan kilka kamer w różnych punktach widokowych w pobliżu
pańskiej chaty i w pobliżu chaty Blane'ów, gdzie popełniono morderstwo?
- Tak, sir.
- Nawiązując do czasu, kiedy świadek Jameson odkrył Dr. Macona w domku
Blane'a. Był pan tam wtedy?
- Tak, sir.
- Gdzie pan był wcześniej?
- Oglądałem moje kamery, robiłem obchód, jak ja to nazywam.
- Sam?
- Nie. Panna Strague była ze mną.
- I Burton Strague, brat panny Strague, dołączył do pana w późniejszym czasie
w domku?
- Tak jest.
- I oświadczył, że szukał pana po całych górach i że jego poszukiwania były
bezowocne?
- Tak.
- I dalej stwierdził, że przeszedł przez jedną z pańskich fotograficznych pułapek
w związku z tymi poszukiwaniami?
- Tak.
- I powiedział panu, która to była kamera?
- Tak, sir.
- A o której godzinie, jak twierdzi, przeszedł przez tę pułapkę?
- Nie wiem, czy powiedział. Wiem jednak, która była godzina, bo zanotowałem,
kiedy rozbłysła lampa flesza.
- Był pan tam, gdzie mógł pan zobaczyć, jak błysnęła?
- Tak, sir. Widziałem rozbłysk światła.
- I zwyczajowo notuje pan takie czasy?
- Ma pan na myśli notowanie czasu rozbłysku światła?
- Tak.
- Tak, sir. Robię to.
- A jednak, gdy przyszło do ustalenia czasu, w którym widział pan oskarżoną,
Milicent Hardisty wyrzucającą broń, nie był pan w stanie ustalić go bardzo
dokładnie, prawda?
Świadek uśmiechnął się.
- Moje zegarki, panie Mason, są ustawiane czasem na zasadzie domysłu. Kiedy
notuję czas wykonania zdjęcia, robię to dla własnej wygody, a nie, dlatego, że
czas standardowy robi jakąkolwiek różnicę. Jest to tylko czas względny. Innymi
słowy, chcę mieć dane do własnych archiwów. Chcę znać czas względny. To
znaczy, jak długo po ustawieniu aparatu, zanim został naświetlony i tego typu
rzeczy.
- Tak - powiedział Mason - tak, że twój zegarek może czasami odbiegać od
standardowego czasu nawet o pół godziny?
- Powiedziałbym, że tak, tak.
- Czy wywołał pan zdjęcie, które zostało zrobione, gdy Burton Strague przeszedł
przez pułapkę na kamery?
Beaton znów się uśmiechnął - Tak, sir.
- Nie ma pan przypadkiem przy sobie odbitki tego zdjęcia, prawda?
- Nie, proszę pana. Nie mam.
- Ale zrobił pan odbitkę?
- Tak, proszę pana. Zrobiłem.
- I co na niej widać?
- Pokazała Burta Strague'a idącego wzdłuż szlaku.
- Czy widać było jego twarz?
- Tak, proszę pana.
- Czy była zwrócona w stronę kamery, czy z dala od niej?
- W stronę kamery.
- Czy szedł szybko?
- Szedł równo, tak, sir.
- Czy tło było widoczne?
- Nie, proszę pana. W każdym z moich ujęć jest mało tła lub nie ma go wcale.
Celowo wybieram miejsca, w których lampa błyskowa o małej mocy i szeroko
otwarty obiektyw dadzą mi zdjęcie zwierzęcia na czarnym tle.
- Jaki obiektyw znajduje się w aparacie, którym zrobiono to zdjęcie, panie
Beaton?
- Chce pan opisu technicznego?
- Tak.
- W tym konkretnym aparacie jest to Taylor-Hobson-Cooke anastygmat o
ogniskowej sześć i jedna czwarta cala, o prędkości F 3.5.
Mason wyjął z portfela kalkę dysku, który odkrył Drake.
- Czy powiedziałbyś, że był on mniej więcej średnicy tego okręgu z kalki?
Beaton stał się dość podekscytowany.
- Mogę zapytać, skąd to masz?
Mason uśmiechnął się.
- Proszę najpierw odpowiedzieć na moje pytanie.
- Tak. Powiedziałbym, że był mniej więcej tak...
Hamilton Burger powstał z ponurą godnością i powiedział - Wysoki Sądzie,
wahałem się, czy zgłosić sprzeciw, ponieważ chciałem, aby obrona miała pełną
swobodę działania. Zdaję sobie sprawę, że argumentacja w sprawie sprzeciwu
zajmuje więcej czasu niż pozwolenie na zadawanie nieistotnych pytań i
udzielanie na nie odpowiedzi. Jednakże, jeśli ta linia przesłuchania ma być
kontynuowana z pewnością zgłoszę sprzeciw...
- Jeszcze tylko kilka pytań i kończę - powiedział Mason.
Sędzia Canfield zaczął coś mówić, potem się opanował i mruknął kurtuazyjnie -
Bardzo dobrze, panie Mason, proszę kontynuować.
- Jako ekspert tropiciel - powiedział Mason - czy miał pan okazję zbadać ślady
Burta Strague'a na szlaku?
- Tak, zauważyłem je.
- I czy wskazywały na coś odnośnie prędkości z jaką szedł?
- Naprawdę, Wysoki Sądzie, muszę się temu sprzeciwić - powiedział Hamilton
Burger. - To jest czysto bezprzedmiotowe. To nie jest właściwe przesłuchanie
krzyżowe.
- Mogę zapewnić Sąd, że jest to bardzo istotne - powiedział Mason.
- Sprawdza pamięć świadka i to jest właściwe przesłuchanie krzyżowe
dotyczące jego kwalifikacji. Sąd pamięta, że oskarżenie starało się
zakwalifikować tego świadka, jako eksperta od broni i śladów.
- To dość naciągane - wtrącił McNair.
Sędzia Canfield powiedział - Sprzeciw zostaje odrzucony. Jest to prawidłowe
przesłuchanie krzyżowe, dotyczące kwalifikacji świadka, jako eksperta od
śladów. Świadek odpowie na to pytanie.
- Ślady były rozmieszczone dość daleko od siebie i wskazywały, że poruszał się
szybko - powiedział Beaton.
- A ślady były regularnie rozmieszczone?
- Tak.
Mason uśmiechnął się do świadka.
- A czy zauważył pan w tym coś niezwykłego, panie Beaton?
- Co ma pan na myśli?
- O tym, że były regularnie rozmieszczone?
- Dlaczego nie.
Mason powiedział - Innymi słowy, panie Beaton, jako ekspert od tropienia,
kiedy widzi pan ślady człowieka idącego po ścieżce, przechodzącego przez
pułapkę, która uruchamia migawkę aparatu i w tym samym czasie nagle
eksploduje błysk flesza, naturalnie spodziewałby się pan, że te ślady wskażą na
to, że człowiek odskoczył do tyłu lub na bok, prawda? Nie spodziewałbyś się, że
jego ślady będą poruszać się regularnie w równych odstępach, prawda?
Niewiarygodne zdziwienie wykrzywiło mięśnie twarzy Rodneya Beatona.
- Nie możesz na to odpowiedzieć? - Zapytał Mason.
- Dobry Boże! - Wykrzyknął Beaton. - Nigdy o tym nie pomyślałem!
- Jako biegły tropiciel zauważyłeś, co dzieje się z dzikimi zwierzętami, gdy
odpalą lampę błyskową, prawda?
- Tak, oczywiście. To jest… nie mogę tego zrozumieć, panie Mason.
- Ale jest pan pewien tych śladów?
- Tak, sir. Jestem pewien. Zauważyłem je wyraźnie, choć znaczenie tego, co
zauważyłem nie przyszło mi do głowy aż do teraz.
- Dokładnie - powiedział Mason. - Zadam panu jeszcze jedno pytanie i kończę.
Natura tych fotograficznych pułapek, które pan zastawia jest taka, że gdy
jakiekolwiek naprężenie jest wywierane na czarną jedwabną nić rozciągniętą w
poprzek szlaku, zdjęcie zostaje zrobione?
- Tak, sir.
- I ostatnie pytanie - powiedział Mason. - Czy nie byłoby możliwe, aby człowiek
ustawił budzik i poprzez podłączenie nici z tego budzika do mechanizmu
wyzwalającego twoją migawkę, zrobił zdjęcie w dowolnym z góry ustalonym
czasie? Innymi słowy w dowolnym momencie, w którym powinien zadziałać
alarm?
Zarówno Hamilton Burger jak i McNair byli na nogach i obaj od razu zgłosili
sprzeciw. Sędzia Canfield wysłuchał ich sprzeciwów z lodowatym uśmiechem i
powiedział spokojnie - Sprzeciw odrzucony. Proszę odpowiedzieć na pytanie.
Beaton, wyglądający na nieco oszołomionego, odpowiedział - Tak, proszę pana.
Można to zrobić.
Mason powiedział - Myślę, że to wszystko, panie Beaton... A tak przy okazji,
wydaje mi się, że czas, w którym wykonał pan zdjęcie Burtona Strague'a,
przypadł mniej więcej w tym samym czasie, kiedy włamano się do domu Jacka
Hardisty'ego w Roxbury, a stróż nocny, George Crane, został pobity?
- Ja… Myślę, że tak było. Oczywiście wcześniej nie myślałem o tym w tym
kontekście.
Mason ukłonił się z przesadną uprzejmością dwóm prokuratorom, którzy
siedzieli wpatrzeni z otwartymi ustami w świadka.
- Czy panowie mają jakieś pytania do ponownego przesłuchania? - Zapytał.
Burger wyglądał jak ogłuszony. Odwrócił wzrok od świadka do Masona, po
czym pochylił się do przodu, aby odbyć szeptaną rozmowę z McNairem.
- Wysoki Sądzie - powiedział Hamilton Burger po kilku chwilach - jest to
najbardziej niezwykłe wydarzenie. Nie tylko nakłada zupełnie nową
interpretację na wiele dowodów w tej sprawie, ale otwiera możliwości, które…
Jeśli Sąd pozwoli - chcielibyśmy odroczenia do jutra rano.
- Nie ma sprzeciwu - powiedział Mason.
- Zgoda - warknął sędzia Canfield.
Rozdział 29
Po powrocie do swojego biura, Mason otworzył szufladę w biurku, wyjął
butelkę rzadkiego, starego koniaku, trzy duże kieliszki i powiedział do Paula
Drake'a i Delli Street - Cóż, teraz możemy się zrelaksować. Nareszcie mam ten
cholerny zegar z głowy.
- Nie rozumiem tego - powiedział Drake.
Mason roześmiał się.
- Załóżmy, Paul, że znaleźliśmy budzik zakopany w ziemi w pobliżu miejsca, w
którym człowiek zamierzał umieścić aparat fotograficzny do robienia nocnych
zdjęć. Przypuśćmy ponadto, że jedna z osób w tej sprawie polegała na zdjęciu
zrobionym w nocy, aby zapewnić sobie alibi. Co byśmy pomyśleli?
- No oczywiście, jeśli tak to ująć.
- To jedyny sposób, aby to ująć - powiedział Mason. - Takie są proste fakty. Zbyt
wiele razy pomijamy proste fakty, aby brać pod uwagę wiele obcych
komplikacji, które tylko gmatwają sprawę. Ja byłem za to odpowiedzialny, Paul.
To powinna być dla mnie nauczka. Próbowałem wplątać wiele rzeczy o czasie
gwiazdowym, aby zainteresować prokuratora okręgowego hrabstwa Kern.
Naturalnie, te rzeczy trafiły do gazet i oczywiście morderca przeczytał o tym
wszystko. Dlatego też, kiedy był gotów pozwolić mi odkryć zegar było rzeczą
naturalną, że ustawi go na czas gwiazdowy.
- Ale dlaczego chciał, żebyś go odkrył?
- Ponieważ zacząłem mylić kwestie, a on pomyślał, że byłoby dobrze jeszcze
bardziej je pomieszać.
- Jak myślisz, co się stało? - Zapytała Della Street.
- Nie mogę podać ci wszystkich szczegółów, ale mogę całkiem dobrze zgadywać.
Vincent Blane miał w swoim domu artykuł z czasopisma o tym, jak skopolamina
sprawia, że świadkowie mówią, przyznając się do zbrodni, którą tak naprawdę
starali się ukryć. Oczywiście Vincent Blane przeczytał go; Martha Stevens, jego
gospodyni, przeczytała go; Adele Blane przeczytała go i Milicent Hardisty
przeczytała. Prawdopodobnie wszyscy oni pomyśleli o tym artykule, kiedy
okazało się, że Jack Hardisty zdefraudował kolejne dziewięćdziesiąt tysięcy
dolarów i ukrył je... Martha Stevens namówiła swojego chłopaka, posunęła się
tak daleko, że zrobiła test praktyczny. Namówiła Milicent Hardisty, by zdobyła
dla niej narkotyk, a następnie ukradkiem pożyczyła od niej broń. Pamiętajmy,
że Martha dowiedziała się o drugiej defraudacji z podsłuchania rozmowy
telefonicznej Blane'a. Milicent nie dowiedziała się o dziewięćdziesięciu
tysiącach aż do dnia morderstwa. Kiedy się o tym dowiedziała, była wściekła.
Oczywiście wiedziała, że jej mąż jedzie do chaty i postanowiła się wykazać. Nie
mogła znaleźć własnej broni, ale jej ojciec miał pistolet, który był w domu.
Wzięła ją i ruszyła do chaty. To jednak było już po tym, jak Marta i Smiley tam
poszli. Zaparkowała samochód przy skręcie do chaty i wpadła w histerię, a sama
siła nerwowej burzy uspokoiła ją i dała jej zdrowy pogląd na to, co zamierzała
zrobić. Wróciła i wyrzuciła broń, spotkała Adele, ruszyła z powrotem do domu.
W Kenvale odebrał ją doktor Macon. Opowiedziała mu o tym, co się stało.
Macon chciał, żeby wróciła do domku, albo żeby usunąć jakieś dowody
wskazujące na to, że tam była, albo żeby znaleźć broń, którą wyrzuciła, albo,
dlatego, że nie do końca wierzył w jej historię i chciał sprawdzić, co się stało...
Do chaty dotarli grubo po zmroku, nieświadomie mijając w ciemnościach na
drodze Marthę i Smileya i znaleźli umierającego Jacka Hardisty'ego. Milicent
powiedziała, że nic o tym nie wie. Nie można winić doktora Macona, jeśli jej nie
uwierzył.
- Ale kto go zabił? - Zapytała Della Street.
- Martha Stevens podała mu podskórnie skopolaminę - powiedział Mason. -
Kiedy Jack powiedział im o ukryciu pieniędzy w tunelu, nie udawał. Mówił
czystą prawdę. Poszli do tunelu, a pieniędzy tam nie było. To znaczy, że musiał
ktoś ich wyprzedzić. Ta osoba musiała zabrać pieniądze niemal natychmiast po
tym, jak Hardisty je zakopał, a następnie zejść do chaty. Możemy
zrekonstruować, co się wtedy stało. Znalazł Jacka Hardisty'ego odurzonego
narkotykami i gadatliwego, mówiącego absolutną prawdę pod ich wpływem.
Znalazł samochód, którym przyjechali Martha i Smiley, oczywiście był tam
również samochód Hardisty'ego. Okulary Hardisty'ego były rozbite.
Prawdopodobnie siedział na tym wielkim występie skalnym, a pistolet, który
Martha ukradkiem zabrała Milicent Hardisty leżał tam na sosnowych igłach,
gdzie Smiley rzucił go, gdy uderzył Hardisty'ego. Ten nowy przybysz musiał być
przyjacielem Hardisty'ego; więcej niż przyjacielem – partnerem i wspólnikiem. I
musiał planować zabicie Hardisty'ego od jakiegoś czasu.
- Skąd to wiesz? - Spytała Della.
- Dowody na to wskazują. Kiedy podłożył ten budzik za pierwszym razem,
zamierzał użyć go do stworzenia alibi. Ale nie użył go, ponieważ tego dnia
Beaton nie umieścił kamery w tym miejscu i zamiast zostać, by obserwować
kamery tej nocy, zabrał Myrnę Payson do kina.
- Ale dlaczego ten partner chciałby zabić Hardisty'ego?
Mason uśmiechnął się.
- Postaw się na jego miejscu. Hardisty został przyłapany. Szedł do więzienia. Był
wspólnikiem Hardisty'ego - i gdyby usunął Hardisty'ego z drogi, nie tylko
zamknąłby mu usta, ale byłby o dziewięćdziesiąt tysięcy do przodu i nikt nigdy
by tego nie podejrzewał... Pierwsza defraudacja wyniosła niewiele ponad
dziesięć tysięcy. To były pieniądze, które "pożyczyli", prawdopodobnie na
sfinansowanie przedsięwzięcia górniczego lub wyścigów konnych albo hazardu
giełdowego. Zdefraudowanie dziewięćdziesięciu tysięcy było próbą szantażu,
która się nie powiodła. Postaw się w sytuacji Burta Strague'a. Jack Hardisty miał
trafić do więzienia. Jeśli Jack by się wygadał, Burt Strague również poszedłby do
więzienia, jako współwinny. Zamierzał uciec z Hardistym, jeśli mógłby to zrobić
bezpiecznie. Dlatego najpierw podłożył budzik tam, gdzie spodziewał się, że
Rodney Beaton ustawi jedną ze swoich kamer. Zorganizował się zawczasu, by
dać sobie alibi...Przyszedł do Jacka Hardisty'ego, odurzonego narkotykami. Jack
Hardisty prawdopodobnie powiedział mu, że zostawił obciążające dowody w
biurku, dowody wskazujące na to, że pierwotna defraudacja poszła na wspólne
przedsięwzięcie z Burtem Strague'em. Powiedział też Strague'owi, że Martha
Stevens go odurzyła, a on powiedział im, gdzie zostawił pieniądze, że jest tym
wszystkim zmęczony, że nie ma na tyle odwagi, żeby to ciągnąć dalej. Kiedy
Martha i jej przyjaciel wrócili z tunelu, Hardisty miał im wszystko opowiedzieć.
- Gdzie była Milicent przez cały ten czas? - Zapytał Drake.
- W tym momencie prawdopodobnie właśnie parkowała swój samochód przy
skręcie i zaczynała iść do chaty. Jednak nigdy tam nie dotarła. Wpadła w
histerię, wróciła na drogę, wyrzuciła broń, którą zabrała ze sobą - broń ojca.
Potem spotkała Adele, wróciła aż do Kenvale, spotkała doktora Macona,
rozmawiała z nim i w końcu za sugestią doktora Macona wróciła do chaty.
Prawdopodobnie Macon chciał znaleźć tę broń - i mógł wątpić, czy
wspomnienia Milicent o tym, co się wydarzyło, gdy była w histerii, były
całkowicie dokładne. Kiedy przybył na miejsce, znalazł Hardisty'ego w łóżku,
umierającego od rany postrzałowej. Naturalnie założył, że Milicent w swojej
histerii posunęła się znacznie dalej niż pamiętała i że miłosierna amnezja
wymazała z jej umysłu najgorszą część tego, co się stało. To się często zdarza w
histerii. W istocie Legal Medicine and Toxicology autorstwa trzech wybitnych
autorytetów, Gonzalesa, Vance'a i Helperna, wymieniają histerię, jako
autentyczną przyczynę amnezji. Można, więc zacząć rozumieć stanowisko
doktora Macona. Był pewien, że kobieta, którą kochał zabiła swojego męża
prawdopodobnie w samoobronie, wpadła w histerię i ta wymazała pamięć z jej
umysłu. Ale wracając do Burta Strague'a i Hardisty'ego. Wywiązała się kłótnia.
Hardisty powiedział kilka rzeczy, których nie powinien był mówić. Burt Strague
zastrzelił go prawdopodobnie podczas szamotaniny. Potem, wzburzony zaniósł
rannego do chaty i położył do łóżka. Zdał sobie sprawę, że Hardisty umiera.
Wiedział, że błoto na butach Hardisty'ego wskazywałoby, że był w tunelu.
Oczywiście wyczyścił buty, ponieważ usunął pieniądze zakopane w tunelu
prawie natychmiast po tym, jak Hardisty odjechał, a chciał, żeby Martha i
Smiley pomyśleli, że Hardisty skłamał w sprawie tunelu. Burt Strague wiedział,
że Martha Stevens i jej przyjaciel wkrótce wrócą z bezowocnych badań tunelu.
Wskoczył do samochodu Hardisty'ego, zjechał nim na dół i zepchnął go po
nasypie. Tak pozbył się samochodu... Nie miał szansy pozbyć się innych
dowodów, jak chciał. Dopiero następnego ranka miał szansę wykopać swój
zegar i musiał włamać się do biurka w rezydencji Hardisty'ego. To była trudna
robota. Kiedy przyszło do wykonania tego zadania, oparł się na alibi, które już
wcześniej przygotował.
- Ale jak mógł zostawić swoje zdjęcie w aparacie - dopytywała Della Street -
skoro w rzeczywistości go tam nie było?
- Bardzo łatwo - powiedział Mason. - Własnym aparatem fotograficznym zrobił
sobie zdjęcie przy świetle latarki, idąc wzdłuż szlaku. Trzymał ten niewywołany
negatyw w rezerwie. Kiedy Rodney Beaton ustawił swój aparat, co nastąpiło
zapewne tuż po zmroku, Burt, uważając, by nie potknąć się o sznurek, który
wyzwoliłby migawkę podszedł i zostawił ślady na szlaku. Potem odkręcił
pierwszy element obiektywu, włożył kalkę, wymienił obiektyw, a naświetloną
kliszę zastąpił tą, która była w aparacie. Pamiętajmy, że o tej porze było już
ciemno, a on mógł pracować zmysłem dotyku, nie potrzebując ciemni.
Pogrzebał w swoim budziku, wyregulował mechanizm tak, by zwolnił sznurek i
odpalił lampę błyskową o odpowiedniej porze, a następnie pojechał do
Roxbury. Pamiętajcie o jego smukłej budowie. Przebrał się w ciuchy siostry,
znokautował strażnika, wyłamał biurko, zdobył to, czego szukał, wrócił w góry,
wyjął kalkę z obiektywu, potem poszedł do chaty Blane'a i opowiedział, że
szukał wszędzie Rodneya Beatona i jego siostry... To są najważniejsze punkty.
Możecie uzupełnić szczegóły.
- Ale dlaczego zegar spóźniał się dwadzieścia pięć minut, kiedy został po raz
pierwszy znaleziony? -Zapytał Drake.
Mason uśmiechnął się.
- Ponieważ, aby wszystko działało jak należy, Burt Strague chciał, aby jego
budzik był synchronizowany z zegarkiem Rodneya Beatona, a zegarek Rodneya
Beatona był notorycznie niedokładny, więc Burt wymyślił wymówkę, aby
uzyskać godzinę od Beatona, a następnie ustawić budzik zgodnie z tym
czasem... Kiedy zegar został odkryty być może doszlibyśmy do tego, o co w tym
wszystkim chodziło, gdyby nie fakt, że ja sam namieszałem w sprawie,
wprowadzając ten aspekt czasu gwiazdowego. Zrobiwszy to, by oszukać policję
i prokuratorów okręgowych hrabstw Kern i Los Angeles sam dałem się oszukać,
ponieważ morderca natychmiast podchwycił mój pomysł i przyjął go, jako swój
własny... A teraz przestaniemy rozmawiać o tej sprawie i napijemy się starej
dobrej brandy.
- Co oni zrobią? - Zapytała Della Street.
- Rozgryzą sprawę, dadzą Burtowi Strague'owi trzeci stopień i prawdopodobnie
uzyskają przyznanie się do winy - powiedział Mason. - Strague jest słabeuszem,
introwertykiem - typem, który jest uczuciowy. Nie będzie trudnym orzechem do
zgryzienia. Żal mi jednak jego siostry. Nie mogła nic o tym wiedzieć, to miły
dzieciak... Cóż, za zbrodnię.
Drzwi od recepcji otworzyły się. Gertie powiedziała - Przyszedł pan Vincent
Blane. Mówi, że musi się z tobą natychmiast zobaczyć.
- Wprowadź go - powiedział Mason.
Gdy Vincent Blane wszedł do gabinetu, Mason wyjął kolejną szklankę z szuflady
biurka.
- W samą porę - powiedział Mason.
Blane był tak podekscytowany, że ledwo mógł mówić.
- Przyznał się - powiedział. - Złapali go. Powiedział im wszystko o tym, gdzie
ukrył dziewięćdziesiąt tysięcy, które ukradł z kopalni, a także o podłożeniu tego
zdjęcia. To było alibi, żeby mógł dostać się do domu Jacka i...
Mason mu przerwał - Przykro mi, panie Blane, właśnie skończyliśmy
podsumowanie i zdecydowaliśmy, że nie będziemy o tym rozmawiać, dopóki
nie wypijemy jednego dobrego drinka.
Vincent Blane wydawał się przez chwilę nieco zirytowany, po czym uśmiechnął
się i opadł znużony na duży, wypchany skórzany fotel.
- Czasami, panie Mason – powiedział - wpada pan na niezwykle piękne
pomysły. Jeśli jest tego wystarczająco dużo w butelce, niech to będą dwa dobre
drinki.