AleksanderRudazow
Arcymag
CzęśćII
PrzełożyłaAgnieszkaChodkowska-Gyurics
Topowiedziawszy,zawołałdonośnymgłosem:
„Łazarzu,wyjdźnazewnątrz!”Iwyszedłzmarły,
mającnogiiręcepowiązaneopaskami,
atwarzjegobyłazawiniętachustą.
Ewangeliawgśw.Jana
(tłumaczeniewgBibliiTysiąclecia)
Wskrzeszeniemartwegotozadanietrudne
iczasochłonne,alemożliwe,jeślipodejdziesiędoń
umiejętnieiodprawiwszystkieniezbędnerytuały.
MagicznaksięgaKreola
Rozdział1
22listopada,2998r.p.n.e.,ImperiumSumeryjskie,PałacSzachszanor
ArtodiArtedianzobawąpodążalizaswympanem.Dziśbyłwyraźnieniew
sosie,agdyKreolbyłniewsosie,niewolnicystaralisiętrzymaćodniegojak
najdalej.PierwszyMaglubiłodstresowywaćsię,zrzucającniewolnikówz
murówotaczającychpałac,apotempodziwiałleżącywdoleplacek.Chociaż
wcaleniebyłtakimzłympanem–poprzedniwłaścicielmocarnychbliźniaków
urodzonychwdzikichzachodnichstepach(ichimionaoznaczałyStarszySyni
JeszczeJedenStarszySyn)wolałswoichniewolnikówpalićżywcem.Ito
niezależnieodhumoru–poprostulubiłzapachpłonącegoludzkiegociała.
Mówiononawet,żejestludożercą...
AleiarcymagKreolzupływemlatstawałsięcorazgorszy.Siwowłosy
staruszekwzeszłymtygodniuprzekroczyłdziewięćdziesiątkę,alemimoto
zachowałtęgiemięśnieipełnięwładzumysłowych,zatozkażdymdniemrobił
sięcorazbardziejponury.Corazczęściejzdarzałymusięnapadywściekłości,po
którychtrzebabyłowymieniaćczęśćmebli,aczasaminawetremontowaćpałac.
ZarządcaSzachszanorudosłowniecałednieinocespędzałnatargu
niewolników,uzupełniajączasobyludzkie,któregospodarzniszczyłw
błyskawicznymtempie.
Bliźniacyjakdotądmieliszczęście.Oficjalnietychdwóchbyłogwardią
osobistąKreola,alewciągusześciulatnatymstanowiskuanirazuniemieli
okazjiPRZYDAĆSIĘ.Nieznaczyto,żepanniemiałwrogów.O,nie!Wrogów
akuratmiałtylu,żestarczyłobydladziesięciuludzi.Niezdarzałosię,bymiędzy
kolejnymiatakami,któremusiałodpieraćPierwszyMag,minęłowięcejniżpięć
czysześćdni.Szczególniestarałsięjegodalekikrewny,Troy,wsztuce
magicznejniewieleustępującyswemuwujowi.Samnigdyniepojawiałsięw
pałacu–rozumiał,żenacudzymterytoriumniemażadnychszans.Zresztą,z
tegosamegopowoduKreoldotejporyniepojawiłsięuTroya,bywyjaśnić
wszystkotwarząwtwarz–wdomumaga,gdziewszystkieścianysą
przesiąknięteochronnymiczarami,bardzotrudnojestgozwyciężyć.Ale,
oczywiście,takżeposyłałwrogowichmaryprzekleństwiróżnychpotworów.W
zeszłymroku,prawiezatryumfowałnadTroyemostatecznie,gdynasłałnaniego
okropnegostwora,któregopełnetrzymiesiącehodowałwnajgłębszejpiwnicy.
Tyledobrego,żewtedyprzezdłuższyczasniebyłożadnychnieprzyjemnych
niespodzianek.
ArtodiArtedianniebyliobecniprzynarodzinachtejnienawiści–wszystko
zaczęłosięprawiepółwiekutemu,aleopowiedziałimotymSze-Kemsza–
najstarszyniewolnikwdomu.Służyłjeszczeojcugospodarza,aminęłojuż
sześćdziesiątlatodchwilijegośmierci.Twierdził,żeprzedtemKreoliTroynie
przyjaźnilisię,aleniebyliteżwrogami.Nawetodwiedzalisięnawzajemod
czasudoczasu.Iodjednejztakichwizytwszystkosięzaczęło.
Troy,wprzeciwieństwiedoKreola,byłrozpustnikiem,ipodczasgdywtedy
jeszczeniearcymag,apoprostumistrzKreolutrzymywałparęnałożnic,onmiał
ichkilkaset.Przyczymzmieniałjebardzoczęsto–ogromnafantazjamłodego
nekromantysprawiała,żejegokochankiginęływzastraszającymtempie.
PewnegorazuwpadłdoSzachszanorpodczasnieobecnościgospodarza.Jak
jużwspomniano,niebyliwtedyjeszczewrogami,dlategoTroyasłużbaprzyjęła
jakgościa,robiącwszystko,abyczułsiędobrze.Niestety,gdymagzjadłsuty
obiadidobrzegopopiłwinem,wpadłamuwokojednazniewolnic.
GdybywdomubyłKreollubchociażbyzarządca,udałobysięzapobiec
nieszczęściu.Aleniktinnynieodważyłsiępowstrzymaćmaga,któryzapragnął
zabawićsięzniewolnicą.Troyspędziłzniąokołopółgodzinyiwychodząc,
wesołooznajmił,żezniszczyłniecowłasnośćswegokrewnegoitowarzyszaz
Gildii,alenietrzebasięmartwić,on,Troy,zostawiłwzamianzapłatę–całą
garśćzłotychjechrów.Żadenzniewolnikówniezaniepokoiłsię–byłoto
powszedniezdarzenie,azapłatatrzykrotnieprzewyższaławartośćniewolnicy,
nawettakiejślicznotki,jaketiopskatancerka,którąTroy„niecozniszczył”.I
wszystkominęłobybezecha,gdybynie...
GdybyniebyłatoulubionaniewolnicaKreola.Gdybynieto,żenosiłapod
sercemdzieckoprzyszłegoPierwszegoMaga.Gdybynieto,żeokrutnyi
wybuchowymagbodajżejedynyrazwżyciukogośpokochał...
GdyKreolwróciłdodomuizobaczyłto,cojeszczewczorajbyłoprzepiękną
kobietą,wpadłwtakiszał,żezniszczyłpołowęwłasnychmurówobronnychi
zabiłokołotrzydziestuniewolników.Napadjeszczesięnieskończył,amagjuż
leciał(dosłownie)doHesziby–pałacuTroya,żebytamkontynuowaćdzieło
zniszczenia.Wtymmiejscunależydodać,żewtymczasieKreolBYŁJUŻ
jednymznajsilniejszychmagówSumeru,aTroyJESZCZENIE.
Następnegodnia,gdyTroywróciłdodomu,tymrazemondoznałszoku.Z
jegopałacu(zresztąznaczniemniejszego,niżpałacKreola)zostałytylko
dymiącezgliszcza–Kreoldosłowniezdmuchnąłkamiennąbudowlęjakpuch
ostu.Przyżyciuniezostałanijedenniewolnik,anijednanałożnica–wszyscy
zginęliodogniaibłyskawicrozwścieczonegomaga.Jednakże,gdyTroyznalazł
ciałoswegodziesięcioletniegosyna...Nieszczęsnedzieckozostałoutopionew
wanniezroztopionymzłotem,awustaKreolwsunąłmumaleńką,glinianą
tabliczkęzesłowami„Mamnadzieję,żezapłatajestwystarczająca?”
Trzebaprzyznać,żeKreolbardzoszybkozacząłżałowaćswojegopostępku,
anawetzłożyłprzebłagalnąofiaręnaołtarzuIsztar–dotegodniamagniezabił
żadnegodziecka.Atenchłopiecniebyłzwykłymdzieckiem,leczczłonkiem
jednegoznajznamienitszychrodówImperium–jegowłasnego.MłodyEchta
byłprzecieżtakżekrewnymKreolai,wprzeciwieństwiedoswegoojca,niczym
niezawinił.Alenicsięjużniedałonaprawić.OilezazburzonąHeszibęi
zabitychniewolnikówKreolmógłzapłacićwykup(zabicieniewolnikaw
starożytnymSumerzeuważanozadrobneprzestępstwo,odpowiadające
zniszczeniucudzejwłasności),tośmiercisynaTroyniewybaczyłbymuza
żadneskarby.Młodszymagznienawidziłkrewniakapokresswoichdni–ajuż
cojakco,alenienawidzićczłowiektenpotrafiłjakniktinny!OdtegodniaTroy
żyłtylkomyśląozemście.
Oczywiście,nierzuciłsiębezmyślniedoataku–Troyniebyłgłupcemi
rozumiał,żedalekomudoumiejętnościKreola.ZniknąłzSumerunablisko
trzydzieścilat.Niewiadomo,gdziegonosiłopoświecieprzeztyleczasu,ale
wróciłjużjakoarcymagibardzoszybkozająłpoczesnemiejscenadworze
imperatora.MniejwięcejnarokprzedjegopowrotemKreolzostałPierwszym
MagiemiTroynatychmiastrozpocząłintrygi,starającsięwygryźćbyłego
prawie-przyjaciela,aobecnienajwiększegowrogazlukratywnegostanowiska.
PodczasspotkańwwieżyGildiiKreoliTroykłanialisięsobieuprzejmie,
kryjączafałszywymiuśmiechamizwierzęcąwściekłość.Jednakżepopowrocie
dodomunatychmiastzaczynaliintrygować.SzczególniestarałsięTroy–w
ciągudwudziestulatKreolmusiałwykończyćtylunajemnychzabójców,że
starczyłobyichnaniewielkąarmię.Byływśródnichnajrozmaitszeistoty–od
zwykłychludzipopotężnedemony.ArtodiArtedianszczególniedobrze
zapamiętaliZom-Hokob–wstrętnegostwora,podobnegodozniekształconego
kalmarawielkościczterechsłoni.JakTroyowiudałosiędogadaćztym
potworem,niewiadomo,alewzeszłymrokuwyszedłzEufratuilądemdoszedł
dosamegoUr.Gigantwaliłwmurobronnyprawiedwiedoby,awtymczasie
Kreolwylewałnaniegosetkiniszczącychzaklęć.To,cowkońcuzostałoz
potwora,możnabyłozmieścićwpudełku.
Alewszystkotobyłyzwykłe,codzienneproblemy–KreolibezTroyamiał
dośćwrogów,przyczymniewszyscyznichbyliludźmi.DemonEligor,na
przykład,nabrałzwyczajupojawianiasięwpałacubezzaproszeniarazlubdwa
razywmiesiącu,żebyprzypomniećojakiejśstarejumowie.Zakażdymrazem
potakiejwizyciePierwszyMagwściekałsięiniszczyłmeble,apotemdługobił
głowąwścianę,ajegotwarzwyrażałabezsilnązłość.
DziśKreolrównieżmiałgościa,aletymrazemmiłego.Mag,ubranyw
hartowanątunikęiturkusowypłaszcz,zogromnąskórzanątorbąwiszącąjak
zwyklenalewymramieniu,spacerowałpomurachwtowarzystwieczarującej
jasnowłosejdamywśnieżnobiałejszacie.Jejgłosbrzmiałjakpięknamuzyka,a
śmiech–jakbrzęczeniedzwoneczków.Widaćbyło,żeniejestzwykłą
śmiertelniczką–chociażbydlatego,żeweszłanieprzezbramę,apoprostu
pojawiłasięznikąd.
Dwójcetejstaletowarzyszył„ogon”wpostaciosobistegodżinnapana–
Hubaksisa.Całasłużbanieprzestawałasiędziwić,jakpanmożeznosićtakie
nadętenic.WobecKreolabyłpokorny,alewobecsłużbyzachowywałsiętak,
jakbycałySzachszanornależałdoniego.Aprzecieżdżinnbyłtakimsamym
niewolnikiemjakonisami!
–Posłuchajswegodżinna,mójprzyjacielu–doradziładamadźwięcznym
głosem,czuleuśmiechającsiędomrocznegostarca.–Jegopomysłtonasza
jedynanadzieja.
–OpuścićSumer?!–zazgrzytałzębamimag.–PorzucićfunkcjęPierwszego?
ZostawićmojąGildię?Mójpałac?Wszystko,comam?Najpiękniejsza,
oszalałaś!
Ochroniarze,słysząckażdesłowo,zaczęlizoburzeniemprzewiercać
wzrokiemplecypana.Kreolbyłcałkowiciepozbawionytaktu–nawetz
imperatoremrozmawiałtak,jakbytenbyłjednymzjegoniewolników.Aco
najdziwniejsze,NajjaśniejszyLugalbandaznosiłto!Młodymonarcha,który
zająłmiejsceojcaniedalejniżwzeszłymroku,odnosiłsiędoPierwszegoMaga
zniebywałącierpliwością,uważając,żecoprawdazgłupiałnastarość,ale
kiedyśwyświadczyłtronowiSumerukilkaprzysług.Oilewdrugiejsprawie
miałrację,otylewpierwszejmyliłsięcałkowicie...
–Totyoszalałeś.–Przepięknadamacierpliwiepokiwałagłową.–Jeślinie
posłuchaszmojejrady,jużniedługoniebędzieszmiałanipałacu,aniGildii.
Czepiającsiętychzłudnychdóbr,ryzykujeszutratąnajważniejszego!Jesteśjuż
niemłody,mójprzyjacielu,aumowa,którątakniebaczniezawarłeś,dokładnie...
–Pamiętam!–zazgrzytałzębamiKreol.–OPotężnyToporze,bardzodobrze
pamiętam...Niemagodziny,bymtegoniewspominał!Alemusibyćjakieśinne
wyjście!
–Niema–odparłakobietabezlitośnie.–Acoz
NASZĄ
umową?Amożesię
rozmyśliłeś?
–Rozmyśliłem?!Jasięrozmyśliłem?!–parsknąłstarzec.–Najpiękniejsza,
niezrezygnujęztegoplanu,nawetjeślizaproponująmiposadęibnShaggatha!
–Noi...?–popatrzyłananiegozkpiną.
–Nowłaśnie!JakmamTOosiągnąć,jeśliusnęnastoekcji*?!
[
*ekcja–
sześćdziesiątlat(przyp.autora)]
–Ajakmaszzamiarosiągnąćto
TERAZ
?–złośliwieuśmiechnęłasię
rozmówczynimaga.
Kreolzmrocznymwyrazemtwarzypogładziłkędzierzawąbrodę.Wyglądało
nato,żenierobiłjeszczeżadnychplanów–wkońcunajważniejszejestzacząć,
aresztawrękachbogów.
–Uwierzmi,przyjacielu,żeterazniemamynajmniejszejnawetszansy.Co
możeszprzeciwstawićobecnemuLengowi?Armięimperatora?Aczymłody
Lugalbandapozwoliwysłaćswoichżołnierzyniewiadomogdzie,tylkowimię
twojejambicji?Gildięmagów?Większośćjejczłonkówtoalbo
młodzieniaszkowie,którzyjeszczeniewielepotrafią,albozgrzybiali,
zdziecinnialistarcy.Niemawśródnichnikogo,ktochoćczęściowobyci
dorównywał,acinieliczni,którzymogąstawićciczoła...naprzykład,ten
Troy...
–Troy?!–Kreolwrzasnąłtak,żeprzestraszeniochroniarzeodsunęlisię.
Zazwyczajpotakimkrzykunastępowałwybuchniekontrolowanejmagii.Jednak
nieznajomawcalesięnieprzestraszyła;bezwzględunato,kimbyła,Kreolnie
budziłwniejstrachu.–LepiejniechmniezjedząStworyzLenguniżmiałbym
pracowaćztympomiotemrobakaihieny!DzielićsięzNIM?!
–Samwidzisz,mójprzyjacielu?Azilomainnymi,silnymimagamizwaszej
Gildiizgodziłbyśsiępodzielić?Czyjesttamktośpożyteczny?Taki,naktórym
możnapolegać?Podaszchociażjednoimię?
Kreolzmarszczyłbrwi,rozmyślałprzezchwilę,apotemwestchnąłze
smutkiem.
–He-KeliSzamszuddinnieżyją.Hirorozstałsięztymświatem,Mei’Knoni
zaprzedaładuszęLengowi.PozaniminiemawtejprzeklętejGildiinikogo,
komubymufał...
–Jakwtakimraziezamierzaszdziałać?Możedogadaszsięzdżinnami?
WielkiChanostrzysobienaciebiezębyodczasu,gdyporwałeśmutonędzne
nic,przezpomyłkęzwanedżinnem...
Usłyszawszyostatniezdanie,Hubaksisfuknąłobrażony,alenieośmieliłsię
zaprotestować.Cowięcej–podfrunąłwyżej,apotemcałkiemzniknąłw
bezchmurnymniebie.Kreolniezbytlubił,gdydżinnpodsłuchiwałjego
rozmowyztymakuratgościem.
–MyślałemoumowiezHwitaczi...–ostrożniezauważyłKreol.
–Tegotylkobrakowało!Tojakbyśzamieniłhienęnalwa!Hwitaczinicnie
obchodzinaszświat,alejestterazsilnyjaknigdy!Jeśliichzaprosisz,najpierw
zjedząLeng,anas–nadeser!Jakmyślisz,codostaniemytyija,gdyprzezLeng
przetoczysięZielonyOgień?
–PrzecieżMardukjakośdałradę?–zmrużyłoczyKreol.
–Niestety,niejesteśMardukiem–uśmiechnęłasięrozmówczyniironicznie.
–MardukbyłNajwyższym,atyjesteśtylkoarcymagiem.Mardukmiał
pięćdziesiątEmblematów,atymasztylkożałosnegodżinna.Mardukmiał
ogromnąarmię,atyjedynieniewielkioddziałstrażyigarstkęposłusznychci
demonów.MardukiemopiekowalisięwszyscybogowieDziewięciuNiebios,a
tobiepomagamtylkoja.
Kreolpoczułsię,jakbyktośmunaplułwtwarz.Bezsilniezgrzytnąłzębami,
nieśmiejącpodnieśćoczunatę,którąnazywałNajpiękniejszą.
–Chceszprzeztopowiedzieć...–wykrztusiłztrudem–...żegdyminiesto
ekcji,będęmiałtowszystko?Ciekawe,skąd?
–Oczywiście,żenie–uśmiechnęłasiędama.–Ale,popierwsze,uwolnisz
sięodkontraktuzLengiem.Topierwszyplus.Podrugie,takdługisenzrobi
dobrzetwojemuciału,umysłowi,anawetduszy–szczerzemówiąc,teraz
całkiemmisięniepodobasz.
–Atodlaczego?!–natychmiastwyszczerzyłsięKreol.
–Zaszybkosiędenerwujesz.Zbytniawybuchowośćjestszkodliwa–ostro
wytknęłamurozmówczyni.–Aśmierćizmartwychwstanieoczyszczająduszę–
któżmożetowiedziećlepiejodemnie?Alecałątęzawieruchęrozpoczęłam
przedewszystkimdlatego,żeLengjestterazzasilny.Odkądmój...Marduk
zapieczętowałprzejście,Azatothipozostalibardzoosłabli,aleciąglejeszcze
pozostałowielezichpoprzedniejmocy.Zbytdużojaknanasdwoje.Całyczas
robiąsięcorazsłabsi,mójprzyjacielu,corazsłabsi.Powoli,alenieodwracalnie.
Niestety,jesteśśmiertelny,niesądzę,byudałocisiędożyćczasów,gdyosłabną
natyle,byśmymoglirzucićimwyzwanie.Alejeślipostąpiszzgodniezradą
swegodżinna...Muszęprzyznać,żeczasemnawettakienicmożebyć
pożyteczne.
Kreolzamyśliłsięgłęboko.Wcaleniechciałporzucaćwszystkiego,co
zgromadziłtutajprzezdziewięćdziesiątlat.Szachszanor,pałacjegoojców,
chociażczterokrotnieodbudowywanyodpodstaw,byłjednakjegoprawdziwym
domem.Kreolurodziłsięwnimiwychował,przeżyłtuwielelat.
–Stoekcji...Todługo...–westchnął.
–Niesto,atylkoosiemdziesiąttrzy–poprawiłagodama.–Niemapowodu,
byśspałażtakdługo–możesięzdarzyć,żeprzeztenczasumręnawetja.
Okres,wymienionywtwoimkontrakcie,jestwpełniwystarczający.
–Mimowszystko,tobardzodługo.Światbardzosięzmieni...Wszyscy,
którychznam,umrą...prawiewszyscy.Będęsam...całkiemsam...
–Adlaczegomiałbyśniezabraćzesobątegojednookiegostworzenia,które
takobrzydliwiesięślini,widzącmniebezodzienia?
–Ajza-Szi?–zdziwiłsięKreol,ztrudemprzypominającsobieimięswego
niewolnikakąpielowego.
Opróczkąpielowych,magbyłjedynąosobą,jakamiałamożliwośćzobaczyć
przepięknegogościanago.Ajza-Szizostałpozbawionymęskiejdumy,zanim
jeszczezacząłsięnadobrerozwijać.Dotegorzeczywiściebyłjednooki.–Do
czegomożemisięprzydać?
–Nie,przyjacielu,oczywiścieniemiałamnamyślitegobezmózgiego
eunucha.Mówiłamotwoimdżinnie.NazywasięHubaksis,nieprawdaż?
–A,on...–Kreolskrzywiłsię.
Magsamniepojmował,dlaczegodotejporyniepozbyłsięHubaksisa.
Korzyści,jakieprzynosił,byłyniewielkiewporównaniuzumiejętnością
doprowadzanialudzidobiałejgorączki.KażdynamiejscuKreoladawnojuż
odprawiłbydżinnazpowrotemdojegoświata,naspotkaniezwyrokiemśmierci.
WtensposóbpogodziłbysięteżzWielkimChanem–lepiejniemiećzawroga
władcydżinnów.
–Niezajmiedużomiejsca–uśmiechnęłasięNajpiękniejsza.–Nietrzeba
będzienawetuwzględniaćgowzaklęciu.Dżinnypotrafiąsamodzielnie
pogrążaćsięwśpiączce.
–Wiem.–Kreolzmarszczyłsięzniezadowoleniem.–Dobrze,zrobiętak,
jakmówisz.Sądzę,żetrzebabędziezbudowaćgrobowiec...porządny
grobowiec...
–Najważniejsze–
SEKRETNY
grobowiec!–surowozauważyładama.–
Będzieszmusiałdobrzesiępostarać,abyochronićgoprzednieprzyjaciółmi!W
tymwzględziepolegamnatobie,wtwoiminteresieleży,aby...
–Panie,alarm!!!–wrzasnąłArtod,rzucającwgórękrótkioszczep.
Kreoluniósłgłowęizjegopalcówwystrzeliławmgnieniuokaoślepiająca
błyskawica.Wpowietrzumiotałosięzpółsetkistworówprzypominających
ogromnegargulce.Miałyciemnobrązowąwężowąłuskę,pyskinieco
przypominającelwie,błoniasteskrzydła,aichłapywyposażonebyływ
sierpowateszpony.Jeszczeprzedsekundąnicniezapowiadało
niebezpieczeństwa–pojawiłosiędosłownieznikąd.
–Kimkarowie!–warknąłKreol,podnosząclaskęiaktywującjakieśzaklęcie.
–Towszystko,nacocięstać,Troyu?Podnieśćtarcze,odsłonićkryształy,
wypuścićpłanetników!
ArtodiArtedianposłuszniepomknęliwykonaćpoleceniapana.Dżinn
HubaksispojawiłsięobokKreola,dostałpołbieodrozzłoszczonegomagai
znowuzniknął.
Kimkarowieszybkozorientowalisięwsytuacji,zbilisięwciasnągromadęi
pomknęliprostonaKreola,wystawiającdoprzodumorderczepazury.
Najpiękniejszacofnęłasiękilkakroków,nierobiącnic,bypomócarcymagowi.
Tenzresztąnieprzejąłsiętymzbytnio–zlaskiKreolawystrzeliłajeszczejedna
błyskawicaijedenzkimkarówupadłgdzieśzamuremzdzikimwrzaskiem.Ale
pozostaliuderzyliprostonaKreola.
Uderzyliiodbilisię.Nachwilęprzedtym,jakpazurykimkarówdosięgły
maga,otoczyłgopomarańczowyblaskBłyszczącejZbroi.Stworyzawyłyzbólu
iznowuwzbiłysięwyżej,gdziejeszczejednegodoścignęłabłyskawicaKreola.
Kimkarowierazzarazemstaralisiędosięgnąćcelu,alewciążnapotykali
BłyszczącąZbrojęiodlatywalizwrzaskiem.Tymczasemnawszystkichpięciu
wieżachpojawiłysiędużeromboidalnekryształy,apośrodkudziedzińca
otworzyłsięogromnykwadratowyluk.
–Zabićwszystkich!–rozkazałKreol,wyjmującztorbyopasłypergaminowy
tomwokładcezzaśniedziałejmiedzi.–Pokażęwam,gdziepieprzrośnie!
Kryształywystrzeliłyjednocześniewmiotającychsiękimkarów
jasnozielonymipromieniami.Dwastworzeniaspadły,upieczonejakszaszłyki.
Wśladzapierwsząsalwąnastąpiładruga,potemtrzecia...
Zotwartegolukuwyleciałodziesięćstworzeńniewiadomejpostaci.
Niewiadomej,gdyżkażdeznichotaczałaniewielkachmuraburzowa,asami
płanetnicypozostawaliniewidzialni.Stworzeniawmilczeniurzuciłysięna
kimkarówidwastadazmieszałysię.Skrzydlatebestierozrywałypłanetników
pazurami,natomiastpłanetnicyatakowalikimkarówprądem.
–Ot,jest!–zwycięskokrzyknąłKreol,znalazłszywksiędzezaklęcie,
któregoszukał.–No,Troyu,czekacięniespodzianka...
Kimkarowie,kimkarowie,poddaniAgni-boga
Bogawaszegochwalę!
Niechkrzycząkimkarowie,pożerającykimkarowie!
Przyjmijmojąofiarę,Agni!
Kimkarowie,kimkarowie,poddaniAgni-boga,
Kruszęwasząwolę!
Niechkrzycząkimakarowie,demonicznikimkarowie!
Przyjmijmojąofiarę,Agni!
Kimkarowie,kimkarowie,poddaniAgni-boga
Podporządkowujęwassobie!
Niechkrzycząkimkarowie,pożerającykimkarowie!
Przyjmijmojąofiarę,Agni!
PrzykażdymzdaniuKreolrozsypywałwpowietrzubiałyproszek,poktórym
pozostawałytęczowebłyski.Gdytylkowymówiłostatniesłowozaklęcia,
kimkarowie,jaknarozkaz,zakończylibitwęzpłanetnikami,akryształywróciły
naswojepoprzedniemiejsca.Ocalalikimkarowieprzysiedlinamurzeipokornie
zgromadzilisięwokółKreola,patrzącegonanichznieukrywanąironią.
Zostałoichniewieleponadtrzydziestu.TrzechzginęłoodbłyskawicKreola,
dziesiątkęzniszczyłypromienieochronnychkryształów,apłanetnicyzabili
jeszczepięciu.Zresztąpłanetnikówteżzostałotylkosiedmiu.
–Komusłużycieteraz,kimkarowie?–zapytałdrwiącoKreol.
Kimkarowienieumielimówić,amagświetnieotymwiedział.Alepatrzyli
naniegowzrokiemtakpełnymoddania,żekażdygłupidomyśliłbysię,komu
terazsłużą.
–Udaciesięterazdoswegopoprzedniegopana!–rozkazałKreol.–
Zachowujciesięjakbynigdynic.Udawajcie,żejesteściemuoddanitaksamo
jakprzedtem.Agdytylkonadarzysięokazja–zabijciego!
Kimkarowiezatrzepotaliskrzydłami,wzbilisięwpowietrzeizniklizcichym
świstem.PochodzącezdalekichIndiidemonywolałypokonywaćduże
odległościnienaskrzydłach,a...winnysposób.
–Noijak,Najpiękniejsza?–zdumązapytałKreol.–Możnamiećzemnądo
czynienia?
–Naprawdęsądzisz,żetegłupiestworysąwstaniewykonaćtakzłożony
rozkaz?–Pokiwałagłowązniedowierzaniem.
–Oczywiście,żenie!AlezapewniąTroyowikilkanieprzyjemnychminut,a
mnieniczegowięcejniepotrzeba.Jeślinawetudamusięzpowrotemjesobie
podporządkować(wcoosobiściewątpię),więcejichdomnienieprzyśle.Nie,
Najpiękniejsza,Troywymyślicośnowego.
Kreolwychyliłsięponadzwieńczeniemmuruizprzyjemnościąpopatrzyłna
walającesięwdoletrupykimkarów.Wyglądałyniezbytreprezentacyjnie–
poczerniałe,zwęglone.Mniejwięcejwcałościostałsiętylkojeden–zabityjako
pierwszyoszczepem.Nawetzwykłyniewolnikbyłwstaniezabićjednegoztych
pół-demonów.
–Kimkarowie...–mruknąłKreolzpogardą,patrzącnatrupa.–Wpojedynkę
niesąwarciwięcejniżtenzłamanyoszczep.Alekiedyzbiorąsięwstado...
–Nacoliczyłten,ktoichposłał?CzyżbyTroymiałnadzieję,żeudamusię
cięzabić,mójprzyjacielu?
–Oczywiście,żenie!–obruszyłsięmag.–Żeby
MNIE
zabić,trzebabyco
najmniejpięćtakichstad...chociażnie...ZaklęciePodporządkowaniadziałatak
samonajednego,jakinatysiąc–bezwzględunaliczbę,wszystkichczekałby
takisamlos...O,coinnegogdybytobyłyróżnedemony...TydzieńtemuTroy
nasłałnamnieredehora,przednimbyłkrwawygolem,jeszczewcześniej
zjawiłosięstadowirików,awzeszłymmiesiącuzabójcazTa-Kemet,
wierzchemnaogromnymgryfie.JeślibyTroyposłałichwszystkichnaraz–
wtedy,byćmoże...
–Dlaczego,wtakimrazie,niezrobiłtegodotejpory?–Najpiękniejsza
uniosłabrwi.
–Ztegosamegopowodu,coija.–Kreolwzruszyłramionami.–Jesteśmyz
Troyemzaciekłymiwrogami.Nicniezyskanamojejśmierci...
–OprócztytułuPierwszego.
–Toprawda–zasępiłsięmag.–Toprawda,żechcetego...aletonieważne.
Najważniejsze,żeobajchcemyzabićwrogaOSOBIŚCIE.Przyjdzieczas,gdy
spotkamysięwpojedynkutwarząwtwarziwtedygozabiję...
–Wtakimrazie,pocotowszystko?–Najpiękniejszawskazałanatrupy.
–Wywiad.Obwąchujemysięnawzajem,szukamysłabychmiejsc...Wiedzao
przeciwnikutopołowazwycięstwa.Dotegokażdypotwór,któregowysyłam
przeciwkoTroyowi,niecogoosłabia...
–Więctotak?Ate,któreonwysyła...osłabiająciebie,mójprzyjacielu?
–Mnie?!–Kreolzaśmiałsię.–Ależskąd!Tocomnieniezabija,tylkomnie
wzmacnia,Najpiękniejsza!Wkońcujestemmagiem!
Damauśmiechnęłasięironicznie.PrzezkilkasekundKreolpatrzyłnajej
uśmiech,nicnierozumiejąc,apotemdotarłdoniegokompletnybraklogikiw
tymwywodzie.
–NałonoTiamat...–wymamrotał,rozzłoszczony.–Zresztą,nieważne.Wolę
walczyćzgodnymprzeciwnikiem.ONajpiękniejsza,jesteśmyzTroyem
wrogamiodtylulat...NaMarduka,gdyopuszczęSumer,będziemibrakowało
tejwojny!Nigdybymniepomyślał...
–Takwięcpowziąłeśdecyzję,mójprzyjacielu?–niecierpliwieprzerwałamu
dama.–Będzieszbudowałgrobowiec?
–Trzebabędzie...–Kreolznowusięzachmurzył.–Alenierozumiem,do
czegojestemciwogólepotrzebny?Czyżbybogombrakowałowojowników?
CzemuówżeMarduksięnienadaje?
–Samdopierocoodpowiedziałeśnatopytanie.–TwarzNajpiękniejszej
pokryłcień.–Mamytesameproblemy,comagowie–nacudzymterytorium
jesteśmyniewielewarci...Nawetgorzej.WLengubyłabymsłabszaodzwykłej
śmiertelniczki,aYog-SothothutracisiłęwDziewięciuNiebiosach.Dlatego
właśniebogowiewykorzystujązwykłychśmiertelników,takichjakty,mój
przyjacielu.DemonyLenguzwróciłysiędoznanegociskądinądAzatotha,a
DziewięćNiebioszkoleioddałoswójloswręceMardukaPotężnegoTopora.I
jeden,idrugispełniliswezadania,alepotemsamizamienilisięwbogówi,
paradoksalnie,stalisięnieprzydatni.Dlategoterazpotrzebujęciebie.Zgadzasz
się?
Widaćbyło,żeKreoljestzadowolony.Wkońcuuzyskałodpowiedźna
najtrudniejszepytanie–dlaczego?Dlaczegobogowienierozwiązująsami
swoichproblemów,tylkociągleprosząopomocśmiertelników?Oczywiście,
świetnieznałodpowiedź,alebardzoważnebyłodlaniego,abyusłyszeć
potwierdzeniezustbogini.
–Zgadzamsię,Najpiękniejsza.–Wykrzywiłtwarzwdziwnymgrymasie.
–Todobrze.Oto,cocipowiemwtakimrazie:musiszzachowaćwszystkow
najgłębszejtajemnicy.Niewolnikom,którzybędąbudowaćschron,utnijjęzyki,
apozakończeniubudowyzabijich.Najlepiejwykorzystaćcudzoziemców,
którzyniemająwSumerzeanirodziny,aniprzyjaciół.Niewciągajdotego
demonówidżinnów–niemagwarancji,żezachowajątajemnicę.Wogóle,
podczasbudowyniekorzystajzmagii–mogącięwyczućwrogowie.Samnie
zbliżajsiędotamtegomiejsca,ażdoostatniejchwili–niechżadnażywaistota
niewie,żesiętymzajmujesz.OtulgrobowieczaklęciemNajwiększegoUkrycia
–wiem,żeprzyjdziezaniedrogozapłacić,aledajenajlepszągwarancję
bezpieczeństwa.
–Myślę,żezbudujęgo...
–Niemównawetmnie!–przerwałamuNajpiękniejszagwałtownie.–W
ogóleniewymawiajtejnazwygłośno!Niebierzzesobązbytwielurzeczy.
Tylkoto,bezczegoniemożeszsięobejść.Agdyobudziszsię...myślę,żenieda
sięobliczyćdatytwegoprzebudzeniazbytdokładnie,dlategonawszelki
wypadekwyznaczniecodłuższyokres–żebyostatecznierozwiązaćumowęz
Lengiem.Zapierwsząpołowęnaszegoplanuwcałościodpowiadaszty.Nie
będęcięszukać–sammnieznajdziesz,gdyzbudujeszkocebu.Ikoniecznie,po
przebudzeniu,zróbwywiadwLengu–jakwiesz,mniejesttamwstęp
wzbroniony!
–Myślę,żepoczekamnarozpoczęcieświęta,tegoobchodzonegocotrzylata
–powiedziałKreol.–Postaramsięobudzićnamiesiąc–półtoraprzedkolejnym
terminem.Będęmógłwtedysiętamdostać,niebudzącpodejrzeń.
Rozdział2
PoprzybyciudowielkiejdolinyInkwanokVanessanatychmiastpożałowała,
żetakbezzastanowieniauparłasiętowarzyszyćKreolowi.Alebyłojużza
późno,żebysięwycofać–nawetgdybymagmógłwysłaćjąsamądodomu,w
coVanessaszczerzewątpiła,bezwątpieniastraciłabydużowjegooczach.A
tego,niewiadomodlaczego,strasznieniechciała,więcgrałabohaterkę,chociaż
kolanazdradzieckouginałysiępodnią.Otaczającyichkrajobrazukażdego
wywołałbytakiesameodczucia.
PrzybyszomukazałosięnieboLengu:martwoczarne,bezgwiazd,odczasu
doczasuprzecinałyjetylkojakieśszkarłatnebłyski.Niewiadomoskąd,Vanod
razuzrozumiała,żetowcaleniejestnoc–tutajniebozawszetakwygląda.Nie
byłoaniśladuSłońca.Byłzatoksiężyc–itoniejeden,adwa.Duże,
krwawoczerwoneidziwniesymetrycznierozmieszczonenanieboskłonie,
wyglądałyjakzłeoczyspoglądającezwysokanamartwą,pustąprzestrzeń.
Opróczksiężyców,bladegoświatładostarczałotakżemnóstwogłucho
pomrukującychwulkanów,zajmującychcałąwidocznąażpohoryzont
przestrzeń.Vanodrazunaliczyłasiedem,azanimiwidaćbyłonastępnei
następne–niebyłoimkońca.Niewykazywałynajmniejszejochotydoerupcji,
alewygasnąćteżnajwyraźniejniemiałyzamiaru–tliłysięjakwęglewognisku.
Vanspróbowaławyobrazićsobie,cobysięstało,gdybywszystkiejednocześnie
zaczęłyplućogniemizrobiłojejsiętrochęniedobrze.
Ziemiępokrywałagęstawarstwaśnieguzmieszanegozpopiołem.Ta
niezwykłamieszaninawyglądałafatalnie,awdotykubyłarównie
nieprzyjemna.NajwyraźniejpoczątkowowLengubyłozimniejniżna
Antarktydzie,aleniebyłotoodczuwalnezpowoduwulkanów.Wefekcie
temperaturaprzywodziłanamyślwczesnąwiosnęlubpóźnąjesień.Raczej
jesień–ukoronowaniemwszystkichurokówLengubyłpadającycochwilę
drobnydeszczyk.Ogólnieatmosferapanowałatamobrzydliwa–wpędziłabyw
trwałądepresjękażdego,ktopomieszkałbywtymświeciedłużej.Sprzyjały
temuszczególnieludzkiekości,którewogromnychilościachwalałysiępod
nogami.Gdzieniegdziecałkiemzakrywałytakzwanypopiołośniegczyteż
śniegopopiół.
–Ionijeszczeorganizująświęto?–Vanessazniedowierzaniem
wytrzeszczyłaoczy.–Zjakiejracji,pytam?
–Uwierz,Van,niematamanikrztyradości–głośnoroześmiałsięHubaksis.
–Mójojczystyświattrudnonazwaćmlekiemimiodempłynącym,alew
porównaniuzLengiemtopoprostuziemiaobiecana...
–Igdzieodbywasięta...impreza?–spytałaVan,podejrzliwiepatrzącna
niegospodoka.–Tylkoniemów,żetutaj!
–Odbywasiętam,gdziezawsze:wOnyksowymZamkuKadath–wyjaśnił
Kreolposępnie.
–Agdzieonjest?
–Tam,zatąogniowągórą.
VanpodążyławzrokiemzapalcemKreola.Magwskazywałnanajdalszy
wulkan–ten,któryledwiebyłowidaćnahoryzoncie.
–Chceszpowiedzieć,żepójdziemytampieszo?Możebyśtrochę
poczarował?Latającydywanalbocośtakiego?
–Wyjdąponasiodstawiąnamiejsce.–Magmachnąłręką.
–Lepiejjużposzlibyśmynapiechotę–niewesołozachichotałdżinn.–Patrz,
panie,jużnaszauważyli!
–Widzę!–odburknąłKreol.
Vanpodążyłazaichwzrokiemiztrudemzłapałaoddech–dosłownietuż
nadjejgłowąmachałoskrzydłamiokropnestworzenie,podobnedowstrętnej
zniekształconejmałpyzniewiarygodniedługimipazurami.Nacałymciele
potworaniebyłonawetjednegowłoska,pokrywałajeskórabarwyatramentu.
–PtakLengu–oznajmiłKreol.–Zwiadowca.Zarazponasprzybędą.
–Kto?
–MizerniJeźdźcyNocy–oznajmiłHubaksiszprzekonaniem.–Jedenalbo
dwóch...Lepiej,żebyjeden–nielubięich.
MizernyJeździecNocypojawiłsiępookołodziesięciuminutach.Byłsam,
alejednegoitakstarczyłoażnadto.Niewiadomo,dlaczegostworzenieto
nazwano„mizernym”.Przypominałzwykłego,chociażniezbytwysokiego
człowieka,alezatodośćmocnejbudowy,barczystegoikrępego.Oprócztego
miałgarb,wybrzuszającysiętrzydzieścicentymetrównadgłową.Odczłowieka
stwórróżniłsięzielonymkoloremskóryiparądługich,zagiętychrogów
wyrastającychnaplecachzobustrongarbu.Byłodzianywcośwrodzaju
bezrękawnikaztkaniny,pozostawiającegoodkryteręceinogi,zatojegogłowę
skrywaładopasowanamaskazasłaniającacałątwarz,szyjęikark.Przez
szczelinęwidaćbyłotylkooczy–jasnoczerwone,bezśladuźrenicy.Przybyszw
ręcetrzymałbat.
Bezwzględunato,jakprzerażającybyłsamjeździec,wierzchowiec
prześcignąłgopodtymwzględemodwiedługości.Zwierztenprzypominał
ogromnegopająkakosarzaoskórzewodcieniudelikatnegoróżu.Miałtylko
sześćnóg,zatokażdązakończonądługim,ostrympazurem,przypominającym
bardziejstalniżkość.Stwórniemiałoczuniwyodrębnionejgłowy–w
przedniejczęścitułowiaotwierałasiępoczwarnapaszcza.Wodróżnieniuod
większościzwierząt,zębysterczałyniezgóryizdołu,alepobokach,pysk
otwierałsięniepionowo,apoziomo.
–ToniejestJeździecNocy–rzekłzzaskoczeniemHubaksis.–To
PoganiaczNiewolników.Pewniedlatego,żejestnastroje.
PoganiaczNiewolnikówobojętniepopatrzyłnaVaniKreola,anastępnie
rzucił:
–Wsiadajcie.Czekająnawas.
Vanessaporazkoleinyzauważyładziwnezjawisko–rozumiałausłyszane
słowa,chociażdoskonalewiedziała,żedotądnieznałategojęzyka.Hubaksis
najwyraźniejzauważyłjejzmieszanie,boszepnąłjejdoucha:
–Podczasmagicznegoprzejściaznajomośćjęzykaotrzymujesię
automatycznie.Prawoprzyrody.
WsiąśćnapająkowategopotworabyłodlaVanessyczynembohaterskim.
Kreolmusiałdosłowniewrzucićjąnagrzbietstwora,przyczymPoganiacz
Niewolnikównawetpalcemniekiwnął,żebymupomóc–siedziałwmilczeniu,
odwróconydonichplecami.
Vanessajechałazzamkniętymioczami,przekonującsamąsiebie,żejedzie
nazwykłymkoniu,tyleżebezsierścii...zogromnąpaszczą.Wżadensposób
niemogłajejzapomnieć–ten„mustang”zbytniowyglądałjejnadrapieżnika.
Ażdziw,żepozwoliłsięosiodłać!
Jechałosięniewygodnie.Poczwarabyławystarczającoduża,byzmieściłysię
naniejtrzyosoby(Hubaksissięnieliczył),alekształtgrzbietuniezbytnadawał
siędojazdywierzchem.Trzebabyłorozłożyćnogiszerokojakdoszpagatu.
ByłatonajwidoczniejnaturalnapozycjaPoganiaczaNiewolników,aleVanessa
zmęczyłasięwmgnieniuoka.Dotegowyrastającezjegoplecówrogi
majaczyłyjejnadgłową,nieczyniącżadnejkrzywdy,aleporządniedenerwując.
Skądśzdalekadobiegłookropnemrożącekrewwżyłachwycie.Dźwiękbył
takgłośny,jakbygdzieśwmrokusiedziałgłodnywilkwielkościgóry.
–Na-Hag...–posępniewyjaśniłKreol,niezwracającsiędonikogo
konkretnego.–Pięćtysięcylattemutaksamowyłwswojejjamie.
–Nigdynieprzestawałwyć–nieoczekiwanieodezwałsięPoganiacz
Niewolników.–ICthulhujakdawniejśpiwpodwodnymmieścieR’lyeh...
–AAzatothciąglejeszczeniemaciała?–Hubaksiszainteresowałsię
nowinami.
–Niestety,nie–odpowiedziałPoganiaczNiewolników.–Alewkońcuto
nastąpi,iwtedy...WtedyobudzisięCthulhu,uwolnisięNa-Hag,aYog-Sothoth
wyprowadzinasstąd!Iwtedy...!Wtedy...!
Prawdopodobnieuśmiechałsięteraz,alenicniebyłowidaćspodmaski.
–Cowtedybędzie?–niepewniewyszeptałaVan,starającsię,bynieusłyszał
jejstrasznyprzewodnik.
–Wtedyspełnisięichodwiecznemarzenie–taksamoszeptemodpowiedział
Kreol.–Prawdęmówiąc,poprzebudzeniubałemsię,żejużsięspełniłowciągu
tylutysiącleci...
–Acotozamarzenie?
–Oczywiście,podbićwaszświat...–cichutkozachichotałdżinn.–Kiedyś
wygnanoichstamtąd,więcterazśniąopowrocie.Awtedywam,ludziom,
będzieniewesoło...Nanastakżenapadali,aleszybkoichwygnaliśmy.
–MójBoże!–cichozawołałaVan,znienawiściąpatrzącnagarbateplecy
PoganiaczaNiewolników.
–Naszczęście,wielkiMardukdobrzeichzamknął–uspokoiłjąmag.–Jeśli
udamisięzakończyćto,cozacząłem,ichmarzeniepozostanietylkomarzeniem.
–AdlaczegonazywajągoPoganiaczemNiewolników?–jeszczeciszej
zapytałaVan,spoglądającukradkiemnazniekształconeplecysiedzącegoprzed
niąosobnika.NiewsłuchiwałasięwsłowaKreola.
–Możeszmówićnormalnie,onitaknierozumiepoangielsku.Po
sumeryjskuteżnie.Gdybyto
JEGO
wezwanodonaszegoświata,wtedyby
rozumiał...AnazywajągoPoganiaczemNiewolników,botojegozawód.
–Totusąniewolnicy?!–przeraziłasięVan.
–Itoilu!–roześmiałsięHubaksis.–Cowtymtakiegostrasznego?Jestich
tumnóstwo!Prawiewszyscytutejsimieszkańcy,zresztą...
–Leng,wprzeciwieństwiedonaszegoświata,prawiewcaleniezmieniłsię
przezwieki–powiedziałwzadumieKreol.–Minęłytysiącelat,atutajtego
nawetniezauważono.Panujetuściśleokreślonysystemkast–niewolnicy,
nadzorcyipanowie.Najwięcejjestniewolników,alesąsłabiigłupi.Wielunie
umienawetmówić...szczególnieshoggothy.Nienawidzęshoggothów!Kilka
razybuntowałysięprzeciwkoswympanom,alezakażdymrazemprzegrywały,
niestety...Nadzorcówjestmniejiteżsąpodzieleninagrupy.Najniższąwarstwą
sąptaki,którewidziałaś.Pamiętasz?
–Wolałabymzapomnieć.
–PotemidąMizerniJeźdźcy,potemPoganiaczeNiewolników.Najwyżej
stojąStwory–sąsługamiPanów,mieszkająwzamkachinigdyniewychodzą
nazewnątrz.Nadzorcy–toniższedemony,prawieniewładającemagią.
Panowiedzieląsięnaczterywarstwyitylkoonimająporządnemagiczne
umiejętności.Najniższawarstwatodemonyśrodkowejręki.Słudzynajwyższej
rangi,duchypiekielne,eg-mumie...Pamiętasztedemony,którewzywałem?
Należądonajniższejwarstwypanów,dolegionuEligora.Stopieńwyżejw
hierarchiistojąEmblematy,generałowielegionów,KapłaniPrzedwiecznych,
DuchyPrzestrzeni,najpotężniejszediabły...Jeszczewyżejznajdująsię
arcydemony.Jestichniewiele,możnajewszystkiewymienićzimienia.Azatoth
iCthulhu,Yog-SothothiHastur,NyarlathotepiShub-Niggurath,Na-Hagi
NoszącyŻółtąMaskę,HumababiPazuzu,LallasuiLalartu,Akhkharuijeszcze
zpiątkapomniejszych.
–Anajwyżsi?–cichozapytałaVan.
–S’gnac.Najwyżejznajdujesiętylkoon.Widzisz,Van,tęnajwyższągórę?
Kolosalnyszczyt,którywskazywałKreol,wyróżniałsięspośródpozostałych
nibywielkoludpośródkarłów.Wyglądałjakzrobionyzprzezroczystegolodui
słabopobłyskiwałwkrwawymświetledwóchksiężyców.
–To...tam?–wzdrygnęłasięVanessa.
–Nasamymszczycie...–ledwiedosłyszalniewyszeptałKreol.–Widziałem
goraz,itegorazunigdyniezapomnę...
VanusiłowaławyobrazićsobiejakohydnymusibyćtenS’gnac,skoronawet
wedługprzyzwyczajonegodowszelkichpaskudztwmaga,jestwstaniezaćmić
całytenświatzchmaramipotworów,aleniestarczyłojejwyobraźni.Nie
odważyłasięzapytaćoszczegóły.
–CzytenS...jakmutam,jestkimśwrodzajuSzatana?–zapytałanieśmiało.
–Mniejwięcej.–Kreolniezdziwiłsięanitrochę.–Myślisz,żeistniejetylko
jedenŚwiatZmroku?Tylkoznaszymświatemsąsiadująażcztery!Jednymz
nichrządziten,któregonazwałaś...
–AButtteżjestztegoświata?
–Nie.–Kreolenergiczniepokręciłgłową.–Butt-Krillach-Mecckoj-
Nekchre-Tajllin-Mopochodzizinnegoświata.AleteżCiemnego.
–AczywogóleistniejąJasneŚwiaty?
–Oczywiście!–Kreolażsięzdziwił.–Ajakżebyinaczej?Jestichmniej
więcejtylesamocoCiemnych.
–Anaszjakijest?
–Naszjestzwyczajny.NadziesięćświatówprzypadajedenJasny,jeden
CiemnyiosiemNeutralnych,stosunekjestmniejwięcejwłaśnietaki.
–ZamekKadath–ogłosiłPoganiaczNiewolników,przerywającdyskusjęna
tematstrukturywszechświatów.
Vannawetniezauważyła,kiedywstrętnypająkdowiózłichdocelu–jeszcze
jednejlodowejgóry,chociażnietakwysokiej,jakpierwsza.Nasamym
wierzchołkuwznosiłsięzamek–okropnabudowlazczarnegoonyksu.Niebo
nadnimwyglądałojakgigantycznywirwodny,adookołazamkowychwież
fruwałychmaryPtakówLengu.WycieNa-Hagabyłotusłychaćznacznielepiej.
–Hastur...–powiedziałKreolpółgłosem,patrzącgdzieśnabok.Tam,obok
jednegozpomniejszychwulkanów,powoliszedłolbrzymsylwetką
przypominającyPoganiaczaNiewolników,ztymżestorazywiększego.Szedłw
dziwnejpozycji,jakbyzamierzałtańczyćwprzysiadzie,szerokorozkładając
ręcezakończonetrzemadługimipazurami.Zotwartejpaszczysączyłamusię
ślina–widaćbyłotonawetzdaleka.Zamaszystymkrokiempodążałwich
kierunku.
JeszczenigdywżyciuVanessaniebyłatakbliskaomdlenia.Aprzecież
kiedyśsądziła,żemamocnenerwy!Prawdopodobnie,mimowszystko,
straciłabyprzytomność,gdybyKreolwporęniezauważył,cosiędziejeinie
pstryknąłjejpalcamiprzedoczami,mamroczącjednocześniecośpodnosem.
Słabośćustąpiłaniemalmomentalnie.
–Wszystkowporządku,kobieto?–zapytałniemalserdecznie.–
Przyzwyczajajsię,sątutajgorsiodHastura.
–Cieszsię,Van,żeniezobaczyszaniCthulhu,aniAzatotha–chciałją
pocieszyćHubaksis.
–Przecieżsamichniewidziałeś...–burknąłKreol.
–Tyteż,panie.–Dżinnniechciałsiępoddać.
–Milcz,niewolniku!–porazpierwszyodchwiliprzybyciadotegoświata
Kreolsięrozzłościł.AVanpomyślała,żezaczęłymupuszczaćnerwy...
OnyksowyZamekKadath...Jużodprogunagościczekałynoweokropności.
PrzedewszystkimStwory,októrychwspominałKreol–wielogłowebestie
wielkościniedźwiedzianajbardziejkojarzyłysięzposklejanymiwjednącałość
kilkomapotworamirodemzhorroru–dziwaczne,potwornebliźniętasyjamskie.
Dziesiątkiłap,wszystkiebezwyjątkuwyposażonewostrepazury,niemniejniż
dziesięćdługichogonów,nieforemneciała,głowywyrastającew
najdziwniejszychmiejscach.Vanczułasięzagubiona–osobiścienie
powierzyłabytakiejkolekcjiorganównawetmyciabrudnychnaczyń.Wzamku
byłotakżekilkaeg-mumii–krzepkichchłopówobdartychzeskóry.Niektórym
zkarkówzwisałykłakisiwychwłosów,innibylicałkiemłysi.Nosilicośw
rodzajuprzezroczystychworków,którechroniłyotoczenieprzedzapaćkaniem
wszystkiegokrwią,pozwalającejednakwszystkimchętnymzapoznaćsię
szczegółowozwidokiemichodrażającychciał.
–Kreolu!–dałsięsłyszećokrzyk,wktórympobrzmiewałanawetpewna
dobroduszność.
Vanessaodwróciłasięszybkowstronę,zktórejdobiegałgłos.Mężczyzna
wołającyjejtowarzyszapozytywnieodróżniałsięodotoczenia.Wysoki,
barczysty,ubranywcośwrodzajuczerwonegopłaszczabezrękawów.Długie
czarnewłosysięgałymusporozaramiona,ajegogłowęzdobiłażelaznakorona
zjedenastomaczubami.Wrękuściskałcośprzypominającegodwustronnąkosę
zkrótkąrękojeścią.
–Eligor...–Magposępniekiwnąłgłowąnapowitanie.–Wciążżyjesz...
–Rozczarowałeśsię?–odparłzuśmiechemosobnikzwanyEligorem.–
Traciszumiejętnośćlogicznegomyślenia,Kreolu–czyżtoniemójpodpis
widniałnazaproszeniu?
–Jaksiędowiedzieliście?
–Otym,żezmartwychwstałeś?Toniebyłozbyttrudne.Chociaż,muszę
przyznać,zdziwiłeśnasniezmiernie...Zdarzałosięodczasudoczasu,żenasi
śmiertelniprzyjacielewracalizkrólestwazmarłych,alezazwyczajniezwlekaliz
tymtakdługo...Chciałeśuwolnićsięodnaszejumowy,czypoprostu
postanowiłeśzyskaćnieśmiertelność?
–Ajeśliijedno,idrugie?–Kreolspojrzałnaniegowyzywająco.–Ajeszcze
lepiej:uwolnićsięodwaswszystkich?
–Umowa,kumojejogromnejrozpaczy,nieobowiązuje–wycedziłEligor
przezzęby.–Pięćtysięcylatminęło.Nocóż,magu,gratuluję,uratowałeśduszę.
Wogóle,doczegonamterazpotrzebnatwojadusza?Coinnegodusza
PierwszegoMagaSumeru,acoinnego–szeregowegomaga.
–Niejestemszeregowymmagiem!–wybuchnąłKreolnatychmiast.
–Kimwtakimraziejesteś?–złośliwieprychnąłEligor.–Terazjesteśnikim!
Robakiem.Pleśnią.Wydmuszką.LepiejbyłocizostaćwstarożytnymSumerze.
Atam,gdziejesteśteraz,magianiejestniczymwięcejjaktylkonieistotnym
kaprysemprzyrody.Tak,przesądem...
–Nienadługo–groźnieobiecałmag.–Niechnotylkostanęnanogi,a
znowubędęPierwszymMagiem!ItonieSumeru,alecałegoświata!
–Myślałindykoniedzieli,awsobotęłebucięli.–Demonlekceważąco
machnąłręką.–Totylkosłowa.Wzasadziemogłeśumknąćnaszejuwadze,
gdybyś...
–Gdybymco?
–Gdybyśpowstrzymałsięodwzywaniamoichsług!–wyszczerzyłsięw
uśmiechuEligor.–GdytylkoAndromaliswróciłdozamkuKadath,natychmiast
doniósłmiowszystkim.
–NałonoTiamat!–zazgrzytałzębamiKreol.–Niepomyślałemotym...
–Bardzocięproszę,niewspominajtutaj...oniej–skrzywiłsięEligorz
rozdrażnieniem.–Lepiejnie...Widzę,żeHubaksiswciążjestztobą.
Maleńkidżinnwydałzsiebiejakieśnieartykułowanedźwięki,chowającsię
zaramieniemKreola.
–Alekobietynieznam–zauważyłEligor,uważnieprzyglądającsię
Vanessie.–Nowanałożnicaczypoprostuznajoma?
–Nietwojasprawa–odgryzłsięKreol.
–Śmierćniezmieniłatwojegocharakteru.Całejresztyteżnie–jesteśtym
samymnekromantązodpychającymcharakterem.Chociaż...Poco
przefarbowałeśwłosy?Oczywiście,toniemojasprawa,alewczarnymkolorze
bardziejcidotwarzy...
–Możemydaćtemuspokój?–Magspojrzałnaniegospodełba.
–Czemu?–Eligorzrobiłzdziwionąminę.
–Dajspokój,Eligorze!Naszaumowajestnieważna,nieprawdaż?Niemasz
jużżadnejwładzynademną!Czymożechcesz,byśmyznowusięzmierzyli?
–Nie,dziękuję...–Eligorpowolipokręciłgłową,uważniepatrzącwoczy
maga.–Pewnie,żebymchciał,ale...Muszęsięszczerzeprzyznać,Kreolu,żete
pięćtysięcylatwpłynęłonamnieznaczniebardziejniżnaciebie.Toszmat
czasu,nawetdlanieśmiertelnego...
–Natoliczyłem...–Kreoluśmiechnąłsięwrednie.–Jeszczezobaczymy,
któryznasjestindykiem...RytuałPrezentacjiniezmieniłsię?
–Tylkokilkadrobiazgów–wzruszyłramionamiEligor.–Samsię
zorientujesz.
–Októrejwyznaczonoczasdlamnie?
–Z
TOBĄ
–podkreśliłEligor–Yog-Sothothchcesięspotkaćjaknajszybciej.
Bardzogozainteresowałeś,Kreolu.Dawnonieoszukanonastak...bezczelnie.
Uśmiechającsięcałyczas,Eligorukłoniłsięgrzeczniecałejtrójceiruszyłz
powrotem,stawiająckrokipowolijakbyszedłpocienkimlodzie.
–Chodźmy–rzekłmag,rzucającwstronęoddalającegosiędemona
podejrzliwespojrzenie.
Vanessamilczałaprzezkilkaminut,gdyżKreolwyglądałnawściekłego.Ale
wkońcuciekawośćzwyciężyła.
–Ktototaki?–zapytała.
–NazywasięEligor–wymamrotałmagpodnosemzniechęcią.
–Tegosamasiędomyśliłam.Alekimonjest?Totwójznajomy?
–EligorjestEmblematem.Mieliśmy...wspólneinteresy–powiedziałKreol
wymijająco.–Kontrakt.WszystkiepodległemidemonysąsługamiEligora.
Kupiłemprawodowywołaniakażdegoznichrazcojedenaścielat.
–Aczymzapłaciłeś?–podejrzliwiezapytałaVan.
–Standardowącenąjestdusza.Alewmoimprzypadkuwszystkobyło
bardziejskomplikowane...
–Chciałemcięwtedyodwieśćodtejdecyzji,panie!–wtrąciłsiędżinn.–
Mówiłem:niewchodźwto.
–Milcz,niewolniku!
–Tosamomówiłeśwtedy!–poskarżyłsięHubaksis.–Gdybymniebyłtaki
maleńki,bardziejbysięzemnąliczono!
–Biedny...–powiedziałaVanessazewspółczuciem.–Nowięccotobyłaza
umowa?
–Warunkibyłyniezwykleproste.–Kreoluśmiechnąłsię.–Korzystamz
demonówEligoradowolnąilośćrazy,ażdośmierci.Przyczymniemogę
odwlecswejśmiercizapomocąmagiiwięcej,niżotysiąclat.No,apośmierci...
pośmiercimiałemzostaćjegoniewolnikiem.Napięćtysięcylat.Zazwyczajw
takichumowachpiszesię„nawieczność”,alenaszczęściemiałemtyle
rozsądku,żebyupieraćsięprzyokreślonymterminie.
–I...jaksięwykręciłeś?–wyszeptałaVan,wstrząśnięta.
–Van,jeszczepytasz?–wmieszałsiędżinn.–Czynierozumiesz,pocopan
wogólerozpętałcałątąaferęzezmartwychwstaniem?
–Samniewiem,jakmisięudało–wymamrotałmag.–Małalukaprawna,
małaniejednoznacznośćwinterpretacjiumowy...Podpowiedziałamitopewna
znajoma.U
MARŁEM
,aleduszanadalprzebywaławciele.Bardzomocnosięgo
trzymała–takmocno,żewszystkiedemonyLenguniemogłyjejwydobyć!A
nawetgdybyzdołały,nałożyłemnamogiłętakiezaklęcie,żeżadnasiłanie
mogłajejodkryć...oprócz,jaksięokazało,waszychochre...jakichnazwałaś?
–Archeologów.Alepocowogólezawierałeśtęumowę?
–Jakzwyklewtakichprzypadkach...Chciałembyćpotężny,niemęczącsię
zbytnio.Byłemmłody,głupi,niewiedziałemjeszczecodoczego...
–Ilemiałeśwtedylat?
–Pięćdziesiątcztery–burknąłKreol.–Dlamagatomłodość...Aleterazto
nieważne;pięćtysięcylatminęło,iprzezcałepięćtysięcylatEligormiałpełne
prawoprzechwycićmojąduszę.Niezrobiłtego–tojegoproblem.Minęłopięć
tysięcylat,zachowałemduszę,więcterazjestemwolny.Inietylkowolny,ale
cowięcej,zachowałemprawodoEligorowychdemonów–umowanicniemówi
otym,żetracętoprawopośmierci.Ha!Otocoznaczyumiećczytaćmiędzy
wierszami!Chociażnaszczytmuszęsięwspinaćodpoczątku.Tonic,wlezę...
Eligorjeszczepożałuje,żemiałzemnądoczynienia.
Vanumilkła,myślącnadtym,cousłyszała.Wyglądałonato,żeKreolmógł
siępochwalićburzliwąbiografią,niemniejciekawąniżniejedenbohaterlegend.
Coprawda,toiowonadalbyłoniezrozumiałe.
–CototakiegoEmblemat?–zapytaławprost.
–Niewiesz,kobieto?Czegowasucząkapłani?!
–Wybacz!Czymógłbyśpoprostuodpowiedzieć?
–EmblemattoOdbicieBoga–wyjaśniłwciążjeszczezdziwionymag.–
Naprawdępotężnybógmożepodzielićsięnakilkaniezależnychosobowości,
przyczymjestichtymwięcej,imjestpotężniejszy.
–Ajakibógzrodziłtego...Eligora?–zapytałaVanessaoszołomionatym,co
usłyszała.
–Oczywiście,Yog-Sothoth.ZrodziłtrzynaścieEmblematów–tyle,ilesłuży
mulegionów.Każdemuporuczyłjeden.Coprawda,odtegoczasuliczba
legionówwzrosławielokrotnie...
–CzyliYog-Sothothjestbogiem?–upewniłasięVan.
–Ciemnym.–Kreolpotwierdziłkiwnięciemgłową.–AleJaśniteżczasem
takrobią.KiedyWielkiMardukzostałbogiem,zrodziłpięćdziesiąt
EmblematówipoprowadziłtęarmięprzeciwkopułkomLengu.Itawasza
księga,pamiętasz?Biblia?Ten,któregonazywacieJezusemChrystusem,
najprawdopodobniejteżjestEmblematemwaszegoboga.
–Coty,całkiemzwariowałeś?!–takiebluźnierstwooburzyłoVanessę.–
ChrystusjestSynemBożym!
–Oczywiście.–Spokojniepokiwałgłowąmag.–Anawetwięcej.Emblemat
toznaczniewięcejniżdziecko,alewskaliludzkiej„syn”jestnajbliższym
słowem.Sądzącpotym,conapisanowksiędze,JezusChrystusbyłgodną
szacunkuosobą...dlategowżadnymwypadkuniemógłbyćEmblematem
Jahwe!WwymiarzeRajwładaJasnybógSawaovijestonrzeczywiściebardzo
podobnydotegotwojegoChrystusa...AwładcaJudejczyków,Jahwe,toCiemny
Bóg!Pożeraczdzieci,niszczycielmiast,oto,kimjest!Toprzezniegonaszświat
omałoconieprzepadłwWielkimPotopie!Zawszechciał,żebyzginęliwszyscy
opróczJudejczyków!
–Awięctotak...–westchnęłaVanessa.Jejprzekonaniareligijneszybkosię
zmieniały.Wiaraniezmniejszałasię,aniniezwiększała,apoprostuzmieniała
formę.
–Niejestempewien!–szybkozastrzegłKreol.–ByćmożeChrystuswcale
niebyłEmblematem,anaprzykład...naprzykład,nowymawataremEbela.
–KimjestEbel?
–Innymrazemciopowiem,zadługobytotrwało.–Kreolzatrzymałsię
przedwielkimidrzwiami.–MuszęspotkaćsięzYog-Sothothem...Rytuał
Prezentacjitonajbardziejnieprzyjemnaczęść,więclepiejmiećjązasobąjak
najszybciej.
–Totutaj?–najeżyłasięVan,zjawnąwrogościąpatrzącnadrzwi.
–Panie,amożepolecędoinnychdżinnów?–żałośniepoprosiłHubaksis.–
Takdawnoniewidziałemnikogoznaszych...
–Milczeć,niewolniku!–PogroziłmulaskąKreol.–Pomyśl,zanimcoś
powiesz!Mamtuzostawićkobietęsamą,tak?
–Przecieżniktjejnieruszy!–zajęczałdżinn.
–Dobrze,niechleci.–VanessapospieszyłazpomocąHubaksisowi.–Nie
jestemprzecieżdzieckiem.
–Dziękuję,Van!–rozpromieniłsiędżinn,szybkoznikającwścianie.
–Jakchcesz–burknąłmag.–Zostańtutajiczekajnamnie.Atoweźna
wszelkiwypadek.
Podałjejswójmagicznyłańcuch.Vanessawzięłago,tępoobejrzałaze
wszystkichstronizdziwionazapytała:
–Pocomion?
–Przecieżmówię:nawszelkiwypadek,kobieto!–zniecierpliwionyKreol
podniósłgłos.–Niewiadomo,comożesięzdarzyć.Każdyniewolniklub
nadzorcauderzonytymłańcuchemrozsypujesięwproch.Równychmipanów
łańcuchparaliżuje.Eligorowiijemupodobnymsprawiasilnyból.Możeprzydać
sięnawetprzeciwkoYog-Sothothowi...
–Dobrze...–zgodziłasięVanessa,zszacunkiempatrzącnałańcuch.
Dotychczasnieprzywiązywaładoniegodużejwagi,aleterazzaczynała
rozumieć,pocoKreoltaszczygozawszezesobą.–Acojesttam,zadrzwiami?
–Łaźnia–szybkoodpowiedziałmag.–Zasadniczosątamtacysamigoście
jaktyczyja.
–Chwileczkę!–wytrzeszczyłaoczyVan.–Niemogłeśmniewcześniej
uprzedzić?!
–Aco?
–Niewzięłamkostiumu!
–Czego?Cotyznowuchcesz,kobieto?
–Kostiumkąpielowy!Któregosłowanierozumiesz?
–Zamoichczasówludziekąpalisięnago...–wymamrotałKreol,alewidząc
minęVanessy,zpośpiechempoprawiłsię:–Dobrze,uspokójsię,kobieto!Zaraz
cośwymyślimy...
Wyjąłztorbymagicznyfoliał,przekartkowałgo,szukającodpowiedniego
zaklęcia,apotemzacząłcośpomrukiwać.
Pojakichśpiętnastusekundachpowietrzezgęstniałoipojawiłsięszarawy,
prostokątnytłumoczek.PrzyjrzawszysiębliżejVanessazauważyła,żejestto
tkanina,dotegobardzodobrejjakości.
–Sprytnie–oceniła.–Aletoniejestkostium.
–Ajakmamcistworzyćtencałykostium,jeślinawetniewiem,jakma
wyglądać?–burknąłKreol.
–Ico,mamtegoużyćzamiastręcznika?!
–Głupkomniemacotłumaczyć...–uśmiechnąłsięmag,szukającnapiersi
amuletuSługi.–Sługo,uszyjtejkobieciekostiumkąpielowywodpowiednim
rozmiarze!
Tkaninazawirowaławpowietrzuizaczęłaszybkozmieniaćformę.
NiewidzialnySługaniezwyklezręcznieoperowałniewidzialnąigłąi
niewidzialnyminożycami.Pokilkuminutachtkaninazmieniłasięwcałkiem
znośnykostium.Niecałkiemtaki,jakiezazwyczajnosiłaVan,alemożnago
byłozałożyćbezwstydu,nieryzykującprzytymwytykaniapalcami.
–Jesteśzadowolona,kobieto?–burknąłKreol,patrzączeskrywanym
uśmiechemjakVanessakrytycznieoglądaswójnowystrój.
–Sprytnie–pochwaliłajeszczeraz.–A...niemógłbyśzrobićczegośdo
jedzenia?
–Przecież...agdzietwojatorba?
Kreoldopieroterazzauważył,żeplecakVanessygdzieśprzepadł.
–Zapomniałamgo,gdywsiadaliśmynategopająka...–przyznałasięze
skruchą,spoglądającnamagasmętnie.
–Dobrze,kobieto,wytrzymajtrochę.–Kreolprzewróciłoczami.–Wrócęod
Yog-Sothotha,przygotujęcozechcesz.
Rozdział3
Vanessazobawąweszładołaźni.IlebyKreoliHubaksisnieprzekonywali
jej,żewLenguzaproszonymgościomniegroziwiększeniebezpieczeństwoniż
wpodmiejskimparku,jakbyniepodnosiłajejnaduchuobecnośćmagicznego
łańcuchaitakbałasięzostaćsama.Ajakwybyścieczulisięnajejmiejscu?
Dobrzechociaż,żewłaźnibyłyosobneprzebieralnie.Niezauważyła
żadnychzamków,cozresztąjejniezdziwiło–wyobraziłasobie,comógłzrobić
ztakimidrzwiczkaminaprzykładPoganiaczNiewolników.Przedtutejszymi
mieszkańcamitrzebabronićsięniezamkami,leczmagią,atąVanniewładaław
najmniejszymstopniu.Zresztąkomumogłosięprzydaćtutajjejubranie?
StworzonaprzezKreolatkaninanieprzypominałaniczegoznanegow
naszychczasach.Miękka,delikatnaibardzolekka,pieściłaskóręjakłabędzi
puch.Sługateżdobrzesiępostarał–skrojonyprzezniegokostiumraczejnie
trafiłbynaokładkiżurnali,aleświetnieleżałiwyglądałcałkiemnieźle.
–JeśliwstarożytnymBabilonierobilitakietkaniny,topodwieloma
względaminaswyprzedzali...–wymamrotałaVan,bezskuteczniestarającsię
wyobrazić,czywnowymstrojujestjejdotwarzy,czyniebardzo?Kujej
wielkiemurozczarowaniu,dotejporynieudałosięjejznaleźćwZamkuKadath
anijednegolustra.Czyżbymiejscowepotworynielubiłypatrzećnaswoje
pyski?
Tutejszybasenprzypominałniecosenatrzymski–byłśredniejwielkości
pomieszczeniemześcianamizbiałegokamienia,stopniamidosiedzenia
pnącymisięażpodsufit.Tyletylko,żewśrodkuznajdowałasięjamazwodą.
ZresztąwtejwodzieVanessazanicbysięniezanurzyła–wtymświecie
najwyraźniejnigdyniesłyszeliohigienie,abyćmożeichhigienazbytnio
różniłasięodziemskiej.Wkażdymrazie,basenkojarzyłsięzniewielkim
bagienkiem,doktóregowrzuconopuszkęczerwonejfarby–wodabyłazielonaz
czerwonymirozpływającymisięplamami.
NiecouspokoiłoVanessęto,żewiększośćsiedzącychnaschodach
znudzonychgościnależaładorasyludzkiej.Przynajmniejzewnętrznie.
Oczywiście,tonicnieznaczyło–przecieżEligorbardzoniewieleróżniłsięod
zwykłegoczłowieka,alemimowszystkoVanwolałamiećdoczynieniaz
człekokształtnymidemonami,niżzwielogłowymistworamizkłamidopępka.
Wpomieszczeniubyłookołodwudziestuosób.Samimężczyźni–Vannie
dostrzegłażadnejkobiety.Niektórzybylinadzy,alewiększośćokrywała
lędźwieczymśwrodzajuprześcieradeł.Wolnegomiejscabyłowbród,więc
Van,namyśliwszysięchwilę,usiadłaniedalekojednegozmężczyznw
prześcieradłach.Wybrałagozdwóchpowodów:popierwsze–siedziałnajbliżej
drzwi,apodrugie–nosiłlustrzaneokulary.Jakożeniktinnywtymświecienie
nosiłtakiejozdoby,możnabyłośmiałozałożyć,że,podobniejakona,przybyłz
Ziemi.Bezsprzecznieprzemawiałotonajegokorzyść.
Amimotowyglądałniecodziwnie.Popierwsze,woczyrzucałsiękontrast
międzytwarząiciałem.Twarznależaładostarca–całkiemsiwewłosy,
zwisającenieprzyjemnymistrąkami,ażdoramion,dwiedziurkizamiastnosajak
usyfilitykaiłysaczaszka.Tylkozębymiałniezłe,aoczuVanessaniemogła
dostrzeczzalustrzanychokularów.Jednakżewszystko,coznajdowałosię
poniżejszyi,mogłobynależećdomężczyznykołoczterdziestkiiwyglądałoby
całkiemnieźle,gdybyniechorobliwachudość.Vanmimowolniezapatrzyłasię,
alepotemznowuprzeniosłaspojrzenienatwarziażwzdrygnęłasięzewstrętem,
taknieprzyjemnybyłtenkontrast.
–Mogę...
–Oczywiście,proszęsiadać,gdziepanichce–obojętnieodpowiedział
nieznajomy,nieodwracającnawetgłowywjejstronę.
–Mamnaimię...
–Bardzomimiło,Vanesso,cieszęsię,żesiępoznaliśmy–odpowiedział
mężczyzna,znówniesłuchającdokońca.
–Ajak...?
–Mamwieleimion.Możepanizwracaćsiędomnie:Jonatanie.
–Pantakże...?
–Tak,teżjestemzeświata,któryznapanipodnazwąZiemia.
–Copan...
–Nie,nieczytampanimyśli,poprostuzawczasuwiem,copanichce
powiedzieć–pokiwałgłowąJonatan.
–Więcpan...
–Tak,jestemmagiem,jakipozostali,inaczejniezaproszonobymnienato
święto.
–Proszęposłuchać,może...
–Dobrze,będęsłuchałpaniodpowiedzidokońca.–Jonatanwkońcuraczył
naniąspojrzeć.–Mapanirację,toniezbytgrzeczniezmojejstrony.
–Dziękuję.–RozzłoszczonaVankiwnęłagłową.–Jonatanie,widzipan
przyszłość,tak?JakNostradamus?
–Jeślizechcę.–Jonatanobojętniewzruszyłramionami.–Najbliższą
przyszłośćwidzędokładnie,dalszą–mgliście.
–Nieźle!–oceniłaVan.–Amożemipanpowiedzieć,kogowybiorąna
prezydentawnajbliższychwyborach?
–Jednoznacznie–nie.–Pokręciłgłową.–Chodzioto,że,wbrewtemuco
wielusądzi,przyszłośćniejestprostądrogą,araczejsieciąskrzyżowań.Istnieją
punktywęzłowe,odktórychzależydalszyrozwójwypadków.Bardzoczęstosą
todrobnezdarzenia,alewieleodnichzależy.
–Nie...niezupełnierozumiem.Możepanpodaćjakiśprzykład?
–Bardzochętnie.Jednymztakichwęzłowychpunktówbył13lipca324
przednarodzinamiChrystusa.TegodniaAleksanderMacedońskiprzez
nieostrożnośćnapiłsięwodyzzatrutejstudni.Wrezultacienastępnegodnia
zachorowałiniedługopotemumarł.Aprzecieżwcaleniechciałomusiętak
bardzopićispokojniemógłsiępowstrzymać.Ot,drobnywybór–wypićkubek
wodyczyniewypić–określiłbieghistorii.GdybyAleksanderprzeżył,Ziemia
wyglądałabyterazcałkieminaczej.
Prawdęmówiąc,Vanessaprawiegoniesłuchała.Historięznaładośćsłaboi
dośćmętniepamiętała,kimbyłAleksanderMacedoński.Słyszałatylko,żebył
tojakiświelkiwładca,itowszystko.Niewiadomodlaczego,wydawałojejsię
nawet,żebyłRosjaninem.Dotegozajmowałjąterazinnyproblem.
–Jonatanie–spytałazwahaniem–apocociteokulary?Moimzdaniemnie
matunadmiaruświatła...
–Teokularysąniedlamnie,aledlawas–odpowiedziałJonatanze
smutkiem,zdejmującokulary.
Vanessaztrudemzłapałapowietrze,zobaczywszyto,codotądskrywały.A
mówiącdokładniej,czego
NIE
skrywały.Jonatanniemiałoczu.Wcale.Tylko
parępustychoczodołów.Nawetpowiekimiałrówniutkoodcięte,boteraztylko
bymuprzeszkadzały.Pozdjęciuokularówostatecznieupodobniłsiędo
szkieletu.
–Pan...więcjestpanniewidomy?–wymamrotała,niebędącwstanie
oderwaćwzrokuodwstrętnychdziur.
–Sądzę,żemożnamnienazwaćślepym–zgodziłsięJonatan.–Ajednaknie
cierpięztegopowodu,bomaminnywzrok.
–Jaktosięstało...?
–Tokara...–niewesołoodrzekłJonatan.–Karazamójgrzech...
–Ależcotakiegozrobiłeś?
–Zabiłemswegobrata–krótkoodpowiedziałJonatan.–Więcejniemapani
ochotyzemnąrozmawiać.
Ostatniezdaniebyłostwierdzeniem,niepytaniem,aVannatychmiast
zrozumiała,żeJonatanjakzwyklemarację.Niemiałaochotyznimrozmawiać,
chciałazatouderzyćgomagicznymłańcuchem,żebyprzekonaćsię,czy
rzeczywiściejestczłowiekiem.Byłbardzodziwnymtypem,nawetjakna
czarnoksiężnika.
–Dowidzenia,Van.–Jonatanwstał.–Niemówię„żegnaj”,bojeszczeraz
sięspotkamy.Alenieprędko...Nieprędko...
Zagadkowyślepieccichoklasnąłwdłonieiznikł.Jakbyprzekręciłwyłącznik
–dopierocotubyłijużgoniema.
–Chciałabymwiedzieć,jaksięnaprawdęnazywa...–wyszeptałaVan,
patrząctam,gdziedopierocostał.
–Wybacz,Van,nieusłyszałem–dotarłdoniejwesołygłosik.No,tenpisk
rozpoznałabywśródtysiącainnych!
–Hubi!–odwróciłasięwstronędżinna.–Jużwróciłeśodprzyjaciół?
–Jakichznowuprzyjaciół?–fuknąłdżinn.–Wszyscymoistarzyprzyjaciele
dawnowyzdychali!Niemiałemichzbytwielu...Raz–dwaipokrzyku...
–Przykromi...–powiedziałaVanniezdecydowanie,bonatwarzy
malutkiegodżinnaniebyłoaniśladusmutku.
–Niewarto!–potwierdziłjejwątpliwościdżinn.–Dobrzeimtak,
śmierdzącymszczurom!Awieszcojestnajlepsze...?WielkiChanteżumarł!
Ha,wstrętnebydlę!Ajamamsięświetnieibędężyćwiecznie!Wiecznie!
–Czyliterazmożeszskończyćzniewolnictwem?–ucieszyłasięVanessa.
–Zadobrzebybyło!–zasępiłsięHubaksis.–Mojeprzestępstwonieulega
przedawnieniu,nadaljestemtraktowanyjakowrógkorony...Jeślipanmnie
wyzwoli,nowyWielkiChannatychmiastrozkażeugotowaćmniewoleju.A
propos,wiesz,czegosięjeszczedowiedziałem?
Vanessauznałatozapytanieretoryczne,postanowiławięcnieodpowiadać,
aledżinnmilczał,awyglądałprzytymtakintrygująco,żewkońcunie
wytrzymała.
–Co?!–wykrzyknęławkońcu.
–Międzystarym,aobecnymWielkimChanem,chanatemdżinnówrządził
człowiek!Wyobrażaszsobie?Cośtakiegoniezdarzyłosięnigdyprzedtem!
Niedługo–tylkozpółwieku–alezawsze!
–Iktotobył?–zapytałaVanwyłączniezuprzejmości.
–JakiśSalomon...–Hubaksisstraciłjużzainteresowaniewłasnąsensacją.–
Cozaróżnica,takczysiak,umarłdawnotemu...
Vanessawżadensposóbniezareagowałanatęrewelacyjnąwiadomość–po
prostuniewiedziała,kimbyłSalomon.PrawiewcalenieczytałaBiblii,
przeglądałatylkokilkafragmentów,achoćsamoimięsłyszałaniejednokrotnie,
niezostawiłojednakśladuwjejpamięci.
Kreolzjawiłsiępokwadransie.Najegotwarzymalowałosięogromne
zdziwienie,awrękachobracałołowianydysk,naktórymwyrzeźbionogwiazdę
wpisanąwkoło.
–Cocijest?–zagadnęłagoVanzzainteresowaniem.Kreolzdążyłodziaćsię
wcośwrodzajutuniki,wyraźnieuszytejwtejsamejfabryce,coikostium
kąpielowy,alenieporzuciłtorbyzmagicznyminarzędziami.Napiersinadal
wisiałmupękamuletów.–Jakieśkłopoty?
–Wręczprzeciwnie...–PokiwałgłowązdumionyKreol.–Powitalimniejak
samegoimperatora,staralisięprzypochlebić,nawetpodarowaliprezent!Ito
jaki!Samisobiegróbkopią...
–Totentutaj?!–Vanessawyrwałamudyskzręki.–Acotozabzdet?
–KamieńWrót!–krzyknąłHubaksis,otwierającszerokoswejedyneoko.–
Poszczęściłocisię,panie!
–Doczegotosłuży?–dopytywałasięVan.
–Doprzemieszczaniasięmiędzyświatami–powiedziałKreol,opanowując
powolizdumienie.–ZapomocąKamieniaWrótmożnabardzoszybko
przeskoczyćdodowolnegowymiaru,pomijającwszystkieskomplikowane
rytuały.
–Sprytne–zgodziłasięVanessa.–Ajaktodziała?
–Zwyczajnie.Najpierwtrzebagookadzićaromatycznymdymem.Mirra,
kadzidło,zioła,choćbypapieros!Bylebytylkodymmiałzapach.Jednocześnie
trzebawymówićzaklęcie.
–Jakie?
–Zakażdymrazeminne!–odburknąłKreol,niezadowolony,żemu
przerwano.–Zależyodtego,gdziesięznajdujeszidokądchceszsięudać.Im
dłuższyskok,tymdłuższezaklęcie.Aleniedalejniżotrzywymiary–aby
przemieścićsięnawiększydystans,trzebawykonaćkilkaskoków.Potem
kamieńjestgotowydopracy.Wystarczytylkowymówićzdanie-klucz,a
otworzysięoknomiędzywymiarami.
–Acotozazdanie?–dalejdociekałaVan.
–Zdaniejestproste:„Portalu,otwórzsię!”
–Takjak„Sezamie,otwórzsię!”,tak?–Vanessaprzypomniałasobiebajkę.
–Acomadorzeczysezam?Możejeszczeikonopie?Nie,zdanie-kluczjest
proste.Jednakzakażdymrazemtrzebatworzyćspecjalnezaklęcie,nowe...Ale
topotrafię.
–Potrafi!–potwierdziłHubaksis,ześmiechemspoglądającspodokana
swegopana.
–Milcz,niewolniku–leniwierozkazałKreol.–Acotobiesięprzytrafiło
ciekawego,kobieto?
–Amożeprzestałbyśmnietaknazywać?–Vanspojrzałananiegolodowato,
alepochwilimimowszystkogniewzniejopadłiłaskawieopowiedziałao
ślepymwróżbiciewlustrzanychokularach.
Kreolsłuchałbardzouważnie,wzadumiekiwającgłowąwtaktjejsłów.
SiedzącymunaramieniuHubaksissłuchałniemniejuważnie,kiwającrazemz
panem.Wyglądałotobardzośmiesznie.
–CzarnyŚlepiec–zprzekonaniempowiedziałHubaksis,gdywysłuchał
opowieścidokońca.–Bezwątpienia!
–Maszrację,niewolniku...–powiedziałKreolwroztargnieniu.–ToCzarny
Ślepiec...
–Onteż...jestjednymztychstworów?
–Nie,onjestznaszegoświata–zaprzeczyłKreol.–CzarnyŚlepiecto
CzarnyŚlepiec.Jestsobą.Awięcpowiedział,żesięjeszczespotkacie?Zamojej
pamięcinigdysięniepomylił.
–Alekimonjest?
–Gdybymtojawiedział...Jestbardzostaryirzeczywiściewiewszystkoo
przeszłościiteraźniejszościibardzodużooprzyszłości–towszystko,comogę
powiedzieć.Wporównaniuznim,jestem...onjestNajwyższymMagiem,aja
tylkoarcymagiem...mampiątystopień,aonszósty...totakaróżnica...
–Zaczekaj!–Vanwyciągnęłaręcewgeścieprotestu.–Stop!Chwilę!Time
out!Czydobrzerozumiem–znałeśgojeszczewtedy...no,wpoprzednimżyciu?
–Przecieżmówię.Jestbardzostary.–Kreoluśmiechnąłsięzzadowoleniem.
–Ślepyprorok,wiecznietułającysiępoświatach,niemogącynigdzieznaleźć
spokoju...Zamoichczasówkrążyłoonimtyleopowieści,żeniedałosięich
wszystkichspamiętać.Terazpewniejużjezapomniano...
–Bywałwświeciedżinnów,panie–odezwałsięHubaksis.–SamWielki
Chantraktowałgozszacunkiem.Atakprzyokazji,panie,pamiętaszsyna
imperatora?Byliśmyprzyjegonarodzinach?Pamiętasz?Tydzieńprzedtym,jak
my...no...
–Pamiętam–obojętniewzruszyłramionamimag.–Gilgamesz,syn
Lugalbandy...
–Pamiętasz,jakąmuprzepowiedziałeśprzyszłość?–zzainteresowaniem
dopytywałsiędżinn.
–Oczywiście,pamiętam–fuknąłKreol.–Długieżycie,dobrerządy,wiele
wojennychzwycięstw...Wszystkimtoprzepowiadałem.
Vanessazdziwiłasię.Kiepskoznałahistorię,aledomyślałasię,że
zdecydowanieniewszyscywładcymoglipochwalićsiętakimszacownym
życiorysem,jakten,którynakreśliłKreol.
–Pannieumieprzepowiadaćprzyszłości!–złośliwiewyszeptałHubaksis.–
Anitrochę!
–Milcz,niewolniku–burknąłKreolkwaśno.–Noicoprzytrafiłosiętemu
Gilgameszowi?Dlaczegonaglesobieonimprzypomniałeś?
–O,panie,on...on...no,tego...–Dżinnzaciąłsię,wykonującrękaminiezbyt
zrozumiałegesty.–ZabiłHumbabę,panie!
–Humbabę?–ożywiłsięmagnatychmiast.–Tojestnambardzonarękę...
Jedenarcydemonniczegonieprzesądza,alemimowszystkotomiłe...To
wszystko,czyjeszczeczymśsięwsławił?
–Tak,itojeszczejak,panie!Gilgamesz...
Nieoczekiwanierozległsięgłuchydźwięk,podobnydobiciadzwonu
pokrytegogrubąwarstwąwaty.Vanessaażsięwzdrygnęła,alepozostali
podeszlidotegospokojnie.Liczni„kąpiącysię”zaczęliniespieszniewstawaćz
miejsciprzemieszczaćsięwstronędrzwi.
–Cosiędzieje?
–Sygnał,kobieto–wyjaśniłKreol,takżewstajączmiejsca.–Sygnał
rozpoczęciaświęta.Niewolniku,potemopowieszoGilgameszu!Terazmusimy
iść–wdużejsalibędziewitałgościsamAzatoth.
–Czytonieten,któryumarł?–Vanessapodejrzliwiezmrużyłaoczy.–
Pamiętam,żecośtakiegomówiłeś.
–Nieumarł,Van,poprostupozbyłsięciała–wyjaśniłHubaksisżyczliwie.
–Dotychczasmyślałam,żetojednoitosamo...–burknęłaVanessa.
–Jakwidzisz,niezawsze.–Kreolwzruszyłramionami.
WgłównejkomnacieZamkuKadathbeztruduzmieściłobysięzdziesięć
BiałychDomów.Azebranytamtłumpoczwardoprowadziłbydoataku
zazdrościkażdąparadęstraszydeł–możnabyłopomyśleć,żetrafiłosiędo
Piekła.Zresztą,wpewnymsensie,byłatoprawda.
Ogromnytron,wznoszącysięwoddalonymkońcusali,naraziebyłpusty,
alestałajużwokółniegostrażhonorowa–trzynaścieróżnychpotworów.
Pierwszyodlewejstałpotężnygarbuszgłowąwielbłąda,zanim–niemniej
garbatyminotaur.Trzeciwyglądałjakzwykłyczłowiek,tyleżenienaturalnie
blady,inosiłnagłowiehełmzjelenimirogami.JakoczwartegoVanessa
dojrzałaznanegojużEligora.Piątymbyłogromnyczarnykrukzokrwawionym
dziobem.Szósty–obłokmgłyzeświecącymioczami,siódmy–wielki,biały
wąż.Ósmynajbardziejprzypominałgigantycznąmuchę,dziewiątybył
człowiekiemzzielonąskórąiczymśjakbykłębamidymuzamiastwłosów.
Dziesiąty–ogromnygryf,jedenasty–łysymężczyznazpłonącymirękami.
Dwunasty–garbatywielkoludprzewyższającywzrostemwszystkich
pozostałychrazemwziętych,trzynasta–dużażółtażaba.
–TosąEmblematy?–zainteresowałasięVanessa.
–Świetnie–oceniłjejdomyślnośćKreol.–Tak,tojesttrzynaście
EmblematówYog-Sothotha.
–Apozostali?–zapytałaVan,zwidocznymobrzydzeniemprzenosząc
wzrokzjednegostworzenianadrugie.
–O,tenpodobnydoczarnegokozła,toShub-Niggurath,pułkownikarmii
Lengu–ochoczowyjaśniłKreol.–Tamten,wczarnympłaszczu,toNoszący
ŻółtąMaskę,NajwyższyKapłanŚwiątyniNocy.
Vanprzyjrzałasięwskazanemutypowi.NoszącyŻółtąMaskęrzeczywiście
nosiłżółtąmaskę,podobnądotej,jakązakładająbramkarzepodczasmeczu
hokeja.Bardzoprzypominałwniejożywionegotrupazfilmu„Piątek13”
–Atokto?–Vanpokazałananajbardziejchybaodpychającegopotwora.
Długostarałasięzgadnąć,doczegojestpodobny,alenieudałosięjej–był
jakąśniewyobrażalnąmieszanką,bezchoćbyjednegoznajomegoorganu.Nawet
twarzyniebyłowidać.
–ToNyarlathotep,jedyny,opróczYog-Sothotha,którymożeswobodnie
poruszaćsięmiędzyświatami,gdyżjestPosłańcemPrzedwiecznych.Nawiasem,
toondostarczazaproszenianaświęto.
–Ee,listonosz?–powiedziałaVanzpewnymrozczarowaniem.–Ale
brzydactwo...
–Cicho,panie!–zasyczałHubaksis.–Yog-Sothoth!
Vanzamilkła,starającsięjaknajdokładniejobejrzećnajwiększąszychęnatej
imprezce.
Yog-Sothothbyłpodobnydodługiegorobakaalbowęża.Czarnyjakwęgiel,
pełzłwstronętronuwgrobowejciszy,pozostawiającśliskiśladnapodłodze.
Niktniewydałzsiebienajcichszegodźwięku,wszyscyjakzaczarowanipatrzyli
naStrażnikaWrót.Vanzrozumiała,żeprzedwcześnienazwałagorobakiem–z
robakamiałtylkoodwłok,atam,gdziepowinnabyćgłowa,wrzeczywistości
zaczynałsiękorpus–bardzomaływporównaniuzogonem,alejednakistniał.
Tułów,przyodrobiniedobrejwoli,możnabyłonazwaćludzkim,alemiałten
samczarnykolorcoreszta.Wmiejscunógwyrastałymudwieparyłap
modliszki,azamiastrąk–cośwrodzajuromboidalnychpłytkostnych,jaku
niektórychdinozaurów.Zkażdejwystawałytrzydługiepazury,cicho
postukującepodczasruchu.Głowaniecotylkoprzypominałaludzką–byływ
niejosadzonefasetoweowadzieoczy,brakowałonosaiwłosów,adotegoz
łysejczaszkisterczałocośwrodzajumrówczychczułków.Otojakwyglądał
Yog-Sothoth.
PotwórwpełzłnatronipowoliskinąłnasweEmblematy.Wsalinadal
panowałacisza.
–Coterazbędzie?–zaryzykowałaszeptVan.
–Cicho!–syknąłKreol.–Azatoth!
Ścianazatronemzachwiałasię,zafalowała,apotemwychynęłazniej
gigantycznakamiennatwarz,przypominającagipsowąmaskę.Martwekamienne
oczyspojrzałynaobecnych,anastępnieotwarłysiękamienneusta,zktórych
wydostałsięokropnygłos,świszczącyiwyjący,wyraźnieakcentującysyczące
spółgłoski.Każdesłowowymawiałjakbydużąliterą.Azatoth,pozbawiony
ciała,alenieżycia,wygłaszałprzemowędoswychpoddanych:
Ia!Ia!Ia!Io!Io!Io!
JestemBogiemBogów!
JestemPanemMrokuIWładcąCzarnoksiężników!
JestemSiłąIWiedzą!
PrzewyższamWszystko!
PrzewyższamAnuIlgigi!
PrzewyższamAnuIAnnunnaki!
PrzewyższamSiedmiuShuruppaki!
PrzewyższamWszystko!
PrzewyższamEnkiiSzamasza!
PrzewyższamWszystko!
PrzewyższamNinnursakiTestamentLenki!
PrzewyższamWszystko!
PrzewyższamInannęIIsztar!
PrzewyższamNannęIUddu!
PrzewyższamEndukuggaINindukugga!
PrzewyższamWszystko!
NicNieByłoStworzonePrzedeMną!
PrzewyższamWszystkichBogów!
PrzewyższamWszystkieDni!
PrzewyższamWszystkichLudziILegendyONich!
JestemPrzedwieczny!
NiktNieZnajdzieMojegoMiejscaSpoczynku!
WidzęSłońceNocąIKsiężycZaDnia!
ToJaPrzyjmujęOfiaręTułaczy!
SkrywająMnieGóryZachodu!
SkrywająMnieGóryMagii!
JestemPrzedwiecznymWśródPrzedwiecznych!
PrzewyższamAbsu!
PrzewyższamNarMarratu!
PrzewyższamAnu!
PrzewyższamKia!
PrzewyższamWszystko!
Ia!Ia!Ia!IaSakkakth!lakSakkakh!IaShaHul!
Ia!Ia!Ia!UtukkuHul!
Ia!IaZihul!IaZihul!
IaKingu!IaAzbul!IaAzabua!IaHaztur!
IaHubbur!
Ia!Ia!Ia!
Bahabahahahahabahahahaha!
KakhtakhtamonIas!
Vanniezrozumiała,czyostatnialinijkabyłaczęściąrytuału,czyAzatothpo
prostusięroześmiał,alenieinteresowałojejtozbytnio.Nietylkotegozdania
niezrozumiała.Pocieszałojątylkojedno–powymówieniuostatniejzgłoski
Azatothznikł,przywracającścianiepoprzedniwygląd.Napięciewsalipowoli
opadało.
–Onrzeczywiściejesttakimwielkoludem,czypoprostucierpinamanię
wielkości?–wyszeptałaVanessanieprzychylnie.–Nawetjeślirzeczywiściejest
taki,niezaszkodziłobymutrochęskromności...
–Eeee,Van,niesłyszałaśjakwrzeszczałnanasWielkiChan–cichutko
zachichotałHubaksis.–Bywało,żetakdawał,ażchciałosięrzygać...
–Zresztąrazcisięprzytrafiłocośwtymrodzaju–chłodnopodsumował
Kreol.–Zatkajsię,niewolniku,nieprzeszkadzajmi!
–Aczymjesteśzajęty,panie?
–Myślę!–warknąłmag,zpogróżkąwgłosiewyciągającztorbylaskę.–A
przyokazji,kobieto,oddajnomójłańcuch.
Rozdział4
GdyKreol,VanessaiHubaksis„zabawialisię”naimpreziewZamku
Kadath,Maonudziłsię.Prawdęmówiąc,to,żeAgnesporazkolejnywyjechała
gdzieśdaleko,cieszyłogo–Maokochałżonę,aledługieprzebywanieznią
dopiekłonieszczęsnemumężowi.Inietylkojemu.Alebezcórkiijejkawalera
(mimowolniewciążmyślałoKreolujakoonarzeczonymVan)czułpustkę.
Oczywiście,dommiałjeszczetrzechmieszkańców.Niestety,Hubertbył
wspaniałymsługą,jakzresztąprawiekażdyskrzat,alewłaśnietosprawiało,że
byłniemiłosiernienudnymrozmówcą,zupełnienienadającymsiędo
towarzystwa.SirGeorge,któregoiwcześniejMaospotykałbardzorzadko,
okazałsięmałorozmownymosobnikiem,najchętniejchowającymsięgdzieśw
ciemnymkącie.Czytośmierćtaknaniegowpłynęła,czyteżbyłtakiod
urodzenia,niewiadomo.ZostałtylkoButt-Krillach.Wyglądałniezbyt
przyjemnie,aleniemożnagobyłonazwaćaninudziarzem,animilczkiem.
Niestety,elwenskwapliwiewykorzystywałnieobecnośćVanessyipojawiałsię
wdomuzrzadka,sprawdzająctylko,czywszystkojestwporządku.Mao
postanowiłniepytać,gdziesięwłóczy,alewgazetachjakdotądonimnie
pisano,wtelewizjiteżniebyłokomunikatówostrzegawczych,takwięcojciec
Vancieszyłsięwzględnymspokojem–czterorękidemonpotrafiłukryćsię
przedwścibskimwzrokiem.
Donudydołączyłaobawaocórkę.ChoćprzekonywałKreola,żeVanessa
umiesamaosiebiezadbać,tojednakojcowskieuczucianiełatwopokonać.
PrzecieżVanwybrałasięnienapiknikzprzyjaciółmi,niewodwiedzinydo
chorejbabciwsąsiednimmieście,nawetnienaekspedycjędodżunglinad
Amazonką!KażdąztychpodróżyMaopotraktowałbyobojętnie,tymbardziej,
żeprzytakniespokojnejkobiecie,jakAgnesLee,sammusiałdużopodróżować.
Aleprzecieżjegocórkawyprawiłasiędoinnegowymiaru,wistnieniektórego
jeszczeniedawnoniewierzył!Doświatazamieszkiwanegonieprzezludzi,a
samepotwory!Oczywiście,Kreolzaklinałsięnawszystkieświętości,że
ZAPROSZONYM
niegroziżadneniebezpieczeństwo,alewkońcutotylkosłowa...
Jakbyściesięczuli,wiedząc,żektośwambliskiznajdujesięwmiejscutakim
jakLeng?Niezbytwielejestgorszychświatów...
Zbrakulepszegozajęcia,staryChińczykzacząłwędrowaćpodomu.Kreol
zamieszkałwtejwillinietakdawno,alejużzdążyłnasączyćjąswąobecnością.
Wszędziewidaćbyłośladyzmartwychwstałegosumeryjskiegomaga.Na
przykład,wogrodzie(oczywiście,jeślitenmalutkispłachetekziemi,obsadzony
diabliwiedzączymmożnanazwaćogrodem)Maoodkryłkilkagatunkówroślin
nieznanychwspółczesnejnauce.BezwzględnieeksploatującSługę,Kreol
zbudowałwodległymkońcuogrodumalutkąoranżerię,trochęwiększąod
działkowejszopyinasadziłwniejroślintakgęsto,żedośrodkaztrudemmogła
wejśćtylkojednaosoba.TylkoKreolwiedział,gdzieudałomusięzdobyćte
wszystkienasiona.Najprawdopodobniejitymrazemwykorzystałdemonologię.
WoranżeriiMaoznalazł,międzyinnymi,mandragorę.Miałszczęście,że
magicznaroślinabyłajeszczecałkiemmłodaijejkrzykokazałsię
niewystarczającydoupieczeniamózguzbytciekawskiegoChińczyka.Aleuszy
bolałygojeszczedługo.
Oprócztego,Kreolzdążyłjeszczezabezpieczyćogródprzedciekawskimi
spojrzeniamisąsiadów.Wykorzystałdwiewarstwyżywopłotu–wewnętrznąz
paproci,azewnętrznąztarniny.Obieroślinywciągukilkudnizdążyłyosiągnąć
imponującerozmiary,całkowiciezasłaniającsadprzedobcymispojrzeniami.Z
pewnościąitutajnieobeszłosiębezmagii.
Wogrodziebyłatylkojednaścieżka–odtylnychdrzwiwillidooranżerii.
Całąpozostałąprzestrzeńgęstopokrywaływszelakierośliny.Tam,gdzienie
byłoroślin,rosłygrzyby.Itojakie!Przeważałymuchomory,alegdzieniegdzie
wciśniętebyłycałkiemnieznanegatunki,niepodobnedoniczego,comożna
zobaczyćnarycinachwpodręcznikubotaniki.WśróddrobnychroślinMao
rozpoznałniezapominajki,dzikikminek,prymulkiijeszczeconieco,ale
większaczęśćziółikwiatówpozostaładlaniegozagadką.
Rosłytamteżmchy.Wróżnychkolorachiodcieniach,chociażprzeważał
czarny.Pokrywałyściany,ścieżkiiwogólecałądostępnąprzestrzeń.Dotegow
niektórychmiejscachmechnajwyraźniejporuszałsię.Maozcałejduszypragnął
wierzyć,żetozpowoduowadów.
Alewszystkietedziwaczneroślinyblakływporównaniuzmonstrum
rosnącymwsamymśrodkuzaimprowizowanegotrawnika.Wielkikwiatz
najprawdziwsząpaszcząimackamizamiastliści.Drapieżnaroślinaporuszała
się,chociażpogodabyłabezwietrzna,zpaszczycuchnęłojejwstrętnie,aliście-
mackiporuszałysięsamodzielnie,starannieoczyszczającłodygęzbłotai
owadów.Maonawłasneoczywidział,jakroślinnemonstrumkłapnęłopaszcząi
pożarłojakiegośnieostrożnegoowada.Człowiekowitenkwiatekraczejnie
dałbyrady–byłnatozamały,aleMaowolałniepodchodzićbliżej.Miał
szczerąnadzieję,żesąsiedzi,którychposiadłośćprzylegaładoogrodu,niebędą
ażtakwścibscy,byprzedzieraćsięprzezkłującezarośla–wyjaśnićim
pochodzenietakdziwnegoherbariumbyłobynielekko.
JeszczejednarzeczzdziwiłaChińczyka–temperatura.Byłlistopad,awtedy,
nawetwpołudniowejKaliforniiniktniehodujekwiatów.Ajednakwogrodzie
królowałoprawdziwelato–byłociepło,wszystkokwitłoizieleniłosię,arośliny
najwyraźniejczułysięwspaniale.Czułcorazwiększyrespektdlamagicznych
mocyKreola.
Jeszczewiększegoszacunkunabrał,gdyzaszedłdomagicznego
laboratorium.Maobyłjużtutaj,gdyzVanessąiHubaksisempróbowali
sporządzićleknanieoczekiwanąchorobęmaga,alewtedyniemiałczasu,aby
podziwiaćwystrójwnętrza.Zatoterazczasumiałwbród,iwykorzystałgojak
należy.Jednakniczegoniedotykał,pamiętającprzypadekzmandragorą.Tutaj
mogłyznajdowaćsiębardziejpodstępneprzedmioty.
Znacznączęśćpółekzajmowałyfiolki,flakoniki,buteleczki,pudełeczka,
szkatułki,słoikiiinnenaczyniaprzeznaczonedoprzechowywaniaciałpłynnych
istałych.Nawszystkichznajdowałysięnapisy,aleMaoniemógłodczytaćani
jednego–wprzeciwieństwiedoswejcórki,nieznałsumeryjskiego.Stałytam
równieżlodówki.Trzysztuki,jednawiększaoddrugiej.Gdybyichzawartość
zobaczyłjakiśprzedstawicielprawa(oczywiściepozawyrozumiałądlaswojego
czarodziejaVanessą),Kreolabezwątpieniaczekałobymnóstwo
nieprzyjemności.
Wnajmniejszejchłodziarceznajdowałysięróżneorganyludzkieizwierzęce.
Wycięteserca,wątroba,nerkiiinnewnętrzności.Odciętepalcerąkinóg,oczyi
uszy,nosyijęzyki.WśrodkowejMaoujrzałpodobnekawałki,tyleżewiększe.
Całeręceinogi,odciętegłowyiinnepaskudztwa.Noawnajwiększejleżały
jużcałeludzkieciała.Dwamęskieijednokobiece.Wyglądałonato,żeKreol
zdążyłprzeszukaćpobliskiecmentarze.
–Mamnadzieję,żeniezamierzastworzyćFrankensteina...–wymamrotał
oszołomionyMao,zamykającdrzwilaboratoriumnaklucz.Wtym
pomieszczeniujeszczebardziejnieżyczyłsobienieproszonychgościniżw
ogrodzie.
Idącdopiwnicy,Maospotkałtrzykociaki:Czarnula,DymkaiAlicję.
Wesołogoniłycośniewidzialnego.
–Sir,obiadbędziedokładnieodrugiej–stanowczooznajmiłktoś
niewidzialny.
DopiwnicyKreoldotejporyniemiałczasuzajrzeć.Zatozdążyłatozrobić
Vanessa.PodczasWielkiegoRemontuStaregoDomuKatzenjammera
przytargałatamwszystko,cowjejosobistymsłownikuokreślanebyłosłowem
„graty”.Znalazłysiętamstaremeble,nawpółzgniłedywany,jakieśbibeloty
znalezionewpokojachiinnedrobiazgi.Niemapotrzebywspominać,żenie
obciążyładelikatnych,damskichrąktąpracąizleciłająSłudzeiButt-
Krillachowi.Pierwszysięniesprzeciwiał,adrugiprotestował,aletylkopocichu
iwtedy,gdyVanessyniebyłowpobliżu.
Teraz,wrozpadającymsiębujanymfotelusiedziałmelancholijnyduchsir
George’a.JakzwykleniezaszczyciłMaonawetsłowem,atylkoobrzuciłgo
tęsknymwzrokiemiprzeciąglezajęczał.Byłymajorbardzosumiennieodnosił
siędoroliducha,aleniemiałżadnejstrasznejtajemnicy,niewiedziałnico
ukrytychskarbach,niepotrzebowałporządnegopogrzebu,niemiałwięcoczym
rozmawiaćzludźmi.Chociażnie,wiązałasięzjegośmierciąokropnatajemnica,
aleitakwszyscyoniejwiedzieli.Pozostawałomujęczeć,aleostatnimiczasy
starałsięrobićtojaknajciszej–odrazupierwszejnocyVanessazagroziła,że
jeślichociażrazobudzisięprzezjegowrzaski,natychmiastzażąda,abyKreol
uwolniłdomodducha.Niktniemiałwątpliwości,żesumeryjskimagpotrafito
zrobićbezwysiłku.Podobnie,jakniktniewątpił,żezrobitonapierwsze
żądaniepewnejsiebiedziewczyny–ktofaktycznierządziwtymdomu
rozumiałynawetkaraluchynastrychu.
Przyjrzawszysiędowolipiwnicy,wktórejzresztąniebyłoczegooglądać,
Maowróciłnapierwszepiętroizacząłponimspacerować,trzaskającdrzwiami.
Najpierwwszedłdobiblioteki.Tak,tak,wdomuKatzenjammerabyłabiblioteka
–poprzedniwłaścicielprzywiózłtutajsweksiążki,aleniezabrałichz
powrotem,doszedłszydowniosku,żetakarmadlatermitówniejestwarta,by
wracaćdotakodpychającegomiejsca.Wtedyjeszczemieszkałnastrychu
chichoczącypotwór...
Książkizajmowałydwieszafy,przyczymwjednejumieszczonopoważną
literaturę–encyklopedie,słowniki,klasykęitemupodobne,awdrugiej–
beletrystykę.Przeważałafantastykaikryminały.Bezwzględnymzwycięzcąbył
IsaacAsimov,zajmującycałąpółkę.Widaćbyło,żepoprzedniwłaściciel
szczerzeceniłjegodzieła.
DobeletrystykiKreolniezdążyłsiędobrać.Aledlaliteraturypoważnej
znalazłczas.Wieleksiążekmogłosięposzczycićuwagaminamarginesach,
wyrwanymistronicami,anawetosmalonymiokładkami.Gdymagowinie
podobałasiętreść,poprostuwyrywałstronicęipalił.Szczególnierozzłościłgo
podręcznikhistoriistarożytnej–wyglądałjakbymaggopogryzł.Najbardziej
ucierpiałrozdziałostarożytnymSumerze–nawetpopiółponimniezostał.
–Aczemutusiędziwić?–WzruszyłramionamiMao,rozmawiającsamze
sobą.–Zobaczymy,conapisząonaswpodręcznikachzapięćtysięcylat.
Obawiamsię,żeteżnałgają...
Wholurozległsięstuk,apotemprzygłuszonytupotbosychstóp.Maozszedł
popatrzeć,cosiędziejeiodkryłButt-Krillacha.Czterorękidemondopieroco
wpadłprzezdrzwiiwyglądałnapełnegopoczuciawiny.Jakpies,któryprzez
nieuwagęnarobiłgospodynidokapci.Ukotówjestwprostprzeciwnie–kotw
takiejsytuacjiwyglądanabardzozadowolonego.
–Dzieńdobry,panieLee–uprzejmieukłoniłsięButt-Krillach,przysiadając
natylnychrękach.
–Witaj,Butt.Cośsięstało?
–Wogóletotak...–przyznałelwenniechętnie.–Zobaczylimnie.
–Naprawdę?–Chińczykuniósłbrwi.–Czylijutronapisząotobiew
gazetach?
–Byćmoże...chociażniesądzę.Widziałamnienaszasąsiadka.Wiepan,
takachuda,podobnadoszczura.
–PaniForesmith?–przypomniałsobieMao.–Igdzieżtocięzobaczyła?
–Gdywchodziłemdodomu...–Butt-Krillachzewstydemspuściłoczy.–
Proszęowybaczenie,panieLee,wiem,żeniepowinienemwychodzićdomiasta
zadnia...
–Acoterazmożnazrobić?–Maorozłożyłręcezfilozoficznymspokojem.–
Widziała,towidziała...Wkońcu,ktojejuwierzy?Awogóle,Butt,masz
szczęście,żemojakochanacóreczkawyjechała.Jużonabycięobsztorcowała
jaknależy.
–Wiem,panieLee...–zasępiłsiędemon.Rozległsiędzwonek.Maostanął
jakskamieniały,usilniepróbujączgadnąć,ktotomożebyć.Agnespowinna
wrócićzAmsterdamuniewcześniejniżzatydzień.Vanessazeswym
kawalerem–zatrzydni,oileczaswLengubiegłtaksamojaknaZiemi.Mao
byłwystarczającowykształconymczłowiekiem,bywiedziećomożliwości
takiegoparadoksu.
–Szybko,chowajsię–krótkonakazałButt-Krillachowi.
Demonniekazałmudługoczekać,zniknął,nimMaozdążyłzrobićpierwszy
krokwstronędrzwi.Chowaćumiałsięjakniktinny.
StaryChińczykotworzyłdrzwi,niepytając,ktoprzyszedł.Kreol,zanimudał
siędoświatapotamtejstronie,zapewniłgo,żeotoczyłdomochronnąpajęczyną
zaklęćiterazniktniemożewejśćdodomu,jeślion,Mao,tegoniezechce.
Naprogustałaowa„chuda,podobnadoszczura”sąsiadka,Margaret
Foresmith.Wzasadzienależałotegooczekiwać.Owielegorszebyłoto,że
przyprowadziłazesobąpolicjanta.Chociażgrubasekwmundurzenajwyraźniej
uważał,żeprzyciągniętogotutajnapróżno–mówiłotymjegosmętnywygląd.
–PaniForesmith?–przywitałjągospodarzprawdziwymchińskimukłonem.
–Pan...
–Johnson–przedstawiłsiębasempolicjant.
–Czemuzawdzięczamwizytę?–uprzejmiezainteresowałsięMao.
–Sampannajlepiejwie!–fuknęłaMargaret.
–Proszęwybaczyć,aleniemampojęcia...–Maobezradnierozłożyłręce.
–Agdziesągospodarze?–Namolnasąsiadkastarałasięzajrzećdośrodka.–
Tadziewczynaitenwariat?
–Mapaninamyślimojącórkęimojegoprzyszłegozięcia?–Maonadał
głosowiniecochłodniejszebrzmienie.JaknaprawdziwegoChińczykaprzystało,
potrafiłwspanialeposługiwaćsięintonacjądowyrażaniauczuć.–SąwLos
Angeles,odwiedzająnaszychprzyjaciół.Wrócązatrzydni.Wtymczasieja
doglądamdomu.Czymapanijeszczejakieśpytania,paniForesmith?
–Przepraszam...eee...–zacząłpolicjant,drapiącsiępokarku.
–PoprostuMao–pospiesznieprzedstawiłsięMao.
–Tak,Mao...hmm.Takjakwaszprzywódca,tak?Zabawne...
Maopostanowiłniewyjaśniać,żeMaoZedongrządziłwChinachdawno
temu,jegoczasyminęłybezpowrotnieiobecnieniktgonieuważaza
przywódcę.Wzasadzie,JiangZeminateżniedarzyłciepłymuczuciem.
PodobniejakGeorge’aBushaiwogólewiększościpolityków.
–Nowięctak,panieMao...–Johnsoncałyczasstarałsięwyjaśnićpowód
swejwizyty.Widaćbyło,żesamniecałkiemrozumie,czemuwłaściwietu
przyszedł.–Awięcta...hmmm...Tak.Proszęjeszczerazpowtórzyćpersonalia.
–Mao–cierpliwieprzypomniałjegorozmówca.
–Pytamnie!–gniewnieprzerwałaMargaret.–Ilerazymożnapanu
powtarzać?Foresmith!MargaretForesmith!
–Tak.Nowięctak...hmmm...PaniForesmithtwierdzi,jakobyukrywałpan
usiebie...no...tak...Jakpanipowiedziała?Tak,toznaczy...Jakiegośpotwora,
czyco...Niemapanczasemjakiejśmałpyalboczegośtakiego?Możekangura?
–zapytałpolicjantznadzieją.Bardzochciałjaknajszybciejwyjaśnić
nieporozumienie.
–Potwora?–Maopodniósłlewąbrewwwyraziezdumieniaidezaprobaty.–
Konkretniejakiegopotwora?
–Pantopowinienwiedziećnajlepiej!–Kobietanachyliłasięagresywniew
jegostronę.–Jeszczepyta,jakiego!Czywedługpanajestemślepa?!Sama
widziałam,jakotwierałdrzwi!Okropny,jakłysamałpa,zpaszcząpełnązębów!
Ajakimiałłeb–jakukosmity!Amożetojestkosmita?
–No...–Johnsonusiłowałsięuśmiechnąć.Zauważywszy,żeMargaret
patrzywinnąstronę,ukradkiempostukałpalcemwczoło.–Nicpanniewie...
mmmm...Mao?
–Niestety,nie–odpowiedziałMaogłosemsuchymjakpieprz.Zauważył
obokdumnieprzechodzącegoFluffiegoizaprezentowałgonieproszonym
gościom.–Byćmożetegopotworamapaninamyśli,drogasąsiadko?
–Mamniepanzaskończonąwariatkę?–rozeźliłasię.
–Panitopowinnawiedziećnajlepiej!–przedrzeźniałjąMao.–Może
pomyliłapanitelewizorzoknem?Niewiemjakupaństwa,alewnaszymdomu
niemażadnychpotworów!
–Mmmm...tak!Hmmm...–mruknąłpolicjant.–Pani...eee...nieważne,
możepanimimowszystko...no,niewiem...pomyliłasię?Nie?Hmm,tak.Coś
sięprzywidziało,co?
–Wiem,cowidziałam!–przerwałamuMargaretzgodnością.–Panie
władzo,wtymdomujużoddawnadziejesięcośdziwnego,niepierwszyrazto
zauważyłam!Panaobowiązkiemjestprzeprowadzenierewizji!
–Kchy...–chrząknąłpolicjant.–Przepraszam...eeee,niechtodiabli,ciągle
zapominam,jakpani...anibynajakiejpodstawie?Dlatego,żepaniprzywidział
siękosmita?Anawetjeślisięnieprzywidział,naszeprawonicniemówiotym,
żeniewolnotrzymaćkosmitów.Jeślipaniązjealboprzynajmniejpogryzie,
wtedyowszem–proszęprzyjśćizłożyćskargę.Zamkniemykosmitęitych,
którzygoukrywali.Adotegoczasu–adieu!Dowidzeniapofrancusku,hmm,
tak!
Mao,któryniespodziewałsiępotymtępawymwwyglądutłuściochutakiej
zwięzłejirozsądnejwypowiedzi,chrząknąłwtejsamejchwilizuznaniem.
–Niezostawiętegotak!–zagroziłanapożegnanieMargaret,patrzącjak
zmykająsiędrzwiwejściowe.
–Butt,jesteśtu?–cichozapytałMao,spoglądającprzezwizjer,byupewnić
się,żeupartasąsiadkanieszpiegujegdzieśwpobliżu.
–Jestemtutaj,panieLee–miauknąłgdzieśwpobliżuczterorękidemon.
–DopowrotuVaniKreolanieruszyszsięzdomuaninakrok.Niechoni
zdecydują,coztobązrobić.Mamprzeczucie,żeta...–Maozakląłpodnosem–
rzeczywiścienasniezostawi.Będzieterazsiedziećiśledzićnasprzezlornetkę.
Możenawetzaparatemfotograficznym.
–Ludziemająjeszczekamerywideo–dodałButt-Krillach.
–Tak,kameryteż...–westchnąłMao.–Słuchaj,jużdawnochciałemcię
zapytać,niemasznamzazłe,żetakcięnazywamy?
–Aocochodzi?–niezrozumiałButt-Krillach.
–Nowiesz...„But”.Trochęgłupionazywaćsięjakkapećlubkalosz...–
wymamrotałMao.
–Jestnieskończeniewielejęzyków...–Elwenobojętniewzruszyłdwiema
paramiramion.–Dowolnesłowowjakimśjęzykumożebrzmiećgłupio.
Możeciemnienazywać,jakwamsiępodoba.
PaniForesmithrzeczywiściepostanowiłaniepoddawaćsiętakłatwo.
Konsekwentniewcielaławżycieswojąnowąobsesję.Mężapostanowiłanie
wtajemniczać–swegoślubnegonieszanowała,traktowałagojakszmatę,przy
czymszczególnieirytowałająjegowiarawzjawiskanadprzyrodzone.To,że
terazsamapolowałanastworazinnegoświata,bynajmniejniewydawałosięjej
nielogiczne.Damabyłazgatunkutych,cotowcudzymokunietylkosłomkę,
aleipyłekzobaczą,abelkiwewłasnymuparcieniedostrzegają.
PaniForesmithzatobardzoszybkozapoznałazWielkąTajemnicąŁysego
Kosmityswojeprzyjaciółki–paniąAndersonipannęWilson.Astrolożka
momentalniestwierdziła,żeztymdomemijegomieszkańcamicośjestniew
porządku.NatomiastpulchnapaniAndersonzzachwytemspijałamądrościzust
przyjaciółekiwewszystkimsięznimizgadzała.
Głośnolamentowałynadtym,żepaniLeejestwpodróży.ZżonąMao
momentalnieznalazływspólnyjęzykiktojakkto,aleonanapewnomogłaim
pomóc.Dziękiniejzłatwościądostałybysiędośrodka,atambeztrudu
wymyśliłyby,jakobejśćcałeterytorium.Aleczegoniema,tegoniema.
Wszystkietrzymusiałyuzbroićsięwewszelakieprzyrządydopodglądaniaoraz
podsłuchiwaniairozpocząćdyżurynieopodaltajemniczejwilli.Jednakna
przełażenieprzezpłotiszukanieinnegowejścianiezdecydowałysię.Po
pierwsze,niebyłowśródnichakrobatkizezłodziejskimstażem,apodrugie
ciąglejeszczetowarzyszyłimstrachprzedpotworamirzekomoczającymisięw
domuKatzenjammera.
Maozironicznymuśmiechemobserwowałwłaśniezmalutkiegobalkoniku
napierwszympiętrze,jakEdnaAndersonstarasięsfotografowaćcośprzez
dziuręwpłocie,gdyusłyszałkolejnydzwonek.Starającsięzgadnąć,ktoto
możebyć,poszedłotworzyć.
–CzymieszkatuKreol?–pytaniepadło,zanimzdążyłnadobreotworzyć
drzwi.
Maocofnąłsięokrok,zniedowierzaniemprzyglądającsięgościowi.
Nieznajomychłopakwciemnychokularach,zoślepiającobiałąfryzurąstałw
milczeniu,oczekującodpowiedzi.
–Przepraszam,akimwłaściwiepanjest?–spytałostrożnie.
Maomiałszczęście,żeyirznałtwarzswejofiary.Gdybytakniebyło,
walnąłbymilionemwoltówwpierwsząosobę,któraotworzyłabydrzwi.Ale
wiedział,jakwyglądaKreolidlategopostanowiłnietracićenergiinakogoś,za
kogomuniezapłacono.
–JestemGuy–krótkoodpowiedziałyir.–Jeszczerazpytam:czymieszkatu
Kreol?
–Tak,ale...
–Jesttuteraz?
–Nie,takwogóle...
–Gdziejest?–dopytywałsiędalejGuytymsamymmetalicznymgłosem.
–Acotopanaobchodzi?!–oburzyłsięMao.–Czegopanodniegochce?
Yirznalazłsięwskrajnietrudnejsytuacji.Niepotrafiłkłamać,ale
odpowiedź,żechcezabićKreola,wywołałabynegatywnąreakcjętubylcai
najprawdopodobniejmusiałbygozabić.Byłotoniepożądane–mógłsięjeszcze
przydaćjakoźródłoinformacji.
–Muszęsięznimspotkać.–Guywkońcuwymyśliłodpowiedź.Co
ciekawe,wcalenieskłamał,rzeczywiścieprzedewszystkimmusiałspotkaćsięz
ofiarą.–Gdzieonjest?
–Niesądzę,bygopantamznalazł...–Maofrasobliwiepodrapałsięwkark.
Niewiadomodlaczegowydawałomusię,żeTENgośćnieuwierzywbajkęo
LosAngeles.–Wrócizakilkadni.
–Zailedokładnie?
–Zacztery.
Wrzeczywistościdopowrotupozostałotylkodwaipółdnia,aletentypnie
budziłzaufaniaMao,postanowiłwięcnajpierwuprzedzićKreola.
–Dobrze,wrócętutajzaczterydni–niechętniezgodziłsięGuy.Niemiał
ochotyzostawaćwtymświecieaniminutydłużejniżtokonieczne,alejeszcze
bardziejniechciałomusiękontynuowaćposzukiwań,gdymożnabyłopoprostu
poczekać.LotzBelgiidoStanówZjednoczonychbyłjednymznajbardziej
nieprzyjemnychdoświadczeń,wcałymkrótkimżyciumłodegoyira.Postanowił
wejśćwstanstażyiprzeczekać,iletrzeba.
Maopragnąłjaknajszybciejzatrzasnąćdrzwi–gośćcorazmniejmusię
podobał,aleGuynadalstałzwróconykuniemutwarzą,jakbychciałjeszczecoś
dodać,trzebawięcbyłoczekać,ażpodejmiejakąśdecyzję.
WtymczasieGuyzastanawiałsię:zabićczyniezabijaćtegoczłowieka?Z
jednejstrony,staruszekbyłniepotrzebnymświadkiemimógłpowiadomićofiarę
zanimon,Guy,jądopadnie.Zdrugiejstrony–jeśligozabije,ofiaramożetym
bardziejcośpodejrzewaćiukryćsię.Albo,cogorsza,samanapaśćjako
pierwsza–yirdoceniałmożliwościsumeryjskiegomaga.
Rozważywszydokładnieproblem,Guywmilczeniuodwróciłsięiposzedł
sobie.Maozamknąłzanimdrzwiiodetchnąłzulgą.Oczywiście,niemiał
pojęcia,żewłaśnieominęłagomożliwośćsprawdzenianawłasnejskórze,co
czujeskazaniecnakrześleelektrycznym.
Rozdział5
AtymczasemwLengu„bawionosię”.Jeśli,oczywiście,możnatakto
nazwać–Vanessagotowabyłaprzysiącnawszystkieświętości,żenigdynie
widziałabardziejsmętnejimprezy.
Pokilkuuroczystychprzemówieniach,wygłoszonychprzeznajważniejsze
potwory,większośćwszelkiejmaścistraszydełrozlazłasiępozamku.Nasi
przyjacieleposzlizaichprzykładem.Tutejsikulturalno-oświatowinajwyraźniej
niezamierzaliorganizowaćżadnychrozrywek,pozwalającgościomzabawiać
sięsamodzielnie.Wyglądałotoniezbytelegancko,aleniktsiętymspecjalnienie
przejmował.
VanessaznudówkartkowałamagicznąksięgęKreola.Trzebaprzyznać,że
gdzieniegdziebyłanaprawdęwciągająca.Trafiałysięjednakmiejscanudniejsze
niżfińsko-norweskisłownikwydrukowanyalfabetemdlaniewidomych.Ku
swemuwielkiemuzdziwieniu,VanznalazławksiędzeprzemówienieAzatotha,
zgadzającesięcodojotyztym,cousłyszaławkomnacie.WogóleKreolnapisał
sporooLenguijegomieszkańcach.
Oddzielgłowętrupaodciałajego,starającsię,wmiaręmożliwości,nie
uszkodzićniczego,coznajdujesiępowyżejszyi.Umieśćgłowętrupana
miedzianymtalerzu,tyłemdowschodualbo–jeślinaziemipanujenoc–
odwrotnie.PosypoczytrupaproszkiemIbn-Gazi,jednocześniewymawiając
odpowiedniezaklęciazapisaneponiżej.Jeśliwszystkozostaniezrobionedobrze,
trupotworzyoczyibędzieztobąrozmawiać.Uważaj!Przedrozpoczęciem
rytuałuniezapomnijwypowiedziećOchronnegoSłowa,boinaczejtrup,jeśli
opanowałpotrzebneumiejętności,możecięskrzywdzić.Głowętrupamożesz
zapytaćowszystko,aonaniemożeskłamaćanizataićprawdy,alepamiętaj,że
możemówićmgliścielubdwuznacznie.Jeślicośwydacisięniejasne,zapytaj
dwarazy,zapytajtrzyrazyalbowięcej,jeśliuznasztozakonieczne.Nieod
rzeczybędziepogrozićtrupowi,aleniemasensugrozićmuśmiercią–w
obecnymstanieniczegobardziejniepragnie.Możeszgrozićstrasznymimękamii
bólemniedozniesienia–dalejopisano,jaksprawićbólożywionemutrupowi.
Nienależydawaćgłowiejeśćanipić,botododajejsił,bymogłaprzeciwstawić
siętwymstaraniom.Szczególnieunikajdawaniajejkrwi,chybażetrupjest
nastawionydociebieprzyjaźnielubprzynajmniejniejestwrogi–wtakim
przypadkukrew,przeciwnie,możepomócrozwiązaćmujęzyk.Alejeślizażycia
byłwrogimcimagiem,niemalepszegosposobu,byzrobićsobiekrzywdę–
przeczytałaVan.Notak,nakarieręliterackąKreolniemiałszans–pisałstylem
bardzochropowatym,aczytanieniewyraźnychbazgrołówbyłoprawdziwą
męką.
–Aczytakjestmidotwarzy?–zapytałzniepokojemwgłosiemag,
zajmującysiędotądczymśzaplecamidziewczyny.
Vanessaodwróciłasięiwesołozachichotała.Kreolzmieniłuczesanie,
związałwłosywkońskiogon.Chociażrzeczywiściewyglądałtakznacznie
lepiejichichotałaniebezpowodu.
–Cosięstało,kobieto?–Zmarszczyłbrwimag.–Cowtymśmiesznego?!
–Nie,nic...Hubi,totymupomagałeś?
–Aktóżbyinny...?–warknąłHubaksis,sapaniemdemonstrując,żejest
obrażony.–Przedtempanuzaplataławłosyspecjalnaniewolnica,aleskądją
wziąćtutaj...?
–Nieszczęścietymoje.–CzulepokiwałagłowąVanessa.Siadłabliżeji
zaczęławszystkopoprawiać.Malutkidżinnokazałsięnędznymfryzjerem.
Chociażbydlatego,żezamiastgumką,związałwłosypanakawałkiem
zardzewiałegodrutu.Ciekawe,gdziegozdobyłwtymświecie?
GrzebieńigumkędowłosówVanessamiałazawszezesobą.Jakaprawdziwa
kobietawybierzesiędorównoległegoświatabeztakiegozestawu?Rozczesując
włosywielkiegomagamimowolnieprzyznałasamaprzedsobą,żesprawiajejto
przyjemność.Oczywiście,pewienwpływnatomiaływłosyKreola,które
przypominałysierśćsyjamskiegokotanietylkokolorem,ale,jaksięokazało,
byłyrówniemiękkieipuszyste.Dotykającich,miaławrażenie,jakbygłaskała
kociaka.
–Cociprzyszłodogłowy,żebyużywaćdrutu?...–burczała.–Nieznalazłeś
gumki?
–Acototakiego?–zasępiłsięKreol,cierpliwieczekając,ażjegofryzura
zostaniedoprowadzonadoporządku.
–Niewiesz,cototakiegoguma?–zdziwiłasięVanessa.
–Wiem,cotojestguma,kobieto!–wybuchnąłmag.
–Panpyta,cotojestgumka,Van–wesołowytłumaczyłHubaksis.–No
właśnie,cototakiego?
–Ato!Czyżbywwaszychprehistorycznychczasachniebyłoczegoś
takiego?
–Używaliśmyjedwabnychsznurków–powiedziałHubaksis,oglądając
pokazanyprzedmiot.–Aletarzeczrzeczywiściejestwygodniejsza...
Dokomnaty,będącejschronieniemKreolaijegokompanii,ukradkiem
wsunąłsięodpychającydemon,podobnydopokręconegostaruszkaztwarzą
debila.Miałniecałymetrwzrostu,króciutkienóżki,rączkizesterczącymi
palcami,ajegodziwneubranieprzypominałodamskąpończochęzdziuramina
ręceinogi.Jednakwporównaniuzwiększościątubylców,możnagobyłonawet
nazwaćładnym.
–Czegochcesz?–niegrzeczniezapytałKreol.
Twardopostanowiłprzesiedziećwtympomieszczeniudosamegokońca
święta,apotemzniknąćpoangielsku–bezpożegnania.Lengdopiekłmudo
żywegojużpięćtysięcylattemu,azdążyłdowiedziećsięwszystkiegocochciał.
DostałnawetKamieńWrót–niespodziankę,któramogłaodegraćważnąrolęw
WielkimPlanieKreola.
Brzydalcośwymruczałwniezrozumiałymnarzeczu.
–Nicnierozumiem–zdziwiłasięVan.–Pojakiemuto?
–TojęzykSha-Kine–skrzywiłsięKreol.–WLenguużywasiękilku
języków,atyznasztylkoNag-Soth.Ej,ty,mówiszwNag-Soth?
Brzydalpokręciłgłową,nieprzerywająctrajkotania.
–Alerozumiesz,prawda?–wtrąciłsięHubaksis.
Brzydalpotwierdziłkiwnięciemgłowy.
–Atygorozumiesz?–VanzwróciłasiędoKreolapodejrzliwie.Nie
podobałosięjejto,jakdemonnaniąpatrzy.
–Ztrudem–przyznałsięmag.–Alejednakrozumiem.
–Iczegoonchce?
Magprzysłuchiwałsiętrajkotaniupotworkaibezdźwięcznieporuszałustami,
starającsięprzetłumaczyćjegosłowa.Gdyzrozumiałsens,plasnąłdłońmio
kolana,odchyliłgłowędotyłuiroześmiałsięserdecznie.
–Coonpowiedział,panie?–Hubaksisniemógłpowstrzymaćciekawości.–
Teżchcemywiedzieć!
–Chceciękupić–wytłumaczyłKreol,ocierającłzyześmiechu.
–Mnie?!–zdziwiłsiędżinn.–Adoczegojestemmupotrzebny,panie?
–Nieciebie,niewolniku!Ciebie,kobieto.
–Co,co?!–krzyknęłaVanessazniedowierzaniem.–Chceszpowiedzieć,że
tenpokurczchcekupić...MNIE?!
–Właśnietak.–ZzadowoleniemkiwnąłgłowąKreol,wsłuchującsięw
nieprzerwanetrajkotaniekarzełka.–Pyta,ilezaciebiechcę...Proponujeswoją
cenę...oho!Takwogóle,toniezłepieniądze...!
–Powiedzmu–ledwiemogącopanowaćgniew,suchopowiedziałaVanessa
–żejestemwolnąkobietąiniejestemnasprzedaż!
Natwarzykarzełkazagościłironicznywyraz,cichozachichotał,jakby
usłyszałdobryżartiznowucośwymruczał.
–Acoterazmówi?
–Mówi,żeniemakobietnienasprzedaż–sumiennieprzetłumaczyłKreol.–
Proponuje,żebyśmyprzestalisięwygłupiaćipodalicenę.Wyglądanato,żemu
sięspodobałaś...Mówijeszcze,żemusiobejrzećtowar,żebyprzekonaćsię,że
jesteśzdrowaijesteśwstaniesprawićmuprzyjemność.
Karzełekprzeszedłodsłówdoczynów.Śliniącsię,podszedłdoVanessy.
Wyciągnąłnawetzakończonąkrótkimipalcamirękę,starającsięuszczypnąć
dziewczynęwpierś.
TegoVanniemogłajużwytrzymać.Nigdyniebyłafeministką,uważała,że
równouprawnienierównouprawnieniem,aleniemacoszaleć,jednakniemogła
dopuścićdoczegośpodobnego.Gdybynamiejscukarzełkabyłjakiśinny
potwór,zażądałaby,abyjejczcibroniłKreol,aleztymmałymkrasnalemVan
świetniemogładaćsobieradęsama.
Karzełek,odrzuconynaścianęprawymsierpowym,zawyłzoburzeniem,
wskazującVanessępalcem.Praweoko,ugodzonepięściądziewczyny,
momentalniezabarwiłosięnafioletowoiprzypominałoprzejrzałąśliwkę.
–Przeprasza?–starałasięzgadnąćVanessa,zadowolona,żejestwstanie
samazadbaćosiebie.Niemusiałanawetwyciągaćpistoletu,który
zapobiegliwiezabrałazesobą.
–Niesądzę,Van–mruknąłHubaksis.
–Terazżąda,żebymoddałcięzadarmo,jakozadośćuczynienieza
poniesioneszkody–smętnieprzetłumaczyłKreol.
–Co?!–oburzyłasięVanessa,biorąckolejnyzamachnabezczelnegokarła.
–Chceszjeszcze,potworku?!
Pokurczodskoczyłdotyłuiznowucośwytrajkotał,zobawąspoglądając
spodokanapięśćVanessy.
–Tocośnowego...–zdziwiłsięKreol.–Grozi,żepodanasdosądu.
–Mająsądy?Nigdybymnieprzypuszczała...
Karzełekzuwagąwysłuchałjejodpowiedzi,klasnąłwdłonieizatrajkotał
jeszczeszybciej.TymrazemVanessiewydawałosię,żerozpoznajejakieśznane
słowa.Jednoznichbrzmiałojak„Ameryka”.
–Comówi?
–Mówi,żesystemprawodawstwazapożyczyliodwas,Amerykanów–
melancholijnieprzetłumaczyłmag.–Mówi,żetakimsięspodobał,że
skopiowaligokropkawkropkę.
–Teżcoś...–zauważyłaVanessazlekkąnutądumy.–Naszsystemmusibyć
dobry,jeślikorzystajązniegonawettakiepotwory.
–Acoterazmówi,panie?
–Mówi,żenadwudziestowiecznejZieminajbardziejspodobałyimsiętrzy
rzeczyizrobiliusiebietakiesame.
–Cotakiego?
–Amerykańskisystemprawny...–wyliczyłKreol–...komorygazowei
gułagi.Apropos,cototakiego?Mówi,żetonawetdziwne,żetakiesprytne
rzeczywymyślililudzie.
Vanessazasępiłasię.Niespodobałojejsię,żepotworytraktująamerykańskie
sądownictwonarównizradzieckimiobozamiifaszystowskiminarzędziami
zbrodni.Złymwzrokiempopatrzyłanakarła,ażtenzacząłsiękręcićnerwowo,
chcącukryćsięprzedtymgroźnymwzrokiem.
–Awięctak!–zdecydowanieoznajmiłaVan,wyciągającpalecwstronę
Kreola.–Powiedztemubydlakowi,żebypodniósłtyłekizmiatałstąddo
wszystkichdiabłów,jeśliniechce,żebympokazałamumavasi-giri!
–Mnie,mniepokaż!–wyrwałsiędoprzodupodekscytowanyHubaksis.
–Cociprzyszłodogłowy,jednooki?–Dziewczynapopatrzyłananiegoz
uśmiechempolitowania.–Mavasi-giritokopnięcienogąwtwarz,anieto,o
czymcałyczasmyślisz,mójtymisiupuszysty.
–Aaaa...–Rozczarowanydżinnwycofałsię.–Wtakimrazieniechcę.
Kreolcałyczasniemógłdojśćdosiebiezoburzenia.Vanessaośmieliłasię
pokazywaćgopalcem...Jego!Byłotoprawdziwymciosemwjegomiłość
własną.Wpoprzednimżyciunikt...nikt!nieośmieliłbysięzrobićniczego
podobnego.Atymbardziejkobieta.JednakKreolstopniowopozbywałsię
nawykówwłaścicielaniewolników.Dlategopoprostupokazałczekającemucały
czaskarzełkowidrzwiizapomocągestówwyjaśnił,cogoczeka,jeśliniespełni
poleceniaVanessy.Karzełekcośwybełkotałzoburzeniem,jednąręką
wskazującVan,adrugą–śliwkępodokiem.Kreolzaprezentowałmułańcuch
przeciwdemonom,więctamtennieodważyłsięwięcejdyskutować.
Vanessanapożegnaniedałapaskudnikowikopniakawtyłek,żebyczasem
nieprzyszłomudogłowywrócić.Wyjrzałanakorytarzizbaraniała.Holem,bez
pośpiechu,dostojnie,niezwracającuwagianinaVan,aninawciążjeszcze
rozcierającegobolącyzadekkarzełka,szedłnajprawdziwszyanioł.Nadętyfacet
wbiałymchitonie,zezłotymilokamiiłabędzimiskrzydłamiuramion.
–O...o...o...–Dziewczynastarałasięcośpowiedzieć,wskazującpalcem
oddalającegosięanioła.
–Co,Van,znowuzobaczyłaśHastura?–życzliwiezainteresowałsię
Hubaksis,podlatującbliżej.–Itowszystko?–powiedziałzrozczarowaniem,
gdyzobaczyłobiekt,którywywołałtakiewrażenie.–Coty,niewidziałaś
anioła?
–Oczywiście,żenie–odpowiedziałaVanessa.–Anibygdziegomiałam
widzieć?
–Pewnietam,gdziemieszkająanioły–zaśmiałsięKreol.–WRaju.To
JasnyŚwiat,jedenzsąsiadującychznami.
–Byliśmytamkiedyśrazemzpanem!–pochwaliłsiędżinn.
–ByliściewRaju?!–OczyVanessyrozszerzyłysięzzachwytu.Sumeryjski
magznajdowałcoraztonowesposoby,byzrobićnaniejwrażenie.–I...jaktam
jest?
–Fajnie...–westchnąłHubaksis.–Szkoda,żenasniezaproszonowgości
TAM
,aniedotegoLengu...
–Tak,alenieproszonychgościoniteżnielubią–zimnoprzypomniałKreol.
–Aleczynietamtrafiasiępośmierci?–zastanowiłasięVan.–Sądziłam...
–Oczywiście.–Magkiwnąłgłową.–Sprawiedliwipośmiercitrafiajądo
któregośJasnegoŚwiata,agrzesznicy–doCiemnego.Alejedenastuludziz
tuzinabalansujegdzieśpośrodku,więctrafiająpoprostudoŚwiataMartwych.
–Agdzieonjest?–zapytałaVanessa,czując,żejesttrochęzmęczona.–To
teżsąsiedniświat?
–ŚwiatMartwychtoświatwtórny–odpowiedziałKreol.–Niejestani
Jasny,aniCiemny,tylkoMartwy.Takiświatjestprawiewkażdymwymiarze.
–Acotoznaczy„wtórny”?
–Przyczepionydonaszego.Możnasiędoniegodostaćtylkoznaszego
świata,azniego–tylkodonaszego.No,albodojakiegośinnegowtórnego.
Jeślinaszwymiarzjakichśpowodówzginie,zwinąsięteżwszystkiejego
wtórneświaty–wyjaśniłKreolrównieżmocnojużzmęczonymgłosem.–Teraz
rozumiesz?
–MożebyciętakwyprawićdoInstytutuFizyki?–odpowiedziałaVanessa
pytaniem.–Wyjaśniłbyśim,jakjestzbudowanyWszechświat,bocijajogłowi
bezskuteczniełamiąsobienadtymgłowy...Majątylkohipotezy.
–Wszystkojestzbudowanebardzoprosto!–wesołozapiszczałHubaksis.–
Stwórcastworzyłwiele,wieleświatów,awszystkieoneskładająsięzmalutkich
cosiów...jakżeszonesięnazywają...?
–Molekuły?–podpowiedziałaVan.
–Niewiem,jakjeteraznazywacie.Temaleńkiecosieskładająsięzinnych,
jeszczemniejszych,tezkolejnych,znówmniejszych,adalejtojużniewiem.
–Milcz,niewolniku!–Kreoldałlekkiegoklapsadżinnowi.Bałsięsilniej
uderzyć,abynierozbićmalutkiejgłówki.–Chceciejeść?
–Jeść?!–niewiadomodlaczegozdenerwowałasięVan.–Chcę!
Wkomnacie,którązrządzeniemlosudzieliłozesobądwojeludziidżinn,
byłozadziwiającomałomebli.Typowy,minimalnyzestaw.Miejscedospania
przypominającewojskowełóżkoskładane,stół–takniziutki,żewygodniemógł
rozsiąśćsięprzynimtylkojakiśJapończyk,ifotel.
Kreolzająłsięstołem.Wyciąłnablaciekilkamniejwięcejrównychkręgów
połączonychcienkimiliniami,następniewkażdymnarysowałkilkapokrętnych
znaków,dotknąłichpokoleilaską,apotemwyrecytowałzpowagą:
Stworzęmięsnypokarm,jadalnyposiłekstworzę.
Czynięgoróżnorodnymisycącym,aleniezmienniejadalnym.
Połowęwezmę,zjem,drugąpołowęzachowam.
Zachowamstworzonypokarm,żebyzłożyćofiarębogom.
Zaisteotrzymająbogowieczęśćmojegopokarmu.
RozmiarofiaryokreślisamWładca.
Weźmiesobie,czegozapragnie,resztę–rozda.
EaiEnlil,SzamasziMardukbędązadowoleni.
Van,którajużnakońcujęzykamiałaciętąuwagęnatematbiałychwierszy
Kreola,rozmyśliłasięwjednejchwili,zobaczywszy,jakzpowietrza
zmaterializowałysięnaczyniazbrązuestetycznienapełnionejedzeniem.
Kształtemirozmiaremdokładnieodpowiadałynarysowanymnastolekręgom.
Wsamymśrodkupojawiłasiębutlazwinem,opojemnościokołoczterech
litrów.
Mniejwięcejwpołowiewieczerzydopokojuwpadłjeszczejedendemon.
Całkowiteprzeciwieństwoposkręcanegostaruszka–potężnykosmatydrabo
ciemnobrązowejskórze,zwysuniętądoprzodupaszcząiparąbyczychrogów.
Zzaramieniawyglądałamuoszałamiającaczarnoskórapiękność.Odczłowieka
różniłasiętylkonadzwyczajdługimipazuramiurąk.
–NawłochatyzadekKingu!–zakląłdemon.–Tutajteżzajęte!Ej,ty,
słuchaj,długotubędzieszsiedział?
–Długo.–Kreolspojrzałnaniegoposępniespodełba.–Aco,miejscawam
brak?
–Nowłaśnie...–wysapałrogaty.–Niewiesz,czyjestgdzieśwolne?
–Spróbujzaczwartymidrzwiamipoprawej–poradziłmag.
Demonkiwnąłgłowąwpodzięce,szybkotracączainteresowanieKreolemi
wszystkimipozostałymi.
–Ej,mogęiśćzwami?–znadziejązapytałHubaksis.
–Ha!–wyszczerzyłosiędziewczę.–Takichjakty,trzebabymiz
pięćdziesięciu!
–Niewieszjeszcze,copotrafię!–oburzyłsiędżinn.
–Próbowałamjużztakimi,nicspecjalnego...–prychnęłaszponiastadama.
ObrażonyHubaksiszamilkłizatopiłzębywkawałkuboczku.Vanessa
pytającopopatrzyłanaKreola,oczekująckomentarzanatematgości.
–Diablice...–uśmiechnąłsiępółgębkiemKreol.–Jestichtujakmrówek.
Pamiętamjakraz...
–Coraz?–Vanskrzywiłasięniesympatycznie.
–Nic!–szybkoprzerwałmag.–Prawda,niewolniku?
–Zupełnienic,panie,zupełnie–westchnąłHubaksis–Zawszemówiąmi
jednoitosamo,dziwkiszponiaste...Alety,panie,zawszeimsiępodobałeś...
–Milcz,niewolniku!–ryknąłmag,wyciągającrękępolaskę.
Dojadającnóżkębażantainieuważniesłuchającwrzaskówuciekającego
przedlaniemHubaksisa,Vanrozmyślała.
Ostatnimiczasyniedawałajejspokojupewnamyśl,októrejdotądnieśmiała
wspominać.Doszładowniosku,żedrugiejokazjiniebędzie,postanowiłamimo
wszystkowyłożyćswąprośbę.
–Kreolu...?–zaczęłaniepewnie.
–Nieprzeszkadzaj,kobieto,jestemzajęty!–odburknąłmag,machająclaską
tak,jakbyprzezcałeżycieniezajmowałsięniczyminnymtylkotłukł
niewydarzonychniewolników.Zresztą,prawdopodobniewłaśnietakbyło.
–Panie,wybacz,więcejniebędę!–prosiłdżinn.
–Dobrze,zostawmytonarazie–zgodziłsięniechętnieniecojużzmęczony
Kreol.–Czegochcesz,kobieto?
–Widzisz,słyszałam,żesąjakieśsprawdziany...no...czyktośmożebyć
magiem,czynie.Rozumiesz?
–Oczywiście–niecierpliwieprzytaknąłmag.–Icodalej?
–Aczymógłbyśmnie...no,sprawdzić?
–Toznaczy?Chceszzostaćmaginią,kobieto?Dotegoniewystarczą
zdolności,trzebajeszczeznaleźćnauczyciela...zaraz...Niemyśliszchyba,że
ja...?
–No,takwogóleto...–Vanessauśmiechnęłasięprzymilnie.–Jakcisię
podobatenpomysł?
–Nawetotymniemyśl,kobieto!–wrzasnąłoburzonymag.–Żebym
dobrowolniewziąłsobietakiegogarbanaplecy?!Czychociażmaszpojęcie,ile
czasutrwanaukaumaga?!Piętnaścielattonajkrótszyokres!
–Nigdziemisięniespieszy.–Vanwzruszyłaramionami.Trzebaprzyznać,
żeuwagaopiętnastoletniejnauceniecoochłodziłajejzapał,aleniezbytmocno.
Chęćzostaniauczennicąmagasilniepodgrzewałfakt,żeuczniowiezazwyczaj
spędzająznauczycielamidużoczasu,aostatnimiczasycorazczęściejmiała
ochotęznaleźćpotemujakiśpowód.
–Alejasięspieszę!Mamjeszczemnóstwoplanów,kiedymiałbymcię
uczyć?!
–Jakichplanów,panie?–wtrąciłsiędżinn.–Nicmiotymniemówiłeś!
–Jeszczenieogłupiałemażtak,żebycimówić–fuknąłKreolpogardliwie.–
Ciebietoniedotyczy,niewolniku!
–Hmm!–przypomniałaosobieVanessa.
–Nie,nieijeszczeraznie!–odmówiłmagzdecydowanie.
–Ajapowiedziałam:tak!–niepoddawałasięVan.
–Panie,najpierwjąsprawdź–poradziłHubaksis.–JeśliVanniema
zdolności,problemsamsięrozwiąże,prawda?
–Słusznauwaga,niewolniku.–Kreolniemógłsięniezgodzić.–Dobrze,
kobieto,siadajtutaj,będzieszzdawaćegzaminwstępny.
Jednymmachnięciemrękizgarnąłzestołuresztkijedzeniainaczynia,nie
przejmującsięzbytniofaktem,żewszystkotoznalazłosięnapodłodze,potem
podniósłjednowinogrono(najmniejszeinadgniłe)iuroczyścieułożyłjena
samymśrodku.
–Siedzisz?–upewniłsię.–Dobrze...Patrzuważnienawinogrono.Zachwilę
przekażęcitylemagicznejsiły,iletylkobędęmógł,atyspróbujeszpodnieść
winogronobezpomocyrąk...
–Jakmamtozrobić?–przerwałamuVanessa.
–Poprostuzewszystkichsiłstarajsię,żebytaksięstało–rzekłKreolpo
chwilizastanowienia.Najwyraźniejnieodrazuprzypomniałsobie,jak
właściwiepowstajemagia,takzwykłeicodziennestałysiędlaniegotecuda.–
Pozatymmożeszwyobrazićsobie,jakpodnosisiędogóry,toteżczasem
pomaga.Gotowa?Zacznij,kiedypowiem„trzy”.
Magrozruszałręcejakchirurgprzedoperacją,stanąłzaoparciemfotelai
położyłdłonienaskroniachdziewczyny.Poczuła,jakzjegorąkdosłownie
wylewasięcośwrodzajupłynnegoognia,jednocześnieciepłegoichłodnego.
Napełniłjejciałonieziemskąlekkością,uczuciemogromnejsiłyijeszczeczymś
nieznanym.Uczuciebyłodziwne,alenienieprzyjemne.
–Trzy!–wychrypiałKreol.Sprawdzianwyraźnieniesprawiałmu
przyjemności.Vanskoncentrowałasięnaowocu,zcałejsiłypragnąc,żebysię
uniósł.Chociażodrobinę!Nakazywała,prosiła,błagała,alenicsięniedziało.
Aletylkonapoczątku.Gdyporazkolejnykrzyknęławmyślach,grożąc,że
zastrzeliupartyowoc,jeślinatychmiastsięniepodniesie,niechętnieuniósłsię
nadblatem,jakbyoddołupopychałgoniewidzialnypalec.TaktozdziwiłoVan,
żenatychmiastprzerwałaswewysiłki,awinogronoupadłozpowrotemnastół.
Zdążyłapodnieśćjeniewięcejniżnacentymetr.Kreolzdjąłręcezjejskroni.
–Wspaniale.–Pokiwałgłowązzadowoleniem.–Odziwo,bardzodobry
wynik...
–Czylitoznaczy...
–Tak,Van,zpewnościąmożeszzostaćprawdziwąmaginią–zawyrokował
Hubaksis,którybardzouważnieobserwowałprzebiegpróby.–Niearcymaginią,
oczywiście,aninawetniearcymistrzynią,alenamłodsząmistrzynięwpełnisię
nadajesz.Oczywiście,jeślipanzgodzisięciebieuczyć.Samarozumiesz,że
innegonauczycielamagiiwwaszymszalonymświecienieznajdziesz.
–Jeszczesięniezgodziłem...–burknąłKreol.Alewszyscyświetnie
rozumieli,żenieudamusięwykręcić.
Rozdział6
Jeślijesteśpewna,żechceszbyćmojąuczennicą...–smętniezacząłlekcję
Kreol,ciąglemającnadzieję,żeVanessasięrozmyśli–...zapamiętaj:uczeń
musiwewszystkimsłuchaćnauczyciela.Jeślipowiem„skacz!”masznajpierw
skoczyć,adopieropotempytać,poco.Naczasnaukiuczeńnienależydosiebie,
robitylkoto,comówinauczycielinicwięcej.Nawet,jeślibędziesz
potrzebowałaudaćsięwustronnemiejsce,musisznajpierwzapytaćnauczyciela
ozgodę,ajeślizabronię–musiszwytrzymać...
–Co?!–oburzyłasięVanessa.–Zgłupiałeś?
–Panżartuje–zachichotałHubaksis.–Straszy,żebyśsięrozmyśliła.
–Milcz,niewolniku!–warknąłKreol.
–Toprawda?–Vanpodejrzliwiezmrużyłaoczy.
–Dobrze,starczy!Wogóle,dlauczniamaganajważniejszejestsłuchaći
zapamiętywaćwszystko,comówinauczyciel.Noiwypełniaćpolecenia,inaczej
nicztegoniebędzie...Pozatym,uczeńmusizadbaćowłasnyzestawnarzędzii
magicznąksięgę,aletozazwyczajrobisiępółtorarokuporozpoczęciunauki,
niewcześniej.
–Więcodczegozaczniemy?–Dziewczynaniecierpliwiezamachałarękami.
–T
Y
zacznieszodtego,żeuważnieprzeczytaszmojąksięgę–oznajmiłmag
złośliwie.–Całą,oddeskidodeski.Alepocichu–głośnoniewymawiajani
jednegosłowa,jasne?Zaklęćniewolnoczytaćnagłos,nawetjeśliktoś
opanowałmagię.S
ZCZEGÓLNIE
,jeśliopanował...
–Acosięstanie?–przerwałamuVan.
–Prawdopodobnienic–odpowiedziałKreolpochwilinamysłu.–
Oczywiścieczasemcośsięmożezdarzyć,alecokonkretnie,tegonawetCzarny
Ślepiecnieprzepowie.Jeślicośbędzieniezrozumiałe,topytaj,alenie
przesadzaj–potemopowiemwszystkoszczegółowo.Możeszzacząćodrazu.
Vanobraziłasię.PróbowałajużczytaćmagicznąksięgęKreolainiesprawiło
jejtowielkiejprzyjemności.Półtoratysiącastron,zapisanychdrobnymi
literkami,zawierałoniezbytwieleciekawychinformacji–główniebyłytam
samenudziarstwa.Ale,jaktomówią:cierpciało,jakcisięchciało–trzebabyło
wziąćsięzatengrubyfoliał.
Napierwszychstronachszczegółowowyjaśnionopodstawymagii.Jakuczyć
sięnapamięćzaklęć,jakwchłonąćmagicznąenergięalbomanę,jakwpływaćna
otaczająceprzedmiotyistworzenia,abyzmieniałysiętak,jaktegochcemag,w
jakisposóbzamieniaćmaterięwenergięiodwrotnie.Byćmoże,zrozumiawszy
to,możnabyłosamodzielniezostaćmagiem,gdybyniejedno„ale”–instrukcje
teprzypominałyobjaśnieniawpodręcznikachkarate.Jakwiadomo,niktnie
nauczyłsięwalczyć,czytającksiążkę.Niezbędnyjesttrenerićwiczenia.
Dotegoznajdowałysiętutylkosamepodstawoweinstrukcje–szczegółowo
omawianojedalej.Niestety,znaleźćkonkretneinformacjewmagicznejksiędze
Kreolapotrafiłtylkoonsam–niebyłoanispisutreści,aniporządku
alfabetycznego,aninawetbanalnejnumeracjistron.Poprostuwstarożytnym
Babilonietakichrzeczyniewymyślono.
Vanczytałaiczytała.Zaklęcia,rytuały,wróżby,przepisynaczarodziejskie
mieszankiieliksiry,opisymagicznychzwierzątiroślin,nazwyorazcechy
różnychduchówidemonów,instrukcjeprzygotowaniaartefaktów,poprostu
różneprzydatneinformacje...Nieszczęsnądziewczynępopółgodziniezaczęła
bolećgłowa.Oczy–jeszczewcześniej,takdrobnymiliteramipisałKreol.
Oczywiście,dziękitemumógłzmieścićbardzodużoinformacjinastosunkowo
niewielkiejpowierzchni,aleczytaćtobyłopiekielnietrudno.
Weźodciętyjęzykwężadusiciela,umieśćgowpucharzenapełnionymwłasną
krwiąitrzymajtakprzezdwiegodziny,przezcałyczasśpiewającmodlitwydo
MrocznegoDamballaha.PaznokciamizróbnajęzykusymbolDamballaha,a
potemumieśćgonawłasnymjęzyku.Dopókibędziesięznajdowałwtwoich
ustach,możeszrozmawiaćzewszystkimiwężamiirozumiećichjęzyk,alewtym
czasieniebędzieszmógłrozmawiaćzludźmi–abyrozmawiaćzkimśtobie
podobnym,musiszwyjąćjęzyk.Wszystkiewężebędąciętraktowaćprzyjaźnie,
dopókijęzykDamballahapozostaniewtwoichustach,mogąnawetspełniać
twojeprośby,jeślipoprosiszwystarczającouprzejmie.
Vanessazamyśliłasię.Owszem,umiejętnośćmówieniajęzykiemwężyi
rozkazywaniaim,możebyćbardzoprzydatna.Szkodatylko,żewtymcelu
trzebapoświęcićcałypucharwłasnejkrwi.PewnegorazuVanoddawałakrewi
potemprzeztrzydniczułasięokropnie.Odtejporypunktykrwiodawstwa
obchodziłazdaleka.
Wjednąrękęweźgarśćkrzemowegopyłu,awdrugą–garśćpyłuz
magnetycznegokamienia.Wypowiedzśpiewniezaklęciezapisaneponiżej,po
czymzłóżręcerazemikrzyknijimięSogbo.Gdytozrobisz,ztwoichust
wydostaniesięogłuszającygrom,któryogłuszynawiekiwszystkichstojących
bliżejniżtrzymetryodciebie,anajakiśczas–stojącychbliżejniżpiętnaście
metrówodciebie.Oprócztego,każdyszklanyprzedmiotstojącywpobliżu,
rozsypiesięnakawałki.
–Niczegosobie!–Vangwizdnęłazpodziwem,przyglądającsięzaklęciui
oceniając,ileczasupotrzeba,byjeśpiewniewymówić.–Tylkoktobędzietyle
czasuczekać,ażgoogłuszą?
–Zaklęciemożnawymówićwcześniejizachowaćwpamięci–wyjaśnił
Kreolleżącyzzamkniętymioczaminałóżku.–Zawszetakrobię.Atakprzy
okazji,pyłmożnazmieszaćzawczasu,apotemtylkorozsypaćwokółsiebie.
„Sogbo”tosłowo-klucz,imięduchagromów.Działajakspustwtymtwoim
pistolecie.
Flaurus–demonogniaizniszczenia,jedenznajgroźniejszychdemonóww
CiemnychŚwiatach.Wzywaniegowiążesięzogromnymniebezpieczeństwem,
dlategowszystkimidostępnymisposobaminależyzadbaćobezpieczeństwo
rytuału.NarysujdużekołowzmocnioneczteremaWieżamiObserwacyjnymi,aw
nim–trójkątskierowanywierzchołkiemkugórze.Umieśćwnimpieczęć
Flaurusa,narysowanąnapentagramie.Operacjętrzebaprzeprowadzaćgdy
księżycznajdujesięwparzystejfaziepierwszejpołowycyklu,międzywschodem
słońcaapołudniem.Wkadzielnicyspalmarsjańskąmirrę(patrzskładponiżej)
lubżywicębezżadnychdodatków.Napiersikonieczniepowieśochronnyamulet
ipieczęćFlaurusa.Słowo-kluczwtymrytualeto„Temeszno-Masanin!”.
Flauruspojawisięnajpierwwpostacistrasznegoleoparda,potemzmienisię
wczłowiekazpłonącymioczamiistrasznątwarzą.Nigdyniepatrzmuprostow
oczyiwogóleunikajpatrzeniananiego–najlepiejstaćplecamidoniego.
PogroźFlaurusowimagicznymłańcuchem,potemotocznimmagicznykrąg,w
którymstoi,izawińpentagramFlaurusawczarnymateriał.Następnienieśgo,
chodzącpokręgu,cochwiladotykającrytualnymnożem.Dalejpoświęć
pentagramogniemiwodą,anakoniecrozwińiwręczFlaurusowijakozapłatę
zausługę.WydajFlaurusowirozkaz,apotempozwólmusięoddalić.Koniecznie
oczyśćmiejsce,wktórymwzywałeśdemona,bojeślitegoniezrobisz,Flaurus
możewrócićpóźniejwtomiejscesamodzielnie,owładniętyżądzązemsty.
–Aumieszzamienićdynięwkaretę?–Vanessaniemogławymyślić
mądrzejszegopytania.Powolizaczęłagłupiećodwszystkichtychkoszmarów.
–Apoco?–zdziwiłsięKreolszczerze.–Jeślikaretabędziepilnie
potrzebna,łatwiejzrobićjązziemi.Albonawetzpowietrza...
–Ajeszczeprościej,poleciećtam,gdziepotrzeba–wtrąciłswojetrzygrosze
Hubaksis.–Van,odpocznij,pocosiętakmęczysz?Itaknicniezrozumiesz,
magiitrzebasięuczyćstopniowo...
–Atynibyskądwiesz?–fuknąłmag,otwierającjednooko.–Wśród
dżinnówbyłeśzpewnościąnajgorszymuczniem.
Gdypowiesisznadłóżkiemkilkazwiązanychpiór,uwolniszsięodnocnych
koszmarów.Umieszczonypodpoduszkąchoregoniewielkiwianekzpiórpozwoli
przyspieszyćzdrowienie,aleten,ktobędziesplatałwianek,musipodczaspracy
wyobrazićsobiechoregowdobrymzdrowiuiwpełnisił,inaczejmożnajeszcze
bardziejzaszkodzić.Równieżpióraspalonenadłóżkiemmogąpomócpołożnicy
podczasporodu.
Vandobrnęłajużdodobrychrad,które,ściślerzeczujmując,niebyły
prawdziwąmagią,aleniebyłyprzeztomniejprzydatne.Większośćznich
wyglądałajakzwykłeprzesądy,aleróżniłysięodnichścisłymopisem.
Szczegółowowyjaśniono,costaniesięwtakimtoatakimprzypadkuijaktego
uniknąć.NaprzykładVanessaznalazławtymrozdzialeinformację,żerozbite
lustroprzynosipecha,alezamiastosiedmiulatach,wspomnianoosiedmiu
tygodniach.Jednakżezarazwymienionebyłysposoby,jakuniknąćpecha.Na
przykład,możnabyłoodrazuodwrócićsiętrzyrazywkierunkuodwrotnymdo
ruchuwskazówekzegara,alborzucićprzezramięszczyptęsoli,aletesposoby
określonojakomałoefektywne.Książkaradziłazebraćwszystkieodłamkii
spalićjealboprzynajmniejokopcić,apotemzakopać.Możnabyłotakżewziąć
siedembiałychświeciodrazupierwszejnocyponieszczęśliwymwypadku,o
północyzgasićjejednymdmuchnięciem.Najbardziejefektywnysposóbpolegał
natym,abykawałkiemrozbitegolustradotknąćczyjegokolwiekkamienia
nagrobnego.Vanessazapamiętałatonawszelkiwypadek.
Oderwawszyoczyodksiążkidziewczynazauważyła,żeKreolzdążyłusnąć.
Posapywałcichutko,trzymającręcezłożonenapiersiachtak,jakbyspoczywałw
trumnie.Vanessamimowolniepomyślała,żemiałczasprzyzwyczaićsiędo
takiejpozycji.Śpiącymagbyłspokojnyilekkosięuśmiechał.Widocznieśniło
musięcośmiłego.
–Hubi,aczyprzedtemKreolmiałuczniów?–zapytałaVanessa.Głos
ściszyładoszeptu,żebyniechcącynieobudzićsurowegonauczyciela.
–Jedenraz...–mruknąłHubaksisjakbyniechętnie.–Alechłopaknie
dokończyłnauki.
–Co,znudziłomusię?–Vanprzyjęłatozezrozumieniem.
–Nie,umarł.
–Awięctotak...–powiedziałaVanessazzakłopotaniem.Powinna
współczućnieznajomemuchłopakowi,alejakośnieudałojejsięwzbudzićw
sobiewspółczuciadlakogoś,ktoumarłpięćtysięcylattemu.Zadużoczasu
upłynęło.–Ajaktosięstało?
–Normalnasprawa...–Dżinnwzruszyłramionami.–Chłopakbyłzbyt
wścibski,wściubiałnostam,gdzieniepotrzeba.Idoigrałsię.
–Toznaczy?
–Jaktozwyklebywa...Wziąłmagicznąksięgępana,gdyniebyłogow
domu,iprzeczytałzaklęciewywołującedemona.Podstawyjużopanował,miał
zdolności,więcwywołałdemona...Aleniemógłsięobronić–uczyłsię
wszystkiegodwalata.Demonrozerwałgonakawałki.
–Okropne!–krzyknęłaVan.
–Potem,oczywiście,panwrócił,uspokoiłdemona,wygnałgo,alebyłojuż
zapóźno...
–Pewniebardzotoprzeżywał?
–Jeszczejak!–fuknąłdżinn.–Dotegoczasudemonrozniósłwprochipył
półpałacu!Wiesz,ileczasutrwałaodbudowa?
–Miałamnamyślichłopaka–suchowyjaśniłaVanessa.
–Anie,panniemusiałzaniegopłacić.–Dżinnspojrzałnaniątępym
wzrokiem.–Byłsierotą,niemiałżadnychkrewnych.Tylkozmarnowaliśmy
czas...
–Hubi,czytywogóleniemaszżadnychuczuć?–wycedziłaVan.–
Zupełnieniebyłocigożal?
–Znałemgowszystkiegodwalata...–Dżinnwzruszyłramionami.
–Wedługciebietomało?
–Dladżinna–bardzomało.Stajemysiędoroślidopierogdzieśkoło
sześćdziesiątki...
–Ach,notak.Ailemaszterazlat,pięćdziesiątsześć,prawda?
ObrażonyHubaksisodwróciłsiędoniejplecami.Najbardziejzewszystkiego
naświecienielubił,gdyprzypominanomuodwóchrzeczach–wzrościei
wieku.Ijedno,idrugie,jaknadżinnabyłoniewielkie.
Drzwicichoskrzypnęłyidośrodkazajrzałakędzierzawagłowa.Wnastępnej
chwiliwśladzaniąpojawiłasięresztaciałaiVanessazezdumieniem
zorientowałasię,żetoznowuanioł!Aleinny,nieten,któregowidziała
przedtem.
–Przepraszam–nieśmiałozwróciłsiędoniejskrzydlatyprzystojniak–nie
widzieliściegdzieśmoichrodaków?
–Kogo?–zdziwiłasięVan.
–No,innychaniołów...–zmieszałsię.–Jesteśczłowiekiem,prawda?
Przepraszam,niezbytlubiętutejszych...
–Nieszkodzi,mniesięteżniepodobają–powiedziałaszybko.–Takw
ogóle,kilkagodzintemuwidziałam,jakkorytarzemprzechodziłinnyanioł.
–Naprawdę?Ajakwyglądał?
–Takjakty...–rozłożyłaręce.–Trochęwyższy,miałjaśniejszewłosy,ito
wszystko...
–PewnieNataniel...O,proszęmiwybaczyćniegrzeczność!Endian,do
usług.
–Bardzomimiło,VanessaLee.–Vanspróbowaładygnąć.Wyszłojej
kiepsko–brakowałodoświadczenia.Uczylijączegośtakiegonalekcjachtańca,
alenigdyniebyłapilnąuczennicą.–Powiedz,Endianie,cotutajrobisz?
Myślałam,żeaniołymieszkająwRaju!
–Mieszkamytam.–Endianuśmiechnąłsiękwaśno.–Myślę,żejesteśmytu
ztejsamejprzyczynycoty,VanessoLee.Wysłanonasjakodelegacjęna
miejscoweświęto.Proszęmiwierzyć,żezradościązrezygnowałbymztego
wątpliwegozaszczytu.
–Ilutuwasjest?
–Sześciuaniołów,archaniołidwacherubiny–wyliczyłzożywieniem.–
Obawiamsię,żezgubiłemswojągrupę.Zpewnościąterazmnieszukają...Jeśli
pozwolisz,pójdędalejszukaćmoichprzyjaciół.
–Tak,oczywiście,oczywiście.–Vanwostatniejchwiliwróciłado
rzeczywistości,patrzącjaknowyznajomyznikazadrzwiami.
–Nieznoszęich–podzieliłsięswoimipoglądamiHubaksis,którynie
zamieniłzaniołemnawetjednegosłowa.–Bezczelnebydlaki,myślą,żesąlepsi
odinnych...Samiszwendająsięcałyczaspocudzychświatach,adosiebienie
wpuszczająnikogo!Donichwstępmajątylkosprawiedliwi...Łobuzy!
–Awydwajjaksiędonichdostaliście?–WesołomrugnęłaVanessa.
–Dobrymagwszędziewejdzie...–przyznałdżinn.–Apanjestjednymz
najlepszych!
–Słusznie,niewolniku,zuchzciebie...–wymamrotałKreol,nieprzerywając
snu.
Vanessanawszelkiwypadekpstryknęłamukilkarazypalcaminaduchem–
nie,jednakspał.Najwyraźniejbardzolubił,gdygochwalono,gdyżreagowałna
komplementynawetprzezsen.
Popatrzyłanazegarek–byłojużpopółnocy.Dotegoświataprzenieślisię
wczorajwieczorem,czyliniespałajużokołoczterdziestugodzin.Jawna
przesada,todlategooczytaksięjejkleiły.Dotejporyniemyślałaośnie–jakoś
niemiaładotegogłowy,cochwilazaskakiwałyjąnowewrażenia.Aleteraz
czasumiałaażzadużo.O,nawetdżinnzdążyłusnąć–ułożyłsięupanana
brzuchuispokojniedrzemał.Agdzieonamasiępołożyć?
WkońcuVanjakotakoumościłasięwfotelu,bojedynymebelprzeznaczony
dospaniazająłKreol.Wpojedynkęledwiemieściłsięnaskładanymłóżku.
Gdyotwarłaoczy,odrazupopatrzyłanazegarek.Wydawałosięjej,że
zdrzemnęłasięniewięcejniżgodzinkę,alewrzeczywistościminęłojuż
południe.OczywiściewrodzinnymSanFrancisco,botutajnajwyraźniejczas
biegłjakośinaczej.
Wyglądałonato,żeKreolobudziłsięjużdawno.Przykucnąłnaśrodku
pokojuicośpichciłwmagicznejczarze.Ogieńnaruszciebuzowałwnajlepsze,
wywargotowałsię,nadąsanyHubaksismieszałgoniewielkąpałeczką,Kreolz
uwagąkontrolowałproces.
–Dzieńdobry!–ziewnęłaVanessa,przeciągającsię,ażjejstawy
zatrzeszczały.
–WLengujestteraznoc...–poprawiłjąmagobojętnie.
–Tuzawszejestnoc...–burknąłdżinn.
–BowCiemnychŚwiatachzazwyczajniebywajasnejporydoby.Zatow
Jasnychjestnaodwrót–uśmiechnąłsięKreol.–Zapamiętuj,zapamiętuj,
kobieto,myślisz,żetaksobiegadam?
–Wtakimraziepoco?–niezrozumiałaVan.
–Uczęcię,poto...Uczeńmagapowinienzdobywaćwiedzęcałyczas,bez
przerwy...Nawetwczasieposiłku,wczasiesnu,nawetpodczas...mmm,tak...w
ogólewszystkiegopozostałego.Apropos,toteżczęśćlekcji.Alemoże
rozmyśliłaśsię?–zapytałznadzieją.–Jeszczeniejestzapóźno,narazienie
doszliśmydoniczegopoważnego.
Vanwmilczeniupokręciłagłową.
–Wtakimrazieprzystąpimydolekcji–westchnąłmag.
KolejnegodzinyokazałysięjednymiznudniejszychwżyciuVanessy.
Mogłybynawetpretendowaćdomiana
NAJNUDNIEJSZYCH
,gdybynielekcje
matematykiwszkole.Corobić,Vaniwszkoleniebyłaprzykładnąuczennicą.
Dobreocenymiałatylkozwfizbiologii.Vanessazawszelubiłaprzyrodę.
Swegoczasuchciałanawetwstąpićdo„zielonych”,alepotemrozmyśliłasię.
Rzeczwtym,żebardzoaktywniekontaktowałasięznimijejmamusia,aVan
dawnoprzekonałasię,żewszystkieorganizacje,zktórymiwspółpracujeAgnes
Lee,zasługująnamianoświrniętych.
Takczyinaczej,KreolrozpocząłnauczanieVanmagii.Napoczątekna
chybcikaprzygotowałśniadanie,komentującprzytymszczegółowowszystkie
sweczynności.Okazałosię,żemagiatobynajmniejnietylkowypowiadanie
zaklęćiśmiesznegestyrękami.Towszystkobyłotylkozewnętrznąpowłoką,
niemającąwiększegoznaczenia,dopieropodniąkryłsiępotężnyszkielet,
utrzymującycałość.Magiąrządzikilkasurowychpraw,którychniejestwstanie
obejśćżadenmag.Najważniejszymznichjestprawozachowaniamateriii
energii.Kreolwyjaśnił,żebynajmniejnietworzyjedzeniazniczego–coś
takiegojestzzasadyniemożliwe.Podczaswypowiadaniazaklęciamateria,nie
więcejniżkilkasetmolekułzotaczającegopowietrzalubzziemipodnogami,
zamieniasięwenergię–magicznąenergię,manę,apotemzpowrotemw
materię–żądanypokarm.Podczastejdwukrotnejprzemianyliczbamolekuł
wielokrotniezwiększasię,aonesamecałkowiciezmieniająsię,przyjmującinną
postać,aleprawozachowaniamateriiniezostajenaruszone–dokładnietaka
samaliczbamolekułznikaskądśwtymsamymczasie.Gdziekonkretnie,nie
wiadomo,bostratyniemożnawykryć–jestrównomierna.Jednamolekułatu,
inna–tam.Wtymprzypadkukażdesłowozaklęciabyłoważne–wystarczy
pomylićjednągłoskęipowstaniecośzupełnieniejadalnego,jakieśświństwo.
Kreolwspomniał,żezdarzająsięsytuacje,gdyzaklęcieniemawiększego
znaczenia,alenieprzytoczyłżadnychprzykładów.
Vanessazapytała,skądzaklęciewie,jakiekonkretniedaniamająbyć
dostarczone–niezauważyławtekścieanijednejnazwy,opróczinformacji,że
posiłekmabyć„jadalny”,„sycący”ijeszcze,zjakiegośpowodu„mięsny”.
Kreolpostukałlaskąwnarysowanenastolekręgiiwyjaśnił,żekażdedanie
rozmiaremdokładnieodpowiadajednemuzkręgów,anazwydańsąnapisanew
środku.Vanspróbowałarozszyfrowaćdziwneznaczki,alenicztegoniewyszło.
–Tos’mshit,StaryJęzyk–zpowagąodpowiedziałKreol.–Stosujesięgo
czasemwSztuce.Niemartwsię,jegoteżsięnauczysz.
–Zgórysięcieszę...–westchnęłaVanessa.
–Tak,Van,magmusiznaćwielejęzyków–ucieszyłjąHubaksis.–Panzna
ichkilkadziesiąt!
–Nieprzeszkadzajnam,niewolniku.–Kreolgroźniezmarszczyłsię.–Itak,
naczymtoskończyłem?
WtrakcieposiłkuuczyłVantegosamegoprocesu–zamianymateriiwmanę,
którąnastępniemożnastosowaćwedleżyczenia.Możnazamienićjąznowuw
materięiwtensposóbstworzyćcośmaterialnego,amożnateżpozostawićw
postacienergiiitakżewykorzystaćwedleżyczenia.Każdyprocesmagiczny
wymagamanyiKreoluczyłVanessę,jakpodtrzymywaćwsobiecałyczas
pewienjejzapas,abywodpowiedniejchwilinietracićczasunawchłanianie.
Opowiadałikazałpowtarzać.Potemgłośnoklął,znowuopowiadał,pokazywałi
żądałpowtarzania.Itakwkółko,ażwkońcuVanessiecośwyszło.Uczucia,
którebyłojejudziałem,gdyciałoprzenikałamana,niemożnabyłyzniczym
porównać–trzebatosamemuprzeżyć,żebyzrozumieć.Kreolbyłzadowolonyi
oznajmił,żenadziśkonieclekcji.
–Gratuluję,Van.–Dżinnledwiewyczuwalniepoklepałjąpoplecach.–
Najważniejszyjestpierwszysukces.Dalejbędziełatwiej.Chociaż,mówiąc
międzynami,pochłonęłaśnicnieznaczącąilośćmany...
–Tak,mniejniżpotrafiwchłonąćmójniewolnik.–UśmiechnąłsięKreol,
patrzącjakodwracasięobrażonyHubaksis.–Iniewyobrażajsobiezawiele:
pochłanianiemanytonajłatwiejszaczęśćprocesu,znacznietrudniejjestją
wykorzystać.Alenadzisiajstarczy.
–Jakchcesz.–Vanessabezskutecznie,starającsięprzybraćrozczarowany
wyraztwarzy,wzięłaztalerzaostatniąnóżkębażanta.–Aniezrobiłbyśdla
mniefiliżankikawy?
–Nie–suchoodpowiedziałKreol.–Niemogę.
–Dlaczego?–zdziwiłasięVan,wodzącspojrzeniempostworzonymprzez
niegośniadaniu.–Cozaróżnica–kawaczywino?
–Jeszczejednalekcja–powiedziałmagzezmęczeniemwgłosie.–Itak,aby
stworzyćcokolwiek,możnazastosowaćjedenzkilkupodstawowychsposobów.
Metalejestmibardzotrudnostworzyćzniczego,więcwtakichprzypadkach
stosujęnajczęściejtransmutację,przyczymjednemetalepoddająsięprzemianie
łatwiejniżinne.Metaloweprzedmiotymożnatworzyćtak,jakstworzyłem
dzisiejsześniadanie,ale,powtarzam,dlamniejesttobardzotrudne.Toniemoja
specjalizacja.Dużołatwiejjestpracowaćzjedzeniemlubinnymiprzedmiotami,
któreniegdyśbyłyczęściążywegostworzenia.
–Nazywamyto„substancjamiorganicznymi”–podpowiedziałaVan,
widząc,żeKreolbezskuteczniestarasięznaleźćodpowiedniesłowo.
–Niechbędzieorganicznymi–zgodziłsięmag.–Zkażdymkonkretnym
przedmiotemlubgrupąprzedmiotówzwiązanejestinnezaklęcieiinnyrysunek.
Możnaibezrysunku,alezrysunkiemjestłatwiej.Abystworzyćzaklęcie,
potrzebujęprzedewszystkimwzorca.Niemogęstworzyćprzedmiotu,którego
nigdyniewidziałem.Zaczynamodskopiowaniawzorcazapomocązaklęcia
Kopiowania.Pomagamitopoznaćparametryprzedmiotu,apotemmogęzacząć
tworzeniezaklęcia.Zapierwszymrazemnigdyniewychodzi.Zazwyczaj
potrzebnejestsiedemlubosiemprób–pokażdejznichkorygujęwstępny
wariant.Wkońcunaświatprzychodzinowezaklęcie,zapisujęjewksiędzei
mogęwykorzystywać.Twojejkawynigdynierobiłem,takżeniemaszconanią
liczyć.Zrozumiałaś,uczennico?
–Zdajesię,żezrozumiałam.–Vanbezprzekonaniapokiwałagłową,
zauważającjednocześnie,żeKreolzwracasięterazdoniejnieper„kobieto”,ale
„uczennico”.Byłtobezsprzecznypostęp.–Adlaczegowtensamsposóbnie
tworzyszróżnychziółiliścidoprzygotowanialekarstwiinnychrzeczy?
–Dlatego,żestworzonesubstancjeorganicznemożnajeść,nosićnasobiei
takdalej,aleniezawierająonewsobieanigramamagii.–Kreolpopatrzyłna
niąjaknaidiotkę.–Stworzyćmożnatylkonajprostszeskładniki,takiejakwoda.
Sąjeszczejakieśpytania?
–Tak...Mówisz,żetworzeniemetalizpowietrzajestdlaciebiezatrudne?A
cototakiego?
Vanpostukałapalcemwnajbliższytalerzzbrązu.
–Uczennico–magrozciągnąłustawironicznymuśmiechu–powiedzmi,
gdziesąnaczyniazpoprzedniejuczty?
Vanessarozejrzałasię–rzeczywiście,podłogabyłazupełnieczysta.
Pamiętała,jakmagzrzuciłresztkikolacjizestołu,aleterazniczegotamnie
było.
–Niewiem...
–Nowłaśnie!–Kreolpodniósłpalec.–Toniejestprawdziwybrąz,atylko
twardailuzja.Rozpływasiępokilkugodzinachwrazzresztkamiuczty.
–Sprytne...–oceniłaVanessa.–Dotegonietrzebawyrzucaćśmieci...Alew
takimrazienierozumiemczegośinnego:jeślitakłatwomożeszzrobićzniczego
dowolnedania,todlaczegowdomuzawszezmuszaszmniealbonaszegoskrzata
dogotowania?
–Uczennico!–podniósłgłosKreol.–Maszsamojezdnyrydwan?Jakgotam
zwą...samochód?
–Mam–KiwnęłagłowąVan,zastanawiającsię,ocomuchodzi.
–Imożnanimporuszaćsięznacznieszybciejniżnapiechotę,prawda?
–Oczywiście.
–Inogiprzytymsięniemęczą,prawda?
–Notak–zgodziłasiędziewczyna,ciąglenierozumiejąc,doczegodąży
mag.
–Wtakimrazie,powiedzmi,proszę,dlaczegoniejeździsznimzpokojudo
pokoju?!–wykrzyknąłKreol.–Możemamsięteżwtyłekdrapaćzapomocą
magii?!
–Niekoniecznie–suchoodparłaVanessa.
–Jeśliniekoniecznie,tozamilcz!–warknąłKreol.
–Niekoniecznietrzebabyćniegrzecznym!–odparowała.
–Przyzwyczajajsię,uczennico.–NieoczekiwanieKreolrozpłynąłsięw
uśmiechu.–Dopókijestemtwoimnauczycielem,dopótybędękrzyczałi
przeklinał.Jakkiedyśmójnauczyciel.Takierelacjemiędzyuczniemi
nauczycielemzostałyuświęconeprzezwiekitradycji.
Vanessanadalbyłaobrażona.
–Dobrze,niezłośćsię...–powiedziałKreolpojednawczo.–Zjedzjeszcze
czekolady–touspokaja.
Vanpopatrzyłanaostatnikawałekimimowolniesięoblizała.Bardzo
zdziwiłoją,żeKreolświetniewie,cotojestczekoladaiumiejąstworzyć.Aona
myślała,żewynalezionojącałkiemniedawno.Czekoladazestarożytnego
Sumeruniecoróżniłasięodwspółczesnej,aleniemożnapowiedzieć,żebyła
gorsza.
–Nie,dziękuję–odmówiłaniechętnie.–Muszędbaćofigurę...
–Ojakąfigurę?–niezrozumiałKreol,rozglądającsiędookoła.–Pocoonią
dbać?
–No...otę...–zmieszałasięVan,pokazując,ocojejchodzi.–Taliaiinne
takie...
–Awczymmożejejzaszkodzićczekolada?–szczerzezdziwiłsięKreol.–I
wogóle,wspanialewyglądasz–prawiejakdziedzicznaarystokratkazUr.Tylko
oczymaszjakieśdziwne...Alemimowszystkoładne–jakkian-wen.
–Dziękuję.–Dziewczynazpowątpiewaniempokiwałagłową,niedokońca
pewna,czyniejesttokolejnakpina.–Odczekoladysiętyje,pocomito?
Kreoluśmiechnąłsię,demonstrującżółtawezęby.Vanessastarałasię
nauczyćgokorzystaniazeszczoteczkidozębów,alezdecydowanieodmówił,
tłumacząc,żemagowiznaczniełatwiejjestodczasudoczasuwyhodowaćnowe
zęby,niżcodzienniemazaćjejakimśświństwem.Nieprzyjemnyzapachzustteż
goniemartwił–abysięgopozbyć,wystarczyło,żeporuszyłrękąiwymamrotał
kilkasłów.
–Popierwsze,odczekoladysięnietyje–powiedziałpouczającymtonem.–
Podrugie,jedzeniestworzonezapomocąmagiitylkosyci,niemożnaodniego
utyć.Potrzecie,zawszemogęzrobićcitakąfigurę,jakązechcesz.
–Niewiedziałam,żejesteśteżchirurgiemplastycznym!
Prawdęmówiąc,wtoakuratnieuwierzyła.Chociażnibyzdążyłasię
przekonać,żeKreolmawyjątkowotrzeźwąsamoocenę.Nigdyniechwaliłsięna
próżno,nigdyteżniebyłnadmiernieskromny.
NiewiadomodlaczegowłaśnieterazVanessieprzypomniałosię,żezatrzy
dnikończysięjejurlop,atoznaczy,żetrzebabędziealbowrócićdopracy,albo
sięzwolnić.Pomyślećtylko,żeodchwilipoznaniaKreolaminęłyniecałecztery
tygodnie!Awydawałosięjej,żeznagooddziecka...
–Uczennico,niewiesz,gdziejestmójniewolnik?–Wjejrozmyślaniawdarł
sięniezadowolonygłosmaga.
Vanzasępiłasię.Przyszłojejdogłowy,żerzeczywiściedawnoniewidziałai
niesłyszałamaleńkiegodżinna.Kreolnachwilęzamknąłoczy,poczym
uśmiechnąłsięzzadowoleniem.
–Takmyślałem.Podglądajakinnigrająwświeczki,świntuch...
–Copodgląda?–niezrozumiałaVan.
–Nojak...–Kreollekkosięzaczerwienił,pokazującgestamiCOw
starożytnymBabiloniewstydliwienazywano„grąwświeczki”.Vanessaz
trudempowstrzymałasięodśmiechu,patrzącnazawstydzonąminęmaga.Mimo
wszystkoniebyłtakimtwardzielem,zajakiegochciałuchodzić.
–Czekajno.Czytoznaczy,żemożeszzobaczyć,gdzieonjest?
–Wkońcujestmoimduchem-doradcą.–Kreolwzruszyłramionami.–
Oficjalnie...Międzynamijestmagicznawięź,chociażdośćsłaba.
–Dlaczego?
–Codlaczego?
–Dlaczegosłaba?
–Dlatego,żejakoduch-doradcajestrówniekiepski,jakwewszystkim
innym...–Magwykrzywiłsięzniezadowoleniem.–Samniewiem,pocogow
ogóletrzymam.Pewnieprzywiązałemsiędoniego...
Wdrzwizadudniłonarazzdziesięćpięści.PrzestraszonaVanessaaż
podskoczyła,mimowolniechwytajączapistolet,alegdydrzwiotwarłysię,
odetchnęłazulgą.PojawiłsięjedenzeStworów,amająonepotylerąk,że
starczyłobynacałyoddział.
–Kreol-eoliVanessa-nessaLee-ee?–Potwórpopatrzyłnanichpytająco.
Mówiłjednocześniedwomapyskami,adźwiękiniecałkiemsiępokrywały,co
dawało„efektecha”.
–Tak–wojowniczymtonemodpowiedziałmag.–Atyczegochcesz?
–Jesteściezaproszeni-enina-auroczystą-ystąkola-cję-cjęwsali-ali
bankietowej-owejwielkiego-kiegoYog-Sothotha-Sothotha.
–Nieźle!–ucieszyłasięVan.Uroczystakolacjatouroczystakolacja,nawet
wzamkupotworów.AlenawszelkiwypadekzapytałaKreola:–Przecieżto
dobrze?
–Tozależy,zktórejstronynatospojrzeć–odparłzpowątpiewaniem.–Az
jakiejracjispotkałmnietakizaszczyt,Stworze?Wydawałomisię,żezapraszają
tamtylkoszczególniedostojnychgości.Oficjalnychambasadorówitegorodzaju
osoby...
–Nie-ewiem-em–zaskrzypiałStwór.Albozaskrzypiała.Albozaskrzypiało.
NawetsamCuviernieumiałbychybaokreślićpłcitegostworzenia.–Mam-m
rozkazodprowadzić-wadzićwas-s.
Kreolwmilczeniuzarzuciłnaramiętorbęzmagicznyminarzędziamii
krótkimgestemnakazałStworowi,bytenwypełniłswójobowiązek.Vanessa
sprawdziła,czybrońjestnamiejscuiruszyławśladzanim.
Potwórtoczyłsiękilkametrówprzednimi.Właśnietak–toczyłsię:Stwór
miałdiabelniedużonógwyrastającychwnajdziwniejszychmiejscach,tak,żez
bokuwyglądałjakpyza-mutant.
TegorejonuVanessajeszczenieodwiedzała.DotejporywZamkuKadath
widziałatylkogłównąsalę,pokójkąpielowydlagościikilkakorytarzy.Wtej
częścizamkuścianywykończonoszczególniestarannieczarnymonyksem,a
podłogępokrywałocośwrodzajuszklanegoparkietu.Vanessastąpałabardzo
ostrożnie,bojącsiępoślizgnąć,dopókiniezauważyła,że„szkło”wcaleniejest
śliskie.
Podrodzeminęliodpychającemiejsce.Byłotocośnakształtzoo,tyleżew
klatkachsiedziałynietygrysy,aludzie.Mężczyźni,kobiety,dzieciwróżnym
wieku.Wszyscynadzy.Krzyczeli,płakali,jęczeli,aleVanniewychwyciław
tychkrzykachanijednegozrozumiałegosłowa.
–Toniewolnicy?–zapytałazodrobinązwątpienia.Ludziewklatkachbyli
zbytdobrzeutuczenijaknazwykłychniewolników.Nawetnieto!Wszyscy
więźniowiebylitakgrubi,jakbyprzezkilkalatpodrządodżywialisiętylkow
McDonaldzie.
–Kiedyśnimibyli...–obojętnieodpowiedziałKreol,zpełnymobrzydzenia
politowaniemspoglądającnaklatki.–Ateraztotylkopokarm...
–Co?–Vanessanieuwierzyławłasnymuszom.–Copowiedziałeś?!
–Cóżrobić?–Kreolwzruszyłramionami.–WładcyLenguniejedząnic,
opróczmięsa.Smakujeimludzina...ZanimMardukPotężnyTopór
zapieczętowałichwymiar,zdobywaliofiarywinnychświatach,aterazmuszą
hodowaćludzijakbydło...Apropos,jeśliciętointeresuje–niemasensu
próbowaćichuwalniać.
–Dlaczego?–Vanażsięzagotowała.
–Spożywczyniewolnicyniepotrafiąnawetmówić.Topoprostuzwierzętaw
ludzkiejpostaci...–westchnąłKreol.
Dziewczynanieodważyłasiędłużejkłócić,chociażmogłabyprzytoczyć
wieleargumentówprzeciw.AlejejnienawiśćdomiejscowychWładcówwzrosła
wielokrotnie.
Biesiada,naktórątakuprzejmieichzaproszono,wyglądałaniezbyt
pociągająco.Szczególnieodpychającebyłojedzenienastoledemonów.Na
szczęścieKreolaiVanessęposadzonoprzyinnymstole–dlagości.Byłnieco
mniejszy,aleprawiejednatrzeciaucztującychbyłabezwątpienialudźmi.
Oczywiście,byłoteżmnóstwoinnychstworzeń,aleniewyglądałytakwstrętnie,
jakte,któremlaskałyprzygłównymstole.
Odpowiedzialnizarozsadzaniegości,najwyraźniejkierowalisięzasadą
„pierwszy-drugi”.Tyle,żetutajbyłatozasada„mężczyzna–kobieta”.Takwięc
polewejstronieKreolasiedziała,jakpoprzednio,Van,azprawej–
olśniewającopięknadama,przypominającatolkienowskieelfy.Wkażdymrazie
uszymiałaniecospiczaste.Vanessamiałamniejszczęścia–obokniej
posadzonobiałoskóregopigmejaznienaturalnieogromnągłowąikrótkąsierścią
pokrywającącałeciało.Kreolcichoszepnąłjejdoucha,żejesttolemur.
ObrażonaVanessamilczała,sądząc,żezniejkpi.Regularnieoglądała„Animal
Planet”idobrzewiedziała,czymsąlemuryijakwyglądają.
Jednaksąsiedzinieinteresowalijejzbytnio.OdsamegopoczątkuuwagęVan
przykułaparasiedzącanaprzeciwkoniejiKreola.Najwyraźniej,gdyprzyszła
ichkolejkobietyskończyłysięizrobionodlanichwyjątek.Zresztąniezbytich
tocieszyło.
Zlewejstronysiedziałarchanioł.Odaniołówróżniłsiętylkowzrostemi
muskulaturą–skrzydlatyolbrzymmiałprawietrzymetrywzrostu.Jegowłosy
przypominałypłynnezłoto,miałbłękitneoczyisurowątwarzascety.Archanioł
byłodzianywbiałąchlamidę,przypominającąpołączenierzymskiejtogiz
japońskimkimonem,aupasawisiałmumieczkojarzącysięzzastygłym
płomieniem.GdybytakieindywiduumpojawiłosięnaZiemi,chrześcijaństwo
momentalnieumocniłobyswąpozycję.
Jegosąsiadteżmógłbyjąumocnić,choćzupełnieinnymsposobem.Obok
zasiadałnajprawdziwszydiabeł.Wzrostemprawienieustępowałaniołowi,aleo
iletamtenbyłucieleśnieniempiękna,otyletenbyłucieleśnieniembrzydoty.
Mógłsiępochwalićkozimirogami,kopytamiiogonem,świńskimryjem,gęstą
sierściąiczerwonymioczami.Diabełwystroiłsięwfioletowąopończęz
krwistoczerwonymiobszyciami,ajegogłowęopasywałastalowaobręczz
sześcioramiennągwiazdądokładnienaśrodkuczoła.Dopasateżmiał
przymocowanąbroń,aleniebyłtomiecz,lecztrójząb.Coprawdabardzo
króciutki,bardziejprzypominającyogromnywidelec.Najprawdopodobniejnie
byłtoprawdziwyoręż,apoprostusymbolwładzy.Przecieżikrólewskieberło
wywodzisięodzwykłejpałki.
Wspojrzeniach,którymitadwójkaobrzucałasięnawzajembyływszelkie
uczucia,opróczsympatii.AlenasiedzącąnaprzeciwkonichVanessępatrzyliz
widocznymzainteresowaniem.Ijeden,idrugi–niemożnapowiedzieć,żenie
pochlebiałotoVanessie.
Odrazuzauważyłateżróżnicemiędzydaniamistojącyminastołachgościi
gospodarzy.NatalerzachdemonówLenguniebyłoniczegoopróczmięsa.
Smażone,gotowane,duszone,surowe,aletylkomięso,bezżadnychdodatków.
Vanniechciałanawetmyśleć,żejakaśczęśćdańprzygotowanabyłaz
przedstawicieliludzkiegorodu.Naszczęściegościom,wprostprzeciwnie,nie
podanoaniodrobinymięsa.Napoczęstunekskładałysię:słodkawakasza,
ryżoweplackiijakaśzieleninapodobnadoszparagów.Ogólnie–spartańskie
jedzenie.Niektórzygościeniebyliztegozbytzadowoleni,alenieVanessa!A
gdypatrzyłajakżrątezębatepotwory,traciłaochotęnawetnakaszę.Naapetyt
Kreolaniewpłynęłotoanitrochę,pałaszowałwszystko,ażmusięuszytrzęsły.
Napatrzyłsięjużwżyciunaróżneokropieństwa.
–Bardzociekawe...–Szturchnąłjąłokciem.–Zwróćuwagę,uczennico,przy
naszymstolesiedząprzedstawicielewszystkichsąsiadującychzLengiem
wymiarów,opróczZiemi.Rozumiesz,cotoznaczy?
–Niebardzo.
–Toznaczy,żezostałemambasadorem.–Magwzamyśleniupodrapałsięw
podbródek.–Nigdybymniepomyślał...
–Ty?Ambasadorem?!
–Ityteż–ucieszyłjąKreol.–JesteśmyterazambasadoramiZiemiwstarym
dobrymLengu.Cieszyszsię?Nieprzeżywajtak,niedodacitożadnychnowych
obowiązków...Zwykłaformalność.
Vanessazamilkłazgłupiąminą.Przedewszystkimnurtowałojąpytanie,
skądKreolwie,żeniematuprzedstawicieliZiemi.Przystolesiedziałoniemało
ludziijejzdaniemniczymnieróżnilisięodsiebie.Alezapytałaocośzupełnie
innego.
–CzyświatdżinnówsąsiadujezLengiem?
Kreolwmilczeniupokiwałgłową,całyczasraczącsiękaszą.
–Wtakimraziegdziesądżinny?
Magbezceremonialniewskazałpalcemczarnoskóregomężczyznęsiedzącego
wdrugimkońcustołuiVanessazaczęłamusięprzyglądać.Zupełniezwyczajny
facet–wysoki,barczysty,zwygolonągłową,naktórejpozostawionopośrodku
czubjakuIrokeza.Przyjrzawszysięuważnie,dostrzegła,żemasześćpalców,
alebyłatojedynaróżnica.Gdybynieczub,wyglądałbyzupełnienormalniena
ulicachSanFrancisco.Zczubemzresztąteż...
–AnitrochęniejestpodobnydoHubaksisa–powiedziałaz
powątpiewaniem.
–Ajakże...–wymlaskałKreolzpełnymiustami.–Dżinnytorasa
niestabilnagenetycznie.Sąbardzoróżni.Ciągłemutacjeplemników,iinne
takie...
–Oho!–uniosłabrwiVan.–Skądznamytakiemądresłowa?
–Przeczytałemtwójpodręcznikdobiologii.Dobraksiążka,przydatna...
Szkoda,żezamoichczasówniebyłotakich,mógłbymwtedyuniknąćtamtego
błędu...–powiedziałwzadumieKreol,najwyraźniejwspominająccoś
nieprzyjemnego.–Będziesztojeść?
Vanessawmilczeniuoddałamuswójtalerz.Kaszabyładośćsmaczna,ale,
jakjużwspomniano,dziewczynaniemiałaapetytu.Iwogólenielubiłakaszy.
Rozdział7
Patrz,Van,tojestwłaśniedolinaInkwanok!–pokazałsześciopalcąrączką
Hubaksis.
–Jakatamdolina?–Vanessazmarszczyłanos.–Samegóry...
–Jestjakajest–zachichotałdżinn.
StalinadachujednejzgłównychwieżZamkuKadath.Roztaczałsięstąd
wspaniaływidoknaokolicę.Toznaczy,byłbywspaniały,gdybypejzażnie
wyglądałtakzłowieszczo.Noiniezaszkodziłobytrochęwięcejświatła.
Kreolstałkilkakrokówodnich.Rozmawiałztypem,któryzostał
przedstawionyVanjakoNoszącyŻółtąMaskę.Widziałagojużwgłównejsali,i
potem,podczasbiesiady.PoczątkoworozmawialionowejfunkcjiKreola,a
potemprzeszlidoogólnychtematów.
–Popatrz,człowieku...–zaskrzeczałospodmaskimonstrum,wskazując
żylastąrękąto,czymbezskuteczniestarałasięzachwycićVanessa.–Naszświat
umiera.
–Umieraodkądpamiętam–odrzekłmag.–Przespałempięćtysięcylat,
kapłanie.Pięćtysięcylat!Zmojegoświataniezostałonic,comógłbym
rozpoznać!Niczegoaninikogo!Awy,jakumieraliście,takumieracieiwżaden
sposóbniemożecieskończyć.
–Tonicnieznaczy...–NoszącyŻółtąMaskępowolipokiwałgłową.–
Umieramyodchwili,gdytwójbógzacząłswojepodchody.Giniemyżywcem,
człowieku.Tak,rozciągnęliśmytenprocesnawielewieków,alecoztego?
Kreolwmilczeniuwzruszyłramionami.
–Czywiesz–kontynuowałNoszącyŻółtąMaskępochwili–żewciągu
ostatnichsiedmiuwiekówwLengunieurodziłsiężadenWładca?Przez
siedemsetlatanijednejnowejtwarzy!
–Aniewolnicy?
–Oniakuratmnożąsięjakszczury!–Kapłanzrozdrażnieniemmachnął
ręką.–Inadzorcyteż.Alejakiznichpożytek?!MYwymieramy,rozumiesz,
człowieku?!Rozumiesz?!
–Może,gdycałkiemwymrzecie,onibędąmoglizacząćwszystkoodnowa?
–bezcieniawspółczuciazaproponowałKreol.–Lengulegnieodnowie...
PrzestaniebyćCiemnymŚwiatem...
–Byćmoże–zgodziłsięNoszącyŻółtąMaskębezśladuentuzjazmu.
Zrezygnowany,pozwoliłopaśćramionom.–AletojużniebędzietenLeng...
–Aczytoźle?–Kreoluśmiechnąłsiępółgębkiem.
–Otochodzi,żenie!–zezłościązaskrzeczałkapłan.–Właśnietak,
człowieku...Jestemjednymztych,którzystawiajączołaprawdzie.Aprawda
jesttaka,żejesteśmywrzodemwśródinnychświatów.NawetPiekłoniejesttak
okropne,nawetKvetzol-Inn...NawetHwitaczi!–zaryczał.
SłyszącpełenbóluokrzykNoszącegoŻółtąMaskę,Vanessaodgadła,że
zagadkowyświatHwitaczi,jakibyniebył,jestmiejscemprawietaksamo
okropnym,jakLeng.Alemimowszystkotrochęlepszym.
–Toznaczy,żenastępnegoświętajużniebędzie?–uśmiechnąłsię
sarkastycznieKreol.
–Niespieszsięgrzebaćnasprzedczasem,człowieku!–NoszącyŻółtą
Maskęwidaćniezrozumiałżartu.–Tak,umieramy!Aleumieramyjużsześći
półtysiąclecia,apociągniemyjeszczedrugietyle!Jesteśpewien,żetwójświat
przetrwadłużej?–złośliwiezaskrzeczałspodmaski.–Powstanieshoggothówo
małonasniewykończyło,aleitoprzetrwaliśmy!Jeszczepożyjemy!
–Ajataksobiemyślę...–nieoczekiwanieodezwałasięVanessa.
–Tak?–NoszącyŻółtąMaskęodwróciłsięwjejstronę.
–Nie,nicważnego...–Dziewczynanatychmiastsięwycofała.Niebardzo
miałaochotędzielićsięmyślą,któraniespodziewanieprzemknęłajejprzez
głowę,zczerwonymiogniamipłonącymiwszczelinachobrzydliwejmaski.
PotemnapewnoopowiewszystkoKreolowi,boprzyszedłjejdogłowybardzo
ciekawypomysł.
–Zwróćuwagęnajeszczejedenfakt,człowieku–ciągnąłNoszącyŻółtą
Maskę,odwracającsiędoniejtyłem.–Minęłoprawiepiętnaściewiekówod
czasu,gdynasiemisariuszeporazostatniodwiedziliwaszświat.Przezcałyten
czasnawiedzałwastylkoNyarlathotep,gdydostarczałzaproszenia,noikilka
razyYog-Sothoth.Awiesz,poco?Żebyukaraćodstępców!Tokpina–wielki
Yog-Sothoth,nosicielduszyAzatotha,musiałosobiścierozprawićsięztymi,
którzynaszdradzili!Oczywiście,sąjeszczedemony,którewy,magowie,
wzywaciedosiebienasłużbę,aletegoprzecieżniekontrolujemy!Iniematakiej
potrzeby.
–Więccomichceszpowiedzieć,kapłanie?–Kreolpopatrzyłnaniego
obojętnie.–Niebędęwamdostarczałdusz,przezwszystkietewiekinie
zmieniłemzdania.Amożechceszmniezmusić?
–Chciałbym...–NoszącyŻółtąMaskęwestchnąłtęsknie,opierającsięo
balustradę.–Alewczymmożenampomócjeszczejedendostawcadusz?Nie,
dawnojużodwołaliśmywszystkichemisariuszy.Niezostawiliśmyżadnychsiłw
twoimwymiarze,człowieku...Takietam,nędzneresztki..
–Wtakimrazie,pocomitowszystkomówisz?–Magzmarszczyłbrwiz
rozdrażnieniem.–Nieinteresująmniewaszeproblemy.
–Jesteśokrutnyiegoistyczny,człowieku.–NoszącyŻółtąMaskępokiwał
głową.Choćniebyłowidaćjegotwarzy,czułosię,żewyrażaonawtejchwili
smutekzmieszanyzgniewem.–Aletakichwłaśniepotrzebujemy.Powiedz,nie
chciałbyśpopracowaćdlanas...winnysposób?
–Toznaczyjak?–Kreolzmrużyłoczypodejrzliwie.
–Niedawnoodkryliśmypewien...interesującyświat–zacząłsłodkimgłosem
NoszącyŻółtąMaskę.–NazywasięRari.Bardzomiłyświatek.Jesttammało
ludzi,aci,którzysą...
–Rozumiem!–szybkoprzerwałmuKreol.Vanessa,wprzeciwieństwiedo
niego,niezrozumiała,comiałnamyślinajwyższykapłanLengu,ale
postanowiłasięniedopytywać.
–Niechceszpomócnamtamdotrzeć?–łagodnieupewniłsięNoszącyŻółtą
Maskę.–Niemamydużychwymagań,anagrodabędzieogromna...
–Rozumiem...–Kreoluśmiechnąłsięoduchadoucha.–Chcesz,żebym
zostałnowymAzatothem?Myślisz,żeniepamiętam,iżkiedyśbyłontakim
samymśmiertelnikiemjakja?AniZACOotrzymałswąmoc?Uważasz,że
zapomniałem,jakwcałymSumerzeniebyłobardziejznienawidzonegoimienia?
Isądzisz,żeniewiem,jakskończył?
–AzatothjestwładcąLengu!–wyprężyłsięNoszącyŻółtąMaskę,urażony.
–AzatothtomarionetkaYog-Sothotha!–odparowałKreol.–Niemanawet
własnegociała!Niemawolnejwoli!LepiejżebymniepożarłaTiamat,niż
miałbymstaćsiętakimjakon!Ijeśli...
Drzwi,przezktóreweszlinataras,uchyliłysięiwyjrzałazzanichczerwona
mordkajakiegośdrobnegodemona.
–Szanownynajwyższykapłanie,pangenerałbardzoprosi,bydoniego
zajrzeć–piskliwymgłosikiemoznajmiłposłaniec,poczymznikłzpowrotemza
drzwiami.
–Naszarozmowajeszczesięnieskończyła,człowieku.–NoszącyŻółtą
Maskęenergicznymkrokiemopuściłtaraswidokowy.Bezwzględunato,w
jakiejsprawiechciałsięznimwidziećShub-Niggurath,kapłannajwyraźniejo
niejwiedziałiuważałzawystarczającoważną,byprzerwaćrozmowęwpół
słowa.
Kreolnawetniespojrzałwśladzanim.Magoparłsięobalustradę,patrzył
gdzieśwdalioczymśrozmyślał.Hubaksisniezdecydowaniepodleciałdo
niegobliżejiusiadłnaramieniupana.Vanessapodeszłazlewejstronyiwzięła
Kreolapodrękę.Jejnauczycielbyłsmutny,więcchciałajakośponieśćgona
duchu.
–Rzeczywiściejestznimitakźle?–zapytałacicho.
–A?Co?–ocknąłsięKreol.–Tak,oczywiście.Todobrze!Nawetniewiesz,
jakdobrze!
–Dlaczego?–Vanbyłazdezorientowana.Wiedziała,oczywiście,żeKreol
jestegoistyczny,aleniesądziła,żemożetakotwarciecieszyćsięzcudzego
nieszczęścia.
–Powiedzmi,uczennico–zacząłmagcierpliwie.–Twoimzdaniem,poco
wogólezacząłemtęzawieruchęzprzespaniemcałejepoki?
–Żebyuratowaćduszę.Samtakpowiedziałeś!–Vanessawskazałananiego
palcem.
–Słusznie.–Kreolzzadowoleniemkiwnąłgłową.–Tojednazprzyczyn.
Drugatonieśmiertelność.Wspominałemprzecież,żebyłoKILKAprzyczyn.
Czyliconajmniejtrzy.Jakajesttrzecia?
Zapadłoniezręcznemilczenie.Vannicnieprzychodziłodogłowy.Hubaksis
najwyraźniejteżnicniewiedział.
–Niemówiłeśmipanie...–powiedział,lekkoobrażony.
–Oczywiście,żeniemówiłem–zgodziłsięmagspokojnie.–Adlaczego?A
dlatego,żeniebyłempewien,czymojezamysłysiępowiodą.Planskładasięz
sześciupunktów,aciebiezaznajomiłemtylkozpierwszym.Pierwszypunkt
planu–przenieśćsiędoprzyszłości.Jakmożnanajdalej.Wmojejumowie
widniałaliczba„pięćtysięcy”,wziąłemtenwłaśnieokres.Żebyniebudzić
podejrzeń.Wykonaniepierwszegopunktuzakończyłosięsukcesem.Drugi
punktplanu–urządzićsięwnowymświecie.Wtopićsię,jaknależy,wnowe
społeczeństwo,zbudowaćdom...DobrzebyłobystworzyćwłasnąGildię,ale...
Zrealizowałemmniejwięcejdwietrzeciedrugiegopunktu–wyglądanato,żez
Gildiąsięnieuda.Trzecipunktplanuwłaśniewypełniłem.Przekonałemsię,że
wciągupięciutysięcylatLengostatecznieprzegnił.GdyNoszącyŻółtąMaskę
zaproponowałmi,bymzostałpraktycznienowymAzatothem,przekonałemsięo
tymostatecznie.
–Adlaczegoodmówiłeś,panie?–zdziwiłsięHubaksis.
–Jeszczerazzapytaszmnieocośtakiego,aspioręcięnakwaśnejabłko!–
obiecałKreol,azabrzmiałotojaknajbardziejpoważnie.–Czwartypunkt
planu...narazieniepowiem.ChociażKamieńbardzomiwtympomoże.Piąty
punkt...teżprzemilczę.Anużbyktośpodsłuchał.Aszósty...
Kreolwymamrotałcośpodnoseminakryłaichjasnopurpurowakopuła,
przepuszczającaświatło,alepoważniezniekształcającawidzianedokoła
przedmioty.
–KopułaTajemnicy–krótkopoinformowałKreol.–Przezkilkaminut
jesteśmychronieniprzedwszystkimiciekawskimioczamiiuszami.Awięctak,
szóstypunktplanutozniszczenieLengu!
–Uch,uch,uch,uch!!!–krzyknąłzzachwytemHubaksis.–Panie,jestem
twoimwiernymsługą,zawszecipomagam,niezapominajotym!
–Milcz,niewolniku...–rozkazałKreolniedbale.–O,tobędzietakawojna...
takawojna,jakiejświatniewidział!Jaichwszystkich...wytnęwpień!
–Nierozumiem–powiedziałaVan.–Poco?
–Aco,podobacisięto,cotutajwidzisz?–uśmiechnąłsięmagironicznie.
–Nie...Aletosąichproblemy.–Wzruszyłaramionami.–Donasprzecież
jużniewłażą?
–Wogóletolezą.Poprostu,odkądMardukPotężnyTopórzapieczętował
ichświat,kiepskoimtowychodzi.
–Wszystkojedno.Odkiedytojesteśtakihumanitarny?
–Hum...co?
–Dobrytaki,otco!
–Jestemwiernymczcicielemmojegoboga!–Kreolprzyjąłdośćfałszywą
pozę.–Chcęskończyćto,cozacząłMarduk.
Vanessamilczała,patrzącmuprostowoczy,aminęmiaławpełni
sceptyczną.
–Dobrze,poddajęsię!–warknąłmag.–Marduk,zanimzrobiłporządekz
Lengiem,byłczłowiekiem;potężnymczłowiekiem,jednymznajwiększych
magówswoichczasów,alemimowszystkośmiertelnym.Alekiedypozbawił
Lengsiły,caławyzwolonaba-choń...potemwyjaśnię,cototakiego...zleciała
siędoniego.Itakotozostałbogiem–zakończyłmag.
Vannakilkasekundotworzyłaustajakwyrzuconanabrzegryba.
–Chcesz...chceszzostaćbogiem?!–wyszeptałajednocześniezpanikąiz
zachwytemwgłosie.
–Nieżebyażtak–zżalemwestchnąłKreol.–WowychczasachMarduk
byłznaczniesilniejszy,iLengteż.To,cozniegozostałowyglądażałośnie...do
tego,trzebasiębędziepodzielićz...piątympunktemplanu.AleNajwyższym
zostanęnapewno!TakimNajwyższym,jakiegoniebyłoodczasówAdema!A
potemmożnabędziepiąćsięwyżej.Terazrozumiesz?
–Prawiewszystko.Alejednak–pocobyłokłaśćsięspaćnapięćdziesiąt
wieków?
–O,Szamaszu!–jęknąłKreolzdesperacją.–Acotujestdorozumienia?
W
TEDY
faktyczniebyłemichniewolnikiem.T
ERAZ
jestemwolny.W
TEDY
Leng
byłjeszczebardzosilny.T
ERAZ
zostałozniego...tocowidzisz.W
TEDY
miałem
tysiąceprzeciwników.T
ERAZ
niezostałprawienikt.Coprawda,natoostatnie
akuratnieliczyłem...Iniemogępowiedzieć,żetodobrze–niema
przeciwników,alepomocnikówteżniema!Dobrze,nieważne.Czyteraz
rozumiesz,dlaczegomusiałemprzenieśćsięwczasie?
–Rozumiem...–PokiwałagłowąVan,obserwując,jakwokółrozpływasię
KopułaTajemnicy.–Alejeśliwszystkotakdoskonalesięukłada,dlaczego
jesteśtakismutny?
–Myślę,żepanjestsmutnyzinnegopowodu–słodziutkimgłosikiem
podpowiedziałdżinn.
–Milczeć,niewolniku!–warknąłKreol.–Niktcięniepytaozdanie!
–Panpoprostuboisię,żeMey’Knoniumarła...–odgadywałHubaksis,
obserwującswegopana.
–Dokogomówię?!–krzyknąłmag,uderzająclaskąwmiejsce,gdziejeszcze
przedsekundąbyłHubaksis.Zwinnydżinnjakzwykleumknąłwostatniej
chwili.
–Panie!Panie!–Dżinnnadaremniewzywałmagadoopamiętania.–Panie,
nietrzebamniebić,jestemgrzeczny!
–Nieprawda!–zaryczałprzezzaciśniętezębyKreol,wciążjeszczewaląc
swymmagicznymorężemgdziepopadło.Kamienneokruchylataływe
wszystkiestrony–okazałosię,żelaskajestnadzwyczajtwarda,ai
zmartwychwstałySumeryjczykodkryłwsobieniespodziewanyzapassił.
–Ej,ej...!–zawołałaVanessazoburzeniem,starającsięprzerwaćtę
awanturę.Mądrzejszegookrzykuniebyławstaniewymyślić.Zresztąitaknikt
jejniesłuchał:dżinn,starającsięumknąćprzedgniewempana,poleciałwyżej,a
Kreolwskoczyłnabalustradęipodskakującstarałsiędosięgnąćdolatającego
wstrętnegolicha.Nato,żewkażdejchwiliryzykujeupadkiemzdobrychtrzystu
metrów,wogóleniezwracałuwagi.ZatoVansercestawałowgardleza
każdymrazem,gdyporazkolejnyopadałokilkamilimetrówodkrytycznego
punktu.
Polowanienadżinnazakończyłosięponiespełnadziesięciuminutach,gdy
obajuczestnicyzabawystracilisiły.ZmęczonyKreolusiadłnaporęczy,a
Hubaksisprzycupnąłobok.Alemimowszystkoniezablisko.
–Iococałetopiekło?–zapytałaVanzprzesadnymspokojem.–Cotoza
MajowyKońidlaczegotakwaszdenerwował?
–Mey’Knoni–skwapliwiepoprawiłjądżinn,niezwracającuwagina
gniewnespojrzenieKreola.–Staraprzyjaciółkapana,jeszczezdawnych
czasów.Mieszkaławpieczarze,o,podtamtąskałą.
Vanessaprzyjrzałasięgórze.Ledwiebyłojąwidaćnahoryzoncie,więc
trudnobyłozgadnąć,czyjestwniejpieczara.Zresztącałyproblemwydawałjej
sięgłupi.
–Oczywiście,umarła!–Zezdziwieniemwzruszyłaramionami.–Ej,moje
wywykopaliska,odtegoczasuminęłopięćtysięcylat,niezapomnieliście
czasem?
–Nie,Van,nierozumiesz–zachichotałHubaksis.–Byłamaginią,jakpan.I
teżdążyładonieśmiertelności,tylkowinnysposób.
–Wjaki?
–No,miałasiedemdziesiątdwalata,gdyzawarłaumowęzAlgorem.Nie
wiem,czymmuzapłaciła,aleodtamtejporyprzestałasięstarzeć.Tyletylko,że
musiałanazawszeprzenieśćsiędotamtejpieczary.Jeślistamtądwyjdzie–
pufff!Zostaniezniejtylkokupkaprochu...–Dżinnobrazowomachnął
rączkami.
Vanessaodrazusięuspokoiła.Gdytylkorozmowazeszłanastarąznajomą,z
najgłębszychzakamarkówpodświadomościwypłynęłonieznanedotąduczucie
zazdrości.Aleskorojesttostaruszka-pustelniczka,mieszkającagdzieś,gdzie
diabełmówidobranoc,adotegoniewiadomoczywogólejeszczeżyje...
–Panie,amożepoprostusprawdzimy?–zaproponowałHubaksis.–Itaknie
mamynicdoroboty.
–Maszrację,niewolniku.Trzebasięprzekonać...–Magponurokiwnął
głową.
–Idęzwami–oznajmiłanatychmiastVanessa.Staruszkaczyniestaruszka–
niemiałazamiarupuszczaćKreolasamegoniewiadomogdzie.
Magidżinnpopatrzylinasiebie,jakbysiębezgłośnienaradzali,apotem
Kreolprzyzwalającoskinąłgłową.
–Niechtakbędzie,uczennico.Właź.
–Gdzie?–Vanessalekkouniosłabrwi.
–Atyco,zamierzasziśćnapiechotę?–obruszyłsięKreol.–Właźmina
plecy.
–Panie,amożesiępościgamy?–Maleńkidżinnwyszczerzyłsiępsotnie.
–Nierozumiem...–zdziwiłasięVan.–Chcesztamlecieć?!
–Aciebietodziwi?–odpowiedziałKreolpytaniemnapytanie.
–Niewiedziałam,żelataćteżumiesz!
–Dużorzeczyumiem...–Magmachnąłlekceważącoręką,najwyraźniejnie
przywiązującdotegowagi.–Toco,leciszczyzostajesz?
Vanessaniezgrabniespróbowaławdrapaćmusięnagrzbiet,alenieudałojej
się.Ostatnirazsiedziałaukogośnaplecachwwiekuośmiulat,gdydziadek
nosiłjąbarana.
–Anamiotlenielatasz?–spróbowałazaproponowaćinnywariantpodróży.
–Namiotle?Acomadorzeczymiotła?
–No,myślałam,żeczarnoksiężnicylatająnamiotłach...
–Jestemmagiem!–Kreolwścieklezgrzytnąłzębami.–Idlaczegoakuratna
miotłach?Togłupie...Adlaczegoniewfotelu?Pamiętam,zrobiłemkiedyś
imperatorowilatającekrzesło...
–Ajegosynowidrewnianegokonia!–przypomniałsobieHubaksis.–
Pamiętasz,panie,jaktengłuptaswleciałnaiglicępałacowejwieżyiniemógł
zejśćnadół?Imperatorgroził,żecięzabije!
–Pamiętam,pamiętam...Nie,wzasadziemogęzmusićdolataniadowolny
przedmiot,aledlaczegoakuratmiotłę?–Pytanieomiotłęniewiadomodlaczego
dotknęłoKreoladożywego.–Popierwsze,toniewygodne.Kobietamożejakoś
sięusadowi,alemężczyzna...
–Popółgodziniezamienisięweunucha–ochoczopodtrzymałciekawy
tematHubaksis.
–Tobietoniegrozi–uśmiechnąłsięKreolzłośliwie.–Pozatymjestjeszcze
prawostosunkumas...
–Acototakiego?–nachmurzyłasięVan.
–Nocóż,brzmiprosto.Zaczarowaneciałomożepodnieśćładuneknie
większy,niżczternaścieiosiemdziesiątychjegowłasnejmasy.Nie,jakoś
inaczej,alesensjesttaki–wzamyśleniuprzyznałKreol.–Toznaczy,żemiotła
możepodnieść...eee...wwaszychjednostkachmiary...zeczterdzieści
kilogramów.Wnajlepszymwypadkuczterdzieścipięć.
–Iwyglądałobytośmiesznie–dodałHubaksis.–Wyobraźsobiepana
latającegonamiotle!
–Toteżargument–zgodziłsięKreol.–Nie,obejdziemysiębezmiotły.
–Adywan?–Vanessaniepoddawałasię.
–Jakiznowudywan?–burknąłmagniecierpliwie.
–Latający.Amożenieistnieją?
–Prawda,panie–zgodziłsięHubaksis–cozdywanami?Wdomunanich
czasamilatałem.
–Noicoztego?
–Przecieżważąniewiele!Cozprawemstosunkumas?
–Dozaczarowaniadywanustosujesięinnąmetodę–PoleLewitacyjne.
Latającedywany,latającesandały,latającedeski–jednaitasamametoda.Jeśli
naartefakciesiedzisięzezwieszonyminogami–PociskLewitacyjny,wtedy
działaprawostosunkumas.Ajeślilatasięstojąclubsiedząc–Pole
Lewitacyjne,wtedyprawomasniedziała.Alezmiotłątennumernieprzejdzie–
jestzawąska,niedasięnaniejwtensposóbutrzymać.Inieusiądziesz
normalnie–nogizawszebędązwisać.
–Naczympolegaróżnica?–zainteresowałasięVan.
–Różnicapoleganatym,żewprzypadkuPolaLewitacyjnegojeździec
powinienznajdowaćsię
NAD
artefaktem.Rozumiesz?Zaczarowanajest
ograniczonaprzestrzeń–tylkoz
JEDNEJ
strony.Awprzypadku,powiedzmy,
tejżemiotły,wżadensposóbniedaszradyznaleźćsięzjednejstrony.
Rozumiesz?Wedługmniewszystkojestproste...Oczywiście,jestjeszczePocisk
A,zjegopomocąmożnalataćnaczymkolwiek,alewykorzystywaćgodo
latającychartefaktówtowyrzucaniemanywbłoto.Dośćotym!Jeślichcesz,w
domuzrobięcilatającyfotelilatajsobienanim.Ajanajbardziejlubięlatać
samodzielnie–prościejioszczędniej.Toco,wsiadaszczynie?!–
nieoczekiwaniepodniósłgłos.
Vanessa,zajętarozmyślaniamiozaimprowizowanymwykładzienatemat
latającychprzedmiotów,prychnięciemwyraziłaoburzenieiponowniezaczęła
wdrapywaćsięnaplecyKreola.Przykucnął,bybyłojejwygodniejitymrazem
próbazakończyłasięsukcesem.
Magwyprostowałsiępowoli,przytrzymującVanessępodkolanamii
energiczniewskoczyłnabalustradę.Vannatychmiastzakręciłosięwgłowiei
mocniejzłapałaKreolazaszyję.
–Nieduśmnie!–groźniezażądałKreolprzytłumionymgłosem,aw
następnejsekundziewzbilisięwpowietrze.
Wyglądałototak,jakbyzwyczajniepodskoczył,ale,zamiastopaśćz
powrotem,całyczasunosiłsiędogóry.WystraszonaVanessapisnęła.Zdarzyło
jejsięlataćkilkarazypolicyjnymhelikopterem,alecoinnegohelikopter,aco
innegosumeryjskimag.Zresztąnieważne,żesumeryjski,wtymprzypadku
narodowośćnieodgrywałażadnejroli.
Kreolodrazurozwinąłcałkiemprzyzwoitąszybkość.Niemniejniż
osiemdziesiątkilometrównagodzinę.Vanessaprzestałanawetpanicznie
piszczeć,zdziwionataknieoczekiwanymiumiejętnościamimaga.Zewszystkich
siłprzytulałasiędoniego,rozpaczliwiewczepiającsięweńrękamiinogami.
Kreoltylkojęczałzwysiłku.Nie,zjednejstronybyłomuprzyjemnie.Cobynie
mówić,Vanessabyłamłodą,miłądziewczyną,aniejakimśśliskimrobakiem,i
takbliskikontaktzniąniemógłbyćnieprzyjemny.Zdrugiejstrony...bardzo
boleśniewpiłamusięwszyję.Dotegopaznokciami!Hubaksiswzdychałze
współczuciem,bezspecjalnegotrudutrzymającsięobok.Ktojakkto,aleon
wiedział,jakmocnopotrafidusićVanessa.
Zbokutenlotwyglądałnaderzabawnie.PrzypominaliKarlssonazDachui
jegomałegoprzyjaciela.KtowdzieciństwiewidziałilustracjewksiążceAstrid
Lindgren,łatwomożetosobiewyobrazić.Coprawda,Karlssonzazwyczajnie
taszczyłnapiersiprzenośnejskładnicyzłomu.
Kreol,oczywiście,nieporzuciłmagicznychnarzędzi.Powiesiłnaszyiswoją
„świętą”torbęistarannieprzymocowałnabrzuchu,żebynieprzeszkadzała.
Vanessieprzyszłodogłowy,żejeśli,odpukać,trzebabędziezrzucićbalast,
Kreolpobędziesięraczejjejniżdrogocennejtorby.
PokilkuminutachlecącegomagaprześcignęłydwaPtakiLengu.Uważnie
obejrzałydziwnąparę,wymieniającmiędzysobązaskoczonespojrzenia.
Najwyraźniej,jakdotąd,naniebieLenguniemiałykonkurencji.
–Krrrrrrrrrrrrrrrrrr!–odezwałsiępierwszy(amożepierwsza?).
–Arrrrrrrrrraaaaaaaaaaaaaa!–zgodziłsiędrugi.
–Uhm-mm–przywitałsięKreol.
–OBoże...!–dołączyłaVanessa.
–Janiejestemznimi!–zastrzegłnawszelkiwypadekHubaksis.
Ztejwysokościdobrzebyłowidać,cosiędziejenadole.Zresztąniczego
ciekawegotamniebyło.Goła,spalonanapopiółpustynia.Śnieg,popiółi
ludzkiekości,nicwięcej.Jedenzpobliskichwulkanówdymiłjakprzypalony
befsztyk,pozostałezaśnieprzejawiałyżadnejaktywności.Pozatymwdole
powoliprzemieszczałysięgęsiegodziwnestworzenia,niecoprzypominające
ludzi.Okołoczterdziestuosób.PobokachjechałoczterechMizernychJeźdźców
Nocy,którzyodczasudoczasupoganialiuderzeniamileniwychniewolników.
Byćmożeprowadziliichzjednegomiejscapracywinne.Abyćmożepoprostu
dokuchni.
DopieczaryMey’KnoniKreoldotarłpokilkunastuminutach.Niezgrabnie
wylądowałnaniewielkimskrawkuziemiprzedotworemwstokugóryistrząsnął
zsiebieVanessę.Dziewczynatakkrzepkowczepiłasięwniegoitakmocno
zamknęłaoczy,żenawetniezauważyłakońcalotu.Magzniezadowoleniem
spojrzałnaniąspodokaipocichuwymamrotałzaklęcieUzdrowienia,
rozcierającprzytymsiniakinagardle.Skóranatychmiastzaczęłaodzyskiwać
swójnaturalnykolor.
–Co,Van,niejesteśprzyzwyczajonadolatania?–zainteresowałsię
Hubaksistroskliwie,gdywkońcuzdecydowałasięotworzyćoczy.–Zobacz,a
jarobiętocodziennie!
–Maszskrzydłazamiastnóg,toilatasz...–burknęłaVanessa,podnoszącsię
ztrudem.
–Światło!–zwięźlerozkazałKreol,podającjejrękę.
Pieczaraanitrochęnieprzypomniałaczyjegośmiejscazamieszkania.Nawet
mieszkaniastaruszki-czarodziejki.Bezwzględunatokimbyła,musiałaprzecież
cośjeśćigdzieśspać.Awewnątrzbyłtylkokurzipustka.Zdawałosię,żenie
byłotunikogoodkilkuwieków.
Kreolwszedłdośrodkazobawą.Nawszelkiwypadekwyjąłlaskęiupewnił
się,żejestdopełnazaładowanazaklęciami.Wdanejchwilimagachroniłyaż
dwazaklęciaOsobistejOchrony.Vanessabyłabyniezmierniezdziwiona,gdyby
siędowiedziała,żenaniątakżenałożyłtakiezaklęcia,przyczymtrzeba
nadmienić,żezrobiłtowtajemnicy.Tonieprawdopodobne,alebyłoichażtrzy!
PierwszyrazwżyciuczyjeśbezpieczeństwointeresowałoKreolabardziejniż
własne.Itobyłoniepokojące...
Pieczaraokazałasięgłębsza,niżmogłosięzpoczątkuwydawać.Składałasię
zkilkubardziejlubmniejokrągłychsalusytuowanychjednazadrugą.Kreolbez
słowaprzeszedłpierwszą,drugą,trzecią...Naproguczwartejznieruchomiał,
ramionamuopadły.
Vanessapodeszła.Nakamiennymspąguleżałszkielet.Adokładniepółleżał,
opartyplecamiopłaskikamieńwzakamarkujaskini.Sądzącpokilku
zbutwiałychkawałkachmateriału,kiedyśwtymmiejscubyłolegowisko.
–Toona?–zapytałaVancichoizesmutkiem,patrzącnaszkielet.Jako
policjantkamogłapowiedziećtylkojedno–śmierćnastąpiłabardzodawno.Od
tamtejchwiliminęłydziesiątki,jeśliniesetkilat.Amożenawetwięcej–ostatni
razKreolwidziałswojąprzyjaciółkęzanimjeszczezbudowanoegipskiego
Sfinksa.
–Kimjesteście?–nieoczekiwanierozległsięgniewnyokrzyk.Kreol
odwróciłsięszybkojakporażony,patrzącnakogoś,ktozadałpytanie.Hubaksis
omałosięnieopluł.Vanessaprzestraszyłasię,żejegojedyneokozachwilę
pęknie,takjewybałuszył.
NaprogupiątejizarazemostatniejgrotystałażywakopiaNaomiCampbell.
Kobietabyłabardzomłoda,miałaczekoladowąskórę,idealnąfiguręiczarującą
twarz.Chociażubrananietakatrakcyjnie,jakjejbliźniaczkazHollywood.
Szmatą,wktórejparadowałaślicznotka,prawdopodobniewzgardziłbynawet
nabuzowanynarkoman.
WkońcuKreoloprzytomniałizdecydowałsięcośpowiedzieć.
–Mey’Knoni...?–zapytałniepewnie.
Vanessacichogwizdnęła.Atocistaruszka!
–O,Mey,cześć!–ucieszyłsiędżinn.–Myśleliśmy,żeumarłaś,atyżyjesz!
Itojeszczejakżyjesz,oho!Kiedyśbyłaśzwykłym,starympróchnem...ta-ta-
ta...starepróchno,apopatrznoteraz!
Vanessadopieroterazzorientowałasię,żerozmawianoniewnarzeczuLeng,
alepostarosumeryjsku.
–Kreol?–zdumiałasięciemnoskórapiękność.–Tonaprawdęty?Jakto
możliwe?
–Poznałaśmnie?–ucieszyłsięmag.
–Zanicnaświeciebymsięniedomyśliła,gdybynietwójnieznośnydżinn.–
Mey’Knoniuśmiechnęłasięsłabo.–Niedasięgozapomnieć.Odmłodniałeś...
–Tyteż!–zzachwytemprzyznałKreol,robiąckrokdoprzoduzwyraźnym
zamiaremobjęciastarejznajomej.
–Stój!–Pustelnicacofnęłasięzlękiem.–Niedotykajmnie!
Kreolzasępiłsię,nicnierozumiejąc.Vanessa,którazewszystkichsiłstarała
sięnieokazaćszalejącejzazdrości,teżsięzdziwiła.Bezwzględunato,jakie
stosunkiłączyłytychdwojewcześniej,uściskpopięciutysiącachlatrozłąki
byłbyczymśnaturalnym.
–Nierozumiesz...–Mey’Knonizesmutkiempokiwałagłową.–Kreolu,
sądziłeś,żeumarłam?
Magprzytaknąłwmilczeniu.
–Napewnopomyśleliście,żetomójszkielet?
Jeszczejednokiwnięcie.
–Niestety,takwłaśniejest–ledwiedosłyszalniepowiedziałamagini.
Vancofnęłasię.Kreol,przeciwnie,zrobiłkrokdoprzodu,uważniewpatrując
sięwMey’Knoni.PochwilidosadniewspomniałołonieTiamatisplunął.
–Powinienemsiędomyślić...–zgrzytnąłzębami.–Odjakdawna...?
–Prawietysiąclattemu–przyznałasiękobieta.–Odmłodniałamdopieropo
śmierci...Dotegookazałosię,żeniemogęopuścićpieczarynawetwtakiej
postaci!
Przezkolejnychkilkaminutwpieczarzekrólowałopełnenapięciamilczenie.
Niktniewiedział,copowiedziećwtakiejsytuacji.PotemKreolpodrapałsiępo
głowieiniezdecydowaniepowiedział:
–Jeślichcesz,wygonięcię?
TakareplikazaskoczyłaMey’Knoni.AVanessadałamagowisójkęwboki
wyszeptała:
–Dyplomataniedorobiony,niemogłeśczegośmądrzejszegopowiedzieć?!
–Nie,nie,wszystkowporządku!–szybkouspokoiłająwidmowakobieta.–
Kreolu,ja...będębardzowdzięczna,jeślitozrobisz.Proszęcię...
–Maszcilos,dopierocosięspotkali,ijuż...–Hubaksiszrobił
niezadowolonąminę.
–NiewolnikuKreola,czywiesz,jakciężkiejestżyciezniewolonegoducha?
–zapytałaMey’Knonichłodno.–Gdyniemożeszwyjśćpozagranicekilku
kamiennychkomnat?Gdymusiszciąglepodziwiaćwłasnyszkielet,bonic
więcejtuniezostało?Gdyminęłojużtysiąclattakiegożycia?!Kreolu,proszę
cię,chcęjaknajszybciejztymskończyć!Ostatniedziewięćwiekówmodliłam
siętylkooto,bytaegzystencjadobiegłakońca!Takanieśmiertelnośćniejest
nikomupotrzebna...–ledwiedosłyszalniewyszeptałamartwamagini.
Kreolposępniekiwnąłgłową,wyciągającztorbyksięgę.Zacząłprzerzucać
stronice,szukającodpowiedniegozaklęcia,aVanessapatrzyłanaducha,który
zesmutkiemoczekiwałswegolosu,izprzerażeniemzapytałaKreola:
–Naprawdęzamierzaszjązabić?
–Niezabić,awygnać–zniezadowoleniempoprawiłmag.–Niemylpojęć.
–Kimjesteś,ślicznedziecię?–Marawkońcuzauważyła,żewpieczarze
znajdujesięjeszczejednaosoba.
–Mojauczennica–odpowiedziałKreol,nieodrywającwzrokuodstronic
książki.
–Więctotak?–Ciemnoskóraślicznotkaznaczącouniosłabrwi.–Mnienie
chciałeśuczyć...
–Byłemwtedyniewielestarszyodciebie–odparowałKreol.Wyglądałona
to,żeniebyłjużzadowolonyzespotkaniazprzyjaciółką.–Samnie
zakończyłemjeszczenauki.
Znalazłszyodpowiedniezaklęcie,magwyjąłmagicznyłańcuchipołożyłgo
naziemitak,abyzewszystkichstronotaczałzjawę.
–Niemogęuwierzyć,żetakzniąpostąpisz!–zawołaławstrząśniętaVan.
–Uczennico!–burknąłzrozdrażnieniem.–Życiezjawyjestciężkiei
męczące.Niemożeprzejśćwpośmiertnystan,niemożesięodrodzić.Nikomu
nieżyczpodobnegolosuinieosądzajmniezato,żekogośuwalniam!
–SirGeorgeajakośniepróbowałeśwygnać...–wymamrotałaVanessapod
nosem.
–SirGeorgenieodczułjeszczetegowpełni–warknąłmag.–Pozatym
mieszkawswoimstarymdomu,mazkimporozmawiaćiczymsięzająć.Ale
jeślinalegasz,jegoteżmogęwygnać!
–Nie,nie,jatylkotak!–przestraszyłasięVanessa.Bezwzględuna
wyjaśnieniamaga,mimowszystkowydawałojejsię,żetowszystkojestjakoś...
nietak.Żemusibyćinnysposób.JednakaniKreol,aniMey’Knoni
najwyraźniejniewidzieliinnegowyjścia,awięcniebyłooczymrozmawiać.
Kreolpodniósłlaskęiurywanymizdaniamizacząłwypowiadaćzaklęcie:
ZiAnnaKanpa!
ZiKiaKanpa!
GalluBarra!
NamtarBarra!
AshakBarra!
GigimBarra!
AlalBarra!
TelaBarra!
MasqimBarra!
UtuqBarra!
IdpaBarra!
LalartuBarra!
LallasuBarra!
AkhkharuBarra!
UrukkuBarra!
KielgalalBarra!
LilituBarra!
UtuqHulEdinNaZu!
AllaHulEdinNaZu!
GigimHulEdinNaZu!
MullaHulEdinNaZu!
DingirHulEdinNaZu!
MasqimHulEdinNaZu!
Barra!
Edinnazu!
ZiAnnaKanpa!
ZiKiaKanpa!
–ŻegnajKreolu!–ledwiedosłyszalniewyszeptałaMey’Knoni,rozpływając
sięwpowietrzu.–Szkoda,żenie...
Niezdążyładokończyć.
–Konieczniemusiałeśtozrobić?–zapytałaVan,ztrudempowstrzymując
napływającedooczułzy.–Niemogłeśjejpoprostuwyzwolić?Jaktegodemona
zestrychu?
–Niemogłem!–zezłościąwarknąłKreol.–Niemogłem,rozumiesz?!Była
związanakontraktem,niktniemógłjejuwolnić!Niedasięnaruszyć
magicznegokontraktu–niemogątegonawetbogowie!Nawetwygnaćjąnie
byłomiłatwo!
–Aleprzecieżumarła!–oburzyłasięVanessa.–Czylinieosiągnęła
nieśmiertelności!
–Niemaabsolutnejnieśmiertelności!–odparowałmag.–Tojejwina,żenie
mogłazachowaćtego,cootrzymała!Algordotrzymałumowy–żyłanawetpo
śmierci!
–Aleprzecieżmogłeśjąwygnać?!
–Uuuuu!–Kreolzłapałsięzrozpaczązagłowę.–Posłuchaj,uczennico,
uwierzmipoprostunasłowo,co?Chociażraz!
ObrażonaVanessazasapała.Potemwestchnęłaipostanowiławybaczyć
Kreolowi.Nie,nadalbyłojejżalMey’Knoni,alezdrugiejstrony...Itakżyła
dłużej,niżwszyscyjejznajomirazemwzięci,noirzeczywiście–samabyła
sobiewinna.Ktojejkazałzawieraćumowęzdemonem?No,apozatym...Dla
każdejkobietynajgorszymwrogiemjestinna,jeszczepiękniejszakobieta.
Szczególnie,jeślitażmijamaokonajejfaceta.
–Atakwogóle,itakrozzłościłemtutejszychgospodarzy–oznajmiłKreol
ponuro.
–Czymznowu?
–Jaktoczym?!–radośniepisnąłHubaksis.–UwolniłMey?Uwolnił!
Myślisz,żedemonomLenguspodobasię,żezwiałaimjednazdusz?Przecież
niebyłajakąśtamniewolnicątylkomaginią!Takichjesttumało!
–Towłaśniechciałempowiedzieć,niewolniku–rzekłKreollodowato.–
Oczywiście,dobrze,żejeszczeodrobinęosłabiłemLeng,aletomimowszystko
kroplawmorzu,ajeszczezawcześniepsućstosunki...Myślę,żepowinniśmy
tutajpoczekaćnazakończenieświęta.Tujestsuchoiciepło.
–Adlaczegobyniezwiaćstądodrazuteraz?–wysunęłapropozycję
Vanessa.
–Słusznie,panie,dlaczegobynie?–Dżinnbłagalniezamrugałokiem.
–Coto,tonie!–sprzeciwiłsięmagzdecydowanie.–Terazsąpoprostuźli
namnie,alegdybymuciekłzichdurnegoświęta...O,Yog-Sothothstraszliwie
bysięwściekł...Nie,życiemijeszczemiłe,niejestemnatylesilny,żebytutaji
terazzmierzyćsięzcałąpotęgąLengu,dotegowpojedynkę.
–Tak,testworywciążjeszczedużomogą...–westchnąłHubaksis.
–Jakdługomusimytuzostać?–Vanessazłowrogoobrzuciławzrokiem
żałosnywystrójpieczaryzeszkieletem.
–Niecałedwa...–Kreolobojętniewzruszyłramionami.–Niebójsię,nie
przegapimytegomomentu.
–Tak,Van!–poparłgoHubaksis.–Gdyświętosiękończy,bijąwdzwon!
Uszyodtegowiędną.
–Czymbędziemysięzajmowaćprzeztenczas?
Hubaksismiałochotęcośzaproponować,aleKreolzerknąłnaniegogroźniei
maleńkidżinnnatychmiastsięzamknął.
–Niewymyśliłemnarazieżadnegozajęciadlamojegoniewolnika,alena
pewnocośsięznajdzie–obiecałmagzłośliwie.–Aty,uczennico,zajmiesz
się...nauką,przedewszystkim.Napoczątekbierzksiążkęiczytaj.Jesttam
jeszczedużociekawychrzeczy.
Vanniechętniewzięłaodniegoopasłytomijadowitymtonemzapytała:
–AcoTYbędzieszrobił?
–Napoczątektrochęsięprześpię...–odparłKreolniedbale,
bezceremonialniezrzucającszkieletMey’Knonizjedynegonadającegosiędo
leżeniamiejscawpieczarze.Najwyraźniejniezamierzałpochowaćjejnędznych
szczątków.
Rozdział8
Dalej...–Kreolłaskawiepokiwałgłową.
–Kamos,ketos,mekkos,tenos,rabos...–pokorniekontynuowałaVanessa.–
Pinos,zegos,awos,enogos,teros...
–Dalej.
–Doczegomitopotrzebne!?–zbuntowałasię.–Tojakieśbrednie!
–Toniebrednie,uczennico.–Kreolzpoważnąminąpodniósłpalec.–Tak,
tesłowaniczegonieznaczą...
–Nowłaśnie!
–Ale!–Zmarszczyłsięmag,nienawidzący,gdymuktośprzerywał.–To
ćwiczeniemanacelurozwinąćipoprawićtwojąpamięć.Dobrapamięćtojedna
znajważniejszychcechdobregomaga.Jeślichceszzostaćmaginią,musisz
wypracowaćsobieidealnąpamięć.
–Acorozumieszprzez„idealnąpamięć”?
–Widziszmojąksięgęzaklęć?Kiedynauczyszsięcałej,możeszprzyjąć,że
maszidealnąpamięć.
–Ailetypamiętasz?–zjadliwiezapytałaVanessa.
–Mniejwięcejjednąpiątą...–zżalemprzyznałKreol.–Dlategomoja
pamięćjestconajwyżejzadowalająca...Alećwiczę!Dalej!
ObrażonaVanessasapnęła,alezaczęławypowiadaćodpoczątkudziwne
słowa.Rzeczywiście,niemiałyżadnegosensu.Kreolzapisałnakartcepierwsze,
comuprzyszłodogłowy.Wyjaśnił,żetekstdonaukiniepowiniennicznaczyć.
Bardzoczęstomagowiemajądoczynieniazzaklęciamizapisanymiwmartwych
lubnieznanychjęzykach,którewymawiającemuwydająsiętylko
bezsensownymzbioremdźwięków.
WtorbieKreolaznalazłosięwszystko,copotrzebnedoprowadzenialekcji
magii.Czystypapier,przyborydopisania,kilkaprzedmiotów,któremożnabyło
wykorzystaćjakopomocenaukoweioczywiścieniezastąpionypodręcznik.
Świętaksięgazaklęć.Cudownyfoliał.Skarbnicamądrości.JednakVanessanie
stosowałanazwyinnejniż„historycznypapiertoaletowy”.ZresztąKreolitak
nierozumiałtegookreślenia.Niebyłdokońcaprzekonany,żewspółczesny
światjestnatylebogaty,żemożestosowaćpapierdotakprzyziemnychcelów.
ZapełniwszydogranicmożliwościczasVanessy,Kreolniezapomniałtakże
osobie.Toznaczy,zadbałoto,byniemusiałwstawaćzposłaniadosamego
końcaświętawZamkuKadath.Pościeliłkamiennełożeświeżostworzoną
tkaniną,odnowanarysowałkręgisłużącedoprzywoływaniamagicznegojadła,
poczymzwestchnieniemzadowoleniaułożyłsięwygodnieistamtąddowodził
wszystkim,codziałosięwpieczarze.Równomierniepotakiwałgłowąwrytm
słów,którewkuwałaVanessa,odczasudoczasuwarczałnaHubaksisai
sporadyczniewyciągałrękępocośjadalnego.Gdyniemógłczegośdosięgnąć,
pomagałsobietelekinezą.
VanessieprzynajmniejudałosięnamówićKreola,bypochowałnieszczęsną
Mey’Knoni.Oczywiścieożadnejmogileniemogłobyćmowy.Skremowaliją.
Wystarczyło,żemagicznalaskapopracowałaprzezkilkasekundjakomiotacz
ognia,byniepogrzebanekościzmieniłysięwkupkępopiołu.Kreolraczyłnawet
zebraćprochydojednegozesłoikówiwłożyćgonadnotorby.
–Możesięprzydać...–powiedziałwzadumie.
–Tak,niektórzymoiznajomiprzechowująprochyswoichkrewnych–
sentymentalniewestchnęłaVanessa.
–Poco?–zdziwiłsięKreol.
Vanpytaniewydałosięgłupie,alejednoznacznejodpowiedzinieznalazła.W
końcuudałosięjejsprytniewykręcić:
–Atobiepocoone?
–Popiółzkościzmarłegowykorzystujesięwwielurytuałach–wzruszył
ramionami.–Wdomumamjużpełendzbanek.Cowięcej,będęmógłwezwać
Mey’Knoni,gdybymtegopotrzebował.Sztukanekromancji...
–Rozumiem!–Vanessaledwoutrzymałanerwynawodzy.Zdążyłajuż
pożałować,żezapytała.Jeszczebardziejżałowała,żeupierałasięprzypogrzebie
tychnieszczęsnychkości.NiedajBoże,Kreolzakwaterujeunichwdomutę
widmowąślicznotkę!Współczuciedlazmarłejtysiąclattemumaginiustąpiło
miejscazazdrościrozbudzonejnanowozpotrójnąsiłą.
–Aniechtodiabli,bateriasięwyczerpała–smutnieskonstatowałaVanessa,
patrzącnazegarek.–Zawszejaknieurok,toprzemarszwojsk...
–Cotammasz,Van?–zainteresowałsięHubaksis.–Pokaż,pokaż!
–Zegarek,niewidzisz?
–Niematakichzegarków!–zdecydowanieoznajmiłdżinn.–Zegarymogą
byćsłoneczne,piaskowe,wodne,mechaniczne...Atutajnawetniemastrzałki!
–Dajnomito...–leniwiezażądałKreol.Dokładnieobejrzałzwyczajnytani
zegareknabaterięiwygłosiłwerdykt:–Najzwyklejszymagicznyzegarek.Moc
zaklęciasięwyczerpała,dlategoniepracuje...Nawetnieczućśladumagii,
wyczerpałasiędoostatniejkropli.
–Toniemagia,toelektronika!–oburzyłasięVanessa.ZabrałaKreolowi
swojąwłasnośći,przypomniawszysobiewszystko,cokiedykolwieksłyszałao
elektronicznychzegarkachiotym,jakdziałają,zaczęłatłumaczyćtomagowi.
Wkońcunietylkoonmożeuczyć,onateżmożeudzielićkilkulekcjitej
ożywionejmumii.
TrzebaoddaćsprawiedliwośćKreolowi–słuchałnadzwyczajuważnie,nie
przerywałiszczerzestarałsięzrozumiećnowepojęcia.Znaturymagmiałżywy,
otwartyumysłizawszestarałsiędowiedziećczegośnowego,rozszerzyćswąi
takogromnąwiedzę.Wkońcupojął,jakdziałająprzewodnikiwogóleizegarek
wszczególności.ZatoVanessadiabelniesięzmęczyła.Kujejwielkiemu
zdziwieniunauczaćbyłoznacznietrudniejniżuczyćsię.
Hubaksistakżenietraciłczasu.Napokrytejpyłempodłodzenarysowałduże
koło,podzieliłjenadwadzieściaczteryrównesektory,awkażdymznich
postawiłposześćdziesiątkreseczekizwestchnieniemzadowoleniaodleciałna
bok.
–Tojestzegarsłoneczny!–oznajmiłuroczyście.–Jeślibymwśrodku
postawiłkołeczek,ananiebieświeciłobyOkoSzamasza,pokazywałby,która
jestgodzina!
–Głuptas...–Vanessadobroduszniepogładziłamalutkiegodżinnapogłowie,
uważając,abynieskaleczyćsięojegoostryróg.Hubaksisrozpłynąłsięz
zadowolenia.Jeszczechwilaizacząłbymruczećjakkociak!
–Zarazzrobięjeszczezegarpiaskowy!–zawołałradośnie,szczęśliwy,że
Vanessadoceniałajegostarania.
–Ajazarazzrobięzciebiekotletmielony–ponuroobiecałKreol,który
zupełnieowychstarańniedocenił.
Jużsięgałpolaskę,gdynaglezamarłwbezruchu.Apotemstraszliwiezbladł
izacząłtrząśćsięnacałymciele.
–Słyszycie?–wyszeptałzprzerażeniem.–Słyszycie?
–Nicniesłyszę–odparłanatychmiastVanessa.–Aty,Hubi?
–Jateż.Panie,cosięstało?Jużkiedyśtak...
Kreolgwałtowniewypuściłpowietrze.
–Tymrazemnapewnosięnieprzesłyszałem...
Vanessaniechcącydotknęłajegorękiinatychmiastodskoczyła–magbył
zimnyjaklód.
–Czydemonynaprawdętegoniesłyszą?!Czyniewidzą,cosiędzieje?–
ciągnął.
–Acosiędzieje?–Vanomałoniewyszłazsiebie.
–Dziejesięto,żeobudziłemsięnaczas,anawetlepiej.–Kreolponuro
pokiwałgłową.–Lengupadłnasamodno,aterazzaczynasiępodnosić.
Lepszegomomentuniemożnabyłosobiewymarzyć.Wiesz,cousłyszałem,
niewolniku?Wtedy,odrazupoprzebudzeniuijeszczeraz,przedchwilą?
Hubaksispokręciłgłową.
–Usłyszałemcoś,czegoniedasięusłyszećuszami,ajedynietymzmysłem,
którymamytylkomy,magowie!–uroczyścieoznajmiłKreol.–Słyszałem
dźwiękizsamegodnalodowategooceanuLengu–zzatopionegomiastaR’lyeh.
ToCthulhu,niewolniku!Cthulhusięporuszył!Cthulhusiębudzi...Trzeba
natychmiastbudować...
–Co?–Dżinnpochyliłsiędoprzodu,niespuszczającoczuzeswegopana.
–To,cotrzeba!–ofuknąłgomag.–Koniec,odczepsię,tonienatwój
rozumek!Inatwójteżnie,uczennico!–dodał,gdyzauważył,żeVanessa
przerwałaczytanie.–Czypozwoliłemciskończyć?
ZnudzonaVanessapodczujnymokiemKreolamieszaładwaproszki,gdy
rozległsięokropnydźwięk.
–Buuuuum!Buuuuum!Buuuuum!
–Acototakiego?–zlękłasię.
–Najpiękniejszamuzykadlamoichuszu!–zawołałradośnieHubaksis.–
Możnawracaćdodomu!
KreoljużkrzątałsiękołoKamieniaWrót.Pospiesznienasypałnaniego
garstkęmirry,podpaliłpłomyczkiem,którypojawiłsięnakońcujegopalca,i
szybkowymamrotałniezrozumiałezdanie.
–Portalu,otwórzsię!–wykrzyknąłuroczyście,zdrapieżnymuśmiechem
patrząc,jakpośrodkupieczaryotwierasięmagicznyłuk,kształtem
przypominającylekkowygiętąpodkowę.Przejściebyłoprzysłoniętebiałą
świecącąmgłą,więcVanessa,jakbyniewytężałaoczu,niemogładojrzeć,co
znajdujesiępodrugiejstronie.
Zresztą,pokilkusekundachzobaczyłatonawłasneoczy.Kreoldelikatnie
popchnąłjąwplecyidosłownieprzeleciałaprzezbłyszczącywoal.Znalazła
się...wdomu?
Właśnietak.MagiczneprzejściezaprowadziłoKreola,VanessęiHubaksisa
wtosamomiejsce,wktórymtrzydniwcześniejKreolodprawiłrytuał
Przemieszczenia.WsalonieichdomuwSanFrancisco.
–Tato!–krzyknęłaVannacałygłos.–Tato,wróciliśmy!
–Witamywdomu,ma’am.–Hubertzmaterializowałsięprawienatychmiast.
–Witamwdomu,sir!
–Cześć,Hubercie!–uśmiechnęłasięVan.–Agdzietata?
–Sądzę,żepanLeeschodzijużposchodach,ma’am–odpowiedziałurisk,
nietracącopanowania.–Prawdopodobnie...
–Van,córeczko!–DosalonuwbiegłMao.Wśladzanim,podskakującjak
piłka,podążałButt-Krillach,szczerzącsięjakbiałyrekin.Vanessauśmiechnęła
siędoniegoprzyjaźnie.Cotudużogadać,potrzechdniachwLengunawet
Butt-Krillachwydawałsięjejsympatyczny.
Niewiadomodlaczego,wszyscyobejmowaliiwitalitylkoVanessę.Nawet
Hubaksisaktywnieudawał,żedawnojejniewidział.Kreolaprzywitano
znaczniemniejwylewnie,więcniecosięobraził.
–Ijaktambyło,bardzostrasznie?–zainteresowałsięMaozewspółczuciem,
gdyprzeminęłapierwszaeuforia.
–Nie,tato,cośty!–MachnęłarękąVanessa,drugąukradkiemgrożącpięścią
KreolowiiHubaksisowi.–Takietamgadanie!Posiedzieliśmy,
porozmawialiśmy,trochęwypiliśmy...Imprezkajakimprezka,nic
szczególnego...
Butt-Krillachuśmiechnąłsięzezrozumieniem,zatoKreolpodrapałsięw
głowę.Coznaczysłowo„takt”,wielkimagwiedziałtylkoteoretycznie.Wolał
przekazywaćinformacjeodrazuiwcałości.
–Wogóletotak,zazwyczajbywałogorzej–niechętnieprzyznałHubaksis.–
PrzezpięćtysięcylatLengostateczniezszedłnadziady.
–Dotegowłaśniedążyłem–rozciągnąłustawuśmiechuKreol.–Ateraz
odpocznękilkadniizacznębudować...
–Kolacjagotowa,sir–obwieściłskrzat,materializującsiętużobok.
KreoliVanessaopuścilisalonjakoostatni.
–Takietamgadanie?–Uniósłbrwi,przedrzeźniającją.–Poczekaj,
uczennico,ażzaczniemyznimiwojować,wtedyzobaczysz„gadanie”!
–Dajjużspokój!–wysyczałaVan.–Niktnasnawetpalcemniedotknął!
Nawetdaliciprezent...
Hubertdokładnieobliczyłczaspowrotuswoichpaństwainaprawdęsię
postarał.Kolację,którąprzygotował,możnabybezwstydupodaćnawetna
uroczystymprzyjęciuwPałacuBuckingham.
Dziewięćdziesiątprocentsłów,jakiepadłyprzykolacji,wypowiedziała
Vanessa.Dziewczynabombastycznieopowiadałaoswojejpierwszejpodróżydo
równoległegoświata.Oczywiście,niecotonującnieprzyjemneszczegóły.Nie
opisałazbytszczegółowotubylców,anisłówkiemniezająknęłasięourokach
tamtejszychkrajobrazów;przemilczałateż,jakiedaniapreferująWładcyLengu.
Nieopowiedziałaotym,jakchcianojąkupić,aniospotkaniuzduchem
Mey’Knoni.Tegoostatniegopoprostuniemiałaochotywspominać.Niepisnęła
anisłowaoWielkimPlanieKreola–niewiadomo,cozrobiłbyojciec,gdyby
dowiedziałsię,żejegopotencjalny„zięć”zamyślarozpętaćprawdziwąwojnę
światową(jeślinawetwinnymświecie).Zatogórnolotnieopowiadaławiele
innychhistorii.Otym,żezostałauczennicąKreola,kandydatkąnamaginię.O
tym,żeonaiKreolzostaliambasadoramiZiemiwLengu.Orozmowiez
tajemniczymCzarnymŚlepcem.Ospotkaniuznajprawdziwszymianiołamii
jednymarchaniołem.Wogóle,owszystkichwspomnieniach,któremożnabyło
nazwaćprzyjemnymi.Trochęnaciągającprawdę,oczywiście.
–Mamabycipozazdrościła...–powiedziałMaowzadumie.Mamuśka
Vanessylubiłachwalićsiętym,żeobjechałaprawiepółświata.Jednakjedna
jedynawyprawadoLenguzaćmiławszystkiejejpodróżerazemwzięte.–Ale
mamnadzieję,żeniemaszzamiaruznowunarażaćsięnatakie
niebezpieczeństwo?
–Pożyjemy,zobaczymy...–wykręciłasięVan.Wrzeczywistościjak
najbardziejzamierzała!Podczaswycieczkidoświatademonówpraktycznienie
naraziłasięnażadneniebezpieczeństwo,ale,jakwyjaśniłKreol,zawdzięczałato
wyłącznieimmunitetowidyplomatycznemu.GdybyzjawilisięwLengubez
zaproszenia,wątpliwe,czyprzeżylibytamchoćbytrzygodziny,acodopiero
trzydni.DlategowłaśnieKreolplanowałnajpierwutworzyćwiększąarmięi
zadbaćowsparciezgóry,adopieropotemuderzaćnaokropnyLeng.Tym
niemniej...DopolicjiVanessawstąpiławłaśniedlatego,żeubóstwiałaprzygody.
TwardopostanowiłanamówićKreolanakilkatakichspacerków.Najbardziej
chciałazwiedzićRaj.
–Oj,całkiemzapomniałemwampowiedziećcośważnego!–przypomniał
sobieMao.Pokrótceprzekazałobecnyminformacjęozagadkowym
nieznajomymposzukującymKreola.–Cootymsądzicie?
–MówiszGuy?–mroczniepowiedziałmag.–Jakwyglądał?
–Dośćchudy,średniegowzrostu.Bardzomłody–prawienastolatek.Włosy
miałdziwne,całkiembiałe.
–Aoczy?
–Niestety,byłwciemnychokularach.Znaszgo,Kreolu?
–Wątpię.Chociażcośmitoprzypomina...Dobrzezrobiłeś,żekazałeśmu
przyjśćpóźniej–podziękowałKreolwzamyśleniu,wstającodstołu.
–Ej,atydokąd?–zawołałaVanessa,szybkodojadającto,cozostałona
talerzu.
–Nastrych.Muszęsięzkimśskonsultować.
Vanzaczęłajeszczeszybciejmachaćnożemiwidelcem.Hubaksis,który
dawnojużpożarłswojąporcję,poleciałwśladzapanem.
GdyVanessadotarłanastrych,przygotowaniajużsięzakończyły.Tym
razemKreolniecudował,ograniczyłsiędonarysowaniadużego,zajmującego
półstrychu,kołaidziwnegoznakuwśrodku,przypominającegostylizowaną
błyskawicę.
–Gdziejestwschód?–zapytałKreol.
–Wedługmnie,tam...–pokazałaVanzpowątpiewaniem.
–Nie,tam–poprawiłjąojciec,któryprzyszedłzanią.–SanFranciscoleży
nawchódodoceanu,aoceanjestztamtejstrony.
Otrzymawszypotrzebneinformacje,Kreolstanąłpozachodniejstronie
narysowanegokręgu,podniósłręceizakrzyknął:
–Człowieku-Skorpionie,zjawsię!
–Itowszystko?–zdziwiłasięVanessa.Zazwyczajzaklęciabyłyznacznie
dłuższe.
Tymniemniej,rezultatbyłnatychmiastowy.Powietrzezamigotało,rozległ
sięniezbytgłośnytrzaskiwśrodkukręguzmaterializowałosiędziwne
stworzenie.Budowąciałaprzypominałocentaura,leczkońskączęśćzastąpiło
cielskoskorpiona.Dopasaczłowiek,niżejskorpion.Zeszczypcami,żądłemi
wszystkim,conależy.Wielkościsporegobyka.
Człowiek-SkorpionpatrzyłchłodnonaKreola,Vanessę,Mao,Hubaksisai
Butt-Krillacha,niemówiącnisłowa.
–Wiesz,kimjestem?–groźniezapytałmag.
–Tak!–krzyknąłdemon.Głosmiałchrypliwy,jakbyodmroziłmigdałki.–
JesteśmagiemKreolem!
–Dobrze.Czywiesz,ktoprzychodziłdomojegodomu,gdyniebyłomniew
tymświecie?
–Tak.
–Kto?
–Wielu!
–Interesujemniestworzenie,któresamosiebiezwieGuyem–cierpliwie
wyjaśniłKreol.
Człowiek-Skorpiondumniemilczał.
–KimjestGuy?–Magzacząłzdradzaćpierwszeobjawyzdenerwowania.
–Yir!–natychmiastodpowiedziałdemon.
–Yir?–zasępiłsięKreol.
–Tak!
–Tobyłopytanieretoryczne!–zazgrzytałzębamimag.–Yir...Wcalemisię
toniepodoba...Czegochciał?
–Zabić!
–Kogo?
–Ciebie,maguKreolu!
–Więctotak...Wrócitutaj?
–Tak!
–Kiedy?
–Minietanoc,idzień,ijeszczejednanoc,aonznowuprzyjdziedotwego
domu!–ochoczoodpowiedziałCzłowiek-Skorpion.
–Jaksięgopozbyć?
–Jestwielesposobów!
–Powiedz,jakijestnajprostszy!–warknąłKreol.
–Zabić!
–Jakgozabić?
–Jestwielesposobów!
–Kpiszsobie?–zapytałmagcicholeczgroźnie.
–Nie!
–Głupek!Powiedz,jaknajłatwiejmożnazabićyira!
Człowiek-Skorpionnieodpowiedział.Zatrząsłsięnerwowo,poruszył
uszami,jakbyczemuśsięprzysłuchiwał,apotemzażądał:
–Wypuśćmnie!
–Powiedzto,cochcęwiedziećicięwypuszczę.
–Puśćmnie!–zażądałCzłowiek-Skorpionporazdrugi.–Wyczułamnie
samica!Idziepomnie!
–Wtakimraziemówszybciej!
–Niemaczasu!–Człowiek-Skorpionniemalżeszlochał.–Jużprawietujest.
Puśćmnie!
–Dobrze,znikaj!–ryknąłwkońcurozłoszczonyKreol.Demonwyparował,
gdytylkoprzebrzmiałostatnidźwięk.
MagodwróciłsięizobaczyłzdziwionetwarzeVanessyijejojca.Dżinni
czterorękidemon,przeciwnie,patrzylizupełniespokojnie,nieprzejawiając
emocji.
–Cotobyło?–zażądaławyjaśnieńVan.
–Człowiek-Skorpion–odpowiedziałKreolzniezadowoleniem.–Demon
dającyodpowiedzi.
–Aczegotaksięprzestraszyłpodkoniec?Mówiłcośosamicy...
–SamicaCzłowieka-Skorpionajestznaczniesilniejszaibardziej
niebezpiecznaniżsamiec–skrzywiłsięmag.–Przebiłabymojąochronęjak
bańkęmydlaną,przeciwkoniejpotrzebnyjestsilniejszyrytuał.
–I...?
–Izeżarłabynaswszystkich.Człowiek-Skorpiontodośćspokojne
stworzenie,alejegosamica...
–Czegosięwtakimrazieprzestraszył?–wzruszyłaramionamiVan.–Dla
niegobyłobytylkolepiej.
–Van,jegoteżbyzeżarła!–zachichotałHubaksis.
Kreolkiwnąłgłową,zgadzającsięzeswymniewolnikiem.
–Właśnietak.Samicawieczniegonizasamcemprzezwymiary.Ażpewnego
razugodosięgnie...Jesttonieuniknionejakwschódsłońca...
–Icowtedy?
–Najpierwsięsparzą.Apotemonagozje.Pojakimśczasieurodzinowego
Człowieka-Skorpionaiwszystkozaczniesięodpoczątku.Samicajestwieczna,
natomiastsamceciąglesięzmieniają.
–Cozaohyda...–Vanwykrzywiłasięzobrzydzeniem.Maopokiwałgłową.
–Corobić?–wzruszyłramionamiKreol.–Takiejestżycie...
–Drodzypaństwo–dałsięsłyszećprzymilnygłosButt-Krillacha–czynie
wydajewamsię,żedyskutującoproblemachmałżeńskichCzłowieka-Skorpiona
zboczyliśmyzgłównegotematu?Oiledobrzezrozumiałem,ktośzamierzazabić
panaKreola?
–Achtak,yir...–przypomniałsobiemag.–Tonicstrasznego.Uprzedzony–
uzbrojony.Łatwosobieznimporadzę.
–Aktotojestyir?–westchnęłaVan.
–Teżdemon.Cośjakbyżywypiorun.Troykiedyśmiałznimidoczynienia.
–Panie,amożetoonnasłałtutegoGuya?–podsunąłHubaksis.
–Całkiemmożliwe...Widzicie,gad,niemożesięuspokoić!Amyślałem,że
będziemibraknaszejwojny...
–ZnowutenwaszTroy?–Vanessazacisnęławargi.–Ależoncięmusi
nienawidzić...Comuzrobiłeś?
–Dajspokój,uczennico!Proszę!–zakrzyknąłKreolzdesperacją.
–Nodobrze–zmiłowałasięVanessa.–Aletylkodlatego,żewkońcu
nauczyłeśsięchociażjednego,uprzejmegosłowa!
Rozdział9
Wiedząc,żeczasgoniegoni,Kreoluspokoiłsięiposzedłspać.Jednakjużo
siódmejranowstałizacząłszykowaćobronę.Magniebałsiękilerazinnego
świata,alezawszewolałzabezpieczyćsiędodatkowo.Zresztą,temuwłaśnie
zawdzięczałdługieżycie–wpoprzednimżyciuniebrakowałomuwrogów.
Kreolnigdyniestudiowałspecjalniegatunkuyirów,aleconiecoonich
wiedział.Przedewszystkimto,żenajskuteczniejszymśrodkiemprzeciwkonim
jestnajzwyklejszawoda.
Dokładniej,wodaniedziałałanawszystkieyiry,atylkoprzeciwkotakimjak
Guy–odzianymworganiczneciało.Nieszkodziimwniewielkichilościach,
małydeszczykniejestproblemem,alejeślitakigagatekwpadnienaprzykładdo
basenu...wtedyjestznimkiepsko.
Właściwiezasadajestprosta.Yirtoożywionaelektryczność.Wodajest
najlepszymprzewodnikiemelektrycznościwśródpowszechniedostępnych
substancji.
Samejelektrycznościoczywiścienieszkodzi,alewszystkiemucojąotacza...
Wyobraźciesobienaładowanyakumulatorzniezabezpieczonymiprzewodami.
Wrzućciegodowody.Akumulatornieucierpizbytnio,nieprawdaż?Ateraz
weźcietensamakumulator,wsuńciesobiezapazuchęiskoczciedowody.Jeśli
udasięwamprzeżyć,podzielciesięwrażeniami,będzieciekawie.
TakwięcKreolprzygotowałwodę.Nie,niezniżyłsiędotakprymitywnych
metod,jaknapełnianiewiader,misekczyrychtowaniewężaogrodowego.
Zamiasttegozaładowałmagicznąlaskę.WłożyłtamdwazaklęciaDeszczu,
WodnyWał,WodnąChmurę,TrąbęWodnąizdziesięćzwykłychWodnych
Kopii.
Woda–tonajprostszysposób.Tymniemniej,ciałayirówmożnapokonać
takżezwykłąbronią,dlategoteżKreolprzygotowałkilkazaklęćofensywnych
innegorodzaju.Niezapomniałteżoobronie.Przedewszystkim–Elektryczna
TarczaiElektrycznaZbroja.Ładunkielektrycznetogłównabrońyirów,tak
więc...
Tojeszczeniewszystko.Yirniejestczłowiekiem,niewystarczyzniszczyć
jegociało.Dlaniegototylkopowłoka,cośwrodzajuskafandrakosmonauty.
Jeślizniszczysiępowłokę,yirszybkoumrze,gdyżziemskiewarunkisądla
niegozabójcze.Jednakże„bardzoszybko”możeprzeciągnąćsiędoparugodzin,
awtymczasieyirmożeprzerobićnamielonemięsomnóstwoludzi.Dlatego
KreolzabrałsięjeszczezaprzygotowaniePochłaniacza.
Pochłaniacztoartefaktsłużącydoprzechwytywaniarozumnejlub
półrozumnejniematerialnejsubstancji.Naprzykładduchów,demonów,
dżinnów...TakimiwłaśniePochłaniaczamibyłydzbany(albolampy,zgodniez
bajkowątradycją)wktórychczęstowięzionodżinny.Szczególniesilneartefakty
mogąpomieścićwieletakichstworzeń.NaprzykładwewspaniałymPierścieniu
Salomonaprzebywałoprawiedziesięćtysięcydżinnówiifritów.Abywyobrazić
sobie,jaktodziała,wystarczywspomniećfilm„Pogromcyduchów”–
stosowanetampułapkinaduchybyływłaśniePochłaniaczami,tyleże
technicznymi,aniemagicznymi.
Zuwięzionymstworzeniemmożnapostąpićnawielesposobów.Możnajepo
prostuzabić–wewnątrzPochłaniaczanawetnajsilniejszydemonjestniezwykle
podatnynaatak.Trzebatylkowiedzieć,jaktegodokonać.Możnateżzostawićje
wśrodku,jakożezniewolonestworzenieniemożesięsamowydostać.Chybaże
przedmiotwykorzystanyjakoPochłaniaczzjakiegośpowoduulegnie
zniszczeniu.Naprzykładprzerdzewieje...Możnajewypuścić–toakuratjest
najłatwiejsze.Oczywiścienależyumówićsięznimuprzedniocodowarunków
zwolnienia,gdyżPochłaniaczmajednąciekawącechę–przyrzeczeniezłożone
przeztego,ktownimsiedzi,niemożebyćzłamane.Jeśliudasięzmusić
demonalubdżinnadozłożeniaprzysięgi,żezostanietwoimniewolnikiem,nie
będziemógłsięodtegowykręcić.
Najpożyteczniejsze,comożnazrobićzPochłaniaczemjestjednocześnie
najtrudniejsze,dostępnetylkoprawdziwemumagowi.Możnazwiązaćgoz
przechwyconymstworzeniem,stapiającjewjedno.Wtensposóbpowstanie,na
przykład,cośwrodzajubajkowegoniewolnikalampy–zniewolonaistota
podporządkowujesiętemu,ktomawrękuPochłaniacz.Alboteżzrobićna
odwrót–stworzyćszczególniesilnymagicznyartefakt.Naprzykład,jeślijako
Pochłaniaczzastosowanyzostaniemiecz,możnaotrzymaćmagicznąbroń.Po
rytualestopieniastwórniebędziemiałżadnychszansnaodzyskaniewolności.
Wyzwolićgomożetylkoprzeprowadzenieodwrotnegorytuału,owielebardziej
złożonegoodpoprzedniego.Możetegodokonaćtylkoten,ktoprzeprowadził
pierwszyrytuałalboinnymagoniewyobrażalnejmocy.Zniszczenie
Pochłaniaczawniczymniepomożepochłoniętejistocie–zginiewrazznim.
Oczywiścieczłowiekaniedasięschowaćwtensposób.Wprzeciwieństwie
dodżinnów,człowiekniejestwstanieskulićsiędorozmiarówowada,atym
samym...Zatomożnawtensposóbpostąpićzludzkąduszą,cosięzresztą
nierazzdarzało.Niekoniecznieteżludzką–teoretyczniemożnawykorzystać
choćbyduszęmrówki,aletakiartefaktrzeczjasnaniebędziezbytefektywny.
TymniemniejyirbyłdlaPochłaniaczawprostidealnymcelem–upchnąćgow
nimbyłbywstanienawetpoczątkującymag.
OtymwszystkimKreolopowiedziałVanessie,gdyuważnieobserwowała,
jakodprawiarytuałnadjednymzjejpierścionków.Pierścionekbyłładny,
cenny,podarowanyVanzokazjiuzyskaniapełnoletności,alemagprzysiągł,że
zwrócigocałyinienaruszony,więcVanessazgodziłasięwypożyczyćswą
biżuterięnajakiśczas.
–Noigotowe–powiedziałmagzzadowoleniem,podziwiającpierścionek
zamienionywPochłaniacz.
ZdaniemVanessyniezmieniłsięnawetodrobinęinieostrożnieto
powiedziałagłośno.Kreolzdziwiłsię.Potemrozzłościł.Potemprzypomniał,że
Vanjestterazjegouczennicąimusiuczyćsięwyczuwaćmagię.Swojąicudzą.
Lekcjatrwałaprawiesześćgodzin,ażwkońcuVanessieudałosięwyczuć
podczasdotykaniapierścionkajakieśdelikatneukłucie.Kreoldoszedłdo
wniosku,żenapoczątekstarczy,tymbardziejżeHubertjużtrzyrazy
przychodziłzzawiadomieniem,żeobiadstygnie.
Przygotowanaprzezskrzatapieczonakurawywołałagłośnyentuzjazm
Kreola.Nałożyłsobiepełentalerz,zgodnościąignorującziemniaczanepuree
podanejakododatek.
–Bażantczyjarząbek?–zapytałzminąznawcy,ogryzającnóżkę.
–Tokura,panie–beznamiętnieoznajmiłHubertstojącyzajegoplecami.
Urisksrogoprzestrzegałetykiety,wymagającej,abysługawczasieposiłku
znajdowałsięwpobliżugłowydomu.Wyglądałotoniecokomicznie,gdyżw
tymprzypadkusługamiałokołometrawzrostu,ogromne,ostrozakończoneuszy
inienosiłobuwia.AleHubertowitonieprzeszkadzało.
–Kura?–powtórzyłKreolzniedowierzaniem.–Dziwnysmak...
Gdyzporcjizostałytylkokości,Kreolwrzuciłjeprostodokominka.
Owszem,wjadalniteżbyłkominek,chociażnietakdużyjakwsalonie.
–Ej!–natychmiastoburzyłasięVanessa.–Cóżtozamaniery!
–Coznowunietak?UnaswBabiloniezawszepalonoresztki.
–TonieBabilon,panie...–westchnąłHubaksiszesmutkiem,całyczas
walczącjeszczezkurzymskrzydełkiem.
Podstołemsiedziałykocięta,odczasudoczasuprzypominająceoswej
obecności.CzarnulwlazłVanessienakolanaiumościłsiętamzwiniętyw
puszystykłębek.Czarnykociaklubiłsiedziećuludzinakolanach.Fluffisyczał
zezłością,oburzonydogłębitakimzamachemnajegoprawa.Jakna
prawdziwegokotaprzystało,uważałVanessęzaswojąwyłącznąwłasność.Jak
zresztąiwszystkichpozostałychdomowników.Idomteż.
–PaniLee,czybędziepanidojadałaswojąkość?–znienackazapytałButt-
Krillach.
Vanessazroztargnieniemoddałamutalerzidemon,warcząc,zacząłgryźć
delikatnąkurząkostkę.Fluffiznowuzasyczał–jegoprawaporazkolejny
zostałybezczelnienaruszone.
WciągucałegoobiaduMaozachowałsubtelnemilczenie.OjciecVanessy
podczasjedzeniawolałsłuchaćniżmówić,aterazzzainteresowaniemśledził
dyskusjęsumeryjskiegomaga,dżinnaliliputa,demonazestrychuioczywiście
ukochanejcórki.
–Zaplanowałeścośnajutrorano?–zapytałaVanessa,gdywytarłausta
serwetką.
–Ranozabijęyira...–zamyśliłsięKreolirównieżotarłustaserwetką.Mimo
wszystko,starożytnyBabilonniebyłmiejscembarbarzyńskim,Kreolmiałdobre
maniery,chociażniecałkiemtakie,jakieuważasięzanormalnewe
współczesnymświecie.–Potem...potembędęodpoczywać.Mogędaćcikilka
lekcji,jeślichcesz.
–Jeślizdążymy–grzecznieodmówiłaVanessa.–Widzisz,pomyślałam...
Jutrojestniedziela,apojutrzeponiedziałek.Toostatnidzieńmojegourlopu.
–Czego?
–Co,niewiesz,cotojesturlop?–Vanessauniosłabrwi.
–Jateżniewiem–wtrąciłHubaksis.
–Anija–niechętnieprzyznałsięButt-Krillach.
–Dzikusy!–mruknęłaVanipokrótcewyjaśniłaim,czymjest„urlop”.
–Aaaa...–rozczarowałsięKreol.–Wtakimrazieprzezcałeżyciemiałem
tentwój...urlop.Pracowałem,kiedychciałemikończyłem,kiedychciałem.
–Szczęśliwiec...–pozazdrościłaVanessa.–Oczymtojamówiłam?Ach,
tak...Możegdzieśsięjutrowybierzemy?Naprzykład,dorestauracji?
ZasadniczoVanessawolałabypoczekać,ażzostaniezaproszona,alew
przypadkuKreolaniemożnabyłomiećnatonadziei.Prędzejpiekłoby
zamarzło.Zupełnienieumiałsięzalecać,więcdziewczynamusiaławziąć
sprawywswojeręce.
–Poco?–niezrozumiałKreol.–Co,źleciętukarmią?
–Nie...–Vanzmarszczyłasię,zdenerwowanajegotępotą.–Tak,poprostu...
Jeśliniechceszdorestauracji,tomożegdzieindziej...
–Gdzie?
–AgdziechodziliwwaszymBabilonie?Żebysięrozerwać?
–Doświątyni–zacząłwyliczaćnapalcachKreol–doteatru,nahipodrom,
nawalkigladiatorów...
–Tak...–Vanessazamyśliłasię.–Świątyniaodpada,bounasniechodzisię
dokościoładlarozrywki.Gladiatorówniemamy...conajwyżejwrestling.W
teatrachnicciekawegoterazniegrają...Możedoopery?
–Dobrze,uczennico,pójdziemydorestauracji,jeślimaszochotę!–Kreol
podniósłręcewgeściepoddania.–Mniejestwszystkojedno.
–Jateż!Jateż!–wpraszałsięHubaksis.
–Tyzostanieszwdomu–oznajmiłaVannieubłaganymtonem.
–Toniesprawiedliwe...–Dżinnnatychmiastsięnadąsał.
–Milcz,niewolniku–pospieszyłzrozkazemKreol.
Kreolwłaśniezamierzałwstaćodstołu,gdyzpodwórkadałsięsłyszeć
wrzask,apotemdźwięk,jakbycośpacnęłowbłoto.Wrzaskbyłniewątpliwie
damski.
MargaretForesmith,lubiącazranapospaćdłużej,wznowiłaobserwację
domuKatzenjammeradopieroopierwszejpopołudniu.Tymrazemtwardo
postanowiłaprzedostaćsiędośrodkaicobysięniedziało,odkryćwszystkie
tajemnicenowychsąsiadów.
Najostrożniejjaksiętylkodałootwarłafurtkęizaczęłaskradaćsięścieżką
wiodącądodrzwi.Miałaszczęście,żeKreolnieuznałzastosownezabezpieczyć
podwórka,inaczejtakiwyczynbysięjejnieudał.
Drzwiwejścioweniebyłyzamknięte.Maorankiemwychodziłsprawdzić
skrzynkępocztową,awracając,zapomniałjezamknąć.PaniForesmith,
uśmiechającsięzzadowoleniem,uchyliłajeizamierzaławejśćdośrodka,gdyż
wprzedpokojunikogoakuratniebyło.
Tego,cosięzdarzyłopotem,niemogłapojąć.Gdytylkoprzestąpiłapróg,
poczułajakbyktośuderzyłjąniewidzialnąpięścią.Trzebaprzyznać,że
uderzeniebyłołagodneiniesprawiłojejbólu,aleodrzuciłojąnadobredziesięć
metrów.Zasadniczo,Kreolnajpierwchciałurządzićtotak,abykażdy
nieproszonygośćpadałmartwy,aleVanessanatychmiastzaprotestowała,
nazwałagosadystąikryminalistą,użyłateżkilkusłówniezrozumiałychdla
starożytnegomaga,alebrzmiącychwybitnieniepochlebnie.Musiałwięc
zadowolićsięprostymzaklęciemostrzegającym.Każdy,ktonieuzyskał
pozwolenianawejściedodomu,ajednakpróbowałtozrobić,odbijałsięod
drzwijakpiłeczkadotenisa.PaniForesmithwykręciłabysiętylkolekkim
strachem,gdybynieto,żetam,gdzieupadła,znajdowałsiębasen–akonkretnie
dziura,któradopieromiałastaćsiębasenem.GdySługawykopałdziurę,
Vanessaniemogłasięzebrać,byzakończyćcałyproces.Biorącpoduwagę,że
odtamtegoczasutrzyrazyspadłdeszcz,nietrudnozgadnąć,żedno„basenu”
było,delikatniemówiąc,dośćbrudne.
GdyKreoliVanessapodbieglidonieszczęsnegodołu,ichoczomukazałasię
zdziwionairozzłoszczonapaniForesmith.Dotegostrasznieubłocona.
–Margaret?–zdziwiłasięVan.–Cotytamrobisz?
–Samachciałabymwiedzieć...Zdajemisię,żektośmnietu...wepchnął?
–Jakto?–Vanessazaczęłamiećzłeprzeczucia.
–Chciaławejśćdonaszegodomu–szepnąłjejdouchaKreol.–Zadziałał
systemochronny.
–Aha...–mruknęłazezrozumieniem.–Alejakjejtowyjaśnimy?
–Apocowyjaśniać?Zamoichczasówszpiegówrozrywałosięnakawałki.
Chwileczkę...ZastosujęzaklęcieDwunastuOstrzyizmieścisięwbylejakiej
skrzynce.
–Cośty,całkiemzgłupiałeś?!–wyszeptałaVan.–Ilerazymamci
tłumaczyć,żeniewolnozabijaćludzi?!
–Cotamszepczecie?!–krzyknęłapaniForesmithpodejrzliwie.–Amoże
jednakpomożeciemistądwyjść?I,jeślijużotymmowa,wyjaśnicie,skądsię
tutajwzięłam?!
Uprzykrzonapaniusiaprzyszłajużdosiebiepoupadkuizaczęłodoniej
docierać,żeliczbadziwnychwydarzeńwzrosłaojedno.Cowięcej,tymrazem
ucierpiałaosobiście.Atoznaczy,żemożnapodaćsąsiadówdosądu,oficjalnie
zażądaćwyjaśnień,atakże,oczywiście,rekompensatyzastratymoralne...Pani
Foresmithbardzolubiłasięsądzić.
Podjąwszytakądecyzję,odczułasatysfakcjęijużcałkiemspokojnie
pozwoliłaKreolowiiVanessiewyciągnąćsięzbłotnistegodołu.Wyglądałanie
najlepiej,alenieprzeszkadzałojejto.
–Oczekujciemojegoadwokata–oznajmiłazezłośliwąsatysfakcjąwgłosiei
ruszyławstronęfurtki.
–Minutkę,paniForesmith!–poprosiłaVansłabymgłosem.
–Nie,nie,nie!–Wstrętnebabskonawetsięnieodwróciło.–Tylkodrogą
sądową,tylkodrogąsądową...
–Zróbcoś!–VannatychmiastszturchnęłaKreola.
–Zabićją?–rezolutniezaproponowałmag.
–Nie!–wyjęczaładziewczyna.–Zaraz,poczekaj...O,właśnie!Uśpijją!
–Bardzoproszę...–wzruszyłramionamiKreol,rzucającnapaniąForesmith
zaklęcieUśpienia.Zewzględunaprzydatnośćiniewielkirozmiarzawsze
trzymałjednowgotowościbojowej.
Margaretniezdążyładojśćdofurtki,miękkoosunęłasięnaśrodkuścieżki.
Kreolpodszedłbliżejienergicznietrąciłjączubkiembuta.
–Codalej?
–Niechpomyślę...–Vanessapotarłanos.–Czypotrafiszzrobićtak,żeby
wszystkozapomniała?
–Zupełniewszystko?–upewniłsięKreol.–Toproste.Abypozbawić
człowiekapamięciwystarczystuknąćgomocnowciemięczymściężkim.
Myślę,żelaskasięnada...
–Barbarzyńca!–oburzyłasięVan.–Mazapomniećniewszystko,atylkoto,
cosięwydarzyłoprzedchwilą.
–Proste–mruknąłmag.
–Adasięzrobićtak,żebywięcejnasnieniepokoiła?
–Zabić?–zaproponowałKreolznadzieją.
–Powinieneśsięleczyć!–Vanessazniedowierzaniemprzewróciłaoczami.–
Nie.Powiedzmy...zahipnotyzować!Właśnie!Wmówjej,żejesteśmycałkiem
normalnymiludźmiiniemaunasnicniezwykłego.Potrafisz?
–Proste–mruknąłKreolporazkolejny.–Potrzymajjejgłowę.
VanessaposłusznieuniosłaśpiącąpaniąForesmith,aKreolmamrotałcoś
podnosemiwodziłjejrękąprzedoczami.
–Posłuchajmnie,kobieto!–warknąłnakoniec.–Wtymdomuniemanic
ciekawego!Wszystkojesttaksamo,jakwinnychmiejscach!Jeślizobaczysztu
cośniezwykłego,niezwrócisznatouwagi!Niepamiętasztego,cozdarzyłosię
ranoiniezamierzasznamszkodzić!Gdyuderzęcięlaskątaksięstanie!Raz...
Dwa...Trzy!
Wymawiającostatniesłowo,Kreolzcałejsiływalnąłzłotąlagąnieszczęsną
kobietępogłowie.Przestraszona,otwarłaoczyirozejrzałasiędookoła.
–Cosięstało?–wyjęczała.
–Przyszłapanidonaswgości,poślizgnęłasięiwpadładowykopuna
basen...–poinformowałająVanessauspokajająco.–Uderzyłasiępaniwgłowę
istraciłaprzytomność,aleterazwszystkojużjestwporządku.Zaprowadzę
paniądodomu,domęża...
Margaretpokorniekiwnęłagłową,zgadzającsięnawszystko.Czuła,żecoś
jestnietak,aleniepotrafiłategowyrazić.Dotego,niewiadomodlaczego,
święciewierzyła,żeVanessaijejnarzeczonysąwspaniałymiludźmi,których
absolutnienienależyonicpodejrzewać.Byłotouniejbardzonietypowe
zachowanie.
Vanessaodprowadziłanieproszonegogościadosąsiedniegodomu,apo
powrociezapytałaKreola:
–Czymożnabyłoniebićjejpogłowie,apoprostupstryknąćpalcami?
–Oczywiście!–Magwyszczerzyłzębywcwanymuśmiechu.–Alepo
głowiebardziejboli.
–Wiesz,takwogóle,tojesteśmyhumanitarnymspołeczeństwem...–
powiedziałaVan,aleniezłościłasięzbytnio.MargaretForesmithporządnie
zalazłajejzaskórę.–Aczyonamożewyzwolićsięspodhipnozy?
–Sama,nie–odpowiedziałKreolzprzekonaniem.
–Napewno?–powątpiewałaVan.
–Absolutnie,zrobiłemkawałuczciwejroboty.
–Ajeślipójdziedopsychologa?–zaniepokoiłasięVan.–Onniedokopie
siędoprawdy?
–Psychuło...Dokogo?Domaga?
–Askądbytutajwzięłamaga?!–rozzłościłasięVanessa.–Dolekarza!
Uzdrowiciela,jeślitaklepiejrozumiesz!
–Mojezaklęciemożeprzełamaćtylkoinnymag!Imusibyćconajmniejtak
silnyjakja!–nadąłsięKreol.
–Wtakimrazie,dobrze–uspokoiłasiędziewczyna.–Takichjaktyunasnie
ma...
Kreolstanąłwdumnejpozie,opierającręcenabiodrach.
Rozdział10
Maostałnabalkonieiprzyglądałsię,jakzsąsiedniegodomkuwychodzi
zniechęconapaniAndersonipannaWilson.GdyKreoliVanessarobili
porządekzuprzykrzonąsąsiadką,teżbyłtutaj–wswoimulubionympunkcie
obserwacyjnym,skądwidziałcałąscenęodpoczątkudokońca,dlategobez
truduodgadł,dlaczegotedwiewyglądająnatakrozczarowane.Prawdopodobnie
paniForesmithoznajmiłaim,żesamaniezamierzawięcejzajmowaćsię
głupotamiiimteżnieradzi.Takaradykalnazmianapoglądówniemogłaichnie
zdziwić.
PoobiedzieKreolznowuzająłsiębudowaniemmagicznychbarykad.Z
pomocąSługiprzygotowałdługachnążerdźiustawiłjąnadachujakmaszt.
Następniezamknąłsięnakilkagodzinwlaboratoriumizrobił...oko.Tak,tak,
najprawdziwszeoko,dokładnąkopięludzkiego,tyleżewielkościpięści.Kreol
stworzyłjezgałkiocznejjednegozleżącychwlodówcenieboszczyków,
powiększającjezapomocąmagii.Pokryłjeteżczymśnapodobieństwo
kryształowejpowłoki.
Tenniezwykłyprzedmiotprzymocowałnawierzchołkumasztu.Dla
postronnychokobyłoniewidoczne–półprzezroczysteiznajdowałosięzbyt
wysoko,bymożnajebyłodostrzeczziemi,alesamowidziałonabardzodużą
odległość,adotegoobracałosiępłynniewokółwłasnejosi.
–Gdyzobaczyyira,damiznać...–zochotąwyjaśniłmagdepczącejmupo
piętachVanessie.–Pożytecznarzecz,możnananiejpolegać...
–Jateżmógłbymposiedziećnawieżyczce...–oznajmiłobrażonyHubaksis.
–Razjużsięzagapiłeś...–wytknąłmuKreol.–Nie,OkoUrejajest
pewniejsze.
–OkoUreja?–powtórzyłaVan.
–Takwłaśniesięnazywa.–Magzadarłgłowę,sprawdzając,czyjegodzieło
nadaltkwinamaszcie.–Jeślisiębardziejpostarać,możenietylkowypatrywać
wrogów,aletakżepalićichSłonecznymPromieniem,aletoitakniedziałana
yira...Niechtam,bićznimbędęsięosobiście.
Poprzygotowaniusystemuobronyisystemuobserwacji,Kreolzacząłsię
nudzić.Doprzybyciawrogazostałojeszczedużoczasu,awszystkojużbyło
zrobione.Oczywiście,możnabyłonadalszykowaćbojoweiobronnezaklęcia,
alebyłabytojużparanoja.Nienamyślającsiędługo,wyruszyłnaposzukiwanie
Vanessy.
Znalazłjąwogrodzie,gdziepolicjantkabardzopodejrzliwieoglądała
drapieżnykwiat.Kwiatpatrzyłnaniąniemniejpodejrzliwie.
–SkądTOsiętutajwzięło?–spytałaVan.–Zresztą,nieodpowiadaj,sama
zgadnę...
–Twojapropozycjajestnadalaktualna?–upewniłsięKreol,ignorującjej
słowa.
–Jakamojapropozycja?–burknęłaVanessa,rysującczubkiembutalinię,do
którejmógłdosięgnąćroślinnypotwór.
–Żebypójśćdorestauracji–wyjaśniłKreol,bezczelnieprzechodzącnad
kreskąidrapiącmięsożernąroślinęunasadypłatków.Stwórzaszeleściłiwydał
zsiebiedziwnymruczącydźwięk.Najwyraźniejroślinabyłazadowolona.–
Chodźmyteraz.
–Teraz?–zdziwiłasięVan.–Dlaczegotaknagle?
–Nudzęsię.
Dziewczynaobraziłasię.Wyszłonato,żejestdlasumeryjskiegomaga
jedynieśrodkiemdowalkiznudą.Zdrugiejstrony...onasamazaprosiłagoz
innegopowodu?
–Dobrzejuż,tywężu,skusiłeśmnie.–Vanessazdobyłasięnablady
uśmiech.–Poczekaj,przebioręsię...Apropos,wczymtypójdziesz.
–Wtymcomamnasobie.–Magwzruszyłramionami.–Acozaróżnica?
Vanessasceptyczniezlustrowałagoodstópdogłów.Tydzieńtemu,gdy
znudziłojejsięto,żeKreolcałyczaschodziwtychsamychrzeczach,kupiłamu
dwazapasowekompletyubrańikilkainnychdrobnychczęścigarderoby,ale
magnawettegoniezauważył.Spałnago,jakprawdopodobniebyłoprzyjętew
jegorodzimymBabilonie,aranozakładałto,comupierwszewpadłowrękę.Do
współczesnegoubraniaprzyzwyczaiłsiębardzoszybkoijużnieuważał,żejest
niewygodne,aledotejporyniezorientowałsię,żeludzieubierająsięrozmaicie
wzależnościodokoliczności.
Terazbyłubranywsportowąkoszulkęzlogo„Adidas”napiersi,spodnieod
dresuznapisamiNBAwzdłuższwówiparęsportowychbutówzrozwiązanymi
sznurówkami.SkarpetekKreolnienosił.Niepociłsię,niebałsięwięc,że
poobcieranogi–pewnecechy,związanezdługimprzebywaniemwstanie
śmierci,pozostałymunazawsze.Noi,oczywiście,nierozstawałsięztorbąz
narzędziami.Vanessapodejrzewała,żenawetśpiprzytulonydoniej.
–Acocisięniepodobawmoimstroju?–zażądałodpowiedziKreol.
–Nie,jakdlamniejestwporządku...–powiedziałaVantrochęniepewnym
tonem.–Aledoludzitaksięniewychodzi.
–Onamarację,panie–wtrąciłHubaksis,wynurzającsięześcianydomu.
Vanessajużprzyzwyczaiłasiędotego,żemalutkidżinncochwilawyskakuje
niewiadomoskąd,jakdiabełzpudełka,przyczymzazwyczajwzadziwiająco
nieodpowiednichmomentach,aletymrazemucieszyłasięzjegopoparcia.–Nie
spacerowałeśprzecieżpoBabiloniewdomowejszacie?
–Tologiczne–przyznałKreol.–Nocóż,uczennico,niechbędziepo
twojemu...Przebioręsię.Alemusiszmipomóc–niewiem,wconależysię
odziać.
–Japomogę,panie!–Hubaksispospieszniezaproponowałswojeusługi.–
Jużsięwszystkiegonauczyłem!
–Możelepiejjatozrobię?–delikatniezaproponowałMao,wyglądajączza
drzwi.–Niemasznicprzeciwkotemu,córeczko?
Vanessawroztargnieniupokiwałagłową,dziwiącsięwduchu,jakbardzow
porępojawiłsiętata.ZHubaksisemsprawabyłajasna,aleojciec...?Czyżby
podsłuchiwał?
Rzeczywiście,podsłuchiwał.Mao,nauczonyprzezżycie,uważnie
obserwowałstosunkiKreolaiVanessy,iwszelkimisposobamistarałsię
sprzyjaćichrozwojowi.Gdybytychdwojerzeczywiścieoznajmiłoo
zbliżającymsięślubie,szanownyMaobyłbyobiemarękamiza.Wkońcujedyną
wadąKreolajakozięciabyłjegowiek,aleczytorzeczywiściejesttakieważne?
Jeśliczłowiekwyglądanatrzydzieścilatzhakieminiezamierzasięstarzeć,co
zaróżnica,ilemanaprawdę?Niestety,wyglądałonato,żebiednyojciecnie
możezabardzonatoliczyć...Przynajmniejwciągunajbliższego
dwudziestolecia.
–Hubercie,bądźtakdobry,zamównamstolikwAstorii!–krzyknęław
bieguVan.
–Takjest,ma’am.–Skrzatceremonialniekiwnąłgłową,wybierającnumer
restauracji.
Kreolzszedłnadółpodziesięciuminutach.Wśródjegonowonabytej
odzieżyznalazłsięszarygarnitur,jakbyspecjalnieuszytynawielkiewyjścia.
DotegoMaoudałosięgoprzekonać,żegrzebieńjestbardzoprzydatnąrzeczą.
Magzdecydowanieniezgodziłsięrozpuścićwłosów,aleudałosięje
przynajmniejdoprowadzićdoporządku.Nakrawatteżsięniezgodził.
Vanessadołączyładoniegopokilkuminutach.Ubranabyławswoją
najlepsząwieczorowąsuknię.Krytycznieobejrzałakawalerainiechętnie
pokiwałagłową.
–Możebyć–zgodziłasięzoporami.–Szarypasujecidooczu.Aletotrzeba
będziezostawićwdomu!
Vanessamiałanamyślitorbęznarzędziami,wiszącą,jakzwykle,na
ramieniuKreola.Spróbowałanawetzabraćmutenoddawnajużdenerwującyją
przedmiot,aleKreolbroniłgojakukochanegosynairyczałzezłością.Van
zrozumiała,żeztymelementemstrojubędziemusiałasiępogodzić.
–Wszystkowporządku,ma’am,stolikbędziegotowynawaszeprzybycie–
oznajmiłurisk.
–Wspaniale,jedziemy.
Samochódstałnapodwórzu.JakożedomKatzenjammerazbudowanow
odległejprzeszłości,samosięprzezsięrozumie,żegarażutamniebyło.Kolejni
właścicieleprzebywalituzbytkrótko,byzbudowaćcoświększegoniżpsia
buda.Najdłużejmieszkałtuostatni,którydoprowadziłelektrycznośćitelefon,
aleonakuratzjakichśpowodówniemiałsamochodu.Vanessamusiałazaprząc
Sługędorobotyizbudowaćtymczasowąwiatę,dopókinieznajdzieczasu,by
wznieśćcoślepszego.AKreolzmajstrowałjakąśmagicznąochronęprzed
złodziejami.
Kreolmruczałniezadowolony,gramolącsięnaprzedniesiedzenietoyoty,w
międzyczasiewyrzuciłzaoknoHubaksisa,któryzdążyłjużschowaćsiępod
fotelem.Vanessausiadłazakierownicą.
–Powinieneśteżnauczyćsięprowadzićsamochód–zauważyławesoło,
wyprowadzającsamochódzabramę.–Chcesz,nauczęcię.Dwa,trzytygodnie
praktykii...
–Mogęsiętegonauczyćwdwie,trzygodziny,uczennico–uśmiechnąłsię
Kreol.–SłyszałaśoZaklęciuPoznaniaMechanizmu?
–Nopopatrz...–obraziłasięVan.–Czyjestcoś,czegonieumiesz?
–Śpiewać.Graćnainstrumentachmuzycznych.Tańczyć.Fechtować.
Walczyćbezbroni.Strzelaćzłukuisamostrzału.Pisaćwiersze.Prawić
wyszukanekomplementy...
–Starczy,starczy!–zaśmiałasięVanessa.–Żartowałam.
–Ajamówiłempoważnie.–Kreolzacisnąłwargi.
–Niechcibędzie...Powiedzlepiej,cobędzie,jeślipotwórzjawisię,gdynas
niebędzie?
–Człowiek-Skorpionpowiedział,żeyirwrócidopierorano.–Kreol
próbowałrozwiaćjejobawy.
–Ajeślisiępomylił?
–Człowiek-Skorpionsięniemyli.
–Ajeśli?
–Nawetjeślicośtakiegosięzdarzy–magpopatrzyłnaswąuczennicęze
zniecierpliwieniem–chociażjesttoabsolutnieniemożliwe,niestaniesięnic
złego.Niepamiętasz?Przyszedłjużraz,gdybyliśmywLenguiniezrobiłnic
złegotwojemuojcu.Potrzebnymujestemja,nikogowięcejnieruszy...Asam
Troynarazieomnieniewie.
–Hmmm...–Vanessanadalmiałapewnewątpliwości,aleprzecieżabsolutną
gwarancjęmożedaćtylkoPanBóg.
Samochódpodjechałdodrzwirestauracji,gdysłońcechyliłosięjużku
zachodowi.VanessawypuściłaKreola,podałakluczykiparkingowemui
zdecydowanymkrokiemruszyławstronędrzwi.
–Czegośnierozumiem...–zwróciłsiędoniejzdziwionymag,patrząc,jak
chłopakwsiadadotoyoty.–Przecieżtotwójrydwan!
Vanessawestchnęłaciężkoijakmogłanajlepiejwyjaśniła,naczymrzecz
polega.Kreolzezrozumieniempokiwałgłową,aleitakpatrzyłpodejrzliwiena
oddalającysięsamochód.
–VanessaLee.–Vanprzedstawiłasiękierownikowisali,patrzącemunanią
chłodnymwzrokiemkarasia.–Zamawialiśmystolik.
Kierowniksali,malutkiczłowieczekzrzadkimiwąsikami,obrzuciłjąi
Kreolawzrokiempełnympogardy,niechętnieprzekartkowałswójnotesijeszcze
bardziejniechętnieprzyznał:
–Tak,zgadzasię...Niestety,temiejscasąterazzajęte.Musiciepaństwo
poczekaćjakieśdziesięć–dwadzieściaminut.
Vanessabyłaoburzonadogłębiduszy,jużmiałaochotęzademonstrować
swojąodznakępolicyjnąizażądać,abynatychmiastposadzonojąnanajlepszym
miejscu,alewostatniejchwiliprzypomniałasobie,żeprzedmiottenleżyteraz
nawystawieujubileraalbojeszczegdzieindziej.Anawetgdybygomiałaprzy
sobie,żetonzczystegozłotawnajlepszymwypadkuwywołałbyzdumienie.
Trzebabyłozastosowaćogólniedostępnysposóbrozwiązywaniaproblemów.
–Byłabymbardzowdzięczna,gdybyznalazłpannamodrazuwolnystolik–
zuprzejmymuśmiechempoprosiłaVan,ściskającjednocześnierękękierownika
sali.
Kierownikniezauważalniewłożyłrękędokieszeniiodwzajemniłuśmiech
Vanessy.Najegotwarzyniezostałaniśladpogardy,spojrzeniebyłocieplejsze,
atwarzdobrajakuŚwiętegoMikołaja.
–Maciepaństwoszczęście,właśniezwolniłsięjedenznaszychnajlepszych
stolików–oznajmiłzradosnymuśmiechem.–Bardzopaniąproszę...
Kreol,którynicniezrozumiałzkrótkiejsceny,milczącpodążyłza
towarzyszką.Bardzouważnieobserwowałotoczenie,zapamiętującdrobne
elementymiejscowejetykietyiobyczajów.
–Czymogęwziąćpanatorbę?–zaproponowałkierowniksali.
–Pomoimtrupie!–zaryczałnatychmiastrozjuszonyKreol.Biednyfacecik,
nierozumiejąc,cosiędziejeotworzyłusta,wstrząśniętytakąniestandardową
reakcjąnadrobnąuprzejmość.
Kelner,zdążywszywymienićkilkasłówzkierownikiemsali,podskoczyłdo
Vanessy,gdytylkousiadłaprzystole.PodałmenuKreolowi,aletenze
zdziwieniemwpatrywałsięwkartę,nicniemówiąc.Kelnerpostanowiłwięc
przyjąćzamówienieoddamy.
–Tak...–powiedziaławzadumie.–Dlamniebulion,wołowybefsztyk...tak,
iczerwonewino.Beaujolais,rocznikosiemdziesiątyczwarty.
–Wspaniaływybór–oceniłkelner.–Adlapana?
–Wszystkotosamo.–Magbezemocjimachnąłręką.
Garsonskinąłgłowąioddaliłsięzrealizowaćzamówienie.
–Ładnie...–lakonicznieoznajmiłKreol,oglądającsalę.–Czybędą
występy?
–Występy?
–Notak,muzycy,bajarze,sztukmistrze...Unasnawetwnajpodlejszej
karczmiepokazywalicośtakiego.
–Toniekabaret...–zezłościąsyknęłaVanessa.–Tusięprzychodzi,żeby
cośzjeśćwromantycznejatmosferze.
–Romantycznej?Acotoznaczy?
Vanzamyśliłasię.Porazpierwszyprzyszłojejdogłowy,żesamaniema
pojęcia,cotoznaczy„romantyzm”.Zwysiłkiemprzypomniałasobiewszystko,
cowiedziałanatentematiwyłożyławszystkoKreolowi.Zjejwersjiwynikało,
żeromantycznaatmosfera,totakaatmosfera,wktórejodczuwasięnietypowe
emocje.Naprzykład,ichpodróżdoLengubyłabardzoromantyczna.
–Izacośtakiegoludziejeszczepłacą?–uniósłbrwiKreol.–Jesteście
szaleni...
Vanessaznowusięobraziła.Naszczęściekelnerprzyniósłakuratzamówione
daniaimożnabyłoskoncentrowaćsięnanich.
NaprzekórobawomVanessypamiętającej,jakKreolnazwałwidelec
„małymtrójzębem”,dośćdobrzeporadziłsobiezesztućcami.Czterytygodnie
treningupodjejosobistąkontroląnieposzłynamarne.
ZupanieprzypadłaKreolowidogustu.Zjadłwszystko,aleztakimwyrazem
twarzy,jakbyzachwilęmiałzwymiotować.Zatobefsztykpochwalił,awinopił
zminąprawdziwegokonesera,wystawiającnazewnątrzmałypaleciuważnie
obserwującgręświatławbutelce.
Przysąsiednimstolikujadłakolacjęleciwapara–szacownystaruszekw
okularachipulchnadamazdużąilościąbransoleteknaprzegubach.
Nieoczekiwaniestarszypanzłapałsięzapierśizacząłsiętrząść.Damaze
strachemwpatrywałasięwswegotowarzysza.
–Aha,ajednakbędzierozrywka–zauważyłKreolzzadowoleniem,z
wyraźnymzainteresowaniemobserwująccierpieniastaruszka.
–Comasznamyśli?–zaniepokoiłasięVan.
–Zawałserca–oznajmiłmag.–Umrzezadwie,trzyminuty.
–Ity...itytakpoprostubędziesznatopatrzeć?!–OczyVanessyzrobiłysię
okrągłezoburzenia.–Idotegotraktujesztojakorozrywkę?!
–Icoztego?–wzruszyłramionamiKreol.–Przecieżniejagozabiłem...
Vanmilczała,patrzącnawskrośKreola,jakbybyłprzezroczysty.
–Czegotyznowuodemniechcesz?!–niewytrzymałmag.
–Pomocy!–Damaprzysąsiednimstolikuwkońcuwpadłanapomysł,żeby
krzyknąć.–Mójmążźlesięczuje!Czyjesttulekarz?!
–Mójmążjestlekarzem!–natychmiastodezwałasięVanessa,patrzącze
złościąnamaga.–Zarazpomoże!Prawda...?
–Dobrze,dobrze...–wysyczałKreolwstającodstołu.–Przytrzymajmu
głowę...
Vanessaposłusznieuniosłastaruszka.Wokółzaczęlizbieraćsięgapie,żona
umierającegohisteryczniepłakała.Okazałosię,żeKreolmarację–dlaznacznej
częścigościokazałosiętobezpłatnąrozrywką.
–Nieżyje–skonstatowałKreol,badającpuls.–Zabierzcieodemnietę
idiotkę!
Ostatniezdanieodnosiłosiędostarszejdamy.Usłyszawszy,żejejmążnie
żyje,wpadławhisterię,wrzeszczącKreolowiprostodoucha.
–Nicsięniedazrobić?–wyszeptałaVanessa.
–Dlaczegonie?–Uśmiechnąłsięmag.–Patrzuważnie,uczennico...
Kreolwyjąłztorbyswójulubiony,ostryjakbrzytwa,rytualnynóż,i
zdecydowanymruchemprzeciągnąłnimpopiersistaruszka,rozcinającprzytym
marynarkę,koszulę,skóręiżebra.
Przeztłumprzetoczyłosięcichewestchnieniegrozy,jakaśkobietazemdlała.
–Trzymajgo!–warknąłKreol,widząc,żeVanessaprzestałasięstarać.–I
niedopuszczajdomnienikogo...
Odciągnąłżebranaboki,poszerzającrozcięcieiwsunąłrękędośrodka.
Krzykiprzerażeniaumilkły,żonachorego(amożenależypowiedzieć:
martwego?)jużnierzucałasięwhisterii,atylkootwierałaustajakryba
wyrzuconanabrzeg.
Wydawałosię,żeKreolnicnierobi,poprostutrzymadłońwpiersipacjenta.
JednakVanessa,nasłuchując,zrozumiała,żecichutkowymawiajakieśzaklęcia.
NaczołoKreolawystąpiłzabarwionynaczerwonopot,więcstarłagorękawem
swejpięknejsukni.Zresztąmarynarkamagateżbyłapochlapanaitoniepotem,
akrwią,jakbybrałudziałwbitwie.
KreolwymamrotałostatniesłowoiVanessapoczuła,jakciało,spoczywające
wjejrękachbezczucia,drgnęło.Staruszekwestchnął,otworzyłoczy,dysząc
ochryple.Kreolwyjąłdłońzranyiprzeciągnąłponiejręką,szepczącsłowo
Uzdrowienia.Vanmigiemzasłoniłagoprzedoczaminapierającychgapiów.
Widok,jakświeżaranabłyskawiczniesięzrasta,zpewnościąwywołałbylawinę
zbędnychpytań.Pozostałatylkocieniutkaszrama,którawedługzapewnień
Kreolatakżepowinnazniknąćpokilkutygodniach.
–NałonoTiamat!–zakląłprzezzębymag,patrzącnapobrudzonąodzież.–
Nienawidzęleczyćatakiserca...!
–Mojadroga,cotobyło?–odezwałsięuratowany.Jegożonaznowu
zapłakała,aletymrazemzulgi.
Magwstałizacząłkłaniaćsięteatralnie.Gościeipersonelrestauracjibili
brawo.Ajakżebyinaczej–niecodzieńzdarzasięwidzieć,jakktośwskrzesza
umarłego,mającdodyspozycjitylkonóż.
Rozległosiępstryknięcieaparatufotograficznego.Kreoldrgnął,ale
natychmiastzorientowałsię,żeniemażadnegoniebezpieczeństwa,więczaczął
czyścićmarynarkę.
–Proszęmnieprzepuścić!Proszęmnieprzepuścić!Jestemjegolekarzem
prowadzącym!–rozległsięgłosztłumu.Ztrudemłapiącoddech,dostaruszka
zbliżyłsięleciwymężczyznaztorbąlekarską.–Alec,coztobą?Wszystkow
porządku?
–Wiesz,John,czujęsiętak,jakbymdopierocozmartwychwstał...–słabym
głosemodpowiedziałpacjentKreola.
Doktor,tymrazemprawdziwy,zbadałgosprawnie,osłuchałserce
stetoskopem,przeciągnąłpalcempoświeżejbliźnie,apotempowolizapytał:
–Alec,miałeśprzeszczep...?
–Co?–zdumiałsiępacjent.
–Jesteścałkiemzdrowy,Alec–stwierdziłlekarz,samsobieniewierząc.–
Sercemaszjakdzwon!Aniśladuchoroby!
–MatkoPrzenajświętsza,tocud!–krzyknęłażonaAleca,rzucającsię
Kreolowinaszyję.Tenodsunąłsięzobrzydzeniem.
–Jakpantozrobił?–zapytałdoktor,zorientowawszysięwprzebiegu
zdarzeń.–NaBoga,jak?!
–Mójmążjestgenialnymchirurgiem!–odpowiedziałazdumąVanessa,
ujmującKreolapodrękę.Tymrazemsięnieodsunął,chociażpopatrzyłnanią
niecopodejrzliwie.
–Aletoniemożliwe!–obstawałprzyswoimzdaniudoktor.–Niemożliwe!I
rana...Ranyniegojąsiętakszybko!
–Proszęnasprzepuścić,spieszymysię–wykręciłasięododpowiedzi
Vanessa,odpychającdoktoranabok.
–Nie,niepuszczępana!Niewiem,jaktosiępanuudało,aletametodamoże
uratowaćtysiące...nie,dziesiątki,setkitysięcyistnieńludzkich!Panniema
prawamilczeć!
–Słyszałeś?!–wrzasnąłwyprowadzonyzrównowagiKreol,wyciągajączza
paskalaskę.–Preczzdrogi,robaku,jeśliniechceszzmienićsięwpopiół!
Doktorcofnąłsięzestrachem.Kreolwprzypływiewściekłościmógł
wystraszyćkażdego,adotegozwyglądumagicznalaskawydawałasiębardzo
ciężka.
–Mójmążitakrobiwszystko,cowjegomocy–powiedziałaVanz
godnościąnapożegnanie.–Niemawtymżadnejtajemnicy,poprostumazłote
ręce!
Takaodpowiedźwyraźnieniezadowoliłalekarza,alenawięcejniemógł
liczyć.
–Zapomnieliśmyzapłacićrachunek...–zwyraźnymzadowoleniem
zauważyłaVanessa,gdyjużzbliżalisiędodomu.
–Niechpłaciwyleczony–suchopowiedziałKreol.–WSumerzetakie
uzdrowieniekosztowałodwanaściezłotychmonet!
ZopowiadańKreolaiHubaksisaVanessamniejwięcejdowiedziałasię,jaki
byłkurszłotejsumeryjskiejmonety,szybkoobliczyła,ilebyłobytowdolarach
amerykańskichigwizdnęłazezdziwienia.
–Mojadwumiesięcznapensja...–Pokiwałagłową.–Alemieliścieceny...
–WyleczyćzawałsercaPOtym,jakjużsięzdarzył,wcałymImperium
Sumeryjskimumiałotylkopięciumagów–wyjaśniłKreolzdumą.–Jednymz
nichbyłemja.Magowieniższejrangibabralisię,łatalipokawałku,aitonie
zawszeimsięudawało.
–Wtakimrazierozumiem...Unastakieoperacjekosztująjeszczedrożej.A
propos,iluwasbyłowszystkich...magów?
–Zależykiedy...Tegoroku,gdyumarłem,byłonastrochęponadcztery
setki.Wpełniwykształconych,oczywiście–wyjaśniłKreol.–Ztegopiętnastu
arcymistrzów,półsetkimistrzów,apozostali–czeladnicy.Ioczywiście
czterecharcymagów...
–Opróczciebie?
–Razemzemną.
–Aleprzecieżmówiłeś...
–Mówiłem,żeuzdrawiaczynajwyższegostopniabyłopięciu–poprawiłją
mag.–Niewszyscybylijeszczearcymagami.Tylkodwóch.
–Awogóle,dlaczegotaktrudnojestwyleczyćserce?Wedługmnie,robiłeś
trudniejszesztuczki...
–Uczennico!–oburzyłsięKreol.–Czykiedykolwiekwidziałaśserce,które
naprzykładprzeszyłastrzała?Czywiesz,jaktrudnodoprowadzićjedo
poprzedniejpostaci,zmusić,byznowubiłoizdążyćztymwszystkimwciągu
kilkuminut?!Najgorszemuwrogowiczegośtakiegosięnieżyczy...Łatwiejjuż
wyhodowaćnowąnogę!Iwogóle,zewszystkichchoróbtrudniejszajesttylko
słabośćrozumu.Zamojejpamięcibyłtylkojedenmag,zdolnydokonaćtakiego
uzdrowienia...
–Ty?–Vanessafiglarnietrąciłagołokciem.
–Nie,nieja–zaprzeczyłKreolniechętnie.–Dlatego,jeślizobaczyszkogoś
poszkodowanegonaumyśle,nieprośmnie,żebymgowyleczył!Niepotrafię...
Rozdział11
PopowrociedodomuKreolprzebrałsięinatychmiastprzystąpiłdoostatniej
fazybitewnychprzygotowań.Yirmiałprzybyćjużzakilkagodzin.
Butt-Krillachowirozkazałsiedziećprzydrzwiachfrontowychistróżować.
Hubertowi–obserwowaćścianyiokna.HubaksisaodprawiłdoOkaUrejai
nakazałprowadzićwrazznimobserwacje.
–Patrzcieobojgiemoczu!–Kreolzachichotał,dziecinniecieszącsięswym
niezbytwymyślnymżartem.
–Aha,rozumiem...–Maozmądrąminąpokiwałgłową.–Chodzioto,że
HubaksisiOkoUrejamajądospółkiakuratdwojeoczu?
–Tato...!–jęknęłaVanessa.–Chociażtyprzestań!
–Jakchcesz,córeczko.Apropos,jaktamwaszarandka?
–Randka?–Kreolnastroszyłsięmomentalnie.–Coznowuza...
–Tatażartuje!–Vanostrospojrzałanarodzica.–Idźspać,tato,co...?
–Alemożejateżsiędoczegośprzydam?
KreoliVanessajednocześniepokręciligłowami.
–Służyłemwwojsku!–Maobyłurażony.
–Tato,pracowałeśwbiurze,wmagazynie!–westchnęłaVanessa.–Niekłóć
się,jaiKreolsamidamysobieradę!
–Miałemnadzieję,żezapomniałaś...–zasmuciłsięMao.–Możetyteż
lepiej...
–Coto,tonie!–zdecydowanieodmówiładziewczyna.–Tato,tomojapraca
–służyćibronić!
Mao,mająccałyczasnadzieję,żezawołajągozpowrotem,poszedłdo
swojegopokoju.KreoliVanessazostalisami.
–Notak...–westchnęłaVan.–Coterazbędziemyrobić?
–Jeślichodziomnie,pójdęspać–oznajmiłKreolponuro.–Tutaj,natej
kanapie.Muszęporządnieodpocząć.
–Aja?
–Atybędzieszstrzecmojegosnu–odparłmagbezczelnie.–Obudziszmnie,
kiedy...zresztązorientujeszsię.Naraziemożeszpoczytać.
TymrazemVanessanieobraziłasię.Mimowszystkobyłapolicjantkąi
rozumiała,żewpewnychsytuacjachtrzebazapomniećowygodzie.
–Nodobrze,poczytam...–zgodziłasięniechętnie.–Jakąbytuwziąć
książkę?
–Dopókijesteśmojąuczennicą,istniejedlaciebietylkojednaksiążka.–
Kreoluśmiechnąłsięzłośliwie,wyciągającswójulubionygrymuar.Vanessie
wydałosię,żeodostatniegorazuzrobiłsięjeszczegrubszy.Byłotocałkiem
prawdopodobne–Vanessanierazwidziała,żeKreolnadalcośzapisuje.
Kreolusnąłprawienatychmiast,odwróciłsięnosemdościanyicicho
posapywał.AVanessarozsiadłasięwnajbardziejmiękkimfotelu,wyciągnęła
nogiwstronękominkaipogrążyłasięwlekturze.
Wampirytojedenznajbardziejperfidnychrodzajównieumarłych,atakże
najsilniejszyinajrozumniejszy.Znanyoddawna,zarównownaszymświecie,jak
iwinnychświatach.Pochodzenianienaturalnego,niemogąrozmnażaćsięw
żadensposób,pozanajohydniejszym–zamieniajązwykłychludziwsobie
podobnych.Zasadniczowampiremmożezostaćnietylkoczłowiek,alekażde
rozumnestworzenie,jednakżedonaszychczasównaZieminiedotrwałyinne
rasy,dlategopraktyczniewszystkieznanewampirysączłekokształtne.
Abyczłowiekzostałwampirem,niewystarczyjednougryzienie,jakwielu
uważa.Gdybytakbyło,światdawnobyłbyzamieszkaływyłącznieprzez
wampiry,gdyżrozmnażałybysięogromnieszybko.Nie,dotakiejmetamorfozy
niezbędnejestkilkakolejnychukąszeń,minimumtrzy,wodstępachniekrótszych
niżjednadoba.Anawetpotymczłowiekniezmieniasięjeszczewwampira,a
stajesiętakzwanym„wtajemniczonym”.Jegoskórablednie,światłosłoneczne
drażnioczy,aletowszystko.Czasamipojawiasięjeszczeapetytnakrew,ale
zdarzasiętorzadko.„Wtajemniczony”możejeszczenapowrótstaćsię
normalnymczłowiekiem,wtymcelumusizwrócićsiędodoświadczonegomaga
albochociażdoszczerzewierzącegokapłanajakiegośJasnegoBoga.Jeżeli
jednaknieszczęśnikniezrobitegozażycia,pośmiercizpewnościązmienisięw
wampira,zasilającszereginieumarłych.Jednakżetotakżeniedziejesięodrazu,
aleniewcześniejniżczterdzieścidnipośmierci–takiwłaśnieokrespotrzebny
jestduszy,abyostatecznierozstałasięzciałem.Wtymprzypadkuduszanie
zyskujenieśmiertelności,takjakpowinna,aprzechodzimetamorfozę,zmieniając
sięwokropnemonstrum–krwiopijcę.
Przewagawampirówjestoczywista.Niestarzejąsię,niechorują,sąnieczułe
natruciznyibardzotrudnojestjezabić.Ranynieczyniąimwiększejkrzywdyi
bardzoszybkosięgoją,aodcięteczęściciałaalboprzyrastają,albowyrastają
odnowa.Jedynywyjątekstanowigłowa.Gdyzostanieoddzielonaodciała,
wampirnieożyje,chybażeznajdziesięgłupiec,którypołączyjerazem
chociażbynakilkachwil.Siłafizycznawampirateżjestwielka,chociaż„nowo
narodzony”wampirjestsłabszyodczłowieka.Jednakżeszybko„hoduje
mięśnie”ipokilkumiesiącachmożełamaćdrwagołymirękami.Majątakże
naturalnezdolnościdomagii,aszczególniedotransformacjiciała,metamorfoz,
hipnozyilewitacji.Tezdolnościtakżezwiększająsięzwiekiem,tysiącletni
wampirmożestawićczołanawetarcymagowi.
Wampirymająteżsłabemiejsca.Najważniejszeznichtopragnieniekrwi.
Wampirniepotrzebujeanijedzenia,aniwody,anipowietrza,chociażmoże
przyjmowaćijedno,idrugie,itrzecie.Alebezkrwiwampirniemożeistnieć,
przyczympreferujekrewsobiepodobnych,czyliwnaszymprzypadku–ludzi.
Wampirmożepożywiaćsięzwierzętami,aleniesprawiamutoprzyjemności.
Wampirmożewogóleniepićkrwi,aleodtegorobisięcorazsłabszy,az
czasemmożenawetzamienićsięwtrupa.Coprawda,takiegotrupamożnałatwo
ożywić–wystarczy,abykroplakrwikapnęłanaustawampira.
Zabićwampirajesttrudno,alejesttowpełnimożliwe.Niektórzysądzą,że
zabijajeświatłosłoneczne,aletonieprawda.Tak,słońcedrażniichoczy,au
młodychwampirówpowodujeswędzenie,anawetból,alemogątospokojnie
wytrzymać.Unikająświatłasłonecznego,aległupiobyłobypoprostustaćw
świetledniaimyśleć,żewampircięniedosięgnie.Najpewniejszymśrodkiem
przeciwwampiromjestsrebro–jedengrantegometaluzamieniawampira,
podobniejakkażdegoinnegonieumarłego,wmartwemięso,gdyżsrebroma
moczabijaniażywychtrupów.Mówisię,żenajsilniejszeinajstarszewampiry
potrafiąobronićsięprzedsrebrem,alejatakichniespotkałem.Dobrym
środkiemjestrównieżosinowedrewno,przyczymniejestkoniecznestosowanie
kołka,wystarczyzaostrzonadrzazga,anawetdrewnianaigła.Jednakżeosinowe
drewnoniezabijawampira,ajedyniewprowadzagowstannieodróżnialnego
odśmierciparaliżu.Ztegostanumożnagobardzołatwowyprowadzić,
wystarczytylkowyjąćkołekzrany.Czosnekjestsłabymśrodkiem.Toprawda,że
jegozapachjestdlawampiraodpychający,alemożełatwosięobronić,
zatykającpoprostuczymśnos.Znacznielepszyjestogień–zpopiołówwampir
niezmartwychwstanie.
Mówisięowampirze,któryodrodziłsięzpopiołów,alebyłtoprawdziwy
królwampirów,szeregoweosobnikiniemajątakiejumiejętności.Pomocnesą
takżeniektórepoświęconeprzedmioty,ofiarowaneJasnymBogom,aledziałają
tylkonatewampiry,któreoddałyduszęCiemności,adotyczytobynajmniejnie
wszystkich.Potrzebnajestjeszczeprawdziwawiara,abynajmniejniewszyscy
ludzieszczerzewierząwjakiegokolwiekJasnegoBoga.
Owampirachwartojeszczewiedzieć,żeniemogąwejśćdodomu,dopókinie
zaprosiichktośzdomowników.Dziejesiętakdlatego,żemiędzytymi
nieumarłymiirasąskrzatówtrwawojna,iteniezwyklepożyteczneduchy
postarałysięoto,abyniewpuszczaćwampirównaswojeterytorium.Niestety,
wewspółczesnymświeciezostałojużtakniewieleskrzatów,żegłupiobyłoby
polegaćnatakiejochronie,liczącnato,żewtwoimdomumieszkaskrzat.
–Kawy,ma’am?–uprzejmygłosskrzataprzerwałVanessielekturę.
–Dziękuję,Hubercie.–Vanessaniechętnieoderwałasięodstronksięgi.Ku
swemuzdziwieniuniezauważyła,kiedysięzaczytała.–CzyKreolnienakazał
ciczegośpilnować?
–Mogętorobićzdowolnegomiejsca,ma’am.–Uriskuśmiechnąłsięlekko.
–Jestemprzecieżskrzatem,atomójdom.Jeślipanichce,proszęsięzdrzemnąć,
ajawtymczasiepopilnuję.
–Nie,dziękuję–odmówiłaVan,niecopodejrzliwiepatrzącnaHuberta.–
Niejestemzmęczona.Lepiejpoczytam...
–Jakpanisobieżyczy,ma’am.
Vanessapopatrzyłanazegar.Byłatrzeciarano,alewcaleniechciałojejsię
spać.UkradkiempopatrzyłanaodpoczywającegoKreolaimimowolniezaczęła
podziwiaćjegospokojnątwarz.Torbęznarzędziaminadalprzyciskałdo
brzucha,jakbysiębał,żemująktośukradnie.
Pojakimśczasiedokończyłarozdziałowampirach,porazkolejnydziwiąc
się,ileróżnychwiadomościzebranowjednymtomie.Nie,zdecydowaniezrobił
sięgrubszy.Vanessaprzewróciłastronęikontynuowałaczytanie.
WtymsamymczasieHubaksisnudziłsięnaczubkumasztu.Byłociemnoi
zimno,azajedynetowarzystwomiałOkoUreja–zupełnienieciekawe
stworzenie.Gigantyczneokopowoliobracałosięwokółswojejosijakplaneta,i
zakażdymrazem,gdywjegopoluwidzeniapojawiałsięHubaksis,maleńkiego
dżinnaprzechodziłdreszcz.
Jedynympocieszeniembyłapaczkapapierosów,którąuprzejmiepodarował
muMao.Dżinnnieoczekiwanieodkrył,żeamerykańskiepapierosy(ikażdeinne
zresztąteż)wpewnymstopniumogązastąpićhaszyszibardzogotoucieszyło.
Wbardzomałymstopniu,aleniemiałraczejinnegowyboru.Dotegonie
powodowałyhalucynacji.
Prawdęmówiąc,dotejporyHubaksisniewypaliłnawetjednego,jedynego
papierosa.Trzymałgowoburękach,jakniemowlębutelkęissał,ssałissał,od
czasudoczasuwypuszczającmaleńkiekółeczka.Całapaczkabyławiększaod
niego.
NieoczekiwanieOkoUrejaznieruchomiało.Wpatrywałosięwjedenpunkt,a
pochwilijegoźrenicazrobiłasięczerwonaizaczęłapulsować.Hubaksis
popatrzyłnaniezestrachem,apotemwkierunku,gdziespoglądałoipapieros
wypadłmuzust.
Maleńkidżinnpoderwałsięwpowietrze,energicznieodwróciłsięgłowąw
dółiprzeleciałprostoprzezdach,uderzającsiępodrodzeomiedzianygwóźdź.
Miedźtojedynaspośródpowszechniedostępnychsubstancji,przezktórąnie
mogąprzenikaćdżinny,dziękiczemumożnajezamknąćnawetwzwykłym
miedzianymdzbanie,niebędącymPochłaniaczem.
Kreolnadalspał,aleterazprzewracałsięzbokunabokimamrotałcośbez
ładuiskładu.Vanessaporzuciłaczytanieipodejrzliwiemusięprzyglądała.
Hubaksis,nietracącczasunapowitania,zimpetemwbiłsięwtwarzpanai
zacząłciągnąćgozapowiekę.
–Van,Van,obudźgo,szybko!–zawołał,gdyodkrył,żeKreolniema
zamiarusięobudzić.–Yiridzie!
–Już?!–podskoczyłaVanessa.–Przecieżjestdopieroczwarta!
–Już,już!Widzisz,jakpansiękręci?ToOkoUrejaprzekazujemusygnały!
Vanessaprzyłączyłasiędodżinna,próbującobudzićKreola,alesumeryjski
magspałnadzwyczajuparcie.Nietwardo,awłaśnieuparcie–przewracałsię,
kręcił,kląłpostarosumeryjsku,aleniechciałsięobudzić.
Niewielemyśląc,policjantkawyjęłapistoletzkabury,nacisnęłaspusti
wystrzeliłatużnaduchemmaga.Kreolpodskoczyłjakoparzonyiwrzasnął.
Vanessazezdziwieniemuniosłabrwi–nawetniepodejrzewała,żewjęzyku
sumeryjskimjesttyleordynarnychprzekleństw.
–Czego?–warknąłKreolzezłością.
–Idzie,panie,idzie!Zostałobardzomałoczasu!–wykrzykiwał
podekscytowanydżinn,nadalszarpiącmagazarzęsy.Kreoldopieroteraz
zwróciłnatouwagęistuknąłHubaksisapalcemwbrzuch.Maleńkidżinn
krzyknąłiwkońcupuścił.
Mag,ciąglejeszczeprzeganiającmruganiemresztkisnu,zabrałVanessie
księgę,włożyłjądotorby,przeciągnąłsięażmuwkrzyżutrzasnęłoiruszyłw
stronędrzwi.TużprzednimzmaterializowałsięHubert.
–Dzieńdobry,sir.Czysądlamniejakieśpolecenia?
–Tak,niekręćsiępodnogami.
–Takjest,sir–kiwnąłgłowąskrzat,nieporuszony.–Ma’am,jeślipani
pozwoli,wskażęmiejsce,zktóregomożepaniochraniaćpanaogniem.
Vanessapopatrzyłananiegozzaskoczeniem.Właśniechciałaotopoprosić–
dziewczynaświetnierozumiała,żeniepowinnawychodzićnazewnątrz.Mimo
wszystko,wtakichsprawachjakta,Kreolmiałznaczniewięcejdoświadczenia.
–Pilnujdrzwi–rozkazałButt-Krillachowi,któryitakwłaśniesiętym
zajmował,iwyszedłnazewnątrz.
Byłacichalistopadowanoc,wiatrubyłotylkotyle,byporuszałlekkoliście
nadrzewach.Wszyscysąsiedzidawnoposzlijużspać–wanijednymoknienie
paliłosięświatło.Yirpojawiłsięjużwpoluwidzenia.Szedłwzdłużulicy,przy
czymporuszałsiębardzowolno,ospale,jakbynietraktowałswejofiary
poważnie.Zresztą,możetakwłaśniebyło.Guymiałzbytmałodoświadczeniaw
postępowaniuzludźmi,awciągutygodnia,któryspędziłwnaszymświecie,
mimowolniewyrobiłsobieopinię,żezabićczłowiekajestłatwojaksplunąć.Do
tegopoprostuniewidziałżadnejprzyczyny,bysięukrywać–yirowie
wyczuwająsięnawzajemnawielekilometrów,dlategowichświecie
jakiekolwiekpróbyukryciaswejobecnościsączystymnonsensem.Guyowi
jakośnieprzyszłodogłowy,żeludzieniemajątakichzdolności.
Kreolobrzuciłgopogardliwymspojrzeniem,uniósłtwarzkuniebui
wykrzyknąłsłowo-kluczDeszczu.Fioletowachmura,ledwiewidocznapo
zachodniejstronienieba,drgnęłaipopełzłanawschódpoganianapotężnąwolą
maga.
Furtkabyłazamknięta.Guyniezastukał,anijejniewyważył.Poprostu
uniósłsięnadwametry,przeleciałmetrwpoziomieiwróciłnaziemię.Zajęło
mutozedwiesekundy.
Kreolprzyglądającysiętemuzironią,bezpośpiechuwyjąłlaskę.Pierścień-
Pochłaniaczoddawnajużtkwiłnajegopalcuwskazującym.Hubaksisszybował
nadjegolewymramieniem,nagankusiedziałwyszczerzonyButt-Krillach.
–Ico?–Magironicznieuniósłbrwi.
Guypopatrzyłnaniego,skonfundowany.Wiedział,jakpowinnawyglądać
ofiara,alerzeczwtym,żepozmartwychwstaniuKreolbardzosięzmienił.
Odmłodniałiprzefarbowałwłosy.Yirniebyłdokońcapewien,czyjestto
właśnieten,zakogozapłaconojegopraprapraprapradziadkowi.Niebyłteż
przekonany,żejestodwrotnie,jaktomiałomiejscewprzypadkuspotkaniaz
Mao.Tamtennależałdoinnejrasy,nawetślepyniepomyliłbygozKreolem.
–TwojeimięKreol?–zapytałbezowijaniawbawełnę.
–Aktopyta?–odrzuciłpiłeczkęmag.
–Ja.MojeimięGuy.TwojeimięKreol.
–Ajeślipowiem,żenie?
Yirzamyśliłsię.Zdolnośćludzidomówienianieprawdybeznajmniejszego
wysiłkudoprowadzałagoczasemdorozpaczy.Tostraszniekomplikowałomu
pracę.Nawetjeślitenczłowiekprzyznasię,żejestKreolem,niebędzietowcale
oznaczać,żetakwłaśniejestwrzeczywistości.
–JeślijesteśKreolem,zabijęcię.Jeślinie–toniezabiję–wymyśliłwkońcu
Guy,dośćgłupiozresztą.
–Możeszspróbować.–Kreolzzadowoleniemkiwnąłgłową,aktywując
jednązWodnychKopii.
Zmagicznejlaskitrysnąłsilnystrumieńwody,jakzwłączonegonapełną
mocwężaogrodowego.Guyotrząsnąłsięiwnastępnejchwiliznalazłsięmetr
nalewo.Nocóż,terazprzynajmniejrozwiałysięwątpliwości.Tenczłowiekbył
podobnydoKreola,dotegobyłmagiem,atoznaczyło,żenajprawdopodobniej
jestofiarą.
Yir,umknąwszyprzedWodnąKopią,wyciągnąłręceiwKreolauderzył
piorun.MomentwcześniejmagwykrzyknąłsłowoElektrycznejTarczyinajego
lewejręcepojawiłsięmglistydysk,któryprzyjąłnasiebieuderzenie.
Guywypuściłjeszczedwapioruny,jedenzadrugim.Magicznatarczaodbiła
je.KreolwystrzeliłjeszczedwieWodneKopie,alenadludzkoszybkiyirumknął
przednimi.Obajprzeciwnicydoszlidowniosku,żenadszedłczasnaciężką
artylerię.
–Niewolniku,odciągnijjegouwagę–rozkazałKreol,ledwieporuszając
ustamiiHubaksisposłusznierzuciłsięwstronętwarzyGuya.Równieszybki
jakyir,dżinnumknąłprzedładunkamielektrycznymi,adotegojeszczezdążył
plunąćwniegoogniem.Nieprzyniosłotożadnejkorzyści–ogieńniezostawił
naskórzeyiranawetnajmniejszegośladuoparzenia.
WtymczasieKreolpodniósłlaskęiwypuściłTrąbęWodną.Napodwórzu
pojawiłosiętornado,tyleżeniezwiatru,azwody,zmierzająceprostowstronę
yira.Guyrzuciłokiemnatonowezagrożenie,izrezygnowałzpróby
pochwyceniaHubaksisa.Odrzuciłciemneokulary,obnażyłsweniesamowite
białeoczyiotworzyłusta.WydobyłsięznichoślepiającojasnypotokCzystej
Energii–energiitakprzewyższającejzwykłąelektryczność,jakelektrownia
atomowaprzewyższabateryjkę-paluszek.TrąbaWodnaiCzystaEnergia
spotkałysięizniszczyłynawzajemwbłyszczącymwspaniałymwybuchu.
–Nieźle–pochwaliłKreol,strzelającGuyowiwplecy.Wzwykłejwalce
byłobytopodłezagranie,aleniewwalcemagicznej.Gdybijąsięmagowie,jest
imwszystkojedno,czyichprzeciwniksiedzi,leżyczyjestodwróconyplecami
albowogólestoinagłowie.Czarowaćmożnawkażdejpozycji.
Guyodwróciłsięiwtejżechwilinieoczekiwaniepoczułbólwlewymboku.
TodosięgłagokulawporęwystrzelonaprzezVanessęzprzygotowanegoprzez
Hubertaotworustrzelniczego.Dlayiraranabyłanieistotna,alesprawiła,że
straciłkilkasekund,atowystarczyło,żebywypuszczoneprzezKreolazaklęcie
dosięgłocelu.WodnakopiauderzyłaGuyadokładniewtwarz,poktórej
przebiegłyiskry.
Abyprzypieczętowaćzwycięstwo,KreolwypuściłjeszczedwieWodne
Kopie,ayirbyłzmuszonyuciekaćprzednimi.Niemiałjużczasu,bystrzelać
samemu–ledwienadążałchowaćsięprzedciosami.Zamokłamugłowa,skóra
pokrywałasiępęcherzamiipoczęłazłazićzczaszkicałymipłatami.Pochwili
zaczęłapękaćsamaczaszka.
ZadowolonyKreolwypuściłWodnyWał.Potężnafalaprzetoczyłasięod
magawstronępłotu,oblewającGuyapołydki.Wyżejniesięgnęła–yirzdążył
naczasunieśćsięwpowietrze.Aleterazjegosytuacjawyglądałajeszczegorzej.
Głowarozleciałamusiędokońca,zamieniającsięwdymiącąbreję,anajej
miejscupojawiłosięcośprzypominającegoenergetycznąfontannę.Właśnietak
wyglądająyirowiebezcielesnychskafandrów.Stopyteżzaczęłysięrozpadać,
zostawiającnatrawiecuchnącekawałkiciała.
Guywścieklezaryczał.Zjednejstrony,niemiałochotypozostaćbezciała.Z
drugiejstrony,wczystejpostaciłatwiejmubyłowalczyć.Zrąkwyskoczyłomu
cośwrodzajumieczyJedi;jednymskokiemrzuciłsięwstronęKreola,chcąc
przebićgocelnympchnięciem.Magicznatarczaniechroniłaprzedtakim
uderzeniem.
Mag,niespodziewającsiępoGuyutakiejsztuczki,zagapiłsięnachwilęiw
rezultaciestraciłjednąOsobistąOchronę–Guyzadałmucelnycioswpierś.Ale
jużwnastępnejsekundziezrąkKreolawyrosłytakiesamemieczeimagbardzo
zgrabniesparowałnastępneuderzenieskierowanewgardło.
Vanessaoglądałaprzezoknopojedyneksumeryjskiegomagaibezgłowego
ludzkiegociała,zktóregoszyibiłafontannabłyskawic,ajejoczyrobiłysię
corazwiększe.Kreolpowiedział,żenieumiefechtować,alenajwidoczniej
przesadziłzeskromnością.Byćmożepoprostuniepróbowałużyćzwykłych
mieczyzamiastlaserowych,boterazfechtowałjaksamd’Artagnan.
Nieprzynosiłotojednakżadnejwymiernejkorzyści.Dwieparyenergoszpad,
wyrastającebezpośredniozrąkrywali,błyskaływpowietrzujużodkilkuminut,
ależadenzuczestnikówpojedynkuniezostałdotejporyzraniony.Kreol
wyraźnieprzewyższałumiejętnościamiprzeciwnikaiskutecznieblokowałjego
ataki,aleGuymiałinnąprzewagę–elektrycznaklinganiezostawiałanajego
cielenawetpowierzchownychoparzeń.Wydawałosię,żewręczprzeciwnie,
stajesięodtegosilniejszy.
Kreolwduchubyłzłynasiebie.ZaklęcieMagicznegoMieczajesttak
krótkieilekkie,żekażdyjakotakimagmożeaktywowaćjewciągukilku
sekund,cozresztązrobiłwłaśnieKreol.ZaklęcieDwóchMieczyjest
analogiczne,itylkoodrobinędłuższe.
Cowięcej,istniejewielerodzajówMagicznegoMiecza.JestMiecz
Energetyczny,MieczOgniowy,MieczŚwietlny,MieczPowietrzny,Miecz
Widmowy,anawetpozorniezwyczajnyMieczMetalowy–zatotakostry,że
przecinanawetdiamenty.
IstniejerównieżMieczWodny.Tenwłaśnieprzydałbysięterazjakżaden
inny,aleniebyłoczasunazmianębroni.
Guyzatrząsłsięnerwowo–nagłowęspadłymupierwszekropledeszczu.A
dokładniej,nato,cowdanejchwilizastępowałomugłowę.Chmura,wezwana
przezKreolaprzedwalką,wkońcudopełzładopunktuprzeznaczeniaiotwarła
swójbezdennybrzuch.Krople,najpierwnieliczne,bardzoszybkozaczęły
spadaćgęściej,apotemzamieniłysięwprawdziwąulewę.
Yirzaiskrzył.Potym,cojeszczezostałozjegociała,przebiegłyminiaturowe
błyskawice,apotemjegoskórazaczęłarozpuszczaćsięjakzanurzonawkwasie.
Hubaksis,rozsądnietrzymającysięprzezcałyczaszboku,podleciałbliżeji
ugryzłgowrękę.Jedenzenergetycznychmieczyrozsypałsięwgarśćiskier.
Kreol,wykorzystującprzerwę,błyskawicznieaktywowałElektrycznąZbroję,a
potemrzuciłwstronęGuyazaklęcieRezonansuDźwiękowego.Yirpoleciałw
bok,tracącwczasielotudrugizmieczyiKreolwykorzystałzaklęciewieńczące
dzieło–WodnąChmurę.
Gigantycznakurtynawodna,jakimścudemutrzymującasięwpionowej
pozycji,niczymminiaturowetsunamiruszyławstronęGuyaiprzeszłaponim.
Yirwpadłwdrgawki,czując,jakostatkijegociałarozpadająsięnakawałki.
Szkieletrozsypałsięwkupkędymiącychkości,anadnimibuszowałpiorun
kulisty,wciążjeszczezachowującyformęludzkiegociała.Wszystkotoodbyło
sięwcałkowitymmilczeniu–odchwili,gdyutraciłjęzyk,Guyniewydałz
siebieżadnegodźwięku.
–No,ipowszystkim!–Kreolrozpłynąłsięwuśmiechu.Byłmokryodstóp
dogłów,aleokropnieszczęśliwy.–Aterazchodźdonowegodomu,kabbiga
hobb!
OstatniejkombinacjisłówVanessaniezrozumiała,alesądzącpominie
Hubaksisa,byłotojakieśszczególniepaskudneprzekleństwo.
YirodwróciłsięwstronęKreolatwarzą.Amożenaodwrót–plecami?W
swejobecnejpostaciwyglądałjednakowozewszystkichstron.Magwycelował
wniegopięśćzPierścieniem-Pochłaniaczem.Wszystkobyłogotowedotego,by
upchnąćwnimjakąśsubstancjęenergetyczną.Nietrwałotodługo.
Vanessajakzaczarowanapatrzyłanamiotającąsiębłyskawicę,znikającąw
jejulubionympierścionku.Guywalczyłdoostatka,starającsięuderzyćKreola
energomackami,aleElektrycznaZbrojadobrzechroniłaprzedtakimiatakamii
pierścieńpowoli,acznieubłaganiewciągałswojąofiarę.Wtakitosposób
myśliwyiofiarazamienilisięmiejscami...
–Nochodźtu,chodź...–przygadywałKreolzminązawziętegowędkarza,
jednocześniepoganiającGuyamagicznymłańcuchem.Teraz,gdyelektryczny
demonutraciłludzkieciało,łańcuchnajwyraźniejsprawiałmuból.
OstatniładunekbłysnąłnapożegnanieiGuyostatecznieskryłsięwewnętrzu
magicznegopierścionka.Kreolprzezchwilępodziwiałswojedzieło,poczym
zorientowałsię,żedeszczwciążpada.Cichozakląłiwypowiedziałzaklęcie
Deszczuodtyłu.Chmuramajestatyczniezaczęłaodpływaćnaswojestare
miejsce.
WdrzwiachodważyłpokazaćsięHubert.
–Gratuluję,sir.Jeślipanpozwoli,wyczyszczępańskieubranie?
VanessazpiskiemzachwytuwybiegłanapodwórkoizawisłaKreolowina
szyi.Magbyłniecozawstydzonytakburzliwąreakcją,natakzwyczajne,zjego
punktuwidzenia,zdarzenie,aleniesprzeciwiałsię.Nieoczekiwaniezłapałsięna
myśli,żesprawiamutoprzyjemność.
–Możepójdziemydodomu,uczennico?–zaproponowałdziwnienieśmiało.
–Tutajjestmokroizimno...Noijestemgłodny.
–Wszystkoprzygotuję,sir–potraktowałtojakorozkazHubertirozpłynął
sięwpowietrzu.
Rozdział12
PodwóchgodzinachVanessaiHubertwyszlizdomu.Skrzatbyłwswoim
„wyjściowym”ubraniu–długimpłaszczuzkapturemgłębokonaciągniętymna
twarz.Wtymstrojumożnabyłogowziąćzazwykłedziecko,ewentualniekarła.
Kreol,którydotejporynieprzyzwyczaiłsiędotego,żewewspółczesnym
świeciemagmusisięukrywać,jeśliniechcedostaćsiędogazetaniwręcesłużb
specjalnych,nieinteresowałsięzupełnieskutkamiswegopojedynkuzyirem.
Vanessamusiaławięcsamazająćsięsprzątaniem.Oczywiściezpomocą
HubertaiSługi.
Walkatrwałanajwyżejkwadrans,aleśladówzostałotyle,żenawetślepy
zauważyłby,żeodbyłosiętucośnielegalnego.Większaczęśćtrawybyła
zwęglona,naścianachinaogrodzeniutakżezostałyśladyuderzeńpiorunów,a
przedewszystkimwszędziewalałosięspalonemięsoikości.Znacznaczęść
ciałaGuyapoprosturozsypałasięwpył,aletegocozostało,wpełni
wystarczyłobydowzbudzeniapodejrzeń.Nadodatekwszystkowokółbyło
zalanewodą.Wykopprzeznaczonynabasenwypełniłsięprawiedopołowyi
pływałynimróżnepaskudztwa.
–Mamnadzieję,żeniktnasniewidział...–warknęłaVan,patrząc,jakSługa
wybierawodęzdziury.
–Moimzdaniemsąsiedzipoprostupomyśleli,żewnocyrozszalałasię
burza,madam–powiedziałHubert.
–Acoztymi,którzymieszkająbliżej?
–Oilewiem,panForesmithmanadzwyczajmocnysen.Jeślichodzizaśo
paniąForesmith...Oilesięniemylę,panzadbałoto,żebyniezwracałauwagi
nanasze...dziwactwa?Ośmielęsięzauważyć,żebyłotobardzodalekowzroczne
posunięciezpanistrony,ma’am.
–Atendrugi...?–Vanessaniezwracającuwaginapochlebstwo,ztroską
popatrzyłanadomstojącyzdrugiejstrony.Jeszczeanirazuniewidziałajego
mieszkańcaiwłaściwieniebyłanawetpewna,czyktośtammieszka.
–PanRex?–upewniłsięuriskzpogardą.–Nawetjeśliwidziałwszystkood
początkudokońca,zupełniebymsiętymnieprzejmował.
–Atoczemu?
–Bowidzipani...PanRexjestztych,czyimsłowomniktnieuwierzy.On...
niezupełnieadekwatnieprzyjmujerzeczywistość,jeślimogęsiętakwyrazić.
–Wariat?
–Nie,ma’am,niezupełnie.
–Narkoman?
–Nowłaśnie.–Hubertpokiwałgłowązubolewaniem.–Trafiłapaniw
dziesiątkę,ma’am.Jużodkilkulatżyjewświeciewłasnychfantazjii,jaksądzę,
całkiemgotozadowala.
Vanessazachmurzyłasię.Oddawnanienawidziłanarkotyków,tych,którzy
jebiorąitych,którzysprzedają.Zaczęłosiętojeszczenabalunazakończenie
szkoły,gdyjejówczesnychłopakpojawiłsięnahaju.Jużwcześniej
podejrzewała,żesiękłuje,aletegowieczorupodejrzeniazamieniłysięw
pewność.Oczywiście,rozstałasięznim.TrzylatatemuVanprzypadkiem
dowiedziałasię,żeumarłzprzedawkowania.
–Coto,tonie...!–wymamrotałazoburzeniem.–Niezamierzammieszkać
wsąsiedztwienarkomana...
KreolwciążjeszczesiedziałprzystolewtowarzystwieMao,Butt-Krillachai
Hubaksisa.Maobyłniecoobrażony,żewzgardzonojegopomocąi,jaksię
okazało,nawetprzezmyślmunieprzeszło,abyiśćspać.Nietylkoobserwował
całąwalkę,alenawetnagrałjąkamerą.WtejchwiliKreolzzachwytem
obserwowałnaekraniesamegosiebiefechtującegosięzyiremenergetycznymi
mieczami.
–Dobryjestem...–uśmiechnąłsiępółgębkiem,niezmierniezsiebie
zadowolony.–Bardzodobry...Najpiękniejszazrobiładobrywybór...
–Nawiasem,Kreolu,cozamierzaszzrobićznaszymwięźniem?–
zainteresowałsięMao.
–Jeszczeniepodjąłemdecyzji.–Kreolzroztargnieniempopatrzyłna
pierścionek.–Pewniezwiążętegoyira...Zrobię,naprzykład,pierścień
strzelającypiorunami.
–Tak,zgromadziłdużoenergii–zgodziłsięHubaksiszpełnymiustami.–
Dobrabędziezniegobroń,potężna...
–Niktcięniepytałozdanie–fuknąłKreol.–Mao,pokażeszmijeszczeraz,
jaksiętootwiera?
Maowziąłodniegopuszkępepsi-coli,pociągnąłzakółko.Kreolpociągnął
łykipokiwałgłowązszacunkiem.
–Sprytniepomyślane.Dotakiejpuszkimożnawlaćcoduszazapragnie,i
będzietamschowanenawetnawieczność...
–Tak,wiemy...–Maouśmiechnąłsięlekko.
–Pe...psi...Psi?A,pepsi–przeczytałKreol.–Nieznamtakiegosłowa...Co
onoznaczy?
–Myślę,żenic–wzruszyłramionamiMao.–Poprostunazwanapoju.
–Bardzosmacznegonapoju–zabulgotałHubaksis.
Kreolpopatrzyłwdółizniemałąirytacjąodkrył,żegdyonzachwycałsię
puszką,bezczelnydogranicdżinnwsunąłgłowęprzezaluminiowedenkoiteraz
łapczywiewysysajego,Kreola,lemoniadę.
–Ach,tydraniu!–warknąłoburzonymag,łapiącHubaksisazaskrzydła.
–Puść,panie,toboli!–zawyłHubaksis.
–Wiem!–wysapałKreol,targającłobuzazaleweskrzydło.Oczywiście
uważałprzytym,bygoniewyrwać–niebyłmupotrzebnydżinnkaleka.
WsamymśrodkuegzekucjidojadalniweszłaVanessawtowarzystwie
wiernegoHuberta.Miałamokrewłosy.
–Znowupadadeszcz–oznajmiła,niepatrzącnanikogo.–Wiesz,tato,
okazałosię,żenaszsąsiadjestnarkomanem...–westchnęłaciężko,siadając
obokKreola.
–MążpaniForesmith?–zdziwiłsięMao.–Cyryl?Amożejejsyn?
–Toonimająsyna?–zdziwiłasięzkoleiVanessa.
–Słyszałem,żejestterazwcollege’u.–Ojcieczaprezentowałzadziwiającą
orientację.–Odtejjesieni.Zdajesię,żemanaimięJerry...amożeGary...Nie
pamiętamdokładnie.
–Nieważne–zmarszczyłasięVan.–Tonieon,tylkodrugisąsiad...
–Ajamyślałem,żewtamtymdomuniktniemieszka.
–Teżtakmyślałam...Kreolu,czyzatwoichczasówbylinarkomani?
–Kto?–zapytałmagnieuważnie.Wciążjeszczemęczyłswojąjednooką
maskotkę.
–Byli,byli!–pisnąłtorturowany.–Nocitam,pamiętasz,panie...?
–Niepamiętam.
–Ci,copalilihaszysz!–DżinnazirytowałbrakdomyślnościKreola.–Albo
trawkęfaraona...!
–Aaaa!Tacybylizawsze,nawetnaAtlantydzie...–Magwreszcieskojarzył.
–Icoznimirobiliście?–zapytałaprzygnębionaVan.
–Acoznimimożnazrobić?–Wzruszyłramionami.–Głupichnigdzienie
brakuje...Przecieżtobardzoszkodliwe–szybkosięprzyzwyczajasz,apotem
chorujesz.Conajwyżejmożnazgłosićsiędomaga...
–Chwileczkę!–Vanessanatychmiastsięożywiła.–Chceszpowiedzieć,że
umieszleczyćuzależnienieodnarkotyków?!
–Toproste–oznajmiłKreolzzadowoleniem.–Krótkiezaklęcie,szczypta
proszkuibędziejaknowonarodzony.
Vanessaprzezchwilępatrzyłananiego,apotemprzeraźliwiezapiszczała,
duszącgowobjęciach.Kreolzniezadowoleniempomyślał,żezaczynajejto
wchodzićwkrew.
–TEGO–oznajmiłaVanzdecydowanie–nauczyszmniewpierwszej
kolejności!
–Jakchcesz.–Magniesprzeczałsię.–Alenajpierwitakmusiszprzerobić
podstawymagii.Wtejchwiliniejesteśwstanieopanowaćnawetzaklęcia
Światła.
–Niepoganiamcię–zapewniłaVanessapospiesznie.–Jakbędziemożna.
Alemożewtakimrazietysamwyleczysznaszegosąsiada?
–Adlaczegomiałbymtozrobić?
–BowprzeciwnymprzypadkupaniLeebardzosięrozgniewa–cicho
mruknąłspodstołuButt-Krillach.
Kreolzasępiłsię.Musiałprzyznać,żejesttoistotnypowód...
Vanessazadzwoniładodrzwi.Chwilępoczekałaizadzwoniłajeszczeraz.W
środkupanowałacisza,doszławięcdowniosku,żedzwonekmożebyćpopsutyi
zaczęłastukać.Odpowiedzinadałniebyło.
–Nikogoniemawdomu–wyraziłprzypuszczeniemalutkidżinn.Wgości
dosąsiadawybralisięwetrójkę:Kreol,VanessaiHubaksis.
Vannadalstukała–teraznogą.Jednakwdomuniebyłosłychaćnawet
lekkiegoszmeru.
–Sprawdź,niewolniku–zwięźlerozkazałKreol.Hubaksis,wbrewswym
zwyczajom,anijęknął,beznarzekaniaprzeniknąłprzezdrzwi.Kreolzamknął
oczy,najwidoczniejprzełączającsięnawzrokswojegoducha-doradcy.
–Tak...tak...Skręćwlewo...Sprawdźwtympokoju...Fuj,cozaohyda...
Zajrzyjzaróg...aha,tutajjest,gołąbeczek!Wracaj!
–Oncięsłyszy?–upewniłasięVanessa.
–Ajakżebyinaczej...
Hubaksiswynurzyłsięzwizytówkinadrzwiachizoddaniemwpatrywałsię
wswegopana.Gdybymiałogon,zacząłbynimmerdać.
–Van,tamjestokropnie–podzieliłsięwrażeniami.–Dopananicnie
dociera,leżyjakmartwy...
–Cośtypowiedział,zarazo?!–rozzłościłsięKreol,natychmiastwyciągając
laskę.
–Panie,janieotobie,jaopanutegodomu!–Hubaksisoburzyło
niesprawiedliweoskarżenie.
–Wtakimraziedobrze,niebędębić.–Kreolschowałswojąulubionąbroń,
całyczasjednakpatrzącpodejrzliwienadżinna.–Czyliniezamierzanam
otworzyć...
Magprzykryłdłoniądziurkęodklucza,kilkasekundporuszałustamii...
voila!Zamekzgrzytnął,drzwistanęłyotworem.
–Dotegojeszczejesteśwłamywaczem...–Vanznaganąpokiwałagłową,
przechodzącprzezpróg.Zresztą,gdytylkoweszładośrodka,natychmiast
zapomniałaoumiejętnościachKreolaczyniącychzeńpotencjalnegoprzestępcę.
Wśrodkubyłookropniebrudno.Niepoprostunabałaganione–dom
sprawiałwrażenie,jakbynikttutajniesprzątałodpięćdziesięciulat.Nawetw
siedzibieKatzenjammera,gdyweszlitamporazpierwszy,byłoczyściej.Co
prawda,mieszkałtampracowityHubert,atutaj,jeślinawetkiedykolwiek
mieszkałjakiśskrzat,tozpewnościądawnojużuciekł.
Pomeblachniezostałonawetwspomnienie.Kiedyśpewniemieszkańcynie
moglinarzekaćnabrakpieniędzy–samdomniebyłtani.Jednakteraz
wątpliwe,czyobecnymiałwięcejgotówkiniżnakolejnądziałkę–wżadnymz
mijanychpokojówVanessaniezauważyłanic,coprzedstawiałobyjakąkolwiek
wartość.
Jedynymebel,któryjeszczesięostał,znaleźliwostatnimpokoju–byłatona
wpółrozwalonależanka.NaniejwłaśnieleżałpanRex.
Jużnapierwszyrzutokabyłojasne,żeznajdujesięwgłębokiejnirwanie.
Oczymiałotwarte,alewywróconetak,żeźrenicecelowałyniemalwewnętrze
czaszki,zustkapałamuślina.Oboknapodłodzewalałasięstrzykawka.Rex
wyglądałnajakieśczterdzieścipięćlat,choćmógłmiećmniej,adotegostopnia
wyniszczyłygonarkotyki.Włosyzwisałymubrudnymipasmamipobokach
twarzy,ubranybyłwjakieśszmaty.
–Heroina–błyskawicznieoceniłaVanessa,rzuciwszynanieszczęśnika
tylkojednospojrzenie.–Noto,Hipokratesie,zaczynaj...
Kreolzobrzydzeniemtrąciłnarkomanaczubkiembutai,burczącz
niezadowolenia,wyjąłztorbymagicznączaręorazbuteleczkęzszarawym
proszkiem.Wziąłszczyptę,starającsięnierozsypaćaniodrobinyiwrzuciłjądo
czary.Następnienaciąłrytualnymnożemkciukpacjentaiwydusiłdonaczynia
kilkakropelkrwi.Nazakończeniedwarazypstryknąłpalcamiinadczarą
zmaterializowałasięniewielkakulazwyczajnejsurowejwody.Powisiałatak
przezchwilę,anastępniechlupnęłanapozostałeskładniki.Kreolwymieszał
wszystkopałeczkąiwymamrotałnadmiksturą:
–OInanno,zwanaIsztar,wygnajzłozciałaśmiertelnegoczłowieka,aby
naczyniebyłoczyste,ciałołagodne,duszazimieniemtwymnaustach.Wimię
Isztar,niechtaksięstanie,terazinawieki.
Hubaksis,którywcześniejpomagałpanuprzyleczeniupodobnychchorób,
wbiłpazurwpodbródeknarkomana,dziękiczemupółotwarteustaRexa
rozchyliłysiętak,jakbyichposiadaczziewał.Kreolprzechyliłczarę,z
uśmiechemobserwując,jakczerwonawacieczwlewasiędogardła
nieszczęśnika.
Rezultatbyłnatychmiastowy.PanRex,dopierocobłogowylegującysięna
swejleżance,podskoczyłjakbyleżałnaogromnejsprężynie.Złapałsięzagardło
izawyłdziko,wytrzeszczającniewidząceoczygdzieśwprzestrzeń.
–Smakmaokropny–oznajmiłKreolzezłośliwąsatysfakcją.–Aleto
szybkominie.
Minęłojużpokilkusekundach.Uzdrowionyzamrugał,zbierającmyśli,z
głupimwyrazemtwarzygapiłsięnanieoczekiwanychgościiniepewnie
wymamrotał:
–Kimjesteście?PrzysłałwasGreg?Przecieżpowiedział,żepoczeka...
Zapłacę,słowodaję,potrzebujętylkojednejdziałki,bo...Chociażnie,chwilę...
–Zamyśliłsię,analizującnowedoznania.–Dziwne,dawnosiętakdobrzenie
czułem...
–Posłuchajmnie,głupku...–Vanessaprzyjaźniepoklepałagoporamieniu.–
Dopierococięwyleczyliśmy.Niepotrzebujeszjużnarkotyków,zrozumiałeś?
Resztatojużtwójproblem.Inieważsięzacząćodnowa,bocięzastrzelę!
Chodźmy,mójdrogi...–zwróciłasiędoKreola.
PanRexstałnadalnaśrodkupokoju,patrzącbezmyślnienaplecyswych
dobroczyńcówistarającsięzrozumieć:cosiętu,ulicha,wydarzyło?
–Mójdrogi?–KreolspojrzałnaVanciężko,gdytylkoznaleźlisięza
drzwiami.–Wydajemisię,uczennico,żezadużosobiepozwalasz...
–Dobrze,niezłośćsięjuż.–Vandelikatniewzięłagopodrękę.–Powiedz
milepiej,cobędzie,jeślionrzeczywiścieznowuzaczniećpać?
–Porazdrugitegoświństwaniedasięwyleczyć–uśmiechnąłsięKreol
smutnawo.–CierpliwośćNajpiękniejszejjestograniczona.Pozostajetylko
modlitwadoNergala...
–Ico,topomaga?
–Oj,Van!–roześmiałsięHubaksispiskliwie.–Cośty!DoNergalamodlą
sięolekkąśmierć!PrzecieżtowładcaKrólestwaZmarłych,niewiesztego?!
–Pierwszyrazsłyszę.
–Dzikusy...
–Noico,wszystkowporządku?–przywitałichnaproguMao.
–Wjaknajlepszym!–odpowiedziałaVan.–Załatwione,tato,niemamyjuż
sąsiadanarkomana!
–Mówiłem,żepanKreolgozabije.–ZzadrzwiwyjrzałButt-Krillach.–
Przegrałpan,Mao.
–Cozabzdury!–rozzłościłasiędziewczyna.–Chodziłomioto,żemamy
terazcałkiemnormalnegosąsiada!Kreolgowyleczył!
–Tak,bezpłatnie,idwiezłotemonetyprzeszłymukołonosa–wymamrotał
Hubaksiszgoryczą.–Och,panie,zbankrutujemy,pójdziemynażebry...
–Milcz,niewolniku!
–Wpewnymsensiemarację–powiedziałMaowzadumie.–Kreolu,nie
zastanawiałeśsięnadponownymotwarciempraktyki?Mógłbyśratowaćtych,
wobecktórychmedycynajestbezradna...
–Tato,cozabzdury!–ZmarszczyłasięVanessa.–Chceszdaćogłoszenie
„Magzawodowiecuzdrowibeznadziejniechorych”?
–Acowtymdziwnego?Córeczko,poczytajgazety,tamażroisięod
wszelkichczarowników.Tyleżenaszjestprawdziwy,oticałaróżnica.
Vanessazamyśliłasię.Wzasadziepomysłniebyłwcaletakizły...
Oczywiście,moglinadalsprzedawaćmagiczniestworzonezłoto,aleostatnio
takisposóbzdobywaniapieniędzyprzestałjejsiępodobać.Byłownimcoś
takiego...czułasięjakfałszerz.Sumienietostrasznarzecz.
–Nie!–momentalnierozwiałjejplanysamKreol.–Cozagłupota!
Dorabiałemwtensposób,gdybyłemmłodymmagiem,alepotemzostałem
osobistymmagiemimperatora,apotemPierwszymMagiemcałegoSumeru!A
wyproponujeciemiznowuzająćsięuzdrawianiemzapieniądze?!NaMarduka,
jeszczetakniskonieupadłem!Jużlepiejwyczyszczęskarbiecwaszegokróla!
–Tak,lepiej!–wyszczerzyłsięuszczęśliwionyHubaksis.–Pamiętasz,
panie,jakograbiliśmygrobowiecMummy?
–Popierwsze,niemamykróla,tylkoprezydenta–przypomniałaVanessa
lodowato.–Podrugie,nikogoniebędzieciegrabić!
–Niebędziemygrabić,tylkoukradniemy!–pisnąłdżinn.
–Kraśćteżniebędziecie!–jeszczebardziejoburzyłasięVan.–Tojest
zakazane!
–Przezkogo?–zainteresowałsięHubaksis.
–Przezprawo!
–Aktoustanowiłtoprawo?Bogowie?Imperator?
–Nie...–zastanowiłasięVanessa.–Poprostuludzie...Senat.
–Toniechtetwojesenatyżyjązgodniezeswoimprawem–wyciągnął
wniosekHubaksis.–Amyniebędziemy.
–Iwogóle,tomagowiestojąponadprawem–burknąłKreol.
–Niktniestoiponadprawem!–oburzyłasięVan.
–Uczennico...–westchnąłKreol.–Zamoichczasówistniałoprawo,zgodnie
zktórymkobietaniemogłapierwszaodezwaćsiędomężczyzny.Jakośnie
bardzogoprzestrzegasz!
–Aletowaszeprawo!–zaoponowałaVanjeszczeenergiczniej.–Niemam
żadnegoobowiązku...
–Wtakimraziejaniemamobowiązkupodporządkowywaćsiętwojemu–
zakończyłKreol.
Vanessaznowusięobraziła.Ostatnimiczasyzaczęłapodejrzewać,żeKreol
specjalniesięzniądrażni–wyglądałprzytymnazbytzadowolonego.
Nieoczekiwaniezabrzęczałdzwonekikłótnianatychmiastzamarła.Wszyscy
zezdumieniemspojrzelinasiebie.
–Ktotomożebyć...?Hubercie,nieotwieraj!–pospieszniekrzyknęłaVan.
–Takjest,ma’am.–Uriskukłoniłsięsztywno.
DrzwiotworzyłMao.VanessaiKreolstaliztyłu,anieludzcymieszkańcy
domupochowalisięgdziepopadło.Hubertzrobiłsięniewidzialny,Hubaksis
wlazłnażyrandol,Butt-Krillachpoprostuwyszedłdodrugiegopokoju,sir
George...jegowogólemałoktowidział.Vanessaprawieznimnierozmawiała.
NadźwiękdzwonkazjawiłysięzaciekawionekociętaAlicja,Nadine,Czarnul
orazFluffi.PłomyczekiDymekpewniebawilisięgdzieśdalej.
–Dzieńdobry...–nieśmiałoprzywitałwszystkichnieoczekiwanygość.Ku
wielkiemuzdumieniuVanessy,byłnimdopierocowyleczonynarkoman!
–Cozaspotkanie!–ucieszyłasię.–PanRex?
–AlbertAugustynRex–przedstawiłsięgość.
–Augustyn?–Dziewczynauniosłalekkobrwi.
–Mamasięuparła...ProszęmnienazywaćpoprostuAlbert.
–Awięc,wczymmogępomóc...Albercie?–zagaiłMaodelikatnie.Kreol
zachowywałlodowatemilczenie,ściskającrękojeśćlaski.
–Pomyślałemsobie,że...–nieskładniezacząłAlbert.–Ja...widzicie...
jestembardzowdzięcznyzato,cozrobiliście...chociażniewiem,jakwamsię
udało.Jeślijakośmógłbym...
–Przejdźmydorzeczy–poprosiłaVanessa.
–Awięcja...wogóle...no...
Albertschyliłsięipodniósłcośzziemi.Cośokazałosięmłodąi,
prawdopodobnie,ładnądziewczyną.Prawdopodobnie,bowobecnymstanie
mogłaspodobaćsiętylkozboczeńcowi–wnaszychczasachniektóretrupy
wyglądająlepiej.
–Cz...czeeeeeść!–wybełkotałapanienka.
–Coto?–Vanessacofnęłasięzobrzydzeniem.–Toznaczy,ktoto?Boże,
Albercie,cozniązrobiłeś?!
–Wyglądajakjazarazpozmartwychwstaniu–oznajmiłKreolzimno.Na
szczęścieAlbertniezwróciłuwaginajegosłowaalbopoprostuichnie
zrozumiał.
–Toprawda...–zgodziłasięVanessa.
–To...mojadziewczyna...–nieśmiałoprzyznałsięAlbert.–Widzicie,
zaczęłaćpaćjeszczewcześniejimniewciągnęła...alemimowszystko...
Proszę...bardzoproszę...
–Przepraszam,ma’am,niewiedziałem,żepanRexniemieszkasam–
wyszeptałVandouchaniewidocznyHubert.
–Adlaczegoniewidzieliśmyjejeee...tam...wdomu?–Vanessa
podejrzliwiezmrużyłaoczy.
–Byławłazience...onaprzezcałyczas...rozumiecie?Pomożecie?
–Jegozapytaj.–VanessapokazałarękąKreola.–Toonleczy...
Albertwbiłwmagatakbłagalnespojrzenie,żetenniewytrzymał.
–Dobrze!–warknął.–Posadźjągdzieś...
Nowąpacjentkędośćdługopróbowanousadowićnakanapie,apotem
bezskutecznienamówić,byzniejnieschodziłaiwytarłausta.Vanessapatrzyła
natowszystkozobrzydzeniem,myśląc,żezwielkąprzyjemnością
wystrzelałabywszystkichdilerównarkotyków.
–Kiedyś–Kreolbezpośpiechuwyjąłmagicznączarę–doWielkiegoUr
przyszedłświętypielgrzymzpółnocy.Byłbardzodobryiumiałleczyć
wszystkiechoroby,oznajmiłwięc,żebędziebezpłatniepomagałwszystkim
potrzebującym.Irzeczywiście,nigdynieodmawiałiniktniewracałodniego
chory.Wieścionimrozeszłysiębardzoszybko...–magnasypałdoczary
szaregoproszku–...izkażdymdniemprzychodziłocorazwięcej,iwięcej
chorych.Zczasemświętymążokazałsiętakpotrzebny,żewokółjegosiedziby
dnieminocątłoczylisięludzie.Błagał,bypozwolilimusięchociażprzespać,
alechorzyodpowiadaliprzekleństwamiipogróżkami.–Kreolprzejechałnożem
popalcudziewczyny.Albertrzuciłsięwjegostronę,alespojrzałnawłasny
palecześwieżąranąiuspokoiłsię.–Apotemjedenzchorychumarłwtrakcie
uzdrawiania.Byłbardzostaryicierpiałnaniezliczonesłabości,takżecała
wiedzaświętegoniemogłamupomóc.Jednakmiałwielukrewnych,którzygo
kochali...–tymrazemKreolnietraciłmanynastworzeniewodyzniczego,apo
prostuskorzystałzestojącejnastolekarafki–...dlategoodrazuoskarżyli
uzdrawiaczaospowodowanieśmierciizapragnęlizemsty.Jakjużmówiłem,
świętypielgrzymbyłbardzodobry.Umiałnietylkouzdrawiać,aleiranić,
jednakżeniechciałczynićszkodyżywymstworzeniom,dlategopoprostu
uciekł.Tejsamejnocyopuściłnaszemiasto,aleprzedtemodwiedziłmoją
skromnąsiedzibęiprzyznałsię,żeobszedłpółekumeny,alenigdyinigdzienie
spotkałsięztakączarnąniewdzięcznością.
–Pouczającahistoria...–powiedziałAlbertzwahaniem,obserwując,jak
Kreolmamroczezaklęcianadcudownąmieszaniną.
–Pouczająca...–zgodziłsięmag.–Ajakizniejpłyniemorał?
–Morał?Niewiem...
–Morałjesttaki,żejeśliprzyprowadziszdomniejeszczekogośtakiegojak
ona,towsadzęcinóżwbrzuch.–Kreolrzuciłmulodowatespojrzenie,
wlewającprzypomocyVanessyeliksirdogardłapacjentki.
PrzestraszonyAlbertgłośnoprzełknąłślinę,patrzącnazakrwawioneostrze
rytualnegonoża.Zpewnościąniewyróżniałsięnadmiernąodwagą.
Wtymczasiejegodziewczynapodskoczyłajakoparzona,otwarłaoczyi
dzikowrzasnęła.Zachowywałasiędokładnietaksamo,jakwcześniejAlbert.
Kreolobserwowałtoznadzwyczajzadowolonymwyrazemtwarzy.
–Działa,jakzawsze–mruknął.–Możeszzabraćswojąkobietę,robaku,jest
całkiemwyleczona.Ipamiętaj,oczymcięuprzedzałem.
–Dziękuję!Dziękuję!Dziękuję!–powtarzałuszczęśliwionyAlbert,
wypchniętyzaprógwspólnymisiłamiVanessyiKreola.Woczachdziewczyny,
którejimiępozostałonieznane,powolizaczynałyodbijaćsięmyśli,aotaczająca
jejumysłmgłapoprosturozpływałasię.
–Jutroidędopracy...–zesmutkiemwgłosiepowiedziałaVanessa,gdyjuż
zagośćmizamknęłysiędrzwi.
–Achtak!–fuknąłKreol.–Wtakimraziejateżpójdępopracować.Leng
samzsiebieniepadnie...Niewolniku,zamną!
Rozdział13
PorazpierwszyodczterechtygodniVanessęobudziłopikaniebudzika.Po
długiejprzerwieznienawidzonydźwiękbyłjeszczebardziejnienawistny.Z
obrzydzeniempomyślała,żebędziemusiałajeszczejakośwytłumaczyć
„zgubienie”odznaki,przekopaćsięprzezzaległesprawy...Koledzymieli
okropnyzwyczajniewykonywaćpracyzaosobyprzebywającenaurlopie,po
prostuodkładalipapierynabiurkodelikwenta,bytamsobieczekałyna
załatwienie.Oczywiście,niedotyczyłotorzeczywiściepilnychspraw,aleitak
zwyklegromadziłasięogromnastertawszelkichdrobiazgów.Zresztąsama
Vanessazawszepostępowałataksamo,awięcniemiałapowodówżebysię
skarżyć.Dotegojejdotychczasowapartnerkadwatygodnietemu
przeprowadziłasiędoinnegomiastaiszefowaobiecałaposzukaćkogośinnego.
Anowypartnerzawszeoznaczamnóstwokłopotów...
Vanessazastanawiałasięnawet,jakbytusprytnienamówićnatępracę
Kreola.Miećzapartneraprawdziwegomaga–oczymśtakimmożnatylko
pomarzyć...
Przedbandyckąkuląosłonimagicznątarczą,przypadkowąranęwyleczyod
razunamiejscu...Możesparaliżowaćprzestępcę,uśpićgoalbozahipnotyzować,
bytenprzekazałwszystkiepotrzebneinformacje.Magmożeiśćpośladach
lepiejniżpiesmyśliwski,możeokreślićdokogonależałataalboinnarzecz,
spojrzawszytylkonaaurę...Dotegopotrafiotworzyćkażdyzamek,umielatać,
stawaćsięniewidzialny,iwiele,wielewięcej...AiHubaksismógłbysię
przydać–maleńkidżinnpotrafiprzechodzićprzezściany,możekogośśledzić,
sampozostająccałkiemniezauważonym...
Ale,przerwałasamasobie,Kreolzanicniezgodzisięnacośtakiego.Zjego
opowiadańwynikało,żewstarożytnymSumerzemagowieczasamizajmowali
sięwykrywaniemprzestępstw,alerobilitowyłącznienapoleceniewysoko
postawionychosóbizawysokąopłatą.Anijedenmagniezniżyłsiędotego,
żebyzostaćpolicjantem,czyjaksiętamoninazywaliwBabilonie.Pozatym
Kreolniemadotegogłowy–wypełniakolejnypunktWielkiegoPlanu.
Skądinądzbytniosięniespieszy...wogólenielubisięspieszyć.
–Dzieńdobry,ma’am–przywitałsięHubert,gdytylkootworzyłaoczy.
Vanessępoczątkowokrępowałjegozwyczajpojawianiasięwnajbardziej
nieoczekiwanychmiejscachwnajbardziejzaskakującychmomentach,także
wtedy,gdyniebyłaubrana,alegdyKreolsięotymdowiedział,postukałtylko
palcemwczołoioznajmił,żewstydzićsięskrzataniemasensu,boonitak
widziwszystko,codziejesięnaterytoriumjegodomu.Dotegoanatomicznie
różniąsięodludzibardziejniżgady,dlategoVanessajestdlaHubertarównie
straszna,jakondlaniej.Iwogóle,wstydzićsięskrzatatojakbywstydzićsię
własnegokota.
–Herbata,kawa?–Lekkoskłoniłgłowęurisk.–Copaniżyczysobiena
śniadanie?
–Dzisiajpoproszęherbatę...–odpowiedziałaVanponamyśle.–Ibułeczkęz
dżemem.
–Wtejchwili,ma’am–rzekłskrzatuprzejmie,rozpływającsięwpowietrzu.
Vanessabłogosięprzeciągnęła.BułeczkiHubertpiekłsamiwychodziłymu
rzeczywiściewspaniale–miękkie,puszyste,poprosturozpływałysięwustach.
Agdyonszykujeśniadanie,onaakuratzdążysięubrać.
OdrazupierwszegodniaVanessawpadłanapomysł,abyprzekazać
HubertowiSługę.Wkońcujemubyłonpotrzebnybardziejniżkomukolwiek
innemu.JednakżeHubertgrzecznieodmówił,wyjaśniając,żeskrzatyniemogą
korzystaćzludzkiejmagii,więcMagicznySługajestdlaniegozupełnie
nieprzydatny.
–Dziękuję,Hubercie–podziękowałapokilkuminutach,gdytacaz
zamówieniempojawiłasięnastoliku.Zpowodutakiegodrobiazguskrzatnie
zrobiłsięnawetwidoczny.
–Obudziłaśsię,uczennico?–Kreolwszedłbezpukania.Akuratjego
Vanessaniejedenrazstarałasięnauczyćpukania,aletylkopatrzyłnaniątępo,
nierozumiejąc,dlaczegomapukaćwewłasnymdomu.–Mamdlaciebie
niewielkiprezent...
Vanessaomałocosięnieudławiła,taknieoczekiwanetobyło.Ale
jednocześnieucieszyłasię–oznakazainteresowaniazestronyKreolaniemogła
jejnieucieszyć.
–Prezent?–wykrztusiłaztrudem,przełykającto,comiaławustach.–Jaki?
–Najpierwweźzpowrotemswójpierścionek–zaproponowałKreol,
wyciągającwjejstronępierścionek,którypożyczyłamu,gdypolowałnayira.
–Zabrałeśzniegotostworzenie?–zainteresowałasię,wkładającozdobę.
–Nie.
Vanessaznowuomałocosięnieudławiłaizaczęłanerwowozdejmować
pierścionek.Bezwzględunato,jakbardzogolubiła,niezmierzałanosićprzy
sobieenergetycznegodemona.
–Zamieniłemgowartefakt–ciągnąłKreol.–Popatrz,zlewejstrony
pojawiłasięnanimniewielkawypukłość.Jeślinaciśniesznaniąopuszkiem
kciukaiwypowieszwmyślisłowo„Piorun!”zpierścionkawystrzelipiorun.
Moimzdaniemtobardzoprzydatnarzecz.
–Notak...–zgodziłasięVan,zostawiającpierścionekwspokoju.Bez
względunato,jaknieprzyjemniebyłonosićCOŚ
TAKIEGO
naręce,samamyślo
tym,żemożeterazstrzelaćpiorunamizpalcasprawiła,żeniemalżeoblizałasię
zzadowolenia.Vanessaoddzieckalubiłakomiksy,awprzeważającej
większościgłównymibohateramitychzeszycikówbyliodważnimłodzieńcyo
nadprzyrodzonychzdolnościach.Aterazcośtakiegotrafiłowjejręce!
–Bardzosprytne,dziękuję.Acojeszcze?
–Jeszczeto.–Byłatojejwłasnapuderniczka.–Otwórz.
Vanessaposłusznieotworzyła,ciekawa,wjakąsuperbrońKreolzmienił
niewinnyprzedmiotdamskiejtoalety.Jednakwśrodkuniebyłonicciekawego.
–Icodalej?–zapytała,niecorozczarowana.
–Dotknijlusterkaipomyślmojeimię.
Vanessatakzrobiła.Jejodbiciewmalutkimlusterkuzakołysałosię,
rozpłynęło,ajegomiejscezajęłapodobiznaKreola.Popatrzyłananiego,potem
znowunalusterko,potemznowunaniego...Jakminiaturowakamera.
–Cototakiego?–zaczęłajużsiępowolidomyślać,alewolałaupewnićsię.
–Lusterko-rozmównica.–Kreoluśmiechnąłsięzsatysfakcją.Głosdobiegł
jednocześnieizjegoustizpuderniczki.–Jeślizechceszcośmipowiedzieć
alboocośmniezapytać...Ajeśliztobąbędziecośnietak,jateżtopoczuję.
Vanessabyławzruszona.Czyżbyrzeczywiściedbałonią?
–Icojeszcze?
–Towszystko!–oburzyłsięKreol.–Tyco,uczennico,myślisz,żerodzęte
artefaktyczyco?Zrobićprzezjedenwieczórażdwa,toitakbardzodużo,może
tegodokonaćtylkoarcymag!
–Dobrze,dobrze!–Vanwyciągnęławjegostronęobieręce.–Nieszalej,tak
tylkozapytałam!
Naposterunku,gdziesłużyłaVanessanadkomisarzembyłakobieta.
PrzodkowieFlorenceIovichpochodzilizOdessy,alebyłototakdawno,że
nawetichnazwiskozmieniłosięniedopoznania.
–O,Van,couciebie?–przywitałasięzVanessąuprzejmie.–Dobrze
odpoczęłaś?
–Jakbytopowiedzieć...–zająknęłasięVan.
–Wyjeżdżałaśgdzieś?–zapytałaFlorencebezszczególnejciekawości.
–DoLenguidoInkwanok–odpowiedziałaVanessa,zanimugryzłasięw
język.
–No,proszę...Agdzietojest?
–WKanadzie.Tokurortnarciarski.–Vanessaodzyskałarezon.
–No,niewiem...Jawolęplażę.NaHawajachjestterazbardzoprzyjemnie...
aledobrze,nieważne.Wezwałamcię,żebyprzedstawićcinowegopartnera.
Gdzieżonsiępodział...?
Florenceotwarłaszufladębiurka,jakbytamwłaśniespodziewałasię
odnaleźćzagubionegopolicjanta,postukałapalcemwblat,zdjęłaiprzetarła
okulary...Niewiadomo,comiałazamiarzrobićdalej,boktościchutkozastukał
dodrzwi.
–O,towłaśnieon!–ucieszyłasięFlorence.–Poznajciesię...
Vanessastarannieobejrzałamłodzieńca.Tenzkoleiobejrzałją.
Nocóż,egzemplarzniebyłtakizły.Trochęwięcejniżśredniegowzrostu,
rudawy,znakówszczególnychbrak,twarzmiałniecobezwyrazu.
–VanessaLee–przedstawiłasięVan.–DlaprzyjaciółpoprostuVan.
–MichaelShepardJackson–odpowiedziałjejnowypartner.–Lubpoprostu
Mike,alelepiejShep–takmisiębardziejpodoba.
–Niejestemznimwżadensposóbspokrewniony–pospieszniedodał
Shep,uśmiechającsięszeroko.–Poprostuzbieżnośćnazwisk.
–Toco,poznaliściesię?–zapytałaznudzonaFlorence.–Wtakimrazie
proszęprzystąpićdopełnieniaobowiązków.
Gdyzamknęłysięzanimidrzwi,Sheprzekłzniepokojem:
–JestemwSanFranciscodopierotrzecidzień,wogóleto...Żonie
zaproponowalinowąpracęiawans,więcsięprzeprowadziliśmy.Przedtem
służyłemwDetroit,coprawdaniedługo,botylkopółroku...Takwięcz
doświadczeniemumniekrucho–przyznałsięszczerze.
–Jesteśżonaty?–zdziwiłasięVan.Wydawałojejsię,żeShepjestnato
zdecydowaniezamłody.
–Dopierokilkalat...–wzruszyłramionami.–Atyoddawnatujesteś?
–Urodziłamsiętu...Aniechtodiabli,coznowu?
Ostatniezdaniewykrzyknęła,bocośdziwnegodziałosięwjejkieszeni.Coś
tamszurałojakrozzłoszczonykociak,dygotało...dobrzechociaż,żeniedrapało.
Okazałosię,żetopuderniczkazmienionaprzezKreolawwideofon.Vanessa
otworzyłająinagładkiejpowierzchnilustrapojawiłasiętwarzmaga.
–Gdziesiępodziewałaś?–zapytał.–Wywołujęcięjużoddziesięciuminut!
–Aniechmnie!–zachwyciłsięShep,zaglądającjejprzezramię.–Kapitalna
rzecz!Coto,telefonzkamerą?,!
–Mniejwięcej...Pocodzwonisz?
–Takpoprostu...Aktotostoiobokciebie?–Kreolzmarszczyłbrwi.
–Mójpartner.Aco?Jesteśzazdrosny?–kokieteryjniemrugnęłaVan.
–Icojeszcze?!–prychnąłmag,wyłączającsię.
ObrażonaVanessapociągnęłanosem,chowającpuderniczkędokieszeni.Jak
zwykle,wycisnąćzKreolajakieściepłesłowobyłoniezwykletrudno...
–Totwój...–Shepszukałodpowiedniegosłowa.
–Cośwtymrodzaju–zgodziłasięVan.–Dobrze,idziemy,pokażęcinaszą
komendę.Apotempójdziemynapróbnypatrol...
PodrodzeVanessaniezgrabnieprzeprosiła,wpadładotoaletyinatychmiast
wyciągnęłapuderniczkę.
–Pocodzwoniłeś?–wyszeptała,gdytylkotwarzKreolapojawiłasięw
lusterku.
–Możeszprzyjąć,żeponic–burknąłobrażonymag.SamKreoldo
nawiązaniakontaktuniekorzystałzżadnychartefaktów,więcwlusterku
odbijałasiętylkoiwyłączniejegotwarz–jakbypłynęłasamotniewciemnym
kosmosie.–Atypocodzwonisz?
–Zapytać,pocotydzwoniłeś–odparłazdezorientowanaVanessa.–Tfu,
całkiemmnieskołowałeś.Nowięc?
–Niepokoiłemsię–niechętnieburknąłKreol,spuszczającoczy.
–Omnie?!–zachwyciłasiędziewczyna.–Oj,Kreolu,jakietomiłe...
–Niemawtymnicmiłego!–wybuchnąłmag.–Jesteśmojąuczennicą,
jestemtwoimnauczycielem,więcsięniepokoję.Cowtymdziwnego?!
Vanuśmiechnęłasięskromnie.Kreolzawstydziłsięjeszczebardziej.
–Awogóle,dlaczegomówisz„dzwoniłeś”–spróbowałzmienićtemat.–
Niewidzężadnychdzwoneczków.
–Taksięmówi–zbagatelizowałaVan.–Coporabiasz?
–Podlewamkwiaty.Obokstoitwójojciec,przekazaćmucoś?
–Nooo...Zawołajgo,samaznimporozmawiam.
–Uczennico...–Kreoluśmiechnąłsięzwyższością.–Jakmamgozawołać,
jeśliniewładamagią?Niematakiegoartefaktu–zrobiłemtylkojeden.Możesz
rozmawiaćtylkozemną.
–Szkoda...Nodobrze,słuchaj,muszęjużlecieć,jakbyniebyło–jestemw
pracy...Iwogóle–nienaruszajkonspiracji!Umówmysię,żebędzieszdzwonił
tylkowtedy,gdybędzieszmiałcośnaprawdęważnegodopowiedzenia,okej?
Notoświetnie,narazie!
Kreolchciałcośodpowiedzieć,aleniezdążył–Vanessazatrzasnęławieczko.
–Ej,Van,weźtrzeciradiowózipędźpodtenadres;mamymorderstwo!–
wesołozawołałdoniejdyżurny.
–Maszcilos,właśniechciałampokazaćpartnerowikomendę...–
powiedziałarozczarowanaVanessa.
–Nicsięniestało,potemzobaczymy–wzruszyłramionamiShep.
–Co,Van,rozleniwiłaśsię?–Dyżurnychytrzezmrużyłoczy.–Wkurorcie
pewnielepiejniżwpracy,co?Nocóż,przyzwyczajajsię,przyzwyczajaj...
Vanessaspojrzałananiegozłymwzrokiem.MiałnaimięLester,nieznosiła
go.Kiedyśpróbowałjąpodrywać,aleszybkozorientowałsię,żenicztegonie
będzieidałsobiespokój.Alewzajemnaniechęćzostała,chociażzazwyczajnie
przekraczaliprzyjętychnorm.
–Dawajnoto.–WyrwałaLesterowikartkęzadresem,obrzucającgona
pożegnaniepełnympogardyspojrzeniem.–Jedziemy,Shep.
–Jakchcesz,tytujesteśszefem.–Shepuśmiechnąłsięblado.
UspokojonaVanessawestchnęłazzadowoleniem,sadowiącsięza
kierownicąpolicyjnegosamochodu.Lubiłaswojątoyotę,alewozypolicyjne
przewyższałytenmodelpodkażdymwzględem.Szkoda,żeniemożnamiećich
nawłasność.
Podziesięciuminutachbylinamiejscu.Zabójstwadokonanowdomu
czynszowym,wjednymzodnajmowanychmieszkań.Pracaszłatamjużpełną
parą–starannieoglądanociałoimiejscezbrodni,specjaliściodmedycyny
sądowejpróbowalizgrubszaokreślićczasśmierci.
–Comytumamy?–rzeczowozapytałaVanessa.Shep,jakomłodszyw
patrolu,posłusznietrzymałsięztyłu,bacznieprzyglądającsięzabitemu.
–O,Van,wróciłaś?–uśmiechnąłsięekspert.–Jakodpoczęłaś?
–Nieodchodźodtematu,Lucas.
–Mężczyzna,biały,wiekczterdzieścidziewięćlat–wyrecytowałLucas
monotonnie.–Nazwisko:CarloToscani,włoskiimigrant.Rozwiedziony,dwoje
dzieci,mieszkajązmatką.Zabitystrzałemwpierś.Kulaprzeszłanawylot,
przeszyłalewepłucoiserce.Biorącpoduwagę,żewchwiliwystrzałuofiara
siedziałaprzystole,aprzestępca,sądzącporaniewlotowej,naprzeciwko,
musielisięznać.Sądzącpostężeniuiplamachopadowych,śmierćnastąpiła
jakieśdwadnitemu,narazieniemogępowiedziećdokładniej.Łapiduchy
wyciągnąwięcejprzysekcji.
–Ktoznalazłciało?
–Siostrazamordowanego.Przyjechałaodwiedzićbrata,atu...
–Rozumiem.Podejrzani?
–Naraziebrak.Nieboszczykpracowałjakokierownikdostawwfirmie
kosmetycznej,prowadziłspokojne,ustabilizowaneżycie.
–Rozumiem.–Vanessakiwnęłagłową.–Muszęzadzwonić.Jesttujakiś
spokojnykąt?
–Możesziśćdołazienki.Technicyjużtamskończyli–odpowiedziałLucas.
–Aha...Shep,poczekajtuchwilę,zarazwracam.
Vanessaświetnierozumiała,żeproszenieKreolaopomocbyłoby
bezczelnością.NiewstosunkudoKreola–wkońcumiałwobecniejsporydług
wdzięczności.Chodziłookonspirację.Zachowanietajemnicyiinnetakie...Ale
mimowszystkostraszniejąkorciło!
Właziencewszędziebyłporozsypywanyproszekdozdejmowaniaodcisków
palców.Vanessazamknęłasięodśrodkaiotworzyłapuderniczkę.Wlusterku
pojawiłasięniezadowolonatwarzKreola.NajwyraźniejVanoderwałagood
czegośważnego.
–Czego?–zapytałnieprzyjaźnie.Vanessaszybkonaświetliłasytuację.
–Maszjakiśpomysł?
–Czegowłaściwieodemniechcesz?–zdziwiłsięKreol.
–No,oczywiściedowiedziećsię,ktotozrobił...Niemógłbyśgowskrzesić?
–Akiedyumarł?
–Jakieśdwadnitemu.
–Wtakimrazienie.Mózgjużzacząłsięrozkładać.Mógłbymtylko
częściowo.
–Czylijak?
–Zombi–krótkowyjaśniłmag.
–Nie,dziękuję!–przestraszyłasięVan.–Jeszczemitylkozombitubrakuje!
Innepropozycje?
–Przynieśmijegogłowę,uczennico–zażądałKreol.–Ożywięjąisam
wszystkoopowie.
–Aha!Ajaktytosobiewyobrażasz?„Przepraszamchłopaki,potrzebnami
głowategogościa.Mójznajomymagchcepoznaćimięzabójcybezpośrednioz
ustofiary.Niemacieczasempiły?”Natychmiastzamknęlibymniew
psychiatryku!
–Unaszawszetakrobionoiniktsięniedziwił–burknąłKreol.–To
najpewniejszysposób...
–Aunasnie!Potrafiszjakośinaczej?
–Wiesz,jaksięnazywa?
–Oczywiście.
–Wtakimrazieprzynieśmikilkakroplikrwi.Albochociażwłos.Wywołam
jegoducha–niechętniezaproponowałKreol.–Aletojesttrudniejszeniż
ożywieniegłowy!
–Zatomniebędziełatwiej.–Vanessauśmiechnęłasięzłośliwie.–Jakdługo
topotrwa?
–Jeślizacznęsięszykowaćodrazu,tojakieśdwadzieściapięćminut.
–Świetnie,czekajnamnie.
Vanessawyszłazłazienkiwświetnymhumorze.
–Lucas,przygotujmiszybciutkopróbkęnawzórDNA,co?–poprosiła.
–Poco?–spytałekspert.–Nasijużwzięlidolabu.Wynikibędąjutro...
–No,pobierztrochękrwipipetką.Cociszkodzi?–Vanzaczęłasię
denerwować.–Słuchaj,jasięniewtrącamdowaszejroboty...
–Dobrze,dobrze...Tylkopococito?
–Atak,potrzebnemi...Shep,niebędzieszmiałnicprzeciwko,jeśli
podskoczymynapółgodzinywjednomiejsce?
Sheptylkorozłożyłręce–naBoga,dlaczegobynie.
–Ej,Van,sprawajesttwoja!–krzyknąłwśladzaniąLucas.–Niemarudź
zabardzo,Iovichnielubiczekać!
–Wiem!–zbagatelizowałaVanessa.–Lucas,założyszsię,żezagodzinę
będęwiedziała,ktozabił?
–Zagodzinę?Van,niewygłupiajsię...Aocosięzałożymy?
–Odwadzieściabaksów.
–Stoi.Czasstart,jeśliniezadzwoniszwciągugodziny–przegrałaś.
–Adokądjedziemy?–zainteresowałsięShep,gdyjużsiedzieliw
samochodzie.
–Dojednegoznajomego.Jestspecjalistąwtakichsprawach.
–KtośwrodzajuNeroWolfe’a?Rozwiązujezagadkikryminalnebez
wychodzeniazdomu?
–Nie,tojuższybciejktośwrodzajuNostradamusa...Dobrze,potemci
opowiem,jesteśmynamiejscu.
Shep,jakwieleosóbprzednim,patrzyłnadomKatzenjammerazniemym
zachwytem.DziękiwysiłkomVanessyiHubertawstrętnawillastałasiętrochę
mniejwstrętna,aleniestety,tylkotrochę.
–Ktotumieszka?–zapytał,oszołomiony.–DoktorFrankenstein?
–Prawie...–wymamrotałaVanessa.–Wiesz,lepiejpoczekajnamniew
samochodzie.Tenfacet...madośćnieprzyjemnycharakter.
–Aczyonwogólejestnormalny?–upewniłsięzaniepokojonyShep.–
Możetowariat?
–Absolutnienormalny!–ucięłaVan.–Czekaj!
Shepwzruszyłramionamiisięgnąłpopapierosa.
KreolczekałnaVanessęwprogu.Hubaksis,jakzwykle,siedziałmuna
ramieniu.
–Jestemgotowy–oznajmił,nietracącczasunapowitania.–Aty?
–Tutaj.–Vanpokazałaszklanąrurkęzkrwią.
–Świetnie.–PokiwałgłowąKreol,rzucającokiemnaczerwonąciecz.–
Chodźmynastrych.
Zdążyłprzygotowaćwszystkodoplanowanegowywołaniaducha.
Narysowałnapodłodzeniewielkiokrąg,wktórymmógłsięzmieścić
człowiek,awokółniegopięćsymboli:trzyfalistelinie,płomień,dwatrójkąty–
jedenczęściowonachodziłnadrugi,trzyrównoleglekreskiikołozboku,a
takżedwiegwiazdkiiprostąlinięmiędzynimi.Wśrodkuokręgunarysował
stylizowanąludzkączaszkę.
–Jaksięnazywa?–zapytałKreol,stającobokkręgu.
–CarloToscani.
–Dobrze...Patrzizapamiętuj,uczennico.
Kreolgłośnowestchnął,rozłożyłręcenaboki,potemskrzyżowałjenapiersi
iwyrecytowałśpiewnie:
–Wzywamcięizaklinam,duchu,przyjdźrozmawiaćzemną!Twoim
imieniem–CarloToscani,twojąkrwią–Kreolwylałkilkakropeldośrodka
kręgu–swojąmocąspirytualistyinekromantywywołujęcięizaklinam,duchu!
Nadrysunkiemczaszkipowietrzezgęstniało,apotemwewnątrzkręgu
zmaterializowałasięludzkapostać–przezroczysta,alecałkiemdobrze
widoczna.
Wrysachtwarzywidocznebyłoniewątpliwepodobieństwodotrupa,którego
Vanessaoglądałaniewięcejniżpółgodzinytemu.
–Cosięstało?–spytałduchledwiedosłyszalnymszeptem.–Cosięstało?
–CarloToscani?–Vanpodeszłabliżej.–FunkcjonariuszkaLee,policjaSan
Francisco.Mamdopanakilkapytań...
–Nieźle!–zachichotałduch.–Gliniarzomcałkiemodbiło,nawetpośmierci
wzywająnaprzesłuchanie!
–Todlatwojegodobra.–Vanessazmarszczyłabrwi.
–Dlamojegodobra?–zdziwiłsięduch.–Jakośmiwszystkojedno...
–Czyżbyśniechciałwsadzićswegozabójcydowięzienia?
–Tak,byłobynieźle...–zgodziłsięToscanipokrótkimnamyśle.–Jak
myślicie,ilemożedostać?
–Trudnowtejchwilipowiedzieć...–wykręciłasięododpowiedziVanessa.
–Znaszgo?
–Oczywiście!ToAbe...bydlę,zawszewiedziałem,żeniemożnamuufać!
Paniwładzo,proszępowiedziećDorothy,jakizniegodrań!Poprostunie
mogę...jaktylkopomyślę,żewpadnieterazwjegołapy,toażsięwgrobie
przewracam!Apropos,kiedymniepochowają?Boniechcąmniewpuścić...
–Proszęopowiedziećszczegółowoomorderstwie.–Vanessasięgnęłapo
dyktafon.–Proszęmówićdotego.
–Nieudasię–porazpierwszywtrąciłsiędorozmowyKreol.–Zduchami
tetechnicznesztuczkinieprzejdą.
–Szkoda...Wtakimrazieproszępoprostumówić,ajabędęzapisywać.–
Vanessaschowaładyktafoniwyjęłanotes.–Bardzoproszę.
–Zacznęodpoczątku...
ZnudzonyShepnadalobijałsiękołosamochodu,gdynadszedłMao.
Dowiedziałsię,żeniedalekojestwypożyczalniawideoipostanowiłwybraćsię
tam,wziąćcośdopooglądania.Terazwracałzkasetami.
–Dzieńdobry,paniewładzo–ukłoniłsię.–Pandomnie?
–Nie,towarzyszępartnerce...–powiedziałShep.
–AczyonaniemaprzypadkiemnaimięVanessa?–uśmiechnąłsięMao.
–Znająpan?–zdziwiłsiępolicjant.
–Oczywiście,żeznam.Tomojacórka.
–Ach,tak?Totutajmieszkacie?
–Nie,jestempoprostugościem.Toonatumieszka.Vanniemówiłapanuo
tym?
–Wtakimrazieczegośnierozumiem...–skonfundowanySheppodrapałsię
wgłowę.–Powiedziała,żechcenaradzićsięzjakimśekspertem...Tojest
związaneześledztwem,rozumiepan?
–Ach,więctotak...–Maopokiwałgłowązezrozumieniem.–Widzipan,
mieszkatutakżeniejakiKreol...Mamwielkąnadzieję,żezostaniemoim
zięciem,alebardzoproszęniemówićVanessie,żeotymwspomniałem.Notak,
mapanrację,tonadzwyczajnyekspert.Potrafiwszystko...–Maozzachwytem
pokiwałgłową,zeszczęśliwymwyrazemtwarzydotykająclewegooka.
–Cześć,tato.–DrzwiotwarłysięiVanessawyszłanazewnątrz.Wyglądała
nanadzwyczajzadowoloną.–Wybacz,muszęuciekać,wpadłamdosłowniena
chwilkę.Tomójnowypartner...Shep,tata.Tata,Shep.Amożejużsię
poznaliście?
–Jeszczeniezdążyliśmy...–zaśmiałsięMao.–Młodyczłowiekopowiedział
miconiecoowaszymśledztwie...Kreolbyłwstaniepomóc?
–Itojak!–uśmiechnęłasięVanessa,wyjmująctelefonkomórkowy.–Hallo,
Lucas?Cześć!Spójrznazegarek,mamjeszczeczas?Super!Zapisuj...Zabójca
nazywasięAbrahamFletcher,pracujewtejsamejfirmieconaszklient.
Pokłócilisięokobietę,niejakąDorothyClarence,pracującąwtymsamym
miejscu.Fletcherpostanowiłzastosowaćradykalneśrodki.Szykujkasę!
–Rzeczywiście,ekspert...–Shepzuznaniempokiwałgłową.
Rozdział14
Przyznajsię,przyznajsię,bydlaku!
VanessaiShepstosowalistarąsztuczkęzdobrymizłympolicjantem.Van
wrzeszczałanapodejrzanego,aShepszeptemnamawiałgo,abysięprzyznał,
zanim„tawariatkacałkiemnieoszaleje”.Aleniedawałotożadnegoefektu.
–Słuchajcie,niewiem,oczymmówicie!–odpowiadałzdenerwowany
Fletcher.–Tak,znałemCarla,ibardzomiżal,żegozabili,aletonieja,
rozumiecie?Iwogólebędęrozmawiałtylkowobecnościadwokata!
Vanzostawiłagowpokojuprzesłuchańiwyszłazadrzwi.Pochwili
przyłączyłsiędoniejShep.
–Niepuszczafarby...–zauważyła,niepatrzącnapartnera.
–Właśnie–zgodziłsięShep.–Pistoletunieznaleźliśmy,alibimażelazne...
Zupełnieniemasiędoczegoprzyczepić!Aleczujęprzezskórę,żetoon!
Słuchaj,atentwójekspertniemożedaćnamjakichśdowodów?
–Móctomoże,tylkożeżadensądichnieuzna–przyznałaVanze
smutkiem.–Chociażnie,poczekajchwilę...Zarazwracam.
Vanessaodeszłanakilkakroków,wyjęłapuderniczkęiszeptemnaświetliła
Kreolowisytuację.
–Nicnieumieszsamazrobić...–stwierdziłKreolzsatysfakcją.Nie
wiadomodlaczegomiałnagłowiekucharskączapkę.–Zamoichczasów
zeznaniazdobywałosięzapomocądwóchrzeczy:metaluiogniastosowanych
razemlubosobno.Więctak,słuchajinstrukcji:napoczątekweźkilkaigiełi
wbijmupodpaznokcie.Najlepiejzacznijodmałegopalca,tamboli
najbardziej...
–Ostatnirazpowtarzam:torturysąunaszakazane!–wysyczałaVanessa.
–Wtakimrazieniemasięcodziwić,żeniktsięnieprzyznaje!Najego
miejscuteżbymmilczałjakgłaz!Wtakimrazieprzywieźgodomnie.Potrafię
odróżnićprawdęodkłamstwa.
–Takoczywiściemożna,ale...–zawahałasięVan–...możejeszczecoś
wymyślisz?
–Możnajeszczezastosowaćproszekprawdy.–Kreolniepodjąłdyskusji.
Wyglądałonato,żeniechciałomusięwysilać.–Niejestzbytefektowny,ale
teżdziała.Masz?
–Zasadniczototeżniejestdozwolone...–męczyłasięVanessa.–Jeśli
ekspertyzawykaże,żepodejrzanegonaszpikowanojakiśświństwemnieźlemi
sięoberwie...Apozatymniemamtakiegośrodka...
–Jużdobrze,pomogę.–Kreoluśmiechnąłsiępodnosem.–Mójproszekjest
magiczny,nieszkodliwydlazdrowia,wasispecjaliścizanicnaświeciegonie
wykryją.Czekaj,przyślęniewolnikazprzesyłką.
–Wspaniale!
Vanessaprzerwałapołączenieizradosnymwyrazemtwarzywróciłasię
Shepa.Tenpopatrzyłnaniąuważnie,alenatychmiastodwróciłwzrok.Na
pewnocośpodejrzewał,leczjakiemógłsnućteorie?
Vanessapoleciłapartnerowikontynuowaćpróbywydobyciazeznańz
podejrzanego,asamawyszładosąsiedniegopomieszczenia,usiadłaprzybiurku
ipróbowałapodnieśćzszywacz.Oczywiście,nierękami,alesiłąwoli.Nicztego
niewyszło.Westchnęłaispróbowałazrobićtosamozdługopisem.Rezultat
pozostałniezmienny.Nawetspinaczniezareagowałnawysiłkipoczątkującej
magini,nawetmalutkazszywkazewspomnianegozszywacza,nawet
kawałeczekpapieruniewielewiększyodpłatkastokrotki.
Porzuciwszybezowocnewysiłki,Vanessazesmutkiempomyślała,żez
każdąminutącoraztrudniejbędzieprzetrzymywaćtegocałegoFletchera–
wszystkiedopuszczalneterminydawnojużminęły,należałogowypuścićjak
najszybciej,inaczejmógłoskarżyćichoniezgodnezprawemograniczenie
wolności.Vanznałatakichtypów–staćgonato.Chociażnie,oczywiście,że
niezaryzykuje–jeślirzeczywiściejestzabójcą,byłobytoskrajną
bezczelnością...Ajestzabójcą–duchToscaniegowyraźniegowskazał.Nibypo
coduchmiałbykłamać?Zresztąniemógłby,jeśliwierzyćKreolowi...
RozmyślaniaVanessyprzerwałsłaby,ledwiedosłyszalnypiskdochodzącyz
szufladybiurka.Vanessawysunęłająiztrudempowstrzymałaokrzyk
zdziwienia.WewnątrzsiedziałHubaksis.
–Cześć,Van!–pisnąłcichutko.–Niespóźniłemsię?
–Nie,zdążyłeś.–Vanessaodwróciłasięmimowolniewstronęoknaz
weneckimlustrem.ShepiFletcherprzeszywalisięnawzajempełnymizłości
spojrzeniami.
–Jakmnietuznalazłeś?
–Dziękilusterku.Panwbudowałwnienadajnik.Awięctotutajpracujesz?
–Tak,tak–przytaknęładziewczynaniecierpliwie.–Gdzieserum?
–Cotakiego?–zdziwiłsiędżinn.
–Serumprawdy!Kreolmiobiecał!
Hubaksisfuknął,zdejmujączgrzbietuogromnyplecak.Ogromnyjaknajego
filigranowerozmiary,oczywiście.Vanessaszczerzesięzdziwiła,żenie
zauważyłagowpierwszymmomencie.
–Serum...–wymamrotałposłaniec,przekazującładunek.–Niematu
żadnegosera,doczegomógłbysięprzydać?Awięctak:proszekprawdyjest
bezbarwnyiniemazapachu.Możnagopodaćwjedzeniu,wpiciualbopodpalić
idaćdymdopowąchania.Osoba,którazjeproszeklubwchłoniedym,niemoże
kłamaćaniprzemilczećniczego,cowieiwygadawszystko.Towszystko?–
zapytałsamsiebieHubaksis,niepewny,czywystarczającodokładnieprzekazał
instrukcję.
–Dziękuję.–Vanuśmiechnęłasię,oglądającproszek.Zwyglądu
przypominałnajzwyklejsządrobnoziarnistąsólkuchenną,tyleżetrochę
ciemniejszą.
–Van,mogęzostaćtutrochę?–poprosiłHubaksis.–Jestemzmęczony,chce
misięspać,awdomupanznowumniegdzieśpośle...
–Zostań,tylkoniewyłaźzszuflady,boniedajBoże,ktościęzobaczy!–
pozwoliłaVanessaizaczęłamajstrowaćprzyekspresiedokawy,któryna
szczęściestałwzasięguręki.–Ailetegodać?–zaniepokoiłasię,szykując
swojąulubionąkawębezcukru.
–Wystarczyszczypta–oznajmiłdżinn,oceniającwielkośćstyropianowego
kubeczka.–Niemusidziałaćdługo?
–Nawetlepiejjeślisięszybkoulotni.Najważniejsze,żebyzdążyłsię
przyznać,apotemniechsiędziejecochce...
–Słuchajcie,tojużprzechodziwszelkiegranice!–Podejrzanyzoburzeniem
podniósłgłos,gdyVanessaweszładopokojuprzesłuchań.–Albomnie
wypuścicie,alboprzynajmniejwezwijciemojegoadwokata!Zdajesię,żemam
prawodojednegotelefonu,amożedemokracjajużnicnieznaczywnaszym
kraju?!
–Niemacosiędenerwowaćbezpowodu.–Vanessauśmiechnęłasię
przymilnie.–Lepiejnapijmysiękawy.
–Dziękuję–burknąłFletcherzezłością,biorąckubek.–Wydajemisię,że
wypadłapanizroli.
–Toznaczy?
–Oilezrozumiałem,pan–wskazałnaShepa–jestdobrymgliną,apani–
przesunąłpalecwkierunkuVanessy–złym.Jeśliwcześniejpodzieliliścierole,
toprzynajmniejtrzymajciesięichkonsekwentnie...
–Dobrze,dobrze...–Vanniekontynuowałasporu,zradościąobserwując,
jakpochłanianapójzniespodzianką.–Aterazproszępowiedzieć,czytopan
zabiłToscaniego?
–Tak,toja.–Fletcherpokiwałgłową.Rozległsiętrzaskwłącznika
dyktafonu.–Przecieżuprzedzałem,żebytrzymałsięzdalekaodDorothy!
Mówiłem,żetenkoziołjestdlaniejzastary!Aleniechciałmniesłuchać–czyli
samjestsobiewinien...Cotusięwyrabia,dodiabła?
–Proszęniezmieniaćtematu–zażądałaVantonemostrymjakbrzytwa.–
Proszęopowiedziećwszystkoszczegółowo.
Fletcherzacząłmlećjęzykiem.Wypaplałwszystko:jakobmyśliłcałyplan,
jakkupiłujakiegośczarnoskóregonastolatkapistolet–gówniany,skleconybyle
jakgdzieśwTajlandii,alewystarczającydlajegocelów,jakzorganizowałsobie
alibi–bardzosprytnie,trzebaprzyznać,jakzabiłToscaniegoizadbałoto,by
niktgoniezauważył,jakpozbyłsiępistoletu,itakdalej,itakdalej...Przezcały
czasmiałprzytymoczypełnestrachuizdziwienia,aSheppatrzyłnaVanessęz
niemymzachwytem.
–PolicjaSanFranciscodziękujezawspółpracęiżyczymiłegodnia–
przyjaźnieuśmiechnęłasięVan.–Szczereprzyznaniesiędowinyzostanie
uwzględnioneprzezsąd.Ej,chłopaki,zaprowadźciegodoceli!Myślę,żenie
będziesiępannadalupierałprzynatychmiastowymzwolnieniu.
Vanessajużzbierałasiędodomu,gdywezwanojądogabinetuszefowej.
Dziewczynazmełławustachprzekleństwo,wpychającHubaksisadokieszeni.
Malutkidżinnuparłsię,żenieopuścipomieszczeniainaczej,jaktylkoznią,i
przezcałyczassiedziałwszufladzie.Najwyraźniejcośtampalił–Van
doskonaleczułazapachdymu.
–Wzywałamniepani?–zapytałaVanessawsuwającgłowęprzezuchylone
drzwi.
–Tak,Van,wejdź–kiwnęłagłowąFlorence.Nabiurkuleżałydokumenty
sprawyFletchera.–Siadaj.
Vanessausiadła.Komendantkauparcienieodrywaławzrokuodpapierówi
napięciewgabineciepowolirosło.
–Taaa...–westchnęławkońcu.–Wiesz,dzwoniładziśdomniemojadaleka
kuzynka,zdajesię,żeszwagierkakrewnegomojegoteścia,czycośwtym
rodzaju...nieważne.Skarżyłasię,żejejprzyjaciółkęzahipnotyzowałjakiś
podstępnykosmitaiodtegoczasuniejestjużsobą.Aprzejawiasiętotym,że
niechcesięzadawaćznią–swojąnajlepsząprzyjaciółką.Wedługmnie,tajej
przyjaciółką,wręczprzeciwnie,wyzdrowiała,ale...cootymsądzisz?
–Acomogęotymsądzić?–Vanwzruszyłaramionami.–Cotoma
wspólnegozpolicją?
–Nie,oczywiście...–ZmarszczyłasięFlorence.–Wogóletojużsię
przyzwyczaiłam,botawróżkacotydzieńwyskakujezczymś...takim.AtoUFO
jejlądujewogródkuztyłudomu,atoYetigrzebiewśmietniku,atowampir
ofiarujerękęiserce,atoleprechaunpodrzucigarnekzezłotem...Alechodzio
to,żetymrazemwskazałakonkretnyadres,podktórymzamieszkuje„kosmita”.
Twójadres!TotywprowadziłaśsięniedawnododomuKatzenjammera?Już
kiedyśprzyszładonaswtejsprawie...
Vanessaszybkozamknęłausta,którejużzaczęłaotwierać,bywygłosić
kolejnąreplikę.Paniusia-mediumokazałasiękuzynkąjejszefowej.Jakiten
światmały...
–Cozamierzaszztymzrobić?–zapytałaostrożnie.
–Oczywiście,nic...–wzruszyłaramionamiFlorence.–Ktozwracauwagina
takieskargi?Absolutnienic,ale...Van,niechceszmiczegośpowiedzieć?
Vanessapowolipokręciłagłową.
–Dobrze...–Florencepokiwałagłową,całyczaspatrzącjejpodejrzliwiew
oczy.–Wtakimrazieprzejdźmydobardziejnamacalnychzagadnień.Jakcisię
toudało?
–Aleco?–Vanniewinniezamrugałaoczętami.
–Fletcherzłożyłnaciebieskargę.Utrzymuje,żenaszpikowanogojakimś
świństwemizmuszonodozłożeniaobciążającychzeznań.Możeszmiećkłopoty.
–Więctotak?–WargiVanessyścisnęłysięwcieniutkąkreskę.–Aco
wykazałybadania?
–Kompletnienic.Żadnychpsychotropów.Znaleźlinawetszklankęwhisky,
którąwypiłwczoraj,ale...
–Ale?
–Samasłyszałamjegoprzyznaniesiędowiny.Van,powiedzszczerze,jakci
siętoudało?Hipnoza?Praniemózgu?Wedługmnieustanowiłaśrekord–
przestępstwobezżadnegopunktuzaczepienia,sprawcawykrytywciągudwóch
ipółgodziny...Niczegotakiegoniepamiętam,jakdługotupracuję.
–Nierozumiem,ocochodzi–odparłaVanessasztywno.
–Dobrze.–Florencewzruszyłaramionami.–Alemusiszwiedzieć,żetaśma
znagraniemniejestdowodemwsądzieikażdyadwokatnatychmiastudowodni,
żetopodróbka.Dlategomamdociebietylkojednopytanie.
–Tak?
–Czymożeszzmusićtegobydlaka,żebyjeszczeraztopowtórzył?Przed
ławąprzysięgłych?
–Jeślitokonieczne...–Vanzrobiłabuzięwciup.–Przyznasię,ażmiło.
Florenceporazpierwszypodniosłagłowęipopatrzyłaprostona
rozmówczynię.Woczachigrałyjejwesołeiskierki.
–Możejednakpowiesz?–zapytałaznadziejąwgłosie.–Chociażtyle:
hipnozaczyserum?
–Serum...–westchnęłaVan.–Alejestzupełnienieszkodliwe!Poprostu
zmuszadomówieniaprawdy.
–Zupełnienieszkodliwe...–rozmarzyłasięszefowa.–Ibadanienicnie
wykazało...Tak,widziałamtakierzeczy,alepotemnietrzebabyłoichnawet
szukać–nakilometrbyłowidać,żegościaczymśnafaszerowano...Agdzie
możnazdobyćtakiecudo?
Vanessamilczała.
–Dobrze,niechcesz–niemów,proszębardzo!–rozzłościłasięFlorence.–
Mogłabyśchociażdaćjakąśwskazówkę.Mniebysięteżprzydałoparęfuntów...
–Wystarczyszczypta–niewytrzymałaVan.
–Notoparęfuntówwystarczyłobynadługo...–uśmiechnęłasięrozmarzona
Florence.–Nocóż...Dobrze,Van,możesziść,alegdybyśmiałaochotęsię
podzielićjakimiśinformacjami,towiesz,gdziemnieznaleźć.
–Zapamiętam.–Vanpoważniekiwnęłagłową,wstającodstołu.Miała
szczerąnadzieję,żeszefowaniesłyszała,jakwkieszenichichoczedżinn.
Hubaksiszdecydowanienieumiałsiedziećcicho.
WychodzączgabinetuVanżałowała,żenieodgryzłasobiejęzyka.Przez
całyczaskrzyczałanaprzybyszówzprzeszłościzato,żenieprzestrzegają
konspiracji,aterazmaszcilos!Samawszystkowypaplała!Zachciałojejsię
pochwalić–wykryćprzestępstwowrekordowymczasie!Ateraznapewno
rozejdąsięplotkinajejtemat,iniewiadomo,doczegomożetowkońcu
doprowadzić.
–Głupia,głupia,głupia...–mamrotałaVanessa,złanasiebie.
KuwielkiemuzaskoczeniuVan,wdrodzezgabinetuszefowejdowyjścia,aż
trzyrazyzatrzymywalijąkoledzy.Powódzakażdymrazembyłtensam–
wszyscystraszniechcielipoznaćtajemnicęnapojuodkrywającegoprawdę,ijeśli
tomożliwe,zdobyćdlasiebiechociażodrobinę.Tak,plotkirozchodząsiępo
komisariaciebardzoszybko.
–Kreol...?–Vanessaotwarłapuderniczkę,sadowiącsięzakierownicą.
–Coznowu,uczennico?–odburknąłmag.–Cotymrazem?Możejeszcze
mampopracowaćjakokat,czyjednaksamiwykonaciewyrok?!
–Nakim?–przestraszyłasięVan.
–No,natym...Dlaktóregozamawiałaśproszekprawdy.Apropos,jakgo
zabiją?Ogień?Sznur?Topór?Wbijąnapal?
–Wogólegoniezabiją,panie!–wtrąciłsiędorozmowyobrażonyHubaksis.
–Wyobraźsobie,żepoprostuwsadzągodolochunakilkalat!
–Ciekawe,dlaczegomnietoniedziwi?–westchnąłKreol.–Szalonyświat,
szaleniludzie...
–Dość!–wybuchnęłaVanessa,przekręcająckluczykwstacyjce.–Powiedz
lepiej,czymożeszprzygotowaćmijeszczetrochętakiegoproszku?
–Jeszczetrochę?–zmrużyłoczyKreol.Vanessiewydawałosię,żezachwilę
wyskoczyzlusterka.–Ailekonkretnie?
–No...kilkafuntów.Nazapas.
–Niemąćmiwgłowie,uczennico–zmarszczyłsięmag.–Iletojestfunta?
–Niefunta,tylkofunt.Mniejwięcejtyle.
Vanessanasekundęoderwałaręceodkierownicyipokazała,jakąobjętość
miałbyworekzdwomafuntamiproszku.Kreolażzakaszlałzezdumienia.
–Żartujesz?–wychrypiał.–Pococityle?Zamierzaszprzesłuchaćcałą
armięimperium?!
–Chcenimhandlować,panie!–pisnąłdżinn.
–Aaaa...Tocoinnego!–Kreolmomentalniesięuspokoił.–Zamoich
czasówteżnimhandlowali,toprzydatnyśrodek...Tylkoniesprzedawajza
tanio,todrogarzecz!
–Jakdroga?–zniewinnąminązapytałaVan.
–Tozależy,ktogorobił!–ZdumnąminąuniósłpalecKreol.–Imsilniejszy
mag,tymlepszyproszekmuwychodzi.NiejestemMistrzemEliksirów,ale
wychodziminieźle,myślę,żepółtoramiarkizłotabędziewsamraz...
–Jakto?
–Przypomnijmi,jaksięnazywatawaszamiara?
–Funt,panie!–życzliwieoznajmiłHubaksis.
–Właśnie.Czyli,jeślibędziegopotrzebował–chociażkomumożebyć
potrzebneażtyle?!–funtaproszkuprawdy,będziemusiałzapłacićpółtorafunta
złota.
–Alemaszwymagania!–fuknęłaVan.–Zamierzaszhandlowaćzarabskimi
szejkami?
–Niktniebędziepotrzebowałażtyle!–WzruszyłramionamiKreol.–W
Sumerzetenproszekzawszepodawanowmałychdozach.Woreczek,takijak
ten,któryciposłałem,kosztujedwiezłotemonety.Szczyptęmożnabyłokupić
zasrebrnika...
–Słuchaj,aczyniemasznicprzeciwkotemu,żestosujęmagięnaoczach
wszystkich?–próbowałauspokoićsamasiebieVan.–Rozumiesz,unasztym
nieco...
–Mamtownosie!–rozzłościłsięKreol.–Magiatonajwiększazesztuk,
uczennico!Nigdyniepowinnaśwstydzićsięswoichumiejętności!
–Ajeślirozejdąsięplotki?–Vanessacałyczasniemogłapozbyćsię
wątpliwości.–FBI,naprzykład...
–Jeśliktośspróbuje...–twardoprzerwałKreol–chociażbyspróbuje
zabronićmipraktykowaniamagii...lubchoćbynakażerobićtowtajemnicy!
Oooo...Czymacieprawo,któretegozabrania?
–Nie,toniejestzakazane...
–Wtakimraziemamtownosie!ImperatorHettia,rządzącyjeszczeprzed
moimnarodzeniem,spróbowałkiedyśograniczyćprawamagów...Wiesz,coz
tegowynikło?
–Co?
–Jedenbardzomartwyimperator,otco!–warknąłKreol.–Jeśliwaszkról...
jaktygotamnazywasz?Zydent...prodent...?
–Prezydent.
–Jeślitentwójprezydentspróbujewydaćtakieprawo,wasząstolicę
nawiedzidżuma,szarańcza,huraganyitrzęsieniaziemi!–piekliłsięmag.–
Jestemarcymagiem,niepozwolę...
–Askądwziąłeśtakizgrabnyplecaczek?–przerwaładziewczynamocnojuż
znudzonajegogroźbami.–ObrabowałeślalęBarbie?
–Woreczek?Sługauszył...chwilę...jakiznowulalos?!–najeżyłsięKreolz
niewiadomegopowodu.–Toonejeszczeistnieją?
–Kto?Lalki?Aconibysięznimimogłostać?
–Skądtusięwzięły,panie?!–zaniepokoiłsięHubaksis.–Wszystkie
wytępiono,nieprawdaż?!
–Taksądziłem...–zazgrzytałzębamimag.–Gdziemieszkają,uczennico?
Szykujsięniewolniku,czekanasnowabitwa...OPotężnyToporze,czyżbynie
starczyłoci,żezaczynamwojnęzLengiem?!Niestarczy,żenapuściłeśnamnie
Troya?!NałonoTiamat,dlaczegojeszczeito?!
–Oczymwymówicie?–Vanessaztrudempowstrzymałasięodśmiechu.–
Comacieprzeciwkolalkom?!
KreoliHubaksiszaczęlimówićjednocześnie,zewzburzeniemgapiącsięna
Vanessę–jedenzkieszeni,drugizlusterka.JużpopięciuminutachVan
zrozumiała,żezaszłobanalnenieporozumieniemiędzyprzedstawicielami
różnychkultur.PokolejnychpięciuminutachwyjaśniłatoKreolowii
wytłumaczyła,jakielalkimiałanamyśli.
Okazałosię,żewstarożytnymSumerze,istniałylalki,kukiełkiiinne
zabawki,alesłowo„lalka”dlaprzedstawicieliróżnychcywilizacjioznaczałocoś
zupełnieinnego:„Lala”,adokładniej,„lalos”byłowstarożytnejGrecjii
Mezopotamiiokreśleniemprzedstawicielisiłynieczystej:półdemonówpół
ludzi,którzywswoimczasiebardzodalisięweznakisławnemuBabilonowi.
StworzeniaterozpełzłysiępocałejówczesnejMezopotamii,bezustanku
zmieniającludziwsobiepodobnestwory.Byłyczymśwrodzajuwampirów,
tylkooznaczniebardziejodpychającymwyglądzieiniecoinnychobyczajach.
Niepiłykrwi,wolaływysysaćduszę.Jejmiejscezajmowałjakiśeteryczny
surogat,aczłowiekzmieniałsięwokropnestworzenie–lalosa.Zewnętrznie
lalosyprzypominałytrędowatychwostatnimstadiumchoroby.Skołowanej
VanessiemimowolnieprzyszedłdogłowyLaos,jakokrajzapełnionypobrzegi
lalosami.
Kreolbyłjeszczecałkiemmłodymmagiem,gdykrucjataprzeciwkolalosom
zakończyłasięcałkowitymzwycięstwemludzi,leczmimotowziąłudziałwtej
legendarnejwojnieiwyniósłzniejogromnąnienawiśćdolalosówitych,którzy
nimirządzili–związkupotężnychnekromantóworazDagona,arcydemona
Lengu,stojącegonaczeletegostowarzyszenia.Hubaksisteżwidziałkilka
lalosów–niewielkiejgrupieudałosięuniknąćzagłady.
–Nieśliśmierćizniszczenie–ponurozakończyłopowieśćKreol.–
Dwanaściemiastzostałodoszczętniezniszczonych,aichmieszkańcyzamienili
sięwstworyduszożerców.WszyscywojownicyiwszyscymagowieSumeru
walczyliznimi,iwkońcuzwyciężyliśmy,alejakżedrogozapłaciliśmyzato
zwycięstwo!OstatniztychstworówukrywałsięwkatakumbachBabilonu–
wyławialiśmyjepojednejsztuce...
–Najważniejszepodczasspotkaniazlalosem–modlićsięzewszystkichsił–
podzieliłsięswymdoświadczeniemHubaksis.–Lalosniemożezrobićkrzywdy
komuś,ktoszczerzewierzy...
–Dlategotodziesięcioleciebyłookresemswoistegooczyszczenia–skrzywił
sięmag.–Wczasiewojnywiarawbogówbardzosięumocniła–tylkoona
mogłauratowaćprzedlosemgorszymodśmierci.
–Atocidopiero...–ztrudemwykrztusiłaVanessa.
Niczegosobie–aonamyślała,żetakiekoszmaryzdarzająsiętylkow
okropnychhorrorachtypu„Nocżywychtrupów”.Coprawda,jeśliwierzyć
Kreolowi,nadługoprzedtemmiałamiejscekrwawawojnazwojskamiLengu,w
porównaniuzktórąpotyczkizlalosamiwyglądałyjakkonfliktizraelsko-
palestyńskiprzydrugiejwojnieświatowej.Ajeszczewcześniejbyławojnaz
jaszczuroludźmi.Ajeszczewcześniej...WkońcuVandoszładowniosku,że
trafiłasięjejwcalenienajgorszaepoka,boprzezostatniewiekiludziebilisię
tylkozsobiepodobnymi.Zeswoimi.
Obcysięskończyli.
Rozdział15
Minęłokilkadni.AgnesLeewkońcuwróciłazEuropy,alenatychmiast
znowuumknęła,zabierajączsobąmęża,mimożetenstawiałopór.Bowiecie,
wypatrzyławBostoniezachwycającydomeczekidealnydladwóchosóbitrzeba
gojaknajszybciejobejrzeć.Kiedyzdążyłasiętymzająćiwczymbostońskie
domkisąlepszeodtychwSanFrancisco,pozostałozagadką.Wdomu
Katzenjammerazatrzymałasiętylkonachwilę,bywypytaćVanessę,couniej
słychaćizażądać,bywkońcuokreśliładatęwesela.Dobrze,żeKreoltegonie
słyszał...idobrze,żeAgnesgoniewidziała.Sumeryjskimagwciążrobiłsię
corazmłodszy.WyglądałteraznaniewielestarszegoodVanessy–nawet
najbardziejnieprzychylneokoniedałobymuwięcejniżtrzydzieścilat.Van
zaczęłanawetsięmartwić,czywkońcuniezmienisięwdziecko,aleKreol
uspokoiłją.Zadzieńlubdwaprocesodmładzaniapowinienzakończyćsię
ostatecznie.
Wtymczasiezdarzyłysiędwadrobne,alenieprzyjemneincydenty.Pewnego
razupocztąprzyszłaniewielkaprzesyłkabezadresuzwrotnego.Napierwszy
rzutokazupełnieniewinna.Dobrzesięstało,żeVanessanierozpakowałajej
sama,alepoczekałanaswegodomowegomaga!Wystarczyłomurazwciągnąć
powietrze,żebywyniuchaćpodstęp.Zamiastzabraćsiędootwierania
nieoczekiwanejprzesyłki,Kreolnajpierwobwiązałjąmagicznymłańcuchem,a
potemprzebiłnożem.Zwnętrzadobiegłdzikiwrzask,apotemzewszystkich
otworówpociekłocośgęstegoiczarnego.Kreolposępnieoznajmił,żejestto
krewdemona.
Zadrugimrazembyłojeszczegorzej.TymrazemalarmpodniosłoOkoUreja
–wśrodkunocyKreolaobudziływysyłaneprzezniesygnały.Van,oczywiście
teżsięobudziła–zaspanyKreolpotknąłsięokrzesłoizacząłgłośnoprzeklinać.
Zresztąprawienatychmiastsięzamknął,gdypodszedłdooknaizobaczył,
dlaczego„pilnującypies”zacząłwarczeć.Natrawnikupodoknempluskało
niewielkiejeziorkojakiejśsrebrnejcieczy.Jeziororosłowoczach,bulgotałoi
strasznieśmierdziało.Kreolnietraciłczasunaschodzenieposchodach–po
prostuwyskoczyłzpierwszegopiętraprzezokno.Potemzapachniałojeszcze
gorzej–przezdziesięćminutmagsmażyłdziwnąciecz,dopókiniezostałazniej
tylkowypalonaplama.
TocośKreolnazwałRtęciowymPrzekleństwemizaklinałsię,żejestto
ulubionazabawkaTroya.Demonawpudełkunajprawdopodobniejteżon
przysłał.Wyglądałonato,żestarywrógpierwszyodszukałKreola,alenarazie
niezdecydowałsięnaotwartyatak–obwąchujeprzeciwnikatak,jakrobiłto
kiedyś.Kreolniemógłsiępowstrzymaćiniepochwalićtym,jakmocnąochroną
otoczyłdom–tak,gdybynieona,Troydawnojużuderzyłbyczymś
poważniejszym.Naprzykład,tornademalboNiewidocznąŚmiercią...No,ana
razienależyoczekiwaćjeszczeparudrobnychzłośliwości,apotem...potem
Troymożetegogorzkopożałować.Wszystkozależyodtego,jakąsiłą
dysponujeteraz,wdwudziestympierwszymwieku.Kreolpoważniesię
zaniepokoił–dotejporynieudałomusięodnaleźćstaregowrogainiemiał
bladegopojęcia,wjakisposóbprzeztenczaszmieniłsięTroyidoczego
szykujesięwtejnowejbitwie.
VanessaczułasięwinnawobecKreola.Rzeczwtym,żestraszniebrakowało
jejczasunanaukę–zbytwielepochłaniałasłużba.Tenielicznegodziny,które
udałojejsięwykroićznapiętegografiku,dawałytylekorzyści,coumarłemu
kadzidło,aKreolnieomieszkałwytykaćtegozakażdymrazem.Nieprzestawał
powtarzać,żemagiajesttrudnąsztukąitrzebajejpoświęcićtyleczasu,ilema
siędodyspozycji.Czylikażdąchwilę.
KażdegorankaVanessazpoczuciemwinywzruszałaramionamiiwyruszała
dokomisariatu.Kreolobrażałsięiszedł,atodopiwnicy,atonastrych,atona
balkon.Nabalkoniezainstalował,niewiadomopoco,kołosterowejaknastatku
ijeszczejakieśinne,nieznaneprzedmioty.Wpiwnicyinastrychuteżcoś
majstrował–szykowałcośtajemniczegoiniepojętego,alemonumentalnego,bo
znowuprzestałspać–zatopochłaniałlitramikawęzproszkiemodpędzającym
senność.Vanessawielokrotniepytała,cotakiegoszykuje,alezakażdymrazem
odmawiałwyjaśnieńitylkomamrotał,żewszystkoidziezgodniezplanem.
Adzisiajsamjązaprosił.Vanessazeszładopiwnicyporazpierwszyod
tygodniaizwrażeniaażkrzyknęła.
Piwnicyniebyło.Amówiącściśle:była,aleprzypominaławnętrzełodzi
podwodnej–wszędziedookołabyłtylkometal.Wcześniejbyłamurowana.Do
tegometal,któryterazpokrywałwszystkieściany,wyglądałjakośdziwnie–
miałniezwykłykolorodbijającyświetlnerefleksy.Wdotykuprzypominał
zamarzniętyaksamit.
Piwnicazmieniłateżkształt–zamiastwielukomórekpowstałotylkojedno
pomieszczenie,alezatoidealnieokrągłeinawetdośćprzytulne.Nasamym
środkubyłwyciętykrągzeskomplikowanymiwzorami,awcentrumleżał
śnieżnobiałykamieńzwgłębieniemnaszczycie.Kreolklęczałobokniegona
jednymkolanieistarannienacinałmetalwokółkamienia.Okazałosię,że
magicznąlaskąmożnaposługiwaćsiętakżedospawania.WiernyHubaksis
siedziałmunaramieniuiwygłaszałzjadliwekomentarze.Butt-Krillachteżbył
tutaj–wtykałwsufitjakieśpłaskiegwoździki.
–Cośtytuzmajstrował?–zapytałaoszołomionaVan.–Jaktosięnazywa?
–Kocebu–odpowiedziałjednymsłowemKreol,chytrzespoglądającnanią
zmrużonymioczami.–Nieźle,co?Towłaśniejestczwartypunktmojegoplanu
–własnykocebu!
–Kreolu,chybazapomniałeś,zkimrozmawiasz–cierpliwieprzypomniała
dziewczyna.–JestemVanessa,pamiętasz?Zwyczajna,amerykańska
dziewczyna.NiemieszkałamwstarożytnymSumerze,niezawierałamumówz
demonamiiniewalczyłamzestrasznymilalosami.Cotojestkocebu?
–Kocebu,niekocebu–zniezadowoleniemwgłosiepoprawiłKreol.–
Akcentnadrugiejsylabie.
–Rozumiem.–Vanwzamyśleniupokiwałagłową.–Alemimowszystko,co
totakiego?
–To...totakiartefakt.Latającyartefakt.Bardzoduży,latającyartefakt!
–Jakduży?–zapytałaVanessanieufnie.
–Wystarczającoduży,żebypodnieśćtendom–uśmiechnąłsięmag.
–Poczekajchwilę...–Vanessapodniosłarękę.Nie,jednakKreoljestpełen
niespodzianek.Sądziła,żeznagojużmniejwięcejdobrze,aleonnieprzestawał
jejzadziwiać.–Zamierzaszzrobićlatającydom?!
–Takwogóle,tojużzrobiłem.–Kreolrozciągnąłustawuśmiechu.–
Prawie.Zostałotylkokilkadrobiazgów...Znudziłomisiębyćprzykutymdo
ziemi,uczennico.Chcęlatać!
Vanessaażusiadłanapodłodze.Niemiałasiłymówićnastojąco.
–Ijaktowszystko...no...jestzbudowane?
–Wytopiłemogromnydysk–zdumązacząłopowiadaćKreol.–Zczarnego
brązu,nalatająceartefaktynajlepiejnadajesiętenstop,jestmocnyilekki.
Dokonałemtransmutacjicałejziemiwokółdomu–zostałatylkocienkawarstwa
nawierzchu,poniżejjestlitybrąz.Piwnicęteżprawiewcałościzalałem
metalem–inaczejrozsypałabysiępodczaslotu.Pobokachustawiłemmagiczne
kołki–tworząpoleochronne.Pamiętasz,pytałaśonie.
Vanessapamiętała.Kilkadnitemuodkryłakołopłotudziwnepałki,ale
wtedyKreolniechciałwyjaśnić,cototakiego.Powiedziałtylko,żesąmu
potrzebne.Terazprzypomniałasobie,żebyłyzrobioneztegosamegodziwnego
metalucoipiwnica.
–Teoretycznie,możnawystartowaćchoćbyjutro.Tutajzostanietylko
solidna,okrągładziura...
Hubaksiscichozachichotał,aButt-Krillachuśmiechnąłsięuprzejmie.
–Powiedzno,geniuszu,czyzastanowiłeśsię,copowiedząludzie,gdy
zobacząlatającydom?–suchozapytałaVan.–Nieboiszsię,żezacznąnas
ostrzeliwaćzhelikopterów?
–Właśniedlategoustawiłemobktameron–spokojniepowiedziałKreol.–
Widzisz?
–Acóżtotakiego?–Najwyraźniejnazwałobktameronembiałykamień.
–Generatorniewidzialności.Jednostronny–wewnątrzdomzostanietaki,jak
dotąd,azzewnątrzbędzieniewidoczny.
Vanessapowolipokiwałagłową.PlanKreolastopnioworozwijałsięprzed
niąwcałejkrasie.Cowięcej,ożyłojejmarzeniezdzieciństwa!Latającydom–
oczymśtakimVannieczytałanawetwbajkach(o„Czarnoksiężnikuzkrainy
Oz”chwilowoniepamiętała).Coprawdabyłojedno„ale”.Niezbytważne,ale
zawsze...
–Chceszbyćwłóczęgą?–niepewniezapytałaVan.–JakCyganie...?Nie,to
oczywiściesuper,alemimowszystko...
–Popierwsze,potrzebujętegoniedlazabawy–tylkopatrzećjakdopadnie
mniewojna!Podrugie,możemynigdzienielecieć–rozsądnieodpowiedział
Kreol.–Jakwidzisz,tenmaleńkizameczekstoitam,gdziestałi,jeślitakbardzo
tegochcesz,możetuzostać.Mamnadzieję,żestrataczęścipiwnicyniezmartwi
cięzabardzo?Potrzecie,niktnasniezmusza,byśmyzawszeprowadzilitaki
trybżycia–przynajmniejjaniemamtakiegozamiaru.Zrealizujęplan...mam
nadzieję,żezrealizuję...Zdajesię,żenieprotestowałaś,gdypodróżowaliśmypo
Lengu?Oilepamiętam,samasięwprosiłaś.
–Ajeślinieudanamsiętuwrócić?–Vanpopatrzyłananiego
rozkojarzonymwzrokiem.
–Dokładnietutajnapewnosięnieuda–zgodziłsięmag.–Alecotakiego
atrakcyjnegojestwtymakuratpunkcie?Możemyzatrzymaćsięomilęstąd,na
miejscujakiegośzburzonegodomu.
–Acopowiedząludzie,gdyzobacządom,którypojawiłsięwciągujednej
nocy,dotegostojącynaogromnej,brązowejmonecie?–sceptyczniezapytała
Van.
–Toakuratzupełniemnieniemartwi,sąpotemutrzypowody.Pierwszy–
dommożepozostaćniewidoczny.Właściwaosobaznajdziedrzwi.Drugipowód
–kocebumożnapogrążyćwziemiibędziesięwydawało,żedomzawszetu
stał...
–Aha,ajakże!–Vanessapostukałasiępalcemwczoło.–Kogochceszwten
sposóbnabrać?
–Uczennico...–Kreolpokiwałgłowązpolitowaniem.–Gdybyśzobaczyła
dom,któregojeszczewczorajniebyło,cobyśpomyślała?
Vanessazastanowiłasię.Potemodpowiedziałabezprzekonania:
–Pewnie...Prawdopodobniepomyślęcośtakiego:dziwne,żewcześniejgo
niezauważyłam.
–Bardzodobrze,uczennico,idealnie–rzekłKreolzaprobatą.–Dziewięć
osóbnadziesięćtakwłaśniepomyśli.Anawetjeślinie–ktozgadnie,cosię
naprawdęzdarzyło?Nie,ludziomznaczniełatwiejjestuwierzyćwewłasnybrak
spostrzegawczościniżwrzeczyniezwykleinadprzyrodzone.Takbyłozamoich
czasów,takjestiteraz.
–Dobrze,przekonałeśmnie.Ajakijesttrzecipowód?
–Trzeci...–Kreoluśmiechnąłsięzironią.–Trzecimpowodemjestto,że
mamwnosiecosobiepomyślipospólstwo!
–Van,przecieżtojestsuper!–pisnąłHubaksis.–Jeszczewtamtychczasach
panpróbowałzrobićkocebu,aleniemiałdośćsiłnaSzachszanor–byłzaduży.
Apotemzajęliśmysięprojektem„TymczasowaŚmierć”...
–Cicho,niewolniku...–leniwierozkazałmag.
–IButtbędziemógłwrócićdodomu!–Dżinnniechciałsięuspokoić.
–Jakto?–niezrozumiałaVan,wspominając,dlaczegoTen-Który-Otwiera-
Drzwi-Nogąniemożewrócićdoswojegowymiaru.–Wczymmożetupomóc
twojekocebu?
–Ha!–Kreoluniósłpalec.–Całkiemzapomniałemwspomniećojednej
bardzoprzydatnejwłaściwościkocebu.Tejwłaściwości,którapomożemiw
wojnie.PamiętaszKamieńWrót?
Wyjąłzkieszenidyskzgwiazdą,którypodarowałmuYog-Sothothi
pozwoliłVanessiejeszczerazgoobejrzeć.
–Stworzyłemzwiązekmiędzytymdyskiematym.–Magpostukałobcasem
wpodłogę.–Terazmogęprzemieszczaćsięmiędzywymiaramirazemzmoim
domem!
–Świetnie!–zachwyciłasięVan.
–Właśnietak.Istniejetyleświatów...tyleświatów,ajabyłemtylkow
ośmiu...amożejednakwdziewięciu?
–Wdziewięciu,panie.PamiętaszEjszę?
–Tak,wdziewięciu.TerazrozumieszjakButt-Krillachmożewrócićdo
domu,uczennico?
–Narazieniebardzo.
–No,przecieżtoproste–zniecierpliwiłsięKreol.–Niemożeopuścić
naszegowymiarudlatego,żejestzwiązanyzpentagramemnastrychu.Jednak
jeślipentagramwyruszywpodróżrazemznami,wszystkosięzmieni!Na
miejscuwytniemykawałekpodłogiizostawimytam.
–Jestembardzowdzięczny,panieKreolu–skłoniłsiędemon.
–Wystarczy–skrzywiłsięmag.–JesteśzKvetzol-Inn?
–Słusznie!
–Pewnie,żesłusznie!–fuknąłKreol.–Wtakichsprawachsięniemylę!
Vanessaobeszłapokójdookoła.Terazrozumiała,pocobyłopotrzebnekoło
sterowenabalkonie.–Kreolzamierzałsterowaćdomemtak,jakzwykłym
okrętem.
–OkoUrejazainstalujęnabocianimgnieździe–rozmyślałnagłosKreol.–
Niemożesięlenić,nieprzynoszącżadnejkorzyści...Duchapostawięzakołem
sterowym–specjalniezrobiłemtakie,bymógłgoużywać...Nastrychu
umieszczębojowekryształy,itojaksiędanajwięcej...Jedenjużtam
ulokowałem...
–AHubertwieotymwszystkim?–zaniepokoiłasięVan.
–Jestztegopowoduszczęśliwy!–uspokoiłjąHubaksis.–To
najszczęśliwszyskrzatnaświecie.
–Wtakimrazie,wszystkowporządku.
–Oczywiście,żewporządku,uczennico!Ha!Jeśliniemogęzostać
PierwszymMagiemw
TYM
świecie,zostanęnimwinnym!Mójpierwszy
nauczycielHałajDżiBeszzawszepowtarzał,żeniezostajesiędobrymmagiem,
siedzącnamiejscu.Adlaprawdziwegomaganiemawiększegoszczęścia,niż
zwiększyćjeszczetrochęswojąmoc...
–AdlaczegoniemożesztutajzostaćPierwszymMagiem?–obraziłasię
Vanessa.
–Akimbytutajrządził?–fuknąłHubaksis.
–Niestety,marację...–skrzywiłsięKreol.–Cozaprzyjemnośćbyć
Pierwszym,jeślipodlegacitylkożałosnagarstkadyletantów?Załóżmy,że
założyłbymswojąGildię.Iledziesięciolecimusiałbymczekać,zanim
napełniłabysięmistrzamiiczeladnikami?Waszświatjestprawiepusty–
prawdziwychmagówmożnawnimpoliczyćnapalcach...Prawdęmówiąc,nie
zamierzamogłaszaćsięPierwszymMagiem!Mamteraznagłowieważniejsze
sprawy–dokończękocebuinatychmiastprzystępujędopiątegopunktuplanu...
Wnaszymświecie,niestety,niedasięgowypełnić.Amuszęsięspieszyć!Troy
żyje,Cthulhusiębudzi...Nie,muszęstądodejść...
–Adokądto?
–Najpierwmuszęzajrzećdopewnejstarejznajomej.Wypytaćonowiny,
zasięgnąćrady,noipoprostudowiedziećsię,czyniezmieniłazdania...Aty
jesteśzemnączynie?–zapytałmag,niemogącukryćlęku.Najwyraźniejnie
chciałstracićjedynejuczennicy.–Dopierozaczęłaśnaukę.Iwogólejesteśmi
potrzebna.
–Pomyślęnadtym...–wymijającoodpowiedziałaVanessa.
Ostatniezdaniebrzmiałobardzopochlebnie,aletonwyraźniewskazywał,że
Kreolniemiałnamyślinicromantycznego.Czystypragmatyzm,nicwięcej–
Vanessamimowszystkomogłaokazaćsięprzydatnawjegokrucjacie.Mówiąc
szczerze,dotejporynierozumiała,jakKreolzamierzazabraćsiędotego,
wyglądającegonaniewykonalne,zadania–zniszczeniacałegoświata.Bojak
możnazrobićcośtakiego?Gdypytaławprost,Kreoltylkochrząkałimówił
wymijająco,żenawszystkoznajdziesięsposób...Jakoprzykładprzytaczał
biblijnąopowieśćoDawidzieiGoliacie–czasemwystarczyjednocelne
uderzenie,żebyzwalićznógpotężnegogiganta.Ajeślijesttokolosna
glinianychnogach,takijakLeng...NicwięcejVanniemogłazniegowydobyći
wkońcudałamuspokój.
Wychodzączdomu,Vanessapotupaławziemię.Rzeczywiście,glebazrobiła
siętwardsza.Wykopaławniejdołekczubkiembuta–spodkilkucentymetrowej
warstwyprześwitywałmetal.Kreolwykonałfantastycznąpracę,zmieniającw
czarnybrąztonyziemiikamieni.
PodrodzewstąpiłapoShepa.Wczorajrozbiłsamochód,adrugiegoniemiał.
PrzyokazjiKreolzaproponowałprzerobićtoyotętak,bymogłalataćw
powietrzu,aleVanessaodmówiła.Nakomendzieitakdziwnienaniąpatrzyli–
wszyscystaralisięzgadnąć,skądwzięłaproszekprawdy.Ostatniozbytdużo
dziwnychrzeczydziałowokółprostejamerykańskiejdziewczyny.
Rzeczywiście,niegłupiobyłobygdzieśsięprzeprowadzić,bomożesięniąw
końcunaprawdęzainteresowaćFBI...
–Cześć,Van!–Machnąłrękąjejpartner.Czekałjużnaganku.–Jakleci?
–Powiedzmi,Shep,czypodobacisiępracawpolicji?–zapytałaVanw
zamyśleniu,gdywsiadałdosamochodu.
–Zwyczajnapraca,niegorszaniżkażdainna.–Pytanietowcaleniezdziwiło
Shepa.–Aocochodzi?
–Byćmożeniedługosięzwolnię...
–Czemutaknagle?Znalazłaścoślepszego?
–Nie...Wybieramsięwpodróż.
–Poślubną?–zażartowałShep.
–Aidźżety!–parsknęła.
–Apoważnie?
–Daleko,Shep...Bardzodaleko...
–DoChin?AlbodoAustralii?ByliśmyzżonąwzeszłymrokuwAustralii...
–Ijakbyło?
–Gorąco.Morze.Kangury...–Shepwzruszyłramionami.–Taksamojak
tutaj...
Dzieńminąłtaksamojakwszystkiepoprzednie.Słońcechyliłosięku
zachodowi,gdyzatrzeszczałpolicyjnyradiotelefon.
–Van,jesteśtam?–rozległsięprzytłumionygłoskomisarzFlorence.–
Podjedźzpartneremdostaregomagazynukołoprzystani,pamiętasz,mieliśmy
wczorajinformację,żeleżytamjakiśprzemyt.Sprawdźto,okej?Dacieradęwe
dwójkę?
–Aco,możebyćniebezpiecznie?–wyburczałaniezadowolonaVanessa.–
Szefie,dzieńpracyjużsięskończył!OdstawięShepadodomuiznikam!
–Nieszkodzi,małyspacerprzedsnemniezaszkodzi–wgłosieszefowej
pojawiłysięmetalicznenuty.
–PowinnitampojechaćRobiClif!Jeszczewczoraj,zresztą...
–Niedalirady,mająpouszyrobotyz„koksem”.Dobrzejuż,Van,
szybciutkopodjedziecie,sprawdzicieiwracajcie.Niebędzieżadnych
problemów–myślałbykto,trochęszmatekzHongkongu...Awogóleto
rozkaz,aorozkazachsięniedyskutuje!Bezodbioru!
–Rozkaz...–żachnęłasięVan,sprawdziwszynajpierw,żeprzełożonasię
wyłączyła.–Wypchajsięswoimirozkazami!Pozamykammojesprawyi
zwalniamsię!NałonoTiamat!
UlubioneprzekleństwoKreolawjejustachzabrzmiałojakośnienaturalniei
nieprzyniosłoulgi.Rzuciłaszybkiespojrzenienaostentacyjnieodwróconego
tyłemShepaipostanowiławrócićdodobregostaregoamerykańskiego
słownictwa.
AdresmagazynuVanessapamiętała.Sammagazynteż–wzeszłymroku
byłaznimzwiązanasprawabandyfałszerzypieniędzy.Tastertacegiełświetnie
nadawałasiędlawszelkichwyrzutków–odczasu,gdytenogromnylabirynt
przeszedłnawłasnośćmiasta,nieudałosięgowykorzystaćwżadnym
pożytecznymcelu.Oczywiście,wykorzystywałtonacałegoelementprzestępczy
–przejażdżkidotejczęścimiastastałysięjużtradycją.
–Toco,wezwiemywsparcie?–zapytałShepdlazasady,wysiadającz
samochodu.
–Samidamyradę–zdecydowałaVan.Jakżepogromczymidemonów
miałabysiębaćjakichśżałosnychprzemytników?
–Jakchcesz...–Jejpartnerleniwiewzruszyłramionami.
Zostawilisamochódzarogiemitakostrożnieruszyliwstronębramy.A
dokładniej,wstronęmiejsca,gdziekiedyśbyłabrama–to,coobecniesłużyło
dozamykaniamagazynu,możnabynazwaćbramątylkoprzybardzodużejdozie
dobrejwoli.
–Van,chciałbymztobąporozmawiać...–niezdecydowaniezacząłSheppo
drodze.–Widzisz,wielerazyzauważałemróżne...dziwactwa.Serumprawdy,
tendziwnywideotelefon...Twójekspert...Kreol...chciałemsprawdzićgo
naszymikanałami,alenicnieznalazłem.Wyglądatak,jakbypojawiłsięznikąd.
–Śledziszmnie?–Vanessazgniewemodwróciłasięwjegostronę.–Lepiej
tegonierób,Shep!
–Nie,nierozumiesz,japoprostu...IFlorenceteżmniepoprosiła,żebymci
sięprzyjrzał.Jesteśmytwoimiprzyjaciółmi,niepokoimysię...
Zamek,naktórybramęzamknięto,teżbyłlichy–złatwościądałsię
otworzyćpierwszymzpolicyjnegozestawuwytrychów.Wewnątrzbyłobardzo
cicho.„Brama”,przezktórąweszli,niebyłagłównymwejściem,lecztylnym
wejściemdopakamery,dostalisięwięcniedogłównegopomieszczenia,ado
korytarzanazapleczu.Światłosłoneczneztrudemprzebijałosięprzezbrudne
okna,dookoławisiałypajęczynyiunosiłsięzapachpleśni.Idealnemiejsce,żeby
cośschować...Cokolwiek.
Vangestemnakazałapartnerowimilczenie,ostrożniewyglądajączaróg.
Nazakurzonymfotelusiedziałniewysokichłopakzobrzynemnakolanach.Z
zadowoleniemprzeglądałczasopismo,któregobłyszczącąokładkęzdobiło
praktycznienagiedziewczęznieludzkoogromnymipiersiami.Nocóż,
wiadomo,żenawarcieniebędzieczytał„Przeminęłozwiatrem”.
–Nojuż,szybciutkoręcedogóry!–cichopowiedziałaVan,robiąckrokw
jegostronę.
Chłopakocknąłsię,agdydostrzegłskierowanywswojąstronępolicyjny
pistolet,zwrażeniaupuściłgazetę.Naszczęście,niezacząłrobićgłupoti
posłusznieponiósłręce,nawetniepróbującsięgnąćpobroń.
–Shep,zabierzmutęzabawkę–wskazałagłowąVanessa.
Partnerzabrałstrażnikowiobrzyn,rutynowymigestamiobmacałkieszenie,
założyłmukajdanki,anazakończeniezrobiłzchustkidonosacośwrodzaju
kneblaiwepchnąłmudoust.
–PolicjaSanFrancisco.Ktośtamjest?–cichozapytałaVan,nachylającsię
niskonadwystraszonymchłopakiem.
Nerwowopokiwałgłowąiwymamrotałcośniezrozumiałego,wskazując
odległykonieckorytarza.Tam,oileVansięorientowała,znajdowałosię
największepomieszczeniewmagazynie.
–Dobra.Leżtutajinieważsiędrgnąć,rozumiesz?
Więzieńznowuposłuszniepokiwałgłową,pokazując,żeświetniezrozumiał.
JeszczeostrożniejVaniShepprzekradlisiękorytarzemizobaczylito,co
działosięwmagazynie.Adokładniej,zobaczyłatoVan–Shepstałztyłu
zżeranyprzezciekawość.
–Ico?–wyszeptał.
–Jacyśludzie–odgryzłasiępartnerkarówniecicho.–Przemytnicy.Co
najmniejpiętnaścieosóbalboiwięcej...Jakieśskrzynki,pudełka...Mająbroń.
–Uzbrojonepudełka?–mruknąłShepironicznie.
–Zamknijsięgłupku!–objechałagoVan.Wpracytraciłapoczuciehumoru.
–AFlorencemówiła,żeniebędziekłopotów...
–Możewezwiemywsparcie?–zaproponowałpartner.
–Można...Tylkożeradiotelefonzostawiłamwsamochodzie.
Vanessawyciągnęłazkieszenitelefonkomórkowy.
–Cholera...niemazasięgu–szepnęła.
–Zobacz,ztegooknawidaćtwojątoyotę,pobiegniemyszybko,wezwiemy
pomoc?–zaproponowałzlekkawystraszonyShep.
–Dodiabłaznimi,samidamyradę–odmówiłaVanessa.Nigdyniebyła
strachliwa.–Czylitak:wyskakujemyszybkoiodrazustrzelamywpowietrze.
Potemjananichnawrzeszczę,atyodczytaszimichprawa.Iżebyciczasem
głosniezadrżał!Jeślipoczują,żesięboisz–przepadłeś...Zrozumiałeś?
–Aha..–Shepzwysiłkiemprzełknąłślinę.
–Notoruszamy...
Iwtedynazewnątrzrozległsięwybuch.Vanessaszybkojakbłyskawica
rzuciłasięwstronęoknaizdążyłazobaczyć,jakjejulubionatoyotarozlatujesię
wkawałki,anajejmiejscurozrastasięognistakula.Zogniawyleciałapotworna
figura,podobnadoposkręcanejjaszczurkiwielkościczłowieka.Potwórbył
pokrytyłuskąiśluzem,jegoskórępokrywaławarstwamigoczącegoognia,aw
ogromnychoczachbuzowałynajprawdziwszepłomienie.Stwórzawył,wydając
zsiebienieludzkiedźwięki,napotkałwzrokVanessyiskoczyłwprostnanią.
Rozległsiębrzęktłuczonegoszkła.
Nanghsibubyłzły.Zarównojego,jakijegorodakaOzoga,wezwałdotego
żałosnegoświatajedenztychnędznychludzików–niejakiTroy.Oczywiście,
początkowok’ulechcielirozerwaćczarnoksiężnika,aletenokazałsięniezłym
demonologiemizmusiłich,bypoddalisięjegowoli.Dobrzechociaż,żepo
wykonaniurozkazumogliwrócićdoLengu.
K’uletoognisteuttuku,demonyżyjącewognistychrzekachLengu.Należą
dośredniejklasynadzorcówiniepotrafiąnicwięcejpozarozrywaniemna
kawałkitychchodzącychkawałkówmięsa,zwącychsiebieludźmi.Ich
żywiołemjestogień,wszystko,czegodotkniek’ulnatychmiastsięzapala.Ale
tylkowtedy,gdydemonjestwswejcielesnejpostaci–weterycznejformiek’ul
pozostajeniewidzialnyiniewyczuwalny,alesamteżniemożewyrządzić
nikomukrzywdy.
Kreol,potencjalnaofiaraNanghsibuiOzogaokazałsiętwardymorzechem
dozgryzienia.Jużtrzydniobserwowalijegosiedzibę,rozsądniepozostającw
eterycznejpostaci.Magotuliłswójdomtakszczelnąwarstwązaklęć,żedo
środkaniemożnabyłosiędostaćwżadensposób.Demonynawetniepróbowały
–życiebyłoimmiłe.
Najpierwpoprostuczekały,ażofiaraopuścichronioneterytorium.Potem
czekanieznudziłoimsięizaczęłyszukaćsposobu,którypozwoliłbyim
przeniknąćdośrodka.Iwkońcuwymyśliłypewienplan.
Przeztedniognisteuttukuzrozumiały,żekobietaKreola(stworzenierodzaju
żeńskiego,żyjącewjednymdomuzestworzeniemrodzajumęskiego,według
k’uli,mogłomiećtylkojedenstatus)codzienniewsiadadoohydnego,żelaznego
powozuigdzieśjedzie.Apotemwraca.Demonypostanowiły,żeNanghsibu
będziejąśledził,poczekanastosownymoment,schowasięwpojeździe,
przeniknienazamknięteterytoriumiukryjesiętam.Następnegodniatosamo
zrobiOzogirazemzaatakująKreola.Wpowozieopróczdemonówznajdować
siębędzietakżekobietaKreola,więcsystemochronnygoniezatrzyma.
Zrobilibytoodrazuwedwójkę,alewstanieeterycznymdemonyniemogły
przeniknąćdodomumaganawetwewnątrztegopowozu,awformiecielesnej
byłyzaduże.
WłaśnieterazNanghsibustarałsięschowaćwewnątrzżelaznegopojazdu.
K’ulowiwydawałosię,żenajlepiejdotegocelunadajesiępudłoumieszczonez
przodu.Coprawda,leżałotamjakieśohydneżelastwo,któretrzebabyło
wyrzucić.KuwielkiemuzaskoczeniuNanghsibu,okazałosiętoznacznie
trudniejszeniżsięspodziewał.Wkońcudotarłdożelaznejbutli,napełnionej
brzydkopachnącącieczą.
Skądnieszczęsnydemonmógłwiedzieć,żetenśmierdzącymoczshoggotów
takłatwosięzapala?!Jaknibymiałprzewidzieć,żenietylkołatwosięzapala,
aleteżbardzoszybkopłonie,wywołująckoszmarnyhałasitworzącprzytym
ogromną,ognistąkulę?!Nanghsibuniemiałnicprzeciwkoogniowi,lubiłogień,
leczfalauderzeniowabardzoboleśnieuderzyłanimoziemię,aodłamki
rozerwanegożelaznegopojazdumocnogoporaniły.
Nanghsibuuporałsięzbólem(zajęłomutodokładniejednąsekundę)i
zobaczyłzaszybąprzestraszonątwarzkobietyKreola.Toonabyławinnatemu,
żetakgoboli,askóręmapełnądziurek!
Zobaczywszylecącegokuniejdemona,Vanessawykonałanajbardziej
imponującyskokwżyciu,którypozwoliłjejumknąćprzedpotwornymi
pazurami.Otarłasięoniąognistaskórauttuku,nieczyniącjejkrzywdy.Zdążyła
jeszczepoczuć,jakwstrętnieśmierdzipyskNanghsibu.JejmagicznaOsobista
Ochronarozsypałasię.
ZobaczywszyNanghsibu,Shepzawyłdzikoizacząłstrzelać,nerwowo
naciskającspust.Kilkakuldosięgłocelu,wyrywającwpokrytychśluzem
łuskachk’uladziury,zktórychwylewałasięczarnaciecz,przypominającaropę,
aledemonniezwróciłnatonajmniejszejuwagi.RyknąłgroźnienaShepa,ale
natychmiastodwróciłsięwdrugąstronę,gdziestałaVanessa.Postanowił,że
najpierwzabijeją.
Dziewczynatakżewyjęłapistolet,alegdyzauważyła,żenawetdziuraw
czolezostawionaprzezjednązkulShepanieniepokoidemona,rozmyśliłasię.
Nanghsibuwyszczerzyłsię,roztaczającwokółduszącysmródienergicznie
uniósłcałeciałowpowietrze,lecącprostonaVanessę.Dziewczynanerwowo
łyknęłaślinę,rozumiejąc,żeniezdążyumknąć.
Dalszezdarzeniarozegrałysięwciągujednej,jedynejsekundy.Gdyk’ul
pokonywałkilkametrówdzielącychgoodpolicjantki,tazdążyłaprzypomnieć
sobieopierścionkupodarowanymprzezKreola,nacisnąć,takjakjąnauczył,
palcemmalutkąwypukłośćiwykrzyknąćwmyślachsłowo„Piorun!”.Prawdę
mówiąc,myślibrzmiałytak:„Piorun,piorun,piorun,piorun,pioru-uuuuuun!!!”.
Nanghsibuzdziwiłsięniepomiernie.Ofiarajakimśsposobemwystrzeliław
jegostronęcałemnóstwopotężnychładunkówelektrycznych.Zdziwieniebyło
jegoostatnimżyciowymdoświadczeniem–pięćpiorunówuderzającychniemal
jednocześnie,zmieniłogowstertęzwęglonegomięsa.Coprawda,zdążył
jeszczerzucićVanessąościanę,niszczącjeszczejednąOchronęOsobistą.
Dobrze,żeKreolzadbałoswąuczennicę,otaczającjąażtrzemawarstwami.
Vanessaztrudempodniosłasięnanogi.Shepzprzerażeniempatrzyłnato,
cozostałozdemonainanią.Niepewniepodniósłpistolet,wktórymzostała
jedna,jedynakula–pozostałetkwiływtrupieNanghsibuiwpobliskich
ścianach.
–Van,co...–powiedziałztrudem.
–Dajmispokój,niemamdociebiegłowy!–odpędziłagoVanessa,
wyjmujączkieszenipuderniczkę.–Kreol,mamypoważnyproblem!Niewiem,
cotoby...
Przerwałojejuderzeniewgłowę.Podczaskrótkiej,alepełnejakcjiwalkiz
demonem,policjancizapomnielizupełnie,żedosłownieokilkakrokówodnich
znajdujesięcałabandauzbrojonychbandytów,którzypoprostuniemoglinie
usłyszećcałegotegohałasu–wybuchusamochodu,brzękurozbijanegoszkła,
wyciademona,wystrzałówShepaibynajmniejniebezgłośnegopioruna.Więc
teraz...
UderzenieniezrobiłoVankrzywdy–zostałajejjeszczejednaOchrona
Osobista,alemimotoniebyławstanieutrzymaćsięnanogach–mężczyzna,
któryzadałcios,wyglądałjakHerkules.Puderniczkawypadłajejzrękii
natychmiastzmieniłasięwokruchy,żałośnietrzeszczącepodbutamidrugiego
członkabandy,Vanessazprzerażeniempomyślała,żeteraz,gdywbudowanyw
artefaktnadajnikzostałzniszczony,Kreolniebędziemógłjejodnaleźć.Ato
znaczy,żeopomocymożnazapomnieć...
Zanimsiłacz,wyraźniezaskoczony,żeniestraciłaprzytomności,uderzyłją
porazkolejny,zdążyłajeszczezobaczyć,jakShepstrzelaostatniąkuląprostow
pierśjednegozbandytów.Tenpadatrupem,adrugi,stojącyznimramięw
ramię,wścieklecośkrzyczy,odruchowostarającsięgopodtrzymać.Potem
dziewczynastraciłaprzytomność.
Przebudzeniebyłopowolneimęczące.Mdliłoją,miałazawrotygłowy,ręce
niechciałyjejsłuchać.Przyczynynietrzebabyłodługoszukać–byłamocno
przywiązanadokrzesła.ZprawejstronyVanessadostrzegłaShepa,smętnie
patrzącegonaniąztakiegosamegokrzesła.Byłzwiązanyjeszczemocniej.
Vanobrzuciławzrokiemmiejsce,wktórymsięznaleźli.Byłoto
pomieszczenie,doktóregoztakąpewnościąsiebiezamierzaławpaśći
wszystkicharesztować–wzdłużścianpiętrzyłysięskrzynkiipudła,
przemytnicywpośpiechuładowalijedoniewielkichbusików.
–Obudziłaśsię[piiip...]?–chamskozapytałjedenznich,potężnyjakczołg,
zciemnymiwłosamiobciętyminajeżaitatuażemnapoliczku.Byłtojakiś
skomplikowanyzygzak,niecoprzypominającyarabskinapis.Vanessapoznała
mężczyznęodrazu–toonkrzyczał,gdySheppostrzeliłjednegozbandytów.–
Noco,[piiip...],porozmawiamy,pókijestczas...
–Szefie,ładowaćroleksy?!–krzyknąłniewysokichłopak.–Niedużoich
zostało...
–Powiedziałem,ładowaćwszystko!–wrzasnąłnaniego.–Ty,[piiip...],
czegonierozumiesz[piiip...],co?Mętowniasiedzinamnaogonie,trzeba
natychmiast[piiip...]wszystkoi[piiip...]stąd!
–Eeee...szefie,conamsiedzinaogonie?–niepewniedopytywałsięmalutki
przemytnik.
–Męty,[piiip...]!–Wyszczerzyłsięduży.–Psy!Oni!–Wskazałna
związanąVanessęiShepa.
–Aaaa,gliny...–Zezrozumieniempokiwałgłowąmały.
–[piiip...][piiip...]!–Zoburzeniempostukałsiępalcemwczołoduży.–Tak,
gliny!Amerykańcy[piiip...],prostychsłównie[piiip...],wszystkotrzeba
tłumaczyćjak[piiip...]!
–Rozumieszcośztego?–wyszeptałShep,nachylającsięwstronęVanessy.
–Czyoniwogólemówiąpoangielsku?Jeślitoslang,tojakiśnowy...
–PrzypominamitowkurzonąFlorence–mruknęłaVanpodnosem.
–Wróćmywięcdowas.–Dużyuśmiechnąłsięnieprzyjemnie,odwracając
sięzpowrotemdopolicjantów.–Pozwólcie,żesięprzedstawię–Arkadij
KiriłłowiczPolakow,Amerykańcy[piiip...]całyczasprzekręcająmoje
nazwisko...
–Wpadliśmywręcerosyjskiejmafii?–zdziwiłasięVanessa.
–Nieee!–zachichotałPolaków.–Niejesteśmyzmafii,mytylkotak,
zajmujemysiędrobiazgami...CidookołatosamiAmerykańcy.Jajestem
Rosjaninem,dlategojestemtuszefem.Awszystkodlatego,żewwaszej[piiip...]
Ameryceniemanormalnychkryminalistów,zeświecąnieznajdziesz,nawet
[piiip...]niepotraficie.Ztymi[piiip...][piiip...]możnaconajwyżejsprzedawać
podróbkizegarków...
Otym,żedookołasąwyłącznie„Amerykańcy”Vanessajużzdążyłasamasię
przekonać.Czterechspośródobecnychbyłoczarnoskórych,jeden–skośnooki
typ,byćmożetakisampół-Chińczykjakona.
Polakowenergiczniezacisnąłpięść,wziąłzamachirąbnąłShepawtwarz.
Tenzazgrzytałzębami,alemilczał,znienawiściąpatrzącnaprzywódcębandy.
Leweokopolicjantaszybkopuchło.Prawegojużniebyłowidać–najwidoczniej
bandytazacząłegzekucję,zanimShepodzyskałprzytomność.
–Myślę,żeciekawicię,[piiip...]Amerykańcu,dlaczegojaciebietak?–
znudzonymgłosemzapytałPolakow.–Adlatego,[piiip...],żety,[piiip...],
dopierocozałatwiłeśmojegobrata!Iterazwtejwaszej[piiip...]Ameryce,
zostałemsamjeden,ostatninormalnygość!Noipo[piiip...]musiałeśstrzelać,
psie[piiip...]?Wszystkichbymwaspozabijał,jankesów[piiip...]!
–JestempółkrwiChinką–oznajmiłaVannawszelkiwypadek.
–Nieważne–odparłPolaków.–Wtrumniewszyscyleżątaksamo:i
Amerykańcy,iChinole,iŻydzi,iCzukcze.Awięctak,ztobąsprawajestjasna.
–JeszczerazuderzyłShepa.–Żyjesztylkodlatego,żejeszczenie
zdecydowałem,jakmamcięzabić.Chcę,rozumiesz,żebyś[piiip...],pomęczył
sięprzedśmiercią.Sąjakieśpropozycje?Powinnobardzobolećitrwaćdługo,
aleczysto–niebędę[piiip...][piiip...]zostawiaćdowodów.
–Cóżzaoszczędność!–ironiczniezachwyciłasięVan.–Amożewtakim
razieprzerobisznasnanawóz,pocomasiędobromarnować?
–Podobamisiętwójsposóbmyślenia,madame–fuknąłPolaków.–
Gdybymmiałtudaczę,takbymwłaśniezrobił.Aleobawiamsię,żetrzeba
będziewepchnąćwasdobetonu.Tuniedalekojestbudowa–zawieziemywas
tamwnocyizakopiemypodfundamentami...Szybkoipewnie...Przykromi,ale
musimysięspieszyć,przezwas,psy[piiip...]wszystkieplany[piiip...].Więcnie
narzekajcie.
–Agdziemójpierścionek?–niewytrzymałaVanessa,całyczas
bezskutecznieobmacującapalecwskazujący.Miałastrasznąochotępostąpićz
tymdraniemtaksamojakzdemonem,któryzniszczyłjejtoyotę,alestrzelająca
piorunamibiżuteriarozpłynęłasiębezśladu.
–Coznowuza[piiip...]pierścionek?–niezrozumiałPolaków.–Nie
zmieniajtematu,madame.Ten[piiip...],bezwątpieniabędziesięmęczyłprzed
śmiercią,aletymaszniewielkąszansępozostaćprzyżyciualboprzynajmniej
umrzećszybko.Wybórjestprosty:albowspółpracujeszzemnąitoodrazu,a
wtedyzabijęcięszybko...amożenawetwypuszczęna[piiip...],albo...Albo
NIE
współpracujesziwtedyzabawięsięztobą[piiip...].Iwtedy[piiip...]cię
[piiip...],aż[piiip...]nie[piiip...]...
Vanessaniecałkiemzrozumiała,coobiecałjejtenRosjanin,alesądzącpo
jegogębie,niebyłotonicprzyjemnego.
–Biorącpoduwagę,żeniekrzyczysz:„Strzelajfaszysto,itaknicnie
powiem!”,myślę,żepostanowiłaśwspółpracować?–złośliwieupewniłsię
Polakow.–Wtakimrazie,pytaniepierwsze:ilemamyczasu?Biorącpod
uwagę,żeniesłyszęwyciasyren,mamygojeszczetrochę,prawda?Dawno
byśmystąd[piiip...],alewidzisz,nawalonetujesttowaru,nie[piiip...]
zostawić...Chciwośćmniekiedyśzgubi...Inawetniemyśl,żebymnie[piiip...];
bezwzględunawszystko,zdążęwaszastrzelić[piiip...].
Vanessawzruszyłaramionami,apotemuczciwieodpowiedziała,żeniema
pojęcia,kiedynadejdziepomoc.Iczywogólenadejdzie–wyglądanato,że
Florenceszczerzewierzyła,żeposyłaVanessęiShepadoprostegozadaniainie
masięczymprzejmować.NaKreolateżniebyłocoliczyć–jakmiałich
znaleźć,skoropuderniczkazwbudowanymnadajnikiemrozbiłasięwdrobny
mak?
–Odpowiedźniepoprawna,kara:śmierć.–Polakowzacisnąłwargi.–Druga
szansa.Zczegostrzelałaśwkorytarzu?
–Zpistoletu...–odpowiedziałzaniąShep.
–Nieciebiepytam[piiip...]!–warknąłbandyta,uderzającgokolejnyraz.–
Twój[piiip...]pistoletnie[piiip...]mnie!Pytam,cotobyłzafajerwerkz
porażeniemprądem?!
Vanessaznowuwzruszyłaramionami.Pierścionekzyiremgdzieśwyparował
iniemiałapojęcia,cosięznimstało.Anawetjeślinadalmiałabygonaręcei
takniepowiedziałabyotymtemutypowi.Zresztąwątpliwe,czybyuwierzył,że
byłatonajzwyklejszamagia...
–Drugibłąd...–Polakowzudawanymsmutkiempokiwałgłową.–Trzeciai
ostatniaszansa.CoTOjest?
Gestemsztukmistrzazerwałzasłonęzczegośdużego,nacoVanessadotej
poryniezwracaławogóleuwagi.Przedmiotokazałsiędemonem,którego
spopieliłapiorunem.Terazk’ulwyglądałjeszczegorzejniżprzedtem–zgasł
jegonaturalnyogień,ciałosflaczało,jakbyktośspuściłzniegopowietrze,az
otworówpokulachnadalpowolutkuciekłagęsta,czarnakrew.
–Dajęcijeszczekilka[piiip...]minut,madame–mrocznieobiecałPolakow.
–Apókisięzastanawiasz,zrobięporządekztwoim[piiip...].Możezrobiszsię
bardziejskoradowspółpracy...
PolakowznieukrywanąprzyjemnościąznówuderzyłShepa,popatrzyłna
niegozradościąioznajmił:
–Wyglądanato,żewymyśliłem.Założęci[piiip...]nagłowęfoliowątorbęi
będępatrzył,jaksiędusisz.Powoli,boleśnieiniktsięniebędzienudził.Ej,Pitt,
dajmi[piiip...]reklamówkę!
–Jużsięrobi,szefie–wychrząkałjedenzczarnoskórych,tłustychłopako
niskimczole.–Nieszkodzi,żebrudna?
–Tonic,nawetlepiej.–Polakówuśmiechnąłsięzłośliwie,nakładając
broniącemusięrozpaczliwieShepowitorbęnagłowę.–Śpijspokojnie,drogi
[piiip...],nazawszepozostanieszwnaszejpamięci...
Wtymsamymmomenciepodłogapodnogamizadrżała,zpółekposypałysię
rzeczy,dwóchbandytówniezdołałoutrzymaćsięnanogach,jakbyczęść
magazynuwyleciaławpowietrze.Sheptakżesięprzewróciłwrazzkrzesłem.
Vanessaztrudemzachowałarównowagę.
–Atocoznowu?–burknąłPolakowzlekkimniezadowoleniem.–
Trzęsienieziemi?Zobacz,jakimaszfart,pożyjeszkilkaminutdłużej.
NajwyraźniejBógciękocha...
Magazynzatrząsłsięponownie,tymrazemjeszczesilniej.Polakow
cierpliwiepodniósłkrzesłozShepem,podniósłfoliówkęizacząłznowu
wkładaćjąnagłowęofiary.Całąprocedurąwykonaniawyrokuzajmowałsię
sam,niechcącdzielićtejprzyjemnościzpomocnikami.
Sheptylkozakląłniezrozumiale,starającsięugryźćswojegokata.Natomiast
Vanessa,kujegoogromnemuzdumieniuwyglądałananadwyrazuradowaną.
Niebyłosięczemudziwić–odrazuzrozumiała,coznaczytonieoczekiwane
trzęsienieziemi–Kreolmimowszystkonadszedłzpomocą.Dowiedziałsię
jakimśsposobem,cosięzniądziejeiprzybyłwnajbardziejodpowiednim
momencie.
Nazewnątrzrozległsięhukiłoskot.Cośuderzyłowjednąześciantak,żez
sufituposypałysięresztkitynku,stojącawpobliżustertaskrzynekrozsypałasię
nawszystkiestrony,apocementowejposadzcerozpełzłasięsiatkapęknięć.
Jednakścianawytrzymała.Kreol,jakzwykle,niepomyślałnawet,żeby
poszukaćdrzwi,apoprostuwłamywałsięnajkrótsządrogą.
–Ej,cotoza[piiip...]siętamdzieje?–warknąłPolakow,wyjmującpistolet.
–Tojednakmocnaściana!–nazewnątrzrozległsięzdziwiony,lekko
stłumionygłos.–No,niewolniku,rozwalją,bomniebolibrzuch...
Pozostaliczłonkowiebandyteżzaczęliwyciągaćbroń.Ci,którzyniemieli
pistoletów,wyjęlinoże.Ci,którzyniemielinoży,złapaliłomy.Jedenchłopak
uzbroiłsięwcegłę–najwidoczniejnieznalazłniclepszego.
Nastąpiłokolejneuderzenie–pęknięcierozszerzyłosię,apotempoleciały
cegłyiczęśćścianyrunęła.PrzezotwórwleciałHubaksis.Wpierwszejchwili
Vanessagoniepoznała–dżinnpowiększyłsiędorozmiarówczłowieka.
–Gdziejesteś,Van?!–zawołałbasem,wodzącswymjedynymokiempo
znieruchomiałychbandytach.Głosteżmusięzmienił–anitrochęnie
przypominałmysiegopisku,którymzazwyczajsięposługiwał.
WśladzaHubaksisemwotworzepojawiłsięKreol.Vanessanigdyjeszcze
niewidziałagowtakimstanie.Ściągniętebrwiłączyłysięunasadynosa,usta
miałzaciśniętewwąziutkąkreskę,awoczachpłonęłymunienawiśći
okrucieństwo.Mag-niszczyciel.Wprawejręcetrzymałlaskę,lewąprzyciskałdo
brzucha,zktóregocienkąstrużkąciekłakrew.Kreolzapewneodczuwałsilny
ból,aleznosiłtozestoickimspokojem.
–Jeden[piiip...]krokijązabiję!–oznajmiłPolakow,przystawiającVanessie
pistoletdoskroni.
–Doprawdy?–zdziwiłsięKreol.–Atakuj,demonie.
ZzajegonógwyskoczyłButt-Krillach.Czterorękidemonprzeciąłpowietrze
jakbłyskawica,celującwgardłoPolakowa.Przywódcabandyszybkoskierował
lufęwjegostronęinacisnąłspust.Rozległsięwystrzał,aletam,gdzie
przeleciałakula,elwenadawnojużniebyło–zahaczającpodrodzeotrzymającą
nóżrękęjednegozbandytów.Chłopakdzikozawył–ostrezębyTego-Który-
Otwiera-Drzwi-Nogąwłaśniezrobiłyzeńkalekę.Hubaksisokładałpięściami
drugiego–terazdżinnmógłbysięzmierzyćzsamymTysonem.
–Niezrozumiałeś,copowiedziałem?!–szczeknąłPolakow,zprzerażeniem
patrzącnawstrętnychprzybyszów.Jegopistoletznowubyłskierowanywstronę
Vanessy.–Przestań,boinaczejjązabiję!
–Proszębardzo–obojętniepozwoliłKreol.–Ajająwskrzeszę.
–Kimtyjesteś[piiip...]twojamać?!–wrzasnąłPolakow,strzelającdo
Kreola.
ResztęVanessazapamiętałakiepsko.Strzelaliwszyscy.JednakButt-Krillach
przemykałpomagazyniejakżywesrebroiniktgoniezdołałtrafić,aprzez
Hubaksisakuleprzelatywałynawylot.Jaktozrobił,byjegopięścibyły
materialne,acałaresztaciała–nie,wiedziałtylkosamdżinn.
Kreolaochraniałocośnakształtpołyskującejkuli–jejpowierzchniabyła
cienkaniczymbańkamydlana,alewszystkiepociskiodbijałysięodniej,jakod
stalowejściany.Jedenzbandytówwystrzeliłzwinchesteraikulaprawie
przebiłaosłabionąmagicznąochronę.Kreolpodniósłtylkononszalanckobrewi
rzuciłwnapastnikaStalowymOstrzem–cieniuteńkim,metalowymdyskiem,
wystrzelonymbezpośredniozdłoni.Brońwypadłazmartwychrąkchłopaka,a
potemupadłonsam.Jegogłowazostałarówniutkoodcięta.Jeszczejeden
bandytawścieklezawyłirzuciłsięnamaga,wymachującłomem.Kreolzrobił
jedenruchrękąinapastnikupadłjakścięty,rzucającsięwstrasznych
konwulsjach.Apotemwalkaszybkozamarła.Hubaksisznowuzmniejszyłsiędo
rozmiarówwróblaiuciekłpodochronęswegopana.Butt-Krillachze
zdumieniemznieruchomiałtam,gdziestał.Wszyscyprzemytnicy,którymudało
sięprzeżyć(azostałoichrównodwunastu–pozostalizjakiegośpowoduleżelii
nieoddychali)teżznieruchomieli.NawetPolakowzezdumieniaopuściłpistolet.
Przyczynątakiegozachowaniabyłopojawieniesięnascenienowegoaktora.
Zkorytarza,gdziegodzinęwcześniejzginąłNanghsibu,wyleciałaogromna
ognistabłyskawica.Tylkojejrdzeńkształtembardziejprzypominałczłowieka
bylejakulepionegozgliny–niekształtneręce,nogiigłowa.Odbłyskawicyco
chwilaodrywałysięcienkie,energetycznemacki,niepewnieobmacującścianyi
podłogę,zostawiającprzytymczarneplamyspalenizny.
–Uczennico?!!–Kreolspojrzałnaniąwściekle.–Wypuściłaśkilka
piorunównaraz?!
–Aco,takniewolno?–wyszeptałazestrachemVan.
–Ogłupotoludzka!–załamałręcemag.–Pochłaniaczniejestprzewidziany
dotakiegoobciążenia,zostałzniszczony.Ayiruwolniłsięrazemztwoimi
piorunami,tybezmózgadziewczyno!NałonoTiamat,zacojatakcierpię?!
Uwolnionyyirprzezkilkachwilniepewniewisiałwmiejscu,jakby
przyglądałsięzgromadzonymludziomijednemudemonowi,apotem
najwyraźniejrozpoznałKreola.Wkażdymbądźraziepiorunwystrzelonyz
miejsca,któreumowniemożnanazwaćjegopiersią,byłskierowanywłaśniew
maga.Kreolwykazałsięrefleksem,natychmiastotoczyłsięElektrycznąZbrojąi
skontrowałRezonansemDźwiękowym,zastanawiającsięprzytymnerwowo,
czegobytujeszczemożnaużyć.Nayirawnaturalnejpostaciwodaniedziała,a
drugiegoPochłaniaczaKreolniemiałwzapasie.Istniejąspecjalnezaklęcia
przeciwkoenergoidom,alemagniemiałwpamięcianijednego,aszykowaćje
odpoczątku,gdyatakujecięrozjuszonyyir,topoprostusamobójstwo.
Guy,odrzuconyniecodotyłuprzezRezonansDźwiękowy,znowuuderzył
ładunkiemelektrycznym.Potemjeszczejednym.Pierwszedwaprzyjęła
ElektrycznaZbroja,aletrzeci...
PrzedtrzecimKreoluciekł.Adokładniej,rzuciłsięnapodłogę,boamulet
ochronnyoparzyłmuskórę,prawiekrzycząconowymniebezpieczeństwie.
PiorunGuyauderzyłwścianę,powodującnowezniszczenia,awchwilę
później,ztejsamejścianywyleciałk’ul,przechodzączestanueterycznegow
cielesny.Ozog,pobratymiecNanghsibu,przezcałyczasśledziłKreola,
utrzymującodpowiedniąodległość,ateraz,gdynadarzyłasięstosownachwila,
nieomieszkałzaatakować.
Kreolenergicznieodwróciłsięnaplecy,wysyłającmunapowitanieOgnistą
Kopię.Niezdążyłprzyjrzećsię,kimjestnowynapastnik,inaczejzanicna
świecienieskorzystałbyztegozaklęcia–wiedział,oczywiście,żełatwiejjest
utopićrybęniżspalićk’ula.
SnopogniaodrzuciłOzogadotyłu.AKreolznowumusiałdokonywać
cudówzręczności,albowiemwmiejsce,gdziedopierocoleżał,znowuuderzył
piorun.MagrzuciłsięwstronęzrobionejprzezHubaksisawyrwywmurze,
wyjmującjednocześniełańcuch.Jedenzprzemytników,dzikowrzeszcząc,
nieoczekiwanieuniósłsięwpowietrzeipoleciałprostowiskrzącegoyira–
Kreolbezlitośniewykorzystałgojakożywątarczę.
–Surukha,pomiocieLengu!–obiecał,wysyłającwstronęOzogazaklęcie
Pioruna,awśladzanimKopięMarduka.
Ozogprzyjąłnapierśpierwszezaklęcie,aleudałomusięumknąćprzed
drugim.Ranny,alewciążżywy,skoczyłnaKreola–prostonaspotkanie
rozkręconegowpowietrzułańcucha.Łańcucha,któregojednozaklęciemogło
zabićszeregowegodemona,takiegojakk’ul.
UttukuuratowałGuy.Oczywiście,wcaleniemiałzamiarupomagać
nieoczekiwanemusojusznikowi–yirstrzeliłwKreola,aprzypadeksprawił,że
międzyelektrycznympociskiemamagiempojawiłsięOzog.Tymniemniej,
piorunuratowałżyciedemona,zmieniająctrajektorięjegolotu.Ozogprzeleciał
obokKreolaijegołańcucha,poczymzewstrętnymmlaśnięciemwbiłsięw
ścianę.Inatychmiastodskoczył.
Uttukuniewyróżniająsięinteligencją.PotwierdziłtoOzog,gdyzamiast
zaatakowaćKreola–odsłoniętego,zajętegozrzucaniemsufitunaGuya,napadł
nayira.Toprawda,żepiorunniesprawiłOzogowiprzyjemności,alejednak
uratowałmużycie.
Yirzmieniłspadającąbelkęwstertędrzazgizacząłzniezadowoleniem
wibrować,rozbryzgującwokółsiebieoślepiającobiałekłaczkienergii.Od
chwili,gdyuwolniłsięzpierścionkaVanessy,minęłajużponadgodzina.Jego
ciało,któreibeztegoniebyłospecjalnietrwałe,corazbardziejchciałorozsypać
sięnacząsteczki.Tenświatabsolutnienienadawałsiędlabiednegoenergoida.
Atujeszczenadomiarzłegorzuciłsięnaniegouttuku,pragnącyrozerwaćna
strzępyto,cogotakboleśnieukąsiło.Głupijaszczurzdawałsięzupełnienie
pamiętać,żewbójceyirazk’ulemzazwyczajsromotnieprzegrywawłaśnie
k’ul...
AleitymrazemOzogniedotarłdocelu.Zaatakowałgoniewielki,różowy
kłębek,którywczepiłmusięwramię.Butt-Krillachzostawiłniezagrażających
obecnienikomubandytówiprzerzuciłsięnabardziejniebezpiecznycel.K’ul
zaryczałipróbowałprzycisnąćdopodłogiczterorękiegodemona,aletenz
małpiązwinnościąwskoczyłmunagrzbietiwgryzłsięwkark.Uttukusą
większeisilniejsze,zatoelwenyporuszająsięszybciejimająlepszyrefleks.Z
bokuwyglądałotojakpojedynekniewielkiego,alezwinnegoleopardaz
niezgrabnymniedźwiedziem.
–Małocibyłojednegorazu?!–wychrypiałKreol,niewiadomoktóryjużraz
odbijającelektrycznypociskGuyaiwysyłającwjegostronęGwiazdęTęczy–
jedynezaklęciewjegodzisiejszymarsenale,którebyłowstaniejakkolwiek
zagrozićyirowi.
Guynieprzyjemniezatrzeszczał,gdywbiłasięwniegokulamieniącasię
wszystkimikoloramitęczy.GwiazdaTęczyniemogłagozabić,aledałamagowi
kilkabezcennychsekund.
–Odwróćjegouwagę,uczennico!–warknąłKreol,jednocześniewyciągając
zzapazuchyHubaksisairzucającgowstronęGuya.
–Jak?!–histeryczniekrzyknęłaVanessa,któraprzezcałyczasrzucałasię
jakwkonwulsjach,próbującsięuwolnić.
Mag,którydopieroterazzauważył,żedziewczynajestprzywiązanado
krzesła,aobokniejstoizupełnieskołowanybandytazpistoletem,skrzywiłsięz
niezadowoleniemiwykonałszybkigest,rzucającnaPolakowazaklęcieZawału.
Bandytaupadłjakbymuktośpodciąłnogi,zdążyłjednaknacisnąćspust.
Rozległsięhukwystrzału,aleVanessapozostałanietknięta.Wtejsamejchwili
pętającejąsznuryzajęłysiębłękitnympłomieniem.
Me-Kerreta,magicznyogieńIsztar,wmgnieniuokaniszczyto,nacozostał
rzuconyinicwięcej.Ogieńtenmożnaspokojnietrzymaćwrękach,gdyż–
podobniejakjegopani–niemożeskrzywdzićżywegostworzenia.Vanzerwała
sięzkrzesłaiokrągłymizezdziwieniaoczamizobaczyła,żeobokniejw
powietrzuwisikulawystrzelonaprzedśmierciąprzezPolakowa–Kreolwporę
zauważył,żejegouczennicastraciłajużwszystkieOchronyOsobisteizatrzymał
ołowianąśmierć.Zatrzymałasięjakiścentymetrodcelu...
Pochwilipociskzcichymbrzęknięciemupadłnapodłogę,zatowpowietrze
uniosłysiędwapistolety–ten,któryjeszczeprzedchwilątrzymałamartwaręka
Polakowaidrugi,wyrwanyzdłonidrugiegobandyty,ciąglejeszczeżywego.
Rozstałsięzbroniąbezprotestów,zbaraniałymwzrokiempatrzącnato,cosię
wokółniegodzieje.Wzasadziebyłjedynym,któryciąglestałnawidoku–
resztabandydawnojużpochowałasięmiędzyskrzynkami.Najchętniej
ucieklibygdziepieprzrośnie,alejednowyjściezagradzałGuy,drugie–Kreol,a
oboksamochodówbilisięButt-KrillachiOzog.
Vanessazłapałapistoletyiuśmiechnęłasiędrapieżnie,ztrudem
powstrzymującsię,bynieposłaćpierwszejkuliwmartwegojużPolakowa.
WokółniejpojawiłsiębłękitnobiałyblaskElektrycznejZbroi.
–Doataku!–krótkorozkazałKreol,niepatrzącjużnanią.Ochroniłswą
uczennicęprzedpiorunem,aterazkartkowałmagicznąksięgę,szukając
zaklęcia,którezniszczyłobyyira.
DziewczynaposłusznierzuciłasięnaGuya,strzelajączobupistoletów
jednocześnie.Oczywiście,kuleprzeleciałyprzezenergoidanawylot,nie
czyniącmunajmniejszejkrzywdy,aległównyceludałosięosiągnąć–yir,
uporawszysięzGwiazdąTęczy,nieatakowałKreola.Terazuderzałprądemw
dziewczynę.PrzedjednympiorunemVanessieudałosięuchylić,alepozostałe
uderzyływniąiznikły,pochłonięteprzezElektrycznąZbroję.
WGuyaleciałakulazakulą.Yirbyłwściekły–temalutkiekawałkiołowiu
zostawiaływjegoenergetycznymcieleirytującewyrwy.Ubytkinatychmiastsię
zasklepiały,alejednakniewielkieporcjeenergiiznikałybezśladu.Ayiribez
tegostraciłjejjużniemało...
–Jest!–uroczyściekrzyknąłKreol,uniósłrękęzlaską,drugąrękąrzuciłw
stronęyiragarśćjakiegośsrebrnegoproszkuizacząłrecytowaćzaklęcie:
Won,won,precz,precz!
Zgiń,zgiń,przepadnij,przepadnij!
Odejdź,zniknij,won,precz!
Twojezło,jakdym,niechuniesiesiędoniebios!
Inazumrijaisa,
Inazumrijarerha,
Inazumrijabesha,
Inazumrijahilrha,
Inazumrijaduppira,
Inazumrijaatlaka!
Anazumrijalataturra,
Anazumrijalatetehha,
Anazumrijalaterherreba,
Anazumrijalatasannirha!
Zaklinamcię,nażycieszacownegoSzamasza!
Zaklinamcię,nażycieEa,władcyźródeł!
Zaklinamcię,nażycieAsalluhi,egzorcystybogów!
Zaklinamcię,nażycieGirry,którycięschwytał!
Inazumrijalutapparrasama!
Isaisarerharerha!
Beshabeshahilrhahulrha!
Vanessa,którejElektrycznaZbrojazaczęłasięrozpływać,anabojedawno
sięskończyły,zulgąotarłapotzczoła.Gdyzabrzmiałoostatniesłowozaklęcia,
niewidzialnasiłaodrzuciłaGuyapodścianę,gdziewiłsięwagoniiwśród
skrzynekipudełek,niszczącto,cojeszczezostałodozniszczenia.
Jedenzprzemytnikówdostałsięwjegopolerażeniaiterazkonałw
drgawkachwskutekstraszliwegouderzeniaprądem.
Agoniayiranietrwaładługo.Pokilkusekundachbezkształtnypiorunkulisty
wybuchłjasnymświatłem,apotemrozsypałsięnamnóstwoiskierek.Potemone
teżznikły...
–Teraztwojakolej–obiecałKreolgroźnie,podchodzącdoOzoga,całyczas
zajętegopojedynkiemzpobratymcem–demonem.
Obajniewyglądalinajlepiej.CiałoOzogagęstopokrywałyszarpanerany,
pozostawioneprzezzębyButt-Krillacha.Elwennatomiastpospotkaniujego
paszczyzpancernymłbemuttukupozbyłsięniemalpołowyzębów,adotego
wyglądałnamocnopoparzonego–jegoprzeciwnikaninachwilęnieprzestał
otaczaćsiępłomieniami.
–ArraiAgnibaal!–krzyknąłKreol,chłoszczącOzogamagicznym
łańcuchem.–WimięMardukaiMarutukku,TrzeciegoEmblematu–rozsypsię
wproch,perfidnyuttuku!
Wmiejscu,gdzieOzogauderzyłłańcuch,natychmiastpojawiłasię
opuchnięta,ohydnapręga,apochwilizk’ulazostałatylkostertaczarnego
popiołu.
Butt-Krillach,zmęczonyiwyczerpany,podpełzłdomaga,kulejącna
wszystkieręceismętniezaskomlił.
–Widzipan,Kreolu?–ztrudempowiedziałpokaleczonąpaszczą.–Zemnie
teżmożebyćjakaśkorzyść...
–Toprawda...–Magpokiwałgłowązuznaniem,mimochodemnakładając
naniegozaklęcieRegeneracji.ZwyczajneUzdrowieniepraktycznieniedziałana
demony.–Acozrobimyztymdrugim?
ZzainteresowaniemobejrzałzwłokiNanghsibu,szturchnąłgoczubkiem
buta,poskrobałpalcem,poczymodwróciłsięobojętnie.
–Co,niezamierzaszgozniszczyć?–zezdziwieniemzapytałaVan,alemag
nieraczyłnawetodpowiedzieć,zbierajączziemipył,którypozostałzOzoga.–
Dobrze,nie,nietak...Znajdągofaceciwczerni,odwioządo„Bazy51”...Mają
jużtrupykosmitów,terazbędąmielidemona...Oj,Shep,nierozwiązaliśmycię!
Ocalaliprzemytnicyzaczęlipowoliwyłazićzukrycia.Kreolnadalbudziłw
nichprzerażenie,alejednakbyłczłowiekiem,aniejaszczuropodobnym
demonemczyżywympiorunem.
–Awywszyscydlaczegojeszczeżyjecie?–zupełnieszczerzezdziwiłsię
mag,odkrywszy,żewmagazyniejestmnóstwoludzi.–NiechwasogieńGibila
pochłonie,robaki!
Oczywiście,zaklęciezadziałałonatychmiast–Vanessaniezdążyłanawet
krzyknąć,żebynieważyłsięzabijaćaresztowanych.BandaPolakowa
ostateczniezakończyłasweistnienie–wszyscyjejczłonkowie,zgodniez
życzeniemKreolazamienilisięwpochodnie.Magazynwypełniłsiędzikim
wrzaskiemiwyciem–śmierćwpłomieniachjestbardzobolesna.Jednażywa
pochodniazapłonęłanawetnazewnątrz–komuśudałosięuciecwzamieszaniu,
choćniezbytdaleko.
OgieńGibilawciągukilkusekundzabiłwszystkich,opróczKreolaijego
kompaniiorazShepa.Nieszczęsnychłopakwkońcuzdołałsięuwolnić,aterazz
przerażeniempatrzyłnaswychwybawców,wyraźniebojącsięichznacznie
bardziejniżtych,którychKreolpokonał.
Vanessarozumiała,żepowinnazrugaćmagazamasowezabójstwo–
przecieżnajejoczachmiałamiejscetakajatka,wporównaniuzktórączyn
osądzonegoniedawnoFletcherawydawałsiędziecinnązabawą!Aleteraznie
miaładotegogłowy.Wzięłasiępodboki,podeszładoKreolaiwrzasnęła:
–Cotakpóźno,co?!Jatutaj...aty...!Świnia,świnia,świnia!!!
Vanzcałejsiłyuderzyłagowpierś.Ijeszczeraz,ijeszcze.Kreol,zupełnie
skołowany,mrugał,patrzącnarozszalałąuczennicę.Przerwałaegzekucję
dopierowtedy,gdyzauważyła,żedółkoszuliKreolajestprzesiąkniętykrwią.
–Itosięnazywawdzięczność?–powiedział,obrażony.–Niedoczekaszsię
jej,anitu,aniwSumerze...
–Oj,acocisięstało?–zapytałazmieszanaVan,wskazującnakrew.
–Ajakmyślisz?!–odburknąłrozdrażnionymag.–Niemogłemznaleźćcię
beznadajnika...wkażdymrazie,niedośćszybko!Musiałemwezwaćdemona.
WlegionieEligoraposzukiwaniemzagubionychzajmujesięAndromalis,ajego
jużwykorzystałem...zresztąpamiętaszto.
–Pamiętam?
–Oczywiście.Toonmiciebiewtedyprzywlókł...chociażwcalegootonie
prosiłem!
–A,tenpunkzmuzeum...–przypomniałasobieVan.
–Kto?Takczyinaczej,musiałemwezwaćNinnghizhiddu,azniąniemam
umowy.Wiesz,ilekrwiwzięłajakozapłatęzapomoc?!M
OJEJ
WŁASNEJ
KRWI
!
Powiedzlepiej,czemuzniszczyłaśnadajnik?!
–Jazniszczyłam?!–oburzyłasięVanessa.–Toprzecieżktóryśznich!
Zdajesięten...amożeten...?
Vanessazobrzydzeniempatrzyłanapogryzioneizwęglonezwłoki,aleteraz
odróżnićjednegooddrugiegopraktyczniesięniedało.
–Dobrze,niechbędzie.Apocowypuściłaśyira?Czypotogołowiłem?!
–Jawypuściłam?!–znowuoburzyłasięVanessa.–Aczyuprzedziłeśmnie,
żeztegopierścionkaniemożnastrzelaćseriami?Iwogóle–niemiałam
wyboru,cośchciałomniezeżreć!Itotwojawina!
–Moja?!–tymrazemKreolaoburzyłniesprawiedliwyzarzut.–Acojamam
ztymwspólnego,uczennico?!Czytojanasłałemnaciebiedemona?!
–Niety.–Vanessapostanowiłanierzucaćoszczerstw.–Aleprzecieżnasłali
gonaciebie!Ajajestemtylkoniewinnąofiarą!Przeżyłamdwadzieściacztery
lataianirazuniewidziałamnawetmalutkiegodemona!Aodkądciebie
poznałam,wyłażązkażdejszpary!
–Teżmicoś,dwadzieściaczterylata...–uśmiechnąłsięKreolzwyższością.
–Jamamniejedenwiek,atrzy.Bezwzględny:pięćtysięcylatzniedużym
okładem.Osobisty:dziewięćdziesiąttrzyipół.Ibiologiczny:trochęmniejniż
trzydzieści.Sądzę,żewtejchwilijakieśdwadzieściadziewięć...
–Adotegojeszczezniszczyłmojątoyotę...–smętniepociągnęłanosem
Vanessa,niesłuchającrozważańKreolaojegowieku.–Tobyłtakidobry
samochód...
Samochodurzeczywiściebyłożal–Vanessadostałagozokazjiosiągnięcia
pełnoletnościijeździłanimjużdośćdługo.
Kreolpopatrzyłnaniązpoczuciemwinyiwyciągnąłrękę.Dośćniezręcznie
–ciąglejeszczenieopanowałdobrzetegogestu.
–Remis?–zaproponował.
–Remis.–Vanuśmiechnęłasięprzezłzy,alenieuścisnęłamuręki.Zamiast
tegojeszczerazpociągnęłanosemiobjęłaswojegoosobistegomaga.Tentylko
jęknął–wciążjeszczebolałagoranabrzucha,którąsamsobiezadałrytualnym
nożem,alenieopierałsię.
Przyjacielskieobjęcianiecosięprzeciągnęłyizrobiłysięniedokońca
przyjacielskie.Kreol,zdziwiony,nieoczekiwaniezłapałsięnamyśli,żesprawia
mutoprzyjemność.PowąchałnawetwłosyVanessy,żebysprawdzić,czyniesą
wtozamieszanejakieśwrogieczary.Jakwiadomo,człowiekniemanarządów
służącychdoodbiorumagii,więcczarodziejemusząwykorzystywaćtakie
zmysły,jakiemają.Magowie„widzą”czarodziejskąaurę,„słyszą”
czarodziejskiepluski,„czujązapach”czarów,anawetpotrafiąrozpoznawać
artefaktydotykiem.
Oczywiście,Vanessazauważyła,żeKreoljąobwąchuje.Irzeczjasna,
zrozumiałatocałkiembłędnie.Starałasięzgadnąć,jakdalekoposuniesięten
bezczelnyosobnikzestarożytnegoSumeru,ajednocześniewalczyłaz
dylematemmoralnym–spoliczkowaćtegofacetaczyposłaćdowszystkich
diabłówswądziewczęcącześć?Zresztą,prawdępowiedziawszy,rozstałasięz
niąnadługoprzedspotkaniemzKreolem...
Jejrozmyślaniaprzerwałdziwnydźwięk–nazewnątrzrozlegałosięcoś
jakbygwizdekparowozu,tylkocieńszyibardziejśpiewny.Ziemiapodnogami
zadrżała,jakbytużobokwylądowałocościężkiego.
–Atoznowucoza...?–zaczęłaVanessa,wyskakującnazewnątrzprzez
dziuręwścianieistanęłajakwryta.WciążjeszczeoszołomionyShepwyszedłw
śladzaniąiostateczniezamieniłsięwsłupsoli.ZatospojrzenieKreolapełne
byłodumy.
GdyVanessaprzebywaławmagazynie,wieczórzdążyłzmienićsięwnoc.
Chłodną,grudniowąnoc–dobrze,żemieszkaliwciepłymSanFrancisco.Dziś
byłnów–całkiemczarne,bezchmurneniebopokrywałyjasnepunktygwiazd.
Stometrówodmagazynuzaczynałosięmorze–adokładnie,OceanSpokojny.
Dzisiajbyłrzeczywiściespokojny–rozległapowierzchniawodywyglądałajak
wielkielustro,nieskażonenawetnajdrobniejszązmarszczką.Natletego
wspaniałegopejzażuoczomVanessyipozostałychukazałosięTO.
Wyobraźciesobiekolosalnąmonetęzkarbowaniamioszerokościtrzech
metrów.Monetatawisiwpowietrzutużnadwodą,zjejkrawędziwypuszczone
jestcośwrodzajutrapu.Ananiejstoispokojnieponury,gotyckidom,którego
dachzdobimasztzobracającymsiępowoliludzkimokiemnasamymczubku.
Nabalkonie,napierwszympiętrze,zasteremstoiponurywąsaczwmundurze
kawaleriiKonfederacji.Jegopostaćjestpółprzezroczysta...
DrzwistaregodomuKatzenjammeraotworzyłysięinaprogupojawiłsię
poważnyskrzatwliberiikamerdynera.
–Kocebunastanowisku,siiiir!–oznajmiłzpowagą,zadzierającbrodęjak
najwyżej.
–Zapraszamnapokład,uczennico!–wesołozakrzyknąłKreol,wskakującna
trap.–Copowieszomoimdziele?
–Konspiracjędiabliwzięli...–Vanessapokiwałagłową,widzącogromne
oczyShepa.–Aledodiabłaznią!Jestsuper!Ej,Shep,poradziszsobiebeze
mnie?
–Ja...a...no...–ztrudemwykrztusiłpolicjant.
–Towspaniale!WtakimrazieprzekażFlorence,żesięzwalniam!Pensjęza
ostatnimiesiącniechprześlepocztą.Jeśliudajejsięustalićadres!
–SzykujKamieńWrót,Hubercie!–radośniekrzyknąłmag,wchodzącdo
domu.–Kolejnyprzystanek:DziesięćNiebios!NaMardukaPotężnegoTopora,
niechsiętakstanie!