Conrad Joseph Falk wspomnie

background image

JOSEPH CONRAD

FALK - WSPOMNIENIE

background image

Kilku z nas siedziało przy obiedzie w małej nadrzecznej gospodzie, nie

dalej ni

ż

trzydzie

ś

ci mil od Londynu i mniej ni

ż

dwadzie

ś

cia od tej płytkiej i

niebezpiecznej kału

ż

y, której ludzie z naszej przybrze

ż

nej

ż

eglugi nadaj

ą

wspaniałe miano Oceanu Niemieckiego. Wszyscy byli

ś

my mniej lub wi

ę

cej

zwi

ą

zani z morzem. Za szerokimi oknami roztaczał si

ę

widok na Tamiz

ę

,

rozległy widok wzdłu

ż

Lower Hope Reach. Ale obiad był ohydny i tylko oczy

ucztowały.

Rozmow

ę

nasz

ą

zaprawiał smak słonej wody, która dla tak wielu z nas

była prawdziw

ą

wod

ą

ż

ywota. Ten, kto zaznał goryczy oceanu, zachowa jej

smak w ustach na zawsze. Lecz paru ludzi z naszej kompanii,

rozpieszczonych przez

ż

ycie na l

ą

dzie, uskar

ż

ało si

ę

na głód.

Nie dało si

ę

nic przełkn

ąć

z tego jedzenia. I naprawd

ę

, wszystko tu

miało cech

ę

dziwnej zmurszało

ś

ci. Drewniana jadalnia sterczała nad

błotnistym brzegiem jak nawodne domostwo; deski w podłodze wydawały si

ę

zbutwiałe; zgrzybiały kelner dreptał

ż

ało

ś

nie tam i z powrotem przed

stoczonym przez robaki, przedpotopowym bufetem; poszczerbione talerze

wygl

ą

dały, jakby je wygrzebano z jakiego

ś

przedhistorycznego kopca w

pobli

ż

u jeziora, a kotlety przypominały przeszło

ść

jeszcze bardziej

zamierzchł

ą

. Przywodziły nieodparcie na my

ś

l mroki pradawnych wieków, gdy

pierwotny człowiek, wyłaniaj

ą

c ze swej m

ę

tnej

ś

wiadomo

ś

ci podstawy sztuki

kucharskiej, przypalał kawałki mi

ę

sa na ogniu z chrustu w towarzystwie swych

zacnych kompanów; potem za

ś

, nasycony i szcz

ęś

liwy, zasiadał w

ś

ród

obgryzionych ko

ś

ci, aby snu

ć

niewyszukane opowie

ś

ci o ró

ż

nych

prze

ż

yciach: o głodzie, o polowaniu, a mo

ż

e i o kobietach!

Ale na szcz

ęś

cie wino okazało si

ę

równie stare jak kelner. Tedy

rozsiedli

ś

my si

ę

wygodnie - nieco głodni, lecz wcale zadowoleni - i

rozpocz

ę

li

ś

my nasze niewyszukane opowie

ś

ci. Mówili

ś

my o morzu i wszelkich

jego sprawach. Morze nie zmienia si

ę

nigdy, a jego sprawy - wbrew ludzkim

opowiadaniom - spowite s

ą

w tajemniczo

ść

. Ale zgadzali

ś

my si

ę

wszyscy,

ż

e

czasy si

ę

zmieniły. I mówili

ś

my o dawnych okr

ę

tach, o wypadkach na morzu,

o zatoni

ę

ciach statków, o utracie masztów, a tak

ż

e i o człowieku, który

przeprowadził cało swój okr

ę

t z rzeki Platte do Liverpoolu, posługuj

ą

c si

ę

sterem awaryjnym. Mówili

ś

my o wrakach, o zmniejszonych racjach

marynarskich i o bohaterstwie -a przynajmniej o tym, co dzienniki nazwałyby

background image

bohaterstwem na morzu - o przejawach cnót ró

ż

ni

ą

cych si

ę

zupełnie od

bohaterstwa czasów pierwotnych. A niekiedy zapadało w

ś

ród nas milczenie i

wszyscy razem wpatrywali

ś

my si

ę

w rzek

ę

.

Przepłyn

ą

ł statek z linii P. & O., kieruj

ą

c si

ę

w dół ku morzu. „Pyszne

obiady jada si

ę

na tych okr

ę

tach”, zauwa

ż

ył który

ś

z naszej kompanii. Kto

ś

inny o bystrym wzroku wyczytał nazw

ę

na rufie: „Arkadia”. „Có

ż

to za pi

ę

kny

okaz statku!”, szepn

ę

ło kilku z nas. Za okr

ę

tem szedł mały parowiec

towarowy; jego bandera wskazywała,

ż

e jest to statek norweski. Parowiec

wypu

ś

cił mnóstwo dymu, a nim wiatr zwiał go zupełnie, pojawił si

ę

przed

oknami krótki, drewniany bark o wysokich burtach, pod balastem, ci

ą

gni

ę

ty

przez holownik. Wszyscy marynarze byli zaj

ę

ci na dziobie przy podnoszeniu

przednich

ż

agli, a na rufie kobieta w czerwonym kapturze, sam na sam z

człowiekiem u steru, przechadzała si

ę

miarowo wzdłu

ż

rufówki tam i z

powrotem, robi

ą

c na drutach co

ś

z popielatej wełny.

Który

ś

z naszej gromadki mrukn

ą

ł: „To pewnie Niemcy”. „Kapitan ma

ż

on

ę

na pokładzie”, zauwa

ż

ył kto

ś

inny; a szkarłatny zachód, rozgorzały za

dymem londy

ń

skim, rzucił blask bengalskich ogni na maszty barku i znikn

ą

ł

znad Hope Reach.

Wówczas jeden z nas, milcz

ą

cy dotychczas człowiek po

pi

ęć

dziesi

ą

tce, który dowodził statkami przez

ć

wier

ć

wieku, rzekł, patrz

ą

c na

bark sun

ą

cy teraz w dal, cały czarny w

ś

ród blasku rzeki:

- To przypomina mi pewne absurdalne zdarzenie, które przytrafiło mi

si

ę

przed wielu laty, kiedy zostałem pierwszy raz dowódc

ą

ż

elaznego barku,

przyjmuj

ą

cego ładunek w pewnymwschodnim porcie morskim. Ów port był

zarazem stolic

ą

wschodniego królestwa le

żą

cego nieco w gór

ę

od uj

ś

cia

rzeki, tak jak nie przymierzaj

ą

c Londyn le

ż

y nad nasz

ą

star

ą

Tamiz

ą

.

Nie ma co si

ę

nad ow

ą

miejscowo

ś

ci

ą

rozwodzi

ć

; tego rodzaju

przygoda mogła wydarzy

ć

si

ę

wsz

ę

dzie, gdzie si

ę

znajduj

ą

okr

ę

ty, ich

dowódcy, holowniki i bratanice-sieroty o nieopisanej krasie, a absurdalno

ść

zdarzenia dotyczy tylko mnie, mojego wroga Falka i mojego przyjaciela

Hermanna.

Słowa „mojego przyjaciela Hermanna” były wypowiedziane jakby ze

specjalnym naciskiem, który skłonił którego

ś

z nas (mówili

ś

my wła

ś

nie o

bohaterstwie na morzu) do leniwego i niedbałego pytania:

background image

- A czy ten Hermann był bohaterem?

- Wcale nie - odparł nasz siwy przyjaciel. - Bynajmniej. Był to Schiff-

führer: kierownik okr

ę

tu. Tak nazywaj

ą

w Niemczech kapitana statku. Wol

ę

nasz

ą

nomenklatur

ę

. Brzmi dobrze i jest w niej co

ś

, co daje nam jako cało

ś

ci

poczucie wspólnoty: praktykant, oficer, kapitan w prastarym i zaszczytnym

morskim zawodzie. Co si

ę

tyczy mego przyjaciela Hermanna, mo

ż

e i był

sko

ń

czonym mistrzem w tym zaszczytnym kunszcie, lecz zwano go oficjalnie

Schiff-führerem, a wygl

ą

d jego, pusty i oci

ęż

ały jak wygl

ą

d zamo

ż

nego

farmera, był zarazem nacechowany dobrodusznym sprytem drobnego

sklepikarza. Jego wygolony podbródek, zaokr

ą

glone członki i oci

ęż

ałe powieki

nie przypominały bynajmniej pracownika morza, jeszcze za

ś

mniej miło

ś

nika

morskich przygód. Jednak

ż

e po swojemu pracował znojnie na morzach jak

sklepikarz za lad

ą

. A okr

ę

t był

ź

ródłem utrzymania dla jego rosn

ą

cej rodziny.

Statek Hermanna była to ci

ęż

ka, silna, t

ę

podzioba machina,

przywodz

ą

ca na my

ś

l prymitywn

ą

solidno

ść

, podobnie jak drewniany pług

naszych praojców. I z innych wzgl

ę

dów machina ta sprawiała wra

ż

enie

swojskie i sielskie. Wystaj

ą

ce w dziwaczny sposób drewniane

ś

ciany

nadbudówki, których nie widziałem nigdy na

ż

adnym innym statku, sprawiały,

ż

e ta

ś

ci

ę

ta rufa okr

ę

tu była podobna do tylnej cz

ęś

ci młynarskiego wozu. Ale

cztery okna salonu, ka

ż

de zaopatrzone w sze

ść

zielonawych szybek i uj

ę

te w

drewniane okienne ramy pomalowane na br

ą

zowo, mogły by

ć

równie dobrze

okienkami wiejskiej chaty. Malutkie białe firaneczki i ziele

ń

doniczek z

kwiatami dopełniały podobie

ń

stwa. Raz czy dwa, gdy wypadło mi przepłyn

ąć

pod ruf

ą

statku, dostrzegłem z łodzi okr

ą

głe rami

ę

nachylaj

ą

ce polewaczk

ę

i

zgi

ę

t

ą

, gładk

ą

głow

ę

dziewczyny, któr

ą

b

ę

d

ę

zawsze nazywał bratanic

ą

Hermanna, bo naprawd

ę

nie słyszałem nigdy jej imienia, pomimo mojej

za

ż

yło

ś

ci z cał

ą

rodzin

ą

.

Ale ta za

ż

yło

ść

rozwin

ę

ła si

ę

ź

niej. Tymczasem za

ś

, na równi z cał

ą

braci

ą

ż

eglarsk

ą

tego wschodniego portu, nie mogłem

ż

ywi

ć

ż

adnych

w

ą

tpliwo

ś

ci co do wyobra

ż

e

ń

Hermanna o higienie w zakresie odzie

ż

y. Był

najwidoczniej zwolennikiem noszenia na ciele porz

ą

dnej, grubej flaneli.

Prawie co dnia ogl

ą

dało si

ę

małe sukienki i fartuszki schn

ą

ce na olinowaniu

bezanmasztu lub rz

ą

d drobnych skarpeteczek powiewaj

ą

cych na

sygnałowych linkach; ale raz na dwa tygodnie cała rodzinna bielizna była

background image

obowi

ą

zkowo wystawiona na pokaz. Zapełniała calute

ń

k

ą

ruf

ę

. Popołudniowa

bryza pobudzała do dziwacznej, flakowatej ruchliwo

ś

ci t

ę

stłoczon

ą

ci

ż

b

ę

bielizny, nasuwaj

ą

c

ą

jak

ąś

niejasn

ą

analogi

ę

z utopion

ą

, okaleczała i

spłaszczon

ą

ludzko

ś

ci

ą

. Bezgłowe ciała kiwały na człowieka ramionami

pozbawionymi r

ą

k; nogi bez stóp kopały fantastycznie powietrze z oklapłym

rozmachem; były tam równie

ż

długie, białe szaty, które chłon

ę

ły wiatr przez

obszyty koronk

ą

otwór u szyi, wydymaj

ą

c si

ę

przez chwil

ę

gwałtownie, jakby

wskutek przesuwania si

ę

jakich

ś

otyłych, niewidzialnych kadłubów. W owe dni

mo

ż

na było rozpozna

ć

statek na wielk

ą

odległo

ść

z powodu ró

ż

nobarwnego,

dziwacznego rozruchu panuj

ą

cego na rufie, za bezanmasztem.

Statek Hermanna miał swoje miejsce postoju tu

ż

przede mn

ą

, a

nazywał si

ę

„Diana” - nie z Efezu, tylko z Bremy. Oznajmiały to białe litery

długie na stop

ę

, rozmieszczone w wielkich odst

ę

pach w poprzek rufy (co

ś

w

rodzaju napisu na szyldzie) pod wiejskimi okienkami. Ta

ś

miesznie

nieodpowiednia nazwa uderzała sw

ą

impertynencj

ą

wobec pami

ę

ci

najczarowniejszej z bogi

ń

, bo pomijaj

ą

c fakt,

ż

e stary statek był fizycznie

niezdolny do wzi

ę

cia udziału w jakichkolwiek łowach, mieszkała na nim

gromadka czworga dzieci. Wygl

ą

dały znad burty, przypatruj

ą

c si

ę

przepływaj

ą

cym łodziom i niekiedy upuszczały w nie ró

ż

ne przedmioty. I tak,

w czasach kiedy jeszcze nie znali

ś

my si

ę

z Hermannem na tyle, aby z sob

ą

rozmawia

ć

, dostałem kiedy

ś

w kapelusz ohydn

ą

lalk

ą

z gałganów, nale

żą

c

ą

do najstarszej córeczki Hermanna. Ale na ogół dzieciaki zachowywały si

ę

grzecznie. Miały jasne główki, okr

ą

głe oczy, małe okr

ą

głe noski jak kartofelki i

były bardzo podobne do ojca.

Ta „Diana” z Bremy była najniewinniejszym ze starych okr

ę

tów i

zdawała si

ę

nic nie wiedzie

ć

o złym morzu, tak jak i na l

ą

dzie bywaj

ą

rodziny,

które nie wiedz

ą

nic a nic o zepsutym

ś

wiecie. A uczucia, które budziła, były

zwyczajne i nale

ż

ały przewa

ż

nie do kategorii uczu

ć

domowych. „Diana” była

rodzinnym ogniskiem. Wszystkie te kochane dzieciaki nauczyły si

ę

chodzi

ć

na

jej obszernym pokładzie rufowym. W rozwa

ż

aniu takich faktów jest co

ś

ładnego, a nawet wzruszaj

ą

cego. Wyobra

ż

am sobie,

ż

e te b

ą

ki gryzły ko

ń

ce

olinowania, kiedy im si

ę

wyrzynały z

ę

by. Obserwowałem wiele razy

najmłodszego Hermanna (Nicholasa), jak gryzł opask

ę

brasu fokbramrei.

Najbardziej lubił przebywa

ć

pod kołkownic

ą

grotmasztu. Z chwil

ą

gdy go

background image

puszczono luzem, czołgał si

ę

tam natychmiast i pierwszy z brzegu marynarz,

który si

ę

pokazał, przynosił malca z powrotem do drzwi kajuty, trzymaj

ą

c go

troskliwie i podnosz

ą

c wysoko w r

ę

kach powalanych smoł

ą

. Przypuszczam,

ż

e działo si

ę

to wskutek stale obowi

ą

zuj

ą

cego rozporz

ą

dzenia. W czasie

takich przenosin dzieciak, który był jedyn

ą

gwałtown

ą

osob

ą

na statku,

usiłował bi

ć

po twarzy tych rosłych młodych marynarzy niemieckich.

Pani Hermann, miła, za

ż

ywna gosposia, nosiła na pokładzie

workowate niebieskie suknie w białe groszki. Gdy si

ę

zdarzyło raz czy dwa,

ż

e

zastałem j

ą

przy ładnej małej balijce, tr

ą

c

ą

energicznie białe kołnierzyki,

dziecinne skarpetki i letnie krawaty Hermanna, oblewała si

ę

rumie

ń

cem jak

młoda dziewczyna i podniósłszy mokre r

ę

ce, witała si

ę

z daleka, kiwaj

ą

c

ż

yczliwie głow

ą

raz po raz. R

ę

kawy jej były zakasane a

ż

po łokcie, a złota

obr

ą

czka na palcu połyskiwała w

ś

ród mydlin. Miała miły głos, pogodne czoło,

gładkie pasma bardzo jasnych włosów i wesoły wyraz oczu. Była

macierzy

ń

ska i w miar

ę

rozmowna. Przy u

ś

miechu tej prostodusznej matrony

młodzie

ń

cze dołeczki ukazywały si

ę

na

ś

wie

ż

ych, szerokich policzkach.

Natomiast nie widziałem nigdy, by małomówna bratanica Hermanna, sierota,

próbowała si

ę

kiedy u

ś

miechn

ąć

. Nie była to jednak u niej pos

ę

pno

ść

, lecz

pow

ś

ci

ą

gliwo

ść

młodocianej powagi.

Wozili jaz sob

ą

wsz

ę

dzie przez ostatnie trzy lata,

ż

eby była wyr

ę

k

ą

przy dzieciach i towarzystwem dla pani Hermann, jak mi jej m

ąż

kiedy

ś

nadmienił. Bardzo im si

ę

bratanica przydawała, póki dzieci nie podrosły,

dodał ze strapion

ą

min

ą

. Jej to rami

ę

wła

ś

nie i gładka główka mign

ę

ły mi

pewnego rana w okienkach kajuty na rufie, nad doniczkami z fuksj

ą

i rezed

ą

;

ale kiedy pierwszy raz ujrzałem j

ą

w całej postaci, poddałem si

ę

urokowi jej

kształtów.

Uwieczniły mi t

ę

dziewczyn

ę

w pami

ę

ci, tak jak wielka pi

ę

kno

ść

, wielka

inteligencja, bystry umysł lub dobro

ć

serca mogły były mi upami

ę

tni

ć

w

równym stopniu jak

ąś

inn

ą

kobiet

ę

.

W niej za

ś

dominowała harmonia proporcji i wzrostu. Majestatyczny

czar tkwił w fizycznej osobowo

ś

ci. Mo

ż

e była tak

ż

e wyj

ą

tkowo dowcipna,

inteligentna i dobra. Nie wiem i nie o to tu chodzi. Wiem tylko,

ż

e była

wspaniale zbudowana. Zbudowana - to jest jedyne wła

ś

ciwe słowo. Była

zbudowana, była niejako wzniesiona z królewsk

ą

hojno

ś

ci

ą

. Zapierało dech

background image

na widok beztroskiej rozrzutno

ś

ci materiału zu

ż

ytego na to dziewcz

ą

tko. Była

młodzie

ń

cza, a zarazem na wskro

ś

dojrzała, jakby nale

ż

ała do szcz

ęś

liwego

grona nie

ś

miertelnych. Musiała by

ć

tak

ż

e i ci

ęż

ka, ale to nic nie szkodzi.

Powi

ę

kszało to jeszcze wra

ż

enie trwało

ś

ci. Miała zaledwie dziewi

ę

tna

ś

cie lat.

Ale co za barki! Co za okr

ą

głe ramiona! Co za rozp

ę

d pot

ęż

nych członków,

gdy w trzech długich susach rzucała si

ę

na przewróconego Nicholasa; tego

si

ę

po prostu nie da opisa

ć

. Robiła wra

ż

enie dobrej, spokojnej dziewczyny -

czujnej na potrzeby

Leny, upadki Gustava, stan noska kochanego Karla; dziewczyny

sumiennej, ci

ęż

ko pracuj

ą

cej, i tak dalej. Ale jakie wspaniałe miała włosy!

Bujne, długie, g

ę

ste, płowe. Mieniły si

ę

połyskiem drogocennego metalu.

Nosiła je splecione ciasno w warkocz zwisaj

ą

cy dziewcz

ę

co na plecy; koniec

jego si

ę

gał pasa. Zdumiewała masywno

ść

tego warkocza. Słowo daj

ę

,

przypominał maczug

ę

. Twarz dziewczyny była du

ż

a, urodziwa, o

niezam

ą

conym wyrazie. Cer

ę

miała ładn

ą

, a jej niebieskie oczy były tak

blade,

ż

e zdawały si

ę

patrze

ć

na

ś

wiat z pust

ą

, biał

ą

otwarto

ś

ci

ą

pos

ą

gu. Nie

mo

ż

na było jej nazwa

ć

przystojn

ą

. Jej uroda wywierała daleko gł

ę

bsze

wra

ż

enie. Prosty ubiór, bujno

ść

kształtów, imponuj

ą

ca postawa i niezwykle

silna

ż

ywotno

ść

, która zdawała si

ę

z niej bi

ć

jak wo

ń

z kwiatu, wszystko to

nadawało jej urodzie cech

ę

sielsk

ą

i olimpijsk

ą

. Gdy si

ę

patrzyło, jak si

ę

gała

ku linie z susz

ą

c

ą

si

ę

bielizn

ą

oboma ramionami wzniesionymi wysoko nad

głow

ą

, zaduma pełna jakiej

ś

poga

ń

skiej czci ogarniała człowieka. Workowate,

bawełniane stroje zacnej pani Hermann miały u szyi i u dołu co

ś

w rodzaju

prymitywnej falbanki, ale perkalowe suknie dziewczyny nie miały nawet

zmarszczki, tylko jej spódnice układały si

ę

w par

ę

prostych fałd spływaj

ą

cych

do ziemi, a kiedy stała bez ruchu, fałdy te nabierały jakiego

ś

surowego i

pos

ą

gowego charakteru. Miała w sobie wrodzony spokój, czy przyszło jej

siedzie

ć

, czy sta

ć

. Ale nie chc

ę

przez to powiedzie

ć

, aby była pos

ą

gowa. Za

bujne w niej było

ż

ycie; mogła jednak mimo to słu

ż

y

ć

za wzór do

alegorycznego pos

ą

gu Ziemi. Nie my

ś

l

ę

o tej zu

ż

ytej ziemi, jaka jest w

naszym władaniu, ale o Ziemi młodzie

ń

czej, o dziewiczej planecie nie

napastowanej przez wizje przyszło

ś

ci roj

ą

ce si

ę

od potwornych kształtów

ż

ycia, pełne zgiełku okrutnych walk, głodu i my

ś

li.

Sam zacny Hermann nie był szczególnie zajmuj

ą

cy, cho

ć

mówił po

background image

angielsku zupełnie zrozumiale. Nie mogłem natomiast zrozumie

ć

pani

Hermann, która za ka

ż

d

ą

wizyt

ą

zwracała si

ę

do mnie co najmniej z jedn

ą

przemow

ą

, wypowiedzian

ą

go

ś

cinnym, serdecznym tonem prawdopodobnie

w plattdeutsch.

Co si

ę

tyczy ich bratanicy, miło było na ni

ą

patrze

ć

(przy czym ogarniał

jako

ś

człowieka optymizm co do przyszło

ś

ci ludzkiego rodu), ale

zachowywała si

ę

nie

ś

miało i milcz

ą

co, zaj

ę

ta najcz

ęś

ciej szyciem; niekiedy

tylko, jak zauwa

ż

yłem, zapadała nad robot

ą

w dziewcz

ę

c

ą

zadum

ę

. Ciotka

siedziała naprzeciwko niej, tak

ż

e co

ś

szyj

ą

c, z nogami opartymi na

drewnianym stołeczku. Po drugiej stronie pokładu Hermann i ja ustawiali

ś

my

par

ę

krzeseł z kajuty i zasiadali

ś

my, aby pali

ć

i zamienia

ć

z rzadka kilka

spokojnych słów. Przychodziłem prawie co wieczór. Zastawałem Hermanna w

koszuli. Z chwil

ą

gdy wracał z brzegu na pokład swego statku, zdejmował

natychmiast marynark

ę

, po czym kładł na głow

ę

haftowan

ą

okr

ą

ą

czapeczk

ę

z kutasem i zamieniał trzewiki na par

ę

sukiennych pantofli.

Nast

ę

pnie za

ś

palił u drzwi kajuty, przypatruj

ą

c si

ę

dzieciom z min

ą

pełn

ą

obywatelskiej cnoty, póki ich nie powyłapywano jednego po drugim i nie

zaniesiono do koi rozmieszczonych w ró

ż

nych kabinach. Wreszcie

wypijali

ś

my troch

ę

piwa w mesie, gdzie stał drewniany stół na skrzy

ż

owanych

nogach i czarne krzesła o prostym oparciu, co przypominało raczej wiejsk

ą

kuchni

ę

ni

ż

salonik na statku. Miało si

ę

wra

ż

enie,

ż

e morze i wszystkie jego

sprawy zostały odsuni

ę

te gdzie

ś

bardzo daleko od go

ś

cinno

ś

ci tej wzorowej

rodziny.

A mnie si

ę

to podobało, poniewa

ż

miałem do

ść

du

ż

o kłopotów na

własnym statku. Urz

ę

dowe pismo, wydane przez konsula brytyjskiego,

powierzyło mi dowództwo tego okr

ę

tu po człowieku, który zmarł nagle,

zostawiaj

ą

c jako wytyczne dla swego nast

ę

pcy kilka nie pokwitowanych

rachunków - co wygl

ą

dało podejrzanie - par

ę

kosztorysów z suchego doku

zalatuj

ą

cych przekupstwem i mnóstwo dokumentów stwierdzaj

ą

cych trzyletni

ą

rozrzutn

ą

gospodark

ę

; wszystko to le

ż

ało jak groch z kapust

ą

w zakurzonym

starym pudle od skrzypiec, wysłanym rubinowym aksamitem. Poza tym

znalazłem du

żą

ksi

ąż

k

ę

rachunkow

ą

, ale kiedy j

ą

otworzyłem, pełen nadziei,

okazało si

ę

ku mojemu niesłychanemu przygn

ę

bieniu,

ż

e pełna jest wierszy -

stronica za stronic

ą

- jowialnych i nieprzyzwoitych wierszydeł, napisanych

background image

drobniutkim pismem, najporz

ą

dniejszym, jakie kiedykolwiek widziałem. W tym

samym pudle była i fotografia mego poprzednika, robiona ostatnio w

Sajgonie, przedstawiaj

ą

ca go na tle ogrodu, w towarzystwie kobiety

przybranej w dziwaczne draperie; ukazywała starszego, kr

ę

pego człowieka o

surowej powierzchowno

ś

ci i ponurym wyrazie twarzy, odzianego w

niezgrabne ubranie z czarnego sukna; włosy nad skroniami zaczesane miał

ku przodowi w sposób przypominaj

ą

cy kły ody

ń

ca. Jedynym

ś

ladem po

skrzypcach było to pudło, niby pozostała po nich łupina; natomiast po dwóch

frachtach, które okr

ę

t z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

niedawno zarobił, nie zostało nawet

łupiny. Niepodobna było odgadn

ąć

, gdzie si

ę

podziały te wszystkie pieni

ą

dze.

Na statku ich nie było. Nie zostały równie

ż

wysłane do kraju, gdy

ż

znalazłem

w jakim

ś

biurku list od wła

ś

cicieli - zachowany wida

ć

tylko przez czysty

przypadek - z do

ść

łagodnymi wyrzutami,

ż

e kapitan nie zaszczycił ich ani

słowem ju

ż

od osiemnastu miesi

ę

cy.

Zapasów nie znalazłem na statku prawie

ż

adnych, ani cala liny, ani

łokcia

ż

aglowego płótna.

Statek był ze wszystkiego ogołocony i przewidywałem trudno

ś

ci bez

ko

ń

ca, zanim go wyszykuj

ę

do drogi.

Poniewa

ż

byłem wówczas młody - nie miałem jeszcze trzydziestu lat -

brałem bardzo powa

ż

nie i siebie, i swoje kłopoty. Stary pierwszy oficer, który

odegrał rol

ę

głównego

ż

ałobnika na pogrzebie kapitana, nie był wcale

zachwycony moim przybyciem. Ale on sam nie miał wła

ś

ciwie kwalifikacji

potrzebnych do sprawowania dowództwa, konsul za

ś

był obowi

ą

zany w miar

ę

mo

ż

no

ś

ci da

ć

statkowi kapitana z odpowiednim dyplomem. Co si

ę

tyczy

drugiego oficera, nic o nim nie mog

ę

powiedzie

ć

poza tym,

ż

e nazywał si

ę

Tottersen czy co

ś

w tym rodzaju. Miał zwyczaj noszenia na głowie (w tym

podzwrotnikowym klimacie) wyleniałej futrzanej czapki. Był to bez kwestii

najgłupszy człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałem na statku. I wygl

ą

dał na

to. Wygl

ą

dał tak beznadziejnie głupio,

ż

e si

ę

zawsze dziwiłem, kiedy

odpowiadał na zawołanie.

Towarzystwo ich - w najlepszym razie - nie było dla mnie wielk

ą

pociech

ą

i gn

ę

biła mnie perspektywa odbycia z tymi osobnikami długiej

podró

ż

y. A tak

ż

e i inne moje samotne rozwa

ż

ania nie przedstawiały si

ę

rozkosznie. Załoga była schorowana, ładunek nadchodził bardzo wolno;

background image

przewidywałem,

ż

e b

ę

d

ę

miał mnóstwo kłopotów z czarteruj

ą

cymi, i w

ą

tpiłem,

czy wypłac

ą

mi do

ść

pieni

ę

dzy na wydatki zwi

ą

zane z okr

ę

tem. Ich postawa

w stosunku do mnie była nieprzyjazna. Szło mi jak z kamienia. Odkrywałem o

ż

nych dziwacznych porach (przewa

ż

nie około północy),

ż

e brak mi zupełnie

do

ś

wiadczenia,

ż

e nie mam poj

ę

cia o prowadzeniu interesów,

ż

e jestem

beznadziejnie nieodpowiedni na dowódc

ę

jakiegokolwiek okr

ę

tu; a gdy

jeszcze przyszło mi odda

ć

do szpitala stewarda z objawami cholery, uczułem

si

ę

pozbawiony jedynej przyzwoitej osoby na rufie. Była wszelka nadzieja,

ż

e

wyzdrowieje, ale na razie musiał go zast

ą

pi

ć

jaki

ś

inny słu

żą

cy. Z polecenia

niejakiego Schomberga, wła

ś

ciciela mniejszego z dwóch hoteli znajduj

ą

cych

si

ę

w mie

ś

cie, zgodziłem Chi

ń

czyka. Schomberg, krzepki, włochaty Alzatczyk

i straszny plotkarz, zapewniał mnie,

ż

e wszystko b

ę

dzie w porz

ą

dku. „Ten boy

jest pierwsza klasa. Przybył ze

ś

wit

ą

jego ekscelencji namiestnika Tsenga,

wie pan. Jego ekscelencja Tseng mieszkał tu u mnie przez trzy tygodnie”.

Cedził z wielkim namaszczeniem imi

ę

chi

ń

skiej ekscelencji, ale mimo

to członek „

ś

wity” nie wydał mi si

ę

bardzo obiecuj

ą

cy. Wówczas jeszcze nie

wiedziałem jednak, jakim Schomberg jest nieodpowiedzialnym blagierem. Boy

mógł mie

ć

lat ze czterdzie

ś

ci albo i sto czterdzie

ś

ci, s

ą

dz

ą

c z jego wygl

ą

du;

jego twarz nale

ż

ała do chi

ń

skiego typu „trupiej czaszki” i była absolutnie

nieprzenikniona. Zanim upłyn

ę

ły trzy dni, okazał si

ę

zdecydowanym palaczem

opium, karciarzem, niesłychanie zuchwałym złodziejem i pierwszorz

ę

dnym

szybkobiegaczem. Gdy uciekł, rozwin

ą

wszy najwi

ę

ksz

ą

sw

ą

szybko

ść

, i

zabrał trzydzie

ś

ci dwa suwereny moich własnych ci

ęż

ko zarobionych

pieni

ę

dzy, była to ju

ż

ostatnia kropla. Chowałem je na wypadek, gdyby

trudno

ś

ci doszły do zenitu. Teraz, kiedy ta rezerwa przepadła, czułem si

ę

równie biedny i nagi jak fakir. Nie porzucałem statku, mimo wszelkich udr

ę

k,

jakie mi sprawiał, ale czego nie mogłem wytrzyma

ć

, to długich, samotnych

wieczorów w saloniku, którego powietrze, nasycone zapachem ciekn

ą

cej

lampy, dr

ż

ało od chrapania pierwszego oficera.

Ów człowiek zamykał si

ę

w swej dusznej kabinie punktualnie o ósmej i

wydawał grube, odra

ż

aj

ą

ce odgłosy jak nalana wod

ą

tr

ą

ba. To było doprawdy

okropne,

ż

e nie mogłem si

ę

nawet martwi

ć

w spokoju na własnym okr

ę

cie.

„Wszystko na tym

ś

wiecie -rozmy

ś

lałem - nawet dowództwo ładnego małego

barku mo

ż

e si

ę

okaza

ć

ułud

ą

i pułapk

ą

dla nieogl

ę

dnej ludzkiej pychy”.

background image

Miło mi było ucieka

ć

od takich rozmy

ś

la

ń

na pokład breme

ń

skiej

„Diany”. Zdawało si

ę

,

ż

e

ż

adne podszepty o niegodziwo

ś

ci tego

ś

wiata nigdy

jej nie dosi

ę

gły. A jednak

ż

yła na szerokim morzu; a tragiczne i

ś

mieszne

morze, morze ze swoj

ą

ohyd

ą

i osobliwymi skandalami, morze, po którym

pływaj

ą

ludzie, rz

ą

dzone przez

ż

elazn

ą

konieczno

ść

, jest niew

ą

tpliwie cz

ęś

ci

ą

ś

wiata. Ale nic z tego nie docierało do tej patriarchalnej starej balii, niby do

jakiego

ś

ś

wi

ę

tego zak

ą

tka. Była

ś

wiatoodporna. Widocznie jej czcigodna

niewinno

ść

okiełznała rycz

ą

ce

żą

dze morza. A jednak zbyt długo znałem

morze, aby wierzy

ć

w jego szacunek dla zacno

ś

ci.

Ż

ywiołowa moc jest

bezlito

ś

nie szczera. Mo

ż

e był to skutek marynarskiej sprawno

ś

ci Hermanna,

ale ja miałem wra

ż

enie, jak gdyby zjednoczone oceany same si

ę

powstrzymywały od zmia

ż

d

ż

enia wysokiego nadburcia, wyrwania ci

ęż

kiego

steru, przej

ę

cia zgroz

ą

dzieci i w ogóle otwarcia oczu całej rodzinie - po

prostu przez pow

ś

ci

ą

gliwo

ść

. To wygl

ą

dało jak pow

ś

ci

ą

gliwo

ść

. Bezwzgl

ę

dne

wyjawienie prawdy przypadło w ko

ń

cu człowiekowi; człowiekowi do

ść

na to

silnemu i

ż

ywiołowemu, którego pchn

ę

ła do odsłoni

ę

cia niektórych tajemnic

morza pot

ę

ga prostego i

ż

ywiołowego pragnienia.

Stało si

ę

to jednak znacznie pó

ź

niej, a tymczasem chroniłem si

ę

prawie co wieczór na ten pogodny stary okr

ę

t. Jedyn

ą

osob

ą

spo

ś

ród jego

mieszka

ń

ców, która robiła wra

ż

enie zatroskanej, była mała Lena i niebawem

zauwa

ż

yłem,

ż

e zdrowie lalki z gałganków jest wi

ę

cej ni

ż

delikatne. Ów obiekt

do

ż

ywał niejako ostatka swych dni - w drewnianym pudełku ustawionym przy

pachołkach na prawej burcie - dozorowany i piel

ę

gnowany z najwi

ę

kszym

współczuciem i troskliwo

ś

ci

ą

przez wszystkie dzieci, którym przybieranie

smutnego wyrazu twarzy i chodzenie na palcach sprawiało wielk

ą

rado

ść

.

Tylko najmłodsze bobo, Nicholas, rzucało na lalk

ę

z ukosa spojrzenia zimne i

brutalne, jakby nale

ż

ało do zupełnie innego plemienia. Lena wci

ąż

si

ę

martwiła nad swoim pudełkiem, a i cała dzieciarnia brała to bardzo powa

ż

nie.

Cudowne było, jak te dzieci wywoływały u siebie współczucie dla tego

utytłanego przedmiotu, którego bym nie dotkn

ą

ł nawet szczypcami; s

ą

dz

ę

,

ż

e

ć

wiczyły i rozwijały na owej kukle wła

ś

ciwy swojemu narodowi

sentymentalizm. Ta wi

ą

zka gałganów była tak bardzo, tak podejrzanie

brudna,

ż

e nie mogłem wyj

ść

z podziwu, i

ż

pani Hermann pozwala Lenie

piel

ę

gnowa

ć

j

ą

i tuli

ć

z takim oddaniem. A pani Hermann podnosiła znad

background image

roboty swe pi

ę

kne, bardzo kobiece oczy i przypatrywała si

ę

dzieciom z

ż

artobliwym współczuciem, nie dostrzegaj

ą

c jako

ś

,

ż

e przedmiot ich miło

ś

ci

rzuca cie

ń

na nieskazitelno

ść

statku. Nieskazitelno

ść

, nie czysto

ść

, jest tu

wła

ś

ciwym słowem. Posuni

ę

ta była tak daleko,

ż

e i w tym zdawałem si

ę

odkrywa

ć

sentymentaln

ą

przesad

ę

, jak gdyby usuwanie brudu ze statku

wypływało z samej miło

ś

ci.

Niepodobna da

ć

wyobra

ż

enia o schludno

ś

ci tak drobiazgowej.

Zdawałoby si

ę

,

ż

e ka

ż

dego ranka czyszczono pracowicie ten okr

ę

t za

pomoc

ą

... za pomoc

ą

szczoteczek do z

ę

bów. Nawet toalet

ą

bukszprytu

zajmowano si

ę

trzy razy na tydzie

ń

, szoruj

ą

c go mydłem i kawałkiem mi

ę

kkiej

flaneli. Statek był przystrojony bez pretensji, musz

ę

powiedzie

ć

przystrojony,

w dwa kolory: drewniane cz

ęś

ci w ol

ś

niewaj

ą

c

ą

biał

ą

farb

ę

, a

ż

elazne w

ciemnozielon

ą

; prostoduszne rozmieszczenie tych barw przywodziło na my

ś

l

obrazy niewinnego spokoju arkadyjskiej szcz

ęś

liwo

ś

ci, a dziecinna komedia

choroby i smutku uderzała mnie czasem jak wstr

ę

tnie rzeczywista plama na

tym idealnym stanie rzeczy.

Bardzo si

ę

nim rozkoszowałem i ze swej strony wprowadziłem do

atmosfery troch

ę

łagodnego podniecenia. Nasza za

ż

yło

ść

rozpocz

ę

ła si

ę

od

ś

cigania owego złodzieja. Działo si

ę

to wieczorem i Hermann, który wbrew

swym przyzwyczajeniom długo bawił tego dnia na l

ą

dzie, gramolił si

ę

wła

ś

nie

tyłem z małej łodzi u brzegu rzeki, kiedy po

ś

cig go mijał. Hermann połapał si

ę

szybko w poło

ż

eniu, jakby miał oczy na łopatkach, dopadł nas jednym

skokiem i wysforował si

ę

naprzód. Chi

ń

czyk leciał bezgło

ś

nie jak r

ą

czy cie

ń

po kurzu niezmiernie wschodniej drogi. Biegłem za nim. Daleko z tyłu mój

pierwszy oficer pohukiwał jak dzikus.

Młody ksi

ęż

yc rzucał nie

ś

miałe

ś

wiatło na równin

ę

podobn

ą

do

potwornie wielkiego ugoru; w oddali architektoniczna masa buddyjskiej

ś

wi

ą

tyni rysowała si

ę

na niebie głuch

ą

czerni

ą

.

Złodziej uszedł nam, naturalnie, ale mimo i

ż

doznałem zawodu,

musiałem podziwia

ć

przytomno

ść

umysłu Hermanna. Szybko

ść

, na jak

ą

ten

oci

ęż

ały m

ęż

czyzna si

ę

zdobył w interesie zupełnie obcego człowieka,

wzbudziła moj

ą

gor

ą

c

ą

wdzi

ę

czno

ść

; w jego wysiłku było co

ś

szczerze

ż

yczliwego.

Zdawał si

ę

równie zawiedziony jak ja,

ż

e nie udało nam si

ę

schwyta

ć

background image

złodzieja, i nie słuchał prawie mych podzi

ę

kowa

ń

. Odrzekł,

ż

e to

„drobnostek”, i z miejsca zaprosił mnie, abym przyszedł do niego na pokład i

wypił kufel piwa. Przez chwil

ę

przetrz

ą

sali

ś

my jeszcze sceptycznie krzaki,

zajrzeli

ś

my bez przekonania do paru rowów. Nic si

ę

tam nie ruszało; płaty

szlamu przebłyskiwały niewyra

ź

nie w

ś

ród trzciny. Gdy

ś

my si

ę

wlekli oci

ęż

ale

z powrotem, schyleni pod cienkim sierpem ksi

ęż

yca, posłyszałem, jak

Hermann mruczy pod nosem: Himmel!

Zwei und dreissig Pfund! Był pod wra

ż

eniem rozmiarów mojej straty.

Ju

ż

od dłu

ż

szego czasu przestały nas dochodzi

ć

pohukiwania i wrzaski

pierwszego oficera.

- Ka

ż

dy ma swoje kłopoty - rzekł do mnie Hermann i gdy

ś

my szli dalej,

zauwa

ż

ył,

ż

e nigdy by si

ę

nie dowiedział o moich, gdyby go jakim

ś

niezwykłym zbiegiem okoliczno

ś

ci kapitan Falk nie przetrzymał na brzegu.

Dodał z westchnieniem,

ż

e siedzie

ć

długo na l

ą

dzie nie lubi. Cie

ń

smutku w

jego głosie przypisałem oczywi

ś

cie współczuciu dla mojej niedoli.

Na pokładzie „Diany” pi

ę

kne oczy pani Hermann wyra

ż

ały du

ż

e

zainteresowanie i współczucie. Zastali

ś

my obie kobiety szyj

ą

ce naprzeciwko

siebie pod otwartym lukiem

ś

wietlnym w silnym blasku lampy. Hermann

wszedł pierwszy, zaczynaj

ą

c ju

ż

we drzwiach

ś

ci

ą

ga

ć

marynark

ę

i

zapraszaj

ą

c mnie gło

ś

nymi, go

ś

cinnymi wykrzyknikami: „Niech pan wejdzie!

T

ę

dy!

Niech pan wejdzie, kapitanie!” Z marynark

ą

w r

ę

ku zacz

ą

ł natychmiast

wszystko opowiada

ć

ż

onie. Pani Hermann zło

ż

yła pulchne dłonie; ja si

ę

kłaniałem, u

ś

miechaj

ą

c si

ę

z ci

ęż

kim sercem; bratanica wstała od szycia, aby

przynie

ść

pantofle Hermanna i jego haftowan

ą

czapeczk

ę

, któr

ą

wło

ż

pontyfikalnie, rozprawiaj

ą

c cały czas (o mnie). Fale białego materiału le

ż

ały

mi

ę

dzy krzesłami na podłodze kajuty; uchwyciłem słowa: „Zwei und dreissig

Pfund”, powtórzone po kilka razy, i wkrótce przyniesiono piwo, które piłem z

rozkosz

ą

, gdy

ż

zaschło mi w gardle od biegu i wzrusze

ń

po

ś

cigu.

Wyszedłem od nich dopiero dobrze po północy, długo po udaniu si

ę

kobiet na spoczynek.

Hermann uprawiał

ż

eglug

ę

na Wschodzie przez trzy lata lub wi

ę

cej,

wo

żą

c głównie ładunki ry

ż

u i budulca. „Diana”, znana dobrze we wszystkich

portach od Władywostoku do Singapuru, była jego własno

ś

ci

ą

. Dochody

background image

przynosiła umiarkowane, lecz wystarczało to na potrzeby rodziny, póki dzieci

były jeszcze małe. Za rok mniej wi

ę

cej Hermann spodziewał si

ę

sprzeda

ć

star

ą

„Dian

ę

” za porz

ą

dn

ą

cen

ę

firmie japo

ń

skiej. Zamierzał wróci

ć

do kraju,

do Bremy, parowcem, drug

ą

klas

ą

, z

ż

on

ą

i dzie

ć

mi. Mówił to wszystko

flegmatycznie, pykaj

ą

c z wolna z fajki. Zmartwiłem si

ę

, kiedy wytrz

ą

sn

ą

ł tyto

ń

i zacz

ą

ł sobie przeciera

ć

oczy. Byłbym siedział z nim do samego rana. Po co

si

ę

miałem spieszy

ć

na pokład swojego statku? Aby zobaczy

ć

w kajucie

wyłaman

ą

, ograbion

ą

szuflad

ę

? Brr! Na sam

ą

my

ś

l o tym słabo mi si

ę

robiło.

Stałem si

ę

codziennym ich go

ś

ciem, jak ju

ż

wiecie. Zdaje mi si

ę

,

ż

e

Hermannowa uwa

ż

ała mnie od samego pocz

ą

tku za człowieka

romantycznego. Oczywi

ś

cie nie wyrywałem sobie włosów z głowy coram

populo nad swoj

ą

strat

ą

, a ona to brała za wielkopa

ń

sk

ą

oboj

ę

tno

ść

.

Opowiedziałem im pó

ź

niej niektóre z moich przygód, jakie tam miałem

do opowiedzenia, i dziwowali si

ę

wielce mojemu rozległemu do

ś

wiadczeniu.

Hermann tłumaczył ust

ę

py, które uwa

ż

ał za najbardziej uderzaj

ą

ce. Wstawał

z krzesła i jakby wygłaszaj

ą

c odczyt o jakim

ś

fenomenie, zwracał si

ę

,

gestykuluj

ą

c, do obu kobiet, które powoli opuszczały robot

ę

na kolana.

A ja tymczasem siedziałem nad kuflem piwa, usiłuj

ą

c przybra

ć

skromn

ą

min

ę

. Pani Hermann spogl

ą

dała na mnie przelotnie od czasu do

czasu, wykrzykuj

ą

c z lekka: „Ach!” Dziewczyna nie odzywała si

ę

nigdy. Nigdy!

Ale i ona wznosiła czasem blade oczy, aby spojrze

ć

na mnie łagodnym, jakby

niewidz

ą

cym spojrzeniem. Jej wzrok nie był wcale głupi, promieniał mi

ę

kko i

rozlewnie jak ksi

ęż

yc

ś

wiec

ą

cy nad krajobrazem, zupełnie inaczej ni

ż

badawcze,

ś

ledz

ą

ce nas gwiazdy. Człowiek ton

ą

ł w tych oczach i miał

wra

ż

enie,

ż

e jego kontury si

ę

rozpływaj

ą

.

A jednak ten sam wzrok, skierowany na Christiana Falka, musiał

działa

ć

równie silnie jak reflektor okr

ę

tu wojennego.

Falk był drugim go

ś

ciem odwiedzaj

ą

cym pilnie statek, ale z jego

zachowania mo

ż

na było wnioskowa

ć

,

ż

e przychodzi z wizyt

ą

do kabestanu na

rufie. Nie ulega w

ą

tpliwo

ś

ci, i

ż

wpatrywał si

ę

w niego cz

ę

sto, dotrzymuj

ą

c

nam towarzystwa przed drzwiami kajuty. Muskularne rami

ę

Falka było

przerzucone przez por

ę

cz krzesła; drugie, kształtne nogi w bardzo ciasnych

białych spodniach wyci

ą

gał daleko przed siebie, a obuty był w czarne trzewiki

obszerne jak łódki. Znalazłszy si

ę

na pokładzie, Falk potrz

ą

sał, mrucz

ą

c, r

ę

k

ą

background image

Hermanna, kłaniał si

ę

kobietom i zasiadał przy nas ze zwykł

ą

sobie niedbał

ą

min

ą

odludka. Odchodził za

ś

, raptownie zrywaj

ą

c si

ę

z krzesła, i dopełniał

jakby w popłochu ceremonii mrukni

ęć

, u

ś

cisków r

ę

ki, ukłonów. Niekiedy

podchodził do kobiet z pewnego rodzaju dyskretnym a konwulsyjnym

wysiłkiem i zamieniał z nimi kilka cichych słów, najwy

ż

ej z jakie pół tuzina. W

takich razach zwykłe spojrzenie Hermanna stawało si

ę

szkliste, a na pełn

ą

dobroci twarz Hermannowej wybijał si

ę

rumieniec. Dziewczyna nigdy nawet

nie drgn

ę

ła.

Falk był Du

ń

czykiem, a mo

ż

e Norwegiem, tego ju

ż

sobie nie

przypominam. W ka

ż

dym razie pochodził ze Skandynawii, poza tym był

nad

ę

tym monopolist

ą

. Mo

ż

e nie znał tego słowa, ale o samej rzeczy miał

jasne wyobra

ż

enie. Jego taryfa cen, pobieranych za holowanie statków w

gór

ę

i w dół rzeki, stanowiła najbardziej brutalnie bezwzgl

ę

dny dokument tego

rodzaju, jaki kiedykolwiek widziałem. Był dowódc

ą

i wła

ś

cicielem jedynego

holownika w tym porcie, bardzo schludnego białego statku o wyporno

ś

ci stu

pi

ęć

dziesi

ę

ciu ton lub wi

ę

cej, wymuskanego jak jacht, z okr

ą

ą

sterówk

ą

wznosz

ą

c

ą

si

ę

niby oszklona wie

ż

yczka wysoko nad spiczastym dziobem,

gdzie stał jeden jedyny smukły maszt powleczony pokostem. Przypuszczam,

ż

e jest jeszcze kilku dowódców na morzu, pami

ę

taj

ą

cych bardzo dobrze

Falka i jego holownik. Wydzierał swoje półtora funta mi

ę

sa nam wszystkim,

kapitanom statków, z pewnego rodzaju nieugi

ę

t

ą

oboj

ę

tno

ś

ci

ą

, za któr

ą

go

nie cierpiano, a nawet bano si

ę

. Schomberg rzucał cz

ę

sto uwag

ę

: „Nie b

ę

d

ę

mówił o tym człowieku. Przez rok okr

ą

gły nie wypije pewnie i sze

ś

ciu szklanek

w moim zakładzie. Ale radz

ę

wam, panowie, nie zadawajcie si

ę

z nim, bro

ń

Bo

ż

e, je

ś

li tylko mo

ż

ecie”.

Ta rada - pomin

ą

wszy nieuniknione stosunki z Falkiem z powodu

interesów - łatwa była do wykonania, poniewa

ż

nie narzucał si

ę

nikomu.

Porównanie szypra holowniczego statku do centaura wydaje si

ę

absurdem, a

jednak Falk przypominał mi rycin

ę

przedstawiaj

ą

c

ą

centaury nad strumieniem

z małej ksi

ąż

eczki, któr

ą

miałem, b

ę

d

ą

c chłopcem; otó

ż

był tam jeden centaur

na pierwszym planie, wspinaj

ą

cy si

ę

na tylne kopyta, z łukiem i strzałami w

r

ę

ku, o regularnych surowych rysach i olbrzymiej, kr

ę

conej, falistej brodzie

spływaj

ą

cej na piersi.

Twarz Falka przypominała mi owego centaura. W dodatku Falk robił

background image

wra

ż

enie istoty zło

ż

onej. Nie był człowiekiem-koniem, to prawda, ale był

człowiekiem-statkiem. Mieszkał na swoim holowniku, który p

ę

dził wiecznie w

gór

ę

albo w dół rzeki, od wczesnego ranka a

ż

do rosistego wieczoru. W

ostatnich promieniach zachodz

ą

cego sło

ń

ca mo

ż

na było dostrzec daleko w

dole rzeki jego brod

ę

powiewaj

ą

c

ą

wysoko na białej budowli, sun

ą

cej pod

pr

ą

d w

ś

ród spienionej wody, aby rzuci

ć

na noc kotwic

ę

. Na mostku wida

ć

było tors biało ubranego m

ęż

czyzny i ciepł

ą

plam

ę

br

ą

zowej brody, ale od

pasa ów m

ęż

czyzna był ukryty za poprzecznymi białymi liniami brezentów na

barierkach mostkowych, które prowadziły oko do spiczastych, białych zarysów

dziobu pruj

ą

cego błotnist

ą

wod

ę

rzeki. Rozł

ą

czony ze swoim statkiem, Falk

robił wra

ż

enie, przynajmniej na mnie, czego

ś

niekompletnego. A i holownik

bez głowy i torsu swego dowódcy na mostku wygl

ą

dał jak okaleczały. Ale Falk

opuszczał go bardzo rzadko.

Przez cały czas mego pobytu w porcie widziałem Falka tylko dwa razy

na brzegu. Pierwszy raz spotkałem go u czarteruj

ą

cych mój statek; wszedł z

min

ą

mizantropa, aby odebra

ć

nale

ż

no

ść

za holowanie francuskiego barku w

dniu poprzednim. Za drugim razem ledwie mogłem uwierzy

ć

własnym oczom,

bo zobaczyłem go w bilardowym pokoju Schomberga, siedz

ą

cego na

trzcinowym krze

ś

le, z brod

ą

wspart

ą

na łokciu.

Bardzo było zabawnie patrze

ć

, jak wyra

ź

nie Schomberg ignoruje

Falka. Sztuczno

ść

tego ignorowania odbijała jaskrawo od naturalnej

oboj

ę

tno

ś

ci Skandynawa. Okazały Alzatczyk rozmawiał gło

ś

no ze swymi

go

ść

mi, chodz

ą

c od stolika do stolika, tylko obok krzesła Falka przechodził z

oczami utkwionymi prosto przed siebie. Falk siedział z nie tkni

ę

t

ą

szklank

ą

u

łokcia. Musiał zna

ć

z widzenia i nazwiska ka

ż

dego z białych znajduj

ą

cych si

ę

w pokoju, ale nie odzywał si

ę

absolutnie do nikogo. Zareagował na moj

ą

obecno

ść

opuszczeniem powiek, i to było wszystko. Siedział na krze

ś

le,

wyci

ą

gn

ą

wszy nogi przed siebie i niekiedy przesuwał r

ę

koma po twarzy z góry

na dół, wzdrygaj

ą

c si

ę

przy tym z lekka, prawie niedostrzegalnym ruchem.

Takie miał przyzwyczajenie i znałem je oczywi

ś

cie doskonale,

poniewa

ż

nie mo

ż

na było sp

ę

dzi

ć

godziny w towarzystwie Falka, nie dziwi

ą

c

si

ę

temu gestowi, przerywaj

ą

cemu cz

ę

sto długi okres bezruchu. Był to gest

nami

ę

tny i niewytłumaczalny. Zjawiał si

ę

w najró

ż

niejszych okoliczno

ś

ciach,

na przykład po wysłuchaniu przez Falka szczebiotu małej Leny o cierpi

ą

cej

background image

lalce. Dzieciarnia oblegała zawsze szczelnie jego nogi, cho

ć

si

ę

troch

ę

przed

ni

ą

cofał w łagodny sposób. Odnosiło si

ę

jednak wra

ż

enie,

ż

e Falk bardzo

jest przywi

ą

zany do całej rodziny. Szczególniej do samego Hermanna.

Ubiegał si

ę

o jego towarzystwo. Na przykład w wypadku, o którym mówi

ę

,

musiał wła

ś

nie czeka

ć

na Hermanna, bo z chwil

ą

gdy ten si

ę

pokazał, wstał

spiesznie i obaj wyszli razem. Po ich odej

ś

ciu Schomberg wykładał w mojej

obecno

ś

ci trzem czy czterem go

ś

ciom swoj

ą

teori

ę

o Falku; zapewniał,

ż

e

Falk kocha si

ę

w bratanicy kapitana Hermanna, i twierdził z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

,

ż

e nic z tego nie b

ę

dzie. Zupełnie to samo było zeszłego roku, kiedy kapitan

Hermann przyjechał tu po ładunek.

Nie wierzyłem oczywi

ś

cie Schombergowi, ale przyznaj

ę

,

ż

e przez

pewien czas obserwowałem pilnie, co si

ę

dzieje. Nie spostrzegłem nic poza

pewnym zniecierpliwieniem Hermanna. Na widok Falka wchodz

ą

cego po

trapie zacny ten człowiek zaczynał mrucze

ć

pod nosem i

ż

u

ć

w z

ę

bach co

ś

,

co wygl

ą

dało na niemieckie przekle

ń

stwa. Ale jak ju

ż

zaznaczyłem, nie znam

tego j

ę

zyka, a z łagodnej, okr

ą

głookiej fizjonomii Hermanna nic si

ę

nie dało

wyczyta

ć

.

Patrz

ą

c t

ę

po przed siebie, witał Falka słowami: „Wie geht's”, albo

angielskim: ,How are you?”, wypowiadanym gardłowym tonem. Dziewczyna

podnosiła na chwil

ę

oczy, poruszaj

ą

c z lekka wargami; pani Hermann

opuszczała r

ę

ce na kolana i mówiła płynnie do Falka przez jak

ą

minut

ę

lub

dwie swym miłym głosem, zanim znów si

ę

wzi

ę

ła do szycia. Falk rzucał si

ę

na

krzesło, wyci

ą

gał długie nogi i zwykle przesuwał nami

ę

tnie r

ę

kami w dół po

twarzy. W stosunku do mnie nie był wyra

ź

nie impertynencki, wygl

ą

dało to

raczej,

ż

e si

ę

nie mo

ż

e zaprz

ą

ta

ć

takimi drobnostkami jak moja. egzystencja;

w gruncie rzeczy za

ś

, maj

ą

c w r

ę

ku monopol, nie potrzebował wysila

ć

si

ę

na

uprzejmo

ść

. Był i tak pewien,

ż

e otrzyma wymuszon

ą

przez siebie opłat

ę

za

holowanie - czy b

ę

dzie si

ę

krzywił, czy u

ś

miechał.

Ś

ci

ś

le mówi

ą

c, nie robił ani

jednego, ani drugiego; ale wkrótce zdołał porz

ą

dnie zadziwi

ć

i roztrajkota

ć

bardziej ni

ż

kiedykolwiek Schomberga.

Stało si

ę

to w sposób nast

ę

puj

ą

cy. Przy uj

ś

ciu rzeki znajdowała si

ę

płytka mielizna, któr

ą

nale

ż

ało usun

ąć

; tymczasem władze pa

ń

stwa były

pobo

ż

nie zaj

ę

te złoceniem na nowo wielkiej buddyjskiej pagody i nie miały

pieni

ę

dzy na pogł

ę

bianie rzeki. Nie wiem, jak to tam teraz wygl

ą

da, ale w

background image

czasach, o których mówi

ę

, mielizna ta była wielk

ą

przeszkod

ą

dla

ż

eglugi.

Wynikało st

ą

d mi

ę

dzy innymi,

ż

e statki o pewnym zanurzeniu, jak na

przykład statek Hermanna i mój, nie mogły przyj

ąć

całego towaru na miejscu.

Zabrawszy ze sob

ą

ładunku, ile si

ę

tylko dało, musiały opuszcza

ć

rzek

ę

, aby

ładowanie doprowadzi

ć

do ko

ń

ca. Cała ta procedura była niesko

ń

czenie

uci

ąż

liwa. Kiedy si

ę

uznało,

ż

e na statku jest ju

ż

tyle towaru, ile mo

ż

na

przewie

źć

bezpiecznie przez mielizn

ę

, szło si

ę

i zawiadamiało swoich

agentów. Ci z kolei zawiadamiali Falka,

ż

e taki a taki gotów jest do wyj

ś

cia.

Wówczas Falk (który uzale

ż

niał holowanie niby to od ogólnego rozkładu swej

pracy, ale Bogiem a prawd

ą

post

ę

pował dowolnie według własnego

widzimisi

ę

), upewniwszy si

ę

w biurze dokładnie,

ż

e maj

ą

dosy

ć

pieni

ę

dzy na

uregulowanie rachunku, podpływał niech

ę

tnie, wpatruj

ą

c si

ę

z mostka w

człowieka

ż

ółtymi oczami, po czym wyholowawszy statek z nieczułym

po

ś

piechem, jakby na egzekucj

ę

, zostawiał go z popl

ą

tanymi linami i

pokładem w nieładzie. W dodatku zmuszał nas do u

ż

ycia jego własnej

stalowej liny holowniczej, za któr

ą

naznaczona była oczywi

ś

cie specjalna

dopłata. Kiedy si

ę

wykrzykiwało, protestuj

ą

c przeciw temu wymuszeniu, ten

wielki tułów z r

ę

k

ą

na telegrafie do maszynowni potrz

ą

sał tylko brodat

ą

głow

ą

ponad pluskiem, hałasem i kł

ę

bami dymu. Holownik za

ś

, cofaj

ą

c si

ę

na swoje

miejsce w

ś

ród wodnego pyłu wznieconego przez obracaj

ą

ce si

ę

koła

łopatkowe, zachowywał si

ę

jak dzikie i niecierpliwe stworzenie.

Załoga jego składała si

ę

z bandy najbezczelniejszych krajowców,

jakich kiedykolwiek widziałem, a Falk pozwalał im krzycze

ć

impertynencko na

swoich klientów. Po umocowaniu liny porywał statek z miejsca, jakby mu było

oboj

ę

tne, co si

ę

na pokładzie potrzaska. Trzeba było wlec si

ę

za nim

osiemna

ś

cie mil w dół rzeki, a potem jeszcze trzy wzdłu

ż

wybrze

ż

a, do

miejsca, gdzie grupa nie zamieszkanych, skalistych wysepek otaczała

zaciszne kotwicowisko.

Okr

ę

t stał tam na kotwicy, z nagimi rejami zwróconymi w stron

ę

bardzo

ę

kitnego morza, usianego jałowymi fragmentami l

ą

du. Nic tam zreszt

ą

nie

było do ogl

ą

dania prócz gołego wybrze

ż

a, błotnistego skraju brunatnej

równiny z wij

ą

c

ą

si

ę

po niej ciemnozielon

ą

rzek

ą

, któr

ą

si

ę

dopiero co

opu

ś

ciło, i Wielk

ą

Pagod

ą

, wznosz

ą

c

ą

si

ę

samotnie i masywnie, połyskuj

ą

c

ą

na falistych wygi

ę

ciach oraz szczytach jak wspaniały, kamienny wykwit

background image

podzwrotnikowych skał. Nie miało si

ę

tam nic do roboty, tylko trzeba było

czeka

ć

z irytacj

ą

na doko

ń

czenie ładunku, który nadsyłano rzek

ą

najnieregularniej w

ś

wiecie. I wolno było człowiekowi pociesza

ć

si

ę

my

ś

l

ą

,

ż

e

ostatecznie ten kłopotliwy okres zwiastuje, i

ż

opuszczenie tych brzegów

naprawd

ę

wreszcie si

ę

zbli

ż

a.

Obaj z Hermannem musieli

ś

my przej

ść

przez t

ę

faz

ę

i było mi

ę

dzy

nami pewnego rodzaju ciche współzawodnictwo co do tego, czyj okr

ę

t b

ę

dzie

pierwszy gotów. Trzymali

ś

my si

ę

na jednej linii prawie a

ż

do ko

ń

ca, gdy

wygrałem ostatecznie wy

ś

cig, id

ą

c osobi

ś

cie do biura przed południem, aby

zawiadomi

ć

,

ż

e jestem gotów; tymczasem Hermami, który z trudem si

ę

decydował na odwiedzenie l

ą

du, dotarł do biura swoich agentów dopiero pod

wieczór. Powiedziano mu,

ż

e mój statek jest pierwszy z kolei i wyrusza

nazajutrz rano; odparł - o ile pami

ę

tam -

ż

e mu si

ę

nie

ś

pieszy. Dogadzało mu

wyruszy

ć

dzie

ń

ź

niej.

Tego wieczoru siedział na pokładzie „Diany”, rozstawiwszy szeroko

grube kolana, wpatruj

ą

c si

ę

przed siebie i pykaj

ą

c z wygi

ę

tego ustnika fajki.

Niebawem odezwał si

ę

do bratanicy z pewn

ą

niecierpliwo

ś

ci

ą

,

ż

e czas ju

ż

,

aby dzieci szły spa

ć

. Pani Hermami, która mówiła wła

ś

nie do Falka,

zatrzymała si

ę

nagle i spojrzała niespokojnie na m

ęż

a, ale dziewczyna wstała

natychmiast i zap

ę

dziła dzieci do kajuty. Po krótkiej chwili Hermannowa

musiała nas opu

ś

ci

ć

, bo s

ą

dz

ą

c po odgłosach dochodz

ą

cych z kajuty,

wybuchn

ą

ł tam niebezpieczny rokosz, który nale

ż

ało poskromi

ć

. Na to

Hermann zamruczał co

ś

pod nosem. Jeszcze przez jakie

ś

pół godziny Falk,

zostawiony z nami sam na sam, kr

ę

cił si

ę

na krze

ś

le, wzdychał lekko,

wreszcie, przesun

ą

wszy r

ę

kami w dół po twarzy, wstał i jakby porzuciwszy

nadziej

ę

,

ż

e potrafi si

ę

wypowiedzie

ć

(nie otworzył ust ani razu), rzekł po

angielsku: „No wi

ę

c... dobranoc, panie kapitanie Hermann”. Zatrzymał si

ę

chwil

ę

przed moim krzesłem i spojrzał na mnie przeci

ą

gle, mog

ę

powiedzie

ć

,

ż

e utkwił we mnie wzrok i nawet wydobył z siebie gł

ę

boki, gardłowy pomruk.

Było w tym wszystkim co

ś

tak znacz

ą

cego,

ż

e po raz pierwszy w ci

ą

gu naszej

znajomo

ś

ci, ograniczonej do kiwania głow

ą

i pomruków, wzbudził we mnie

co

ś

w rodzaju zaciekawienia. Ale rozczarował mnie natychmiast, bo odszedł

spiesznie wielkim krokiem, nie kiwn

ą

wszy mi nawet głow

ą

.

Obej

ś

cie jego było zazwyczaj dziwaczne i nie zwracałem na nie

background image

oczywi

ś

cie wielkiej uwagi, ale tym razem zastanowiło mnie w nim to co

ś

szczególnego, co niby ukryty zamysł zdawało si

ę

zawsze czyha

ć

w gł

ę

bi jego

nonszalancji jak ostro

ż

ny stary karp w stawie; otó

ż

to co

ś

jeszcze nigdy nie

znalazło si

ę

tak blisko powierzchni. Wyra

ź

nie zacz

ą

łem si

ę

po nim czego

ś

spodziewa

ć

. Nie byłbym w stanie powiedzie

ć

, czego, ale w

ż

adnym razie nie

spodziewałem si

ę

idiotycznych wypadków, które spadły na mnie ju

ż

nazajutrz

o samym

ś

wicie.

Pami

ę

tam tylko, i

ż

owego wieczoru zachowanie Falka było tak

znacz

ą

ce,

ż

e po jego ucieczce wyraziłem gło

ś

no ciekawo

ść

, o co wła

ś

ciwie

mu chodzi. Na to Hermann odrzekł, zakładaj

ą

c z rozmachem nog

ę

na nog

ę

,

przy czym ze zło

ś

ci

ą

odwrócił si

ę

ode mnie na krze

ś

le:

- Ten facet sam nie wie, o co mu chodzi. Powy

ż

sza uwaga nie była

pozbawiona wnikliwo

ś

ci. Nie odpowiedziałem nic, a on dodał, wci

ąż

odwrócony:

- Taki sam był i zeszłego roku, kiedy tu stali

ś

my. Kł

ą

b tytoniowego

dymu owion

ą

ł mu głow

ę

, jak gdyby jego zniecierpliwienie wybuchło na kształt

prochu.

Przez chwil

ę

chciałem zapyta

ć

go prosto z mostu, czy nie wie

przynajmniej, dlaczego Falk, znany odludek, odwiedza tak pilnie jego statek.

Przyszło mi nagle na my

ś

l,

ż

e to jest jednak rzecz niezmiernie dziwna.

Ciekaw jestem, co by Hermann był wówczas odpowiedział. Tymczasem stało

si

ę

tak,

ż

e nie dopu

ś

cił do tego pytania. Zapominaj

ą

c jakby o Falku, zacz

ą

ł

monologowa

ć

o swoich planach na przyszło

ść

: o sprzeda

ż

y okr

ę

tu, o

powrocie do kraju, i wpadaj

ą

c w nastrój pełen rozwagi i przezorno

ś

ci, mruczał

przez z

ę

by o kosztach, miarowo wypuszczaj

ą

c kł

ę

by dymu. Konieczno

ść

wydatku na podró

ż

całego plemienia zdawała si

ę

go nurtowa

ć

w sposób tym

bardziej uderzaj

ą

cy,

ż

e sk

ą

din

ą

d

ż

adnych przejawów sk

ą

pstwa nie zdradzał.

A jednak rozwodził si

ę

markotnie nad perspektyw

ą

tej podró

ż

y parowcem do

kraju jak nieruchawy kupiec korzenny, który postanowił wyruszy

ć

na

zwiedzenie

ś

wiata. Przypuszczam,

ż

e był z natury oszcz

ę

dny, jak wi

ę

kszo

ść

jego współziomków, i zapewne stanowiło to dla niego zupełn

ą

nowo

ść

,

ż

e

musiał płaci

ć

za podró

ż

, która była normalnym trybem

ż

ycia dla jego rodziny,

a dla wi

ę

kszo

ś

ci jej członków nawet od samej kolebki. Widziałem,

ż

e

ż

ałował

ju

ż

z góry ka

ż

dego szylinga, który b

ę

dzie musiał wyda

ć

w tak idiotyczny

background image

sposób. Było to dosy

ć

zabawne. Rozwodził si

ę

nad tym

ż

ało

ś

nie, a potem

znowu wzdychał z irytacj

ą

i wyra

ż

ał przypuszczenie,

ż

e nie ma na to

ż

adnej

rady; b

ę

dzie musiał wzi

ąć

trzy bilety drugiej klasy - a tu jeszcze i za czworo

dzieci przyjdzie zapłaci

ć

. Taki wielki jednorazowy wydatek. Kupa pieni

ę

dzy.

Siedziałem z nim, przysłuchuj

ą

c si

ę

(nie po raz pierwszy) tym

zwierzeniom, póki nie ogarn

ę

ła mnie senno

ść

; wówczas po

ż

egnałem go i

wróciłem na pokład mojego statku. O

ś

wicie obudził mnie jazgot wrzaskliwych

głosów, któremu towarzyszył wielki ruch na wodzie i krótkie, nagl

ą

ce

ś

wisty

parowego gwizdka. Falk zjawił si

ę

po nas na holowniku.

Zacz

ą

łem si

ę

ubiera

ć

. Zastanowiło mnie,

ż

e hała

ś

liwy odzew na moim

statku i tupot nóg nad głow

ą

nagle ustały. Posłyszałem natomiast oddalone,

gardłowe głosy, które zdawały si

ę

wyra

ż

a

ć

zdumienie i rozdra

ż

nienie. Potem

doszedł mnie głos mego pierwszego oficera, wyj

ą

cy na odległo

ść

jakie

ś

wymówki. Przył

ą

czyły si

ę

do niego inne głosy, najwidoczniej oburzone;

odpowiedział chór zło

ż

ony jakby z wymy

ś

la

ń

. Od czasu do czasu rozlegał si

ę

skrzek parowego gwizdka.

Ten niepotrzebny zgiełk był na ogół m

ę

cz

ą

cy, ale tam na dole, w

kajucie, brałem go spokojnie. Za chwil

ę

, mówiłem sobie, b

ę

d

ę

płyn

ą

ł w dół po

tej n

ę

dznej rzece, a najdalej za tydzie

ń

porzuc

ę

na dobre to wstr

ę

tne miejsce

i wszystkich tych wstr

ę

tnych ludzi.

Pokrzepiony wielce t

ą

my

ś

l

ą

chwyciłem szczotki do włosów i patrz

ą

c w

lustro, zacz

ą

łem si

ę

czesa

ć

. Nagła cisza zapadła po zgiełku i usłyszałem

(iluminatory mojej kajuty były otwarte), usłyszałem - ale nie na pokładzie

mojego statku - gł

ę

boki, spokojny głos wołaj

ą

cy stanowczym tonem po

angielsku, z mocnym cudzoziemskim akcentem: „Naprzód!”

Mo

ż

e i zdarzaj

ą

si

ę

w ludzkich sprawach przypływy, które, je

ś

li je w

odpowiedniej chwili wykorzysta

ć

... i tak dalej. Ja osobi

ś

cie wygl

ą

dam wci

ąż

takiego wa

ż

nego zwrotu. Ale obawiam si

ę

,

ż

e wi

ę

kszo

ść

z nas jest skazana

na wieczne miotanie si

ę

w martwej wodzie stawu, którego brzegi s

ą

zaiste

jałowe. Natomiast wiem,

ż

e przychodz

ą

cz

ę

sto na człowieka niespodziane, a

nawet irracjonalne chwile dziwnej przenikliwo

ś

ci, kiedy d

ź

wi

ę

k nic nie

znacz

ą

cy sk

ą

din

ą

d, a mo

ż

e tylko jaki

ś

na wskro

ś

pospolity gest, wystarcza do

odsłoni

ę

cia nam całej głupoty, całej zarozumiałej głupoty naszego

zadowolenia. Słowo „naprzód” nie jest szczególnie uderzaj

ą

ce, nawet je

ś

li je

background image

wymówi

ć

z cudzoziemska, a jednak obróciło mnie w kamie

ń

, i to w chwili gdy

u

ś

miechałem si

ę

do siebie w lustrze. Nie chc

ą

c wierzy

ć

własnym uszom, ale

kipi

ą

c ju

ż

z oburzenia, wypadłem z kabiny i pobiegłem w gór

ę

na pokład.

Było to niewiarogodne, lecz prawdziwe. Najzupełniej prawdziwe. Oczy

moje nie widziały nic prócz „Diany”. To j

ą

zabierał holownik. Opu

ś

ciła ju

ż

swoje miejsce postoju i p

ę

dziła w poprzek rzeki.

- Jak ten wariat szarpn

ą

ł statkiem! To dla nas ostrze

ż

enie - powiedział

tu

ż

nad moim uchem przera

ż

ony głos pierwszego oficera.

- Hej tam! halo! Falk! Hermami! Có

ż

to za podły kawał? - wrzeszczałem

w furii.

Nikt mnie nie słyszał. Falk na pewno nie mógł mnie słysze

ć

. Holownik

zawracał całym p

ę

dem u drugiego brzegu. Stalowa lina holownicza mi

ę

dzy

nim a „Dian

ą

”, naci

ą

gni

ę

ta jak struna, drgała niepokoj

ą

co.

Wysoki czarny statek przechylił si

ę

przy tym strasznym wysiłku. Gło

ś

ny

trzask rozległ si

ę

na jego pokładzie, po czym nast

ą

piło p

ę

kanie i rozpadanie

si

ę

drewna.

- Masz tobie! - powiedział przera

ż

ony głos prosto w moje ucho. -

Oderwał im przewlok

ę

dziobow

ą

. - I mój pierwszy oficer ci

ą

gn

ą

ł dalej z

zapałem: - O, niech pan patrzy, panie kapitanie! Widzi pan, o tam, na

dziobówce, jak te Germany zmykaj

ą

. Mam w Bogu nadziej

ę

,

ż

e poprzetr

ą

ca

im kilka kulasów, nim si

ę

ta heca sko

ń

czy!

Darmo wrzeszczałem, protestuj

ą

c. Promienie wschodz

ą

cego sło

ń

ca,

p

ę

dz

ą

c poziomo nad równin

ą

, grzały mi plecy, ale i tak gotowało si

ę

we mnie

z w

ś

ciekło

ś

ci. Nie byłbym nigdy uwierzył,

ż

e zwykły manewr holowniczy mo

ż

e

przypomina

ć

tak wyra

ź

nie uprowadzenie sił

ą

, gwałt. Falk po prostu uciekał z

„Dian

ą

”.

Biały holownik gnał ku

ś

rodkowi rzeki. Czerwone łopatki kół kr

ę

ciły si

ę

z obł

ą

kan

ą

szybko

ś

ci

ą

, przemieniaj

ą

c w pian

ę

cał

ą

wodn

ą

przestrze

ń

.

„Diana”, znalazłszy si

ę

w

ś

rodku rzeki, obróciła si

ę

jak w walcu z wdzi

ę

kiem

starej stodoły i pop

ę

dziła za swoim gwałtownikiem.

Poprzez poszarpan

ą

mgł

ę

dymu p

ę

dz

ą

c

ą

po rzece mign

ę

ły

kwadratowe, nieruchome ramiona

Falka pod białym kapeluszem wielkim jak koło od wozu, jego czerwona

twarz,

ż

ółte wyt

ęż

one oczy, wielka broda. Zamiast uwa

ż

a

ć

, co si

ę

dzieje

background image

przed nim, odwrócił si

ę

umy

ś

lnie plecami do rzeki, aby wpatrywa

ć

si

ę

w

holowan

ą

przez siebie „Dian

ę

”. Wysoki, ci

ęż

ki statek, z którym si

ę

nigdy

jeszcze nikt tak nie obszedł, wygl

ą

dał, jakby stracił zmysły; zboczył z drogi,

niby szalony, wbrew swemu sterowi, i przez chwil

ę

leciał wprost na nas,

gro

ź

ny i niezgrabny jak zbiegła góra. Gnał przed sob

ą

pi

ę

trz

ą

c

ą

si

ę

, sycz

ą

c

ą

,

kipi

ą

c

ą

fal

ę

, która si

ę

gała do połowy t

ę

pej dziobnicy; moja załoga zawyła

jednym wielkim głosem i wstrzymali

ś

my oddech w piersiach. O mało na nas

nie wpadł. Ale Falk trzymał „Dian

ę

”! Miał j

ą

w swych szponach. Zdawało mi

si

ę

,

ż

e słysz

ę

d

ź

wi

ę

czenie stalowej liny holowniczej, przesuwaj

ą

cej si

ę

w

poprzek dziobówki „Diany” w

ś

ród majtków uciekaj

ą

cych przed ni

ą

we

wszystkich kierunkach. O mało na nas nie wpadł. Hermann ze zwichrzonymi

włosami, w tabaczkowej flanelowej koszuli i spodniach koloru musztardy,

rzucił si

ę

z pomoc

ą

do koła sterowego. Widziałem jego okr

ą

ą

twarz pełn

ą

zgrozy; widziałem nawet z

ę

by, odsłoni

ę

te w okropnym, nieruchomym

grymasie; i w

ś

ród pot

ęż

nego zgiełku wody wytryskuj

ą

cej mi

ę

dzy obu statkami

„Diana” przesun

ę

ła si

ę

tak blisko,

ż

e byłbym mógł rzuci

ć

szczotk

ą

w głow

ę

Hermanna, bo zdaje mi si

ę

,

ż

e przez cały czas trzymałem obie szczotki w

r

ę

kach. Jednocze

ś

nie za

ś

pani Hermann siedziała spokojnie na luku

ś

wietlnym z wełnianym szalem na plecach. Zacna kobieta w odpowiedzi na

moje gesty pełne oburzenia powiała ku mnie chustk

ą

, kiwaj

ą

c głow

ą

i

u

ś

miechaj

ą

c si

ę

w najuprzejmiejszy sposób. Chłopcy, na wpół ubrani, skakali

po rufówce w niezmiernym rozradowaniu, pokazuj

ą

c jaskrawe szelki; a Lena

w krótkiej, szkarłatnej haleczce nia

ń

czyła z oddaniem lalk

ę

z gałganów, tul

ą

c

j

ą

cienkimi, gołymi ramionkami o spiczastych łokciach. Cała rodzina

przesun

ę

ła si

ę

przede mn

ą

, jakby wleczona przez scen

ę

niezwykłej

przemocy. Na ostatku zobaczyłem bratanic

ę

Hermanna, stoj

ą

c

ą

oddzielnie z

najmłodszym Hermanni

ą

tkiem na r

ę

ku. Wygl

ą

dała wspaniale w obcisłej sukni

w rzucik, a z jawnej doskonało

ś

ci jej kształtów biło co

ś

tak władczego,

ż

e

sło

ń

ce zdawało si

ę

wstawa

ć

wył

ą

cznie dla niej. Potok

ś

wiatła uwydatniał i

otaczał chwał

ą

bujno

ść

i młodzie

ń

cz

ą

sił

ę

postaci. Przesun

ę

ła si

ę

w zupełnym

bezruchu, jakby pogr

ąż

ona w zamy

ś

leniu, tylko kraj sukni kołysał si

ę

w

powiewie; promienie sło

ń

ca załamywały si

ę

na gładkich, płowych włosach; a

ten łysogłowy brutal, Nicholas, bił j

ą

po karku. Widziałem jego drobne, tłuste

ramionko wznosz

ą

ce si

ę

i opadaj

ą

ce ruchem robotnika przy pracy. Potem za

ś

background image

cztery wiejskie okienka „Diany” ukazały si

ę

, sun

ą

c szybko w dół rzeki. Ramy

okienne były podniesione i jedna z białych perkalowych firanek powiewała

poziomo jak proporzec nad skł

ę

bion

ą

wod

ą

ś

ladu torowego statku.

Ż

eby kogo

ś

tak nabra

ć

i złama

ć

prawo kolejno

ś

ci, to był wypadek

niesłychany. W biurze mojego agenta, dok

ą

d poszedłem natychmiast, aby si

ę

poskar

ż

y

ć

, zapewnili mnie, w

ś

ród przeprosin,

ż

e nie mog

ą

zrozumie

ć

, jakim

sposobem taka pomyłka mogła si

ę

wydarzy

ć

; ale Schomberg, kiedy wpadłem

ź

niej do restauracji, aby przełkn

ąć

co

ś

na

ś

niadanie, chocia

ż

zdziwił si

ę

na

mój widok, wyja

ś

nienie miał zaraz gotowe. Zastałem go siedz

ą

cego przy

ko

ń

cu długiego, w

ą

skiego stołu naprzeciwko

ż

ony, wychudzonej kobieciny o

długich lokach i niebieskim z

ę

bie, u

ś

miechaj

ą

cej si

ę

idiotycznie w przestrze

ń

;

robiła zawsze przestraszon

ą

min

ę

, kiedy kto

ś

si

ę

do niej odezwał. Mi

ę

dzy

nimi rozkołysane punkah wachlowało dwadzie

ś

cia pustych trzcinowych

krzeseł i dwa rz

ę

dy błyszcz

ą

cych talerzy. Trzech Chi

ń

czyków w białych

kurtkach wał

ę

sało si

ę

z serwetami w r

ę

ku naokoło pustego stołu. Ukochany

table d'hóte Schomberga nie miał tego wieczoru wielkiego powodzenia.

Schomberg opychał si

ę

zapami

ę

tale i wygl

ą

dał na przepełnionego gorycz

ą

.

Rozkazał brutalnym głosem,

ż

eby mi przyniesiono kotlety, po czym

rzekł odwracaj

ą

c si

ę

na krze

ś

le:

- Powiedzieli panu,

ż

e to pomyłka? Nic podobnego! Niech pan nie

wierzy w to ani na chwil

ę

, panie kapitanie! Falk to nie jest taki człowiek,

ż

eby

si

ę

myli

ć

, chyba

ż

e pomyli si

ę

naumy

ś

lnie. - Miał nieugi

ę

te przekonanie,

ż

e

ten Falk przez cały czas usiłował wkra

ść

si

ę

tanim kosztem w łaski

Hermanna. - Tanim kosztem, niech pan to zapami

ę

ta! Nie zapłaci ani centa

za wyrz

ą

dzenie panu tej zniewagi, a kapitan Hermann wyprzedzi o dzie

ń

pa

ń

ski statek.

Czas to pieni

ą

dz! Co? Zdaje mi si

ę

,

ż

e pan jest na bardzo dobrej

stopie z kapitanem Hermannem, ale có

ż

z tego, człowiek musi si

ę

cieszy

ć

z

ka

ż

dej drobnej korzy

ś

ci, jak

ą

mo

ż

e uzyska

ć

.

Kapitan Hermann zna si

ę

na interesie, a w interesach przyja

źń

nie

istnieje. Czy nie mam racji?

-Pochylił si

ę

naprzód i jak zwykle zacz

ą

ł zerka

ć

ukradkiem. -Ale Falk

jest i był zawsze n

ę

dznikiem. Ja bym nim pogardzał.

Mrukn

ą

łem kwa

ś

no,

ż

e nie mam szczególnego szacunku dla Falka.

background image

- Ja bym nim pogardzał - powtórzył z naciskiem, jakby niespokojnie, co

byłoby mnie ubawiło, gdybym nie był tak szczodrze zgryziony. Ka

ż

dy młody

człowiek, dosy

ć

sumienny i tak pełen dobrej woli, jak to si

ę

zdarza tylko u

młodych, bierze zwykłe przeciwno

ś

ci

ż

ycia za szczególne okrucie

ń

stwo.

Młodo

ść

, która jest do

ść

mało do

ś

wiadczona, by wierzy

ć

w win

ę

, w

niewinno

ść

i w siebie, gotowa jest zawsze przypuszcza

ć

,

ż

e zasłu

ż

yła mo

ż

e

na swój los. Walczyłem z kotletem, chmurny i pozbawiony apetytu; pani

Schomberg siedziała ze swoim wiecznym głupim grymasem na ustach, a stek

głupstw wypowiadanych przez Schomberga rósł z ka

ż

d

ą

chwil

ą

.

- Co

ś

panu powiem. Tu chodzi o t

ę

dziewczyn

ę

. Nie wiem, na co

kapitan Hermann czeka, ale gdyby si

ę

mnie zapytał, mógłbym mu co

ś

nieco

ś

o Falku powiedzie

ć

. To kutwa. I zupełny niewolnik. Tak go wła

ś

nie nazywam.

Niewolnik. Zeszłego roku zacz

ą

łem prowadzi

ć

ten table d'hóte i porozsyłałem

zawiadomienia, jak pan wie. My

ś

li pan,

ż

e cho

ć

raz przyszedł tu co

ś

zje

ść

?

Ż

e cho

ć

raz spróbował? Nic podobnego. Wynalazł sobie teraz kucharza z

Madrasu, sko

ń

czonego oszuka

ń

ca, którego wygnałem z kuchni trzcin

ą

. Nie

nadaje si

ę

na kucharza dla białych. Nawet i nie dla psów białych ludzi; ale,

uwa

ż

a pan, panu Falkowi wystarczy byle jaki parszywy krajowiec, który potrafi

ugotowa

ć

garnek ry

ż

u. Falk kupuje sobie za par

ę

centów ry

ż

u i kawałek ryby

na łodzi rybackiej w porcie i to jest jego po

ż

ywienie. Trudno temu uwierzy

ć

,

prawda?

Ż

eby biały człowiek tak post

ę

pował...

Obtarł usta, wywieraj

ą

c swój gniew na serwecie i spogl

ą

daj

ą

c na mnie.

Mimo zgn

ę

bienia, przyszło mi na my

ś

l,

ż

e je

ś

li wszystko mi

ę

so w mie

ś

cie

podobne jest do tych kotletów, to Falk wła

ś

ciwie ma słuszno

ść

. Miałem to ju

ż

na ko

ń

cu j

ę

zyka, ale wzrok Schomberga był onie

ś

mielaj

ą

cy. Mrukn

ą

łem wi

ę

c

zamiast tego:

- Mo

ż

e on jest wegetarianinem?

- On jest sk

ą

pcem. N

ę

dznym sk

ą

pcem - twierdził hotelarz z wielk

ą

sił

ą

.

- Naturalnie,

ż

e mi

ę

so nie jest tu takie dobre jak w kraju. I drogie w dodatku.

Ale przecie

ż

pan widzi. Bior

ę

tylko dolara za obiad, a dolara pi

ęć

dziesi

ą

t

centów za kolacj

ę

. Niech mi pan poka

ż

e, gdzie jest taniej. A dlaczego ja to

robi

ę

? Korzy

ś

ci z tej zabawy mam mało. Falk nie chciałby nawet spojrze

ć

na

taki zarobek. A ja to robi

ę

dla tutejszej białej młodzie

ż

y, która nie miałaby

gdzie zje

ść

porz

ą

dnego posiłku w przyzwoitym, szanuj

ą

cym si

ę

towarzystwie.

background image

Przy moim stole jest zawsze pierwszorz

ę

dne towarzystwo.

Ogarn

ą

ł puste krzesła tak pewnym spojrzeniem,

ż

e si

ę

poczułem, jak

gdybym wtargn

ą

ł do towarzystwa obiaduj

ą

cych duchów znakomito

ś

ci.

- Biały powinien je

ść

, jak białemu przystoi, do stu diabłów - wybuchn

ą

ł

gwałtownie. -

Powinien je

ść

mi

ę

so, musi je

ść

mi

ę

so. Ja umiem zdobywa

ć

mi

ę

so dla

moich klientów przez cały rok. Mo

ż

e nie? U mnie si

ę

nie pitrasi dla bandy

n

ę

dznych kulisów; mo

ż

e jeszcze kotlet, panie kapitanie?... Nie? Ej, kelner

zabra

ć

to!

Oparł si

ę

gwałtownym ruchem o tyln

ą

por

ę

cz krzesła i czekał pos

ę

pnie

na curry.

Na wpół zamkni

ę

te

ż

aluzje przyciemniały pokój przesi

ą

kni

ę

ty

zapachem

ś

wie

ż

ej farby; rój much brz

ę

czał i opadał kolejno, a u

ś

miech

biednej pani Schomberg zdawał si

ę

ogniskowa

ć

głupot

ę

wszystkich durniów,

jacy tylko w tych gołych

ś

cianach zabierali głos, oddychali i byli karmieni

wstr

ę

tnym bawolim mi

ę

sem. Schomberg zamilkł i otworzył usta dopiero po to,

aby w nie wsun

ąć

ły

ż

k

ę

tłustego ry

ż

u. Przewrócił

ś

miesznie oczyma przy

połykaniu gor

ą

cego pokarmu i zacz

ą

ł mówi

ć

na nowo.

- To jest wprost poni

ż

aj

ą

ce. Zanosz

ą

mu do sterówki tac

ę

z półmiskiem

i nakryciem, a on zamyka jedne i drugie drzwi, zanim si

ę

we

ź

mie do jedzenia.

Naprawd

ę

! Musi si

ę

sam siebie wstydzi

ć

. Niech pan zapyta mechanika. Nie

mo

ż

e si

ę

obej

ść

bez mechanika - rozumie pan - a poniewa

ż

od

ż

adnego

szanuj

ą

cego si

ę

człowieka nie mo

ż

na oczekiwa

ć

, by si

ę

zgodził na taki wikt,

Falk dodaje im na strawne jeszcze pi

ę

tna

ś

cie dolarów miesi

ę

cznie. R

ę

cz

ę

panu,

ż

e to prawda! Niech pan tylko zapyta pana Ferdinanda da Costa. Tak

si

ę

nazywa mechanik, którego Falk ma teraz na statku. Musiał go pan widzie

ć

w moim zakładzie; delikatny, ciemnowłosy młodzieniec o bardzo pi

ę

knych

oczach i małym w

ą

siku. Przybył tu przed rokiem z Kalkuty. Mówi

ą

c mi

ę

dzy

nami, domy

ś

lam si

ę

,

ż

e tamtejsi lichwiarze musieli go przycisn

ąć

.

Chwyta ka

ż

d

ą

okazj

ę

,

ż

eby wpa

ść

do mnie na obiad czy

ś

niadanie, bo

niech

ż

e mi pan powie, có

ż

to za przyjemno

ść

dla wykształconego młodzie

ń

ca

jada

ć

samotnie w swojej kajucie -jak dzika bestia? Falk sobie wyobra

ż

a,

ż

e

jego mechanicy b

ę

d

ą

znosili takie rzeczy za pi

ę

tna

ś

cie dolarów pensji ekstra.

A te krzyki na statku za ka

ż

dym razem, gdy jaki

ś

zapaszek kuchenny

background image

rozejdzie si

ę

po pokładzie! Nie uwierzyłby pan! Którego

ś

dnia da Costa

namówił kucharza,

ż

eby mu usma

ż

ył kotlet, i to kotlet z

ż

ółwia, wcale nie

wołowy, no i tłuszcz si

ę

przypalił czy co

ś

w tym rodzaju. Młody da Costa sam

mi to opowiadał tu, w tym pokoju. „Panie Schomberg - mówi do mnie - gdyby

pokrywa od cylindra wyleciała przez luk

ś

wietlny z powodu mojego

niedbalstwa, kapitan Falk nie byłby mógł bardziej si

ę

w

ś

cieka

ć

. Tak kucharza

nastraszył,

ż

e ten ju

ż

nic nie chce dla mnie gotowa

ć

”. Biedny da Costa miał

łzy w oczach. Niech

ż

e pan spróbuje postawi

ć

si

ę

na jego miejscu, panie

kapitanie; to taki wra

ż

liwy i dobrze wychowany chłopiec. Czy ma je

ść

wszystko na surowo? Ale to wła

ś

nie cały Falk. Niech si

ę

pan zapyta, kogo

pan tylko chce. Przypuszczam,

ż

e te pi

ę

tna

ś

cie dolarów ekstra, które musi

wyło

ż

y

ć

, gryz

ą

go, o tutaj.

I Schomberg uderzył si

ę

w m

ę

sk

ą

pier

ś

. Siedziałem na wpół ogłuszony

jego niedorzeczn

ą

paplanin

ą

. Nagle wzi

ą

ł mnie ostro

ż

nie za rami

ę

w

znacz

ą

cy sposób, jakby naprawd

ę

chciał mnie wprowadzi

ć

do jakiej

ś

jaskini

zwierze

ń

.

- Wszystko to nic innego, tylko zawi

ść

- powiedział zni

ż

onym tonem,

który podniecił mój zm

ę

czony słuch. - Nie zdaje mi si

ę

,

ż

eby w tym całym

mie

ś

cie była jedna jedyna osoba, o któr

ą

by nie był zazdrosny. Mówi

ę

panu,

ż

e on jest gro

ź

ny. Nawet ja przed nim nie jestem bezpieczny. Wiem z

pewno

ś

ci

ą

,

ż

e usiłował otru

ć

...

- Eh, co

ś

takiego - wykrzykn

ą

łem z oburzeniem.

- Ale

ż

ja wiem to na pewno. Sami ci ludzie przyszli i opowiedzieli mi o

tym. Chodził wsz

ę

dzie i rozpowiadał,

ż

e jestem dla tego miasta gorsz

ą

zaraz

ą

ni

ż

cholera. Wygaduje na mnie od samego pocz

ą

tku, od chwili kiedy

otworzyłem ten hotel. Kapitana Hermanna tak

ż

e jak najgorzej do mnie

nastawił. Poprzednim razem, kiedy „Diana” przyjmowała tu ładunek, kapitan

Hermann przychodził dzie

ń

w dzie

ń

,

ż

eby co

ś

wypi

ć

albo wypali

ć

cygaro. A

teraz nie przychodzi nawet dwa razy na tydzie

ń

. Jak mi to pan wytłumaczy?

Ś

ciskał mi rami

ę

, a

ż

wydusił ze mnie co

ś

w rodzaju pomruku.

- Zarabia dziesi

ęć

razy wi

ę

cej ode mnie. Jest tu jeszcze drugi hotel, z

którym musz

ę

walczy

ć

, a drugiego holownika na rzece nie ma. Przecie

ż

mu

nie wchodz

ę

w drog

ę

, prawda? Nie umiałby prowadzi

ć

hotelu, gdyby si

ę

do

tego wzi

ą

ł. Ale taka ju

ż

jego natura. Nie mo

ż

e znie

ść

my

ś

li,

ż

e zarabiam na

background image

ż

ycie. Mam tylko nadziej

ę

,

ż

e mu to porz

ą

dnie dopieka. I taki jest pod ka

ż

dym

wzgl

ę

dem. Ch

ę

tnie by si

ę

porz

ą

dnie najadał. Ale nie robi tego dla

zaoszcz

ę

dzenia kilku centów. Nie mo

ż

e si

ę

na to zdoby

ć

. To przechodzi jego

siły. Ja to nazywam niewolnictwem. A taki jest niegodziwy,

ż

e zaraz robi

skandal, kiedy mu co

ś

połaskocze powonienie.

Rozumie pan? To go

ś

wietnie maluje. Sk

ą

py i zawistny. Nie mo

ż

na

sobie tego w inny sposób wytłumaczy

ć

. Czy nieprawda? Obserwowałem go

pilnie przez ostatnie trzy lata.

Chciał koniecznie,

ż

ebym si

ę

zgodził na jego teori

ę

. I rzeczywi

ś

cie,

kiedy si

ę

zastanowiłem, wygl

ą

dało mi to do

ść

prawdopodobnie, tylko

ż

e w

paplaninie Schomberga czuło si

ę

zawsze zasadniczy fałsz i brak

odpowiedzialno

ś

ci. Nie byłem jednak usposobiony do zgł

ę

biania psychologii

Falka. W owej chwili jadłem z rozpacz

ą

kawałek wyschłego holenderskiego

sera, a byłem taki zw

ą

tpiały,

ż

e nie obchodziło mnie nawet, co sam łykałem,

tym bardziej wi

ę

c nie mogłem sobie zaprz

ą

ta

ć

głowy stosunkiem Falka do

gastronomii. Nie miałem nadziei,

ż

e studiuj

ą

c ów stosunek, znajd

ę

klucz do

post

ę

powania Falka w interesach, które nie miało według mnie nic wspólnego

z moralno

ś

ci

ą

czy nawet najpospolitszym gatunkiem przyzwoito

ś

ci. Jak

ż

e ja

musz

ę

wygl

ą

da

ć

mamie i nic nie znacz

ą

co, je

ś

li ten człowiek o

ś

miela si

ę

mnie w taki sposób traktowa

ć

- rozmy

ś

lałem, skr

ę

caj

ą

c si

ę

w duchu z niemej

udr

ę

ki. I tak gorliwie posyłałem w my

ś

li do wszystkich diabłów Falka i jego

dziwactwa,

ż

e zapomniałem o egzystencji Schomberga, póki mnie nie chwycił

nagl

ą

co za rami

ę

.

- No, panie kapitanie, mo

ż

e pan my

ś

le

ć

i my

ś

le

ć

, a

ż

wszystkie włosy z

głowy panu wypadn

ą

, ale w

ż

aden inny sposób pan tego nie wytłumaczy.

Dla

ś

wi

ę

tego spokoju i ciszy zgodziłem si

ę

z nim spiesznie, w nadziei

ż

e mnie ju

ż

teraz zostawi w spokoju. Ale moje słowa odniosły tylko ten

skutek,

ż

e wilgotna twarz Schomberga rozja

ś

niła si

ę

przebiegł

ą

dum

ą

. Cofn

ą

ł

na chwil

ę

r

ę

k

ę

, aby sp

ę

dzi

ć

czarn

ą

mas

ę

much z cukiernicy, i znów chwycił

mnie za rami

ę

.

- Z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

. Wszyscy wiedz

ą

,

ż

e Falk chciałby si

ę

o

ż

eni

ć

. Ale

nie mo

ż

e. Przytocz

ę

panu jeden przykład. Otó

ż

dwa lata temu niejaka panna

Vanlo, bardzo dystyngowana młoda osoba, przyjechała tu,

ż

eby prowadzi

ć

dom swemu bratu, Fredowi, który miał na wybrze

ż

u warsztat dla mniejszych

background image

reperacji. Nagle Falk zaczyna chodzi

ć

po obiedzie do ich willi i siadywa

ć

godzinami na werandzie, nic nie mówi

ą

c. Biedna dziewczyna nie miała

poj

ę

cia, co z takim człowiekiem robi

ć

, wi

ę

c wci

ąż

grała na fortepianie i

ś

piewała mu co wieczór, ledwie nie padła ze zm

ę

czenia. A przy tym zdaje si

ę

,

ż

e wcale nie była silna. Miała ju

ż

trzydziestk

ę

, a klimat porz

ą

dnie dał si

ę

jej

we znaki. No i, uwa

ż

a pan, Fred musiał siadywa

ć

z nimi dla przyzwoito

ś

ci;

przez całe tygodnie nie mógł si

ę

ani razu przed dwunast

ą

poło

ż

y

ć

do łó

ż

ka.

To chyba nie nale

ż

y do przyjemno

ś

ci, je

ś

li człowiek jest zm

ę

czony, no nie? W

dodatku Fred miał wtedy wielkie kłopoty, bo przepuszczał szybko pieni

ą

dze, a

warsztat dochodów nie dawał.

Marzył o tym,

ż

eby si

ę

st

ą

d wydosta

ć

i spróbowa

ć

szcz

ęś

cia gdzie

indziej, ale ze wzgl

ę

du na siostr

ę

zwlekał i zwlekał, póki nie wp

ę

dził si

ę

w

długi powy

ż

ej uszu - mówi

ę

panu. Ja sam mógłbym pokaza

ć

u siebie w

szufladzie gar

ść

rachunków Freda za jedzenie i picie w moim hotelu. Ale

nigdy nie mogłem wybada

ć

, sk

ą

d wytrzasn

ą

ł przed wyjazdem te wszystkie

pieni

ą

dze. Nic innego, tylko musiał naci

ą

gn

ąć

tego swojego brata, kupca

w

ę

glowego w Port Saldzie. W ka

ż

dym razie spłacił wszystkich przed

wyjazdem, ale dziewczynie mało serce nie p

ę

kło. Nic dziwnego, taki zawód, i

to jeszcze w jej wieku, rozumie pan... Moja

ż

ona była dla niej bardzo dobra;

mogłaby panu wszystko to opowiedzie

ć

. Okropna rozpacz. Dziewczyna

mdlała. Skandal w całym tego słowa znaczeniu. Do tego stopnia,

ż

e stary

Siegers - nie ten, co teraz czarteruje pa

ń

ski statek, ale ojciec Siegers - stary

pan, który wycofał si

ę

z interesów, zrobiwszy maj

ą

tek, i został pochowany w

morzu w drodze powrotnej do kraju - otó

ż

stary Siegers musiał wzi

ąć

Falka na

rozmow

ę

do własnego gabinetu. To był człowiek, który umiał serdecznie

wygarn

ąć

, a w dodatku firma Siegers dopomogła kiedy

ś

Falkowi, daj

ą

c mu na

pocz

ą

tek ładny kawał grosza. Po prawdzie to mo

ż

na powiedzie

ć

,

ż

e go

postawili na nogi. Tak si

ę

zło

ż

yło,

ż

e w tym samym czasie, kiedy Falk tu si

ę

zjawił, firma Siegers czarterowała co rok mnóstwo

ż

aglowców i le

ż

ało w ich

interesie,

ż

eby na rzece łatwo było o holowanie. Rozumie pan?... No wi

ę

c,

wracaj

ą

c do rozmowy Falka z Siegersem, zawsze si

ę

znajdzie jakie

ś

ucho

przy dziurce od klucza, no nie? I rzeczywi

ś

cie - zni

ż

ył ton poufnie - w tym

wypadku ucho nale

ż

ało do mojego dobrego znajomego; mo

ż

e go pan tu

spotka

ć

ka

ż

dego wieczoru, tylko

ż

e niestety rozmawiali do

ść

cicho. W

background image

ka

ż

dym razie mój przyjaciel jest pewien,

ż

e Falk usiłował si

ę

tłumaczy

ć

na

wszelkie sposoby, a stary Siegers bardzo kaszlał. A przecie

ż

Falk przez cały

ten czas chciał si

ę

o

ż

eni

ć

. Jak

ż

e! Wszyscy wiedz

ą

,

ż

e ten człowiek od lat

t

ę

skni do zało

ż

enia rodziny. Ale nie chce si

ę

narazi

ć

na wydatki i kiedy

przyjdzie wło

ż

y

ć

r

ę

k

ę

do kieszeni, po prostu go odrzuca. To jest

najprawdziwsza prawda. Zawsze to mówiłem, a dzisiaj ka

ż

dy ze mn

ą

si

ę

zgodzi. Co pan o tym my

ś

li, no?

Odwoływał si

ę

do mego oburzenia, ale miałem ochot

ę

mu dokuczy

ć

i

zauwa

ż

yłem,

ż

e „wydaje mi si

ę

to bardzo

ż

ałosne, je

ż

eli tak jest naprawd

ę

”.

Skoczył na krze

ś

le, jak gdybym wbił w niego szpilk

ę

. Nie wiem, co

byłby mi odpowiedział, ale w tej chwili usłyszeli

ś

my przez na wpół otwarte

drzwi pokoju bilardowego kroki dwóch ludzi wchodz

ą

cych z werandy, gwar

dwóch głosów; rozległo si

ę

ostre stukanie monet

ą

w stolik i Schombergowa z

niezdecydowaniem na wpół podniosła si

ę

z krzesła. „Sied

ź

spokojnie”, sykn

ą

ł

m

ąż

, po czym krzykn

ą

ł dono

ś

nie go

ś

cinnym, jowialnym tonem, pozostaj

ą

cym

w jaskrawej sprzeczno

ś

ci z gniewnym spojrzeniem, po którym jego

ż

ona

znów opadła na krzesło.

- Prosz

ę

, jeszcze podajemy obiady.

Nie było na to odpowiedzi, ale głosy nagle ucichły. Główny kelner,

Chi

ń

czyk, wyszedł do pokoju bilardowego. Usłyszeli

ś

my, jak lód uderzył o

szklanki, potem kto

ś

nalewał wod

ę

; rozległo si

ę

szurganie nogami i zgrzyt

krzeseł. Schomberg, wyraziwszy cichym szeptem zdziwienie, kto, u diabła,

mógł przyle

źć

o tej porze, wstał z serwet

ą

w r

ę

ku, aby zajrze

ć

ostro

ż

nie przez

drzwi. Cofn

ą

ł si

ę

szybko na palcach i szepcz

ą

c z ustami osłoni

ę

tymi r

ę

k

ą

,

powiadomił mnie,

ż

e to jest Falk. Falk we własnej osobie jest tam i, co wi

ę

cej,

w towarzystwie kapitana Hermanna.

Powrót Falka z redy zewn

ę

trznej był nieoczekiwany, ale mo

ż

liwy, bo

Falk zabrał „Dian

ę

” o wpół do pi

ą

tej, a teraz była ju

ż

druga. Schomberg

zwrócił moj

ą

uwag

ę

,

ż

e

ż

aden z tych ludzi nie chce wyda

ć

dolara na obiad,

cho

ć

musz

ą

przecie

ż

by

ć

głodni. Ale nim si

ę

zebrałem do odej

ś

cia, Falk

wyszedł. Słyszałem jego wielkie buty, oddalaj

ą

ce si

ę

po deskach werandy.

Hermann siedział samotnie w obszernym, drewnianym pokoju, gdzie

stały dwa bezduszne bilardy spowite w pasiaste pokrowce, i wycierał pilnie

pot z twarzy. Miał na sobie najlepsze ubranie, które nosił podczas l

ą

dowych

background image

wycieczek: sztywny kołnierzyk, czarny surdut, obszern

ą

biał

ą

kamizelk

ę

,

popielate spodnie. Biały bawełniany parasol z trzcinow

ą

r

ą

czk

ą

spoczywał

mi

ę

dzy jego nogami, bokobrody były zaczesane starannie, podbródek

ś

wie

ż

o

wygolony; bardzo odległe przypominał rozczochranego, przera

ż

onego

człowieka w nocnej koszuli powalanej tabak

ą

i ohydnych starych spodniach,

którego widziałem z rana, jak szamotał si

ę

u koła „Diany”.

Drgn

ą

ł na mój widok i zwrócił si

ę

do mnie natychmiast z pewnym

zmieszaniem, ale jednocze

ś

nie ze szczer

ą

skwapliwo

ś

ci

ą

. Pragn

ą

ł mi

wyja

ś

ni

ć

,

ż

e nie ma nic wspólnego z tym, co nazwał „ta pseklenta historia”,

która miała miejsce dzi

ś

rano. Było mu to bardzo nie na r

ę

k

ę

.

Spodziewał si

ę

,

ż

e sp

ę

dzi jeszcze jeden dzie

ń

w mie

ś

cie, aby

uregulowa

ć

rachunki i podpisa

ć

pewne papiery. Miało jeszcze nadej

ść

troch

ę

zapasów oraz kilka sztuk „mojego

ż

elastwa”, jak si

ę

dziwnie wyraził, które

znajdowało si

ę

na brzegu dla naprawy i tam zostało. Teraz jest zmuszony

wynaj

ąć

krajow

ą

łód

ź

,

ż

eby przewie

źć

to wszystko na statek. B

ę

dzie to

kosztowało z pi

ęć

albo sze

ść

dolarów. Falk nie uprzedził go o niczym. Nie

powiedział mu ani słowa...

Uderzył w stół swoj

ą

krótk

ą

, grub

ą

pi

ęś

ci

ą

... Der verfluchte Kerl zjawił

si

ę

rano jak „jaki spój pseklenty” z wielkim hałasem i zabrał ich. Pierwszy

oficer nie był gotów, statek był mocno zacumowany, to haniebne tak

człowieka napastowa

ć

. Haniebne! Ale Falk stanowił na rzece tak

ą

pot

ę

g

ę

,

ż

e

kiedy powiedziałem lodowatym tonem, i

ż

Hermann mógł si

ę

przecie

ż

nie

zgodzi

ć

na ruszenie swego statku z miejsca, poczciwiec przestraszył si

ę

po

prostu tej my

ś

li.

Nigdy przedtem nie zdałem sobie tak jasno sprawy z tego,

ż

e

ż

yjemy w

wieku pary. Wył

ą

czne posiadanie kotła parowego na okr

ę

cie dało Pałkowi

władz

ę

nad nami wszystkimi. Hermann, przyszedłszy do siebie, tłumaczył mi

błagalnie,

ż

e wiem bardzo dobrze, jak niebezpiecznie jest sprzeciwia

ć

si

ę

temu drabowi. Na to si

ę

tylko chłodno u

ś

miechn

ą

łem.

- Der Kerl! - krzykn

ą

ł. Przykro mu teraz,

ż

e nie odmówił. Bardzo

przykro. Co za szkody!

Co za szkody! I po co te wszystkie szkody! Nie było

ż

adnego powodu

do szkód. Czy wiem, jakie mu szkody wyrz

ą

dził? Odrzekłem z pewn

ą

przyjemno

ś

ci

ą

,

ż

e słyszałem, jak cała jego stara buda, mijaj

ą

c nas,

background image

trzeszczała na baku i rufie.

- Przeszli

ś

cie koło nas wcale blisko - dodałem znacz

ą

co. Na to

wspomnienie podniósł obie r

ę

ce do nieba. W jednej z nich trzymał przez

ś

rodek biały parasol, i dziwnie był podobny do karykatury obywatela

kupieckiego stanu z jego rodzimych niemieckich pism humorystycznych.

- Ach! To było niebezpieczne - zawołał. Ubawiło mnie to. Ale

natychmiast dodał niby to z prostot

ą

: - Burta waszego

ż

elaznego statku

byłaby zgnieciona jak... jak to pudełko zapałek.

- Doprawdy? - burkn

ą

łem ze znacznie mniejszym humorem, ale zanim

si

ę

zorientowałem,

ż

e to nie miał by

ć

docinek, Hermann wybuchł wielkim

rozgoryczeniem na Falka. Co za niewygoda, co za szkody, co za wydatek!

„Gottverdammt! Niech go diabli wezm

ą

”. Za lad

ą

baru Schomberg z cygarem

w z

ę

bach udawał, i

ż

pisze co

ś

ołówkiem na du

ż

ym arkuszu papieru; a w

miar

ę

jak podniecenie Hermanna wci

ąż

rosło, poczucie własnego spokoju i

wy

ż

szo

ś

ci działało na mnie pokrzepiaj

ą

co. Ale kiedy słuchałem jego

wymy

ś

la

ń

, przyszło mi nagle na my

ś

l,

ż

e jednak poczciwiec przypłyn

ą

ł na

holowniku. Pod tym wzgl

ę

dem nie miał wolnego wyboru, poniewa

ż

musiał by

ć

w mie

ś

cie. Ale przecie

ż

pili co

ś

razem z Falkiem, zaprosił go lub te

ż

został

zaproszony. Osadziłem go tedy na miejscu, mówi

ą

c wynio

ś

le,

ż

e spodziewam

si

ę

, i

ż

ka

ż

e Pałkowi zapłaci

ć

koszta naprawy a

ż

do ostatniego pensa.

- Otó

ż

to! Otó

ż

to wła

ś

nie! We

ź

cie si

ę

do niego! - zawołał Schomberg

od baru, rzucaj

ą

c ołówek i zacieraj

ą

c r

ę

ce.

Udali

ś

my,

ż

e go nie słyszymy. Lecz podniecenie Hermanna nagle

opadło jak kipi

ą

ca woda w garnku odsuni

ę

tym z ognia. Zacz

ą

łem mu

przekłada

ć

,

ż

e sko

ń

czył ju

ż

teraz z Falkiem i jego przekl

ę

tym holownikiem.

Przecie

ż

on, Hermann, nie pojawi si

ę

mo

ż

e całymi latami w tej cz

ęś

ci

ś

wiata,

poniewa

ż

zamierza sprzeda

ć

„Dian

ę

” przy ko

ń

cu tej podró

ż

y. („Wrócimy do

domu parowcem jako pasa

ż

erowie”, mrukn

ą

ł machinalnie). Był zatem

zabezpieczony przed zło

ś

liwo

ś

ci

ą

Falka. Pozostaje mu tylko pop

ę

dzi

ć

do

swoich agentów i wstrzyma

ć

zapłat

ę

rachunku za holowanie, póki jeszcze

Falk nie miał czasu tam pój

ść

i podj

ąć

pieni

ę

dzy.

Zaduma, z jak

ą

Hermann zabrał si

ę

do ustawiania swego parasola,

opieraj

ą

c si

ę

o brzeg stołu, była kra

ń

cowo sprzeczna z duchem tej mojej rady.

Gdy

ś

ledziłem ze zdziwieniem jego skupione wysiłki, rzucił na mnie

background image

jedno czy dwa zakłopotane, na wpół nie

ś

miałe spojrzenia. Potem usiadł.

Wszystko to bardzo pi

ę

knie - powiedział z namysłem. Nie ulegało

w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e wyholowanie Hermanna z portu wbrew jego woli wyprowadziło

go z równowagi. Jego flegma została gł

ę

boko wstrz

ąś

ni

ę

ta, bo inaczej nie

byłby si

ę

nigdy zdecydował spyta

ć

mnie nagle, czy nie zauwa

ż

yłem,

ż

e Falk

zerka na jego siostrzenic

ę

.

- Nie wi

ę

cej ode mnie - odpowiedziałem ze

ś

cisł

ą

prawd

ą

. Dziewczyna

miała powierzchowno

ść

tego rodzaju,

ż

e w pewnym sensie musiało si

ę

na ni

ą

spogl

ą

da

ć

. Nie mówiła nic, ale wypełniała w sposób jak najprzyjemniejszy dla

oka dobry kawał przestrzeni.

- Ale pan, panie kapitanie, nie jest człowiekiem tego samego pokroju -

zauwa

ż

ył Hermann.

Stwierdzam z przyjemno

ś

ci

ą

,

ż

e nie potrzebowałem temu przeczy

ć

.

Nie mogłem si

ę

jednak powstrzyma

ć

od zapytania:

- No, a có

ż

ona na to? - Hermann spojrzał na mnie przeci

ą

gle z

powag

ą

, jak gdyby chciał zmieni

ć

temat. Nagle zacz

ą

ł nieoczekiwanie co

ś

mrucze

ć

o swoich dzieciach, które wkrótce ju

ż

tak wyrosn

ą

,

ż

e trzeba je

b

ę

dzie posyła

ć

do szkoły. B

ę

dzie musiał zostawi

ć

je z babk

ą

na l

ą

dzie, gdy

obejmie to nowe dowództwo, które spodziewa si

ę

dosta

ć

w Niemczech.

Zabawnie brzmiały te jego ci

ą

głe nawroty do spraw domowych. Wida

ć

musiał to by

ć

dla niego jakby zasadniczy przełom w

ż

yciu. Nowa epoka. Przy

tym miał rozsta

ć

si

ę

z „Dian

ą

”!

Słu

ż

ył na niej od lat. Dostał j

ą

w spadku. Po jakim

ś

wuju, je

ś

li dobrze

pami

ę

tam. A teraz przyszło

ść

majaczyła przed nim, wyolbrzymiona,

zaprz

ą

taj

ą

c wszystkie jego my

ś

li, rozwa

ż

ał ró

ż

ne mo

ż

liwo

ś

ci, jak w

przeddzie

ń

jakiego

ś

ryzykownego przedsi

ę

wzi

ę

cia. Siedział zmarszczony,

gryz

ą

c warg

ę

i nagle zacz

ą

ł si

ę

irytowa

ć

i zrz

ę

dzi

ć

.

Zabawiło mnie na chwil

ę

odkrycie: oto Hermann zdawał si

ę

sobie

wyobra

ż

a

ć

,

ż

e mogłem czy powinienem był doprowadzi

ć

w jaki

ś

sposób Falka

do tego, aby si

ę

wypowiedział. Taka nadzieja była niezrozumiała, lecz

zabawna. Zniecierpliwiło mnie zetkni

ę

cie si

ę

z cał

ą

t

ą

głupot

ą

. Powiedziałem

kwa

ś

no,

ż

e nie zauwa

ż

yłem w Falku

ż

adnych oznak zakochania, a je

ś

li jakie

były, skoro on, Hermann, tak twierdzi - to tym gorzej. Dalej mówiłem,

ż

e nie

rozumiem, co za przyjemno

ść

Falk znajduje w takim nabieraniu ludzi, ale

ż

e

background image

moim naj

ś

wi

ę

tszym obowi

ą

zkiem jest przestrzec Hermanna. I powiedziałem

mu,

ż

e doszło do mojej wiadomo

ś

ci, jakoby istniał człowiek, który niedawno

temu został nabrany wła

ś

nie w taki sam sposób.

Wszystko to było mówione półgłosem i w tej wła

ś

nie chwili Schomberg,

rozj

ą

trzony nasz

ą

tajemniczo

ś

ci

ą

, wyszedł z pokoju, zatrzaskuj

ą

c drzwi z

hukiem, na który poderwali

ś

my si

ę

z krzeseł. Mo

ż

e to podziałało na

Hermanna, a mo

ż

e moje słowa, do

ść

,

ż

e si

ę

obraził. Wskazuj

ą

c pogardliwie

na drzwi, które chwiały si

ę

jeszcze, wyraził przypuszczenie,

ż

e słyszałem

któr

ąś

z idiotycznych bzdur tego człowieka. To wygl

ą

dało naprawd

ę

, jakby go

kto

ś

do Schomberga uprzedził.

- Te jego opowiadania to s

ą

... to s

ą

- powtarzał, szukaj

ą

c słowa -

ś

miecie. - Powtórzył jeszcze raz,

ż

e to s

ą

ś

miecie i

ż

e w dodatku ja, b

ę

d

ą

c

jeszcze młody...

Ta okropna potwarz (

ż

ałuj

ę

,

ż

e nie jestem ju

ż

dzi

ś

nara

ż

ony na tego

rodzaju zniewag

ę

) obraziła mnie tak

ż

e. Poczułem w sobie gotowo

ść

do

poparcia ka

ż

dego twierdzenia Schomberga na jakikolwiek temat. W jednej

chwili. Bóg wie dlaczego, Hermann i ja zacz

ę

li

ś

my na siebie spogl

ą

da

ć

jak

najbardziej wrogo. On, niewiele my

ś

l

ą

c, schwycił kapelusz, a ja zrobiłem

sobie t

ę

przyjemno

ść

,

ż

e krzykn

ą

łem w

ś

lad za nim:

- Niech pan posłucha mojej rady i zmusi Falka,

ż

eby zapłacił za

uszkodzenie pa

ń

skiego statku. Nie zdaje mi si

ę

, aby pan mógł z niego

jeszcze co innego wyd

ę

bi

ć

.

Kiedy znalazłem si

ę

ź

niej na swoim okr

ę

cie, pierwszy oficer,

staruszek, który był bardzo przej

ę

ty rannymi wypadkami, zauwa

ż

ył:

- Widziałem, jak holownik wracał z redy zewn

ę

trznej akurat przed

drug

ą

p.m. (Nie u

ż

ywał nigdy, w

ż

adnym wypadku słów: rano albo po

południu. Mówił zawsze p.m. albo a.m., stylem dziennika okr

ę

towego). -

Szybka robota. Człowiek ci

ą

gle musi si

ę

ś

pieszy

ć

. Có

ż

to za ordynarny

wykidajło, prawda, panie kapitanie? Znam ja w Londynie na East Endzie par

ę

szynków, gdzie taki jak on akurat by si

ę

przydał za lad

ą

. -Zachichotał ze

swego

ż

artu. -

Sko

ń

czony cham. Teraz, kiedy wykopał tego Szwaba, przypuszczam,

ż

e nasza kolej jutro rano.

O

ś

wicie byli

ś

my wszyscy na pokładzie (wyczołgali si

ę

nawet chorzy,

background image

nieboraki), gotowi odrzuci

ć

cumy w mgnieniu oka. Nie pokazał si

ę

ż

aden

statek. Falk si

ę

nie pokazał. Wreszcie kiedy zacz

ą

łem my

ś

le

ć

,

ż

e ma pewnie

jak

ąś

awari

ę

maszynowni, spostrzegli

ś

my holownik płyn

ą

cy pełn

ą

par

ą

w dół

rzeki, jak gdyby

ś

my w ogóle nie istnieli. Przez chwil

ę

ż

ywiłem szalon

ą

nadziej

ę

,

ż

e zawróci za nast

ę

pnym zakr

ę

tem. Potem

ś

ledziłem dym

ukazuj

ą

cy si

ę

nad równin

ą

to tu, to tam, zgodnie z zakr

ę

tami rzeki. Znikł.

Wówczas bez słowa zszedłem na dół na

ś

niadanie. Po prostu zszedłem na

dół na

ś

niadanie.

Ż

aden z nas nie odezwał si

ę

ani słowem, a

ż

wreszcie pierwszy oficer,

który sko

ń

czył wchłania

ć

nast

ę

pn

ą

fili

ż

ank

ę

herbaty, wessawszy j

ą

ze

spodka, wykrzykn

ą

ł:

- Gdzie

ż

go, u diabła, poniosło?

- W konkury! - krzykn

ą

łem z tak szata

ń

skim

ś

miechem,

ż

e staruszek

nie o

ś

mielił si

ę

ju

ż

wi

ę

cej ust otworzy

ć

.

Ruszyłem do biura z zupełnym spokojem. Ze spokojem nadmiernej

w

ś

ciekło

ś

ci. Tam widocznie ju

ż

wszystko wiedzieli i przyj

ę

li mnie z

konsternacj

ą

. Dyrektor, otyły, st

ą

paj

ą

cy cicho człowiek o krótkim oddechu,

wstał i podszedł, aby si

ę

ze mn

ą

przywita

ć

, a młodzi urz

ę

dnicy siedz

ą

cy

naokoło pokoju, pochyłem nad robot

ą

, spojrzeli ku mnie w gór

ę

znad swoich

papierów. Tłu

ś

cioch nie czekał na moj

ą

skarg

ę

i, sapi

ą

c ci

ęż

ko, udzielił mi

wiadomo

ś

ci takim tonem, jakby sam nie chciał temu wierzy

ć

,

ż

e Falk...

kapitan Falk... o

ś

wiadczył... o

ś

wiadczył stanowczo,

ż

e nie b

ę

dzie holował

mojego statku...

ż

e nie chce mie

ć

nic do czynienia z moim statkiem... ani dzi

ś

,

ani jakiegokolwiek innego dnia. Nigdy!

Ze wszystkich sił starałem si

ę

zachowa

ć

zimn

ą

krew, ale musiało by

ć

jednak widoczne, jak bardzo jestem zaskoczony. Rozmawiali

ś

my na

ś

rodku

pokoju. Nagle za moimi plecami jaki

ś

osioł wytarł nos z wielkim hałasem, a

jednocze

ś

nie inny gryzipiórek zerwał si

ę

i wyszedł po

ś

piesznie na schody.

Przyszło mi na my

ś

l,

ż

e musz

ę

mie

ć

bardzo głupi

ą

min

ę

. Za

żą

dałem gniewnie

widzenia si

ę

z pryncypałem w jego własnym gabinecie.

Skóra na głowie pana Siegersa prze

ś

witywała trupi

ą

biało

ś

ci

ą

mi

ę

dzy

stalowosiwymi pasmami włosów, zaczesanymi gładko na krzy

ż

na wierzchu

czaszki od ucha do ucha, na kształt banda

ż

a. Jego w

ą

ska, zapadła twarz była

jednostajnego trwałego koloru terakoty, jak naczynie z gliny. Był chorowity,

background image

chudy i mały, a przeguby r

ą

k miał jak dziesi

ę

cioletni chłopiec. Ale z tego

słabego ciała wydobywał si

ę

gniewny głos, niesłychanie dono

ś

ny, szorstki i

d

ź

wi

ę

cz

ą

cy, głos o wielkim rezonansie, jakby wydawany przez jaki

ś

pot

ęż

ny

mechanizm w rodzaju rogu. Nie wiem, co robił z tym głosem w prywatnym,

domowym

ż

yciu, ale w szerszym zakresie interesów ów głos miał t

ę

zalet

ę

,

ż

e

umo

ż

liwiał odpieranie argumentów bez najl

ż

ejszego umysłowego wysiłku, po

prostu sam

ą

sił

ą

d

ź

wi

ę

ku. Mieli

ś

my z sob

ą

kilka utarczek. Robiłem zawsze,

co mogłem,

ż

eby obroni

ć

interesy moich wła

ś

cicieli, których notabene nie

widziałem nigdy na oczy, gdy tymczasem Siegers (który poznał ich przed kilku

laty, podró

ż

uj

ą

c w interesach po Australii) udawał,

ż

e zna najtajniejsze ich

my

ś

li, i ci

ą

gle

ś

wiecił mi w oczy znajomo

ś

ci

ą

z nimi jako jego „bardzo bliskimi

przyjaciółmi”.

Spojrzał na mnie krzywym okiem (nie przepadali

ś

my za sob

ą

) i

o

ś

wiadczył od razu,

ż

e to jest dziwne, bardzo dziwne. Jego wymowa

angielska była tak cudaczna,

ż

e nie b

ę

d

ę

nawet usiłował jej odtworzy

ć

. Mówił

na przykład „parco cifne”, co sprawiało, w poł

ą

czeniu z rycz

ą

cym głosem,

ż

e

j

ę

zyk dzieci

ń

stwa brzmiał dziwacznie i zastraszaj

ą

co, a nawet je

ś

li si

ę

brało

mow

ę

Siegersa po prostu za rodzaj hałasu bez

ż

adnej tre

ś

ci, przejmowała z

pocz

ą

tku zdumieniem.

- Znamy si

ę

z kapitanem Falkiem - ci

ą

gn

ą

ł -ju

ż

od bardzo dawna i nie

miałem nigdy powodu...

- Wła

ś

nie dlatego przychodz

ę

do pana - przerwałem. -Mam prawo si

ę

dowiedzie

ć

, jaka jest przyczyna tego diabelnego idiotyzmu. - W półcieniu

pokoju, zielonawym od wierzchołków drzew zasłaniaj

ą

cych okno,

zobaczyłem,

ż

e Siegers wzrusza chudymi ramionami. Przyszło mi do głowy -

takie oderwane my

ś

li błyskaj

ą

człowiekowi w najprzeró

ż

niejszych chwilach -

ż

e to jest najprawdopodobniej ten sam pokój, w którym, je

ś

li wierzy

ć

opowiadaniom, Falk dostał nauczk

ę

od Siegersa ojca. Przytłaczaj

ą

cy głos

pana Siegersa (syna), grzmi

ą

c mosi

ęż

nymi tonami, jakby dyrektor usiłował

mówi

ć

przez trombon, otó

ż

głos ów wyra

ż

ał ubolewanie nad obej

ś

ciem,

nacechowanym bardzo wielkim brakiem delikatno

ś

ci... Jako

ż

ywo, i mnie

tak

ż

e dawano nauczk

ę

! Trudno było zrozumie

ć

ogłuszaj

ą

cy szwargot

Siegersa, ale doprawdy, to moje obej

ś

cie... moje! o

ś

mielał si

ę

... Do cholery!

Tego ju

ż

znie

ść

nie mogłem.

background image

- O co panu chodzi, do diabła? - zapytałem z w

ś

ciekło

ś

ci

ą

. Wsadziłem

kapelusz na głow

ę

(Siegers nigdy nikomu nie wskazywał krzesła) i w chwili

gdy zdawało si

ę

,

ż

e oniemiał na widok tego braku uszanowania, odwróciłem

si

ę

na pi

ę

cie i wyszedłem. Jego narz

ą

d głosowy zagrzmiał za mn

ą

, rzucaj

ą

c

pogró

ż

ki,

ż

e

ś

ci

ą

gnie z okr

ę

tu opłat

ę

za przetrzymanie barek odwo

żą

cych

towar oraz na wszystkie inne wydatki wynikaj

ą

ce ze zwłoki, której powodem

jest moja lekkomy

ś

lno

ść

.

Kiedy znalazłem si

ę

na dworze, w sło

ń

cu, zakr

ę

ciło mi si

ę

w głowie. Tu

nie chodziło ju

ż

tylko o zwłok

ę

. Poczułem si

ę

w matni beznadziejnych i

poni

ż

aj

ą

cych absurdów, które prowadziły do czego

ś

, co przypominało kl

ę

sk

ę

.

„Spokojnie, spokojnie”, mrukn

ą

łem do siebie i pobiegłem w cie

ń

padaj

ą

cy od

popstrzonej plamami

ś

ciany. Z tej krótkiej bocznej ulicy wida

ć

było szeroki

główny trakt, zniszczony i wesoły, biegn

ą

cy daleko, daleko, w

ś

ród

rozpadaj

ą

cych si

ę

murów, bambusowych płotów, rz

ę

dów arkad z cegieł i

tynku, lepianek z krokwi i błota, wyniosłych

ś

wi

ą

tynnych bram rze

ź

bionych w

drzewie, szop skleconych ze zgniłych mat - niezmiernie szeroki trakt,

zapełniony lu

ź

no jak okiem si

ę

gn

ąć

grupami bosych i brunatnych ludzi,

brodz

ą

cych w kurzu po kostki. Przez chwil

ę

czułem,

ż

e trac

ę

głow

ę

z

niepokoju i rozpaczy.

Trzeba mie

ć

troch

ę

pobła

ż

ania dla uczu

ć

młodego człowieka

nieprzywykłego do odpowiedzialno

ś

ci. My

ś

lałem o mojej załodze. Połowa

marynarzy była chora i zaczynałem naprawd

ę

my

ś

le

ć

,

ż

e kilku z nich umrze

na statku, je

ś

li nie da si

ę

ich pr

ę

dko wywie

źć

na morze. Oczywi

ś

cie b

ę

d

ę

musiał przeprowadzi

ć

statek w dół rzeki albo posługuj

ą

c si

ę

ż

aglami, albo

u

ż

ywaj

ą

c manewru zwanego wleczeniem kotwicy, które to sposoby, podobnie

jak wielu innych współczesnych marynarzy, znałem tylko teoretycznie. I

wzdragałem si

ę

prawie przed podj

ę

ciem ich bez dostatecznej liczby załogi i

bez lokalnej znajomo

ś

ci koryta rzeki, która jest taka potrzebna do ufnego

kierowania okr

ę

tem. Nie było ani pilotów, ani znaków nawigacyjnych na

rzece, ani jakichkolwiek boi; był tam natomiast diabelski zaiste pr

ą

d, co ka

ż

dy

mógł z łatwo

ś

ci

ą

zobaczy

ć

, mnóstwo płycizn i co najmniej dwa wybitnie

trudne zakr

ę

ty mi

ę

dzy mn

ą

i morzem. Ale poj

ę

cia nie miałem, na ile te

zakr

ę

ty s

ą

niebezpieczne. Nie wiedziałem nawet, do czego mój okr

ę

t jest

zdolny! Nigdy jeszcze nie miałem z nim do czynienia. Nieporozumienie

background image

mi

ę

dzy człowiekiem a jego statkiem na trudnej rzece, gdzie nie ma miejsca,

ż

eby bł

ą

d naprawi

ć

, musi si

ę

sko

ń

czy

ć

ź

le dla człowieka. Z drugiej strony

nale

ż

y przyzna

ć

,

ż

e nie miałem powodu liczy

ć

na pomy

ś

lne losy. A gdyby

mnie spotkało nieszcz

ęś

cie, gdybym wp

ę

dził statek na jak

ąś

obrzydł

ą

mielizn

ę

? To poło

ż

yłoby kres podró

ż

y. Było jasne,

ż

e je

ś

li Falk odmówił

holowania mojego statku, nie chciałby równie

ż

ś

ci

ą

gn

ąć

mnie z mielizny. A co

by to oznaczało? W najlepszym razie jeden stracony dzie

ń

, ale daleko

prawdopodobniej całe dwa tygodnie pra

ż

enia si

ę

na jakiej

ś

zapowietrzonej,

błotnistej mieli

ź

nie; dwa tygodnie rozpaczliwej pracy wyładowywania towaru; z

pewno

ś

ci

ą

oznaczałoby to równie

ż

po

ż

yczanie pieni

ę

dzy na lichwiarski

procent, i to w dodatku od sitwy Siegersów. Byli w porcie pot

ę

g

ą

. A ten mój

starszawy marynarz, Gambril, wygl

ą

dał okropnie, kiedy poszedłem na dziób,

aby da

ć

mu proszek chininy. Z pewno

ś

ci

ą

umrze, nie mówi

ą

c ju

ż

o dwóch czy

trzech innych, którzy wygl

ą

dali na niemal równie ci

ęż

ko chorych, i o reszcie

załogi, która gotowa była złapa

ć

pierwsz

ą

lepsz

ą

podzwrotnikow

ą

chorob

ę

.

Zgroza, ruina, wieczne wyrzuty sumienia. I

ż

adnej pomocy. Znik

ą

d. Dostałem

si

ę

mi

ę

dzy nieprzyjaznych wariatów!

W ka

ż

dym razie, je

ś

li czekało mnie przeprowadzenie okr

ę

tu o

własnych siłach, moim obowi

ą

zkiem było w miar

ę

mo

ż

no

ś

ci zapewni

ć

sobie

troch

ę

lokalnych informacji. Ale to nie było łatwe. Jedyn

ą

osob

ą

odpowiedni

ą

do tego rodzaju usług był niejaki Johnson, dawniej kapitan tubylczego statku,

teraz

ż

yj

ą

cy w stadle z miejscow

ą

kobiet

ą

, który zszedł zupełnie na psy.

Słyszałem o nim,

ż

e

ż

yje ukryty w

ś

ród dwustu tysi

ę

cy krajowców i wyłania si

ę

na

ś

wiatło dzienne tylko po to, aby wynale

źć

troch

ę

alkoholu. Wyobra

ż

ałem

sobie,

ż

e gdybym mógł go złapa

ć

, wytrze

ź

wiłbym go na statku i miałbym

pilota. Byłoby to lepsze ni

ż

nic. Marynarz jest zawsze marynarzem, a on znał

t

ę

rzek

ę

od lat. Ale w naszym konsulacie (dok

ą

d przyszedłem ociekaj

ą

cy

potem od szybkiego chodu) nic mi nie umieli powiedzie

ć

. Urz

ę

duj

ą

cy tam

zacni młodzie

ń

cy, cho

ć

pragn

ę

li mi dopomóc, nale

ż

eli do takich sfer białej

kolonii, dla których ludzie w rodzaju Johnsona wcale nie istniej

ą

. Podsuni

ę

to

mi my

ś

l, abym go sam wyszukał przy pomocy policjanta konsulatu, byłego

sier

ż

anta huzarów.

Zwykłe obowi

ą

zki owego człowieka polegały najwidoczniej na

siedzeniu za stolikiem w jednym z pierwszych pokoi biur konsularnych. Gdy

background image

mu polecono, aby mi pomógł w wyszukaniu Johnsona, wykazał mnóstwo

energii i niesłychany zasób swego rodzaju lokalnej wiedzy. Nie ukrywał

jednak pełnej sceptycyzmu, niezmiernej wzgardy dla tej całej historii.

Zwiedzili

ś

my razem owego wieczoru niesko

ń

czon

ą

ilo

ść

podłych

szynków z grogiem, szulerskich nor, spelunek do palenia opium. Szli

ś

my w

gór

ę

w

ą

skimi uliczkami, gdzie nasz wózek - małe pudło na kołach, ci

ą

gni

ę

te

przez narowistego burma

ń

skiego kucyka - nie mógłby w

ż

aden sposób

przejecha

ć

. Policjant był wida

ć

w stosunkach pogardliwej za

ż

yło

ś

ci z

Malta

ń

czykami, Eurazjatami, Chi

ń

czykami, Klingami i zamiataczami

obsługuj

ą

cymi

ś

wi

ą

tyni

ę

, z którymi rozmawiał przy bramie. Zagadn

ę

li

ś

my

tak

ż

e przez krat

ę

w

ś

cianie muru, zamykaj

ą

cej

ś

lep

ą

uliczk

ę

, niezmiernie

otyłego Włocha, który według uwagi rzuconej mimochodem przez byłego

sier

ż

anta - zabił znów człowieka w zeszłym roku. Co powiedziawszy, sier

ż

ant

zwrócił si

ę

do tego

ż

Włocha, nazywaj

ą

c go „Antonim” i „Starym Kozłem”, cho

ć

to nad

ę

te

ś

cierwo na oko zapełniaj

ą

ce wi

ę

cej ni

ż

połow

ę

pomieszczenia w

rodzaju celi, przypominało raczej tłust

ą

ś

wini

ę

w chlewie. Poufały i

majestatyczny sier

ż

ant wzi

ą

ł pod brod

ę

, dosłownie wzi

ą

ł pod brod

ę

, ohydnie

pooran

ą

zmarszczkami i pokurczon

ą

star

ą

wied

ź

m

ę

wspart

ą

na kiju, która

ofiarowała si

ę

z jak

ąś

informacj

ą

; i z równie nieporuszon

ą

twarz

ą

wiódł

o

ż

ywion

ą

rozmow

ę

z grupami spowitych w tkaniny brunatnych kobiet, które

siedziały, pal

ą

c cygara, na progach przed drzwiami glinianych lepianek

stoj

ą

cych długim rz

ę

dem. Wysiadali

ś

my z wózka i wspinali

ś

my si

ę

do

mieszka

ń

przewiewnych niby skrzynie do pakowania albo schodzili

ś

my do izb

ponurych jak piwnice. Wsiadali

ś

my do wózka, jechali

ś

my dalej, wysiadali

ś

my

znów, w jednym jedynym celu, jak si

ę

zdawało, aby zajrze

ć

za kup

ę

rumowisk. Sło

ń

ce zni

ż

yło si

ę

, mój towarzysz dawał mi krótkie i szydercze

odpowiedzi, ale wynikało z nich,

ż

e si

ę

wci

ąż

z Johnsonem rozmijamy.

Wreszcie nasz wehikuł stan

ą

ł raz jeszcze z szarpni

ę

ciem, wo

ź

nica zeskoczył

z kozła i otworzył drzwiczki.

Czarne bajoro przegradzało dró

ż

k

ę

. Kopiec odpadków ze zdechłym

psem na wierzchu bynajmniej nas nie odstr

ę

czył. Pusta puszka po

australijskich konserwach z wołowego mi

ę

sa podskoczyła wesoło przed moim

butem. Potem przecisn

ę

li

ś

my si

ę

przez szpar

ę

w ciernistym płocie...

Znale

ź

li

ś

my si

ę

na bardzo czystym podwórzu krajowców, a wielka

background image

kobieta z tamtejszej rasy, o gołych brunatnych nogach, grubych jak u słonia,

czołgała si

ę

za srebrnym dolarem, który si

ę

sk

ą

d

ś

wytoczył. Była to pani

Johnson we własnej osobie.

- Twój chłop jest w domu - powiedział były sier

ż

ant i usun

ą

ł si

ę

na bok,

zaznaczaj

ą

c ostentacyjnie zupełn

ą

oboj

ę

tno

ść

w stosunku do wszystkiego, co

mogło nast

ą

pi

ć

. Johnson stał tyłem do chaty o

ś

cianach z mat, zbudowanej

na palach. W lewej r

ę

ce trzymał banana. Praw

ą

rzucił w przestrze

ń

drugiego

dolara. Tym razem kobieta złapała go w lot i od razu opu

ś

ciła si

ę

ci

ęż

ko na

ziemi

ę

, aby si

ę

nam przypatrywa

ć

w wygodniejszej pozycji.

„Mój chłop” miał blad

ą

, nie ogolon

ą

twarz, siwe włosy, a łokcie i plecy

zabłocone; przez rozła

żą

ce si

ę

szwy szewiotowego surduta wida

ć

było jego

biał

ą

nago

ść

. Na szyi miał resztki papierowego kołnierzyka. Spojrzał na nas z

powag

ą

i zdumieniem, chwiej

ą

c si

ę

na nogach.

„Sk

ą

d jeste

ś

cie?” -zapytał. Upadłem na duchu. Jak

ż

e mogłem by

ć

taki

głupi,

ż

eby dla czego

ś

podobnego traci

ć

czas i energi

ę

!

Ale zabrn

ą

wszy ju

ż

tak daleko, podszedłem do Johnson i wyło

ż

yłem

mu cel mojej wizyty.

Chodzi mi o to, aby zabrał si

ę

ze mn

ą

od razu, sp

ę

dził noc u mnie na

statku i jutro z pocz

ą

tkiem odpływu pomógł mi przeprowadzi

ć

statek przez

rzek

ę

bez u

ż

ycia pary. Mój bark ma sze

ść

set ton pojemno

ś

ci i

dziewi

ę

ciostopowe zanurzenie ruf

ą

. Zaproponowałem Johnsonowi

osiemna

ś

cie dolarów za jego znajomo

ść

miejsca; przez cały ten czas były

marynarz przypatrywał si

ę

uwa

ż

nie ze wszystkich stron bananowi, podnosz

ą

c

go do oczu to z jednej, to z drugiej strony.

- Pan zapomniał mnie przeprosi

ć

- powiedział wreszcie bardzo

wyra

ź

nie. - Nie b

ę

d

ą

c sam d

ż

entelmenem, nie czuje pan prawdopodobnie,

kiedy si

ę

pan d

ż

entelmenowi narzuca. Ja jestem d

ż

entelmenem.

Ż

ycz

ę

sobie,

aby pan zrozumiał,

ż

e kiedy jestem przy forsie, to nie pracuj

ę

, a teraz...

Byłbym go uznał za zupełnie trze

ź

wego, gdyby si

ę

nie zatrzymał i nie

usiłował zetrze

ć

z wielkim przej

ę

ciem dziury w spodniach na kolanie.

- Mam pieni

ą

dze - i przyjaciół. Tak jak ka

ż

dy d

ż

entelmen. Mo

ż

e by pan

chciał pozna

ć

mojego przyjaciela? Nazywa si

ę

Falk. Mógłby pan po

ż

yczy

ć

troch

ę

pieni

ę

dzy. Niech si

ę

pan stara zapami

ę

ta

ć

: F-A-L-K. Falk. - Zmienił

nagle ton. - Szlachetna dusza - rzekł z roztargnieniem.

background image

- Wi

ę

c Falk dał panu pieni

ą

dze? - spytałem, przera

ż

ony drobiazgowym

wyko

ń

czeniem tego ciemnego spisku.

- Po

ż

yczył mi, mój poczciwcze, a nie dał mi - poprawił ze słodycz

ą

. -

Spotkał mnie na przechadzce wczoraj wieczór, a

ż

e chciał by

ć

, jak zwykle,

usłu

ż

ny... Czyby pan tak nie poszedł sobie do diabła z mojego podwórza?

Co rzekłszy, bez

ż

adnego ostrze

ż

enia cisn

ą

ł banan, który przeleciał

koło mojej głowy i trafił policjanta akurat pod lewym okiem. Ten rzucił si

ę

na

n

ę

dznego Johnsona, bełkocz

ą

c z w

ś

ciekło

ś

ci. Upadli obaj... Ale po co si

ę

rozwodzi

ć

nad niedol

ą

, poni

ż

eniem, bezsensem tamtych chwil, nad

zm

ę

czeniem i brakiem tchu, i

ś

mieszno

ś

ci

ą

, i upokorzeniem, i - i kroplistym

potem. Odci

ą

gn

ą

łem byłego huzara. Zachowywał si

ę

jak dzikie zwierz

ę

. Zdaje

si

ę

,

ż

e utrata wolnego popołudnia bardzo mu była nie na r

ę

k

ę

, bo ogród, który

miał przy domku, wymagał jego osobistego dozoru. Lekkie uderzenie

bananem rozp

ę

tało. w nim besti

ę

. Gdy

ś

my odchodzili, Johnson le

ż

ał na

wznak, wci

ąż

jeszcze siny na twarzy, ale z lekka zaczynał kopa

ć

nogami.

Podczas tego wszystkiego gruba kobieta siedziała wci

ąż

na ziemi, widocznie

obezwładniona okropnym strachem.

Przez pół godziny trz

ęś

li

ś

my si

ę

w sun

ą

cym pudle, milcz

ą

c głucho.

Były sier

ż

ant tamował krew płyn

ą

c

ą

z długiej kresy na policzku. - Mam

nadziej

ę

,

ż

e pan jest zadowolony - powiedział nagle. - Ładny koniec tej

błaze

ń

skiej historii! Gdyby pan si

ę

nie pokłócił z kapitanem holownika o jak

ąś

tam dziewczyn

ę

, nigdy by do tego wszystkiego nie doszło.

- Tak pan słyszał - powiedziałem.

- Pewnie,

ż

e słyszałem. I dziwiłbym si

ę

, gdyby to nie doszło do samego

generalnego konsula. Jak ja si

ę

przed nim jutro stawi

ę

z t

ą

krech

ą

na twarzy?

To panu si

ę

nale

ż

ało!

Potem zacz

ą

ł równym głosem sypa

ć

przekle

ń

stwa - okropne, soczyste,

ż

ołnierskie, wobec których najgorsze marynarskie kl

ą

twy brzmiałyby jak

dzieci

ę

cy szczebiot; wreszcie wózek si

ę

zatrzymał i były sier

ż

ant wyskoczył

bez po

ż

egnania. Mnie za

ś

ledwo sił starczyło na dopełzni

ę

cie do kawiarni

Schomberga, gdzie napisałem przy małym stoliku kartk

ę

do pierwszego

oficera, zawiadamiaj

ą

c go,

ż

eby miał wszystko w pogotowiu, bo nazajutrz

rano ruszamy.

Nie mogłem znie

ść

widoku swojego statku. No, no! Ładnego ma

background image

nieborak kapitana, nie ma co mówi

ć

! Có

ż

to za okropna historia! Obj

ą

łem

r

ę

koma głow

ę

. Chwilami doprowadzała mnie do rozpaczy oczywisto

ść

własnej niewinno

ś

ci. Có

ż

ja takiego zrobiłem? Gdybym popełnił co

ś

, z czego

by to wszystko wynikało, byłbym si

ę

przynajmniej nauczył drugi raz tego nie

robi

ć

!

Ale czułem si

ę

niewinny jak idiota. Kawiarnia była jeszcze pusta, tylko

Schomberg kr

ąż

ył koło mnie, wybałuszaj

ą

c oczy z pewnego rodzaju l

ę

kliw

ą

ciekawo

ś

ci

ą

i szacunkiem. Nie w

ą

tpiłem,

ż

e to on rozpu

ś

cił ow

ą

histori

ę

, ale

miał dobre serce i jestem doprawdy przekonany,

ż

e dzielił wszystkie moje

troski. Krz

ą

tał si

ę

koło mnie, jak tylko mógł. Usun

ą

ł na bok ci

ęż

kie pudło z

zapałkami, ustawił prosto krzesło, popchn

ą

ł z lekka nog

ą

spluwaczk

ę

, jak to

si

ę

daje drobne dowody współczucia przyjacielowi, którego dotkn

ą

ł ci

ęż

ki

smutek, wreszcie westchn

ą

ł i powiedział, niezdolny utrzyma

ć

dłu

ż

ej j

ę

zyka za

z

ę

bami.

- No! Ostrzegałem pana, panie kapitanie. Ma pan za swoje,

ż

e si

ę

pan

porwał na Falka.

Facet jest zdolny do wszystkiego.

Siedziałem bez ruchu; Schomberg obrzucił mnie wzrokiem,

wyra

ż

aj

ą

cym co

ś

w rodzaju współczucia, i wybuchn

ą

ł zachrypłym szeptem:

- Ale pyszny bo pyszny k

ą

sek z tej dziewczyny. - Mlasn

ą

ł gło

ś

no

grubymi wargami. -

Najpyszniejszy k

ą

sek, jaki kiedykolwiek... - ci

ą

gn

ą

ł z wielkim

namaszczeniem, lecz urwał nie wiadomo dlaczego. Wyobraziłem sobie w

duchu,

ż

e rzucam mu czym

ś

w głow

ę

. - Ja pana nie pot

ę

piam, panie

kapitanie. Nie pot

ę

piam,

ż

ebym tak zdrów był - powtórzył protekcjonalnym

tonem.

- Dzi

ę

kuj

ę

panu - powiedziałem z rezygnacj

ą

. Nie warto było walczy

ć

przeciw tej fałszywej opinii. Nie wiem nawet, czy sam byłem pewien, gdzie si

ę

prawda zaczyna. Kolejne wstrz

ą

sy, którym uległo moje poczucie

bezpiecze

ń

stwa, wpoiły mi przekonanie,

ż

e to wszystko sko

ń

czy si

ę

katastrof

ą

. Zacz

ą

łem przypisywa

ć

nadzwyczajn

ą

pot

ę

g

ę

czynnikom nie

maj

ą

cym w gruncie rzeczy

ż

adnego znaczenia. Zdawało mi si

ę

,

ż

e w

bezpodstawnych plotkach Schomberga tkwi jaka

ś

moc, która przemienia je w

rzeczywisto

ść

, albo

ż

e wrogo

ść

Falka sama przez si

ę

mogłaby wp

ę

dzi

ć

mój

background image

statek na mielizn

ę

.

Wyja

ś

niłem ju

ż

, jak dalece taki wypadek byłby fatalny. To, co teraz

nast

ą

pi, kład

ę

na karb mojej młodo

ś

ci, niedo

ś

wiadczenia i bardzo realnego

niepokoju o zdrowie załogi. Post

ę

pek mój był na wskro

ś

impulsywny. A został

wywołany po prostu przez ukazanie si

ę

Falka w drzwiach kawiarni.

W pokoju pełnym ju

ż

go

ś

ci panował gwar. Wszyscy spogl

ą

dali na mnie

z ciekawo

ś

ci

ą

, ale jak

ż

e mam opisa

ć

sensacj

ę

wywołan

ą

przez ukazanie si

ę

Falka we własnej osobie; zatarasował drzwi swoj

ą

postaci

ą

. Nat

ęż

one

oczekiwanie obecnych mo

ż

na było zmierzy

ć

ę

boko

ś

ci

ą

ciszy, która

pochłon

ę

ła nawet d

ź

wi

ę

k kuł bilardowych. Je

ś

li chodzi o Schomberga,

wygl

ą

dał na niezmiernie wystraszonego; nienawidził

ś

miertelnie wszelkiego

rodzaju kłótni (nazywał je burdami) w swoim zakładzie. Twierdził,

ż

e burda

jest rzecz

ą

szkodliw

ą

dla interesów,. ale w gruncie rzeczy ten okaz t

ę

giego

m

ęż

czyzny w

ś

rednim wieku był z usposobienia boja

ź

liwy.

Nie wiem, czego si

ę

wszyscy spodziewali po sytuacji wytworzonej

przez moj

ą

obecno

ść

w kawiarni. Mo

ż

e czego

ś

w rodzaju walki rogaczy. Albo

przypuszczali,

ż

e Falk przybywa, aby mnie zupełnie unicestwi

ć

. W

rzeczywisto

ś

ci za

ś

przyszedł na pro

ś

b

ę

Hermanna,

ż

eby zapyta

ć

o

drogocenny biały, bawełniany parasol; w

ś

ród trosk i niepokojów poprzedniego

dnia Hermann zapomniał go na stole, przy którym toczyła si

ę

nasza krótka

rozmowa.

To wła

ś

nie nasun

ę

ło mi okazj

ę

. Nie s

ą

dz

ę

,

ż

ebym si

ę

był wybrał na

poszukiwanie Falka.

Nie. Nie s

ą

dz

ę

. Wszystko ma jednak pewne granice. Ale trafiła mi si

ę

okazja i chwyciłem j

ą

- starałem si

ę

ju

ż

wyja

ś

ni

ć

, dlaczego. Teraz chc

ę

tylko

stwierdzi

ć

,

ż

e według mnie kapitanowi wolno uciec si

ę

do wszystkiego i

wszystko powinno mu si

ę

wybaczy

ć

prócz zbrodni, je

ś

li jego celem jest

wywiezienie chorej załogi na morskie powietrze i zapewnienie statkowi

szybkiego odpłyni

ę

cia. W takim wypadku kapitan powinien schowa

ć

do

kieszeni swoj

ą

dum

ę

; mo

ż

e przyjmowa

ć

zwierzenia; musi usprawiedliwia

ć

si

ę

ze swej niewinno

ś

ci, jak gdyby to był grzech; ma prawo wykorzysta

ć

cudze

mylne poj

ę

cia, pragnienia, słabo

ś

ci; powinien ukry

ć

swój wstr

ę

t i inne uczucia,

a je

ś

li los ludzkiej istoty - cho

ć

by to była wspaniała, młoda dziewczyna - jest

dziwnie w t

ę

spraw

ę

wpl

ą

tany, tedy powinien patrze

ć

na ów los bez drgnienia

background image

powiek, nie bacz

ą

c na to, jakim by mu si

ę

wydawał. Uciekłem si

ę

do tych

wszystkich sposobów perswazji, wysłuchiwania zwierze

ń

, udawania - a

ż

do

oboj

ę

tno

ś

ci wł

ą

cznie -i nikt, nie wył

ą

czaj

ą

c nawet bratanicy Hermanna, nie

powinien rzuci

ć

we mnie kamieniem, a Schomberg w

ż

adnym razie, poniewa

ż

od pocz

ą

tku a

ż

do ko

ń

ca nie było na szcz

ęś

cie najmniejszej burdy.

Opanowawszy nerwowy skurcz tchawicy, zdołałem wykrzykn

ąć

: „Panie

kapitanie!”

Drgn

ą

ł, szczerze zdumiony, lecz potem ani si

ę

u

ś

miechn

ą

ł, ani

zmarszczył. Czekał po prostu.

Wreszcie kiedy powiedziałem: „Musz

ę

z panem pomówi

ć

”, i wskazałem

mu krzesło przy moim stoliku, podszedł do mnie, ale nie usiadł. Tymczasem

Schomberg, z wysok

ą

szklank

ą

w r

ę

ku, kierował si

ę

ostro

ż

nie w nasz

ą

stron

ę

i wówczas to odkryłem w Falku jedyn

ą

oznak

ę

słabo

ś

ci. Miał do Schomberga

odraz

ę

przypominaj

ą

c

ą

tego rodzaju fizyczny l

ę

k, jakiego do

ś

wiadczaj

ą

niektórzy na widok ropuchy. Mo

ż

e dla człowieka tak zasadniczo skupionego i

tak milcz

ą

cego (cho

ć

umiał do

ść

dobrze mówi

ć

, jak si

ę

wkrótce miałem

przekona

ć

) niepohamowana gadatliwo

ść

Schomberga, nie przepuszczaj

ą

ca

nic

ż

adnemu ludzkiemu stworzeniu, które si

ę

znalazło w zasi

ę

gu jego j

ę

zyka,

mogła si

ę

wydawa

ć

przeciwna naturze, odra

ż

aj

ą

ca i potworna. Otó

ż

Falk

zdradził nagle oznaki narowisto

ś

ci, zupełnie jak ko

ń

, który gotów jest

wierzga

ć

; szepn

ą

ł gor

ą

czkowo, jakby w

ś

ród wielkiego bólu: Nie. Nie mog

ę

znie

ść

tego faceta -i zdawało si

ę

,

ż

e lada chwila ucieknie. Ta jego słaba

strona dała mi nad nim przewag

ę

od samego pocz

ą

tku. - Chod

ź

my na

werand

ę

- zaproponowałem, jakby chc

ą

c mu odda

ć

przysług

ę

, i

wyprowadziłem go pod rami

ę

. Potkn

ę

li

ś

my si

ę

o kilka krzeseł; poczuli

ś

my

przed sob

ą

otwart

ą

przestrze

ń

i

ś

wie

ż

y oddech rzeki;

ś

wie

ż

y, ale zaka

ż

ony.

Chi

ń

skie teatry za wod

ą

znaczyły si

ę

ja

ś

niej

ą

cymi o

ś

rodkami blasku i

odległego wyj

ą

cego zgiełku w

ś

ród g

ę

stych mroków, usianych z rzadka

migotliwymi

ś

wiatłami, co jest charakterystyczne dla wschodnich miast w

nocy. Poczułem,

ż

e Falk staje si

ę

znowu powolny jak zwierz

ę

, jak

dobroduszny ko

ń

, po usuni

ę

ciu przedmiotu, którego si

ę

stracha. Tak. Czułem

tam w ciemno

ś

ciach, do jakiego stopnia Falk stał si

ę

powolny, cho

ć

moje

przekonanie o jego nieugi

ę

to

ś

ci, a mo

ż

e raczej zawzi

ę

to

ś

ci, bynajmniej si

ę

nie zachwiało. Nawet jego rami

ę

, poddaj

ą

ce si

ę

chwytowi mych palców, było

background image

twarde jak marmur, jak rami

ę

z

ż

elaza. Wtem usłyszałem wewn

ą

trz kawiarni

hała

ś

liwe szurganie nogami. Siedz

ą

cy tam beznadziejni idioci tłoczyli si

ę

przy

oknach i za spuszczonymi roletami włazili jeden drugiemu na plecy, nie

wypuszczaj

ą

c z r

ę

ki kijów bilardowych. Kto

ś

stłukł szyb

ę

i jednocze

ś

nie z

d

ź

wi

ę

kiem padaj

ą

cego szkła, przypominaj

ą

cym zamieszki i spustoszenie,

Schomberg wytoczył si

ę

za nami w takim strachu,

ż

e si

ę

nie rozstał ze swym

koniakiem i wod

ą

sodow

ą

. Musiał si

ę

trz

ąść

jak li

ść

osiki. Kawałek lodu w

wysokiej szklance, któr

ą

trzymał w r

ę

ku, d

ź

wi

ę

czał jak szcz

ę

kaj

ą

ce z

ę

by.

- Ja panów prosz

ę

- upominał nas, bełkocz

ą

c niewyra

ź

nie -niech

ż

e

panowie... No, no!

Doprawdy, ja musz

ę

nalega

ć

... Jak

ż

e jestem dumny ze swojej

przytomno

ś

ci umysłu!

- Halo - powiedziałem natychmiast gło

ś

nym i naiwnym tonem - kto

ś

tłucze pa

ń

skie okna, panie Schomberg. Mo

ż

e pan powie któremu z kelnerów,

ż

eby tu przyniósł tali

ę

kart i

ś

wiece. I dwie whisky z wod

ą

sodow

ą

. Dobrze?

Usłyszawszy zamówienie, Schomberg natychmiast si

ę

uspokoił. To

wchodziło w zakres jego zawodu.

- Prosz

ę

bardzo - odpowiedział tonem niezmiernej ulgi. Noc była

d

ż

d

ż

ysta, chwilami zrywał si

ę

silny wiatr i gdy

ś

my tak czekali na

ś

wiece, Falk

powiedział, jakby chc

ą

c usprawiedliwi

ć

swój popłoch:

- Nie wtr

ą

cam si

ę

do niczyich spraw. Nie daj

ę

nigdy okazji do plotek.

Jestem porz

ą

dnym człowiekiem. Ale ten drab wietrzy wsz

ę

dzie co

ś

złego i nie

mo

ż

e si

ę

uspokoi

ć

, póki nie znajdzie kogo

ś

, kto by mu uwierzył.

Była to pierwsza rzecz, której si

ę

dowiedziałem o Falku. Jego

pragnienie szacunku, upodobnienia si

ę

do wszystkich innych ludzi, było

jedynym dowodem uznania, którego udzielał zorganizowanej ludzko

ś

ci. Poza

tym mógł by

ć

równie dobrze członkiem stada jak społecze

ń

stwa. Chodziło mu

wył

ą

cznie o samoobron

ę

. Nie był to egoizm, ale po prostu instynkt

samozachowawczy. Samolubstwo zakłada

ś

wiadomo

ść

, wybór i obecno

ść

innych ludzi; tymczasem jego instynkt działał, jakby Falk był ostatnim

człowiekiem i przechowywał prawo do zachowania własnego

ż

ycia niby

jedyn

ą

iskr

ę

ś

wi

ę

tego ognia. Nie chc

ę

przez to powiedzie

ć

,

ż

e zadowoliłby si

ę

mieszkaniem nago w jaskini. Był najoczywi

ś

ciej wytworem warunków, w

ś

ród

których si

ę

urodził. Nie ulega w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e zachowanie własnego

ż

ycia

background image

oznaczało tak

ż

e zachowanie owych warunków. Jednak zasadniczo było

jednoznaczne z czym

ś

daleko prostszym, naturalniejszym i bardziej

pot

ęż

nym. Jak by to wyrazi

ć

? Oznaczało - powiedzmy - zachowanie jego

pi

ę

ciu zmysłów, bior

ą

c to i w najw

ęż

szym, i w najszerszym znaczeniu. My

ś

l

ę

,

ż

e przyznacie mi wkrótce słuszno

ść

. Ale kiedy

ś

my tam stali razem na ciemnej

werandzie, nie wyrobiłem sobie jeszcze o Falku

ż

adnego zdania - i nie

miałem wcale ochoty go s

ą

dzi

ć

- co jest i tak zaj

ę

ciem jałowym. Prawda

docierała do mnie bardzo wolno.

- Naturalnie nie chodzi mi wła

ś

ciwie o to,

ż

eby gra

ć

z panem w karty -

powiedziałem porozumiewawczym tonem.

Zobaczyłem,

ż

e Falk przesun

ą

ł r

ę

ce po twarzy (podchwyciłem ten

niewyra

ź

ny ruch, nami

ę

tny i pozbawiony znaczenia), a potem czekał, milcz

ą

c

cierpliwie. Otworzył usta dopiero, kiedy przyniesiono

ś

wiatła. Jego mrukni

ę

cie

miało oznacza

ć

,

ż

e „nie umie wcale gra

ć

w karty”.

- To tylko taki sposób,

ż

eby Schomberg i tamci dumie trzymali si

ę

z

daleka - powiedziałem, otwieraj

ą

c tali

ę

. - Czy pan słyszał,

ż

e wszyscy nas

pos

ą

dzaj

ą

, jakoby

ś

my si

ę

kłócili o dziewczyn

ę

? Pan wie naturalnie, o kogo.

Wstyd mi doprawdy pana pyta

ć

, ale czy to mo

ż

liwe,

ż

eby pan mi robił ten

zaszczyt i uwa

ż

ał mnie za niebezpiecznego?

Mówi

ą

c to, czułem si

ę

bardzo głupio, a jednocze

ś

nie pochlebiało mi to

przypuszczenie, bo istotnie có

ż

by innego mogło oznacza

ć

jego zachowanie?

Odpowied

ź

Falka, wypowiedziana jak zwykle półgłosem i beznami

ę

tnie,

wyja

ś

niła,

ż

e si

ę

nie myl

ę

, ale niekoniecznie jest to dla mnie takie pochlebne,

jak przypuszczam. Otó

ż

uwa

ż

ał mnie za niebezpiecznego nie tyle ze wzgl

ę

du

na dziewczyn

ę

, ile na Hermanna; co si

ę

za

ś

tyczy przypuszczalnej kłótni

mi

ę

dzy nami, zobaczyłem od razu, jakie to słowo jest nieodpowiednie. Nie

było mi

ę

dzy nami

ż

adnej kłótni. Siły przyrody nie s

ą

kłótliwe. Nie mo

ż

na si

ę

kłóci

ć

z wiatrem, który spłatał człowiekowi figla i okrył go

ś

mieszno

ś

ci

ą

,

zdmuchuj

ą

c mu z głowy kapelusz na ulicy pełnej ludzi.

Falk nie kłócił si

ę

ze mn

ą

. Kamie

ń

spadaj

ą

cy mi na głow

ę

tak

ż

e by si

ę

ze mn

ą

nie kłócił. Falk porwał si

ę

na mnie zgodnie z prawem, które nim

rz

ą

dziło - nie prawem ci

ąż

enia, lecz prawem instynktu samozachowawczego.

Ta interpretacja jest oczywi

ś

cie do

ść

lu

ź

na.

Ś

ci

ś

le bior

ą

c, Falk istniał i mógł w

dalszym ci

ą

gu istnie

ć

, nie

ż

eni

ą

c si

ę

wcale. Ale powiedział mi,

ż

e coraz

background image

trudniej mu

ż

y

ć

w samotno

ś

ci. Tak. Po upływie pół godziny take

ś

my si

ę

pokumali,

ż

e powiedział mi to swym cichym, oboj

ę

tnym głosem.

Tyle czasu mniej wi

ę

cej potrzebowałem, aby go przekona

ć

,

ż

e nie

mign

ę

ło mi nawet przez my

ś

l

ż

eni

ć

si

ę

z bratanic

ą

Hermanna. Czy mo

ż

na

sobie wyobrazi

ć

dziwaczniejsze poło

ż

enie?

A trudno mi przyszło Falka przekona

ć

, bo był tak zakochany,

ż

e nie

umiał sobie wcale wyobrazi

ć

, aby ktokolwiek mógł pozosta

ć

oboj

ę

tny dla jego

ideału. Zdawał si

ę

my

ś

le

ć

,

ż

e ka

ż

dy m

ęż

czyzna maj

ą

cy oczy ku patrzeniu

musi po

żą

da

ć

tej wspaniałej obfito

ś

ci ciała. Ta jego niezachwiana wiara

przebijała ze sposobu, w jaki mi si

ę

przysłuchiwał, siedz

ą

c bokiem do stołu i

bawi

ą

c si

ę

z roztargnieniem kilku kartami, które mu dałem na chybił trafił. A

im gł

ę

biej w niego wgl

ą

dałem, tym dokładniej go widziałem. Wiatr chwiał

płomieniami

ś

wiec, a twarz Falka spalona przez sło

ń

ce, zaro

ś

ni

ę

ta a

ż

po

oczy, zdawała si

ę

kolejno rozpala

ć

szkarłatem i gasn

ąć

. Widziałem niezwykł

ą

szeroko

ść

jego wysokich ko

ś

ci policzkowych, jego prostopadłe rysy, masywne

czoło strome jak skała, wyłysiało u góry, o szeroko odkrytych skroniach. Nie

widziałem go nigdy przedtem bez kapelusza, a teraz wła

ś

nie, jakby rozgrzany

moim ferworem, zdj

ą

ł go i poło

ż

ył ostro

ż

nie na podłodze. Co

ś

szczególnego

w kształcie i osadzeniu

ż

ółtych oczu nadawało im t

ę

wyzywaj

ą

c

ą

głuch

ą

sił

ę

,

która cechowała jego spojrzenie. Ale twarz była szczupła, poorana

zmarszczkami, zniszczona; odkryłem to poprzez g

ą

szcz włosów, jak si

ę

odnajduje s

ę

katy kształt pnia zagubiony w g

ę

stym podszyciu. Zaro

ś

ni

ę

te

policzki były zapadłe. To ko

ś

cista głowa pustelnika o kapucy

ń

skiej brodzie

tkwiła na ciele Herkulesa. Ale nie na ciele atlety. Herkules według mnie nie

był atlet

ą

, tylko człowiekiem silnym, wra

ż

liwym na wdzi

ę

ki kobiece i nie

l

ę

kaj

ą

cym si

ę

znoju. I to samo mo

ż

na powiedzie

ć

o Falku, który był silnym

człowiekiem. Niezmiernie był silny, tak jak dziewczyna (skoro musz

ę

ł

ą

czy

ć

ich w my

ś

li) była nieodparcie poci

ą

gaj

ą

ca przez pot

ęż

ny czar ciała i krwi

tkwi

ą

cy w jej budowie, obj

ę

to

ś

ci, postawie -poci

ą

gaj

ą

ca przez bezpo

ś

redni

apel do zmysłów.

Otó

ż

Falk, któremu zale

ż

ało na ludzkim uznaniu, tchórzył wobec j

ę

zyka

Schomberga i wydawał si

ę

zupełnie niedost

ę

pny dla moich argumentów;

tote

ż

posun

ą

łem si

ę

a

ż

do zapewnienia go,

ż

e pr

ę

dzej pomy

ś

lałbym o

o

ż

enieniu si

ę

z wiern

ą

kuchark

ą

mojej matki (kochanej staruszki) ni

ż

z

background image

bratanic

ą

Hermanna. Pr

ę

dzej - zapewniałem z rozpacz

ą

- daleko pr

ę

dzej, ale

jako

ś

nie wygl

ą

dało na to, aby Falk widział co

ś

ubli

ż

aj

ą

cego w takim

twierdzeniu; trwaj

ą

c w sceptycznym bezruchu, zdawał si

ę

hołubi

ć

w gł

ę

bi

ducha argument,

ż

e w ka

ż

dym razie kucharka jest bardzo, bardzo daleko.

Musz

ę

doda

ć

,

ż

e chwil

ę

przedtem zrobiłem fałszywy krok, powołuj

ą

c si

ę

na

swoje zachowanie podczas odwiedzin na pokładzie „Diany”. Przecie

ż

nie

usiłowałem nigdy zbli

ż

y

ć

si

ę

do dziewczyny ani mówi

ć

do niej, ani nawet

patrze

ć

na ni

ą

w znacz

ą

cy sposób. To jasne jak sło

ń

ce! Ale poniewa

ż

wyobra

ż

enie Falka o, powiedzmy, zalotach zdawało si

ę

polega

ć

wła

ś

nie na

milcz

ą

cym przesiadywaniu godzinami w blisko

ś

ci ukochanego obiektu, wi

ę

c

te

ż

mój argument wzbudził w nim nieufno

ść

. Patrz

ą

c w dół na swoje

wyci

ą

gni

ę

te nogi, chrz

ą

kn

ą

ł, jakby chciał powiedzie

ć

: „Wszystko to pi

ę

kne,

ale mnie pan oczu nie zamydli”. Doprowadzony do ostateczno

ś

ci, zapytałem

go wreszcie:

- Dlaczego pan nie porozmawia z Hermannem,

ż

eby spraw

ę

wyja

ś

ni

ć

?

- i dodałem z ironi

ą

: - Chyba si

ę

pan nie spodziewa,

ż

e wyst

ą

pi

ę

w pana

imieniu?

Na to powiedział, jak na niego, bardzo gło

ś

no:

- A zrobiłby pan to?

I pierwszy raz podniósł głow

ę

, aby spojrze

ć

na mnie z ciekawo

ś

ci

ą

i

niedowierzaniem.

Podniósł głow

ę

tak gwałtownie,

ż

e nie mogłem si

ę

myli

ć

. Dotkn

ą

łem w

nim jakiej

ś

struny.

Oceniłem nale

ż

ycie t

ę

pomy

ś

ln

ą

dla siebie okoliczno

ść

, nie

ś

mia

ć

prawie w ni

ą

uwierzy

ć

.

- Ach tak! Pomówi

ć

z... No, oczywi

ś

cie - ci

ą

gn

ą

łem bardzo wolno,

ś

ledz

ą

c go bacznie, bo, słowo daj

ę

, obawiałem si

ę

,

ż

e

ż

artuje. - Mo

ż

e nie z

sam

ą

pann

ą

. Pan wie, ja nie mówi

ę

po niemiecku. Ale...

Przerwał mi solennym zapewnieniem,

ż

e Hermann ma o mnie jak

najlepsz

ą

opini

ę

, i poczułem od razu,

ż

e w tym wypadku trzeba post

ę

powa

ć

z

mo

ż

liwie najwi

ę

ksz

ą

dyplomacj

ą

.

Tedy dro

ż

yłem si

ę

w sam

ą

miar

ę

, aby go poci

ą

gn

ąć

za j

ę

zyk. Falk

wyprostował si

ę

na krze

ś

le, ale jego twarz była niezdolna do wyra

ż

ania

wzrusze

ń

, tylko

ź

renice rozszerzyły mu si

ę

bardzo widocznie, do tego stopnia,

background image

ż

e t

ę

czówki wygl

ą

dały jak dwa w

ą

skie,

ż

ółte pier

ś

cienie.

- O tak! Hermann ma doprawdy jak najwi

ę

kszy...

- Niech pan we

ź

mie karty do r

ę

ki, Schomberg podgl

ą

da nas zza rolety!

- powiedziałem.

Zrobili

ś

my kilka ruchów, które mogły uchodzi

ć

za parti

ę

ecarte.

Wkrótce niemo

ż

liwy plotkarz wycofał si

ę

, prawdopodobnie, aby tamtym

z bilardowego pokoju udzieli

ć

wiadomo

ś

ci,

ż

e obaj gramy na werandzie jak

szaleni.

Nie była to wprawdzie gra w karty, ale jednak była to gra; i w trakcie jej

czułem,

ż

e trzymam w r

ę

ku atuty. Stawk

ą

było w gruncie rzeczy powodzenie

podró

ż

y - dla mnie; a co do niego, uwa

ż

ałem,

ż

e nie miał nic do przegrania.

Nasza za

ż

yło

ść

dojrzewała szybko i ju

ż

na pocz

ą

tku rozmowy zrozumiałem,

ż

e zacny Hermann u

ż

ył mnie za narz

ę

dzie. Zdaje si

ę

,

ż

e ten prostoduszny i

przebiegły Germanin wygrywał mnie przeciw Falkowi, przedstawiaj

ą

c mnie w

ś

wietle rywala. Byłem do

ść

młody,

ż

eby zgorszy

ć

si

ę

takim fałszem.

- Czy mówił to panu wyra

ź

nie? - spytałem z oburzeniem.

Nie mówił tego wyra

ź

nie. Dawał mu to jednak do zrozumienia i

oczywi

ś

cie niewiele było potrzeba,

ż

eby Falka zaniepokoi

ć

; ale zamiast si

ę

o

ś

wiadczy

ć

, przedsi

ę

wzi

ą

ł kroki, aby usun

ąć

rodzin

ę

spod mojego wpływu.

Był najzupełniej otwarty, tak otwarty jak dachówka spadaj

ą

ca komu

ś

na

głow

ę

. Nie było fałszu w tym człowieku, a kiedy mu winszowałem

skuteczno

ś

ci jego poczyna

ń

- a

ż

do przekupienia nieszcz

ę

snego Johnsona

ą

cznie - szczerze przeciw temu zaprotestował. Nikogo nie przekupywał.

Wiedział,

ż

e tamten nie we

ź

mie si

ę

do pracy, póki b

ę

dzie miał w kieszeni

kilka centów,

ż

eby si

ę

upi

ć

, i naturalnie (powiedział „n a t u r a l n i e”) dał mu

par

ę

dolarów. Dalej mówił,

ż

e sam jest marynarzem i przewidywał z góry, jak

si

ę

inny marynarz, taki jak ja, zachowa w tym wypadku. Z drugiej za

ś

strony

nie w

ą

tpił,

ż

e byłoby si

ę

to dla mnie

ź

le sko

ń

czyło. Nie na pró

ż

no tłukł si

ę

w

gór

ę

i w dół po tej rzece przez ostatnich siedem lat. Nie okryłoby mnie to

wstydem, ale - twierdził z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

- byłbym wp

ę

dził bardzo

niefortunnie swój statek na mielizn

ę

, dwie mile poni

ż

ej Wielkiej Pagody.

A z tym wszystkim nie czuł wrogo

ś

ci. To było wyra

ź

ne. W tej

decyduj

ą

cej chwili jedynym jego celem było zyska

ć

na czasie - tak s

ą

dz

ę

.

Wspomniał nast

ę

pnie,

ż

e pisał do Hongkongu,

ż

eby mu przysłano troch

ę

background image

bi

ż

uterii, prawdziwie ładnej bi

ż

uterii. Odbierze j

ą

za dzie

ń

lub dwa.

- No wi

ę

c - rzekłem wesoło - wszystko w porz

ą

dku. Nie pozostaje panu

nic innego, tylko ofiarowa

ć

pannie klejnoty razem z sercem i

ż

y

ć

potem w

wiecznej szcz

ęś

liwo

ś

ci.

Miałem wra

ż

enie,

ż

e Falk zgadza si

ę

na ogół z moim pogl

ą

dem, co si

ę

tyczy dziewczyny, ale nagle spu

ś

cił powieki. Jeszcze co

ś

stoi na

przeszkodzie. Przede wszystkim to,

ż

e Hermann tak bardzo go nie lubi. Co

si

ę

mnie tyczy, przeciwnie, nie mo

ż

e si

ę

mnie dosy

ć

nachwali

ć

.

Tak samo i pani Hermann. Falk nie wie, dlaczego oboje go tak nie

lubi

ą

. To ogromnie wszystko utrudnia.

Słuchałem z oboj

ę

tn

ą

min

ą

, czuj

ą

c si

ę

coraz bardziej i bardziej

dyplomat

ą

. Jego słowa nie były przejrzyste. Nale

ż

ał do tych ludzi, którzy zdaj

ą

si

ę

ż

y

ć

, czu

ć

, cierpie

ć

w pewnego rodzaju duchowym półmroku. Ale jedno

było jasne jak sło

ń

ce:

ż

e uległ czarowi dziewczyny i

ż

e owładn

ę

ła nim ch

ęć

zało

ż

enia z ni

ą

domu. Poniewa

ż

rzecz była takiej doniosło

ś

ci, l

ę

kał si

ę

j

ą

wystawi

ć

na niebezpieczn

ą

prób

ę

o

ś

wiadczyn. Przy tym wchodziło tu w gr

ę

jeszcze co

ś

innego. A

ż

e Hermann taki jest na niego zawzi

ę

ty...

- Rozumiem - powiedziałem w zamy

ś

leniu, a tak byłem podniecony

sw

ą

własn

ą

dyplomacj

ą

,

ż

e czułem, jak serce mi wali. - Nie mam nic przeciw

wybadaniu Hermanna. Nawet gotów jestem wszystko dla pana zrobi

ć

w tym

wzgl

ę

dzie,

ż

eby dowie

ść

, jak dalece pan si

ę

mylił.

Lekkie westchnienie wymkn

ę

ło mu si

ę

z piersi. Przesun

ą

ł r

ę

ce w dół po

twarzy, odsłaniaj

ą

c ko

ś

ciste, nie zmienione oblicze, jakby o skamieniałych

tkankach. Cała nami

ę

tno

ść

była w tych wielkich, brunatnych r

ę

kach.

O

ś

wiadczył,

ż

e jest zadowolony. Ale wchodzi w gr

ę

jeszcze ta druga sprawa.

Otó

ż

ze wszystkich ludzi na

ś

wiecie ja jeden mógłbym nakłoni

ć

Hermanna,

aby odniósł si

ę

do tego rozs

ą

dnie! Znam

ś

wiat i mam mnóstwo

do

ś

wiadczenia. Sam Hermann to przyznaje. A przy tym jestem marynarzem.

Falk uwa

ż

ał,

ż

e marynarz potrafi najlepiej zrozumie

ć

niektóre rzeczy...

Mówił to, jakby Hermannowie sp

ę

dzili całe

ż

ycie w sielskiej wiosce i

jakbym ja jeden, dzi

ę

ki memu do

ś

wiadczeniu, umiał si

ę

odnie

ść

wyrozumiale i

pobła

ż

liwie do pewnych faktów. Taki był skutek mojej dyplomacji. Zacz

ę

ło mi

si

ę

to nagle nie podoba

ć

.

- Słuchaj no pan - zapytałem wr

ę

cz ostrym tonem - mo

ż

e pan ma ju

ż

background image

gdzie

ś

jak

ąś

ż

on

ę

w ukryciu?

Ból i wstr

ę

t, z jakim zaprzeczył, był bardzo uderzaj

ą

cy. Czy

ż

nie mog

ę

tego zrozumie

ć

,

ż

e on jest równie godny szacunku jak ka

ż

dy z tutejszych

białych, zarabiaj

ą

cych uczciwie na

ż

ycie? Wida

ć

cierpiał nad moim

podejrzeniem, a niski półton głosu nadawał jego zapewnieniom co

ś

bardzo

przejmuj

ą

cego. Zawstydził mnie na chwil

ę

, ale wbrew mojej dyplomacji

zaczynało si

ę

we mnie budzi

ć

sumienie, jak gdyby pomy

ś

lny wynik tego

matrymonialnego przedsi

ę

wzi

ę

cia doprawdy ode mnie zale

ż

ał. Udaj

ą

c co

ś

dosy

ć

gorliwie, mo

ż

na doj

ść

do tego,

ż

e si

ę

we wszystko uwierzy, byleby to

było co

ś

dla nas pochlebnego. A ja udawałem bardzo gorliwie, poniewa

ż

wci

ąż

d

ąż

yłem do tego, aby mi Falk bezpiecznie wyholował statek. Ale przez

sumienno

ść

czy te

ż

głupot

ę

nie mogłem si

ę

powstrzyma

ć

od napomkni

ę

cia o

sprawie Vanlo.

- Pan do

ść

nieładnie wtedy post

ą

pił. Mo

ż

e nie? - o

ś

mieliłem si

ę

powiedzie

ć

, albowiem logika naszego post

ę

powania jest zawsze na łasce

ciemnych i nieprzewidzianych pop

ę

dów.

Rozszerzone

ź

renice Falka zsun

ę

ły si

ę

z mojej twarzy, spogl

ą

daj

ą

c ku

oknu z pewnego rodzaju w

ś

ciekło

ś

ci

ą

pomieszan

ą

z l

ę

kiem. Słyszeli

ś

my zza

rolet powtarzaj

ą

cy si

ę

ci

ą

gle d

ź

wi

ę

k ko

ś

ci słoniowej, wesoły gwar wielu

głosów i gł

ę

boki, m

ę

ski

ś

miech Schomberga.

- Wi

ę

c ta stara pleciuga, ten przekl

ę

ty hotelarz nigdy ju

ż

nie zostawi

mnie w spokoju! - wykrzykn

ą

ł Falk. No wi

ę

c tak! To si

ę

stało przed dwoma

laty. Okazało si

ę

,

ż

e kiedy przyszło co do czego, Falk nie mógł si

ę

zdoby

ć

na

to, aby zaufa

ć

Fredowi Vanlo, który nie był marynarzem, a przy tym robił

wra

ż

enie troch

ę

głupawego. Nie mógł mu zaufa

ć

, ale

ż

eby zatka

ć

mu g

ę

b

ę

,

po

ż

yczył Fredowi na zapłacenie wszystkich długów przed wyjazdem. Bardzo

mnie to zdumiało. Wi

ę

c mimo wszystko Falk nie mógł by

ć

takim sk

ą

pcem.

Tym lepiej dla dziewczyny. Siedział przez chwil

ę

, milcz

ą

c, potem wzi

ą

ł do r

ę

ki

kart

ę

i rzekł, patrz

ą

c na ni

ą

:

- Niech pan nic złego o mnie nie my

ś

li. To był wypadek. Spotkało mnie

raz nieszcz

ęś

cie.

- Wi

ę

c, na miło

ść

bosk

ą

, niech pan nic o tym nie mówi. Kiedy mi si

ę

te

słowa wymkn

ę

ły z ust, wydało mi si

ę

natychmiast,

ż

e powiedziałem co

ś

niemoralnego. Falk potrz

ą

sn

ą

ł głow

ą

.

background image

On to musi powiedzie

ć

. Wypada, aby krewni panny o tym wiedzieli. A

mnie przyszło na my

ś

l,

ż

e gdyby panna Vanlo nie miała trzydziestki i gdyby

klimat nie podkopał jej zdrowia, Falk byłby uznał, i

ż

mo

ż

e si

ę

zwierzy

ć

przed

Fredem Vanlo. Posta

ć

bratanicy Hermanna stan

ę

ła mi w oczach, wspaniale

młodzie

ń

cza, tryskaj

ą

ca hojn

ą

sił

ą

i bogactwem bujnych kształtów. Ta

dziewcz

ę

ca posta

ć

o pot

ęż

nej i nieskalanej

ż

ywotno

ś

ci musiała krzycze

ć

gło

ś

no o

ż

yciu do tego m

ęż

czyzny, podczas gdy biedna panna Vanlo umiała

tylko

ś

piewa

ć

sentymentalne piosenki, brzd

ą

kaj

ą

c na fortepianie.

- A ten Hermann nienawidzi mnie, wiem o tym! - zawołał półgłosem w

nagłym przypływie niepokoju. - Musz

ę

im to powiedzie

ć

. Wypada,

ż

eby

wiedzieli. Pan by mi sam to poradził.

Potem zacz

ą

ł szepta

ć

, napomykaj

ą

c tajemniczo o konieczno

ś

ci

pewnych specjalnych domowych urz

ą

dze

ń

. Cho

ć

pobudził moj

ą

ciekawo

ść

,

nie miałem ju

ż

ochoty wysłuchiwa

ć

ż

adnych jego zwierze

ń

. Bałem si

ę

, aby mi

nie opowiedział czego

ś

takiego, co by mi mogło zohydzi

ć

przybran

ą

rol

ę

swata, mimo jej całej nierealno

ś

ci. Zdawałem sobie spraw

ę

,

ż

e Hermannowie

daliby mu dziewczyn

ę

z pocałowaniem r

ę

ki, i powstrzymuj

ą

c si

ę

od

parskni

ę

cia mu

ś

miechem w twarz, o

ś

wiadczyłem,

ż

e potrafi

ę

bezwzgl

ę

dnie

wyperswadowa

ć

Hermannowi antypati

ę

do niego, Falka.

- Jestem pewien,

ż

e mi si

ę

to uda - powiedziałem. Falk wygl

ą

dał na

bardzo zadowolonego.

Wstali

ś

my; ani jedno słowo nie padło w sprawie holowania! Ani jedno!

Stawka była wygrana i honor ocalony. O błogosławiony biały, bawełniany

parasolu! Podali

ś

my sobie r

ę

ce i wła

ś

nie powstrzymywałem si

ę

z trudno

ś

ci

ą

od puszczenia si

ę

w taniec rado

ś

ci, gdy Falk zawrócił, przeszedł wielkimi

krokami przez cał

ą

długo

ść

werandy i powiedział podejrzliwie:

- Ale, panie kapitanie, mam pa

ń

skie słowo? Pan... pan... mnie nie

zawiedzie?

O nieba! Jak

ż

e on mnie nastraszył. W jego podejrzliwym tonie było co

ś

rozpaczliwego i gro

ź

nego. Zadurzony osioł. Ale stałem na wysoko

ś

ci zadania.

- Kochany panie - powiedziałem, zaczynaj

ą

c kłama

ć

tak gładko i z tak

ą

czelno

ś

ci

ą

,

ż

e zdziwiło mnie to nawet w owej chwili - zwierzenie za

zwierzenie. (Wcale mi si

ę

nie zwierzał). Musz

ę

panu powiedzie

ć

,

ż

e jestem

ju

ż

zar

ę

czony z niezmiernie urocz

ą

pann

ą

w kraju, wi

ę

c rozumie pan...

background image

Chwycił moj

ą

r

ę

k

ę

i zgniótł j

ą

w mia

ż

d

żą

cym u

ś

cisku.

- Niech mi pan wybaczy. Czuj

ę

,

ż

e z ka

ż

dym dniem trudniej mi

ż

y

ć

samotnie...

- Rybami i ry

ż

em - przerwałem zr

ę

cznie, chichocz

ą

c ze zdenerwowania

jak po unikni

ę

ciu niebezpiecze

ń

stwa.

Pu

ś

cił moj

ą

r

ę

k

ę

, jakby rozpaliła si

ę

nagle do czerwono

ś

ci. Nastała

chwila gł

ę

bokiego milczenia; rzekłby

ś

,

ż

e stało si

ę

co

ś

nadzwyczajnego.

- Obiecuj

ę

panu uzyska

ć

zgod

ę

Hermanna - wybełkotałem nareszcie i

wydało mi si

ę

niepodobie

ń

stwem, aby nie przejrzał na wylot tej oszuka

ń

czej

obietnicy. - Je

ś

li co

ś

jeszcze stanie na przeszkodzie, b

ę

d

ę

si

ę

starał panu

dopomóc - ust

ę

powałem w dalszym ci

ą

gu, czuj

ą

c si

ę

jakby pokonany i

pogn

ę

biony -ale i pan ze swej strony musi zrobi

ć

wszystko, co si

ę

tylko da.

- Spotkało mnie raz nieszcz

ęś

cie - mrukn

ą

ł beznami

ę

tnie i

odwróciwszy si

ę

, odszedł, st

ą

paj

ą

c powoli i ci

ęż

ko po podłodze z desek,

jakby miał nogi podkute

ż

elazem.

Jednak

ż

e nast

ę

pnego ranka poczynał sobie do

ść

ochoczo jako

człowiek-statek, istota zło

ż

ona, na któr

ą

składały si

ę

pluski i krzyki, krz

ą

tanina

bezczelnych marynarzy na pokładzie i spokojne, dumne spojrzenie

milcz

ą

cego popiersia u góry. Przypłyn

ą

ł po nas najniepotrzebniej w

ś

wiecie o

niemo

ż

liwej godzinie, a była ju

ż

prawie jedenasta rano, kiedy nas przyholował

na odległo

ść

kabla od statku Hermanna. W dodatku zrobił to bardzo

ź

le,

ś

piesz

ą

c si

ę

, i o włos byłby min

ą

ł obszar dobrego gruntu kotwicznego, a to

wszystko z powodu,

ż

e spostrzegł na rufie bratanic

ę

Hermanna. Ja j

ą

tak

ż

e

spostrzegłem i prawdopodobnie w tej samej chwili. Ujrzałem skromn

ą

, gładk

ą

wspaniało

ść

płowej główki, kr

ą

głe kształty obleczone w popielat

ą

dziewcz

ę

c

ą

sukni

ę

w rzucik, któr

ą

wypełniała tak idealnie, tak zadowalaj

ą

co, czaruj

ą

c

niezawodnie wypukłym zarysem swych kształtów, istna nimfa Diany

Łowczyni. A „Diana” - okr

ę

t o wysokich burtach, solidny jak jaka instytucja,

le

ż

ał na gładkiej powierzchni wody, najmniej interesuj

ą

cy i najszanowniejszy

statek pod sło

ń

cem, po

ż

yteczny i brzydki, miejsce piel

ę

gnowania domowych

cnót, jak pierwszy lepszy sklep kolonialny na l

ą

dzie. Falk odpłyn

ą

ł

natychmiast, bo czekała na niego jaka

ś

robota. Miał wróci

ć

wieczorem.

Przepłyn

ą

ł tu

ż

obok nas, bardzo wolno, bez okrzykni

ę

cia si

ę

. Bełkot

kół, odbijaj

ą

cy si

ę

od kamiennych wysepek jak od rozwalonych

ś

cian rozległej

background image

areny, napełniał kotwicowisko chaotycznym klekotem, na kształt pot

ęż

nych,

wolnych oklasków. Zrównawszy si

ę

ze statkiem Hermanna, Falk zatrzymał

maszyny; gł

ę

bokie milczenie panowało nad skałami, wybrze

ż

em i morzem,

kiedy zdj

ą

ł kapelusz przed nimf

ą

w szarej perkalowej sukni. Porwałem za

lornetk

ę

i mog

ę

zar

ę

czy

ć

,

ż

e dziewczyna nie poruszyła si

ę

wcale, gdy stała

tam u por

ę

czy, kształtna i wyprostowana, trzymaj

ą

c jedn

ą

r

ę

k

ą

lin

ę

na

poziomie swej głowy; a holownik sun

ą

ł przed ni

ą

z wolna wraz z gł

ę

bokim

hołdem m

ęż

czyzny. Ta scena miała dla mnie olbrzymie znaczenie; poczułem,

ż

e jestem

ś

wiadkiem uroczystych o

ś

wiadczyn. Ko

ś

ci były rzucone. Po takiej

manifestacji Falk ju

ż

si

ę

nie mógł wycofa

ć

. I pomy

ś

lałem,

ż

e teraz jest mi ju

ż

wszystko jedno.

Nagle komin wyrzucił kł

ę

by czarnego dymu, szalony wir kół wybuchn

ą

ł

dziwacznym, po

ś

piesznym klekotem i holownik wypadł z pustej areny.

Skaliste wysepki le

ż

ały na morzu jak stosy jakich

ś

cyklopicznych ruin na

równinie; stonogi i skorpiony czaiły si

ę

pod kamieniami; nigdzie nie było wida

ć

ani

ź

d

ź

bła trawy, ani jednej jedynej jaszczurki wygrzewaj

ą

cej si

ę

w sło

ń

cu na

głazie nadbrze

ż

nym. Gdy spojrzałem znów na statek Hermanna, dziewczyny

nie było ju

ż

na pokładzie. Nie mogłem odkry

ć

najdrobniejszej c

ę

tki ptaka na

olbrzymim niebie, a płasko

ść

l

ą

du zlewała si

ę

z płasko

ś

ci

ą

morza a

ż

po nag

ą

lini

ę

horyzontu.

To tło zł

ą

czyło si

ę

dla mnie na zawsze z my

ś

l

ą

o nieszcz

ęś

ciu Falka.

Znalazłem si

ę

tam na skutek dyplomatycznych zabiegów, a teraz miałem

tylko czeka

ć

sposobnej chwili, aby obj

ąć

rol

ę

ambasadora. Dyplomacja dała

dobre wyniki; mój okr

ę

t był zabezpieczony; stary Gambril prawdopodobnie

wy

ż

yje; słaby odgłos uderze

ń

młotka dochodził od czasu do czasu z pokładu

„Diany”. W czasie popołudnia spogl

ą

dałem niekiedy na stary, przytulny okr

ę

t,

wiern

ą

piastunk

ę

Hermannowego potomstwa, lub te

ż

ziewałem w kierunku

odległej

ś

wi

ą

tyni Buddy wygl

ą

daj

ą

cej jak samotny pagórek na równinie, gdzie

wygoleni kapłani rozkoszuj

ą

si

ę

my

ś

l

ą

o tym Unicestwieniu, które jest godn

ą

nagrod

ą

nas wszystkich. Nieszcz

ęś

cie! Spotkało go raz nieszcz

ęś

cie. No, w

stosunku do całego

ż

ycia nie jest to jeszcze tak

ź

le. I jaki

ż

, u diabła, mógł by

ć

rodzaj tego nieszcz

ęś

cia? Przypomniało mi si

ę

, i

ż

znałem ju

ż

raz człowieka,

który o

ś

wiadczył mi,

ż

e przed laty padł ofiar

ą

nieszcz

ęś

cia; ale to

nieszcz

ęś

cie, którego skutki zdawały si

ę

nieodwołalne (wygl

ą

dał, jakby nie

background image

miał grosza przy duszy), otó

ż

nieszcz

ęś

cie to nie ró

ż

niło si

ę

niczym od

nadu

ż

ycia zaufania, kiedy je było bezstronnie rozpatrzy

ć

. Czy

ż

by to mogło

by

ć

co

ś

w tym rodzaju? Ale wydawało mi si

ę

wr

ę

cz niemo

ż

liwe, aby Falk

chciał mówi

ć

o czym

ś

podobnym nawet ze swym przyszłym powinowatym, a

przy tym miałem dziwne uczucie,

ż

e wygl

ą

d Falka nie harmonizuje z tego

rodzaju przewinieniem. Podobnie jak w bratanicy Hermanna uderzał gł

ę

boki,

fizyczny czar kobieco

ś

ci, wielka posta

ć

jej wielbiciela uosabiała w moim

poj

ę

ciu tward

ą

, prost

ą

m

ę

sko

ść

; czuło si

ę

,

ż

e mógłby zabi

ć

, ale nigdy zni

ż

y

ć

si

ę

do oszustwa. To si

ę

rzucało w oczy. Mógłbym z równ

ą

słuszno

ś

ci

ą

podejrzewa

ć

dziewczyn

ę

o krzywy kr

ę

gosłup. Spostrzegłem si

ę

,

ż

e sło

ń

ce

zachodzi.

Dym z holownika unosił si

ę

hen daleko u uj

ś

cia rzeki. Trzeba ju

ż

było

wej

ść

w rol

ę

ambasadora; przypuszczałem,

ż

e układy nie b

ę

d

ą

trudne, byłem

tylko nie dał nic pozna

ć

po sobie.

Wszystko to wygl

ą

dało zbyt dziwacznie i bezsensownie, os

ą

dziłem

wi

ę

c,

ż

e b

ę

dzie najlepiej, je

ż

eli przybior

ę

ton pełen powagi.

Ć

wiczyłem si

ę

w

nim ju

ż

po drodze, płyn

ą

c łodzi

ą

, ale z chwil

ą

gdy si

ę

znalazłem na pokładzie

„Diany”, ogarn

ę

ła mnie nie

ś

miało

ść

wprost niepoj

ę

ta.

Natychmiast po przywitaniu Hermann zapytał skwapliwie, czy aby Falk

nie wspominał o znalezieniu białego parasola.

- Sam go panu zaraz przyniesie - powiedziałem bardzo uroczy

ś

cie. - A

tymczasem poruczył mi po

ś

rednictwo w wa

ż

nej sprawie i prosi o przychylne

jej rozpatrzenie. Jest zakochany w pa

ń

skiej bratanicy...

- Ach so! - sykn

ą

ł z gniewu, który zmienił moj

ą

udan

ą

powag

ę

w

najszczerszy niepokój.

Co znaczył ten ton? Mówiłem spiesznie dalej:

- Pragnie, oczywi

ś

cie za pa

ń

skim zezwoleniem, prosi

ć

j

ą

, aby została

jego

ż

on

ą

zaraz, to znaczy zanim pa

ń

stwo st

ą

d odpłyniecie. Pomówiłby o tym

z konsulem.

Hermann usiadł i zacz

ą

ł gwałtownie pali

ć

. Strawił z pi

ęć

minut na tych

rozmy

ś

laniach, pełnych w

ś

ciekło

ś

ci, a

ż

wreszcie, wyj

ą

wszy z ust dług

ą

fajk

ę

,

wybuchn

ą

ł gor

ą

c

ą

filipik

ą

przeciwko Falkowi: przeciw jego chciwo

ś

ci, głupocie

(„człowiek, który ledwie potrafi odpowiedzie

ć

tak albo nie na najzwyklejsze

pytania”), przeciw jego oburzaj

ą

cemu traktowaniu wszystkich okr

ę

tów w

background image

porcie (poniewa

ż

wie,

ż

e s

ą

zdane na jego łask

ę

i niełask

ę

) i przeciw jego

sposobowi chodzenia, który to sposób (według Hermanna) wykazuje wprost

niezno

ś

n

ą

zarozumiało

ść

. O szkodach wyrz

ą

dzonych „Dianie” oczywi

ś

cie te

ż

nie zapomniał i w ogóle wszystko, co Falk mówił czy robił (a

ż

do pocz

ę

stunku

w hotelu wł

ą

cznie), zdawało si

ę

by

ć

kamieniem obrazy. „O

ś

mielił si

ę

wci

ą

gn

ąć

jego (Hermanna) do tej kawiarni; jakby jakikolwiek pocz

ę

stunek

mógł powetowa

ć

strat

ę

czterdziestu siedmiu dolarów i pi

ęć

dziesi

ę

ciu centów

wydanych na samo drewno, nie licz

ą

c dwóch dni pracy cie

ś

li. Hermann nie

b

ę

dzie naturalnie dziewczynie przeszkadzał. Wraca z rodzin

ą

do Niemiec,

gdzie si

ę

roi od ubogich dziewcz

ą

t.

- On jest bardzo zakochany - oto wszystko, co znalazłem do

powiedzenia.

- Tak! - zawołał. - Doprawdy, czas najwy

ż

szy; wszyscy na wybrze

ż

u

gadali o nas, ju

ż

kiedy byłem tu poprzednim razem, a tak

ż

e i teraz.

Przychodził na statek co wieczór, zawracał dziewczynie głow

ę

i nic nie mówił.

ż

to jest za post

ę

powanie?

Siedem tysi

ę

cy dolarów, które ten drab miał zawsze na j

ę

zyku, nie

usprawiedliwiały w opinii Hermanna podobnego zachowania. Co wi

ę

cej, nikt

owych dolarów nigdy nie widział.

On sam (Hermann) w

ą

tpi powa

ż

nie, czy tam jest siedem tysi

ę

cy

centów, a holownik z pewno

ś

ci

ą

zadłu

ż

ony jest w firmie Siegersa a

ż

do

szczytu komina. Ale niech tam. Nie b

ę

dzie dziewczynie przeszkadzał. Falk tak

jej głow

ę

zawrócił,

ż

e w ostatnich czasach zrobiła si

ę

do niczego. Bez pomocy

ciotki nie potrafi nawet dzieci do łó

ż

ka poło

ż

y

ć

. Bardzo to

ź

le dla dzieci;

zrobiły si

ę

nieposłuszne, a wczoraj trzeba było da

ć

Gustavowi w skór

ę

.

Widocznie i za to czynił Fałka odpowiedzialnym. I patrz

ą

c na oci

ęż

ą

,

nalan

ą

, dobroduszn

ą

twarz mojego Hermanna, wiedziałem, i

ż

musiał si

ę

zdoby

ć

na ten wysiłek dopiero pod wpływem wielkiego rozj

ą

trzenia i st

ą

d

zapewne bił bardzo mocno, a b

ę

d

ą

c tłusty, był zły,

ż

e musi to zrobi

ć

. Jakim

sposobem Falk zdołał zawróci

ć

dziewczynie głow

ę

, to było trudniejsze do

zrozumienia. Prawdopodobnie Hermann b

ę

dzie to wiedział. A czy

ż

przedtem

nie było to samo z pann

ą

Vanlo? Nie wchodziły tu w gr

ę

aksamitne słówka

Falka lub subtelny zwodniczy urok jego obej

ś

cia; tego, co nazywamy

„manierami”, nie miał wi

ę

cej od zwierz

ę

cia, które jednak sk

ą

din

ą

d nigdy nie

background image

jest i nie mo

ż

e by

ć

ordynarne. Wi

ę

c nale

ż

ało to przypisa

ć

jego wygl

ą

dowi,

który uderzał nadmiarem m

ę

sko

ś

ci, tak jak jego broda uderzała nadmiern

ą

bujno

ś

ci

ą

: m

ę

sko

ść

ta była podobna do stałej bezwzgl

ę

dno

ś

ci. Przebijała

nawet z jego sposobu wyci

ą

gania si

ę

na krze

ś

le. Nie chciał nikogo urazi

ć

, ale

jego obej

ś

cie było nacechowane czym

ś

w rodzaju otwartego lekcewa

ż

enia w

stosunku do cudzej dra

ż

liwo

ś

ci; człowiek wysoki, obracaj

ą

cy si

ę

w

ś

wiecie

karłów, zachowywałby si

ę

tak samo z cał

ą

prostot

ą

, nie chc

ą

c wcale by

ć

nieuprzejmy. Ale w

ś

ród ludzi mniej wi

ę

cej wzrostu Falka to jego otwarte

korzystanie ze swojej przewagi - w takich sprawach na przykład jak okropne

rachunki za holowanie - było cz

ę

sto powodem bezsilnego zgrzytania z

ę

bami.

Przy gł

ę

bszym zastanowieniu bezwzgl

ę

dno

ść

Falka wydawała si

ę

niekiedy

przera

ż

aj

ą

ca. Był dziwn

ą

besti

ą

. Ale mo

ż

e kobiety to lubi

ą

.

Warto było doprawdy go oswoi

ć

i s

ą

dz

ę

,

ż

e ka

ż

da kobieta w gł

ę

bi

serca uwa

ż

a si

ę

za poskromicielk

ę

dziwnych bestii.

Hermann wstał porywczo, aby zanie

ść

nowin

ę

ż

onie. Ledwie zd

ąż

yłem

go chwyci

ć

za spodnie, w chwili gdy szedł ku drzwiom kabiny. Prosiłem,

ż

eby

poczekał, a

ż

Falk pomówi z nim osobi

ś

cie. O ile zrozumiałem, pozostała do

omówienia jeszcze jaka

ś

drobna sprawa.

Usiadł natychmiast z powrotem, pełen podejrze

ń

. - Có

ż

to za sprawa? -

powiedział kwa

ś

no. - Do

ść

mam ju

ż

jego głupstw. Nie pozostało nic do

omówienia i on to wie bardzo dobrze; dziewczyna nie ma złamanego szel

ą

ga.

Przyjechała do nas w jednej jedynej sukienczynie po

ś

mierci mego brata, a ja

mam małe dzieci.

- To nie mo

ż

e by

ć

nic w tym rodzaju - zawyrokowałem. - On jest

rozkochany na umór w pa

ń

skiej bratanicy. Nie wiem, dlaczego przedtem si

ę

nie o

ś

wiadczył. Słowo daj

ę

, chyba si

ę

bał utraci

ć

szcz

ęś

cie siadywania blisko

niej na pa

ń

skiej rufie.

Dałem Hermannowi do zrozumienia,

ż

e moim zdaniem miło

ść

Falka

jest tak wielka, i

ż

staje si

ę

w pewnym znaczeniu tchórzliwa. Wielka

nami

ę

tno

ść

ma skutki nieobliczalne. Wiadomo,

ż

e mo

ż

e m

ęż

czyzn

ę

onie

ś

mieli

ć

. Ale Hermann patrzył na mnie, jak gdybym bredził bez sensu, a

zmierzch szybko g

ę

stniał.

- Pan nie wierzy w pot

ę

g

ę

nami

ę

tno

ś

ci, co, kapitanie? -powiedziałem

wesoło. - Pot

ęż

ny strach daje odwag

ę

nawet przypartemu do muru szczurowi.

background image

Falk jest przyparty do muru.

We

ź

mie j

ą

z waszych r

ą

k w jednej sukienczynie, tak jak do was

przyszła. A po dziesi

ę

ciu latach słu

ż

by to wcale niezły interes - dodałem.

Daleki od obrazy, przybrał z powrotem min

ę

pełn

ą

obywatelskiej cnoty.

Noc spadła na niego nagle, w chwili gdy patrz

ą

c flegmatycznie wzdłu

ż

pokładu, przytykał do grubych warg wygi

ę

ty ustnik cybucha i odejmował go,

wypu

ś

ciwszy kł

ą

b dymu. Noc spadła na niego i zakryła z po

ś

piechem

bokobrody, okr

ą

głe oczy, nalan

ą

blad

ą

twarz, tłuste kolana i obszerne,

płaskie pantofle na patriarchalnych nogach. Tylko krótkie ramiona w

porz

ą

dnych białych r

ę

kawach od koszuli pozostały bardzo widoczne; opierał

si

ę

na nich jak le

żą

ca na brzegu foka na płetwach.

- Falk nie chciał si

ę

ze mn

ą

porozumie

ć

co do naprawy uszkodze

ń

.

Powiedział,

ż

eby si

ę

naprzód przekona

ć

, ile drewna b

ę

dzie potrzeba, a potem

si

ę

zobaczy - rzekł Hermann; splun

ą

ł spokojnie w ciemno

ść

i zaraz potem

posłyszeli

ś

my łoskot kół holownika. W

ś

ród spokojnej nocy nic nie maluje

lepiej dzikiego i

ś

lepego po

ś

piechu ni

ż

szybki odgłos wydawany przez koła

parowca, który młóci wod

ę

, płyn

ą

c przez spokojne morze; i zdawało si

ę

,

ż

e

Falk d

ąż

y ku swojemu losowi, naglony przez niecierpliwe, nami

ę

tne

pragnienie. Maszyny były wida

ć

doprowadzone do najwy

ż

szych obrotów.

Posłyszeli

ś

my,

ż

e zwolniły wreszcie i biały kadłub holownika ukazał si

ę

, sun

ą

c

na tle czarnych wysepek, a jednocze

ś

nie rozległo si

ę

ze wszystkich stron

jakby powolne i rytmiczne klaskanie tysi

ę

cy r

ą

k. Ustało nagle, chwil

ę

przedtem, zanim Falk zatrzymał statek. Po jednorazowym, nagłym plusku

nast

ą

pił przeci

ą

gły grzechot

ż

elaznych ogniw biegn

ą

cych przez kluz

ę

. Potem

uroczysta cisza zaległa red

ę

.

- Falk zaraz tu b

ę

dzie - mrukn

ą

łem i czekali

ś

my na niego bez słowa.

Tymczasem podniosłem oczy, wpatruj

ą

c si

ę

w blask wyniosłego nieba nad

szczytem masztów „Diany”. Mnóstwo gwiazd zebranych w k

ę

pki, rz

ę

dy, linie,

masy, grupy błyszczało zgodnie razem, a nieliczne gwiazdy samotne,

ś

wiec

ą

c

oddzielnie po

ś

rodku czarnych plam, zdawały si

ę

nale

ż

e

ć

do jakiego

ś

wy

ż

szego gatunku i błyszcze

ć

z niewygasł

ą

moc

ą

. Wielkie, spieszne kroki

rozległy si

ę

wzdłu

ż

pokładu; wysokie nadburcia „Diany” znaczyły si

ę

ę

bsz

ą

ciemno

ś

ci

ą

. Wstali

ś

my szybko z krzeseł, a Falk ukazał si

ę

cały w bieli i stan

ą

ł

bez słowa.

background image

Nikt si

ę

z pocz

ą

tku nie odzywał, jakby nas ogarn

ę

ło zmieszanie.

Przybycie Falka pełne było ognia, ale jego biała posta

ć

o niewyra

ź

nym

kształcie i bez twarzy majaczyła przed nami niby człowiek ze

ś

niegu.

- Kapitan powiedział mi wła

ś

nie... - zacz

ą

ł Hermann naturalnym,

przyjaznym tonem, na co Falk za

ś

miał si

ę

cicho i nerwowo. Mówił swoim

zwykłym, równym, zni

ż

onym głosem, chłodno i niedbale, lecz pot

ęż

ne

wzruszenie sprawiało,

ż

e mówił bez zwi

ą

zku. Pragn

ą

ł zawsze domowego

ogniska. Trudno

ż

y

ć

samemu, chocia

ż

on nie był odpowiedzialny. Jest

domatorem, miał ró

ż

ne trudno

ś

ci; ale odk

ą

d zobaczył bratanic

ę

Hermanna,

przekonał si

ę

,

ż

e samotne

ż

ycie stało si

ę

dla niego niemo

ż

liwe.

- Powtarzam... niemo

ż

liwe - powiedział bez nacisku, tylko z bardzo

nieznaczn

ą

pauz

ą

mi

ę

dzy tymi wyrazami; jego słowa zapadły we mnie z sił

ą

jakiej

ś

nowej my

ś

li.

- Nic jej jeszcze nie mówiłem - zauwa

ż

ył spokojnie Hermann. Falk

odpowiedział:

- To dobrze. Naturalnie. Tak wypada. - Zupełna szczero

ść

jest

konieczna, zwłaszcza gdy człowiek si

ę

ż

eni. Hermann zdawał si

ę

słucha

ć

uwa

ż

nie, ale schwycił pierwsz

ą

lepsz

ą

sposobno

ść

, aby poprosi

ć

nas do

kabiny.

- Ale, ale, panie kapitanie - powiedział do Falka niewinnie, kiedy

ś

my

wchodzili - koszt drewna wyniesie nie mniej ni

ż

czterdzie

ś

ci siedem dolarów i

pi

ęć

dziesi

ą

t centów.

Falk, zdejmuj

ą

c czapk

ę

, zatrzymał si

ę

w drzwiach.

- Innym razem - powiedział, a Hermann tr

ą

cił mnie gniewnie łokciem,

nie wiem, dlaczego. Dziewczyna siedziała sama w kajucie, w pewnej

odległo

ś

ci od stołu, i szyła. Falk stan

ą

ł u wej

ś

cia jak wryty. Bez słowa, bez

gestu, bez najl

ż

ejszego pochylenia ko

ś

cistej głowy, jedynie sił

ą

niemej

wyrazisto

ś

ci swych oczu, zdawał si

ę

kła

ść

do jej stóp swoj

ą

herkulesow

ą

posta

ć

.

R

ę

ce dziewczyny opadły z wolna na kolana; podniósłszy jasne oczy,

ogarn

ę

ła go od stóp do głów łagodnym, promiennym spojrzeniem niby leniw

ą

,

blad

ą

pieszczot

ą

. Usiadł, bardzo rozgor

ą

czkowany; dziewczyna szyła dalej ze

spuszczon

ą

głow

ą

; jej szyja była bardzo biała w

ś

wietle lampy. Falk ukrył

twarz w dłoniach i wzdrygn

ą

ł si

ę

z lekka. Zsun

ą

ł r

ę

ce po policzkach a

ż

do

background image

brody, a jego odsłoni

ę

te oczy zadziwiały mnie nat

ęż

onym i bł

ę

dnym wyrazem;

wygl

ą

dał, jakby wła

ś

nie połkn

ą

ł porz

ą

dny łyk alkoholu. Wyraz ten min

ą

ł z

chwil

ą

, gdy Falk zacz

ą

ł mówi

ć

, zobowi

ą

zuj

ą

c nas do dyskrecji. Wła

ś

ciwie to

wszystko mu było jedno, tylko nie lubił, aby go brano na j

ę

zyki. A ja

przypatrywałem si

ę

włosom dziewczyny, tym cudnym, wspaniałym,

królewskim włosom, splecionym ciasno w jeden zdumiewaj

ą

cy, dziewcz

ę

cy

warkocz.

Gdy odwracała kształtn

ą

głow

ę

, poruszał si

ę

sztywno na jej plecach

tam i z powrotem. Cienki perkalowy r

ę

kaw przylegał niby skóra do

nieskazitelnej kr

ą

gło

ś

ci ramienia, a suknia obci

ą

gaj

ą

ca piersi zdawała si

ę

pulsowa

ć

jak

ż

ywa tkanka od bij

ą

cej z ciała

ż

ywotnej siły. Jak

ż

e pi

ę

kna była

jej cera i mi

ę

kki zarys policzka, i drobna, zaokr

ą

glona koncha ró

ż

owego ucha!

Poci

ą

gała igł

ę

, podnosz

ą

c mały palec; wydało mi si

ę

to trwonieniem sił,

ż

e ta dziewczyna szyje - wiecznie szyje - podnosz

ą

c r

ę

k

ę

tym pracowitym,

dokładnym ruchem, powtarzaj

ą

cym si

ę

wiecznie na wszystkich oceanach,

pod ka

ż

dym niebem w niezliczonych portach. I nagle usłyszałem głos Falka

o

ś

wiadczaj

ą

cego,

ż

e nie mógłby po

ś

lubi

ć

kobiety, która by nie wiedziała o

pewnym fakcie z jego

ż

ycia, fakcie, który si

ę

wydarzył przed dziesi

ę

ciu laty.

Był to wypadek. Nieszcz

ęś

liwy wypadek, który wywrze pewien wpływ na ich

ż

ycie domowe, ale gdy zostanie raz wyjawiony, b

ę

dzie mo

ż

na ju

ż

nigdy o nim

nie wspomina

ć

, a

ż

do ko

ń

ca wspólnego

ż

ycia.

- Chciałbym,

ż

eby moja

ż

ona mnie rozumiała - powiedział Falk. - Ten

wypadek mnie unieszcz

ęś

liwił.

I jak

ż

eby mógł to przemilcze

ć

, mówił dalej, mo

ż

e przez długie lata

współ

ż

ycia? Jakie

ż

by to było współ

ż

ycie? Przemy

ś

lał to wszystko

gruntownie.

Ż

ona musi o tym wiedzie

ć

. Wi

ę

c dlaczego nie od razu? Liczy na

dobro

ć

Hermanna, na to,

ż

e Hermann przedstawi t

ę

spraw

ę

w

najkorzystniejszym

ś

wietle. A twarz Hermanna, z pocz

ą

tku zaciekawiona,

nabrała kwa

ś

nego wyrazu. Rzucił mi ukradkiem pytaj

ą

ce spojrzenie.

Potrz

ą

sn

ą

łem głow

ą

na znak,

ż

e nic nie rozumiem. Niektórzy my

ś

l

ą

, mówił

Falk,

ż

e takie przej

ś

cie zmienia człowieka na reszt

ę

ż

ycia.

On tego nie uwa

ż

a. To było ci

ęż

kie, okropne, niepodobna o tym

zapomnie

ć

, ale Falk nie s

ą

dzi,

ż

eby był gorszym człowiekiem ni

ż

przedtem.

Tylko zdaje mu si

ę

,

ż

e mówi teraz cz

ę

sto przez sen... Zacz

ą

łem wreszcie

background image

my

ś

le

ć

,

ż

e zabił kogo

ś

wypadkiem; mo

ż

e przyjaciela - mo

ż

e własnego ojca; a

Falk ci

ą

gn

ą

ł dalej, i

ż

wiemy prawdopodobnie,

ż

e nigdy nie jada mi

ę

sa. Mówił

wci

ąż

po angielsku, oczywi

ś

cie ze wzgl

ę

du na mnie.

Pochylił si

ę

ci

ęż

ko naprzód.

Dziewczyna nawlekała igł

ę

, podniósłszy r

ę

ce do bladych oczu. Spojrzał

na ni

ą

; jego pot

ęż

ny tors rzucił cie

ń

na stół, zbli

ż

aj

ą

c ku nam szerokie barki,

gruby kark i t

ę

nieodpowiedni

ą

do jego postaci twarz pustelnika spalonego na

puszczy, zapadł

ą

i chud

ą

, jakby od nadmiernego czuwania i postów,

imponuj

ą

ca broda spływała mu na piersi i gin

ę

ła mi

ę

dzy dwojgiem brunatnych

r

ą

k

ś

ciskaj

ą

cych kraw

ę

d

ź

stołu, a uporczywe spojrzenie, pociemniałe od

rozszerzonych

ź

renic, było przykuwaj

ą

ce.

- Wyobra

ź

cie sobie pa

ń

stwo - powiedział zwykłym głosem -

ż

e jadłem

ludzkie mi

ę

so.

Zdołałem tylko wykrzykn

ąć

z cicha: „Aha!”, bo wszystko mi si

ę

wyja

ś

niło. Ale Hermann, ogłuszony zbyt silnym wstrz

ą

sem, mrukn

ą

ł:

- Himmel! Dlaczego?

- To było dla mnie straszne nieszcz

ęś

cie - powiedział Falk miarowo,

półgłosem. Dziewczyna, nie

ś

wiadoma naszej rozmowy, szyła dalej. Pani

Herrmann nie było, siedziała w innej kajucie przy Lenie, która miała gor

ą

czk

ę

,

ale Hermann podniósł gwałtownie obie r

ę

ce. Haftowana czapeczka spadła

mu z głowy; w mgnieniu oka potargał sobie włosy w najdziwaczniejszy

sposób. Usiłował co

ś

powiedzie

ć

; zdawało si

ę

,

ż

e z ka

ż

d

ą

chwil

ą

oczy wyła

żą

mu bardziej z orbit; głowa wygl

ą

dała jak wieche

ć

. Zabrakło mu tchu, zacz

ą

ł

chwyta

ć

ustami powietrze, przełkn

ą

ł

ś

lin

ę

i zdołał wykrzykn

ąć

tylko jedno

słowo:

- Zwierz

ę

!

Od tego momentu a

ż

do chwili, kiedy Falk wyszedł z kajuty,

dziewczyna nie odrywała od niego wzroku, zło

ż

ywszy r

ę

ce na kolanach na

swojej robocie. Oczy za

ś

lepionego miło

ś

ci

ą

Falka miotały si

ę

po kabinie,

staraj

ą

c si

ę

tylko omin

ąć

widok szalej

ą

cego Hermanna. Zachowanie kapitana

„Diany” było

ś

mieszne, a stawało si

ę

prawie straszne wskutek milczenia

wszystkich obecnych. Było godne pogardy, a zdawało si

ę

przera

ż

aj

ą

ce

wskutek nieprzepartego wstr

ę

tu Hermanna do owego okropnego zwierzenia,

które go nagle spotkało, przynosz

ą

c wiadomo

ść

o fakcie tego rodzaju.

background image

Chodził wielkimi krokami po kajucie i dyszał ci

ęż

ko. Jak

ż

e Falk

ś

miał przyj

ść

do niego z czym

ś

podobnym? Czy wyobra

ż

a sobie,

ż

e godzien jest

przebywa

ć

w tej samej kajucie, gdzie mieszkaj

ą

jego, Hermanna,

ż

ona i

dzieci? Powiedzie

ć

bratanicy! Falk spodziewa si

ę

,

ż

e on, Hermann, powie to

swojej bratanicy! Córce własnego brata!

To bezwstydne! Czy słyszałem kiedy o podobnej bezczelno

ś

ci, zwrócił

si

ę

do mnie.

- Ten człowiek powinien był zej

ść

ludziom z oczu, zamiast...

- Przecie

ż

to jest dla mnie wielkie nieszcz

ęś

cie! Przecie

ż

to jest dla

mnie wielkie nieszcz

ęś

cie! - wykrzykiwał Falk od czasu do czasu.

Ale Hermann biegał wci

ąż

, obijaj

ą

c si

ę

cz

ę

sto o rogi stołu. W ko

ń

cu

zgubił pantofel; skrzy

ż

owawszy ramiona na piersiach, podszedł z jedn

ą

nog

ą

w po

ń

czosze bardzo blisko do Falka i zapytał, czy sobie wyobra

ż

a,

ż

e jest

gdziekolwiek na ziemi kobieta do

ść

na to opuszczona, aby wi

ą

za

ć

si

ę

z

podobnym potworem. Mo

ż

e tak? Mo

ż

e tak? Mo

ż

e tak? Starałem si

ę

go

powstrzyma

ć

. Wyrwał mi si

ę

z r

ą

k; znalazł swój pantofel i usiłuj

ą

c go wło

ż

y

ć

,

piorunował dalej, stoj

ą

c na jednej nodze -a Falk siedział z twarz

ą

nieporuszon

ą

i odwróconymi oczami, trzymaj

ą

c sw

ą

pot

ęż

n

ą

brod

ę

w

obszernej dłoni.

- Wi

ę

c powinienem był umrze

ć

? - powiedział w zadumie. Poło

ż

yłem

mu r

ę

k

ę

na ramieniu.

- Odejd

ź

pan - szepn

ą

łem rozkazuj

ą

co, bez

ż

adnej wyra

ź

nej

przyczyny, prócz tej,

ż

e chciałem poło

ż

y

ć

koniec wstr

ę

tnym wrzaskom

Hermanna. - Odejd

ź

pan.

Patrzył przez chwil

ę

badawczo na Hermanna, nim ruszył si

ę

z miejsca.

Wyszedłem za nim z kajuty,

ż

eby go odprowadzi

ć

. Ale zatrzymał si

ę

na rufie.

- To jest moje nieszcz

ęś

cie - powiedział spokojnym głosem.

- Post

ą

pił pan idiotycznie, wyje

ż

d

ż

aj

ą

c z tym w podobny sposób.

Przecie

ż

co dzie

ń

si

ę

takich zwierze

ń

nie słyszy.

- O co temu człowiekowi chodzi? - rozwa

ż

ś

ciszonym basem. - Kto

ś

musiał umrze

ć

, ale dlaczego ja?

Stał przez chwil

ę

nieruchomo w ciemno

ś

ciach, milcz

ą

cy, prawie

niewidzialny. Nagle przycisn

ą

ł mi łokcie do boków. Czułem si

ę

zupełnie

bezsilny w jego u

ś

cisku. Drgaj

ą

cy głos szeptał mi do ucha.

background image

- To gorsze od głodu. Kapitanie, czy pan wie, co to znaczy? A ja

wówczas mogłem zabi

ć

albo zosta

ć

zabitym. Szkoda,

ż

e ten łom nie

zmia

ż

d

ż

ył mi czaszki przed dziesi

ę

ciu laty. A teraz musz

ę

ż

y

ć

. Bez niej. Czy

pan to rozumie? Mo

ż

e przez wiele lat. Ale jak? Co mam pocz

ąć

? Gdybym był

sobie pozwolił spojrze

ć

na ni

ą

raz jeden, byłbym j

ą

porwał w oczach tego

człowieka - o tak.

Poczułem,

ż

e mnie uniósł z pokładu, potem pu

ś

cił nagle; zatoczyłem

si

ę

w tył, oszołomiony i obolały. Có

ż

to za człowiek! Zapanowała cisza; Falk

odszedł. Posłyszałem głos Hermanna, rozprawiaj

ą

cego w kajucie, i wszedłem

do

ś

rodka.

Z pocz

ą

tku nie mogłem zrozumie

ć

ani jednego słowa, ale zobaczyłem,

ż

e pani Hermann - która usłyszała hałas i weszła do kajuty ze zdziwieniem i

łagodnym niezadowoleniem maluj

ą

cym si

ę

wyra

ź

nie na twarzy - ujawnia teraz

ę

bokie, bezradne wzburzenie. M

ąż

przywitał j

ą

potokiem gardłowych słów;

oparła si

ę

natychmiast r

ę

k

ą

o

ś

ciank

ę

grodziow

ą

,

ż

eby nie upa

ść

, drug

ą

za

ś

chwyciła si

ę

za lu

ź

n

ą

sukni

ę

na piersi. Hermann przemawiał do obu kobiet z

niezwykł

ą

gwałtowno

ś

ci

ą

; kawał koszuli zwieszał mu si

ę

zza pasa; tupał,

zwracaj

ą

c si

ę

od jednej do drugiej; czasem wyrzucał w gór

ę

ramiona, wprost

nad potargan

ą

głow

ą

, i trzymał je w tej pozycji, wygłaszaj

ą

c ust

ę

p swego

oskar

ż

enia; to znów krzy

ż

ował gwałtownie r

ę

ce na piersiach albo te

ż

syczał z

gniewu, garbi

ą

c si

ę

i wysuwaj

ą

c głow

ę

naprzód. Dziewczyna płakała.

Nie zmieniła pozy. Z jej spokojnych oczu, które utkwiła bacznie we

drzwiach, odprowadziwszy wychodz

ą

cego Falka, płyn

ę

ły szybkie, g

ę

ste łzy na

jej r

ę

ce, na robot

ę

le

żą

c

ą

na kolanach, ciepłe i łagodne jak deszcz wiosenny.

Płakała, nie krzywi

ą

c si

ę

wcale, bezgło

ś

nie - bardzo wzruszaj

ą

ca, bardzo

spokojna, z lito

ś

ci

ą

raczej ni

ż

bólem na twarzy, jak si

ę

płacze ze współczucia,

nie ze zmartwienia, a przed ni

ą

Hermann perorował. Pochwyciłem kilka razy

słowo Mensch, człowiek, a tak

ż

e fressen, który to wyraz wyszukałem potem w

słowniku. To znaczy „

ż

re

ć

”. Hermann zdawał si

ę

prosi

ć

dziewczyn

ę

o jak

ąś

odpowied

ź

; chwiał si

ę

na nogach. Siedziała, milcz

ą

c, bez ruchu, wreszcie

jego wzburzenie i j

ą

ogarn

ę

ło; zło

ż

yła dłonie, jej wydatne wargi rozchyliły si

ę

,

ale

ż

aden d

ź

wi

ę

k z nich nie wyszedł. Hermann zacz

ą

ł jej piskliwie wymy

ś

la

ć

,

jego ramiona chodziły jak skrzydła wiatraka; nagle pogroził jej grub

ą

pi

ęś

ci

ą

.

Wy buchn

ę

ła gło

ś

nym łkaniem. Hermann jak gdyby osłupiał.

background image

Pani Hermann podbiegła ku nim, paplaj

ą

c pr

ę

dko. Obie kobiety rzuciły

si

ę

sobie na szyj

ę

; starsza obj

ę

ła wpół dziewczyn

ę

, aby j

ą

wyprowadzi

ć

z

kajuty. Z oczu pani Hermann łzy ciekły po prostu strumieniem, zalewaj

ą

c cał

ą

twarz. Odwróciła ku mnie głow

ę

i potrz

ą

sn

ę

ła ni

ą

przecz

ą

co, do dzi

ś

dnia nie

wiem, dlaczego. Głowa dziewczyny opadła ci

ęż

ko na rami

ę

pani Hermami.

Znikły razem w drzwiach.

Hermann usiadł i wpatrzył si

ę

w podłog

ę

.

- Nie wiemy, w

ś

ród jakich okoliczno

ś

ci to si

ę

stało - o

ś

mieliłem si

ę

przerwa

ć

milczenie.

Odparł mi cierpko,

ż

e wcale ich nie chce zna

ć

. Według jego

zapatrywa

ń

ż

adne okoliczno

ś

ci nie mog

ą

usprawiedliwi

ć

zbrodni... i to takiej

zbrodni. To s

ą

ogólnie ustalone poj

ę

cia. Obowi

ą

zkiem ludzkiej istoty jest

umrze

ć

z głodu. I dlatego Falk jest besti

ą

, zwierz

ę

ciem; nikczemnym, lichym,

podłym, godnym pogardy, bezwstydnym i podst

ę

pnym. Oszukiwał go ju

ż

od

zeszłego roku. Jednak on, Hermann, skłonny jest my

ś

le

ć

,

ż

e Falk musiał

dosta

ć

nagle bzika, bo

ż

aden człowiek przy zdrowych zmysłach nie

przyznałby si

ę

bez potrzeby, bez

ż

adnej zrozumiałej przyczyny, bez

najmniejszego wzgl

ę

du na godno

ść

i spokój ducha innych; nie przyznałby si

ę

do tego,

ż

e po

ż

erał ludzkie mi

ę

so. - I po co było to mówi

ć

? - krzykn

ą

ł. - Kto go

si

ę

o to pytał? - To jest dowód brutalno

ś

ci Falka, który w gruncie rzeczy

post

ą

pił egoistycznie, sprawiaj

ą

c jemu (Hermannowi) wiele zmartwienia.

Hermann byłby wolał nie wiedzie

ć

,

ż

e takie nieczyste stworzenie pie

ś

ciło

cz

ę

sto jego dzieci. Dalej wyraził nadziej

ę

,

ż

e nic o tym wszystkim nie powiem

na l

ą

dzie. Nie byłoby mu przyjemnie, gdyby si

ę

rozeszło,

ż

e pozostawał w

za

ż

yłych stosunkach ze zjadaczem ludzkiego mi

ę

sa, zwykłym ludo

ż

erc

ą

. Co

si

ę

tyczy sceny, któr

ą

zrobił Pałkowi (a któr

ą

uwa

ż

ałem za zupełnie

niepotrzebn

ą

), ani my

ś

lał zadawa

ć

sobie gwałt i pow

ś

ci

ą

ga

ć

si

ę

dla

człowieka, który bierze si

ę

do asystowania i zawracania głowy dziewcz

ę

tom,

wiedz

ą

c doskonale,

ż

e

ż

adna przyzwoita, gospodarna dziewczyna nie

mogłaby nawet pomy

ś

le

ć

o wyj

ś

ciu za niego. Przynajmniej on (Hermann) nie

mógłby tego zrozumie

ć

. - Lena, co

ś

takiego!... Nie, to niemo

ż

liwe. Co za my

ś

li

przychodziłyby im do głowy za ka

ż

dym razem, gdyby siadali do stołu!

Ohydne! Ohydne!

- Pan jest przeczulony - powiedziałem. Wygl

ą

dało na to,

ż

e Hermann

background image

uwa

ż

a przeczulenie za wysoce odpowiednie, je

ś

li ten wyraz ma oznacza

ć

wstr

ę

t do zachowania si

ę

Falka.

Przewróciwszy sentymentalnie oczami, zwrócił mi uwag

ę

na straszliwy

los ofiar, ofiar tego Falka. Powiedziałem,

ż

e nic o nich nie wiem. Wydał si

ę

tym zaskoczony. Przecie

ż

, nie wiedz

ą

c, mo

ż

na sobie co

ś

wyobrazi

ć

. Na

przykład on, Hermann, z przyjemno

ś

ci

ą

pom

ś

ciłby te ofiary. A je

ż

eli,

odrzekłem mu,

ż

adnych ofiar nie było? Ci ludzie mogli umrze

ć

ś

mierci

ą

niejako naturaln

ą

, z głodu. Wstrz

ą

sn

ą

ł si

ę

. Ale zosta

ć

zjedzonym... po

ś

mierci! Zosta

ć

po

ż

artym!

Znowu si

ę

wzdrygn

ą

ł gwałtownie i nagle zapytał:

- Czy pan my

ś

li,

ż

e to prawda?

Oburzenie Hermanna w poł

ą

czeniu z jego wygl

ą

dem mogło poda

ć

w

w

ą

tpliwo

ść

fakt najbardziej oczywisty. Spojrzawszy na niego, zacz

ą

łem w

ą

tpi

ć

o tej całej historii; ale wspomnienie słów Falka, jego spojrze

ń

, gestów,

nadawało temu wszystkiemu nie tylko cech

ę

czego

ś

rzeczywistego, lecz

bezwzgl

ę

dn

ą

prawd

ę

nieokiełznanej nami

ę

tno

ś

ci.

- Prawda o tyle, o ile pan w to mo

ż

e uwierzy

ć

; i wygl

ą

da wła

ś

nie tak,

jak si

ę

panu spodoba na ni

ą

zapatrywa

ć

. Co do mnie, kiedy pana słysz

ę

wykrzykuj

ą

cego o tym wszystkim, nie wierz

ę

wcale, aby to była prawda.

Zostawiłem go zamy

ś

lonego. Marynarze w moim gigu, tkwi

ą

cym u

trapu „Diany”, powiedzieli mi,

ż

e kapitan holownika odpłyn

ą

ł swoj

ą

łodzi

ą

ju

ż

chwil

ę

przedtem.

Pozwoliłem moim chłopcom wiosłowa

ć

do

ść

wolno. Z powodu obfitej

rosy jasny migot gwiazd zdawał si

ę

spływa

ć

zimnem i wilgoci

ą

. Czułem gdzie

ś

w gł

ę

bi duszy czaj

ą

c

ą

si

ę

straszn

ą

zgroz

ę

, pomieszan

ą

z wyra

ź

nymi,

groteskowymi obrazami. Winna była temu gastronomiczna pogaw

ę

dka

Schomberga i miałem poniek

ą

d nadziej

ę

,

ż

e nigdy ju

ż

Falka nie zobacz

ę

.

Lecz marynarz z wachty kotwicznej na moim statku powiedział mi od razu,

ż

e

jest kapitan holownika. Odesłał swoj

ą

łód

ź

i czeka na mnie w saloniku.

Le

ż

ał wyci

ą

gni

ę

ty na kanapce w tyle kabiny, z głow

ą

zagrzeban

ą

w

poduszkach. Spodziewałem si

ę

,

ż

e twarz jego b

ę

dzie zmieniona,

wykrzywiona rozpacz

ą

. Nic podobnego; była taka sama, jak

ą

dwadzie

ś

cia

razy widziałem, spokojna i patrz

ą

ca szeroko rozwartymi oczyma z mostka na

holowniku. Wida

ć

zastygła w bezruchu, zgłodniała, opanowana przez jeden

background image

jedyny instynkt, tak jak cała istota tego człowieka.

Pragn

ą

ł

ż

y

ć

. Zawsze pragn

ą

ł

ż

y

ć

. My wszyscy tak

ż

e pragniemy

ż

y

ć

,

tylko

ż

e w nas ten instynkt jest narz

ę

dziem ogólniejszej idei, a w nim istniał

sam jeden. W takiej prostocie psychiki kryje si

ę

olbrzymia siła, podobnie

wzruszaj

ą

ca jak naiwne, nieopanowane pragnienie dziecka. Falk pragn

ą

ł tej

dziewczyny, i co najwy

ż

ej mo

ż

na o nim powiedzie

ć

,

ż

e pragn

ą

ł wył

ą

cznie jej

jednej. Zdaje mi si

ę

,

ż

e dojrzałem wówczas niejasny zacz

ą

tek, nasienie

kiełkuj

ą

ce w glebie nie

ś

wiadomej potrzeby, pierwszy p

ę

d tego drzewa

wydaj

ą

cego obecnie dla dojrzałej ludzko

ś

ci kwiaty i owoce, niesko

ń

czon

ą

gam

ę

odcieni i smaków naszej wybrednej miło

ś

ci.

Falk był dzieckiem. Był równie

ż

szczery jak dziecko. Łakn

ą

ł tej

dziewczyny, łakn

ą

ł jej strasznie, tak jak wówczas na statku łakn

ą

ł strasznie

po

ż

ywienia.

Nie gorszcie si

ę

, je

ś

li o

ś

wiadcz

ę

,

ż

e w moim poj

ę

ciu była to taka sama

potrzeba, takie samo cierpienie, taka sama tortura. W Falku dane mi było

ogl

ą

da

ć

podstaw

ę

wszystkich wzrusze

ń

; t

ę

zasadnicz

ą

rado

ść

wypływaj

ą

c

ą

z

tego,

ż

e si

ę

istnieje, i ten zasadniczy smutek, tkwi

ą

cy u korzenia

nieprzeliczonych meczami. Wida

ć

to było wyra

ź

nie ze sposobu, w jaki Falk

mówił. Nie cierpiał tak jeszcze nigdy. To go

ż

arło, to go piekło jak ogniem; w

tym miejscu, o, w taki sposób! i przyło

ż

ywszy r

ę

ce poni

ż

ej mostka

piersiowego, pokr

ę

cił nimi gwałtownie. A zapewniam was,

ż

e gdy patrzyłem

na to własnymi oczyma, nie wygl

ą

dało to bynajmniej

ś

miesznie. Wkrótce

potem miał mi powiedzie

ć

(wspominaj

ą

c pocz

ą

tek owej nieszcz

ęś

liwej

podró

ż

y, kiedy trzeba było wyrzuci

ć

pewn

ą

ilo

ść

zepsutego mi

ę

sa),

ż

e

przyszedł czas, kiedy go serce bolało (u

ż

ył wła

ś

nie tego wyra

ż

enia) i kiedy

gotów był sobie włosy z głowy wyrywa

ć

na my

ś

l o zgniłej wołowinie

wyrzuconej za burt

ę

. Wysłuchałem tego wszystkiego; patrzyłem, jak wił si

ę

w

torturach, i słyszałem głos prawdziwego bólu. Byłem przez cały ten czas

cierpliwym

ś

wiadkiem, bo kiedy wszedłem do saloniku, wezwał mnie na

pomoc - i zdaje si

ę

,

ż

e mu j

ą

dyplomatycznie przyrzekłem.

Jego rozpacz robiła przejmuj

ą

ce, niesamowite wra

ż

enie w tej małej

kajucie, niby miotanie si

ę

wielkiego wieloryba zap

ę

dzonego do płytkiej

zatoczki. Zrywał si

ę

, rzucał w dół na o

ś

lep, usiłował drze

ć

z

ę

bami poduszk

ę

;

to znów przyciskał j

ą

gwałtownie do twarzy i osuwał si

ę

na kanap

ę

. Zdawało

background image

si

ę

,

ż

e cały okr

ę

t odczuwa wstrz

ą

sy jego rozpaczy, a ja obserwowałem ze

zdumieniem wyniosłe czoło, szlachetne dotkni

ę

cie czasu na odsłoni

ę

tych

skroniach, niezmienny, zgłodniały wyraz twarzy, tak dziwnie ascetycznej i tak

niezdolnej do wyra

ż

ania wzrusze

ń

.

Co on ma pocz

ąć

?

Ż

ył jej blisko

ś

ci

ą

.

Siadywał - wieczorami - czy wiem? - całe swoje

ż

ycie! Szyła. Głow

ę

miała schylon

ą

, o tak. Jej głowa... o, w taki sposób, i jej ramiona. Ach! Czy

widziałem? O, w taki sposób.

Opadł na krzesło, zgi

ą

ł pot

ęż

n

ą

szyj

ę

o czerwonym karku i kłuł r

ę

kami

powietrze,

ś

mieszny, wznio

ś

le niedorzeczny i zrozumiały.

A teraz miałby j

ą

utraci

ć

? Nie! To ponad jego siły. I jeszcze kiedy

pomy

ś

li,

ż

e... Có

ż

on takiego zrobił? Jak ja mu radz

ę

post

ą

pi

ć

? Wzi

ąć

j

ą

sił

ą

?

Nie? Nie wolno? A któ

ż

by mu mógł zabroni

ć

? Zobaczyłem pierwszy raz,

ż

e

jeden z jego rysów si

ę

poruszył: drapie

ż

ny skurcz wargi odsłonił z

ę

by...

„Chyba nie Hermann”. Pogr

ąż

ył si

ę

w zamy

ś

leniu tak gł

ę

bokim, jakby stracił

kontakt ze

ś

wiatem.

Zaznaczam,

ż

e my

ś

l o samobójstwie najwidoczniej nawet nie postała

mu w głowie. Przyszło mi na my

ś

l zapyta

ć

:

- Gdzie si

ę

rozbił ten wasz okr

ę

t? Drgn

ą

ł i powiedział z roztargnieniem:

- Daleko na południu.

- Tu pan nie jest na dalekim południu - powiedziałem. -Gwałt panu nic

nie pomo

ż

e.

Odebraliby j

ą

panu natychmiast. A jak si

ę

ten okr

ę

t nazywał?

- „Borgmester Dahl” - odrzekł. - Ale to nie było rozbicie. Zdawał si

ę

budzi

ć

z transu; budził si

ę

uspokojony.

- Wi

ę

c nie rozbicie? A có

ż

to było?

- Uszkodzenie

ś

ruby - odrzekł, z ka

ż

d

ą

chwil

ą

przychodz

ą

c bardziej do

siebie. St

ą

d si

ę

dopiero dowiedziałem,

ż

e to si

ę

działo na parowcu.

Przypuszczałem do owej chwili,

ż

e marli głodem w łodziach czy te

ż

na tratwie,

a mo

ż

e i na jakiej jałowej skale.

- Wi

ę

c nie zaton

ą

ł? - spytałem ze zdziwieniem. Skin

ą

ł potakuj

ą

co

głow

ą

.

- Widzieli

ś

my ju

ż

południowe lodowe pola - o

ś

wiadczył sennie.

- I pan jeden z tego wyszedł? Falk usiadł.

background image

- Tak. To było dla mnie straszne nieszcz

ęś

cie. Wszystko poszło

ź

le.

Wszyscy ludzie przepadli. A ja wy

ż

yłem.

Maj

ą

c w pami

ę

ci to, co czytałem o podobnych wypadkach, z trudem

zdałem sobie spraw

ę

z wła

ś

ciwego znaczenia jego odpowiedzi. Powinienem

był zrozumie

ć

od razu, ale nie zrozumiałem; tak trudno jest naszym umysłom

- pami

ę

taj

ą

cym tak wiele, tak bardzo wykształconym, wiedz

ą

cym o tylu

rzeczach - nawi

ą

za

ć

kontakt z

ż

yw

ą

rzeczywisto

ś

ci

ą

, o któr

ą

si

ę

ocieramy.

Maj

ą

c głow

ę

pełn

ą

narzuconych z góry wyobra

ż

e

ń

, jak nale

ż

y post

ę

powa

ć

w

sprawie „Ludo

ż

erstwa w

ś

ród rozbitków na morzu”, zapytałem:

- Wi

ę

c pan miał takie szcz

ęś

cie przy ci

ą

gnieniu losów?

- Losów? - powiedział. - Jakich losów? Pan my

ś

li,

ż

e byłbym pozwolił,

aby puszczono moje

ż

ycie na losowanie?

Zrozumiałem,

ż

e oparłby si

ę

temu bezwzgl

ę

dnie, cho

ć

by kosztem

cudzego

ż

ycia.

- To było wielkie nieszcz

ęś

cie. Straszne. Okropne - powiedział. - Wielu

ludzi straciło zmysły, ale najlepsi przetrwali.

- Najtwardsi, chciał pan powiedzie

ć

rzekłem. Zamy

ś

lił si

ę

nad tym

słowem. Mo

ż

e go nie znał, chocia

ż

mówił tak dobrze po angielsku.

- Tak - potwierdził wreszcie. - Najlepsi. Przy ko

ń

cu ka

ż

dy polegał na

sobie, a okr

ę

t był dost

ę

pny dla wszystkich.

I tak od pytania do pytania wydobyłem z niego cał

ą

histori

ę

. Zdaje mi

si

ę

,

ż

e tylko w ten sposób mogłem mu pomóc tej nocy. Na pozór przynajmniej

przyszedł zupełnie do siebie; pierwsz

ą

tego oznak

ą

był powrót dziwacznego

gestu, polegaj

ą

cego na przeci

ą

ganiu r

ę

kami po twarzy; ów gest nabrał teraz

dla mnie znaczenia w poł

ą

czeniu z lekkim wstrz

ą

sem całego ciała i

nami

ę

tnym niepokojem tych r

ą

k, odsłaniaj

ą

cych głodn

ą

, nieporuszon

ą

twarz i

rozszerzone

ź

renice spragnionych, niemych, przykuwaj

ą

cych oczu.

Działo si

ę

to na

ż

elaznym parowcu bardzo solidnego pochodzenia.

Zbudował go burmistrz miasta, gdzie si

ę

Falk urodził. Był to pierwszy

wypadek,

ż

e spuszczono tam parowiec na morze. Ochrzciła go córka

burmistrza. Wie

ś

niacy okoliczni przebyli w wózkach całe mile, aby go

obejrze

ć

. Falk opowiedział mi to wszystko. Przyj

ę

to go w charakterze, jak si

ę

u nas mówi, pierwszego oficera. Zdaje si

ę

, i

ż

uwa

ż

ał to za wyró

ż

nienie; a

trzeba doda

ć

,

ż

e w swojej rodzinnej okolicy ten miło

ś

nik

ż

ycia był dobrze

background image

skoligacony.

Burmistrz miał post

ę

powe poj

ę

cia o zawodzie armatora. W owych

czasach nie ka

ż

dy posiadał do

ść

wiadomo

ś

ci, aby wysła

ć

parowiec z

ładunkiem na Ocean Spokojny. Naładowano statek balami smołowej sosny i

popłyn

ą

ł na poszukiwanie szcz

ęś

cia. Zdaje si

ę

,

ż

e Wellington był pierwszym

portem, do którego mieli zawin

ąć

. Zreszt

ą

, to nie ma znaczenia, poniewa

ż

na

czterdziestym czwartym stopniu szeroko

ś

ci południowej, gdzie

ś

wpół drogi

mi

ę

dzy Przyl

ą

dkiem Dobrej Nadziei i Now

ą

, Zelandi

ą

, p

ę

kł wał

ś

rubowy i

ś

ruba odpadła.

Płyn

ę

li wówczas w silnym sztormie od rufy pod wszystkimi

ż

aglami,

ż

eby pomóc maszynom. Ale sama siła p

ę

dna

ż

agli nie wystarczała do

utrzymania sterownej szybko

ś

ci. Kiedy

ś

ruba si

ę

urwała, statek wykr

ę

cił nagle

burt

ą

do wiatru i fali, a maszty zmiotło z pokładu.

Utrata masztów miała t

ę

ą

stron

ę

,

ż

e nie było na czym wywiesi

ć

sygnałów flagowych, aby da

ć

si

ę

widzie

ć

na odległo

ść

. W ci

ą

gu paru

pierwszych dni kilka okr

ę

tów nie dostrzegło „Borgmestra Dahla”, a sztorm

znosił statek z ucz

ę

szczanego szlaku. Od pierwszej chwili podró

ż

nie

zapowiadała si

ę

ani bardzo pomy

ś

lnie, ani bardzo harmonijnie. Kłótnie

wybuchały na pokładzie. Kapitan, człowiek zdolny, był melancholikiem i nie

miał wielkiej władzy nad załog

ą

. Okr

ę

t został obficie zaopatrzony w

ż

ywno

ść

,

ale tak si

ę

jako

ś

stało,

ż

e kilka beczek mi

ę

sa zepsuło si

ę

i wkrótce po

opuszczeniu kraju trzeba je było wyrzuci

ć

za burt

ę

ze wzgl

ę

dów zdrowotnych.

Załoga „Borgmestra Dahla” my

ś

lała potem o tej zgniłej padlinie ze łzami

ż

alu,

po

żą

dania i rozpaczy.

Statek dryfował na południe. Z pocz

ą

tku zachowywano pozory pewnej

organizacji, ale wkrótce wi

ę

zy karno

ś

ci si

ę

rozlu

ź

niły. Wszystkich ogarn

ę

ło

ponure lenistwo. Patrzyli na widnokr

ą

g pos

ę

pnymi oczami. Sztormy były

coraz cz

ę

stsze, statek le

ż

ał w dolinie fali; grzywacze przewalały si

ę

wci

ąż

po

pokładzie. Pewnej przera

ż

aj

ą

cej nocy, kiedy si

ę

spodziewano,

ż

e kadłub

wywróci si

ę

lada chwila, olbrzymi grzywacz wdarł si

ę

na pokład, zalał

pomieszczenia z zapasami i zepsuł wi

ę

ksz

ą

cz

ęść

pozostałej

ż

ywno

ś

ci. Zdaje

si

ę

,

ż

e luk nie był dostatecznie zabezpieczony. Ten przykład zaniedbania jest

typowy dla ostatecznego upadku ducha. Falk usiłował natchn

ąć

pewn

ą

energi

ą

kapitana, lecz to mu si

ę

nie udało. Od owej chwili zamkn

ą

ł si

ę

background image

bardziej w sobie, staraj

ą

c si

ę

zawsze robi

ć

wszystko, co mógł w danej

sytuacji. Poło

ż

enie si

ę

pogarszało. Sztorm nast

ę

pował po sztormie, czarne

góry wody waliły si

ę

na „Borgmestra Dahla”. Niektórzy z marynarzy nie

opuszczali wcale koi; wielu z nich opanowała kłótliwo

ść

.

Pierwszy mechanik, człowiek stary, nie chciał z nikim w ogóle mówi

ć

.

Inni zamykali si

ę

w swych kabinach i płakali. W spokojne dni bezwładny

parowiec przewalał si

ę

po ołowianym morzu pod chmurnym niebem lub

ukazywał w sło

ń

cu niechlujstwo morskich włócz

ę

gów, zaschni

ę

t

ą

biał

ą

sól,

rdz

ę

, poharatane miejsca na pokładzie. Potem znów przyszły sztormy.

Zmniejszone racje ledwie utrzymywały załog

ę

przy

ż

yciu. Raz fregata

angielska, p

ę

dz

ą

c w gwałtownym wichrze, starała si

ę

ich ratowa

ć

, odwa

ż

nie

ustawiwszy si

ę

dziobem na wiatr po ich stronie podwietrznej. Fale zamiatały

jej pokład; ludzie w nieprzemakalnych płaszczach, uczepieni want, patrzyli na

nich, a oni dawali im rozpaczliwe znaki znad potrzaskanego nadburcia. Wtem

w

ś

ród straszliwego szkwału oderwał si

ę

na angielskim statku grotmarsel wraz

z rej

ą

; pod masztami bez

ż

agli musiał odpa

ść

od wiatru i znikn

ą

ł.

Kilka fregat obwoływało ju

ż

poprzednio „Borgmestra Dahla”, ale z

pocz

ą

tku załoga nie chciała opuszcza

ć

statku, spodziewaj

ą

c si

ę

pomocy od

jakiego

ś

parowca. Na tej szeroko

ś

ci było wówczas niewiele parowców, a

kiedy ju

ż

postanowili opu

ś

ci

ć

martwy, miotany falami zewłok,

ż

adna fregata

si

ę

nie ukazała. Zdryfowało ich na południe, poza ucz

ę

szczane szlaki.

Nie udało im si

ę

zwróci

ć

uwagi samotnego statku wielorybniczego;

niebawem zr

ą

b podbiegunowego lodowego pola wyrósł z morza i zamkn

ą

ł

południowy horyzont jak mur. Pewnego ranka ogarn

ą

ł ich l

ę

k, gdy spostrzegli,

ż

e płyn

ą

w

ś

ród brył lodu. Ale strach przed zatoni

ę

ciem min

ą

ł jak siły tych

ludzi, jak ich nadzieje; uderzenia kry obijaj

ą

cej si

ę

o burty okr

ę

tu nie mogły ich

zbudzi

ć

z apatii; a tymczasem „Borgmester Danl” wypłyn

ą

ł cało spo

ś

ród kry

na wolne morze. Ledwie t

ę

zmian

ę

zauwa

ż

yli.

Podczas którego

ś

z gwałtownych przechyłów poszedł za burt

ę

komin; z

trzech łodzi dwie znikły, zmyte z pokładu przez sztorm, a nie przymocowane

ż

urawiki kołysały si

ę

tam i sam, miotaj

ą

c przetartymi ko

ń

cami lin, które

chwiały si

ę

w takt kołysania statku. Nikt nic nie robił na okr

ę

cie i Falk

przysłuchiwał si

ę

cz

ę

sto pluskaniu wody w ciemnej maszynowni, gdzie

maszyny, znieruchomiałe na zawsze, niszczały z wolna, zamieniaj

ą

c si

ę

w

background image

rdzaw

ą

mas

ę

, jak uciszone serce niszczeje w martwym ciele. Na samym

pocz

ą

tku, kiedy statek utracił zdolno

ść

poruszania si

ę

, sterownica została

porz

ą

dnie umocowana za pomoc

ą

lin. Ale te z biegiem czasu zbutwiały,

poprzecierały si

ę

, zardzewiały, p

ę

kaj

ą

c jedna po drugiej; uwolniony ster stukał

ci

ęż

ko dniem i noc

ą

, wymierzaj

ą

c t

ę

pe uderzenia, od których cały statek si

ę

wstrz

ą

sał. To było niebezpieczne. Nikogo to nie obchodziło,

ż

aden z

marynarzy palcem nie kiwn

ą

ł. Falk mówił mi,

ż

e nawet jeszcze teraz, kiedy si

ę

budzi w nocy, zdaje mu si

ę

,

ż

e słyszy t

ę

pe, drgaj

ą

ce, głuche ciosy. Wreszcie

zawiasy pu

ś

ciły i ster odleciał.

Ostateczny cios spadł na nich, kiedy wysłali jedyn

ą

pozostał

ą

łód

ź

.

Falkowi udało si

ę

zachowa

ć

j

ą

nietkni

ę

t

ą

i postanowiono,

ż

e kilku ludzi

popłynie ku okr

ę

towemu szlakowi, aby sprowadzi

ć

pomoc. Zaopatrzono łód

ź

we wszystkie zapasy, jakie tylko mo

ż

na było po

ś

wi

ę

ci

ć

dla tych sze

ś

ciu,

którzy mieli odpłyn

ąć

. Czekano pogodnego dnia. Nie przychodził długo.

Wreszcie pewnego ranka spuszczono łód

ź

na morze.

Natychmiast wybuchły zamieszki w zdemoralizowanym tłumie

marynarzy. Pod pozorem odczepienia talii skoczyło do łodzi dwóch ludzi nie

maj

ą

cych tam nic do roboty, a jednocze

ś

nie powstała sprzeczka na pokładzie

w

ś

ród wycie

ń

czonych, słaniaj

ą

cych si

ę

widm, z których si

ę

składała załoga.

Do bariery podszedł kapitan, który ju

ż

od wielu dni nie dawał do siebie

przyst

ę

pu i mieszkał w kabinie nawigacyjnej w zupełnym odosobnieniu.

Rozkazał owym dwóm ludziom, aby wrócili na pokład, i zagroził im

rewolwerem. Udali,

ż

e go słuchaj

ą

, lecz nagle przeci

ę

li fale

ń

, odepchn

ę

li łód

ź

od burty i gotowali si

ę

do postawienia

ż

agla.

- Niech pan strzela, panie kapitanie! Niech pan strzela! -krzykn

ą

ł Falk -

a ja skocz

ę

do wody,

ż

eby dogoni

ć

łód

ź

. - Ale kapitan, wzi

ą

wszy ich na cel

niepewn

ą

dłoni

ą

, odwrócił si

ę

nagle.

Rozległo si

ę

wycie w

ś

ciekło

ś

ci. Falk rzucił si

ę

do kajuty po swój

rewolwer. Kiedy wrócił, ju

ż

było za pó

ź

no. Jeszcze dwóch ludzi skoczyło do

morza, ale ci w łodzi odepchn

ę

li ich wiosłami, podnie

ś

li

ż

agiel i odpłyn

ę

li.

Nigdy wi

ę

cej o nich nie słyszano.

Przera

ż

enie i rozpacz ogarn

ę

ły pozostał

ą

załog

ę

, póki apatia i

ostateczna beznadziejno

ść

nie powróciły do głosu. Tego

ż

dnia jeden z

palaczy targn

ą

ł si

ę

na swoje

ż

ycie i wybiegł na pokład z gardłem

background image

poder

ż

ni

ę

tym od ucha do ucha, ku zgrozie wszystkich obecnych. Wyrzucono

go za burt

ę

. Kapitan zamkn

ą

ł si

ę

znów w kabinie nawigacyjnej, a Falk, który

dobijał si

ę

do niego na pró

ż

no, słyszał go powtarzaj

ą

cego w kółko imiona

ż

ony i dzieci; nie wzywał ich jednak, nie polecał Bogu, tylko powtarzał ich

imiona machinalnym głosem, jakby

ć

wicz

ą

c pami

ęć

. Nast

ę

pnego dnia otwarte

drzwi kabiny kołysały si

ę

w rytm porusze

ń

statku, a kapitana nie było. Pewnie

w nocy skoczył do morza. Falk zamkn

ą

ł oboje drzwi i zatrzymał klucze przy

sobie.

Sko

ń

czyło si

ę

zorganizowane

ż

ycie okr

ę

tu. Solidarno

ść

ludzi

przepadła. Stali si

ę

dla siebie oboj

ę

tni. Podział resztek

ż

ywno

ś

ci wzi

ą

ł Falk na

siebie. Niekiedy szepty nienawi

ś

ci dawały si

ę

słysze

ć

w

ś

ród tych

wycie

ń

czonych szkieletów, pływaj

ą

cych bez ko

ń

ca na trupie okr

ę

tu tam i z

powrotem, na północ i na południe, na wschód i zachód.

I w tym le

ż

y dziwaczna groza owej ponurej historii. Gdy to najgorsze z

nieszcz

ęść

gro

żą

cych marynarzom spadnie na mał

ą

łód

ź

albo na w

ą

tły

statek, wydaje si

ę

l

ż

ejsze do zniesienia wskutek bezpo

ś

redniego

niebezpiecze

ń

stwa, którym gro

żą

fale. Ograniczona przestrze

ń

, bliski kontakt

mi

ę

dzy lud

ź

mi, nieuchronna gro

ź

ba fal zdaj

ą

si

ę

wszystkich jednoczy

ć

na

przekór obł

ę

dowi, cierpieniom i rozpaczy. Ale oto był okr

ę

t bezpieczny,

wygodny, obszerny; okr

ę

t zaopatrzony w łó

ż

ka, po

ś

ciel, no

ż

e, widelce,

wygodne kabiny, szkło i porcelan

ę

oraz kuchni

ę

z wszelkimi naczyniami; okr

ę

t

nawiedzony, owładni

ę

ty i rz

ą

dzony przez bezlitosnego upiora głodu. Olej z

lamp został wypity, knoty pokrojone na pokarm,

ś

wiece zjedzone. Noc

ą

ciemno

ść

panowała na statku we wszystkich zakamarkach i pełno tam było

strachu. Pewnego dnia Falk natkn

ą

ł si

ę

na człowieka

ż

uj

ą

cego sosnow

ą

drzazg

ę

. Nagle odrzucił drewno, podszedł chwiejnie do bariery i wpadł do

morza. Falk, który nie zd

ąż

ył temu zapobiec, widział, jak ów rozpaczliwie

czepiał si

ę

burty przed pój

ś

ciem na dno. Nast

ę

pnego dnia drugi zrobił to

samo, wybuchn

ą

wszy strasznymi przekle

ń

stwami. Ale zdołał si

ę

jako

ś

chwyci

ć

porozrywanych sterowych ła

ń

cuchów i wisiał tak, milcz

ą

c. Falk zabrał

si

ę

do ratowania go i przez cały ten czas człowiek ów, trzymaj

ą

c si

ę

obur

ą

cz

ła

ń

cuchów, patrzył na niego z niepokojem, zapadłymi oczyma. Potem,

wła

ś

nie w chwili gdy Falk miał go dosi

ę

gn

ąć

, pu

ś

cił ła

ń

cuchy i zapadł si

ę

w

wod

ę

jak kamie

ń

. Falk rozmy

ś

lał o wszystkich tych rzeczach. Serce

background image

buntowało si

ę

w nim przeciw grozie

ś

mierci i powiedział sobie,

ż

e b

ę

dzie

walczył o ka

ż

d

ą

cenn

ą

minut

ę

ż

ycia.

Pewnego popołudnia - kiedy ludzie, którzy jeszcze ocaleli, porozkładali

si

ę

na rufie - cie

ś

la, wysoki m

ęż

czyzna o czarnej brodzie, zacz

ą

ł mówi

ć

o

ostatniej ofierze. Ju

ż

nic jadalnego nie było na statku. Nikt na to słowa nie

odrzekł, ale towarzystwo rozeszło si

ę

szybko; te oboj

ę

tne, słabe widma

wymykały si

ę

jedno po drugim ze strachu przed sob

ą

. Falk i cie

ś

la pozostali

razem na pokładzie. Falk lubił tego rosłego chłopa. Był to najdzielniejszy

człowiek z całej załogi, zaradny, gotów zawsze do pracy, póki było co

ś

do

roboty; zachował te

ż

najdłu

ż

ej nadziej

ę

oraz pewn

ą

sił

ę

i zdolno

ść

decyzji.

Nic z sob

ą

nie mówili. Odt

ą

d nie słyszano ju

ż

ż

adnych głosów

rozmawiaj

ą

cych pos

ę

pnie na tym statku. Po pewnym czasie cie

ś

la skierował

si

ę

chwiejnym krokiem ku przodowi; ale nieco pó

ź

niej, kiedy Falk szedł do

pompy ze słodk

ą

wod

ą

, aby si

ę

napi

ć

, tkn

ę

ło go co

ś

, tak

ż

e si

ę

odwrócił.

Cie

ś

la skradał si

ę

za nim i zebrawszy wszystkie siły, zamierzał si

ę

łomem,

celuj

ą

c w jego czaszk

ę

.

Uchyliwszy si

ę

w por

ę

, Falk uciekł i schronił si

ę

do swojej kabiny.

Podczas gdy nabijał rewolwer, doszły go odgłosy ci

ęż

kich uderze

ń

na mostku.

Słabe zamki kabiny nawigacyjnej pu

ś

ciły i cie

ś

la, zawładn

ą

wszy rewolwerem

kapitana, strzelił wyzywaj

ą

co w powietrze.

Falk chciał wyj

ść

na pokład i rozprawi

ć

si

ę

z nim od razu, kiedy

spostrzegł,

ż

e jeden z iluminatorów jego kajuty znajduje si

ę

przy pompie ze

słodk

ą

wod

ą

. Zamiast wyj

ść

, pozostał w kajucie i umocnił drzwi.

„Najdzielniejszy człowiek powinien wy

ż

y

ć

”, powiedział sobie; rozumował,

ż

e

tamten musi pr

ę

dzej czy pó

ź

niej przej

ść

t

ę

dy po wod

ę

. Ci wygłodzeni ludzie

pili cz

ę

sto, aby oszuka

ć

głód. Jednak cie

ś

la musiał te

ż

zauwa

ż

y

ć

poło

ż

enie

iluminatora. Obaj byli najdzielniejszymi lud

ź

mi na statku i rozgrywka musiała

odby

ć

si

ę

mi

ę

dzy nimi. Przez reszt

ę

dnia Falk nie widział nikogo i nie słyszał

ż

adnego odgłosu. Noc

ą

wyt

ęż

ał oczy. Panowała ciemno

ść

, posłyszał raz

szmer, ale był pewien,

ż

e nikt nie mógł podej

ść

do pompy.

Znajdowała si

ę

po lewej stronie iluminatora; dostrzegłby na pewno

człowieka, bo noc była jasna i gwia

ź

dzista. Nie zobaczył nic; nad ranem drugi

słaby szmer obudził jego podejrzenia.

Powoli i spokojnie odsun

ą

ł zasuwk

ę

u drzwi. Nie spał ani przez chwil

ę

i

background image

nie ugi

ą

ł si

ę

pod groz

ą

poło

ż

enia. Chciał

ż

y

ć

.

Ale w ci

ą

gu nocy cie

ś

la, nie usiłuj

ą

c wcale zbli

ż

y

ć

si

ę

do pompy, zdołał

przeczołga

ć

si

ę

nieznacznie wzdłu

ż

prawostronnego nadburcia i przykucn

ą

ł

wprost pod iluminatorem Falka.

Kiedy si

ę

rozwidniło, wstał nagle, zajrzał do kajuty i wsun

ą

wszy r

ę

k

ę

przez okr

ą

gły otwór o mosi

ęż

nej ramie, strzelił do Falka z odległo

ś

ci stopy.

Chybił, a Falk, zamiast pochwyci

ć

r

ę

k

ę

trzymaj

ą

c

ą

bro

ń

, otworzył drzwi

znienacka i zastrzelił go, dotykaj

ą

c prawie jego boku dług

ą

luf

ą

rewolweru.

Najlepszy człowiek wy

ż

ył. Obaj od pocz

ą

tku zaledwie mieli do

ść

siły,

aby si

ę

utrzyma

ć

na nogach, i obaj rozwin

ę

li bezlitosn

ą

stanowczo

ść

,

wytrzymało

ść

, chytro

ść

i odwag

ę

- wszystkie cechy klasycznego bohaterstwa.

Falk wyrzucił od razu za burt

ę

rewolwer kapitana. Był urodzonym

monopolist

ą

. Kiedy przebrzmiały odgłosy dwóch strzałów, po których zapadła

głucha cisza, w zimny, okrutny blask antarktycznej strefy na pokład

ogołoconego trupa okr

ę

tu, który unosił si

ę

na szarym morzu rz

ą

dzonym przez

ż

elazn

ą

konieczno

ść

, przez serce z lodu, wypełzły z ró

ż

nych kryjówek

szkielety; wypełzły na jaw cał

ą

zgraj

ą

, jeden za drugim, sine, o

wytrzeszczonych oczach, ostro

ż

ne, powolne, po

żą

dliwe, nieczyste i głodne.

Wła

ś

ciciel jedynej broni palnej na statku stał naprzeciwko nich, a drugi

najlepszy człowiek, cie

ś

la, le

ż

ał martwy mi

ę

dzy Falkiem a tamtymi.

- Oczywi

ś

cie został zjedzony - powiedziałem. Skłonił powoli głow

ę

,

wstrz

ą

sn

ą

ł si

ę

z lekka, przeci

ą

gaj

ą

c r

ę

ce po twarzy, i powiedział:

- Nie miałem nigdy

ż

adnej sprzeczki z tym człowiekiem. Ale mi

ę

dzy nim

a mn

ą

było jego i moje

ż

ycie.

I po có

ż

ci

ą

gn

ąć

dalej histori

ę

tego okr

ę

tu, histori

ę

o pompie ze słodk

ą

wod

ą

- tym

ź

ródłem

ś

mierci - o uzbrojonym człowieku, o morzu rz

ą

dzonym

przez

ż

elazn

ą

konieczno

ść

, o widmowej zgrai miotanej przez groz

ę

i nadziej

ę

,

o niemych i głuchych niebiosach? Bajka o

Lataj

ą

cym Holendrze z jej konwencjonaln

ą

zbrodni

ą

i sentymentaln

ą

odpłat

ą

blednie wobec tej historii jak wdzi

ę

czna girlanda, jak smuga białej

mgły. Có

ż

by tu mo

ż

na powiedzie

ć

, czego by ka

ż

dy z nas sam nie mógł

odgadn

ąć

? S

ą

dz

ę

,

ż

e Falk zacz

ą

ł od tego, i

ż

obszedł cały okr

ę

t z

rewolwerem w r

ę

ku, aby odebra

ć

wszystkie zapałki. Ci umieraj

ą

cy z głodu

n

ę

dzarze mieli w bród zapałek! Falk nie chciał, aby mu podpalono okr

ę

t pod

background image

nogami z nienawi

ś

ci albo rozpaczy. Mieszkał pod gołym niebem na mostku,

sk

ą

d ogarniał wzrokiem cały tylny pokład i jedyny dost

ę

p do pompy.

Ż

ył!

Niektórzy z tamtych

ż

yli tak

ż

e, ukryci, niespokojni; wychodzili ze swych

kryjówek, jeden za drugim na kusz

ą

cy odgłos wystrzału. A Falk nie był

samolubny. Dzielił si

ę

z nimi, ale trzech tylko pozostało przy

ż

yciu, kiedy

statek wielorybniczy, wracaj

ą

c ze swoich łowisk, uderzył prawie o

przesi

ą

kni

ę

ty wod

ą

kadłub „Borgmestra Dahla”.

Jak si

ę

zdaje, statek zacz

ą

ł w ko

ń

cu przecieka

ć

i woda przybierała w

obu ładowniach, ale

ż

e był naładowany deskami, wi

ę

c nie mógł zaton

ąć

.

- Umarli wszyscy - powiedział Falk. - Tamci trzej tak

ż

e, pó

ź

niej. Ale ja

nie chciałem umrze

ć

. Wszyscy umarli, wszyscy! Przez to straszliwe

nieszcz

ęś

cie. Ale czy ja miałem te

ż

zmarnowa

ć

swoje

ż

ycie? Czy mogłem

zmarnowa

ć

swoje

ż

ycie? Niech mi pan odpowie, kapitanie. Byłem wówczas

sam, zupełnie sam, tak jak i wszyscy inni. Ka

ż

dy z nas był sam. Czy miałem

odda

ć

swój rewolwer? Komu? Albo czy miałem rzuci

ć

go w morze? Có

ż

by

st

ą

d wynikło dobrego? Tylko najlepszy człowiek miał wy

ż

y

ć

. To było wielkie,

straszliwe, okrutne nieszcz

ęś

cie.

Wy

ż

ył! Widziałem go przed sob

ą

, jakby go zachowano, aby

ś

wiadczył

o pot

ęż

nej prawdzie nieomylnej i wiecznej zasady. Wielkie krople potu

wyst

ą

piły mu na czoło. I nagle grzmotn

ą

ł głow

ą

o stół, padaj

ą

c na

ń

z

wyci

ą

gni

ę

tymi r

ę

kami.

- A to jest gorsze! - krzykn

ą

ł. - To gorszy ból! To jeszcze straszniejsze.

Serce zakołatało we mnie, gdy poczułem, jak gł

ę

bokie przekonanie

brzmi w tym okrzyku.

A kiedy Falk ju

ż

odszedł, wywołałem w my

ś

li obraz dziewczyny

płacz

ą

cej cicho, obficie, cierpliwie i jakby nieodparcie. My

ś

lałem o jej płowych

włosach. My

ś

lałem,

ż

e gdyby je rozple

ść

, zakryłyby j

ą

a

ż

do bioder jak włosy

syreny. Rzuciła na niego urok. Wyobra

ź

cie sobie człowieka, który strzegł

swojego

ż

ycia nieugi

ę

cie, z bezlitosn

ą

niewzruszalno

ś

ci

ą

losu, i któremu

przyszło w ko

ń

cu rozpacza

ć

nad tym,

ż

e łom chybił kiedy

ś

jego czaszk

ę

.

Syreny

ś

piewaj

ą

i wabi

ą

ku

ś

mierci, ale ta oto płakała cicho, jakby o

zlitowanie nad jego

ż

yciem. Była tkliw

ą

i niem

ą

syren

ą

tego przera

ż

aj

ą

cego

ż

eglarza. A Falk chciał wida

ć

prze

ż

y

ć

wszystko, co si

ę

mie

ś

ciło w jego

koncepcji

ż

ycia. Ani o jot

ę

mniej. I ona te

ż

słu

ż

yła temu

ż

yciu, które otoczone

background image

ś

mierci

ą

woła gło

ś

no do naszych zmysłów. Była dla Falka idealnym

wcieleniem kobieco

ś

ci. A bogactwem zmysłowego czaru zdawała si

ę

tak

ż

e

stwierdza

ć

na swój sposób wieczyst

ą

prawd

ę

nieomylnej zasady.

Nie wiem jednak, jakiego rodzaju zasad

ę

stwierdzał Hermann, kiedy

zjawił si

ę

u mnie wcze

ś

nie na statku z niezmiernie zakłopotan

ą

min

ą

.

Przyszło mi na my

ś

l,

ż

e i on tak

ż

e zrobiłby wszystko, co by si

ę

dało, aby si

ę

tylko utrzyma

ć

przy

ż

yciu. Wydał mi si

ę

zupełnie uspokojony co do Falka, ale

wci

ąż

bardzo nim przej

ę

ty.

- Jak to pan o mnie powiedział wczoraj wieczorem? Pami

ę

ta pan? -

zapytał po paru wst

ę

pnych zdaniach. -

Ż

e ja jestem... nie przypominam sobie.

Bardzo zabawne słowo.

- Przeczulony? - poddałem.

- Tak. Co to znaczy?

-

Ż

e pan sobie ró

ż

ne rzeczy wyolbrzymia. Bez zbadania, i tak dalej.

Zdawał si

ę

prze

ż

uwa

ć

moje słowa. Rozmawiali

ś

my w dalszym ci

ą

gu.

Ten Falk jest plag

ą

jego

ż

ycia.

Ż

eby wszystkich tak z równowagi wytr

ą

ci

ć

!

Ż

ona jego nie czuje si

ę

dzisiaj dobrze. Bratanica wci

ąż

płacze. Nie ma komu

pilnowa

ć

dzieci. Stukn

ą

ł parasolem w pokład. I tak b

ę

dzie z dziewczyn

ą

przez

całe miesi

ą

ce. Prosz

ę

sobie wyobrazi

ć

, .jak to przyjemnie wie

źć

z sob

ą

do

kraju drug

ą

klas

ą

zupełnie bezu

ż

yteczn

ą

dziewczyn

ę

, która wci

ąż

płacze. Dla

Leny to tak

ż

e nie jest dobrze, zauwa

ż

ył, ale nie mogłem odgadn

ąć

, dlaczego.

Mo

ż

e ze wzgl

ę

du na zły przykład. Dziecko i tak ju

ż

do

ść

si

ę

martwiło i płakało

nad lalk

ą

z gałganów. Nicholas był wła

ś

ciwie najmniej sentymentaln

ą

osob

ą

z

całej rodziny.

- Dlaczego ona płacze? - zapytałem.

- Z lito

ś

ci! - krzykn

ą

ł Hermami.

Kobiet nie mo

ż

na rozgry

źć

. Jego

ż

ona jest jedyn

ą

, do której rozumienia

ro

ś

ci sobie pretensje. Jest bardzo zdenerwowana i pełna w

ą

tpliwo

ś

ci.

- W

ą

tpliwo

ś

ci? A dlaczego? - zapytałem.

Odwrócił oczy i nic na to nie odpowiedział. Kobiet nie da si

ę

rozgry

źć

.

Na przykład bratanica płacze z powodu Falka. Otó

ż

on (Hermann) z

przyjemno

ś

ci

ą

skr

ę

ciłby kark temu Falkowi, tylko

ż

e... s

ą

dzi, i

ż

ma na to za

czułe serce.

- Co pan w gruncie rzeczy my

ś

li o tym, co

ś

my wczoraj słyszeli? -

background image

zapytał wreszcie.

- We wszystkich takich opowiadaniach - zauwa

ż

yłem - jest zawsze

du

ż

o przesady.

I nie daj

ą

c mu przyj

ść

do siebie ze zdziwienia, zapewniłem go,

ż

e

znam wszystkie szczegóły tej historii. Prosił, abym ich nie powtarzał. On ma

za tkliwe serce. Zrobiłoby mu si

ę

niedobrze. Potem powiedział bardzo wolno,

spogl

ą

daj

ą

c na swoje nogi,

ż

e prawdopodobnie nie b

ę

dzie potrzebował

widywa

ć

cz

ę

sto tej pary, kiedy si

ę

ju

ż

raz pobior

ą

. Bo naprawd

ę

nie mo

ż

e

znie

ść

widoku Falka. Z drugiej za

ś

strony byłoby

ś

mieszne zabiera

ć

do kraju

dziewczyn

ę

, która ma przewrócone w głowie. Cały czas płacze i nie jest

ż

adn

ą

wyr

ę

k

ą

dla swojej ciotki.

- Teraz b

ę

dzie pan mógł wzi

ąć

tylko jedn

ą

kajut

ę

w powrotnej drodze -

powiedziałem.

- Tak, my

ś

lałem ju

ż

o tym - potwierdził prawie wesoło. -Tak! Ja, moja

ż

ona, czworo dzieci... wystarczyłaby jedna kajuta. A gdyby i ona jechała...

- A co mówi na to pa

ń

ska

ż

ona? - zapytałem.

Ż

ona jego nie uwa

ż

a,

aby człowiek tego rodzaju mógł da

ć

szcz

ęś

cie dziewczynie; rozczarowała si

ę

bardzo do kapitana Falka. Czuła si

ę

bardzo zdenerwowana dzi

ś

w nocy.

Ci dobrzy ludzie nie byli w stanie pozosta

ć

pod jednym wra

ż

eniem

przez całe dwadzie

ś

cia cztery godziny. Zar

ę

czyłem Hermannowi, i

ż

Falk

posiada wszystkie zalety, które mog

ą

zapewni

ć

bratanicy szcz

ęś

liw

ą

przyszło

ść

. Odpowiedział,

ż

e mu bardzo miło to słysze

ć

i

ż

e powtórzy to

ż

onie. Cel jego wizyty wyja

ś

nił si

ę

w ko

ń

cu. Chciał, abym mu pomógł

nawi

ą

za

ć

stosunki z Falkiem. Bratanica jego wyraziła nadziej

ę

,

ż

e nie

odmówi

ę

im tej uprzejmo

ś

ci.

Bardzo tego widocznie pragn

ą

ł, bo chocia

ż

wygl

ą

dało na to,

ż

e

zapomniał o dziewi

ę

ciu dziesi

ą

tych z tego, co mówił poprzedniego wieczoru, i

o całym swym oburzeniu, ale bał si

ę

najwyra

ź

niej, aby go Falk nie posłał do

wszystkich diabłów.

- Pan mi mówił,

ż

e on jest taki zakochany - zako

ń

czył chytrze i rzucił mi

bokiem co

ś

w rodzaju lirycznego spojrzenia.

Z chwil

ą

gdy opu

ś

cił mój okr

ę

t, wezwałem sygnałem Falka, bo

holownik stał jeszcze wci

ąż

na kotwicy. Wysłuchał tej nowiny ze spokojem i

powag

ą

, jak gdyby przez cały czas spodziewał si

ę

,

ż

e gwiazdy b

ę

d

ą

si

ę

nim

background image

opiekowa

ć

w swym biegu.

Widziałem ich wszystkich jeszcze raz, jeden jedyny, na rufowym

pokładzie „Diany”.

Hermann siedział i palił, a jego łokie

ć

w r

ę

kawie koszuli sterczał na

oparciu krzesła. Pani Hermann szyła samotnie. Kiedy Falk ukazał si

ę

na

trapie, bratanica Hermanna przesun

ę

ła si

ę

koło mnie z lekkim szelestem

sukni i przyja

ź

nie skin

ę

ła mi głow

ą

.

Spotkali si

ę

w sło

ń

cu przy grotmaszcie. Falk trzymał jej r

ę

ce i patrzył

na nie spuszczonymi oczami, a ona spogl

ą

dała ku niemu w gór

ę

swym

czystym, niewidz

ą

cym spojrzeniem. Zdawało si

ę

,

ż

e si

ę

zeszli jakby

poci

ą

gni

ę

ci ku sobie, jakby kierowani i prowadzeni przez jaki

ś

tajemniczy

wpływ. Dopełniali si

ę

idealnie. Ta dziewczyna o bujnych kształtach, odziana w

szar

ą

sukni

ę

, t

ę

tni

ą

ca

ż

yciem, olimpijska i pełna prostoty, była zaiste syren

ą

zdoln

ą

oczarowa

ć

owego pos

ę

pnego marynarza, bezwzgl

ę

dnego miło

ś

nika

pi

ę

ciu zmysłów. Miałem wra

ż

enie,

ż

e czuj

ę

z daleka m

ę

sk

ą

sił

ę

, z jak

ą

chwycił te r

ę

ce, które wyci

ą

gn

ę

ła ku niemu z kobiec

ą

gotowo

ś

ci

ą

. Lena,

troch

ę

jeszcze blada, pobiegła ku swojemu wielkiemu przyjacielowi,

przyciskaj

ą

c do piersi ukochan

ą

lalk

ę

z brudnych gałganów; i wówczas to w

sennej ciszy dobrego, starego statku rozległ si

ę

głos Hermannowej, taki

zmieniony,

ż

e obróciłem si

ę

na krze

ś

le, aby zobaczy

ć

, co si

ę

tam dzieje.

- Leno, chod

ź

tutaj! - krzykn

ę

ła. I zacna kobieta rzuciła mi niepewne

spojrzenie, mroczne i pełne l

ę

kliwej nieufno

ś

ci. Zdziwione dziecko przybiegło

z powrotem do jej kolan. Ale tych dwoje, stoj

ą

cych w sło

ń

cu naprzeciw siebie

ze splecionymi r

ę

kami, nie widziało nic, nie słyszało nic i nikogo.

O trzy stopy od nich, w cieniu, siedział na drzewcu zapasowym

marynarz pochłoni

ę

ty splataniem dwóch ko

ń

ców stropu i maczał palce w

puszce ze smoł

ą

, jakby wcale sobie nie zdawał sprawy z istnienia tej pary.

Kiedy wróciłem tam jako kapitan innego statku, w jakie

ś

pi

ęć

lat-

ź

niej, pa

ń

stwa Falk ju

ż

nie było. Nie dziwiłbym si

ę

, gdyby to j

ę

zyk

Schomberga zdołał wreszcie wypłoszy

ć

Falka; i rzeczywi

ś

cie po mie

ś

cie

chodziła wci

ąż

jeszcze gadka o wła

ś

cicielu holownika, niejakim Falku, który

wygrał

ż

on

ę

w karty od kapitana angielskiego statku.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Conrad Joseph Falk Wspomnie
Conrad Joseph Falk wspomnie
Conrad Joseph Falk Wspomnienie
Conrad Joseph Falk wspomnienie
Conrad Joseph Ze wspomnień
Conrad Joseph Ze wspomnien (SCAN dal 947)
Conrad Joseph Karain – wspomnienie
Conrad Joseph Ze wspomnień
Conrad Joseph Ze wspomnień
Conrad Joseph Karain Wspomn
Conrad Joseph Karain – wspomn
Conrad Joseph Ze wspomnień
Conrad Joseph Karain Wspomnienie
Conrad Falk wspomnienie
Conrad Joseph Siostry
Conrad Joseph Freja z siedmiu wysp
Conrad Joseph Sześć opowieści

więcej podobnych podstron